Sue Townsend Adrian Mole na manowcach Moim siostrom, Barbarze i Kate ...Nie czas żałować minionych Nieszczęść, gdy już im zaradzić nie można. William Szekspir, Zimowa opowieść (przekład Macieja Słomczyńskiego) ZIMA wtorek 1 stycznia 1991 Zaczynam nowy rok w strasznym stanie: ból rozsadza mi czaszkę i jestem cały roztrzęsiony. Wszystko przez to, że na wczorajszym przyjęciu matki zmuszono mnie do nieumiarkowanego spożywania alkoholu. Bawiłem się całkiem nieźle, siedząc sobie na krzesełku z jadalni. Przyglądałem się tańczącym i sączyłem niskokaloryczny napój, ale matka bez przerwy pokrzykiwała na mnie: „Daj czadu, smutasie!” i nie spoczęła, póki nie wypiłem półtora kieliszka lambrusco. Gdy niepewnym ruchem nalewała mi wino do plastikowego kubeczka, zlustrowałem ją dość dokładnie. Wokół ust matki zebrały się krótkie zmarszczki, niby niezliczone dopływy rzeczne wpadające do szkarłatnego jeziora. Jej czerwone włosy lśniły, ale siwe odrosty tuż przy skórze zdradzały prawdę; skóra na szyi była obwisła, dekolt pomarszczony, a brzuch wypychał małą czarną (bardzo małą), w którą się wcisnęła. Nieszczęsna kobieta ma czterdzieści siedem lat i jest o dwadzieścia trzy lata starsza od swego drugiego męża. Wiem z całą pewnością, że ów mąż, Martin Muffet, nigdy nie widział jej bez makijażu. Jej powłoczki na poduszki są w haniebnym stanie: całe upaćkane podkładem i tuszem do rzęs. Nie minęło wiele czasu, jak znalazłem się na zaimprowizowanym parkiecie tanecznym w salonie mamy i zacząłem podrygiwać do The Birdie Song obok Pandory, miłości mego życia, nowego kochanka Pandory, profesora Jacka Cavendisha, Martina Muffeta, mojego chłoptasiowatego ojczyma, Ivana i Tani, wyluzowanych rodziców Pandory, oraz innych nietrzeźwych krewnych i znajomych mojej matki. Gdy skoczna muzyka zmierzała ku apogeum, nagle pochwyciłem swoje odbicie w lustrze nad kominkiem. Wymachiwałem łapami i szczerzyłem się jak jakiś wariat. Natychmiast przestałem i wróciłem na swoje krzesło. Bert Baxter, któremu w zeszłym roku stuknęła setka, wykonywał niezdarny taniec na wózku inwalidzkim, więc nie obyło się bez ofiar. Z powodu jego nieostrożności lewą kostkę mam teraz posiniaczoną i opuchniętą. Na przodzie mojej nowej białej koszuli widnieje wielka buraczkowa plama, ponieważ Bert cisnął we mnie jedną ze swoich słynnych kanapek z burakami (pozostając w błędnym przekonaniu, że to serpentyna). Jednak biedny stary pacan pewnie kopnie w tym roku w kalendarz - otrzymał telegram od Królowej - więc nie każę mu zwracać forsy za specjalistyczne pranie na sucho, którego zapewne będzie wymagać koszula. Opiekuję się Bertem Baxterem już od ponad dziesięciu lat, przyjeżdżam z Oksfordu, by go odwiedzić, kupuję mu te wstrętne papierosy, obcinam ohydne paznokcie u stóp i tak dalej. Kiedyż to się wreszcie skończy? Około 23.30, choć nie był zaproszony, zjawił się na przyjęciu mój ojciec - pod pretekstem, że ma pilną sprawę do babci. Babcia jest głucha jak pień, więc musiał przekrzykiwać muzykę, by ją poinformować, że nie może znaleźć poziomnicy. Co za żałosny wybieg! Komu oprócz hydraulika wezwanego do awarii potrzebna w sylwestra poziomnica! To było pożałowania godne skomlenie samotnego, czterdziestodziewięcioletniego rozwodnika. Powinien koniecznie oddać do pralni swój granatowy garnitur z lat osiemdziesiątych i wywalić do śmieci brązowe mokasyny. Zrobił, co tylko się dało z resztką swych włosów, ale efekt był mizerny. - Czy ktoś widział może moją poziomnicę? - dopytywał się wytrwale ojciec, zezując w stronę stołu z alkoholem. - Właśnie układam płyty chodnikowe - wyjaśnił. Słysząc to wierutne kłamstwo, parsknąłem śmiechem. Skołowana babcia wycofała się do kuchni, by podgrzać w mikrofalówce kiełbaski w cieście, matka zaś uprzejmie zaprosiła byłego męża do wspólnej zabawy. Wkrótce zerwał z siebie marynarkę i zaczął szaleć na parkiecie z moją ośmioletnią siostrzyczką Rosie. Styl tańca ojca wywołał u mnie ostry atak zażenowania (wciąż naśladuje Micka Jaggera), więc udałem się na górę, by zmienić koszulę. Po drodze natknąłem się na Pandorę w namiętnym uścisku Sinobrodego Cavendisha, który wciągnął ją do połowy w głąb szafy ściennej. Jest taki stary, że mógłby być jej ojcem. Pandora należy do mnie, od kiedy w wieku trzynastu lat zakochałem się w jej włosach o barwie melasy. Po prostu zgrywa się na trudną do zdobycia. Wyszła za Juliana Twyseltona-Fife’a tylko po to, by wzbudzić moją zazdrość. Inne powody nie wchodzą w rachubę. Julian jest biseksualnym półarystokratą, który od czasu do czasu nosi monokl. Sili się na ekscentryczność, ale efekty tych starań są doprawdy liche. Julian to pospolity facet mówiący z akcentem wyższych sfer. I nawet nie jest przystojny. Wygląda jak koń na dwóch nogach. A na myśl o romansie Pandory z Cavendishem, gościem, który ubiera się jak bezdomny, po prostu mózg mi staje. Pandora wyglądała prześlicznie w czerwonej sukience z odkrytymi ramionami, z której na próżno usiłowały wyskoczyć jej piersi. Patrząc na nią, nikt by się nie domyślił, że jest to teraz doktor Pandora Braithwaite, która biegle włada rosyjskim, serbsko-chorwackim i zna jeszcze wiele innych mało używanych języków. Wyglądała jak jedna z tych supermodelek, które kocim krokiem suną po wybiegu, a nie jak pani z doktoratem. Bez wątpienia dodała przyjęciu splendoru, w przeciwieństwie do swych rodziców, którzy jak zwykle byli ubrani w stylu bitników z lat pięćdziesiątych - w golfy i sztruksy. Nic dziwnego, że oboje oblewali się potem, podrygując przy Chucku Berrym. Pandora uśmiechnęła się do mnie, wpychając lewą pierś w sukienkę. To był cios w samo serce. Naprawdę ją kocham. Jestem gotów czekać, aż pójdzie po rozum do głowy i pojmie wreszcie, że na świecie istnieje tylko jeden odpowiedni dla niej mężczyzna, i jestem nim ja. Dlatego właśnie pojechałem za nią do Oksfordu i zamieszkałem czasowo w pakamerze w jej mieszkaniu. Przebywam tam od półtora roku. Im częściej będzie miała ze mną styczność, tym szybciej doceni moje zalety. Oczywiście muszę na co dzień znosić upokorzenia, widząc ją z mężem i kochankami, ale zbiorę plon później, gdy już będzie dumną matką szóstki naszych dzieci, a ja zostanę sławnym pisarzem. Gdy zegar wybił dwunastą, wszyscy chwycili się za ręce i odśpiewali chórem AuId Lang Syne. Rozejrzałem się wokół, zatrzymując wzrok na Pandorze, Cavendishu, matce, ojcu, ojczymie, babci, rodzicach Pandory Ivanie i Tani Braithwaite’ach oraz na psie. Łzy napłynęły mi do oczu. Mam prawie dwadzieścia cztery lata, pomyślałem, i czego dokonałem w życiu? Gdy ucichły ostatnie słowa pieśni, odpowiedziałem sobie w duchu: niczego, Mole, niczego. Pandora chciała spędzić pierwszą noc nowego roku z Cavendishem w domu swych rodziców w Leicester, ale o wpół do pierwszej przypomniałem jej, że ona i jej leciwy kochanek obiecali odwieźć mnie do Oksfordu. - Mój dyżur w Ministerstwie Ochrony Środowiska rozpoczyna się za osiem godzin. Dokładnie o 8.30 - oświadczyłem. - O rany, nie możesz się urwać na jeden dzień bez pozwolenia? Musisz się tak płaszczyć przed tym żałosnym komisarzem Brownem? - spytała ze zniecierpliwieniem. Ja na to z godnością (mam nadzieję): - Pandoro, niektórzy ludzie dotrzymują słowa, w przeciwieństwie do ciebie, która w czwartek 2 czerwca 1983 roku obiecałaś, że za mnie wyjdziesz zaraz po egzaminach końcowych w szkole średniej. - Miałam wtedy szesnaście lat. Utknąłeś chyba w pętli czasowej! - parsknęła Pandora, a trochę czystej whisky ulało jej się ze szklanki. Zignorowałem to obraźliwe przypuszczenie. - Czy odwieziesz mnie do Oksfordu, jak obiecałaś? - warknąłem, ocierając kropelki whisky z jej sukienki papierową serwetką w renifery. - Jack! Adrian upiera się, żeby go odwieźć do Oksfordu! - wrzasnęła Pandora do Cavendisha, który na drugim końcu pokoju omawiał właśnie z babcią brak apetytu u psa. Sinobrody przewrócił oczami i spojrzał na zegarek. - Chyba zdążę jeszcze się czegoś napić, Adrianie? - spytał. - Tak, ale poprzestań na wodzie. Nie zapominaj, że prowadzisz - odparłem surowo. Po raz drugi przewrócił oczami i sięgnął po butelkę perrier. Akurat napatoczył się mój ojciec i zaczęli z Cavendishem wspominać Stare Dobre Czasy, kiedy to mogli wypić dziesięć kufli w pubie, a potem pruć samochodem i „nie mieć od razu glin na karku”. Dochodziła już druga, gdy wreszcie opuściliśmy dom matki. Potem musieliśmy jeszcze wstąpić do domu państwa Braithwaite’ów po torbę Pandory. Umościłem się na tylnym siedzeniu volvo Cavendisha i przysłuchiwałem się ich banalnej rozmowie. Pandora mówi do niego „Drabuniu”, a on do niej „Małpuniu”. Obudziłem się na przedmieściach Oksfordu i usłyszałem szept Pandory: - Co sądzisz o przyjęciu u Mole’ów, Drabuniu? Na co on odpowiedział: - Jak obiecałaś, Małpuniu, było rozkosznie prostackie. Ubawiłem się setnie. Obejrzeli się, by zerknąć na mnie, więc udałem, że śpię. Zacząłem rozmyślać o swojej siostrze Rosie, która, według mnie, jest rozpuszczona jak dziadowski bicz. Fryzjerski manekin, którego zażyczyła sobie na gwiazdkę, stał zaniedbany na parapecie salonu od samych świąt, wpatrując się w równie zaniedbany ogródek. Wysuwane blond włosy manekina były beznadziejnie skołtunione, a twarz wypacykowana koszmarnie jaskrawymi kosmetykami. Rosie tańczyła z Ivanem Braithwaite’em w stylu całkiem niewłaściwym dla ośmiolatki. Wyglądali jak Lolita i Humbert Humbert. Nabokovie, literacki druhu, szkoda, żeś nie dożył tej chwili! Zadziwiłby cię widok Rosie Mole mizdrzącej się w czarnej mini, różowych rajstopach i szkarłatnym króciutkim topie! Postanowiłem skrupulatnie prowadzić dziennik w nadziei, że moje życie wyda się bardziej interesujące, jeśli zostanie opisane. Bo na pewno nie jest ciekawe, gdy je przeżywam. Jest nudne, że aż strach. środa 2 stycznia Dziś rano spóźniłem się dziesięć minut do pracy. Od autobusu odpadła rura wydechowa. Pan Brown nie wykazał ani krztyny wyrozumiałości. - Powinieneś sprawić sobie rower, Mole - powiedział. Oświadczyłem, że w ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy ukradziono mi trzy rowery. Nie stać mnie na zaopatrywanie oksfordzkich kryminalistów w ekologiczne środki transportu. - W takim razie chodź pieszo, Mole - warknął Brown. - Wstawaj wcześnie rano i maszeruj. Poszedłem do swego pokoiku i zamknąłem za sobą drzwi. Na biurku zastałem informację, że w Newport Pagnell odkryto kolonię traszek. Ich siedlisko znajduje się tam, gdzie zgodnie z projektem wypada środek nowej obwodnicy. Zadzwoniłem do wydziału ochrony środowiska w Ministerstwie Transportu i uprzedziłem niejakiego Petera Petersona, że być może trzeba będzie wstrzymać roboty przy obwodnicy. - Ależ to jakiś cholerny absurd! - prychnął Peterson. - Przebudowa tej drogi kosztowałaby kilkaset tysięcy funtów! Tylko po to, by ochronić parę oślizgłych gadów?! Mój prywatny pogląd na temat traszek jest taki sam. Mam ich powyżej uszu. Jednak płacą mi za to, bym walczył o ich prawo do życia (przynajmniej publicznie), więc wygłosiłem Petersonowi swój standardowy wykład na temat potrzeby ochrony traszek (zwracając mu uwagę, że traszki to płazy, a nie gady). Przez resztę poranka pisałem raport na temat sprawy Newport Pagnell. W porze lunchu opuściłem wydział Ministerstwa Ochrony Środowiska i poszedłem odebrać marynarkę z pralni. Zapomniałem zabrać ze sobą kwit (został w domu, gdzie służył jako zakładka w Outsiderze Colina Wilsona. Pan Wilson urodził się w Leicester, tak jak ja). Kobieta w pralni odmówiła wydania mi marynarki, chociaż pokazałem palcem, na którym jest wieszaku! - Na tej marynarce widnieje plakietka British Legion. Jest pan zbyt młody, by należeć do tej organizacji - oświadczyła. Student stojący za mną zachichotał. Rozwścieczony, powiedziałem do obsługującej: - Widzę, że jest pani dumna ze swoich zdolności detektywistycznych. Może powinna pani machnąć scenariusz odcinka Inspektora Morse’a dla telewizji. Jednak ta formalistka i tak nie chwyciła mojego dowcipu. Student wepchnął się przede mnie i podał babie cuchnącą kołdrę, z żądaniem wyprania jej w ciągu czterech godzin. Nie miałem innego wyjścia, jak tylko iść do domu po kwit, wrócić do pralni, a potem biec całą drogę do biura z marynarką w plastikowym pokrowcu przerzuconym przez ramię. Mam dziś wieczorem randkę w ciemno i marynarka była po prostu nieodzowna. Moja ostatnia randka w ciemno zakończyła się przedwcześnie, gdy panna Sandra Snape (niepaląca, dwudziestopięcioletnia, wegetarianka, ciemne włosy, brązowe oczy, 167 cm wzrostu, niebrzydka) w pośpiechu opuściła Burger Kinga, twierdząc, że zostawiła czajnik na gazie. Jednakże obecnie jestem przekonany, że czajnik był zwykłą wymówką. Otóż gdy wróciłem wieczorem do domu, odkryłem, że z tyłu mojego wojskowego szynela zwisała odpruta podszewka. Kobiety nie znoszą obszarpańców. Spóźniłem się do pracy dwadzieścia pięć minut. Brown czekał już w moim pokoiku. Wymachiwał z wściekłością raportem na temat populacji traszek z Newport Pagnell. Najwyraźniej pomyliłem się w szacunku urodzin traszek na rok 1992. Zamiast 1200 napisałem 120 000. Łatwo zrobić taki błąd. - Sto dwadzieścia tysięcy traszek w 1992, hę, Mole? - szydził Brown. - Poczciwi obywatele Newport Pagnell zostaną dosłownie zasypani płazami. Udzielił mi oficjalnego ostrzeżenia w związku ze spóźnianiem się i kazał podlać kaktus. Potem udał się do swego gabinetu, unosząc ze sobą owoc mojej pracy. Jeśli stracę posadę, jestem załatwiony. 23.30 Dziewczyna, z którą byłem mówiony na randkę w ciemno, nie pojawiła się. Przez dwie godziny i dziesięć minut czekałem na nią w Burger Kingu w centrum miasta. Dziękuję ci, panno Tracy Winkler (spokojna blondynka, dwadzieścia siedem lat, niepaląca, lubi koty i spacery w plenerze)! Ostatni raz napisałem na numer skrzynki podany w „Oxford Mail”. Odtąd będę korzystał wyłącznie z kolumny z ogłoszeniami osobistymi w „London Review of Books”. czwartek 3 stycznia Mam okropne problemy związane ze swoim życiem seksualnym. A wszystko przez to, że n i e mam życia seksualnego. Przynajmniej nie z drugą osobą. Ostatniej nocy leżałem bezsennie, zapytując siebie: dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Czy jestem groteskowy, brudny, odrażający? O nie, nic z tych rzeczy. Czy wyglądam normalnie, jestem czysty, miły? Owszem, taki właśnie jestem. Co robię nie tak? Dlaczego nie mogę zaciągnąć do łóżka młodej, średnio urodziwej kobiety? Czyżbym wydzielał jakiś obrzydliwy fetor, który czują wszyscy poza mną? Jeśli tak, mam nadzieję, że ktoś mnie w końcu o tym poinformuje, a wówczas poszukam pomocy medycznej u jakiegoś specjalisty od gruczołów. O trzeciej nad ranem sen zakłóciły mi odgłosy gwałtownej kłótni. Nie było w tym nic niezwykłego, ponieważ ów dom zapewnia schronienie wielu ludziom, a większość z nich to hałaśliwi, wiecznie pijani studenci, którzy całymi nocami roztrząsają zalety różnych gatunków piwa. Zszedłem na dół w piżamie i ujrzałem, że banda facetów o aparycji opryszków wyprowadza Tariqa, irańskiego studenta, który mieszka w suterenie. Tariq zawołał: - Adrian, ratuj! - Puśćcie go, bo zadzwonię na policję - powiedziałem do jednego z mężczyzn. Facet ze złamanym nosem odparł: - To m y jesteśmy z policji, proszę pana. Pański przyjaciel ma zostać wydalony z kraju na polecenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Na szczycie schodów prowadzących do sutereny stanęła Pandora. Ubrana była bardzo skąpo, bo właśnie wstała z łóżka. - Dlaczego pan Aziz ma zostać wydalony? - spytała swoim najbardziej władczym tonem. - Ponieważ obecność pana Aziza nie sprzyja dobru publicznemu. Chodzi o bezpieczeństwo narodowe - odparł opryszkowaty. - Nie słyszała pani, że toczy się wojna? - dodał, wpatrując się pożądliwie w atłasową koszulkę Pandory, przez którą był doskonale widoczny zarys jej sutków. - Studiuję w Brasenose College i należę do Młodych Konserwatystów. W ogóle nie interesuję się polityką! - zawołał Tariq. Nie mogliśmy nic zrobić, żeby mu pomóc, więc wróciliśmy z Pandorą do łóżka. Nie tego samego, jednakowoż, a szkoda. O dziewiątej rano zadzwoniłem do właściciela budynku, Erica Hardwella, na jego telefon w samochodzie i spytałem, czy mógłbym się przenieść do wolnego obecnie lokum w suterenie. Mam dość mieszkania w pakamerze Pandory. Hardwell był w złym humorze, ponieważ utknął w korku, ale zgodził się, pod warunkiem że zapłacę depozyt w wysokości 1000 funtów, czynsz za trzy miesiące z góry (1200 funtów), przedłożę referencje z banku oraz potwierdzone notarialnie oświadczenie, że nie będę w suterenie palił świec, używał rondla do frytek ani hodował bulterierów. Muszę pozostać w pakamerze. Rondel do frytek jest mi wprost nieodzowny. Lenin miał rację: wszyscy kamienicznicy to dranie. Ktoś wyglądający zupełnie jak Tariq był w wiadomościach o dziesiątej; machał ze stopni samolotu, mającego lecieć w stronę Zatoki. Też pomachałem, na wypadek gdyby to rzeczywiście był on. piątek 4 stycznia Obudziłem się o piątej nad ranem i nie mogłem już zasnąć. Mój umysł uparł się, by przywołać wszystkie upokorzenia, jakich dotychczas doznałem. Przesuwały się kolejno w mej pamięci. Przypomniałem sobie, jak znęcał się nade mną Barry Kent, czemu kres położyła dopiero babcia. Przywołałem w pamięci: dzień w Skegness, kiedy to ojciec oświadczył mnie i matce, że jego kochanka Patyczak powiła właśnie Bretta, syna z nieprawego łoża; ponury dzień, w którym matka uciekła do Sheffield, by przeżyć krótkotrwały romans z panem Lucasem, naszym usłużnym sąsiadem; dzień, w którym dowiedziałem się, że po raz trzeci oblałem egzamin końcowy z biologii; dzień, w którym Pandora wyszła za biseksualistę. Po upokorzeniach nastąpiła niekończąca się parada faux pas: chwila, gdy wąchałem klej i model samolotu przykleił mi się do nosa; dzień, w którym miała się urodzić moja siostra Rosie, a mnie ręka uwięzła w słoju ze spaghetti, gdzie był schowany banknot pięciofuntowy przeznaczony na kurs taksówką do szpitala położniczego; wpadka z listem, który napisałem do pana Johna Tydemana w BBC, zwracając się do niego per „Johnny”. Po faux pas nadeszła passa przypadków wskazujących na niskie morale: chwila, gdy przeszedłem na drugą stronę ulicy, by uniknąć spotkania z ojcem, bo miał na głowie czerwoną czapkę z pomponem; moje małoduszne zachowanie, gdy matka dostała klimakterycznego ataku histerii na targu w Leicester - nie powinienem, był oddalać się pospiesznie i ukrywać za stoiskiem z kwiatami; dzień, w którym miałem atak zazdrości i podarłem darmowe bilety na pierwszy profesjonalny odczyt poezji Barry’ego Kenta, a potem zwaliłem winę na psa; opuszczenie Sharon Bott, gdy oświadczyła, że jest w ciąży. Pogardzam sobą. Zasługuję na swoje nieszczęście. Naprawdę jestem odrażającą postacią. Odetchnąłem z ulgą, gdy podróżny budzik wyrwał mnie z ponurych rozmyślań, informując, że jest 6.30 i czas wstawać. Sutki (A. Mole) Jak maliny wyjęte z zamrażarki Zapraszają języki wargi lecz ostrzegają, by nie gryźć Jeszcze nie wkrótce Lecz jeszcze nie Mam ruchomy czas pracy i zgodziłem się chodzić na 7.30, ale nie wiedzieć czemu, choć opuściłem pakamerę o 7.00, przybyłem do pracy dopiero o 8.00. Pokonanie pół mili zabrało mi godzinę. Gdzie pojechałem? Co wyprawiałem? Czyżbym po drodze doznał zamroczenia? Czy zostałem napadnięty i porzucony bez przytomności? Czyżbym, nawet gdy to piszę, cierpiał na zanik pamięci? Pandora bez przerwy mi powtarza, że potrzebuję natychmiastowej pomocy psychiatrycznej. Być może ma rację. Czuję się, jakbym dostawał pomieszania zmysłów; jakby moje życie było filmem, a ja tylko widzem. sobota 5 stycznia Julian, wysoko urodzony mąż Pandory, powrócił ze świątecznej wizyty w majątku rodziców. Wzdrygnął się, wchodząc przez frontowe drzwi do mieszkania. - O Boże! - jęknął. - Już sama spiżarnia w Twyselton Manor jest większa niż ta cholerna dziura. - To dlaczego tam nie wrócisz, kiciu? - spytała Pandora, jego tak zwana żona. - Dlatego, ma femme, że moi rodzice, nieszczęsne, zbałamucone istoty, bulą kupę dziaćków, bym studiował język chiński w Oksfordzie. - Wybuchnął śmiechem, który przypominał rżenie konia (a zęby ma w sam raz do tego). - Ale przecież od roku nie byłeś na żadnym wykładzie - zauważyła dr Braithwaite (dwanaście przedmiotów na małej maturze, pięć przedmiotów na egzaminie końcowym w szkole średniej, licencjat w dziedzinie nauk humanistycznych, doktorat). - Bo moi wykładowcy to sami nudziarze. - Marnujesz się, mężu - powiedziała Pandora. - Jesteś najmądrzejszym oraz najbardziej leniwym mężczyzną w Oksfordzie. Jak nie będziesz się miał na baczności, skończysz w parlamencie. Julian wrzucił sfatygowaną walizkę ze świńskiej skóry do swego pokoju i wrócił do kuchni, gdzie Pandora szatkowała pory, a ja wypróbowywałem swój nowy przepychacz do zlewu. - Co nowego, kochani? - spytał, zapalając jednego ze swych wstrętnych rosyjskich papierosów. - Zakochałam się w Jacku Cavendishu, a on jest zakochany we mnie. Czyż to nie cudowne? - Pandora uśmiechnęła się ekstatycznie i dalej, ze wzmożonym ferworem, szatkowała pory. - Cavendish? - zdumiał się Julian. - Czy to ten siwowłosy, stary lingwistyczny pierdziel, który nie potrafi utrzymać wacka w spodniach? W oczach Pandory zapełgał niebezpieczny płomień. - Przysiągł mi, że od tej pory będzie wiódł niepoligamiczny styl życia. Wyprostowała się, by odłożyć nóż na magnetyczny stojak, a jej obcięty króciutko T-shirt podjechał do góry, odsłaniając delikatną przeponę. Z wściekłością dźgnąłem przepychaczem tłustą zawartość zlewu, wyobrażając sobie, że na końcu drewnianej rączki tkwi głowa Cavendisha, a nie gumowy ssak. Julian zarżał znacząco. - Cavendish nie zna znaczenia słowa „niepoligamiczny”. Jest niepoprawnym kobieciarzem. - Był - powiedziała z naciskiem Pandora. - I oczywiście zna znaczenie słowa „niepoligamiczny”, w końcu jest profesorem lingwistyki! Zostawiłem dryfujący przepychacz w zlewie i udałem się do swej pakamery, gdzie zdjąłem z półki Condensed Oxford Dictionary i, posługując się lupą, sprawdziłem znaczenie słowa „niepoligamiczny”. Następnie wybuchnąłem głośnym, cynicznym śmiechem. Mam nadzieję, że słyszano go w kuchni. niedziela 6 stycznia Obudziłem się o trzeciej nad ranem i leżałem bezsennie, wspominając czasy, gdy Pandora i ja niemal Poszliśmy na Całość. Wciąż ją kocham. Zamierzam zostać jej drugim mężem. I co więcej, ona przyjmie moje nazwisko. Będzie znana prywatnie jako pani Adrianowa Albertowa Mole. Po ujrzeniu przepony Pandory Przecudna linia brzegowa od klatki piersiowej Do miednicy Niby przesmyk Zatoka Bezpieczna przystań Pragnę żeglować Odkrywać Czytać z gwiazd Ostrożnie wodzić palcami Wzdłuż tej linii brzegowej By wreszcie wprowadzić mój okręt, mego niszczyciela statek rozkoszy Do twego portu i dalej 18.00 Zlew nadal zapchany. Przez trzy godziny pracowałem w kuchni, wstawiając samogłoski w pierwszej połowie mojej eksperymentalnej powieści Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny, która pierwotnie została napisana samymi spółgłoskami. Osiemnaście miesięcy temu wysłałem ją do sir Gordona Gilesa, agenta księcia Karola, a on odesłał mi ją, sugerując, bym wpisał samogłoski. Powieść Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny opowiada o człowieku końca dwudziestego wieku i o jego dylematach, koncentrując się na życiu „Nowego Człowieka” w prowincjonalnym angielskim mieście. Proza ma w sobie Lawrence’owski rozmach, mrok dostojewszczyzny i tchnie liryzmem Hardy’ego. Przewiduję, że wkrótce wejdzie do kanonu lektur szkolnych. Usunąłem się z kuchni, gdy zjawiła się ta pomarszczona chodząca popielniczka, Cavendish, którego zaproszono na niedzielny lunch. Nie minęły nawet dwie minuty od jego wejścia, a już wyciągał korek z butelki, a kieliszki z kredensu. Następnie usiadł na moim, właśnie opuszczonym krześle przy kuchennym stole i zaczął wygadywać jakieś brednie o wojnie w Zatoce, przepowiadając, że za parę miesięcy będzie po wszystkim. W moim przekonaniu Ameryce kroi się drugi Wietnam. Julian wkroczył do kuchni w swej jedwabnej piżamie, z egzemplarzem „Hello!” w ręku. - Julianie - odezwała się Pandora - poznaj mego kochanka, Jacka Cavendisha. - Obróciła się do Cavendisha i ciągnęła: - Jack, to Julian Twyselton-Fife, mój mąż. Mąż Pandory i jej kochanek uścisnęli sobie dłonie. Odwróciłem się z niesmakiem. Uważam się za człowieka kulturalnego o liberalnych poglądach. Rzeczywiście, w niektórych kręgach jestem postrzegany jako dość postępowy myśliciel, lecz nawet mną wstrząsnęło tak skrajne zepsucie moralne bijące z tej sceny. Wyszedłem z mieszkania, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Gdy dwie godziny później powróciłem ze spaceru wokół zewnętrznej obwodnicy, Cavendish nadal siedział w kuchni i opowiadał nudne historyjki o swoich licznych dzieciach i trzech byłych żonach. Podgrzałem sobie w mikrofalówce niedzielny lunch i zabrałem go do pakamery. Resztę wieczoru spędziłem na wsłuchiwaniu się w śmiechy dobiegające zza ściany. Obudziłem się o drugiej w nocy i nie mogłem już zasnąć. Zapełniłem dwa arkusze formatu A4 projektami tortur dla Cavendisha. Nie przystoi to rozumnemu człowiekowi. TORTURY DLA CAVENDISHA 1) Przykuć go łańcuchem do ściany, a szklankę wody ustawić tuż poza jego zasięgiem. 2) Przykuć go nagiego do ściany, podczas gdy gromadka nagich dziewcząt będzie przechodzić mimo, okrutnie szydząc z jego zwiotczałego i jednocześnie pobudzonego penisa. 3) Zmusić go do siedzenia w pokoju z Ivanem Braithwaite’em, podczas gdy Ivan będzie omawiał szczegółowo konstytucję Partii Pracy, ze szczególnym naciskiem na paragraf czwarty (to prawdziwa tortura, mogę osobiście zaświadczyć). 4) Pokazać mu film wideo z ceremonii moich zaślubin z Pandorą. Ona olśniewająca w bieli, ja w cylindrze i fraku, każde z nas w rękawiczkach, i pokazuję mu znacząco dwa palce. Niechaj kara będzie zadośćuczynieniem za zbrodnię. poniedziałek 7 stycznia Zacząłem dziś zapuszczać brodę. Część traszek z Newport Pagnell przekroczyła drogę. Zadzwoniłem do Petersona z Ministerstwa Transportu, aby go o tym poinformować. Niewątpliwie społeczność się podzieliła. Przypuszczam, że wszystko to za sprawą jakiejś samiczki: cherchez la femme. środa 9 stycznia Po raz pierwszy w życiu nie mam żadnego pryszcza, wągra ani krosty. Przy śniadaniu zwróciłem uwagę Pandory na to, że moja cera jest nieskazitelna, a ona przerwała malowanie rzęs, obrzuciła mnie chłodnym spojrzeniem i powiedziała: „Jesteś nieogolony”. Przed wyjściem do pracy przez dziesięć minut przepychałem zlew, ale na próżno. - Trzeba będzie wezwać jakiegoś faceta z krzepą - powiedziała Pandora. Czy ona zdaje sobie sprawę, jak podziałały na mnie te niedbale rzucone słowa? Pozbawiła mnie przywilejów mej własnej płci! Obcięła moje biedne, bezużyteczne jaja! czwartek 10 stycznia Brown polecił, bym się ogolił. Odmówiłem. Być może udam się po poradę do Związku Zawodowego Służby Cywilnej i Publicznej. piątek 11 stycznia Złożyłem podanie o przyjęcie do Związku. Pandora znalazła listę tortur Cavendisha w formacie A4. Zapisała mnie na wizytę do swojej przyjaciółki Leonory De Witt, która jest psychoterapeutką. Zgodziłem się, acz niechętnie. Z jednej strony jestem przerażony swoją podświadomością i tym, co objawi na mój temat. Z drugiej nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł mówić o sobie bez przerwy przez godzinę bez przerywania, wahania czy powtarzania. sobota 12 stycznia Ostatni były kochanek Pandory, Rocky (Duży Chłopiec) Livingstone przyszedł dziś do mieszkania, żądając zwrotu swej miniwieży. Jako że dysponuje 191 centymetrami wzrostu i 95 kilogramami pięknie wyrzeźbionych mięśni, bez wątpienia należy go uznać za faceta z krzepą. Pandory nie było, bo poszła na spotkanie z niektórymi z dzieci Cavendisha w hotelu Randolph. Tak więc, pod jej nieobecność, wydałem mu miniwieżę. Po rozejściu się z Pandorą Rocky otworzył nowe sale gimnastyczne w Kettering, Newmarket i Ashby de la Zouch. On i jego nowa dziewczyna, Carly Pick, są wciąż szczęśliwi. - Carly to prawdziwa gwiazdeczka, Aidy - zapewnił Rocky. - A ja mam uważanie dla dam. Powiedziałem Rocky’emu o profesorze Cavendishu. Był zniesmaczony. - Ta Pandora to wszystkich wykorzystuje. Tylko dlatego, że jest taka mądra, to już myśli że... - wymachiwał rękami, w poszukiwaniu właściwego słowa, po czym zakończył: - ...jest mądra. Przed wyjściem przepchał zlew. Byłem mu bardzo wdzięczny. Miałem już dosyć zmywania naczyń w łazienkowej umywalce. Żaden garnek nie mieścił się pod kranem. Podszedłem do okna i patrzyłem, jak Rocky odjeżdża. Carly Pick oplotła mu szyję ramionami. niedziela 13 stycznia Piętnastego o północy mija termin ultimatum wojny w Zatoce. Co zrobię, jeśli wezwą mnie, bym walczył o swój kraj? Okryję się sławą czy zmoczę się ze strachu, słysząc ostrzał wroga? poniedziałek 14 stycznia Poszedłem do Sainsbury’s i nakupiłem puszek z fasolką, świec, nadziewanych ciasteczek, zapałek, baterii do latarki, paracetamolu, multiwitaminy, krakersów i puszek z peklowaną wołowiną, po czym schowałem to wszystko w kredensie w pakamerze. Jeżeli wojna dotrze aż tutaj, będę dobrze przygotowany. Pozostali lokatorzy mieszkania będą musieli liczyć na łut szczęścia. Przewiduję histeryczne wykupywanie towarów na skalę nigdy wcześniej niewidzianą w tym kraju. Pomiędzy półkami supermarketów będą toczyły się walki. Spotkanie z Leonorą De Witt w piątek 25 tego miesiąca o 18.00. wtorek 15 stycznia PÓŁNOC. Jesteśmy w stanie wojny z Irakiem. Zadzwoniłem do Leicester i powiedziałem matce, żeby nie wypuszczała psa z domu. Ma już dwanaście lat i źle reaguje na nieoczekiwane hałasy. Roześmiała się i spytała: „Odbija ci?” „Prawdopodobnie”, odparłem i odłożyłem słuchawkę. środa 16 stycznia Kupiłem szesnaście butelek wody mineralnej, na wypadek gdyby dopływ wody został odcięty po bombardowaniach irackich sił powietrznych. Musiałem aż cztery razy obrócić do sklepu na rogu, ale czuję się bezpieczniej, wiedząc, że nie zaznam pragnienia w trakcie nadchodzącego Blitzkriegu. Brown od paru dni nie robi uwag na temat mojej brody. Jest zatroskany wpływem, jaki wywrze operacja „Pustynna Burza” na przyrodę pustyni. - Obawiam się, że iracka przyroda jest po stronie wroga - oświadczyłem. - Bardziej martwię się o swojego psa w rodzinnym Leicester. - Jak zawsze zaściankowy, Mole - powiedział Brown, wydymając wargi. Poczułem się urażony. Brown nie czyta nic poza czasopismami przyrodniczymi, podczas gdy ja poznałem większość arcydzieł literatury rosyjskiej i właśnie zabieram się do Wojny i pokoju. To raczej nie świadczy o zaściankowości, Brown! czwartek 17 stycznia Pożyczyłem przenośny kolorowy telewizor, żeby móc oglądać wojnę w Zatoce w łóżku. piątek 18 stycznia Rzecznikiem amerykańskiej armii jest facet, który przedstawia się jako „Colon Powell”. Za każdym razem jak go widzę, myślę o kolonoskopii. To ujmuje wojnie dostojeństwa. sobota 19 stycznia Bert Baxter zadzwonił dziś do mnie do biura (zabiję tego kogoś, kto dał mu numer). Chciał się dowiedzieć, „kiedy odwiedzę go z jego ulubionym dziewczęciem”. „Ulubione dziewczę” to Pandora. Dlaczego Bert po prostu nie umrze, jak inni emeryci. Przecież jakość jego życia jest dość marna. Stał się tylko ciężarem dla innych (dla mnie). Nie wykazał ani krztyny wdzięczności, gdy w zeszłym roku kopałem grób dla jego psa Szabli, choć niech no kto spróbuje wykopać schludniejszą dziurę w ubitej ziemi zardzewiałym rydlem ogrodniczym. Gdybym miał do dyspozycji porządną łopatę, wówczas, natur ellement, grób byłby porządniejszy. Prawda jest taka, że nienawidziłem Szabli i bałem się go. Dzień, w którym ten wstrętny owczarek alzacki zdechł, był dla mnie radosny. Nigdy więcej wdychania jego niezdrowego oddechu. Nigdy więcej wpychania tabletek wzmacniających Boba Martina pomiędzy przerażające zębiska. Bert przez chwilę bełkotał coś o wojnie, a potem spytał, czy słyszałem dziś rano mojego dawnego wroga Barry’ego Kenta w programie Stop the Week. Wygląda na to, że Kent publikuje swą pierwszą powieść pt. Dziennik kretyna. To utwierdza mnie w przekonaniu, że Bóg nie istnieje. Przecież właśnie ja zachęcałem Kenta do pisania wierszy, a teraz dowiaduję się, że były skinhead, ten ptasi móżdżek, skończony głąb napisał powieść, a w dodatku ją opublikował!!! Pandora powiedziała mi dziś wieczór, że dzięki Kentowi Ned Sherrin, A.S. Byatt, Jonathan Miller i Victoria Mather przez cały program konali ze śmiechu. Ponoć nie sposób było dodzwonić się do BBC, bo słuchacze chcieli wiedzieć, kiedy ukaże się Dziennik kretyna (w poniedziałek). To bez wątpienia ostatnia kropla przepełniająca kielich. Moje zdrowie psychiczne wisi na włosku. niedziela 20 stycznia Przechodziłem właśnie koło księgarni Waterstone’s , gdy odniosłem wrażenie, że na wystawie stoi Barry Kent. Podniosłem rękę w powitalnym geście i powiedziałem „cześć, Baz”, ale w tej samej chwili uświadomiłem sobie, że uśmiechający się ironicznie skinhead to tylko figura wycięta z kartonu. Cała witryna wypełniona była egzemplarzami Dziennika kretyna. Nie wstydzę się przyznać do tego, że z mych ust posypały się przekleństwa. Gdy przeglądałem cienki tom, zwróciłem uwagę na liczne sprośności zaśmiecające książkę, jak również na nazwisko jednej z postaci - Aiden Vole. Ów Aiden Vole ma obsesję na punkcie spraw analnych. Jest szowinistą, zatwardziałym konserwatystą i nie wiedzie mu się z kobietami. Aiden Vole jest bez wątpienia niegodziwą karykaturą mnie samego. Zostałem zniesławiony. Muszę się spotkać z moim adwokatem jutro z samego rana. Polecę mu albo jej (właściwie to jeszcze nie mam adwokata), aby zażądał/a kilkuset tysięcy funtów odszkodowania. Jakoś nie mogłem się zmusić do kupienia egzemplarza książki. Dlaczego mam dorzucać się do jego honorarium? Gdy wyszedłem z księgarni, zauważyłem ogłoszenie, że Kent będzie czytał fragmenty Dziennika kretyna na spotkaniu z czytelnikami we wtorek o 19.00. Będę obecny na sali. Kent opuści Waterstone’s jako wrak człowieka, kiedy już z nim skończę. poniedziałek 21 stycznia Mój pokoik, Ministerstwo Ochrony Środowiska Właśnie słuchałem Kenta w moim przenośnym tranzystorze w programie Start the Week. Bez wątpienia znacznie wzbogacił swoje słownictwo. Melvyn Bragg powiedział, że postać Aidena Vole’a jest „cudownie śmieszna” i spytał, czy została inspirowana rzeczywistą postacią. Kent zaśmiał się i odparł: „Jesteś pisarzem, Melv, więc wiesz, jak to jest. Vole to mieszanka rzeczywistości i fikcji. Reprezentuje wszystko, czego najbardziej nienawidzę w tym kraju, to znaczy zaraz po nowej pięciopensówce”. Pozostali goście - Ken Follett, Roy Hattersley, Brenda Maddox i Edward Pearce - śmiali się do rozpuku. Pozostałą część ranka spędziłem, wertując książkę telefoniczną w poszukiwaniu adwokata, którego nazwisko wzbudziłoby moje zaufanie. Dokonałem wyboru i zadzwoniłem do kancelarii „Pastor, Pastor, Pastor i Luther”. Mam umówione spotkanie z panem Lutherem o 11.30 w czwartek. Miałem wprawdzie w czwartek rano odwiedzić z Brownem traszki z Newport Pagnell, ale będzie musiał sam stawić im czoło. Stawką jest moja przyszła reputacja poważnego powieściopisarza. Dziś umarł Alfred Wainwright, autor przewodników po górzystych terenach Krainy Jezior. Posługiwałem się niegdyś mapami pana Wainwrighta, gdy próbowałem odbyć rajd wędrowny „od wybrzeża do wybrzeża” z klubem młodzieżowym Zejdźmy z Ulic. Niestety, pół godziny po opuszczeniu schroniska młodzieżowego w Grimsby nastąpiła u mnie hipotermia i mój rekordowy wyczyn nie doszedł do skutku. czwartek 22 stycznia Recenzja Dziennika kretyna z „Guardian”: „Błyskotliwy opis findesieclowego prowincjonalnego życia. Mroczne. Komiczne. Kupcie koniecznie”. Robert Elms Pakamera, 22.00 Nie mogłem wejść do środka, by zobaczyć się z Kentem; wszystkie bilety zostały wyprzedane. Próbowałem porozmawiać z nim, gdy wchodził do księgarni, ale nie udało mi się podejść wystarczająco blisko. Był otoczony przez prasę i ludzi od reklamy. Miał na nosie okulary przeciwsłoneczne. W styczniu. środa 23 stycznia Broda ładnie rośnie. Dwa wypryski na lewej łopatce. Lekki ból w odbycie, ale poza tym jestem w wyśmienitej kondycji. Czytałem długi wywiad z Barrym Kentem w „Independent”. Same kłamstwa od góry do dołu. Skłamał nawet na temat swego pobytu w więzieniu, twierdząc, że został skazany na osiemnaście miesięcy za różne akty przemocy, a ja dobrze wiem, że dostał cztery za zniszczenie ligustrowego żywopłotu, co podpada pod szkody podlegające karze. Wysłałem do „Independent” faks z wyjaśnieniem tej sprawy. Nie sprawiło mi to przyjemności, lecz bez Prawdy nie jesteśmy lepsi od psów. Prawda jest najważniejszą rzeczą w moim życiu. Bez Prawdy jesteśmy zgubieni. czwartek 24 stycznia Okłamałem dziś rano Browna przez telefon, mówiąc, że nie mogę odwiedzić siedliska traszek w Newport Pagnell z powodu poważnej migreny. Brown długo truł o tym, że „nigdy nie wziął wolnego dnia przez dwadzieścia dwa lata”. Pochwalił się nawet, że „wydalił wiele solidnych kamieni nerkowych w biurowej toalecie”. To chyba wyjaśnia, dlaczego pisuar jest tak popękany. Spóźniłem się na spotkanie z adwokatem, panem Lutherem, chociaż z mieszkania wyszedłem odpowiednio wcześnie - kolejna pętla czasowa czy chwilowa utrata pamięci - w każdym razie tajemnicza sprawa. Gdy opowiadałem Lutherowi (bardzo szczegółowo) o tym, jak Kent mnie zniesławił, zauważyłem, że parokrotnie ziewnął. Przypuszczam, że musiał raczej późno się położyć; wygląda na dość rozwiązłego. Miał szelki z wizerunkami Marilyn Monroe. Wreszcie uniósł rękę i powiedział: „Dosyć. Dość już słyszałem”, zresztą dość poirytowanym tonem. Następnie pochylił się nad biurkiem i spytał: - Czy jest pan niezmiernie bogaty? - Nie - odparłem. - Nie niezmiernie. - Czy jest pan rozpaczliwie ubogi? - spytał wtedy. - Nie rozpaczliwie. Dlatego właśnie... Luther przerwał, nim zdążyłem dokończyć zdanie: - Bo skoro nie jest pan niezmiernie bogaty ani rozpaczliwie biedny, nie stać pana na założenie sprawy w sądzie. Nie kwalifikuje się pan do darmowej pomocy prawnej i nie może pan sobie pozwolić na to, by płacić adwokatowi tysiąc funtów dziennie, nieprawdaż? - Tysiąc funtów dziennie? - spytałem, całkiem osłupiały. Luther uśmiechnął się szeroko, odsłaniając złoty ząb trzonowy. Przypomniałem sobie radę babci: „Nigdy nie ufaj człowiekowi ze złotym zębem”. Podziękowałem panu Lutherowi uprzejmie, lecz chłodno, i opuściłem jego kancelarię. To tyle, jeśli chodzi o angielski wymiar sprawiedliwości. Jest najgorszy na świecie. Gdy mijałem poczekalnię, zauważyłem egzemplarz Dziennika kretyna na stoliczku dla gości, obok numerów „Amnesty” i „The Republican”. Po przyjściu do domu znalazłem wiadomość od Lenory De Witt, która informowała, że nie może się ze mną jutro spotkać. Dlaczego? Czy ma wizytę u fryzjera? Czy w jej gabinecie będą montowane podwójne okna? Czy jej rodziców znaleziono martwych w łóżku? Czyżbym był aż tak