Tytuł oryginału: Hand-Me-Down-Chimp Okładka i ilustracje: Kasia Kołodziej Przekład: Blanka Kuczborska Redaktor: Danuta Sadkowska © by Ellen Weiss and Mel Friedman © by Random House, Inc. © for the Polish edition by Siedmioróg, 2004 This translation is published by arrangement with Random House, Inc. I І T!) W) Xа* ł/ ISBN 83-7254-549-9 Ъ- Wydawnictwo Siedmioróg ul. Krakowska 90, 50-427 Wrocław Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg www.siedmiorog.pl Wrocław 2004 DRUKARNIA TRIADA 52-016 Wrocław, ul. Czechowicka 9, tel. (71) 342 76 85, fax (71) 342 76 96 lc>4 $kx>5 i Міфчгіеіка шшп§а Jeśli macie zrozumieć coś z tej historii, to musicie najpierw dowiedzieć się o mnie paru rzeczy. Najlepiej więc zrobię, od razu się przedstawiając. Nazywam się Lisa Ho i mam hysia na punkcie zwierząt. (Niektórzy twierdzą, że w ogóle mam hysia, ale ja się z tym nie zgadzam). Kocham wszystkie zwierzęta, może oprócz ogromnych, półtorametrowych dżdżownic australijskich, i dlatego jestem członkiem Klubu Ratowników Zwierząt. Jesteśmy w tym Klubie cztery. To znaczy ja, moja najlepsza przyjaciółka Eliza Spain, Molly Penrose i Abby Goodman. Wszystkie kochamy zwierzęta do obłędu i staramy się robić co w naszej mocy, żeby im pomóc. Ja mam szczególny sentyment do małp, zwłaszcza odkąd widziałam film Goryle we mgle, o kobiecie, która bada w dżungli życie goryli i jej ulubieniec zostaje zabity przez myśliwych. Płakałam potem przez trzy dni. Ten film przekonał mnie, że małpy są o wiele mądrzejsze i bardziej godne szacunku niż ludzie. Wy-kleiłam sobie wtedy cały pokój zdjęciami goryli. 7 Tytuł oryginału: Hand-Me-Down-Chimp Okładka i ilustracje: Kasia Kołodziej Przekład: Blanka Kuczborska Redaktor: Danuta Sadkowska © by Ellen Weiss and Mel Friedman © by Random House, Int. © for the Polish edition by Siedmioróg, 2004 This translation is published by arrangement with Random House, Inc. 4» * ISBN 83-7254-549-9 Wydawnictwo Siedmioróg ul. Krakowska 90, 50-427 Wrocław Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg www.siedmiorog.pl Wrocław 2004 DRUKARNIA TRIADA 52-016 Wrocław, ul. Czechowicka 9, tel. (71) 342 76 85. fax (71) 342 76 96 l&0)\9.oo5 i Jeśli macie zrozumieć coś z tej historii, to musicie najpierw dowiedzieć się o mnie paru rzeczy. Najlepiej więc zrobię, od razu się przedstawiając. Nazywam się Lisa Ho i mam hysia na punkcie zwierząt. (Niektórzy twierdzą, że w ogóle mam hysia, ale ja się z tym nie zgadzam). Kocham wszystkie zwierzęta, może oprócz ogromnych, półtorametrowych dżdżownic australijskich, i dlatego jestem członkiem Klubu Ratowników Zwierząt. Jesteśmy w tym Klubie cztery. To znaczy ja, moja najlepsza przyjaciółka Eliza Spain, Molly Penrose i Abby Goodman. Wszystkie kochamy zwierzęta do obłędu i staramy się robić co w naszej mocy, żeby im pomóc. Ja mam szczególny sentyment do małp, zwłaszcza odkąd widziałam film Goryle we mgle, o kobiecie, która bada w dżungli życie goryli i jej ulubieniec zostaje zabity przez myśliwych. Płakałam potem przez trzy dni. Ten film przekonał mnie, że małpy są o wiele mądrzejsze i bardziej godne szacunku niż ludzie. Wy-kleiłam sobie wtedy cały pokój zdjęciami goryli. 7 W każdym razie cała historia zaczęła się - jak wiele innych - od telefonu. A właściwie od dwóch telefonów. Rozmawiałam właśnie z moją przyjaciółką Elizą o planach Klubu Ratowników Zwierząt na lato, kiedy usłyszałam w słuchawce króciutki sygnał, mówiący, że ktoś inny usiłuje się dodzwonić. - Poczekaj chwilę - poprosiłam. - Mam drugi telefon. Nacisnęłam przycisk w aparacie. - Halo? - powiedziałam, wachlując się kolorowym magazynem. Był jeden z tych upalnych, czerwcowych dni, gorących jak w środku lata. - Cześć, Lisa, tu Tom. - Tom to mój kuzyn. Jest w college^, studiuje filozofię czy coś takiego. - Cześć, Tom - zaczęłam. - Posłuchaj, rozmawiam właśnie... - Lisa, mam wielki problem - nie dał mi dojść do słowa. - Muszę znaleźć kogoś, kto przez tydzień zaopiekuje się szympansem. To pilne. Myślałem, że może twoi rodzice kogoś znają... Zaopiekować się szympansem! W życiu nie słyszałam nic równie ekscytującego! - Poczekaj, poczekaj chwileczkę, Tom - przerwałam. - Rozmawiam z kimś na drugiej linii... - O, przepraszam... - Zaraz do ciebie wrócę - obiecałam. Znów nacisnęłam guzik. - Eliza! Zgadnij, co ci powiem? 8 - No co? - Zadzwonił mój kuzyn Tom. Wiesz, ten, który jest w college^. Musi znaleźć kogoś, kto przez tydzień zaopiekowałby się szympansem! - O rany! - Zaczekaj, połączę się z nim znowu. Nacisnęłam guzik. - Tom? Jesteś tam? - A gdzie miałbym być? - No to opowiedz mi o tym szympansie. - Próbowałam zachować spokój, ale przychodziło mi to z trudem. Wiedziałam, że nigdy w życiu niczego nie pragnęłam tak gorąco, jak podjąć się tej opieki. - Niewiele o nim wiem. Brał udział w jakimś ważnym eksperymencie. Pracowała z nim moja przyjaciółka, Jane. Jest studentką psychologii. Teraz, kiedy eksperyment się skończył, miała zająć się nim w tym tygodniu, zanim przygotują mu odpowiednie pomieszczenie w zoo. Ale problem w tym, że Jane miała wczoraj wypadek samochodowy. - Ojejku! Nic się jej nie stało? - Złamała obie nogi i rękę. Zadzwoniła do mnie ledwo żywa ze szpitala, prosząc o wzięcie tego zwierzaka. Mam go dopiero od wczoraj, a już zdążył doprowadzić do ruiny mój pokój w akademiku. Nie mogę się uczyć i jestem pewien, że zaraz mnie wywalą, jak tylko ktoś się dowie, że trzymam 9 tu szympansa. Potrzebuję pomocy, i to szybko. Dzwoniłem już do wszystkich ludzi, których znam, a nawet do tych, których nie znam. Podjęłam decyzję. Serce biło mi jak oszalałe. - Poczekaj jeszcze chwilę. Przełączyłam się na Elizę. - Eliza, zgadnij, co postanowiłam. - Boję się cokolwiek zgadywać - powiedziała. - Wezmę tego szympansa. Eliza wydała głośny okrzyk. - Nie wierzę! - zawołała z zachwytem, lecz zaraz oprzytomniała. - Ale co na to twoi rodzice? - Będę musiała ich ubłagać. Na pewno w końcu wyrażą zgodę. Przecież to dla mnie wymarzona okazja! Życiowa szansa! - To życiowa szansa dla całego naszego Klubu! - Poczekaj, muszę wrócić do Toma. - Nacisnęłam przełącznik. - Tom - powiedziałam - zdecydowałam się. Wezmę tego szympansa. Zapadła chwila ciszy. - Lisa - odezwał się w końcu - to absurd. Jesteś jeszcze dzieckiem. - Mam już jedenaście lat. I wiem sporo o zwierzętach -zaprotestowałam. -Jestem członkiem Klubu Ratowników Zwierząt. Ratujemy zwierzęta z rozmaitych opresji. Urato- 10 wałyśmy już cztery psy, kota, małego szopa i całe schronisko dla zwierząt. - Chętnie pozbyłbym się go choćby natychmiast, ale to nie takie proste. Co powiedzą twoi rodzice? - Załatwię to z nimi. Możesz mi wierzyć. - Sam nie wiem... - Zaraz do nich zadzwonię. I dam ci znać. - No, dobrze - powiedział niepewnie. - To na razie - pożegnałam się szybko, zanim zdążył zmienić zdanie. Przełączyłam się na Elizę. -Jestem taka podniecona! - zawołałam. - Będę miała szympansa! - Posłuchaj - powiedziała Eliza - myślałam nad tym wszystkim, kiedy czekałam, aż się odezwiesz. Nie jestem pewna, czy nasz Klub da sobie z tym radę. To może się jednak okazać zbyt trudne. Widziałam ją w myślach, poprawiającą palcem na nosie swoje grube okulary, jak zawsze, kiedy coś ją gnębiło. Jej kędzierzawe włosy też robiły się bardziej nastroszone, kiedy Eliza czymś się martwiła. A martwiła się wiecznie i wszystkim. - Sama dam sobie z tym radę - powiedziałam. - Zadzwonię teraz do rodziców, a potem do ciebie. Po chwili rozmawiałam już z pielęgniarką w klinice moich rodziców. Ponieważ jesteśmy z pochodzenia Chińczy- 11 kami, rodzice stosują zarówno chińskie, jak i zachodnie metody leczenia - od akupunktury po penicylinę. - Witaj, Mei-Ling - powiedziałam. - Czy mogę mówić z którymś z rodziców? - Mama ma właśnie chwilę przerwy. Może będzie mogła zamienić z tobą parę słów. Świetnie się składa, pomyślałam. Mamę zwykle łatwiej było namówić na rzeczy, o których ojciec nawet nie chciał słyszeć. Podeszła do telefonu. - Cześć, skarbie. Czy coś się stało? - Nie, nic się nie stało. Tylko że... muszę cię o coś zapytać. - Opowiedziałam jej o telefonie Toma. - On już sam nie wie, co robić. Potrzebuje czyjejś pomocy, i to jak najszybciej. Jestem pewna, że dałabym sobie radę. To przecież tylko na tydzień. Wezmę szympansa do swojego pokoju. Nawet nie będziecie wiedzieć, że jest w domu. - I dodałam coś, co zawsze skutkowało najlepiej: - Mamo, to będzie eksperyment naukowy. Pomyśl, ile się dzięki temu nauczę! - Moi rodzice byli fanatykami zdobywania wiedzy, zwłaszcza w dziedzinie nauk przyrodniczych. Pozwalali mi na wszystko, łącznie z hodowlą czerwonych mrówek w pokoju, pod warunkiem że wzbogacę swoją wiedzę. - Sama nie wiem... - zaczęła. - To wielka odpowiedzialność. 12 - Mamo, proszę... - jęknęłam błagalnym tonem. -Jestem pewna, że matka Elizy mi pomoże. - Matka Elizy jest weterynarzem. - Muszę porozmawiać o tym z twoim ojcem. Nie mogę wziąć szympansa do domu bez konsultacji z nim. Zadzwonię do ciebie za pół godziny. - Dobrze - powiedziałam zrezygnowana. Skoro musiałam czekać, postanowiłam wykorzystać jakoś ten czas. Podeszłam do półki z książkami i wyjęłam odpowiedni tom encyklopedii. Znalazłam hasło „Szympans" i usiadłam na kanapie, pogryzając jabłko. Szympans - bezogonowa małpa człekokształtna, patrz: antro-poid. Zwierzęta żywe, silne, ruchliwe... Podobnie jak ludzie, mają przeciwstawny kciuk i płaskie paznokcie... Inteligentne, podatne na tresurę... Potrafią przyswoić sobie różne formy porozumiewania... Aktywne w ciągu dnia, w nocy śpią w gnieździe zbudowanym na drzewie... Ich główne pożywienie stanowią rośliny, owoce, ziarno, a także termity, mrówki i mięso... Dorosłe samce osiągają ponad półtora metra wzrostu i ciężar w granicach osiemdziesięciu kilogramów... Dobry Boże! Ponad półtora metra wzrostu i osiemdziesiąt kilogramów! Myślałam, że to małe, przytulne stworzonka, nie większe od dwuletniego dziecka. Co będzie, jeśli się okaże, że ten szympans jest wyższy ode mnie i trzy razy cięższy? A co, jeśli nie jest nauczony czystości? Odłożyłam encyklopedię i pobiegłam do kuchni, chwy- 13 tając po drodze notes telefoniczny. Na stronie z nazwiskiem „Ho" odnalazłam szybko Toma i wykręciłam jego numer. - Tom? - powiedziałam, jak tylko podniósł słuchawkę. - Jaki on jest duży? Czy ktoś go nauczył higieny? Czy jest strasznie wielki? Tom roześmiał się. - To Lisa, tak? - Och, przepraszam, tak, to ja. Trochę się przestraszyłam po tym, co przeczytałam w encyklopedii. - Dobrze, już ci wszystko mówię. Nazywa się Gumbo. Ma bardzo przyjazne usposobienie. Umie korzystać z toalety; chwyta człowieka za koszulę i ciągnie w kierunku łazienki, kiedy chce tam pójść. Nie jest zbyt duży, nie sięga mi nawet do pasa. Ma chyba około dwóch lat. Jest bardzo miły, nie można tylko ani na chwilę spuścić go z oka. - No, tak... - podsumowałam. - To już coś. - Co powiedzieli twoi rodzice? Nie zgodzili się, prawda? - Mama musi porozmawiać z ojcem. Zaraz do mnie zadzwoni. - Okay. Daj mi znać, jak będziesz coś wiedzieć. Musiałam wykonać jeszcze jeden telefon. Tym razem wyszukałam w notesie numer do pracy mamy Elizy. Tamtejsza sekretarka dobrze mnie zna, bo czasem przychodzę z Elizą pomóc przy karmieniu zwierząt i czyszczeniu klatek. 14 - Cześć, Lisa - powitała mnie. - Już cię łączę z doktor Spain. Mama Elizy jest naprawdę fajna. Opisałam jej swój problem i spytałam, czy może mi pomóc. Usłyszałam, jak bierze głęboki oddech. - Nie wiesz, w co się pakujesz - powiedziała w końcu. - To tylko na tydzień - wyjaśniłam. - Szkoła już się skończyła i nie mam nic do roboty, więc mogę zająć się tym szympansem. Poświęcę mu cały swój czas. Poradzę sobie, wiem, że sobie poradzę. - Cóż, jeśli twoi rodzice się zgodzą, w co wątpię, postaram się, w miarę możliwości, ci pomóc. Ale nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. Nie robiłam specjalizacji z życia małp. Chyba jednak znam kogoś, kto sporo o nich wie, tylko muszę sobie przypomnieć, kto to taki. Podskoczyłam z radości. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - wrzasnęłam. - Na pewno wszystko będzie dobrze. - Daj 'mi znać, jak się to skończy. Podziękowałam jej jeszcze raz, pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę, czując się nieco podniesiona na duchu. W tym momencie usłyszałam, jak ktoś cicho schodzi po schodach. Była to moja babcia, drobna, mała pani z siwym, ciasnym koczkiem na czubku głowy. Zawsze nosi czarny sweter, zapięty po samą szyję, nawet w lecie. Czasem ludzie 15 nie biorą jej na serio, bo jest niziutka. Ale kiedy wpadnie w złość, lepiej trzymać się od niej z daleka. -Jak się masz, Nainai - powiedziałam po chińsku. Babcia nie mówi po angielsku. - Ucięłaś sobie drzemkę? - Tak, a teraz mam ochotę na filiżankę herbaty. Zrobić ci też? - Nie, dzięki. - Zastanawiałam się, czy powiedzieć jej o szympansie, ale uznałam, że lepiej nie. Coś mi mówiło, że może nie być tym oczarowana. Kiedy nastawiała wodę, zadzwonił telefon. To była mama. - Rozmawiałam z ojcem - powiedziała. - Nie jesteśmy szczególnie zachwyceni tym pomysłem. Serce we mnie zamarło. - Ale postanowiliśmy rozpatrzyć tę możliwość - ciągnęła mama. - Mam jednak parę pytań. Serce znów zaczęło mi bić. - Pytaj - powiedziałam dzielnie. - Musimy wiedzieć, jakie to zwierzę jest duże, co je, czy umie dbać o czystość i czy mama Elizy naprawdę ci pomoże w razie jakichś trudności. Odetchnęłam z ulgą. - Tak się składa, że znam odpowiedzi na te wszystkie pytania. - Powiedziałam jej o mojej rozmowie z Tomem, o haśle w encyklopedii i o obietnicy doktor Spain, 16 - Cóż, muszę przyznać, że bardzo mi się podoba twoje odpowiedzialne podejście do sprawy. Rzeczywiście starałaś się dowiedzieć jak najwięcej. - Hm - powiedziałam skromnie. - No, dobrze. Sądzę, że powinniśmy pozwolić ci na ten eksperyment. Ale masz trzymać tego zwierzaka w swoim pokoju. I pilnować, żeby nie przeszkadzał babci. Jeśli wynikną jakieś kłopoty, Tom będzie musiał wziąć go z powrotem i wymyślić inne wyjście. - Hurra! - wrzasnęłam. - Jesteś najlepszą matką na świecie! - Tylko pamiętaj, żeby nie zaczął chodzić nam po głowach. Jego obecność ma stanowić twój problem i tylko twój. -Jasne! Obiecuję! - krzyknęłam głośno. - Przysięgam na wszystko! - Muszę wracać do pacjentów. Zadzwoń teraz do Toma i powiedz mu, żeby przywiózł tego szympansa jutro rano. Po odłożeniu słuchawki skakałam do góry z radości przez dobre pięć minut. Nie mogłam uwierzyć, że ten cud naprawdę nastąpi. Potem usadowiłam babcię w fotelu i próbowałam jakoś delikatnie przygotować ją na to, kto zamieszka w naszym domu. 2 Nazajutrz o ósmej rano, a była to sobota, zadzwonił dzwonek u drzwi. Nie spałam już od świtu, więc zbiegłam po schodach i wyjrzałam przez okienko w drzwiach. Na progu stał Tom - a wraz z nim Gumbo. Tom trzymał go na biodrze jak małego dzieciaka. Gumbo był najpiękniejszym stworzeniem, jakie w życiu widziałam. Już na pierwszy rzut oka było jasne, że jest bardzo młody, bo na to wskazywał choćby jego strój. Miał na sobie biało-niebieski dres i czerwoną koszulkę. Kiedy otworzyłam z rozmachem drzwi, przestraszony szarpnął się do tyłu i wtulił nos w kołnierzyk Toma, kwiląc cichutko. Nie mogłam oderwać od niego oczu. Nigdy dotąd nie widziałam z bliska małpy i nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. W każdym razie nie było to ludzkie dziecko, pies ani kot. Jak naprawdę należy się nim opiekować? Zaczynałam się nieco denerwować. Gumbo też był zdenerwowany i coraz ciaśniej przywie- 18 rał do Toma. Wiedziałam z doświadczenia, że kiedy małe dzieci czują lęk przed obcymi, najlepiej nie zwracać na nie uwagi i dać im spokój, dopóki nie oswoją się z sytuacją i nie spróbują same nawiązać kontaktu. Uznałam, że na razie najrozsądniej będzie przyjąć podobną taktykę wobec Gum-ba, toteż nie robiąc wokół niego zbytniego hałasu, zwróciłam się bezpośrednio do Toma. - Wcześnie przyjechałeś — powiedziałam. Miał do nas z Bostonu co najmniej dwie godziny drogi, więc nie spodziewaliśmy się go przed dziesiątą. Moi rodzice jeszcze spali. - Gumbo wcześnie wstaje - odparł Tom znużonym tonem. — Pomyślałem, że mogę równie dobrze od razu go spakować i tu przywieźć. — Podał mi małą walizkę. — Tu są jego ubrania - powiedział. Trochę się zdziwiłam, że Gumbo nosi ubrania. - W jakim eksperymencie on właściwie uczestniczył? -spytałam. - Nie mam pojęcia. Jane była w takim stanie, że niewiele się mogłem od niej dowiedzieć. Postawiłam walizkę przy schodach. -Jak minęła podróż? - spytałam. - On najwyraźniej już jeździł samochodem. Przynajmniej takie sprawia wrażenie. Ale musiałem go przypiąć pasem na tylnym siedzeniu, bo kiedy spróbowałem posa- 19 dzić go z przodu, naciskał wszystkie przyciski i przekręcał gałki. Na szczęście, później zajął się tym. - Podał mi siatkę wyładowaną książeczkami dla dzieci i pluszowymi zwierzątkami. - Fajne zabawki - powiedziałam, udając, że je dokładnie oglądam. - Ja też mam dla niego parę rzeczy do zabawy. - Prawdę mówiąc, nic nie miałam, bo nie wiedziałam jeszcze, jaki on będzie. Ale zaczynałam to szybko odkrywać. Miał niezwykle wyrazistą mordkę i głębokie, inteligentne oczy. Pobiegłam do kuchni i porwałam zestaw czerwonych, plastykowych kubeczków wchodzących jeden w drugi. Małe dzieci, które do nas przychodziły, zawsze lubiły się nimi bawić. Tom wszedł do domu i usiadł na kanapie, wciąż nie wypuszczając szympansa z objęć. Przycupnęłam obok i podsunęłam Gumbowi kubki. Odwrócił nieśmiało wzrok i wykrzywił wargi w czymś w rodzaju uśmiechu. - Masz - powiedziałam zachęcająco. — Możesz się nimi pobawić. Nie bój się. Bardzo ostrożnie wyciągnął owłosioną łapkę i dotknął kubków jednym palcem. Najwyraźniej go zaciekawiły. Patrzyłam na jego rękę. Nie mogłam uwierzyć, że wygląda zupełnie jak ręka człowieka. Teraz wyraźnie było widać, co znaczy pojęcie „przeciwstawny kciuk": Gumbo mógł pochwycić coś pomiędzy kciukiem a innym palcem, jak czło- 20 wiek. Zrozumiałam, jak trudno by nam było żyć bez przeciwstawnego kciuka. Ponownie podałam mu kubki. - To są kubki - powiedziałam. - Można się świetnie nimi bawić. Tym razem Gumbo się zdecydował. Sięgnął po nie i wyrwał mi kubki z ręki. Położył je przed sobą na kanapie i rozdzielił, ustawiając rzędem. Potem złożył je z powrotem, mozolnie wkładając jeden w drugi, aż do siebie pasowały. Z niewiadomych powodów robił przy tym w powietrzu dziwne ruchy ręką. - Doskonale ci idzie, Gumbo! - pochwaliłam go. - Zorientowałeś się, jak je złożyć! - Zaklaskałam w dłonie, a on powtórzył mój gest, wydając ciche okrzyki triumfu. Czułam, że już go kocham. - Obawiam się, że moja wiedza na temat jego pielęgnowania jest niewielka - stwierdził Tom - ale powiem ci, co wiem. Może jeść praktycznie to samo co człowiek. Je dość często. Jeśli chciałabyś wyjść z nim na spacer, włóż mu szelki ze smyczą, które znajdziesz w walizce. Nie umiem ci powiedzieć, gdzie masz go położyć spać... Przez te dwie noce, które spędził ze mną, spaliśmy razem na moim łóżku, ale nie było to zbyt wygodne dla żadnego z nas. - Coś wymyślę - obiecałam. Tom wstał. 