Anna Onichimowska BLISCY NIEZNAJOMI Copyright © 2005 by Anna Onichimowska Projekt okładki, skład i łamanie: Robert Maciej Copyright © 2005 by BAOBAB BAOBAB ul. Uniwersytecka 1/81,02-036 Warszawa faks: (22) 659 75 93 DYSTRYBUCJA: ul. Kolejowa 15/17,01-217 Warszawa tel./faks: (22) 632 20 51 tel: 0-693-465-177 e-mail: rafal.gil@home.net.pl REDAKCJA: e-mail: anix@home.net.pl GRAFIKA: e-mail: tilosz@compinet.pl www.baobab.net.pl Wydanie I Warszawa 2005 Druk i oprawa: Drukarnia GS Sp. z o.o. Kraków, tel. (0-12) 656 59 02 ISBN 83-89642-42-5 \л^ЦЗоо<5 Rozdział 1 яштп** Tomek- rwa «ЫсЫ Wodzem. Przy śniadaniu siostra przełożona złożyła mu głośno życzenia, wszyscy bili brawo i dostał całą torbę cukierków. Podzieli się nimi, po powrocie ze szkoły. Może nawet odda je wszystkie, lub prawie wszystkie, dobrze coś zachować na czarną godzinę. Grzesiek na pewno pamięta o jego urodzinach, na pewno przyjedzie, musi przyjechać, na samą myśl, że mogłoby stać się inaczej, małemu robi się słabo. Nie znosi tych chwil, gdy kręci mu się w głowie, a przed oczami wirują czarne plamy. Pierwszy raz zdarzyło mu się to w dniu śmierci rodziców. A potem zawsze, jak się czegoś bał. Kiedy umarła babcia, cały świat składał się z plam. Nikomu o tym nie mówił, zresztą nikt nigdy nie zadawał mu pytań. Był traktowany jak paczka, przenoszona z miejsca na miejsce. A paczki nie miewają myśli ani uczuć. Od kiedy zaprzyjaźnił się z Grześkiem, zdarzały mu się dni bez plam. Nieliczne, ale zawsze. Do szkoły ma dwa kilometry. Niecałe, gdy się idzie na skróty. Wychodzą zawsze razem, pięciu chłopaków i trzy dziewczyny. I razem wracają. Czasami Tomek myśli, że jak Grzesiek go stąd zabierze, będzie za nimi tęsknił. Szczególnie za Krzysiem i Aś-ką. Ale odpędza od siebie te myśli i nie chce z nikim rozmawiać o swoim odejściu, chociaż niczego innego bardziej nie pragnie. - On dzisiaj przyjedzie? - dobiega go głos Jerzy-ka. Trochę zdyszany, bo biegną przez las. Pierwsza lekcja to matematyka. Niedobrze się spóźnić. - Nie wiem... - burczy Tomek, a w uszach brzmią mu słowa Grześka: „Cokolwiek by się stało, pamiętaj, że cię kocham. I że stanę na głowie, żebyś był ze mną. I z Basią, oczywiście. Złożyliśmy już pozew o adopcję..." Tomek pamięta każde słowo. Nawet takie trudne jak „pozew". I jak „adopcja". Ale pamięta też, jak Grzesiek go ostrzegł: „Gdybym kiedyś o czymś zapomniał, z góry cię przepraszam, nie bierz tego do siebie. Mam mnóstwo zajęć i czasem zdarza mi się coś przegapić. Nawet coś bardzo ważnego". - Jak to, nie wiesz? - naciska go Jerzyk. Tomek wie, że Jerzyk jest o niego zazdrosny. Jego nikt nie adoptuje. Ma tylko ciocię, która odwiedza go raz w roku. Tomkowi czasami śnią się rodzice. Mama w niebieskiej spódnicy, zawsze tej samej, nakłada mu na talerz sałatkę z pomidorów, a tato siedzi w swoim fotelu, z nosem w gazecie. Nie widzi twarzy ojca, tylko tę gazetę i wtedy rano, po przebudzeniu, zerka na zdjęcie, leżące w jego szufladzie przy łóżku. Ciekawe, że tato też miał na imię Grzegorz. Był starszy od Grześka i grubszy. Pewnie dlatego, mimo że wszyscy nazywają Grześka Grubym, dla niego jest przede wszystkim Grześkiem. Jak jego tatuś. Mama była piękna. Najpiękniejsza na świecie. Przebiegają małą kładką nad wzburzonym potokiem, zapach bzu przypomina, że szkoła już blisko, to dobrze, dziś będą na czas. Tomek widzi kątem oka, jak Jerzyk szepce coś dzieciom, a one się śmieją, czuje, że ma to coś wspólnego z jego urodzinami i Grześkiem i musi na chwilkę przystanąć, bo znów latają mu przed oczami czarne plamki. W czasie lekcji nie uważa, całe szczęście, że pani jest dzisiaj w dobrym humorze i na nikogo się nie gniewa. Zamiast przepisywać do zeszytu to, co jest na tablicy, rysuje chudego chłopaka z plecakiem, ciekawe, co w tym plecaku, jakie prezenty przywiezie mu Grzesiek, ciekawe, o której przyjedzie, Tomek zna rozkład pociągów z Warszawy i wie, ile czasu zajmuje droga autobusem. Jeśli Gruby wsiądzie w ten wcześniejszy, może już czeka w sierocińcu. Jeśli na niego nie zdąży, przyjedzie wieczorem. Wyjdę po niego na przystanek, myśli chłopczyk, patrzy w okno, zaczyna się chmurzyć. ■k-k-k - Nie wiem, co robić... - zwierzył się Gruby Ewce. - Jutro są urodziny Tomka. Chciałbym mu zawieźć prezenty, ale muszę zastąpić Rudego w pogotowiu. Podobno Marysia źle się czuje i nie chce zostawić jej samej. - Który to już miesiąc? - Ewa odłożyła książkę. - Piąty... Wiesz, co o niej myślę, ale rozumiem, że Rudy trzęsie się o dziecko. - A jej rodzice? Gdyby to była nasza mama... - Ale nie jest. - Gruby robi wymowną minę. - A Basia? Nie może pojechać? - Ewa ucieka wzrokiem w bok, Grzesiek jest zbyt bystry, aby tego \ nie zauważyć. Pora, abyśmy zaczęli mieszkać oddzielnie, myśli Graby po raz nie wiadomo który. Potykamy się nieustannie o cudze rzeczy, dziewczyny zaczynają źle na siebie działać. Są takie różne... Przygląda się siostrze. Świetne ciuchy, chociaż większość z używańców, na głowie artystyczny nieład, starannie pomalowane paznokcie, aparat ortodontyczny. Założyła go rok temu i już są wyraźne efekty. Pamięta, jak Basia wydziwiała nad jej decyzją. - Po co to robisz? Chyba nie zamierzasz znowu być modelką? Mnie szkoda by było pieniędzy... - A mnie nie szkoda. - Wzruszyła wtedy ramionami Ewa. - Krzywe zęby to w dzisiejszych czasach świadectwo niedbalstwa. Pokłóciły się. Oczywiście, nie chodziło o zęby, ale o pryncypia. Jak zwykle. Nie łatwo jest mieszkać we wspólnym mieszkaniu, nawet jeśli ma się oddzielne pokoje. Zawsze ktoś nie pozmywa, albo zostawi na środku buty. Graby starał się jak umiał, aby zapanować nad chaosem, który drażnił Ewę, Basia miała to w nosie. - Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż ganianie ze szmatą... - odpowiadała na jakiekolwiek uwagi na temat porządków. - Jest nieco oddalona od rzeczywistości, tkwi nosem w gwiazdach, spróbuj ją zrozumieć... - próbował bawić się w dyplomatę Graby, ale dolewał tylko oliwy do ognia. - Mam więcej zajęć od niej. I nie widzę powodu, żeby zachowywała się w naszym wspólnym mieszkaniu jak księżniczka. Wypije herbatę i wstawia kubek do zlewu. Chyba nawet nie wie, gdzie jest odkurzacz - wściekała się Ewa. - Ma szczęście, że nie jest moją żoną... ІО - To fakt - śmiał się Grzesiek, próbując wszystko obrócić w żart. Gruby przypomina sobie, jak to było na początku. - Nie stać nas, aby zapewnić kąt każdemu z was oddzielnie, ale macie chociaż coś, na dobry początek - powiedział ojciec, wręczając im uroczyście klucze. Ewa zajęła wówczas większy pokój, ale gdy Basia przeprowadziła się do nich na dobre, sama wielkodusznie zaproponowała zamianę. Idylla trwała z tydzień, nie dłużej. Grzesiek wraca myślami do rzeczywistości. Basia jest taka zajęta na studiach, no i pisze ten swój artykuł, ślęczy przy komputerze nocami, że nie śmiał jej zaproponować wyjazdu do Tomka. - Nie rozmawiałem z nią na ten temat - przyznaje szczerze siostrze. - Więc porozmawiaj - ucina rozmowę Ewa i wbija nos w książkę. Zadzwonię jeszcze raz do Rudego, postanawia Grzesiek, jednak ta rozmowa niczego nie wnosi. - Przecież wiesz, że ciąża Marysi jest zagrożona -wygłasza Rudy obrażonym tonem. - Nigdy bym sobie nie darował, gdybym zajmował się cudzymi dziećmi, zaniedbując własne... Jestem w podobnej sytuacji, szkoda że tego nie widzisz, myśli Gruby z żalem. Tomek za krótką chwilę będzie moim synem, w majestacie prawa. Jest ich w pogotowiu opiekuńczym na dyżurach czwórka, na zmianę. Renata jest na urlopie, poza Warszawą, Zosia złamała nogę. Kanał. Graby zawija w kolorowe papierki prezenty dla Tomka. Słodycze, książki, kredki i farby, album do zdjęć z kilkoma ich wspólnymi fotkami w środku, no i główny prezent - telefon komórkowy „Powinien mieć z nami zawsze kontakt, to bardzo ważne", powiedziała mama Grześka, wręczając mu malutką Nokię. „Nie mogę się doczekać, aż zostaniemy dziadkami", dodała jeszcze, kiedy ściskał ją, wyobrażając sobie minę Tomka na widok prezentu. Jeśli Basia nie będzie mogła, poproszę mamę, zdecydował, ładując wszystko do plecaka. Ona na pewno mi nie odmówi. -Ależ oczywiście, że pojadę... - Basia wydaje się być zdziwiona, że miał wątpliwości. - Poczytam sobie po drodze, zrobię korektę tego, co napisałam. - Pakuje już książki, notatki. - Mam nadzieję, że siostry mnie przenocują, nigdy nie byłam tam bez ciebie. Może i dobrze się złożyło, myśli Gruby, wsadzając żonę do pociągu. Gdy są we trójkę, Tomek zwraca się wciąż tylko do niego, jakby Basi w ogóle nie było. - Zadzwoń wieczorem... - prosi, przytulając ją na do widzenia. -1 naucz Tomka posługiwania się „komórką". - Tak jest - salutuje Baśka. Temu Grubemu wydaje się, że mały należy głównie do niego, myśli, z mieszaniną czułości i zniecierpliwienia. Na pewno łatwiej mieć dziecko od urodzenia. Nawet, jeśli nie jest się biologiczną matką. Patrzeć, jak się rozwija, mieć na to wpływ. Tomek jest już sporym chłopcem. Ma swoje przyzwyczajenia, lęki, wspomnienia, o których Barbara nic nie wie. Stara się mieć oczy, uszy i serce otwarte na małego, stara się udawać, że nie dostrzega afrontów, których Tomek jej nie szczędzi, choć nie jest to łatwe. Przedział jest pusty, to dobrze, cieszy się Basia, nikt mi nie będzie przeszkadzał. Opiera stopy o siedzenie naprzeciwko i zagłębia się w lekturze o elipsach komet. Autobus się spóźnia. Już trzy minuty. Tomek stoi na przystanku od kwadransa, wyszedł wcześniej, na wszelki wypadek. A jeśli autobus się zepsuł i w ogóle nie przyjedzie? Co wtedy zrobi Gruby? Przyjdzie na piechotę, odpowiada sobie mały, próbując przegonić z pola widzenia wirujące plamki. Dziesięć minut. Zbliżający się turkot, Tomek oblizuje wargi, to tylko polonez sołtysa z sąsiedniej wsi. Piętnaście... Chłopiec czuje na sobie czyjś wzrok, zza krzaków miga bluza Jerzyka i sukienka Asi, podglądają go. Udaje, że tego nie widzi. Odwraca się do nich plecami, ale jego czekanie staje się jeszcze trudniejsze. Teraz to już autobus, stęka zmęczony na wybojach, jest coraz bliżej, Tomek zaciska na chwilę powieki, ktoś wysiada, chłopiec widzi jednak tylko wirujące plamy, czarną gęstą zamieć. - Cześć, Tomciu... - słyszy, plamki rozbiegają się po kątach. To Baśka, a gdzie jest Gruby? - Cześć... - pozwala się pocałować. - Wszystkiego najlepszego, sto lat! - Baśka postanawia ignorować rozczarowanie chłopca, chociaż jest jej przykro. Ruszają do sierocińca. Tomek widzi biegnących przodem Asię i Jerzyka, za chwilę już wszyscy będą wiedzieli, że ma gościa, ten fakt dociera do niego powoli, zerka na plecak Baśki, ciekaw, co zawiera i powoli wsuwa rękę w jej dłoń. 15 *** Baśka leży na połówce, pościelonej przez siostry, w pralni. Pod ścianą wiszą białe prześcieradła, powietrze pachnie tanim proszkiem. Próbuje czytać, ale nie może się skupić. Pasjonujący ją temat kosmicznych torów, po których przemieszczają się komety, wydaje się tutaj bardziej abstrakcyjny niż zwykle. Powracają do niej wspomnienia minionego dnia. Tomka drobna dłoń w jej ręku. To, jak niecierpliwie rozrywał kolorową bibułkę. I jego bezgraniczny zachwyt na widok telefonu. Żadne dziecko w sierocińcu nie miało takiego cacka. Baśka wie, że będą mu zazdrościć, ale ma nadzieję, że nikt mu go nie zabierze. - Tutaj dzieci są sobie równe. Żadne nie ma więcej od innych. To ryzykowny prezent, sama pani rozumie... - powiedziała siostra przełożona, kiedy Tomek poszedł już spać, chowając telefon pod poduszkę. - Chcemy mieć z nim stały kontakt - tłumaczyła Baśka. Kiedy tylko pokazała małemu, jak się dzwoni, zatelefonował do Grubego. - Przyjedziesz w przyszłym tygodniu? - zapytał go na dzień dobry, a Grzesiek naturalnie obiecał, że tak. Mnie już nie spytał, tłukło się Baśce po głowie, jestem tu w zastępstwie... Nie zamierzała rywalizować o względy Tomka, ale grzeczna obojętność małego raniła ją bardziej niż chciała się sama przed sobą przyznać. Myślała, że coś się zmieniło, gdy po przywitaniu wziął ją dziś za rękę, póki nie zorientowała się, że było to na pokaz, przed innymi dziećmi. Może będzie inaczej, kiedy zaczniemy mieszkać razem, westchnęła, próbując wrócić do przerwanej lektury. Może... Na razie, oprócz Grześka, Tomek lgnął jedynie do jego matki, a ona, Baśka, należała do tej reszty świata, z którą pozostawał w mniejszej lub większej zgodzie. f^02-ofział 2 ЦГСГиСти U hAaci&fe. Ci&dz4 2- nocom w komputerze już drugą dobę. Za tydzień ma się odbyć pierwszy wernisaż grupy „Pięciokąt", w którym bierze udział, razem z czterema innymi studentami. Projekt mini-katalogu jest już gotowy, zdjęcia obrazów zeskano-wane, biedzi się teraz nad ostatecznym kształtem manifestu twórczego. - Łatwiej mi dobierać kolory niż słowa... - zwierza się Rafałowi, który zaproponował właśnie kawę. - Pokaż... - ojczym zagląda mu przez ramię, tekst wydaje się zbyt górnolotny i za mało konkretny, ale nie jest pewien, czy powinien wypowiadać się na obcy mu temat. - Trochę bym to uprościł - mówi w końcu ostrożnie - jeśli chcecie, żeby coś z tego zrozumieli tacy profani jak ja. Najtrudniej jest pisać prosto i celnie, myśli Maciek. Rafał ma rację, to bełkot. Parzy usta kawą, coraz bardziej wściekły na oporne słowa i siebie samego, że jak zwykle wyskoczył przed orkiestrę: podzielili się co prawda zadaniami, ale wziął na siebie najtrudniejsze. Przemailuję to Agacie, postanawia wreszcie, w poczuciu porażki i ledwie to robi, już żałuje decyzji. Agata nie chciała do nich dołączyć, mimo że jej instalacje stanowiłyby znakomite uzupełnienie przygotowywanej wystawy. - Nie zamierzam być jednym z waszych „kątów"... - wzruszała ramionami, kiedy namawiał ją do przyłączenia do grupy. - Poza tym nic z moich rzeczy nie nadaje się jeszcze do ekspozycji. Jesteś pewien, że macie coś do pokazania? Nie był pewien, ale nadarzyła się okazja wystawy, matka jednego z kolegów pracowała w Domu Kultury, w kawiarni odbywały się wernisaże, warto odnotować już w swoim CV udział w jakimś, zawsze istniał też cień szansy na zarobek, gdyby udało się coś opylić. Utworzyli grupę „Pięciokąt" całkowicie cynicznie, w poczuciu, że razem są silniejsi, a jakąś ideologię da się nagiąć prawie do wszystkiego. Pochwalił się już nawet ojcu, że wystawi cztery swoje obrazy, wysłał do niego maila wczoraj i był trochę zdziwiony brakiem reakcji. Ewa, jego dziewczyna, obiecała być ich public relations, rozsyłała zaproszenia i maile, starała się ściągnąć lokalne media. - Nie umiem tego poprawić, bo kompletnie nie wiem, o co ci chodzi... - powiedziała Agata następnego dnia, na zajęciach. - Chcecie się wystawić, wasza broszka, ale dajcie sobie spokój z dorabianiem do tego programu, bo tylko się ośmieszycie. Obawiał się, że przyjaciółka ma rację, chociaż nie zamierzał się z niczego wycofywać. Zresztą, było już na to za późno. Poszły zawiadomienia do prasy, w Domu Kultury wisiał plakat, zapowiadający rychły wernisaż. Pomysł z „Pięciokątem" był jego, inne osoby należące do grupy uważały to za niezły dowcip, nic więcej. Prawdziwe wsparcie czuł jedynie w Ewie. I-O э Ąf 4*Krako*// - Sprzedać można wszystko, co ma dobrą oprawę... - powtarzała. Wolałby usłyszeć, że ich sztuka broni się sama przez się, ale zdawał sobie sprawę, że od czegoś trzeba zacząć, aby zwrócić na siebie uwagę. W gruncie rzeczy przecież o to właśnie wszystkim artystom chodzi - przykuć wzrok publiczności, zaznaczyć swoje istnienie, zostać zapamiętanym. Kiedy powtarzał Ewie uwagi Agaty, wzruszała lekceważąco ramionami. - Na pierwszy rzut oka widać, że ona nie dba o oprawę, chociaż w jej przypadku nawet to niewiele by pomogło... Agata ubierała się w proste luźne stroje, o czasem niespodziewanych zestawieniach kolorystycznych. Była gruba i nie robiła z tego problemu. Maciek nigdy się nad tym nie zastanawiał, czy jego przyjaciółka dba o oprawę, czy nie, Agata to była po prostu Agata, wszystko co robiła, mówiła i jak się ubierała, znakomicie do siebie pasowało. Ewa leży w swobodnej pozie, Maciek przygląda się z zachwytem jej długim nogom i wypielęgnowanym stopom. Gdybyś wiedziała, ile już razy je malowałem, myśli i uśmiecha się do nich - do każdego z palców osobno. Nagle, nie wiadomo dlaczego, wraca wspomnienie sprzed lat - Ewa podciągająca kołdrę wysoko, żeby ukryć nagość i jej bezbronne stopy po drugiej stronie. Próbuje sobie przypomnieć, jak długo trwało, zanim przełamał jej wstyd. Niezłe miałem z tobą piekiełko... Wspomina Paryż - wyjazd Ewki, wbrew jego zdaniu i swoje upokorzenie związane z wizytą u niej. Jak mało miała mu z siebie do ofiarowania. Wszystko było ważniejsze od niego. Jej kariera modelki, śmiechu warte... Ciągle go bolą te wspomnienia, jakby nie do końca się z nimi pogodził, mimo że teraz jest dobrze, bezpiecznie i spokojnie. Ewa sięga po papierosa, ten gest burzy pogodę chwili, tyle razy ją prosił, aby tu nie paliła, choćby ze względu na Jaśka. Ostentacyjnie otwiera drugie okno, na oścież, i wciąga dżinsy. Ewa leży wciąż naga, pali, przygląda się po raz nie wiadomo który katalogowi wystawy. Powieliła go dziś po południu, w stu egzemplarzach, potem składali je wspólnie, są już gotowe, poukładane w równe stosiki w pudełku. Artystyczny manifest spod jej pióra był zręczną kompilacją kilku innych programów. Można go było przylepić przy pewnej dozie bezczelności prawie do wszystkiego. Wolał sobie nie wyobrażać miny Agaty, kiedy to przeczyta. Rafał nie powiedział nic. Irenka nawet nie zmusiła się do lektury. Baśka roześmiała się, a Gruby skwitował: - Kawał kabotyna z ciebie... To robota twojej siostry, miał Maciek na końcu języka, ale powstrzymał się przed komentarzem. Ciekaw był reakcji ojca. Wiadomość o tym, że przyjeżdża, przyjął z mieszanymi uczuciami. Od chwili porzucenia rodziny i wyjazdu do Włoch, nie był w kraju jeszcze ani razu. Okazało się, że nie była tutaj nigdy jego nowa żona. - Rosa nigdy nie widziała Polski, ja chętnie popatrzę, co się zmieniło... - powiedział mu przez telefon. - Ciągle to odkładaliśmy. Ten twój wernisaż to niezły pretekst. Maciek na próżno tłumaczył, że wystawa jest zbiorcza, w osiedlowej kawiarni i on sam pokazuje zaledwie cztery płótna. - Nie zniechęcisz mnie... - śmiał się ojciec. - Już kupiliśmy bilety, były w Internecie niezłe promocje, grzechem byłoby nie skorzystać. To dlatego nie odpowiedział od razu na mojego maila, myślał Maciek. Chciał mnie postawić przed faktem dokonanym, kiedy wszystko będzie już załatwione. Nie wiedział dokładnie, dlaczego planowana wizyta ojca z jego nową rodziną wytrąciła go z równowagi. I tak był zdenerwowany wernisażem, a myśl o spotkaniu w tym momencie rodziców wraz z przyległościami, była mu co najmniej niemiła. - Zrelaksuj się... - Ewa siada mu na kolanach, nie ma już co prawda w dłoni papierosa, ale przesiąknięte są dymem jej usta i włosy. Maciek odsuwa twarz, gładząc jednocześnie jej smukłe plecy. - Bardzo jestem ciekawa twojego ojca. Tyle mi o nim opowiadałeś... Z jego matką nigdy nie uda mi się zaprzyjaźnić, myśli dziewczyna o Irence. Rafał jest super, ale to tylko ojczym. Już widzi oczyma wyobraźni, jak podbija serce przyszłego teścia i razem z Maćkiem leci do Włoch. Może mogliby tam spędzić już fragment tych wakacji, kto wie? Za drzwiami słychać pokrzykiwania Jaśka, synka Rafała i Irenki. Maciek podnosi z podłogi porzuconą sukienkę, Ewa daje się ubierać, robiąc małpie miny. - Boisz się, że zgorszę ci brata? - Wiesz, jaki jestem zazdrosny... - Nawet o czterolatka? - Kiedyś dorośnie. Ty będziesz piękną czterdziestolatką, on dwadzieścia z hakiem, to nawet teraz w modzie, żeby kobieta była starsza... - Myślisz, że obraz mojej golizny spędzałby mu sen z powiek przez tyle lat? - Ewa pęka ze śmiechu. - Byłbym oburzony gdyby było inaczej - mówi Maciek, zapina jej sandałki. Po drugiej stronie szyby bieleje przyklejony nosek. - Jasiu! - słychać wołanie Irenki. Maciek otwiera szybko drzwi, chłopczyk rzuca się do ucieczki, a on udaje, że go goni. Pora na mnie, myśli Ewa, zerkając na zegarek. Ma dzisiaj po południu zajęcia na uczelni. Parę razy już je opuściła, jeśli nie chce mieć kłopotów z zaliczeniem, powinna koniecznie zdążyć. Nudzi mnie to, przelatuje jej przez głowę nie po raz pierwszy. *** Ewa siedzi na ćwiczeniach z zoologii, na próżno próbując się skupić. Błądzi myślami po kawiarni, gdzie ma się odbyć wernisaż. Na liście spraw do załatwienia odhacza kolejne punkty: zaproszenia rozesłane, media zawiadomione, katalogi gotowe, „Pięciokąt" złożył się na napoje i orzeszki, ma je kupić pani Janina, właścicielka kawiarni. Może zrobić jeszcze jakieś kanapeczki, zastanawia się Ewa, wystarczy poprosić mamę, na pewno jej nie odmówi. Nie chce jednak niczego robić bez konsultacji z panią Janką. Natychmiast po zajęciach pędzi do Domu Kultury. - Jesteś naprawdę niesamowita - śmieje się szefowa. - Dziewczyna mojego syna ma to w nosie, mimo że Robert wystawia dokładnie tyle co Maciek. Mam nadzieję, że twój chłopak to docenia... - mruga do niej porozumiewawczo. Też mam nadzieję, myśli Ewa, chociaż wcale nie jest tego pewna. - A co do kanapek... daj sobie spokój. Nikt nie przychodzi na wernisaż, aby się najeść, wypić, to co innego... Tak się tym interesujesz... czy w przyszłości zamierzasz może mieć jakąś galerię? - pyta jeszcze dziewczynę, na do widzenia, a Ewie wydaje się nagle, że o niczym innym w życiu nie marzyła. Gruby słucha jej w domu spokojnie, jak to on. - Ostatnio mówiłaś o schronisku dla bezdomnych zwierząt, to dość odległy pomysł od galerii sztuki... - mówi z rozbawieniem. - Na prowadzenie schroniska też potrzebna jest kasa. Mam ochotę zbijać pieniądze, a potem -wspierać biedne zwierzaki, artystów... - Ewa zapala się coraz bardziej. - Naukę też? - wtrąca się Baśka, wyrasta nagle w progu z talerzem pełnym kanapek. Mogłaby przestać się obżerać, myśli Ewa z niechęcią. Jest coraz grubsza. - Nie można wspierać wszystkiego - odwarkuje, sięgając po papierosa. Według wszelkiego prawdopodobieństwa dym powinien wykurzyć bratową do jej pokoju, ale dziś wydaje się być uodporniona. - Jeśli chcesz zbić kokosy, to nie na sztuce - wzrusza ramionami Grzesiek. - Zależy od sztuki. Myślę o takiej użytkowej. Dla ludzi, rozumiesz? - Każda sztuka jest dla ludzi... - mądrzy się Baśka z pełną paszczą. - Oj, przestań. Można się w czymś wyspecjalizować... - Ewa macha podniecona rękami, bransoletki brzęczą. Oczyma wyobraźni widzi już siebie w długiej sukni, na przykład żółtej... W wazonach żółte kwiaty, na ścianach wariacje na temat żółci, na wieszakach trochę ekskluzywnej garderoby, też w tym kolorze. Próbuje im to wytłumaczyć. - Teraz ludzie kupują najczęściej obraz, pasujący do kanapy. Można otworzyć galerię, która będzie lansowała określony kolor albo kolory. To chyba nowy pomysł, jeszcze czegoś takiego nie widziałam... Jeśli ktoś będzie potrzebował czegoś powiedzmy w czerwieni... biżuterii, sukni, wazonu, obrazu... czegoś wyszukanego... przyjdzie do mnie... Żeby było zabawniej, mogę serwować małe co nieco w tym samym kolorze. Na przykład czerwone wino i... - Parówki z ketchupem - śmieje się Baśka. Gruby wietrzy konflikt, więc szybko zagaduje sytuację. - Zabawne. Tylko nie bardzo wiem, jak się ma do tego twoja biologia. - Nijak. W tym sęk. ^огАтлдк ^ іШШ(л ячщішіи Na W&rnhdŻM jest dosyć tłoczno, zawsze łatwiej o tłumek przy zbiorowych wystawach. Jak zwykle, większość omiata obrazy nieuważnym spojrzeniem, aby wyławiać wśród ludzkiej masy znajome twarze, a na tacach - pełne kieliszki. Ewa wyłazi ze skóry, aby uwagę dwóch dziennikarzy z lokalnej prasy przykuć do płócien Maćka. Jeden z nich przytakuje jej uprzejmie, robi notatki i szybko się zmywa, drugiemu wyraźnie przypada do gustu jej towarzystwo. - Wolę żywe natury od martwych - puszcza do niej oko. Najchętniej by się od niego odczepiła, ale poświęca się dla dobra sprawy i udaje oczarowaną. Kątem oka dostrzega Maćka w towarzystwie opalonego mężczyzny o szpakowatych włosach. Nawet z tej odległości widać podobieństwo. Serce bije jej mocno. A więc tak będziesz kiedyś wyglądał... - Co się pani tak zamyśliła? - słyszy obok, dziennikarz ściska ją znacząco za łokieć. - Przepraszam, muszę się z kimś przywitać... -wywija mu się i rusza ku drzwiom. Dopiero teraz udaje jej się zobaczyć małą dziewczynkę, trzymającą dłoń Maćka i okrągłą kobietę w południowym typie. Ewa przygląda im się z ciekawością, zna je z relacji, to musi być Rosa, włoska żona ojca Maćka i jego córka, Carla. Nagle traci impet, właściwie to Maciek powinien ją odszukać i przedstawić swojemu ojcu, jednak jeszcze jej nie