nieważny, że mój czas jest tylko igraszką dla pani De Witt? Zaproponowała nowy termin wizyty: czwartek 31 stycznia o 17.00. Nagrałem się na jej automatyczną sekretarkę, potwierdzając nowy termin wizyty, lecz jednocześnie wyraziłem swe niezadowolenie. sobota 26 stycznia Nie spałem przez całą noc, oglądając relacje z operacji „Pustynna Burza”. Czuję, że przynajmniej tyle mogę zrobić - w końcu utrzymanie demokracji w Kuwejcie kosztuje rząd Jej Królewskiej Mości trzydzieści milionów funtów dziennie. niedziela 27 stycznia Według dzisiejszego „Observera” Kuwejt nie jest ani nigdy nie był demokratyczny. Rządzi nim kuwejcka rodzina królewska. Sinobrody roześmiał się, kiedy mu to oznajmiłem. - To wszystko z powodu ropy, Adrianie - powiedział. - Czy sądzisz, że Jankesi by tam siedzieli, gdyby głównym produktem Kuwejtu była rzepa? Pandora schyliła się i ucałowała jego zwiędły kark. Nigdy nie pojmę, jak mogła pozwolić na to, by jej młode, pełne wigoru ciało weszło w kontakt z jego sędziwą, pomarszczoną skórą. Musiałem pójść do łazienki i przez chwilę głęboko oddychać, by się powstrzymać od wymiotów. Dlaczego się z nim ślini, skoro mogłaby mieć mnie? O 16.00 zadzwoniła matka. Słyszałem, jak mój młody ojczym Martin Muffet wali młotkiem w tle. - Martin zbija półeczki na moje bibeloty - ryknęła w słuchawkę, by przekrzyczeć hałas. Potem spytała, czy czytałem fragmenty Dziennika kretyna w „Observerze”. Mogłem zgodnie z prawdą odpowiedzieć, że nie. - A powinieneś - powiedziała matka. - To jest po prostu cudowne. Jak spotkasz Baza, poproś o egzemplarz z dedykacją dla Pauline i Martina. - Bardzo mało prawdopodobne, żebym spotkał Kenta. Nie obracam się w tych samych znakomitych kręgach co on. - A w jakich to znakomitych kręgach ty się obracasz? - spytała matka. - W żadnych - odparłem zgodnie z prawdą. Potem odłożyłem słuchawkę, poszedłem do łóżka i naciągnąłem kołdrę na głowę. poniedziałek 28 stycznia Brytyjczycy Jo Durie i Jeremy Bates wygrali w konkursie deblowych zespołów mieszanych w Melbourne. To bez wątpienia wskazuje na renesans brytyjskiego tenisa. Myszka Pandory Kocham jej małą Myszkę Ma takie ciepłe futerko Ale niechbym ją tylko pogłaskał Wezwałaby policję i zidentyfikowała W grupie podejrzanych A to by mi zaszkodziło środa 30 stycznia Doznałem szoku, gdy usłyszałem w Radio Four, że dziś został pochowany król Norwegii Olaf V. Jego wkład w nieustający sukces norweskiego przemysłu garbarskiego jest niedoceniany przez przeważającą część brytyjskiej opinii publicznej. Na uroczystościach żałobnych Anglię reprezentował książę Karol. Pożyczyłem z biblioteki Scenesfrom Provincial Life Williama Coopera. Wystarczyło mi czasu na wybranie tylko jednej książki, gdyż w dziale romansów znaleziono „podejrzaną paczkę” i bibliotekę ewakuowano. Zlew znów zapchany. Usiłowałem go odetkać przez cały czas trwania Archerów, ale na próżno. czwartek 31 stycznia Zjawiłem się w gabinecie terapeutycznym na Thames Street dopiero o 17.15. Leonora De Witt była niezadowolona. - Będę zmuszona policzyć panu za całą godzinę, panie Mole - oświadczyła, sadowiąc się w fotelu, który był pokryty resztkami starego dywanu. - Gdzie chciałby pan usiąść? - spytała. W pokoju było wiele krzeseł. Wybrałem krzesło stołowe stojące pod ścianą. - Wydawało mi się, że naszym spotkaniom będzie patronował Narodowy Fundusz Zdrowia - powiedziałem. - Wobec tego grubo się pan mylił - odparła pani De Witt. - Biorę trzydzieści funtów za godzinę - pod auspicjami przedsiębiorstwa prywatnego. - Trzydzieści funtów za godzinę! Ilu sesji będę potrzebował? - spytałem. Wyjaśniła, że nie potrafi tego przewidzieć, nic o mnie nie wiedząc. To zależy od tego, z jakiej przyczyny jestem nieszczęśliwy. - Jak się pan czuje w tej chwili? - zainteresowała się. - Trochę mnie boli głowa, ale poza tym dobrze - odparłem. - Co pan robi z rękami? - spytała spokojnie. - Załamuję je - oświadczyłem. - Co ma pan nad brwiami? - spytała. - Pot - odpowiedziałem, wyciągając chusteczkę. - Czy ma pan ściśnięte pośladki, panie Mole? - drążyła. - Sądzę, że tak - powiedziałem. - A teraz proszę jeszcze raz odpowiedzieć na moje pierwsze pytanie. Jak się pan czuje w tej chwili? Jej wielkie brązowe oczy spotkały się z moimi. Nie mogłem odwrócić wzroku. - Czuję się bardzo nieszczęśliwy - odparłem. - I skłamałem o tym bólu głowy. Długo rozwodziła się na temat terapii Gestalt. Wyjaśniła, że mogę wyuczyć się „mechanizmów radzenia sobie”. Oprócz Pandory, jest chyba najśliczniejszą kobietą, z jaką rozmawiałem. Trudno mi było oderwać oczy od jej stóp w czarnych pończochach wsuniętych w czarne zamszowe pantofle na wysokich obcasach. Miała na sobie rajstopy czy pończochy? - A więc, panie Mole, czy sądzi pan, że możemy razem pracować? - spytała. Zerknęła na zegarek i wstała z miejsca. Włosy spływały jej z pleców niby rzeka o północy. Ochoczo potwierdziłem, że pragnę widywać ją raz w tygodniu. Potem dałem jej trzydzieści funtów i wyszedłem. piątek 1 lutego Właśnie wróciłem z Newport Pagnell. Nerwy mam w strzępach. Brown prowadził samochód jak jakiś nawiedzony. Od razu przekroczył dozwoloną prędkość, następnie wjechał na krawężnik, otarł się o żywopłot, a na autostradzie sunął naszym delikatnym fordem escortem w odległości zaledwie piętnastu centymetrów za wielką ciężarówką, która jechała przed nami. - Pozostając w cieniu aerodynamicznym za pędzącą ciężarówką, oszczędza się cenne paliwo - powiedział gwoli wyjaśnienia. Ten facet jest fanatykiem ochrony środowiska. Ostatnie święta Bożego Narodzenia spędził, klasyfikując wodorosty w Dungeness. Nic dodać, nic ująć. Dzięki Bogu za weekend. Albo le weekend, jak powiadają nasi europejscy kumple. sobota 2 lutego Wicehrabia Althorp, brat księżnej Diany, wyznał swojej wątłej żonie i reszcie świata, że miał romans w Paryżu. Książę Karol i księżna Diana zapewne byli przerażeni, gdy odkryli, że w rodzinie jest cudzołożnik. Należałoby go natychmiast pozbawić tytułu. Rodzina królewska i osoby mające z nią koneksje powinni być ponad takie zwierzęce instynkty. Kraj oczekuje od nich narzucania standardów moralnych. Wziąłem kąpiel, umyłem szamponem brodę, obciąłem paznokcie u rąk i nóg. Nałożyłem gorącą oliwę na włosy, aby je odżywić, nadać im połysk oraz zdrowy wygląd. 23.45 Właśnie dzwonił Bert Baxter. Jego głos brzmiał żałośnie. Pandory nie było, a ja w chwili słabości zgodziłem się, że jutro przyjadę go odwiedzić w Leicester. Napisałem liścik do Pandory, zostawiłem go na jej poduszce. Pandoro, dzwonił Baxter i był ogromnie rozbity, napomykał o samobójstwie - zamierzam go jutro odwiedzić. Wyznał mi, że pragnie ujrzeć również ciebie. Postanowiłem wstać o 8.30, by złapać pociąg, a jeśli zechciałabyś mi towarzyszyć, oto alternatywny modus operandi: wstanę o dziewiątej i udamy się w drogę twoim autem, a więc przybędziemy do Leicester około 11.00. Poinformuj mnie z łaski swojej, jaką podjęłaś decyzję, metodą wsunięcia karteczki pod drzwi. Proszę, nie niepokój mnie tej nocy odgłosami, jakie wydajesz podczas uprawiania dzikiego seksu. Ściany pakamery są bardzo cienkie, a mam już dość sypiania z włączonym walkmanem Sony na uszach. Adrian niedziela 3 lutego O 2.10 Pandora wpadła do pakamery, miotając obelżywe słowa. Rzuciła mi w twarz liścik, który do niej napisałem, i wrzasnęła: „Ty napuszony palancie! Żałosny kretynie! Modus operandi!”, „Udamy się w drogę twoim autem!” Masz się wynieść z tej pakamery i z mojego życia, jutro! Sinobrody wszedł do środka i wyprowadził ją, a ja ułożyłem się w łóżku, słuchając szmeru ich rozmowy w kuchni. Co wywołało ten niespodziewany wybuch? O 3.30 poszli do sypialni Pandory. O 3.45 włożyłem kasetę Dire Straits do mego sony i podkręciłem maksymalnie głośność. Obudziłem się dopiero przed południem. Zadzwoniłem do Berta i powiedziałem, że nie mogłem go odwiedzić, bo nie spałem do rana z powodu bólu jelit. Czułem, że Bert mi nie wierzy. - Jesteś wstrętnym kłamcą - powiedział. - Właśnie rozmawiałem z moim dziewczęciem Pandorą. Zadzwoniła do mnie z samochodu. Zajrzała do ciebie, zanim wyruszyła do Leicester, i podobno spałeś jak dziecko. - Dlaczego więc mnie nie obudziła? - spytałem. - Bo niedobrze jej się robi na sam twój widok - odparł stary dyplomata. poniedziałek 4 lutego Z niezrozumiałych powodów spóźniłem się do pracy dwadzieścia trzy minuty. Brown dosłownie toczył pianę z ust. W dodatku oskarżył mnie o kradzież znaczków pocztowych. - Ministerstwo Ochrony Środowiska potrzebuje każdego pensa na ochronę przyrody! - warknął. Też mi coś! Czy borsuki, lisy, kijanki oraz ohydne, cuchnące traszki kopną w kalendarz tylko dlatego, że ja, Adrian Mole, zrobiłem użytek z dwóch znaczków pocztowych drugiej klasy, opłaconych zresztą z moich podatków? Nie, Brown. Nie sądzę. wtorek 5 lutego Pandora nadal w Leicester. Przyciąłem brodę przy ustach. Połknąłem ścięte kłaczki. Jeden utknął mi w gardle; to dość dokuczliwe. środa 6 lutego Brown wparował dziś do mego pokoiku i zażądał, bym pokazał świadectwa z egzaminów końcowych ze szkoły średniej. Doszło do niego biurową pocztą pantoflową, że trzykrotnie oblałem egzamin z biologii. Jedyną osobą w Oksfordzie - oprócz Pandory - która wie o mojej trzykrotnej porażce, jest Megan Harris, sekretarka Browna. Zwierzałem jej się, będąc w stanie upojenia alkoholowego i pobudzenia emocjonalnego w trakcie przyjęcia, jakie odbyło się w pracy z okazji świąt Bożego Narodzenia. Jedynie ona wie, że zdobyłem posadę urzędnika pierwszego szczebla w placówce ministerialnej, podając się za kogoś innego. Czyżby Megan wszystko wypaplała? Muszę się dowiedzieć. Dziś wieczór opowiadałem Leonorze De Vitt o mojej rodzinie. To tragiczna opowieść o odrzuceniu i alienacji, ale Leonora po prostu siedziała i zeskubywała sfilcowane kuleczki ze sweterka, co zwróciło moją uwagę na kształt jej nadobnych piersi. Było widać, że nie nosi stanika. Miałem ochotę zerwać się z krzesła i złożyć głowę na jej łonie. Opisywałem szczegółowo odbiegające od powszechnie przyjętych norm zachowanie swych rodziców, ale Leonora okazała wyraźne zainteresowanie jedynie wtedy, gdy wspomniałem o nieżyjącym dziadku, Albercie Mole’u, któremu zawdzięczam swe drugie imię. - Czy widział pan jego zwłoki? - spytała. - Nie - odparłem. - Przedsiębiorca pogrzebowy przykręcił wieko trumny, a nikt nie mógł znaleźć śrubokrętu w domu babci, więc... - Proszę kontynuować - przerwała rozkazująco Leonora. Mówiłem więc, zalewając się gorącymi, wielkimi jak groch łzami. Opowiedziałem o moim poczuciu wykluczenia z „normalnego” życia; o tym, że pragnę dołączyć do ludzkiej braci, dzielić te same smutki, radości, śpiewać razem w pubach. - Ludzie w pubach śpiewają okropne piosenki - zauważyła Leonora. - Dlaczego odczuwa pan potrzebę zbiorowego śpiewania ckliwych tekstów w rytm banalnych melodii? - Wystawałem pod takimi pubami jako dziecko - odparłem. - Wszyscy wydawali się tacy szczęśliwi. Wtedy zadzwonił alarm w jej zegarku ręcznym, więc nadszedł czas, by wybulić trzy dychy i wyjść. Po drodze do domu zaszedłem do pubu i wypiłem drinka. Nawiązałem też rozmowę na temat pogody z pewnym starszym panem. Nie było żadnego śpiewania, więc poszedłem do domu. czwartek 7 lutego Dziś z samego rana spytałem Megan, co i jak. Podszedłem do niej w korytarzu, podczas gdy korzystała z usług maszyny do herbaty/kawy/zupy ogonowej, i oczywiście została przez nią poparzona. Megan przyznała, iż „wymknęło” jej się, że nie posiadam żadnych kwalifikacji na swoje stanowisko. Następnie kazała przysiąc, że zachowam sekret, po czym poinformowała, że od 1977 roku ma romans z Brownem! Brown i śliczna Megan! Dlaczego kobiety rzucają się na takich skapcaniałych starych patafianów jak Brown i Cavendish, a ignorują młodych, jurnych, brodatych mężczyzn jak ja? To przeczy logice. Megan ochoczo opowiedziała mi o swoim romansie z Brownem. Wychodzi na to, że w 1980 roku przyrzekł opuścić panią Brown, ale jak dotąd tego nie zrobił. Ilekroć pani Brown przychodzi do biura, robi mi się jej żal. To nie jej wina, że wygląda, jak wygląda. Niektóre kobiety potrafią się ubrać, a inne nie. Pani Brown najwyraźniej nie wie, że podkolanówki powinno się nosić tylko pod spodnie albo do długiej spódnicy. Poza tym ktoś powinien jej powiedzieć, że w dzisiejszych czasach można się pozbyć brodawek. piątek 8 lutego Pandora wróciła do Oksfordu, ale prawie się do mnie nie odzywa. Powiedziała tylko, że Bert nie ma już myśli samobójczych. Kupiła mu kotka i zainstalowała kocie drzwiczki w tylnym wyjściu. Brown znów kazał mi pokazać świadectwo z egzaminu z biologii. Zrobiłem zagadkową minę i powiedziałem: - Sądzę, że Megan ma informację, o którą panu chodzi. Boże, szantaż to takie brzydkie słowo. Mam nadzieję, że Brown nie zmusi mnie, bym się do niego uciekł. Wyrzuciłem moją prezerwatywę. Skończył się jej termin „przydatności”. poniedziałek 11 lutego Megan przyszła dziś do mego pokoiku cała we łzach. Okazało się, że Brown zapomniał o jej urodzinach, które były wczoraj. Och, niestety! Wygląda na to, że zostałem obsadzony w roli jedynego powiernika Megan. Wziąłem ją w ramiona i pocałowałem. Była taka milutka i mięciutka jak gąbeczka. Jednak odsunęła się dość szybko, mówiąc: „Twoja broda drapie i jest okropna”. Ale czy broda była prawdziwą przyczyną? Czy mam cuchnący oddech? Czy moje ciało śmierdzi? Któż mi powie, jak jest naprawdę? Wiem doskonale, co Brown widzi w Megan, ale nigdy, nawet za miliard lat nie dostrzegę, co ona widzi w nim. Ma czterdzieści dwa lata, jest chudy i nosi koszmarne ubrania z „Man at C&A”. Megan mówi, że jest dobry w łóżku. Kogo próbuje nabrać? Dobry w czym w łóżku? W układaniu puzzli? W spaniu? Może chodzi jej o to, że nie zagarnia samolubnie kołdry? Jeśli Brown jest dobry w łóżku, to ja jestem koło od traktora. wtorek 12 lutego Próbowałem odwiedzić siedlisko traszek w Northamptonshire, ale „ponadnormatywny opad śniegu” spowodował awarię silnika kolejki Class 317. Byłem zmuszony siedzieć w potwornie zimnym wagonie, podczas gdy bufetowy bez przerwy informował drażniącym nosowym głosem o kolejnych zamówieniach. Byłem zadowolony, gdy wreszcie skończyło się jedzenie i zamknięto wagon restauracyjny. Wróciłem do Oksfordu o 22.30 i znalazłem wiadomość od Megan. Zadzwoniłem do niej i dowiedziałem się, że pokłóciła się z Brownem; zerwali ze sobą. Byłem zrozpaczony. To oznacza, że nie mam już haka na Browna. Być może będę musiał pożegnać się z karierą w Ministerstwie Ochrony Środowiska. środa 13 lutego Romans Brown/Megan znowu w toku. Brown przybył do mieszkania Megan na rowerze, przed świtem, oznajmiwszy przedtem pani Brown, że jedzie obserwować nietoperze. Pojednanie było ponoć bardzo namiętne. Nie potrafię sobie wyobrazić niczego bardziej obrzydliwego niż widok Browna przeżywającego orgiastyczną przyjemność. No, chyba że bycie z Brownem, który właśnie ją przeżywa. Kupiłem nową prezerwatywę - o smaku miętowym. Kupiłem także wiązkę bananów. Megan twierdzi, że dobrze robią tym, którzy, tak jak ja, cierpią z powodu podrażnienia jelit. czwartek 14 lutego Jak zawsze walentynkowa kartka od matki. Megan znów cała we łzach. Brown zapomniał. W przerwie na lunch kupiłem dużą, tanią paczkę ręczników papierowych do wyłącznego użytku Megan. Nie stać mnie na to, by ciągle mi zużywała chusteczki jednorazowe. Sinobrody przysłał Pandorze oburzająco ekstrawagancki bukiet (to niesmaczne, podczas gdy ludzie umierają z głodu), a o siódmej wieczorem zjawił się z szampanem, broszką w stylu art nouveau i atłasową piżamą. Potem, jakby tego jeszcze było mało, zabrał ją na kolację wynajętym samochodem z kierowcą w uniformie! To nie przystoi pracownikowi uniwersyteckiemu. Cavendish zachowuje się, jakby wygrał w zakładach piłkarskich, a nie jakby był profesorem lingwistyki na uczelni o starych tradycjach. Pozostawiony samemu sobie, zjadłem prosty posiłek złożony z chleba, tuńczyka oraz ogórka i położyłem się wcześnie. Czytam English Love Poems w opracowaniu Johna Betjemana. Walentynki to śmiechu warta blaga. Wydawcy okolicznościowych kartek manipulują ciemnymi masami, by nabijać sobie kabzy. Czemu ludzie na to lecą? Bo każdy chce mieć złudzenie, że jest kochany. piątek 15 lutego Walentynkowa kartka! Podpisana „cicha wielbicielka!” Śpiewałem w wannie. Do pracy frunąłem, nie dotykając chodnika. Kim ona jest? Podpis mówi mi, że jest wykształcona i używa flamastra, tak jak ja. Leonora miała dziś włosy upięte do góry, a w uszach srebrne kolczyki - tak długie, że ocierały się o jej szczupłe ramiona. Do tego włożyła czarną bluzeczkę z dużym dekoltem. Widać było ramiączko stanika. Z czarnej koronki. Od czasu do czasu wsuwała je pod bluzeczkę. Za każdym razem, gdy to robiła, błyszcząca bransoletka zsuwała jej się po ręce w kierunku łokcia. Nie kocham się w Leonorze De Witt. Jednak mam obsesję na jej punkcie. Nawiedza moje sny. Kazała mi gadać do pustego krzesła, udając, że to niby moja matka. Powiedziałem krzesłu, że za dużo piło i nosiło za krótkie spódniczki. sobota 16 lutego Wreszcie oddałem książki do biblioteki: Samotność Christophera Isherwooda, English Love Poems Johna Betjemana, Scenes from Provincial Life Williama Coopera oraz Notatki z podziemia Dostojewskiego. Kara za przetrzymywanie wyniosła siedem funtów i osiemdziesiąt pensów. Dyżur miała akurat najmniej przeze mnie lubiana bibliotekarka. Nie wiem, jak się nazywa, ale jest Walijką i nosi okulary, w których jej oczy wyglądają na wybałuszone. Gdy wręczyłem jej wypisany czek, spytała: - Czy ma pan kartę do czeków? - Tak - odparłem - ale została w domu. - W takim razie obawiam się, że nie mogę przyjąć tego czeku - powiedziała. - Ale przecież pani mnie zna - zaoponowałem. - Przychodzę tu raz w tygodniu, od osiemnastu miesięcy. - Niestety, wcale nie wydaje mi się pan znajomy - odparła, zwracając mi czek. - Brodę zapuściłem niedawno - wyjaśniłem chłodno. - Może spróbuje pani za pomocą wizualizacji wyobrazić sobie moją twarz bez zarostu. - Od kiedy nastąpiły cięcia - odparła - nie mam czasu na wizualizację. Pokazałem jej swoje niewielkie zdjęcie, które noszę w portfelu. Było zrobione przed brodą. - Nie - powiedziała, obrzuciwszy fotografię pobieżnym spojrzeniem. - Nie poznaję tego mężczyzny. - Przecież ten mężczyzna to właśnie ja! - zawołałem. Za mną ustawiła się już kolejka ludzi, którzy przysłuchiwali się z uwagą mojej wymianie zdań z bibliotekarką. Jej okulary błysnęły groźnie. - Od kiedy nastąpiły cięcia, haruję za trzech - warknęła. - A pan jeszcze mi utrudnia pracę. Proszę iść do domu i odnaleźć kartę. - Jest 17.25, a biblioteka zostanie zamknięta za pięć minut - odparłem. - Nawet Superman nie zdążyłby przylecieć tu z powrotem, zapłacić kary, wybrać czterech książek i wyjść przed zamknięciem. Ktoś w kolejce za mną mruknął: - Ruszaj się, do cholery, Supermanie. Wobec tego powiedziałem do okularnicy: - Wrócę jutro. - O nie - oświadczyła z lekkim uśmieszkiem. - Z powodu cięć biblioteka zostanie otwarta dopiero w środę. W drodze do domu zżymałem się w myślach na rząd, który pozbawia mnie strawy intelektualnej. Pandora zabroniła mi dotykać swoich książek, od kiedy zostawiłem czekoladowe ciastko w środku jej bibliofilskiego wydania Nicholasa Nickleby; książki Juliana są po chińsku, a trudno mi jakoś przebrnąć przez ostatnie sto stron Wojny i pokoju. W żadnym razie nie stać mnie na kupno nowej książki. Nawet te w miękkiej oprawie kosztują z piątaka. Muszę bulić trzydzieści funtów tygodniowo Leonorze. Należało więc nawet ograniczyć konsumpcję bananów. Pozwalam sobie na jednego dziennie. Byłem zmuszony czytać swoje stare dzienniki. Niektóre wypowiedzi są zaskakująco trafne. Wiersze też przetrwały próbę czasu. niedziela 17 lutego Pandora przeprowadziła dziś ze mną rozmowę. - Chcę, żebyś się wyprowadził - powiedziała. - Ogłupiasz mnie. W dzieciństwie mieliśmy romans, ale teraz oboje już jesteśmy dorośli. Wyrośliśmy na zupełnie innych ludzi i nadszedł czas, by się rozejść. Potem dodała, dość okrutnie, jak sądzę: - A z tą cholerną brodą wyglądasz po prostu kretyńsko. Ogól się, na litość boską. Poszedłem do łóżka cały roztrzęsiony. Przeczytałem 977. stronę Wojny i pokoju, a potem leżałem bezsennie, wpatrzony w ciemność. poniedziałek 18 lutego Po drodze do pracy zajrzałem do kiosku z gazetami. Zauważyłem tam następujące ogłoszenie, napisane najwidoczniej ręką osoby wykształconej, na pocztówce Conqueror: Duży słoneczny pokój do wynajęcia w domu rodzinnym. Najchętniej od zaraz. Możliwość używania pralki i suszarki. ?75 tygodniowo, dla pracującego pana. Dzwonić do pani Hedge. Zadzwoniłem do pani Hedge, jak tylko dotarłem do swego pokoiku w biurze. Spytała mnie o datę urodzenia. Powiedziałem, że urodziłem się drugiego kwietnia, a ona na to: „Baran, świetnie. Ja jestem Strzelec”. Poszedłem do niej o siódmej wieczorem i obejrzałem pokój. - Nie ma tu zbyt wiele słońca - zauważyłem. - Nie - przyznała. - Ale czy można go oczekiwać w lutowy wieczór? Nawet przypadła mi do gustu. Ma już swoje lata (jakieś trzydzieści pięć albo siedem), ale przy tym całkiem niezłą figurę, chociaż właściwie trudno orzec, przy tych strojach, jakie noszą obecnie kobiety. Jej włosy są śliczne - koloru melasy, takie jak miała Pandora, zanim zniszczyła je sobie tymi wszystkimi farbami. Pani Hedge miała dość mocny makijaż, a tusz do rzęs nieco jej się rozmazał. Mam nadzieję, że nie oznacza to, iż jest fleją. Niedawno się rozwiodła i musi wynająć pokój, by mieć z czego spłacać raty hipoteczne. Najwyraźniej Towarzystwo Budowlane (tak się składa, że również moje) zrobiło się dokuczliwe. Zachęciła mnie, bym sprawdził łóżko. Robiąc to, nagle ujrzałem w wyobraźni siebie i panią Hedge w trakcie pełnego wigoru stosunku seksualnego. - Przepraszam - powiedziałem głośno. Naturalnie pani Hedge nie miała zielonego pojęcia, jaki jest powód przeprosin, więc spytała: - Przepraszam? Czy to znaczy, że nie podoba się panu łóżko? - Nie, nie - wymamrotałem. - Jest pani cudowna, to znaczy... łóżko jest cudowne. Sądząc, że nie wypadłem najlepiej, zadzwoniłem do pani Hedge, gdy tylko dotarłem do domu (z zamiarem zrobienia na niej wrażenia) i poinformowałem, że jestem pisarzem. Czy skrzypienie mojego pióra o świcie nie będzie jej przypadkiem przeszkadzało? - Ależ skąd - odparła. - Mnie samą czasami nawiedza w nocy muza. W Oksfordzie na każdym kroku wpada się na publikowanego bądź niepublikowanego autora. Nic dziwnego, że właściciel sklepu papierniczego, w którym się zaopatruję, dwa razy do roku bawi na Wyspach Kanaryjskich i jeździ mercedesem. (Jeździ mercedesem po Oksfordzie, nie Wyspach Kanaryjskich, chociaż oczywiście jest całkiem prawdopodobne, że korzysta z jakiegoś mercedesa również na Wyspach. Jednak wątpię, biorąc pod uwagę względnie rzadkie wizyty, by posiadał mercedesa na Wyspach Kanaryjskich, jakkolwiek przypuszczam, że można go tam wypożyczyć.) Nie wiem, dlaczego czułem potrzebę wyjaśniania tego zamieszania z Wyspami Kanaryjskimi i mercedesem. Sądzę, że to może być kolejny przykład tego, co Leonora określa jako moją „dziecinną pedantyczność”. wtorek 19 lutego Matka zadzwoniła spanikowana o 23.00, by spytać, czy Martin Muffet, mój młody ojczym, zjawił się u mnie w mieszkaniu. Szczerze mówiąc, gruchnąłem śmiechem. Dlaczego Muffet miałby chcieć odwiedzić właśnie mnie? Wie, że nie aprobuję szaleńczego drugiego małżeństwa matki. Abstrahując od różnicy wieku (która jest ogromna jak ujście Amazonki), są niedopasowani pod względem fizycznym i psychicznym. Muffet jest prawie dwumetrowym kościstym dryblasem, który sądzi, że królowa ciężko pracuje, a Paddy Ashdown nie jest zdolny do kłamstw. Moja matka ma metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, wciska się w ubrania o dwa numery za małe i uważa, że Wielka Brytania powinna być republiką, a naszym pierwszym prezydentem mógłby zostać Ken Livingstone, powszechnie znany wielbiciel traszek. W czasie swojej ostatniej wizyty zauważyłem, że młody pan Muffet odnosi się do mojej matki o wiele mniej troskliwie niż niegdyś. Przypuszczalnie żałuje, że się tak pochopnie i głupio ożenił. Matka powiedziała: - Pojechał rano do Londynu, by obejrzeć budynek Lloyda w związku ze swym kursem inżynierskim. Matka zawsze bardzo słabo orientowała się w geografii Wysp Brytyjskich. Poinformowałem ją, jaka odległość dzieli budynek Lloyda w mieście Londynie od mojej pakamery w Oksfordzie. - Myślałam, że może wpadł do ciebie w drodze powrotnej do Leicester - jęknęła żałośnie. Ponownie zadzwoniła o drugiej w nocy. Muffet utknął na sześć godzin w tunelu metra, a przynajmniej tak powiedział. czwartek 21 lutego Tym razem Leonora zachęciła mnie, bym sobie wyobraził, że krzesło jest moim ojcem. Wręczyła mi jakąś chyba afrykańską lagę i okładałem krzesło tak długo, aż padłem omdlały z wycieńczenia, fizycznie niezdolny do tego, by unieść pałę chociaż raz. - Mój tata wcale nie jest takim złym facetem - powiedziałem. - Nie wiem, dlaczego tak się wściekłem. - Proszę nie mówić do mnie, lecz do niego - odparła Leonora. - Do krzesła. Krzesło jest pańskim ojcem. Czułem się głupio, znów zwracając się do pustego krzesła, ale chciałem zadowolić Leonorę, więc zmusiłem się, by spojrzeć tapicerce w oczy, i zapytałem: - Dlaczego nie kupiłeś mi lampy na biurko, kiedy przygotowywałem się do egzaminów końcowych w szkole średniej? Leonora na to: - Dobrze, dobrze, dalej, Adrianie. - Nienawidzę twoich kaset z muzyką country i westernową - dorzuciłem. - Nie - szepnęła Leonora. - Głębiej, ciemniej, wcześniejsze wspomnienia... - Pamiętam, jak kiedy miałem trzy latka, wszedłeś do sypialni, wyrwałeś mi smoczek z buzi i powiedziałeś: „Prawdziwi chłopcy nie potrzebują smoczków”. Następnie złapałem pałę, która leżała na podłodze i ponownie zacząłem okładać nią krzesło. Aż się kurzyło. - Dobrze, dobrze - pochwaliła Leonora. - Jak się pan czuje? - Okropnie - odparłem. - Nadwerężyłem sobie ramię, bijąc to krzesło. - Nie, nie - żachnęła się z irytacją. - Jak się pan czuje wewnątrz? Załapałem, o co jej chodzi. - Och, taki wyciszony - skłamałem. Wstałem, wręczyłem swojej terapeutycznej Lady Dominie trzy dychy i wyszedłem. Musiałem się spieszyć, żeby przed zamknięciem apteki zdążyć kupić nurofen. Ramię odpadało mi z bólu. piątek 22 lutego Kolejny podział wśród traszek z Newport Pagnell. Istnieją obecnie już trzy oddzielne siedliska. Jakieś śliskie sprawki w świecie traszek. Brown wydzwania do światowych ekspertów od traszek, dziamgając w kółko o tym fenomenie. Pani Hedge odbyła spotkania z innymi potencjalnymi lokatorami, ale wybrała mnie! Przez całą noc dręczyły mnie sny erotyczne, w których oprócz mnie występowali Brown, Megan i pani Hedge. Wstyd mi, ale cóż mam począć? Przecież nie mogę kontrolować swojej podświadomości, prawda? Byłem zmuszony udać się do pralni, choć zwykle robię to w inne dni. sobota 23 lutego Dziś wieczorem wystąpił w telewizji Norman Schwarzkopf, który kierował wskaźnik na niezrozumiałą mapę. Pozostaje dla mnie tajemnicą, dlaczego miał na sobie maskujący mundur polowy: a) na pustyni nie ma drzew, b) w pokoju odpraw również ich nie było, c) jest przecież zbyt ważny, by podchodzić blisko do wroga; mógłby paradować sobie w stroju klowna, a i tak nikt by w niego nie trafił. wtorek 26 lutego Złożyłem dziś wizytę pani Hedge, aby zakończyć przygotowania do wynajęcia pokoju i przedyskutować treść umowy najmu. Do lodówki było przyczepione magnesikiem z Myszką Miki zdjęcie zwęglonej głowy irackiego żołnierza, którego trupa znaleziono w samochodzie. Odwróciłem wzrok i poprosiłem gospodynię o szklankę wody. środa 27 lutego Wczoraj wieczorem poinformowałem Pandorę, że w czasie weekendu wyprowadzam się z mieszkania. Miałem nadzieję, że rzuci mi się na szyję, błagając, bym został, ale nie zrobiła tego. O pierwszej w nocy obudził mnie dźwięk wyskakującego korka od szampana, brzęk kieliszków i dziki, niepowstrzymany śmiech Pandory, Cavendisha i Juliana. Piekielny Trójkąt. czwartek 28 lutego Dziś wieczór mówiła głównie Leonora. Powiedziała, że zbyt wiele od siebie wymagam, że mam nierealnie wysokie standardy. Zaleciła, abym był dla siebie łagodny, i kazała mi sporządzić listę rzeczy, które lubię robić. Za każdym razem, gdy odpędzę negatywną myśl na swój temat, mam prawo zrobić sobie frajdę. Spytała, czy mogę pozwolić sobie od czasu do czasu na jakąś przyjemność. Wyznałem, że mam oszczędności w Towarzystwie Budowlanym. Dała mi kartkę, kolorową kredkę i kazała sporządzić dziesięciopunktową listę przyjemności. Przyjemności 1) czytanie powieści 2) pisanie powieści 3) stosunek seksualny 4) patrzenie na kobiety 5) kupowanie materiałów piśmienniczych 6) jedzenie bananów 7) kanapki z pastą krabową 8) oglądanie boksu w telewizji 9) słuchanie Czajkowskiego 10) spacery w plenerze Zapytałem Leonorę, co ona uznaje za przyjemność. Odparła niskim, zachrypniętym głosem: - Nie jesteśmy tu po to, by rozmawiać o mnie. - Potem uśmiechnęła się, odsłaniając swoje piękne białe zęby, i dodała: - Mamy parę wspólnych upodobań, Adrianie. Poczułem, jak gwałtownie wzbiera we mnie pożądanie. - Ja też lubię oglądać boks w telewizji - sprecyzowała Leonora. - Jestem fanką Bruna. piątek 1 marca Dziś rano spytałem Cavendisha przy śniadaniu, czy mógłby mi pomóc w przewiezieniu rzeczy do pani Hedge. Bądź co bądź, ma duże volvo. - Z największą przyjemnością, Aidy - odparł. Zaoferował się, że może wyekspediować mnie natychmiast, ale powiedziałem: - Jutro rano będzie w sam raz. Niektórzy z nas muszą pracować. Roześmiał się i spytał: - Myślisz chyba, że nauczanie lingwistyki to lekkie zajęcie, co, Aidy? - Owszem - odrzekłem. - Właśnie tak sądzę. Wątpię, czy praca jest dla ciebie słowem pięcioliterowym. - Jako profesor lingwistyki mogę cię zapewnić, że „praca” to słowo pięcioliterowe - warknął. Gdy sięgał po popielniczkę, rozchylił mu się szlafrok, odsłaniając pomarszczone sutki i siwe, zmierzwione włosy na torsie. O mało nie zwymiotowałem. Z trudem przełknąłem swoje płatki zbożowe. Odniosłem przenośny telewizor do wypożyczalni. Po powrocie napisałem wiersz do Pandory i wsunąłem go pod jej drzwi. Była to moja ostatnia, rozpaczliwa próba odebrania jej Cavendishowi. Pandoro! Pozwól mi! autorstwa Adriana Mole’a Pozwól mi gładź ud swoich pieścić Niechaj usłyszę twe ciężkie westchnienia Pozwól swą skórę jedwabistą muskać Niech doprowadzę twe zmysły do wrzenia Pozwól swe białe, miękkie piersi gładzić Niechaj nastąpi chwila wytchnienia Pozwól dwa serca bijące połączyć Niech intymne miejsca wprawią w drżenie Pozwól sobą zawładnąć, daj się zgłębić Niech leje się wino, będzie dużo jedzenia Pozwól po swej skórze językiem wodzić Niech zadziwię cię formą spełnienia Pozwól unurzaną w rozkoszy się zobaczyć Niech przystroję cię w czarne skórzane ubrania Pozwól mi się wpasować jak w rękawiczkę Niech miłość nasza będzie skonsumowana O pierwszej w nocy Pandora wsunęła mi pod drzwi liścik następującej treści: Adrianie, jeśli nadal będziesz przesyłał mi takie świństwa, przekażę wszystko policji. Pandora sobota 2 marca Pakując swoje rzeczy, doszedłem do wniosku, że mój dorobek życiowy jest bardzo skromny. Najpotrzebniejsze ubrania na zmianę. Kilkaset książek. Walkman marki Sony. Kilkanaście kaset. Kubek, filiżanka, miseczka i talerz. Plakat z reprodukcją obrazu Muncha, kaktus, lusterko powiększające na podstawce, misa na banany oraz lampa. Nie ma się czym chwalić, jak na półtoraroczną harówkę w Ministerstwie Ochrony Środowiska. Mam wprawdzie ?2 579 w Towarzystwie Budowlanym i 197,39 w Nat West, ale co z tego. Znalazłem błękitny plastikowy grzebień, którego na próżno szukałem od zeszłego roku. Leżał na szafie. Dlaczego? Jak się tam dostał? Nigdy nie wspinałem się na szafę w celu uczesania włosów. Podejrzewam Juliana. Jest wielkim fanem Jeremy’ego Beadle’a. 23.00 Jestem zbyt zmęczony, by się rozpisywać, więc zaznaczę tylko, że leżę w łóżku pani Hedge. Jest bardzo wygodne. Mój nowy adres: 8 Sitwell Villas Summertown Oksford niedziela 3 marca Po przebudzeniu nie wiedziałem, gdzie jestem, a potem sobie przypomniałem. Poczułem zapach smażonego bekonu, ale nie zszedłem na dół. Czułem się jak intruz. Wstałem, zakradłem się na palcach do łazienki, ubrałem się, pościeliłem łóżko, a potem usiadłem na nim, nasłuchując odgłosów dobiegających z dołu. Wreszcie, pod wpływem głodu, zszedłem na dół. Pani Hedge tam nie było. Talerze po śniadaniu stały wciąż na stole. Kosz na śmieci otwierany pedałem był przepełniony. Na podłodze walały się skorupki po jajkach. W szafce pod zlewem było pełno obrzydliwie brudnych żółtych zmywaków. W lodówce stało mnóstwo spodeczków ze spleśniałymi resztkami. Brytfanki do grilla nie umyto po użyciu. Na „Observerze” zauważyłem plamy z koncentratu pomidorowego. A więc jest tak, jak się obawiałem: pani Hedge to fleja. Telefon dzwonił bez przerwy. Sekretarka rejestrowała wiadomości: „To ja, Tedd”, „Cześć, tu Ian”, „Mówi Martin”, „Kingsley, przedzwoń”, „To ja, Julian; idziesz na promocję we wtorek?” Właśnie myłem mopem podłogę w kuchni, gdy wróciła pani Hedge, targając ze sobą spory krzak i cztery puszki carlsberga. - O rany, chyba mam fart - powiedziała. - Lubi pan prace domowe, panie Mole? - Tolerowanie bałaganu przychodzi mi z trudem - odparłem. Wyszła do ogrodu zasadzić krzak, a potem usadowiła się na żelaznym krześle na patio i zaczęła dudlić carlsberga wprost z puszki. Wyglądało na to, że nie zważa na chłód. Kiedy się rozpadało, weszła do domu, wzięła parasolkę z dzbana w holu i znów wyszła na dwór. Poszedłem na górę do swego pokoju, by popracować nad powieścią Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Gdy po jakimś czasie zszedłem na dół, pani Hedge już nie było. Z zadowoleniem stwierdziłem, że trzy puszki carlsberga nadal stoją w lodówce. Może pani Hedge jest fleją i ekscentryczką, ale, dzięki Bogu, nie jest jeszcze alkoholiczką. poniedziałek 4 marca Gdy wróciłem z pracy, pani Hedge wciąż jeszcze tkwiła w łóżku. Kuchnia była w haniebnym stanie. Puszki carlsberga znikły z lodówki. Pani Hedge zapewne wypiła je w łóżku! Taki nasuwa się wniosek. środa 6 marca Poszedłem do mieszkania Pandory odebrać pocztę. Nic ciekawego. Listy z Towarzystwa Budowlanego, „Reader’s Digest” i „Plumbs”, firmy lansującej rozciągliwe pokrowce. Skąd ci z „Plumbs” wytrzasnęli moje nazwisko i adres? Nigdy nie wykazałem najmniejszego zainteresowania wyposażeniem wnętrz. Pandora zamieniła pakamerę na pokój do pracy. Otworzyłem leżący na biurku segregator, oznaczony jako „Notatki z lektur”. Nie zrozumiałem ani słowa. Wszystko było zapisane chyba po serbsko- chorwacku. czwartek 7 marca Dziś w nocy wszedłem bez pukania do łazienki. Pani Hedge siedziała w wannie i goliła sobie nogi. Jutro kupię zasuwkę do drzwi. Sądzę, że pani Hedge ma co najmniej trzydzieści osiem lat. piątek 8 marca Pani Hedge powiedziała: „Proszę się nie krępować, jeśli chce pan zapraszać przyjaciół, panie Mole”. Odparłem, że nie mam żadnych przyjaciół. Jestem samotnikiem. Kiedy to samo powiedziałem Leonorze, zaleciła: - Przed naszą kolejną sesją proszę się postarać zagadać do nieznajomego; uśmiechnąć się i nawiązać rozmowę; i proszę zaznajomić się z jakąś kobietą. sobota 9 marca Gdy zszedłem na dół, zastałem w kuchni jakiegoś nieznajomego. Jadł tosta z Marmite. Powiedział: „Cześć, jestem Gerry”. Uśmiechnąłem się i odparłem: „Dzień dobry. Nazywam się Adrian Mole”. To tyle, jeśli chodzi o tę nową znajomość. Trudno mi było nawiązać rozmowę z mężczyzną, który miał na sobie jedynie damski szlafroczek. Zrobiłem sobie filiżankę herbaty i wyszedłem. Szkoda, że nie mogę powrócić do pakamery. poniedziałek 11 marca Pan Major w wiadomościach. Powiedział: „Chcę, abyśmy byli tam, gdzie nasze miejsce, w samym sercu Europy, byśmy wraz z naszymi partnerami budowali przyszłość”. Rzecz szczególna: pan Major nie potrafi poprawnie wymawiać słowa „chcę”. Z jakichś powodów mówi „chcem”. Podejrzewam, że ta ułomność wywodzi się z dzieciństwa. Gdy mały John sepleniąc, piszczał: „Ja chcę cukierka” itd., może jego ojciec zeskakiwał ze swego trapezu i wrzeszczał: „Ja ci dam chcę!”? Albo: „Jeszcze raz powiesz chcę, a spiorę cię na kwaśne jabłko!”, a mały John ronił łzy na posypaną trocinami podłogę cyrku i już nigdy nie śmiał wymówić tego słówka. Współczuję mu z całego serca. To oczywiste, że potrzebuje natychmiastowej terapii. Wydaje mi się, że obaj cierpieliśmy z powodu kłopotliwych ojców. Poruszę ten temat na kolejnym spotkaniu z Leonorą. wtorek 12 marca W czasie weekendu Brown poślizgnął się na trawiastym zboczu i potłukł sobie kość ogonową. Zbierał sowie odchody. Unieszkodliwiony, spoczywa na deskach, na podłodze swojej sypialni. Ha! Ha! Ha! Ho! Ho! Ho! Po trzykroć hurra! środa 13 marca Zastępca Browna, Gordon Goffe, miota swoim cielskiem (127 kilo) po biurze. Prowadzi dochodzenie w sprawie „podwędzania znaczków pocztowych”. Ale mam pecha! Właśnie dziś postanowiłem wysłać wstępne rozdziały powieści Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny do wydawnictwa „Faber and Faber”. Teraz będę musiał sam zabulić za znaczki. Jak tylko przeczytają tych kilka rozdziałów, będą skomleć o resztę. czwartek 14 marca Szóstka z Birmingham została zwolniona z więzienia. Gordon Goffe łazi po biurze i robi wyrywkową kontrolę w naszych szufladach. U Megan znalazł pudełko nielegalnie przywłaszczonych długopisów firmowych. Udzielił jej ustnego ostrzeżenia. W tym tygodniu nie mam sesji z Leonorą. Jest na konferencji w Sacramento. piątek 15 marca Barry Kent czytał w „Kaleidoscope” fragmenty Dziennika kretyna. O ile zdążyłem się zorientować, to jakieś nihilistyczne brednie. Goffe wpadł do mego boksu i powiedział, że nie wolno mi słuchać Radio Four w godzinach pracy. Zapewniłem, że pan Brown nie miał nic przeciwko temu. Goffe na to: „Nie jestem panem Brownem”. Jego oświadczenie wydało mi się tak głupie, że aż zaniemówiłem. Teraz, trzy minuty po dwunastej, przyszła mi do głowy cięta riposta, ale oczywiście już za późno. sobota 16 marca Zajrzałem do mieszkania Pandory po swoje listy. Nic ciekawego: ulotka reklamująca ciepłą bieliznę, formularz konkursowy „Reader’s Digest” - nagroda: sztabka złota; katalog firmy „Plumbs”, oferujący po zniżkowej cenie zasłony z podrabianego aksamitu. W przyszłym miesiącu kończę dwadzieścia cztery lata i muszę wyznać, drogi dzienniczku, iż zawiodłem się w swoich dawnych oczekiwaniach, że w tym wieku będę już korespondował z wieloma interesującymi i fascynującymi ludźmi. Tymczasem jestem chyba postrzegany jako ktoś, kto wstaje rano, wkłada ciepłą bieliznę, rozsuwa story z podrabianego aksamitu i siada sobie wygodnie, by poczytać nowy egzemplarz „Reader’s Digest”. Kot był dość wychudzony, ale ucieszył się na mój widok. Dałem mu całą puszkę kociego żarcia. Pandory nie było, więc rozejrzałem się po mieszkaniu. W jej szufladzie z bielizną jest pełno obrzydliwych przyborów pomocnych w seksie. Jak widać Sinobrody nie staje na wysokości zadania. niedziela 17 marca Dziś rano odbyłem interesującą rozmowę o wyborach w Rosji z dziewczyną pracującą w kiosku z gazetami. Potem, podając mi egzemplarz „Sunday Timesa”, powiedziała (żartobliwie, jak się domyślam): „Ale ciężkie. Może pomogę panu zanieść to do domu” . - Nie - odparłem krotochwilnie. - Myślę, że sobie jakoś poradzę. - Jednak, gdy odebrałem gazetę, udałem, że uginam się pod jej ciężarem. Ale było śmiechu! Dziewczyna ma dość miły wygląd, choć jest trochę nijaka. 