21 - Muszę już iść. Mam zajęcia o jedenastej. Trochę się przestraszyłam. - Nie zaczekasz nawet, aż... - zaczęłam. - Nie. Muszę pędzić. Pozdrów ode mnie rodziców. -Uścisnął łapę Gumbowi. - Cześć, kolego - powiedział. - Miło było cię poznać. O ile można to w ten sposób określić. W oczach Gumba błysnęło zaniepokojenie. Zeskoczył z kanapy i pokuśtykał za Tomem do drzwi, podpierając się rękami i wydając płaczliwe odgłosy. - Przykro mi, Gumbo, ale nie mogę cię wziąć. Zostaniesz tu przez tydzień z Lisa. Ona jest bardzo miła, sam zobaczysz. - Tom otworzył drzwi, a tymczasem Gumbo uczepił się jego nogi z wyrazem paniki na twarzy. - Masz tobie! — jęknął Tom. - I co ja mam teraz zrobić? Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Pobiegłam do kuchni i chwyciłam banana z miski na stole. - Popatrz, Gumbo - powiedziałam zachęcająco. - Popatrz tylko, co mam. To banan dla ciebie. Gumbo wykazał pewne zainteresowanie. Przestał się tak kurczowo trzymać nogi Toma. - Chodź tu do mnie, to ci go dam. Zobacz, jaki dobry. - Zaczęłam zdejmować skórkę. Podziałało. Gumbo puścił Toma i ruszył w moim kierunku. Podniosłam go i pozwoliłam mu obrać owoc do końca. Przyjemnie było trzymać go w ramionach. Miał gęste, 22 zdumiewająco miękkie futerko, był solidnie zbudowany, ale niezbyt ciężki, i pachniał czymś dziwnym, przypominającym piżmo. Całkiem miły zapach. Gumbo ugryzł banana, a Tom ostrożnie uchylił drzwi. - No to cześć - powiedział do mnie cicho. - I dzięki. -Już miał wyjść, kiedy coś mu się przypomniało. - Aaa... byłbym zapomniał. Tu są jego dokumenty. I parę telefonów dla ciebie. Do zoo, żeby wiedzieli, skąd go odebrać. I do Jane w szpitalu. Ale staraj się jej nie niepokoić. Musi mieć spokój, żeby dojść do siebie. - Jasne - powiedziałam. Tom zamknął za sobą drzwi i zostałam sam na sam z Gumbem. - No więc - zapytałam - co chciałbyś robić? Szympans patrzył na drzwi, w których zniknął Tom, i kwilił. - Mam pewien pomysł - powiedziałam. - Chodźmy poczytać sobie książkę. Co ty na to? Gumbo nie spuszczał oczu z drzwi. Zaniosłam go na kanapę i posadziłam przy sobie. Wyjęłam książki z siatki przywiezionej przez Toma. - Popatrz tylko! — zawołałam z przesadnym entuzjazmem. - Mamy tu historyjkę o ubieraniu się. Spójrz, Gumbo, mały miś wkłada na siebie koszulkę. Widzisz? - Pokazałam mu obrazek. - Ty masz taką samą. 23 Gumbo nie mógł się powstrzymać od zajrzenia do książki. Wskoczył mi na kolana i zaczął przyglądać się obrazkowi. - Miś ma śliczną, czerwoną koszulkę, zupełnie jak ty -powtórzyłam. Gumbo pociągnął się radośnie za koszulę, po czym wskazał na tę na obrazku. A potem podniósł rękę, dłonią do góry, i machnął nią przed sobą. Znów pociągnął za swoją koszulę i powtórzył machnięcie. Już po raz drugi widziałam, jak robi dziwne ruchy ręką i zastanawiałam się, co to może znaczyć. Musiałam się jeszcze wiele nauczyć o szympansach i ich niezwykłych zwyczajach. Przewróciłam stronę. - O, spójrz na to! - zawołałam w zachwycie. - Włożył na siebie spodnie! - Pokazałam mu palcem. - Ty też masz na sobie spodnie od dresu, prawda? Gumbo zrobił ruch, jakby wciągał spodnie. To było naprawdę coś. Trzeba przyznać, że bystry był z niego osobnik. Usłyszałam ciche kroki na schodach. Nadszedł moment prawdy: wstała moja babcia. Postanowiłam zachować całkowity spokój. Nie ruszyłam się z miejsca, nadal pokazując obrazki Gumbowi. Może nie będzie tak źle. Babcia zatrzymała się u dołu schodów. - Ratunku! - wrzasnęła. - Małpa! W domu jest małpa! Gumbo wzdrygnął się, zerwał z moich kolan, jednym susem znalazł się na drugim końcu kanapy, pochwycił się 24 zasłon na oknie i wspiął na samą górę, głośno piszcząc. Teraz już oboje piszczeli, Gumbo i babcia. - To nic takiego, Nainai, to tylko mały szympans. Mówiłam ci o nim, pamiętasz? Widzisz, przestraszyłaś go. - To zwierzę! Dzikie zwierzę! - krzyczała do wtóru pisków Gumba. Harmider, jaki razem tworzyli, był nie do opisania. Na próżno starałam się skłonić Gumba, żeby zszedł na dół. W tym momencie na schodach pokazała się mama. - Co się tu dzieje? - spytała, przecierając oczy. Wtem dostrzegła Gumba. - O mój Boże - powiedziała. -Już tu jest! - Wszystko będzie dobrze - zapewniłam ją, starając się przekrzyczeć hałas. - Nie sprawiał żadnego kłopotu, dopóki Nainai nie zaczęła na niego krzyczeć. Jeśli tylko zapanuje cisza i spokój, na pewno sobie z nim poradzę. Mama otoczyła babcię ramieniem. - Chodźmy na górę i udawajmy, że to był tylko sen -powiedziała po chińsku. - A tymczasem Lisa doprowadzi wszystko do porządku i zamknie szympansa w swoim pokoju. - Rzuciła mi groźne spojrzenie. - Prawda? - Tak, przysięgam - obiecałam. - Przecież dopiero co tu przyjechał, na miłość boską! Jeśli tylko spróbujecie się z nim zaprzyjaźnić, na pewno go polubicie. Jest bardzo miły. - Może później - powiedziała mama. - Teraz biorę bab- 25 cię na górę i kiedy zejdziemy na śniadanie, on ma być w twoim pokoju, zrozumiano? - Oczywiście. Mama wzięła babcię pod rękę, pomagając jej wejść po schodach. Babcia przestała krzyczeć i tylko mruczała pod nosem coś na temat „tej wstrętnej małpy". - Przepraszam za tę niespodziankę, Nainai - zawołałam za nią. Kiedy nastrój histerii minął, Gumbo trochę się uspokoił, ale nadal trzymał się kurczowo firanki. Po raz pierwszy zwróciłam uwagę na jego stopy. Wyglądały jak ręce człowieka, przypominając je nawet bardziej niż jego dłonie. Trzymał się nimi zasłony. - Możesz już zejść, Gumbo - powiedziałam łagodnie. - Nic ci nie grozi. Już po wszystkim. Nie ruszał się, patrząc na mnie nieufnie. Pobiegłam znów do kuchni i tym razem przyniosłam cztery nadziewane ciastka. - Popatrz - starałam się go skusić. - Ciasteczka. Dostaniesz je, jak tylko zejdziesz. Oczy mu zabłysły, ale się nie ruszył. Ugryzłam kawałeczek. - Mniam, mniam... - zamlaskałam. - Ale pycha. Na wierzchu czekolada, a w środku mleczne nadzienie. Widzisz? 26 Wyciągnął rękę, ale nie mógł mnie dosięgnąć. Cofnęłam się jeszcze trochę, żeby musiał zejść na dół. - Bardzo dobre - kontynuowałam, biorąc następny kęs. Nerwowo zerkając w stronę schodów, Gumbo w końcu zdecydował się zejść. Zsunął się po zasłonie i sięgnął do mojej ręki po ciastka. - Zaraz, zaraz... - powstrzymałam go. - Trzeba zachować pewne maniery. - Siadłam na kanapie, a on usiadł koło mnie. - A teraz, Gumbo, czy masz ochotę na ciasteczko? - Podałam mu jedno, a on delikatnie wziął je z mojej ręki. - Bardzo dobrze! - pochwaliłam go. - Grzeczny chłopiec. Teraz pokażę ci, w jaki sposób należy je jeść. Patrz uważnie. - Rozdzieliłam ciastko i zlizałam białe nadzienie. - Tak najlepiej smakują. Zrób to samo. - Gumbo zaczął podnosić ciastko do ust. - Nie, najpierw je rozdziel. - Gumbo wpatrywał się intensywnie w przysmak i w końcu powtórzył mój ruch, rozdzielając zlepione herbatniki na dwie połowy. - Brawo! - zawołałam. - Doskonale! Teraz wyliż środek. Zrobił to z wielkim smakiem, cmokając i mlaszcząc. Później połknął resztę ciastka. -Jesteś taki mądry! - Klasnęłam w ręce. Gumbo zaczął podskakiwać na kanapie, pochrząkując z zadowoleniem. - No, dobrze. - Wstałam wreszcie. - Musimy iść na górę do mojego pokoju. Tam będziesz spędzać większość 27 czasu, okay? - Patrzył na mnie pytająco. - No, chodź -powiedziałam, wyciągając do niego ręce. Nadal nie spuszczał ze mnie wzroku. Przyklęknęłam obok niego. - Chcesz wsiąść mi na barana? - spytałam, wyciągając tym razem ręce za siebie. Gumbo wskoczył mi na plecy, chwytając mnie za szyję. Chyba robił to nie pierwszy raz. Wzięłam walizkę oraz siatkę z zabawkami i książkami i wdrapałam się z nim na drugie piętro. Na szczęście mieliśmy całe piętro dla siebie - był tu tylko mój pokój i moja łazienka. Miałam nadzieję, że dzięki temu uda mi się nie dopuścić, aby Gumbo wchodził w drogę innym domownikom. Usiadłam na łóżku, dysząc i sapiąc, i zdjęłam go z pleców. Wytarłam czoło. - Do licha, Gumbo - westchnęłam. - Nie można powiedzieć, że nie jest gorąco i że ty nie jesteś ciężki. Ale on już się zabrał za badanie otoczenia. Wziął do ręki wszystko, co leżało na moim nocnym stoliku - pióro, pamiętnik, książkę o ratownikach, latarkę - i obejrzał dokładnie, jedno po drugim. Niektóre z tych przedmiotów brał do ust. Wstrzymałam oddech, bojąc się, żeby czegoś nie zjadł. Później zeskoczył z łóżka i podreptał do mojej komody. Dolna szuflada była otwarta. Wyjął stamtąd dół mojego bikini, obejrzał z wielkim zainteresowaniem i włożył sobie na głowę. 28 - To nie jest kapelusz, Gumbo - roześmiałam się, odbierając mu figi. Schyliłam się, żeby schować je do szuflady, a kiedy się wyprostowałam, poczułam, że Gumbo ciągnie mnie za koszulę. - O co chodzi, Gumbo? - spytałam. Nadal mnie ciągnął. - Czego byś chciał, mały? - Byłam zdumiona. W końcu zdałam sobie sprawę, że ciągnie mnie w kierunku drzwi. Przypomniałam sobie, co Tom mówił o łazience. Czyżby o to chodziło? Postanowiłam dać mu się pociągnąć, dokąd chce, i zobaczyć, co z tego wyniknie. Jak się domyśliłam, skierował się w stronę łazienki. Musiał ją dostrzec, kiedy weszliśmy po schodach. Stanął przy klozecie, a ja tuż obok. I zaraz zrozumiałam, na czym polega jego problem. - Nie możesz sobie poradzić z dresem, tak? - spytałam, przyklękając i rozwiązując tasiemki. Po spuszczeniu spodni Gumbo dokładnie wiedział, co należy robić. Wiedział nawet, do czego służy papier toaletowy. Później zeskoczył z sedesu, spuścił wodę i czekał, żebym włożyła mu dres. - Dobry chłopiec, mądry chłopiec! - zapiałam z radości. - Widzę, że doskonale damy sobie radę! - Gumbo za- 29 rzucił mi ramiona na szyję i wesoło pocwałowałam z nim do pokoju. Zadzwonił telefon umieszczony przy łóżku. To była Abby. - Lisa! - krzyknęła. - Czy to prawda? Podobno masz w domu szympansa? -Jest tu ze mną w pokoju - pochwaliłam się. - Abby, on jest taki słodki, że można skonać! Ale wymaga ciągłej opieki. Będziecie musiały mi pomóc. - Oczywiście, że ci pomożemy. Możesz go przyprowadzić z sobą jutro do Elizy, na nasze spotkanie Klubu Ratowników Zwierząt? Całkiem zapomniałam o tym spotkaniu. - Oczywiście! - zapewniłam ją. - Doskonały pomysł! - Muszę już pędzić na trening. Chciałam się tylko przekonać, czy to prawda. - Abby trenuje gimnastykę. Codziennie musi ćwiczyć przez wiele godzin. - No, to na razie - powiedziałam. - Zobaczymy się jutro. Usłyszałam pukanie do drzwi. Byli to moi rodzice. - Wejdźcie i przywitajcie się z Gumbem - zaprosiłam ich. Gumbo siedział na łóżku i kreślił kredkami kolorowe zygzaki na papierze z bloku rysunkowego. Podniósł głowę, patrząc na rodziców, niepewnie stojących na progu. - Widzicie? - zachęciłam ich. -Jest bardzo miły. Przypomina małe dziecko. 30 - Chcę, żebyś wiedziała, Liso - odezwał się mój ojciec - że nie byłem przekonany do tego pomysłu. Twoja matka musiała mnie mocno namawiać, żebym się zgodził. Nie pozwolę jednak, żeby ten zwierzak zakłócał spokój babci czy przewracał nasz dom do góry nogami. - Naturalnie, tato. Doskonale to rozumiem - zapewniłam go gorąco. - Będę bardzo uważać. Ale czy mógłbyś coś dla mnie zrobić? - Co takiego? - Może mógłbyś przyprowadzić tu Nainai, żeby go sobie spokojnie obejrzała. Jestem pewna, że nie będzie się go bała, jeśli się ją wcześniej przygotuje. Popatrz, jaki on jest śliczny. Na tacie uroda Gumba zdawała się nie robić większego wrażenia, ale zgodził się przyprowadzić babcię. Zszedł po nią, a mama usiadła na łóżku, obok mojego szympansa (ale nie za blisko). Wyszczerzył do niej zęby w szerokim uśmiechu. - Dzięki, że namówiłaś tatę - szepnęłam do niej. - Ładny obrazek, Gumbo — pochwaliła go mama. Po chwili pojawił się ojciec, wiodąc za sobą babcię. Tym razem przyjęła całą rzecz nieco spokojniej. Wśliznęła się do pokoju, nie spuszczając oczu z Gumba. On patrzył na nią trochę podejrzliwie. - Czy on jest mądry? - spytała mnie. 31 - Bardzo mądry - zapewniłam. - Mądrzejszy od psa? - O wiele mądrzejszy. - Ale nie taki mądry jak człowiek. - Prawie. Prawie tak mądry jak małe dziecko. - Nie gryzie, prawda? - Nie sądzę - powiedziałam. Gumbo zwieńczył swoje dzieło złotym esem-floresem, po czym zeskoczył z łóżka i pokazał obrazek babci. Widziałam, że choć stara się zachować surową minę, kąciki jej ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Teraz już byłam pewna, że wszystko się ułoży. tknntoo spotyka Malucha Шйщтш і Archlego Resztę dnia spędziłam w swoim pokoju, starając się zapewnić mojemu podopiecznemu jakąś rozrywkę. Nawet podczas obiadu nie bardzo mogłam zostawić go samego, toteż rodzice pozwolili mi wziąć go do stołu. Jego maniery były całkiem niezłe, jeśli nie brać pod uwagę głośnego mlaskania. Ale przynajmniej nie ściągał nic ze stołu. Wiedział nawet, do czego służy łyżka i widelec. Najbardziej smakowały mu winogrona i brokuły, choć nie pogardził też spaghetti. - Przykro mi, przyjacielu - powiedziałam. — Nie mamy dla ciebie termitów. Będziesz musiał zadowolić się tuńczykiem. Babcia nadal odnosiła się do niego nieufnie, ale zauważyłam, że co chwilę podsuwa mu winogrono. Wieczorem poprosiłam tatę, żeby pomógł mi rozwiesić w pokoju hamak. Dostałam go, kiedy miałam sześć lat, i oznajmiłam, że będę w nim spać do końca życia. Wytrwałam przy tym pomyśle tylko jakieś trzy tygodnie, ale wciąż 33 miałam hamak w swoim posiadaniu. Uznałam, że to będzie najlepsze legowisko dla Gumba, skoro na wolności sypia w gniazdach zbudowanych na drzewach. Gumbo uważnie obserwował ojca, jak ten wkręcał haki we framugi drzwi i okna, a potem sprawdzał ich wytrzymałość. - W porządku, Gumbo, wskakuj — powiedział w końcu, rozpościerając hamak. Gumbo wskoczył do środka z piskiem radości i wygodnie się ułożył. Był jakby stworzony do hamaka, a hamak jakby stworzony dla niego. - No to załatwione - powiedział tato. Rozhuśtałam hamak leciutko, a Gumbo zaczął wydawać pełne ukontentowania pomruki. - Chyba chce już spać - stwierdził ojciec, pocałował mnie w czoło i cicho wyszedł z pokoju. Pomogłam Gumbowi się rozebrać, zapaliłam lampkę nocną i zaśpiewałam mu kołysankę, od czasu do czasu łagodnie go kołysząc. Widziałam, że zaczynają mu opadać powieki. Nagle przypomniałam sobie, że pośród zabawek w siatce jest szmaciana lalka-przytulanka. Może lubi z nią spać. Poszukałam jej i podałam mu, a on wyciągnął po nią obie ręce. Później zarzucił mi je na szyję i przytulił do mnie twarz. Położył się, przyciskając do siebie lalkę, zamknął oczy i od razu zasnął. Nigdy w życiu nie czułam się szczęśliwsza. 