Canham Mensha Księżycowy jeździec Prolog Coverttry, Anglia, i 796 rok to doskonała noc do występku - ciemna, ze wschodzącym bla I wzrokiem prosto w twarz księżyca godzę, Patrząc, jak jadąc on do południka Po wielkiej niebios i bezśladnej drodze. Tam i sam, jak kto błądzi, się pomyka. John Milton // Penscroso (tłum. Benedykt Lenartowicz) Była dym księżycem. Cisza panowała tak głęboka, że ocieniona postać w sio dle mogła dosłyszeć cichutki szelest mgły wijący się wokół pni drzew i skąpy wanie kropli z gładkiej powierzchni liści. Nawet przez ciężki weł niany płaszcz jeździec czuł chłód nocnego powietrza. Podwójny koł nierz, postawiony jak najwyżej, prawie dotykał brzegu trójgraniastego kapelusza. W wąskiej szczelinie między kołnierzem i kapeluszem bły skał)' czujne oczy. - Konie - dobiegł szept z ciemności po prawej stronie. Tyrone Hart przytaknął. Już wcześniej usłyszał stukot podków na drodze, obijanie się kół w koleinach i pobrzękiwanie uprzęży. Szept dobiegł go znowu. Czuło się w nim nutkę podniecenia. - Para koni. Duża landara, jak się zdaje. Zbójca zmrużył oczy, gdy przekładał wodze do jednej ręki. Drugą lekko pogładził szyję wierzchowca, sięgnął pod płaszcz i wydobył pi stolet z długą lufą. Nosił go zawsze przytroczony do pasa. Była to broń wyśmienita, piękny pistolet skałkowy, okuty srebrem i złotem, z łoży skiem z orzechowego drewna z rzeźbionym ornamentem, który podkre ślał bogactwo inkrustacji. Rzeźbione potwory szczerzące paszcze stano wiły zamki - po jednym na każdą lufę, górną i dolną. Dawało to możliwość oddania dwóch strzałów bez ponownego ładowania. Tyrone zacisnął długie palce wokół zagiętej kolby i z przyzwyczaje nia uniósł pistolet do nosa. Upewnił się, że proch jest podsypany na obie panewki. W ciągu minionych ośmiu miesięcy tylko raz on sam i Robert 7 Dudley pozwolili sobie na brak czujności wirakcie dokonywania roz boju. A nawet wtedy pociągnęło lo za sobą więcej nerwów niż zagroże nia. Otyły, głupawy dziedzic, wracający do domu po nocy spędzonej na hazardzie i pijaństwie, próbował zaimponować brawurą pięknej młodej towarzyszce. Niezdarnie usiłował wydobyć broń i wypalić, lecz spokoj ny, precyzyjny strzał z jednego z pistoletów Tyrone'a wytoczył strużkę krwi z dłoni szlachcica i wprawił go w omdlenie. Dziedzic upadł twarzą w błotnistą kałużę. Hart zerknął w mrok, gdzie koń Dudleya rżał niecierpliwie. Jego własny czarny rumak, Ares, który wziął imię od boga wojny, siał jak wykuty z granitu, nieruchomy, cichy, niewidzialny w ciemnościach, je śli nic liczyć obłoczków parującego oddechu wydmuchiwanych w mgłę. Hart znów utkwił spojrzenie we wstędze drogi skąpanej w blasku księżyca. Chwilami powóz był już widoczny między drzewami, gdy zbli żał się krętym traktem. Blask mosiężnej lampy na dachu nie tylko uła twiał obserwację, ale też wydobywał z mroku sylwetkę stangreta na koźle. - Niczego sobie zaprzęg - szeptał Dudley. - Dwa dobrane wałachy, markietaż na drzwiach... Ma herb? - Nie widzę. - Bez forysiów, eskorty. Co o tym myślisz? - To wszystko dość dziwne. Nie zaszkodzi dokładniej się przyjrzeć. - Pod Białym Łabędziem gadali dziś wieczór, że gubernator mało nie dostał apopleksji, że tylu porządnych obywateli napadnięto na jego drogach. Słyszałem, że zmieszał z błotem twojego ulubieńca, pułkowni ka Rotha, na oczach całego regimentu. I jeszcze nie skończył się pienić. a już pułkownik nabrał takiego wigoru, że prawie zasiekł na śmierć swo jego partnera od szermierki. A walczyli na tępe ostrza. Tyrone zmrużył ciemne oczy. Pułkownik Bertrand Roth nie był ani jego przyjacielem, ani szczególnie pomysłowym przeciwnikiem. Ten pyszałek cztery miesiące temu specjalnie zażądał przeniesienia do Coventry. Chciał sam dopilnować schwytania i powieszenia zbójcy, znanego miejscowym jako kapitan Starlight*. Odkąd pułkownik uro czyście poprzysiągł, że do świąt Bożego Narodzenia zobaczy Starlighta na szubienicy, wyraźnie zwiększyła się liczba patroli i żołnierzy wysy łanych powozami na wabia. Hart nie lekceważył groźby, która nad nim zawisła, ale nie chciało mu się wierzyć, że zbliżający się pojazd jest elementem zasadzki. Po pierwsze, był zbyt okazały, by go powierzono takim prostakom, jak dragoni Rotha. Po drugie, Tyrone miał niesamo- Ang,: Światło gwiazd (przyp. tłum.) 8 wite, prawie niezawodne wyczucie niebezpieczeństwa. A na widok wy polerowanego, eleganckiego ekwipażu czuł jedynie, że pasażer chce sobie napytać biedy, skoro wyruszył o tak późnej porze na takie pust kowie. Czujności jednak nigdy za wiele. To ona pozwalała mu prowadzić grę i zachować życie przez minione sześć lat. - Jeśli Roth macza w tym palce, niedługo się o tym przekonamy. Delikatnie ściągnął lejce, by Ares wykonał obrót. Powóz właśnie ich mijał. Tak dużemu pojazdowi zajmie co najmniej sześć minut przebycie następnego odcinka krętej drogi, która wiła się między dwoma zalesio nymi wzgórzami. Człowiek na koniu mógł przejechać przez szczyt wzgó rza i zająć pozycję w doskonałej zasadzce po drugiej stronie, gdy wiel kie koła ze szprychami doloczą się zaledwie do połowy drogi. Obaj z Dudleyem nieraz pokonywali ten odcinek, mierzyli krokami za dnia, wyliczali czas, więc Hart nie wątpił, że bez trudu utrzyma Aresa w krót kim galopie. Cienkie pasemka rozrywanej mgły kłębiły się za nimi i za mykały jak kurtyna. Podkowy koni prawie nie wydawały dźwięku, gdy przemierzali gąbczasty grunt. Tyrone, jadąc, zapatrzył się na księżyc, który połyskiwał zza wierzchołków drzew. Była pełnia. Przejrzysta mgieł ka otaczająca niebieskawą tarczę dodawała grozy, jakby księżyc sprzyjał ich poczynaniom. Dotarli do zasadzki ze sporym wyprzedzeniem. Tyrone szybko zsiadł z konia i wyciągnął z zarośli zbutwiałą gałąź. Była nie grubsza niż prze gub męskiej ręki. Stangret na pewno jej nie zauważy z wysokości kozła, ale poczuje, że powóz uderzył w coś dużego, co mogło uszkodzić oś lub koła. Oczywiście wtedy zsiądzie, żeby zbadać sytuację. A Dudley będzie tylko na to czekał. Zapewni mężczyznę, iż nic nie stoi na przeszkodzie dalszej podróży... jeśli tylko, rzecz jasna, pasażerowie uwolnią się od balastu wszelkich kosztowności, które ze sobą wiozą. To był pomysł Dudleya, aby tej nocy zamienili się rolami. Jeśli za stawiono na nich pułapkę, lepiej, żeby Tyrone zabezpieczał tyły. Harto wi niezbyt podobał się ten plan. Dudley kilka lat temu złamał sobie nogę i mocno utykał. Na koniu był zwinny i szybki jak zdrowy mężczyzna, ale gdyby coś poszło źle i znalazł się na ziemi... Tyrone odrzucił tę myśl, zanim ją dokończył. Dudley dobrze sobie zdawał sprawę z ryzyka. Zresztą obaj je znali. Gdy odgłosy brzękania uprzęży i turkot kół zbliżyły się ku nim, Ty rone znów zręcznie wskoczył na siodło. Postawił wyżej kołnierz i głę biej nasunął kapelusz. Omotał lejce wokół łęku, wyciągnął spod płasz cza drugi pistolet i podniósł do połowy oba kurki. Ares, posłuszny 9 uciskowi kolan swojego pana, stał jak skamieniały. Koń i jeździec wto pili się w mrok przesiąknięty mgłą. 1 onie utrzymały krótki galop, przekraczając kłodę. Nieresorowane pudło powozu podskoczyło równie wysoko jak koła, które zderzyły się z przeszkodą. Zgodnie z przewidywaniami, donośny dźwięk pękającego spróchniałego drewna kazał stangretowi ściągnąć lejce i postawić stopę na dźwigni hamulca. Oba konie równocześnie stanęły dęba, zatrzymując się gwałtownie. Dudley zaczekał, aż stangret zgramoli się z kozła. Trwało to dość długo, bo mężczyzna uciął sobie drzemkę w czasie jazdy i wyda wał się wytrącony z równowagi niespodziewanym postojem. W końcu znalazł się na ziemi. Dla podpory zacisnął dłoń w rękawiczce na przed nim kole i zgięty wpół właśnie zaglądał pod podwozie pojazdu, gdy Dudley wyłoni! się z cienia. - Dobry wieczór szanownemu panu. Coś mi się widzi, żeśmy mieli mały wypadek. Pozdrowienie, wypowiedziane londyńskim żargonem, przeszło nie zauważone. Konie przestępowały z nogi na nogę i parskały, a stangret, na pół zasłonięty pudłem powozu, sprawdzał oś. Dudley pochylił się i uniósł dolną krawędź maski, która zakrywała mu prawie całą twarz. - Dobry wieczór, panie! Mamy mały kłopot, czyż nie? Tym razem stangret poderwał głowę tak gwałtownie, że uderzył się o krawędź drewnianej ramy. - Maryjo, Józefie święty! - Cofnął się od powozu, rozcierając czu bek głowy. -Nie musisz krzyczeć, dobry człowieku. Może i jestem sta ry, ale na pewno nie głuchy! Dudley wyprostował się w siodle i uniósł pistolet, by stangret do brze go widział w żółtej smudze światła z latarni powozu. - I nie ślepy, mam nadzieję? Mężczyzna skrupulatnie obciągnął przód liberii, by wygładzić zagniecenia. Był wysoki i szczupły, a z jego twarzy, pomarszczonej jak suszona śliwka, dało się wyczytać, że zbyt wiele lat służy szlachetnie urodzonym, by tolerować zuchwalstwo zwykłego bandyty. 10 K - Zapewniam cię, człowieku, że wzrok mam dobry. - Z równą po gardą spojrzał na pistolet, jak na zamaskowanego zbójcę. - Więc o to chodzi? Rabujecie uczciwych podróżnych pod osłoną nocy? - Nie inaczej - przyznał szczerze Dudley i znów podniósł głos, by usłyszeli go siedzący w powozie. - A w taką śliczną noc nie zaszkodzi uczciwym podróżnym, jak wysiądą i łykną świeżego powietrza. Żwawo tam, wychodzić pojedynczo. W oknie zamajaczyła blada plama twarzy. Minęła chwila, zanim po stać Dudleya została surowo zlustrowana, po czym dał się słyszeć cichy okrzyk rozczarowania: - Mon Dieu, to nie może być on! Wyraźnie obca wymowa wprawiła Dudleya w osłupienie, zwłaszcza że głos był niewątpliwie kobiecy. - Może to ja-odpowiedział opryskliwie. -A może nie ja, zależy, kogo się szanowna pani spodziewała. Tak czy siak, mam broń i palec mnie swędzi na spuście, więc jak mówię: ,,stać i oddawać wszystko", to trza się słuchać, bo to dla mnie jak splunąć zrobić to, com rzekł. Jasna plama trwała nieruchomo w oknie kilka sekund dłużej, niż Dudley uznał za dopuszczalne. Inny szept, z mroku, podpowiedział stan gretowi, by odsunął zasuwkę i otworzył drzwi. Służący podał rękę zakapturzonej postaci otulonej płaszczem, która ostrożnie zeszła po stop niach, ciągnąc za sobąw garści starannie zebrane spódnice. Kobieta była zwrócona plecami do światła, tak że Dudley nie widział niczego więcej prócz zarysu kaptura i luźnego jedwabnego płaszcza. - Francuzeczka, co? Gadają, że te z was, co się wywinęły od kicha nia do koszyka, wywiozły połowę klejnotów koronnych pozaszywanych w kieckach. - Kichania do koszyka? Qu 'est qu'il dit?* Pytanie, wypowiedziane stłumionym szeptem, było skierowane do stangreta, ale odpowiedział Dudley. - Ucięcia głowy. O tak... - Uniósł lewądłoń i pokazał kikut małego palca. - Pocałunku pani gilotyny. Tak, ani chybi macie ze sobą piękną kolekcję. - Chrząknął i zdecydowanie wycelował broń w drzwi powo zu. - No, teraz reszta: wychodzić pojedynczo. - Tam nie ma nikogo więcej - wyjaśniła z rozgoryczeniem kobieta. - Zapewniam pana, że jestem zupełnie sama. - Sama? Podróżuje pani przez rogatkę Chester w środku nocy... sama? · Franc: Co on powiedział? II - Powiedziano mi... To znaczy, miałam powód przypuszczać... Przerwała. Przez chwilę rozważała jeszcze, co ma powiedzieć, wreszcie zakończyła westchnieniem, które zamieniło się w mgiełkę. - Ale widzę, że wprowadzono mnie w błąd. Pan z całą pewnością nie jest tym, które go nazywają Capilaine Clair d'Elolle. - Hę? Kapitan kto? - Kapitan Starlight. Zasugerowano, że może być w tej okolicy w ta ką noc, jak dziś. - Podniosła wzrok na zamgloną tarczę księżyca. - Za płaciłam ogromną sumę za tę informację, ale teraz widzę, że zwyczajnie mnie okpiono. - Ostrzegałem panią, że to tylko strata czasu, mademoiselle - po wiedział stangret z dłońmi złożonymi skromnie za plecami. - Ale jak zwykle... - Tak, tak. - Drugi obłoczek oddechu wskazywał na rozczarowanie kobiety. - Ostrzegałeś mnie, a ja nie słuchałam. Dudley uniósł pistolet i podrapał się lufą w policzek. - Chwileczkę. Pani zapłaciła komuś za radę, którędy pojechać, żeby dać się obrabować? cję. Stangret udzielił odpowiedzi z prychnięciem zdradzającym iryta - Odradzałem mademoiselle jak najgoręcej ten pomysł. Ostrzega Kobieta ani drgnęła, więc łagodnie powtórzył pytanie. - Ach, tak, monsieur. Tak. - Zrobiła niepewny krok naprzód, przy ciskając dłoń do piersi, jakby chciała utrzymać serce na miejscu. - Mu szę z panem porozmawiać, monsieur. W sprawie wielkiej wagi. Dudley obejrzał się nerwowo. - Nie podoba mi się to, kapitanie. Ani trochę. Z twarzą osłoniętą kołnierzem płaszcza Tyrone przyjrzał się badaw czo ciemnościom po obu stronach drogi, szukając śladu ruchu. Wsłu chał się w odgłosy z lasu i wzgórz. Próbował wychwycić przypadkowe parsknięcie konia lub trzaśniecie gałązki pod butem, ale jeśli mieli do czynienia z nową pułapką zastawioną przez niezmordowanego pułkow nika Rotha, to instynkt Tyrone*a jej nie wykrywał. Znów spojrzał na kobietę. Musiała być bardzo głupia i naiwna, sko ro prowadziła tak ryzykowne poszukiwania. Niewielu by się znalazło mężczyzn, a może i żaden, którzy ośmieliliby się wyruszyć samotnie na to pustkowie. Tyrone zdradzał wyraźne zaciekawienie wbrew ostrzegaw czym spojrzeniom Dudleya zza kręgu bladego światła rzucanego przez latarnię powozu. Nie zważając na wspólnika ani na własny zdrowy rozsądek, Tyrone wetknął broń za pas. Zeskoczył z konia. Leśne poszycie zachrzęściło głośno pod stopami, gdy zbliżał się do podróżnych. ley. - Co ty robisz, do wszystkich diabłów? - warknął zdziwiony Dud - Pani zadała sobie wiele trudu, żeby mnie znaleźć. Byłoby nieele- łem, że po prostu dorzuca dobrą monetę do złej, bo jaki rozbójnik ogła sza, gdzie i kiedy będzie czatował? Przecież ten tak zwany kapitan Star light z pewnością już dawno byłby schwytany, gdyby każdy niemyty chwalipięta wznoszący kufel znał jego plany. - Rzeczywiście - dobiegł rozbawiony głos z ciemności za nimi. Ale swojądrogąciekawe, gdzie ta informacja została kupiona i od kogo. Stangret i kobieta okręcili się na pięcie i wlepili wzrok w snujące się warstwy mgły. Nawet Dudley nie spodziewał się, że Tyrone zdradzi swoją obecność. Teraz jeździec jak widmo wyłaniał się z czerni za pojazdem. Błyskały tyłko światła odbite od uzdy ogiera i złotych ornamentów na parze wzniesionych pistoletów. - Capilaine Clair d'Etoile - szepnęła kobieta. Nastąpiła długa chwila milczenia. Mgła znów osiadła wokół nóg ogiera, nim Tyrone zdecydował się złożyć lekki ukłon. - Jestem do pani usługi, mam'selle. Czy dobrze słyszałem: pani mnie szukała? 12 gancko odesłać ją z powrotem rozczarowaną. Dudley uchylił brzeg maski opadającej mu na twarz. - Oszalałeś - syknął. - W lesie może się czaić pełno dragonów! - Jeśli jakiegoś dojrzysz, to zastrzel stangreta, potem podjedź i mnie zabierz. - Tyrone wyciągnął dłoń w czarnej rękawicy, zapraszając ko bietę, by przeszła z nim na drugą stronę drogi. - Manrselle...? Zawahała się, najwidoczniej zaskoczona, że musi porzucić względ nie bezpieczne otoczenie powozu. Tyrone leciutko poruszył głową. Oczy mu błysnęły. Nie wybierał sobie fantazyjnego przydomku kapitana Starlighta. Nadała mu go kobieta, jedna z ofiar napadów, która w histerii przysięgała, że nie ma nic materialnego między rondem jego trójgraniastego kapelusza a górną krawędzią kołnierza - nic proc?- widmowej pustki, przez którą prześwieca światło gwiazd. Opowieść ta, upiększana w mia rę przechodzenia z ust do ust, rozprzestrzeniła się jak pożar i nabrała wiarogodności; nie było bowiem nikogo, kto by zbliżył się do zbójcy na tyle, żeby móc obalić przypuszczenie, że jest on istotą nieziemską. 13 - Zapewniam panią, mam'selle, że wbrew wszelkim pogłoskom je stem człowiekiem z krwi i kości. Chciała pani ze mną mówić, dobrze słyszałem? Kaptur poruszył się nieznacznie -jedyny znak, że kobieta przytaknę ła. Zebrała obszerne fałdy płaszcza i podążyła we wskazanym kierunku. Tyrone nie zatrzymał się na skraju drogi. Podróżniczka przystanęła, więc ujął ją pod łokieć i poprowadził w górę trawiastego zbocza. Mgła i mrok znacznie zgęstniały, gdy dotarli do szczytu niskiego pagórka. Księżyc na tomiast świecił jaśniej i rozlewał potoki bladego światła po okolicy. Tyrone uwolnił łokieć kobiety i powoli przeszedł na dnigąstronę grzbie tu, rozglądając się po lesie i po przeciwnym zboczu, a także obserwując fragmenty gościńca prześwitujące przez białe opary. Szczególną uwagę zwrócił na niesamowitą mgłę zbierającą się w zagłębieniach gruntu. Księ życ nadawał jej wygląd bitej śmietany. Gładka i nieruchoma powierzch nia zdradziłaby najbardziej ukradkowy ruch. - Zapewniam pana, monsieur, że nie ma tu zaczajonych żołnierzy. Przyjechałam sama. Zatrzymał się i obrócił głowę, by spojrzeć na kobietę. Widoczny był teraz jako czarna sylwetka na tle nocnego gwiaździstego nieba. W jego ubiorze nie było niczego, co odbijałoby światło, w przeciwieństwie do jej płaszcza. Brokatowy jedwab połyskiwał niebiesko-biało. Wciąż miała na gło wie kaptur zasłaniający twarz, więc rozbójnik mówiąc, rozmyślnie ob chodził ją dokoła, by musiała się obracać. - Powiedziała pani, że ma ważną sprawą do omówienia. - istotnie, monsieur. Ale najpierw muszę się dowiedzieć, czy mogę ufać, że treść tej rozmowy zostanie między nami. Zbójca przerwał powolny obchód. Podniósł brew. Teraz wyraźnie widział usta kobiety. Miały idealny kształt. Zaśmiał się, gdy zestawił widok pełnych, wrażliwych i zmysłowych warg z obrazem, który mu się skojarzył z usłyszanymi słowami. - Czy przyjęłaby pani słowo pospolitego voIenrjako gwarancję po ufności? - Złodzieja? Pan mówi po francusku, monsieur? - Unpeu. Troszeczkę. - Bon, bo chociaż uczyłam się angielskiego wiele łat, wciąż nie ro zumiem lub nie potrafię właściwie wymówić niektórych słów. - Według mnie, doskonale sobie pani radzi - powiedział, znów się rozglądając wokół. - Ale proszę wybaczyć, czas ucieka, a mój przyja ciel nie grzeszy cierpliwością. 14 - Więc mam pańskie słowo, monsieur? Rozbawiony paradoksem, że kobieta domaga się słowa honoru od złodzieja, Tyrone złożył głęboki uroczysty ukłon. - Tak, mademoiselle. Wszystko, co powiemy... lub zrobimy tutaj dziś w nocy, zabiorę ze sobą do grobu. - W takim razie... - Wzięła głęboki oddech i zebrała się w sobie.Chcę pana wynająć. Żądanie tak go zdumiało, że wlepił w nią uporczywy wzrok, jakby chciał przebić otaczającą ciemność. - Wynająć mnie? Skinęła głową. Jedwabne nitki w kapturze zalśniły. - Potrzebna mi pomoc kogoś z pańskimi... talentami... do zreali zowania przedsięwzięcia wielkiej wagi. Dwa, trzy długie obłoczki skroplonego oddechu spłynęły przez kra wędź stojącego kołnierza, zanim Hart zapytał: - A dokładnie o jakie talenty chodzi? - Zamierzam dokonać rabunku, zatrzymać powóz na drodze i po zbawić pasażerów ich kosztowności. Pochylił się naprzód, prawie pewien, że źle usłyszał. - Chce pani mnie wynająć do obrabowania powozu? - Przecież tym się pan zajmuje, czy nie? - No tak, ale... - Pasażerowie tego powozu będąmieć przy sobie kosztowności, któ re mnie szczególnie interesują. - Jakiego rodzaju kosztowności? - zapytał wprost. - Klejnoty. - Klejnoty? - Oni, monsieur. Naszyjnik, bransoleta, kolczyki... komplet z naj wspanialszy mi, najbardziej niezwykłymi rubinami i diamentami. Godzi wie zapłacę za pomoc w ich zdobyciu. Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej bez słowa. Górny brzeg kap tura wciąż zacieniał twarz kobiety, ale Tyrone miał znakomitą zdolność widzenia w ciemności, a jej cera była dość jasna, by mógł dostrzec bar dzo delikatny paryski nosek, tworzący ładną kompozycję z bujną doj rzałością ust. - Rubiny i diamenty - mruknął. - Komplet musi być wart małą fortunę. - Kilkadziesiąt tysięcy funtów angielskich - zgodziła się bez sprze ciwu. - Co w takim razie powstrzyma mnie od skradzenia tego wszystkie go i po prostu zatrzymania dla siebie? 15 uśmiech. Była przygotowana na to pytanie. Posiała Tyrone*owi wymuszony - Po pierwsze, monsieur, nie wie pan, na klórej drodze, w którym powozie, której nocy można znaleźć te klejnoty. I nie dowie się pan tego bez mojej pomocy. Dewciememenł, jest pan, jak mówi, pospolitym złodziejem. Będzie dla pana trudne, a może nawet niewykonalne, do stać dobrą cenę za kosztowności albo w ogóle je sprzedać bez ściągnię cia na siebie uwagi władz. Ja natomiast okażę się jeszcze jedną arystokratkąna wygnaniu, zmuszoną do sprzedaży cennego dziedzictwa, żeby przeżyć. - Nie sądzi pani, że właściciel może zgfosić pewne zastrzeżenia? prezent zaręczynowy. - To ja jestem właścicielem, monsieur. Klejnoty podarowano mi jako lej. Zdumiał się po raz drugi, ale milczał i pozwolił kobiecie mówić da- Czternastego dnia tego miesiąca, monsieur, mam wyjść za mąż. W tygodniu przed tym szczęśliwym wydarzeniem zaplanowano kilka pro szonych obiadów i nocnych przyjęć, na których powinnam wystąpić w klejnotach. Życzę sobie w drodze na któreś z tych spotkań towarzy skich zostać przez pana zatrzymana i obrabowana z kosztowności. Mo żemy się spotkać następnego dnia w wybranym przez pana miejscu. Wtedy ja dostanę klejnoty, pan zapłatę. Hart zbliżał się do połyskującej sylwetki, stąpając powoli, jakby li czył kroki. Kobieta musiała coraz wyżej zadzierać głowę. W końcu kaptur zsunął jej się na ramiona, ale właśnie wtedy przej rzysty woal chmur pędzonych wiatrem przysłonił księżyc i rozbójnik zyskał tylko tyle, że zaświtało mu w głowie podejrzenie, iż ma do czy nienia z osobą wcale nie tak naiwną i niemądrą, jak przypuszczał na początku. - Jeśli podarowano pani te klejnoty w prezencie zaręczynowym, to dlaczego chce je pani ukraść? - Bo nie życzę sobie poślubić mężczyzny, który mi je dał. Powiedziała to w taki sposób, jakby wyjaśnienie było najbardziej oczywiste pod słońcem, a on okazał się tępy, skoro o nie pytał. Barwa głosu kobiety przypominająca szelest gniecionego jedwabiu tak bar dzo jednak zaintrygowała Harta, że ledwie zwrócił uwagę na obrazi iwy ton. - Ja go sobie nie wybrałam na męża - mówiła dalej. - Ani nie radzono się mnie, gdy podjęto tę decyzję. Zostałam... jak to się mówi... zakontraktowana. Sprzedana jak przedmiot przez wuja, który chce tyl16 ko się mnie pozbyć i zrzucić z siebie ciężar wydatków. Zaaranżował to małżeństwo, by pozbyć się kłopotu. A ponieważ przybyłam do jego kraju bez niczego, oczekuje, że będę wdzięczna za jego dobroczyn ność i pokornie przyjmę wszystko, co on w swej mądrości dla mnie przygotuje. Tyrone znów podniósł brwi. - To chyba nie aż tak straszny los, mam'selle. Większość kobiet uwa ża, że powinny wyjść za mąż dla pieniędzy, pozycji, wpływów. Jeśli szu ka pani miłości...? - Miłość? - prychnęła z irytacją.-Niech pan ze mnie nie żartuje. Nie jestem niedoświadczoną, małą francuską wieśniaczką, monsieur. Przez całe wieki w mojej rodzinie zawierano małżeństwa dla zysku o koneksji. W peł ni sobie zdaję sprawę z wartości kobiecego łona. Jesteśmy na świecie po to, by rodzić nowych mężczyzn. Przelotne zdziwienie Tyrone'a zmieniło się w rozbawienie. - Choćby i tak było, mam'selle, niewiele kobiet broniłoby się przed poślubieniem bogacza. - Istotnie, mężczyzna, z którym mnie zaręczono, ma dość pieniędzy i klejnotów, by nie szczędzić ich dla żony - powiedziała z pewnym wa haniem. - Ale jest także brutalem, ordynarnym i prostackim człowie kiem, który zawsze patrzy na mnie tak, jakbym była rozebrana. On... sprawia, że dostaję gęsiej skórki, monsieur - dodała z przekonującym wzdrygnięciem się. -1 gdybym znała inny sposób, by przed nim uciec, proszę mi wierzyć, na pewno bym go użyła. Tyrone rozejrzał się po pejzażu zatopionym w absolutnej ciszy. - Oczywiście udało się pani wymknąć się z jego szponów dziś wie czór. Z karetą i parą silnych koni do dyspozycji. - On jest teraz w Londynie. 