ks. Jan Twardowski Chwalcie łąki umajone Wybrała i opracowała Aleksandra iwanowska NA POCZĄTKU Według podania Najświętsza Maryja Panna poleciła odmawiać różaniec świętemu Dominikowi wtedy, kiedy ten bezradnie opuszczał ręce w obliczu pracy duszpasterskiej w południowej Francji. Dominik czuł się bezsilny wobec niewiary i oziębłości ludzi. Matka Boża powiedziała mu wówczas: „Trzymaj się różańca, odmawiaj go z ludem, a reszty dokonam sama”. Jednak sam różaniec jest znacznie starszy i wywodzi się z kontemplacyjnej medytacji mnichów wschodnich. Jak wiemy, różaniec ma swoją duszę i swoje ciało. Duszą różańca jest modlitwa medytacyjna, rozważanie poszczególnych fragmentów ewangelicznych, dotyczących wydarzeń z życia Matki Bożej i Jezusa. Ciałem różańca są pacierze, które odmawiamy. Kościół zaleca dzisiaj, abyśmy mówili różaniec z Ewangelią w ręku i odnajdywali w niej fragmenty dotyczące: zwiastowania, nawiedzenia, Bożego narodzenia, ofiarowania, odnalezienia Jezusa w świątyni, chrztu w Jordanie, wesela w Kanie, nauczania, przemienienia, ustanowienia Eucharystii, modlitwy w Ogrójcu, biczowania, ukoronowania cierniem, drogi krzyżowej, śmierci Pana Jezusa na krzyżu, Jego zmartwychwstania i wniebowstąpienia, zesłania Ducha Świętego, wniebowzięcia i ukoronowania Matki Bożej. Tajemnice te mamy rozważać w zastosowaniu do swojego życia. Narodzenie, życie na ziemi, korona cierniowa, droga krzyżowa najtrudniejsza, bo zawsze pod górę, zmartwychwstanie, wniebowstąpienie, aby nas oczekiwano w niebie — wszystko po kolei jest historią Jezusowego serca. Różaniec ukazuje nam tę historię w swoich tajemnicach za pośrednictwem Tej, która była najbliższa Jezusowi i znała Go najlepiej. Różaniec jest właściwie Ewangelią, wspominaną w czasie modlitwy do Tej, która żyła nią najbliżej i na co dzień. Często nie mamy siły na kontemplacyjne odmawianie różańca. Mówimy różaniec w półśnie, usypiamy przy nim ze zmęczenia — to też jest święty różaniec. Przyznam się, że widzę wielki urok nawet w monotonnym odmawianiu różańca świętego. Kiedy patrzę na ludzi odmawiających w kościele różaniec, nawet monotonnie, zawsze przypomina mi się dziecko, które we śnie trzyma się kurczowo ręki swojej matki. Zauważmy, że nasze ręce, kiedy chwytają się różańca, tak jakby chwytały się ręki Matki Bożej i naszej wiary. Ile jest cierpliwości i wytrwałości przy trzymaniu różańca. Czas się toczy, a my trzymamy się różańca, jak ręki matki. Nawet w tym, kiedy ksiądz nie zatrzymuje się przy żadnej tajemnicy, tylko mówi szybko, dalej i dalej, a my pozornie nie myślimy o niczym, jest wielki urok trzymania się wiary. Zagadka różańca polega na tym, że modląc się na nim, możemy całkiem świadomie recytować słowa i rozważać zapowiadane tajemnice, ale możemy też wcale nie trzymać się tych słów. Zagadką różańca jest to, że odmawiamy go nieraz w zmęczeniu, chorobie, gorączce, półśnie, zdenerwowaniu, rozproszeniu, katastrofie pamięci, kiedy nie pamiętamy adresów, telefonów, nazwisk, dat, tylko jedno Zdrowaś Maryjo. Ten pozornie bezmyślnie odmawiany różaniec odsłoni nam wielką prawdę, że nie potrzeba za bardzo trzymać się myśli ani odmawianych słów, aby być w kontakcie z Panem Bogiem. Przeciwnie, trzeba wyjść poza ludzkie słowa, które nie wyrażają Boga, poza spekulacje myślowe, które Go nie ogarną. Wzruszające jest wyjście poza słowa, poza myśli i trzymanie się Boga samym faktem naszej woli, naszego uporczywie modlącego się serca. W różańcu świętym odnajdujemy skarbiec wiary, świętą Ewangelię, nasze codzienne pacierze, Matkę Bożą i Jezusa. Najwięksi papieże pisali wielkie encykliki o różańcu, nazwali różaniec żywym obrazem Matki Najświętszej, który prowadzi nas do nieba. WIARA MATKI BOŻEJ Kiedy wyznajemy naszą wiarę, czy zastanawiamy się, jaka była wiara Matki Najświętszej? Chyba Matce Bożej trudno było wierzyć. Nam —w porównaniu z Nią — wierzyć jest dużo łatwiej. Wychowana w surowym monoteizmie religii Starego Testamentu, który nie dopuszczał spoufalenia się z Bogiem, karał za każdą próbę namalowania Go, czy wy—rzeźbienia — jakże mogła łatwo uwierzyć, że urodzi Boga samego, owinie Go w gałganki i będzie karmiła łyżeczką? Kiedy powtarzamy słowa „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1,38), możemy je powtarzać ze spokojem i przyjemnym wyrazem twarzy tak, jakbyśmy przesadzali różę z jednej doniczki do drugiej. Dla Niej wypowiedzieć te słowa, znaczyło zgodzić się na to, że będzie matką Dziecka, które nie ma ziemskiego ojca, co w warunkach palestyńskich oznaczało skazać się na ukamienowanie i hańbę do końca życia. Wprawdzie anioł powiedział: „Nie bój się, bo to jest sprawa Najwyższego”, Maryja w tamtej chwili nie wiedziała, czy Józef opuści Ją czy zostanie. Jakże trudno było Jej uwierzyć, kiedy patrzyła przez trzydzieści lat na codzienne, powszednie życie Boga i Człowieka, na to, że Bóg bawił się piłką albo skaleczył sobie kolano. Jak trudno było Jej uwierzyć w Wielki Piątek, gdy ukrzyżowano Boga, spoliczkowano Go i opluto. Wiara jest ufnością i posłuszeństwem, wiara Matki Bożej była wielką ufnością i wielkim posłuszeństwem. Kiedy Jezus powiedział do niewierzącego Tomasza: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20, 29), może Matce Bożej błogosławił, bo właściwie Ona do końca nie widziała chwały Bożej Jezusa. Widziała Go w stajni betlejemskiej, wyrzuconego, bezdomnego. Widziała Go na tułaczce, w codziennym życiu powszednim, kiedy służył ludziom. Widziała Go wiszącego na krzyżu. Poza jednym cudem w Kanie Galilejskiej chyba nie widziała innych cudów. Ewangelia nie podaje, by ukazał się Jej zmartwychwstały Jezus, tak jak pojawił się Magdalenie, uczniom idącym do Emaus, czy Tomaszowi. Mówi o tym tylko nasza pobożna pieśń. Teolodzy mówią, że Maryja wierząc w Boga — stopniowo pogłębiała się w wierze. Początkowo mogła wierzyć w to, że rodzi Dziecko w tajemniczy sposób, potem — że jest Matką Mesjasza, przy końcu — że jest Matką Bożą. Mogła wierzyć zupełnie po ciemku, ale z najpełniejszą ufnością i najpełniejszym posłuszeństwem i przez to jest opiekunką, wspomożycielką naszej wiary. OJCZE NASZ Chociaż tyle razy cierpliwie i długo odmawiamy na różańcu Pozdrowienie anielskie —Zdrowaś Maryjo, jednak różaniec rozpoczynamy od Ojcze nasz, modlitwy Pańskiej. „Ojcze nasz” — jest to najbardziej oszałamiające i radosne stwierdzenie, jakie kiedykolwiek w dziejach usłyszał człowiek. Bóg, Stwórca nieba i ziemi, jest Ojcem człowieka! Więc ziemia nie jest miejscem samotników. Uważa się, że życie każdego człowieka, i genialnego, i upośledzonego, i pięknego, i brzydkiego, i szczęśliwego, i nieszczęśliwego, jest tragedią, bo kończy się śmiercią. Jednak to stwierdzenie, że Bóg jest wszystkich, odbiera tragizm najbardziej nieszczęśliwemu życiu ludzkiemu. Wyszliśmy od Ojca i wracamy do Ojca. Ile radości kryje się w pierwszych słowach modlitwy Pańskiej. * * * Nie często Ewangelia mówi nam o tym, jak modlił się sam Pan Jezus. Jego modlitwa w czasie Ostatniej Wieczerzy była modlitwą Syna do Ojca. To modlitwa Boga do Boga. Kiedy my się modlimy — myślimy zwykle o ziemskich sprawach. We Mszy świętej sam Jezus modli się do Ojca. Czy umiemy modlić się razem z Panem Jezusem? Nieraz modlimy się o zdrowie, powodzenie, ludzką miłość, życzliwość dla nas, tymczasem modlić się z Jezusem, to modlić się często o niewysłuchanie własnych próśb, dlatego że Bóg swoje wielkie sprawy spełnia poprzez to, czego nie chcemy, poprzez to, od czego uciekamy, poprzez naszą chorobę, nieraz poprzez osobiste niepowodzenia, samotność. Jednak Msza święta wciąż się na świecie odprawia, wciąż biją dzwony, zwołują nas i zachęcają, abyśmy brali udział we Mszy świętej i spróbowali modlić się modlitwą samego Pana Jezusa. Modlić się modlitwą samego Pana Jezusa znaczy modlić się o to, o co Bóg się modli. Dziękować Mu za to, że jest Bogiem. Nie myśleć o tym, jaki On jest, tylko po prostu dziękować Mu za to, że jest. Trudna modlitwa, bo wymaga odejścia od siebie, a jednak nawet najmniejszy udział w takiej modlitwie daje człowiekowi ogromne siły — najmniejszy udział w modlitwie samego Jezusa, w Modlitwie Pańskiej Ojcze nasz, z której robimy sobie czasem własną modlitwę i modlimy się nią o swoje własne sprawy. Prawdziwą, najważniejszą modlitwą Pana Jezusa jest Msza święta. Syn uczy w niej spełniać wszystko, czego chce Ojciec. Każe całkowicie zjednoczyć się z Bogiem, z Jego pragnieniami, z Jego tęsknotą, z często niezrozumiałym dla nas dążeniem. Dobrze nieraz zapomnieć o swoich własnych prośbach i sprawach, a zatopić się we Mszy świętej, w tajemnicy modlitwy samego Boga. Nieraz człowiek mówi, że jest nieszczęśliwy, samotny, że nikt go nie kocha, a jednak ma to, co jest najważniejsze, to, co Pan Bóg chce, by się stało, co człowiek odkryje kiedyś, żyjąc w Bogu–Ojcu. ZDROWAŚ Znamy na pamięć modlitwę Zdrowaś, Maryjo i wiemy, że składa się z trzech części: pozdrowienia anielskiego, zapisanego przez świętego Łukasza w pierwszym rozdziale (Łk 1,28), błogosławieństwa świętej Elżbiety (Łk 1,42) i modlitwy Kościoła. Pierwsze części zachowały się w najstarszych liturgiach. W piątym wieku w Efezie na placach i ulicach tego miasta w czasie Soboru, ludzie odmawiali: „Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi”. Modlitwa w tej formie, w jakiej dzisiaj odmawiamy, została ustalona ponad czterysta lat temu, dokładnie w 1568 roku, i zatwierdził ją święty papież Pius V, reformator liturgii brewiarza, wydawca pierwszego rzymskiego katechizmu. Warto zająć się po kolei poszczególnymi częściami tej modlitwy. Pierwszy wyraz Pozdrowienia anielskiego brzmi: „Zdrowaś”. Tak powitał Najświętszą Maryję Pannę archanioł Gabriel w Nazarecie. „Zdrowaś” — znaczy: bądź pozdrowiona, witaj. Zauważmy dziwne zachowanie świętego anioła. Czytamy w Piśmie Świętym o różnych pojawieniach się aniołów na ziemi. Zawsze jednak, kiedy anioł pokazywał się człowiekowi, to albo wydawał mu krótkie, mocne rozkazy, albo czegoś nauczał. „Cofnij rękę od swego dziecka, nie czyń niczego” —rozkazał Abrahamowi, kiedy ten chciał złożyć w ofierze swego syna, Izaaka. „Nie zatracaj duszy swojej, nie cofaj się i nie zatrzymuj” — rozkazał Lotowi, gdy płonęły Sodoma i Gomora. „Wstań, jedz, bo jeszcze długa droga przed tobą” — powiedział do proroka Eliasza i pokazał mu chleb. „Wracaj do domu i pozdrów Boga” — rozkazał Rafał Tobiaszowi w czasie jego długiej podróży. „Weź swoje Dziecię i uciekaj do Egiptu” — mówił anioł do świętego Józefa we śnie. „Wstań, idź” — mówił do Piotra, pierwszego przyszłego papieża, kiedy uwalniał go z więzienia. Zawsze anioł pojawiał się i wydawał krótki, twardy rozkaz, a człowiek stawał się onieśmielony, pokorny i wyczekujący. Tymczasem anioł zwiastowania pojawia się Matce Najświętszej i sam staje onieśmielony, pokorny, zachwycony, wyczekujący odpowiedzi. Fra Angelico stworzył dwa obrazy zwiastowania anielskiego. Na jednym z nich Archanioł Gabriel na klęczkach pozdrawia Matkę Najświętszą, tymczasem Ona sama siedzi. Jakie to dziwne. Archanioł na klęczkach przed człowiekiem na ziemi. Archanioł adorował godność łaski Bożej w duszy ludzkiej. Pokazał, jak wielką wartością jest łaska Boża w duszy człowieka. Archanioł Gabriel pozdrowił Maryję w imieniu Boga, wypowiedział więc Boże, nie anielskie, pozdrowienie. Zauważmy, że to Boże pozdrowienie było wypowiedziane tylko raz jeden w przeciągu ludzkiego czasu. Tylko raz jeden — a wciąż trwa. Jest ponad czasem, gdyż dla Boga jeden raz trwa wieczność. Dla Boga jest zawsze wieczne „teraz”, zawsze wieczna aktualność. Kiedy pozdrawiamy Pannę Najświętszą słowami: „Bądź pozdrowiona, zdrowaś”, nie pozdrawiamy Jej w imieniu Boga, czy w imieniu Archanioła, ale od siebie. Nie Archanioł mówi przez nas, ale grzesznik. Istnieje wiele obrazów przedstawiających scenę pozdrowienia anielskiego, ale są także nienamalowane obrazy, na których wciąż jakiś grzesznik pozdrawia Pannę Najświętszą. Dlaczego tyle razy musimy powtarzać: Bądź pozdrowiona, Maryjo? Dlatego, że dla nas nie ma wiecznego „teraz”, wiecznej aktualności. Wciąż mamy przemijające „teraz” i wciąż, za każdym razem, w każdej przemijającej chwili, mamy pozdrawiać grzesznym sercem, tak jak umiemy, Matkę Najświętszą. Tyle wysiłków, trudów, stałych spowiedzi, odnawiania przyrzeczeń, ślubów, aby wreszcie dostać się w żywy nurt tylko raz jeden wypowiedzianej, ale wiecznie trwającej myśli Bożej. MARYJO Do Pana Jezusa wołamy po imieniu. „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” — wołał ślepiec jerychoński. Sam Pan Jezus mówił do Apostołów i przyjaciół po imieniu: „Szymonie, czy miłujesz Mnie?”, „Zacheuszu, zejdź z drzewa”, „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz”, „Marto, Marto, troszczysz się o wiele”. Po imieniu odezwał się do Marii Magdaleny w ogrodzie zmartwychwstania. Ale nigdy nie odezwał się po imieniu do Matki Najświętszej (przynajmniej nie zostało to zapisane w Ewangelii): „Niewiasto, jeszcze nie nadeszła godzina Moja”, „Niewiasto, oto syn Twój”. Jednakże Matka Najświętsza nie jest w Ewangelii bezimienna, jedynie nikt nie zwracał się do Niej po imieniu. Także Archanioł Gabriel, zwiastując Pannie Najświętszej w Nazarecie, nie nazwał Jej po imieniu. Święty Łukasz zapisał tylko słowa: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą”. W najstarszych liturgiach, w tekstach świętego Jakuba, świętego Jana Damasceńskiego, w