Raport o 1 Aodłogę. A duża część :am wzmacniaczy na- \cid Drinkers! W tym asie Acids rozpoczy- p na Dużej Scenie. wyjściem przyleciało zych technicznych - :ałe zajście Litza. Mały li strasznie zdenerwo- łzy w oczach, gdy ały sprzęt jest zdemo- licho sprzęt, ja mart- o ich życie! „Fuck" ¦nie dla mnie tylko i. Ale tak się zde- n tą przemocą i głu- wyszedłem na scenę, wulgarnie krzyczałem, ję przemocy, jak wra- incercie do domu, to eby nie puścili tego Tego, jak klnę przed tysiącami ludzi. Oka- oierwsze pojawiło się 'rdolę przemoc" jako do sytuacji. Było to incji, ale i tak sąsiadki mówiły: „No, panie in tu taki grzeczny, broił". az kolejny okazało ?halli tak łatwo się iźli tę całą naszą gra-iłacyku — wspomina •dł Peter z IRY z wio-liśmy sprawdzać po ie piece. Na szczęsno dnia odbył się z siostrą Roberta, \j hotelu Ławica pod iwet trzy kawałki na n The Water". Titus ocent swojej siły, by i kolanach. Ale jakoś ?ch bez Litzy. Byłem vie według tradycji :ednie płyty. Prawie terystycznym logo, Jarocin z Mekki ludzi nieujarzmionych i niepokornych, jakim był w osiemdziesiątych, stawał się powoli typowym festiwalem rockowym o n< regułach. Wielu ludzi nie potrafiło tego zaakceptować i drugiego dnia fesl Scenie do ogromnej rozróby. Zaczęła się regularna bitwa pomięd porządkowymi a ludźmi oglądającymi koncert. W pewnym momencie c na scenę i zniszczyła cały stojący tam sprzęt, niemal wprasowując go w [ stojących I leżała do / samym cz nali wystę Tuż przed dwóch nas wspomina i /' Wudys by wani, mieli mówili, że c lowany. Pal wiłem się to przewai cztery liter] nerwowałer potą, że gdy to ostro i v że nie toleru calem po kc błagałem, ż w telewizji, piętnastoma zało się, że \ to moje „pie komentarz w dobrej inti na korytarzu Robercie! Pi a tam tak na Ale po i się, że Mar: rozwali. Zwk ciarnię do Pi Titus. Przysze słem i zaczę kolei wszystk c/e działały. Następne, ślub Maćka Magdą. Tym sposobem Litza i Ślimak zostali szwagrami! Wesele odbyło się v Poznaniem. Titus i Popcorn oczywiście też byli obecni na imprezie. Zagrali n; sprzęcie zespołu weselnego: „Shock Me", „Seek And Destroy" i „Smoke O ucztę weselną wspomina następująco: Ślima musiał grać na dwadzieścia pn nie rozpadły się te Simonsy. jak założyłem bas, to miałem go pod szyją, a nie m sobie poradziliśmy. To było niezwykle ciekawe doświadczenie. Zagrali we trz< trzeźwy - wyjaśnia. Nic dziwnego - świadkował młodej parze, a świadko\ muszą pozostać trzeźwi do końca wesela. Album „Vile Vicious Vision" miał o niebo lepszą promocję niż trzy popn każdy warszawski słup zaliczył promocyjny, pomarańczowy plakat z charak „Midnight Visitor" w wykonaniu Ślimaka Fot.: Wojciech Richter / okładką płyty i czterema małymi zdjęciami muzyków. We wszystkich pismach muzycznych Loud Out wykupiło kolorowe reklamy na całą stronę - od „Tylko Rocka", poprzez nowo powstały magazyn „Brum", do największego fanzinu „Thrash'Em Ali". Zorganizowano też w warszawskim klubie Stodoła koncert promocyjny, a w sklepie muzycznym Vabank w centrum stolicy - podpisywanie kaset. Bilety do Stodoły poszły jak woda. Warszawski klub nawiedziło prawie dwa tysiące osób. Acidów poprzedziła nowa obiecująca grupy z Poznania - Kt^shna Brothers z Tomkiem Goeshem na perkusji. Ale najważniejszy był oczywiście Acid. Przedstawił jak zwykle prawie dwugodzinny show z ogromną dawką muzyki i zwariowanej, niczym nieograniczonej zabawy. ...jakiś gigantyczny magnes wciąga słuchacza w wir kotłujących się pod sceną ciał. jakiś mega narkotyk zniewala logikę i każe z iście syzyfową cierpliwością wspinać się na deski i skakać z niej... „na główkę" - pisał Wojtek Lada w „Brumie" i kończył relację z tego koncertu niezwykle trafną obserwacją: ...Koncert Acid Drinkers to pewne zjawisko. Podczas tego zjawiska muzyki się nie słucha, muzykę odbiera się całym ciałem... Następnego dnia ukazała się kaseta (CD miało być gotowe dopiero trzy miesiące później, ostatecznie ukazało się w kwietniu roku następnego). Pod Vabank zebrały się tłumy fanów. Wkrótce sklep wyglądał jak po przejściu stada słoni - stoliki rozwalone, półki poprzewracane. Na okładce kasety widnieje rysunek przedstawiający pięć zjadających się wzajemnie koni gdzieś na pustyni Dzikiego Zachodu. Zaczęło się do węża, który je własny ogon — wspomina Litza. Potem Titus zaczął wymyślać jakieś różne wynalazki i wreszcie krzyknął: „Konie! Niech się zjadają konie!". Fajnie wyszło. Zarówno kaseta jak i płyta (te kilka miesięcy później) wydane zostały bardzo efektownie. Okładkę zdobiły ładne, kolorowe zdjęcia. Wydrukowano też teksty i ich polskie tłumaczenia. Grafika wskazywała, że robił ją maniak tatuaży. Logo tytułu i podpisanie muzyków było niczym innym, jak kolejną dziarą, ale tym razem stworzoną na papierze. „Vile Vicious Vision" jest bardziej hardrockowa. Studio Hellenie i realizator Piotr Madziar nadali tej muzyce charakter prawie piosenkowy. O ile na poprzednich płytach brakowało dynamiki, o tyle na tej w ogóle jej nie było. „VVV" to zbiór piosenek. Chociaż sam materiał wyjściowy nadawałby się do ostrej obróbki... Rozpoczynające płytę „Zero" posiada wspaniały, niezwykle charakterystyczny riff. Titus śpiewa tu o niedorajdach, o życiowych zerach: „Twój banalny życiorys, synu I Wywołuje u mnie dość złośliwy śmiech." W utworze tytułowym Titus atakuje sądownictwo: „Zabiję gówno / A pójdę siedzieć za człowieka". Najbardziej zaskakuje początek „Pizza Driver". To taki typowy riff... weselny zgrabnie przechodzący w rasowy hardrock, który może kojarzyć się z Thin Lizzy. Kończy go gitarowa solówka wywołująca ciarki na plecach. Sam tekst traktuje o Leszku Szpieglu, dawnym wokaliście Wilczego Pająka, który wyjechał na Zachód w poszukiwaniu lepszego życia. Niespodzianką „VVV" jest duża wokalna aktywność Popcoma. Darek śpiewa w „Then She Kissed Me" i „Polish Blood". Pierwszy z nich to cover Kiss znany jeszcze z początków działalności Acid. To on, obok „Shock Me", miał być przygotowywany na przegląd piosenki angielskiej w początkach 1989 roku. Myślałem, że lepiej wyjdzie - zwierza się Popcorn. Wyszło okropnie, dlatego nie przyznaję się do tych wokali. Nie mogę tej płyty słuchać nawet w samochodzie. A niech się cieszą. Były to ostatnie wokale Darka na płytach Acid Drinkers. Podczas koncertów publiczność często namawia go do zaśpiewania któregoś z nich. To bardziej dla jaj - mówi i czasami ulega tłumowi. „Vile Vicious Vision" to płyta nierówna. Obok świetnych utworów zamieszczono na niej kilka, których w ogóle się nie pamięta, bez których płyta mogłaby się obejść. Choćby „Hats Off (2 This Lady)" czy „Polish Blood". Znów pojawia się syndrom koncertowy. Zespół podczas występów na żywo wypada jak dynamit, jak niezwykle sprawna maszyna pełna ekspresji i niespożytej energii. Wszystkie piosenki porażają niezwykłą siłą. Te same w wersjach z płyt brzmią płasko i bez wyrazu. Brak w nich czadu. Ale to już kwestia studia i realizatora, który potrafiłby czad przekazać. Zresztą Titusowi ta płyta też nie przypadła do gustu. Byłaby lepsza, gdyby lepiej brzmiała -mówi. To jest całkiem niezły materiał. No... może trochę za długi. Wybrałbym dziesięć utworów i nagrałbym je jeszcze raz. Samej płyty nie lubię, nawet jej nie mam, ale lubię grać na koncertach takie numery, jak „Pizza Driwer", „Metal Guru", „Zero", „Midnight Yisitor". Grać lubię, ale słuchać nie mogę. Brzmienie jest dziwne mimo tego, że nagrywaliśmy na żywo. Wszystko było w pień, jak zgrywaliśmy, wszystkim się podobało — nawet ludziom z zewnątrz. Ale z perspektywy uważam, że nie jest to, co miało być. Recenzje w pismach były oczywiście bardzo dobre, ale zespół zsunął się w rocznych podsumowaniach czytelników. W miesięczniku „Tylko Rock" sklasyfikowano go najniżej w dotychczasowej historii - na miejscu siódmym. Na to samo miejsce trafił Titus wśród wokalistów. Litza został uznany piątym instrumentalistą i... — to wszystko. W pierwszej dziesiątce przebojów nie znalazła się żadna piosenka, a wśród płyt zabrakło „Vile Vicious Vision". Trochę lepiej wypadło głosowanie w magazynie „Brum". Acid Drinkers znalazł się na piątym miejscu jako zespół, a „VVV" uznano piątą płytą roku 1993. „Zero" trafiło na siódmą lokatę jako przebój, Titus na czwarte jako wokalista, a Litza na siódme wśród kompozytorów. Najwyżej — bo na miejscu pierwszym - sklasyfikowano okładkę autorstwa Mariusza Łechtańskiego. Oczywiście najlepiej wyglądały wyniki w „Metal Hammer". Acidzi wygrali w kilku kategoriach, chociaż ich zwycięstwo nie było już tak przekonywujące jak w latach poprzednich. Zwyciężyli w kategoriach „wydawnictwo", „gitarzysta" (Popcorna sklasyfikowano na ósmym miejscu) i „basista". Wśród zespołów zostali wyprzedzeni przez Vadera, Titusa ubiegł Peter, a pośród perkusistów Ślimak też musiał zadowolić się drugim miejscem. Natomiast w Magazynie Muzyków „Gitara i Bas" wśród płyt metalowych „Vile Vicous Vision" znalazło się na miejscu trzecim, wyprzedzone m. in. przez... „Strip Tease". Roberta uznano pierwszym gitarzystą metalowym i dziewiątym rockowym. Titus wygrał w kategorii najlepszych basistów metalowych. We wrześniu '93 Titus został zaproszony do nagrania nietypowej płyty. Największy punkowy businessman III Rzeczpospolitej, Darek „Para Wino" Paraszczuk zaproponował mu udział w przedsięwzięciu, które nazwał Para Wino Band. Pod tą nazwą kryli się sam pomysłodawca oraz Titus i Peter z olsztyńskiego Vadera. Mieli nagrać punkowe kawałki Dead Kennedys i D.O.A. na album „Bandid Rockin'". Titus zgodził się bez wahania, szczególnie że Para Wino płacił gotówką i od ręki. Pojechał i w jeden dzień nagrał wszystkie wokale. Z Peterem się nie spotkał. Lider Vadera miał nagrywać innego dnia, chociaż na kasecie znalazł się jeden wspólnie zaśpiewany kawałek - żart muzyczny „Daddy Cool" z repertuaru dyskotekowego zespołu Boney M. Oprócz tego Titus zaryczał jeszcze „Viva Las Vegas", „Stealing Peoples'Mail", „I Kill Children", „California Uber Alles" i „Holiday In Cambodia" - a więc same klasyczne numery Biafry i Dead Kennedys. Nie wyszło to zbyt ciekawie. Nagrania nie były dopracowane, a bębny brzmiały płasko, bez dynamiki. Wyczuwana jest sztuczność i brak zaangażowania. Do śpiewu Titusa nie można mieć jednak żadnych zastrzeżeń. Jest zawodowcem i to słychać - z „Bandid Rockin'" również. Kawałki Petera ukazały się później na kasecie „Peter contra Kacper". A pożytek z tego był taki, że Titusowi wpłynęło parę złotych, zaś Peter mógł zapłacić ratę za nowy wzmacniacz. Rok 1993 stał też pod znakiem Wojska. Tym razem Ślimak zaczął mieć kłopoty z tym „zaszczytnym obowiązkiem". Gdy dostał wezwanie, załatwił sobie pracę w szpitalu. Chodziłem za tą pracą długo - wspomina, jak wszedłem do siostry przełożonej, od razu powiedziałem jej jaka jest sytuacja, „jestem w zespole i potrzebuję takiej pracy". Szedłem na całość, nie było co ściemniać, ja nic innego nie potrafię robić. Wszystko podporządkowałem graniu i nie mogłem tego zaprzepaścić, jak poszedłbym do wojska - straciłbym wszystko. Wiadomo, że wzięliby kogoś innego na moje miejsce. Później ludzie przyzwyczailiby się, a ja — „na drzewo". Ale dzięki Bogu jakoś wybrnąłem. Miał trochę szczęścia. Nie dość, że udało mu się załatwić pracę w szpitalu, to komisja poborowa pozwoliła mu tam odpracować służbę. Musiał wstawać o piątej i dojeżdżać do pracy na szóstą. Pracował w szpitalu dziecięcym, dlatego każdy dzień zaczynał od wynoszenia brudnych pieluch i czyszczenia nocników. Potem sprzątał oddziały, które mu przydzielono, i zanosił badania do laboratorium. Po pracy jeździł na próby, a przecież jeszcze zostawały koncerty. Musiałem wyrobić sobie znajomości, żeby zwalniać się — opowiada. Chodziłem z kwiatami, z bombonierkami. Na początku traktowali mnie trochę z góry. „No, tak chłopcze, idź popracuj sobie trochę - mówili. Jak będziesz się źle spisywał, to do Urzędu Pracy pisemko wyślemy i do czynnej służby pójdziesz". Ślimak zaczął pracować przed nagraniem „Vile Vicious Vision". Gdy album ukazał się, mógł pokazać go w szpitalu. Rozdawałem w pracy kasety — wspomina. Składałem żywe dowody, że nie oszukuję. Wtedy trochę zmieniło się ich podejście. Pracował jedenaście miesięcy. W międzyczasie ożenił się i oczekiwał przyjścia na świat potomka. Jako jedynego żywiciela rodziny zwolniono go więc z dalszego odpracowywania. Widmo Acid Drinkers bez Ślimaka zostało oddalone. Popcorn też miał problemy z wojskiem — jeszcze w roku 1990. Najpierw pracował przez dziesięć miesięcy jako salowy na chirurgii wojskowej. Potem załatwił sobie pracę w Estradzie Lubelskiej jako... realizitor dźwięku. Estrada była jednym z miejsc wyznaczonych przez WKU do odrabiania wojska. Darkowi też się udało. Popcorn w salonie Małgorzaty Ostrowskiej RYBA BEZ OŚCI Fajnie jest grać w kapeli rockowej. Zdjęcia w gazetach, recenzje w prasie, tłumy na koncertach, imprezy alkoholowe, podziw fanów i fanek. Żyć nie umierać. Ale jest też inna strona takiego życia. Bardziej prozaiczna, o której część ludzi przychodzących na koncerty nie wie, albo nie chce wiedzieć. Granie w takim zespole jak Acid Drinkers to życie na walizkach. Koncerty, nagrywanie płyt tworzą zaklęty krąg. Ciężko go przerwać. Czasami łapie się przeziębienie, ale przecież nie można zawieść fanów i odwołać koncert. Robert żył tak przez prawie rok. Jeździł czasami z czterdziesto-stopniową gorączką. Czy któraś z osób, które przychodziły na koncerty, zauważyła to? Nie sądzę. A przecież Acids każdy koncert grają na sto procent. Zawsze kończą półnadzy, spoceni od stóp do głów. W salach przeciąg, brak klimatyzacji, złe warunki w garderobach, a jeszcze każdy z fanów chciałby otrzymać autograf. Potem powroty do domu nieogrzewanym busem... Takiemu facetowi jak Litza szczególnie ciężko wyrwać się z tego kręgu. To pracoholik, nie potrafiący usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Wszystko musi być pod jego kontrolą. Nigdy nie chorowałem — opowiada Robert. Zawsze byłem duży, silny i odporny na wszystko. W pewnym momencie jednak zachorowałem na grypę i nie odleżałem jej. Doszło do pogrypowego zapalenia wsierdzia i uszkodzenia zastawek serca. Po roku choroby okazało się, że organizm cały czas był atakowany przez bakterie. Crałem koncerty z grypą, z czterdziestostop-niową gorączką. Dużo koncertów. Tak schudłem, że mogłem spokojnie chodzić między ludźmi i nikt mnie nie poznawał. Pogorszył mi się wzrok. Przez pół roku łaziłem z gorączką i brałem antybiotyki. Wszystko ustało gdy nagrywaliśmy „Vile Vicious Yision". Wyjechałem na wczasy, ale jak wróciłem, okazało się, że muszę poddać się operacji. Titus tak wspomina tamten okres: Ponarzekał, ale przeważnie był ubawiony. Przejąłem się dopiero wtedy, gdy zabrał mnie ze sobą do pani kardiolog. Powiedziała, żeby wysoko ubezpieczył dzieciaki, bo może nie wstać. Operacja na otwartym sercu wygląda tak, że delikwenta kładą na stół, rozpiłowują żebra i mostek. Serce i płuca przestają działać. Potem podłączają do urządzenia sztucznie podtrzymującego pacjenta przy życiu, wyjmują serce i pracują kilka godzin. Gdy skończą, zadrutowują i zaszywają klatkę piersiową, a potem pobudzają do życia elektrowstrząsami. Dalej przejmuje pałeczkę organizm. Robert o swojej chorobie dowiedział się przypadkowo. Lekarka, u której był po poradę, usłyszała coś w jego sercu i kazała mu zrobić badania. Zrobił i okazało się, że serce ma na wykończeniu, a każda zwłoka może spowodować tragiczne skutki. Na początku stycznia udał się więc do szpitala na badania przedoperacyjne. W marcu trafił tam ponownie, ale już na dłużej. 8 kwietnia przeszedł operację. Dwa dni leżałem na oddziale intensywnej terapii, po czym okazało się, że pierwsza operacja była nieudana - wspomina tamte chwile Litza. Byłem praktycznine skazany na śmierć. Zebrało się konsylium lekarskie i zdecydowało o ponownej operacji. Historia powtórzyła się, ale tym razem operacja zakończyła się powodzeniem. Dzięki Bogu, udało mi się wrócić do zdrowia. Jak na to zareagował zespół? jestem człowiekiem, który niczym się nie przejmuje - przyznaje Titus. jestem pieprzonym egoistą. Oczywiście gdyby trzeba było, pomógłbym, ale nie lubię się narzucać. Poza tym jestem optymistą życiowym i wierzyłem, że nawet jakby go pokroili na sześćdziesiąt tysięcy części, to i tak poskładają, więc będziemy zapierdalać dalej. Dlatego żadna zła myśl nie przychodziła mi do głowy. A gdyby operacja się nie udała? Siedlibyśmy we trzech i pomyślelibyśmy - czy ciągniemy dalej, czy przestajemy, /a byłbym za dalszą działalnością. Mimo wszystko. Musielibyśmy ustalić, czy gramy razem, czy któryś się wycofuje, ja byłem przekonany, że będę to ciągnął dalej. Najwyżej płytę zatytułuję „Back In Black". Ślimak: Różne myśli chodziły mi po głowie. Byliśmi gotowi na wszystko. Nawet na najgorsze. Modliliśmy się z całą moją rodziną, żeby Robert wyszedł z tego obronną ręką. Nasze modły zostały wysłuchane. Litza zaniedbywał siebie, jeździł przeziębiony na koncerty. Prowadził bardzo rozbiegane życie. Wynikało to nie tyle z jego niedbalstwa, co z zapracowania. Trzeba tylko Bogu dziękować, że wszystko skończyło się dobrze i Litza może grać dalej. Jednak lekarze kazali mu się szanować i odbyć roczną rekonwalescencję. „Vile Vicious Vision" nie w pełni usatysfakcjonowało Litzę i Ślimaka. Poszukiwali bardziej ostrych klimatów, brzmień bardziej „totalnych". Dlatego postanowili zrobić coś poza Acid Drinkers -kawałek muzyki mocniejszej i prawdziwie dzikiej. W tamtych czasach brakowało Acid czadu - Litza opisuje genezę nowego zespołu Flapjack. Człowiek ma różne zachcianki, jesz czekoladę, a masz ochotę na kiełbasę. I odwrotnie. Trzeba zaspokajać swoje potrzeby. Mnie wtedy brakowało czadu. Creation Of Death już nie grało, a Acid nagrał „Vile Vicious Vision", czyli piosenki. Postanowiliśmy ze Ślimakiem, że coś nagramy. Na pierwszej próbie na basie zagrał Titus, a śpiewał Kompas (ten od Axlowego początku „Woman With The Dirty Feet"). Jednak była to jedyna próba w tym składzie. Zmieniał się on dość często. Po okresie prób i błędów do Flapjacka dołączyli Amerykanka Elizabeth z zespołu Mel-low Driver, wokalistka i autorka tekstów, basista Hrupluck, no i Maciej jahnz, dawny kumpel Litzy ze Slavoya. To człowiek, który nauczył mnie grać na gitarze, pokazywał jak trzyma się instrument - mówił na temat Jahza Robert. Litza sprzedał swój sprzęt i za w ten sposób uzyskane pieniądze mógł opłacić sesję nagraniową, chociaż już wtedy wiedział o operacji, która go czekała. Sesja została zaplanowana w gdyńskim Modern Sound Studio na pierwsze trzy tygodnie lutego '94. Niestety w studiu wyszło, że Elizabeth nie zaśpiewa wszystkich numerów. Ostatecznie zaśpiewała jeden. W Modern Sound pojawił się za to Tomek Lipnicki z lllusion wraz z młodym wokalistą trójmiejskiego zespołu Ndingue - Grzegorzem „Guzikiem" Guzińskim. Robert widział go wcześniej podczas koncertu z cyklu „Walka z trzema schodami" w Gdańsku. To był mój pierwszy duży koncert w życiu - zwierza Litza kilka tygodni przed operacją Fot: Leszek Cnoiński się Guzik. Po koncercie rozmawialiśmy na temat naszej ewentualnej współpracy, ale wydawało mi się to nierealne. Nie liczyłem, że zadzwoni, jednak zadzwonił i zaproponował wspólne granie. To był dla mnie wielki szok, że Litza z TEGO Acid Drinkers chciał, abym śpiewał w jego nowej kapeli. Guzik był tym bardzo podniecony. Miał wtedy dziewiętnaście lat i chodził do maturalnej klasy gdańskiego ogólniaka. Pierwszym koncertem rockowym, na który się wybrał, był występ Acid Drinkers w trakcie trasy „Strip Tease" w 1992 roku. Nie powinno więc dziwić ogromne zaaferowanie początkującego rockmana. Robert zaprosił go do nagrania tylko kilku utworów. Okazało się jednak, że Guzik został głównym wokalistą. W paru numerach nie było wokali - wspomina początki współpracy Guzik. Przygotowałem teksty i zaśpiewałem. Tak samo było z utworami, które miała wykonać Elizabeth. To, że zostałem wokalistą Flapjacka, nie jest moją zasługą. Litza nie wiedział, jak Elizabeth wypadnie w studiu. Okazało się, że nie pasuje do całości, ja byłem na miejscu i wszystko spoczęło na moich barkach. Nie jestem w stanie określić, czy to ja się spodobałem, czy musieli szybko zastąpić Elizabeth, a ja po prostu byłem pod ręką. To kwestia chyba mało istotna. Ważne, że Guzik został i nagrał wszystkie wokale. W niektórych utworach pojawił się jeszcze saksofonista Vimek z zielonogórsko-poznańskiej formacji Squot i kilka innych osób (m.in. wspomniany Lipa z lllusion, Titus w chórkach). W założeniu Flapjack miał być luźnym projektem studyjnym kilkunastu mniej lub bardziej znanych osób. Robert chciał jednak z tymi kilkunastoma osobami również koncertować. Życie dosyć szybko zweryfikowało te plany. Litza miał jeszcze jeden problem - musiał znaleźć wydawcę nagrań swojej grupy. Przedstawiał materiał różnym firmom i wreszcie udało mu się namówić... Metal Mind Production. Litza chodził, męczył i wymęczył — śmieje się Tomek Dziubiński. Oczywiście nie było to na zasadzie „No dobra - wydamy". Ale to o czym Litza mówił, a to co przyniósł - to były dwie zupełnie różne rzeczy. Płyta była za krótka, jak dzieciak ma wydać pieniądze, to niech dostanie chociaż pięćdziesiąt minut muzyki, a nie trzydzieści trzy. Uważam, że nie jest to OK, ale... nie było innego wyjścia. Robert: W razie gdyby