1 ma ze sobą rubiny - powiedziała, by oszczędzić rozmówcy dalszych pytań. - Obaj, on i mój wuj, wrócą do Coventry w końcu tego tygodnia. - Czy mam przyjąć, że pani wuj nie zmieni zdania w kwestii mał żeństwa? - Może pan przyjąć, monsieur, że jest pan moją ostatnią nadzieją. - 1 raczej desperacką- zauważył. - Podziwiam pani determinację i oryginalność pomysłu. Utkwiła stanowcze spojrzenie w ciemnej smudze cienia między jego kołnierzem a kapeluszem. - Jestem Francuzką. Emigrantką. Pana kraj jest wstanie wojny z moim i pozwolono mi szukać tu azylu tylko dzięki niechętnemu przy zwoleniu tych, którzy boją się, że rewolucja, może.sieanać na tę stronę 2 - Księżycowa jeździec 17 kapała La Manche i wzburzyć angielskie pospólstwo. Nie mam przyja ciół ani innej rodziny. Nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić. Wuj by najmniej nie ukrywa, że żyję z jego łaski, ale zagroził, że cofnie nawet tę pomoc, jeśli nie podporządkuję się jego planom. Klejnoty dostarczą mi niezbędnych środków, żeby stąd uciec. - ł przez pewien czas żyć wygodnie - dodał sucho. Chociaż nie widział całej jej twarzy, wyczuł palącą urazę w odpo wiedzi na swój sarkazm. - Nie obawiam się biedy, monsieur. Obywałam się bez wielu rze czy przez ostatnie siedem lat, od nocy, gdy dobrzy obywatele Paryża ruszyli na Bastylic. A ostatnio dawałam sobie radę bez rodziców, dziad ków, ciotek, wujów i kuzynów. Wszyscy zginęli na gilotynie. Ukrywa łam się w stodołach i podróżowałam w wozach z gnojówką, gdy żołnie rze przeczesywali okolicę w poszukiwaniu zbiegłych aristos - wypluła z siebie to ubliżające słowo z lodowatą wzgarda.. - 1 wreszcie leżałam zmarznięta i głodna całymi dniami, modląc się, żebym choć raz, zanim umrę, poczuła jeszcze ciepło. - Przerwała na chwilę, żeby się opano wać. -Ale nie zamierzam błagać o litość albo wsparcie, jeśli pan nie chce mi go dać. Przyjechałam przygotowana na to, że zażąda pan zapła ty za swoje usługi. Miły akcent, pomyślał kpiąco. Dodaje sporo szczerości do ogólnie udanego przedstawienia. Migocząca dama przychodzi w świetle księży ca i najpierw apeluje do mojej rycerskości, a'gdy to zawodzi, próbuje wzniecić żądzę zysku. - Co do lego ma pani rację, mam'selle - zgodził się bez cienia skrom ności. - Oczekiwałbym, że zapłaci mi się dużo więcej niż innym rzezi mieszkom, do których by się pani zwróciła z tą propozycją. Co mi znów nasuwa pytanie: dlaczego przychodzi pani z tym do mnie? - Cieszy się pan reputacją człowieka śmiałego, monsieur, które mu się wszystko udaje - złodzieja sam egał. W ciągu sześciu lat ani razu pana nie schwytano, nikt nie widział pana twarzy, nikt pana nie zdradził, choć nagroda wynosi dwa tysiące funtów, a to więcej pienię dzy niż większość ciiizem ordinaire, zwykłych ludzi, zarobi przez całe życie. To jest pochlebstwo. Drugi miły akcent, pomyślał. A jeśli i to nie podziała? - Chodzą też słuchy, że nie darzy pan sympatią tych, którzy rabują i oszukują ubogich. Podobno zawsze zostawia pan monetę jałmużny dla naprawdę potrzebujących. Tyrone nie mógł opanować rozbawienia. Roześmiał się. 18 - Mam'selle, obawiam się, że pomyliła mnie pani z inną legendarną postacią. To Robin Hlood okradał bogatych, a dawał biednym. Jeśli wy bieram sobie ofiar' wśród poborców i tłustych dziedziców, to dlatego, że mają w kieszeniach więcej pieniędzy niż wieśniacy i urzędnicy. A co do rozdawania mych nieuczciwych zdobyczy, zapewniam, że to tylko plotki. Taka szczodrość byłaby raczej wadą prawdziwego złodzieja, je żeli nie czystą głupotą. - Więc... pan mi nie pomoże? - Nie mam zwyczaju się wynajmować. - W jego głosie znów za brzmiała nutka śmiechu, Kobieta wydawała się zaskoczona odmową. Harta uderzyła taka wrodzona reakcja osoby szlachetnie urodzonej, która nie potrafi sobie wyobrazić, że jakiś wieśniak zawaha się przed rozcięciem własnego ciała, żeby ciekawy arystokrata w peruce mógł rozważyć problem ana tomiczny. Rozterka kobiety nie była udawana. To przekonało Tyrone'a, że przy najmniej część historii jest prawdziwa. Pewne fragmenty jednak budziły jego wątpliwości. Tyrone był wyraźnie zaciekawiony, co kobieta ukry wa... i co teraz zrobi. Jedno z tych pytań znalazło odpowiedź, kiedy uniosła spódnice, jak gdyby szykowała się do odejścia. - Cesi domage - szepnęła. - Szkoda. Przepraszam, że zabrałam panu czas. Zaczęła schodzić ku drodze, ale zrobiła zaledwie kilka kroków, kie dy zatrzymał ją głos Harta. - Powiedziałem, że nie mam zwyczaju się wynajmować, manfselle. Nie powiedziałem, że lego nie zrobię. Obejrzała się przez ramię. Dłuższą chwilę księżyc świecił jej pro sto w twarz. Tyrone zebrał dosyć ulotnych wrażeń, by podejrzewać, że pod kapturem ukrywa się bardzo piękna twarz, ale nawet przy swoich wyczulonych zmysłach nie był przygotowany na taką pełnię wdzięku. Hartowi aż dech zaparło. Krew zaczęła mu żywiej krążyć na widok doskonałej kompozycji zmysłowych ust, nosa wąskiego i delikatnie wy modelowanego jak u figurki z porcelany oraz dużych, błyszczących oczu. - Mogłaby pani spróbować mnie uwieść, mam'sel!e - mruknął. - Pardon? - Kusić mnie. Mówiła pani, że dobrze mi zapłaci za usługi. Co to znaczy ,,dobrze"? Wypuściła spódnice. Obróciła się, by spojrzeć w twarz zbójcy. 19 - Czy tysiąc funtów zwiększyłby pana zainteresowanie, monsieur? - Nie tak bardzo jak dwa - odparł obcesowo. - Dwa! - Niełatwo zrobić wypad przy pełni, mam'selle. A jak pani słusz nie zauważyła, wyznaczono wysoką nagrodę za moją głowę i nie bra kuje ludzi w okolicy, którzy chętnie by mnie upolowali. Co więcej, jeśli klejnoty są aż tak dużo warte, z pewnością będzie panią stać na wyłożenie wspomnianej sumy. - Wzruszył ramionami i podciągnął wyżej brzeg kołnierza, przygotowany, by odprowadzić kobietę do po wozu. - Z drugiej strony, jeśli cena wolności jest zbyt wygórowana... Podała mu szczupłą dłoń w rękawiczce. - Dwa tysiące - zgodziła się. - Żadna cena nie jest za wysoka, by kupić wolność. Tyrone zamyślił się. W końcu uścisnął delikatną rękę, by przypie czętować zawarcie umowy. - Oczywiście będę potrzebował więcej szczegółów. Ale nie teraz. Mój towarzysz pewnie już bardzo się niecierpliwi. Poza tym... oboje potrzebujemy czasu, by starannie przemyśleć sprawę, bo... jak przy stra cie dziewictwa, gdy już się stanie, to się nie odstanie. Zaczekajmy trzy dni. Jeśli pani nadal będzie zdecydowana... - Nie jestem dziewicą, capitaine, ani nie zmienię zdania. - Jej wa hanie było ledwie zauważalne i dobrzeje ukrywała, oswobadzając dłoń z jego dłoni. - Proszę tylko powiedzieć, gdzie i kiedy mamy się spo tkać. Tyrone'owi ażzjeźyły się włosy na karku. Rozkoszowanie się miłym uczuciem panowania nad swymi odruchami zakłócił mu blask jej oczu i dotyk lekko drżącej, delikatnej dłoni. Oczywiście, nie mówiła całej praw dy, ale wyglądała na lak zdecydowaną i zdesperowaną że on odegrał swą rolę do końca. - Oczekuję, że przybędzie pani przygotowana, by mi powiedzieć wszystko, co wie o przedślubnych spotkaniach towarzyskich. Jeśli uznam, że rzecz jest do zrobienia, podejmę się zadania. Jeśli nie będzie szans na powodzenie, od razu to powiem. Ale ostrzegam, mam'selle - dodał ci cho. - Jeśli wyczuję kłamstwo, nie zawaham się ukręcić pani uroczej szyi. R enee Marie Emanuellc d'Anton wlepiała wzrok w ciemności za 20 oknem powozu. Serce waliło jej mocno, jak gdyby biegła od szczytu wzgórza. A przecież zmusiła się, żeby dostojnie kroczyć u boku wyso kiej czarnej postaci. Aż do przesady ostrożnie stawiała stopy na oślizłej trawie, żeby nie przysunąć się zbyt blisko swego towarzysza, ale też nadto się nie odsuwać. Zbójca z szarmanckim ukłonem pomógł jej wsiąść do powozu, a Finn wspiął się na kozioł i poderwał konie smagnięciem bi cza. Odjechali, jakby nie zdar/ylo się nic niezwykłego -jak gdyby nic spotkała i nie wciągnęła do rozmowy najbardziej nieuchwytnego, najusilniej poszukiwanego przestępcy na obszarze pięciu okolicznych pa rafii, jakby nie proponowała mu. by ją napadł i zrabował klejnoty warte fortunę. Opadła na oparcie siedzenia i zamknęła oczy. Po czterech nieudanych próbach wywabienia z kryjówki kapitana Starlighta zaczęła myśleć, że w istocie jest on widmem, tworem wyobraź ni. Przed każdym wypadem Finn odwiedzał pobliskie gospody i tawer ny. Zostawiał dyskretne wzmianki, że tej nocy ktoś bogaty i ważny bę dzie przejeżdżał przez rogatkę Chester. Zawsze gdy wyruszali, Renee miała nerwy napięte ze strachu i niepewności, czego się spodziewać. W końcu nie było żadnej gwarancji, że zbójca, który ich zatrzyma, bę dzie tą właściwą osobą. A nawet jeśli tak, nie wiedziała, czy zdoła prze prowadzić swój plan. Tylko niezłomna obecność Finna u jej boku sprawiła, że nic padła zemdlona, gdy ujrzała pierwszego rozbójnika. Człowiek ten wyrażał się jak prawdziwy złodziej, tonem chropawym niczym angielska wełna. Matka Renćc była Angielką i zależało jej, by córka władała językiem przodków. Nauczyciele w Paryżu wypowiadali jednak każde słowo wy raźnie i starannie. Używali intonacji praktykowanej w najlepszym to warzystwie, takiej, którą Renee mogła w przyszłości usłyszeć w najele gantszych salonach w Anglii. Teraz, słysząc gwarę napastnika, była zrezygnowana i gotowa przy jąć do wiadomości kolejne niepowodzenie, gdy nagle druga postać wy łoniła się z ciemności i mgły. Serce podskoczyło jej do gardła. Omal nie upadła na widok mężczyzny spowitego w czerń. Wiedziała, kogo ma przed sobą. Nie musiała prosić o potwierdzenie, że spotyka widmowego kapitana Starlighta. 21 Jednakże to nie widmo poprowadziło ją do chytrze wybranego punktu obserwacyjnego ponad morzem mgły i nie widmo wysłuchało propozy cji z zaciekawieniem i rozbawieniem. Zbójca pilnował się, żeby mieć księżyc za plecami, przez co odsłoniętą część twarzy utrzymywał w cie niu. Tylko raz zamajaczył zarys prostego nosa i ciemnych brwi, szcze gół, który mógł pasować do tysiąca ludzi. Głos, też rozmyślnie ściszony, nie zdradzał innych cech poza głębo kim, łagodnym brzmieniem. W mowie kapitana nie wyczuwało się żad nego charakterystycznego akcentu. Nieznajomy nie zdradził również żadnej innej cechy, która by go identyfikowała. Wydawał się wyższy niż przeciętny mężczyzna, a może było to tylko wrażenie, bo miał posta wiony kołnierz i trójgraniasty kapelusz. Nawet płaszcz osłaniał sylwet kę tak starannie, że nie dało się określić, czy zbójca jest tęgi czy szczu pły, muskularny czy chuderlawy. Muskularny, zdecydowała, I szczupły. Miał ciało jak drapieżny kot z dżungli, którego widziała w zwierzyńcu w Wersalu. W istocie wszystko w tym człowieku przypominało jej niebezpiecznego zwierza, trzymające go się w cieniu i atakującego bez ostrzeżenia. Finn powtórzył jej parę hi storyjek zasłyszanych u służby. Wynikało z nich, że le capitaine potrafi odstrzelić guzik od surduta z odległości stu kroków. Pewnego razu, wy zwany przez mistrza szpady, pozostawił nieszczęsnego pojedynkowicza na kolanach, błagającego o łaskę łamiącym się głosem. Kapitan był ostroż ny, wyrachowany, czujny i spostrzegawczy. Pojawia! się i znikał. Nie zo stawiał żadnego znaku swej obecności. Czasem -jeśli wierzyć opowie ściom -nocami, gdy księżyc świecił wyjątkowo jasno, widywano go, jak galopował grzbietem odległego wzniesienia i śmiał się z nieudolności żoł nierzy, których zostawił daleko w tyle. Nagle Renee przeszedł dreszcz, gdy zdała sobie sprawę, że nie uwa żała na żadne mijane punkty orientacyjne. Przytrzymując okrycie, sięg nęła w górę i zastukała w dach. Klapa z tyłu kozła natychmiast się odsu nęła. - Mademoiselle? - Czy już zbliżamy się do rozstajów? - Powinny być zaraz za następnym wzniesieniem. - Tak zziębłam, że palce nóg mam jak z lodu - powiedziała cicho. - Do Harwood House jest tylko pół godziny drogi. Jeśli pani woli jechać prosto do domu... - Nie, Finn. Nawet w tak krótkim czasie palce mogąmi odpaśćz zim na, a w dodatku cała odwaga mnie opuściła. Parę chwil przy ciepłym kominku, a poczuję się znacznie lepiej. 22 Obruszył się, mamrocząc coś o oślim uporze, i zanim klapa się zaęła, Renee usłyszała świst bata zmuszający konie do szybszego biegu. Stacja pocztowa na rozstaju była starym budynkiem z pruskiego muru, z dwuspadowymi nawisami górnych pięter i stromo nachylonym dachem pokrytym strzechą, zwieńczonym grupami ceglanych kominów. Prze błyski światła wydobywały się przez okiennice frontowych okien, ale dopiero niecierpliwe tupanie Firma na drewnianym podeście wywołało z pomieszczeń na tylach pyzatą kobietę. Gospoda służyła głównie pod różnym szukającym wytchnienia pojeździe przez wyboiste rogatki. Tra fiali tu także okoliczni mieszkańcy, którym lokal Pod Lisem i Psem od powiadał zarówno z powodu jego ustronności, jak i dyskrecji obsługi. Tęga gospodyni omiotła filuternym spojrzeniem osłoniętą płaszczem i zakapturzoną postać. Najwyraźniej zaliczyła Renee do tej drugiej katego rii gości. - Pani zziębła po drodze - odezwał się Finn władczym tonem, sta rając się rozproszyć błędne wrażenie. - Chce się napić czegoś pokrze piającego, najlepiej ciepłego, i odetchnąć parę chwil przy ogniu. Gospodyni uniosła trójramienny świecznik, który trzymała w ręce, i badawczo przyjrzała się Finnowi w liberii. Kiedy zadymione światło padło na twarz Renee, kobieta cmoknęła. - Boże drogi! - wymamrotała. - Jesteś całkiem sina, dziecino, lodź, usadzę cię tak blisko ognia, jak się da, żebyś się nie spaliła na igiełek. - Zerknęła na czerwony nos i zsiniałe uszy Finna. - A ty moiść prosto do kuchni. Nasza Viola postawi cię na nogi miską gorą;go rosołu. Finn spojrzał czujnie na Renće. - Wolałbym nie zostawiać mademoiselle samej. - Nie martw się, Finn - odpowiedziała znużonym tonem Renee. 'awołam, jeśli będziesz potrzebny. - Na pewno? - ściszył głos i zmarszczył czoło. - Nie podoba mi się lokal. Renee zdobyła się na lekki uśmiechu. - Nic mi się nie stanie, Finn. Idź się rozgrzać. Nie zostaniemy tu długo. Mrucząc pod nosem z niezadowoleniem, zostawił ją pod opieką iberźystki. Pyzata kobieta poprowadziła Renće sklepionym przejściem : dębowych bali do obszernego pomieszczenia wyłożonego dębową »azerią. Wzdłuż całej jednej ściany ciągnął się ogromny, obudowany drewnem kominek. Połowa sali służyła za bar. W drugiej, zastawionej 23 stolikami i krzesłami, goście mogli spożyć posiłek i porozmawiać na osobności. Jeśli nie liczyć samotnego dżentelmena, który siedział w ką cie i czytał ,,Merkuriusza Covenlry", sala była pusta. Renee w ogóle by nie zauważyła mężczyzny, gdyby światło przy jego stoliku nie odbi jało się od burzy rudych włosów, równie jaskrawych jak płomienie świec. Oberżystka przedstawiła się jako pani Ogilvie i wskazała drewniane siedzisko na wprost ognia. - Już bliżej nie mogę pani usadzić, chyba że w kącie przy kominie. - Tak jesl dobrze -- odpowiedziała Renee, sadowiąc się wygodnie. - Za chwileczką wrócę, milady. Zobaczy pani, że dbamy o naszych gości jak należy. Zapatrzona w igrający płomień, Renće rozprostowała palce nóg i wyciągnęła stopy jak najbliżej ciepła. Starała się opanować kolejną, dławiącą falę mdłości. Żołądek wciąż podchodził jej do gardła, gdy pani Ogilvie stawiała na stoliku naczynie z winem, talerz z serem i chle bem. Renee podziękowała oberżystce. Ujęła cynowy pucharek i popijała wolnymi, odmierzonymi łykami, spodziewając się, że korzenny napój wznieci trochę ciepła w jej zziębniętych członkach. Nie zdjęła płaszcza ani kaptura i wkrótce twarz jej się zaróżowiła od gorąca, a przesiąknięte rosą czubki pantofelków zaczęły lekko parować. Jakiś cień zbliżył się z boku. Renee podniosła wzrok. - Czy wolno mi będzie napełnić pani pucharek, moja droga? Nie czekając na odpowiedź, rudowłosy mężczyzna sięgnął po dzban zawieszony nad paleniskiem i dolał Renee wina. Na tle ognia zarysowała się jego elegancka, szczupła sylwetka. Obci słe spodnie opinały się na nim jak druga skóra, a surdut głęboko wycięty z przodu odsłaniał bogaty, brokatowy wzór kamizelki. Kołnierz był wyso ki zgodnie z nakazem mody, z dużymi, mocno rozchylonymi wyłogami. Obfite fałdy białego krawata uwydatniały ostre, rzeźbione rysy twarzy. Włosy mężczyzny, bardziej pomarańczowe niż rude w jaskrawym blasku ognia, były zaplecione w schludny warkoczyk. Dwa starannie zakręcone loki luźno zwisały nad uszami. Mężczyzna napełnił własny kieliszek, odgarnął na bok ogon fraka i przysiadł na drewnianej ławie z wysokim oparciem. Zauważył pytający wzrok Renee i uśmiechnął się. - No tak, zapomniałem. Nigdy nie miała pani okazji spotkać mnie bez munduru. 1 prawdę mówiąc, pułkowe peruki są bardziej pretensjo nalne. 24 Bursztynowe oczy, połyskujące odblaskami ognia, bardziej pasowa ły do drapieżnego ptaka niż do oficera Królewskiej Jazdy króla Jerzego. - Pani stangret nie miał trudności ze znalezieniem gospody? - Nie - odparła spokojnie. - Wiem, że musieliście zboczyć z drogi bardziej niż poprzednim ra zem, ale wolę zbytnią ostrożność niż jej brak. Renee wypiła łyk wina. Jastrzębie oczy mężczyzny skupiły się. na kropelce wilgoci, która osiadła na jej dolnej wardze. - Gdybyśmy jednak zbyt często pokazywali się w tym samym miej scu, to z pewnością by wywołało plotki i domysły - dodał. - A ani jed no, ani drugie nie sprzyja naszym zamiarom. Odchylił się w tył na ławie i obserwując twarz Renće, lekko uniósł "-j brodę. - Czy z pani widocznego braku entuzjazmu mam wnioskować, że z mały... wypad znów się nie powiódł? Renee spróbowała nie okazać odrazy, gdy odwróciła się w końcu spojrzała mu w twarz. - Zostaliśmy zatrzymani niecałe dziesięć kilometrów stąd - powie lała spokojnie. Przez minutę mężczyzna nie poruszył się i w żaden widoczny spob nie zareagował. Ktoś jednak dobrze czytający z twarzy pułkownika ertranda Rotha zwróciłby uwagę na wąską białą obwódkę wokół noz drzy albo maleńką błękitną żyłkę, która zaczęła pulsować na skroni. Dla Renee wyglądało to tak, jakby po prostu wysilał się, żeby nie mrugać. Po chwili pułkownik z wolna pochylił się ku niej i wycedził przez - Jest pani pewna, że to był on? Kapitan Starlight? Renee przeniosła wzrok z jego twarzy na dłonie, które zacisnął na łanach jak szpony. Doszła do wniosku, że czekając na nią, spędził gospodzie kilka nerwowych godzin, bo paznokcie miał obgryzione do wego ciała, a z pokaleczonego lewego kciuka sączyła mu się kropelka krwi. - Tak - potwierdziła. - Jestem przekonana, - Przypominam, że w ostatnich dniach mieliśmy do czynienia co jmniej z kilkoma przedsiębiorczymi osobnikami grasującymi na droach, którym się wydawało, że ofiary na widok pistoletu i czarnego koia w panicznym strachu obsypią ich pieniędzmi. - To był le capitaine - powtórzyła z naciskiem. - Jestem absolutnie pewna, ponieważ z nim rozmawiałam. - Rozmawiała pani z tym typem? - Czy nie tego po mnie oczekiwano, monsieur? - spytała gniewnie. Czy nie po to urządzono całą tę maskaradę? Roth zignorował słowa Renee, znów rozparł się na ławie i zaplótł dłonie pod brodą. - Czy widziała pani jego twarz? - Nie. Miał kołnierz wysoko podniesiony i kapelusz mocno naciąg nięty na czoło. Był w czerni i... - I... co? Zawahała się. Rolh z pewnością nie chciałby usłyszeć, że rozbójnik jest śmiały i nie brak mu fantazji. - Bardzo się pilnował, monsieur, żebym nie dostrzegła więcej, niż on sobie życzy. - Nie wykazała się pani zbytnią przedsiębiorczością, moja droga. Liczyłem na więcej pomysłowości z pani slrony. - A co, pana zdaniem, miałam zrobić, pułkowniku? Ściągnąć mu kapelusz, obrócić twarz do światła i zapytać o nazwisko? Roth zacisnął usta. - No tak - odezwał się po chwili milczenia. -1 co takiego pani po wiedziała? - Dokładnie to, co mi kazano: że chcę go wynająć. - No i...? - Jarząca się białość w miejscu, gdzie przycisnął opuszki palców, nic pasowała do nonszalanckiego tonu głosu. -Nie wydało mu się, że to dziwne żądanie? - Owszem. Chciał wiedzieć, dlaczego mi na tym zależy. - Uwierzył w wyjaśnienia? Rumieniec wpełzł na jej policzki. - Dlaczego nie miałby mi uwierzyć? W większości mówiłam praw dę. Zmusza się mnie do małżeństwa, używa za pionka w grze mającej straszne konsekwencje, a jeśli odmówię... - Pani brat będzie postawiony przed Królewską Ławą i sądzony za usiłowanie morderstwa - dokończył pułkownik. Gniew, dławiąca nienawiść i odraza do Rotha prawie odebrały Renee oddech. - Antoine nie usiłował zamordować lorda Paxtona. - Klęczał nad ciałem pani wuja. Miał w ręku broń. Lufa była jesz cze gorąca i dymiła. Mój Boże, kobieto, widziałaś to na własne oczy. - Usłyszałam strzał i przybiegłam zobaczyć, co się stało, ale napast nik uciekł już tylnymi drzwiami. Antoine... - Trzymał pistolet nad głową lorda. Zapewne szykował się, by do kończyć swe niecne dzieło. 26 . - Odkładał broń, żeby sprawdzić, czy lord Paxton żyje. - Istotnie, rany głowy zwykle krwawiąjak diabli. I dlatego pierwsze wrażenie bywa mylące... i niewątpliwie może sprawić przykrą niespo dziankę komuś, kto miał tylko jedną szansę, by oddać strzał. - Antoine nic postrzelił wuja - powtórzyła, zamykając oczy pod cię żarem rozpaczy. - W pokoju był jeszcze ktoś. - Czy brat to właśnie pani powiedział w ten swój niepowtarzalny, cudacki sposób? Znów otworzyła oczy i bez mrugnięcia zniosła docinek Rotha rzu cony niby od niechcenia. Antoine nie był zdolny wymówić słowa od dnia, gdy uciekli z Paryża. Roth dobrze o tym wiedział. Teraz oczy mu zalśniły z satysfakcji, że udało mu się sprawić ból okrutną uwagą. - To tylko chłopiec - powiedziała miękko. - Nie ma jeszcze czter nastu lat. - Angielskie prawo surowo karze za usiłowanie morderstwa, bez względu na wiek oskarżonego. Pani brat może spędzić w więzieniu resztę życia lub zostać zesłany na roboty do kolonii karnej w Australii. Albo może zawisnąć na szubienicy. Albo też być puszczony wolno, mademoiselle d"Anton. co całkowicie zależy od wielkoduszności lorda Paxtona. - Która okaże się w pełni, jeśli zgodzę się pomóc w schwytaniu ka pitana Starlighta? - spytała półgłosem. - Cena chyba nie jest wygórowana. - Jeśli nigdy pana nie zdradzono, przypuszczam, że uważa pan to za drobnostkę. - Co też pani wygaduje!? Nie może pani stawiać na równi sytuacji osławionego kapitana Starlighta z politycznymi egzekucjami we Fran cji. On jest złodziejem i pozbawionym skrupułów mordercą. Nie ma cienia wątpliwości co do obu oskarżeń. 