Norbert Lebert Oficyna Literatów "Rój" Tytuł oryginału: Alte Sunder leben langer Klub stulatkó w Przekład JAN KOPROWSKI Opracowanie graficzne KRZYSZTOF DOBROWOLSKI Największym błędem ludzi młodych są ich wyobrażenia o starości. Hermann Kesten Copyright for the Polish edition by Oficyna Literatów „Rój" Warszawa 1991 Książki Oficyny Literatów „Rój" do nabycia także bezpo- średnio w wydawnictwie, 00-040 Warszawa, ul. Warecka 4/6, tel. 26-70-19 ISBN 83-85049-24-X Stojącą na ruchomych schodach drobną białowłosą kobietę, z siatką na zakupy i z torebką przewieszoną przez ramię, ktoś nagle potrącił. Straciła równowagę. Świadkowie powiedzą później: przewróciła się i dwa lub trzy razy spadała z kolejnych stopni. Przechodnie próbują jej pomóc. Zjawia się policjant. Kobieta wydaje się być nieprzytomna. Zawiadomiono lekarza i pogotowie. Policjant otwiera torebkę poszkodo- wanej i wyjmuje dowód osobisty. Jego wzrok pada na datę urodzenia: 29 grudnia 1869. Przez chwilę wstrzymu- je oddech, potem spogląda na grupkę stojących ludzi i mówi: — Jeśli to się zgadza, ta kobieta liczy sobie sto lat. — Zgadza się — odpowiada poszkodowana. Prze zwyciężyła już szok. Wyciąga energicznie rękę do polic janta: — Proszę podejść, młody człowieku i pomóc mi wstać. Dama nazywała się Emma Scheunemann. Była wdo- wą, matką dwóch córek, mieszkała w Kassel. Datę jej urodzin sprawdziłem w odpowiednim urzędzie. Rzeczy- wiście, urodziła się 29 grudnia 1869 w Zwickershausen w Turyngii. Widziałem ją wkrótce po wypadku na ruchomych scho- dach, w listopadzie 1970. Umówiliśmy się w mieście, jak przystało na rześką, prawie 101-letnią damę. Na Kólni- scher Strasse, w pobliżu Głównego Dworca Kassel, wysiadła z taksówki. Padał deszcz, wiał zimny wiatr, zacząłem się o nią trochę obawiać. — Myślałem, że będzie pani towarzyszyć córka — po wiedziałem. Emma Scheunemann otworzyła parasol. — Wie pan, moja córka nie czuje się dobrze. Poradzi łam jej, żeby przy tej pogodzie pozostała raczej w domu. — A pani? — odważyłem się spytać. — Pani nic nie dolega? Roześmiała się: — Nie narzekam! Przyjrzałem się jej z niedowierzaniem. — Przy upadku na ruchomych schodach nie odniosła pani żadnych obrażeń? — Obrażeń, nie. — odpowiedziała. — Miałam tylko niebieskie plamy na całym ciele. — Podobno koniecznie chciano panią zabrać do szpi tala? Emma Scheunemann westchnęła. — Z powodu moje- go wieku, myśli pan? Nic z tego. Zamówiłam sobie taksówkę i wróciłam do domu. Nauka do dziś spiera się o kryteria, według których należy oceniać starość człowieka. Zgodna jest tylko w jednym punkcie: data urodzenia prowadzi do fałszy- wych wniosków. Człowiek przeszło stuletni jest według powszechnych ocen prastary. Bowiem przekroczył nawet biblijny naj- wyższy wiek ludzki o lat dwadzieścia. Ale dama z Kassel wcale nie zachowywała się jak człowiek prastary. Kpiła sobie z utartych wyobrażeń o starości. Emma Scheunemann widziała dobrze (bez okularów), słyszała (nie trzeba jej było krzyczeć do ucha), chodziła bez laski. Ale opis ten jest jeszcze niepełny. Spotkanie z nią było prawdziwym przeżyciem, dlatego że nie wi- działo się u niej objawów całkowitego zestarzenia. Przekroczyła pełne stulecie, nie kostniejąc. W 1929, w roku mojego urodzenia, miała już lat sześćdziesiąt. A przecież w 1970 patrzyłem w jej wciąż zaokrągloną twarz, słyszałem jej mocny głos, radosny śmiech. Bogac- two wspomnień sięgających w przeszłość sprzed dzie- więćdziesięciu, a nawet dziewięćdziesięciu pięciu lat, świadczyło o fenomenalnej pamięci. Prawie przez całe życie nie ruszała się z Kassel, aby w wieku lat dziewięćdziesięciu odkryć przyjemność po- dróżowania. Była w Szwajcarii, Austrii, Luksemburgu. Zrealizowała swoje dawne marzenia: latanie samolotem. Fotografie ukazują 95-letnią kobietę w samolocie spor- towym. Ale poza tym Emma Scheunemann prowadziła całkiem normalne życie: robiła zakupy, gotowała, sprzątała mie- szkanie, oglądała telewizję (najchętniej kryminały). Jak uczymy się lęku Starcze niedołęstwo, zgrzybiałość są powszechnie znane: w zaawansowanych latach życia następuje spa- dek sił fizycznych i duchowych. Wynika to z obniżenia przemiany materii wskutek ograniczonego, niedostatecz- nego odżywiania tkanek organizmu, które stopniowo zanikają. Zmniejsza się odporność, rośnie skłonność do wielu chorób. Dlatego my młodsi tak się boimy. Okropna starość, grożący upadek zdrowia, choroby, kalectwo, zniedołęż- nienie. Taki obraz tkwi w nas głęboko. Wywołuje lęk i panikę. Mówi się o tym nawet dzieciom. W niemieckich czytankach szkolnych — według badań bońskiego Instytutu Psychologicznego — starość przedstawia się przeważnie w postaci „samotnego, bezradnego człowie- ka". Opisy zdrowia, życiowej zaradności czy zgoła wy- dajności pracy zajmują w czytankach dla czwartej klasy szkolnej nie więcej niż osiem procent. W ten sposób ma się budzić współczucie. Tymczasem jest to jedynie wy- woływanie wilka z lasu. O Emmie Scheunemann lub jej podobnych nie ma słowa w niemieckich czytankach. A przecież ta stuletnia kobieta przedstawia sobą wspaniałą historię. Przekozioł- kowała po ruchomych schodach, jej fotografia znalazła się w gazecie — nieustraszona prababcia obala wszel- kie zastarzałe stereotypy i wyobrażenia. Dzieciom powinno się ponadto opowiedzieć, że Emma Scheunemann w ostatnich czterdziestu latach chorowała tylko raz. Miała zapalenie wyrostka robaczkowego i w wieku 85 lat poddała się operacji. Trzeba więc stwierdzić, że w jej przypadku nie mamy do czynienia ze zjawiskiem starości. Stuletni pionierzy Ameryki Z całą powagą odrzucam przypuszczenie, że Emma Scheunemann to przypadek wyjątkowy. Postaram się o inne przykłady, przede wszystkim z badań amerykań- skiego Departamentu Zdrowia (Departement of Health). Zostało przebadanych 500 mężczyzn i kobiet, którzy przekroczyli sto lat życia. Pewnego pięknego, wrześniowego dnia na farmę w Samson (Alabama) przyjechało dwóch pracowników Urzędu Zdrowia. Tutaj miał spędzić swoje ostatnie dni 105-letni Henry Bean. — Henry — powiedział administrator farmy — jest na cmentarzu. — Kiedy zmarł? Administrator roześmiał się: — On nie umarł. Musi tylko ściąć kilka drzew. — Czy to ma być dowcip? Administrator wzruszył ramionami. — Najlepiej, jeśli panowie tam pojadą. To mały cmen tarz. Pięć mil stąd. Henry pracuje sam — panowie nie mogą go nie zauważyć. Rzeczywiście urzędnicy znaleźli go na miejscu: z siekierą w ręku przy ścinaniu drzew. Przerwał swoją pracę i usiadł w cieniu. Stopą przydeptał do ziemi pełzającego grzechotnika. — Wczoraj zabiłem siedem sztuk — powiedział 105-latek. — Roi się tu od tych bydlaków. W miejscowości De Moines (Iowa) na liście stulatków znalazł się Isaac C. Burrel. „Była pewna trudność — zauważył urzędnik w swoim raporcie — mianowicie nie można Burrela zastać w domu". Ale ostatecznie udało się. „Zjawił się w mieszkaniu mężczyzna, który w swoich ruchach przypominał czterdziestolatka. Przyje- chał autobusem z Highland Park, gdzie miał do za- płacenia jakieś rachunki". Burrel nie był zadowolony ze swego zdrowia. „Ostatnio zimno mi i na lewe ucho gorzej słyszę". Jamę Williams, 105 lat, z Tampy na Florydzie, przyjął swoich gości słowami: „Szukam pracy. Ale nikt mi jej nie daje. Ludzie myślą, że jestem na to za stary". Williams, były pracownik zakładów fosfatu, dwukrotnie żonaty, chorował tylko raz w swoim życiu. „Obywa się bez okularów", czytamy w raporcie, „ma doskonały słuch i zdumiewająco krzepką kondycję". Natomiast Joseph Labarge, 102 lata, z Cleveland (Ohio), rozwiązał problem swojego zatrudnienia. Pracuje jako dozorca w biurowcu. Labarge jeszcze w wieku 97 lat pojawiał się na ślizgawce. Z łyżwami przy butach. W dniu swoich 100 urodzin odbył pierwszą podróż he- likopterem. Jeden z urzędników spytał Sylwestra Melvina w stanie Illinois, dlaczego tak się spieszy? — Za pięć minut zamykają bank — odpowiedział pan Melvin — a ja potrzebuję pieniędzy. Sylvester Melvin miał w tym czasie 105 lat. Urzędnik napisał w swoim raporcie, nie bez zażenowania, że z trudem mógł dotrzymać kroku temu pra-pradziadkowi. Dopiero w drodze powrotnej z banku szli spokojniej. — Jak pan spędza czas? — Pielęgnuję swój ogród i robię na drutach pulowery. — Robi pan pulowery? — Tak, namiętnie. Jeden za drugim. A oto cytaty z wywiadu przeprowadzonego ze stulet- nim Ernestem Blackmerem. 2 października 1963 roku w Andover w stanie Massachusetts. .....mężczyzna wyglądający o 25 do 30 lat młodziej. Wczoraj dopiero powrócił z Chicago. Dwa razy w roku odbywa podróż samolotem przez kontynent. Duchowo i fizycznie znajduje się u szczytu sił. W czerwcu brał udział w uroczystościach jubileuszowych swojego stare- go college'u". Poniższe zaś zdania pochodzą z wywiadu przeprowa- dzonego ze stuletnim Danillem M. Powellem w dniu 21 maja 1962 roku w Sorrento w stanie Floryda. ,,...na plantacji pomarańczy wskazał ktoś niskiego mężczyznę i powiedział: to jest Danill. Był gorący dzień, ale dla naszego jubilata nie miało to znaczenia. Pogod- ny, dobrze usposobiony, odpowiadał na nasze pytania. Wstaje codziennie o czwartej rano. Jeśli nie liczyć trzech olbrzymich psów, żyje samotnie. Troszczy się o dom, ogród, gotuje dla siebie i dla psów... i nie myśli o tym, aby porzucić swoją pracę na plantacji...". Rozmyślnie wybrałem tak skrajną grupę stulatków. Gdyby się zgadzało to, co przypisuje się starości, gdyby upadek sił był nieunikniony, to ci ludzie powinni już być skamieniałymi pomnikami, z których całkowicie uszło życie. Swoje badania obejmujące 450 ponad stuletnich osób i prowadzone przez dwadzieścia lat dr Grave E. Bird podsumował w następujących słowach: ,.Większość przebadanych osób miała zdecydowane plany na przy- szłość, cechował je entuzjazm, wyraźne zamiłowania, humor, dobry apetyt i duża odporność na dolegliwości, choroby i urazy. Jako grupa byli to ludzie duchowo zdrowi z optymistycznym nastawieniem do życia...". Szwajcarska praca doktorska Z badań szwajcarskich (Franz Obrecht ,,Stulatki", dy- sertacja), które jeszcze nieraz będą w tej książce cyto- wane, chciałbym tutaj przytoczyć dane dotyczące naj- starszej mieszkanki Bazylei: Wiek: 102 lata Zawód: krawcowa Puls: 75 uderzeń na minutę Ciśnienie krwi: 150/70, bez zmian Stan moczu: bez białka, bez cukru Słuch: dobry Siła wzroku: bez oznak starości, żywe, jasne niebieskie oczy. Czyta bez okularów Ruch: drobne, pewne kroki Twarz: okrągłe pełne policzki, prawie bez zmarszczek Pamięć: fantastyczna, opowiada o wydarzeniach sprzed 95 lat Apetyt: wyborny. Je wszystko, co się podaje, bez diety Trawienie: bez trudności, bez środków przeczyszczają- cych Przebyte choroby: żadne Inne uwagi: niezłomna siła życia, w dniu 102 urodzin przyjęła 61 wizyt, nie okazując zmęczenia. Kto puścił w świat pogłoskę, że jest to straszne dożyć stu lat? Kto przypisał tym poczciwym ludziom trzęsącą wisko w Uniwersytecie Kijowskim. Mając lat 96 wydał podręcznik geometrii wyższej. Obecnie na emeryturze. Konstantin Grygorjewicz Kowalczuk z Werensji. Rol- nik. Siła wzroku i słuch osłabły dopiero w 110 roku życia. Oddychanie pogorszyło się. Sen dobry. Funkcjonowanie dróg oddechowych i układu krążenia zadowalające. Wy- konuje jeszcze lekkie roboty domowe. ,,Dobry stan zdrowia, żadnych skarg" — oto często powtarzająca się uwaga w tych ukraińskich badaniach. Na pytanie: ,,Czym wytłumaczy pan swoją długowie- czność?", 97-letni Iwan Kostiw odpowiedział tak: ,,W moim wieku nie należy się jeszcze do długowie- cznych". Żartowniś ten Iwanowicz — ale przecież nie odbiega on od normy. Profesor Spasokukocki z Ki- jowa mówi summa summarum o „zdrowej, pogodnej i użytecznej grupie społecznej". Tylko w bardzo nie- licznych przypadkach stwierdzono objawy starczego uwiądu. A więc życie sprawia jeszcze radość, również na samym wierzchołku piramidy wieku. W Rosji żyje ponad 11000 stulatków, a są regiony, gdzie jest ich szczególnie dużo. Ukraina nie należy do tych regionów. Badania odzwierciedlają normalne, przeciętne relacje. Marsz na Rzym „Dzisiaj w Pozzuolo del Friuli mieszkańcy świętowali urodziny nauczycielki, panny Giuseppiny Bierti, która w najlepszym zdrowiu przekroczyła 106 rok życia. Panna Bierti czyta codziennie gazety, pisze wiersze, pali dzie- sięć papierosów dziennie, nie gardzi szklaneczką wina, a ponadto rozpoczęła spór z urzędem stanu cywilnego. Panna Bierti jest przekonana, że przyszła na świat 29 września 1861, podczas gdy w księgach urzędu stanu cywilnego w Udine zapisano datę 28 września 1861. Według panny Bierti chodzi o błąd w zapisie..." (Cyt. z włoskiej gazety ,,Corsera" z 29 września 1967). We wrześniu 1968 redakcja ,,La Stampa" otrzymała od czytelnika list, który wywołał prawdziwe poruszenie; 103-letni prenumerator pisma Michele Rapetti prosi o to, by mógł dozorować budowę nowego gmachu redakcji. Ma on bowiem słabość do nowoczesnej architektury. Redakcja, pełna rozterki, jak powinna się przygotować na odwiedziny 103-latka, wysłała najpierw reportera do Sestri Ponente. Oto relacja, która rozproszyła wszelkie wątpliwości: „Michele Rapetti przeprowadził się przed dziesięcioma laty na Riwierę. Mieszka u swojego syna Giuseppe, lat 65, na via Pian di Forno 5. Teraz przyje- chał, aby przyjść z pomocą swojej rodzinie. Nie chodzi tu bynajmniej o symboliczny gest, ponieważ nikomu nie udało się zmusić go choćby tylko przez chwilę do bez- czynności. To on robi zakupy, dba o piwnicę, przygoto- wuje obiad, wyprowadza wnuki na spacer. Opiekun do- mu, którego można pozazdrościć, tym bardziej, że lubi swą pracę i przy niej się odradza. Czyta i pisze, nie używając okularów. Ma w pełni jasną, dobrze funkc- jonującą pamięć". W tym samym roku i tego samego miesiąca pojawiła się w ośrodku zdrowia na via Statuto w Mediolanie rześka stara dama i zażądała wizyty u okulisty. „Pan musi mnie zbadać, panie doktorze. Nie mogę nawlec igły. Coś nie jest w porządku z moimi oczami". Doktor przeczytał w kartotece: ' Angiolina Bedini, urodzona 2 kwietnia 1866. Po zbadaniu lekarz pocieszył pacjentkę: „Nie jest tak źle, ale musi pani w przyszłości nosić okulary. — Okulary? — 102-letnia pacjentka potrząsnęła głową. — Obawiam się, że jednak zaczynam się sta- rzeć". Można robić filuterne miny, można się śmiać. Ale nie powinno to zmącić naszego krytycznego spojrzenia. Tej starej damie pozostało nie tylko poczucie humoru. Za- chowała także swoje zdrowie. Niewielka krótkowzrocz- ność przy 102 latach życia — kto chce, może to uznać za objaw starości. W każdym razie wydaje mi się w tych okolicznościach wątpliwe, czy tę mediolankę można nazwać staruszką. Rzecz definicji. Co należy rozumieć pod pojęciem sta- rości? Jakie są typowe, a jakie nietypowe jej oznaki? Czy stulatkowie, którzy w 1962 przyjechali z całych Włoch do Rzymu na zaproszenie Medycznego Instytutu Badawczego, byli staruszkami? Przybyli oni samolotami, koleją, autami. Nie tylko poddali się badaniom poli- klinicznym, ale w programie ich pobytu znalazło się zwiedzanie miasta, uroczysty bankiet i wizyta u papieża. Kongres stulatków? W pierwszej chwili może się to wydawać pomysłem kabaretowym. Czymś, co nie pasuje do całości obrazu, co jest poza wszelką normą i burzy nasze wyobrażenie o starzeniu się i starości. Rzeczy- wiście, cóż to takiego podróż do Rzymu? Przecież ci weterani — oczywiście, gdyby tylko ktoś pokrył koszty — pojechaliby nawet do Honolulu. Nowe życie Ilony Moranović Pierwszą stulatkę spotkałem przed osiemnastu laty na niemiecko-austriackim dworcu granicznym. Była to Ilona Moranović, 101 lat. Przygotowywała się wraz z rodziną na wyjazd do Ameryki Południowej. Paląc fajkę stała przy swoich bagażach i mówiła o swoich dalszych pla- nach: ,,Chcemy wyemigrować do Argentyny i tam zacząć wszystko od nowa". Rodzina Ilony Moranović pochodziła z Jugosławii. W 1952 uciekli do Austrii. Babcia prze- kroczyła nielegalnie granicę bez trudu. Liczyła sobie przecież dopiero 99 lat. Nie miałem jeszcze wtedy do- statecznego rozeznania w tych sprawach. Opisałem tę historię, owszem — ale zrobiłem to tak, jakbym odkrył figurę z gabinetu osobliwości. Dzisiaj już wiem: starość to kwestia sporna. Dlatego już spokojnie, z uczuciem, że nic już nie zdoła mnie zaskoczyć, zapisuję następujący meldunek w moich aktach: „Angielka Ada Roe, właś- cicielka sklepu w angielskim mieście Lowestoft obcho- dziła bez wielkiego rozgłosu 110 urodziny. Jubilatka stała, jak zwykle, za ladą swego sklepu mleczarskiego, który prowadzi już od półwiecza, i obsługiwała klientów. Tym, którzy jej gratulowali, wyjaśniała: — ,,Nie osiąg- nęłam jeszcze swego wieku emerytalnego". Tymczasem ja zdążyłem już przejrzeć tę grupę ludzi. Ich potajemnym przywódcą jest, moim zdaniem, grecki filozof Gorgias, urodzony w 375 roku przed narodzeniem Chrystusa. Gdy miał 105 lat, pewien student zapytał go, dlaczego chce mu się żyć tak długo. Odpowiedź brzmiała: „Ponieważ nie mogę wytoczyć żadnych oskarżeń przeciw starości". Towarzysz z Augsburga Wyciągam dowolną kartę ze swojej kartoteki. Informac- ja urzędu meldunkowego w Augsburgu: Wilhelm Deffner, urodzony 12 maja 1871, zamieszkały przy Aggenstein- strasse. Nieduży dom jednorodzinny w pobliżu Lechbriic- ke — tam przy furtce ogrodowej znalazłem nazwisko Def- fner. Gdy zadzwoniłem, było już ciemno. Otworzył mi syn: — Pan pewnie do mojego ojca. To ma pan pecha. — Nie ma go? — Nie. Jest na zebraniu wyborczym. Może długo potrwać, zanim wróci, do jedenastej lub nawet do dwu nastej. — Poszedł na zebranie sam? — Tak. On jest jeszcze bardzo aktywny. Członek SPD od 1890 roku, stary związkowiec. Wygłasza przemówie nia, uczestniczy w każdej dyskusji. Dwa dni później wchodziłem po schodach do mansar- dy w domu przy Aggensteinstrasse. Jeżeli stulatek wy- głasza jeszcze mowy wyborcze, należy być ostrożnym. Ale przecież: czy mężczyzna, który zaświadcza urzędo- wo, że urodził się 12 maja 1871 roku, może wyglądać jak krzepki sześćdziesięciolatek? Może. Wilhelm Deffner, wąsaty, 1,63 m wzrostu, 70 kilogramów wagi, tryskający zdrowiem. Jak więc mógłbym go zapytać: „Jest pan krótkowidzem? Żle pan słyszy? Kiepsko u pana z pamię- cią? Dokucza panu podagra?" Wcale nie musiałem zadawać takich pytań. Deffner, mrugając znacząco oczami, podał mi srebrną plakietkę z wygrawerowaną datą: 1969. Trasa wynosiła 13 kilomet- rów — powiedział — przebyłem ją w cztery godziny. Już się dowiedziałem z jego dalszej opowieści, chce wziąć udział w marszu również w 1970 roku. Przyjaciół przyrody, organizatorów marszu, bardzo jego zamiar przestraszył. „Wilhelmie — zaklinali go — pomyśl o tym, że masz już 99 lat". A on tylko wzruszył ramionami i powiedział: — No dobrze, w takim razie będę biegł sam. Na zjazdach partii nie ma, na szczęście, ograniczeń wiekowych. W SPD, do której wstąpił przed osiemdzie- sięcioma laty, wciąż odgrywa pewną rolę. W maju 1971, z okazji stulecia urodzin, poleciał samolotem do Bonn. Towarzysze zgotowali mu burzliwe przyjęcie. Na jego biurku leżały otwarte książki, gazety, listy, zapisane notatniki. „Mój duchowy trening — powiedział z uśmieszkiem — prenumeruję dwa dzienniki, jeden miejscowy i jeden ponadregionalny. Jeżeli się chce działać wśród innych, trzeba być w kursie rzeczy". Jest rozmowny. Czas nie osłabił jego sił umysłowych. Żong- luje datami, liczbami, nazwiskami. Nie myli teraźniej- szości z przeszłością. Stulecie, które przeżył, przecho- wał w pamięci. — Moja matka — Deffner pogładził wąsy — zarabiała w fabryce tekstylnej 6,80 marek za 78 godzin pracy tygodniowo. Ojca nie znałem. Byliśmy biedni. Po chleb chodziłem pod bramy klasztoru. W końcu poszedłem do domu sierot... Co się tyczy jego pamięci, odczułem owego popołud- nia lekki kompleks niższości. — W 1901 roku — powie- dział swoim mocnym głosem — zostałem pierwszym sekretarzem augsburskiego związku włókniarzy, który liczył wtedy 300 członków. W 1903 było ich 1000, a w 1906 ostatecznie — 6000. Zorganizowałem pierwszy strajk. Chodziło o skrócenie czasu pracy z jedenastu do dziesię- ciu godzin dziennie. I tak ta opowieść toczyła się dalej, szanowny czytel- niku. Pradziadek wspominał swobodnie, bez żadnego trudu. Bodaj raz nad czymś się chwilę zastanowił. Ktoś mógłby postawić zarzut: taka pamięć to szczególny dar natury. Możliwe. Ale należy stwierdzić: wiek jej nie zniszczył. Pamięć funkcjonuje dalej. Wilhelm Deffner, mimo stu lat życia, nie jest złamany wiekiem zarówno pod względem fizycznym, jak i ducho- wym. Oszczędziły go rdza, skostnienie, zgrzybiałość. W „Suddeutsche Zeitung" pisarz Dieter Lattmann napisał na setne urodziny Wilhelma Deffnera te oto zdania: „Ten stary bojownik pozostał w swoim żywiole. W jego życiu nie ma miejsca na starość. Nigdy nie czuł się samotny. Wilhelm Deffner prowadzi spór z teraźniejszością, tak jak czynił to przez całe dziesięciolecia. Wydaje mi się żywotniejszy, niż niektórzy czterdziestoletni staruszkowie". Obrazowi starego człowieka „bezradnego, złamanego, samotnego" trzeba przeciwstawić całkiem inną wizję. Sprawozdanie rządu federalnego o stanie zdrowia społe- czeństwa zakłada, że w przyszłości średnia wieku wyniesie 85 lat życia. Rosyjscy i amerykańscy uczeni idą w swoich prognozach dalej: sto, sto dziesięć, sto dwadzieścia lat... Radość z długiego życia Według badań demoskopijnych, co drugi Niemiec opo- wiedział się przeciwko tak długiemu życiu. To jest — z antropologicznego punktu widzenia — wprost nie- wiarygodne. Albowiem „długie życie" już od epoki ka- miennej należało do niespełnionych marzeń ludzkości. Teraz, kiedy te wytęsknione długie życie staje się realne, opuszcza nas wielka odwaga. Przyczyny takiej postawy są jasne. Z pojęciem podeszłego wieku kojarzy się nam film pełen lęku i grozy, który unicestwia radość starzenia się: niedołęstwo umysłowe, skleroza, osłabienie wzroku, cukrzyca, głuchota, nadciśnienie, łamliwość kości, star- cza gruźlica, depresja, nadmierna otyłość... To wyliczenie, jak wiemy, jest niekompletne. Brak jeszcze, na przykład, przypisywanych starości takich cech, jak upór, tępota, zdziecinnienie, dziwactwo, zmien- ność. Jeśli pod kątem tych zastrzeżeń spojrzymy na własną starość, to mogą się nam nasunąć skojarzenia z bajką o jednym takim, co poszedł w świat, by nauczyć się strachu. Rzeczywiście w takim wyobrażeniu starości kryje się poważne źródło błędu, które zniekształca i wy- krzywia obraz. Jest to zdjęcie dużego formatu fałszywe. Wejrzenie w nasze otoczenie wystarczy, aby wykryć źródło błędu. Moja babka była rezolutną, ważącą blisko sto kilo damą. Gdy w wieku 84 lat odwiedziła swego lekarza, musiał on po kartotekę jej choroby pójść do piwnicy. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza nie potrzebo- wała żadnej pomocy lekarskiej, była więc „odłożona" do akt. Odręczna notatka na jej karcie chorobowej brzmiała: „prawdopodobnie nie żyje". Nie trzeba brać tego lekarzowi za złe. Nie interesowa- ło go dobre zdrowie mojej babki. W kartotece jego ocen nie grała ona żadnej roli. Jeszcze lepszy przykład stanowi następująca notatka prasowa, która może nawet rozbawić: Brema, 16.10.1962. Lena Meyerdierks z Grasbergu koło Bremy zachoro- wała po raz pierwszy w życiu. Kasa Chorych odmówiła jednakże wystawienia zaświadczenia chorobowego, po- nieważ kobieta ta nie figurowała w żadnym spisie. Dopie- ro po długich poszukiwaniach odkryto jej nazwisko w najstarszych aktach na dnie schowka. Było ono skreś- lone już przed laty w przekonaniu, że ubezpieczona zmarła i jedynie przez zapomnienie najbliżsi nie wymel- dowali jej z rejestru. Tymczasem Lena Meyerdierks cieszy się jak najlepszym zdrowiem i mogła odebrać wiele życzeń z okazji 100 rocznicy urodzin. Jest sprawą mało znaczącą, że Kasa Chorych przez niedopatrzenie za wcześnie wprowadziła swą pod- opieczną do statystyki zmarłych. Nie w tym rzecz. Chodzi o fakt, że zdrowi, starzy ludzie przy wszystkich tych enuncjacjach na temat wieku nie są dopuszczani do głosu. Tu więc, szanowny czytelniku, bije źródło błędu. Sta- rość mierzy się stanem chorych. Zdrowi nie są brani pod uwagę. Ale jak wielka jest ta grupa ludzi? Pumpernikel party W latach trzydziestych Hugo Scharffenberg zajmował się niemieckimi stulatkami. Dokumentację towarzyszącą jego hobby można jeszcze odnaleźć tylko w zakurzonych archiwach. Ale podczas czytania tych akt postacie szyb- ko ożywają. Panna Clara Berner, urodzona w Berlinie, mieszka obecnie w Fiirstenbergu. Niezwykłego zdrowia, zdumie- wającej świeżości fizycznej i duchowej. Raz w miesiącu chodzi do teatru. Hugo Gobel, handlarz wełną w Bremie. Godna uwagi sprawność ciała i umysłu. Gimnastyk, namiętny gracz w bilard, mówi sześcioma językami. Mając 75 lat wybrał się w podróż do Egiptu. W wieku lat 93 odwiedził przyja- ciół w Belgii. Selma Richard, mieszka w Luneburgu. Pełna radości życia, energii. Niewielkie cielesne dolegliwości zniknęły w ostatnich dziesięciu latach. Wciąż czynna, wykonuje ręczne robótki dla swoich wnuków i prawnuków. Dorothea Wilhelmine Friederike Wilke. Obchodziła 101 urodziny 12 maja 1935 roku. Na śniadanie je zupę kartof- laną. Jej ulubiona potrawa: sosy, śledzie marynowane, do tego chleb ze smalcem. W wieku lat 50 ważyła 208 funtów. Mieszka w Lunow, powiat Angermiinde, sześcio- ro dzieci. Samuel Ferdinand Koppe, właściciel farbiarni w Cho- ciebożu. Gimnastyk. Mając lat 91 ćwiczył z ciężarkami. Dopiero gdy przekroczył 80, zaprzestał codziennej kąpie- li w Szprewie. Johann Heisterkamp, rolnik i wykonawca drewniaków. Na swoje 104 urodziny urządził dla 43 przyjaciół (w wieku 80, 90 i 100 lat) przyjęcie w Pannemannhof, składające się z pumpernikla, sera i żytniówki. Odwiedzają go ludzie z bliska i daleka, aby podziwiać jego krzepkość. Na lekarza wydał zaledwie 9 marek. Marie Annę Pech, mieszkanka Waltersdorffu koło Zit- tau. W wieku 101 lat wspięła się latem 1934 roku do groty na wysokość 796 m. Zmarła 8 sierpnia 1935. Miała nie- szczęście, że wskutek złego słuchu wpadła pod pociąg. Sophie Gass z Kolonii, 104 lata. Żywy temperament, zawsze dobrej myśli. Wchodzi na piąte piętro. Nie używa okularów. Friedrich Sadowski, 110 lat życia. W dawnych Prusach Wschodnich, umysłowo i fizycznie zdumiewająco spraw- ny. Codziennie praca w ogrodzie. Odbywa dziesięciokilo- metrowe wędrówki. Mając 104 lata nauczył się jazdy na rowerze. Tante Grimm, Szlezwik-Holszyn. Wskutek inflacji stra- ciła cały swój majątek. Doskonałe zdrowie. Przeżyła złamanie stawu biodrowego. W 101 roku życia wyleczyła się z zapalenia płuc. Na jej 104 urodziny zorganizowano pochód z pochodniami. Nawiasem mówiąc, Hugo Scharffenberg poświęcił swoją pracę naukową ciotce, która zmarła w wieku 98 lat. Była cudowną kobietą, jak zapewniał autor. Czy to, szanowny czytelniku, nie jest przyczynek do tematu starości? Jestem nawet zdania, że specjalista od drewniaków Johann Heisterkamp, który na swoje 104 urodziny z pumperniklem i żytniówką zaprosił 80, 90 i 100-letnich przyjaciół, powinien zająć stałe miejsce w referatach o problemach starości. Tymczasem nie był w nich nigdy wymieniany. Autorzy referatów posługują się raczej aforyzmami Goethego o starości, statystykami zachorowań i zgonów, podają prognozy rentgenowskie i objaśniają dane o starzeniu się. To z pewnością nie wystarcza, aby ,.darowane" nam lata uczynić smakowi- tymi. Badania wieku starczego nie są w Republice Fede- ralnej szczególnie pielęgnowane. Nie mamy nawet jesz- cze katedry gerontologii. Niezależnie od tego, jak skom- plikowane są zjawiska starości i jak różnorodne czynniki grają tu swoją rolę, nas najbardziej interesują zmiany biologiczne. One, koniec końców, decydują o zdrowiu lub chorobie. Szansa pozostania zdrowym zależy od stopnia zużycia się i zniszczenia organizmu. W tej dziedzinie wyciąga się wiele pośpiesznych wniosków. I tym właśnie zajmiemy się dokładniej w następnym rozdziale. Dobre, stare serce Częste i litościwe opowiadanie o chorobie starości nie stoi w żadnym stosunku do tego, co o niej rzeczywiście wiemy. dr Kurt Bruckel Starczą głuchotę (zwaną w języku naukowym pres- byakusiś) opisano w każdym podręczniku medycznym. W praktyce stawia się ją bardzo często jako diagnozę. Jak już sama nazwa wskazuje, mamy tu do czynienia ze zużyciem się organów słuchowych. Rzeczywiście, głuchota występuje częściej w wieku starszym, niż w latach młodości. Ten fakt nie nasuwa wątpliwości i prowadzi do prostego wniosku, że atrybu- tem późnego wieku jest postępujący niepowstrzymanie proces zużycia się organizmu. Wydarzenia te zgadzają się tak bardzo z naszymi obserwacjami i doświadczeniami, że ich zakwestionowa- nie wydaje się niemal zuchwałością. Ale jak to się dzieje, że obecnie wielu znakomitych uczonych na podstawie rezultatów nowych badań wyraża opinie, iż zjawisko głuchoty starczej należy poddać rewizji? Powinny nam pomóc trzy wykresy porównawcze. Pierwsza krzywa pokazuje sytuację plemienia murzyń- skiego żyjącego w Afryce centralnej. Badacze amery- kańscy Plester, El-Molfy i Rosen, w wyniku przeprowa- dzonych badań stwierdzili: Zdolność słyszenia u 30- i 60-letnich Murzynów była prawie jednakowo dobra. Wymierna utrata słuchu była tak minimalna, że praktycznie nie miała żadnego znacze- na. Tendencja ta utrzymywała się do późnej starości. Krzywa starości przebiegała bardzo równo. Zużycie or- ganu słuchowego uwarunkowane starością nie miało znaczenia. Druga krzywa wykazywała tendencje spadkowe. Tutaj chodziło o typową ludność miejską w Ameryce. Zdolność słyszenia u 30- i 60-latków wykazywała już znaczące różnice. U 80-latków utrata słuchu stała się wyraźnie dostrzegalna. Mimo to także z wyników tej krzywej można było być zadowolonym. Natomiast trzecia krzywa spadła gwałtownie w dół. 60-latkowie słyszeli znacznie gorzej niż ludzie 30-letni. 80-latkowie byli zupełnie głusi. Ta trzecia grupa żyła w amerykańskich miastach przemysłowych. Starość nie czyni głuchym W przypadku starczej głuchoty, stwierdzili amerykań- scy uczeni po wielu badaniach, myli się przyczynę ze skutkiem. Głuchota jest następstwem chronicznego działania hałasu — a nie starości. W Japonii osiągnięto podobne wyniki. Warstwy ludno- ści nie narażone na działanie hałasu, porównane z ro- botnikami przemysłowymi w suchotniczych, hałaśliwych miastach — wykazują te same zależności. W szwedzkim regionie Skaraborg przebadano 2328 robotników budowlanych. Według dra Lundquista z klini- ki ofiatrycznej „Sahlgrenska Hospitals" (choroby oczu) 44 procent pacjentów cierpiało na lekkie, 22 procent na ciężkie schorzenia. Wśród robotników pracujących przy betoniarkach 76 procent miało uszkodzony słuch. Tymczasem znamy już wyniki wielu takich badań, dotyczących personelu obsługi naziemnej samolotów odrzutowych, robotników stalowni, członków młodzieżo- wych zespołów muzyki beatowej. Plaga, którą zapowie- dział wielki bakteriolog Robert Koch, już nadeszła. „Pewnego dnia — przewidywał ów uczony — człowiek musi tak samo bezlitośnie zwalczać hałas, jak cholerę i dżumę". Słoniom, sprowadzonym do europejskich ogrodów zoologicznych, trzeba zakładać na uszy ochra- niacze. W przeciwnym razie źle słyszą lub głuchną. W podobnej sytuacji znajdujemy się my sami. Im głoś- niejszy jest świat wokół nas, tym mniej słyszymy. Ale cóż to, szanowny czytelniku, ma wspólnego ze starością? Dlaczego ma to być starcza głuchota? Jest rzeczą normalną, że w czasie długiego życia tracimy słuch, ale utrzymuje się to w pocieszająco nis- kich granicach. Rzeczywistą przyczyną głuchoty nie jest więc starość, lecz hałas. Nie postępujący proces fizjo- logiczny, lecz mechanizm niszczenia, którego można uniknąć. Myślę, że nikt nie podważy tej prawdy. Przykład pokazuje, w którym punkcie znajdują się nowoczesne badania nad starością. ,.Częste i litościwe opowiadanie o chorobie starości — stwierdza dr Kurt Bruckel, dyrektor Kliniki Geriatrycznej w Stuttgarcie — nie stoi w żadnym stosunku do tego, co o niej rzeczywiście wiemy. Do pilnych zadań solidnej geriatrii należy zdecydowanie przeciwstawienie się szeroko roz- powszechnionej tezie, że wszelkie możliwe dolegliwości i zmiany w organizmie przypisuje się ślepo starości". Młode oko Dr Jórg Schmidtt-Vogt, ordynator szpitala powiatowe- go w Eppstein (Taunus) napisał po swoim pobycie w Ki- jowskim Centrum Badania Starości: ,,U przebadanych w instytucie kijowskim ludzi w bardzo zaawansowanym wieku nader rzadko stwierdzano zjawisko zwyrodnienia wzroku, jak na przykład starczą kataraktę lub glaukon (zielona katarakta). Na ogół nie zauważono też tak typo- wych objawów, jak plamy na rogówce, czy bielmo na obrzeżach rogówki. Brak takich objawów oznacza, że w wieku starczym oczy mogą zachować niezwykłą mło- dość i żywotność". Opisany stan rzeczy nie jest czymś wyjątkowym. Bar- dzo często zwraca się uwagę na ,,młode oko" u dzie- więćdziesięcio- i stulatków. Wiadomo od dawna, że tzw. obwódka starcza (szare zmętnienie na obwodzie ro- gówki) nie jest w żadnym wypadku objawem starości. Wiadomo także, że „zielona katarakta", której się oba- wiamy, jest chorobą, która rozwija się w średnim wieku, postępuje powoli, w miarę upływu lat, i ujawnia się ostatecznie na starość. Choroba ta dotyka zaledwie dwa do trzech procent ludzi. Nie można więc mówić o tym, jako o typowym zjawisku starości. Organy wzrokowe, podobnie jak słuchowe, podlegają procesowi starzenia. Zmniejsza się przystosowanie wi- dzialności oka, wskutek czego doznaje uszczerbku jego ostrość. Ten normalny proces dotyczy obydwu oczu, zaczyna się już przy urodzeniu i następnie rozwija stopniowo. W pewnym momencie potrzebne są okulary do czyta- nia. Kiedyś będziemy je musieli założyć do lektury gazety. Mamy jednak szansę zachować „młode oko". Starość nie stoi temu na przeszkodzie. Starość, widziana z perspektywy historii medycyny, nie była nigdy dokładnie zbadana, dokładnie opisana, obserwowana bez uprzedzeń. Z bezprzykładną lekko- myślnością przypisywano szczodrze niezliczone cierpie- nia „chorobie starości". Nauka dopiero dziś stara się rozwikłać ten węzeł. Wyciąga pojedyncze nitki i — pro- szę spojrzeć — każda z nich ma fałszywą etykietkę. Arterioskleroza to pojęcie zbiorcze dla różnych chorób tętniczych. Co się przy tym dzieje, wiemy: naczynia twardnieją, tracąc swoją elastyczność. Średnica prze- wodów pokarmowych, mająca normalnie dwa do trzech centymetrów, zmniejsza się coraz bardziej. Z powodu złogów wapiennych na ścianach naczyń upowszechniło się złowrogie pojęcie o „zwapnieniu". I to zwapnienie stało się przyczyną zwalania całkowi- tej winy na starość. Więcej jeszcze: uznano je za przy- czynę starości. Fałszywa etykieta Już kilkadziesiąt lat temu podał tę teorię w wątpliwość profesor Max Burger z Lipska, pionier niemieckich ba- dań nad problemami starości. Grupa jego pracowników zaczęła odróżniać chorobowy proces sklerotyczny od normalnych zmian naczyń krwionośnych, uwarunkowa- nych starzeniem się. Max Kuczyński, zatrudniony jako profesor w Omsku, stwierdził u rosyjskich chłopów w bardzo zaawansowa- nym wieku zaskakująco nieznaczne objawy arterioskle- rozy. Byli to mężczyźni o pełnym uwłosieniu, bez śladów siwizny, z zachowaną potencją płciową i o młodzieńczym wyglądzie. Kuczyński przeprowadził sekcję zwłok wieś- niaka, który zmarł w wieku 109 lat. Ściany naczyń krwio- nośnych były mało elastyczne, ale bez jakiegokolwiek odkładania się cholesterolu czy wapna, a więc żyły tętnicze zmienione, lecz nie chore. Badania w tym zakresie potwierdziły się. W górzystej części Zachodniej Gwinei dr K. Goldrick obserwował przez 15 lat pewne plemię tubylcze. Tylko u 777 członków tego plemienia ujawniono oznaki anginy pectoris. W żad- nym wypadku nie stwierdzono choćby tylko ubocznych chorób naczyń krwionośnych. Ciśnienie krwi nie pod- nosiło się z wiekiem, nie było też żadnego przypadku znacznego nadciśnienia. U 70-letnich Indian w środkowym Meksyku podczas sekcji zwłok stwierdzono doskonale zachowane naczy- nia krwionośne. Starość nie pozostawiła tu żadnych śladów. Tamtejsi patolodzy nie odnotowali jako przy- czyny śmierci zapalenia mięśnia sercowego. Tak się dzieje nie tylko u dalekich ludów pierwotnych. „Zdumie- wająco dobrze zachowały się najdokładniej przebadane naczynia wieńcowe. Nawet przy badaniu mikroskopijnym nie wykryto w naczyniach żadnych patologicznych zmian" — to wyniki sekcji 80-letniej kobiety przeprowa- dzone przez Jaffego i Brossa. W literaturze fachowej spotykamy liczne wzmianki tego rodzaju. W latach 1937—38 profesor Bogomolec wyjechał ze sztabem leka- rzy do Abchazji, małej rosyjskiej prowincji kaukaskiej. Zbadano 58 osób w wieku od 95 do 142 lat. Żadna z nich nie zrobiła na profesorze wrażenia starca. Tlabagan Klecba, 142 lata, potrafił jeszcze występować jako wodzi- rej, prowadząc z humorem zabawę. Po powrocie do Moskwy profesor Bogomolec poinformował swoich zdu- mionych kolegów, że nie stwierdził u tych prastarych ludzi żadnych chorobowych zmian w sercu i systemie krwionośnym. Człowiek może się zestarzeć bez objawów starczej sklerozy. Nie musi koniecznie „zwapnieć". Biolog i an- tropolog Paul Overhage w swojej książce „Eksperyment: ludzkość" powiedział wyraźnie: „Arterioskleroza nie jest absolutnie następstwem starzenia się, jak dotychczas twierdzono. Serce i naczynia krwionośne mogą aż do późnej starości pozostać młode". Jak bardzo arterioskleroza nie jest zależna od choroby starości, przekonali się lekarze amerykańscy, badając młodych żołnierzy poległych w wojnie koreańskiej. Za- alarmowali oni medycynę meldunkiem, że u 20- i 30-lat- ków wystąpiły już średnio ciężkie zjawiska arterioskle- rozy. Zapewne nie przyjdzie nikomu na myśl, aby w podob- nych przypadkach mówić o „przedwczesnym starzeniu się". Niemałą niespodziankę sprawił prof. Christian Bar- nard, gdy oświadczył na dorocznym zebraniu Amerykań- skiego Towarzystwa Chirurgicznego w San Francisco, że jego słynny pacjent Filip Blaiberg (pierwsze przeszcze- pienie serca) zmarł nie w wyniku odrzucenia przeszcze- pu przez organizm, lecz na skutek niewydolności serca, spowodowanej ciężką sklerozą wieńcową. Blaiberg żył ze swoim nowym sercem niecałe dwa lata. W tym czasie cholesterol na ścianach naczyń od- kładał się tak szybko, że spowodował rozwój śmiertelnej sklerozy. ,,W przypadku Blaiberga — powiedział profe- sor Barnard — nie wiedzieliśmy jeszcze, że atero- skleroza (zwyrodnienie zewnętrznej osłony żyły) może się rozwijać tak szybko". Zwapnienie żył może rozwinąć się szybko, powoli albo nawet nie rozwinąć się wcale. Przyczyn należy szukać w szkodliwych wpływach mechanicznych, chemicznych, infekcyjnych i nerwowych. Wiele jest tu znaków zapyta- nia. Błędny z pewnością jest utrzymujący się tak długo pogląd, że dokonuje się tutaj automatycznie postępujący proces związany z wiekiem. Elastyczne, zdrowe naczy- nia osiemdziesięciolatka i ciężko uszkodzone naczynia dwudziestopięcioletniego żołnierza mówią same za sie- bie. Już tylko na marginesie należy powiedzieć, że prof. J. P. Henry (School of Medicine w Los Angeles) poczy- nił ciekawe spostrzeżenia wśród zwierząt: zwierzęta w piewszych miesiącach życia chowane w izolacji ujaw- niły potem nie tylko silną agresję, zwalczając krwawo swoich rówieśników, ale stawały się także szczególnie podatne na arteriosklerozę. Stwierdzono, że zawartość cholesterolu we krwi wzra- sta w sytuacjach obciążenia również u ludzi, co dowodzi, jak mocno „czynnik psychiczny" wpływa na powstawanie arteriosklerozy. Profesor monachijskiej kliniki, Dietrich Michel, zapytał podczas 23. Tygodnia Terapii w Karlsruche profesora Johannesa Limbacha z Getyngi: ,,Co nam pozostaje z dotychczasowych wyobrażeń o spowodowanej wiekiem niewydolności serca, przyjmujących za przyczynę spadek jego wagi?" Odpowiedź mogłaby stanowić tytuł artykułu w gazecie: „Muszę powiedzieć, że nie pozostaje nic. Uwiąd starczy był urojeniem, z którym żyliśmy prawie przez sto lat". We wszystkich podręcznikach medycznych wciąż jeszcze opisuje się starczy uwiąd serca. Normalnemu sercu człowieka dorosłego, o wadze około 300 gramów, przeciwstawia się serce gasnące o wadze mniejszej niż 200 gramów. I oto nagle występuje ceniony naukowiec i stwierdza: „Nic się tu nie zgadza". I na poparcie swej opinii przedstawia przekonywający materiał dowodowy. Profesor Linzbach zgromadził wyniki badań 8000 serc u ludzi w różnym wieku. Ponad 600 serc w tych badaniach należało do osób w wieku od 90 do 100 lat. „Stwierdziliśmy — powiedział profesor — w grupie trzydziesto- i czterdziestolatków od pięciu do dziesięciu procent «niedowagi» serc, ale ani jednej niedowagi w grupie ludzi ponad osiemdziesięcioletnich". Fachowe czasopismo „Euromed" fakt ten komentuje: „Po tym, co Linzbach stwierdził na badanych sercach, wyrażenie «fizjologiczne procesy starości» mógłby on podawać jedynie w cudzysłowie". Organy, które się nie starzeją W rezultacie nowych badań staje się coraz bardziej oczywiste, że popularna teoria o spadku sił nie od- powiada przebiegowi procesu starości. (,,Obraz aparatu, maszyny, które niszczeją po dłuższym użyciu nie jest tutaj przykładem władczym" — prof. Max Biirger z Lip- ska). Są organy, które w ocenie fizjologicznym w ogóle się nie starzeją. Należą do nich wątroba, nerki, jelita. Ich komórki dzielą się, a więc rodzą się wciąż na nowo, dzięki czemu pozostają młode. Dwie amerykań- skie grupy robocze (Borrowsa w Baltimore i Dietricha w Miami) nie stwierdziły, badając enzymy w wątrobie, żadnych zmian. Goldman (Los Angeles) zauważył przy transplantacji nerek, że ich praca jest wciąż dobra, niezależnie od tego, czy wszczepiona nerka pochodzi od młodego czy starszego człowieka. Winston (w Salem) usunął szczurom po jednej nerce: u młodych, jak i u sta- rych zwierząt powiększyła się pozostała nerka, wyrów- nując powstałe ubytki. Odkąd medycyna uznała znaczenie gruczołów do- krewnych dla funkcjonowania organizmu, zaczęto rów- nież podejrzewać ich uzależnienie od starości. Gruczoły wydzielają hormony, wciąż tryskające źródło życia. Czyż więc nie nasuwało się przypuszczenie, że z wiekiem źródło to wysycha? Amerykański badacz Mc Gavarck tak podsumował swoje gruntowne badania: różne gruczoły wydzielają co najmniej dwadzieścia cztery różnego rodzaju hormony. W kilku przypadkach produkcja wzrasta wraz z wiekiem, w innych — słabnie, a jeszcze w innych pozostaje przez całe życie na tym samym poziomie. ,,Dotychczasowy stan wiedzy wykazał, że produkcja ważnych dla życia hormonów nadnercza — Cirtisolu i Aldosteronu nie ujawnia ich zależności od wieku czło- wieka. Również działanie gruczołu tarczycowego nie podlega w starszym wieku ograniczeniu, raczej przeciw- nie: wzrasta". (Prof. dr Henryk Nowakowski z Hambur- ga). A więc źródło nie wysycha. Nie licząc możliwych chorób, jak np. choroba Simondsa, czyli gruczołów przy- sadki mózgowej, która niszczy przysadkę, nie należy lękać się o funkcjonowanie gruczołów w starości. Ważne dla życia hormony nie przestają działać. W książkach na temat starości nie brak wskazań dotyczących wzmożonego niebezpieczeństwa infekcji i zmniejszających się sił obronnych organizmu. Del Campo z Werony zbadał białe ciałka krwi, pierwszą reakcję obronną na powstające czynniki chorobotwór- cze. I nie znalazł żadnej różnicy pomiędzy ludźmi młody- mi i starymi. Białe komórki krwi niszczą bakterie, nieza- leżnie od tego dla kogo pracują. W jakiejś mierze krew stanowi substancję, dzięki której człowiek mógłby żyć wiecznie. Odradzające się wciąż komórki krwi zachowują swoją jakość również w zaawansowanym wieku. Nie pomniejszają one swe- go działania. Wymierne wartości (na przykład hemo- globina) pozostają przez całe życie w normie. Również szybkość opadania krwi wykazuje na starość swoją nor- malną wartość. Choroby krwi nie są nigdy chorobami starości. Jakkolwiek podobne badania znajdują się dopiero w fazie początkowej (gerontologia, wiedza o starości jest, rzecz kuriozalna, tak młoda jak podróże w kosmos), to jednak okazuje się już obecnie, że nie ma powodu, aby utożsamiać starość z katastrofą biologiczną. Starość, oceniana z fizjologicznego punktu widzenia, przedstawia się znacznie korzystniej, niż krążące o niej opinie. I nikt nie mylił się bardziej, niż rzymski komediopisarz Publius Tarentius Afer, który pierwszy wypowiedział to złośliwe zdanie: Senestus ipsamorbus. (Sama starość jest choro- bą). Że nie wspomnimy już Seneki, który określił starość jako nieuleczalną chorobę. Śmierć, której nie ma Istotnie, starość nie jest w ogóle chorobą. I również nie umiera się na starość. Jak ujawniają rozległe badania, nie ma śmierci ze starości. Przyczyna śmierci, określona jako ,,uwiąd starczy" nigdy nie została udowodniona. Uwiąd starczy jako przyczyna śmierci był, jak dowodzi następująca historia niemieckiego klinicysty Ludwiga Aschoffa, fałszywą diagnozą: „Gdy odwiedziłem 97-let- niego lekarza na dwa dni przed jego śmiercią, wykazy- wał on tak mało symtomów ciężkiej choroby, że od- bierając wiadomość o jego zgonie byłem przekonany, iż mam oto do czynienia z naturalną przyczyną zejścia ze świata. Bardzo byłem zaskoczony, gdy po dokonanej na życzenie umierającego sekcji stwierdziłem zapalenie płuc, trwające od czterech lub pięciu dni i liczne prze- rzuty złośliwego raka gruczołu tarczycowego". Ktoś mógłby w tym miejscu powiedzieć: ten człowiek zmarł. A czy było to zapalenie płuc czy też starość — czy na to jakiekolwiek znaczenie? Owszem, ma duże znaczenie. Nie teoretyzujemy za- tem na temat nieśmiertelności, lecz próbujemy dociec, co to znaczy: być starym. I chociaż wiele rodzi się tutaj pytań, jedno jest zasadnicze: jak nasze ciało, nasz or- ganizm rozwiązuje ten problem? ,.Starczy zanik serca był urojeniem, z którym żyliśmy prawie sto lat". Przypominam raz jeszcze to zdanie patologa Linzbacha. W co wierzono sto lat, nie musi być prawdą. Zwłaszcza opinie o starości: wydają się być w medycynie poważnym przewinieniem. Młoda nauka o leczeniu starości Dopiero od 1915 roku istnieje pojęcie geriatrii, czyli nauki o zapobieganiu starości. Pewne przeżycie z lat studenckich zachęciło nowojorskiego lekarza J. L. Na- schera do zajęcia się problemami starości. W schronisku dla biednych spotkał, utykającą na nogę, starą kobietę. Opiekun przytułku powiedział: ,,Ta kobieta cierpi na starość, na to nic nie można poradzić". Młody Nascher nie chciał się pogodzić, że nie można nic przeciwko temu zrobić. Na to, co można ,.zrobić" dziś, mamy znakomity do- wód: chirurgia. Poglądy w tej kwestii zmieniły się rady- kalnie w ciągu ostatnich dwóch, trzech stuleci. Jeszcze pół wieku temu sądzono, że przy poważniejszych in- gerencjach medycznych granica wieku wynosi ponad 50 lat. Dzisiaj podobne opinie nazwano by kiepską sensa- cją. ,,109-letni William Lundy, jeden z ostatnich wetera- nów amerykańskiej wojny domowej, po operacji pęche- rza czuje się dobrze. Lekarze twierdzą, że operacja się udała". „W wieku 116 lat Antonio Barbaro, najstarszy miesz- kaniec Włoch, zdecydował się na operację wyrostka robaczkowego. Prof. Piętro Panuccio zoperował go w Melito Porto Salvo. Operacja przebiegała bez kom- plikacji". ,.