operacja się nieudała, chciałem żeby moja rodzina dostała z powrotem jakiś szmal. Kontrakt został podpisany niecały tydzień przed operacją Roberta. On sam na tak podniosły moment urwał się na dwa dni ze szpitala! To jest zupełnie przypadkowa płyta, ale bardzo mnie cieszy — wspomina Litza. Nie będę ukrywał, że w szpitalu była jedną z kaset, której słuchałem na okrągło. Album zatytułowano „Ruthless Kick". Najpierw w kwietniu 94 ukazał się kasetowy singel, po trzech tygodniach kaseta, dwa miesiące później kompakt. Na początku były problemy ze sprzedażą. Barierę stanowiła nowa, szerzej nieznana nazwa. O ile w sklepach pracują ludzie, którzy w większości znają się na muzyce, o tyle hurtownie są przeważnie prowadzone przez laików. Nazwa Flapjack nic im nie mówiła. Dlatego Dziubiński zdecydował się umieścić na płytach i kasetach naklejkę „Flapjack are: Utza - Acid Drinkers, Ślimak - Acid Drinkers, Lipa -lllusion". Dopiero wtedy sprzedaż ruszyła. „Ruthless Kick" przynosi zupełnie inną muzykę niż ta, do której przyzwyczaił Acid Drinkers. Oparto ją na podobnych riffach, ale brzmi bardziej nowocześnie. Głównie za sprawą śpiewu Guzika, który wsłuchiwał się raczej w rap, hip hop i hard core niż w thrash metal, na którym z kolei wychowali się Litza, Ślimak i jahnz. Litza pokazał na „Ruthless Kick" cały kunszt kompozytorski. Utwory są bardzo ostre, ale jednocześnie nie pozbawione wyraźnej melodii. Robert granie solówek zostawił miłemu kudłaczowi — Jahnzie. Okładka płyty jest również bardzo pomysłowa. Przedstawia ślad trepa a wewnątrz na srebrnym krążku widniał napis: „For Only Mosh". Wydawałoby się to banalne, ale charakterystyczny, prosty znak rozpoznawczy wymyślić przecież niełatwo. Już niedługo na koncertach zaroiło się od fanów w koszulkach „z butem". Po dużym sukcesie pierwszego albumu Flapjacka, wzrosło zainteresowania macierzystą kapelą Guzika - Ndingue. Był to zespół, w którym brakowało dobrego perkusisty. Pomiędzy grudniem a lipcem następnego roku stał się nim Ślimak. Dlaczego tak krótko? Brakowało nam zwykłych prób - zwierza się Guzik -spotkań poświęconych na tworzenie, grania dla przyjemności. Ślimak nie miał na to czasu, bębnił przecież w trzech zespołach. Dlatego zdecydował sie odejść i zakończyć ten epizod. Obecnie Ndingue - już z nowym perkusistą - pracuje nad debiutancką płytą. Acidom zawsze świetnie wychodziło z coverami. W cudze nuty wkładali swoje zwariowane pomysły i tworzyli dzieła jeśli nie lepsze, to na pewno bardzo oryginalne. Najważniejsze jednak, że zapożyczone kawałki przybierały typowo Acidowy charakter. Wystarczy przypomnieć „Smoke On The Water" czy „Seek And Destroy". Drinkersi potrafili nadać tym utworom własny styl, nową duszę, nowy, niepowtarzalny klimat. Dlatego powstał pomysł nagrania płyty z samymi coverami. Ot tak dla siebie, z czystej próżności, żeby zaspokoić fanów. Płytę nazwano „Fishdick". Powstała w gdyńskim studiu Modern Sound pod okiem Adama Toczko i Tomka Bonarowskiego. Studio Modern Sound mieściło się w willi położonej na uboczu miasta, gdzie istniała możliwość zakwaterowania. Na trzy tygodnie willa stała się więc domem dla zespołu. Każdy z członków grupy przyniósł swoje propozycje. Spośród nich zostały wybrane: „Oh, No! Bruno" (NoMeansNo), „Ace Of Spa-des" (Motorhead), „Duese" (Kiss), „N.I.B." (Black Sabbath), „Another Brick In The Wall" (Pink Floyd), „Whole Lotta Rosie" (AC/ DC), „Run Run Away" (Slade) i „Highway Star" (Deep Purple). Odpadła kompozycja Metalliki „The Thing That Should Not Be" z solówką z utworu „Fate To Black". Kawałek ten miał być jedynym na płycie śpiewanym przez Litzę. Mówiłem Litzy, że mam już kilka numerów - wspomina swój wybór Popcorn. Litza na to: „Wiem - Kiss, Kiss, Kiss i jeszcze raz Kiss". Odpowiedziałem, że nie, że Floyd i... nie pamiętam. Darek przyznaje się tylko do pomysłu przerobienia wielkiego przeboju Pink Floyd. jestem maks zadowolony z tego numeru - ocenia. Super wyszło. W „Another..." nagrywałem wszystkie gitary. Litzy nawet nie chciało się tego uczyć. Ja nigdy nie słuchałem Floy-dów. Siedziałem kiedyś na imprezie maks zakurzony i jak usłyszałem ten kawałek, to wiedziałem, że to trzeba zrobić. Jest to niewątpliwie najlepszy fragment płyty. Titus swoim głosem świetnie imituje Watersa. Do tego stopnia, że wiele osób słysząc początek myli wykonawcę. Dopiero gdy w drugiej części utworu włączają się ostre gitary, okazuje się, że to nie jest Pink Floyd, a zupełnie coś innego. Titus nie byłby sobą, gdyby czegoś nie zmienił. W drugiej części piosenki pojawia się drobny dodatek słowny. Przed wykrzyczanym słowem „teacher" pojawia się zamiast słowa „hey" - „acid". Żeby nie reklamować znanego zespołu rockowego - śmieje się wokalista. „Another Brick In The Wall" ...solo GilmouKa w kuchni Modern Sound Fot: Leszek Cnoiński brzmi bardzo majestatycznie. Został w nim zachowany znany z oryginału klimat niesamowitości. Popcorna zagrał identyczne solo jak Gilmour. Słuchając acidowej wersji ciarki przechodzą po plecach, a tytułowa „cegła" nabrała nowego, niezwykłego ciężaru. la przyznaję się do „Highway Star" i „Whole Lotta Rosie" — mówi Titus. Zmusiłem też Popcorna do zrobienia „Duese". A Black Sabbath? To byl pomyst mój i Roberta. Dziś stwierdzam, że nie było warto tego nagrywać. W ogóle nie rozumiem tego utworu. Chyba dziadzieję. Kiedyś podobały mi się takie jaja. Dzisiaj, jak włączam płytę, to opuszczam ten numer. „N.I.B." jest chyba najbardziej zwariowanym kawałkiem na „Fishdick". Słychać, że Acids świetnie się bawią nagrywając sztandarowy numer Black Sabbath. Na kompakcie znajdują się nawet dwie wersje utworu „N.I.B.". Jedna bez przekleństw Titusa, druga z przekleństwami, nie odnotowana na okładce. Lecz tylko teoretycznie. Przy produkcji nastąpiła pomyłka. Nieocenzurowaną wersję umieszczono na czwartym miejscu, ocenzurowaną dano na koniec w roli niespodziewanego bonusa. Obie wersje są zasługą Adama Toczko. To jest nasz stały gadżet - jak oni coś robią, są jajca i jest fajnie, to staramy się wszystko nagrywać - wspomina Toczko, jak coś sobie próbują, często tworzą rzeczy, których później nie da się powtórzyć. Wszyscy łapią „spinkę" i grają na poważnie. Litza: N/e mieliśmy pomysłu na wokale. Adaś włączył mikrofony i próbowaliśmy to zaśpiewać. Po trzech próbach wiedzieliśmy już, co chcemy nagrać. Okazało się, że już wszystko zarejestrował. „Sorry chłopaki" — powiedział. „Nagrałem już trzy wersje. Wszystkie są świetne i wszystkie zostawię". Robert przyznaje się do najbardziej nieoczekiwanego utworu na płycie - „Run Run Away" Slade. Szczególnie do jednego dźwięku, tego niestrojącego - śmieje się. Podoba mi się. Potem usłyszałem oryginał i stwierdziłem, że fałszują. W „Deuse" pojawia się Grzegorz Skawiński ze swoją solówką. Byłem w czasie, kiedy nagrywali swoją płytę, częstym gościem w studiu - opowiada Grzegorz. Oni wybrali utwór, w którym miałem zagrać. Bardziej podoba mi się wersja Acidów niż oryginał. Chłopcy zrobili to bardziej czadowo, bardziej odjazdowo. Na płycie pojawiły się jeszcze dwa utwory. Jednym z nich był acidowy „Fuckin' The Tiger", drugim „Balada" - odrzut z albumu Flapjacka. Wokalnie udziela się tu Patrycja, członkini zespołu Squot. Acids stwierdzili, że utwór jest za bardzo... normalny i postanowili go zmienić. Dlatego obok Patrycji śpiewa Ślimak, i to w jakimś dziwnym języku. Po francusku — wyjaśnia. To piosenka o kurkach, które szły sobie przez pole. Oczywiście nie trzeba dodawać, że Ślimak nie zna francuskiego, więc zaryczał według swojego własnego widzimisię. „Fishdick" to pierwsza płyta Acid Drinkers brzmiąca zgodnie z oczekiwaniami członków grupy. Wreszcie udało się znaleźć właściwych realizatorów i producentów. Delikatna różnica między tymi profesjami polega na tym, że realizator zajmuje się tylko rejestracją materiału, a producent to osoba, która może mieć wpływ na brzmienie i rodzaj kompozycji. Pomaga zespołowi zrealizować jego wizję muzyki. Ta współpraca jeszcze nie w pełni zaowocowała na tej płycie, którą wszyscy traktowali niezbyt poważnie. Miała być wygłupem, dodatkiem do dyskografii. Nawet nagrywali na pół gwizdka. Wykupione były szesnastogodzinne sesje, które miały zaczynać się o dziesiątej. Wtedy też przychodził Tomek Bonarowski. O piątej po południu zmieniał go Adam Toczko. Jednak muzycy zwlekali się z łóżek nie wcześniej niż w okolicach godziny piętnastej. Te dwa tygodnie sesji najmilej wspomina Tomek. Przychodziłem do studia o dziesiątej rano i słyszałem „Jeszcze godzinkę, jeszcze godzinkę" - wspomina Bonarowski. I tak do trzeciej po południu. Zwykle po prostu czytałem gazetki. Była to dla mnie najbardziej wypoczynkowa sesja w życiu. Titus partie basu nagrał w kilka godzin i przez następne dnie chodził z Popcornem pod wpływem „procentowych" środków dopingujących. Ożywiał się dopiero podczas przyjazdów zaprzyjaźnionego zespołu lllusion. Każda wizyta lllusion to picie i latanie Lipy i Titusa na golasa po studiu - opowiada Adam Toczko. Wtedy dodatkowo kąpali się w wannie i tłukli butelki niszcząc łazienkową glazurę. Na okładce miał być szkielet męskiego penisa lecący w kosmosie. Litza leżał wówczas w szpitalu. Nie wiedział czy przeżyje operację, a nie chciał, aby na być może jego ostatniej płycie znalazł się tak sprośny akcent. Ze szpitala zadzwonił do Titusa i poprosił o zmianę. Ustalili, że będzie to przezroczysta folia z samymi informacjami. Loud Out miał inną propozycję — karykatury muzyków. Z tych karykatur ostała się tylko Ślimaka pływającego pod wodą w poszukiwaniu dolara. W tle widoczny był... penis. Litza szedł na stół i bał się, że nie przeżyje -komentuje zaistniałą sytuację Titus. Dlatego nie chciał, żeby jego ostatnia płyta miała na okładce fiuta w kosmosie. Bo nie pasował mu jako pomnik nagrobny za działalność muzyczną. Rysunek wydawał się żartem z okładki Nirvany „Nevermind". O tyle głupim, że płyta ukazała się dwa miesiące po samobójczej śmierci Kurta Cobaina. Czy nie można było jej zmienić? Płyta ukazała się dopiero 1 czerwca. Tę okładkę musiałem zrobić jak najszybciej - wspomina jej autor, Tomasz Daniłowicz. Miałem trochę materiałów, resztę sam wymyśliłem. Chciałem, żeby stylistycznie nawiązywała do poprzednich okładek. Narysowałem Ślimaka, bo wydawał się najsympatyczniejszym facetem. Poza tym zawsze był na uboczu. W trzy dni wykonałem projekt, wziąłem pieniądze i finał. Titus i Litza mają trochę inne zdanie. Do tej pory są wkurzeni na firmę i autora okładki. Powinni wypierdolić kretyna, który to narysował - nie przebiera w słowach Titus. Andrzej Mackiewicz powinien dostać w łeb za to, że ją zaakceptował. Wyraźnie mówiliśmy mu, jak ma wyglądać. Za to należy im się krecha długa jak papier toaletowy. Litza dodaje: Autor okazał się elokwentny, trafnie rozszyfrował tytuł płyty i chciał to bardzo wyraźnie pokazać. Narysował rybę-członka męskiego, co wskazuje na wspaniałą znajomość języka angielskiego. Tylko pogratulować. Dobrze, że nie robił okładkki do „Strip Tease", bo pewnie narysowałby gołą babę. No ale starał się. Nawet kolory bardzo ładne podobierał. W recenzji w magazynie „Brum" pojawiło się stwierdzenie, że płyta „Fishdick" jest ze względu na prawa autorskie najdroższą płytą w Polsce. Ale w maju 1994 roku prawo to jeszcze nie było uregulowane. Wystarczyło zgłosić utwory do ZAIKSu. Andrzej Mackiewicz wyjaśnia sprawę krótko: Zgłosiliśmy wszystkie. Ich użycie było jak najbardziej legalne, jeżeli nie jest przerabiany tekst i aranżacja, podaje się tylko twórców / płaci tantiemy. Gdy Litza był w szpitalu, zespół nie miał zamiaru zawieszać działalności koncertowej. Wręcz odwrotnie — szykowało się kolejne tournee, które miało nawet swoją nazwę -„Killers On The Loose" - zaczerpniętą z twórczości Thin Lizzy. Titus z Popcornem postanowili znaleźć zastępcę Roberta, rozważając kandydatury Piotrka Łukaszewskiego z IRY, Petera z Vadera i Siemiona z Proletaryatu. Stanęło na tym ostatnim. Jednak trasa nie doszła do skutku, zaś z całego tournee ostało się raptem kilka koncertów. Podziękowano Siemionowi, a Popcorn przypomniał Titusowi o Pawle z zespołu Hunter. Popcorn bardzo go lubił i mówił, że jest świetnym gitarzystą - opowiada Titus. Dobry był. Co prawda brzmi zupełnie inaczej niż my, ale to bardzo fajny kumpel. Wysoki, długie pióra, macha pałą. Mógł grać. Litza zaakceptował pomysł bez wahania. Paweł na dzień dobry otrzymał od Titusa pseudonim. Wiesz, musisz mieć jakąś ksywkę -rzucił mu w słuchawkę telefonu. Zupełnie zgłupiałem - wspomina Paweł. Nigdy nie miałem żadnego przezwiska. Spytałem go ostrożnie, jak ksywa brzmi. „Paulo Paulito" - odpowiedział Titus. Odetchnąłem z ulgą. Zbliżał się koncert we Wrocławiu, dlatego Titus podał Pawłowi tytuły wszystkich kawałków, jakie mieli zagrać, i kazał przyjechać na tydzień prób. Paulo z taśm opracował partie gitar. Zapomniał tylko spytać, które są Popcorna, a które Litzy. Żeby nie było niedomówień, opracował wszystkie i cierpliwie czekał na sygnał do przyjazdu. Wreszcie zadzwonił Titus i powiedział: Wiesz stary, coś nie wyszło. Przyjedź dzień przed koncertem. Paulo tak uczynił. Zaczęliśmy gadać - wspomina Paulo - / w pewnym momencie powiedział: „Zagraj mi coś na gitarze". Podłączyłem się do jakiegoś małego wzmacniacza i zagrałem. Pokiwał głową, wziął bas i przegraliśmy dwa kawałki. „OK. To wszystko". Ale po chwili dodał: „Podstawa, to musisz dynią trząchać" i pokazał mi taki młynek, jaki robi na koncertach. „Umiesz tak?" - spytał. „Spoko" -odpowiedziałem, choć nigdy wcześniej tego nie robiłem. Ale co miałem powiedzieć? Że nie umiem?! Nic dziwnego, Paweł nawet nie ma czasu trząchać dynią w macierzystym Hunterze. Cały czas uwiązany jest do mikrofonu. Gdy nie śpiewa, po prostu gra solówki. Po tej nad wyraz krótkiej próbie rozpoczęli imprezę. Skończyli się o piątej, a pobudka była o szóstej. Poszli na próbę, zagrali jeden kawałek i zaczęli zbierać się na koncert. Tak jak zwykle. jechaliśmy busem - wspomina Paulo. Trwała sielanka. Dopiero przed samym koncertem we Wrocławiu uświadomili sobie brak Litzy. Uświadomili sobie, że wystąpią z człowiekiem, który praktycznie nie zagrał z nimi żadnej próby. Tak naprawdę, to do końca nikt z nich nie wiedział, jak gram. A przecież miałem zastąpić kogoś, kogo zastąpić się nie da. Koncert we wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych był częścią trasy lllusion i Incrowd. Acid Drinkers został zaproszony jako gość specjalny na jeden koncert. Titus trochę obawiał się. Zabrakło przecież głównej siły napędowej - Litzy. Poza tym przed imprezą była nerwówka, a gitara Pawła... nie pasowała do wizerunku zespołu. Kupił ją od Grzegorza Skawińskiego. Miała zieloną, błyszczącą politurę. Taki relikt plastikowego metalu. Nic dziwnego, że kazali mu ją odstawić na bok. W zamian dostał instrument Jahnza z Flapjacka. Paulo miał chyba tremę — wspomina Titus. Przed koncertem przebraliśmy się. Paulo też. Spojrzeliśmy na niego. Mówię mu: „Dżins OK, ale ta gitara?!". Miał francuskiego Laga z dechą podobną do Stratocoastera, z łyżwą u góry zamiast główki. Powiedziałem Wudysowi (technicznemu), żeby zabrał mu ją i okleił, bo wyglądało jak malowidło Picassa. Wudys zakleił wiosło szeroką taśmą klejącą. „Twoje zadanie jest latać po scenie, machać pałą i zagrać dobrą solówkę pod koniec koncertu, la z Popcornem zrobimy resztę" — powiedziałem. Paulo był trochę zdziwiony, ale wlazł na scenę i to, o czym mu mówiłem, robił bez zastrzeżeń. N/e bałem się, że coś zawali. Mógł zgubić dwa, trzy takty i zaraz byłby z powrotem. Przecież ludzie wiedzieli, że gra nowy człowiek. Paulo: Przyzwyczajony byłem, że gram solówki i gitarę trzymam dość wysoko. Ślimak opuścił mi ją na kolana. Z tym modelem jest coś takiego, że jak się źle przypnie pasek, to staje w poziomie. Obciach straszny. Żeby nie przeważała, przykleił mi trzonek od młotka do dłuższego rogu. Niewiele to dało, ale grałem cały koncert. Coś tam przekręciłem i na szczęście wszystko było w porządku. Tylko gitara wisiała tak nisko, że ledwo sięgałem ręką do górnych strun. Do tych dolnych w ogóle nie dosięgałem, a oni kazali mi jeszcze popisową solówkę zagrać. Oczywiście dynią machałem jak nigdy w życiu. Potem przez tydzień nie mogłem głową ruszyć. Gdy dodamy do tego scenę obłożoną czarnym śliskim materiałem, otrzymamy prawie cały obraz Niezwykle Podstawa, to musisz dynią trząchać... Fot.: Wojciech Richter Odważnego Pawła i jego pierwszej koncertowej przygody z Acid Drinkers. Popcorn wciąż balansował na granicy pionu. Paulo biegał z dziwną gitarą po scenie, machał dynią i za każdym razem... metr hamował. I przy tym jeszcze śpiewał. Musiał przecież zastępować Litzę, a stałymi fragmentami koncertów były kawałki, w których wokalnie udzielał się Robert - „Under The Cun" i „Poplin Twist". Paweł robił to jak umiał najlepiej. Ale Ślimak miał do niego pretensje. Nie wiedziałem o co mu chodzi — tłumaczy Paulo. Nie mam tak mocnego głosu jak Titus i Litza. Wydawało mi się, że śpiewam czysto. Dopiero po którymś koncercie uświadomiłem sobie, że w Acid nie chodzi o śpiewanie. Chodzi o to, żeby drzeć ryja. Trzeba zapomnieć o technicznym śpiewaniu, a pamiętać o konkretnym darciu kopary. I wtedy Ślimak dał mi spokój. Acid z Paulo, a Paulo z... oklejoną gitarą Fot.: Wojciech Richter We Wrocławiu niezwykle ciekawie wypadł kawałek „Barmy Army". W jego studyjnej wersji jest taki moment, gdy Popcorn gra jako jedyny. Tymczasem w Hali AWF zamiast zagrać, podszedł do mikrofonu i zaśpiewał swoją partię. Zabrzmiało to mniej więcej tak: „Titituri titituri titituri tam tam tam". Mimo tych wszystkich trudności koncert wypadł świetnie, tak jak świetnie ludzie przyjęli nowego gitarzystę. Pod koniec cała sala skandowała jego imię, a po występie uśmiechnięty od ucha do ucha Titus podszedł do Paula i powiedział znamienny tekst: Witaj chłopcze w zespole! Miesiąc później zespół grał w Łodzi. Po występie Popcorn ogłosił kolegom, że po powrocie Litzy z rekonwalescencji odchodzi z zespołu. Miałem wszystkiego serdecznie dość - wspomina Fot. obok - Wojciech Richter :iąż ym rm\ sn" Nie *za. że vm ^m «v * ten kryzys Popcorn. Chciałem przestać grać i zająć się czymś innym. Myślałem o założeniu rodziny, ustatkowaniu się. jak chcesz - powiedział Titus - nikogo na siłę trzymać w kapeli nie będę. Dał jednak kumplowi dwa tygodnie na przemyślenie decyzji. Litza w tym czasie przeszedł operację i wracał do zdrowia. Zdążył wyjść na 7 maja, czyli piąte urodziny Acid Drinkers. Odbyła się z tego powodu huczna impreza w domu Titusa. Litza miał wciąż świeże szfy na klatce piersiowej. Śmiejąc się trzymał je rękoma, żeby nie popękały. Ale grać jeszcze nie mógł. 13 i 15 maja odbyły się półfinały drugiej edycji festiwalu Marlboro Rock In. Titus został zaproszony przez organizatorów do udziału w jury, a Acid Drinkers zagrał w roli gwiazdy. Koncerty nie przyciągnęły jednak zbyt wielu fanów. Winą za to można obarczyć organizatorów, którzy na plakatach największą czcionką wydrukowali nazwę festiwalu, a nie nazwę kapeli, która - przynajmniej teoretycznie - miała przyciągnąć widzów. A jak wypadał Acid bez Litzy? Co najmniej dziwnie. Robert jest wulkanem tryskającym niesamowitą energią i poczuciem humoru. Spod jego palców wydobywają się gejzery zwariowanych dźwięków. To on prowadzi rozmowy z publicznością podczas przerw między utworami. Od początku był świetnym showmanem o niezwykle charyzmatycznej osobowości. Paulo spisywał się dobrze, ale brakowało w występach Kwasopijów tej niezbędnej dawki wariactwa. Paulo z Titusem tworzyli showmański duet kręcąc młyny swoimi długimi włosami. Z Popcornem też się dobrze rozumieli. Podczas warszawskiego półfinałowego koncertu wprowadzili spore zamieszanie i zdziwienie pozostałej dwójki grając „Seek And Destroy" z akustycznym początkiem. Podszedłem przed koncertem do Popcorna - wspomina Paulo. Powiedziałem mu, żebyśmy zagrali Metallikę akustycznie, tak jak na płycie. Zgodził się natychmiast. Cdy doszło do tego kawałka, spojrzałem na Popcorna. On kiwnął gfową. Chłopaki mieli miny nietęgie. Byli zaskoczeni, że z Popcornem równo zaczęliśmy. Titus uśmiechnął się, a Ślimak podleciał do mnie i krzyknął: „No graj już na luzie". Ale mijały dwa wspomniane tygodnie. Popcorn spytany raz jeszcze, potwierdził swoją decyzję o odejściu z zespołu. Zadzwoniłem wtedy do Paula - wspomina Titus - i powiedziałem mu: „Możesz opijać, jesteś w Acid". Jednak po dwóch dniach Popcorn pojawił się u Litzy z informacją, że zmienił zdanie. Odkręcenie całej sprawy nie było wcale takie proste. Przecież Paulo został powiadomiony o przyjęciu do Acid. Litza powiedział, że spotkają się we trzech i ustalą, czy gramy dalej razem czy nie — wspomina tamtą sytuację Popcorn. Zeszli do knajpy namówić się. Wrócili i powiedzieli, że pozostaję w kapeli. Postawili jednak pewne warunki. Popcorn musiał kupić sobie sprzęt i zmienić swoje postępowanie - miał być odtąd obecny nie tylko ciałem, ale i duchem. Co ciekawe, powrót Popcorna do Acid Drinkers został przegłosowany stosunkiem 2:1. Dlaczego głosowałem przeciw Popcornowi? — zastanawia się Titus. Chciałem być konsekwentny za niego. Nie mogliśmy się już zupełnie dogadać. Nie rozmawialiśmy, nie chodziliśmy razem na wódkę. W hotelach zacząłem dzielić pokój częściej z technicznymi niż z nim. Urwał się