Antyfonarzu Grzegorza Wielkiego także nie odnajdujemy imienia Maryja. Dopiero papież Pius V, reformator liturgii, ustalając dzisiejszy tekst modlitwy, dodał imię Matki Najświętszej. Archanioł Gabriel zapowiadał Nowy Testament, ale był aniołem Starego Testamentu. Znamy jego rozmowę z prorokiem Danielem. Wiemy, że człowiek Starego Testamentu — przez wielką cześć dla Pana Boga — nie wymieniał najświętszych imion. Żaden Żyd nigdy nie mógł wymówić słowa „Bóg”. Dla Izraelitów imię Boże było największą tajemnicą Boga, istotą Bożego powołania. Archanioł Gabriel prawdopodobnie nie wypowiedział imienia Maryi przez cześć dla imienia Matki Boga. Współczesna ortografia ustaliła dwa różne brzmienia imienia Maria: Maryja — odnoszące się do Matki Bożej i Maria — do kobiety świeckiej. Ojcowie Kościoła starali się wydobywać znaczenie tego imienia, które tłumaczono jako: Gwiazda Morza, Pani Oświecona, Pani Kochająca Boga, Pani Doskonała, Pani Dostojna. Litanią do imion Matki Bożej jest — śpiewana zwłaszcza w maju — Litania loretańska. Ma ona ciekawą historię. Na ścianach małego kościoła Loretto wierni wypisywali rozmaite imiona Matki Najświętszej, takie, jakimi sami chcieli Ją nazywać: Gwiazdo zaranna, Uzdrowienie chorych, Zwierciadło sprawiedliwości… Późniejsza litania to zbiór tych imion Matki Najświętszej. W dziejach Kościoła chyba naród polski jako pierwszy odważył się mówić na cały głos do Matki Bożej po imieniu. Król Jan III Sobieski po zwycięstwie pod Wiedniem w 1683 roku poprosił Ojca Świętego, aby dwunastego września, na pamiątkę dnia zwycięstwa nad Turkami, wprowadził do liturgii Kościoła święto Imienia Matki Bożej. Ciekawe, że Polacy ogłosili Matkę Najświętszą Królową, a jednocześnie już w średniowiecznej polskiej pieśni religijnej Bogurodzicy, mówią do Niej po imieniu: „Bogurodzica, Dziewica, Bogiem sławiena Maryja!” Wiemy z Ewangelii, że sam Bóg–Ojciec, który jest w niebie, nadał imię swemu Synowi. Anioł powiadomił o tym świętego Józefa. Kto nadał imię Matce Najświętszej? Ewangelia podaje, że kiedy anioł zwiastował Jej wiadomość, „Dziewicy było na imię Maryja”. Wcześniej nazwali Ją tak Jej rodzice, Joachim i Anna. Nie Bóg, nie anioł — ludzie. Jakie to było imię? W Starym Testamencie były znane wielkie historyczne imiona niewiast w Izraelu: Sara — żona Abrahama, Rachel — żona Jakuba, matka Beniamina, Anna — prorokini, oczekująca pociechy Izraela. Joachim i Anna nadali swojej córce bardzo zwykłe imię, które w Izraelu nie wyróżniało się niczym szczególnym. Ciekawe, że Niepokalanie Poczęta, obdarzona największą Bożą łaską, była nazwana przez ludzi zwykłym wówczas imieniem. Była Ona przecież cudem samego Boga. To, co było zwyczajne, Bóg sprawił, że stało się czymś niezwykłym. Służebnicę Pańską, nazwaną pospolitym na owe czasy imieniem, Bóg uczynił Królową nieba i ziemi. ŁASKI PEŁNA W Pozdrowieniu anielskim mówimy o Matce Bożej „łaski pełna”, czyli: Pełnio łask. Określenie „łaski pełna” (łac. gratia plena) jest przekładem z oryginału greckiego wyrazu: kecharitomene, tłumaczonego przez: „która znalazłaś łaskę” lub „łaską obdarzona”. Archanioł Gabriel, pozdrawiając Pannę Najświętszą, nie wymienił imienia Maryja, tylko nadał Jej nowe imię: Kecharitomene — to znaczy Napełniona łaską. Bądź pozdrowiona, Napełniona łaską. Święty Marek zapisał w Ewangelii, ile łask czeka na tych, którzy wytrwają w Kościele: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie” (Mk 16,16–18). Ileż łask można zaczerpnąć w Kościele. Można wyrzucać diabła w imię Chrystusa, ale nie chodzi o to, żeby wyrzucać go z bliźnich, ale z siebie — diabła niepokoju, który wciąż w nas siedzi, diabła nieszczerości, zazdrości, nienawiści. Sakrament pokuty daje łaskę uwolnienia siebie od własnego, nie cudzego, diabła. Łaska mówienia nowymi językami. Nie chodzi o to, by uczyć się obcych języków, ale o to, by mówić swoim, wciąż nowym językiem. Kiedy mówimy swoim, ale wciąż nowym językiem? Wtedy, kiedy staramy się mówić o życiu wewnętrznym i odrzucamy zewnętrzne schematy. Tyle jest żywej łaski w Kościele, że nie może nas zatruć to, co zewnętrzne. Człowiek żyjący Bogiem może leczyć innych, umacniać ich na duchu, podnosić. Matkę Najświętszą, która wciąż mówi nowym językiem, nazwano Domem złotym, Kościołem. Choć jest tak wiekowa na częstochowskim obrazie, jest wciąż młoda i stale przemawia najnowszym, żywym, aktualnym dla nas słowem, wciąż budzi świeże wzruszenia w naszej duszy. Tak stare jest majowe nabożeństwo, a wciąż nowe. Wspomożycielka wiernych, Współpośredniczka wszelkich łask w Kościele łaski pełnym, stale leczy, uzdrawia nasze dusze i nawraca je do Boga. PAN Z TOBĄ „Zdrowaś” — to pozdrowienie: bądź pozdrowiona, witaj. „Maryjo” —to imię nadane Matce Najświętszej przez Jej rodziców. „Łaski pełna” — to imię nadane Maryi przez Archanioła Gabriela. „Pan z Tobą” — to pierwsze orzekające zdanie, jakie pada w modlitwie. Dlaczego Archanioł Gabriel tak powiedział? Mógł powiedzieć: Nie lękaj się, jestem z Tobą, ja, Archanioł. Przez wieki będą na obrazach malowali Ciebie i mnie. Na moją cześć nazwą modlitwę Pozdrowieniem anielskim, a ile razy usłyszą bicie dzwonów, powiedzą: Anioł Pański. Tak byłoby najprościej. Tymczasem Archanioł powiedział: Pan z Tobą. Tak jakby jego, Archanioła, wcale nie było. Był tylko Bóg. Czy kiedy odmawiamy Zdrowaś Maryjo, widzimy w tej modlitwie pokorę Archanioła? Tak przyjść, by zupełnie nie myśleć o sobie. Odejść… i nieważne, co o nas powiedzą. Ważny jest tylko Bóg. W czasie Mszy świętej kapłan nie mówi: Ksiądz jest z wami — stoi na najwyższym stopniu w haftowanym ornacie, wywyższony. Kilkakrotnie natomiast powtarza: „Pan z wami”. Tak, jakby nie było ani jego prymicji, ani jego kapłaństwa, kazań, cierpliwości spowiadania — Bóg z wami. * * * Często wracam do zdania zapisanego w Ewangelii świętego Jana: „Ten, który mnie posłał, jest ze mną i nie zostawi mnie samego” (J 8,29). Niektórzy uważają, że Pan Jezus był chyba najbardziej samotnym człowiekiem na ziemi. Nierozumiany przez uczniów, prześladowany przez wrogów. W Wielki Piątek przeżył chwilę, kiedy wydawało Mu się, że Bóg Go opuścił. Jezus jako człowiek przeżył całą pełnię ludzkiej samotności. Samotności, której tak bardzo się boimy. Jednakże chociaż mógł się po ludzku czuć samotny, to jednak Ten, który Go posłał, był z Nim i nie zostawił Go samego. Bóg wypełnia samotność. Jeżeli spełniamy powołanie Boże, nikt z nas nigdy nie jest sam, bo Pan jest z nami. Maryja Panna chciała całkowicie poświęcić się Bogu, chciała być bezdzietna, zupełnie samotna w blasku świątyni. Jednakże Bóg dał Jej Jezusa i wypełnił Jej samotność. Jeśli po ludzku popatrzymy na życie Matki Bożej, może nam się wydawać, że było zupełnie nieudane. Maryja mieszkała na głuchej prowincji, nieznana nikomu. Pan Bóg przekreślił Jej własne plany życiowe. Urodziła w zimnej stajni, musiała uciekać do Egiptu, Syn od Niej odszedł. Przyszła chwila, kiedy stała pod krzyżem Syna, potępionego skazańca. Patrzyła na Jego cierpienie. Została wdową, odszedł od Niej opiekun, odszedł od Niej Syn, została na łasce obcych ludzi. Ten, który Ją posłał, był z Nią i nie pozwolił Jej być samej. Kiedy spełniała to, czego Bóg od Niej chciał, nigdy nie była sama, choć mogło się Jej wydawać, że wszyscy Ją opuścili. Wszyscy narzekamy na samotność. Człowiek sam przychodzi na świat i sam z niego odchodzi. Ludzie wielcy są samotni, niezrozumiani przez nikogo. Ludzie mali też są samotni, bo nie mają pieniędzy i wszyscy ich lekceważą. Ludzka wielka samotność. Jeżeli spełniamy nasze powołanie, to, czego Bóg od nas chce, choćbyśmy czuli się samotni — nigdy nie jesteśmy osamotnieni, bo Pan jest z nami. * * * „Pan z Tobą” — jedna okruszyna odmawianej przez nas modlitwy. Jak często podajemy tę okruszynę innym, nie wiedząc, że podajemy pozdrowienie anielskie. Dzieje się tak na dworcach, w domach, kiedy mówimy odjeżdżającym: „Z Bogiem”, co znaczy tyle samo, ile „Pan z Tobą”. Można obrazowo powiedzieć, że Pan Jezus jest cały w komunikancie, ale jest tak samo cały w każdej jego okruszynie. Jest w całej modlitwie odmawianej od początku do końca, ale można Go odnaleźć w najdrobniejszej okruszynie każdej modlitwy. Powtarzając w różnych okolicznościach życia „z Bogiem” (czyli „Pan z Tobą”), odmawiamy niekończący się różaniec anielskich pozdrowień ze wszystkimi jego tajemnicami ludzkiego życia. „Z Bogiem” — mówi ojciec do dziecka wyjeżdżającego na wakacje. Tajemnica radosna dziecka. „Z Bogiem” — mówimy do chorego, dodając mu sił. Tajemnica bolesna chorego. „Z Bogiem” — mówimy o zmarłym. Tajemnica chwalebna zmarłego. Mówiąc „z Bogiem”, rozsyłamy również procesję Światła po całym świecie. W procesji wszyscy idą z Bogiem. Jedni w stanie łaski, z niebem w duszy, inni w grzechu. Bóg pozwala im iść z ich grzechem, aby ich kiedyś nawrócić. Idą także tacy, którzy zapominają, że idą z Bogiem, wydaje im się, że sami siebie prowadzą pod baldachimem. Obyśmy szli z Bogiem jako Jego przyjaciele. „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący” (I Kor 13,1). Mówiąc pozdrowienie anielskie, mówimy językiem anielskim, chodzi jednak o to, żeby słowa „z Bogiem”, „Pan z tobą” wypowiadać z serca pełnego miłości, z życzliwości dla drugiego człowieka. BŁOGOSŁOWIONAŚ TY MIĘDZY NIEWIASTAMI Często w Starym Testamencie czytamy o udzielaniu błogosławieństw. Błogosławili Abraham, Jakub, Józef. Wszyscy patriarchowie błogosławili swoim synom. Co było istotą błogosławieństwa Starego Testamentu? Jak wiemy, Bóg po raz pierwszy błogosławił człowiekowi, co zapisano w Księdze Rodzaju: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” (Rdz 1,27–28). Z tego błogosławieństwa Żydzi czerpali moc dla swoich synów. Po grzechu pierworodnym błogosławieństwo to nabrało znaczenia mesjańskiego: Błogosławię ci, aby z twojego rodu narodził się Mesjasz. Dlaczego błogosławiono mężczyzn, a nie kobiety? W Biblii istnieją dwie relacje odnoszące się do stworzenia człowieka przez Boga. Pierwsza, nieobrazowa, podaje fakt i mówi o tym, że Bóg stworzył jednocześnie mężczyznę i niewiastę, jako ludzi równych sobie. Druga relacja, poetycka, mówi o tym, że Bóg stworzył niewiastę z żebra Adama. Najprawdopodobniej autor nie mógł znaleźć odpowiednich pojęć dla wyrażenia prawdy Bożej. Według pierwszej — Bóg stworzył jednocześnie mężczyznę i niewiastę, jako ludzi równych sobie. Po grzechu pierworodnym, po skażeniu natury ludzkiej, mężczyzna zaczął gorzej traktować niewiastę, jako istotę słabszą. Zauważmy, że Bóg błogosławiąc Matce Najświętszej poprzez anioła słowami: „Błogosławiona jesteś między niewiastami” — błogosławi niewiastę. W dzisiejszym Kościele udzielamy tylu błogosławieństw, błogosławimy mężczyzn, kobiety, dzieci, poświęcamy krzyżyki, kaplice, owoce, domy, mieszkania. Istotą błogosławieństwa Starego Testamentu była nadzieja na przyjście Mesjasza. Istotą dzisiejszego chrześcijańskiego błogosławieństwa jest wiara w Mesjasza, który przyszedł i pragnie żyć w naszym życiu duchowym. Wtedy, kiedy poświęcamy różańce, medaliki, krzyżyki, wyrażamy życzenie, by nawet martwe rzeczy ożywiały w nas pamięć o Jezusie. * * * Są chwile, kiedy ksiądz błogosławi Bogiem, podnosi Najświętszy Sakrament i kreśli Nim znak krzyża. Są chwile, kiedy człowiek błogosławi człowiekowi. Mówi o nim z dobrocią, wyraża mu swoją wdzięczność. W Pozdrowieniu anielskim znajdujemy przedziwne błogosławieństwo, jedno jedyne na całym świecie. Kiedy anioł przyszedł do Maryi w Nazarecie, powiedział: „Błogosławiona jesteś między niewiastami” (Łk 1,28). Kiedy święta Elżbieta ujrzała przyszłą Matkę Bożą, wydała okrzyk i powiedziała: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona” (Łk 1,42). Anioł w imieniu Boga i święta Elżbieta w imieniu ludzi tymi samymi słowami błogosławią Pannie Najświętszej. Bóg i człowiek bez porozumienia się ze sobą używają tych samych słów. Wiele lat później Pan Jezus wypowie Osiem Błogosławieństw i będzie błogosławił ubogim, smutnym, cichym, łaknącym sprawiedliwości, miłosiernym, czystego serca, wprowadzającym pokój, cierpiącym prześladowania dla sprawiedliwości. Jednakże człowiek nie zawsze chce błogosławić słowami Jezusa i często mówi: błogosławieni bogaci, gdyż mają znaczenie w życiu, błogosławieni głośni, bo dzięki temu, że mówią o sobie — osiągnęli sławę. Święta Elżbieta mówiła zaś tymi samymi słowami, co Bóg. Co to znaczy: kochać naprawdę swojego bliźniego? To znaczy kochać go tak, jak Bóg go kocha, patrzeć na niego tak, jak Bóg na niego patrzy, mówić o nim tak, jak Bóg o nim mówi. Święta Elżbieta jest przykładem miłości bliźniego. Kochała Matkę Najświętszą tak, jak Bóg. Patrzyła na Nią tak, jak Bóg na nią patrzył. Nawet mówiła do Niej i o Niej słowami Boga. …I BŁOGOSŁAWIONY OWOC ŻYWOTA TWOJEGO, JEZUS Imię „Jezus”, podobnie jak imię Matki Bożej, Kościół — z natchnienia Ducha Świętego — dołączył do tekstu Pozdrowienia anielskiego. Izajasz, jako pierwszy z czterech wielkich proroków Starego Testamentu, ten, który podał szczegóły dotyczące Mesjasza, przewidział Jego mękę i chwałę, podaje następujące zapowiedzi Jego imienia: „Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel” (Iz 7,74); „Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza. Nazwano Go imieniem: Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju” (Iz 9,5). Wspomniane zapowiedzi imion Mesjasza wyjaśnił