Żadnych wahań nie mieli lekarze Miejskiego Szpitala w Hof przy operacji głowy swego najstarszego pacjenta, liczącego bez mała 102 lata stolarza Johna Hartlieba. Pacjent mógł po ingerencji chirurgicznej odetchnąć. Przestały mu dokuczać chroniczne bóle głowy". Jeszcze w 1923 roku profesor G. Holz na kongresie niemieckich chirurgów nazwał starość wrogiem chirur- gii. Dzisiaj o czymś takim nie ma mowy. Przeciwnie, należy podkreślić, że przy decyzji za lub przeciw operacji nie bierze się prawie wcale pod uwagę daty urodzenia. Rozstrzygają o tym kryteria niezależne od wieku. Ryzyko może być większe w przypadku pięćdziesięcio-latka niż człowieka osiemdziesięcioletniego. Zdziwieni chirurdzy „Chirurdzy — tak podsumowuje swoje doświadczenia szwajcarski badacz problemów starości Vischer — byli nie mniej zdziwieni odpornością organizmu swoich starych pacjentów, niż oni sami, a stare serce jest poniekąd dobrym sercem. W tym sensie wielu ludzi, chociaż brzmi to paradoksalnie, staje się z wiekiem coraz zdrowszymi. Chirurdzy serca początkowo także nie byli pewni tej racji. Przy operacjach u pacjentów po pięćdziesiątce mieli pewne obawy. Stopniowo jednak granice wieku przesunęły się wzwyż: do 55, 60 i 65 lat. Obecnie nie ma już żadnej sensacji w tym, że 70- czy 80-latkowi wstawia się zastawkę sercową. („Kalendarzowa starość nie ma żadnego wpływu na wyniki operacji" — słowa dra Jana Navratila, szefa II Kliniki Uniwersytetu w Wiedniu, wypo- wiedziane na 13. kursie kształceniowym dla geriatrów w marcu 1970 roku w miejscowości Hofgastein). Statystyki porównawcze wskazują, że operacja na otwartych sercach udaje się równie dobrze u młodych, jak i u starych. Starość nie stanowi żadnego dodat- kowego ryzyka. Tak wynika ze sprawozdania amerykań- skich chirurgów serca Finegana, Gianelly'ego i Harri- sona, którzy ponad 52 pacjentom między 60 a 80 rokiem życia wymienili zwapnione zastawki tętnicze na nowe. Umieralność przy tak ciężkich operacjach utrzymywała się w warunkach normy. Znaczna większość pacjentów opuszczała szpital wolna od dolegliwości. Chirurdzy wyzbyli się lęku przed starością. Nie boją się nawet stulatków. Według statystyk kliniki w Mayo śmiertelność wśród 3000 zoperowanych pacjentów wy- niosła 1 procent. Chirurgiczna klinika uniwersytecka w Kolonii podała, że po 281 operacjach prostaty śmiertel- ność wynosiła 0,7 procent. Na wspomnianym już Międzynarodowym Kongresie Geriatrycznym we Fryburgu wielkie wrażenie wywołał bazylejski chirurg prof. R. Nissen, występując z następu- jącym stwierdzeniem: „Prognozy dotyczące leczenia raka jelita grubego w zaawansowanej starości są nad- spodziewanie dobre. Równie zaskakujące jest zwięk- szenie się zakresu interwencji chirurgicznych, które można zalecić pacjentom". Profesor Nissen podał jako przykład przypadek 83-let- niego mężczyzny. Lekarz domowy, stwierdziwszy raka na podstawie kontrastowego prześwietlenia, wyjaśnił pacjentowi, że w jego wieku zabieg operacyjny nie jest wskazany. Dopiero w rok później, gdy rak przerzucił się do pęcherza moczowego, lekarz odesłał go do kliniki. Tu się okazało, że operacja jest zupełnie możliwa. U mężczyzny tego nie stwierdzono przez dziesięć na- stępnych lat żadnych przerzutów. „Ma on teraz 93 lata i czuje się dobrze" — powiedział profesor Nissen. Nie ulega wątpliwości, że w każdym wieku można sobie złamać nogę lub rękę. A więc złamania kości nie są żadnym typowym zjawiskiem starości. W klinikach urazo- wych leży więcej ludzi młodych niż starych. Natomiast nasuwa się pytanie: czy można w ogóle leczyć stare kości? Przez stulecia towarzyszyły starczym złamaniom kości posępne prognozy. Złamanie biodra w zaawansowa- nej starości dawało niewielką nadzieję na wyzdrowie- nie i przywrócenie do dawnego stanu. Pogląd ten uległ zasadniczej zmianie, gdy amerykański chirurg Smith-Peterson odkrył nową metodę leczenia: przybija- nie gwoździami. Wbity gwóźdź łączy złamaną górną część uda z szyjką kości udowej. Metoda ta skraca bardzo znacznie czas leczenia. Zmniejsza się wynikają- ce z długiego leczenia dodatkowe ryzyko w postaci usztywnienia stawów, zaniku mięśni, zakłócenia układu krążenia, zapalenia płuc itp. Początkowo nie bardzo chciano wierzyć, że ta nowo- czesna metoda może uratować złamania górnego uda, którego tak się lękamy. Dopiero doświadczenie dowiod- ło, że w tych warunkach również stare kości znakomicie się zrastają. Tak, specjaliści doszli nawet do przekona- nia, że leczenie złamań kości nie przebiega gorzej w starszych niż w młodych latach. Podobne stwierdzenie dotyczy leczenia ran w ogóle. ,,W przeciwieństwie do dawniejszych poglądów — stwierdził koloński chirurg profesor Heberer — nie są- dzimy, że leczenie ran u ludzi starych jest z reguły gorsze i grozi poważniejszą infekcją. Sprawy te zależą w dużym stopniu od odżywiania się i ogólnego stanu zdrowia, szczególnie od zawartości białka i witamin w organizmie pacjenta". Nie powinny nas denerwować drobne zmarszczki i si- we włosy. Decydujące jest to, aby nasz organizm za- chował do późnego wieku ważne dla życia właściwości. Mają one, jak słyszeliśmy to z wiarygodnych źródeł, decydujące znaczenie. I to jest prawda. Albowiem do leczenia, czy to ran czy złamań kości, potrzebna jest własna praca organizmu. Organizm musi zmobilizować swoje rezerwy, musi tworzyć nowe tkanki, musi być zdolny do samoregeneracji. Rezerwy wydajności Dopiero całkiem niedawno medycyna odkryła zdol- ności regeneracyjne organizmu, znaczną rezerwę wy- dajności, nawet jeśli w wyniku długiego życia pozostały nam rany i blizny. Takie pojęcia, jak terapia regeneracyj- na i rehabilitacyjna w zwalczaniu starości, powstały zaledwie dwadzieścia lub trzydzieści lat temu. Gdy angielska lekarka Majorie Warren zaczęła w 1936 roku w londyńskim szpitalu West Midde Hospital wycią- gać z łóżek starych inwalidów, aby ich wdrażać do treningu, uznano tę damę za lekko zwariowaną. Do tego czasu uważano w całym świecie, że starych pacjentów trzeba aż do końca życia trzymać w łóżku. Dopiero jej sensacyjne osiągnięcia odwróciły sytua- cję. Rzeczywiście, pacjenci Majorie Warren stanęli zno- wu na nogi. Odzyskali odwagę i ufność we własne siły. Pod wieloma względami poczuli się przywróceni praw- dziwemu życiu. Następujący przypadek odnotowano w Nowoczesnym Centrum Regeneracyjnym (Ambach nad Starnberger See, naczelny lekarz dr Fritz Wiedemann). Jeszcze parę lat temu uznano by to za cudowne wyleczenie. Profesor uniwersytetu w stanie spoczynku, 86 lat, całkowicie apatyczny, spędza ostatnie dni w łóżku lub fotelu. Nic nie czyta, niczym się nie zajmuje. Diagnoza jego lekarza: ogólny upadek sił. Starcza apatia. Dwa miesiące później ten 86-letni profesor uniwersytecki ma odczyty, dyskutuje z kolegami i studentami, kontynuuje pracę naukową. Dawniej powiedziałoby się: przeciw starości nie moż- na nic uczynić. Na szczęście ta rezygnacja w końcu zniknęła. 86-letni profesor nie stał się w wyniku leczenia młodszy, ale otrząsnął się z apatii i stał się aktywniejszy. Takie kraje, jak Stany Zjednoczone i Związek Radzie- cki, zajmują się dzisiaj badaniami problemów starości prawie z równą energią, jak podróżami międzyplanetar- nymi. W Baltimore i Kijowie powstały wielkie ośrodki badawcze. Czy to przypadek, że właśnie Amerykanie i Rosjanie przepowiadają człowiekowi długowieczność i zdrową starość? To nie przypadek. Kryje się za tym przeświadczenie, że człowiek z istoty swej konstrukcji jest zdolny do długiego i zdrowego życia. Rozpiętość może sięgać — jak przypuszcza ekonomista Irwing Fischer z Uniwer- sytetu Yale — aż do 150 lat życia. („Sądzę, że granica stu lat jest straszakiem, który będzie pewnego dnia prze- zwyciężony"). Wyobrażenia takie biorą się z przeświadczenia, że medycynie uda się objąć kontrolą takie choroby, jak m.in. rak, zawał serca, arterioskleroza, i w ten sposób otwo- rzyć człowiekowi drogę do normalnego rozwoju procesu starości. Ten normalny proces starzenia się — i to jest tutaj niespodzianką — ocenia się jako bardzo korzystny. Wprost przeciwnie do wyznawanych dawniej poglądów... O starzeniu się mózgu Zasadniczy przewrót w poglądach na problem starości zaznacza się w badaniach mózgu. Raport o sytuacji cytujemy z wydanego w 1959 roku dzieła o podstawowym znaczeniu: „Starcza demencja, czyli otępienie umysło- we, istnieje w zarodku u każdego starego człowieka. Choroba wywołuje charakterystyczne zmiany w mózgu. Zmniejszenie pojemności i wagi mózgu, zanik komórek nerwowych, osobliwe wytwory, które określa się jako gruczoły. Prawie u każdego starca następują stopniowe zaniki pamięci i ostatecznie zawężają się horyzonty umysłowe. Jeśli zjawisko to osiąga bardzo dużą skalę, można wtedy mówić o starczej demencji. Chorzy słabną, gubią przedmioty, zapominają to, co im się mówiło, mylą osoby, rzeczy, informacje...". Natomiast najnowszy raport o podobnych zjawiskach pochodzi z odczytu, który wygłosił prof. dr Franz, szef Instytutu Neurologicznego Uniwersytetu w Wiedniu: „Starzenie się mózgu nie jest żadną chorobą, lecz kilku- stopniowym, podlegającym zmianom procesem rozwoju. Mózg sam pokonuje, jeśli tak można powiedzieć, pro- blem swego starzenia się w zakreślonych granicach fizjologicznych, w sposób zdumiewająco dobry. Załama- nie się wydolności mózgowej ma swoje przyczyny poza mózgiem (zakłócenia krążenia, choroby naczyń krwio- nośnych itp.). Starzenie się mózgu nigdy nie jest przy- czyną śmierci. Jeśli chodzi o tzw. «wygasanie życia», a więc stopniową śmierć mózgową, nie ma na to żadnych pewnych dowodów. Odkrycie produktywnych czynników, kształtujących na- turę starzenia wydaje się mieć znaczenie również dla biologicznej oceny starości. Jednakże na poziomie orga- nicznym zaprzecza ono przyjęciu tezy, że starość, ogólnie rzecz ujmując, stanowi stadium spadku wydajności, po- wolnego obumierania, i dowodzi, że starość jest pełnym życia, produktywnym stadium egzystencji organizmu...". Badanie mózgu odrzuca więc to, w co uczeni wierzyli przez sto i więcej lat. A mianowicie, że „stopniowe zidiocenie" jest naszym nieodwracalnym losem. Bez wątpnienia znikną z przyszłych podręczników takie pojęcia, jak rozpad mózgowy, zużycie, degeneracja, star- cza atrofia. (,,lm liczniejsze będą zarówno pojedyncze fakty, jak i fachowe orzeczenia, tym rzadziej będzie się używać podobnych sformułowań" — oto opinia profesora Jacobsa z Neurologicznej Kliniki Uniwersytetu w Marburgu). Ale nie możemy się tutaj zajmować specjalistycznymi opisami. Należy tylko zauważyć, że nie można mówić o prostym, jednorodnym procesie rozkładu. Na przykład, utracie potasu, wapnia i fosforu można przeciwstawić wzrost poziomu sody, siarki i żelaza w tkankach mózgo- wych. Po przejściowym spadku podnosi się także płyn tkankowy. Nie zmniejszają się również tzw. tłuszcze neutralne. Generalnie można uznać jedno. Z wielu takich obser- wacji wynika jasno, że w mózgu ludzkim nie zachodzą jedynie procesy regresyjne. W ciągu całego życia ludz- kiego utrzymują się raczej istotne okresy rozwoju i budo- wy. Mózg rozporządza, określając szacunkowo, liczbą od dwunastu do czternastu miliardów komórek nerwo- wych. Część z nich ulega w ciągu życia zniszczeniu. Właśnie stąd wyprowadzono opinię o „stopniowym idioce- niu". Tymczasem jednak wiele jest dowodów na to, że mózg ludzki utrzymuje pewien rodzaj zasobów rezerwowych. Kiedy więc następują straty w komórkach splotów nerwowych w korze mózgowej, mamy do czynienia z do- stawą zaopatrzenia rezerwowego. Mówiąc językiem wojs- kowym: przychodzi wtedy z pomocą armia zapasowa. Wiedeńscy psychiatrzy Pótzl i Versluys w przeprowadzo- nych wspólnie badaniach stwierdzili już w latach dwudzie- stych, że paralitycy z ciężkimi zaburzeniami psychicznymi po kuracji malarią, która zahamowała proces chorobowy, wracali do pełnej sprawności umysłowej. Z pewnością mózg ludzki jest w stanie szybko się przeorganizować. W normalnym przebiegu starzenia to przeorganizowanie bardzo dobrze mu się udaje. Tak więc starczy mózg przedstawia się nieco inaczej niż młodszy i traci nieco ze swej substancji, waży 100 lub 200 gramów mniej, ale tzw. połączenia poprzeczne działają jeszcze znakomicie. Co zaś tyczy się wagi, to nie daje ona powodu do obaw. Dociekania na temat masy substancji mózgowej nigdy nie zostały zaniechane. Najcięższy znany kiedykol- wiek mózg (2850 gramów) miał 21-letni niedorozwinięty młodzieniec. Dla porównania: mózg wielkiego chemika Juliusa Viebiga ważył tylko 1352 gramy. Najwyższy czas, abyśmy wzięli pod uwagę podobne informacje i — uwzględniając nasz własny wiek — odpowiednio je sklasyfikowali. „Nauka — powiedział na początku tego stulecia znany rosyjski laureat Nagrody Nobla llja Miecz- ników — wie dzisiaj bardzo mało o starości i śmierci. Obecnie nauka wie nieco więcej. I jeśli mógłbym sumę dotychczasowych rezultatów sprowadzić do prostej for- muły, to brzmiałaby ona tak: «Ludzie, nie dajcie sobie wmówić, że w starości będziecie chorzy, słabi i głupi...»." Kompleks Jasia Wydajność pracy człowieka obniża się tylko dlatego, ponieważ on sam pozwolił sobie wmówić, że musi się ona obniżać. Prentice Mulford Konrad Adenauer został nadburmistrzem Kolonii w wieku 41 lat. Jako człowiek 57-letni utracił, po przewrocie hitlerowskim, wszystkie swoje stanowiska. Gdy wrócił na scenę polityczną, miał lat 69. W 1949 roku, jako 73-latek, został pierwszym kanclerzem federalnym. Sprawował ten urząd przez czternaście lat, wybierany trzykrotnie w wieku: 77, 81 i 85. Mając lat 87 ustąpił z pełnienia funkcji kanclerza. Dopiero w 90 roku życia oddał przewodnictwo CDU w inne ręce. Napisał trzy tomy wspomnień. Zmarł 14 kwietnia 1967 r. w Rhóndorf w wieku 91 lat. O Konradzie Adenauerze możemy przeczytać w en- cyklopedii: „Jego silna osobowość wywarła decydujący wpływ na budowę Republiki Federalnej i na wynik wyborów jego partii". Tak więc starzec z Rhóndorf, jak nazywano go z pełnym respektem, nie może być z nikim porównywany. Ale w naszej książce możemy sobie pozwolić na pominięcie jego historycznej wielkości. Krzepka konstytucja fizyczna. Żadnych chorób, z wyją- tkiem grypy. Siła wzroku normalna, bez okularów. Żad- nych oznak przytępienia słuchu. Mocny zdrowy głos. Prosty, raźny krok. Bez laski. Pełna swoboda ruchów. Aż do późnej starości podróżował do: Paryża, Londynu, Rzymu, Waszyngtonu, Tokio, Moskwy. Zmiana klimatu nie przysparzała mu żadnych kłopotów. Duchowo, in- telektualnie w bardzo dobrej formie. Znakomita pamięć. Słynął z poczucia humoru i ciętości języka. Żadnych objawów zmęczenia, także w przypadkach wyjątkowych (np. nawet po 12-, 14-godzinnych posiedzeniach par- lamentarnych). Apetyt i trawienie dobre. Amator wina. Mocna głowa do picia (dowody przy różnych okazjach). Namiętny gracz w boccio (włoska gra rzutów kulą). Brak innych pasji sportowych. Dał się poznać jako hodowca róż. Konrad Adenauer, nawet pominąwszy jego wiek, wciąż jeszcze zadziwia swoją biografią. Rzecz jasna, że wiek w jego życiu nigdy się nie liczył. Ale jeśli o to chodzi, „starzec z Rhóndorf" miał wielu partnerów. Jest wielu niezliczonych, anonimowych „Adenauerów". Każ- dy może ich znaleźć w swoim otoczeniu. Zwycięstwo wyborcze 90-latka W odległości 10 kilometrów od słynnego klasztoru Scheyern znajduje się mała górnobawarska gmina Jet- zendorf. W 1945 roku chłopi wybrali na swojego burmi- strza rzeźnika i właściciela gospody — Ludwiga Buch- bergera. Miał on wtedy 65 lat. Dziś ma 90 i ciągle jeszcze jest burmistrzem w Jetzendorf. Ostatnie wybory wygrał przytłaczającą większością w stosunku do swoich czte- rech młodych kontrkandydatów. ,,Ci czterej — powie- dział mi, śmiejąc się — otrzymali razem czterdzieści głosów". Ludwig Buchberger ma 1,70 wzrostu, jest smukły, siwe włosy. Ten mieszkaniec Jetzendorfu pod pewnymi względami dorównuje „starcowi z Rhóndorfu": krzepka konstytucja fizyczna, siła wzroku normalna, nie używa okularów. Żadnych oznak przytępienia słuchu. Mocny zdrowy głos (przemawia na zebraniach wyborczych). Prosty, raźny krok. Bez laski. Pełna swoboda ruchów. Duchowo, intelektualnie w bardzo dobrej formie. Wspa- niała pamięć. Znany z poczucia humoru i ciętości języka. Żadnych objawów zmęczenia, również w wyjątkowych sytuacjach — długie posiedzenia gminy, zebrania w po- wiecie itp. Tak jak Adenauer w wielkiej polityce, Buchberger radzi sobie w małej polityce komunalnej. Zbudował w Je- tzendorf pierwszą szkołę, pierwszą asfaltową drogę. Założył przedszkole, nowy cmentarz, przeprowadził sca- lanie gruntów, zatroszczył się o nową kanalizację... W odróżnieniu od Adenauera nie jest amatorem wina, lecz piwa. Apetyt i trawienie znakomite. Ludwig Buchber- ger — wdowiec, ojciec pięciu córek i jednego syna — nie posiada auta. Ale to mu nie przeszkadza. Do odległego o 14 kilometrów miasta powiatowego Pfaffennoten jeździ na rowerze. W jego przypadku starość można uznać za coś w rodzaju przesądu. Ale ten Buchberger urodził się rzeczywiście 17 października 1880 roku. Zboże młócił jeszcze cepami. A kiedy w r. 1907 przejmował gospodę „Pod pocztą" w Jetzendorf, należała do tego nie tylko rzeźnia, lecz także obsługa poczty. Buchberger miał osiem koni w stajni i zatrudniał się jako woźnica po- cztowy. Oberżysta, rzeźnik, pocztylion — tak kiedyś było. 90- latek spogląda spokojnie w przyszłość. On żyje dziś, teraz. Wiele pomysłów snuje mu się po głowie. Połączenie gmin, zaopatrzenie w wodę, lepsze połączenia komu- nikacyjne... Jego świat jest mniejszy, łatwiejszy do ogarnięcia, niż był świat Konrada Adenauera. Ale dla naszych badań nie ma to z pewnością znaczenia. Burmistrz z Jetzendorf zasługuje nawet na pierwszeństwo. Jest nam bliższy, obala powszechny mit, że ,.skuteczna starość" (pojęcie autorstwa amerykańskiego psychologa-Roberta J. Havig- hursta), dotyczy tylko ludzi wielkich, geniuszy. Z pokorą przyjmujemy do wiadomości, że Goethe, po przekroczeniu 80 roku życia, ukończył ,,w pełni sił twór- czych" Fausta, że Tycjan malował wspaniałe obrazy mając 98 lat, że Michał Anioł, jako 73-letni, objął kierow- nictwo budowy kościoła św. Piotra. Są to, zaiste, przykłady pokrzepiające. Obawiam się jednak, że trudno będzie się z nimi utożsamić. Któż, myśląc o własnej starości, weźmie sobie za wzór Michała Anioła? Wiadomo, że Theodor Fontane pozostałby nie znany, gdyby nie dożył starości. Mając 59 lat napisał swoją pierwszą powieść, a ostatnią („Stechlin") ukończył w 79 roku życia. George Bernard Shaw miał 91 lat, gdy napisał sztukę „Za duże pieniądze". Piękne. Ale nie znana szkocka nauczycielka Marion Jones była jeszcze starsza, gdy w wieku stu lat napisała powieść „The Jottings of Jemina". Powieść ukazała się w wydaw- nictwie Allana Wingate. Kiedy zaś odwiedziłem w Mona- chium 101-letniego emerytowanego dyrektora gimnaz- jum dra Hansa Aumullera, pracował on nad całkiem nową, jak powiedział, gramatyką języka łacińskiego. Kilka lat wcześniej opublikował niemiecką „Naukę o sty- lach". Warto rozejrzeć się też za ludźmi, których można oceniać normalną miarą. Jak przebiega u nich linia tak często cytowanego „procesu upadku sił umysłowych?" Czy mechanik samochodowy, kierownik biura, majster lub urzędnik bankowy mogą mieć także nadzieję? Czy krawcowe, sekretarki, gospodynie domowe nie mają szans? W monachijskim uniwersytecie ludowym, przy Rumfordstrasse 21, siedzi każdego wtorku rencista Josef Thurner i uczy się francuskiego. Podaje dwa powody, które skłoniły go do podjęcia nauki: a) chciałby pojechać do Francji, b) pomaga w zadaniach domowych swojej wnuczce. Myślę, że wszystko u tego starego pana jest w porządku. A czy wam przeszkadza, że czyni to w wieku 91 lat? Josef Thurner od czasu przejścia na emeryturę w 1946 roku jest stałym uczestnikiem kursów uniwersytetu ludowego. Najpierw zajmował się muzyką, literaturą, filozofią. Potem denerwował się, że nie zna języka angielskiego, więc nauczył się mówić po angielsku, a teraz studiuje francuski. Dlaczego 81-letni inspektor poczty uczy się języka norweskiego? Odpowiedź: ponieważ ma słabość do pisarzy norweskich i chciałby ich czytać w oryginale. Ten człowiek mieszka przypadkowo w moim sąsiedztwie. Nazywa się Rudolf Klug. Zajmuje się również oprowadzaniem wycieczek turys- tycznych, zbiera kamienie, minerały, interesuje go geo- logia. A ponadto chętnie podróżuje. Islandia, Wyspy Niedźwiedzie, Spitzbergen, Nyaalesund, najbardziej na północ położona osada ludzka — oto gdzie się ostatnio wyprawiał. Studiujący mleczarz Johann Rodler, emerytowany stróż nocny, studiuje obecnie historię sztuki w Uniwersytecie Wiedeńskm. Mając 72 lata zdał maturę. Egido Carollo, mleczarz z Bergamo, 74 lata, zdobył w Uniwersytecie Mediolańskim Bocconi stopień doktora nauk ekonomicznych. Temat jego dysertacji: „Problemy produkcji mleka we Włoszech w ramach Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej". Człowiek, który dla monachijskiego wydawnictwa Car-la Hansera przełożył na niemiecki podstawowe dzieło buddyzmu „Bi-Yaen-Lu", ma lat 90. Gdy Joseph Lecha-lier w podbrukselskiej miejscowości Jette świętował swoje 105 urodziny, wśród gości znajdowali się liczni przedstawiciele rządu. Joseph Lechalier dokonał wielu odkryć technicznych, a prace te przekazywał minister- stwu robót publicznych. Ostatni drobny wynalazek przy- pada na 99 rok życia niskiego, brodatego Belga. W amerykańskiej gazecie „Greenville News" ukazują się regularnie artykuły podpisane nazwiskiem Roberta Bowena. Autor liczy 102 lata. Lekarz John R. Branscomb zawiesił wizyty domowe w 104 roku życia. Ale nadal, codziennie w ośrodku zdrowia, przyjmował pacjentów. Przykładów nie musimy szukać aż w Ameryce. Dowo- dzi tego następujący meldunek: ,,W Kónigsfeld (region Schwarzwaldu) dr Hermann Nagel obchodził swoje setne urodziny. Jubilat praktykował wciąż jako lekarz". W angielskim mieście Luton dr John Snellgrove zało- żył biuro pośrednictwa pracy, które obsługiwało wyłącz- nie ludzi po 65 roku życia. Przedsiębiorcy zapatrywali się na to sceptycznie. Ale starzy zwyciężyli. Jedna z firm zatrudnia z zadowoleniem 95-letniego księgowego. Pe- wien fabrykant przyjął 81-letnią sekretarkę. Do wykony- wania trudnych robót sztukateryjnych firma malarska przyjęła 80-latka. Stuletni bankier założył klub młodych. 98-latek zdał ponownie egzamin, zdobywając prawo jazdy. W Tadżyki- stanie pracuje 117-letni policjant, który kieruje ruchem drogowym. Można to uznać za kuriozum, ale w żadnym wypadku nie można ojczulka Machmuda Namiedowa uważać za zgrzybiałego starca. ,,Jest ciągle jeszcze bystrym, wesołym kompanem, obdarzonym niezwykłą pamięcią". Tak mówi rosyjska profesorka Rochlina o liczącym 143 lata Wasylu Ser- giejewiczu Tyszkinie, którego spotkała w Esentuki. Tysz- kin był rybakiem nad Morzem Kaspijskim. Później wyu- czył się bednarstwa. Ze swą 96-letnią żoną Łukinichą ożenił się przed 80 laty. Prawda, 143 lata to wiek niezwykły. Ale czy nie uważacie państwo za godne uwagi, że nawet Matuzalemowi można przypisać jeszcze tak jasny umysł? Profesor z Wurzburga, dr Hans Frankę (,,Studia o 148-latkach") pisze: ,,Jest rzeczą niezwykłą, że tak sędziwe osoby zachowały w tak dobrym stanie władze umysłowe". Nie znam wyników badań ludzi długowiecznych, a więc 90 i 100-letnich, którym odmawiano by tych przymiotów. Potwierdza się ich żywość umysłu, dowcip, zdolność riposty. I bardzo często sławi się ich fenome- nalną pamięć. Iloraz inteligencji w starości Obserwacjami tego rodzaju nie byliśmy w ostatnich dziesięcioleciach rozpieszczani. Odwrotnie. Zasypywano nas informacjami, które w odniesieniu do zdolności umysłowych wieku starego nie mogłyby przedstawiać się gorzej. Ludzie — mówiono — nie róbcie sobie żadnych złu- dzeń. Szczyt wydajności człowiek osiąga we wczesnych latach dwudziestych. Wtedy iloraz inteligencji znajduje się w zenicie. Potem następuje stopniowy spadek. Naj- później do 25 roku życia pojemniki umysłowe zapełniają się. Wygasa żądza poznania. („Po 25 roku życia człowiek nie może przyswoić sobie niczego nowego" — W. Ja- mes). We wszystkich znaczących badaniach udowodniono, że pierwsze objawy starości występują bardzo wcześnie, właśnie w obszarze inteligencji, Grupa 50-latków, w po- równaniu do ludzi 25-letnich, wykazuje wysoki stopień spadku wydajności. Najlepszy komentarz do tych wyników badań wyczytałem w angielskiej gazecie w rubryce „Anegdoty i humor", Autor domaga się, aby działać odpowiednio do wyników testowych. Dlaczego, pisał, dzielni 15- i 16-letni chłopcy nie są kierownikami przedsiębiorstw? Co można zarzucić 18-letniemu dyrektorowi? Dlaczegóż nie zostać 23-letnim ministrem? Żart? Nie. Odkąd szefowie personalni rozglądają się za ,,młodymi, dynamicznymi siłami", odkąd podanie o posadę opatruje się notatką: „Ubieganie się o stanowi- sko osób po trzydziestce jest bezcelowe", nie ma powo- du do żartów. Czterdziesto- i pięćdziesięcioletni nie znajdują już posad. Do jakich fatalnych następstw to prowadzi, ujawnia zbiorowa ankieta na temat ,,Kiedy wiek stał się dla pana(i) po raz pierwszy przeszkodą?" Oto niespodziewa- na odpowiedź 28-letniego studenta: „Zauważyłem to przy uczeniu się słówek. Moja pamięć zawodzi". 32-letni urzędnik mówi: „Nie potrafię już się skoncentrować". Siew zaowocował. Zaczynamy wierzyć w niedostatki opisanego modelu. Nasza pewność siebie, ocena włas- nych sił są zagrożone. Jak, w jaki sposób — do tego nie potrzeba wyników badania opinii publicznej. Codziennie spotykają nas ludzie, którzy mówią: „Przepraszam cię, ale na to jestem za stary". Albo: „Zapominasz o moim wieku". Albo: „Dawniej tak, osiągnąłbym to śpiewająco, ale dziś, w moim wieku?" A teraz pointa: otóż rzecz wcale się tak nie przed- stawia. Padliśmy ofiarą fałszywych meldunków. Nie ma żadnych stopni, czy taż faz obniżania się inteligencji. A już w ogóle nie można mówić o punkcie, w którym musi kończyć się wzlot i zaczynać spadek. Zaniepokojono nas, bardzo zaniepokojono. Najwyższy czas, aby się od tego uwolnić. Amerykański psycholog Owens testował w 1919 roku 127 żołnierzy-studentów, którzy ubiegali się o przy- jęcie do lova State College. Po 30 latach nadarzyła mu się okazja raz jeszcze przy pomocy analogicznych tes- tów przebadać te same 127 osób. Wszyscy wypadli lepiej niż dawniej. Poza jednym wyjątkiem, dotyczącym tekstu arytmetycznego, pozostali osiągnęli dobre wyniki. W innym, o wiele większym przedsięwzięciu badaw- czym N. Baley doszedł do podobnych wyników. Postawił on 1103 osobom pytania z różnych dziedzin sztuki, nauki i życia codziennego. Trzynaście lat później testował te 1103 osoby jeszcze raz. Uzyskał dużo lepsze wyniki, co pozwoliło mu stwierdzić, że wzrost wydajności postępuje aż do 60 roku życia. Zakrojone na mniejszą skalę tego rodzaju badania, na przykład Garrisona, który obserwował swoje „króliki doświadczalne" przez dziesięć lat, także potwierdziły ów wzrost. Obserwacje takie dowodzą, że jeśli już puszcza się w obieg uogólniające na ten temat twierdzenia, to iloraz inteligencji musi być sprawdzany u tych samych osób. W przeciwieństwie do tego, badacze obwieszczający „nieuchronny proces umysłowego upadku" (np. Miles, Conrad, Wechsler) zadowalają się badaniami wyryw- kowymi. To znaczy, że we wsiach i miasteczkach groma- dzili kilka setek ludzi tylko według wieku i poddawali ich testom. Na podstawie tak osiągniętych wyników kon- struowali swoje teorie o wyższości umysłowej młodych w porównaniu z seniorami. Ale podobne badania prze- krojowe są, w sposób dla każdego widoczny, obciążone niewiadomymi. Jeżeli bowiem młody agent giełdowy zdobędzie więcej punktów w teście inteligencji niż stary farmer, to trzeba najpierw wyjaśnić „jak długo chodził do szkoły jeden i jak długo drugi". Może jeden z nich nie ukończył szkoły podstawowej, a drugi chodził do gimnaz- jum? Od takich czynników zależy wynik testów na in- teligencję, które w znacznym stopniu opierają się na wykształceniu. Z tego punktu widzenia staje się oczywis- te, że 70-letni emerytowany listonosz okaże się słabszy od młodego urzędnika pocztowego, który dopiero nie- dawno opuścił ławę szkolną. Co może uczynić stary listonosz z zadaniem arytmetycznym? Dawno już zapom- niał, jak się je rozwiązuje. Natomiast jego młodszy kolega jeszcze dobrze to pamięta. Jednakże stary farmer i stary listonosz nie muszą być być głupcami. Chodzi o to, że test inteligencji po prostu nie uwzględnia ich zdolności. W ten sposób wyprowa- dzony wskaźnik inteligencji nie jest w żadnym razie przysłowiowym jajkiem Kolumba. Miernik jest bardzo niedoskonały i ma tylko ograniczony zakres. Słusznie pyta amerykański biolog G. Hardin: ,,Jaki był iloraz inteligencji Mozarta, Schuberta, czy Gogola?" I odpowia- da: „Nie wiemy, ale ich biografie wskazują, że w najlep- szym razie byli ludźmi o średniej inteligencji". Pojęcia inteligencji nie da się w ogóle zdefiniować dokładnie. Ba! istnieje nawet absolutna niezgodność na temat, co należy uznać za inteligentne osiągnięcie. I po- mimo to stwierdza się, że człowiek pod względem umys- łowym jest po jednej trzeciej swego życia istotą nieroz- winiętą. Nawiedzeni badacze inteligencji nadal oferują takie sformułowania: „W 30. roku życia człowiek ma rozległą wiedzę, ale niewystarczającą zdolność do tego, aby szybko zrozumieć nowe kierunki myślenia i metody pracy". O młodych i starych myszach W instytucie gerontologii eksperymentalnej w Bazylei umieszczono młode i stare myszy na taśmie produkcyj- nej, która pod określonym kątem posuwała się w górę. Na końcu taśmy leżał smakowity kawałek sera. Najpierw rzuciły się wszystkie myszy, młode i stare, aby zdobyć ser. Po jakimś czasie stare myszy pojęły, że to przed- sięwzięcie jest bezcelowe. Jak długo tocząca się taśma usuwa grunt spod nóg, nie da się pokonać wzniesienia. Młode myszy wciąż uparcie skakały. Stare siedziały spokojnie i czekały na swoją szansę. Szansa nadeszła, gdy taśma została nagle zatrzymana. Oszczędzanie sił opłaciło się. Stare myszy finiszowały szybko i zdobywały kawałki sera prędzej, niż ich wyczerpane młode przyja- ciółki. Mądrość starości, nieprawdaż? Podobny rezultat przy- niosły próby pływania. Młode i stare myszy umieszczono w basenie. Musiały pływać dwie minuty. Już przy drugiej lub trzeciej próbie stare myszy pojęły, że chodzi tutaj o przetrzymanie określonego czasu. Płynęły wolniej, oszczędzając siły. O umysłowym osłabnięciu, o postępu- jącej głupocie w starości — pamiętajmy o myszach! — nie można więc mówić. Należy raczej stwierdzić coś wręcz przeciwnego. Ale nie musimy posuwać się tak daleko. Bowiem i u myszy — jak dowodzą doświad- czenia, np. ze szczurami — występują znaczne różnice indywidualne. W labiryncie kilka starych szczurów orien- towało się znakomicie, ale inne — nie. Chociaż pod względem anatomicznym, chemicznym, fizjologicznym nie różnimy się w sposób istotny od szczurów i myszy, porównanie człowiek — zwierzę kuleje. Rozporządzamy w końcu całkiem innymi władzami umysłowymi. Nasz mózg ma podwójną pojemność w porównaniu z naszymi najbliższymi krewnymi, czyli małpami. Wolno więc chyba postawić pytanie: „Dlaczego my mielibyśmy być głupsi na starość? Stary słoń-samiec, który przewodzi stadu, imponuje swoim „mądrym wyglądem". Posiwiałe goryle cieszą się u rodowych braci najwyższym uznaniem. Z pewnością nie dlatego, że są już starymi durniami... Proszę się nie obawiać, nie przytoczę teraz innych przykładów z psami, kotami lub gęsiami. Powróćmy, mimo wyrażonych wątpliwości, do testów odnoszących się do inteligencji ludzi. Amerykańska psycholog, Margaret Thaler-Singer, w następujących zdaniach podsunnowuje swoje doświad- czenia z badań grupy bardzo zdrowych mężczyzn (prze- ciętny wiek 71,5 lat): „W sferze języka i ogólnych uzdol- nień nie dało się stwierdzić żadnych różnic wydolności w porównaniu z normalnymi młodymi osobnikami. Przy przekazywaniu informacji wszelkie wskazania odbierane były właściwie. Nie gubiły się w ich pamięci, nie ulegały zawężeniu, nie rozpraszały bezładnie, nie zatracały w powtórzeniach...". Margaret Thaler-Singer mówi o koncentracji, o idei, pomysłach, o jasno formułowanych odpowiedziach, szybko rozumianych zadaniach — przy testach, które konstruowano nie dla dzieci szkolnych, lecz dla doros- łych. „Możliwe — tak komentuje wyniki — że liczba osób nie całkiem zdrowych, może nawet z uszkodzeniami mózgowymi, jak to się często zdarza w wyrywkowych próbach wśród starych ludzi, staje się przyczyną uprze- dzeń, które dominują w naszym wyobrażeniu o tym, czego można oczekiwać od starych ludzi (gadatliwość, bezmyślność, słaba pamięć itp.). Jak widać, obecnie nauka stara się wypuścić powiet- rze ze sztucznie nadmuchanego monstrum. Nie ma to nic wspólnego z zabiegami o utrzymanie sympatycznego obrazu starości, ani też z próbą upiększania problemów z nią związanych. Jest to należne, od dawna jasne postawienie sprawy. Czy pamięć słabnie? Weźmy jako przykład przysłowiową ,,złą pamięć". Wprawdzie nikt nie może powiedzieć dokładnie, czy w ogóle jest pamięć i jak ona funkcjonuje, ale twier- dzenie, że starzejąca się pamięć jest gorsza lub w ogóle nie działa — przez długi czas głoszono jako ostateczne. Pozwólcie, że przedstawię Pawła Jefimowicza Tka- czenkę, kucharza hotelowego z Kijowa. W wojnie krym- skiej 1854—55 należał do obrońców twierdzy sewasto- polskiej. Sto lat później Jefimowicz, licząc sobie skrom- ne 120 wiosen, przed tzw. komisją sewastopolską przed- stawił z pamięci tamte wydarzenia. Pamiętał tyle szcze- gółów, że członków komisji zatkało z wrażenia. Fiodor Iwanowicz Taranów, 105 lat, mógł „dorobić" do renty, gdy dzięki swej znakomitej pamięci, wraz z his- torykiem architektury, opisał dzieje starych domów w Ki- jowie. Proszę nie mówić, że są to osobliwi, starzy dziwacy; 79-letni dr Hans Schnabel z Budziszyna wziął udział „dla żartu" w egzaminach maturalnych. Fakt, że dokładnie tak samo jak przed 60 laty zdał egzamin, pozwala przypusz- czać, iż pamięć mu dopisuje. Także Frieda Beckmann, 80-letnia prababcia i gos- podyni domowa, nie miała ze swoją pamięcią żadnych kłopotów. Gdyby było inaczej, nie mogłaby się zapisać na uczelnię George Washington High School. Zapisać! Ona zdała ten egzamim z wynikiem dobrym. Alexandra David-Neel, Francuzka, która długie lata przebywała w Tybecie, w swoje 100 urodziny na pytanie o dalsze plany, odpowiedziała bardzo prosto: „Pracuję teraz nad słownikiem tybetańskim". O tym, jak funkcjonuje pamięć u ludzi starych można się przekonać odwiedzając 105-letnią Louise Schuh w Steinach koło Straubingen. Spotkacie niezwykle błys- kotliwą kobietę, która swojemu miejscu zamieszkania ma tylko jedno do zarzucenia: „Tak mało tu sposobności, aby pójść do teatru lub na koncert". Kiedy aktorzy przestają się uczyć nowych ról? Willy Burgel na swoje 80 urodziny: „Jutro zaczynam w zurych- skim Schauspielhaus próby nowej sztuki — «Mord kró- lewski» Brechta. Jesienią zagram w teatrze w Mann- heim". Tilla Durieux występowała na scenie jeszcze w wieku 90 lat. Sarah Bernhard, wielka francuska aktor- ka, kto zna jej prawdziwy wiek? Po jednym z licznych pożegnalnych przedstawień westchnęła: „Mieć jeszcze raz osiemdziesiąt lat!" Mówiąc o takich ludziach, nie wspomina się w ogóle 0 ich pamięci, bo to się rozumie samo przez się. Nikt nie przypuszcza, że wielki stary aktor mógłby zapomnieć tekst, czy choćby zdanie z któregoś aktu! Ale my musimy jedno podkreślić: aby nauczyć się długiej roli, trzeba mieć dobrą, ba! bardzo dobrą pamięć. W pewnym klubie szachowym grałem partię z 88-let- nim, wspaniale usposobionym starym panem — i prze- grałem. Mówię o tym, ponieważ do gry w szachy oprócz pamięci potrzebne są także fantazja i umiejętność kom- binacji. Emanuel Lasker był mistrzem szachowym świata od 1894 do 1921 roku. Ale jeszcze jako siedemdziesięcio- latek ten podziwiany „mały stary człowiek" osiągnął sensacyjne wyniki w ćwiczeniach. Literatura szachowa zna wiele takich przykładów. Kto może powiedzieć, w ja- kim wieku pamięć przestaje działać? Szwajcarski geron- tolog profesor Vischer mówi, że na starość pamięć nie jest gorsza, ale selektywna. To, co jest ważne, wybija się na plan pierwszy, nieistotne nie jest zachowane, z tru- dem się je zauważa. Myślenie staje się ekonomiczniej- sze...". Podobnie wypowiada się amerykański psycholog J. E. Birren: „Oczywiście, zmienia się z wiekiem struk- tura ludzkich uzdolnień". Pamięć wybiera, koncentruje się, widać to wyraźnie w badaniach przekrojowych. W pojedynczych tekstach pomocniczych starzy wysuwają się nagle na czoło. Prof. Birren spostrzegł przy badaniach seryjnych (933 osoby), że przy testach pomocniczych (wiedza ogólna 1 zasób słów) osiągnięcia stają się z wiekiem coraz lepsze. Natomiast u ludzi starszych gorzej wypada test doty- czący symboliki liczb. Nie mają wyczucia wyobcowanych z rzeczywistości, mniej lub bardziej abstrakcyjnych za- dań egzaminacyjnych. Nie interesują ich stwierdzenia prof. Birrena. To, co istotnie ważne, wysuwa się na pierwsze miejs- ce... Oceniając z tego punktu widzenia, stara pamięć potrafi bardzo wiele. Z ośmieszanych tak często zapomi- nań powszednich („Gdzie moje okulary?", „Znowu za- pomniałeś parasola") nie należy wyciągać pochopnych wniosków. Zalecam brać pod uwagę raczej tego typu meldunki: „W wieku 104 lat Murzynka Lillie Lester z Athens (Tek- sas) nauczyła się na kursie pisać, czytać i rachować. Gdy po pięciu miesiącach nauki wręczono jej świadectwo, podziękowała amerykańskiemu ministrowi oświaty sło- wami: „Dziękuję panu za to, co pan dla mnie uczynił...". Najlepszy uczeń „Eugenio Papi jest najlepszym uczniem drugiej klasy szkoły podstawowej w Cagli koło Ancony. Nauczyciele chwalą jego pilność i inteligencję. Należy to podkreślić, bowiem Eugenio Papi ma 97 lat. Szkołę zorganizowano dla ludzi starych, którzy w młodości nie mieli okazji uczyć się". „Gaetano Barrili otrzymał wreszcie świadectwo ukoń- czenia szkoły podstawowej w La Spezia, do której uczę- szczał przed 80 laty. Opuścił ją po trzeciej klasie. Przed rokiem podjął naukę na nowo. Mając 86 lat otrzymał upragnione świadectwo i pismo gratulacyjne ministra oświaty". W lipcu 1969 roku emerytowana nadinspektorka poczty Hildegard Ochse ukończyła Instytut Ludoznawstwa Uni- wersytetu Monachijskiego z tytułem doktorskim. Wiek: 69 at. Początek studiów: w cztery tygodnie po przejściu la emeryturę. Uniwersytet w Pretorii (Afryka Południo- va) nadał tytuł doktora 78-letniemu Christopherowi An- Jersowi za jego pracę ,,Richard Wagner i nauka od- tupienia w jego operach". Christopher Anders odrzucił )ochwałę jako „całkowicie niezasłużoną". Powiedział: .Codzienne obowiązki zawodowe nie pozwoliły mi pod- ać nauki. Teraz mam czas. To wszystko. W następnych atach zajmę się Szekspirem". W Innsbrucku 82-letni człowiek otrzymał dyplom w za- ;resie nauk prawniczych. Ponieważ musiał dojeżdżać, i nie miał prawa jazdy, załatwił również i tę „drobno- stkę". Mieszkańcy Hammelburga (miasta w Dolnej Frankonii) swego najstarszego obywatela, 102-letniego Wenzla Leh- nanna nazwali „inspektorem budowlanym". Nie było v mieście większej budowy, której by nie nadzorował. Dyskutował z robotnikami, majstrami, architektami. Wen- :el Lehmann, siodlarz z zawodu, osiągnął w tej obcej dla iiebie branży wiadomości, które wprawiały wszystkich v zdumienie. Nie ma wprawdzie doktoratu, ale zdobycie ak dużej wiedzy też się chyba liczy. Te przykłady za- skakują nas dlatego, że starym ludziom odmawia się specjalnych zdolności do nauki. Starzejącemu się móz- jowi przypisuje się zapominanie, brak zdolności zapa- niętywania i trwałego przyswajania informacji. „Studia oparte na doświadczeniach wykazały — po- viedziała profesor Ursula Lehr z Bonn — że starsi ludzie nogą w nauce osiągnąć równie dobre wyniki jak młodzi. }zego im brak, to pewnej techniki uczenia się". Taka opinia nieprzypadkowo pochodzi z instytutu, któ- y od lat gromadzi systematycznie autobiografie ludzi iO-, 70-, 80-letnich. Teza o słabnącej na starość zdolności uczenia się nie :ostała przez badania potwierdzona. „Starsi ludzie mogą uczyć się łatwiej, niż się potocznie sądzi", podkreślił A. T. Welford w swoich badaniach angielskiego środowiska pracowników przemysłowych. Badania te, prowadzone na zlecenie londyńskiej fundacji Nuffielda, opierają się na bardzo dokładnych ustaleniach. Badania wydajności pracy wśród osób różnego wieku w przemyśle wyrobów gotowych wykazały, że zarówno dokładność, jak i szybkość w pracy wzrastają w wieku od 35 do 45 lat. Potem precyzja utrzymuje się na osiągniętym poziomie, podczas gdy szybkość powoli zmniejsza się. Ale zmniejszająca się szybkość pracy pod koniec wieku średniego i w starości nie jest aż tak znacząca, jak potwierdzają badania eksperymentalne... Człowiek uczy się pracy w przemyśle przez całe lata. Indywidualne różnice są niemałe. Są robotnicy, którzy w wieku 60, 70 lub nawet 80 lat osiągają wydajność odpowiadającą średniej wydajności robotników 30- lub 40-letnich — a nawet wyższą. Próby z pisaniem niewprawną ręką skłoniły Thorn- dike'a do stwierdzenia: „Ludzie młodzi piszą prędzej niż starsi. Ale robią więcej błędów". Fakt, że starsze osoby pracują wolniej, ale dokładniej — potwierdziły liczne eksperymenty. „Kompensata obniżonej w starszym wieku wydajności — notuje wiedeński badacz Richard Ole-chowski — przez podwyższoną precyzję nie jest żadnym specjalnym wyróżnikiem przy zadaniach zręcznościowych, lecz o wiele powszechniejszą cechą, ujawniającą się w wielu sytuacjach u ludzi starszych". Ruth A. Brown poddała wybrane osoby, w wieku pomiędzy 20 a 70 rokiem życia, badaniom spostrzegaw- czości. Uczestnikom badań zakomunikowano, że w teś- cie tym chodzi zarówno o szybkość, jak i o dokład- ność. A oto wyniki: młodzi byli szybsi, starzy dokład- niejsi. Od 40 roku życia zmniejsza się w sposób widoczny liczba błędów. W badaniach dotyczących pracy zawodo- wej stwierdzono, że właśnie w zawodach, które wymaga- ją najwyższej precyzji największe doświadczenie ma się po 65 roku życia (zegarmistrze, złotnicy, producenci instrumentów muzycznych itp.). Na temat zdolności ucze- nia się amerykański badacz O. J. Kapłan powiedział: „Starsi ludzie mogą nauczyć się wszystkiego, czego uczą się młodzi. Potrzebują na to jedynie więcej czasu". Kompleks Jasia Nie jest więc tak, jak w przysłowiu o mądrym Jasiu i głupim Janie. Państwo je znacie: czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał... Nie kiwaj głową, szanowny czytelniku. Przyjęliśmy tę maksymę wraz ze ,,złą pamięcią" za dobrą monetę. Z badań o kształceniu dorosłych (prace G. Mandlera i S. B. Sarasona) wynika, że czterdziestolatkowie i młodsi odrzucili nowe propozycje uczenia się, powołując się na ,,swój wiek". To jest „kompleks Jasia", który przynależy do kompleksów poczucia niższości. Spotykamy go często w lżejszej lub cięższej formie. Ma niemiłe właściwości. Podważa wiarę w siebie, uniemożliwia samoocenę, wy- twarza poczucie lęku i niepewności. Dochodzi w ten sposób do zahamowania procesu uczenia się. Niektórzy poddają się, zanim jeszcze za- częli naukę. Pewien doświadczony pedagog tak to sfor- mułował: „Trudność polega na tym, aby przekonać ludzi, że mogą się uczyć. Dopiero po przełamaniu zahamowań umysł zaczyna znowu działać". Psycholog Leon J. Kamin poczynił w związku z tym interesujące spostrzeżenia. Przedstawił osobom w róż- nym wieku (najmłodsi 25 lat, najstarsi 85) czterokrotnie ten sam test. Okazało się, że kilku starych, którzy pod- czas pierwszego testowania osiągnęli bardzo niskie wyniki, po czwartej próbie wygrało z młodszymi. Wynik ten potwierdzono wielokrotnie. Nie można więc mówić ani o złej pamięci, ani o obniżającej się zdolności uczenia. Przeciwnie, podkreśla się właśnie, jak wiele możliwości kryje w sobie stary umysł. Są uzasadnione przyczyny, by zajmować się tym zagadnieniem. Ktoś mógłby teraz wystąpić z zarzutem: „Jest mi zupełnie obojętne, czy mogę się jeszcze uczyć czy nie. Nie chcę nic o tym wiedzieć, chcę mieć spokój. W mojej starości będę wyglądał przez okno i o nic się nie troszczył". Zacytuję jednak filozofa Rega Parpera, który napisał: „Starość to jest tylko utrata fizycznych sił człowieka". Przytoczę też znane sformułowanie: „Najlepszą częścią życia jest uczenie się". Można by cytować Goethego, Schopenhauera, Woltera. Ale to znowu doprowadziłoby nas do ocen „z perspektywy geniusza": patrzcie, Galileo Galilei jeszcze w 72 roku życia odkrył librację księżyca, a w 77 — zegar wahadłowy. Przekonywające wydaje mi się zwrócenie uwagi na badania wiedeńskiego psychologa S. Schomiga. Przepro- wadził on w wiedeńskim Instytucie Psychologicznym bardzo pouczające doświadczenie. Aby wyjaśnić problem starzeją- cej się pamięci, nie tylko zestawił — jak to się zazwyczaj czyni — różne grupy wiekowe, lecz podzielił je także na „aktywne umysłowo" i „nieaktywne". Zadanie dotyczyło zdolności postrzegania, zapamiętywania liczb, nazwisk, fragmentów wierszy — a więc funkcjonowania pamięci. Wyniki testu wykazały jasno, że chodzi nie o wiek, lecz o trening! 