dostrzegł. Pora na część oficjalną. Pani Janka zabiera głos, przedstawia artystów grupy „Pięciokąt" i odczytuje ich manifest twórczy, spłodzony przez Ewę. Rozlegają się grzeczne brawa, wernisaż jest już otwarty. - Może pójdziemy w jakieś spokojniejsze miejsce? - Ewa słyszy znów głos dziennikarza. Maciek macha do niej, aby podeszła, obok niego stoi Agata, dlaczego ona tak działa mi na nerwy, myśli Ewa ze złością, nie ma ochoty na towarzystwo tej aroganckiej mądrali, więc odwraca od nich wzrok i uśmiecha się do dziennikarza. Nie to, że przyzwalająco, ale się uśmiecha. - Nie mogę... - potrząsa głową, jednak wciąż przy nim tkwi, aż zjawia się Rafał. - Wiesz, że dalszy ciąg u nas? - pyta. - Chyba nie jestem zaproszona... - mówi Ewa sztywno, brak Maćka obok, blisko, zaczyna doskwierać jej boleśnie. I właśnie wtedy podchodzą, wszyscy w komplecie. - Moja dziewczyna... - Maciek obejmuje ją w pasie. - Proszę do mnie zadzwonić... - Dziennikarz wręcza dziewczynie wizytówkę i zmywa się natychmiast. Ojciec Maćka potrząsa jej ręką. - Cieszę się, że wreszcie poznałem panią osobiście... - mówi z uśmiechem. - Ciebie... - prostuje dziewczyna. - Ewa. - Mariusz... - przedstawia się mężczyzna, a Ewa uświadamia sobie, że dotąd nie znała jego imienia. Rosa ją ściska, jakby znały się już wieki. Irenka ledwie podaje mi czubki palców, myśli Ewa o matce Maćka. Wszelkie porównania w tej kwestii są zbędne. Przenosi wzrok z Rafała na Mariusza, zachowują się wobec siebie przyjaźnie i na luzie. Właściwie, dlaczego nie, czas Rafała nastał dopiero po wyjeździe ojca Maćka do Włoch, na dobrą sprawę obydwaj powinni być z siebie bardzo zadowoleni... - Muszę się jeszcze dzisiaj pouczyć... - mówi niepewnie, nie ma specjalnej ochoty na tę wizytę, chociaż po babsku jest ciekawa stosunku matki Maćka do Rosy. - Nie bądź jędza - szepcze jej Maciek do ucha. On też się boi, jak to wypadnie, myśli Ewa i kiwa głową. - No dobrze, na godzinkę... Podoba się panu... to znaczy... podoba ci się wystawa? - zwracanie się do ojca Maćka po imieniu przychodzi jej z trudem. - Nie wszystko... - mówi Mariusz z wahaniem. Z obrazów Maćka najbardziej ten... - wskazuje najmniejsze płótno, martwą naturę w brudnych zieleniach. - Ojej... - cieszy się Ewa, dopiero teraz widząc karteczkę z napisem „sprzedane" - ktoś to kupił! - Pani Janka nie chciała mi zdradzić kto... - mówi Maciek. - Nie widziałem Grubego... - patrzy pytająco na Ewę. - Baśki zresztą też nie. Tłumek znacznie się już przerzedził, puste kieliszki są sygnałem, że impreza wygasa, Ewa także jest zdziwiona, że Gruby nie przyszedł, pal sześć bratową, ale co z nim? Chwilę się waha, ale wyjmuje komórkę i dzwoni. - Ojciec miał wypadek - słyszy po drugiej stronie. Jej wyobraźnia zaczyna pracować na zdwojonych obrotach. - Samochód marmolada, jemu właściwie nic się nie stało, ale walnęła go poduszka i robimy badania. Pewnie niedługo odwiozę go do domu. Przeproś Maćka... Koniec rozmowy. Ewa wyjaśnia pospiesznie, co i jak. - Muszę być teraz z nimi... - mówi, tym razem nikt nie protestuje. - Zadzwoń, jak będziesz już znała szczegóły... -prosi Maciek. Jasne że zadzwoni, jasne, żegna się z rodziną chłopaka. - Szkoda... - Mariusz uśmiecha się do niej. - Nawet nie zdążyliśmy się poznać. Może przyjedziesz do nas z Maćkiem latem? - Bardzo dziękuję... Nigdy nie byłam we Włoszech... - No to załatwione. *** Dobrze, że mam klucze, myśli Ewa, otwierając drzwi mieszkania rodziców. Jeszcze ich nie ma. Rozgląda się po wymuskanym wnętrzu, wszystko ma tu swoje miejsce, widać że mama panuje nie tylko nad materią, ale również nad ojcem, przebiega jej przez głowę. Jak dobrze, że się między nimi uklepało... Wspomina ciężkie chwile sprzed lat, Rudą na szpilkach i jej cinąuecento, swoje pretensje do matki za spolegliwość. Z perspektywy czasu wygląda jednak, że to matka miała rację. Zachowują się teraz wobec siebie jak papużki-nierozłączki. - A co zrobisz - spytała kiedyś Ewa - jeśli to znów mu się zdarzy? Była ruda, teraz może być brunetka. Jak możesz mieć do niego zaufanie? - Nie wiem, jak mogę, ale mam... To kwestia intuicji. Wtedy wiedziałam od razu, że kogoś ma, ale postanowiłam przeczekać. Nawet, kiedy się od nas wyprowadził, czułam, że będzie chciał wrócić. - I przyjęłaś go z otwartymi ramionami... - odburknęła, a matka pokręciła w zamyśleniu głową. - Niezupełnie z otwartymi, ale dałam mu szansę. I nie żałuję. Ewa próbuje sobie wyobrazić, jak ona by się zachowała, gdyby Maciek ją zdradził, ale odgania przykre myśli jak stado os. Na półeczce ze zdjęciami dostrzega nową ramkę, a w niej buzię Tomka. Oni naprawdę go pokochali... Słyszy zgrzyt klucza w zamku, biegnie do przedpokoju... Są, wszyscy w komplecie. - Córka! - cieszy się ojciec, a ona zarzuca mu ręce na szyję. Po raz pierwszy od wielu lat tak spontanicznie. - Dobrze, że jesteś... - mruczy. - Jak badania? - Lekarz stwierdził tylko potłuczenie. Przepisał jakieś leki... Ojciec kładzie się na kanapie, mama biegnie do kuchni, a Ewa za nią, musi się wszystkiego dowiedzieć, no i pochwalić się zaproszeniem do Włoch. - To był jakiś oszołom - opowiada matka - jechał w mieście ze sto dwadzieścia, ktoś tam przed nim zahamował, chciał uciec na sąsiedni pas, nie zauważył wozu ojca, cud że obyło się bez ofiar... Ale samochód pewnie do kasacji. Za ubezpieczenie niewiele się kupi, nawet jak sprzedam mojego liliputa. Gruby ma jutro kolokwium, ledwie zajrzał do podręcznika. - Posiedzisz tu? - pyta siostrę, a ta przytakuje. - Nie widzieliśmy na wernisażu Basi... - Och, wiesz, jaka ona jest. Kiedy się dowiedziała, że ja nie idę... - mówi Grzegorz. - Uważaj na siebie... - cmoka ojca i już go nie ma. - Dzikuska... - mruczy pod nosem Ewa, ale mama i tak ją słyszy. - Szkoda, że przestałyście się przyjaźnić. - Odrywa na chwilę wzrok od imbryka. Ewa wdycha z przyjemnością wspaniały aromat, nikt nie parzy takiej herbaty jak mama. - Ona jest jak z innej planety. - Wzrusza ramionami. - Jak to astronom - śmieje się mama. - Najważniejsze, że im razem jest dobrze - dodaje. - Ja osobiście ją lubię. Jest ambitna, wie, czego chce... Mam nadzieję, że nie pijesz do mnie, myśli Ewa. Nie posądza mamy o złośliwość, ale czuje się jak uczennica, wezwana do odpowiedzi. Bo Gruby już znalazł swoje miejsce, już wie, co chce robić w życiu, a ona ciągle się miota. Nie sądziłam, że o tym wiesz, przebiega jej przez głowę. Chyba że Grzesiek puścił farbę. Albo Baśka... Przypomina sobie, że bratowa była tu przed paroma dniami, mama oddała jej jakiś swój sweter, dla niej za duży... - Już ci powiedziała? - pyta ostrożnie i chociaż mama udaje zdumienie, coś w nim jest sztucznego. Nie wierzę tej małpie za grosz, myśli Ewa o Baśce i czuje, że powinna się stamtąd wyprowadzić, jak najszybciej. *** Dobrze, że tak późno robi się ciemno, myśli Ewa, maszerując do domu. Mogłaby wsiąść w autobus, ale ma ochotę się przejść. A może odwlec chwilę powrotu? Nie czuje się tam jak u siebie. Jej kieszeń rozdzwania się komórką. Maciek... Obiecała do niego zadzwonić. - Dopiero wyszłam... - zaczyna się bronić, chociaż nikt jej nie atakuje. Słyszy gwar głosów, no tak, impreza w toku. Jeśli mi zaproponujesz, żebym wpadła, przyjadę, myśli, próbując przekazać mu to telepatycznie. Ale telepatia dzisiaj nie działa. Maciek pyta najpierw o ojca, a potem opowiada o Jaśku i Carli. Podobno bardzo przypadli sobie do gustu. - Myślałem, że to będzie spotkanie na szczeblu ambasad, a jest na luzie... - śmieje się. - Jak się jutro umawiamy? - Ewa ucina relację. - Jutro chciałbym pobyć z ojcem... - w tonie Maćka wyczuwa urazę. - Potem jadą w góry. Szkoda, że nie mogę też z nimi wyskoczyć... Dobrze, że wkrótce wakacje... - W jakim miesiącu lecimy do Włoch? - pyta Ewa. - Jeszcze nie wiem, czy polecimy - słyszy. Raz dwa trzy cztery liczy dziewczyna w duchu, opanowuje się z trudem, tłumiąc rozczarowanie. - Dlaczego? - stara się nadać głosowi obojętne brzmienie. - Dzisiaj... na wernisażu... Agata mówiła mi o plenerze w Afryce... Miałbym być może szansę się załapać... Mozambik, masz pojęcie? - A więc Agata jest ważniejsza ode mnie? - Ewa traci panowanie nad sobą. Maciek coś tam jej mówi, ale zagłusza go syrena przejeżdżającego ambulansu. Zaraz się poryczę, myśli, tylko nie to. - Mam wyczerpane baterie, zadzwoń jutro - rzuca szybko do słuchawki i wyłącza telefon. f^oz^IzJał Ą J&dm z- dzJtolmcowHcb gazeł umieściła krótką notkę o wernisażu grupy „Pięciokąt", druga pominęła całą imprezę milczeniem. - Chyba się nie sprawdziłam jako Public Relations - wzdycha Ewa. Siedzą z panią Janką w klubie, popijając wodę z lodem. Mimo że to dopiero koniec maja, upały dają się już we znaki. - To nie takie proste. Tego typu wydarzeń jest na pęczki - śmieje się pani Janka. - Ale masz nosa do takich spraw. Nie zdziwiłabym się, gdybyś kiedyś zajęła się tym profesjonalnie. Studiujesz biologię, dobrze pamiętam? Ewa przytakuje, czując że nawet przyznanie się do tego głośno zaczyna sprawiać jej dyskomfort. Nie, że to ją przestało w ogóle interesować, ale cóż można robić po tym wydziale, co przyniosłoby godziwy dochód? Gruby wziął kiedyś dziekański, zaczyna chodzić jej po głowie, przecież nie muszę od razu rzucać studiów, mogę zrobić sobie po prostu przerwę i spróbować czegoś innego. Z drugiej strony, lepiej od razu podjąć jakąś decyzję, jeśli się jest jej pewnym. W tym sęk... Widzi, że pani Janka czeka na odpowiedź, no tak, padło jakieś pytanie, którego nie dosłyszała. - Przepraszam... - tłumaczy się dziewczyna. - Jestem rozkojarzona. Sama ciągle ostatnio myślę o tym, co pani mi powiedziała. Że moim powołaniem jest biznes. Związany właśnie ze sztuką. Czy-oprócz tego obrazu Maćka - udało się pani coś sprzedać, z tej wystawy? Kobieta kręci głową i wzrusza ramionami. Dziwne, że nie chciała powiedzieć, kto kupił martwą naturę w zieleniach, myśli Ewa. Mimo że Maciek naciskał. - Nabywca ma prawo zastrzec sobie anonimowość - powiedziała tylko, wręczając mu kasę. - Mnie też nie zdradzi pani nazwiska wielbicielki malarstwa Maćka? - Patrząc pani Jance w oczy, celowo sugeruje kobietę, aby poprzez zaprzeczenie lub jego brak, ustalić chociaż płeć nabywcy. - Nie ciągnij mnie za język. - Odpowiedź brzmi na tyle stanowczo, że Ewa traci ochotę do dalszej rozmowy i podnosi się z miejsca. Zanim wychodzi, pani Janka rzuca: - Trochę dziwne, że Henryk niczego nie napisał. Ten dziennikarz, z którym rozmawiałaś na wernisażu - wyjaśnia. - Zwykle mogłam na niego liczyć... Ewa przypomina sobie jego wizytówkę, wciąż ma ją w plecaku. - Chciał, żebym do niego zadzwoniła - mówi niepewnie. - Ale miałam wrażenie, że nie w sprawie wystawy. - Och, on zawsze próbuje. Taki ma styl - kwituje pani Janka, a Ewa żegna się i wychodzi na zalaną słońcem ulicę. Ostatnie słowa szefowej galerii trochę ją uwierają, każdy lubi się czuć wyjątkowy. Wlecze się niechętnie w kierunku autobusu, musi pojechać do biblioteki, pouczyć się do egzaminu, tylko jaki to ma sens? ■k ■&"&■ Baśka ma wieczorem jakiś odczyt, Gruby dyżur w pogotowiu, chata wolna, myśli Ewa, trzeba zawiadomić Maćka. Na szczęście chłopak nie ma innych planów. Mimo, że nic ich nie goni, kochają się pospiesznie. A potem leżą blisko siebie, w milczeniu, przez okno wlewają się kolejne fale upału, powietrze ani drgnie. - Chcę rzucić studia - mówi Ewa. - I zdawać na zarządzanie. - Oszalałaś? - Maciek unosi się na łokciu, patrzy na nią w osłupieniu. - Nie, nie oszalałam. - Dziewczyna sięga po papierosa. - Nie mogę budować naszej przyszłości na tego typu wykształceniu. Gdzie potem znajdę pracę? I za ile? Moi rodzice nie mogą mi finansowo pomóc, ty na swoich raczej też nie masz co liczyć. Gdzie będziemy mieszkać? Czy sądzisz, że jako malarz, w dodatku nie pokojowy, będziesz mnie mógł utrzymać? Powinniśmy zacząć myśleć realistycznie, przynajmniej jedno z nas. I współpracować ze sobą. Ten „Pięciokąt" to była tylko próba, ale ustawiła mój sposób myślenia. Zrobię wszystko, żeby cię wylanso-wać i też mieć przy okazji dobrą zabawę, ale muszę się do tego przygotować. Chcę być profesjonalistką. Maciek próbuje jej przerwać, ale mu nie daje. Ewa nakręca się coraz bardziej. Nie chce słyszeć niczego, co podważyłoby jej entuzjazm. Trzeba w coś wierzyć, a wiara czyni cuda. Tak właśnie mu mówi, gdy wreszcie dorwawszy się do głosu, zaczyna jej tłumaczyć, jaką trzeba mieć kasę, aby otworzyć klub w dobrym punkcie, a poza tym on wciąż jeszcze jest w drodze, nie wie, co będzie malował za trzy a co za pięć lat i nie chce się z góry w żaden sposób programować. - Myślisz, że możesz mi narzucić jakiś „okres błękitny"? To już znamy, jednak Picassa nikt kolorystycznie nie ograniczał ani nim nie sterował, z góry zapomnij, że miałbym malować cokolwiek do czyjejkolwiek kanapy. A z tym „Pięciokątem" to był jednorazowy wygłup, więcej w to nie wchodzę. - Nie podcinaj mi skrzydeł! - krzyczy Ewa, wyskakując z łóżka. - Kto komu próbuje podciąć... - mruczy Maciek. To bez sensu, myśli jednak po chwili, ona chciała dobrze, dlaczego tak trudno się porozumieć? Idzie za nią do łazienki, słyszy szum prysznica, dobrze że nie zamknęła drzwi, po chwili stoi przy niej. - Pamiętasz nasz pierwszy prysznic? - mruczy jej do ucha, to ją rozczula, trudno zapomnieć... Staje jej przed oczami mina Irenki, to był niezły początek znajomości, trzeba przyznać... Parska śmiechem, już jest dobrze, Maciek myje jej plecy, a potem znów są blisko, rozładowują napięcie. *** - Nie porozmawialiśmy o wakacjach... - przypomina Ewa. Wyszli z domu, idą do piwnego ogródka. - Mogłabyś też polecieć z nami do Mozambiku... - mówi Maciek. - Plener ma trwać dwa tygodnie, warunki podobno pionierskie, ale w pięknym miejscu. Potem chcemy się powłóczyć po RPA i połazić po Górach Sowich, tak długo, na ile nam starczy kasy. - Stać cię na przelot? - Ewa spuszcza głowę, piwo wydaje się jej dzisiaj bez smaku, jeszcze niedawno była pewna, że wakacje spędzą razem. - Obiecane są jakieś fundusze z Unii Europejskiej. To międzynarodowy projekt. - Obiecane, to znaczy, że nic pewnego? - Dziewczyna wciąż nie podnosi wzroku. - Okaże się najdalej za tydzień. To póki co gruszki na wierzbie. Byłoby lepiej, gdybyś mi nawet nie proponował tej podróży, myśli Ewa. Przecież wiesz, że nie miałabym skąd wziąć pieniędzy. Do Włoch są różne promocje lotnicze, ale do Mozambiku? Kompletnie nierealne. Maciek zdaje się czytać w jej myślach. - Mówiłaś kiedyś... - bierze ją za rękę - że nie powinniśmy rezygnować dla siebie z żadnych szans. To ty pierwsza dałaś mi szkołę samodzielności, wyjeżdżając do Paryża na czas bliżej nie określony, nie zapominaj o tym. Ma ochotę z nim polemizować. Wytłumaczyć, że to jednak była inna sytuacja, ale boi się, żeby dyskusja nie zamieniła się w kłótnię, więc zmienia temat. *** - Nie szkoda ci tych trzech lat? - pyta mama. - Bo przecież ten zaliczysz, prawda? Ewa kiwa głową, udało jej się zdać pierwszy egzamin, słabo ale jednak, ma jeszcze dwa, jeśli się teraz spręży, da radę. - Będzie mi bardziej szkoda, jeśli postudiuję jeszcze dwa i nic z tego nie wyniknie. Nie jestem typem naukowca, przecież wiesz. W szkole pracować nie chcę... Mówi jej mniej więcej to samo co Maćkowi, niektóre swoje słowa sama poddając w wątpliwość. Bo wie już przecież, że Maciek nigdy nie zgodzi się nagiąć do jej pomysłów, to ona będzie musiała podążać za nim, o ile ma to być wspólna droga... Siedzą w metrze. Mama poprosiła ją, aby pomogła jej wybrać coś do ubrania. Planują z ojcem sierpniową podróż po Szwecji, gromadzą już mapy, przewodniki, szukają przez Internet hoteli i mama chce być na ten wyjazd piękna. - Zmieniłaś się... - mówi, gdy już wysiadają, nie ma w jej tonie radości. - Po prostu stałam się większą realistką, to chyba dobrze? O ile moje pomysły można nazwać realistycznymi... - To twoje życie, Ewciu. Będę cię wspierać, cokolwiek postanowisz. Nie chcę tylko, żebyś budowała swoje zawodowe plany na Maćku. Bo trochę mi na to wygląda - dodaje. Wchodzą do jednego ze sklepów w Galerii Centrum. Moglibyśmy projektować z Maćkiem modę, myśli Ewa, ale nie jest pewna, czy odważyłaby mu się to zaproponować. Mama przykłada do siebie klasyczną sukienkę, co to to nie, myśli Ewa, wybiorę ci coś bardziej odlotowego. I mama poddaje się pokornie, po to wzięła ze sobą córkę, aby zdecydowała za nią. Przy jednej z bluzek serce rwie się Ewie na strzępy, coś takiego trudno by upolować w uży-wańcu, niestety. Stara się ukryć swój zachwyt przed mamą, nie chce jej naciągać, za nic na świecie, ale ta jest czujna. - Dawno już niczego od nas nie dostałaś. Przymierz... - namawia Ewę. Bluzeczka leży jak na nią szyta, ale ta cena... Dwie wizyty u ortodonty, przelicza szybko Ewa, jednak na nic się zdają jej nieśmiałe protesty. A potem idą na lody. I kiedy w pucharkach bełta 56 na dnie resztka mleczka, mama wraca do przerwanej rozmowy. - Jeśli chciałaś mi tylko zakomunikować swoją decyzję w sprawie studiów, przyjmuję ją do wiadomości, ale radzę ci pomęcz się jeszcze rok, żeby mieć absolutorium. Możesz zacząć jednocześnie inny wydział, jeśli dasz radę. To brzmi rozsądnie, myśli Ewa i chociaż najchętniej zatkałaby uszy i robiła swoje, postanawia się jeszcze nad tym dobrze zastanowić. No i przegadać, ponownie, z jak największą liczbą osób. Czasami nawet nie po to, aby wysłuchać czyjegoś zdania, ale by poukładać sobie wszystko w głowie. I^oz-olział 5" eĘUSmn * mm 5& Komórka Torwfca rozbrzmiewa skoczną melodyjką. Chłopczyk często zmienia sygnały, bawi go, że telefon może dzwonić w tak różny sposób. Na ekraniku pojawia się imię Grubego. Tomek ściska komórkę w dłoni i biegnie na dwór. - Cześć! - woła do słuchawki. - Oglądam mecz. W telewizji. - To zadzwonię później - proponuje Grzesiek, ale mały protestuje gwałtownie: - Nie. I tak zaraz jest przerwa... - Masz pozdrowienia od Michała. Słyszysz, jak miauczy?... - Gruby podsuwa słuchawkę pod koci pyszczek. - Obiecałem mu, że pojedzie z nami na wakacje, cieszysz się? - Mhm... - mruczy Tomek, z emocji nic więcej nie jest w stanie wykrztusić. - Dziadków też zabierzemy? - pyta po chwili. - Nie, tylko Basię. Tomek milczy, czeka, co Gruby mu jeszcze powie, a gdy cisza się przedłuża, pyta: - Kupisz mi ciupagę? Kupię... - obiecuje Grzesiek. - Przyjadę do was w piątek, wiesz? Idę z babcią do teatru. - Dzwoniła do ciebie? - dziwi się Gruby. Nic o tym nie wie. - Ja do niej - przyznaje Tomek, a potem nagle się żegna i przerywa połączenie. Chowając komórkę do kieszeni, dostrzega kątem oka Nowego. Stoi oparty o ścianę i przygląda mu się, z zaciętą miną. Będę udawał, że go w ogóle nie ma, postanawia Tomek. Ale aby wrócić do sali telewizyjnej, musi się do niego zbliżyć. Musi przejść obok. Drepcze przez chwilę niezdecydowany, co robić. Wejdę przez kuchnię, od tyłu, postanawia. Siostry gniewają się na nich, kiedy plączą się między garami, ale w najgorszym razie można oberwać szmatą przez plecy, a od Nowego nawet zarobić w zęby. Nowy jest nieobliczalny. O dwie głowy od niego wyższy i wciąż chce się bić. Od kiedy go tu przywieźli, zaczęły ginąć różne rzeczy. Tomek stara się schodzić mu z drogi. Boi się nawet w nocy, kiedy wszyscy śpią, mimo że tamten ma łóżko w innej sali. Jak na złość, nikogo nie ma na dworze, wszyscy siedzą przed telewizorem. Tomek najpierw idzie normalnie, potem coraz szybciej, wreszcie puszcza się biegiem. Nie patrzy w stronę, gdzie stoi Nowy, jakby samym brakiem spojrzenia go unicestwiał. Kuchenne drzwi są zamknięte, szarpie za klamkę. Słyszy za sobą kroki, kuli się w sobie... - Co ty wyprawiasz? - słyszy głos siostry przełożonej. Ma ochotę zarzucić jej ręce na szyję, ale tylko wzrusza ramionami i wbija wzrok w ziemię. I wtedy rozlega się wrzask z telewizyjnej. - Wbili gola! - krzyczy do siostry i puszcza się biegiem do sierocińca. Tym razem nikt nie stoi przy wejściu. Ale Tomek już wie, że Nowy nie da mu spokoju. Bo zrobił błąd - pokazał, że go się boi. *** Gruby leży wtulony w koszulkę Basi, słucha jej cichutkiego pochrapywania i wie, że jest szczęśliwy. Bardzo lubi się kochać, ale spanie blisko niej sprawia mu równie wielką przyjemność. Odgarnia jej włosy z szyi, łaskoczą go w nos. Słyszy trzask drzwi wejściowych, zerka na fosforyzujące wskazówki budzika, już po północy. Późno dziś, siostro, wróciłaś, myśli, przeciąga się, w pół śnie pół jawie słyszy szum wody, Ewa nigdy nie odpuszcza sobie wieczornej kąpieli, niezależnie od pory. Gruby płynie z prądem, to górski potok, ciekawe że tak w nim ciepło, myśli, trącają go pyszczkami węgorze i małe czerwone ryby. Nagle obok pojawia się sieć o gęstych oczkach, Grzesiek próbuje wyswobodzić z niej rybki, gdy ona oplątuje się ciasno wokół jego ciała, to ja jestem celem, dziwi się chłopak, ale ten brzęczyk głośny, dzwoni i dzwoni, jak na trwogę. Nagle ucicha, słychać jakieś głosy, przytłumione, jak to przez wodę, dobrze że sieć gdzieś zniknęła, ale rybki także, teraz w potoku jest tylko on. - Gruby... Gruby... Wynurza się ze snu, nad sobą widzi twarz Ewki, Basia wierci się niespokojnie. Wskazówki budzika wskazują w pół do pierwszej. - Dzwoniła mama. Ojciec miał zapaść... Potok wysycha w jednej chwili, Grzesiek zrywa się z łóżka, Basia też już się obudziła. - Jest w szpitalu. Jedźmy tam... Gruby wciąga dżinsy, Ewa jest wciąż w szlafroku. - Pojadę z wami... - Basia spuszcza stopy, ale Grzesiek kładzie ją siłą. - Śpij. Nie ma sensu robić tam zbiegowiska. - I tak nie zasnę - upiera się Baśka, ale w końcu się kładzie. Ma jutro egzamin. Taksówka mknie pustymi ulicami, Ewa powtarza Grubemu, co powiedziała jej mama. Cały dzień ojciec czuł się kiepsko. Wszystko go bolało. Zwiększył dawkę leków, które brał po wypadku. Dostał krwotoku. Zabrało go pogotowie. - Trudno póki co o diagnozę... Dostał kroplówkę, transfuzję, potrzebna będzie krew... - dyżurny lekarz wymienia grupę. - Jeśli nie ta, może być inna, na wymianę. Taki jest zwyczaj. Mama ledwie trzyma się na nogach, Gruby ściska ją mocno pod ramię. - Jutro zrobimy badania. To wszystko. - Lekarz rozkłada ręce, woła go pielęgniarka, znów kogoś przywieźli. - Pojadę z mamą - mówi Ewa Grubemu, a potem obejmują się mocno, dodając sobie otuchy i wiary, że wszystko jest już pod kontrolą. I że będzie dobrze. •k-k-k Tomek stara się być zawsze w grupie, tak czuje się bezpieczniej. Wieczorem Nowy walnął Krzysia, aż poszła mu krew z nosa. - Co ci się stało? - dopytywały siostry, przykładając chusteczki. - Potknąłem się i uderzyłem... - wyjąkał Krzyś. - To nieprawda - powiedział Tomek. - Nowy go walnął. Powiedział to i nie żałuje. Ale boi się jeszcze bardziej niż przedtem. Bo jakoś do Nowego dotarło, że to on go sypnął. - Jutro się z tobą policzę, sieroto zasmarkana -warknął do niego pod stołówką. Za karę nie dostał kolacji. Zaraz ma być zamknięty w izolatce, bez telewizora. Dziś wszyscy mogą spać bezpiecznie. Dobrze, że jutro przyjedzie po mnie dziadek, myśli Tomek, zrywając czwartkową kartkę z kalendarzyka nad łóżkiem. Krzyś podsłuchał rozmowę sióstr o Nowym. - Chcą mu znaleźć inne miejsce, żeby się stąd wyniósł. On ma rodziców, ale go tłukli. Siostry mówiły, że on się tu nie nadaje... - przekazuje zasłyszane rewelacje szeptem, gdy już leżą w łóżkach. -Opowiesz, jak było w teatrze? - pyta po chwili. - Opowiem - przyrzeka Tomek. A potem, pod kołdrą, wystukuje SMS-a do dziadka, tak tylko, na wszelki wypadek, żeby ten nie zapomniał, że jutro jest piątek. Śni mu się, że gra w teatrze. W pierwszym rzędzie siedzą dziadkowie i Gruby. Pewnie jest jeszcze Basia, ale Tomek bardziej wyczuwa jej obecność, niż widzi ją naprawdę. Jest przebrany za zakonnicę i trzyma w ręku ciupagę. Celuje nią w kogoś, ukrytego pod stołem. - Nie uciekniesz przede mną - mówi. Ktoś zatyka mu usta, lecz wciąż to słyszy: - Nie uciekniesz przede mną... Ale to już nie jego głos... Otwiera oczy i znów zamyka, to przecież sen, myśli, jutro będzie piątek i wtedy się obudzę. Nowy jest w izolatce, klucz ma tylko siostra, a nikt nie może być w dwóch miejscach naraz. - Gdzie masz telefon? - syczy Nowy, a może jego sobowtór albo duch? Tomek kręci głową, próbuje ugryźć napastnika, próbuje go kopnąć, ale uniemożliwia mu to wrogi ciężar. - Jeśli narobisz wrzasku, uduszę cię, zobaczysz. Wiem, jak to się robi. Wystarczy nakryć głowę poduszką i trochę potrzymać. Chcesz być uduszony? Tomek znów kręci głową, nie widzi już Nowego, cały świat jest jedną czarną plamą. I tak jest lepiej. Wyciąga spod kołdry telefon, dobrze, że go wyłączyłem, myśli, bez kodu nigdzie nie