34 Nazajutrz z głębokiego snu obudziło mnie delikatne poklepywanie w nos. Z wysiłkiem otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. Piąta trzydzieści. - Och, Gumbo - jęknęłam, próbując odsunąć jego rękę. - Nie mógłbyś jeszcze pospać? Palec szympansa poklepał mnie nieco natarczywiej. - No, dobrze. - Usiadłam. - Wstajemy. - Przetarłam oczy. - Ale musimy zachowywać się cicho. Zaciągnął mnie do łazienki i tak zaczął się nasz kolejny dzień. Ubrałam go i zaniosłam na dół na śniadanie. - Czy lubisz owsiankę? - spytałam. - A może wolisz coś na zimno? Żałowałam, że nie umie mówić. To by znacznie ułatwiło sprawę. Nasypałam mu w końcu do miski płatków kukurydzianych, nalałam mleka i dodałam rodzynków. Kiedy postawiłam to przed nim, znów zrobił dziwne ruchy ręką, a potem wyjął wszystkie rodzynki i ułożył na brzegu stołu. Dopiero wtedy je zjadł. - No cóż, przynajmniej widzę, że lubisz rodzynki. Spojrzałam na zegar. Była szósta trzydzieści. Co zrobimy ze sobą przez resztę dnia? Pomyślałam, że dla zapewnienia spokoju domownikom najlepiej będzie wyprowadzić Gumba na spacer. Znalazłam w jego walizeczce szelki i smycz, 35 ciesząc się, że nie tak łatwo będzie mu uciec, a kiedy mu je wkładałam, Gumbo aż piszczał z radości. W końcu wyprowadziłam go z domu, starając się zachowywać jak najciszej. Zamykając za sobą drzwi, zdałam sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie byłam na dworze tak wcześnie rano. Świat o tej porze był pełen świeżości i uroku. Od oceanu, odległego zaledwie o parę przecznic, dochodził orzeźwiający, silny zapach morskiej bryzy. - Posłuchaj, Gumbo, jesteś w Dormouth, w Massachusetts - objaśniłam go. - Przejdziemy się teraz i zobaczysz nową okolicę. Zbliżyliśmy się do domu Molly. - io jest dom Molly - kontynuowałam. - Molly, podobnie jak-ja, jest członkiem Klubu Ratowników Zwierząt. Ona, Abby i Eliza pomogą mi zająć się tobą, rozumiesz? szliśmy dalej, a ja cieszyłam się w duchu, że o tej porze nie ma jeszcze ludzi na ulicach. Nie wiedziałam nawet, czy wolno mi ot, tak sobie, spacerować po mieście z szympansem. A co, jeśli wzbudziłabym panikę? A co, jeśliby mnie aresztowali? - To dom Elizy - powiedziałam po paru krokach. -Jest moją najlepszą przyjaciółką. Tu odbędzie się nasze wspólne spotkanie. Gumbo świetnie się bawił. Spacer wyraźnie mu się po- 36 dobał, stawał nawet co chwilę, żeby powąchać kwiaty. Zawinęłam sobie smycz wokół nadgarstka, ale i tak trzymałam go za dużą, włochatą łapę, żeby mu było raźniej. Zatrzymaliśmy się na placu zabaw za szkołą, co okazało się świetnym pomysłem. Gumbo z zapałem rzucił się na rozmaite przyrządy gimnastyczne, ciągnąc mnie za sobą na smyczy. Musiałam uważać, żeby się w coś nie zaplątać. Tymczasem on skoczył błyskawicznie na najwyższy drążek i zaczął się na nim energicznie huśtać, pohukując i popiskując. Patrząc na niego, dopiero teraz w pełni zrozumiałam, że to jednak szympans, a nie małe dziecko. Kiedy wróciliśmy do domu, została nam już tylko godzina do zebrania Klubu Ratowników Zwierząt. Wdrapaliśmy się na górę (tym razem odmówiłam wnoszenia go na rękach), poszliśmy do łazienki, a potem malowaliśmy razem obrazki. Później pożegnałam się z rodziną i wyruszyliśmy do Elizy. Nie mogłam się doczekać, żeby się tam z nim pokazać. O tej porze ulice były już zaludnione, toteż wzbudzaliśmy z Gumbem żywe zainteresowanie. Ale nikt się go nie bał, może dlatego, że był ze mną i szedł uwiązany na smyczy. Wszyscy uśmiechali się życzliwie albo nawet zatrzymywali, żeby o niego wypytać. Spodobał się zwłaszcza siostrom Stiller, Gertrudzie i Hortensji. Mają chyba koło dziewięćdziesiątki i są ostre jak brzytwa. 37 - Popatrz - powiedziała Gertruda - wygląda zupełnie jak ten chłopak, którego kiedyś miałaś, jak mu było? Ernie? - Wypisz, wymaluj Ernie! - zawtórowała jej Hortensja i poszły dalej, pokładając się ze śmiechu. Punktualnie o dziesiątej zadzwoniliśmy do drzwi dużego, starego domu Elizy. (A właściwie to Gumbo zadzwonił. Po prostu szalał, żeby nacisnąć ten guzik). Eliza otworzyła drzwi i zapiszczała. Gumbo wtulił się w moją szyję, podobnie jak przedtem szukał schronienia u Toma. Zaniosłam go do salonu. Abby i Molly już tam były, nie posiadając się z ciekawości i podniecenia. Uznałam, że muszę od razu stawić czoło sytuacji. - Tylko nie krzyczcie i nie piszczcie - zarządziłam. — W przeciwnym razie on się przestraszy i wskoczy na firanki. Siedźcie spokojnie, dopóki trochę się nie oswoi z nowym miejscem, okay? - Okay - odpowiedziały zgodnie. - Jest taki cudny, że można zwariować! - szepnęła do mnie Abby. Abby Goodman jest, obok mnie, najbardziej wylewna z naszej czwórki. A poza tym trenuje gimnastykę, jeździ konno i czasem występuje jako modelka, lecz mimo to jest całkiem fantastyczna. Z entuzjazmem podejmuje każde wyzwanie i nie martwi się z góry, że coś się może nie udać. Kiedy już przestałam jej zazdrościć, bardzo ją polubiłam. 38 Molly Penrose, czwarta członkini naszego Klubu, patrząc na Gumba, miała minę jakby mniej tęgą. Kiedy usiadłam z nim na sofie, przeniosła się na fotel po drugiej stronie pokoju. Molly jest naprawdę w porządku, kiedy się ją bliżej pozna, ale zanim to nastąpi, może wydawać się nieco męcząca. Jest bardzo skrupulatna i lubi, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik. Pamięta o każdym drobiazgu i każdym szczególe. Ma anielskie serce, ale chyba niezbyt lubi niespodzianki. A jeśli się nie lubi niespodzianek, to nagłe pojawienie się szympansa może być nieco deprymujące. - Czy on jest przyjacielsko nastawiony do ludzi? - spytała Molly. Jak na zawołanie Gumbo zarzucił mi owłosione ręce na szyję i wycisnął głośnego całusa na moim policzku. - Bardzo przyjacielsko - powiedziałam. - Mamy towarzystwo - odezwała się Eliza. Do pokoju wkroczyły trzy psy należące do rodziny Spain. Eliza chyba najbardziej z nas wszystkich kocha zwierzęta i zawsze zbiera po ulicach rozmaite zabiedzone kundle, z których trzy przylgnęły do niej na stałe. Jeden - potężny, rudy i wesoły - zwie się Olbrzym; drugi - niepozorny, czarny kundelek, który umie śpiewać, zwie się Maluch; a średni, brązowy i kudłaty, wielki psotnik, wabi się Archie. Wszystkie trzy na widok Gumba natychmiast podeszły, żeby obejrzeć z bliska dziwnego przybysza. 39 Trudno było powiedzieć, kto jest bardziej zdenerwowany: Gumbo czy psy. Gumbo wyszczerzył zęby w grymasie, który już rozpoznawałam jako wyraz zaniepokojenia lub strachu. Postanowiłam szybko zadziałać. - Popatrz, Gumbo, to są psy - powiedziałam. - Bardzo miłe. - Kazałam całej trójce siadać i pogłaskałam Olbrzyma po głowie. Wiedziałam, że jest najstateczniejszy. - A teraz spróbuj go sam pogłaskać. Podsunęłam Olbrzymowi rękę Gumba pod nos, żeby mógł ją powąchać, a potem położyłam mu ją na łbie. - Zrób to lekko i delikatnie - podkreśliłam. Gumbo pogłaskał Olbrzyma, który z niechęcią skulił uszy, ale jakoś to zniósł. -Jesteś dobrym psem - pochwaliłam go. - Dziękuję ci. Gumbo już wiedział: lubi psy. Podskakując z podniecenia, zaczął głaskać teraz Malucha tak entuzjastycznie, że musiałam go powstrzymywać, przypominając, że miał to robić delikatnie. Kiedy wziął się za Archiego, ten wysunął mu sie spod ręki i umknął na środek pokoju, zachęcając do zabawy. Gumba nie trzeba było długo namawiać. Zeskoczył z sofy i ruszył w pogoń za Archiem, który pomknął do jadalni, ujadając radośnie. - O mój Boże - jęknęła Eliza. - Zaraz go złapię - zapewniłam ją. Gumbo i Archie, porywając za sobą pozostałą dwójkę, 40 rozpoczęli szalony bieg wokół domu, poprzez kuchnię, jadalnię i salon, w górę i w dół po schodach i znów do kuchni. Gumbo pokrzykiwał wesoło do wtóru szczekania psów, a ja i Eliza pędziłyśmy za nimi, usiłując opanować sytuację. Tymczasem Abby stanęła nieruchomo na środku salonu i rozłożyła ręce. - Mam go - powiedziała. I rzeczywiście, kiedy Gumbo wtargnął jak burza do pokoju, wpadł prosto w jej ramiona. - Teraz trochę odpoczniemy - zarządziła, sadzając go na sofie, podczas gdy Eliza uspokajała psy. - Całe szczęście, że moi rodzice są dziś rano w pracy -zauważyła. - A więc, moje panie - powiedziałam, chwytając oddech - to właśnie jest Gumbo. -Jak się masz, Gumbo - powitała go oficjalnie Abby, ściskając mu rękę. Teraz, kiedy zrobiło się trochę ciszej, usłyszałam starszego brata Ełizy, Pete'a, grającego na górze na perkusji. Pete należy do zespołu Wrzaskliwa Banda. Ma trzynaście lat i jest najfajniejszym chłopakiem, jakiego znam. Eliza uważa, że mam źle w głowie, ale to dlatego, że jest jego siostrą. Cały problem w tym, że on mnie w ogóle nie zauważa i pewno nawet nie wie, jak mam na imię. Gumbo też usłyszał perkusję. Zadarł głowę, patrząc, 41 skąd napływają dźwięki. Potem zsunął się z sofy i ruszył w kierunku schodów. - Niech idzie - zdecydowała Eliza. - Sprawi Pete'owi niezłą niespodziankę. - Myślisz? - Podąża zdecydowanie za dźwiękiem perkusji. Popatrz tylko. Czekałyśmy w napięciu, co będzie. Gumbo zniknął u szczytu schodów i po chwili dudnienie umilkło. A potem rozległo się znowu. - Chodźmy - zarządziła Eliza. Skoczyłyśmy wszystkie na równe nogi i popędziłyśmy na górę, do pokoju Pete'a. Na jego stołku siedział Gumbo, grając na perkusji. Najbardziej podobały mu się talerze, bo wciąż do nich wracał, ale i bęben go pociągał. Najwyraźniej doskonale się bawił. Pete stał obok, śmiejąc się i potrząsając głową. - Ten szympans jest zupełnie niezwykły - powiedział. -Potrafi grać na perkusji! Czyj on jest? - Mój - powiedziałam skromnie. - W pewnym sensie. Pete spojrzał na mnie z zainteresowaniem. Poczułam, że robi mi się ciepło gdzieś w okolicach żołądka. - Niezły jest - powiedział Pete. - Mam go tylko na tydzień - wyjaśniłam. - Nazywa się Gumbo. 42 Tymczasem mój pupil z całej siły uderzył w talerz. - Spróbuj tego, Gumbo - powiedział Pete. Pokazał mu, jak używać pedału przy bębnie. Gumbo wyciągnął niepewnie nogę i nacisnął pedał. Rozległ się głośny dźwięk. Gumbo wrzasnął radośnie i raz i drugi zadudnił. Był tak podniecony, że zeskoczył ze stołka i okręcił się parę razy w kółko, potem znów usiadł i zaczął walić w bęben, nie zapominając przy tym o talerzach. - Nieźle - powiedział Pete z aprobatą. -Jak tak dalej pójdzie, załatwię ci gościnne występy w moim zespole. - No, dobra - przerwała Eliza, patrząc na zegarek. -Jest już prawie jedenasta. Może lepiej zacznijmy nasze spotka- - nie, bo inaczej nigdy się ono nie odbędzie. Weźmy już Gum-ba na dół. - Możecie go tu na razie zostawić - powiedział Pete, odgarniając włosy z czoła ruchem, który zawsze przyprawiał mnie o szybsze bicie serca. - Przypadł mi do gustu. Pouczę go grać na perkusji i wyślę na dół, kiedy mu się znudzi. Eliza spojrzała na mnie pytająco. - Dobrze - zgodziłam się. - Nie możesz tylko ani na chwilę spuszczać go z oka. - Nie bój bidy - uspokoił mnie Pete. Zeszłyśmy do salonu odbyć nasze zebranie. Eliza trzymała na kolanach Cudowną Czerwoną Skarpetę, co oznaczało, że w tym miesiącu ona jest prezesem naszego Klubu. 43 Cudowna Czerwona Skarpeta jest pamiątką po naszej pierwszej przygodzie i co miesiąc przechodzi do innej z nas. A w razie pilnej potrzeby nagłego zwołania zebrania należy ją wywiesić za okno. - Ogłaszam zebranie Klubu Ratowników Zwierząt za otwarte - obwieściła Eliza. - Która godzina? - spytała Molly. - Ale dokładnie. Molly protokołowała wszystko, co się działo na naszych spotkaniach. - Dziesiąta pięćdziesiąt - odpowiedziała Eliza, sprawdzając na zegarku. - Choć to nie ma większego znaczenia. - Ma znaczenie - powiedziała Molly, zapisując skrupulatnie w notesie. - Proponuję, aby pierwszym punktem programu było sprawozdanie skarbnika - ciągnęła Eliza. -Abby, ty jesteś skarbnikiem w tym miesiącu, prawda? - Tak — przyznała Abby. Ona i ja zmieniałyśmy się na stanowisku skarbnika, co było o tyle śmieszne, że najwyższa suma, jaką miałyśmy kiedykolwiek w kasie, wynosiła jeden dolar i pięćdziesiąt osiem centów. Abby zerknęła do wymiętego, poplamionego zeszytu, który z miesiąca na miesiąc sobie przekazywałyśmy. - Niech no sprawdzę... Zarobiłyśmy osiemdziesiąt cztery dolary i dwadzieścia pięć centów, sprzedając pierniczki i karmelki na rzecz schroniska dla zwierząt. Wpłaciłyśmy 44 osiemdziesiąt cztery dolary i dwadzieścia pięć centów na schronisko dla zwierząt. To daje nam bilans końcowy równy... zeru. Eliza przygryzła koniec ołówka. — Wobec tego, jak sądzę, nie ma co poświęcać zbyt wiele czasu naszym sprawom finansowym - skonstatowała. -Może uda nam się zdobyć jakieś pieniądze w przyszłym miesiącu. — Dobrze, przejdźmy do następnego punktu - zaproponowała Abby. Molly z zapałem protokołowała. — Okay - zgodziła się Eliza. - Czy mamy jakieś zaległe sprawy z tego miesiąca? — Nic, czego byśmy już nie omawiały - wtrąciłam. — Był problem tego nietoperza, którego znalazłyśmy z Abby na jej strychu, ale udało się nam wykurzyć go przez okno. — I był też teń zbłąkany pies, którego znalazłam - przypomniała nam Eliza. - Dobrze, że znalazł się właściciel po tym, jak rozkleiłyśmy z Molly ogłoszenia po całym mieście. — Bogu dzięki — powiedziałam. - Nie wiem, jak zdołałabyś upchnąć u siebie jeszcze jednego psa. — Z moich protokołów wynika - zabrała głos Molly -że ostatnie przekazanie Skarpety odbyło się dwudziestego czwartego maja. Ponieważ dzisiaj mamy dwudziesty szósty czerwca, powinna ją otrzymać następna osoba. — Czyja teraz kolej? - spytała Eliza. 45 - Lisy - odpowiedziała skrupulatna Molly. Eliza wstała i wręczyła mi Skarpetę. - Co powinnam teraz zrobić? - chciałam wiedzieć. - Powinnaś zapytać, czy są jakieś nowe sprawy do omówienia - wytłumaczyła mi Molly. - Dobrze. Czy są jakieś nowe sprawy? Wszystkie trzy spojrzały na mnie wyczekująco. - Okay, rozumiem, że to Gumbo jest tą nową sprawą — powiedziałam. - Prawda jest taka, że przydałaby mi się do niego jakaś pomoc, ale nie bardzo wiem, jaka. To trochę jak opieka nad małym dzieckiem, nie można ani na chwilę spuścić go z oka. W każdym razie chciałabym, żebyście mogły dotrzymać mi towarzystwa. -Ja chętnie - pospieszyła z zapewnieniem Abby. - Mam zawody za dwa tygodnie i muszę mnóstwo ćwiczyć, ale poświęcę ci tyle czasu, ile będę mogła. - Ja też - powiedziała Eliza. -1 ja - oświadczyła Molly - lecz pod warunkiem że nie będę musiała zostawać z nim sam na sam. - Skoro o Gumbie mowa - powiedziałam - to wydaje mi się, że na górze jest jakoś dziwnie cicho. - Pete! — wrzasnęła Eliza w stronę schodów. - Czy Gumbo jest tam z tobą? - Nie, odesłałem go na dół jakieś dziesięć minut temu - odkrzyknął. - Nie ma go z wami? 46 - Nie, ty cymbale! - Gumbo! - zawołałam. - Gdzie jesteś? Umilkłyśmy i nadsłuchiwałyśmy. Nagle dał się słyszeć głośny brzęk w kuchni i rosnący harmider. Wbiegłyśmy tam, zastając Gumba i Archiego grzebiących w stercie śmieci. Wspólnymi siłami przewrócili pojemnik i teraz patrzyli na nas z minami przestępców złapanych na gorącym uczynku. - Ty nieznośny psie! - zawołała Eliza. - Ty nieznośny szympansie! - zawtórowałam. Rzuciłyśmy się, by pojmać wspólników zbrodni i odciągnąć ich od śmieci. Archie już szarpał zębami opakowanie po ciastkach, a Gumbo zabierał się za skórkę banana. - Ty wstręciuchu, natychmiast to zostaw! - nakazałam mu. - Myślę, że nasze zebranie Klubu Ratowników Zwierząt należy uznać za skończone — oznajmiła Eliza, starając się wyciągnąć Archiego za obrożę z kuchni. - Która godzina? - chciała wiedzieć Molly. - Nie wiem! - wrzasnęła Eliza. - Co za różnica? Tym razem Molly nie oponowała. 4 4^k migowy Nazajutrz wczesnym rankiem zadzwoniła do mnie Eliza. - Mam pewien pomysł - powiedziała. - Może wzięłybyśmy Gumba na plażę i zobaczyły, jak mu się tam spodoba? Byłam już z nim na nogach od trzech godzin i zupełnie nie wiedziałam, jak go dalej zabawiać w swoim pokoju, toteż uznałam to za świetną myśl. - Będę u ciebie za dziesięć minut! - oświadczyłam. Po czym zwróciłam się do Gumba: - Zgadnij, co będziemy robić? Spojrzał na mnie znad wieży z klocków, którą budował. Całe szczęście, że znalazłam je w piwnicy wraz z pudłem innych zabawek z dzieciństwa. - Idziemy na spacer! Pójdziemy nad morze! Oczywiście nie miał pojęcia, o czym mówię, ale z tonu mojego głosu wywnioskował, że coś się szykuje. Wydał okrzyk radości i obrócił się w kółko, jak to miał w zwyczaju. A jeszcze głośniej się ucieszył, kiedy zobaczył, że biorę jego szelki i smycz. 