Anna M. Komornicka NIĆ ARIADNY, czyli po nitce do kłębka id / - Wydawnictwa Radia i Telewizji Ilustracje i opracowanie graficzne JERZY FLISAK Redaktor LARYSA MISIAK Redaktor techniczny KATARZYNA PASTERNAK Korektor EWA PAWLAK ???i? © Copyright by Anna M. Komornicka, Warszawa 1989 Illustration © copyright by Jerzy Flisak, Warszawa 1989 Wydawnictwa Radia i Telewizji Warszawa 198? Wydanie I. Nakład 49740+260 egz. Objętość ark. wyd. 8,71; ark. druk. 10,25 Papier offsetowy ki. V 70 g rola 70 cm Oddano do składu w czerwcu 1988 r. Podpisano do druku w lutym 1989 r. Druk ukończono w marcu 1989 r. iSBN 83-212-0538-0 Rzeszowskie Zakłady Graficzne Rzeszów, ul. Marchlewskiego 19 Zam. 4534/88. A-12 Wiele lat temu gramów Dziecię „Otwarta S/katu dki, a w odpi Polski. Oto je porusza ważna cza pisze: „Kochana Ale zacznę od | na mnie, że ju to nogi mam a Mama na to i przypłacił to i bratem, roz wioną klasówkę złość wylosow zmartwił i pow pięta Achillesa Achillesa do i szkoły z WojiJ skrzywił się jej zachcieu pszczółka M się, co trzel pnie przetną tułko, odp Nie \?\\? przyjaciel Filip mu na chorym oku. starsze dzieci wo pojęcia, o co im ( ???i???????????????????]^ Wprowadzenie .- .________________________? Wiele lat temu, gdy współpracowałam z Działem Programów Dziecięcych Polskiego Radia, w cyklu zwanym „Otwarta Szkatułka" zadawaliśmy młodzieży pytania i zagadki, a w odpowiedzi otrzymywaliśmy góry listów z całej Polski. Oto jeden z nich, który sobie zachowałam, gdyż porusza ważną sprawę. Krysia Kołodziejska z Nowego Sącza pisze: „Kochana Szkatułko! Bardzo cię proszę, pomóż mi! Ale zacznę od początku. Kilka dni temu Mama gniewała się na mnie, że już jestem duża, ale jak wychodzę z łazienki, to nogi mam wciąż brudne. Byłam zła i coś odburknęłam, a Mama na to: «Achillesowi tylko jednej pięty nie umyli i przypłacił to życiem». I oboje z Wojtkiem, moim starszym bratem, roześmieli się. Wczoraj znowu przyniosłam poprawioną klasówkę z matematyki. Dostałam troję, bo jak na złość wylosowałam najtrudniejsze zadanie. Tata bardzo się zmartwił i powiedział do Mamy: «Tak, niestety, rachunki to pięta Achillesa naszej Krysi». Co ma pięta jakiegoś Achillesa do mycia nóg i troi z matmy? Kiedy szłam do szkoły z Wojtkiem, spytałam go o to. Ale on, jak to on, skrzywił się złośliwie i zawołał: «Achilles! Patrzcie, czego się jej zachciewa! Dla ciebie na razie to Lolek i Bolek albo pszczółka Maja. Jak będziesz się uczyć w liceum, to dowiesz się, co trzeba, o Achillesie». Wojtek jest nieznośny i okropnie przemądrzały, już o nic go nie zapytam, ale ty, *Szka-tułko, odpowiedz mi. Bardzo Cię proszę. Mój adres..." Nie tylko Krysia znalazła się w takim kłopocie. Mój mały przyjaciel Filip musiał nosić przez parę dni czarną opaskę na chorym oku. Wracał wtedy z płaczem ze szkoły, bo starsze dzieci wołały na niego „Cyklop", a on nie miał pojęcia, o co im chodzi. Albo Bartek, który słyszał, jak jego 5 Tata mówił o swym koledze z pracy: „Walusiak nie jest wprawdzie geniuszem, ale to tytan pracy". I też zachodził w głowę, co to takiego — ten tytan. Na pewno i wam obiły się o uszy takie powiedzenia, jak: „jabłko niezgody", „stajnia Augiasza", „koń trojański" czy „męki Tantala". I wiecie, co mi wtedy przyszło na myśl? Żeby wam opo-????f0'/fctf'ć&mfźrJ L?i?? ćgfaaźc/ł, ozóacó, js>tk\rcvv mve%xVŁwć\.c,a.iK\.\ Yu^eadatwucjo OVvKvpw, ???i, toni morskich i czeluści podziemnego świata, królestwa H a d e s a, królował Zeus, władca bogów i ludzi. On zsyłał wróżebne znaki i sny, karał za butę i nagradzał za korne ofiary i uległość. On zsyłał cieąjienie i szczęście, nędzę i bogactwo, gromy i łaskę — wedle swoich, nie zbadanych ludzkim rozumem wyroków. Podlegał tylko Mojrze-Losowi, która przydzielała bogom i ludziom należną im część. Jeden i z najdawniejszych poetów greckich, wspomniany już Pindar, tak mówił o potędze Zeusa: Może on z czarnej nocy wydobyć światło nieskalane Może i ciemną chmurą mroku zasłonić jasny blask słońca. I — No, u niejaki misi szkole now Podobno j( wszą wojn, ulicy, co u obdarować gest! Ponn nas. Dele^ dziękowam — Krzysiek, dokąd tak pędzisz? Słuchaj, pomóż mi. Mam ważną sprawę do pana od fizyki, a tu jak na złość nie mogę go nigdzie znaleźć. Ani naszego wychowawcy nie widzę. Gdzie oni się wszyscy podziali? — Bartek, z jakiej ty planety spadłeś? Przecież to dzisiaj właśnie ma się odbyć w naszej szkole wielka uroczystość. Całe ciało pedagogiczne w gabinecie dyrektora. A wiesz, jakie grube ryby się zjechały? Minister edukacji narodowej, wiceprezydent miasta Warszawy, jeszcze jacyś profesorowie z Politechniki, w ogóle — cały Olimp zdbrał się w naszej szkole. A ty masz sprawę do pana od fizyki. To ci paradne! Zwiewaj, bracie... albo może zostań, tylko ustaw się w dalszym rzędzie, bo masz wymiętą koszulę, a tu dziś gala na sto dwa! — Ale z jakiej okazji? Miałem grypę, przez tydzień nie było mnie w szkole i o niczym nie wiem. 10 — No, to ci prędko powiem, zanim nas zawołają. Otóż niejaki mister Kowal, Polak amerykański, zafundował naszej szkole nowoczesne wyposażenie gabinetów chemii i fizyki. Podobno jego ojciec, rodem z Warszawy, jeszcze przed pierwszą wojną chodził do gimnazjum, które było na tej samej ulicy, co nasza szkoła. Syn się dorobił i teraz chce nas obdarować i zostawić tu pamiątkę po swoim ojcu. Piękny gest! Pomyśl, jak to się szczęśliwie złożyło, że wypadło na nas. Delegacja uczniów ma mu dzisiaj złożyć oficjalne podziękowanie. O, już idą! *[5??5??15??5I5????5?§I?: Róg obfitości ^I??i???i????????????? To, co wam teraz opowiem, sięga narodzin władcy ludzi i bogów, pana Olimpu. Ojciec Zeusa, okrutny Kronos, połykał swe dzieci natychmiast po urodzeniu, ponieważ przepowiednia głosiła, że syn pozbawi go władzy. Zrozpaczona Rea, gdy powiła ostatnie niemowlę, postanowiła ukryć je przed okiem swego męża Kronosa. Przeniosła więc cichaczem malutkiego Zeusa na wyspę Kretę i tam w głębokiej, osłoniętej drzewami jaskini oddała go pod opiekę trzem boginiom. Jedna z nich, Amalteja, miała postać kozy. Mimo pieszczotliwego imienia, bo Amalteja znaczy po grecku „Tkliwa", była ona groźna dla swych wrogów, którzy uciekali na sam jej widok. Ale malutkim dzieckiem Rei zajęła się troskliwie, karmiąc je własnym mlekiem. Małego Zeusa zawieszono w powijakach na drzewie, tak by nie był „ani na niebie, ani na ziemi, ani na morzu", to jest nigdzie tam, gdzie mógłby go szukać Kronos. Dla większego bezpieczeństwa gromada dzikich mieszkańców wyspy urządzała hałaśliwe harce wokół groty, by zagłuszyć płacz dziecka, a olbrzymi brytan wykuty ze złota warował przy wejściu do pieczary. Czas płynął, mały Zeus podrósł. Pewnego dnia, podczas zabawy ze swą kozią nianią, ułamał jej. niechcący jeden z rogów. Wielce zawstydzony natychmiast oddał go Amaltei i obiecał, że odtąd róg ten będzie się w cudowny sposób napełniał wszystkim, czego bogini zapragnie. A więc w owym „rogu obfitości", zwanym też „rogiem Amaltei", były zawsze kwiaty, owoce i wszelkie smakowite nowalijki. Na starożytnych freskach i mozaikach wesoły bóg wina Dionizos lub bóg bogactwa Plutos sypią śmiertelnym ludziom swe dary z rogu obfitości. Do dziś jest on symbolem urodzaju, dostatku i wszelkiej pomyślności. 2 czerwi panuje cis z sypialni chłoj — Krzyś nym — n. wczoraj' di moment, gi — ( cznicę ich coś ładnego proste! — I te Si dziwaczne: miętowe... ma, wi jednego j^H -Ci dzisz! -0, Elka w pidża swego pi -0 beze mnii Pode, leżał dziw ne plami cznie. Pi cienkim, leża: i orzeszka cyz i kie bukit wieczorem — Jąkania u nym widać. — W k mysły! To zawsze vw — Ten Wojski b\ swoja - •12 » 2 czerwca, piąta rano. W mieszkaniu państwa Nałęczów tanuje cisza. Któż by wstawał tak wcześnie! Ale po chwili : sypialni chłopców dają się słyszeć podniecone szepty. — Krzysiek, chodźmy zobaczyć, jak wygląda stół w jadal-i?? — namawiał brata Stefan. — Bunia urzędowała tam vczoraj do późnej nocy. Pewnie już wszystko gotowe na noment, gdy Mama i Tata przyjdą na śniadanie. — Ciekaw jestem, co tym razem Bunia wymyśliła na rolnicę ich ślubu? — zastanawiał się Krzysiek. — Co roku ;oś ładnego i dowcipnego wykoncypować — to nie takie jroste! — I te sprawunki, które poleciła nam zrobić, jakieś takie iziwaczne: trochę rodzynek, odrobina orzeszków, pastylki niętowe... Chyba upiekła jakiś tort albo może placek? A sana, widziałem, wybrała się na bazar na Polną i przywiozła lednego banana, dwie pomarańcze i cytrynę. — Cicho! Nie umiesz mówić szeptem? Wszystkich pobudzisz! — O, patrz! I Elka nie mogła doczekać się śniadania! Elka w pidżamie, przecierając zaspane, oczy, stała w progu swego pokoiku. — Co wy tu robicie? No proszę, chcieliście przyjść beze mnie? Podeszli do stołu. Na białym obrusie w samym środku leżał dziwny przedmiot z wypalonej gliny, kremowy w ciemne plamki, polerowany. Cała trójka przyglądała mu się bacznie. Przypominało to ogromny róg, z jednym końcem cienkim, a drugim szeroko rozwartym. Wewnątrz tego rogu leżały żółte i pomarańczowe owoce posypane rodzynkami i orzeszkami laskowymi; z głębi lekko wystawały biały narcyz i czerwony tulipan. Dokoła na obrusie leżały trzy malutkie bukieciki niezapominajek, które dzieci kupiły wczoraj wieczorem, i jeden trochę większy. — Jakie to ładne — szepnęła Elka. — Ale dlaczego Bunia ułożyła to wszystko w muszli czy też w tym wielgach-nym rogu? Na półmisku albo w koszyku byłoby lepiej widać. — W koszyku? — oburzył się Krzyś. — Też masz pomysły! To nie święcone z pisankami na serwetce. Bunia zawsze wymyśli coś oryginalnego! — Ten róg na pewno z Cepelii. Bardzo ładny. Sam Wojski by się' go nie powstydził. — Stefan popisywał się swoją znajomością „Pana Tadeusza". — Elka, nie podjadaj! — strofował siostrę Krzysiek, bo 13 Elka, rodzinny łakomczuch, nie mogła się oprzeć pokusie i już skubnęła jednego rodzynka. * Nagle dały się słyszeć kroki i państwo Nałęczowie stanęli w drzwiach jadalnego. Cała trójka odskoczyła jak oparzona od stołu. Na szczęście, Krzyś uratował sytuację i głośno j zaintonował: „Sto lat! Sto lat! Niech żyją, żyją nam!", > Stefan i Elka wtórowali mu wniebogłosy. Po chwili pojawiła się Bunia w swym popielatym szlafroku i dołączyła do śpię- ¦ wu wnuków. — Co ża wspaniałości! — zachwycała się Mama. — Aż I ślinka idzie do ust. No, chodźcie, niech was uściskamy. Dzieci rzuciły się w ramiona rodziców, podeszła i Bunia. I Pani Nałęczowa objęła matkę i przytuliła twarz do jej policzka. — Bunia zawsze niezawodna na drugiego czerwca —I rzekł pan Nałęcz, całując ręce teściowej. — Zaraz widać, kto był sprężyną całej niespodzianki. Prawdziwy róg obfitości dziś do nas zawitał. Móv. pozba\ sprawdziła się bracion ciekła ofiaro* mu sw gromem dno ¦ zwa\attń / spi/ ??? wili luśa mia/ kach Jesl stwa kiem Sek. ???i???????????????i? Tytan pracy Mówiliśmy już o przepowiedni, która głosiła, że Zeus pozbawi władzy swego ojca, Kronosa. Przepowiednia ta sprawdziła się: gdy Zeus dorósł, powstał przeciw ojcu i jego braciom Tytanom i wydał im wojnę. Na czele zagrożonych Tytanów stanął olbrzymi Atlas. Wojna była straszliwie zaciekła i trwała dziesięć lat. Bóg Hefajstos wykuł dla Zeusa piorun, mroczny Hades ofiarował mu hełm zasłaniający twarz, a Posejdon użyczył mu swego trójzębu. Tak uzbrojony Zeus obezwładnił i raził gromem Kronosa, a ujarzmionych Tytanów strącił na samo dno podziemnego świata, do Tartaru. Przywalono ich tam zwałami ziemi, otoczono spiżowym wałem i zamknięto za spiżową bramą. Toteż przez wiele wieków, gdy któryś z wulkanów wybuchał i toczył ognistą lawę, okoliczni ludzie mówili ze strachem, że to Tytani próbują się wydostać z czeluści ziemi. Przywódcę Tytanów, Atlasa, ukarano najciężej: miał odtąd bez chwili wytchnienia dźwigać na swych barkach całe niebo. Jest godzina ósma rano. Naczelny dyrektor przedsiębiorstwa Juliusz Nałęcz siedzi już w swym gabinecie za biurkiem. Wchodzi sekretarka z terminarzem w ręku. — Pani Zofio, co mamy zaplanowane na dzisiaj? Sekretarka monotonnym głosem zaczyna wyliczać długą listę zajęć czekających na szefa: — 8.15: kierownicy działów przychodzą na naradę. 9.00: delegacja fabryki z Sanoka. 9.20: wywiad dla „Kuriera Warszawskiego". 9.50: spotkanie z ministrem. 11.00... — Dziękuję pani. Czy coś jeszcze? — Tak, panie dyrektorze. Tu jest sprawozdanie z Rady 15 Narodowej z Białegostoku, do przeglądu. A tu korespondencja do podpisu. Poza tym czekają u mnie trzy nie umówione osoby: pierwszy sekretarz z FSO, przewodnicząca Ligi Kobiet i dawny kolega ze studiów pana dyrektora. Wszyscy troje mają bardzo pilną sprawę do pana dyrektora. — Pani Zofio, czy zdarzyło się kiedy, aby jakaś sprawa nie była pilna? — westchnął z cieniem uśmiechu dyrektor. — A, jeszcze dzwoniła żona. Prosi o telefon. ' — Dziękuję pani. Czy przynajmniej wieczór mam wolny? — Niestety, nie. Przewidziana jest inspekcja zakładu w Rawie Mazowieckiej, a o 19.00 koncert jubileuszowy w Sali Kongresowej Pałacu Kultury. Tu są dwa bilety. — No, tak. Dużo się tego zebrało na jeden dzień. Podpiszę te listy, zanim zejdą się kierownicy działów. Oczekującym w sekretariacie proszę powiedzieć, że panią z Ligi Kobiet i sekretarza przyjmę w ciągu przedpołudnia — niech się uzbroją w cierpliwość. A tego kolegę proszę do mnie jutro rano, będę w biurze kwadrans wcześniej niż zwykle. Pani Zofia wysuwa się bezszelestnie z gabinetu. Wchodzi do siebie i przekazuje czekającym polecenia szefa, dodając z ciężkim westchnieniem: — Skąd nasz dyrektor bierze te nadludzkie siły? To tytan pracy! Yv Inn i Sztuka V na w slai więdnie ze ków czy mi, zaćmi nosi świętego . wróż im rad lul-któr\ zbyć niemal pn średnicy k śmiertelni1 Do p Grecji, ląd i kobiety ka miało i w wypc żeńsi przev kacb planowań*, dzenia. 04pow<\i V istniało prosb powiedź była symbo co dawało możliwoś Kapłankę, k* dzibę, przeważnie pi ?????i?????^i???????^? Wyrocznia. Pytia. Sybilla ¦?I5??i???!??1?????5?5?5??^: Sztuka wróżenia, czyli odgadywania przyszłości, była znana w starożytnej Grecji od zarania dziejów. Istniały przepowiednie ze znaków: rzucanie losów, obserwowanie lotu ptaków czy zjawisk atmosferycznych (błyskawice, trzęsienie ziemi, zaćmienie księżyca itp.). Wróżono przyszłość z wnętrzności zwierząt ofiarnych na ołtarzu albo ze szmeru liści świętego dębu. Wielkie znaczenie przywiązywano do snów wróżebnych: śpiącym ukazywały się bóstwa, które udzielały im rad lub przestróg. Wierzono też w sny lecznicze, w czasie których chory dowiadywał się, jak ma postępować, aby pozbyć się dolegliwości i powrócić do zdrowia. Oczywiście, niemal przy wszystkich wróżbach uczestniczyli kapłani, pośrednicy bóstwa. To oni przekazywali nie wtajemniczonym śmiertelnikom wolę niebian. Do przybytków wróżebnych ściągały tłumy ludzi z całej Grecji, lądowej i wyspiarskiej. Starzy i młodzi, mężczyźni i kobiety. O co pytano bogów? O wszystko, co dla człowieka miało znaczenie, zarówno w dziedzinie publicznej, jak i w ściśle prywatnej. Wodzowie pytali o właściwy moment wypowiedzenia wojny lub rozpoczęcia bitwy, bezdzietne małżeństwa o to, jak ubłagać boga o potomstwo, handlarze przewożący cenne towary chcieli znać los żeglugi na szlakach morskich, nawet złodzieje i opryszki pytali bóstwo, czy planowane przez nich przestępstwo ma szanse powodzenia. Odpowiedź boga była z reguły dwuznaczna i niejasna, nie istniało proste: tak lub nie, dobrze albo źle. Często odpowiedź była symboliczna, w formie obrazu czy przenośni, co dawało możliwość różnego tłumaczenia przepowiedni. Kapłankę, która przepowiadała przyszłość, jak i jej siedzibę, przeważnie przy świątyniach, nazywano wyrocznią. • 2 — Nić Ariadny 17 Wierzono, że wyrocznia jest nieomylna i jej orzeczenie spra-l wdza się nieuchronnie. Najsławniejsza w Grecji była wyrocznia Apollina w Del-1 fach, gdzie przepowiedni udzielała kapłanka zwana Pytią. W czasie przepowiadania kapłanka siedziała na trójnogu,! który był symbolem władzy boga Apollina nad wszelkimi proroctwem. Po ceremoniach oczyszczenia i po modlitwach! Pytia, odurzona wonią palonych w świątyni kadzideł, wró-l żyła ludziom przyszłość, odpowiadając na ich pytania. Jei wypowiedzi były jednak nieskładne, zagmatwane. Tę nie-l jasną, zagadkową przepowiednię kapłani przekształcali w bardziej logiczną, ale zawsze wieloznaczną całość. Do dziś osobę, która mówi w sposób zagadkowy, niezrozumiały! i wieloznaczny nazywa się Pytią, a jej odpowiedź — py-l tyjską. Tradycja mówi, że pierwszą Pytią była córka ApolJ lina. Od niej ma pochodzić słynne powiedzenie „Poznajl samego siebie". Inną słynną wyrocznią starożytną była Sybilla. Początko-J wo znano tylko jedną, z czasem doszukano się aż dziesięciu Sybilli w różnych miejscowościach Grecji i Italii. Za najsłynniejszą jednak uważa się Sybillę z Kumę (okolice Neapolu), która — jak wieść niesie — wypisywała swoje wróżby wierszem na liściach palmowych. Potem te niezliczone prorocza wypowiedzi kilku Sybilli spisano i tak powstały „Księgi sybillińskie", które przechowywano w Rzymie pod czujną strażą kolegium kapłańskiego. Wiadomo, że zaglądano do tych ksiąg w razie spornych spraw na posiedzeniach Senatu rzymskiego. Wypowiedzi Sybilli zawarte w księgach, które spłonęły 1 w 83 roku przed naszą erą, były równie zagadkowe i mgliste jak orzeczenia Pytii. Ciotka Melania jest największym autorytetem, ale też czasem i postrachem całej rodziny Nałęczów. Ma osiemdziesiąt siedem lat i wie wszystko, ze szczegółami, co zdarzyło się w licznie rozgałęzionej familii w ostatnich osiemdziesięciu latach. Kto z kim się zaręczył, ożenił, gdzie i kiedy kto się urodził i umarł. Pamięta bezbłędnie imiona dzieci, wnuków i prawnuków, bratanków, siostrzeńców i dalszych pociotów. Znana jest z tego, że chętnie udziela rad i przestróg. Wszyscy się z nią liczą — i starsi, i młodzi. Chociaż nieraz sobie z niej podkpiwają („Ciocia Melania wie, co było, co jest i co będzie"), każdemu zależy na tym, by zyskać jej pochwałę 18 wanit Ciotł dziel ma i, utrw wnui nieu I ny i łask Mina to dla ni! ich | nym nim ka dzie Pan Obu ? to i stai dłu wu ucz; na dwa i mu i cherla \ na płuc ¦ jed i me narazić się jakimś niefortunnym słowem czy zachowaniem. Ciotka od lat nie rusza się ze swego mieszkania, które dzieli z kuzynką, odwieczną panną Leokadią, ale nadal trzyma rękę na pulsie życia rodziny. Wszyscy jej przedstawiciele, utrwaleni na fotografiach, stoją na kominku. Jeżeli jakaś wnuczka czy inny krewny popełni coś — jej zdaniem — niewłaściwego, fotografia zostaje odwrócona twarzą do ściany i stoi tak do chwili, gdy delikwent poprawi się i wróci do łask surowej ciotki.' Mimo jej dziwactw wszyscy kochają ją i szanują. Bardzo też sobie cenią jej piękne i pomysłowe prezenty, skrupulatnie wysyłane przez pannę Leokadię w rocznicę imienin, urodzin czy ślubów. Bo ciocia Melania jest hojna i ma przedwojenny gest. — Nic ze sobą na tamten świat nie zabiorę. A poza tym to dla mnie wielka radość, gdy widzę, że cieszycie się z moich prezencików — odpowiada na ich pełne zachwytów podziękowania. Każda wizyta u cioci Melanii połączona jest z tradycyjnym rytuałem. A już specjalną okazją dla wszystkich są jej imieniny, w sam dzień Sylwestra, 31 grudnia. Po złożeniu życzeń każdy po kolei zdaje sprawę z tego, co robił w ostatnim roku. Gdy skończy, czeka na werdykt głowy rodu. — Dobrześ wybrał kierunek studiów — pochwaliła wnuka — ale ucz się języków obcych, bez nich daleko nie zajedziesz. To okno na świat. Za rok przynieś mi swój indeks. Pamiętaj, Władku, że widzę w tobie przyszłego naukowca. — Mówisz, żeś się zaręczyła, Marysiu. Słyszałam o tym. Obawiam się jednak, że to chłopiec nie dla ciebie. Znałam jego dziadka, miał równie dużo uroku, co twój narzeczony, to prawda, ale był ladaco. — Tu westchnęła ciężko. — Zastanów się poważnie, zanim zrobisz ostateczny krok. — Nie ma sensu, moi mili, byściel wysyłali Stefanka na dłużej za granicę, dopóki nie zda matury — radziła państwu Nałęczom. — Na wakacje, owszem, to co innego: poduczy się angielskiego, nabierze ogłady i coś zarobi. Ale nie na dwa czy trzy lata. Jeszcze jest zbyt zielony i nie wyszłoby mu to na dobre. Przemyślcie to jeszcze. — Powinieneś uprawiać sporty, Marku, jesteś blady i cherlawy. Pamiętaj, że i twój ojciec, i jego siostra zapadali na płuca w dzieciństwie. Porozum się z Krzysztofem i pojedź do niego na wieś. Ostre, górskie powietrze i wysiłek fizyczny przy gospodarstwie dobrze ci zrobią. Za dużo było 2* 19 tego ślęczenia po nocach nad wykresami — upomniała bratanka. — Nie pomyślałaś, Elko, by uczyć się w szkole muzycznej? Wiem, że masz doskonały słuch, jesteś zdolna i pracowita. Fizykiem czy matematykiem na pewno nie będziesz. Chciałabym, by wnuczka mego brata stanęła kiedyś — gdy mnie już nie będzie — do Konkursu Chopinowskiego. Tak, widzę twą przyszłość na tym polu. — Pytasz mnie, Alinko, o radę... — Ciotka Melania zamyśliła się chwilę. — Poczekaj do wiosny, za parę miesięcy twoje kłopoty powinny się skończyć. Może uda mi się coś zdziałać, ale nic nie obiecuję. Po skończonej wizycie i świetnym obiedzie komentarzom nie było końca. Wszyscy zdumiewali się żywością umysłu, pamięcią i serdecznością ciotki Melanii. Wzruszała ich szczera troska okazywana każdemu z nich bez wyjątku. — Mówcie, co chcecie, ale mnie drażni nasza staruszka! — wydęła usta piętnastoletnia Hania. — Przemawia jak wyrocznia. Nieomylna i pewna siebie. Co ona wie o dzisiejszym życiu? Siedzi przecież zamknięta w czterech ścianach. . — Wstydź się, dziecko — sprzeciwił się wuj Stanisław. — Ciocia zawsze była trochę władcza, ale ma ogromne doświadczenie życiowe. A jej instynkt jest niezawodny i w wielu wypadkach dzięki radom ciotki Melanii ustrzegliśmy się kłopotów. Choć zgadzam się, że jest w niej coś z wyroczni. Na przykład Alince dała iście pytyjską odpowiedź: „poczekaj do wiosny... twoje kłopoty powinny się skończyć". Bardzo to niejasne i tajemnicze. — Tak, ciotka Melania to taka Pytia czy Sybilla — poparł wuja Marek. — Tyle że zamiast na trójnogu, I siedzi na czerwonym aksamitnym fotelu, i zamiast odurzają- j cych ziół, w jej przybytku pachnie staroświecką lawendą i naftaliną. % „W; zgodzie wielki rodńny, i klęski cach lud I w poeta H: i powstanie którą na i matką ...Noc, Wydała A ona, Zapo" Bójki i Kk Al N:i I Łan i zaważył na^H i cm wie) tegO. śli ???/?i; i %|??????????i????]?§i???? Jabłko niezgody „W zgodzie każdej z małych rzeczy wielkie rosną, a w niezgodzie wszędy i wielkie wniwecz się obracają" — pisał nasz wielki poeta Mikołaj Rej. Wiemy dobrze, że waśnie dzielą rodziny, przyjaciół, całe narody, są plagą gorszą od zarazy i klęski żywiołowej, gdyż ich korzenie tkwią głęboko w sercach ludzkich. I w starożytności sprawy miały się podobnie. Grecki poeta Hezjod w poemacie opiewającym rodowód bogów i powstanie świata czyni z niezgody boską i złowrogą istotę, którą nazywa Eris — Zawiścią. Jest ona córką Nocy i matką wszelkiego zła i nieszczęść: ...Noc, zgubę niosąca, Wydała na świat Zawiść o sercu gwałtownym, A ona, ta wstrętna Eris, zrodziła Mękę cierpienia, Zapomnienie i Głód, i Łzawe Dolegliwości, Bójki i Bitki, Zabójstwa i Rzezie, Kłótnie, Słowa Kłamliwe i Spory, Anarchię i Zagładę — które idą w parze. Na końcu Krzywoprzysięstwo, plagę tej ziemi, Łamiące rozmyślnie słowa zaklęcia świętego. Starożytni wyobrażali sobie Eris jako skrzydlatą dziewicę unoszącą się nad ziemią i siejącą grozę. Jeden z jej czynów zaważył na losach tysięcy ludzi, stał się bowiem pośrednim zarzewiem wieloletniej wojny trojańskiej. A wszystko zaczęło się niewinnie i w radosnej chwili, bo w czasie zaślubin Tetydy, bogini morskiej, i Peleusa, zwykłego, śmiertelnego człowieka. Zaproszono na tę uroczystość wszystkich bogów, ale ktoś przeoczył lub umyślnie nie zaprosił bogini niezgody Eris. Ta, urażona do żywego, nie okazała gniewu, lecz zjawiła się pod koniec uczty weselnej, 21 przynosząc swój dar dla oblubieńców. Było nim złote jabłko. Zamiast jednak ofiarować je młodej parze, Eris rzuciła jabłko między biesiadników, wołając: „To dla najpiękniej^ szej!" Trzy dłonie wyciągnęły się, by chwycić kuszący owocl Hery, Ateny i Afrodyty. Każda z nich uważała, że tylko jej należy się ten tytuł. Żadna z bogiń nie zamierzała ustąp» i uznać się za pokonaną, a więc brzydszą od dwóch pozostał łych. Powstał zacięty spór. A Eris uśmiechała się z zadowól leniem: osiągnęła swój cel. Bogowie nie odzywali się, nikł nie chciał narazić się dumnym boginiom. Wreszcie Zeul wezwał Hermesa i polecił mu zaprowadzić trzy zaperzonJ damy na łąkę lesistej góry Ida, gdzie wypasał ojcowski! stada królewicz trojański Parys. — Niech prostoduszny pastuszek wyda wyrok w tej delii katnej sprawie — zadecydował władca Olimpu. Gdy Parys ujrzał przed sobą trzy boskie istoty, ze strachil chciał uciec, ale Hermes powstrzymał go. Wyjaśnił mu rozl kaz Zeusa i podał owo , jabłko niezgody". Młodzieniec miał je wręczyć tej, którą uzna za najpiękniejszą. OnieśmieloniJ Parys słuchał w milczeniu tego, co mu mówiły boginie, j Pierwsza podeszła doń Hera, odciągnęła na bok i szepnęja§. z władczym wyrazem twarzy: — Jeśli mnie wybierzesz, obiecuję opiekować się tobą do:. końca życia, a teraz dam ci władzę nad całą Azją. Po niej zbliżyła się Atena i rzekła poważnie: — Jeśli mnie przyznasz pierwszeństwo, zasryniesz mądrośl cią i będziesz odnosić zwycięstwa we wszystkich walkaci i zawodach. Afrodyta uśmiechnęła się lekko, spojrzała Parysowi pros] to w oczy i rzuciła od niechcenia: — Ja, najpiękniejsza z bogiń, ofiaruję ci miłość najurodzij wszej z ludzkich kobiet. Powiedziawszy to, Afrodyta wyciągnęła rękę do młodzieri] ca. Ten, nie mogąc oderwać oczu od przecudnej bogini, bed słowa podał jej złote jabłko. Ta dość nieważna przygoda, jaką była rywalizacja trzecj zarozumiałych bogiń o tytuł - jak powiedzielibyśml dziś — „Miss Olimpu", zaważyła złowrogo na losach jedno! stek i ludów. Parys, z polecenia Afrodyty, udał się na dwói króla Sparty Menelausa. Tam zakochał się bez pamięci w jel go żonie, pięknej Helenie, a ona odwzajemniła jego uczd cie. Królewicz trojański, łamiąc święte prawa gościnności,1 porwał żonę Menelausa i chyłkiem uciekł z nią do swejl ojczyzny. 22 W wyni Sparty cerzj „We ?? święh już. od A w łał n;i W nocześnic wane pr: — Juk c malo> i tak wi( pok* dokoi bed/i V.o\o^ negi prz) ciól< Że j; w ca pewii ten konk: Tobi nie i ny? W wyniku tego niecnego czynu rozgorzała wojna. Władca Sparty zwołał wojska greckie pod wodzą znakomitych rycerzy na wyprawę przeciwko Troi, by pomścić zniewagę. „Wojna o piękną kobietę" — myślimy z zadumą. Na nic zdał się mężny opór Trojan oblężonych w swym świętym grodzie przez greckich najeźdźców — z woli Zeusa już od początku wojny upadek Troi był postanowiony. A wszystkie te nieszczęścia — aż dziw pomyśleć — wywołał na pozór tak drobny przedmiot, jak jabłko niezgody! ^* W szóstej A wrzało jak w ulu. Pani od rysunków, a równocześnie wychowawczyni, zbierała od uczniów ponumerowane prace. — Jak ci poszło, Bartek? Nie chcesz powiedzieć, coś namalował — to nie! Obejdzie się — obraził się Jacek. — Ja i tak wiem, że wszystko obmyślił ci twój tata, a nawet pokazał, jak masz to zrobić. — Godzina to za krótko na taki konkurs. Nie zdążyłam dokończyć winietki dokoła rysunku! — lamentowała Krysia. — Chyba pęknę z ciekawości! Który z naszych rysunków będzie się najbardziej podobał? — zastanawiała się głośno Ola. — Mam takie lipne kredki, że cała moja praca do niczego! Edek to ma dobrze. Przysłali mu z Anglii komplet kolorowych ołówków. Wtedy to naprawdę można coś ładnego namalować — wzdychał Jarek. — Miałam cichą nadzieję, że może Tomek i dziś nie przyjdzie do szkoły — zwierzyła się Agnieszka swojej przyjaciółce od serca, Gosi. — Jego mama tak się nad nim trzęsie, że jak kichnie, to już trzyma go w domu. On najlepiej rysuje w całej klasie. I jak na złość zjawił się dziś pierwszy. Na pewno wygra! — Ja cały wieczór łamałam sobie głowę, co wymyślić na ten konkurs. U mnie w domu nikt nie potrafi poradzić. Tobie, Wanda, to dobrze, twoja mama jest plastyczką! — nie ukrywała zazdrości Ewa. — Elka, widziałaś, jaki to wstrętny podlizuch z Grażyny? — oburzała się Aśka. — Zawsze wygaduje na naszą panią, a tu nagle narysowała właśnie ją, jak stoi przy tablicy. I podpisała „Nasza ukochana Pani". Zerknęłam jej przez ramię. Też coś! — A ja uważam, że najważniejszy był temat rysunku. Dlatego narysowałem naszą szkołę imienia Petofiego tuż 23 pod mapą Polski i szkołę imienia generała Bema pod mapą Węgier. To powinno chwycić! Muszę być pierwszy i już — gorączkował się Artur. Tymczasem w pokoju nauczycielskim dyrektorka zatrzymała na przerwie sześć osób z grona pedagogicznego. — Poprosiłam koleżanki i kolegów, byście byli tak mili i przyjrzeli się uważnie rysunkom klasy szóstej A. Proszę, aby każdy z państwa, bez porozumiewania się z innymi, wybrał ten, który uważa za najlepszy. Dzieciom zostawiono wolny wybór zarówno tematu, jak i techniki wykonania: kredty ołówek )ub piórko, farby, z napisem lub bez. Wszystkie rysunki mają z boku numer. Po obejrzeniu rysunków! napiszcie, proszę, na kartce wybrany numer. Ja również! dorzucę swoją kartkę. Większość głosów zadecyduje. — Czy przewidziano jakąś specjalną nagrodę dla zwy-1 ciężcy? — spytała polonistka. — Ó tak. I to nie byle jaką. Dyrekcja węgierskiej szkoły| imienia generała Józefa Bema i Komitet Rodzicielski tamtejszej szóstej klasy zaproponowali nam urządzenie artystycznej olimpiady w równorzędnej klasie naszej szkoły, imienia f Szandora Petófiego. Jury ma składać się z siedmiu osób,! które wyłonią zwycięzcę. Zwycięzca wraz z jednym z rodzi-? ców lub opiekunów jest zaproszony na trzytygodniowy po-! byt w lecie nad Balatonem na koszt strony węgierskiej. To! nadzwyczaj sympatyczny gest z ich strony, ale i nasza od-! powiedzialność jako jurorów — tym większa. — Oczywiście, pani dyrektor ma rację — odezwała się! nieśmiało młodziutka nauczycielka od rysunków — ale mu-? szę przyznać, że mam pewne obawy w związku z tymj konkursem. — Tak? A o co chodzi, koleżanko? Proszę śmiało. — Dyrektorka spojrzała na nią przyjaźnie. — Już wczoraj, a i dziś pod koniec lekcji odniosłam wrażenie, że atmosfera w klasie zmieniła się na gorsze. Wyczuwam niechęć, niekiedy nawet wrogość wśród dzieci. Nagroda jest tak kusząca, że każde z nich chce ją zdobyć. To wyzwala niezdrowe ambicje, zazdrość, że jedni mają ułatwione zadanie dzięki rodzicom, którzy mogą im podsunąć jakiś ciekawy pomysł, inni — dzięki lepszym farbom czy barwami. ! kredkom. Podejrzewam nawet, że niektórzy uczniowie chcą Chq się nam przypochlebić. rnia) żadn Nauczycielka wzięła ze stosu kartek rysunek z „Naszą rezuli ukochaną Panią" i pokazała go obecnym. wszyscy — Choćby ta uczennica, z którą mam tyle kłopotu. Poza decyzję jed tym miałam we dziców. — Czego chcie — Chcieli prac. Żałuję było zapowi lekcją. Nie pi skich wywoła Dyrektorka — N/c s/f n/a, ie b\ lenie i wy bo i lekcję głowił1, przejmować. Od n liwa. Siadajci z samego ran Nazajutrz minut przed chłopcy, bard/ drzwi. Ju czyni. Usiadł) prosiła, b gorączkę sied/ Panic spi — Dobi Dy rek to: dzieci wasze cie, 0( stawi, samy codzu szkoh uczniów w 24 tym miałam wczoraj wieczorem dwa telefony od rodziców. — Czego chcieli od pani? — Chcieli się dowiedzieć, co decyduje o naszej ocenie prac. Żałuję teraz, że dałam im dzień do namysłu. Trzeba było zapowiedzieć konkurs dzisiaj, na pięć minut przed lekcją. Nie przypuszczałam, że piękny gest kolegów węgierskich wywoła takie nieładne zachowanie młodzieży. Dyrektorka położyła jej rękę na ramieniu. — Nic się złego nie stało, koleżanko. Ja też byłam zdania, że będzie lepiej, gdy damy dzieciom czas na przemyślenie i wybór tematu. Znamy je. Niektóre dziewczynki całą lekcję głowiłyby się „co by tu narysować?". Proszę się nie przejmować. Od nas teraz zależy, by ocena była sprawiedliwa. Siadajcie, proszę, i bierzmy się do pracy, bo jutro z samego rana ogłoszę im wyniki konkursu. Nazajutrz szósta A była na swych miejscach już piętnaście minut przed ósmą. Dziewczynki wierciły się niecierpliwie, chłopcy, bardziej opanowani, wpatrywali się w zamknięte drzwi. Już. Do klasy weszły pani dyrektor i ich wychowawczyni. Usiadły za stołem. — Wszyscy obecni? — spytała dyrektorka. — Babcia Władka Smolenia, która mieszka pod nami, prosiła, by go usprawiedliwić. Zaziębił się wczoraj i ma gorączkę — piskliwym głosikiem oznajmiła Elka Nałęcz, siedząca w pierwszym rzędzie. Panie spojrzały na siebie. — Dobrze, dziękuję ci, Elu. Dyrektorka powiodła bacznym wzrokiem po twarzach dzieci. Cisza była jak makiem siał. — Nasze siedmioosobowe jury skrupulatnie przeglądnęło wasze rysunki. Większość jest na dobrym poziomie. Jak wiecie, ocenialiśmy przede wszystkim to, co każda z prac przedstawia, co chcieliście wyrazić, co dany rysunek mówi o was samych. Najczęściej rysowaliście to, co was otacza, na co codziennie patrzycie. Mamy więc wazon z kwiatami, budynek szkoły, fabrykę z dużymi kominami, dzieci na karuzeli, uczniów w klasie. Ale jest też i rakieta na Księżyc z polskimi barwami. Nie było żadnej pracy, którą trzeba by odrzucić. Chcę wam powiedzieć, że fakt, kto daną pracę wykonał, nie miał żadnego wpływu na naszą decyzję. Liczył się tylko sam rezultat. Otóż, po długim namyśle i bez porozumiewania się, wszyscy oddali swe głosy. I czy uwierzycie? Jury podjęło decyzję jednomyślnie! A oto najlepsza praca konkursowa. 