1 tak skończy na szubienicy, czy pani pomoże go aresztować, czy nie. On już jest stracony. Z dru giej strony pani braciszek... -Pułkownik znacząco wzruszył ramiona mi. - Jak pani powiedziała, to jeszcze chłopiec. Ma przed sobą całe życie, które dzięki pani może mu upłynąć szczęśliwie... albo bardzo, bardzo ciężko. Renće popatrzyła na pułkownika z odrazą. Dostała aż gęsiej skórki, gdy pochylił się ku niej i mrugnął jaszczurczymi oczyma. - Zechciałaby pani może wziąć także pod uwagę moją rolę w tym wszystkim - doradził łagodnie, wodząc koniuszkiem pająkowatego palca po rękawie jej płaszcza. - Gdyby nie było mnie w Londynie owego wie czoru, gdy się zdarzył ten... wypadek, ciekawe, kto zdołałby ułagodzić gniew lorda Paxtona. Pani brat pewnie natychmiast zostałby zabrany do 27 więzienia Newgate, do celi pełnej szczurów. A tak przebywa we względ nym luksusie w majątku pani wuja w Coventry. - Jest jednak pilnowany dniem i nocą przez pańskich ludzi i służbę. Nie może zrobić kroku ze swego pokoju, żeby ktoś go nie wypytywał o jego zamiary. Albo go śledził. - Dla jego własnego bezpieczeństwa, zapewniam. - Dla pana wygody. Kościsty palec skończył leniwą wędrówkę po rękawie płaszcza. Ru dowłosy mężczyzna znów podparł dłonią brodę. Renee czuła zapach pomady, której pułkownik używał do włosów. Widziała, jak warstewka wysuszonej skóry na brzegach jego warg pęka pod wpływem sztuczne go uśmiechu odsłaniającego stłoczone zęby. Roth zauważył badawcze spojrzenie Renee i pochylił się ku niej jesz cze bliżej, ośmielony widocznym zainteresowaniem. - Ostatnio pogoda wciąż sprawia niespodzianki. Pozwoliłem więc sobie zamówić na tę noc pokój. Mogliby nam tam przysłać kolację. Po rozmawialibyśmy o dalszej współpracy. Nie pierwszy raz robił taką propozycję. Nie był też pierwszym męż czyzną na tyle prostackim, by proponować Renee zapłatę własnym cia łem za różne przysługi. Renee już dawniej zaczęła sobie zdawać sprawę, że skoro jest Francuzką, powszechnie uważa sieją za nierządnicę albo w najlepszym razie kobietę nie krępującą się zakazami moralnymi. Była świadoma własnej urody, ale zaczęła ją traktować bardziej jak przekleń stwo niż dobrodziejstwo losu. Niekiedy mężczyźni nawet trzykrotnie starsi ofiarowali Renee błyskotki licząc na lubieżne obłapianie pod scho dami. Różne obleśne gady uważały, że taka dziewczyna z radością bę dzie im towarzyszyć w kolacji we dwoje w taniej tawernie. - Pułkowniku - wymruczała, naśladując ton nierządnicy. - Gdybym choć przez sekundę wierzyła, że potrafię utrzymać w ryzach zawartość mego żołądka, odgrywając przed Anglikiem ladacznicę, równie łatwo sprzedałabym się do chwalebnego płodzenia bękartów Robespierre'a. Roth wlepił w nią wzrok. Po chwili wybuchnął gardłowym, mało radosnym śmiechem, który dźwięczał jak zgrzytanie zębami. - powcipnajesteś, moja droga. Prawdziwa chluba ancien regime. Zda je mi się, że niektórzy mężczyźni podziwiają w kobiecie tę cechę, lecz ja uważam, że ktoś w pani położeniu powinien okazywać więcej pokory. Renee zawrzała ze złości. Mieszkańcy Coventry nie darzyli sympa tią francuskich emigrantów. Większość rodzin wysłała ojca lub brata na wojnę na drugą stronę kanału La Manche. Jeśli Francuzi chcieli obalić monarchię, wykorzenić chciwość i zepsucie arystokracji, oddać rządy 28 w ręce ludu, dlaczego Anglicy mieliby w tym przeszkadzać? Dlaczego prostym ludziom każe się walczyć i umierać w obcej ziemi, kiedy ich własny kraj jest rządzony przez króla, który ulega napadom szaleństwa, a większość bogactw pozostaje w rękach rządzącej szlachty? Wieśniacy nie rozumieli, dlaczego, jeśli ich kraj jest w stanie wojny z Francją, tylu francuskich wielmożów szuka tutaj azylu. Co więcej, dlaczego ci emi granci mają pełne brzuchy i ciepłe łóżka, gdy tubylcy wciąż chodzą boso i jedzą resztki. Renee niechętnie opuszczała Harwood Mouse. Chociaż była ofiarą szaleństwa Robespierre'a, a terror rewolucyjny zaprowadzi! na gilotynę całą rodzinę jej ojca, nie znajdowała u mieszkańców Coventry współ czucia, tylko podejrzliwość i pogardę. Im szybciej stąd wyjedzie, tym szybciej odzyska wolność... Czuła na sobie badawczy wzrok Rotha. Zwilżyła wargi i powiedzia ła spokojnie: - Kapitan zgodził się przemyśleć moje żądanie. Miedziane brwi uniosły się błyskawicznie. - Tylko przemyśleć? - Potrzebuje czasu, by ustalić, czy nie ma w tym podstępu. On... odził się jeszcze raz ze mną spotkać. Roth w zamyśleniu wziął głęboki oddech i opadł na oparcie ławy. - Kiedy? Gdzie? - Za trzy dni. Mam być na moście Stonebow dokładnie o północy. Stamtąd muszę jechać w kierunku rogatki Birmingham, tam mnie za trzyma... ale tylko wtedy, gdy będzie pewny, że nikt mnie nie śledzi i żołnierze nie ukrywają się w zasadzce. - Rogatka Birmingham? - Roth zmrużył oczy. - Tam przez trzy dzieści kilometrów ciągną się płaskie pola i wrzosowiska po obu stro nach drogi. - Może dlatego wybrał to miejsce. Roth jakby nie słyszał słów Renee. - Do tej pory tylko jednemu bandycie, Dickowi Turpinowi, udawa ło się tak długo pozostawać na wolności. A to dlatego, że znał każdy krzak i kamień, każdą lisią norę i jaskinię w obrębie piętnastu kilome trów wokół kryjówki. Ludzie uważali go za swojego, karczmarze dawali mu schronienie przed obławą. W trakcie procesu odkryto, że urodził się kilometr od ulubionej zasadzki. - Pułkownik znów się zamyślił. Po chwili podjął rozważania. - Ale Starlight, w przeciwieństwie do Turpina, gra suje swobodnie na obszarze pięciu parafii. Wygląda też na to, że nie ma ulubionego obszaru łowieckiego. Zdradza jednak doskonałą znajomość 29 terenu. Ma również niesamowity instynkt przeżycia. Uniknął wszyst kich zasadzek, które do tej pory zastawialiśmy, co każe wnioskować, że otrzymuje zdumiewająco dokładne informacje. Od czterech miesięcy sze dłem za każdą plotką, tropiłem najlżejszy szept, wyczekiwałem, że Starlightowi powinie się noga, a on nic sobie z tego nie robił. Nie ma ani jednej wskazówki, kim jest. ani jeden świadek nie zezna pod przysięgą, jaki kolor włosów lub oczu ma kapitan. Nikt nie widział jego twarzy, nie wie, czy jest na przykład cała w bliznach. Żaden opryszek na niego nie doniósł, choć tacy dla pieniędzy gotowi są świadczyć nawet przeciwko własnej matce. - Pułkownik przerwał i zacisnął dłoń w pięść. - To tak jakbym próbował chwycić powietrze. Moje starania stały się dla niego grą. Zabawą w kotka i myszkę, w której jak dotąd wciąż jest górą. Ale już niedługo, moja droga. Niedługo. Przysiągłem go schwytać i doko nam lego, jak mi Bóg miły! - Pana poprzednik próbował sześć lat. - Pułkownik Lewis? - Roth wypluł to nazwisko z goryczą. - Po winno się go zmusić do rezygnacji ze stanowiska dziesięć lat temu. 1 do szłoby do tego, gdyby ktoś siłą odciągnął opoja od beczki piwa, kiedy jeszcze był zdolny do złożenia podpisu. Przez pięć lub sześć łat nagroda za głowę Starlighta nie przekroczyła trzydziestu funtów. Kto z miejsco wych wieśniaków zdradziłby swojego bohatera, chodzącą legendę, za takie marne pieniądze? - Może nowy Judasz? W oczach Rotha błysnęła pogarda. - Opowieści o wyczynach kapitana mogą się wydawać romantycz ne i porywające. Przypominam jednak, że Starlight z zimną krwią po pełnił trzy morderstwa. Nie zawahałby się też zdmuchnąć siwej czupry ny Finnerty'ego ani pani główki, gdyby zobaczył dziś wieczór, że stary sięga po pistolet. - Obiecałam, że pomogę schwytać kapitana Starlighta - powiedziała ostrożnie. - Co oczywiście nie znaczy, monsieur, że zrobię to z przyjem nością. Pułkownik zmusił się do spokojnego siedzenia z rękami złożonymi na kolanach. - Nie oczekuję, że będzie to panią bawić, ale liczę na pełną i bezwa runkową współpracę. Starlight prawdopodobnie przeczuwa, że wciąga się go w pułapkę. Musi więc pani przekonać naszego księcia złodziei, że jest przeciwnie. Tym razem nie dopuszczę, by coś wzbudziło jego po dejrzenia. - Co powiedzieć, kiedy zapyta o czas i miejsce rabunku? - Już niedługo dowie się pani dosyć, by zaostrzyć jego apetyt. - Pan mi nie ufa, monsieur? - spytała żartobliwie. - Ani trochę - odparł gładko. - Ale wierzę, że kocha pani brata. 1 to dostatecznie mocno, żeby na przykład, na moją prośbę pójść teraz do pokoju i przygotować się na spotkanie ze mną. Co więcej, zrobiłaby to z takim entuzjazmem, że pani urocze usteczka nie nadążałyby z drażnie niem mnie żarcikami. - Pułkownik zacisnął szponiaste palce na nad garstku Renee i przyciągnął jej dłoń do wybrzuszenia w spodniach. Widzisz, jak twoje błazeństwa na mnie podziałały? Mimo gorąca bijącego od ognia Renee ogarnęło lodowate zimno. Dłoń zmieniła się w sopel, kiedy Roth przytrzymał ją na swym pod brzuszu. Renee skuliła palce, ale chwyt był na tyle silny, że nie mogła pułkownikowi przeszkodzić. - Na górze są cztery pokoje - wyjaśni! rzeczowo. - Mój jest po le wej od tyłu. Nie powinna pani mieć kłopotu z trafieniem. Renee poczuła suchość w gardle. Ten plugawy robak prowokował ją, uśmiechając się szyderczo. Obserwował jej reakcję w sposób sugeru jący, że nie zawaha się spełnić swej groźby i ukarać Antoinc'a za krnąbr ność siostry. Uniósł lekko głowę, udając, że jest zdumiony wahaniem dziewczyny. - Przyznam, że pani dziwne poczucie lojalności męczy mnie czasa mi, moja droga. Okazuje pani skrupuły względem rozbójnika i morder cy, a wydaje się, że wcale nie chce pomóc własnemu bratu. Zapewniam, że znalazłyby się tuziny pięknych kobiet w samym tylko hrabstwie Warwick, które błagałyby o taką okazję odsunięcia od swoich bliskich groź by więzienia. - W takim razie proszę się do nich zwrócić, by zajęły moje miejsce. Jestem pewna, że kapitan Starlight nie będzie miał nic przeciwko po dobnej zamianie. - A pani brat? - Rothowi zaświeciły się oczy. - Kiedy poczuje, jak szorstka pętla zaciska mu się na szyi, czy też pozostanie obojętny? Krew zaczęła jej mocno pulsować w skroniach. Gdzieś, jakby na koń cu bardzo długiego tunelu, Renee usłyszała trzaśniecie drzwiami, salwę 31 ochrypłego śmiechu i głośne tupanie. Chwilę później intymność otoczenia zmąciło czterech młodych dżentelmenów pijanych w sztok. Obijali się o ścia ny i wzajemnie o siebie, próbując podtrzymywać jeden drugiego. Renee wystraszona zerwała się z ławy. Czubkiem buta zawadziła o krawędź stoi ika. Metalowy pucharek spadł na kamienną podłogę z gło śnym metalicznym brzęknięciem. Tymczasem przybyli odrzucili na bok wysokie bobrowe czapy i wytrzepywali chmur)1 kurzu z rękawów ele gancko skrojonych surdutów, wesoło dopominając się o kolejne butelki wina. Jeden z dżentelmenów usłyszał brzęk. Natychmiast spojrzał na postać w płaszczu i kapturze stojącą przed kominkiem. Pani Ogilvie pospiesznie wynurzyła się z pokoju na zapleczu, zanie pokojona hałasami. - Mieliśmy niemiłosiernie długąjazdę. Usychamy z pragnienia - po wiedział jeden z przybyszów. - Usychamy jak nic -dodał drugi podróżny wstrząsany nagłym ata kiem czkawki. Wykrzywił gębę w uśmiechu. Chciał wesprzeć się na pierwszym mężczyźnie, ale zbyt mocno się zatoczył i wpadł na trzecie go kompana. Ten z kolei okręcił go i wskazał milczącą postać z drugiej strony ławy. Starając się ustać prosto, mężczyzna z czkawką z trudem wygładzał krawat. - Niech stracę wzrok, jeśli mnie myli, panowie, ale zdaje się, że mamy w towarzystwie damę. - A nie mówiłem, że tu będzie?! - wykrzyknął blondyn z okrągłą twarzą. - Lisbeth, brzoskwinko! Najpiękniejszy łabądku! Światło mej miłości! Chodź, pozwól sobie przedstawić moich drogich przyjaciół! Roth, dotychczas ukryty za drewnianym oparciem ławy, poderwał się na nogi i zmierzył przybyszów bazyliszkowym spojrzeniem. - Obawiam się, panowie, że zawiedliście się w swych oczekiwa niach. Uroczej Lisbeth nie ma lego wieczoru. Blondyn zastygł w miejscu. Przez chwilę, stał chwiejąc się na czub kach butów i gapiąc to na jedną zacienioną twarz, to na drugą. Potem cofnął się o dwa kroki. - Proszę wybaczyć, milady. Bardzo pana przepraszam. Przysięgam, że to nieporozumienie. Dwaj towarzysze przyjęli go znów do swego grona z prychaniem i wybuchami pijackiego śmiechu. Trzeci natomiast tkwił w miejscu, wstrząsany czkawką, i wniebowzięty wpatrywał się w Renee, która za częła naciągać kaptur. Po chwili zastanowienia zmieniła zdanie, zdjęła z głowy atłasowe nakrycie, odsłaniając twarz i wystawiając na światło obfitość złotych 32 loków. Drugi mężczyzna leż się zaczął przyglądać. Chcąc przycią gnąć uwagę pozostałych, Renee odpięła guzik pod szyją i przesunęła dłońmi po karku, by wydobyć lśniące długie włosy spod kołnierza płaszcza. Niby płynne słońce, fale i loki rozlały się wokół jej bar ków, odbijając światło kominka i jarząc się jak aureola wokół kształt nej głowy. Na ten oszałamiający widok Roth zareagował ostrym spojrzeniem. Chwycił Renee za ramię. - Co, u diabła, pani wyprawia? Spojrzała mu prosto w twarz. - Czy nie było panu za ciepło przy kominku, monsieur? Zaprosił mnie pan na kolację, więc chciałam czuć się nieco swobodniej. Roth spuścił oczy. Płaszcz zsunął jej się z ramion i spadł na podłogę. Renee miała na sobie prostą białą muślinową suknię z głębokim dekol tem, przepasaną szarfą. Czlery pary oczu uważnie obserwowały teraz zgrabną sylwetkę Renee. To był jeden z tych razy, jak rozpaczliwie żywiła nadzieję, gdy uroda na coś jej się przyda. Roth nalegał, żeby się spotykali w możliwie naj bardziej ustronnym miejscu. Jego obsesja, by schwylać kapitana Starlighta, i głębokie przekonanie, że rozbójnik ma wszędzie oczy i uszy nawet w kwaterze pułku - narzucały konieczność unikania ludzkiej cie kawości. Coventry było dużym miastem. Większość z siedemnastu ty sięcy mieszkańców miała ambicję zaliczać się do śmietanki towarzy skiej Londynu, a członkowie wyższych klas lubowali się w plotkach i z upodobaniem rozpuszczali pogłoski o cudzych romansach. A nic nie wzniecało większej fali domysłów, niż widok szlachetnie urodzonej mło dej damy w towarzystwie eleganckiego pułkownika. Do jutra przynaj mniej jeden z czterech hulaków wytrzeźwieje. Wtedy przypomni sobie wysoką, szczupłą Francuzkę z zachwycającymi blond włosami i niebie skimi oczami, zaangażowaną w tajemną schadzkę w gospodzie Pod Li sem i Psem. A jeśli pułkownik nic postara się szybko temu zapobiec, ktoś i jego rozpozna po równie zapadających w pamięć płomiennie ru dych włosach oraz ognistym rumieńcu. Mamrocząc pod nosem przekleństwa, Roth podniósł płaszcz z pod łogi i udrapował na ramionach Renee. Chwycił ją mocno za łokieć i siłą wyprowadził za drzwi. W progu rzucił spojrzenie spode łba w przeciw legły kąt. Czterej dżentelmeni odwrócili oczy, ale nadal trącali się łok ciami i mrugali do siebie porozumiewawczo. Jeden nawet ośmielił się chrząknąć znacząco, gdy pani Ogilvie wróciła z naręczem butelek, i po chwalić ją za ugruntowaną tradycję dyskrecji w lokalu. y - Księżycwyjcńlaec 33 - To była głupota w najwyższym stopniu, moja droga - syknął Roth. gdy zaciągnął Renee do cienia w korytarzu prowadzącym do wyjścia. - Zapewniam, monsieur. że nie wiem, o co panu chodzi. - Czyżby? - Brutalnie ją okręcił i wepchnął do kąta, napierając ca łym ciałem. -Niejestem obeznany z francuskimi manierami, ale w każ dym kraju zuchwałe wyzwanie wymaga ostrej riposty. Renee próbowała się wywinąć, lecz on ją przygniatał do ściany. - Proszę mnie puścić. Natychmiast! Słyszy pan? - Mam doskonały słuch, zapewniam. Szwankuje za to pani zdol ność zrozumienia i oceny sytuacji, więc powtórzę jeszcze jeden, ostatni raz. - Przycisnął usta do jej ucha, tak że czuła wilgotne gorąco każdego szepniętego słowa, spływające złowróżbnie wzdłuż szyi. - Jeśli cokol wiek, podkreślam: cokolwiek, źle pójdzie od tej chwili do czternastego, nie zawaham się zakuć pani w kajdany. I postaram się. by postawiono panią przed sądem i wytoczono proces razem z bratem jako wspólnicz ce w usiłowaniu morderstwa. Co więcej, osobiście wybiorę dla pani celę, moja słodziutka, z najbardziej opasłymi szczurami i obleśnymi strażni kami szukającymi nocą pani towarzystwa. - Proszę zabrać ręce - wydyszała. - Bo zacznę krzyczeć! - Doprawdy? - zapyta! z udanym zaciekawieniem, przekrzywiając głowę. - Niech się pani nie krępuje, proszę krzyczeć do woli. Renee nabrała powietrza, ale nim zdążyła wydać głos, Roth wyciąg nął lewą rękę. Coś twardego dźgnęło ją w czuły punkt tuż pod uchem. Rozdzierający ból wypar! z jej umysłu wszelkie inne myśli i doznania. Kciuk pułkownika ucisnął mocniej splot nerwów. Renee poczuła, że nie jest zdolna mrugnąć ani nawet oddychać sparaliżowana bólem. Pułkownik zadarł głowę ijeszcze bardziej przechylił na bok. Bur sztynowe oczy zalśniły rozbawieniem, gdy obserwował, jak ofiara zmie nia się na twarzy pod wpływem kolejnych fal bólu. - Sama pani na siebie ściąga cierpienie. Nie przestaje pani rzucać mi w twarz drobnych wyzwań, jakbym już nie był gotowy do odpowie dzi, której pani szuka. O to chodzi? Woli pani bardziej brutalne dowody namiętności? Markiz de Sade wyczerpująco opisał kobiety, które pragną być złamane, by się poczuć w pełni zaspokojone. Czy z panią też tak jest? Czy to skłonność, którą wy, Francuzki, nabyłyście przez lata rozpu sty? Oczy Renee zaszły łzami. Ból był morderczy i nic nie mogła pora dzić, gdy Roth wepchnął język w jej ucho. Wielkie, ciemne plamy wiro wały Renće przed oczami; płuca paliły ogniem, serce tłukło się, jakby chciało wyskoczyć z piersi. 34 Wilgotne usta Rotha ślizgały się już po krzywiźnie jej szyi, a kości sta dłoń wdarła się pod fałdy płaszcza. Pułkownik mruknął z uzna niem, gdy natrafił na krągłość piersi. Brutalnym szarpnięciem ściągnął tkaninę i chwycił nagie ciało. Poprzez pulsujący strach Renće słyszała czterech młodych mężczyzn śmiejących się i stukających szklankami. Znajdowali się od niej nie da lej niż dwadzieścia kroków, a jednak równie dobrze mogliby być odda leni o dwadzieścia kilometrów. Wszechogarniający ból czynił Renće bez bronną wobec przemocy. - Myślę, że postąpiłbym trochę nieelegancko, gdybym nie odpro wadził pani do domu - mruknął Roth. - Zwłaszcza teraz, gdy niebez pieczny rozbójnik jest na wolności. Renće udało się wydobyć z głębi gardła zduszony dźwięk, jakby się dławiła. Znikąd, zdawałoby się, wyłoniła się za nimi wysoka, czarna sylwetka. Renee nie była pewna, czy nie myli jej wzrok, przytępiony łzami i bólem. Po chwili jednak usłyszała głuche stuknięcie i ucisk na gardło nagłe ustąpił. Głowa Rotha opadła na bok. W bursztynowych oczach mignęło zmieszanie i widoczne zaskoczenie. Zaraz potem puł kownik osunął się na kolana przed Renee, czepiając się rękami jej spód nicy. Gorączkowo, lecz bezskutecznie usiłował utrzymać równowagę. Finn wzniósł rękę. by zamachnąć się raz jeszcze. Renee dostrzegła błysk ciężkiego żelaznego świecznika. Nim jednak stangret zdążył za dać drugi cios, Roth upadł na twarz, z dłońmi i nogami rozrzuconymi niezdarnie. Finn prychnął z zadowoleniem i odstawił świecznik na miejsce. - Czy nic pani nie zrobił, mademoiselle?- zapytał łagodnie po fran cusku. Renee odzyskała oddech. Chwytała powietrze łapczywymi łykami. Uczepiła się ramienia Finna i pokręciła głową. - Nie. Nic mi nie jest. On... próbował mnie zmusić, żebym... - Wyobrażam sobie, do czego paniąchciał zmusić - powiedział Finn z pogardą. - Proponowałbym wynieść się stąd jak najszybciej. Nie chce my przecież, żeby reszta klientów tego wstrętnego zajazdu dowiedziała się o wszystkim. - Ale... nie możemy go tak zostawić. Finn spojrzał na leżącego i po chwili wahania wyjął z wewnętrznej kieszeni liberii płaską srebrną flaszkę. Odkorkował ją zębami, skropił solidnym strumieniem brandy szyję i kołnierz Rotha, potem wetknął opróżnione naczynie w dłoń nieprzytomnego mężczyzny. Gdy się wy prostował, zauważył wyraz twarzy Renee. Podniósł brew. 35 - To tylko na rozgrzewkę, zapewniam panią. Przewidywałem, że wieczór będzie chłodny. Jeszcze raz popatrzyła na Rotha. - Czy on nie wpadnie w złość? - Będzie szalał z wściekłości. Ale jeśli nie chce stawić czoła pu blicznemu oskarżeniu o usiłowanie gwałtu, to zniesie dzisiejsze upoko rzenie w milczeniu. Nic nic zrobi, bo inaczej naraziłby się nic tylko na gniew Korony, ale i na potępienie ze strony każdego oficera i dziennika rza. Renee wzdrygnęła się i zaczęła zbierać poły płaszcza. - Chodźmy stąd, zanim mnie skusi- żeby zdzielić go jeszcze raz dla zasady - dodał po chwili Finn. Cień uśmiechu na twarzy Renee zmobilizował stangreta. Finn po spiesznie wyprowadził panią za drzwi. Na zewnątrz czekał juź powóz, czarny i połyskujący na tle nocnego nieba. Wierny sługa pomógł Renee się usadowić, naciągnął jej derkę wysoko pod brodę, wspiął się na ko zioł i strzelił z bata. Konie mszyły, kola zakręcił)'się, mieląc grunt w ko leinach. Pojazd oddalił się szybko. Światło z jego latarni rozpłynęło się wkrótce w ciemnościach. Ani Finn, ani Renee nie obejrzeli się na gospodę, więc żadne z nich nie dostrzegło, jak smuga światła rozdziera mrok i z gospody wychodzi wysoka, ciemna postać. Mężczyzna przystanął na chwilę w chłodnym powietrzu nocy i wpa trywał się w zamyśleniu w blednące w oddali światło latarni. Potem sam też odjechał, a szerokie czarne poły jego płaszcza zatrzepotały w pędzie. 4 iejscowi nazywali Harwood House Ponurym Ustroniem. Budy nek z szarego kamienia wznosił się na ile wyblakłego pejzażu w miejscu pustym i mało uczęszczanym. Wiekowe, omszałe szczyty i mury budowli były wystawione na działanie gwałtownych i kapryśnych wiatrów na wiedzających okoliczne wrzosowiska. Niekompletny szpaler z wiązów i cisów wytyczał drogę dojazdową do rezydencji, która niegdyś stano wiła przyczółek obronny normandzkiego barona. Na krańcu wschodniego 36 M skrzydła nadal wznosiła się okrągła wieża, wchodząca w skład dawnej warowni. Tylko ta starożytna budowla mogła się poszczycić ołowianym dachem i kamiennymi blankami. Następne pokolenia właścicieli dobu dowały eleganckie salony, galerie i drugie skrzydło, całe kryte stromą dachówką, mieszczące pokoje gościnne. Nowsze części gmachu wyposażono w okna wielodzietne, z których większość dawno temu przestała opierać się atakowi żywiołów. W po kojach zimą było nieprzyjemnie z powodu przeciągów i chłodu, a latem panowała duchota i cuchnęło stęchlizną. Pomieszczenia na górze naj bardziej ucierpiały od ciężaru dachówek naciskających na krokwie. Su fity przeciekały przy lada mżawce. Ponury i skąpy lord Charles Finchworth Holstead, hrabia Paxton, na papierze odziedziczył piękną fortunę, ale większość jego posiadłości miała poważnie zadłużoną hipotekę, a za soby finansowe były zbyt skromne, by przeprowadzać remonty i konser wację budynków. W Harwood House ptaki gnieździły się pod okapami dachu, a okna grzechotały luźno w wiekowych szczytach łuków i maswerkach. Renee z bratem zajmowali sypialnie w starszym skrzydle, w pobliżu kamiennych murów dawnej warowni. Żadne z nich nie przejmowało się tym, że ochmistrzyni, pani Pigeon, i reszta nielicznej służby wolała za mieszkać w solidniej zbudowanym zachodnim skrzydle. Odosobnienie odpowiadało Renće, zwłaszcza kiedy niebo było lak ponure jak jej na strój i zdawało się, że nie ma nadziei na przebłysk słońca. W domu nikt na nią nie czekał, nie stał przy frontowych drzwiach gotowy pozdrowić ją lub wziąć płaszcz. Poczułaby się zaszczycona, że ktoś pomyślał o zostawieniu zapalonej świecy w kinkiecie w holu, gdy by nie wiedziała, że zrobiono to wyłącznie z myślą o strażniku. Dragon zwykle przesypiał służbę w wygodnym fotelu w foyer. Teraz nigdzie nie było go widać. Pewnie siedział w spiżarni, dzieląc się butelką czerwo nego wina z pomywaczką albo, jeśli trunek się skończył, dzielił łoże z głu pawą dziewuchą. Obowiązek dbania o potrzeby Renee zwykle spoczywał na Jenny. Smu kła wiejska panna z okrągłą buzią starała się dogodzić swej młodej pani w takim stopniu, w jakim pozwalały niewielkie zasoby oddane do jej dys pozycji. Ale o tej porze Jenny od dawna już spała. A chociaż prawdopo dobnie drewno leżało przygotowane w skrzynce i podpałka stała na pale nisku, nie zostawiono ognia w sypialni Renće, który by rozproszył wilgotny chłód. Taką ekstrawagancję pani Pigeon uznałaby za marnotrawstwo, skoro w pokoju przez cały wieczór nie miał kto cieszyć się ciepłem lub świat łem. 37 Kiedy Renee, Antoine i Finn przybyli do Harwood House dwa tygodnie temu, przedstawiono im pokaźną listę nakazów i zakazów. Nikogo nie obchodziło, że rodzeństwo przywykło do wielkopańskiego stylu ży cia, wychowując się w pałacu we Francji. Z naciskiem podkreślano, że teraz są w Anglii, żyją z łaski i dobroci swego wuja i nikt nie zamierza tolerować marnotrawstwa ani zbytku. Przynajmniej tak długo, jak Ephemerty Pigcon będzie zarządzać domem. Pani Pigeon, kobieta postawna i wojownicza, miała twarz przy pominającą jednego z cementowych gargulców, wystających z blan ków starej wieży. Ciężkie stopy ochmistrzyni ciągle wzbijały kurz ze szpar w deskach podłogi. Pani Pigeon służyła u lorda Paxtona od dwu dziestu pięciu lat i dobrze znała sposoby oszczędzania każdego pen sa. Nie lubiła Renee i wcale tego nie ukrywała. Każde pytanie zada ne przez młodą Francuzkę kwitowała burknięciem lub skrzywieniem się, a jakiekolwiek żądanie napastliwie komentowała. Zwykle Finnowi, jako lokajowi, stangretowi, służącemu i aniołowi stróżowi, przy padało znalezienie dodatkowego drewna lub zapasowych świec, a na wet, jeśli było trzeba, wyczarowanie od kucharki drugiej filiżanki czekolady. Na podróżnych nie czekał też żaden stajenny, by wyprząc konie i za prowadzić je na noc do stajni. Finn sam się tym zajął, bo nie wyobrażał sobie, że zostawi zmęczone zwierzęta w uprzęży do rana. Nie przyszło mu też przez myśl, że jest zbyt stary i znużony, aby wykonywać tę pracę w środku nocy. Renee była zupełnie wyczerpana. Po opuszczeniu gospody poczuła się wręcz chora. Ostatnie kilka minut z Rolhem uświadomiło jej przera żającą prawdę, w jak ryzykownym położeniu znaleźli się oboje z Antoine'em. Historyjka, którą tej nocy opowiedziała rozbójnikowi, nie była całkowicie wyssana z palca. Jeśli odbiegała od prawdy, to w tym, że położenie Renće było znacznie gorsze, niż to przedstawiła. Nie wspo mniała bowiem o groźbie wiszącej nad jej bratem oskarżonym o usiło wanie morderstwa. Roth wyznaczył czterech dtagonów, by pozostawali cały czas w rezydencji, obserwowali i meldowali o każdym kichnięciu, trzaśnięciu podłogi, spacerze i porannej przejażdżce konnej Francuzów. Rodzeństwo nie miało przyjaciół ani innej rodziny, by zwrócić się o po moc lub schronienie. Renee obawiała się, a właściwie panicznie bala zaufać komukolwiek prócz Finna. Wierny sługa wydarłby sobie serce z piersi, gdyby go o to poprosiła, ale miał już sześćdziesiąt lat i nie cie szył się dobrym zdrowiem, choć stanowczo temu zaprzeczał. Spał obok pokoju Antoine'a, w przylegającej izdebce dla lokaja. Niekiedy przez 38 szerokość korytarza Renee dolatywał jego kaszel, tak silny, że obawiała się, że do rana stary lokaj wypluje płuca. Renee zapaliła drugą świecę w świeczniku i osłoniła dłonią płomień, by go nie zgasił przeciąg, gdy będzie szła galerią do wschodniego skrzy dła. Wysokie okna dzielone słupkami rzucały światło do wnętrza na ca łej długości galerii. Gdy Renće mijała jedną szybę po drugiej, stąpała po kwadratach księżycowego blasku, które kładły się ornamentem na drew nianej podłodze. Rąbek spódnicy i dół płaszcza szeleściły cichutko przy każdym kroku, ale prócz tego nic nie mąciło ciszy, gdy dotarła do końca galerii i skręciła na wąskie, kręcone schody prowadzące do pokoi na piętrze. Tam właśnie stara warownia łączyła się z nowszymi partiami budynku, więc stopnie biegły dookolnie, zgodnie z kształtem murów. Brak okien w tym miejscu sprawiał, że było czarno jak w grobie. Grube, zatęchłe kilimy wisiały na kamiennym murze, ukrywając małe sklepio ne drzwi prowadzące do wieży. Antoine odkrył je pewnego dnia przez przypadek, a ciekawość kazała mu zajrzeć do środka. Niestety niewiele zobaczył przez grubą zasłonę pajęczyn. Renee na prośbę brata wypytała Jenny o to przejście, ale