koleżeński kontakt między nami. Mniej komponował. Po cholerę najpierw chciał odejść, a potem wrócić? Acid to nie odwyk dla narkomanów, gdzie można spieprzyć, a potem wrócić. To jest szanujący się zespół. Ślimak i Litza mnie przegłosowali. Bardzo dobrze. Dziękuję im za to. Ślimak: Acid Drinkers od tylu lat był całością. Gdyby po pierwszej lub po drugiej płycie zmienił się skład, ludzie przyzwyczaili by się do tego. Ale mieliśmy już kilka płyt i taka zmiana nie wyszłaby na dobre ani zespołowi, ani żadnemu z nas. Jednak najważniejsza jest niezmienność składu kapeli. Acid to jeden z niewielu zespołów w Polsce, który może się tym poszczycić. Zresztą Paulo ma podobne zdanie: Nie wyobrażam sobie Acid Drinkers w innym składzie. Ci ludzie są skrajnie różni, ale przez to bardzo do siebie pasują. Popcorn jest jednym z najlepszych gitarzystów w kraju, Litza jest niesamowicie twórczą osobowością, facetem z niesamowitą intuicją, Titus jest niesłychanym showmanem i świetnym wokalistą, Ślimak jest z kolei jednym z najlepszych perkusistów. Acid Drinkers stanowi więc, krótko mówiąc, zbiór indywidualności. Paulo ma mnóstwo racji. Gdyby głosowanie było inne, to pewnie pieściłbym dzieciaka i rozkręcał jakiś interes -ocenia Popcorn. Wtedy zacząłem prowadzić z moją niedoszłą żoną zakład fryzjerski. Ale nie żałuję tej decyzji. Cieszę się bardzo, że gram dalej. Robert wyszedł ze szpitala na początku maja. Lekarze zalecili mu rok przerwy, ale nie znali Litzy i nie wiedzieli, że pierwsza decyzja, jaką podejmie, dotyczyć będzie nie przestrzegania rad medyków. Już pięć tygodni później wybrał się z zespołem na koncert do Siedlec. Nie dość, Fot. obok - Piotr Długosz że się wybrał, to jeszcze... zagrał cały set. Stałem z tyłu gotowy, by w każdej chwili go zastąpić -wspomina Paulo. Ale nabrał takiego rozpędu, że cały koncert zagrał wspaniale. Wszyscy mieli strach w oczach, a on nic sobie z tego nie robił. Titus: Gdyby Litza musiał rok pauzować, grałby z nami Paulo. Ale Robert sam pchał się na scenę. W Siedlcach szwy mu puściły. Powiedziałem „Graj, ale stój spokojnie". Gdzie tam. Oczywiście latał jak głupi. Nie wiem czego nie można robić po operacji serca, ale na pewno nie można tarzać się po scenie. Następny koncert miał miejsce w warszawskim klubie Van Bethoveen. Była to impreza zamknięta z okazji pięćdziesiątej audycji „Lalamido". Acids byli jednymi z gości. Tam Paulo oddał pałeczkę Robertowi. Zespół zagrał pięć kawałków. Pierwsze dwa - „Barmy Army" i „Seek And Destroy" — z Paulo. Potem wszedł już Robert. Grupa Acid Drinkers znów była w komplecie. W czasie nagrywania płyty „Fishdick" w studiu Modern Sound pojawiła się ekipa telewizyjna dowodzona przez Krzyśka Skibę - nadwornego krzykacza zespołu Big Cyc i telewizyjnego programu „Lalamido". Celem tej niecodziennej wizyty było kręcenie filmu o zespole. Zauważy-łem — opowiada Krzysiek - że Acid Drinkers był wówczas jedynym znanym i wartościowym polskim zespołem, który nie nagrał ani jednego klipu. Miał tylko jakieś urywki z koncertów w Jarocinie i Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Na równi ze Skibą, pomysłodawczynią nakręcenia filmu o Acid Drinkers była Beata Dunajewska z gdańskiej telewizji. Film powstał na zlecenie II Programu TVP, chociaż twórcy musieli się sporo namęczyć, aby przekonać jego szefową, Ninę Terentiew, do zaakceptowania pomysłu i scenariusza. Jednak o dziwo wszystko się udało. Film trwa niecałą godzinę. Sekwencje z zespołem nagrywane były jeszcze przed pójściem Litzy do szpitala, dlatego większość wywiadów z członkami Acid nakręcona jest w Modern Sound. Wszyscy pokazani zostali na tle konsolety. Oprócz tego kamera towarzyszyła Titusowi w kuchni w czasie przygotowywania posiłku dla zespołu. To jest zresztą najzabawniejsza część obrazu. Podpity Trtus wrzuca do garnka wszystko co ma pod ręką — od płynu do mycia naczyń, przez pety, do kapsli. Potem miesza i mówi: Możesz nie słuchać muzyki, możesz nie mieć ręki lub nogi, ale musisz jeść. I... zjada przygotowaną „potrawę". Litza w paru ujęciach pojawia się na tle... pokoju dziecinnego. Uważaliśmy, że mamy za mało jego wypowiedzi - Skiba tłumaczy nakręcenie dodatkowych ujęć z Robertem. Tak jakoś wyniknęło, że mieliśmy wypowiedzi wszystkich za wyjątkiem Litzy. Z braku miejsca umówiliśmy się w mieszkaniu Beaty, ale ani kuchnia, ani pokój nie dawały dobrego klimatu. Wtedy wpadłem na pomysł, aby umieścić go w pokoju dziecinnym. Na półkach stały misie. Zupełnie antymetalowa scenografia. Ten wytatułowany Litza z długimi włosami w tej scenografii dziecięcej z misiami, słonikami wyglądał genialnie. W filmie pojawiają się też inne postaci - muzycy, menadżerowie, dziennikarze, którzy mówią o Acid w samych superlatywach. Autorzy programu doszli jednak do wniosku, że występujące osoby są ogólnie znane i nie trzeba ich podpisywać na ekranie. O ile większość fanów rzeczywiście rozpozna Edytę Bartosiewicz, Artura Gadowskiego z IRY, Grzegorza Skawińskiego czy zespół lilusion, o tyle nie każdy może znać twarz Kasi Kanclerz, Andrzeja Puczyńskiego czy Andrzeja Mackiewicza. Jedyną osobą, która wypowiada się niepochlebnie o zespole, jest Tomek Daniłowicz - autor kontrowersyjnej okładki „Fishdick". Ale najważniejsze były fragmenty koncertów, a przede wszystkim dwa wideoklipy zrobione przez autorów programu. Oba zostały nakręcone w gdyńskim klubie Buda, który znajdował się na plaży. Podczas sesji nagraniowej „Fishdick", Acids wyskoczyli na jeden wieczór, aby zagrać tam koncert. Został on sfilmowany, zaś zdjęcia posłużyły do zmontowania obrazu do utworu „Pizza Driver". Klip jest czarno-biały, a paski w poprzek ekranu stylizują go na dziełko archiwalne. Drugi teledysk dokręcono do utworu „Midnight Visitor". Również przyjęto konwencję czarno-białą, ale tym razem kadry z koncertu zostały zastąpione wygłupami muzyków. Film miał premierę w Programie IITVP w początkach roku 1995. Potem emitowano go jeszcze dwukrotnie - ponownie w „Dwójce" oraz w satelitarnej Telewizji Polonia. W sierpniu Acid miał kolejną przygodę z telewizją. Dla potrzeb młodzieżowego programu „Partytura" chłopcy zagrali (z playbacku) utwór „Duese". Wszyscy - na wzór zespołu Kiss - wymalowali sobie twarze. Litza z Titusem zamienili się też gitarami (w Kiss wokalistą jest przecież grający na gitarze prowadzącej Paul Stanley). Zabawa była przednia - moshowanie, tarzanie po scenie. Wygłup na maksa - w swoim stylu podsumował to Titus. DEBATA W RZEŹNI „Fishdick" był tylko dodatkowym przystankiem na drodze, drobną przystawką do głównych dań Acid Drinkers. Smakowitą, ale przystawką. Już w momencie ukazania się tego albumu, Acids myśleli o następnym. Flapjack zaostrzył apetyty pozostałej dwójki - Titusa i Popcorna. Dlatego powstała czysta, niczym niepohamowana chęć zrobienia płyty z potężnym wykopem. Postanowi wydać ją ponownie w Loud Out Records. Firma stała się spółką, w której głównym udziałowcem był Marek Grela. Wraz z pojawieniem się Marka, polityka firmy zaczęła się zmieniać. Uważano, że szansą na sukces będzie jedna premiera tygodniowo. Nie przyniosło to spodziewanych efektów. Najpierw Loud Out poważnie obniżyło loty, by dzisiaj istnieć gdzieś na zapleczu polskiego rynku rockowego. Marek skupił się na działalności firmy GM — jednego z potentatów dystrybucji płyt i kaset - oraz wydawaniu disco polo. Andrzej wraz ze współpracownikami odszedł z firmy i stworzył nową - Sick Records. Zbankrutowała idea, a nie firma - skomentował zaistniałą sytuację Mackiewicz. Acids zwrócili się właśnie do Loud Out z propozycją wydania następnej płyty. Płyty, która miała już tytuł - „Infernal Connection". Spotkaliśmy się z Markiem i Acidami w małej knajpce na Marszałkowskiej - wspomina Andrzej. Padła suma. Marek powiedział, że się zastanowi. Po tygodniu, bez konsultacji ze mną, odrzucił propozycję. W historii Acid Drinkers skończył się następny rozdział. Byłem jakimś tam epizodem w ich karierze - wspomina Andrzej Mackiewicz. A dla mnie była to największa przygoda w branży i spełnienie młodzieńczych marzeń, już chodząc do szkoły podstawowej chciałem mieć firmę płytową i gdy po raz pierwszy zobaczyłem Acidów w relacji z Jarocina, pomyślałem: „Boże, gdybym mógł wydać płytę takiemu zespołowi, to jakbym Pana Boga za nogi złapał". Spełniło się moje marzenie. Nie do końca się w tym sprawdziłem. Miałem szansę i nie wykorzystałem jej, ale dzięki mnie jeden ma mieszkanie, drugi samochód. Mnie pozostała satysfakcja. Andrzej może mieć do siebie pretensje. Miał w swojej stajni jedną z najlepszych kapel w kraju. Zamiast skupić się na porządnym jej wypromowaniu, zaczął wydawać kasety i płyty dziesiątek innych zespołów. Acids skierowali swoje kroki do kilku innych firm. Ponownie dostało propozycję Izabelin Studio. Trwały też rozmowy z BMG. W efekcie zespół trafił do nieznanej firmy Bird Fox z Worzyska w województwie pilskim. Pod koniec sierpnia w pismach muzycznych ukazały się reklamy zapowiadające nową płytę na październik. Acid się wściekli - rzucał się w oczy napis na ćwierć szpalty. „Infernal Connection" zapowiadało się ostro i powalająco. Ciśnienie w zespole było ogromne. W połowie lipca ukończono szkice nowych utworów. Zespół zbierał się na próbach w „Starym Browarze" i tworzył nowy materiał. Na wrzesień zostało zamówione studio Modern Sound z Adamem Toczko i Tomkiem Bonarowskim za konsoletą. Dzięki temu ciśnieniu powstała chyba najlepsza płyta Acid Drinkers, jedna z najbardziej intrygujących płyt lat dziewięćdziesiątych i najlepsza polska płyta metalowa. Padło tu dużo gorących przymiotników zaczynających się na naj, ale... tak jest naprawdę. Zespołowi wreszcie udało się trafić na godnych siebie mistrzów konsolety, którzy współtworzyli niezwykle sugestywne brzmienie muzyki. Pomysłowość i wariactwo Litzy, dojrzałość Titusa połączone z niezwykłą umiejętnością kręcenia gałkami na konsolecie Adama i Tomka dało znakomity efekt. „Infernal Connection" (Piekielne pokrewieństwo) nie miała nic wspólnego z satanizmem i szatanem, jak to odebrała część dziennikarzy. Celem albumu było pokazanie prawdziwego zła tego świata - wojen, obłudy, przemocy. „Infernal Connection" jest reakcją na zbrutalizowanie świata zewnętrznego, na przepychanki elit rządzących, na telewizję pełną okrutnych migawek ze świata. Titus: Piekielne pokrewieństwo? Nie wiedziałem dokładnie skąd to się wzięło, ale wiedziałem, że będzie pasować do tego, co chcę powiedzieć. Czym ono jest? To nie death metal, ani szatan, czy odwrócone krzyże na kurtkach małolatów. To są narkotyki, przemoc, koneksje, mafia, układy. Wszystko, z czego to całe zło wynika. Piątym kawałkiem jest „Drag Dealer" (Handlarz narkotyków). Tekst składa się z siedmiu słów. Niewielu, ale jakże wymownych. Najpierw spokojnie, jakby beznamiętnie Titus recytuje: „Sprzedaje hasz i inne gówna". Po chwili następuje nagłe wzmocnienie rytmu i cały zespół grzmi: „Drug Dealer!" W „Anybody Home" (Jest tam kto?) Titus odwołuje się do rozumu: „Użyj swej mądrej głowy I Użyj swej mądrej świadomości I To nic złego I Wypróbuj wyobraźnię I Sprawdź swój duży mózg I Nie poczujesz bólu". Jest też utwór, a raczej miniatura - trzeba dodać, że niezwykle sugestywna - o dziwnym i przewrotnym tytule „Track Time 66,6 sec" (Czas trwania utworu 66,6 sek.). Niezwykle szybki, totalny rytm i jakby ze strachu wypluwane słowa. Tym razem wokalistą jest Litza. „ ...jej oczy I ... Zły, gruby, deszczowy dzień I Spotkałem kobietę na mej drodze I Powiedziała, że zna prawdę I Że muszę ją poznać I Bóg z Tobą I Wtedy wzięła mnie za rękę i powiedziała: I Widzę diabła w twojej twarzy I Nie jesteś żadnym popieprzonym człowiekiem I Mój chłopcze I Jesteś fowcą, więc I NISZCZ!!!", jest to piosenka o tym, jak ludzie mylnie interpretują zło - tłumaczy jej sens Robert. Jak mylnie interpretują pewne symbole i posługują się nimi nie mając świadomości, co one tak naprawdę oznaczają. Często mówiąc zło, mamy na myśli płyty Venom albo innych kapel. Ale nikomu nie wpadnie do pały, że zło ma zupełnie inne oblicze. Bardziej powinno utożsamiać się z tragediami życiowymi, alkoholizmem, uzależnieniem od narkotyków, brakiem miłości w rodzinie, brakiem zrozumienia i akceptacji, nieszczęściami wynikającymi z życia w grzechu. „Track Time 66.6 sec." trwa faktycznie tyle czasu, ile jest zapowiedziane. Po sześćdzięciu sześciu i sześciu dziesiątych sekundy nagle urywa się. Jest jeszcze drugi utwór śpiewany przez Litzę - „Slow And Stoned (Method Of Yonash)". Tym razem to typowy kawałek w stylu Roberta - powolny, majestatyczny, z długim wstępem i potężnym śpiewem. Jako dziewiąty pojawia się utwór tytułowy. W połowie zostaje wyciszony, taśma cofa się i po sześciu i pół minuty utwór kończy się w miejscu, w którym się rozpoczął. Jest jedną z najbardziej intrygujących części tego albumu. Spokojna melodyjka zagrana na gitarach klasycznych po dołączeniu beznamiętnej deklamacji Titusa i schizofrenicznych dźwięków gitary Roberta brzmi niezwykle sugestywnnie. I na koniec, z nikąd, wychyla się opętańcze tempo „Consumenta". Pierwszy kawałek Acid Drinkers pojawia się w kolejnej mutacji, tym razem najbardziej zbliżonej do acidowego oryginału. Może dlatego, że śpiewany jest w języku polskim? Może dlatego, że zagrano go w wersji z przed dziesięciu lat? A może dlatego, że wokalnie udziela się oryginalny autor - Kazik Staszewski. Pewnie wszystkie te rzeczy składają się na wyjątkowy klimat „Consumenta" A.D. 1994. Litza: Na każdej płycie staramy się wrócić do tradycji. Na tej postanowiliśmy powrócić do czasów „Konsumenta". Chcieliśmy, żeby Titus zaśpiewał go po polsku. Oczywiście nie zgodził się. Wtedy stwierdziliśmy, że może już czas zaprosić prawdziwego autora. Może coś o nas słyszał. Tak się złożyło, że Kazik wcześniej słyszał Acid Drinkers. Miał nawet napisaną piosenkę, którą chciał z nimi zaśpiewać. W Rozgłośni Harcerskiej usłyszałem kiedyś ich piosenkę z Ostrowską — przypomina sobie Kazik. Poczułem się poruszony, bo kapela fajna, kobitka też głos ma nietęgi, a tu takiego gniotą nagrali. Wtedy wymyśliłem - to był początek myślenia o ostrym graniu — żeby też zaśpiewać coś z kapelą metalową. Napisał piosenkę, ale... wstydził się do nich zgłosić. Nazywała się „Odrzuć to" i grana jest dzisiaj przez zespół Kazik Na Żywo. Acidzi spotkali się z Kazikiem w Jarocinie. Zaproponowali mu nagranie. Potem jeszcze zadzwonili i poprosili, aby przybył do studia. Bardzo chętnie się zgodził. Z wrodzonej solidności próbował to potwierdzić. Jednak w Modern Sound przez dwa tygodnie nie odzywał się telefon. Pojechał w ciemno. Bardzo ucieszyli się z jego przybycia. Kazik przywiózł ze sobą dwudziestoczterokanałowy telewizor browarów elbląskich — jak mawia Litza. Kazik nie chciał żadnego honorarium za nagranie wokalu. W zamian „Konsument" w wersji Titusowej miał znaleźć się na jednej z jego płyt solowych. Z przyjemnością służyłem, bo zawsze lubiłem Kazika -zgodził się na propozycję Titus. To bardzo miłe, jeśli mój kawałek znajdzie się na którejś z jego płyt. Kazik nigdy wcześniej nie śpiewał metalu. Od razu postanowił to nadrobić i zaśpiewał prawie jak Chuck Schuldiner z Death. Bardzo mocno i bardzo głośno. Tak głośno, że było go słychać aż w kuchni piętro niżej. Titus: Pomyślałem: Chryste, ale ten chop ma wygar. lara szyby wydusi. Robert poprosił go, aby zaśpiewał po swojemu. Tak zostało. Titus: Zrewanżowaliśmy się kastą piwa. W międzyczasie przyszedł Lipa z lllusion i nie zdążyłem z Kazikiem pogadać, bo zwinąłem się w kłębuszek porzygawszy się wcześniej. Kazik siedział z nimi do piątej rano i wywiózł z Gdyni bardzo pozytywne wrażenia: Uważam, że jak jest fajna załoga, pozytywnie kumata, to gra fajną muzykę. Natomiast głupy robią głupią muzykę. I to po raz kolejny się sprawdziło. Bo Acid Drinkers to bardzo pozytywny zespół, funkcjonujący na podobnym patencie jak Kult - cztery kompletnie różne osobowości, które zebrane do kupy tworzą nową jakość. W „Consumencie" wziął też udział Grzesiek Skawiński. Gdy nagrywał swoją partię nikogo nie było w studiu. Acidom chciał pokazać efekt finalny. Czasem ktoś myśli, że chronię jakieś patenty, czy coś takiego - tłumaczy swój sposób nagrywania Grzesiek. Ale to nie chodzi o to. Jak pracuję, chcę być bardzo skupiony. Nie lubię, jak ktoś patrzy, gdy zmagam się z materiałem, który słyszę po raz pierwszy, jak się go uczę. Wolę pozostać z wizerunkiem bezbłędnego. Czasami myślę, że u innych ludzi nagrywam lepsze solówki niż u siebie. Bo nie ma takiego balastu. Masz zagrać solo, puszczasz wodze fantazji i... grasz. Sola w „Consumencie", jak zresztą i w „Deuse", ukazują świetną technikę tego gitarzysty. Ale w pierwszym z nich gitara „Skawy" wybuchła gejzerem dźwięków, które jednak nie do końca pasowały do niezwykłego utworu. W „Backyard Bandid" pojawił się jeszcze jeden gość - Tomek Lipnicki z lllusion. już sam tytuł mówił wszystko - wspomina. Byliśmy jak dwa penery trzymające w rękach flaszki. To było normalne śpiewanie piosenki, tylko na zamroczonej fali. Powtarzaliśmy chyba z sześćset razy, zanim się udało. Ale nie żałuję ani jednego wykrzyczanego wyrazu. Podczas tej sesji było bardzo fajnie. Z Titusem wypiliśmy morze alkoholu, ze Ślimakiem wycałowaliśmy się za wszystkie czasy, ja ich po prostu kocham, jako kumpli i jako muzyków. Pod każdą postacią ich kocham. I strasznie było mi przyjemnie wziąć udział w tej sesji. Jednak nagrania nie przebiegały tak radośnie. Doszło do wielu zgrzytów na linii Titus - Litza. Powodem były bezkompromisowe pomysły muzyczne Roberta. Litza nad wszystkim czuwał -wspomina Titus. W siedemdziesięciu procentach to jego płyta, ja chciałem zrobić album typowo czadowy. Litza lubi podłubać, a ja tego nie potrafię. On ma wielką wyobraźnię. „Infernal Connection" jest najrówniejszą płytą, najbardziej szczerą, bez pierdolenia się - chwali kolegę Titus. Byłem zadowolony z szybkości, ale nie podobało mi się parę innych rzeczy. Na początku zdegustował mnie rytm a la Sepultura w „Track Time 66,6". A te skrecze? Skąd to się wzięło? Przecież wcześniej nie było o nich mowy? Nie podobało mi się też nagrywanie wokali, ja się chłopaków nie czepiam, jak oni nagrywają swoje instrumenty. Mam zaufanie. A oni przeciągnęli mnie ostro w tych wokalach. Mogli zrobić wersje z moimi propozycjami i ze swoimi. Wybrałoby się lepsze. Cdyby nie to, że byłem wtedy bez kasy, a od razu po oddaniu DAT-a mieliśmy dostać zaliczki, zerwałbym sesję i pojechał do domu. Pojawiłbym się po jakimś czasie, jakby mi przeszło. Nie ujechałbym dłużej w tym klimacie, w jakim miałem śpiewać. Potem przyzwyczajałem się do płyty z miesiąc. Ale im częściej jej słuchałem, tym bardziej mi się podobała. Teraz twierdzę, że jest to nasza najlepsza płyta. Można nazwać ją naszą „drugą pierwszą" płytą. Niech żyje Acid na „Infernal Connection"! Litza potwierdza: Przestroiliśmy gitary o cztery i pół tonu niżej, jak Ślimak i Titus usłyszeli to brzmienie, wybauszyli oczy. Popcorn mnie poparł i poszło... To była bardzo trudna płyta. Ale Titus zachował się naprawdę super. Do końca nie był przekonany do tego, co robiliśmy, jakoś starał się to zrozumieć i udało mu się wyjątkowo dobrze. Płyta nie ukazała się w październiku, a dopiero w grudniu 1994. Nie wydał jej też Bird Fox, a firma MTJ / Mega Czad z Warszawy. Przyczyna była prozaiczna. Szefostwo Bird Fox doszło do wniosku, że nie zarobi pieniędzy na rocku i postanowiło przerzucić się na bardziej kon- '¦¦ W Im '. 