18.00 Po ponownej lekturze powyższych słów uznałem, że byłem niesprawiedliwy wobec dziewczyny z kiosku z gazetami. Kraciasty nylonowy fartuch nie należy do zbyt powabnych strojów. Poza tym nie widziałem jej nóg, bo były przecież za ladą. Właśnie przestudiowałem dział książek „Sunday Timesa”. Dowiedziałem się - ku swemu oburzeniu, zaskoczeniu oraz z ogromnym niesmakiem - że Dziennik kretyna jest na dziesiątym miejscu dzisiejszej listy bestsellerów w twardej oprawie! poniedziałek 18 marca W drodze do pracy wpadłem do kiosku po paczkę Polos. Dziewczyna zażartowała, że płacę za świeże powietrze, to jest za dziurę. Wcześniej jakoś nie przyszło mi to do głowy, więc oddałem jej Polos i powiedziałem: „Dobrze, w takim razie poproszę Trebor Mints”. Znowu nieźle się uśmialiśmy. Ona bez wątpienia ma duże poczucie humoru. Nogi wciąż za ladą. Brown nadal symuluje chorobę i siedzi w domu. Goffe ciągle miota się po biurze. Leonora będzie zadowolona, jak usłyszy o dziewczynie z kiosku. wtorek 19 marca List od Pandory, pierwszy, jaki otrzymałem na Sitwell Villas. niedziela, 17 marca Adrianie, wielokrotnie prosiłam cię o oddanie klucza do mojego mieszkania. Ty jednak do tej pory tego nie zrobiłeś. Niestety muszę postawić ci ultimatum. Albo otrzymam klucz przed 19.00 we wtorek, albo wezwę ślusarza, zmienię zamek, a rachunek za usługę wyślę tobie. Twój wybór. Nie zniosę dłużej tego, że: a) Zakłócasz cykl żywienia kota. b) Grzebiesz w mojej szufladzie z bielizną. c) Pod moją nieobecność częstujesz się jedzeniem z lodówki. Jak już zapowiadałam, przekieruję pocztę na twój nowy adres i będę przekazywać wszelkie wiadomości, które uznam za ważne. O 17.59 wsunąłem kopertę zawierającą klucz, monetę dziesięciocentową i lapidarny liścik pod drzwi mieszkania Pandory. Napisałem, co następuje: Pandoro! a) Moim zdaniem kot jest za chudy i wyprany z energii. b) Wyraźnie pamiętam, jak mówiłaś, że „Podwiązki itd. to symbole zniewolenia kobiet przez męską żądzę”. Dotyczy to też wibratorów. c) Słoiczek z pastą krabową w lodówce był mój. Nabyłem go w tym roku, 20 lutego. Mam na dowód paragon. Przyznaję, że poczęstowałem się pieczywem. Załączam, jak widzisz, dziesięciopensową monetę jako opłatę za kromkę pełnoziarnistego chleba. środa 20 marca Jak wyciągnąć nogi zza lady? czwartek 21 marca Ma na imię Bianca. Dziwne jak na kogoś, kto pracuje w kiosku z gazetami. Zwykle mają na imię Joyce. Widziałem, jak niosła pudełka z chipsami z ciężarówki dostawczej do sklepu. Nogi w porządku, ale trochę za cienkie w kostkach, więc w skali od jednego do dziesięciu tylko pięć. 21.00 Leonora była dziś w dziwnym nastroju. Zezłościło ją, że spóźniłem się piętnaście minut. Zwróciłem jej uwagę na to, że zapłacę za pełną godzinę. - Nie o to chodzi, Adrianie - odparła. - Nasze wspólne sesje są starannie zaplanowane. Nalegam, aby w przyszłości zjawiał się pan punktualnie. - Chroniczna niepunktualność jest jednym z moich licznych problemów - powiedziałem. - Może powinna się pani tym zająć? Kiedy zakładała jedną ze swych zgrabnych nóg na drugą, pod czarną jedwabną spódnicą mignęło coś białego. Od tej chwili opanowała mnie całkowita bezradność i mogłem tylko kiwać albo kręcić głową w odpowiedzi na jej pytania. Nie byłem w stanie wykrztusić ani słowa. Czułem, że gdybym otworzył usta, wydobyłby się z nich wulgarny, przepojony żądzą bełkot, który by ją przeraził i oznaczał koniec naszych spotkań. Dziesięć minut przed zakończeniem sesji powiedziała: - Pańskie zachowanie ma w tej chwili typowo regresyjny charakter, może zrobimy z tego użytek? Skinąłem głową, a Leonora zachęciła, abym przywołał swoje najwcześniejsze wspomnienia. Opowiedziałem, jak pogryzł mnie pies, a babcia przemyła mi ranę jodyną. Wtedy mój nieżyjący już dziadek skopał psa w kuchni. Potem trzeba było wysupłać trzydzieści funtów i wyjść. sobota 23 marca Pani Hedge zapytała mnie, czy ma wyjść za Gerry’ego, sprzedać dom i przenieść się do Cardiff. Stanowczo jej to odradziłem. Niedawno się u niej zadomowiłem, odkryłem, jak posługiwać się brytfanką do grilla itd. Nie mam siły szukać nowego lokum. A w ogóle, dlaczego mnie pyta o radę? Do tej pory zamieniłem z tym paskudnym brutalem ledwie kilka zdań. niedziela 24 marca Deska sedesowa była uniesiona, domyśliłem się więc, że Gerry jest in situ. Poszedłem kupić sobie gazetę u Bianki, a po powrocie rzeczywiście zastałem panią Hedge i Gerry’ego w kuchni; jedli jajka na bekonie. Mój widok wyraźnie nie ucieszył pani Hedge. Nasypałem sobie do miseczki chrupek ryżowych i zabrałem je do siebie na górę. Jednak zanim tam dotarłem, chrupki przestały trzaskać, pękać i podskakiwać, co szalenie mnie rozdrażniło. Nienawidzę rozpaćkanych chrupek. poniedziałek 25 marca Gerry zainstalował się już na dobre. Jestem jak kukułka w gnieździe. Agrest na grządce truskawek. Pirania w szklanej kuli ze złotą rybką. Rozmowa się urywa, gdy wchodzę do kuchni albo salonu, a oni tam są. Dziś wieczór chciałem obejrzeć w telewizji ceremonię rozdania Oscarów, ale Gerry zabrał mi sprzed nosa pilota i trzymał go wciąż na kolanach, odbierając mi tym samym przyjemność ujrzenia, jak ów utalentowany i skromny aktor, Jeremy Irons, zdobywa Oscara dla Wielkiej Brytanii. Musiałem wysłuchać tej wspaniałej wiadomości na Radio Four i wyobrazić sobie radość pana Ironsa. Ten, kto orzekł, że „filmy są lepsze w radiu”, srodze się mylił. wtorek 26 marca Poprosiłem Biance, by dała mi znać, jeśli do kiosku przyjdzie jakaś rozsądna kartka z ofertą mieszkaniową. Zgodziła się. Myślę, że uważa mnie za sympatycznego gościa. Pośpiech sprawił, że wyraziłem się nie dość precyzyjnie: kartki nie przychodzą przecież do kiosku w dosłownym sensie, nie są obdarzone rozsądkiem ani nie składają ofert mieszkaniowych. Leonora odwołała dzisiejsze spotkanie. „Nagły przypadek”, wyjaśniła. A czyż ja nie jestem nagłym przypadkiem? Moje zdrowie psychiczne wisi na włosku. Leonora jest jedyną barierą chroniącą mnie przed oddziałem ogólnym domu dla obłąkanych. Jak spojrzy sobie w twarz w lustrze, gdy dopuści do tego, że będę toczył pianę z ust, miotając się w kaftanie bezpieczeństwa? środa 27 marca Pan David Icke, znana osobistość w Leicester, wyjawił, że jest „kanałem przewodzącym ducha Chrystusowego”. Wystąpił w telewizji i powiedział oszołomionym dziennikarzom, że jego żona i córka są „inkarnacjami św. Michała Archanioła”. Oskarżył planetę Sirus o powodowanie trzęsień ziemi oraz epidemii. Gerry i pani Hedge nabijali się z niego i powiedzieli, że to świr, ale ja wcale nie jestem tego taki pewien. My, ludzie z Leicester, jesteśmy znani ze swego zrównoważenia. Może pan Icke wie o czymś, o czym my, zwykli śmiertelnicy, nie mamy pojęcia. czwartek 28 marca Bianca miała w szóstej klasie astronomię. Oświadczyła dziś rano, że nie ma planety Sirus, a ja na to: „David Icke powiedział, że Sirus nie został jeszcze odkryty, więc nic dziwnego, że nie ma o nim nic w książkach, prawda?” Zrobiła się za mną kolejka, więc musieliśmy przerwać dyskusję. Wpadłem do kiosku, wracając z pracy, ale Bianca była zajęta - jakiś durny zgred kłócił się o rachunek za gazety. piątek 29 marca Im więcej myślę o przepowiedniach Davida Icke’a, to znaczy o tym, że nastąpi koniec świata, o ile ten nie „oczyści się ze zła”, tym bardziej wydają mi się one rozsądne. Jest człowiekiem sukcesu, którego zatrudniła sama BBC! Był też profesjonalnym bramkarzem Hereford City. Nie powinniśmy zbyt pochopnie z niego szydzić. Niegdyś drwiono z Kolumba, gdy twierdził, że Ziemia jest okrągła. A przecież potwierdzili to pierwsi amerykańscy astronauci. Dziś wieczór zadzwoniła do mnie matka, by spytać, co chcę dostać na urodziny, które obchodzę w przyszłym tygodniu. Odparłem, że to, co zwykle, czyli talon na książkę. Potem powiedziała, że Leicester jest zelektryzowane osobą Davida Icke’a i że „odbył się bieg w turkusowych dresach” (noszonych przez wyznawców pana Icke’a). Powiedziała też, że żal jej matki Icke’a. Pan Icke utrzymuje bowiem, jakoby urodził się na planecie Sirus, podczas gdy jego matka oświadczyła w „Leicester Mercury”, że dobrze pamięta, jak rodziła go w Miejskim Szpitalu Położniczym w Leicester. Wieczorem skończyły mi się banany. Szukając ich, zawędrowałem aż za rogatki miasta, gdzie udało mi się nabyć owoce w całodobowym sklepie monopolowym. sobota 30 marca Wysłałem do siebie dwie kartki urodzinowe. Nakleiłem na nie dwa znaczki drugiej klasy, więc powinny dojść przed wtorkowym porankiem. WIOSNA poniedziałek 1 kwietnia Mężczyzna z akcentem z Glasgow zadzwonił dziś rano do mnie do pracy i powiedział: - Właśnie skończyłem czytać wstępne rozdziały pańskiej powieści Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Chciałbym ją opublikować w przyszłym roku. Czy zadowoli pana zaliczka w wysokości pięćdziesięciu tysięcy funtów? - Tak - wyjąkałem i spytałem, z kim mam przyjemność. - Prima aprilis! - zawołał oszust i rzucił słuchawkę. Cóż za okrucieństwo! Przez piętnaście sekund czułem, że zrealizowałem swoje ambicje. Byłem profesjonalnym pisarzem mieszkającym we własnym domu. Nauczyłem się prowadzić samochód. Miałem auto w garażu. Miałem zegarek marki Rolex i pióro wieczne marki Mont Blanc. W kieszeni mego kaszmirowego płaszcza tkwił bilet lotniczy do USA. Listy od wielbicieli szeleściły w mojej skórzanej teczce. Zaproszenia na imprezy literackie stały na gzymsie kominka. A potem moje marzenie zostało unicestwione przez oszusta, a ja na powrót stałem się zwyczajnym Adrianem Mole’em, który utknął w połowie raportu o wędrówkach traszek, siedzącym w pokoiku wydziału Ministerstwa Ochrony Środowiska w Oksfordzie. Podejrzewam Goffe’a. wtorek 2 kwietnia Kartki urodzinowe od matki, Rosie, ojca, babci, pani Hedge i Megan. W sumie sześć kartek. Całkiem nieźle, niepotrzebnie wysłałem te dwie. Prezenty 1) Dziesięciofuntowy talon na książki od matki. 2) Bon na zakupy w sklepie W.H. Smith (na pięć funciaków). 3) Dwie pary skarpetek od pani Hedge (białych). 4) Kaktus od Megan (obsceniczny). Żadnego przyjęcia-niespodzianki. Żadnych świeczek do zdmuchiwania. Żadnego śpiewania. Żadnego spotkania z Leonorą aż do czwartku. środa 3 kwietnia Mam dwadzieścia cztery lata i jeden dzień. Pytanie: Co jak dotąd zrobiłem ze swoim życiem? Odpowiedź: Nic. Dzisiaj zmarł Graham Greene. Napisałem do niego cztery lata temu i wytknąłem pewien błąd gramatyczny, jaki zrobił w swej powieści Czynnik ludzki. Nie odpisał. czwartek 4 kwietnia Dziś rano przystrzygłem brodę. Pani Hedge wrzasnęła, kiedy wyłoniłem się z łazienki. Gdy doszła do siebie, powiedziała: „Jezu, wygląda pan jak Yorkshire Ripper”. Miałem okropną sesję z Leonorą. Wszedłem do jej gabinetu, mając mniej więcej takie poczucie własnej wartości jak anorektyczna mszyca, a gdy wychodziłem, czułem się jeszcze gorzej. Moja niska samoocena przed sesją była wywołana przykrą rozmową telefoniczną, jaką nieco wcześniej odbyłem z matką. Zadzwoniła do biura, żeby spytać, czy chcę iść na przyjęcie wydawane przez Barry’ego Kenta dla uczczenia sukcesu Dziennika kretyna. Impreza odbędzie się w Północno- Wschodnim Klubie Mężczyzn Pracujących w Leicester. Zaproszono połowę miasta. - Wolałbym myć trupa - odparłem. Matka najpierw zarzuciła mi małostkową zazdrość, a potem wpadła w szał i zaczęła wyliczać moje wady: arogancja, wyniosłość, snobizm, pretensjonalność, pozowanie na intelektualistę, ofermowatość itd., itp. Powtórzyłem to wszystko Leonorze, a ona na to: - Sugeruję, aby zaakceptował pan to, co usłyszał pan od matki. Ponadto sugeruję, aby poszedł pan na to przyjęcie. Powiedziała, że kupiła pięć egzemplarzy Dziennika kretyna: dla swojego męża Fergusa, dla swojej przyjaciółki Susan Strachan, dla swego psychoterapeuty Simona, swojej przełożonej Alison oraz dla siebie. Byłem zszokowany. Gdy Leonora poinformowała mnie, że czas dobiegł końca, nie ruszyłem się z miejsca. - Nie mogę znieść tego, że podoba się pani książka Barry’ego Kenta - oświadczyłem. - Niemniej proszę mi zapłacić trzydzieści funtów i wyjść. - Nie - odparłem. - Mam przemożną seksualną obsesję na pani punkcie. Myślę o pani bez przerwy. Oto wyjawiam pani moje najskrytsze uczucia. - To standardowa reakcja - powiedziała Leonora. - Przejdzie panu. - Leonoro, czuję się zdradzony. Nie życzę sobie być traktowany jak przypadek z podręcznika. Leonora wstała, potrząsnęła swą wspaniałą głową i powiedziała: - Nasze stosunki mają charakter ściśle zawodowy, panie Mole. I tak już pozostanie. Do zobaczenia w przyszły czwartek. - Dobrze - rzekłem. - Oto pani trzydzieści srebrników. Rzuciłem czek na trzydzieści funtów Towarzystwa Budowlanego na jej biurko i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Gdyby ojciec pozwolił mi rozstać się ze smoczkiem, kiedy byłem na to gotów, na pewno cieszyłbym się teraz doskonałym zdrowiem psychicznym. sobota 6 kwietnia Czyżbym był jedyną osobą w Wielkiej Brytanii, która z otwartym umysłem podchodzi do rewelacji Davida Icke’a? Bianca powiedziała dziś rano, że to „świr” - ale zwróciłem jej uwagę na fakt, że również Jezusa lżono w czasach, w których żył. Prasa była przeciw niemu, a lichwiarze oczerniali go na wszystkie sposoby. Jezus był też nieco ekscentryczny w kwestii ubioru. Na pewno nie zdobyłby tytułu Najlepiej Ubranego Palestyńczyka Roku. Jednak gdyby w jego czasach były dostępne dresy, na pewno opowiedziałby się za tymi wygodnymi i łatwymi do prania strojami. niedziela 7 kwietnia Dziennik kretyna jest teraz ósmy na liście. Przeglądając dziś wieczór moją Biblię w obrazkach na stronie 33. (Wskrzeszenie Łazarza) natknąłem się - ku swemu zaskoczeniu - na wizerunek Jezusa w turkusowych szatach! poniedziałek 8 kwietnia Brown wrócił, ale nosi skrzypiący gorset ortopedyczny, co jest dość użyteczne (poskrzypywanie, nie gorset), ponieważ Megan kręci na boku z Billem Blanem (wydział ochrony bobra). Lubię Billa. Ucięliśmy sobie przy automacie do napojów pogawędkę o Davidzie Icke’u. Bill zgadza się ze mną co do tego, że Sirus mógł zostać przeoczony przez astronomów. Być może schował się za jakąś większą planetą. Emir Kuwejtu obiecał, że w przyszłym roku przeprowadzi wybory do parlamentu. Oświadczył, że kobiety również otrzymają prawo głosu. Brawo, sir! wtorek 9 kwietnia John Major był przepytywany przez dziennikarzy na temat swoich egzaminów na małej maturze. Mam nadzieję, że nie przypomni to Brownowi o oblanym przeze mnie egzaminie z biologii. Dlaczegóż, och, dlaczegóż nie urodziłem się Amerykaninem? Studenci college’u mają tam na egzaminach testy wielokrotnego wyboru. Taki matoł, jeden z drugim, musi jedynie postawić ptaszek przy odpowiedzi, którą uważa za właściwą. Na przykład: Pytanie: kto odkrył Amerykę? Odpowiedź: a) Kolumb b) Myszka Miki c) Rambo środa 10 kwietnia Bill Blane zaproponował, żebyśmy jutro po pracy skoczyli na piwko. To może być początek nowej przyjaźni. czwartek 11 kwietnia Bill chciał porozmawiać o Megan. Właściwie to mówił o niej przez cały wieczór. Nie dał mi dojść do słowa, udało mi się tylko wtrącić pytanie: „To samo?”, gdy przyszła pora, bym postawił następną kolejkę. Wypiłem o wiele za dużo (trzy kufle), więc w stanie lekkiego zamroczenia ruszyłem do domu Pandory. Uświadomiłem sobie jednak swoją pomyłkę i zawróciłem do domostwa pani Hedge. piątek 12 kwietnia Dziś wieczorem pracowałem nad Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Zacząłem rozdział jedenasty: Gdy wspiął się na szczyt wzgórza, spojrzał na wschód i ujrzał miasto Leicester gorejące w rozjarzonych, stygnących węglach zachodzącego słońca. Wieżowce odbijały szkarłatne promienie, rzucając je na kominy fabryk i wielopiętrowy parking przy Infirmerii Królewskiej. Westchnął w cudownym przeświadczeniu, że oto wkrótce będzie stąpał po przebudowanych, betonowych ulicach swego rodzinnego miasta. Mógł wejść do miasta bardziej niepostrzeżenie - skręcić z autostrady na skrzyżowaniu 23 - ale on wolał ten szlak poganiaczy owiec, a poza tym i tak nie miał samochodu. Pomyślał sobie, że zbyt długo go tu nie było. Zmęczył go świat i jego atrakcje. Jego serce należało do Leicester. Gdy schodził zboczem, oczy mu zwilgotniały. Może od wiatru? A może sprawił to ból wywołany nieobecnością? Nigdy się tego nie dowie. Słońce zsunęło się za wielkie gmaszysko, w którym mieściła się kwatera główna Alliance i Towarzystwa Budowlanego, a on poczuł, jak obejmują go ukradkiem czarne palce nocy. Wkrótce zapadł mrok. A on wciąż schodził. W dół. W dół. Niewielu ludzi wie, że Leicester leży w kotlinie, skonstatował. Nic dziwnego, że jest światowym centrum zapalenia oskrzeli, dodał w myślach. Wkrótce zszedł ze wzgórza i znalazł się na płaskiej ziemi. Sądzę, że to najlepszy fragment, jaki wyszedł spod mego pióra. Jest wspaniały. Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać taki poziom przez całą powieść. sobota 13 kwietnia Notatki do Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny: a) Czy powinienem dać mojemu bohaterowi jakieś imię? Czy nadal pisać „on”, „jego” itd. b) Czy narrator powinien częściej dawać znać o sobie? Na razie niewiele się dzieje. On opuszcza Leicester, a potem tam wraca. Czy czytelnik powinien wiedzieć, co on robi pomiędzy jednym a drugim zdarzeniem? c) Czy o n powinien uprawiać seks albo robić zakupy? W większości współczesnych powieści jest mnóstwo wzmianek o jednym i drugim - jak widać współcześni czytelnicy w tym gustują. Opisy (do upchnięcia w różnych miejscach): Drzewo garbiło się w powiewach wiatru jak mieszkaniec domu starców „Na rubieży”. Jajko sadzone skwierczało na patelni jak starzec w szpitalu mający atak gruźliczego kaszlu. Jej piersi były pełne jak balony z gorącym powietrzem. Jej twarz była natchniona gniewem, a oczy błyskały jak szalona latarnia morska, której knot wymaga czyszczenia. Herbata została przyjęta z wdzięcznością. Popijał ją z zadowoleniem, jak słoń afrykański, który odkrył, że jego dziura z wodą wyschła, ale potem przypomniał sobie o innej. Od tej pory będę zapisywał wszystkie takie pomysły, jak tylko przyjdą mi do głowy. Są zbyt cenne, by miały przepaść. Wygląda na to, że jestem o krok od publikacji swojego utworu. niedziela 14 kwietnia Obudziłem się o 8.30 i zjadłem śniadanie: płatki kukurydziane, tost z sosem sojowym, dwie filiżanki herbaty. Poszedłem po „Sunday Timesa” i „Observera”. Bianki nie było. Dziennik kretyna wspiął się na pozycję siódmą na liście. Przebrałem się w blezer. Przespacerowałem się po obwodnicy, wróciłem. Wyczyściłem blezer i odwiesiłem go na miejsce. Położyłem się na łóżku. Spałem. Wstałem, włożyłem blezer, wyszedłem, zjadłem pizzę w Pizza Hut. Wróciłem, położyłem się na łóżku, zasnąłem. Obudziłem się, wziąłem kąpiel, ubrałem się w piżamę i szlafrok. Obciąłem paznokcie u nóg, przyciąłem brodę, zlustrowałem skórę. Ułożyłem kasety w porządku alfabetycznym, od Abby do Warszawskiego Koncertu. Zszedłem na dół. Pani Hedge była w kuchni, siedziała we łzach przy stole. „Nie mam nikogo, komu mogłabym zaufać!”, szlochała. Zrobiłem sobie kanapki z pastą krabową. Położyłem się do łóżka. Pisałem dziennik. Nie mogę tak dalej; nawet w więzieniu miałbym bujniejsze życie towarzyskie. poniedziałek 15 kwietnia Poszedłem do naszego zakładowego lekarza, doktora Abrahamsa. Powiedziałem mu, że jestem przygnębiony. Doktor na to, że on też. Powiedziałem mu, że moje życie jest pozbawione znaczenia, moje ambicje pozostają niezaspokojone. Doktor na to, że jego marzeniem było zostać ginekologiem królowej przed ukończeniem czterdziestego czwartego roku życia. Zapytałem go, ile ma lat. Powiedział, że 45. Biedny stary pacan. Wypisał mi receptę na lek na depresję. Zapytałem aptekarkę, czy ma on jakieś efekty uboczne. Ona na to: - No cóż, występują po nim kłopoty z koncentracją. Może pan stać się trochę nieruchawy. Zauważy pan wzmożone bicie serca. Mogą też wystąpić poty i drgawki, zatwardzenie i może jeszcze trudności w oddawaniu moczu. Wszystko to dość przygnębiające, prawda? Zgodziłem się z nią i podarłem receptę na strzępy. środa 17 kwietnia Rocky podwiózł mnie dziś do pracy swoją limuzyną. Rozmawialiśmy o Pandorze, o tym, jaka jest arogancka itd. Wreszcie Rocky powiedział: - Ale, wiesz, Aid, ja tam zawsze będę ją lubiał jak nie wiem co, ona jest taka, no wiesz, nietuzinkowa. Pogratulowałem Rocky’emu użycia słowa „nietuzinkowa”. Rocky wyjaśnił, że Carly Pick, jego dziewczyna, uczy go nowych wyrazów. - Ach, więc wzbogaca twą leksykę, tak? - spytałem. Spojrzał na mnie tępo, z czego wywnioskowałem, że Carly Pick zajmuje się tym od niedawna. Gdy samochód podjechał pod siedzibę mojego wydziału Ministerstwa Ochrony Środowiska, z przyjemnością zauważyłem, że Brown wygląda przez okno w swoim gabinecie. Natychmiast skrył się w środku, ale nie mógł nie zauważyć, jak wysiadałem z limuzyny. Nie zaszkodzi, jak Brown się dowie, że obracam się wśród ludzi możnych i bogatych. Robert Maxwell uratował „Mirror”. Jest święty! czwartek 18 kwietnia Traszki z Newport Pagnell chyba się osiedliły na dobre, dzięki Bogu. Ustalono ostateczny plan budowy drogi, a prace mają ruszyć w przyszłym miesiącu. Dziś przyszła do biura pani Brown. Zgubiła torebkę w Ashmolean Museum. Brown nie okazał jej krztyny współczucia. Zanim domknął drzwi gabinetu, doleciały do mnie słowa: „To już drugi raz w tym roku, ty głupia krowo”. Do Megan by się tak nie odezwał. Pani Brown jest bardzo ładna. Tylko te jej ciuchy są takie koszmarne. To tak, jakby w jej szafie mieszkał jakiś wariat, który codziennie rano mówi jej, co ma włożyć. W Oksfordzie ten dziwaczny wygląd nie powoduje żadnych przykrych konsekwencji. Ludzie biorą ją pewnie za jakąś świrniętą profesorkę, ale w Leicester byłaby pośmiewiskiem. sobota 20 kwietnia Pani Hedge dziś rano znowu płakała. Muszę się wyrwać z tego padołu łez. Potrzebuję w swoim otoczeniu ludzi wesołych. Bianca podała mi dziś kartkę, na której szalonym charakterem pisma proponowano, co następuje: POKÓJ DO WYNAJĘCIA Pracownik uniwersytecki wynajmie pokój tolerancyjnej osobie (płeć obojętna), w zamian za pewną pomoc w prowadzeniu domu/opiekę nad dziećmi/opiekę nad kotem. Odpowiednie dla osoby pracującej, która przeważnie dysponuje wolnymi wieczorami. Proszę dzwonić do doktora Palmera. Zadzwoniłem natychmiast z budki telefonicznej obok kiosku. Odebrał jakiś facet. DR PALMER: Mówi Christian Palmer. JA: Doktorze Palmer, nazywam się Adrian Mole. Właśnie zobaczyłem pana ogłoszenie w kiosku. DR P.: Kiedy może pan zacząć? JA: CO zacząć? DR R: Opiekować się tymi cholernymi dzieciakami. JA: Ale przecież pan mnie nie zna. DR P: Z głosu wydaje się, że jest pan OK, a poza tym właśnie pan udowodnił, że potrafi korzystać z telefonu. Nie może pan więc być zupełnym półgłówkiem. Czy ma pan wszystko na swoim miejscu: sprawne cztery kończyny, dobry wzrok? JA: Tak. Dr P: Przyłapano pana kiedyś na molestowaniu bachorów? JA: Nie. Dr P.: Dobrze. Kiedy więc może pan zacząć? Jestem tu całkiem sam. Żona wyjechała do Stanów. Nagle rzucił słuchawkę. Usłyszałem, jak wrzeszczy: „Tamsin, natychmiast zakręć tę butelkę z wybielaczem! Ale już!” Potem wrócił do telefonu i podał mi swój adres na Banbury Road. Poszedłem do kiosku i zapytałem Biance, jakie gazety i czasopisma prenumeruje Palmer. To bez wątpienia dużo mówi o człowieku. Lista, którą odczytała Bianca, była zaskakująca: Gazety: „Observer”, „Daily Telegraph”, „Sun”, „Washington Post”, „Oxford Mail”, „Independent”, „Sunday Times”, „Today”. Czasopisma: „Time Out”, „Private Eye”, „Just Seventeen”, „Vogue”, „Brides”, „Forum”, „Computer Weekly”, „Woman’s Own”, „Paris Match”, „Gardening Today”, „Hello!”, „Spectator”, „Literary Review”, „Socialist Outpost”, „Beano”, „Angler’s Weekly”, „Canoeist”, „Viz”, „Interiors”, „Goal!”. Przerwałem Biance i powiedziałem: - Rachunek Palmera za gazety musi być imponujący. Jak go reguluje? - Sporadycznie - odparła. niedziela 21 kwietnia Doktor Palmer jest wysoki i szczupły, a czesze się jak Elvis Presley w okresie, gdy latał po Los Angeles w srebrnych ciuchach. Na powitanie spytał: - Wybiera się pan na bal przebierańców? - Zaśmiał się przy tym i pomacał mój blezer. Mruknąłem coś niezobowiązująco, a on na to: - Czy ta broda jest prawdziwa? Zapewniłem doktora Palmera, że zapuściłem ją osobiście, a on spytał: - Ile ma pan lat? Odpowiedziałem, że dwadzieścia cztery, a on wybuchnął dziwnym śmiechem, przypominającym szczekanie psa, i rzucił: - Dwadzieścia cztery: to po kiego czorta nosi się pan jak cholerny Jack Hawkins? - Kto to jest Jack Hawkins? - spytałem. - To słynny aktor filmowy. Wszyscy go znają. - Z niewiadomych powodów dziwnie się zasępił. Potem dodał: - No, chyba że się ma dwadzieścia cztery lata. Wciąż tkwiliśmy na progu jego zapuszczonego domu. Na schodku stał rządek brudnych, niespłukanych nawet butelek po mleku. Dzieciak niewiadomej płci wypadł z holu i złapał Palmera za nogawkę spodni. - Zrobiłam strasznie wielką! Chodź obejrzeć, tatusiu! Weszliśmy we trójkę do gigantycznego pomieszczenia, które wyglądało na połączenie kuchni z salonem i pokojem do pracy. Na samym środku podłogi stał nocnik w kształcie słonia. Doktor Palmer zajrzał do nocnika i zawołał: - Tamsin, to naprawdę piękny kawał gówna! Odwróciłem wzrok, gdy wynosił nocnik z pokoju. Potem usłyszałem jego krzyk: - Alpha! Griffith! Chodźcie szybko zobaczyć, co zrobiła Tamsin! Rozległ się tupot na schodach. Wyjrzałem do holu i zobaczyłem dwójkę androgynicznych dzieciaków. Zajrzały do nocnika, po czym skomentowały: „Wow!” oraz „Mega-gówno!” Poprawiłem na sobie blezer, przeglądając się w lustrze wiszącym nad wielkim kominkiem, i pomyślałem, że domostwo pana Palmera nie odpowiada mojemu usposobieniu. Nie lubię, gdy małe dzieci przeklinają; poza tym wolę, gdy są ubrane odpowiednio i mają fryzury wskazujące na to, jaką płeć reprezentują. Jednak gdy doktor Palmer wrócił po opróżnieniu nocnika, z zadowoleniem zauważyłem, że wyciera ręce, co upewniło mnie, że higiena nie jest mu obca. Zgodziłem się obejrzeć pokój przeznaczony do wynajęcia. Wspięliśmy się po schodach, a za nami podreptali Tamsin, Griffith i Alpha, którzy rozmawiali ze sobą w jakimś nieznanym mi języku. - Czy to walijski? - spytałem - Nie, to umbagumba. Ich własny język. Mają też na sobie stroje umbagumba. Spojrzałem na łachmany, strzępy materiału, szale itd., w które wystroiły się dzieci, z ulgą przyjmując wiadomość, że nie zawsze ubierają się w tym stylu. Ja też miałem kiedyś swój własny, wymyślony język (ikbak), dopóki ojciec nie wybił mi go z głowy podczas długiej podróży samochodem do Skegness. Okazało się, że „pokój do wynajęcia” zajmuje całe piętro na stryszku. Na jednym końcu była kuchnia, na drugim łazienka. Było też przyzwoite biurko. Wyobraziłem sobie, jak czytam przy nim egzemplarz korekty swej powieści Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. - Może pan tu robić, co się panu żywnie podoba - powiedział Palmer. - Oprócz dokonywania seryjnych morderstw. - Czy jest pan nauczycielem? - zaryzykowałem. - Nie - odparł. - Kieruję zespołem naukowców prowadzących badania nad kulturą masową. Próbujemy ustalić, dlaczego ludzie chodzą do pubów, dyskotek, na bingo, do kina i w inne takie miejsca. - Chyba po to, żeby się zabawić - odparłem. Palmer znowu się roześmiał. - Owszem, ale ja muszę rozciągnąć tę wielce uproszczoną odpowiedź na trzyletnie badania i siedemsetstronicową książkę. Gdy schodziliśmy po schodach, napomknąłem doktorowi Palmerowi o tym, że jestem nie tylko niekłopotliwym lokatorem, ale również pisarzem i poetą. Jęknął i oświadczył: - Będziemy świetnymi przyjaciółmi, o ile nigdy nie poprosi mnie pan, żebym zajrzał do pana rękopisu. Zmełł kawę i zaparzył mi filiżankę kawy, oraz opowiedział mi o swojej żonie Cassandrze, która przebywa obecnie w Los Angeles, gdzie reżyseruje film o okaleczeniach. Z tego, co opowiadał, wynika, że ta żona jest jakaś okropna, ale podobno on za nią tęskni. Jestem zbyt zmęczony i skołowany, by dłużej pisać. Doktor Pałmer powiedział, że do środy musi wiedzieć, czy chcę ten pokój. W piątek wybiera się na zawody gry w strzałki. poniedziałek 22 kwietnia Zostać czy się wynieść? Czy dam radę opiekować się trójką dzieci przez cztery wieczory w tygodniu? Mógłbym dzięki temu zaoszczędzić ?75 tygodniowo. Przez cały rok uzbierałoby się...? Jak zwykle, gdy zostaje skonfrontowany z arytmetyką psychicznie czy choćby fizycznie, mój umysł po prostu opuścił ciało i wyszedł z pokoju. Dzięki Bogu, że istnieją kalkulatory. Dziewięćset funtów! Przecież nie muszę poświęcać swego życia towarzyskiego, bo go nie mam, a jeśli szczęście się do mnie uśmiechnie, pani Palmer zostanie w Ameryce, spadnie do wodospadu Niagara czy coś takiego. czwartek 25 kwietnia Zadzwoniłem do Palmera z biura i powiedziałem, że wprowadzam się tego samego wieczoru. Potem zatelefonowałem do Pandory i spytałem, czy Cavendish mógłby mi pomóc w przewiezieniu rzeczy. - Przeprowadzasz się? Znowu? - spytała. A potem dodała: - Przemieszczasz się szybciej niż krążek do gry w pchełki. Zadzwoniłem też do pani Hedge i poprosiłem, by wyjęła slipy z pralki i rozwiesiła na kaloryferze w moim pokoju. Wspomniałem też o tym, że się wyprowadzam. - Tak jak wszyscy - odparła. Zadzwoniłem do matki i podałem jej swój nowy adres na wypadek jakiejś tragedii rodzinnej. Przez pół godziny trajkotała o tym, że prezydent Gorbaczow zagroził złożeniem rezygnacji, oraz snuła przewidywania na temat rozpadu Związku Radzieckiego. Przerwałem jej wreszcie, mówiąc: „Nie obchodzi mnie, co dzieje się na świecie. Nie mam na to najmniejszego wpływu, więc po co mam się przejmować?” Zadzwoniłem też do babci. Odbyliśmy długą rozmowę o księżnej Dianie. Babcia uważa, że księżna nie wygląda ostatnio na zbyt szczęśliwą. Ja również dałem wyraz swej trosce, utyskując, że księżna jest zbyt szczupła. Zadzwoniłem do Towarzystwa Budowlanego, by zgłosić zmianę adresu. Zadzwoniłem do wydawnictwa Waterstone. Udając rozwścieczonego czytelnika, zagroziłem, że podam ich do sądu za rozpowszechnianie pornografii, to jest Dziennika kretyna. Zadzwoniłem do Megan. Naśladując ten koszmarny piskliwy głosik Browna, powiedziałem: „Megan, jak ja cię kocham”. Wreszcie Brown wpadł do mojego pokoiku i zażądał, bym przestał wisieć na telefonie. Mam szczerą nadzieję, że nie podsłuchiwał pod drzwiami. Odczułem przemożną potrzebę spotkania z Leonorą. Zgodziła się przyjąć mnie natychmiast. Miała na sobie białą sukienkę. Wyglądała jak dziewica ofiarna. Zapragnąłem ją zdeflorować, ale rozgadałem się na temat Bianki. Leonora pochyliła się na krześle, ukazując ciemny rowek między piersiami. Zacząłem mówić o tym, że Bianca dosyć mnie interesuje, chociaż jestem zawiedziony, że nie ma rowka między piersiami. - Ale czy mógłby pan pokochać Biance? - spytała Leonora. - To niedorzeczny pomysł - odparłem. - Myśl o niej nie spędza mi snu z powiek, a myśl o pani - owszem. Leonora westchnęła i powiedziała: - Sugeruję, by podtrzymywał pan tę znajomość z Biancą. Jestem zamężną kobietą, Adrianie. Pańska obsesja na moim punkcie jest typowa dla relacji terapeuta-pacjent. Nosi to nazwę przeniesienia. Musi pan zmierzyć się z prawdą na temat swoich uczuć. - Prawda na temat moich uczuć jest taka, że wcale pani nie kocham. Po prostu chciałbym pójść z panią do łóżka. - Trzydzieści funtów proszę - odparła. Poczułem się jak klient, który płaci dziwce. piątek 26 kwietnia Dzień wyprowadzki Cavendish i Palmer są starymi przyjaciółmi. Gdy się zobaczyli, najpierw poklepywali się wzajemnie po plecach, a potem ściskali sobie dłonie, szczerząc się w uśmiechu, jak robi w tych czasach wielu mężczyzn w Oksfordzie. Gdy opędzając się od namolnych dzieci, wyjmowałem rzeczy z bagażnika volvo, usłyszałem, że Cavendish i Palmer zaśmiewają się w salonie jak wariaci. Nie jestem pewien, ale chyba dobiegło mych uszu słowo „blezer”. Dzieci przez cały wieczór, aż do powrotu ojca o 23.30 rozmawiały w języku umbagumba. Kategorycznie opierały się wszelkim próbom zagonienia ich do łóżka i nie dały się nakłonić do mówienia ze mną po angielsku. Leżały pod wielkim sosnowym stołem na stosie poduszek i paplały w tym swoim zmyślonym języku. Zamknąwszy oczy, mogłem się poczuć, jakbym był za granicą. sobota 27 kwietnia Dziś rano kupiłem Biały hotel D. M. Thomasa. Jeśli to jest choć w połowie tak dobre jak The Great Babylon Hotel Arnolda Bennetta, będę bardziej niż usatysfakcjonowany. Gdy Christian zobaczył, jak wyjmuję książkę z torby, uniósł brwi i powiedział: - Nie zostawiaj tego na widoku. Alpha jest trzynastoletnią pożeraczką książek. - Przecież należy zachęcać dzieci do czytania - odparłem. - Biały hotel to zbyt ciężka lektura dla dzieciaka, który wciąż wierzy, że na krańcach ogródka mieszkają wróżki - warknął Christian. Muszę przyznać, że jego słowa mnie zdziwiły. Byłem wczoraj na krańcach jego ogródka. Walają się tam rdzewiejące rupiecie i cuchnące odpady. Niezbyt się to nadaje na lokum dla wróżek. O 23.00 otworzyłem Biały hotel; czytałem przez dziesięć minut, po czym wstałem z łóżka i zamknąłem drzwi na zasuwę. Ta książka w żadnym razie nie może wpaść w ręce Alphy. poniedziałek 29 kwietnia Opiekuję się dziś dziećmi. Christian, wyposażony w dyktafon i notatnik, wyruszył na półfinałowe zawody gry w strzałki. Czy brzuchaci gracze zdają sobie sprawę z tego, że biorą udział w projekcie badawczym? Wątpię. Wyglądają na takich, co mają widzenie lunetowe, a to jest chyba dość przydatne, gdy zarabia się rzucaniem strzałek. Christian powiedział mi dzisiaj, że pytała o mnie Bianca; chciała wiedzieć, czy się przeprowadziłem. Powiedział jej, że dzieci mnie lubią. Szkoda, że nie powiedział tego mnie. Christian spytał, dlaczego jeszcze nie zaprosiłem Bianki na randkę. Odparłem nonszalancko, że byłem zbyt zajęty. Ale, drogi dzienniczku, prawda jest taka, że boję się jej odmowy. Moje ego jest delikatne i kruche, a ponadto - czy aby na pewno chcę się związać z osobą, która pracuje w kiosku z gazetami? Uwagi na temat Bianki: Wady: 1. Ma miłą powierzchowność, ale bez wątpienia nie oglądają się za nią na ulicy. Taka Leonora może zatrzymać cały ruch uliczny. 2. Gdy powiedziałem, że mój spacer do pracy ma „przyjemnie czechowowski charakter”, co zawdzięczam w głównej mierze kwitnącym wiśniom, spojrzała na mnie tępo i spytała, co znaczy „czechowowski”. 3. Jej biodra nie wyglądają na dobre do rodzenia dzieci. 4. Nosi martensy. 5. Jest fanką Guns’n’Roses. Zalety: 1. Jest miła, zwłaszcza dla dzieci, które długo marudzą przy półkach ze słodyczami. 2. Zdaje się, że potrafię ją rozśmieszyć. 