służąca tyl ko przeżegnała się szybko i splunęła przez lewe ramię w obawie przed złymi duchami. Według miejscowej gadki, duch pierwszego właściciela wciąż rezydował w warowni. Człowiek len został zagłodzony w wieży w czasie najazdu walijskich barbarzyńców. Potem jako zjawa nawiedzał oóme blanki, jęczał i podzwaniał łańcuchami. Służba unikała zachod niego skrzydła i rzadko zaglądała tam po zmroku. Renee nie wierzyła w duchy, ale bywał)' chwile, kiedy doznawała niesamowitego wrażenia, że czyjeś palce ciągną ją za obręb sukni. Przyspieszyła kroku w drodze na górny podest. Na piętrze znów się zatrzymała. Nie było tam świec, a jedyne okno, chociaż dość duże, znajdowało się na środku korytarza, gdzie drugi hol, przebiegający nad galerią, odchodził do środkowej części domu. Sypial nia Renee mieściła się po prawej. Dziewczyna zdjęła płaszcz i podpaliła drzazgi na kominku. Potem szybko ruszyła do pokoju naprzeciwko. Nasłuchiwała przez moment pod drzwiami, zanim weszła. Pokój, kwadratowy i skromnie urządzony, przypominał sypialnię Renće. Łoże wznosiło się na podium jak ołtarz ofiarny i miało w rogach cztery grube kolumny podtrzymujące baldachim. Ciężkie aksamitne draperie można było zsunąć na noc i zamknąć się w środku niczym w cie płym kokonie. Większość gołych desek podłogi pokrywały dywany. Kota ry sięgające od sufitu do podłogi zasłaniały okno. Na palenisku trzaskał ogień. Biurko i krzesło rzucały długie cienie. W nogach łóżka niedużą 39 przestrzeń zajmowała skrzynia na pościel. Na dwóch nocnych stolikach stały cynowe świeczniki. Pokój wyglądał nawet przytulnie. Renee podeszła na palcach do łóżka. Przez moment poczuła pa niczny strach, gdy nie zobaczyła znajomej bladej plamy jasnych wło sów na poduszce. Szybko osunęła się na kolana i zadarła kapę. Był tam, leżał zwinięty w kłębek, obejmując się rękami. Szeroko otwarty mi oczyma wpatrywał się w siostrę jak ranne zwierzę osaczone w ciem ności. - Antoine - szepnęła. - To tylko ja. - Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. - Wyjdź stamtąd, kochanie, zanim zamarzniesz na śmierć dodała łagodnym tonem. Powoli, wahając się przy każdym ruchu, rozwiną! ramiona, rozpro stował nogi i wyczołgał się spod łóżka. - Mon Dieu, spójrz, jaki tam kurz - zaczęła go karcić. - Daję gło wę, że podłoga pod łóżkiem nie była zamiatana od stu lat. Czy tak się spóźniłam, że postanowiłeś mnie nastraszyć i udawać kreta? Wciąż stał nieruchomo, gdy wytrzepywała gęste obłoki kurzu z jego nocnej koszuli. Cały dygotał. Dłonie miał lodowate. Ujęła je w swoje ręce i podniosła do ust. - Nie zamierzałam wyjechać na tak długo, ale zobacz, dopiero pół noc. Zapowiedziałam, że wrócę do tej pory. Do łóżka, głuptasie. Szyb ko, zanim Finn się zjawi i zobaczy, jak napsociłeś. - Widziałaś się z nim? Słowom tym nie towarzyszy! żaden dźwięk, ale po przeszło roku milczenia brata Renee nabrała biegłości w czytaniu z jego warg. - Tak - westchnęła. Na chwilę oczy chłopca zabłysły, ale siostra spojrzała na niego su rowo. - Jeśli pójdziesz do łóżka i zaraz zaśniesz, obiecuję, że rano ci wszystko opowiem. Nie, nie teraz - dodała, zanim Antoine zdążył poruszyć ustami. - Padam z nóg. Mimo to chłopak złożył razem dwa pałce i przytknął do otwartej dłoni. - Strzelał do ciebie? Bardzo się bałaś? Czy był podły, ohydny i bar dzo brzydko pachniał? - Nie. Nie strzelał do nas. Zachowywał się... dość uprzejmie. A już Finn na pewno zachowa się znacznie gorzej, jeśli rano obudzisz się z czer wonym nosem i kaszlem. Antoine szybko pocałował siostrę w policzek, by ją udobruchać, ale zrobił tylko dwa małe kroczki w stronę łóżka. Znów się obejrzał. Błysk ożywienia w jego oczach zgasł; bardzo ciążył mu nadmiar obaw. 40 - Bałem się, że nie wrócisz. Że przyjdą żołnierze i zabiorą mnie dzieś w nieznane. Renee potrząsnęła głową i rozłożyła ramiona. Antoine rzucił się w jej objęcia. Przytuliła brata tak mocno, że słyszała bicie jego serca. - Nigdy bym cię nie opuściła, mon coew - szepnęła. - Nawet nie myśl, najdroższy, że mogłabym stąd wyjechać bez ciebie albo nie wró cić, jeśli obiecałam. Pogładziła go po czole, odgarniając jedwabiste pasma jasnych wło sów. Oboje odziedziczyli po matce jasną cerę i niebieskie oczy, choć twarz Antoine'a była wierną kopią rysów ojca. Kwadratowa szczęka, wystające kości policzkowe, wydatny nos i szerokie czoło cechowały ostatniego potomka szlachetnej linii, sięgającej czasów Karola Wielkie go. Innych członków rodziny - wujów, ciotki, stryjeczne i cioteczne ro dzeństwo, siostrzenice i siostrzeńców, wszystkich spotkał gwałtowny i krwawy koniec na placu Rewolucji. Antoine cztery miesiące przed swymi czternastymi urodzinami został dwunastym diukiem d'Orlóns. Wciąż miał szczupłe barki i patykowate nogi, ale tkwiła w nim zapo wiedź wielkości i siły. Pewnego dnia, jeśli szaleństwo we Francji usta nie i wróci monarchia, ten młodzieniec upomni się o należne mu miej sce na dworze królewskim. Na razie był wystraszonym chłopcem, któremu odebrało mowę. Doświadczył okropności i cierpień, jakich nie zaznali dużo starsi męż czyźni. - Marsz do łóżka - powiedziała groźnie Renee i pocałowała brata w czoło. - Bo inaczej Finn będzie mnie winił, że przyszłam tu w środku nocy tylko po to, by cię uściskać. Ogromne, poważne oczy patrzyły na Renee bez mrugnięcia przez dłuższą chwilę. Potem na szczupłej twarzy nagle znów zakwitł uśmiech, szeroki i psotny. Chłopiec odwiódł kciukami kurki wyimaginowanych pistoletów i strzelał po drodze do łóżka. W końcu zakopał się po czubek głowy w grubą stertę kołder i koców. Renee pochyliła się nad Antoine'em, potargała za lśniące złote pukle i wycofała się do holu. Gdy już znalazła się u siebie, przekręciła w zamku klucz i ciężko oparła się odrzwi. Oczy miała zamknięte. Gardło paliło od potrzeby krzyku. Przybyli do Anglii z nadzieją, że tu będą bezpieczni, wuj zaofia ruje im dach nad głową i ochroni przed tyranią, uciskiem i strachem, całym złem, jakiego doświadczali każdej godziny we Francji. Próżne złudzenia. Wuj okazał się skąpy i przebiegły. Nie traci! czasu. Zaraz wy stawił Renee na licytację i sprzeda! temu, kto dal najwyższą cenę. Jej narzeczony, Edgar Yincent, okaza! się ociężałym brutalem. Miał dłonie jak szynki i sprośne spojrzenie. Widok Renee zwykle bardzo go podnie cał, co dziewczyna próbowała z początku uznać za formę komplementu. Edgar rzekomo pozostawał w dobrych stosunkach z Rothem, a to czyni ło zachowanie pułkownika w gospodzie jeszcze bardziej odrażającym. Renee nic wątpiła, że Roth posiadłby ją przemocą dziś wieczór, gdyby Finn nie przyszedł na ratunek. Jęknęła i oderwała się od drzwi. Roth nie puści tego płazem. Finn zapłaci za swój rycerski postępek, a pułkownik będzie się rozkoszował zemstą. Renee czuła się jak mucha schwytana w pajęczynę. Jeśli nie znajdą sposobu, by się wyrwać na wol ność, niteczki zacieśnią się i ofiary zostaną w całości pożarte. Renee zapaliła drugą świecę, ściągnęła buty i pończochy. Zostały tam, gdzie upadły. Dziewczyna weszła do przyległego pokoiku. W niedużym pomieszczeniu, w kącie koło drzwi, stała wanna. Można ją była łatwo wysunąć i postawić przy kominku. Umywalka, lustro i komoda zajmo wały resztę przestrzeni pod jedną ścianą. Naprzeciwko znajdowały się półki zaledwie w połowie wypełnione porządnie ułożonymi częściami garderoby. Cztery pary obuwia, szczupły zestaw sukien. I nic więcej na długiej półce. Gdyby Renee była teraz w Paryżu, nie ogarniętym rewo lucją, która zniszczyła jej życie, sama bielizna zapełniłaby dwa pokoje zastawione półkami. Miałaby czterysta par pantofli, w kolorach dopaso wanych do sukien, nastroju, pogody. Ustawiła świecę na umywalce i nalała wody do poplamionej porce lanowej miski. Dopiero teraz zatroszczyła się o swój wygląd i ośmieliła spojrzeć na odbicie w lustrze. To, co ujrzała w upstrzonej kropkami ta fli, sprawiło, że na długą chwilę w milczeniu zatopiła wzrok we wła snych oczach. Na jej gardle nadal widniały czerwone ślady po palcach Rotha. Na szczęście światło w pokoju Antoine'a było przyćmione. Brat nie mógł zauważyć krwistych pręg, ale tutaj, w blasku świecy wyraźnie rysował się każdy odcisk. Renee zadarła w górę brodę. W miejscu, gdzie kciuk wbijał się w splot nerwów, plama przybrała już czarnosiny od cień. Dziewczyna krytycznie przyjrzała się własnej twarzy. Uważała, że nos majak każdy inny, usta zeszpecone zbyt pełną górną wargą, a oczy zbyt duże i szczere, by kiedykolwiek zdołała opanować sztukę subtelnego flir tu. Rzęsy i brwi były koloru przyciemnionego złota, dość gęste, by nadać wyrazu oczom, ale ani trochę nie tak mocne jak u większości Angielek. Matka Renee uchodziła za kobietę wyjątkowo piękną, ze srebrnoblond włosami i jasną, delikatnącerą. Kiedy oszałamiająco przystojny markiz de Mar podczas podróży do Londynu został przedstawiony Celii A2 Holstead, zrodziła się miłość od pierwszego wejrzenia. Młodych nie obchodziło, że ojciec Celii już wybrał dla niej męża ani że jej brat szalał z wściekłości na każdą wzmiankę, że chciałaby poślubić Fran cuza. Kiedy zawiodły wszelkie perswazje, uciekli. Ojciec Celii -czło wiek zimny i okrutny - aż do śmierci nie odezwał się do córki, a brat wyrzekł się siostry. Mieli jednak siebie, a ich gorące uczucie spraw dziło się w następnych dwudziestu latach i pozostało równie mocne jak w dniu ślubu. Gdy zamknęła oczy, Renćc wciąż widziała miły uśmiech ojca, sły szała echo jego śmiechu wypełniającego pokoje wspaniałego pałacu pod Paryżem. Pamiętała nawet zapach skóry ukochanego taty. Nawet po wielu lalach Sebastien d'Anlon zawsze nosił na sobie leciutki ślad aromatu perfum żony, jak gdyby kąpali się I ubierali razem, a każdą noc spędzali w objęciach. Renće zapatrzyła się na jasne, kręcone włosy spadające na ramiona. Wspomniała, jak matka przychodziła wieczorem do jej pokoju, połysku jąc od stóp do głów jedwabiami i klejnotami. Brała szczotkę z rąk poko jówki i rozczesywała zbytkownie ciężkie sploty, gawędząc z córką o na dziejach i marzeniach. Śmiały się z dziesiątków konkurentów w różnym wieku, już wyrażających zainteresowanie połączeniem dwóch potężnych rodów; chichotały z oczekiwanego najścia młodych dziedziców, którzy będą się puszyć przed piękną pannąjak pawie w całej swej elegancji. A po nieważ Celia d* Anton wyszła za mąż z miłości, nie dla pieniędzy, szeptały też o tym, że w końcu zjawi się ten jeden jedyny mężczyzna. Będzie się trzymał z dala od reszty, zatańczy z Renee i skradnie jej serce. Wszystkie te marzenia skończył)' się w dniu, kiedy gniewni paryżanie ruszyli na Bastylię. Już następnego wieczoru pokojówka, uznawana pra wie za domownika przez trzydzieści lat, plunęła w twarz Celii d'Anton i oświadczyła, że ma dość tyranii i ani chwili dłużej nie pozostanie nie wolnicą arystokracji. Ludwika XVI zmuszono do podpisania nowej konstytucji, mówią cej o wolności, równości i braterstwie wszystkich Francuzów. Dziedzicz ne tytuły i posiadłości skonfiskowano na rzecz państwa, a wielu człon ków arystokracji zaczęło szykować się do opuszczenia kraju. Kiedy biała flaga dynastii Burbonów została podeptana i zastąpiona krwawym trój kolorowym sztandarem ludowej milicji, liczba emigrantów wzrosła. Cztery lata po tym, jak rewolucjoniści objęli rządy, a króla i królową schwytano na próbie ucieczki do Prus, strumień uciekającej arystokracji zamienił się w powódź przerażonych mężczyzn i kobiet, którzy pragnęli tylko ujść z życiem. 43 Poprzedni diuk d'Orlóns, dziadek Renee, został zaaresztowany ra zem z synami i tysiącem innych podejrzanych o udzielenie królowi po mocy w ucieczce. W ciągu zaledwie paru miesięcy Ludwik XVI został osądzony jako winny zdrady stanu i ścięty na gilotynie. W nowej repu blice zapanował rewolucyjny terror Komitetu Ocalenia Publicznego. Do władzy doszedł dyktator Maksymilian Robespierre. Fanatyczna gorli wość jakobińskiego przywódcy zachęciła wolnych obywateli Francji do tropienia i potępiania wszystkich arystokratów oraz monarchistów po dejrzanych o spiskowanie przeciw Republice. Człowiek, który szedł zbyt dostojnie lub za długo rozmawiał z sąsiadem, albo układał krawat w zbyt wiele fałd, uchodził za uosobienie próżności klas uprzywilejowanych. Używanie pudru lub perfum mogło być poczytane za akt zdrady, podob nie jak częste kąpanie się albo żucie kopru dla odświeżenia oddechu. Nic też dziwnego, że ubiory zdobione falbankami, koronkami i lamówkami znikły z ulic Paryża, tak samo jak peruki i krynoliny. Biel była niemal jedynym akceptowanym kolorem kobiecych sukni, a szarobrudne surduty i spodnie stały się typowym ubiorem mężczyzn. Włosy spla tano i ukrywano pod prostymi białymi czepkami lub przycinano krótko, tak żeby nie popełnić grzechu próżności. Gilotyny pracował)' od świtu do zmierzchu. Pewnego rana nad Paryżem zawisł całun gęstego czarnego dymu. Celia d'Anton spytała kogoś, co się pali. Przechodzień wzruszył ra mionami i poinformował, że Obywatel Robespierre zrobił porządek w przepełnionych więzieniach. Dwa tysiące aristos zostało ściętych w nocy, a ponieważ na cmentarzach też brakuje miejsca, ułożono na wozach stosy bezgłowych ciał i wywieziono na spalenie w zbiorowym dole. W śmiertelnej panice Celia kazała Renee i Antoine'owi zabarykado wać się w domu. Finn wcześniej wyszedł przchandlować jakieś klejnoty za chleb i jajka, a kiedy wrócił, rodzeństwo poprosiło go o eskortę. Na nic zdały się sprzeciwy lokaja. Wszyscy troje pobiegli ulicami zroszony mi deszczem do więzienia, gdzie Sebastian d'Anton został zamknięty prawie rok wcześniej. Celia już tam była, przy kordegardzie. Błagała jednego ze strażników o wiadomość o mężu. Dawniej przekupywała lego wartownika, by pozwolono jej zanieść więźniowi żywność i ubranie. Tym razem gendarme tylko się zaśmiał. Wskazał kolumnę czarnego dymu wzbijającą się nad miastem i powiedział, że diuk został ogłoszony zdrajcą republiki i stracony na rozkaz Komitetu. Celia osunęła się na twardy bruk. Antoine wyrwał się Finnowi i pod biegł, by podnieść matkę. Strażnik wciąż się śmiał, wołając do swych 44 towarzyszy i trącając zemdloną kobietę czubkiem bulą. Nadeszli inni wartownicy. Zaczęli kopać Celię i pluć na nią, pociągając przy tym z bu telek kwaśne wino, które dodawało im odwagi. Antoine próbował do sięgnąć matki, ale odepchnięto go brutalnie. Spróbował znowu, wtedy jeden z mężczyzn roztrzaskał mu butelkę na głowie. Celia zobaczyła, jak syn chwieje się i zakrwawiony upada na bruk. Wrzasnęła i rzuciła się na strażnika, wbijając mu paznokcie w oczy i gardło. Tłum gęstniał. Strażnicy na pokaz zaczęli po kolei kopać i bić kobie tę, i zachęcać gapiów, by wyładowali swój gniew na wstrętnej aristo. Krzycząc dziko, obywatele chwytali kamienie i rzucali w bezbronną ofia rę. Niektórzy przynieśli piki i pałki. Bili skulone, zakrwawione ciało, aż stało się nieruchome. Śmierć kobiety oznaczała koniec zabawy, więc motłoch przypomi nał sobie o Antoinie. Tam jednak, gdzie go zostawili, znaleźli tylko straż nika. Mężczyzna wił się na bruku, zaciskał dłonie na nożu wystającym mu z brzucha. Ktoś oznajmił, że widział wysokiego, chudego starego mężczyznę ciągnącego chłopca ulicą. Ruszyła pogoń. Wszyscy troje nie mogli wrócić do domu na Rue Dupont. Nie odwa żyli się też zwrócić do nikogo o pomoc. Mogli trafić na chciwego czło wieka, który by ich zdradził dla nagrody. Do tej pory Celia i jej dzieci cieszyły się względnym bezpieczeństwem dzięki temu, że ona była An gielką. Po tym jednak, gdy jej męża uznano za zdrajcę, a strażnik padł z ręki Finna, wszyscy zginęliby na gilotynie, gdyby zostali schwytani. Odkładając żałobę na stosowniejszą chwilę, zaradny Finn ukradł pisto let i łachmany, w które mogli się przebrać. Bronią zastraszył zbieracza łajna i zmusił, by wywiózł ich z miasta swym śmierdzącym wozem. Wiele z tego, co potem nastąpiło, działo się jak we mgle. Wyczerpa ni i głodni mogli tylko przytulić się ciasno do siebie pod stertą siana, gnębieni poczuciem straty. Lód ścinał im serca. Renee bała się, że już nigdy nie zazna rozkoszy ciepła. Gdy dotarli na wybrzeże, nie było wca le łatwo znaleźć chętnego do przeprawienia uciekinierów przez kanał La Manche, a w Londynie kogoś, kto przedstawi Renee i Antoine'a zagłodzonych i zawszonych-Charlesowi Holsteadowi. lordowi Paxton, jako dzieci jego zbiegłej siostry. Nie oczekiwali, że wuj przyjmie ich /.otwartymi ramionami i gorą cym sercem. Minęło trzydzieści lat od czasu, gdy ostatni raz widział sio strę, i nic mniej niż trzydzieści dni, odkąd dostał list od rządu francu skiego z informacją, że cała rodzina byłego diuka d'Orłóns zginęła. Na początku Renee myślała, że wuj jest po prostu wstrząśnięty widokiem oca lałych krewnych. Wkrótce jednak pojęła, że wstrząs wywołała konieczność 45 wzięcia na siebie ciężaru ich utrzymania. Wuj zatoczył się, trzymając się za serce. Z nieprzyzwoitym pośpiechem zaproponował Rcnee małżeństwo z Edgarem Vincenlem, okazując wyjątkowo przykrą obojętność na fakt. że dziewczyna jest jeszcze w żałobie po rodzicach. Z początku Rcnee nie chciała nawet przez chwilę myśleć o małżeń stwie. Przez pierwsze cztery i pół miesiąca mieszkania w Londynie nic ani wroga izolacja, którą znosiła w miejskim domu wuja, ani oskarżenia o niewdzięczność, ani niekończące się wykłady o poczuciu obowiązku nic mogła jej skłonić do zgody na dobrowolne poślubienie Edgara Vincenta. W najbliższym styczniu, w dniu ukończenia dwudziestu jeden lat, zyskałaby prawo do własnego wyboru w kwestii małżeństwa. Niestety, cztery tygodnie wcześniej w Londynie ktoś postrzelił wuja Charlesa. O tę zbrodnię oskarżono Antoine'a. Renće znalazła się w sytuacji bez wyj ścia. Musiała się zgodzić na małżeństwo, na pomaganie Rothowi, na wszystko, co konieczne, by nie dopuścić do aresztowania brata za usiło wanie morderstwa. Otworzyła oczy i spojrzała na szkatułkę z drzewa sandałowego. Pu dełko zawierało maleńką fiolkę olejku różanego, który dziewczyna racjonowała po kropli do kąpieli; większą butelkę niebieskawego lauda num do łagodzenia miesięcznych kurczy i opakowane w papierki porcje proszku przeciwbólowego z domieszką opium potrzebnego czasami do łagodzenia oślepiającego bólu migreny. Lekarz w Londynie ostrzegł, że ostatnie dwa leki trzeba zażywać ostrożnie. Przedawkowanie groziło śmiercią. Renee nieraz myślała o samobójstwie. Gdyby nie musiała żyć dla Antoine'a i Finna, łatwo uległaby pokusie głębokiego snu, w którym nic się nie śni. Znów popatrzyła w lustro. Lzy zostawiły błyszczące strużki na po liczkach. Dziewczyna zwilżyła ściereczkę i zaczęła pocierać nią twarz, aż policzki nabrały różowości. Właśnie obmywała sińce na szyi, gdy znów coś przykuło jej wzrok. Odkryła jeszcze więcej sinych plam niżej, gdzie palce Rotha wdarły się pod brzeg stanika. Poczuła obrzydzenie na myśl, że wciąż może mieć na sobie kropelki potu lub śliny pułkownika. Rozwiązała szeroką szarfę pod piersiami i zrzuciła na podłogę suknię, potem jedwabną halkę. W samej koszuli mydliła i spłukiwała ciało. Rozwiązała rząd ma lutkich kokardek na przedzie, żeby obmyć piersi i usunąć z nich odór dłoni i ust Rotha. Pozostał jeden ślad, którego w żaden sposób się nie pozbędzie, choćby nie wiadomo jak mocno tarła skórę. Myszka koloru czerwonego wina, w idealnym kształcie serca wyglądała jak piętno. Znajdowała się nad lewą piersią, dość wysoko, żeby była widoczna -16 ponad każdą linią dekoltu, z wyjątkiem najskromniejszego. Niejeden mężczyzna spoglądał na ten znak przenikliwym, pożądliwym wzro kiem, przekonany, że to sztuczny pieprzyk, przyklejony, by przyciągał uwagę. Renee rzuciła ręcznik byle gdzie i sięgnęła po szlafrok, ale nie znala zła go pod ręką na półce. Westchnęła. Przypomniała sobie, że widziała okrycie na poręczy w nogach łóżka. Domyśliła się, że to Jenny starannie je tam rozwiesiła. Sypialnia była ciemna. Renee zatrzymała się na chwilę w drzwiach ubieralni, by przyzwyczaić oczy do ciemności. Rozpałka, którą roznie ciła wcześniej, rozsypała się już w kupkę popiołu. Ze świecy na nocnym stoliku pozostał ogarek. Tylko cieniutka strużka dymu rysowała się w nie bieskawym świetle księżyca. Jedno z okien otworzyło się na oścież. Renee zaklęła. Brak solidnej zasuwki uniemożliwiał porządne zamykanie fra mug. Zadrżała z zimna. Boso, z rozwianymi włosami, w koszuli rozsznurowanej do połowy talii, podeszła do okna i je zamknęła. Przystanęła na chwilę, z dłonią przyciśniętą do tafli szkła, i wpatrywała się w pejzaż skąpany w blasku księżyca. Nowy obraz, którego wcale nie przywoły wała, wypełnił jej wyobraźnię - rozbójnik w czerni galopował przez otwarte pola, wolny i szczęśliwy, że może przybywać i znikać, kiedy chce i gdzie chce. Rozmarzyła się, zafascynowana wyimaginowanym obra zem. Zamknęła oczy. Zobaczyła samą siebie pędzącą pod wiatr z czar nym jeźdźcem, z rękami zaplecionymi wokół jego torsu, z twarzą przy ciśniętą do muskularnych pleców, z rozwianymi włosami unoszącymi się jak srebrzyste fale jedwabiu. Dziś wieczór wyjechała na ten ciemny odcinek drogi niepewna, czego się może spodziewać. Złodziej jest złodziejem; wszyscy oni mają chytre, rozbiegane oczy i na pół spróchniałe zęby. Są brutalni i gruboskórni; cuchną piwem, potem i rozpustą, a brud mają wżarty tak głęboko w ciało, że za truł ich dusze. Tchórze i mordercy. Zasługują by ich wsadzić za kratki. Renće zagłuszała sumienie, wmawiając sobie, że ten zbójca nie różni się od innych. Jest złodziejem i przestępcą, i bez względu na wszystko skoń czy na stryczku Tyburn Tree. A jednak mocno zaskoczył ją widok wysokiego, spowitego mgłą zbójcy wyłaniającego się z mroku za powozem. Z pewnością był prze biegły - wymykał się przecież stróżom porządku przez sześć lat - ale w zachowaniu nie przypominał pospolitego rzezimieszka. Śmiał się wesoło i szczerze. A kiedy podał rękę, prawie z dworskimi manierami, uścisk był silny i pewny. 47 Renee zapatrzyła się w świetlisty krąg księżyca. Już dużo wcześniej poważnie myślała o tym, żeby bez niczyjej po mocy ukraść klejnoty. Edgar Vincent nie pozwoliłby jednak, aby ktoś opróżnił mu kieszenie i uszedł bezkarnie. Dał jej rubiny w Londynie, gdy ogłoszono zaręczyny. Przez następny tydzień pozwalał Renee je nosić wjego obecności. Ale zawsze żądał ich zwrotu natychmiast, gdy wsia dali do powozu, by wrócić do domu. Potem chował klejnoty w bezpiecz nym miejscu do następnej okazji towarzyskiej, gdy znów chciał zade monstrować swoją prostacką hojność. Propozycja Rotha, aby użyć klejnotów jako przynęty na nieuchwytnego kapitana Starlighia, z początku wydała jej się czystą fantazją. A nawet szaleństwem. Ale teraz zaczęła się zastanawiać. Czy człowiek, który przez długie lata przechytrzał i wyprowadza! w pole królewską policję, wyśliżnie się z pułapki i tym razem? Była pew na, że Roth przewidzi wszystkie możliwe okoliczności, ale... A gdyby tak legendarny kapitan Starlight rzeczywiści ukradł kamie nie? Wartość kompletu przekraczała sumę pięćdziesięciu tysięcy fun tów. Z taką ilością pieniędzy ona i Finn mogliby zabrać Antoine'a dale ko od Rotha. Pojechaliby do Ameryki. Do Nowego Orleanu. Ojciec był tam tuż po rewolucji amerykańskiej i... Szyba zamgliła się od ciepłego oddechu. Renee odcisnęła na mgieł ce opuszki palców. Już nie patrzyła na księżyc. Jej spojrzenie przyciąg nął odbity blask świecy. Specjalnie zostawiła drzwi ubieralni otwarte na oścież, by trochę światła przeniknęło do ciemnej sypialni, ale wciągu ostatnich kilku chwil jasna smuga zwężała się coraz bardziej, stopniowo i płynnie, jakby przeciąg powolutku przymykał drzwi. Teraz jednak, gdy linia światła stała się bardzo cienka, nie ulegało wątpliwości, że drzwi popycha siła mocniejsza od delikatnego prądu powietrza. Ktoś specjal nie odcinał dopływ światła i zatapiał pokój w ciemnościach. Na całym ciele Renee wystąpiła gęsia skórka. Dziewczyna obróciła się, przeszukując wzrokiem głęboki cień. Nie chciała wierzyć, że w mroku oczy rozpoznały zamazany kształt pod ścianą. To niemożliwe. Dopiero co wyobraziła sobie tego człowieka galo pującego swobodnie przez pola, a tu bez wątpienia widzi ten sam trójgraniasty kapelusz i obszerny płaszcz z pelerynką. 1 srebrne spirale zam ków na parze pistoletów wymierzonych w swą pierś. 