zadzwonisz. Czarna plama przesuwa się lekko w bok, wystarczająco, by Nowy mógł wyskoczyć przez okno, a może by Tomek mógł to zobaczyć? Dopiero teraz czuje łzy. Spływają równym rządkiem, bezgłośnie moczą mu piżamę, aż staje się piątek. *** Ojciec leży podłączony do kroplówki, uśmiecha się słabo. - Doktor powiedział, że to pewnie reakcja polekowa, ten mój krwotok. Podobno to się zdarza... Ewa z mamą siedzą przy jego łóżku, jest zaledwie dziesiąta, ale dla pacjentów dzień zaczyna się przed szóstą. Gruby poleciał po zgodę na oddanie krwi. Muszą przedtem sprawdzić, czy się nadaje. - Mają dzisiaj zrobić mi gastroskopię, kontrolnie. Jeśli wszystko będzie dobrze, może nawet jutro wyjdę. Dzwoniłaś do Tomka? - pyta żonę. - Trzeba go uprzedzić, że nie przyjadę. - Kiedy? - Wzrusza bezradnie ramionami. - Teraz jest w szkole. - Wyślę mu SMS-a - uspokaja ich Ewa, wystukując wiadomość. - Żeby zadzwonił do Grześka. Wchodzi dwóch pielęgniarzy, ojciec jedzie na badanie, a Ewa z mamą schodzą do szpitalnego barku, napić się kawy. W poczuciu, że najgorsze minęło, paplają o głupstwach, byle zabić czas. Udaje im się w ten sposób przeczekać godzinę, już powinien być wynik, więc idą na górę, ojciec wrócił na salę, ale nic nie wie, nikt nie chce z nimi rozmawiać, wszyscy są nagle bardzo zajęci, aż w końcu udaje im się dobić do ordynatora. Jest zniecierpliwiony, że zabierają mu czas. Wyniki? Gdzieś dzwoni, a one stoją pokornie w kącie, nie zaproponował nawet, aby usiadły, dopiero, kiedy dostaje zdjęcie wraz z opisem, wskazuje im krzesła. - Jak on się czuł, ostatnio? - pyta. Mama zaczyna mówić o wypadku, ale ten macha zniecierpliwiony ręką. - Proszę pani, to jest rak. W zaawansowanym stanie. Ewa chwyta mamę mocno za rękę, a może odwrotnie, podnoszą się, jak na komendę. Mama jest bardzo spokojna. Za bardzo. - To niemożliwe - mówi. Ordynator wzrusza ramionami. - Pobraliśmy wycinki. Wyniki będą za trzy tygodnie. Ale widziałem już sporo takich zdjęć. Ja się nie mylę. Możecie panie zostawić tę informację dla siebie, to wasza decyzja. Pacjent i tak wkrótce się zorientuje... Po chwili są już na korytarzu, obejmują się mocno. - To niemożliwe - powtarza mama, a po chwili dorzuca: - Znajdę jakieś dojścia, aby wyniki były szybciej, muszę znaleźć. Nie będziemy czekać trzech tygodni... W głowie Ewy otwiera się jakaś klapka, chyba Iren-ka ma coś wspólnego z pracą w laboratorium. Wystukuje znajomy numer, ale odzywa się katarynka, no tak, pewnie Maciek jest na uczelni, nagrywa mu się. - Nigdy nie miał bólów brzucha. Był w świetnej formie, wszystkie dolegliwości zaczęły się po wypadku... - Będzie dobrze... - uspokajają Ewa, chociaż nie bardzo w to wierzy. Ton ordynatora brzmiał tak autorytatywnie. On już wydał wyrok, myśli dziewczyna, próbując panować nad twarzą i słowami. - Będzie dobrze... - powtarza bez wiary. A potem zostaje im to, co najtrudniejsze: stanąć przed ojcem i kłamać z uśmiechem: - Zawsze biorą wycinki, to tutaj rutyna. Może będziesz mógł wyjść za parę dni. Lekarze są dobrej myśli. - Nic nie mów siostrze - radzi Tomkowi Krzyś. Idą razem do szkoły. - On jest stuknięty przecież wiesz... Kiedy Tomek obudził się rano, miał jeszcze nadzieję, że to był tylko zły sen. A potem, że Nowy uciekł. To prawda, że z jego telefonem, ale brak Nowego wart był nawet utraty ukochanego przedmiotu. Ale kiedy zobaczył go na śniadaniu, wszystkie jego nadzieje wzięły w łeb. Nowy pogroził mu ukradkiem, nakazując wymownym gestem milczenie. Poskarżę się dziadkowi, jak tylko przyjedzie, postanawia Tomek. Już on ci pokaże... myśli z nienawiścią, podnosząc głowę wysoko. Musi tylko wytrzymać jeszcze parę godzin, a potem... Powiedział o wszystkim Krzysiowi, bo komuś musiał. I przyjaciel utwierdził go w przekonaniu, że lepiej na razie trzymać język za zębami. W szkole wyobraża sobie, jak to będzie w teatrze, do którego ma zabrać go babcia. A potem liczy dni do końca roku szkolnego. To już za dwa tygodnie! Może przekonam Grubego, żebym nie musiał tu więcej wracać, wpada mu nagle do głowy i na sam pomysł uśmiecha się od ucha do ucha. Lekcje dłużą mu się niemiłosiernie, a kiedy wreszcie rozbrzmiewa ostatni dzwonek, rzuca się pędem w stronę sierocińca, ledwie Krzysiowi udaje się za nim nadążyć. Jest już spakowany, wszystko jest gotowe. Ale nie ma dziadka. - Może coś się stało - mówi Krzyś. - Nagrali ci się, a ty nie masz telefonu... Tomek czuje, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Mógłby poprosić siostrę o skorzystanie z jej aparatu, ale wtedy wszystko się wyda, będzie musiał powiedzieć prawdę... Widzi znów nad sobą twarz Nowego i jego wzrok, gdy ściskał poduszkę. Chcesz być uduszony? - brzmi mu w uszach. - Nie, nie chcę... - potrząsa głową. - Czego nie chcesz? - pyta Krzyś, lecz Tomek nie odpowiada. Nagle dokładnie wie, co zaraz zrobi. Ale to tajemnica. Taka głęboka, że nawet najbliższy przyjaciel nie może się o niej dowiedzieć. КогАглъ\ d? ЩЩШШВ/И0ШШІвІ00КШ0ШШШНШ Пі Siedzą V №ШИ w mieszkaniu, przy stole. Tylko że tym razem nie ma na nim serwetek, ani ciasta, niczego co zawsze kojarzyło im się z mamą, i z tym miejscem. Wszystko jest dzisiaj inne. I może już nigdy nie będzie takie samo. Kiedy Ewka powtórzyła rozmowę z ordynatorem Grubemu, powiedział to samo co mama „to niemożliwe", chociaż już teraz, siedząc z nimi nos w nos, nie umie swojej reakcji zracjonalizować. Przecież takie historie zdarzają się na co dzień. Na kogo wypadnie, na tego bęc. Upiorna loteryjka. Kości rzucane przez Nie Wiadomo Kogo i Nie Wiadomo Gdzie. Czyżby wypadło na ojca? Mama ma tysiące argumentów przeciw diagnozie i niezachwianą wiarę, że to pomyłka, on ma po prostu nadzieję, Ewa nie ma nawet tego, chociaż nie przyznałaby się do swojego pesymistycznego nastroju przed nikim. - Irenka sama bezpośrednio nie pracuje przy badaniu wycinków - mówi dziewczyna - ale podobno zna odpowiednią osobę. Obiecała Maćkowi, że to przyspieszy. - O ile? - Mama patrzy na nią, a Ewa wzrusza ramionami. Gruby wyjmuje z plecaka dziesięć tabliczek czekolady i sok porzeczkowy, chce je poczęstować, ale nie mają ochoty, więc sam zabiera się do jedzenia. - Dostałem, po oddaniu krwi - mówi z pełną paszczą. - Kazali mi zjeść dzisiaj wszystkie. Niedo-czekanie. Dzwonek do drzwi stawia je na baczność. - To Basia - macha ręką Gruby i idzie otworzyć. Przez moment szepczą przy wejściu, w tej samej chwili dzwoni telefon, mama zdaje jakiejś przyjaciółce relację z przebiegu wypadków, Ewka podnosi wzrok na Grubego, gdy wchodzą z żoną do pokoju. - Dzwonił do ciebie Tomek? - Nie... - potrząsa głową Grzesiek i marszczy brwi. Dlaczego zawsze wszystko musi się dziać jednocześnie, myśli, no tak, mały tam siedzi i czeka na dziadka. Zerka na zegarek, kompletnie mi to wyleciało z głowy, ładny ze mnie tatuś... Próbuje połączyć się z Tomkiem, zgłasza się tylko katarynka. Dziwne, bardzo dziwne. Na wszelki wypadek nagrywa wiadomość, przepraszają, nie przyjadą, dziadek jest chory... - Mogłabym po niego pojechać - mówi Basia -wiesz, jaki będzie rozczarowany, a dziadek na pewno bardzo się ucieszy z jego wizyty. Gdybym wsiadła w najbliższy pociąg... - zaczyna się zastanawiać. - Przyjechalibyście koło północy, najwcześniej. To bez sensu, będziesz wykończona. Pojadę po niego jutro rano... - Próbuje dzwonić ponownie, i jeszcze raz, nic się nie zmienia, komórka małego jest wyłączona. - Zadzwonię do sióstr... - proponuje mama, skończyła już swoją rozmowę, wykręca numer. Telefon dzwoni i dzwoni, nikt nie odbiera. - Spróbujemy później... *** Już wiadomo, że Maciek wybiera się do Mozambiku we wrześniu, a więc całe dwa miesiące mogą spędzić razem. - Nie mogę niczego planować... - Ewa kręci głową - póki nie będzie wiadomo, co z tatą. - Wyniki będą najwcześniej za dziesięć dni - dwa tygodnie... - zastanawia się Maciek - a więc pewnie i tak nie polecielibyśmy do Włoch przed połową lipca... O ile w ogóle, myśli Ewa. Dawno nie pamięta, czego tak bardzo chciała. Mama obstaje przy tym, że jadą z ojcem w sierpniu do Szwecji i nawet nie dopuszcza innej możliwości, dlaczego więc ona miałaby myśleć inaczej? - Może w takim razie na przełomie czerwca i lipca, wyskoczyłbym w góry? Na jakiś tydzień? - słyszy głos Maćka i czuje bezgraniczne rozczarowanie. Nawet nie przyjdzie ci do głowy, że możesz mi być tutaj potrzebny. Że mogę mieć ciężkie chwile. Nic jeszcze nie wiadomo, trudno przesądzać, ale sam fakt, że nie bierzesz tego w ogóle pod uwagę, jest dość okropny. - Wyskakuj - mówi jednak, starając się ze wszystkich sił nie dać po sobie poznać, że ją to zabolało. Przypominają jej się słowa mamy, aby nie budowała na nim swojej przyszłości. Zrobię to absolutorium, wzdycha, może zacznę jeszcze inne studia, ale te skończę, ona ma rację. Waha się, czy powiedzieć o tym Maćkowi, ale roz-dzwania się jej komórka. Gruby. - Mały zniknął - słyszy jego rozdygotany głos. -Jadę tam natychmiast. Pojedź do Baśki, jeśli możesz. - Mama wie? - Ewa zaczyna się bać. Trochę za dużo złych wiadomości jak na jeden dzień, trochę za dużo... - Nie. Jest w szpitalu. Dopiero przed chwilą dodzwoniłem się do sierocińca... Wszyscy go szukają... Nie mów mamie. Pod żadnym pozorem. Ewa słyszy trzask słuchawki, patrzy na Maćka, wysyła właśnie jakiegoś SMS-a. Nic ci nie powiem, myśli. Zachowujesz się, jakbyś nie miał z nami nic wspólnego, a więc dobrze. Nie twoja sprawa. - Muszę iść. Jestem potrzebna Grubemu - rzuca spiesznie, całuje Maćka w nos i biegnie do autobusu. *** Maciek czuje, że coś się między nimi zaczyna rozłazić, jakby nici, którymi zdawali się zszyci na zawsze, osłabły. Jeszcze miesiąc temu każdą chwilę bez niej uważał za straconą, teraz - nadal lubiąc jej towarzystwo - nie ma ochoty niczego planować. - Uważam, że jestem za młody na małżeństwo. Poza tym, ta instytucja, to przeżytek. Można być ze sobą bez papierów do późnej starości - powiedział niedawno Rafałowi, gdy ten zagadnął go żartobliwie na ten temat. W domu wszystko układało się niby dobrze, ale miał czasem wrażenie, że jest tam obcym ciałem, cieniem dawnego świata. Uwielbiał Jaśka, chociaż przyłapywał się na niskim uczuciu zazdrości, widząc względy, którymi obdarzała go matka, a których nie zaznał on sam, będąc dzieckiem. Lody Irenki topniały, gdy tylko Jasiek rzucał się w jej ramiona; była gotowa mu wybaczyć nawet wyplutą kaszę na nowej bluzce i potarganą fryzurę. Mnie nigdy tak nie kochała, przelatywało mu przez głowę, starał się o tym nie myśleć, to samo mu się myślało, bez jego woli i akceptacji. Powinienem znaleźć sobie jakąś chatę, jestem tutaj jak drzazga w bucie, nawet taka, do której się przywykło, ale jednak drzazga. Agata wyremontowała z pomocą dwóch braci strych, olbrzymi, dwupoziomowy, można by z tego zrobić cudo przy odpowiedniej kasie, a tak, to była po prostu stylowa ruina. Sam jej wygrzebał kiedyś na śmietniku wspaniały fotel, obiła go potem gąbką i welurem w kwiaty, odczyściła drewno, rozbieliła bejcą, był piękny. Przez jakiś czas mieszkała z nią taka jedna narwana z czwartego roku, ale to był ciężki przypadek i Agata ją wywaliła. - Nie będę już ryzykować z nikim obcym - zwierzyła mu się kiedyś, gdy wychodzili wspólnie z Akademii. - Jakby ci przyszedł do głowy ktoś poszukujący lokalu... W końcu trochę mnie znasz... - puściła do niego oko. Cóż to znaczy, znać kogoś, zastanawiał się potem. Czy o tym, czy się kogoś zna czy nie, przesądzają przysłowiowe beczki soli, czy raczej specjalne momenty, mgnienia sekund, w których ktoś odsłania przed nami swoje najskrytsze zakamarki? Kiedyś, przez przypadek, został u niej na noc. To była dziwna historia, czasem nawet mu się zdaje, że wcale się nie zdarzyła. Próbowali malować wspólnie obraz, właśnie u niej: taki eksperyment, trochę żart. Zrobiło się bardzo późno, lał deszcz. - Jeśli chcesz, zostań... - powiedziała wtedy. Nie przyszło mu do głowy, że to będzie wspólny materac, a kiedy okazał się wspólny, pomyślał, że prześpią się obok siebie, grzecznie, jak brat z siostrą. A stało się inaczej. Rano wszystko obróciła w żart. Zachowywała się jak dobry kumpel. Czasem chodziło mu po głowie, że miło by było zamieszkać z Ewą w odległym zakątku jej strychu, z oknami wychodzącymi na niebo. Z Ewą, albo bez Ewy... Baśka skuliła się na tapczanie, przykrywając kocem. Mimo gorąca, napadły ją dreszcze. To się zdarzało tylko w chwilach największego zdenerwowania. Myśl, że Tomkowi mogło przydarzyć się coś złego, była dla niej nie do zniesienia. Miała wrażenie, że dopiero teraz zdała sobie do końca sprawę, ile mały dla niej znaczy. Bała się również, że ucieczka Tomka - o ile była to ucieczka - może mieć zgubny wpływ na wyrok sądu w sprawie o adopcję. Ostatnia rozprawa za dwa tygodnie... Usłyszała, jak wraca szwagierka. Nie układało się ostatnio między nimi najlepiej, ale ucieszyła się, że ma z kim pogadać. Najwyraźniej Ewa też miała taką potrzebę. - Mogę? - spytała, wsuwając głowę do ich pokoju. - Jasne. - Baśka usiadła. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam ją bez roboty, pomyślała Ewa. Wciąż siedzi z nosem w papierach albo w komputerze. - Kupiłam coś po drodze... - Wyjęła z torby sery, chrupkie pieczywo i butelkę caberneta. - Możemy mieć długi wieczór... - Nie mogę tak siedzieć bezczynnie... - Baśka pokręciła głową. Ewa przypomniała sobie poranną wizytę w szpitalu, też rozmawiała wtedy z mamą o czekaniu. Jakie to trudne. Nie wiadomo, gdzie teraz jest Tomek. Mogło mu wpaść do głowy, skoro po niego nie przyjechali, aby samemu wybrać się w drogę do Warszawy. A jeśli tak, nie może zastać pustego mieszkania. Tylko co się, do diabła, dzieje z jego telefonem? Basia przed chwilą próbowała dzwonić do niego ponownie, ale znów włączyła się sekretarka. Może mu wypadł z kieszeni, kiedy biegł do szkoły, myśli Ewa. Basia zastanawia się dokładnie nad tym samym. Miały pogadać, tymczasem chrupią chleb, popijając winem, każda pogrążona we własnych myślach. Ale są razem, i martwią się tym samym i to je na tyle zbliża, że znów jest między nimi prawie zupełnie tak jak kiedyś. J?obrze>t ż& Je-Cf dh)%i dzi&ń, przelatuje Grubemu przez głowę i nie wiedzieć czemu ta myśl napełnia go bezsensowną otuchą. Jakby w świetle dnia nie miało prawa wydarzyć się nic złego. Pociąg przystaje co chwilę, to znak, że zbliża się na miejsce. Podczas ostatniej rozmowy z siostrą przełożoną zorientował się, że jest mu wdzięczna za inicjatywę przyjazdu. Dziwi się nagle, że jej nie spytał, czy zawiadomiła policję. Powinna. Chociaż, z drugiej strony, nie był pewien, czy policja potraktowałaby to poważnie. Tomka nie ma zaledwie kilka godzin. Zaledwie... Przechadza się nerwowo po korytarzu, pociąg rzuca na boki. W pewnej chwili widzi w sąsiednim przedziale małego chłopca, wyrywającego się starszemu mężczyźnie, jest gotów natychmiast nieść mu pomoc, póki - na szczęście szybko - orientuje się, że sytuacja jest niewinna: dzieciak wyrywa się dziadkowi, próbującemu go nakarmić. Od razu przychodzą mi do głowy czarne scenariusze i przypominają się ponure artykuły o pedofilach, Grzesiek uśmiecha się lekko, wzruszając ramionami. Rozkładowego autobusu dzisiaj akurat nie ma, jak na złość. Aby złapać jakąś okazję, trzeba być sympatyczną blondynką, najlepiej w krótkiej spódniczce, nie mam szans, myśli Gruby, widząc kątem oka radiowóz, zatrzymujący się na światłach. Wykonuje rozpaczliwe gesty w stronę policjantów, drzwiczki uchylają się. - Zaginął mój synek - zaczyna i nagle głos odmawia mu posłuszeństwa. W drodze do sierocińca, próbuje wszystko wytłumaczyć: bo jednak jadą razem, na szczęście nigdzie się nie spieszyli, to był tylko patrol, zadzwonili gdzie trzeba, przyjęli zlecenie. Jest ich dwóch: jeden mrukliwy i małomówny, drugi gada za obydwu - mądrala, ale Grzesiek wyczuwa, że jest mu życzliwy. Siostra przyjmuje ich z wyraźną rezerwą. - Ostatnio Tomek rozmawiał z Krzysiem, o trzeciej. Potem nikt go nie widział - odpowiada na pytania funkcjonariuszy. - Czekał na swojego przyszywanego dziadka, myślałam nawet, że wyjechał bez pożegnania, bo wziął swój plecak. Gruby wyczuwa, że nie w smak jej towarzystwo, z którym przyjechał i wzbiera w nim złość. Trzeba zjednoczyć siły i zrobić wszystko, aby odszukać małego, to nie czas na dąsy. - Przecież zawsze najpierw witaliśmy się z siostrą, nigdy się nie zdarzyło, żebyśmy po prostu zabierali Tomka, taka była między nami umowa... - mówi, a ona wzrusza tylko ramionami. - Byłam zajęta w pralni. Sprawdzałyśmy stan pościeli. Myślałam, że pana ojciec nie mógł na mnie poczekać. To się mogło zdarzyć... Niby mogło, myśli Gruby, cóż za fatalny zbieg okoliczności. - A nie wie siostra, co się stało z jego telefonem? Zawsze go nosił przy sobie. Dzisiaj był wyłączony... Gruby gryzie się w język, to policja jest tu od zadawania pytań, ale o dziwo nikt nie ma mu tego za złe. Może poza zakonnicą. - Mamy tu pod opieką ponad pięćdziesiąt dzieci... - rozkłada ręce. - Tomek był od jakiegoś czasu na specjalnych prawach i często zachowywał się tak, jakby już tu nie mieszkał. Tylko czekał, żeby się stąd wyprowadzić. To nie było dla nas łatwe... Ani dla nas ani dla jego kolegów. Nigdy o tym nie myślałem, przebiega Grubemu przez głowę. - Musiało się coś wydarzyć. Tutaj. Inaczej, nigdy by nie uciekł. Znam go już na tyle... - mówi przez ściśnięte gardło. - Czy jest jeszcze coś, co siostra chciałaby nam powiedzieć? Coś, co mogłoby nam pomóc? - pyta policjant, a ona ciężko wzdycha. - Nie wiem, czy to może pomóc. Nie widzę związku między tymi dwoma sprawami. Ale chciałabym zgłosić, że zniknął również drugi chłopiec. Później od Tomka. On był bardzo trudny... Tę noc spędził w izolatce, za karę. Robiłyśmy starania, aby go stąd zabrano. Do poprawczaka. Ale tam podobno nie było miejsc... - Znika dwoje dzieci, a siostra nawet do nas nie dzwoni?! - nagle wtrąca się mrukliwy. - To nie są więźniowie. Biegają, gdzie chcą. Dopiero, kiedy nie ma ich na kolacji, zaczynamy się niepokoić... - O której jest kolacja? - O szóstej. Gruby odruchowo spogląda na zegarek: jest po dziewiątej. Gdyby Tomek chciał pojechać do Warszawy, oblicza szybko, mógłby wsiąść w pociąg, który dojeżdża na miejsce... Wyciąga spiesznie komórkę i dzwoni do Basi. Któraś z dziewczyn powinna pojechać szybko na dworzec i poczekać na Tomka. Jest spora szansa, że przyjedzie... Ktoś musi być cały czas w domu, więc może jechać tylko jedna. Pyta jeszcze o ojca: czuje się dobrze, mama dopiero niedawno wróciła ze szpitala. - Chcielibyśmy trochę porozmawiać z dziećmi -mówi jeden z policjantów, a drugi oddala się i gdzieś dzwoni. - Macie panowie pół godziny. Potem jest cisza nocna - oznajmia siostra, a po chwili nieoczekiwanie zmienia ton: - Proszę się nie martwić... On się na pewno znajdzie. Na pewno... - mówi miękko do Grześka. - Będę się za niego modliła. Dobrze, że jest ciepło, myśli Tomek, chowając się w cieniu kasztanowca, obok niewielkiej stacyjki. Nie chce się oddalać, żeby nie zabłądzić. Nie chce również zwracać na siebie uwagi. Następny pociąg powinien być za dwie godziny... Gdyby nie Nowy, już dojeżdżałby do Warszawy. Wydawało mu się, że wymknął się z sierocińca niepostrzeżenie. Pojechał autobusem do miasta. Wysiadł przy dworcu. Za wszystkie swoje oszczędności kupił bilet. Kasjerka patrzyła na niego trochę podejrzliwie, a wówczas zaczął udawać, że jest ze stojącym obok niego panem. Później stanął przed kioskiem ze słodyczami. Długo nie wiedział, na co ma największą ochotę, a kiedy wreszcie wybrał, usłyszał za sobą głos, przed którym uciekał: - Też to lubię... Na wspomnienie tej chwili znów czuje gęsią skórkę i strużki potu, spływające po plecach. - Jak się ode mnie nie odczepisz, zawołam policjanta - powiedział wtedy, przez ściśnięte gardło. - Zawołaj... - Nowy roześmiał się. - Od razu zapakują cię do poprawczaka. Uciekłeś, gnojku i jesteś na widelcu. - Tak samo jak ty - odparował Tomek. - Widziałem, jak kupowałeś bilet. Daj mi go... Nigdy, pomyślał wówczas, nigdy ci go nie dam. Choćbyś mnie uderzył. Choćbyś próbował mnie udusić. Nigdy. Potrząsnął głową. A potem zobaczył kobietę w kolejarskim mundurze. - Może mi pani pokazać, gdzie stoi pociąg do Warszawy? - spytał, chwytając ją za rękę. - Jesteś sam? - zdziwiła się. - Przyprowadził mnie tatuś, ale spieszył się do pracy, a ja powiedziałem, że sobie poradzę. W Warszawie odbierze mnie mama... - plótł Tomek. Normalnie nie umiał kłamać. Nie był też dobry w wymyślaniu historjek. Ale teraz czuł, że musi przechytrzyć Nowego. I wierzył, że mu się uda. - Biedne dziecko... - zdenerwowała się kobieta. -Już ja bym porozmawiała z tym twoim tatą. Masz bilet? - Tak. - Kiwnął głową, obserwując kątem oka, co robi Nowy. Trzymał się na dystans, jednak nie spuszczał z niego wzroku. - Chodź... - Wzięła go za rękę i zaprowadziła na peron. - Pociąg powinien przyjechać za dziesięć minut. Nie mogę, niestety, z tobą czekać. Poradzisz sobie? - Nie wiem... - westchnął Tomek. - Boję się - przyznał nagle, a potem - nieoczekiwanie dla samego siebie - się rozpłakał. Nie pamiętał, kiedy wylał tyle łez. Płynęły strugą, nie mógł ich zatrzymać. Płakał za utraconym telefonem, za dziadkiem, który nie przyjechał, z tęsknoty za Grubym, z poczucia bezsilności i z lęku, co jeszcze może mu się przydarzyć. Płakał z gniewu i ze złości, że tacy jak Nowy są na świecie i że akurat taki ktoś musiał się przyczepić właśnie do niego. Nie wiadomo, kto lub co osuszyło mu łzy. Chusteczki otaczających go osób, bo nagle zrobiło się wokół niego tłoczno, wiatr, który zerwał się nie wiadomo kiedy, czy może czarne plamy, które znów zaczęły wirować mu przed oczami. Słyszał, jak chrypi megafon, a potem - jak pociąg zatrzymuje się z nieprzyjemnym zgrzytem. Czyjeś ręce pomogły mu wejść do wagonu, dobrze, że ten pociąg nie ma rezerwacji, przemknęło Tomkowi po głowie, nie trzeba niczego szukać. Kiedy odzyskał świadomość na dobre, zobaczył wpatrzoną w niego parę starszych ludzi. Uśmiechali się, częstując go wafelkami. - Dobrze się czujesz? - spytała pani, a on kiwnął głową. Pociąg powoli ruszył. Wszystko już będzie dobrze, pomyślał Tomek i wyciągnął rękę po wafelka. Nowy został na pewno na stacji. Nie wsiadłby bez biletu, nie jest na tyle stuknięty. Nie był do końca pewien swoich myśli, ale miał głębokie przekonanie, że nawet jeśli jego prześladowca jedzie tym samym pociągiem, nic mu nie zrobi. Jestem pod dobrą opieką, cieszył się w duchu. Siedząc pod drzewem wspomina, jak usłyszał melodyjkę komórki, widzi, jak jego współpasażer wy- ciągają z kieszeni, z kimś tam rozmawia. Mógłbym uprzedzić Grubego, że przyjeżdżam, pomyślał wówczas, szkoda że nie pamiętam numeru. Wszystko miał wpisane w swoim telefonie. Wystarczyło nacisnąć napis „dziadek" albo „Grzesiek" i od razu odzywał się dzwonek. Monotonny stukot pociągu ukołysał go do snu. Nie wie, jak długo spał, obudziło go uczucie nagłego niepokoju. Kiedy otworzył oczy, o mało nie krzyknął. Naprzeciwko niego siedział Nowy i żuł gumę. Starsi państwo zniknęli, o tym, że nie na dobre, świadczyły ich torby na półce bagażowej. Oprócz ich dwóch w przedziale był jeszcze nowy pasażer: dziewczyna w okularach, czytająca książkę. - Oni zaraz wrócą... - uśmiechnęła się do niego, podnosząc wzrok znad lektury. Kiwnął głową. Nic mi nie zrobisz, pomyślał, patrząc na swojego wroga. Jeszcze zobaczymy, odpowiedziało mu jego kpiące spojrzenie. Usłyszeli, że zbliża się kontroler. Nowy zerwał się i wypadł z przedziału; biegł do przodu, w kierunku lokomotywy. Za oknem niebo czerwieniało zachodem, gęstniały zabudowania dając sygnały, że zbliżają się do jakiejś miejscowości. Teraz mogę go zgubić, tłukło się Tomkowi po głowie, gdy pociąg zaczął zwalniać. Mogę go zgubić na zawsze. Sięgnął po plecak i wyjął bilet. Pokazał go konduktorowi, a następnie wystawił szybko plecak na korytarz. Podniósł się, tłumacząc dziewczynie, która wyraźnie dostała zlecenie opieki nad nim: -IdędoWC... Wysiadł na stacji, której nazwa nic mu nie mówiła i pobiegł do tyłu, w stronę podziemnego przejścia. Ukryty na schodach patrzył z biciem serca na O wysiadających pasażerów. I dopiero, gdy pociąg ruszył, mimo że nie wiedział gdzie jest ani co dalej go czeka, poczuł się bezpieczny. *** - Nie przyjechał - melduje Grubemu Baśka. Dzwoni z automatu na dworcu; chrypią megafony, dookoła niej przelewa się tłum. - Wiem... - słyszy, ku własnemu osłupieniu. - Ale nie miałem jak cię zawiadomić. - Grzesiek coś mówi, ale dziewczyna z trudem wyławia poszczególne słowa, resztę pożera hałas. Bardziej domyśla