48 — Ciii... - uciszyłam go. - Nie obudź Nainai. - Wiedziałam, że rodzice już wyszli do pracy, ale babcia lubiła sobie dłużej pospać. Wyszliśmy cicho z domu i poszliśmy do Elizy. Gumbo niewątpliwie od razu ją poznał, bo na jej widok zapiszczał radośnie, a potem chwycił ją za rękę i próbował zaciągnąć do domu, cmokając z ukontentowaniem. - Widzę, że chcesz koniecznie wejść do środka i popsocić trochę z Archiem -powiedziała Eliza. - Ale nic z tego, mamy inne plany na dzisiaj. - Podniosła w górę łopatkę i żółte plastykowe wiaderko, które ona z kolei znalazła u siebie w piwnicy. — Cudownie! - ucieszyłam się. Przeszłyśmy parę przecznic, dzielących nas od oceanu. Gumbo wesoło wymachiwał wiaderkiem. Po chwili byliśmy na szczycie skał i wyrąbanych w nich schodów, które prowadziły do małej kamienistej plaży. Gumbo spojrzał niepewnie w dół. A potem na mnie. — Nic się nie bój. Będziemy mieć świetną zabawę - zapewniłam go. Gumbo rozciągnął wargi w charakterystycznym, znamionującym przestrach uśmiechu. Zaczęliśmy wolno i ostrożnie schodzić, lecz przy każdym stopniu trzeba go było namawiać i prosić, żeby dał się sprowadzić. W końcu znaleźliśmy się na dole. — Zobacz, Gumbo, to jest ocean! - pokazałam mu. 49 Był odpływ i fale nie wyglądały zbyt groźnie, ale Gum-bo i tak nie wydawał się zachwycony. Zdjęłam tenisówki i podwinęłam dżinsy, a potem podwinęłam też nogawki dresu Gumba. - Chodź - pociągnęłam go na brzeg. - Zobacz, jak miło jest zanurzyć stopy w falach. - I kiedy podpłynęła do nas pierwsza fala, weszłam z nim w wodę. Gumbo dziko wrzasnął i wspiął się na mnie, pakując mi się na głowę. Czułam, że serce bije mu jak oszalałe. - Chyba nie lubi morza - powiedziała Eliza. - Spróbujmy wobec tego pobawić się tam trochę dalej, na piasku - zaproponowałam. Ledwo mogłam wydobyć z siebie głos, bo ramię Gumba kneblowało mi usta. Nogami natomiast był mocno wczepiony w moje ubranie. Kiedy tylko zobaczył, że oddalamy się od wody, trochę się uspokoił. Zdjęłam go i podałam mu rękę, którą z całej siły uchwycił, oglądając się co chwilę z obawą w stronę morza. Podeszliśmy z powrotem do skał, jak najdalej od wody, i usiedliśmy na piasku. - Masz, to twoje wiaderko i łopatka. Możesz nakładać nią do środka piasek - pokazałam mu. - To świetna zabawa. Znów był szczęśliwy. Zaczął grzebać łopatką w piasku, nabrał kopiatą porcję i rzucił nią w powietrze, obsypując nas od stóp do głów. 50 — O, co to, to nie - zaprotestowałam. — Żadnego sypania piaskiem! Znów pokazałam mu, jak napełniać kubełek. A on znów rzucił piaskiem w powietrze. Jeszcze raz zademonstrowałam mu, co powinien robić, ale on najwyraźniej wolał droczyć się ze mną niż bawić wiaderkiem. Zanim mu się to znudziło, miałyśmy we włosach pełno piasku. Zostałyśmy na plaży przez parę godzin. Gumbo w końcu zainteresował się wiaderkiem i zrobił cały szereg babek z piasku. Później na każdej z nich położył mały kamyczek. Doskonale się przy tym bawił, a my obserwowałyśmy go z prawdziwą fascynacją. Zjadł banana, którego dostał od Elizy. Ale kiedy próbowała jeszcze raz zabrać go do wody, stanowczo odmówił. W końcu trzeba było wracać. Zaczynał się przypływ i lepiej było Gumba nie straszyć. Zebrałyśmy nasze rzeczy i ruszyłyśmy z powrotem. - Możesz do mnie wpaść? - spytałam Elizę. -Jest jeszcze wcześnie i przydałoby mi się jakieś towarzystwo. - Okay. I tak nie mam nic do roboty. Kiedy weszłyśmy do domu, babcia parzyła sobie w kuchni herbatę. Na widok Gumba cofnęła się nieco. Uchwyciłam go mocniej za smycz. - Dzień dobry, Nainai. - Eliza podeszła i uściskała ją. Mimo że babcia nie mówi po angielsku, a Eliza po chiń- 51 sku, mają ze sobą doskonały kontakt. Babcia ciągle usiłuje spleść jej rozwichrzone włosy w takie warkoczyki jak moje, ale bez większego sukcesu. Zawsze jest przy tym dużo śmiechu. - Spytaj, czy mi przyniosła miętówki - zarządziła babcia po chińsku, co przetłumaczyłam Elizie. - Dzisiaj nie - odpowiedziała. - Nie wiedziałam, że tu przyjdę. Ale na pewno przyniosę następnym razem. - Eliza zawsze starała się przynieść babci garść specjalnych cukierków miętowych, które jej matka trzymała w pracy, na biurku, dla gości. Babcia bardzo je lubiła. Przekazałam jej słowa Elizy, a babcia kiwnęła głową i kazała nam usiąść. Posadziłam Gumba na stołku pomiędzy nami, zastanawiając się, o co jej może chodzić. Poczęstowała nas herbatą i usiadła. - Pomyślałam sobie — zaczęła z poważną miną - że najwyższy czas, abym się zaczęła uczyć angielskiego. - To wspaniale, Nainai - ucieszyłam się i zwróciłam do Elizy: - Nainai chce się uczyć angielskiego. - Super - zgodziła się Eliza. -1 chcę, żeby to ona mnie uczyła - wskazała palcem na moją przyjaciółkę. - Zapłacę jej. Jak za normalną pracę. - Hm... doskonale - powiedziałam, zastanawiając się, dlaczego mnie to zabolało. Nagle zrozumiałam. - Ale, Nainai, dlaczego nie chcesz, żebym to ja cię uczyła? Przecież 52 mówię po angielsku i mieszkam z tobą pod jednym dachem Tak byłoby najłatwiej. - Chcę, żeby uczyła mnie prawdziwa Amerykanka. Wtedy będę wiedzieć, że to prawdziwy angielski. Nie wierzyłam własnym uszom. - Ależ, Nainai, przecież ja się tu urodziłam! Jestem prawdziwą Amerykanką! - Nie taką jak Eliza. Eliza patrzyła na nas, nic nie rozumiejąc. - Co ona mówi? - spytała mnie. - Poczekaj. - Chcę się uczyć angielskiego tak, jak to pokazują w telewizji - ciągnęła babcia. - Chcę się uczyć od Elizy. Podniosłam ręce, poddając się. - Dobrze, Nainai - powiedziałam zrezygnowana. - Ucz się angielskiego od Elizy. Zwróciłam się teraz do mojej przyjaciółki: - Chce ci płacić za lekcje. - A dlaczego ty jej nie możesz uczyć? Wyjaśniłam, w czym problem. - To czyste szaleństwo - powiedziała. - To cała moja babcia. Jest trochę zwariowana, ale za to ją kochamy. Chce, żebyś ją uczyła tak jak w telewizji. Eliza wzruszyła ramionami. - To wariactwo, ale zgoda. 53 Zapytałam babcię, ile chce jej płacić. - Trzy dolary za godzinę — oświadczyła. - No to umowa stoi - powiedziała do mnie Eliza. — Podzielę się z tobą, jeśli będziesz mi musiała pomóc przy tłumaczeniu. - W porządku - zgodziłam się. Eliza przypieczętowała to uściskiem dłoni ze mną i z babcią, która wyglądała na wniebowziętą. - Dzień dobry - powiedziała do niej Eliza. - Mam na imię Eliza. - I wskazała na siebie. - Dzień dobry - odpowiedziała moja babcia. - Imię Eliza. - I pokazała na siebie. Eliza westchnęła. - To nie będzie takie łatwe, jak myślałam. - Może powinnaś zacząć od nazw rzeczy - poradziłam jej. - Dobry pomysł - zgodziła się. Gumbo zaczynał się nudzić. Widziałam, że spogląda na cukiernicę, jakby się zastanawiał, co też może być w środku. - Chyba lepiej go stąd zabiorę - powiedziałam do Elizy. - Zobaczę, jak mu się spodoba telewizja. Zawołaj mnie, gdybym ci była do czegoś potrzebna. - Okay - zgodziła się Eliza, choć wyglądała na lekko spłoszoną. Siadając na kanapie z Gumbem, usłyszałam ją, jak mówi: „łyżka", a moja babcia powtarza za nią: „łyżka". 54 Włączyłam telewizor. W poniedziałkowe południe nie było zbyt wielkiego wyboru programów: jakiś tasiemcowy serial, teleturniej i rozmowa z ludźmi, którzy mieli poprzebija-ne agrafkami różne dziwne części ciała. Fuj! Szukałam dalej. A! Ulica Sezamkowa. Pomyślałam, że to może być odpowiedni program dla Gumba, a i ja nic przeciwko niemu nie miałam. Kiedy rozległa się piosenka, Gumbo natychmiast się ożywił. Wdrapał mi się na kolana i podskakiwał w takt muzyki. Później pokazano gromadkę małych dzieci klaszczących w ręce i Gumbo też zaczął klaskać. - Dobra robota, Gumbo - pochwaliłam go. Potem nastąpiła scenka, w której Grover rozmawiał z Lindą, osobą znającą język migowy. Uczyła go kilku znaków. Grover podnosił coś, a Linda pokazywała mu odpowiedni znak. Najpierw podniósł kapelusz. - Kapelusz - powiedział, a Linda położyła rękę na głowie i poruszyła nią w górę i w dół. Nagle zauważyłam, że Gumbo przygląda się teraz widowisku w całkiem inny sposób. Wychylił się do przodu na moich kolanach, jakby chciał wejść w telewizor. Kiedy Linda pokazywała swój znak, zrobił go wraz z nią. No, no - pomyślałam. - Wyraźnie odpowiada mu język migowy. Później Grover podniósł filiżankę. Linda wyciągnęła le- 55 wą rękę, dłonią do góry i położyła na niej rozczapierzone palce prawej ręki, podobnie jak się stawia filiżankę na stole. Gumbo znów powtórzył ten gest. - Niewiarygodne - zdumiałam się głośno. - Oto co znaczy „małpować". Teraz Grover wyciągnął parę starych trampek. - Buty - powiedział, ale Linda ostentacyjnie zatkała sobie nos i nie kwapiła się na razie do czynienia żadnego znaku. Spojrzałam na Gumba - zaciskał i otwierał przyłożone do siebie pięści obu rąk. Czy naprawdę mnie wzrok nie mylił? Czy to możliwe, żeby znał ten znak? Popatrzyłam na ekran. Linda przestała trzymać się za nos i robiła dokładnie ten sam znak. - Eliza! - krzyknęłam. - Chodź tutaj! Szybko! Wbiegła do pokoju z wyrazem paniki na twarzy, który przerodził się w konsternację, kiedy zobaczyła, że Gumbo nie robi nic okropnego. - On zna język migowy! - piszczałam. - Sama zobacz! Popatrz na telewizor i na niego! Obejrzała ze mną do końca scenkę, podczas której Gumbo robił dokładnie te same znaki, co Linda. - To nie jest tylko naśladownictwo - zapewniłam ją. -Widziałam, jak zrobił znak, jeszcze zanim zrobiła go Linda. On zna język migowy! - Niech mnie licho! - powiedziała Eliza. bmmium - Ten eksperyment, w którym brał udział, musiał mieć coś wspólnego z językiem migowym - powiedziałam. - Czytałam gdzieś o czymś podobnym - przyznała Eliza. - Uczą szympansa albo goryla języka migowego, pisania na komputerze lub czegoś podobnego. - Muszę się sama szybko nauczyć tego języka - oświadczyłam. - Kto wie, co on mi usiłował powiedzieć? Muszę być w stanie go rozumieć. - Zgasiłam telewizor, żeby zebrać myśli. Gumbo podniósł złożone razem koniuszki palców przed oczy. - On coś do mnie mówi! - zawołałam. - Przez cały ten czas próbował mi coś powiedzieć, a ja nawet o tym nie wiedziałam! - Założę się, że chce, żebyś znów włączyła telewizor -domyśliła się Eliza. Posłuchałam jej i Gumbo opuścił ręce. Zrzęda zrzędził 57 coś w swoim pojemniku na śmieci i Gumbo natychmiast zaczął go naśladować. Był bardzo z siebie zadowolony. Z kuchni dobiegł nas głos babci, wzywającej Elizę. - Lepiej do niej wracaj, nauczycielko - powiedziałam. Eliza wycofała się do kuchni, a Gumbo i ja oglądaliśmy jeszcze przez chwilę Ulicę Sezamkowa. Potem on się już zaczął wiercić, więc postanowiłam pójść zobaczyć, jak moja przyjaciółka radzi sobie z babcią. Nainai wyjmowała właśnie z lodówki pierożki, które zrobiła zeszłego wieczoru. Leżały na półmisku, przykryte folią, gotowe do odgrzania. - Pierożki - powiedziała Eliza, kiedy babcia stawiała je na ladzie. - Pierożki - powtórzyła Nainai. - Pokażmy Lisie, czegośmy się do tej pory nauczyły - zachęciła ją Eliza. - Postanowiłam - dodała - że będę mówić wszystko po angielsku i prędzej czy później to musi zapaść Nainai w pamięć. - Przez trzydzieści lat, jakie spędziła w tym kraju, jakoś nie zapadło - zauważyłam. Jednakże Eliza była zdeterminowana. Podniosła łyżkę, pokazując ją babci. - Łyżka - powiedziała babcia. - Brawo, Nainai! - zawołałam. Eliza podniosła filiżankę. 58 - Widelec - powiedziała babcia. - Hmm... - chrząknęłam. - Chyba trudno jest zapamiętać wszystko naraz. Ale Eliza nie dawała tak łatwo za wygraną. - Filiżanka - powiedziała dobitnie. Po czym podeszła do zlewu i odkręciła kurek. - Woda - powiedziała Nainai. - Fantastycznie! - Uścisnęłam ją serdecznie. - Woda! W tym momencie z drugiego końca kuchni rozległo się coś w rodzaju szelestu, cichy, szemrzący dźwięk, jaki towarzyszy zdzieraniu folii z półmiska. Rzuciłyśmy się w tamtym kierunku, ale było za późno. Spuściłam Gumba z oczu na nie więcej niż pół minuty, a on w tym czasie pożarł pierożki mojej babci. Nainai zaczęła głośno krzyczeć. Chwyciła szczotkę i zamierzyła się na niego, co z kolei wywołało jego gwałtowne protesty. Uciekł do salonu i w mgnieniu oka wspiął się na sam szczyt półki z książkami. Babcia podążyła za nim, nadal wygrażając mu kijem od szczotki. - Gumbo! Ty nieznośny szympansie! Złaź zaraz! - usiłowałam przemówić mu do rozumu, przekrzykując hałas. Ale sprawy zaszły już za daleko. - Zjadł moje pierożki! Skręcę mu kark! - wrzeszczała babcia po chińsku. Gumbo wykonywał pod sufitem cały szereg rozpaczli- 59 wych ruchów rękami. Mogłam sobie tylko wyobrazić, co chce nam powiedzieć. - Nainai, pozwól mi sprowadzić go na dół - starałam się ją przekonać. - Wtedy będziemy mogły go ukarać. -Ale ona wcale mnie nie słuchała, cały czas mu wygrażając. I Nagle Gumbo jednym wielkim skokiem oderwał się od półki i wylądował na żyrandolu wiszącym na środku pokoju. Kryształowe łezki rozdzwoniły się głośno, a ja zaczę- jj łam się w duchu modlić, żeby wszystko razem nie runęło na ziemię. Babcia przestała na chwilę krzyczeć - zamilkła ze zgrozy. Za sobą słyszałam ciche pojękiwanie Elizy: „Ojej, ojej, ojej...". - Gumbo - powiedziałam. - Proszę cię, zejdź. Chodź do Lisy. - Rozpostarłam zachęcająco ramiona. Ale Gumbo nie miał zamiaru schodzić. Ze swojego stanowiska pod sufitem rozglądał się za nowym punktem zaczepienia. Jego wybór padł na schody. Rozhuśtał się na żyrandolu, żeby uzyskać odpowiedni rozpęd, po czym puścił się i poszybował przez pokój, lądując z głuchym łomotem na podeście schodów. Babcia znów na niego krzyczała i Gumbo, odwrzaskując jej po swojemu, wspiął się szybko po schodach i zniknął nam z oczu. - Zostań tu z Nainai - poleciłam Elizie. - Ja pójdę po niego na górę. Pobiegłam za nim, zastanawiając się, gdzie się schował. 60 Zajrzałam do pokoi na pierwszym piętrze, nawołując go, ale bez rezultatu. Pobiegłam na drugie piętro. Siedział przycupnięty na brzegu mojej umywalki. Zdążył już wycisnąć prawie całą pastę do zębów na podłogę i teraz zlizywał resztkę z palców. Rzuciłam się, żeby go złapać i już go prawie miałam, kiedy zeskoczył z umywalki i wysunął się z łazienki, przemknąwszy pomiędzy moimi nogami. Straciłam równowagę, pośliznęłam się na paście i runęłam jak długa, waląc się głową o umywalkę. Z trudem pozbierałam się na nogi, widząc wszystkie gwiazdy przed oczami. Rozcierając głowę, chodziłam z pokoju do pokoju i znalazłam go wreszcie w sypialni rodziców. Nie wierzyłam własnym oczom. Gumbo zabawiał się na automatycznej bieżni, służącej rodzicom do ćwiczeń. Przekręcał różne tarcze i gałki, a chodnik biegł coraz szybciej i szybciej, ku wyraźnemu przerażeniu Gumba, który nie mógł na nim nadążyć na swoich krępych, krótkich, szympansich nóżkach. Wbiegłam do pokoju i zaczęłam przekręcać i naciskać wszystko co możliwe na tym przyrządzie, w wyniku czego przód bieżni podniósł się do góry, wprawiając Gumba w jeszcze większy popłoch. W końcu chodnik zwolnił i opadł. - Wpakowałeś się w niezłe kłopoty, mój panie - powiedziałam, kiedy maszyna stanęła. - Nie on jeden - odezwał się głos spod drzwi. Moja mama! Krew zastygła mi w żyłach. 61 - Mamo! Co robisz w domu? Chciałam powiedzieć... - Wiem, co chciałaś powiedzieć. Mam małą przerwę w rozkładzie zajęć i wróciłam do domu na krótki, błogi odpoczynek. - Wzniosła oczy do nieba. - Mamo, wiem, że to wygląda okropnie... - Nie przeczę. - Ale zaraz ci wszystko wytłumaczę. - Nie sądzę, aby tłumaczenie wiele zmieniło w obrazie sytuacji - powiedziała. - Babcia jest bardzo zdenerwowana. Sama nie wiem, co robić. - Przecież dotąd wszystko szło jak po maśle - przekonywałam ją błagalnym tonem. - To tylko dlatego, że on się przestraszył i spłoszył. Przyrzekam, że to się więcej nie powtórzy! - Może nie mieć okazji się powtórzyć. - Ale, mamo, on nie ma gdzie pójść! - To problem Toma. - Och, mamo, proszę cię, proszę, pozwól mi zatrzymać go jeszcze trochę! Wszystko już tak dobrze szło... I obiecuję, że zwrócę się o pomoc do mamy Elizy. - No, dobrze - ustąpiła mama. - Możesz zatrzymać go jeszcze na jeden dzień lub coś koło tego, a ja postaram się przekonać ojca, żeby go nie wyrzucił. Ale tak nie może dalej być. Jeśli nie potrafisz dać sobie z nim rady, Gumbo będzie musiał odejść. 62 - Przysięgam, przysięgam, że wszystko będzie dobrze - zaklinałam się. - Zobaczymy. Teraz weź go do swojego pokoju. I niech tam zostanie. Przyślę ci na górę Elizę. Odwróciła się i wyszła. Popatrzyłam na Gumba. Odwzajemnił mi spojrzenie, starając się wyglądać niewinnie jak aniołek. Wiedział, że wpędził się w tarapaty. - Nie patrz tak na mnie - powiedziałam. - To nic nie pomoże. Znalazłeś się w wielkich, wielkich kłopotach. Przywarł do mojej nogi i objął ją ramionami. - Mogą kazać ci odejść - mówiłam. - I co wtedy z tobą będzie? Pogłaskał delikatnie moją dłoń palcami, a potem zrobił pięścią kolisty ruch wokół serca. - Wiem, że ci przykro - powiedziałam. - Ale to może nie wystarczyć. Wzięłam go na ręce i ruszyłam z nim po schodach do swojego pokoju. Był ciężki jak kamień, który mi legł na sercu. Posadziłam go na łóżku i westchnęłam. - Siedź tu - nakazałam. -1 nie próbuj się ruszać. - Zrozumiał dokładnie, co do niego mówię. Weszła Eliza. - Chyba musimy założyć Klub Ratowników Lisy - powiedziała. - Zęby ją uratować od pewnego zwierzęcia. - 63 Usiadła obok Gumba na łóżku. — Świetnie się spisałeś, kolego - mruknęła. - Myślisz, że mogę zadzwonić do twojej mamy? - spytałam ją. - Może coś mi poradzi. - Nie wydaje mi się, żeby mama miała w swojej praktyce do czynienia z dużą liczbą szympansów - powiedziała ostrożnie Eliza. - Ale nie zaszkodzi spróbować. Wykręciła numer do gabinetu weterynaryjnego i podała mi słuchawkę. Poprosiłam sekretarkę o połączenie z doktor Spain. - Domyślam się - powiedziała mama Elizy, jeszcze zanim otworzyłam usta - że wpadłaś w kłopoty? - No cóż, tak... - przyznałam nieśmiało. - Należało się tego spodziewać - westchnęła. -Jak już mówiłam, nie wiem zbyt wiele o szympansach, ale przypomniałam sobie nazwisko osoby, do której możesz zadzwonić: doktor Elaine Ratchet. Mieszka niedaleko, jest teraz na emeryturze, ale w swoim czasie pracowała jako lekarz weterynarii w zoo. Musi znać się na szympansach. Dam ci jej numer. - Podyktowała mi telefon, który z braku czegoś lepszego zapisałam sobie na ręce. - Bardzo dziękuję! Mam nadzieję, że doktor Ratchet mi pomoże. Bo w przeciwnym razie będę musiała oddać go z powrotem. - Na pewno zrobi, co będzie mogła. 