80- i 90-letni w grupie aktywnych umysłowo w porównaniu z 60- i 70-latkami z grupy nieaktywnej wykazali znacznie lepszą pamięć. Ale co to znaczy człowiek umysłowo aktywny? Wiedeń- ski psycholog nie postawił przecież wysokich wymagań. Oceniał czytanie książki, gazety, nawet domowe roz- mowy, jeśli tylko wykraczały poza banalne problemy codzienności. Pamięć, inteligencja, talent to nie żadne wielkości niezmienne. Są one podporządkowane procesowi dyna- micznego rozwoju. „Czynności często spełniane — pod- kreślił profesor Rohracher — doprowadzają do bardzo wysokiego stopnia rozwoju: czynności spełniane rzadko lub nigdy, prowadzą do obumierania lub nie rozwijają się". To tak, jak z mięśniami. Nie używane, nie zmuszane do wysiłku — zanikają. Medycyna zna zjawisko atrofii z po- wodu nieaktywności. Ta atrofia nieaktywności przynosi zgubne skutki w sferze intelektu. To jest droga do mono- tonii, nudy, braku zainteresowań, w końcu zaś tępoty, odrętwienia i dziwactwa. Zanikają procesy myślenia i uczenia się, gaśnie fantazja. A teraz — na zakończenie rozdziału — pytanie: cóż więc jest uwarunkowane starością? Dlaczego winę za wszelkie rodzaje zidiocenia w otoczeniu przypisuje się bezkrytycznie starości? Czy nie spotkaliście państwo jeszcze nigdy 30-letniego starca? Czynności, z których często się robi użytek, osiągają pełnię rozwoju. Nikt nie może stwierdzić, kiedy kończy się ten proces. „Wieczór fortepianowy Wilhelma Kempffa z utworami Beethovena, Brahmsa, Schuberta i Chopina w sali Her- kulesa. Wilhelm Kempff najwyższych łask dostąpił w sta- rości: ona obdarowała go zręcznością i mądrością. Gra Kempffa jest jedyną w swoim rodzaju, nieporównywalna. Przypomina lak kremoński na słynnych skrzypcach: wszelka oliwa, tłuszcz, ale także wszystko, co ostre ulatnia się i pozostaje jedynie wspaniała siła blasku i przejrzysta barwa...". Ta recenzja z koncertu ukazała się 25 stycznia 1972 r. na łamach monachijskiej ,,Abendzeitung". Kolega z kon- kurencji wypowiedział się krócej: „...najlepszy Kempff, jaki kiedykolwiek istniał". A właśnie Wilhelm Kempff liczył sobie w tym właśnie roku 11 lat. Zapewne pomyślisz teraz, szanowny czytelniku: „Sie- demdziesiąt siedem lat to znowu nie taki wiek". A więc gratuluję! Zyskałeś punkt. Jesteś na najlepszej drodze, aby pojąć istotę wróżonej człowiekowi długowieczności. Love story Seks nie wyczerpuje, nie osłabia. Przeciwnie. Intensywna aktywność seksualna jest warunkiem pozostawania w formie do siedemdziesiątego, osiemdziesiątego lub nawet dziewięćdziesiątego roku życia. dr Alexander Comfort Charlie Chaplin ożeniony po raz czwarty z Ooną, córką dramatopisarza Eugene'a 0'Neilla w 73 roku życia został po raz pierwszy ojcem. Francuska klinika głosiła w swo- im prospekcie, że ten „cud" możliwy był tylko dlatego, ponieważ Chaplin poddał się z powodzeniem kuracji odmłodzenia komórek. Słynny aktor zaskarżył klinikę o zniesławienie. Sąd w Nicei wydał oświadczenie, że ,,cud" nastąpił bez odmładzania komórek. Wszystkie druki reklamowe kliniki zostały natychmiast skonfisko- wane. Powinniśmy się oburzyć. Nie z powodu nieuczciwego triku reklamowego, lecz ze względu na fakt, że zdolność zapłodnienia przez 73-letniego mężczyznę chciano przy- pisać czarodziejskim sztuczkom. Możemy podziwiać te- go wielkiego clowna epoki niemego filmu. Co się tyczy radości ojcostwa, niczego nie czarował. Nie trzeba tu, na szczęście, mówić o żadnym cudzie. John Walsh z Aclare w Irlandii, 86 lat, na pełne podziwu gratulacje swoich współobywateli z okazji naro- dzin jego 22 potomka, reagował spokojnie: „A cóż w tym takiego? Przecież jestem zdrowym mężczyzną". Po śmierci pierwszej żony, z którą miał jedenaścioro dzieci, ożenił się z Nastazją, młodą dziewczyną, która właśnie opuściła szkołę. Z nią miał także jedenaścioro dzieci. Gdy 32-letnia żona amerykańskiego lekarza Johna Hullingera wydała na świat swego drugiego syna, jego ojciec miał wtedy równo 94 lata. Chłopiec był kolejnym 3309 dzieckiem, któremu stary doktor pomógł przyjść na świat. Naturalnie John Hullinger wciąż jeszcze praktykował. W sierpniu 1963 moskiewska ,,Medicynskaja Gazieta" odnotowała śmierć liczącego 147 lat Gruzina Aszkangera Bszani. Człowiek ten miał 112 lat, gdy ożenił się po raz ostatni. Miał z tego małżeństwa jeszcze jednego syna. Zachowana siła męska Abchazja, mała kaukaska prowincja, ma w Rosji sławę krainy ludzi długowiecznych. Przed trzydziestu laty prof. Bogomolec po dwóch ekspedycjach przywiózł wiado- \ mość do Moskwy, że żyjący tam stuletni mieszkańcy I zachowali w większości nie tylko nieuszkodzone serce ' i system naczyń krwionośnych, lecz zachowali także „siłę męską". Pod tym względem niewiele zmieniło się do dziś. Amerykańska profesor Sula Benet, która żyła kilka miesięcy w Abchazji, opowiada o pewnym mężczyźnie, od którego rosyjscy lekarze mogli jeszcze w wieku 119 lat pobierać spermę. Nie było wątpliwości co do jego potencji i seksualnych zapotrzebowań. Jego młoda żona urodziła mu dziewięcioro dzieci. „Jedyne przypadki — mówi amerykańska profesorka — w których badający lekarze natknęli się na nieprawdziwe dane o wieku, dotyczą mężczyzn, którzy podawali się za młodszych, niż byli w rzeczywistości. Jeden z nich podał, że ma 95 lat, ale jego córka mogła dowieść na podstawie świadectwa urodzenia, że ona sama liczyła 81 lat i dalsze dane wskazywały niezbicie, iż człowiek ten osiągnął faktycznie 108 rok życia. Gdy mu o tym powie- dziano, oburzył się i ze złości odmówił jakichkolwiek rozmów — chciał bowiem wkrótce się ożenić". Dr Jezugbaya kierował w zachodniej Gruzji ,,brygadą zdrowia". Zagadnienia impotencji rzadko go interesowa- ły. Miał inne problemy. Nie mógł, na przykład, wypers- wadować 90-letniemu chłopu, aby się nie rozwodził. Starzec wyrzucał swojej żonie, że nie może ona już mieć dzieci. Po rozwodzie ożenił się z 30-letnią kobietą. Rezul- tat: czterech synów i jedna córka. Wiemy dzisiaj na pewno, kiedy sprawy seksualne zaczynają w życiu człowieka odgrywać rolę: zaraz po jego przyjściu na świat. Dziecko nie tylko pije, nie tylko śpi, nie tylko krzyczy — ono ujawnia już pewne za- chowania seksualne. Aby to pojąć, ludzkość musiała wiele przezwyciężyć. Zygmunt Freud, który po raz pierwszy odkrył popęd płciowy w duszy dziecka, nazwany został przez swoich współczesnych świnią. Mimo to genialny wiedeński lekarz duszy wywołał w naszym stuleciu rewolucję seksualną. Popęd sek- sualny człowieka, na który przez całe stulecie spog- lądano krzywym okiem, został zrehabilitowany. Możemy się przyznać do uczucia rozkoszy również w dziecinnym wózku. Ale jak długo? Do którego roku życia? Dziwnym zbiegiem okoliczności urywa się tutaj nić uświadomie- nia. Gdzieś w okolicy pięćdziesiątki przebiega przy- puszczalna granica. Dalej jest ziemia niczyja, ciemne pole. Seks w starości? Nie mówi się o tym chętnie. Nagle znowu daje o sobie znać pruderia, tak zwana przy- zwoitość, poczucie grzechu. Niektórzy sądzą zgoła, że to perwersja mieć w starości uczucia i objawiać je. Co mężczyźnie lub kobiecie poczytuje się w młodych latach za temperament, poza ową dowolnie nakreśloną granicą wieku wydaje się być zwyrodnieniem, lubieżnością, manią, na poły przestępstwem. Starość bez seksu? Zdumiewające, jak uporczywie utrzymują się w na- szym społeczeństwie mity o bezpłciowej starości. Młodzi studenci z uniwersytetu Brandeis, z pewnością seksualnie uświadomieni, mieli uzupełnić to zdanie: „Życie seksualne dla większości starych ludzi...". Wynik wypadł nader skąpo. Prawie wszyscy studenci dopisali takie przymiotniki, jak: nieistotne, nieważne, minione. Czy rzeczywiście minione? Kinsey pisał w swoim pierwszym raporcie o życiu seksualnym: „Mamy dane o 87 mężczyznach białej rasy i 39 kolorowych w wieku ponad 60 lat. Przy 60 latach tylko 5 procent było całkowicie nieaktywnych. Przy 70 latach było ich blisko 30 procent. Istnieją bardzo duże odchylenia indywidualne. Posiadamy dane o siedemdziesięcioletnim mężczyźnie białej rasy, który miał przeciętnie więcej niż siedem ejakulacji w tygodniu. Wśród kolorowych znalazł się 88-letni Murzyn, który ze swoją 90-letnią żoną utrzymywał stosunki seksualne raz w miesiącu, a bywało, że i raz w tygodniu. Oboje małżonkowie byli jeszcze seksualnie całkiem sprawni". Już te pierwsze wyniki zaprzeczały zdecydowanie obiegowym wyobrażeniom o seksualnych procesach starości. (,,Nie ma żadnego określonego czasu, w którym wiek zyskuje nagle na znaczeniu" — słowa Alfreda C. Kinseya). W październiku 1959 amerykański magazyn ,,Sexolo- gy" rozpisał ankietę na ten temat. Zwrócono się tylko do mężczyzn po 65 roku życia. Chodziło o znaczące osobis- tości, których nazwiska znajdowały się w ,,Who is who in America". Odpowiedziało ponad ośmiuset pedagogów, menadżerów, dyrektorów, prokuratorów, inżynierów, le- karzy, pastorów i pisarzy. Opracowanie ankiet wykazało: 70 procent żonatych mężczyzn było seksualnie aktywnych i prowadziło z po- wodzeniem regularne życie płciowe. Do grupy tej zali- czał się 92-letni pastor, który bardzo był zadowolony ze swej potencji. Redaktorzy magazynu mieli z początku wątpliwości, czy w ogóle otrzymają jakieś odpowiedzi. Z tym więk- szym zdumieniem czytali załączone do ankiet komen- tarze: ,,Rozpowszechnione opinie, że zainteresowania seksem i aktywność seksualna giną z wiekiem, często mnie irytowało, dlatego z przyjemnością popieram wa- szą ankietę". 77-letni redaktor wyznał: „Mój wiek miał nadspodziewanie mały wpływ na życie seksualne. Byłem przekonany, że mężczyzna po siedemdziesiątce znaj- duje się praktycznie poza tym wszystkim. Ale tak nie jest. Przed ośmiu laty musiałem poddać się operacji prostaty. Pomijając okres sześciu czy ośmiu miesięcy po operacji, wydaje mi się, wbrew moim obawom, że moje życie seksualne nic na tym nie ucierpiało". Kwiatek w maju 10 maja 1962 roku urzędnik w amerykańskim Urzędzie Zdrowia wystukiwał na maszynie następujące zdania: „Odwiedziłem dziś w Santurce (Puerto Rico) przy 706 Mayol Street Ernesto Aguiara w dwa miesiące po jego 100 urodzinach. Jubilat siedział na werandzie swego domu i przybijał zelówki do butów. Pracuje ciągle jesz- cze jako szewc i wspiera zarobkami swoją narzeczoną, młodszą od niego o 38 lat. Ernesto Aguiar uważa, że swoje długie życie zawdzięcza okoliczności, iż nie miał nigdy równocześnie dwóch kobiet...". W londyńskim urzędzie stanu cywilnego Camberwell zawarł związek małżeński 102-letni sprzedawca gazet Sidney Thain z 73-letnią wdową Maud Franklin. Ponad 1000 gapiów zebrało się pod urzędem. Świeżo upieczony małżonek powiedział rozpromieniony: „Jestem tak szczęśliwy jak kwiatuszek w maju". W swoje setne urodziny ożenił się John L. Baird w Louisville (Kentucky) z 69-letnią Mertie Welch. Składającym mu życzenia powiedział, że z miodowych miesięcy musi, niestety, zrezygnować. Jego praca nie pozwala mu na podróż poślubną. John zatrudniony jest mianowicie jako stróż nocny. „Podziwiam pańską odwagę, że w tym wieku jeszcze pan się żeni", powiedział amsterdamski urzędnik stanu cywilnego do 93-letniego Wilhelma Krebberga, który wymieniał obrączki z 73-letnią narzeczoną Anną Namink. „Dlaczego potrzeba tu odwagi?", spytał czerstwo wy- glądający kandydat do małżeństwa, ojciec dziewię- ciorga dzieci, a także dziadek i pradziadek co najmniej stu wnuków i prawnuków. Monachium, urząd stanu cywilnego przy Nymphenbur-ger Strasse, wrzesień 1971: zawarcie związku małżeńskiego Fritza Scherle, 87, z Christiane Fuchs, 72 lata. Narzeczony w czarnym garniturze z goździkiem w klapie marynarki nie wydawał się być tą okolicznością szczególnie podniecony. „Ach, wiecie, powiedział, jesteśmy jeszcze tacy młodzi". Christiane, zapytana o najbliższe plany, rzekła: „Przeprowadzamy się do nowego mieszkania. Jest więc coś niecoś do zrobienia". W Sindelfingen 91-letni Paul Burek żenił się po raz trzeci. Emma, jego narzeczona, miała lat 81. Czego ci dwoje oczekiwali od małżeństwa? „Dziesięć do piętnastu szczęśliwych lat", brzmiała odpowiedź. Rupert Koch, rzeźnik z zawodu, ojciec dwanaściorga dzieci, obchodził swoje złote gody małżeńskie. W trzy lata później zmarła jego żona. On poszedł do domu starców, aby spędzić tam ostatnie lata życia. Znane koleje życia, prawda? Musimy przyzwyczaić się do tego, aby „ostatnie dni" traktować z większą ostrożnością. Życie kończy się do- piero wraz ze śmiercią, nie przedtem. Rupert Koch, na przykład, uciekł z domu starców w 98 roku życia. Spako- wał potajemnie manatki i zwiał. Proszę nie posądzać go o zaburzenia umysłowe. Rupert miał umysł całkiem jasny. Uciekał nie sam. Towarzyszyła mu 75-letnia dama. Kiedy w styczniu 1972 roku pobrali się, gmina górno- bawarska Grassau urządziła z tej okazji festyn. Orkiestra dęta, straż ogniowa, bawarskie tańce ludowe — wszyst- ko odbyło się jak należy. Bardzo w porę, gdyż ten białobrody żonkoś ukończył tego dnia sto lat życia. Nie było to, jakby można było pomyśleć, małżeństwo z rozsądku lub dla pieniędzy. Rupert ma tylko niewielką rentę. A Leni też nie posiada wiele. Ale gmina Grassau urządziła im mieszkanie na poddaszu. I tam zamieszkali — stulatek i jego 77-letnia żona. Leni wie bardzo dobrze, dlaczego wyszła za Ruperta: „Spodobał mi się od pierw szego wejrzenia. Jest pięknym mężczyzną". Czyż mog liśmy nie traktować tego poważnie? Amerykanin, dr Isadore Rubin, pisze w swoim godnym uwagi studium o starości: „Dzisiaj nikt nie ma podstaw, aby sądzić, że seks, miłość i małżeństwo — a także zakochanie się — są przywilejem jedynie młodości". Wydaje się, że potrzeba nam drugiej fali oświecenia. „Nie pytałem mojej żony, czy ona coś posiada, ani ona mnie nie pytała, czy ja coś posiadam", powiedział pan młody. „Czy wierzycie w to, czy nie, była to czysta miłość". Margareta, jego żona, miała 81 lat. Mogę twier- dzić, że oboje, gdy stanęli przed ołtarzem i wymienili obrączki ślubne, byli piękną parą. Że błyszczały im oczy, a w głosie brzmiała czułość... W kościele w Herbeuval, małej francuskiej wiosce, odbyła się uroczystość, która powinna wydarzyć się przed pięćdziesięcioma laty: wesele Kamila i Anny. Los rozdzielił wówczas tych młodych ludzi. Kamil poszedł do wojska, rodzina Anny wyemigrowała do Ameryki. Anna wyszła za mąż za farmera, Kamil ożenił się w Herbeuval z inną dziewczyną. Gdy spotkali się znowu, byli oboje w stanie wdowieństwa, i w 73 i 72 roku życia. Anna miała już pięcioro wnucząt. Ale Kamilowi to nie przeszkadzało. Wziął ją przebojem, jak niegdyś w maju. Czy to nie jest love story, szanowny czytelniku? Czy to śmieszne albo niestosowne, że zakochali się w sobie raz jeszcze? Czy przypominacie sobie Aastę Nielsen, wielką gwiazdę fil- mu niemego z lat dwudziestych? „Marzeniem samot- nych" nazwał ją francuski poeta Apollinaire. Greta Gar- bo powiedziała o niej: „W porównaniu z nią jestem ni- czym". W Berlinie krążyło wówczas powiedzenie: „Aasta basta!" Co znaczyło tyle: Aasta jest najpiękniejsza. Przed trzema laty, w wieku lat 88, wydała się po raz czwarty za mąż. Kopenhaski handlarz dzieł sztuki, Chris- tian Thede, czwarty mąż, był młodszy od niej o 18 lat. No i co? Zdjęcia pokazywały bajecznie wyglądającą parę. „Poszukiwany stosowny partner po 100" Józefa Stankiewicz, czarująca pani, powiedziała dziennikarzowi warszawskiego „Expressu wieczornego" w dniu swoich 134 urodzin: „Naturalnie wyjdę znowu za mąż. Ale jest pewna trudność. Nie znajduję mężczyzny w stosownym wieku. Wydać się za mąż za młodego człowieka poniżej setki to nie byłoby przyzwoite, praw- da?" Tylko dlatego, że kobieta stała się pra-prababką, nie musi ona zaraz być nudziarą. Lavina Baird, 93-letnia Angielka, postanowiła nagle odwiedzić jednego ze swo- ich synów w Kalifornii i zobaczyć wreszcie „osobliwe Stany Zjednoczone". Na krótko przed powrotem spotkała w USA swego eks-małżonka, którego nie widziała lat czterdzieści. Po tygodniu zdecydowali się zawrzeć po- nownie związek małżeński. Po błyskawicznych zaślubi- nach prababcia powróciła do Anglii z mężem. Mieszkań- cy w Patey Bridge byli niepomiernie zdziwieni, gdy zobaczyli „młodą parę". 91-letni Tom Baird, powiedział z uśmiechem: „Nie mogę sobie absolutnie przypomnieć, dlaczego właściwie rozeszliśmy się". W swojej książce „Sexual Life Sixty" (Życie seksualne po sześdziesiątce) dr Isadore Rubin nazywa bezpłciowy wiek niebezpiecznym mitem. Bardzo ładnie pisze w przedmiocie: „Tradycyjny obraz seksualizmu w póź- nym wieku przedstawił szkocki poeta Robert Burns w swoim znanym wierszu «John Anderson My Jo», powstałym przed dwustu laty. Według dzisiejszych pojęć jest to sentymentalny, wzruszający hołd złożony małżeń- skiemu szczęściu starych par. Kobieta mówi tam swemu mężczyźnie, że wdrapali się razem na szczyt góry życia i po różnorodnych szczęśliwych dniach w przeszłości muszą teraz schodzić wolnym krokiem w dół, aby wspól- nie wypoczywać, aż do kresu swej wędrówki. Jest to zwyczajny idylliczny obraz zrównoważonej i spokojnej starości, który w przeważającej większości podręczni- ków szkolnych i antologii poetyckich zajmuje uświęcone miejsce. Aby jednak uzyskać bardziej realistyczny, cho- ciaż mniej poetycki obraz starości, musimy dotrzeć do oryginalnego źródła wiersza. Jest nim stara, szkocka pieśń ludowa, którą Burns włączył do swego mało zna- nego zbioru: «The Merry Muses of Caledonia». Pierwot- na wersja zbyt nieprzyzwoita, aby znaleźć się w szkol- nych czytankach — opowiada o skardze starej kobiety na seksualną niewydolność swego męża. Żona uskarża się na zmniejszające się zainteresowanie seksualne swego małżonka. Szydzi, że partner wieczorem tak długo zwle- ka z pójściem do łóżka, aż mu się oczy zamykają ze zmęczenia. Z tego wynika jasno, że nie ma ona zamiaru końcowych lat życia spędzić beznamiętnie i bez seksu. Kiedy więc kobiety przestają rzeczywiście być kochan- kami swoich mężczyzn?" Również z oryginalnej wersji szkockiego wiersza jasno wynika, że zarówno w dawnej, jak i całkiem bliskiej przeszłości nie mieliśmy na ten temat zbyt wielu infor- macji. W wydanej w 1962 r. rozprawie medycznej, której autorem jest znany niemiecki lekarz chorób kobiecych, znajdują się następujące stwierdzenia: „Nie można po- wiedzieć z góry nic określonego o seksualnej atrakcyjno- ści kobiety w jej latach schyłkowych. Ninon de Lenclos potrafiła jeszcze w wieku siedemdziesięciu lat nie tylko fascynować starych przyjaciół, lecz budzić wciąż nowe, namiętne uczucia. Niezależnie jednak od tego, że nie można jej określić jako godny naśladowania ideał kobie- cości, to przecież przykłady jej rozległych doświadczeń w sprawach seksualnych nie można odnieść od razu do innej kobiety". Mistrzyni miłości Aż dziwne, że dama, o której wyżej mowa, żyła w XVII stuleciu. Ninon de Lenclos utrzymywała salon w Paryżu przy rue de Tournelles. Była kokotą, ale wielką kokotą. Definicja według profesora Sombarta: „Takie kobiety wyprowadzały miłość ze stadium dyletantyzmu i dopro- wadzały ją do poziomu wolnej sztuki. W każdej sztuce potrzebne są talent i praktyka. W szczególnej mierze dotyczy to sztuki miłości. Dlatego może się ona rozwinąć w pełni dopiero wtedy, gdy utalentowane kobiety, wyło- nione drogą naturalnej selekcji, będą miały szansę stać się mistrzyniami przez stałe uprawianie tej sztuki". Do takich mistrzyń miłości możemy zaliczyć Ninon de Lenclos. Jako 50-, 60- i 70-letnia kobieta wplątana była jeszcze w przygody miłosne. Kiedy miała miejsce ostat- nia, tego nie wiemy. Z ówczesnych zapisów wiadomo jednak, że Ninon de Lenclos była osobą bardzo mądrą i czarującą. Do jej przyjaciół należeli komediopisarze Molier, La Rochefoucauld, filozof Saint-Evremond i inni sławni ludzie. W wieku 89 lat, na krótko przed swoją śmiercią, wręczyła pewnemu dziesięcioletniemu chłopcu 2000 franków. Chłopiec wywarł na tej starej kobiecie bardzo silne wrażenie. Nazywał się Wolter. O „godnym naśladowania idealnym obrazie kobieco- ści" można dyskutować. W następnych stuleciach, kiedy popędy płciowe człowieka były lekceważone i usuwane w cień, taka kobieta jak Ninon de Lenclos, nie mogła oczywiście zaistnieć. Dziś jednak, kiedy uznajemy przy- jemności seksualne, kiedy człowiek powinien uwolnić się od tradycyjnego pojmowania poczucia winy, trzeba spoj- rzeć na nią łaskawszym okiem. Jeśli wyjdziemy z założe- nia, że seksualne doznanie daje radość, odprężenie, wyzwolenie i zadowolenie — a co do tego mamy już pełną pewność — wtedy przyznamy, że popęd płciowy człowieka, jego trwanie do późnej starości nie przynosi żadnej szkody. W wymienionej już ankiecie amerykańskiego czaso- pisma ,,Sexology" wyznaje 70-letni pastor: „Ważnym czynnikiem trwałości stosunków płciowych w naszym małżeństwie jest aktywny udział i inicjatywa mojej żony. Brak zainteresowania z jej strony przyśpieszyłoby ko- niec naszych stosunków". 76-letni artysta wypowiada się podobnie: ,,Myślę, że wszystko mam do zawdzięczenia pięknej i podniecającej kobiecie, którą gorąco kocham i która gotowa jest bez zastrzeżeń do każdego rodzaju seksualnej aktywności. Jesteśmy już od dwudziestu lat małżeństwem". Byłoby śmieszne, gdyby długoletnia żo- na nie dysponowała „doświadczeniem seksualnym". Zdaniem wiedeńskiego socjologa profesora dra Leopolda Rosenmayra, od tego w dużej mierze zależą szansę małżeństwa w przyszłości: „Świadomy wpływ małżon- ków na ich wzajemne stosunki w celu wzmożenia ducho- wego i fizycznego przeżywania przyjemności". Rosen- mayr mówi o „powtórnych miesiącach miodowych", za- czynających się wtedy, gdy dzieci opuszczają dom rodzinny, gdy odpada wiele trosk i obciążeń, gdy part- nerzy mają znowu czas dla siebie. „Powtórne miesiące miodowe — mówi profesor — proszę mi wybaczyć ten zwrot. Używam go tylko dlatego, aby zburzyć stereotyp babci-staruszki. Jest grubym nieporozumieniem, by w badaniach problemów seksualnych starszej kobiety wskazywać na światową damę z XVII stulecia, a potem powiedzieć jednym tchem: Ale przyzwoita kobieta nie czyni czegoś podobnego! Albo jeszcze gorzej: Z na- staniem klimakterium wygasają normalne zainteresowania seksualne". Jakaż więc, z biologicznego punktu widzenia, powinna być różnica pomiędzy kokotą a żoną? Dlaczego przy- zwoita kobieta nie mogłaby czynić tego samego? Profesor dr Alexander Comfort, biolog, zdecydowany bojownik o ludzką moralność seksualną, od 1954 r. kieruje w londyńskim University College grupą badającą problemy starzenia się. Wyjaśnia on tak często używaną formułę o „biologicznej tragedii kobiety": „Są dowody na to, że seksualna sprawność kobiety, jeżeli ocenić ją według orgazmu, znacznie mniej się obniża, niż u męż- czyzny. Oziębłość płciowa nie jest żadnym normalnym zjawiskiem naturalnego starzenia się. W większości przypadków ma ona przyczyny psychologiczne. Z jednej strony określają ją wewnętrzne uczucia lęku, z drugiej — tradycyjne pojmowanie tych spraw". W tym samym 1954 r. zorganizowano pod kierunkiem profesora dra W. H. Mastersa na wydziale medycznym uniwersytetu waszyngtońskiego program badawczy, do- tyczący anatomii i fizjologii reakcji seksualnych. Jedna grupa obejmowała kobiety między 50 i 80 ro- kiem życia. 152 kobiety dostarczyły szczegółowych soc- jalno-seksualnych wywiadów lekarskich. 61 kobiet (naj- starsza z nich miała 78 lat) poddano przez okres dziesię- ciu lat badaniom w warunkach laboratoryjnych. Profesor Masters w 1966 roku przedstawił po raz pierwszy wyniki badań swojego programu badawczego: 1. Stało się jasne, że psychiczne czynniki dotyczące popędu płciowego kobiet po okresie przekwitania grają taką samą, jeśli nie większą rolę niż czynniki hormonal ne. 2. Nie ma żadnego uzasadnienia, aby przyjąć, że klimakterium pociąga za sobą zmniejszenie zdolności, sprawności czy też popędów seksualnych. A więc proces starzenia się nie jest przyczyną żadnych ograniczeń czasowych dla życia seksualnego kobiet. 3. Kobieta po pięćdziesiątce wychowała już swoje dzieci. Odpadają więc wyczerpujące psychiczne i fizycz ne starania o zabezpieczenie rodziny i całkiem naturalne staje się poszukiwanie nowych kierunków działania dla obudzonej energii. Nowo obudzone popędy u kobiet w średnim wieku charakteryzują się znacznym wzrostem seksualnej aktywności. Często szuka się w tym czasie nowego partnera, aby powetować sobie niezadowalają ce przeżycia seksualne. Raport babci Zważywszy wieści, jakie dotychczas rozpowszechnia- no o kobietach po okresie przekwitania, raport babci musi sprawiać niezwykle świeże i krzepiące wrażenie. Dla ludzi, którzy przejawiają zahamowania wobec spraw seksualnych, może to być szokujące. Ale inni odetchną z ulgą. Nie ma określonej chwili, w której kobieta przemienia się w istotę bezpłciową. Rosyjskie badania długowiecz- nych kobiet przeprowadzone przez prof. Czebotariewa wykazały, że niektóre z tych rześkich dam utraciły swoje seksualne zainteresowania dopiero po dziewięćdziesiąt- ce. W ciągu stuleci wiek przekwitania przesunął się znacznie. Według danych Pliniusza i Arystotelesa w sta- rożytności następowało to około czterdziestki. Od śred- niowiecza do początku stulecia czas przekwitania na- stępował w wieku 45 lat. Dzisiaj okres ten u kobiet w Europie Środkowej i Ameryce zaczyna się przeciętnie pomiędzy 50 a 52 rokiem życia. Niezależnie od tego faktu, przecenia się na ogół zna- czenie zmian hormonalnych. „Gruczoł płciowy uważany był kiedyś za główne źródło seksu — pisze szwajcarski ginekolog, profesor dr Wenner — dzisiaj wiemy, że gruczoły płciowe mają wprawdzie swój ważki udział w początkach formowania się seksualności, ale w spo- sób istotny wpływa na to kora nadnercza, i że odruchy wegetatywnego i centralnego układu nerwowego grają w późniejszym życiu rolę decydującą. Stąd wniosek, że przekwitanie nie ma żadnego wpływu na życie seksual- ne". ,,W istocie — zapewnia profesor monachijskiej kliniki dr Jakob Bauer — każdej kobiecie przeznaczone jest klimakterium, którego przebieg zależy od jej konstytucji, charakteru, rozsądku i życia erotycznego. Klimakterium — już samo to słowo wywołuje obawę. I w tej obawie (w istocie nieuzasadnionej) kryje się właściwe niebezpie- czeństwo. Dopiero obawa, lękliwe oczekiwanie nadają fizycznemu przebiegowi wydarzeń symulującego zna- czenia chorobowego. W słowach «choroba symulowana» kryje się prawdziwa istota zagadnienia". Psychologia zna pojęcie „samospełniającego się pro- roctwa". Wydaje się że dotyczy ono szczególnie okresu przekwitania. Kobieta, oczekująca najgorszego, będzie rzeczywiście przeżywać najgorsze. Symulowane czyn- niki choroby stają sią w tym przypadku rzeczywistością. Lęk działa jak niebezpieczny ładunek wybuchowy. Z drugiej strony podkreśla profesor Bauer: „Wszystkie zrównoważone, przyjaźnie nastawione kobiety, wcho- dzące w życie rodzinne czy zawodowe w okolicach lat pięćdziesięciu, odznaczały się już przedtem pewną sta- tecznością. Klimakterium nie stwarza żadnych komplika- cji psychicznych, które nie istniały wcześniej. To znaczy: kobieta starająca się usilnie zachować równowagę du- chową i spokój może bez lęku i trwogi oczekiwać okresu zdrowego przekwitania. Nie utraci niczego, co stanowi jej istotną wartość i będzie wolna od dolegliwości swoje- go wieku...". To, że byliśmy dotychczas w tak niewielkim stopniu skłonni przyznać, iż kobieta do późnej starości, a nawet przez całe życie może utrzymać dające zadowolenie stosunki seksualne, ba! że jest to biologicznie nie tylko możliwe, ale także pożądane, dowodzi, że na drodze do seksualnej wolności mamy jeszcze do pokonania kilka ciężkich przeszkód. Ostro, na przykład, zaatakowano amerykańskiego seksuologa Mastersa, ponieważ odwa- żył się zwrócić uwagę opinii publicznej na to, że 78-letnia kobieta objawia jeszcze wyraźne podniety seksualne. Potraktowano go tak, jak Zygmunta Freuda, gdy pięć- dziesiąt lat wcześniej opisał dziecięce doznania erotycz- ne. Społeczeństwo zawsze jest gotowe oburzać się. Podobnie jak w początkach tego stulecia trzeba było brać w obronę niewinną duszę dziecka, tak dzisiaj trzeba stawać w obronie godności ludzi starych. Oznacza to w rzeczywistości powrót do mrocznych epok. Popęd płciowy nie odbiera przecież człowiekowi jego godności. „Równo 30 tysięcy Niemców w starszym wieku przezi- mowało w tym sezonie na Majorce jako tzw. długoter- minowi urlopowicze (pobyt od sześciu tygodni do czte- rech miesięcy). Scharnow, jeden z pionierów tej idei zimowych urlopów, zachwalał ją, posługując się danymi statystycznymi, które wskazują na jednolity obraz grupy gości: tylko dwanaście procent zimujących na Majorce miało 50 do 60 lat, większość (44 procent) to ludzie pomiędzy 60 a 70 rokiem życia, a jedna trzecia — już po siedemdziesiątce. Gdy przed paroma laty pielęgniarze wyspecjalizowani w opiece nad starcami starali się, zgodnie ze swoim przygotowaniem, dogadzać pensjonariuszom, większość z nich zareagowała niechętnie: nie czują się bowiem starzy i nie potrzebują wcale pomocy. Zachowywali się złośliwie — jak referowali pielęgniarze — mówili: wy pewnie sądzicie, że my tu zaraz pomrzemy. Od tego czasu opieka wygląda inaczej... Na pytanie, jakie problemy pensjonariuszy należą do najtrudniejszych, większość zawodowych opiekunów ma tylko jedną odpowiedź: oczywiście, seks. A dama z klubu Scharnowa, pani Charlotte, wie dokładnie: „Kobiety po 60 reagują w tej dziedzinie najsilniej...". (Wyciąg z ar- tykułu ze „Spiegla" nr 14/1972). Artykuł nosi nazwę „Wariacka randka". Jego autor mówi o „euforycznym wieku późnego podlotka" i o „tra- gicznych dramatach miłosnych". Również telewizja na- dała reportaż o zimowej podróży na Majorkę. Repor- tażysta wyśmiewał „różowe wieczorki" dla gości. De- klamacje, śpiew, tańce i śmiechy odczuwał jako coś przykrego. A przecież ci starsi państwo zachowywali się na urlopie podobnie jak inni ludzie. Podgrzewali nastrój, cieszyli się, żartowali, próbowali się zabawiać. A co do seksu: dawniej biło się czternasto- i piętnastoletnich chłopców po łapach za onanizm, obecnie zagląda się do sypialni sześćdziesięcio- i siedemdziesięcioletnich. Umrzeć na Majorce — owszem, na to zgoda, ale kochać? ,,Musimy zrozumieć — pisze Comfort w swej książce «Uświadomiony eros» — że seks nie jest problemem, lecz przyjemnością. Właściwy problem tkwi w tym, że wiele osób i to z różnych powodów, nie znajduje w tym przyjemności. Nie ma jej gwarancji i bardzo często nie ma również żadnej miłości". Gdy Peter Townsend, przy okazji badań angielskich domów starości, postawił kilku kierowniczkom (przeważ- nie niezamężnym) pytanie, dlaczego pary małżeńskie sypiają oddzielnie, otrzymał znamienną odpowiedź: „Aby nie przyszło im do głowy uprawiać jeszcze stosunki płciowe". Są to zapewne poglądy skrajne, ale również dr Rubin wymienia w swoich badaniach mężczyznę, który do poradni lekarskiej zwrócił się z pytaniem: „Moja żona i ja jesteśmy oboje po pięćdziesiątce i wciąż jeszcze współ- żyjemy ze sobą. Proszę nam poradzić, co mamy teraz czynić"? Jest to presja wywierana przez społeczeństwo, swo- isty psychologiczny kaftan bezpieczeństwa. Zasada nie- mieszania się przestaje tutaj nagle działać. Mógłbym przytoczyć przykłady, kiedy dorosłe dzieci chciały ubez- własnowolnić swego owdowiałego ojca tylko dlatego, że wpadł na „absurdalny pomysł", aby powtórnie się oże- nić. Powróćmy do dziadka: społeczeństwo przymyka oko tylko wtedy, jeśli ktoś nazywa się Goethe. 19-letnia Ulrike von Levetzow odrzuciła wprawdzie oświadczyny 74-let- niego księcia poetów, ale w oczach publiczności znalazł on łaskę. Przypuszczalnie dlatego, że Goethe opatrzył ten fakt komentarzem: „genialne natury przeżywają po- wtórną młodość, podczas gdy inni ludzie tylko raz są młodzi". Bardzo często cytowane zdanie, szanowny czytelniku. Mistrz wyklucza nas, normalnych obywateli, z „seksual- nej młodości". Powinniśmy podziwiać innych, na przy- kład wielkiego pisarza francuskiego Wiktora Hugo, który jeszcze w 83 roku życia wymienia w swoim dzienniku kontakty seksualne przy ośmiu różnych okazjach. Albo Samuela Hahnemanna, twórcę leczenia homeopatycz- nego, który jako 80-letni starzec ożenił się z młodą Francuzką, wyjechał z nią do Paryża i tam otworzył praktykę cieszącą się wielkim powodzeniem. Wymienia się również tureckiego bohatera narodowego, pirata i przywódcę korsarzy, Kheir-ed-Din Barbarossę. Mając lat 80 pojął on za żonę piękną niewolnicę donnę Marię. Stuletni cudzołożnik No, więc dobrze. Ale przy całej skromności pragnę wymienić jeszcze kilka innych postaci. Thomas Parr, urodzony w 1483 roku w Shropshire w Anglii, prosty wieśniak, dożył, jak głosi legenda, 152 lat. Parr dopuścił się zdrady małżeńskiej i musiał publicznie w białej koszuli pokutować przed drzwiami kościoła. Żył jeszcze niejaki John Gilley (1690—1813). W wieku lat 75 ożenił się z osiemnastoletnią dziewczyną i miał z nią ośmioro dzieci. Jego żona opowiadała, że jeszcze jako 120-letni starzec, na trzy lata przed śmiercią, był w pełni sił męskich. Mittelstedt, żołnierz Fryderyka Wiel- kiego i następnych królów pruskich, na trzy lata przed śmiercią jako 110-letek ożenił się po raz trzeci. Gdy Joseph Surington zmarł w 1797 roku w Bergen (Nor- wegia), miał podobno 160 lat. Pozostała po nim młoda wdowa i kilkoro dzieci. Najstarszy syn miał w chwili śmierci ojca 103, a najmłodszy 9 lat. We francuskiej miejscowości Nimes 112-letni Johann Grapingen poślu- bił w 1721 młodą dziewczynę Henriette Luise. Wesele było podobno bardzo huczne. Z wymieniania dalszych nazwisk zrezygnuję, choćby z tego względu, że nic nie jest mi dalsze, niż podawanie rekordów światowych w zakresie wydolności seksualnej. Byłoby rzeczą nie- słuszną wiązać ze starością nadzieje olimpijskie. Nie chcemy z jednej ostateczności — zaprzeczania życiu seksualnemu w starości — popadać w drugą skrajność i podobnie jak skoki wzwyż czy rzuty młotem przyznawać za to medale. Chodzi o radość, o ABC przyjemności, albowiem, jak zauważa trafnie profesor Masters, fałszywe wyobraże- nia, że impotencja jest cechą starego mężczyzny, „być może zakorzenione są głębiej w naszej kulturze niż inne nieporozumienia". Podczas konsultacji prawie wszyscy mężczyźni, którzy przekroczyli czterdziestkę, również wyrażali z tego po- wodu swoje obawy. I nie ma się co dziwić. Medycyna pouczała nas i zapewnia nieustannie: seks i starość wykluczają się wzajemnie. Natura zasuwa swoje rygle. Amerykański seksuolog nazywa to „fallusowym błę- dem" przeszłości. Po 18 latach doświadczeń, badań i obserwacji wyjaśnia on jednoznacznie: „Impotencja nie jest w żadnym wypadku nieuniknionym następstwem starzenia się. Potwierdzają to w pełni starsi członkowie naszej grupy badawczej". Grupa badawcza obejmowała 212 mężczyzn w wieku od 51 do 89 lat. Z wypowiedzi tych 212 mężczyzn powstał szczegółowy socjo-seksualny za- rys historyczny, obejmujący wspomnienia najwcześniej- sze aż do teraźniejszości. Dane porównano z wyznania- mi zamężnych kobiet. 39 osób aktywnie współpracowało, umożliwiając lekarzom bezpośrednie obserwacje. Mas- ters pisze: „Reakcje seksualne u starszego mążczyzny, szczególnie gdy przekroczył 60, mają przebieg wolniej- szy. Z reguły zadowalają go całkowicie dwie ejakulacje w tygodniu. Czego mężczyzna nigdy nie zatraca, to osiąganie erekcji i zachowania jej przez określony czas. Jeżeli jednak nie jest do tego zdolny, wtedy mamy do czynienia z problemem psychologicznym, a nie fizjo- logicznym...". A więc natura nie stawia żadnych przeszkód. Procesy biologiczne mają tu mniejsze znaczenie, niż do tej pory sądzono. Zakłócenia seksualne mogą wystąpić w każ- dym wieku — jest to fundamentalne rozpoznanie — i w każdym wieku można je wyleczyć. Gdy zapytano profesora Mastersa, czy dotyczy to także ludzi osiem- dziesięcioletnich, odpowiedział: „Naturalnie. To nie jest sprawa wieku. Jeżeli 70- czy 80-letni mężczyzna cieszy się dobrym zdrowiem, wtedy, prócz motywacji psycho- logicznych, niewiele potrzeba do reaktywowania i pod- trzymania umiarkowanego życia seksualnego". Że dziś nie uważa się impotencji osiemdziesięciolatka za zjawisko „dane z natury", że można je leczyć i w wie- lu przypadkach reaktywować, świadczą o tym wypowie- dzi seksuologa dra Wilhelma Steckla: „Mężczyzna staje się stary, gdy czuje się stary, I tylko ten jest impotentem, kto ze swej potencji rezygnuje". Uznano tymczasem, że funkcje seksualne zależą w dużej mierze od własnego nastawienia. Najważniejszy organ seksualny znajduje się prawdopodobnie w mózgu. Im więcej lęków seksual- nych, tym więcej skrępowania, fałszywych wyobrażeń ma człowiek, im bardziej skłonny jest do naturalnej działalności seksualnej, tym lepsze będą przypuszczal- nie wyniki psychologiczne. „To, co wiemy dziś o fizjologii seksualnej starszych ludzi — twierdzi amerykański psychiatra dr Walter R. Stokes — niekoniecznie odpowiada wynikom badań istot relatywnie wolnych od kompleksów winy, emocjonalnie dojrzałych... Faktycznie, ludzie, którzy są tym mniej obciążeni, wykazują wyższą niż normalną energię sek- sualną. Ich wydolność w kulturze mniej obarczanej kom- pleksem winy można uznać za to, co uważa się pod tym względem za średnią oczekiwań". Do przyjęcia tak optymistycznej oceny skłaniają wyniki dotychczasowych badań na temat „wiek i seks" stano- wiące niewątpliwy materiał dowodowy. Kinsey wyraził się jeszcze bardzo ostrożnie, gdy powiedział: ,,Zbyt pośpieszne przyjęcie założenia, które znajdziemy w nie- których książkach medycznych, dowodzącego, że im- potencja jest następstwem ekscesów seksualnych, nie znajduje potwierdzenia w danych, jakimi dziś dysponuje- my". Biegły w młodości, czynny w starości Dane, którymi dysponujemy (prehistoria seksualna), pozwalają przypuszczać raczej coś wręcz przeciwnego. Masters w swoim dziele ,,Human Sexual Response" mówi bardzo wyraźnie: „Najważniejszy czynnik w utrzy- maniu seksualnej wydolności na starość to stała aktyw- ność erotyczna. Jeśli mężczyzna wykazuje w latach formowania się jego życia seksualnego dużą aktywność erotyczną i ma ją także w wieku pomiędzy 30 a 40 rokiem życia, to również w jego średnich i późnych latach nie słabnie zazwyczaj regularna aktywność seksualna. Jest pewne, że starsi mężczyźni w naszej grupie badanych, którzy wykazują jeszcze relatywnie wysoką aktywność seksualną, objawiali ją także w swej młodości. Wydaje się obojętne, jaki to był rodzaj seksualnej aktywności, ważna jest jedynie duża aktywność". Zawsze słyszeliśmy coś innego, prawda? Zaczyna się to już u Pitagorasa na sześć stuleci przed Chrystusem. Filozof zalecał swoim uczniom niewinność, ponieważ sperma jest „najlepszą czystą krwią" i powinna być troskliwie chroniona. Galen z Pergamonu, słynny rzym- ski lekarz nadworny, powtórzył później: „Z wytryskiem nasienia tracimy żywotność. Dlatego nie jest dziwne, że częste spółkowanie czyni bezsilnym, gdyż pozbawia nasze ciało jego najwartościowszych substancji". Petrus Hispanus, jedyny lekarz, który został papieżem — w 1276 wstąpił na tron papieski i przybrał imię Jana XXI — powiązał seksualizm z długością życia:... „wielcy erotycy żyją, wskutek nazbyt częstych stosunków płciowych, znacznie krócej". Rzecz ta powtarzana była bez przerwy. Wilhelm Hufe- land, zmarły w 1836 lekarz nadworny pruskiej dynastii królewskiej, napisał pierwszą makrobiotykę (nauka 0 sposobach przedłużania życia). Wśród środków skra cających życie wymienia w rozdziale I rozwiązłość w mi łości, marnotrawienie siły płodności, onanizm. W roz dziale drugim jako środek przedłużający życie wymienia wstrzemięźliwość w rozkoszach miłosnych w młodoś ci. Wyjaśnienia tego rodzaju docierały do nas jeszcze w pierwszej połowie XX stulecia. Oto skromna lista chorób, które przypisywano seksualnemu rozpasaniu: osłabienie pamięci, wczesny upadek sił, chroniczne cho roby nerwowe, wyniszczenie, ślepota, obłęd, histeria... To wiele, zważywszy, że wytrysk nasienia, jak o tym wiemy dziś, nie przedstawia większej szkody niż po- zbycie się plwociny. Jedno i drugie organizm uzupełnia. Długo, bardzo długo trwało, nim medycyna to uznała 1 ośmieliła się wypowiedzieć. „Naszą tradycję medyczną — dowodzi profesor Ale- xander Comfort — uformowały stałe i całkowite nieuza- sadnione wpływy, według których nadużywanie seksu wyczerpuje, osłabia i jest niebezpieczne. W przeciwień- stwie do tych opinii wiemy obecnie, że wczesne doświadczenia seksualne, wczesne małżeństwo, aktywne postępowanie erotyczne w ciągu całego życia idą w parze z utrzymaniem się przez długie lata zadowalającej sprawności. Również dokładnie tego samego należy oczekiwać, gdy umiarkowany popęd i brak wewnętrz- nego poczucia winy oraz niepewności będą czynnikami utrzymującymi seksualną aktywność". Jest to koniec ballady o wstrzemięźliwości. Wyśpiewy- wano ją ludzkości we wszystkich tonacjach, kolorach i odcieniach. I nie zawsze była ona konieczna. Przyniosła wiele cierpienia, nawarzyła piwa, wywołała tragiczne konflikty. Powinniśmy, jak sądzę, pożegnać się z tym bez żalu. A co do utrzymania naszej seksualnej witalności, należy przyjąć, że opiera się ona na zasadach pewnego trenin- gu. W starości płacimy nie tylko za nasze grzechy z lat młodzieńczych. Także z nich korzystamy. I jeśli już ma się łączyć „nazbyt częste spółkowanie z długością ży- cia", jak działo się to zawsze w przeszłości, to należy stwierdzić: w żadnym razie nie skraca to życia. Raczej, aby użyć słów niemieckiego seksuologa dra Volkmara Siguscha, pozostaje otwarte pytanie, „kiedy i jak dalece działalność seksualna może zapobiec określonym choro- bom". Miłość zamiast leśnych biegów Dr Sigusch okteśla jedną zasadę fizjologiczną: zaob- serwowano uaktywnienie się serca i krążenia krwi przez silne podniety seksualne. Dane faktyczne zbadano do- kładnie. Nie ulega wątpliwości: odpowiada to sportowe- mu programowi sprawności. Zastępuje bieg leśny, wios- łowanie i jazdę na rowerze. Z jedną istotną różnicą: sprawia nam to (prawdopodobnie) dużo więcej radości. Rzeczywiście stwierdzono już wielokrotnie niezbity fakt, że u ludzi długowiecznych życie płciowe odbywa się w sposób niezakłócony, gdy tymczasem przedwczesny proces starzenia się idzie w parze z utratą tych funkcji. Aby spostrzeżenia te oprzeć na podstawach naukowych, trzeba zadawać bezpośrednie pytania. Nie da się unik- nąć przedstawienia seksualnej prehistorii. W rosyjskim centrum badania starości w Kijowie znaj- duje się ponad 40 tysięcy mężczyzn i kobiet 80-, 90-i 100-letnich oraz jeszcze starszych. (Zadawano im następujące pytania: w którym roku zaczęło się wasze życie seksualne? Kiedy zawarliście związek małżeński? Liczba potomków? Kiedy wygasło pożądanie seksualne?). Podaję kilka wybranych faktów. Minowna P., lat 99, wyszła za mąż w 18 roku życia, dziesięcioro dzieci... Szlemowna K., 101 lat, wyszła za mąż w 15 roku życia, siedmioro dzieci... Grigoriewna T., lat 98, wyszła za mąż w 16 roku życia, jedenaścioro dzieci... Agafia B., lat 111, wyszła za mąż w 23 roku życia, dziewięcioro dzieci... Timofiejewna G., wyszła za mąż w 17 roku życia, siedem-naścioro dzieci, wiek w czasie przepytywania: 109 lat... U 92-letniej kobiety „nie wygasły jeszcze" seksualne pożądania. Podobną informacją zaskoczył 125-letni mężczyzna: ,,Do tej pory jeszcze nie, panie doktorze". Celowo cytowałem tu wyznania kobiet. Dla nich bo- wiem „trening ma takie samo znaczenie, jak dla męż- czyzn. („Jest pewne, że starsza kobieta, utrzymująca regularne stosunki, wykazuje znacznie wyższą spraw- ność seksualną, niż kobieta, która nie miała takich możliwości". Tak brzmi opinia Mastersa). W San Mateo, małej wiosce na Wyspach Kanaryjskich, Francisco i Bernardina Novarro Sosa obchodzili w lis- topadzie 1960 r. rzadki jubileusz: 88 rocznicę ślubu. Francisco miał 104, jego żona 101 lat życia. Oboje zafundowali sobie z tej okazji wyprawę morską do Hisz- panii — aby wreszcie odbyć odkładaną wciąż podróż poślubną. Przed 88 laty Francisco mógł podarować swojej żonie jedwabną chusteczkę. Miał wówczas lat 16, a Bernar- dyna, sierota, dopiero 13 lat. Francisco musiał przekonać księdza, aby udzielił im ślubu. W ciągu wielu lat urodziło im się sześć córek i trzech synów. Rodzina powiększyła się potem o 37 wnuków i 45 prawnuków i pra-prawnuków. Reporter napisał z okazji 88 rocznicy ślubu o tej biało- włosej parze: ,,Francisco i Bernardyna są, Bóg jeden wie, wciąż jeszcze zakochani w sobie". Dlaczego na końcu tego rozdziału przytaczam takie historie? Dlatego, że miłość znaczy więcej, niż seks. Dużo więcej. Gdy 102-letni Ward McDaniel i jego 101-let- nia żona Anna święcili swoją 81 rocznicę ślubu, otrzymali życzenia od prezydenta Nixona, królowej Holandii, wielkiego księcia Luksemburga, króla Szwecji, kanadyj- skiego premiera i innych. „Oczy ojca nie są dobre", powiedział 70-letni syn Cyryl, a matce pogorszył się słuch. Ale to nic. On słucha za nią, a ona widzi za niego...". Takiego szczęśliwego małżeństwa jak to, nie można z pewnością oceniać według częstotliwości stosunków seksualnych. Wiemy o tym od dawna. I nikt tego nie kwestionuje. Natomiast, czy uwierzycie w to, że podobne małżeństwa przez lat trzydzieści po przekwitaniu kobiety trwają w najlepsze bez współżycia cielesnego? Raz jeszcze zacytuję profesora Mastersa: „Gdzie mi- łość jest tak normalna, jak jedzenie i picie, tam nie ma żadnych problemów małżeńskich". Starość? Bardzo przepraszam, ale po tym coście tu przeczytali, chyba już wiecie. To przecież nie jest pro- blem związany ze starością. Ballada o wstrzemięźliwości Kto odmawia sobie przyjemności, nie ustanawia żadnego moralnego nakazu dla innych. Apostoł Paweł „Tryb życia Egipcjan — pisał grecki historyk Herodot, który w piątym wieku przed Chrystusem odbył podróż po tym kraju — przedstawia się następująco: każdego mie- siąca biorą oni przez trzy dni pod rząd środki przeczysz- czające i utrzymują swoje zdrowie dzięki środkom wy- miotnym i lewatywie, bowiem sądzą, że wszelkie choro- by pochodzą od spożywanych potraw". Podobne świadectwo pozostawił inny grecki dziejopis Diodor: „Aby zapobiec chorobom, Egipcjanie stosują lewatywę, post i środki wymiotne, niekiedy dzień po dniu. Twierdzą oni mianowicie, że większa część przyjmowa- nego przez organizm pożywienia nie zostaje strawiona i to jest źródło chorób". W tym rozdziale będzie mowa o odżywianiu i jego znaczeniu dla zdrowia i długości życia. Dlatego musimy na te wypowiedzi zwrócić baczną uwagę, tym bardziej, że podobną doktrynę w sposób prawie niezmieniony propaguje się również dzisiaj. Teoria samobójstwa przy pomocy noża i widelca jest nam dobrze znana. Kto śledzi odpowiednie podręczniki, ten trafia często na następujące wzmianki: „Już starzy Egipcjanie przed tysiącami lat stosowali z powodzeniem profilaktykę po- stną". Brzmi to bardzo przekonywająco. Dzięki temu starzy Egipcjanie wynaleźli nie tylko kalendarz, stworzyli pod- waliny geometrii, zbudowali świątynie i grobowce, ale wypraktykowali także złotą regułę życia, która brzmi: „Kto pości, żyje dłużej". Cóż to byli za ludzie w porównaniu z nami, którzy, mimo wielu dobrych rad, nie chcieli odmawiać sobie uciech biesiadowania. Ale mam dla ciebie, drogi czytel- niku, pewną pociechę: starzy Egipcjanie zaczęli ten tryb życia stosować dość późno — w ostatniej fazie swej wielkiej historii. Zbiegło się to przypadkowo — proszę nie upatrywać w tym żadnych związków — z epoką narodowego upadku. Wkrótce (w 332 r. przed Chrystu- sem) kraj wpadł bez walki w ręce Aleksandra Wielkiego. Warto poświęcić trochę uwagi tym pierwszym przed- stawicielom cywilizacji w dniach ich chwały. Historia Egiptu zaczęła się, jak wiadomo, od legendarnego króla Menesa 2900 lat przed Chrystusem. Po upadku starego kraju nastał czas wieków średnich (2000 lat przed Chrys- tusem), a po nich era nowa (1580 przed Chrystusem). O trybie życia tych generacji mamy bardzo różne informacje. „Obrazy i teksty w grobowcach — pisze egiptolog John A. Wilson, profesor w Uniwersytecie Chicagowskim — przemawiają językiem jednoznacz- nym, dając ogólnie wrażenie pełnej ufności, żywości i pogody. Kwitnie w pełni życie i namiętne dążenie do wystawnej egzystencji". Kuchnia w grobie Urzędnik dworski Meketre kazał zbudować w swoim grobowcu model piekarni i browaru. Znajdujemy ku- chnie, rzeźnie, fermy drobiu, piwnice wina jako wyposa- żenie grobowców. Malowidła na ścianach pokazują stoły pełne jedzenia, biesiady, bankiety. Ale jak żyli ludzie, którzy zabierali z sobą do grobu urządzenia kuchenne? Pragnę zwrócić uwagę na opo- wiadanie, w którym wymienia się człowieka nazwiskiem Djedi. „Jest to obywatel mający sto dziesięć lat, zjada on codziennie pięćset chlebków, udziec wołu i wypija sto kufli piwa". Syn królewski Horde-def, który go odwiedził, odezwał się do niego w te słowa: „Stan twój jest taki, jak człowieka, który żyje, nim się zestarzeje. Mimo późnego wieku w obliczu śmierci, śpisz do późnego dnia, wolny od choroby, wolny od rzężącego kaszlu. Pozdrawiam więc człowieka godnego uwielbienia". O wyprawie prze- ciwko Fenicjanom pisze kronikarz: „Ich sady były pełne owoców. Wina płynęły do kadzi jako woda, a zboże młócono na klepisku. Było tego więcej niż piasku nad brzegiem morza. Armia opływała w bogactwa... Żoł- nierze jego królewskiej mości byli codziennie pijani i smarowani olejkami, jakby było wielkie święto Egiptu". W tzw. poradnikach nie ma mowy o postach. „Jeśli jesteś w dobrobycie, winieneś założyć dom i kochać kobietę, jak się należy. Napełniaj swój brzuch... Czyń radość sercu, dopóki żyjesz". W innym tekście czytamy: „Czyń sobie święto i nie ustawaj w tym". Egipcjanom nic nie było bardziej obce, niż uznawanie „życia prostego i skromnego". Pełni