się niż słyszy, że Tomek jechał tym pociągiem, ale coś się stało, tylko co? - Wracaj do domu, będziemy w kontakcie, całuję... - dociera do niej jeszcze, na zakończenie. Jadąc tramwajem, czuje coraz większą panikę. Skoro mały był w tym pociągu, dlaczego nie dotarł na miejsce? Zachorował tak nagle, że potrzebna była natychmiastowa ingerencja medyczna? Ktoś go porwał? Wysiadł po drodze, żeby coś sobie kupić i nie zdążył z powrotem? No i skąd Grzesiek zdobył taką informację? Żółwie tempo tramwaju irytuje ją coraz bardziej, jeszcze cztery przystanki, jeszcze dwa, Ewa na pewno coś wie... Do domu wpada zziajana, z trudem opanowuje się, aby nie ochrzanić szwagierkę, popielniczka jest pełna, po kątach - mimo otwartego okna - siedzi siwy dym. - Gadaj... - mówi jednak tylko, opadając na krzesło. f^ozJzJał 8 ИІІГіС Лі і*—ёиЧййаб Z- radia СИ{/)| C!Q rzewne kawałki jazzowe, stosowne do całkiem innych sytuacji, nie do nocnej wyprawy po małego zbiega. Skąd się wzięła ta mgła, dziwi się Ewa, przyciskając nos do szyby samochodu. Ledwie widzi na poboczu drzewa, przesuwają się rytmicznie, niespiesznie, bo Rafał to rozważny kierowca. Niełatwo być pilotem w takim mleku, wzdycha dziewczyna. Niedługo powinno być skrzyżowanie, na którym muszą skręcić w lewo. Do miasteczka, gdzie czeka na nich Tomek, mają jeszcze z pięćdziesiąt kilometrów, a właśnie minęła północ. Dyżurny stacji proponował, że przenocuje chłopca, ale uznali wspólnie z Grubym, że lepiej odebrać go natychmiast. - Tutaj... - mówi Ewa, są na krzyżówce, mgła zwolna rzednie. Rafał posłusznie skręca. - Za chwilę będziemy mogli jechać normalnie... Tam były mokradła... - Ziewa i Ewa czuje wyrzuty sumienia, że poprosiła go o pomoc. To był impuls. Nie, to nie tak. Wiedziała, że może na niego liczyć. I że jeśli tylko będzie mógł, nie od- ьг mówi. Nie pomyliła się. Dzwoniąc tam, myślała najpierw o Maćku - ma prawo jazdy, mógłby pożyczyć od ojczyma samochód. Ale Maćka, mimo późnej pory, nie było. Nie chciała dzwonić do niego na komórkę. Powiedziała Rafałowi, co i jak, zgodził się natychmiast. - Przepraszam... - wzrusza ramionami - jesteś zmęczony, wcześnie wstajesz, a ja ci zawracam głowę naszymi sprawami... - Nie wygłupiaj się - uśmiecha się Rafał. - Wyobrażam sobie, jaka ty jesteś zmęczona, po takim dniu... - Dziwne, ale nie - mówi, zgodnie z prawdą. - Jestem za bardzo... - szuka właściwego słowa - przerażona... Tym, co się stało, co mogło się wydarzyć i co jeszcze przed nami... Ewa opowiedziała mu o szpitalu, musiała wyjaśnić, dlaczego nie poprosiła o pomoc mamę. - Lekarze nie są nieomylni. A Tomek, cały i zdrowy, czeka na nas w bezpiecznym miejscu. - Rafał uśmiecha się do niej. Chciałabym się o tym sama przekonać, Ewa potrząsa głową i zerka na zegarek. - Jeszcze z pół godziny, może krócej - rzuca Rafał. Droga jest teraz niezła, mgła się rozwiała, mogą jechać z normalną prędkością. Co by się stało, zastanawia się dziewczyna, gdyby konduktor nie otrzymał wiadomości od policji, że być może tym pociągiem jedzie Tomek, a zaraz potem nie został powiadomiony przez ludzi, którzy się nim opiekowali o zniknięciu chłopca. Co by było, gdyby nie było telefonów ani krótkofalówek. Rafał wyraźnie myśli o tym samym. - Skąd było wiadomo, gdzie wysiadł Tomek? - pyta. - Wiadomo było tylko że zniknął. Ale należało sprawdzić taką możliwość. Innej stacji od momentu jego wyjścia z przedziału nie było. Wjeżdżają na przedmieścia miasteczka. Trzeba znaleźć dworzec. Kluczą po słabo oświetionych ulicach, trudno o tej porze złapać języka, na szczęście jedzie jakiś rowerzysta, rzecz jasna, bez świateł, rzecz jasna, po kielichu, ale pamięta, gdzie jest stacja, jest nawet gotów jechać przodem, pomysł jest pyszny, ale dziękują, kierując się we wskazaną stronę. Dworzec wygląda na wymarły. Zaglądają do środka: obskurna pomazana hala, zamknięte okienka dwóch kas. - Wy po chłopaka? - rozbrzmiewa gdzieś z boku, z ciemności wyłania się grubas z czerwonym nosem. Przytakują gwałtownie, grubas daje im głową do zrozumienia, aby poszli za nim, więc idą, niedługa to wycieczka, wchodzą w obejście małego domku, kundel ujada na łańcuchu, w sieni skład butów i rudy kot, w stołowym na bordowej kanapie siedzi Tomek. Na widok gości spuszcza głowę. - Cześć, Tomciu... - obejmuje go Ewa. - Jedziemy do domu... *** I dalej Tomek nic nie pamięta. Wie, co było przedtem, zanim przyjechała Ewa z tym panem, ale od tej chwili aż do następnego rana nie wie, co było jawą, a co snem. Miał nadzieję, że wsiądzie w następny pociąg do Warszawy. Że poczeka sobie spokojnie dwie godziny. Miał w plecaku komiks, którego jeszcze nie przeczytał i parę złotych. W pobliżu dworca była lodziarnia. Zachciało mu się loda, kupił aż trzy kulki, w spiczastym wafelku. Może gdyby poszedł sobie na spacer, pooglądać miasteczko, nikt by go nie znalazł. Ale wrócił od razu na z góry upatrzone miejsce. I nawet nie zdążył wylizać drugiej kulki, jak wyrosło przed nim dwóch panów w mundurach. - Tomek Płóciennik? - spytał jeden z nich, zerkając na jakąś kartkę. Skąd on to wie, zdziwił się chłopiec. Nic nie odpowiedział. - Masz jakąś legitymację? - Pochylił się nad nim drugi. Pokiwał głową, wyciągając kartonik ze zdjęciem. Mężczyzna od razu gdzieś zadzwonił, Tomek nie słyszał, co mówił, bo odszedł na bok. Został z nim ten drugi. - Dlaczego tutaj wysiadłeś? - spytał. Za dużo by gadać, pomyślał Tomek i wrócił do lizania lodów. - Ktoś chce z tobą rozmawiać... - pierwszy podał mu telefon. - Tomciu... - usłyszał głos Grubego i od razu wszystko stało się takie, jak trzeba. - Nic ci nie jest? - Nie... - westchnął. Znów zaczęło zbierać mu się na płacz. Zacisnął zęby. Ale trudno mówić z zaciśniętymi zębami, więc tylko słuchał, co Grzesiek ma mu do powiedzenia. - Ktoś po ciebie przyjedzie. Najszybciej, jak się uda. Uszy do góry. Rozmawiałem z Krzysiem. Wiem, co się stało w nocy. Dostaniesz nowy telefon. I zrobię wszystko, żebyś nie musiał już tu wracać... A więc Gruby tam jest. Przyjechał do niego. A on... W Tomku teraz zamiast żalu, wzbiera złość. Na siebie, na Nowego, na cały ten dzień. - Mogę wsiąść w pociąg. - Tomkowi udało się odzyskać głos. - Zaraz powinien przyjechać następny. Wl - Ten, o którym myślisz, to jest pospieszny. Nie zatrzymuje się na twojej stacji. Ale zorganizuję jakiś transport... A teraz całuski, tak? - Tak... - mruczy Tomek i oddaje telefon. Prowadzą go do małego domku. Pani w zielonym dresie przynosi mu kanapki z kiełbasą i herbatę, nastawia telewizor, siada obok niego, trochę zagaduje, ale bez przesady, chce obejrzeć serial, więc chłopiec z nią ogląda. Jest już zupełnie ciemno, przysiada do nich jeszcze grubas z czerwonym nosem, „idź spać" mówi do żony, a sam przełącza na jakiś mecz. - To jest coś dla nas, nie? - szturcha znacząco Tomka, a ten potakuje. I kiedy mecz się już kończy, widać przez okno samochód, podjeżdżający pod stację. - Pewnie to po ciebie - przeciąga się grubas. -W samą porę. - Podnosi się z kanapy i wychodzi z domku. A Tomek siedzi nieruchomo, zaciskając powieki. Zgaduje, kogo zobaczy: Grubego, dziadka, babcię, a może Baśkę? *** Baśka siedzi przed komputerem, sprawdzając pocztę, Ewa pojechała po Tomka. To ona chciała jechać, Baśka, ale właściwie nie zna ojczyma Maćka, poza tym nie bardzo sobie wyobrażała spotkania z Tomkiem i w sumie przyjęła z wdzięcznością propozycję szwagierki. Czuje ogromną ulgę, że mały się znalazł, ale nie podoba jej się stosunek Grubego do całej sprawy. Uważa, że Tomek musi wiedzieć, że postąpił źle. I ponieść karę. Może być symboliczna, byle uzmysłowiła chłopcu, że zrobił wielu ludziom ogromny kłopot. I przykrość. - Daj spokój - oburzył się Gruby, kiedy coś o tym bąknęła przez telefon. - To jeszcze dzieciak. Po przejściach. Jest strasznie przestraszony. Ma poczuć się bezpiecznie, to wszystko. Muszę go przekonać do swoich racji, myśli Baśka, ślizgając się obojętnie wzrokiem po liście otrzymanej korespondencji. Większość to reklamy, kilka liścików rodzinno-towarzyskich, nie zaglądała tu prawie tydzień. Nagle zatrzymuje się, serce bije jej mocno. Ha-stelbergen. Amerykański astronom światowej klasy. Myślała, że o niej zapomniał. Ostatnią wiadomość od niego dostała prawie rok temu. Czyta z wypiekami na twarzy. Może otrzymać stypendium. Ukończyć studia w Houston. Wszystko jest przyklepane. Jeśli nic się u niej nie zmieniło, natychmiast wyślą oficjalne zaproszenie. Musi załatwić wizę. Niech ten dzień się już skończy, tłucze się Baśce po głowie, bo zaraz zwariuję. Zerka na zegarek, marzenie jest na wyciągnięcie ręki, bo zbliża się północ. Uświadamia sobie z przerażeniem, że wolałaby nie dostać tego maila. I nie podejmować żadnej decyzji. Bo nie wolno odrzucić takiej szansy. Ale czy wolno zostawić mi Tomka, ledwie zacznie się do mnie przyzwyczajać? Nie mówiąc o Grubym... Dadzą sobie radę beze mnie, przez parę miesięcy, a potem ich ściągnę, zaczyna przekonywać samą siebie, ale po chwili przypomina jej się sytuacja sprzed lat. Kiedy Gruby chciał iść z nią na wykład Hastel-bergena, a ona nie widziała powodu, żeby go ze sobą ciągnąć. I co się potem między nimi porobiło. Musimy to przegadać razem, myśli, zamykając pocztę. Dam mu do przeczytania ten list, niech się wypowie. Powinnam jednak wiedzieć, czego sama chcę, kołacze jej po głowie i nagle czuje, że po prostu chce jej się płakać. *** Maciek leży rozwalony na kanapie Agaty, obok niego dwóch innych kumpli z roku, popijają piwo. Obok gospodyni kręci się nowa współlokatorka, Angielka, wysoka blada dziewczyna o przyjaznym uśmiechu. Kroją ser, na przekąskę. Pamela będzie razem z nimi studiować, na tym samym roku. Jakaś wymiana między uczelniami. Skąd jej przyszło do głowy, żeby przenieść się do Warszawy? Bo lubi filmy Kieślowskiego i ciekawi ją słowiańska dusza - tłumaczy, Maciek cieszy się, że wszystko rozumie, z gadaniem gorzej, ale to kwestia praktyki. Zobaczył Pamelę dzisiaj po raz pierwszy, nie wiedział, że Agata ma już z kim mieszkać. - Nic mi nie powiedziałaś... - zdziwił się, kiedy mu ją przedstawiała. - A powinnam? - roześmiała się. Ma rację, zmieszał się Maciek. Nic mi do tego. Ale gdzieś, w głębi duszy, nie był tego pewien. - Będę miała teraz konwersacje za friko - cieszyła się Agata. - Ona zresztą też, bo chce się nauczyć polskiego... Obrazy Pameli były ciemne i mroczne, pozbawione światła. Cokolwiek nie przedstawiały, wiały beznadzieją. Zupełnie do niej nie pasują, pomyślał Maciek, a po chwili spróbował powiedzieć to głośno, tak, aby go zrozumiała. Uśmiechnęła się tylko. - Masz dziewczynę? - spytała nagle. - Tak. - Przytaknął zdziwiony, a wszyscy gruchnęli śmiechem. - Czemu pytasz? - Bo jest piątek wieczór, a przyszedłeś sam... - Miała swoje sprawy. - Przypomniały mu się słowa Ewy: Jestem potrzebna Grubemu". Ciekawe, swoją drogą, o co chodziło. Nieoczekiwanie poczuł się tu nie na miejscu, nie to że w ogóle, ale w tej właśnie chwili. Byłoby jednak głupio teraz wyjść, wyglądałoby, że słowa Angielki go wypłoszyły. Więc siedział nadal, słuchając muzyki i popijając piwo, nie uczestniczył już w spotkaniu, bo mu się odechciało, po prostu był. &02^bdał 9 шШл ТдіИбІС cModzA za ną|cĄ z dziadkiem po szpitalnym korytarzu. Nie podoba mu się tutaj, nic a nic. - Nie nudzi ci się? - pyta. - Trochę - przyznaje dziadek. - Ale nie chcą mnie jeszcze wypuścić. - Nie możesz uciec? - szepcze chłopiec. Dziadek i babcia dopiero niedawno dowiedzieli się o jego ucieczce z sierocińca. Gruby na początku prosił go o zachowanie tajemnicy „póki dziadek nie poczuje się lepiej". Ale teraz dziadek już śmiga, tylko lekarze nic nie rozumieją, bo ich zdaniem powinien czuć się źle, a nie dobrze. Wciąż jeszcze nie ma wyników, powinny być lada dzień. Siostra przełożona zgodziła się, żeby Tomek już u nich został, mają z nim przyjechać jedynie na zakończenie szkoły. - Czasami mam ochotę prysnąć. - Dziadek kiwa głową i stawia na stoliczRu warcaby. - Zagramy? Tomek wolałby pograć w coś innego, na przykład w piłkę, ale w szpitalu to niemożliwe. Zerka za okno. Minęło już południe. Tak chciał tu przyjechać, nie mógł się doczekać, a teraz nie może sobie znaleźć miejsca. Kiedy bywał w Warszawie tylko od święta, wszyscy się nim zajmowali. A teraz przerzucają go to tu, to tam, nikt nie ma dla niego czasu. Gruby obiecał, że to się zmieni po sesji. - Musimy zdać egzaminy - tłumaczył, dlaczego zarówno on, jak dziewczyny przesiadują z nosami w książkach. Babcia chodzi do pracy, raz nawet wzięła go ze sobą, było fajnie, grał sobie na komputerze, ale ktoś tam miał do niej o to pretensje. - Nie mogę cię więcej ze sobą zabierać - powiedziała później - bo mnie wyleją i co wtedy będzie? Dlatego dużo czasu spędzał w szpitalu, z dziadkiem. - Dzięki tobie czas mi tu szybciej leci - mówił dziadek. - Mnie też - przyznawał Tomek, a dziadka zawsze to śmieszyło, nie wiadomo czemu. Dziś miałbym tylko trzy lekcje, myśli chłopiec, rozstawiając na szachownicy czarne krążki. Wyobraża sobie Krzysia, co teraz robi. I jak się czują jego kijanki. Nałapał ich pełen słoik. Zaledwie przesunął swój pionek o dwa pola, zobaczył Ewę. Biegła korytarzem, uśmiechnięta od ucha do ucha. - Są wyniki! - oznajmiła, ściskając dziadka. - Te konowały się pomyliły, będą musiały wszystko od-szczekać! Chowając warcaby do pudełka, słuchał, co mówi Ewa, a co dziadek i zrozumiał, że dziadek niedługo stąd wyjdzie i że jest prawie zdrowy. A on, Tomek, ma teraz iść z Ewą i jeszcze z kimś tam do parku. •k-k-k - Fajnie razem wyglądają... - śmieje się Maciek, patrząc w kierunku huśtawek. Siedzą z Ewą w cieniu starego dębu, na placyku zabaw, Tomek bawi się z Jaśkiem. Jaśka można by nam przypisać, Tomka raczej nie, myśli Ewa. Basia też będzie bardzo młodą mamusią dla takiego chłopca, jesteśmy prawie równolatkami. - Coś tak się zamyśliła? - pyta Maciek. Kiedyś powiedziałaby mu prawdę, bez wahania, teraz woli nie mówić takich rzeczy, czuje, że to by Maćka zirytowało. - Nie masz pojęcia, jak się cieszę na nasz wyjazd! - zarzuca mu ręce na ramiona. - Polatam dziś po Internecie, spróbuję coś zarezerwować u tanich przewoźników - obiecuje Maciek i całuje ją w nos. Udziela mu się jej radość. Widzi w marzeniach, jak razem pływają. Nie we dnie, kiedy wszędzie przelewają się tłumy. Noce we Włoszech są równie upalne... Przed oczami staje mu scena sprzed lat. Dzika plaża w księżycowym świetle i Manuela. Naga, mokra i nieoczekiwanie niedostępna. Ciekawe, czy wciąż tam mieszka, przebiega mu przez głowę i czuje lekki niepokój. Mógłby niby zagadnąć o to ojca, ale trudno mu nawet wymyślić pretekst do takiego pytania. Wyobraża sobie maila z wiadomością o ich przyjeździe i na końcu, tak na marginesie, postscriptum: „Czy Manuela jest wciąż twoją sąsiadką?" Uśmiecha się mimowolnie na samą myśl. - Co cię tak śmieszy? - Ewa przytula się do niego. Nic nie ujdzie jej uwagi, wzdycha Maciek. - Też się cieszę. Możemy się powłóczyć i pozwiedzać południowe wybrzeże. Pompeja jest atrakcyjna przez może trzy dni... - Skoro twój ojciec nas zaprasza, chyba nie będzie wypadało od razu się urywać... Maciek spogląda na nią spod oka. Szkoda, że nie jesteś włóczykijem, jak Baśka, myśli. Takim, bez względu na niepogodę. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jest nim również Agata. Przekonam się o tym już we wrześniu. I znów się uśmiecha, ale tym razem w związku z inną wyprawą, innym krajem i inną dziewczyną. - Będzie jak zechcesz... - dobiega go głos Ewy. -Ty jesteś szefem, przynajmniej tej wyprawy... Straciłaś pazur, Ewuniu, myśli i wcale go to nie cieszy. - Gdzie ty Kajus tam ja Kaja? - odwraca jej głowę ku sobie. - Coś w tym rodzaju - odpowiada Ewa. - Szalejesz z radości? - puszcza do niego oko. - Szaleję - przytakuje, bez przesadnego entuzjazmu, bo wolałby za nią latać, tęsknić, zdobywać ją i przekonywać do siebie, jak kiedyś. Baśka wciąż jeszcze nie odpowiedziała na list Ha-stelbergena. Nie wspomniała również o nim Grubemu. Dziś ma zapaść ostateczna decyzja w sprawie o adopcję. Jutro ma najważniejszy egzamin. Pojutrze trzeba pojechać z Tomkiem na zakończenie roku. Zacznę się zastanawiać, kiedy będę wiedziała, na czym stoję, powtarza sobie, próbując skupić się wyłącznie na najbliższej przyszłości: ostatnim egzaminie, korekcie nowego artykułu jej autorstwa, domowych sprawach, których wraz z Tomkiem przybyło gwałtownie. Ubrała się w niebieską sukienkę, wie, że podoba się w tym wydaniu Grubemu i ma nadzieję, że również sędziom będzie się wydawała opiekuńcza, spokojna i odpowiedzialna. Pewnie jej strój nie ma żadnego znaczenia, są tu dziś z Grubym tylko po to, żeby wysłuchać wyroku, który już przecież zapadł. Próbuje wywnioskować decyzję z wyrazu twarzy sędziny, kobieta wydaje się jej w pogodnym nastroju, ale mógł go spowodować - nawet z większym prawdopodobieństwem -dobry poranny seks albo przelotny komplement, trudno przypuszczać, aby do każdej sprawy podchodziła osobiście. A jednak sędzina wydaje się traktować ich personalnie, wskazuje na to sposób, w jaki mówi, słowa jakich dobiera. Mimo że są młodzi i mają bardzo skromne możliwości materialne, zważywszy ich uczucie do Tomka, jego brak rodziny i problemy Basi z zajściem w ciążę, sąd nie widzi żadnych przeciwwskazań adopcyjnych. Od tej chwili stają się pełnoprawnymi opiekunami chłopca. Oczekiwali takiej decyzji, ale czują się tak, jakby trafili główny los na loterii. Wciąż czyta się różne kawałki o bezduszności sędziów i odczłowieczonej machinie sprawiedliwości. Mogło być różnie... Więc biegną do sędziny, żeby ją zwyczajnie, po ludzku, uściskać. Jest może z dziesięć lat od nich starsza, nie więcej. - Sama zastanawiam się nad adopcją... - mówi do nich z uśmiechem - mam już co prawda córkę, ale przydałoby się jej towarzystwo... Co człowiek to historia, przypomina się Baśce znane powiedzenie, zaczyna się zastanawiać nad losami sędziny, podczas gdy Gruby wciąż z nią rozmawia, wymachując łapami. Widzi, jak coś tam pisze na małej karteczce, ona Baśka stoi trochę z boku, decyzja zapadła, decyzja zapadła, tłucze jej się po głowie, pora napisać do Hastelbergena, że nie mogę przyjechać. A jednak, kiedy wieczorem siada przed komputerem, jej list wygląda inaczej, niż planowała. Opowiada po prostu, co się zdarzyło, o dziwo nie brakuje jej słówek, ostatnio pracowała intensywnie nad swoim angielskim i są wyniki. To nie jest list do światowej sławy astronoma, to jak rozmowa ze sobą samą. Pisze o swoim małżeństwie i o Tomku, ale również o osiągnięciach na uczelni, opublikowanych artykułach, teoriach, które ją fascynują. Nie czyta nawet później, co napisała. Boi się, że jeśli zacznie się zastanawiać, nie odważy się tego wysłać. Klika odpowiedni klawisz i list idzie w świat. Będzie co ma być, tłucze jej się po głowie. Czuje się trochę jak tchórz, jakby próbowała zwalić podjęcie decyzji na kogoś innego. Kogoś, kto w dodatku prawie wcale jej nie zna. Kogo nic nie obchodzi. Słyszy, jak Gruby staje za jej plecami, dobrze że już skończyłam pisać, przemyka jej przez głowę, mimo że Grzesiek słabo zna angielski, mógłby się czegoś domyślić, a tego Baśka nie chce, przynajmniej nie dzisiaj. Wrócili do domu późno - celebrowali powrót teścia do domu, no i przyjęcie Tomka do rodziny. Basia zawsze podziwiała teściową za staranność w nakryciu stołu, wyrafinowane potrawy, które potrafiła przyrządzić dosłownie z niczego, dla niej to była strata czasu, sztuka dla sztuki. - Cóż za różnica, czy położę kanapkę na talerz, czy nie? - wzruszała ramionami, kiedy Ewa próbowała ją cywilizować. - Tylko jest więcej zmywania. Szkoda, że wszyscy wyjeżdżamy w lipcu, myśli Basia, patrząc na śpiącego Tomka. Michał zwinął się w kłębek przy jego szyi. Na co dzień obijamy się o siebie bez przerwy, a tak mieszkanie będzie stało puste... W ich pokoju przybył rozkładany fotel, trzeba też będzie sprawić małemu biureczko. Tuląc się do Grześka, zastanawia się nad związkiem Ewy i Maćka. Dlaczego nie próbują zamieszkać razem. Maciek zarabia wciąż myciem szyb, trafiają mu się też chałtury plastyczne, Ewa ma jeszcze trochę pieniędzy z kontraktów paryskich, ostatnio udało jej się załapać do reklamy, jakoś by sobie poradzili... A nam byłoby luźniej, myśli najciszej jak umie, aby Gruby - tak czuły na jej nastroje - nie mógł niczego usłyszeć. r^ozJział W Fodnlooomo Torufcs Г0Ы0 wraz ze zmniejszaniem się liczby kilometrów, dzielących go od sierocińca. Gruby nie spuszcza z niego wzroku. Mały zna nazwy wszystkich stacji, siedzi z nosem przyklejonym do szyby, komentując głośno to, co się dzieje na świecie. Jeszcze niedawno tak samo się cieszył, kiedy jechaliśmy do Warszawy, myśli Gruby, zdając sobie sprawę, że korzenie Tomka tkwią wciąż głębiej w starym miejscu. Na pewno będzie mu łatwiej, kiedy pójdzie do szkoły i znajdzie nowych przyjaciół. Nikt ze znajomych nie ma dzieci w tym wieku, w domu, w którym mieszkają, brak jest podwórka, a Tomek tęskni za towarzystwem. Mogli od biedy wrócić tego samego dnia, ale mały nalegał, żeby zostali dłużej i w końcu zdecydowali, że będzie to początek ich wakacji. Basia była już po egzaminach, Grzesiek jeden przełożył na wrzesień. Zatrzymają się na dwa dni w pokoiku przy szkole, a potem ruszą dalej. Michał wierci się niespokojnie w swoim koszyku, trzeba będzie uważać, żeby gdzieś nam nie prysnął, martwi się Gruby. Rodzice chcieli się kotem zaopiekować, ale Tomek uparł się, że mają jechać razem. - Obiecałeś mi... - powtarzał, a Grzesiek był na siebie wściekły za nierozważne słowa. Gruby przymyka oczy, turkot pociągu działa na niego usypiająco, musieli wstać bardzo wcześnie, pakowali się w nocy, przez tydzień Ewka będzie miała chatę, myśli o siostrze, ciekawe jak ją wykorzysta, przed wylotem do Włoch. - O, ciocia! - słyszy krzyk Tomka, na dworcowym bilbordzie wyrasta twarz Ewy, uśmiechnięta od ucha do ucha. Reklama aparatów ortodontycznych. Siostra dostała za nią niezły grosz. Parę miesięcy temu wystartowała w kilku castingach i to jest pierwszy efekt. - No proszę, jaka jest sławna... - żartuje Grzesiek. Faktycznie, nie miał pojęcia, jaki zasięg ma tego typu reklama. - Też byś tak chciał? - pyta, obejmując małego, a ten kręci głową. - Dlaczego? Tomek próbuje zmienić temat, ale Gruby nalega. Wydaje mu się to ciekawe. - Nie wiedziałbym, gdzie jestem... - przyznaje w końcu chłopiec. Baśka, zaskoczona, podnosi głowę znad książki. - Jak to? Tomek wzrusza ramionami. Wie, o co mu chodzi, ale to trudno wytłumaczyć. Wyobraża sobie Nowego, jak wgapia się w jego twarz, powiększoną do nadnaturalnych rozmiarów i sama myśl o tym napełnia go lękiem. Że taki Nowy mógłby coś jego twarzy zrobić. On albo kto inny. Widywał na słupach różne ogłoszenia ze zdjęciami, bywały poma- zane albo podarte i zawsze widok podartej twarzy budził w nim lęk. Swoją drogą ciekawe, co się dzieje z Nowym. Starał się o nim nie myśleć i prawie mu się to udawało. Raz wrócił do niego we śnie, ale na krótko. Basia widzi, że nie doczeka się odpowiedzi, więc nie dopytuje dłużej. Chowa książkę do torby, niewiele pamięta z tego, co przeczytała, jej myśli wracały uparcie do maila Hastelbergena. Nie spodziewała się, że odpowie tak szybko. Prawdę powiedziawszy, nie była pewna, czy w ogóle. Jej list był dość niekonwencjonalny... Tymczasem profesor -lub ktoś w jego imieniu - zawiadomił, że wysyłają jej zaproszenie. Może złożyć papiery w ambasadzie i czekać na wizę. To potrwa. Później przyślą jej otwarty bilet lotniczy, ważny rok. Czuła, że powinna o tym porozmawiać z Grubym, ale wciąż zwlekała, wypatrując właściwego momentu. ■к'к'к Stoją na przystanku, czekając na autobus, gdy przejeżdża obok polonez, z dyrektorem szkoły za kierownicą. Daje im znaki, że zaraz się zatrzyma. Może ich podwieźć, jedzie prosto do szkoły. Zważywszy na bagaże, to fantastyczna wiadomość. Gruby siada obok niego. - Musiałe tu podjechać, po nagrody dla dzieciaków. .. - mówi dyrektor i mruga, zerkając w lusterku na Tomka. - Niezłego nam napędziłeś strachu, chłopaku. Jak tylko przyjechała policja, w całej wsi było wiadomo, że coś się u was stało... Gruby nic mi nie opowiadał o policji, myśli Tomek i nagle ogarnia go strach. Przestaje go cieszyć piękny dzień i to, że za chwilę zobaczy Krzysia i Asię. Widzi czarne plamki, zasłaniają mu a to mijane 79 drzewa, a to bocianie gniazdo, którego wypatrywał na słupie. - Pamięta pan, w jakich okolicznościach spotkaliśmy się po raz pierwszy? - Grzesiek czuje, że niezbyt zręcznie zmienił temat, ale staje mu przed oczyma