25 Dzieci wstrzymały oddech. Pani dyrektor wzięła do rękiB kartkę z bloku leżącą na wierzchu i odwróciła ją rysunkiem Elki, pcx do klasy. Co przedstawiała nagrodzona praca? — G Z lewej strony widniał zarys białego łóżka szpitalnego libyśm z kartą choroby zawieszoną na ramie. Dwie kule inwalidzkie Tomek, najlq stały oparte' o nogi łóżka. Wszystko to było narysowanej grubym, czarnym ołówkiem. Całą resztę arkusza zajmowało powiedzieć o ; otwarte na oścież okno, za którym zieleniła się trawa ??? pstrzona plamkami czerwonych i żółtych kwiatów. W dali wawczyni. -przecinała horyzont ciemna linia lasów wznoszących się na o który/i/ wzgórzu. Pod nią, przez pola, wiła się długa strużka wago- jabłi nów kolejowych z lokomotywą i obłoczkiem pary na szaf» rowym niebie. To, co znajdowało się za oknem, biło w oczyB grą kolorów i ostro uwydatniało smutną, czarno-białą tona-« cję sali szpitalnej. Rysunek nie miał żadnego napisu, tylke w rogu na dole były dwie daty: 1988—1989. Po długiej chwili pani dyrektor znowu się odezwała: — Przypatrzcie się dobrze tej ciekawej i wiele mówiącej! pracy. Jej autorem jest nieobecny dziś Władek Smoleń. ??? że nawet dobrze się złożyło, że go tu dziś nie ma, bo będzieB mi łatwiej wyjaśnić wam, dlaczego wybraliśmy właśnie tenfl rysunek. Wiecie dobrze, że Władek po tragicznym wypadkuB samochodowym dwa lata przebywał w szpitalu. Długo niefl było wiadomo, czy w ogóle będzie mógł wstać z łóżka. NaB szczęście chirurgiczne zabiegi, leki, masaże okazały się skute-? czne i w tym roku szkolnym Władek może uczyć się tul z wami. — Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że aż tyle wycierpiałjB Jego babcia trochę nam opowiadała, aJe on sam nie ???? z nikim o tym mówić. A dziś chodzi prawie tak szybko, jalfl każdy z nas — szepnęła Elka Nałęcz. — Tak, Elko, Władek jest małomówny i skryty, alfl spójrzcie: tym rysunkiem opowiedział nam więcej, niż gdyby napisał całą książkę. Prawda? Pomyślcie przez chwilę, co muszą czuć dzieci przykute do łóżka, oderwane od świa» rówieśników, pozbawione zabaw, sportów, wycieczek. — I to właśnie jest ten niedostępny dla nich, kolorowy świat „za oknem", prawda? — domyślił się Artur. Dzieciom od razu rozwiązały się języki. — To świetnie, że właśnie Władek zdobył pierwsze miejsce! — ucieszyła się Agnieszka. — Tak, sprawiedliwie mu się ta nagroda należy — przyB znała Magda. — To wspaniały rysunek! 26 — Aż mi się płakać chce — szepnęła Krysia do ucha ilki, pociągając nosem. — Gdybyśmy byli jurorami, to też «jednogłośnie przyzna-byśmy pierwsze miejsce tej pracy — oświadczył poważnie omek, najlepszy uczeń w klasie. — Zaraz po lekcjach pobiegniemy do Władka, żeby mu owiedzieć o zwycięstwie — gorączkowały się dziewczynki. — Tak się cieszę, moi złoci — powiedziała pani wychowawczyni. — A ja już się bałam, że ten wyjazd na Węgry, którym każdy marzył, zatruje waszą przyjaźń i okaże się abłkiem niezgody! ?i????????? Tyche. Fortuna Fortuna kołem się toczy 5??????i???????5?5?1% „Niesi nie przeryv jącej się orbicie, na dno, a w górę na mym k krzywdy u w dół, ??? KI;. Dla wielu siedzib;: Ratusz, Suk. Grecka Tyche, a Fortuna w świecie mitów rzymskich, to Elka wod/i bogini losu i szczęścia. Greckie słowo „tyche" oznacza wtó krakowskie nie los, ślepy przypadek, niekiedy opatrzność. Nie ma oni całą rod/i mitycznego rodowodu, wymyślili ją filozofowie i poeci, uwa wprost Wawelu, żano jednak, że to ważna bogini, o której łaski należy sij Zmęczeń ubiegać i z której kaprysami człowiek musi się liczyć. Tych mieście, p/ to bogini nieobliczalna: jednych obdarza pomyślnością, bo torii, któr gactwem, sławą, innych strąca na dno nędzy i pohańbienia dnik, usiadł kolo Przedstawiano ją ze sterem w ręku lub z rogiem obfitości - Opo czasami jako niewidomą kobietę. dzali ? Tyche miała w Grecji swoją świątynię, na jej ołtarzu jedei profesor Rytel. z wodzów greckich złożył pierwsze kości do gry, które z cza Dzi sem stały się symbolem ślepego przypadku i hazardu. Gustaw, gd Znamy Ezopową bajkę, która ukazuje w żartobliwyn ził chęt świetle wzajemny stosunek człowieka i bogini losu: Starowolski. Wędrowiec, odbywszy długą drogę, przysiadł strudzon; kiego pi na skraju studni i zasnął. Ponieważ mógł wpaść do studni królów stanęła nad nim bogini Tyche i obudziwszy go, rzekła: „Tj sława Loki. nieostrożny! Gdybyś wpadł do studni, obwiniałbyś nie swój - Oto kró nieostrożność, ale mnie!". z ojczyzny, ali Rzymska Fortuna przez cały rok obraca wielkie ko nie kanonik. ło, a wraz z nim — koleje ludzkiego życia: ten, kto był ? — ?/? u szczycie koła, po pewnym czasie musi znaleźć się na samyi ci - padło bu dole. , - Wai Oto, co mówi o tej potężnej bogini rzymski filozof Boa łacińskie prz; jusz, który żył na przełomie V i VI wieku: lis" — . „Znam wiele masek, które przywdziewa ten potwór, Foi kojnie odpou tuna, i wiem, jak dalece potrafi ona łudzić swą przyjaźni tychże samych ludzi, których usiłuje oszukać; aż wreszcii odchodząc, pogrąży ich w nieutulonym smutku". Fortuna, słowami Boecjusza, tak określa samą siebie: 1 28 „Niestałość jest istotą mej natury. To gra, której nigdy nie przerywam, gdy obracam mym kołem na wciąż zmieniającej się orbicie, zachłystując się z radości, gdy szczyt spada na dno, a dno wznosi się ku szczytom. Tak! Wzbijaj się w górę na mym kole, jeśli masz ochotę, ale nie upatruj swej krzywdy w tym, że tą samą rzeczy koleją zaczniesz opadać w dół, zgodnie z regułami gry". Klasa Elki Nałęcz pojechała na wycieczkę do Krakowa. Dla wielu uczniów było to pierwsze zetknięcie z dawną siedzibą królów polskich. Zwiedzano zamek i katedrę, Ratusz, Sukiennice i Kościół Mariacki na Rynku Głównym. Elka wodziła rej wśród młodzieży, znała bowiem dobrze krakowskie zabytki. Co najmniej raz w roku przyjeżdżali tu całą rodziną z Warszawy do krewnych, którzy mieszkali na wprost Wawelu, przez Wisłę, na tak zwanych Dębnikach. Zmęczeni dreptaniem po salach muzealnych i marszem po mieście, przysiedli na ławkach w cieniu Plant. Pan od historii, który przyjechał z uczniami jako ich opiekun i przewodnik, usiadł koło Elki. — Opowiem wam, co mi się przypomniało, gdyśmy zwiedzali wzgórze wawelskie — zwrócił się do młodzieży profesor Rytel. Działo się to w okresie potopu szwedzkiego. Król Karol Gustaw, gdy jego armia zajęła w 1655 roku Kraków, wyraził chęć obejrzenia królewskiego zamku. Ksiądz Szymon Starowolski, kanonik krakowski, oprowadzał króla szwedzkiego po katedrze wawelskiej. Przechodząc koło sarkofagów królów polskich, zatrzymali się chwilę przy trumnie Władysława Łokietka. — Oto król, który wiele razy musiał iść na wygnanie z ojczyzny, ale zawsze do niej wracał — powiedział poważnie kanonik. — Ale wasz król Jan Kazimierz już tu nigdy nie wróci — padło butne stwierdzenie z ust Karola Gustawa. — Wasza Królewska Mość pozwoli, że przytoczę znane łacińskie przysłowie: „Fortuna variabilis, Deus mirabi-lis" — „Szczęście jest zmienne, a Bóg działa cuda" — spokojnie odpowiedział ksiądz Starowolski. ???i???i????????????? Męki Tantala ? 51??i???????????i??5i? dzieciństw;! Otó. Krecie, po\ straży maii złota. Owe; buch} skandu w obawu chowanie nad wszelkie Gdy po up)yv chwałym tala, aby od< To znane powiedzenie dotyczy jedynie ostatniego okresfl życia Tantala, a mianowicie kary, którą odbywał za liczne ° przewinienia wobec bogów. Dzieje Tantala są jednak takw niecodzienne, że warto je przypomnieć. Na jego przykładzie*' zobaczymy, jak to potężna bogini losu Tyche umie igrać z życiem jednostki: raz pozwala jej sięgnąć szczytów sławw bogactwa, powodzenia, by zaraz potem strącić na dno ???i? żenią i hańby. Ale, gwoli sprawiedliwości, nie wińmy za wszystko kapryśnej bogini... Tantal był synem Zeusa i pięknej córki Okeanosa. Królo-f\ wał nad Lidią i Frygią, krainami w Azji Mniejszej, opływał w bogactwa i cieszył się specjalną łaską bogów, którzy oka- , . * i ¦ i • j i i i j nac się z arcychy zywali mu na każdym kroku swe względy. ^ , • • ,,„,,- , ostała s/e najfc Tantalowi zarzuca się trzy zbrodnie. Wszystkie stanowiły . . obrazę bogów, przy czym były wyrazem jego lekceważenia^ ????? p0W i boskiej wszechwiedzy i władzy oraz szaleńczej zarozumiałości, połączonej z czarną niewdzięcznością za przywileje, któ- • ¦ uj i- -u- • wicKszą pycnę i odi rymi go obdarzyli niebianie. %?? ba> poslamwii Jako częsty gość świątecznych obchodów i uczt na OHmia próbę wszect pie, Tantal mógł przysłuchiwać się rozmowom bogów, ??-????? znał więc niejedną ich tajemnicę. Zamiast jednak dyskretnie jym razem i trzymać język za zębami, rozpowiadał ludziom zasłyszane^ na byłego ulu od bogów zwierzenia. Mało tego, zaczął potajemnie wynosićwjasnorcczme za smakołyki z uczt niebiańskich, ambrozję i nektar, które za-njcza |jara spotu pewniają młodość i nieśmiertelność, aby potem — chełpiąc Odyseusz się swymi wpływami — rozdawać je przyjaciołom. Ponieważ^zedłszy $0 po wszystkie te wybryki uchodziły mu płazem, jego zuchwałość Tantala wid rosła i coraz bardziej go zaślepiała. a woda sicgała n Pewnego razu, jak wieść niesie, dopuścił się krzywoprzy-iienia. Ilekroć bov sięstwa i kradzieży. Aby opowiedzieć o tej niesamowitejaroda z szumem op 30 •zygodzie, musimy cofnąć się w daleką przeszłość, bo aż do rieciństwa Zeusa. Otóż, jak pamiętamy, matka Zeusa Rea ukryła go na recie, powierzając opiekę nad dzieckiem.kozie Amaltei. Na razy małego Zeusa stał ogromny brytan cały wykuty ze ota. Owego psa skradł człowiek o imieniu Pandareus. Wy-jchł skandal, wszczęto gorączkowe poszukiwania. Złodziej obawie, że zostanie wykryty, oddał cennego psa na prze-lowanie Tantalowi. Ufał, że ulubieniec bogów będzie po-id wszelkie podejrzenia. Ten chętnie ukrył psa u siebie, dy po upływie pewnego czasu wrzawa wywołana tym zu-lwałym czynem przycichła, Pandareus zgłosił się do Tania, aby odebrać swą zdobycz. Ten jednak, nie chcąc roz-ać się z tak cennym przedmiotem, przysiągł na Zeusa, że złotym psie nigdy nie słyszał i takowego na oczy nie idział. Lekkomyślny złodziej zrozumiał, że trafiła kosa na imień i nic tu nie wskóra. Zdawało się, że i tym razem samowola Tantala ujdzie mu i sucho. Stało się jednak inaczej. Tantal nie wiedział tym, że wszelkie przysięgi składane na imię króla bogów Dchodzą do Zeusa, aby mógł on sprawdzić ich wiarygod-3Ść. A więc i tym razem Hermes dostał polecenie, aby rzeprowadzić odpowiednie śledztwo. Strach obleciał Tania, ale mimo dociekliwych pytań boskiego posłańca, ob-awał przy fałszywej przysiędze. Nie jemu jednak było rów-ić się z arcychytrym Hermesem, przed którego sprytem nie stała się najbardziej strzeżona tajemnica. Hermes podstę-;m dostał się do kryjówki złotego brytana i odzyskał go a Zeusa. Pobłażliwy Zeus postanowił jednak odwlec należ-I niesfornemu synowi karę. Wbiło to Tantala w jeszcze iększą pychę i odebrało mu rozum. Poczuł się równy- bo-)m, ba, postanowił przechytrzyć samego Zeusa i wystawić i próbę wszechwiedzę jego i innych boskich mieszkańców limpu. Tym razem przeliczył się. Zemsta bogów spadła jak pio-tn na byłego ulubieńca. Utracił swe liczne dobra i Zeus łasnoręcznie zadał mu śmierć. Nie koniec na tym. Zasad-cza kara spotkała go dopiero w królestwie umarłych. Oto k Odyseusz — w epopei Homera — opisuje, co ujrzał zedłszy do podziemi: „Tantala widziałem cierpiącego srodze. Stał w jeziorze, woda sięgała mu brody. Łaknął, a nie mógł ugasić prag-enia. Ilekroć bowiem nachylał się starzec, chcąc się napić, oda z szumem opadała i pod nogami ukazywała się czarna 31 ziemia, która siia boska suszyła. Śmigłe drzewa zwiesś ta. n nad jego głową swe owoce, grusze, granaty, jabłonie, wspi nim. niałe słodkie figi i oliwki rozrosłe, ale gdy starzec sięgał ¦ nie ręką, wiatr porywał je ku ciemnym chmurom". Ale bogom i tego nie było dosyć. Po latach pobłażliwojjak t gniew* Zeusa był nienasycony. Dodał on niewdzięczne!" synowi jeszcze osobną karę. Odtąd nad głową Tantala pradą g całą wieczność ma wisieć olbrzymi głaz, który wciąż gra1 żę kiedyś nań runie i zmiażdży go. Używając dziś wyrażenia, że ktoś „cierpi męki TantaM mamy na myśli sytuację, gdy czyjeś gorące pragnienie, chotu ???? wydaje się o włos od ziszczenia, nigdy nie ma szansy cAu\v\ czekać się spełnienia i jest z góry skazane na niepowodzeutoa, ???i 4 Pięcioletnia Zuzanka, mała kuzynka naszych warsza™ kich Nałęczów, przerzucała niecierpliwie kartki swojej ufl bionej książki. Obiecała mamie, że nie będzie przeszkadzB i posiedzi grzecznie, podczas gdy rodzice przebiorą ? i przygotują na przyjście gości. Dobrze wiedziała, że imiefl ny mamy są wielkim świętem w domu. Wreszcie nie wytrzymała i wysunęła się cichutko z pokój Po chwili była już w spiżarni. Pociągnęła nosem z lubości i zaczęła się rozglądać. Zachowywała się cicho jak myszl wiedząc, że wstęp do spiżarni był jej zakazany od czasu, gd zjadła cały słoik powideł i potem bolał ją brzuch, Naj wzrok jej padł na długie tace ustawione wysoko na regaład Nawet z dołu można było dojrzeć szachownicę kolorowjel kanapek z kiełbasą, serem i szynką ozdobionych oliwkan grzybkami i pasemkami czerwonej papryki. Westchnęła gl boko: co za pyszności. Ale jak się tam dostać? Niestet dolne półki regałów były zdjęte po ostatnich wyczynach fij Crico, który pożarł wszystko, co było w zasięgu jego pysk Nie ma ani stołka, który można by przysunąć, ani żadną pudła, które posłużyłoby za stopień. Dziewczynka podesi pod półkę i wyciągnęła ręce jak mogła najwyżej. Nic zl go... Tupnęła nogą ze złości, chciało jej się płakać, taka bf' zawiedziona. Żeby mama choć jedną tacę postawiła na ??? pecie okna. Tam by już łatwiej można było coś chapn( A tu takie wspaniałości pod sufitem! Była tak zapatrzoi w podniebne smakołyki, że nie usłyszała, jak do spiżar wszedł jej ojciec. — Żula?! Co ty tu robisz? A, rozumiem, paskudny łakoi czuchu. Zachciało ci się oliwek i grzybków. Spójrz, Don' v 3 — Nić Ariadny , na jej minę — zwrócił się do żony, która wsunęła się za m. — Zrozpaczona, że nic zwędzić nie może! I oboje rodzice zaczęli się śmiać. Dziewczynka, czerwona k burak, spuściła oczy i zrobiła nadąsaną minę. — No, głowa do góry. Wszystkiego skosztujesz, jak przyj-\ goście. Chyba przyjemniej ci będzie zjadać dobre rzeczy zem ze wszystkimi, niż opychać się samej, i to ukrad-em — rzekł tata. — Chodź, Zuleczko, najlepiej wyjdźmy stąd, bo za dużo i pokus. Nasze biedactwo musiało cierpieć męki Tan-ila, nie mogąc dosięgnąć tych tacek — powiedziała ma-a, wzięła dziecko za rękę i wyprowadziła ze spiżarni. i±±±± Nić Ariadny *i??15151??1???5???5I??^ Paniczny strach ???i? ?I?I? U V» wodzt - grad dzikiej Pan był bardzo I nimf. Nii branki zawsze palił; mógł /rozum!> serc dziewczyi — Elka", coś f\J spałaś czy czeka cie 1?2 Stefan spoglądając na i filiżanką mleka i nie t W świecie wszystkich bóstw greckich — i tych wielkici — Fatalriie spała potężnych, i tych drugorzędnych, poślednich — Pan zajmuj ??! Takie koszmary szczególne miejsce. Już sam jego wygląd różni go od innyć trzeba już iść, bo istot boskich. Ohydnej brzydoty twarz, owłosiony tors i ret — Po drodze przypominają człowieka, podczas gdy jego zakończone to Krzysztof, pytkami nogi i ogon upodabniają go do kozła. Nad czok Zarzucili sobie . sterczą mu dwa rogi, gęsta, czarna broda okala jego nadcl Mamie stojącej w policzki, małe oczka błyszczą filuternie. — To było tak. Był synem Hermesa i córki królewskiej. Matka, ujrzas w telewizji, chociaż szy tuż po urodzeniu tak odrażającego potworka, porzuć ganiała nas do ! ła go w popłochu, ale Hermes nie dał mu zginąć, owini ciem niepokoju. Nie: niemowlę w skórę zająca i zaniósł na Olimp,' ku uciesi — Zawsze bal bogów. miętasz, jak dawniej Pan, już jako dorosły, zamieszkał w Arkadii, greckiej kn czy coś się tam nie i inie pokrytej lesistymi górami, gdzie stał się opiekuńczyi — Tak — pr bóstwem pasterzy, ich stad oraz uli. Był zwinny jak górd potrójne zaklęcie kozioł i potrafił w mgnieniu oka wspiąć się na najwyżsi imieniu nazwane szczyt. Nade wszystko cenił sobie niczym nie skrępował wieczorów mówiliśmy swobodę i swawolę. Nie lubił pracy ani przymusu, w skw „Ciche, kosmal rze południa chętnie ucinał sobie drzemkę w cienistej groc schłe ogniki!" lub nad brzegiem chłodnego strumyka. Miał wesołą i rub Cała trójki szną naturę, nieco prostackie gusty i lubił płatać niewybra strachów, a ne figle. Jego ulubionym zajęciem było straszenie prosti — A co i dusznych nimf, mających postać pięknej, młodej dziewczyn, — ???????* \ Napadał na nie z ukrycia wydając tak przeraźliwe krzyki, i mnie wilkołak. Pi włosy jeżyły się na głowie. Jego ofiary, przerażone, ucieka ale grząski grunt wcia w szalonym popłochu — w panicznym strachu. moc, lecz wiatr i Bywał on pośmiewiskiem otoczenia: bogowie gardzili nino i straszno, za jego pospolite zachcianki i skłonność do bójek, a i ludznących tam krzewów lekceważyli go i drwili z niego. Kiedy na przykład powracimogły mnie nitrzymać. do domów z polowania z pustymi sakwami, za swoje niepspływa po twarzy. Oga 34 odzenia winili tego kozłonógiego cudaka. Jeśli go spotkali, rad dzikiej cebuli spadał na jego głowę. Pan był bardzo kochliwy, robił słodkie oczy do pięknych imf. Niestety, wszystkie jego próby pozyskania uczucia wy-ranki zawsze paliły na panewce, gdyż głupawy wesołek nie lógł zrozumieć, że przeraźliwymi krzykami nie zdobywa się ;rc dziewczyn, ani boskich, ani ludzkich! — Elka', coś ty taka osowiała? Nie jesz śniadania? Zle sałaś czy czeka cię ciężka klasówka? — pytał zdziwiony tefan spoglądając na siostrę, która siedziała przed parującą liżanką mleka i nie tkniętym talerzem pełnym kanapek. — Fatalnie spałam. Myślałam, że ducha wyzionę tej ???i Takie koszmary to mi się dawno nie śniły. No, trudno, ¦zęba już iść, bo się spóźnimy do szkoły. — Po drodze wszystko nam opowiesz — powiedział jrzysztof. Zarzucili sobie ciężkie torby na ramię, pomachali jeszcze lamie stojącej w oknie i ruszyli przed siebie. — To było tak. Pamiętacie, wczoraj oglądaliśmy horror ¦ telewizji, chociaż Mama była z tego niezadowolona i prze-aniała nas do łóżek. Położyłam się spać z niejasnym uczu-iem niepokoju. Nie mogłam zdobyć się na zgaszenie lampy. — Zawsze bałaś się ciemności — wtrącił Stefan. — Pa-uętasz, jak dawniej prosiłaś, bym zaglądał pod twoje łóżko, zy coś się tam nie czai, zanim Mama nie zgasi nam światła. — Tak — przyznała Elka. — I wtedy wymyśliliśmy to otrójne zaklęcie trzech złych mocy, które — głośno i po nieniu nazwane — miały utracić swą złowrogą siłę. Ileż to deczorów mówiliśmy razem, w tajemnicy przed dorosłymi: Ciche, kosmate łapki! Białe, matowe ślepia! Zielone, wy-:hłe ogniki!" Cała trójka roześmiała się. Wyrośli już z tych dziecinnych trachów, a jednak... — A co ci się śniło tej nocy? — nalegał Krzyś. — Najpierw uciekałam gdzieś przez mokradła i gonił mie wilkołak. Próbowałam skakać z jednej kępki na drugą, le grząski grunt wciągał mnie coraz głębiej. Wołałam o po-??, lecz wiatr i szum wody wszystko zagłuszał. Było ciem-o i straszno. Czasem udawało mi się chwycić gałązkę ros-ących tam krzewów, były one jednak tak wiotkie, że nie logły mnieAitrzymac. Czułam, jak włosy mi się jeżą i pot pływa po twarzy. Ogarnął mnie paniczny strach, że 35 utonę w tej błotnistej mazi. Wreszcie chyba tak głośno wrzJ snęłam, że się obudziłam i zamiast gałązki na ???????? chwyciłam drut nocnej lampki. Szybko ją zapaliłam. ? Byłam uratowana! No, ale potem już do rana nie mog^ zasnąć. ? Kto w Polsce Mariana Konieczne świata zwiedzający i wszystkich zakątkć cu Teatralnym w z mieczem w reku. kupują bowiem wid ? ? Gro/ I woła „Polska Gdzieś w baj: imieniem Nike Zwj raźni w postać BH przywileje. ????/ i gdzie nazwano ją v li ją malarzi czowie — świąt) Jak wyglątb podziwu, wd/ nieznani z im kwiatów na skroniach, < skrzydłami wzdb i nieprzewidziana, ??? najsłodsza dla w\i Nike, uosobienie wszystkich dziedzin lenów. Na słynm uwiecznioną w stroi ?i?5?>??1?5??????5??515|?' Nike iI5?i?????5?§?5???[i??^ ¦Cto w Polsce nie zna posągu Warszawskiej Nike dłuta iriana Koniecznego? Mieszkańcy stolicy, turyści z całego lata zwiedzający nasz kraj, wycieczki dzieci i dorosłych ze zystkich zakątków naszej ojczyzny zatrzymują się na pla-Teatralnym w Warszawie, by przyjrzeć się dziewczynie nieczem w ręku. Znają ją i ci, którzy nigdy tu nie byli, pują bowiem widokówki z jej wizerunkiem, czytają o niej ;rsze, słuchają przez radio i z płyt piosenek o niej: A na miejscu, które grom strzaskał, Groźnie w górę wyciąga miecz I woła Nike Warszawska: „Polska — to wielka rzecz!" Gdzieś w bajecznej przeszłości starożytni Grecy nazwali ieniem Nike Zwycięstwo, przyoblekając je w swej wyob-? w postać pięknej dziewczyny, której nadali boskie jywileje. Przez całe dzieje Grecji — a potem i Rzymu, zie nazwano ją Wiktorią — śpiewali o niej poeci, malowa-ją malarze, rzeźbiarze stawiali jej posągi, a budowni-3wie — świątynie. Jak wyglądała, jaki jej obraz — stworzony z nadziei, dziwu, wdzięczności — przekazali nam starożytni, często :znani z imienia artyści? Wysmukła dziewczyna z wieńcem riatów na skroniach, często z gałązką oliwki w dłoni, ze rzydłami wzdłuż ramion. Lotna i nieuchwytna, chyża nieprzewidziana, upragniona przez wszystkich, kapryśna, jsłodsza dla wybranych, okrutna dla odrzuconych. Nike, uosobienie triumfu i wygranej, panowała niemal we ;zystkich dziedzinach życia publicznego starożytnych Heliów. Na słynnych igrzyskach sportowych widzimy ją, /iecźnioną w strofach greckich poetów, jak stoi lub ulatuje 37 nad rydwanem przyszłego zwycięzcy, jak kieruje zawodafl atletycznymi, obejmuje boskimi ramionami zwycięzcę i i wygranym biegu wieńczy go laurem, wreszcie składa ofiaj po zakończonych zmaganiach. Swoich wybrańców Nil opromienia niegasnącą sławą. Bakchylides, poeta z V wieku p.n.e., skomponował ?i? na cześć młodzika, który zwyciężył w Delfach w walce I pięści. Oto jej początek: \ Nike! Dawczyni słodkich darów! Tobie jedynej ojciec na swym niebosiężnym, tronie powierzył zaszczytne zadanie, byś stojąc u boku Zeusa, na szczerozłotym Olimpie, rozsądzała — i dla bóstw wiecznie żywych, i dla istot śmiertelnych — czy osiągną cel swych dążeń szlachetnych. Nike przewodniczy również i rozdaje nagrody najlepszj zawodnikom w konkursach poetyckich i muzycznych, a i wet — jak to ukazują malowidła na naczyniach glin nych — wieńczy słynne z piękności dziewczęta. Ona t składa koronę z kwiatów na głowie artysty czy rzemieślnil spod którego rąk wyszło arcydzieło sztuki. Ale imię Nike brzmi najdumniej, zapada najgłębiej w se ce, gdy toczy się prawdziwy bój na śmierć i życie o wolne ojczystej ziemi. Największą sławą zajaśniało to imię u pro V wieku p.n.e. w okresie wojen perskich, gdy wschoef najeźdźca zagroził swą gigantyczną armią malutkiej Heli dzie. Wyprawa wodza Mardoniusza zakończyła się jego ? miętną klęską pod Maratonem, a ciężkie kolosy perski! statków — flota samego króla królów Kserksesa — zosta zdruzgotane przez małe i zwinne greckie triery, okra o trzech rzędach wioseł. Kserkses, który obiecywał sol błyskawiczny triumf i przebogate łupy ze świątyń greckie] musiał czmychać do siebie z niedobitkami wojska. ZwyciJ ?? Ateńczycy, jak pisze ówczesny historyk Herodot, roj dzielili między siebie zdobycze, a najlepszą ich część posl li do Delf. Tam sporządzono posąg Nike wysoki na 1 łokci — około 5 metrów — trzymającej w ręku dzii okrętu. Od tej pory bogini Zwycięstwa przeżywa swój najwięksi rozkwit. Staje się nieodłączną towarzyszką Pallas AteJ opiekunki Aten. Powstają posągi i rzeźby z wizerunki! boskiej Nike, Grecy wznoszą jej na ateńskim akropolu śwl tynię. Odtąd przed każdą wojną Hellenowie polecają jej Ą przygotowania nagrodzić ich I w Polsce w w godzinach nię na pomoc. „Nocy listopad boginie wielkich i Salaminy nały im zv Do słyn nych stra, j;i < ności, jak one 38 zygotowania do walki, błagają, by raczyła swą obecnością igrodzić ich przywiązanie i cześć. I w Polsce w chwilach największych zrywów patriotyzmu, godzinach niewoli i cierpień poeci wzywali tę lotną bogi-ę na pomoc. Wzywał ją Stanisław Wyspiański w swej ???? listopadowej", i to nie jedną Nike, ale wszystkie aginie wielkich bitew historii — spod Maratonu, Termopil Salaminy — aby wsparły walczących powstańców i wyjed-łły im zwycięstwo nad wrogiem. Do słynnych bogiń zwycięstwa — opiewanych, rzeźbio-ych i malowanych — doszła jeszcze jedna, najmłodsza sio-ra, jak one zrodzona z męki, tęsknoty i umiłowania wol-aści, jak one silniejsza niż śmierć — Nike Warszawska. darł się pi stała uwii, odpoczywał w sl wał, to znaczy je a drugie pięćdzi swej ofiary. — Muszę jak Hermes. ??????????i??i??i?i?i?i?i? jL**m Argusowy wzrok Argus, którego pełne imię greckie brzmi „Bystry—Wszysj ko—Widzący" lub „Argus Stuoki", to olbrzym o ogromni liczbie oczu. Ponadto znany był ze swej siły, która pozwali ła mu dokonywać śmiałych czynów i nieść ratunek zagrożd nym ludziom. Wiemy, że uwolnił mieszkańców Arkadii a straszliwego byka, który pustoszył ich kraj; zabił go, obdd ze skóry i zrobił sobie z niej pelerynę. Opowiadają równiej że pozbawił on życia strasznego potwora, który chwyM w swe szpony każdego, kto stanął na jego drodze, i pożeri go. Ale mimo tak chwalebnych czynów, Argus stał się ofiaa rozgrywek między bogami, i to nie byle jakimi, bo międi] samym królem bogów Zeusem a jego czcigodną małżonki Herą. Oto pewnego razu bogini Hera dowiedziała się, że Zeusi wL nazbyt podoba się piękna kapłanka imieniem lo. Za zdrosna Hera nie przestawała zadręczać Zeusa wyrzutami Ten, chcąc uwolnić się od podejrzeń zazdrośnicy, przemieni dziewczynę w mlecznobiałą jałówkę. Odtąd % śmiało zaklinl się wobec żony, że przez myśl mu nie przeszło zalecać się di krowy! Przebiegła Hera udała, że mu wierzy, ale zażądała, łj mąż oddał jej tę jałówkę, co Zeus też uczynił. Wtedy Heli powierzyła znienawidzoną czworonożną rywalkę opiece Al gusa, swego wiernego sługi, przykazując mu surowo: — Uwiąż ją do drzewa oliwnego i strzeż jak oka w gło wie. Była pewna, że nikt nie waży zbliżyć się do lo, gdy strzej jej stuoki Argus. Zeusowi żal się zrobiło biedaczki, wezwał więc Hermes i polecił mu uwolnić nieszczęsną lo. Hermes, by nie wzbif dzić podejrzeń Argusa, przybrał postać dzięcioła i przyleci! się s/od/ca / kc przymykały się zatrzepotało wyszedł z /aro nim głowę Hera domyśl nie miała na to o wiernym słud szary dotąd pa ne „oczy' Tak kończą was, co stało się zaznała spokoju, gza, który wpijał uwolnić, os która od jej imieni toka Jońska), po' ropę i Azję, zwa — Przejście odzyskała dawną bogini Izis. Po w gwiezdną ko W klasie pan wy pochylone nad pisami suną ktoś podnosi gło zastyga w bez Stefan westchnął w głowie. Rzut o' dojrzy w zeszycie 40 ? oliwnego gaju, aby rozeznać się w sytuacji. Miał niełatwe idanie, ale od czego sława najchytrzejszego z bogów! Prze-irł się przez gęstwinę drzew w pobliże oliwki, przy której ała uwięziona na postronku biała jałówka. Na polance ipoczywał w skwarze południa jej stuoki stróż. Odpoczy-ał, to znaczy jego pięćdziesiąt oczu spało głębokim snem, drugie pięćdziesiąt szeroko rozwartych ślepi pilnowało vej ofiary. — Muszę jakoś uśpić te otwarte oczy — postanowił [ermes. Miał przy sobie pożyczony od leśnego boga Pana jego sarodziejski flet. Przytknął go do ust i zaczął grać: rozległa ę słodka i kojąca melodia. Powolutku, jedno za drugim rzymykały się oczy Argusa. Jeszcze tu i ówdzie któreś itrzepotało rzęsami — i olbrzym zasnął. Wtedy Hermes yszedł z zarośli, podniósł ze ścieżki kamień i roztrzaskał im głowę Argusa. Io była wolna. Hera domyślała się, że Argus zginął z rozkazu Zeusa, ale ie miała na to dowodu. Aby jednak uwiecznić pamięć wiernym słudze, sprawiła, że ptak poświęcony jej czci, żary dotąd paw, otrzymał barwne, urzekająco pięk-e „oczy" Argusa rozsiane na piórach całego ogona. Tak kończą się tragiczne losy Argusa, ale może ciekawi ras, co stało się ż ofiarą zazdrości bogini. Niestety, Io nie aznała spokoju. Zawistna Hera nasłała na nią straszliwego za, który wpijał się w jej ciało. Nie mogąc się od niego iwolnić, oszalała z bólu Io biegła wzdłuż zatoki morskiej, :tóra od jej imienia została nazwana Zatoką Io (dziś — Za-oka Jońska), potem wędrowała przez cieśninę dzielącą Eu-opę i Azję, zwaną na jej pamiątkę Bosforem (po grecku - Przejście Krowy). Io osiadła w Egipcie, gdzie wreszcie >dzyskała dawną postać i doznawała nawet czci boskiej jako >ogini Izis. .Po swej doczesnej śmierci przemieniła się v gwiezdną konstelację. W klasie panowała cisza jak makiem siał. Wszystkie gło-vy pochylone nad zeszytami, zaciśnięte wargi, ręce z długo-jisami suną wolno po kratkowanym papierze. Tu i ówdzie ctoś podnosi głowę, wpatruje się w sufit lub w okno, dłoń zastyga w bezruchu. Stefan westchnął głęboko. Nic z tego. Kompletna pustka v głowie. Rzut oka ukradkiem w prawo, w lewo. Może coś iojrzy w zeszycie kolegi? 41 I — Stefan Nałęcz! Żadnego ściągania! To samodzieln] praca — odezwał się surowy głos nauczyciela. „Jak on mnie dojrzał? Od katedry — aż do siódmegj rzędu?" — zastanawiał się w myśli Stefan, wbijając z roi paczą oczy w podyktowany temat zadania. — Kasia Jezierska! Nie rysuj kwiatków na brulionie, la piej spróbuj rozwiązać zadanie — rzekł znowu półgłosen profesor, zwracając się do dziewczynki siedzącej w kąĄ sali, pod oknem. Dla tych, którzy już wiedzieli, że nie potrafią niczegl sensownego napisać, czas wlókł się niemiłosiernie. Dla id nych, którzy gorączkowo liczyli, coś powtarzali w pamięci i przenosili na papier — minuty biegły lotem błyskawicjl W końcu rozległ się dzwonek. — Przynieście mi wasze zeszyty. Poprawię je do następnej kro'a Krety, lekcji. Cóż to, Asiu, pusta strona? No tak, wczoraj wieczo' wszechstro rem wolałaś iść do kina, chociaż wiedziałaś, że czeka cię Jako architel trudny sprawdzian. czesnych i pi Profesor wyszedł z klasy z plikiem zeszytów pod pachą, wyspy nie posi — Wiecie, ten nasz Logarytm ma chyba jakiś szóstjciekawe prace, zmysł! Albo jest jasnowidzący! Skąd on wie, że byłam w ????0^?? ' nie? — nie mogła się nadziwić Aśka. — Sala w „Lunie"labiryntu, o k była zatłoczona, a w dodatku spóźniłam się na seans i wesz- biał pałac* łam, jak już światła były pogaszone. Jak mógł mnie dojrzeć! ???? w bii Chyba że widzi po ciemku — jak sowa! — On z katedry widzi równocześnie wszystko, co każdj P° 'a*1 z nas robi na swej ławce. To niesamowite! Nie gniewaj się, ojczyzną i Stefan, że nie podrzuciłem ci ściągi,'ale Logarytm na pewno Ale król 1 by zauważył, a wtedy obaj oberwalibyśmy murowaną dwóję2 czczonego — usprawiedliwiał się Maciek. urzędników j — Wiem, wiem i nie mam do ciebie żalu. Już takitgraną i wciąż moje psie szczęście, że Logarytm ma iście argusowy Droga moi wzrok! . władcy wszysl tnie pr wślizgnęła. De W największej które można b <.