święty Bernard. Emmanuel — Pan z wami. Jezus zawsze jest z nami, nawet wtedy, kiedy grzeszymy. Jest Tym, który czeka na naszą poprawę. Przedziwny — Jezus budził zdumienie Matki Najświętszej. Poczęty bez ojca. Jedyne dziecko, które mogło być podobne tylko do swojej Matki. Mocny — Jezus był najmocniejszy w czasie swojej męki, na drodze krzyżowej, w Wielki Piątek. My jesteśmy najsłabsi wtedy, kiedy spada na nas cierpienie, a Jezus — chociaż pozornie był słaby — naprawdę był mocny i widział cel swego cierpienia. Książę Pokoju —ten, który daje prawdziwy wewnętrzny pokój duszy. Wszystkie te zapowiedzi imion Mesjasza stały się rzeczywistością w imieniu Jezus. Jezus — to znaczy Bóg jest moim zbawieniem. * * * Kościół bardzo często w modlitwach liturgicznych posługuje się imieniem „Jezus”, zwykle w tak zwanym kontekście trynitarnym, to znaczy wtedy, kiedy łączy osobę Jezusa z Bogiem Ojcem i z Duchem Świętym: „Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie Tobie, Boże, Ojcze wszechmogący, w jedności Ducha Świętego wszelka cześć i chwała przez wszystkie wieki wieków”. Tymczasem w Pozdrowieniu anielskim mamy tylko jedno imię: Jezus. Nic więcej. Nie wspomina się ani o Bogu Ojcu, ani o Duchu Świętym. Nieraz my także zatrzymujemy się tylko na imieniu Jezus. Mówimy do Jezusa najprościej, jak do przyjaciela swojej duszy. W chwili zwiastowania Matka Boża nie znała jeszcze prawdy o Bogu w Trójcy jedynym. Tajemnica Jezusa przerasta nas wszystkich. Kościół objawia nam prawdę o Trójcy Świętej. Kiedy rozważamy Litanię do Najświętszego Imienia Jezus, rozważamy nie tylko tajemnicę Jezusowego człowieczeństwa, wyrażoną słowami: Jezu najcierpliwszy, Jezu cichy i pokornego serca, Jezu, dobry pasterzu, Jezu, nauczycielu Ewangelistów, Przez tajemnicę świętego Wcielenia Twego, Przez Narodzenie Twoje, Przez Dziecięctwo Twoje, Przez krzyż i opuszczenie Twoje, Przez radości Twoje. W tej samej litanii rozważamy także tajemnicę Jezusa—Syna Bożego, drugiej Osoby Trójcy Przenajświętszej: Synu, Odkupicielu świata, Boże, Jezu, synu Boga żywego, Jezu, odblasku Ojca, Jezu, jasności światła wiecznego. Możemy mówić do Jezusa po prostu Jezu — tak jak rozmawiamy z Przyjacielem swojej duszy, ale pamiętajmy, że On nas przerasta wielką tajemnicą i głębią Boga w Trójcy. Kiedyś to imię będzie dla nas niewyczerpanym źródłem radości i kontemplacji na wieczność. ŚWIĘTO MARYJO, MATKO BOŻA, MÓDL SIĘ ZA NAMI GRZESZNYMI TERAZ Dwie pierwsze części Pozdrowienia anielskiego pochodzą z nieba, od Ducha Świętego. Przekazane są za pośrednictwem Archanioła i natchnionej niewiasty, świętej Elżbiety. Trzecią część dodał Kościół. Skąd Kościół zaczerpnął odmawiane przez nas do dziś słowa? W 431 roku w Efezie, wtedy, kiedy Ojcowie Soboru pod przewodnictwem papieża Celestyna I omawiali dogmat, głoszący, że Panna Najświętsza jest Matką Boga, ludzie na ulicach i placach miasta szeptali słowa: „Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi”. Słowa, które dziś odmawiamy, są więc zaczerpnięte wprost z żywej mowy pobożnego ludu Efezu. Słowa „teraz i w godzinę śmierci naszej” dodał w XVI wieku święty papież Pius V (1504–1572), który ustalił ostatecznie tekst odmawianej modlitwy. Ostatecznie więc wszystkie słowa Pozdrowienia anielskiego pochodzą od: anioła, świętej Elżbiety, mieszkańców Efezu — ulicznego tłumu, i świętego Papieża. „Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi teraz” — chyba najbardziej ogólna modlitwa. Do świętego Antoniego modlimy się o odnalezienie kluczyków. Do świętego Floriana o ugaszenie pożaru. Do świętej Barbary o uratowanie górników. Matka Najświętsza jest Matką wszechwiedzącą. Ponieważ wszystko wie, nie musimy w modlitwie do Niej wymieniać po kolei wszystkich naszych próśb. Ta zwięzła, historyczna, dogmatyczna modlitwa całego Kościoła — jednego, świętego, powszechnego, apostolskiego — jest jednocześnie kazaniem, które chce oduczyć gadulstwa na temat Matki Najświętszej. Matka Boża jest patronką każdego naszego „teraz”. Każde „teraz” mamy polecać Jej opiece. * * * W drugiej części Pozdrowienia anielskiego mówimy. „Módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinie śmierci naszej”. Stale powtarzamy: „módl się za nami”, „módl się za nami”, „módl się za nami”. W poczuciu grzechu prosimy Matkę Bożą o modlitwę za nas. Radosna modlitwa pozdrowienia, a nie pożegnania, z białym aniołem i Matką Bożą w białym Nazarecie i jednocześnie wspomnienie śmierci. W przedwiecznej, znanej tylko po łacinie, radosnej pieśni studenckiej Gaudearnus igitur znajdujemy słowa, które w wolnym tłumaczeniu brzmią: „Przyjaciele, cieszmy się, że jesteśmy młodzi, bo po młodości, która raduje, po starości, która dokucza, ziemia nas przygarnie. Życie nasze jest krótkie i szybko się kończy. Niezadługo przyjdzie po nas śmierć bez litości i nikt się jej nie wymknie”. Młodzi ludzie w radości wspominają śmierć. Podobnie w kościele w czasie ślubu: i pani w bieli, i pan wystrojony na czarno jak jaskółka, ślubują sobie miłość i wierność aż do śmierci. W radosnej chwili, młodzi ludzie, kiedy zawierają małżeństwo, mają na ustach dwa słowa: miłość i śmierć. Nasza godzina śmierci też kiedyś będzie „teraz”. Modlitwa różańcowa jest również modlitwą o dobrą śmierć. …I W GODZINĘ ŚMIERCI NASZEJ. AMEN Stale modlimy się o łaski na „teraz”. Modlimy się o łaskę powołania, zdrowia, pomyślności. Modlimy się o łaski na „od razu”, gdyż właśnie teraz sq nam potrzebne. Tymczasem jest jeszcze „potem”, coś, co przychodzi po upływie ziemskiego „teraz”. Pozdrowienie anielskie przypomina nam tę wielką prawdę, by modlić się także o łaskę na potem, o łaskę szczęśliwej śmierci. Co to znaczy, modlić się o łaskę szczęśliwej śmierci dla siebie i dla innych? To znaczy modlić się o łaskę wytrwałości do końca. Czym jest łaska wytrwałości do końca? Jest miłosierdziem Bożym, które sprawia, że czasem Bóg zabiera kogoś z ziemi nie w stanie grzechu, ale w stanie łaski uświęcającej. Mamy modlić się o to, by Bóg zabrał nas z tego świata wtedy, kiedy jesteśmy w stanie przyjaźni z Nim. * * * Wiara — to szukanie kontaktu z Niewidzialnym. To nie tylko zgoda umysłu na prawdę Bożą objawioną przez Kościół, ale żywy stosunek do Pana Boga, szukanie Go. Modlitwa buduje w nas wiarę, pomaga wierzyć. Pewna żona martwiła się o męża: Proszę księdza, umarł mój mąż. Był bankowcem i nigdy się nie modlił, tylko obliczał, rachował, przeliczał. Co on będzie robił tam w niebie? Za mało wierzyć, że Bóg jest. Bogu trzeba ufać. Przyjąć, że On jest mądrzejszy ode mnie, że jest prawdomówny i wierny do końca. Pomyśl, ile razy czegoś nie chciałeś, byłeś przekonany, że to jest złe, broniłeś się rękami i nogami, stawałeś na głowie. Potem okazywało się, że to, czego tak nie chciałeś, było potrzebne, tylko ty nie umiałeś zaufać mądrzejszemu, nie potrafiłeś powiedzieć Bogu „Amen”. Jak często zdarza się, że w Ojcze nasz mówimy galopem: „alenaszbawodezłegoamen”. Jakby to „Amen” było złem. A przecież Amen jest najlepsze, bo jest w nim wiara, jako całkowite zaufanie położone w Bogu. Amen — niech się tak stanie, jak Bóg chce. CHWAŁA OJCU I SYNOWI, I DUCHOWI ŚWIĘTEMU W krótkiej różańcowej modlitwie: „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu. Jak była na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen”, w różańcowym Magnificat, kryje się prawda o Bogu w Trójcy Przenajświętszej. Matka Najświętsza przeżywała w swoim życiu prawdę o Bogu jedynym w Trójcy. Bóg był dla Niej Bogiem—Ojcem, surowym i wymagającym. Był dla Niej Bogiem–Dzieckiem, Jezusem, który wyciągał do Niej ręce. Był dla Niej Bogiem–Duchem niewidzialnym, którego tajemnice rozważała w swoim sercu. Często widzimy obrazy przedstawiające sceny zwiastowania, Bożego narodzenia, ofiarowania, z delikatnym aniołem, z pastuszkami w ciepłych serdakach, z Symeonem i gołąbkami w klatkach. W tych pozornie sielankowych tajemnicach kryją się ogromnie surowe wymagania w stosunku do Matki Bożej, które z biegiem lat wciąż rosły. Tajemnica Ogrodu Oliwnego, Drogi Krzyżowej, Wielkiego Piątku z Synem na krzyżu. Tyle wymagań i wszystkie wydają się takie nieludzkie. Jak można tyle wymagać od duszy tak czystej, tak świętej? Jednocześnie ten sam Bóg był dla Niej Dzieckiem. Zmalał tak, że mogła Go ubrać w fartuszek, wprowadzić do świątyni. Kochał Ją synowskim sercem. Na pewno w czasie Kazania na Górze dostrzegł Ją i nazwał ubogą duchem, cichą, łaknącą sprawiedliwości, cichego serca. Aż osiem razy błogosławił swoją Matkę. Ten sam Bóg był dla Niej tajemniczym Duchem, którego sprawy rozważała w swoim sercu i który działał przez Nią dziwne sprawy na świecie. Przez Nią zesłał zbawienie, Ją samą uczynił łaską dla wielu. * * * Matka Boża nie pojmowała Boga, ale ufała Mu we wszystkim, i w tym, co bolało, i w tym, co cieszyło. Modlitwę „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu”, Jej Magnificat, mówimy i po radosnych, i po bolesnych tajemnicach różańca. W języku hebrajskim wyraz „chwała” oznaczał objawienie na zewnątrz majestatu Bożego. Żyć na chwałę Bożą, to znaczy uzewnętrznić majestat Boży, ukazać światu wielkość Boga. Matka Najświętsza tylko dzięki temu, że całkowicie zaufała Panu Bogu, którego pojąć nie mogła, którym się zdumiewała i jednocześnie ufała Mu i nie przeszkadzała działać Jego tajemniczym siłom w swojej duszy, objawiła światu chwałę Boga. Objawiła światu, kim jest Bóg, czym jest Jego łaska, co Bóg może uczynić w duszy ludzkiej, która całkowicie Jemu się odda. Kiedy patrzymy na Matkę Bożą — wielbimy Boga. * * * Nie znamy imienia Boga–Ojca, nie znamy imienia Ducha Świętego. Tylko druga Osoba Trójcy Przenajświętszej ma swoje imię — Jezus. Możemy po ludzku powiedzieć do Boga po imieniu. Tylko On ze wszystkich trzech Osób ma na ziemi metrykę swojego urodzenia, wypisaną przez kapłanów, i ma akt zgonu, sporządzony przez Piłata. Każdy piątek jest dniem chwały Pana Jezusa, bo śmierć była Jego chwałą. Chwałą jest samo imię Jezus. Imię powtarzane przez aniołów, świętych i grzeszników w chwilach nawróceń. Imię do dziś nadawane chłopcom w Ziemi Świętej, Hiszpanii, Ameryce Południowej. Chwałę Synowi Bożemu oddajemy w Pozdrowieniu anielskim: ,,… i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus”, chwałę oddajemy w staropolskim pozdrowieniu „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Syn Boży pozwala siebie nazywać ludzkim imieniem i przez to jest nam tak bliski. * * * W modlitwie „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu. Jak była na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen” nie modlimy się o nic dla siebie. Modlitwa ta głosi wielkość Boga i Jego moc. Powinniśmy odmawiać ją w trudnych chwilach naszego życia. Chwała Ojcu… odmówione w czarnej godzinie powie nam, że to, co nas najbardziej boli, jest nam dane po to, by oderwać nas od naszej chwały na ziemi i zbliżyć do Boga. TAJEMNICE RADOSNE POWOŁANIE O zwiastowaniu anielskim można mówić językiem teologa, biblisty, malarza. Można też mówić językiem zwyczajnym, takim, jakim mówi się „Dzień dobry”, „Do widzenia”, jakim mówi się o sprawach oczywistych, stale powtarzanych, potrzebnych jak chleb. Zwiastowanie przeżywamy nie tylko 25 marca. Bóg mówi do nas stale przez niewidzialnego anioła, stale czegoś od nas pragnie i czeka na naszą odpowiedź nie tylko w tym dniu. Każda poszczególna sekunda na zegarze może być objawieniem się anioła, który zapowie, czego Bóg pragnie. Czasem wzywa do spowiedzi, pojednania się z bliźnim, którego nie znosimy, do przyjęcia upokorzenia, cierpienia, osamotnienia, radości, w jakiej mamy dostrzec Niewidzialnego. My natomiast mamy szybko odpowiedzieć, tak jak Matka Boża: Ponieważ mnie wzywasz, jestem tylko dla Ciebie. Oto ja, służebnica Pańska. Jedynie w tłumaczeniu polskim występuje w tym zdaniu zaimek „ja”. W łacińskim: Ecce ancilla Domini — brak zaimka ego. Tak jest również w innych przekładach. Wzywana po imieniu, chce być bezimienną służebnicą, jedną z wielu. Czy odpowiadamy tak, jak Matka Boża, wtedy, gdy Pan Bóg czegoś od nas żąda, choćby na nasze pytanie padła niezrozumiała dla nas odpowiedź? — Jak się to stanie — pytamy. — W jaki sposób dotrwamy do końca naszego powołania? Przecież nie jesteśmy ani święci, ani mądrzy, tylko przeważnie byle jacy. „Moc Najwyższego osłoni Cię” (Łk 1,35). Mamy zaufać niezwykłej Bożej odpowiedzi, zawsze większej od wszystkich naszych pytań. Nie trzeba pytać, lecz słuchać anioła. Nic więcej. Kiedy przeżywamy zwiastowanie raz w roku w dniu 25 marca, nie zatykajmy uszu na głos anioła, który stale przemawia do nas w imieniu Boga i żąda tak szybkiej odpowiedzi, jaką dała Matka Boża. * * * Przypominają się bardzo znane słowa Pana Jezusa: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili” (J 15,16). Słowa te odnoszą się przede wszystkim do księży i zakonnic i chyba nie ma kleryka, czy nowicjuszki, którzy nie usłyszeliby ich zaraz na początku swojej drogi. Słowa te odnoszą się także do wszystkich chrześcijan i wyznaczają im ich powołanie. Nieraz powołani marudzą i rozpaczają: Przeliczyłem się. Nie dam rady. Myślałem, że będzie inaczej, jestem słaby, grzeszny, niecierpliwy. Muszę odejść i rzucić to, co nie jest dla mnie. Takie skargi nie mają sensu, bo nie sami sobie wybraliśmy powołanie. Kiedy Pan Jezus mówi: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili”, mówi także: Znałem z góry wasze