64 Podziękowałam mamie Elizy jeszcze raz i zadzwoniłam pod numer, który mi podała. Długo czekałam, ale nikt nie odbierał. - Kurczę, chyba jej nie ma - powiedziałam do Elizy. Miałam już odłożyć słuchawkę, kiedy na drugim końcu odezwał się zadyszany głos: - Halo? - Dzień dobry - powiedziałam najuprzejmiej jak umiałam. - Nazywam się Lisa Ho i dostałam pani telefon od doktor Spain. Chciałam panią prosić o radę w sprawie... - Chwileczkę - przerwał mi gardłowy kobiecy głos. -Właśnie kończę bandażować sowę. Usłyszałam brzęk odkładanej na stół słuchawki i szmer odgłosów w tle. - Opatruje rannego ptaka - szepnęłam do Elizy. - Moja mama też często to robi - odszepnęła Eliza. Przez cały czas nie spuszczałyśmy oczu z Gumba. Siedział spokojnie na łóżku, skubiąc kapę. - A teraz - odezwała się doktor Ratchet, podejmując słuchawkę - powiedz mi, w czym mogę ci pomóc. - Mam u siebie szympansa... - zaczęłam. - O Boże - jęknęła. - Ładny gips. - Tylko na parę dni... - Skąd go, u licha, wytrzasnęłaś? - Bral udział w eksperymencie. Wydaje mi się, że uczyli 65 go języka migowego. Za parę dni ma iść do zoo, ale na razie nie.ma się kto nim zająć Więc trafił do mnie. - I przewraca ci dom do góry nogami, tak? - Dopiero od dzisiaj. Przedtem był naprawdę grzeczny. No, w każdym razie się starał. - To znaczy, że teraz poczuł się pewniej. W jakim jest wieku? - Ma chyba dwa lata. Wygląda bardzo młodo. - To dobrze. Potrafią być bardzo złośliwe na starość. - Zjadł wszystkie pierożki, wskoczył na żyrandol, biegał jak oszalały po domu, wycisnął całą pastę do zębów na podłogę i zepsuł przyrząd gimnastyczny moich rodziców - wyrzuciłam z siebie. Doktor Ratchet zachichotała. -Jakbym to widziała. Masz szczęście, że tylko tyle. Ugryzł kogoś? - Nie! - powiedziałam ze zgrozą. - Posłuchaj, najważniejsze, żeby wiedział, kto u ciebie rządzi. Ile masz lat? - Jedenaście. - Hmm... To może być trudne. Umiesz być stanowcza? - Postaram się. - To dobrze. Bo im więcej mu będzie wolno, tym bardziej będzie to wykorzystywał. Musisz być twarda jak skała. Nie pozwól mu na żadne wybryki. Żadne. Przez cały czas mu- 66 sisz pamiętać, że masz do czynienia ze zwierzęciem. Ze zwierzęciem, nie z dzieckiem. Potrafisz to zrobić? - Muszę - powiedziałam. - Inaczej go stracę. - Czy znasz choć trochę język migowy? To by ci pomogło. - Jeszcze nie. Ale się nauczę. - Doskonale. A teraz posłuchaj, co masz robić. Okazuj mu dużo ciepła i czułości, ale jeśli nie będzie cię słuchał, musisz go ukarać. Skrzycz go. Zamknij go gdzieś samego na jakiś czas. To mu da do myślenia. - Dobrze - powiedziałam. - Tak zrobię. - Czy on jest zdrowy? Pełen energii? -Jak najbardziej. - Wobec tego, jeśli będziesz naprawdę stanowcza, to może uda ci się utrzymać go jeszcze przez kilka dni. - Dziękuję bardzo - powiedziałam. - Ogromnie mi pani pomogła. Będę się starać, żeby się wszystko udało. - Powodzenia. Muszę wracać do mojej sowy. Zadzwoń, gdybyś znów wpadła w tarapaty. Pożegnałyśmy się i odłożyłam słuchawkę. Spojrzałam surowo na Gumba. - Koniec tego dobrego - rzekłam. - Doigrałeś się. 6 4&fo Моотпікдмг Zwrn ^щ<Фщщ% d© działania Eliza została u mnie jeszcze przez jakiś czas i obie starałyśmy się zabawiać Gumba tak, żeby zachowywał się cicho i spokojnie. Czytałyśmy mu książki; próbowałyśmy nauczyć go, żeby klepał się po głowie i jednocześnie masował sobie brzuch (czego nie potrafił); byłyśmy z nim w łazience. Eliza zeszła do kuchni i przyniosła nam obiad, bo doszłam do wniosku, że lepiej, abym ja się tam na razie nie pokazywała. Dawałyśmy mu po kolei różne rzeczy, żeby się przekonać, ile opanował znaków. Umiał nazwać niemal wszystkie części garderoby i sporo produktów spożywczych, oraz znał rozmaite inne słowa, których my nie rozumiałyśmy. Kiedy tylko próbował coś psocić, krzyczałam na niego. - Wiesz... - powiedziałam do Elizy, kiedy jedliśmy wszyscy jabłka na deser - nie daje mi spokoju myśl o przyszłości Gumba. - Tak? - odpowiedziała z pełnymi ustami. - Może on i jest kłopotliwy - ciągnęłam. - Może rze- 68 czywiście nie powinien mieszkać u mnie ani u nikogo innego, ale... - A dokąd on ma stąd pójść? - spytała Eliza. - Zapomniałam. - Ma iść do zoo. Szykują tam dla niego specjalną klatkę. Zastygła z jabłkiem w dłoni. - Ale on jest taki niezwykły... I taki mądry! -1 zna te wszystkie znaki - dodałam. - Ma nawet własną lalkę-przytulankę! Jeśli zamkną go w zoo, z kim będzie rozmawiał? Nawet nie wiem, czy pozwolą mu zatrzymać lalkę. - Kto go będzie pieścił? Kto mu będzie czytał? - zawtórowała Eliza. Spojrzałyśmy na siebie. - Nie możemy do tego dopuścić - powiedziałam. - Czas, żeby Klub przystąpił do pracy - oświadczyła Eliza. Najpierw zadzwoniłyśmy do Molly. - Jutro rano wywieszam Cudowną Czerwoną Skarpetę - uprzedziłam ją. - Musimy zwołać spotkanie w trybie pilnym. - O której? - Nie wiem. O dziesiątej? - Dobrze, przyjdę. Poprosiłam ją, żeby po drodze wstąpiła do biblioteki 69 i wypożyczyła książkę o języku migowym. Molly jest stałą bywalczynią bibliotek. - Po co ci to? - spytała. Kiedy wytłumaczyłam, aż gwizdnęła. Później zadzwoniłam do Abby, której nie było w domu. Nagrałam jej wiadomość na automatycznej sekretarce. Eliza została jeszcze chwilę i zastanawiałyśmy się nad sposobem, w jaki można by uchronić Gumba przed umieszczeniem w zoo. W końcu musiała wracać do domu, nastawić kartofle do obiadu. Nazajutrz rano, punktualnie o dziesiątej, Molly zadzwoniła do drzwi. Zeszłam po schodach z Gumbem na rękach. - Zebranie odbędzie się w moim pokoju - powiedziałam. Przeprosiłam już babcię co najmniej sto razy i obiecałam, że odtąd Gumbo będzie cały czas u mnie w pokoju albo u mnie na rękach. Eliza i Abby też już dotarły, więc weszłyśmy na gór wszystkie razem. Teraz już mogłam wciągnąć do środk wiszącą za oknem Cudowną Czerwoną Skarpetę. - Ogłaszam stan pogotowia w związku z Gumbem -oświadczyłam. - Czy chodzi o coś podobnego jak wtedy, gdy dobrał się z Archiem do śmieci? - spytała Molly, wręczając mi stosik książek na temat języka migowego. 70 - Nie, chodzi o coś znacznie poważniejszego - powiedziałam. - Chodzi o jego przyszłość. Zanim wytłumaczyłam, w czym problem, dałam Abby i Molly mały pokaz jego umiejętności. Położyłam przed nim piłkę. - Co to jest, Gumbo? - spytałam. Zrobił znak oznaczający „piłka". - Sprawdźmy teraz w książce, czy ma rację. Molly zajrzała do indeksu i znalazła odpowiednią stronę. - Proszę - powiedziała. - Dokładnie tak, jak pokazywał. - Teraz weźmy coś innego - zaproponowałam. Wyszukałam znak na „koszulę". - Gumbo - spytałam - gdzie jest twoja... - I zrobiłam ten znak. Gumbo pociągnął za swoją trykotową koszulkę. A potem za moją i Abby. Moje przyjaciółki były pod nie lada wrażeniem. - On naprawdę zna język migowy! - wykrzyknęła Abby. - To niesłychane! Wyjaśniłam im, że moim zdaniem musiał brać udział w odpowiednim eksperymencie. A teraz ma iść do zoo i to z pewnością będzie dla niego okropne. - Nie możemy do tego dopuścić - oświadczyła Abby. - Tak się nie może stać. Musi być jakieś inne wyjście. - Spróbuję poszperać w bibliotece - powiedziała Mol- 71 ly. - A nuż jest gdzieś jakieś miejsce, do którego można oddać kogoś takiego jak Gumbo. - Doskonale - pochwaliła ją Abby. - A ty, Lisa, zadzwoń do swojego kuzyna Toma i spytaj, czy on sam mógłby coś zrobić. - Gumbo siedział na jej kolanach i bawił się jej kluczami. - Dobry pomysł. Potrzymaj Gumba jeszcze chwilę, a ja pójdę po notes. Wykręciłam numer do Toma bez większej nadziei, że go zastanę. Odebrał jednak słuchawkę, mówiąc zaspanym głosem: - Halo? - Ojej, obudziłam cię? Tu Lisa. - No tak, jeszcze spałem - przyznał. - Uczyłem się długo w nocy do egzaminu. Co się stało? - Dzwonię w sprawie Gumba. - Och, tylko nie to. Czy chcesz go oddać? -Nie, w każdym razie jeszcze nie. Mało brakowało, ale tymczasem mogę go zatrzymać. - Musisz zadzwonić do zoo i umówić się z nimi. - Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać - powiedziałam. - Uważam, że nie powinien iść do zoo. - Co takiego? - Gumbo nie powinien iść do zoo. Czy wiesz, co to był za eksperyment, w którym brał udział? 72 - Nie. Już mnie o to pytałaś. - Ale ja wiem! Sama do tego doszłam: język migowy! Gumbo potrafi się nim posługiwać. Był traktowany jak małe dziecko: nauczyli go ubierać się, bawić zabawkami. Sam to widziałeś. Jeśli pójdzie do zoo, będzie zwykłym zwierzęciem, jak każde inne. Nawet jeśli to będzie dobre zoo i nie będzie musiał cały czas siedzieć w klatce, to i tak nie będzie miał z kim rozmawiać. Nie możemy na to pozwolić. - Lisa - powiedział Tom już przytomniejszym głosem - to nie nasza sprawa. To nie był nasz eksperyment i to nie jest nasz szympans. Wszystko, co trzeba, zostało już ustalone. Nie mamy tu nic do gadania. Na twoim miejscu nie przywiązywałbym się zbytnio do niego. - Za późno. Już się do niego przywiązałam. - Więc się odwiąż! Muszę się zabierać do nauki. Nic ci nie poradzę na twoje problemy. - Świetny z ciebie kuzyn, nie ma co. - Lisa, to nie moja wina. Nie rób mi wyrzutów. - Dobrze, dobrze. Wkrótce się odezwę. - To na razie. Odłożyłam słuchawkę w minorowym nastroju. - Co powiedział? - spytała Abby. - Ze to nie nasza sprawa. Gumbo ma iść do zoo i nic się nie da zrobić. 73 - Akurat! - żachnęła się Abby. - Na pewno coś da się zrobić i my to zrobimy. Siedziałyśmy, rozprawiając o sposobach wyjścia z sytuacji, i nawet Molly już tak się oswoiła z Gumbem, że wzięła go na kolana. Nagle Abby stuknęła się w czoło. - Znam osobę jakby dla nas stworzoną! - Naprawdę? - Sama nie wiem, jakim cudem dotąd o niej nie pomyślałam. - Kto to jest? - Annette Hoffman. Prowadzi część zajęć gimnastycznych, stąd ją znam, a poza tym uczy języka migowego. - Fantastyczne! - powiedziałam. - Myślisz, że nam pomoże? - Na pewno. Jest bardzo miła. Zadzwońmy do niej, zobaczymy, co powie. Abby wyszukała numer w książce telefonicznej i wykręciła. Z drugiego końca pokoju słyszałyśmy, jak tłumaczy, o co chodzi. - To szympans - powtarzała. - Tak, szympans. Odłożyła słuchawkę. - Mówi, żebyśmy przyszły za pół godziny. Jest bardzo ciekawa, co Gumbo potrafi. Nigdy nie widziała szympansa, który zna język migowy. Postanowiłyśmy, że na tym zakończymy zebranie, a Abby 74 < i ja pójdziemy z Gumbem do Annette i później opowiemy wszystko reszcie. Przypięłam Gumba do smyczy i wyszliśmy. Dotarcie do domu Annette, stojącego w innej dzielnicy, zajęło nam całe pół godziny. Abby i ja szłyśmy po chodniku, ale pozwoliłyśmy, aby Gumbo maszerował po pasie zieleni, dzielącym nas od jezdni, bo był boso i bałam się, żeby nie sparzył sobie stóp na gorącym asfalcie. Kiedy do mnie przybył, nie miał żadnego obuwia, a propozycję włożenia moich pantofli przyjął z najwyższym wstrętem. - Mam do niej mówić po imieniu czy „proszę pani"? --chciałam wiedzieć. - Możesz mówić do niej po imieniu. Jak wszyscy. Ledwo dotknęłyśmy dzwonka, Annette natychmiast otworzyła drzwi. Od razu mi się spodobała: była naprawdę bardzo ładna, miała kręcone kasztanowe włosy i niebieskie oczy. Abby przedstawiła mnie i Gumba. Annette przyklęknęła, żeby znaleźć się na jego wysokości, i popatrzyła na niego przenikliwie. Prawą ręką wykonała gest powitania. Gumbo odpowiedział tym samym. - Potrafi powiedzieć „cześć" - ucieszyła się. -Już po jego oczach widać, jaki jest mądry. Chodźcie do środka. -Wstała, a ja czułam, że już ją kocham. Jak tylko znaleźliśmy się w holu, Gumbo zaczął mnie ciągnąć za koszulę. - Czy możemy skorzystać z łazienki? - spytałam. 75 - Oczywiście. Pierwsze drzwi na lewo. Wzięłam Gumba do łazienki, a potem zaprowadziłam go do salonu. Usiedliśmy razem na kanapie, naprzeciwko Annette i Abby. - Jak to się stało, że znasz język migowy? - spytałam Annette z ciekawością. Wzruszyła ramionami. - Mam dwóch głuchoniemych braci. Chcąc się z nimi porozumieć, musiałam się go nauczyć. Przysunęła krzesło do Gumba i zrobiła kilka znaków. Odpowiedział jej swoimi znakami. - Fascynujące - powiedziała. - Nie robi ich zupełnie prawidłowo, ale potrafi przekazać myśl. - O czym mówiliście? - Spytałam, jak mu na imię. Ma na to specjalnie wymyślony, śmieszny znak. - Dopiero teraz, dzięki niemu, dowiedziałam się, że znaki w języku migowym obejmują całe słowa - zauważyłam. -Przedtem myślałam, że przekazujecie wszystko litera po literze. Annette roześmiała się. - Chyba by nam ręce odpadły. Mówimy tak zwanym amerykańskim językiem migowym. W różnych krajach używa się różnych języków. Zapewne miałabym trudności ze zrozumieniem kogoś z Anglii. 76 Zwróciła się znów do Gumba, robiąc kilka kolejnych znaków, ale ten tylko zmarszczył brwi, jakby usilnie starał się zrozumieć. - Nic z tego nie wyszło - powiedziała. - Poprosiłam go, żeby pokazał mi znaki, jakie zna, ale to było dla niego za trudne zdanie. Muszę zabrać się do tego w inny sposób. - Umie nazwać sporo części garderoby i rozmaite produkty spożywcze - podsunęłam jej. Annette weszła do kuchni i wróciła po chwili z naręczem rzeczy. Najpierw położyła przed nim niespodziankę. Rozwinęła biały papier, w który owinięta była ryba. Gumbo zrobił odpowiedni znak. - Dobrze. Ryba - pochwaliła go Annette. Zawinęła ją z powrotem, a potem pokazała mu kolejno klucze, ołówki, papier i marchewkę. Znał znaki na wszystkie te przedmioty. Popatrzyła na niego z błyskiem w oku. - Mam pewien pomysł. Co ty na to? - Zrobiła szybko jakiś znak. Gumbo zeskoczył nagle z kanapy, wdrapał się jej na kolana i zaczął ją atakować. - O Boże, nie! - krzyknęłam, rzucając się, żeby go odciągnąć. - Annette, strasznie przepraszam! Gumbo, nie! W tej chwili przestań! 77 Ale Annette zaśmiewała się do łez. - Nie martw się, wszystko w porządku! - wykrztusiła. - Spytałam go tylko, czy chce mnie połaskotać. Łaskotał ją jeszcze przez chwilę, a kiedy przestał, spytała, czy chce, żeby teraz ona go połaskotała. Oczywiście chciał i zabawa zaczęła się od nowa. - Koniecznie muszę nauczyć cię tego znaku! - powiedziała do mnie Annette. Potem poprosiła Abby, żeby jej podała notes i długopis spod telefonu, i zaczęła sporządzać spis słów, które Gum-bo zna. W ciągu godziny powstała całkiem długa lista. Przyjemnie było obserwować, jak z nim pracuje. Kątem oka dojrzałam jakiś ruch. Do pokoju wsunął się ostrożnie puszysty, szary kotek i usiadł przy oknie. Zanim zdążyłam pochwycić za smycz, Gumbo już gnał w jego stronę. Myślę, że chciał tylko pobiegać z nim w kółko i pobawić się, podobnie jak z Archiem, ale kot był od tego jak najdalszy. Zasyczał i jednym skokiem zaklinował się za kanapą. Wystawał mu tylko nos. Gumbo skakał w kółko, powrzaskując i starając się do niego dostać. Chwyciłam go mocno, podniosłam i przemaszerowawszy z nim przez pokój, rzuciłam go szorstko na krzesło. - Ty wstrętny, nieznośny szympansie! - krzyknęłam. -Nie wolno tak robić! - Tupnęłam głośno nogą i pogroziłam mu pięścią. - Co ty sobie wyobrażasz? 78 - Kotu nic się nie stanie - próbowała mitygować mnie Annette. - Nie musisz na niego krzyczeć. - Właśnie, że muszę - powiedziałam. - Tak mi kazała lekarka, która się zna na szympansach. Inaczej wejdzie mi na głowę. Bardzo mi przykro z powodu twojego kota. Gumbo zaczął się wiercić niespokojnie. - Tylko się nie ruszaj! — przykazałam. Swoim zwyczajem zajął się skubaniem obicia na krześle. Potem spojrzał na mnie i zrobił ten sam gest, co wtedy, gdy zszedł z bieżni moich rodziców. - Mówi, że mu przykro - powiedziała Annette. - Tego się domyślałam. Teraz będę go ignorować przez jakiś czas, a potem może mu przebaczę. - Wobec tego przez ten czas, kiedy będziesz go ignorować, nauczę cię paru znaków, które on zna. - Cudownie! Już po chwili głowa zaczęła mi pękać od nawału informacji i wiedziałam, że nie jestem w stanie wszystkiego zapamiętać, ale miałam nadzieję, że przyjdą mi z pomocą książki, które Molly przyniosła z biblioteki. Po kilku minutach zerknęłam na Gumba. Znów zrobił znak „przepraszam". - Dobrze - powiedziałam. - Przebaczam ci. Ale nie zbliżaj się do kota. - Podeszłam i uściskałam go, a on mocno mnie przytulił. 