-,' z ptasich piór i we, ojcic _ f rosnących nad misterne skafa Niestety, Ik wolnością i po wzbił się tak wy Ikarowe wzloty Ikar był synem Ateńczyka Dedala i niewolnicy Minosa, óla Krety. Dedal, ojciec Ikara, uchodził za genialnego, zechstronnego artystę i wynalazcę w wielu dziedzinach, ko architekt, rzeźbiarz i mechanik zasłynął wśród współ-jsnych i potomnych. Gdy znalazł się na Krecie, władca tej rspy nie posiadał się z radości. Zlecał mu coraz to nowe, :kawe prace, obsypując go darami i podejmując jako ho-irowego gościa na swym dworze. Dedal, oprócz słynnego siryntu, o którym opowiemy za chwilę, budował i ozda-ił pałace królewskie, które słynęły z łazienek zaopatrzo-ch w bieżącą zimną i gorącą wodę, rzeźbił z gliny posta- które wyglądały jak żywe. Po latach, a zwłaszcza po śmierci żony, Dedal zatęsknił za ;zyzną i zapragnął opuścić wraz z synem wyspę Minośa. le król Krety nie chciał o tym słyszeć i ojciec Ikara czczonego gościa stał się więźniem szpiegowanym przez zędników pałacowych. Dedal nie dawał jednak za wy-aną i wciąż przemyśliwał nad planem ucieczki. Droga morska była-dla nich zamknięta, gdyż z rozkazu iadcy wszystkie statki, a nawet najmniejsze łódki skrupula-ie przeszukiwano, tak że nawet mysz by się tam nie ślizgnęła. Dedal postanowił więc wzlecieć w powietrze. największej tajemnicy skonstruował dwie pary skrzydeł, óre można było przymocować do ramion. Skrzydła zrobił ptasich piór spojonych woskiem. Gdy wszystko było goto-s, ojciec i syn wyruszyli przed świtem w kierunku zarośli isnących nad brzegiem morza. Tam włożyli na siebie owe isterne skafandry i ulecieli w górę. Niestety, Ikara poniosła młodzieńcza fantazja: upojony olnością i podniebnym lotem, niepomny wskazówek ojca, zbił się tak wysoko, że wosk zlepiający poszczególne pióra s* 43. począł się topić w promieniach słońca. Spłoszony chłopie szybko obniżył lot i znalazł się tuż nad wodą, tak że nasią» łe wilgocią skrzydła pociągnęły go w dół. Na nic zdały si rozpaczliwe próby Ikara, by ponownie wzbić się w gór* Ikar poczuł, jak mu odlatują skrzydła, jedno po drugim, ai runął wprost do spienionego morza i poszedł na dno. Je» — Oby się nie p zaczyna od nowa. Wreszcie meżczj chał. Okienko poz gazety ładnie pou wachlarze, żeby cze przez chwilę widać było — tam, gdzie utonął — pud otwiera się. i rozsypane piorą. Dedal w bezsilnej rozpaczy patrzył na śmierć syna, krążą nad miejscem, gdzie pochłonęło go morze. Gdy ciało Ikai wypłynęło na powierzchnię, ojciec uniósł je w swych rarnis nach i pochował na najbliższej wysepce, którą nazwl Ikaria. — Już przysz Bierze gazetę, oddala się w kie, spieszą i niemal piętro, po dwa ku. Wchodzi od za sobą drzwi. widzi brata. / Na szczęście, w nek rzuca sic na Na drugiej stronie, ta". Ręce mu dr; .-$? — Dzień dobry pani. Czy jest już „Świat Młodych"?. Głowa sprzedawczyni wysunęła się z okienka kiosku. — Jeszcze nie ma. A, to znowu ty! Ależ jesteś w gorącf wodzie kąpany! Już trzeci raz mnie o to pytasz. Czasopism powinni przywieźć po południu, ale może będą za godzin stym drukiem w lub dwie. „Twoje wiersze, Franek odszedł markotny. Od miesięcy co tydzień wysyli jeszcze poczekać. do redakcji warszawskiej na Mokotowską 24 próbki swyd jeszcze nie wierszy i jak dotąd nie doczekał się odpowiedzi. Nie trąd co chcesz przeka jednak nadziei. Kochał poezję, miał duszę poety. Wcią składnią, a nawet skrycie marzył, że ujrzy w końcu swój wiersz w druku. Kuf dzi rozbraj. wtedy pięć, może dziesięć egzemplarzy gazety i wycięt i przesadne wiersz pośle do ciotecznych braci Nałęczów, do Warszaw] dużo uczyć do cioci Reni do Krzeszowa, do rodziny w Krakowie, i prozy. Taka glcb Usiadł na ławce przy skwerku, tak by z boku obserwowi zadowolenia niż .kiosk. Przecież samochód Ruchu musi się pojawić! Ca r o we wzl oczekiwania dłużył mu się niemiłosiernie. Bezmyślnie przj glądał się gołębiom i wróblom szukającym okruszków ? chodniku. Nagle Franek cały sprężył się jak do skoku. Jest! Szail zielona furgonetka wyjechała zza rogu i zatrzymała się pnf kiosku. Wyskoczył z niej młody mężczyzna z wielkim pi kiem gazet. Obszedł budkę od tyłu. Szybka z kratą zatrzal nęła się: kioskarka przyjmowała towar. Jeszcze trochę cierpliwości! Mężczyzna znowu wraca d samochodu i wynosi nowe naręcze czasopism. Ileż tego ni zbierało się dzisiaj! Pewnie i „Polityka", i „Odrodzenie* i „Kultura", i „Zdanie", i „Veto". Sprzedawczyni musi I wszystko skrupulatnie przeliczyć i pokwitować odbiór. 44 — Oby się nie pomyliła — wzdycha Franek — bo wtedy iczyna od nowa. Wreszcie mężczyzna wyszedł z kiosku, samochód odje-lał. Okienko pozostaje jednak zamknięte. Trzeba wszystkie izety ładnie poukładać w stosy lub w lekko rozchylone achlarze, żeby nie było kłopotu ze sprzedażą. No, okienko twiera się. — Już przyszedł „Świat Młodych"? Bierze gazetę, wsuwa ją ppd pachę, płaci i bez pośpiechu ddala się w kierunku domu. Za rogiem gwałtownie przy-siesza i niemaj już biegiem wpada do bramy. Na drugie iętro, po dwa schody naraz. Mocuje się z kluczem w zam-u. Wchodzi od razu do swego pokoju i starannie zamyka a sobą drzwi. Żeby tylko nie przyplątała się Gosia: gdy ridzi brata, zaraz ma do niego ważne sprawy. Na szczęście, w domu panuje cisza, nikogo nie ma. Fra-ek rzuca się na tapczan i gorączkowo wertuje gazetę. Jest! ¦Ja drugiej stronie, u góry, na prawo — „Redakcyjna Pocz-a". Ręce mu drżą. Nareszcie! Na pierwszym miejscu, trutym drukiem widnieje: Franciszek W. Sieradz. „Twoje wiersze, które nam wytrwale przysyłasz, muszą eszcze poczekać. Kochać i czuć piękno natury i poezji — to eszcze nie znaczy, że się jest poetą. Musisz jasno wiedzieć, :o chcesz przekazać przez swoje wiersze. Masz kłopoty ze kładnią, a nawet i z ortografią. Twoja szczerość wypowie-Izi rozbraja, ale nieporadność wyrażania tego, co czujesz, przesadne zachwyty nużą i odstręczają. Dlatego radzimy: iużo uczyć się, czytać wartościowe dzieła z dziedziny poezji prozy. Taka głęboko przeżywana lektura da ci dużo więcej zadowolenia niż nieudane próby własnej twórczości. I k a --owe wzloty są z góry skazane na niepowodzenie". / ??????? \ oboje ?? od pierws na swych pominająi dworek. Porwanie U' ska. Po stronacli greek W piciu . Wśród żyjących na ziemi greckiej sławnych mitycznyd i tym n postaci kobiecych, których imiona zostały uwieczniom o swej haii w powszechnie znanych powiedzeniach, dwie wysuwają sij będą zgodnie na czoło. To „piękna Helena" i „wierna Penelopa". Każfl choćby pobieżnie, zna dzieje Heleny i Penelopy, a ich najij ktoś powi totniejszą, charakterystyczną cechę zawierają właśnie te dw nych jako określenia: „piękna" i „wierna". Obie są bardzo kobieca zdoła choć stanowią dwa przeciwieństwa. Dla obu tym, co si( w pełni najbardziej w życiu liczy, jest miłość. Ale Helena ogarnięta nale w namiętnością ucieka z domu od męża i dziecka, natomiaB Penelopa stoi na straży domowego ogniska broniąc go spfl tem i niezłomną wolą, a jej serca nie były w stanie odmieiH ani czas, ani rozłąka. Zacznijmy od Heleny. Była ona córką Zeusa i Ledfl a o jej narodzinach opowiadało w starożytności wiele lfr dec/m gend. Najbardziej znana głosi, że Zeus w postaci łabędzia się K;; zakochał się w Ledzie, która zniosła olbrzymie jajo. Z jaja tego wykluła się Helena i jej bracia bliźniacy — Kastoi uskarżać. Ws i Polluks. W Sparcie w jednej z najstarszych świątyń poka- rany pr/\ zywano skorupy tego olbrzymiego jaja, zniesionego rzekomo ciół, na pr/ykła przez Ledę. ?^?i? Na późniejszych losach Heleny zaważył — jak pamiętamy kłoootv. ale na z rozdziału „Jabłko niezgody" — spór między boginiane o tytuł „najpiękniejszej". Pamiętamy również, że Parys przyj znał ten tytuł Afrodycie, bogini miłości, w zamian za obiet-l nicę, iż otrzyma za żonę najurodziwszą kobietę na świecie! Tą kobietą była właśnie Helena, prawowita żona MenelauJ sa, króla Sparty. Za radą Afrodyty królewicz trojański wyj rusza w podróż na zachód i zatrzymuje się na dworze królfl Menelausa, serdecznie przez niego goszczony. Korzystając dla ciebi z chwilowej nieobecności króla, Parys uprowadza ??I??? dzisz, tara klops! — Ale t — Kasin 46 )boje jadą do Troi. Helena z woli Afrodyty zakochuje się 1 pierwszego wejrzenia w pięknym cudzoziemcu i niepom: swych obowiązków rodzinnych opuszcza dom, nie za-iminając wszakże zabrać ze sobą kosztowności i kilku ?orek. Porwanie Heleny stało się przyczyną wojny między zjed-iczonymi wojskami greckimi a Troją, wojny zwanej trojań-ą. Po dziesięciu latach krwawych walk i strat po obu ranach Troja zostaje zdobyta i zrównana z ziemią. Wojska eckie wracają do swych domów, Menelaus odzyskuje ????. W pierwszym porywie zemsty — ileż to razy w myśli przysiągł jej śmierć! — chce ją zgładzić własnym mieczem, e niewypowiedziana uroda i czar tej niezwykłej kobiety tym razem zwyciężają mężczyznę. Menelaus zapomina swej hańbie i wraca z Heleną do Sparty, gdzie odtąd żyć :dą zgodnie i statecznie. i Taki jest koniec wojny o kobietę, „wojny o piękno", jak oś powiedział. Helena pozostaje w świadomości potom-fch jako uosobienie wdzięku i piękna, któremu nikt nie loła się oprzeć. Piękną Heleną nazywa się również kobietę pełni świadomą swej urody, która umie tę urodę dosko-ile wykorzystać. — Kasiu, co się stało? Dlaczego płaczesz? — Elka Na-cz była wyraźnie zaniepokojona. — Wcale nie płaczę. Ale mam już tego wszystkiego ser-scznie dość. Wszystko jest w moim życiu nie tak! — żaliła ę Kasia. — Przesadzasz. Już ty naprawdę nie masz na co się skarżąc. W szkole idzie ci świetnie, w domu rodzina — do my przyłożyć. W dodatku masz jeszcze wiernych przyja-iół, na przykład mnie! No, Kaśka, uśmiechnij się. Co cię gryzło? Jesteś starsza ode mnie i masz bardziej dorosłe łopoty, ale na mnie możesz zawsze liczyć. — Wiem, wiem, Elka, może innym jest gorzej, ale wi-zisz, tam, gdzie mi najbardziej zależy — to kompletny lops! — Ale co to takiego? Nie rozumiem... Waldek? — No pewnie, że on! — Kasiu, ty naprawdę oszalałaś! —- oburzyła się Elka. )d roku na żadną dziewczynę nie spojrzał. Tylko z tobą, Ha ciebie i przy tobie. Co ci się ubzdurało? — Już ja wiem najlepiej — upierała się Kasia. — Widzia- 47 łam na własne oczy, a raczej słyszałam na własd uszy... — Ale co? — dopytywała Elka przyjaciółkę. — Kaśki wyrzuć to z siebie, zaraz ci ulży. Wiesz, że jestem jak sto dnia. — Dobrze, powiem ci wszystko — zdecydowała się Ki sia. — Chodzi, naturalnie, o tę wstrętną Helenę Trojanów ską. Mało jej chłopców z całej szkoły, jeszcze mojego Wali ka próbuje podrywać. A on przede mną udaje niewiniątkl Posłuchaj. Dziś rano w szatni przebieraliśmy się przed wul fem. Wszyscy już wyszli, ale ja musiałam się jeszcze wróci bo zapomniałam wziąć sweter. Podchodzę do uchylonyJ drzwi i słyszę głos Waldka. Coś kończył mówić, a zarJ potem rozległ się śmiech Heli. Zatrzymałam się i choć z ? sady nie podsłuchuję pod drzwiami... Oto, co usłyszała* „Coś ty, Waldek! Masz chyba swoją dziewczynę, no niel „I tak, i nie — odpowiada ten łobuz. — Wiesz, Helu, jal jestem z tobą, jak patrzę na ciebie, to żadna inna mi się ni podoba". Tak mnie coś ścisnęło za gardło! Myślałam, że si głośno rozpłaczę. Ale by mieli frajdę! Uciekłam, jakby mni kto gonił. No pomyśl, Elka, żeby Waldek mógł coś takiej powiedzieć, i to nie dla żartów. Myślałam, że go dobni znam, przyjaźnimy się przecież od podstawówki. — Kasieńko, uspokój się. To wszystko wina Heli. Piekl na Helena! Ona po prostu nie może znieść, by jakikol wiek chłopak z jej otoczenia był wobec niej obojętny. — Przydałaby się tej Heli nauczka! — Kasia pociągnęt nosem. — Najgorsze, że uczciwie muszę przyznać: ona jes naprawdę najładniejszą dziewczyną, jaką znam. I każdej* potrafi omotać. Ale żeby Waldek dał się opętać tej czaroJ nicy! — Ty się o niego nie martw. Już on dobrze wie, ? takiego serdecznego i dobrego kompana jak ty w Heli nf znajdzie. Tylko nie pokazuj, że jesteś zazdrosna, i nie ról mu scen. Uszy do góry, Kaśka! ? ?? Kim był Ac stwo? Jak poti poeta wszystl pomnej „Iliad Otóż matką w głębinach na Tetyda nie byk władcę mórz Po wiedzieli oni jec Tetydy będzie poti władzy. Posłys ochotę do zalo nię morską za króla Tesalii Peleusa. obecnością bogov zen tam i. Wtedy gości jabłko dla Po roku w dziecko, któremu dzice bardzo koch skie nie układało i teiną boginię mor państewka. Każda matka by było zawsze zdr tym względem wyją dziejskie sztuki, stanowiła więc za cią, na którą, jako i skazany. Podobno dawała dziecko próbie c by Nić Ariadny ? 1 ii ? I ? ?15?i???51???I?1?i1??1??151?I?- Pięta Achillesa gtsiBMaisisisisiaiMiBisiBisiaaiBisl^ Kim był Achilles? Gdzie się urodził, jakie miał dziecinko? Jak potoczyło się życie bohatera, którego największy >eta wszystkich czasów, Homer, rozsławił w swej wieko->mnej „Iliadzie"? Otóż matką Achillesa była bogini Tetyda mieszkająca głębinach oceanu. Konkurentów do swej ręki miała pięk-i Tetyda nie byle jakich, bo aż dwóch bogów olimpijskich: ladcę mórz Posejdona i samego króla bogów Zeusa. Nie iedzieli oni jednak o przepowiedni, która głosiła, że syn etydy będzie potężniejszy od swego ojca i pozbawi go ładzy. Posłyszawszy to, obaj boscy bracia stracili wszelką ;hotę do zalotów i postanowili wydać niebezpieczną bogi-i? morską za zwykłego śmiertelnika. Wybór ich padł na rola Tesalii Peleusa. Wesele młodej pary uświetnili swą becnością bogowie, wszyscy obdarowali ich bogatymi premiami. Wtedy to — pamiętacie? — Eris rzuciła między ości jabłko dla „najpiękniejszej". Po roku w żyznej krainie tesalskiej przyszło na świat ziecko, któremu nadano imię Achilles. Mimo iż oboje ro-zice bardzo kochali swego jedynaka, ich pożycie małżeń-kie nie układało się szczęśliwie. Zbyt wiele dzieliło nieśmier-;lną boginię morską od ziemskiego władcy niewielkiego aństewka. Każda matka pragnie, by jej dziecko żyło jak najdłużej, ? było zawsze zdrowe i zadowolone. Tetyda nie była pod ym względem wyjątkiem. Jako bogini znała różne czaro-ziejskie sztuki, by uczynić człowieka nieśmiertelnym. Po-tanowiła więc za wszelką cenę ocalić Achillesa przed śmier-ią, na którą, jako syn zwykłego człowieka, był nieuchronnie kazany. Podobno nocami, w tajemnicy przed mężem, pod-lawała dziecko próbie ognia, przesuwając jego ciałko przez — Nić Ariadny 49 płomienie, aby uodpornić go na choroby i rany. Jeszca i liczne wyspy d bardziej znana jest opowieść, że udała się z Achillesem ra przepadł jak ka ręku do Podziemnego Królestwa i tam wykąpała go w fa- przybił do wyspy lach Styksu, którego wody chroniły przed śmiercią. Aby nit zostali gościnnie; upuścić syna podczas kąpieli, chwyciła go za nogę, gdyż ? ków. część ciała wydawała się jej najmniej narażona na ciosy. Wszystko wska. Mocno trzymając Achillesa za piętę, zanurzyła go w świc- na niczym. Odysi tym nurcie rzeki. darów, jakie na Mimo tych środków ostrożności, mimo iż chłopiec rósł się miecz, hełm i zdrowy i dorodny, Tetyda nie była szczęśliwa. Trapiła ]\ mierzły dziewcz przepowiednia, wobec której czuła się bezradna. Oto los rzucił się z zapale dawał Achillesowi możliwość wyboru: albo nie znany światu jest naprawdę dożyje sędziwych lat, albo umrze w kwiecie wieku, ale z -Achillesem na w blaskach takiej sławy, o jakiej nie śniło się nikomu z ów- W wojnie troją czesnych ludzi. „Będzie dzielniejszy od Aresa, boga wojny, mimo licznych szybszy od błyskawicy" — takie były słowa wyroczni. Stros- Achilles wiedział, kana matka dałaby wszystko, byleby jej syn wybrał ten ników do pałacu pierwszy tryb życia. Na razie jednak chłopiec o płomiennej Nie mylił się. czuprynie i niebieskich oczach przebywał pod opieką za- strzała, którą b cnego Chejrona, centaura, pół konia i pół człowieka. Chej- na królewicza ron uczył go wymowy, sztuki leczenia chorób, gry i śpiewu, nym słabym, bo odwagi i bezinteresowności. ła — w pięcie. „Może za łaską bogów uda się go wychować na dobrot- Gasnące oczy liwego księcia, którego długoletnie panowanie będą błogo- się w bezlitosne sławić poddani" — marzyła Tetyda. Ledwo jednak chłopiec kaprys kierują skończył dziesięć lat, inna wyrocznia pokrzyżowała plany życia, jego matki. „Tak / Szykowała się wówczas wojna między książętami greckimi która zau a Troją, znana nam już wojna trojańska. Jak przed każdą wyprawą, tak i teraz armia pod wodzą Agamemnona pragfl nęła poradzić się wyroczni i spytać o losy kampanii. „Zdo- — Moi będziecie Troję, ale tylko wówczas, gdy w wyprawie będzie ciecze uczestniczyć Achilles, syn Peleusa" — tak brzmiała odpo- miną Bum wiedź. — Zamii Wieść ta dotarła do cichego dworu w Tesalii i napełniła pani Na lękiem serce Tetydy. Ale energiczna królowa nie poddawała — ( się tak łatwo! Pod osłoną nocy wysłała Achillesa do władcy z fizyk wyspy Skyros. Tam, odzianego w dziewczęce suknie, przyje- ? ły go z otwartymi ramionami — jako przybraną śró<,«fsaty, — liczne córki królewskie. Wydawało się, że tym razajcJo; przezorna i pomysłowa Tetyda przechytrzy los, zwłaszcza i fizyki i władca Skyros przysiągł dochować tajemnicy. Na poszukiwanie Achillesa wyruszył król Itaki, Odyn: seusz, znany ze swej przebiegłości. Objechał całą Grecji w fc, 50 ;zne wyspy dokoła niej, ale wszystko na próżno: chłopiec epadł jak kamień w wodę. Wreszcie okręt Odyseusza ybił do wyspy Skyros, gdzie znany rycerz i jego załoga tali gościnnie przyjęci — tak każe odwieczne prawo Gre-v. Wszystko wskazywało na to, że i tu poszukiwania spełzną niczym. Odyseusz nie dawał jednak za wygraną. Wśród ów, jakie na odjezdnym wręczył córkom króla, znalazły miecz, hełm i tarcza. Achilles, któremu szczerze już ob- :rzły dziewczęce zajęcia przy kołowrotku i wrzecionie, cił się z zapałem na broń. W ten sposób wydało się, kim t naprawdę rzekoma córka władcy Skyros. Odyseusz Achillesem na pokładzie pożeglował pod Troję. W wojnie trojańskiej okrył się nieśmiertelną chwałą. Ale mo licznych zwycięstw nie było radości w jego sercu: hilles wiedział, że nie powróci na czele swych wojow- :ów do pałacu ojca Nie mylił się. Padł pod murami Troi, gdzie dosięgła go zała, którą bóg Apollo nieznacznie wetknął do kołcza-królewicza trojańskiego Parysa. Strzała utkwiła w jedyni słabym, bo nieodpornym na rany miejscu jego cia-— w pięcie. Gasnące oczy Achillesa z niemym wyrzutem wpatrywały w bezlitosne niebo, siedzibę bogów, których wola czy prys kierują biegiem wydarzeń na ziemi i koleją ludzkiego :ia. „Tak Zeusa dokonała się wola". Spełniła się wyrocznia, ??? zawisła nad Achillesem, synem Tetydy i Peleusa. — Moi drodzy, dobrze się złożyło, że dzieciaki na wy-iczce, a wy oboje jesteście w domu — rzekła z poważną ną Bunia, wprowadzając do swego pokoiku córkę i zięcia. — Zamieniamy się w słuch, Mamusiu — uśmiechnęła się ni Nałęczowa i usiadła koło matki. — Chodzi o Stefanka. Wydaje mi się, że ma trudności fizyką. Ostatnio do późnej nocy siedzi nad książką, zapije całe bruliony, drze kartki i wrzuca do kosza, złości się m na siebie i zadręcza. Kiedy go zapytałam, czy ma jakieś opoty, powiedział, że przerabiają teraz bardzo trudny dział :yki i po prostu wielu rzeczy nie rozumie. — Mama ma rację — odezwał się pan Nałęcz. — Trzeba u pomóc. Stefan jest pracowity i rzetelny w nauce, ale końcu każdy z nas miał w szkole swoją piętę Achil- 51 ?? lesa. Słaba strona Stefana to właśnie fizyka. Na doda! opuścił kilka dni w szkole z powodu grypy, więc teraz ] mu jeszcze trudniej. Anno — zwrócił się do żony — poj na uniwersytecie, czy ktoś mógłby mu udzielić kilku gol korepetycji. Myślę, że to wystarczy, aby nadrobił zaległo! — Jeśli pozwolicie, to ja już mam kogoś na oku — ? ciła Bunia. — Mama? — zdumieli się oboje. — A tak. Przecież Michał, syn Toniów, kończy w I roku fizykę. Jest wyjątkowo zdolnym studentem. Zadzwl łabym do jego matki z zapytaniem, czy można się z tymi niego zwrócić. — Świetna myśl! — przyklasnęła projektowi pani N| czowa. — Jestem przekonana, że Michał się zgodzi, przij wielu studentów w ten sposób zarabia. A m ? Ariadna, n Stefan bał be; mniej skrępowany tymi dodatkowymi lekcjami, bo przed n znają się dobrze z Michałem i bardzo lubią. Od •' Minotau kru ' konstruk wm swym dw niego / Aten dzn go potwora zap wi. i pok-pom niebc zwal Ded ??^§??^[????1^§^!?ii?]? i i i i i Nić Ariadny, czyli po nitce do kłębka Labirynt Ariadna, młodziutka córka króla Minosa, zakochała się :z pamięci w przybyszu z Aten, Tezeuszu, gdy ten zawitał i wyspę Kretę. Tezeusz nie przypłynął tam jednak po to, ' starać się o rękę dziewczyny. Cel jego wyprawy był okroć ważniejszy i — rzec można — natury państwowej, tóż w olbrzymim pałacu, zwanym labiryntem, czaił się raszny potwór o ludzkim tułowiu i głowie byka — [inotaur. Labirynt — budowlę pełną krętych korytarzy, ¦użganków, izb i izdebek, o rozmyślnie zawiłym planie instrukcji — zbudował Dedal, genialny wynalazca i budo-niczy, którego, jak już wiemy, Minos trzymał w niewoli na vym dworze. Minotaur, ukryty w głębi labiryntu, żywił się lko mięsem ludzkim, dlatego co trzy lata sprowadzano dla ego z Aten na pożarcie siedmiu młodzieńców i siedem ziewcząt. Zrozpaczeni Ateńczycy uprosili Tezeusza, znane-? z odwagi i bohaterskich czynów, by uwolnił ich od otwora i zabił Minotaura w jego siedzibie. Ale ten, kto ipuścił się w głąb labiryntu, nie mógł już znaleźć wyjścia! Na szczęście bogini miłości Afrodyta sprzyjała Tezeuszo-i. Ona to właśnie sprawiła, że jedna z córek królewskich okochała ateńskiego bohatera. Ariadna obiecała mu swą omoc w wytropieniu i zgładzeniu Minotaura. Ale jak wątła dziewczyna mogła wesprzeć Tezeusza w tak iebezpiecznej przygodzie? Otóż właśnie oną jedna była i stanie to uczynić! -Kiedyś bowiem Dedal, twórca labiryn-?, ofiarował Ariadnie magiczny kłębek nici, który otwierał rogę w głąb niedostępnego pałacu i — co ważniejsze — powalał się zeń z powrotem wydostać. Pamiętamy, że Dedal ©chodził z Aten, nienawidził więc Minotaura, który pożerał ?? ziomków. Wręczając po kryjomu kłębek nici królewnie, )edal pouczył ją, jak się z nim obchodzić: KWl&JbJMPJKJMsJ 53 — Należy mocno przywiązać jeden koniec nitki do nad-proza u wrót labiryntu. Kłębek będzie się sam odwijał przeol wchodzącym i prowadził krętymi drogami do samego serca pałacu. Po nitce iść trzeba do kłębka. Drogę powrotna wskaże ta sama nić, która się snuła od wrót budowli. Ariadna obiecała dać Tezeuszowi czarodziejski kłębek nica pod warunkiem, że się z nią ożeni i zawiezie ją do swego] rodzinnego miasta. Młodzieniec skwapliwie zgodził się na wszystko. Tezeusz zabił potwora i wydostał się z groźnych czeluścij labiryntu dzięki czarodziejskiej nitce. Przed świtem wsiadł na okręt wraz z córką królewską, zabrał też młodych Ateńl czyków uratowanych od śmierci. Niestety, nie było sądzona Ariadnie dopłynąć do Aten. W czasie krótkiego postoju nfl bezludnej wyspie, gdy dziewczyna znużona długą droga usnęła na brzegu morskim, Tezeusz odpłynął cichaczem, pol zostawiając ją samą na pastwę losu. Mit nie tłumaczy, dlaczego zdradził ufającą mu narzeczo-l ną. Może postąpił tak z rozkazu bogów,- którzy mieli wobec] niego inne plany? Tego się już nigdy nie dowiemy. Ale] możemy sobie wyobrazić rozpacz i gorzkie łzy Ariadny, gdy przebudziwszy się ujrzała majaczący na horyzoncie żagiel okrętu ukochanego. Na szczęście, żałość jej nie trwała długo. Wnet na wyspie zjawił się na wozie zaprzężonym w pantery bóg wind Dionizos ze swą świtą. Oczarowany pięknością dziewczyny,] ofiarował jej szczerozłoty diadem, poślubił ją i wprowadza na Olimp. Dziś pamiętamy o pięknej córce króla Krety dzięki powie-j dzeniu „nić Ariadny", z którego w polskiej tradycji ukuło! się porzekadło „dojść po nitce do kłębka". Oznacza ono, że można rozwiązać najbardziej nawet skomplikowaną zagadJ kę, odkryć prawdę, jeśli krok za krokiem pozna się szczegół ły sprawy i wyjaśni, co je ze sobą wiąże. Pani Nałęczowa wsunęła głowę do pokoju chłopców! — Krzysiu, za pół godziny masz trening — przypomniał ła. — Weź czysty dres z komody. Ja wychodzę i wrócę dzii późno. Przypilnuj, by Elka odrobiła lekcje. Krzysztof, pogrążony w lekturze powieści kryminalnej! spojrzał na matkę nieprzytomnym wzrokiem. Pożyczył książi kę od Filipa i musi mu ją oddać dziś wieczorem, a tu; zostało dobre parę stron. ¦ Rzucił okiem na zegarek. JeszczJ z piętnaście minut po prawił się w fotelu i ; «W willi „AJessandr od rana panował nie chło w chwili, gdy wichrzonym włosem — Papo! Ktoś uk Nie minęło połud i detektywów. Ws się po pokojach p~ Z zebranych prz Sandra ostatni raz balu. Po balu mar! do ściennego schow w jej, sypiakd. BtA stępnego dnia. Ot\cetoNN\e śledcza osobarcd ctoecnyttft dłości w okresie krewnych, interes markiza. Policja na stkich jubilerów w opis klejnotu. Nie ników wszystkich cjach kolejowych Minęły dwa mi , ła setki podi a detektywi hoj" gończe, sprawa wy naszyjnik ro Z przygodnych terenie posiadł przyniósł kos/. U kamerdyner u bne uszko, dry; nie wcho Jak zwykle w godna zaufani Sandrę; p Gdy wszy| kiedy ko lv willi „Ali berto, kip 54 ńętnaście minut poczyta, potem biegiem na boisko. Po-iwił się w fotelu i znowu zatopił w pasjonującej historii. is klejnotu. Nie zapomniano też ostrzec niezwłocznie cel-ków wszystkich przejść granicznych: na lotniskach, sta-ich kolejowych i portach. Minęły dwa miesiące. Niestety, mimo iż policja przeszuka-setki podejrzanych lokali i przesłuchała dziesiątki osób, detektywi hojnie opłacani przez markiza węszyli jak psy »ńcze, sprawa wciąż tkwiła w martwym punkcie. Brylanto-y naszyjnik rozpłynął się w powietrzu. Z przygodnych osób, które w owym czasie zjawiły się na renie posiadłości, wynotowano trzy. Goniec z kwiaciarni •zyniósł kosz kwiatów dla markizy Sandry; kwiaty odebrał tmerdyner w holu willi. Mechanik z Como naprawiał dro-i? uszkodzenie w sportowym samochodzie markizy San-y; nie wchodził do domu, pracował 45 minut w garażu, ik zwykle w każdy wtorek, zjawiła się osoba całkowicie )dna zaufania Tina, fryzjerka z Como, by uczesać markizę mdrę; przebywała w sypialni i łazience markizy. Gdy wszyscy zaczęli już wątpić, że naszyjnik zostanie edykolwiek odnaleziony, a sprawca kradzieży wykryty, do I? „Alessandra" przyjechał na wakacje kuzyn Sandry Ro-:rto, który studiował prawo. Przyszły prawnik wziął sobie 55 ia, jak jechał w jakw I to nie sam, ale z Tina zaczęła głośni chłopak znalazł sobi< ła o nim myśleć? Ti Jednocześnie zaczęły się lęp za punkt honoru odnieść sukces tam, gdzie zawiedli ekspfl ci. Po wielogodzinnych rozmowach z Sandrą Roberto ? nie pokazał si tworzył niemal godzina po godzinie jej czynności w okres zadzwonił. Nit między 23 a 24 lipca. Czuł, że klucza do rozwiązania zagfl ki należy szukać nie na zewnątrz willi, ale wokół osób kuzynki. Postanowił zacząć od Tiny, fryzjerki, która często, bo| wtorek, bywała w willi. Pamiętał ją z dawnych lat, gdy ji dzieci wspólnie bawili się w parku nad stawem. Wiedział, przepytywano ją wiele razy w związku z kradzieżą i aj zeznania nie wniosły nic do śledztwa. Roberto wybrał się więc do fryzjerki. Jakież było jej Skąd ma samochód zdziwienie, gdy drzwi otworzyła mu Tina z oczami napud z którą widział-niętymi od płaczu, z czerwonym nosem i pochlipująca. Zj wie, ale wciąż miał r ją jako dziewczynę miłą i zwykle wesołą. — Tina, co się stało? Masz jakieś kłopoty? Mów śmiał mimochodem lina może będę mógł ci pomóc. — Nikt mi' me może pomóc, Roberto. — Wiesz, jak jestem ci życzliwy. Nie ma sytuacji ¦ wyjścia. . jego życzeń i — Ale nie przyszedłeś słuchać mych sercowych zwiene — To prawda, ale na razie powiedz mi, co cię trapi, go zdumiona. -Po wielu westchnieniach i ukradkiem ocieranych łzacf smutną spraw Tina opowiedziała swą historię, zresztą starą jak świi mną szc Chłopak z sąsiedniej ulicy zapewniał, że ją kocha, ona pofl chała go równie gorąco. Widywali się co wieczór, sn plany na przyszłość. Ugo pracował jako pomocnik w mz tacie samochodowym, zarabiał niedużo, był sierotą, a dals rodzina nie interesowała się nim. — Pracował rzetelnie, to prawda — mówiła Tina — ¦ H«, te%o v\vv wciąż narzekał, że się w tym zawodzie nie wybije. Ostatni nom. Me to napuvj<^ pokumai się z jakimś starszym mężczyzną, który zawróci ??? moja. Tyle że, prz mu w głowie. O czym mówili — nie wiem, ale Ugo bar Skinęła głów — Wspomni dą jego prośbę, n zgodzić. — Pozwół, Tino, że Niekiedy nic nie znać, przestępstwa lub zdrad sprawie słowo honoru i - Ależ przysięgam^^M 56 — Teraz? Nie wiem, po prostu nie wiem. Od pięciu dni : pokazał się ani u fryzjera, ani u mnie w domu. Nie izwonił. Nic. Co dziwniejsze, z dnia na dzień rzucił pracę, wczoraj — spuściła oczy — moja koleżanka Paola widzia-jak jechał w jakimś amerykańskim, drogim samochodzie, o nie sam, ale z dziewczyną. ?i?? zaczęła głośno szlochać. Cóż miał jej powiedzieć? Że topak znalazł sobie inną, że nie jest jej wart, żeby przesta-o nim myśleć? To nie pocieszy biedaczki. • Jednocześnie gdzieś tam, w zakamarkach mózgu Roberta ;zęły się lęgnąć podejrzenia. Dlaczego Ugo rzucił pracę? ąd ma samochód? A może to samochód tej dziewczyny, ctórą widziała go Paola? Tyle pytań kłębiło mu się w gło-?, ale wciąż miał niejasne uczucie, że jest jeszcze coś, dużo iżniejszego, co umyka jego uwagi, a o czym wspomniała mochodem Tina. Co to było? Roberto wpatrywał się w Tinę, słuchając piąte przez dzie-te jej dalszych zwierzeń. — A ja tak go kochałam! Starałam się odgadywać każde ;o życzenie... — Jest! Mam! — krzyknął głośno. Tina spojrzała na nie-zdumiona. — Przepraszam cię, zamyśliłem się nad tą lutną sprawą. Posłuchaj, chcę ci pomóc, ale musisz być ze i? szczera. Trzeba, żebyś sobie zdała sprawę z tego, co to człowiek ten twój Ugo. Zgadzasz się? Skinęła głową w milczeniu. — Wspomniałaś na początku, że starałaś się spełniać każ-jego prośbę, nawet taką, która była na granicy tego, co izwolone. Co to było takiego? — Nie, tego nie mogę powiedzieć. Dałam mu słowo ho-iru. Ale to naprawdę był drobiazg, żadna zbrodnia, jego ? moja. Tyle że, przyznaję, nie powinnam się była na to odzić. — Pozwól, Tino, że ja osądzę, co jest ważne, a co nie. iekiedy nic nie znaczące wydarzenie może prowadzić do zestępstwa lub zdrady. A wiedz o tym, że w nieuczciwej rawie słowo honoru nie obowiązuje. — Ależ przysięgam, że nie było to nic nieuczciwego! Tyl-» markiza Sandra stanowczo zabroniła... — Urwała i za-miła sobie ręką usta. Roberto nie potrzebował już żadnych wyjaśnień. Po tce do kłębka dotarł do tajemnicy zniknięcia bry- itowego naszyjnika. A więc przeczucie go nie myliło. Dro- wiodła przez Bogu ducha winną Tinę do jej chłopca, 57 który — namówiony zapewne przez owego starszego człol wieka — wykorzystał przyjaźń z fryzjerką Sandry, by wśM zgnąć się do sypialni markizy i wykraść cenny klejnot. Pol dzielił się z Tiną swymi podejrzeniami. — Ugo był strasznie ciekaw, jak wyglądają pokoje prawdziwej arystokratki. Nie mogłam mu odmówić, i tylko ??? na chwilkę, wpuściłam go do pokoju. Ja przez ten czfl przygotowywałam wszystko do mycia włosów w łazience Boże, gdyby mi przyszło na myśl, że chce ograbić ????i? Sandrę! Oczy bym mu teraz wydrapała! Tak podle wykorzjB stać moją ufność! — wołała Tina, załamując ręce. Dalej sprawa potoczyła . się błyskawicznie: przeszukam mieszkanie Ugo i znaleziono w materacu naszyjnik, w ktfl rym brak było jednego brylantu. Właśnie po sprzedanB tego brylantu mógł Ugo kupić drogi samochód, który wi działa Paola. Tak oto nikomu nie znany student prawa za jednyn zamachem uleczył z nieszczęśliwej miłości dziewczynę i dt. konał misternego dzieła: snując nić Ariadny rozwikj sprawę ukradzionego naszyjnika. Rozwiązał więc zagadki nad którą biedziły się najtęższe mózgi włoskiej policji ????? nalnej!» W domu Nałęczów wielkie podniecenie. Oto Krzysztof ? doskonałe świadectwo na końcu roku (celujący z łacinyf dostał od rodziców wspaniały prezent: dwutygodniową wjf cieczkę do Rzymu, organizowaną przez Polskie Towarzysl wo Filologiczne dla studentów filologii klasycznej Uniwersjt tetu Warszawskiego oraz dla młodzieży interesującej się kul turą starożytną. Były jeszcze wolne miejsca i pani Nałęczo wa zgłosiła tam swego syna. Ten, uniesiony honorem I wiadomo, jak drogie są wycieczki zagraniczne — wręcz) rodzicom swoje oszczędności uskładane z dwóch ostatnM ciężko przepracowanych wakacji. Teraz nie zajmował i niczym, tylko czytał historię Rzymu, przeglądał przewód niki, wyszukiwał kartki, które dostawał od krewnych podr żujących po Włoszech. Wieczorem w przeddzień wielkiej wyprawy pani Nałęcz I wa otworzyła szufladę, w której mieszczą się różne pamiąt i dokumenty ocalałe z wojny, wydobyła z niej teczkę z ???i sem „Archiwum rodzinne". Wyjęła odręczny list swoje pradziadka Maurycego