grzechy, niewierności, słabości. A jednak wybrałem was, bo tacy, jakimi jesteście, macie dokonać rzeczy, które przewidziałem. Nie ma żadnego sensu wycofywać się, czy odchodzić. Jest jeden sens: trwać do końca w cierpliwości i zdobywać się ze swojej strony na największy trud. Nawet gdyby ten trud był najbardziej bezowocny, sam Jezus, który nas powołał, przez nas będzie działał cuda. „Na to rzekła Maryja: Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1,38). MIEJSCE SPOTKANIA Tajemnica nawiedzenia jest tajemnicą wielkiej dyskrecji duszy ludzkiej. Matka Boża właściwie nic nie powiedziała świętej Elżbiecie, jedynie ją pozdrowiła. Elżbieta, z natchnienia Ducha Świętego, odczytała stan Maryi i wtedy dopiero Matka Najświętsza wyśpiewała Magnificat. W nawiedzeniu kryje się wielka godność sekretu działania Bożego w duszy człowieka. Jeżeli umiemy ustrzec w swojej duszy tajemnicę nam tylko objawioną, będzie to na chwałę Boga. * * * To, co mnie — między innymi — uderza we fragmencie Ewangelii o Matce Bożej nawiedzającej, można zamknąć w jednym zdaniu: Nie my, ale Bóg wyznacza miejsce, gdzie mamy się z Nim spotkać. Matka Najświętsza — zachwycona tym, co mówił Jej Bóg poprzez anioła w chwili zwiastowania, mogłaby paść na kolana i odprawiać dziękczynienie, zapominając o całym Bożym świecie i o adresie starej ciotki w górach. Właściwie teraz do Niej — do Matki Bożej — należało śpieszyć z całego świata i oglądać Jej świętość, chociaż przez dziurkę od klucza. Była przecież wybrana, uprzywilejowana, jedyna, najszczęśliwsza. Maryja natychmiast po wielkiej łasce, od zachwytu, rozmowy z aniołem, a przez niego z samym Bogiem, nagle wybiegła do człowieka mieszkającego w wysokich górach. Czy Pan Bóg powiedział Jej jasno: Idź do swojej ciotki Elżbiety? Jedynie Jej o niej wspomniał. Pan Bóg nigdy nie mówi do nas bardzo wyraźnie, ale jeśli nasza dusza szuka Go, zrozumie nawet to, co nie od razu zrozumiałe i proste. Matka Boża odgadła natychmiast, że teraz Bóg chce się z Nią spotkać nie w pokoju pełnym jeszcze anioła i modlitwy zachwytu, ale w mieszkaniu Elżbiety, pośród tysiącznych usług i codziennych czynności. Bóg wyznacza miejsce, gdzie mamy się z Nim spotkać i Matka Boża odkryła tę Bożą myśl, nawet niezupełnie wyraźnie wypowiedzianą. Nieraz dzieje się tak w naszym życiu, kiedy nagle otrzymujemy polecenie: iść, pomagać i w drodze odprawiać dziękczynienie. Mówimy o grzesznym pośpiechu, ale jest też święty pośpiech, z gorliwością słuchania Boga i rozumienia Go. Gorliwością, która oznacza, że w każdej chwili jestem gotowy, pobiegnę na jednej nodze nawet wtedy, jeśli Bóg oderwie mnie od cudownych myśli w ogrodzie i postawi w kuchni przy garnkach. Chcemy sami wyznaczać Bogu miejsce spotkania, najczęściej tam, gdzie jest nam dobrze. Gubimy nastawienie na to, czego Bóg od nas żąda. To On, nie my, każe spotkać się z sobą tam, gdzie sam chce. POPRZEZ TRON DAWIDA I ŻŁÓB „Udali się też z pośpiechem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. Gdy Je ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu. A wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu, co im pasterze opowiadali. Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (Łk 2,16–19). Matka Boża przechowywała w swoim sercu wszystko to, o czym opowiadali Jej pasterze. O czym pasterze mogli opowiadać? Na pewno o tym, że zbudził ich anioł i powiedział o narodzeniu Mesjasza, którego znajdą położonego w żłobie. Maryja zapamiętała to sobie, ale pamiętała również co innego: to, co powiedział Jej anioł w czasie zwiastowania, a co teraz mogło Jej się wydawać tak różne od tego, co widzi wkoło siebie. Anioł powiedział Jej, że porodzi Syna, który będzie Synem Najwyższego, że dostanie tron ojca Dawida i Jego panowaniu nie będzie końca. Mogła dziwić się, że porodziła Króla w stajni, a Ten, którego królowanie nigdy się nie skończy — leży w żłobie, do którego zaglądają wół i osioł. Jednak milczała i w milczeniu rozważała Boże tajemnice. Nie żaliła się, że ich nie rozumiała. Z biegiem czasu rozumiała coraz bardziej, że Bóg prowadzi Ją poprzez tajemnice chwalebne i bolesne, poprzez tron Dawida i żłób, poprzez krzyż i radości. Wierzyła, że wszystko to było potrzebne w Jej życiu: i Cezar, który wydał rozkaz spisu ludności, i Herod, który chciał zabić Dziecko, i nawet ci, którzy nie wpuszczali wędrowców do mieszkań. Wszystko było potrzebne, by dokonała się Boża tajemnica narodzenia. My także z biegiem lat dostrzegamy, że wszystko, co się dzieje w naszym życiu, było i jest ważne i potrzebne, chociaż tego nie rozumiemy. Marzyliśmy o niebie w małżeństwie, czy w klasztorze, a niebo okazało się zachmurzone. Marzyliśmy o własnej świętości, tymczasem rozczarowani sobą spadliśmy z tronu dawidowego do stajni i żłobu. Cezar był dla nas obojętny, Herod chciał nas zabić, niedobrzy sąsiedzi stale dokuczają i nie chcą nas przyjmować. A jednak to wszystko w planach Bożych jest potrzebne i ważne. Niewidzialne ręce prowadzą nas ku większemu dojrzewaniu wewnętrznemu. Mamy zaakceptować życie takie, jakie mamy. Dopiero z biegiem czasu przyjdzie świadomość, że wszystko dał nam Bóg, który działa w naszym życiu bardzo różnymi sposobami i prowadzi nas nie naszymi drogami. Wszystko jest potrzebne i za wszystko mamy dziękować Bogu, przyjmując w milczeniu Boże tajemnice i rozważać je, jak Maryja. Ręka Pańska zawsze nas poprowadzi. OFIAROWAĆ Jeśli o ofiarowaniu Pańskim mówimy tylko jako o ofiarowaniu Jezusa–Człowieka Bogu–Ojcu, spłycamy jego sens. Tajemnicą wewnętrznego życia Boga jest to, że Ojciec oddaje wszystko Synowi i od Niego wszystko przyjmuje. Również Syn jest tym, który wszystko otrzymuje od Ojca i wszystko Mu oddaje. Duch Święty jest darem wzajemnego przyjmowania i oddawania, to znaczy jest Miłością. Ofiarowanie jest jednym z obrazów oddawania się Syna Ojcu. Jakie to wzruszające, że ofiara ta składana jest poprzez ręce Matki Najświętszej. Maryja — w imię Kościoła — oddaje Syna Ojcu, bierze udział w pierwszej Mszy przed Mszą. Ewangelia ukazuje jeszcze inny obraz oddawania się Syna Ojcu: obraz Ostatniej Wieczerzy, Ogrodu Oliwnego, Wielkiego Piątku. Najczęściej wydaje nam się, że ofiarowanie się Bogu oznacza rzucenie się w paszczę cierpienia i przypomina położenie głowy pod miecz Symeona. Tymczasem oddać się Bogu — to oddać się w ręce kochającego Ojca, a więc nie tylko w paszczę cierpienia. Bóg prowadzi ofiarowującego się Jezusa poprzez radości Matki Najświętszej i Józefa, poprzez wesele w Kanie Galilejskiej, pokój uciszenia burzy na jeziorze, przyjaźń Marii i Marty, szczęście tych, którzy widzieli Pana Jezusa. Prowadzi poprzez śmierć, ale i poprzez zmartwychwstanie. Ofiarować się Bogu znaczy nie tylko stale myśleć o bolesnym mieczu Symeona, ale o wszystkich radościach oddawania się Temu, który nas kocha. Ofiarowanie nie miałoby sensu, gdyby człowiek chciał ofiarować się tylko dla cierpienia. Do pełnej dojrzałości zbliżenia się do Boga — Tego, który nas kocha, prowadzi i dobro, i zło, i cierpienie, i śmierć, i zmartwychwstanie. * * * Dla kogoś, kto oddaje się Bogu, chyba dwa dni są mu najbliższe: uroczystość Zwiastowania Pańskiego i święto Ofiarowania Pańskiego. W chwili zwiastowania Matka Boża wszystko od Boga otrzymała, a w chwili ofiarowania — oddała Mu nie tylko samą siebie, ale Kogoś Jej najdroższego — Syna. Maryja tak bardzo siebie ofiarowała, że całkowicie schowała się w cieniu. Co jest łatwiej: czy ofiarować samego siebie Bogu, czy ofiarować Mu kogoś dla siebie najdroższego? Wydaje mi się, że trudniej jest ofiarować kogoś najdroższego. Ktoś, kto otrzymuje łaskę powołania, komu Bóg zwiastuje wybór na swoją służebnicę, żyje wielką radością i łaską zwiastowania. Wydaje mu się, że z każdym rozmawia, jak z aniołem, a sam anioł wszędzie go oprowadza. Ale z czasem przychodzą trudniejsze chwile i trzeba zacząć żyć życiem ofiarowania czegoś najdroższego: przyzwyczajeń, przywiązań, wspomnień, przyjaźni. Zauważmy, że tajemnica zwiastowania jest pogodna od początku do końca. Anioł pojawia się bez miecza w dłoni, nawet na obrazach często przedstawia się go z lilią. W tajemnicy ofiarowania, chociaż Symeon podobny jest do świętego Mikołaja spod choinki i złotej gwiazdy na niebie, na Boże Narodzenie podaje miecz jak krzyż. Ofiarowanie Pańskie uczy całkowitego ofiarowania Bogu samego siebie, kogoś nam najdroższego i wszystkiego, co wydaje nam się, że jest dla nas najważniejsze. MĄDROŚĆ MACIERZYŃSTWA I SAMOTNOŚĆ W RODZINIE Ewangelia o Matce bez dziecka. Dziecko zginęło. Zauważmy, że Matka Najświętsza, kiedy odnalazła Jezusa w świątyni, dowiedziała się, że właściwie to Dziecko nie należy tylko do Niej, że nie może szukać Jezusa tylko dla samej siebie, gdyż Jezus należy przede wszystkim do Boga i do wszystkich ludzi. W tej Ewangelii kryje się prawda o pełnym macierzyństwie. Macierzyństwo jest powołaniem. Matka posiada dziecko i może się nim cieszyć, radować, ale nie ma nad nim władzy. Dziecko w jakiś sposób odchodzi od niej, aby być w planach Bożych, aby być dla ludzi. Macierzyństwo to nie tylko radość posiadania dziecka dla siebie, ale także mądrość ciągłego oddawania dziecka Panu Bogu. Radość i krzyż jednocześnie. Nieraz matka oddaje Panu Bogu dziecko, kiedy wchodzi ono w związki małżeńskie, wstępuje do klasztoru, idzie do seminarium. W tajemnicy macierzyństwa kryje się krzyż — dziecko nie należy tylko do matki. Na tym polega wielkość macierzyństwa, wielkość matki która służy w planach Bożych. Jeżeli kogokolwiek wychowujemy, jeśli przeżywamy swoje macierzyństwo, czy ojcostwo duchowe lub fizyczne, pamiętajmy, że nigdy nie można zagarniać dziecka tylko dla samego siebie. Wtedy matka rośnie, wzrasta, kiedy potrafi zawsze oddawać dziecko Bogu i nie zatrzymywać go dla siebie. Powierzać je planom Bożym. * * * Czy nasza rodzina przypomina Najświętszą Rodzinę? Jest takie powiedzenie: „Niebo i ziemia”, które oznacza dwa różne światy. Najświętsza Rodzina i nasza rodzina to dwa nieporównywalne światy. Wydaje się, że przypominamy czasem Najświętszą Rodzinę jedynie ze względu na warunki materialne. Czasem nie mamy gdzie mieszkać, tułamy się, mieszkamy skromnie, jak w Nazarecie w kawalerce z jednym oknem. Czy Najświętsza Rodzina mogła przeżywać niepokoje duchowe, tak często przeżywane w naszych rodzinach? Wydawałoby się, że wolna była od takich trudności, tymczasem Ewangelia mówi co innego. Myślę, że w Najświętszej Rodzinie każdy był samotny. Już mały Jezus miał świadomość synostwa Bożego. Sprawa Boga była dla Niego ważniejsza niż to, by prowadził Go za rękę święty Józef. Tajemniczej sprawy Ojca nie rozumieli ani święty Józef, ani Matka Boża — pierwszy powód wzajemnego niezrozumienia. Jeżeli nazywamy Maryję Najświętszą, a Józefa tylko świętym, to sami określamy różnice między nimi. Maryja była Matką Boga i miała głębokie przeżycia, których Józef mógł wcale nie rozumieć. Ten z kolei miewał prorocze sny — rozmawiał z aniołami i ich słuchał. Może miał przeczucie szybkiej śmierci? W naszych rodzinach, nawet najbardziej kochających się, każdy czuje się trochę samotny. Powody są różne. Może być to różnica wieku. Najbardziej kochająca babcia, która dotyka drugiego brzegu, ma inne przeżycia niż wnuczka i obie mogą się nigdy nie zrozumieć. Różny też jest stopień dojrzałości wiary. Ktoś w rodzinie odebrał więcej Bożych natchnień, inny mniej. Ktoś dostał nadzwyczajną łaskę Bożą, inny nie, chociaż siedzą razem przy jednym stole. Choć w Najświętszej Rodzinie wszyscy byli samotni, wzajemnie tę samotność szanowali i łączyli się w wielkiej tęsknocie za Bogiem. Każdy w rodzinie jest trochę samotny. Trzeba to uszanować, a nawet cenić, bo jest to stopień rozróżnienia, jaki wprowadza sam Bóg. Jeśli to zrozumiemy — nie wyjdą na wierzch żadne niepokoje. Tylko prawdziwa wiara i tęsknota za Bogiem mogą zespolić całą rodzinę w prawdziwym Bożym duchu. TAJEMNICE ŚWIATŁA ŁASKA CHRZTU Dlaczego Pan Jezus ochrzcił się, przecież nie miał grzechu? Czy chrzest był tylko kąpielą Jego ciała, zmęczonego w czasie podróży i upału? Najczęściej uważamy, że chrzest święty jest tylko sakramentem, który nas obmywa z grzechu, to znaczy przywraca nam możliwość pojednania się z Bogiem, utraconą kiedyś przez grzech. Jest to tylko połowa prawdy o sakramencie chrztu świętego: chrzest powołuje nas do życia bez grzechu razem z Jezusem. Nie tylko obmycie z grzechu, ale życie razem z Nim bez grzechu. Mamy widzieć nie tylko ziemię, ale i otwierające się niebo. Mamy słuchać nie tylko ludzi, ale i samego Boga, który stale do nas przemawia. Mamy żyć duchem pracy, modlitwy i ofiary. Chrzest jest powołaniem do prawdziwego chrześcijaństwa. Zanurzenie się czystego człowieka w wodzie, któremu nie wystarcza tylko czystość zewnętrzna, oznacza współudział w życiu Jezusa. Fragment Ewangelii o chrzcie Pana Jezusa można czytać ze smutkiem: jak wątłe jest wciąż nasze chrześcijaństwo. * * * Mówimy, że Najświętsza Maryja Panna Niepokalanie Poczęta przyszła na świat nieskażona grzechem pierworodnym. Czy staramy się to zrozumieć? Na myśl o grzechu pierworodnym często wzruszamy ramionami. Jak pojąć, że maleńkie dziecko, które przychodzi na świat z niewinnymi oczami, buzią czarującego anioła ma być skażone paskudnym grzechem? Czy cokolwiek zawiniło? Niektórym może się wydawać, że grzech pierworodny z formułką katechetyczną, trochę już umarłą, jest bajeczką z