5 To pan! - wyrzuciła jednym tchem. - Proszę się nie bać, manrselle. Nie przybyłem tu, by panią skrzywdzic. Deklaracja ta nie była zbyt uspokajająca. Dwa pistolety nadal zło wróżbnie połyskiwały w świetle księżyca. Renee potrzebowała trochę czasu, żeby odzyskać przytomność umysłu. - No to... jeśli wolno spytać, co pan tu robi? - Chciałem się trochę więcej dowiedzieć o pani. Nie każdej nocy jestem zatrzymywany na drodze i zachęcany do rabunku. - Ale jak mnie pan znalazł? - Zerknęła w stronę okna, za którym po kracie przymocowanej do ściany piął się krzak dzikiego wina. - Jak pan się tu dostał? - Jechałem za pani powozem - wyjaśnił bez wahania. - A tutaj wsze dłem po ścianie. A jeśli chodzi oto, skąd wiedziałem, który jest pani pokój, to... po prostu próbowałem zgadnąć, ale nagłe pojawienie się blasku świecy dało mi dobrą wskazówkę. Renće poczuła się dziwnie, jakby strużki wody spływały po jej ciele. Spojrzała na siebie i nagle się przeraziła. Rozwiązana z przodu koszula obnażała fragmenty ciała prawie do pasa. Miejscami bielizna pochlapa na wodą wyraźnie uwypuklała kształty. Krótki strój odsłaniał też nogi, które opalizowały biełą w ciemności. Renee jakby od niechcenia zebra ła poły koszuli. - Nie oczekiwałam gości. Czy mogę przynajmniej włożyć szlafrok? - Prawdę mówiąc, miło tak na panią patrzeć. Ale jeśli w szlafroku poczuje się pani swobodniej, to bardzo proszę. Renee przekroczyła smugę księżycowego światła. Czuła, że każdy jej krok śledzi czujne zbójeckie oko, i to, że udało jej się utrzymać na nogach, było niemal bohaterskim wyczynem. Roth z pewnością nie przewidział podobnego zdarzenia. No bo kto by się spodziewał takiego tupetu? Ciasno zawiązała szlafrok w pasie, obróciła się i znów utkwiła wzrok w lufach pistoletów, - Czy musi pan trzymać mnie na muszce, monsieur? Ja nie jestem uzbrojona. Znów na chwilę zapadło milczenie, polem rozległ się gardłowy ci chy śmiech. Mężczyzna zatknął pistolet}' za pas pod płaszczem. - Nie byłbym tego taki pewien, mam'selle. A ~ Księżycowy Icżdow 49 48 Jego śmiech sprawił, że nowy strumień ciepła przebiegł falą po jej ciele. Wskazała nocny stolik, - Mogę zapalić świecę? - Nie. Wolę, żeby było tak jak teraz. - Żeby pan mnie dobrze widział, a ja pana nie? - To konieczność w moim fachu. - Pan mi nie ufa? - Renee uświadomiła sobie, że zadaje to pytanie już drugi raz lej nocy. - A dlaczego miałbym ufać? - Pokręcił głową. - Zaangażowałam pana do popełnienia przestępstwa- odpowiedziała powoli. - Czy to nie czyni ze mnie... mmUaire"} - Wspólniczki? Gdyby pani stanęła przed sądem i zeznała, że mnie wy najęła. W innym razie, jeśli zostałbym schwytany, nikt nie uwierzy mojemu słowu, które ostatnimi czasy niezbyt wiele waży u miejscowych władz. Deszcz ciepłych igiełek spłynął Renee aż do kolan. - Mogę usiąść? - spytała szybko. - Właśnie. Sam chciałem to zaproponować. Jedyne dostępne siedzenie, obok łóżka, lokowało jądokładnie w smu dze księżycowego światła. Natychmiast zdała sobie sprawę, że to działa na jej niekorzyść. Ale jeśli się zastanowić, niewiele okoliczności tego nieplanowanego spotkania działało zdecydowanie na jej korzyść. Była sama w sypialni, w negliżu, z uzbrojonym i niebezpiecznym mężczyzną, który' bez skrupułów łamał powszechnie przyjęte normy. Gwałt, wyobra ziła sobie, z pewnością nie zaciążyłby na jego sumieniu, ani też żadne inne użycie przemocy. Podeszła do okna i usiadła na krześle. Zauważyła, że on też zmienił miejsce, pilnując, by odbite światło nic zdradziło jego rysów. - A więc, monsieur, czy przemyślał pan i rozważył na nowo nasze przedsięwzięcie? - A pani? - Nie zmieniłam zdania - odpowiedziała spokojnie. - A jeśli już, to jestem jeszcze bardziej zdecydowana, by do tego doprowadzić i wyje chać z Anglii jak najdalej. - Nie lubi pani naszego kraju, mam'selle? - Nie znalazłam tu niczego, monsieur, co przypadłoby mi do serca. Pogoda jest okropna, a ludzie gapią się na mnie i szepczą, jakbym przy jechała odejmować im jedzenie od ust. - Wydaje się, że nie brakuje pani wszelkich życiowych wygód na pociechę. Harwood Housc to nie jakiś tam zamtuz. - Qu est-ce qae c 'est zamtuz? - spytała, marszcząc czoło. 50 - Burdel. Miejsce, gdzie dziwki sprzedają swoje względy temu, kto da więcej. W jego głosie zabrzmiała nutka sarkazmu, co wywołało w ciele Renee kolejną falę nerwowych dreszczy. Nie była zaskoczona, że rozbójnik zna nazwę rezydencji; Roth mówił, że kapitan Starlight dobrze się orientuje w okolicy. Należało zatem wywnioskować, że mężczyzna w czerni wic też, do kogo należy posiadłość. Renee lekko zwilżyła wargi czubkiem języka. - Może dla pana dom wygląda przyzwoicie, ale pokoje, meble, po ściel zawsze czuć pleśnią i wilgocią. W kuchni jest robactwo, po kątach grasują myszy; okna są popękane, a wiatr wyje w nocy, przynosi deszcz i jeszcze większą wilgoć. Nic było mi ciepło w stopy i ręce ani razu, odkąd wypłynęliśmy z Calais. Za późno sobie uświadomiła, że szokująco otwarcie zachęciła przy bysza, by przyjrzał się jej gołym stopom. Na chwilę wstrzymała od dech. Zastanawiała się, czy Finn wrócił już ze stajni. A jeśli tak, to czy mijając drzwi sypialni, dosłyszy cichy szmer głosów. Jednak następne słowa gościa sprawiły, że zapomniała o wszystkim prócz dwóch pisto letów. - Może szukała pani ciepła i wsparcia w niewłaściwych miejscach. W gospodzie Pod Lisem i Psem, na przykład, trudno oczekiwać takich wygód. Chyba że zatrzymała się tam pani, by zyskać gorącą wdzięcz ność. Renee wbiła wzrok w najciemniejszy cień. Poczuła, że krew odpływa jej do stóp. Skoro Starlight śledził jąaż do domu, lo widział, że zatrzymała się w gospodzie. A jeśli jest choć trochę tak sprytny i zaradny, jak się o nim mówi, niewątpliwie wywęszył, po co tam była i z kim się spotkała. Starała się zachować spokój, chociaż serce łomotało jej jak szalone. Rozpaczliwie pragnęła rzucić się do drzwi, ale wiedziała, że tego nie zrobi. Mężczyzna w czerni czekał na odpowiedź. Gdyby skłamała, na pewno zareagowałby błyskawicznie i gwałtownie. Ostrzeżenie, które jej dał na zboczu wzgórza, wróciło nagle jak odbita fala. Renee nie wątpiła, że było prawdziwe: Starlight nie zawaha się ukręcić jej szyi, jeśli pomy śli, że został oszukany. - Zdaje mi się, że zadał sobie pan wiele trudu, monsieur. tylko po to, by odrzucić moją propozycję. - Pani nie mniej się natrudziła, żeby ją złożyć. Podobnie też jak pani, wolę przekazać każdą informację, złą czy dobrą, w cztery oczy. Renee znów przypomniał się drapieżny kot z dżungli. Smukły, czarny i śmiertelnie niebezpieczny, krążył po klatce, wypatrując słabego miejsca 51 w kratach, wyczekując nieostrożności ze strony widzów, która rzuci jed nego z nich w zasięg pazurów ostrych jak brzytwa. - Rozumiem, że chodzi panu o moje spotkanie z pułkownikiem Roihem - powiedziała spokojnie. - Pewnie jest pan ciekaw, o czym rozma wialiśmy. Zapadło długie milczenie. Renee czulą, jak dławi się pod przytłacza jącym, badawczym spojrzeniem, a Żołądek podchodzi jej do gardła. - Niech pani mówi dalej, mairfselle - zachęcił łagodnie Tyrone. Zamieniam się w słuch. Przygryzła nerwowo wargę. - Mówiliśmy o panu, rzecz jasna - odezwała się w końcu. - On ma bzika na punkcie schwytania pana. W istocie... to był jego pomysł, że bym się z panem spotkała. Sam ułożył plan rabunku - dodała. - Kazał mi dziś wyjechać, tak jak i w trzy poprzednie wieczory, i dał polecenie, żebym zaapelowała do pańskiej interesownej natury albo, jak się wyra ził, rycerskości, zależnie od tego, co uznam za lepiej rokujące w pozy skaniu pana dla sprawy. Gdy skończyła mówić, mężczyzna skrzyżował ręce na piersi i oparł się o ścianę. - Ośmielę się spytać, co uznała pani za bardziej stosowne? - Szczerze, monsieur? Ani jedno, ani drugie. Wyjawiłam panu pra wie wszystko. - Prawie? - Dobrze, wyznam cała prawdę. - Przerwała na moment, sama zdzi wiona własnymi słowami i pomysłem, aby tak bezgranicznie zaufać przy byszowi. - Pułkownik może uważać, że jest bystry i przebiegły, aleja mam nadzieję, że zdołam obrócić tę pułapkę, którą chce zastawić na pana, prze ciwko niemu. Mężczyzna znów trwał w milczeniu przez długą, pełną napięcia chwi lę. Ciszę zmąciło jedynie wycie psa, głębokie i żałosne. Niosło w sobie szyderstwo ze wszystkich ludzkich żałosnych intryg, wśród których kró lował zamysł Renee, aby oddać swój los w ręce złodzieja, mordercy, widma zrodzonego z mgły. Tyrone Hart nie był człowiekiem skorym do okazywania emocji Chlubił się też umiejętnością całkowitego panowania nad odruchami które mogłyby zdradzić, co naprawdę czuje, czy to była pogarda, niena wiść.. . czy zaskoczenie. Tym razem jednak w duchu dziękował okolicz52 nościom. Gdyby nie mrok. nie zdołałby ukryć wyrazu zdziwienia. 1 warz Okrył mu rumieniec znacznie ciemniejszy niż zwykła rdzawa opaleni zna. Przybył tu, żeby otwarcie zarzucić dziewczynie kłamstwo. Nie ocze kiwał, że ona sama tak swobodnie przyzna się do spotkania z Rothem. ani tym bardziej że zasugeruje chęć przechytrzenia pułkownika. Tyrone podejrzewał, że Dudley radziłby mu teraz jak najszybciej opu ścić posiadłość i nie oglądać się za siebie. Nie trzeba się było mocno głowić, żeby dojść do wniosku, że piękna Francuzeczka bierze udział w wyrafinowanym spisku - zabiega o dwa tysiące funtów nagrody, nie o co innego. Równie oczywisty wydawał się fakt, że klejnoty w ogóle nie istnieją, a kareta, którą miał zatrzymać, będzie się roiła od gorliwych Ochotników z Coventry z naładowanymi muszkietami. To, że zaproszenie przyszło spowite w atłasy i księżycową poświatę, nie znaczy jeszcze, że nie wysłał go diabeł. Diabeł, nikt inny. Hart nic przypuszczał jednak, że jedwabny kaptur skrywa kaskadę olśniewająco pięknych pukli, a płaszcz przesłania nogi grzechu warte i skórę jasnąjak światło księżyca. Krew niespodziewanie zmieniła bieg w jego żyłach. Patrząc na zjawiskowo urodziwą pannę, nie mógł skupić myśli ani zignorować ogarniającej go fali gorąca. - Muszę wyznać, manrseile, że jestem całkowicie zbity z tropumruknął w końcu. - Rozumiem, kapitanie. Nadal chcę pana zaangażować do kradzie ży rubinów. Za sumę, jaką ustaliliśmy. Tyrone uległ pokusie i zapatrzył się w migotanie tkaniny przylegają cej do jędrnych piersi. Wszystkie zmysły ostrzegały go, żeby nie słuchał już niczego więcej, co ta panna ma do powiedzenia. Jednak z okolicy pachwiny płynęła zachęta, by pozwolić damie skończyć. - Tak, mam'selle - zachęcił dziewczynę do dalszej wypowiedzi. Renee bardzo wolno rozłączyła dłonie i wsparła je na poręczach krze sła. Wiedziała, że to, co robi, jest czystym szaleństwem. Finn z pewno ścią kategorycznie skrytykowałby jej zachowanie, nic szczędząc słów pienia przez szacunek dla płci lub pozycji społecznej. Słusznie wy łby czystą niedorzeczność pomysłu zawierzenia hultąjowi i rzezi mieszkowi. Nie wahałby się też wymienić tysiąca i jednej rzeczy, które mogą się nie powieść. Ale jeśli len hultąj i rzezimieszek podejmie ryzyko? Nie boi się przecież nocy i ciemności. Jest skryty, inteligentny i... przystojny. A przy tym śmiały, zuchwały i bardzo chętny do upokarza nia Rotha. 53 A jeśli on naprawdę zdoła zrealizować plan? - Pułkownik Roth ma wielki respekt dla pana zręczności jako prze ciwnika, monsieur. I słusznie, choć przyznaję, że do dzisiejszego wie czoru myślałam, iż jest pan pospolitym złodziejaszkiem, który po prostu ma dużo szczęścia. - Czy stara się pani mi pochlebić, mam'selle? - Ależ nie! Chcę tylko, żeby pan wiedział, iż zgodziłam się na układ z pułkownikiem, bo inaczej pana oceniałam. Byłam pewna, że i tak w końcu zostanie pan schwytany. Dwa tysiące funtów to mnóstwo pie niędzy dla kogoś, kto nie ma nawet dwóch liwrów. - Wciąż są do zdobycia. - Tak - przyznała. - 1 nie zdziwiłabym się, gdyby pan teraz wy szedł. - Przyznam, że mi dość do tego pilno. Musiałbym mieć diabelnie ważny powód, by dłużej zwlekać. I jeszcze ważniejszy, żeby uwierzyć czy zaufać pani słowom. Oczywiście. Renee sama ledwie mogła uwierzyć w to, co mówi. A jed nak, jeśli istniała najmniejsza szansa na powodzenie, to chyba warta była ryzyka. Renee miała już dość ciągłych obaw, nieustannego popychania, szarpania, grożenia i zastraszania. Bolało ją patrzenie na nieobecny wzrok Antoine'a, znajdowanie brata skulonego pod łóżkiem lub w kącie, cze kającego, kiedy następna osoba go zawiedzie. Jakże często sama chcia łaby się wczołgać do ciemnej kryjówki. - Całkowicie się zgadzam, monsieur - powiedziała spokojnie. Zanim posuniemy się dalej, musimy wzajemnie nabrać do siebie za ufania. Nie spuszczając oczu z czarnej sylwetki, wstała i ostrożnie zrobiła parę kroków ku mrocznemu kątowi. Kiedy była już blisko, wyciągnęła ręce, zdecydowanym ruchem zebrała włosy w dwie pełne garście i zgar nęła ich splątaną masę na czubek głowy. Zamknęła oczy i zadarła brodę, odsłaniając smukły łuk szyi. - Ostrzegł mnie pan, monsieur, co się stanie, jeśli jeszcze raz pana oklamię. Tyrone'a coś ścisnęło za gardło. Tuż przed nim stała mieniąca się postać z babiego lata, skąpana w księżycowej poświacie. Gdy wzniosła ręce, przejrzysta tkanina szlafroka miękko opięła pełne piersi. Mężczy zna wiedział, że przy tak jasnej karnacji dziewczyna ma sutki różowe jak delikatny rumieniec, a skórę miękką, gładką i ciepłą. Jeszcze bar dziej podniecająca była malutka myszka w kształcie serca na miękkim białym wzgórku, która unosiła się i opadała z każdym płytkim oddechem, 5.4 wywołując w nim niebezpiecznie drażniące myśli o innych słodkich se kretach, skrytych w perłowych cieniach. Jeśli istotnie diabeł nasłał tę Francuzkę, to jest cwanym starym dra niem, pomyślał Tyrone. Od bardzo dawna nie był kuszony takim soczy stym kąskiem. Nie odzywał się i nie poruszał na tyle długo, że Renee ośmieliła się spojrzeć zza rzęs. Może dlatego, że jej oczy już przyzwyczaiły się do ciemności, a może połyskliwy szlafrok odbijał trochę światła i tworzył własną poświatę, zaczęła niewyraźnie dostrzegać rysy twarzy mężczy zny. Zewnętrzny kołnierz płaszcza już nie wznosił się jak zbroja, lecz odsłaniał gładko wygoloną kwadratową szczękę. Pod nieprzerwaną li nią ciemnych brwi błyszczały duże. głęboko osadzone oczy. Nos zbójcy był prosty i mocny. Tajemniczy gość wydawał się niebezpiecznie przy stojnym mężczyzną. Renee poczuła dotyk lekki, ale porażający zmysły. Zbójca wziął w dłoń kilka zwisających pasemek jej włosów i obserwował iskierki księ życa tańczące w błyszczących nitkach, gdy przeciągał je między palca mi. Zdjął rękawice. Dłonie miał kształtne, męskie, z długimi, szczupły mi palcami. Renee pomyślała, że jeden jego palec mocniej zgniótłby ciało niż dwa palce Rotha, i to z mniejszym wysiłkiem. Mężczyzna raz czy dwa owinął lok wokół dłoni. Przysunął się tak blisko, że poczuła zapach skórzanego siodła i końskiego potu, który przy lgnął do wełnianego płaszcza. Kiedy dystans pomiędzy nimi został po konany, Hart zatrzymał się. Dotknął sińca na złączeniu szczęki i szyi Renee, i prawie odruchowo, jak muśnięciem piórka, poprowadził linię od jej ucha do obojczyka. Potem powiódł palcami dalej, wzdłuż kołnie rza szlafroka. Rozchylił materiał na boki, by pogładzić kciukiem ciemny aksamit myszki i sprawdzić, czy jest naturalna. Jego dłoń promieniowała ciepłem jak płomień świecy. Renćc czuła przebiegający dreszcz. Skóra na piersiach ściągała jej się za każdym do tknięciem jego ręki. Sutki stwardniały i sterczały pod atłasowym szlafro kiem. Przyjęła hardą pozę w nadziei, że upewni go o swej szczerości, ale cała roztapiała się w falach gorąca, drżąc jak galareta. Kolana pewnie by się pod nią ugięły, gdyby mężczyzna nie powiedział czy zrobił czegoś, co by rozładowało napięcie. - Nie przypominam sobie, żebym widział światło jeszcze gdzieś na tym piętrze - mruknął. - Nie ma pani pokojówki? Musiała przełknąć ślinę, nim zdołała odpowiedzieć, a nawet wtedy słowa brzmiały sucho i chropawo. 55 - Naprzeciwko mieszka Finn. A... ochmistrzyni i reszta służby są W zachodnim skrzydle. - Wszyscy? Zapatrzyła się na jego rękę. Nie więcej niż objętość nabranego odde chu dzieliła smukłą dłoń od jej piersi. Palce już się lekko zgięły, jakby chciały ująć powabne ciało, przekonać się o jego jędrności, ale w ostat nim momencie zbójca cofnął dłoń, a jego kciuk z powrotem ruszył od mostka do kołnierza i w górę do miejsca, gdzie niebieskawe żyły pod uchem pulsowały jak szalone. - Nie ma tu nikogo innego? - zapylał znowu. Nagła myśl zaświtała jej wraz z prądem gorąca i zimna przebiegają cym po ciele. Czy on wie o Antoinie? Czy to sprawdzian prawdomów ności? - zastanawiała się w duchu. Zanim zdążyła przemyśleć odpowiedź, pochylił się tak, że poczuła pr/y uchu ciepło oddechu. - A czy Finn... ma głęboki sen? Właśnie wtedy, między jednym a drugim uderzeniem serca, między poprzednim oddechem i następnym, przypomniała sobie jeszcze coś, co mu powiedziała. Bardzo bezpośrednio oświadczyła, że już nie jest dzie wicą i nie ma dla niej zbyt wysokiej ceny za wolność. Gdy zbójca pieścił palcami jej szyję, podniosła wzrok. Twarz męż czyzny była niepokojąco blisko. Renee całkiem wyraźnie dostrzegała kształt dużych oczu, otoczonych gęstymi rzęsami, połyskujących od punk cików światła. - Słyszy, kiedy krzyczę, monsieur. - Kiedy pani krzyczy? - Często miewam koszmarne sny - wyszeptała. - Śni mi się. że znów jestem na ulicach Paryża, na Place de la Revolulion. gdzie wyprowadzili mego ojca na egzekucję. Widzę gilotynę, wysoką i cienką na tle nieba, i krew kapiącą z ostrza, płynącą strumieniem spod pnia, plamiącą stopy tłumu, który zebrał się. by wiwatować. Nie widziała powodu, by się zwierzać z reszty okropności, które czaiły się w mrocznych zakamarkach umysłu. Mart wytrzymał długie spojrze nie Renee. potem się wyprostował i zaczął odplątywać z palców nie sforny kosmyk. Zdawało się, że niechętnie go wypuszcza, ale kiedy ostat nie gładkie pasemko spłynęło na ramię dziewczyny, cofnął się kilka kroków. Znów schował się w cień, odwracając twarz od światła. - Na jaką sumę ocenia pani rubiny? Renee była wciąż jeszcze spięta i rozdygotana. Nie potrafiła precy zyjnie odpowiedzieć na pytanie. 56 - Pięćdziesiąt tysięcy funtów, może więcej. - Pięćdziesiąt tysięcy? - Mężczyzna cicho zagwizdał. - Za kilka sztuk biżuterii? Wyczuwała w jego głosie coś więcej niż tylko powątpiewanie. Opu ściła ręce. Włosy opadły na ramiona. - To nie byle jakie klejnoty, monsieur. Te rubiny znane są pod na zwą Smocza Krew. - Za pięćdziesiąt tysięcy powinny się nazywać Krew Chrystusa. Zignorowała bluźnierstwo i odgarnęła z policzka pukiel włosów. - Należały do francuskiego arystokratycznego rodu zdobywców tej waszej nędznej, wilgotnej wyspy. Jak wielu innych, którzy zaczęli się oba wiać, że rewolucja zabierze im wszystko, diuk de Blois przekazał znaczną część rodzinnego majątku w bezpieczne miejsce. Rubiny Smocza Krew. razem z resztądziedzictwa bezcennej wartości, zostały przemycone z Fran cji. Miały być przechowywane w bankowym skarbcu, dopóki diuk lub jego spadkobiercy nie zdołają wydostać się z kraju i o nie upomnieć. - Jak się domyślam, diuk nie dotarł do Anglii? - Ktoś go wydał przed Komitetem. Został stracony za zdradę stanu, tak jak i jego żona, dzieci, wnuczęta, a nawet miesięczne niemowlę. Robespierre był bardzo skrupulatny - dodała z nienawiścią w głosie. - Jak rubiny trafiły do pani narzeczonego? - To właśnie on zajmował się zabezpieczaniem klejnotów i depozy tów ze złota i srebra, nie tylko od diuka de Blois, ale jeszcze od innych osób. Obiecał, że będzie strzegł bogactw, dopóki właściciele nie zdołają uciec z rodzinami. Rzeczywiście, przechowywał te skarby w sejfach wego banku do chwili, gdy otrzymał wiadomość, że Francuzów uwięiono i stracono. Potem ogłosi! się posiadaczem całego majątku. - Bardzo przedsiębiorczy człowiek - stwierdził z przekąsem Tyrone. - Owszem, sprytne posunięcie. I bardzo korzystne, jeśli ktoś nie ma rzutów sumienia, że jego zysk jest splamiony ludzką krwią. Wyczuwając jej rosnące napięcie, Tyrone wykonał uspokajający gest. - Trudno uznać, żebym był powołany do stawania w obronie pani rzeczonego, ale... - Nic nic może go usprawiedliwiać - ucięła ostro- - Francuska arykracja powierzyła mu z ufnościązabezpieczenie swej przyszłości, ochrorodowego dziedzictwa. Dostawał olbrzymie sumy za przemycenie maątku z Francji, zanim Robespierre i jego chciwi pachołkowie skonfiskują bogactwa w imię radykalnych idei, a on machnął na nich ręką i wykradł skarb z grobów. - A teraz pani zamierza jemu odebrać klejnoty? 57 - Tak, jeśli zdołam. - A, hm, moralna ambiwalencja tego czynu pani nie niepokoi? - Queest-cequec'esldit,.,? - Dwuznaczność. W tym przypadku to znaczy potępianie kogoś za zrobienie tego samego, co pani sama chce uczynić. Ale nie oczekuję odpowiedzi. Bardziej mnie interesuje to, co usłyszałem wieczorem. Czy rzeczywiście może pani sprzedać rubiny za dobrą cenę? - Sąosoby w Londynie lojalne Francji, monarchii francuskiej. Chęt nie zapłacą za to, źe rubiny wrócą tam, gdzie ich miejsce, a nie wpadną w łapy kogoś takiego jak Edgar Vincent. - Edgar Vincent? A co on, u licha, ma z tym wspólnego? Renee westchnęła. - To on jest moim narzeczonym. Jego właśnie mam poślubić czter nastego. Bezpieczny pod osłoną mroku, Tyrone nie musiał powstrzymywać szerokiego uśmiechu. - A to ci nowina! - Pan go zna, monsieur? - Juz kiedyś skrzyżowały się nasze ścieżki... i szpady. Obrabowa łem go pięć miesięcy temu. - Naprawdę? W ciemności rozległ się znów stłumiony, gardłowy śmiech. - Tak. A jeśli pamięć mnie nie zawodzi, wśród szczodrego okupu, złożonego przez niego i jego towarzyszkę, znalazło się wyjątkowe cac ko. Brosza... - mówił coraz wolniej, popadając w zamyślenie i przywo łując w myślach dawne zdarzenie-z rubinów i diamentów, z perłą wiel kości małej piąstki. Renee na chwilę wstrzymywała oddech. - Proszę powiedzieć, czy wokół perły były rubiny ułożone w kształt zwi niętego węża? - spytała. - Złotego węża z oczami z diamentów? - Owszem, to była niezwykle luksusowa rzecz - zgodził się. - Tak bardzo, że pewien, hmm... dżentelmen, z którym miałem długotrwałe kontakty handlowe, odmówił przyjęcia jej do sprzedaży. Jak sobie przy pominam, ględził coś o tym, że ściągnie na siebie policję, jeśli tylko spró buje sprzedać klejnot. - To znaczy, że pan wciąż ma tę broszę? - A jeśli tak? - W takim razie... to niezmiernie zwiększa wartość kompletu. - Och, jeszcze jeden gorący apel do mojej prymitywnej chęci boga cenia się? 58 - Nie nazwałabym tego dążenia prymitywnym, monsieur. Może ra czej praktycznym. Ale a propos, chętnie zapłaciłabym za tę broszę każ dą cenę, jakiej pan zażąda. - Każdą? Ryzykowna oferta, mam'selle. Bandyta bez skrupułów mógłby się skusić, by z niej skorzystać. Wlepiła wzrok w jego zacienioną twarz. - Nie myślę, że pan jest tak bezwzględny, jakiego pan przede mną udaje. - A to czemu? Bo wciąż jeszcze nie zdarłem z pani ubrania? Albo nie spróbowałem pani pocałować? Renee poraziła arogancja Starlighta, ale on nie dał jej czasu na otrząśnięcic się. Szybko zrobił dwa kroki w przód i zanurzył palce w srebr nych puklach włosów. Drugą ręką przyciągnął do siebie oszołomioną dziewczynę. Uścisk był bezpośredni i zuchwały. Kapitan Starlight nie marnował czasu na komplementy i subtelności. Zlekceważył krzyk za skoczenia i protestu, który zamarł jej w gardle. Bardzo sprawnie poko nał barierę zaciśniętych warg i mocno, z zapałem wsunął język w usta Renee. Był to bardziej atak niż pieszczota, a gdy ustal, Renee wciąż staz zadartą głową. Ku swemu najgłębszemu zdziwieniu pragnęła, by brutalny pocałunek dalej trwał. - Przyda się pani parę słów dobrej rady, mam"selle - powiedział icho aksamitnym głosem. - Nie jestem ani świętym, ani zbawcą, a mło dzieńcze zamiary, żeby zostać mnichem, dawno mi przeszły. Niech mnie pani nie kusi czymś, czego nie jest gotowa dać. Lub stracić. Wypuścił ją z objęć tak gwałtownie, jak przedtem chwycił. - W jaki sposób Roth planował zastawić pułapkę? - spytał po chwili. Gwałtowna zmiana tematu i sposobu zachowania sprawiła, że Renee iczęła się jąkać. - Ja... ja nie znam sz... szczegółów, monsieur. Przysięgam. Ale... on wie, że mam znów pana spotkać za trzy dni -- dodała z lekkim poczu ciem winy. Przez chwilę Hart rozważał odpowiedzi, potem spytał: - Pani zdaje sobie sprawę, co się stanie, jeśli Roth odkryje podstęp? - Nie jest mi obcy temperament pułkownika. - Temperament? Mam'selle, pani jeszcze nie zna jego temperameni. Może widziała pani chciwość i rozwiązłość Rotha, ale nie dostała choćby próbki jego upodobania do okrucieństwa i przemocy. Na pani miejscu dołożyłbym wszelkich starań, żeby nie zostać z nim sam na sam. Pułkownik ma zszarganą reputację, jeśli chodzi o kobiety... zarówno te, które są mu chętne, jak i te, które są niechętne. 