Dzieduszyckiego, historyka, pisafl i swego czasu kuratora Ossolineum we Lwowie. Podała ¦ Krzysiowi. Ten s da i zaczął ^B 58 rzysiowi. Ten spojrzał z nabożeństwem na pismo pradzia-i i zaczął czytać półgłosem: „Roma, 25 października 1875 ochana Anetko! Stosownie do obietnicy wysyłam już trzeci obszerny list mej podróży do Rzymu. Ufam, żeś otrzymała oba po- zednie, gdzie opisywałem starożytne budowle i ruiny, pla-: i cyrki — pomniki świetności Republiki, a później Cesar-wa Rzymskiego. Mam nadzieję, moja córko najmilsza, że listy choć trochę cię rozerwą i pozwolą zapomnieć o cho-»bie i dolegliwościach. Teraz kolej' na okres chrześcijaństwa w mieście, które jest »wnież i Stolicą Piotrowa. Otóż wczoraj niemal cały dzień >fdziłem zwiedzając słynne katakumby: podziemne cmenta-:e, które ciągną się pod olbrzymią powierzchnią Wiecznego [iasta. Jak nam przewodnik mówił, jest aż 36 wielkich ampleksów, nazwanych od imion świętych i męczenników, :órych kości tam złożono. Kalikst, Agnieszka, Priscilla, larcellinus, Aleksander... innych już nie pańiiętam. Niespodzianką było dla mnie (widzisz, nawet ja, stary, iwsze się jeszcze czegoś uczę!) pochodzenie samej nazwy katakumby". Wyobraź sobie, że wywodzi się ona z dwóch •eckich słów: „kata kumbas", co znaczy „przy dziurze", kąd się to wzięło? — spytasz. Oto idąc wzdłuż słynnej Via ppia — o której ci już pisałem — mija się głęboki dół, tuż rzy Cyrku Maksencjusza. Tę okolicę nazywano w starożyt-ości „katakumbas" właśnie od owego otworu w ziemi. Jest ti do dziś widoczny, choć poziom drogi znacznie się pod-yższył. Tu ciągnęły się pod ziemią cmentarzyska świętego ;bastiana, jedyne znane w średniowieczu katakumby. Początkowo i chrześcijan, i pogan chowano na zwykłych nentarzach. Na przykład tak był pochowany Piotr Apostoł a wzgórzu watykańskim, a Paweł przy Via Ostiense, na wym brzegu Tybru. Z czasem wyznawcy Chrystusa, którzy ierzyli w życie wieczne i w zmartwychwstanie ciał po są-zie ostatecznym, zapragnęli odosobnienia i ciszy dla vych zmarłych oraz ustronnego miejsca, gdzie sami mogli-y odprawiać nabożeństwa i modlić się za tych, którzy deszli, nie narażając się na wścibską ciekawość czy drwiny ; strony pogan. Nie zapominajmy również o okresach prze-adowań, tortur i wyroków śmierci na ludziach odmawiają-^ch składania najwyższej czci bóstwom rzymskim i impera->rowi. Wówczas to młody kościół chrześcijański zszedł do 59 m podziemi. Zaczęły się rozbudowywać owe miejsca kul» zmarłych: tworzono szeroką sieć galerii, krużganków, kor* tarzy, cel, krypt i kaplic ukrytych głęboko pod ziemią. I Katakumby miały zawsze swego męczennika lub męczeni niczkę, którzy patronowali danemu kompleksowi cmentaJ nemu. Powiększano je i rozbudowywano stosownie do po trzeb, dbano też — wedle możliwości — o ich wygląd! Oczywiście, nie ma tu mowy o przepychu dekoracji, rzeŹM czy malowideł nagrobnych pomników, które podziwiamy rł terenie miasta. Ale w niektórych kaplicach podziemnye widnieją do dziś freski ze scen życia i śmierci świętyclf takich jak Feliksa, Stefana, Pawła w katakumbacf Komodilli lub obrazki z życia świętej Tekli czy męczeństuł świętego Achilleusa. W najokazalszych katakumbach widzufc łem sklepienie z freskiem ze Starego Testamentu: Daniel ^re; z jaskini lwów, gdzie indziej oglądaliśmy sceny z Nowegn ł Testamentu: Dobry Samarytanin, cudowne rozmnożeni chleba i ryb, siedmiu uczniów na Jeziorze Galilejski» Przeważnie ozdoby i napisy są arcyskromne, proste i nawet wykonane niezdarnie, ale tym bardziej wymowne. Nąjczcf ciej spotyka się przedmioty alegoryczne, na przykład zna| krzyża (symbol wiary), kotwica (symbol nadziei), płomief lub lampka z płomykiem (symbol miłości). Widziałem te wykute — raczej, powiedziałbym, wyskrobane — rysunl przedstawiające rybę, kosz z chlebem, winne grona, gołębic stanj}c w czy gałązkę oliwną. . heroldem bo; Gdy schodziliśmy w dół po schodkach — było nas dwa ?2?? dzieścia osób — przewodnik surowo przestrzegał, by nikt ? zyciem /uchwale nie zatrzymywał, nie odłączał i nie zbaczał z drogi. I miał ? stokroć rację. To istny labirynt krętych dróżek, słał» oświetlonych przejść krzyżujących się ze sobą. Przyznam sK Anetko, że czułem się nieswojo w tych czeluściach ziem pracownik Jestem przekonany, że nie wtajemniczony nie mógłby jł Stentor o który tak W tekstach sti odnaleźć drogi powrotnej na światło dnia. tym samyi Żegnaj, Anetko kochana, następny list będzie weselszy, ? o fontannach rzymskich. Uważaj na siebie, byś prędko pi wróciła do sił. Twój stary ojciec ?????? przy każdym f świecą fragmenti stremowaną al pracownikami do stolicy, pi ? ? I i Stentorowy głos <1?????i??i?i???i?i??i?i?i?i?i?? Powiedzenie to wywodzi się od greckiego rycerza z armii reków oblegających Troję. Zresztą, Homer tylko jeden raz nim wspomina w „Iliadzie", opiewającej dziesięcioletnie lagania greckich i trojańskich rycerzy: Stentor o głosie spiżowym, ów mąż wielkoduszny, który tak gromko potrafił zawołać, jak pół setki innych. W tekstach starożytnych znajdujemy jednak bliższą o nim miiankę. Pewna legenda opowiada, że Stentor odważył się anąć w zawody — kto kogo przekrzyczy — z samym :roldem bogów, Hermesem. Ale gdzież śmiertelnikom mie-yć się z niebianami! Pokonany rycerz musiał przypłacić ciem zuchwałe wyzwanie boga. W teatrze miasta S. — wielkie podniecenie. Długoletni acownik teatru, ojciec garderobianej Zuzi, wyjechał na rok ) brata bliźniaka do Australii. Od końca wojny tkwił na m samym stanowisku, niezastąpiony w swym zawodzie, iteż dyrekcja znalazła się w niemałym kłopocie, kogo zna-źć na jego miejsce. Aktora może czasami zastąpić kolega, w ostateczności ożna jedną sztukę zastąpić inną, ale sufler jest nieodzowny ¦zy każdym przedstawieniu. Takiego jak ojciec Zuzi — ze viecą szukać! Miał wyborną pamięć i wyczucie trudnych agmentow ról, był niezawodny, zawsze umiał poratować remowaną aktorkę czy roztargnionego aktora. Z innymi racownikami teatru różnie bywało przez te lata: wyjeżdżali ? stolicy, przenosili się do innego zespołu, ale on siedział 61 zawsze w swej budce pod podłogą sceny i nikt nie wyoblj żał sobie, że może go kiedyś zabraknąć. Gorączkowe poszukiwania trwały parę dni, wciąż beze zultatu. Nareszcie ktoś zaproponował byłego księgowe! banku, pana Wilczyńskiego, który poszedł na wcześniej» emeryturę. Cały zespół teatru odetchnął z ulgą. Oczywiści trochę to potrwa, zanim nowy sufler wdroży się do smj pracy i zaznajomi z tekstami ról bieżących przedstawię! Pan Wilczyński, od lat gorliwy zwolennik wszelkich impul artystycznych, pełen był zapału do nowego zajęcia. Ciesf się, że przyjrzy się spektaklom od podszewki, już nie jal widz, ale czynny uczestnik. Wydawało się, że wszystko pójdzie gładko: nowy sufl nie szczędził czasu ani trudu, by szybko wejść w swe obi wiązki, a że był człowiekiem towarzyskim i łatwym w pożl ciu, jego stosunki z całą bracią teatralną ułożyły się J pierwszego dnia znakomicie. Ale nie ma róży bez kolców. Przy wszystkich swych zala tach pan Wilczyński miał jedną wadę — nie potrafił mówią szeptem! W pracy księgowego fakt ten był nieistotny, alt w zawodzie suflera, który powinien bezszmerowo podpowiJ dać aktorowi słowo czy całe zdanie, ta jego cecha okazał się katastrofą. Biedak próbował wszystkich sposobów: zasiJ niał sobie dół twarzy ręką, ćwiczył się w bezdźwięczny! mówieniu, odwracał głowę w tył, ale wszystko na ni* W chwili, gdy któryś z aktorów zaciął się czy zapomni» dalszego ciągu tekstu lub nawet umyślnie zrobił przerf widzowie aż do ostatniego rzędu słyszeli donośny głos sufl ra wydobywający się gdzieś spod sceny. Za czasów ojca Zfl aktorzy^ mieli pewność, że we właściwej chwili cichutefl szept z budki suflera naprowadzi ich na właściwą drafl Teraz ogarniał ich paniczny strach, że zanim — po ???? przerwie — otworzą usta, już zagrzmi stentorfl głos pana Wilczyńskiego. Grecka epopeja, cioletnim oblegan poeta Wergiliusz opiewał dalsze po zniszczeniu już ziemi miasti byciu Troi i o Jak do tego dynków, bitew i tatu. Osaczony szturmy i wydaw ludzie zaczynali s. wszelką cenę W nam toczy się tajna, ly król Itaki Twierdzi on zbudować w i dwunastu ryo do środka. ^«sletnim obleganiu Ilionu, czyli Troi. Po wiekach rzymski eta Wergiliusz rozwinął Homerowy wątek w „Eneidzie"; iewał dalsze dzieje sławnego Trojańczyka Eneasza, który zniszczeniu miasta i wielu wędrówkach założył na innej i ziemi miasto Rzym. Z „Eneidy" dowiadujemy się o zdo-ciu Troi i o ostatecznym zrównaniu jej z ziemią. Jak do tego doszło? Dziesięć lat wojny, wypadów, poje-nków, bitew na otwartym polu i zasadzek nie dało rezul-:u. Osaczony wojskami greckimi gród odpierał wszystkie urmy i wydawał się nie do zdobycia. W obozie greckim izie zaczynali szemrać i buntować się. Trzeba było za zelką cenę wedrzeć się w obręb murów obronnych miasta. W namiocie naczelnego wodza Greków, Agamemnona, :zy się tajna, nocna narada wszystkich wodzów. Przebieg- król Itaki Odyseusz przedstawia swój plan działania, sierdzi, że podsunęła mu go sama bogini Atena. Oto kazał zbudować w swoim namiocie ogromną drewnianą machi- w kształcie konia, w którego wnętrzu może się pomieścić /unastu rycerzy w pełnej zbroi. Koń ten musi dostać się środka grodu. Ale kto tego dokona i w jaki sposób? ¦ecy udadzą, że odstępują ostatecznie od oblężenia. Na elkiej równinie, gdzie obozowali, pozostanie tylko wielga-ny drewniany potwór. Pozostanie również, ukryty w sito-u, rzekomy uciekinier, szpieg Sinon. Od jego przebiegłości yymowy będzie zależało, czy przekona króla Troi Priama, sami Trojanie wprowadzili konia w obręb miasta, na ;zyt wzgórza. Sinon został szczegółowo pouczony przez łyseusza, co ma mówić i jak się zachowywać. Obiecano j królewską nagrodę. 63 Po długich, burzliwych obradach wszyscy przyjęli ?i? Odyseusza. Rozkaz Agamemnona brzmiał: — Wygasić natychmiast ogniska. Wojsko w zupełnej ? szy niech bieży nad brzeg morza i wsiada z całym dobył zaPa kiem na okręty. Odpłyną ze mną na najbliższą wyspę. Tal ukryjemy się w zatoce, osłonięci od Troi wysokimi skała» Następnej nocy podpłyniemy tu z powrotem i w odległoB trzech strzałów z łuku czekamy na dany znak. Będzie nfl ogień wzniecony przez Sinona na grobie Achillesa. Mfl dalej, królu Itaki, który będziesz już wówczas — oby bogt Pn wie nam sprzyjali! — w Troi. — Gdy będziecie gotowi, dajcie nam znać przez zapalai s żagwi na rufie królewskiego okrętu. I trzykrotnie nią potrł króla haki w ręce Trojan i ów drewniany C^ śnijcie. Natychmiast potem dobijecie całą flotą do brzegi Wojsko w pełnym rynsztunku niech wbiegnie na ląd i ? do murów. My otworzymy wam wschodnią bramę. — Ale powiedz, Odyseuszu, kto was tam na ?/i?i puści z czeluści konia? — spytał naczelny wódz. — I to przewidziałem, królu — uśmiechnął się Odjp usz. — Mamy w grodzie człowieka, który zakradnie si{P nas nocą, da nam hasło i znak, że droga wolna i że maP zapalić ogień na grobie Achillesa. Ma on moje rycei^P słowo, że po zdobyciu miasta jego dom będzie oszczędap Zapowiedz, proszę, wojsku, aby nie ważyli się tknąć palt" z którego bramy zwisa skóra płowego lamparta. Przenieśmy się teraz do obleganego grodu. Z brzasfl jutrzenki, przy zmianie nocnych straży, oniemiali ze zdm •* nia Trojanie wpatrywali się w opustoszałą i cichą rfrrt Jak okiem sięgnąć, nigdzie ani żywej duszy. A iaąP szklącej się w pierwszych promieniach słońca tafli ani jednego okrętu! Lecz cóż oznacza ten drewniany potężny kolos, ¦ sterczy w samym środku obozowiska? Koń to czyi zamorskie straszydło? — Rozstąpić się! Król idzie! Miejsce dla króla Pfl Wysoki, lekko pochylony starzec o śnieżnobiałej brfl odziany w długą szatę zbliżał się do dziwnej maci" — Więc to jest ów drewniany koń, o którym mówfl miasto! A cóż to za napis wyryty na boku tego kol/01 „Grecy składają tę ofiarę boskiej Atenie, prosząc ją o ą|M śliwy powrót do ojczyzny". Wszyscy w milczeniu patrzyli to na swego władcc,B drewnianego potwora. Jedno było pewne: Grecy zrefl wali z wojny i odpłynęli. Cóż jednak począć z tą masfl 64 'riam postanowił zasięgnąć rady swoich poddanych. Zda-były podzielone: jedni uważali, że należy dar dla Ateny rieźć do grodu, przed świątynię, inni, młodsi i bardziej •alczywi, radzili pozbyć się go i porąbać na kawałki tu, miejscu. 4agle rozległy się krzyki. Ukazało się kilku chłopców, rzy wlekli jakiegoś oberwańca, przemoczonego i dygoczą-o z zimna i ze strachu. Po wielu pytaniach król zdotal się niego dowiedzieć, że jest Grekiem i że Odyseusz za jakieś ewinienie trzymał go w zamknięciu, postanowiwszy zgła-ć przy pierwszej sposobności. Sinon, korzystając z zamienia w obozie tej nocy, gdy padł rozkaz odwrotu, zmylił jność strażnika, zbiegł i zaszył się w sitowiu. Nienawidzi •la Itaki i wszystkich Greków. Oddaje się bezbronny ęce Trojan i błaga króla o litość. Na pytanie, co oznacza drewniany koń pozostawiony w obozowisku, Sinon jowiedział: — Jest to ofiara przebłagalna, której zażądała Pallas :na. Wyrocznia orzekła, że bogini zaprzysięgła zgubę na-mu wojsku, dlatego zbudowali tego konia i postawili tu jej cześć. To własność bogini Ateny, równie święta jak jej iągi czy ołtarze. Kto go zniszczy lub choćby uszkodzi, nie niechybnie. Chytry Odyseusz spodziewa się, że rozwa-e tego potwora tu na brzegu i w ten sposób przypieczętu-e swoją zgubę. Dobrze obliczył, że przez żadną z wach bram nie przeciśnie się ten kolos. No, a murów nie Iziecie przecież rozwalać! ??, co mówił Sinon, wyglądało na prawdę. Młodzi z za-em przystąpili do rozbierania murów i burzenia bram, i wprowadzić rumaka Ateny do grodu. Poszły w ruch ;vrozy, belki, dźwigi, podsunięto kółka pod podstawę ko-a. Wreszcie koń dobrnął do bramy. Szał radości ogarnął my, burzono mury z obu stron. Wali się symbol ob-??i?, bolesna pamiątka wojny. Gdy koń stanął na górze ed świątynią, zsunięto zeń liny i belki, a całą ziemię kół zasłano zielenią i kwieciem. Bogini nie będzie się irżyć na swój lud. Jlitowano się też nad bezdomnym Sinonem i pozwolono nocować w przedsionku świątyni. Miął całą noc błagać ginie o szczęście dla grodu, którego mieszkańcy ocalili go okrutnej śmierci. 4ad miastem zapadła noc. Zakochane pary chodzą uliczni, kobiety szykują wieczerzę, rycerze wieszają hełmy i ta-e wysoko nad paleniskiem. Nie będą już im potrzeb- Nić Ariadny 65 ne! Nigdy noc nie była słodsza, sny bardziej radosne, serca ludzkie szczęśliwsze. Gasną oliwne kaganki, ulice pustoszeją, nie słychać już miarowego kroku straży. Przed świątynią majaczy olbrzymi czarny kształt. Pfl chwili niewyraźny cień zbliża się do kolosa i uderza trzy krotnie w jego bok. „Bogini przyjęła dar Greków" — brzmi, hasło zdrajcy Antenora. Drzwiczki ukryte w brzuchu potwoi ra otwierają się, Antenor chwyta podaną mu drabink* i ustawia na ziemi. Schodzą po kolei greccy wojownicł z Odyseuszem na czele. Czekają w milczeniu. Nagle szeptl — Na grobie Achillesa buchnął płomień. A na okręcie] króla Agamemnona po trzykroć trysnął ogień. Rycerze pod wodzą Odyseusza przemykają bezszelestnie! ku wschodniej bramie. A tam od wybrzeża biegną ku mia stu w zwartym szeregu oddziały Greków uzbrojone poj zęby... W mieście przebudzenie było straszliwe. Legł cały kwiall trojańskiego rycerstwa, bogate skarby świątyń i pałaców padły łupem zwycięzców. Sędziwy król Priam padł pod ?i? sami przy ołtarzu swych przodków. Niezwyciężona dotąl Troja stała w łunie pożarów i z wolna waliła się w gruzyl Nie pozostał z niej kamień na kamieniu. Koń trojański spełnił s.woje zadanie. — Szef zwołuje naradę, jutro u niego w gabinecie punki ósma wszyscy z Brygady Specjalnej mają być w komplel cie. — Najmłodszy rangą policjant obchodzi wszystkie pol koje posterunku na 57 Avenue, głównej ulicy Chicago. I Nazajutrz pięć minut przed oznaczoną porą w sekretariat cie komendanta posterunku — tłoczno i gwarno. Punktuai nie o ósmej otwierają się drzwi gabinetu. Policjanci wchodzi jeden po drugim w milczeniu. Wszyscy zasiadają na ciasnl ustawionych krzesłach tuż pod wielkim napisem: „Nie m rzeczy niemożliwych. Trudne — załatw dziś. NiemożC we — jutro!" Szef stoi przy biurku z rękami opartymi o j blat. — Poprosiłem tu wszystkich panów, ponieważ dziś mis'. my omówić i podjąć ostateczną decyzję co do planu działa»; nia w sprawie największej wagi. Wiemy dobrze, co jest plajj naszego miasta, ba, całego stanu: handel narkotykami. 1 zaraza szerzy się tak gwałtownie, że żadne dotychczas stos» wane środki już nie wystarczają. Musimy, powtarzam J musimy rozszyfrować i się tego zrobić, jeśli nie: pewno nie /esf aź (a.k vm C& %foĄ\. lestwem, Arabię więc przeznaczył pierwszemu, a Libię igiemu synowi. Niestety, gdy tylko ojciec zmarł, między ićmi doszło do gwałtownej kłótni o dziedzictwo. Ajgyp- , z natury zachłanny i podstępny, objął natychmiast posiadanie Arabię i nazwał ją od swego imienia Egiptem. s zamierzał wcale dzielić się z bratem ojcowizną. Udał, że lgnie pojednania z Danaosem, i zaproponował, by córki ita, Danaidy — a było ich pięćdziesiąt — poślubiły jego ćdziesięciu synów. Danaos, wietrząc jakiś podstęp, pora- ł się wyroczni, jak ma postąpić. Ta potwierdziła jego dejrzenia i wyjawiła mu, że Ajgyptos chce zdobyć dla ych synów wiano Danaid, a potem zamierza je zgładzić. Danaos kazał więc potajemnie zbudować wspaniały okręt /yruszył ze swymi córkami dokąd oczy poniosą, byle jak jdalej od zdradzieckiego brata. Dopłynęli szczęśliwie do łudniowej Grecji i wylądowali na półwyspie pelopones- n. Wówczas Danaos oznajmił uroczyście mieszkańcom bliskiego Argos, że bogini Atena poleciła mu objąć wła- c królewską w ich mieście. Mowa Danaosa, wygłoszona placu miejskim, zrobiła wielkie wrażenie na bogobojnych eszkańcach, ale zażądali oni czasu do namysłu. — Noc jest dobrym doradcą. Jutro o wschodzie słońca rzymasz odpowiedź, czcigodny Danaosie — odrzekli. Już z brzaskiem dnia wydarzyło się coś, co ostatecznie zechyliło szalę na korzyść przybysza z południa. Oto na zach wszystkich mieszkańców Argos z górskich ostępów iegł ogromny wilk, który zaatakował stada krów pasących 69 się na łąkach dokoła miasta. Wpił swe kły w mocarna dzianej za /i byka, przywódcę stada, i powalił go bez ducha na ziem jedmik od tej Po czym zniknął równie tajemniczo jak się pojawił. Przesądni mieszkańcy Argos uznali to wydarzenie za zu Po/ woli bogów, dopatrując się w wilku samego Danaosa. ? ludzi, dłuższego wahania obwołali go swym królem. Wydawało się, że tułaczka ojca i córek skończyła i kiedy jednak pomyślnie i że nic już im nie zagraża. Ale Ajgyptos nie mi się bani spokojnie myśleć o szczęściu znienawidzonego brata. Wysl czono ii więc synów do Argos i znowu zaproponował, by Danai dziewic oddał im swoje córki za żony. Zobowiązał przy tym synói a raczf by w czasie nocy poślubnej zgładzili swe żony. Gdyby sya siło -wie nie spełnili jego rozkazu, nie mogliby już powrocie ojcowski dwór. Danaos na wieść o zbliżaniu się groźnych bratanków ? pokaźnej świty zamknął bramy miasta. Synowie Ajgypto wiemy, skąc przystąpili do oblężenia Argos, by głodem zmusić mieszkt D a n a i d' ców do poddania się. Król, bezsilny wobec przewagi wroj „beczka b postanowił posłużyć się podstępem. Udał, że zgadza siefl prośbę bratanków i wpuścił ich do miasta. wprost o Wszyscy mieszkańcy szykują się do hucznych zaśluh A te Dar pięćdziesięciu par. Młodzieńcy ciągną losy z głębi przepal pny nego hełmu wojennego, wybierając imiona swych przyszły małżonek. Ale tym razem role się odwracają. Danaos, kto opoi ani przez chwilę nie ufał w szczerość zamiarów swoich b swoich i tanków, pod osłoną nocy zwołuje wszystkie córki na taj o tym i rozmowę. Wręcza im długie, ostre szpile i każe wetka w wysoko upięte włosy. dziei — Nie wierzcie ani jednemu słowu, ani jednemu ??? wątpi łunkowi waszych przyszłych mężów — przestrzega swe ? mogli ki. — Oni i ich ojciec dybią na wasze życie, musicie Ę? n/e uprzedzić ich zbrodnię i obronić się przed nimi. Przysę ? ?i?, że żaden z nich nie przeżyje tej nocy. Oto szpik, jak sztylety. Wbijcie je, każda z was, w samo serce sfl Ajgyptosa. — Przysięgamy — szepnęły dziewczyny. Czy wszystkie dotrzymały straszliwej przysięgi? H kie — prócz jednej. Najmłodsza córka Danaosa ?????? Rzei ra, oczarowana od pierwszego wejrzenia wybranym jej pfl los mężem, nie zdobyła się na zadanie podstępnego cia wiedział I I gdy w mrokach nocy ginęło czterdziestu dziewięciu ń tof giośm dzieńców, ona uratowała swego męża i ułatwiła mu uciefl z miasta. Nazajutrz czyn jej wyszedł na jaw i rodzony oji Elka. oskarżył ją przed sądem ludu, żądając kary śmierci prze 70 anej za złamanie przysięgi. Mieszkańcy Argos uwolnili ją nak od tej kary, a potem zezwolili na powrót męża do asta i do prawowitej małżonki. Pozostałe córki Danaosa wyszły z czasem za miejscowych Izi. Dzięki wstawiennictwu bogów — Ateny i Herme- — Danaidy zostały oczyszczone z winy mężobójstwa, :dy jednak zmarły, sędziowie Królestwa Umarłych okazali bardziej surowi dla okrutnych kobiet. Jakąż więc wyzna-mo im karę po śmierci? Oto całą wieczność czterdzieści iewięć Danaid czerpie wodę z rzeki i nosi ją w beczkach, raczej w stągwiach, których dno — podziurkowane jak o — natychmiast przepuszcza całą wodę. — Koniec! — Krzysztof zamknął książkę. — Już teraz emy, skąd wzięły się takie powiedzenia, jak „beczka a n a i d", „czerpać wodę sitem", „daremny trud Danaid", teczka bez dna" i tak dalej. — Powiedzcie sami, przecież to żadna kara! — Elka była jrost oburzona. — Tyle że głupie i bezsensowne zajęcie, te Danaidy zamordowały własnych mężów, i to w podstę-ry, okrutny sposób: w łóżku, szpilką do włosów. Brrr! — Pamiętaj, Elka, że zrobiły to w obronie własnej — za->onował siostrze Stefan. — Gdyby Danaidy nie zabiły /oich mężów, oni zgładziliby je tej samej nocy. A co ty tym myślisz, Krzysiek? — Pewnie, że zamiary Egipcjan wobec Danaid były zdra-:ieckie, że nosili się z myślą o ich zabiciu, ale rozumiem ątpliwosci Elki. W końcu i król Danaos, i jego poddani ogli chyba jakoś inaczej pozbyć się fatalnych kuzynów, nie w tak obrzydliwy sposób. I chyba istotnie przelewanie ody dziurawym dzbanem wydaje się śmiesznie łagodną irą, niewspółmierną do winy. Elka aż zaczerwieniła się z radości, że starszy brat, który Ą dla niej wyrocznią w każdej dziedzinie, zgadza się z jej laniem. — Może macie rację — przyznał niechętnie Stefan. — zeczywiście, praca Danaid nie jest taka znowu ciężka. — Pozwólcie, że się wmieszam do waszej rozmowy — po-iedział Dziadek, który wsunął się do pokoju, kiedy Krzysż->f głośno czytał, i usiadł w swym ulubionym fotelu. — Dziadziu, czy nie zgadzasz się z nami? — spytała lka. — Posłuchajcie, moi drodzy, tego, co wam opowiem, nie 71 z mitologii greckiej, ale z moich własnych przeżyć. Mysiej oczywiście, o moim pobycie w obozie koncentracyjnym. Zamilkł na chwilę i przymknął oczy. Dzieci wpatrywał] się w niego z napięciem. W przeciwieństwie do innych starszego pokolenia, którzy dość często wspominali o swoi cierpieniach w czasie wojny czy powstania warszawskiegi Dziadzio uporczywie odmawiał wszelkich zwierzeń na tei swego trzyletniego pobytu w obozie. A teraz — nie do ry — sam chce o tym mówić! — Był późny listopad, zimno, lodowaty, zacinający wiał Obudzono nas przed świtem i pognano, pięćdziesięcioi więźniów —•- niewyspanych, głodnych, kulących się z zi w drelichowych pasiakach — do całodziennej pracy poi obrębem obozu. Nasza milcząca gromada maszerowała z lol patami w ręku wśród wrzasku strażników i ujadania psóiJ Kto opóźniał marsz, dostawał batem po plecach. Tak uszli my ze dwa kilometry. Stanęliśmy. Duże pole, jakieś nieużyi ki, ziemia grząska po ostatnich deszczach. Każą nam rozstof wić się rzędem i odmierzyć wielki prostokąt. Mamy kop» długi rów szerokości czterech czy pięciu metrów. Trzebi dobrze naprężyć mięśnie, by zawartość' łopaty nie wpadł z powrotem do rowu. Tak pracowaliśmy do południa. ? był już bardzo głęboki. Jeden rząd ludzi drążył go stojąc m dnie. Po przeciwnej stronie urosła hałda ziemi. Mieliśnf najgorsze przeczucia. Co to ma być? Czy sami kopiemj sobie grób? A może jakieś ziemne fortyfikacje? W południ zarządzono przerwę. Ludzie siadali, a raczej padali na ń mię gdzie kto stał. Ci z głębi rowu wygramolili się z pomoc(. kolegów na powierzchnię. Po półgodzinie padł rozkaz: „TĄ sypać fosę!" Jeden patrzył na drugiego z niedowierzanie^ Czyżbyśmy się przesłyszeli? Takie marnotrawstwo ?? i energii ludzkiej! Nie leżało to w naturze hitlerowców. ? rozkaz — to rozkaz. I znowu cała gromada głodomorM zaczęła ociężałymi ruchami nabierać na łopaty dopiero a wykopaną ziemię i wrzucać ją do dołu. Równomiernie, gładr ko, by na wieczór pole wyglądało tak jak rano, gdyśmy tf przyszli. — Ale co to ma wspólnego z „beczką Danaid"? — wJ rwała się Elka. Dziadek jakby nie słyszał jej pytania. — Nie koniec na tym. Nazajutrz wszystko powtórzyło sijj. kropka w kropkę: wymarsz po ciemku, kopanie dołu, a pol południu zasypywanie go. Torturowali nas w ten sposól, przez dziesięć dni. Ludzie byli u kresu wytrzymałości, nie§ którzy płakali z wysiłku byliśmy w kamieniołomie, t lasu w zimie, ciężarówki, a j każdy z nas — Tak - wyobrazić. Pa żniwach. Caluti szone żyto, rem myślałem, z pola, cóż to snopy. Wszystl o bolących — Ja też tuk i zmywać ???/ że nie cierpię piętrzą się tale mam wyszorov densie, a zlew I praca nu — Chyba o moich smi rzeczy wis.-. jest przek cięższe i: warunkiii 72 órzy płakali z bezsilnej rozpaczy. Ciekawa rzecz. Po tym /siłku byliśmy wieczorem mniej zmęczeni niż po pracy kamieniołomie, przy budowie drogi lub przy karczowaniu su w zimie, gdy ogromne pnie trzeba było ciągnąć na ^żarówki, a potem ładować gołymi rękami na wagony. Ale iżdy z nas wolał to niż tę bezsensowną harówkę. — Tak — szepnął w zamyśleniu Krzyś. — Mogę to sobie yobrazić. Pamiętam, jak w czasie wakacji pomagałem przy dwach. Calutki dzień, do zachodu słońca, zbieraliśmy sko-one żyto, wiązaliśmy w snopy i układali w kopy. Wieczora myślałem, że mi plecy pękną, ale gdy schodziliśmy pola, cóż to była za frajda zobaczyć równiutko ustawione ???. Wszystkich rozpierała radość i już nikt nie myślał bolących gnatach. — Ja też tak myślę — pokiwała głową Elka — gdy mam nywać naczynia po niedzielnym obiedzie. Muszę przyznać, ; nie cierpię tego obowiązku. W obu zlewach w kuchni iętrzą się talerze i garnki. Ale jak już skończę i wszystko lam wyszorowane, wymyte, wysuszone i poukładane w kre-ensie, a zlew błyszczy — to i mnie rozpiera radość, że moja raca nie poszła na marne. — Chyba teraz rozumiecie, dlaczego wam opowiedziałem moich smutnych przeżyciach. Ten trud Danaid był oczywiście straszliwą karą, bo wszelka bezsensowna praca :st przekleństwem i nieszczęściem. I odwrotnie, nawet naj-ięższe mozoły mogą sprawić człowiekowi radość, ale pod 'arunkiem, że czemuś i komuś służą. ???????????????????? Herkules Siła herkulesowa Praca Herkulesa ????i????&????????i Herakles — rzymski Herkules — to najbardziej popularaB postać starożytnej mitologii. Uchodził on za syna śmiertelne pary ludzi, ale w rzeczywistości jego ojcem był Zeus. Władei bogów, nie mogąc zdobyć serca wiernej Alkmeny, przybraE. postać jej męża, gdy ten wyruszył na wojenną wypraw» Nieświadoma tego podstępu młoda kobieta odwzajemnił gorące uczucie Zeusa. Z tego związku urodził się nasz bon» ter. Hera dowiedziała się, oczywiście, o zdradzie swego męa i znienawidziła Zeusowego syna. To ona właśnie sprawili; że musiał dokonać wielu trudnych i niebezpiecznych czjf nów, dzięki którym okrył się sławą. Herkules już od pierwszych chwil życia odznaczał się ??? ludzką siłą. Jako niemowlę w kołysce zdusił dwa potwori węże, które miały go uśmiercić z polecenia Hery. Znamy aż dwanaście prac, które Herakles musiał spełfl z woli prześladującej go swym gniewem zazdrosnej boginif Pokonał on, schwytał lub zabił kilka bestii, oczyścił stajni^ króla Augiasza i wywlókł z podziemi trójgłowego psa Cal bera, o czym dowiemy się bardziej szczegółowo w dalsze części książki, dokonał też wielu innych bohaterskich czy nów, brał udział w wyprawach wojennych. W sławnej „Odzie do młodości" Adam Mickiewicz napfl mina: „A ze słabością uczmy łamać się za młodu" i jak; wzór tych zmagań ukazuje Heraklesa Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał Hydrze, Ten młody zdusi Centaury, Piekłu ofiarę wydrze, Do nieba pójdzie po laury. Herakles miał mocarne bary i odznaczał się nadludzki siłą. Nosił sporządzoną przez siebie ż drzewa dzikiej oliwił maczugę nabij zwierza. Reszti miecz dał mu słońca Apollo, i Hefajstos, At don — parę Przy straszliwej 5 wielki apetyt, Her dobre serce i proste przyjacielem. Gdy po swej aemsfc na Olimpie, obdarzony Zeusa, odzyskał wreszcie czajne czyny pośrednio Hera-kles — sławiący H — Stefan, Stefan wołał rozgorączkov „Bułgarscy ciężarom Złoty medal strzostw świata w gospodarzy Michaił her k ulesowa wcą srebrnego nu row — 337,5 (152 olbrzymiej radościB^H ryn — 324,5 (147 Tak więc po garii zdobyli 4 złol 74 aczugę nabijaną gwoździami, okryty był skórą dzikiego yierza. Reszta jego uzbrojenia pochodziła z darów bogów: iecz dał mu posłaniec bogów Hermes, łuk i strzały — bóg ańca Apollo, złocisty pancerz wykuł dla niego bóg ognia efajstos, Atena ofiarowała mu szatę, a władca mórz Posej-m — parę rumaków. Przy straszliwej sile, która tłumaczyła jego przysłowiowy ielki apetyt, Heraklesa cechowała łagodność charakteru, ???? serce i prostoduszność. Był wypróbowanym i wiernym rzyjacielem. Gdy po swej ziemskiej wędrówce Herakles znalazł się a Olimpie, obdarzony nieśmiertelnością przez swego ojca eusa, odzyskał wreszcie łaski Hery. Przecież jego nadzwy-sajne czyny pośrednio wsławiły i jej imię (stąd greckie [era-kles — sławiący Herę). — Stefan, Stefan! Zobacz, co dziś piszą w „Sporcie"! — rołał rozgorączkowany Krzysztof, wtykając bratu gazetę. Bułgarscy ciężarowcy nadal bezkonkurencyjni Złoty medal podczas odbywających się w Sofii 57 mi-trzostw świata w podnoszeniu ciężarów wywalczył dla ospodarzy Michaił Pietrow — 342,5 (155 + 187,5). Jego erkulesowa siła nie miała sobie równych. Zdobywcą srebrnego medalu był jego ziomek Stefan Topu-ow — 337,5 (152,5 + 185). Brązowym medalistą został, ku lbrzymiej radości polskich kibiców w Sofii, Marek Sewe-yn — 324,5 (147+177,5). Tak więc po trzech dniach mistrzostw reprezentanci Buł-;arii zdobyli 4 złote i 1 srebrny medal". ?L\??!L??L??????????L Odrodzić się jak feniks z popiołów ?I5?(?i?§1?§15?