1 iiT&W i'l 8 f '/'i 1 M & ft sumpcyjną dziedzinę życia - spożywczą. Zespół postawił warunek. Skoro firma, która zobowiązała się do wydania płyty i pokrycia kosztów wynajmu studia, zmienia profil, to musi znaleźć kogoś na swoje miejsce. Znaleźli się znajomi z MTJ / Mega Czad - firmy, która miała w swoim katalogu bardzo różnorodnych artystów, od Rynkowskiego do ANKH. Dlatego spokojnie mogła wydać Acid Drinkers. Małe opóźnienie spowodowane było właśnie tymi „drobnymi zabiegami kosmetycznymi". Już sama okładka zdradzała zmianę. Nie było na niej rysunku, tylko zdjęcie kurczaka w koszulce Venom. W środku znalazły się czarno-białe zdjęcia członków zespołu wyjątkowo obrzydliwie zdeformowane. Dość makabryczny efekt powstał poprzez nałożenie na siebie dwóch prawie identycznych fotografii. Siedzieliśmy u fotografa gdy powiedziałem do chłopaków „ Wiecie, to musi być jakieś hasło. To musi być takie, jak ślad buta lub dłoń" — Litza mówi o genezie okładki. Pokazałem dłoń i zapytałem, co to przypomina? „Kurczaka". „No dobra, to zróbmy kurczaka". „Ale co on ma wspólnego z Mniemał Connection«'? „No to załóżmy mu koszulkę Venom" - i od razu miał związek z tytułem. Pierwszym zaskoczeniem jest ilość utworów na płycie kompaktowej. Po włożeniu jej do odtwarzacza zapala się tajemnicza liczba „66", choć na okładce wymienionych jest tylko jedenaście kawałków. Gdy ostatni powoli się wycisza, co pięć sekund pojawiają się następne liczby i następne, aż do sześćdziesiątki szóstki. Zarówno na płycie jak i na wewnętrznej części okładki pojawia się krzyż świętego Ojca Benedyktyna. Oznacza on zwycięstwo Chrystusa nad szatanem i śmiercią. Słowo „PAX", które jest się na samej górze, oznacza „Pokój". Na samym krzyżu znajdują się litery: z góry na dół -CSSML (Crux sancta sit mihi lux, co oznacza „Krzyż święty niech nam będzie"), od lewej do prawej - N D S M D (Non draco sit mihi dux znaczące „Niech szatan nie będzie mi przewodnikiem"). Na obrzeżu medalika też są litery. Po jego prawej stronie można przeczytać V R S N S M V (Vade retro satane non suade mihi vane czyli „Idź precz szatanie, nie nakłaniaj do złego"). A po lewej stronie S M Q L I V B (Sunt mała quae libas, ipse venena bibas znaczące „Złe rzeczy czynisz, sam pij swoją truciznę"). Natomiast w czterech rogach krzyża znajdują się cztery litery w kółkach. To C S P B (Crux sancti Patris Benedicti które należy przetłumaczyć jako „Krzyż świętego Ojca Benedyktyna"). Podczas sesji pojawił się jeszcze jeden gość. Chciał, aby Robert nagrał mu parę solówek na jego płytę, a Ślimak parę zagrywek perkusyjnych. Litza na początku nie chciał się zgodzić, ale w końcu uległ. Dostali z Maćkiem po pięć milionów. Podczas sesji były kłopoty z pieniędzmi, dlatego nie pogardzili taką sumą. Litza nagrał kilka riffów, Ślimak dodał trochę wysamplowanych zagrywek. Tym facetem okazał się Liroy, a solówka Litzy ukazała się na jego płycie „Albóóm". Ślimaka zabrakło, bo zmieniła się koncepcja rappera. Trochę dziwnie wyglądały późniejsze wypowiedzi Liroya. Chwalił się udziałem Litzy w sesji (miał prawo), ale również mówił o chęci udziału gitarzysty Acid Drinkers w nagraniu całej płyty i jego zaangażowaniu w ten projekt. To już prawdą nie było. Robert usłyszał efekt finalny — piosenkę „Who's Tha Boss?" - dopiero po ukazaniu się kasety, a udział w całej sesji w ogóle nie wchodził w rachubę. Podczas sesji „Infernal Connection" była też drobna przerwa. Zespół został zaproszony przez Pawła Kukiza na obchody dziesięciolecia zespołu Piersi. Koncert odbył się 24 września na stadionie w rodzinnym mieście Pawła — Niemodlinie. Zgromadził całą plejadę gwiazd polskiej sceny: Proletaryat, IRĘ, Kazika, Closterkeller, Skawalkera, Big Cyca, T.Love i oczywiście Piersi. Był to ostatni upalny weekend mijającego lata i na imprezę przybyło prawie cztery tysiące osób. Każdy z zespołów miał do dyspozycji czterdzieści minut. Pomiędzy występami poszczególnych kapel śpiewali Bracia Pancho i Pan Witek (gość z Atlantydy, grajek uliczny). Koncert prowadziła znajoma para z Lalmido — Konjo i Skiba. Scena była nietypowa, przypominająca salę weselną. Dokoła sceny ustawiono stoły suto zastawione jadłem i napitkiem. Przy nich siedzieli muzycy zaproszonych zespołów. Podczas jednej z przerw Litza podszedł do mikrofonu i powiedział: Ludzie! To jest wesele! Mamy dla was kurczaki! i zaczął rzucać je ludziom stojącym najbliżej. Potem Ślimak wytarzał się w kaszance i było niesłychanie wesoło. Szczególnie Titusowi, który zabalował i następnego dnia obudził się w pustym pokoju. Forda Transita, którym zespół przyjechał, też nigdzie nie mógł dojrzeć. Pierwsza myśl była taka, że pojechali bez niego. Druga - jak się dostać Fot obok — Piotr Długosz z powrotem do Gdyni w dzwonach z tygrysa - jedynych spodniach, które miał ze sobą. Trzecia, że zabierze się z Closterkeller do Warszawy. W czwartej wyobraził siebie stojącego na Dworcu Centralnym w stroju koncertowym i bez dokumentów. W efekcie szybkich przemyśleń zabrał się z grupą Anji Orthodox do centrum Niemodlina i pod innym hotelem znalazł pozostałą część Acid. Po tym koncercie Litza postanowił - ze względu na stan zdrowia i nie tylko - przestać pić na zawsze. A sam koncert? Acidzi wychodzili jako druga kapela. Nie zagrali żadnego kawałka z przygotowywanej właśnie płyty. Rozpoczęli od „Ace Of Spades" i „Oh, No! Bruno!". Potem niemodlińska publiczność usłyszała stary repertuar: „Seek And Destroy", „I Fuck The Violence" i „Pizza Driver", a na koniec „Smoke On The Water". Pierwsze publiczne wykonanie nowych utworów miało miejsce dwa miesiące później na festiwalu „Odjazd/' w katowickim Spodku. Połowa programu Acid składała się z utworów pochodzących z „Infernal Connection". „Dancing In The Sloughter-House", „Anybody Home", „Track Time 66.6", „Drug Dealer" i „Slow And Stoned (Method Of Yonash)" weszło na stałe do koncertowego repertuaru zespołu. Tydzień później Acidzi pojawili się w Ząbkowicach Śląskich na zaproszenie Gośki, basistki zespołu Będzie Dobrze. Był to koncert z przygodami. Wszystko odbywało się w starym wojskowym garażu - wspomina Titus. Było tak zimno, że zapalono koksowniki, ale niewiele to dało. Rasa siedziała w autach i miała odpalone silniki, żeby w środku było cieplej. Wyszedłem na scenę w czterech kurtkach, zapięty po szyję. W powietrzu taki czad i smog, że charchałem węglem, jak się wysmarkałem, to na czarno. „Infernal Connection" ukazało się w grudniu zbierając świetne recenzje we wszystkich pismach. W „Tylko Rocku" ocena stała, czyli cztery gwiazdki (poniżej nigdy AD nie zeszło, ale tam lubią dawać dużo gwiazdek). W miesięczniku „Brum" „IC" obwołano płytą miesiąca. W „Super Expressie" album dostał pięć gwiazdek na sześć możliwych, w „Gazecie Wyborczej" Grzegorz Brzozowicz wycenił go na cztery i pół w pięciostopniowej skali, a zdjęcie okładki zdobiło prawie ćwierć strony. Jednak „Infernal Connection" nie zdążyło wziąć udziału w rocznych podsumowaniach czytelników. Tylko w „Brumie" (miejsce dziewiąte) i „Metal Hammer" (miejsce piąte), gdzie głosowanie odbywa się trochę później, udało się płycie zaistnieć. W drugim z pism konkurowała z Flapjackiem, który wygrał klasyfikację na najlepszy album, i „Fishdickiem" (druga pozycja). Czytelnicy „Młotka" umieścili Acid na pierwszym miejscu jako „zespół" i jako „zespół koncertów/'. Titus został uznany drugim wokalistą (za Peterem), dwoma najlepszymi okładkami okrzyknięto „Fishdicka" (nr 1) i „Infernal Connection" (nr 2). Wśród instrumentalistów pierwszy był Litza, trzeci Titus, a ósmy Popcorn. W „Brumie" było o wiele gorzej - Acid Drinkers wylądował dopiero na dziesiątym miejcu. Najwyżej sklasyfikowano okładki: „Fishdick" - trzecia, „Infernal Connection" - czwarta, a „V.V.V." - dziewiąta. Łaskawsi okazali się czytelnicy „Tylko Rocka", umieszczając Acid Drinkers na drugim miejscu. Wśród instrumentalistów Litzę wyprzedził tylko Borysewicz, Titus trafił na czwarte miejsce wśród wokalistów, a „Fishdick" sklasyfikowano na miejscu piątym (Flapjack na siódmym). W piśmie „Gitara i Bas" Litza został czwartym gitarzystą i pierwszym gitarzystą metalowym, Titus najlepszym basistą metalowym, „Fishdick" trzecią płytą metalową (pierwszą był Flapjack). Natomiast w „Super Expressie" Acid trafił na czwartą pozycję, a „Fishdick" na szóstą („Ruthless Kick" na ósmej). We wszystkich pismach bardzo wysoko oceniono debiut Flapjacka - od pierwszego miejsca w „Metal Hammer", poprzez drugie w „Brumie" do trzeciego w „Tylko Rocku". Ruszyła też pierwsza edycja nagród przyznawanych przez polską branżę muzyczną, nazwanych Fryderykami. Kilkuset dziennikarzy muzycznych, menadżerów, szefów firm fonograficznych i znanych muzyków wskazywało najlepsze płyty, przeboje, teledyski, zespoły, wokalistki, wokalistów, autorów tekstów i debiutantów. Wśród nominowanych obok zespołów De Mono, Hey, Varius Manx i Voo Voo pojawił się Acid Drinkers. Natomiast w kategorii „debiut" w towarzystwie Big Day, Edyty Górniak, Kasi Kowalskiej i Anity Lipnickiej znalazł się Flapjack. Wyniki ogłoszono 19 marca w warszawskim Teatrze Polskim. Dzięki bezpośredniej transmisji w I Programie TVP, uroczystość wręczenia nagród mogła obejrzeć cała Polska. I Acid, i Flapjack nie dostali statuetki (zespołem roku obwołano Hey, debiutantką Anitę Lipnicką). Drinkersi nie pojawili się również na uroczystości. Byłem przekonany, że nic nie dostaniemy — zwierza się Titus. Ale najważniejsze było potraktowanie nas przez organizatorów. Niby jesteśmy nominowani, a ja nie wiedziałem, czy mogę tam jechać, czy w ogóle mnie wpuszczą. Na trzy dni przed imprezą zadzwoniła pani z biura organizatora i poprosiła Pawła Pukackiego do teletonu. jestem człowiekiem spokojnym i powiedziałem, że inaczej mam na imię. Ona przeprosiła. Bardzo uprzejmie i kulturalnie zaczęła zapraszać na imprezę mówiąc, że „zaproszenia będą czekały na panów przy drzwiach". Po czym pyta, czy będziemy. Zacząłem ściemniać: „Litza coś nagrywa, Ślimak nawet nie wiem gdzie jest, a o Popcorna to pani niech mnie nie pyta, bo może jest na Marsie. Pewno tam jest, jak zwykle, ale nie jestem pewien...". Wywalili tyle pieniędzorów, wyciągnęli kawałek z naszego koncertu, emitowali go, oprawę całą zrobili i dzwoni jakaś pipa trzy dni przed imprezą mówiąc, że przy drzwiach zaproszenia będą czekać. Co ja ze wsi jestem? Mam adres, inne imię, jeżeli ktoś chce mnie tam widzieć, niech przyśle zaproszenie na chatę, pieniądze na bilet i na zakwaterowanie. Mam swoją kasę wywalać? Wolę za to kupić cztery połówki. Ubawię się lepiej przed telewizorem niż tam siedząc. Wielkopolska też miała swoje podsumowanie i też organizowano je po raz pierwszy. Nagrody zostały nazwane Benedyktami. Pomysłodawcą był szef muzyczny poznańskiego radia „S", Piotr Niewiarowski (wcześniej m. in. menadżer grupy Lombard). Oprócz Radia „S" wśród organizatorów pojawiła się jeszcze Telewizja Poznańska i redakcja „Głosu Wielkopolskiego". Jury składało się z siedmiu osób, m. in. Zbigniewa Dworzeckiego (dyrektora Filharmonii, prezesa Towarzystwa im. Henryka Wieniawskiego), oraz wspomnianego Piotra Niewiarowskiego. Jurorzy wybrali nominantów w czterech kategoriach: „wydarzenie muzyczne", „twórca", „wykonawca" i „osobowość". W piątej kategorii laureata miała wybrać publiczność. Wyniki ogłoszono 21 marca w kameralnym Art & Business Club. Nagrody wręczali znani artyści: Wojciech Korda, Małgorzata Ostrowska, Urszula Sipińska. Najlepszym wykonawcą został zespół Hot Water, za wydarzenie muzyczne uznano imprezę „Poznań Jazz Fair", osobowością wybrano Krzesimira Dębskiego. Nagrodę publiczności zdobył zespół Fabre Consinuum. Najlepszym twórcą został natomiast Robert Friedrich za działalność w Acid Drinkers i Flapjack. Wyprzedził lidera Hot Water - Maćka Sobczaka oraz Krzesimira Dębskiego. Wśród członków jury kandydatura Roberta nie budziła żadnych sprzeciwów, wybrano go jednogłośnie. Nagrodę wręczała Małgorzata Ostrowska. Robert był bardzo zaskoczony zdobyciem tych laurów. Po odbiór stawił się w spodniach wojskowych i kolorowej bluzie, czyli w ubiorze codziennym. Małgosia Ostrowska: Robert zupełnie się nie spodziewał. Miał prawo, ponieważ cała reszta laureatów pochodziła z innej operetki. Poza tym wręczający nagrody i organizatorzy byli zobligowani do utrzymania tajemnicy, ja się niezmiernie ucieszyłam, że zostało zauważone istnienie innych nurtów w muzyce. Nurtów, które zawsze były pomijane. „Infernal Connection" stało sie popularne nie tylko w kraju, ale także za granicą. Gdy Hey w pierwszej połowie roku pojechał na koncerty do USA, miał dość ciekawą przygodę. Jednym z miejsc, w których grał, był legendarny nowojorski klub CBGB. Klub, w którym pierwsze kroki stawiali Iggy Pop i Ramones, Talking Heads i Living Colour. Łatwiej byłoby wymienić tych, którzy tam nie zagrali, niż tych, których kiedyś można było tam zobaczyć. Wspomnianego wieczora grało przed Hey jeszcze kilka innych zespołów, a między poszczególnymi występami puszczano z konsolety muzykę. Było to „Infernal Connection". Acid Drinkers dotarł do Nowego Jorku! Szkoda, że tylko na płycie... Kazik Staszewski jechał do Gdyni nie tylko z zamiarem zaśpiewania „Consumenta", ale także przyjrzenia się Acid Drinkers. Chciał podpatrzyć i lepiej poznać muzyków Acid. Myślał o poszerzeniu składu swojej kapeli o jeszcze jedną gitarę i zatrudnieniu nowego basisty. Upatrzył sobie Litzę i Titusa. Bo Kazik to nie tylko Kult, ale także solowe projekty rapowe. Obok nich widniała jedna pozycja z ostrą punkowo-metalową muzyką zatytułowana „Na żywo ale w studio". Współpraca między muzykami tworzącymi ten zespół nie układała się najlepiej i kapela po zagraniu kilku koncertów promocyjnych późną zimą 1994 rozwiązała się. Dopiero przypadek w postaci dobrze płatnego koncertu spowodował, że zespół reaktywował się. Obok Staszewskiego w grupie Kazik Na Żywo pojawili się dwaj muzycy poprzedniego składu — gitarzysta Adam „Burza" Burzyński i basista Michał „Kwiatek" Kwiatkowski oraz nowy bębniarz, znany skądinąd Tomek Goehs. Okazało się, że z innym perkusistą wytworzyła się zupełnie nowa jakość pracy. Zacząłem mieć serce do tego zespołu - mówi Kazik. Zespół rozpoczął normalne próby, a w czerwcu zagrał na warszawskim Torwarze poprzedzając Ragę Against The Machinę. We wrześniu Kazik pojawił się w studiu Modern Sound. Mieliśmy różne plany związane z naszym basistą. Jego losy były niepewne. Goehs mówił, żeby zobaczyć Titusa. Pojechałem do Gdyni sprawdzić go. Z Titusem, mimo całego szacunku dla niego, nie chciałbym grać. To jest dla mnie za mocna jazda, za ostra. Ale z Litzą złapałem bardzo dobry kontakt. Kwiatek przyrzekł poprawę, a Kazik postanowił zaproponować Litzy grę w zespole. Do ostatecznej rozmowy doszło w trakcie pobytu obu zespołów w Niemodlinie. Robert dołączył do Kazika na początku listopada, a w grudniu zagrał pierwszy koncert we wrocławskiej Hali Ludowej. Co wniósł? - zadaje sobie pytanie Kazik. Ten zespół zaczął wreszcie jakoś porządnie brzmieć, jest to pierwszy koleś, który odciąża mnie na scenie. On zadymia bardzo dużo i skupia na sobie uwagę. Zawsze miałem problem z tym co mówić między kawałkami. On to wypełnia, jest dużej klasy showmanem i bardzo dobrym muzykiem. W czerwcu '95 zespół pojechał na kilka koncertów do USA. Była to pierwsza wizyta Litzy za oceanem. Robert ma manię chodzenia po sklepach i wynajdywania rzeczy przecenionych. Nie trzeba dodawać, że w Nowym Jorku i Chicago mógł nachodzić się do woli. Najbardziej przeżywał zakup dwóch różnej wielkości trampek - wspomina Kazik. Chyba z pół roku nawijał o nich, nie mógł tego przeboleć. Cdy Burzy ukradli koszulki, powiedział, że musi się z tym pogodzić, bo taka jest wola Boża. Ale trampki były problemem wielkim. Rozstaliśmy się na czas wakacji i pierwsze, o czym mówił na następnym spotkaniu, były rzecz jasna trampki. Na szczęście zaczęli też rozmawiać na temat nowej płyty. Zrealizowali ją w sierpniu, w studiu Wojtka Przybylskiego w podwarszawskich Łomiankach. Płyta ukazała się na początku października '95. Zawierała utwory z różnych okresów działalności Kazika Staszewskiego. Obok starszych (nowa wersja piosenki „Dziewczyn/'; Tytusowa wersja „Konsumenta" z solówką Kazika - pierwszą i, jak zapewnia autor, ostatnią; „Odrzuć to" napisane z myślą o Acid Drinkers) były i najnowsze, stworzone już z Robertem (m.in. „Co się z nami stanie, gdy ci ufać przestanę", „Stałem się sprawcą zgonu taty z powodu mej miłości do brata"). Płytę zatytułowano „Porozumienie ponad podziałami", na znak pokoju pomiędzy muzycznymi różnowiercami - Kazik jest w prostej linii punkiem, Kwiatek i Burza grali w tradycyjnie rockowej Kobranocce, a Litza z Goehsem to starzy thrashersi. Oczywiście tytuł miał też podtekst polityczny. Chociaż Kazik odżegnuje się od politykierstwa, jest czujnym obserwatorem wydarzeń w kraju i próbuje na swój sposób te wydarzenia interpretować. Płyta stanowi połączenie publicystycznych tekstów Kazika z niezwykle sugestywną, wyrazistą, niemalże mistyczną muzyką pełną „chorych" dźwięków i wylewającej się z każdego słowa „żółci". Gitara Litzy wzbogaciła brzmienie, przyciążyła muzykę i stała się ponurym akompaniamentem do ciężkich tekstów Kazika. Pracowało się nad nią bez żadnych ciśnień - wspomina Robert. Realizacja nie jest taka, jaka mi odpowiada. W muzyce Kazika nie chodzi jednak o superprodukcję, bo nie można odwracać uwagi od jego tekstów. Podoba mi się takie połączenie stylów Acid Drinkers i Kultu. Płyta zebrała bardzo różne recenzje - od bardzo dobrej w „Super Expressowym" dodatku rockowym, poprzez pochlebną w „Tylko Rocku" do krytycznej w „Brumie". Titus też nie próżnował. Jeszcze na jesieni '94 roku dostał propozycję nagrania głównego wokalu do jednej z nowych piosenek Closterkeller. Stało się to podczas koncertu z okazji 10-cio lecia zespołu Piersi. Staliśmy na ulicy i puściliśmy mu demo z naszym nowym materiałem - wspomina Anja Orthodox. Nie wiedzieliśmy, jaki wokal wymyśleć do utworu „Tempie Of Time", „ja wiedziałbym" - powiedział Titus. Odparłam, żeby to zrobił. Zgodził się. Mam kompleks Titusa. Strasznie zazdroszczę mu głosu — ma bardzo oryginalny, najlepszy jaki słyszałam. Oczywiście Titus nie chciał zaśpiewać po polsku i Anja musiała przetłumaczyć tekst na angielski. Któregoś październikowego dnia pojawił się w domu Anji. Ania jest konkretna. To taki damski Litza z Closterkeller. Dokładnie wie czego chce -wspomina. Gdy spytałem się jej, czy mam zaśpiewać swój tekst, okazało się, że już mi go przygotowała. Ucieszyłem się, pół roboty miałem z głowy. Ale i tak nieźle musiałem głową poruszać zanim powiedziała: „No, może być". Następnego dnia poszliśmy do studia. Ania oczywiście cały czas stała nade mną i kontrolowała, czy idzie mi dobrze. Ale nie narzekałem. Ania to bardzo fajna dziewczyna. Bardzo dobrze się współpracowało. Zaryczałem jej to porządnie. Potem podorykiwałem swoje ślady i do kasy. Nad tą piosenką męczyłem się prawie cztery godziny. Titus pojawił się w jeszcze jednym utworze - „Po to właśnie (Norwid)". Jest tam drugoplanową postacią, śpiewa chórki. Chórki to zresztą może za dużo powiedziane, ponieważ Fot. na poprzedniej stronie - Piotr Długosz z jego ust wydobywają się tylko cztery słowa „że", „tak" i „czy wiesz". Czyli — drobny kąsek dla wielbicieli hasła „polskie zespoły śpiewają polskie piosenki". Płyta Closterkeller „Scarlet" ukazała się na początku stycznia roku następnego. „Tempie Of Time" to dość podniosły, majestatyczny i powolny utwór. Gitary i klawisze tworzą niespokojne, niemalże wisielcze tło. Sam kawałek jest kompozycją heavymetalową, co w przypadku gotyckiego Closterkeller było dość nietypowe. Chociaż „Scarlet" wydaje się innym spojrzeniem na rock gotycki - bardziej ostrym, właśnie heavymetalowym. Kilka miesięcy później Titus dostał następną propozycję. Zaproszono go do nagrania płyty nowego zespołu nazwanego Albert Rosenfield. Stworzyło go czterech basistów i perkusista - wszyscy znani z gry w topowych zespołach. Aby uniknąć posądzeń o zakładanie supergrupy w celach finansowych zaczęli występować pod pseudonimami. Na ich prośbę tutaj też będziemy się nimi posługiwać. Titus napisał wszystkie teksty i zaśpiewał większość utworów, dlatego stał się najbardziej rozpoznawalną personą zespołu. Alberta Rosenfielda założyło dwóch braci - Jacko i Bruno. Postanowili grać muzykę, która nie mieściła się w stylistycznych ramach ich rodzimych kapel. Do składu doszedł perkusista Posejdon, a potem trzeci basista Puzon, który wziął się także za śpiewanie. Nie wychodziło mu to zbyt dobrze, toteż muzycy postanowili poszukać kogoś innego, jedynym basistą w tym kraju, który mi pasował, był Titus — mówi Jacko. Raz, że śpiewał. Dwa, że to fajny koleś. Przez dwa tygodnie kwietnia '95 w gdyńskim Modern Sound zarejestrowano materiał na całą płytę. Teraz o wiele lepiej oceniam ją niż przed sesją — zwierza się Titus. Gdy robiliśmy demo bałem się, żeby nie wyszły z tego piosenki. Ale przecież ja byłem wokalistą i zadbałem o to. Z „A Kind Of Magie" Queenów też dałbym radę zrobić coś Kennedysów. Na szczęście płyta wyszła prawie metalowa, już w trakcie miksów coraz bardziej mi się podobała. Byłem bardziej zadowolony po Albecie niż po „Vile Vicious Vision", którego nie mogę strawić. Na „The Best Off..." - bo tak nazywa się debiutancki album Alberta Rosenfielda - Titus śpiewa inaczej niż przyzwyczaił do tego na płytach Acid Drinkers. Ma inne podejście do melodii, przez co jego śpiew stał się spokojniejszy, bardziej wyważony. Dało to efekt w postaci kilku ciekawych utworów. Do najlepszej na płycie piosenki „Walkin' Fear (4th Day Nightmare)" nakręcono teledysk, w którym główną rolę zagrał właśnie Titus, ucharakteryzowany nie do poznania. Przedstawiono tu wizję faceta w stanie delirium, który miota się po ciemnym, pełnym dziwnych przedmiotów pokoju. Na „The Best..." pojawił się żart o tytule „Swooy", w którym cały zespół ryczy po polsku. Titus też się udziela i to dość głośno. Wytyczałem — wspomina - a/e to był wyjątek, impuls chwili. Wyszło na tyle kretyńsko i wulgarnie, że postanowiliśmy to zostawić. To nie byłby ten sam Titus, gdybym zaczął śpiewać po polsku. Płyta ukazała się pod koniec sierpnia i zebrała dość pochlebne recenzje. A czy Albert Rosenfield to coś więcej niż tylko jednorazowy projekt - pokaże czas. Wróćmy do Acid Drinkers. 