59 Wargi Renee, jeszcze wilgotne i drżące, wygięły się w krzywym uśmiechu. - Jeszcze bardziej zszarganą niż pan? - Ja w życiu nie zmusiłem kobiety, żeby zrobiła coś. czego nie chce odparł gładko. - Zdarzało się czasem, że podjąłem wyzwanie, ale nigdy nie wymuszałem względów tam, gdzie mnie nie chciano. A już z pew nością nie w taki sposób.. - Pogładził delikatnie czerwone pręgi na szyi Renee. Dziewczyna otwarła szeroko oczy. - Pan tam był? Widział pan, co on zrobił? - Powiedzmy wprost: pani obrońca z lichtarzem zjawił się na chwi lę przede mną. A ja nie poprzestałbym na ogłuszeniu łajdaka. Renee wróciła myślą do wieczornych wydarzeń, ale jej wspomnie nie mrocznego korytarza było niewyraźne, zmącone bólem i przeraże niem. Nie widziała nikogo ukrytego w cieniu. Największe jednak szy derstwo losu polegało na tym, że Roth stał o parę kroków od swej zwierzyny. - Skoro pan widział, co się zdarzyło, monsieur, to musi pan wie dzieć, że nie jestem dobrowolną wspólniczką pułkownika. - Tym bardziej zachęcam panią do przemyślenia pewnych rzeczy. Roth to sprytna bestia. Owszem, pod niektórymi względami jest głupi. - Na krótko popatrzył na usta Renę. - Ale pod innymi bardzo cwany. Zobaczy my się za trzy dni, zgodnie z planem. Wtedy przekażę swoją decyzję. - Ale Roth wie, że mamy się spotkać. Czy nie pośle tam żołnierzy, by spróbowali pana schwytać? - Byłbym zdziwiony, gdyby tego nie zrobił. Beztroski ton odpowiedzi wprawił dziewczynę w osłupienie. Gdy przyszła do siebie, niespodziewany gość wrócił na miejsce przy oknie. - Pan odchodzi? Otworzył okno szybkim ruchem i obejrzał się przez ramię. Renee okręciła się na pięcie i zatrzymała pośrodku smugi księżycowego świa tła. Cała postać dziewczyny była skąpana w srebrnej poświacie. - Mam'selle, gdybym został tu chwilę dłużej, to nie w celu prowa dzenia rozmowy - ostrzegł ją spokojnie. Słysząc tak skandaliczną sugestię, zachwiała się lekko i przycisnęła do brzucha mocno splecione dłonie. - A jeśli wciągu tych trzech dni wydarzy się coś niespodziewanego i będę się musiała z panem skontaktować? Przewiesił jedną nogę przez parapet i zawisł na nim na chwilę, wkła dając rękawice. 60 - W razie jakiejkolwiek potrzeby proszę iść na pocztę w Coventry i zwrócić się do urzędnika piszącego listy dla ludzi, którzy sami nie umieją tego zrobić. Niech pani mu każe wywiesić notatkę na publicznej tablicy. Ogłoszenie powinno wzywać Jeffreya Bartholomew do natychmiasto wego zabrania swoicli kól od powozu, bo inaczej zostaną sprzedane na poczet długu. - Jeffrey... to pańskie imię? - Nie. - A mogłabym poznać pańskie imię, monsieur? - spytała szeptem. - A ja pani? Renće nie wahała się długo. Przybysz znał jej dom. Wystarczyło za dać jedno czy dwa pytania, by odkryć tożsamość Francaise mieszkają cej w posiadłości. - Nazywam się d'Anton. Renće d'Anton. - A zatem błagam, niech pani się pilnuje, Renće df Anton, póki się znów nie spotkamy. Zasalutował lekko i zamaszyście zaganiał wokół siebie czarne weł niane okrycie. Przekroczył parapet i zniknął. Renee podbiegła do okna. Wychyliła się, ale tylko na chwilę mignęła jej przed oczami postać ze skrzy dłami nietoperza. Gość szybko dotarł na dół i przepadł w ciemnościach. Dalej wpatrywała się w mrok, bezskutecznie próbując śledzić ruchy mężczyzny. Nic nie dojrzała prócz cętkowanego deseniu ze światła księ życa, w miejscu gdzie przebijało się przez lekko potrącone gałęzie drzew. Napór zimnego, wilgotnego powietrza na cienki atłasowy szlafro czek ponaglił Renee, by zamknęła okno. Starannie zasunęła rygiel, ale jeszcze przez kilka minut stała wsparta o szybę. Czekała, aż serce wróci do zwykłego rytmu, puls przestanie tętnić i zelżeje ciepło na wyraźnie obrzmiałych wargach. 6 Robert Dudley czekał przy koniach, mamrocząc pod nosem, gdy na gle Tyrone wyrósł przy nim jak spod ziemi. - Do diabła, co ty tam tak długo robiłeś? - warknął Dudley, przerzu cając wodze Aresa w wyciągniętą dłoń Harta. - Nie wiedziałem, czy nam szturmować bastiony, czy postawić na tobie krzyżyk. 6] - Odbyliśmy interesującą pogawędkę. Po prostu trochę się przeciąga nęła. Ot i tyle. - Pogawędkę? Coś w rodzaju konwersacji? Rozmowy towarzyskiej? Dowcipkowania? Czy może wywiedziałeś się tego, na czym ci zależało? Tyrone powiódł wzrokiem po konturach spadzistych dachów i sko śnych szczytów Harwood House prześwitujących zza drzew. - Odkryłem, że to wyjątkowo pociągająca osóbka, gdy się rozbierze. Dudley zmrużył oczy. - Niemożliwe, żeby starczyło ci czasu na... - Wytaszcz swój mózg z rynsztoka, Robbie. Chodziło mi oto, że zdjęła ciężki płaszcz z kapturem. A zresztą wystarczyłoby jeszcze pięć minut, a zadziwiłbym cię moim wyczynem -- rzucił przez ramię z szel mowskim uśmiechem, wycofując Aresa z lasu na otwartą drogę. - Codziennie mnie zadziwiasz - odparł oschle Dudley. - Czy wolno spytać, o czym rozmawialiście? - Ojej zbliżającym się ślubie z Edgarem Vincentem, między innymi. Dudley, skoncentrowany na wpatrywaniu się w ziemię, aby przepro wadzić konia wśród plątaniny korzeni, uniósł głowę tak nagle, że gałąź strąciłaby mu kapelusz, gdyby jej w porę nie złapał wyciągniętą ręką. Koń spłoszony nagłym ruchem jeźdźca zatańczył i zrobił jeszcze kilka kroków do przodu, nim został gwałtownie osadzony w miejscu. - Z Edgarem Vincentem? - Tak. To właśnie on ma być szczęśliwym oblubieńcem, którego nasza figlarna Francuzeczka zamierza zostawić przed ołtarzem z pusty mi rękami. - Chryste! -wykrztusił Dudley i obejrzał się za siebie. - Chryste! powtórzył, jakby dopiero teraz do niego dotarło, kto jest właścicielem Ponurego Ustronia. - No właśnie - mruknął Tyrone. - Ona się podaje za siostrzenicę lorda Paxtona. jest zaręczona z Edgarem Vincentcm i wygląda na to, że pomaga pułkownikowi Rothowi zastawić na nas pułapkę. Czy nadal nie rozumiesz, co mnie wstrzymywało przed wcześniejszym zjechaniem po rynnie? Dudley powoli obrócił się do tyłu. Skóra siodła zaskrzypiała, gdy znów się w nim sadowił. - Rzecz jasna, zaprzeczyła, że spotkała się z zacnym pułkownikiem w zajeździe? Hart potrząsnął głową. - Przeciwnie, szczerze się przyznała. Powiedziała też, że to on ukartował całą intrygę i wysyłał ją w trzy poprzednie wieczory, żeby wywa bić nas z kryjówki. 62 - No i...? - I... nadal chce, abym sprzątnął rubiny Rothowi sprzed nosa. - Co takiego? - Dudley mocno wychylił się do przodu, jakby słuch o mylił. - Ona chce przechytrzyć Rotha? - Na to wygląda. - Ale ty jej nie wierzysz? Hart zmarszczył brwi. Wierzył paskudnym sińcom na jej gardle, pozo stawionym przez ręce Rotha. Uwierzył też w odrazę i strach, które dojrzał w oczach dziewczyny w zajeździe. Rolę lorda Paxtona w tym wszystkim Tyrone mógł sobie łatwo wyobrazić. Hrabia jako hazardzista tonął w dłu gach i jeżeli rzeczywiście zaręczył Renee z Edgarem Vincentem, zrobił to albo z chęci zysku, albo w celu spłacenia przegranego zakładu. Vincent był handlarzem ryb, człowiekiem pospolitego stanu, który dorobił się na sprzedaży pasztecików z karpia. Dla wielu osób pozosta wało tajemnicą, w jaki sposób został jednym z najbogatszych kupców w Londynie. Jednak ludziom parającym się handlem jego nazwisko nie odłącznie kojarzyło się z czarnym rynkiem. Zawłaszczanie ruchomego majątku nieżyjących francuskich arystokratów było dla Vincenta dosta tecznie brudnym, ajednocześnie zyskownym procederem, by maczać w nim palce. Żadne jednak pieniądze świata nie mogły zapewnić temu rynsztokowemu szczurowi tego, czego najbardziej mu brakowało - sza nowanej pozycji społecznej. Istniała natomiast szansa, aby jązdobył przez małżeństwo z siostrzenicą Paxtona, zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę dalsze konsekwencje po śmierci hrabiego. Jedyny syn Paxtona zmarł w dzieciństwie, więc gdyby małżeństwo Vincenta z Renće d' Anton dało męskiego potomka, chłopiec najprawdopodobniej by odziedziczył tytu ły i majątek ziemski. Roth z kolei był człowiekiem aroganckim i ambitnym, zdecydowa nym przysporzyć sławy własnemu nazwisku. Dla osiągnięcia celu nie zawahałby się użyć wszelkich dostępnych środków. Jeżeli posiadł wła dzę nad Renee d'Anton, miał przeciwko dziewczynie coś dostatecznie poważnego, by trzymać ją w szachu i uczynić narzędziem własnej roz grywki. Tyrone wiedział, że musi jak najszybciej rozwiązać tę zagadkę. - Znów masz taki wyraz twarzy jak zawsze, gdy pakujemy się po uszy w gówno i o włos unikamy ławy oskarżonych - zauważył ostroż nie Dudley. - Nic ci nie grozi jak na razie. Nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji. - Ale też nie powiedziałeś tej dziewczynie, żeby liczyła tylko na siebie, co? 63 Hart kiwnął głową w zamyśleniu. - Przyznam, że jestem bardzo ciekaw, do czego to może doprowadzić. Dudley westchnął. - Wiesz, do czego? Już czuje, jak mi się stryczek na szyi zaciska. - Pocierp trochę dla pięćdziesięciu tysięcy funtów. - Pięćdziesięciu tysięcy? - Dudley zagwizdał cicho. - A nasza działka? - Całe pięćdziesiąt tysięcy, oczywiście. - Tyrone ścisnął Aresa kolanami, znów kierując go naprzód. - Bądź tak miły i okaż mi tylko trochę zaufania, stary druhu. Czy kiedykolwiek mieszałem kobietę do intere sów? - Jeszcze nic, ale zawsze jest ten pierwszy raz. A w twoim przypad ku może okazać się on zgubny. - Wierz mi, tak samo dbam o własną skórę jak i ty, i nie zamierzam podejmować żadnych działań, zanim się upewnię, że zysk przewyższy ryzyko. Dudley prychnął. - Ech, żebyśmy tak jeszcze mogli ustalić znaczenie słowa ,,ryzyko" na nasz wspólny użytek. Tyrone zaśmiał się głośno. - Ryzyko, mój stary, to jest to. co rozgrzewa nam krew w żyłach i każe jej krążyć szybciej. Dudley nie wyglądał na przekonanego. - I na czym stanęła rozmowa z piękną Francuzką? - Powiedziałem, że muszę przemyśleć propozycję. Zgodnie z pla nem spotkamy się za trzy dni. Wtedy przedstawię swoją decyzję. - Trzy dni... to nie za wiele. - Powiadomiła Rotha o tym spotkaniu, więc możemy stę spodzie wać, że i on tam będzie. - Jasne - burknął Dudley. - Jak mógłbym w to wątpić? - Jeśli nie przyszedłbym w umówione miejsce, zorientowałby się. że coś jest nie tak. Zacząłby węszyć niczym ogar za suką i moglibyśmy stracić przewagę. - A mamy przewagę? Tyrone wychylił się w siodle i klepnął Dudleya w ramię. - Mamy ciebie. W ciągu trzech dni potrafiłeś ustalić, dlaczego król sika na niebiesko i jakie ma zwyczaje kochaś królowej. A teraz musisz tylko wywiedzieć się wszystkiego o dziewczynie i zorientować się, ja kiego haka ma na nią Roth, i jak to możemy obrócić na swoją korzyść. Dudley wybałuszył oczy. - Tylko tyle? 64 - Skoro sobie życzysz, możesz jeszcze zadać parę dyskretnych py tań na lemat rubinów. Nazwała je kompletem Smoczej Krwi. Twierdzi ła, że znajdą się wygnańcy z dworu Ludwika skłonni zapłacić ogromną kwotę, byleby ustrzec je przed dostaniem się w łapy londyńskiego han dlarza ryb. Tak czy owak, to powinno zająć ci najwyżej dwa dni. - Hart myślał przez chwilę, wpatrując się w otaczające ciemności. - Przydało by się, żebym odwiedził Doris Riley. Jeżeli ktokolwiek wie coś więcej o zbliżającym się weselu Edgara Vincenta, to z pewnością właścicielka jego ulubionego domu publicznego. - Ty do burdelu, a ja do miasta na plotki? To niezbyt sprawiedliwy podział zadań. Tyrone znów parsknął śmiechem. - No dobrze, to ty odwiedź Doris, a ja wrócę na Priory Lane t wy tłumaczę dziewczynie z wielkim brzuchem czekającej w twoim łóżku, właśnie zbierasz informacje w Berkswell. - Ech... - Dudley nasunął z powrotem kapelusz na głowę. - Ja tylko nie chcę, Robbie, żebyś czuł się winny, patrząc na zgrab ię nóżki - usprawiedliwił się Hart. - Bardzo bym chciał pewnego dnia powiedzieć ci to samo. - To się nigdy nie zdarzy. Mam za grubą skórę, a ponadto zbyt wy soko sobie cenię taki widok. Gdy tylko wyłonili się spośród drzew, Tyrone puścił Aresowi wodze. | Przemknęli przez otwartą przestrzeń lotem błyskawicy. Nie zdążyli się nawet zasapać, a już w zasięgu wzroku pojawiły się grupki domków miasteczka Berkswell. Hart skręcił na wschód, pilnie bacząc, by szereg drzew i żywopłotów oddzielał go od krętej linii drogi. Objechał szero kim lukiem środek Berkswell, aż w końcu znalazł się na jego zachod nich obrzeżach, obok wysokiego, okazałego domu. Budynek stał z dala od drogi i był okolony niskim kamiennym murkiem. Postronnemu obserwatorowi dom wydawałby się podobny do wielu jinnych eleganckich budowli usytuowanych wzdłuż rzeki. W rzeczywi stości był to jeden z bardziej ekskluzywnych burdeli pomiędzy Covenjtry a Birmingham. Widok mężczyzn wchodzących i wychodzących o wszelkich możliIwych porach nie należał w tym miejscu do rzadkości, więc Tyrone za chowywał dużą ostrożność, trzymając się blisko drzew. Obecnie pracoi wały u Doris cztery dziewczyny: Laura, Cathy i dwie Judyty, a każdą $ - Ktipycowyic/iluec 65 z nich Tyrone dobrze znal. Piękne i pełne temperamentu panny z rado ścią dostarczały mu wieczornych uciech, o ile miał na to środki. Dziewczynom szefowała dwudziestodziewięcioletnia Doris, nazywa na przez podopieczne królową. Zabawiała się, z kim chciała, zupełnie nie dbając o lo, ile szacownych, wygorsetowanych matron marszczy pogar dliwie nosy i przechodzi na druga stronę ulicy, by ominąć ją szerokim lukiem. Gdyby jednak kiedyś miało dojść do słownej przepychanki, Doris Z pewnością powiedziałaby tym bogatym, szacownym damom to, na co zasługują, bo wiedziała, którzy mężowie dochowują wierności, a którzy obsypują kochanki hojnymi podarunkami. Doris. kobieta dojrzała, grzeszna i nieobyczajna, była na każde zawołanie Tyrone'a. Nie dlatego, żeby flir tować, coś wypraszać czy się przymilać. I bynajmniej nie w celach konwersacyjnych. Oddawała się Tyrone'owi bez reszty, po spędzonej z nim nocy budziła się z jasnym umysłem i poczuciem doskonałego spełnienia. Pewnego razu, cztery lata temu, po wyjątkowo bliskim spotkaniu z patrolem policji Tyrone przypadkowo znalazł się w przybytku Doris. Był zdyszany i krwawił od rany zadanej szablą. Doris nie zadawała żad nych pytań. Po prostu zdarła z niego ubrania, wpakowała go do łóżka, a gdy żołdacy zarządzili przeszukanie wnętrz, natknęli się na Tyrone'a i Doris zajętych igraszkami. Stróże porządku szybko się wycofali z wy piekami na twarzach. W ciągu minionych lat Doris została jednym z najlepszych źródeł in formacji Tyrone'a. Pośród jej własnej klienteli można było spotkać ofice rów, urzędników miejskich, bankierów i kupców. Nie grzesząc skromno ścią, mężczyźni nieraz chełpili się posiadanymi kwotami i szafowali informacjami na temat ilości gotówki, którą zamierzali przewozić, a także przedsięwziętych środków jej zabezpieczenia. Co jakiś czas Doris przesy łała Tyrone'owi kartę lub liścik z zaproszeniem na kolację, a podczas bie siady przekazywała dyskretną wskazówkę, co ten czy ów będzie m ial przy sobie następnego dnia w drodze do Londynu, lub też gdzie jakiś sprytny mieszczuch ukrył pieniądze. Czasami była zatrzymywana w czyimś towa rzystwie, a wtedy zawsze demonstrowała zdziwienie i oburzenie. Nigdy nie zdradzała spojrzeniem ani gestem, że wie, kto skrywa się pod czarnym płaszczem i trójgraniastym kapeluszem. Pewnego razu Tyrone poszedł za jej radą i zatrzymał pojazd przy rogatce Narborough. Rabuś nie mógł powstrzymać śmiechu, gdy Doris wyłoniła się z powozu odziana jedynie w rumieniec i diamentowy wi sior. Towarzyszący jej mężczyzna, pod groźbą pistoletów, wygramolił się i stanął w pełnym świetle księżyca, za jedyny przyodziewek mając pęk czerwonych wstążek zawiązanych wokół przyrodzenia. 66 Tyrone natychmiast rozpoznał Bdgara Vincenta mimo jego nieco dziennego wyglądu. Wysoki, z byczym karkiem trzydziestoparoletni Jmężczyznamiał silne bary zapaśnika i wojowniczą naturę człowieka nie zwykłego do impertynenckich zachowań, które zakłócały lub łamały prawa własności. Mądry złodziej, gdy tylko zorientowałby się, kogo nie opatrznie zamierzał ograbić, przeprosiłby i czym prędzej odjechał. Tyrone tylko się śmiał. Prawdę mówiąc, wybuchał śmiechem za każdym razem, gdy wspo mniał obwiązanego kupca rybnego, zbyt pijanego, by wygłosić coś barjdziej sensownego niż pogróżki. Vincent przyrzekał solennie spuścić dzie sięć rodzajów ogni piekielnych na głowę Tyrone'a. lecz jak dotąd tylko jeden się urzeczywistnił. Pułkownik Bertrand Roth przybył do Covenlry % ciągu tygodnia po rabunku. Potroił nocne patrole drogowe i wydał -akaz zatrzymania i przesłuchania wszystkich samotnych jeźdźców, któy pojawią się na drodze po zapadnięciu zmroku. Ci zaś, w przypadku stawiania oporu lub próby ucieczki, mieli być zastrzeleni na miejscu. Niestety Jak dotąd Roth nic osiągnął większych sukcesów niż jego po przednik, pułkownik Lewis, który z radością scedował na następcę obo wiązek złapania nieuchwytnego kapitana Starł ighta. Rabowanie było zajęciem lukratywnym i podniecającym. Zdarzały się noce. gdy Tyrone miał ochotę odrzucić w tył głowę i zawyć jak wilk 'o księżyca. Czasami każda chwila wydawała mu się czystą doskonałocią, a każdy łyk wilgotnego powietrza wprawiał w drżenie ciało przenione rozkoszą życia. W takie noce Tyrone nie odczuwał żalu ni wyrzutów sumienia z pou obranego trybu życia, przeciwnie - w pełni i bezwarunkowo ak towa! to, kim był: złodziejem, łotrem i hultajem. Wydawało mu się lepsze od wszystkiego, co mogło mu przypaść w udziale, gdyby podął wyznaczoną przez los prostą drogą i poszedł w ślady przodków. Ojlec i dziadek byli strażnikami zwierzyny. Pochodzili z dumnego rodu leśników, wywodzącego się jeszcze z czasów, gdy większość powierzchni Anglii pokrywały lasy i można było stracić rękę, a nawet głowę za uży cie luku przeciw królewskiemu jeleniowi. Tyrone nie mógłby liczyć zbytnio na poprawę swego życiowego ponia, gdyby czysty a szczęśliwy trafnie przyniósł go na świat w tym ym tygodniu, co syna i następcę pana na pobliskim zamku. Matka rone'a została mamką i piastunką pańskiego dziecka. Potomek leśniw spędził więc kilka pierwszych lat życia jako towarzysz zabaw tługo, małego Reginalda Braithwaite'a, zepsutego, agresywnego malca, ry dostawał napadów wściekłości i ataków apopleksji, jeśli tylko coś 67 nie szło po jego myśli. Reginald nie cierpiał szkoły i zgodził się tolero wać nauczyciela pod warunkiem, że Tyrone będzie obecny na lekcjach. Hart uczył się wyłącznie poprzez słuchanie i obserwację. Miał bystry umysł i dużą inteligencję. Gdy tylko się zorientował, że symbole na pa pierze dają się przełożyć na praktyczną wiedzę i przygodę, zaczął zakra dać się nocami do wielkiej biblioteki i wchłaniał tyle słów- ile tylko zdo ła! przyjąć jego głodny umysł. W czasie gdy mały lord klął i fukał, powtarzając w kółko tłumaczenia i odcyfrowując teksty, Tyrone nauczył się francuskiego, łaciny i greki. Okazał się ponadto świetnym aktorem, obdarzonym dobrym słuchem do różnicowania akcentów. Dzięki tym umiejętnościom dostarczał potomkowi Brailhwaite'ów doskonałej roz rywki. Przechadzał się dumny jak paw i naśladował sposób mówienia dziekana z Oksfordu, przysłanego, by wbił trochę wiedzy do opornej głowy panicza. Tyrone był wysokim, urzekająco przystojnym młodzieńcem, którego gładkie, dobrze umięśnione ciało i utajona męskość przykuwały uwagę pełnej temperamentu starszej siostry młodego lorda. Często zjawiała się w stajni akurat wtedy, gdy rozebrany do pasa Tyrone pomagał ojcu przy narodzinach źrebaka lub układaniu myśliwskich psów do polowania. I nie bez entuzjazmu wprowadziła chłopaka w świat przyjemności ko biecego ciała we wrażliwym wieku piętnastu lat. Gdy Reginald skończył szesnaście lat, książę zdecydował, że dla jego syna nadszedł czas podróży po Europie. Z pomocąprzebiegłej argumentacji i subtelnej prowokacji Reginald odmówił nawet rozważenia propozycji, je śli Tyrone nie miałby wziąć w tym udziału w charakterze towarzysza podró ży i opiekuna. Podróżowali o sześć miesięcy dłużej, niż zaplanowano, głów nie dlatego, że Tyrone chciał zobaczyć piramidy oraz Parlenon, posłuchać włoskich poetów i koncertów fortepianowych we Frankfurcie. I to właśnie w Niemczech, w lato swoich siedemnastych urodzin Reginald zapadł na zapalenie gardła, co zmusiło strudzonych podróżnych do powrotu do domu. Nie minął nawet tydzień od ich przyjazdu do Anglii, gdy młody lord zmarł. Tyrone natychmiast wylądował w stajni, gdzie uprzątał gnój. Na domiar złego, gdy uśmiechnął się do córki pewnego księcia, po magając jej dosiąść konia, został smagnięty w twarz szpicrutą i oskarżo ny o to, że ośmielił się czynić osobie wysokiego stanu lubieżne propo zycje. Wydalony z posiadłości, bez pieniędzy, bez jasnego poczucia, gdzie jest jego miejsce na ziemi, znalazł się w końcu w londyńskim porcie. Trochę poszwendał się wzdłuż nabrzeża i zamustrował na pierwszy lep szy statek, którego armatki najwyraźniej służyły nie tylko do połowu wielorybów. 68 Życie na pokładzie okrętu korsarskiego otworzyło mu oczy na wiele cudów. Otworzyło też skórę na plecach więcej razy, niż zdołał spamię tać. Do tej pory nosił na barkach kraciasty wzór szram zadanych ciężką ręką bosmana, który ciągle powtarzał, że cytowanie greckich klasyków nie należy do żeglarskich obowiązków. Hart przesłużył trzy lata jako pomocnik kanoniera, dopóki w pijackiej dyskusji z. głupkowatym bos manem nie został oskarżony o morderstwo. Wtedy stwierdził, że i tak ma już dosyć morza, więc udał się na północ, do Szkocji. Tam dołączył do bandy rozbójników i od mistrzów złodziejskiego fachu nauczył się rabować, kraść bydło i wyprowadzać w pole żołnierzy brytyjskich, któ rzy od czasu nieudanej rebelii w 1745 roku trzymali Szkocję w ciężkich okowach niewoli. Dwuletni szkocki epizod przysporzył Tyrone'owi dodatkowych śla dów chłosty i zakończył się pobytem w brytyjskim więzieniu. W wilgot nych i mrocznych lochach Tyrone spotkał Roberta Dudleya, ofiarę niefor tunnego upadku z platformy przewożącej beczki szkockiego płynnego złota, uisąue baugh, przez angielskągranicę. Robbiego wrzucono do celi ze zła manymi kośćmi lewej nogi, wystającymi ze skóry. Odmówiono mu po mocy lekarskiej, ponieważ - zdaniem strażników - prawdopodobnie zo stanie powieszony, zanim zdołająpoliczyć koszt igły i nici do zszycia rany. Nauczony na pokładzie okrętu korsarskiego sztuki opatrywania ran, Tyrone złożył kości najlepiej, jak potrafił, oddarł pasy ze swojego ubrania i unierucho mił nogę. Sam był w niezbyt dobrej formie. Strażnicy więzienni, przekonani, że wie, gdzie banda chowa zrabowane dobra, nie szczędzili chłosty oraz razów pięściami, by go nakłonić do ujawnienia kryjówki. Pod koniec dwutygodniowe go pobytu w więzieniu to właśnie Robert Dudiey przeczolgiwał się przez celę, by opatrywać sińce i krwawe wybroczyny na ciele półżywego Tyrone'a. W noc przed swoją planowaną egzekucją Dudiey zadręczał strażni ków, by przyszli i zabrali Tyrone'a. Poprzedniego rana Hart został wyjąt kowo brutalnie pobity, a teraz, zdaniem Dudleya, był już martwy i zaczy nał cuchnąć, czego skazany na śmierć nie mógł wytrzymać. Jeden ze strażników, znużony wysłuchiwaniem protestów, wszedł nieroztropnie do celi w pojedynkę z zamiarem złamania Dudleyowi drugiej nogi i ucisze nia go aż do rana, kiedy przyjdzie kat. Nie zdołał wypowiedzieć drugiej groźby, a już Tyrone cudownym sposobem powstał z zapleśniałego, sło mianego łoża śmierci, napadł na strażnika z tyłu i rzucił nim o ścianę z ta ką silą. że czaszka pękła niczym dojrzały orzech. Z kluczami i skonfiskowaną rusznicą Hurt i Dudiey zdołali uciec. Udali się na południe, by ponownie poszukać dobrego angielskiego piwa. Na ciemnym odcinku drogi poza granicami Exeter napatoczył im się 69 bogato dekorowany powóz, który ugrzązł ze złamaną osią. Właściciel pojazdu odebrał właśnie ogiera, wygranego w zakładzie, więc usiłował go dosiąść i przebyć dalszą drogę do domu wierzchem. Zwierzę, czarne jak noc. z błyskami wściekłości w oczach odmówiło posłuszeństwa, wtedy miody lord wybatożył je do krwi. Tyronc podjechał do mężczyzny i już pierwszym ciosem posłał go półżywego na ziemię, potem skórzanym batem wychłostał boki młode mu paniczowi. I tak zostawili wrzeszczącego nieszczęśnika, a sami od jechali z ogierem, sakiewką pełną złota i wyraźnym, nowym celem w ży ciu. Było to sześć lat temu. Od tamtej pory ani Hart, ani Dudley nie mieli powodu, by żałować obranej drogi. Starannie wybierali swoje ofiary, jak i rozstaje, wyznaczając zawczasu dziesięć możliwych wariantów ucieczki, zanim wychynęli z cienia w księżycową poświatę. Chociaż Tyrone za przeczył temu wobec Renee d'Anton, obaj zbójcy uważali, by nigdy nie obrabować ubogich. Trzymali się więc z dala na przykład od dyliżansów miejscowej poczty. Zatrzymywali jedynie wozy przemytników, by na być trochę czamorynkowego towaru po uczciwej cenie, utargowancj z po czuciem złodziejskiego honoru. Tyrone nigdy nie próbował się oszukiwać przekonaniem o własnej nieuchwytności. Nie był przecież nieomylny, a któremuś z żołnierzyków Rotha mogło w końcu dopisać szczęście. Ostatni dzień wolności wyda wał się coraz bliższy, biorąc pod uwagę, że wyznaczono dwa tysiące funtów nagrody za pomoc w schwytaniu kapitana Starlighta. Ale nawet gdyby sznur na gardle miał mu się zacisnąć już nazajutrz, śmiałby się dalej i powiedziałby, że życie potoczyło mu się cholernie dobrze. Nie związany z nikim, zależny wyłącznie od siebie, nie odmawiał sobie ni czego, co mogło być mu zabronione z powodu niskiego urodzenia. Z rzadkim u siebie, chłopięcym uśmiechem stanął na ganku Doris i ob serwował, jak ostatni rąbek księżyca chowa się za czubkami drzew. Oczyma wyobraźni widział, jak wielka srebrzysta tarcza wędruje po nocnym niebie, rzucając przez otwarte okno błyszczący strumień światła na kusą, wilgotną, przezroczystą koszulę przylegającą do kształtnego ciała jasnowłosej pięk ności. Renće-samo imię miało posmak egzotyki i eteryczności. Oczy dziew czyny, gdy tylko odkryła jego obecność w półmroku, zapłonęły ogniem. Usta stwarzały zbyt wielką pokusę, by im się zbyt długo przyglądać bezczynnie. Wargi były cieple i gładkie, tak jedwabiste, jak wyobrażał sobie resztę mło dego ciała. Nie mógł powstrzymać się od niepewności, czy gdyby tak przed łużył pocałunek lub dopuścił, by jego ręka zaczęła pieścić wypukłą pierś, stałby teraz u Doris, kontemplując mgłę i ciemność. 