79 Popracowałyśmy jeszcze trochę, aż w końcu Annette wstała. - Muszę już iść na trening. Było mi bardzo miło was poznać. Jeśli tylko będziesz mnie potrzebować, to zadzwoń. - Na pewno - przyrzekłam. - Strasznie dziękuję za pomoc! - Nie ma za co. Daj mi znać, co z nim dalej będzie. Obiecałam jej to i pożegnałyśmy się. - Sama powiedz, czy ona nie jest fantastyczna? - spytała Abby w drodze powrotnej. - Absolutnie - zgodziłam się. Szłyśmy, ćwicząc wszystkie znaki, które zdołałyśmy zapamiętać z długiej listy. Fajnie było poznać nowy sposób porozumiewania się. - Przyda się nam w szkole - zauważyła Abby. -Jeszcze jak! - zachwyciłam się. - To o wiele lepsze niż podawanie liścików. Zanim doszłyśmy do mojego domu, Abby musiała już wracać do siebie. Jej ojciec był bardzo wymagający: zawsze musiała przestrzegać pory posiłków, chodzić wcześnie do łóżka i spędzać tysiące godzin na treningach przed zawodami. Mieszkała tylko z nim i bardzo wcześnie nauczyłyśmy się nie pytać jej o matkę. Ta sprawa była owiana mgłą tajemnicy. - Zadzwonię do ciebie jutro, po treningu - obiecała Abby. 80 - Dzięki za dotrzymywanie mi dziś towarzystwa - powiedziałam. -1 za Annette. Abby uścisnęła Gumba i poszła. Kiedy sama dotarłam do domu, ze zdumieniem zobaczyłam w salonie Elizę rozmawiającą z babcią. Siedziały na kanapie i oglądały książkę. - Samolot - mówiła moja babcia. - Cześć! - powitałam je. - Kolejna porcja angielskiego? - Właśnie - potwierdziła Eliza. - Pomyślałam sobie, że przyjdę i poczekam tu na ciebie, a przy okazji dam Nainai następną lekcję. Ta poprzednia nie trwała zbyt długo przez ten, hmm... incydent z pierożkami. Babcia obrzuciła Gumba nieprzychylnym wzrokiem. Podniosłam go szybko i posadziłam sobie na biodrze. - Widzisz? - powiedziałam do niej po chińsku. - Już trzymam go na rękach. - To dobrze - skwitowała. I powróciła do powtarzania słów z książki, którą przyniosła jej Eliza. Zadzwonił telefon. Poszłam go odebrać, nie wypuszczając z objęć Gumba. To była Molly. - Zgadnij, czego się dowiedziałam? - mówiła podekscytowana. - Spędziłam całe popołudnie w bibliotece i wiesz, co odkryłam? W stanie Georgia jest takie miejsce, gdzie przebywają szympansy i goryle, które kiedyś brały udział w rozmaitych eksperymentach. To miejsce znajduje się na 81 wyspie. Traktują je tam naprawdę dobrze. I mogą się ze sobą porozumiewać! - Kurka wodna! - powiedziałam. - To brzmi idealnie. Musimy go tam wysłać! - Ale jak? - spytała Molly. - Już za cztery dni ma iść do zoo. 7 \ oo daląf? Nazajutrz o dziewiątej rano, kiedy już dałam Gumbo-wi śniadanie, przyszły Molly i Eliza na sesję telefoniczną w sprawie ratowania naszego szympansa. Posadziłam go na łóżku, dając mu mnóstwo zabawek, a Molly i Eliza miały go pilnować oraz udzielać mi moralnego wsparcia i rad. Najpierw musiałam zadzwonić do zoo. Na liście, którą dał mi Tom, znalazłam telefon kierownika działu małp. - Halo! - powiedziałam, połączywszy się z nim. - Nazywam się Lisa Ho i opiekuję się Gumbem, szympansem, którego macie za parę dni wziąć do siebie. - Słucham? Powtórzyłam wszystko po raz drugi. - Przepraszam bardzo, ale... proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale sądząc po głosie, rozmawiam z dzieckiem. - Nie jestem już dzieckiem. Mam jedenaście lat. - To niesłychane. Co się stało ze studentką, która miała być ze mną w kontakcie? Nie mogę się do niej dodzwonić. 83 - Miała wypadek samochodowy. Wszystko wydarzyło się nagle i dlatego ja z nim wylądowałam. Po drugiej stronie zapadła cisza, podczas której mój rozmówca przetrawiał tę informację. - Trzymasz go u siebie w domu? - spytał w końcu z niedowierzaniem. - Tak - przyznałam, czując niejaką dumę. - Musi być z ciebie nie lada jedenastolatka. - Hmm... - chrząknęłam skromnie. - Gdzie mieszkasz? Musimy się zastanowić, jak go przetransportować od ciebie do nas. Twoi rodzice pewno nie mogą go przywieźć? - Jak to jest daleko? - Jakieś sześć godzin jazdy. - Nie, to chyba nie będą mogli. - Wobec tego musimy kogoś po niego przysłać. Może w sobotę po południu? - Chodzi o to - wzięłam głęboki oddech - że moim zdaniem on nie powinien iść do zoo. - Co takiego? Wytłumaczyłam mu, dlaczego tak myślę. - No cóż, moja droga - powiedział. - To bardzo ładnie, że tak się o niego troszczysz, ale wszystko zostało już załatwione. Będzie mu dobrze w naszym zoo. Zawsze możesz przyjść go odwiedzić. Będzie mógł wychodzić z klat- 84 ki na wybieg, ilekroć tylko zechce. Ale jedno jest pewne -przychodzi tu do nas i koniec. - A jeśli znajdę mu lepsze miejsce? Mój rozmówca zaczynał się niecierpliwić. Najwyraźniej był przekonany, że szukam dziury w całym i sama nie wiem, czego chcę. - To niemożliwe. Nie znajdziesz mu lepszego miejsca. Omówiłem to wszystko z profesorem McClellanem, który zdecydował, że Gumbo ma być oddany tutaj. A teraz bądź łaskawa podać mi swój adres i numer telefonu, żebym mógł kogoś po niego wysłać. Niechętnie podałam mu żądane informacje. - Jednak będę dalej szukać dla niego czegoś innego -zapowiedziałam. - To nie znaczy, że mam coś przeciwko pańskiemu zoo, czy coś w tym stylu, ale Gumbo jest naprawdę niezwykły. - Z pewnością, z pewnością - przytaknął. Pożegnaliśmy się i odłożyłam słuchawkę. - Co teraz? - spytała Eliza. Z przebiegu mojej rozmowy wywnioskowały z Molly, na czym stanęło. - Teraz powinnyśmy znaleźć tego profesora. Profesora McClellana. - A wiemy, gdzie on jest? - Wiem tylko, że wykłada w jakimś college'u w Ore-gonie. 85 - No to jak go znajdziemy? - Nie mam pojęcia. Mogłybyśmy zadzwonić do szpitala do tej przyjaciółki Toma. Ale wolałabym tego nie robić. Jest cała połamana i w ogóle. - Mam pomysł - powiedziała Molly. - Pobiegnę do biblioteki i wezmę listę wszystkich college'ów w Orego-nie. Może go jakoś wyśledzimy. - W każdym razie warto spróbować - zgodziłam się. Czekając na Molly, ćwiczyłyśmy z Elizą poznane znaki języka migowego, demonstrując je przed Gumbem. Udało mi się nawet skłonić go, żeby mnie połaskotał, co było bardzo śmieszne. Kiedy Molly wbiegła bez tchu, powiewając kartką papieru, rzuciłyśmy się zobaczyć, co zdobyła. - Ojejku - zmartwiłam się. - Strasznie tego dużo. - Spróbujmy najpierw te największe - zaproponowała Molly. - Obok każdego z nich jest napisane, ilu ma studentów. Zaczęłam więc od największego, wykręcając podany na liście numer. - Czy mogę mówić z profesorem McClellanem? - zwróciłam się do telefonistki. - Mamy dwóch profesorów o tym nazwisku - powiedziała. - Czy znasz imię? - Niestety, nie. 86 - Wiesz, czego ten profesor uczy? Jeden jest wykładowcą hiszpańskiego, a drugi psychologii. - To chyba raczej ten od psychologii. -Już cię łączę. Profesor odebrał telefon po trzecim dzwonku. - Tak? - Po jego głosie poznałam, że powinnam się streszczać. - Dzień dobry - powiedziałam. - Nazywam się Lisa Ho. - Szybko wyjaśniłam mu, o co chodzi, i spytałam, czy rozmawiam z właściwą osobą. - Coś podobnego! - wykrzyknął, nie odpowiadając na moje pytanie. - Co się właściwie stało z Jane? - Jest w szpitalu. Miała wypadek samochodowy i nie mogła zająć się Gumbem. - Jak ona się czuje? - Chyba się wykaraska. Ale jest cała połamana. - Dobry Boże - jęknął. - Powinienem był lepiej to wszystko zorganizować. To straszne, co się stało. Ile masz lat, młoda damo? Powiedziałam mu. - Dobry Boże - powtórzył. -Jak, na miłość boską, dajesz sobie z nim radę? - Dostałam parę rad od lekarki, która pracowała w zoo. Powiedziała mi, żebym trzymała go krótko, i od tej pory jest lepiej. Otrzymałam też pomoc od nauczycielki języka Щ 87 r migowego. Po prostu trzymam go w moim pokoju, bawię się z nim, karmię go i tak dalej. - Musimy czym prędzej odstawić go we właściwe miejsce. Zorientuję się, czy zoo nie może przyjąć go wcześniej. - O to właśnie chodzi, że nie chcę, aby poszedł do zoo - powiedziałam. - Nie będzie miał tam z kim rozmawiać. - Nie bądź śmieszna. On szybko zapomni o całej tej historii z językiem migowym i będzie zwyczajnym, normalnym szympansem. Będzie tam całkiem szczęśliwy. - Nie, nie będzie! Panie profesorze, czy nie możemy wysłać go na tę wyspę w stanie Georgia, gdzie biorą szympansy po eksperymentach? - Pytałem ich. Nie mają miejsc. Pozostaje tylko zoo, wierz mi. Łzy nabiegły mi do oczu. Nie cierpię tego uczucia. - Przecież musi być jakieś inne wyjście. Po prostu musi! - Nic się już nie da zrobić - oświadczył profesor głosem zamykającym dyskusję. - Odpowiednie dokumenty są już podpisane. Będę w kontakcie z administracją zoo i dopilnuję, żeby wszystko poszło gładko. Nie było o czym mówić. Gumbo musiał iść do zoo. 8 W piątek wieczorem Klub Ratowników Zwierząt urządził pożegnalną kolację na cześć Gumba. Wzięłyśmy do mojego pokoju stolik do kart i pięknie go nakryłyśmy. Eliza przyniosła kwiaty. Rozłożyłyśmy papierowy obrus i ozdobne naczynia, a nawet chciałyśmy zapalić świece, ale przestraszyłam się, że Gumbo może je przewrócić i wywołać pożar, co nie uszczęśliwiłoby moich rodziców. Wobec tego tylko przyćmiłyśmy światło. Molly przyniosła zapiekankę z tuńczykiem, co było jej specjalnością, Abby przyszła z wielką torbą owoców i warzyw, a ja kupiłam na deser duże pudło galaretek, które -jak się przekonałam - stanowiły ulubiony przysmak Gumba. Przed jedzeniem podaliśmy sobie wszyscy w ciszy ręce, łącznie z Gumbem, który chyba zorientował się, że coś się święci. Wiercił się i podskakiwał na krześle, jakby czekał na jakieś wydarzenie. - Chciałabym wznieść toast - powiedziała Abby, podnosząc papierowy kubek z sokiem grejpfrutowym. - Za 89 Gumba, który wniósł do naszego życia tyle radości. Będzie nam cię brakowało, Gumbo. Szkoda, że musisz nas opuścić. Stuknęłyśmy się kubkami i Gumbo powtórzył za nami ten gest, choć nie wiedział, o co chodzi. Łzy ciekły mi po twarzy i nie mogłam wykrztusić słowa. Kiedy zaczęliśmy jeść, próbowałam wziąć się w garść i zrobić weselszą minę, ale nie mogłam powstrzymać łez. Nie mogłam nawet nic przełknąć, bo miałam w gardle gulę wielkości jabłka. Gumbo wyczuł mój nastrój i próbował mnie pocieszyć: wdrapał mi się na kolana i niezdarnie wycierał mi łzy kciukiem. Próbowałyśmy sklecić jakąś konwersację, ale nie bardzo nam to szło. Rozmowa co chwilę się rwała. Nasza uroczysta biesiada okazała się niezbyt wesoła. Kiedy już posprzątałyśmy po kolacji, moje przyjaciółki uściskały i ucałowały Gumba na pożegnanie, i poszły do domów, zostawiając nas samych. Nazajutrz Gumbo obudził mnie jak zwykle o wpół do szóstej, poklepując palcem po nosie. I tak już nie spałam - przez pół nocy nie mogłam zmrużyć oka i leżąc na boku, obserwowałam w świetle księżyca Gumba tulącego we śnie swoją szmacianą lalkę-przytulankę. Co jakiś czas ściągał wargi i wydawał ciche pomruki, jakby mu się coś 90 śniło. O czym taki szympans może śnić? — zastanawiałam się. Byłam zadowolona, że nie wie, dokąd go jutro zabiorą. Teraz zeszliśmy cichutko na dół, żeby nikogo nie obudzić, i dałam mu w kuchni śniadanie złożone z bananów i rodzynków. Kiedy patrzyłam, jak je, nie mogłam już nawet płakać, czułam się w środku pusta i wypalona. Naraz do kuchni weszła mama, przecierając oczy. - Mamo! Co robisz tak wcześnie na nogach? - zdziwiłam się. - Pomyślałam, że może wolałabyś mieć kogoś przy sobie podczas tego ostatniego ranka z Gumbem. - Pogłaskała go po głowie. -Ja też nabrałam pewnej sympatii do tego stworzenia - dodała. - Choć obawiam się, że twój ojciec jej nie podziela. - Myślę, że nawet Nainai polubiła go trochę - powiedziałam. - Masz rację. Ale nigdy się do tego nie przyzna. Patrzyła na mnie, jak bawię się garścią rodzynków rozrzuconych po stole. - Jak się czujesz? - spytała. - Okropnie - odparłam. - Po prostu okropnie. - Przykro mi, że musi iść do zoo. Wolałabym, żeby znalazło się inne wyjście. -Ja też. 91 Wstałam i pozmywałam naczynia, zerkając jednym okiem na Gumba, czy nie rusza się z miejsca. - Czy chcesz, żebym ci pomogła spakować jego rzeczy? - spytała mama. - Nie, dzięki. Chyba wolę zostać z nim sama. - Okay. Zawołaj mnie, jeśli poczujesz potrzebę towarzystwa. Ucałowałam ją i poszłam z Gumbem na górę. Zaczęłam się snuć po pokoju, z ociąganiem pakując do siatki jego zabawki, książki, szmacianą lalkę. Dołożyłam też kilka rzeczy od siebie, choć sama nie wiedziałam, po co, skoro w zoo i tak mu pewno wszystko zabiorą. Potem pozbierałam jego koszulki i spodenki i włożyłam do walizki. W końcu usiadłam zasępiona na brzegu łóżka. I wtedy dojrzała we mnie decyzja. Ten szympans nie pójdzie do zoo, póki mam w sobie jeszcze choć odrobinę ducha walki. Gumbo stawał się coraz bardziej nerwowy. Nie był głupi. Widział już przedtem, jak pakowano jego rzeczy, i nie wróżyło to nic dobrego. Krążył po pokoju, wydając ciche, żałosne pomruki. - Chodź, Gumbo - powiedziałam. - Obejrzymy sobie telewizję. Może będzie Ulica Sezamkowa. To nas oboje trochę odpręży. Wzięłam go na ręce i zeszłam do salonu. Usiadłam na 92 kanapie z Gumbem na kolanach i włączyłam telewizor. Miałam nadzieję, że podczas gdy on będzie oglądał program, mnie przyjdzie do głowy jakiś zbawienny pomysł. Zmieniałam kanały, chcąc trafić na Ulicę Sezamkowa albo na coś innego, co mu się spodoba. Ale wszędzie były tylko jakieś idiotyczne kreskówki, za głupie nawet dla Gumba. W końcu machnęłam ręką i dałam mu dla zabawy pilota - a nuż będzie miał więcej szczęścia? Byłam zdumiona, widząc, że umie się nim posługiwać. Najwyraźniej musiał mnie przedtem uważnie obserwować. Dokładnie wiedział, co i jak naciskać, żeby zmieniać programy - spróbował raz i drugi, potrząsnął głową i szukał dalej. Nagle zatrzymał obraz na Kanale 7, na którym nadawali wiadomości lokalne. Właśnie mówili o psie, który odnalazł drogę do Dormouth aż z Albany w stanie Nowy Jork. Ten pies musiał mu się spodobać, bo nachylił się i patrzył na ekran z wielkim zainteresowaniem. I wtedy przyszedł mi do głowy pewien plan. Wstałam i zgasiłam telewizor, ku niezadowoleniu Gumba. - Idziemy, Gumbo - zarządziłam. - Cały świat się dzisiaj o tobie dowie. Wzięłam go za rękę i poszliśmy do garażu, gdzie zaczęłam grzebać w stercie rzeczy na półce nad rowerami. 93 Odsunęłam jakieś szmaty, dętki, kask. Wreszcie je znalazłam - łańcuchy. Leżały splątane w samym rogu. Parę lat temu w Dormouth grasowała szajka złodziei rowerów, więc tato kupił specjalne łańcuchy z szyfrowym zamkiem, którymi przypinało się je na ulicy. Później złodziei złapano i wszyscy, łącznie z nami, znów zostawiali rowery bez żadnych zabezpieczeń przed sklepem czy przed biblioteką. Ale teraz potrzebne mi były te łańcuchy. Rozplatałam je, rozłożyłam na podłodze garażu i przyjrzałam się im uważnie. Nadadzą się. Nic więcej mi nie trzeba. Łańcuchy były ciężkie, ale nie za bardzo. Długość też była odpowiednia. Szyfrowe zamki miały przyklejone z tyłu karteczki z kombinacją cyfr, którymi się je otwierało. Spróbowałam otworzyć jeden z nich, żeby się przekonać, czy pamiętam, jak się to robi: skręt w prawo, skręt w lewo, znów w prawo. Zamek się otworzył. Wzięłam łańcuchy i wpakowałam je do dużej torby plastykowej, którą znalazłam na podłodze garażu. Przedtem zdjęłam z zamków karteczki z kombinacją cyfr i włożyłam je sobie do kieszeni. Zostawiłam torbę przed frontowymi drzwiami i weszłam z Gumbem do domu. Znalazłam w pokoju kawałek brystolu i grubymi flamastrami zrobiłam staranny i czytelny napis. Zwinęłam brystol w rulon, włożyłam pod pachę i poszłam poszukać mamy. 94 Siedziała przy oknie, czytając czasopismo medyczne. Ojciec i babcia jeszcze spali. Podeszłam do niej na palcach i pocałowałam ją w policzek. - Wychodzę z Gumbem na spacer - szepnęłam. - Dobrze, kochanie - powiedziała. - Kiedy wrócisz? - Nie wiem dokładnie. - Musisz być na czas, kiedy zjawią się ci ludzie z zoo, pamiętasz? - Tak, oczywiście. - Pilnuj zegarka. I nie spaceruj za długo. - Postaram się. Miałam nadzieję, że dotrzymam słowa. Nie wiedziałam, ile czasu mi to zajmie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to nie powinno potrwać długo. Jeśli pójdzie źle, to i tak godzina, o której wrócę, nie będzie miała znaczenia. Mama pogłaskała Gumba jeszcze raz, a on wycisnął głośny pocałunek na jej policzku. Odsunęła się, ale wyglądało na to, że jest mile połechtana. Wzięłam go na ręce, zniosłam na dół i wyszliśmy. O tak wczesnej porze nie było jeszcze gorąco. Szliśmy dość szybko, Gumbo, jak zwykle, dreptał po pasie ttawy dzielącym chodnik od ulicy. Ja byłam mocno obładowana: pod pachą trzymałam rulon brystolu, w jednej ręce niosłam torbę z łańcuchami, a drugą ciągnęłam Gumba. Mieliśmy przed sobą długą drogę i łatwiej by mi było bez tego bagażu. 