11 stycznia 1995 roku muzycy zagrali w krakowskim studiu telewizyjnym w Łęgu. Koncert został zarejestrowany. Składał się z dwóch części. W pierwszej kapela grała prawie całe „Infernal Connection", druga była przeglądem wcześniejszych płyt. Istniał projekt wydania tego na kasecie wideo, ale niestety do jego realizacji zabrakło pieniędzy. Szkoda, bo Acids zagrali bardzo dobry koncert. Niesłychanie żywiołowy. Nie przeszkadzała im nawet publiczność, która w pewnym momencie wtargnęła na scenę. Telewizja pokazała tylko drugą część koncertu, odtworzając go 20 maja, gdy „Nuclear Mosher Tour" nabierało tempa. Na szczęście pokaz publiczny tego występu nie zaważył na frekwencji podczas tournee. Koncert w Łęgu miał też inne znaczenie. Po kilkuletniej przerwie Drinkersi ponownie zagrali „Fuck Me". Dzięki rejestracji telewizyjnej wreszcie udokumentowano jeden z pierwszych utworów w repertuarze zespołu. Trzy miesiące później Acids po paru latach nieobecności pojawili się na „Metalmanii" - tym razem na jubileuszowej, dziesiątej edycji tej imprezy. Poznaniacy byli jednym z siedemnastu zespołów, które wystąpiły tego dnia. Mieli niecałe pół godziny na zaprezentowanie się publiczności. Zabrzańska hala jest z jednej strony przeszklona i gdy Acid pojawił się na scenie -było zupełnie jasno. Występ grupy nie należał do udanych, a miała ona dodatkowo problemy ze sprzętem. Gdy graliśmy pierwsze pięć numerów, wszystko szło dobrze - wspomina Titus. Potem Fot. na następnej stronie - Piotr Długosz • * 36. i A I i • "j,!i'" $'JsSp- & * "-iZM.. sm& wzięliśmy drugi komplet wioseł, który był kompletnie rostrojony. Trzy razy ruszaliśmy z „Vo-nash'em" i w elekcie nie zagraliśmy go. Gwiazdą tego dnia był Death. Nie zrobił na mnie wrażenia - stwierdził Titus. Bloody Butcher robi większe. Na początku 1995 roku powstała w Poznaniu agencja Stage Diving Club. Została stworzona przez Litzę. Zajmuje się się produkcją gadżetów związanych z Acid Drinkers i Flapjack. Na początek zrobiono koszulki i bluzy dresowe z okładką „Infernal Connection" i śladem buta znanego z Flapjacka. Ale działalność Stage Diving Club przewidywała też wydawanie „produktów fonograficznych". Robert zapowiedział publikację materiału poznańskiego idustrialnego zespołu Hotel Dieu oraz kasety z... archiwalnymi nagraniami Acid Drinkers i miksami utworu „Slow And Stoned". Oba wydawnictwa ukazału się na początku kwietnia 1995. Pierwszą stronę zatytułowano „3 Version 4 Yonash". O ile pierwsza z owych wersji okazała się nagraniem demo kawałka znanego z „Infernal Connection", o tyle dwie następne stanowiły sporą niespodziankę. Wersja numer dwa została zmontowana przez Jarogniewa Milewskiego (pracował przy płycie „Albóóm" Liroya) i zaskakiwała dyskotekowym rytmem. Wersję numer trzy przygotował Tomek Bonarowski. Przegrałem z kasety DAT same linie wokalne — wspomina Bonarowski - / w domu dograłem do nich na fortepianie melodię. Chciałem nią zupełnie odbiec od ostrego charakteru wokalu. Udało mu się i powstała spokojna, miła dla ucha piosenka trochę przypominająca nagrania zespołu Portishead. Drugą stronę kasety zatytułowano „Acid Drinkers 1985". Pojawiły się tu archiwalne nagrania Acids z chaty Litzy i Titusa, gdzie zamiast perkusji jeszcze jest „kibelek". Pierwsze dwa z Chomikiem, trzeci już ze Ślimakiem, a ostatni to powrót do zamierzchłych czasów Los Desperados. W tym kawałku Titus ryczy po polsku, jednak trudno go zrozumieć ze względu na złą jakość dźwięku. Ale jak może wyglądać nagranie zarejestrowane w pokoju dwa metry na trzy? Na okładce znalazła się „przedmowa" Titusa do fanów: lako pijak co na śpiączce w dupie se grzebie i co wygrzebawszy oko leniwie otwiera i oglądając skarb z zachwytem mamrocze: To moje! Tak my pogrzebaliśmy w kupie naszych metalowych śmieci i znaleźliśmy te oto „muzyczne" wynalazki. Wyjąc ze śmiechu, kwicząc i tarzając się (jak to przy ubawie po pachy) wysłuchaliśmy tego „materiału archiwalnego"... Kaseta miała ukazać się w nakładzie tylko trzech tysięcy trzystu trzydziestu trzech egzemplarzy, ale ostatecznie wyprodukowano ją w prawie ośmiu tysiącach kopii. Dystrybuowana była głównie drogą pocztową, a także sprzedawana podczas zbliżającej się trasy Acid Drinkers po kraju. Na tę okazję zrobiono specjalną serię koszulek i dresów z okładką „Infernal Connection". Istniały dwa projekty trasy - Titusa i Litzy. Titus chciał dać kilka bardzo dobrze nagłośnionych koncertów w największych miastach kraju. Trzy z nich miały zostać nagrane i w najciekawszych fragmentach wydane na płycie. Natomiast Litza zamierzał najpierw odbyć kilkunastokoncertową trasę, a dopiero po dwóch miesiącach zagrać cztery specjalnie przygotowane imprezy w celu zarejestrownia materiału na płytę koncertową. Zespół ostatecznie wybrał tę drugą koncepcję. Do jej realizacji wynajęto Art Management, firmę prowadzoną przez dwie panie - Grażynę Górkę i Martynę Jakubowicz. Obie na co dzień zajmowały się interesami lllusion, w lutym i marcu 1995 organizując tournee tej trójmiejskiej kapeli, której gościem był Flapjack. Litza mógł wtedy spojrzeć na działalność Art Management od środka. Spodobało mu się i zapragnął, aby Acid też pojechał w tak zorganizowaną trasę. Trasa miała trwać osiemnaście dni, obejmując tyleż samo koncertów w największych miastach Polski. Tournee rozpoczęło się 18 maja w Koninie, zakończyło 4 czerwca w poznańskim klubie Eskulap. Titus, jak zwykle, wymyślił tytuł. Była kiedyś taka fryzura, Ślimak ją miał i Piggy z Voi Voda - wspomina. Długie włosy wygolone po bokach. Ona nazywała się Nuclear Mosher. Dorzuciłem do tego Tour i nastąpił nieźle brzmiący tytuł. Zresztą zawsze byliśmy mosherami, machaliśmy tymi naszymi dyniami. Na tej trasie też było dużo moshu. Parę razy o mało łeb bym sobie urwał. To fakt. Machania dyniami było naprawdę sporo. Tydzień przed faktycznym rozpoczęciem trasy „Nuclear Mosher Tour", Acids zagrali koncert we wrocławskiej Hali Ludowej. Przyszło prawie sześć tysięcy ludzi. Acid Drinkers nie był jedynym zespołem - grało wtedy też kilka bardzo znanych kapel, m.in. Kult i lllusion. Wkładka kolorowa. Fot. Leszek Brzoza (strony: la, b; II; III; IV; V). Tomasz Augustyn (strony: VI; VII; VIII) Właściwa trasa rozpoczęła się dopiero tydzień później. Z Poznania wyruszył wynajęty autokar wraz z muzykami, ich klamotami osobistymi, instrumentami, ekipą techniczną i zespołem towarzyszącym. Przed autokarem jechał samochód ciężarowy z częścią ekipy technicznej oraz sprzętem nagłośnieniowym, skromną scenografią i perkusją Ślimaka. Ciężarówka zwykle wyjeżdżała pierwsza i jako pierwsza dojeżdżała do miejsca następnego koncertu. Gdy pojawiał się autokar z zespołem, sprzęt był już zainstalowany w klubie i trwały ostatnie przygotowania do próby. Zespołem rozgrzewającym publiczność przed występami Acid Drinkers był Dynamind, związany kontraktem płytowym z Metal Mind Production. Dynamind chlubił się płytą „How To Get Your Band Noticed" i mianem jednej z najbardziej widowiskowych kapel koncertowych najmłodszego pokolenia. Na kilku koncertach pojawiały się jeszcze lokalne grupy wcześniej zaakceptowane przez Litzę. W Krakowie był to Corozone, w Łodzi Chopin's Hand, a w Warszawie zaprzyjaźniony Hunter. Sponsorem trasy zostało EB. Dorzuciło się też Metal Mind Production. W końcu nie każdy może zagrać osiemnaście dużych koncertów u boku jednego z najlepszych bandów w kraju. Staram się, żeby wyciągnąć maksymalną korzyść z tego, co robię - dodaje Litza. No tak, jest przecież typowym Poznaniakiem. Zespół wynajął na trasę autobus z ubikacją, która dość szybko zapchała się. Miał być też magnetowid, ale z niewiadomych przyczyn go zabrakło. Na szczęście obok kierowcy leżał magnetofon. Przez pierwszych kilkaset kilometrów z głośników przeważnie sączyła się muzyka Motórhead. Ot, po prostu ktoś, nawet dokładnie nie wiadomo kto, przypomniał sobie o Lemmym i jego zespole. Wszystko jednak ma swoje przeznaczenie. Motórhead w autobusie Acidów też. Tym przeznaczeniem był Kraków i wizyta w firmie B.Thoven u zaprzyjaźnionego współwłaściciela, Grzegorza. Od razu po przekroczeniu progów firmy Grzesiek wyciągnął zdjęcie Lemmy'ego, który dzierżył w ręku kasetę... Acid Drinkers „Fishdick". Fotka została cyknięta na targach sprzętu muzycznego w Los Angeles. Jej autorem był Grzegorz, który zrobił niesamowitą frajdę chłopakom. Do dziś „Lemmy z Fishdickiem", jak nazywa się owo dzieło, jest jednym z ulubionych zdjęć Titusa i wisi na ścianie jego pokoju na honorowym miejscu. Motórhead w październiku 1995 roku był w Polsce. Lemmy, o dziwo, pamiętał to wydarzenie. Przypomniał sobie też Acidową wersję „Ace Of Spades". Nie lubię tego kawałka, ale ich wykonanie bardzo mi się spodobało - powiedział. Czy była to grzeczność, czy prawda - trudno powiedzieć. Ważne, że dziadek Lemmy ma „Fishdicka", a zespół zdjęcie. Podczas „Nuclear Mosher Tour" większość koncertów odbywała się w salach mogących pomieścić do półtora tysiąca osób. Perkusja Ślimaka za każdym razem ustawiona była tyłem do publiczności. Za muzykami rozwieszane były cztery duże zdjęcia - takie same, jakie można znaleźć na okładce „Infernal Connection". Ślimak zmienił ustawienie bębnów już podczas marcowej trasy Flapjacka z lllusion. Od tej pory ustawia je po prawej stronie sceny (potrząc od strony publiczności), tyłem do ludzi. To jest o tyle fajne, że ludzie widzą jak gram - tłumaczy. Gdy mam odwróconą w lewo głowę - widzę cały zespół. To najlepsze ustawienie, najbardziej optymalne. Szczególne z Acidami, kiedy jest nas czterech i wszyscy jesteśmy w jednej linii. A dlaczego nie ustawiam po lewej stronie? Z prawej mam talerze i one zasłaniałyby mi zespół. Koncerty odbywały się w bardzo różnych miejscach. W Koninie w sali Urzędu Miejskiego, w Tarnowie na miejscowym lodowisku, w Krakowie w klubie Żelazna mieszczącym się w starej fabryce, w Katowicach w Mega Club, obok którego przebiegają dziesiątki torów kolejowych. W większości innych miast były to sprawdzone od dawna kluby lub hale sportowe. Także atmosfera koncertów była różna. Titusowi najlepiej grało się w Katowicach: Zabił mnie ten koncert, jeszcze nie spotkałem tak wyjącego tłumu, który praktycznie znał wszystkie teksty, wytrzymał w tej temperaturze prawie dwie godziny, bo nie szło skończyć wcześniej. Z prawie dwustu koncertów, które w sumie zagraliśmy, takich było najwyżej osiem. Faktycznie. Na dworze temperatura sięgała dwudziestu stopni - a wewnątrz był prawie wrzątek. Wystarczyło wejść do sali i po dwóch minutach pot spływał po karku. Titus trafnie określił ten koncert, mówiąc że walka była straszna. Mega Club to dość dziwne miejsce. Koncerty odbywają się na piętrze. Wąska i długa scena znajduje się prawie półtora metra nad publicznością. Na środku, tuż nad głowami wchodzących ludzi, jest mały wybieg. To na nim przez cały koncert stał Titus. Ze sceny są dwa wyjścia - w publiczność, i na... pobliski dach. To właśnie na dachu zespół trzymał rzeczy, instrumenty, odpoczywał i schodził po bisach. Ów dach ma wspaniałe sąsiedztwo. O ile od strony ulicy stanowi zadaszenie jednopiętrowego budynku, o tyle z drugiej przechodzi w... peron pobliskiego dworca kolejowego Katowice Główne. i ^Sj i «/ %6Ł fc k 1 ^¦H m L ak ^^^Bk'. ™MŁ fp M "^!§BL?w' ^ś^s^. ^| Wewnątrz był prawie wrzątek... Fot.: Wojciech Rzążewski W Mega Clubie, a raczej w dolnej jego części, miało też miejsce dość niecodzienne zdarzenie. Przy stolikach siedziało kilkadziesiąt osób. Mimo trwającego na górze koncertu spokojnie sączyli piwo. Gdy zespół zaczął grać „Seek And Destroy", wśród ludności zapanowało drobne poruszenie. W trakcie refrenu kufle spoczęły na stole, a cała sala zaśpiewała razem z Titusem „Searching I Seek and destroy / Searching I Seek and destroy". Po czym wrócili do picia piwa i przerwanej rozmowy. Przy następnych refrenach sytuacja się powtarzała. Cała załoga okazała się starymi kumplami Acidów z legendarnego „Tausena". To o nich Titus śpiewał w „Rock'n'Roll Beast": „Mam tu coś do wypicia, i nie mam zamiaru odmówić I jesteśmy na Tausenie - w centrum Wszechświata". Po koncercie imprezę kontynuowano na świeżym powietrzu. Całość zakończył wschód słońca. W łódzkim klubie Tygrys największą ciekawostką był występ kapeli, która zagrała po Acid Drinkers. Zagrała tylko jeden kawałek - „No Sleep Till Brooklyn" Beastie Boys. W jej składzie znalazło się dwóch technicznych Acids - Karamba i Picker. Pierwszy grał na perkusji, drugi na basie. Ślimak próbował śpiewać i grać na gitarze, a pomagał mu w tym wokalista Dynamind Hau. Tym razem nie wyszło to zbyt dobrze. Picker spalił się psychicznie, Ślimak pamiętał tylko refren przeboju Beastie Boys i powtarzał go nieustannie. Do tego posłużył mu jakiś wierszyk o piesku. Skąd u niego taka znajomość wierszyków i pioseneczek? Koncert w Łodzi miał też inne znaczenie. Titus zaśpiewał na nim jeden tekst po polsku. To dość niesamowite w ustach faceta, który nie chce „ryczeć" w języku ojczystym. Tym kawałkiem był „Drug Dealer". Titus zmienił też trochę tekst i ze sceny można było usłyszeć: „Sprzedaję hasz i inne gówna I Sprzedaję amię i inne gówna I Sprzedaję herę i inne gówna I Sprzedaję marihuanę i inne gówna"-i po chwili razem z Litzą ryczeli refren: „Drug Dealer!!!". Ten „wyczyn" powtórzył jeszcze na kilku koncertach. Dwa dni później zespół zjechał do Warszawy. Acids lubią grać w Warszawie. Zwierz pod sceną straszny - określa Titus. Sprzedano komplet biletów, przeszło półtora tysiąca. Searching - Seek And Destroy Fot: Wojciech Rzążewski Dynamind i Acid rozdzielił zaprzyjaźniony Hunter dlatego podczas „Smoke On The Water" na scenie pojawił się z Drinkersami Paulo. Miał wejść na „Seek And Destroy" - wspomina sytuację Titus - a/e zapomnieliśmy o tym. Na szczęście mógł zagrać każdy numer, przecież znał je bardzo dobrze. Jednak Paulo wcale nie ma dobrej pamięci: Umówiliśmy się, że zagram z nimi „Seek And Destroy". Specjalnie musiałem go sobie przypomnieć, jak zapomnieli, myślałem że mój występ jest już nieaktualny. Ale w pewnym momencie złapała mnie Dobrochna i powiedziała, że będę grał w „Smoke On The Water". Wszedłem na scenę, zrobiła się rodzinna atmoslera. \a byłem zestresowany, bo nie pamiętałem tego numeru. Potem publiczność zaczęła śpiewać „Sto lat!" i nie mogłem się skupić. Podszedłem do Popcoma, aby spytać od czego „Smoke..." się zaczyna. „Od riffu, nie?" — odpowiedział filozoficznie. Ale jakoś poszło. Najważniejszy był mosh na trzy łby - zwariowane machanie trzema dyniami. Popcorn nie musiał mieć skrupułów, że stoi spokojnie z boku. Warszawski koncert zakończono po dwóch godzinach, czwartym bisem w postaci zwariowanej przeróbki dyskotekowego przeboiku „No Limits" zespołu 2 Unlimited. Największym wrogiem publiczności w klubach jest duchota. Na kończącym trasę koncercie w poznańskim Eskulapie zarówno Litza, jak i Titus nie wytrzymali duchoty i kończyli na leżąco. W Białymstoku koncert musiał być przerwany na kilka minut, ponieważ Robert zasłabł z wyżej wymienionego powodu. Wyjątkiem była impreza w szczecińskim klubie Trans. Titus: Na większości koncertów tej trasy zdychaliśmy z gorąca, a w Szczecinie pozdejmowali jakieś filtry od wentylacji. W jednym miejscu był słup tak zimnego powietrza, że mało mi kręgosłupa nie złamało, gdy co chwilę przez to przebiegałem. Normalnie kłaki mamy przylepione do ryja, jesteśmy cali mokrzy, wylewamy wodę z butów. Gdy po koncercie zeszliśmy do garderoby, włosy mieliśmy puszyste i rozczesane. A ja lubię, jak w powietrzu wisi rosół i nie ma czym oddychać. Gdański koncert był rejestrowany przez ekipę z telewizyjnego programu muzycznego „Czad Kommando". Na specjalne życzenie jej bossów zestaw zespołów powiększono o Będzie Dobrze i Dezertera. Całość pokazano po trzech miesiącach. Materiał składał się z czterech części, nosił tytuł „Czad Kommando na trasie" i można go było oglądać we wczesne poniedziałkowe popołudnia. Trasa zakończyła się sukcesem zarówno finasowym, jak i artystycznym. Udowodniła, że rynek rockowy powoli się stabilizuje, że ludzie chcą oglądać koncerty polskich kapel i świetnie się na nich bawią. Tak więc każdy był zadowolony. Na koniec przyszedł Popcorn i powiedział, że mnie kocha - wspomina Grażyna Górka. Wszyscy się przytulili i było miło. Podziękował mi nawet Titus, który jest największym sceptykiem w zespole. Tak, zadowolony był każdy, ale chyba najbardziej Litza, który wcześniej tracił wiarę w zespół. Tak naprawdę pierwszy raz zobaczyłem, jaki jest oddźwięk na muzykę Acid Drinkers. Szczerze mówiąc, myślałem że „Infernal Connection" będzie naszą ostatnią płytą, jednak podczas tej trasy okazało się, że ludzie chcą następnych. To mi dodało energii. Podczas „Nuclear Mosher Tour" zespół na powrót się skonsolidował. Nigdy nie czuliśmy się ze sobą lepiej na trasie - to już Titus. Sus był na tyle duży, że jak odwalałem jakąś libację z Hauem lub Popcornem, to Litza siedział osiem, dziesięć metrów z tyłu. ja mu nie właziłem na głowę i nie chuchałem ćmikami w pysk, a on nie właził mi na łeb i nie mówił, że śpi. Ale nie było już tak, jak wcześniej, wspólnego picia i imprez. Po operacji Litza zmienił się. Mamy skrajną prawicę i skrajną lewicę - ocenia sytuację w zespole Robert. Na szczęście bez fanatyzmu. Pewnie dlatego żyjemy — ha, ha, ha. Mamy z Titusem zupełnie inne poglądy. Ale może właśnie to wychodzi kapeli na korzyść. Często widzę, jak on się hamuje, żeby nie dogryźć. Podobnie ja. Taka mała debata. Gdyby Titus był mi obojętny, nie byłoby problemu. Ale znamy się długo i jesteśmy jak rodzina. To dlatego zaniechali wydania płyty koncertowej. To dlatego już trzy miesiące później zdecydowali się podpisać długoterminowy kontrakt z Półtonem. To dlatego zaczęli myśleć o nowym materiale. To dlatego Popcorn rzucił pomysł, żeby Acid Drinkers istniał zawsze w niezmienionym składzie. Bo przecież jak rodzina to rodzina. DOJRZAŁY RAPORT Pomysł płyty koncertowej upadł dość szybko, toteż Litza rozpoczął poszukiwania firmy, która mogłaby wydać kolejną, siódmą już, płytę studyjną. Zacząłem wykonywać telefony do różnych ludzi i pewnego razu zadzwoniłem do Półtonu, do naszej starej koleżanki Ani Marzec - wspomina. Niedbale się przedstawiłem i powiedziałem: „Miałem dzwonić w razie czego, a mamy ochotę nagrać nową płytę". Ania rozmawiała bardzo ostrożnie. Gadaliśmy tak z pięć minut. W końcu powiedziała, że zobaczymy co da się zrobić, ale musimy najpierw wysłać demówkę. ja na to, że jak będę w Warszawie u Kazika, to się pojawię, ją zamurowało. Po chwili ciszy spytała kto mówi. „Litza z Acid Drinkers" - zaakcentowałem. Wybuchnęła śmiechem, bo wzięła mnie zupełnie za kogoś innego. I okazało się, że żadnej demówki przysyłać już nie musimy. Niecałe trzy miesiące po zakończeniu „Nuclear Mosher Tour" Acid Drinkers podpisał kontrakt z Półtonem. Stało się to 28 sierpnia '95. W Polskę drogą faksową poszła informacja „Polton Keeps Rockin'... Nastąpiła historyczna chwila podpisania długoterminowej umowy z mistrzami świata w rozkręcaniu publiki, czyli zespołem ACID DRINKERS!". Kontrakt opiewał na trzy albumy, które mają zostać nagrane w ciągu czterech kolejnych lat. To będziemy mieli dziewięć - skwitował sprawę krótko i treściwie Titus. Były też propozycje od Koch International i Metal Mind Production. Mamy tam niezakoń-czone sprawy związane z poprzednimi płytami - wyjaśnia Titus sprawę drugiej z wymienionych. My rozliczyliśmy się z nimi z poprzedniego kontraktu, ale oni nie rozliczyli się z nami. Nie ma najmniejszego powodu, by czytać ich propozycję. Nie chciałbym znowu łazić po różnych instytucjach, aby wyciągnąć swoje. Nie chodzi o to, że jestem pazerny - choć jestem - ale nie mogę robić z siebie pośmiewiska we własnej rodzinie. Wybrali Polton. Firmę, o której spokojnie można powiedzieć, że jest weteranem fonograficznym na naszym rynku. Pierwsze płyty z charakterystycznym logo Półtonu ujrzały światło dzienne jeszcze w stanie wojennym, kiedy to Polton wraz z Savitorem i Arsto-nem próbował załatać sporą dziurę w rockowym rynku. Od początku był firmą prywatną, czyli - jak to się wtedy ładnie nazywało — „przedsiębiorstwem zagranicznym". Pierwsza płyta w katalogu nie była zbyt drapieżna (Mazowsze), ale następne znalazły uznanie u nabywców spragnionych rockowej strawy („czerwony" album TSA, „Nowe sytuacje" Republiki, „Dorosłe dzieci" Turbo, składanka „Fala" z nagraniami punkowych kapel z Dezerterem i Siekierą na czele). W lata dziewięćdziesiąte Polton wszedł jako główny dystrybutor Warner Bros mający w swoim katalogu nagrania m. in. AC/ DC, The Doors, Led Zeppelin, Yes, Erica Claptona, Jane's Addiction, Red Hot Chili Peppers, Kyuss i wielu innych tuzów światowego rocka. Cały polski repertuar dostał się do katalogu Warnera po całkowitej fuzji obu firm, która nastąpiło we wrześniu 1995 roku, co jednak wcale nie oznacza, że płyty polskich wykonawców można kupić w Paryżu, Tokio czy Buenos Aires. Polton ma markę firmy, która pozostawia muzykom dużą swobodę. Istnieje gdzieś z boku, ale jest to istnienie widoczne. Ma na swoim koncie parę sukcesów. Wystarczy wspomnieć lllusion, Voo Voo czy Martynę Jakubowicz. Cieszymy się, że mamy artystów, których nie będziemy się nigdy wstydzić - mówi szef firmy, Jan Chojnacki. Dążymy do tego, żeby Nastąpiła historyczna chwila... Fot: Piotr Liszkiewicz w określonych dziedzinach życia muzycznego mieć najlepszych w kraju. W szufladce ciężkiego rocka Acid Drinkers jest towarem ze znakiem „Q". Ich akces zawdzięczamy temu, że w Półtonie nikt nikogo nie narżnąf, nikt nigdy nie wysłał artystę na drzewo. Firma daje artyście prawie nieograniczoną swobodę twórczo-programową i przystępuje do rozmowy z nim z szacunkiem i pokorą. Nie dyktujemy odgórnie warunków, tylko chcemy współuczestniczyć w sukcesie. Proste? Tak. Ale i trudne zarazem. Titus: Do tej pory mieliśmy kontrolę nad wszystkim i wszystko musieliśmy załatwiać sami. Począwszy od koszulek i latania za studiem, do promocji i produkcji. Podpisując kontrakt z większą wytwórnią to odchodzi. Liczy się też, że większa firma ma większy budżet i do większej ilości ludzi może