70 Rąbek księżyca zniknął w okamgnieniu, zostawiając Harta z obra zem mężczyzny i kobiety w zwojach atłasowych prześcieradeł. Poczuł przyjemny przypływ rozgrzanej krwi do najdalszych zakątków ciała i już miał pokonać parę ostatnich stopni, gdy nagłe uśmiech zaczął mu za mierać, a twarze dwojga wyimaginowanych kochanków stały się wyra ziste. Jedna z nich należała niewątpliwie do francuskiej piękności, dru ga zaś do Edgara Vincenta, ale Renee nie wiła się w objęciach kupca z rozkoszy, lecz z bólu. Wpychał się między jej uda, a ona nie mogła go powstrzymać, mając nadgarstki i nogi w kostkach przywiązane do łóżka krwistoczerwonymi wstążkami. Tyrone wziął głęboki oddech. Prawie w tej samej chwili jego myśli zakłócił całkiem realny dźwięk, więc błyskawicznie usunął się w głęb sze ciemności spowijające obie strony wejścia. Instynktownie sięgnął po pistolet, lecz zbyt późno przypomniał sobie, że oba zostawił w torbie przy siodle. Mając tylko sekundę w zapasie, jednym susem przesadził niską drewnianą poręcz i skulił się za krzewami. Ledwie uniknął szero kiej strugi światła, która rozdarła ciemność, gdy drzwi otwarły się szero ko i rozległ się śmiech kobiety. - Dość! - wykrzyknęła. - Podarłeś mi już dziś jeden z najlepszych szlafroków, lubieżny brutalu! - Z przyjemnością podrę ich jeszcze tuzin i zastąpię tuzinem nowych. Tyrone poczuł, jak małe włoski jeżą mu się na karku na widok wyso kiego, krzepkiego mężczyzny, który wszedł na werandę, ciągnąc opierają cą się, lecz roześmianą Doris na świeże powietrze. Śmiech został szybko zduszony namiętnym pocałunkiem, po czym rozległ się charakterystycz ny dźwięk pękającego szwu, gdy mężczyzna ściskał i ugniatał zmysłowe krągłości kobiecych piersi. Westchnęła na pół przyzwalająco, a zarazem jakby karcąc go uwo dzicielsko i umiejętnie wymykając się z uścisków. - Mówiłeś, że musisz już iść - przypomniała, odymając usta. - A to było dwie godziny temu. Czy pułkownika nie zaniepokoi twoja długa nieobecność? Potężna wypukłość w spodniach mężczyzny testowała wytrzymałość szwów ubrania. On sam natychmiast najwyraźniej rozpatrywał wagę spo tkania, z którego miałby zrezygnować na korzyść figli z Doris. Cieniut ki, przejrzysty szlafroczek, rozchylony powiewem wieczornego wiater ku, odsłonił długie, smukłe nogi i krągłe biodra. - Do diabła z pułkownikiem. - Mężczyzna skrzywił się. - Ten drań nawet się mnie nie spodziewa w Coveniry do jutrzejszego wieczora. Dlaczego miałbym go zaszczycić wcześniejszym przyjazdem? Doris roześmiała się znów, biorąc w ramiona swego gorącego ko chanka. Westchnęła z zadowolenia, gdy ten objął ją i zaniósł do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Tyrone czekał. Dłonie miał zimne i wilgotne, puls przyspieszony. Ze złością zacisnął zęby. Wystarczył rzut oka, by rozpoznać twarz mężczy zny. To był Edgar Vincent. Prawdziwy. Nie żaden twór wyobraźni. I nic, nawet wspomnienie nagiego kupca rybnego stojącego na drodze w świetle księżyca, nie zdołało skłonić Harta do uśmiechu. 7 Renee wpatrywała się na płomień świecy jak zahipnotyzowana. Mglistoniebieski w środku, przechodził w ciemnożółty, a dalej w ognistopomarańczowy. Z przypalonego koniuszka knota wił się ciemny słupek dymu. Łojowa świeca wydzielała nieprzyjemny zapach niemytej owcy. Chociaż odór ten nasycił w końcu powietrze, zasłony, obicia i ubrania, pani Pigeon prędzej by zatańczyła nago na potłuczonym szkle, niż zmar nowała parę pensów więcej na świece z wosku pszczelego. Wyrwana od gry w szachy z Anloine'em, Renee zerknęła na zegar na gzymsie kominka, pewna, że już minęła północ. Naprawdę była zaledwie dziesiąta. Kiedy dziewczyna ostatni raz sprawdzała czas, ozdobna wskazówka minutowa stała równo na dwunastce. Teraz, jak z niedowierzaniem stwierdziła Renće, przesuwała się dopiero po cy frze jeden. Wiedziała, że zegar chodzi, słyszała delikatne tykanie po przez syk ognia na kominku. Wiatr grzechotał luźno osadzoną szybą, świeca cichutko syczała, kiedy płomień napotykał wilgotne miejsce w knocie. Co jakiś czas rozlegało się też burczenie w brzuchu Antoine'a, gdy jego żołądek protestował przeciwko pozostałościom kola cji. W ciągu pięciu i pół miesiąca, które spędzili z Antoinełem w Anglii, Renee jeszcze ani razu nie doczekała się posiłku przyprawionego czymś innym niż musztardą. Kucharka w Harwood House rzadko wykraczała poza granicę ekstrawagancji, jaką stanowiło gotowane mięso z kapustą, tłuczona rzepa i obrzydliwe okrągłe zielone warzywo nieznanego po chodzenia. Renee myślała, że się rozpłacze, kiedy wspominała francu72 kie posiłki. Dom dWntonów chlubił się sześcioma kucharzami, czterea cukiernikami i gronem pomocników kuchennych. Wszyscy oni nadzali się co wieczór, by przygotować osiem lub dziewięć dań główych, zróżnicowanych pod względem smaku. Angielska kuchnia jak dotąd nie wywoływała apetytu, lecz łzy. W sypialni Antoine'a unosił się słaby zapach kataplazmu gorczycoego. Następnego ranka po tym. jak Renće zastała brata roztrzęsionego pod łóżkiem. Antoine obudził się z lekką gorączką i suchym kaszlem, rzez minione dwa dni trzymany był w łóżku i okładany kataplazmami raz nagrzanymi cegłami. Gorączka ustąpiła przed arsenałem Finna złonym z rosołów i ziołowych naparów, ale kaszel nadal dokuczał chłopu. Renee zaczęła się martwić, że w jego płucach odnowi się choroba, a którą cierpiał w dzieciństwie. Antoine postukał palcem w krawędź szachownicy, by przywołać wagę siostry. - Jeśli koniecznie chcesz zostawiać hetmana bez osłony, nie łudż się, że go nie zabiorę. Tolerancyjnie odnosił się do częstych zamyśleń siostry, lecz jego cierłiwość też miała swoje granice. Tym razem Renee został tylko jeden ożliwy ruch, żeby ocalić hetmana. Musiała poświęcić skoczka. Ale tak byłoby to jedynie odwleczenie nieuniknionej przegranej, bo hetmaowi nadał groził atak z trzech stron. Szach i mat nastąpiłyby w następych dwóch ruchach. Renee westchnęła i wyciągnęła rękę po skoczka, lecz w tym momenie świeca zamigotała, a gra światła zmieniła hebanową zbroję, tarczę kopię szachowej bierki w obszerny płaszcz z pelerynką i trójgraniasty pelusz. Renee odruchowo cofnęła dłoń. Pomimo ognia płonącego na lenisku poczuła, jak dreszcz przebiega jej po skórze. To, co dwa dni temu wydawało się błyskotliwym, sprytnym planem, raz wyglądało na pomysł krańcowo śmieszny i lekkomyślny. To, co ydawało się zuchwałe, odważne i romantyczne, było w istocie czystym samobójstwem. Wynająć rozbójnika do kradzieży kompletu Smoczej Krwi? Przechytrzyć Rotha i liczyć na wymknięcie mu się bez szwanku? Czyste szaleństwo. Czy to nie głupota wierzyć, że starczy jej odwagę, by zrealizować tę mistyfikację? Czy to mądre, aby wiązać wszystkie nadzieje z mrocznym złoczyńcą, który pomimo urody i przebiegłości dorównującej samemu diabłu, nie dawał żadnej gwarancji, że oboje z Antoine'em znajdą się w choć trochę lepszym położeniu niż teraz? Co o nim wie? Starlight jest złodziejem i mordercą. I wcale temu nie przeczył. 73 Fakt, że posługiwał się angielszczyzną człowieka z wyższej sfery,, a nie łamanym żargonem, i źe podał rękę dla przypieczętowania hono rowej umowy, nie oznacza niczego więcej ponad wyrafinowane poczu cie humoru i umiejętność naśladowania lepszych od siebie. Skąd można wiedzieć, czy on nie szykuje własnej pułapki, by przechytrzyć Rotha, a przy okazji zagrać przeciwko obcej dziewczynie? Co go obchodzi, że ona będzie musiała poślubić kogoś wbrew swojej woli? Renee zaczynały nękać poważne obawy, że jej pierwsze wrażenie ze spotkania z nieustraszonym kapitanem Starlightem było złagodzone światłem księżyca i mrokiem. Od tamtego czasu miała dwa długie dni i dwie noce na przemyślenie swojej sytuacji, ocenę szans, poznanie ogra niczeń. I musiała znosić potępienie okazywane przez Finna. Ziemista cera starego lokaja pokryła się czerwienią, kiedy mu powiedziała o noc nym gościu. Gorąco obstawał, żeby spakować skromny dobytek i wy nieść się jak najszybciej. Już raz im się udało zmylić psy gończe Robespierre'a, oświadczył, więc z pewnością zdołają się wymknąć Rothowi i jego niedoświadczonym Ochotnikom. Wszelkie dalsze dyskusje okazały się bezprzedmiotowe, kiedy Antoine obudził się rano z gorączką. - Tak czy inaczej, już ci się oczy kleją- oświadczyła bratu Renee, przewracając bierki. - Dziwne, że Finn jeszcze się nie pojawił, żeby mnie stąd przepędzić. - Poszedł po więcej rosołu - rzekł bezgłośnie Antoine, marszcząc nos. - Może nie udało mu się znaleźć dosyć skrzydełek nietoperzy i ku rzych łapek do wygotowania. Renee uśmiechnęła się. - Chyba dobrze ci robi ta kuracja? Antoine zdążył tylko znów zmarszczyć nos i jak na zawołanie, drzwi sypialni się otworzyły. Finn wszedł z miseczką parującego płynu i świe żym kataplazmem. Na silny powiew gorczycznego odoru Antoine błagalnie przewrócił oczyma, szukając u siostry wsparcia. - Może mu powiesz, że czuję się o wiele lepiej? Potrząsnęła głową. - W tej sprawie musimy się zdać na wiedzę Finna. Kuruje cię od nie mowlęctwa i nie będę się narażać, wtrącając się w jego kompetencje. - Ale ja już nie kaszlę i z nosa mi nie cieknie. Spójrz. Nachylił ku niej twarz, ale Renee tylko się uśmiechnęła. - Może jutro wybawię cię od skrzydełek nietoperza, mon coeur. Dziś wieczór pozostaniesz we władzy Finna. 74 Wstała i pozbierała rozsypane bierki szachowe. Antoine rzucił się na wznak na poduszki z udawaną rozpaczą, ale tak naprawdę nie wyglądał na bardzo zmartwionego końcem gry, bo powieki opadał)' mu ze zmęczenia. Kiedy Finn skończył okładać pierś Anloine'a świeżym plastrem, Renee pochyliła się nad łóżkiem i czułe pocałowała brata w policzek. - Dobranoc. Śpij dobrze. Wiesz, że cię kocham całym sercem. Gdy byś czegoś potrzebował... - Urwała, bo było wiadomo, że Finn będzie uwal przy chłopcu, póki ten nie zaśnie. Finn odprowadził Renee do korytarza. - Zostawię drzwi otwarte na noc - zapewniał dziewczynę. - Choć w takiej sytuacji pewnie nie wypocznę. Panicz chrapie jak ta gruba Pigeon, ałe postaram się to ścierpieć. Renee uśmiechnęła się w podzięce i mrugnęła porozumiewawczo do Antoine'a, którego rozbawiło porównanie Finna. - A zatem dobranoc. - Dobranoc, mademoiselle. Gdyby potrzebowała pani czegoś... - To sama sobie przyniosę. Nie musisz się tak o mnie martwić. - Owszem, muszę. Nikt inny w tym przeklętym domu się do tego 'e poczuwa z wyjątkiem małej Jenny, a ona ma dziś pełne ręce roboty, zykuje pokoje w zachodnim skrzydle. Renee przygryzła wargę. Pani Pigeon dostała wiadomość z Londynu od lorda i lady Pa.\tonów z poleceniem posprzątania i wywietrzenia du żych pokoi sypialnych na przybycie państwa pod koniec tygodnia. Mieli przyjechać w towarzystwie kilku gości, ajcszcze większej ich liczby należało oczekiwać wraz ze zbliżaniem się dnia ślubu, teraz odległego zaledwie o dwa tygodnie. Renee prawie się udało wyrzucić z pamięci tę przykrą perspektywę. Starała się nie myśleć o tym, że dzień zaślubin naprawdę kiedyś nadejdzie. Nie wierzyła, że już wkrótce będzie musiała stanąć przed ołtarzem. Finn prawidłowo odczytał wyraz jej twarzy i ciężko potrząsnął głową. - Obiecałem zarówno pani matce, jak i ojcu... - Tak-odrzekła cicho, kładąc dłoń na jego ręce. -Tak. Wiem.Obie całeś, że do końca życia będziesz troszczył się o mnie i Antoine'a. - To nie była pusta obietnica, chociaż wydaje mi się, że nie w pełni jej dotrzymałem. - Nieprawda. Antoine zawdzięcza ci życie... A ja bez ciebie u boku uż dawno bym oszalała. Oczywiście jeszcze mogę postradać zmysły odała szeptem. -- Ale nie dlatego, że ty zawiodłeś. Finn chciał spytać o sens tej dziwnej uwagi, ale przypomniał sobie o obecności Antoine'a i tylko chrząknął głośno. 75 - Do końca mojego życia jeszcze daleko, mademoiselte. Wytrwam,)'. Renee przesłała bratu pocałunek i odeszła. W jej sypialni ogień roz palono dość wcześnie, więc było prawie tak sucho i ciepło, jak w poko ju brata. Dwa solidne polana żarzyły się jaskrawą czerwienią na kracie paleniska, a drobne Talki żółtych płomyków lizały ich czarną powierzch nię. Nie paliła się żadna łojowa świeca, więc Renee mogła cieszyć się czystym żywicznym aromatem płonącego drewna. Z westchnieniem roztarła dłoniązesztywniałe mięśnie karku i pode szła do okna. Od dwóch dni niebo było zachmurzone i ponure. Za szybą panowała nieprzenikniona ciemność. Najbliższy sąsiad mieszkał siedem kilometrów od nich długą, krętą drogą, więc nie można było dostrzec w oddali najmniejszego błysku światła, który by choć odrobinę rozjaśnił mrok i złagodził wrażenie opuszczenia. Renee sprawdziła, czy zasuwka okna nadal jest zamknięta tak szczelnie, jak kilka godzin temu. Finn. niech mu niebo wynagrodzi, zostawił karafkę wina na nocnym stoliku, więc Renee z przyjemnością nalała sobie kieliszek r połowę wy piła duszkiem. Gęsty trunek zostawiał w gardle żeiazisty posmak, ale Renee prawie natychmiast poczuła działanie mocnego alkoholu. Ciepło wypeł niło jej wnętrzności, Z przymusem wypiła resztę i nim zatkała korkiem karafkę, nalała sobie następny kieliszek, zdecydowana zapewnić sobie tej nocy kilka godzin nieprzerwanego snu. Wciąż nie podjęła ostatecznej de cyzji i obawiała się, że godzinę przed umówionym spotkaniem wcale nie będzie bliższa niż teraz dokonania pewnych rozstrzygnięć. Jeśli w ogóle stawi się na lo spotkanie. Nie odchodząc od okna, powyjmowała z włosów szpilki i delikat ne srebrnepeignes. Odłożyła na bok grzebienie. Rozpuściła gruby zwój loków, uciskając jednocześnie czaszkę, by masażem usunąć uczucie zmęczenia, które zaczęło ją ogarniać. Tak działo się każdej nocy. Bez względu na to, jak była znużona, gdy tylko znalazła się sama w ciem ności sypialni, oczy nie chciały się zamknąć, ciało odmawiało odprę żenia się. Miała wielkie szczęście, jeśli od czasu do czasu przespała bez przerwy więcej niż kilka minut, a jeszcze większe, jeśli tych minut nie wypełniały przerażające obrazy z przeszłości. Znów łyknęła trochę wina i rozwiązała szarfę pod talią. Strząsnęła fałdy białego muślinu. Przejrzysta tkanina opadła swobodnie. Sądząc, że narastające odrętwienie było spowodowane winem, Renee zdecydo wała wychylić resztę drugiego kieliszka. Nagle opuściła ręce i zamarła. Stała tak samo nieruchomo jak ciemna postać w kącie. Może to delikatny odblask ognia na palenisku użyczył przybyszowi odrobinę cielesności w jednej ulotnej chwili, a może zdradził go słaby 76 zapach mgły. skórzanego siodła i wilgotnej wełny. Tak czy inaczej Renee wiedziała z całą pewnością, że mężczyzna, którego widok miała przed oczyma każdej minuty w ciągu ostatnich dwu dni i nocy, stoi teraz nie całe trzy metry dalej. Zacisnęła powieki i zachwiała się przez moment, czując wzdłuż grzbietu prąd lodowych topniejących igiełek. - Co pan tu robi. monsieur? Dlaczego pan znów przyszedł? - Sam się temu dziwię, manrselle. Jedyne wytłumaczenie, jakie po trafiłem znaleźć to... ciekawość. - Ciekawość? Usłyszała ciche szuranie butów, gdy powoli się do niej zbliżał. Wy raźnie czuła za plecami jego obecność. - Ciekawi mnie - odezwał się znowu - czy pani w pełni pojmuje, jak niebezpieczną grę prowadzi... czy też po prostu pomyślała pani, że łatwiej będzie manipulować mną niż Rothem. - Nie sądzę, monsieur, żeby którymkolwiek z was pozwolił sobą manipulować. Nie próbuję też tego robić. - Nie? Czarna dłoń w rękawiczce wysunęła się do przodu. Renee spodzie wała się dojrzeć błysk pistoletu. Aie jedyna iskierka mignęła tylko na brzegu kieliszka z winem, który Tyrone wyją! dziewczynie z ręki i pod niósł do ust. Kiedy przełykał, towarzyszył temu odgłos tak obcesowy i szorstki, jak przekleństwo, z jakim odstawił kieliszek na stół. - Zawsze uważałem, że koniak pomaga stawić czoło demonom, ale wygląda na to, że niedojrzały, rdzawy klaret też się nieźle nadaje. - Prześladują pana demony, monsieur? - Wszyscy troszkę się boimy tego, co czai się w ciemności, mam'selle. Odpowiedź, wymruczana tuż nad jej uchem, wywołała mały wir pod niecenia między udami Renee, który w następnej chwili zmienił się w po tężny prąd, gdy mężczyzna odgarnął na jedną stronę ciężką złotą masę włosów, odsłonił zarys szyi i położył dłoń na delikatnym ramieniu. - Ciekawe - powtórzył, jakby ich rozmowa ani na moment nie zbo czyła z tematu. - Sama pani przyznała, że słyszała opowieści o tym, jaki jestem przebiegły. - Przerwał i powiódł czubkiem palca w rękawiczce wzdłuż opadającej linii ramienia dziewczyny. - Musiała więc pani się I spodziewać, że sprawdzę jej opowieść. - Nie kłamałam, monsieur - odparła, wzdrygąjąc się. - Ani też nie powiedziała mi pani całej prawdy. Czy też po prostu I zapomniała pani, że ma brata? 77 - Antoine'a? -szepnęła. -To jeszcze chłopiec. Nie ma czternastu lat... - I już jesl oskarżony o morderstwo. - Skąd się pan dowiedział? - Moja droga mairTselle d'Anton... -Niski glos pieścił kark Renee, słowa spływały spiralą wzdłuż kręgosłupa, pod muśnięciem jego palca ciało naprężało się. - Miałem dwa dni, żeby odkryć, co każe lak pięknej kobiecie jak pani ulegać żądaniom takiego łajdaka jak Roth. Może panią zainteresuje, że widziałem nawet nakaz. Renee osłupiała. Maksymilian Robespierre chełpił się kiedyś, że ma najlepszych szpiegów na świecie, ale rewolucyjny przywódca i je go psy gończe poczuliby się zawstydzeni sukcesami angielskiego roz bójnika. - Oskarżenie jest fałszywe - powiedziała, próbując odzyskać pano wanie nad sobą. - Antoine nikogo nie próbował zabić. Usłyszał strzał i pobiegł na pomoc, a kiedy dotarł na miejsce, lord Paxton był już nie przytomny. Wuj twierdzi, że strzelano z tyłu i nie rozpoznał napastnika. Myślę, że on sam nie wierzy, że zamachu dokonał Antoine, ale pułkow nik Roth namówił go, żeby podpisał nakaz i żądał aresztowania mojego brata, jeśli nie zgodzę się im pomóc. - Zadali sobie tyle trudu tylko po to, żeby zmusić panią do współpracy? - Ja też tego nie rozumiem, monsieur. Nie wątpię bowiem, że znaj dzie się tysiąc kobiet, które chętnie przejadą się nocą po drogach w na dziei zawarcia z panem znajomości. Poczuł się trochę zaskoczony, ale nie rozbrojony sarkazmem dziew czyny. Kiedy próbowała odwrócić głowę, mocno przytrzymał jej brodę lewą ręką. Prawą natychmiast objął Renee w talii i przyciągnął do sie bie. Panna d'Anton pomyślała, że to idealna pozycja do ukręcenia jej szyi, jeśli okoliczności będą tego wymagały. Napięta i drżąca trwała w zło wrogich objęciach, ani nie próbując opierać się, ani prowokować do za cieśnienia chwytu. - Dwa tysiące funtów to dużo pieniędzy - powiedział powoli. - Pięćdziesiąt tysięcy to dużo więcej. Gdybym liczyła tylko na na grodę, narobiłabym wrzasku pierwszej nocy, gdy zakradł się pan do mojego pokoju, i natychmiast zjawiliby się żołnierze Rotha. - Tak - mruknął. - Niech mi pani więcej powie o wartownikach. - Zwykle jest ich dwóch na służbie o każdej porze. Jeden pilnuje drzwi frontowych, drugi patroluje stajnie i dziedziniec. - Znów spojrza ła na zaryglowane okno. - Jak pan się tu dostał, monsieur? Finn wyjąt kowo starannie pozamykał okna na noc. 78 - Proszę pamiętać, że jestem złodziejem. Żyję z tego, że wchodzę, gdzie chcę, i zabieram rzeczy, które umieszczono pod dobrą strażą. Oderwał dłoń od jej brody i przesunął w dół, gładząc zgięcie szyi. -Zamki tylko czynią wyzwanie bardziej interesującym. Renee doznała lekkiego zawrotu głowy. Głos mężczyzny brzmiał jej w uszach jak łagodny wyrzut, jego ciało czuła za sobą jak rozgrza ny piec, ręka obejmująca talię była pasmem potężnych muskułów. Pal ce w rękawiczce przylegały do jej szyi na tyle mocno, że z pewnością wyczuwały niespokojny puls. i choć starała się bardzo, nie mogła od dychać równomiernie. - Ma pani więcej małych sekretów, które przede mną ukrywa? Jesz cze jednego brata? Może kochanka? - Antoine jest moim jedynym bratem. - Renee z trudem przełknęła ślinę. -A mój narzeczony został stracony w Paryżu. - Był aristo, rzecz jasna. Najeżyła się odruchowo. - Wywodził się z jednego z najpotężniejszych i najszlachetniejszych rodów Francji, monsieur. Był też uprzejmy i delikatny, litościwy i hono rowy, jeśli takie rzeczy coś dla pana znaczą. - Nic nie znaczą. mam'selle. Uprzejmość i delikatność w moim fa chu grożą utratą życia, podobnie zresztąjak współczucie i honor. W tej chwili jedyna rzecz, jaka ma dla mnie znaczenie, to odpowiedź na pyta nie, czy powinienem pani ufać. czy nie. - A w jaki sposób ja mam rozstrzygnąć, czy panu ufać, skoro ważne dla mnie cechy ma pan w pogardzę? - Moja sytuacja jest trochę bardziej ryzykowna niż pani. Jeśli ja zo stanę schwytany, to mnie powieszą... Jeśli panią złapią, to zapewne w ra mach kary spędzi pani noc lub dwie w łóżku Rotha i tyle. - Wolałabym umrzeć -oświadczyła krótko, gniewnym tonem. - Prę dzej bym sobie odebrała życie, niż dobrowolnie uległa pułkownikowi Rothowi lub Edgarowi Vincentowi. Przytrzymał zgięte palce na jej szyi jeszcze minutę, zapewne zasta nawiając się, czy wybuch złości był spontaniczny, czy odegrany na jego użytek. Wreszcie ją puścił, a odsunięcie dłoni było prawie pieszczotą. - Dlaczego nie mielibyśmy razem ustalić, mam'selle, jakie ryzyko jesteśmy oboje gotowi ponieść i wjakim stopniu możemy sobie wza jemnie ufać? Lekko obróciła głowę, czekając co dalej. - Czy te drzwi mają zamek? Zawahała się przez moment. 79 - Tak. - To proszę je zamknąć. I przynieść mi klucz. Cofnął drugą dłoń. Nagły chłód przejął Renee dreszczem. Przez kilka sekund stała nieruchomo i wpatrywała się w dwa ciemne odbicia ich postaci w oknie. Ogień rzucał zaledwie tyle światła, żeby za znaczyć rogi kapelusza, szerokość barów mężczyzny, postawiony górny kołnierz. Jej sylwetka była o głowę niższa i zamazana przez splątane fale włosów. Nie podniosła wzroku. Minęła nocnego gościa i podeszła do drzwi, świadoma, że on też się odwrócił i śledzi każdy jej krok. Gdyby zamknęła się z nim w pokoju, Pionowi - czy komu innemu - zajęłoby kilka minut wyłamanie drzwi i przyjście jej na pomoc. Z drugiej strony, gdyby wy biegła z wrzaskiem na korytarz, mężczyzna natychmiast rzuciłby się do okna i zniknął w ciemnościach nocy, zanim Finn lub strażnik zdołaliby zareagować. Tak czy inaczej, to by zakończyło sprawę. Roth by się dowiedział, że jego plan został ujawniony i już w ogóle nie doszłoby do następnych spotkań. Pułkownik nie miałby podstaw, by winić dziewczynę za to, że uzbrojony rabuś włamał się do jej pokoju. Sięgnęła do mosiężnej klamki. Poczuła zimno metalu. Chwyciła klucz i wykonała dwa powolne, pełne obroty. Wyciągnęła klucz z dziurki i za cisnęła w ręku. Poczekała, aż kolana przestaną dygotać, po czym obró ciła się i na chwilę oparła plecami o rzeźbione drewno. Zbójca trwał nie ruchomo. Nadal stał przy oknie. Oczy połyskiwały mu lekko, gdy blask ognia zaglądał pod rondo kapelusza. Czy się zdziwił? Nie potrafiłaby powiedzieć. Czy był zadowolony? Tego leż nie umiała rozstrzygnąć. Czy to miała być próba? Raczej nie. 8 Renee była w połowie drogi od drzwi do okna, Tyrone wstrzy mał ją uniesieniem dłoni. Po prostu potrzebował odrobiny czasu, żeby pomyśleć. Wcześniej, gdy trzymał Renee w ramionach, nie był do tego zdolny. Jej włosy pachniały jak róże i głaskały mu policzek jak jedwab. Teraz spływały srebrną kaskadą na ramiona, przyciemnione rudawo bla skiem ognia na kominku. Bez szarfy podtrzymującej fałdy sukni wokół 80 Gdy talii muślin opadał prosto od brzegu stanika do podłogi. Odblaski ognia, igrające na przejrzystej tkaninie, mocno dekoncentrowały mężczyznę. Bez wysiłku Tyrone przypomniał sobie, jak wyglądała dziewczyna w sa mej kusej koszuli, spryskanej wodą, jak długie i smukłe ma nogi. wciętą alię, jak miękkie, krągłe i jędrne piersi. Pomijając różane pachnidło, sam zapach jej skóry był wyrafinowany, niczym powiew wiatru prze siąknięty aromatem egzotycznych korzeni, napływającym z tropikalnej wyspy tuż za horyzontem, i burzył krew w żyłach. - Może plan jest zbyt niebezpieczny, monsieur - szepnęła Renee. Może miałam niemądry pomysł. 