95 Nie znałam dokładnego adresu, orientowałam się tylko z grubsza, gdzie jest budynek, do którego zmierzam, i miałam nadzieję, że rozpoznam go z daleka. Wiedziałam, że jest wysoki i szary, ma na froncie duży napis i stoi w pobliżu poczty głównej. Kiedy zbliżyliśmy się do centrum, z chodnika zniknął pas zieleni, a słońce zaczynało przygrzewać coraz mocniej. Wzięłam więc Gumba na barana. Miałam wrażenie, że przez ten tydzień stał się jakby cięższy. Weszłam w dzielnicę biurowców, starając się rozezna' w okolicy. Nieczęsto tu bywałam. Krążąc po nieznanyc1 ulicach, minęłam szklany wieżowiec spółki telekomunika cyjnej i redakcję „Kuriera", jedynej gazety wychodzące' w Dormouth. No, nareszcie. Jest poczta ze swoimi szerokimi schoda mi i kolumnami, a naprzeciwko, po drugiej stronie ulic budynek, którego szukałam. Kanał 7. Na frontonie widniał ogromny napis, niemal mojej wysokości - WDBC. Wróciłam myślami do chwili, kiedy Klub Ratowników Zwierząt po raz pierwszy zobaczył z bliska te cztery litery. Były na kamerach, które przywiozła ekipa Kanału 7, kiedy kręciła migawkę o naszej walce o uratowanie schroniska dla zwierząt. Wtedy właśnie przekonałyśmy się, jak wielką moc posiada telewizja i jak wiele może zdziałać krótki, trzydzie-stosekundowy materiał w wieczornych wiadomościach. 96 Podciągnęłam Gumba wyżej na plecach i szybkim krokiem weszłam na teren budynku. Serce waliło mi na samą myśl o tym, co mam zamiar zrobić. Rozejrzałam się uważnie dokoła. Budynek był cofnięty od ulicy i miał przed sobą dość rozległy plac. Musiałam znaleźć odpowiednie miejsce. Tak! To będzie w sam raz! Przy frontowych drzwiach stał wysoki, kamienny, okrągły słup, pełniący zapewne funkcję wyłącznie dekoracyjną, również z wyrytymi na nim literami WDBC. Zdjęłam Gumba z pleców i usiadłam z nim przy słupie. Spojrzał na mnie wyczekująco, kiedy wytrząsałam z torby łańcuchy na ziemię. I wtedy go zaskoczyłam. Wzięłam pierwszy łańcuch, ten lżejszy, i przeciągnęłam go za słupem. A potem połączyłam oba końce na piersi Gumba i zamknęłam zamek. Teraz Gumbo był przykuty łańcuchem do słupa. Kiedy zdał sobie sprawę z tego, co się stało, zaczął się kręcić i wiercić, żeby sprawdzić, czy może się uwolnić. - Przepraszam cię, Gumbo - powiedziałam. - Naprawdę mi przykro. Ale musimy to zrobić. Po to, żebyś nie poszedł do zoo. Wzięłam drugi łańcuch i zrobiłam to samo - przeciągnęłam go za słupem, z tą różnicą, że tym razem zapięłam zamek na swojej piersi. Teraz byliśmy oboje przykuci do słupa, siedząc obok siebie ramię w ramię. 97 Na koniec rozpostarłam między nami transparent, który przygotowałam w domu. Dużymi, czytelnymi literami głosił: TO JEST GUMBO. UMIE POSŁUGIWAĆ SIĘ JĘZYKIEM MIGOWYM. JEST MĄDRY POMÓŻCIE MI ZNALEŹĆ MU INNE MIEJSCE NIŻ ZOO. Pozostawało nam tylko czekać. Gumbo powiercił się chwilę, ale wkrótce się uspokoił. Zbliżała się godzina dziewiąta rano. Zal mi było Gumba. Nie prosił o tę całą awanturę. Nie wiedział nawet, dlaczego jest spętany łańcuchem. Chciał się bawić. Na szczęście siedzieliśmy w cieniu budynku. Mogłam tylko starać się odwrócić jakoś jego uwagę od naszej sytuacji. Pokazałam mu w języku migowym wszystkie znaki, jakie znałam. Patrzył na mnie, jakbym nagle zwariowała. Zaśpiewałam mu parę piosenek, a potem zaczęłam opowiadać bajkę o Kopciuszku, po prostu po to, żeby słyszał mój głos. On nie wydawał się jednak zbytnio zainteresowany. Wrócił do prób zerwania z siebie łańcucha. Właśnie kiedy doszłam do momentu pojawienia się dobrej wróżki, zbliżyła się do nas para, mężczyzna z kobietą, zdążający do pracy. Oboje nieśli ze sobą termosy z kawą. Już niemal nas minęli, kiedy nagle kobieta zatrzymała się w pół kroku. Chwyciła towarzysza za ramię: 98 - Tony! Spójrz tylko! Obrócił się na pięcie, zupełnie jak w filmie rysunkowym, i podeszli bliżej, żeby przeczytać mój transparent. Mężczyzna przykucnął obok nas. -Jak się czujesz? - spytała kobieta. - Czy wszystko w porządku? -Jak najbardziej - odpowiedziałam. Tymczasem jej towarzysz pozdrowił Gumba w języku migowym, a ten mu odpowiedział. - Niech mnie diabli! - mruknął mężczyzna. - Nie wiedziałam, że znasz język migowy - zdziwiła się kobieta. - Nie znam. Umiem tylko zrobić znak „cześć". - Opowiedz nam swoją historię - zwróciła się do mnie. - Pracujemy w dziale wiadomości. - To świetnie! - ucieszyłam się. I opowiedziałam im wszystko o Gumbie, o jego umiejętnościach, o tym, jak go dostałam pod opiekę i co ma go teraz spotkać. Rozpłakałam się, kiedy zaczęłam mówić o zoo, І wcale przy tym nie udawałam. - To jest coś — powiedział mężczyzna. - Idę na górę po Glassmana. - Dobry pomysł - pochwaliła go kobieta. - Ja tu poczekam. Została ze mną, wypytując o Gumba. Za kilka minut 99 nadeszła inna para zmierzająca do pracyr a potem pojawiła się cała grupa turystów, którzy chodzili po ulicy, szukając autobusu na plażę, i podeszli do nas, zwabieni niezwykłym widokiem. Otaczał nas już mały tłumek. Gumbo cieszył się z powszechnego zainteresowania, choć drażnił go łańcuch. -Jaki on rozkoszny! - zakwiliła jedna z turystek. - Jest nie tylko rozkoszny - powiedziałam. - Jest też bardzo mądry. Brał udział w eksperymencie naukowym. Nauczyli go języka migowego, ubierania się, jedzenia przy stole, oglądania książek, a teraz, kiedy eksperyment się skończył, chcą go oddać do zoo. - To straszne! - oburzyła się kobieta. Wszystkie głowy przytaknęły zgodnym ruchem. No, to już było coś! Wrócił ten pierwszy mężczyzna, przyprowadzając ze sobą jakiegoś innego pana i panią w granatowym mundurze z tarczą ochronną na ramieniu. - To Arnie Glassman - powiedział. - Jest redaktorem naczelnym działu wiadomości i... Kobieta wyszła przed niego i przerwała mu: -Jestem szefem ochrony. Musisz stąd odejść. Wywohb jesz zamieszanie. Ojejku! - Nie mogę - skłamałam. - Nie umiem rozpiąć tych zamków. A w ogóle i tak nie zamierzam się stąd ruszyć, dopóki nie znajdę odpowiedniego miejsca dla Gumba. 100 - To się jeszcze okaże - powiedziała krótko. Tłumek wokół nas zaczął się burzyć. - Niech lepiej pozwoli temu dziecku zostać - szemrali ludzie. Teraz pan Glassman wystąpił do przodu. - Chyba mamy ciekawy materiał - powiedział. Przykucnął przede mną i kazał opowiedzieć sobie wszystko od początku, ze szczegółami. Przedstawiłam mu Gumba i podali sobie ręce. Pan Glassman wstał. - Całkiem niezła historia - skonstatował. - Przyślę tu kamerzystę i reportera. Kto jest wolny? - Chyba James Johnson - powiedział mężczyzna, który go do nas sprowadził. - Och, to świetnie! - ucieszyłam się. - My już się znamy. Jestem członkiem Klubu Ratowników Zwierząt i kiedy zbierałyśmy pieniądze na schronisko dla zwierząt, on przyszedł do naszej szkoły nakręcić o nas relację. - Pamiętam - powiedział pan Glassman. - Ty i twój szympans będziecie stanowić idealny ciąg dalszy. - Nie podoba mi się to - oznajmiła pani z ochrony. - Wcale a wcale mi się to nie podoba. Jeśli ma pan zamiar nie stosować się do moich poleceń, to w razie jakichś perturbacji pan będzie za to odpowiadał. I pan będzie płacił odszkodowania. - W porządku - powiedział pan Glassman i wszedł do budynku, a ona za nim. 101 Tłum rósł. Gumbo nie był już taki pewien, czy mu się to podoba. Nie był przyzwyczajony do widoku tylu otaczających go twarzy. Zaczął wydawać ciche, żałosne skomlenia, szarpiąc łańcuch. - Nie bój się, Gumbo - powiedziałam. - Wszystko będzie dobrze. - Pogłaskałam go. Po kilku kolejnych niespokojnych minutach nadbiegła z budynku ekipa z kamerą, a za nią mój stary znajomy, James Johnson, w pośpiechu przyczesujący sobie włosy. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się. - Skądś cię znam - powiedział. - Ja pana też - odpowiedziałam z uśmiechem. Jak wszyscy inni, przykucnął obok nas, obejrzał Gumba i po raz kolejny poprosił mnie o opowiedzenie całej historii. Kiedy mówiłam, robił szybkie notatki w notesie. Zapytał o nazwisko profesora, o bliższe dane uczelni i zoo. W ogóle zadał mi masę pytań na temat Gumba, na które nie potrafiłam odpowiedzieć, jak na przykład: co to za gatunek szympansa, skąd pochodzi, w jakim dokładnie jest wieku i tak dalej. Poprosił, żebym skłoniła Gumba do pokazania jakiegoś znaku, ale on, biedaczek, szarpiąc się na łańcuchu, mógł najwyżej powiedzieć: „Au!". Czułam się jak kat. Mogłam jedynie mieć nadzieję, że jego udręka nie pójdzie na marne. Kiedy Johnson skończył robić notatki, wstał i przez kil- 102 ka minut przeglądał to, co napisał. Potem poprawił krawat i dał znać ekipie, że jest gotowy. Obskoczyli nas, odsuwając tłum, żeby zrobić dobre ujęcie mnie i Gumba. , Kamera poszła w ruch. - Mówię do państwa na żywo, sprzed gmachu WDBC -zaczął Johnson - gdzie dziewięcioletnia dziewczynka rozpoczęła dziś rano samotną walkę o uchronienie bardzo niezwykłego szympansa przed pójściem do zoo... Byłam tak oburzona, że nazwał mnie dziewięcioletnią dziewczynką, że nie słuchałam już nawet tego, co mówił dalej, ale jestem pewna, iż kilka innych faktów też przekręcił. Zrobili zbliżenie Gumba, którego zdołałam nakłonić do powiedzenia czegoś w języku migowym, choć najbardziej interesowało go złapanie kamery. Zrobili też krótki wywiad ze mną, podczas którego starałam się nie wyjść na idiotkę. Czułam się dość głupio z rękami przyszpilonymi do boku i łańcuchem wokół piersi. Po chwili było po wszystkim. - Fantastyczna historia - mówił Johnson, kiedy pakowano kamery. - Zobaczymy teraz, co z tego wyniknie. Będę tu schodził co jakiś czas uzupełniać relację. - Podziękował mi i wszedł z ekipą do budynku. - Może Gumbo chciałby się czegoś napić? - spytał ktoś z tłumu. - Jest bardzo gorąco. - Na pewno by chciał - powiedziałam z wdzięcznością. 103 Znów poczułam się jak kat i robiłam sobie wyrzuty, że sama o tym nie pomyślałam. Podeszła do nas jakaś kobieta, otwierając butelkę z sokiem pomarańczowym. - Czy on potrafi pić przez słomkę? - spytała. - Nie wiem - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Musimy spróbować. Podała mu sok wraz ze słomką i w mgnieniu oka butelka była pusta. - Potrafi - skonstatowała. - Dziękuję bardzo - powiedziałam. - To było naprawdę miłe z pani strony. Teraz podszedł ktoś inny, częstując go pomarańczą, którą Gumbo również z wdzięcznością przyjął. Zdałam sobie sprawę, że prędzej czy później będę musiała wziąć go do toalety. Nie pomyślałam o tym. I nie miałam pojęcia, jak rozwiązać ten problem. Na tyłach tłumu zauważyłam poruszenie i wyciągnęłam szyję, żeby zobaczyć, co się dzieje. Dojrzałam jakieś hasła na patykach, a potem dobiegły mnie chóralne głosy. - Uwolnić szympansa! - skandowały. - Precz z zoo! Najwyraźniej przybyła mi na pomoc jakaś grupa obrońców zwierząt. Teraz przecisnęła się do mnie stojąca na jej czele dziewczyna. Miała krótkie czarne włosy, uczesane na jeża i wysokie czarne botki, naprawdę super. 104 - Cześć - powiedziała. - Reprezentuję organizację „Partyzanci w służbie zwierząt". Może o nas słyszałaś: zajmujemy się głównie zwierzętami laboratoryjnymi, to znaczy walczymy o ich uwolnienie. Przyszliśmy tu, żeby udzielić ci poparcia. - Dzięki - powiedziałam, czując się trochę przytłoczona tym wszystkim. Nagle zza tłumu usłyszałam znajomy głos, wołający mnie po imieniu. To była Eliza! Biegła do mnie przez plac, a za nią Molly i Abby. - Lisa! — krzyczała. - Tu jestem! - odkrzyknęłam. Tłum się rozstąpił, żeby je przepuścić. Nigdy w życiu niczyj widok tak mnie nie ucieszył. - Co ty wyprawiasz? - denerwowała się Eliza. -Jesteś stuknięta, wiesz o tym? - Nie stuknięta, tylko zdesperowana - odparłam. - Stuknięta - upierała się Eliza. - Dlaczego nam nie powiedziałaś, co zamierzasz zrobić? - Bo byście powiedziały, że jestem stuknięta. Tymczasem Gumbo był tak szczęśliwy, widząc swoje znajome z Klubu Ratowników Zwierząt, że ledwo mógł usiedzieć. Kręcił się i wiercił, żeby się wyswobodzić z łańcucha. Patrzyłam na niego z niepokojem. - Mama Molly zobaczyła cię w telewizji - powiedziała Eliza. - Molly zaraz zadzwoniła do mnie, a ja do Abby. 105 - I wszystkie przybiegłyśmy tutaj - zakończyła Abby. - Naprawdę się cieszę, że was widzę - powiedziałam. -W takiej sytuacji ciężko jest być samemu. Nagle usłyszałam brzęk spadającego na ziemię łańcucha. Spojrzałam na Gumba. Z przerażeniem odkryłam, że jakimś cudem postawił na swoim i zdołał się wyplątać z uwięzi. Radośnie skoczył w stronę Abby, która wyciągnęła do niego ręce, żeby go przytulić. Tłum zafalował. - Wyrwał się na wolność! - ktoś krzyknął. - Zaraz zaatakuje tę dziewczynkę! Wyglądało na to, że nagle Gumbo przestał być „rozkoszny". - Trzeba go unieszkodliwić! - zawołał jakiś głupiec z pierwszego szeregu. Dwóch mężczyzn ruszyło w stronę Gumba z rozpostartymi ramionami, chcąc go złapać. - Nie, nie, poczekajcie! - krzyknęłam. - Tylko go nie przestraszcie! Ale było już za późno. Gumbo wpadł w panikę. Odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać, a wtedy ludzie naprawdę zaczęli go gonić. Biedny Gumbo wydawał rozpaczliwe, pełne przerażenia piski i podpierając się kciukami, biegał po placu w poszukiwaniu schronienia. Kilka osób z tłumu już deptało mu po piętach. Im z kolei deptała po piętach grupa obrońców praw zwierząt, krzycząc, żeby go zostawili w spokoju. 106 Z boku placu, obok głównego budynku, stał inny, niższy budynek - garaż, w którym trzymano furgonetki i wozy transmisyjne. Na dachu była zamontowana antena satelitarna. Gumbo ruszył w tamtą stronę, a ja zdałam sobie sprawę, dlaczego. Obok garażu rosło drzewo. Ciągnąc za sobą rozwrzeszczaną gromadę, zmierzał prosto w jego kierunku. Musiałam się wykręcić do tyłu, żeby móc go obserwować. W ułamku sekundy wspiął się na drzewo, rozhuśtał na najwyższej gałęzi i skoczył na dach budynku. Przytrzymał się talerza anteny satelitarnej i zza jego tarczy odszczekiwał się tłumowi. -Tymczasem ja gorączkowo grzebałam w kieszeniach w poszukiwaniu papierka z kombinacją cyfr otwierających zamek. Gdzie on jest? Sprawdziłam jedną kieszeń: nic. Sprawdziłam drugą, a tam, na samym dole odkryłam dziurę! Papierek musiał wypaść! Jak mogłam być taka głupia? Byłam teraz uwięziona w łańcuchu, a mój bezcenny Gumbo, przerażony i wystawiony na niebezpieczeństwo, tkwił na dachu, mierząc się z nieobliczalnym tłumem. Jakby tego nie było dość, z budynku wyszedł właśnie James Johnson z ekipą filmową, nakręcić materiał z ostatniej chwili. - Dobry Boże, co się tu dzieje? - spytał, rozglądając się ze zdumieniem dokoła. 107 - Tylko go nie przestraszcie, nie przestraszcie go jeszcze bardziej - błagałam. - Nie kierujcie na niego reflektorów ani nic takiego. Johnson kiwnął głową. Wziął od kamerzysty słuchawki i przeprowadził krótką naradę z kimś z budynku. Podeszła do mnie Abby i przyklęknąwszy, oznajmiła: - Idę po Annette. - Po czym, nie wdając się w zbędną dyskusję, puściła się biegiem tak szybko, jak tylko ona potrafi. Przez następnych parę minut zapanował wyraźny impas. Eliza i Molly stały pod garażem i starały się namówić Gumba do zejścia. Nadbiegła szefowa ochrony i wielce zaaferowana powtarzała wszystkim wokoło: - A nie mówiłam? Przyszli też strażacy, ustawili drabinę i rozłożyli coś na kształt siatki, ale jakoś nie kwapili się na górę. Pojawiła się także policja, lecz i oni nie bardzo wiedzieli, co robić. Gdy tak wszyscy czekali, jeden ze strażaków podszedł do mnie i olbrzymimi nożycami przeciął mi łańcuch. Podziękowałam mu i pognałam do Gumba, lecz, jak wszyscy inni, mogłam go jedynie obserwować z dołu i modlić się, żeby nie skoczył czy nie zrobił innego głupstwa. James Johnson tymczasem nadawał sprawozdanie z przebiegu wypadków. Po chwili zobaczyłam z daleka Abby wraz z Annette. Biegły do nas przez plac. 108 i - Proszę ją przepuścić! - wzywała Abby. - Ona potrafi do niego przemówić. Tłum rozstąpił się i pozwolił im przejść. Podeszły do mnie i spojrzały w górę. Kamera cały czas kręciła. - Biedny, mały Gumbo - powiedziała ze współczuciem Annette. - Jest taki przerażony. Zrobiła znak powitania, ale on był zbyt spięty, żeby odpowiedzieć. Widziałam, że ją sobie przypomina, bo intensywnie się w nią wpatrywał. Powoli zaczął się uspokajać. Powiedziała do niego w języku migowym coś, czego nie byłam w stanie zrozumieć. - Co pani powiedziała? - spytał James Johnson. - Zęby się nie bał i że wszystko będzie w porządku. Johnson przeprowadził kolejną szybką konferencję przez telefon ze swoim przełożonym w budynku. - Wchodzimy z tym na antenę ogólnokrajową - oznajmił kamerzyście. Tłum zawiwatował - najgłośniej oczywiście grupa obrońców zwierząt. Annette znów spróbowała porozumieć się z Gumbem, ale bez rezultatu. - Gumbo! - zawołałam. - Zejdź do nas! Pójdziemy do domu i dam ci całą torebkę rodzynków. Próbowałam pokazać mu znak „rodzynki", jednak nie byłam pewna, czy robię to, jak należy. 