dotrzeć. Po prostu jest wygodniej. Przy podpisywaniu kontraktu z Półtonem obecnych było tylko trzech Acidów - Titus, Litza i Ślimak. Zabrało Popcorna. Nie ze względu na lukę w pamięci, zaspanie czy pomyłkę w wyborze pociągu. Tym razem przyczyna była zupełnie inna — debiutancki koncert Darka w barwach Armii. Tej od Tomka Budzyńskiego, a nie kamaszy. Pierwszym gitarzystą Armii, i jej współzałożycielem był Robert Brylewski. To z nim grupa święciła triumfy na polskich scenach. Robert zrezygnował z Armii na początku roku 1994. Na jego miejsce przyszedł Michał Grymuza. Popcorn zastąpił na tym stanowisku właśnie Michała, który wybrał granie u boku Edyty Górniak, Piotra Klatta i wielu innych artystów. Darek to świetny gitarzysta czadowy - ocenia jego przydatność do kapeli Tomek Budzyński - wokalista zespołu. Dla Popcorna Armia jest świetnym sprawdzianem, a jednocześnie wielką niewiadomą. W Acid Drinkers jest jednym z dwóch gitarzystów. Nie musi i nigdy nie chciał być w centrum uwagi, która skupiała się zawsze na Titusie i Litzy. W Armii ma już inną rolę. Jest jedynym gitarzystą i musi stworzyć ścianę dźwięku, która przecież w muzyce tej grupy spełnia niebagatelną rolę i jak na razie udaje mu się to świetnie. Darek ma podobną wrażliwość muzyczną co Robert Brylewski, dlatego utwory z wczesnych płyt Armii brzmią w jego wykonaniu bardzo podobnie. Natomiast w nowych kawałkach słychać już acidowego wirusa. Armia zawsze była, jest i będzie zespołem mistycznym, duchowym, mającym wiele do przekazania swoim słuchaczom. Popcornowi bardzo odpowiada taka atmosfera. W Armii ludzie są blisko Boga, świetnie rozumieją sens życia - zdradza. To jest to, czego chcę. Po to uczyłem się grać na gitarze, aby grać coś takiego jak w Armii. W tej kapeli jest coś, co pomaga zmienić ścieżkę życia. Tu przez granie muzyki można pomóc ludziom. Armia miała nagrywać płytę na początku stycznia 1996. Było już nawet zarezerwowane studio. Niestety, ze względów osobistych sesja została odwołana i przełożona na inny, nieznany jeszcze termin. Adam Toczko i Tomek Bonarowski na wiosnę 1995 przestali pracować w Modern Sound. Samo studio też przestało istnieć w dotychczasowej formule, gdyż właściciel willi w której się mieściło, nie przedłużył umowy najmu. Trzeba było cały sprzęt zdemontować i przenieść w nowe miejsce. Adam i Tomek zaczęli działać na własną rękę j znaleźli studio w Wiśle Malince, oddalonej o osiem kilometrów od centrum Wisły. Studio nazywa się Deo Recordings. Słyszeliśmy o nim jakieś osiem lat temu - opowiada Adam Toczko. W „Magazynie Muzycznym" opublikowano ranking studiów nagraniowych, już wtedy wiadomo było, że to najlepsze studio w Polsce. Tam był kosmos — 24 ślady i wszystko cyfrowe. Studio powstało w połowie lat osiemdziesiątych według pomysłu kilku zapaleńców. Prtzedsięwzięciem tym zainteresowały się także dwie amerykańskie fundacje związane z ruchem chrześcijańskim, które wyposażyły studio w najwyższej jakości sprzęt - ręcznie zrobioną konsoletę z lat siedemdziesiątych, instalacjię zapasowego zasilania, klimaty-zacjię i inne bajery. Każdy mógł w nim nagrywać. Musiał przy okazji dysponować sporą sumką (każde dobre studio nieźle się ceni) i spełniać wymagania właścicieli, czyli nie nagrywać piosenek wulgarnych, nie promować patologii społecznych ani innych religii niż chrześcijańska. Po raz pierwszy Adam z Tomkiem pojawili się w Wiśle w czerwcu 1995 roku. Pierwszą czadową kapelą, która tam nagrywała był lllusion. Na drugi ogień poszedł Flapjack. Nowe utwory Flapjacka zaczęły powstawać już na początku roku 1995. Z kilkunastu osób wykrystalizował się sześcioosobowy skład. Coraz poważniejszą rolę w zespole zaczął odgrywać Guzik. Większość utworów narodziła się w wyniku jego współpracy z Litzą. Robert zaproponował Guzikowi napisanie tekstów na podstawie wymyślonych przez siebie tytułów. Tak zrodził się materiał na drugą płytę. Flapjack pojechał do Wisły w październiku '95. Tam pojawił się odmieniony Ślimak. Ślimak z krótkimi włosami. Muszę trochę odpocząć. Przestrasznie wygodnie jest z krótkimi włosami. Ale do tej pory pozostał mi nawyk kładzenia ręki na szyję, by wyciągnąć włosy spod zakładanej koszuli. Nawyki zostają i powinny się przydać, ponieważ chcę mieć jeszcze dłuższe włosy niż miałem. Konkretny efekt wyjazdu do Wisły - płyta „Fairplay" - ukazała się 15 stycznia roku następnego. Tytuł miał symbolizować przeniesienie szczytnej idei sportowej do życia codziennego. Teksty poruszają sprawy poszanowania i miłości do drugiego człowieka. Cała oprawa graficzna została zrobiona w konwencji piłkarskiej. Okładka przedstawiała fragment koszulki z dwoma zwróconymi do siebie trójkami, symbolizowała ludzi, którzy powinni sobie wzajemnie pomagać, a nie odwracać plecami od siebie i swoich problemów... - jak tłumaczy Guzik. W środku umieszczono serię czarno-białych zdjęć z meczu piłkarskiego, w którym brali udział członkowie zespołu. Na płycie znalazły się dwa kawałki bezpośrednio związane z piłką nożną. To „Soccer - Kids From Africa" i „Brazil!". Pierwszy mówi o piłkarzach Kamerunu, którymi zafascynowany był wokalista, drugi to pean na cześć mistrzów świata - reprezentacji Brazylii. We wkładce płyty są tylko teksty w języku angielskim. Tłumaczenia zostały wydane przez zespół w formie małej książeczki. Na płycie pojawili się nowi goście - Hau, wokalista zespołu Dynamind, śpiewa dwa kawałki („Active!" i „Comic Strip"), techniczny Flapjacka - T. Molka - w dwóch utworach zastępuje Ślimaka („Active!" i „Brazil"), a w chórkach udziela się Heavik, przyjaciel Litzy, pracujący na co dzień w sklepie muzycznym Acid Shop w Poznaniu - sklepie, którego właścicielem jest... sam Robert. „Fairplay" nie przyniosło równie przebojowej muzyki co „Ruthless Kick". Znalazły się tu utwory bardziej przemyślane i bardziej różnorodne stylistycznie. Zaczął komponować też Hrup Łuck. Jego dwie piosenki („Hoolies' Reactions" i „Stąp My Neck") są najbardziej psychodelicznymi fragmentami albumu. Przy okazji okazało się, że Flapjack jest kapelą odmiennych i silnych osobowości. Na przełomie lutego i marca Flapjack wyruszył na trasę koncertową wraz z lllusion i Dynamind. W kilku miastach zagrał też młody zielonogórski zespół Stillborn. Po trasie Robert zdecydował się odpocząć od grupy. Wszystkim poświęcam dużo czasu z wyjątkiem mojej rodziny — zwierzył się Robert po podjęciu ostatecznej decyzji. Flapjack gra dalej. Robert obiecał, że weźmie udział w nagrywaniu następnej płyty kapeli -...oczywiście jak mnie zaproszą... Dotychczas był przecież głównym kompozytorem. Ma zamiar występować też podczas niektórych koncertów Flapjacka. jestem rezerwowym - tak określił swoją aktualną rolę. Następcą Roberta został... Popcorn! „Infernal Connection" wyszło jeszcze w grudniu 1994. Do części podsumowań czytelników prasy muzycznej, z przyczyn czysto technicznych, nie mogło się więc załapać. Na szczęście fani pamiętali o tej niezwykłej dawce czadu i w kilku plebiscytach album znalazł się dość wysoko. W podsumowaniu „Tylko Rocka" Acid znalazł się na pozycji drugiej (znów za Heyem), Titus został trzecim wokalistą, Litza pierwszym instrumentalistą, „Internal Connection" czwartą płytą. W „Brumie" podano tylko trzy pierwsze miejsca. Drinkersi znaleźli się na drugim miejscu w kategorii „najlepszy zespół", a Roberta uznano trzecim kompozytorem. W „Młotkowym" podsumowaniu Acids zostali wyprzedzeni przez Vadera, płyta trafiła na trzecie miejsce, pierwszym wokalistą został Titus, a w kategorii „instrumentalista" nastąpiło wręcz zatrzęsienie Acidami - wygrał Litza, Ślimak pojawił się na szóstym miejscu, a Titus na ósmym. Czytelnicy „Super Expressowego" środowego dodatku „Super Rock" sklasyfikowali Acid Drinkers na czwartym miejscu. Głos Titusa też znalazł sporo zwolenników i wylądował na piątej pozycji, a „Infernal Connection" weszło na siódme miejsce. Natomiast „Nuclear Mosher Tour" był na dziewiątym wśród wydarzeń roku. Najciekawiej wypadło podsumowanie pisma „Gitara i Bas", gdzie Acidzi wygrali trzy kategorie (Litza najlepszym gitarzystą metalowym, Titus basistą metalowym, „Internal Connection" płytą metalową) i na koncercie galowym w warszawskiej Sali Kongresowej 16 marca odebrali trzy statuetki symbolizujące spleciony gryf gitary. Litzy zabrakło. Ma kupę roboty - rzucił ze sceny Titus. Miał być też Popcorn, ale nie dojechał. W zamian niespodziewanie pojawił się Ślimak. Zespół uzupełnił Paulo (debiut Hunter „Requiem" został umieszczony na drugim miejscu w kategorii „album metalowy") i - tym razem w roli gitarzysty - Puzon. Ten sklecony na prędce skład grał trzy kawałki: „Seek And Destroy", „Smoke On The Water" i — po raz pierwszy - „Wild Thing" z przygotowywanej płyty. W ostatnim z nich Titus zamienił się z Paulo gitarami. Zagrał na niej cały kawałek łącznie z solówką! Bawiliśmy się świetnie - wspomina Paulo. Próbę mieliśmy w garderobie dwie godziny przed koncertem. Na sucho, bez wzmacniaczy, a Ślimak grał na stołkach. Trwało to chyba z dwadzieścia minut. Potem poszliśmy na piwo. W sumie jak na rok, w którym zespół Acid Drinkers nie nagrał żadnej płyty, zupełnie niezły wynik. Jednak trzeba pamiętać o długiej trasie koncertowej. Nie od dziś wiadomo, że koncerty są najlepszą formą promocji - zwłasza promocji Acid Drinkers. Prace nad następną płytą Drinkersi rozpoczęli w listopadzie 1995. Pragnąc odmiany wynajęli studio Giełda. Przez dwa miesiące spotykali się tam i opracowywali nowe pomysły. To sposób sprawdzony na całym świecie, ale w Polsce, głównie ze względów finansowych, w ogóle nie praktykowany. Klasyczne próby były mało zachęcające - tłumaczy wybór Litza. Wpadliśmy na pomysł, żeby ćwiczyć w studiu. Kiedyś czytaliśmy, że w ten sposób pracowały kapele w rodzaju Iron Maiden czy Metalliki. Chcieliśmy sprawdzić, jak to działa. Faktycznie, jest bardzo pomocne Fot. na poprzedniej stronie - Piotr Długosz w robieniu utworów. Tylko Ślimak trochę narzekał, bo nie miał czasu na ćwiczenie. Jego zestaw stał przez cały czas w studiu, a drugiego jeszcze się nie dorobił. Acids przychodzili do Giełdy prawie codziennie. To „prawie" było zależne od planów koncertowych Flapjacka, Armii i Kazika. Zresztą gra w innych kapelach wpłynęła dobrze na konsoliodację Acid. Titus: Gdy odrywamy się od tych Flapjacków, Kazików, Armii i Albertów to mamy większy power niż kiedyś. Kiedy chłopaki zaczęli robić boki w zespole, panuje lepsza atmosfera, jeden szanuje drugiego. Nie jesteśmy sobą znudzeni i jak spotykamy się we czterech to jesteśmy po prostu Acid Drinkers. Ale wróćmy do Giełdy. Muzycy przychodzili na cztery godziny, rozstawiali sprzęt, siadali, któryś z nich rzucał pomysł i wszyscy nad nim pracowali. Na koniec dnia utwór był rejestrowany na taśmie. Na początku Litza wpadł na pomysł stworzenia muzyki na gitarach klasycznych, ale życie dość szybko zweryfikowało jego zamiary i powrócono do instrumentów bardziej hałaśliwych. Titus, jak zwykle, wymyślił tytuł. Dzieło miało się nazywać „Lizzard Bazooka". Na początku tworzenie nie szło najlepiej. Nikt nie miał pomysłu na brzmienie i muzykę. Titus myślał, że będzie równie potężną dawką czadu co „Infernal Connection", ale Litza nie chciał nagrywać aż tak totalnej muzyki. Dużo się obwąchiwaliśmy - wspomina Titus. Nie mieliśmy pojęcia co nam wyjdzie. Utza w ciągu poprzednich kilku miesięcy nagrał dwie bardzo czadowe płyty z Flapjackiem i Kazikiem, więc teraz zapragnął zrobić coś bardziej klasycznego, powrócić do korzeni thrashowo - hard rockowych. Już na trzeciej próbie pojawił się klasyczny riff, który trochę przypominał „Seek And Destroy". Chłopakom gęby mocniej się uśmiechnęły i praca poszła do przodu. Tego dnia powstał utwór „Two Be One", a tytuł płyty zamieniono na - wiele mówiący każdemu thrashamniakowi - „Kiss 'Em Ali". Jednak w połowie stycznia, pod koniec pracy w Giełdzie, tytuł uległ kolejnej zmianie, już ostatecznej - na „The State Of Mind Report" (Raport o stanie umysłu). Litza ma dość mocno utrwalony światopogląd, zrobił się bardzo radykalny - tłumaczy Titus. Popcorna w ogóle trudno zrozumieć, la też się troszeczkę zmieniłem. To raport o stanie naszych umysłów, raport o zmianie osobowości, którą było widać już na próbach. Litza jest pewny swej religii, a ja jestem kompletnie inaczej ustawiony, więc i pod tym względem nie ma jednomyślności w zespole. Realizatorami ponownie zostali Adam Toczko z Tomkiem Bonarowskim, czyli popularny Bo-czek - jak mawia Robert. Kasetę demo z „The State Of Mind Report" mieli dostać kilka dni przed przyjazdem do studia. Musieliśmy wiedzieć, jak do tego się zabrać — mówi Adam Toczko. Przy nagrywaniu lllusion i Blenders jeździliśmy na próby. Słuchaliśmy nowych kawałków, omawialiśmy aranżacje, bo zawsze chcemy wiedzieć, z której strony to ugryźć. Robert tydzień przed wyjazdem obiecał mi przysłać taśmę. Tymczasem dzięki zaangażowaniu zespołu dostaliśmy ją na... dzień przed wejściem do studia - wspomina Tomek Bonarowski. Adam kończy realizatorskie wywody: Dwóch numerów posłuchałem już w kuchni po przyjeździe. Muzykę można nagrywać na wiele sposobów. Nie ma ani najgorszego, ani najlepszego, jest ten najbardziej odpowiedni. I trzeba go znaleźć. Litza: Nie zdążyliśmy zgrać do końca, dlatego im nie wysłałem. A jeśli chodzi o podejście gitarzysty do Bocz-ka... Był taki okres w moim życiu, że przestałem wierzyć, że można robić muzykę. Kiedy jednak pierwszy raz przyszedłem do Modern Sound, ich praca i podejście spowodowało, że znowu chciało mi się tworzyć. Dali mi niesamowitego kopa, wiarę i siłę w to co robię, jestem im za to wdzięczny. Wisła przywitała Acidów słońcem, wspaniałymi widokami i zaśnieżonymi stokami. Dwie trzecie ich pobytu zbiegło się ze szkolnymi feriami zimowymi. Kwatery prywatne, w których mieszkali, w części zajęte były przez wczasowiczów, dlatego sesja w Wiśle przebiegała wyjątkowo spokojnie. Nie było imprez, picia alkoholu, a Titus w wyniku choroby gardła na trzy tygodnie rzucił palenie. Trzeba było z nim jeździć do lekarza i zachodziła obawa, że w ogóle nie będzie mógł śpiewać na płycie. Jednak wszystko skończyło się szczęśliwie. Titus zaśpiewał, i to znakomicie. Samo studio znajduje się wysoko w górach, 1200 metrów nad poziomem morza. Pieszo trzeba do niego iść półtora kilometrową krętą ścieżką. Oczywiście można też jechać samochodem, ale pod warunkiem, że nie jest mokro lub ślisko. A w mroźne lutowe dni było wyjątkowo ślisko, dlatego w rachubę wchodził tylko wjazd samochodem terenowym lub małym osobowym z silnikiem umieszczonym z tyłu. Maluch okazał się więc ulubionym samochodem górskim, można było nim wjechać prawie wszędzie. Biuro studia, które znajduje się w dolnej części miasta, posiada Jeepa, dlatego właściciele Deo Recordings zawozili muzyków do studia „na Sadów/', jednak w ostatnim tygodniu sesji samochód ów nie wytrzymał trudów zimy i zepsuł się. Trzeba było wchodzić piechotą. Tylko parę razy udało się podjechać na górę starym Volkswagenem Roberta, bo pojazd przypłacił wspinaczki awarią hamulca ręcznego i zniszczeniem zderzaka. Pracę prowadzono na dwie zmiany. Ranna rozpoczynała się około południa, poobiednia przeciągała się przeważnie do pierwszej w nocy. Wychodzącym ze studia ukazywał się wówczas widok gwiaździstego nieba i zarysów okolicznych gór. Właściciele studia Deo Recordings baczną uwagę przykładali do tego, by nie nagrywać materiału zawierającego propagowanie narkotyków, przemocy, zbędnych wulgaryzmów. A przecież Titus w swoich tekstach regularnie używał słów powszechnie uważanych za niecenzuralne. Przed nagraniem Robert powiedział mi, że ze względu na jego światopogląd pewne rzeczy już nie przejdą — wspomina Titus. Inaczej będzie musiał odejść, jestem bardziej gumowy w kwestiach moralnych. Lubię ten zespół i nie odmówiłem sobie napisania tekstów w swoim klimacie, ale bez użycia mocniejszych słów. Litza: On nie musi używać wulgaryzmów, ani mocnych brutalnych sformułowań, aby wyrazić o co mu chodzi. Bez tego też doskonale sobie radzi. Epitety i wulgaryzmy osłabiają moc utworu, są niepotrzebnym dodatkiem. Po raz pierwszy w historii Acid Drinkers Robert napisał część tekstów. Jego autorstwa są „To Be One", „Walkway To Heaven" i „Solid Rock". „Private Eco" napisał wspólnie z Titusem dopiero w studiu. Wśród kilkunastu propozycji na płytę znalazł się jeden cover. Był to utwór „Wild Thing" -przebój z lat sześćdziesiątych zespołu The Troggs. Titus postanowił sam zagrać na wszystkich instrumentach. Przez dwa dni obchodził perkusję. Był przecież kiedyś perkusistą. Przypominał sobie jak tłucze się w werbel, pod którym butem powinna być centrala, a blachy... Blachy widać i trzeba tylko w nie przywalić. Najpierw chodziłem po studiu, myśląc jak to nagrać - wspomina. Przypominałem sobie jak deptać breaka. No... musiałem się tego nauczyć. Nie chciałem, żeby ktokolwiek z kapeli to widział. Bo ja jestem naturszczyk - pierdzę w towarzystwie, bekam, piję wódkę przy katolikach. Wyrzucił kumpli wcześniej i za pierwszym podejściem nagrał wszystkie instrumenty. Było to o tyle proste, że już wcześniej grał „Wild Thing". W roku 1994 wraz z Burzą (wtedy muzykiem Kobranocki i zespołu Kazika) i Pniakiem (perkusistą Proletaryatu) założył kapelę. Zagrali tylko dwie próby, na których opracowali kilka kawałków - wśród nich właśnie „Wild Thing". Polubiłem ten numer, a potem o nim zapomniałem. Zdążyłem nagrać „Fishdicka", „Infernal...". Któregoś razu wpadło mi do pały, że umiem to zagrać na basie. Nic dziwnego, w końcu kiedyś grałem. Pamiętałem też tekst. Pomysł przyjął się i został powtórzony w Wiśle. Titus zagrał na bębnach i na gitarze pochodzącej z lat sześćdziesiątych. Nazywała się Homer, a kształtem przypominiła Telecastera. Dlatego w tym kawałku przemycił klimat lat sześćdziesiątych. Prosty riff zabrzmiał tu wyjątkowo szorstko i nimokiełznanie. Nieważne, że bębny wchodzą nierówno, że solówka zagrana jest niechlujnie. Ważne, że w nagraniu została zachowana anarchia i bunt rock and rolla tamtego okresu. Na bębnach nie umiem grać - to słychać - wspomina Titus. Na gitarze też nie umiem - to też słychać. Śpiewać nie umiem, ale dobrze się maskuję. Na basie nie trafiam, bo tak beznadziejnie gram na bębnach, że nie idzie trafić w punkt. Ale mam to głęboko gdzieś. Eksperyment wypadł okazale. Przy okazji wyszło na jaw, że Titus potrafi jednak zagrać na gitarze. Potwierdziło się też, że Acids są mistrzami w przyrządzaniu coverów. Potrafią zrobić to z wyobraźnią. Nie powtarzają nuta w nutę każdego zagrania, tylko tworzą z cudzego kawałka swój własny. Innym zaskoczeniem stał sie utwór „Walkway To Heaven". To wyjątkowo nietypowa kompozycja nawet jak na Acid Drinkers. Spokojna, wyważona a smyczki zagrane przez orkiestrę. Pojawia sie też refleksyjna partia fletu i takaż sama gra perkusji. Na flecie zagrał Michał Kulenty. W „Walkway To Heaven" pojawił się także głos kobiecy. Wyjątkowo czysty. Kryształowy. Należy do Lori Wallett, Amerykanki przebywającej w Polsce od sześciu lat. Dla równowagi, bo w tym kawałku musi być przecież coś po Acidowemu zwariowanego, chórek męski śpiewa „// you really loved me". Ale najbardziej niesamowity jest Titus, który łapie wjątkowo wysokie dźwięki. Właśnie te „brudne" chórki stwarzają Acidowy klimat, a wokal Titusa dopełnia całości stwarzającej wra- Fot. obok - Piotr Długosz żenię kompozycji wyjętej z jakiejś płyty mistrza zgrywu - Franka Zappy. W chórkach pojawia się też mąż Lori - Steve i to jego radość słychać po wyśpiewaniu przez Titusa pierwszej „wysokiej wokalizy". — Nie wiedzieliśmy jak ugryźć tę piosenkę — zwierza się Robert. Postanowiłem zaproponować śpiewanie Steve'owi. Lori też miała spróbować. Tak się złożyło, że ona pierwsza nagrała wokal. Wystarczyło. Wiedzieliśmy, że jest to najlepsza wersja. Lori była kiedyś wokalistką musicalową. Obecnie wraz z mężem pracują w fundacji „Youth With A Mission" (Młodzi z Misją"). Mieszkają w Krakowie. Oni przetłumaczyli wszystkie teksty na tę płytę. Smyczkowy podkład został nagrany jeszcze w październiku z myślą o Flapjacku. Jednak Guzik nie potrafił tego zaśpiewać. W takiej sytuacji Litza zostawił go dla Acid Drinkers. I dobrze. Titus potrafi patrzeć z dystansem na wszystko co dzieje się dokoła. Może także zaśpiewać do smyków. „Walkway To Heaven" to piękne, choć trochę przewrotne zakończenie płyty. Przed nim pojawiło się dziewięć bardzo różnorodnych utworów. Płytę otwiera punkowe „Private Eco", które energią przypomina najlepsze nagrania GBH. Titus śpiewa w nim o natężeniu informacyjnym w dzisiejszym świecie. „Miażdży mnie to, co wypluwa telewizor I Popłynęła lawa I Opowiada nam wszystkie nowe pierdoły I Rzeka informacji I Radio wyrzygało się na mnie, ile jeden człowiek może znieść". I zapewne w refrenie „Nie chę być waszym wiadrem na śmieci". W „24 Redical Questions" Titus wśród tytułowych pytań zastanawia się: „Czy jestem prawdziwym artystą I Czy tylko kupą śmieci". W majestatycznym „Maximum Overload" wydaje się jakby chciał podsumować swoje dotychczasowe życie rycząc „Smagałem się po oczach chyba milion razy I Krążyłem po mieście, strasznie wywijałem I I nigdy mnie nie złapali I Żadnego smutku, żadnego bólu I Ciąłem swoje ciało i biczowałem swój mózg I Powinni bić mnie przez 20 dni I Pochować mnie żywcem I I odlać się na mój grób". Utwór