3. Ma skórę jak biały jedwab. Gdy tylko jestem w pobliżu, przepełnia mnie dziwne pragnienie pogłaskania jej po twarzy. wtorek 30 kwietnia Cieszę się, że kwiecień się skończył. To taki gorzko-słodki miesiąc. Kwiaty już znikły, ale wiatr wciąż dmie i nogawki spodni łopoczą, chyba że włoży się je w skarpetki. Brodę mam teraz bujną. Wpada mi w nią jedzenie. O 9.30 Brown dostrzegł w niej kawałek białka od jajka. Zjadłem gotowane jajko dziś rano o 7.39. Od tej chwili rozmawiałem albo byłem widziany przez co najmniej trzydzieści osób. Dlaczego nikt nie zwrócił mi uwagi, że mam w brodzie kawałek białka? A nie był to wcale mały kawałek. Jak na białko jajka, był całkiem spory, a więc nie sposób było go przeoczyć. Będę musiał kupić sobie małe podręczne lusterko i regularnie sprawdzać brodę po posiłkach. Nie mogę ryzykować, że ponownie się tak ośmieszę publicznie. środa 1 maja Opiekowałem się dziećmi. Griffith poprosił mnie, żebym mu pomógł skonstruować model pocisku Scud, który zamierza wykonać z tuby po rolce papieru toaletowego i pociętej butelki po płynie do zmywania. Oświadczyłem mu, że jestem pacyfistą. Griffith (sześciolatek) spytał: - Gdyby twoją siostrę chciała napaść banda okrutnych zbirów, czy przyglądałbyś się temu bezczynnie? - Tak - odparłem. Griffith nie zna mojej siostry Rosie. Na pewno potrafiłaby się rozprawić z bandą okrutnych zbirów. Christian wrócił z wieczorku karaoke przed 23.00. Ponoć musiał odśpiewać piosenkę Love is a Many Splendoured Thing, aby nie zostać zdemaskowanym. A więc jego projekt badawczy jest operacją tajną. To wyjaśnia, dlaczego Christian, zanim dołączy do niczego niepodejrzewających kolesiów żerujących na niskiej kulturze, przebiera się ze swoich poszarpanych dżinsów w poliestrowe wdzianka. czwartek 2 maja Przeczytałem cały rękopis powieści Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Same bzdety od początku do końca. piątek 3 maja Chyba byłem zbyt surowy zeszłego wieczora. W Oto są ustępy niezwykle błyskotliwe. Około pięciu. sobota 4 maja Zostawiłem Oto na noc na stole kuchennym. Rano nie usłyszałem żadnych komentarzy od Christiana, za to Alpha zauważyła, że na stronie czwartej zrobiłem błąd ortograficzny w słowie „sukces”. Christian nie podniósł nawet oczu znad gazety „Sun”. Czego jak czego, ale nad wiek rozwiniętych dzieci po prostu nie znoszę. To całkiem wbrew naturze. Miałem ochotę powiedzieć Alphie, że wszystkie wróżki mieszkające w Piekielnej Dziurze na skraju jej ogródka powinny się zaszczepić przeciw tężcowi, ale się powstrzymałem. Dziś rano dostałem nowy katalog firmy „Plumbs”, który zaoferował mi cztery poduszki z deseniem naśladującym gobelin i falbaneczkami po zniżkowej cenie ?27,99. Jak mnie namierzyli? Koperta przyszła prosto z firmy „Plumbs” na Banbury Road. Czy oni mnie śledzą? niedziela 5 maja Włożyłem blezer i o 14.00 wyruszyłem na swój zwyczajowy niedzielny spacer po obwodnicy. Jakiś stary pacan w morrisie minorze zatrzymał się i spytał, jak dojechać do Oksfordzkiego Klubu Bowls. A skąd niby ja miałbym to wiedzieć! Po powrocie zastałem w domu mnóstwo przyjaciół Christiana w trakcie, jak to on określił, fondue party. Zanurzali surowe warzywa w cuchnącym rondlu pełnym czegoś, co wyglądało jak żółta farba emulsyjna. Proponowano, bym się przyłączył, ale odrzuciłem zaproszenie. poniedziałek 6 maja Wychodząc rano do pracy, natknąłem się na Biance, więc część drogi przeszliśmy razem. Na pasach jej dłoń otarła się o moją. Przeszył mnie prąd. Przeprosiłem i włożyłem rękę do kieszeni płaszcza przeciwdeszczowego, by zapobiec podobnemu zdarzeniu. Bianca zdjęła słuchawki Sony i zachęciła mnie, bym posłuchał Gun’n’Roses. Po pięciu minutach oddałem jej słuchawki. Nie mogłem znieść tej łupaniny. wtorek 7 maja Dziś rano Bianca znów była pod domem. Nie mam pojęcia, dlaczego tędy chodzi, bo to wcale nie jest po drodze do jej pracy. Opieka nad dziećmi. Poszły do łóżka o 21.30, zaraz po tym, jak przeczytałem im pierwsze trzy rozdziały Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Ten jeden raz wyglądały na zmęczone, ziewały itd. środa 8 maja Bianca znowu przed domem, wiązała sznurowadła przy swoich martensach. Powiedziała mi, że nudzi się wieczorami - nie ma w Oksfordzie zbyt wielu znajomych. Szczególnie brakuje jej filmów, ale ma już dosyć samotnego chodzenia do kina. Rozgadała się na temat Ala Pacino. Widziała Morze miłości aż jedenaście razy. Ja ani razu. Nie znoszę tego gościa. Powiedziałem Biance, że ja też od wieków nie byłem w kinie. Gdy rozstała się ze mną i weszła do swego kiosku, wyglądała na rozdrażnioną. Pewnie ma zespół napięcia przedmiesiączkowego. czwartek 9 maja Opieka nad dziećmi. O 19.30 zaproponowałem dzieciom, że poczytam im Oto, ale one jak jeden mąż oświadczyły, że są bardzo zmęczone i chcą już iść spać. Spędziłem spokojny wieczór - prałem swoją garderobę przeznaczoną do pracy i myłem brodę szamponem. Christian wrócił o pierwszej w nocy - obserwował bójkę w indyjskiej restauracji. Poradziłem mu, by namoczył swoje spodnie na noc w zimnej wodzie. Kurkuma zostawia jedne z najbardziej uporczywych plam, jakie zna ludzkość. Jak się taką zapuści, to koniec. poniedziałek 13 maja Dziś w porze lunchu wybuchł straszny skandal! Megan Harris i Bill Blane zostali przyłapani, gdy fotografowali na kserokopiarce swoje części intymne! Uszłoby to im na sucho, gdyby maszyna się nie zacięła. Zostali zawieszeni w obowiązkach przy pełnej pensji, do czasu komisji dyscyplinarnej. Jestem całkiem zadowolony. Dzięki temu nie musiałem kopiować dwustu stron bredni na temat traszek z Newport Pagnell. wtorek 14 maja Co za niesprawiedliwość! Z powodu zawieszenia Billa przerzucono na mnie odpowiedzialność za cały wydział ds. borsuka. Brown rzucił teczki opisujące różne borsucze sprawy na moje biurko i powiedział: „Jesteś przyjacielem Billa. Zajmij się tym”. Brown nie powinien wyżywać się na mnie tylko dlatego, że wczoraj sforsował drzwi do pokoiku z fotokopiarką i otworzył je na oścież. Wprawdzie stracił kochankę i sekretarkę, ale powinien pamiętać o tym, czego go uczono na kursie menedżerskim, i trzymać fason. środa 15 maja Zerwałem się o świcie i pojechałem taksówką do siedziby borsuków. Muszę się nauczyć prowadzić samochód. W drodze powrotnej taksówkarz ciągle narzekał na smród. Miałem świeże odchody borsuków w szczelnym słoiku firmowym, więc pozostaje dla mnie tajemnicą, w jaki sposób zapach dotarł do nosa taksówkarza. Uważam, że odświeżacz powietrza „drzewko świerkowe”, zwisający z podsufitki jego samochodu, działał na zmysł węchu o wiele bardziej odpychająco. piątek 17 maja Jestem pogrążony po uszy w traszkach i borsukach, a Brown napomyka jeszcze o tym, że być może każe mi się zająć też ropuchą paskówką. Najwyraźniej próbuje mnie zmusić do złożenia wymówienia albo chce, bym przeżył załamanie nerwowe z powodu przepracowania. Fotokopie części intymnych Megan i Billa krążą po biurze. Sądzę, że to w najwyższym stopniu niesmaczne - takie naruszenie ich prywatności, nie wspominając już o ich częściach intymnych. Zresztą odbitki są tak zamazane, że trudno powiedzieć, które części należą do Megan, a które do Billa. Ta fotokopiarka nigdy nie działała jak należy. Bianca wpadła dziś wieczór z rachunkiem Palmera za czasopisma. Otworzyłem drzwi i nawet bym ją zaprosił do środka, ale nie chciałem, by uznała, że chodzą mi po głowie myśli o stosunku seksualnym - chociaż, oczywiście, chodziły. Zawsze mi chodzą. Tym razem Bianca wysztafirowała się jak nie wiem co. Miała na sobie obcisłe dżinsy, botki do kostki na wysokich obcasach i białą koszulę ściągniętą skórzanym brązowym paskiem. Jej włosy były świeżo umyte. Czułem zapach Wash’n’Go - szamponu, którego sam używam. Miałem na końcu języka zaproszenie na kawę, ale coś mnie powstrzymało. Wyglądało na to, że nie zamierza ruszyć się z progu - stała i rozwodziła się nad tym, że nie ma nic do roboty wieczorami. Musiałem stać na chłodnym wietrze, a ubrany byłem tylko w spodnie i koszulę. To może się skończyć poważnym przeziębieniem. Przez kilka następnych dni muszę mierzyć sobie temperaturę. niedziela 19 maja Jak przewidywałem, obudziłem się wczoraj przeziębiony, więc wypiłem trzy łyżki Night Nurse (choć była dopiero 8.30) i znów poszedłem spać. Dziś Christian zastukał do mnie o 12.30 i spytał, czy mogę przez trzy godziny popilnować dzieci, bo wybiera się na „Striptiz tylko dla panów” w Klubie Pracujących Mężczyzn. Zgodziłem się niechętnie i zwlokłem się z łóżka. Ja nigdy nie widziałem striptizu. Nie wiedziałbym, jaką robić przy tym minę. Czy oglądałbym pokaz z wystudiowaną obojętnością, jak detektyw z telewizji, który musi przesłuchać jakiegoś drania w spelunce? A może uśmiechałbym się, czy wręcz śmiał, jakby bawił mnie widok rozbierającej się młódki? Niewykluczone też, że często przełykałbym ślinę, dyszał ciężko, wybałuszał oczy i zdradzał postronnym obserwatorom, że jestem podniecony seksualnie. Tak, obawiam się, że właśnie tak by było. Gdy Christian wrócił, poszedł na górę. Szum prysznica było słychać przez co najmniej czterdzieści pięć minut. Podejrzewam, że to miało być symboliczne oczyszczenie. Dziś wypadł dzień umbagumba, więc nie rozmawiałem, to jest nie mogłem rozmawiać z dziećmi. Rektor uniwersytetu Norman Lamont zamierza podać do sądu seksuolożkę, bo rzekomo doznał uszczerbku w trakcie terapii. O jakiż to uszczerbek chodzi, Lamont? Brytyjczycy powinni się o tym dowiedzieć. W sobotę nadszedł list z „Readers’s Digest”, w którym poinformowano mnie, że moje nazwisko zostało wybrane spośród setek tysięcy innych i umieszczone na liście kandydatów do wielkiej nagrody pieniężnej! Muszę tylko zamówić prenumeratę „Reader’s Digest”! Łatwo jest szydzić z „Reader’s Digest”, ale trzeba przyznać, że dzięki temu poręcznemu magazynowi wiecznie zajęci bibliofile mogą być na bieżąco z kwestiami literackimi. Ci z „Plumbs” również do mnie napisali, oferując okrągłą koronkową serwetę plus okrągły stół ze sklejki, gdybym jeszcze takiego nie miał. Muszę przyznać, że kusiło mnie jedno i drugie. czwartek 23 maja Christian wyprawił wczoraj przyjęcie z alkoholem; przyszli Cavendish i Pandora. Próbowałem wciągnąć Pan do rozmowy, ale za każdym razem widziałem, jak szuka czegoś wzrokiem ponad moim ramieniem. Czyżby moje towarzystwo było aż tak nudne? O ósmej zjawiła się Bianca w lśniącej, obcisłej czarnej sukience. Przedstawiłem ją Pandorze. Pandora powiedziała do Bianki: - Śliczną masz sukienkę. Czyż lycra nie jest cudowna? Jak mogłyśmy kiedyś bez niej żyć? Potem przez pół godziny trajkotały o lycrze. Uważam, że kosztowne wykształcenie Pandory nie zdało się na nic. W salonie/kuchni/pracowni było w porywach do pięćdziesięciu osób. Większość z nich miała wyższe wykształcenie, ale trudno by było to wywnioskować z ich rozmów. Oto główne tematy, kolejno: 1) Archerowie 2) piłka nożna (Gazza) 3) lycra 4) cięcia na uniwersytecie 5) księżna Diana 6) alkoholizm 7) morderstwo w Oksfordzie 8) owies 9) spalenie Rajiva Gandhiego 10) stanik typu wonderbra Gossarda I oni uważają się za intelektualistów! Moje próby nawiązania rozmowy o książce Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny spotykały się z chłodem i obojętnością. Otóż to! Ludzie o tak zwanych „najtęższych umysłach” w kraju słuchali mnie przez kilka minut, a potem pod byle pretekstem czym prędzej się oddalali. W pewnym momencie, gdy opowiadałem, jak mój bohater terminował u szewca w rozdziale jedenastym, niejaki profesor Goodchild rzucił na odchodnym: „Niech pan sobie daruje te pieprzone szczegóły”. Jednak wkrótce potem usłyszałem, jak się rozwodzi na temat metod czyszczenia akwarium. Bianca wyszła o 23.30 w towarzystwie typa o podejrzanym wyglądzie, ubranego w czarną skórzaną kurtkę. Ponoć jest świetnym astrofizykiem, choć moim zdaniem wygląda na kretyna, który nie wiedziałby, z której strony teleskopu należy przystawić oko. Gdy zmywaliśmy po przyjęciu, Christian powiedział: - Adrianie, posłuchaj mojej rady - wywal wreszcie ten cholerny blezer. Kup sobie jakieś modne ciuchy, takie, jak noszą teraz młodzi faceci! Odparłem (dość błyskotliwie, jak sądzę), że niezbyt mi do twarzy w lycrze. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem i wrócił do zmywania kieliszków. Pandora też rzuciła nieprzychylny komentarz, mianowicie: - O rany, znowu ten pieprzony, ohydny blezer. Oddaj go wreszcie do Oksfordzkiego Komitetu do Walki z Głodem! Może tak właśnie zrobię. Leżałem bezsennie przez wiele godzin, wyobrażając sobie, jak astrofizyk i Bianca patrzą razem w gwiazdy. Czy powierzyłby jej swój teleskop? piątek 24 maja Na posesji, którą mijam po drodze do pracy, pojawił się amerykański pit bulterier. Na pozór wydaje się przyjaznym stworzeniem. Stoi tylko za płotem i szczerzy zęby w uśmiechu. Jednak od teraz będę chodził do pracy inną drogą. Jest to dla mnie spora niedogodność, ale nie mogę ryzykować oszpecenia twarzy. Chciałbym, aby fotografia na odwrocie okładki mojej powieści ukazywała takie oblicze, jakie mam dzisiaj, a nie poryte szkaradnymi bliznami. Wiem, że chirurdzy plastyczni potrafią zdziałać cuda, ale nie mam zamiaru narażać się na szwank. Brown był dzisiaj w podłym nastroju. Dostał list od adwokata Megan. Megan grozi, że oskarży go o zniesławienie, chyba że natychmiast zostanie przywrócona na dawne stanowisko. Mam nadzieję, że Brown ulegnie. Zastępczyni Megan, niejaka Julia Stone, jest jedną z tych wyniosłych paniuś, którym automaty z czekoladą na stacjach kolejowych nigdy nie połykają pieniędzy. sobota 25 maja W Oksfordzie pełno turystów, którzy jeżdżą na górnych piętrach autobusów i chodzą po ulicach z zadartymi głowami. To niezwykle uciążliwe dla nas, stałych mieszkańców, których obcokrajowcy co pięć minut pytają o drogę. Być może to małostkowe, ale lubię udzielać im mylnych informacji. Właśnie coś sobie przypomniałem! Wczoraj oddałem blezer do sklepu Oksfordzkiego Komitetu do Walki z Głodem, a tymczasem w górnej kieszeni znajdowała się moja prezerwatywa. To oznacza, że jeżeli nadarzy mi się dziś okazja do odbycia stosunku, będę nieprzygotowany. Oznacza to również, że nie mogę już wstępować do tego sklepu - przynajmniej dopóki pani Whitlow, wolontariuszka, której wręczyłem blezer, nie umrze albo nie odejdzie na emeryturę. Pani Whitlow często gratulowała mi, że jestem „uczciwym, żyjącym w czystości młodzieńcem”, choć nie dałem jej żadnych podstaw do sformułowania takiej opinii. poniedziałek 27 maja Dlaczego banki są zamknięte w dni wolne od pracy? Przecież właśnie w takie dni ludzie chcą wydawać pieniądze. Pożyczyłem od Christiana ?5 na dureksa i banany. wtorek 28 maja Właśnie ukończyłem rozdział dwunasty Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny zatytułowany Pies musiał umrzeć. Z westchnieniem zamknął drzwi frontowe domu swej matki. Zostawił ją zgarbioną nad stołem kuchennym, w otoczeniu przepełnionych popielniczek i pustych puszek po pilsnerze. Na górze ojciec wstrzykiwał sobie heroinę w sflaczałą żyłę. Ulubieniec rodziców, amerykański pit bulterier, wyglądał przez frontowe okno zapuszczonego domu z tarasem i warczał, odsłaniając swoje przeraźliwe kły. Ruszył w dół ulicy, rzucając pozdrowienia rachitycznym sąsiadom. Jakaś para cudzołożyła w przejściu między budynkami, oczy tych ludzi ziały martwotą, ich ruchy były automatyczne. Zaszlochał w duchu. Boleść zdjęła jego duszę. Pożałował dnia, w którym się narodził. I oto nagle snop światła słonecznego przeciął mu drogę. Stanął jak zahipnotyzowany. Czyżby to był znak, zwiastun, mówiący o tym, że od tej chwili jego życie się poprawi? Zawrócił w stronę domu. Otworzył drzwi frontowe. Pies Rzeźnik zawarczał na niego, więc zaczął go dusić, i dusił dopóty, dopóki zwierzę nie padło martwe u jego stóp. Czuł się Zły, ale jednocześnie dziwnie Dobry. Pies był tylko utrapieniem i nikt z nim nigdy nie wychodził na spacer. Miał czyste sumienie. No, no! Kawał literatury! Jestem przekonany, że Dostojewski byłby ze mnie dumny. Bez wątpienia to pierwszy w angielskiej prozie opis morderstwa psa. Spodziewam się, że po wydaniu Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny otrzymam listy od angielskich miłośników psów, ale odpiszę im i odeprę ewentualne zarzuty, argumentując, że jestem artystą i muszę podążać tam, gdzie wiedzie mnie moje pióro. środa 29 maja Odbyłem dziś krótką rozmowę z Julią Stone przy maszynie do napojów, gdy moja zupa ogonowa ciurkała do plastikowego kubka. Poprosiła, bym więcej już nie korzystał z damskiej toalety. Zwróciłem jej uwagę, że w męskiej skończył się papier toaletowy, a ona oświadczyła, że jeśli nadal będę „naruszał damską przestrzeń”, oficjalnie oskarży mnie o molestowanie seksualne. Dodała też, że jak wynika z dokumentacji pocztowej, zużywam najwięcej znaczków z całego personelu. Oświadczyłem chłodnym tonem (choć nie tak chłodnym jak moja zupa ogonowa), że napisałem więcej listów niż pozostali, dlatego też potrzebowałem więcej znaczków. Obawiam się jednak, że zrobiłem sobie wroga. Pani Julia Stone to onieśmielająca kobieta. Ściska mnie w gardle, ilekroć muszę się do niej odezwać. Mogłaby tu pomóc szminka. Jej, nie mnie. Christian wrócił z klubu nocnego Golden Gate z podbitym okiem. Naraził się jakiemuś żulowi tym, że na niego patrzył. Tak, jakiś żul to właśnie Christianowi zarzucił. To zatrważający przykład rozpadu brytyjskiego społeczeństwa. Oprychy kiedyś cieszyły się, gdy ktoś na nich patrzył. Od tej pory będę odwracał wzrok, gdy tylko zauważę, że zbliża się do mnie jakiś opryszkowaty osobnik. Gdy Christian przestał się wreszcie cackać ze swoim okiem i poszedł spać, siadłem przy stole kuchennym i próbowałem wprowadzić trochę seksu do Oto. Rozdział trzynasty: Defloracja Leżał w łóżku w swym paryskim pokoju. Fifi zaczęła zdejmować sukienkę z lycry. Jego oddech stał się przyspieszony. Stała przed nim obnażona, jej piersi prężyły się pod staniczkiem typu wonderbra, majteczki były czyste i ładnie wyprasowane. Wyciągnął ku niej ręce, ale ona powiedziała z francuskim akcentem: „Nie, nie, mon amour, myślę, że musisz poczekać”. Jego żądza wzrosła, gdy zauważył, że jej pupa jest gładka i pozbawiona wyprysków. Jęknął i... To nie jest dobre. Nie mogę pisać o seksie. Nawet o francuskim seksie w Paryżu. sobota 1 czerwca Dwa listy, jeden z „Plumbs”, oferujący mi komplet ręczników z moim monogramem wyszytym na lamówce; drugi od Sharon Bott. Drogi Adrianie mam nadzieję że masz się dobrze kupę czasu cię nie widziałam spotkałam twoją mamę na mieście i pogadałyśmy powiedziała że Glenn jest bardzo do ciebie podobny powiedziałam że tak a ona na to czy to syn naszego Adriana Sharon muszę wiedzieć tak jakoś z tym wyskoczyła nie wiedziałam co powiedzieć muszę przyznać że widywałam się jeszcze z kimś jak spotykałam się z tobą nie chciałam działać na dwa fronty Adrian ale czasami miałeś takie humory a ja pragnęłam miłości byłam taka młoda. Glenn chodzi już do szkoły i jest dużym chłopcem. Moja mama mówi że powinieneś płacić na niego jakieś pieniądze ale ja mówię nie mamo to nie byłoby w porządku bo nie wiem czy Glenn jest Adriana czy nie Twoja mama dała mi twój adres żebym do ciebie napisała mam nadzieję że nie zrobiłam za dużo błędów ale nic nie pisałam od kiedy skończyłam szkołę bo i po co widziałam Baza w telewizorze a ty Dobrze sobie radzi Nie mam teraz faceta od kiedy Daryl uciekł z wideo i zabrał jeszcze ?35 które oszczędziłam na gaz Trochę przytyłam ale zapiszę się do Animowanych Żarłoków i schudnę Twoja mama mówi że będzie się opiekować dzieckiem jest dla mnie taka dobra. Całuski, Sharon niedziela 2 czerwca Rozmawiałem z matką dziś rano i powiedziałem, żeby nie wtykała nosa w moje sprawy. Odparła: „Glenn jest rezultatem wtykania i twoich sprawek” i odłożyła słuchawkę. Potem przez cały czas było u niej zajęte. Rozwścieczyło mnie wtrącanie się matki. Jak ona śmie kogokolwiek pouczać w sprawach moralnych. Wiem na pewno, że nie była dziewicą w noc poślubną. Babcia mi o tym powiedziała. A poza tym matka nie powinna używać liczby mnogiej. Jakie znowu „sprawki”? Miałem tylko jeden romans. Z Sharon Bott, osobą ograniczoną umysłowo, która nie zna różnicy pomiędzy Bóg, buk i Bug, a przecinek i kropka są jej całkiem obce. Prawdopodobnie uważa, że pauza to to samo co meno-pauza, średnik to pośrednik, nawiasy to zawiasy, cudzysłów to cudzołóstwo, a kursywa to choroba kur. Ku pamięci: Czy dziecko jest moje? Test krwi? List z zaprzeczeniem? 2.00 Napisałem do Sharon. 3.00 Podarłem list. (Moja odpowiedź musi być niezwykle wyważona. Potrzebuję czasu, by poczytać, jak prawo odnosi się do kwestii ojcostwa.) czwartek 4 czerwca Dzięki Bogu, książę William całkiem wydobrzał po uderzeniu w głowę, którego doznał w klubie golfowym. Serce zamiera mi na myśl o tym, że mogliśmy stracić naszego przyszłego króla. No, może nie całkiem zamiera, bo się nie zatrzymuje, ale cieszę się, że dzieciakowi już lepiej. Dzwoniłem do Leicester, do babci. Zastanawiało ją, dlaczego książę Karol nie odebrał syna ze szpitala. - Czyż on nie wie, że taka jest tradycja w naszej angielskiej kulturze? - spytała. Babcia uważa, że monarchia traci kontakt ze swym ludem, i gorzko wyrzekała na to, że utrzymanie królewskiego jachtu „Britannia” kosztuje trzydzieści pięć tysięcy funtów tygodniowo. 17.00 „The Oxford Mail” właśnie mnie poinformowało, że emir Kuwejtu jeszcze nie ogłosił daty demokratycznych wyborów, jakie mają się odbyć w jego kraju. Zaskakujące, zważywszy wszystkie kłopoty i wydatki, na jakie narażeni byli ostatnio sojusznicy. Rusz się, emirze! Dowiedziałem się też z „Oxford Mail”, że utrzymanie królewskiego jachtu „Britannia” kosztuje trzydzieści pięć tysięcy dziennie. Dziennie! Natychmiast zadzwoniłem do babci, by wyprowadzić ją z błędu. Była zdegustowana. Pytanie: Dlaczego emir Kuwejtu zaczyna swoje nazwisko od małego „e”? piątek 7 czerwca Przez cały ranek pisałem raport na temat przewidywanych narodzin traszek, a po południu na temat rozprzestrzeniania się borsuków. Boję się jednak, że część papierów mi się pomieszała. Gdy odbijałem raporty na fotokopiarce, zauważyłem, że poplątałem niektóre fakty. Jednak Brown darł się na korytarzu, żeby mu przynieść raporty, więc cóż miałem począć? Pędził na spotkanie zarządu o 16.00, więc musiałem mu natychmiast wręczyć papiery. sobota 8 czerwca Napisałem do Sharon, co następuje: Droga Sharon! Miło było otrzymać od ciebie wieści po tak długim czasie. Obawiam się, że nie wchodzi w rachubę, abym to ja był ojcem twojego dziecka Glenna. Przeszedłem ostatnio badanie liczby plemników w nasieniu i konsultant spermatologiczny poinformował mnie, że moje plemniki są zbyt słabe, by mogły przekształcić się w dziecko. Jest to dla mnie tragedia osobista, bo zamierzałem mieć co najmniej szóstkę dzieci. Piszesz w swym liście, że działałaś na dwa fronty. Wiadomość tę przyjąłem ze smutkiem. Wiem, że nasz związek nie był idealny; wywodzimy się przecież z innych środowisk; ja: wyższa klasa robotnicza/niższa klasa średnia, ty niższa klasa robotnicza/margines społeczny. I oczywiście dzielą nas dokonania na polu edukacji, nie wspominając już o zainteresowaniach kulturalnych. Jednak pomimo tych wszystkich różnic sądziłem, że nasze współżycie seksualne układało się całkiem dobrze. Zupełnie nie pojmuję, dlaczego mnie zdradzałaś i znalazłaś sobie innego partnera. Muszę wyznać, że jestem zdruzgotany twoim oświadczeniem. Czuję się bezwartościowy i wykorzystany. Byłbym ci wielce zobowiązany, gdybyś przestała widywać się z moją matką. Jest uzależniona od ludzkich dramatów wszelakiego rodzaju. Postrzega siebie jako postać z opery mydlanej. Sugeruję, abyś zapisała się do Anonimowych Żarłoków (nie Animowanych Żarłoków, nawiasem mówiąc) i wynajęła kompetentną opiekunkę do dziecka. Mojej matce nie można powierzać opieki nad małymi dziećmi; upuściła mnie na głowę, gdy miałem sześć miesięcy, bo wyjmowała gotowane jajko z rondelka. W każdym razie, Sharon, miło było otrzymać od ciebie wiadomości. Pozdrowienia, Adrian PS Z kim mnie zdradzałaś? Naturalnie nie ma to żadnego znaczenia. Po zakończeniu naszego związku ciągle zmieniałem kochanki. Pytam ze zwykłej ciekawości. Jednak chciałbym znać nazwisko owego młodzieńca, chociaż to w ogóle nie jest ważne. Nie czuj się zobowiązana do tego, by mi je zdradzić. Po prostu myślę, że pomogłoby ci to zrzucić ciężar z serca. Poczucie winy zżera człowieka, nieprawdaż? Proszę więc, byś do mnie napisała i podała nazwisko tego młodego człowieka. Myślę, że wtedy twoje samopoczucie się poprawi. niedziela 9 czerwca Spędziłem dzień spokojnie, pracując nad rozdziałem czternastym swojej powieści. Spojrzał na małego chłopca, który dźgał kijem ropuchę paskówkę. - Przestań! - zawołał. - To przedstawicielka jednego z zagrożonych gatunków. Musisz być dla niej dobry. Chłopiec przestał dźgać ropuchę i podszedł, by wziąć go za rękę. - Kim jesteś? - spytał, lekko sepleniąc. Pragnął zawołać: Jestem twoim ojcem, chłopcze!, ale to było niemożliwe. Spojrzał na Sharon Slagg, matkę chłopaczka, która ważyła 134 kilo i miała włosy rozdwojone na końcach. Jak mógł zażywać z nią niegdyś rozkoszy seksualnej? Puścił rączkę chłopca i powiedział: - Jestem nikim, chłopcze. Jestem dla ciebie nieznajomym. Jestem po prostu kimś, kto kocha planetę, na której żyjemy - włącznie z niemymi stworzeniami, z którymi ją dzielimy. Z tymi słowy opuścił swego syna. Chłopiec wykrzyknął: - Proszę cię, nieznajomy, nie odchodź! Ale on wiedział, że musi to zrobić, zanim Sharon Slagg oderwie się od książki zatytułowanej Zniszczenie, którą czytała na parkowej ławce. Chłopiec powiedział: - Chciałbym, żebyś był moim ojcem, nieznajomy, wtedy ja też miałbym tatusia, który przychodziłby na wywiadówki. Myślał, że pęknie mu serce. Szlochając, szedł trawnikiem, dopóki nie oddalił się na tyle, że chłopiec wyglądał, jakby był wielkości mrówki. Nie boję się przyznać, że ten fragment tekstu wycisnął mi z oczu łzy. Ależ ja jestem mądry. Potrafię szarpać struny serca jak żaden ze znanych mi autorów. Czuję, że moja książka bardzo się poprawiła dzięki ostatnim dodatkom. Narracja jeszcze trochę kuleje (czy aby na pewno?), lecz nikt mi nie powie, że ta proza nie angażuje uczuć czytelnika. czwartek 20 czerwca Bianca wpadła wieczorem, żeby pożyczyć szklankę ryżu basmati. Przestała się spotykać z Obserwatorem Gwiazd; powiedziała, że jego oddech stale było czuć owocem kiwi. Jest wygadaną dziewczyną, a słownictwo ma całkiem bogate. Spytałem ją, dlaczego pracuje w kiosku z gazetami. „Brakuje pracy dla inżynierów”, odparła. Z zaskoczeniem dowiedziałem się, że Bianca ma dyplom inżyniera hydraulika Uniwersytetu Edynburskiego. Zanim wyszła z ryżem, poprosiłem, by naprawiła cieknący prysznic w moim pokoju. Powiedziała, że z przyjemnością wpadnie jutro wieczorem i się tym zajmie. Spytała, czy przynieść butelkę wina. Powiedziałem, że nie ma takiej potrzeby. Wyglądała na rozczarowaną. Mam szczerą nadzieję, że nie jest alkoholiczką ani pijaczką, która musi sobie przed pracą „strzelić lufę”. Robię postępy w pisaniu powieści. Dziś wieczór wyciągnąłem mój poemat epicki Niecierpliwa kijanka. Jest zadziwiająco dobry, ale brak mi czasu na jego ukończenie. Powieść ma pierwszeństwo. Z poezji się nie wyżyje. Nasz nadworny poeta Ted Hughes, jak widać po zdjęciach, nosił tę samą marynarkę przez dwadzieścia lat. piątek 21 czerwca Bianca przyszła avec skrzynka z narzędziami, ale sans wino. Zasiedziała się trochę po naprawie prysznica - opowiadała, jaka to jest samotna i jak bardzo chciałaby mieć stałego chłopaka. Spytała, czy ja mam jakąś dziewczynę. Zaprzeczyłem. Siedziałem w fotelu pod oknem, a ona leżała na moim łóżku w pozie, którą staroświecki mężczyzna określiłby jako prowokacyjną. Miałem ochotę przyłączyć się do niej na łóżku, ale nie byłem pewien, jak zareaguje. Czy powitałaby mnie z otwartymi ramionami i nogami? Czy może zbiegłaby na dół z wrzaskiem, żądając od Christiana, by wezwał policję? Kobiety są dla mnie całkowitą tajemnicą. W jednej chwili trzepoczą rzęsami, a już w następnej nazywają cię seksistowską świnią. Gdy próbowałem rozeznać się w sytuacji, zapadło krępujące milczenie, więc zacząłem opowiadać o poprawkach, które wprowadzam do książki. Po jakichś dwudziestu minutach Bianca pogrążyła się w głębokim śnie. Sytuacja stała się wyjątkowo niezręczna. W końcu zszedłem na dół i poprosiłem Christiana, by poszedł do mnie i ją obudził. Zaśmiał się szyderczo i powiedział: - Czasami jesteś niewiarygodnie głupi. Co chciał przez to powiedzieć? Chodziło mu o to, że nie potrafię naprawić prysznica, czy o nieśmiałość w sprawach seksu? Gdy Bianca się obudziła, wyglądała jak smutne dziecko. Miałem ochotę otoczyć ją ramionami, lecz zanim zdążyłem to zrobić, chwyciła swoje pudełko z narzędziami i zbiegła po schodach, nie mówiąc nawet „dobranoc”. niedziela 22 czerwca Dziś rano prysznic był wielce satysfakcjonujący. Ciśnienie wody znacznie się poprawiło. 14.00 Pracowałem nad rozdziałem piętnastym. Wysłałem go do Chin. 23.30 Kazałem mu wrócić z Chin. Nie mogę zawracać sobie głowy uciążliwym badaniem tamtejszych realiów. Po prostu przespacerował się po Wielkim Murze, a potem przyleciał samolotem na lotnisko East Midlands. Zszedłem na dół, do kuchni, by zrobić sobie filiżankę gorącej czekolady, i opowiedziałem Christianowi o wyprawie mojego bohatera do Chin. - Ale przecież mówiłeś mi, że on jest nędzarzem. Skąd wytrzasnął forsę na bilet lotniczy? Boże, jak ja nienawidzę pedantów! 1.00 Dodatek do rozdziału piętnastego: Co leży na wycieraczce? Schylił się i podniósł list z „Reader s Digest”. Na kosztownej kopercie widniał napis: OTWORZYĆ NATYCHMIAST. Wykonał polecenie. W środku był list i czek na milion funtów! Był cudownie bogaty. „Jak wydam to wszystko?” - zwrócił się do kota. Kocica posłała mu nieodgadnione spojrzenie. „ Chiny? - spytał. - Odbędę jednodniową podróż do Chin!” Mam nadzieję, że to zadowoli właściciela mojego lokalu i najbardziej krytycznie nastawionych czytelników. niedziela 23 czerwca Przy śniadaniu powiedziałem Christianowi, skąd mój bohater miał pieniądze na wyjazd do Chin. Teraz Christian chce wiedzieć, co bohater zrobił z resztą pieniędzy. Nie sposób go zadowolić. 12.00 Rozdział szesnasty: Nieuzasadniony czyn Żebrak siedzący pod stacją autobusową w Leicester patrzył z niedowierzaniem na ?999 000, które posypały się na jego głowę. On odszedł, znowu jako nędzarz. 17.00 Ujrzałem Biance, która szła w moją stronę, gdy wracałem z popołudniowej przechadzki po obwodnicy. Miała na sobie szorty i T-shirt; jej nogi, oprócz kostek wyglądały świetnie, długie i smukłe. Pospieszyłem ku niej. Ku mojemu zaskoczeniu, przeszła na drugą stronę ulicy, całkiem mnie ignorując. A Christian próbował mi wmawiać, że jej się podobam! Dobrze się stało, że nie przyłączyłem się do niej na łóżku tamtej nocy. Mógłbym już teraz siedzieć w więzieniu, oskarżony o napastowanie seksualne. Podczas następnej wizyty w bibliotece poszukam książki, która wyjaśnia inteligentnemu laikowi działanie kobiecego umysłu. LATO środa 3 lipca Brown przypomniał mi dziś, że mam prawo do dwutygodniowego urlopu, który muszę wykorzystać w ciągu kolejnych dwóch miesięcy. Zadzwoniłem do agencji turystycznej. Powiedziałem, że chcę spędzić dwa tygodnie w Europie, w czterogwiazdkowym hotelu, z częściowym wyżywieniem, ale opłata nie może przekraczać ?300. Agentka obiecała, że zadzwoni, jak tylko coś się zwolni w Albanii. Powiedziałem: „Tylko nie Albania. Jedzenie jest tam ponoć wystarczające”. Jak tylko odłożyłem słuchawkę, przypomniałem sobie, że niedobre jedzenie określa się oczywiście jako „odstręczające”. Mam nadzieję, że nie jest to początek demencji starczej. Mylenie słów to wczesny objaw. piątek 5 lipca Zadzwoniła dziś przedstawicielka agencji turystycznej. Niestety, rozmowę przełączono do gabinetu Browna, który właśnie udzielał mi reprymendy z powodu pomieszania raportów dotyczących traszek i borsuków. Ministerstwo Transportu otrzymało mylną informację, że rodzina borsuków pojawiła się na trasie obwodnicy projektowanej w Newport Pagnell. Oczywiście czułem się skrępowany obecnością Browna, więc nie mogłem skupić się na tym, co mówiła agentka. Powiedziałem, że oddzwonię później, ale ona oświadczyła: - Musi pan zabukować natychmiast, jeśli jest pan zdecydowany. - Co zabukować? - spytałem. - Wycieczkę - odparła. - Tydzień nad rosyjskimi jeziorami i rzekami i tydzień w Moskwie. Dwa tygodnie za ?299,99, z pełnym wyżywieniem. - Proszę zarezerwować - powiedziałem. sobota 6 lipca Korzystając z ogłoszenia w „Oxford Mail”, zadzwoniłem do szkoły o nazwie „Łatwizna”, organizującej naukę jazdy, i zarezerwowałem sobie darmową lekcję. Wyruszam na drogę w czwartek, 18 lipca. Brałem już wcześniej lekcje jazdy, ale srodze się zawiodłem na moich poprzednich instruktorach. Wszyscy byli niekompetentni. niedziela 7 lipca Opiekowałem się dziećmi, gdy Christian poszedł na bingo. Wygrał ?7,50 i był bliski wygrania ?14000. Potrzebował do tego tylko dwóch grubych paniuś. poniedziałek 8 lipca Pracowałem nad Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Czy nadać mu imię i nazwisko? A jeśli tak, to jakie? Powinno oddawać jego wrażliwość, odwagę, indywidualizm, błyskotliwy intelekt, powodzenie u kobiet, powinowactwo z naturą, proletariackie korzenie. wtorek 9 lipca A może Jake Westmorland? środa 10 lipca Maurice Pritchard? czwartek 11 lipca Oscar Brimmington? piątek 12 lipca Jake Pritchard? sobota 13 lipca Maurice Brimmington? niedziela 14 lipca Muszę szybko podjąć decyzję. Dopóki tego nie zrobię, nie mogę ruszyć z pisaniem. Christianowi najbardziej podoba się Jake Westmorland. Jednak facet z warzywniaka mówi, że dobrze brzmi Oscar Brimmington. Z kolei konduktor z autobusu, u którego zasięgnąłem opinii, woli Maurice’a Westmorlanda. poniedziałek 15 lipca Opiekowałem się dziś dziećmi. Kazałem im przepytywać się z kodeksu drogowego. Ktoś wydzwaniał przez cały wieczór. Jakaś kobieta. Mówiła tylko „halo”. Jednak, gdy pytałem, kto mówi, odkładała słuchawkę. Głos miała podobny do głosu Bianki, ale dlaczego Bianca miałaby zachowywać się tak dziecinnie? wtorek 16 lipca Brownowi dopasowywano dziś rano gorset w szpitalu Radcliffe, więc skorzystałem z okazji i zakradłem się do jego gabinetu, by sprawdzić swoje akta: MOLE ADRIAN PRZEZORNOŚĆ - ŻADNA PUNKTUALNOŚĆ - MARNA INICJATYWA - ŻADNA SOLIDNOŚĆ - DOŚĆ ZADOWALAJĄCA UCZCIWOŚĆ - PODEJRZANY O PODKRADANIE ZNACZKÓW POCZTOWYCH BRANIE NA SIEBIE ODPOWIEDZIALNOŚCI - MARNE RELACJE Z INNYMI - DOŚĆ DOBRE Podejrzewam, że oblał egzamin końcowy z biologii. środa 17 lipca Drogi panie Brown, z wielkim żalem zawiadamiam Pana, że zamierzam zrezygnować z pracy w Ministerstwie Ochrony Środowiska. Oczywiście zgodnie z regulaminem odpracuję jeszcze dwa miesiące po wymówieniu. Od jakiegoś czasu nie mogę się pogodzić z obowiązującym w ministerstwie stylem zarządzania. Czuję, że marnuję tu swoje zdolności. Gdy uzgadniałem zakres obowiązków, nie było w nim mowy o zbieraniu borsuczych odchodów. Poza tym uważam, że ochrona zwierząt czasami zakrawa na jakiś absurd. Różne stworzenia mają więcej praw niż ja. Weźmy takie nietoperze. Gdybym to ja wisiał do góry nogami i defekował w kościele, zaraz by mnie zabrano do zakładu dla obłąkanych. A nietoperze wręcz są do tego zachęcane przez działaczy ochrony przyrody, takich jak Pan, panie Brown. Nic dziwnego, że nasze kościoły świecą pustkami, bo wierni omijają je szerokim łukiem. Z poważaniem, Adrian Mole O 10.00 napisałem powyższy list, włożyłem go do koperty, na której napisałem: DO WIADOMOŚCI PANA BROWNA. O 11.00, po godzinie gapienia się na kopertę, włożyłem ją pod podkładkę na biurku, myśląc, że może trochę się zagalopowałem, wziąwszy pod uwagę ten oblany egzamin z biologii. W południe, gdy byłem przy maszynie do napojów, koperta znikła. Przeszukałem cały pokój, ale znalazłem tylko mój błękitny grzebyk. O pierwszej zostałem wezwany do Browna, który polecił mi oczyścić biurko i natychmiast opuścić biuro. Wręczył mi kopertę, w której znajdował się czek na ?676,32 - dwumiesięczna pensja plus dodatek urlopowy, minus podatek i ubezpieczenie. Kto dostarczył mój list z rezygnacją? Podejrzewam Molestowaną Seksualnie. Tak więc, jak trzy i pół miliona moich rodaków, jestem bez pracy. 1.00 Christian upił mnie dzisiaj. Wypiłem dwa i pół kieliszka vouvray i pół litra guinnessa z puszki. czwartek 18 lipca Lekcja jazdy Leżałem w łóżku do 14.00. Mojej instruktorce jazdy na imię Fiona. Jest stara (47) i ma mnóstwo obwisłej skóry na szyi, którą szarpie w chwilach zdenerwowania. Powiedziałem jej, że od roku nie siedziałem za kierownicą. Prosiłem, aby pozwoliła mi najpierw poćwiczyć na położonym za miastem zamkniętym parkingu hipermarketu Tesco, ale Fiona odmówiła i zmusiła mnie do tego, bym jeździł po prawdziwych ulicach, gdzie panował prawdziwy ruch. Tak więc to, co zdarzyło się na rondzie, nie było moją winą. Fiona powinna szybciej zareagować, miała przecież dodatkowy hamulec i tak dalej. piątek 19 lipca List z „Faber and Faber”: Drogi panie Mole, niestety muszą zwrócić panu przesłany fragment Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Pańska parodia stylu naiwnego w angielskiej prozie jest przezabawna, ale obecnie nie mamy w naszym planie wydawniczym miejsca na taką pozycją. Z poważaniem, Matthew Evans Po sześciokrotnym przeczytaniu listu podarłem go na strzępy. Pan Evans jeszcze tego pożałuje. Kiedy moje rękopisy będą wystawiane na aukcjach w pokojach hotelowych, polecę memu agentowi, by wykluczył pana Evansa z licytacji. Nie miałem powodu, by wstawać z łóżka, więc tkwiłem w nim przez cały dzień, zastanawiając się, czy jest sens ciągnąć dalej to wszystko. Pandora mną gardzi, nie mam pracy i nie potrafię prowadzić samochodu na prostej drodze. O 19.00 zwlokłem się z łóżka i zadzwoniłem do Leonory. Mężczyzna, który odebrał telefon, przedstawił się jako De Witt. - Mówi Adrian Mole - powiedziałem. - Czy mógłbym rozmawiać z panią Leonorą? - Żona właśnie się ubiera - odparł, a mnie na chwilę zatkało. Ujrzałem w wyobraźni Leonorę w różnych zestawach koronkowej bielizny. - To nagła sprawa - wydusiłem z trudem. Usłyszałem, jak z łoskotem kładzie słuchawkę i woła: - Kochanie, to do ciebie. Chodzi o jakieś mole. Rozległ się stłumiony jęk, a potem Leonora podeszła do telefonu. - Słucham. - Leonoro, jestem w rozpaczy. Czy mógłbym się z panią zobaczyć? - Kiedy? - Teraz. - Nie, bo wydaję kolację o ósmej, a na pierwsze danie będzie suflet ze szparagami. Nie wiedzieć czemu uznała, że interesuje mnie jej menu. - Muszę z panią porozmawiać - nie dawałem za wygraną. - Straciłem pracę, moja powieść została odrzucona i wczoraj rozbiłem samochód na lekcji jazdy. - To wszystko doświadczenia życiowe. Po ich przejściu stanie się pan silniejszym człowiekiem. Usłyszałem, że mąż coś krzyczy w tle. - Muszę już iść - powiedziała Leonora. - Może porozmawia pan z tą dziewczyną, Biancą? Do widzenia. Zrobiłem tak, jak mi powiedziała. Poszedłem pod dom Bianki i wpatrywałem się w okno jej mieszkania. Nikt nie wchodził ani nie wychodził. Po godzinnej obserwacji wróciłem do domu i położyłem się do łóżka. Mam nadzieję, że suflet ze szparagami stanął w gardle państwu De Witt i ich gościom. sobota 20 lipca Dzisiejszego popołudnia na progu domu zjawiła się Cassandra Palmer. Gdy Christian ujrzał swą żonę, jego twarz zbielała jak płótno. Dzieci przywitały się z nią uprzejmie, lecz, jak zauważyłem, bez szczególnego entuzjazmu. Wygląda, jakby zarabiała na życie zapasami w błocie. Od pierwszego wejrzenia poczułem do niej odrazę. Nie znoszę, jak zwaliste kobiety golą sobie głowy. Wolę je z włosami. Jej pierwsze słowa skierowane do mnie brzmiały: - Ach więc to ty jesteś tą kukułką w gnieździe. niedziela 21 lipca Dyktatura Cassandry rozpoczęła się dziś rano. W domu nie wolno pić wody z kranu, kawy, herbaty i alkoholu, obowiązuje zakaz jedzenia jajek, sera, czekolady, jogurtów owocowych, krojonej cytryny od Marksa i Spencera itd., itp. Lista ciągnie się w nieskończoność. Są też rzeczy, których nie wolno mówić. Wypsnęło mi się, że szef Bianki, właściciel kiosku z gazetami, jest gruby. - Nie jest gruby, lecz szczupły inaczej - warknęła Cassandra. Roześmiałem się, biorąc to za dobry dowcip, ale usta Cassandry zwęziły się w ponurą szczelinę i z przerażeniem zdałem sobie sprawę, że mówiła poważnie. Przy obiedzie Christian zwrócił żonie uwagę na to, że wypadają mu włosy. „Łysieję”, oświadczył. Cassandra znów przystąpiła do ataku. - Masz tylko nieco nadwerężone cebulki - rzuciła, zlustrowawszy czubek głowy męża. Nie mogę mieszkać pod jednym dachem z tą kobietą, a zwłaszcza znosić jej słownictwa. Patrzeć na nią też nie jest zbyt przyjemnie. Jest brzydka jak nieszczęście, czy też, jak ona by to ujęła, twarzowo upośledzona. poniedziałek 22 lipca Poprosiłem Biance, żeby miała na uwadze jakieś ciekawe propozycje wynajmu, a ona się zgodziła. Właściwie nic mnie teraz nie trzyma w Oksfordzie, oprócz mej nieodwzajemnionej miłości do dr Pandory Braithwaite. wtorek 23 lipca Dr Braithwaite Jak już doktorat obroniłaś, Czasu mi swego odmówiłaś. Kochałaś mnie ongiś, znów na to pora. Porzuć więc innych mężczyzn Pandoro! Przysięgłaś zawsze kochać mnie Dopóki maj - raj rymują się. Błagam, pójdź ze mną do ołtarza. Umarłbym za cię i na nic nie zważał. Będę siedzieć w domu, gotować i sprzątać Trzymać się w cieniu, w nic się nie wtrącać. Gdy wrócisz po umysłowym znoju Ja będę czekać z herbatą w pokoju. Ty będziesz tłumaczyć na serbsko-chorwacki Ja chwycę dywanik, użyję trzepaczki. Z radością wypiorę twą kołdrę rankiem Pozwól mi tylko być swym kochankiem. Wsunąłem wiersz pod drzwi Pandory o czwartej nad ranem. To moja ostatnia, rozpaczliwa próba zmuszenia Pandory, by wyraziła swe prawdziwe uczucia do mnie. Leonora powiedziała, że muszę zrobić krok do przodu w sprawach emocjonalnych. Jak zareaguje Pandora? środa 24 lipca Znalazłem ten list na wycieraczce. Drogi Adrianie, obudziłeś mnie o czwartej nad ranem, niezdarnie manipulując przy skrzynce na listy. Twój wiersz niezwykle rozbawił mnie i mojego kochanka. Mam nadzieję, ze względu na ciebie, że to miało być śmieszne. Jeśli nie miało, namawiam cię usilnie, byś poszukał pomocy psychiatrycznej u Leonory. Powiedziała mi, że zarzuciłeś regularne wizyty. Czy chodzi o pieniądze? Wiem, że stać cię na to, by wydać ?30 tygodniowo na psychoterapię. Nie pijesz, nie palisz, nie nosisz porządnych ubrań. Sam sobie strzyżesz włosy, nie prowadzisz samochodu. Nie uprawiasz hazardu ani nie zażywasz narkotyków. Masz mieszkanie za darmo. Podejmij trochę pieniędzy ze swego drogocennego Towarzystwa Budowlanego i pomóż sobie. Pozdrowienia, Pandora A więc to koniec. Gdyby Pandora przyszła do mnie jutro i błagała, bym uczynił ją panią Adrianową Mole, musiałbym ją odtrącić. Zrobiłem krok do przodu. Teraz muszę zobaczyć się z Leonorą. Muszę. czwartek 25 lipca 17.15 Właśnie zadzwoniłem do Leonory, nalegając na natychmiastowe spotkanie. Powiedziałem, że mam jej do zakomunikowania coś bardzo doniosłego. Zgodziła się, acz niechętnie. 