ufności, pewni łask swoich bogów dążyli do raju na ziemi i, jak wykazują księgi zmarłych, również na tamtym świecie oczekiwali mis pełnych jadła i dzbanów pełnych napitku. Jakże inaczej można by tłumaczyć to, że za uregulowany stolec w świecie zmarłych odpowiedzialny był własny bóg. Wygnanie z raju Gdyby Herodot przybył wcześniej do tego kraju, wtedy, przypuszczam, napisałby co następuje: „Egipcjanie utrzymują się w zdrowiu dzięki jedzeniu i piciu. Nie licząc innych przyjemności, jak miłość, taniec, zabawa, muzyka". Ponadto musiałby jeszcze napisać: „Są oni bardzo dzielni, bardzo utalentowani, kwitnie handel, sztuka, nauka, technika...". Ale Herodot nie spotkał się z tymi pokoleniami. Trafił na naród, który był już wygnany z raju ziemskiego. Ostatni weseli kompani wymarli albo się ukrywali. Aby raz jeszcze zacytować egiptologa: „Wszelką radość wygnano z życia. Egipt osiągnął raz jeszcze wysoki stopień dyscypliny. Ludzie ruszali się jak znakomite automaty". Te przemiany należy rozpatrywać przede wszystkim z religijnego punktu widzenia. Z nadejściem mistycyzmu, odwrócenia się od świata, wysunęły się na czoło nie- znane dotychczas poglądy: człowiek jest istotą grzeszną. Grzechów jest wiele. Tylko ten dostąpi łaski, kto już na ziemi pokutuje. Byłoby niedorzecznością doszukiwać się w tym ruchu związków religijnych ze świeckim kultem jedzenia. Wstrzemięźliwość stanowi postulat wielu religii (post jest miły Bogu). Jeśli jednak „lśniącym automatom" przyjrzeć się bli- żej, rychło się okaże, że ich trybu życia nie można wytłumaczyć samymi tylko motywami religijnymi. Że każdego dnia przyjmowali oni środki przeczyszczające, środki wymiotne, a z psich i kocich odchodów sporządzali apetyczne mieszanki — to przecież nie był nakaz płynący od bogów. W rzeczywistości Herodot w swoich sprawozdaniach z Egiptu mówi nie tylko o „głęboko religijnym narodzie". Dodatkowo opisuje on całą listę przepisów lekarskich na co dzień, które z niewiarygodną wprost perfekcją nacelo- wane są na ludzkie zdrowie. Egipcjanie w określonym czasie spali, pościli, kochali się, zmieniali szaty, szli na spacer, pocili się, brali kąpiel... Każda część codziennego życia była uregulowana i unormowana. Osiągnięto stan prawie idealny. Ludzie żyli jedynie po to, aby być zdrowymi. Jeśli spotykali się na ulicy, pozdrawiali się słowami: „Jak się dzisiaj wypociłeś?" Czy to marzenie senne czy zmora — oto jest pytanie. Albo mówiąc inaczej: co im to dało? Bardzo mi przykro, że niektórych apostołów zdrowia muszę rozczarować. Oczekiwania życiowe wcale nie wzbiły się wyżej. Nie osiągnęli wyższego wieku niż ich umiłowani przodkowie. O tych ojcach i przodkach „automatów" nie mówi się chętnie w związku z problemem zdrowia. Te 2000 lat umknęło z pola widzenia. My jednak — na pocieszenie — nie utracimy tego z oczu, bowiem od tego punktu zaczynają się złe czasy. Z pism medycznych wynika jasno, co uświadamiano Egipcjanom jako specjalne zalecenia: po każdym posiłku pozostają w żołądku i kiszkach nieprzetrawione resztki. Przechodzą one w proces gnicia, stając się substancją trującą, rozkładają krew i ostatecznie cały organizm. Starzenie się, choroba i śmierć są następstwami tego procesu. Tak więc: człowiek najada się choroby, starości i wreszcie śmierci. Z każdym posiłkiem zatruwa się stopniowo. Czyż więc można jeszcze wspominać soczysty udziec wołowy! Egipt, uświadomiony, oświecony, zalewają wskazania dotyczące postu, abstynencji i diety. Do zwalczania procesów gnilnych w organizmie podaje się następujące recepty: żywica pistacjowa, kminek, świeży chleb, tłuszcz gęsi, miód, piwo słodowe, przecedzony sok — pić w ciągu czterech dni... Świeże daktyle, trochę rycyny, trochę fig, do tego woda, zetrzeć na miazgę — pić cztery dni... Świeża oliwa Behena, miód, liście akacji, piwo słodo- we — wlewać w otwór odbytnicy przez cztery dni... Równo 1200 recept przekazała nam tradycja. W swoim działaniu niewiele różnią się one od siebie: powodują mdłości i rozwolnienie. „To gorączkowe zainteresowa- nie żywieniem i trawieniem", pisze dr Paul Luth w swojej „Historii geriatrii", towarzyszy medycynie aż do Grecji, a stamtąd całej medycynie europejskiej. Tak to wygląda. Ale u Hippokratesa, Arystotelesa, u żadnego ze sławnych lekarzy greckich nie wskazuje się na postępujące procesy gnilne w organizmie jako „istotną przyczynę zachorowań i starości". A zatem z Egiptu wyszedł i upowszechnił się ten sposób myślenia o zdrowiu, który w straszliwie uproszczonej formie odbił się na sprawach żywienia. Szczęście brzucha Epikur, filozof i poszukiwacz szczęścia, uskarżał się z goryczą: „Nie wiem, co powinienem nazwać dobrem, jeśli odejmę przyjemność smaku, przyjemność miłości, przy- jemność słuchania oraz podnietę, jakiej dostarcza ogląda- nie pięknej postaci". Przeciwko wstrzemięźliwości zachwa- lał rozkosze życia, radość, wesołe usposobienie. Ludwig Marcuse nie ma z pewnością racji, gdy mówi: „Epikur tylko dlatego tak mocno podkreślał szczęście, które daje brzuch, ponieważ już wtedy rodziło się tak wiele zarzutów". Na początku naszej ery Rzym liczył około miliona mieszkańców, w tym 270000 proletariuszy, 200 000 nie- wolników i 360000 mieszczan. Sytuacja tej ludności była beznadziejna. Tuż za wystawnymi fasadami pałaców zaczynała się dzielnica nędzarzy, slumsy, głód, niedoży- wienie, epidemie, choroby. Ale jak opiewa to poeta: „Człowiek umiera zwykle z bezsenności, natomiast słabość pochodzi z jedzenia, które nieprzetrawione zalega w jego rozgorączkowanym żołądku". A na co narzekają osiedleni w Rzymie lekarze? Pełny, przeładowany i zniszczony żołądek, wszelkie dokuczliwe i niebezpieczne następstwa niewłaściwego odżywiania i złych nawyków kulinarnych to „rzeczywiste zło". Toteż każda terapia zaczyna się od: 1. ograniczenia jedzenia i picia (dieta, post), 2. upuszczania krwi, wywołania wymiotów i rozwolnie nia, podawania środków napotnych. Przeświadczenie o „niewłaściwym odżywianiu" otwie- ra szerokie możliwości znachorom, szarlatanom, kono- wałom i sekciarzom. A cóż to za problem ograniczyć jadłospis? Sam Bóg ma w tym również swój udział. Post jest cnotą — miał on powiedzieć. Apostoł Paweł nie musiał podzielać tego zdania. W jednym z listów do Rzymian czytamy: „Jeden sądzi, że nie szkodzi mu jedzenie mięsa i używa wszystkiego, co mu smakuje. Inny poczynił doświadczenie, że przy pro- stym, skromnym jedzeniu jego serce jest wolniejsze, aby obcować z Bogiem. Kto zawierza rozkoszom stołu nie powinien pogardzać tymi, którzy ich unikają. A kto od- mawia sobie przyjemności, nie ustanawia tym samym żadnego moralnego nakazu dla innych". Co za zgroza dla reformatorów życia! Używać, co komu smakuje, w do- datku jeszcze bez wyrzutów sumienia — byłoby jeszcze piękniej. Oto ulepiony z całkiem innej gliny szlachcic z Wenecji Luigi Cornaro. W 1558 r. ogłosił publikację „O umiarkowanym życiu i sztuce osiągnięcia długowieczno- ści". Z jego wzruszających skarg zacytujemy jedno zda- nie: „O, biedna i nieszczęśliwa Italio! Czy nie widzisz, jak życie hulaszcze zabiera ci rokrocznie więcej ludzi, niż mogą to uczynić straszna dżuma lub pożary i miecze na wielu polach bitewnych? Co powinienem powiedzieć o panoszących się wszędzie twoich nieobyczajnych ucztach, które są tak rozpustne i trudne do zniesienia, że trzeba mieć dostatecznie wielkie stoły, by pomieścić niezliczone ilości jadła, misy zaś układa się stosami jedna na drugiej! Któż może przy takiej rozpuście i szko- dliwych truciznach pozostać przy życiu?" Cornaro wierzył, że znalazł filozoficzny kamień mąd- rości dla długiego życia: „codziennie przyjmować tylko 336 gramów pożywienia. Oprócz stosowania tej surowej diety chroniłem się przed innymi szkodliwymi rzeczami, mianowicie przed nadmiernym upałem, zimnem, zmę- czeniem, przed bezsennością i wypełnianiem powinno- ści małżeńskich". Publikacja Cornaro znalazła szeroki oddźwięk nie tyl- ko w Italii. Jeszcze dziś w wielu pismach zwraca się uwagę na ten światły wzorzec. Dr Paul Ltith osądza go w swej ,,Historii geriatrii" bardziej sceptycznie: „Cor- naro był przez całe życie chorowity, mimo to osiągnął podeszły wiek. Jest typowym przedstawicielem biegłego reformatora życia, ukierunkowanego na ułamkowe, czą- stkowe prawdy, chwalącego czasy, które minęły — że przodkowie charakteryzowali się surowymi obyczajami i byli jednocześnie bardzo zdrowymi ludźmi — a to jest oczywista nieprawda". W grywanej często w XV wieku sztuce teatralnej „Con- damnacion du banquet" Nicola de Chesnaye występują na scenie w postaci szpetnych figur takie choroby, jak podagra, puchlina wodna, apopleksja, epilepsja itp. Naj- pierw uskarżają się na swoje cierpienia, aby potem — i to jest główny sens sztuki — wskazać na ich genezę. Artretyk był hulaką, osobnik dotknięty puchliną wodną — pijakiem, a epileptyk uganiał się jeszcze za kobietami... Sławny Philippus Theophratos Bombastus Paracelsus, doktor filozofii i medycyny, podróżujący doktor-cudo- twórca, obiecywał swoim pacjentom życie do 140 lat — pod warunkiem, że będą połykać jego tajemnicze leki — przyjmowane regularnie raz w miesiącu, starsi raz w ty- godniu, stuletni pacjenci trzy razy dziennie. Późniejsza analiza farmakologiczna jego eliksirów życia pozwoliła rozpoznać jedno tylko działanie z całą pewnością: roz- wolnienie. Jak przebiegało wtedy leczenie, wnosimy z opisu chemika Johanna Baptiste von Helmonta. Nabawił się on świerzbu, owej nieprzyjemnie swędzącej wysypki. Pie- lęgnowało go dwóch lekarzy. Puszczano mu krew, mu- siał połykać pigułki, pić gorzką herbatę. Od trzeciego dnia poczynając miał 15 razy dziennie wypróżnienie, chudł i był coraz mizerniejszy. Ale ani swędzenie, ani pryszcze nie zniknęły. Za poradą pewnego niewykształ- conego strażnika sięgnął w końcu po maść siarkową — i wyleczył się w krótkim czasie. Przepisowe rozwolnienie Jednemu przepisuje się rozwolnienie, ponieważ chciałby dożyć 140 lat, a więc jako środek zapobiegaw- czy, drugiemu ordynuje się to samo jako środek leczący świerzb. Trawienie zdominowało myślenie medyczne. Ale trawienie znaczy także: odżywianie. Lekarze trwają uporczywie w przekonaniu, że każdą chorobę można zwalczyć przy pomocy środków dietetycznych. „Ważnym sposobem leczenia są przepisy dotyczące jedzenia. Jeśli ich nie masz pod ręką, nie umkniesz kłopotom i lękom". Oto fragment szkolnego wiersza. Zalecenie jest jasne. Pacjentowi nie wolno jeść ulubionej potrawy — przepis jakże dobrze nam znany. W wieku XVI i XVII przychodzi fala wielkiego uświado- mienia. Dobrych rad rzeczywiście nie brakuje. Kalendarze, książki do nabożeństwa, kazania niedzielne pełne są takich, na przykład, przysłów: „Żyć umiarkowanie i dietetycznie to najlepsze lekarstwa". „Dwie rzeczy szybko rozprawią się z życiem: głupota i rozwiązłość". „Ten nic złego starcowi nie czyni, kto odbiera mu kolację". „Kolacje wykończyły więcej ludzi, niż Avicenna mógł uleczyć". Cytowany Avicenna był sławnym lekarzem arabskim, żyjącym w latach 980—1037 w Persji, lecz jego nauki wpływały przez stulecia na poglądy w medycynie. Wiele czasu poświęcił on sprawom wyżywienia, ale nie w przy- pisywanym mu znaczeniu. Na przykład jego zalecenia, jak powinni odżywiać się ludzie starzy, są — jak mi się wydaje — godne uwagi: „Jest rzeczą konieczną, aby przygotowywać pożywie- nie smaczne, które nie powoduje zasychania w gardle, rozgrzewa i pobudza trawienie... Dla osób, które lubią mleko i dobrze je znoszą, jest ono wskazane i pożytecz- ne...". Zalecane najczęściej dla starych ludzi wino powinno być stare, czerwone i działające moczopędnie. Nie nale- ży zalecać win młodych i białych, chyba że po jedzeniu i piciu wina tego rodzaju weźmie się kąpiel, albo gdy ma się w ogóle pragnienie... Piwo jest wtedy pożyteczne, jeśli obstrukcja jest cał- kiem wczesna, albo gdy się jej obawiamy... Również bezpośrednio przed snem można sobie po- zwolić na trochę jedzenia... Nie ma natomiast w przepisach tego, że starcowi należy zabraniać kolacji. W naukach Avicenny pojawiło się to dopiero później, dziwnym zbiegiem okoliczności wówczas, kiedy ludzie i tak niewiele mieli do jedzenia. Dobre rady, aby żyć prosto, skromnie i dietetycznie wydają się akurat w wieku XVII jakimś makabrycznym żartem. Trzydziestoletnia wojna, spalone wsie i miasta, głód, zarazy, ubóstwo i nędza charakteryzują to stulecie. Graf Nassau pisze do cesarza: „Tak, widziałem ludzi, którzy z głodu jedli nie tylko różne dziwne rzeczy i poże- rali się nawzajem, ale doprowadzeni do wściekłości, jak nierozumne zwierzęta, tracili mowę, wyli na podobień- stwo psów i wilków, i nie chodzili wyprostowani, lecz na czworakach". Rektor Andrae von Worms opowiada o psach, krukach i pewnej kobiecie, które rzuciły się razem na końską padlinę, aby zaspokoić głód. Umarli, których wożono taczkami na cmentarz, mieli w ustach źdźbła trawy i korzonki roślin. Księstwo wirtemberskie straciło trzy czwarte swoich obywateli, marchia brandenburska około połowy mieszkańców. Księgi zmarłych w Szwajcarii ujawniają, że dżuma nawet w odległych wsiach górskich zbierała swoje ostatnie ofiary. W Bawarii, gdzie książę Maksymilian posłał swoich szpicli między ludzi, aby jego poddani nie przekroczyli spożycia przepisanych przez niego ilości piwa, i w ogóle nie pozwalali sobie za wiele, w tej właśnie Bawarii doszło zimą 1634 do powstania chłopskiego, przy czym chłopi składali wiarygodne zapewnienia, że zmusiła ich do tego „skrajna nędza". „Skrajna nędza" siedziała tym ludziom na karku, nie rozwiązłość, a już w żadnym razie nie żarłoczność. Brzuchy nie były pełne, lecz puste — ale przy sprytnej propagandzie można z ubóstwa uczynić cnotę. Głod- nemu burczeniu brzucha przypisywano całkiem nowe akcenty, jeśli zważyć, że miało to być zazwyczaj oznaką zdrowia. Jest tylko pytanie: kto przemówi pełnemu brzu- chowi do sumienia? Kto obwieści tę cnotę? Co to są za ludzie? „Cnota jest czymś wzniosłym, szlachetnym, królew- skim, czymś trwałym i nie do pokonania; uciechy czymś niskim, niewolniczym, słabym, znikomym, ich siedlis- kiem i ojczyzną są domy publiczne i spelunki. Cnotę znajdziesz w świątyni, na forum rzymskim, w kurii, stojąc przed murami, wśród kurzu, w świeżej krwi, w rękach stwardniałych od pracy; uciechy kryją się w zaułku i w ciemnościach, w łazienkach i saunach, w miejscach, gdzie niechętnie widzi się policję; w zniewieściałości, nerwowym śnie, w strugach wina i maściach, w bladości i uszminkowaniu, wyniszczeniu lekarstwami". „Słowa te — zauważa Ludwig Marcuse w swojej «Filozofii szczęścia» — pisał jeden z najbogatszych i najskuteczniejszych mężów Rzymu, w wirze świetnego i wielkomiejskiego życia. I do dziś dnia wielu pisze na sposób jemu podobny". Cnota bogatych W 58 roku po narodzeniu Chrystusa, Seneka, wycho- wawca złego Nerona, opublikował te słowa opatrzone tytułem „O życiu szczęśliwym". Sławny filozof i pisarz miał wówczas lat pięćdziesiąt: mały, krępy, łysy pan, 0 bardzo tłustym karku i ze spiczastą bródką. Był elegan cki, szarmancki, dowcipny i bardzo modny, brylujący w każdym towarzystwie. ,,Seneka uważał — cytuję raz jeszcze Marcuse'a — że uciechy, przyjemności, radości — wszystko, co zwykło się nazywać szczęściem — są niczym, rzeczą uboczną. Wcale nie o to chodzi, filozofował Seneka. Kiedy więc filozof Seneka tak filozofował, owe «rzeczy uboczne» to były w jego przypadku wille i piękne meble, bujne ogrody 1 pięć tysięcy stołów z kości słoniowej, słynnych w rzym skim imperium". Własna asceza Seneki polegała na tym, że raz w roku, w noworoczny poranek, skakał do zimnej wody górskiej i ze swego wcale nie spartańskiego menu skreślał ost- rygi i grzyby z następującym uzasadnieniem: są to radości żarcia. A żarłokiem on w żadnym razie nie chciałby być. I otóż znaleźliśmy się znowu przy spra- wach odżywiania — naszym głównym temacie. Seneka, ten multimilioner, nawoływał swoich współobywateli do prostego, skromnego życia, co było w gruncie rzeczy bezczelnością, ale dzięki czemu przeszedł do historii jako mędrzec. Należałoby tu przedstawić całą galerię mędrców-filo- zofów, poetów, przybocznych i dworskich lekarzy na zaszczytnych stanowiskach, cesarzy, książąt, senatorów, opatów i biskupów — którzy siedząc przy suto zastawio- nych stołach, układali dla swoich współobywateli i pod- danych złote reguły życia. Znamienne, że epikurejczycy, opowiadający się po stronie greckiego mędrca, który głosił przekornie: „Po- czątkiem i źródłem wszystkiego co dobre jest przyjem- ność sprawiana brzuchowi", byli wyklinani, prześlado- wani i wypędzani z kraju. „Epikurejczycy — zauważa Marcuse — nigdy nie mieli dobrej opinii. Epikurejczyk stał się historycznym wyzwiskiem...". Kiedy Francuz Montaigne pisał w XVI wieku: „Podoba mi się powtarzanie słowa «przyjemność», którego ludzie nie cierpią, aż do uprzykrzenia", to przeciwstawiał się w ten buntowniczy sposób swojej epoce. Od dzie- ciństwa wpajano człowiekowi przekonanie o grzechu. Pożądania cielesne, nie tylko dotyczące seksu, ale także jedzenia i picia były nieczyste. Ta świadomość grzechu stanowiła ważny instrument sprawowania wła- dzy. Dante Alighieri (1265—1331), największy poeta Włoch, ukazywał swoim ziomkom miejsce, gdzie wylądował okropny Epikur: naturalnie w piekle. Może interesujące będzie raz jeszcze poznać ocenę Dantego, zamiesz- czoną w dziele „Geniusz, obłęd i sława" Lange-E-ich- bauma: „Oczywisty schizofreniczny psychopata. Bardzo drażliwy, gniewny, żądny zemsty. Wybujały erotyzm. Ogromnie pobudliwy. Duma, egocentryzm, rozwiązłość. A przy tym w sprawach moralności nieomylny sędzia grzesznej ludzkości". Proces o kiełbasę Drukarz Froschauer z Zurychu musiał odpowiadać przed Radą Miejską, ponieważ w czasie postu częstował swoich czeladników kiełbasą. Proces nabrał pewnego znaczenia, gdy drukarz powołał się na proboszcza Ulri- cha Zwinglego, który nauczał ewangelii i przykazań kościelnych. Ale gdzie jest napisane, że Jezus zabraniał uczniom pożywienia? Proces o kiełbasę nabrał rozgłosu. Trzeba było zwołać zebranie Rady Miejskiej. Sufragan z Konstancji wystąpił jako świadek oskarżenia. Przeciw- stawił mu się Ulrich Zwingli. Jak może zdarzyć się takie głupstwo, pytał on, że zaskarża się kogoś o kiełbasy, jak gdyby z tej przyczyny miało się zawalić niebo? Zwingli został uniewinniony, ogłosił pismo o „wolności jedzenia", po czym zreformował kościół — nie z powodu kiełbasy, rzecz jasna. Ale zaczęło się od procesu o kieł- basę. Johann Calwin, jeden z najwybitniejszych reforma- torów szwajcarskich, nie napisał żadnego dzieła o wol- ności jedzenia. Nawoływał swoich wiernych do ascezy: „Każdy człowiek jest zgubiony w sobie i zdruzgotany. Niechaj przeklęty będzie ten, kto obdarzony zaufaniem człowieka buduje jego cnotę na cielesności". Głosił całkowite zepsucie natury ludzkiej. W Genewie, gdzie w 1541 ustanowił nową ordynację gminną, dzień powsze- dni obywateli nadzorowały organy gminne — pastorzy, nauczyciele, diakoni, seniorzy — przeprowadzając oby- czajowe rozprawy, kontrole domowe, zakazy tańca, gry w karty, teatru itp. Martin Luther, w wieku, kiedy osiągnął już okazałą tuszę, wypowiedział się w sprawach jedzenia i picia z mieszanymi uczuciami. Ponieważ jego wrogowie kon- trolowali każdy jego posiłek, pewnego razu powiedział: „Jeśli nasz Pan mógł stworzyć dobre, wielkie szczupaki, a także dobre reńskie wino, to ja również mogę jeść i pić". Z drugiej strony jednak mówił często o „pijących, grubych" Niemcach i fakt, że tak mało ludzi w jego epoce dożywało do 60 roku życia, tłumaczył „nieumiarkowa- nym trybem życia". Nie ma prawie takiej religii, która nie wtrącałaby się do spraw kuchni swoich wiernych. Mahomet zabraniał spożywania wina i mięsa wieprzowego. Przepisy postne przewidywały wstrzemięźliwość w jedzeniu od świtu do zmierzchu każdego dnia przez cały miesiąc. Myśli Buddy o śmierci, cierpieniu i wyrzeczeniu doprowadziły go do wyrzeczenia się życia rodzinnego, dobrobytu i ojczyzny. Sam pościł aż do całkowitego wyczerpania fizycznego. Swoim mnichom zezwalał na posiłki tylko w określonym czasie, zabraniał picia odorzających trunków, wszelkie- go rodzaju uciech, nawet wąchania miłych zapachów. Całkiem inne tony brzmią na przykład w Starym Tes- tamencie. To jest w znacznej mierze wesoły testament („powinieneś radować się przed Panem"). W Talmudzie mówi pewien mędrzec: „Bóg będzie żądał zdania ra- chunku od tych, którzy nie używali dobrych darów życia". Pisano o patriarchach, którzy dożyli sędziwych lat; pod- kreślano także z naciskiem, jacy jeszcze byli krzepcy. W wieku 75 lat Abraham, bez cienia rezygnacji, roz- począł wszystko od początku. Zmarł dopiero w 175 roku życia. Dla Żydów Starego Testamentu święta religijne były zarazem dniami wzmożonej radości. Do obietnicy, że pełna wstrzemięźliwość i ascetyzm będą nagrodzone po śmierci, nie przywiązywali zbytniej wagi. Jedzenie i picie należą bez wątpienia do dobrych rzeczy tego świata. Nigdy nie zaprzeczano szczęściu, które ofiarowuje nam brzuch, nigdy go też nie oczerniano. A jeśli wierzyć pismom, to niemało z tych starotestamentowych Żydów dożyło legendarnego wieku. Niestety, nie bierze się tego pod uwagę dziś, gdy mówi się o zdrowotnych przepisach ustanawianych przez wiele wyznań religijnych. Komen- tatorzy nie lubią Starego Testamentu. Przepisy zdrowot- ne oznaczają dla nich: ograniczenie, zakazy, wstrze- mięźliwość. Specjaliści od wyżywienia opierają się chętnie na mądrym Koranie, w którym zabrania się wiernym spoży- wania wieprzowiny. Czy w ten sposób prorok rozstrzyg- nął spór o pożytecznych i niepożytecznych kwasach tłuszczowych? Nie sądzę. Prorok pogardzał świnią, ponieważ było to uprzywilejowane, zasiedziałe zwierzę domowe. Nato- miast jego wierni powinni szerzyć nową wiarę ogniem i mieczem, przenosząc się z miejsca na miejsce na koniach. Przyznajmy: dla zadań tego rodzaju świnia była przeszkodą. Co się jednak tyczy zdrowia — jeśli Chiń- czycy mówią „mięso" mają na myśli wieprzowinę. Mają za sobą tysiące lat spożywania wieprzowiny, która nigdy im nie zaszkodziła. Równo 200 milionów ludzi na naszej kuli ziemskiej żyje według reguł buddyzmu. Wielu pośród nich to surowi wegetarianie. Nie dotkną mięsa, raczej się głodząc. Podobne przekonania religijne nie wspomagają zdrowia, lecz mu szkodzą. ,,Mięso pobudza zmysły" Wegeterianizm jest filozoficzno-religijną nauką o ży- wieniu, rozprzestrzenioną szeroko na świecie. W ogło- szonym w 1967 r. sprawozdaniu na temat psychologicz- nych przekonań i przyzwyczajeń w dziedzinie odżywia- nia L. Schlegel pisał: ,,Mięso pochodzi od zwierząt, a to, co zwierzęce, jest zmysłowe, nieucywilizowane, dzikie, nieobliczalne, namiętne, krwiożercze. Natomiast rzeczy pochodzenia roślinnego są łagodne jak kwiaty, dobre, cierpliwe, spokojne. Wielu wegetarianów daje wyraźnie do zrozumienia, że wstrzemięźliwość od spożywania mięsa ogranicza potrzeby seksualne i dlatego między innymi stali się oni wegetarianami... Wegetarianie są także wrogami polowań, ponieważ nie rozumieją myśliwych, a w pojęciu polowanie—myśliwy dostrzegają tylko niesły- chany cynizm. Oni bronią z głębokim szacunkiem życia...". Jak dotąd, wszystko w porządku. Za wegetarianizmem kryje się światopogląd. Fakt, że człowiek jest wegeteria- ninem, nakazuje mu wyciągnąć wnioski w sprawie trybu życia. Odrzucenie środków żywności pochodzenia zwie- rzęcego — jest jego dobrym prawem. Wątpliwość rodzi się wówczas, gdy ludzkość nabiera przekonania, że winna to być idealna, najzdrowsza forma odżywiania. „Dzisiaj — pisze znany filozof żywienia profesor Hans Glatzel — w uzasadnieniu wegeterianizmu na pierwsze miejsce wysuwa się fizjologiczne punkty widzenia. Twier- dzi się mianowicie, że jedzenie pochodzenia zwierzęcego prowadzi do skwaśnienia, zapieczenia, zatrucia — a więc do stanów, które faktycznie nie istnieją. Organizm ludzki określa się jako organizm roślinożerny, co jest niesłuszne zarówno pod względem morfologicznym, jak i fizjologicznym... Każdy może jeść to, co chce i jak chce. Jeśli ktoś pyta, co powinien jeść, aby być możliwie zdrowym, wydajnym i pogodnym, trzeba mu powiedzieć wyraźnie, gdzie kończy się wiedza, a zaczyna wiara... Większość wegetarianów w krajach rozwijających się jest fizycznie i psychicznie mało wydajna, a surowi, to znaczy odżywiający się mlekiem i jajkami wegetarianie nie są również w naszych krajach okazami zdrowia, siły, piękności i pogodnego usposobienia... Przyczyna tego braku elan vital leży w tym, że proteiny roślinne zbudo- wane z kwasów aminokarboksylowych mniej są podobne do protein ludzkich niż proteiny zwierzęce i dlatego mają znacznie mniejszą wartość odżywczą...". , Jedzenie jajek czyni złodziejem" W niektórych krajach kobiety woią nie jeść jajek. Przyczyna: jajka powodują bezpłodność. Bezsensowne tabu. Nie ma to uzasadnienia. „Jedzenie jajek czyni złodziejem" — głosi prastare niemieckie porzekadło ludowe. Możemy się z tego śmiać. Ale jak się na przy- kład ma sprawa z siłami życiowymi tkwiącymi w czosn- ku? Hindusi wiedzieli już przed 4000 lat, że czosnek „wy- twarza potencję, uspokaja żółć, przezwycięża flegmę, niszczy wszystkie choroby". To było dawno. Ale wiara w cuda przetrwała wieki. W każdej aptece można kupić pigułki czosnkowe. Zręczny tekst reklamowy sugeruje, że ludzie stuletni zawdzięczają swój wiek czosnkowi. Czy młody człowiek pijący mleko staje się cholerykiem? Czy śledziona usposabia melancholijnie? Czy depresje powstają po spożyciu mięsa wołowego i dziczyzny? To są twierdzenia pochodzące jeszcze z czasów starożyt- nych. Arabowie jedzą z upodobaniem baraninę, nato- miast niektóre wschodnioafrykańskie plemiona właśnie zabraniają spożywania tego mięsa. Pietruszka pobudza oddawanie moczu, burak pastewny i selery wzmacniają potencję, cebula morska leczy rany wewnętrzne, od orzechów włoskich jest się mądrym. Opinie są często sprzeczne. Zalecenia zaprzeczają sobie nawzajem. Szczaw zaleca się jako środek przeczyszczający, albo też jako środek na zatrzymanie biegunki. Wino z imbirem i pieprzem ma polepszyć pamięć, nawet ocet powinien przydawać nam sił. ,,To nie żadna bajka, są świadkowie, którzy zaręczają, że człowiek przy pomocy tak zwanej «piątej esencji» może pozbyć się starczej słabości jak wąż skóry, od- mładzając się ponownie". (Erazm z Rotterdamu w „Po- chwale sztuki lekarskiej"). Niestety, nie mówi on nic o „piątej esencji". Przypusz- czalnie był to napój z wielu ingrediencji, który wywoływał rozwolnienie. Kilka takich recept jest nam znanych: ,,sa- lamiak, litr włosów centaura, miód, cztery żywe żmije... nakryć to wszystko pokrywą z otworami, aby mogła ulatniać się para, gdy tymczasem reszta będzie się gotować...". Abyście nie pomyśleli, że działo się tak tylko w staro- żytnym Rzymie, albo w średniowieczu, czy też może jeszcze w XVII i XVIII wieku, przypomnę slogan re- klamowy z lat 50. i 60.: „kupcie Gelee Royal... a zdobę- dziecie tajemnicę, którą ludzkość próbowała zgłębić, od kiedy Ponce de Leon daremnie poszukiwał legendar- nego źródła młodości". Z Galee Royal, mlecznej substancji, którą odżywiała się królowa pszczół, żyjąca, jak wiadomo, czterdzieści razy dłużej niż zwykłe pszczoły — uzyskano milionowe obroty, póki wreszcie niezależny amerykański instytut zdrowia nie oskarżył wytwórców tego „leku" o oszustwo. Gorzka sól odmładza W latach 20. sprzedawany był w Ameryce po 6 dolarów za jedno opakowanie eliksir życia z „cudownych ziół orientalnych". Późniejsza analiza wykazała, że produkt ten zawiera ocet i gorzką sól. Historia przedłużenia życia, czy lepiej powiedziawszy: obiecane przedłużenie życia jest między innmi historią oszustwa. „Piąte esencje" sprzedawane były w starożytnym Egipcie, Babilonie, Indiach i w Chinach — i jeszcze się je oferuje dzisiaj. Niekiedy ukryte są pod pseudonaukowym płaszczykiem (recenzja profesora X) i dlatego nie potrafimy często rozpoznać, że to zwykłe oszustwo. Powróćmy jednak do właściwego tematu: odżywiania. Jakże często powtarzają się opinie. Jak bardzo upodob- niają się słowa. Sir Francis Bacon, angielski filozof i mąż stanu, lord kanclerz (później z powodu przekupstwa zdjęty z urzędu i uwięziony), napisał w XVII wieku: „Choroby leczy się środkami medycznymi, ale przed- łużenie życia zakłada zachowanie diety... Musimy prze- strzegać regularnie zaleceń dietetycznych... Dobrze po- jęta dieta przyczyniła się w największej mierze do przed- łużenia życia... Nie ulega wątpliwości, że w każdym kraju ludzie żyją dłużej lub krócej, ale na ogół dłużej żyją wtedy, gdy wystrzegają się rozpusty i pokonują większe wysiłki fizyczne; natomiast krócej — jeśli żyją w luksusie i wygodzie". Albecht von Haller, szwajcarski lekarz, poeta i badacz natury, jeszcze przed trzydziestką profesor w Getyndze, królewski radca dworu i lekarz przyboczny, baron Rze- szy, prezydent akademii w Getyndze, pisał w XVIII stule- ciu: „Powolnym postępowaniem stary człowiek przedłuża swoje życie, jeśli nie szkodzi sobie nadmiernymi ucie- chami... Sztywność całego ciała, ubytek mięśni, osłabie- nie zmysłów stanowią o starości, która wcześniej lub później powala człowieka. Prędzej, jeśli oddaje się cięż- kim pracom albo rozpuście i życiu hulaszczemu. Wolniej, jeśli prowadzi życie spokojne i umiarkowane, w zgodzie z naturą...". Wilhelm Hufeland, profesor w Berlinie, le- karz przyboczny królewskiego dworu w XIX wieku, pisał w swojej makrobiotyce, czyli sztuce przedłużania życia, wznowionej w 1958 roku: „Celem medycyny jest zdrowie, celem makrobiotyki natomiast długie życie; środki medycyny obliczone są jedynie na stan teraźniejszy i jego odmianę, natomiast makrobiotyka dotyczy całości... Nieumiarkowanie w je- dzeniu i piciu, wyrafinowana kuchnia, napoje wyskokowe to środki skracające życie... Dobra dieta i umiar w jedze- niu i piciu przedłużają ludzki żywot...". C.H. Schulz, profesor w Berlinie, opublikował w 1842 r. dzieło „O odmładzaniu ludzkiego życia". Zauważył on, co następuje: „Odmładzanie jest zawsze i wszędzie aktualnym tematem". I zaleca specjalną kurację: od- powiednie pożywienie, przyspieszanie trawienia, wytwa- rzanie elementów komórkowych krwi, kaszel, wymioty, pocenie się...". Rok 1842! „Nerwowe zainteresowanie" trawieniem, które wzięło swój początek w starożytnym Egipcie, nie słabnie do dziś. „Można by z powodzeniem twierdzić — pisze dr Paul Luth w swoim historycznym studium — że nowoczesna medycyna, tak ściśle związana z nau kami przyrodniczymi, charakteryzuje się odejściem od medycyny skoncentrowanej wyłącznie na trawieniu — sit veniaverbo— utrzymującej się na przestrzeni ostatnich trzech — czterech tysięcy lat. Z końcem XIX stulecia lekarze zaczęli pojmować, że organizm i jego choroby zależą od innych wpływów niż tylko trawienie". Lekarze, homeopaci, przyrodolecznicy, reformatorzy życia itd., którzy stanowczo i niezachwianie rozpow- szechniają nową naukę o tym, jak człowiek powinien się „właściwie" odżywiać, przeżyli w 1904 r. raz jeszcze apogeum powodzenia. Profesor Mieczników, dyrektor Instytutu Pasteura w Paryżu, odkrywca fenomenu fago- cytów (białe ciałka krwi), laureat Nagrody Nobla ogłosił swoje „Studia na naturze człowieka": ,,... jeśli starość jest rzeczywiście sprawą fizjologii, to należy powstrzymać złe stany powstające w wyniku rozwoju jelita grubego. Mimo wielkich postępów chirurgii nie można w naszych czasach myśleć o tym, aby usuwać jelito grube przy pomocy noża. Może stanie się to w dalszej przyszłości. Ale w tej chwili wydaje się rozsądniejsze przeciwdziałać szkodliwym mikrobom, które gromadzą się w jelicie grubym... Kiedy badano przyczyny, które zapobiegają powsta- waniu procesów gnilnych, zauważono, że mleko nader rzadko podlega gniciu, natomiast mięso, przechowywa- ne w tych samych warunkach, znacznie łatwiej się roz- kłada... Jest więc całkowicie słuszne, aby w przepisach dietetycznych uwzględnić kefir albo jeszcze lepiej kwaś- ne mleko, które wzmacniają odporność naszych wraż- liwych wnętrzności, zagrożonych powolnym zatruwa- niem. Obecność dużej ilości bakterii mlecznych musi przeciwdziałać rozrostowi mikrobów gnilnych, co ma ogromne znaczenie dla organizmu...". Gnicie, rozkład, zatrucie! Nie inaczej zapisano w staro- egipskich papirusach. Ale tym razem słowa te wypowiada laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny. Wielki Mieczników powiedział... i zaraz potem pojawiają się praktyczne wskazówki, jak bez trudu można dożyć stu lat. Zapoznam was pokrótce z tymi regułami: Niepalenie przedłuża życie o 10,5 lat Abstynencja przedłuża życie o 9,7 lat Picie kefiru i jogurtu przedłuża życie o 12,3 lat Pożywienie wegeteriańskie przedłuża życie o 14,8 lat Zasypianie przed północą przedłuża życie o 11,5 lat Wczesne wstawanie przedłuża życie o 13,8 lat. Są to precyzyjne dane. Każdy może według nich postępować. Wegetarianie, niepalący, niepijący, ten, kto idzie spać razem z kurami, wstaje wcześnie i rozpoczyna dzień kefirem lub jogurtem, przedłuża swoje życie, ra- zem wziąwszy o 72,6 lat. O świadomości wypróżnienia W trzydzieści lat po Miecznikowie Bircher-Benners opublikował swoją ,,nową naukę o odżywianiu". Obiecu- je on, podobnie jak jego poprzednicy, zdrowie, siłę, długie życie, i jak wszyscy inni przed nim, znajduje entuzjastycznych zwolenników. Jest to rzecz o potra- wach surowych. Mięso zabronione. Potraw roślinnych nie należy gotować, ponieważ w przeciwnym razie traci się „energię światła słonecznego". Zwolennik surowych potraw rezygnuje nawet z chleba, cukru i płatków ow- sianych. L. Schlegel w swoim psychologicznym studium nazywa zwolenników tych surówek ,,ludźmi świadomego wypróżniania". — „Ponieważ surowe produkty zawierają więcej ciał balastowych, niż zwykłe potrawy gotowane, wypróżnianie odbywa się częściej, co dla zwolenników tej formy odżywiania nie wydaje się sprawą bagatelną. Wydaje mi się, że ta «świadomość wypróżniania» ma jakiś związek z perygeum, podczas gdy «obojętni na sprawy wypróżnienia» nie poświęcają większej uwagi brzuchowi i temu, co z nim związane". Tym samym śladem idzie Szwed Waerland. Jego po- wszechnie znana publikacja nosi tytuł „Mój program zdrowotny". Chodzi mu głównie o właściwe odżywianie. Zwolennik Waerlanda nie zaczyna dnia od wypicia fili- żanki kawy. Zamiast niej wypija do półtora litra wody z gotowanych kartofli i marchwi. Nie sposób wyliczyć wszystkiego, co w dziedzinie specjalnego odżywiania oferuje rynek. Reklama prze- ściga się w różnych chwytach. Powstają nowe pojęcia: zdrowe jedzenie, pełnowar- tościowa żywność, jedzenie lecznicze, naturalne poży- wienie. „Surowi reformatorzy — pisze profesor Glatzel w swoim standardowym dziele «Wyżywienie w świecie techniki» — nie cenią w ogóle mięsa i innego pożywienia zwierzęcego. Mają wstręt do wszystkiego, co gotowane, pieczone i smażone, ponieważ przy grzaniu produkt nautralny «umiera». Sztuczne nawożenie czy żywność produkowana chemicznie to dla tych reformatorów dzieło szatana. Wychwalają oni «naturalną» margarynę, sałatkę fasolową o «składzie biologicznym)) lub «leczniczą wartość selerów». Wzywają do oczyszczania krwi. Sek- ciarze nauki żywienia zagrażają nie tylko zdrowiu i wy- dolności, lecz także naszej sakiewce...". „Mimo wszelkich postępów dokonanych przez chirur- gów, nie można w naszych czasach myśleć o usuwaniu jelita grubego przy pomocy noża. Może dojdziemy kiedyś do tego w przyszłości" — tak powiedział Mieczników. Przyszłość ta nie była wcale tak odległa. Kilku jego uczniów usunęło — profilaktycznie — grube jelito... Była to radykalna, a zarazem ostatnia próba zwalczenia pro- cesów gnilnych w organizmie. Niewinne grube jelito Dziś możemy powiedzieć: jelito grube nie zasłużyło sobie na ten los. Stało się ono, jeśli tak można rzec, ofiarą omyłki sądowej. Wspomnijmy: zmarło pod nożem, ale zmarło niewinnie. Tymczasem jest pewne (potwierdzone przez dokładne badania), że: a) w grubym jelicie, nawet jeśli zatrzymuje ono swoją zawartość kilka dni, nie tworzą się żadne niebez pieczne pierwiastki gnilne; b) stany takie jak skwaśnienie, spieczenie, rozkład — w ogóle nie istnieją; c) żołądek ludzki skonstruowany z natury swej jako tęgi pożeracz wszystkiego, upora się również z ciężkimi kąskami; d) organy trawienia funkcjonują sprawnie również w sta rości. Powtórzmy więc to raz jeszcze wyraźnie, samoza- trucie organizmu, słynna teoria gnicia były diagnozą fałszywą, bajką, która straszyła przez trzy tysiące lat i jeszcze nie jest całkowicie wykorzeniona. Dzisiaj dyskutuje się poważnie wiele teorii, dotyczą- cych problemu starzenia się człowieka i szukania przy- czyn tego procesu — nie wspominając przy tym o trawie- niu. I chociaż niektórzy przykładają jeszcze wagę do wypróżnienia, to nie ma w tym nic odkrywczego. Czy dzięki surowemu pożywieniu stolec staje się obfitszy, pełniejszy i ziarnisty, czy też przez gorzkie środki prze- czyszczające wodnisty i cienki, czy trawienie odbywać się będzie wolniej czy też szybciej — przedłużenie życia nie prowadzi przez klozet. Możemy więc spokojnie patrzeć w przyszłość. Nie spełniły się również nadzieje Paracelsusa. Mimo zaży- wania swych tajemnych środków, zmarł w 46 roku życia. Nie musimy też przejmować się krążącą jeszcze teorią „czyszczenia krwi" przy pomocy ziół i soków. Krew ma cudowną właściwość samooczyszczenia się. Ale kto chce pić sok, proszę bardzo: nie zaszkodzi. Lecz oto, wśród skarg i zawodzeń, kiedy jedną bombę unieszkodliwiono, już nowa zaczyna tykać. Przyjaciele, którzy niechętnie pijecie sok z marchwi i żujecie ziarna pszenicy, znacie to wszystko: nie musimy żyć troszcząc się o „świadome wypróżnienie", ale musimy po prostu przestrzegać „reguł odżywiania". Ledwie przeminęły lata głodu po drugiej wojnie świa- towej, a już powstały nowe zagrożenia nieuleczalnymi chorobami i śmiercią, spowodowane „fałszywym odży- wianiem". Dzięki wiedzy o żywieniu bardziej niż kiedy- kolwiek skomplikował się akt przyjmowania pokarmu. Nieprawdopodobnie wielka jest liczba publikacji na ten temat. Pozwólcie mi zacytować bez komentarza kilka godnych uwagi fragmentów: „Większość starych ludzi umiera na skutek chorób zwyrodnieniowych związanych z wyżywieniem. Choroby te przez samą tylko odpowiednio wczesną oświatę i za- stosowanie środków zaradczych w postaci zdrowej żyw- ności oraz właściwego sposobu życia mogą być usunięte. Dla starzejącego się człowieka wielkie znaczenie ma profilaktyka, której zasady winno się uwzględniać po- cząwszy już od 30 roku życia. A na zmianę odżywiania należy zwracać uwagę od 50 roku życia". „Przy dziesięciu procentach nadwagi oczekiwana dłu- gość życia spada już o 17 procent. Przy trzydziestu procentach nadwagi — o 40 procent". „Postęp w naszym stuleciu nie oznacza niezmąconej radości. Dobrobyt odczuwany często w nieznanych do- tychczas rozmiarach, oznacza raczej dar Danaów (dar przynoszący nieszczęście). Do zadań lekarzy należy występowanie przeciwko niewłaściwemu sposobowi ży- cia i odżywiania. Ale natura ludzka nigdy nie jest tak nierozsądna i uparta jak wtedy, gdy chodzi o zmianę zagrażających życiu złych przyzwyczajeń". „Jeśli chcemy być zdrowi i doczekać starości, musimy zmienić dawne nawyki odżywiania". ,,Kto chce żyć długo, musi wcześnie zacząć żyć pow- ściągliwie. Cały dopływ kalorii, w szczególności zaś używanie tłuszczów zwierzęcych musi być ograniczone. Trzeba zrezygnować w znacznej części, a może w ogóle, z „trujących rozkoszy". „Ludzie o zdrowej przemianie materii mogą po osiąg- nięciu 50 roku życia bez szkody dla organizmu przyj- mować tylko dwa albo nawet jeden posiłek dziennie. Okresy postu przedłużają życie". „Każdy posiłek należy uzupełniać owocami i sałatą. U starych ludzi posiłek powinien składać się tylko z owo- ców i z jednej lub dwóch kromek chleba żytniego, albo razowego". „Każdy tłuszcz należy starannie usunąć z mięsa, rów- nież wołowego i cielęcego. Rezygnacja z tłustych sosów i przypraw, ze słodyczy, kremów, tortów, ciast, ograni- czenie spożycia masła, zmniejszenie spożycia jajek... Węglowodany należy konsumować możliwie w jednej pełnowartościowej formie: chleb razowy, otręby pszen- ne, płatki owsiane, także kiełki pszeniczne, niełuskany i niepolerowany ryż". „Aż dziwne, jakie smakowite potrawy można przy- rządzić przy zachowaniu diety, jeśli tylko zadamy sobie trochę trudu. Kilka kanapek z czerwonymi pomidorami, kilka zielonych liści sałaty, żółte plasterki cytryny, lekko różowe rzodkiewki — wszystko to pobudza apetyt i wpra- wia w dobry nastrój...". Czy właśnie to czeka nas w drugiej połowie życia? Pożegnanie z ulubionymi potrawami i napojami? Cał- kowita zmiana pożywienia? Dieta, kuracja postna? Czy są to pewne, nie oparte na naukowym poznaniu warunki? Czy pozostaje nam jedynie apetyczny plasterek żółtej cytryny jako melancholijne wspomnienie o tym, że kiedyś skraplaliśmy nią soczysty sznycel? Podyskutujemy wyczerpująco na ten temat. Zobaczy- my, co wie nauka o odżywianiu, a czego nie wie. Proszę jednak o cierpliwość do kolejnego rozdziału. Następny rozdział nosi tytuł „Radosny jadłospis". Ma on wielu autorów. Mężczyzn i kobiety, gospodynię domo- wą i oberżystkę, nauczyciela i murarza, listonosza — lu- dzi różnego pochodzenia, różnej narodowości. Ci ludzie mają tylko jedno wspólne: wszyscy są rzeczywiście starzy... Wprawdzie jest to naiwny punkt widzenia, ale ja go mimo to przyjmuję: tryb życia i odżywiania dziewięć- dziesięciolatków lub stulatków okazał się niezawodny... A więc, proszę odwrócić stronę. Radosny jadłospis Obserwacja ludzi długowiecznych pozwala przypuszczać, że pewne dogmaty żywieniowe, które obowiązywały przez stulecia, uległy poważnemu zachwianiu. dr Wiktor Bogomolec ,,Lekarz stwierdził lekko podwyższone ciśnienie krwi" — pisze Franz Obrecht w swojej dysertacji „Stulatko- wie" — i jest zrozumiałe, że od tego czasu ta kobieta żyje w stałym lęku. Kładzie się do łóżka, czuje się chora... przestrzega surowej diety bez soli, nie pije kropli alkoholu...". Moje doświadczenia z kontaktów ze stulatkami spra- wiają, że zdumiewam się przy tych słowach. Ale nieporo- zumienie szybko się wyjaśnia. W tym przypadku chodzi o 67-letnią córkę stulatki. Teresa M. z Einsiedeln, która ma za sobą 101 urodziny, żyje sobie beztrosko. „Nie ulega wątpliwości — stwierdza Obrecht — że matka śmiała się z dni owocowej diety swej córki. U niej na stole stoi puszka pieprzu. Do każdego obiadu wypija swego veltlinera (wino alpejskie). Po jedzeniu pali papie- rosa. Ma wspaniały apetyt. Mięso, salami, szynka, ser to jej ulubione jedzenie. Na moje pytanie, czy stosuje jakiś szczególny sposób odżywiania się, odpowiedziała prze- cząco...". W dolinie Poschiavo jej ojciec prowadzi gospodę wraz z agencją pocztową i sklepikiem, później doszedł do tego jeszcze handel winem. Teresa pracowała do 34 roku życia w domu. Potem wyszła za mąż za nauczyciela, wyprowadziła się do Rheintal i miała siedmioro dzieci. Wesoła rodzina, mówiono w okolicy. Hobby Teresy: polowanie. Jeśli była okazja, towarzyszyła swemu mężo- wi w leśnych podchodach. ,,Dzisiaj — mówi Obrecht — odbywa zupełnie sama długie spacery. Gdy wraca do domu, wypija duży kufel piwa. Śpi dobrze, czyta bez okularów swą książkę do nabożeństwa. Mała, smukła, ruchliwa kobieta, filuterna, dowcipna, w dobrej formie fizycznej i psychicznej". „Ni- ski, szczupły, z wystającym brzuszkiem, siwy, starannie ubrany, uczesany z przedziałkiem, wypielęgnowane wą- sy, żywe oczy" — tak Franz Obrecht opisuje w swoim studium zegarmistrza Teofila A., który wraz ze swoją bratanicą mieszka nad Jeziorem Genewskim. Jest pogod nym, przyjaznym, zadowolonym człowiekiem. Zawsze czynny, rąbie drewno, pali w piecu, pisze listy, chodzi na spacery. Ze snem nie ma kłopotu. Kładzie się spać późno, wstaje wcześnie. Przed paroma laty zaprzestał palenia cygar, nie z powodów zdrowotnych, jak sam zaznacza, lecz dlatego, że przestały mu smakować. Szczególne odżywianie? Bratanica się śmieje. „Ow- szem, nie lubi sałaty. Poza tym je wszystko. Ale potrawy muszą być tłuste". Stuletni zegarmistrz jednego nie zaznał w życiu: braku apetytu. Stuletni Karl G. przez pięćdziesiąt lat pracował jako tkacz w Pischental. Przez siedem dziesiątków lat należał do rady nadzorczej spółdzielni. Był kasjerem w fabrycz- nej kasie chorych. Mając 64 lata doznał udaru mózgu i nie mógł się poruszać. Ale szybko wyzdrowiał. Jeszcze dziś pamięć jego funkcjonuje niezawodnie. „Czy uprawiał pan sport?" — spytał go Obrecht. „Tak", odpowiedział ze śmiechem. „Hodowałem króli- ki i drób". Mięso, kukurydza i ciastka kawowe to jego ulubione potrawy. Nigdy nie potrzebował dużo snu. Kła- dzie się późno do łóżka. Maria Fr., 102-letnia panna, żyje w domu starców w Genewie. Przed swymi setnymi urodzinami poinfor- mowała radę miejską, że zamiast przewidzianego z tej okazji wygodnego fotela wolałaby dostać dobrego wina i polecieć samolotem nad miastem. Wolne noce pani oberżystki O dzielnej, pogodnej właścicielce hotelu „Du Monde" w Grandvaux krążyły w całej okolicy legendy. Mimo frywolnych nocy, palenia i bywania w knajpach dożyła stu lat. „Dobrze zachowana inteligencja", zaświadcza Obrecht. „Dobry stan zdrowia. Bardzo zrównoważona. Lubi towarzystwo. Śpiewa niemieckie i francuskie pio- senki. Znakomity apetyt. Do każdego posiłku pije wino". Wyniki badań szwajcarskich przedstawiają się nastę- pująco: „Pośród stulatków nie ma wegetarianów. Upodo- banie do mięsa i tłuszczu. Apetyt i trawienie chwalone powszechnie. Kwaśne mleko, maślanka, czosnek, cebu- la, szczypiorek, ekstrakty uznane za środki przedłużają- ce życie, nie grają roli. Regularne picie wina. Nie pogar- dzają także alkoholem. Używanie sporych ilości tytoniu. Niepalący w mniejszości. Potrzeby snu zróżnicowane. Wielu patriarchów potrzebowało w ciągu swego życia niewiele snu. Sportu w dzisiejszym znaczeniu nie upra- wiał żaden ze stulatków. Nie czujmy się zawiedzeni: żaden z naszych stulatków nie układał swych planów życiowych pod kątem zdrowotności...". Ta praca doktorska ukazała się również w formie książkowej, ale nie znalazła szerszego oddźwięku. Wyni- ki nie odpowiadały oczekiwaniom ludzi, którzy wiedzieli dokładnie, jak się starzeć. Ponadto Franz Obrecht powo- łał się w swej dysertacji na niemieckie badania: „Nasze ustalenia pokrywają się z wynikami lekarza z Bad Cann- stadt, dra J.H. Greeffa". Ów dr Greeff opublikował w latach trzydziestych „Ob- serwacje 124 osób stuletnich i starszych". Podział wed- ług płci: 81 kobiet, 43 mężczyzn. Wśród kobiet znaj- dowały się: 1 wychowawczyni, 1 zarządzająca mająt- kiem, 1 gospodyni domowa, 1 akuszerka, 1 kucharka, 1 specjalistka od produkcji cygar, 9 robotnic, poza tym przeważały panie domu. Mężczyźni wykonywali różne zawody: 12 rolników, 1 pasterz, 1 ksiądz, 1 fabrykant, 1 młynarz, 1 siodlarz, 3 murarzy... Tylko jedna stuletnia kobieta była niezamężna. Wśród mężczyzn było dwóch kawalerów. 80 kobiet miało łącznie 465 dzieci. (Na jedną przypadało 5,8 dzieci) — więcej niż średnia krajowa". 