scena sprzed lat. Facet na bosaka, strącający kijem z drzewa gruszki. Dyrektor szkoły, w cywilu. Nie jest pewien, czy dyrektora, nawet gdyby to pamiętał, nie wprowadzą te wspomnienia w zakłopotanie, więc dodaje prędko: - Nie musi pan, chciałem tylko powiedzieć, że gdyby nie przyjął mnie pan do pracy, nigdy nie spotkałbym Tomka. No i w ogóle, wszystko byłoby inne... - Nagle bosy chłop z kijem jawi mu się jako Mąż Opatrznościowy. - Spadł nam pan wtedy jak z nieba... - śmieje się dyrektor, zjeżdżając z asfaltu na wyboistą drogę, a Gruby wyobraża sobie siebie jako dojrzałą gruchę. Basia próbuje przysłuchiwać się ich rozmowie, utrudnia to praca motoru. Zawsze jest jakieś „gdy-by-toby", myśli, wszystko jest ze sobą ściśle powiązane, przyczyn niektórych wydarzeń wciąż nie możemy ustalić, nie tylko tak odległych jak powstanie wszechświata... Teraz to ona wędruje we wspomnieniach do pewnego schroniska, gdzie lata temu poznała Maćka. A trochę później Grubego. Tomek wypatruje znajomych miejsc, zna tu już każde drzewo. Nareszcie nikt niczego od niego nie chce, nie zadaje żadnych pytań. Czarne plamki zniknęły. Wyciera w podkoszulek okulary, jakby jeszcze wyraźniej chciał zobaczyć szkołę, do której właśnie podjeżdżają, krzaki z białymi lepkimi kulkami, wydeptaną w trawie dróżkę do dziury w ogrodzeniu, dziury, przez którą tyle razy wchodzili: Krzyś, on i Asia.' Grubemu nagle zbiera się na amory. Od kiedy Tomek jest z nimi, ich życie się zmieniło: niełatwo o intymność, mieszkając w jednym pokoju z ciekawskim chłopcem. Teraz mały pobiegł do kolegów, mają z godzinę dla siebie. Graby zbliża się do Basi i całuje ją w szyję. - Chodź... - ciągnie ją w stronę łóżka. Basia uśmiecha się i przekręca klucz w drzwiach. Przez otwarte okno wlatują okrzyki dzieci i zapachy lasu. Zrzucają w pośpiechu ubrania i przytulają się do siebie gwałtownie. A potem czują już tylko siebie nawzajem, zbliżają się coraz bardziej, we wspólnym rytmie, gdy nagle słychać pukanie, a potem walenie do drzwi. - Graby!!! - krzyczy Tomek. - Jesteś tam?! Gruby!!! Intymność pryska jak bańka mydlana, Grzesiek całuje Basię w czoło. - Nie ruszaj się... - szepcze. - Postaram się go jakoś spacyfikować... - Wciąga spiesznie slipki i uchyla drzwi. - Zapomniałem prezentów! - słyszy Basia i przykrywa się kołdrą. - Dlaczego się zamykacie?! Kupili upominki dla Krzysia, Jerzyka i Asi, to był zresztą jej pomysł, coś na pamiątkę, maskotki i książki z dedykacją od Tomka. - Chcemy być sami - mówi Gruby. - Przyniesiemy ci prezenty później. Za pół godziny ma się rozpocząć rozdanie świadectw. Mają być wtedy razem z Tomkiem. - Chcę teraz - upiera się chłopiec. - Wpuść mnie! - zaczyna krzyczeć. Basia widzi, że próbuje dostać się do środka. Mam nadzieję, że Grzesiek mu nie ustąpi, mały zaczyna wierzyć, że wszystko mu wolno, myśli, gdy drzwi otwierają się na oścież i Tomek wpada do pokoju. Rzuca w jej kierunku szybkie spojrzenie, a potem zaczyna grzebać w torbie. Po chwili wyciąga trzy paczuszki. Gruby czeka przy drzwiach, ale chłopiec wyraźnie gra na zwłokę. Podchodzi do Michała i drapie go za uszami. - Krzysiowi wyzdychały kijanki. Siostra mu powiedziała, że nie powinien zakręcać słoika. Ale on się bał, żeby nie powyskakiwały. - Kijanki nie umieją skakać - śmieje się Gruby, a Baśka odwraca się od nich i patrzy za okno. Niebo trochę się chmurzy, ciekawe, czy będzie padać, myśli, nie dlatego, że tak ją to interesuje, ale żeby zająć myśli czymkolwiek poza tym, co akurat rozgrywa się za jej plecami. Jest wściekła, że mały im przeszkodził. Dalszy ciąg wakacji nagle przestaje jej się wydawać tak atrakcyjny jak jeszcze niedawno. - Tomek!!! - słyszy nawoływanie kolegów, a potem kroki chłopca, trzask drzwi i odgłos przekręcanego w zamku klucza. Czuje, jak Gruby pakuje się z powrotem do łóżka, próbuje ją objąć. - Nie... - potrząsa głową i odsuwa się od niego, tak daleko, na ile pozwala ściana. - Basieńko... - Grzesiek nie daje za wygraną. Odwraca się do niego i patrzy mu w oczy. - On sobie za dużo pozwala, nie uważasz? - Nie... - kręci głową Gruby i przytula ją mocno. - Jest wciąż przestraszony. Nie miał czasu się jeszcze przyzwyczaić, że jest z nami, a my zamykamy się przed nim na klucz. Wpadł w panikę. A potem było mu głupio i zaczął zagadywać sytuację. Pewnie ma rację, wzdycha Basia, ale to niewiele г zmienia. Nagle wychowywanie dziesięcioletniego chłopca wydaje się jej zadaniem ponad siły. Chociaż nigdy by się do tego przed Grubym nie przyznała, przenigdy na świecie. ■kit-k Wynajęli pokój u górala, bez wygód, za to z przepięknym widokiem. Codziennie wieczorem wymyślają trasę na następny dzień. Tomek nauczył się już czytać mapy i bardzo jest tym podniecony. Okazał się lepszym piechurem, niż podejrzewali. - Obiecałem ci ciupagę... - przypomniał mu kiedyś Gruby, przed kioskiem z pamiątkami. - Chcesz? - A ile kosztuje? - spytał Tomek. Pewnie zaobserwował, że liczymy się z forsą, przemknęło Basi przez głowę. - Damy radę... - mrugnął do niego Graby, a Tomek powiedział, że musi się zastanowić. Po powrocie z gór, bawił się z dzieciakami górali na podwórku, a po kolacji zasypiał, zanim przyłożył głowę do poduszki. Baśka z Grubym mieli dla siebie morze czasu i wykorzystywali go z entuzjazmem. - Jak to możliwe, że Nowy przepadł, jak kamień w wodę? - spytał ją kiedyś Gruby. Leżeli obok siebie, zmęczeni miłością. Za oknem siąpił deszczyk. Mały bawił się z dzieciakami w stodole. Spojrzała na niego, zaskoczona. Nie wiedziała, że wróg Tomka dotąd się nie znalazł. - On o tym wie? - uniosła się na łokciu. - Jerzyk mu powiedział. - Pokiwał głową Gruby. Baśka poczuła nagle, że musi sprawdzić teraz, natychmiast, co dzieje się z Tomkiem. Fala strachu była tak silna, że poczuła strużkę potu, spływającą po plecach. - Co się stało? - próbował ją przytrzymać, gdy zrywała się z łóżka. - Zaraz wrócę... - pocałowała go, wciągając dresy. Wrota stodoły zaskrzypiały przeraźliwie, owionął ją zapach siana. Było cicho, stanowczo za cicho jak na miejsce dziecięcych zabaw. - Tomek? - zawołała, a kiedy nikt nie odpowiedział, wrzasnęła z całych sił: - Tomek!!! Przez chwilę słyszała tylko cichy plusk deszczu, a potem gdzieś z tyłu szybkie kroki i dziecięcy głos, z góralskim zaśpiewem: - Oszczeniła się Ziuta. On tam jest. Chce pani iść ze mną? Jestem matką, szczękała zębami Baśka, podążając za nim. Jestem matką, naprawdę. i>Wł& pąfca dzJęiaj z bólu głowa. Miała rano podkręcane druty w aparacie ortodontycznym. Łudziła się, że górną część będzie można już zdjąć, utrzymywanie higieny, szczególnie w podróży, w „uprzęży" na zębach nie należały do zadań łatwych, ani przyjemnych. Po każdym posiłku gna ze szczoteczką w ustronne miejsce, aby nie demonstrować zwisających z drutów kawałków natki czy innych składników menu. Miała nadzieję, że błyśnie we włoskim słońcu swoim nowym hollywoodzkim uśmiechem. Niestety, okazało się, że do końca wakacji jest skazana na aparat. Nie to, że Ewa żałuje decyzji, kiedy widzi efekty, pęka z dumy. No i zarobiła ostatnio dzięki aparatowi sporo kasy. Zwróciła jej się cała kuracja i jeszcze coś zostało, całkiem ładne coś. Zamierzała dzisiaj zrobić generalne porządki, ale łyknęła właśnie proszek przeciwbólowy i czeka na efekt. Wieczorem ma wpaść kilka jej panienek na babskie party, normalnie rzadko kogoś zaprasza, nareszcie ma okazję. - Cóż za seksistowski pomysł - roześmiał się Maciek, kiedy mu zapowiedziała, że ten wieczór może planować bez jej udziału. - Będziecie obrabiać swoim facetom cztery litery, jak się znam na medycynie. - Kiepski doktor z ciebie - odparowała, wzruszając ramionami. - Naprawdę myślisz, że nie ma ciekawszych tematów? Zawsze i tak schodzi na wątki męsko-damskie, w końcu temat rzeka i nigdy dość dzielenia się doświadczeniami w tej materii, przemknęło jej przez głowę, ale on nie musi o tym wiedzieć. Ciekawe swoją drogą, o czym faceci rozmawiają we własnym gronie... - Nie sprawdzałem. - Pokręcił głową Maciek, kiedy go o to zagadnęła. - Nie mam zapotrzebowania na tego typu spotkania. Ból trochę ustępuje, ale Ewa czuje się wyprana z energii. Zrobię tylko tyle, ile konieczne, postanawia, rezygnując z wymyślnych sałatek, które planowała wykonać. Robi pobieżny błysk, nie tykając kątów, chowa za zasłonę spakowany już na wyjazd plecak i rusza na zakupy. Kupując papierosy, zwraca uwagę na tytułową stronę popularnego szmatławca: „Kolejny skok gangu młodocianych: najmłodszy - uciekinier z domu dziecka - ma 12 lat..." Waha się przez chwilę, w końcu wielu jest małych uciekinierów, ale inwestuje w gazetę. Nie przyszłoby jej to do głowy, gdyby nie wczorajsza rozmowa z bratową. Baśka zadzwoniła do niej spontanicznie, co nie zdarzało jej się zbyt często. - Dopóki nie złapią tego popaprańca, nie będę mogła spokojnie spać... - przyznała się Ewie z lęków, związanych z Nowym. Na próżno Ewa starała się jej wytłumaczyć, że prześladowca Tomka już dawno o nim zapomniał, Tomek był tylko jednym z wielu jego celów i pewnie znalazł kolejny, a poza tym szansa, że się jeszcze spotkają jest znikoma - słyszała nawet przez telefon napięcie w głosie Basi. Przejmuje się małym bardziej, niż podejrzewałam, zawstydziła się Ewa. Świeżo upieczona mamusia wydawała jej się zbyt często egocentryczna, chłodna i skoncentrowana wyłącznie na własnej pasji. Po powrocie do domu, Ewa zajęła się przygotowaniem jednogamkowego danka, pokroiła ser, wysypała na miseczki chipsy i orzeszki, otworzyła czerwone wino, żeby pooddychało, wzięła szybki prysznic, włożyła mini z używańca i dopiero wtedy sięgnęła po gazetę. •k-k-k Ewę znów boli głowa, ale tym razem przyczyną może być zarówno wizyta u ortodonty, jak za dużo wypalonych papierosów i wypitego wina. Przewracając się w łóżku, myśli o dzisiejszym wieczorze. Gadając z dziewczynami, wspomniała o Tomku i jakoś od słowa do słowa zeszło również na artykuł w szmatławcu. Dane o 12-latku, zamieszanym w brutalny rabunek, były skąpe, wydrukowany był jego portret pamięciowy i przypuszczalne dane: imię pokrywało się niestety z imieniem Nowego. - Jeśli chcesz się upewnić, że to o niego chodzi, zadzwoń do sierocińca. Siostry na pewno coś wiedzą - poradziła jej Mirka, a reszta dziewczyn ją zmusiła, aby pomysł wprowadziła w czyn. Z początku przełożona była sztywna jak kołek. Powtarzała formułkę o nie udzielaniu informacji przez telefon, udawała, że Ewy nie pamięta. - Jeśli to on, mój brat musi o tym wiedzieć. Chłopak jest niebezpieczny i nieobliczalny. Może być wciąż wściekły, że Tomek okazał się od niego sprytniejszy. Proszę tylko o potwierdzenie mojego przypuszczenia, nic więcej. Nigdy nie wygłosiłaby takiej tyrady, w dodatku głosem pewnym siebie, gdyby wino nie rozwiązało jej języka, a miny dziewczyn nie rozgrzewały do boju. - To on - zagryzła wargi, odwieszając słuchawkę. - Muszę zawiadomić Grubego. - Nie jestem pewna, czy powinieneś mówić o tym Basi - dodała, na zakończenie rozmowy z bratem. - Jest i tak wystraszona - tłumaczyła dziewczynom. - Zaczynałam już jej nie znosić, ale teraz mi przeszło. Muszę się stąd wyprowadzić, wtedy znów będziemy się mogły przyjaźnić, mam nadzieję. - Do Maćka, ze wszystkimi jego przyległościami? - wzruszyła ramionami Gosia, jej koleżanka ze studiów. - Powinniśmy wynająć mieszkanie. Ale ilekroć z nim o tym rozmawiam, ucieka od tematu... -przyznała z żalem. - Sama nie dam rady. Zaczynam od jesieni zarządzanie, to kupa szmalu. Wolę inwestować w siebie niż w chałupę. Przynajmniej na razie. - Jeśli ja daję sobie radę, ty też dasz! - mruga do niej Gosia i wznosi kieliszek. - Na pohybel facetom! Jej toast spotyka się z umiarkowanym entuzjazmem, większość dziewczyn jest parzysta, ją akurat rzucił ukochany, więc zaprzysięgła walkę płci przeciwnej. Fakt, że jest dzielna - podejmuje się wszelkich możliwych prac, ze sprzątaniem włącznie, byle się utrzymać. Za parę dni wyjeżdża do Holandii, pracować przy tulipanach. Leżąc w łóżku, Ewa wspomina jej słowa, wizja własnego gniazdka wydaje jej się nagle bardziej niż kusząca, muszę pogadać z rodzicami, postanawia, najlepiej jutro, jeszcze przed wyjazdem. Minęła właśnie północ. Może jeszcze nie śpisz, myśli Ewa, próbując połączyć się z Maćkiem. Ma wielką ochotę przytulić się do niego. Pokochać też, ale jeszcze bardziej przytulić. Jednak telefon jest wyłączony, odpowiada jej katarynka, przez chwilę się waha, czy się nie nagrać, wreszcie rezygnuje. Maciek skorzystał z wolnego wieczoru, aby pożegnać się z Agatą. Myślał, że będzie również Pamela i pokonwersuje za friko, okazało się jednak, że wyjechała. - Zwiedza Kraków. Nie masz pojęcia, jaka ona jest metodyczna. Zdała ostatni egzamin i potem studiowała tylko to, co krakowskie: historię miasta, zabytki, muzea, ciekawostki, teatry, najlepsze knajpy... - Teatry? - zdziwił się Maciek. - Rozumie już po polsku na tyle dobrze? - Chodzi na sztuki, które zna. Interesuje ją zwłaszcza scenografia. Już wkręciła się do jakiegoś kabaretu, robi kostiumy i dekoracje. Interes nie najlepszy, nie płacą jej, bo nie mają z czego, ale ma rado-chę. Aha, nie pochwaliłam ci się, zaczęłam projektować ubrania! - Ubrania...? -jąka Maciek, tego by się po niej nie spodziewał, za nic na świecie. Przypomina mu się, jak Ewka surowo oceniała wygląd Agaty. Dziś Agata jest okryta trapezem w maleńkie kwiatki, chłopak dostrzega dopiero teraz, że coś zrobiła z kolorem włosów i że ma makijaż. Wystroiła się dla mnie, myśli i sprawia mu to przyjemność. - Sklep dla puszystych zamówił u mnie kolekcję dla dziewczyn. Niezła zabawa, mówię ci... - rozkłada przed nim rysunki, gałganki. - Znalazłam już krawcową. Jeśli linia chwyci, w przyszłym roku zimą będzie tu wreszcie ciepło! Miła perspektywa, uśmiecha się Maciek. Czasami nie był pewien, czy warto zdejmować u Agaty kurtkę. - Prędzej byś się na ten temat porozumiała z Ewą - mówi. - To ona jest specjalistką od mody, a przynajmniej była. - Nie zamierzam zrzynać od innych projektantów - Agata unosi się honorem. - Nie zrzynać tylko szukać inspiracji... - puszcza do niej oko. - A o Ewie wspomniałem, bo marzyła jej się ostatnio własna galeria, również ze strojami. Agata zbiera gwałtownie rysunki i równie nagle zmienia temat rozmowy: - Na jak długo lecicie? - Wyjmuje z lodówki wodę i cytryny, telefon gra jakąś sambę. - Przynieś winko. Białe, wytrawne... - słyszy Maciek, jak rzuca do słuchawki. Nie wiedziałem, że jeszcze kogoś zaprosiła, patrzy na nią pytająco, ale Agata unika jego wzroku, albo tylko tak mu się wydaje. - Równy miesiąc... - wraca więc do przerwanego wątku. - Będziemy mieli dwa tygodnie, żeby się zebrać do Mozambiku. Agata kiwa głową, poprawiając jednocześnie makijaż w lusterku. Nagle, taka bosa, z bransoletkami na kostkach, kudłata i obszerna, przypomina mu jakąś znaną gwiazdę swinga, sprzed lat. Tyle że tamta była czarnoskóra. Maciek podchodzi do wieży, przebiera w płytach, chyba widział jej twarz na jakiejś okładce, nie może jednak znaleźć właściwej, zresztą być może ta płyta należy do zupełnie innego domu. 9<9 Muzyka która w tej chwili wwierca mu się w uszy, drażni go, więc zmienia płytę. - Swobodnie się tu czujesz... - stwierdza Agata, a Maciek nie umie wywnioskować z jej tonu, czy ma to być przygana czy po prostu stwierdzenie. Rzeczywiście, szarogęszę się tu bez dania racji, przemyka mu przez głowę, ale na wszelki wypadek nie odpowiada. Ciekaw jest, kogo wiatr przyniesie, więc daje na przeczekanie, zerka na zegarek, sabat u Ewki powinien się już skończyć, nagle ma wielką ochotę przytulić ją do siebie, chce wysłać SMS-a, gdy stwierdza, że komórka została w chałupie. Przerzucają się słowami bez znaczenia, gdy przerywa to dzwonek do drzwi. Robert...? Jeszcze niedawno był parzysty z laską z pierwszego roku, czyżby? - Cześć... - podają sobie dłonie bez przesadnego entuzjazmu, jest coraz sztywniej, białe wino chłodzi się w lodówce, czeka na właściwy moment, pora na mnie, myśli Maciek, a więc to dla niego te bransoletki na kostkach, przemyka mu przez głowę i czuje złość. - Szczęśliwej podróży, pozdrów narzeczoną... - goni go głos Agaty, kiedy sadzi w dół, po dwa stopnie. Wychodząc w noc, zastanawia się, jak to z nim jest. Co go właściwie obchodzi, dla kogo Agata się stroi i z kim sypia. A jednak stara się nie wyobrażać sobie, co dzieje się teraz na strychu, jakby jednak miał do niej jakieś prawa. Jeśli przyjedzie autobus w kierunku Ewki, zrobię jej nalot, postanawia. Nieważne, czy resztki wiedźm zalegają po kątach czy nie. Na mój widok, dosiądą z pewnością mioteł i ulecą w swoje strony. Ale numer autobusu wiedzie go ku domowi, tak widać miało być, myśli, gapiąc się za okno. Nagle czuje, że jest to jedyny właściwy kierunek, ma ochotę pomalować, dwie kobiety jednocześnie, ciekawe, co z tego wyniknie, wie tylko, że nie powinny się dotykać, nawet wzrokiem, planuje kompozycję, zderzenie dwóch kolorów, kontrastowych, jak czerń i biel, a może czerwień? •k-k-k - Nie możesz liczyć na nas materialnie... - rozkłada ręce mama. Ojciec próbuje coś obiecywać, ale Ewa czuje, że to gruszki na wierzbie. - Spłukaliśmy się przy wymianie mieszkania, miało być dla was obojga, przynajmniej na razie... -tłumaczą, jakby tego nie wiedziała. - I jest. Wszystko okej. - Ewie jest coraz bardziej przykro. Nie chce, aby czuli się winni, nie ma powodu. - Do głowy mi nie przyszło, żeby was prosić o forsę. Po prostu, gdybyście słyszeli o jakimś mieszkaniu, czasami ktoś chce wynająć, tylko za komorne... Gruby ma teraz swoje życie, włazimy sobie w paradę, depczemy po piętach... - U nas też zawsze jest dla ciebie miejsce... - deklaruje patetycznie ojciec, mama chrząka, bo trzeba nie być realistą, aby z czymś takim wyskoczyć, ale ojciec nigdy nie był, trzeba mu to przyznać. Ewa się śmieje, chociaż jest wściekła, że w ogóle z tym do nich przyszła, mają dość swoich zmartwień. Mama upiera się, że odprowadzi ją do domu, twierdzi, że ma ochotę się przejść. - Nie umiem mówić o Maćku... - potrząsa głową Ewa. Ochłodziło się nagle, więc idą szybkim marszem, owinięte w swetry. - Ten wyjazd... bardzo na niego liczę. Przez miesiąc będziemy bez przerwy razem... - Uśmiecha się na samą myśl. Maciek ma do niej klucze. Pewnie już na nią cze- ka. Lecą jutro, o świcie. - Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa... - słyszy głos matki, to brzmi tak banalnie, wiatr się wzmaga, grzmi gdzieś w oddali, więc całują się na pożegnanie, na długie pożegnanie, kiedy Ewa wróci, rodzice będą włóczyć się po Skandynawii. - Postaraj się... - szepcze jej jeszcze do ucha, a potem biegnie do tramwaju, z tyłu wygląda na młodą dziewczynę, ojcu w dowolnym świetle nikt nie dałby dwudziestu lat mniej, a matce tak. КогАглЖ 7 2 а»і<,ііП тни.мі>і иг» ■ і -- 94 t-eż$ iV& +Г0)к*% na łące: Baśka, Gruby i Tomek. Mały ma siano we włosach, czarną od jagód buzię i ręce. - Kto pierwszy! - drze się nagle Gruby i turla się ku domkom, wyglądającym stąd jak sklecone z klocków. Tomek rusza za nim. Po chwili wahania, turla się również Baśka. - Ostatnia! - melduje ze śmiechem, masując łokieć. Odbiło nam, myśli, znów trzeba będzie drapać się do góry. - Pić mi się chce... - mówi Tomek. Nie wzięli dzisiaj ze sobą plecaków, miał to być tylko niewielki spacer. - Poszukamy wodopoju. - Gruby robi małpią minę. Ruszają w stronę wioski. Jedyny sklep jest zamknięty, koślawe litery głoszą: „poszłam do lekarza". Kartka jest wypłowiała, jakby ktoś ją powiesił z miesiąc wcześniej. Przypadek musiał być poważny, myśli Gruby, rozglądając się bezradnie. - Poprośmy kogoś o wodę, albo mleko - proponuje Basia. - Nie chcę mleka... - krzywi się Tomek. - Tym lepiej. Łatwiej o wodę... - kwituje Grzesiek, ruszając ku najbliższej zagrodzie. Rozglądają się po obejściu. Kury leniwie grzebią w ziemi, na sznurku suszy się pranie. - Hop, hop! - woła Gruby. - Jest tu kto? Nikt nie odpowiada, drzwi są zamknięte, ale w oknie na piętrze drga zasłonka, za którą Basia dostrzega cień postaci. Nagle ta nieruchoma zagroda przestaje jej się wydawać taka pastoralna. - Chodźmy stąd - ciągnie Grubego za koszulkę, ale ten idzie już w stronę studni. - Nie! - sprzeciwia się ona. - Nie wiadomo, czy nadaje się do picia, bez przegotowania. Jeszcze nam Tomcio dostanie przemarszu wojsk i co będzie? - Przemarszu wojsk? - podchwytuje mały, Grzesiek chce wziąć go na barana, przykuca i wtedy Basia widzi, jak kury rozpierzchają się nagle, a na podwórze wpada wielki czarny pies. Ma kły na wierzchu, z jego gardła wydobywa się wściekły warkot, wlecze za sobą łańcuch. Tomek siedzi już Grubemu na ramionach, obejmuje go kurczowo za szyję, Baśka chwyta leżące w trawie widły. Ma silne uczucie nierzeczywistości, jakby naprawdę to nie ona stała teraz naprzeciwko rozwścieczonego stworzenia, ale kto inny, jakby oglądała to wszystko w kinie. Mimo strużek potu, które spływają jej między łopatkami, suchości w ustach, podświadomie wierzy, że to nie dzieje się naprawdę. Nawet kiedy krzyczy: - Uciekajcie! - to nie ona krzyczy, nie zna tego głosu, to ktoś krzyczy w niej. Pies próbuje ugryźć Grześka w nogę, dziewczyna wali go widłami przez grzbiet, rozlega się skowyt, zwierzę rzuca się na nią, udaje jej się trzymać go na odległość, sekundy czy minuty, czas odmierzany jest teraz przez narzędzie do zbierania siana, jej czas, czas psa, jej ręki, która spływa krwią. Słyszy krzyki i tupot nóg, czyjś gwizd i wrzask, widły wylatują jej z dłoni, pada na ziemię... Gdy otwiera oczy, widzi nad sobą Grześka i obcego chłopaka. - Pojedziemy do szpitala. Trzeba zrobić ci zastrzyk. - Gruby kładzie się obok niej i przytula ją mocno. - Nie wiadomo, czy był szczepiony przeciw wściekliźnie. Chłopak obmywa rękę Basi wodą, owija ręcznikiem. Gruby pomaga jej się podnieść. Podwórko wygląda tak jak przed chwilą. Kilkoma chwilami. Przed rokiem świetlnym. Po psie nie ma śladu. Kury wróciły do grzebania w piachu. Drzwi domu wciąż są zamknięte. Na pięterku zasłona znieruchomiała, jakby ze strachu, cień zniknął. - Boli cię? - pyta Tomek. Jest bardzo blady. - Trochę - przyznaje Basia. Wsiadają do malucha, Grzesiek z przodu, obok kierowcy - chłopaka, który przemywał jej rękę. - Dziękujemy bardzo... - mówi Gruby. - Gdyby nie ty... Baśka przymyka oczy. Z tego, co mówi chłopak, dociera do niej co trzecie słowo. Pies jest sąsiadów, urwał się nie po raz pierwszy, kiedyś rozszarpał im kota. Czuje, jak Tomek lgnie do niej, więc pochyla się nad nim, a on zarzuca jej ręce na szyję. Wszystko, co nam się zdarza, ma jakiś sens, powracają nagle do niej kiedyś zasłyszane słowa. Nie zawsze umiemy go odczytać. Czyżby musiał mnie pogryźć pies, abyś się przytulił? *** Uratowały nas widły. Prymitywne narzędzie, porzucone przez kogoś w pośpiechu, myśli Gruby. One i Basia. Gdyby nie jej refleks... Woli sobie nie wyobrażać tego scenariusza. - Wspaniała jesteś - szepcze, do jej śpiącego ucha. Obudził się w środku nocy, zlany potem. Śnił mu się pies o dwóch głowach. Leżał na progu ich mieszkania. Nie mogli wejść do środka. Na klatce schodowej padał gęsty deszcz, schody ginęły we mgle, rozpuszczały się, jakby były z mydła. Otworzył oczy, gdy pies zaszczekał. Spóźnieni pijaczkowie wracali z knajpy, słyszał ich pokrzykiwania, a potem oddalający się chrzęst kroków. Psy obwieszczały ich powrót, budziły żony, sąsiadów, gdyby potrzebna była sąsiedzka pomoc. A potem znów zalegała cisza, coś tam się w niej trzepotało, niewidzialne skrzydełka malutkich istnień, Tomek pojękiwał przez sen, może też nie możesz dostać się do domu, przez dwugłowego psa, myślał Gruby. Obejmując Baśkę, nasłuchiwał jej snów. Miał nadzieję, że wędruje w nich mleczną drogą, gdzie żadne czworonogi prócz Wielkiej Niedźwiedzicy, nie mają dostępu. •k-k-k Pewnie spaliby tego ranka dłużej niż zwykle, gdyby nie obudził ich dźwięk telefonu. Gruby słyszał najpierw megafon, zapowiadający lot do Chicago, dopiero potem poprzez hałas lotniska przedarł się głos Ewki: - Cześć! Całujemy was przedwyjezdnie. Wszystko okej? Zawahał się przez chwilę. Tomek wiercił się w łóżku, próbując złapać resztki snu, Basia leżała z otwartymi oczami. - Prawie... - westchnął. - Basia ma dwa szwy na ręku i dostała serię zastrzyków w brzuch. Poza tym super. - O Jezu... -jęknęła Ewa. - Puść trochę farby. Opowiedział jej w skrócie, co i jak. - Ucałuj ją ode mnie. Od Maćka też, podsłuchuje naszą rozmowę. I powiedz jej, że odebrałam na poczcie polecony z Ameryki. Ma stemple Uniwersytetu z Houston. - Bardziej się domyślił jej dalszych słów niż usłyszał. - Zapowiadają