17.30 Dziś wieczór wpadłem do pokoju Leonory i zastałem ją z innym pacjentem, mężczyzną w średnim wieku, który szlochał, wycierając oczy papierową chusteczką (problemy z kobietą, jak sądzę). Zjawiłem się o dziesięć minut za wcześnie, więc Leonora się wściekła i kazała mi zaczekać przed domem. Dokładnie o 18.30 zastukałem do jej drzwi, a ona zawołała: - Wejść! Była wciąż rozdrażniona, więc spróbowałem nawiązać rozmowę, pytając, co tak zasmuciło tego łkającego pana w średnim wieku. To rozzłościło ją jeszcze bardziej. - Wszystko, co zostaje powiedziane w tym pokoju, ma charakter poufny - powiedziała. - Jak pan by się czuł, gdybym opowiadała o pańskich problemach innym pacjentom? - Nie lubię myśleć o tym, że ma pani innych pacjentów - odparłem. Westchnęła głęboko i nawinęła na palec kosmyk swych czarnych włosów. - O jakież to doniosłe wydarzenie chodzi? - spytała w końcu. - Zrobiłem krok do przodu, odchodząc od Pandory Braithwaite - oświadczyłem, a potem opowiedziałem o wierszu, reakcji Pandory na wiersz i swojej reakcji na reakcję Pandory. W tym momencie wszedł do pokoju wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w zamszowej koszuli. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem. - Przepraszam, kochanie - zwrócił się do Leonory. - Nie mogę znaleźć małej tarki, tej do parmezanu. - Druga szuflada od dołu, kochanie - odparła, patrząc na niego z bezbrzeżnym zachwytem. - Bardzo przepraszam. Gdy wyszedł, wstałem i zagrzmiałem: - Jak pani mąż śmie zakłócać moją konsultację, zawracając pani głowę jakimiś domowymi głupotami? - Mój mąż nie wiedział, że pan tu jest. To spotkanie nadprogramowe, pamięta pan? - odparła Leonora. Mówiła spokojnym tonem, ale zauważyłem, że zaczęła jej pulsować żyłka na skroni, a poza tym wyłamywała sobie palce. - Powinna się pani nauczyć wyładowywać swój gniew, Leonoro. Niedobrze jest go tłumić - zauważyłem. - Panie Mole, nie robi pan ze mną żadnych postępów - odparła. - Sugeruję, by zmienił pan terapeutę. - Nie - zaprotestowałem szybko. - To z panią chcę się widywać. Pani mnie trzyma przy życiu. - Proszę się zastanowić nad tym, co pan powiedział. Czy miał pan na myśli to, że beze mnie popełniłby pan samobójstwo? Zawahałem się. Z dołu dochodziło stukanie garnków i dzwonienie kieliszków oraz apetyczny zapach, od którego ślinka nabiegła mi do ust. - Czy mogę zostać na kolacji? - rzuciłem niespodziewanie. - Nie. Nie nawiązuję kontaktów towarzyskich z pacjentami - powiedziała, zerkając na swój delikatny złoty zegarek. Usiadłem i spytałem: - Na ile jestem szalony, w skali od jednego do dziesięciu? - Wcale pan nie jest szalony - odparła. - Freud powiedział, że terapeuta nic nie zdziała ani z szaleńcem, ani z zakochanym. - Ale ja jestem zakochany. W pani - dodałem. Leonora westchnęła głęboko. Jej piersi uniosły się, a następnie opadły pod haftowanym sweterkiem. - Dlatego właśnie myślę, że dobrze byłoby zmienić terapeutę. Mój znajomy, Reinhard Kowolski, ma znakomitą opinię. Nie czekałem na więcej informacji o Herr Kowolskim. Wyszedłem z pokoju i położyłem trzy dziesięciofuntowe banknoty na stoliku w przedpokoju, obok śmiejącego się Buddy, po czym wyszedłem na ulicę. Byłem zły, więc postanowiłem wyładować swoją złość i przez całą drogę do domu kopałem puszkę po dietetycznej coli. Gdy dotarłem na swój stryszek, przygotowałem sobie na następny dzień ubranie przeznaczone do poszukiwania pracy. Potem położyłem się na łóżku z „Oxford Mail” i obdzwoniłem wszystkie oferty, które wydały mi się sensowne. Na żadnym stanowisku nie wymagano egzaminu końcowego ze szkoły średniej z angielskiego. piątek 26 lipca Poszedłem do biura pośrednictwa pracy, ale kolejka była za długa, więc wróciłem do domu, gdzie zastałem w kuchni Cassandrę. Z flamastrem w ręku bacznie lustrowała książki dla dzieci. Wybrała jedną z nich i zamiast Alicji w Krainie Czarów powstała Alicja w Krainie Koszmarów. - Nienawidzę niedomówień - wyjaśniła, dziarsko zatykając skuwkę na flamaster. sobota 27 lipca W sklepie W. H. Smith spotkałem Browna, który kupował najświeższe magazyny poświęcone dzikiej przyrodzie. Uśmiechnął się i spytał: - Rozkoszujesz się życiem bez pracy, Mole? Zmusiłem się do uśmiechu i odparłem: - Wręcz przeciwnie, Brown, pracuję ciężko jak zwykle. Zostałem kierownikiem średniego szczebla w Fundacji na rzecz Książki w Cambridge, z pensją ?25 000 rocznie, plus samochód. Dostałem to stanowisko dzięki temu, że zaliczyłem w szkole średniej egzamin końcowy z literatury angielskiej. Brown wypadł ze sklepu, zapomniawszy zapłacić za czasopisma. Został zatrzymany na chodniku przez ochroniarza. Odszedłem, by nie patrzeć na jego upokorzenie. niedziela 28 lipca Przez cały dzień siedziałem w pokoju, nie chcąc wchodzić w drogę Cassandrze. Nalega, by wszyscy domownicy każdego ranka przez pół godziny medytowali. Christian przerwał swoje badania nad kulturą popularną. Cassandrze nie podobało się, że po powrocie z ulubionych miejsc spotkań klasy robotniczej ma ubranie przesiąknięte dymem z papierosów. Jak nie będzie uważać, żona złamie mu karierę akademicką. Żyję z oszczędności, ale tak dalej być nie może. Będzie musiało łożyć na mnie państwo, w końcu na świat się nie prosiłem. A pewnego dnia państwo będzie zadowolone, że mnie utrzymywało. Wtedy, gdy będę płacił wysokie podatki. Jednak zanim zdam się na łaskę państwa, przemierzę ulice Oksfordu w poszukiwaniu pracy, jakiejkolwiek pracy, która nie wymaga posiadania prawa jazdy ani kontaktu ze zwierzętami. W przyszłym roku minie ćwierćwiecze mego istnienia, a jak dotąd nie odcisnąłem na świecie swego piętna - oprócz wygrania nagrody literackiej „Leicester Mercury”, gdy miałem siedemnaście lat. Gdybym jutro umarł, co byłoby wypisane na moim nagrobku? Adrian Albert Mole Niepublikowany powieściopisarz i pieszy. Opłakiwany przez niewielu. Przez wielu wzgardzony. Zdobywca nagrody „Leicester Mercury” za esej Oczyśćmy Leicester wtorek 30 lipca Dlaczego żebracy zawsze proszą o pieniądze na herbatę? Czy żaden z nich nie pija kawy? środa 31 lipca Dlaczego lokaje pałacowi nie zadbali o to, by księżna Diana nie zmokła podczas plenerowego koncertu Pavarottiego, który odbył się wczoraj wieczorem? Jeśli zapadnie na zapalenie płuc i umrze, kraj pogrąży się w kryzysie, Karol uschnie z żalu. Widać, jak ją uwielbia. Ktoś powinien zapłacić za to głową. czwartek 1 sierpnia Drogi Adrianie, było mi przykro jak przeczytałam że masz takom słabom spermę ten facet z którym się spotykałam na boku to był barry kent czuje się teraz lepiej kamień spadł mi z serca. pozdrowienia Sharon Barry Kent! Powinienem był się domyślić! Jest amoralnym beztalenciem i skończonym bydlakiem! Szambo to zbyt dobre miejsce dla niego! Ma styl jak jakiś komentator sportowy. Nie rozpoznałby średnika, nawet gdyby wpadł mu do kufla z piwem. Z tego krótkiego fragmentu Dziennika kretyna, który przeczytałem, wynika dla mnie jasno, że Kent powinien zostać aresztowany i oskarżony o gwałt na angielszczyźnie. Zasłużył na to, by smażyć się w piekle z fajerwerkiem przywiązanym do swego zdradzieckiego penisa. piątek 2 sierpnia Droga Sharon, bardzo dziękuję za wyrazy współczucia dotyczące mojej, jak się wyraziłaś „spermy”. Sugeruję ci, abyś skontaktowała się z Barrym Kentem (który, jak wiesz, jest teraz bogaty i sławny) i poprosiła go, by wziął na siebie część kosztów utrzymania Glenna. Mógłby przynajmniej wysłać go do prywatnej szkoły, zapewniając swemu dziecku świetny start życiowy. Z pozdrowieniami, Adrian PS Jestem pewien, że Barry będzie zachwycony, gdy się dowie, że ma dziecko. PPS Całkiem niezłą szkołą jest Eton. niedziela 4 sierpnia Cassandra oznajmiła przy śniadaniu, że usunęła zamki z drzwi łazienek i ubikacji. - Zahamowania związane z nagością i funkcjami ciała sprawiają, że Anglicy są tacy kiepscy w łóżku - powiedziała, spoglądając znacząco na męża, który zaczerwienił się i potarł nos. Królowa matka kończy dziś 91 lat. Przypuszczam, że jej zdaniem nie warto już dbać o zęby. Rozumiem ten punkt widzenia. poniedziałek 5 sierpnia Zadzwoniłem do agencji turystycznej „Obce strony” i powiedziałem, że zwolniono mnie z pracy, w związku z czym proszę o odwołanie rezerwacji na podróż do Rosji i zwrot pieniędzy. Agentka oświadczyła, że to niemożliwe, i powiedziała, żebym przeczytał to, co jest napisane na dokumentach drobnym druczkiem. Wpatrywałem się i wpatrywałem, ale nic nie widziałem i wreszcie poszedłem do Bootsa i kupiłem gotowe okulary do czytania za ?7,99. Agentka miała rację - muszę jechać. wtorek 6 sierpnia Christian powiedział mi (z zawstydzoną miną), że Cassandra domaga się, bym zwolnił stryszek. Otwiera centrum reinkarnacji, w którym ludzie będą mogli skontaktować się ze swoimi poprzednimi wcieleniami. Chce, bym opuścił stryszek w pierwszej połowie września. Nie mogłem się powstrzymać i wybuchnąłem: - Twoja żona to krowa! - Wiem - odparł Christian. - Ale kiedyś była kociakiem. Nie dość, że jestem pozbawiony pracy, to jeszcze po powrocie z podróży do Rosji nie będę miał gdzie mieszkać. czwartek 8 sierpnia Szanowny panie Tydeman, ostatni raz pisałem do pana, przepraszając, że zablokowałem faks BBC, przesyłając swoją siedmiusetstronicową powieść Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Odesłał mi ją pan (koniec końców) z następującym komentarzem: „Pański tekst jest pełen spółgłosek, ale wyprany z samogłosek, których właściwie nie ma”. Na pewno ucieszy pana to, że przywróciłem samogłoski i w ciągu ostatniego roku przerobiłem pierwszych szesnaście rozdziałów. Bardzo byłbym wdzięczny za pańskie komentarze. Załączam tekst. Wiem, że jest pan zajęty, ale nie zabierze to panu wiele czasu. Może pan sobie podczytywać mą powieść podczas przerw na kawę w kantynie BBC. Z poważaniem -Adrian Mole 22.30 Widziałem Leonorę po raz ostatni. Zrezygnowała ze mnie jako pacjenta. Ja trochę przeszarżowałem, deklarując swą miłość. Właściwie nie była to deklaracja, lecz raczej proklamacja. Prawdopodobnie słychać ją było w całym Oksfordzie. Jej mąż na pewno usłyszał, bo wszedł do pokoju ze ściereczką i niebieskim kubeczkiem w ręku, pytając Leonorę, czy wszystko w porządku. - Dziękuję, kochany Fergusie - odparła uspokajająco. - Pan Mole wkrótce wychodzi. - Będę obok, gdybyś mnie potrzebowała - powiedział i wyszedł, zostawiając uchylone drzwi. - Panie Mole, ogłaszam koniec naszych profesjonalnych relacji, ale zanim pan wyjdzie, chciałabym zapewnić, że pańskie problemy są rozwiązywalne - oświadczyła Leonora. - Zbyt wiele pan od siebie oczekuje - ciągnęła, pochylając się ku mnie ze współczującą miną. - Proszę dać sobie więcej luzu. Proszę traktować samego siebie łagodnie. Wielokrotnie mówił pan, jak bardzo martwi się głodem panującym na świecie, zanikającą warstwą ozonową, bezdomnością, epidemią aids. Nie są to tylko pańskie problemy. Dręczą one wszystkich wrażliwych ludzi na świecie. Nie może pan nic zrobić w związku z tymi smutnymi zjawiskami - oprócz udzielania wsparcia finansowego różnym organizacjom. Jednak jeśli chodzi o pana osobiste zmartwienia, takie jak niepowodzenia związane z pańską powieścią, problemy z kobietami, może pan coś zrobić. - Tu przerwała i wyglądała tak, jakby chciała mnie wziąć za rękę, ale tego nie zrobiła. - Jest pan atrakcyjnym, zdrowym młodym człowiekiem - zapewniła. - Nie czytałam pańskiego rękopisu, więc nie mogę wypowiadać się na temat pańskiego talentu literackiego, ale wiem na pewno, że gdzieś tam jest ktoś, kto pana uszczęśliwi. Obróciłem się na krześle i spojrzałem w okno. - Oczywiście nie miałam na myśli dosłownie tego, że właśnie tam - rzuciła niecierpliwie, podążając za moim wzrokiem. Wstała, uścisnęła mi dłoń i dodała: - Ta sesja będzie nieodpłatna. - To nie jest żadne tam przeniesienie - powiedziałem. - To prawdziwa miłość. - Słyszałam to co najmniej dwadzieścia razy - odparła łagodnie. Pierścionki błysnęły, gdy ponownie potrząsnęła moją ręką. Wchodząc, minąłem jej męża, który nadal wycierał ten sam niebieski kubeczek, co przed dwudziestoma minutami. Moim zdaniem ten facet kwalifikuje się do leczenia. - Zamierzam pewnego dnia poślubić pańską żonę - oświadczyłem przed zamknięciem drzwi frontowych. - Wszyscy tak mówią. Cześć. - Uśmiechnął się i ruszył w stronę Leonory, a ja wraz z drzwiami zamknąłem za sobą bolesny - i kosztowny - okres swojego życia. piątek 9 sierpnia Adrian, w co ty, kurwa, pogrywasz, że namawiasz Sharon Bott, by do mnie pisała i prosiła o pieniądze na wysłanie jej bachora do pieprzonego Eton? Siedzę właśnie u Jeanette Winterson i próbuję skończyć drugą powieść, więc niepotrzebne mi te pieprzone bzdury. Baz sobota 10 sierpnia Zajrzałem dziś do biura pośrednictwa pracy. W oknie wisiały trzy oferty. Jedna dla „dyspozycyjnego pracownika oczyszczania” (zamiatacz ulic?), druga dla „przemieszczającego się asystenta cateringowego” (dostawca pizzy?), a trzecia - „pół etatu dla trenera klownów” (!). Po powrocie do stalagu Cassandry wcale nie rzuciłem się do pisania listów motywacyjnych. niedziela 11 sierpnia Poszedłem do kiosku z gazetami. Bianca wróciła z Grecji. Jest fantastycznie opalona. Miała na sobie mocno wyciętą białą bluzeczkę, która podkreślała jej piersi. Wyglądały jak małe, dojrzałe renety. Spytałem ją rubasznie, czy miała wakacyjny romans. Roześmiała się i przytaknęła - miała romans z rybakiem, który nawet nie słyszał o Czechowie. Spytałem, czy zamierza go kontynuować. Spojrzała na mnie zagadkowo i powiedziała: „A jak byś się czuł, gdybym to zrobiła, Adrianie?” Już miałem odpowiedzieć, gdy przedstawiciel marginesu społecznego wcisnął jej w ręce „Sunday Sport” i straciłem dogodną do tego chwilę. 22.00 Jak się czuję w związku z wakacyjnym romansem Bianki? Zawsze mnie cieszy jej widok, ale nie potrafię przestać porównywać jej z cudną Leonorą. Bianca jest jak karmelek, a Leonora to owinięta w złotko czekoladka o smaku miętowym. wtorek 13 sierpnia W czwartek wyruszam do Rosji. Kupiłem nową kosmetyczkę - czas zrobić sobie jakąś frajdę. Mam nadzieję, że na pokładzie będą jakieś przyzwoite kobiety w wieku rozrodczym. Wieczorem się pakowałem. Postanowiłem nie zabierać żadnych książek. Spodziewam się, że na statku będzie biblioteka dobrze wyposażona w klasykę rosyjską w znakomitych przekładach. Mam nadzieję, że moi towarzysze podróży okażą się kulturalnymi ludźmi. Pod żadnym pozorem nie chciałbym dzielić jadalni i pokładu z angielskimi chamowatymi piwoszami. Postanowiłem zabrać ze sobą dużą wiązkę na wpół dojrzałych bananów. Jestem przyzwyczajony do zjadania jednego banana dziennie, a słyszałem, że w Rosji są trudności z ich nabyciem. sobota 17 sierpnia Obóz nad rzeką - Rosja Jest 19.30. Nie ma żadnego rejsu statkiem. Nie ma pasażerów. Każdy z uczestników naszej wycieczki wiosłuje w osobnym kanoe. Siedzę teraz przycupnięty w środku dwuosobowego namiotu. Na zewnątrz krążą roje olbrzymich, czarnych komarów. Czekają tylko, aż wyjdę. Słyszę, jak rzeka burzy się na bystrzach. Przy odrobinie szczęścia umrę we śnie. Facet, z którym dzielę namiot, Leonard Clifton, wycina właśnie drzewa maczetą pożyczoną od Borysa, jednego z naszych przewodników. Mam szczerą nadzieję, że jedno z tych drzew zwali się na jego obleśną łysą głowę. Nie zniosę jeszcze jednej nocy niekończących się dowcipów o Church Army. Dziś powiedziałem Borysowi, że dam mu wszystkie ruble, jakie posiadam, jeśli załatwi mi powrót samolotem do Moskwy. Przerwał łatanie dziury w moim kanoe i powiedział: - Ale teraz musi pan wiosłować do końca rzeki, panie Mole. Tutaj nie ma żadnych wiosek, ludzi ani telefonów. Po powrocie do cywilizacji pozwę „Obce strony” do sądu i oskubię ich z pieniędzy. Ani razu nie wspomnieli o tym, że mam wiosłować w kanoe, spać w namiocie czy pić wodę z rzeki. Najdotkliwszy niedostatek stanowi to, że nie mam nic do czytania. Clifton pożyczył mi swoją Biblię, ale wypadła za burtę na ostatnich bystrzach. Patrząc, jak tonie, zakrzyknąłem: „Panie mój, Panie, czemuś mnie opuścił!” Muszę przyznać, że wprawiło to w osłupienie zarówno pozostałych członków wyprawy, jak i mnie samego. Monica i Stella Brightways, bliźniaczki z Barnstaple, siedzą na dworze i śpiewają Dziesięć zielonych butelek. Leonard i reszta grupy wtóruje im z wigorem. 22.00 Namiot Właśnie powróciłem z lasu, gdzie byłem zmuszony oddawać mocz w ciemność. Potem przez chwilę stałem wraz z innymi wokół ogniska, popijając czarną herbatę. Monica Brightways pokłóciła się zajadle z drużynowym skautów z Hull. Widziała ponoć, jak przy obiedzie świsnął dwa kawałki czarnego chleba z torby. Zaprzeczył temu porywczo i oskarżył ją o to, że utrudnia pozostałym dostęp do ogniska. Każdy brał czyjąś stronę, oprócz mnie, bo obojga tak samo nienawidzę. Dziś jedenaście razy przewróciłem się do góry dnem. Reszta dzielnych zuchów była na mnie wściekła, bo trzeba było się zatrzymywać. Dobrze im tak. Wszyscy są członkami Brytyjskiego Stowarzyszenia Kanoe. Ja jestem zupełnym nowicjuszem i pokonywanie jeziora przy wietrze o sile dziewięciu stopni w skali Beauforta jest dla mnie przygodą z najgorszego koszmaru nocnego. Fale! Wiatr! Woda! Przytłaczające czarne rosyjskie niebo! Niebezpieczeństwo! Lęk! Modlę się do Boga, by wkrótce nastąpił koniec naszej podróży. Tęsknię za Moskwą. Jednak będę musiał tam siedzieć cały czas w pokoju hotelowym: komary bezlitośnie pocięły mi twarz. Wyglądam jak Człowiek Słoń na kwasie. Północ Obecnie odbywa się picie wódki. Z namiotu słyszę każde słowo. Rosjanie są w rzewnym nastroju. Za każdym razem, gdy mówią o „rosyjskiej duszy”, Anglicy chichoczą. Pragnę snu. Pragnę też gorącej wody i toalety ze spuszczaną wodą. Moskwa! Moskwa! Moskwa! środa 21 sierpnia Pociąg do Moskwy Ubikacja w pociągu wymyka się wszelkim opisom. Jednakże spróbuję. W końcu jestem pisarzem. Wyobraźmy sobie, że dwadzieścia bawołów z rozwolnieniem utknęło w toalecie na dwa tygodnie. Następnie przedstawmy sobie, że w podłodze jest otwarty kanał ściekowy. Dodajmy do tego więźnia IRA w trakcie protestu brudowego. Potem skomponujmy bukiet zapachowy, mieszając odór rozkładających się trupów z wonią kilku młodych, zdrowych skunksów. I tak oto odmalowaliśmy w przybliżeniu wygląd i zapach owej toalety. Leonard Clifton zamierza napisać skargę do prezydenta Gorbaczowa. - Myślę, że Gorbaczow ma teraz na głowie inne sprawy, takie na przykład, jak zapobieżenie wojnie domowej i wykarmienie swoich współobywateli - powiedziałem. Ta skądinąd nieszkodliwa uwaga doprowadziła Cliftona do szału. Wrzasnął: - Zepsułeś mi całe wakacje, Mole, tym swoim żałosnym biadoleniem i ohydnymi, cynicznymi komentarzami. Dosłownie mnie zatkało. Nikt z grupy nie wystąpił w mojej obronie - oprócz bliźniaczek Brightways, które już wcześniej wielokrotnie informowały uczestników wycieczki, że „kochają wszystkie żywe istoty”. Tak więc, cokolwiek powiedziały, nie ma znaczenia. Bez wątpienia moje życie liczy się dla nich tyle co żywot robaka piaskowego. czwartek 22 sierpnia Pokój hotelowy - Moskwa Mieszkam w hotelu „Ukraina” nad rzeką Moskwą. Z zewnątrz wygląda jak strzykawka. Wewnątrz jest pełen zdezorientowanych gości pochodzących z wielu krajów. Ich zagubienie wynika stąd, że personel hotelowy niechętnie udziela jakichkolwiek informacji. Na przykład, nikt chyba nie wie, gdzie serwowane są posiłki, a nawet czy są serwowane. Dziś rano na śniadanie dostałem kawałek czarnego chleba, cztery plasterki buraka, gałązkę świeżej kolendry i zimną czarną herbatę. Amerykanka stojąca za mną w kolejce powiedziała płaczliwie do swego męża: - Norm, muszę się napić soku. Norm wyszedł z kolejki i zbliżył się do gromadki snujących się bez celu kelnerów. Patrzyłem, jak pokazuje na migi pomarańczę, najpierw na drzewie, a potem zerwaną z drzewa. Kelnerzy patrzyli na niego beznamiętnie, a potem odwrócili się doń plecami i stłoczyli przy przenośnym radiu. Norm powrócił do kolejki. Żona posłała mu pogardliwe spojrzenie. - Muszę rano mieć coś z owoców - burknęła. - Przecież wiesz, Norm, że mam problemy z trawieniem. Norm zrobił minę świadczącą o tym, że sporo wie na temat tych problemów. Pomyślałem ciepło o wiązce bananów w pokoju na górze. Były warte tyle złota, ile ważą. O dziewiątej trzydzieści większość grupy zebrała się w hotelowym holu, gotowa do wycieczki na plac Czerwony. Przyczaiłem się za filarem i wklepałem maść w czternaście śladów po ukąszeniach komarów, które zdeformowały mi twarz. Bliźniaczki z Barnstaple, Monica i Stella Brightways, spóźniły się dziesięć minut na zbiórkę, usprawiedliwiając się tym, że musiały długo czekać, aż winda wjedzie na dziewiętnaste piętro, gdzie mieścił się ich pokój. Wreszcie ruszyliśmy w drogę autobusem, który miał chyba wewnętrzną rurę wydechową z wylotem znajdującym się obok mojego siedzenia. Kaszlałem i krztusiłem się spalinami, na próżno próbując otworzyć okno. Kierowca autobusu miał plakietkę z podobizną Gorbaczowa i był chyba w złym humorze. Zaparkował na skraju placu Czerwonego, a my wysiedliśmy i zebraliśmy się wokół naszej przewodniczki Nataszy. Podniosła czerwono-białą parasolkę, a my ruszyliśmy za nią jak jakieś kretyńskie owce. Gdy dotarliśmy na plac, stało się jasne, że coś tam się dzieje, odbywa się jakiś marsz protestacyjny czy demonstracja. Straciłem z oczu czerwono- białą parasolkę i zgubiłem się w tłumie. Słyszałem za sobą złowieszczy warkot, ale nie byłem w stanie się ruszyć. Jakaś starsza pani w chustce na głowie pogroziła pięścią w kierunku, z którego dobiegał hałas. Zawołała coś po rosyjsku. Ślina trysnęła jej z ust i wylądowała na moim czystym swetrze. Potem tłum się rozdzielił, warkot dobiegał już z całkiem bliska, i oto gąsienica rosyjskiego czołgu przejechała z „łoskotem w odległości dwóch centymetrów od mojego prawego buta. Czołg się zatrzymał, a jakiś młody człowiek wygramolił się z jego wnętrza i zaczął wymachiwać flagą. Była to flaga z sierpem i młotem, widziałem już takie wcześniej na każdym kroku. Tłum zaryczał z aprobatą. Co się wydarzyło? Czyżby Dynamo Moskwa wygrało mecz? Nie, działo się coś poważniejszego. Młoda kobieta, która miała na powiekach zbyt dużo niebieskiego cienia, powiedziała do mnie: „Angliku, dzisiaj byłeś świadkiem końca komunizmu”. - O mało mnie czołg nie przejechał - zauważyłem. - Bohaterska śmierć - odparła. Sięgnąłem do kieszeni po banana, by podnieść sobie poziom cukru we krwi. Zacząłem go obierać. Oczy młodej kobiety zaszły łzami. Wyciągnąłem banana w jej kierunku, żeby sobie ugryzła, ale ona mylnie zinterpretowała mój gest i zawołała coś po rosyjsku. Tłum odpowiedział jej radosnymi okrzykami. Kobieta obróciła się ku mnie i wyjaśniła, że krzyknęła: „Banany dla wszystkich pod rządami Jelcyna!” Tłum zaintonował pieśń. Wtedy młoda kobieta zjadła mojego banana. - To oczywiście tylko taki symboliczny gest - powiedziała. Po powrocie do hotelu zastałem przed drzwiami swojego pokoju krzepką młodą Rosjankę, która siedziała tam na krześle. Miała na sobie wydekoltowaną, kusą sukienkę z brązowej lamy. - O, pan Mole - powiedziała. - Jestem Lara. Przyszłam do pana pokoju, spać, oczywiście. - Czy to jest wliczone w program Intouristu? - spytałem. - Nie. Ja jestem, oczywiście, w panu zakochana. Weszła za mną do pokoju i zbliżyła się do wiązki bananów leżących na stoliku przy łóżku. Spojrzała na nie pożądliwie, a ja zrozumiałem. To nie mnie pragnęła: chodziło o banany. Dałem jej dwa. Odeszła. W trakcie stosunku z nią mógłbym doznać jakichś obrażeń. Miała uda jak kalifornijskie sekwoje. piątek 23 sierpnia Większość nocy przeleżałem bezsennie, drapiąc ślady po ukąszeniach komarów, żałując swej pochopnej decyzji i zastanawiając się nad tym, jak rozeszły się wieści o moich bananach. Następnego dnia na ulicach było pełno zbuntowanych moskwian, a nam nie pozwolono opuszczać hotelu. Po lunchu (czarny chleb, zupa z buraków, łykowaty kawałek mięsa, jeden zimny kartofel), powróciłem do swego pokoju i odkryłem, że banany znikły. Byłem wściekły. Poskarżyłem się Nataszy, ale ona tylko spytała z zamglonym wzrokiem: - Miałeś dziesięć bananów? - A potem dodała cierpko: - Trzeba było je zdeponować w sejfie hotelowym. Teraz przechodzą z rąk do rąk na czarnym rynku. Odnalazłem Leonarda Cliftona w ponurym barze w suterenie. Był zamach na Gorbaczowa, a potem na Borysa Jelcyna. - To złe wieści dla radzieckiego komunizmu - powiedział. - Ale dobrze dla Jezusa! Anglia! Anglia! Anglia! Tęsknię za swoim pokojem na stryszku. poniedziałek 2 września Oksford Leżę w łóżku, wykończony i potwornie zdeformowany. Dlaczego istnieją komary? Dlaczego? Cassandra twierdzi, że są niezbędnym elementem łańcucha pokarmowego. No cóż, ja, Adrian Mole, z przyjemnością bym je usunął. A gdyby łańcuch pokarmowy został przez to przerwany i na świecie zapanowałby głód, to trudno. Napisałem do „Obcych stron”, grożąc, że doniosę na nich do Brytyjskiego Stowarzyszenia Agencji Turystycznych, chyba że otrzymam zwrot wszystkich pieniędzy i odszkodowanie za podwójną traumę z powodu komarów i rewolucji. wtorek 3 września Christian przechodził dziś koło „Obcych stron”. Powiedział, że biuro wyglądało na opuszczone. W środku na wycieraczce leżał stos nieotwartych listów. czwartek 5 września Odpowiedź od Johna Tydemana, Dyrektora Sekcji Dramatu w BBC Radio. Drogi Adrianie, szczerze mówiąc, Adrianie, ręce mi opadły, gdy po powrocie z wakacji ujrzałem znów na swoim biurku rękopis twej powieści Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Piszesz w swoim liście, że pewnie jestem zajęty. Owszem, i to cholernie. Co to ma być, twoim zdaniem „przerwa na kawę”? W czasie swej długiej kariery w BBC nigdy nie miałem „przerwy na kawę”. Pijam ją przy własnym biurku. Nie wychodzę na żadną „przerwę na kawę” w kantynie, nie rozwalam się na sofie, by czytać manuskrypty liczące 473 strony. Radzę ci, co następuje (bez czytania twego nieszczęsnego rękopisu): 1) Naucz się pisać na maszynie. 2) Skróć tekst co najmniej o połowę. 3) Dostarcz kopertę ze znaczkiem i adresem zwrotnym. BBC ma poważne problemy finansowe. Nie stać nas na finansowanie twoich literackich wypocin. 4) Znajdź sobie wydawcą. Ja nie jestem wydawcą. Jestem Dyrektorem Sekcji Dramatu. Chociaż czasem zastanawiam się, czy nie jestem Marjorie Proops . Przykro mi pisać te słowa, ale wiem z doświadczenia, że z młodymi autorami najlepiej postępować szczerze. Pozdrawiam i życzę powodzenia John Tydeman Biedny John Tydeman! Najwyraźniej mu odbiło. „Czasem zastanawiam się, czy nie jestem Marjorie Proops”(!) - może należałoby poinformować Dyrektora Generalnego o tym, że jego Dyrektor Sekcji Dramatu cierpi na dziwne urojenia. Poza tym przyznał, że nawet nie przeczytał nowej wersji Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Za cóż płacimy my, posiadacze abonamentów? Szanowny Panie Tydeman, byłbym wielce zobowiązany, gdyby odesłał mi pan mój rękopis, i to jak najszybciej. Nie chcę, by krążył po korytarzach BBC, gdzie przywłaszczyłby go sobie jakiś źle usposobiony producent, pragnący zabłysnąć w eterze. Adrian Mole PS Spieszę zapewnić pana, że nie jest pan Marjorie Proops. sobota 7 września Większość dnia spędziłem, na próżno szukając pokoju do wynajęcia w rozsądnej cenie. Wlokąc się zmęczony do domu, minąłem „Obce strony”. Na drzwiach wisiała kartka: Firma zamknięta. Wszelkie pytania do Pastor, Pastor, Pastor i Luther, Biuro Adwokackie. Nie spisałem numeru telefonu, miałem go już przecież w notesie. Pewna para w średnim wieku jednak zapisywała sobie ten numer. Mieli wyruszyć nazajutrz na wakacje rowerowe po Prowansji, „Krainie Petera Mayle’a”. Uświadomili sobie właśnie, że - o zgrozo - nie ujrzą sławnego stołu na niesławnym tarasie ani nie wypiją herbaty w towarzystwie Pierre’a Mayle’a plus femme. Gdy para się oddalała, słyszałem, jak ona mówi do niego: „Rozchmurz się, Derek, zawsze zostaje nam przyczepa w Ingoldmells”. Cudowna kobieta, nieustraszona w obliczu katastrofy. Pan Mayle został niecnie pozbawiony szansy na spotkanie z prawdziwą Brytyjką. niedziela 8 września Zdecydowałem się na Jake’a Westmorlanda. Rozdział siedemnasty: Jake - Bohater Naszych Czasów Jake stał na czołgu na placu Czerwonym. Jak to dobrze, że w szkole uczyłem się rosyjskiego, a nie francuskiego, pomyślał. Potem, uciszając masy powściągliwym gestem ręki, przemówił: - Jestem Jake Westmorland. Tłum rewolucjonistów ryknął z uznaniem. Morze flag radośnie zafalowało. Promienie rosyjskiego słońca igrały zmysłowo na kopule cerkwi Wasyla Błogosławionego, gdy Jake uciszał tłum, by wygłosić mową. Miał nadzieją, że jego przemówienie powstrzyma rozpad Związku Radzieckiego... poniedziałek 9 września Napisałem jedenaście przemówień dla Jake’a i wszystkie wylądowały w koszu na śmieci. Żadne z nich nie było w stanie zmienić biegu historii światowej. ...Jednak zanim Jake zdołał wygłosić mową, która niemal na pewno ocaliłaby Związek Radziecki, rozległ się wystrzał, a Jake spadł z czołgu prosto w ramiona Nataszy, swej rosyjskiej kochanki. Ta zaś zarzuciła go sobie na ramię, a milczący tłum rozstąpił się, robiąc im przejście. czwartek 12 września Cassandra kazała mi się wynieść z domu w sobotę, przed dwunastą w południe! Obmierzłe, śmierdzące studenciaki zagarnęły dla siebie wszystkie prywatne kwatery. Nie miałem wyboru - musiałem zdać się na łaskę rady miejskiej. Jednak urzędnik, z którym dzisiaj rozmawiałem, odmówił mi pomocy, twierdząc, że jestem „bezdomny na własne życzenie”. Zacząłem zbierać kartonowe pudła. Posłużą mi do spakowania rzeczy albo do spania - kto wie. piątek 13 września Christian zabrał dzieci w odwiedziny do swojej matki w Wigan. Jest tchórzem pozbawionym kręgosłupa moralnego. Szkaradna Cassandra łazi po domu w swych idiotycznych ciuchach, śpiewając niedorzeczne rapowane piosenki. Spytałem ją dziś wieczorem, czy mogę przechować na stryszku swoje książki, zanim znajdę sobie jakieś lokum. - Książki? - spytała takim tonem, jakby nigdy nie słyszała tego słowa. - Tak, książki - wycedziłem. - Wiesz, te rzeczy, co mają kartonowe okładki, a w środku mnóstwo kartek papieru. Niektórzy ludzie je czytają, dla przyjemności. Cassandra prychnęła pogardliwie i odpowiedziała: - Książki należą do przeszłości, tak jak buty na szpilkach oraz Gerry and Pacemakers. Mamy lata dziewięćdziesiąte, Adrianie. Wchodzimy w wiek technologii. Podeszła do swego komputera i wcisnęła guzik. Mnóstwo zielonych ludzików w hełmach wikingów wysypało się na ekran i podjęło walkę z czerwonymi ludzikami w czapkach bejsbolowych, którzy wychynęli z jaskini. Cassandra z zapałem przykleiła się do ekranu. Zrozumiałem, że nasza rozmowa dobiegła końca, i opuściłem pokój. Pytanie: Czy to świat oszalał, czy ja? sobota 14 września 8.30 Opcje 1) Pandora (bez szans) 2) Bianca (możliwe) 3) Matka (w ostateczności) 4) Hotel (drogo) 5) Przytułek (pchły, przemoc) 6) Ulica 11.30 1) Pandora odmówiła mi bez ceregieli. Jest prawdziwą Belle Damę sam Merci. 2) Bianca wyjechała na zlot fanów Guns’n’Roses w Wolverhampton. Zostawiłem jej liścik w kiosku. 3) Matka pojechała pogapić się na nowy krąg w zbożu, który pojawił się za Kettering. 4) Najtańszy hotel ze śniadaniem kosztuje ?15,99 za dobę! 5) W książce telefonicznej nie ma w ogóle hasła „przytułek”. 6) W południe ruszam w drogę. 23.35 Leicester. Dom Berta Baxtera No i na cóż mi przyszło. Muszę spać na rozkładanym łóżku w cuchnącym kotami salonie emerytów. Baxter zażądał ?5 za nocleg plus 2,50 za jajka na bekonie. Dom matki jest zamknięty i ciemny, a klucza nie ma tam, gdzie zawsze, czyli pod klapką studzienki odpływowej. W normalnych okolicznościach zbiłbym szybę w okienku spiżarki i dostał się tamtędy do środka, ale matka zainstalowała ostatnio system alarmowy. Mania wielkości czy co? Mój ojciec, prawdopodobnie bez grosza przy duszy, jest na wakacjach na Florydzie z bogatą rozwódką, niejaką Belindą Bellingham. Wiem, że mógłbym pójść do babci, ale trapi mnie myśl o tym, że dowie się o moim bezrobociu i bezdomności. Taki szok mógłby ją zabić. W holu u babci wiszą w ramkach moje świadectwa egzaminów końcowych ze szkoły średniej. Certyfikat z angielskiego, oprawiony w srebrną ramkę, stoi na obmurowaniu kominka w salonie. Miałbym przyczynić zgryzot staruszce z cukrzycą? poniedziałek 16 września 1.35 Usiłuję zasnąć na rozkładanej sofie w salonie matki. Gdy piszę te słowa, w jej sypialni ryczy telewizor. Pralka właśnie wiruje. Zmywarka do naczyń piszczy i ktoś bierze prysznic. Następnie w całym domu zaczynają bulgotać rury. Mój ojczym, Martin Muffet, właśnie poszedł na górę ze skrzynką na narzędzia. Czy w tym domu nikt nie sypia? włorek 17 września Babcia wie o wszystkim. Matka jej powiedziała. Babcia oburzona. Mam nadzieję, że nigdy się nie dowie o tym noclegu u Berta Baxtera. środa 18 września B. wie o noclegu u B.B. Spotkała B.B. w C&A. piątek 20 września Dziś rano nadeszła kartka z mostem wiszącym w Clifton. Drogi Adrianie, właśnie dostałam twoją wiadomość! Przykro mi, że nie widziałam Cię przed odjazdem. Ta Cassandra jest okropna! Nigdy nie byłam w Leicester. Czy tam jest ładnie? Mam taką nadzieją, ze względu na ciebie! Gdyby ci przyszła ochota wrócić do Oksfordu, czeka na ciebie podłoga! Mogę pożyczyć podwójny materac. Odezwij się szybko! Całuję, B. Wykrzykniki nieco mnie rozdrażniły. Czy mógłbym dzielić podłogę z kobietą, która tak szczodrze nimi szafuje? I jak wyglądałoby to wspólne spanie? Wspomniała o „podwójnym materacu”. Czy to tylko dla mnie? Jeśli tak, to po co podwójny? Przypuszczam, że sama również ma podwójne łóżko. Postanowiłem sformułować niejasną odpowiedź w niezobowiązującym tonie. Matka, która przyniosła mi kartkę do łóżka, chciała wiedzieć wszystko o B. Pytała o wzrost, wagę, budowę, kolor włosów, wykształcenie, klasę społeczną, akcent, ubrania, buty. „Czy jest miła?” Czy „z nią spałem?” „Dlaczego nie?” Hiszpańska inkwizycja była niczym w porównaniu z moją matką. Niczym. Droga Bianco! To bardzo miłe z twojej strony, że napisałaś do mnie, oferując podwójny materac i podłogę w swoim mieszkaniu. Muszę przyznać, że gdy zwróciłem się do ciebie o pomoc w rozwiązaniu moich przejściowych problemów mieszkaniowych, byłem nieco spanikowany. Jestem zaskoczony tym, jak zareagowałaś. Nie znamy się w końcu zbyt długo. Nie wiesz o mnie zbyt wiele, a mógłbym przecież mieć jakieś poważne wady charakteru albo psychotyczną osobowość. Na przyszłość zalecam ci ostrożność. Nie chciałbym się kiedyś dowiedzieć, że cię wykorzystano. Nie mam jeszcze sprecyzowanych planów na przyszłość. Leicester ma pewien, je ne sais qoi: jest tu całkiem przyjemne jesienią, gdy opadłe liście przydają chodnikom nieco koloru. Pozdrawiam serdecznie, Adrian niedziela 22 września Z przyjemnością oczekiwałem tradycyjnego niedzielnego obiadu z Yorkshire pudding, sosem pieczeniowym itd. Jednak o 13.00 matka poinformowała mnie, że już nie gotuje niedzielnych obiadów. Zamiast tego przejechaliśmy samochodem Muffeta osiem kilometrów do „restauracji”, gdzie zapłaciliśmy ?4,99 od łebka za to, że kretyn w czapce kucharskiej zaserwował nam kotlety z tektury i suszone warzywa. Moja siostra Rosie zalała cały nasz stolik piwem Muffeta. Pospieszyłem na ratunek z kilkoma podkładkami do piwa, ale nie chciały nasiąkać piwem. Zupełnie nie wchłaniały płynu. W końcu miejscowy kretyn rzucił nam jakąś cuchnącą ścierę. Pytanie: czemu mają służyć współczesne podkładki do piwa? Czy mają znaczenie tylko symboliczne, jak krucyfiks? 