przedpotopowego raju dla niegrzecznych dzieci. Zauważmy jednak, że każdy, wierzący i niewierzący, widzi pewną rzucającą się w oczy prawdę: człowiek, tak zwany król stworzenia, który chodzi po księżycu, wdziera się w tajemnice Wszechświata i atomów, przychodzi na świat z wielkim wewnętrznym dramatem — od pierwszej chwili życia jest skazany na choroby i śmierć oraz na ciągłą walkę ze złem. Stale walczy o dobro i stale powraca do dawnych grzechów. Chce być dobry, a nie potrafi. Wszyscy rodzimy się z błędem. Tęsknimy do świętości, Boga, dobroci i wciąż łapiemy się na tym, że nie jest z nami tak, jak trzeba. Nawet święci przeżywali ciągłą wewnętrzną walkę. Chrystus, umierając za wszystkich, uniewinnił każdego z grzechu pierworodnego. Jednak każdy przychodzi na świat w naturze ludzkiej, zranionej przez pierwszy grzech pierwszych rodziców, którzy odwrócili się od Boga. Przychodzimy więc na świat z raną skażonej natury. Czym jest chrzest święty? Jest wielką łaską: człowiek zraniony, przeznaczony na choroby, śmierć, na walkę wewnętrzną o dobro, jest od razu dopuszczony do świata dzieci Bożych, jest postawiony na drodze Pana Jezusa. Idź tą drogą, postępuj jak On, a będziesz się leczył i prostował ze swojego skrzywienia i wszystko to, co jest tak męczące, jak choroby, śmierć, stała walka o dobro, może stać się tym, co będzie cię zbliżało do Boga. Matka Boża jest arcydziełem Bożego miłosierdzia i Jego darem dla nas. Ona jedna przyszła na świat w nieskażonej naturze ludzkiej. Jest kwiatem rzuconym na ziemię, który miał nie zwiędnąć, lecz wrócić do nieba w całym blasku, rozkwicie, wspaniałości. Jest niebem na ziemi, ideałem człowieka, jakim miał on być w zamierzeniu samego Boga. W Maryi nigdy nie było zła. Ona sama stąpała zawsze tylko po dobrej drodze. Jest ideałem, który ma tylko jedno zmartwienie: stać się lepszym, bardziej świętym, bliższym Bogu. W dzisiejszych brudnych i skażonych czasach potrzebna nam świecąca gwiazda Matki Bożej i Jej czystość. Matka Boża, patronka z Lourdes, patronka różańca świętego, wielka miłość tylu świętych Pańskich, jest Matką adwentową, która budzi w nas tęsknotę za Panem Jezusem, ciągłą pracą wewnętrzną na drodze do świętości i doskonałości wewnętrznej. NAUCZYCIELKA MODLITWY „A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: «Nie mają już wina»„ (J 2,3). Na weselu w Kanie spotykamy się z Matką Bożą — nauczycielką modlitwy wstawienniczej. Nie prosi, nie dziękuje. Przedstawia Jezusowi to, czego zabrakło. Żebyśmy nie tylko prosili i dziękowali, ale przedstawiali Bogu to, co nas boli, niepokoi, to, z czym nie możemy sobie dać rady. On to wszystko przemieni. * * * „Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: «Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie».” (J 2,5) Samo zwrócenie się do Jezusa jest już modlitwą. Do nas należy trud wykonania pracy. Cierpliwe dźwiganie wody do stągwi, choćby wydawało się to niepotrzebne. Tymczasem Pan Jezus zamienia nam wodę w wino. * * * Tyle czasu minęło od wesela w Kanie, a do dziś historia się powtarza. Na weselach stawiamy najpierw dobre wino, potem, gdy wypiją, gorsze. Najpierw rozlewane za granicą, potem rozlewane w Polsce, najpierw droższe, potem tańsze. Wino weselne jest tylko znakiem tego, co jest znacznie ważniejsze od samego wina. Goście weselni na początku wesela są wypoczęci, wystrojeni, wyszczotkowani, wykrochmaleni, ale kiedy wracają z wesela, wyglądają czasem jak zmokłe kury lub zwiędnięte kwiaty, zmęczeni, pomięci, na krzywych obcasach. Przypominają dobre wino na początku, a gorsze bez smaku i koloru przy końcu. Kiedy młody nauczyciel rozpoczyna pracę, jest pełen entuzjazmu, „cały w skowronkach”. Z biegiem lat staje się belfrem, zmęczonym poprawianiem klasówek. Młody lekarz, kiedy rozpoczyna pracę, jest zachwycony swoim powołaniem. Pragnie biegać do chorych po trzy schody bez windy. Chce leczyć wszystkie grypy, świnki i ślepe kiszki. Z czasem staje się lekarzem, który tylko opisuje chorego, ale nie leczy. Uczony, który chce zachwycić swoimi odkryciami, z biegiem lat staje się nudziarzem. Jakie to szczęście, że na wesele zaproszono Jezusa i Matkę Bożą! Gdyby ich nie było — nie byłoby dobrego wina, biesiadnicy staliby się gorsi, bo nie tylko pomęczeni, ale i zdenerwowani, źli na starostę weselnego. Wino zmieniłoby się w ocet kwaśnego humoru. Jakie to ważne zaprosić do swojego życia Jezusa i Matkę Bożą. Jezus na prośbę Matki może przemienić trudności w doświadczenia, lurę w dobre wino, któremu nada smak i kolor. Trzeba zapraszać Jezusa i Jego Matkę na wszystkie srebrne i złote gody małżeńskie, wtedy, kiedy pan młody już nie musuje jak wino, ale masują go, żeby mógł udźwignąć obrączkę na palcu. To, co potem stanie się w życiu, ma być tak czyste i jasne, jak było na początku. Trzeba nam rozpoznać nadprzyrodzony smak późniejszych trudności, krzyży, cierpień, trzeba nam zachować świeżość powołania do końca — smak dobrego wina. Cudu przemiany wody w wino nie opisał ani Mateusz, ani Marek, ani Łukasz—trzej Ewangeliści, którzy młodo poumierali. Opisał go Jan, kiedy był już starcem. On jeden zauważył, jak wielką sprawą jest cud nadania smaku, nadania uroku temu, co może być potem. On jeden zauważył rolę Matki Bożej na weselu —nauczycielki modlitwy. KTÓŻ JEST MOJĄ MATKĄ? „Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: «Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie». «Któż jest moją matką i [którzy] są braćmi?» I spoglądając na siedzących dokoła Niego, rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką».” (Mk 3,32–35). Starsi księża mówią nieraz do wiernych: Bracia w Chrystusie! Siostry w Chrystusie! W ten sposób przypominają nasze pokrewieństwo z Jezusem, z czym jesteśmy już jako tako oswojeni. Święty Feliks nazywał siebie bratem Chrystusa, święta Ludmiła — siostrą Chrystusa. Gdyby jednak ktoś nazwał nas matką Chrystusa, zwłaszcza mężczyznę, bylibyśmy zdumieni i niewiele byśmy z tego rozumieli. Pomyślmy: Pan Jezus powiedział te słowa do ludzi siedzących dookoła Niego, a więc raczej do mężczyzn. Kobiety na Wschodzie pilnowały domów i dzieci. Jak więc Jezus, patrząc na mężczyzn siedzących wokół Niego, mógł powiedzieć, że widzi w nich swoje matki? Jak to zrozumieć? Dziecku najbliższa jest matka. Kto jest najbliższy Jezusowi, tak jak Jego Matka? Ten, kto spełnia wolę Ojca, który jest w niebie. Jeżeli spełniamy wolę Pana Boga: przyjmujemy chorobę, samotność, upokorzenie, potrzebę pogodzenia się z kimś, kto nas krzywdzi — jeżeli spełniamy to, czego On od nas chce, a nie to, co sami chcemy, wtedy Jezus poprzez nas przychodzi na świat. Następuje w pewnym sensie Boże narodzenie. Tak jak matka jest glebą, w której rozpoczyna się życie i wzrasta, tak każdy, kto zgadza się z Bogiem i chce tego, czego On chce, przeżywa w swoim życiu Boże narodzenie. Ktoś, kto z wielkim trudem przełamał siebie i okazał miłość swemu nieprzyjacielowi, poczuje wielką radość, spokój, szczęście, Boże Narodzenie — jakby wnieśli choinkę, zaświecili świeczki, śpiewali kolędy, rozdawali podarunki i zapalili gwiazdę na niebie. Każdy z nas mógł doświadczyć w sobie tego, że Jezus narodził się w nas wtedy, kiedy potrafiliśmy zgodzić się na to, czego Pan Bóg od nas chciał. Pan Jezus nikogo na ziemi nie nazwał Ojcem. Kiedy mówił o Ojcu — mówił o Ojcu w niebie, ale matkami nazwał tych, którzy spełniali wolę Ojca. W BLASKU I W CIENIU Uczniowie zobaczyli Jezusa na górze Tabor w blasku Jego chwały. Dlaczego jednak tak szybko o tym zapomnieli? Jak mogli — po ujrzeniu Bożej wielkości — nie czuwać razem z Jezusem w Ogrodzie Oliwnym i zasnąć? Jak mogli — po ujrzeniu, kim jest — zdradzić Go, jak Piotr, zanim kogut zapiał nad ranem? To proste: gdyby Jezus zszedł z góry Tabor w aureoli chwały i tak poszedł między ludzi, porwałby wszystkich i ponawracał. Skoro jednak zszedł w zakurzonym płaszczu i sandałach na poniewierkę, przeciwstawił się błędnym pojęciom o Mesjaszu. Jezus przyszedł na świat nie jako człowiek tryumfujący, wolny od cierpienia i śmierci. Gdyby taki był — nie byłby podobny do człowieka. Jezus przyszedł na świat jako człowiek, aby w największym cierpieniu być posłusznym Panu Bogu. Kiedy w dzisiejszych czasach wierzymy w Mesjasza ze Starego Testamentu? Wtedy, kiedy mamy pretensje do Pana Boga, że wierzącym i pobożnym źle się powodzi, a ludziom złym — dobrze. Wtedy, kiedy nie możemy pogodzić się z tym, że chociaż modlimy się i karmimy Komunią świętą, nie jesteśmy od razu święci i mamy tyle wad. Wtedy, kiedy nie możemy zrozumieć dlaczego Kościół, choć głosi prawdę o Bogu, nie jest największą zewnętrzną potęgą na świecie i jest czasem albo przemilczany, albo skubany ze wszystkich stron. Jezus ewangeliczny wskazał swoje niewidzialne królestwo na ziemi — królestwo ludzi ubogich, czasem sponiewieranych, pokrzywdzonych, ale czystych i posłusznych Bogu. * * * Dlaczego wszystkie pokolenia sławią ubogą Służebnicę Pańską, niepozorną dziewczynę izraelską, która na pewno niewiele znaczyła w ówczesnym wielkim, zajętym sobą świecie? Dlaczego w Litanii loretańskiej nazywamy Ją Królową, Gwiazdą, Domem złotym? Dlaczego Jasna Góra ma tylu pielgrzymów na co dzień? Dlaczego wielka litera „M” jest w herbie Ojca Świętego, Jana Pawła II? Wszystko to dlatego, że Matka Najświętsza tak zniknęła, by Bóg mógł zdziałać w Niej i przez Nią wielkie sprawy na świecie. Zaczęła od tego, że Jej wcale nie było widać. Prawdę o wielkości prawdziwej głosi Magnificat — wyznanie wiary i powołania Maryi. Jakże radosna jest pierwsza pieśń o prawdziwej wielkości człowieka! Cieszy się Matka Boża, cieszy się święta Elżbieta. Ciekawe, że nawet Jan Chrzciciel podskoczył z radości. Kto by przypuszczał, że Jan, malowany na obrazach z surową twarzą, chudy jak półtora nieszczęścia, specjalista od urządzania głodówek, kaznodzieja z tubalnym głosem, męczennik, który stracił głowę dla Pana Boga, w łonie matki fiknie koziołka z radości?! Jest to chyba najbardziej pogodne i uśmiechnięte miejsce w Ewangelii, najbardziej nieoczekiwane i radosne. Dlaczego jesteśmy czasem smutni i opuszczamy ręce? Dlatego, że chcemy rozpoczynać od tego, aby nas było widać. Nie chcemy zniknąć. Żeby stać się wielkim w oczach Pana Boga, trzeba zniknąć ze swoją czcigodną osobą, ze swoimi ambicjami, pretensjami, urazami. Dopiero wtedy — poprzez pokorne i ubogie narzędzie — coś wielkiego dzieje się na świecie. Nawet Chrystus musiał zejść z góry Tabor. KAPŁAŃSTWO MATKI BOŻEJ Teolodzy uważają, że Matka Najświętsza nie była obecna w Wielki Czwartek w Wieczerniku Pańskim. Nie było Jej wtedy, kiedy Chrystus powoływał Apostołów do odprawiania Mszy świętej i powierzał im słowa konsekracji, istotę kapłaństwa, łaskę konsekrowania chleba i wina. Zdarzają się rozżalone kobiety, które uważają, że Kościół poniża kobietę dlatego, że nie udziela jej święceń kapłańskich i nie pozwala odprawiać Mszy świętej, przez co odsuwa ją na dalszy plan. To prawda, że Chrystus nie powierzył Matce słów wielkoczwartkowej konsekracji i nie powiedział do Niej: „To czyń na Moją pamiątkę”, ale w swoim dziele, które przekraczało każdą epokę i każdą kulturę, widział Ją poza tym rodzajem kapłaństwa, do którego dopuścił mężczyzn. Czy jednak można powiedzieć, że Matka Najświętsza była odsunięta przez to, że nie mogła odprawiać Mszy świętej w porozumieniu z Apostołami, którzy taką łaskę mieli? Przecież wewnętrzne życie Matki Bożej było o całe niebo wyższe od życia Apostołów. Nazywamy Ją Królową Apostołów, a więc i Królową pierwszego papieża—apostoła i świętego Jana, bliskiego Jezusowemu Sercu. Bóg jest tak bardzo bogaty w swojej twórczości, że dał jeszcze inne typy kapłaństwa, niesakramentalnego. Kapłan uobecnia Chrystusa we Mszy świętej poprzez łaskę kapłaństwa sakramentalnego, ale kobieta — tak jak Matka Najświętsza — ma wszystko wprowadzać w dzieło Mszy świętej poprzez ciężką ofiarę swojego życia. Matka Najświętsza była Matką Chrystusa—Kapłana i jest matką duchową wszystkich kapłanów. Czy jednak świętość księdza, który odprawił w życiu wiele tysięcy Mszy świętych, jest większa od świętości kobiety, która nie odprawiła żadnej Mszy? Każda kobieta — poprzez swoje ciche życie, pełne codziennej ofiary — ma wprowadzać cały świat w dzieło Ofiary Chrystusowej. „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele”, powiedział Pan Jezus (J 14,2). Różne są drogi kapłaństwa Chrystusowego. Kobieta nie może odprawiać Mszy świętej, ale cokolwiek włącza w Ofiarę Jezusową — zawsze ją bogaci. W zróżnicowaniu dzieła Bożego tkwi wielka tajemnica Bożych planów. Matka Najświętsza była służebnicą Pańską i w milczeniu przyjęła najcichszą drogę swojego kapłaństwa, jaką Bóg Jej przeznaczył. Kobiety mają wielkie powołanie: iść drogą kapłanka Matki Bożej. Jest to kapłaństwo Chrystusowe, i kapłaństwo włączenia w wielkie dzieło Mszy świętej wszystkiego, co boli, nurtuje, jest trudne i sprawia cierpienie. TAJEMNICE BOLESNE NOC WIARY Tyle mówi się o Matce Bożej, stojącej pod krzyżem, którą nazywamy Bolesną. Jednakże Ewangelia podaje jeszcze kilka innych obrazów Matki Bożej Bolesnej z czasów nauczania Jej Syna, kiedy była jakby zupełnie przez Niego przemilczana, odsunięta i niepotrzebna. Po odnalezieniu Jezusa w świątyni jerozolimskiej, Syn wrócił do Niej do Nazaretu i był Jej poddany, ale kiedy odszedł od Niej, aby nauczać, już więcej nie wrócił. Była taka