nasz lot, pa pa, trzymajcie się z dala od czworonogów. - Bawcie się dobrze... - rzucił Grzesiek, ale połączenie było już przerwane. Michał zaczął miauczeć, domagając się śniadania, Basia usiadła na łóżku. - Ewa? - spytała. - Za chwilę lecą... - przytaknął, sypiąc kotu chrupki. - Masz list z Ameryki. Ku swojemu zdumieniu zobaczył, że się czerwieni. Czekał w milczeniu, aż coś powie. Zdejmowała ostrożnie bandaż, sprawdzając rękę. - Nie powinno być śladu... - Usiadł obok. - Pokaż... - Tomek wyskoczył z łóżka. - Ciągle cię boli? - spytał. - Prawie wcale. - Uśmiechnęła się do niego. - Pójdziemy dziś nad potok, chcesz? Przytaknął z entuzjazmem. •k-k-k Cały dzień Baśka szukała słów, aby Grześkowi opowiedzieć o propozycji z Houston. Czuła, że tajemniczy list tkwi między nimi jak drzazga. Od dawna wiedział, że planuje stypendium podyplomowe w Stanach, jednak w pewnym momencie jakby o tym zapomniał, a może chciał zapomnieć? Pierwszy raz od początku pobytu w górach nie kochali się po południu, gdy Tomek bawił się z dziećmi gospodarzy. Czytali, każde swoją książkę, mówiąc tyle tylko, ile konieczne. Następny dzień powitał ich deszczem. Gór wcale nie było widać, pożarta je mgła. Teraz albo nigdy, postanowiła Baśka, gdy Tomek pobiegł do stodoły, a Gruby znów sięgnął po książ-kę. - Myślę, że przysłali mi zaproszenie... - zaczęła, a potem powoli spróbowała Grześkowi powiedzieć jak było, wszystko od początku. - Kiedy jedziesz? - spytał, nie patrząc w jej stronę. - Nie wiem. - Potrząsnęła głową. - Pewnie nigdy. - Objęła go mocno. - Nie chcę was zostawiać, nawet na krótko... - Oszukujesz samą siebie. - Odsunął ją delikatnie. - Gdybyś naprawdę nie chciała, nie byłoby tego zaproszenia, dobrze wiesz. Napisałabyś temu profesorkowi, że to nieaktualne. Ale ty chcesz, żeby to los zdecydował, nie ty. Jest jak myślałam... Baśka wolałaby, żeby Gruby na nią wrzasnął, żeby zabronił wyjazdu, żeby wybił jej to z głowy na zawsze. Zamiast tego słyszy: - Nie wolno ci zrezygnować z takiej szansy. Tysiące marzą o tego typu propozycji, to jak wygrana na loterii. Ustawi cię w zawodzie może na zawsze. No, co masz taką minę? Kupimy dzisiaj flaszkę, żeby to uczcić. Wolisz wino czy wódeczkę? - Spokojnie... - Baśka potrząsa głową. - Przestań się wygłupiać. Gruby ciska nagle książkę do kąta. - Wódeczkę. Orzechówkę. Dawno takiej nie piłem, niepamiętne czasy - mówi, chwytając kurtkę. Baśka gapi się, jak przemierza podwórze szybkim krokiem, znów ma poczucie nierzeczywistości, to się wcale nie dzieje, nie było tej rozmowy, nie wiadomo co jest w kopercie z Houston, cóż to ma za znaczenie, góry otula mgła coraz gęstsza, po obu stronach szyby spływają teraz krople, pochmurny dzień. KozJzJał 15 &ШШЯШЯШЛ Tv n\cbo Je>Cł rzj&C-ZMw\ł>CAe> inne, Ewa uśmiecha się do niebieskiej farbki nad głową. Powietrze drga od upału. Mają pół godziny do odjazdu pociągu do Neapolu. Maciek został z bagażami na dworcu, ona ma ochotę się przejść, choć przez chwilę. Widzi, że zwraca uwagę. Włosi śledzą ją wzrokiem, uśmiechają się, zagadują, gwiżdżą. Czuje się trochę zażenowana, nie ubrała się jak zakonnica, ale znowu nie aż tak, aby wzbudzać taki aplauz. - Jak było? - pyta Maciek. - Dużo zwiedziłaś? Podkpiwa z niej, wiedząc jak pali się do obejrzenia Rzymu. Mają to w planie w drodze powrotnej. - Ze trzy przecznice... - Ewa sięga po plecak. Pora przenieść się na peron. - I otrzymałam więcej propozycji męsko-damskich niż przez ostatni rok w Polsce... - śmieje się. - Mają chyba jakieś problemy hormonalne. Na widok co drugiej spódniczki dostają małpiego rozumu. - Maciek wzrusza ramionami. - Sama już nie wiem, mam pecha czy szczęście, że nie jestem co pierwszą - odgryza mu się. Mógłbyś powiedzieć mi jakiś komplement, zamiast mnie gasić, myśli z żalem i Maciek tym razem staje na wysokości zadania. - Tak naprawdę, to wcale im się nie dziwię. Super towarek z ciebie, sama wiesz... - całuje jej nagie plecy. Pociąg, ku zdumieniu Ewy, standardem niewiele odbiega od krajowych, ale już to, co za oknem, nie pozostawia wątpliwości, że jest się na Południu. Siedzą przy oknie, naprzeciwko siebie, trącając się kolanami, temperatura między nimi dostraja się do włoskiej, obyśmy dojechali jak najszybciej... Zaczynają się nagle całować jak wariaci, takie napady ostatnio nie zdarzały im się często. Niech żyją Włochy, wzdycha Ewa z zachwytem. - To będą wspaniałe wakacje, Maciusiu - szepcze - jestem tego pewna. *** Maciek rozgląda się po królestwie ojca, niewiele się tu zmieniło, od ostatniej jego wizyty. Ogródek tylko porósł w piórka, przybyło donic na tarasie, Ewa wsadza nos w każdy kwiatek, zachowuje się jak mała dziewczynka. Zauważyli od razu martwą naturę w zieleniach, na honorowym miejscu w salonie. Mogłem się domyślić, że to ty byłeś tajemniczym nabywcą, uśmiecha się chłopak. Czuje lekkie rozczarowanie, gdzieś w głębi duszy łudził się, że jego obraz trafił do łowcy talentów. - Nie musiałeś go kupować... - Wzrusza ramionami. - Podoba mi się. Inaczej by tu nie wisiał. Maciek wyobraża sobie - na przekór jego słowom - jak ojciec pospiesznie wiesza tu obraz, przed jego przyjazdem, uspokajając żonę, że zdejmie ten юг ^^ШІ^^^^^ШШ^^Ш bohomaz natychmiast, gdy się stąd wyniosą. Tak czy owak, przywiózł mu kolejny. Ojciec przygląda mu się ze wszystkich stron, Rosa wydaje okrzyki podziwu, nie widziałem jej jeszcze nie akceptującej, przebiega Maćkowi przez głowę, pod tym względem również nie przypomina Irenki. Zastanawia się, jak to jest z nim. Czy chciałby, aby Ewa przytakiwała mu we wszystkim. Próbuje to sobie wyobrazić i ziewa na samą myśl. Z drugiej strony, miło czuć się podziwianym i docenianym... - Kogut - słyszy Carlę i robi okrągłe oczy. - Mówisz po polsku?! - pyta ze zdumieniem. - Zaczęliśmy się uczyć - śmieje się ojciec. - Lepiej późno niż wcale... Maciek krytykował go, że nie mówi z córką w swoim języku. - Jest moją przyrodnią siostrą i nie możemy się porozumieć. Bez sensu. - Kręcił głową. - Kogut - powtórzyła Carla, wskazując jego obraz. - Gdzie? - zdziwił się, a wszyscy gruchnęli śmiechem. Bardzo tu miło, myśli Ewa, idąc za Rosą do kuchni. Tak zwyczajnie i cieplutko. Ucieszyła się widząc, że będą jeść na tarasie. Lasagne ze szpinakiem, jagnięcina, sałata, sery, wino, lody, kawa, przy takiej kuchni po miesiącu nabędę kształtów Rosy, westchnęła Ewa, poluzowu-jąc pasek. Wszystko było przepyszne. Siedziała, wystawiając twarz do słońca; mimo że było już dobrze po południu, wciąż mocno grzało. Przysłuchiwała się rozmowie Mariusza z Maćkiem. - Wróciłem do zawodu... - pochwalił się synowi, demonstrując kolorowy folder dla turystów. - Tygodnik, o wszystkim, co dzieje się w okolicy. Wydajemy w czterech językach. Иг a - Finansowany przez reklamy? - domyślił się Maciek, widząc anonse restauracji i gabinetów kosmetycznych. Ojciec przytaknął, obejmując żonę. - Rosa dzielnie mi pomaga. Zrobiliśmy mini-biuro w piwnicy. Potem wam się pochwalę. - Obiecałem Ewie, że pokażesz jej wykopaliska. - Nie ma sprawy Może mieć prywatnego przewodnika. Poza tym raz w tygodniu oprowadzam jeszcze wycieczki, żeby nie wyjść z wprawy. Ewa słucha już tylko jednym uchem. Zauważyła, że przygląda jej się dziewczyna z sąsiedniej posesji - uśmiechnęła się do niej, a Włoszka odwzajemniła uśmiech. Wygląda na to, że będę miała koleżankę, ucieszyła się, podnosząc do ust kieliszeczek cytrynowego likieru. •k-k-k - Świetna ta twoja dziewczyna... - stwierdził Mariusz. - Ile już lat jesteście razem? Diabli wiedzą, jak to właściwie liczyć, pomyślał Maciek. Czy od wizyty Ewy pod jego prysznicem, czy od storczyka, czy może od ich pierwszego razu? No i - co zrobić z czasem „paryskim", mieli niezłą przerwę... - Nie wiem - przyznał. - Różnie między nami bywało. - Macie jakieś plany? - Jeśli chodzi ci o matrymonialne, to na razie nie. Jeśli o inne, też nie, myśli, dobrze jest jak jest. Czuje, że ojciec jest rozczarowany, mam nadzieję, że nie kupił nam już ślubnego prezentu, przemyka Maćkowi przez głowę, ciekawe, że wszyscy faceci chcą mnie z nią swatać: już mnie zagadywał Gruby i Rafał, a teraz on. Tylko Irenka nigdy na ten temat nie bąknęła słowa. Maciek pomaga ojcu przy myciu auta. To już nie wysłużone alfa romeo, ale czarny peugeot, wnętrze nie straciło jeszcze zapachu nowości. Mariusz rzuca parę szczegółów technicznych, chce zrobić na mnie wrażenie, dziwi się Maciek. - Chwalę cię - mówi, a ojciec zastyga nagle z ir-chą do polerowania szyb. - Zawsze masz do mnie stosunek ironiczny, zauważyłeś? Maciek czuje się trochę, jakby dostał w żołądek. - Chyba w ogóle mam taki styl. Nie bierz tego do siebie... - Postaram się... - mruczy ojciec. Brakuje mu tylko wstążek na antenie i baloników na masce, myśli chłopak, oglądając auto, ale tym razem udaje mu się nie powiedzieć tego głośno. Punkt dla mnie, wzdycha, kiedy wychodzą z garażu. Ostre słońce oślepia go przez chwilę, sięga do kieszonki po okulary, przez nie świat wydaje się prawdziwszy, te włoskie kolory to czysty kicz. Para idąca naprzeciwko przyprawia go o zawrót głowy: Ewka i Manuela, Manuela i Ewka... Niosą kosze z zieleniną, no tak, Ewa wybierała się na targ. Machają do niego, rozbawione, najchętniej by prysnął, ojciec widzi sytuację, jego wzrok mówi: „twój styl może być teraz nie od rzeczy, synku...", ale rzuca jedynie: - Powodzenia... - i znika w domu. Manuela obejmuje go i całuje w policzek. - Ciao, caro... - Powiedziała, że się znacie... - trzepie Ewa. - Pomogła mi wybierać melony. Nie znałam tego triku ^я - z pukaniem w skórkę... - przerywa, stawiając koszyk. - Mówiła, że zna jakieś fajne miejsce do popływania. Może pojedziemy z nią wieczorem? - Nie... - kręci głową Maciek, czując rosnącą panikę. - Po jakiemu rozmawiacie? - Po francusku... - Ewa rzuca w stronę Włoszki kilka słów w tym języku. Manuela uśmiecha się, nic nie mówi, żuje gumę. Nic się nie zmieniłaś, myśli Maciek. Ewa, Manuela... Pełna schizofrenia... - Przepraszam... Scuzi... - rzuca pospiesznie i idzie do domu. Otwierając drzwi, widzi jeszcze, jak o czymś mówią, trzeba z tym skończyć, kołacze mu się po głowie, nie wie dokładnie z czym, ale z czymś trzeba, na pewno. - Co cię ugryzło? - słyszy głos Ewy. Widzi, że dziewczyna jest rozgniewana. - Ona jest w porządku... Żebyś wiedziała nawet, do jakiego stopnia w porządku, myśli mu się samo, powracają wspomnienia. - Bo wie, który melon jest dojrzały? - Ciekaw jest, jakie zalety zauważyła w niej Ewa. - Bezpośrednia, miła, uczynna... - wylicza dziewczyna. Trudno, żebym nie podpisał się pod tym wszystkim. Bystra z ciebie panienka. - Fakt - przyznaje Maciek. - Ale przyjechałem tu, żeby być z tobą, a nie ciągnąć za sobą ogon sąsiadek. W jakim charakterze miałaby z nami pojechać? Przyzwoitki? Natychmiast daje sobie maksymalną ilość punktów, to była celna przemowa, Ewa na chwilę milknie, uśmiecha się, jest dobrze, oddycha chłopak z ulgą, grunt to przytomność umysłu... Jednak jej słowa wytrącają go znów z równowagi. - Nie dramatyzuj... - przytula się do niego. -Umówiłam się z nią po kolacji. Mam straszną ochotę popływać. Jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło, nocą, w świetle księżyca... Maciek poklepuje dziewczynę po plecach, zna ją na tyle, by wiedzieć, że nie wybije jej tego z głowy. Stanę na rzęsach, aby ta znajomość nie miała dalszego ciągu, ale dziś wieczór Ewa pojedzie z Manuela nad morze. Kto wie wobec tego, czy nie lepiej, abyśmy wybrali się wszyscy troje? *** - To nie jest dobry pomysł... - słyszy głos ojca, kiedy pakuje ręczniki. - Wiem... - przytakuje. - Ale nie mogłem temu zapobiec. - Czyżby? - Mariusz przygląda mu się spod zmrużonych powiek. Odzwyczaiłem się, żeby ktoś mnie pouczał, złości się Maciek bezgłośnie. A ty straciłeś do tego prawo blisko dwadzieścia lat temu... Udaje mu się nie odezwać, pomogła w tym Ewa, gotowa już na wycieczkę. - To fantastyczne, że o tej porze nie trzeba brać ze sobą nic ciepłego... - mówi, ma luźną sukienkę do ziemi i klapki, na bosych stopach. Maciek przygląda im się krytycznie, nie to, że mu się nie podobają, ale pamięta ostro schodzącą w dół ścieżkę i małą plażę głęboko w dole. Jeśli Manuela zamierza ich zawieźć w to samo miejsce... - Załóż inne buty... - radzi. - Tu bywa stromo... Słychać klakson przed domem, Ewa waha się przez chwilę, ale Manuela ma też sandałki, w dodatku na obcasie. Całują się, jak dobre przyjaciółki, Maciek siada z tyłu. Samochód rusza, przez szum motoru dobiegają go strzępy rozmowy, francuski Ewy jest znacznie swobodniejszy, to się słyszy nawet bez znajomości języka. Wydaje mu się, że jadą tą samą drogą jak wtedy, ale nie dałby głowy. Właściwie nie dałby za nic. Cała sytuacja jest perwersyjnie dwuznaczna, Maciek jest ciekaw, na ile Manuela jest niewinna jak na tę chwilę, a na ile wyreżyserowała to od początku do końca. I po co. Widzi jedynie, że dobrze się bawi i że na niego zerka. Chłopak odsuwa się, aby być poza zasięgiem lusterka, ale ona znów je poprawia. Na drodze jest spory ruch. - Uważaj... - rzuca po angielsku, sam nie wie, żeby nawiązać z nią kontakt, czy może w obawie o własną skórę. Dziewczyna ponownie zmienia kąt nachylenia lusterka, tym razem nie może go już zobaczyć, co znaczy, że nie chce. Nastawia muzyczkę, coś nastrojowego, na niebie tylko wąska różowa wstążka wskazuje, że dzień jeszcze bije się z nocą, po chwili wsiąka w granat. Manuela zjeżdża w boczną drogę, włącza długie światła, po obu stronach ciągną się winnice, tu nie byliśmy, na pewno. Drogi przechodzą jedna w drugą, jadą już blisko godzinę, dziewczyny zamilkły, może skończyły im się tematy, a może zasób wspólnych słówek? Manuela zwalnia, skręca na pobocze, motor ucicha, wraz z sypialnianą muzyczką. Teraz słychać tylko wrzask cykad, powietrze jest ciężkie od ziół i glonów, niesamowita mieszanka. Takich miejsc nie ma, myśli Maciek, księżyc oświetla niewielką plażę, a potem następną i następną, przedzielone są czymś w rodzaju skalistych wrót, z góry nie widać, czy można przez nie przejść suchą stopą. Droga w dół jest łagodna, nie wymaga specjalnych sprawności ani turystycznych butów, Manuela kroczy pewnym krokiem na wysokich obcasach, szorty opinają ciasno jej biodra, nie sądzę, abyś kiedykolwiek się odchudzała, myśli Maciek. Wyobraża ją sobie, jak z apetytem zajada cały obiad, z deserem włącznie i obraz ten działa na niego erotycznie. Stara się udawać, że Włoszki w ogóle nie ma. Jesteś powietrzem, powtarza sobie, niepokojąco materialnym, ale powietrzem. Obejmuje Ewę i całuje ją mocno. Ewa zdejmuje sukienkę, pod spodem ma kostium, Manuela gestykuluje, coś mówi, nawet bez znajomości języka mowa ciała jest czytelna. - Chce, żebyśmy pływali na golasa - tłumaczy Ewa. Maciek wzrusza ramionami i wchodzi w spodenkach do wody, Ewa chwilę się waha, rzuca coś w stronę Włoszki i podąża za nim. Woda w pierwszym momencie wydaje się zimna, ale ciało szybko się przyzwyczaja. - Nie jestem Otylią Jędrzejczak, wiesz o tym? -pyta, zanurzając się w smudze blasku. Płynie wolno w stronę księżyca. Obok siebie widzi głowę Maćka. Szuka stopami dna, z ciekawości, czy jest, wyczuwa drobne kamyki, zatrzymuje się i patrzy w stronę brzegu. Manuela stoi, jak ją pan Bóg stworzył, Ewa czuje skurcz niepokoju, nie umie sprecyzować nawet przed sobą, o co jej chodzi, ale tu i teraz przestało być takie pastoralne jak jeszcze przed chwilą. Maciek znów jest blisko. - Zmęczyłaś się? - pyta, obejmuje ją i całuje w usta. Ewa przylega do niego i nagle stają się jednym ciałem. - Kocham cię... - szepcze dziewczyna, nie nadużywa tego słowa, ale bliskość Maćka odpędziła demony. Manuela może być naga albo ubrana, cóż to ma za znaczenie, widocznie lubi pływać na golasa i nie jest pruderyjna. Swoją drogą, niezła przyzwoitka, parska śmiechem, przypominając sobie określenie Maćka. Znów płyną obok, Ewa słyszy zbliżający się plusk, Włoszka uśmiecha się do niej, zagaduje, widać, że jest w swoim żywiole, pływa fantastycznie. Smuga blasku prowadzi ich ku kamiennym wrotom, brzeg zakręca tu nagle, ślizgając się po kamieniach wychodzą na brzeg. Manuela tłumaczy, że mogą przepłynąć przesmykiem między skałami, nie ma innej drogi na kolejną plażę. Ewa woli otwarte morze, więc kręci głową. Widzi, że Maciek się waha, wyraźnie ma ochotę, nie będę psuła ci zabawy, myśli. - Zaczekam tutaj... - całuje go w ramię. - Ale jesteś słony... Kładzie się na drobnym żwirku, fale obmywają ją łagodnie, patrzy w rozgwieżdżone niebo, tu miałabyś raj, myśli o Baśce, wszystkie konstelacje jak na dłoni. Nagle spadają dwie gwiazdy, więc wypowiada to samo życzenie dwa razy, aby spełniło się na pewno. fcoz^ział 14 ИДГИСГ-—! бЯюЬи "fei- n/ialzJał dwie spadające gwiazdy -nie wiadomo, te same co Ewka czy nie, wyjaśniłaby im to Baśka, gdyby była w pobliżu. Gruby nie wypowiedział żadnych życzeń, nie był w romantycznym nastroju. Szedł szybko przed siebie, kopiąc napotkane kamyki. Czuł się dokładnie tak, jak lata temu. Wtedy też byli w górach... Przypomniał sobie pożegnalny list i długie miesiące bez Baśki. Do diabła z tym. Rodziny mi się zachciało! Nagle wszystko, do czego dążył, wydało mu się mrzonką. To ja chciałem adoptować Tomka, ona się tylko łaskawie zgodziła. Nie interesuje ją nic oprócz astronomii, na wszystko inne z trudem znajduje czas. Jesteśmy na doczepkę. Mija przydrożną knajpę, przez okna widzi miejscowych dżentelmenów, nogi same niosą go do środka. Powietrze jest gęste od dymu, nad pełnymi kuflami kiwają się chłopy o łapach jak bochny, śledzą go wzrokiem, nieczęsto zagląda tu ktoś spoza towarzystwa. Gruby rzuca powitanie, prosi duże z beczki, akurat chwiejnym krokiem wstaje dwóch, zwalniając stolik, dobra nasza. Piwo jest niezłe, ale nie sprawia mu przyjemności. Czuje się zdradzony i oszukany przez najbliższą osobę. Gdyby Ewka nie wspomniała o tym liście, ciekawe, kiedy dowiedziałby się o planach Baśki. Może nigdy... *** Szczeniaków było siedem. Na pewno, myśli Tomek. Liczył je zaraz po urodzeniu. A teraz koło Ziuty leżą tylko dwie kluski. - Gdzie reszta? - rozgląda się chłopiec, a Antek wzrusza ramionami: - Do stawu poszły. W worku. - Jak to poszły? - Oczy Tomka przypominają dwa spodki. - Oj, głupi jesteś, czy co? Ociec je wrzucił. Tomek aż przysiada z wrażenia. Robi mu się niedobrze. - Dlaczego? - A ile można mieć psów? Normalnie zostawia jej jednego, ale ten... - pokazuje malucha w łatki - ma być dla sąsiadów. Tomkowi zbiera się na płacz. Brat Antka puszcza do niego oko i daje jakieś znaki. - Mam dla ciebie jednego. Tego, co ci się podobał najbardziej. Wyjąłem z worka... - szepcze, gdy Antek idzie do wygódki. - Tego z białym uchem? - dopytuje Tomek, gdy idą przez zarośla. - No... - przytakuje chłopak i prowadzi go do komórki. W skrzynce, na sianie, leży mały piesek, nie większy od dłoni. - Ile za niego dasz? - Mam osiemnaście złotych. Wystarczy? - Może być. - Kiwa głową tamten i wyciąga rękę. - Poczekaj. Zaraz wrócę... Tomek biegnie do domu, ile sił. Przemierza schody po dwa stopnie, wpada do pokoju i grzebie w chlebaku. - Zamknij drzwi... - prosi Basia. - Zaraz... - mruczy, gdzie ta portmonetka? Wyczuwa ją wreszcie, przekłada do kieszeni, gdy w drzwiach staje Gruby. Dziwnie wygląda. - Zaraz przyjdę! - mówi Tomek i chce dać nura pod pachą, ale Grzesiek go zatrzymuje. - Dosyć tego latania. Ciemno, mokro... Zdejmuj buty. - Ja muszę!!! - drze się Tomek. - Nie przeginaj... - Gruby zamyka drzwi na klucz. - Jak mnie nie wypuścisz, to wyskoczę oknem! -Chłopiec włazi na stół. Co mu się stało, myśli Baśka, bywa nieznośny, ale czegoś takiego jeszcze nie było. Musi mieć jakiś powód... Graby jest wściekły. Był już wściekły, kiedy wychodził, miała nadzieję, że ochłonie na świeżym powietrzu, że gadka o orzechówce była tylko, aby ją zdenerwować, ale widzi, że z jego kieszeni wystaje szyjka butelki. Co za dzień, zaciska zęby, dopada Tomka, lepiej żeby teraz ona próbowała się z nim dogadać. Na podwórku stoi syn gospodarzy, zadziera głowę, pewnie na niego czeka... Tomek zarzuca jej nagle ręce na szyję, tego się nie spodziewała. - Pozwól mi, na pięć minut. Przysięgam... - szepcze jej do ucha. - Może pójdę zamiast ciebie? Powiem twojemu koledze, że ci zabroniliśmy wychodzić i żeby na ciebie nie czekał... Mały rzuca na Grubego spojrzenie spod oka, wsuwa jej pieniądze do ręki. - Coś od niego kupiłem - mówi najciszej, jak potrafi. - Przynieś to na górę i daj mu pieniądze. Baśka kiwa głową, wsuwa adidasy. - Mnie chyba wypuścisz? - rzuca do Grześka, który wciąż sterczy w drzwiach. Odsuwa się, dziewczyna spiesznie wychodzi, ciekawe, co Tomek kupił za wszystkie oszczędności. Syn gospodarzy na jej widok chce dać drapaka, z trudem udaje się go zatrzymać. - Tomek prosił, żebym coś od ciebie odebrała... -Basia podaje mu pieniądze. Chłopak patrzy w ich okna, a Tomek kiwa głową. - Sam nie mógł przyjść? - Wzrusza ramionami, chowając spiesznie forsę do kieszeni. - Nie... - Kręci głową Baśka, idąc za małym. W komórce jest kompletnie ciemno, dziewczyna potyka się, coś spada z hukiem... - Pani poczeka. Zaraz go przyniosę - słyszy. I już po chwili wie, co i jak. Szczeniak płacze, ssie jej palec. - Musi być jeszcze przy matce... - Basia tuli pieska. - To pani powie ojcu, co by go nie topił - sapie chłopak. - No i niech mnie pani nie wsypie z forsą, bo dostanę w skórę. - Nie wsypię - obiecuje dziewczyna i układa szczeniaka przy Zycie. - To ten... - pokazuje Grubemu. Po powrocie do pokoju, postanowiła zachowywać się jakby nigdy nic. Jakby nie było butelki w kieszeni jego kurtki ani histerii Tomka. - Mamy nowego domownika - oznajmiła, sięgając po latarkę. - Chodźcie. 1iĄ Zauważyła, że Grzesiek się waha, a Tomek wciąż trzyma się od niego na dystans. Musieli zamienić parę niezbyt miłych zdań... Gruby pochyla się nad szczeniakami. - Do trzech miesięcy powinien zostać przy matce. Trzeba będzie tutaj specjalnie przyjechać. - Nie zostawię go! - Tomek wykrzywia buzię w podkówkę. Baśka puszcza oko do Grześka, na dziś dość już atrakcji, ma nadzieję, że on jest tego samego zdania. Wygląda jak przekłuty balon, może odparował już na dobre... Mały całuje szczeniaka w ucho, wracają do siebie. Nawet nie przyszło mu do głowy, że moglibyśmy się nie zgodzić na psa, choćby po tym, co mnie ostatnio spotkało, myśli Baśka i sama nie wie, czy to źle czy dobrze. - Piesek wymaga więcej opieki od kota. Będziesz musiał wychodzić z nim na spacery, rano, przed pójściem do szkoły. Wiesz o tym? - pyta Tomka, gdy już leży w łóżku. - Na mamusię w tym względzie na pewno nie możesz liczyć - wtrąca nagle Gruby, stawiając butelkę na stole. - Leci do Ameryki. - Fajnie!!! - Tomek aż podskakuje z radości. - Co mi przywieziesz?! - Nie udało ci się... - Baśka kiwa głową. Teraz to ona jest na Grześka wściekła. - Chciałeś go użyć przeciwko mnie. Trochę jesteś podły. Grzesiek siedzi przy stole, naprzeciw orzechówki i kubka w różowe groszki. Dolewa sobie i pije, jak wodę. - Na pewno nie chcesz? - unosi butelkę, wciąż jest w niej połowa. 