18.00 Matka poinformowała mnie, że mam jej płacić za wyżywienie. „Minimum trzydzieści pięć funtów tygodniowo albo wynoś się stąd natychmiast”, powiedziała. Czyż więzy krwi już nic nie znaczą w roku 1991? wtorek 24 września Babcia oświadczyła, że mogę u niej zamieszkać za darmo, pod warunkiem, że będę kosił trawę, nakręcał zegary i robił zakupy. Natychmiast się zgodziłem. środa 25 września Dziś wieczór przeczytałem babci na głos pierwsze trzy rozdziały Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Jej zdaniem to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszała. Uważa, że wydawcy, którzy ją odrzucili, są stuknięci. A dla pana Johna Tydemana żywi jawną pogardę. Ostatnio napisała do niego skargę w związku z seksem w Archersach. Twierdzi, że nie odpowiedział jej osobiście. Najwyraźniej ma maszynę, która to robi za niego. niedziela 29 września Archersowie, powtórna emisja. Jajko, bekon, smażony chleb, „People”. Pieczeń wołowa, pieczone ziemniaki, tłuczone ziemniaki, kapusta, marchewka, groszek, Yorkshire pudding, sos pieczeniowy. Jabłka w cieście na ciepło ze słodkim sosem, filiżanka herbaty, miętówki, „News of the World”. Kanapki z łososiem z puszki, mandarynki i galaretka, ciasto z rodzynkami, filiżanka herbaty. poniedziałek 30 września Rozdział jedenasty: Powrót do Wolds Jake, usadowiwszy się w fotelu bujanym, przyglądał się, jak babcia robi słomianą kukłę na święto plonów. Jej rumiane jak jabłuszka policzki błyszczały w płomieniach czarnego ołowianego paleniska. Miedziany czajnik śpiewał. Kanarek w klatce stojącej przy oknie trelował mu do wtóru. Jake westchnął głęboko, z zadowoleniem. Dobrze było wrócić z Rosji i mieć za sobą te wszystkie przykrości związane z Nataszą. Tutaj mógł się naprawdę zrelaksować, w domu swej babci w Wolds. JESIEŃ wtorek 1 października Ojciec przywiózł dziś wieczór do domu babci panią Belindę Bellingham, żeby nas ze sobą poznać. Byłem zaskoczony, że to taka wytworna osoba! Ojciec zaczął wymawiać z przesadną dokładnością końcówki wyrazów i odkrył istnienie dobrych manier: za każdym razem, gdy babcia wchodziła do pokoju, zrywał się z krzesła. - Usiądźże wreszcie, George - warknęła za którymś razem. - Skaczesz w górę i w dół jak drabina zmywacza okien. Pani Bellingham jest ładną blondynką i ma kości policzkowe świadczące o stuleciach dobrego chowu. Uznałem, że jest bardzo blada, zważywszy fakt, że spędziła właśnie dwutygodniowe wakacje w słońcu. Później się dowiedziałem, że żyje w lęku przed rakiem skóry. Najwyraźniej na wakacjach przeskakiwała z jednego zacienionego miejsca w drugie. Pani Bellingham jest naczelną dyrektorką firmy „Bell Safe”, produkującej alarmy antywłamaniowe. Od poniedziałku ojciec zaczyna tam pracować jako dyrektor do spraw sprzedaży. Próbowali namówić babcię, by pozwoliła im zainstalować sobie alarm w cenie produkcji, ale ona odmówiła, argumentując: - Nie, dziękuję. Gdy wychodzę z domu, po prostu podkręcam głośność w Radio Four i zostawiam drzwi otwarte. Pani Bellingham i mój ojciec wymienili zgorszone spojrzenia, babcia zaś mówiła dalej: - I nigdy w ciągu sześćdziesięciu lat mnie nie okradziono. Z kolei, gdyby było widać, że w domu założono alarm, ludzie pomyśleliby, że mam coś cennego, prawda? Nastąpiła chwila krępującej ciszy, po czym ojciec zaproponował: - Może odwiozę cię do domu, Belindo? Przyniósł jej płaszcz i pomógł go włożyć. Bez wątpienia brał lekcje savoir vivre’u. Gdy wyszli, babcia zaszokowała mnie, mówiąc: - Z twego ojca zrobił się lizusowaty gnojek, prawda? Może babcia przejawia wczesne symptomy starczej demencji. Jeszcze nigdy nie słyszałem, by używała brzydkich słów. Sir Alan Green, Dyrektor Oskarżycieli Publicznych, został przyłapany na rozmowie z prostytutką i złożył rezygnację. Zgodnie z Aktem do Spraw Wykroczeń Seksualnych z 1985, mężczyzna, który więcej niż raz podchodzi do kobiety, może być zatrzymany przez policję. To dla mnie nowość. Bez wątpienia od tej pory muszę uważać, do kogo podchodzę na ulicy. piątek 4 października Dziś wyszorowaliśmy z babcią cały dom, od góry do dołu. Babcia ma fisia na punkcie zarazków. Jest przekonana, że czają się wszędzie, gotowe w każdej chwili rzucić się na nią i obalić na ziemię. Winię za to reklamę telewizyjną jakiegoś preparatu do czyszczenia ubikacji, która przedstawia „zarazki” jako złośliwe stwory przyczajone w zagięciu rury, zanoszące się złowrogim chichotem. Chociaż widziałem tę reklamę setki razy, nie pamiętam, jak się nazywa lansowany produkt. Pytanie: Czy reklama telewizyjna jest skuteczna? Później babcia usiadła przed telewizorem i patrzyła, jak Partia Pracy śpiewa We Are the Champions na zakończenie swej konferencji w Brighton. Tylko nieliczni przedstawiciele gabinetu cieni znali słowa. Mam nadzieję, że Freddie Mercury tego nie oglądał - słowa nie przeszłyby mu przez zęby, nie wspominając o gardle. niedziela 6 października Przeglądając dziś „Observera”, natknąłem się na paskudną gębę Barry’ego Kenta. Okazuje się, że został członkiem jakiegoś Groucho Club. Pilnie przeczytałem towarzyszący zdjęciu artykuł. Chciałbym zostać członkiem właśnie takiego klubu. Jeśli kiedykolwiek osiągnę ten cel, zdradzę kierownikowi (Liamowi) prawdę o przeszłości Kenta i ten zostanie usunięty z klubu. Elizabeth Taylor wyszła za murarza ze źle zrobioną trwałą ondulacją. Nazywa się Lany Fortensky. Małpa Michaela Jacksona, Bubbles, była drużbą. Rozdział dziewiętnasty: Czas ruszać w drogę Jake wymknął się z domu, gdy zegar na wieży kościelnej wybił północ. Ukradkiem przemknął się uliczką do taksówki czekającej, jak polecił, koło poczty. Gdy wrzucił plecak na tylne siedzenie, a potem wsiadł do środka, odetchnął z ulgą. Już nigdy więcej nie chciał oglądać rumianych jak jabłuszka policzków swojej babci i przyrzekł sobie, że na święto zbiorów spali pierwszą słomianą kukłę, jaką napotka. - Ruszaj! - warknął do kierowcy. - Zawieź mnie do najbliższej aglomeracji miejskiej. Kierowca zmarszczył brwi. - To znaczy gdzie? - spytał. - Dobra, głupku! - rzucił pogardliwie Jake. - Jak chcesz wiedzieć dokładnie - zawieź mnie do Groucho Club. Usłyszawszy te magiczne słowa, kierowca wyprężył się jak struna. Łupież na jego głowie zastygł w bezruchu. Całe lata czekał na to, by usłyszeć: „Zawieź mnie do Groucho Club”. Obrzucił Jake’a pełnym szacunku spojrzeniem i spełnił jego polecenie. Nacisnął sprzęgło, po czym taksówka oddaliła się szybko od Wolds, zmierzając do wielkiej metropolii, gdzie w Groucho Wielcy raczyli się winem i przerzucali dowcipnymi uwagami. Jake miał nadzieję, że zastanie tam Belindę, która będzie siedziała przy barze, eksponując nogi i zaśmiewając się histerycznie z dowcipów Jeffreya Bernarda. poniedziałek 7 października Barry Kent robi dla BBC2 film o swoich „korzeniach”. Kamery telewizyjne zainstalowano dziś w naszym supermarkecie, blokując przejścia między półkami. Nie mogłem się dostać do kociego jedzenia, więc poskarżyłem się kierownikowi (który zresztą wyglądał, jakby dopiero wczoraj skończył siedemnaście lat). „Dziś po południu zjawi się tu Barry Kent, osobiście” - wyjaśnił z takim namaszczeniem, jakby mówił o przedstawicielu rodziny królewskiej. - Nic mnie to nie obchodzi - warknąłem. - Chcę trzy puszki whiskasa, i to natychmiast! Chłopiec kierownik podszedł do operatora i przymilnym tonem poprosił go o podanie trzech puszek kociego żarcia. Kamerzysta niechętnie przystał na jego prośbę, ja zapłaciłem dzieciakowi oszołomionemu spotkaniem z gwiazdą i opuściłem sklep. wtorek 8 października Moja matka dała się namówić na wypowiedź przed kamerą o „Barrym Kencie, którego niegdyś znała”. Nalegałem, aby powiedziała prawdę o znęcającym się nad słabszymi, kłamliwym, niechlujnym, grubiańskim młokosie, którym pogardzaliśmy. Jednak ona powiedziała: - Zawsze uważałam, że Barry Kent jest wrażliwym dzieckiem. Reżyser kazał jej stanąć przy przepełnionym kontenerze na śmieci na naszym podwórku. - Czy nie powinnam mieć zrobionego profesjonalnego makijażu? - zaniepokoiła się matka. - Nie, pani Mole, zależy nam na autentyzmie - odparł Nick, reżyser. Matka dotknęła opryszczki na wardze i powiedziała: - Liczyłam na odrobinę makijażu, żeby to ukryć. Wtedy zwrócono na nią silne światło, wydobywające wszystkie zmarszczki, obrzęki na twarzy i wory pod oczami. - Zaczynamy! - zawołał reżyser i matka zaczęła. Ale nie była w stanie skończyć. Po siedemnastu podejściach ekipa BBC2 dała za wygraną, spakowała sprzęt i odjechała. Matka pobiegła na górę i rzuciła się na łóżko. Nie ma nic żałośniejszego niż ofiara nieudanego wywiadu. sobota 12 października Kent wciąż mizdrzy się w okolicy. Widziałem, jak go filmowano, gdy szedł naszą uliczką. Miał na sobie płaszcz do ziemi, kowbojskie buty i ciemne okulary. Ukryłem się przed niepowołanym wzrokiem. Nie życzę sobie, by publicznie identyfikowano mnie z kretynem z Dziennika kretyna. Wziąłem psa na spacer po łące, gdzie Pandora jeździła ongiś na Kwiatku, swoim kucu. Pies szybko się zmęczył. Z powrotem musiałem go nieść. Po drodze spotkałem panią Kent, matkę Barry’ego. Prowadziła ze sobą pit bulteriera. Spytałem, czy już zarejestrowała tę bestię (jak nakazuje prawo). - Rzeźnik muchy by nie skrzywdził - odparła pani Kent. - Nie o muchy się martwię - wyjaśniłem. - Ale o delikatne ciałka małych dzieci. Zmieniła temat, mówiąc, że Barry wykupił dom komunalny, w którym ona mieszka. Nieźle mnie to ubawiło. Dom Kentów to największa rudera w naszej okolicy. Każdej zimy rąbią na opał wewnętrzne drzwi. niedziela 13 października Dziś wieczór skończyłem rozdział dziewiętnasty. Jake miał już dość tych ciągłych wywiadów. Kazał dziennikarzom opuścić Groucho Club, chciał mieć trochę spokoju. Odwrócił się do Lenny ‘ego Henry ‘ego i powiedział: - Napijmy się, Len. Lenny uśmiechnął się z wdzięcznością, a Jake strzelił palcami. Natychmiast przybiegł kelner, który pochylił się usłużnie w stronę Jake ‘a. - Butelkę szampana, dużą - polecił Jake. - I trzy kieliszki - dodał, spostrzegłszy jednego ze swych przyjaciół, Richarda Ingramsa, sławę z „News Quiz”, który właśnie przechodził przez wahadłowe drzwi w holu. - Hej Rich, tutaj! - zawołał Jake. Od strony recepcji dobiegły odgłosy szamotaniny. Jake odwrócił głowę i ujrzał Liama, kierownika, który wyrzucał z klubu wprost do rynsztoka niewydarzonego pisarzynę Barry‘ego Kenta. poniedziałek 14 października Droga Bianco! Po namyśle chciałbym spytać, czy mogę skorzystać z twojej propozycji? Bardzo by mi odpowiadała możliwość spędzenia kilku dni na twojej podłodze w Oksfordzie. Mówiąc szczerze, nie wytrzymam ani chwili dłużej ze swoją rodziną. Nie chodzi nawet o nieznośny hałas i ustawiczne sprzeczki, lecz o zwykłe drobiazgi - nieapetyczna skorupa na szyjce butelki z HP Sauce, pokryta śluzem mydelniczka, psia sierść w maśle. Możesz zadzwonić do mnie na podany wyżej telefon o każdej porze, za dnia i w nocy. W tym domu nikt nie sypia. Serdecznie pozdrawiam, Adrian Mole wtorek 15 października Dziś rano moja siostra Rosie powiedziała, że mnie nienawidzi. Wybuch nastąpił po tym, jak zasugerowałem jej, żeby się uczesała przed wyjściem do szkoły. Matka wstała z łóżka i zeszła na dół. Zapaliła swojego drugiego porannego papierosa (pierwszego pali w łóżku) i natychmiast wzięła stronę Rosie. - Zostaw dzieciaka w spokoju - burknęła. - Ktoś w tym domu musi dbać o odpowiedni poziom - odparłem. - I kto to mówi - sarknęła matka. - Ta twoja broda wygląda jak gniazdo tchórzofretek. Nie wiem, jak możesz ją znieść w pobliżu swoich ust. Nie przeszłaby kontroli sanepidu. W czasie kłótni, która potem nastąpiła, po obu stronach padły okropne słowa, których teraz żałuję. Zarzuciłem matce, że mnie zaniedbywała i prowadziła rozwiązłe życie. Ona odparła atak, nazywając mnie „kretynem z zagrzybioną gębą”. Dodała, że cichcem przeczytała rękopis Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny i jej zdaniem to „same brednie”. - W razie gdyby ci to opublikowali - w co wątpię - mam nadzieję, że użyjesz pseudonimu, bo szczerze mówiąc, Adrianie, nie zniosłabym takiego wstydu. Położyłem głowę na kuchennym stole i wybuchnąłem płaczem. Wtedy matka objęła mnie i powiedziała: - No, już dobrze, dobrze, Adrianie. Nie płacz. Wcale tak nie myślę, moim zdaniem Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny to bardzo interesująca pierwsza próba. Ale to mi nie wystarczyło. Płakałem, dopóki nie nastąpiło odwodnienie organizmu. 22.00 Dlaczego Bianca nie dzwoni? Wysłałem list priorytetem. czwartek 17 października Wycofałem kolejną sumę z Towarzystwa Budowlanego. Moje marzenie, aby zostać właścicielem lokalu mieszkalnego, przesunęło się jeszcze bardziej w krainę fantazji. Dostałem kartkę z Forth Bridge bez adresu, lecz wysłaną z Londynu. Drogi Adrianie! Wybieram się do Londynu poszukać godziwego zajęcia. Mam rozmowę kwalifikacyjną w British Raił. Bardzo się spieszę. Odpowiedź możesz przesłać na adres mojej przyjaciółki Lucy: Lucy Clay lokal 10 Dexter House Corghill Street Oksford Obiecała przekazywać mi pocztę. Mam nadzieję, że masz się dobrze i jesteś szczęśliwy. Tęsknię za tobą! Całuję. B. PS A co powiesz na podłogę w Londynie, jak już jakąś znajdę? piątek 18 października Rozdział dwudziesty: Kalkulacje Jake usunął uziemienie z wtyczki do kosiarki, po czym skręcił ją śrubokrętem. Słyszał, jak matka rozmawia przez telefon ze swym nowym kochankiem (uczniem imieniem Craig). Poczekał, aż skończy swe czułe gruchanie i zjawi się znów na tarasie, po czym zawołał: - Skosiłem połowę trawnika, mamo, ale teraz muszę pójść do fryzjera. Matka skrzywiła się i obsypała swą kaszmirową suknię popiołem z papierosa. - Ależ, Jake, dobrze wiesz, że nie znoszą niedokończonych zadań - zaprotestowała, idąc w stronę kosiarki. Jake zaśmiał się w duchu. Polegał na tej cesze swej matki. Gdy schodził z tarasu przez oszklone drzwi, dobiegł go warkot włączanej kosiarki, a następnie rozdzierający krzyk. Jake natychmiast poczuł wyrzuty sumienia, ale pocieszył się myślą, że nieraz radził matce, aby zainstalowała bezpiecznik, jednak ona nieroztropnie zignorowała tę radę. niedziela 20 października Dziś wypadł dzień widzenia mego ojca z Rosie. Przyjechał, by jak zwykle zabrać ją do McDonalda. Podczas gdy szukała butów, ucięliśmy sobie z ojcem męską pogawędkę na temat matki. Zgodnie doszliśmy do wniosku, że nie da się z nią żyć. Potem nabijaliśmy się z Martina Muffeta, który z pomocą swego podręcznego warsztatu (firmy Black and Decker) konstruował na tyłach ogrodu przybudówkę przeznaczoną na cieplarnię. Zgodziliśmy się co do tego, że od poślubienia mojej matki Muffet postarzał się o dobre dziesięć lat. Pogratulowałem ojcu poderwania pani Belindy Bellingham i wyznałem, że mnie jak dotąd nie szczęściło się z kobietami. - Mów im to, co chcą usłyszeć, synu, a raz na dwa tygodnie kupuj bukiet kwiatów. Ot, i cała filozofia - powiedział ojciec. Zapytałem, czy zamierza ożenić się z panią Bellingham, ale zanim zdążył odpowiedzieć, do kuchni wtarabaniła się matka z olbrzymim kartonem pełnym różnych rupieci, które nabyła na wyprzedaży garażowej. Kupiła obraz przedstawiający Chrystusa na krzyżu, popielniczkę z wizerunkiem dwóch szkockich terierów, aluminiowy stojak na tosty, dwadzieścia siedem krzywych świec, kordonkowa serwetkę, longplay Toma Jonesa, sześć szarych renet i kierownicę. Gdy z zapałem wyładowywała te śmieci na stół kuchenny, zauważyłem, że ojciec patrzy na nią z miłosnym błyskiem w oczach. poniedziałek 21 października Bianca dzwoniła, ale nie było mnie w domu, bo poszedłem obciąć Bertowi Baxterowi jego ohydne paznokcie u nóg. Matka zapisała telefon, pod którym mogłem się skontaktować z Biancą, ale niemal natychmiast gdzieś go zapodziała. Przeszukaliśmy dom, ale nie odnaleźliśmy tego skrawka papieru. Sądzę, że pies go zjadł. Ostatnio pałaszuje całe strony „Leicester Mercury”, co jest oznaką nasilającej się neurozy albo braku witamin - kto wie? Nikogo nie stać na to, żeby zabrać go do weterynarza i to sprawdzić. wtorek 22 października Wysłałem kartkę ze stacją autobusową Leicester do Bianki na adres Lucy Clay. Droga Bianco! Dziękuję za pocztówkę z Forth Bridge. Byłem ogromnie zaskoczony, gdy się dowiedziałem, że opuszczasz Oksford i wybierasz się do Londynu. Życzę powodzenia w poszukiwaniu „godziwej” pracy. Daj znać, jak poszło. Ja jak dotąd nie miałem szczęścia, ale wciąż próbuję. Z rodziną żyje mi się bardzo trudno. Nasze style życia diametralnie się różnią. Usiłuję być tolerancyjny wobec nadmiernego hałasu i nieporządku, ale jest mi ciężko, bardzo ciężko. Serdecznie pozdrawiam, Adrian Pani Bellingham zaproponowała mi pracę sprzedawcy systemów zabezpieczeń. To zajęcie na wieczór. Mam nawiedzać po zmroku nerwowych posiadaczy domów i napełniać ich bojaźnią bożą dopóty, dopóki nie podpiszą umowy na założenie systemu alarmowego albo oświetlenia zewnętrznego. Powiedziałem, że to przemyślę. - Są trzy miliony bezrobotnych. Nad czym tu myśleć? - spytała pani Bellingham, starannie wymawiając słowa. - Łudziłem się, że żebracy nadal mają jakieś prawo wyboru - odparłem. Proponuje mi ?3,14 za godzinę. Żadnej prowizji, ubezpieczenia ani umowy o pracę - gotówka do ręki. Spytałem, czy ma coś przeciwko mojej przynależności do związku zawodowego. Pani Bellingham zrobiła się bledsza niż zwykle i powiedziała: - Obawiam się, że tak. Największym osiągnięciem pani Thatcher było poskromienie związków zawodowych. Mój ojciec jest sługusem popleczniczki Thatcher! czwartek 24 października Pogardzam sobą. Pracowałem tylko przez dwa wieczory, ale sprzedałem już system alarmowy na cały dom, sześć alarmów samochodowych, cztery judasze i sześć zamków do rowerów. Moja metoda jest prosta. Wchodzę do domu i pokazuję mieszkańcom teczkę z materiałami przygotowanymi przez panią Bellingham. Zawiera drastyczne artykuły wycięte z brukowców i prasowych doniesień policyjnych. Po przejrzeniu tej alarmującej dokumentacji trzeba być wyjątkowo niefrasobliwym, by zaprzeczyć, że w domu przyda się jakiś system zabezpieczający. Pani Bellingham zaleciła mi, bym zadawał następujące pytanie: - Czy nie sądzicie państwo, że wasza rodzina zasługuje na lepsze zabezpieczenie przed ciemnymi siłami zła, które tak rozpleniły się w naszym społeczeństwie? Jak dotąd tylko jedna osoba odpowiedziała „nie”, a był to wyglądający na przegranego ojciec sześciu nastoletnich chłopców. poniedziałek 28 października Zgoliłem brodę. Pani Bellingham powiedziała, że nie budzę z nią zaufania. Ma nade mną całkowitą władzę. Gdyby kazała mi iść do pracy w stroju Batmana, też musiałbym jej usłuchać. Nie przysługują mi żadne prawa gwarantowane przy legalnym zatrudnieniu. czwartek 31 października Nareszcie! Rozpoczyna się odnowa ekonomiczna! Konfederacja Przemysłu Brytyjskiego ogłosiła, że spodziewa się w najbliższych latach wzrostu produkcji oraz zwiększenia eksportu. Zgodnie z jej doniesieniami, fabrykanci oczekują wielkich nowych zamówień. Przekazałem te dobre wieści matce. - Ta, jasne - powiedziała. - A pies w przyszłą sobotę bierze ślub i ja będę starościną wesela. Potem razem z Martinem Muffetem dostali jednego z tych swoich szaleńczych ataków śmiechu. Ken Barlow, sława z Coronation Street, miał proces o to, że jest nudny. Zapadł wyrok „niewinny” i Ken dostał ?50 000 nagrody. Matka została zatrudniona jako strażniczka w nowym centrum handlowym, które otwarto w śródmieściu Leicester. W tym swoim mundurze wygląda jak policjantka z Nowego Jorku. Powiedziała firmie ochroniarskiej „Group Five”, że ma trzydzieści pięć lat! Teraz żyje w strachu, że się wyda, ile ma naprawdę, czyli czterdzieści siedem. Czy w „Group Five” wszyscy niedowidzą? A może rozmowa kwalifikacyjna matki odbywała się przy blasku świec? Gdy ją o to spytałem, wyjaśniła: - Zrobiłam sobie niezłą tapetę kosmetykami Maksa Factora i usiadłam plecami do okna. piątek 1 listopada W uznaniu moich nieustających zasług na niwie opylania jej antywłamaniowych akcesoriów pani Bellingham podniosła moją godzinną stawkę z 3,14 do zawrotnej sumy 3,25! Hura! Oddać salwę armatnią! Wypuścić balony! Otworzyć bollingera! Wypuścić specjalny dodatek prasowy! Powiadomić Red Arrows! sobota 2 listopada Jake unieszkodliwił alarm antywłamaniowy za pomocą swego szwajcarskiego scyzoryka i w kilka chwil poradził sobie z kłódkami, ryglami i łańcuchami na drzwiach frontowych, po czym stanął w holu Bellingham Towers. Na górze, wyczerpani godzinnymi igraszkami miłosnymi, spali właściciele tej zabytkowej siedziby, sir George i lady Belinda oraz ich córka Rosemary. Jake zaśmiał się pod nosem, wrzucając srebra i objets d’art do czarnej plastikowej torby. Nie miał poczucia winy. Rabował plugawych bogaczy, by nakarmić plugawych biedaków. Był Robin Hoodem z Leicestershire. Matka twierdzi, że wyglądam dokładnie jak John Major, zwłaszcza gdy mam na nosie okulary do czytania. To jakaś bzdura: w przeciwieństwie do pana Majora mam usta. Owszem, są dosyć wąskie, ale niewątpliwie istnieją. Na miejscu Majora zrobiłbym sobie transplantację ust. Dawcą mógłby być Mick Jagger. wtorek 5 listopada Robert Maxwell, gruba ryba, wypadł za burtę swego jachtu „Lady Ghislaine”. Poszedłem na przyjęcie z okazji Nocy Guya Fawkesa organizowane przez Stowarzyszenie Seniorów. Zawiozłem tam Berta Baxtera w jego wózku inwalidzkim. Po półgodzinie został wyproszony z przyjęcia, bo widziano (a zapewne i słyszano), jak wrzucał do ogniska petardy. Organizatorka, pani Plumbstead, wyjaśniła usprawiedliwiającym tonem, że musi dbać o „względy bezpieczeństwa”. - Gdy byłem młodzieńcem, nie istniało coś takiego jak bezpieczeństwo - prychnął pogardliwie Baxter. Dopchałem go do domu w całkowitym milczeniu. Byłem wściekły. Przez niego straciłem pieczone ziemniaki, kiełbaski i zupę. Potem jeszcze musiałem czekać godzinę na pielęgniarkę rejonową, która przyszła położyć go do łóżka. czwartek 7 listopada Kevin Maxwell zaprzeczył pogłoskom, że jego zmarły ojciec borykał się z problemami finansowymi. Pytanie: Czy nasze banki pożyczyłyby 2,5 miliarda funtów człowiekowi, który ma problemy finansowe? Odpowiedź: Oczywiście, że nie! Nasze banki to godne szacunku instytucje finansowe. niedziela 10 listopada Idę do babci, by uczcić „Dzień Pamięci”, z makiem w butonierce. Jestem dumny ze swego zmarłego dziadka, Alberta Mole’a. Walczył mężnie w pierwszej wojnie światowej, abym nie musiał żyć tyranizowany przez obcego ciemięzcę. Nie mogę pozwolić, by powyższe zdanie zadawało kłam faktom. Prawda jest taka, że mój biedny, nieżyjący dziadek walczył na wojnie, bo taki miał rozkaz. Zawsze robił to, co mu kazano. Jestem w tym do niego podobny. poniedziałek 11 listopada Dziś wieczorem, gdy wyszedłem z kina, banda łobuzów z Leicester krzyczała: „Hej, John Major, jak tam Norma?” Rozejrzałem się wokół, sądząc, że być może premier odwiedził Izbę Handlową Leicester czy coś w tym rodzaju, ale nigdzie go nie zauważyłem. Wtedy, ku swemu przerażeniu, zorientowałem się, że prymitywne odzywki były skierowane do mnie. środa 13 listopada List od Bianki. Drogi Adrianie, dziękuję za kartkę, którą przekazała mi Lucy. Jak widzisz po adresie, mieszkam w Londynie. Wynajmuję mały pokój w Soho, ale kosztuje ?110 tygodniowo, więc nie zostanę tu zbyt długo! Pracuję jako kelnerka w restauracji „Savages”. Właściciel jest trochę dziwny, ale personel bardzo miły. Byłoby cudownie móc cię zobaczyć, jeśli wpadniesz następnym razem do Londynu. Mam wolne w poniedziałki. Jak ci idzie powieść? Czy skończyłeś już poprawki? Nie mogę się doczekać, kiedy przeczytam ją w całości! Ucałowania, Bianca (Dartington) czwartek 14 listopada Droga Bianco! Bardzo dziękuję za list z 11.11. Muszę przyznać, że byłem dość zaskoczony, że do mnie napisałaś. Rzadko bywam w Londynie, ale mogę wpaść, by zobaczyć się z Tobą przy okazji następnego wyjazdu. Czy Soho nie jest niebezpiecznym miejscem do mieszkania? Uważaj, proszę, gdy chodzisz po ulicach. Co do mnie, kostnieję w tym prowincjonalnym piekle. Powieść Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny idzie mi świetnie. Nazwałem swego bohatera Jake Westmorland. Co o tym sądzisz? Odpisz, proszę. Pozdrawiam, Adrian piątek 15 listopada Dziś nastąpił krach na giełdzie nowojorskiej. Mam nadzieję, że nie wpłynie to na stopę procentową Towarzystwa Budowlanego. sobota 16 listopada Żadnej odpowiedzi od B. niedziela 17 listopada Dlaczego w tym kraju nie doręcza się listów w niedzielę? Przypuszczam, że Kościół anglikański ma coś przeciwko temu. Kler wyobraża sobie chyba, że Boga obchodzi to, czy ludzie dostają listy w niedzielę. poniedziałek 18 listopada Znaczek drugiej klasy. Pocztówka z Holborn Viaduct. Drogi Adrianie! Nie, Soho nie jest niebezpieczne. Jestem zachwycona Jakiem Westmorlandem. Kiedy wybierasz się do Londynu? Mnóstwo całusów, Bianca wtorek 19 listopada Wysłałem Biance widokówkę z Clock Tower z Leicesteru. Droga Bianco, tak się składa, że będę w Londynie w najbliższy poniedziałek. Może pójdziemy na lunch? Napisz albo zadzwoń, żeby potwierdzić. Pozdrawiam bardzo serdecznie, Adrian PS Zgoliłem brodę. Na moją decyzję wpłynęły pokazywane w telewizji zdjęcia Terry‘ego Waite‘a. środa 20 listopada Przyszła świąteczna kartka od babci. W sklepach pełno Mikołajów, którzy podzwaniają dzwoneczkami i plączą się klientom pod nogami. Matka powiedziała, że będąc na służbie, zauważyła staruszkę podkradającą czekoladki Cadbury. Zapytałem, jakie działania podjęła. „Odwróciłam się i poszłam w przeciwną stronę” - odparła. Jest wielkie zapotrzebowanie na alarmy antywłamaniowe. Wszyscy chcą się w nie zaopatrzyć przed świętami, kiedy to wypełnią domy artykułami trwałego użytku i grami Nintendo. sobota 23 listopada Kartka od Bianki z Crystal Palace. Drogi Adrianie! Muszę pracować w poniedziałek. Zaczął się sezon imprez biurowych, ale i tak możesz do mnie wpaść. Wcześnie kończę. Czekam z radością na nasze spotkanie. Przyjdź do „Savages”, Dean Street o 14.30. Całuję, Bianca niedziela 24 lisłopada Freddie Mercury umarł na aids. Nie miałem czasu go opłakiwać, ale włączyłem na adapterze Bohemian Rhapsody, jedną z mych ulubionych płyt. Rozłożyłem na łóżku całą swoją szafę (a raczej jej zawartość) i zastanawiałem się, co włożyć na podróż do Londynu. Nie chciałem, by szyderczy londyńczycy uznali mnie za prowincjusza, który wpadł na jednodniową wycieczkę do stolicy. W końcu zdecydowałem się na czarną koszulę, czarne spodnie i tweedową marynarkę kupioną w sklepie Oksfordzkiego Komitetu do Walki z Głodem. Do tego szare mokasyny, innych nie mam. Nastawiłem budzik na 8.30. Złapię pociąg o 12.30. poniedziałek 25 listopada Soho Jestem zakochany w Biance Dartington. Beznadziejnie, bezsilnie, bezrozumnie, cudownie, wspaniale. wtorek 26 listopada Wciąż jestem tutaj, w Soho, w pokoju Bianki nad Brenda’s Patisserie przy Old Compton Street. Prawie nie widziałem światła dziennego od 15.30 w poniedziałek. środa 27 listopada Wiersz dla Bianki Dartington Twa twarz łagodna Włosy jak noc ciemna. Tyś wdzięczna, swobodna Kocham cię, przysięgam. Wyjdź za mnie, bądź mi żoną Przeze mnie uszczęśliwioną. czwartek 28 listopada Zadzwoniłem do matki i poprosiłem, by wysłała mi książki na Old Compton Street. Poinformowałem ją, że zamieszkałem w Londynie, z Biancą. Spytała o adres, ale nie dałem się tak łatwo podejść. Odłożyłem słuchawkę. piątek 29 listopada Boże, ja ją kocham! Kocham! Kocham! Każda minuta, którą spędza z dala ode mnie, pracując w „Savages”, jest dla mnie torturą. Pytanie: Dlaczego nie wiedziałem, że ciało ludzkie jest zdolne do przeżywania tak niesamowitej rozkoszy? Odpowiedź: Ponieważ wcześniej, Mole, nie kochałeś się z Biancą Dartington - z kimś, kto kocha twe ciało i duszę. sobota 30 listopada Cóż ja takiego widziałem w Pandorze Braithwaite? To zadufana w sobie, arogancka modliszka. Po prostu paskudne babsko. W porównaniu z Biancą jest niczym, niczym. Co się zaś tyczy Leonory De Witt, ledwie pamiętam jej twarz. Chciałbym nigdy nie opuszczać tego pokoju. Pragnę spędzić całe życie w tych czterech ścianach (od czasu do czasu odwiedzając łazienkę, którą musimy dzielić z połykaczem ognia, niejakim Normanem). Ściany są pomalowane na lawendowo, a Bianca przykleiła na suficie gwiazdki i księżyce, które świecą w ciemności. Pomiędzy oknami wisi plakat z Sydney Harbour Bridge. Jest też podwójne łóżko przykryte indyjską kapą, zarzucone poduszkami, komoda, którą Bianca pomalowała na biało, stary fotel otulony wielkim obrusem, rozklekotany stół, w połowie pomalowany na złoto, i dwa sosnowe krzesła. Zamiast zagłówka mamy na ścianie powiększone zdjęcie Isambarda Kingdoma Brunela, idola Bianki. Każdego ranka po przebudzeniu nie mogę uwierzyć, że ta szczupła, długonoga dziewczyna, leżąca obok, jest moja! Zawsze wstaję pierwszy i wstawiam wodę na herbatę. Potem opiekam dwa tosty i podaję mojej ukochanej śniadanie do łóżka. Nie pozwalam jej wstać, dopóki piecyk gazowy nie ogrzeje pokoju. Ona tak łatwo się przeziębia. Chciałbym ją zadowolić bardziej niż samego siebie. Dziś rano w Capital Radio nadawali utwór Bena E. Kinga Stand By Me. - Kocham tę piosenkę - powiedziałem. - Mój ojciec ją puszczał. - Ja też ją kocham - przyznała Bianca. Tańczyliśmy przy tej muzyce, ja w bokserkach, a Bianca w różowych majteczkach w kwiatki. Stand By Me to teraz nasza piosenka. niedziela 1 grudnia Dziś poszliśmy do National Gallery. Przechadzaliśmy się po skrzydle Sainsbury jak bliźnięta syjamskie, stopieni w jedno. Nie mogliśmy znieść ani chwili rozdzielenia. Renesansowe obrazy lśniły jak klejnoty i rozpalały naszą namiętność. Nasze genitalia są nieco podrażnione i obolałe, lecz nie powstrzymało nas to przed uprawianiem miłości zaraz po powrocie do pokoju. Nasz sąsiad Norman walił w ścianę i prawie udało mu się nas zniechęcić, ale w końcu go zignorowaliśmy. poniedziałek 2 grudnia Gdy rano wkładałem skarpetki i buty, zauważyłem dziwny wyraz na twarzy Bianki. - O co chodzi, kochanie? - spytałem. Po długich namowach Bianca wyznała, że uwielbia we mnie wszystko oprócz szarych mokasynów i białych skarpetek frotte. Na znak miłości do niej otworzyłem okno i wyrzuciłem swoją jedyną parę skarpetek i butów na Old Compton Street. W rezultacie nie mogłem wyjść z domu przez cały dzień. Byłem bosym więźniem miłości. Późnym popołudniem Bianca kupiła mi trzy pary skarpetek w Sock Shop i ciemne półbuty w Bally. Wszystko było w sam raz na mnie. Buty są poważne. Chodząc w nich po pokoju, poczułem się dorosły. Potem poszedłem do Nat West Bank na Wardour Street i podjąłem z bankomatu ?100. To największa suma, jaką kiedykolwiek wziąłem za jednym razem. Zwróciłem Biance za buty (59,99), a jest to też największa suma, jaką kiedykolwiek zapłaciłem za parę butów. Tak się składa, że jest już późny wieczór, a szare mokasyny nadal leżą na ulicy. Widziałem, jak jakiś bezdomny je przymierzył, po czym skrzywił się i natychmiast je zdjął, chociaż wyglądało na to, że sana niego dobre. środa 4 grudnia Zadzwoniłem dziś do matki i spytałem, dlaczego nie przysłała mi książek, jak prosiłem. - Głównie dlatego, że nie chciałeś mi podać swego adresu, ty głupku! - wrzasnęła. Potem powiedziała, że poprosiła naszego listonosza, Courtneya Elliota, by oszacował, ile będzie kosztować przesłanie książek w paczce. Tymczasem on „oszanował” (jak się wyraziła), że to by wyniosło około stu funtów! Potem matka powiedziała, że ojciec wybiera się do Londynu w piątek, by wziąć udział w konferencji poświęconej bezpieczeństwu domów. Obiecała, że poprosi go, by podrzucił książki i moje pozostałe rzeczy. Zgodziłem się niechętnie i podałem jej adres. Gdy Bianca poszła do pracy, poszedłem na Oxford Street, gdzie kupiłem śmietniczkę i szczotkę, paczkę żółtych ściereczek, Mr Sheena, szmatę do podłogi, płyn Flash, butelkę windolene i białe satynowe figi. Bianca była zachwycona, gdy wróciła o 15.00 i zastała nasz pokój czysty i błyszczący. Prawie tak samo zachwycona jak ja o pierwszej w nocy, gdy ona włożyła satynowe figi. piątek 6 grudnia Mój ojciec był wściekły, gdy zjawił się tu w nocy. Konferencja odbywała się w Watford, więc musiał sporo zboczyć z drogi (w tył), aby dostarczyć moje rzeczy. Gdy wreszcie odnalazł Old Compton Street, była 21.30. Zaparkował na podwójnej żółtej linii i włączył światła awaryjne. Wnieśliśmy razem pudła z książkami i plastikowe torby z ubraniami do naszego pokoju na czwartym piętrze. Gdy skończyliśmy, ojciec padł na łóżko. Łysina błyszczała mu od potu. Cieszyłem się, że Bianca jest w pracy. Gdy ojciec doszedł nieco do siebie, odprowadziłem go na dół. Pani Bellingham kazała mu wrócić do domu o rozsądnej porze. Najwyraźniej się jej boi. Gdy doszliśmy do samochodu, ojciec się zatrzymał, wskazał na krawężnik i ryknął: - A co to ma być, do cholery! Założono mu blokady na koła. Myślałem, że się załamie i rozpłacze na ulicy, ale on dostał szału, zaczął kopać żółtą blokadę i wykrzykiwać przekleństwa. Bardzo to rozbawiło tych wszystkich idiotów, którzy sterczeli na chodniku po drugiej stronie ulicy, popijając cappuccino w chłodnych powiewach wiatru. Zaproponowałem, że pojadę z nim na przedmieścia Londynu, by rozpocząć długi, biurokratyczny proces mający doprowadzić do zdjęcia blokady, ale ojciec warknął: - Zjeżdżaj na górę, do tego swojego dołującego miłosnego gniazdka. Zatrzymał czarną taksówkę i wskoczył do środka. Gdy samochód skręcił w Wardour Street, nabrałem przekonania, że już za chwilę ojciec zacznie nadawać taksówkarzowi na temat swego pecha, niewdzięcznego syna, budzącej grozę kochanki i nieodpowiedzialnej byłej żony. sobota 7 grudnia Spędziłem przyjemny dzień, katalogując i układając książki na półkach, które skonstruowałem z trzech desek i dziewięciu starych cegieł, znalezionych w kontenerze na śmieci na Greek Street. Koszt? Żaden. W tym samym kontenerze znalazłem Morał Thinking Johna Wilsona. Książka została wydana w roku 1970, zanim w Archersach pojawił się seks, więc przypuszczam, że ta moralność może już być przeterminowana. Bianca przyszła do domu w porze lunchu i spytała, czy chcę pracować w „Savages” jako pomywacz. Praca jest na czarno, forsa do ręki. Powiedziałem, że tak. Poszliśmy obejrzeć zaporę na Tamizie i rozmawialiśmy o naszej przyszłości. Przyrzekliśmy sobie, że nie pozwolimy, aby rozdzieliły nas bogactwo i sława. Zaczynam zmywać w poniedziałek. poniedziałek 9 grudnia Peter Savage, właściciel „Savages”, ma bardzo trafne nazwisko. Nigdy nie znałem człowieka o tak podłym charakterze. Jest niegrzeczny dla wszystkich, zarówno personelu, jak i gości. Klienci uważają, że jest zabawnie ekscentryczny. Personel go nienawidzi, a w czasie przerw na posiłki fantazjuje, jak go zabić. Jest wysoki, gruby i ma gębę jak wielki pomidor. Ubiera się w stylu Bertiego Woostera, a gada jak Bob Hoskins w Króliku Rogerze. W krawacie Garrick Club nosi szpilkę organizacji na rzecz rozbrojenia atomowego. Jego duch jest obecny w całym lokalu. wtorek 10 grudnia Savage był pijany o 10 rano. O 12 zwymiotował do doniczki z juką stojącej w kącie restauracji. O 13 przyszła jego żona, obrzuciła go wyzwiskami, a następnie zawlokła do swego samochodu, wspomagana przez głównego kelnera, Luigiego. Czytam The Complete Plain Words sir Ernesta Gowersa. Jestem na stronie 143 Cliches. Nie mnie o tym sądzić, ale uważam, że mój styl pisarski znacznie się poprawi. Bianca przeraziła mnie tego wieczora, wołając nagle: „Adrian, przestań wreszcie pociągać nosem! Użyj chusteczki!” środa 11 grudnia Tyram przy tłustych garach i patelniach za ?3,90 za godzinę, a klienci bulą ?17 za żabnicę i ?28 za butelkę wina! Widocznie Savage nie jest taki głupi, na jakiego wygląda! Agencja reklamowa Fogle, Fogle, Brimmington i Hayes urządziła w „Savages” w czasie lunchu firmowe przyjęcie świąteczne. Restauracja była zamknięta dla zwykłych klientów. Bianca dowiedziała się od dyrektora zarządzającego, Piersa Fogle’a, że mają powód do świętowania, gdyż właśnie zdobyli kontrakt o wartości ?500 000 dzięki świetnemu sloganowi nowej kampanii reklamującej prezerwatywy. Hasło: „Co nosi dobrze ubrany mężczyzna?” ma się pojawić na billboardach w całym kraju. Ich rachunek opiewał na ponad ?700. Dali Biance i innym kelnerkom po ?5. Ja, chłop pańszczyźniany z kuchni, oczywiście nic nie dostałem. Gdy Fogle wytaczał się z restauracji, Luigi wykonał pod jego adresem powszechnie znany obraźliwy gest. sobota 14 grudnia Nie kochaliśmy się od ponad dwudziestu czterech godzin. Bianca ma zapalenie pęcherza. niedziela 15 grudnia Kupiłem na Charing Cross Road Radość seksu. Zapalenie pęcherza określa się tam jako „chorobę miesiąca miodowego”. Może być spowodowana przez intensywne, częste stosunki. Biedna Bianca co dziesięć minut biega do toalety. Dlaczego zawsze trzeba płacić jakąś cenę za przyjemność? poniedziałek 16 grudnia Dziś rano Savage był w sądzie, gdzie miał sprawę o napaść na klienta w kwietniu. Ukarano go grzywną w wysokości ?500, a ponadto musiał pokryć koszty sądowe i zapłacić za zniszczenia, co w sumie wyniosło tyle, ile moje pięcioletnie zarobki. Wrócił do restauracji z panią Savage i swoim adwokatem, by uczcić to, że nie wsadzono go do więzienia. Jednak gdy szampan został wypity, a tagliatelle zjedzone, Savage zoczył przy stoliku numer osiem grupę kierowników z Channel Four i zaczął ich wyzywać, zarzucając, że pokazują zbyt mało zawodów toboganów w swoich programach sportowych. Bianca twierdzi, że pani Savage powiedziała: - Kochanie, uspokój się, robisz się nieco nużący. - Zamknij gębę, ty tłusta krowo! - wrzasnął Savage. - Noszę rozmiar dziesiąty ty bezduszny draniu! Adwokat próbował ich uspokajać, ale Savage przewrócił stół i w końcu Luigi wyrzucił szefa z jego własnej restauracji. Osobiście byłbym bardzo zadowolony, ujrzawszy Savage’a skutego łańcuchami w więzieniu, gdzie siedziałby o chlebie i wodzie, a szczury podgryzałyby jego stopy - a popieram przecież reformę więziennictwa. wtorek 17 grudnia Eksperymentowaliśmy z bardzo łagodnym seksem. Byłem stroną bierną. Później po raz pierwszy się pokłóciliśmy. Gdzie spędzimy święta Bożego Narodzenia? W naszym pokoju? U jej rodziców? U moich rodziców? Czy może z Luigim, który zaprosił nas do swego domu w Harrow? Nie krzyczeliśmy na siebie, ale pojawił się (i wciąż jest obecny) wyraźny brak dobrej woli, właściwy okresowi przedświątecznemu. Dziś w nocy w łóżku Bianca odwróciła się do mnie plecami. czwartek 19 grudnia Obudziliśmy się spleceni ze sobą, jak zwykle. Nie było mowy o świętach, ale o miłości, namiętności i małżeństwie - owszem. Zamierzamy spędzić święta z jej rodzicami w Richmond. W Wigilię przyjedzie po nas ojciec Bianki. Nie będę musiał kupować prezentów swojej rodzinie. sobota 21 grudnia Dziś wieczór Savage przechadzał się po restauracji z miniaturową choinką na głowie, przystrojoną migającymi światełkami. Całował wszystkie kobiety, a mężczyznom dmuchał w twarz dymem z cygara. Luigi wprowadził go do kuchni i oparł o zlew. Wtedy Savage zaczął opowiadać mi o tym, że matka nigdy go nie kochała, a ojciec uciekł z pielęgniarką alkoholiczką, jak miał osiem lat. (Savage junior, rzecz jasna). Rozkleił się i popłakał, ale byłem zbyt zajęty, by go pocieszać. Kucharz wrzeszczał, że brakuje mu małych talerzyków. niedziela 22 grudnia Bianca została dziś w łóżku, wykończona, biedne dziecko, dzięki czemu mogłem popracować nad rozdziałem dwudziestym pierwszym Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Jake przesunął palcami wzdłuż jej pleców. Jej skóra była w dotyku jak najczystszy jedwab, nawet dla jego palców, stwardniałych po latach zanurzania w zlewie z pomyjami. Westchnęła i wyprężyła się na flanelowym prześcieradle. - Nie przerywaj - powiedziała głosem łamiącym się niby bat. - Nigdy nie przerywaj... czwartek 24 grudnia Wigilia Stawiłem dziś czoło rozszalałym tłumom, gdy poszedłem kupić Biance prezent pod choinkę. Po dwóch godzinach łażenia skończyłem w Knickerbox, gdzie kupiłem purpurowy pas do pończoch, szkarłatne figi i czarny koronkowy biustonosz. Gdy sprzedawczyni spytała mnie o rozmiar, przyznałem, że go nie znam. - Nie ma rubensowskich kształtów, ale nie przypomina również Naomi Campbell. Kobieta przewróciła oczami i powiedziała: - Czyli rozmiar średni, tak? - Ona jest nieco podobna do Pauli Yates, tylko ma czarne włosy. Sprzedawczyni westchnęła i spytała: - Paula Yates karmiąca czy nie? - Niekarmiąca - odparłem, a ekspedientka zerwała stanik z wieszaka i ładnie mi go zapakowała. Potem biłem się w Burger Kingu z myślami, czy kupować rodzicom Bianki prezenty. O czwartej trzydzieści zdecydowałem, że spróbuję im się przypodobać, i nabyłem dla matki Bianki pot pourri o zapachu brzoskwiniowym. Potem zadzwoniłem do Bianki do „Savages” i spytałem, co wybrać dla jej ojca. Powiedziała, że lubi poezję, więc kupiłem mu tomik Johna Hegleya Can I Come Now, Dad? z ukrzyżowanym Chrystusem na okładce. Udało mi się także wytropić The Railway Heritage ofBritain Gordona Biddle’a i O.S. Nocka dla Bianki. czwartek 26 grudnia Richmond Matka Bianki jest uczulona na brzoskwinie, a jej ojciec, pastor Dartington, uznał, że tomik Johna Hegleya jest w bardzo złym guście. Nie pojmuję, jak to możliwe, że moja słodka, kochana Bianca pochodzi z tak wstrętnej rodziny. Spaliśmy w osobnych łóżkach w osobnych pokojach. W dzień Bożego Narodzenia musieliśmy pójść do drewnianego kościoła i słuchać, jak ojciec Bianki utyskuje na komercjalizację świąt. Tylko Bianca i ja kupiliśmy prezenty. Wszyscy pozostali wpłacili pieniądze na Fundusz na rzecz Walki z Suszą w Sudanie. Bianca kupiła mi zegarek Swatcha i Kronikę dwudziestego wieku, która będzie dla mnie nieocenioną pomocą w pracy. Byłem bardzo zadowolony. Bianca ucieszyła się z Biddle’a i Nocka. Jej brat Derek i siostra Mary najwyraźniej nie pochwalają naszego związku. Oboje pozostają w stanie wolnym i nadal mieszkają z rodzicami. Derek ma trzydzieści pięć lat, a Mary dwadzieścia siedem. Pani Dartington miała czterdzieści osiem lat, gdy urodziła Biance. Nie było indyka, alkoholu ani żadnych innych świątecznych przyjemności. Zatęskniłem za wulgarnością swojej rodziny. Dziś po południu musieliśmy spacerować nad rzeką. Hordy dzieciaków wyległy na ulice, jechały chwiejnie