109 - Przekaż mu to ode mnie, dobrze? - zwróciłam się do Annette. Spełniła moją prośbę, ale Gumbo nie zareagował. Ktoś z tłumu pomachał w powietrzu bananem. - Popatrz, Gumbo! - zawołał. - Masz tu pysznego banana! Brak odpowiedzi. Ale po chwili, minutę później, Gumbo podsunął się ostrożnie bliżej krawędzi dachu. Patrzył na Annette. Coś jej zasygnalizował. Annette podeszła do drabiny, którą strażacy przystawili do ściany garażu, i zaczęła się wolno po niej wspinać. Gumbo nie ruszył się z miejsca. Bardzo ostrożnie, starając się go nie przestraszyć, przebyła resztę drogi i wdrapała się na dach. Nie cofnął się przed nią i nie spłoszył. Tłum wydał głębokie westchnienie ulgi. Annette pokazała mu znak, który wszyscy z łatwością odczytali jako zachętę, żeby podszedł się z nią przywitać. Po chwili wahania rzucił się jej w ramiona. - Oooo! - zachwycił się tłum. Gumbo i Annette uścisnęli się, po czym on usiadł na jej kolanach i zaczęli rozmowę. Ona coś powiedziała, a szympans jej odpowiedział. - Co on mówi? - krzyknął Johnson, przykładając dłonie zwinięte w tubę do ust. 110 - Mówi: „Gumbo się boi. Pomóż mi" - wytłumaczyła Annette. - Aaaa! - westchnął tłum. Usłyszałam na tyłach jakiś gwar. Widocznie przybyli nowi ludzie. - Proszę nas przepuścić - dobiegł mnie tubalny głos. -Jesteśmy z zoo. Żołądek podskoczył mi do gardła. Po chwili przedarli się do nas mężczyzna z kobietą. - Co się tu, u diabła, dzieje? - chciał wiedzieć mężczyzna. - Gdzie ten szympans? Las wyciągniętych palców wskazał na dach. - No, cudownie - powiedział mężczyzna. - A gdzie jest sprawczyni tego zamieszania? Wystąpiłam naprzód. - Chyba zdajesz sobie sprawę, moja droga, do czego doprowadziłaś? - Tak - przyznałam, czując, jak płoną mi policzki. - Teraz będzie nam bardzo trudno zapanować nad tym bałaganem. Idź do samochodu - zwrócił się do kobiety -i przynieś pistolet z gazem usypiającym. Przez tłum przebiegł szmer niepokoju. A ja nagle poczułam ogromny przypływ siły. Zapomniałam o wyrzutach sumienia za spowodowanie tej sytuacji. Tak czy owak 111 wiedziałam, co jest dobre, a co złe. Podeszłam do niego i stanęłam z nim twarzą w twarz. - Nie ma mowy - rzekłam. - Nie będzie pan go usypiać ani zabierać ze sobą. - Jestem do tego upoważniony stosowną umową. Nie możesz mi przeszkodzić. - Owszem, mogę. - W jaki sposób5 Pokazałam mu kamery, które wszystko rejestrowały. - Może pan nie zauważył - powiedziałam słodko - że jesteśmy w tej chwili na oczach całego kraju. Spojrzał na ekipę telewizyjną, jakby jej obecność dopiero teraz do niego dotarła. - Wspaniale - stwierdził. - Po prostu wspaniale. -Tymczasem wróciła jego asystentka z pistoletem na naboje gazowe, ale powstrzymał ją ruchem ręki. - Może lepiej zorientujmy się najpierw, co się tu dzieje - powiedział. - Bo inaczej możemy mieć niebawem poważny problem na głowie. W tym momencie wybiegł z głównego budynku mężczyzna z telefonem komórkowym w ręce. Poznałam, że to Tony, ten sam, który pierwszy podszedł do nas ze swoją towarzyszką. - Jest tu ktoś, kto chce z tobą rozmawiać, Liso -krzyknął. - Z jakiejś wyspy u wybrzeża Georgii. 112 Głęboko przejęta wzięłam słuchawkę. - Halo? - Witaj, Liso. Mówi Dave Gibbon z ośrodka dla małp -odezwał się głęboki głos o południowym akcencie. - Oglądamy cię tu wszyscy w telewizji. - Ach, tak? - Tak. Zastanawiamy się nad losem Gumba i pomyśleliśmy sobie, że może udałoby się go tu umieścić. Będzie wprawdzie trochę ciasno, ale to się da zrobić. - Naprawdę? To fantastycznie! A nawet lepiej niż fantastycznie! Są tam inne szympansy, z którymi będzie mógł rozmawiać językiem migowym? -Jak najbardziej. - I może zatrzymać swoją szmacianą lalkę? - Oczywiście. - Hurra! - wrzasnęłam. - Musimy tylko sprawdzić, czy zoo da go sobie odebrać. - Jest tu właśnie ktoś z zoo. Może od razu pan z nim porozmawia? Mój rozmówca zgodził się i oddałam słuchawkę okropnemu facetowi z zoo. - Tak, rozumiem - mówił, starając się przeprowadzić poufną rozmowę w towarzystwie około stu osób. - Cóż, myślę, że w obecnym stanie rzeczy to będzie najlepsze roz- 113 wiązanie dla wszystkich. Ale ja nie jestem władny podjąć decyzji. - Wyjął notes z kieszeni na piersi i przekartkował. - Dam panu domowy telefon dyrektora zoo. Może z nim pan to omówi? A potem oddzwoni pan tu do nas. Pożegnali się i zapadła cisza. Pełni oczekiwania staliśmy wszyscy, patrząc na siebie. Tymczasem na dachu Annette z Gumbem prowadzili ożywioną konwersację. - O czym mówicie? - chciał wiedzieć Johnson. - O obiedzie - odparła krótko Annette. Zadzwonił telefon. Tony podał słuchawkę mężczyźnie z zoo. Ten przeprowadził krótką rozmowę, po której oczy wszystkich zgromadzonych na placu skupiły się na jego ustach. - No, cóż - zwrócił się do mnie - zwyciężyłaś. Szympans pojedzie na wyspę. Tłum zawiwatował, a ja poczułam taką ulgę, że omal nie zemdlałam. Nie mogłam uwierzyć, że to prawda. - Jeśli możesz zatrzymać go jeszcze na jeden dzień -kontynuował mężczyzna - to przylecą po niego jutro rano. - Myślę, że to się da zrobić - powiedziałam z nadzieją, że moi rodzice zrozumieją sytuację. - Wobec tego nie mamy tu już nic do roboty. Możemy iść. - Dziękuję za odwiedziny - powiedziałam. Czasem potrafię być złośliwa. 114 Spojrzał na mnie wilkiem, kiwnął na asystentkę i poszli. Kiedy tylko zniknęli nam z oczu, wszyscy się rozluźnili. Eliza, Molly i Abby podbiegły do mnie, zaczęłyśmy się ściskać i całować, podskakiwać, śmiać się i krzyczeć z radości, zupełnie zapominając o wycelowanych w nas kamerach. Dopiero po chwili uspokoiłyśmy się nieco. - Jest jeszcze tylko jeden mały problem - powiedziała Eliza. -Jaki? - spytałam. Moja najlepsza przyjaciółka, wiecznie martwiąca się na zapas, umiała zawsze i we wszystkim dojrzeć jakiś problem. - Taki! - Wskazała na dach. - Musimy jeszcze ściągnąć Gumba na dół. 9 '% Chyba udzieliła mu się ogólna zmiana nastroju i Gumbo zrozumiał, że nic mu już nie grozi, bo po kilku minutach ożywionej konwersacji z Annette dał się przekonać, żeby wsiąść jej na plecy, i pozwolił się wolno i ostrożnie znieść po drabinie na dół. Podczas gdy tłum entuzjastycznie go witał, a James Johnson z poważną miną przemawiał do kamery, Gumbo wyrwał się Annette i skoczył prosto w moje objęcia. Rozbeczałam się oczywiście jak głupia. Wszyscy turyści robili nam zdjęcia. W końcu mogliśmy już odejść, pomachałam zgromadzonym na pożegnanie i podziękowałam wszystkim, którzy nam pomogli, łącznie z policją, strażakami, pracownikami telewizji i grupą obrońców zwierząt. Otoczona przyjaciółkami, trzymając Gumba w objęciach, weszłam jeszcze do głównego budynku, żeby odwiedzić łazienkę. Annette też z nami była. Kiedy wychodziliśmy, spotkaliśmy w holu Jamesa Johnsona i jego ekipę. 116 - Pyszna historia - powiedział i uścisnął mi rękę. - Cieszę się, że Gumbo znalazł szczęśliwą przystań. -Ja też. Dziękuję za pomoc. - Do zobaczenia następnym razem, kiedy znów dostarczycie nam materiału do serwisu informacyjnego - roześmiał się. Później cała ekipa pożegnała się z Gumbem, wymieniając z nim uścisk dłoni. Było już południe i zaczynałam czuć ssanie w żołądku. Byłam pewna, że Gumbo też umiera z głodu. Postanowiłyśmy, że kupimy coś do jedzenia i zrobimy sobie w drodze powrotnej piknik. I właśnie kiedy podnosiłam do ust kanapkę z kurczakiem, stało się coś dziwnego. Zaczęłam się trząść. Próbowałam się opanować, ale nie mogłam. - Co ci jest? - spytała Annette. - Dopiero teraz dotarło do mnie - wykrztusiłam, szczękając zębami - co ja narobiłam. - Przycisnęłam do siebie Gumba, który siedział mi na kolanach i jadł grejpfruty. -Przecież on mógł zginąć! - To prawda - przyznała Annette. - Wiele ryzykowałaś. - Ale wszystko się dobrze skończyło - pocieszyła mnie Abby. - Między innymi dzięki wam. A co, gdyby historia potoczyła się inaczej? Gdyby Gumbo dostał szału, chcąc się uwolnić? Gdybyśmy musieli tam siedzieć w słońcu cały 117 dzień bez jedzenia i picia i nikt by nie nadszedł? Do tego zgubiłam kartkę z kombinacją cyfr do zamków. Mogłam go zabić! - Nie warto się tym teraz zadręczać - mitygowała mnie Eliza. Przestałam już dygotać i uspokoiłam się trochę. - W każdym razie cieszę się, że już po wszystkim -westchnęłam. - Nieprędko zrobię coś podobnego. - Aż do czasu, kiedy znów nadarzy ci się okazja - powiedziała Abby i wszyscy się roześmiali. Zakończyłyśmy nasz piknik i poszłyśmy razem do domu, wytłumaczyć całą sprawę moim rodzicom. Siedzieli w salonie, czekając na mnie. Byli wściekli jak nie wiem co. - Zadzwoniła ciotka Penny - powiedziała mama. - Zdążyliśmy jeszcze obejrzeć w telewizji koniec twojego wzruszającego przedstawienia. Pozwoliliśmy ci wziąć tego szympansa - kontynuowała - bo myśleliśmy, że to doświadczenie czegoś cię nauczy. No i czego cię nauczyło? Idiotycznych wyczynów, które mogły skończyć się nieszczęściem dla ciebie i tego zwierzęcia! Przeprosiłam ich i powiedziałam, że rozumiem, czemu są na mnie źli, i że przyjmę każdą karę, jaką mi zadadzą, ale jednak czegoś się nauczyłam. Mianowicie tego, że nie należy przeceniać własnych możliwości. - No, to już coś - powiedział ojciec. I nałożył mi ty- 118 godniowy areszt. Nie przejęłam się tym zbytnio. Ostatnie dni dostarczyły mi dość rozrywki. Annette, której rodzice podziękowali za pomoc, niebawem wyszła, ale Molly, Eliza i Abby zostały ze mną aż do kolacji, na którą zamówiłyśmy sobie pizzę. Odebrałyśmy tymczasem telefon od pracowników ośrodka na wyspie, z prośbą o mój dokładny adres. Powiedzieli, że wynajęli mały samolot i będą u mnie koło dziesiątej rano, żeby zawieźć Gumba na lotnisko. Zastanawiałyśmy się potem, jak on zniesie lot, dochodząc do wniosku, że będzie to dla niego wspaniała przygoda. Po kolacji Eliza poszła na spacer z moją babcią, uczyć ją angielskiego, a Molly, Abby i ja bawiłyśmy się w moim pokoju z Gumbem. Później śpiewałyśmy mu kołysanki, huśtając go w hamaku, i gdy zasnął, zgasiłyśmy światło. Nazajutrz rano ponownie spakowałam rzeczy Gumba i przygotowałam go do długiej podróży. Tym razem zjedliśmy śniadanie wspólnie z całą rodziną i nawet tato starał się być dla niego miły. Babcia co chwilę podsuwała mu chrupki, które układał porządnie na brzegu stołu. Od dziesiątej nie pozostawało nam już nic innego, tylko siedzieć w oknie frontowym i czekać. Gumbo wiedział, że znów się coś szykuje, i nie odstępował mnie na krok. Prawdę mówiąc, ja sama też co chwilę go ściskałam, marząc w du- 119 chu, żeby mógł zostać ze mną na zawsze. Ale wiedziałam, że to niemożliwe i że wybraliśmy najlepsze z rozwiązań. Gumbo będzie szczęśliwy na wyspie pośród innych szympansów, o wiele szczęśliwszy niż mieszkając z ludźmi. Kwadrans po dziesiątej podjechała taksówka i wysiadły z niej trzy osoby, dwóch mężczyzn i kobieta. Otworzyłam im drzwi. - A więc to jest nasz sławny Gumbo - powitał go pierwszy z mężczyzn. Po głosie poznałam, że to musi być Dave Gibbon. Podał mi rękę, a potem Gumbowi, który wstydliwie chował się za moimi plecami. Goście weszli do środka, przywitali się z rodzicami i z babcią i usiedliśmy w salonie, gdzie Dave zaczął przemawiać do Gumba w języku migowym. Ten jednak cały czas trzymał się mnie jak przykuty. Odczytałam tylko kilka słów: „przyjaciele", „zabawa", „w powietrzu". Gumbo patrzył na niego z zainteresowaniem, ale nie odpowiadał. Wtedy Dave zaczął gwałtownie poszukiwać czegoś w torbie, którą miał ze sobą. - Coś takiego, wiem przecież, że to wziąłem... - Grzebał i grzebał w głębi torby. - Hmm... a może zapomniałem? Widać było, że Gumbo jest mocno zaintrygowany. Co też tam mogło być? Kiedy już był ledwo żywy z ciekawości, Dave wyjął niespodziankę: gumowego ludzika o zapadniętych w głąb oczach i uszach, które za naciśnięciem zabawki 120 bardzo śmiesznie wyskakiwały na zewnątrz. Gumbo naprawdę zachwycił się tą maskotką. Wyciągnął po nią rękę, a wtedy Dave zasygnalizował: „Chodź do mnie i weź sobie". Gumbo zsunął się z moich kolan i wdrapał się na kolana Dave'a. Dostał zabawkę, którą, piszcząc z radości, zaczął raz za razem przyciskać. - Myślę, że zostaniemy przyjaciółmi - uśmiechnął się Dave. Taksówkarz zatrąbił i ten dźwięk podziałał na zebranych jak wstrząs elektryczny. - Czas już na nas - powiedział Dave. - Chyba dla Gumba będzie lepiej nie przeciągać pożegnania. - Wstał, trzymając go na rękach. Gumbo wyciągnął do mnie ramiona i musiałam siłą się powstrzymać, żeby go nie odebrać. Jedna z osób towarzyszących powiedziała coś do niego w języku migowym, Gumbo zakwilił cicho, ale się nie wyrywał. Goście zbierali się już do wyjścia. Odprowadziliśmy ich na ulicę i znów musiałam walczyć ze łzami. A gdy już mieli wsiadać do taksówki, moja babcia nagle chwyciła się za głowę. - Och, byłabym zapomniała! - zawołała po chińsku. Pobiegła z powrotem do domu i po chwili wróciła z plastykową torebką. W środku było kilkanaście pierożków. - Dla Gumba - powiedziała. Po angielsku. 121 Gumbo wziął od niej torebkę i zrobił znak: „Dziękuję". Później cała czwórka wsiadła do taksówki. Bałam się, że jeśli go uściskam albo pocałuję, to wszystko zepsuję, więc trzymałam się z daleka, z oczami pełnymi łez. Gumbo siedział przy oknie. Babcia nachyliła się do niego, dotykając niemal nosem szyby. - Do widzenia, Gumbo - powiedziała po angielsku. Gumbo pomachał nam ręką i taksówka ruszyła. ISIS Spis treści 1. Moja wielka szansa ................... 7 2. Gumbo ........................... 18 3. Gumbo spotyka Malucha, Olbrzyma i Archiego........................ 33 4. Język migowy....................... 48 5. Awantura .......................... 57 6. Klub Ratowników Zwierząt przystępuje do działania....................... 68 7. I co dalej? ......................... 83 8. Desperacki krok ..................... 89 9. Do widzenia, Gumbo.................. 116 Nota o autorach Ellen Weiss i Mel Friedman są małżeństwem i jednocześnie współautorami wielu popularnych książek dla młodych czytelników, takich jak The Curse ofthe Całko Cat, The Adventures ofRatman, The Tiny Parents i The Poof Point. Mieszkają w Nowym Jorku z córką Norą i bokserką Gracie. W ciągu lat przez ich dom przewinęło się wiele zabłąkanych zwierząt, między innymi psy o imionach Olbrzym, Maluch i Archie. Sebastian, czyli kot Schronisko dla zwierząt w Dormouth przeżywa poważne trudności i grozi mu zamknięcie. Eliza, Abby, Molly i Lisa postanawiają je ratować. Dostają też poważne zadanie od nauczycielki gry na pianinie - muszą zaopiekować się pewnym uroczym, ale bardzo nieostrożnym maluchem. Czy poradzą sobie ze wszystkim? Kim naprawdę jest pani Gresham? Co wspólnego mają ze sobą mały czarny kot i Cudowna Czerwona Skarpeta? W kim i dlaczego kocha się Lisa? Jak zrobić cukierki z pestek dyni? Na te i inne pytania znajdziesz odpowiedź w pierwszej części przygód Klubu Ratowników Zwierząt. Dom dla Pegaza Abby za zarobione przez siebie pieniądze jeździ konno w stadninie prowadzonej przez Sama i Janet Averych. Pewnego dnia odkrywa jednak, że Avery opuścili miasto, a w porzuconej stajni został jedynie malutki kucyk o imieniu Pegaz. Tata Abby, która przygotowuje się właśnie do zawodów gimnastycznych, nie chce nawet słyszeć o tym, by dziewczynka zaopiekowała się konikiem. W trzeciej części Klubu Ratowników Zwierząt dzielna drużyna staje przed nowym zadaniem. Czy Abby będzie mogła zatrzymać swojego ulubieńca? Co knują bracia Mikę i Skunks? Dlaczego spiżarnia nie jest dobrym miejscem dla konia? I co to jest „niespodzianka z tuńczyka"?! Bella i wyścigi Robiąc przedświąteczne zakupy, Molly, Eliza, Abby i Lisa znajdują zabłąkaną sukę. Molly postanawia się nią zaopiekować do czasu, aż znajdzie się jej prawowity właściciel. Po kilku dniach zgłasza się do niej tajemniczy pan Jones, który znalazł ogłoszenie o psie w lokalnej gazecie. Molly nabiera jednak strasznych podejrzeń i postanawia jeszcze przez jakiś czas zatrzymać Bellę u siebie w domu. Czy cała historia znajdzie swój finał w sądzie? Co oznaczają dziwne numery wytatuowane na uszach psa? Dlaczego Mikę ostrzega Molly przed panern Armstrongiem? I z czego może być dumna... Duma Toru? Sensacyjnej odpowiedzi na te pytania poszukaj w czwartej części Klubu Ratowników Zwierząt. \ / ■Aw bby występuje w reklamach i jest sportsmenką olly to chodzące źródło wiedzy i mózg każdej akcji isa chciałaby opiekować się małpami liza gra na tubie i świetnie zna się na psach Mają po jedenaście kiedy trzeba ratować ,,п«р trochę zwariowane i gotowe na wszystko. Iall chodządo tei samej sztoly. S4 Portowe, tmch^ ^^ ^ ^ ^.^.^ Mierzaki. Razem tworzą zgrany sspfll. dla którego nie maproblemowr Patronat honorowy: Patroni -1ЕТІХ medialni: llascwka ISBN 83-7 7 88372 5 45497