§?5?? Mityczny feniks był ptakiem jedynym w swoim rodzaj! nie rozmnażał się bowiem jak inne ptaki. Uważano go al' świętego ptaka boga słońca i czczono w egipskim mieście Heliopolis. Grecy i Rzymianie — twórcy mitów, prozaky i poeci — często go wspominają. Już w V wieku ?.?? historyk grecki Herodot tak go opisuje: „Jest nadto jeszcze inny święty ptak, któremu na ?? feniks. Ja go wprawdzie nie widziałem inaczej niż na malt widie, bo przylatuje do Egipcjan bardzo rzadko, co pięb lat, jak mówią Heliopolici; twierdzą zaś, że pojawia Ą wtedy, gdy mu ojciec umrze. Jeżeli istotnie jest taki, jak jego podobizna, to ma następującą wielkość i wygląd: część jego' upierzenia jest barwy złotej, inna część barwy czerwonej! a co do ogólnych zarysów i wielkości, najbardziej jest podoi bny do orła". Poeta rzymski z I wieku Owidiusz pisze w swoim poema-j cie „Przemiany": „Jak mówią, jest to jedyny ptak, który sam odradza się ze swego nasienia. Asyryjczycy nazywają go feniksem. Nie żywe się ziarnem ani trawą, ale łzami pachnących olejków i sol kiem balsamu. Gdy ukończy pięć stuleci życia, buduje sobie gniazdo na gałęziach jodły lub na wierzchołku drżącej palm™ za pomocą szponów i samego dzioba... Sam się na gnieździe układa i kończy życie... Stąd też — jak powiadają — z ojco-f wskiego ciała rodzi się mały feniks, który ma żyć tyleż samo lat". Większość pisarzy starożytnych przyjmuje tu następującej zakończenie: stary feniks sam podkłada ogień pod to kun-J sztownie zbudowane gniazdo i spala się w nim. Z jego, spopielałych szczątków rodzi się nowy feniks — na następne pięćset lat! * Wiadon Jeszcze ze królestwie cym do ( szkolnego .busach. . Od dwodki i sztućce. Chłopcy jedli wprost z garnków lub z pu-:ek, nierzadko palcami. Nie umyte butelki od mleka i kefi-l zalegały parapet w kuchni, pod zlewem rosła góra obie-:yn z ziemniaków, która butwiała i wydawała paskudny ipach. W łazience wanna i umywalka stawały się coraz ardziej szare i żółtawe od osadu żelazistej wody i resztek igdy nie spłukiwanego mydła. — No, Stefan, jeszcze tylko dwa dni tej laby. Potem zęba będzie zakasać rękawy i wziąć się do pracy! — Łatwo ci mówić! Ciekaw jestem, ile godzin nam. to ijmie. Jutro wolna sobota, to od rana zaczniemy. Mama rzyjedzie pewnie w poniedziałek, powinniśmy więc zdążyć, irrr, na samą myśl o zmywaniu aż mnie mdli! — No cóż, jakoś sobie poradzimy. Już nie gadaj, bo się 89 spóźnimy do szkoły — poganiał brata Krzysztof. — Gdzie, u licha, podziała się moja torba z książkami? Tu ją wczora/ rzuciłem. A, jest! Pod fotelem. Lekcje minęły szybko. Obaj bracia wyszli ze szkoły prze komarzając się i śmiejąc. Za zakrętem ulicy stanęli jak wryci. — Krzysiek! Widzisz tę taksówkę? Stoi przed naszą bramą, a przy niej Elka. O, weszła do domu. — Rany Julek! Stefan, aleśmy wpadli! Jak to możliwe, przecież dziś dopiero piątek, a Mama miała wrócić z Polanicy po niedzieli! Puścili się galopem, roztrącając przechodniów. Biegiem po schodach po dwa stopnie naraz. Drzwi do mieszkania były szeroko otwarte. W przedpokoju stały Mama i Elka, obie zdumione i przerażone. — Krzyś! Stefan! — Mama aż ręce załamała. — Co ti ma znaczyć? Wracamy zmordowane po całej nocy w pociągu i co tu zastajemy? Brud nie z tej ziemi! Płakać mi się chce! Tak cieszyłyśmy się już na was i na powrót do domu. Śliczny dom! Elka powinna zaraz położyć się po podróży,; a tu istna stajnia Augiasza! Chłopcy stali w milczeniu ze spuszczonymi głowami, słuchając gorzkich wyrzutów. Byli czerwoni ze wstydu, wściekli na siebie Lna los. Zapanowała złowroga cisza. I nagle stało się coś nieoczekiwanego. Oto Elka parsknęła śmiechem, zrazu cicho, zasłaniając sobie usta ręką, potem coraz głośniej i głośniej, wreszcie aż zaniosła się śmiechem. — Mamusiu, spójrz! Jaka ogromna pajęczyna! A tu na lampie wiszą skarpetki! I ten dywan z gazet, jak przy malarzach! Pani Nałęczowa, patrząc na roześmianą dziewczynkę, za częła się też rozchmurzać. Tylko tego trzeba było chłopcom. Rzucili się ku niej, by ją uściskać, wycałować. Żeby już tylko się nie gniewała! Wszystko sami w mig posprzątają, wymyją, poukładają. Nie spoczną, choćby mieli harować całą noc. Będzie jeszcze ładniej niż przedtem. Słowo harcerza! Wędn ne pr cznym) dni żeg do krajl prędzej tuje sło tylko Nast| wyspie jedno tyli żeglarzy i i wraz chwili królowi Flota Gościnny ? warzyszanffl swych synćj król Itaki a zdrzemnął j tajemniczy! i I ????????????????????i?? ? Odyseja ???i?i???i???????????i?? Wędrówka Odyseusza, króla Itaki, to opowieść o powro- e bohatera greckiego z wojny trojańskiej do ojczyzny. 'ziesięć lat oblegali Grecy święty gród Troję, dziesięć nastę-nych lat wracał Odyseusz do swego kraju, zatrzymywany rzez coraz to inne przeszkody, przez ludzi, bogów lub inne idziemskie istoty, przez sztormy na morzach i czary na dzie. Wyruszył z wielką flotą i liczną załogą rycerzy, a na jczystej wyspie znalazł się po dwudziestu latach sam, nie «poznany, obcy wśród swoich. Tułaczka Odyseusza, obfitująca w niebezpieczne i cudow-e przygody, byfa bardzo długa, my poznamy ją w telegrafi-mym skrócie. Po opuszczeniu Troi grecki bohater dziewięć ni żeglował wśród szalejącej burzy, aż jego okręty przybiły o kraju gościnnych Lotofagów. Uciekł jednak stamtąd co rędzej, w kraju tym bowiem rośnie lotos, a kto raz skosz-lje słodkiego kwiatu lotosu, zapomina o przeszłości i marzy flko o jednym: by pozostać tam na zawsze. Następnie załoga Odyseusza przeżyła groźne chwile na 7spie cyklopa Polifema. Cyklop to olbrzym, który ma ;dno tylko oko pośrodku czoła. Polifem uwięził greckich ;glarzy w swej pieczarze. Odyseusz wypalił oko potworowi wraz z towarzyszami wydostał się na wolność. Od tej tiwili Posejdon, bóg morza, a ojciec Polifema, zaprzysiągł rólowi Itaki zemstę. Flota grecka popłynęła dalej, do Eola, króla wiatrów, jościnny Eol dał Odyseuszowi w tajemnicy przed jego towarzyszami ciasno związany, skórzany wór, w którym ukrył wych synów, groźne wiatry burz i nawałnic, by wreszcie ról Itaki mógł dotrzeć do ojczyzny. Niestety, gdy Odyseusz drzemnął się na pokładzie, jego towarzysze — sądząc, że łjemniczy wór zawiera skarby — rozsupłali marynarski wę- 91 zeł i... wszystkie wiatry w huraganowym wirze runęły na stfc c - morze. Sztorm zagnał ich do kraju Lajstrygonów, olbrzymów i ludożerców. Rzucili się oni na załogę i zniszczyli okręty. Ocalał tylko jeden okręt, na którym żeglował Odyseusz wraz z przyboczną świtą. Następnie Odyseusz ląduje na wyspie czarodziejki Kirke, która przemieniała ludzi w zwierzęta. Towarzyszy Odyseusza zmieniła w świnie, dotykając ich swą różdżką. Sam Odyseusz uniknął tego losu dzięki cudownej roślinie, którą podarował mu bóg Hermes. Z kolei Kirke uległa czarowi, ale miłosnemu, i zakochała się w królu Itaki. Pozostał on na wyspie cały rok i uprosił piękną czarodziejkę, by przywro ciła jego przyjaciołom ludzką postać. Za radą Kirke Odyseusz zstępuje do Krainy Umarłych. Tam wieszczek Tejrezjasz przestrzega go, by nie zabijał wołów boga Heliosa, gdyż ten, kto to uczyni, niebawem umrze. W podziemiach Odyseusz spotkał swą matkę, o której śmierci nie wiedział. . W dalszej podróży okręt Odyseusza mija wyspę Syren, morskich nimf, których pieśń tak zniewalała żeglarzy, że; niepomni niebezpieczeństwa rzucali się w morze. Odyseusz kazał więc całej załodze zatkać uszy woskiem, siebie zaś polecił przywiązać do masztu. W ten sprytny sposób królj Itaki nacieszył się cudownym śpiewem Syren, a mimo to uszedł cało. Potem udało im się prześlizgnąć między Scyllą i Charybdą, dwoma morskimi potworami, choć sześcioro ludzi z załogi przypłaciło ten przejazd życiem. Dopłynęli do wyspy Trynakii, gdzie pasły się woły boga słońca Heliosa. Podczas gdy Odyseusz udał się w głąb wyspy na zwiady, jego głodni towarzysze zabili woły i upiekli je, racząc się do syta wybornym mięsiwem. Zemsta boga słońca nie dała na siebie długo czekać: ledwo żeglarze wypłynęli na morze, piorun roztrzaskał statek. Uratował się jedynie Odyseusz, ponieważ nie tknął mięsa świętych wołów. Odyseusz płynął i dryfował przez dziewięć dni i nocy, aż znalazł się u brzegów wyspy, gdzie mieszkała piękna nimfa Kalipso. Tam król Itaki pozostał przez siedem lat — kochany i kochający. Wreszcie, na rozkaz bogów, Kalipso musiała go puścić, przedtem jednak wyposażyła go w okręt. Ten rozbił się jednak, gdyż Posejdon ani na chwilę nie przesta! go nękać. Nieszczęsny tułacz, półżywy ze zmęczenia, głodu 92 braku snu, został wreszcie wyrzucony przez morze na ;znany ląd. Ukrył się w zaroślach i zasnął. Była to kraina Feaków, ostatni już etap jego wędrówki, sścinni Feakowie przyjmują Odyseusza, a potem odwożą oim statkiem na Itakę. Nie wiedzą, nieszczęśni, że nawet az Posejdon zemści się na tych, którzy okazali swą do-oć Odyseuszowi. Okręt Feaków, zbliżający się już do zystani, Posejdon zamienia w skałę, a wspaniałe ich mias-przywala wielką górą. Tak kończy się długa wędrówka boskiego Odyseusza do dzinnej Itaki. W rodzinie Nałęczów wielkie poruszenie: oto wuj i ojciec rzestny pana Nałęcza, przebywający od wojny za granicą, tatnio w Stanach Zjednoczonych, przyjeżdża po raz pierw-y do Polski, do Krakowa, na jubileusz swej matury. Wuj-j Chester jest bardzo rodzinny i serdeczny, zawsze pamięta ) swym siostrzeńcu, i o trójce jego dzieci. Pan Nałęcz wziął bie tydzień urlopu, by wuja obwozić po Polsce przed bileuszową uroczystością. Dopiero po powrocie z Krako-i nasza trójka dzieci oprowadzi go po Warszawie, której zed wojną prawie nie znał, bo dzieciństwo i młodość spę-ił w Krakowie. Wszyscy wylegli na lotnisko Okęcie. Siwy, przystojny pan, tiester Zaremba, który szeroko otworzył ramiona, by uści-ać całą piątkę swej polskiej rodziny, z miejsca podbił ich rca. Przez pół nocy i następny dzień nie było końca opo-iadaniom, pytaniom i żartom. Ale czas naglił, gdyż zapla-)wana przez pana Nałęcza trasa turystyczna po Polsce jliczona była na kilka dni, a zbliżał się termin krakowskie-) jubileuszu. Nastąpiła chwila pożegnania, nie na długo, bo . dziesięć dni spotkają się znowu. Przenieśmy się teraz do Krakowa, do liceum Bartłomieja owodworskiego, w którym odbywa się dwudniowe spotka-e byłych maturzystów. — Wiesz, Czesiu, nie myślałem, że nasza uroczystość będę aż tak wzruszająca. I że tylu z naszej klasy przyjedzie, ? pięćdziesięciu latach! Z całej Polski i z dalekiej zagranicy, k ty. — Władziu, jakże mógłbym nie zjawić się na jubileuszu iszej matury. I to tu, w Krakowie. Tyle wspomnień! Koleby, których od 1939 roku nie widziałem, a o większości 93 nawet nie miałem pojęcia, czy żyją lub dokąd ich wiatr historii zagnał. — A ja nie mogę się nadziwić, że ty po tylu latach tak dobrze mówisz po polsku. Przecież żyjesz i pracujesz wśród Amerykanów. Tylko imię sobie trochę zmieniłeś. — Musiałem. Nikt by nie wymówił „Czesław". Dlatego dla kolegów i przyjaciół z tamtej półkuli jestem Chester. Ale nazwiska się nie wyparłem, jak widzisz. I wprowadziłem polskie tradycje do mego domu, nawet trochę nauczyłem moją żonę po polsku. — To wspaniale. Słuchaj, opowiedz mi teraz coś o sobie. Jak przeżyłeś te lata? No, mów, jaka była ta twoja odyseja? — W sierpniu 1939 byłem jeszcze w podchorążówce we Włodzimierzu Wołyńskim, potem front. Gdy nawała najeźdźców zalała nas zewsząd i nastąpiła kapitulacja, udało mi się przedostać na Węgry. Miałem tylko jeden cel przed sobą; dołączyć do jakiejkolwiek armii na zachodzie, która będzie walczyć z Hitlerem. Jakiś czas byliśmy internowani w Budapeszcie. Potem Francja. Tam natychmiast zaciągnąłem się do polskiego wojska. W 1940 walczyłem w Norwegii. Nar-, vik. Potem z powrotem do Francji. Tam front załamał się już, więc przerzucono nas do Wielkiej Brytanii. Szkocja. Odbywaliśmy ćwiczenia, musztry, przeglądy. Ale o prawdziwej wojnie nie było mowy. Za to życie towarzyskie kwitło.' — Wyobrażam sobie, jakie słodkie oczy robiły do ciebie te chłodne Brytyjki. Pamiętam twoje sukcesy i podboje wśród naszych dziewczyn w szkole. Żadnej nie przepuściłeś! — Władziu, czy było aż tak źle? Ale widzisz, tam panuje inna atmosfera. Anglicy to wspaniała, ale dziwna nacja. Jedzie taki pociągiem czy metrem, obok siedzi piękność, a on ani spojrzy. Pogrążony w gazecie. Nie był jej przedstawiony, więc to nieznajoma. Nic nie naruszy takiego kodeksu obyczajów. A nasi chłopcy w mundurach! Od pierwszej sekundy w koperczaki: tu zagada, tam uśmiechnie się szelmowsko, pomoże zdjąć czy postawić walizkę, ustąpi miejsca, nawet dla pieska, wysiądzie tam, gdzie ona, choć mu nie po drodze. Już są w kawiarni, gruchają, jakby sto lat się znali. Przy takim kawaleryjskim tempie i ognistej fantazji — żadna się nie oparła. Po klęsce wrześniowej i latach wojny z daleka od swoich taki powrót niemal do normalnych, beztroskich dni był balsamem na nasze rany. A jednak, przyznam ci się, już wkrótce mi się ten raj przejadł. W kraju łapanki, głód, obozy i więzienia, a tu sztubackie zabawy 94 w zo cieszy^ rozkc skiej j Da\eY\ będę żegna nąć na Nie bą strome żołnierzyków. Troska o rodzinę nie dawała mi spać ani ;szyć się tą namiastką wolności, którą mieliśmy w tej zkosznej Szkocji. Postanowiłem zaciągnąć się do brytyj-iej jednostki bojowej, którą właśnie miano Skierować na aleki Wschód, do Birmy. Jak nie mogę ze szwabami, to :dę walczyć z ich sprzymierzeńcami, z Japończykami. Pognałem kolegów i moje Angielki, by następnego dnia sta-\ć na lotnisku wojskowym. — Czekaj, ale ci przerwę. Wspomniałeś o Angielkach, ie bądź takim skromnisiem i opowiedz teraz coś o tej ronie twego życia. — Cóż, Władziu, niech ci będzie. Powiem ci chyba o zech, inne się nie liczyły. Co do tych, to chwilami miałem jważne zamiary... A więc pierwsza — Giną. Była ekspe-entką w Domu Mody. Skromnego pochodzenia, ale kultu-lna i tak piękna, że dech zapierało, gdy człowiek na nią itrzył. Toteż miała chłopców na pęczki. Wystarczyło, by wnęła palcem, a każdy był gotów wszystko jej rzucić pod )gi. Byłem zdumiony, że właśnie mnie wybrała. Telefono-ała, umawiała się. Zapraszała... Druga, Alison, to skrajne zeciwieństwo Giny. Świetny kompan, rzeczowa i energicz-i, pracowała w WAAF, to jest w służbie pomocniczej sbiet w lotnictwie. Niezbyt ładna, ale sympatyczna. Jedy-iczka, bardzo bogata, papa miał fabrykę lin i łańcuchów crętowych. Ona i rodzice wciąż mnie zapraszali do siebie ? Glasgow, gdzie mieli wielki dom, i na wieś, do ślicznej zydencji przypominającej nasze arystokratyczne pałace, ały ten majątek kupili parę lat przed wojną od zbankruto-anego baroneta. . — No, a ta trzecia? Podejrzewam, że to jakaś śliczna dewczyna? — Nie, Ray była młodziutką wdową z dwojgiem dzieci, ężko pracującą, by je utrzymać i wychować. Co prawda rat Ray, pastor, poczciwie pomagał jej po śmierci męża, ale Jctem jest, że była bardzo dzielna. Podziwiałem ją. — Ładna? — Tak, ale żadna gwiazda filmowa. Miała dwie sukienki, tóre nosiła na zmianę, ale wyglądała w nich bardziej ele-mcko niż rój dziewcząt w kosztownych strojach. Ray była agodna i cicha, taka bardzo swojska i rodzinna... Bardzo i się podobała, ale właśnie jej uczuć nie byłem pewny, zasem bym przysiągł, że nie jestem jej obojętny, innym izem była uprzejma i miła, ale nic więcej. Nigdy pierwsza ie zadzwoniła, nie zrobiła pierwszego kroku. Jakież więc 95 było moje zdumienie, gdy na lotnisku przed odlotem na Daleki Wschód obok Giny zala.nej łzami i szałowo wystrojonej, obok rzucającej mi się wciąż na szyję Alison pojawiła się Ray w swoim granatowym płaszczyku i w niebieskim berecie. Pożegnałem się z nią na końcu. „Dziękuję, żeś przyszła. To cudowna niespodzianka". Uśmiechnęła się leciutko. „Nie byłabym przyszła, gdybym wiedziała, że będzie cię żegnał taki tłum" i powiodła wzrokiem po obu dziewczynach. „No, ale jestem". Podała mi rękę. „God bless you, Chester, i wracaj szczęśliwie". Ani jednej łezki, żadnego uścisku czy pocałunku w policzek. Odleciałem... Tam było piekło: klimat nie do zniesienia dla Europejczyka. Mordercze, bardzo ciężkie walki. Nie masz pojęcia, Władek, co to za upiorna rzecz ta ich dżungla... Wróciłem do Anglii w 1945. — I co? Znowu były wszystkie trzy na lotnisku: piękna Giną, panna od okrętowych łańcuchów i złoto-niebieska Ray? — Niezupełnie trafiłeś. Nie było żadnej! Giną wyszła za milionera, który ją wywiózł do Australii, Alison rodzice wydali za innego polskiego oficera, a co dzieje się z Ray — nie miałem pojęcia. Po moim wyjeździe zrazu pisywaliśmy do siebie, ale potem znalazłem się w tak nieludzkich warunkach, że wszelka korespondencja była wykluczona. — No dobrze, ale jak znalazłeś się w Chicago? — To proste. Po wojnie ożeniłem się i postanowiliśmy zamieszkać w Stanach. Harowałem jak wół przez wiele lat. Ale udało się. Jestem teraz jednym z dyrektorów olbrzymiej firmy. I czuję się bardzo szczęśliwy. Mam dwie córki, już dziś dorosłe i zamężne. .— Aha, to znaczy, że nie spotkałeś już Ray? — Trafiłeś kulą w płot! Nie domyśliłeś się, że ożeniłem się właśnie z nią? Razem wychowaliśmy jej córeczki. Obie przyjęły mnie za swego ojca,, przecież rodzonego w ogóle nie pamiętały. No widzisz, Władek, tak wygląda moja wojenna i powojenna odyseja. — Dziwne i burzliwe były koleje twego losu, mój Odyseu-szu. Ale powiedz mi jeszcze coś, jak przyjaciel przyjacielowi: nigdy nie myślałeś o powrocie do Itaki? — W czasie wojny o niczym innym nie śniłem jak o powrocie do Polski. Potem też bardzo tęskniłem. Nigdzie nie czułem się naprawdę „u siebie". Ale gdy już zapuściłem korzenie, założyłem rodzinę i moja finansowa sytuacją polepszyła się, to mi te ciągoty minęły. Czuję się jednak bardzo związany z ojczyzną moich rodziców i wszystko, co was tu spotyka, ogromnie mnie interesuje. To są dwie różne rzeczy. 96 ?1?|????151???I5?1§?I????i*:- ? ? ? Biały kruk ????i????i?i?????????i?i* Kruk grał niepoślednią rolę w antycznym świecie bogów ludzi. Umiał przewidywać pogodę i oznajmiał ją specjałem krakaniem, zwiastował klęski żywiołowe, służył bogom i posłańca, gdy chcieli przekazać wróżebny znak ludziom, Ą przewodnikiem tych, którzy zgubili drogę. Jest bohatera wielu powiedzeń i przysłów greckich i łacińskich. Na •zykład greckie „do kruków!" znaczyło „do licha", a „iść ? kruków" — „zejść na psy". „Złego kruka — złe jajo" ipowiada naszemu „niedaleko pada jabłko od jabłoni", łacińskie przysłowie o leniuchach odkładających każdą ¦acę na później brzmiało: „Jutro, jutro — to głos kruka" bo swobodniej: „Jutro, jutro — kracze kruk". Otóż w greckich mitach kruk, zaufany sługa boga Apolli-i, był ptakiem śnieżnobiałym. Ale do czasu... Pewnego razu Apollo ujrzał piękną córkę królewską, Ko->nis, gdy myła stopy w jeziorze. Zakochał się w niej od ierwszego wejrzenia. Dziewczyna, trochę z obawy przed Dtężnym bogiem, a trochę z próżności — być wybranką ajpiękniejszego z niebian! — zgodziła się na jego zaloty, ioć od dawna miała swego chłopca. Gdy Apollo musiał udać się na parę dni do swej wyroczni Delfach, zostawił na straży wiernego kruka. Przykazał ?i, aby strzegł dziewczyny jak oka w głowie. Koronis, orzystając z nieobecności boga i nie wiedząc, że jest śledzo-a, zaprosiła do siebie swego chłopca. Oburzony kruk w te ędy poleciał do Delf i zameldował ApoUinowi o zdradzie ziewczyny. Był pewny, że za swą gorliwość uzyska gorące ochwały. Jakże się mylił! Apollo wpadł w szalony gniew wywarł swą złość na słudze. Przeklinał go za to, że natych-liast nie wyłupił oczu bezczelnemu młodzieńcowi. Od słów :j klątwy bielusieńkie pióra kruka zaczęły gwałtownie sza- — Nić Ariadny 97 rżeć, ciemnieć, aż wreszcie nabrały koloru czarnej smoły, Od tej pory wszystkie kruki na ziemi są... kruczoczarne. Biały kruk to zjawisko niespotykane, równoznaczne z czymś niemożliwym, nieprawdopodobnym lub niezmiernie rzadkim. Podsłuchana rozmowa telefoniczna dwóch starszych nów na linii Warszawa — Gdańsk. — Jak się masz, Macieju? Zobaczymy się w poniedziałek w Krakowie? — Oczywiście! Zbędne pytanie. Czy masz może jakieś wieści? Ostatnimi czasy zupełna posucha. Nic, na czym ok mogłoby spocząć. — Właśnie dlatego dzwonię. Doszła mnie pocztą pantoflową niewiarygodna wiadomość. — No, co takiego? Nie trzymaj mnie w takim napięcii — A więc siadaj i trzymaj się poręczy fotela... Podo bno po śmierci jednego z wybitnych językoznawców syno wie sprzedają ojcowską bibliotekę. Jedna z takich pozyc ma się pojawić na krakowskiej giełdzie bibliofilów. Zgadn tylko, co? — Szymonie, już czuję, jak mi ciśnienie skacze! Nie pastw się nade mną. Autor i tytuł! — Na imię ów pan miał... Samuel Bogumił. — Nie kończ. Ależ to niemożliwe! Zbyt piękne, żeby było prawdziwe! Mój Boże, ileż to lat poluję na Słowni języka polskiego Lindego! To wiekopomne dzieło. Pierwsz tak obszerny i wszechstronny słownik w Europie. A któi wydanie? — Drugie, z roku 1854.-Wszystkie sześć tomów, ponoć w świetnym stanie. — Ach, Szymonie! Przypominają się dobre przedwojenne czasy, gdy antykwariaty w Krakowie na Szpitalnej, a w Warszawie na Świętokrzyskiej pełne były skarbów. Jakj się co parę miesięcy tam zjawiało i zaczęło myszkować, to zawsze człowiek wracał z jakimś białym krukiem w walizce. Nieoceniony był wówczas nasz Jan Chryzostom Nałęcz! Znał się jak nikt na antykach, meblach, srebrze, ale przede wszystkim na książkach, starodrukach, mapach. Miał do tego niesamowitego nosa. No i żył za pan brat z księga-: rzami, znał ich wszystkie sztuczki. A jak umiał się targować! Pół życia spędził w magazynach, na zapleczu antykwariatów. Dużo zawdzięczam jego radom. 98 — Łezka się kręci... A pamiętasz, Macieju, słynną Kapi-lłę Orderu Białego Kruka, która nadawała order szczegól-ie zasłużonym miłośnikom książki? — Czy pamiętam, Szymonie? To czcigodne towarzystwo, oza niezwykle cenną działalnością, o której mówiłeś, miało :kko żartobliwy charakter. I to było urocze! Obecnie uczo-y musi być śmiertelnie nudny, bo inaczej nikt go nie bierze a serio. A tam członkowie Kapituły mieli humorystyczne ftuły. Wielki Mistrz Kapituły miał tytuł Jego Paginacja, Stefan Komornicki, historyk sztuki na Uniwersytecie Ja-iellońskim, był Wielkim Kanclerzem Kapituły. Z ich to ręki lój ojciec dostał order Białego Kruka! — No, ale do rzeczy, bo czas ucieka. Spotykamy się i niedzielę po południu u Noworola w Sukiennicach. — Dziękuję ci, mój drogi, za telefon. Nie będę spokojnie pać aż do poniedziałku. — Życzę ci, byś upolował tego białego kruka, a może i ja najdę coś ciekawego dla siebie. Do zobaczenia, Macieju. ???????????????i?????i? Groźny Cerber ???????????????????? Oprócz pięknych i promienistych bogów i bogiń, w starożytności bajecznej czają się całe pokolenia potworów, które wylęgły się w mrokach podziemnego Hadesu lub tam przfr bywają, a los ich związany jest ze śmiercią, największą tajemnicą żywych istnień. Chociaż podobne do znanych nam zwierząt, są ich karykaturą, budzącym strach wykoślawię^ niem, gdyż łączą w sobie kształty kilku stworzeń. Jednym z takich potworów był Cerber, pies o trzech głowach. Niektórzy przypisywali mu ich pięćdziesiąt, a nawet i sto, zjeżonych w kłębowisko wężów, które wyrastały z jegffl grzbietu. Cerber miał węża zamiast ogona, a jego uderzenie gruchotało kości i w mgnieniu oka zabijało przeciwnika. Cerber warował na długim łańcuchu przy bramie, która wznosiła się u ujścia rzeki wpływającej do Tartaru, naj niższej części podziemnego świata. Tam starzec ?????? przewoził duchy zstępujące do królestwa wiecznych cieni, do Krainy Umarłych. Cerber głośnym ujadaniem bronił] wstępu do podziemi niepowołanym śmiałkom i — co waż-! niejsze — nie pozwalał nikomu opuszczać Tartaru. Ostatnią już, dwunastą pracą, którą musiał wykonać znany nam już Herakles, było zejście do podziemi i wyprowadzenie Cerbera. Rozpacz ogarnęła naszego bohatera. Już samo zejście do Tartaru najeżone było niebezpieczeństwami i przejmowało grozą, ale wywlec z tych czeluści żywą bestię? Na szczęście, bogowie i tym razem ynie zawiedli. Za ich; radą Herakles udał się ha brzeg Morza Czarnego i pod opieką Ateny i Hermesa zbliżył się do ujścia mętnych wód Styksu, rzeki wpływającej do Tartaru. Charon, przerażony groźną miną niecodziennego przybysza — przywykł wszak do bezwolnych i wiotkich cieni! — przewiózł go bez słowa swą łodzią, za co później władca podziemnego świata Hades 100 Pod khr przestala b" i przemie" drzwiach Tłoczą się którzy ogl-tów młodsi dadzą się starszego zał go chłostać przez cały rok. Herakles tymczasem szedł iprzód już tylko w towarzystwie Hermesa, który miał za->ze dostęp do tej krainy. Duchy umarłych na widok ol-zyma z maczugą w dłoni pierzchały w popłochu. Postępu-c ciemnymi ścieżkami, Herakles stanął wreszcie przed obli-em życzliwej mu królowej podziemi Persefony, i jej męża adesa. W obecności władcy podziemia nasz bohater wyja-ił, co go tu sprowadza. — Cerber jest twój — odparł ponury król Tartaru — ale >d jednym warunkiem: ujarzmisz go bez użycia maczugi strzał. Herakles skinął głową w milczeniu. Podszedł do bramy, zy której czuwał potworny pies, i znienacka uchwycił go jurącz za kark, skąd wyrastały trzy głowy. Zasyczały skłębiły się ciała węży, śmiercidhośny ogon sprężył się jak alowy bicz, by wysmagać zuchwalca. Na szczęście, czaro-riejska skóra, którą Herakles był okryty, odporna na żela-), brąz i kamienie, uchroniła go przed zabójczym ciosem, erakles nie zluźnił uścisku. W końcu Cerber czując, że się lisi, uległ jego przemocy i dał się skrępować własnym łań-lchem. Teraz z pomocą bogini Ateny nasz bohater przebył drogę owrotną, raz dźwigając na plecach, raz znowu wlokąc po-vornego psa, bezsilnie ujadającego w żelaznych pętach, rdy zniewolony Cerber po raz pierwszy ujrzał światło słoń-i, które boleśnie raziło jego ślepia przywykłe do ciemno-:i, znowu wpadł w szał. Zaczął miotać się i szczekać, a pia-a z jego trzech paszczy spryskała zieloną murawę. Tam, dzie padły krople jego śliny, wyrosło trujące ziele zwane )jadem. Herakles nie wypuścił jednak Cerbera i wywlókł go a powierzchnię. Tak więc i ta ostatnia, najtrudniejsza praca Heraklesa ikończyła się jego sukcesem. Pod kinem tłok aż strach. Kolejka do kasy już dawno rzestała być regularnym wężem otaczającym cały budynek przemieniła się w zwartą ciżbę. Równie ciasno jest przy rzwiach prowadzących do poczekalni na najbliższy seans, loczą się i ci, którzy nie widzieli jeszcze „Seksmisji", i ci, tórzy oglądali już ten film parokrotnie. Z kupieniem bile-5w młodsi jakoś sobie jeszcze radzą: starszy brat lub kuzyn adzą się ubłagać. Ale co dalej? Jak prześlizgnąć się koło tarszego pana, biletera stojącego jak mur przy drzwiach, 101 od f5 Lat który — on jeden — wpuszcza na upragnioną salę?! Jedni podnoszą się jak najwyżej na palcach, inni wypożyczają legitymację starszego kolegi, dziewczynki upinają włosy po dorosłemu, wkładają ciemne okulary. Wszystkie te sztuczki i wypróbowane metody na nic się jednalc nie zdadzą z doświadczonym bileterem. Groźny cerber wprawnym okiem nieomylnie ocenia wiek młodocianego kinomana czyi kinomanki. Odrzuca z oburzeniem cudzą legitymację i odsy-? ła z kwitkiem zrozpaczonego chłopca czy zapłakaną dziew-f czynkę. v — Nie wpuszczę cię, film jest od lat piętnastu — zwrócił się do Eli Nałęcz, która usiłowała przesmyknąć koło biletera. — Zobaczysz go za kilka lat. Nic straconego. — Przestań się ze mną spierać — upomniał innego pechowca. — To film dla dorosłych. — Koleżanka twoja ma dziewiętnaście lat, ale ty najwyżej czternaście. Nie ma mowy, nawet nie proś — oganiał się od dziewczynki w czerwonej włóczkowej czapce. — Czekaj, kawalerze! Dokąd ci tak spieszno? — No tak, Stefanowi też się nie udało. — Czy wolisz, żebym cię na oczach wszystkich wyprowadził przed seansem? Przed panią woźną szkoły numer 17 w pewnym dużym mieście wszyscy czują respekt, kto wie, czy nie większy niż przed samym panem dyrektorem. I rodzice, i uczniowie, Ona tu pierwsza przychodzi, krząta się przez cały boży dzień, ostatnia opuszcza szkołę. W zasadzie „rezyduje" w malutkim pomieszczeniu przy szatni, ale tak naprawdę jest wszędzie: na korytarzach i w sali gimnastycznej, i kolo stołówki, i w hallu. Zna wszystkie zakamarki szkoły i obejścia, pamięta, który nauczyciel ma w rozkładzie zajęć wolne „okienko" i może przyjąć rodziców, wie, która pani choruje i do kiedy ma zwolnienie. Drobna i niepozorna, trzyma w ryzach rozhukaną czeredę młodzieży. Ona jedna potrafi odnaleźć zgubiony na amen tornister, parę kaloszy czy kurtkę, która zapodziała się gdzieś nieporządnemu chłopcu czy zapominalskiej dziewczynie. W zimie i w okresie jesiennej słoty pani woźna nie wpuści nikogo do hallu szkolnego na lśniące płytki posadzki w zabłoconych butach czy przemokniętych trampkach. Nie spuszcza oka z gromady dzieci tłoczących się w szatni rano i po lekcjach. Każdy ma swój haczyk na płaszcz i torebkę z kapciami, swoje miejsce na buty. • Rzuci ziemi miną. Wojtekl O wag nień je nie od< com, a| cząć, mu Albo:: -A) Proszę i nie ma. czekam i Jeżeli i parę drzwiac| jest aż i uśmie 0 szkoły. 102 Rzucisz niechcący papierek na podłogę, a już jak spod iemi wyrasta pani woźna z wyciągniętym palcem i surową liną. — Cóż to takiego? Nie widzisz kosza w rogu sali? Oj, Wojtek, to ja mam sprzątać po tobie?! O wagarach w szkole numer 17 nie mą mowy, a i spóź-ień jest tu bardzo mało. — Cóż to, Stefanku, a o siódmej wstać to niełaska? Nikt ie odwołał pierwszej lekcji. Tylko wstyd przynosisz rodzi-om, a mnie robisz kłopot,- bo zamiast sobie chwilę odpo-ząć, muszę spóźnialskim otwierać drzwi. Albo: — A dokąd to, moje miłe? Po dwóch lekcjach już laba? 'roszę zaraz wracać do klasy, zanim pan spostrzeże, że was de ma. Wasza klasa ma dziś lekcje do 13.30. O tej porze zekam tu na was. Jeżeli czasem się zdarzy, że ktoś z grona nauczycielskiego >arę minut spóźni się na lekcję, pani woźna stoi przy Irzwiach frontowych i choć nic nie mówi, jej kwaśna mina est aż nazbyt wymowna. — Dzień dobry, pani profesor — odburknie bez cienia lśmiechu na twarzy. O tak, pani woźna — to prawdziwy cerber naszej izkoły. ^[5?|????15????I???????51? Między Scyllą a Charybdą Co oznaczają te dwa imiona? Jedni mówią, że są to nieziemskie istoty czyhające na życie ludzi, inni, że chodzi tu o dwa skalne głazy, które zderzają się nad cieśniną wodną i miażdżą wszystko, co znajdzie się w ich zasięgu. Kto ma rację? Posłuchajmy. Scylla była dziewczyną o tak urzekającej urodzie, że zakochał się w niej sam władca mórz Posejdon. Dziewczyna była nieczuła na jego względy, ale żona Posejdona, zazdrosna o śliczną pannę, postanowiła okrutnie się na niej zemścić. Poleciła zatem znanej czarownicy Kirke przemienić Scyllę w groźnego potwora. Kirke nie zwlekając nawarzyła różnych ziół o magicznych właściwościach i pod osłoną nocy zakradła się do fontanny, w której Scylla miała zwyczaj kąpać się o świcie. Tam dolała do źródlanej wody wywar ze swych czarodziejskich traw. Ledwo pierwszy strumień wody padł na ciało Scylli, dziewczyna przemieniła się w odrażającego potwora. Za swą siedzibę Scylla obrała górę nad wąską cieśniną w pobliżu Sycylii. Charybda, córka Matki-Ziemi i Posejdona, już od swych narodzin byja żarłocznym potworem. Gdy kiedyś Herakles prowadził stada wołów, rzuciła się na nie i pożarła kilka sztuk. Oburzony tym Zeus strącił ją swym piorunem do morza. Osiadła więc na skale naprzeciw urwiska, na którym miała swą siedzibę Scylla, i raz' po raz połykała ogromne hausty wody wraz ze wszystkim, co się znajdowało na morzu. Oba potwory czyhały na swe ofiary nad cieśniną i nikt żywy nie mógł przecisnąć się między nimi. Udało się to, jak wiemy, Odyseuszowi, ale i on poniósł bolesne straty w ludziach. Posłuchajmy, jak w Homerowej „Odysei" Kirke ostrzega przed tą drogą króla Itaki: 104 ani late zejdzie i n< ku urwis1 Siedzi 1 młode nie udl wv szyjach i gęste, ?I??2 swe gk jeszcze st stąd ze z okrętu Drugtó łość st o bujnymi czarną we nia — ol Odyse szych pi „Z pfe Itaki — rybda strasz nęła: jak j^H a piany tryi^H znów polks^H głębi wrząci^H ukazała się^H Wszystkie! tę naszą zg okrętu sześ Gdy obrć już w górze | imieniu, osti pożerać u dłonie w Naszym się między „Są dwa urwiska. Jedno sięga do bezkresnego nieba swym strym szczytem, który okrywa chmura granatowa; nigdy ę ona nie rozprasza i wierch ów nie zna jasnego powietrza tu latem, ani jesienią. Nie wejdzie nań ani z niego nie ydzie człowiek śmiertelny, choćby miał dwadzieścia rąk nóg, skała jest bowiem tak gładka, jakby ciosana. W środ-u urwiska jest pieczara mgłą okryta, zwrócona na zachód, iedzi na niej Scylla i przenikliwie szczeka. Głos ma jak iłode szczenię, ale to potwór okrutny, nikt się jej widokiem ie ucieszy, nawet bogu spotkać ją niemiło. Ma dwanaście óg, wszystkie niekształtne, a na sześciu bardzo długich zyjach sześć głów szkaradnych, zębów trzy rzędy, mocne gęste, pełne czarnej śmierci. Połowa ciała tkwi w głębokiej ieczarze, na zewnątrz zaś tej straszliwej czeluści wystawia we głowy i wypatruje dokoła urwiska, co złowić. Nigdy ;szcze struchlały żeglarz nie mógł się poszczycić, że umknął tąd ze swoim okrętem. Każdym pyskiem wyrywa ona okrętu i unosi człowieka. Drugie urwisko — niższe. Oba są blisko siebie, na odleg-ość strzału z łuku. Na tym drugim jest wielki figowiec > bujnym listowiu, a pod nim boska Charybda połyka :zarną wodę. Trzykroć na dzień wypluwa i trzykroć pochła-lia — okropność!" Odyseusz i jego ludzie puścili się w drogę pełni najgor-zych przeczuć. „Z' płaczem wpłynęliśmy w cieśninę — wspomina król laki — gdzie była Scylla, a po drugiej stronie boska Cha--ybda straszliwie łykała gorzką wodę morza. I znów rzyg-icła: jak kocioł na silnym ogniu kipiała i szumiała woda, i piany tryskały w górę i opadały na szczyty skał. A kiedy mów połknęła gorzką wodę morza, odkryła się cała aż do głębi wrząca, skały wokoło odgrzmiały straszliwie, a w dole ukazała się ziemia ciemnobłękitna od piasku. • Wszystkich zdjął strach zielony. Ze zgrozą patrzyliśmy na tę naszą zgubę, a tymczasem Scylla porwała mi z głębi okrętu sześciu towarzyszy, najzręczniejszych i najsilniejszych. Gdy obróciłem wzrok na okręt i moich ludzi, zobaczyłem już w górze ręce i nogi porwanych. Wołali mnie głośno po imieniu, ostatni raz, w trwodze serdecznej. Scylla zaczęła ich pożerać u wrót pieczary, a oni krzyczeli i wyciągali ku mnie dłonie w zmaganiach ze śmiercią". Naszym odpowiednikiem greckiego porzekadła ^znaleźć się między Scyllą a Charybdą" jest „być między młotem 105 a kowadłem", co oznacza sytuację, kiedy jest się równocześ-] nie narażonym na dwa równie groźne niebezpieczeństwa. »Pot zalewał mi oczy, postrzępiona koszula przylgnęła do ciała. Rewolwer w zranionej ręce ciążył niemiłosiernie. Przy-I cupnąłem za pierwszą kępką krzewów. Głowa pękała mi od natłoku myśli. „Nie ma sytuacji bez wyjścia" — pouczał nas szef, Piekielny Hugo. Tak, ale w moim przypadku... Dyszałem cięż-1 ko'. Spokój. Byle zachować spokój i jasność myśli. Na razie zmyliłem czujność pościgu. Reflektory policjantów migotały¦. w dali coraz słabiej. Miałem kilka, może kilkanaście minut przewagi, zanim odnajdą moje ślady i zawrócą. A więc z jednej strony policja. Mają mój rysopis, odciski palców, zeznania świadków. Złapali nas w potrzasku w tej opuszczonej ruderze. Gdyby nie przejście piwniczką, podzieliłbym los mych kompanów. Ilu ich zostało? Dwóch? Trzech? A może tylko ja jeden? Policjanci poszli tym razem na całego. Przeczesywali dzielnicę po dzielnicy, dom po domu. Drogi zablokowane, lotniska i dworce obstawione, nasze twarze rozplakatowane w całym mieście. Nie ma się co łudzić, o tym, bym się wywinął z ich łap — nie ma mowy. Nazbierało się tego za dużo przez tyle lat: napad na bank, obrabowanie jubilera, przejęcie furgonetki ze sztabkami złota, rozprute kasy i sejfy. Trzeba uciekać. Ale dokąd? Banda Alfreda Wilkołaka nie żartuje. Znajdą mnie choćby pod ziemią. Od chwili sporu między naszym szefem a szajką Alfreda Wilkołaka za ciasno zrobiło się w tym mieście dla dwóch band. Albo oni, albo my. Nie! Przed nimi nie ma ucieczki. Dokądkolwiek się udam, moja twarz mnie zdradzi. Stało się, wzięli mnie w dwa ognie. A niech to wszyscy diabli! Ja, Toto Ospowaty, znalazłem się między Scyllą a Charybdą"«. Stefan odsapnął głęboko i odłożył gazetę. Jutro będzie następny odcinek „Pamiętnika więźnia celi nr 17". Że też zawsze przerwą druk w najciekawszym miejscu! Nie ma rady, trzeba się uzbroić w cierpliwość. Może uda mu się kupić gazetę w drodze do szkoły, wtedy poczyta sobie na przerwie. Przeciągnął się, aż mu w stawach zatrzeszczało. Spojrzał na zegarek. Ale się zaczytał! Ostatnia chwila, by zdążyć na trening. 