0 przyzwyczajeniach dotyczących jedzenia i picia świad czy większość odpowiedzi z ankiet: „Jeść dużo i tłusto. Dużo mięsa". „Wieprzowina, dużo tłuszczu". „Jem wszystko". „Dużo mięsa, owoców strą- czkowych, kaszy perłowej". „Wędzone węgorze, co- dziennie 2 — 3 razy kieliszek koniaku". „Nadzwyczajny apetyt. Mięso i wędliny, rano, w południe i wieczorem szklanka (nie kieliszek) alkoholu". „Mięso peklowane 1 wędzone". „Mocno przyprawione dania, imbir, czos nek, pieprz". „Tłuste mięso wędzone, do tego kiszona kapusta lub sałatka z ogórków". „Jeśli o mnie chodzi, wszystko musi być mocno posolone". Wdowa po pew nym właścicielu powiedziała: „Lubię słodycze. Potrawy mączne. Wino". I dalsze wypowiedzi: „Tłuste dania, ostro przyprawione. Poziomki z śmietaną na deser". „Warzywa i mięso, szczególnie wieprzowina. Codziennie wino muszkatołowe". „Ulubione danie: śmietana". 103-letnia kobieta z dawnych Prus Wschodnich: „Alkohol i wino". „Stwierdzamy upodobanie do tłuszczu" — pisze le- karz z Bad Cannstadt. „Warzywa wymieniano często, owoce rzadko. Zwraca uwagę dobry apetyt, podkreślany przez wszystkich. Pośród 81 kobiet nie było ani jednej wegetarianki. Kwaśne mleko, maślanka, cebula, szczy- piorek, czosnek odgrywają znaczącą rolę. Spożycia al- koholu u mężczyzn nie można uznać za umiarkowane". O pewnym 104 lata liczącym mężczyźnie dr Greeff pisze z przerażeniem: „Określiłbym go jako alkoholika". Podał on jako ulubioną potrawę mięso ze słoniną, a do rubryki „Używki" wpisał: „Nie umiarkowana ilość, lecz dużo trunków". 105-latek opisał swoją kolację: „Rzod- kiewka, chleb, słonina, 2 do 3 lampek piwa i do tego czysta wódka". Informacja człowieka 103-letniego:. „Ma pan fałszywe wyobrażenia. Zawsze byłem przyjacielem dobrego wina". „Piję regularnie, głównie żytniówkę, zapewnia ktoś inny". Wśród 43 stuletnich mężczyzn tylko jeden był niepalą- cy. Greeff podał dokładne dane: „Fajka. 1/2 funta tytoniu na czternaście dni". „Fajka od 20 roku życia. 1 kilogram tytoniu na miesiąc". „Mam teraz 102 lata. Nigdy dotych- czas nie zrezygnowałem z fajki". „Fajka, cygara, papie- rosy". „Mocny palacz. Ale zaprzestałem palenia w 98 roku życia". O spopularyzowaniu badania decydują bardzo często wyniki. Temu badaniu rozgłos nie był sądzony. Opub- likowane zostało tylko raz w dodatku niedzielnym gazety regionalnej. Do właściwej literatury — „Sztuka stania się starym", „Stać się starym, pozostać zdrowym", „Stać się starym, pozostać młodym" — nie znalazło dostępu. Nie zostało odnotowane nawet jako ciekawostka. Na niesfornych stulatków rzeczywiście nie ma miejsca w takich książkach. Autorzy nie pozwalają na żarty, jeśli chodzi o „prawdziwe starzenie się". Tutaj panuje dys- cyplina i porządek, pewien rodzaj mieszczańskiego ko- deksu ustaw, podzielonego na paragrafy. Motyw przewo- dni wydrukowany tłustym drukiem jako paragraf 1 brzmi: „Zachować umiar we wszystkich sprawach życia". We wskazaniach szczegółowych opisano, co należy przez to rozumieć: żadnych używek (albo tylko jak naj- mniej), trujące używki skracają życie, kofeina sprzyja przedwczesnemu zużyciu naczyń krwionośnych; nikoty- na szkodzi optymalnemu sterowaniu systemem naczyń, alkohol sprzyja powstawaniu arteriosklerozy; w zaawan- sowanym wieku trzeba unikać produktów nadmiernie tłustych, idealne źródła białka to chude mleko, twaróg, warzywa, sałata, surówka, czarny chleb; nadmiar soli, która jest ulubioną przyprawą, szkodzi, pragnienie gasi się najlepiej sokami owocowymi lub sokami zmieszany- mi z mlekiem; zupy mleczne jako źródło płynów są niewskazane; szklanka soku z kiszonej kapusty działa skutecznie na stolec... W części zawierającej własne recepty podaje się licz- ne „zdrowe" menu. Znamy ich dosyć, ale jednak chciał- bym jedną z nich przytoczyć. Ma to być smakowite danie złożone z twarogu i kiszonej kapusty: 100 gramów chude- go twarogu, 2 łyżki stołowe skondensowanego mleka, potem 2 łyżki stołowe kiszonej kapusty, mała utarta marchew, jedno małe utarte jabłko, jeden drobno po- krojony ogóreczek i jedna mała cebulka, trochę soku cytrynowego, soli, papryki i szczypta cukru. Przyprawić razem do smaku. I raz, i dwa, i trzy... Wzmocnieni w ten sposób przeprowadzamy ćwiczenia oddechowe: wdychanie — raz, dwa, trzy, cztery, pięć i sześć przez nos; wydychanie, licząc od jednego do ośmiu z przerywanymi gwizdami nosowymi. A więc: raz-raz, dwa-dwa itd. Powróćmy znowu do stulatków. Pytanie: Jak pan sądzi, dlaczego żyje pan tak długo? Następujące teraz odpowiedzi pochodzą już z badań amerykańskich. Fred Vagele z Gloresville: „Dużo pracowałem i dobrze jadłem. Szczególne środki zaradcze? Nie, nie były po- trzebne. Ciągle pisałem, paliłem, żułem tytoń i jadłem. Za wiele". William Welch z Filadelfii: „Na śniadanie dwa jajka, grzanka, wiórki kartoflane, dzbanek kawy — żucie tyto- niu. Ale nie wypluwanie. Przełykanie soku". Margaret Greenwood, 101 lat: „Jem z wielką przyjem- nością. Myślę, że długie życie zawdzięczam apetytowi. Moje ulubione jedzenie to szynka, kurczak, indyk i ciasta. Trzy filiżanki kawy dziennie, ale bez mleka. Nie lubię mleka". George Sargan z Nowego Jorku: „Od 87 roku życia palę fajkę perską. Obecnie mam już sto lat, więc wydaje mi się, że jest to bardzo zdrowe. Mogę tylko polecić". Madison Harvey z Georgii: „Nie wiem, co to rezygna- cja z posiłku. Jestem pewna, że dobry apetyt pomógł mi dożyć setki. Apetyt i codzienny łyk whisky". Córka 108-letniego Andrewsa Williamsa o swoim ojcu: „Tajemnica jego długiego życia? Nie wiem... Zawsze przepadał za kobietami, cygarami i napojami wyskoko- wymi. Czasami miał także okresy powagi...". Georg Trimble z Kalifornii: „Moje życie poświęciłem whisky, kobietom i niezależności. Nie ma lepszej recep- ty". (Trimlego w wieku 97 lat zaaresztowano w gos- podzie za to, że pobił 83-letniego mężczyznę, który wygłaszał niestosowne uwagi o pewnej 72-letniej da- mie). Severo Santiafo z Puerto Rico: „Hm. Tak późny wiek nie może mieć związku ze «świętym» życiem. Nie prowa- dziłem takiego życia. W młodości byłem raczej opojem. Paliłem jak komin fabryczny. Ale zrezygnowałem z jed- nego i drugiego. Palenia i picia... Kiedy? Zaraz, chwile- czkę... przed osiemnastu laty, w moje 82 urodziny". Joe Seimas z Camphell, u którego stwierdzono „zna- komity stan zdrowia" — „Jestem wielkim żarłokiem. Smakuje mi wszystko. Po południu piję wino, a jeśli jest gorąco — piwo. Przed snem jeszcze high-ball (whisky z sodą)". Tirza Gonzales z El Paso w Teksasie, po ukończeniu 106 roku życia: „Polecam picie wina już przed śniada- niem. Później w ciągu dnia coś mocniejszego, co dobrze pali w gardle". (Ta stara dama siedzi wiele godzin przy maszynie do szycia, pracuje bez okularów). Abyśmy się źle nie rozumieli, szanowny czytelniku: recept tych stulatków nie należy zalecać jako pełnowar- tościowych wskazań. Możemy sobie jednak pozwolić na westchnienie ulgi. Ulgi tego z powodu, że nasza starość nie musi być taka przykra, jak próbuje nam wmówić bractwo reformatorów życia, prorocy żywienia oraz inni fanatycy zdrowia. A może spędzanie schyłku życia na marchewce i soku z kiszonej kapusty wcale nie jest zdrowe? W artykule na łamach cenionego czasopisma „Medical Tribune" wysu- nięto poważne wątpliwości: „Chroń się przed rozpow- szechnioną manią witaminową i neurozą surówki" — pi- sał popularny lekarz, pisarz i dziennikarz od spraw medycznych dr Fritz Kahn z Nowego Jorku. „Nie wpadaj w chorobę psychiczną z samej żądzy zdrowia fizycz- nego. Nie bądź jednym z owych utrapionych kompanów, którzy uprawiają kult marchewki, dumnie obnoszą się z mikserami do jarzyn, piją sok pomidorowy z zachwy- tem w oczach, jakby to był szampan. Nie bądź po- strachem rodziny, wygłaszając przy stole belferskie tyra- dy na temat «to jest zdrowe», a «to zdrowe nie jest»." Do domowych reguł dobrego wychwania należy, by w czasie jedzenia nie mówić o jedzeniu. Z pewnością o wiele lepiej siedzieć w pogodnym nastroju przy pieczeni wołowej, niż z melancholijnymi myślami o zdrowiu sięgać po surówkę z jabłek, orze- chów i płatków owsianych. Sztuką o wiele większą od zdrowego jedzenia jest owa sztuka, której nam ludziom współczesnym najbardziej brakuje: sztuka pogodnego życia. 25 kwietnia 1968 r. Heinz Schewe, korespondent nie- mieckiej gazety ,,Die Welt" w Izraelu, pisał o 101-letnim Mordechaju Doronie: ,,W jego dowodzie osobistym znaj- dziemy datę urodzenia 9 marca 1867 w Warszawie. Mordechaj Doron już po raz dziewiąty brał udział w tra- dycyjnej wędrówce do Jerozolimy. Zapytany, jak długo jeszcze zamierza w tym uczestniczyć, odpowiedział po prostu: — Z pewnością do mojego 150 roku życia. Potem zobaczę, czy będę w stanie brać nadal w niej udział, czy już nie. Senior z domu starców w Holon biega w niezbyt nadającym się do uprawiania sportu ubraniu oberżysty z czasów pierwszej wojny światowej: w czarnym kapelu- szu z szerokim rondem, długim aż do kolan surducie i szerokich, wypchanych na kolanach spodniach. Ma przewieszoną przez ramię torbę ze starego płótna żag- lowego. W torbie nosi swój prowiant na drogę: smażoną rybę, kanapki z kiełbasą i — butelkę wiśniowego likieru. Mordechaj Doron lubi dobre jedzenie, nie za wiele mięsa. Po jedzeniu — mała drzemka, co najmniej godzi- nę. Jeszcze nigdy nie był u dentysty. Dwa zęby stracił przed sześciu laty na pestce od moreli. W swoim 101-letnim życiu u lekarza był tylko jeden raz. I to nie z powodu choroby. Mordechajowi Doronowi potrzebne było świadectwo zdrowia, które musiał przed- stawić, gdy przed dziewięciu laty zgłosił się po raz pierwszy na zawody w wędrówce". 27 lutego 1970 r. Ursula von Kardoff w 100 urodziny monachijskiej malarki Adeli Ortenau pisała: „Mała przy- garbiona kobieta z pięknymi aksamitnymi oczami, jesz- cze dziś przy swoich stu latach jest jak żywe srebro; ma różnorodne zainteresowania. Interesuje się, na przykład, lotami na księżyc i dobrym jedzeniem. Przez całe życie była łakomczuchem i każdego dnia wypijała litr wina plus kilka kieliszków likieru. Wesoła, nie da się u niej zauważyć żadnego zgorzknienia...". ,,Arcywesoła przy stu latach", taki jest tytuł innej laurki urodzinowej: „Urodzona w Tettenweiss koło dolnoba-warskiego kurortu Fussing, w Passau, wyuczona na sprzedawczynię w sklepie masarskim, w 1890 zamieszkała w Monachium, wyszła za mąż za młodego piwowara Hansa Ebenhócha, w 1917 owdowiała, matka chrzestna 25 dzieci, jedno z nich zatrzymała przy sobie i wychowała, nie mając własnych dzieci. W 1936 przeniosła się do Neuaubingen — oto krótko opowiedziane koleje życia stuletniej Anny Ebenhóch. Recepta na życie? Stulatce wszystko zawsze smako- wało, przede wszystkim wędlina i piwo. Za słodyczami nie przepadała. Jeszcze dziś przywiązuje wagę do dob- rych manier przy stole. Sprzedawczyni w sklepie masarskim, która wyszła za mąż za młodego piwowara i przebyła długą drogę — z kiełbasą, piwem i humorem. O Boże, jakież to gorzkie rozczarowanie dla reformatorów życia. Niektó- rym specjalistom od żywienia też się ciężko z tym pogodzić. Ale my chcemy iść dalej tym tropem. Metoda, która pozwala zbadać przyzwyczajenia kulinarne ludzi doży- wających późnego wieku, nie jest znowu tak nienauko- wa. W kilku krajach odbywa się to w wielkim stylu. I od- zywają się tam również głosy bardzo krytyczne: „Niestety, pomimo wszelkich rozpowszechnionych za- leceń wcale nie jest pewne, co powinni jeść ludzie starzy. Bardzo rozpowszechniony jest pogląd, że starzy jedzą mniej niż ludzie młodsi od nich. Takie stwierdzenia są rodem z praktyk przyjętych w domach starców, gdzie starych ludzi skazuje się na przeklętą bezczynność. Stąd takie opinie. Natomiast badania bazylejskie wykazują, że ludzie starzy, pracujący fizycznie, wcale nie jedzą mniej niż młodzi. Nawet u zwierząt bywa różnie. Są i tu indywidualiści, na przykład stare psy, które jedzą znacz- nie więcej niż psy młode. A więc nie tylko nie udowod- niono, jaka ilość pożywienia potrzebna jest starym lu- dziom, ani — tym bardziej — jakie ma ono być. Najczęś- ciej zaleca się dzisiaj pożywienie bogate w białko. Z pewnością są osobnicy, którzy z wiekiem instynktow- nie zwiększają ilość spożywanej proteiny. Ale są rów- nież tacy, którzy jedzą mniej białka niż w młodych latach. Jakie mechanizmy tu działają — nie wiadomo... Z drugiej strony rozpowszechnia się zalecenie, aby jeść mało tłuszczów. Ale każdemu lekarzowi znani są pacjenci, którzy każdego wieczoru jedzą smażone kartof- le i czują się bardzo dobrze. Spotkaliśmy zdrową 78-let- nią kobietę, która do samego smażenia kartofli zużywała codziennie 50 gramów tłuszczu wieprzowego. W wielu przypadkach stwierdzono szczególne upodobania sta- rych ludzi do żywności zawierającej dużo tłuszczu... (dr Daniela Gsell z Bazylei). Smażone kartofle Anny Wiesemann W Essen żyje 100-letnia Anna Wiesemann, niewysoka, mocna stara dama z ,,dużym nerwem". Nie ceni spokoj- nego życia. U niej zawsze coś się musi dziać. Zachowała humor i apetyt. To ostatnie można obserwować, gdy spożywa swoją ulubioną potrawę: kawałek kaszanki, pięknie zapieczone kartofle i do tego piwo. Córka, opie- kująca się Anną Wiesemann, zapewnia mnie, że mama nie zmieniła nigdy swoich przyzwyczajeń kulinarnych: ,.Zawsze gotowała tłusto i tłusto jadła. U niej kartofle musiały pływać w tłuszczu — wtedy wszystko było w po- rządku. Nigdy nie przepadała za cielęciną. Zawsze naja- dała się dużo — kaszanka, wędzona kiełbasa, pieczeń peklowana w occie, słonina, podgardle. A przy tym zachowała smukłą figurę". W moich wywiadach z dziewięćdziesięcio- i stulatkami nie narafiłem ani na jeden przypadek, gdzie dieta odgrywa- łaby szczególną rolę. Znałem 91-latkę, która po 14 dniach uciekła z kurortu leczniczego, ponieważ skazana była na dietę. („Proszę mi wierzyć, że bym się tam zagłodziła"). Stujednoletnia pani (w innym przypadku wymienimy ją w tej książce z nazwiska) nalała mi do kieliszka klarow- nego płynu z butelki lekarskiej z napisem „Trzy razy dziennie po dwanaście kropel". Spojrzałem na nią nieco zmieszany. „Proszę się nie obawiać — zaśmiała się — to czysta śliwowica. Zabroniono mi jej pić z powodu sklerozy. Dlatego napełniam nią buteleczkę po lekarstwie". ,,A lekarstwo?" „Powiem w zaufaniu: wylałam". „Cały ten nowoczesny kram: odmładzanie komórek, dietę, koktajl witaminowy itd. uważam za głupie" — szydził w dniu swoich 100 urodzin wysoki urzędnik pruski w stanie spoczynku Adolf Klaue z Winnigstadt, zapalony hodowca świń. „Dwie godziny spaceru każdego dnia, kielich szampana, pięć brazylijskich cygar i podwójna whisky — to jest moja recepta". Na mojej liście znajdowało się jeszcze nazwisko jed- nego pana. Otrzymałem jego wydrukowany życiorys, który zawiera piękne zdanie: „Umiar w jedzeniu i piciu, a także wstrzemięźliwość w innych sprawach przyczy- niają się do osiągnięcia długowieczności". Gdy zapalił drugie cygaro, wypił drugą szklaneczkę mozelskiego wina i potwierdził swoje zamiłowanie do dobrego jedzenia, spytałem go: „Dlaczego napisał pan w swoim życiorysie te słowa o wstrzemięźliwości?" Odpowiedź: „Ja tego nie napisałem. To zrobili wspól- nie moja siostra z proboszczem". Notatka z „Siiddeutsche Zeitung" (11 stycznia 1965 r.): „Dziś obchodzi swoje 105 urodziny Johann Hartlieb z Coburga, Goldstrasse 18, najstarszy mieszkaniec Ba- warii. Jubilat może ten dzień świętować w dobrej kon- dycji fizycznej i psychicznej. W 1866 wojnę między Pru- sami i Bawarią przeżył w obozie. Dziś sobie przypomina: «To byli dobrzy ludzie, ci Prusacy, zawsze dawali nam coś do jedzenia». Poważnie chory był Johann Hartlieb tylko raz, a mianowicie na krótko przed swoimi 100 urodzinami. Miał wtedy ciężkie zapalenie płuc. Ale na- zajutrz po kryzysie dziadek Hartlieb — jak nazywa go cały Coburg — siedział w łóżku i palił brazylijskie cygaro... W zasięgu ręki Johanna Hartlieba stała zawsze butelka koniaku, albowiem sznaps, jak twierdzi, to jego „wybawca". Oprócz alkoholu nie pogardza również pi- wem...". Po dwutygodniowych, dokładnych badaniach szpital miejski w Nowym Jorku wydał następujące oświadcze- nie: „Medycyna nie zna dotychczas sposobu, który po- zwoliłby określić dokładny wiek człowieka. Wszystko jednak wskazuje na to, że kolumbijski Indianin Javier Pereira jest bardzo starym mężczyzną. Dane, że prze- kroczył 150 lat życia, wydają się prawdziwe". Kobiety, cygara, alkohol Javier Pereira podał, że ma 167 lat. Przedstawiony był na konferencji prasowej i dziennikarze byli nim oczaro- wani. Pereira wyglądał na dobrze zakonserwowanego siedemdziesięciolatka, mógł stać na jednej nodze, zrobić 20 przysiadów i wejść na piąte piętro. Wymienił trzy namiętności, którym ulegał przez całe życie: kobiety, cygara, mocne alkohole. Stary Indianin Pereira był wagi lekkiej: 1,32 metra wzrostu i ważył 75 funtów. A ponieważ według wyliczeń amerykańskich towarzystw ubezpieczeniowych, nadzieja długiego życia już przy 10 procentach nadwagi spada 0 17 procent, a przy 30 procentach nadwagi o 40 procent, można więc pomyśleć, że grubasy i tłuściochy nie mają szans, aby osiągnąć szczyt piramidy starości. Nie jest to z całą pewnością bezsporne. Wiadomo, że wśród długowiecznych są również otyli. Tak na przykład, najgrubszy człowiek w Danii był zarazem najstarszy w tym kraju. Człowiekiem wagi najcięższej, którego poznałem z racji moich badań, był Johann Mayr, woźnica 1 właściciel gospody „Pod wołami" w południowo tyrol skiej wsi Kardaun. W czasie swoich 92 urodzin stanął dla żartu na wadze do ważenia owoców. Wynik: 115 kilo gramów z małym naddatkiem. Dziś medycyna coraz częściej stawia sobie pytanie: czy grubych należy wrzu cić „do jednego worka", czy też sprawy nadwagi rozpat rywać w sposób zróżnicowany? „Lekarz zdaje się zapominać — czytamy w piśmie «Medycyna dzisiaj» — że wśród pacjentów są otyli, którzy dożywają sędziwego wieku, i że dążenie do osiągnięcia chorobliwej otyłości w niektórych rodzinach nie jest uznawane za ujmę". Nie ulega jednak wątpliwości, że otyłość przyczynia się do powstawania chorób serca. Grubasy ciężej przechodzą choroby. Ale jeśli jest zdrowy? Statystyka dotycząca zdrowych przedstawia się cał- kiem inaczej. Jak dowodzą liczne badania, otyli nie zapadają częściej na niedokrwienie tkanki sercowej. A więc otyłość nie wpływa na zwiększenie zachorowal- ności. Zdrowe grubasy! Czy przypominanie o tym jest czymś niestosownym? Jak wykazują dane dotyczące wagi ludzi długo żyjących, mamy tu do czynienia z bardzo zróż- nicowanymi sytuacjami. Albert Kóhn, listonosz z 40-letnim stażem pracy w berlińskiej dzielnicy Kreuzburg, przy swoim wzroście 1,69 ważył 80 kilogramów. Miał więc, biorąc pod uwagę przepisowe proporcje wagi do wzrostu, o 18 kilogramów za dużo. Zmarł jesienią 1970, na krótko przed ukończeniem 101 roku życia. Ostatnie słowa, jakie, mrużąc jedno oko, wypowiedział w szpitalu do swego syna, brzmiały: „Panie ober, proszę jeszcze jedno piwo!". Inny berlińczyk, Karl Liebeseller, szewc z zawodu, objawił wielką wesołość w dniu swoich 100 urodzin. Wypowiedział wtedy ułożony przez siebie wiersz, który zaczynał się od słów: „przeminęło już sto lat a żyje jeszcze stary chwat. Jest jeszcze piwo, jeszcze wino, więc się weselmy za ich przyczyną...". Swoje urodziny święcił do godziny pierwszej w nocy. W tydzień później, gdy położył się do łóżka, już się nie obudził. Nazajutrz znaleziono go nieżywego w pościeli. Dlaczego przy rozpatrywaniu starości nie mielibyśmy brać pod uwagę takich ludzi? Karl Liebeseller jeździł wiele po świecie, zanim otworzył w Berlinie warsztat szewski z 6 czeladnikami. Interes nie szedł dobrze, zmienił więc zawód na ogrodnika. Później szył fartuchy, handlował warzywami, wreszcie otworzył sklep z por celaną. Do później starości zachował krzepkość, miał szerokie zainteresowania, dużo czytał, pisał wiersze, wędrował z dziećmi. Podobnie listonosz Albert Kóhn. Jego syn mówi: ,.Ta- jemnica jego długiego życia? Jedni twierdzą, że za- wdzięczał to temu, iż każdego dnia wstawał o piątej rano i przemierzał tyle pięter... on sam przypisywał to raczej używaniu życia. Był namiętnym graczem w skata, chodził na wyścigi konne... w niedzielę wieczorem musieliśmy go często wyciągać z knajpy. Koledzy wybrali go na przewodniczącego towarzystwa pocztowców...". ,.Szczególne przyzwyczajenia kulinarne?" — pytałem zgodnie z rutynowymi badaniami. — „Jadł do końca wszystko, co podawano na stół, niezależnie od tego, czy były to potrawy ciężko-, czy lekkostrawne. Pił do posił- ków piwo i regularnie koniak. Jedna butelka koniaku — to było jego tygodniowe quantum...". Katarzyna Steeb, była właścicielką królewsko-bawar- skiej poczty, lat 99, według standardu — 14 procent nadwagi, na pytanie o pożywienie, dała prostą odpo- wiedź: „Tak, jadłam wszystko, co mi smakowało". A to, co jej smakowało, pozwalało z pewnością bić żywiej bawarskim sercom: pieczeń wieprzowa, kluski, wątrób- ka, biała kiełbasa, sałatka z kartofli... Gdy rząd francuski dekorował orderem Józefa Za- leskiego z Migneville, z okazji jego 104 urodzin, była mowa nie tylko o jego zdrowiu, jego humorze, ale także o jego „błogosławionym apetycie". Francuz miał naturalnie zupełnie inne ulubione dania, niż bawarska właścicielka królewskiej poczty: potrawkę baranią, pa- sztet z wątróbki, ser śmietankowy... I do każdego posiłku wypijał butelkę wina, a niekiedy i kieliszek śliwowicy. Znowu co innego wymieniła 102-letnia mieszkanka Alzacji, gdy pytano o jej menu: garnirowana kapusta kiszona, kiełbasa, ciasto ze skwarek, zupa z dyni... Francuska chłopka Antonia du Pasquale ze St. Etienne w przededniu swych 105 urodzin powiedziała, że od młodości wypija codziennie pół litra czerwonego wina. Natomiast 102-letniej kobiecie z departamentu Gironde wystarczał dziennie dopiero jeden litr czerwonego wina. Emile Monney, kory obchodził swoje 104 urodziny w pa- ryskim domu starców, przekonywał, że cierpkie białe wino jest eliksirem życia. ,.Jedyne lekarstwo, które stosuję — twierdził 103-latek — to kluski, kluski, kluski". Takie wyznanie może po- chodzić tylko od Włocha. I tak jest w istocie. Michele Rapetti faworyzował szczególnie kluski z mięsem na sposób piemoncki, do tego puchar wina ,,Barbera". 102-letnia mieszkanka Mediolanu zestarzała się je- dząc ,.codziennie polentę i przepijając ją winem". 100-le- tni Guillo Dubini, który rozpoczynał „pierwsze śniadanie składające się z pół litra mleka zmieszanego ze szklanką wina «Barbera» i dużą porcją cukru, szczególnie upodo- bał sobie soczystą pieczeń, przy czym obojętny mu był gatunek mięsa: cielęcina, wołowina, wieprzowina czy dziczyzna". Girolamo Tremolado, zwany czule „dzia- deczkiem z Monzy", nie wyróżniał specjalnie żadnej potrawy. ,,Główna rzecz, aby jedzenie było dobre, a wino nie rozwodnione". Na swoje urodziny zażądał menu z pięciu dań. Życzenie spełniono, jubilat zjadł ponadto dużą porcję urodzinowego tortu. A wreszcie 104-letnia Antonietta Castoldi powiedziała: „Nie należy rozmyślać nad jedzeniem. Specjalna dieta nie jest konieczna do długiego życia". Nieskończony radosny jadłospis Chińczycy jedzą ryż, wieprzowinę, zjełczałe masło, zgniłe jajka. Czy to jest zdrowe, czy niezdrowe, lub też — co za zuchwała myśl — może zupełnie nieistotne? Nie mogę wam szanowni czytelnicy, przedstawić 90- czy 100-letnich Chińczyków. Musimy się tu wyjątkowo zadowolić tylko jednym filozofem. Lin Yutang nazywa sztukę długiego życia — radosną nauką i pisze w pew- nym miejscu: „Jadłospis nie ma końca; należy dbać o każde upodobanie, a rzeczą jedynie rozsądną jest brać udział w uczcie i nie narzekać, że życie jest mo- notonne". O Bułgarach wiemy, że osiągają oni długi wiek, dzięki szczególnie zdrowemu jedzeniu, przede wszystkim z jo- gurtem i czosnkiem. Wiemy o tym, czy wierzymy w to? W roku 1951 J. Lambrev ogłosił studium o 158 ludziach stuletnich i 610 dziewięćdziesięcioletnich. Doszedł on do zdumiewającego wniosku, że ani klimat, ani wyżywienie nie decydują o osiągnięciu długiego wieku. Ale ów J. Lambrev cytowany jest jedynie w „Historii geriatrii" Liitha, a poza tym nigdzie indziej. Wnioski jego nie pasują do innych koncepcji. „Obserwacja ludzi długowiecznych", pisze dr Wiktor Bogomolec, kuzyn wielkiego rosyjskiego badacza pro- blemów starości Aleksandra Bogomolca, „pozwala przy- puszczać, że pewne dogmaty kulinarne, które obowiązy- wały przez stulecia, zostały poważnie zakwestionowane. Długowieczni nie mają pojęcia o tym, z czego nasze kulinarne latoratoria są tak dumne". Przyjrzyjmy się raz jeszcze wymienionym już bada- niom ukraińskiego profesora Spasokukockiego. Iwano- wicz Pasecznik, bednarz, 103-letni starzec, w czasie wywiadu wyjaśnia, że swój długi żywot zawdzięcza „do- bremu jedzeniu i dobrym warunkom życia". Chłopka Agafia Stasik, 109 lat, uzasadnia swoje długie życie „zawsze dobrym apetytem". Robotnik rolny Mircalo, 100 lat, z Baratowa pod Lwowem, zapewniał: „Lubił pracę i jadł z apetytem". Dobre utrzymanie, jedzenie, apetyt wymieniane są często, natomiast skąpe pożywienie, które, rzekomo przedłuża życie, czy też specjalne sposo- by odżywiania wymienia się bardzo rzadko. Dochodzą do tego jeszcze małe grzechy, do których starzy ludzie przyznają się szczerze i otwarcie. „Pijcie często alkohol", radzi dzielna, licząca 109 lat Iwanowna Bykowskaja, robotnica kolejowa i matka 13 dzieci. Iwa- nowna Warenik, 102 lata, ze Staniłowki mówi profesoro- wi z Kijowa całkiem otwarcie: „Alkohol zażywałam zaw- sze i teraz nadal — na apetyt". 96-letnia Palguj z Esmilu zaznacza: „Paliłam i piłam systematycznie". 90-letnia kucharka Kołodyńskaja, spytana o przyczynę jej tak sędziwego wieku, mówi krótko: „Jadłam, piłam, paliłam i — nigdy nie wyszłam za mąż". Proszę o wyrozumiałość dla Celiny Karolowny Koło- dyńskiej z ukraińskiej wsi Kezelniki. Pracowała nieprze- rwanie od dzieciństwa. I jeszcze jako dziewięćdziesię- cioletnia kobieta stała przy kuchni. Ustalonej przez nią samą recepty życiowej nie należy zalecać innym do naśladowania. Nie oprawiajmy też Kołodyńskiej w ramki. Nie wiemy nawet, czy piła wódkę czy wino, paliła fajkę czy papierosy — trzeba jednak zachować o niej pamięć, gdy ktoś będzie nam zarzucał ,,z gruntu fałszywy tryb życia". Amerykański pisarz John Steinbeck, podróżując po Rosji odwiedził Gruzję, potem napisał „Dziennik gruziń- ski", a w nim zanotował: „Dwie piękne dziewczyny wyszły z dzbanami wody z domu, do którego nas następ- nie zaprosiły. Zastawiony stół miał mniej więcej 14 stóp długości i był przeładowany różnymi potrawami. Wszyst- ko wspaniale smakowało i pachniało. Problem polegał na tym, że gdy nie jedliśmy, byliśmy namawiani do jedzenia, a gdy jedliśmy, nasze talerze napełniano wciąż od nowa". Redaktor Hans W. Lenhard przyjechał w październiku 1967 do Gruzji. Jego reportaż był bardzo podobny: „Piekliśmy baraninę na rożnie i piliśmy wino kaukas- kie. Wiejscy chłopcy przytoczyli do ognia dwa duże kamienie. Pół tuzina świeżo zarżniętych, podzielonych na części kur leżało obok. Na jeden z rozgrzanych kamieni mężczyźni nakładali kurze mięso, na nie zaś położyli drugi kamień. Po kwadransie nasza pieczeń była gotowa. Zjedzono ją do ostatnich kosteczek. Mężczyźni wypluwali jedynie to, co wydało się nazbyt twarde. Tego dnia zrozumiałem, dlaczego mężczyźni na Kaukazie zachowują do późnej starości zdrowe zęby". Te dwie relacje z podróży mogą posłużyć jako jedno- brzmiące komentarze. Mieszkańcy Kaukazu słynni są ze „świętowania uroczystości". Biorą w nich udział całe wsie. Ludzie śpiewają, tańczą, biesiadują i tak dalej... Ich „wielką wesołość" poświadczają radzieccy gernotolo- dzy. Nie jest to bez znaczenia, ponieważ właśnie tutaj żyją najstarsi ludzie na świecie: 120, 130 lat — taki wiek nie jest na Kaukazie rzadkością. Dwie szklaneczki maślanki Tymczasem w 1972 r. amerykańska profesor antropo- logii, Sula Benet, po pobycie w Abchazji, przywiozła do Nowego Jorku wiadomość, że mieszkańcy Kaukazu swój długi żywot zawdzięczają świętym regułom umiaru: „Nadmierne spożycie uchodzi w Abchazji za niebez- pieczne — mieszkańcy nie mają szczególnie umiłowa- nych potraw — oni przyjmują około 23 procent mniej kalorii niż pracownicy przemysłowi, natomiast podwójną ilość witaminy C — żują powoli i dokładnie, jest to przyzwyczajenie, które wytwarza ślinotok i kwasy za- pewniające dobre trawienie węglowodanów. Jedzą sto- sunkowo mało mięsa, wypijają regularnie po dwie szklanki maślanki dziennie...". Hamburski tygodnik „Welt am Sonntag" przedrukował ten rozdział, na co zareagował natychmiast wzburzony mieszkaniec Abchazji i wyjaśnił: „Przyślę wam przepisy kulinarne na uzyskanie stu i więcej lat życia". Recepty dobrze nastroiły redaktorów. W najbliższym wydaniu pisma ogłosili kilka z nich: „Oczyszczone i wymyte prosię należy posolić na ze- wnątrz i wewnątrz. Potem wziąć plasterki sera, cząber ogrodowy, estragon i sól, wszystko dobrze zmieszać, napełnić tą masą brzuch prosięcia i zaszyć. Następnie prosię upiec albo na rożnie, albo na ognisku na węglu drzewnym...". „Kroimy baraninę na kawałki, kładziemy do garnka z wodą i gotujemy rosół. Po czym zbieramy tłuszcz z wierzchu, wkładamy do innego garnka, dodajemy po- krojoną cebulę i dusimy tak długo, aż mięso stanie się zupełnie miękkie. Wreszcie wlewamy ugotowany rosół i dusimy raz jeszcze wraz z cebulą...". „Czyścimy pstrąga i kładziemy go do gotującej posolo- nej wody, podczas gotowania zbieramy pianę. Gdy ryba gotowa, wyjmujemy ją i kładziemy na półmisek. Tłucze- my orzechy włoskie, czosnek, sypiemy sól i rozpusz- czamy tę masę w przegotowanej ostudzonej wodzie. Powstały w ten sposób sos musi być zawiesisty, (gęsty jak kaszka)... Podajemy go wraz z mięsem na stół...". Związek pomiędzy żywieniem i długowiecznością zo- stał w Gruzji dowiedziony naukowo. Przeprowadzono wywiad wśród 20 tysięcy obywateli pomiędzy 80 a 120 rokiem życia. Ich „dieta" składa się z mocno zaprawio- nego pieprzem gruzińskiego pożywienia. Mają urozmai- cone pożywienie, jedzą warzywa, owoce, mięso, ryby, produkty mleczne, miód, ser — i piją chętnie wino. I jeszcze coś: tak jedzą zawsze, również po osiem- dziesiątce, dziewięćdziesiątce, setce i później... Słowo dieta jest im nieznane. Wbrew diecie Dieta jako zasada odżywiania w starości to najpewniejszy środek, aby przyspieszyć proces starzenia. Prof. Hans Glatzel Choroba dotyka ludzi młodych najczęściej w ich latach rozwojowych. Twarz pokrywa się pryszczami i guzkami. Diagnoza nie jest trudna i leczenie także nie. Lekarz natychmiast wyjaśnia pacjentowi, czego mu się zabra- nia: czekolady, kakao, orzechów, cukierków, tortu z kre- mem, sera topionego, pralin, lodów, itp. Zakaz spożywania licznych smakołyków dotyczy z re- guły tylko tego, co sprawia młodym przyjemność. Prze- ciwko białej kapuści, kalarepie, marchwi i kartoflom medycyna nie występuje. Trądzik należy do tych chorób, które powinny być leczone odpowiednią dietą. Co do specjalnej diety medy- cyna nigdy nie była zgodna, ale jednego nie podawała w wątpliwość: najgorszym wrogiem trądziku było masło kakaowe. Doktor jeszcze dziś, podnosząc palec wskazu- jący, mówi do pacjenta: „Trzeba skończyć z łakom- stwem". Ale doktorzy James E. Fulton, Gerd Plewig i Albert M. Klingman z uniwersytetu w Pensylwanii chcieli wreszcie wiedzieć dokładnie, jaki wpływ na chorobę skóry ma spożywanie czekolady. Ci trzej amerykańscy dermatolodzy pozyskali do swoich badań 71 ochotników, w tym 14 dziewcząt i 16 chłopców z oddziału skórnego kliniki uniwersyteckiej. Przez cały miesiąc ba- dane osoby musiały zjadać dziennie po dwie tabliczki czekolady. Wyniki nie potwierdziły słuszności zarzutów. Czasopismo fachowe ,,Euromed" tak komentuje te wyniki: „Należy rozgrzeszać jedzenie czekolady, dowie- dziono bowiem jej nieszkodliwości. Spożywać ją mogą wszyscy pacjenci z trądzikiem. Koszty leczenia ponosi uniwersytet pensylwański... Jak zaznaczyli naukowcy, zielone światło dla brązowych ziaren kakaowych ozna- cza prawdopodobnie także używanie innych rzeczy do- tychczas zabronionych dla osób dotkniętych trądzikiem... Przy przeglądzie lileratury fachowej autorzy natrafili na następującą uwagę: ,,Dane są bałamutne i sprzeczne". Zaiste, nie ma to nic wspólnego z nadziejami na długie życie. Jest to drobny przykład bezsensownych, naukowo nie uzasadnionych przepisów dietetycznych. Mamy tu do czynienia z wyraźną rozbieżnością między wiarą i nau- ką. W świetle dokładnych badań narzucane pacjentom z takim przekonaniem wskazania dietetyczne wydają się mało przydatne. Żyć na kleiku Nieżyt żołądka, wrzody żołądka i kiszek są to, jak wiemy, szeroko rozpowszechnione choroby. Przepisy dietetycznie w tym przypadku są wyjątkowo surowe. Dieta zołądkowo-jelitowa zawiera drastyczne ogranicze- nia. Jadłospis opracowany jest do najdrobniejszych szczegółów. Dieta zołądkowo-jelitowa zabrania (między innymi), tłustego mięsa, jak wieprzowina, baranina, gęsi, kaczki... wszelkich tłustych ryb, jak węgorze, łososie, karpie, śledzie, sardynki, homary, kawior... wszelkich twardych serów pełnotłustych, jak sery szwajcarskie, tylżyckie, chestery... wszelkich mocno przyprawionych serów, jak cammembert, roquort, romandourski, limburski... wszel- kiego gruboziarnistego pieczywa, jak razowiec, pumper- nikiel... wszelkich mocno pocukrzonych dań, napojów i pieczywa, jak np. marmolada, konfitury, cukierki, prali- ny, marcepany... wszelkich ciężkostrawnych warzyw, jak czerwona, biała, różowa i zielona kapusta, fasola, kapus- ta włoska, rzodkiew... wszelkich alkoholi, kawy ziarnis- tej, czekolady, słodkich i owocowych win, lemoniady... Życie na kleiku, herbacie, cielęcinie, sokach z jarzyn, kwaśnym mleku — zainteresowani znają dobrze tę pio- senkę. Dieta żołądkowa jelit jest tak mocno zakorzenio- nym w naszym umyśle pojęciem, że wydaje się zuchwal- stwem uznać ją za dwuznaczną. Ale co znaczy w tym przypadku dwuznaczność! Dr H. Kasper, prowadzący zespół badawczy w uniwer- sytecie Giessen, stwierdza jednoznacznie: ,,Nie ma pod- staw, będących wynikiem eksperymentu, ani dokładnych obserwacji klinicznych, które dowodziłyby leczniczego efektu diety «antywrzodowej». Według opini uczonych z Giessen, dieta lecznicza przy owrzodzeniach żołądka i dwunastnicy jest niczym więcej niż tylko czystym prze- sądem. W rzeczywistości chorującym na owrzodzenia nie szkodzi ani tłuste jedzenie, ani razowy chleb". Profesor dr Arthur Jores, czołowy niemiecki psycho- somatolog, wieloletni szef II medycznej kliniki uniwer- syteckiej w Hamburgu, pisze: ,,Jest pewne, że zewnętrz- ne czynniki, których źródło tkwi w sposobie przyjmowa- nia jedzenia, w rodzaju potraw, w przygotowywaniu posiłków stają się w równie niewielkim stopniu przy- czyną chorób żołądka, co i piętnowane tutaj trucizny tytoniowe, alkohol, kofeina — jeśli tylko są rzeczywiście używane w nadmiernych ilościach". Po leczeniu i obserwacji kilku setek chorych na owrzo- dzenia, szwajcarski lekarz dr von Zedwitz z Leukahrd stwierdza: „Widziałem dyrektora generalnego, któremu hitlerowcy zabrali pakiet akcji i pozbawili funkcji, oraz robotnika, którego pozbawiono jego warsztatu pracy. Obydwu dotknęła choroba wrzodowa (ulcus ventriculi) w tych samych miejscach. Jeden z pacjentów przyniósł kliszę rentgenowską, na której wrzód widoczny był w za- łomie kiszek. Na pytanie o utratę pracy zapłakał: z powo- du niesprzyjających okoliczności utracił swój mały za- kład fryzjerski... Pewien solidny kupiec prowadził sklep ze wspólnikiem, który, jak zauważył niestety, zbyt późno, był po prostu oszustem. I, naturalnie, okpił go przy zyskach, co spowodowało wrzód na żołądku. Coś podob- nego zaobserwowałem u pacjentów, którzy utracili spa- dek lub odmówiono im należnej renty...". Lekarz naczelny, dr Hans Szewczyk, kierownik od- działu kliniki eksperymentalnej psychologii w berlińskiej Charite, powiedział po przebadaniu 130 pacjentów cho- rych na wrzody: „Trudności mogą wystąpić w różnych obszarach życia. Stratę finansową można równie dobrze przypłacić wrzodem żołądka jak, na przykład, towarzys- ką ruiną...". Takie wyniki badań są bardzo pouczające. Wymienia się tutaj różne wchodzące w grę przyczyny owrzodzeń żołądka — od niewłaściwego jedzenia i picia poczyna- jąc, ale w ogóle nie ma mowy o tym, że szkodliwe są tzw. trujące używki. Amerykańscy badacze Stewart Wolf i Harold G. Wolff, mieli wiele okazji w ciągu miesięcy, aby obserwować reakcje ludzkich żołądków. Ich laboratoryjnemu pomoc- nikowi Tomowi, z powodu kauteryzacji przełyku, trzeba było założyć sztuczną przetokę żołądka. Obaj lekarze doszli do zaskakującego wniosku, że żołądek ich laboranta reagował osobliwie wtedy, gdy Tom się denerwował, gdy czuł, że jest źle traktowany lub popadał w irytację z jakiegoś powodu, natomiast dosko- nale sobie radził z ciężkostrawnym pożywieniem. Nie- bezpieczeństwo groziło więc nie z powodu mocno przy- prawionej zupy fasolowej, również nie z powodu zim- nego piwa czy porcji whisky — zagrażało ono z zupełnie innej strony. Rozpoznanie to jest dla medycyny cokol- wiek niewygodne, albowiem łatwiej zaordynować dietę i wypowiedzieć kilka przeciwwskazań, niż zajmować się dolegliwościami, troskami i problemami pacjentów. ,,Jest to rzecz dobrze znana", stwierdził psychosoma- tyk dr Simeons z międzynarodowego szpitala w Rzymie, ,,że wrzody żołądka pomimo paromiesięcznego facho- wego leczenia nieraz pozostają, a potem nagle i nieo- czekiwanie znikają, chociaż pacjent spożywał rzeczy, które były mu surowo zabronione. Gdy wykształcony psychiatra bada troskliwie podobne przypadki, to stwier- dza często, że w tym czasie źródło poczucia winy zostało przez jakieś okoliczności usunięte". „Mechanicznie i chemicznie rzecz ujmując, ludzki żo- łądek jest organem niezwykle mocnym" — zapewnia dr Simeons. „Pomijając zatrucia, może sobie doskonale poradzić z najtrudniejszym pożywieniem. W czasie biedy człowiek może jeść wszystko, co jest mało jadalne — nadpsute mięso, rojącą się od pasożytów mąkę, przegniłe owoce, ba! nawet mięso ludzkie, nie cierpiąc na dolegliwości trawienia". Wiele oznak wskazuje, że słynne diety żołądkowe uczeni odstawiają powoli do lamusa. Ofiary wszelkich kleików i mlecznych zupek — tak przypuszczam — za- pewne nie będą się smucić z tego powodu. Niepotrzebna dieta Inna dieta, wprost świętość lekarskiej praktyki, powin- na być — zdaniem czterech lekarzy — specjalistów z niemieckiej kliniki diagnostycznej w Wiesbaden — profesora B. Knicka, dr J. Grunera, dra R. Ottenjana i dra G. Kanzlera — możliwie jak najprędzej pogrzebana. W renomowanym czasopiśmie „Deutsche Medizinische Wochenschrift" dobrano się do skóry diecie wątrobowej: według najnowszych badań medycznych dieta wątrobo- wa jest leczniczym nonsensem. Chorzy na wątrobę zno- szą nie tylko mięso wołowe, wieprzowinę, tłustą wędlinę, ser, smalec, masło czy margarynę. Dobre, zróżnicowa- ne, normalne jedzenie jest dla przebiegu leczenia cho- rób, jak np. gwałtowne zapalenie płuc, nawet przydatne. Lekarze mówią o „jednostronnych i niepotrzebnych ograniczeniach dietetycznych". Ich amerykański kolega Chalmers osiągnął tymczasem wspaniałe wyniki zaleca- jąc normalne jedzenie: chorzy na wątrobę, którzy otrzy- mywali przy 3000 kalorii dziennie, 150 gramów białka i 150 gramów tłuszczu, zdrowieli najprędzej. „Dieta żołądkowa, jelitowa czy wątrobowa potrzebna jest co najwyżej w pojedynczych przypadkach — mówi fizjolog wyżywienia prof. Hans Glatzel. Wrzodów żołądka i jelit, ani tym bardziej innych dolegliwości gastrycznych nie leczy się przy pomocy diety. Wśród dużej liczby tych, którym orzeczenie lekarskie zaleca konieczność przeprowadzenia diety, niewiele jest takich, którzy diety rzeczywiście potrzebują". Kwestionowanie celowości jednostronnych, niepo- trzebnych form dietetycznych przy chorobach żołądka, jelit i wątroby — jakiż gmach wali się tutaj w gruzy! Co stanie się z rozpowszechnionymi w tak wielkich na- kładach podręcznikami dietetycznymi? Czy będą one wkrótce dostępne jedynie w obiegu antykwarycznym? Nie da się na trwałe tłumić świadomości. Pacjent stanie się nieufny, nastawiony niechętnie. Będzie mówił: „Nie jem więcej moich kleików, nie, nie, nie!" Również człowiekowi, który cierpi na chroniczne roz- wolnienia, zaleca się dietę. Co o tym sądzić? Cytuję dra Simeonsa z międzynarodowego szpitala w Rzymie: „Po przeżyciu z przyjaciółmi przyjemnego wieczoru i śmiałym porzuceniu zaleceń dietetycznych, następuje często wyraźne polepszenie stolca, a nie oczekiwane przez pacjenta pogorszenie. Można to wyjaśnić tym, że uroczysta uczta zmniejsza podświadomie lęk, przynajm- niej na pewien czas... Grube jelito usypia i rozwolnienie ustaje, ale tylko po to, aby powrócić znowu, skoro zacznie się stosować dietę...". Przyjemna uczta jako wypróbowany środek przeciwko rozwolnieniu? To dla surowych dietetyków rzecz nie do wyobrażenia. Oni przecież prowadzą nas do nowych przyzwyczajeń kulinarnych i nie chcą słuchać na przy- kład następujących słów: „Proste produkty końcowe normalnego trawienia są wciąż te same, obojętne, w jakiej formie podawane będą białka, węglowodany czy tłuszcz. Abstachując od trucizn i ciężkich braków w żywieniu, forma odżywiania ma dla wewnętrznej chemii organizmu bardzo małe znaczenie. Z tego właśnie powodu niezliczone i często sprzeczne z sobą tabu dietetyczne, których pełno wszędzie na świecie, mają bardzo skromne lub też nie mają żadnego fizjologicznego uzasadnienia, z jakimkolwiek zapałem nie występowaliby w ich obronie zwolennicy". O przesądach w kuchni „Wśród narodów i państw, w miastach i wsiach, ba! nawet u pojedynczych ludzi możemy spotkać najrozmait- sze przesądy o tym, jakie potrawy są zdrowe, a jakich należy unikać, jakie są lekko-, a jakie ciężkostrawne, które mogą spowodować chorobę, a które nie... Dla procesu trawienia jest rzeczą mało ważną, czy będziemy spożywać białko w postaci mięsa, ryby, jajka, sera czy mleka. Trawienie i asymilacja węglowodanów ma taki sam przebieg jak przy spożywaniu chleba, kartofli, ryżu czy makaronu i jest także rzeczą obojętną, czy tłuszcze będziemy przyjmować w postaci słoniny, oleju, masła czy margaryny..." (dr Simeons). W wydanym w 1970 roku dziele wzorcowym „Wyżywie- nie w technicznym świecie" były kierownik oddziału kliniczno-fizjologicznego Instytutu Maxa Plancka, dr Hans Glatzel przedstawił obecny międzynarodowy stan wiedzy w dziedzinie badań żywieniowych. Na temat tłuszczu dr Glatzel mówi: „Teoria, że relatywnie bogate w tłuszcze jedzenie o od- powiednich wartościach kalorycznych sprzyja powstawa- niu arteriosklerozy i zawału serca, znalazła w Niemczech zdecydowanych zwolenników. Jest to jednak teoria niedo- wiedziona i według nowszych badań klinicznych i bioche- micznych prawdopodobnie fałszywa". Na temat masła i margaryny: „Sprawa masła i margaryny jest sprawą smaku i ja- kości, a nie kwestią fizjologii żywienia. Jeżeli zależy nam na tym, aby możliwie wielu ludziom uprzystępnić moż- liwie najlepszą żywność, wtedy nie należy faktu tego ukrywać. Może tylko co poniektóra pani domu wierzy, że wybierając masło lub margarynę decyduje tym samym 0 śmierci lub życiu dla serca". Na temat wartości kalorii: „Człowiek normalny nie żyje według fizjologicznych tabel żywienia i przepisów lekarskich. Dziś je on więcej tego, jutro czegoś innego, dziś dużo, a jutro niewiele, 1 byłoby źle, gdyby przez belferskie besserwisserstwo zakłócono ten ład i odberano ludziom naturalny sposób postępowania. Właściwe wartości są wartościami orien tacyjnymi, stanowią podstawę dla ilości pożywienia, któ re powinno się osiągnąć przez średnie spożycie w ciągu dni i tygodni". Na temat przypraw: „Dodatki zapachowe i smakowe czynią jedzenie czymś nader przyjemnym. Ale uzyskanie przyjemności zapewnia nam tylko instynkt samozachowawczy. Raczej odprężony niż zdrowy, głodny, jak jego pracujący fizycz- nie dziadek, zasiada dzisiaj człowiek do stołu. Muszą go przyciągać podniety zapachowe i smakowe, pobudzać i ożywiać różnorodne dania i cieszyć przyprawy, odwracające myśli od żmudnej pracy i codziennych kłopotów. Staranna, świadoma znaczenia przypraw i doświadczona kuchnia nie jest w stechnicyzowanym i zurbanizowanym świecie żadnym luksusem, lecz warunkiem bardzo dobrej wydajności... Od chilijskich przypraw, pieprzu i imbiru stary człowiek nie nabawi się ani wrzodu żołądka, ani raka, ani schorzeń wątroby. Franz Volhard, w swoim czasie specjalista od nerek, lata całe walczył przeciwko bajdom o szkodliwym działaniu przypraw na funkcjonowanie nerek". Na temat dodatkowych posiłków: „Aktywizujące działanie częstych posiłków, podnoszenie wydajności przez pożywianie się między głównym jedzeniem, nie jest żadnym nowym wynalazkiem. Hag-gard i Greenberg zajmowali się tym zagadnieniem już przed 35 laty. W Szwabii podwieczorek, w Bawarii pod-obiadek, a w Austrii przedkolacja należą do ważnych posiłków dnia". Na temat soli kuchennej: „Nie można powiedzieć dokładnie, gdzie przy soli kuchennej zaczyna się strefa niebezpieczeństwa, ponie- waż nie ma jednoznacznych oznak początków szkod- liwego jej działania, a granica powodująca zatrucie znajduje się bardzo wysoko. Nie mogą przejść nad tym do porządku dziennego najzagorzalsi przeciwnicy ilości spożywania soli kuchennej. W czasach kryzysu, gdy sól staje się jedyną przyprawą, dzienne zużycie soli od 20 do 40 gramów nie należy do rzadkości. Nie zauważono przy tym żadnych szkodliwych działań ubocznych". Na temat brązowego cukru: „Cukier brązowy jest cukrem nieoczyszczonym. Nie został poddany procesowi rafinacji i zawiera jeszcze syrop. Te resztki mają to do siebie, że cukier jest żółto- brązowy i kleiście wilgotny, ciężki do transportu, ciężko podzielny i (jako odżywka dla mikroorganizmu) nietrwa- ły. Zawartość w syropie substancji azotowych, witamin i podstawowych środków odżywczych jest niewielka. Tak więc naturalność brązowego cukru polega na jego nieo- czyszczeniu z soku buraczanego". Na temat czarnego i białego chleba: „Długą historię w głoszeniu hasła powrotu do natury ma chleb razowy: razowiec w przeciwieństwie do chleba białego... Sympatie dla chleba czarnego pochodzą z kra- iny emocji — nawet jeśli na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie naukowości. Wielu zwolenników razowca pró- buje w jego witaminach znaleźć racjonalne uzasadnienie swej wiary. Należą do nich także ci naukowcy, dla których chleb razowy nie jest przedmiotem rzeczowych badań, lecz sprawą serca... Dla zdrowego człowieka jest w istocie nieważne, czy je on chleb czarny czy biały...". Na temat państwa i wyżywienia: „Podczas dwóch wojen światowych odpowiedzialne rządy w Niemczech podjęły wiele prób, aby w dobrym świetle przedstawić społeczeństwu głód. Podkreślało się zdrowotne zalety jarskiej kuchni — ponieważ brakowało mięsa. Z tej samej przyczyny mówiło się o szkodliwości protein. Chwalono chleb razowy jako źródło zdrowia, siły i piękna — gdyż 100 kg zboża daje więcej bochenków chleba, jeśli się je zmiele w 100, a nie w 80 procentach. Na początku drugiej wojny światowej, kiedy racjonowa- nie żywności znalazło się na dolnej granicy spożycia, pewien znany klinicysta i fizjolog żywienia dowodził, że odżywianie wojenne może przynieść narodowi niemiec- kiemu tylko pożytek". Nie ulega wątpliwości, że przy takich wywodach my, normalni konsumenci, popadamy w zdumienie. Wielce chwalony cukier brązowy nie jest zdrowy, lecz jedynie brudny. Dlaczego mamy jeść posiłki z małą ilością soli, jeśli nie jest to niebezpieczne? Całkiem zwariowane ilości dzienne od 20 do 40 gramów nie wykazały żadnych szkodliwych działań ubocznych. A pieprz nie atakuje ani błony śluzowej żołądka, ani nerek. Wręcz przeciwnie: ostre przyprawy pobudzają apetyt i trawienie. Rodzaje chleba powinnyśmy wybierać wedle smaku. Biały, szary czy czarny chleb nie ma, jak nam się próbuje wmawiać, decydującego znaczenia dla zdrowia, ani mu nie szkodzi. Ale nie dość na tym. Profesor Glatzel uznaje relatyw- nie tłuste pożywienie za celowe i pochwala fakt, że normalny konsument „pomimo wszelkich zabiegów nau- kowców i porad żywieniowych, aby obrzydzić mu tłuszcz, obstaje przy swoich tłuszczowych przyzwyczajeniach". W tym miejscu należy zrobić pewne zastrzeżenie: jeżeli nie będziemy mieć z tego powodu poczucia winy. Nad naszą racją tłuszczową, do której jesteśmy przyzwycza- jeni, unosi się niewidoczna trupia główka. Każdą przy- jemność okupujemy skruchą — gdy po kromce chleba z masłem, porcji słoniny czy świątecznej tłustej gąsce mamy złe uczucie, że znowu zbliżyliśmy się do zawału serca. W centrum wyjaśnień skierowanych przeciwko „fałszywe- mu odżywianiu znajdował się (i znajduje jeszcze) tłuszcz. Tłuszcze zwierzęce, jak masło, wołowina czy wieprzowina zawierają w sobie kwasy tłuszczowe, w których, według "niewątpliwych faktów naukowych», kryją się prawdziwi złoczyńcy". Teorię przedstawiono z takim przekonaniem, że już oko tłuszczu w zupie wywoływało kompleks winy. Nestor niemieckich badań problemu starości, profesor Max BCirger z Lipska, ostrzegał na krótko przed swoją śmiercią: ,,W ostatnich latach mówiono wiele o zwiąż kach wchłaniania cholesterolu z pożywienia i rozwijaniu się arteriosklerozy. Być może na tok myślenia niektórych autorów wpłynęły nasze konstatacje. Ale trzeba stwier- dzić, że ja sam nie wierzyłem nigdy w takie proste związki, jak to, iż zawartość cholesterolu w pożywieniu dorosłych znajduje się w bezpośrednim stosunku do gromadzenia się tej substancji w naczyniach krwionoś- nych czy też w stosunku do fizjosklerozy lub arterio- sklerozy w ogóle. Jak bardzo miałem rację tak myśląc, okazuje się to obecnie, gdy znani badacze arteriosklero- zy i problemów tłuszczu dystansują się w znacznym stopniu od tych uproszczonych teorii...". Tak więc te „uproszczone teorie" ciągle jeszcze znaj- dują się w obiegu. Obwieszczają je nawet gromko or- ganizacje zdrowia — nie troszcząc się o to, że w świecie słychać coraz więcej głosów. 