chwila, kiedy Matka znowu Go odnalazła. Już nie nauczającego w świątyni, ale w obcym domu. Stanęła pod bramą. Zawołano: „Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie”, jednak Jezus przemilczał Ją i powiedział: „Kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką”. Matka Boża przemilczana. Kiedyś niewiasta z tłumu przybiegła i rzekła Jezusowi: „Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś” (Łk 11,27). Lecz On również przemilczał Matkę Bożą i rzekł: „Owszem, ale przecież błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je”(Łk 11,28). Mówią, że najciemniejszą nocą wiary dla Matki Bożej nie była noc pod krzyżem, ale ta noc wiary, kiedy była zupełnie przemilczana w czasie nauczania Pana Jezusa. Można trzymać zziębnięte Dziecko pod dziurawym dachem, ze straszydłem Heroda w oknie i można być szczęśliwym, że się jest tak blisko tego Dziecka, ma się Je na rękach i Ono uśmiecha się do nas. Można być przy łożu umierającego człowieka i odczuwać szczęście, że jest się przy nim, a on patrzy na mnie, coś mówi, podaje mi ostatnie polecenia. Najgorzej jednak być w zimnym Betlejem bez Jezusa na rękach, pod krzyżem, kiedy Jezus nic do nas nie mówi i przemilcza nas. Bóg prowadził duszę Matki Bożej do najwyższej świętości i dlatego uczył Ją najtrudniejszego milczenia wobec niepojętych Bożych spraw, wobec czegoś, co wydaje się nawet krzywdą. Jak często w naszym życiu są chwile, kiedy czujemy się zupełnie przemilczani. Wydaje nam się, że Bóg, do którego modlimy się, jakby wcale o nas nie pamiętał, zupełnie od nas odszedł, a my jesteśmy sami w ciemnej nocy wiary. Mówią, że kontemplacja jest tą wiarą, która pod światłem miłości zaczyna coś widzieć. Jest i wiara zupełnie ciemna, która niczego nie widzi, ta najtrudniejsza, kiedy człowiek chodzi po omacku, zupełnie nie czuje Boga przy sobie, chociaż się do Niego modli. Właśnie wtedy, kiedy przeżywamy najtrudniejsze chwile, kiedy czujemy się zupełnie przemilczani, odsunięci przez samego Boga, pomyślmy, że idziemy udeptanymi ścieżkami Matki Bożej. SENS CIERPIENIA Dziwili się Matka Boża i święty Józef temu, co mówił Symeon, kiedy przynieśli Dziecko do świątyni. Spróbujmy dziwić się i temu, co Symeon powiedział o Matce Bożej: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu.” (Łk 2,34–35) — co z języka wzniosłego można przetłumaczyć na potoczny: będziesz bardzo cierpiała dlatego, że Jezus będzie znakiem, któremu ludzie będą się sprzeciwiać. Nie Ty, lecz On. Będziesz cierpiała nie dlatego, że Ciebie dotknie prześladowanie świata, ale dlatego, że Jezus będzie ukrzyżowany. Czy nie zdumiewa nas ból człowieka, który nie myśli o sobie i cierpi dlatego, że ktoś inny cierpi? Obawiam się, że stale robimy z siebie męczenników od siedmiu boleści i cierpimy dlatego, że ktoś nam dokuczył, nie docenił, skrzywdził, że życie ułożyło się gorzej niż innym. Robimy z siebie znak, jakiemu wszyscy się sprzeciwiają. Ile razy obliczamy więcej niż siedem, osiem, piętnaście swoich krzyżów boleści. Kto z nas potrafi cierpieć dlatego, że Jezus cierpi, jest opuszczony, niezrozumiany, pominięty przez grzeszników? * * * O Matce Bożej Bolesnej mówiono kiedyś: przeszyta siedmioma mieczami boleści. Czy jednak można oddzielić Matkę Bożą Bolesną od Matki Bożej Radosnej? Matka Boża jest tylko jedna, dlatego i bolesna, i radosna, bo jest tak ludzka. Ludzie stale bolejący są nie do zniesienia, wciąż nieszczęśliwi, od karetki pogotowia i ławeczki na cmentarzu. Nieprawdziwi są ludzie tylko rozradowani, z przyjemnym wyrazem twarzy na każdą chwilę. Dobrze jest w chwilach doświadczeń, jakimi Bóg nas mierzy, garnąć się do Matki Bożej Bolesnej, by odnaleźć wielką prawdę mówiącą o tym, że cierpienie może łączyć się ze szczęściem. Wtedy, kiedy mamy czyste sumienie, każde cierpienie można przyjąć jako radość. Jeśli cierpimy czystym sercem — zawsze jednoczymy się z Jezusem. KORONA CIERNIOWA Dlaczego tak chętnie skupiamy się przy Matce Bożej Bolesnej, zwłaszcza piętnastego września, w Jej uroczystość, kiedy tyle jeszcze wakacji w powietrzu, kiedy najbardziej smutne twarze pogodnieją? Może podświadomie odkrywamy, że w patronce piętnastego września kryje się Matka Najświętsza polskiego bolesnego września 1 939 roku? Wtedy też było gorąco i pełnia słońca. Wróg przeprawiał się przez wyschnięte rzeki. Matka Najświętsza Bolesna w pięknej pogodzie jesieni, jednocześnie w cierniowej koronie wojny. Nawet wojnę zaczęliśmy z Nią. Była przy nas i nie opuściła nas w żadnym kolejnym wrześniu. Na słowa Jezusowe wypowiedziane z krzyża: „Oto Matka twoja” może milcząco odpowiedziała: Uczniu, oto na krzyżu twój Jezus! Dlaczego Matka Boża Bolesna jest tak zawsze żywa, choć porąbana mieczami, ukoronowana cierniem? Dlaczego jest tak aktualna i potrzebna? Nie psuje pogody, chociaż płacze. Nie zachmurza nieba, chociaż przypomina cierpienie, a cierpienie jest chmurą. Ponieważ wciąż wskazuje nam, że można spotkać się i z krzyżem, i z Jezusem jednocześnie. Często w cierpieniu nie spotykamy się z Jezusem j zapominamy o Nim wtedy, gdy przychodzi krzyż. Wydaje nam się, że na krzyżu wisi tylko nasze osobiste cierpienie, nasza osobista klęska życiowa, rozczarowanie, osamotnienie, upokorzenie. Przecież właśnie wtedy możemy spotkać się z Panem Jezusem. Cóż za wspaniała spółka: słabego z Najsilniejszym, usmolonego z Najczystszym, niewytrwałego z Najwytrwalszym, nieświętego z Najświętszym! Dlatego Matka Boża Bolesna jest tak bliska i jesienią, i zimą, i latem, i na wiosnę, kiedy deszcz leje i świeci słońce, bo wciąż nam trzeba przypominać, że w cierpieniu mamy wyznaczone spotkanie z Jezusem. * * * Kiedy Pan Jezus nazwał swoją Matkę Matką Jana i każdego z nas? Nie na weselu w Kanie Galilejskiej, gdzie usługiwała i troszczyła się o każdego. Nie w Nazarecie, gdzie płynęło ciche, spokojne życie i widziano, jak służyła Dziecku. Nie wtedy, kiedy słuchała Go razem z innymi w tłumie. Pan Jezus nazwał swoją Matkę Matką Jana i każdego z nas w Wielki Piątek, w najgorszej godzinie, przed trzęsieniem ziemi, burzą, śmiercią i ciemnością. W tak trudnych chwilach nie wystarcza nam nasza ludzka matka, która modli się o zdrowie dla nas, pieniądze, mieszkanie, powodzenie. Kiedy wszystko trzęsie się i załamuje, kiedy ważą się losy naszego życia jest nam jeszcze potrzebna Boża Matka, która modli się dla nas o szczęśliwą wieczność i nasze pojednanie z Bogiem. Matka, która mówi do nas, wskazując na Jezusa: Oto Jezus twój! Tulić Jego głowę z pierwszymi włosami w Betlejem pod gwiazdą uprzejmie schyloną w Nazarecie głaskaną Maryi rękami kto przytuli do siebie z koroną cierniową (Korona) SYN I MATKA NA DRODZE KRZYŻOWE] Matka Najświętsza wiedziała, kim jest Jezus. Od początku do końca była z Nim, z Jego cierpieniem, ofiarą, miłością. JEJ SYN Jej Syn — Syn Matki Najświętszej, najpiękniejszy, najdoskonalszy, został niewinnie skazany na śmierć. Zwykle matka widząc krzywdę dziecka, biegnie na ratunek. Ona, modląc się, milczy. DLACZEGO? Ten, kto idzie na śmierć, nie należy już do swojej Matki. Odszedł od Niej i wróci już tylko umarły. Nie zostanie w Nim nic z dziecka. Miłość Matki polega na stałym oddawaniu Syna światu, ludziom, Bogu. Objawia się wtedy w pełni miłość macierzyńska, która jest oddawaniem. Dotąd kochała Go choć trochę dla siebie, teraz oddaje Go — Jego powołaniu. Dlaczego Matka Najświętsza, wiedząc o tym, że Syn Jej został niewinnie skazany na śmierć, modląc się, milczy? Ona także bierze krzyż na swoje ramiona. Wie, że każdy krzyż jest z ręki Ojca. W TŁUMIE Kiedy Pan Jezus był maleńki, upadał, ucząc się chodzić, Matka Najświętsza podbiegała, chciała pomóc, brała w ramiona. Teraz nie podbiegła, została w tłumie na drodze krzyżowej. SPOTKANIE Dlaczego Matka Najświętsza nie podeszła, nie pomagała, kiedy Jezus upadł? Spojrzała Mu w oczy z bliska. Odnalazła Go w sprawach Ojca, tak jak kiedyś w świątyni. Wtedy zapytała: — Cóżeś nam uczynił, Synu? Odpowiedział: — Czyż nie wiecie, że winienem być w sprawach Ojca? Zrozumiała, że jest w sprawach swojego Ojca i czyni Jego wolę * * * Najpiękniejsze spotkanie, bo Ona myślała tylko 0 Nim/ a nie o sobie, On myślał tylko o Niej, a nie o sobie. I tak spotkali się na drodze cierpienia. Stacja Ducha Świętego, bo Duch Święty to miłość bezinteresowna Ojca do Syna, Syna do Ojca. Czy umiemy tak spotkać się z kimś, by nie myśleć o sobie, tylko o tym, z kim się spotykamy? Niezwykłe spotkanie na drodze cierpienia. WDZIĘCZNOŚĆ Wdzięczność Matki Najświętszej. Na pewno była wdzięczna Cyrenejczykowi za to, że pomagał Jej Synowi dźwigać krzyż. Jest wdzięczna nam za każdy odruch miłości w stosunku do Pana Jezusa, za każdą Komunię świętą, za każdy piątek w kościele, kiedy myślimy o Nim. Ten, kto kocha Jezusa, ma wdzięczność Matki Bożej. PRYMICYJNY OBRAZEK Weronika podbiegła, otarła twarz Jezusowi i dostała prymicyjny obrazek. Matka Najświętsza idąc w tłumie, oddała ostatnią fotografię Syna obcej kobiecie. ZAWSZE JEST Nie myśl, że przy jakimkolwiek upadku Jej nie ma. Choćbyś upadł — Ona zawsze jest. MĄDRE ŁZY Dziecko jest najpierw dzieckiem Boga, a potem dzieckiem matki. Pan Bóg wie, jakie powołanie dziecku przeznaczył. Wie, jaką drogą cierpienia ma iść. Dlaczego Jezus skarcił płaczące niewiasty? Bo płakały, widząc sam tylko ból, upadki, dźwiganie krzyża. Nie rozumiały sensu cierpienia, które jest źródłem łask. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to cierpienie jest dla niego nieszczęściem. Trzeba się modlić o dar mądrych łez. JESZCZE Pan Jezus mógł umrzeć już tutaj, ale jeszcze cierpiał, żeby cierpieć więcej. Święta Tereska od Dzieciątka Jezus, kiedy konała, zapytała: — Czy to już koniec? Powiedziano jej: — Nie, jeszcze będzie długie konanie. Odpowiedziała: — Jak to dobrze, że będę mogła jeszcze cierpieć. Matka Najświętsza cieszyła się, że może jeszcze raz z Nim cierpieć. BOŻE CIAŁO Syn i Matka. Nie mieli pieniędzy, nie mieli domu. Mieli tylko siebie nawzajem. On był dla Niej, a Ona była dla Niego — i siebie oddali Panu Bogu. Doskonałe ubóstwo — oddać wszystko Bogu. Matka Boża zawsze dostrzegała Jezusa. Razem z Nim szła drogą cichej dobroci i niezauważonych poświęceń. Matka Najświętsza znała ciało swojego Syna, ciało Dzieciątka Jezus, radosne, szczęśliwe. Teraz poznaje je w ranach, pełne cierpienia. BÓL Matka Najświętsza musiała przeżywać ból każdego gwoździa. Chyba musiała fizycznie to wszystko przecierpieć. Nieraz na obrazach Matki Najświętszej pozostają uderzenia szabli, strzał — pamiątka ran, bólu, który pewnie przeżywała wtedy, kiedy łączyła się z cierpieniami Syna przybijanego do krzyża. DO KOŃCA Śmierć Jezusa na krzyżu — tajemnica Mszy świętej. Matka Boża oddaje Syna Ojcu. Czym jest Msza święta? Jest tajemnicą Ofiary. Kapłan oddaje Syna Ojcu, Jezusa Ojcu. Każdy z nas ma łączyć swoje cierpienie z cierpieniem Jezusa, aby kapłan mógł je we Mszy świętej razem z Synem oddać Ojcu. WIELBIĘ CIEBIE Matka Najświętsza trzyma poranione ciało Jezusa na kolanach — pierwsza adoracja ran. Mówimy, że niewierny święty Tomasz był tym, który uczcił rany Jezusowe. Pierwsze Nabożeństwo do Ran Jezusowych. Matko Boża, wyproś nam łaskę, abyśmy umieli ofiarowywać coś Panu Bogu nie tylko wtedy, kiedy jesteśmy silni i młodzi. Żebyśmy umieli spełnić ofiarę do końca, także wtedy, kiedy jesteśmy chorzy, słabi, kiedy robi się naokoło nas ciemno i pusto. Żebyśmy umieli nie tylko ofiarowywać siebie w radości, ale i spełnić ofiarę do końca. Błogosławiona jesteś, Matko Najświętsza, któraś wzięła w ramiona ciało Jezusa zdjęte z krzyża. Pan z Tobą. BEZ GROBU Grób, który także dla Matki Bożej nie stał się grobem. Nie mogła Ona zapomnieć słów anioła: „Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Wtedy, kiedy otulała Go sianem w żłobie, kiedy uciekała do Egiptu przez zieloną granicę, kiedy stała pod krzyżem. Pamiętała. Będzie na wieki panował, a Jego panowaniu nie będzie końca. * * * Może nam się wydawać, że Matka Boża tylko raz pojawiła się na drodze krzyżowej: po pierwszym upadku Jezusa, przed Cyrenejczykiem, ale Ona była stale. Stała pod krzyżem w czasie śmierci. Zniknął Cyrenejczyk, zniknęła Weronika, a Ona była do samego końca. Matka jest zawsze z nami do końca. Jeżeli Bóg daje nam do wykonania wielkie zadanie, to po ciemku zapala światła, znaki swojej Opatrzności. Na drodze krzyżowej Pana Jezusa spotykamy Matkę Najświętszą. Ona jest nadzieją w najgorszych ciemnościach. Jest światłem Bożej Opatrzności, podarunkiem od samego Boga. Jest takie powiedzenie arabskie: „Gdzie Bóg nie może być, tam posyła ludzką matkę”. Żebyśmy zawsze szli z Matką Bożą — zawsze wierną, Matką Nieustającej Pomocy. OTO MATKA TWOJA „A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewia—sto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19,25–27). Dlaczego mówimy, że Matka Boża jest naszą Matką, skoro Pan Jezus wypowiedział słowa z krzyża tylko do Jana? Pamiętajmy, że do kogokolwiek Pan Jezus odzywa się w Ewangelii, mówi do każdego z nas. Słowa: „Ufaj synu, odpuszczają ci się grzechy”, „Wstań i chodź”, „Nie bądź niedowiarkiem, ale wierzącym”, „Nie bój się, ale wierz”, kieruje nie tylko do niewidomego, paralityka, Tomasza, Jaira, ale do każdego z nas. Każdy z nas jest Janem pod krzyżem, któremu Pan Jezus daje swoją Matkę za naszą Matkę. Zauważmy, że Jezus nie mówi „Oto Matka twoja” do chłopca, dziecka, młodzieńca, ale