kończy się wyznaniem przez Popcorna miłości do gry Keitha Richardsa z The Rolling Stones. Natomiast w „Pump The Plastic Heart" pojawiają się zagrywki znane z „Parents" Budgie. W tych miejscach mogłem zagrać tylko takie dźwięki - zwierza się Litza. To hicior pierwszej wody. Podobnie jak „United Suicide Legion". Są też dwie wersje „Solid Rock". Obie śpiewa Robert. Pierwsza jest typowym utworem Litzy. Trochę niesamowitym, trochę podniosłym, trochę majestatycznym. Robert śpiewa w nim o swoim przyjacielu: „Czy jest ktoś w Twoim życiu I Na kim możesz polegać I Kto Cię nigdy nie zdradzi 11 nikomu nie sprzeda I Wszyscy potrzebujemy kogoś pewnego I Kogoś prawdziwego I Każdy potrzebuje solidnej skały I Wiem, że tak jest". Druga wersja przynosi kolejną niespodziankę. Utwór powstał przypadkowo, gdy Ślimak miał gorszy dzień. Siedzieliśmy w studiu i szkoda było schodzić na dół - wspomina Litza. Przywiozłem z Poznania bębenek i zacząłem na nim grać. Nagraliśmy na nim dwa podkłady. Potem Ślimak dołożył swoje dwa. Zaczęło się nam coraz bardziej podobać. Citary dostroiliśmy do dźwięku bębenka. Potem dorwałem banjo i wytworzył się klimat indyjski. Cicho deklamując dopowiedział ten sam tekst, co w pierwszej części utworu. Chórki zostały dograne już w warszawskim studiu Buffo. Biorą w nich udział przyjaciele Roberta: Tomek Budzyński, Darek Malejonek, ojciec Darek Cichor, Dziki i Jacek. Płyta zawiera dziesięć kawałków, których czas trwania nie przekroczył pięćdziesięciu minut. Zrezygnowano z kilku pomysłów z Giełdy, a także dwóch numerów nagranych już w Wiśle. Odpadł m. in. śpiewany przez Ślimaka „Type OPositive". Titus użył do nagrywania płyty pięciostrunowego basu, który pożyczył od Jacka Chrzanowskiego z Hey. W normalnym basie masz cztery struny, a w basie pięciostrunowym dołączoną najniższą H — tłumaczy Titus. Obciągając H o pół tonu mam C. Dobrze mówię? Pewnie że dobrze, przecież tak nagrywałem. I w tym momencie ta struna nie jest dodatkowa, tylko ma najgłębsze C. Można mieć taką gitarę na co dzień, ale trzeba być basistą, a nie scenicznym rozrabiaką takim jak ja. Titus jest również mistrzem szybkiego nagrywania. Swoje partie basu nagrał w sześć godzin. Wokale w sumie zabrały mu półtora dnia. „Wild Thing" zaśpiewał w dwadzieścia pięć minut - zarówno główne partie, jak i chórki. Ostatnio w ogóle zwracam mniej uwagi na cokolwiek, co dzieje się w zespole - zwierza się Titus. Robię wszystko na odpierdol. Na odpierdol piszę teksty, na odpierdol aranżuję gitary. Po jakimś czasie czytam te na odpierdol napisane teksty, słucham utworów, w których na odpierdol zaaranżowałem gitarę basową - i zauważam, że jest coraz bardziej szczerze, coraz lepiej. Nie ma przekombinowania, nie ma przeintelektualizowania, ani prze-niby-aranżowania. Zauważyłem, że nie muszę grać ośmiu dźwięków. Gram dwa i zastanawiam się, po cholerę kiedyś gratem osiem, skoro wystarczą właśnie te dwa, a reszta przeszkadza w kompozycji. Moim ideałem jest zagranie jednego dźwięku. Koniec sesji był trochę nerwowy. Popcorn miał zagrać solówki. Wszystko byłoby w porządku, gdyby Darek nie przeżywał jakiegoś niżu psychicznego, który uniemożliwił mu zagranie czegokolwiek. W trakcie jednej z solówek po prostu położył gitarę i poszedł do domu. Robert wziął ją, wydobył kilka „chorych" dźwięków i było po krzyku. Teraz pasują do utworów jak ulał i nikomu nie przyszłoby do głowy, że nie były zaplanowane wcześniej. „Raport o stanie umysłu" ma też inne znaczenie. To powrót do muzycznych fascynacji lat młodzieńczych. Nasze umysły muzyczne skierowały się w stronę początku lat osiemdziesiątych -wspomina Titus. Miałem wtedy 13-14 lat. To jest wiek, kiedy zaczynasz słuchać muzyki na poważniej. Wychowałem się na „New Wave Oi British Heavy Metal", na kapelach w rodzaju Saxon, yudas Priest, Motórhead, Iron Maiden. Potem byli Metallica, Metal Church. Zawsze chciałem z bandem grać coś takiego. Teraz wyszło. Na płycie słychać te fascynacje. Słychać dojrzałość kompozytorską, siłę prostego riffu i niezwykłą harmonię dźwięków. „The State Of Mind Report" jest najrówniejszą płytą w dyskografii zespołu. Nie ma na niej słabego punktu, a każdy z utworów to zwycięstwo prostoty wypowiedzi. Na znak zwrcócenia się ku dawnym czasom przywrócono stare ksywki. I tak Titus znów stał się Tytusem, a Litza - Lica. W tym powrocie pomogli też realizatorzy, którzy w różnoraki sposób „upiększyli" nagrania. Dlatego pojawiają się brudy brzmieniowe, trzaski starej płyty analogowej, a perskusję nagrano w mono. Płytę rozpoczyna zgrzyt opadania igły gramofonowej, a kończy jej podnoszenie. Po krótkiej przerwie pojawiają się jeszcze śmiechy muzyków, aby wszystko było optymistyczne i wesołe. Bo takie wrażenie ma po sobie zostawić ten album. I zostawia. Została on poprzedzony singlem, który rozesłano po rozgłośniach radiowych 25 marca. Oczywiście był to tylko singel promocyjny, nieosiągalny w normalnej sprzedaży. Warto dodać - pierwszy singel w dyskografii Acid Drinkers. Znalazły się na nim dwa utwory „Pump The Plastic Heart" i „24 Redical Questions". Na okładce płytki po raz pierwszy pojawił się cały zespół, a dokładnie zdjęcie figurek wykonanych z modeliny i mających przypominać członków Acid Drinkers. Stoją na niej tyłem z instrumentami zawieszonymi na szyi. Album pojawił się na rynku miesiąc później, zaopatrzony w bardzo podobną okładkę. Jednak było z nią wiele problemów. Robert miał wizję, której nikt nie potrafił zrealizować. Chciał na okładce umieścić modelinowe karykatury siebie i swoich kolegów z zespołu. Po kilku nieudanych próbach współpracy z zawodowymi artystami, zrobił je sam, i to z całkiem niezłym efektem. Wedle pierwotnego zamysłu na okładce miała być gazeta o tytule „The State Ol Mind Report" -zdradza sekret Litza. jednak dużo ludzi mówiło nam, że to będzie za bardzo przypominać Cuns N'Roses. Dlatego pomyślałem, że trzeba się odnieść do tego poważnego tytułu trochę cynicznie, wesoło i śmieszne. Cała okładka sprawia wrażenie ulepionej z plasteliny. Z jej pierwszej strony uśmiechają się cztery podobizny Acidów. Wszystko zachwyca niezwykłą gamą żywych kolorów. W tej konwencji miał być też teledysk do utworu „Two Be One" - niezwykle barwny, radosny, zabawny. W teatrze dziecięcym „Guliwer" w Warszawie, gdzie kręcono filmik, pojawiły się też dzieci, kóre miały oklaskiwać Acidów przedstawionych w... trzech mutacjach - oryginalnej, murzyńskiej i indiańskiej. Za teledysk odpowiedzialny był Filip Chodzie-wicz, który wcześniej pracował nad klipami Kayah i For Dee. Niestety efekt końcowy nie zachwyca. Realizatorom nie udało się stworzyć bajkowej atmosfery. Teledysk jest niezbyt przemyślanym montażem mało dynamicznych ujęć. Szkoda, że pierwszy prawdziwy wideoklip AD wyszedł tak fatalnie. Ale największym zaskoczeniem stało się ukazanie miesiąc po premierze płyty kompaktowej i kasety - płyty analogowej, wydawałoby się, że już bezpowrotnie wypartej ze sklepów. Chociaż kto wie, może czarne krążki (i... różowe, bo winylowa wersja „The State..." jest właśnie tego koloru) - dziś już tylko rarytasy kolekcjonerskie - wrócą do łask kupujących płyty... Jeśli tak się stanie, Acid Drinkers będzie miał w tym pewien udział. Pierwszy chrzest nowe utwory kwartetu przeszły podczas poznańskich „Walentynek" dwa dni po zakończeniu sesji. Dla mnie to był jeden z najbardziej makabrycznych koncertów w życiu - opowiada Ślimak. Odkąd nagrałem bębny w Wiśle, w ogóle nie ćwiczyłem i wysiadłem Tłumy w sklepie Musie Planet Fot.: Piotr Liszkiewicz kondycyjnie. A przecież oprócz z Acid wystąpiłem jeszcze z Fiapcjakiem. W niektórych numerach musiałem zmieniać aranżacje, bo nie pamiętałem oryginalnych. W przeddzień oficjalnej premiery „The State Of Mind Report", muzycy podpisywali płyty i kasety w warszawskim sklepie Planet Musie, do którego przybyło kilkuset fanów szczelnie wypełniając największy sklep muzyczny w Warszawie. A potem, w czerwcu - na ogólnopolską trasę „The State Of Mind Tour '96" z Tuff Enuff i Corozone, młodymi orkiestrami ze stajni Tomasza Dziubińskiego. A co jeszcze potem? Za trzy lata będziemy mieli dziewięć płyt - dźwięczy mi w głowie głos Titusa. Happy End czy Ciąg Dalszy Nastąpi?... I jedno, i drugie. NA ŻYWCA PM A ROCKER - ROZMOWA Z TITUSEM Moje pierwsze bliższe spotkanie z Titusem miało miejsce podczas sesji „Fishdick". Było to w marcowy, wyjątkowo śnieżny wieczór. Zostałem podwieziony przez Andrzeja Mackiewicza, który przedstawił mnie jako „dziennikarza chcącego przeprowadzić wywiad". Dobra - odpowiedział Titus. Ale najpierw muszę się napić wódki. Po alkohol i żarcie pojechali Ślimak i Andrzej. Gdy wrócili, Titus zabrał się do konsumpcji. Nie tyle dotrzymywałem mu kroku, co dla towarzystwa wyhylałem co drugą kolejkę. Przy okazji podstawiłem mu pod nos dyktafon, próbując zadawać pytania. Odpowiedzi otrzymywałem dość zdawkowe. Po kilkunastu minutach wiedziałem parę rzeczy. Po pierwsze - niepotrzebnie dałem się skusić na picie, po drugie - niepotrzebnie pozwoliłem sobie na przeprowadzanie wywiadu podczas wspólnego picia, a po trzecie i chyba najważniejsze - nic z niego nie wyciągnę podczas tej skromnej degustacji. Przypomina mi się jeszcze jedna historyjka z Titusem, której byłem świadkiem gdzieś w trasie „Nuclear Mosher Tour". Do garderoby przyszedł młody reporter z dużym mikrofonem i magnetofonem. Obaj przypadkowo usiedli obok mnie. Młody adept sztuki dziennikarskiej próbował wyciągnąć od wokalisty Acid Drinkers jakieś deklaracje filozoficzno-społecz-no-obyczajowe. Podstawił mu ten ogromniasty mikrofon pod twarz, gdzieś za magnetofon podłożył ściągę z pytaniami i przystąpił do ataku. Titus odpowiadał cicho, zdawkowo, patrząc głęboko w oczy młodemu radiowcowi i uśmiechając się pod nosem. Speszony dziennikarz co chwila gubił wątek, nie potrafił się skoncentrować i nie zaliczył tego wywiadu do udanych. Ale nie taki Titus straszny jak go maluję. W trakcie pisania tej książki miałem możliwość poznania go bliżej. Okazał się gościem w pytę - jak mawia Mackiewicz. Skromny, miły, o wspaniałym sytuacyjnym poczuciu humoru i darze patrzenia na świat bez fanatycznych uniesień. Gdy pierwszy raz szedłem do jego domu, zostałem uprzedzony: Domofon nie działa, musisz porządnie kopnąć. Tak też zrobiłem. Po chwili wchodziłem skrzypiącymi, drewnianymi schodami na pierwsze piętro starej kamienicy. Dzwonek do drzwi, chwila oczekiwania i wejście do sporych rozmiarów przedpokoju. Widać, że to mieszkanie rockmana. Ściana przedpokoju na całej swojej długości (około 6 metrów) ozdobiona jest kilkunastoma transparentami od fanów. Każdy z nich to inna trasa, inne miasto, inny koncert. Każdy z nich to kawałek historii Acid Drinkers, dumy Titusa. Pokój, do którego mnie zaprowadził, wyglądał już normalniej. Meble z jasnej sosny, kanapa z IKEI. Trochę płyt analogowych, kaset i kompaktów. Na ścianie wisiała niedoszła okładka „Fishicka". Niedaleko kilka najciekawszych zdjęć (m. in. „Lemmy z Fishdickiem") i duża płachta papieru z wypisanymi wszystkimi koncertami Acids. Przy okazji rozmowy o wojsku dostałem od niego „deklarację ideową". Chciałem być śmieciarzem, królem życia — powiedział coś, co wielokrotnie powtarzał w wywiadach. Dalej było już ciekawiej. A czy byłbym wojakiem? Chyba tak. Nie chciało mi się w życiu specjalnie walczyć. W wojsku masz pełen spokój, o nic się nie martwisz. Wypiorą ci łachy, nakarmią, dadzą spać. Tylko musisz zrobić, co masz do zrobienia. Po chwili dodał, uprzedzając moje zaakłopotanie: Oczywiście lepiej grać rocka niż być zawodowym trepem. W mundurze polowym jakoś jeszcze wyglądałem, ale w wyjściowym byłem jak ostatnia ofiara. Ale wszędzie, czy tam, czy tu musisz wykonać swoją robotę. Czy jesteś w bandzie rockowym, czy jesteś dowódcą czołgu, czy alfonsem, czy kurwą. Obojętnie, ale swoją robotę wykonać musisz. U Titusa gościłem kilka razy. Podczas jednego ze spotkań zaczęliśmy rozmawiać o dość szczególnych tekstach Acid Drinkers. To jego przemyślenia dotyczące rzeczywistości. Dodajmy - bardzo osobiste przemyślenia. Teksty metalowe od początku mnie bawiły, ale nie przykładałem do nich wagi — powiedział. Podobała mi się muza, ekspresja, dynamika. Był chwytliwy refren, to się go ryczało bez względu na to co to było i co oznaczało, jeśli Dickinson wrzeszczał: „666 to numer bestii jest" - to wiara też to ryczała, bo fajnie brzmiało, jak Kostrzewski śpiewał: „...A w nocy szatana przyjąć dłoń" - to powtarzało się za całą trzódką. Nikt się specjalnie nad sensem tych słów nie zastanawiał. Pamiętałem dokładnie te czasy, czyli pierwszą połowę lat osiemdziesiątych. Jedynym zespołem heavymetalowym, który miał coś konkretnego do powiedzenia, była Metallica, ale i tak dopiero od „Master Of Puppets", czyli od 1986 roku. Dokoła było mnóstwo rycerstwa, sińce fiction, spraw męsko-damskich. A Titus? Pierwszy tekst napisany w życiu nie był tekstem typowo metalowym. Zaliczyłbym go do politycznych. Zacząłem pisać absolutnie od siebie. Większość tekstów na pierwszą płytę napisałem w wojsku. Po wyjściu dokończyłem „Barmy Army", „Moshing in the Nitę". „Waiting For The Hair" powstało już po wojsku. Nigdy nie kierowałem się tym, czy to było metalowe, czy też nie. Pisałem wszystko od siebie. Duży wpływ miał na mnie jim Morrison. Doorsów słuchałem pasjami, co trzy - cztery lata wracam do nich. Morrisona nasłuchałem się mnóstwo, a „The End" znam na pamięć. Intrygował mnie w nim zawsze sposób obrazowania i ekspresji, ja też przecież nie piszę najnormalniejszych tekstów metalowych ani rockowych. Mam jakiś swój własny odjazd w tym pisaniu. Może zahacza też o poezję? Nie czytałem jej za dużo... Najwyżej trochę amerykańskiej. Gdy czytam jego teksty, przypominają mi się opowiadania Marka Hłaski. Dość specyficzny humor. Ciekawe, może trochę pesymistyczne widzenie świata z jego złymi i dobrymi stronami. Podobna wrażliwość twórcza. Zawsze nurtowało mnie, co ma na autora największy wpływ? Czy teksty po prostu wymyśla, czy też odreagowuje w nich jakieś przeżycia? Tekstów wymyślonych jest najwyżej dziesięć procent - zdradza. Opieram się raczej na konkretnych wydarzeniach, konkretnych osobach. „I Mean Acid", na przykład, jest wyraźnie o mnie. Czasem piszę ogólnie. Metalowe teksty piszą ludzie, którzy są na coś wkurzeni. Rzadko piszą o czymś, co im pasuje. Oprócz oczywiście chlania, dup i drągów. Ale ten temat wyeksploatowali ci od delikatniejszej odmiany metalu. Czy zapisujesz swoje pomysły? - Czasem jest to tytuł, czasem jest to wers — odpowiedział skupiony, pociągając łyk piwa. jak potrzebuję, to siadam i piszę, ale nie mam pewności, czy napiszę od razu cały tekst, czy też tylko jedną linijkę. Ale wiem, że te dwa, trzy miesiące przed nagraniem trzeba siąść i zacząć pisać. Nie będę przecież robił popeliny i pisał na ostatnią chwilę. Na „Infernal Connection" byłem gotowy z tekstami wcześniej, ale ocalały tylko dwa refreny. Resztę dopisałem w studiu. Na „Strip Tease" byłem natomiast przygotowany ze wszystkim, na jedynkę też, na „VW" przeszło praktycznie trzy czwarte. Były problemy z „Under The Cun". Ślimaka numer zrobiłem właściwie na stole mikserskim, jednak przeważnie staram się być przygotowany. Zastanawiasz się, czy tekst będzie pasował do Acid Drinkers? Zastanawiam się, czy będzie pasował do mnie, czy będzie to moje. jestem wokalistą Acid Drinkers i jeśli pasuje to mnie, to powinno pasować do bandu. Tak... Wydaje mi się, że mam swój sposób pisania. Oley ma i Kazik też. ja nie mam tak prostego jak oni, bo jednak śpiewam po angielsku i coś czasami pozawijam. Wydaje mi się, że nie piszę trudnych rzeczy. Ale czy teksty mogą być zawiłe? Można mówić wprost, albo owijać w bawełnę, a słowa cały czas są te same. Czy próbujesz coś konkretnego przekazać, czy mają wyrażać tylko ciebie? To zależy. Mogę na przykład tracić cierpliwość, ryczeć o jakimś problemie od pięciu płyt i naokoło nic się nie zmienia. Oczywiście nie jestem naiwny. Lennon też próbował coś zmieniać i dostał w łeb. To było wszystko co mu to dało - no, oprócz siana i satysfakcji. Staram się nie pisać o pierdołach i dupie Maryni. Titus posiada charakterystyczny tembr głosu. Jego inność polega także na nie dostosowywaniu się do mód. Cały czas jest wierny wizji śpiewania po angielsku. I, tak naprawdę, jest jedynym wokalistą z czołówki polskiego rocka, który nie ugiął się presji środowiska. W Los Desperados śpiewałem po polsku. „Del Rocca" na początku też było po polsku, z zupełnie innym tekstem. Czysto młodzieńczo antywojennym: „Prując tanią kurwę zasypany przez gruz I ]a zdechnę srając ze strachu ścigany przez czołg". Coś takiego było w refrenie. Chłopaki piali ze śmiechu. Nawet przygotowując pierwszą płytę, „Barmy Army" miałem po polsku. Ale potem od razu przewaliłem to na angielski. Przy „VW" chłopaki zaczęli mnie namawiać, żeby śpiewać po polsku. Powiedziałem, że nie ma mowy. ja kiedyś z ciekawości coś nagram po polsku, ale tego nie opublikuję. No... chyba że Hetiield zacznie śpiewać po czesku. Śpiewanie po angielsku jest dla mnie tak oczywiste, że nie pomyślałem, dlaczego miałbym to robić po polsku. Mimo że mnie namawiali, nie powstała myśl, żeby śpiewać w ten sposób. Przychodziłem i kończyłem problem. Bo nie i chuj. Chuj zawsze był konkretnym argumentem. Słyszałem Titusa po polsku. Podczas nagrywania „24 Radical Questions" cztery wersy nagrał w języku ojczystym. Oczywiście na płycie tego nie ma, ale brzmiało to wyjątkowo ciekawie. Może kiedyś da się namówić... TOMEK „TITUS" PUKACKI Urodzony 9 sierpnia 1967. Rodzeństwo - Monika, siostra młodsza o dwa lata. Będąc dzieckiem chciałem zostać śmieciarzem. Dość oryginalny zawód nie wymagający wykształcenia i wielkiego „halo". Towarzyszka życia - Paulina Dzieci - Zuzanna (ur. 1991), Max (ur. 1993) Gitara: Pierwsza była Luna. Potem polski Baston, Polmuz z eksperymentalnej serii i Spector. W Albercie grałem też na Musie Menach. Struny Dean Markley. Litza: Od razu wiedziałem, że będzie z niego coś dobrego. Bardzo podobał mi się jego humor. Czasem jak wychodziłem z jego Titus z prawej. Wrzesień 1968 r. chaty to szczęka opadała mi ze śmiechu. Można było tam nieźle wypić. Titus wytwarzał zawsze aurę - „ja tu jestem kapitanem, a jak się tobie marynarzu nie podoba, to możesz zejść z okrętu", ja nie lubię czegoś takiego, ale pokora to podstawa wielu sukcesów. Staram się taki być. Zresztą oni też muszą dużo pokory wykazać, żeby się ze mną zgodzić. Lubi zarządzać, ale to fajnie. Musi być przecież kierownik. Między nami zawsze istniała drobna rywalizacja. Ale rywalizować z kimś tak dobrym jak on jest miło. Myślę, że dzięki temu Acid zrobił parę ciekawych rzeczy. A jak przychodziło co do czego, potrafiliśmy się jednoczyć i nikt nam nie podskoczył. Popcorn: On ma rockandrollową palmę, jestem dumny z tego powodu, że uczestniczyłem z nim w sesjach. Titus to kwintesencja rockandrolla. Nie mógłby się go powstydzić nawet Lemmy. Titus wprowadził zwierza w rockandrollu. Cdy chodziłem do szkoły średniej, już wtedy wyglądał tak jak teraz. Zresztą Litza też. Oni czadzili na zwierza, to była bardzo znana ekipa w Poznaniu. Nie potrzebowali zakładać kapeli, żeby być znanymi. To bardzo potężne osobowości. Ślimak: Bardzo różnimy się charakterami i upodobaniami. Idziemy w odmiennych kierunkach, ale jest super kumplem. Bardzo obowiązkowy w stosunku do Acid i nie traci w sobie rockerstwa. Przed pierwszą płytą robiliśmy próby codziennie. Często spotykaliśmy się sami, aby doćwiczyć szczegóły. Po pierwszej płycie to się zmieniło. Nie łączy już nas taka muzyczna więź, choć chciałbym jej, bo bardzo się przydaje. On uważa, że nie jest jazzmanem, że nie musi tyle ćwiczyć... Pewnie ma rację. WE GOTTA FIND SOME POWER - ROZMOWA Z LITZĄ Litza to taki facet, którego ciężko zatrzymać w jednym miejscu na dłużej niż kilkanaście minut. Ciągle gdzieś pędzi, ciągle coś załatwia, ciągle coś nagrywa, ciągle gra jakieś koncerty. W jego domu ciągle dzwoni telefon. Litza ciągle jest zajęty. Ale to nikomu nie przeszkadza, bo jest facetem, z którego emanuje niesamowita radość, pozytywna energia. Tę energią potrafi naładować innych. Podczas pisania książki byłem w Poznaniu kilka razy i zawsze dostałem kąt w domu państwa Friedrichów. Domu niezwykle przyjaznym, pełnym rodzinnego ciepła. W trakcie najdłuższej wizyty, prawie trzydniowej, raptem na półtorej godziny udało mi się zaciągnąć Roberta do dyktafonu, i to koło północy. Litza był tak zmęczony całym dniem, że nie miał siły wstać z krzesła. Pewnie dlatego dość cierpliwie odpowiadał na moje pytania. Najważniejsza jest prosta muzyka - powiedział mi, gdy spytałem o jego sposób tworzenia. Niekoniecznie musi być prosta w graniu, ważne żeby była prosta w odbiorze. Nie trzeba bać się melodii. To, co może być największym banałem, okazuje się kawałkiem z najlepszym klimatem. Podał przykład tytułowej piosenki z„lnfernal Connection". Potem przypomniałem mu, że ma na swoim koncie trzynaście płyt. Na wszystkich był jednym z głównych kompozytorów. Jak na metalowca to wynik dość niespotykany. Wręcz niecodzienny. Ilość nie idzie zawsze w parze z jakością — próbował odbić piłeczkę. Zapewniłem go - oczywiście nie po to, aby się podlizać - że w tym wypadku jednak idzie. Jego odpowiedź zdziwiła mnie bardzo. Wydaje mi się, że mogłem zrobić więcej - i