106 Biedny Mniejszejx- na dyszlu jj wał chęci, j zjawisku jf tychmiast i kał kapła i przysiadła i szukaniu ofl wany jej \ — Zosti ofiary — Ruszyli I podniecony thi wać. Dopiero] zgromadzonych] domość, że 1 ka, a wyrocznia^ /e swą narzecze ślnie obwołano Świeżo upią co miał naji^H dias przywią^H nie było sposobu,» przymocowaa^B świątyni Zeusa. miejscowi ??? nię, iż ten, kii wszechwładnyij mimo wieiu prA Historykom ? ? ? ? ? Węzeł gordyjski 5????5??i5???5???5I5I? Biedny wieśniak Gordias — rodem z Frygii, krainy w Azji Iniejszej — ujrzał pewnego razu, jak orzeł królewski usiadł a dyszlu jego wozu ciągnionego przez woły i nie wykazy-ał chęci, by z niego odlecieć. Gordias, upatrując w tym jawisku jakiś sens proroczy, popędził woły i udał się na-/chmiast do wyroczni. Jeszcze przed bramami miasta spot-ał kapłankę, która nakłoniła go do złożenia ofiary Zeusowi przysiadła na jego wozie, by na miejscu pomóc mu w wynikaniu odpowiednich zwierząt ofiarnych. Gordias, oczaro-'any jej urodą i mądrością, nie zwlekając poprosił ją o rękę. — Zostanę twoją żoną, gdy tylko złożymy bogu należne fiary — odparła. Ruszyli więc prosto na rynek. Na placu targowym roił się odniecony tłum, który na ich widok zaczął głośno wiwatować. Dopiero po chwili zrozumieli dziwne zachowanie się gromadzonych mieszkańców. Oto bowiem gruchnęła wia-lomość, że król Frygii zmarł nagle nie zostawiwszy potom-:a, a wyrocznia orzekła, że nowy władca wjedzie do miasta e swą narzeczoną na wozie zaprzężonym w woły. Jednomy-lnie obwołano Gordiasa monarchą. Świeżo upieczony król ofiarował Zeusowi w podzięce to, o miał najcenniejszego: swój wóz razem z jarzmem. Gor-lias przywiązał jarzmo do dyszla tak zawiłym węzłem, że de było sposobu, by go rozplatać. Odtąd jarzmo misternie >rzymocowane do dyszla stanowiło święty skarb nie tylko wiątyni Zeusa, ale całej okolicy. Zazdrośnie strzegli go niejscowi kapłani-wróżbici, oni to bowiem ogłosili wyrocz-dę, iż ten, kto rozwiąże ów gordyjski węzeł, stanie się vszechwładnym panem całej Azji. Nikomu się ta sztuka nimo wielu prób nie udała. Tyle opowiada legenda. Historyk grecki Plutarch żyjący na przełomie I i II wieku 107 \ n. e. w swym „Żywocie Aleksandra Wielkiego" opisuje wydarzenie, które miało miejsce w 334 r. przed Chrystusem. „Aleksander oglądał sławny wóz z węzłem z dereniowego łyka i słyszał łączące się z nim opowiadanie, które u Persów znalazło wiarę. Głosiło ono, że przeznaczeniem tego, kto ten węzeł rozwiąże, jest zostać panem świata. Co do tego węzła większość autorów twierdzi, że miał on końce ślepe i powikłane ze sobą w najbardziej zawiłych splotach. Aleksander, nie mogąc węzła rozwiązać, rozciął go mieczem, a z rozciętego zaraz ukazało się dużo końców. Natomiast Arystobulos opowiada, że rozwiązanie przyszło mu nawet bardzo łatwo: wyjął z dyszla tak zwany sworzeń przytrzymujący powróz jarzmowy i w ten sposób ściągnął z kolei samo jarzmo". Tak więc znalazł się jednak człowiek, który uporał się z zagmatwanym węzłem gordyjskim, i to w sposób równie prosty, co ostateczny. Na kolację do państwa Nałęczów przybył dziś zaproszony przyjaciel pana domu, znany warszawski dziennikarz pan Tadeusz B. Trójka młodych Nałęczów przepadała za nim, bo opowiadał jakieś ciekawe wydarzenia z redaktorskiej pracy. Jeździł po całej Polsce zbierając materiał do swych artykułów i zawsze umiał wyłowić coś oryginalnego. Kiedy pan Tadzio pałaszował ze smakiem swoje ulubione danie, nóżki w galarecie, Elka zwróciła się po cichu do matki: , — Mamo, wczoraj na historii uczyliśmy się o wyprawach Aleksandra Wielkiego. Pan profesor mówił, że jeden z jego czynów wspominany jest do dziś jako utarte powiedzonko. Kazał nam je na jutrzejszą lekcję opracować i powiedzieć, kiedy się go używa. Wiem, oczywiście, że chodzi o rozcięcie węzła gordyjskiego, ale jaki dać na to przykład? — To może ja wyręczę Mamę, tylko skończę te pyszności — powiedział pan Tadeusz, który usłyszał jednak posze-ptywania Elki. Kiedy wstali już od stołu, pan Tadzio sięgnął po opasłą, czarną teczkę, z którą się nie rozstawał, otworzył ją i wyjął kilka kartek maszynopisu. — Mam tu coś, co' ci świetnie wyjaśni, Elko, twoje wątpliwości. Właśnie napisałem reportaż, który ukaże się w tym tygodniu. , — Doskonale, panie Tadziu. Usiądźmy wygodnie w fote- 108 eh i wszyscy posłuchajmy. Jestem bardzo ciekawa, co pan m razem napisał — rzekła z uśmiechem pani domu. »Mimo gorliwych poszukiwań przeprowadzanych przez dęci i starsze wnuki, testamentu Walerego Balcerzaka nig- rie nie znaleziono: ani pod świętymi obrazami, ani w prze- istnej skrzyni, ani nawet w zakamarkach strychu czy dre- utni. Próbowano odgadnąć, komu ojciec mógł się zwierzyć ; swych zamiarów, ale w ostatnich latach stał się samotni- iem i z nikim nie utrzymywał bliższych kontaktów. Obaj go dawni przyjaciele — Leon, zwany Jednookim, i stary rrzelak — może by coś wiedzieli, ale i oni odeszli już do :pszego świata: pierwszy pięć lat temu, drugi ubiegłej jesie- i. Myślano również o notariuszu Sroce z miasteczka, lecz roka od wielu miesięcy przebywał u córki w Kanadzie, jego następca, rzutki i sympatyczny, dopiero się do mia- teczka sprowadził. Sprawa spadku po Balcerzaku wydawała się pozornie pro-ta, zmarły pozostawił przecież spadkobierców: czterech sy-iów i trzy córki. Wszyscy oni na wieść o nagłej śmierci ojca jechali na wieś. No i wtedy okazało się, że nikt z nich nie godzi się na •odział mienia na siedem równych części. Na jedno tylko vszyscy przystali: by najstarsza Rozalka, wdowa z dwojgiem Izieci, która mieszkała z ojcem i prowadziła mu gospodar-two, została tu dalej. — Niech jej będzie. Dom, obejście i sad — zawyrokowali vspaniałomyślnie. Ale co do reszty ojcowizny dzieci nie mogły dojść do ^gody. Do młyna było aż trzech chętnych, o ziemię pod asem spierała się Małgośka z Filipem, wielkie łąki wyrywali sobie dwaj synowie i zięć, na orne pola w Gorzanowie wraz i nowiutkim silosem mieli chrapkę Maciej i Józka. Wreszcie wniesiono sprawę do sądu. Mijały tygodnie, potem miesiące, proces wlókł się i końca nie było widać. Sprawa wydawała się nie do rozwiązania. Istny węzeł gordyjski! Aż tu nagle rozeszło się po wsi, że notariusz Sroka wrócił „Batorym" z Montrealu i zwołuje do siebie wszystkich spadkobierców Balcerzaka. Stawili się wszyscy z żonami i mężami. Zasiedli w dużej bawialni ściśnięci, jedno przy drugim. Notariusz bez pośpiechu przywitał zgromadzonych i przystąpił do rzeczy. — Byłem u córki za granicą i dopiero teraz dowiedziałem się o zgonie waszego ojca, Walerego Balcerzaka. Składam i 109 państwu wyrazy głębokiego współczucia. Otóż wasz ojciec przyszedł do mnie 7 stycznia 1984 roku i przyniósł własnoręcznie napisany testament. Podpisał go w mojej obecności i w obecności dwóch świadków, których nazwiska i podpisy tu figurują: Jacek Grzelak i Leon Siepecki. Uniósł papier w górę i odwrócił go w kierunku siedzących. — Testament? Skąd? Jak to? Nic nam nigdy nie mówił! — szeptali osłupiali. — Świętej pamięci Walery Balcerzak — ciągnął spokojnie notariusz — zabronił mi komukolwiek wspominać o treści i o istnieniu tego testamentu. Uszanowałem jego decyzję, jak to było moim obowiązkiem. Teraz pozwoliłem sobie państwa wszystkich zaprosić, aby odczytać testament. Milczeli, wciąż nie mogąc ochłonąć ze zdumienia. Notariusz zaczął czytać: — „Ja, Walery Balcerzak, syn Rozalii z Zajączków i Franciszka Balcerzaków, będąc w pełni władz umysłowych, piszę ten testament i zobowiązuję notariusza Antoniego Srokę do ścisłego wypełnienia mej ostatniej woli. Oto ona. Dom mój w Nadwolicy wraz z budynkami gospodarskimi, inwentarzem żywym i martwym oraz sad przepisuję na córkę moją Rozalię Bujnikową, która ze mną mieszka wraz ze swymi dziećmi po śmierci męża. Wszystkie inne własności, a więc pola orne, łąki, młyn, silos oraz ewentualną gotówkę — jeśli taka będzie w chwili mej śmierci — po potrąceniu kosztów pogrzebu przeznaczam na budowę szkoły w Nadwolicy, mej wsi rodzinnej. Ani ja, ani moja nieodżałowana żona ś.p. Rozalka nie mieliśmy w dzieciństwie warunków do kształcenia się. Niech więc owoce naszej długoletniej pracy pójdą na to, by żadne dziecko w tej wsi nie było pozbawione możliwości nauki na miejscu. Notariusz Sroka ma zadbać, aby moja wola była skrupulatnie wypełniona i przez nikogo nie podważana. Cały mój dobytek jest wyłącznie moją własnością, dlatego mogę nim wedle woli rozporządzać. Ufam, że moje dzieci nie odczują mej decyzji jako krzywdy dla siebie, gdyż łożyłem na ich szkołę i wyższe studia, pomagałem im materialnie aż do usamodzielnienia się i założenia rodziny. Żadne z nich biedy nie cierpi. Wierzę, że zrozumieją moje intencje i właściwie ustosunkują się do mego testamentu. Błogosławię im, ich dzieciom i wnukom". Podpisane: „Walery Balcerzak, Nadwolica, siódmy stycznia 1984 roku". Za zgodność pod- 110 isu: Antoni Sroka, zaprzysiężony notariusz. Pod spodem odpisy obu świadków. Notariusz odchrząknął i spojrzał na słuchaczy. — Proszę, by każdy z państwa dokładnie sobie obejrzał ;n dokument. — Podał go najbliżej siedzącemu Filipowi. Drżące ręce przesuwały go sobie w milczeniu. Wstyd im yło przy obcym wyjawić, co myślą. Po dłuższej chwili Lozalka położyła papier na stole przed notariuszem. Filip /stał, ukłonił się i zwrócił ku wyjściu. Za nim poszli inni. — Uff! — westchnął głęboko notariusz, nalał sobie wody karafki i rozsiadł się w fotelu. — Rozciąłem szczęśliwie en węzeł gordyjski — mruknął do siebie z zadowole-dem«. Pan redaktor skończył czytać i zwrócił się do Elki: — Teraz już chyba nie masz wątpliwości, kiedy się stosu-e to powiedzenie. Bo „rozciąć węzeł gordyjski" nie znaczy ozwiązać jakiś problem, ale raczej zlikwidować samą trud-iość; usunąć jakąś przeszkodę w sposób ostateczny. ?????&???&?????&??? Mentorski ton ????&?i?i??&????????? Mentor, rodem z wyspy Itaki, był rówieśnikiem i wiernym druhem Odyseusza. Jemu to Odyseusz, opuszczając ojczystą wyspę, powierzył opiekę nad domem i poruczył wychowanie swego syna Telemacha. Istotnie, gdy po latach nieobecności Odyseusza zalotnicy jego żony Penelopy objadają i trwonią mienie nieobecnego króla, Mentor odwołuje się do ludu Itaki i zawstydza go, przypominając, ile dobrodziejstw zawdzięcza swemu władcy. Próbuje on — zresztą na razie bezskutecznie — zachęcić poddanych do wygnania natrętnych pasożytów. Mentor jest uosobieniem mądrego doradcy, cechuje go szlachetność uczuć, rozwaga i doświadczenie. Homer nazywa go „pasterzem ludów", który powstrzymuje swych ziomków przed nieodpowiedzialnymi czynami. Bogini Atena kilkakrotnie przybiera w „Odysei" postać Mentora, ha przykład gdy chce udzielić Telemachowi wskazówek, jak ma postępować. Mentor raz tchnie w serca swych ziomków nadludzką odwagę, innym razem nawołuje zebranych do zawarcia pokoju, gdy dwa zwaśnione obozy grożą sobie ostateczną zagładą: „Zaprzestańcie tej wojny okrutnej, ludzie Itaki, i jak najprędzej, bez krwi rozlewu, rozstrzygnijcie swe spory". Dziś, nawiązując do tej postaci, używamy imienia Mentora jako synonimu mądrego doradcy, doświadczonego wychowawcy, ale często odnosimy się do jego rad i pouczeń z odcieniem ironii. Ona, w różnych porach dnia, zwraca się do męża: — Wiesz, Andrzejku, lepiej zostaw tę wołowinę. Jest za twarda, dodam ci za to więcej jarzyn. 112 — Robi się chłodno, włóż szalik, jak wychodzisz z domu. — Wyglądasz na zmęczonego. Może odwołamy tę wizytę i Julków Nałęczów? Zaraz do nich zadzwonię. — Może się mylę, ale chyba ten krawat nie bardzo pasuje lo koszuli w paski. Poczekaj, znajdę ci inny. — Trzeba by już iść spać. Książka nie zając, nie ucieknie. ^ jutro czeka cię ciężki dzień. On — milczy i słucha cierpliwie, ale kiedyś wyzna z wes-chnieniem swemu kuzynowi Julkowi Nałęczowi: — Lilka ma złote serce, bardzo ją kocham i cenię sobie ej troskliwość, ale czasami jest to po prostu nie do zniesie-ria. Przecież nie mam już dziesięciu lat!" Sam wiem, czy jest ni ciepło czy zimno, czy jestem zmęczony, czy wolę czytać csiążkę. Wiesz, mój drogi, ten jej mentorski ton doprowadza mnie chwilami do szewskiej pasji! 8 — Nić Ariadny ^i??????????????????i? ? Wierna Penelopa Penelopa to żona króla Itaki, Odyseusza. Małżeństwo ich było udane i szczęśliwe, toteż Odyseusz wzdragał się na myśl o wyprawie pod Troję i o rozłące z żoną i synkiem Telema-chem, którego mu właśnie Penelopa powiła. Pod naciskiem króla Sparty Odyseusz musiał jednak ustąpić, nie przypuszczając, że opuści dom i ojczyznę aż na dwadzieścia lat! Królestwo pozostawił Penelopie, której rozum, odwagę i przezorność wysoko cenił. Jako doradcę dodał jej zaufanego przyjaciela domu, wspomnianego już Mentora. Po dziesięciu latach, po zdobyciu Troi, wodzowie greccy wracali do swych krajów, tylko o Odyseuszu nie było żadnej wiadomości. Okoliczni wielmoże, którzy zwątpili w powrót króla, usiłowali nakłonić Penelopę, by wybrała jednego z nich na męża. Penelopa była wciąż jeszcze bardzo piękna, a bogata Itaka stanowiła łakomy kąsek dla przyszłego jej władcy. Samotna królowa poświęciła się jednak wychowaniu syna, zarządzaniu państwem i prowadzeniu wielkiego domu. Po,nocach wypłakiwała oczy, oczekując powrotu ukochanego męża. Życie jej upływało z każdym rokiem w boleśniejszej rozterce: to poddawała się rozpaczy, że już nigdy nie ujrzy Odyseusza, to znowu świtała jej iskierka nadziei, podsycana różnymi pogłoskami, które wędrowcy znosili na dwór. By uchronić się przed natarczywością zalotników, Penelopa postanowiła posłużyć się podstępem. Oznajmiła, że nie może myśleć o ponownym zamążpojsciu, zanim nie utka śmiertelnego całunu dla swego teścia. Tkała go więc za dnia, na oczach dworek i gości, a w nocy po kryjomu pruła, chcąc w ten sposób odwlec podjęcie ciężkiej decyzji. Ktoś jednak zdradził królową i Penelopa znowu stanęła w obliczu konieczności wyboru. 114 Gdy Odyseusz przebrany za żebraka pojawił się na królewskim dworze i pozabijał znienawidzonych zalotników, Pe-elopa nie poznała go. Bojąc się kolejnego rozczarowania, ie chciała uwierzyć, że jej mąż żyje. Nawet kiedy piastunka 'enelopy oznajmiła jej, że obcy gość to Odyseusz, że rozpo-nała go po bliźnie, którą ma na nodze od dziczego kła, rólowa wciąż się wahała. Poleciła piastunce: „Pościel jemu aże wygodne za tą sypialnią o grubych murach, którą sam budował, tam nieś łoże i daj pościel..." Powiedziała tak, by wypróbować męża. Odyseusz oburzył się na troskliwą małżonkę: „Zaiste, kobieto, bolesne słowo rzekłaś. Któż to przeniósł ;dzie indziej moje łoże? Trudna to rzecz i trzeba nie lada akiej umiejętności; jeden bóg, gdyby chciał, mógłby je usta-vić w innym miejscu. Żaden żywy śmiertelnik, nawet bardzo iilny, nie mógłby go tak łatwo ruszyć, bo wielka tajemnica cryje się w tym łożu przedziwnym. Sam je zrobiłem, nikt nny. Pośrodku zagrody stało długolistne drzewo oliwne, nocne, wysokie i grube jak słup. Wokół niego zbudowałem łaszą sypialnię ze ściśle przylegających kamieni i starannie skryłem dachem, a drzwi spoiłem szczelne i mocne. Wtedy ściąłem włosy długolistnej oliwki, a pień spiżem obciosałem io samego korzenia, troskliwie i umiejętnie, równo pod sznur. Z niego zrobiłem podstawę łoża, wiercąc świdrem dziury wszędzie, gdzie trzeba. Idąc od tej podstawy zbudowałem całe łoże i upiększyłem je złotem, srebrem i kością słoniową. I przeciągnąłem wzdłuż rzemienie ze skóry wołowej, purpurą barwionej. Oto masz ową tajemnicę". Penelopa stała się wzorem wszystkich kobiet — żon i narzeczonych — czekających na powrót swych najdroższych: powrót z obczyzny, z wojny, z niewoli, wygnania i obozów. Czekały one już przed wiekami na marynarzy pływających na wzburzonych morzach, na mężów wojowników walczących w dalekich krajach. W sercu tych kobiet, jak i w sercu starożytnej wiernej Penelopy, tliło się zawsze światełko nadziei wbrew rozsądkowi, wbrew mrokom zwątpienia i rozpaczy. Niestety, nie wszystkie doczekały się powrotu swych mężów. Anna Nałęcz dała mi do przeczytania list-wiersz swego ciotecznego brata, więźnia obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Przywiózł go po oswobodzeniu obozu jego żonie współtowarzysz niewoli, który przeżył to piekło. 115 Nie tęsknij za mną — już nie wrócę. Za dużom widział łez i krwi — Stąd żadna droga nie wiedzie do domu, Więc nie stój już, Miła, u drzwi. Nie wołaj na mnie, nie usłyszę — . Za głośno jęczy w drutach wiatr — Gdzieś zagubiłem serca mego ciszę Dawno prześnionych, jasnych łat. Nie wznoszę oczu do srebrzystych szlaków Płaczących nad nami gwiazd — Bo widzę tylko labirynt baraków, Najboleśniejsze z miast. I nie myśl o mnie, gdy już cień Otuli okno twe o zmroku, I nie nadsłuchuj, drżąc z tęsknoty; To nie jest odgłos moich kroków. Nie czekaj na mnie, wierna Penelopo, Nie radź się wróżb i nie wierz w znaki, Bowiem mój okręt nie wpłynie do portu — Odyseusz nie wróci do swojej Itaki. A jeśli uśmiech losu ci zakwitnie, I sen o szczęściu na nowo się ziści — Wiedz, Miła, drzewo z wiosną pręży się ku słońcu I nie pamięta śmierci zeszłorocznych liści. ^[5???5i??5i?5i?§ii?5?5?^'?| Nestor Nestor był wnukiem Niobe. Bogowie Apollo i Artemida zabili wszystkie dzieci Niobe z zemsty za jej drwinki i przechwałki wobec ich matki. Apollo, chcąc jednak w jakiś sposób okupić to zabójstwo, pozwolił Nestorowi żyć tak długo, jak długo mogliby żyć w sumie jego wujowie i ciotki, a więc ponad trzy pokolenia. Stąd w poświęconym mu napisie nagrobnym czytamy, że „dożył potrójnej starości". Nestor jest nie tylko uosobieniem podeszłego wieku, ale też i starości mądrej, rozważnej. Uczestnicząc wraz z synami w wojnie trojańskiej, odznaczył się dzielnością w boju i roztropnością w radzie. W różnych sporach między sąsiednimi ludami obie strony prosiły go często na rozjemcę. Po zburzeniu Troi Nestor jako jeden z nielicznych powraca szczęśliwie do rodzinnego miasta, zastaje tam przy życiu swą żonę, a potem gości syna Odyseusza Telemacha, który szukał ojca. — Buniu, czy to prawda, że ciotka Melania jest nestorem naszej rodziny? I co to właściwie znaczy? — spytała Elka, zrzucając z ramienia ciężką torbę z książkami. — Nic podobnego! — oburzyła się Bunia. — Któż ci to powiedział? Ciotka Melania jest o trzy lata młodsza ode mnie, chociaż chce uchodzić za najstarszą matronę i wyrocznię całej familii. Przyznaję, że jest mądra i ma wielkie doświadczenie, ale fakty są faktami i metryki zafałszować nie można. — A to śmieszne! — zawołał Stefan, który właśnie wszedł do pokoju. — Zawsze się mówi, że wszystkie kobiety chcą się odmłodzić i odejmują sobie lat, a tymczasem i Bunia, i ciocia Melania chciałyby być najstarsze w rodzinie! 117 Bunia tylko machnęła ręką na dowcipkującego wnuka. — Pytałaś, Elko, o znaczenie wyrażenia „nestor". Otóż tak mówi się o kimś sędziwym, najstarszym w jakiejś gałęzi nauki, sztuki lub społeczności. Na przykład słynnego aktora, który dożył stu lat, Ludwika Solskiego, nazywano „nestorem sceny polskiej". Artura Rubinsteina, wielkiego polskiego pianistę, określano podobnie: „nestor muzyki polskiej". — A niedawno był jubileusz marszałka Michała Roli Żymierskiego, „nestora wojska polskiego" — popisywał się Stefan. «Anceusl winnicę ij ków. Jede się na z tej win pan w nalać sob do ust, jego prz „Wiele ma ru". Sprafl wy, zan inny niewo Na te słoi dzika i w i zwierzę«. TiH zbieracz mitM^ ginus. Stadion! głowie. Ale oczy takie wido| la!" i klaskać ? dowe Polsk nej bratni nut strasz jęków i „biało-czer ną główką Najbardziej i ?I??I????I?????I???????I?? ? ? ? I ?? Między ustami a brzegiem pucharu - wiele może się zdarzyć «Anceusz postanowił obsadzić winnymi szczepami wielką «nnicę i natarczywie przynaglał do pracy swych robotni-:ów. Jeden z jego sług, umęczony trudem, rozgniewawszy ię na pana powiedział, że nigdy nie pokosztuje on wina : tej winnicy. Kiedy wyrosły krzewy i dojrzały bujne grona, )an w radosnym nastroju przywołuje niewolnika i każe mu lalać sobie do kielicha winnego soku. Gdy podnosił kielich ło ust, przypomniał owemu niewolnikowi, jak próżna była ego przepowiednia. Ale ów sługa odrzekł mu w odpowiedzi: ,Wiele może się zdarzyć między wargami a brzegiem pucha-•u". Sprawdziła się wróżba niewolnika. Oto w czasie rozmo-,vy, zanim pan zdążył dotknąć wargami wina, przybiega nny niewolnik i woła, że ogromny dzik pustoszy winnicę. Na te słowa Anceusz rzuca kielich, rusza natychmiast na Izika i w czasie polowania ginie zraniony przez rozjątrzone zwierzę«. Tak zanotował w swym zbiorze „Bajki" rzymski zbieracz mitów i kierownik biblioteki cesarza Augusta Hy-pnus. Stadion Śląski w Chorzowie pęka w szwach. Głowa przy głowie. Ale bo też nie lada to gratka zobaczyć na własne oczy takie widowisko, krzyczeć do zachrypnięcia „gola! gola!" i klaskać aż ręce spuchną. Wystąpią reprezentacje narodowe Polski i Włoch. Żeby zdobyć przewagę choćby jednej bramki! Remis nas nie urządza. Dziewięćdziesiąt minut straszliwego napięcia, radosnego „hurrra!", a potem jęków i gwizdów, gdy po przewadze dwa do jednego dla „biało-czerwonych" drużyna „błękitnych" wyrównuje piękną główką Altobellego. Najbardziej chyba rozgorączkowana jest grupa harcerzy, 119 zapalonych kibiców piłki nożnej. Przebywają na obozie w Ustroniu Śląskim, ale dostali pozwolenie od harcmistrza na wypad do Chorzowa w nagrodę za znakomite wyniki w szkoleniu młodszych kolegów. Wśród nich rej wodzi Ste-, fan Nałęcz, który w Warszawie nie opuszcza żadnego ważniejszego meczu. Jest już czterdziesta trzecia minuta drugiej połowy i nic nie wróży zmiany na lepsze. Ludzie zaczynają wstawać z miejsc i kierować się ku wyjściu. Sędzia spogląda na zegarek, osowiały trener gospodarzy spuszcza głowę w skrajnym zniechęceniu. I nagle... — Jest! Jest! Piłka podkręcona nogą Smolarka ląduje w górnym rogu siatki przeciwnika. Widownia szaleje. Wszyscy krzyczą, trąbią, powiewają chustkami, czapki lecą w górę. Trener płacze z radości. — Górą nasi chłopcy! A nazajutrz w prasie sportowej wielki artykuł pod tytułem: ,,Między ustami a brzegiem pucharu nasi odnieśli zwycięstwo!" W objęciach Morfeusza W królestwie Morfeusza Dziedzina snów — widziadeł i mar sennych — urzekała imysły i wyobraźnię ludzką od niepamiętnych czasów. Jed-ia z Ksiąg Mądrości starożytnego Egiptu mówi: „Bóg stwo-zył sny, aby ukazywać drogę ludziom, którzy nie mogą ijrzeć swej przyszłości". Grecy przypisywali snom moc wró-ebną: przepowiadały one przyszłe wydarzenia, ostrzegały udzi przed niebezpieczeństwem lub doradzały, jak postąpić v trudnym położeniu. Sny zsyłali bogowie dla dobra lub zkody człowieka, gdy go chcieli ukarać, a czasem sami ikazywali się śpiącym lub przybierali postacie innych ludzi, :ywych lub umarłych. Hypnos-Sen był synem Nocy, a jego brat bliźniak to rhanatos-Śmierć. Człowiek śpiący jest bowiem pozbawiony iwiadomosti i podobny do człowieka umarłego. Hypnos niał moc usypiania bogów, ludzi, zwierząt i całej przyrody. Podczas gdy Hypnos usypia wszystko, co żyje, jego rozli-;zne potomstwo zsyła na śmiertelnych marzenia senne i zja-ivy. Ludzie, wierząc w czarodziejską potęgę snów, opowiadali je sobie i próbowali tłumaczyć ich ukryty sens. Jednym z najbardziej znanych synów Hypnosa był Mor-ieusz, który ukazywał się śpiącym w ludzkim kształcie. Rzymski poeta Owidiusz opowiada nam o królestwie DÓstw snu i marzeń sennych w ślicznej baśni o Keyksie . Alkyone. Stęskniona za mężem młodziutka Alkyone błagała boginię o jego rychły powrót z morskiej wyprawy lub o to, by :hoć raz mogła go jeszcze ujrzeć. Nie wiedziała biedaczka, że straszna nawałnica roztrzaskała jego okręt i że Keyks utonął w szalejących odmętach. Bogini chce jednak spełnić błagania młodej kobiety i ukazać jej postać męża w złudnej postaci snu. Wzywa więc posłankę niebian Iris-Tęczę. „Iris, 121 wysłanniczko moja, leć natychmiast do groty, gdzie mieszka Sen i każ mu: niech w postaci Keyksa przed Alkyone się zjawi, niech oznajmi jej prawdę". Iris wdziewa suknię wielobarwną, leci kreśląc łuk tęczy na niebie i przybywa do ogromnej jaskini snów wykutej we wnętrzu góry. To jest Snu siedziba. Tu nigdy promień słońca przeniknąć nie może, ani o wschodzie, ani o południu, tylko mgły z mrokiem zmieszane wątłe sieją światło. Nigdy żaden ptak czujny grzebieniastym dziobem nie wita Jutrzenki, żaden głos ciszy nie zmącą — ani psa szczekanie, ani głos gęsi od psów przezorniejszych. Żaden zwierz tu nie oddycha, bydło nie sapie, gałąź nie zaszeleści, głos ludzki nie szepcze. Sama cisza tu mieszka. U wejścia jaskini kwitną senne maki, rosną rozliczne zioła, z których soków Noc zbiera napoje uśpienia i pryska nimi po cienistej ziemi. Nie ma tu drzwi zgrzytających w zawiasach, nie ma stróża u progu. Pośrodku stoi łoże wysokie z hebanu, puchowe, siwe, zasłane najmiększą pościelą; na nim bóg śpi leniwie wyciągnąwszy ciało, a wokół legły sny złudne, przeróżne kształty udające, a tyle ich, co kłosów na polu, co w lesie liści, co ziaren na nadmorskiej plaży. Tam wchodzi boska Iris, ręką tłumy snów odgarnia. Bóg snu zaledwie podniósł oczy snem zamroczone, znowu zasnął, głowa mu na piersi opadła, znowu obudzić się sili, znowu i znowu. Wreszcie się otrząsnął, wstał i poznał przybyłą. „Śnie, spoczynku wszechrzeczy, Śnie, najcichszy wśród bogów, pokoju duszy, który troski z serca odsuwasz, który dziennymi sprawami utrudzone ciała krzepisz i wracasz im siły! Nakaż Widziadłom Sennym, które naśladują prawdziwe kształty, by któreś w postaci króla przybyło do Alkyone, a inne, by ukazały jej obraz burzy morskiej". Spełniwszy polecenie, oddaliła się Iris, nie mogąc już znieść oparów sennych, gdyż czuła, że drętwieją jej członki. A Ojciec Snów z tysięcznego tłumu swych dzieci wybiera Morfeusza, mistrza i naśladowcę różnych postaci. Nikt udatniej od niego nie umie wyrazić postawy, twarzy czy dźwięku mowy. Przybiera on i odpowiednie stroje, i słowa właściwe dla każdego człowieka. Morfeusz leci na skrzydłach bezszelestnych przez mroki i po krótkiej chwili przybywa do Alkyone. Tu — zdjąwszy z ciała pióra — przybiera oblicze i postać Keyksa. Blady, podobny do ducha bez żadnej odzieży, staje przy łożu nieszczęsnej małżonki. Widać, jak z mokrej brody mężczyzny 122 z ciężkich od wody włosów spływają krople. I nachylając ię nad łożem, z twarzą zalaną obficie łzami, tak mówi: „Nie poznajesz Keyksa, żono nieszczęśliwa? Czy me obli-:ze śmierć tak bardzo odmieniła? Spójrz na mnie, a rozpo-aiasz zamiast swego męża tylko cień jego. Nie pomogły lam twoje ofiary, Alkyone! Zginąłem. Na Morzu Egejskim lognał nas chmurny wiatr i zatopił nasz okręt w olbrzymich >dmętach. Nuże, powstań, daj upust twym łzom i przygotuj nary żałobne, bym nie opłakany nie zszedł do nieczułych podziemi Tartaru"«. ? Owidiuszowa baśń ma jednak szczęśliwe zakończenie. Po Drzebudzeniu Alkyone wybiegła nad brzeg morza, wyłowiła włoki ukochanego męża i wśród łez poczęła Okrywać je jocałunkami. Bóstwa ulitowały się nad ich wierną miłością i jej rozpaczą, ożywiły Keyksa i zamieniły oboje n skrzydlate zimorodki, które szczęśliwie uleciały w przestworza. Na oddziale dziecięcym kliniki, nad łóżkiem chorej Ewu-li — siostrzenicy pana Nałęcza — pielęgniarki czuwały iniem i nocą. Matka, uzyskawszy stałą przepustkę, nie wychodziła z pokoju separatki od wczesnego rana do zmroku. Dziecko miało ceglaste wypieki, majaczyło, rzucało się niespokojnie. — Dziś trzeci dzień leczenia, gorączka powinna opaść — stwierdził ordynator. — Czekamy na tę chwilę. Ojciec małej wsunął się cicho do pokoju i stanął za krzesłem żony. Położył jej rękę na ramieniu. — Ciągle bez zmian? Jak to długo jeszcze potrwa? — Musimy wierzyć, że wszystko będzie dobrze — szepnęła matka. — Wiara góry przenosi. Mijały godziny. Nadchodził wieczór i trzeba było wracać do domu. Dyżur nocny miał sam ordynator, docent Zalewski. Pielęgniarka usiadła przy łóżku chorej. Ewunia była w dobrych rękach. — Proszę iść spokojnie do domu i odpocząć — zwrócił się do rodziców lekarz. Wyszli z ciężkim sercem. Lekarz ma rację, trzeba nabrać sił na następny dzień. Długo nie mogli zasnąć, ale wreszcie sen ich zmorzył. Nad ranem obudził ich przenikliwy dzwonek. Telefon! Zerwali się na równe nogi. Mąż pierwszy chwycił słuchawkę. 123 — Tu doktor Zalewski. Przepraszam, pewnie obudziłem pana, ale chciałem jak najszybciej zakomunikować państwu dobrą wiadomość. Przed godziną nastąpiła wyraźna poprawa, niebezpieczeństwo minęło. Temperatura opadła i jest w normie. Ewunia słodko śpi w objęciach Mo ni feusza. .d* d Aż trudno nia śmiechi podaje ich I i w języku;] interesują ( Zacznijmy \ W ??? czny ozna wyrazu je ne pr podał grei „Talos, Sardynii, śmiewali i; w swe olbn w ogień, wszystkich Uczony z| tych, którzy i Kim byl ?i? robota, a wykuli ognia. Taloj spy, Mino dniem i Miał on znosił sprał szydzili. ? go kolosa,} uśmiech zal grymas, gdyj niach, zan Sardoniczny śmiech -?I?????1??5?15???§?15 ' Aż trudno uwierzyć, ile przymiotników służy do określenia śmiechu! „Słownik frazeologiczny" Stanisława Skorupki podaje ich aż... 105, a wszystkie są używane i w literaturze, i w języku potocznym. Nas, w związku ze starożytnością, interesują dwa przymiotniki: „sardoniczny" i „homeryczny". Zacznijmy od tego pierwszego. W powszechnym rozumieniu śmiech lub uśmiech sardoniczny oznacza: gorzki, zjadliwy, szyderczy. Pochodzenie tego wyrazu jest w zasadzie nieznane. Najbardziej prawdopodobne przypuszczenie tłumaczące pochodzenie tego określenia podał grecki poeta z VI wieku p.n.e. Simonides z Keos: „Talos, uczyniony przez Hefajstosa, prosił mieszkańców Sardynii, żeby go zanieśli do Minosa. Gdy się z niego naśmiewali i nie chcieli wysłuchać jego prośby, porwał ich w swe olbrzymie ramiona i przyciskając do piersi rzucił się w ogień, bez obawy dla siebie, bo był z brązu. Tak zabił wszystkich tych, którzy szydzili z niego". Uczony z X wieku n.e. dodaje, że to określenie dotyczy tych, którzy śmieją się ku własnej zagładzie. Kim był ów Talos? Wedle legendy to coś w rodzaju robota, a wykuł go z brązu w swej kuźni Hefajstos, bóg ognia. Talos był strażnikiem Krety w służbie króla tej wyspy, Minosa. Niezniszczalny, niezmordowany, pełnił straż dniem i nocą, zawsze czujny, gdyż nie potrzebował snu. Miał on jednak, widać, jakieś ludzkie uczucia, gdyż nie znosił sprzeciwu i umiał mścić się na tych, którzy z niego szydzili. Mieszkańcy Sardynii, nieczuli na prośbę niezdarnego kolosa, drwili sobie z niego. Już po chwili zjadliwy uśmiech zastygł na ich twarzach, przechodząc w bolesny grymas, gdy nic nie przeczuwając znaleźli śmierć w płomieniach, zamknięci w metalowym uścisku groźnego „robota". 