14 międzynarodowych eks- perymentów, które objęły przeszło 20 tysięcy osób, u 90 procent badanych nie wykazały żadnego poparcia dla twierdzenia, że pożywienie ubogie w tłuszcze zapobiega zawałom serca. Dziennikarz od spraw medycznych Frank Gunther zanotował na ten temat 6 lutego 1972 r. w „Welt am Sonntag": „Ponieważ nauce nie udało się uchwycić rozwoju zawału, obarczyła ona w znacznym stopniu odpowie- dzialnością swoich pacjentów. Nauka mówi: jeśli chcesz uniknąć zawału, musisz odmienić życie. Więcej ruchu, mniej palenia, mniej tłuszczu. Według nowszych statystyk amerykańskich badaczy żywienia w Nowym Orleanie, zawał wcale nie przydarza się częściej ciężko pracującym robotnikom niż ludziom siedzącym przy biurku. Również tezę o szkodliwym do- pływie cholesterolu zakwestionowano na tym zjeździe (nie po raz pierwszy). Ponieważ ciało rządzi regułami funkcjonowania, wysoka podaż cholesterolu nie musi prowadzić do wyższego poziomu cholesterolu we krwi. To, co wczoraj było dogmatem, dziś wydaje się czymś przestarzałym...". Czy teoria o tłuszczach jest słuszna? Eskimosi (dosłownie: pożeracze surowego mięsa) żyją z polowania i połowu ryb. Ich normalna dieta przypomina dietę mięsożernych zwierząt. Zjadają bardzo duże ilości mięsa, około 135 gramów dziennie. Wyżywienie składa się przeważnie tylko z mięsa i ryb (wieloryby, foki, ptaki wodne, woły piżmowe). Po takim sposobie odżywiania się — gdyby teoria o tłuszczach odpowiadała prawdzie — musieliby oni być szczególnie podatni na arterio- sklerotyczne choroby serca i choroby krążenia. Ale nie są. U Eskimosów zawał serca jest prawie nieznany. W okręgu Umanak, według dzisiejszych badań, w latach 1963—1967 miały miejsce tylko trzy zachorowania na serce i układ krążenia. Przy czym badacze podkreślili z naciskiem, że dane urzędu zdrowia są całkowicie pewne. Wbrew oczekiwaniom nie występują tutaj także choroby żołądka i jelit. Liczba chorych na nadciśnienie jest nieznaczna. Podobne rezultaty przyniosły badania Masajów, rzad- kiego szczepu osiadłego na pograniczu Kenii i Tan- ganiki. Przy prawie wyłącznym odżywianiu się tłustym mięsem nie występują u nich żadne choroby serca i układu krążenia. I przeciwnie: Senegalczycy, spożywając bardzo mało tłuszczu, cierpią często na choroby naczyń wieńcowych. Ale tymi wynikami, z których tylko część przytoczyłem, wrogowie spożywania tłuszczu nie dają się zbić z tropu. Również relatywnie rzadkimi przypadkami ciężkiej arteriosklerozy we Francji. Francuzi spożywają bardzo dużo tłuszczu. Może, jak przypuszczają badacze żywienia, ma to związek z zawartością peletiny (krzepnika) w czerwonym winie. Nie byłoby to — proszę o wyrozumiałość — złym rozwiązaniem: tłuszcz i czerwone wino... Ale to tylko żart, przyjaciele, bowiem dla surowych dietetyków czer- wone wino podejrzane jest z innych względów. Bądźmy poważni — bardzo poważny jest przecież temat. Badacz żywienia J. Yudkin pisał już w 1957 roku w medycznym czasopiśmie ,,Lancet": „Hipoteza o przy- czynowym związku środków żywienia i leczenia scho- rzeń sercowych nie będzie wsparta przedłożonymi fak- tami, ani dla określonego gatunku tłuszczu, ani dla pojedynczych środków żywnościowych...". Ministerstwo ds. Żywności i Leków (FDA) w USA stwierdziło w 1966 r., że „manipulowanie poziomem cholesterolu w krwi przez zastosowanie diety nie może być uznane przez uczonych za przekonywające jako najlepszy środek zapobiegania, leczenia czy opanowy- wania chorób serca i żył... Sprzedawane publicznie produkty, o których mówi się, że są pożyteczne dla profilaktyki i leczenia chorób serca i żył, wprowadzają w błąd w tym sensie, jak opinie Federal Food, Drug and Cosmetic Act". W „Dzień chleba" 1967 roku pewien parlamentarzysta powiedział, że w Republice Federalnej Niemiec umiera corocznie co najmniej 50 do 60 tysięcy ludzi w wyniku „fałszywego odżywiania". Profesor Glatzel w swoich badaniach na temat dzisiejszego żywienia pyta: „Chęt- nie byśmy się dowiedzieli, jakie to są choroby, jak postawione zostały diagnozy, skąd pochodzą dane staty- styczne o 50 czy 60 tysiącach, i czy związki przyczynowe pomiędzy «fałszywym» żywieniem a śmiercią zostały dowiedzione". My, normalni konsumenci, chętnie dowiedzielibyśmy się o tym. Jeśli w nauce o żywieniu i w pokrewnych dyscyplinach panuje na ten temat zupełna niezgodność, czym jest „właściwe" żywienie. Jeśli występuje się za spożyciem soli i przeciwko niej, za i przeciwko przy- prawom, za i przeciwko tłuszczom, za i przeciwko węd- linie, za i przeciwko surówce, za winem, piwem, kawą i przeciwko nim, w końcu za i przeciwko apetytowi, to dlaczego grozi się nam uparcie chorobą, cherlactwem i śmiercią na skutek „fałszywego" odżywiania? Każda specjalna dieta obiecuje zdrowie, siłę, długo- wieczność, wyleczenie z chorób, zapobieganie objawom starości. Ale gdy zbada się ją dokładnie w warunkach klinicznych, wtedy najczęściej wychodzi na jaw jej bez- użyteczność. Wojna ekspertów Na co się przyda oznaczenie środków żywności z udziałem nasyconych i nienasyconych kwasów tłusz- czowych, jeśli naukowcy nie są wcale zgodni co do tego, w jakim idealnym stosunku do siebie powinny pozos- tawać kwasy tłuszczowe. 1:1 lub 1:3 lub 3:1 —tak brzmią sprzeczne zalecenia. Na odbytym niedawno kongresie nowojorskiego stowarzyszenia ds. ochrony serca — He- art Association (temat: czy pożywienie amerykańskie jest niebezpieczne?) jedni proponowali, aby nasycenie żelaza z produktów zbożowych potroić, podczas gdy inni uznali za ryzykowne dla zdrowia zbyt duże ilości żelaza w chlebie. W Wielkiej Brytanii uważa się, że dzienne spożycie witaminy C powinno wynosić co najmniej 20 miligramów, natomiast w USA norma ta dla dorosłych — 70 miligramów. Wojna ekspertów toczy się nie tylko w dziedzinie tłuszczów, ale także i witamin. Kiełbasa, jak zapewnia fizjolog problemów żywienia zdumionym lekarzom na konferencji szkoleniowej, nie ma, w świetle doświadczeń, racji bytu jako podstawowy środek żywienia narodu. Co to są za doświadczenia? I co w takim razie powinniśmy jeść? Mąkę sojową, która — dla dodania apetytu — jest podawana w formie parówek? To nie jest wcale śmieszne. Sztuczne zdrowe mięso sojowe już było sprzedawane, ale zniknęło ze sklepów tylko dlatego, ponieważ nie znalazło uznania konsumentów. Związek producentów dietetycznych środków żywnoś- ciowych podaje w 1968 r. wyniki ankiety: „W jednej czwartej wszystkich gospodarstw domowych żyją ludzie, którzy w sposobie odżywiania muszą uwzględniać swoje zdrowie". Komentarz prof. Glatzela do tego: „Któż może w pełni przekonywająco przedstawić tę konieczność?" Kampania przeciwko „fałszywemu odżywianiu", która dociera do nas z różnych stron, sprawiła, że gospodarka w sektorze spożywczym nastawiła reklamę przede wszy- stkim na sprawy zdrowia. Producenci zup w kostkach, którzy dawniej wychwalali ich smak, mówią teraz zupeł- nie inaczej: ubogie w kalorie, ubogie w tłuszcz, ubogie w sól itd. Kostka zupy nie jest przykładem skrajnym. Można tak grać bez końca. Zdaniem znanego telewizyjnego kucha- rza nie ma takiego pożywienia, do którego by nie dołą- czono „naukowego" atestu, przypisującego produktowi szczególnie cenne wartości. Tak powstało nowe dziwne słowotwórstwo, jak np. superwartościowa kuchnia, cało- ściowy produkt żywnościowy — niekiedy zupełnie nieu- żyteczny produkt odpadowy zyskał wysokie uznanie. Nie smakuje, ale jaki zdrowy! Spożywcę kontroluje się nie- ustannie, jeśli chodzi o minerały, pierwiastki śladowe, witaminy, treściwe odżywki, pełnowartościowe proteiny itd. Jeden reklamuje swój produkt jako „szeroką gamę witamin od A do E", inny określa siebie jako „najważ- niejszego dostawcę podstawowych kwasów tłuszczo- wych". Natomiast mniej mówi się o smaku, jakości i cenie. Żadna reformowana dieta nie jest tania. Ale producenci kalkulują: dla zdrowia, tego największego majątku, nic nie jest za drogie. „Nierzadko dzieci stają się pierwszymi ofiarami niedo- rzecznych nauk o żywieniu. Mięso i jajka, ocet i sól oraz niektóre inne produkty, lubiane przez dzieci, a które zdaniem psychologów i klinicznej medycyny nie są szko- dliwe, bywają surowo zakazane. Niektóre matki swoim małym dzieciom i niemowlętom podają naturalne mleko roślinne, zamiast mleka krowiego, i potem się dziwią, że dzieci są blade, smutne i podatne na choroby. Brązowy cukier powoduje u niemowląt niestrawność. Dorośli mo- gą stawiać opór, nie muszą się na wszystko zgadzać. Są jednak kobiety, które wierzą święcie, że dla ich męż- czyzn, pracujących w napięciu umysłowym, nie ma nic lepszego niż surowa marchew i soki roślinne". (Glatzel w książce „Wyżywienie w technicznym świecie", str. 349). Nierzadko ofiarami „niedorzecznych nauk o żywieniu stają się ludzie starzy". W „ABC dla starszych ludzi" profesor de A. L. Vischer, honorowy docent gerontologii na uniwersytecie w Bazylei pisze: „Przez pewien czas książki apostoła żywienia Gaylorda Hausera cieszyły się wielkim powodzeniem. Jego teorie żywieniowe głoszono jak ewangelię i gdzie tylko możliwe, podbudowywano światopoglądowo; znajdują one wiernych odbiorców, którzy niekiedy tworzą nawet związki. Znam pewną 80- letnią kobietę. Osiągnęła ten długi wiek odżywiając się w powszechnie stosowany sposób. Jej syn, fanatyk dietetyki, wmówił jej nagle ewangelię dietetyczną Waer- landa, ona zaś skoncentrowała na tym wszystkie swoje siły i dążenia, oczekując stąd wszelakiego szczęścia. Nie stwierdzono jakiejś zmiany w jej organizmie, ale popadła w obłęd i po dwóch latach zmarła". Nie musi nas dziwić, że tacy ludzie jak Gaylord Hau- ser, Waerland, Bircher-Benner i inni zdobyli swoimi spartańskimi zaleceniami kulinarnymi tak pokaźną gro- madę entuzjastów. Wszędzie, gdzie tak dużo mówi się o „niewłaściwym żywieniu", o ,.chorym" i „zdrowym" jedzeniu, o „morderstwie przy pomocy noża i widelca", 0 wstrzemięźliwości i diecie — tam otwiera się drzwi 1 wrota przed każdą spekulacją. Przez zupę do szczęścia Brillat-Savarin, artysta życia, filozof i smakosz jest autorem słynnych słów, że wynalazca nowej zupy uczynił więcej dla szczęścia ludzkości, niż wódz zwycięską bitwą. Brillat-Savarin, rosły, silny mężczyzna, król roz- koszy ucztowania, zmarły w 1826 roku w Paryżu, w wieku 76 lat napisał „Fizjologię smaku". Rozdział pt. „Potłusz- czająca dieta" zaczyna się słowami: „Każda chuda ko- bieta chciałaby utyć..." W tym celu zalecał następujące śniadanie: ,,O godzinie jedenastej zjada się jajecznicę i jajka sadzone oraz małą porcję pasztetu, kotleta i wszy- stko inne, na co ma się jeszcze ochotę. Najważniejsze, aby w tym zestawie były jajka". „Fizjologia smaku", dla znawców kuchni cudowna książka, zawiera takie np. obserwacje: „Gastronomiczna wartość dziczyzny zależy od urodzajności ziemi, na której zwierzę się żywi. Smak kuropatwy z Perigord jest zupełnie inny niż kuropatwy z Sologne, a podczas gdy zając z równin pod Paryżem stanowi mało znaczącą zdobycz, to zajączek ze słonecznych wzgórz Valromey lub z górnej Dauphine jest chyba najsmaczniejszy wśród czworonogów..." Brillat-Savarin postarzał się, jak na ówczesne warunki był nawet bardzo stary. Można więc pozwolić sobie chyba na takie stwierdzenie, że zdarza się to wielu żarłokom. Epikur zmarł w 72 roku życia na kamień w pęcherzu. Na krótko przed śmiercią napisał do przyja- ciela Idomeneusa, że jest dobrej myśli — w kąpieli, pijąc wino, a potem zgasł. Książę Hermann von Puckler-Mus- kau, pisarz, ogrodnik, smakosz (jego nazwiskiem ochrzczono tort) dożył 86 lat. Taki sam wiek osiągnął książę Metternich, który nie należał do bractwa postne- go. Kardynał Richelieu — wielki smakosz — dożył 92 lat. Bismarck był wielkim biesiadnikiem. Także o Winstonie Churchillu powiedziałbym, że był raczej grubasem, niż chudzielcem, a jego tryb życia każe zaliczyć go w poczet smakoszy. Wstrzemięźliwe szczury McCaya Bismarck dożył 82, a Churchill 90 lat, jednakże nie możemy brać ich za wzór. Bowiem zauważ, drogi przyja- cielu: rozkosze skracają życie, wstrzemięźliwość przed- łuża je. Dlatego nie powinniśmy śnić o smacznych zają- cach Brillata-Savarina, lecz myśleć o szczurach Amery- kanina CM. McCaya. W 1925 r. McCay podzielił szczury na dwie grupy. Jedna grupa otrzymywała jedzenie do woli, drugą pod- dano diecie głodowej. Po zakończeniu eksperymentu McCay powiedział, że drastyczne niedożywienie prze- dłuża życie ssaków... Syte, nażarte zwierzęta — twierdzi McCay — nie osiągnęły z reguły długiego wieku. Mówię o tym, ponieważ w licznych pismach („Jak odżywiać się właściwie") autorzy powołują się na słynne eksperymenty McCaya ze szczurami. Chodzi o poparcie tezy, że głód może być dla człowieka pożyteczny — tezy, która, jak wiemy, wciąż jest lansowana. Aby wprowadzić nas na właściwą drogę, przytacza się nawet badania z roślinami i pierwotniakami. Również tutaj wskazuje się na dobre efekty niedożywiania. Nazbyt odległy to przy- kład, ponieważ mało interesuje nas długość życia kala- fiorów. Rzadko cytowany, ale przecież bardzo interesujący jest fakt, że eksperymenty McCaya ze szczurami były óźniej sprawdzane przez dwóch naukowców. M. i R. ilbergbergowie z uniwersytetu waszyngtońskiego twierdzili, że McCay padł ofiarą fałszywej interpretacji wego doświadczenia. Dokładna obserwacja wykazuje owiem, że w grupie głodzonej silniejsze zwierzęta jadały skąpe pożywienie słabszym, wskutek czego łabsze ginęły. Przeżyły tylko najsilniejsze w tej grupie, ie osiągając jednak, jak dowiedli Silbergbergowie, łuższego wieku niż zwierzęta odżywiane normalnie. Jeśli chodzi o ssaki, nie ma dotychczas niepod- ważalnego dowodu, że na długość ich życia można wpływać przez odżywianie". (M. i R. Silbergbergowie, Schweizer Medizinische Wochenschrift", 1960). A więc /ątpliwości nawet przy szczurach! Ogarną nas również /ątpliwości, gdy zajmiemy się „odżywianiem starze- icych się ludzi". W broszurze pod tym tytułem (podtytuł: Zapobieganie chorbom starości i wskazania diete- ^czne przy gorączce, dolegliwościach żołądka, jelit, ółci, wątroby, serca i artretyzmu"), wydanej 1968 oku, docent dr Holtmeier, kierownik oddziału fizjologii ywienia medycznej kliniki uniwersyteckiej we Fryburgu twierdza: „Co trzeci człowiek w Niemczech, jak i w in- ych wysoko cywilizowanych krajach przemysłowych miera dzisiaj na związane z odżywianiem choroby erca, układu krążenia i naczyń krwionośnych. Dużo jdzi najlepszych i najbardziej wydajnych roczników imiera w średnim wieku na zawał serca, z powodu ladciśnienia krwi itp. Jest to skutek nadmiernego nieodpowiedniego odżywiania". Na stronie 42 czytamy: „Najwięcej starych ludzi umie- a na choroby uzależnione od odżywiania się. Można by la to wpłynąć przez w porę podjęte uświadomienie środki zaradcze w postaci zdrowej żywności oraz idpowiedni tryb życia. Dla starzejącego się człowieka i/ielkie znaczenie ma profilaktyka, która już w 30 roku życia powinna być brana pod uwagę. Ponadto w 50 roku życia należy dokonać zmiany sposobu odżywiania". Na stronie 36: ,,W nowoczesnym, zindustrializowanym społeczeństwie naszego stulecia zarobki pojedynczego człowieka tak wzrosły, że większość ludności może sobie pozwolić na obfite zaspokojenie swoich potrzeb żywnościowych. Badania ankietowe wykazują, że przodująca dziś warstwa inteligencji odżywia się raczej wstrzemięźliwie, podczas gdy zdrowiu przeważającej części narodu zagraża niewłaściwe odżywianie i nieodpowiedni tryb życia". Na stronie 78: ,,... nie ulega wątpliwości, że właśnie akurat te grupy ludności, które do późnej starości za- chowują zdrowie i siłę, stosując się do wskazań Hipo- kratesa o umiarkowanym trybie życia, zdrowym odżywianiu i fizycznej ruchliwości". W „postępie" charakteryzującym nasze stulecie autor nie widzi powodów do radości: „Dobrobyt, w którym żyją masy narodu na nieznaną dotychczas skalę, oznacza raczej dar Danaów. Do zadań lekarza należy występowanie przeciwko fałszywemu trybowi życia i fałszywemu odżywianiu". I lekarz rzeczywiście to czyni. Broszura zawiera propozycje odżywiania (zdrowe jedzenie) dla starzejących się ludzi, dzienne menu, zestawy dietetyczne dla żołądkowców, diety dla cierpiących na zapalenie pęcherzyka żółciowego, przepisy na potrawy ubogie w sól i sód, wskazania dietetyczne przy artretyzmie i chorobach z gorączką. Na stronie 49 czytamy: „Zwracamy uwagę na wydaną w tym samym wydawnictwie książkę tego samego autora „Dieta przy artretyzmie i zdrowe żywienie". Znajdują się w niej dokładne wskazania i duża liczba zaleceń dietetycznych przy odchudzaniu, a także dla ludzi, którzy równocześnie chorują na żołądek, jelita, wątrobę, żółć, ser- ce i cukrzycę, wraz z odpowiednimi zestawieniami diet umożliwiających schudnięcie". Z jakimż więc rozczarowaniem czytamy nagle opinie innych grup badaczy: „Według najnowszego stanu ba- dań medycznych dieta wątrobowa jest leczniczym non- sensem". Albo: „Nie ma ani podstaw eksperymental- nych, ani konkretnych klinicznych obserwacji, które po- twierdzają lecznicze efekty diet stosowanych przy owrzodzeniu". Albo: „Wielka liczba tych, którym zaleca się koniecznie stosowanie diety, nie pozostaje w żadnym stosunku do tych, którzy takiej diety rzeczywiście po- trzebują". Naukowcy uniwersytetu w Harvardzie i Trinity College w Dublinie ogłosili w 1970 r. studium porównawcze. Ich materiał przedstawiał 575 par braci urodzonych w Irlan- dii, z których jeden pozostał w kraju, a drugi wyemig- rował do USA. Ułatwiało to oczywiście badania: jed- nakowe czynniki dziedziczne, jednakowe wychowanie, do 20 roku życia to samo środowisko. Gdy zestawiono wszystkie fakty medyczne, ujawniła się rzecz zdumiewająca: mianowicie serca mężczyzn w Irlandii, wszystko jedno, czy żyli oni na wsi, czy w mieście, były pod każdym względem zdrowsze, niż ich amerykańskich braci. Bracia w Irlandii mieli średnio niż- sze ciśnienie krwi i nie tak wysoki poziom cholesterolu. Choroby naczyń wieńcowych występowały u nich dwa do sześciu razy rzadziej, niż u ich braci w Ameryce. W takim przypadku główna uwaga kieruje się „natural- nie" na sprawę nawyków żywieniowych. Czy Irlandczycy jedli mniej? Może mniej tłusto? Pili wodę mineralną, czy też spożywali bogate w witaminy warzywa? Mary McSherry przedstawiła na łamach „Women's Day" zaskakujący wynik: „... było rzeczą zdumiewającą, że irlandcy bracia spożywali dziennie mniej więcej 400 do 500 kalorii więcej i udział tłuszczów zwierzęcych w ich spożyciu był większy. Mimo to mieli niższy poziom cholesterolu, mniejszą wagę ciała i mniejszą zawartość podskórnego tłuszczu. Potwierdzały to następne bada- nia. Przy czym te właśnie produkty, które według do- tychczasowych opinii wzmagały skłonność do zachoro- wań na serce, należały do ich podstawowego odży- wiania: chleb, masło, słonina, mięso baranie, kartofle, mleko, śmietana — i wszystko w obfitych ilościach. Bracia w Irlandii nie odmawiali sobie treściwego śnia- dania, obfitych obiadów i pożywnej kolacji. Pili dużo herbaty do posiłków i jedli pomiędzy posiłkami głównymi jedną lub dwie kromki chleba posmarowane grubo ma- słem... Bracia na zielonej wyspie pili prawie tak dużo, jak Amerykanie, ale więcej piwa, whisky i ginu. Irlandzki dzień pracy jest znacznie dłuższy niż amerykański...". Z tego porównawczego studium wynika, że mężczyźni w Irlandii „mogli śmiać się" ze swoich braci w Ameryce, że wmówiono im, jakoby tłuste mięso, masło i śmietan- kowe mleko źle oddziaływały na serce. Dr Fedrick J. Stare z uniwersytetu w Harvardzie nie pozostawia wątp- liwości co do tego, że odgrywa tu pewną rolę „czynnik psychiczny", którego nie bierze pod uwagę żadna an- kieta medyczna: „Myślę tu o postawie Irlandczyków, ich sposobie podejścia do życia i dostrzegania raczej jego stron pozytywnych". W styczniu 1972 r. Walter McCruade pisał w miesięcz- niku „Fortune": „Większość zespołów badawczych w Ameryce zgromadziła niezależnie od siebie dowody na to, że w wielu chronicznych chorobach serca, przy- czyny pochodzą przede wszystkim ze źródeł emocjonal- nych. Lekarze uczestniczący w badaniach zakwestiono- wali medyczny dogmat i zaprzeczyli, że tłuste jedzenie, palenie papierosów i brak ruchu są głównymi niebez- pieczeństwami mężczyzn w ich najlepszych latach... Rzeczoznawcy z Instytutu badań społecznych na uniwer- sytecie w Michigan nie dali się, na przykład, wobec tej «epidemii» zbić z pantałyku przywołaniem tradycyjnych mądrości medycznych. Psycholog tego instytutu R. P. French sądzi, że znane dotychczas czynniki ryzyka nie są w stanie wyjaśnić skutecznie powstawania chorób wieńcowych". Kandydat do zawału Amerykańscy kardiolodzy Meyer Friedman i Ray H. Roseman z instytutu Harolda Brunna w San Francisco na podstawie wielu testów dowiedli niezbicie, że choroby wieńcowe i zawały serca powstają z całkiem innych przyczyn. Typ A. „idealny" kandydat do zawału jest agresywny, ambitny, nastawiony na rywalizację, przy- zwyczajony pracować, nie licząc się z czasem. Typ B. jest spokojny. Pracuje — ale również odpoczywa. Nie daje się podburzać. W nieuniknionych sytuacjach stresowych dnia powszedniego jest zawsze skłonny do kompromisu. O tym typie B. dr Roseman mówi: „jest odporny na choroby naczyń wieńcowych, pomimo tłu- stego i pełnego cholesterolu pożywienia, używania ty- toniu, czy braku ruchu fizycznego". Wskazuje na to wiele badań. Dlaczego poziom cholesterolu jest tak wysoki u wielu ludzi depresyjnie nastrojonych? Z pew- nością nie dlatego, że spożywają za wiele tłuszczu. Przeważnie w ogóle stracili apetyt. Psychosomatyczne eksperymenty wykazały niezbicie, że w sytuacjach na- pięcia, lęku, kłopotów poziom cholesterolu wzrasta naj: łatwiej i najszybciej. Lekarze społeczni w Stanach Zjed- noczonych ustalili, na przykład, że niezależnie od wagi ciała, palenia papierosów, ciśnienia krwi itd. ludność miejska zagrożona jest trzy razy częściej zawałami serca niż ludność wiejska. Wynik ten potwierdzono w tych samych warunkach w ZSRR: także tutaj mie- szczuch zagrożony jest trzykrotnie częściej niż chłop. Ale chłop nie jest w zasadzie zdrowszy niż miesz- kaniec miasta. Gdy bowiem przeprowadzi się do miasta, pomieszka tam kilka lat i popracuje, wtedy narażony jest szczególnie na niebezpieczeństwo zawału. („Wyraźny wzrost umieralności na zawał serca wśród chłopów, którzy tam się przenoszą, żyją i pracują"). Badania nowojorskiego Departement of Realth and Cardiovascular Health Center wykazują: u 2000 urzęd- ników spożycie zwierzęcego tłuszczu wynosiło od 124 do 64 gramów, tłuszczu roślinnego od 44 do 21 gramów. Rezultat: osoby badane, które średnio spożywały naj- mniej tłuszczu, miały zawartość cholesterolu w surowicy od 254 mg do 100 ml — dokładnie tyle, ile badane osoby w grupie pełnotłuszczowej. Immo von Hattingberg z Bad Rothenfelde opiekował się 2500 robotnikami, którzy przeżyli zawał serca. Zajął się przede wszystkim opisanym przez dra Rosenmanna typem. Jakie w związku z tym znaczenie przypisuje on odżywianiu? Wynika to ze wskazówek opracowanych dla postępowania rehabilitacyjnego u chorych na zapalenie mięśnia sercowego. „Jednostronna i niepotrzebnie ograniczona zakazami dieta" dostaje się — Bogu dzięki! — w ogień coraz ostrzejszej krytyki. Odnosi się to w coraz większym stopniu do osławionych, a przy tym tak nudnych diet starego wieku. („U starych ludzi posiłek w ciągu dnia powinien składać się tylko z owoców i jednej lub dwóch kromek razowego chleba" — oto jedno z licznych zale- ceń zabijających apetyt). Propagatorzy takich form odżywiania ponoszą obecnie znaczne porażki. Profesor dr Gotthard Schettler, dyrektor kliniki uniwersyteckiej w Heidelbergu stwierdza: „Pojawia się wciąż pogląd, że człowiek starszy ma udności w przyjmowaniu i wchłanianiu pokarmu. Ma to rawdopodobne uzasadnienie, gdy chodzi o przyswaja- ie białka i większości tłuszczów. Wprawdzie ilości kwa- u solnego i produktów fermentacyjnych zmniejszają ię z wiekiem, okazuje się jednak, że nie powoduje D poważniejszych zakłóceń resorpcyjnych. Również / przypadku przyjmowania witamin nie stwierdzono warunkowanych wiekiem zakłóceń. Zanim przejdziemy do poszczególnych przypadków, - zęba wyjaśnić, że specjalnych form odżywiania nie iowinno się ustalać samowolnie, lecz według indywidu- Inych zaleceń lekarskich i nie stosować bez spraw- zenia. Zmiana odżywiania dla starego człowieka, który irzez lata całe przyzwyczajony był do określonej kuchni, iznacza poważną ingerencję... Należy poza tym uwzględnić, że dla ludzi starszych ażdy skrajny eksperyment żywieniowy stanowi duże agrożenie... W każdym razie jednostronnych form diete- /cznych, jak np. tak zwanej kuracji pszenicznej, głodów- i dopuszczającej tylko soki, długotrwałych kuracji śruto- wych nie stosuje się na ogół u starych ludzi, z wyjątkiem pecjalnych wskazań medycznych. Ale i wtedy należy loradzać lekarską kontrolę. Wpierw muszą być rozpoz- lane błędy lub braki w odżywianiu, zanim zacznie się je walcząc". Ten ostatni postulat znanego heidelberskiego klini- ;ysty byłby pożądany jako wystąpienie przeciw „fał- zywemu odżywianiu": najpierw rozpoznać błędy w wy- :ywieniu — i dopiero potem je zwalczać. Wtedy uchro- limy się także przed twierdzeniami, że „przeważająca :zęść narodu odżywia się nieodpowiednio", że „co trze- :i człowiek umiera na choroby uzależnione od żywie- lia", albo jeszcze mocniejszej tezy, że „najwięcej sta- ych ludzi umiera na choroby spowodowane złym ży- vieniem". Dobry stary żołądek Badacz problemów żywienia profesor Noorden — wy- kładał na uniwersytetach w Wiedniu i Frankfurcie — zajmował się szczegółowo odżywianiem w starości. Jego rady były bardzo proste: przestrzegał przed zmianą nawyków kulinarnych. Wskazywał na niebezpieczeństwa, które mogą powstać na skutek przejścia na nowy sposób żywienia... „Stwierdźmy najpierw rzecz następującą: nie ma spe- cjalnej diety dla ludzi w podeszłym wieku" (profesor Vischer). Autor uzupełnia to stwierdzenie uwagą, o której nie wolno zapomnieć: „Jedzenie to sprawa bardzo indywidualna. W okresie między dzieciństwem i starością każdy człowiek nabrał pewnych właściwości. Jest dość dobrze zorientowany, jakie pożywienie jest dla niego pożyteczne, a jakie pozostawia uczucie niesmaku...". Pytania na temat właściwości postawili ci specjaliści oraz ich współpracownicy 300 osobom, które przekroczyły 60 lat życia. Tabela jest rzeczywiście pouczająca: Wyszczególnienie upodobanie niechęć drób, ryba, cielęcina, wołowina 72-76% 0% wieprzowina, dziczyzna 54-56% 0% ser, twaróg 78-83% 3-5% mleko pełne 66% 0% maślanka, jogurt 46-57% 0% masło 50% 4% margaryna 13% 11% smalec 4% 45% ciastka, czekolada, budyń 32% 0% miód, marmolada 25% 0% cukierki 12% 0% warzywa 80% 1% owoce 78% 11% surówka 12% 45% ciemny chleb 59% 22% przyprawy 86% 4% Podczas badań prowadzonych w donnach starców stwierdzono ze zdumieniem, że „również produkty żyw- nościowe bogate w tłuszcze pacjenci znoszą dobrze i chętnie je spożywają". W ogóle dobrze tolerowane jest jedzenie powszechnie stosowane w kuchni narodowej. Znacznie szerszych badań dokonano w ZSRR — 40 tysięcy osób, wiek: 80 lat. Wyniki bardzo podobne. Nie ma żadnych eksperymentów, żadnych zmian w kuchni. Nie ma żadnych tajemnic — po prostu urozmaicone jedzenie. Ani metoda badania ludzi starych na temat ich przy- zwyczajeń kulinarnych i trunków, ani wyciąganie z tego odpowiednich wniosków, nie są nienaukowe. Odzywa się coraz więcej głosów, że należy bardziej ufać subiektyw- nym odczuciom, subiektywnym wypowiedziom, niż ja- kimkolwiek teoriom żywieniowym. Nie ma dowodów na to, że w podeszłym wieku należy przyjmować mniej protein, węglowodanów, tłuszczów, podstawowych odżywek i witamin. W 1962 r. Drube i Reinwein ogłosili „Badania o wykorzystywaniu poży- wienia przez zdrowych starców" (wiek między 70 i 89 lat). Obaj badacze doszli do wniosku, że nie ma żadnej podstawy do twierdzenia, iż ludzie starzy powinni jeść mniej, niż we wcześniejszych latach życia". Diagnoza o starczych nieżytach żołądka jest bardziej niż wątpliwa. Na nieżyty cierpią, w nie mniejszym stop- niu, również ludzie młodzi. To samo dotyczy obstrukcji, nie dowiedziono, że występuje ona częściej w starości niż w młodości. Ale utarło się — jak dobrze o tym wiemy — na ślepo przypisywać starości wszelkie możliwe dole- gliwości i cierpienia. „Reasumując należy stwierdzić — pisze profesor Hans Glatzel — że na odżywianie starzejących się ludzi nie wpływa warunkowane wiekiem funkcjonowanie or- ganów trawienia". Także na temat „diety starczej" nes- tor niemieckiej nauki o żywieniu wypowiada kilka słów podsumowania. „Dla wielu lekarzy, asystentów dietetyki i gospodyń domowych dieta starcza jest równoznaczna z pewną ochroną: mdłe jedzenie to tak, jak papka dla dzieci. Wydajność organizmu, myślą oni, zmalała. Można więc stawiać mu zmniejszone wymagania. Być może taka zasada ułatwia pracę kucharce, ale dla starszego czło- wieka jest to fatalne. Niemało jest domów starców, w których pod szyldem «dieta» serwuje się pacjentom tak mało urozmaicone i niesmaczne jedzenie, że nawet przygodnemu gościowi może ono odebrać radość ży- cia... Jak najbardziej skąpe pożywienie oznacza rezygnację z należnych każdemu naturalnych radości i przyjem- ności, obniżenie poziomu fizycznej i intelektualnej wy- dajności, ograniczenie intensywności życia... Dieta jako zasada wyżywienia ludzi starych jest najpewniejszym środkiem przyspieszenia procesu starzenia...". Słowa te pozwalają nam mieć nadzieję, że po diecie wątrobowej, jelitowej i żołądkowej, a także po niektórych innych, odbędzie się cichy pogrzeb również tak chwalo- nej diety starości. Boże świeć nad ich duszą i uchroń nas od tego! Starsi i odważniejsi Człowiek nie jest stary, dopóki w jego życiu miejsca marzeń nie zajmie żal. John Barrymore Adela Ortenau, mała, zgarbiona kobieta z pięknymi aksamitnymi oczami, stulatka z Monachium — czy jesz- cze ją pan sobie przypomina? „...Przez całe życie była łakomczuchem i wypijała każdego dnia litr wina plus kieliszeczek likieru. Wesoły człowiek...". Byłoby rzeczą niewybaczalną, gdybyśmy utracili ją z pola naszego widzenia. Wiemy coś niecoś o jej przyzwyczajeniach kulinarnych i trunkowych, i przez to bardzo, bardzo mało o niej samej. Albowiem tajemnica długiego życia — choćby nie wiem, jak często dowodzono — nie kryje się z pewnością w garnku. Skierujemy na nią silniejsze reflektory. 27 lutego 1870 roku przyszła na świat we Wrocławiu, ważąc ponad cztery kilo. Ojciec muzyk, matka, właścicielka małego pensjonatu dla dziewcząt. W domu paliły się lampy naftowe. Nie było jeszcze niemieckiego cesarza, nie było roweru, dwa i pół kilograma masła kosztowało na targu 80 fenigów. Rok 1895 — mamy niemieckiego cesarza, mamy rower, a nawet już pierwsze auta. Adela, która właśnie została nauczycielką, uczy w szkole dla dziew- cząt. Wstąpiła do klubu tenisowego i fechtunku. Nosi białe bluzki z falbankami, długie spódnice i wygląda (sądząc po fotografiach) jak sama słodycz. Rok 1904 — bracia Wright polecieli po raz pierwszy samolotem. Adela poznaje na kongresie lekarskim we Wrocławiu specjalistę chorób płucnych Gustawa Orte- nau. Małżeństwo, przeprowadzka do Bad Reichenhall, gdzie jej mąż otwiera gabinet lekarski. Rok 1925 — znowu nie ma już niemieckiego cesarza. Ale za to wynaleziono radio. Rozwinęły się przemysł samochodowy i lotnictwo. Adela urodziła syna i ma nowe hobby: malowanie. Ponadto studiuje w Akademii Sztuk. Praktyka lekarska w Bad Reichenhall prosperuje dobrze. Rok 1934 — Niemcy mają „fiihrera". Zaczynają się prześladowania Żydów. Gustaw Ortenau zostaje po raz pierwszy aresztowany. Nie ma końca szykanom. Gabinet lekarski trzeba zamknąć. Rok 1939— małżonkowie Ortenau uciekają w ostatniej chwili do Szwajcarii. Adela ma 69 lat, jej mąż 74. Oboje są prawie bez środków do życia. Adela zarabia jako portrecistka, Gustaw Ortenau zajmuje się pracą prze- kładową. Rok 1947 — państwo Ortenau przeprowadzają się do Rzymu. Adela — tymczasem już 77-letnia — uczy się języka włoskiego. Rok 1958 — ucieczka z domu starców we Florencji. Adela Ortenau, lat 88, owdowiała, kierownictwo domu zabroniło jej uprawiania zawodu. Nie powinna malować, uprawiać rzemiosła garncarskiego, formować modeli. Skutek: Adela opuszcza dom starców, szuka dla siebie miejsca. Przyjaciółka chce ją zatrzymać. ,,Adelo, co się stanie, jeśli będziesz chora, będziesz potrzebowała opieki! — Ach, co tam — odpowiada ona — dlaczego ja miałbym akurat teraz chorować?" Rok 1965 — Adela mieszka u swego syna w Mona- chium. Podczas „Traumkulisse", znanego w Monachium święta artystów, wzbrania się o godzinie trzeciej w nocy przed powrotem do domu. Z przerażeniem patrzy na swego syna: „Co to znaczy? Brać teraz taksówkę? O pią- tej rusza przecież pierwszy tramwaj". Oto słowa 95-let- niej kobiety. Rok 1970 — w pawilonie starego Ogrodu Botanicznego w Monachium otworzono wystawę obrazów 100-letniej Adeli Ortenau. Przeważają studia portretowe. Adela, rzecz jasna, obecna na otwarciu: „teraz maluję zupełnie inaczej. Abstrakcja, wizje, sny...". Długo z nią rozmawiałem. Siedzieliśmy wśród ob- razów, kaset z farbami, rzeźb, glinianych garnków, fo- tografii. Stara dama tryskała energią, jak ktoś, kto w tym życiu ma jeszcze wszystko przed sobą: nowe plany, nowe idee. A przy pożegnaniu uścisnęła mi rękę, śmie- jąc się. „Wie pan, młody człowieku, nic sobie nie robię ze śmierci. Ona przyjdzie sama". Przyszła. Gdy pisałem tę książkę, zmarła nagle. Ale kiedy teraz patrzę wstecz na jej życie, zwłaszcza na okres jej starości, muszę przyznać rację angielskiemu neurologowi sir Farquhar Buzzardowi, który doradzał starym ludziom, aby nie żyli w sposób nazbyt uregulowany. „Mam wrażenie, że spadek przeciętnej długości życia nie odnosi się bynajmniej do wiecznie aktywnych, niespokojnych du- chów". Sir Farquhar Buzzard zalecał nieuporządkowany i nieregularny tryb życia. Wszelkie formy zmian są czyn- nikiem odmładzającym siły. Mam przed oczyma życie, które można by porównać do urozmaiconego programu teatru variete z pierwszorzędną komedią jako główną atrakcją. Urozmaicony program rozrywkowy Natomiast makrobiotycy (czyli mówiąc z grubsza, wy- nalazcy złotych reguł życia i kaznodzieje umiaru, którzy cenią ład i porządek) ustalają dla starych ludzi takie oto plany dnia: godz. 700 — godz. 800 — godz. 900 godz. 1100 godz. 1200 godz. 1300 godz. 1500 godz. 1600 — godz. 1800 — godz. 1900 — godz. 2000 — godz. 2100 — godz. 2200 — Wstawanie, gimnastyka, szczotkowanie, masaż ciała od ramion poczynając. Nie za mocno, ale jednak skutecznie masować sześcio-siedmiokrotnie ciało wzdłuż aż do kończyn dolnych; śniadanie (według podanej wcześniej recepty). Potem ćwiczenia dla zacho- wania młodej twarzy: mruganie powiekami, ćwiczenie mięśni twarzy, zaciskanie zębów, opuszczanie brody w dół, ćwiczenia dla utrzymania czoła bez zmarszczek (nasz cel to usunąć bruzdy powstałe na czole wskutek trosk i kłopotów); lektura gazet, spacer; pielęgnacja kwiatów i roślin; obiad (według zaleceń diety); przerwa poobiednia; spacer (jak powinniśmy chodzić — z wyprostowanymi plecami, podniesioną głową, nie zginając kolan, lecz naprężając je, dotykać ziemi najpierw palcami, potem piętami. Stopy trzymać równolegle...); czytanie; zakupy; kolacja (według diety); oglądanie telewizji; picie napojów odmładzających (sok cytrynowy z łyżeczką oliwy); sen (im twardsze łóżko, tym lepiej! byłoby idealnie, gdyby producenci łóżek montowali pod każdym materacem tzw. deskę odmładzającą...). Czy można nazwać urozmaiconym program rozryw- kowy? Brak tu zalecanych przez Buzzarda pomysłów komediowych. Przy porannym szczotkowaniu można by wprawdzie dotykać miejsc łaskotliwych, ale to wydaje się za mało. Jesteśmy podobnego zdania jak Wolter, który w roku 1771 pisał do swego przyjaciela d'Oliveta: „Gdy tylko udowodniono mi jakieś głupstwo, szybko wtedy popeł- niałem nowe. Jestem giętki jak węgorz, żywotny jak jaszczurka i wiercę się jak mały nosorożec...". Wolter zmarł mając 84 lata. Jeszcze na łożu śmierci pracował nad słownikiem Akademii Francuskiej. W styczniu 1966 roku wyruszył z Mombasy (Kenia) na morze, aby przepłynąć Ocean Indyjski z zachodu na wschód. Na pokładzie znajdowali się: komandor George Cole, jego żona Jeanne, syn Charles i 92-letnia babka Emily Cole. Po sześciu miesiącach przybyli w dobrym zdrowiu do Australii. W mieście portowym Darwin bardzo Emilię Cole, dziwiło, że wiele ludzi nie może zrozumieć, dlaczego odważa się ona w swoim wieku na takie przedsięwzięcia. „Wie pan — mówiła do reportera — je- stem dobrym marynarzem. W tym przypadku wiek nie gra roli". — Dziennikarz spytał: „Zostanie pani w Aust- ralii?" — Emily Cole odpowiedziała: „Tylko kilka dni. Płyniemy dalej do Nowej Zelandii. Tam rozpoczniemy nowe życie." W sierpniu 1970 roku Marion Hart, 78 lat, przeleciała po raz trzeci Atlantyk w sportowym samolocie typu „Beech Bonanza". Po szesnastu godzinach lotu powie- działa po wylądowaniu w Dublinie, że podróż przebiegła „bez przeszkód". Stara dama zdobyła świadectwo pilo- tażu dopiero w 54 roku swego życia. Lata własnym samolotem, ponieważ w wielkich samolotach pasażer- skich jest, jaki mówi, „zbyt nudno". Najstarszą, wiecznie zajętą gwiazdą Hollywoodu, była Adeline de Walt-Reynolds. Jako 93-letnia grała w „Dzie- siątym przykazaniu". — „Byłam — jak opowiadała — jednym z dzieci Izraela, które przeszły przez Morze Czerwone. Przydzielono mi do pomocy aktora, a koniec był taki, że to ja musiałam mu pomagać". Mówiąc nawiasem: Adeline de Walt-Reynolds odkryła swój talent aktorski w 77 roku życia. Czy to wszystko jest rzeczywiście niezwykłe? Czy też, obserwując starość, jesteśmy ślepi na jedno oko? Samolot Lufthansy, trasa Diisseldorf-Monachium. Ka- pitan włącza mikrofon: „Pozdrawiamy na pokładzie pa- nią Else Fricke, która obchodzi dziś swoje 102 urodziny". Siedzi ona w środku maszyny przy oknie po lewej stronie, ze szklanką szampana w ręce, śmieje się... Pasażerowie są bardzo zdziwieni. Pan siedzący obok potrząsa głową: „To przecież niemożliwe". A nie zna on planu jej pobytu w Monachium: przejaż- dżka po mieście, oglądanie muzeów, wycieczka nad jezioro Tegern — i wieczorem powrót samolotem do Dusseldorfu. Zmiana scenerii. Monachijskie święto październikowe w 1971 roku, namiot strzelniczy, estrada. Sophie Shalk, 102 lata, stoi na scenie i dyryguje wielką orkiestrą dętą. Przed rokiem była obecna przy otwarciu metra. Gdy w 1891 jako dwunastolatka przyjechała po raz pierwszy do Monachium — zatrudniona jako pomoc domowa — uruchomiono właśnie tramwaj konny. „Babciu, proszę się zgłosić", brzmiał tytuł zamiesz- czony w jednej z monachijskich gazet w kwietniu 1972 roku. Poszukiwaną — na podstawie migawkowego zdję- cia — była pewna nieznana babcia, która godzinami stała w kolejce, by zdobyć kartę wstępu na mecz inau- guracyjny pomiędzy Niemcami i ZSRR na stadionie olim- pijskim, ale z powodu wyprzedania wcześniej biletów musiała odejść z kwitkiem. Babcia zgłosiła się, 91-letniej entuzjastce futbolu Nie- miecki Związek Piłki Nożnej wręczył honorową kartę wstępu. Starcy bez kompleksów Cóż to są za ludzie? Nie czują oni żadnego respektu przed starością. 91-letnia kobieta maszerowała wśród 80 tysięcy kibiców na boisko piłki nożnej. I proszę, oglądała mecz stojąc, gdyż, tak czy siak, nie mogła usiedzieć na miejscu. Claude Fontaine przeprowadza wywiad z modelką Marguerite. „Jest bardzo smukła, a jej wymiary są prawie idealne: 1,56 m wzrostu, waży 45 kilogramów, obwód w biodrach 89 cm, talia 56 cm, obwód piersi 86 cm. Nie jest zresztą taką zwykłą modelką. Jest mianowi- cie starą damą, 73-letnią prababcią...". Pytanie: — Od kiedy pani pracuje? Odpowiedź: — Zaczęłam, mając 69 lat. Pewna agencja zatelefonowała do mnie... Szukając babci, która może wspinać się na drabinę, jeździć na wrotkach, grać na trąbce itd. Zastanawiałam się. Dotychczas prowadziłam życie mieszczańskie, gotowałam, cerowałam, trochę ma- lowałam... Ano spróbuję, to może być zabawne... Pytanie: — A potem przekształciło się to w prawdziwy zawód? Odpowiedź: — Tak. Zdążyłam już dotychczas praco- wać dla zakładów Renault, dla firmy tekstylnej, dla magazynu... Tej zimy rozklejałam na murach Paryża wielkie plakaty reklamowe wody mineralnej ,,Volvie". Na tych plakatach babcia w okularach na nosie, w przejrzys- tej muślinowej bluzce jedną ręką podnosiła do góry małego chłopca. To byłam ja. Nie można w Paryżu zrobić choćby jednego kroku, nie zauważając mej osoby. Pytanie: — Jak reagowało otoczenie? Odpowiedź: — Moi bliscy śmiali się, moje stare przyja- ciółki traktowały mnie albo jak oryginała, albo dawały do zrozumienia, że same chętnie robiłyby to samo. Pytanie: — Czy zmieniło się przez to pani życie? Odpowiedź: — Naturalnie. Dzwonią do mnie rano — i w dwie godziny później muszę być w studio. To jest prawdziwy ruch. Mister Amazonki Znany dziennikarz-podróżnik, wyczerpany gorączką malaryczną w grudniu 1971 powrócił ze swej emoc- jonującej podróży po Ameryce Południowej. Jego repor- taż zaczyna się słowami: „To jest pierwszy reportaż z tej niezapomnianej po- dróży. Przygoda urolopowa w najupalniejszym i najwil- gotniejszym zakątku ziemi, w tropikalnej puszczy między Amazonką i Orinoco. 24 tysiące kilometrów w 23 dni samolotem i okrętem, aby zobaczyć rodziny krokodyli i chmary komarów, wiejski festiwal smażenia ryb w pusz- czy i tropikalne oberwanie chmury na wyspie Robinsona. Mały okręt — zbyt mały jak na wielki Atlantyk — był nam hotelem i ojczyzną. 237 niemieckich urlopowiczów wy- brało się wraz ze mną w podróż pełną przygód. Była to trudna wyprawa, nie mógłbym jej powtórzyć, ale była wspaniała". A tak przebiegała podróż: „Siła wiatru 9, wysokie jak dom fale już na pierwszym odcinku podróży Algier — Wyspy Kanaryjskie. Skutki: ręce w gipsie, potłuczenia, krwotoki, rozbite szkła, zdemolowane meble, szalejący lekarz okrętowy... Fale Atlantyku uciszyły się w pobliżu równika. Delfiny towarzyszyły okrętowi, termometr wska zywał 31 stopni w cieniu... Nasze brazylijskie punkty docelowe znajdowały się nad Amazonką i jej poboczach. Centrum i portem handlowym było miasto w puszczy Belem, leżące 140 kilometrów w górę rzeki, otoczone tropikalnymi bagniskami, palmami, bambusami, drzewa- mi kauczukowymi i orzechowymi. Aligatory i węże.. ,,Jazon zawinął do Georgetown w Gujanie jako pierwszy statek, który okrążył świat... Byliśmy pierwszymi Niem- cami w osiedlu tubylców głęboko w dżungli... Przed nami żadna inna grupa wycieczkowa nie próbowała jazdy kolejką wąskotorową przewożącą drewno nad rzeką Surinam...". Najmłodszy uczestnik tej grupy miał lat 18, najstarszy zaś 76. Czterdzieści osób było po sześdziesiątce. Grupa wybrała „mistera Amazonki". Wybór padł na 73-letniego mężczyznę. Na tego nieznanego nam mistera Amazonki trafiałem często w moich podróżach. Nie nad Amazonką, bowiem tam mnie nie było, ale, na przykład, w Gróbenzell (przed- mieście Monachium): 97-letni litograf Franz Dessloch jeździł jeszcze po okolicy na motorze. („Teraz mam nareszcie czas, aby poznać mój kraj"). Albo w Taunusie: tam 80-letnia dama, mieszkanka domu starców, prowa- dzi ogródek jordanowski. Albo w Bad Bruckenau: pewien 80-letni lekarz wygrał bieg na 5 kilometrów w grupie VI, 88-letni producent cygar był drugi, zaś 90-letni Wilhelm Hafner z heskiego Wallgrau zajął trzecie miejsce. Pod- czas tego radosnego oblewania święta zwycięstwa do- szło do niespodzianki. 88-letni producent cygar, który pokonał 5 kilometrów w niecałe pół godziny, przyznał, że nigdy w swoim życiu nie uprawiał sportu. Dopiero gdy się dowiedział, że Bad Bruckenau organizuje się rok- rocznie we wrześniu bieg starszych panów, zaczął „tre- nować" dla żartu. 