115 Baśka sięga po kubek, wypija łyczek, jeszcze jeden. - Niezła... Zostaw resztę, jako lekarstwo na przeziębienie. Będziemy dolewać do herbaty, na rozgrzewkę. - Nie zostawię - upiera się Gruby. - Postanowiłem się upić. - Wściekłeś się czy co? - Baśka mruga nerwowo, jeszcze nie widziała Grześka pijanego, wszystko wskazuje na to, że zawsze musi być pierwszy raz. -Będziesz jutro nie do życia. - Możliwe - przytakuje, podnosi butelkę. Klasyczne zalewanie robaka, myśli dziewczyna, kładąc się do łóżka. - Dobranoc... - rzuca i nasuwa kołdrę na głowę. Nie może jednak zasnąć, mieli tu odpoczywać, tymczasem wciąż coś się dzieje. Nagle słyszy huk przewracanego krzesła, Gruby ląduje obok niej. Tomek coś mruczy, ale po chwili ucicha. - Jak ciebie Baśka zobaczyłem pierwszy raz... -zaczyna mamrotać Grzesiek. - Sukienka z falbankami. Niebieska. To się rozmarzyłem. Że my i Bieszczady, źrebak w zagrodzie. Potem już wiedziałem, że nie. Ale ty nie jesteś święta, nic a nic. Szkoda że nie jesteś, Baśka, cholerna szkoda. Bo święci nie knują, ale mówią w oczy. A ty kombinujesz coś, a potem wykręcasz kota ogonem. Nie lubię tego, nadążasz? - Nadążam - przytakuje Basia, na wszelki wypadek. - To dobrze... - głowa opada Grubemu na poduszkę, koniec przemówienia, myśli dziewczyna z nadzieją, gdy nagle rozlega się silny głos: - Nie podoba mi się ten twój profesorek. Zadurzył się w tobie. Nawet mu się nie dziwię. Ma dziadek gust. - Obejmuje ją mocno. - Basieńko... uschnę bez ciebie jak oset... - Oset? - mamrocze zaskoczona Baśka, ale odpowiada jej chrapanie. •k-k-k Następnego dnia Gruby kwalifikuje się wyłącznie do rekonwalescencji. - Tatuś wczoraj przedawkował ... - Baśka postanawia nie owijać niczego w bawełnę, chociaż „tatuś" śle jej z łóżka mordercze spojrzenia. - Wypiłeś całą butelkę? - dziwi się Tomek, wyciągając ją z kubła. - Zobacz, co u pieska... - mruczy Gruby. - Wrócimy obiadową porą - rzuca Baśka, pakując plecak. Pogoda znów jest wspaniała na wycieczkę, wszystko jakoś się ułoży, myśli Basia, dobrze że wyszło szydło z worka, tchórz ze mnie. Gruby ma rację, do diabła z tajemnicami, to tylko zżera człowieka od środka. - Kiedy lecisz do Ameryki? - pyta chłopiec, a ona tłumaczy mu, co i jak. Skręcają z drogi na szlak: najpierw mają iść żółtym, a potem czerwonym, aż do schroniska. Naraz ciszę zakłóca tupot nóg i krzyki. Z góry leci kilku chłopaków, popychają się, Baśka najchętniej zatkałaby Tomkowi uszy, żeby nie słuchał wulgarnych słów. Chwyta go za rękę, widzi, że mały zaciska powieki i cały drży. Po chwili znów jest cicho, ćwierkają tylko zdziwione ptaki. - Czy jeden z tych, co się wtedy darli... - pyta ją, kiedy siedzą już w schronisku - miał czarne włosy i nos jak Pinokio? - Nie przyglądałam się - przyznaje, podnosząc na niego wzrok, znad szarlotki. - Tak wygląda Nowy? - pyta, a on kiwa głową. KdzJza^ 15" ЇХНІМИ Н Fbwmi&ne-m ZóChS- Z- ^wąf myśli Maciek, płynąc za Manuela. Nie jest ciekaw kolejnej plaży, w ciemnościach musi wyglądać podobnie do poprzedniej, ale jest pewien, że Włoszka coś kombinuje i chce sprawdzić co. Wkrótce staje się to banalnie jasne. - No... - odsuwa ją, chociaż jego ciało mówi co innego, a kiedy próbuje go prowokować, skacze do wody. Kładzie się obok Ewy, jej włosy pływają w morzu jak wodorosty. - Szybko wróciłeś... - Uśmiecha się dziewczyna. -Gdzie Manuela? - Nie zgubi się. - Maciek wciąga ją do wody. -Chodź... Płyną z powrotem, woda teraz wydaje się równie aksamitna jak powietrze, ładną znalazłaś przyjaciółkę, myśli chłopak i zastanawia się, czy nie powinien powiedzieć jej chociaż pół prawdy. Pół prawdy to jednak w dalszym ciągu kłamstwo, na całą nigdy by się nie zdobył, a więc nie mówi nic. Wychodzą na brzeg, przebierają się. Manuela daje na siebie długo czekać. Pojawia się dopiero, kiedy zaczynają się poważnie niepokoić. W stosunku do Ewy jest słodka jak cukierek, Maćkowi okazuje jawną niechęć. - Chyba cię nie lubi. Co jej zrobiłeś? - pyta Ewa, kiedy wracają do samochodu. Mógłbym ci powiedzieć, czego nie zrobiłem, myśli chłopak, ale mruga tylko do niej i mówi: - Być może woli dziewczynki. Droga powrotna wydaje się dużo krótsza, ruch jest znacznie mniejszy, a Manuela prowadzi jak szalona. - Wpadniesz do mnie na drinka? - proponuje, gdy są już blisko. - Nie dzisiaj... - Ewa kręci głową. - Dzięki za ten wieczór... - dodaje, cmokając ją na pożegnanie. - Ciao... - Manuela odwraca się w stronę Maćka, w jej oczach czyta zapowiedź katastrofy chociaż jeszcze nie ma pojęcia, skąd i jak nadciągnie. Mimo późnej pory, Mariusz jeszcze nie śpi. Ogląda jakiś film, na DVD. Widząc ich, zatrzymuje scenę w pół ruchu. - Fajnie było? - Patrzy Maćkowi prosto w oczy. - Super - uśmiecha się Ewa. - Jeśli nie macie na jutro żadnych planów, mogę cię oprowadzić po starożytnym mieście. Albo was... - zawiesza głos. - Ja z przyjemnością! - cieszy się Ewa. Chętnie się tam wybiorę, nie raz, ale bez przewodnika, myśli Maciek. Pamięta szczegółowe wyjaśnienia ojca, anegdoty, hipotezy, nie widzi powodu, by słuchać ich ponownie. 119 Ma szkice z Pompei sprzed kilku lat, ciekaw jest, jakie udałoby mu się zrobić teraz. Wybiorę się sam, albo z Ewką, jeśli będzie miała ochotę... - Chciałbym zacząć malować Carlę... - wykręca się, obiecał zrobić jej portret. Ewa umawia się z Mariuszem zaraz po śniadaniu, im wcześniej tym lepiej, zanim słońce nie zamieni ziemi w rozgrzaną patelnię. Ojciec Maćka wraca do oglądania filmu, a oni idą pod prysznic. Łazienka jest w różnych odcieniach błękitu, duże okno wychodzi na ogród, też chciałabym kiedyś mieć łazienkę z oknem, dziewczyna wzdycha, na wspomnienie ich malutkiej klitki, wiecznie zawieszonej praniem. Te wspólne pobyty w prysznicowej kabinie to cały rytuał, uwielbiają go obydwoje. Ale dzisiaj jest inaczej niż zwykle. Zmywają z siebie sól, mydląc się nawzajem, Ewa widzi, że Maciek jest myślami daleko od niej i od tego miejsca, więc nawet nie próbuje zaczynać zabawy, na co miałaby ochotę. Zostaje w kabinie dłużej, chce jeszcze wetrzeć odżywkę we włosy. Maciek owija się ręcznikiem, poprzez ogród widzi Manuelę, która nie spuszcza z nich wzroku. Co ty knujesz, myśli z niepokojem, czuje że chciałby zadać jej to pytanie, że może powinien z nią porozmawiać, ale nie bardzo wyobraża sobie tę rozmowę, jego kontakty z Włoszką nigdy nie były werbalne... Manuela przyzywa go gestem, nigdy nie przyjmujesz odmowy, chłopak odwraca się od niej, wychodzi z łazienki i idzie do pokoju. Kątem oka dostrzega ojca, który ogląda film. Nagle czuje się tu osaczony, ze wszystkich stron na widelcu, musimy się stąd urwać, jak najszybciej, Ewa zobaczy ruiny i w drogę. i го *** Noc jest wyjątkowo gorąca, nawet jak na Włochy 0 tej porze roku. Cienkie prześcieradło wydaje się grzać jak puchowa pierzyna, Ewa wysuwa się spod niego, leży osobno, z dala od Maćka, pogrążonego we śnie. Przebudził ją nie tylko upał. W półśnie, półjawie stanęła jej przed oczyma scena sprzed lat. Pokój Maćka, ona przerzuca jego obrazy, trafia na akt bujnej dziewczyny w południowym typie. Nagle twarz z obrazu ożywa, oczy mrużą się, a z ust płyną niezbyt poprawne francuskie zdania. Ciało błyszczy od wody i blasku księżyca. „Ciao, caro..." Ewa siada na łóżku, całkowicie przytomna. Czuje strużkę potu między piersiami. Wyciera się w prześcieradło, przez poręcz krzesła jest przerzucona jej suknia, więc wciąga ją jednym ruchem. Jest parę minut po pierwszej, nie pospała zbyt długo. Wychodzi do ogrodu. W mieszkaniu Manueli wciąż pali się światło, płotek między posesjami jest symboliczny, przekracza go, widzi, że Włoszka coś popija, przerzuca pisma, z wieży sączy się sypialniana muzyczka. - A jednak wypiję z tobą drinka... - mówi Ewa przez otwarte okno. Wrażenie jest takie, jakiego oczekiwała, ale Manuela szybko ubiera twarz w uśmiech. - Lepiej późno niż wcale... - Przeciąga się, ziewa i otwiera drzwi. - Cuba librę... - Ewa ocenia barek rzutem oka. - 1 dużo lodu. Czekając na drinka, rozgląda się instynktownie. Po kątach ciuchy, pisma, płyty, pojedyncze buty, czekoladki, nieokiełznany rozgardiasz. - Wydawało mi się, że chcesz porozmawiać... -zaczyna. Nie będę wyskakiwać przed orkiestrę. Niech sama mi powie, co ma do powiedzenia, jeśli coś ma... - Mój chłopak czymś ci się naraził, czy tak? Ewę dziwi własny spokój. Obserwuje samą siebie jakby z oddalenia, jest dobrze, nie może być lepiej. Bawi się szklanką, grzechocząc kostkami lodu. - Och, nie chcę cię denerwować. Wiesz, jacy są mężczyźni. Wszystkim tylko jedno w głowie... -trzepie Włoszka. - On cię kocha i tylko to się liczy... - Wznosi do góry kieliszek, w geście toastu. Pije białe wino. Ewa nie odpowiada, uśmiecha się, czeka, co będzie dalej. Manuela jakby się waha, obejmuje ją nagle i szepcze do ucha: - Jesteś jak te dziewczyny z okładek, cara... - Podsuwa jej pod nos długonogie wiotkie blondynki z kolorowych magazynów. - Bella... Ale chłopaki czasami wolą coś bardziej konkretnego. Twój też... Dzisiaj popłynął za mną. Zaczął mnie dotykać. Dałam mu po twarzy. O, tak... - Manuela demonstruje, jak było, wstaje, dolewa sobie wina. - Przedtem ciebie nie znałam, to co innego, ale teraz jesteśmy przyjaciółkami, prawda, bella? Chcesz jeszcze rumu, albo coli? - To samo, proszę... - Ewa wyciąga ku niej szklankę, z samotną kostką lodu na dnie. „Przedtem..." tłucze jej się po głowie. Nie jest pewna, czy ma ochotę słuchać, co było przedtem. Czy to wytrzyma równie spokojnie. - Wspominał mi o jakimś roman-siku... - kłamie jak z nut - ale nie wiedziałam, że to byłaś ty. Manuela marszczy brwi, nie spodziewała się tego, to jasne. - Co ci mówił...? - Och, wiesz, jacy są faceci... - Ewa zręcznie odbija piłeczkę. - Nie chcę ci sprawiać przykrości. Przecież się przyjaźnimy, prawda? Opróżnia zawartość szklanki jednym haustem, lód piecze ją w gardło, z trudem powstrzymuje łzy, tylko tego brakuje, żebym się tu poryczała. Wstaje, cmoka ją w policzek. - Ciao, cara... Grazie... Manuela próbuje ją zatrzymywać, ale Ewa wychodzi w noc, łzy kapią jej na sukienkę, przechodzi przez mały płotek, nie poradzę sobie z tym, myśli, przed nami jeszcze trzy tygodnie, bilet jest niewymienialny, najtańsza taryfa. Siada na trawie, pod bukszpanem, wystrzyżonym pod kancik przez Rosę, gałązki kłują jej plecy, naturalna akupunktura, któryś z punktów musiał mieć naturalne połączenie z kanalikami łzowymi, bo nagle przestaje ryczeć, a jej żal obraca się w złość. Patrzy na niebo, może znów spadnie jakaś gwiazda, ale szansa nie jest wielka, do świtu niedaleko. Wie już dokładnie, co zamierza zrobić, o ile starczy jej siły i odwagi... - Nie uciekaj... - Maciek próbuje przytrzymać ją w łóżku. Mimo że ledwie się zdrzemnęła tej nocy, adrenalina stawia ją na baczność, kiedy tylko otworzyła oczy. Postanowiła udawać, że wszystko jest w porządku, ale na amory nie ma najmniejszej ochoty, co to to nie. - Twój ojciec jest już na nogach... - Zza drzwi dobiega jego pogwizdywanie i tupot nóg Carli. - Im wcześniej pojedziemy, tym lepiej. Ale ty pośpij sobie jeszcze... - Bez ciebie? - Normalnie jego mina rozczuliłaby ją natychmiast, ale dziś nie jest normalnie. - No chodź, na chwileczkę... ■ Ostatni raz kochaliśmy się w morzu, przebiega Ewie przez głowę i zagryza wargi. Niezłe miejsce, do zachowania we wspomnieniach. O ile chce się je pielęgnować... - Bie, bie! - macha Maćkowi, idąc do łazienki. Zamyka się natychmiast, na wypadek, gdyby zamierzał do niej dołączyć. Wyłażąc spod prysznica, zerka w głąb sąsiedniej posesji, ale ta sprawia wrażenie pogrążonej we śnie. Dam wam szansę na wspólną poranną kawkę, myśli, broda zaczyna drgać jej niebezpiecznie, więc znów obmywa twarz zimną wodą. Pokrywa twarz i ciało kremem z wysokim filtrem, o oparzenia słoneczne tu bardzo łatwo. Robi lekki makijaż, ubiera się wyjątkowo starannie, upina włosy. W kuchni pachnie przepięknie kawą, Ewa podgrzewa sobie tost, wyciska sok z pomarańczy, po chwili słyszy drobne kroczki, Carla obejmuje ją za nogę. - Cześć... - od chwili, gdy nauczyła się tego słowa, używa go bez przerwy. - Cześć! - Ewa podnosi ją i cmoka w nos. - Chcesz grzankę? - mówiąc pokazuje, o co pyta. Mała się śmieje, język polski często wydaje jej się zabawny. - Pięknie wyglądasz... - komplementuje ją Mariusz. - Moi koledzy pękną z zazdrości. Kto wie, czy nawet jakiś uczynny nie doniesie Rosie... Ewa uśmiecha się grzecznościowo, aluzje męsko-damskie kompletnie jej dziś nie biorą, nic a nic. - Maciek jeszcze śpi? - Ojciec nalewa sobie kawę. Maleńkie espresso, mocne i słodkie, na jeden łyk. - Chyba tak... - mruczy dziewczyna. - Pojedziemy wkrótce? - podnosi na niego wzrok. - W każdej chwili. 124 Wstawiają naczynia do zmywarki. Wszystkie czynności, jakie wykonują, nawet tak banalne jak ta, wydają się dzisiaj Ewie nieodwołalnie ostateczne. Wychodząc, sprawdza zawartość plecaczka: kapelusz, okulary przeciwsłoneczne, aparat fotograficzny, szczotka do zębów, forsa, komórka, chusteczki, chusteczki, chusteczki... Pędzi znów do łazienki, zaraz rozmaże mi się makijaż, oddycha głęboko kilka razy, przydałaby się jakaś tabletka, na uspokojenie. Ale nie chce robić sensacji, w dodatku słyszy, jak otwierają się drzwi od ich pokoju, obudził się, skowroneczek... Wypada z domu, Mariusz siedzi już za kierownicą. - Przepraszam... - mówi, zapinając pas. Nagle ma ochotę porozmawiać z Grubym. Poskarżyć mu się. Kupię kartę telefoniczną, to będzie taniej niż z komórki, postanawia. - Pokłóciliście się? - rzuca Mariusz, pytanie zaskakuje ją kompletnie, zjeżdżają właśnie na główną drogę, wieczorem jechała tą samą, tyle że w przeciwnym kierunku. - Nie... - kręci głową. To byłby pryszcz... Przełyka ślinę, znów chce jej się ryczeć. - Trzymaj się lepiej na dystans od Manueli. - Ojciec Maćka nie patrzy na nią, prowadzi samochód z włoskim temperamentem. - Jest mistrzynią intryg. - Skąd wiesz, że to o nią chodzi? - pyta Ewa ostro. On musi wiedzieć o tym ich „przedtem", myśli, będzie synka krył, zrzucając winę na sąsiadkę. - Po prostu widzę, co się dzieje... - Mariusz wzrusza ramionami. - Przestańcie się z nią widywać, a wszystko znów będzie cacy. - Nie będzie... - Ewa kręci głową. - Dziś po południu wyjeżdżam. Mariusz prowadzi w milczeniu. - Mogę spytać, dokąd? - pyta, gdy już dojeżdżają na miejsce. - Najpierw do Rzymu, pociągiem. Potem zobaczę... - Maciek już o tym wie? - Wolałabym ulotnić się po angielsku - przyznaje Ewa, Mariusz marszczy brwi. - Mam nadzieję, że nie liczysz na moją pomoc? -pytanie zabrzmiało ostro, mężczyzna obejmuje ją nagle, stoją już na parkingu. - Musisz z nim porozmawiać. Musisz. Tak się nie robi. f^ozJdał 1 6 ИИІИС111Г1 «NflWBii "i...., CaCfca 02M\&/ jak zwolna jej lęki rozłażą się po kościach, chowają w cieniach gór. Jest między nimi tak dobrze, jak dawno nie było. Rozmawiają o wszystkim, także o możliwości jej wyjazdu, chociaż postanowiła, że nie będzie to wcześniej niż za pół roku. Przedtem musi obronić dyplom. Poza tym nie wiadomo, jak będzie przebiegała aklimatyzacja Tomka, jak poradzi sobie w nowej szkole, jak będzie im razem. Już teraz dziewczyna widzi, że bariera między nimi gdzieś się rozwiała, co nie znaczy, że znikły konflikty. Tomek jest strasznie uparty, a Gruby chcąc nieba mu przychylić, zbyt często ustępuje. - Musimy stać po tej samej stronie - powtarza Baśka - inaczej będzie nami manipulował. - Myślisz, że jest do tego zdolny? - powątpiewa Grzesiek. Zrobili sobie piknik. Leżą na łące, pod lasem, wzięli ze sobą oprócz Tomka syna gospodarzy, Antka, żeby miał z kim się bawić. - Nie to, że z premedytacją, ale jest sprytny i ma intuicję... - Basia zaczyna szykować kanapki. 127 Chłopcy szaleją gdzieś w lesie, ale wkrótce głód ich tu przygna. - Nie bądź zasadnicza jędza. - Grzesiek przytula się do niej. - Bo kupię ci miotłę, zobaczysz. - Będę się miała czym przed wami bronić. Dwóch facetów na jedną kobietę, gdzie tu sprawiedliwość? - Basia udaje oburzenie. Grzesiek przewraca ją na plecy. - Póki co jeden... - mruczy, podciągając jej podkoszulek. - Wariat - śmieje się dziewczyna. - Przestań. Oni mogą tu w każdej chwili wrócić. - Damy im lekcję poglądową. Nie będę musiał sobie strzępić języka, uświadamiając go, co i jak... Przekomarzają się, walcząc ze sobą na niby, słońce świeci jej prosto w twarz, żeby tak było zawsze, chciałaby zatrzymać tę chwilę, przeciągnąć na wszystkie kolejne dni, miesiące i lata. Potok jest płytki i bardzo zimny. Tylko raz Tomek zamoczył w nim nogi. Siedzą z Antkiem na brzegu, rzucają kamieniami, kto dalej. Tomek warzy w dłoni kolejny kamyk, jest zupełnie czarny, dostrzega w nim wgniecenie, ślad po skorupce. Pokażę go Grześkowi i Baśce, postanawia, chowając do kieszeni. Podpływa ławica rybek, ciekawe, że im nie jest chłodno tak pływać, dzień i noc, przemyka mu przez głowę, gdy gdzieś, za plecami słyszą szamotaninę i jakieś okrzyki. - Wracajmy... - szepcze do Antka, zamiast rybek pływają teraz czarne plamki, ale kolega nie odpowiada, pewnie nie słyszy. Tomek mruga, kamień obok niego jest pusty. Rozgląda się, Antek leży za jałowcem, za którym, 8 w głębi lasu, coś się rozgrywa. Coś, czego Tomek wcale nie ma ochoty oglądać. Najchętniej pobiegłby już do Grubego, nie chce jednak wyjść na tchórza. Teraz słychać jakieś śmiechy, ale nie ma w nich radości, tylko agresja. Tomek idzie do kolegi jak po rozżarzonych węglach, widzi że Antek też jest przestraszony, kuca obok niego. Nie może uwierzyć własnym oczom. Dwóch wyrostków przywiązało do drzewa chłopaka. Ma zaklejone plastrem usta. W pobliżu stoi wielki kopiec mrówek. - Zeżrą cię żywcem - rechocze jeden. - Myślałeś, że możesz nas oszukać, gówniarzu? -Drugi siada w bezpiecznej odległości, chce mieć widowisko. Tomek nie może złapać oddechu. Czarne plamki jak na złość gdzieś się rozbiegły, nic mu nie zasłania pola widzenia, patrzy jak urzeczony na szpiczasty nos i czarną czuprynę, chude bose stopy, tańczące pod drzewem, same stopy, bo nogi są związane, a mrówki już się zwiedziały o intruzie. Nowy szarpie się i wije jak piskorz, ale sznur trzyma mocno. Tomek szuka w sobie radości z poniżenia wroga, jednak czuje wyłącznie współczucie. - Musimy ich spłoszyć... - szepcze. - Jeszcze nas też przywiążą... - trzęsie się Antek. - Leć po Grześka. Szybko... - decyduje Tomek. Już wie, co zrobi. Antek wycofuje się najciszej, jak potrafi. Dobrze, że szumi potok, przelewa się z bulgotem, zagłusza trzaski gałązek pod jego stopami. Tomek śledzi kolegę wzrokiem, póki nie ma już po nim śladu, serce wali mu mocno, widzi, że Nowy płacze, a jego prześladowcy przypalają sobie papierosy. - One nie lubią dymu... - mówi jeden, dmuchając dookoła, no tak, mimo że siedzą daleko, mrówek jest tu sporo, w całej okolicy. Tomek też czuje wspinające mu się po ręku stworzonko, wyobraża sobie, jak się czuje Nowy, nie, nie chce sobie tego wyobrażać, to zbyt okropne. A potem oddycha głęboko, podnosi się i wrzeszczy, ile sił w płucach: - Tato!!! Wujku!!! Tutaj!!! Tu jesteśmy!!! - Robi mnóstwo hałasu, zrzuca do wody kamienie, skacze po zeschłych gałęziach; oni muszą myśleć, że nas jest dużo. - Tato!!! - To dziwne, że mogę krzyczeć, przebiega mu przez głowę, bał się, że z jego gardła wydobędzie się tylko mysi pisk. Po wyrostkach nie ma śladu, mogą się co prawda czaić gdzieś po krzakach, ale zaraz będzie tu Gruby i Baśka... Spogląda, wciąż ze swego ukrycia, na Nowego, nie może już tego znieść, niech się dzieje co chce, wychodzi zza jałowca. Oczy Nowego przypominają dwa spodki. - Zaraz cię uwolnię - mówi Tomek, najpierw zdejmuje mu plaster z ust. - O Jezu, już nie mogę... - jęczy Nowy, Tomek zmaga się z supłami, też czuje mrówki, maszerujące mu po nogach, gryzą, jak one gryzą! Jeden węzeł puszcza, jeszcze zostają dwa... - Uważaj!!! - krzyczy Nowy, Tomek odwraca się, ale widzi tylko znoszone adidasy, a potem zapada ciemność. •kifk Gruby biegnie, potykając się o korzenie, Antek z Basią zostali w tyle, to musi być gdzieś tutaj... Jest już przy potoku, słychać jednak tylko wodę, nic więcej. - Tomciu!!! Tomek!!! - krzyczy, przypomina mu się, że Antek mówił o jakimś jałowcu, nurkuje w kłujące gałęzie... Tomek leży bez ruchu obok przywiązanego do drzewa chłopaka o zaklejonych ustach. Grzesiek dostrzega mrowisko. Najpierw podnosi Tomka, jedno ze szkieł jest pęknięte, chłopiec oddycha, otwiera wolno oczy, a potem zaczyna wierzgać. Gruby stawia go na ziemi, Tomek jest wciąż oszołomiony, ale obecność licznych stworzonek we wszystkich zakamarkach ciała, błyskawicznie doprowadza go do przytomności. Nadbiega Baśka, wraz z Grześkiem uwalniają Nowego. Antek stoi jak słup soli. Nowy bez słowa rzuca się do potoku. Kładzie się w wodzie, lodowaty strumień chłodzi mu pokąsane ciało. Ściąga koszulę, natychmiast porywa ją bystry prąd. Grzesiek dzwoni na policję, mówi, co i jak, wkrótce tu będą. Basia pomaga Tomkowi się rozebrać, ręce jej drżą, nie tylko ręce, cała dygocze jak w febrze. - To jest Nowy, wiesz? - Tomek mruczy jej do ucha. A więc wtedy, na ścieżce, to był on... Baśka przypomina sobie tupot nóg i niewybredne słownictwo grupki wyrostków, a potem pytanie Tomka: "czy jeden miał czarne włosy i nos jak Pinokio?" Patrzy na prześladowcę swojego dziecka, tak się go bała, a to tylko drugi wystraszony dzieciak. Fortuna kołem się toczy, los nam gotuje niezłe niespodzianki... Chłopak ściąga spodnie, chlapie się jeszcze moment, a potem - ślizgając się po kamieniach - wychodzi niezgrabnie na brzeg. Nie patrzy w ich stronę, zachowuje się tak, jakby nikogo tu nie było, całą uwagę skupiając na mokrych portkach. Ogląda je metodycznie, wydłubując resztki mrówek, a później zaczyna się drapać. Nie uciekasz, bo boisz się tamtych, myśli Tomek. Wcale mu się nie dziwi, nic a nic. - Boli cię głowa? - Gruby obejmuje Tomka, rozgarnia jego włosy, wyczuwa między nimi guza, ale skóra nie jest przecięta. - Nie... - kręci głową chłopczyk, chociaż trochę boli, ale nie chce go martwić. - Należy ci się medal za odwagę - tuli go Baśka, a potem odwraca się w stronę Nowego: - Nie podziękujesz mu? Nowy spuszcza głowę coraz niżej i niżej, drapie się po stopach, do krwi. Gruby przysiada się do niego. - Znasz ich nazwiska? Nowy wzrusza ramionami. - Mrówki zjadły ci język? - drąży Grzesiek. Pytanie brzmi dość okropnie, Tomkowi znów staje przed oczami Nowy, przywiązany do drzewa. - Jestem głodny - mówi nagle. Gruby z Basią porozumiewają się wzrokiem, mały chce wrócić do codzienności, naturalna reakcja samoobronna... Czeka go jeszcze przesłuchanie, chociaż o tym nie wie. Baśka zabiera Antka i Tomka, Gruby zostaje na posterunku, razem ze skulonym, pokąsanym chłopakiem. Zakłada mu swoją bluzę, a ten nie protestuje. Wieczorem leżą obok siebie, wszyscy troje, w łóżku, a po nich skacze Michał. Tomek nie może przestać myśleć o Nowym. Co zrobił tym chłopakom, że wymyślili taką zemstę. 