do człowieka dojrzałego, czym daje do zrozumienia, że w każdym wieku matka potrzebna jest człowiekowi. Jest takie powiedzenie, że człowiek tak długo jest młody, dopóki ma na ziemi matkę. Gdy matka umiera — staje się stary, bo nie jest już dzieckiem. Pewność, że Matka Boża jest naszą Matką, odmładza każdego staruszka na emeryturze. Pan Jezus nie powiedział: Masz orędowniczkę, opiekunkę, ale Matkę. Nie powiedział również, że będzie Ona twoją Matką, jeśli będziesz dobry. Maryja — bez względu na to czy jesteś grzesznikiem czy niegrzesznikiem — jest zawsze twoją Matką. Sobór Watykański II ogłosił Matkę Bożą Matką Kościoła, czyli całej wspólnoty Bożej. Przed Soborem uważano, że do Kościoła należą wszyscy ochrzczeni, którzy wyznają prawdy wiary zawarte w Składzie Apostolskim, przyjmują sakramenty święte i uznają Ojca Świętego za następcę świętego Piotra. Sobór Watykański II rozszerzył pojęcie Kościoła. Mówi, że należą do niego w pierwszym rzędzie katolicy, ale też i prawosławni — poprzez sakramenty święte, i ewangelicy —poprzez Pismo Święte, które kochają, a nawet ci, którzy pragną dobra i sprawiedliwości, nawet nie mówiąc o Bogu. * * * Matka Kościoła w najszerszym ewangelicznym znaczeniu tego słowa. Bóg w widoczny sposób powierzył polski naród opiece Matki Najświętszej. Żadnego innego narodu tak silnie do Niej nie zbliżył. Bóg sprawił, że nasz naród już na początku historii miał jako hymn pieśń Bogurodzica. Bóg uwrażliwił serca polskich królów, wodzów, artystów, by dojrzeli wielkość i piękno Matki Najświętszej. Bóg natchnął polski lud, by tak bardzo ukochał święta Matki Bożej: Zielnej, Jagodnej, Siewnej, Pięknej, Kwietnej, Śnieżnej. Bóg dał nam Jasną Górę jako arkę na czas potopu i wszystkich narodowych nieszczęść w czasie rozbiorów, powstań, okupacji; dał nam widzieć Matkę Najświętszą jako źródło siły, otuchy i wielkiej nadziei. Bóg powołał nas do tego, abyśmy byli narodem maryjnym. Jak odpowiadamy na to powołanie? Co robimy, by Matka Boża panowała w naszym kraju nie tylko w naszych słowach i ślubach? Czy umiemy, jak Ona, powiedzieć Bogu: „Niech się stanie wola Twoja, nie moja?” Czy umiemy nawiedzać innych, mówić im o Bogu, rodzić Jezusa w sercach ludzkich, szukać i odnajdywać Go? Czy Maryja jest naszą drogą, która prowadzi do Jezusa? TAJEMNICE CHWALEBNE BOŻY SENS W Wielki Piątek i w Wielką Sobotę mogłoby się wydawać, że życie Jezusa nie miało sensu. Dlaczego skazano na śmierć niewinnego, młodego, pięknego człowieka, który jeszcze mógł oczyścić tylu trędowatych, uzdrowić tylu głuchych i ślepych, wskrzesić tylu Łazarzy? Dlaczego bito Go młotkiem po rękach i nogach, a głowę zamieniono Mu w jedną ranę? Był za słaby, za mało przekonywujący — świat przewrócił Go i pokonał. Tymczasem poranek wielkanocny nagle ukazał sens życia, cierpienia i śmierci Jezusa. To, co pozornie wydawało się bez sensu — nabrało sensu, ponieważ Jezus jako Człowiek całkowicie ufał Bogu, modlił się, kochał, spełniał wolę Tego, który Go posłał. Dlatego odwalił kamień, stał się chwalebny, a Jego rany zakwitły jak róże. Zaczął pojawiać się na świecie, bo cierpienie i śmierć są drogą, którą idzie się dalej. Cierpienie i śmierć to przystanki na drodze do domu Boga–Ojca. Wielkanocny poranek budzi nadzieję, że to, co w naszym życiu wydaje się bez sensu — nasze przykrości, cierpienia, ogrody i ogródki oliwne, krzyże wielkie i małe, dokuczliwe, kaleczące nas korony, bezowocne trudy, śmierć, której tak się boimy — mają sens, byle tylko ufać Bogu, modlić się i kochać razem z Jezusem. Kiedykolwiek umrzemy, o północy, w południe, nad ranem, o zmierzchu, śmierć będzie zawsze porankiem wielkanocnym i odsłoni Boży sens nawet najtrudniejszego życia. * * * „Anioł zaś przemówił do niewiast: «Wy się nie bójcie! Gdyż wiem, że szukacie Jezusa Ukrzyżowanego. Nie ma Go tu, bo zmartwychwstał, jak powiedział […]». Pośpiesznie więc oddaliły się od grobu, z bojaźnią i wielką radością, i biegły oznajmić to Jego uczniom” (Mt 28,5–6.8). Niewiasty odeszły od grobu z bojaźnią i wielką radością. Jeżeli chodzi o nas, to najczęściej odchodzimy od grobu ze smutkiem i strachem, że nas zakopią i na naszym grobie posadzą fiołek. Więcej myślimy o sobie niż o Bogu. Czym innym jest strach, czym innym bojaźń. O strachu myślimy dużo, a o bojaźni wiemy niewiele. W strachu chyba zawsze ukryty jest egoizm. Boimy się o samych siebie, boimy się o io, co z nami będzie, jak nas ocenią, czy nie zachorujemy, a może ukradną nam pieniądze? Pewna znajoma opowiadała mi, że śnił się jej mąż, jak wyjadał z lodówki. Nawet w nocy myślała o zapasach. Nieraz boimy się o najbliższych, ale tylko o tych, którzy są nam potrzebni do szczęścia. Zauważmy, że nie mówimy „strach Boży”, ale „bojaźń Boża”. Bojaźń, która jest darem Ducha Świętego, jak mądrość, pobożność, męstwo. Ciekawe, że bojaźń Boża i męstwo biegną razem w katalogu darów duchowych. Strach osłabia, a bojaźń wzmacnia. Ludzie dotknięci bojaźnią Bożą myślą o wielkości Boga i o swojej małości, patrzą w niebo pełne gwiazd i dostają zawrotu głowy, jednak nie myślą o swojej głowie, tylko o niezliczonych gwiazdach. Gdyby niewiasty odeszły od grobu ze strachem, myśląc, że się za wcześnie obudziły, są niewyspane i w ciągu dnia będą miały brzydkie oczy jak zmory, że na cmentarzu straszy, a one same rozchorują się nerwowo, że zmartwychwstanie jest za trudne na ich rozum, że pójdą do piekła, bo kiedyś złościły się z byle powodu, to nie cieszyłyby się, choćby anioł pięć razy trąbił im do ucha „Alleluja”. Niewiasty odeszły z bojaźnią, z poczuciem wielkości Boga i Jego tajemnic. Bojaźń Boża prowadzi do pokory, a nikt pokorny nie siedzi w piekle. Bojaźń Boża uczy wielkości Boga i pokory samych siebie, zabiera strach o własną skórę, skoro anioł, niczym atleta, chwyta paskudny kamień i odrzuca go za siebie. Z bojaźnią Bożą łączy się wiara w miłosierdzie Boże, w dobroć Bożą, która rozumie to, co jest słabe i małe. Gdybyśmy przystępowali do Komunii świętej z bojaźnią, odchodzilibyśmy zawsze z radością. Jeżeli czasem odchodzimy ze spuszczoną głową i smutni, to dlatego, że wciąż jeszcze za dużo myślimy o sobie, a za mało o Panu Jezusie, Jego zmartwychwstaniu, mocy Bożej, która potrafi największego grzesznika przemienić w świętego. WIERZYŁA, CHOĆ NIE WIDZIAŁA Czy Matka Najświętsza była świadkiem wniebowstąpienia? Zmartwychwstały Pan Jezus nie ukazał się Jej, chociaż pojawił się po raz pierwszy Magdalenie, a po raz ostatni jedenastu uczniom. Dziwne: ukazał się wątpiącemu i niewiernemu Tomaszowi, a nie ukazał się Najwierniejszej, która była Mu najdroższa, najbliższa, do której, jako do Matki, był zewnętrznie podobny. Tak jakby pozostawił Ją w ciemnościach wiary. Smutne pierwsze wielkanocne święta bez pociech, zobaczenia kogoś, kogo kocha się najbardziej. Ale Matka Najświętsza jest Panną Wierną — Matką wiary, a wiara nie potrzebuje widzieć. Jest to tajemnica wiary wiedzącej i niewidzącej. Zauważmy, że ludziom początkującym w wierze i będącym w osamotnieniu, Ran Bóg daje wiele łask; potem, kiedy wypłyną na głębię wiary i samotności, ogołaca ich nieraz ze wszystkiego i każe tylko wierzyć. Nie zawsze doznajemy pociech — przygotujmy się do próby w samotności. Gdybyśmy przystępowali do Komunii świętej z bojaźnią, odchodzilibyśmy zawsze z radością. Jeżeli czasem odchodzimy ze spuszczoną głową i smutni, to dlatego, że wciąż jeszcze za dużo myślimy o sobie, a za mało o Panu Jezusie, Jego zmartwychwstaniu, mocy Bożej, która potrafi największego grzesznika przemienić w świętego. ŚWIĘTY DUCH KOŚCIOŁA Wiemy o tym, że Duch Święty zstąpił nie tylko na Apostołów w Wieczerniku Pańskim, ale zstępuje na każdego z nas. Nie tylko raz na rok w Zielone Święta, ale i wtedy, gdy wydaje nam się, że wkoło nas jest czarno, a nie zielono. Zstępuje na nas Duch Święty, który budzi w nas najpiękniejsze pragnienia, tęsknotę za świętością, dobrym i uczynkami, podaje nam łzy serdecznego żalu, cierpliwość i wytrwałość na dobrej drodze. Czasem przychodzi jak burza, czasem dyskretnie, przy zamkniętych drzwiach, niezerwanym dachu, bez języków ognistych. Przychodzi do naszej duszy z pokojem. Merton powiedział, że religia to jest świadomość obecności Boga w sobie. Ten jest religijny, kto jest świadomy, że Bóg jest w nim. Czy czuję, że Bóg działa przeze mnie? Czy umiem upokorzyć się przed Duchem Świętym, który jest w mojej duszy? Czy daję Mu się porwać? Niektórzy teologowie nazywają Ducha Świętego duchem Pana Jezusa, to znaczy duchem oddania się Bogu. Wtedy żyjemy Duchem Świętym, kiedy żyjemy duchem oddania się Bogu. * * * Jakie były początki naszej wiary? Tej wiary, która sprawia, że tęsknimy za Kościołem, klękamy w konfesjonale, czekamy na Komunię świętą? Początki osobistej wiary toną w półmroku, giną w zapomnieniu, jak nasze dzieciństwo. Czasem powoli przypominają się razem z pierwszym niezdarnym znakiem krzyża świętego, pierwszym zdjęciem czapki przed kościołem, pierwszym uklęknięciem w czasie Podniesienia, kiedy ksiądz podnosił pokaleczone, biedne, połamane Ciało Pańskie. Początków naszej wiary nie można oderwać od naszej matki. To ona uczyła nas pacierza, wprowadzała w tajemnice wiary. Jakie były początki Kościoła powszechnego? I te toną w mroku. Nie mamy obrazów, fotografii, ale czasem z przeszłości i zapomnienia wyłania się powoli Wieczernik, zasłuchanie w słowo Jezusa, ciekawość każdego szczegółu z Jego życia. Początków wiary Kościoła powszechnego nie można oderwać od Matki Bożej, od Jej wyjątkowej wiary. Pierwsza mówiła o Jezusie w Wieczerniku, pamiętała Jego dzieciństwo. Aniołowie odfrunęli, pastuszkowie poszli na pola do owiec, a Ona jedna pamiętała całe Boże narodzenie i opowiadała o tym Apostołom. Opowiadała o kuszeniu na pustyni (bo któż, jak nie sam Jezus, Jej to wszystko opowiedział), o Kanie Galilejskiej, Wielkim Piątku, kiedy stała pod krzyżem. Matka Boża, która stoi u początków wiary całego Kościoła powszechnego, jest prawdziwą Matką Kościoła. Nie wiemy, jaki będzie koniec naszej wiary, jej ostatnia sekunda, ale wierzymy, że Ta, która była na początku, będzie i przy końcu, Matka, która modli się za nas teraz i w godzinę naszej śmierci. Matka Boża, która jest świętym Duchem Kościoła. WIECZNOŚĆ MATKI Tajemnica Wniebowzięcia była spotkaniem rozłączonych przez śmierć na ziemi Jezusa i Jego Matki. Nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek syn po śmierci swojej matki chciał spotkać się tylko z jej duchem. Na pewno chce zobaczyć jej włosy, popatrzeć jej w oczy, dotknąć jej rąk, usłyszeć głos, rozpoznać odgłos kroków na schodach. Pan Jezus był Człowiekiem, który wstąpił do nieba i też jako człowiek nie mógł chcieć spotkania tylko z duchem swojej Matki. Tęsknił za Jej uśmiechem, rękami, oczami, dotykiem. Tajemnica Wniebowzięcia Matki Bożej musiała być odpowiedzią na Jego tęsknotę. Kocha się całą matkę, a nie do połowy. Tajemnica Wniebowzięcia jest pełna wielkiego uroku, bo mówi o wieczności Matki. WNIEBOWZIĘCIE Nikt nie biegł do Ciebie z lekarstwem po schodach lampy nie przymrużono żeby nie raziła nikt nie widział jak ręka Twa od łokcia blednie pies nie płakał serdecznie że pani umiera nawet anioł zaniechał nadymania trąby to dobrze bo śmierć przecież za dużo upraszcza a ponadto zbyt ludzka zła i niedyskretna nikt nie przymknął Twych oczu nie zasłonił twarzy ani w bramie nie szeptał rozebranym głosem o tym co za głośno słyszy się w milczeniu Pan uchronił do końca i zdrową zostawił tylko kiedy pukano Ciebie już nie było nie śmierć ale miłość całą Cię zabrała jeśli miłość jest prawdą to ciała nie widać dzień był taki jak zawsze powietrze dzwoniło pszczołami co wychodzą rano na pogodę tylko ta sama cisza to straszne milczenie to puste miejsce przy kubku na stole choćby się razem z ciałem opuszczało ziemię KRÓLOWO I SŁUŻEBNICA Matka Boża jako Królowa zupełnie nie jest podobna do ziemskich królowych. Przychodzi na końcu różańca, jakby ostatnia weszła do sali i usiadła w ostatnim rzędzie krzeseł jak kopciuszek. W Litanii loretańskiej najpierw Matka, Panna, Gwiazda zaranna, a dopiero na samym końcu Królowa. Na Jasnej Górze mieszka nie w bazylice, ale w kaplicy, jakby kątem. Wielu ludziom pojawia się nieraz dopiero przy końcu życia. Chyba o Niej Pan Jezus mówił na Górze Ośmiu Błogosławieństw — tej żydowskiej Jasnej Górze, kiedy nazwał Ją Służebnicą Pańską ubogą, cichą, pokój czyniącą, czystą, sprawiedliwą, prześladowaną dla Bożej sprawy. To Ona jest perłą, którą kupił kupiec, a wszystko inne sprzedał. Jest łyżką mąki, która rozczynia chleb. Jest ziarnem gorczycy, które rozrasta się w potężne drzewo. Jest solą, która nie wietrzeje, światłem, które nie gaśnie. Kiedy ubolewamy, że nas pomijają i jesteśmy na ostatnim miejscu, trzymajmy się Ewangelii. Spotkamy się tu z Matką — Królową, Służebnicą Pańską, która biegła przez wysokie góry, bez korony, aby chwalić Boga. Matka Boża dlatego jest Królową, że była służebnicą. Królowa, a równocześnie największa dłużniczka Boga, bo najwięcej od Niego otrzymała. Dlatego też może nam najwięcej dać poprzez swoje orędownictwo. * * * W Dniu Matki kupujemy naszym matkom kwiaty, przynosimy laurki na eleganckim papierze, recytujemy wiersze. Zawsze wtedy — nie tylko raz do roku — kiedy dotknie nas bieda, kiedy fałszywa miłość rąbnie nas po twarzy, wracamy do matki albo do jej wspomnienia, bez laurek, kwiatów, ale ze łzami. Powiedzmy