na nowych rowerkach i pchały wózki z nowiuteńkimi lalkami. Derek nagle zapałał do mnie sympatią. Uznał, że podzielam jego zamiłowanie do obserwowania i liczenia pociągów; natychmiast przyznałem mu rację. Udało nam się z Biancą przytulić na chwilę dziś wieczór w kuchni, ale przerwała nam Mary, która szukała swojej czekolady na zaparcie. Pani Dartington dostała bardzo dogodnego „ataku” tuż przed kolacją i udała się do łóżka. Przygotowaliśmy posiłek z Biancą. Zrobiliśmy sałatkę, peklowaną wołowinę z puszki i pieczone ziemniaki. Nie mogę się doczekać, kiedy wrócimy do naszego pokoju. Łaknę Bianki. Łaknę cebuli. Łaknę czosnku. Łaknę Soho. Łaknę Savage’a, łaknę powietrza. Łaknę wolności, z dala od Dartingtonów. W szafie na dole wiszą cztery beżowe pokrowce samochodowe. piątek 27 grudnia Pastor Dartington odwiózł nas do Soho w męczeńskim milczeniu. Za każdym razem, gdy zatrzymywał się na czerwonych światłach czy na przejściu dla pieszych, niecierpliwie bębnił palcami po kierownicy. Dwa dni spędzone z rodziną miały bardzo szkodliwy wpływ na Biance: wygląda, jakby skurczyła się fizycznie i miała regres umysłowy. Gdy tylko znaleźliśmy się w naszym pokoju, wybuchnęła płaczem i zawołała: - Dlaczego mi nie powiedzieli, że oddają swoje prezenty Sudańczykom? - Ponieważ chcieli spoglądać na ciebie z wyżyn moralnych i sprawić, byś się poczuła głupio. To oczywiście miała być kara za to, że żyjesz w grzechu, w Soho, z marnym pomywaczem. Godzinę później Bianca wróciła do normalnych rozmiarów i władz umysłowych. Kochaliśmy się przez godzinę i dziesięć minut. To nasz rekord. Wygodnie jest mieć stoper w moim nowym swatchu. niedziela 29 grudnia Poszliśmy dziś do Camden Lock, żeby kupić Biance buty. Kłębiło się tam mnóstwo młodych ludzi, którzy sprzedawali i kupowali. - To bardzo miłe widzieć tylu młodych ludzi, którzy dobrze się bawią, prawda? - powiedziałem. Bianca spojrzała na mnie dziwnie i odparła: - Przecież ty też jesteś młody. Masz dwadzieścia cztery lata, chociaż czasem trudno mi w to uwierzyć. Oczywiście miała rację. Oficjalnie rzecz biorąc, jestem młody, ale nigdy się takim nie czułem. Moja matka mawia, że miałem trzydzieści pięć lat w dniu, gdy walczyłem o wydostanie się z jej macicy. Zapalenie pęcherza wróciło. Bianca niechętnie odłożyła satynowe figi do szuflady i wróciła do bawełnianych gaci. Czytam sztukę Tramwaj zwany pożądaniem Tennessee Williamsa. Biedna Blanche Dubois! ZIMA środa 1 stycznia 1992 Restauracja „Savages” była wczoraj zamknięta, więc o 23.30 poszliśmy na Trafalgar Square, by tam przywitać Nowy Rok. Tłum wyglądał jak pijane pole kukurydzy, falujące i rozkołysane przez burzę. Na ponad dwie godziny zatraciłem się i szedłem z prądem. To było przerażające, lecz zarazem bardzo zabawne, gdy znalazłem się w korowodzie tańczących osób na St Martin’s Lane. Niestety osoba przede mną miała okropnie gruby tyłek. Nie był to zbyt pociągający widok. Gdy Big Ben wybił dwunastą, zorientowałem się, że całuję obcych ludzi i jestem przez nich całowany, byli wśród nich nawet obcokrajowcy. Próbowałem dostać się do Bianki, ale otaczała ją gromada ekstrawertycznych Australijczyków, z których każdy miał ponad dwa dziesięć wzrostu. Jednak w końcu, o 24.03, 1 stycznia, ucałowaliśmy się i złożyliśmy sobie obietnicę małżeńską. Nie mogę uwierzyć, że mam taką wspaniałą kobietę. Dlaczego ona mnie kocha? Żyję w lęku, że pewnego dnia się ocknie i zada sobie to samo pytanie. Dziś poszliśmy na Tower Bridge. Straszliwie zmarzłem, ale Bianca była zachwycona konstrukcją mostu. Musiałem ją od niego odciągać siłą. czwartek 2 stycznia Wstałem o 3.30 nad ranem i stanąłem w kolejce przed sklepem Next na Oxford Street. Wyprzedaż rozpoczynała się o 9.00. Wdałem się w rozmowę z facetem, który polował na dwurzędowy granatowy garnitur, przeceniony z ?225 na ?90. W sobotę bierze ślub z pakowaczką spadochronów, która ma na imię Melanie. W mojej nowej czarnej skórzanej kurtce, białym T-shircie i niebieskich dżinsach wyglądam jak wszyscy inni młodzi mężczyźni w Londynie, Nowym Jorku i Tokio. Albo w Leicester, jak się zastanowić. Leicester leży w samym centrum imperium Next. Bianca chciała dziś obejrzeć elektrownię Battersea i poprosiła, bym jej towarzyszył, ale zwróciłem jej uwagę, że akcja Oto ma się właśnie rozwinąć w rewolucyjny sposób, więc muszę popracować nad rozdziałem dwudziestym drugim. Opuściła pokój bez słowa, ale jej plecy wyglądały na bardzo rozzłoszczone. Jack postawił kołnierz swojej czarnej skórzanej kurtki firmy Next, by ochronić się przed smagającymi zimnem podmuchami lodowatego wiatru znad Tamizy. Zapatrzył się na opadającą coraz niżej taflę wody. Nadszedł czas, by zrobił w życiu coś więcej niż niesienie pomocy ofiarom głodu w Sudanie. Wiedział, co to ma być. To było coś, czemu opierał się ze wszystkich sił- Bóg jeden wie, jak bardzo! Jednak potrzeba zrobienia tego była teraz przemożna, nieodparta. Musiał to zrobić. Musiał napisać powieść... środa 8 stycznia Prezydent Bush zwymiotował na kolana japońskiego ambasadora na oficjalnym bankiecie, który się odbył dziś wieczór w Tokio. Widzieliśmy to w przenośnym telewizorze, który stoi w kuchni „Savages”. Pani Bush wepchnęła męża pod stół, a potem wyszła z sali. Nie wyglądała na zbyt zadowoloną. W wiadomościach telewizyjnych pokazano cały ten incydent w zwolnionym tempie. To było ohydne. Japończycy wyglądali na wstrząśniętych. Oni mają bzika na punkcie protokołu dyplomatycznego. Savage wyrzucił z pracy małego Carlosa za palenie jointa na podwórku na tyłach restauracji. Potem Savage wypił pół butelki brandy, trzy butelki sola, gwizdnął parę różnych drinków ze stołów klientów, a na koniec pobił się z palmą stojącą przy barze, oskarżywszy ją o to, że ma romans z jego żoną. Alkohol, który dostanie się w niepowołane ręce, może być naprawdę groźnym narkotykiem. środa 15 stycznia Jake usiadł przed swoim supernowoczesnym amstradem i przycisnął błyszczące klawisze. Tytuł jego powieści pojawił się na ekranie. Sparg z Kronk Rozdział pierwszy: Sparg wraca Sparg stał na szczycie wzgórza i patrzył na Kronk, miejsce swego urodzenia. Chrząknął do swojej kobiety Barf, a ona mu odchrząknęła bez słów, bo słów jeszcze nie wynaleziono. Zbiegli zboczem w dół. Matka Sparga, Krun, patrzyła, jak syn i jego kobieta zbliżają się do ognia. Chrząknęła do ojca Sparga, Lunta, a ten zbliżył się do drzwi chaty. Oczy mu się zwęziły. Nienawidził Sparga. Krun dorzuciła korzonków do ognia: nie oczekiwała gości na obiedzie. Pomyślała, że to typowe dla jej syna, zjawiać się bez uprzedzenia, a do tego z brzemienną kobietą. Miała nadzieję, że korzonków wystarczy dla wszystkich. Była zadowolona, że nie wymyślono słów. Nienawidziła gadać po próżnicy. Sparg był tutaj, tuż przed nią. Powąchała jego pachę, jak było przyjęte, gdy Kronkajczyk wracał z długiej podróży. Barf trzymała się z tyłu i obserwowała ceremonię powitania. Ślina jej napłynęła do ust. Zapach palonych korzonków zaostrzył apetyt. Ponieważ jeszcze nie wynaleziono słów, matka i syn nie mogli opowiedzieć sobie, co tam u nich słychać. Jake westchnął z ukontentowaniem i odsunął się od komputera. To jest dobre, cholernie dobre, pomyślał. Nadszedł czas, by powstała prehistoryczna powieść bez dialogów. wtorek 21 stycznia List od Berta Baxtera. Prawie nieczytelny. Drogi chłopcze! Jakże długo cię nie widziałem. Kiedy przyjedziesz do Leicester? Jest u mnie parę rzeczy do zrobienia. Przepraszam za pismo. Ręka mi się trzęsie. Pozdrawiam, Bertram Baxter PS Przywieź nożyczki do paznokci. Dziś wieczór Bianca zrobiła mi straszną awanturę. Oskarżyła mnie o to, że: a) Nigdy nie chcę wychodzić z domu. b) Za dużo czytam. c) Za dużo piszę. d) Gardzę brytyjskim dziedzictwem przemysłowym. e) Pierdzę w łóżku. poniedziałek 27 stycznia Wreszcie pogodzeni poszliśmy dziś wieczór do kina i obejrzeliśmy film o pewnej Japonce, która odcięła kochankowi penis. Po tej scenie siedziałem do końca filmu z nogami ciasno skrzyżowanymi i co jakiś czas spoglądałem nerwowo na Biance, która z uśmiechem wpatrywała się w ekran. Mam tak długie włosy, że prawie mogę je wiązać w kucyk. W „The Face” twierdzą, że kitki robią się passe. Ale to może być moja ostatnia szansa na kucyk. Zamierzam więc go zapuścić. Savage chwalił się, że nosił kucyk przez pięć lat. Bianca kupiła używaną elektryczną maszynę do pisania i przepisuje Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Ofiarowała mi już siedemdziesiąt osiem pięknie przepisanych stron. To zadziwiające, jak bardzo powieść zyskuje, gdy jest w maszynopisie. Już dawno powinienem był posłuchać rady pana Johna Tydemana. środa 29 stycznia W zeszłym roku w Wielkiej Brytanii wskaźnik zachorowań na aids wśród heteroseksualistów wzrósł o pięćdziesiąt procent. Powiedziałem o tym Biance, gdy szliśmy późnym popołudniem do „Savages”. Nagle zrobiła się bardzo milcząca. Wieczorem całe wieki czekałem przed drzwiami łazienki, żeby umyć zęby. Wreszcie Norman wyszedł, przepraszając za nowe ślady po przypaleniu na ramie lustra. A przecież ma przykazane, żeby tam nie ćwiczyć. Gdy wróciłem do pokoju, Bianca czytała broszurkę wydaną przez Terrence Higgins Trust. - A kim właściwie jest ten cały Terrence Higgins? - spytałem lekceważąco. - Ofiarą aids - odparła cicho Bianca. Właśnie o tej chorobie traktowała broszurka. Bianca załamała się i wyznała, że w roku 1990 miała romans z niejakim Brianem Boxerem, który z kolei wyznał jej, że w roku 1979 miał romans z biseksualistką, niejaką Dianę Tripp. Rano zadzwonię na telefon zaufania Terrence Higgins Trust i poproszę o pomoc. sobota 1 lutego Pierwsze dwadzieścia dwa rozdziały Oto mieszczą się teraz w stosiku złożonym z 197 stron schludnego maszynopisu. Co rusz chwytam go w objęcia i noszę po pokoju. Nie stać mnie na skserowanie całości, nie za dziesięć pensów od strony. Czy znam w Londynie kogoś, kto ma dostęp do kserokopiarki? Mieszkanie nr 6 Brenda ś Patisserie O/d Compton Street London Drogi Johnie, skorzystałem z twojej rady i skorygowałem Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Zatrudniłem też profesjonalną maszynistkę, więc będziesz zadowolony, gdy ujrzysz dwadzieścia dwa rozdziały mojej powieści w formie maszynopisu. Zakładam, że po ukończeniu moja powieść doskonale się nada do czytania na głos w radiu, choćby w waszej serii klasyki. Jak widzisz, dołączam maszynopis i powierzam go twej opiece. Jednakże muszę dokonać jeszcze wielu drobnych zmian. Czy nie sprawiłoby ci kłopotu zrobienie ksero tych stu dziewięćdziesięciu siedmiu stron i przesłanie mi tej kopii na powyższy adres? Z góry dziękuję. Z pozdrowieniami Adrian Mole wtorek 4 lutego Dziś rano poszedłem do budynku radia. Gdy wreszcie udało mi się pchnięciem otworzyć ciężkie metalowe drzwi i wejść do środka, rzuciła się ku mnie zgraja łowców autografów. Sięgnąłem do kieszeni marynarki po długopis, ale nim zdążyłem go wyjąć, zobaczyłem, jak łowcy otaczają podstarzałego didżeja Alana Freemana. Przepchałem się przez tłumek i pod surowym wzrokiem ochroniarzy wszedłem do recepcji British Broadcasting Corporation. Podszedłem do biurka recepcjonistki i ustawiłem się w krótkiej kolejce. W ciągu zaledwie czterech minut ujrzałem mnóstwo sław: Delię Smith, Roberta Robinsona, lana Hislopa, Boba Geldofa, Annie Lennox, Roya Hattersleya itd. Większość z nich była odprowadzana przez młodą kobietę, niejaką Caroline. Wreszcie blondynka siedząca w recepcji spytała: - Czy mogę panu w czymś pomóc? A ja na to: - Owszem. Czy mogłaby pani dopilnować, by pan John Tydeman otrzymał tę przesyłkę? To bardzo pilne. Nabazgrała coś na kopercie z warstwą folii bąbelkowej, zawierającej mój list i maszynopis Oto, po czym wrzuciła ją do metalowego kosza. Podziękowałem, odwróciłem się gwałtownie i wpadłem na Victora Meldrewa, który gra opryskliwego faceta w Jedną nogą w grobie! Przeprosiłem, a on powiedział: „Ależ nic nie szkodzi”. Jest o wiele wyższy, niż wydaje się w telewizji. Gdy wróciłem do pokoju, powiedziałem Biance, że gadałem z Victorem Meldrewem. Chyba zrobiło to na niej wrażenie. środa 5 lutego Dziś rano zbudziliśmy się wcześnie, ale nie kochaliśmy się jak zazwyczaj. Wzięliśmy prysznic i ubraliśmy się w milczeniu. Zeszliśmy na dół, zjedliśmy rogaliki z cappuccino w „Brenda’s Patisserie” i wysłuchaliśmy pogłosek o upadku brytyjskiego przemysłu filmowego. Potem, o 10.45, zapłaciliśmy rachunek i ruszyliśmy do kliniki na Neal Street. (Daliśmy się skubnąć na jednego funta i czterdzieści pensów różnym żebrakom, których spotkaliśmy po drodze.) Rozmawiała z nami - z każdym z osobna - bardzo empatyczna kobieta, imieniem Judith. Położyła nacisk na to, że nawet jeśli wynik testów okaże się pozytywny, niekoniecznie znaczy to, że rozwinie się u nas aids. Po rozmowie z Judith poszliśmy się czegoś napić do pubu na Carnaby Street i przedyskutowaliśmy różne rozwiązania: a) Zrobić test i dowiedzieć się najgorszego. b) Nie zrobić testu i podejrzewać najgorsze. Postanowiliśmy odłożyć decyzję do jutra. czwartek 6 lutego Zdecydowaliśmy, że zrobimy test i złożyliśmy sobie wzajemną obietnicę, że będziemy się sobą opiekować aż do śmierci. Bez względu na wynik. sobota 8 lutego Pan Britten, właściciel sklepu warzywno-owocowego, który zaopatruje „Savages”, przyszedł dziś do kuchni i oświadczył, że od następnego tygodnia zamyka interes. Powiedział, że Savage jest mu winien siedemset funtów z niezapłaconych rachunków. Byłem oburzony, ale pan Britten dodał z rezygnacją, że Savage jest tylko jednym z jego licznych dłużników. - Gdyby bank dał mi jeszcze ze dwa tygodnie, wyszedłbym z tego, ale te dranie odmawiają. Zrobiłem mu herbatę i słuchałem jego utyskiwania na niekorzystne oprocentowanie pożyczek i Normana Lamonta. Sadzę, że poczuł się nieco lepiej, zanim wyszedł, by zrealizować kolejną dostawę. Zadzwoniłem do matki, by opowiedzieć jej o swojej rozmowie z Victorem Meldrewem, i dowiedziałem się, że ona także odbyła pewną rozmowę. Z doradcą do spraw zadłużenia. Już od jakiegoś czasu zastanawiałem się, jak matka spłaca hipotekę. Teraz wiem. Nie spłaca w ogóle. Dostała oficjalne pismo z Towarzystwa Budowlanego, informujące, że dom, w którym spędziłem dzieciństwo, zostanie przejęty 16 marca. Matka błagała, bym nie wspominał o tym innym członkom rodziny. Ma nadzieję, że zdarzy się coś, co zapobiegnie katastrofie. Nie zdradziłem jej, że mam tysiąc sto jedenaście funtów na koncie w Towarzystwie Budowlanym. Powiedziałem jednak, że przyjadę jutro z Biancą do Leicester. Matka była żałośnie wdzięczna. niedziela 9 lutego Gdy znaleźliśmy się na St Pancras Station, Bianca powiedziała mi, bym spojrzał w górę. - Patrzysz na jedną z większych niepodpartych łukowych konstrukcji na świecie - powiedziała. - Czyż nie jest piękna? - Szczerze mówiąc, Bianco, widzę jedynie brudny, ohydny dach, obsrany przez gołębie. - Byłam głupia, że pokazałam ci coś, co sięga poza czubek twojego nosa - rzuciła ze złością i pomaszerowała do pociągu, zostawiając mi torby do niesienia. Zawsze zapominam, że Bianca jest dyplomowanym inżynierem. Wcale nie wygląda na inżyniera, a od kiedy ją znam, pracowała tylko jako sprzedawczyni i kelnerka. Składa podania o pracę w swoim zawodzie co najmniej dwa razy w tygodniu, ale jeszcze nie została zaproszona na żadną rozmowę. Zastanawia się, czy w cv nie podawać się za „Briana Dartingtona”. Konduktor zapomniał skasować nasze bilety, które zachowują ważność przez trzy miesiące, więc podróż do Leicester nic nas nie kosztowała. Jednak uczucie radosnego triumfu znikło z chwilą, gdy dotarliśmy do domu. Matka usiłowała trzymać fason, ale widziałem, że wewnętrznie jest w rozsypce - w pewnej chwili miała jednego papierosa w ustach, drugiego w popielniczce, a trzeci tlił się na skraju parapetu okna w kuchni. Spytałem, jak to się stało, że tak potwornie się zadłużyła. - Martin potrzebował pieniędzy na czesne, by skończyć studia - wyjaśniła szeptem. - Wzięłam tysiąc funtów pożyczki na 24,7 procent. Dwa tygodnie później straciłam pracę w Group Five - ktoś doniósł, że mam czterdzieści osiem lat! Poprosiłem, by powiedziała mi o wszystkich swoich długach. Wyciągnęła niezapłacone rachunki na przeróżnych blankietach. Nastawałem na to, by uświadomiła Muffetowi, jak wygląda ich sytuacja materialna, ale ona niemal wpadła w histerię i powtarzała tylko: - Nie, nie, on musi skończyć swoje studia inżynierskie. Wygląda na to, że otaczają mnie inżynierowie. Bianca poinformowała matkę, że ma dyplom inżynierski. - Tak, ale od kiedy opuściła uniwersytet, nie skonstruowała nic poza wieżą z klocków lego - rzuciłem żartobliwie. Ku memu zaskoczeniu Bianca bardzo się przejęła moim niewinnym żartem i wyszła z pokoju ze łzami w oczach. - Więcej taktu, chamie! - warknęła matka i wyszła za nią do ogrodu. Usiadłem przy stole kuchennym, zacisnąłem zęby i wypisałem trzy czeki: dla kasy pożyczkowej Fat Eddie’s dwieście siedemdziesiąt jeden funtów; dla mleczarni Coop (trzydzieści sześć funtów, czterdzieści dziewięć pensów); dla kiosku z gazetami Cherry’s (siedemdziesiąt cztery funty, osiemdziesiąt jeden pensów). Wiem, że to nie rozwiąże problemu mieszkaniowego matki, ale przynajmniej będzie mogła otworzyć drzwi wejściowe, nie obawiając się, że czyhają na nią lokalni wierzyciele. Gdy Martin wrócił od babci (gdzie właśnie wymienia jej gniazdka bez uziemienia na te z uziemieniem), przedstawiłem go Biance. Od razu przypadli sobie do gustu. Gadali bez przerwy o St Pancras Station i niepodpartych konstrukcjach łukowych. Od dawna nie widziałem Bianki tak poruszonej. Usiedli obok siebie przy stole i zgłosili się na ochotnika do zmywania i wycierania talerzy. Pomogłem Rosie napisać wypracowanie z angielskiego na temat „Dzień z życia delfina”. Potem poszedłem do kuchni, gdzie Bianca i Muffet dziamgali w kółko o St Pancras Station i architekcie, który ją zaprojektował, sir George’u Gilbercie Scotcie. Przerwałem im i poinformowałem Biance, że idę do łóżka. Ledwie zaszczyciwszy mnie spojrzeniem, mruknęła: „Dobra, ja zaraz też idę”. W pokoju gościnnym było pełno ohydnych, odblaskowych koników Pony należących do Rosie. poniedziałek 10 lutego Nie mam pojęcia, o której Bianca wróciła zeszłej nocy. Widocznie wślizgnęła się do łóżka, nie budząc mnie. Wiem tylko, że Muffet i moja matka nie rozmawiają ze sobą, a ja czuję się zdruzgotany. 23.30 Pracowałem nad rozdziałem trzydziestym trzecim: Zagadka Jake siedział w Almas, francuskiej ciastkarni lubianej przez inteligencję, i pisał w swym notatniku A4. Pracował nad swą powieścią dniami i nocami. Pisał już rozdział czwarty. Rozdział czwarty: Kamienie Sparg czołgał się przez gęste zarośla. Wiedział, że oni tam są. Słyszał ich, zanim jeszcze ich zobaczył. Chrząkali ze wzajemnym zainteresowaniem pomiędzy głazami. Sparg odgarnął I iść juki i od razu ich zobaczył: Moffi Barf, skąpani w promieniach słońca, złączeni ze sobą. Ich kończyny były splątane w intymny sposób. Sparg wydał z siebie zazdrosne chrząknięcie i wycofał się do Kronk, miejsca swego urodzenia. wtorek 11 lutego Jutro będziemy mieli wyniki testów. Powinienem umierać ze strachu, oddawać się przemyśleniom moralnym itd. Jednak potrafię myśleć tylko o tym, jak Muffet patrzył na Biance i jak Bianca patrzyła na Muffeta, gdy żegnali się w poniedziałek rano na stacji w Leicester. środa 12 lutego Judith powiedziała, że nasze testy są negatywne! Nie jesteśmy nosicielami wirusa HIV! Nie umrzemy na aids! Jednak czuję, że równie dobrze mogę umrzeć z powodu złamanego serca. Bianca zaproponowała, byśmy znowu wybrali się na jeden dzień do Leicester. Twierdzi, że jest znużona Londynem. Marna wymówka. Jak można być znużonym Londynem? Popieram dr. Johnsona. czwartek 13 lutego Nadszedł list z BBC Drogi Adrianie, gdy moja sekretarka wręczyła mi twój list i maszynopis Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny, odniosłem wrażenie, że mam halucynacje. Masz więcej zajadłości niż zapaśnik sumo, sięgasz szyją dalej niż żyrafa. BBC nie oferuje darmowych usług w zakresie ksero. Ubawiłeś mnie setnie, sugerując, że twoja powieść może być czytana w naszej serii klasyki. Autorzy tych tekstów zazwyczaj nie żyją, a własne dzieła ich przeżyły. Bardzo wątpię, by twoje przeżyło ciebie. Bezzwłocznie zwracam maszynopis. Z powodu pomyłki administracyjnej ksero zostało zrobione. Wysyłam je więc również, aczkolwiek z prawdziwą niechęcią. Proszę już więcej nie zawracać mi głowy. John Tydeman piątek 14 lutego Walentynki Rozczarowanie z powodu małej kartki od Bianki. Moja była pełna przepychu. Ogromna, oklejona materiałem, droga, w pudełeczku przewiązanym wstążeczką. Savage jest w klinice odwykowej. Luigi poszedł go odwiedzić w niedzielę i powiedział, że Savage grał w ping-ponga z piętnastoletnim chłopakiem z Leeds, uzależnionym od kokainy. sobota 15 lutego W poniedziałek Bianca jedzie do Leicester zobaczyć się z moją matką. Chciałbym pojechać razem z nią, ale pracuję teraz po szesnaście godzin dziennie, siedem dni w tygodniu. Ktoś musi uratować moją matkę przed więzieniem, a obecnie ja jestem jedyną osobą w rodzinie, która ma godziwą pracę. Do moich obowiązków w „Savages” należy teraz również przygotowywanie warzyw. To nużące zajęcie, a utrudnia je obsesyjne podejście Roberta, szefa kuchni. Nalega, by wszystkie kawałki warzyw były jednakowej szerokości i długości. Muszę nosić w kieszeni fartucha taśmę mierniczą. niedziela 16 lutego Minęło już siedem dni i siedem nocy, od kiedy ostatni raz kochaliśmy się z Biancą. Nie tylko za seksem tęsknię. Nie chodzi mi o seks. To naprawdę nie chodzi wyłącznie o seks. Brakuje mi tego, że nie mogę jej przytulić, powąchać jej włosów i pogłaskać jej skóry. Chciałbym porozmawiać z nią o tym, co czuję. Ale nie mogę, po prostu nie mogę. Naprawdę nie mogę. Próbowałem, ale nie mogę. Dziś w nocy trzymałem ją w łóżku za rękę, ale to się nie liczy, bo wtedy spała. poniedziałek 17 lutego Zanim wyszedłem do pracy o 6.30, napisałem liścik i zostawiłem go oparty o miskę z hiacyntami na stole. Kochana Bianco, proszę cię, porozmawiajmy o naszym związku. Nie potrafię zacząć tej rozmowy. Mogę tylko powiedzieć, że cię kocham. Wiem, że coś się między nami popsuło, ale nie wiem, jak temu zaradzić. Kochający cię zawsze Adrian Bianca była bardzo miła dziś wczesnym wieczorem. Zapewniała, że nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o jej uczucia do mnie. Jednak rozmowa odbywała się przez telefon, a ona dzwoniła z Leicester. Zostaje tam jeszcze jeden dzień, by pomóc mojej matce. Gdy wróciłem do domu o 23.30, przeczytałem ponownie swój liścik, który nadal tkwił na stole, a potem podarłem go i wrzuciłem do sedesu. Musiałem trzy razy spuszczać wodę, zanim zniknął zupełnie. wtorek 18 lutego Ostatniej nocy nie mogłem zasnąć mimo zmęczenia, więc wstałem, ubrałem się i poszedłem na spacer. Soho nigdy nie śpi. Istnieje dla ludzi takich jak ja: samotnych, chorych z miłości, outsiderów. Po powrocie do domu czytałem Skrzywdzonych i poniżonych Dostojewskiego. środa 19 lutego Bogowie nie są łaskawi dla naszej rodziny. Pani Bellingham wyrzuciła mojego ojca z pracy i swego łóżka. Wściekła się, kiedy odkryła, że ojciec sprzedawał jej zabezpieczające systemy oświetleniowe za pół ceny w pubach, gdzie zbierają się męty społeczne. Ojciec znowu mieszka z babcią. Wiem to tylko dlatego, że babcia zadzwoniła do mnie do pracy, by się poskarżyć, że matka od grudnia jest jej winna pięćdziesiąt funtów. Babcia potrzebuje pieniędzy, bo w czerwcu jedzie do Egiptu ze Stowarzyszeniem Seniorów i musi w przyszłym tygodniu wpłacić depozyt. Przypomniałem babci, że ma pokaźne oszczędności złożone w banku na wysoki procent. Czy nie mogłaby podjąć z konta pięćdziesięciu funtów? Babcia odparła, że bank żąda informacji o wypłacie z miesięcznym wyprzedzeniem. „Nie jestem przygotowana na stratę odsetek” - oświadczyła. Spytałem niedbałym tonem, czy widziała Biance. Ona równie niedbale odparła, że widziała Biance i Muffeta na piętrze autobusu numer dwadzieścia dziewięć, zmierzającego w stronę centrum. Dorzuciła też parę szczegółów. Śmiali się. Bianca trzymała bukiet frezji (jej ulubione kwiaty). A „Muffeta nigdy jeszcze nie widziałam tak szczęśliwego”, zakończyła. Potem dobiegło mnie skrzypienie, gdy babcia opadła na oparcie krzesła przy telefonie i dodała: „Nie trzeba być Einsteinem, by domyślić się, co jest grane, prawda, chłopcze?” Dzięki, babciu, leicesterska wersjo cholernej panny Marple. czwartek 20 lutego Obawiam się najgorszego. Bianca jest wciąż w Leicester. Dziś rano otrzymałem broszurę od organizacji o nazwie „Instytut Naksos”. Oferują wakacje na greckiej wyspie Naksos uzupełnione o kursy pisania kreatywnego, warsztaty snów, odnajdywania własnego głosu i radzenia sobie ze stresem. Jedno ze zdjęć w broszurze ukazywało szczęśliwych, opalonych ludzi, pałaszujących coś zielonego przy długich stołach ustawionych pod niebieskim niebem. Bliższe oględziny za pomocą lupy wykazały, że zielone jedzenie składa się z sałaty i cukinii z odrobiną czegoś przypominającego ser. Na stołach były też butelki retsiny, bukiety kwiatów i bochny chleba. Na innym zdjęciu widniała plaża, sosnowy las i chaty z bambusa rozrzucone na zboczu wzgórza. Wyglądało to naprawdę sielankowo. Odwróciłem stronę i zobaczyłem, że Angela Hacker, pisarka, dramaturg i osobowość telewizyjna „animuje” kurs pisarski w pierwszych dwóch tygodniach kwietnia. Nie czytałem jej książek ani nie widziałem sztuk, ale widziałem ją w programie telewizyjnym Przez dziurką od klucza. Bez wątpienia ma wspaniały dom, choć pamiętam, że zaskoczyły mnie zgromadzone tam zapasy alkoholu. W każdym pokoju stało pełno butelek. Loyd Grossrnan rzucił nawet na ten temat jakąś dowcipną uwagę w rodzaju: „Bez paliwa daleko się nie zajedzie”. Publiczność w studio głupio zarechotała. Z westchnieniem zamknąłem broszurę. Dwa tygodnie na Naksos spędzone na rozmowach o mojej powieści z Angelą Hacker byłyby istnym rajem, ale nie stać mnie na to. Moje oszczędności z Towarzystwa Budowlanego topnieją. Został mi ostatni tysiąc. sobota 22 lutego Bianca zadzwoniła do restauracji w czasie lunchu i powiedziała, że wyjeżdża z Leicester jutro rano o 7.30 i będzie na stacji St Pancras około 9.00. Miała jakiś dziwny głos. Zapytałem, czy boli ją gardło. Odpowiedziała, że „dużo rozmawiała”. Każde włókno mego ciała tęskni za nią, a szczególnie te w okolicy lędźwi. niedziela 23 lułego Stałem na peronie, kiedy nadjechał pociąg, a potem zobaczyłem wysiadającą Biance. Podbiegłem do niej, trzymając bukiet żonkili, które kupiłem na stoisku przy stacji metra Oxford Street. Nagle, ku swemu zaskoczeniu, ujrzałem Martina Muffeta, który również wysiadł z pociągu, targając dwie walizy. Postawił je na peronie i objął szczupłe ramiona Bianki. - Przykro mi, Adrianie - powiedziała Bianca. - Mnie również - dodał Muffet. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, co powiedzieć. Odwróciłem się, pozostawiając dwoje inżynierów pod inżynieryjnym cudem St Pancras Station i pieszo poszedłem na Old Compton Street. Nie wiem, co się stało z żonkilami, ale nie miałem ich ze sobą, gdy wróciłem do domu. poniedziałek 24 lutego Rozdział dwudziesty czwarty: Zapomnienie Jake naciągnął szlauch na rurę wydechową i sprawdził, czy szczelnie się trzyma. Potem wsunął drugi koniec węża przez uchylone boczne okno w samochodzie. Po raz ostatni zapatrzył się na cudowną panoramę Krainy Jezior, która rozpościerała się tuż przed nim. „Jakże cudowne jest życie”, powiedział głośno, rzucając słowa na wiatr. Rosnące wokół żonkile potakująco pokiwały główkami. Jake wyjął z kosmetyczki elektryczną maszynkę do golenia i zaczął się golić. Zawsze był próżny, a już szczególnie zależało mu na tym, by dobrze wyglądać jako trup. Szczecina uleciała z wiatrem i zjednoczyła z ziemią. Jake spryskał się Obsession, swoją ulubioną wodą po goleniu. Skończywszy toaletę, wsiadł do samochodu i włączył silnik. Gdy spaliny wypełniały wnętrze samochodu, Jake wspominał swoje życie. Odwiedził cztery kontynenty i spał z wieloma spośród najpiękniejszych kobiet świata. Odzyskał Ashes dla Anglii. Wspiął się na Everest tyłem i odnalazł bezsprzeczne źródło Nilu. Nikt nie mógłby powiedzieć, że jego życie było nieciekawe. Jednak bez Reginy, dziewczyny, którą kochał, nie chciał dłużej żyć. Gdy osunął się w zapomnienie, igła na liczniku paliwa przesunęła się na zero. Co skończy się najpierw - zapas tlenu Jake’a czy jego paliwo...? wtorek 25 lutego Zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem do matki. Odebrał ojciec. Powiedział, że wprowadził się do matki i zostanie „na jakiś czas”, dopóki ona nie dojdzie do siebie po nagłym szoku wywołanym romansem Bianki z Muffetem. Matka jest zbyt rozbita, by mogła wstać z łóżka i opiekować się Rosie. Spytał, jak ja to wszystko znoszę. - Ja? Całkiem dobrze - odparłem, a wtedy wielkie, grube łzy stoczyły się po mych policzkach i spłynęły na elektroniczne części słuchawki telefonicznej. Mój ojciec powtarzał w kółko: - No, już dobrze, chłopcze. No, już, chłopcze, nie płacz. - Nie pamiętam, by kiedykolwiek przemawiał do mnie tak czułym głosem. Przyszedł Roberto, szef kuchni, stanął obok mnie i ocierał mi łzy fartuchem. Wreszcie, przyrzekłszy, że będę w kontakcie, pożegnałem się z ojcem. Przez całe lata myślałem o nim, że jest niedołężnym głupcem, ale teraz widzę, że źle go osądziłem. Po powrocie do pokoju zobaczyłem, że Bianca zabrała swoje wszystkie rzeczy, nawet fotografię Isambarda Kingdoma Brunela. środa 26 lutego Dziś w porze lunchu poszedłem do lokalu o nazwie „Ed’s Diner” i zamówiłem hot doga, frytki, piwo Beck oraz kubek filtrowanej kawy. Poprosiłem o szklankę do piwa, ale wtedy zauważyłem, że inni mężczyźni w moim wieku popijają je z butelek, więc ukradkiem odsunąłem szklankę i zrobiłem tak jak oni. Siedziałem na wysokim stołku przy barze przed małą szafą grającą. Jednorazowy wybór utworu kosztował pięć pensów. Wybrałem jedną płytę, ale włączyłem ją trzykrotnie. Jeszcze niedawno potrafiłem wyrecytować słowa piosenki Stand By Me z pamięci. Bianca i ja śpiewaliśmy ją wraz z Benem E. Kingiem, przygotowując razem niedzielne śniadania. Za instrumenty perkusyjne służyły nam: pudełko zapałek, drewniana szpatułka i puszka suszonej soczewicy. W „Ed’s Diner” próbowałem zanucić słowa pod nosem, ale nie mogłem sobie przypomnieć ani jednego. Pod koniec piosenki się rozpłakałem. Dlaczego Bianca nie chciała być ze mną? Facet siedzący na stołku obok spytał, czy może mi jakoś pomóc. Próbowałem się opanować, lecz ku mu memu przerażeniu zacząłem ryczeć jak bóbr i zupełnie się rozkleiłem. Były łzy, smarki, a nawet pozbawione godności drganie ramion. Nieznajomy objął mnie i spytał: - Czy coś jest nie tak w twoim związku? Skinąłem głową, a potem, pomiędzy kolejnymi szlochami wystękałem: - Wszystko skończone. - U mnie to samo - powiedział. - Mam na imię Alan. Potem Alan wyjaśnił, że jest „zdruzgotany”, bo jego partner Christopher zakochał się w innym mężczyźnie. Zamówiłem kolejne dwa piwa i opowiedziałem Alanowi całą historię o Biance i Martinie Muffecie. Alan wyznał, że jest zaszokowany, i spytał z troską, jak czuje się moja matka. Powiedziałem, że dzwoniłem do niej poprzedniego wieczoru i oświadczyła mi, że jej życie jest skończone. Umówiliśmy się z Alanem na drinka dziś o ósmej wieczorem. Czy teraz mogę liczyć już tylko na odrobinę serdeczności u obcych, jak Blanche Dubois? Północ Alan się nie zjawił. Siedziałem w „Coach and Horses” ponad godzinę, czekając na niego. Pewnie spotkał innego nieznajomego, który miał w zanadrzu oryginalniejszą smutną historię. Tęsknię za nią. Tęsknię. Tęsknię. czwartek 27 lutego Dziś wieczór Roberto wmusił we mnie talerz tagliatelle z sosem z zająca. „Kobieta to kobieta, a jedzenie to jedzenie”, powiedział. Być może w oryginale, po włosku ma to jakieś głębsze znaczenie. Jake podał kopertę z pieniędzmi mężczyźnie o złowieszczym wyglądzie. - Szybko i czysto - rozkazał. - I żeby się niczego nie spodziewali. Mężczyzna chrząknął znacząco i wyszedł ze spelunki w Soho. Jake popatrzył wokół, po wymalowanych twarzach tandetnie wystrojonych dziewczyn, zbydlęconych gębach nocnych pijaczków. Czy naprawdę zaledwie wczoraj próbował popełnić samobójstwo w Krainie Jezior? Gdy wstał, próbowała go poderwać młoda prostytutka. „Spadaj, mała - powiedział, odpychając ją z rozdrażnieniem. - Znałem i straciłem jedyną kobietę, jakiej kiedykolwiek pragnąłem”. Wyszedł wprost w pełną życia noc w Soho, jego kowbojskie buty stukały niepokojąco po mrocznym chodniku. Muszą zmienić jutro zelówki i podkuć obcasy, pomyślał. Gdy przechodził Old Compton Street, spojrzał w okno mieszkania nad „Alma’s Patisserie”. Światło w oknie nadal się paliło, ale on wiedział, że obecni tam ludzie zostali już unicestwieni. Był mordercą przez pośrednika. Łzy popłynęły w jego sercu, ale twarz była taka jak zawsze, twarda, bezlitosna, nieznająca bożego błogosławieństwa. sobota 29 lutego Poinformowałem pana Andropolosisa, właściciela mieszkania, że przejąłem lokal, i zapłaciłem mu za miesiąc z góry, więc pokój jest teraz mój. Dzięki Bogu, że ten miesiąc się wreszcie kończy. Bez wątpienia był to najgorszy miesiąc wszech czasów. By dopełnić listy naszych rodzinnych nieszczęść, babcia dziś rano trafiła do szpitala z niepokojącymi bólami brzucha. Po południu zadzwoniłem do szpitala i dowiedziałem się od pielęgniarki dyżurnej, że babcia „ma się dobrze”. Jeśli to prawda, jest jedynym członkiem naszej rodziny, który tak się ma, bo reszta ma się bardzo, ale to bardzo źle. niedziela 1 marca Dziś po południu matka, ojciec, Rosie i ja spotkaliśmy się przy szpitalnym łóżku babci. Po raz pierwszy widziałem babcię bez zębów. Byłem zaskoczony, że tak staro wygląda. Matka schudła i ma podpuchnięte oczy, jakby płakała bez przerwy, od kiedy Muffet niespodziewanie ją opuścił. Gdy skończył się czas odwiedzin i kroczyliśmy razem szpitalnym korytarzem, matka powiedziała z goryczą: - Oni są w Hounslow, mieszkają u jego brata Andrew. - Nie chcę nic wiedzieć, mamo - odparłem. - Przestań wreszcie, Pauline - rzucił ojciec. - Ja tam się cieszę, że sobie poszedł - dodała Rosie. - Mam nadzieję, że już nie wróci. Podniosła rączkę, a ojciec ją ujął i pomógł Rosie wyjść przez wielkie podwójne drzwi na końcu oddziału. Gdy mijaliśmy kolejne budynki szpitalne i śmieci w powiewach wiatru wirowały wokół naszych stóp, przeszyło mnie przeczucie nadchodzącego nieszczęścia. Już prawie zawróciłem, by pożegnać się z babcią jak należy, ale nie chciałem, by inni musieli na mnie czekać na zrytym dziurami parkingu, więc tego nie zrobiłem. Pojechaliśmy więc do domu i zjedliśmy gotowe dania z pieczonej wołowiny od Marksa i Spencera. To było nawet niezłe, ale nie umywało się do prawdziwych obiadów przyrządzanych przez babcię. Gdy wpychałem brudne tacki ze srebrnej folii do kosza na śmieci, odezwał się telefon. Dzwoniono ze szpitala, by nam powiedzieć, że „pani Edna May Mole odeszła o 17.15”. Próbowałem sobie przypomnieć, gdzie byłem dokładnie o tej porze. Doszedłem do wniosku, że na stacji benzynowej, gdzie pomagałem ojcu sprawdzić ciśnienie w oponach. Jak dotąd nie uroniłem za babcią ani jednej łzy. Jestem w środku wysuszony na wiór. Moje serce jest jak pestka brzoskwini. poniedziałek 2 marca Wiadomo, że babcia i matka nigdy za sobą nie przepadały, więc nikt nie był przygotowany na iście śródziemnomorski pokaz rozpaczy po stracie teściowej w jej wydaniu: obfite łzy, kołatanie serca itp. Dziś rano lamentowała bez przerwy: „Byłam jej winna pięćdziesiąt funtów!” Ojciec nie przestaje mnie zadziwiać swą dojrzałością. Załatwił wszystkie formalności związane ze śmiercią babki i niezmiernie skutecznie targował się o koszty pogrzebu. wtorek 3 marca O 10.00 zadzwoniłem do „Savages” i powiedziałem, że zostaję w Leicester do piątku, bo wtedy odbędzie się pogrzeb. - Dobrze, że dzwonisz - powiedział Roberto. - Twoje mieszkanie odwiedzili włamywacze. Powiedział to tak, jakby złodzieje zostali zaproszeni na herbatę, przynieśli kwiaty i zostawili swoje wizytówki. Dziś wieczorem już nic nie poradzę. Policja wynajęła ślusarza. Nowy klucz jest w „Savages”. Czuję się dziwnie spokojny. środa 4 marca Pociąg do Leicester 20.40 Zabrali wszystko, oprócz moich książek, bokserek i starych spodni z poliestru. Chyba na zawsze pozostanie tajemnicą, jak zdołali znieść po schodach łóżko. Policjant, z którym rozmawiałem przez telefon, zapytany, jaka jest szansa, że ujmą złodziei, odparł: - Wie pan, jaką szansę ma śnieżna kula w piekle? No właśnie. To proszę to pomnożyć przez dwa. Spytał, czy jestem ubezpieczony. Zaśmiałem się wzgardliwie i odparłem: - Oczywiście, że nie. Rozmawia pan z Adrianem Mole’em. Jestem teraz człowiekiem, który nie ma nic. czwartek 5 marca Dziś rano poszedłem do domu babci. Wszystko było tam takie samo jak zawsze. Moje świadectwa wisiały w ramkach na ścianie. Na kominku stała fotografia mojego nieżyjącego dziadka Alberta. Zegar wciąż tykał. Poskładana pościel leżała na górze w szafie, a w ogrodzie kiełkowały cebulki kwiatowe. W pojemniku na herbatniki było pełno bułeczek figowych, a te gorsze kapcie babci stały przy jej łóżku. W kredensie kuchennym znalazłem puszkę po Yorkshire pudding. Używała jej przez ponad czterdzieści lat. Głupio tak płakać nad puszką po Yorkshire pudding, ale płakałem. Potem wytarłem ją do sucha i włożyłem z powrotem do kredensu, co by się babci spodobało. piątek 6 marca Pogrzeb babci Matka, ojciec, Rosie i ja pracowaliśmy dziś zespołowo i udało nam się wyprawić babci godne pożegnanie. Frekwencja w kościele była wysoka, co mnie zdziwiło, gdyż babcia nie zapraszała ludzi do siebie. Wolała towarzystwo Radio Four. Była znana z tego, że potrafiła odprawić kogoś z progu własnego domu, jeżeli był na tyle bezmyślny, by zjawić się tam w porze emisji popołudniowego słuchowiska. Odegrano Amazing Grace i Onward Christian Soldiers. Bert Baxter śpiewał bardzo głośno, niemal zagłuszając wszystkich pozostałych. Taki ateista, a przepada za śpiewem kościelnym. Gdy na niego patrzyłem, nie mogłem się oprzeć smutnej myśli, że to on powinien był umrzeć zamiast babci. Pastor wygadywał niewiarygodne głupstwa o tym, że babcia urodziła się i umarła w grzechu. Każdy, kto znał babcię, wie, że była niezdolna do grzechu. Nie umiała nawet kłamać. Gdy spytałem ją raz, czy zeszły mi już trochę pryszcze (miałem około piętnastu lat), odparła: „Nie, twoja twarz wciąż wygląda jak dupa biedronki”. Czasami używała takich łagodnych wulgaryzmów, ale na pewno nie była grzesznicą. Nie chcę myśleć o tym, że leży pod ziemią, zimna i samotna. Jednak przynajmniej nigdy jej nie okradziono ani nie napadnięto w celu rabunkowym. Teraz też nic takiego jej nie grozi. Stypa odbyła się w naszym domu. Matka nie spała prawie całą noc, sprzątała i pucowała, a nawet próbowała wywabiać plamy z dywanu w salonie. Ojciec wymienił przepalone żarówki i