125 — Cześć, Helenko! Świetnie, że przyszłaś — ucieszyła się Elka Nałęcz. — Już nie mogłam się ciebie doczekać. Siadaj tu, przy łóżku. Umieram z ciekawości, jak wypadł konkurs muzyczny w naszej klasie. Cóż za koszmar, że właśnie wczoraj musiałam się struć tymi grzybami! — Jak się czujesz? Lecę wprost ze szkoły, żeby zobaczyć, co u ciebie. — Helenka usiadła przy łóżku. — Kochana jesteś! Prawdziwa przyjaciółka. Czuję się już nieźle, tyle że jestem jeszcze słaba. No, a teraz mów. O pierwsze miejsce nie muszę pytać. Waldek, oczywiście! — A właśnie, że nie. Waldek nie otrzymał żadnej nagrody. — Co takiego? — zdumiała się Elka. — W głowie mi się nie mieści. — A żebyś wiedziała! Opowiem ci od początku, ale szybko, bo w domu na mnie czekają. Na egzaminie konkursowym były trzy utwory dla każdego z kandydatów. Waldek usiadł przy fortepianie z pewnym siebie wyrazem twarzy, jak to on, wydawał się absolutnie opanowany. Pierwszy utwór, najłatwiejszy, grał dobrze, ale już było widać, że jest zdenerwowany, gonił sam siebie. Drugi zagrał w zasadzie poprawnie, ale jakoś dziwnie wyglądał. — A trzeci? Chopin? — niecierpliwiła się Elka. — Tu już była prawdziwa katastrofa. Po pierwszych paru taktach nagle zaciął się, jakby zapomniał, co dalej. Powtórzył parę wcześniejszych taktów i znowu stanął. Bladł i czerwieniał na zmianę, czoło mu się spociło. Ręce tak mu dygotały, że nie mógł ich utrzymać na klawiaturze. Położył je na kolanach. Wszyscy patrzyli na niego i nie wierzyli własnym oczom. Opanował się. Zaczął znowu i dotarł wreszcie do końca, a raczej dostukał cały utwór. — A inni jak grali? — Tu już bez niespodzianek. Dorota otrzymała pierwszą nagrodę, Jaś drugą, a Magda trzecią. — Wiesz, Helu, nie lubię Waldka, bo strasznie zadziera nosa, ale mi go żal. — A mnie wcale nie — Hela była nieustępliwa. — Kiedy tydzień temu rozmawialiśmy w klasie, kto wygra konkurs, Waldek wzruszył tylko ramionami i parsknął sardonicznym śmiechem, który wykrzywił mu całą twarz. Taki był pewny zwycięstwa. No i co się okazało? ^[???????????????????? § ? Homeryczny śmiech Nie chodzi tu, oczywiście, o śmiech samego Homera, ) którym nic pewnego nie wiemy: ani kiedy i gdzie .się irodził, ani nawet, czy stworzył obie epopeje — „Iliadę" „Odyseję" — czy tylko jedną z nich. „Homeryczny imiech" odnosi się do bogów, których cała rzesza pojawia lię w obu Homerowych poematach. Jest to śmiech donośny, lieokiełznany, rubaszny, gromki — śmiech na miarę bogów. Dwukrotnie rozlega się ten potężny śmiech niebian i w obu wypadkach — rzecz ciekawa — głównym jego sprawcą jest nistrz sztuki snycerskiej i kowalskiej, bóg ognia Hefajstos. W „Iliadzie" dochodzi na Olimpie do groźnego sporu niędzy Zeusem i jego żoną Herą. Sytuacja staje się napięta, idyż rozgniewany król bogów już chce podnieść rękę na swą crnąbrną boską małżonkę. Wówczas ich syn, kulawy Hefajstos, godzi zwaśnionych rodziców, taktownie uspokajając natkę i wychwalając potęgę ojca. Po czym rozdaje obecnym Dogom puchary ze słodkim nektarem, szybkim truchtem ailejąc od jednego do drugiego. Nieposkromiony śmiech wśród bogów wybuchł szczęśliwych, Gdy po pałacu Hefajstos uwijał się kuśtykając. W „Odysei" tenże sam boski „Kulawiec" wywołuje wybuch homerycznego śmiechu przy nieco innej okazji: gdy adsłania przed zgromadzeniem bogów niewczesne zaloty boja wojny Aresa do pięknej Afrodyty, którą Zeus dał za żonę właśnie jemu, Hefajstosowi. Ośmiesza ich oboje, surowo karcąc swawolną małżonkę. Bogowie zanieśli się nieugaszo-nym śmiechem, gdy Hefajstos odkrył przed wszystkimi miłosne tajemnice Aresa, które ten chciał ukryć. Bogowie, śmiejąc się wniebogłosy, mówili jeden do drugiego: „Zło nie ilillllSaSallSlilla 127 popłaca, dościga powolny rączego. Tak i dziś Hefajstos złowił Aresa, najprędszego z bogów, jacy są na Olimpie — chromy złapał go podstępem, a teraz domaga się kary za jego czyny". — Chodźcie, już czas — poganiała rodzinę Elka. — Włączam telewizor. — Przysuń fotel dla Mamy. Elka, nie tak blisko ekranu, popsujesz sobie oczy — upominała wnuczkę Bunia. — Jeszcze jednego krzesła brakuje — stwierdził Tata. — Przynieście je z mego pokoju. I stołek z kuchni. — Ktoś dzwoni do drzwi. Stefanku, otwórz, proszę. To pewnie pani Iwańska z góry. Popsuł się jej telewizor, a przepada za „Muppet-show", więc ją zaprosiłam — powiedziała Mama, wygodnie usadowiona w fotelu. Na ekranie już pojawił się Kermit-żaba konferansjer, dusza całego zespołu. Za nim wkracza w tanecznym korowodzie reszta przy wtórze piosenki: Już pora na muzykę, na światła rampy blask, kurtyna idzie w górę, na Muppet-show już czas! Półgodzinne przedstawienie mija błyskawicznie. Piggy wdzięczy się do Kermita. Przewraca oczami, kręci ryjkiem, kokieteryjnie odrzuca długie blond loki, wywołując i na widowni Muppetow, i przed ekranami telewizorów wybuchy homerycznego śmiechu. A czyż nie jest komiczny Fpzzie, który nie potrafi opowiedzieć kawału? A pies Rolf, wygrywający obertasy na fortepianie? I te jego falujące olbrzymie uszy! Dziś nie gorszy od nich był też czarniawy ptak z olbrzymim zakrzywionym dziobem, Wielki Gonzo. Co chwila widownia Muppetow zanosi się homerycznym śmiechem: trzęsą się głowy, szyje, otwierają się czerwono--pomarańczowe pyszczki, dzióbki i buzie. A w loży dwaj starsi panowie tak rechoczą, że omal nie wypadną na głowy widzów. ? Parki, który je którym po1 Zeus. To A placu bojuj kres ich Parki bylyjj czące imiona Atropos-Nifl staruszki, któr dego z wrzecion łokciem jej i mi nożycami, Klasa VI? szawie. Naucz lekcji o wieli odpoczynek — To myśli naukw I pamiętajc muzeum. Uszanujmy j tania zosta wazkach te życzyć z skiego cmenf szłości naszi Pogoda Cmentarz, 9 — Nić Ariadny Parki - Mojry przędą nić ludzkiego życia Parki, zwane czasem Mojrami, uosabiają nieubłagany los, tory jest pisany każdemu człowiekowi. To potężne boginie, tórym podlegają nie tylko ludzie, ale i bogowie, nawet [eus. To one zabraniają niebianom ratować wojowników na lacu boju, jeśli według przydzielonego im losu nadszedł res ich życia. Parki były siostrami, córkami boskiej Nocy, a nosiły zna-zące imiona: Kloto-Prządka, Lachezis-Ciągnąca Losy oraz Uropos-Nieodwracalna. Grecy wyobrażali je sobie jako trzy taruszki, które przędą nić ludzkiego życia od narodzin każ-ego człowieka aż do jego śmierci. Kloto snuje i skręca nić wrzeciona, Lachezis obraca ją na kołowrotku i mierzy ???i?? jej długość, a Atropos przecina nić swymi olbrzymimi nożycami, gdy przychodzi chwila zgonu. Klasa VI ? zwiedza dziś cmentarz Powązkowski w War-zawie. Nauczyciel historii opowiedział dzieciom na ostatniej ;kcji o wielu sławnych ludziach, którzy znaleźli tu wieczny dpoczynek. — To księga dziejów naszej ojczyzny — powiedział — jej nyśłi naukowej i politycznej, literatury, sztuki, muzyki. pamiętajcie! "To nie jest spacer po parku ani wycieczka do luzeum. Nie wolno mącić ciszy i spokoju tego miejsca. Jszanujmy jego powagę. Wszystkie wrażenia, dyskusje, py-ania zostawmy na naszą następną lekcję w szkole. Na Powązkach trzeba patrzeć i rozmyślać. Kto ciekaw, może po-yczyć z biblioteki szkolnej trzytomową historię powązkow-kiego cmentarza napisaną przez doskonałego znawcę prze-złości naszego miasta, Stanisława Szenica. Pogoda była ciepła i bezwietrzna mimo jesiennej pory. cmentarz, przed Zaduszkami odświętnie wysprzątany, tonął — Nić Ariadny 129 w złotobrązowych i czerwonych liściach drzew i krzewów. Młodzież szła w milczeniu w kierunku Alei Zasłużonych, I przystając co chwila i odczytując dobrze znane nazwiska, i Kogóż tam nie było! Zwłaszcza dawne grobowce przyku- I wały uwagę młodych: Antoni Edward Odyniec —' poeta I i przyjaciel Mickiewicza, Narcyza Żmichowska, Bolesław I Prus, poeta Cyprian Godebski — odważny pułkownik, któ- ? ry poległ w bitwie pod Raszynem walcząc z Austriakami, I Józef Elsner — nauczyciel Chopina, Henryk Wieniawski, m o którym tak głośno w Europie od czasów konkursów skrzypcowych jego imienia, Stanisław Moniuszko — twórca oper „Halka" i „Straszny Dwór". Przystanęli przy grobie Jana Kilińskiego, mistrza szewskiego i bohaterskiego obrońcy Warszawy z czasów insurekcji kościuszkowskiej. Wojtek pociągnął Elkę za rękaw. — Wiesz — wyszeptał — tata mi mówił, że w czasie wojny, gdy hitlerowcy zwalili posąg Kilińskiego z cokołu i rzucili go za zwały rusztowań, jakiś dowcipny warszawiak namalował czerwoną farbą wielką strzałkę na tych deskach, za którymi był ukryty pomnik, i napisał: „Ludu Warszawy, jam tu!" Posuwali się dalej. Na jednej z bocznych uliczek zauważyli grób Polaka, Fryderyka Hauke, który żył w XIX wieku, przodka aż dwóch panujących rodów: angielskiego i hiszpańskiego. Stefan zwrócił uwagę na grobowiec założyciela znanej warszawskiej firmy cukierniczej Antoniego Bliklego. Niektóre grobowce wyglądały imponująco, na przykład na płycie nagrobnej Ignacego Badeniego z włoskiej rodziny przybyłej do Polski za czasów królowej Bony stał postawny starzec wsparty lewą ręką na krzyżu, a w prawej trzymający opuszczone berło. Na wielu grobach były wyryte napisy z psalmów lub z poezji polskiej, na przykład Jana Kochanowskiego: A jeśli komu droga otwarta do nieba. Tym, co służą ojczyźnie. Skręcili w lewo i natknęli się na orszak pogrzebowy, który stał przed rozkopanym grobem. Cicho przeszli bokiem, aby nie przeszkadzać osobom pogrążonym w smutku, które przyszły pożegnać kogoś bliskiego. Właśnie przemawiał siwowłosy mężczyzna. Doszedł ich uszu urywek jego mowy. — Nieubłagana Parka Atropos przecięła swymi nożycami nić twego życia, drogi Ksawery. Było to życie pożyteczne, wartościowe, owocne. Doczekałeś się licznego 130 potomstwa i — co równie cenne — licznych uczniów i wychowanków, którzy cię tu otaczają po raz ostatni. Możesz być z nich dumny... Odszedłeś od nas, choć mogłeś jeszcze służyć krajowi i społeczeństwu swym talentem, rozumnym doświadczeniem i otwartym sercem. Długie pasmo Twego pracowitego życia, które każdemu przędą boskie Parki, nie było dla Ciebie zawsze pogodne i szczęśliwe. Wieleś przecierpiał, ale nigdy nie straciłeś hartu ducha i wewnętrznej pogody... Słowa cichły w szmerze liści i coraz słabiej je było słychać. — Ja bym nigdy nie potrafiła tak mądrze przemawiać — westchnęła Elka. A potem spytała cicho: — Jędrek, czy ty wiesz, kto to są te Parki, o których mówił ten starszy pan? — Nie mam pojęcia. Spytamy jutro naszego pana na historii. , ????????????????????? Eros. Kupidyn. Amor Strzała Erosa ?i&?&???????????L??% Eros, bóstwo miłości, to postać znana we wszystkich okresach dziejów starożytnej Grecji. U Rzymian przybrał on ł imię Kupidyna łub Amora. Najstarsza mitologia umieszcza Erosa przy samym tworzeniu się świata: Na początku wszystkiego był Chaos, A po nim Gaja-Ziemia o biodrach szerokich, Rozłożysta, dar niezawodny dla wszystkich. I Eros — najpiękniejsze z bóstw nieśmiertelnych. On to ujarzmia serca wszystkich bogów i ludzi I obezwładnia ich wolę i myśl rozważną. W późniejszej poezji greckiej oraz w sztukach plastycznych Eros był przedstawiany jako dziecko lub skrzydlaty chłopaczek uzbrojony w łuk i strzały. Ten pozornie niewinnie igrający chłopiec trafiał z łuku strzałami miłości w serca bogów i ludzi. Nawet jego matka Afrodyta, bogini miłości, lękała się zdbaw syna i czuła przed nim respekt. Największa poetka starożytności Safona tak o nim mówi w swych miłosnych wierszach, z których zachowały się tylko urywki. Eros zstępuje z nieba Odziany w szatę z purpury... Eros-Miłość to dla mnie blask słońca I zwiewny czar, i piękno chwili. Eros wzburzył mi serce, Jak wicher w górach, Gdy wpada w dębowy las. 132 — Buniu kochana, czy mogłabyś mi opowiedzieć, jak to jyło, kiedy się zaręczałaś z Dziadziem? Czy romantycznie? 3rzy świetle księżyca? W lesie czy nad rzeką? — dopytywała Elka. — Czy Dziadzio przyklęknął ślubując ci dozgonną niłość? — E, mój głuptasku. Takich zwierzeń nikomu się nie obi. To tajemnica na całe życie między dwojgiem ludzi, ctórych dosięgły strzały Erosa. Zresztą, nawet gdybym ;i najdokładniej opisała oświadczyny twego dziadka, to i tak ii? mogłabyś uchwycić i zrozumieć tego, co najistotniejsze: ;o oboje wtedy czuliśmy, co myśleliśmy i jakie były nasze pragnienia. Wiesz, że bardzo lubię opowiadać o czasach mej nłodości, ale tym razem nie mogę spełnić twej prośby. — Przepraszam, Buniu, nie chciałam być wścibska. — El-ca, zawstydzona, spuściła głowę. — Po prostu myślałam ;obie, że to takie ciekawe, jak przed pięćdziesięciu laty wyglądały oświadczyny. *[???15??5?5?5?????51?* Łabędzi śpiew Kyknos (po grecku: łabędź) był synem króla panującego nad ludami północnej Itajii. Przyjaźnił się on z młodym Faetonem, synem Heliosa, boga słońca. Gdy Faeton zginął porażony gromem Zeusa, wierny jego przyjaciel wpadł w rozpacz i opłakiwał go dniem i nocą. Wreszcie bogowie, litując/się nad nim, przemienili Kyknosa w łabędzia. Był on pod specjalną opieką Apollina jako jego święty ptak. Odtąd łabędzi śpiew jest na zawsze związany ze śmiercią, gdyż legenda mówi, że łabędź śpiewa, kiedy czuje bliską śmierć. Jest to przesąd, piękny i poetycki, który nie ma potwierdzenia w nauce zoologii. Dźwięk, który wydają łabędzie, w niczym nie przypomina śpiewu. Istnieje, co prawda, w Islandii pewien gatunek, zwany „gwiżdżącym" łabędziem. Czytamy o nim: „w czasie długich, ciemnych nocy daje się słyszeć dziki śpiew podobny do dźwięku skrzypiec, ale o nieco wyższym tonie, niezwykle miły dla ucha". Legenda o ostatnim, przedśmiertnym śpiewie łabędzia zakorzeniła się głęboko w całej literaturze pięknej starożytnych Greków i Rzymian. Wspominają o niej wielcy filozofowie, poeci, mówcy. Przypomnijmy wywód Sokratesa o nieśmiertelności duszy, w którym grecki mędrzec nadaje nieco inny sens tej legendzie. Twierdzi on, że przedśmiertny śpiew łabędzi nie jest pieśnią smutku, ale radości, bo czeka je szczęśliwe życie w przyszłym świecie. „One, kiedy widzą, że im umierać trzeba, śpiewają podobnie jak i przedtem, ale wtedy przede wszystkim i najwięcej śpiewają z radości, że mają odejść do boga, któremu przecież służą. A ludzie, ponieważ sami boją się śmierci, roznoszą fałszywe wieści i o łabędziach. I mówią, że one płaczą, że one z bólu śpiewają przed śmiercią, a nie liczą się ludzie z tym, że żaden ptak nie śpiewa, kiedy głodny albo mu 134 imno, albo mu inny ból dokucza; nawet słowik, nawet iskółka i dudek, o którym mówią, że z bólu płacząc spierają. Ja mam wrażenie, że ani one nie płaczą śpiewem, ani ibędzie. Tylko myślę, że to przecież ptaki Apollina, więc lają wieszczy dar i z góry wiedzą, jak tam dobrze w Hade-ie; toteż śpiewają i cieszą się w tym dniu osobliwie, więcej iż kiedykolwiek". Legendę tę przejęli i poeci nowożytnych epok, nazywając ibędzim śpiewem ostatnie dzieło kompozytora, malarza czy atchnionego poety. i Państwo Nałęczowie wrócili z kina przejęci, rozgorącz- owani, zafascynowani. Dzieci dawno nie widziały rodziców ak podnieconych. — „Amadeusz" to jeden z najwspanialszych filmów, jakie /idziałam — stwierdziła pani Nałęczowa. — Nic dziwnego, e otrzymał Oskara i wiele innych nagród. — Ale o czym on jest? Wiem, że to film muzyczny, więc hyba akcja nie jest tam najważniejsza. A ja lubię, jak się tale coś dzieje — wtrącił z powątpiewaniem w głosie Crzysztof. — Istotnie, muzyka króluje w całym filmie. Ale jaka mu-yka! Wątki z najpiękniejszych dzieł Wolfganga Amadeusza Mozarta. Rozbrzmiewa ona wszędzie: na cesarskim dworze w knajpkach, na ulicy, w domach prywatnych i salach :oncertowych. — Ale trzeba dodać — odezwał się ojciec — że główni >ohaterowie to dwaj artyści, muzycy i kompozytorzy: Salieri Mozart. Ich sylwetki przedstawione są z głębokim znaw-twem duszy ludzkiej. Obaj kochają muzykę i żyją dla niej, ile starszy Salieri nie ma geniuszu młodego kolegi. Temu komponowanie arcydzieł przychodzi równie łatwo jak oddy-:hanie. Salieri podziwia i uwielbia Mozarta, ale i zazdrości nu do granic nienawiści. Mozart z kolei też nie jest szczęśli-vy: beztroski i naiwny, tonie w długach, prowadzi szaleńcy tryb życia, choruje. Wreszcie traci siły walcząc ze uniercią. — Tak — powiedziała po chwili matka. — Wstrząsające ą ostatnie sceny, gdy na łożu śmierci Amadeusz między Itakami bólu i skrajnego wycieńczenia tworzy gorączkowo iwe ostatnie wiekopomne dzieło — „Requiem", swój ła-jędzi śpiew. 135 ?????????????????? Amazonki '?'i????i?i????????i??????i^ Amazonki były szczepem dzikich i wojowniczych dziewcząt, córek Aresa, boga wojny. Mieszkały na Kaukazie, miały swą królową, ale rządziły się same. Przysięgły dozgonną nienawiść mężczyznom; w ich państwie byli oni niewolnikami wykonującymi najcięższe prace. Pasją ich życia było polowanie i wojna. Podobno Amazonki obcinały sobie jedną pierś; aby nie krępowała im ruchów i nie przeszkadzała w ciskaniu włócznią, oszczepem czy w napinaniu łuku. Wczasach nowożytnych wyraz „amazonka" nie oznacza już okrutnej i gwałtownej dziewczyny wrogiej mężczyznom. Wyraz ten jest dziś powszechnie używany jako określenie kobiety-zawodniczki jeżdżącej konno. Zajrzyjmy na ulicę Grzybowską 58 i stańmy przy naszej trójce Nałęczów. Dzieci obsiadły telewizor i z wypiekami na twarzach oglądają transmisję z Wybrzeża. Słychać głos sprawozdawcy sportowego: — Halo! Halo! Witam państwa na Międzynarodowym Konkursie Jeździeckim w Sopocie. Finał zawodów zgromadził samą śmietankę jeźdźców, trenerów, hodowców koni i zagorzałych kibiców sportu jeździeckiego. W konkursie brało udział trzydziestu zawodników z ośmiu państw. Po porannych eliminacjach pozostało sześciu jeźdźców: pięciu mężczyzn i jedna amazonka. Przeszkody zostały podwyższone. Właśnie w tej chwili widzicie państwo ostatnią zawodniczkę, Laurę Cinelli z Klubu Jeździeckiego z Turynu, na klaczy Aurora. Dotychczasowe przeszkody gniada Aurora — po polsku Jutrzenka — brała leciutko. Bez najmniejszego wysiłku śmigała w górę jak ptak wraz ze smukłą dziewczyną na grzbiecie. Czy pięknej Włoszce poszczęści się 136 ównież w finale? Trzymamy kciuki. Teraz proszę uważnie )atrzeć. Pierwsza przeszkoda. Świetnie! Klacz jakby nie po-:zuła różnicy wysokości. Teraz mur... rów z wodą... Brawo! feszcze tylko jedna przeszkoda... Koniec! Zwycięstwo! Niech :yje włoska amazonka, która pokonała tylu mężczyzn! Hur-?? dla Laufy Cinelli! ^[5I????51????????15??5? Wyprawa po złote runo ?1????????5??i5???§i?§? Jakieś sto lat przed wędrówką Odyseusza spod Troi do rodzinnej Itaki w długą podróż wybrał się inny grecki bohater, Jazon, wraz ze świtą najprzedniejszych rycerzy. Była to słynna wyprawa po złote runo. Skąd wzięło się to runo? I cóż to był za skarb? By odpowiedzieć na te pytania, trzeba cofnąć się w jeszcze dawniejsze czasy. Dwoje dzieci królewskich, Fryksos i Helia, postanowiło uciec z dworu ojca przed nienawistną macochą, która chciała je zgładzić. Litościwy bóg Hermes zesłał im olbrzymiego barana o złocistej wełnie. Baran wzbił się w przestworza, unosząc dzieci na swym grzbiecie. Gdy przelatywali nad cieśniną dzielącą Europę od Azji, Helia ześlizgnęła się z barana, wpadła do wody i utonęła. Odtąd cieśnina nosiła nazwę Hellespont — „Morze Helli" (obecnie Dar-danele). Fryksos szczęśliwie dotarł do wybrzeży Morza Czarnego, do Kolchidy. Władca tej krainy okazał mu łaskę i gdy chłopiec dorósł, dał mu jedną z córek za żonę. Fryksos — zapewne z polecenia bogów — ofiarował złotego barana w ofierze Zeusowi, a złote runo podarował swemu dobroczyńcy, królowi Kolchidy. Tymczasem w Grecji ojciec Jazona został podstępnie pozbawiony tronu i wygnany przez swego, brata. Syn wygnańca, młodziutki Jazon, musiał chować się na obczyźnie z obawy przed okrutnym stryjem. Stryj Jazona rządził samozwańczo ufając, że raz na zawsze pozbył się rywali. Niepokoiła go jedynie niejasna przepowiednia, wedle której miał kiedyś zginąć z ręki krewnego. Wyrocznia orzekła ponadto, że powinien strzec się człowieka obutego w jeden sandał. Tymczasem Jazon dorósł i postanowił wrócić do kraju, aby upomnieć się o swe prawa do korony. Kiedy pojawił się 138 v mieście na placu targowym, oczy zebranego tam tłumu wróciły się ku niemu z zachwytem: postawny, słusznego vzrostu, ze złotymi lokami opadającymi na plecy, miał urzekający uśmiech i miłe, przyjazne spojrzenie. Ubrany był lostatnio, tylko — rzecz dziwna — na jednej stopie miał ikórzany sandał, a druga była bosa. Stryj, ujrzawszy Jazona, zamarł z przerażenia. Nie dał ednak nic po sobie poznać i zaprosił pięknego cudzoziemca ło swego domu na ucztę. Dopiero potem — jak każe prawo gościnności — spytał go o ród, ojczyznę i cel przybycia, (azon łagodnie, lecz stanowczo oświadczył stryjowi: — Wróciłem do swego domu, aby odzyskać dawną cześć nego rodu, kraj ten bowiem Zeus dał we władanie memu ajcu. Nie chcę wszczynać kłótni ani wojny. Rozsądźmy się wedle słuszności, bez uciekania się do włóczni i mieczów. Zatrzymaj sobie, stryju, bogactwa, któreś zagarnął, weź trzodę, stada i pola uprawne, ale berło królewskie i tron oddaj mnie. — Zgoda — odparł stryj. — Niech się tak stanie. Wiedz jednak, że wyrocznia żąda, aby została spełniona ostatnia wola Fryksosa. Złote runo jego barana powinno powrócić tu, do kraju jego ojców. Jam już za stary na taką wyprawę, ale ty, Jazonie, jedź i przywieź ten skarb. Wtedy królestwo i władza monarsza będą twoje. Dobroduszny, a przy tym ambitny i żądny przygód Jazon uwierzył rzekomej wyroczni. Zwołał wyborowych druhów, śmiałków takich jak Herakles czy ojciec Achillesa, kazał zbudować statek „Argo" i wypłynął wraz z załogą. / Podróż była długa i najeżona niebezpieczeństwami, w końcu jednak udało im się dotrzeć do Kolchidy. Noc spędzili na brzegu. Tu zdjął ich strach. Jak zostanie przyjęta ich prośba o wydanie złotego runa? Czy kilkunastu zapaleńców może stawić czoło całemu ludowi i wojownikom? Na szczęście, bogowie uratowali ich z opresji. Oto Hera, która od początku otaczała opieką Argonautów — bo tak od nazwy statku określano uczestników wyprawy — uprosiła Afrodytę, by ta poleciła swemu synowi Erosowi-Kupi-dynowi zranić strzałą miłości serce córki króla Kolchidy, Medei. Była to ponura i płochliwa dziewczyna, która znała czary i tajemne zaklęcia. Eros zrazu wzdragał się, ale gdy mama obiecała dać mu w prezencie szczerozłotą piłkę, chwycił swój łuk i pofrunął na kolchidzki dwór. Hera przeprowadziła Argonautów bezpiecznie przez miasto okrywszy ich gęstą mgłą jak czapką-niewidką. Król po- 139 lecił sługom obmyć nogi zdrożonym drogą wędrowcom i odziać ich w nowe szaty, a następnie uraczył znakomitym jedzeniem i winem. Wtedy to w drzwiach sali tronowej stanęła Medea, ciekawa, jak wyglądają zamorscy przybysze. Wzrok jej padł na Jazona i w tym momencie Eros wypuścił swą skrzydlatą strzałę, która — choć niewidoczna — głęboko wbiła się w serce dziewczyny. Jazon wyłuszczył władcy cel swego przybycia. Król Kolchidy spuścił powieki, aby Grek nie zauważył wściekłości, która w nim zawrzała. Ale gościowi, z którym dzieli się stół, nie wolno otwarcie ubliżyć, król postanowił więc posłużyć się podstępem, by posłać Jazona na pewną śmierć. — Runo będzie twoje, szlachetny Jazonie, jeżeli dasz mi dowód swej odwagi. Okiełznaj' i nałóż jarzmo na moje dwa ogniste byki, zaoraj nimi pole i rzuć w każdą bruzdę zęby smoka. Gdy z tego posiewu wyrosną ludzie okuci w zbroje, musisz ich wszystkich pokonać. Wówczas będę spokojny, że złote runo dostanie się w dobre ręce. Było oczywiste, że Jazon nie podoła temu nadludzkiemu zadaniu. I wtedy właśnie przyszła mu z pomocą córka królewska zraniona strzałą Erosa. Zakochana w Jazonie Medea dała Grekowi olejek do natarcia ciała, który zapewniał mu moc boską, poleciła też spryskać czarodziejskim płynem całą zbroję, co uczyniło go niezwyciężonym, dopóki miał ją na sobie. Dziewczyna poradziła Jazonowi, jak ujarzmić ogniste byki i co zrobić, by zwyciężyć wojowników wyrosłych z zębów smoka. Uszczęśliwiony z darów Jazon obiecał królewnie kolchidzkiej, że zabierze ją statkiem do Grecji i pojmie za żonę. Jazon usłuchał rad Medei, dzięki czemu mógł wykonać polecone mu zadanie. Król nie miał jednak zamiaru ustąpić. Postanowił zgładzić Jazona, zanim ten uda się po złote runo. Medea, dowiedziawszy się o planie ojca, wślizgnęła się po ciemku do namiotu greckiego wodza i ubłagała go, by bezzwłocznie zabrał złote runo. Udali się tam razem w wielkim pośpiechu. W grocie czaił się straszliwy wąż, strażnik skarbu zawieszonego wysoko na drzewie. Medea użyła swych czarów i uśpiła potwora, nucąc mu kołysankę. Po chwili królewna kolchidzka i grecki bohater puścili się biegiem ku wybrzeżu, gdzie kołysał się białoskrzydły „Argo". Jazon przyciskał do serca swój skarb. Wnet wypłynęli na pełne morze. Jazon odzyskał koronę i poślubił Medeę. Potem jednak 140 mi >puścił ją dla pięknej królewny z Koryntu. Ale ta opowieść ńe należy już do „wyprawy po złote runo". — A co tobie przywieźć, Zosiu? Mów śmiało. Jeżeli brat Franka nie kłamie, to tam pieniądze leżą na ulicy, tylko się schylić. Janek, pełen animuszu, wymachiwał swoim paszportem. — Na długo jedziesz? — spytał kuzyna Krzysztof Nałęcz, nie ukrywając zazdrości. — Na trzy wakacyjne miesiące, bo w październiku muszę się stawić na uniwersytecie. Nie wiem tylko, jak sprawdzi się moja znajomość języka. Tego się trochę boję. Co innego uczyć się języka tu, w kraju, a co innego swobodnie się porozumiewać z rodowitymi Anglikami. No cóż, zakąszę rękawy i wrócę z workiem pieniędzy. — A napisz choć słówko, kiedy się już urządzisz, dobrze? — Do wszystkich na pewno nie napiszę, bo mój zarobek poszedłby na znaczki. Ale dam znać Zosi, a ona wam przekaże wiadomości o mojej skromnej osobie. No, już czas na mnie. Do zobaczenia. — Cześć, Janek. Życzę ci udanej wyprawy po złote runo! — wołał za nim Krzysztof. Minęły'cztery miesiące. Na rodzinnym spotkaniu imieninowym rozmowa zeszła na Janka. — Czy coś o nim wiadomo? — zapytał pan Nałęcz. — Po pierwszej entuzjastycznej kartce — teraz długa cisza. Już tu powinien być od października — powiedział Krzyś. — Do rodziców chyba pisze? — zastanawiał się głośno Stefan. — A ty, Zosiu, co tak milczysz? Ty płaczesz? Czy coś się z nim stało? — Nie, tylko mi strasznie żal Janka. Wiecie, jak się cieszył i ile sobie po tym pobycie w Anglii obiecywał. Po długiej przerwie dostałam wczoraj list. Jak chcecie, przeczytam wam urywki. — Oczywiście, koniecznie przeczytaj. — Wszyscy byli poważnie zaniepokojeni. Zosia pociągnęła nosem, wyjęła z torebki zmiętoszony list i zaczęta czytać. „Moja Zosiu najdroższa, nie odzywałem się długo, trudno mi było jednak zmusić się do pisania. Do Mamy wysyłam widokówki, ale też nic o sobie nie piszę, żeby się nie martwiła. Z tobą będę całkiem szczery. 141 Ten mój wyjazd — to wielki niewypał. O żadnej dobrze płatnej pracy nie ma mowy. Poza tym mój angielski okazał się bardzo słaby. Oni mówią tak szybko, połowę połykają, że ani w ząb nie rozumiem. Myślałem, że trochę się poduczę języka, ale to wymaga pójścia na specjalny kurs. Nie mam na to ani czasu, ani pieniędzy. Początkowo pracowałem polecony przez pewnego starego Polaka w restauracji. Sprzątałem tam salę i bufet, zmywałem naczynia. Szef płacił mi połowę tego, co powinien, bo tu nie wolno pracować cudzoziemcom, jeśli nie mają specjalnego pozwolenia, więc właściwie zatrudniał mnie nielegalnie. Przecież ja przy wjeździe podpisałem zobowiązanie, że nie będę pracować i jadę jako turysta! Potem nadarzyło się malowanie mieszkania. Robiliśmy to we dwóch, ale właściciel wydziwiał, szukał dziury w całym, nic mu nie dogadzało. To prawda, że ani kolega, ani ja nie jesteśmy fachowcami, harowaliśmy jednak od świtu do nocy. Tymczasem właściciel wysupłał dosłownie mizerne grosze i jeszcze nawymyślał nam od partaczy i leniów! W końcu, oszczędzając każdy grosz, trochę uciułałem, mogłem więc myśleć o powrocie (koniec września!). I wyobraź sobie, taki pech! Ostatnią pracę miałem w warsztacie samochodowym. Harowałem bez chwili wytchnienia, jeśli było więcej zamówień, to nawet w nocy. Pieniądze leżące na ulicy — dawno włożyłem między bajki! I masz... Niespodziewana kontrola. Bardzo uprzejmi. Proszą o okazanie pozwolenia na pracę. Nie ma? N6, to mandat. I jąki! Straciłem wszystko. Dostało się i szefowi, miał takich trzech jak ja. Tak, Zosiu, wygląda moja wyprawa po złote runo!" Zosia urwała i przerzuciła dwie kartki. — Na końcu jeszcze pisze: „Będę w końcu listopada, bo nadarzyła się okazja powrotu samochodem. Już liczę dni, żeby was wszystkich zobaczyć. Kładę ci na sercu raz jeszcze sprawę usprawiedliwienia mojej nieobecności na uczelni. Przecież to cały miesiąc spóźnienia". ^[5I5i?51?I??1??5151^?1?51?515^'>^ Mars Z marsem na czole Marsowa mina * Grecki Ares — a italski Mars — to bóg wojny, syn Zeusa i Hery. Należy on do dwunastu wielkich bogów olimpijskich. Niezwykle śmiały i krwiożerczy, znajduje upodobanie w gwałtownych walkach i bójkach. Obce mu są normy ludzkiej sprawiedliwości, nie przejmuje się, czy sprawa, o którą walczy, jest słuszna. Ares walczy z ziemi lub z rydwanu bojowego zaprzężonego w cztery rumaki. Jest olbrzymiego wzrostu i donośnie krzyczy. Na antycznych rzeźbach bywa przedstawiany w pancerzu i hełmie na głowie, z mieczem w jednej ręce, z lancą w drugiej. W walce towarzyszą mu często jego synowie: Strach i Groza. Bóg wojny, otoczony powszechną trwogą i wrogością, nie otrzymywał żadnych ofiar od ludzi, nie miał swoich świątyń ani ołtarzy, nie był też patronem żadnego miasta ani państwa. W poezji starożytnej Ares bywa określany jako „plaga śmiertelnych", „krwawa zakała", „groźny dla szańców obronnych". • Jest on bohaterem wielu przygód ó charakterze wojennym, nie zawsze dlań pomyślnych. Znany nam już Herakles dwukrotnie zranił Aresa, a raz odebrał mu nawet broń! Chociaż Ares jest nieczuły na uczucia i cierpienia innych, poeta grecki twierdził, że nawet na niego działa urok pieśni: Bo nawet i Ares gwałtowny, niepomny Groźnego ostrza swych grotów, Pozwala sercu pokrzepić się snem głębokim Przy dźwiękach liry, których gra kunsztowna Niewoli swym urokiem i do serc bogów trafia — Za sprawą syna Latony i Muz w szatach powiewnych. 