sobie jednak szczerze, czy matka w naszych domach nie jest trochę służącą? Z reguły mąż widzi w niej tańszą siłę roboczą, dzieci, grzeczne dla obcych, subtelne i w podskokach dla swoich sympatii, dla niej są okrutne. Na tą, która najwcześniej wstaje i najpóźniej się kładzie, która jest kucharką, praczką, posługaczką, bo w tym ziemskim piekle z szarą podszewką matka jest służącą, macha się ręką i tupie nogą. Tymczasem Królową Świata jest Matka, która była służącą, „Służebnicą Pańską”, była tym Królestwem Niebieskim, o którym mówił Pan Jezus. Nieraz pytamy: Czym jest niebo? Gdzie jest niebo? Matka Boża jest niebem, bo w Niej najłatwiej spotkać się z Bogiem. Jest Królową — bezbronną, ogołoconą, niewidzialną, Królową, która nie ma wojska, policji, żadnej zewnętrznej władzy, pierścieni na ręku. A jednak jest prawdziwą Królową dlatego, że umiała naprawdę służyć. Jest Królową Świata, przed którą blednie cały świat dlatego, że umiała służebnie kochać. KRÓTKA HISTORIA MODLITWY RÓŻAŃCOWEJ Nazwa „różaniec” wywodzi się ze średniowiecza. Uważano, że odmawianie Zdrowaś Maryjo jest rzucaniem róż pod stopy Matki Bożej. Dlatego różaniec nazwano „wieńcem róż” ofiarowanych Matce Bożej; różaniec nazywano także „Biblią ubogich”, bo dzięki niemu nawet nieumiejący czytać mogli poznawać i zgłębiać treść Ewangelii. V w. — pierwsze źródło pochodzenia modlitwy ludowej, jaką jest różaniec, i jej związek z liturgią tkwi w Kościele wschodnim, którego sobory w Efezie (431 r.) i Chalcedonie (451 r.) przyczyniły się do nowego rozkwitu modlitwy maryjnej; VIII/IX w. — w klasztorach benedyktyńskich St. Gallen (Szwajcaria) i Reichenau (Niemcy Płd.) reguły nakazywały, aby bracia odmawiali za każdego zmarłego współczłonka klasztoru pięćdziesiąt psalmów. Odmówienie jednej, dwóch lub trzech pięćdziesiątek psalmów przewidywały także średniowieczne księgi pokutne jako zadośćuczynienie po spowiedzi; Koniec XI w./początek XII w. — na potrzeby ludu Bożego opracowano liturgiczną modlitwę Kościoła i zastąpiono 150 psalmów odmawianiem stu pięćdziesięciu Ojcze nasz. Całość nazwano Psałterzem; XIII w. — święty Dominik (ok. 1171/1173–1221), założyciel. Zakonu Kaznodziejskiego, do niedawna uznawany za twórcę różańca (co potwierdzają dokumenty papieskie, sporządzane przez papieży Leona X, św. Piusa V, Grzegorza XIII, Sykstusa V, Klemensa VIII, Aleksandra VII, bł. Innocentego XI, Klemensa XI, Innocentego XIII, Benedykta XIV, Piusa IX, Leona XIII, Piusa XI) na podstawie przekazów, mówiących o tym, że kiedy czuł się bezradny w swojej pracy duszpasterskiej w południowej Francji, otrzymał od Najświętszej Maryi Panny w objawieniach wzór różańca i polecenie rozpowszechniania go wśród wiernych: „Trzymaj się różańca, głoś różaniec z ludem, a reszty dokonam sama”; nowsze badania nad dziejami modlitwy różańcowej wykazały jej wcześniejszą historię; I poł. XIII w. — powstaje Psałterz Maryi złożony ze stu pięćdziesięciu Zdrowaś Maryjo. Było to tzw. krótkie Zdrowaś zawierające wyłącznie Pozdrowienie anielskie (Łk 1,28) oraz pozdrowienie św. Elżbiety (Łk 1,4 1). Imię „Jezus” dodano u schyłku XIV w., a końcową modlitwę błagalną („Święta Maryjo”) dołączono na przełomie XV i XVI wieku; XIV w. — połączono obydwa „Psałterze” piętnaście Ojcze nasz i sto pięćdziesiąt Zdrowaś Maryjo; całość podzielono na piętnaście tajemnic z życia Jezusa i Maryi (każda tajemnica zawierała jedno Ojcze nasz i dziesięć Zdrowaś Maryjo); nową formę Psałterza wraz z podziałem na dziesiątki łączy się z osobą Heinricha Eghera de Kalcar (1328–1408), kartuza, który codziennie odmawiał Psałterz Błogosławionej Panny Maryi i zapoznał z nim przeora klasztoru kartuzów w Anglii, gdzie ta forma modlitwy dość szybko rozpowszechniła się; Dominik z Prus (ok. 1382–1460), kartuz w klasztorze w Trewirze, propaguje odmawianie różańca złożonego z pięćdziesięciu lub stu pięćdziesięciu Zdrowaś Maryjo, do których dodaje krótką sentencję, klauzulę, na temat życia Jezusa i Maryi, zalecając ich samodzielne rozwijanie; oprócz tych klauzul Dominik napisał sto pięćdziesiąt klauzul do całego psałterza. Różaniec o życiu Jezusa z klauzulami Dominika z Prus szybko przyjął się wśród trewirskich kartuzów, a za ich pośrednictwem, szczególnie za sprawą przeora Adolfa z Prus, rozpowszechnił się także w innych klasztorach oraz wśród osób świeckich. Zbiór pięćdziesięciu klauzul otrzymał nazwę rosarium, stu pięćdziesięciu — psalterium; 1470 — powstają pierwsze bractwa różańcowe (w Douai); ich założyciel, Alanus de Rupe, Alain de la Roche, (1428–1475), dominikanin, pisarz ascetyczny, według niektórych historyków ustala obowiązującą do dziś formę odmawiania różańca, ujmując go w piętnaście dziesiątek Zdrowaś Maryjo przedzielonych Ojcze nasz, zamiast powszechniejszych wówczas pięciu dziesiątek; według innych — jego Psałterz Maryjny ulegał dalszym zmianom; 1433 — Jakubowi Sprengerowi (1436–1496), założycielowi bractwa różańcowego w Kolonii (1475), przeorowi tamtejszego zakonu dominikańskiego, przypisuje się ograniczenie tajemnic różańca do piętnastu i ich podział na radosne, bolesne i chwalebne; w ciągu XVI w. — do piętnastu tajemnic różańca dodano wyznanie wiary (Wierzę w Boga) oraz na zakończenie każdego dziesiątka tzw. doksologię, czyli Chwała Ojcu; włączono pomiędzy początkowe Wierzę w Boga a pierwszą tajemnicę jedno Ojcze nasz i trzy Zdrowaś Maryjo na uproszenie trzech cnót teologicznych: wiary, nadziei i miłości; 1520 — dominikanin Alberto de Castello wprowadza w podziale różańca po raz pierwszy termin „tajemnica” — misterium; 1569 — 17 września, w rok po reformie brewiarza, św. Pius V, papież w latach 1566–1572, bullą Consueverunt Romani Pontifices zatwierdza różaniec i podaje główne zarysy tej modlitwy; 1571 — podczas bitwy pod Lepanto (obecnie Naupaktos w Grecji) w Zatoce Korynckiej 7 października, papież św. Pius V odmawia wraz z ludem modły różańcowe, bowiem sułtan turecki Selim II poprzysiągł zburzyć stolicę Piotrową, a główną świątynię chrześcijaństwa zmienić na „stajnię dla koni Mahometa”. Flota państw chrześcijańskich pod wodzą księcia Juana d’Austria zadaje druzgocącą klęskę potędze tureckiej zagrażającej całej Europie, co Pius V przypisuje orędownictwu Matki Bożej. W dowód wdzięczności wprowadza w Kościele uroczystość Matki Boskiej Zwycięskiej, a do litanii loretańskiej dodaje wezwanie „Wspomożenie wiernych — módl się za nami”; 1573 — papież Grzegorz XIII, następca św. Piusa V, chcąc podkreślić rolę, jaką w odniesionym zwycięstwie odegrała modlitwa różańcowa, przemianowuje święto na Uroczystość Różańca świętego; obchodzić ją miały w pierwszą niedzielę października tylko te kościoły, które posiadały kaplicę lub ołtarz Matki Boskiej Różańcowej; 1575 — św. Franciszek Salezy (1567–1622), późniejszy biskup Genewy, doktor Kościoła, wybitny pisarz religijny, współzałożyciel kontemplacyjnego zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, Sióstr Wizytek, kończy osiemnaście lat i zobowiązuje się ślubem do codziennego odmawiania różańca; praktykę tę spełnia z największą pobożnością do końca życia, niezależnie od swoich licznych obowiązków, złego stanu zdrowia i zmęczenia; uczestniczy w procesjach organizowanych przez Bractwo Różańcowe, którego sam był członkiem, odmawianie różańca zaleca w swoich kazaniach i pismach, m.in. w Filotei; należy tym samym do wielkiej rzeszy świętych szerzących i kultywujących modlitwę różańcową; XVII/XVIII w. — św. Ludwik Maria Grignion de Montford (1673–1 716), kapłan, staje się misjonarzem nabożeństwa różańcowego; 1716 — papież Klemens XI Uroczystość Różańca świętego rozciąga na cały Kościół, znosząc wprowadzone ograniczenia; przyczyną były nowe zwycięstwa nad Turkami, odniesione w dniach poświęconych Matce Bożej i na skutek żarliwych modłów różańcowych; XIX w. — Pius IX, papież w latach 1846–1878, czynnie popiera modlitwę różańcową; Leon XIII, papież w latach 1878—1903, autor encyklik o różańcu; każdego roku swego pontyfikatu wydaje list o różańcu (mówiono o nim, że kiedy czytał świętego Tomasza z Akwinu, czuł się filozofem, kiedy czytał dekrety — papieżem, kiedy mówił różaniec, czuł się zwykłym dzieckiem, które powtarza prosty pacierz); 1858 — Bernadetta Soubirous (1844–1879) w czasie osiemnastu objawień w Lourdes widzi Matkę Bożą z różańcem w ręku; 1883 — papież Leon XIII poświęca październik czci Królowej Różańca świętego, polecając przez cały miesiąc codziennie odprawiać specjalne nabożeństwa (Encyklika Supremi apostolatus officio); włącza do Litanii loretańskiej wezwanie „Królowo Różańca świętego”, zastępując nim dotychczasowe wezwanie „Orędowniczko Różańca świętego”; 1913 — po dokonanej reformie kalendarza kościelnego Uroczystość Różańca świętego zostaje przeniesiona na dzień 7 października; obecnie dzień ten obchodzony jest jako święto Matki Bożej Różańcowej; 1917 — trojgu dzieciom, rodzeństwu Marto (Hiacyncie i Franciszkowi) oraz Łucji dos Santos, w Fatimie w Portugalii objawia się Matka Boża i oświadcza, że jest Królową Różańca przybywającą nakłonić ludzkość do nawrócenia, gdyż odejście od Chrystusa staje się przyczyną nieszczęść i nowych wojen; nakłania ludzi do odmawiania różańca i przekazuje dzieciom modlitwę, którą poleca dodawać po odmówieniu każdej dziesiątki różańca: „O mój Jezu, przebacz nam nasze grzechy; zachowaj nas od ognia piekielnego, zaprowadź wszystkie dusze do nieba i dopomóż szczególnie tym, które najbardziej potrzebują Twego miłosierdzia”; 1874 — papież Paweł VI w Adhortacji apostolskiej Marialis cultus z dnia 2 lutego uznaje różaniec za „latorośl, która wyrosła z czcigodnego pnia świętej liturgii” i podkreśla, zgodnie z inspiracją Soboru Watykańskiego II, ewangeliczny charakter różańca i jego ukierunkowanie chrystologiczne; 2002 —papież Jan Paweł II dnia 16 października, „na początku dwudziestego piątego roku posługi jako Następca Piotra”, ogłasza List apostolski Rosarium Virginis Mariae — O różańcu świętym, na mocy którego ustanawia nowe tajemnice różańca oraz ogłasza okres od października 2002 do października 2003 Rokiem Różańca. Opracowała Aleksandra Iwanowska NOTA EDYTORSKA Jaka była wiara Matki Bożej? Co znaczą kolejne słowa Pozdrowienia anielskiego, Modlitwy Pańskiej, doksologii Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu!? W czym przejawia się obecność Maryi w poszczególnych częściach różańca świętego, z których nie wszystkie mają czytelny kontekst maryjny? Na te pytania już od wielu lat stara się odpowiadać ks. Jan Twardowski, głosząc słowo Boże w kościele Sióstr Wizytek w Warszawie. Tak się składa, że liczne wypowiedzi spotkały się z założeniami opublikowanego przez Ojca Świętego Jana Pawła II w Roku Różańca Listu apostolskiego Rosarium Virginis Mariae. „Maryja — czytamy w nim — stale przypomina wiernym «tajemnice» swego Syna, pragnąc, by je kontemplowano, i by dzięki temu mogły wydać z siebie całą swą zbawczą moc. Odmawiając różaniec, wspólnota chrześcijańska wnika w spojrzenie Maryi i żyje jej wspomnieniami”. Zebrane tu rozważania przybliżają postać Maryi, którą Ojciec Święty określa jako „niedościgniony wzór kontemplacji Chrystusa”. Ksiądz Twardowski stara się popatrzeć na życie Jezusa Jej oczyma, dostrzec Jej miejscami ukrytą rolę, przybliżyć duchowość Maryi naszym codziennym troskom i wzbudzić chęć Jej naśladowania i zaufania Bogu. Podstawą źródłową wybranych tekstów są nigdzie dotąd niedrukowane homilie, wygłoszone przez ks. Jana Twardowskiego w ciągu kilkudziesięciu lat pracy kapłańskiej w kościele Sióstr Wizytek pw. Świętego Józefa Oblubieńca w Warszawie, z okazji: — uroczystości, świąt, wspomnień: Ofiarowania Pańskiego (2.02.1974, 1977), Zwiastowania Pańskiego (25.03.1977), Zmartwychwstania Pańskiego (10.04.1977, 16.04.1979), Zesłania Ducha Świętego (30.05.1971), Najświętszej Maryi Panny, Królowej Polski (3.05.1985), Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny (2.07.1972, 31.05.1979), Najświętszej Maryi Panny, Matki Kościoła (31.05.1971, 4.06.1979), Najświętszej Maryi Panny, Królowej Świata (31.05.1974,1977), Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (15.08.1997), Najświętszej Maryi Panny Bolesnej (15.09.1969, 1973, 1978, 1979), Najświętszej Maryi Panny Różańcowej (7.10.1965, 1977, 1983), Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny (8.12.1979), Narodzenia Pańskiego (25.12.1984); — niedziel: 20.05.1966,6.03.1977,19.01.1986, Świętej Rodziny (30.12.1979), Chrztu Pańskiego (9.01.1977); — nabożeństw majowych: 1964, 1966, 1968, 1970, 1972,1974; — nabożeństw różańcowych: 1965,1966,1977,1980; — rekolekcji wielkopostnych 1973. Tekst Nauczycielka modlitwy zawiera komentarze, drukowane w formie „ramek” w „Przeglądzie Katolickim” w latach 1989 (nr 3), 1992 (nr 2). Wiersze pochodzą ze zbioru: Miłość miłości szuka. Wiersze 1937–2000. Zebrała, opracowała, posłowiem i kalendarium opatrzyła A. Iwanowska, t.I–II, wyd. 2 zm., Poznań 2002. Cytaty z Pisma Świętego na podstawie edycji: Biblia Tysiąclecia, wyd. 3 poprawione, Poznań 1 991. Publikacja ta nie mogłaby powstać, gdyby nie Siostry Wizytki, którym pragnę gorąco podziękować: Czcigodnym Matkom Marii Klaudii Niklewicz i Marii Salomei Gąsiewskiej za łaskawe udostępnienie mi materiałów źródłowych, gromadzonych przez Siostry Małgorzatę Marię, Marię Reginę, Marię Teresę, Annę Bronisławę oraz Marię Emanuelę. Bóg zapłać. Aleksandra Iwanowska