79-letni Argentyńczyk Don Fernando Elichiribehety z Dolores przyleciał samolotem. Starszy pan ze Szwecji, który nie mógł sobie na taką podróż pozwolić, odbył ją autostopem. Mister Amazonki, mister długodystansowiec, 91-letnia miss futbolu, żeglująca prababcia, 102-letnia dyrygentka orkiestry, 80-letnia kierowniczka ogródka jordanowskie- go — czyż nie są w jakiejś mierze „typami wyrażającymi swój protest?" Ich pociąg nie zjeżdża na osławiony „boczny tor życia", oni siedzą jeszcze w lokomotywie i przestawiają zwrotnice. W Londynie istnieje „Kiub starych". Ma znakomite motto: older and bolder (starsi i odważniejsi). Każdy członek klubu po pięćdziesiątce przyjmuje — według regulaminu — zobowiązanie, że podejmie ryzykowne przedsięwzięcie, w którym kładzie na szalę życia swą fortunę albo dobre imię. Starsi i odważniejsi — czy mogłoby to mieć jakiś związek z tajemnicą długiego życia? Czy długowieczni odznaczają się jakimiś określonymi właściwościami? Czy nie należy prowadzić badań w tym kierunku, zamiast stawiać ludzi na wadze, mierzyć ich i ważyć, zaglądać do ich menu, pytać o sprawność ich kolan i uprawianie ćwiczeń na drążku, rozróżniać pijących wino i piwo, ba! Sprawdzać nawet łóżka, czy używają miękkich czy twar- dych materaców? Czy nie ma przypadkiem dowodów, że to wszystko nie jest takie ważne? Takiego przekonania nabrała w każdym razie amery- kański psycholog, pani Flanders Dubar po przepytaniu 200 reprezentatywnych amerykańskich stulatków. „Lu- dzie ci — zapewniała pani naukowiec — nie znają uczucia rezygnacji. Są tolerancyjni i otwarci, wierzą z niezłomnym optymizmem w życie, nie obawiają się śmierci, są ciekawi przyszłości, niezależnie od wieku oczekują czegoś od tej przyszłości". Niełatwo jest takie właściwości oznaczyć, wyartykuło- wać. Brak dokładnych przyrządów pomiarowych. Czytel- nikowi może nasunąć się podejrzenie, że są to komunały. Co znaczy: nigdy nie zrezygnować? Z materiałów amerykańskich chciałbym przestawić najpierw Ellę Mcbri- de, stuletnią kobietę z Seeatle w stanie Waszyngton. Pytanie: — Jakie było najbardziej podniecające prze- życie w pani życiu? Odpowiedź: — Gdy stanęłam na szczycie góry. 38 razy byłam na wyprawach wysokogórskich, w tym na Mount Everst i Mount Rainier. Pytanie: — Czy pamięta pani swoje szkolne lata? Odpowiedź: — Tak. To było cudowne. Bardzo chętnie chodziłam do szkoły. Pytanie: — Jaka była pani pierwsza praca? Odpowiedź: — Nauczycielska. Przez 13 lat byłam dyrektorką szkoły podstawowej. Potem zajęłam się foto- grafią portretową. I to zajęcie uprawiałam do 91 roku mego życia. Otrzymałam kilka nagród. Moje portrety były obecne na wielu międzynarodowych wystawach. Pytanie: — Jakie jest pani zdrowie? Odpowiedź: — Doskonale. Przed rokiem upadłam i złamałam biodro. Lekarz w szpitalu powiedział, że nigdy jeszcze nie miał pacjentki, która by się tak szybko wyleczyła. I to w 99 roku roku życia... Pytanie: — Czy pani widzi? Odpowiedź: — Nie, jestem niewidoma. Ale wyuczyłam się pisma Braille'a. Pytanie: — Kiedy? Odpowiedź: — Gdy miałam 92 lata. Mam maszynę do pisania z alfabetem Braille'a i załatwiam moją korespon- dencję. Gram chętnie w domino, właściwie codziennie. To nie przedstawia dla mnie problemu. Dla niewidomych są specjalne kostki... z wypukłymi punktami, które można dotykać... Pytanie: — A co pani robi poza tym, jak spędza pani czas? Odpowiedź: — Szyję i ceruję, utrzymuję w porządku mój pokój, moją bieliznę. Każdej środy idę do hotelu Olimpie. Mam stały stolik w kawiarni. Pytanie: — Jak pani sądzi, dzięki czemu osiągnęła pani tak poważny wiek? Odpowiedź: — Nie wiem... Życie było dla mnie zawsze radością. Może dlatego? Czy słowa Elli Mcbride z Seeatle nie brzmią jak miłosne wyznanie? Kiedy jako nauczycielka musiała iść na emeryturę, ze swego hobby uczyniła zawód: portrety fotograficzne. A kiedy zaniewidziała, nauczyła się pisma dla niewidomych. Temu, że miała wówczas 92 lata, nie przypisywała żadnego znaczenia. I popatrzcie: podoba jej się na tym świecie. Jeśli porównam naszą Adelę Ortenau z Mcbride, ich drogę życiową, biografie, ich uderzające właściwości — czyż nie mają one wiele wspólnego? Czy tylko dlate- go, że tych właściwości nie możemy dokładnie opisać, to nie są one rzeczywiste? ,,Życie jest piękne" Franz Obrecht w swoich szwajcarskich badaniach stu- latków dochodzi do takich samych wniosków: ,,Co z po- czątku wydało mi się tylko przeczuciem, stało się ostate- cznie niepodważalną prawdą: trudny do wyrażenia sło- wami rodzaj charakteru, szczególny rodzaj osobowości jest — jak mi się wydaje — warunkiem osiągnięcia tak późnego wieku. Za każdym razem znajdowałem się pod urokiem tej niezwykłej pogody ducha...". 102-letnia mieszkanka Bazylei powiedziała do Obrech- ta: „Życie jest piękne i wspaniale jest być starym czło- wiekiem. Życzę tego wszystkim bliźnim". Ale gdy Ob- recht wziął pod lupę to „piękne życie", odkrył, że stulat- ka musiała pokonać wiele przeszkód. Wyszła za mąż za nałogowego alkoholika i zarabiała na utrzymanie siebie i swoich czworga dzieci. Córka, zagadnięta na ten temat, powiedziała: ,,Nie wiem doprawdy, matka zawsze była zadowolona. Nigdy nie widziałam jej zniechęconej, w żadnej chwili jej życia". Older and bolder (starzy i odważniejsi). Starzeć się to bez wątpienia problem, który wymaga odwagi. Odwagi i nieustraszoności. Już lekarz Feuchtersleben zauważył w swojej „Dietetyce duszy": „Nic bardziej nie postarza niż lęk, że człowiek stanie się stary". Tak więc tym stulatkom nie tylko nie doskwiera lęk przed śmiercią, ale i lęk przed starością. Dr Flanders Dunbar w swojej pracy szczególnie podkreśla ten punkt. „Najważniejszą rzeczą dla tych, którzy chcąc dożyć stu lat życia, to pokonać rzekomy kryzys między 50, 60, 70 rokiem życia, tak zwany niebezpieczny wiek, pełen obaw 0 niewydolność w zawodzie, miłości, małżeństwie itd. Dzisiejsi stulatkowie nie biorą tego w ogóle pod uwagę — i wobec tego lęki okazały się nieuzasadnione". Radzieckie czasopismo „Junost" spytało stuletniego Dymitra Longa o tajemnicę jego długiego życia. Jubilat odpowiedział: „Nigdy nie bałem się śmierci". Życie Dymitra rzeczywiście nie było spokojne. Już jako jedena- stoleni chłopiec wstąpił do cyrku. „Olbrzym" o blisko trzech metrach wzrostu podrzucał go w górę. Potem ćwiczył się w stąpaniu boso po rozżarzonych węglach 1 unikaniu ciosów zadawanych perskimi dzidami i turec kimi szablami. Kładł się na deskach z gwoździami, pił roztopioną cynę, połykał miecze. Słynny fakir występo wał jeszcze na maneżu, mając 80 lat. Wyciągał sobie oczy z orbit (naturalnie, był to trick: wkładał je na powrót nieuszkodzone na swoje miejsce). Uchylcie kapelusza przed starym rosyjskim połyka- czem mieczy! Dożył setki i zaprzecza rozpowszechnia- nym w literaturze receptom na długowieczność: że mia- nowicie, spokojne, uregulowane życie stanowi niezbęd- ny warunek osiągnięcia podeszłego wieku. Tylko dlatego, że literatura tego rodzaju zawiera nie- zliczoną ilość praktycznych rad, zachęcających nas do wstrzemięźliwości i diety, cnoty i ostrożności, wymienię teraz jeszcze Pedro Pereirę de Silva. 107-letni morderca Stusiedmiolatek skazany został w brazylijskim mieście Sika na sześć lat więzienia za podburzanie do mordu. Spowodował on, czego nie możemy oczywiście pochwalić, śmierć swego zięcia. Motywy nie są mi znane. Ale wiadomo, że prokurator zażądał najwyższej przewidzianej prawem kary, ponieważ lekarze sądowi uznali oskarżonego za „fizycznie i psychicznie w pełni zdrowego". Ten swój stan udowodnił Pedro w przesłuchaniu więziennym. Podał do wiadomości, że zaręczył się z 24-let-nią Marią Rosą Moura. Poznali się oboje w więzieniu. Możecie się oburzyć lub śmiać, ale zważcie, proszę! U 107-latka nie stwierdzono żadnych niedomagań fizycznych i psychicznych. I ani razu, jak się okazało, nie zdołano zbić go z tropu w czasie przesłuchania... W Ameryce emigrant angielski Ernest Windle złamał sobie w wypadku podczas pracy obydwie nogi, obojczyk, kilka żeber, uszkodził płuca i doznał innych ciężkich obrażeń. Zrezygnowani lekarze amerykańscy wysłali go na wyspę Catalina w pobliżu wybrzeża kalifornijskiego, aby mógł tam przeżyć w spokoju swoje ostatnie (przypuszczalnie) dni. Było to w 1907 roku. Ernest Windle zmarł w 1968 roku, w wieku 90 lat. Był (aż do śmierci) sędzią pokoju na wyspie, przeprowadził 14 tysięcy rozpraw, udzielił ślubu 1100 parom. Redagował gazetę lokalną, napisał książkę „Opowieści z wyspy Catalina", pomagał archeologom przy wykopywaniu 2000 szkieletów indiańskich praprzodków i był uznanym autorytetem w dziedzinie badania życia dna morskiego. W wieku 113 lat zmarła w Manchesterze w stanie Kentucky Josie Sizmore, która w lasach Kentucky i nad jeziorem Tennes znana była jako „Latająca akuszerka". Przygotowała 500 swoich następców w zawodzie i pomo- gła przyjść na świat 5000 dzieci, czyli — jak sama mówiła — „wydobyła je z buszu". Ponieważ za swoje usługi nie pobierała żadnych opłat, była bardzo popularna. A tak na marginesie tematu „spokojne życie", to przypomnę jeszcze jednego człowieka. Już jako ucznio- wi zalecali mu nauczyciele „ambitny brak skromności". Z trudem i kłopotami przeszedł jako trzeci od końca do najwyższej klasy szkoły średniej. Był ekscentryczny — jeśli można nazwać ekscentrycznością to, że swojemu nauczycielowi jazdy konnej wybił oko szpicrutą. Uciekł z gimnazjum, ponieważ nazwał profesora „mieszczań skim osłem". Jako student w Getyndze stał się lokalną sławą. W szlafroku, z laską w dłoni i z dogiem na smyczy spacerował po ulicach. Każdego, kto się z niego na śmiewał, wyzywał na pojedynek. Podczas pierwszych trzech semestrów miał 25 pojedynków, w których zawsze zwyciężał. Był stałym gościem w areszcie, pił, grał w karty, robił długi. W wojsku karano go raz po raz. Jego miłostek nie da się zliczyć. W pewnej gospodzie jeden z gości zrobił uszczypliwą uwagę na temat króla. „Jeżeli nie zniknie pan stąd, nim wychylę kieliszek, powiedział nasz męż- czyzna, rozwalę panu łeb". Gość nie ruszył się z miejsca. Nasz mężczyzna spełnił swoją groźbę: rozbił swój kieliszek na głowie gościa, obrócił się i spytał chłodno: „Kelner, ile kosztuje to szkło?" Pan, szanowny czytelniku, jeszcze tego mężczyzny nie rozpoznał. Ale pan go zna. Był to późniejszy pruski dyplomata w Petersburgu, prezes rady mnistrów, pierw- szy niemiecki kanclerz Rzeszy. Tak jest, Otto von Bis- marck. Zmarł, mając 82 lata. Podczas sporu z cesarzem złamał klamkę u drzwi, cierpiał na skurcze żołądka z powodu picia wina, spazmatycznie płakał — oczywiście o żadnym spokojnym, uregulowanym życiu nie mogło być mowy. Przypatrzmy się jego politycznemu przeciwnikowi, przywódcy partii postępowej, patologowi, lekarzowi i ba- daczowi przyrody Rudolfowi Virchowowi. W wieku 22 lat został doktorem medycyny, w 26 roku życia założył swoje pierwsze czasopismo, mając 28 lat był ordynatorem. Zastosował mikroskop jako narzędzie pracy, napisał pierwszą rozprawę na temat właściwej techniki sekcji zwłok, w 1848 roku budował barykady, zwalczał monar- chię, wielkich posiadaczy ziemskich i kler, założył partię postępową, został radnym miejskim, pruskim posłem do landstagu, posłem Rzeszy. Virchow towarzyszy Schlie- mannowi przy wykopaliskach w Troi. Mając prawie sie- demdziesiąt lat bierze udział w niebezpiecznej ekspedy- cji w górnym biegu Nilu. W wieku 76 lat odwiedza Moskwę, gdzie studenci zorganizowali na jego cześć burzliwą manifestację, przed którą umknął chyłkiem w tłum. Zmarł w 81 roku życia wskutek szczęśliwego wypadku. Wyskoczył z tramwaju... Naturalnie, przychodzą nam tu na myśl starzy bo- jownicy, jak de Gaulle, Winston Churchill, Tito, Mao i wielu innych. O tym, jak przedstawiało się ich „spokojne życie", można przeczytać w leksykonach. A co myśli o tym Oskar Kokoschka, jeden z największych malarzy europejskich, który w marcu 1971 roku skończył 85 lat? Wypowiedział się jasno na pewnym przyjęciu w Monachium: „Jest mi wszystko jedno, czy mam lat 18, czy 85. Nie nudzę się — i to jest ważne. Piękne jest tylko życie burzliwe. Jeśli byłoby tu nudno, po- szukałbym sobie miejsca gdzie indziej, na przykład w dżungli". Amerykański farmer Edward Brickson nie udał się do dżungli, ale na ring z mistrzem świata w boksie wagi ciężkiej Johnem L. Sullivanem. Edward Brickson, który w Blommington w stanie Minnesota obchodził swoje 102 urodziny, wspomina: „John L. Sullivan przyjechał do naszego miasta i ustanowił nagrodę dla każdego, któ przetrzyma pięć rund. Nie byłem mocny, ale moi przyjaciele zachęcali mnie do konkursu. Więc spróbowałem. Przez trzy rundy mogłem prze- ciwnikowi stawiać opór. W czwartej — trafił mnie. Było to straszne, ale nie upadłem. Utrzymałem się na nogach i przetrwałem także piątą rundę. Dostałem nagrodę... Raz udało mi się także trafić przeciwnika — wyglądało to tak, jakbym uderzył ciężkiego buhaja. Śmieszne...". William C. Bridendolph, który w Manitou Springs (Ko- lorado) świętował swoje 101 urodziny, miał za sobą życie pełne przygód. Oporządzał konie u słynnych braci Ja- mes, Jessiego i Franka, których życie było kilkakrotnie filmowane. Stulatek nie mówił o nich źle: „Braci James bardzo lubiano w całej okolicy. Pięknie. Oni ograbiali banki — ale pieniądze rozdzielali wśród biednych far- merów". W apartamencie 101-letniej Elisabeth Barton w Esca- lon (Kalifornia) na ścianach wisi kolejno namalowanych czterdzieści portretów dziecięcych: dziewczynki i chłop- cy, główki rude, blond, piegowate, pyzate. Są to praw- nuczęta stulatki, ma ich dotychczas czterdzieścioro. Za- wsze, ilekroć prababcia otrzyma wiadomość o kolejnych narodzinach, przesuwa główki, aby zrobić miejsce dla nowej. Jeśli nie zajmuje się malowaniem, szyje ubranka, spodenki, fartuszki, bluzeczki dla swoich prawnucząt. Jest niespokojnym duchem, jeśli nie maluje i nie szyje, to pracuje w ogrodzie. Albo pisze listy. Do Rosji, na przy- kład, ponieważ tam także mieszkają jej prawnuki. Dzięki za burzę Luise Rissmann, wspaniała pulchna mieszkanka Ber- lina, z dużym poczuciem humoru, w swoje 106 urodziny po raz pierwszy leciała samolotem. „...burza jesienna wstrząsnęła maszyną, ale nasza pasażerka, której towarzyszła 73-letnia córka, była wdzięczna Towarzystwu Lotniczemu za zgotowanie jej tak wesołej podróży. Ostatecznie wsiadła do samolotu, nie oczekując, że będzie się on poruszał tak spokojnie jak dorożka". Ładne, prawda? Lot odbywał się z Berlina do Han- noweru. Powrót — tego samego dnia. Luise Rissmann prowadziła jeszcze wraz ze swoją córką sklep tytonio- wy... Francuzka Aleksandra David-Neel, która w paździer- niku 1968 roku obchodziła swoje 100 urodziny, całe życie podróżowała. Zwiedzała Indie, Japonię, Tybet, Koreę, Chiny — w 1924 roku, mając 56 lat, przyjechała jako pierwsza kobieta z Europy do Lhasa, stolicy autonomicz- nego regionu tybetańskiego w Chinach. Louise Schultz, 105-letnia krzepko wyglądająca dama ze Straubinga, gdy miała 22 lata, wybrew woli ojca opuściła dom rodzinny. Była guwernatką w majątku, następnie wyjechała do Anglii, gdzie rozpoczęła studia, a potem w Sorbonie zdobyła dyplom nauczycielski ję- zyków obcych. Uczyła na przemian w Niemczech, Anglii, Szwajcarii i we Włoszech. Dopiero w setnym roku życia powróciła z Rzymu do swego kraju. Profesor Vischer wymienia w swoim studium dom w Bolonii — Casa di Riposo per Artisti Drammatici — w którym przebywają aktorzy w podeszłym wieku. Średni wiek wynosi 80 lat. Od założenia domu zmarło 48 osób, z których 17 po przekroczeniu 90 lat życia, 9 po 79 latach, nikt po siedemdziesiątce. „Jaka może być przy- czyna tej długowieczności?" pyta Vischer. „Może ruch- liwe, pełne zmian życie?" Zegar może być precyzyjny wtedy, gdy pozostaje w ruchu. Ma to znaczenie aż do ostatniego uderzenia. Wydaje się, że możemy odnieść to porównanie do czło- wieka: ten niepokój potrzebny nam jest aż do ostatniego tchu. „Człowiek, który się nie nudzi, nie jest stary", mówi słynny wiolonczelista Pablo Casals, „wycofać się z życia znaczy umrzeć. Ostatnio świętowałem swoje 93 urodzi- ny. Nie jest to, naturalnie, młodość. Ale starość jest rzeczą względną...". Wielki aktor John Barrymore jest autorem słów: „Czło- wiek nie jest stary, dopóki w jego życiu miejsca marzeń nie zajmie żal". W czasie swoich 86 urodzin William Muloch (1844—1944), sędzia sądu kantonalnego w On- tario powiedział: „Zamek z baśni nie jest jeszcze poza mną, wciąż jawi się przede mną w chmurach, codziennie odkrywam nowe niespodzianki. To, co najlepsze w życiu, jest zawsze gdzieś przed nami...". Czy ci, co tak mówią, to wariaci? Czy w starości można jeszcze marzyć, wierzyć w czarodziejski zamek! Du Bois, znany uczony, kolorowy, miał ponad 90 lat, gdy wyjechał do Afryki, aby rozpocząć pracę nad dwunastótomową encyklopedią. Zacząć pracę, a nie zakończyć... Dr Grave E. Bird, po trwających dwadzieścia lat badaniach z pew- nym zdziwieniem zauważył: „Większość badanych osób miała zdecydowane plany na przyszłość, okazywała en- tuzjazm, optymistyczne nastawienie do życia...". Nie jest to takie oczywiste, bowiem te osoby (a było ich 450) przekroczyły już 100 lat życia. Opowiadam się za tym, aby zaprzyjaźnić się z takimi „wariatami", obojętnie w jakiej spotkamy ich kondycji. To byli prawdziwi szaleń- cy, jak np. 73-letnia Erica Hunt ze Szkocji, która po śmierci swego męża udała się autostopem do Kanady, Ameryki i ZSRR, a w końcu przekonała kapitana frach- towca, aby ją zabrał do Indii Zachodnich. Albo wesoły 82-letni budowniczy pieców piekarskich Franz Wieb- hardt, który w monachijskiej piwiarni osiągnął nieoficjal- ny rekord: wypił mianowicie 17 litrów piwa (był miesz- kańcem domu starców i wracając do domu śpiewał wesołe piosenki, przełożona postawiła go za to do raportu. Wytłumaczyła mu, że pobyt w domu starców służy przygotowaniu się do mierci). Z ludźmi starymi obchodzimy się jeszcze surowo. Oto kierownik domu starców twierdzi, że prowadzi on szpital, bowiem ludzi starych trzeba po prostu traktować jak dzieci. Boże, uchroń nas przed taką opieką. Oby uchronił nas także przed tym, z czym zetknął się dziennikarz Peter Grubbe zimą 1971/72 w domu starców „Fundacji Rybackiej" w Erdingen. Punktualnie kwadrans przed siódmą pacjenci musieli brać udział w nabożeństwie. Proboszcz Martin Ruhland obwieszczał: „Kto nie uczestniczy regularnie we mszy, nad tym Bóg nie będzie miał później żadnej litości". I dalej: „Lepiej jest dla ludzi, jeśli są starzy i chorzy, gdyż tęsknią wtedy do śmierci i lepszego życia". (Peter Grubbe: „Lata darowane", Wyd. Editions Praeger). Spojrzenie na miasto emerytów Chcemy teraz spojrzeć na sześć miast — pięć na Florydzie i jedno w Kalifornii — w których mieszkają głównie starzy ludzie na emeryturze. Amerykański psy- cholog Samuel Granick przestudiował dokładnie panują- ce tam stosunki. „Procent ludzi ponad sześćdziesięcio- pięcioletnich, którzy żyją w tzw. komunie rencistów, jest naturalnie znacznie wyższy niż w innych rejonach miesz- kalnych. Podczas gdy na ogół liczba ludzi starszych w porównaniu do całej społeczności wynosi 12 procent, w komunach rencistów waha się od 15 do 40 procent. Charakterystyczne, że największa część starzejących się osób wędrowała do tych miast w chwili przejścia na emeryturę lub na krótko przed tym, przeważnie z innych obszarów kraju. Przeważająca część żyje z dala od swoich rodzin i przystosowuje się dopiero do nowych stosunków społecznych. Wykształcenie starych ludzi w poszczególnych osiedlach przedstawia się różnie. Szkoła ośmioletnia to przeciętne wykształcenie w jed- nym mieście, wykształcenie gimnazjalne stanowi prze- ciętną w trzech miastach; największa część grupy w ko- lejnym mieście ukończyła szkołę średnią, w jednej ze wspólnot największa część członków studiowała na wyż- szej uczelni. Status ekonomiczny odpowiada wykształceniu. Osoby z najniższym wykształceniem pracowały przed przejś- ciem na emeryturę w rzemiośle i przy robotach wymaga- jących pewnych kwalifikacji. Osoby z wykształceniem gimnazjalnym były właścicielami małych sklepów, pro- wadziły kancelarie i pracowały w administracji. Pracow- nikami umysłowymi i właścicielami dużych przedsię- biorstw były te osoby w grupach, które ukończyły studia wyższe. Więcej niż 75 procent starych ludzi w każdym mieście oświadczyło, że w roku minionym nie korzystało prawie wcale z usług lekarza i nie narzekało... na zdro- wie. Wielka ruchliwość grupy wskazuje na znaczną energię i siłę działania. Starania, aby znaleźć nową drogę życia w nieznanym środowisku, dowodzi umiejętności przy- stosowania się i odwagi. Rzeczywiście okazuje się, że realizacja takich kompleksowych planów, zmiana miejsc zamieszkania i zakładania nowych wspólnot wymagają zdolności, wyobraźni, inicjatywy i rzutkości. Kobiety zajmują się zwykłymi pracami domowymi. Wiele czasu poświęca się na pracę w ogrodzie, zbieranie owoców i warzyw i ich przetwarzanie. Czytanie, gra w karty, słuchanie radia i prowadzenie rozmów należy do ulubionych zajęć rencistów. Kobiety szyją, mężczyźni wolą łowić ryby... Ludzie chętnie słuchają wykładów, chodzą na rozprawy sądowe i koncerty, odwiedzają przyjaciół, organizują przyjęcia. Tylko niewiele osób wyznaje, że czas im się dłuży i że niewiele mają do roboty... W ten sposób ujawniły się dość aktywne i ważne działania dnia powszedniego pozytywnym i optymistycz- nym nastawieniem do życia. W trzech gminach roz- pytywano grupę na temat, co obecnie, w porównaniu z latami wcześniejszymi, wydaje im się szczególnie przyjemne. Około 70 procent powiedziało, że czują się teraz równie lub nawet bardziej szczęśliwi jak przed odejściem na emeryturę. W dwóch gminach tylko 2 pro- cent badanych powiedziało, że ich życie nie było szczęś- liwe... Ponad 90 procent podkreśliło zadowolenie z wyni- ków swego życia...". Naprawdę zadowoleni, jak sądzę. Możemy zajrzeć do nich przez płot i zapomnieć o kilku okropnych historiach, które słyszeliśmy na temat starości. Samuel Granick po sześciu takich miasteczkach rozglądał się obserwując rzemieślników, robotników wykwalifikowanych, ludzi in- teresu, kierowników biur, gospodynie domowe, sekreta- rki itp. Ocena wypadała dobrze lub bardzo dobrze: cechowała ich odwaga, energia, siła działania, umiejęt- ność adaptacji, zadowolenie... Marzenia o włóczędze „Nie przesadza się starych drzew", mówi przysłowie, które z upodobaniem cytują w swoich odczytach zawodo- wi badacze starości. Ale ten cytat — jak wiele innych opinii można umieścić w archiwum banałów. W Ameryce istnieją od pewnego czasu campingowe tereny dla przy- czep samochodowych. Są to prawdziwe miasta domów na kółkach na Florydzie, w Teksasie i w Kalifornii. Ze sklepami, restauracjami, kinami, terenami do gry w teni- sa i golfa, kręglami, basenami, sauną. I kto tak swobod- nie przenosi się z miasta do miasta? Renciści, emeryci, 65-70- i 80-latkowie. Większość z nich pochodzi z prze- mysłowych miast Północy. Oddali mieszkania, by reali- zować wieloletnie marzenia o życiu wagabundy. Do swoich dzieci, które tymczasem pozakładały własne ro- dziny, piszą listy i wysyłają widokówki. Każdy inaczej wyobraża sobie swój zamek z bajki. Jeden widzi go w wozie wędrownym, inny chce chwytać siatką motyle, jeszcze inny zaczyna interesować się gwiazdami (hobby stulatka) — najważniejsze, że czaro- dziejski zamek jest jeszcze przed nimi. Kto może powiedzieć, kiedy gra jest skończona? 105-letnia wdowa po kupcu, Ida Faesch z Schóningen koło Braunschweigu, jeszcze w 78 roku życia podpisała umowę na dożywotną rentę. Przeraziło to rachmistrzów ubezpieczeń. Komentarz stulatki: „Jest to najlepszy in- teres w moim życiu". Proszę policzyć: dwadzieścia sie- dem lat... Właścicielka farmy Anna Mary Robertson Moses uro- dziła dziesięcioro dzieci. Pierwsza wpadła na pomysł smażenia chrupek kartoflanych i sprzedawała je sąsia- dom. Piekła własny chleb, sama wyrabiała masło, robiła przetwory owocowe, szyła i cerowała. Gdy wszystkie dzieci założyły własne rodziny, a mąż zmarł, jej siostra spytała ją pewnego dnia: ,,Anno — jako dziecko malowa- łaś piękne obrazy. Dlaczego nie spróbujesz teraz, kiedy masz tyle czasu?" Anna Mary Robertson Moses zaczęła malować. W wie- ku 76 lat swoje pierwsze obrazki posłała na targ wraz z koszami owoców i wiaderkami marmolady. Marmolada jej roboty zdobyła nagrodę, obrazami nie zainteresował się nikt. Niczego innego nie oczekiwała. Malowała dla własnej przyjemności. Aż nagle, pewnemu handlarzowi sztuki spodobały się jej naiwne, pogodne obrazy. Zorganizował wystawę na Manhattanie, zapraszając starą damę i prosząc ją o ko- mentarz do własnego malarstwa. Zjawiła się tam, ale ponieważ nie potrafiła mówić o swoim malarstwie, opo- wiedziała, jak przyrządza konfitury i na koniec tej wypo- wiedzi wyjęła z torebki różne przysmaki przyniesione na spróbowanie. No i dobrze, mimo to stara dama stała się sławna jako Grandma Moses. Zmarła w 1961 roku, w wieku 101 lat. Jeszcze później niż Gradma Moses, zaczął malować Anglik Urlic Walmsley. Chwycił pędzel, gdy miał lat 90. Nie odmawiano mu talentu, bowiem kiedy miał lat 93, jego obrazy znalazły się na wystawie w ekskluzywnej Royal Academy. Kto rozpowszechnił plotkę, że w starości nie można zacząć niczego nowego? Proszę, oto rencista Johann Kuhnel, 83 lata, z Hankoten koło Straubinga. Z zawodu był sprzedawcą artykułów spożywczych. Przedtem nie mógł opuścić swego sklepu, dzisiaj jest prawdziwym obieżyświatem. W uniwersytecie ludowym nauczył się języka angielskiego i tak się zaczęło: pojechał do Amery- ki, Australii, Azji, Afryki. Swoje 83 urodziny świętował na Haiti. (Renta: 520 marek. Na koszty podróży oszczędzał długo). Czy mam wam jeszcze opowiedzieć o człowieku, który w wieku 90 lat rozpoczął studia nad mrówkami? Nie, myślę, że to już wystarczy. W przeciwnym razie musiał- bym jeszcze mówić o renciście, który budował olbrzymie latawce i puszczał je wysoko w powietrze. WARTOŚĆ PRZYJEMNOŚCI Klucz do dobrego zdrowia leży w walce, nie w odwrocie, raczej w podejmowaniu niż unikaniu wysiłków życiowych. American Medical Association Zacznijmy ten rozdział, który traktuje o psychologii starości, wyjątkowo od opisu pewnego przyjęcia towa- rzyskiego. Odbyło się ono w październiku 1969 roku w Monachium. Następnego dnia gazeta donosiła: „Co za fenomen ten profesor Stolz. Z 90 latami na karku ma kondycję młodego człowieka. Po uroczystości 50-lecia wiedeńskiej oficyny wydawniczej Wiener-Bohe- me-Verlag, poszedł o trzeciej po północy do swego hotelu «Cztery pory roku», rano miał konferencję, w po- łudnie znowu przyjęcie, podczas którego grał dla gości dwie godziny na fortepianie, a wieczorem — znowu świętowanie. W monachijskim hotelu «Bayerischer Hof» wręczono Robertowi Stolzowi, po sprzedaniu 2 milionów płyt długogrających, «złotą płytę» i «złotą pałeczkę» dyrygencką. Gdy o północy opuszczałem uroczystość, Robert Stolz wypijał swój (który już z kolei?) kieliszek wina. Kiedy fotoreporterzy poprosili go, niezmęczonego, aby usiadł przy fortepianie pozować do nowych zdjęć, był jeszcze gotów do kolejnego wywiadu. Wiedeńską zupę z jaj, dobre trunki i strudel z jabłkami konsumował z apetytem. Wśród gości byli: prof. dr Marcel Prawy z Wiednia, śpiewaczka Ingeborg Hallstein z mężem dr Polanskim, śpiewaczka Lotte Schadle, śpiewak Ferry Gruber... Na- wet kiedy gospodarze okazali już pewne zmęczenie, stary Stolz ciągle jeszcze promieniał wesołością...". Robert Stolz ma bilet na lot na księżyc. Kazał go sobie wystawić w nowojorskim „Hayden Planetarium" które przyjmuje rezerwację dla pierwszych pasażerów lotu na księżyc. Robert Stolz dał się poznać w życiu z różnych stron: jako cudowne dziecko, sanitariusz, wielki mistrz Krzyżaków, dyrektor teatru, wszechstronny dyrygent, pia- nista, kompozytor muzyki filmowej i szlagierów kabareto- wych, wydawca, prawnik-amator do spraw tantiem, emig- rant, wielokrotnie żonaty. Znany krytyk muzyczny Karl Schumann, pisał na jego 90 urodziny: „Ludzie, którzy nigdy jeszcze nie słyszeli melodii skomponowanej przez Roberta Stolza, znajdują się tylko pod kręgiem polarnym lub w głębokim buszu. Większość tych, co słyszeli Stolza, jest zdania, że chodzi tu o wiedeńskie pieśni anonimowe- go autorstwa powstałe między Sieveringiem a Schón- brunnem. Te naiwne, nucone jakby od niechcenia melo- die,udaje się Stolzowi stworzyć między daniem głównym a deserem, wiele bowiem pomysłów wpadło do głowy temu austriackiemu Epikurowi przy biesiadnym stole. Dlatego melodie Stolza płyną lekko i prosto, mają jasną rytmikę, bez pokrętnych fraz, są pogodne, zmysłowe... Początkujący Robert Stolz, który cieszył się wątpliwą sławą najgorszego ucznia w Styrii, wyżywał się w teat- rach Marburga nad Drawą, Salzburga, Grazu, Braty- sławy, które z racji pełnych polotu improwizacji, urodzi- wego zespołu kobiet i utalentowanego narybku dyry- gentów cieszyły się powodzeniem... Stolz jest optymistą, człowiekiem bez urojeń, obcią- żeń, kompleksów czy nerwic. Radość życia, którą Stolz podniósł do rangi kanonu swej muzyki, nie jest dla niego jakimś marzeniem, lecz wrodzoną podstawową cechą jego sposobu odczuwania...". Gdy przypatrujemy się temu, jak żył, mamy znów wrażenie, że tajemnica tych 90 lat nie polega na ,,higieni- cznych zasadach uporządkowanego trybu życia". Przyja- ciele, ten oto szalony Epikurejczyk (człowiek przyjem- ności — jeśli takie określenie jest dozwolone) zbliża się do setnego roku życia. Nie jest zgnuśniały ani zniedołęż- niały, nie jest złośliwy ani kłótliwy, od dzieciństwa do późnej starości idzie zdumiewająco prostą drogą. O wesołości Gdy mówimy o ,,wesołości", stwierdza psycholog pro- fesor Philipp Lersch, „myślimy nie tylko o przyjemnym uczuciu, lecz o całym stanie duszy przenikającym czło- wieka. Patrząc z charakterologicznego punktu widzenia, trzeba powiedzieć, że w usposobieniu wesołego człowie- ka kryje się podstawowa afirmacja całego istnienia, cecha, która uzewnętrznia się w dobroci i życzliwości, gotowości i łaskawości obcowania z innymi, w zdolności radowania się i humorze, zaś śmiech jest właściwie prawdziwym pozdrowieniem istnienia". Ten wszech- ogarniający stan duszy stanowi ważny czynnik ludzkiej egzystencji. Byłoby może celowe dążyć tą drogą do naszego ideału zdrowia, podobnie jak według zasad żywienia Bircher-Bennersa lub ćwiczeń cielesnych gim- nastyki Jahnsa. Wesołość, jeśli chcemy pozostać przy tej definicji, nie jest związana z wykształceniem, inteligencją, karierą lub sukcesem. Stykamy się z nią, Bóg świadkiem, nie tylko w postaci króla operetki stojącego w światłach rampy. Opinia, jaką wystawiono Annie H. Miles, stulatce z Do- ver South Miles w amerykańskim stanie Maine, brzmi: „Mrs. Miles jest obecnie bardzo szczęśliwa. Swe długie życie tłumaczy tym, że nigdy nie brała go nazbyt serio. Traktowała je, jeśli to tylko było możliwe, z humorem i wesołością. Jej gorące życzenie, aby polecieć sa- molotem odrzutowym, spełniło się w 97 roku życia. Obawia się nieco, czy może się spełnić jej następne życzenie: podróż międzyplanetarna. Z astronautą przy sterze...". Zapytany o najwcześniejsze wspomnienia z dzieciń- stwa stuletni Severo Santiago z San Juan (Puerto Rico) odpowiedział: „Miałem pięć lat, kiedy ojciec wcisnął mi do ręki sześć szylingów, abym poszedł do trafiki i kupił mu tytoniu. Po drodze spotkałem kolegów, którzy grali w szklane kule o małe stawki, zagrałem z nimi i straciłem sześć szylingów. Kosztowało mnie sporo trudu przeko- nanie sprzedawcy, aby dał mi tytoń na kredyt. Odtąd aż do osiemdziesięciu lat zawsze grałem, naturalnie nie tylko w szklane kule...". A na pytanie o przyczynę jego długowieczności, od- powiedział: „Nigdy niczym nie smuciłem się zbyt długo, brałem rzeczy takimi, jakie są". Nie wiem, w co grał ten sympatyczny pan z Puerto Rico. Wiem za to, że 102-letnia Sophie Schalk, wspo- mniana już jako dyrygentka orkiestry dętej w paździer- nikowym festynie, grała namiętnie w młynka („Każde zwycięstwo oblewane było szklaneczką owocowego wi- na"), że 101-letni Albert Kohn, listonosz z Berlina, do końca swoich dni był namiętnym graczem w skata, że 103-letnia kobieta z Bad Wiessee każdego dnia roz- grywała partię Schafkopf (bawarska gra w karty), trak- tująca tę grę jako „eliksir życia". W kręgu moich part- nerów do pokera grał 87-letni praktykujący jeszcze le- karz, nawiasem mówiąc, jeden z niemieckich pionierów lotnictwa. Stary człowiek rozporządził w swoim testamencie, że po śmierci jego prochy muszą być rozrzucone na trasie wyścigów konnych, „ponieważ spędził tam najszczęśliw- sze godziny swego życia". I tak też się stało. Zabawa: najlepsza praca Zabawa? Jeszcze tego brakowało! Podobnych zaleceń daremnie szukać w dostępnej literaturze poświęconej różnym formom życia. Ale gorąco do tego namawiam, bowiem: jeśli traktujemy człowieka jako istotę działającą, musimy rozróżnić dwie podstawowe formy ludzkiej ak- tywności: pracę i zabawę. Obydwie te formy mają spec- jalne znaczenie w dążeniu do osiągnięcia pełni życia. Jeśli chodzi o pracę, to trzeba przypomnieć biblijną opowieść o wygnaniu dwojga ludzi z raju, kiedy zapowie- dziano im, że będą spożywać swój chleb w pocie czoła... To, co w tym sensie określamy jako pracę, ma dwie istotne cechy. Jedna: że praca zawsze ma swój cel. Jest koniecznością życia i powinna służyć jego utrzymaniu. Z tego wynika druga cecha: praca jest formą aktywności, której wypełnianie określa w dużej mierze świat zewnę- trzny. Wskutek tego znajduje się ona pod presją stałego przymusu. Czego jej brak, albo co ją w znacznym stopniu ogranicza, to wolny, spontaniczny i w pełni rozwijający się ruch, posłuszny autonomicznemu prawu wykonawcy. A skoro człowiek jest nosicielem życia i swoich natural- nych sił, oprócz pracy istnieje jeszcze druga praforma jego działalności, w której on — inaczej niż w przymusie pracy — urzeczywistnia swój byt jako rozwinięcie spon- tanicznej, autonomicznej działalności. Formą tą jest za- bawa. Ma ona w stosunku do pracy genetyczny priorytet. Podczas zabawy dziecko uczy się poznawać świat i znaj- dować w nim swoje miejsce. Ale również wtedy, kiedy człowiek opuścił już raj wczesnego dzieciństwa i wszedł do świata pracy, również wtedy gra pozostaje niezbędną formą życiowej aktywności... Herbert Spencer jest autorem teorii o nadwyżce sił, według której zabawa powinna uruchamiać siły wcześ- niej nie używane w walce o byt. Zabawę interpretuje się także jako wytchnienie i uwolnienie od przymusu pracy, albo jako katharsis, samooczyszczenie duszy z popę- dów, które — wprzęgnięte do walki o byt — mogłyby się okazać groźne i dlatego zabawa wprowadza je na bez- pieczne tory. Natomiast Karl Gross widzi w zabawie przede wszystkim ćwiczenie i samokształtowanie waż- nych w późniejszym życiu czynności fizycznych i psychi- cznych. Jak w każdej z tych interpretacji tkwi jądro prawdy, a w zabawie mnogość różnych bodźców, tak właściwą istotę rozpozna się dopiero wtedy, gdy zro- zumiemy zabawę jako praformę życia, gdy pojmiemy, że w zabawie można szukać i odnajdywać autoenergię i żywotność w całym jej patosie... (Prof. Philipp Lersch: „Człowiek jako punkt przecięcia"). Po takich wywodach można będzie przyjąć, że zaba- wa, obojętnie w jakiej formie, spełnia bardzo ważną funkcję życiową. Jest to przygotowanie się do starości, do własnej starości, aby nie wyjść z wprawy. Zabawa to umiejętność, która musi być pielęgnowana, gdyż inaczej może łatwo zaniknąć. „Trzeba być przekonanym", mówi hamburski psycho- somatyk profesor Arthur Jores, ,,że rozwijanie wielo- stronnych możliwości przyczynia się nie tylko do tego, aby pełniej kształtować życie, ale jest także najlepszym gwarantem zdrowia i długowieczności". W wielostron- nych badaniach wykazał on, że pustka, nuda, apatia i nieodczuwanie przyjemności życia przyspieszają pro- ces umierania. Takie pojęcie jak „śmierć emerytalna" i „emerytalne bankructwo" są wymownymi przykładami, dokąd możemy zajechać, gdy ogarnie nas przekonanie o schyłku i zejściu z życia. „Ciche nadejście" starości, kontemplacyjny, miły wieczór żywota, liście jesienne spadające z drzew — o takim wzorku powinniśmy zapomnieć. „Starość", podkreśla dr Hans Zbinden, profesor soc- jologii kultury na uniwersytecie w Bernie, „nie oznacza atrofii, osłabienia sił i wyschnięcia źródeł życia... Musi- my koniecznie uwolnić się od dokuczliwych obrazów starości — zmęczenia, odrętwienia i gaśnięcia". W krajach, które rozporządzają ośrodkami badania problemów starości, uwolnienie się od tych wizji po- stępuje wielkimi krokami. Amerykański komitet ds. sta- rzenia przestrzega przed niebezpieczeństwem, aby sta- rzejący się ludzie z braku wszelkiego rodzaju podniet nie pogrążyli się niezauważenie w chorobie. „Klucz do dob- rego zdrowia leży w walce, nie w odwrocie, raczej w podejmowaniu niż unikaniu wysiłków życiowych. W uwarunkowaniach biologicznych i moralnych należy doszukiwać się «okaleczeń i upadku wskutek bezczynno- Psychiatra z Tybingi Ernst Kretschmer napisał przed dwudziestu laty: „W wielu przypadkach wzywa się leka- rza nie dlatego, że zachodzi konieczność fizycznej kura- cji, lecz dlatego, aby pomóc pacjentowi w zwalczaniu związanych z chorobą takich objawów ubocznych, jak lęk, hipochondria, niepewność, brak odwagi... Tak zwany człowiek nerwowy nie potrzebuje spokoju, snu, lecz przeciwnie: pobudzenia do życia". Plotki na temat snu Sen, zdrowy sen! W literaturze o formach życia po- święca się sprawie snu wiele rozdziałów. Jak powin- niśmy spać, jak długo, jak często — wszystko to jest wyjaśnione dokładnie. („Jeśli legowisko za miękkie i po środku się ugina, to kręgosłup wykrzywia się podczas snu; wskutek tego ciało nie ma spokoju, a to jest dla zdrowego snu niezbędne, w przeciwnym razie jesteśmy zmęczeni i budzimy się wyczerpani". — „W każdej grupie wiekowej potrzebna jest określona ilość snu"). I tak dalej, i tak dalej. Dopiero w ostatnich piętnastu latach w dziedzinie badań nad snem osiągnięto decydujące rozpoznanie neurofizjologiczne. Wyniki tych badań dowodzą, że idyli- czne wyobrażenia dotyczące snu mają niewiele wspól- nego z rzeczywistością. Cytuję dra J. Finkę, dyrektora kliniki neurologicznej w Stuttgarcie: „Czas snu i jego rodzaj nie wykazują jednoznacznej korelacji z efektem wypoczynkowym. Wydaje się w is- tocie, że określone relacje między całym czasem sta- diów marzenia sennego i pozostałego snu muszą być zachowane, jeśli niekorzystne skutki mają ulec załago- dzeniu. Odczytanie krzywej snu nie jest w związku z tym dotychczas możliwe. Brak dokładnych dowodów, że sen głęboki jest korzystniejszy niż inne stadia snu i że krótki głęboki sen byłby równie wartościowy, jak sen długi i powierzchowny. Również powszechne przekonanie o „najlepszym śnie przed północą" nie ma naukowego uzasadnienia. Nic dziwnego więc w tej sytuacji, że nie można podać dokładnej „normy wartości" pożądanego czasu snu. Można natomiast powiedzieć, że dorośli potrzebują najczęściej 7 do 8 godzin snu. Jednakże niektórzy ludzie uważają, że czas ten musi być krótszy lub dłuższy; może tu wchodzić w rachubę rozpiętość od 5 do 10 godzin, co również może być uznane za normę. Także u jednej i tej samej osoby występują z nocy na noc znaczne różnice w długości snu...". Thomas Edison, najwybitniejszy wynalazca amerykań- ski, który dożył 84 lat, przez całe życie sypiał bardzo krótko. Adenauer przez wiele nocy spał od trzech do czterech godzin, i następnego dnia, o czym wszyscy mogli się przekonać — był świeży i pogodny. Churchill miał zwyczaj spać długo przed południem, za to praco- wał całymi nocami. Krótko mówiąc, ci którzy wstają wcześnie lub późno, śpią krótko czy długo, lubią spać przed południem, w południe i po południu, nie potrzebują, ze względów zdrowotnych, zmieniać swoich przyzwyczajeń. Stosow- nie do najnowszych badań amerykańskich (dra Johna M. Tauba) zbyt długi sen — dziewięć do dziesięciu godzin — oddziaływuje niekorzystnie na energię psychiczną w ciągu następnego dnia. Badacze swierdzają u nich „spowolniony tok myślenia". Może należałoby zalecić starym ludziom, aby nie spali zbyt długo? Fakt, że wiedeński król operetki Robert Stolz opuszczał każde przyjęcie jako ostatni — daje do myś- lenia. Sam don Guliano Trafeli, były proboszcz parafii Volter- ra, który dożył stu lat, zawsze — według jego własnych słów — kładł się późno do łóżka i przez całe życie potrzebował niewiele czasu na sen. Wicedyrektor instytutu eksperymentalnej gerontologii i patologii w Kijowie, prof. Paweł Marciuk, „wyczer- paniem czynnościowym" nazywa pierwsze przyczyny starzenia się. Przez wyczerpanie czynnościowe — rozu- mie się coś więcej niż tylko sen, ale także zmęczenie i zużycie duchowe, starzenie się duszy dużo wcześniej niż ciała... Przeciwko tej opinii energicznie wypowiedział się teolog Karl Barth: ,,To jest tak, jak gdyby starszy człowiek nie miał żadnej przyszłości, a więc żadnego swoistego wypełnionego dzisiaj, lecz tylko przeszłość ... jedynie martwa bezczynność. Jak gdyby wcale nie żył, jakby już umarł! Jak gdyby akurat w tej ostatniej godzinie wolno mu było zastąpić decyzję jakimś nawykiem — sko- stnieć akurat wtedy, gdy nurt odpowiedzialności ze względu na bliskość nadchodzącego sądu ostatecznego powinien być najgwałtowniejszy... Jak gdyby akurat to właśnie było mądrością! Tymczasem jest wręcz odwrot- nie. Takim być i tak postępować byłoby największym błędem ze strony starego człowieka, błędem, który zgod- nie z wolą boską należy bezwarunkowo i we wszystkich jego formach wykluczyć". Karl Barth, religijny socjalista, jak zwykło się go nazy- wać, gdy pisał te słowa miał lat siedemdziesiąt. Niepożądana bezczynność Pasowałoby to do niemieckich czytanek i mogłoby zastąpić niektóre niestosowne teksty na temat starości. Przygotowanie do starości, o którym tyle się dzisiaj mówi, należy naświetlić w zupełnie nowy sposób. „Dla- czego — pyta badacz starości Leo W . Simmons — sły- szymy tak wiele o problemach, a tak mało o możliwoś- ciach ludzi starych?" I pyta dalej: „Czy po wszystkich wysiłkach, dokonanych po to, by dożyć starości, należy je traktować jako przekleństwo?" To, że trzeba bić na alarm, zrozumiała dr Lillien Jane Martin, wykładowczyni psychologii dziecięcej w Stanford University, gdy sama przeszła na rentę. Dr Lillien Jane Martin, pierwsza w Ameryce badaczka psychologii starości, która założyła specjalistyczną poradnię dla ludzi starych w San Fran- cisco, pewnej damie, na pytanie o status emeryta, od- powiedziała, że: w wieku 65 lat nauczyła się pisać na maszynie, w wieku 75 lat pojechała do Indii i przeprowadziła wywiad z Gandhim, w wieku 77 lat nauczyła się prowadzić auto, w wieku 79 lat pojechała sama do ZSRR, w wieku 86 lat popłynęła łodzią w górny bieg Amazonki, swoje 88 urodziny obchodziła na wycieczce w Andach, mając 89 lat założyła z pomocą czterech sześćdziesięcioletnich pomocników farmę o powierzchni 64 mórg, dochodową, rzecz jasna. Jako 90-latka pisała: „Na pod- stawie historii mojego własnego życia mogę polecić kilka teraupetycznych wskazówek...". W gruncie rzeczy wszystkie jej rady można ująć w trzech słowach: „Nie upadajcie na duchu". Amerykańska profesor uprawiała „hart ducha" prawie jak bohaterka westernu. Wycieczka w Andy w 88 roku życia nie jest do naśladowania dla każdego, ale przecież nie o to jej chodziło. Decydująca sprawa, postawiona przez nią, sprowadza się do pytania: „Dlaczego do problemów badania starości nie próbuje- my podchodzić tak samo, jak do dzieciństwa i młodości, i nie traktujemy jej jako normalnej fazy życia ludzkiego z jego własnymi ambicjami, celami i osiągnięciami?" Badaniom tym, wprawdzie powoli i z oporami, ale nadano jednak normalny bieg. I okazało się wtedy, jak wielkim nieporozumieniem był pogląd, że po przekrocze- niu 20—25 roku życia ludzie są już „niezdolni do roz- woju", tak jakby wszystko już było przesądzone raz na zawsze. „Może się zdarzyć, mówi amerykański psycholog Ro- bert Peck, że w drugiej połowie ludzkiego życia wystąpią trudności fizyczne. Nie należy jednak w żadnym wypadku wyciągać z tego wniosku, że równolegle muszą obniżać się siły duchowe i funkcje społeczne. Wręcz przeciwnie. Istnieje dość dowodów na to, że druga połowa życia staje się okresem, kiedy zdolności rozwijają się najpełniej i najlepiej mogą być użyte. Abstrahując od owych nielicz- nych przypadków, kiedy fizjologiczny «niedowład star- czy» kończy możliwość uczenia się, względnie niezależ- nego życia, u wielu ludzi obserwuje się poszerzanie wiedzy oraz mądrości aż po kres życia". I dalej mówi on: „Niedorozwój można zauważyć zaró- wno w pierwszych dwudziestu, jak i w ostatnich dwu- dziestu latach życia ludzkiego...". Niedorozwój? Pogląd ten jest z pewnością sygnałem nowego toku myślenia, bowiem do tej pory przyjmowano nieomal automatycz- nie, że starość „sama w sobie" zmienia człowieka. Przypisywano starości specyficzne przymioty i stany nie tylko w obszarze intelektu, lecz także w obrębie uczuć, „...starzec popada w konflikt z otoczeniem, które go nie rozumie, a dla którego również i on nie ma zrozumienia. Staje się więc osamotniony. Osaczają go monotonia i nuda". (Thieding). „...objawia się rosnące rozdrażnienie. Stary człowiek jest niezadowolony z nowych czasów; wyśmiewa każdą nową modę, twierdzi, że świat jest coraz gorszy, a mło- dzież coraz bardziej zepsuta. Staje się mrukliwy, preten- sjonalny, zarozumiały. Jest wielkim ciężarem dla swoich najbliższych". (Gruhle). „...zwykła starcza tępota jest może jedynie przesad- nym określeniem stopniowego osłabienia umysłu, które następuje z reguły począwszy od pięćdziesiątego roku życia. Często najpierw rzucają się w oczy zmiany chara- kteru: zmysł porządku przeobraża się w małostkową pedanterię, zdecydowanie — w tępy upór, ostrożność — w nieufność, gospodarność — w przykre sknerstwo. Potem, jak w przypadku paraliżu, następuje zjawisko, które określamy jako „zobojętnienie na bodźce etyczne". (Bleuler). Nauka odwraca się dziś od takich poglądów. Badacze problemów starości zaprzeczają stanowczo, że istnieje coś takiego, co określamy jako „starcze". „Proces sta- rzenia podlega w dużym stopniu własnym, indywidual- nym prawom. Każda jednostka w zaawansowanym wie- ku ma widoczne ślady swojego życia nie tylko na twarzy, lecz także w całej osobowości". (Vischer). — „Nasza tematyczna analiza starości dopracowała się zaskakują- cego rezultatu. Czy jednak ten, kto zajmuje się pro- blemami starości, może mieć nadzieję, że usłyszy o za- sadniczej odmienności form starzenia się człowieka... Zamiast tego mówi się wciąż o jednolitym przebiegu sturktur życia..." (Thomae). — „Kim jest i co robi czło- viek 60-letni, stanowi w istocie następstwo tego, kim był >n między 50 a 60 rokiem życia, kim był, co czynił i jak :ył, gdy miał lat 40 i tak dalej, aż do czasu dzieciństwa... Jie możemy dojść do żadnego rzeczywistego zrozumie- lia, czy nawet tylko połowicznego wyjaśnienia procesu itarości, jeśli nie będziemy brać pod uwagę rozwoju v tym właśnie znaczeniu..." (Robert Peck). „Starość ma prawo do grzechu" Człowiek nigdy nie jest,,gotowy". Proces rozwoju trwa irzez całe życie. Nie jest więc wcale przypadkiem, że małej słodkiej dziewczynki wyrośnie kłótliwa, złośliwa tarucha czy czarująca starsza pani. Pewne podstawowe echy jak, na przykład, poczucie humoru, radość, chęć ycia są, rzecz jasna, niezniszczalne. Czy po Ninon de Lenclos, o której mówiliśmy już / rozdziale na temat seksu, śmiałbym, szanowny czytel- iku, zaznajomić cię z inną wielką kokotą? Madame du Deffand, urodzona w 1697 roku, zmarła i 1780 roku, a więc żyjąca 83 lata kochanka cesarza wielu wysoko postawionych osobistości, prowadziła zalone życie nie tylko w młodości, lecz zatroszczyła się ikże o piękną starość. Mając 68 lat zaprzyjaźniła się angielskim literatem Horacym Walpole. Pisała do niego ik podniecające listy, że przy tej sposobności odkryła wój literacki talent. W jej salonie, podczas wielkich olacji, spotykało się pół Paryża. ,,Nierzadko — zauważa Vischer w swej książce «Sta- 3ść jako los i spełnienie» — ci, którzy kiedyś należeli do ajpiękniejszych i najelegantszych, których młodość wy- ełniały triumfy i burze, starzeli się najlepiej i ujawniali 1 tej nowej roli szczególny urok". Andre Gide wyraził to ik: „Bez wątpienia łatwiej jest wyrzec się tego, co się nało, niż tego, o czym się marzyło". Bismarck sfor- mułował to jeszcze inaczej: „Starość ma prawo do grzechów młodości". A pewien psychiatra wypowiedział te oto poważne słowa: „Życie nie przeżyte jest przyczyną irracjonalnego lęku przed śmiercią". Czy właśnie to nie przeżyte życie tak absorbuje nie- których ludzi w starości? Czy nie zastanawia i nie rzuca się w oczy, że prastaruszkowie z tak wielkim zadowole- niem wspominają swoje dawne lata? Czy udane życie i zadowolenie psychiczne mają więcej wspólnego ze zdrowiem niż domowy trening, przymusowy spacer czy picie soków warzywnych? Niektórzy uważają, że mieszanie w to uczuć jest nie- naukowe. Ale nie da się tego uniknąć. Nawet w ZSRR, gdzie psychologia pozostaje nieco w tyle i Freud zaczyna dopiero być uznawany, ale gdzie od dziesięcioleci obserwuje się systematycznie ludzi długowiecznych — klimat, w którym żyją, wodę, którą piją, powietrze, którym oddychają, witaminy, które przyjmują — profesor Rochlina badająca problemy starości mówi: „Ludzi długowiecznych charakteryzuje pełne twórcze życie. Są to natury szczególne, pełne aktywności i radości życia...". Aby słów „aktywność" i „radość życia" nie kojarzyć jedynie z madame du Deffand, zacytuję kilka zdań z wy- wiadu z panią Welthy Honsinger Fisher, jaki Jutta Kamke zamieściła w lipcu 1970 roku na łamach „Die Zeit": „Z upodobaniem opowiada ona historię starego Hindusa, który po raz pierwszy w swoim życiu napisał na tabliczce łupkowej: «R...A...M...A», i wykrzyknął: «To jestem ja. Byłem dotąd nikim. Ale teraz jestem kimś». Pani Welthy Honsinger Fischer, doktor filozofii, może opowiedzieć wiele podobnych historii. Jest ona w In- diach «pierwszą damą w walce z analfabetyzmem»; tak w każdym razie napisano w dyplomie towarzyszącym nagrodzie Nehru, który otrzymała przed dwoma laty w New Delhi. Liczy sobie 90 lat, ale nie wygląda na staruszkę. Trzyma się prosto, tryska energią. Jest wy- worną kobietą ze zmarszczkami wokół ust i oczu, z siwymi włosami ściągniętymi w kok. Uścisnęła ni mocno rękę. Przy 45 stopniach upału na ulicach vlew Delhi uciekłyśmy do piwnicy domu przy A 9 Ring Road, gdzie urządziła swoje biuro. Wypiłyśmy szklankę zimnej herbaty. Opowiadała mi o sobie, podkreślając liektóre zdania gestem pięknych rąk... Córka właściciela iuty żelaza w Rome (stan Nowy Jork) została w 26 oku życia kierowniczką pierwszej szkoły dla dziewcząt N Chinach — w Nanchany nad rzeką Yangste-Kiang. N 1920 roku przyjechała po raz pierwszy do Indii. Wyszła za mąż za biskupa metodystów Freda Bohn rishera, mieszkała z nim w Burmie i Kalkucie, i poznała 3andhiego. Gdy mąż zmarł w 1938 roku, pracowała : powodzeniem jako nauczycielka w krajach latyno- amerykańskich, środkowoeuropejskich i znów w krajach azjatyckich... W 1953 roku udało się Welthy Honsinger risher urzeczywistnić swoje marzenie: przy pomocy rundacji Forda założyła w Allahabad szkołę, w której cształciła «swoich ludzi», czyli nauczycieli wiejskich. 