naprawił pływak w rezerwuarze, żeby można było normalnie spuszczać wodę. Tania Braithwaite przyszła, by złożyć kondolencje, i uprzejmie zaproponowała, że odmrozi kilka wegetariańskich quiche’ów, które ma w zamrażarce. Powiedziała, że Pandora odwołała wykład i zamierza przyjechać na pogrzeb oraz że przywiezie sześć butelek szampana od Marksa i Spencera. - Pandora uważa, że śmierć należy celebrować - wyjaśniła. - Postrzega ją jako nową przygodę, a nie dość nudne zakończenie. Bert Baxter zadzwonił, by spytać, o której jest pogrzeb, co przypomniało matce, że w domu nie ma buraków. Tak więc Rosie została wyposażona w osobisty alarm bezpieczeństwa i wysłana do sklepu za rogiem. O północy przyglądałem się, jak rodzice w salonie nakrywają białym obrusem stół, który został rozłożony na całą długość. Gdy załopotali tkaniną, a potem naciągnęli ją na stół, każde z jednej strony, nagle poczułem, że jestem członkiem rodziny. Rosie ładnie ułożyła w wazonie żonkile i frezje, i wszyscy ją pochwaliliśmy. Nawet pies zachowywał się przyzwoicie. Kiedy wreszcie kładliśmy się do łóżek, dom wyglądał doskonale; wszystko było na swoim miejscu i my, Mole’owie mogliśmy chodzić z podniesionymi głowami. Babcia byłaby z nas dumna. Po pogrzebie Rosie i ja pospieszyliśmy do domu, by przed przyjściem pozostałych żałobników zdjąć folię z kanapek i kiełbasek w cieście. Pandora czekała przed domem w swym samochodzie. Napełniliśmy wannę zimną wodą i włożyliśmy tam butelki z szampanem. Pandora wyglądała pięknie i surowo w czarnej garsonce szytej na miarę. Jednak nie darzę jej już nabożną czcią, więc mogliśmy rozmawiać ze sobą jak przyjaciele i ludzie równi sobie. Powiedziała, że bardzo dobrze wyglądam, i nawet pochwaliła moje ubranie. Pogładziła klapę mojej granatowej, luźnej marynarki z Next i rzuciła: „Witaj w latach dziewięćdziesiątych”. Wkrótce do domu napłynęli żałobnicy i byłem zajęty krążeniem pomiędzy gośćmi z tacą pełną kieliszków szampana. Na początku wszyscy stali, nie wiedząc, o czym rozmawiać i jak się zachowywać, by nie zostać posądzonym o brak szacunku dla zmarłej. Dopiero Pandora rozluźniła atmosferę, proponując toast za babcię. - Za Ednę Mole - powiedziała, wznosząc wysoko swój kieliszek z szampanem. - Kobietę o niezłomnych zasadach moralnych. Wszyscy stuknęli się kieliszkami i wychylili szampana, wkrótce rozległ się śmiech, ja zaś wyławiałem kolejne butelki z wanny. Matka pogrzebała trochę w szafie i wyjęła albumy ze zdjęciami rodzinnymi. Byłem zaskoczony, ujrzawszy zdjęcie dwudziestoczteroletniej babci. Wyglądało szałowo z tymi ciemnymi włosami i świetną figurą, gdy śmiała się, prowadząc rower pod górkę. Obok niej szedł mężczyzna w kaszkiecie. Miał wielkie wąsy i mrużył oczy od słońca. To był mój dziadek. Wszyscy zauważyli, że jestem do niego podobny. Ojciec wyjął zdjęcie z albumu i poszedł do ogrodu, gdzie usiadł na huśtawce Rosie. Po chwili dołączyłem do niego. Podał mi fotografię ze słowami: „Jestem sierotą, synu”. Położyłem mu rękę na ramieniu, a potem wróciłem do środka, gdzie okazało się, że stypa zamieniła się w balangę. Ludzie ryczeli ze śmiechu, pokazując sobie zdjęcia w albumie. Ja nad morzem, spadający z osiołka. Ja w noszonym po kimś, o trzy numery za dużym mundurku skautowskim. Ja w wieku sześciu miesięcy, leżący na golasa na chodniczku w kształcie półksiężyca przed piecykiem gazowym. Ja drugiego dnia życia z roześmianymi, młodymi rodzicami w szpitalu położniczym. Na odwrocie było napisane ręką matki: „Nasz kochany maluch, gdy ma dwa dni”. Było też zdjęcie, którego zdaje się nigdy nie widziałem, przedstawiające matkę, ojca, babcię i dziadka. Siedzieli na leżakach i patrzyli na mnie, w wieku około trzech lat bawiącego się w piasku. Na odwrocie było napisane „Vermouth, wycieczka w dzień wolny”. - Dlaczego mnie nie ma na tym zdjęciu? - spytała Rosie. - Boś się jeszcze nie urodziła, ot co - wyjaśnił Bert Baxter. O siódmej Ivan Braithwaite zaproponował, że odprowadzi leciwych sąsiadów babci do domów, dopóki i on, i oni trzymają się jeszcze na nogach. Reszta bawiła się do jedenastej. Tania Braithwaite, która od dziewięciu lat jest wegetarianką złamała się i zjadła kiełbaskę w cieście, a potem jeszcze jedną. Matka i ojciec tańczyli przy utworze You’ve Lost That Loving Feeling. Nie dałoby się wcisnąć między nich nawet linijki. Pandora i ja przyglądaliśmy się im. - Więc są znowu razem, tak? - spytała Pandora. - Mam nadzieję - odparłem, spoglądając na Rosie. Jak już zauważyłem wcześniej, to było godne pożegnanie. poniedziałek 9 marca Old Compton Street Znów jestem w swoim pokoju, gdzie do towarzystwa mam tylko książki i parę bokserek. Spodnie oddałem młodemu człowiekowi sprzedającemu „The Big Issue”. Zrobiłem sobie poduszkę z bielizny i spałem na podłodze. Nieraz zastanawiałem się, jak bym się czuł, będąc żyjącym w celibacie mnichem w pustej celi. Teraz, gdy zostałem okradziony i porzucony, już wiem. Poszedłem do „Savages”, by pomóc sprzątać w kuchni. Zastałem tam Savage’a we własnej osobie, którego zwolniono z odwykowki. Wyglądał zdrowo i atletycznie, sączył wodę mineralną. Złożył mi wyrazy współczucia z powodu różnych poniesionych przeze mnie strat oraz powiedział, że na strychu nad restauracją są różne stare meble, które mogę sobie wziąć. - Zobacz, co ci się może przydać, dzieciaku - powiedział. Nie mogę się przyzwyczaić do tego nowego, uprzejmego, filantropijnego Savage’a. Wciąż mi się zdaje, że to jego zaginiony na wiele lat brat bliźniak powrócił z misji w Amazonii. Mój pokój jest teraz umeblowany tapicerowanymi kozetkami w stylu rokoko i stolikami z fałszywego marmuru, noszącymi ślady gaszenia papierosów. Rzeczy te zostały pewnie wyrzucone na górę, gdy Savage przejął restaurację. Śpię teraz na dwóch zsuniętych kozetkach. Mam anioły za głową i cherubinki przy stopach. Roberto dał mi trochę sztućców oraz naczyń kuchennych i stołowych. Dziś rano większość moich kolegów i koleżanek z pracy przyniosła jakieś dary na Fundusz Nieszczęsnego Adriana Mole’a. Gotuję na maszynce z butlą gazową i czytam przy podrabianym kandelabrze; jedno i drugie podarował mi Luigi. środa 11 marca Dziś rano zadzwoniłem do domu. Mój ojciec wciąż tam jest, żyje w grzechu z moją matką. Matka powiedziała mi, że Bianca i Muffet zamierzają założyć spółkę inżynierską o nazwie „Dartington i Muffet”. Nie mogę znieść myśli, że kościste palce Muffeta dotykają ślicznej jasnej skóry Bianki. Nie mogę tego znieść. czwartek 12 marca Rozdział dwudziesty piąty: Odrodzenie Jake usiadł przy stoliku z fałszywego marmuru i rozpoczął pisanie kolejnego rozdziału swej powieści Sparg z Kronk. Rozdział piąty: Zielone pędy Sparg tęsknił za Barf, swoją kobietą. Jakaś część jego jestestwa nigdy się nie pogodzi z jej stratą. Była wiosna. Zielone pędy kiełkowały z ziemi. Sparg wyszedł z chaty. Cieszył się, że jest na dworze, bo w chacie było wilgotno, a wilgoć szybko szła do góry. Sparg potrzebował kobiety, jednak jedyną kobietą w zasięgu wzroku była Krun, jego matka. Chociaż twarz miała dość pomarszczoną, to uda całkiem zachęcające. Jednak prawo kronkiańskie zabraniało dobierać się do matki, nawet gdyby ona się na to zgodziła. Sparg wspiął się bez celu na małe wzgórze, a potem bez celu zszedł na dół. Nudził się. Trzeba było zbierać drewno na opał, ale on miał już tego po dziurki w nosie. Zbieranie drewna nie stanowiło wyzwania dla jego intelektu. Chrząknął z rozpaczą, marząc o tym, by można było porozumiewać się jakoś z innymi Kronkianami. Ale mam pecha, że urodziłem się w prehistorycznych czasach, pomyślał. Gdyby tak istniał język, chrząknął wewnętrznie Sparg... Ciąg dalszy nastąpi. Jake opadł na oparcie krzesła. Pisanie całkowicie go wyczerpało, był blady. Opuścił swój pokój i poszedł do „ Wilde‘s”, swej ulubionej restauracji, gdzie powitał go Mario. - Dawno pana nie widziałem, panie Westmorłand. - Cześć, Mario. Ten stolik, co zwykle, proszę, oraz do picia to, co zwykle, schłodzone, na przystawkę, danie główne i deser też to, co zwykle. - A jako aperitif, panie Westmorland? - wtrącił przymilnie Mario. - To co zwykle - warknął Jake. Muszę wreszcie skończyć Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny, ale nie mogę tego zrobić, dopóki Jake nie dokończy Sparga z Kronk. Chciałbym, żeby się pospieszył. piątek 13 marca Coraz więcej lokali wokół nas się zamyka. Codziennie okna sklepów i restauracji są zabijane deskami. Mam nadzieję, że „Savages” jakoś się utrzyma na rynku. Potrzebuję tej pracy. Wiem, że jestem wyzyskiwany, ale przynajmniej mam powód, by wstać rano z łóżka, nie to co trzy i pół miliona moich współobywateli. Babcia zostawiła ojcu ?3090, więc matce nie odbiorą domu. To naprawdę radosna nowina. Oznacza, że nie będę musiał włamywać się do swoich oszczędności w Towarzystwie Budowlanym. Nie mógłbym patrzeć, jak matka ląduje na ulicy. A przynajmniej tak sądzę. sobota 14 marca Gdy przyszedłem do pracy dziś rano, otrzymałem następującą wiadomość, zapisaną na odwrocie papierowej serwetki: „Zapomniałem. B. 500”. Nikt nie wiedział, co to znaczy, ani kto zapisał tę wiadomość. poniedziałek 16 marca Otrzymałem kolejną broszurę z „Instytutu Naksos”. Dlaczego tak wytrwale do mnie piszą? Kto ich na mnie napuścił? Nie znam żadnych „holistycznych” typów. Nie jestem nawet wegetarianinem i święcie wierzę w paracetamol. Poszedłem dziś do National Gallery, ale wywołało to bolesne wspomnienia o B., więc wróciłem do Soho i zapłaciłem dwa funty za to, by patrzeć, jak gruba i pryszczata dziewczyna przez dziurę zdejmuje stanik i majtki. To znaczy ja patrzyłem przez dziurę. Ona nie zdejmowała przez dziurę bielizny. Pytanie: Czy są wieczorowe kursy ze składni? wtorek 17 marca Wczoraj wieczorem skończył mi się papier toaletowy, więc by wybawić się z opresji, sięgnąłem po broszurę „Instytutu Naksos”, lecz coś w twarzy Angeli Hacker mnie powstrzymało. Miałem wrażenie, jakby mówiła: „Chodź do mnie, Adrianie”. W jej twarzy nie ma nic, o czym warto by tu pisać, a właściwie, by pisać gdziekolwiek. Odłożyłem jednak broszurę i sięgnąłem po „Evening Standard”. Ma o wiele bardziej chłonny papier. 23.45 Nie mogę spać z powodu czcicieli dnia świętego Patryka, więc bezmyślnie wypełniłem formularz na pierwsze dwa tygodnie kwietnia w „Instytucie Naksos” w Grecji. czwartek 19 marca Bezmyślnie wypełniłem czek dla „Instytutu Naksos”, ale po prostu wypróbowywałem nowy długopis. Pewnie nie zwolniono by mnie z pracy na dwa tygodnie, a zresztą nie stać mnie na to. 22.00 Wiadomość brzmiała: „Zapomniałem powiedzieć, że babcia zostawiła ci pięćset funtów. Pozdrawiam. Tata”. Luigi, którego nie było przez kilka dni z powodu zatrucia pokarmowego, wrócił dziś do pracy i pogratulował mi „całej tej forsy”. Oczywiście wytrzeszczyłem na niego oczy ze zdumienia. Gdy po kilku minutach nieporozumienie zostało wyjaśnione, uczciliśmy cudowną wiadomość butelką frascati. sobota 21 marca Zacny Savage zgodził się dać mi dwutygodniowy urlop (bezpłatny). Wysłałem formularz zgłoszeniowy dziś rano, a po południu kupiłem sobie kąpielówki w sklepie na Charing Cross Road, który wyprzedawał towar przed likwidacją. Nie mogę się doczekać, kiedy poczuję na swym ciele ciepłe fale Morza Egejskiego. Pracowałem nad Oto, myśląc o Angeli Hacker. Jake otworzył swój notatnik. Kremowy, ręcznie czerpany papier wyglądał kusząco. Jake ujął swoje pióro marki Mont Blanc i zaczął pisać. „Przepraszam, kochanie - powiedział do cudownej przedstawicielki angielskiej kobiecości, która położyła się przed nim, pokazując majteczki. - Muza mnie wzywa”. Potem pochylił swą przystojną twarz i od razu znalazł się w Kronk, siedzibie swego bohatera Sparga. Sparg chrząknął, rozpoznawszy w ciemności znienawidzoną postać ojca. Ojciec mu odchrząknął. Sparg przerzucił kamień z jednej ręki do drugiej. Dlaczego nie wynaleziono jakiegoś zajęcia na czas po zapadnięciu zmroku, przed pójściem spać? - myślał. Na przykład czegoś takiego jak gra w karty. Wrócił do swej chaty i ospale porozsuwał skóry zwierząt na legowisku. W nocy bez kobiety było mu zimno. Postanowił, że nazajutrz wstanie wcześnie i wyruszy na poszukiwanie kobiety, a potem przyprowadzi ją do Kronk. czwartek 26 marca Kupiłem koszulę z krótkimi rękawami i bermudy na stoisku przy Berwick Street. Od czasu gdy stałem się dorosły, nigdy nie chodziłem w szortach. Nowy Adrian Mole wyłania się z popiołów. Pijany i niechlujnie ubrany Savage wparował do restauracji, po czym wyrzucił z pracy Luigiego, Roberta oraz cały personel kuchenny oprócz mnie. - Ty możesz zostać, Adrian. Jesteś pieprzonym nieudacznikiem, jak ja - wybełkotał. Awansował mnie na Maitre to stanowisko, którego nie chcę i nie umiem na nim pracować. Luigi i Roberto rozsiedli się w kuchni, palili papierosy i gadali po włosku. Nie wyglądali na specjalnie przejętych. Tymczasem ja, ubrany w garnitur Luigiego, musiałem skakać wokół klientów, prowadzić ich na miejsca i udawać, że się interesuję ich zamówieniami. Savage usiadł przy barze i wykrzykiwał różne poufne informacje na temat klientów, którzy wchodzili do restauracji. Gdy zjawiła się pewna szacowna para w średnim wieku, wrzasnął: - Kogóż to ja widzę! Państwo Wellingtonowie! On nosi tupecik, a ona wybuliła trzy tysiące funtów za te sterczące cycuszki. Zamiast natychmiast wyjść albo walnąć go w pijany łeb, państwo Wellingtonowie uśmiechnęli się szeroko i pozwolili mi zaprowadzić się do stolika numer sześć. Może są dumni ze swoich sztucznych atrybutów. Jak mawiała moja niedawno zmarła babcia: „Nie ma nic dziwniejszego niż ludziska, zwłaszcza te z Londynu”. Biedna babcia. Nigdy w życiu nie była w Londynie. Przez ostatnie cztery dni nie mogłem napisać ani słowa. Myśl o tym, że Angela Hacker będzie czytała mój rękopis, całkiem mnie zablokowała. Jednak dziś wieczorem wreszcie nastąpił przełom. Miał blokadę twórczą. Przez ponad pięć godzin wpatrywał się w szyderczo pustą stronę. Jego wydawca dzwonił co godzinę. Prasa drukarska czekała, lecz Jake nie mógł ukończyć swej książki. Wyjrzał przez okno w nadziei na natchnienie. Panorama Nowego Jorku ciągnęła się w nieskończoność. - Nieskończoność! - wykrzyknął z zapałem Jake i zaczął pracować nad swą powieścią Sparg z Kronk. Sparg zawędrował daleko od Kronk i stał na wysokim cyplu, wpatrując się z zachwytem w widoczny przed nim dziwny bezmiar wody i błękitną linię w oddali. Nic o tym nie wiedząc (bo nie było języka), Sparg podziwiał morze i odległy horyzont. Wydał z siebie pomruk i zaczął schodzić z cypla. Pomyślał, że pójdzie ku odległej błękitnej linii. Będzie coś do roboty. Sparg pomyślał tak, bo jak dotąd nie było jeszcze mowy o pływaniu... Otrzymałem potwierdzenie z „Instytutu Faksos”, że mam miejsce na Kursie Pisarskim. Jestem przerażony. piątek 27 marca Luigi został przywrócony na dawne stanowisko, a ja powróciłem bezpiecznie do kuchni, dzięki Bogu. Roberto pozwala mi obserwować się przy pracy. Przez większość życia byłem pozbawiony właściwego wykształcenia kulinarnego. Od matki nie było czego się uczyć; przestała gotować prawdziwe jedzenie po przeczytaniu Kobiecego eunucha. Chociaż, o ironio, autorka tego brzemiennego w skutki dzieła, pani Germaine Greer, jest znana z tego, że świetnie gotuje i wydaje wspaniałe przyjęcia. Dzięki uprzejmości Roberta umiem teraz gotować makaron al dente, robić najprostsze ciasto biszkoptowe i prawie zgłębiłem tajniki zupy z rzeżuchy. Teraz rankiem zeskakuję z moich kozetek i z ochotą pędzę do pracy. Dziś przyszły bilety lotnicze. Od tego wieczoru w „Savages” zaczęła pracować nowa kelnerka. Ma na imię Jo Jo i pochodzi z Nigerii. Studiuje sztukę w St Martin’s. Jest wyższa od wszystkich innych pracowników restauracji. Włosy ma zaplecione w setki małych warkoczyków. Grzechocze, gdy idzie. Jej matka jest jakąś szychą w nigeryjskim przemyśle ciągnikowym. sobota 28 marca Zrobiłem dziś wieżę z ptysi z kremem oblanych czekoladą. Roberto powiedział: „Gratulacje, Adriano! Polewa czekoladowa jest doskonała!” Jo Jo spróbowała pierwszego ptysia i oświadczyła, że jest „przepyszny”. Luigi miał akurat przy sobie swój aparat polaroid, więc sfotografował mnie, wieżę i Jo Jo. Przypiąłem sobie tę fotografię na ścianie. Wyglądam całkiem przystojnie. niedziela 29 marca Gdy w południe wciąż jeszcze leżałem w łóżku, rozległo się stukanie do drzwi. Nikt mnie nigdy nie odwiedza, więc nieco się wystraszyłem. Przyłożyłem ucho do drzwi, ale usłyszałem tylko jakiś grzechot. Wreszcie otworzyłem drzwi, nie zwalniając ich jednak z łańcucha. Byłem zachwycony, gdy w szparze ujrzałem Jo Jo. Uśmiechnęła się i powiedziała, że idzie właśnie do Tate Gallery. - Pójdziesz ze mną? - spytała. Zdjąłem łańcuch i zaprosiłem ją do środka. Obeszła pokój dokoła i pochwaliła panujący w nim porządek. Zatrzymała się na chwilę przy stole, na którym leżał mój rękopis w przezroczystej okładce, i powiedziała: - A więc to jest ta twoja książka. - Dotknęła jej z czcią i dodała: - Chciałabym ją kiedyś przeczytać. - Jak będzie gotowa - odparłem. Zrobiłem jej filiżankę kawy, a potem przeprosiłem i poszedłem do łazienki, żeby się umyć i ubrać. Przejrzałem się w lustrze nad umywalką. Coś się stało z moją twarzą. Już nie wyglądałem jak John Major. Jo Jo lubi spacerować, więc poszliśmy do Tate pieszo. Byłem dumny, że mogę się pokazać z taką oszałamiającą kobietą. Spytałem ją o Nigerię, a ona opowiadała o swoim kraju z prawdziwą miłością. Pochodzi z plemienia Yoruba, a mieszkała w Abeokuta. Spytała mnie o rodzinę, a ja zarysowałem jej zawiłą sieć wzajemnych relacji, opowiedziałem o rozstaniach i powrotach. Roześmiała się i powiedziała: - Gdybyś chciał rozpracować relacje w mojej rodzinie, musiałbyś mieć świetny komputer. Nigdy nie byłem w Tate, ale Jo Jo znała galerię bardzo dobrze. Oprowadziła mnie po niej i zwróciła uwagę na kilka swych ulubionych obrazów. Wszystkie przedstawiały ludzi. Oglądaliśmy obrazy Pauli Rego, Vanessy Bell i Matisse’a oraz rzeźbę Ghishy Koenig pod tytułem The Machinę Minders. Potem Jo Jo nalegała, abyśmy wyszli, zanim się znudzimy i rozbolą nas nogi. Gdy schodziliśmy po schodach, Jo Jo spytała, czy nie napiłbym się herbaty w jej mieszkaniu w Battersea. - Z przyjemnością- odparłem. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy i stanęliśmy na przystanku autobusowym, ale pod wpływem nagłego impulsu zatrzymałem czarną taksówkę i zajechaliśmy pod jej dom z fasonem. Mieszka na najwyższym piętrze kamienicy. W każdym pomieszczeniu jest pełno jej obrazów. Wiele z nich to akty, autoportrety, na których przedstawia siebie w różnych kolorach, na przykład na zielono, różowo, purpurowo, niebiesko i żółto. Spytałem, czy to ma być jakaś deklaracja dotycząca jej koloru. - Nie - odparła ze śmiechem. - Ale nudziłoby mnie używanie tylko czerni i brązu. Zjedliśmy bułeczki drożdżowe, wypiliśmy earl greya i bez przerwy rozmawialiśmy: o „Savages”, polityce nigeryjskiej, kotach, jednym z jej nauczycieli malarstwa, któremu odbija szajba, Cecilu Parkinsonie, cenach pędzli, Vivaldim, naszych znakach zodiaku - ona jest Lwem (ale na granicy z Rakiem) oraz jej żeńskiej szkole z internatem w Surrey, gdzie mieszkała od jedenastego do szesnastego roku życia, kiedy to wydalono ją, bo wspięła się na dach kaplicy w proteście przeciw wstrętnemu jedzeniu. Popijając tanie wino, rozmawialiśmy o drzewach, Matissie, Moskwie, polityce rosyjskiej, naszych ulubionych ciastkach, używaniu parasolek, kapuście i rodzinie królewskiej. Oświadczyła, że jest republikanką. Przy ostatnim kieliszku wina i talerzu z chlebem i serem opowiedziałem jej o mojej babci, matce, Pandorze, Sharon, Megan, Leonorze, Cassandrze i Biance. - Dźwigasz potężny bagaż - powiedziała Jo Jo. Pożegnaliśmy się o 22.30 przyjacielskim uściskiem dłoni. Zanim zamknęła drzwi, spytałem, ile ma lat. - Dwadzieścia cztery - odparła. - Dobranoc. poniedziałek 30 marca Wybiegłem z „Savages” w czasie swojej przerwy i kupiłem krem Ambrę Solaire (filtr 8), espadryle, podkoszulki bez rękawów, trzy pary szortów i szesnaście tysięcy drachm. Do późna w nocy pracowałem nad książką. Niepokoi mnie, jaką opinię wyda o niej Angela Hacker. Dodałem trochę opisowych słów do Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny i usunąłem jeszcze więcej opisowych słów ze Sparga z Kronk. wtorek 31 marca Personel urządził małe przyjęcie bon voyage w kuchni, gdy restaurację zamknięto po porze lunchu. Byłem bardzo wzruszony. Roberto upiekł kebaby i przyrządził na moją cześć prawdziwą grecką sałatkę. Jo Jo kupiła wcześniej dwie butelki retsiny i wszyscy stuknęliśmy się kieliszkami, przyrzekając sobie dozgonną przyjaźń. Potem wszedł Savage z pretensjami, że Luigi zapomniał dodać VAT do czyjegoś rachunku, no i skasował nam przyjęcie. Jo Jo powiedziała, że umie się dobrze pakować. Zaproponowała, że przyjdzie mi w tym pomóc. Rozłożyłem ubrania, kosmetyczkę i manuskrypt na swoim posłaniu, przygotowując się do pakowania, i wtedy uświadomiłem sobie, że złodzieje zabrali moją walizkę. Jo Jo pobiegła na bazar przy Berwick Street i kupiła taką wielką pasiastą torbę, jakie noszą uchodźcy pokazywani w wiadomościach telewizyjnych. Gdy już byłem spakowany, debatowaliśmy z Jo Jo, czy mam brać ciepłą kurtkę, czy nie. Powiedziała, że powinienem, ale postanowiłem nie brać. Zamiast tego zarzuciłem sobie na ramiona bawełniany sweter. Wszyscy mówią, że w kwietniu w Grecji jest bardzo ciepło. Moje nogi w szortach rażą teraz swą białością, ale kiedy wrócę, będą cudownie opalone. WIOSNA Hotel Adelphi Ateny Czwartek 2 kwietnia 9.30 Droga Jo Jo, po raz pierwszy w życiu nie ma przy mnie nikogo, by złożyć mi życzenia urodzinowe. Mam teraz dwadzieścia pięć lat. To kamień milowy w życiu każdego człowieka. Czy nadal kwalifikuję się do miana „Młodego Brytyjskiego Nowelisty”? Mam nadzieję, że tak. Pozostali uczestnicy kursu w „Instytucie Naksos” kręcą się przy schodach w holu hotelowym, gadają ze sobą bez skrępowania. Ja wycofałem się szybko do windy, jak tylko ich zobaczyłem, i udałem się na taras na dachu, ale była tam Angela Hacker. Paląc papierosa, wpatrywała się z markotną miną w widoczny w oddali Akropol. Jest chuda i ubiera się na biało. Była cała obwieszona srebrną biżuterią etniczną. Nie wiem, kiedy zrobiono zdjęcie wydrukowane w broszurze, ale na żywo wygląda na co najmniej czterdzieści osiem lat. Bez wątpienia najlepsze lata ma już za sobą, pod względem seksualnym i artystycznym. Nie podziękowałem ci dostatecznie za to popołudnie w Tate. Wciąż myślę o tamtych obrazach. Szczególnie podobały mi się te namalowane przez Portugalkę, Paulę jakąś-tam. Pozdrawiam serdecznie, Adrian Prom Piątek 3 kwietnia Kochani Rodzice, piszę te słowa na pierwszym promie, który zabiera nas w miejsce, gdzie przesiądziemy się na drugi prom, do Naksos. Angela Hacker i większość dwunastoosobowej grupy pisarskiej są już w barze. Prawie wszyscy palą. Myślę, że świetnie byś się z nimi dogadała, mamo. Inni, bardziej holistycznie nastawieni pasażerowie, wychylają się przez burtę, robią zdjęcia albo wymieniają się przepisami aromaterapeutycznymi. Ja trzymam się osobno. Nie chcę się wrobić w jakąś naprędce nawiązaną „przyjaźń”, a przez następne dwa tygodnie usiłować się pozbyć owej „zaprzyjaźnionej” osoby. Właśnie zaczęło padać. Muszę kończyć i schować się do środka. Wasz kochający syn Adrian Prom Piątek 3 kwietnia 16.00 Droga Jo Jo, Przez cały trzygodzinny rejs lał ulewny deszcz. Mam na sobie bawełniany sweter, ale i tak jest mi zimno. Żałuję teraz, że nie posłuchałem twojej rady i nie wziąłem kurtki. Angela Hacker przewracała się w barze. Morze jest wzburzone, ale sądzę, że jej kłopoty z równowagą są spowodowane pokaźną ilością retsiny, którą w siebie wlewa. Moi koledzy po piórze zaśmiewają się bez przerwy od chwili, gdy wsiedliśmy na statek. Pewnie chodzi o jakiś prywatny dowcip. Jeszcze się im nie przedstawiłem. Bambusowa Chata numer 6 20.00 Wiatr przenika ze świstem przez szpary w mojej chacie. Niebo jest szare i upstrzone burzowymi chmurami. Kolację podano na wolnym powietrzu, pod „dachem” z palmowych liści. Nic dziwnego, że ratatouille było zimne. Słyszę kaszel Angeli Hacker, chociaż jej chata stoi w odległości jakichś dwustu metrów od mojej, w dolnej partii kamienistego wzgórza. O ósmej odbyło się spotkanie, na którym stały personel i instruktorzy przedstawili się i mówili o swojej pracy. Spotkanie odbyło się w miejscu, które tutaj określa się jako „Magiczny Krąg”, a znajduje się ono na samym szczycie wzgórza. Magiczny Krąg to betonowa podstawa otoczona niską ścianą i zwieńczona zwyczajnym w tej okolicy dachem z bambusa i liści palmowych. Wcale nie wygląda na magiczny. Bardzo się zaniepokoiłem, słysząc, że pani Hacker określa swój kurs jako „Pisanie dla przyjemności”. Ja nie czerpię żadnej przyjemności z pisania. Pisanie to poważne zajęcie, jak malowanie. Jest tu jeden facet, który czesze się tak jak ty. Widziałem go na cyplu, wpatrzonego w morze. Z daleka wyglądał jak ty. Moje serce zrobiło fikołka do tyłu. Chata, w której mieszkam, stoi koło kojca dla kur. Jakaś koza właśnie wetknęła głowę do środka, a gdzieś w sosnowym lasku porykuje osioł. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby na plażę wyrzuciło Arkę Noego. Pozdrowienia, Adrian. Faksos niedziela 5 kwietnia Droga Pan, prosiłaś, by cię powiadomić, jak przebiega kurs na Naksos, więc opowiem ci o pierwszym dniu. Pisarze zebrali się na tarasie o 11.15. Usiadłem pod wiatr, by nie leciał na mnie dym z papierosów. O 11.30 Angela Hacker wciąż jeszcze się nie pojawiła, więc facet o imieniu Clive, który ma siedem czyraków na szyi, został wysłany do jej chaty. Wreszcie zjawiła się o dwunastej i przeprosiła za to, że zaspała. Potem przez godzinę i piętnaście minut nawijała o „prawdzie”, „zasadniczej myśli w narracji” i „wydobywaniu oryginalnego głosu”„. O 13.15 zerwała się na równe nogi i powiedziała: - Okej, na dzisiaj wystarczy. Napiszcie wiersz zawierający słowo „Grecja”. Przygotujcie się do głośnego czytania jutro o 11.15. Następnie udała się do bambusowego baru, gdzie spędziła większość dnia. Po napisaniu wiersza poszedłem do baru na filiżankę herbaty i usłyszałem, że mówi o twoim college’u w Oksfordzie. Spytałem, czy cię zna, na co odparła, że spotkała cię kilkakrotnie w domu Cavendishha, „zanim Jack opuścił swoją trzecią żonę”. - Jaki ten świat mały - zauważyłem. - Staraj się nie używać frazesów, kochanie - powiedziała. Dziwna kobieta. Z najlepszymi pozdrowieniami, Adrian Faksos poniedziałek 6 kwietnia Kochana Rosie, mam nadzieję, że podoba ci się ta kartka z wesołym osiołkiem. Durny wyraz jego pyska przypomina mi naszego psa. Wysyłam ci wiersz o Grecji, którego napisanie na mnie wymuszono. Już czas, byś zaczęła się interesować sprawami kulturalnymi. Życie to coś więcej niż gry Nintendo. Kochający cię brat Adrian O Grecjo, kraino starożytnej kultury, Spowijasz me serce niby Skrawek starej bordiury. Twe wiedźmowate staruszki Odziane w czerń swoich szat Nie wiedzą, że nowoczesność im nie zajrzała do chat. Czy będą z radością patrzyły Na osiołka, co dźwiga ciężar ponad siły? A może przyklasną ochoczo Pojazdom, co drogą się toczą? Faksos wtorek 7 kwietnia Drogi Baz, jestem na Naksos z Angelą Hacker, którą, jak rozumiem, znasz dość dobrze. Angela i ja od razu przypadliśmy sobie do gustu i po powrocie z wyspy zaprosiła mnie do swego domu w Gloucestershire. Obecnie jestem bardzo zajęty, bo w kuchni pewnej restauracji w Soho zbieram materiały do swojej następnej książki pod tytułem Rzeźnik, więc może wyrwę się do Angeli w któryś weekend, ale nie będę mógł zabawić u niej przez parę tygodni, jak by chciała. Piszę do ciebie, by wyrazić nadzieją, że nie żywisz do mnie urazy z powodu tej sprawy z Sharon Bott. Prawdopodobnie wkrótce będziemy się obracać w tych samych kręgach, więc wolałbym, by nie dzieliły nas wrogie uczucia. Gratulacje, że wreszcie jesteś na pierwszym miejscu listy! Trzymaj się. Twój stary przyjaciel Adrian Mole Drogi Johnie Tydeman, Jak zapewne pan zauważył, o ile rzucił pan okiem na znaczek, przebywam na greckiej wyspie Naksos. Jestem uczestnikiem kursu pisarskiego prowadzonego przez Angetę Hacker (przesyła panu ucałowania). Poleciła nam napisać pierwszą scenę sztuki radiowej, a jest to coś, czego wcześniej nie próbowałem. Pomyślałem, że może pana zainteresować to, co napisałem. Z ogromną chęcią skończyłbym ten utwór, jeśli uzna go pan za wartościowy. Wracam do Londynu piętnastego kwietnia o 15.00, jeśli chciałby pan porozmawiać ze mną osobiście. Po namyśle dochodzę do wniosku, że szesnasty bardziej by mi odpowiadał. Chyba będę musiał wypocząć po podróży. A oto, jak rozpoczyna się sztuka: Kanapka z ogórkiem Sztuka radiowa autorstwa Adriana Mole’a Pokój w zamożnym domu. Przez drzwi balkonowe dobiega stukot odbijanej piłki tenisowej. Ktoś nalewa herbatę. Łyżeczka podzwania w filiżance. LADY ELEANOR: Kanapkę z ogórkiem, Edwin? EDWIN: Nie próbuj mnie zbyć swymi burżuazyjnymi wyobrażeniami o uprzejmości. Znam prawdę! LADY ELEANOR (przyspieszony oddech): Nie! Na pewno nie! Nie znasz sekretu, który skrywałam przez czterdzieści lat! EDWIN (z pogardą): Owszem, znam. Służąca Millie mi powiedziała. Rozlega się dzwonek. MILLIE: Pani mnie wzywała? Przepraszam, że musiała pani czekać, ale pomagałam kucharzowi przygotowywać tort na dwudzieste pierwsze urodziny panicza Edwina. LADY ELEANOR: Jesteś zwolniona, Millie. Wygadałaś mój sekret. MILLIE: Jaki sekret? A! O tym, że urodziła się pani mężczyzną? Ciąg dalszy nastąpi Nie chciałbym w żaden sposób wpływać na pańską opinię, ale dodam, że po odczytaniu przeze mnie tego tekstu moi koledzy po piórze dosłownie oniemieli z wrażenia. Angela powiedziała tylko: Nie powinieneś wyjawiać sekretu do ostatniej sceny sztuki. Dobra rada, jak sądzę. W każdym razie, mam nadzieję, że spodoba się panu Kanapka z ogórkiem. Z najlepszymi pozdrowieniami Adrian Mole Faksos czwartek 9 kwietnia Droga Jo Jo, od dwóch dni świeci słońce, które zmieniło Naksos w istny raj. Kolory wprost zapierają dech w piersiach: morze jest pawioniebieskie, trawa miętowozielona, a polne kwiaty rozrzucone na wzgórzu są niby żywe konfetti. Coś się stało z moim ciałem. Jest całe rozluźnione, jakby się wyrwało na wolność i swobodnie unosiło. O siódmej rano byłem na warsztatach snów. Prowadziła je miła amerykańska terapeutka od snów, Clara. Opowiedziałem jej o powracającym śnie, w którym na próżno usiłuję nadziać na widelec ostatni groszek z mojego talerza. Choć bardzo się staram, nie mogę wbić zębów widelca w ciało groszku. Przez całe lata budziłem się sfrustrowany i głodny po tym groszkowym śnie. Clara poradziła, bym spojrzał na sen z punktu widzenia groszku. Bardzo się starałem to zrobić, a po dyskusji z Clarą zrozumiałem, że ja, Adrian Mole, jestem tym groszkiem, widelec zaś reprezentuje śmierć. Clara uznała, że mój groszkowy sen wyraża mój lęk przed śmiercią. Ale któż oczekuje jej z radością? Nie znam nikogo, kto podskakuje wesoło na myśl o niej. Clara wyjaśniła, że ja chorobliwie boję się śmierci. A jak ty się odnosisz do śmierci, Jo Jo? Zaprzyjaźniłem się z facetem, który ma takie same warkoczyki z koralikami jak ty. Nazywa się Sean Washington. Jego matka jest Irlandką, ojciec pochodzi z St Kitts. Jest tutaj na kursie radzenia sobie ze stresem, ale spotyka się z pisarzami na tarasie baru. Dziś wypadł nam wspólny dyżur przy szatkowaniu warzyw. Sean i pozostali podziwiali moją zręczność. Myślę, że chciałbym zostać kucharzem. Może po powrocie Savage’a zapytam, czy pozwoli mi spróbować. Angela Hacker zabroniła swej grupie pisarskiej używać frazesów, ale nie będzie czytać tego listu, więc na koniec napiszę: szkoda, że cię tu nie ma. Adrian sobota 11 kwietnia Mój pierwszy faks! Był zaadresowany „Adrian Mole, Instytut Naksos” i przyszedł do biura agencji turystycznej w miasteczku. Następnie został przywieziony do Instytutu w samochodzie dostarczającym warzywa i wręczony mi na tarasie baru przez Juliana, przystojnego, łysego administratora. Wywołał sensację. Drogi Adrianie, dziękuję za listy. Szkoda, że nie mogę być teraz z tobą. Z tego co piszesz, jest tam cudownie. Tak się cieszę, że się odprężyłeś. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam cię w kuchni w „Savages”, pomyślałam: ten człowiek cierpi. Miałam ochotę podejść, by dotknąć cię i pocieszyć, ale oczywiście nie robi się takich rzeczy - nie w Anglii. Myślę, że szczęście leży w twoim zasięgu, pod warunkiem że uwolnisz się od przeszłości. Może spróbuj żyć teraźniejszością, a cały bagaż przeszłości porzuć na Faksos? Nie mogłam się doczekać, kiedy ci powiem, że zaproponowano mi udział w wystawie zbiorowej „Młodzi Współcześni” we wrześniu. Czy przyjdziesz na otwarcie? Powiedz, że tak. Roberto narzeka, że człowiek, którego Savage wynajął na dwa tygodnie, żeby cię zastąpił, masakruje warzywa. Żałuje, że puścił cię na wakacje. Wszyscy z „ Savages” przesyłają ci pozdrowienia. Roberto pyta, czy przywieziesz mu butelkę ouzo. Tęsknię za tobą. Pozdrawiam cię serdecznie, Jo Jo Droga Jo Jo, to fantastycznie, że będziesz miała wystawę! Oczywiście, że przyjdę na otwarcie. Jednak wrzesień wydaje się teraz tak odległy. Wiosna jest tutaj cudowna. Jeszcze nigdy nie widziałem takich kolorów. Na naszym wczorajszym porannym spotkaniu Angela Hacker poleciła uczestnikom grupy pisarskiej napisać pierwszą stronę powieści. Miałem ochotę natychmiast pognać do swojej chaty na zboczu i wręczyć jej cały maszynopis Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny, lecz się powstrzymałem. Brakowało mi dosłownie kilku stron do zakończenia książki. Całe morze przepłynąć, a przy brzegu zginąć? (Od kiedy zabroniono mi używać frazesów i wszelkich wytartych zwrotów, robię to bez przerwy). Przez cały dzień i lwią część nocy pracowałem nad Oto. Sądzę, że teraz książka jest ukończona. Oto jej zakończenie: Jake wstał od komputera i zaczął się przechadzać po pracowni. Poprawił wiszący na ścianie imponujący obraz przedstawiający afrykańską kobietę, który nabył ostatnio na wystawie. Potem wyjrzał przez okno, zapatrzył się smętnie na dziecko wlokące patyk po ziemi. Rozpaczliwie chciał skończyć Sparga z Kronk. Słyszał, jak drukarz dobija się do drzwi, domagając się ukończonego egzemplarza. Poprzedniej nocy jego wydawca wylądował w szpitalu, bo wysiadł nerwowo, a Jake‘owi wciąż wymykało się zakończenie książki. Dzieciak za oknem przestał drapać kijem wysuszoną upałem londyńską glebę. - Mam! - krzyknął Jake, zasiadł szybko w swym supernowoczesnym biurowym fotelu i zaczął pisać zakończenie powieści. Sparg mocował się z Krunem, swym ojcem, by wyrwać mu kij. Zastanawiał się, dlaczego właśnie o ten kij walczyli. Wokół leżało pełno innych kijków. Spojrzał na starą twarz s wego ojca, teraz wykrzywioną z gniewu, i pomyślał: dlaczego to robimy? Wypuścił kij i pozwolił, by ojciec mu go zabrał. Sparg usiadł na spieczonej ziemi i pomyślał: gdyby tylko istniał język, nie musielibyśmy być tacy cholernie fizyczni. Wbił palec w pył. Pociągnął nim. Wciągu kilku minut wyrysował znaki i symbole. Nim zaszło słońce, napisał pierwszą stronę swej powieści. Miał nadzieję, że nie spadnie deszcz i nie zamaże jego pracy. Jutro będzie kontynuował pracę w jaskini, pomyślał. Jak ma zatytułować swą powieść? Chrząknął do siebie i spróbował wymyślić parę tytułów. Wreszcie przystał na jeden i popędził do wielkiej jaskini, by zapisać go na ścianie, zanim zapomni. KSIĄŻKA BEZ JĘZYKA Tak, o to chodziło. Podniósł kijek i zaczął zaostrzać jego koniec. Jake nie mógł się doczekać, kiedy drukarka wypluje gotową stronę. Nareszcie - westchnął rozradowany. - Skończyłem Sparga z Kronk! Daj znać, co o tym myślisz, Jo Jo. Naprawdę cenię twoje zdanie. Dziś rano dałem cały maszynopis Angeli Hacker. Wzięła go ode mnie i jęknęła: „A niech to szlag! Prosiłam tylko o jedną stronę!” Potem włożyła mój tekst do niebieskiej torby z rafii, którą zawsze ze sobą nosi, i kontynuowała rozmowę z Clarą o swoim śnie, w którym ścigał ją olbrzymi karaluch. Po 23.00, po spędzeniu wieczoru w towarzystwie przyjaciół, z którymi śpiewaliśmy na tarasie baru, wróciłem do chaty i znalazłem następujący liścik wsunięty pod drzwi: Adrianie, przejrzałam Oto płaskie wzgórza mej ojczyzny. Nie będę marnować słów. To typowe juwenilia i nie mają żadnej wartości. Sparg z Kronk był pisany już milion razy, drogi chłopcze. Jednak Książka bez języka - powieść Sparga - to naprawdę błyskotliwy pomysł. Chciałabym, byś odwiedził mnie po powrocie do Londynu. Chciałabym cię przedstawić memu agentowi, sir Gordonowi Gilesowi. Myślę, że twoja oryginalność zrobi na nim wrażenie. Gratulacje! Jesteś pisarzem. Angela Hacker Może i jestem pisarzem, Jo Jo, ale nie potrafię znaleźć słów, by wyrazić swoje szczęście. Mój samolot przylatuje na Gatwick w środę o 15.00. Ucałowania, Adrian wtorek 14 kwietnia Angela Hacker oświadczyła dziś rano, że ostatnie spotkanie grupy pisarskiej odbędzie się na „Plaży Gołych Pup”. Na samą myśl o tym skurczył mi się penis. Jeszcze nigdy nie pokazałem się publicznie na golasa. Na „Plaży Gołych Pup” brylują ekstrawertycy i ludzie pewni siebie. Ja nie zaliczam się do tych kategorii. Jednak po trzech kieliszkach retsiny w czasie lunchu zacząłem, ślizgając się na kamieniach, podążać w stronę plaży nudystów. Byłem zaskoczony komicznym błękitem morza. Skały lśniły różowo, gdy chwiejnym krokiem dotarłem na plażę, która z kolei miała kolor kogla-mogla. Jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie, zdjąłem szorty i wziąłem w objęcia piasek. Przez długich dwanaście lat martwiłem się rozmiarem swego penisa. Teraz wreszcie, spoglądając na kolegów po piórze, zobaczyłem, że jestem jak inni mężczyźni. Bez trudu mieszczę się w „normie”. Wpół do siódmej odwróciłem się na plecy i wystawiłem do słońca. Nic strasznego nie zaszło. Nie rozległ się grzmot. Mężczyźni i kobiety nie uciekli, wznosząc okrzyki przerażenia na widok mojej nagości od przodu. Wszedłem do morza i popłynąłem w stronę krwistoczerwonego zachodu słońca. Pozwoliłem sobie unosić się na wodzie i dryfować. Było prawie ciemno, gdy popłynąłem z powrotem na plażę. Nie wytarłem się ręcznikiem. Pozwoliłem, by woda obeschła na moim ciele. Wracałem do Instytutu w bladej poświacie księżyca. Poszedłem skrótem przez las. Ziemię pokrywały sosnowe igły, przy każdym moim kroku wznosił się cudny aromat. Szedłem po kostki zanurzony w trawie i polnych kwiatach porastających łąkę. Potem doleciała mnie woń kapryfolium i poczułem dotyk jakiegoś powoju na twarzy. Doszedłem na cypel i stałem tam przez chwilę, spoglądając na Instytut. Drzwi kuchni były otwarte. Ze środka wylewało się jasne światło, śmiech i cudowny zapach grillowanego mięsa. środa 15 kwietnia 10.00 Ujrzałem Jo Jo czekającą za barierką. Rzuciłem swoje bagaże i pobiegłem do niej. Bardzo popularna dziennikarka prowadząca między innymi kącik porad dla czytelników w „Daily Mirror”.