powrócił do poprzedniej kwestii. Wiele z tych rzeczy jest różnych, czasem bardziej udanych, czasem mniej. Dużo zależy od relacji w zespole, jeśli atmosfera jest twórcza, to wszystko idzie bardzo łatwo. Wtedy Robert zaczął się rozkręcać i powiedział coś, na co, szczerze mówiąc, czekałem. Gdybym chciał zrobić coś wyjątkowego i liczył na jakikolwiek sukces lub poklask, to pewnie niczego bym nie osiągnął. W momencie tworzenia interesuje mnie tylko własna satysfakcja. Najgorszym wrogiem twórcy jest zależność od tych, którzy będą go słuchać. Nie chodzi o to, że nie zależy mi na nich. Każdy twórca chciałby wiedzieć, co sądzi o nim ktoś inny. jednak w momencie tworzenia zapominam o takich rzeczach. Żyję w swoim świecie. Dlatego wszystko idzie mi tak łatwo i szybko, jak miałbym się zastanawiać, czy to się komuś spodoba, czy będzie dobre czy złe, pewnie nie zrobiłbym wielu rzeczy. Na tych trzynastu płytach jest wiele rzeczy niedoskonałych, ale jest też wiele bardzo dobrych. Potem dodał z egzystencjonalną zadumą w głosie: jestem szczęśliwy z powodu akceptacji tego co robię, ale nie to w życiu jest najważniejsze. Co jest zatem najważniejsze? - spytałem trochę naiwnie, bo przecież domyślałem się odpowiedzi. Bóg i rodzina. Cały czas istnieje podział na Litzę i Roberta. Na tego zwariowanego gitarzystę, muskularnego faceta z gołym torsem, machającego łbem i wydzierającego się do mikrofonu, oraz na tego fajnego chłopaka w okularkach, z włosami spiętymi w kitę. Na Litzę - muzyka i Roberta - ojca rodziny. Bo ma ją dosyć sporą — żonę i trzy wspaniałe córeczki. Narodziny dwóch z nich Robert odbierał w domu (oczywiście w obecności akuszerki), przy narodzinach trzeciej uczestniczył w szpitalu. Dzieci to zupełnie inna świadomość. Dzięki temu zmieniło się moje życie. Chcę zapewnić im wszystko, nie tylko pieniądze. Pierwsze dziecko (Majka) było pierwszym etapem. Przy drugim (Wiktoria) wiedziałem, że muszę coś zrobić, bo z muzyki nie utrzymałbym rodziny. Z moim kolegą, dawnym technicznym Acid Drinkers, Tomkiem Lipskim założyliśmy Acid Drinkers Shop. Mogłem już śmiało iść do sklepu i kupić coś na śniadanie. Wcześniej byliśmy na łasce i niełasce różnych ludzi. Rodzina nam pomagała. Pamiętam, jak wujek wciskał nam zawsze jakieś grosze na dzień dobry. W tych czasach imałem się różnych zajęć. Na legitymację studencką pożyczoną od Yacha Psa trochę pracowałem w Studentserwis, jako sprzątaczka w PEWEX-ie. Przy trzeciej córce (Róża) były już poważne zmiany. Pożyczyłem od cioci ze Szwajcarii pieniądze i kupiłem mieszkanie. Po chwili ciszy zaczęliśmy rozmawiać o Bogu. ¦ Zaczęło się od obietnicy danej Abrahamowi. Potem było wyjście z niewoli egipskiej przez Morze Czerwone. Tak też jest w moim życiu, jakiś czas temu wyszedłem z tej niewoli egipskiej, wyrwałem się spod jarzma takiego „niewiadomo czego". Dwa lata temu przeszedłem przez Morze Czerwone. Bo przecież sukces tej operacji serca prawie graniczł z cudem. Przeraziło mnie, z jakimi problemami się wtedy zetknąłem. My tu rozmawiamy o tym, czy gitara jest za jasna czy za ciemna, a tam ludzie umierają. Cieszę się, że teraz mogę nagrywać. Obojętnie jakby to brzmiało — cieszę się, że żyję. Pewnie po operacji znajdowałem się przez jakiś czas na pustyni. Wtedy postanowiłem, że takim katolikiem, jakim byłem przed operacją, już być nie mogę. Zamykałem Chrystusa w niedzielę w kościele, a przez pozostałe sześć dni chodziłem sam. Potem winiłem go za wszystkie nieszczęścia, które mnie spotykały. Postanowiłem, że się zdecyduję, czy chcę iść z Bogiem przez życie, czy nie. Wybrałem i dlatego idę z Bogiem od początku do końca. Teraz jestem we Wspólnocie Neokatechumenalnej i wydaje mi się, że osiągnąłem w życiu coś, do czego cały czas dążyłem. ROBERT „LITZA" FRIEDRICH Urodzony 15 kwietnia 1968. Rodzeństwo - o pięć lat młodsza siostra Magda. Będąc dzieckiem, chciał zostać marynarzem. Żona Dobrochna. Dzieci - Majka (ur. 1989), Wiktoria (ur. 1991), Róża (ur. 1993) Gitary: Zacząłem od Samby. Potem grałem na japońskiej podrobię Fendera, gitarze Maia pożyczonej od Andrzeja Łysowa z Turbo. Bardzo długo mi ją pożyczał. Potem Wojtek Hoffmann pożyczył mi Gibsona SC, a sam kupiłem Yamahę, na której nagrywałem pierwszą płytę Acid Drinkers. Następną był już pierwszy BS Rich. Ostatnio, podczas wyjazdu z Kazikiem do USA, kupiłem sobie Gibsona Explorer (takiego, jak ma James Hetfield z Metalliki). Litza po lewej Titus: Jest zawsze pewny swego. Nad wszystkim czuwa i wie jak ma być zrobione, jest nieodzowny, niezastąpiony w zespole. Chociaż ma największą rodzinę, rozpierdolone serce, ledwo łazi i nie może nic dźwigać, to taszczy na sobie trzech facetów. Bez niego nie ujechałbym i nie załatwiłbym wielu spraw, la nie jestem w stanie załatwić klubu na próby, albo zrobić okładki. Mamy wspólne pomysły, ale wszelkie techniczne sprawy należą do Litzy. Możemy razem siedzieć przed komputerem, ale nie wiedziałbym gdzie jakiś komputer znaleźć. Ja wiem gdzie można o trzeciej w nocy kupić flaszkę w połowie miast w Polsce, a on nie. Ale ja nie wiem gdzie jest dobry komputer w moim mieście. Popcorn wie, gdzie kupić amlę, czy koks w jednej trzeciej miast w Polsce, a nie wie gdzie jest próba i o której, albo kiedy gramy koncert. Popcorn: To mój stary kumpel, z którym wszystko zrobiliśmy w tej branży muzycznej. Litza miał zawsze swój zajebisty image. On jest kręgosłupem całej działalności muzycznej, nie tylko w Acid, ale w całym kraju. Nie rozumiem ludzi, którzy robią rockandrolla w Polsce, a jego rozumiem. Ślimak: Robert to mój szwagier i dlatego w tej chwili nie mogę być obiektywny. Ale... jest trudny we współpracy. Narzuca swoje pomysły, które jednak przynajmniej w siedemdziesięciu procentach się sprawdzają. Ma czuja i nosa. Teraz stara się walczyć ze swoim narzucaniem się, pracować nad tym. Jest najlepszym w kraju thrashowym gitarzystą rytmicznym. No i oczywiście bardzo dobrym kompozytorem. POPCORN BLESS YOU - ROZMOWA Z POPCORNEM Gdy spotykałem się z Popcornem, miałem w głowie dwie anegdotki na jego temat. Pierwszą o tym, jak siedział na ławce i z zamkniętymi oczami słuchał walkmana. W trakcie tego słuchania... ukradziono mu walkmana. Tłumaczył potem: Myślałem, że strona się skończyła. Drugą o tym, jak Titus z Litzą napuścili na niego dziennikarza. A jak Popcorn nie jest w nastroju do udzielania wywiadów, to ich po prostu nie udziela. A że przeważnie nie jest w nastroju, dlatego wyciągnąć od niego parę słów jest niezmiernie ciężko. Biedny dziennikarz usiadł na przeciwko Darka, podsunął mikrofon i zadał pytanie. Popcorn siedział patrząc mu głęboko w oczy i nic nie mówiąc. Po kilku minutach zupełnej ciszy dziennikarz... zadał następne pytanie. Sytuacja się powtórzyła. To co myślę jest moją sprawą - zwierzył mi się któregoś wieczora, gdy wreszcie zdołałem nie tylko ściągnąć go do swego domu, ale też namówić do rozmowy nagrywanej na dyktafon. Gdy później czytam w prasie swoje wypowiedzi, to nie jest to, co myślę, ja nie myślę słowami. Myślę obrazami, myślę jakimiś przeżyciami, emocjami. Ale nie słowami. Dlatego później ciężko jest mi dogadać się z ludźmi. Nie układam słów w swoim umyśle. Na moją sugestię, że przecież wszystko można przekazać słowami, odpowiedział z humorem: Wiem, ale z polskiego zawsze miałem troję. Mnie się jakoś udało z nim porozmawiać i uważam, że było warto. W luźnej rozmowie stał się bardziej sobą - trochę nonszalancki, trochę filozoficzny, z ciągłym zastanawianiem się nad własnym życiem duchowym. Po włączeniu dyktafonu było już jednak trochę gorzej, chociaż... Co mnie wciągnęło w rocka? Dlaczego gram na gitarze? - zastanawiał się w pewnym momencie nad ustawieniem ról w życiu. Mogłem przecież robić coś innego, jest jakiś ład i porządek. Ale skąd to się bierze? \a muszę gadać do jakiegoś pieprzonego dyktafonu, muszę żyć z tworzenia. Gdybym nie był muzykiem, byłbym pijakiem. Łaziłbym do Titusa, on na gorzałę dałby mi zawsze. Ciągłe refleksje nad życiem, nad rozpisaniem przez kogoś Tam Na Córze ról. Zastanawianie się nad sobą i szukanie. Szukanie czegoś nieokreślonego... Gdy przechodzimy na temat muzyki, jego gry na gitarze - widzi sprawy podobnie. Nie jestem gitarzystą. Na to trzeba zapracować. \a tylko tak sobie rzeźbię. Cały czas jestem w tym samym klimacie co w podstawówie. Rzeźbię jakieś tam utwory i nie uważam się za jakiegoś muzyka czy coś. Przede wszystkim uważam się za człowieka, który poszukuje prawdy, pełnego oświecenia umysłu. Zupełnie przypadkowo wkroczyłem na taką ścieżkę i doszedłem do wniosku, że jest to rzecz, która w życiu człowieka powinna zajmować pierwszoplanowe miejsce. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy będę muzykiem albo kimś takim. Nawet szkoły muzycznej nie skończyłem. Muzyka to wyższy stopień świadomości. W momencie, kiedy koncentrujesz się na dźwięku, jest to pewien rodzaj medytacji. Oświecenie możesz osiągnąć poprzez medytację, która doprowadza cię do kontemplacji. Wierzę, że coś wtedy pryska i jesteś wyzwolony od uwarunkowanej rzeczywistości. Skupiasz się na dźwięku i przestaje istnieć dla ciebie rzeczywistość. I dodaje na temat swojego ruchu scenicznego, a raczej jego braku: Gdybym miał straszliwie energetyczną osobowość, to bym latał. Ale niczego nie cbcę robić na siłę. Robię tak, jak czuję. Mnóstwo pokory i szczerej skromności przebijało z każdego jego słowa. Chyba tych cech nie jest dużo w naszym kraju... DAREK „POPCORN Urodzony 2 sierpnia 1969. Rodzeństwo - o dziewięć lat młodsza siostra Ania. Będąc dzieckiem chciałem zostać sprzedawcą, który nie ma nic do sprzedania. Gitara — Moją pierwszą gitarą był Gibson. Teraz też używam Gibsona. Titus: Popcorn to sól aktycka. To coś co dodaje smaku potrawie, bez czego nie da się tego zjeść. Bardzo dobry gitarzysty prowadzący. Zajebisty. Genialnie gra solówki. Najbardziej niedoceniony gitarzysta w kraju. Swego czasu Litza mówił, że może za nim gitary nosić. Bardzo skromny chłopak nie lubiący podpisywać autografów, nie mówiąc o robieniu zdjęć i udzielaniu wywiadów, jest to gość, bez którego Acid byłby nie do strawienia, byłby mdły. Nie byłby tak smaczny jak teraz. Jest autorem paru rzeczy — „I Mean Acid", „Barmy Army", „Anybody Home". To są pomysły Popcorna, ale potem aranżował i pracował nad nim cały zespół. Litza: Gdy się poznaliśmy, to przez pierwsze pół roku prawie nie rozmawialiśmy. Bardziej porozumiewaliśmy się ze sobą gitarami niż słowami. Przez to małomówienie jest moim przeciwieństwem. Wiele o sobie nie wiedzieliśmy. Potem przez wspólne granie i picie poznawaliśmy się lepiej. Pamiętam, że zawsze trzeba było się o niego troszczyć. A to spodnie mu kupić, a to znów coś innego. Świetny muzyk, najlepszy gitarzysta z jakim dotychczas grałem. Może za mało pewny siebie w tym co robi, ale wyjątkowy. Bardzo tajemniczy. Zawsze mam potrzebę poznania go bliżej i zawsze potrzeba mi jego akceptacji. Ślimak: Wiem, że jest bardzo wartościowym człowiekiem, dlatego chciałbym być jego najlepszym kumplem. Poza tym jest jednym z lepszych gitarzystów w tym kraju, tylko... ciężko się z nim współpracuje. Zachowuje się w niektórych momentach bardzo dziwnie, ale taką ma swoją życiową jazdę. Chociaż wydaje mi się, że to nie zawsze wychodzi mu na dobre. MIDNIGHT TATOO - ROZMOWA ZE ŚLIMAKIEM Ślimak to najmłodszy wiekiem i stażem muzyk Acid Drinkers. Znajduje się w cieniu Titusa i Litzy, nie ma takiego wpływu na tworzenie i działanie zespołu jak ta dwójka, ale jest miłym i wrażliwym facetem. Wraz z żoną i dwoma córkami mieszka u swoich rodziców. Zajmują dwunastometrowy pokój w trzypokojowym mieszkaniu na poznańskim Boninie, wielkim betonowym osiedlu. Wpadłem tam któregoś jesiennego popołudnia. Zamknęliśmy się w pokoju i przy kilkakrotnie odtwarzanym „Superunknown" Soundgarden rozmawialiśmy długie trzy godziny o wszystkim. W międzyczasie poznałem bardzo ładną i bardzo miłą żonę Maćka, Magdę, która przyniosła nam wielki talerz z kanapkami. Co chwila do pokoju zaglądała starsza córka Ślimaka, dwuletnia Halszka (podczas mojej wizyty była jeszcze jedynym dzieckiem państwa Starostów, bowiem termin porodu Magdy przewidziano na grudzień). Najpierw rozmawialiśmy o początkach w Acid. Maciek opowiedział mi anegdotę o tym, jak o mały włos nie grałby w zespole: Do szkoły muzycznej chodził taki iacet, który nazywał się Rugs. Był znakomitym muzykiem, pięknie grał na pianinie i ksylofonie. Na perkusji jednak średnio. No... może troszeczkę lepiej ode mnie, ale bez polotu. On pierwszy dostał propozycję gry w Acidach. Ale jak się dowiedział, że ma grać u kogoś w chacie, olał to. Wykorzystałem sytuację. Później miał pretensje, bo wyczuł, że umknęła mu okazja grania z ludźmi, którzy w rockowym światku już zaczynali coś znaczyć. Chodził za Litzą i mędził: „Wy mi pierwszemu zaproponowaliście. Czemu Ślimaka wzięliście? Ślimak przecież do kościoła chodzi!". Utza mu odpowiadał: „ja też chodzę do kościoła". „Ale on na oazę!". Miał facet problemy. Ślimak był i jest praktykującym katolikiem. Jak na metalowca to dość nietypowe. Cały czas jestem praktykującym katolikiem. Może czasami popełniam więcej błędów niż katolik niepraktykujący, ale potem bardzo mnie to wewnątrz boli. Więc chyba nie jest ze mną tak źle. Przynajmniej mam się z czego spowiadać. Inni mieli problemy z przyzwyczajem-niem się do tej sytuacji. Praktykujący katolik w zespole metalowym? ja nigdy nie miałem z tym problemu. Co niedziela chodzi do kościoła, a w sierpniu na pielgrzymki do Częstochowy. Warunkiem jest brak koncertów lub sesji nagraniowych. Ostatnio rozpoznano mnie na pielgrzymce. Musiałem rozdawać autografy. Było miło. Kilka osób zostało kompletnie zaskoczonych. Okazało się też, że ksiądz słyszał o Acid Drinkers. Bardzo się cieszył, że ktoś ze światka rockowego idzie na jasną Córę. Ślimak jest maniakiem tatuaży. Dość dziwnie musi wyglądać długowłosy osobnik z dziargami na każdej części ciała siedzący w kościele i modlący się. Nawet w lecie chodzę do kościoła w długich spodniach i koszulce z długim rękawem. Nie chcę, aby ludzie skupiali się nad czymś innym niż modlitwa. Pierwszy tatuaż zrobił sobie po Jarocinie '91. Dostaliśmy trochę pieniędzy, więc pojechałem do studia tatuażu. Pierwsze, co kazałem sobie zrobić, to gtowa rebelianta z „Are You A Rebel?". Potem było wiele innych. Na jednej nodze mam twarz Indianina, na drugiej dziwne wypociny jakiegoś kolesia. Hmmm, nie wiem jak to opisać — jakieś spirale, skały i twarze gorylo-łosia z rogami, z tułowiem przypominającym baleron. Na plecach - osę, która zamiast żądła ma końcówkę maszynki do robienia tatuażu. Pod rebeliantem są różne esy floresy. Nad nim krzyż z cierniami. Na drugiej ręce jest spirala na kopółce. Przy dłoni mam małego Ślimaka i różnokolorową głowo-czaszkę. Na zewnętrznej stronie prawej ręki — orła dwugłowego, to taki indiański totem.. Na przeciwko Indianina jest klęk, który ma przedstawiać ptaka. Taki nietypowy, jednokolorowy, bez cieni. A ostatni tatuaż, który sobie zrobiłem, to znak Chrystusa w kwiatach. On jest na piersiach. Dokończę go i na razie zaprzestanę. Nie dlatego, że mi się nie podobają. Dlatego, że nie chcę więcej robić. Gdyby mi się nie podobały, to bym już pewnie usuwał. Nie ciekawe jest zapaćkanie sobie połowy ciała. A ja mam każdy tatuaż z innej beczki i nie trzeba ich łączyć jakimiś dodatkami. Czy to jest nałóg? Nie, ale był taki moment, że bałem się tego. To na pewno coś, czego się nie wstydzę. Bardzo się cieszę, że zacząłem robić sobie dziargi, że zacząłem się temu poddawać. Myślę, że za dwadzieścia lat też nie będę miał do siebie o nie żalu. One nic nie oznaczają. Po prostu podobały mi sie wzory, jedyny, który coś oznacza, to Ślimak i symbol Chrystusa na piersi. Chciałem mieć Chrystusa w sercu, to go sobie zrobiłem. Może nie zawsze tam jest, ale może jak będzie skończony, to będzie lepiej. MACIEJ „ŚLIMAK" STAROSTA [ ** ~.~jj % ¦ /^^\ >» i v' 1 mXy m . "1 wwjr Knl *m i y| *¦ J3 A Urodzony 9 stycznia 1971 Rodzeństwo - starsza siostra Marysia Będąc dzieckiem chciałem zostać kierowcą ciężarówki, albo Luckiem Skawalkerem. Żona Magda. Dzieci - Halszka (ur.1994), Malwinka (ur. w 1995) Perkusja: Najpierw grałem na Polmuzie. Potem miałem czeskie Amati i Royal Fabeny, które wyglądają jak Tama. Teraz gram na Tamie i nikt nie zauważył tej zmiany. Używam blach Zijidjan. Naciągi to czasami Iwans, czasami Remo. Titus: Bardzo lubi bębnić. Wydaje mi się, że to wszystko, co go interesuje. Jeśli dobieramy utwory na koncert, to Ślimię nie wybiera ich pod względem dramaturgii. Czy po „Barmy Army" powinno być „Seek And Destroy", czy jakiś szybki utwór, żeby powstał klimat koncertu. Ślimię rozpatruje to tylko w kategoriach „ten utwór jest szybki i musi wypocząć na innym kawałku, żeby móc potem znowu szybki zagrać". Patrzy nie muzycznie, lecz fizycznie. Może się męczyć przez pierwsze trzy kawałki, ale na czwartym musi odpocząć, potem znowu może się zmęczyć przez dwa kawałki, ale w dwóch następnych musi odpocząć. Litza: Jaki jest Maciej? Narwany. Mimo że Ślimak po prawej mamY podobne poglądy, obydwaj jesteśmy kato- likami, to w kapeli najtrudniej mi się dogadać właśnie z nim. Zwariowany na punkcie tatoo, zaskakuje mnie swoją nieobliczalnością. Potrafi przyjść na próbę z obciętymi piórami, potrafi wydziargać sobie kolorową czaszkę - żarówkę na ręku. Potrafi zrobić wiele różnych i niespotykanych rzeczy, które czasem szokują. Bardzo błyskotliwy perkusista. Nikt inny nie mógłby grać ani we Flapjacku, ani w Acidach. Od razu byłoby to co innego. Jesteśmy rodziną. Jest mężem mojej siostry, dlatego chciałbym zawsze go widzieć jako idealnego dla niej partnera. To jest kłopot, ale kocham go jak brata. Jak młodszego brata. Popcorn: Kiedyś był maksymalnym małolatem, który nie miał szans dostać się do naszego bandu. A teraz, po paru latach, jest jednym z największych decydentów. Ja w tym momencie nie mam nic do gadania. Nigdy nie spotykaliśmy się towarzysko. Ja zawsze byłem pijakiem, a on porządnym katolikiem... Ślimaka cały czas kojarzę jako tego małolata z oazy. Zawsze będę kumać go w ten sposób. Jak do nas doszedł, Titus miał obiekcjie co do jego osoby. Zaryzykowaliśmy i okazało sie, że Ślimak jako człowiek sprawdził się niesamowicie. DYSKOGRAFIA Dyskografia obejmuje wszystkie oficjalnie wydane płyty i kasety firmowane przez zespół Acid Drinkers, kompilacyjne płyty zawierające nagrania Acid Drinkers i innych wykonawców oraz albumy firmowane przez innych wykonawców zrealizowane z muzykami Acid Drinkers. Objaśnienie skrótów: SPCD — singel kompaktowy wydany w celach promocyjnych LP - longplay, tradycyjna wersja analogowa, CD — płyta kompaktowa, MC — kaseta. niedostępny w sprzedaży, voc - śpiew, bvoc — chórki, 8 — gitara, bg - gitara basowa, rhg — gitara rytmiczna, dr - perkusja, sax — saksofon, I. PŁYTY I KASETY ZESPOŁU ACID DRINKERS 1. „ARE YOU A REBEL?" LP Under One Flag FLAG 45, wrzesień 1990 CD Under One Flag CD FLAG 45, wrzesień 1990 MC Under One Flag CASS FLAG 45, wrzesień 1990 LP Polskie Nagrania SX 2918, kwiecień 1991 MC Polskie Nagrania CK 1065, kwiecień 1991 CD Polskie Nagrania CD 188, kwiecień 1991 MC Metal Mind Production MMR 0018, listopad 1992 CD Metal Mind Records MMPCD 0018, październik 1994 1. Del Rocca 2. Barmy Army 3. / Mean Acid I Do Ya Like It? 4. Waitin' 4 The Hak 5. LO.V.F. Machinę 6. / F... The Violence (l'm Surę Tm Right) 7. I Am The Mystic 8. Woman With The Dirty Feet 9. Megapolis 10. Nagasaki Baby 11. Moshin' In The Nitę* 12. Mikę Cwel* Muzyka i słowa - Acid Drinkers Skład: Titus - voc, bg, Litza - g, voc (7), Popcorn - g, Mangood - dr. Gościnnie: Kompas — voc (8) Nagrań zrealizowano w studiu Giełda w Poznaniu w marcu 1990 Realizator - Piotr Madziar Opracowanie plastyczne - Jerzy Kurczak • - tylko na FLAG 45, CD CLASS FLAG 45, MMR 0018, MMPCD 0018 2. „DIRTY MONEY, DIRTY TRICKS" LP Under One Flag, FLAG 59, czerwiec 1991 CD Under One Flag, CD FLAG 59, czerwiec 1991 MC ARC (licencja MMP), IS001, wrzesień 1991 CD Indies (licencja MMP), IS 001 CD wrzesień 1991 MC Metal Mind Production, MMP 0031, kwiecień 1993 1. Are You A Rebel? 2. Too Many Cops 3. Acid Drinker 4. Smoke On The Water (Blackmore, Gillan, Glover, Lord, Paice) 5. Yahoo 6. Max - He Was Herę Again 7. Ziomas 8. Traditional Birthday 9. Dirty Money, Dirty Tricks 10. Angry And Bloody 11. Street Rockin 12. W.G.F.S. Power 13. Don't Touch Me 14. Zorba 15. Flooded With Winę Muzyka i słowa - Acid Drinkers (za wyjątkiem 4) Skład: Titus - voc, bg, Litza - g, bv, Popcorn - g, Mangood - dr. Nagrano w Giełda Studio w Poznaniu w lutym 1991 Producent - Tomasz Dziubiński Realizacja - Piotr Madziar Opracowanie graficzne - Jerzy Kurczak 3. „STRIP TEASF' MC Under One Flag CLASS FLAG 76, wrzesień 1992 CD Under One Flag CD FLAG 76, wrzesień 1992 MC Metal Mind Production MMP 0001, wrzesień 1992 CD Metal Mind Production, MMP CD 0001, wrzesień 1992 1. Strip Tease 2. King Kong Bless You 3. Seek And Destroy (Hetfield/ Ulrich) 4. Rock'N'Roll Beast* 5. Ratsl Feeling Nasty* 6. Poplin Twist 7. Masterhood Of Hearts Devouring 8. You Are Lost My Dear 9. Menel Songi Always Look On The Bright Side Ol Life (Idle/ AItman) Wkładka kolorowa. Fot. Tomasz Augustyn (strony; IX; Xa,b; Xla,b,c,d), Leszek Brzoza (strony; XII; XIII) '^"~ I^' |A<|liy^U.N]f^li IlifrN ^^Mpl^ W^^iM la