2 Czy ich kiedyś złapią. No i co dalej będzie z Nowym. W końcu pyta o to Grześka. To on najdłużej rozmawiał z policjantami. A potem oni zabrali Nowego. Chłopiec jest ciekaw, jak tamten się wtedy czuł. I czy się bał. - Nie wiem, gdzie mu znajdą miejsce. Pewnie w poprawczaku. Nieźle nabroił... - Gruby obejmuje go i gładzi po głowie. - Niesamowite, że spotkaliście się w takich okolicznościach. No tak, myśli Tomek. Polska jest duża, a Nowego musiało przynieść akurat tutaj... - Nie musisz się już bać - mówi Baśka. - Nawet jeśli go wypuszczą... Lub jeśli ucieknie, dopowiada sobie Tomek. - Trochę za dużo mamy tu atrakcji, nie sądzicie? - Baśka marszczy nos. - Najpierw pies, teraz ta historia... Nie wspomina o najważniejszym, o konflikcie między nią a Grubym. Zbawiennym w skutkach, jak to teraz ocenia, bo wreszcie nie musi niczego przed nim ukrywać; kiedy wracają do tematu jej ewentualnego wyjazdu, robią to w sposób racjonalny. Nie, że wyprany z emocji, bo przecież to niemożliwe, ale mogą już o tym rozmawiać, a przecież nie ma nic gorszego, niż tematy tabu... - Przynajmniej się nie nudzimy... - mruga Gruby, a po chwili sięga po komórkę. Rozładowała się podczas dzisiejszej wyprawy. Włącza telefon do prądu. Baśka czuje, że Tomek zasypia, daje Grześkowi znaki, żeby był jak najciszej, możesz mieć dzisiaj straszne sny, myśli patrząc z miłością na dziecko, miałeś szczęście w nieszczęściu i my razem z tobą, gdyby walnęli go mocniej... Odgania wspomnienia jak osy, mały oddycha spokojnie, można go teraz przenieść, to łóżko jest za wąskie na trzy osoby. Szturcha Grubego, akurat zadzwoniła komórka, odsłuchuje jej w skupieniu, a potem zaciska zęby. - To Ewka... - podaje jej aparat. - Wracam do Polski. Może po drodze trochę pozwiedzam. Będę wam się meldowała... Maciek wywinął mi tu numer. Niezapomniany... - głos Ewy załamuje się, koniec nagrania. Cholera, myśli Baśka, a potem przychodzi jej do głowy jeszcze parę mocniejszych słów. fcozćbjał U ma МааМШіОа - bardzo C\€t M^llCz-... -mówi Maciek. Jest wściekły. Tak jak niegdyś, na początku znajomości, Ewka znów osądziła go i wydała wyrok, nie dając mu możliwości obrony. Nie jestem niewiniątkiem, ale tym razem cierpię za niewinność, chciałby jej powiedzieć, ale wie, że tak czy owak, obróci to przeciwko niemu. Jeśli można jeszcze coś bardziej obrócić... - A więc twierdzisz, że Manuela wszystko to zmyśliła? Po co?! - Ewa podnosi głos. Ciekawe, jakby wyglądała konfrontacja, ja plus obie panie, przebiega Maćkowi po głowie, ale pachnie mu to pralnią, więc wyłącza wyobraźnię na ten temat. Nie mogę ci powiedzieć, dlaczego to zmyśliła, bo musielibyśmy cofnąć się do poprzedniego tu pobytu... - Chciała mnie przelecieć, a ja nie byłem chętny. Zraniona kobieca duma, czy to wystarczający powód? - Nagle i niespodziewanie zobaczyła cię i nie mogła oprzeć się pokusie, to sugerujesz? Przecież I}* znaliście się już wcześniej. Namalowałeś nawet jej akt. Dziwnie wierny oryginałowi... - Dziewczyna odpala jednego papierosa od drugiego. Jedź już, myśli Maciek i nagle czuje, że niczego innego nie chce. Że wszelkie słowa są bezradne wobec sytuacji. - Nie byłaś jeszcze wtedy moją dziewczyną, a przynajmniej nie do końca... Wciąż dostawałem od ciebie kosza. A ona sama lazła mi w łapy... -Chłopak wzrusza ramionami i sięga po wino. Siedzą w małej kafejce, Ewa nie chciała rozmawiać z nim w domu, to oczywiste, z jednej strony ojciec, z drugiej Manuela... Maciek gapi się na krzak bugenwilli, przepych kolorów i kaskady kwiatów, czuli się pod nim para kotów. Wszyscy są tu parzyści, omiata wzrokiem stoliki, przy których szepczą młodzi i starzy. Nie odbiegamy od normy tylko pozornie... Robi mu się smutno, ma ochotę stłuc Manuelę na kwaśne jabłko, ojciec miał rację, żeby trzymać się od niej z daleka... Gdybym wtedy nie pojechał z nimi popływać... Wymyśliłaby co innego, odpowiada sam sobie. Patrzy bez ruchu jak Ewa z furią gasi papierosa, a potem wstaje i kieruje się do wyjścia. Nie będę za tobą leciał, robił przedstawienia... Kiwa na kelnera: - Mezzo bianco... - I podnosi pustą karafkę. Wieczór jest jeszcze młody. Ewa pakuje się w pół godziny, a potem patrzy z rozpaczą na pękatą torbę. Nie jest tak łatwo się stąd wydostać. Musi jakoś dojechać do Neapolu, tam złapać pociąg do Rzymu. Kołacze jej się po głowie, że są jakieś autobusy do Warszawy. Na to powinno wystarczyć jej kasy. - Mam nadzieję, że zaczekasz choćby do jutra? -słyszy za plecami. Mariusz stoi z otwartą butelką wina. - Napijesz się ze mną? Kiwa głową, chociaż zupełnie nie może sobie wyobrazić tej nocy. Spanie we wspólnym łóżku z Maćkiem wydaje jej się wyzwaniem ponad siły. Wino jest białe, łagodne, ma miękki smak i fantastyczny bukiet. Mariusz wznosi kieliszek, ale nie mówi nic. Ewa próbuje sobie wyobrazić właściwy toast, ale każdy, który przychodzi jej na myśl, wywołuje nową falę żalu. Więc siedzą i milczą. Jest już ciemno, nad świeczką, której płomień nawet nie drgnie w upalnym powietrzu, wirują ćmy. -'Jedną z najmądrzejszych maksym, które kiedykolwiek przeczytałem, była myśl Buddy: „Rzeczy nie są takie, jakimi się wydają. Nie są też inne". -ojciec Maćka przerywa w końcu ciszę. Nie próbuj podważyć mojej decyzji, myśli Ewa. - Dziękuję, że mnie zaprosiłeś... - mówi po chwili. - Okropnie mi przykro za ten cały cyrk. - Szkoda, że nie widzisz szansy na załagodzenie. To nie jest zły chłopak. I jestem pewien, że cię kocha... - On nie wie, co to znaczy - parska gniewnie Ewa. - A ty wiesz? - W głosie Mariusza brzmi ironia. Jestem rozbita w drobny mak, nie udawaj że tego nie widzisz. Nie dokładaj mi... Ewa próbuje nie wybiegać w przyszłość, nie wyobrażać sobie kolejnych tygodni wakacji, całą siłą woli koncentruje się na tej chwili, na smaku wina, na ćmie, która nadpaliła już sobie skrzydełko. - Odwieziesz mnie jutro na dworzec? - Nie ma co filozofować, trzeba ułożyć sobie kolejny dzień. - Nie ma sprawy. - Mariusz kręci głową. - Ale zastanów się dobrze, zanim stąd wyjedziesz. Nawet jeśli już podjęłaś decyzję, może warto poszukać w Internecie jakiegoś miejsca w Rzymie, gdzie będziesz się mogła zatrzymać. Jesteś moim gościem. Czuję się za ciebie odpowiedzialny. Ma rację, myśli Ewa niechętnie, wychyla wino jednym haustem i unosi się lekko. - Pomożesz mi? *** W pokoju, który wynajęła u zakonnic, śpią oprócz niej jeszcze dwie dziewczyny, Hiszpanki, Sabina i Teresa. Pensjonat jest urządzony surowo, podobnie jak surowe są tu obyczaje: bramę zamyka się punkt dziesiąta, spóźnialskie nie mają szans, na zewnątrz nie ma nawet dzwonka. Ładnie to wygląda, kiedy tuż przed zamknięciem zewsząd podjeżdżają z piskiem samochody i motocykle, chłopcy odwożą swoje dziewczyny, żegnają się czule, a potem brama zamyka się z łoskotem. - Siedzimy tu jak w więzieniu... - żali się Sabina, przyciskając nos do szyby. - Musimy poszukać czegoś innego... Rozmawiają w bliżej nieokreślonym języku, ponieważ nie mają wspólnego, ale i tak mogą się porozumieć. Ewa jest zadowolona, że nie mieszka sama, paplanie dziewczyn pozwala jej oderwać myśli od tego, co się stało. Ma tu spędzić raptem pięć nocy, to że brama zamyka się tak wcześnie jest jej w jakimś sensie wygodne, pozwala czuć się mniej samotnie. Ale dziewczyny poznały właśnie dwóch sympatycznych Włochów i bardzo im nie w smak powroty o tak dziecinnej porze. - Idź pod Fontannę di Trevi, tam od razu kogoś po-derwiesz... -radzi jej Sabina, kiedy się przyznała, że jest sama. Próbuje im tłumaczyć, że niepotrzebne jej towarzystwo, chce zwiedzić Rzym, miasto już pierwszego dnia powaliło ją na łopatki. Zagadywało ją paru, ale nie reagowała na ich zaczepki, nawet uśmiechem. - Miałabyś przewodnika! - śmieją się dziewczyny, a potem gadają już między sobą po hiszpańsku. Mają rację, myśli Ewa i nagle czuje żądzę odwetu. Gdyby brama była otwarta, pobiegłaby pod di Trevi już teraz. Idzie tam rano, siada na schodkach i wystawia twarz do słońca. Nie musi długo czekać. Massimo ma fantastyczny uśmiech. Mówi bez przerwy, gestykuluje, śmieje się. Będziesz moim grzechem, postanawia Ewa. Nie zdradą, bo nie mam już kogo zdradzać... Włoch nawija bez przerwy, dziewczyna stara się rozluźnić, nie mam w tym wprawy, stwierdza, kiedy obejmują ją ciemne ramiona. Spacerują po Villa Borghese, Ewa wsadza co chwila nos do przewodnika, nie nadąża za angielszczyzną chłopaka, ale przecież nie jest zbyt ważne, co do niej mówi. Jego zamiary są czytelne, jest atrakcyjny, a ona zdecydowała się iść na całość. Wieczorem jest jedną z dziewczyn, zeskakujących w pośpiechu ze skutera. Ostatni gorący pocałunek, jutro w południe, na schodkach, przed di Trevi... - Super! - klaszczą w dłonie Hiszpanki. Widziały jej amanta. - Ale masz szczęście. Nasi nie są aż tacy przystojni... Mam szczęście... Ewa stoi pod prysznicem, zmywa z siebie obce dłonie i egzotyczny zapach, nie było źle, oj nie, może lepiej niż z Maćkiem. Szoruje się tak, jakby chciała zedrzeć z siebie skórę, wie, że nie pójdzie jutro pod fontannę, ani jutro ani w żaden z pozostałych dni, które jej jeszcze pozostały w Wiecznym Mieście. Nie ma wątpliwości, że Massimo nie będzie po niej długo płakał, tyle jest chętnych turystek... Odfajkowuje tę znajomość podobnie jak kościoły, które już zwiedziła. Muszę się wyleczyć z Maćka, myśli, krążąc po Kapitolu. Mieli tu być razem. Słyszy, że dostała wiadomość, serce jej wali, to Gruby... A więc wciąż czekam na wiadomość od Maćka? Świadomość tego sprawia jej ból. Kochany braciszek, wzdycha, czytając sms-a od Grześka. Pociesza ją jak umie. „Nie będzie ten to będzie inny", dopisuje Baśka. Na razie trudno jej sobie wyobrazić tego innego, od zawsze był tylko Maciek. Nawet wtedy, kiedy go nie było... Zapala papierosa. Nagle jej życie wydaje się puste jak tykwa. Miała iść na zarządzanie, żeby prowadzić galerię z jego obrazami. Teraz wszystkie te pomysły wydają się śmieszne i żałosne. Przypomina sobie słowa mamy „nie buduj swojej przyszłości na Maćku..." Jakby coś przeczuwała... Rzym leży u jej stóp, dzień jest taki piękny, kolejny Włoch szczerzy do niej zęby, przerobiłam to już, Ewa odtwarza we wspomnieniach Massimo - niby tak świeżych, a ledwie go pamięta, było dobrze, lecz nie ma ochoty na bis. „Najgorsze, że nie wiem, kim jestem" odpisuje im, zdając sobie sprawę, że gdzieś się zagubiła, straciła własną twarz i własne cele. Czuje się roztrzaskana na setki kawałków. Ogarnia ją lęk, że nie uda jej się poskładać. Że sama sobie z tym nie poradzi. - Nie mogę udowadniać bez przerwy, że nie jestem wielbłądem. - Potrząsa głową Maciek. - Chyba nie sądzisz, że będąc tu z Ewą, zrobiłem mały skok w bok? Aż tak perwersyjny nie jestem. To pożegnalna kolacja. Maciek spakował już plecak. Mariusz niewiele mówi, wyraźnie woli słuchać. Rosa podlewa ogródek, ale co chwila rzuca wściekłe spojrzenia w stronę domu Manueli. Policzy się z nią za nas oboje, przelatuje Maćkowi przez głowę. - Dobrze, że załatwiłem sobie w Polsce legitymację schronisk młodzieżowych. Zobacz... - rozkłada przed ojcem mapę, jeździ po niej palcem. - Prawie wszędzie we Włoszech są noclegownie po parę euro. Tylko nie wiem, jak będzie ze stopowaniem. Łatwiej jest być długonogą blondynką... - Pochmurnieje. W gruncie rzeczy robi dobrą minę do złej gry, wyjazd Ewki dotknął go bardziej, niż chce się przyznać, nawet przed sobą. Ojciec wtrynią mu trochę kasy, Maciek przez chwilę się wzbrania, ale bez zapału, forsa się przyda, jak nie tu, to w Mozambiku. Na myśl o dalszym ciągu wakacji rozjaśnia się i dolewa sobie wina. - Coś taki zadowolony? - pytanie samo ciśnie się Mariuszowi na usta. Obserwując syna, nie dałby złamanego grosza, czy Ewa nie zrobiła słusznie. Maciek zaczyna mówić o afrykańskim plenerze, rozpala się coraz bardziej, jakby najpierw nie czekała go jeszcze podróż po Włoszech. Mariuszowi przypomniał się wernisaż, to chyba tam po raz pierwszy usłyszał o tym projekcie. Rozmawiali z malowniczą puszystą dziewczyną, ona też miała jechać... Już po raz drugi tego wieczoru, wędrując myślą ku niedoszłej synowej, czuje, że postąpiła tak jak należało. I życzy jej szczęścia. КогЛгіаї 18 щЕШШшшшл WsrCz3W3 W Upał jest nieznośna. Ewa otworzyła wszystkie okna, ale powietrze ani drgnie. Za oknem wisi smog spalin. Graby z Baśką i Tomkiem pojechali na basen, próbowali ją też wyciągnąć, ale się nie dała. Nic jej się nie chce. Najchętniej leży i pali. Nie znosi się w tej wersji, ale opuściła ją cała energia. - Powinnaś iść do terapeuty - powiedziała jej wczoraj Baśka i podsunęła pod nos artykuł o depresji. Nie jestem w depresji, myśli Ewa, sięgając po butlę z mineralną. Ale terapeuta to niegłupi pomysł. Nie radzę sobie ze sobą. Nie radzę sobie w związkach. Ktoś mnie powinien poskładać, o ile do tego się kwalifikuję... Przerzuca tekst artykułu, na końcu znajduje namiary na specjalistów, polecanych przez autorkę. Pierwszy telefon nie odpowiada, pod drugim zgłoszenia przyjmuje sekretarka, do trzech razy sztuka... - Słucham? - spokojny męski głos. Ewa umawia się na najbliższy dzień. Ogórkowy sezon, czy nie najlepszy adres? Myślała, że przyjdzie jej czekać na wizytę co najmniej tydzień. Jej terapeuta jest niezbyt wysokim mężczyzną o rudej brodzie i zielonych oczach. - Mam na imię Marek. Mówimy tu sobie zwykle po imieniu. Tak jest prościej... Ewa przedstawia mu się, siada naprzeciwko i nagle zalewa się łzami. Płyną bez końca, równym strumyczkiem, za nic nie chcą przestać. On jest w porządku, myśli wieczorem, odtwarzając, co się zdarzyło. O nic nie pytał, podawał chusteczki, zrobił jej herbatę. Nie chciał wziąć pieniędzy. - Przyjdź jutro, o tej samej porze... Jeśli tym razem nie uda ci się nic wydusić, wezmę honorarium... - powiedział na pożegnanie. Ale następny dzień był zupełnie inny. Na wszelki wypadek przed wyjściem, Ewa zaopatrzyła się w zapas chusteczek, ale nie była jej potrzebna ani jedna. - Nic mi się nie udaje. Nie mogę znaleźć swojego miejsca w życiu. Coś muszę robić źle. Straciłam chłopaka... - zaczyna, jej opowieść jest chaotyczna, ale jednak jest. Marek czeka, aby pozbierała myśli, czasami zadaje pytania, cofają się w czasie, aż do dzieciństwa, stosunki w domu, ojciec, matka... - Nie dogrzebiesz się żadnych rewelacji... - mówi Ewa, wzruszając ramionami. - Byliśmy normalną, dość szczęśliwą rodziną. Tatuś miał słabość do płci przeciwnej i jeden znaczący romans. To chyba nie odbiega od normy? Czuje, że brzmi to cynicznie. Romans Maćka może nie był znaczący, ale sam fakt, że był, zburzył wszystko. Chociaż Marek próbuje jej udowodnić, że nawet bez Manueli ich związek nie miałby szans. A potem każe jej skoncentrować się na sobie. Zanalizować własne pragnienia. I zastanowić się, kim naprawdę jest. Kim była i chciała być, zanim on nie pojawił się w jej życiu. - Nie było żadnego przedtem i żadnego zanim -kręci głową Ewa i przygryza wargi. Za chwilę znów potrzebna jej będzie chusteczka. - Bzdury! - wybucha Marek. Pokłóciła się z nim wtedy, wyszła trzaskając drzwiami i przyrzekając sobie, że nigdy już tu nie przyjdzie. Ale po tygodniu znów zadzwoniła do jego drzwi. Bez zapowiedzi. Był inny pacjent, więc umówili się na wieczór. - Masz randkę? - spytała Baśka, obserwując jej przygotowania do wyjścia. - Nie... - Ewa oderwała wzrok od lustra. - Idę na terapię. - Podeszła do Baśki i objęła ją spontanicznie. - Dzięki. Gdyby nie ten artykuł z adresami, pewnie do tej pory leżałabym na kanapie. - Jak rozumiem, to terapeuta, a nie terapeutka? -mrugnęła do niej Baśka. - To nie ma znaczenia - odburknęła Ewa, ale zapinając kolczyki spytała samą siebie, czy aby na pewno... ■k-k-k Wieczorem Ewa wpatruje się w „listę przykazań", które dostała od Marka, do czytania przed snem: 1. mam prawo być sobą 2. mam prawo dbać o swoje interesy 3. jestem tak samo ważna jak inni ludzie 4. jestem w porządku, nawet gdy niektórym osobom się nie podobam 5. mam prawo czegoś nie wiedzieć 6. mam prawo odmawiać 7. mam wiele mocnych stron 8. mam prawo do popełniania błędów 9. nie muszę być doskonała 10. mam prawo do radości i przyjemności 11. wierzę w siebie 12. mam prawo przypisywać sobie zasługi za to, co zrobiłam 13. jestem w stanie osiągnąć to, czego pragnę... Dziewczyna przerywa lekturę. Pozornie oczywiste punkty przestawiają jej myślenie na nowe tory. Czuje nieoczekiwany przypływ energii. „Jestem w stanie osiągnąć to, czego pragnę..." powtarza ona sama i powtarza coś w niej. A potem odtwarza seans, gdy pokłóciła się z Markiem. Zirytowały go jej słowa, że przed Maćkiem właściwie nie istniała. Przypomina sobie dawne pasje i to, dlaczego poszła na biologię. Ale to było dawno... Ludzie się zmieniają. Dawny wybór nie byłby jej wyborem dzisiejszym. Tyle się przez ten czas zdarzyło... Znów staje jej przed oczyma żółta galeria, a może czerwona, któż to wie? Projektowanie mody, wzornictwo... Chciała, aby na ścianach galerii zawisły jego obrazy, ale przecież tylu jest malarzy! Projekt, który powstał z myślą o nim, może się bez niego obejść. Znajdę chętnych, którzy będą malowali „pod kanapę" klienta, nie ma obawy... Nie ma powodu zmieniać planów. Skończę biologię, mama ma rację, a od jesieni zacznę studia menedżerskie. Muszę tylko na nie zarobić. Chcieć to móc. Ewie wydaje się nagle, że jest gotowa przenosić góry. Adrenalina spędza jej sen z powiek. Chętnie by z kimś pogadała, teraz, natychmiast. Ma jednak wrażenie, że Gruby i Baśka już śpią, a jeśli nawet nie, przesadą byłoby sprawdzanie tego, skoro drzwi są zamknięte... Rodzice są w Szwecji, nieliczne przyjaciółki na wakacjach. „Dzwoń, jeśli będziesz w potrzebie" przypominają jej się słowa Marka, szkoda, że wtedy nie spytała o ograniczenia czasowe, przecież on ma jakieś życie prywatne, głupio mu o tej porze przeszkadzać. Może gdyby zamierzała popełnić samobójstwo i potrzebny byłby ktoś, aby ją powstrzymać. A jest wręcz przeciwnie. Ma ochotę na życie większą niż kiedykolwiek. Może to dla terapeuty jakaś odmiana, tego typu telefon? Sięgając po słuchawkę, jeszcze się waha, ale palce same wystukują numer. Telefon dzwoni i dzwoni, już ma się rozłączyć, gdy słyszy Marka. - Przepraszam, mam nadzieję, że cię nie obudziłam. .. - zaczyna niepewnie. - Co się stało? - w jego głosie brzmi niepokój. - Chciałam tylko porozmawiać. Wiem, że się jutro widzimy, ale... - Mężczyzna nie przerywa, więc Ewa mówi o swoich planach, wszystko poukładało się jej w głowie w logiczny ciąg. Rozmowa trwa blisko godzinę. Z nikim mi się nie gada tak fajnie, myśli dziewczyna, ale przecież jestem tylko jego pacjentką. Wysłuchiwanie ludzi i umiejętne prowadzenie rozmowy, to jego zawód. - Dopisz mi ten czas do swojego honorarium... -mówi na zakończenie. Po drugiej stronie słuchawki przedłuża się cisza. - Nie chcę, żebyś traciła pieniądze. Niepotrzebna ci już terapia. Ewa czuje się tak, jakby grunt usuwał jej się spod nóg. - Sama wiem, co mi jest potrzebne. „Ja wiem najlepiej, co jest dla mnie dobre", pamiętasz, skąd to jest? Cytuje czternasty punkt mantry, którą zdążyła już powiesić nad łóżkiem. - Jeśli jesteś tego pewna, podam ci telefon do mojej koleżanki, świetnej terapeutki. - Czy to dlatego, że cię obudziłam? - jąka Ewa. -Uznałeś, że się narzucam, że zagrażam twojej prywatności, tak? - Ona się nazywa... - Marek zdaje się jej nie słuchać, podaje namiary kobiety, przed którą teraz miałaby się zwierzać. Ewa odkłada słuchawkę w pół zdania, o dziwo oczy ma suche, może już wypłakała limit łez na ten miesiąc. A potem zatrzymuje wzrok na „przykazaniach". Ich lektura nie tyle że przynosi ulgę, ma przenieść myśli w inne rejony. 15. potrafię się obronić 16. mam prawo robić to, na co mam ochotę, jeśli nikomu nie czyni to krzywdy 17. mam prawo do istnienia tak samo jak inni ludzie 18. mam prawo być zakłopotana, to naturalna reakcja człowieka w pewnych sytuacjach 19. chcę dawać wyraz swoim uczuciom 20. chcę się sobą opiekować 21. chcę dbać o siebie 22. jestem niepowtarzalna i bezcenna 23. jestem warta miłości innych ludzi Ostatni punkt jest szczególnie bolesny. Nawet jeśli tak jest, myśli Ewa, ludzie o tym nie wiedzą. Wszystko wskazuje na to, że nie zasługuję ani na miłość, ani na przyjaźń. Czuje się upokorzona i odrzucona. Jeśli nawet terapeuta, za niemałe pieniądze, nie jest w stanie ze mną obcować, znaczy że jest gorzej niż sądziłam... Rozdział 1J И8 - Uważ3mi Że> ło Ckandall - piekli się Baśka. Siedzą z Grubym obok basenu, w którym tapla się Tomek. - Nie wolno zostawiać pacjenta na lodzie. Co to za pomysł, żeby Ewa przeniosła się gdzie indziej! To nie leczenie zęba, które można kontynuować w innym gabinecie. Jestem gotowa złożyć na tego terapeutę z bożej łaski donos w Izbie Lekarskiej. Grzesiek też jest przygnębiony. Siostra wydawała mu się ostatnio jak odmieniona, odzyskała chęć do życia. Sprawiała wrażenie, że faktycznie nie jest jej potrzebna żadna terapia, ale może właśnie dzięki temu, że tak jej to dobrze robiło. - Ale jesteś bojowa... - smaruje ramiona Baśki kremem do opalania. - Zadzwonię do niego, umówię się na wizytę i spróbuję to wyjaśnić. - A co tu jest do wyjaśniania? Nie szkoda ci czasu? Nie mówiąc o forsie? - Z tego, co mówiła Ewa, nie jest pazerny, więc może nic nie zainkasuje, kiedy się dowie, że przyszedłem nie w charakterze pacjenta. A czasu mi nie szkoda. Nawet Tomek pytał mnie dzisiaj, czy ciocię coś boli. Już się wydawała poskładana jako tako, ale wyraźnie zabrakło kleju. Komórka mu dzwoni, patrzy kto to i podnosi brwi. Baśka czyta na ekraniku „Maciek". - Melduję się po powrocie - słuchają obydwoje. - Nie musisz... - cedzi Gruby. - Nie bądź głupi. To Ewka mnie zostawiła. Czy z tego powodu chcesz zerwać znajomość? Baśka wyjmuje mężowi telefon z ręki. Dzieci w basenie piszczą, przyciska słuchawkę do ucha, by cokolwiek słyszeć. - Cześć, Maciek. Nie chodzi o zrywanie, ale na razie zawieśmy znajomość na kołku. Jestem pewna, że z czasem skruszeje... - Okej, jak chcecie... Maciek się rozłącza. - Poważnie myślisz, że skruszeje? - dziwi się Gruby. - Najpoważniej. Wyraźnie nie byli sobie pisani. Lepiej, że to się rozpadło już teraz. Cóż to ma z nami wspólnego? - Mądrala. - Grzesiek cmoka ją w plecy, a potem biegnie do wody, pobawić się z Tomkiem. W gabinecie jest miły chłód. Do okien zaglądają duże drzewa, słońce ledwie prześwieca przez gęste listowie. Wyglądasz na zdenerwowanego, myśli Gruby, przyglądając się Markowi. Od kiedy powiedziałem, kim jestem i dlaczego przyszedłem. Mimo że nie mam rękawic bokserskich ani niczego w tym guście. - Nie mogę dłużej prowadzić terapii pana siostry, ponieważ byłoby to niezgodne z etyką lekarską... -słyszy Grzesiek i nie wierzy własnym uszom. - Czyli jest zgodne porzucanie pacjentki w środku terapii... - Gruby stara się nie unosić. - W tym wypadku tak. Chciałem podać Ewie namiary na moją koleżankę, ale... - Proszę mi wytłumaczyć, o co chodzi. - Po to tu przyszedłem, myśli Grzesiek i nie dam się spławić. Marek wzrusza ramionami i niespodziewanie uśmiecha się. - Jest świetną dziewczyną. Zacząłem się nią interesować pozazawodowo. A tego mi nie wolno... O kurczę... Gruby mruga, jakby wpadła mu do oka muszka. Jeśli to rzeczywiście tak... - A nie przyszło panu do głowy, zamiast ją spławiać, żeby się z nią umówić na gruncie prywatnym? - pyta po chwili. - To beznadziejne. - Marek kręci głową. - Ona mnie traktuje jak babcię - powiernicę, nie jako mężczyznę. Jest wciąż zadurzona w swoim chłopaku. - Psycholog z pana jak z koziej dupy trąba - wyrywa się Grubemu. - Za przeproszeniem... - dodaje, wstając. - Zadzwoń do niej... - zbliża się do Marka z groźną miną - bo inaczej moja żona złoży na ciebie donos do Izby Lekarskiej. Już chciała to zrobić, ledwie ją powstrzymałem... - Myślisz, że mam szansę? - rozjaśnia się Marek. - Nie jestem wróżką. Ale spróbuj... Tego samego wieczoru, po tajemniczym telefonie, Ewa się wystroiła i wybiegła z domu. ■k-k-k Maciek rysuje kobiety. Wysokie i smukłe jak topole i przysadziste jak przydrożne wierzby. Trzymają się za ręce, tańcząc. Muzyka gra mu w głowie, muzyka bez słów, skomponowana przez niego samego, na ich użytek. To tylko szkice, coraz więcej i więcej. Prawdziwy korowód dziewczyn o niewyraźnych twarzach. Chciałby poznać je wszystkie, z każdą zatańczyć. Z wieloma mu się udało... Uśmiecha się, wspominając swoje krótkie i intensywne znajomości podczas podróży po Włoszech. Z tym stopem nie było tak beznadziejnie, jak się tego spodziewał. Nie tylko mężczyźni prowadzą samochody... Zapełnia kolejne kartki, nagle spogląda na niego Ewa, uśmiecha się, jak kiedyś. Wspomnienie jest bardzo żywe. Uświadamia sobie ze zdumieniem, że po raz ostatni widział ją zaledwie sześć tygodni temu. - Powinniście pogadać ze sobą - powiedział mu Rafał. - Nie, żeby coś łatać, ale żeby nie przechodzić na drugą stronę ulicy na swój widok. To śmieszne. Maciek podnosi jeszcze wyżej kąciki jej ust, ale Ewa wygląda teraz sztucznie. Próbuje poprawić, wreszcie zniechęcony wyrzuca szkic i sięga po telefon. - Jak się masz? - pyta na przywitanie. Jest pewien, że dziewczyna odłoży słuchawkę. Jej reakcja zaskakuje go kompletnie. - Świetnie. A ty? - Po japońsku - odpowiada czując, że radosny ton jej głosu zmącił jego dobry nastrój. - Niedługo lecę do Mozambiku. Może zobaczymy się kiedyś, przed moim odlotem? Słyszy, że Ewa coś szepcze, jakby się z kimś naradzała. - Dobrze - mówi. - Ale we trójkę. Marek chciałby cię poznać. - Zadzwonię w tygodniu - rzuca spiesznie Maciek i odkłada słuchawkę. Więc masz już następcę, myśli, próbując zanalizować swoje uczucia wobec tego faktu. Ma imię zbliżone do mojego. Ciekawe, czy jest do mnie podobny. Lepiej dla ciebie, aby nie... Na półce stoi wciąż zdjęcie Ewy, w jarmarcznej oprawce z jego kolekcji straszydeł. Przygląda mu się dłuższą chwilę, a potem ostrożnie przekłada je do albumu. Przez pustą ramkę patrzy na korowód naszkicowanych przed chwilą postaci: tańczących dziewczyn o twarzach, których jeszcze nie zna. I FOSU>W\& Mam słabość do otwartych zakończeń, aby więc uprzedzić pytania czytelników o dalsze losy bohaterów tego cyklu, komunikuję iż: • Obroniwszy pracę magisterską, Baśka pojechała do Houston, a wkrótce dołączył do niej także Grzesiek z Tomkiem. Adoptowali tam kolejne dziecko, czarnoskórą dziewczynkę. • Ewa wyszła za Marka, zrobiła absolutorium z biologii i skończyła studia menedżerskie, a potem otworzyła Białą Galerię. Nie chcieli mieć dzieci. • Maciek związał się z Agatą, ale nie sformalizowali związku, mimo że wkrótce przyszły na świat ich bliźniaki: dziewczynki podobne do siebie jak dwie krople wody. Agata została na uczełni, a Maciek ze zmiennym szczęściem próbował żyć z malowania. ISIS Pierwsza część cyklu. 18-letni Maciek przeżywa pierwsze uczucia, ma kłopoty w domu, marzy o tym, żeby być malarzem i zdaje na ASP. Maciek i jego przyjaciele na co dzień muszą podejmować decyzje: małe, większe, wreszcie takie, które zaważą na całym ich przyszłym życiu... ....................................TJ Атз Oni Ev -IM шшЕшШ щ А У La MBA wk fefem* *& ЯП Druga część cyklu dla młodzieży. Tym razem narratorką jest Ewa, dziewczyna Maćka. Ma do podjęcia niełatwą decyzję: studia czy wyjazd do Paryża i próbowanie swoich sił w karierze modelki. Wyjazd stanowi życiową szansę, ale z drugiej strony oddali ją od rodziny, no i - od jej chłopaka, który nie chce zaakceptować takich pomysłów dziewczyny na życie... Trzecia część cyklu. Jej narratorem jest Gruby - brat Ewy i przyjaciel Maćka. Gruby rezygnuje ze studiów filozoficznych, aby wyruszyć „w Polskę". Chce przyjrzeć się życiu, poznać nowych ludzi, znaleźć swoje miejsce. Wędrując, ima się różnych zajęć, a w końcu podejmuje decyzję życia... ■ \