143 Cała klasa licealna I A przepada za lekcjami polskiego, mimo że uczniowie nie mają łatwtjgó życia źe swą panią polonistką. Lekcje z panią Żdżańską są zawsze ciekawe, często zaskakujące, bo nigdy nie można przewidzieć, co na dany dzień pani przygotowała. Raz będą to ilustracje z malarstwa czy rzeźby związane z tefflafem lekcji, innym razem płyta lub kaseta, której raż%fti wysłuchają. Na lekcjach pani Żdżańśkiej zwraca się szczególną uwagę na piękno i poprawność języka polskiego. I trudno uwierzyć, ale to, co było postrachem i nudą w podstawówce — gramatyka i składnia — teraz staje się pasjonującą sprawą. Środową lekcję pani Żdżańską zawsze poświęca wyjaśnianiu różnych specjalnych problemów językowych interesujących młodzież, zwłaszcza tłumaczeniu pochodzenia wyrazów i ich pokrewieństwa, często zdumiewającego. Na dzisiejszej lekcji Kasia i Krzysztof przedłożyli jedną z takich niejasności. Chodzi o wyrażenie „marsowa mina". Od czego się ono wywodzi i co dokładnie oznacza? — Mars pochodzi pewnie od „marszczyć się", bo oznacza „zatroskany, osowiały" — zastanawiała się Kasia. — Ale z drugiej strony określenie „marsowa mina" używane jest też w znaczeniu: „mina śffliałka, człowieka odważnego". Więc tu zmarszczki nie pakują! — Według mnie nie ffM wątpliwości, że ta przenośnia bierze swój początek od imienia Marsa, rzymskiego boga wojny, czyli oznacza jedynie „waleczny, śmiały, wojowniczy" — powiedział stanowczym tonem Krzysztof. — Jeśli ktoś używa tego powiedzenia jako „zadumany", „osowiały" — to po prostu popełnia błąd. — Gdzie więc będziemy szukać rozwiązania tej trudności? — zapytała pani Żdżańską. — Może w „Słowniku wyrazów obcych"? — zaproponowała Ala. — Przyniosłam go z dćmu. Możemy zaraz sprawdzić. — Doskonale, Alu. Słuchamy cię. — Mars, z łaciny, mitologia rzymska. Bóg wojny. Mars: zmarszczenie czoła jako wyraz niezadowolenia, oburzenia itp.; groźna, zasępiona mina. — Nie mamy już chyba wątpliwości, że „marsowa mina" wywodzi się od boga Marsa, a nie od zmarszczki. A teraz ja mam dla was niespodziankę. Chodźcie tu bliżej. — Pani Żdżańską wyjęła z szuflady stołu opasły tom. —'Ojej, ale stare tomisko! Samuel Bogumił Linde, tom III. A wydane ponad sto czterdzieści lat temu! — zdziwił się 144 iotrek. — Z. takim białym krukiem należy się obchodzić nabożeństwem. — Nie tyle z nabożeństwem, co z arcyczystymi rękami — mważyła nauczycielka. — Przeczytajmy tę kolumnę, opusz-zając nieważne dla nas obcojęzyczne wyrazy. Pamiętajcie, I i język Lindego jest dziś archaiczny. Teraz kolej na ciebie, Krzysiu. — Mars: bożek wojny i żołnierstwa u Rzymian; prze- ośnie: bój, walka, wojna. V Marsa uderzyć, Marsem ruszyć do ataku: nacierać. Hetman widząc góry od nieprzyjaciela opuszczone, uderzył v Marsa i skoczyć każe z pogonią". Mars na twarzy: kozieł, kwaśna twarz, groźna, grożąca; narsowata czyli marcyalna mina. ,Razu jednego nastroiłem na twarzy mej tego marsa, którego w potyczkach znaczniejszych zwykłem pokazywać, z trefunku, gdym zajrzał w zwierciadło, samem się go >rzeląkł". Marsem spojrzeć: gniewliwie i groźnie patrzeć. ,Nadął się jak półtora nieszczęścia, spojrzał na mnie mar- iem, z miną, Panie odpuść, jakąś zaindyczoną". — Wspaniały jest ten Linde! Pamiętaj, Piotrek, żebyś ni-*dy nie patrzył na mnie marsem, z miną, Panie odpuść, zaindyczoną — żartowała Ala. ?L^L 10 — Nić Ariadny ??????????????????? Eskulap. Asklepios ??????????i?????L???? Grecki Asklepios, u nas częściej wspominany jako rzymski Eskulap, tó bóg sztuki medycznej, patron lekarzy i uzdrowiciel. Był synem Apollina i kobiety śmiertelnej, która umarła przy jego urodzeniu. Gdy Asklepios podrósł, Apollo oddał go na wychowanie centaurowi Chejronowi, który słynął z mądrości i prawości charakteru. Ten nauczył chłopca sztuki leczenia wszelkich dolegliwości, wtajemniczył też zdolnego wychowanka w sztukę chirurgii. Ponadto bogini Atena, której żal było sieroty pozbawionego czułości matczynej, ofiarowała mu inny bezcenny dar: moc wskrzeszania umarłych. W niedługim czasie Asklepios zasłynął jako cudotwórca przywracający życie zmarłym. Ale tylko bogom przysługuje władza nad życiem i śmiercią istot śmiertelnych. Zeus nie mógł dopuścić, by syn zwykłej ziemianki wtrącał się do jego wyroków. Któż to widział, by ludzie, którym Parki-Mojry przecięły już nić żywota i którzy zbliżali się do łodzi Charona, aby odpłynąć do Hadesowej Krainy Umarłych, nagle powracali wbrew woli bogów na ziemię i znów cieszyli się światłem słońca. O takim zuchwalstwie — jak Olimp Olimpem — nikt nie słyszał! Aby więc z powrotem wrócił ład na ziemię, Asklepios musiał umrzeć. Bez wahania Zeus wydobył swoje gromy i poraził go piorunem. Po latach jednak, widząc, że pamięć o Asklepiosie jest wciąż żywa, że cieszy się on nadal sympatią bogów i ludzi, uproszony przez Apollina, Zeus cofnął swój wyrok. Pozwolił Asklepiosowi opuścić Hades i umieścił go na niebie wśród gwiazd, nadając tej konstelacji imię Wężownik. Asklepios miał dwóch synów i trzy córki; cała piątka asystowała ojcu w jego praktyce lekarskiej. Po całej ziemi zamieszkanej przez Greków rozsiane były świątynie ku czci 146 boga-uzdrowiciela. Wierzono, że kto złożył w ofierze Asklepiosowi lub jego synowi czarnego kozła i potem ułożył się do snu otulony w skórę tego zwierzęcia, miewał prorocze sny, podczas których otrzymywał wskazówki, jak pozbyć się trapiącej go choroby. Znaczenie snów tłumaczyli kapłani. Asklepiosa widzimy na licznych mozaikach, znane są jego rzeźby. Przedstawiany jest z wężem owiniętym dokoła pałeczki, który to znak do dziś widnieje nad każdą apteką. Obok leżą szyszki lub wieniec z liści laurowych. Czasem u jego stóp stoi pies lub koza na pamiątkę tej, która go karmiła w niemowlęctwie w zastępstwie zmarłej matki. — Słuchaj, Janek, nie pomoże ani święty Boże! Wysoka gorączka, gardło z białymi nalotami. Trzeba natychmiast wezwać jakiegoś eskulapa. Niech cię zbada i przepisze co należy. Jeśli chcesz, mogę zaraz skoczyć do waszej rejonowej przychodni s— ofiarował się Krzysztof. — Podaj adres. — Nie, to na nic, Krzysiu. Dziękuję bardzo. Epidemia grypy szaleje. Kolejki kilometrowe od świtu, a teraz już czwarta po południu. Lekarze od dawna mają komplet wizyt domowych. Wcześniej niż jutro nikt się tu nie zjawi. Co za pech! A mnie gardło tak boli, że śliny przełknąć nie mogę. — Słuchajcie, chłopcy — odezwała się siostra Janka, Zosia. — Krzysztof podsunął mi dobry pomysł. Zadzwonię do spółdzielni "lekarskiej „Eskulap". Ogłaszają się w gazecie, że chodzą z wizytami do domów. Już dzwonię, tylko znajdę w książce telefonicznej ich numer. Nie można czekać do jutra. 10* ?i???????????i???????i??i^ Narcyz. Narcyzm ????????????i???????? Narcyz był synem boga rzeki i nimfy. Każdy, kto nań spojrzał, musiał go pokochać, gdyż był urzekająco piękny. Rzymski poeta Owidiusz w swoich „Przemianach" tak o nim opowiada: „Matka Narcyza poszła do wieszczka, by się dowiedzieć o przyszłość syna, czy będzie żyć długo. — Tak, jeśli siebie nie pozna — brzmiała odpowiedź wróżbity. Długo zdawało się, że nic nie znaczyły te słowa, ale śmierć chłopca, jej dziwność, jego niezwykłe szaleństwo — potwierdziły tę wróżbę. Już Narcyz miał szesnaście lat. Jeszcze dziecko, a już młodzieńcem się stawał. Lgnęli do niego chłopcy i dziewczęta, lecz w tak powabnym ciele tkwiła jakaś oschłość i pycha: był nieprzystępny dla chłopców i dziewcząt. ...Było źródło przejrzyste, srebrzące się blaskiem, którego ani pasterze, ani kozy pasące się na górze nie tknęły, ani żadna trzoda. Ptak nie musnął go w locie, zwierz lustra nie zmącił ani sucha gałązka spadająca z drzewa. Wokoło rosła murawa, którą bliski strumień rosił, i bór gęsty, najlepsza przed słońcem ochłoda. Tu chłopiec, polowaniem strudzony i skwarem, położył się na trawie i twarz pochylił nad źródłem, aby ugasić pragnienie... Pije i pijąc widzi własnej piękności odbicie: pokochał to, co nie ma ciała, lub raczej sądzi, że widzi ciało ludzkie tam, gdzie mieni się woda. Zdumiał się samym sobą i tkwi w miejscu z nieruchomą twarzą jak posąg wykuty z paryjskiego marmuru. I widzi leżąc na ziemi dwie gwiazdy — swe oczy, loki godne Apollina, policzki gładkie, szyję jak z kości słoniowej i całe piękne oblicze, gdzie śnieżna biel miesza się z rumieńcem. 148 Podziwia wszystko, co w nim samym godne podziwu, xlczuwa miłość do własnej osoby — nierozważny! Raz po raz okrywa pocałunkami zwodniczą taflę jeziora. Raz po raz zanurza w wodzie ramiona, żeby objąć za szyję tego, którego widzi, ale nie może uścisnąć samego siebie. Ani głód, ani pragnienie nie mogą oderwać Narcyza. Klęcząc na trawie wpatruje się nienasycenie w ułudne odbicie i jego własne oczy są przyczyną jego zguby. Szalony, znów się nad własnym odbiciem nachyla, wodę mąci łzami, aż postać w wodzie pociemniała. Myślał, że odeszła. Z rozpaczy drze na sobie szaty, bijąc rękami piersi marmurowe, aż trysnęła różana krew. Gdy ponownie nieuchwytnego siebie samego w tafli wody ujrzał — nie wytrzymał z-żalu... Skłonił głowę osłabłą na trawę zieloną i śmierć zamknęła mu powieki. Tak odszedł Narcyz w podziemne siedziby. Już stos wzniesiono ze smolnego drzewa, przygotowano mary. Ale nigdzie nie ma ciała. Zamiast niego nimfy znajdują kwiat z żółto-białymi płatkami". W Grecji starożytnej narcyzy sadzono na grobach, gdyż były to kwiaty śmierci i sennego odrętwienia. Edek to świetny kompan i ogólnie lubiany kolega. Jego jedyną wadą, a raczej słabostką, jest próżność. Zawsze przystanie, gdy widzi lustro — w szkolnej szatni, w teatrze, w do^. mu u kolegów. Przystanie, by poprawić kołnierzyk koszuli, sprawdzić fryzurę, rzucić okiem na kant spodni. Gdy nikt na niego nie patrzy, stroi różne miny, ćwiczy uśmiechy, unosi brwi, .przechyla głowę. Dba przesadnie o ubranie, dobiera kolor skarpetek, butów, nawet odcień chusteczki do nosa. Nie rozstaje się z kieszonkowym lusterkiem i grzebykiem. Kiedyś miał pecha, bo najzłośliwsza w całej klasie dziewczyna, Elka Nałęcz, przydybała go, gdy mizdrzył się przed lustrem w szkolnej szatni. — Z ciebie to istny narcyz. Że też ci się nie znudzi własna twarz. Jesteś przystojny, to prawda, ale żeby aż tak się samym sobą zachwycać — to lekka przesada — śmiała się głośno. Niestety, Elka była nieubłagana i nie poprzestała na drwinkach. Po pierwszej przerwie przyniosła mu z biblioteki szkolnej „Słownik wyrazów obcych". — Posłuchaj, co mądrzy ludzie mówią o takim zachowaniu jak twoje. „Narcyzm — bezkrytyczne umiłowanie siebie, zwłaszcza zachwycanie się własną urodą". 149 ^I5?1????5???5???????]^| ? Echo Cóż echo ma wspólnego z mitologią? — może ktoś zapytać. Wszakże znamy to zjawisko z fizyki, a ściślej — z akustyki. To prawda, ale starożytni, słysząc w górach echo, wymyślili dla tego zdumiewającego ich zjawiska następującą legendę. Echo to istota boska, nimfa leśna, która ściągnąła na siebie gniew mściwej bogini Hery. Oto pewnego razu, gdy Zeus chciał w tajemnicy przed żoną zabawić się z wesołymi nimfami, uprosił jedną z nich, właśnie Echo, aby zajęła Herę swoimi opowieściami. Początkowo jej się to udało, ale zazdrosna bogini zwietrzyła podstęp, udała się pośpiesznie do lasu i przepędziła rozbawione towarzystwo. Nimfy rozpierzchły się w mgnieniu oka, nad królem bogów Hera nie śmiała się pastwić, więc całą złość wywarła na biednej Echo. Kara była sroga, odebrała jej bowiem swobodę samodzielnego mówienia. — Oszukałaś mnie mową, więc utracisz mowę! — zawyrokowała. Odtąd śliczna nimfa mogła tylko powtarzać cudze wypowiedzi, i to najwyżej jeden lub dwa końcowe wyrazy. Dla kogoś innego nie byłoby to może takim nieszczęściem, ale dla Echo zemsta Hery okazała się straszna. Otóż Echo ujrzała młodzieńca urzekającej urody i zakochała się w nim. Tym młodzieńcem był Narcyz, chłopiec próżny i zarozumiały,- zakochany tylko w sobie i obojętny na wszelkie objawy uczuć ze strony podziwiających go dziewcząt. Nie miały one wielkich szans na zmiękczenie jego serca, ale już najmniej miała ich Echo: nie mogła mu śpiewać do snu kołysanek ani opowiadać cudownych baśni, w czym kiedyś celowała, nie była nawet w stanie wyznać mu swej miłości, jak to czynią zakochane dziewczęta. 150 Zrozpaczona nimfa ścigała swego ukochanego, snując się za nim krok w krok. Schła przy tym i więdła jak roślina bez wody. W końcu zniknęła zupełnie i pozostał po niej tylko żałosny głos — echo. Jedyny to ślad po ślicznej nimfie. Nazwano ją „zwodniczym głosem", „smugą ciągnącą się za słowem". Poza wspomnianym już zjawiskiem akustycznym, z którym każdy z nas się spotkał w czasie wakacyjnych wędrówek górskich, na łonie przyrody, znamy też i przenośne zwroty, takie jak:- „jego apel nie pozostał bez echa" lub „w jego twórczości znajdujemy echo współczesnej epoki". Niekiedy i człowiek z krwi i kości — nie boska nimfa leśna — zasługuje na miano echa. Posłuchajmy rozmowy dwóch kolegów. — Cześć, Maciek! Właśnie przyjechałem z Otrębusów i wpadam na chwilę poplotkować! — wołał już w progu Krzyś Nałęcz. — Taki jestem ciekaw, co to za chłopak ten brat Aśki. Nikt go przedtem nie znał, a teraz podobno przenosi się do naszej klasy. — Cóż ci mogę powiedzieć po tych kilku dniach? Artur jest miły, ale... — A więc jest jakieś „ale"! A już myślałem, po tych opowieściach Aśki, że to jakaś chodząca doskonałość. No, mów dalej. — Można by to tak ująć: typowe ciepłe kluski. Z nadmiaru delikatności nie chce sobie nikogo zrazić. Nie odezwie się słowem, dopóki nie przekona się, co myślą inni. I wtedy opowiada się za większością. Nigdy nie wiesz, co on naprawdę myśli, czego chce. — No tak, z takim to trudno się dogadać — przyznał Krzysztof. — Wczoraj byłem u niego ze Stefanem i Jankiem. Umówiliśmy się, że w niedzielę zrobimy wypad do Otrębusów, a przy okazji odwiedzimy was na działce. Mieliśmy jeszcze zabrać Aśkę, Jędrka i Kasię. Artur uznał, że to znakomity pomysł, nawet zaofiarował się kupić wcześniej bilety na PKS. W dwie godziny potem spotkałem go w Ogrodzie Saskim. Wyobraź sobie, że przez ten czas zdążył już zmienić zdanie. Powiedział, że w niedzielę wybiera się z Hanką i Jarkiem do Zalesia. Widział się z nimi zaraz po naszym wyjściu i nie potrafił im odmówić. i' 151 - To znaczy, że przyjedziecie bez Artura? — chciał się upewnić Krzyś. — Oto chodzi, że na razie nie wiem! Po rozmowie ze mną zdecydował się jechać z nami, ale wieczorem miał do niego jeszcze wpaść Jarek, żeby omówić szczegóły wycieczki. A u Artura zawsze ostatni ma rację, więc sam rozumiesz, że nie mogę mieć żadnej pewności. Ten chłopak to zwykłe echo ostatniego rozmówcy! ???????????i??i?i???????i^ Sfinks. Uśmiech Sfinksa Sfinks był potworem o twarzy przepięknej kobiety i olbrzymim tułowiu, łapach i ogonie lwicy. Z jego grzbietu wyrastała para skrzydeł. Mieszkał na zachód od miasta Teby, tuż obok siedmiobramnego grodu. Podobnie jak inne potwory, Sfinks pustoszył okolicę: rzucał się na ludzi i ich stada i rozrywał swą zdobycz pazurami. Specjalnością Sfinksa było poza tym stawianie zagadek swym ofiarom. Pytania były tak trudne i niejasne, że nikt z nieszczęśników nie potrafił na nie odpowiedzieć. Wówczas bestia, z tajemniczym uśmiechem na ustach, pożerała śmiałka. Nastał jednak dzień, gdy Sfinks musiał ulec przewadze śmiertelnego człowieka. Był nim Edyp, królewicz Koryntu. Wędrując samotnie w poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłby się osiedlić, Edyp ujrzał na horyzoncie mieniące się w słońcu bramy tebańskiego zamku. Urzeczony tym widokiem, nie zauważył groźnej bestii, która czatowała na takich jak on. Zanim się spostrzegł, był w jej mocarnych łapach. — Puszczę cię wolno, śmiertelniku, jeśli rozwiążesz moją zagadkę — powiedział Sfinks z tajemniczym uśmiechem. — Pytaj, groźny potworze. Nie lękam się ciebie — odparł buńczucznie młodzieniec. — Słuchaj więc „Co to za stworzenie, które raz chodzi na czterech łapach, raz na dwóch, a innym razem na trzech? I wbrew ogólnemu prawu, jest ono najsłabsze wtedy, gdy ma najwięcej łap". Edyp zamknął oczy. Nie mógł patrzeć na ironiczny uśmiech Sfinksa, który paraliżował jego myśli. — Bogowie, pomóżcie mi! I nagle zrozumiał, że zna odpowiedź i że jest ona dziecinnie prosta. 153 — Tym stworzeniem jest człowiek. W niemowlęctwie pełza na czworakach, w dzieciństwie i młodości chodzi na dwóch nogach, a na starość podpiera się kosturem, jakby trzecią nogą. Sfinks osłupiał. Uśmiech zastygł na jego wargach, by wnet zmienić się w grymas przerażenia. A więc znalazł się ktoś, kto go przechytrzył i pokonał! Nie tylko odważny, ale i przemyślny. Groźnie rozczapierzone skrzydła opadły aż do ziemi. Nie mogąc znieść takiej hańby, potwór o pięknej twarzy rzucił się ze stromego urwiska głową w dół. Niektórzy twierdzą, że to Edyp — skorzystawszy z chwili przerażenia Sfinksa — pchnął go swą dzidą w ziejącą przepaść. Sfinks jest zawsze symbolem tajemniczości, nieuchwytnej zagadki losu: czy będzie to twór legendy greckiej znany z mitu o Edypie lub z płaskorzeźb greckich, czy też kamienny kolos rozsiadły na piaskach Egiptu koło piramidy Gizeh. Uczony francuski A. Champdor tak pisze w swej „Księdze Umarłych": „Sfinks czuwa stale na olbrzymim cmentarzysku, jego twarz o odcieniu czerwieni zwrócona jest w jeden punkt na widnokręgu: wpatruje się tam, gdzie wschodzi słońce. Jest on strażnikiem niedostępnych progów i królewskich mumii. Zasłuchany w śpiew planet, trzyma straż na skraju wieczności nad wszystkim, co już było, i nad wszystkim, co jeszcze będzie. Spogląda niewzruszonym wzrokiem na daleko płynące wody podniebnych Nilów i na kołyszące się w przestworzach łodzie słoneczne". Ja — mniej górnolotnie — gdy myślę „tajemniczy uśmiech", to widzę oczami wyobraźni dwie istoty, dalekie od siebie wyglądem, czasem i przestrzenią: z jednej strony samotny władca pustyni, kamienny sfinks, a z drugiej — młoda Florentynka, żona Francesco del Giocondo, Mona Lisa, którą sportretował Leonardo da Vinci, otoczona tłumem wielbicieli i za życia, w XVI wieku, i dziś, w paryskim Luwrze. Zbliżała się wigilia Bożego Narodzenia, w rodzinie Nałęczów gorączkowo robiono sprawunki. Każdy miał wyznaczone zadanie. Do Taty należało zdobycie drzewka i kupienie na bazarze na Polnej pół kilograma specjalnie omłóconej pszenicy na kutię, tradycyjny deser wieczerzy wigilijnej. Kutię robi się z pszenicy, miodu, maku (trzy razy przetartego przez maszynkę), orzechów włoskich, rodzynek i konfitury 154 - . z wiśni. Przygotowuje ją wedle przedwojennego przepisu Bunia, gdyż ten specjał pochodzi z jej stron, z Małopolski Wschodniej. Elżbietka miała robić porządki, Krzyś ofiarował się umyć okna, Stefan stanąć w kolejce po ryby, a poza tym — jako zawołany kuchmistrz — pomoże Mamie w okresie Świąt w przygotowaniu potraw. Bunia przeglądała i cerowała obrus, serwetki, sprawdzała, czy dość świeczek, ozdóbek i „anielskich włosów" do powieszenia na drzewku. Obiecała też postarać się o garstkę siana pod wigilijny obrus. Opłatki przysłała już ciocia Renia z Krzeszowa. A Mama? Głównym zadaniem pani Nałęczowej w przedświątecznym okresie było wyręczenie Aniołka w obmyślaniu i kupowaniu prezentów pod choinkę. Bo w rodzinie Nałęczów sam anioł z nieba przynosił drzewko, zapalał po wigilii świeczki, rozkładał dla wszystkich prezenty dokoła choinki, a potem dzwonił srebrnym dzwoneczkiem i ulatywał przez okno (zamknięte?!) tak szybko, że nie można go było dojrzeć. To wszystko robił Aniołek, a nie zacny Święty Mikołaj, który przychodzi do grzecznych dzieci 6 grudnia. Niemal każdego dnia pani Nałęczowa wracała z pracy do domu obładowana paczkami. W opróżnionej na ten cel połowie szafy z bielizną — zamkniętej odtąd na klucz, dla nikogo niedostępnej — gromadziły się różne skarby. Gdy dzieci były jeszcze małe, próbowały podglądać, podsłuchiwać, brać Bunię na spytki, co się tam w tej szafie mieści. Kiedy Mzieci podrosły, nadal intrygowała je tajemnicza zawartość szafy, ale tak naprawdę to woleli nie wiedzieć, co dostaną. Niespodzianka była nieodłączną częścią wieczoru wigilijnego i darów Aniołka. — Żeby już był dwudziesty czwarty grudnia! Pierwsza gwiazda na niebie, gdy siadamy do wilii! Umieram z ciekawości, co w tym roku znajdę pod drzewkiem — wzdychała rozmarzona Elka. — Szafa musi być pełna po brzegi. Kolanem trzeba dopychać — powiedział Stefan, który kiedyś niespodziewanie wszedł do sypialni rodziców, gdy pani Nałęczowa wkładała zawiniątko na półkę. — Oho! — krzyknął Krzysztof, wyglądający właśnie przez okno. — Mama przyjechała taksówką. Spójrzcie: uśmiecha się jak Sfinks i dźwiga ciężkie pudło. ^I?????????????????? Panaceum — lek na wszystko ?i???§i§i?§??????5i§1^ Panacea była jedną z córek Asklepiosa-Eskulapa, boga sztuki lekarskiej. Uważano ją za bóstwo leczące wszystkie choroby za pomocą ziół. Córki Asklepiosa pomagały mu we wszystkich zabiegach leczniczych przy pacjentach. W jednej z komedii greckich z V w. p.n.e. niewolnik opowiada o tym, jak. pod osłoną nocy w świątyni Asklepiosa ślepy bóg bogactwa Plutos odzyskał wzrok. Oto jak Asklepios bierze się do leczenia ślepoty Plutosa: „Najpierw przysiadł przy nim i obmacał mu całą głowę; potem czyściutkim płótnem otarł mu skórę dokoła powiek, a Panacea okryła choremu głowę purpurowym welonem. Bóg zagwizdał i natychmiast zjawiły się olbrzymie węże, które wślizgnęły się pod czerwoną tkaninę i zaczęły lizać ślepcowi powieki i okolice oczu... Po chwili Plutos podniósł się z posłania i odzyskał wzrok!" Już w starożytności termin „panaceum" oznaczał wszechstronny lek. W IV—III wieku p.n.e. Kallimach z Cyreny, uczony, poeta, dyrektor biblioteki aleksandryjskiej twierdził, że „sztuka poetycka jest panaceum na wszystkie choroby". A italski badacz dziejów przyrody z I wieku n.e., Pliniusz Starszy, donosił: „Sami bogowie odkryli roślinę panaces, która ma wiele odmian; od niej Asklepios nazwał swą córkę Panaceę. Sok jej pochodzi z korzenia o grubej i słonej skórze. Kto wyrwie tę roślinę z ziemi, ma święty obowiązek w otwór powstały po jej wyrwaniu narzucić ziarna, by zadość uczynić Ziemi za ten czyn". Pani Amelia, ciotka pani Anny Nałęcz, westchnęła ciężko i spojrzała nad głowami ludzkimi na długą kolejkę. Już pora zamknąć aptekę, a tylu jeszcze czekających. Przecież nie 156 może ich odprawić z kwitkiem! Często lekarstwo jest potrzebne natychmiast. A tu fala grypy rozszalała się na dobre i nie ominęła nawet pracowników jedynej w miasteczku apteki: dwie pomocnice pani Amelii również się rozchorowały. — Pani magister złociutka. Tu jest recepta, ale ja bym jeszcze prosiła coś takiego na bóle w krzyżach i w kolanach. A tu, widzi pani magister, mam czerwoną wysypkę na rękach. Może da mi pani coś takiego ogólnego, żebym była mocniejsza i żeby na wszystko inne pomogło. Sąsiadka mówiła mi, że kit pszczeli leczy wszystkie choroby. — Pani Wowczakowa, nie ma takiego leku, który pomaga na wszystkie bóle i słabości. Takie panaceum nie istnieje! Na każdą dolegliwość jest inny lek i trzeba dokładnie trzymać się tego, co przepisze lekarz. Proszę, daję pani maść na wysypkę, tabletki na bolące kolana i witaminy na wzmocnienie. Wszystko według recepty lekarza, powinno pani ulżyć... Kolejka wreszcie stopniała i pani Amelia mogła pójść do domu. Mieszkała niedaleko, sama, bo dorosłe dzieci już rozpierzchły się po całym kraju, a męża pochowała zeszłej jesieni. Już by pora iść na emeryturę, ale jeszcze trzymała się pracy, która przez tyle lat była sensem jej życia. Kiedy weszła na pięterko, ujrzała w półmroku, że ktoś stoi pod drzwiami jej mieszkania. — Kto to? — spytała lekko zaniepokojona. — To ja, mamusiu, Wanda. Już tu czekam od dobrej chwili. Przecież aptekę zamyka się o ósmej. — Wandeczka! Gdzieżbym się ciebie dziś spodziewała! Czemuś nie dała znać? Jesteś prosto z pociągu? — Nie sądziłam, że uda mi się przyjechać, ale Ania podwiozła mnie swoim maluchem. Przecież jutro twoje urodziny! Tatuś zawsze o nich pamiętał. Pomyślałam, że będzie ci przyjemnie, jeśli przyjadę, a Ania spadła mi jak z nieba. — Wiesz, na śmierć zapomniałam o tych urodzinach. Ale to prawda, nie mogłaś mi sprawić większej radości. Rozbieraj się i siadaj, a ja coś przygotuję na kolację i potem ci pościelę na kanapie. — Mamusiu, o nic się nie kłopocz. Sama wszystko zrobię. Widzę, że ledwo żyjesz. — Rzeczywiście, byłam dziś w aptece od siódmej rano do teraz. Jestem trochę zmęczona i boli mnie głowa, ale to nic. — Ładne nic! Trzeba było wziąć proszek i choć na godzi- 157 nę zrobić sobie przerwę. Kto tu jest magistrem farmacji, mama czy ja? — Naprawdę, córeczko, nie miałam ani chwili czasu. Przecież rozumiesz, że sklep można zamknąć na przerwę obiadową, ale apteki nie. Poza tym moje zmęczenie już uleciało, a i ból głowy mija. Ty jesteś moim najlepszym lekarstwem. Moim panaceum! No popatrz, a ja właśnie tłumaczyłam dziś poczciwej babinie, że taki lek na wszystko nie istnieje. — Obie roześmiały się. Kiedy mówiffi że te wyrazy z dźwiękiem ??\?? Tymczasem w staiof walnie związane z mi Poeta „śpiewał" swój nie wznosząc lub ohj nazywano również I „człowiekiem muzyki i głupcu mówiono:,, zykalny". A kim były Muzj>5 boginie śpiewu, póm sztuki, literatury \ i Piękne Muzy M dziły się u stóp Ofl a jest ich dziewie opieki dziedzinę sz; Muzy w sztukach p1 stanowiące ich znal Klio, muza histori rozwinięty zwój pap E u t e r p e, muza po Talia, muza korne miczną maską, pas\s głowie. Melpomena, mi a na głowie nosi vi Terpsychora, r lirę. m Muzy i •?I51???i????I§???5?5?5?1^: Kiedy mówimy dziś „muzyka", „muzyk", nie pamiętamy, że te wyrazy pochodzą wprost od Muzy i łączymy je tylko z dźwiękiem melodii, śpiewanej lub granej na instrumencie. Tymczasem w starożytności słowo poetyckie było nierozerwalnie związane z muzyką, często szło też w parze z tańcem. Poeta „śpiewał" swoje utwory lub je deklamował, melodyjnie wznosząc lub obniżając głos. Dlatego ówczesnego poetę nazywano również „człowiekiem Muz", „sługą Muz" lub „człowiekiem muzykalnym", natomiast o nieuku, prostaku i głupcu mówiono: „człowiek bez Muzy", „człowiek niemuzykalny". A kim były Muzy? Według najdawniejszej tradycji — to boginie śpiewu, później opiekunki różnych rodzajów poezji, sztuki, literatury i nauki. Piękne Muzy uchodzą za córki Zeusa i Pamięci, a urodziły się u stóp Olimpu, siedziby bogów. Każda Muza — a jest ich dziewięć — ma własne imię i przydzieloną do opieki dziedzinę sztuki lub nauki. Starożytni, przedstawiając Muzy w sztukach plastycznych, wyposażali je w przedmioty stanowiące ich znak rozpoznawczy. Oto one: Klio, muza historii, trzyma w ręku glinianą skorupkę lub rozwinięty zwój papirusu. Euterpe, muza poezji lirycznej, ma podwójną fujarkę. Talia, muza komedii i sielanki, przedstawiana jest z komiczną maską, pasterskim kijem i wieńcem bluszczowym na głowie. Melpomena, muza tragedii, trzyma tragiczną maskę, a na głowie nosi wieniec. Terpsychora, muza tańca i lekkiej poezji, ma w dłoni lirę- 159 Erafo, muza poezji miłosnej, również trzyma w ręce malutką lirę. Polihymnia, muza poważnych, religijnych pieśni chóralnych, przedstawiana jest jako kobieta pogrążona w myślach, z welonem na głowie. , Urania, muza astronomii, ma w ręku kulistą sferę nieba i cyrkiel. K a 1 i o p e, muza poezji epickiej, trzyma tabliczkę pokrytą woskiem i rylec do pisania. Często słyszymy, że Muzy królują na szczycie Olimpu, ale za ich siedzibę uważa się również zbocza góry Helikon. Grecki poeta Hezjod wychwala dobrodziejstwa muz: towarzyszą one królom, poddają im słowa mające moc przekonywania, słowa, które są potrzebne do zażegnania sporów i ustanawiania pokoju między ludźmi. Wystarczy, by pieśniarz, czyli sługa muz, opiewał bohaterskie czyny przodków albo wielbił bogów, aby każdy, kogo trapią troski, szybko o nich zapomniał. — Mamo, co to właściwie znaczy „dziesiąta muza"? Często spotykam się z tym określeniem w książkach czy gazetach, a nie bardzo wiem, o co tu chodzi? — spytał Stefan. — Zaraz ci powiem — powiedziała pani Nałęczowa z zadowoleniem w głosie. — Takie wiadomości należą do ogólnej kultury człowieka, bez względu na to, jaka jest jego specjalność i jaki zawód wykonuje w życiu. W literaturze i w mowie potocznej używane są wyrazy .„muza", „muzy" lub poszczególne ich imiona. Współcześni poeci, na wzór swych starożytnych kolegów, nieraz wzywają muzę, rozpoczynając jakiś poemat. Muza — to natchnienie. Na pewno znacie zwrot: „muza mu nie dopisała" albo „Sobie śpiewam a Muzom" — od Jana Kochanowskiego. Mówi się też, że „Wśród szczęku oręża — milczą Muzy". — Nie bardzo bym się zgodził z tym powiedzeniem — sprzeciwił się Krzysztof. — Przecież właśnie w czasie ostat: niej wojny mieliśmy w Polsce tak piękną twórczość, jak poezje Baczyńskiego i Gajcego! — Masz rację, Krzysiu — przyznała pani Nałęczowa — ale na ogół okres rozruchów i wojen nie sprzyja rozkwitowi literatury pięknej. A „dziesiąta muza", o którą pytałeś, Stefanku, oznacza dziś film. Niektórzy dodają jeszcze „jedenastą muzę" — telewizję. ??????????i????i??i????* Dosiadać Pegaza ?i??i????????????????i? W mitach antycznych — wśród wielu zwierząt przewijających się w tłumie bogów, bohaterów i zwykłych śmiertelników — znajdujemy także konie. Najsławniejszy z nich, którego imię znane jest i wspominane po dziś dzień, to skrzydlaty Pegaz. Występuje on w kilku mitach, służąc jeźdźcom, którzy wyprawiali się przeciwko groźnym potworom. Dopiero znacznie później uznano Pegaza za rumaka, który unosi poetów w krainę natchnienia. Pegaz, zrodzony u źródeł Oceanu, uchodził za rumaka Muz. Na rozkaz Posejdona, boga morza, który przyznawał się do Pegaza jako swego syna, uderzył on kopytem w stok góry Helikon i wytrysnęło tam święte źródło, zwane „Źródłem Konia". Wody tego źródła, uważanego za źródło Muz, miały dawać natchnienie poetom. Na Pegazie cwałował syn Posejdona Bellerofont, który wraz ze swym koniem dokonał bohaterskich czynów, aż wreszcie — gdy chciał zuchwale wtargnąć do siedzib boskich — został strącony z nieba na ziemię. Z rozkazu bogów Pegaz został najpierw wezwany na Olimp, a potem umieszczony przez nich na niebie jako jeden z gwiazdozbiorów. — Rozpoczynamy ^zebranie „Kółka Antycznego" w naszym liceum — zagaił Filip Olechowski. — Głos ma Krzysztof Nałęcz, który przedstawi nam, jak rozumie powiedzenie „dosiąść Pegaza". Na dziś wszyscy tu obecni mieli sobie przeczytać w „Mitologii" legendę o tym skrzydlatym rumaku. Słuchamy cię, Krzysiu. — W nowożytnych czasach „dosiada się Pegaza" nie po to, aby zabijać groźne stwory — rozpoczął Krzysztof, sta- 11 — Nić Ariadny 161 jąc twarzą do klasy. — Pegaz stał się symbolem natchnienia poetyckiego, wzlotów wyobraźni, twórczości artystycznej. Jego „Końskie Źródło" u stóp Helikonu stało się ulubioną siedzibą Muz, „uskrzydlonym" źródłem. Dziś dosiąść Pegaza — to pisać wiersze, zajmować się twórczością poetycką, uprawiać poezję. Krzysztof przerwał, rozejrzał się po klasie. — A oto ciekawostka, mało chyba znana. Otóż w herbie Brytyjskich Sił Powietrznych podczas II wojny światowej widniał grecki bohater Bellerofont dosiadający skrzydlatego Pegaza. Maciek podniósł rękę, prosząc o głos. Filip skinął głową. — Co tydzień wieczorem w czwartek oglądamy w telewizji audycję, która się nazywa „Pegaz". Jest bardzo interesująca. O najnowszych wystawach, koncertach, książkach, recitalach — w ogóle o ważnych wydarzeniach kulturalnych. — Mogę się o coś spytać? — odezwała się dziewczynka z ostatniej ławki. — Mów, Agnieszka. O co ci chodzi? — przyzwolił Filip. . — Czy nasze powiedzonko „wsiadł na swego konika" wywodzi się ze starożytności? Wiecie, o człowieku, który wciąż, na każdym kroku, mówi o swoim ulubionym hobby, a czasem i zanudza tym swoich słuchaczy. — Ciekawe pytanie. Musimy poszukać źródła tego powiedzenia, bo przyznaję, że nie wiem. Postaram się to wyjaśnić na następnym naszym spotkaniu — obiecał Filip. »$$$$ ^I??????I5I5?1????????? Zakończenie •?1?§???§?5i???i5?????^ Na Pegazie kończę, a raczej przerywam przegląd obiegowych powiedzeń, zwrotów i terminów sięgających antyku, które wszystkie, jak nić Ariadny, wysnuwają się z wielkiego labiryntu — skarbca legend i wierzeń Greków i Rzymian. W każdym z tych haseł — a zostało ich jeszcze wiele nie omówionych — „po nitce do kłębka" cofamy się do baśniowej przeszłości, która była i jest natchnieniem naszej europejskiej kultury, z całym jej bogactwem literatury, sztuki, myśli twórczej. ????????&?i??i????????i Spis treści ^I?i?????????i?i????????? Wprowadzenie 5 Olimp 9 Róg obfitości 12 Tytan pracy 15 Wyrocznia, Pytia. Sybilla 17 Jabłko niezgody 21 Tyche. Fortuna. Fortuna kołem się toczy 28 Męki Tantala 30 Paniczny strach 34 Nike 37 Argusowy wzrok 40 /karowe mioty 42 Piękna Helena 46 Pięta Achillesa 49 Nić Ariadny, czyli po nitce do kłębka. Labirynt 53 Stentorowy głos 61 Koń trojański 63 Beczka Danaid 69 Herkules. Siła herkulesowa. Praca Herkulesa 74 Odrodzić się jak feniks z popiołów 76 Łeb urwać hydrze 80 Puszka Pandory 84 Stajnia Augiasza 87 Odyseja 91 Biały kruk 97 Groźny Cerber 100 Między Scyllą a Charybdą 104 Węzeł gordyjski 107 Mentorski ton 112 Wierna Penelopa 114 Nestor 117 Między ustami a brzegiem pucharu — wiele może się zdarzyć 119 W objęciach Morfeusza. W królestwie Mor-feusza 121 Sardoniczny śmiech 125 Homeryczny śmiech 127 Parki-Mojry przędą nić ludzkiego życia 129 Eros. Kupidyn. Amor. Strzała Erosa 132 Łabędzi śpiew 134 Amazonki 136 Wyprawa po złote runo 138 Mars. Z marsem na czole. Marsowa mina 143 Eskulap. Asklepios 146 Narcyz. Narcyzm 148 Echo 150 Sfinks. Uśmiech Sfinksa 153 Panaceum — lek na wszystko 15.6 Muzy 159 Dosiadać Pegaza 161 Zakończenie