3odjęła się tej pracy w wieku, w którym inni spędzają i:ycie tylko w ogródkach działkowych... Hinduski wróżbita )rzepowiedział jej kiedyś długie życie, może dziewięć- dziesiąt trzy, może dziewięćdziesiąt cztery lata i tylko czternaście dni choroby w tym czasie. Do tej pory chorowała tylko cztery dni. A 18 września skończy )9 lat...". Ukazuje to bardzo przekonywająco, że „szczęśliwa starość" nie jest żadnym frazesem. Ale jak mogłoby się :rozumieć tę 91-letnią kobietę, nie biorąc pod uwagę śladów jej własnych przeżyć? Zmarszczki tej starej damy z New Delhi są rezultatem ego, że często i wiele się w życiu śmiała. Wiem, że to wierdzenie brzmi banalnie, naiwnie, ale nie jest takie. Tacy ludzie bowiem nie przedstawiają sobą jakichś szczególnych dzieci szczęścia, którym los oszczędził ciosów. Zrozumiemy to lepiej, jeśli przywołamy na po- moc definicję humoru: humor polega na tym, że człowiek śmieje się, mimo wszystko. Wesoło mi, niczym się nie przejmuję Humor pomaga przebijać się ludzkiej energii. „Humor jest wdzięcznością za życie" (Siegfried Lenz). Anglik ocenia brak humoru jako duchowe kalectwo, jako rodzaj umysłowego niedorozwoju. „Podobnie jak imbecyl, rów- nież człowiek pozbawiony poczucia humoru nie może poradzić sobie z własnym życiem" (John Bourke). „Wciąż jestem wesoła", powiedziała stuletnia, była sprzedawczyni w sklepie mięsnym, Anna Ebenhóch, „za- wsze wesoła, bo niczym się nie przejmuję". Jest to klasyczna i typowa dla stulatków odpowiedź. Jak mo- gliśmy wpaść na myśl, że tajemnica długiego życia nie ma z tym nic wspólnego? Przecież wszyscy ci ludzie noszą na szyi niewidoczny „order za brak okrutnej powagi". Budowniczy pieców piekarskich w Monachium Max Liebhardt — czy przypominacie go sobie? Mając 82 lata ustanowił w monachijskiej piwiarni nieoficjalny rekord: wypił 17 litrów piwa. Proszę się nie oburzać, nie za- chęcamy do naśladowania, ale też nie należy tego czło- wieka traktować jak pijaka. Chciał on — jak mi wyznał — tylko przekonać się, czy jeszcze jest zdrowy. „No i?" — spytałem. „Tak, jestem jeszcze zdrów", odpowiedział ze śmie- chem. Lata całe obserwowałem tego starego wesołego czło- wieka. Żył w domu starców w przygnębiających warun- kach. Spał w jednej sali wraz z 16 osobami. Ale nic sobie z tego nie robił. Był niezniszczalny — ciągle pogodny, wesoły, cięty w języku. „Trwałego szczęścia, długowiecznego szczęścia nie ma", mówi filozof Ludwig Marcuse, ale momentów szczęśliwych i stanów błogości jest wiele. One są wpisa- ne w życie". Gdy Max Liebhardt opowiadał historie ze swego życia, miało się wrażenie, że gromadził on owe szczęśliwe momenty i stany błogości. Przydały one wartości jego życiu, pozwoliły dobrze spać na starość. Charlotte Buhler zajmowała się szczegółowo psycho- logią przebiegu ludzkiego życia. Próbowała zorientować się, które momenty w życiu człowieka można uznać za warunek pozytywnej oceny poszczególnych jego etapów. Doszła do następującego wniosku: „Świadomość, że uczyniło się w życiu rzeczy słuszne we właściwym czasie stanowi niezbędny warunek dobrego samopo- czucia". Jakie to są rzeczy, jest sprawą indywidualną, że nie można tu udzielić żadnych wskazówek. Przy całej jednak powściągliwości, można z pewnością powiedzieć, że życie warte jest życia. „Cnotę przyjemności" opisał Allostis już w 1904 roku: „Życie nie jest dążeniem do władzy, lecz dążeniem do przyjemności". Dr George Meinecke z Instytutu Higieny Psychicznej w Hamburgu w 1969 roku powiedział: „Życie nasze zagrożone jest nie tylko śmiertelnymi niebezpieczeństwami, które ograbiają i uszczuplają naszą egzystencję z radości, co praktycz- nie równa się skracaniu naszego żywota". Autor, znany specjalista z dziedziny higieny psychicznej, wymienia radość przyjemności, radość zabawy, wielką wesołość, odwagę, żądzę wiedzy, zmysł wynalazczości itp. pozyty- wne kryteria egzystencji ludzkiej i pisze: „Przyjemność nie zasługuje na to, aby ignorować jej znaczenie, jak to często się dzieje". Stracone okazje Zmęczenie wskutek używania życia! Jest to obiegowy frazes, do którego nie należy przykładać zbytniej wagi. Tym bardziej, że wiele różnych doświadczeń i obser- wacji zdaje się potwierdzać, iż niechęć, niezadowolenie i zły humor niektórych starych ludzi mają źródło w niewy- korzystaniu wielu życiowych sytuacji. Użalają się, że czegoś zaniedbali — a nie, że grzeszyli. Wolter zalecał starym jako jedyną dietę — „dietę wesołości", ale ta jest trudna do zrealizowania, jeśli nie ćwiczyliśmy jej wcześ- niej. „Succesful aging" (starzeć się z powodzeniem) Robert J. Havighurst w swoich pracach zdefiniował następująco: zadowolenie z obecnego i minionego życia. Ten czynnik zadowolenia nie może być nigdy oszacowany za wysoko. Człowiek zadowolony patrzy spokojnie nie tylko na swoją przeszłość, zaciekawiony jest także tym, co jeszcze przed nim. Ma on, jak mówią psychologowie, „związek z przyszłością". Jeszcze nie wyśnił ostatniego snu. Po licznych badaniach znaczenie związku z przyszłoś- cią nie jest dziś podawane w wątpliwość. „U 70—75-lat- ków zadowolenie z życia na emeryturze idzie w parze z pozytywnym nastawieniem do przyszłości i daleko sięgającymi planami". (Ursula Lehr, Gernot Dreher: „Psychologiczne problemy przechodzenia na emerytu- rę"). Naukowcy zajmujący się badaniem zachowań natrafili u prymitywnych plemion tubylczych w Australii i Afryce na zjawisko, które ich całkowicie zaskoczyło. Jeśli czło- nek wspólnoty naruszył jedno z uświęconych tabu, wtedy czarownik dotykał grzesznika magiczną kością i skazy- wał na potępienie i śmierć. Humbug? Zaiste. Ale tubylec ginął rzeczywiście. Jeśli nawet był młody i zdrowy, to popadał w osobliwy stan zapaści, który po jednym lub dwóch dniach prowadził do śmierci. Bezpośrednią przy- czyną śmierci takiego tubylca była zapaść. Nikomu jed- nak nie wpadłoby na myśl, że mógł on rzeczywiście umrzeć z powodu zaburzeń krążenia. Dramatyczne, nie- samowite wydarzenie wskazuje wyraźnie na duchową przyczynę śmierci. Tubylec nie ma już przyszłości. Dal- sze życie uważa za beznadziejne i umiera w wyniku swoistej autosugestii. Beznadziejność, jak formułuje psycholog Josef Rattner, jest chorobą śmiertelną. Tylko w ten sposób można wytłumaczyć tzw. śmierć voodoo* u ludzi pierwotnych. „Mieć nadzieję znaczy: mieć przyszłość — pisze dr Georg Meinecke — Beznadziejność oznacza brak przy- szłości. Nawet ciężko chory ma przed sobą dzień następ- ny. Gdy brak dnia następnego, człowiek umiera, zanim umrze jego ciało". Nadzieja z natury swej jest czymś nieokreślonym. Jest wiarą w to, co jeszcze nadejdzie, co jeszcze może nadejść. Jest to, ażeby zacytować raz jeszcze sędziego sądu z Ontario, sir Williama Mulocka, taka postawa: ,.Czarodziejski zamek nie jest poza mną, on ciągle jeszcze jawi się przede mną w chmurach". Ludziom poddawanym hipnozie Bahle sugerował: ,,Jeśli się prze- budzicie, wasze najlepsze i najpiękniejsze nadzieje i cele będą zniszczone". Pod naciskiem tej wmawianej tylko beznadziejności osoby te określały swoje życie jako puste, duchowo martwe, przeżywały głęboką rozpacz, tęskniły do śmierci...". Wiedeński psychiatra Ringel mówi o kandydatach do samobójstwa, że ogarnęła ich ,.skrajna beznadziej- ność". Nawet przy badaniach zwierząt dowiedziono, że sytuacja bez wyjścia może prowadzić do śmierci z powo- du pewnego rodzaju samoparaliżu. * Wiara w czary, w gusła. Widoczne są tu wzajemne oddziaływania, które na- kazują poddać rewizji koncepcję, by chorobę i śmierć rozpatrywać jedynie jako przypadki fizyczne. Człowiek nie jest tylko automatycznym mechanizmem, jest istotą odczuwającą miłość i nienawiść, popędy i namiętności — i w tej sferze intymności rozstrzyga się wiele spraw. Badania psychosomatyczne, prowadzone w ostatnich dwóch dziesięcioleciach, wykazały na podstawie licz- nych przykładów ścisły związek pomiędzy zdrowiem, samopoczuciem psychicznym i zdolnością przystosowania się. Są to nie tylko znane od dawna z doświadczeń lekarzy fakty, że człowiek, osłabiony psychicznie, nie jest w stanie bronić się skutecznie przed wszelkimi moż- liwymi chorobami. Potwierdzają to również nowe eks- perymenty. Stałe napięcie nerwowe powoduje podwyż- szenie poziomu cholesterolu we krwi, maleje także, na przykład, liczba elementów odpornościowych we krwi, co oznacza, że spada nasza odporność na infekcje. Gdy się złościmy, żółć nie wydziela się, przy reakcjach szoko- wych gruczoł tarczycowy rozpoczyna nadmierną produkcję hormonów jodowych, wystarczą minimalne podniety psychiczne, aby skóra reagowała wydzielaniem potu, następują zmiany w ukrwieniu tkanek, podczas wybu- chów wściekłości zwiększa się nagle w ślinie ilość cyjanowodoru, depresja oddziaływuje na żołądek, uczucia lęku wywołują ataki serca... Śmiertelna rezygnacja Przykłady można mnożyć. Wymieniam je tutaj tylko dlatego, aby wyjaśnić, że istnieją zasoby sił, które ogólnie można nazwać „psychiczną odpornością", i które związane są ściśle z naszym zdrowiem. W maju 1968 roku odbyła się w Nowym Jorku narada lekarzy, na której przedstawiono godne uwagi rezultaty badań. Profesor Claus Bahne Bahson opowiedział o 80 pacjentach cho- rych na raka i badaniu warunków ich życia. Prawie wszyscy cierpieli przed zachorowaniem na ciężkie zabu- rzenia psychiczne, jak depresje lub stany głębokiej roz- paczy. Do podobnych wyników doszedł dr William Gre- ene z uniwersytetu w Rochester. Jego badania obej- mowały 100 chorych na raka. Sięgnął do wcześniejszych okresów ich życia. Stwierdził, że przed zachorowaniem wystąpiły u nich osobliwe załamania, którym towarzyszył lęk, bezradność, beznadziejność, rodzaj śmiertelnej re- zygnacji. Nie są to aż tak odważne i nowe myśli, jakby to na pierwszy rzut oka wyglądało. Już rzymscy i greccy lekarze w starożytności łączyli chorobę nowotworową z melancholią. Byli głęboko przekonani, że ludzie o usposobieniu melancholijnym są szczególnie podatni na raka. ,,Znany angielski chirurg, który w swojej ponad czterdziestoletniej praktyce operował wielu chorych na raka, stwierdził, ku własnemu zdumieniu, że natury we- wnętrznie spięte, skłonne do stanów odrętwienia i kom- pleksów, łatwiej zapadają na raka niż ci, którzy podczas walki i napięć potrafią zachować spokój, równowagę, którzy mimo silnej nadwrażliwości i depresji psychicznej potrafią odzyskać wewnętrzny rytm i spokój oraz twórczą energię, prężność i aktywność, i dostosowują się or- ganicznie do każdej fazy wieku. Takie natury stawiają większy opór chorobom nowotworowym i układu krąże- nia... Ludzie szczęśliwi rzadziej chorują na raka, mówi ów lekarz, świadomie upraszczając i przesadzając w slo- ganowym ujęciu swoich doświadczeń. W każdym razie zwraca on uwagę na wzajemne oddziaływanie życia zewnętrznego i wewnętrznego u ludzi starych. Przede wszystkim ujawnia się tu istotny wpływ postawy psychi- cznej wobec procesu starzenia się, podczas gdy my jesteśmy skłonni źródeł starzenia dopatrywać się raczej w zużyciu sił fizycznych..." (Profesor Hans Zbinden, uniwersytet w Bernie). Sięgnijmy raz jeszcze do użytego przez dra Williama Greene'a pojęcia: śmiertelna rezygnacja. O czymś wręcz przeciwnym mówi dr Flanders po przebadaniu 2000 stulatków: niezachwiany optymizm. Nie znają oni uczucia rezygnacji. Są ciekawi przyszłości, snują plany. Wurz- burski malarz i architekt Ignaz Schmitt, który w latach 1968—71 rysował głowy mężczyzn i kobiet pomiędzy 100 a 107 rokiem ich życia, szukając tzw. „ostatniej twarzy", powiedział o swoich modelach: „Byli wśród nich palacze i niepalący, żonaci i wolni, piwosze i abstynenci, rze- mieślnicy i intelektualiści — ale wszyscy wierzyli, że jeszcze pożyją. Żadna z tych osób nie okazywała zmę- czenia życiem". Głupia data urodzin Nie, nie są oni zmęczeni życiem. Nigdy też nie byli. Humor dopisywał im nieprzerwanie, ponieważ niczym się nie przejmują. Na pytanie, kiedy pojawiła się u nich starość, trudno odpowiedzieć. W osiemdziesiątym roku życia, w dziewięćdziesiątym? Czy też w ogóle jeszcze nie? Cóż mówi data urodzenia o człowieku? Jak młoda jest 106-letnia kobieta, która z uśmiechem wchodzi na pokład samolotu i burzę wstrząsającą maszyną odczuwa jako przyjemne urozmaicenie? A jak stara jest 27-letnia nauczycielka, która na pytanie ankiety odpowiada: „Daw- niej, jeszcze przed paroma laty, przeżywałam wszystko prawdziwie, wszystkim się entuzjazmowałam... Wszyst- ko było jak zaczarowane... dzisiaj jestem trzeźwa i zim- na... las oznacza dla mnie tylko wytwórnię drzew...". W omawianej tu ankiecie psychologowie przy pomocy odpowiednich pytań próbowali zbadać, kiedy zaczyna się starość. 28-letnia gospodyni domowa odpowiedziała: ,,Jestem stara... Dawniej chętnie chodziłam na tańce. Dziś pytam siebie często, np. gdy jest kiermasz, jak możesz siedzieć tak spokojnie w domu...". Natomiast 79-letnia pani domu mówi: „Cieszę się i dziękuję Bogu, że nie jestem jeszcze stara". 68-letnia właścicielka sklepu stwierdza: „Nigdy w moim życiu nie czułam się stara. Usiłuję wmówić sobie, że teraz jestem stara. Muszę sobie to powtarzać raz po raz, gdyż inaczej nigdy by mi nie przyszło do głowy". A oto co mówi 29- letni student: „Od 2 lat zauważam u siebie wciąż narastającą rezygnację...". I 47-letni robotnik metalur- giczny: „... Czuję się stary, zmęczony, nie mam na nic ochoty, nic nie sprawia mi przyjemności". 59-letnia kobieta: jestem kobietą zużytą". 31-letnia pielęgniarka: w czasie ostatniego urlopu w Tyrolu myślałam o sobie: kobieto, cóż z ciebie za stara ciotka". 82-letni rencista: „Nie czuję się stary, jestem zdrów, kopię w ogrodzie, biegam szybciej niż moja córka, noszę pełne worki do domu...". 59-letni urzędnik: „Nigdy nie czułem się stary, z pewnością nie! Moja o 10 lat młodsza żona pomogła mi być młodym". 64-latka wyznała: „Mam znajomą, która ma już 79 lat. W porównaniu z nią wydaję się sobie stara. Ona jest pełna przedsiębiorczości, każdego dnia idzie do miasta, nie jada w domu, chodzi do lokali, nawet do baru ze znajomym...". A oto przypadkowe spotkania. 44-latka mówi: „Gdy w 39 roku życia urodziłam jeszcze raz dziecko, potrak- towałam to jako szczególny podarunek losu. Wydałam się sobie nieskończenie młoda...". I jeszcze 45-letnia: „Gdy w 39 roku życia urodziłam chłopca, czułam się jak babcia, nie chciałam pokazywać się z nim na ulicy...". Kiedy zaczyna się starość? Czy teraz już wiecie? Wolność starości Przejście na emeryturę dało mi cztery rodzaje wolności: wolność od odpowiedzialności, wolność czynienia tego, co sam zamierzam, wolność życia według własnych poglądów, wolność od obowiązku zachowywania zewnętrznych pozorów. R. P. Kaighn Mr. Brown, 73 lata, emerytowany specjalista od racjo- nalizacji, wstąpił w Nowym Jorku przy Madison Avenue do biura organizacji emerytów. „Hallo, Lilian" — po- zdrowił swoją starą przyjaciółkę. „Gdzież ty się po- dziewałaś?" Elegancka mieszkanka Nowego Jorku, 68 lat, powiedziała z uśmiechem: „U szacha perskiego". Mr. Brown potrząsnął głową: „Czy znowu organizowałaś kuchnię eksperymentalną?" — „Tak, pierwszą w kraju. W Teheranie. Przebywałam tam pół roku. A co ty ro- bisz?" „Lecę w następnym tygodniu do Singapuru", odpowiedział mr. Brown, „prawdopodobnie na trzy mie- siące. Wielka fabryka konserw popadła w tarapaty". Zarządca organizacji przyjmuje telefon z Panama-City. Przy aparacie pani Gwen Fonda, lat 71, która uruchomiła tam fabrykę butów. Nie jest to dla niej żaden problem, gdyż przez 47 lat pracowała w amerykańskich fabrykach obuwia, przez ostatnie 18 lat jako dyrektor. Biuro przy Madison Avenue jest główną siedzibą po- średnictwa. Stąd jak pszczoły z ula wylatują do Chile, Hondurasu, Egiptu, Ghany, Brazylii, Aten, Sao Paulo, Honkongu 60-, 70-, 80-letni eksperci produkcji obuwia, bankowości lub branży zbożowej, a także inżynierowie, architekci, maklerzy giełdowi, mężczyźni i kobiety. Wszy- scy są już na emeryturze. Czy to wizja przyszłości? Nie. Organizacja nazywa się „International Excutive Service Corps", w skrócie IESC. Podjęła działalność w 1965 roku. Natychmiast zgłosiły się tysiące chętnych. Za prace w okresie pozostawania na emeryturze nie płaci się. IESC zwraca jedynie koszty i wypłaca kieszonkowe. Emeryci pomagający w rozwoju? Wiem, że są ludzie, którym taki model emerytury zapiera dech. Ale IESC w Nowym Jorku jest, moim zdaniem, organ- zacją godną naśladowania. Tu właśnie pojawia się kwes- tia „granicy starości". Kładzie się kres tyranii kalen- darza. Niestety, Executive Service Corps to dość ekskluzywny interes. Pomaga on jedynie byłym menadżerom, a więc emerytowanym dyrektorom. A jakby to było, gdyby roz- szerzyć taką działalność, gdyby dać także szansę op- tykom, wytwórcom narzędzi, ślusarzom, włókniarzom, nauczycielom, urzędnikom? Przypuśćmy, że w Berlinie, Hamburgu, Frankfurcie, Monachium powstają punkty kontaktowe. Renciści, pro- szę się zgłaszać. Kto ma ochotę pracować kilka miesięcy w Etiopii, na Wybrzeżu Kości Słoniowej lub w Sierra Leone, w Kenii lub Tanzanii? Gustaw VI Adolf, król Szwecji (11 listopada 1972 skoń- czył 90 lat) prezentował się na wieczornym przyjęciu na zamku Bruhl w Bonn jako człowiek niezykle rześki i po- godny. Monarcha i jego gospodarz, prezydent RFN Gus- taw Heinemann, rozumieli się tak dobrze, że do późna nie mogli się rozejść. Heinemann do swego gościa: „Czy zamierzamy dziś pójść spać dopiero jutro rano?" Gustaw VI Adolf grał w tenisa, jeździł do Laponii, aby łowić pstrągi. Interesował się odkryciami archeologicz- nymi i podróżował do Włoch, Grecji, Egiptu, Chin. Trosk- liwa rodzina nalegała, aby towarzyszył mu stale lekarz przyboczny. Gustaw VI Adolf zgodził się, ale zmienił funkcję lekarzowi, który także teraz łowił pstrągi i jeździł na wykopaliska starożytności. Rześki dziewięćdziesię- ciolatek, czyż nie tak? Przypadkowo był „z zawodu" królem i dlatego nie musiał iść na emeryturę. Ale to jest jedyna różnica. Emerytowany nadleśniczy w Palatynacie, Mathias Bollinger, ustrzelił w 102 roku swego życia odyńca. Dolnosaksoński rolnik Johann Woest, który raz tylko był leczony, gdy w wieku 99 lat spadł z wozu z sianem i złamał sobie obojczyk, jeszcze w 108 roku życia zajmował się gospodarstwem. Viktor Hufnagl, który 14 marca 1972 roku obchodził 90 urodziny, jest honoro- wym przewodniczącym klubu szachowego. W każdy pią- tek idzie do klubu wieczorem i bierze udział w turniejach szachowych. Dr Walter Thiem ze Starnbergu skatalogo- wał 15 tysięcy fotografii artystycznych, komponuje pieśni i uprawia muzykę kameralną. Ma zaledwie sto lat. Tito i Artur Na początku 1972 roku 80-letni Tito pojechał do Mosk- wy. Telewizja nadała z tej okazji wiele audycji. Tito wyglądał wspaniale, na przykład na uroczystym ban- kiecie, gdy przypalał niezwykle długie cygaro brazylij- skie. Z rozmowy wynikało, że planuje podróż do Amery- ki. Mogę sobie wyobrazić, że człowiek, oglądając tego bohatera, zadawał sobie pytanie: Osiemdziesięcioletni mężczyzna? I jeszcze jeździ do Rosji i Ameryki? Jak gdyby istniała różnica między szefem państwa i, powiedzmy, właścicielem pralni w Wuppertalu. 80-letni Artur Lambert we wrześniu 1970 wziął udział w biegu maratońskim. Jego czas: 3 godziny, 52 minuty i 30 sekund. ' Człowiek epoki kamiennej mógłby liczyć na 19 lat życia. Około 30 lat żyli ludzie w średniowieczu. W 1870 roku średnia wieku obojga płci wynosiła 36 lat. I dopiero później nastąpiła wielka zmiana. Wiek XX przyniósł nie tylko lot na księżyc, przyniósł także urzeczywistnienie marzeń o długowieczności. Żyjemy dwakroć dłużej niż nasi przodkowie. Nie jest to rachunek naciągany. Widoki na długie życie są rzeczywiście wielkie, tak wielkie, jak jeszcze nigdy przedtem. Według obliczeń amerykańskiego futurologa Roberta W. Prehody (podanych w 1971 roku na między- narodowym kongresie w Ruschlikon pod Zurychem) mie- szkańcy naszej Ziemi już w 1980 roku mogli żyć średnio 90 lat. Dla urodzonych w 1990 przewiduje on — sto lat. Nie jako wyjątek, lecz jako regułę. Kiedy więc wymieniamy Titę, Hufnagla, Bollingersa, Lambertsa, Gustawa Adolfa, proszę nie mówić: — Ach, to tylko mydlenie oczu. My przecież wiemy, co to jest starość. Otóż nie wiemy tego. Dotychczasowe wyniki więk- szości badań dotyczących ludzi starych były zniekształ- cone dlatego, że nie przedstawiały typowych starców, lecz osoby wybrane, znajdujące się w szpitalach i do- mach starców. Nowoczesne badania zdrowych starych ludzi podają w wątpliwość wiele z tego, co automatycz- nie przypisywano starości. Całkiem więc nie pojmuję, dlaczego — patrząc na naszą własną starość — nie moglibyśmy brać pod uwa- gę przykładu Tity, Hufnagla, Bollingersa, Lambertsa, Gustawa Adolfa. Dlaczego nie mielibyśmy odnotować, że pewien amerykański zakład ubezpieczeń w stanie Ver- mont znalazł się w kłopotliwej sytuacji, gdy 101-letnia dama chciała się ubezpieczyć od wypadku? Wniosek musiał zostać przyjęty na podstawie orzeczenia lekar- skiego. ,,Babcia Perry" nigdy w swoim długim życiu nie chorowała poważnie i również obecnie nie miała kło- potów ze zdrowiem. „Ile mniej więcej dni leżała pani w łóżku i z jakiego powodu?" — spytała amerykańska uczona dr Flanders Dunbar swoją stuletnią pacjentkę. ,,Ni mniej ni więcej, tylko dokładnie 45 dni". Powód leżenia w łóżku: urodziła dziewięcioro dzieci. Według hrabiego Karlfrieda von Diirckheima (,,Sens starości — dojrzała ludzkość") o starości może mówić tylko ten, kto cierpienia starości bierze poważnie. A te cierpienia duchowe i fizyczne dotykają żyjących w izo- lacji, samotności, odstawionych ,,na boczny tor życia...". „Pesymistycznym sposobem traktowania triumfów cy- wilizacyjnych" nazywa nie bez racji ten model przypad- łości socjolog Frank Notestein, który — po wyliczeniu wszystkich oczekiwanych cierpień — wzywa do opamię- tania. ,,...a jednak sensem każdej ciemnej strony naszego życia jest światło, które się w tej ciemności skrywa. Podobnie w mrokach starości ukryty jest sens, który — tam, gdzie się pojawi — uwalnia starość od lęku przed kresem i przemienia w radość życia, wypełniającą swoje cele". (Hrabia Karlfried von Durckheim, profesor doktor ze Schwarzwaldu). Biorę pod uwagę, że o starości może mówić również ten, kto w czterech wielkich miastach zachodnioeuropej- skich zdobywał wiedzę przy pomocy praktycznych badań socjologicznych, a więc opracowanych odpowiednio wy- wiadów wśród 8000 starych ludzi, byłych pracowników przemysłu. Profesor nauk społecznych Otto Blume pisze po przeprowadzeniu takich badań:,, Określenie «samo- tny» nie jest najczęściej dostatecznie zdefiniowane. Jeśli przez «samotny» rozumie się człowieka bez rodziny, to w odniesieniu do starych ludzi można określenie takie uzanć za słuszne... Ale słowa «samotny» używa się również w innym przypadku, gdy mówi się o deprymują- cym własnym samopoczuciu osamotnienia. W związku z tym należy wyraźnie stwierdzić: tylko niewielka część ludzi starych odczuwa osamotnienie jako coś przykrego. Może nie jest to nawet co dziesiąty człowiek... „Jeśli rozejrzymy się dokładnie w kręgu ludzi samotnych, to musimy zauważyć, że w przeważającej mierze są to starsze, samotnie żyjące kobiety o niewielkich docho- dach...". „Z fatalną regularnością — pisze frankfurcki socjolog Ludwig von Friedeburg — wraz z malejącymi dochodami mniej jest pozytywnych ocen na temat starości, niezależ- nie od tego, czy dotyczy to korzyści, czy strat, czy oczekiwań i życzeń, planów na wieczór życia, kontaktów społecznych i stanu zdrowia". Popatrz — chciałoby się zawołać — przytaczana tak często „samotność starego człowieka" nie odnosi się do jego wieku, lecz do jego ubóstwa. Wysokość renty i osa- motnienie są ze sobą bezpośrednio związane. Skrom- ność, brak potrzeb, konieczność wyrzekania się przyjem- ności życiowych to są dolegliwości. Dla starego człowie- ka nie ma od nich nic gorszego. Jak gorzko brzmią słowa: „Dobrobyt, który masy narodu osiągnęły w nieznanych dotąd rozmiarach, oznacza raczej dar Danaów. Do zadań lekarza należy przeciwstawiać niewłaściwemu odżywianiu i stylowi życia". Na szczęście, nie wszyscy lekarze tak myślą. Ale ci, co tak myślą i głośno wypowiadają się na kongresach, widzą rzeczywiście problem starości w „niewłaściwym odżywianiu i trybie życia". Mówiąc wyraźnie, uważają oni, że stary człowiek za dużo je, za dużo pije, a czasami może jeszcze sięga po cygaro. Przypuszczam, że niektórzy politycy społeczni przyjęli ten punkt widzenia, aby uspokoić swe sumienie, które nie pozwala im zasnąć. W rzeczywistości bowiem walka przeciwko dobrobytowi jest walką z wiatrakami. W 1972 roku według danych Niemieckiego Związku Pracowników Umysłowych w Republice Federalnej żyło trzy miliony starych ludzi, „część z nich w warunkach poniżej minimum socjalnego". Z głodu nie umierają wprawdzie, ale mieszkają źle, jedzą źle, nie mają pie- niędzy na teatr i kino, nie mogą wyjeżdżać na urlop, ani na wycieczki. Teraz brakuje tylko jeszcze tego, aby wmówić tym ludziom, że narzucone im przez spo- łeczeństwo ubogie życie jest korzystne dla zdrowia. Albo, jak to sforumułował pewien referent: «Stary czło- wiek, zgodnie z naturą rzeczy, ma coraz mniej wy- magań»." W Szwecji notuje się obecnie najwyższy przeciętny wiek ludzkiego życia: 76 lat. Przypadkowo — co za przypadek! — Szwecja ma wzorową ustawę emerytalną. Umożliwia ona również staremu człowiekowi żyć we względnym dobrobycie — a więc, jak widać, nie szkodzi to wcale zdrowiu. „Trzeźwy rozsądek i poczucie sprawiedliwości mówią mi — stwierdził rosyjski pisarz Antoni Czechów — że w parze i elektryczności więcej tkwi miłości do człowieka niż w powściągliwości i poście". Nie tylko trzeźwe za- stanowienie, także poważne studia empiryczne wskazują nam dzisiaj, że — by raz pomyśleć odwrotnie — pozy- tywna ocena starości wzrasta z radosną regularnością wówczas, gdy ludzie mają zapewniony wystarczający standard życia. Amerykański senator odwiedzał w Nowym Jorku i oko- licy domy starców. Przy końcu podróży stwierdził wstrzą- śnięty: „Tylko w dwóch spośród tych domów mógłbym z czystym sumieniem umieścić moją matkę". Obraz katastrofalny? W istocie. Nie ma to jednak, szanowny czytelniku, nic wspólnego ze starością. To jedna grupa ludzi jest zmuszana do tego, by żyć w wa- runkach zniechęcających, niegodnych człowieka. W po- dobnych okolicznościach, zapewne również i młodzi lu- dzie ponieśliby szkody duchowe i fizyczne. Pan samego siebie Samuel Granick obserwował w Ameryce sześć miast zamieszkanych przez emerytów. Powodzi się tam lu- dziom dobrze, mogą coś niecoś przedsięwziąć, np. zorganizować przyjęcie, uprawiać swoje hobby, poje- chać na urlop. I oto, popatrzcie! 90 procent jest bardzo zadowolonych ze swego „drugiego życia". Samuel Gra- nick nader rzadko zetknął się tu ze zjawiskiem sa- motności. W takich warunkach lata po pracy zawodowej dają bez wątpienia, niezależność i wolność. Przemysłowiec R. P. Kaighn ujął to bardzo trafnie: „Przejście na emeryturę dało mi cztery rodzaje wolności: wolność od odpowie- dzialności, wolność czynienia tego, co sam postanowię, wolność życia według własnych poglądów, wolność od obowiązku zachowania zewnętrznych pozorów". Pan C, lat 73, zachodnioniemiecki emeryt, pozwolił zaprotokoło- wać podobne przekonanie: „Najpierw byłem żołnierzem, potem miałem pracę, potem musiałem się podporząd- kować mojej żonie i rygorystycznie przez nią ustalonym porom posiłku ...od czasu, gdy umarła — jestem panem siebie, mogę wychodzić i przychodzić, kiedy chcę, mogę czynić to, na co mam ochotę". Znajomy urzędnik w Kilonii wpisywał od dwudziestu lat do swego notatnika wszystko to, co po okresie „przy- musowej pracy" mógł jeszcze w swoim życiu zrealizo- wać. Zaczął to natychmiast po przejściu na emeryturę. Oddał swoje mieszkanie, wyprzedał całe umeblowanie i przeprowadził się do Rzymu. „Dlaczego moja emerytu- ra zapędziła mnie do Rzymu?" „Bo tam jest znacznie cieplej niż w Kilonii" — uzasadnił swoją decyzję. Nie ma wątpliwości. Mimo to nie każdy chce przenosić się do Rzymu. Ale prowadzenie notatnika: notatnika marzeń i życzeń starości — to jest wspaniały pomysł. Ja także — pogodnie nastrojony — założyłem sobie taki notatnik i w kwietniu tego roku wkleiłem do niego artykuł z czasopisma medycznego. Nie mogę przytoczyć go w całości, ale chciałbym zacytować kilka fragmentów: „...akurat lekarzowi sportowemu przyszło kruszyć ko- pie w sprawie alkoholu. Profesor Ludwig Prokop przyje- chał z Wiednia, aby w Salsomaggiore na zebraniu leka- rzy Europaeum Medicum Collegium poczęstować obec- nych czystym winem i przekonać ich, jakie cuda może czasem zdziałać taka szklaneczka. Według Prokopa ot- worzyły się dzięki temu niesłychanie szerokie możli- wości leczniczych wskazań... Przede wszystkim chodzi o oddziaływanie na stan psychiczny i nerwowy... W tym celu dziś używa się środków uspokajających, antydepresyjnych i innych spe- cyfików psychofarmaceutycznych, zresztą z nie najlep- szymi skutkami, stwierdził Prokop. ...tymczasem znany jest fakt, że alkohol zwiększa wydzielanie soków żołądkowych, w szczególności wy- dzielin żołądkowych, które pobudzają kwasy solne i pro- dukcję pepsyny. W dalszej konsekwencji zwiększa się wytwarzanie tzw. «istotnego czynnika», który sprzyja przyswajaniu witaminy B12... Kwasy solne wraz z al- koholem z uwagi na właściwości bakteriobójcze wskaza- ne są jako środki zapobiegające infekcyjnym chorobom żołądka i jelit. Kto regularnie przy jedzeniu pije wino, ten stosuje rozsądną profilaktykę... Alkohol poprawia funkcjonowanie organów oddecho- wych powiększając ich wydolność, dlatego u pacjentów przebywających w łóżku może nawet zapobiegać zapale- niu płuc. Rozszerzenie naczyń wieńcowych i przez to polepszenie przepływu krwi do serca, to dość istotny efekt, który można zapisać na konto dobroczynnego działania alkoholu. Według opinii amerykańskiego kar- diologa Dudleya White'a, koniak, whisky i rum mają takie samo znaczenie przy leczeniu anginy pectoris i w czasie rekonwalescencji jak nitrogliceryna... Wino wyrównuje ciśnienie krwi. Alkohol zaleca się także na pobudzenie przy zachwianym krążeniu i w sta- nych depresyjnych... Pozytywne aspekty działania alkoholu dotyczą ostate- cznie nie tylko geriatrii. Jest to dowiedzione medycznie, jak pisał o tym Wilhelm Busch: Czerwone wino, każdy starzec przyzna, chyba to nasza najlepsza ojczyzna". Piwniczy pożądany Czy profesor Ludwig Prokop jest w swych poglądach odosobniony? Nie, przyjaciele! Długoletnie badania ame- rykańskie podsumowano wnioskiem, że wino powstrzy- muje tworzenie się cholesterolu we krwi. Innymi słowy: wino jest skutecznym środkiem przeciwko zwapnieniu żył. Według profesora Masqueliera, dziekana wydziału farmaceutycznego w Bordeaux, konsumenci wina mają „widoki na dłuższe życie ze zdrowym sercem i układem krążenia". Internista, profesor Aleksander Pierach z Bad Nauheimer odkrył: przy piciu wina naczynia krwionośne nawet w zaawansowanej starości, są o wiele elastycz- niejsze niż u ludzi niepijących. Dr Schmidt-Voigt po dowiedzinach w kijowskim centrum badania problemów starości pisał: „Zgodnie z przeprowadzonymi u nas doświadczeniami, które profesor Hochrein mógł zebrać podczas badań ponad osiemdziesięcioletnich mieszkań- ców Ludwigshafen, również w ZSRR umiarkowane spo- życie alkoholu uważa się nie tylko za nieszkodliwe, lecz właśnie za pożyteczne". Co się tyczy „działania wina na stan psychiczno-ner- wowy", my, nieabstynenci, dobrze je znamy. Francuski pisarz Aleksander Dumas zauważył trafnie: „Nigdy przy- szłość nie wydaje się człowiekowi tak różowa, jak wtedy, gdy widzi ją przez kieliszek chambertina". (Chambertin to wspaniałe wino burgundzkie, ulubione wino Napoleona). Pić to znaczy: przy zdrowych zmysłach i o dobrej porze pociągnąć łyk, który działa na nasze wnętrze z czarodziejską siłą i mobilizuje wszystkie siły duchowe, aby sprawić nam wielkie święto radości, przynosząc odpoczynek surowemu rozsądkowi". (Georg Christoph Lich-tenberg). Pan Perignon, zakonnik i piwniczy zakonu w Hautvillers w Szampanii, po skosztowaniu po raz pierwszy szampana, miał wykrzyknąć: „Mój Boże, to smakuje jak gwiazdy". „Spójrz na ten kielich" — napisał poeta Georg Britting, to stare wino o żółtej barwie księżyca, ciepłochłodne, palącozimne...". Nie znam równie namiętnych wyznań na temat herbaty z mięty, dzikiej róży lub jabłek. One nie smakują jak gwiazdy, przyszłość nie staje się różowa, nic też nie wiadomo o hamującym działaniu na cholesterol. Ale w niektórych domach starców podaje się te ziołowe herbatki, dodając, rzecz jasna, że nie ma nic zdrowszego na świecie. Domy starców, jak wszyscy wiemy, wymagają zrefor- mowania. Również w tym znaczeniu. „Poszukiwany piwniczy — Dom Starców St. Josef" — mam nadzieję, że wkrótce przeczytamy takie ogłoszenie w gazetach. Okazałe winiarnie, połączone z atrakcyjną kuchnią — oto miejsce, gdzie zginie nieprzyjemny zapach „przytułków dla ubogich", założonych przez Marię Teresę i utrzymanych jeszcze do dziś, gdzie „biedni starzy ludzie" mogą zjadać swoje zupki. Tylko niewielu starych ludzi istotnie potrzebuje diety. Natomiast wielu ludziom ją się wmawia. Stwierdźmy spokojnie raz jeszcze: apetyt to coś więcej niż radość jedzenia i picia; symbolizuje on bez wątpienia w ogóle apetyt na życie. Podczas wesołego przyjęcia świętował swoje 100 urodziny Anglik Joseph Ward, emerytowany nauczyciel gry na pianinie, w domu starców w Derby- shire. Wraz ze swoim najmłodszym 90-letnim uczniem grali na cztery ręce ulubione melodie. Więc tak też można, prawda? Ale mogłoby być jeszcze inaczej. Zaba- wa w komórki do wynajęcia, na przykład: — ,,Emeryt, 75 lat oferuje ładnie umeblowany pokój w monachijskim domu starości na trzy miesiące — w zamian za podobne warunki w Szwajcarii, najchętniej nad Jeziorem Genew- skim". Albo: „Para emerytów odstąpi małe mieszkanie w Hamburgu za podobne w Paryżu. Kto ma chęć zamie- nić się trzy miesiące? „Przede wszystkim chodzi o to — pisze profesor nauk społecznych Ludwig von Friedeburg — aby zdobyć się na nowy stosunek do czasu wolnego od pracy. Nigdy dość fantazji pedagogicznej, która by się tym zadaniem zajęła". Jeśli nie starczy fantazji na nic innego, niż postawienie kilku nowych ławeczek do wypoczynku, przyznanie nagród za pielęgnowanie pelargonii, zalece- nia zajęcia się stolarką lub hodowlą kanarków — to taka „pedagogiczna fantazja" przedstawia się bardzo ubogo. Nabiera to szczególnej wagi, gdy uwzględni się wyniki badań socjologicznych. Co mianowicie pozostanie wtedy z „otępiałej starości?" „Doszliśmy do zdumiewającego wyniku" — pisze pro- fesor psychologii Ursula Lehr w studium poświęconym specjalnie kobietom — „Otóż pragnienie «wzbogacenia życia» występuje najsilniej akurat u kobiet 50-letnich; dotyczy to około 45 procent badanych, które wyraziły takie właśnie życzenie. Pierwsze miejsce zajmuje prag- nienie podróżowania, poznawania świata — wiele zoba- czyć, wiele przeżyć. Potem następują pragnienia inten- sywniejszego życia towarzyskiego, bywania w teatrze, zajmowania się literaturą, nauką języków...". „Niczego nie cenię więcej niż tego, żeby móc znów wyjechać na urlop". Tak piszą robotnicy przemysłowi w ankietach, przeprowadzonych w wielkich miastach zachodnioniemieckich. W tym zakresie nie można wyznaczyć fantazji żadnych granic, ponieważ, jak świadczą obszerne badania prze- prowadzone w amerykańskim ośrodku uniwersyteckim „Center for Aging" (obejmowały osoby pomiędzy 60 i 94 rokiem życia) — czynnik „wielkiej aktywności" wiąże się nieodłącznie z potwierdzonym statystycznie „dobrym zdrowiem". Bezczynność, całkowity spokój, to z pewnością moż- liwie najgorsza forma zużywania się. „Życie nie jest spokojem, lecz ruchem". Słowa te wypowiedział rosyjski badacz problemów starości prof. Frenkel. On sam dożył stu lat. Oto pożyteczny skutek uboczny życia człowieka badającego starość. Zorganizować „wysoką aktywność", nie przekształ- cając jej w formułę „praca przedłuża życie", lecz nadać wolnemu czasowi treść i sens — to dzisiaj najpilniejsze zadanie dla instytutów zajmujących się starością. W wiedeńskim krytym basenie Ottekring instruktor nauki pływania rozkazuje: „A więc, dziewczęta, głowę pod wodę i ruszać nogami. Mocno ruszać". Dziewięt- naście „dziewcząt" — średni wiek prawie siedemdzie- siąt lat — porusza mocno nogami. Ten cotygodniowy kurs pływania zorganizował Austriacki Związek Rencis- tów i Emerytów. Na początku 1949 roku związek liczył 500 członków. Dzisiaj jest ich ponad 300 tysięcy. Czasopismo związkowe ma obecnie 320 tysięcy egzemplarzy na- kładu. Ten burzliwy rozwój organizacja zawdzięcza wy- łącznie swojemu hasłu: „Wciąż mamy nowe pomysły". Austriaccy emeryci nie tylko pływają, tańczą także na lodzie, jeżdżą na wrotkach, wyprawiają się do Jerozoli- my albo do pobliskiego Grinzingu na wino, chodzą razem do teatru, grają w bilard w kawiarniach, chodzą na wycieczki, chodzą po górach. Spotykają się kolekcjone- rzy znaczków pocztowych, amatorzy skata, miłośnicy gry na cytrze, hodowcy winogron. W czasopiśmie, w rubryce „kolumna spotkań", drukowane są bezpłatnie ogłosze- nia w rodzaju: „Dobrze prezentująca się wdowa, zdrowa emerytka, lat 73, z własnym mieszkaniem, pozna chętnie miłego partnera do gry w karty i innych rzeczy". W wiedeńskim Praterze 66-letni Karl Strasser w lekko- atletycznych zawodach emerytów przebiegł 60 metrów w 8,8 sekundy, 66-letnia Anna Pressl osiągnęła w skoku w dal 1 metr 84 centymetry. ,,Jest rzeczą pożyteczną, mówi badacz starości Robert J. Havighurst, «opierać się na teorii owocnej starości». Dzięki tej teorii osobnik sam może podejmować decyzje we własnych sprawach, ta- kich, jak czas przejścia na emeryturę, miejsce zamiesz- kania, sposób wykorzystania wolnego czasu, kształtowa- nie stosunków rodzinnych. Takie postępowanie będzie pomocne przede wszystkim wtedy, kiedy podejmowane jest z przekonaniem, że słuszne decyzje poprawią nasze życie. W podobny sposób może społeczeństwo — przy pomocy teorii o mądrej starości — decydować o zagad- nieniach polityki socjalnej i socjalnej praktyki...". Emancypacja starości Te mądre decyzje, zarówno całkiem osobiste, jak i społeczne, udadzą się tym lepiej, im prędzej uwolnimy się od negatywnych i pesymistycznych postaw wobec starości, im szybciej i bardziej zdecydowanie rozpocz- niemy to, co socjolog w Giessen Karl W. Boetticher nazywa „emancypacją starości". Te mądre decyzje mają tę wartość, że dzięki nim uodporniamy się na różne fałszywe opinie. Weźmy jako przykład tzw. „stosunki rodzinne". Niektórzy znawcy problemów starości chcą przy tej okazji zabłysnąć. Usiłują nam mianowicie wmówić, że „oziębienie stosunków rodzinnych" stanowi prawdziwe nieszczęście starości. Dawniej, w starych dobrych czasach, wszystko, ich zdaniem, było lepsze. W wielkich rodzinach chłopskich żyły we wspólnym domostwie dwie, trzy generacje. ...Starzy ludzie mieli czułą opiekę... Dzisiaj natomiast... Dzisiaj? Właśnie Amerykanin Glenn Bayer w wyniku wyrywkowych badań przeprowadzonych wśród 5 tysięcy osób w 65 wiejskich i miejskich regionach Stanów Zjednoczonych ustalił, że tylko 17 procent opowiada się za współ-nym gospodarstwem ze swoimi dorosłymi dziećmi. Na- stępujące zdania pochodzą z wiedeńskich badań: „To był zdumiewający i zupełnie nieoczekiwany rezultat naszych dociekań. Okazało się, że starzy ludzie w przeważającej większości odrzucają wspólne życie ze swymi bliskimi. Z drugiej jednak strony badania nasze wykazują, że pragnienie prowadzenia oddzielnego gospodarstwa domowego łączy się z poczuciem silnych związków rodzinnych... Wynika więc z tego z jednej strony pragnienie związków rodzinnych, z drugiej — chęć niezależnego prowadzenia gospodarstwa domowego... Nie pragnie się żyć razem z dziećmi, ale chce się być w ich pobliżu...". Profesor Thomas na podstawie podobnych badań w różnych miastach Republiki Federalnej (grupy wiekowe od 60—78 lat) napisał: „Wśród tych, którzy mieli dzieci, 75 procent miało z nimi prawie codzienny kontakt, 13,5 procent przynajmniej raz w tygodniu. W 90% przypadków były więc to kontakty regularne, które zresztą podtrzymywano z wielką ochotą...". Profesor Blume po swoich badaniach wśród robot- ników przemysłowych stwierdził: „Trzy czwarte żonatych robotników żyło własnym życiem. Zwolennicy wielopokoleniowych związków rodzinnych interpretowali tę wypo- wiedź w ten sposób, że tylko kłopoty mieszkaniowe lub małe zazwyczaj mieszkania uniemożliwiają podtrzymy- wanie związków pokoleniowych w rodzinie. Badaliśmy ten problem przy pomocy specjalnie zreda- gowanych ankiet. Wynik można ująć następująco: starzy ludzie, którzy mieszkają sami, chcą być sami i nie pragną przeprowadzić się do swoich dzieci, także i wte- dy, gdy pozwalają na to warunki mieszkaniowe. A równo połowa tych osób, które mieszkają razem z dziećmi, chętnie, jeśli tylko zaistniałyby takie możliwości, prze- prowadziłaby się na własne gospodarstwo...". Amerykański socjolog, pani Ethel Shanos, przepytała na ten temat 2012 osób po 65 roku życia i napisała te oto pokrzepiające słowa: ,,Teza o wyziębieniu życia rodzin- nego jest mitem społecznym, stworzonym i podtrzymy- wanym przez ludzi, którzy zawodowo zajmują się pro- blemami starości". ,,Jeśli przyjrzymy się tym sprawom dokładnie, to wśród starszych generacji pragnienie niezależności, wolności i samodzielności okaże się czymś wręcz prze- ciwnym niż to, co się powszechnie sądzi". ,,Na pod- stawie kabaretowych kpin z głuchych lub stetryczałych, pobłażliwie traktowanych zidiociałych domowników — mówi dr Kurt Bruckel, szef kliniki w Stuttgarcie — nie można wytworzyć sobie obrazu pozytywnej starości. Zasadniczo starzejący się człowiek ma raczej rezerwy w sferze duchowej niż fizycznej... Wielu starych ludzi ma z pewnością więcej kwalifikacji, niż to się na ogół sądzi". Właśnie kiedy piszę te słowa, w jednej z niemieckich gazet podano, że pewien emeryt powrócił z czerwonych Chin. Zawsze interesował się Chinami. Jak do tego doszedł? Całkiem zwyczajnie. Napisał do Mao — i ten go zaprosił. Przebywał tam dwa tygodnie, dłużej niż Nixon. A we francuskiej gazecie czytam, że 70-letnia babcia zaskoczyła dwóch włamywaczy w swoim mieszkaniu. Co zrobiła? Wyciągnęła z szuflady nocnej szafki pistolet, wypędziła obydwu włamywaczy na balkon i trzymała ich tam do czasu przybycia policji. (Redakcja dysponuje nazwiskiem i adresem tej kobiety). Mam nadzieję, że po lekturze tej książki nie dostrzeże- cie już w tych faktach niczego nadzwyczajnego. Gdyby było inaczej, to mogę jeszcze opowiedzieć historię 92-le- tniego Cyrusa C. Davisa, który walczył z dwoma uzbrojo- nymi bandytami, stracił trzy litry krwi, w szpitalu założo- no mu 54 szwy, jednak w sześć dni po napaści był już zdrowy. Ale nie, nie będziemy przecież zaczynać od początku! Jest to nie tylko prawdopodobne, że wielu starych ludzi potrafi więcej, niż nam się wydaje. Jest to rzecz pewna. Całkowicie pewna. Aktualnie do nabycia w „Roju" „NI MA JAK LWÓW" Album, wydanie drugie Najwspanialszy i zarazem najtańszy prezent dla wszystkich Rodaków rozsianych po świe- cie, dla których to miasto pozostało ciepłym wspomnieniem. Prezent na Wschód i Za- chód. Nieodzowny także w domowej biblio- tece — Lwowianom ku ożywieniu wspo- mnień, reszcie Polaków dla nauki, porównań, refleksji. Konfrontacja Lwowa starego z no- wym — 315 kolorowych i czarno-białych foto- grafii, reprodukcje szkiców, grafik i unikal- nych dokumentów. Tekst literacki pełen ciepła i humoru pióra Jerzego JANICKIEGO, Iwowianina, znanego pisarza, autora „Polskich dróg" i innych se- riali telewizyjnych oraz radiowych. Drugie wydanie wspomnień (jak napisał Kisiel) „naj- bardziej maltretowanego więźnia UB, jednej z naj- tragiczniejszych postaci w historii PRL". Włodzimierz LECHOWICZ: „Będziesz przek- linał ten dzień". Minister, poseł na Sejm, współpracownik Gomułki, wróg Bieruta — przez blisko siedem lat więziony i pod- dany najokrutniejszym torturom. Oficyna Literatów „RÓJ", 00-040 Warszawa, Warecka 4/6 tel/fax 26-70-19 Spis treści Klub stulatków 5 Dobre, stare serce 2 4 Kompleks Jasia 4 3 Love story 6 4 Ballada o wstrzemięźliwości 8 9 Radosny jadłospis 1 16 Wbrew diecie 13 7 Starsi i odważniejsi 16 6 Wartość przyjemności 19 0 Wolność starości 21 3