1 zdaje mi się, że nie zniosłabym tego, "dyby... Tyrone z rozmysłem wykonał jeden krok w stronę Renee i światła kominka. - Gdyby... co? Dziewczyna przyglądała się osłupiała, jak otulony płaszczem gość od niechcenia ściąga rękawice, potem zdejmuje trójgraniasty kapelusz. Cisnął obie rzeczy na krzesło i zrobił następny krok w jej kierunku. - Czegóż to nie zniosłaby pani. mademoiselle? - powtórzył pytanie,stu zniknę. Tyrone w zamyśleniu przechylił głowę. - A gdzie pani będzie? - Tak daleko stąd, jak tylko Finn zdoła nas zabrać. - I nie martwi pani nakaz aresztowania brata? - Nakaz miał zostać zniszczony, jeśli będę współpracować. Rolh może mnie winić za swoje niepowodzenie. - Ma pauvre innocente. Naiwne stworzenie - mruknął. - Czy nafewdę myśli pani, że Rolh nie chce niczego więcej? Nie pamięta pani o zachowania Pod Lisem i Psem? Renee poczuła nagle przejmujący chłód. - Ale on i Edgar Vincent przyjaźnią się ze sobą. - Rolh nie ma przyjaciół. - A pan, monsieur? - Tylko znajomych, z którymi łączą mnie wspólne interesy - od rzekł po krótkim wahaniu. -1 mam na imię Tyrone. - Pardon? - Mam na imię Tyrone. Tego z pewnością jeszcze nie zdążyła pani ipomnieć? Ostry ton jego głosu wywołał gorący rumieniec na policzkach Renće. - Oczywiście, że nie. Ale skoro już nigdy więcej się nie zobaczymy, iyślę, że najlepiej będzie, jeśli wrócimy do... oficjalnej formy. Na takie dictum Tyrone nie mógł powstrzymać uśmiechu. Oto cu>wnie półnaga dziewczyna siedzi w pogniecionym gniazdku z pościeL ze skórą wciąż zaróżowioną od niedawnych pieszczot, i odprawia fochanka jak służącego. A on tymczasem, dopiero co pewny, że odzyskał kontrolę nad własnymi reakcjami, czuje teraz, że jego ciało znów grubieje i pęcznieje boleśnie. - A jak pani zamierza stąd uciec? - zapytał niepewnie. - Rolh wyznaczył ludzi, żeby panią śledzili. I to pewnie nie jakichś głupców. On też nie jest półgłówkiem, chociaż czasami można by się o to spie:. Sądzi pani, że jeśli spotkanie dziś wieczór nie przebiegnie zgodnie [planem, pułkownik wzruszy po prostu ramionami i pójdzie sobie? Nie'wale się natrudził, żeby zaaranżować pułapkę. Jeśli nasunie mu się toćby cień podejrzenia, że pomyślała pani o podwójnej grze, wledy Jpiero pokaże swoją naturę. Przez resztę życia będzie się pani budzić wrzaskiem z koszmarnych snów. 93 - Aleja zrobiłam, co do mnie należało. Wszystko, czego zażądał. On nie ma powodu podejrzewać mnie o cokolwiek. - Dopóki klejnoty nie znikną. - Co takiego? - Dopóki klejnoty nie znikną-powtórzyl i skłonił się lekko.-Wte dy z absolutną pewnością zacznie panią o coś podejrzewać. - Nie rozumiem. - To naprawdę proste. Myślę, że gra jest warta świeczki. Powinni śmy się spotkać dziś wieczór i ukraść klejnoty, zgodnie z umową. To właśnie chciałem powiedzieć, zanim mi pani przerwała swoją jaśniepańskąodprawą. 1 zamierzam zrealizować plan. /. pani pomocą lub sam. Prześcieradło wyśliznęło się z rąk Renee. - Co takiego? Chce pan sam dokonać rabunku? - Dlaczego by nie? Zadano sobie wiele trudu, by mnie do tego za chęcić. A ja byłbym diabelnie lichym złodziejem, gdybym przepuścił okazję do zgarnięcia pięćdziesięciu tysiący funtów w klejnotach. To cał kiem pokaźny majątek. Rozumiem, dlaczego pani nie chce, bym brał udział w kradzieży. - Muszę myśleć o bezpieczeństwie Antome'a - szepnęła. - Oczywiście. - Gdyby tylko o mnie chodziło... - Włożyłaby pani płaszcz, trójgraniasty kapelusz i sama siebie ob rabowała? Tym razem Renee nie przejęła się drażniącą, żartobliwą nutą w jego głosie. A niech się do woli śmieje z jej tchórzostwa. - Rolh wpadnie w szał. - Pod wpływem szału ludzie bywają nieostrożni i popełniają błędy. - A pan nigdy ich nie popełnia, monsieur? - Och, mam*selle, ja też jestem tylko człowiekiem. Ostatnie słowa wypowiedział ledwie słyszalnym szeptem, muskając wzrokiem blade wzgórki piersi dziewczyny. Znów pragnął wziąć ją w ra miona, ale to by oznaczało złamanie prawie wszystkich twardych reguł postępowania, które sobie ustanowił, a wśród nich naczelne miejsce zaj mował nakaz unikania więzów emocjonalnych. Dobrze wiedział, że na leży wystrzegać się przyjaźni, miłości, zobowiązań. Uczucia mogły do prowadzić do zguby. Tyrone cieszył się, że ciemności kryją pożądanie, z jakim patrzył na Renće. - A zatem, mam'selle, do pani należy decyzja, czy pozostać przy grze, czy nie. - Jego głos był znów szorstki i rzeczowy. - Jeśli zamierza się pani wycofać, radzę rzeczy wiście jak najszybciej stąd zniknąć. W razie 94 trudności proszę przypomnieć sobie nazwisko, które podałem poprzed niej nocy: Bartholomew, JełTrey nie tylko zajmuje się pisaniem listów na poczcie. Wynajmuje też konie. To mój stary towarzysz z okrętu i cho ciaż jest niewiele młodszy od tego pani Pinna, całkiem traci głowę, kie dy ma do czynienia z piękną kobietą. Za jeden uśmiech przewiezie panią bezpiecznie i dyskretnie do Londynu czy gdzie indziej. Cóż, życzę pani powodzenia w przyszłych przedsięwzięciach. Renee przyglądała mu się, jak wtyka koszulę w spodnie, wkłada ka mizelkę i surdut. Ruszał się tak. jak gdyby nagle zaczął się bardzo spie szyć. - Monsieur? Tyrone zatrzymał się w pół drogi do okna. Usłyszał szelest przeście radeł, gdy wstawała i ciągnęła je za sobą, chcąc choć częściowo osłonić nagość. Omal nie jęknął z udręki. - Ja też chciałabym życzyć panu jak najwięcej powodzenia we wszystkim - wyszeptała i dotknęła jego dłoni. Popatrzył na białe, długie, delikatne pałce. Jego ciało znów gwał townie zareagowało na wspomnienie niedawnych pieszczot. Z wysiłkiem przesunął się ku oknu. Odsunął rygiel. Naciągnął mocno na głowę trójgraniasty kapelusz i obejrzał się ostatni raz. Nie odezwał się, chociaż przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Przeskoczył przez para pet i zniknął, jakby się rozpłynął w zimnym nocnym powietrzu. 10 później, kiedy głęboka ciemność nocy zaczęła ustępować rozmytej różowości świtu, Renee wciąż jeszcze stała przy oknie. Tkwiła tam, owinięta prześcieradłem, odkąd Tyrone odjechał. Niewyraźnie zda wała sobie sprawę, że rozwidnia się coraz bardziej. Światło nadawało kształt drzewom i polom, wypalało wiotkie pasma mgły snujące się nad ziemią. Nawet jej nie pocałował na pożegnanie. i Zresztą wcale tego nie oczekiwała. Wziął od niej. czego chciał, i wró cił do swoich spraw. Do codziennych zajęć: plądrowania powozów i rai bowania podróżnych, zdobywania środków do życia za pomocą pistoletów 95 Godzinę i przebiegłości,'wystawiania się na niebezpieczeństwo i rzucania wyzwań losowi i śmierci. A teraz zamierzał obrabować Edgara Vincenta; ona zaś za wszelką cenę będzie musiała wydostać się z posiadłości. 1 to im szyb ciej, tym lepiej, żeby zdążyć, nim Roth lub Vincent, lub wuj - albo wszy scy trzej naraz - zacznąją podejrzewać o działanie w porozumieniu z prze ciwnikiem. Usłyszała ciche bzyczenie. Spojrzała w górny róg dwuipółmetrowego okna. Tłusta zielona mucha tłukła się jak oszalała, zataczając koła przy tafli szkła i szukając drogi na wolność. Renee chętnie pomogłaby stworzeniu, ale nie miała czasu na takie małe gesty litości. Pospieszyła do ubieralni. Po paru minutach miała już na sobie szlafrok zamiast prze ścieradła i porządnie splecione w warkocz włosy. Klęknęła przed paleniskiem i zaczęła rozgrzebywać wysoką stertę popiołu, by odsłonić węgle żarzące się pod spodem. Zapaliła wiecheć nasączony oliwą i przytknęła płomień do knota świecy, a po namyśle dorzuciła trochę drzazg i drewna na ruszt, żeby podsycić ogień. Ciepło i ociężałość, jakie odczuwała tak niedawno, uleciały w ślad za le capitaim. Było jej zimno. Całe ciało miała obolałe i wciąż czuła na sobie zapach Tyrone*a. Gdy ogień dobrze się zajął, zabrała świecę i ruszyła ku drzwiom z za miarem wyproszenia u służby gorącej wody do kąpieli. I czegoś do je dzenia. Dziwne, ale prawie umierała z głodu. Na dodatek była bardzo spragniona, a woda ożelazistym posmaku, pozostawiona na noc w jej dzbanku, nie nadawała się do picia. Nacisnęła klamkę. Drzwi ani drgnęły. Dopiero po krótkim ataku paniki Renće przypomniała sobie, że sama je zamknęła i wyjęła klucz z zamka. Pamiętała, że przez jakiś czas ściskała klucz w dłoni, ale polem Tyrone ją pocałował i zapomniała o całym świecie. Uklękła i zaczęła przeszukiwać podłogę w miejscu, gdzie stali. Świe ca, trzymana wysoko nad głową, rzucała dość szeroki krąg światła, więc od razu udało się znaleźć zgubę. Ale gdy Renee zaczęła zbierać koszulę, suknię i pończochy, jeszcze coś błysnęło na podłodze. Była to szpilka od krawata wysadzana klejnotami. Tyronc nie nosił krawata, ale miał na sobie eleganckie ubranie, więc z pewnością wcze śniej wyjął szpilkę i wetknął do kieszeni lub wpiął w klapę. Potem mu siała mu wypaść, czy też odpiąć się, przy szaleńczym pośpiechu, z jakim zrzucał ubranie. Renee, ostrożnie trzymając szpilkę, przyjrzała jej się w blasku świecy, Z całą pewnością nie była to byle błyskotka od wę drownego handlarza. Miała trzon ze złota i łepek w postaci tarczy her96 owej podzielonej na kwadranty. W trzech z nich były osadzone brylan ty co najmniej karatowej wielkości. Czwarty zawierał szafir. Przy lep szym świetle Renće dałaby radę odczytać drobne literki dewizy wyrytej wzdłuż dolnej krawędzi tarczy. Teraz jednak całą uwagę skupiła na bryantach. Miały najlepszy szlif, a ich fasety odbijały miriady iskrzących się świetlnych punkcików. Oczywiście ukradziono ją komuś bardzo zamożnemu. Renee ukryła bezpiecznie szpilkę pod kołnierzem i wybiegła z po koju. W korytarzu panowała grobowa cisza i ciemność. Dziewczyna skieowała się najpierw do sypialni Anioine*a, lecz w ostatniej chwili zmieila zamiar. Jeśli brat jeszcze śpi. lepiej go nie budzić. Niech wypocznie rzed trudami najbliższych dni. Stąpając boso wzdłuż holu, ruszyła do pokoju Finna. Rozejrzała się zujnie i cichutko zapukała. Nie było żadnego odzewu. Jeszcze raz zastukała i przyłożyła ucho o drzwi, ale nie usłyszała nawet szmeru. - Finn? Monsieur Finn? Cisza. Obejrzała się w lewo i w prawo, nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi. - Finn? Es-tu ici? Jest pan tu? - rzuciła szeptem. Uniosła wyżej nad głową migoczący ogarek łojowej świecy. W miajak wsuwała się do pokoju, popychając drzwi, słabe światło sięgało w głąb aż do pustego łóżka ze zmiętą pościelą. Malutkie, urządzone po spartańsku pomieszczenie było bardzo schludnie utrzymane, zgodnie z charakterem człowieka, który tu sypiał: krzesło, stolik, wąskie łóżko z płaską poduszką i zapasowym kocem złożonym w poprzek w nogach. Jedno niewielkie okno osłaniała pojedyncza zasłona, a wewnętrzne drzwi rowadziły poprzez ubieralnię do sypialni Antoine'a. Pod ścianą mie ściła się tylko solidna szafa. Tak samo jak i w jej własnym pokoju, nie było tu żadnych akcentów sobistych. Ani pamiątek rodzinnych, ani kamei, nic, co by rzucało świana sześćdziesiąt lat życia, z których połowę mieszkaniec tej izdebki ził w najbardziej wykwintnym i dekadenckim kraju świata. Dziw ne, że aż do lej pory Renće nie zastanawiała się nad pierwszymi trzyjdziestoma latami życia Finna. A przecież był Anglikiem. Czy wciąż jesz cze ma jakąś rodzinę po tej stronie kanału La Manche? A jeśli tak. to czy próbował się z nią skontaktować? - Pani czegoś chciała, madcmoiselle? Wzdrygnęła się na głos Finna, który rozległ się za jej plecami, i omal nie upuściła świecy. Księżycowy jeździec 97 Finn w nocnej koszuli i szlafmycy stał na progu ubieralni. Koszula była powyciągana i sporo za krótka, żeby osłonić wychudłe kostki i bose stopy. Czubek szlafmycy zagiął się i opadał na jedno ucho. W lewej ręce mężczyzna trzymał łojową świecę, w prawej zaś porcelanowy nocnik. - Pani czegoś potrzebuje, mademoiselle? - Jak się miewa Anioine? Dobrze spał? Czy kaszel mu trochę prze szedł? Finn podniósł siwą brew. - Z płucami było wszystko w porządku. Panicz spał snem sprawie dliwego... czego, ośmielę się przypuścić, nie można powiedzieć o pani. Przemknęło jej przez myśl, że to zawoalowana aluzja, ale zaraz uświa domiła sobie, że Finn jest zbyt zaspany, żeby mu się zebrało na ironiczne docinki. - Istotnie niewiele spałam tej nocy - przyznała dość zgodnie z praw dą. - I... przemyślałam wszystko raz jeszcze... Czuję, że nie mogę się tego podjąć. Po prostu nie jestem wstanie wziąć na siebie odpowie dzialności. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale przypomniał sobie o naczyniu, które trzymał w ręku, i odwrócił się, żeby je odstawić. Kie dy znów się wyprostował. Renee stała już przy oknie. - Mademoiselle... - Nie mogę tego zrobić, Finn. To zbyt niebezpieczne. Tysiąc rzeczy może pójść źle. a wtedy Antoine zapłaci za moją głupotę. Finn lekko uniósł brew. - Domyślam się, że mówi o układzie z pułkownikiem Rothem. Skinęła głową. - Tak. Zastanawiałam się nad tym przez dwa dni. W gruncie rzeczy nie byłam zdolna myśleć o czymkolwiek innym i wiem, że nie mogę tego zrobić. - Dzięki Bogu. mademoiselle! - Finn odprężył się z wyraźną ulgą. - Oczywiście nie powinienem się wtrącać, ale naprawdę zaczynałem się obawiać, że będę musiał zrobić coś drastycznego, żeby przywołać panią do rozsądku. Roth to padalec, któremu nie można ufać, aten nicpoń rozbójnik jest... no, przestępcą. Złodziejem i mordercą. Na pewno skoń czy na szubienicy, jeśli go wcześniej nie zastrzelą. - Dobrzy obywatele paryscy też przylepili mojemu ojcu etykietkę złodzieja i mordercy. Czy to rozgrzesza człowieka, który wydał go try bunałowi? - Nie powinna pani mieszać zbrodni wymyślonych przez fanaty ków politycznych z występkami przeciw boskim przykazaniom. Ten łaj98 dak kradnie uczciwym ludziom uczciwie zarobione pieniądze - no, w większości uczciwym ludziom. Ciążą na nim oskarżenia o morder stwo, przynajmniej z tuzin albo i więcej, według ostatniego listu goń czego, jaki widziałem. - A oboje wiemy, że angielskie listy gończe i nakazy aresztowania zawierają najczystszą prawdę - odparła z goryczą. Zmarszczył brwi i zesznurował usta w wąską kreseczkę. - Czy powiedział lub zrobił coś, co by wskazywało, że oskarżenia są fałszywe'? - Nie, nie przeczył, że jest złodziejem. - 1 to w dodatku przebiegłym, którego już ostrzeżono o zastawionej pułapce. Śmiem twierdzić, że dała mu pani ogromną szansę ocalenia i głowy lym razem. Już samo to powinno oczyścić pani sumienie z wszel kiego poczucia winy. - W jego głosie brzmiała irytacja, bo ani trochę nie był zadowolony, gdy usłyszał o pierwszej wizycie kapilana w pokoju Renee. Jak by zareagował, gdyby się dowiedział, że spędziła większość ostatniej nocy w ramionach Tyrone^. lepiej było nie myśleć. - Co więcej - ciągnął Finn - wydaje mi się, że jeśli ten drań jest na tyle głupi, żeby się stawić na spotkanie dziś wieczór przy rogatce, to chyba zasługuje na swój los, cokolwiek mu przeznaczone. Renee obróciła się do okna i odchyliła palcem zasłonę. Zapatrzyła się na posępny krajobraz. Z głębi świadomości przywołała obraz jeźdźca mknącego w oddali. Doleciało ją nawet niesione wiatrem echo jego śmiechu. - Nie można go posądzić o głupotę - stwierdziła spokojnie. - Rotha zresztą też nie. Aleja nie zamierzam wplątywać się dalej w ich grę. Opuściła z powrotem zasłonę i odwróciła się. - A zresztą nic chcę być dziś wieczorem przy żadnej rogatce, chyba że leży ona daleko stąd, prosto na drodze do Londynu. - Do Londynu, mademoiselle? - Zdaje się, że stamtąd odpływają okręty do Ameryki? - Do Ameryki? - W Ameryce nie ma gilotyn, Finn. I nie kochają tam angielskich żołnierzy. Tatuś często opowiadał o Nowym Orleanie. Mówił, że to przyjazne i eleganckie miasto. Zbyt odległe, żeby udzieliła mu się atmosfera zepsucia panującego na dworze królewskim lub krwawych rozruchów politycznych. Bylibyśmy tam bezpieczni, prawda? - O tyle, o ile człowiek może być bezpieczny w kraju czerwonoskórych dzikusów i żądnych krwi piratów. - Czyżbyś wolał zostać tutaj, gdzie dzicy są biali, a piraci wcale nie mniej żądni krwi przez to, że się ich nazywa rodziną i przyjaciółmi? 99 Finn nie znalazł odpowiedzi, więc milczał przez chwilę. - Tak czy inaczej, pozostaje kwestia dostania się do Ameryki - ode zwał się w końcu. - Pomijając stronę finansową, to mordercza podróż trwa jąca kilka lygodni, które mogą się przeciągnąć do miesięcy, jeśli statek zostanie zepchnięty z kursu przez wiatr albo napotka rozpętane żywioły. Renee przygryzła dolną wargę. Kiedy przepływali kanał La Manche, Finn cały czas był zielony na twarzy i prawie nie podnosił głowy znad burty. Ulgi po szczęśliwym wydostaniu się z Francji doznał dopiero, gdy znów poczuł twardy grunt pod stopami. - Przykro mi, Finn. To jedyne miejsce, jakie mi przychodzi do gło wy, gdzie nie dosięgnie nas wpływ wuja, gniew Rolna i koszmar rewo lucji. Antoine będzie tam bezpieczny. Wyrośnie na silnego, pięknego młodzieńca i może... w tym nowym, ciekawym miejscu uda mu się wy zwolić z horroru śmierci mamon. Finn z namysłem skinął głową, trochę niechętnie zgadzając się z Renee. - Oczywiście ma pani całkowitą słuszność, mademoiselle. Musimy my śleć, co jest najlepsze dla młodego panicza. Wciąż nie widzę jasno, jak mie libyśmy osiągnąć ten cel naszymi skromnymi środkami, ale jestem pewien, że skoro są chęci, znajdzie się i sposób. Sprawdziłem już szuflady ze srebr nymi sztućcami i szaf)* z zastawą lorda Paxtona - dodał z lekkim chrząknię ciem. -Niestety, zostały z tego żałosne resztki. Jeśli w domu jest cokolwiek wartościowego, Pigeon z pewnością trzyma to pod kluczem. Renee znów przygryzła wargę i skinęła na Finna, by przeszedł z nią na drugą stronę korytarza do jej pokoju. Kazała mu trzymać świecę, uklę kła przy łóżku i namacała odcinek nierównego szwu w piernacie. Szarp nęła nitkę. Pierze wysypało jej się prosto w twarz. Wepchnęła palce w otwór i wydobyła małą szmacianą sakiewkę z dwiema złotymi mone tami i garstką srebrnych liwrów - tyle pozostało z majątku wywiezione go z Paryża w obrąbku koszuli. Finn jednak wcale nie patrzył na skromne skarby. Przygląda! się łóż ku, kocom i poduszkom porozrzucanym na wszystkie strony. Renee na ogół sypiała spokojnie. Rano ledwie małe wgniecenie wskazywało, gdzie leżała. Zanim jeszcze Finn podniósł zdumione niebieskie oczy, policzki dziewczyny spłonęły intensywną czerwienią. Renee zacisnęła w dłoni monety i w obronnym geście przysunęła piątkę do piersi. - Jezus Maria - wyszeptał Finn. - On znów tu był. Nie było sensu zaprzeczać oczywistym faktom, tym bardziej że lokaj podniósł świecę bliżej jej twarzy i doskonale widział blask winy w oczach. 100 - Dobry Boże - wyrzucił z siebie chrapliwie. - Czy on... czy się pani narzucał? Resztką sił, jakąjeszcze w sobie czuła, zmusiła się, żeby nie kłamać. - Nie. Nie użył wobec mnie przemocy - powiedziała spokojnie. To ja chciałam ukraść mu tyle, ile zdołam. - Jak to, ukraść? Wyznam, mademoiselle. że nie rozumiem, co pani mogłaby ukraść złodziejowi. - Może trochę odwagi. Zuchwałości. Nieustraszoności. I to - doda ła, przypominając sobie o szpilce od krawata. Drżącymi palcami wyłu skała ją spod klapy szlafroka i podała Finnowi. - Musiała wypaść, kie dy... kiedy odchodził. Pewnie nie zauważył. Ja też nie zauważyłam, a choćby nawet, i tak bym mu jej nie oddała. Jest chyba bardzo cenna, prawda? Z pewnością tyle warta, ile trzy bilety do Ameryki? Finn wlepił wzrok w połyskującą brylantową szpilkę. Cofnął się o kil ka kroków i usiadł ciężko na krześle. Nagle jakby się postarzał. - Nigdy... przenigdy nie myślałem, że do lego dojdzie. Że pani bę dzie zmuszona sprzedać się temu... temu przydrożnemu rabusiowi. W czym panią zawiodłem? - Ja się nie sprzedałam - zaprzeczyła spokojnie. - Ani też nie zamie rzałam mu się oddać, tylko... po prostu tak wyszło. I jeszcze nikt mnie do niczego nie zmusił, chyba że do tego, by żyć, kiedy wolałam umrzeć. Finn powoli spojrzał na dziewczynę otumanionym wzrokiem. - Co pani chce przez to powiedzieć? Potrząsnęła głową i osunęła się przed nim na kolana. - Stałam na tym samym placu, co ty i Antoine, kiedy strażnicy rzu cili się na mamon. Nie skoczyłam na pomoc, bo się bałam. Patrzyłam, jak się z niej wyśmiewają, biją ją. Nic krzyczałam jak Antoine. bo... byłam zbyt przerażona. Nie mogłam się ruszyć. Potem chciałam umrzeć. A ty mi nie pozwoliłeś. Mówiłeś, że muszę uciekać i troszczyć się o An toine^. Zmusiłeś mnie, żebym przyjechała do tego domu, kiedy pragnę łam zawrócić i być tam, gdzie zostali mamon i popa, i Jean-Louis... i inni. Gdyby cię przy mnie nie było, już dawno bym oszalała. Vraiment, mogę jeszcze stracić rozum, ale z pewnością nie dlatego, że ty nie dotrzymałeś przyrzeczeń. Jeżeli ktoś tu kogoś zawiódł, to ja ciebie. Finn wyciągnął kościstą dłoń i drżącymi palcami pogładził długie złote włosy. - Jak to? - zapytał marszcząc czoło. - W jaki sposób pani mogła mnie zawieść? -, - Przez to, że nie jestem taka, jak moja matka. Że nie mam jej odwa gi, siły. 101 - Dobry Boże, dziecino. Więc to ci lak ciąży na sercu? Czy to dlate go... - Nagle pochylił się i mocno chwycił Renee za ramiona. - Czy dlatego zgodziłaś się współpracować z pułkownikiem Rothem? I zgo dziłaś się na to obrzydliwe małżeństwo? Wyrzucasz sobie, że nie byłaś w stanie poświęcić się w Paryżu? Że ty żyjesz, a twoja matka umarła i... Znów musiał przerwać, bo słowa i uczucia dławiły go w gardle. Trzydzieści lat wcześniej pomógł Cciii Holstcad wyrwać się ze szpo nów rodziny, uciec do Londynu i zbiec stamtąd z Sebastienem demo nem. Ucieczka wymagała odwagi i precyzyjnego planu, gdyż stary hra bia postanowił trzymać córkę pod kluczem i domową stracą aż do czasu, gdy zostanie zaciągnięta przed ołtarz i bezpiecznie poślubiona podsta rzałemu i zreumatyzmowanemu księciu Leiccster. W dniu ślubu Finn jak zwykle zajął miejsce na koźle, ale zamiast pojechać do kościoła, ru szył co koń wyskoczy na wybrzeże, gdzie Sebastien miał statek gotowy podnieść żagle, gdy tylko ukochana postawi stopę na pokładzie. Finn początkowo nie zamierzał wyjeżdżać z Anglii, ale skoro czeladź hrabie go deptała im po piętach i doszło do wymiany ognia między brzegiem a statkiem, łatwo dał się namówić, by uznać Francję za swój nowy dom. Pozostał odtąd oddanym i wiernym członkiem domu d* Antonów, jednak nikt nawet nie podejrzewał, jaka prawdziwa przyczyna skłoniła go do pozostania- Renće domyśliła się dopiero, gdy była świadkiem naj głębszej rozpaczy Finna po śmierci jej matki. Finn kochał ją tak głębo ko, honorowo, szlachetnie, jak mężczyzna może kochać kobietę, i nosił to uczucie w sercu z milczącą godnością przez ponad czterdzieści lat. - Nigdy nie chcę słyszeć, jak pani mówi takie rzeczy - powiedział rwącym się głosem. -Jeśli pani żałuje choćby jednego dnia, który prze żyła, to śmierć państwa d'Antonów byłaby na próżno. Moglibyśmy wszyscy pozwolić się zaprowadzić na gilotynę, wykrzykując, że całe nasze i ich życie nie miało sensu ani celu. Że pani i panicz Anloine nie stanowicie żywego dowodu, \i. wasza matka i ojciec żyli, kochali, zo stawili po sobie cząstkę samych siebie. Tak. jesteś, moje dziecko, do wodem, że oni istnieli, i jak długo są obecni w twojej pamięci, wszyst kie mordercze ostrza na wszystkich placach miast nie są zdolne tego unicestwić. Łzy, z którymi Renee dotąd walczyła tak dzielnie, przelały się przez powieki i spłynęły przy pierwszym mrugnięciu. Widząc je, Finn znów chrząknął i zerwał się na nogi. - Zgadzam się, zrezygnujmy Z rubinów. To była mrzonka, łagodnie mówiąc, i im szybciej oddalimy się z tego domu, tym lepiej. Strażnicy ostatnio stali się opieszali, ale musimy dbać w najwyższym stopniu o dys102 recję. Nie możemy nikomu dać powodu do alarmu. Śmiem twierdzić, e pułkownik Roth nie potraktuje tego lekko, że z niego zakpimy. Renee otarła policzki wierzchem dłoni i stanęła obok Finna. - Mam nadzieję, że pogryzie sobie palce z rozczarowania. Finn rozejrzał się po pokoju. - Ale jak Starlighl się tu dostał? Drzwi są pilnowane, a ja bardzo starannie pozamykałem i zaryglowałem wszystkie okna. - Nie wiem - przyznała. - Po prostu nagle się zjawił. Powiedział, że żyje z wchodzenia tam, gdzie go nie chcą, i zabierania rzeczy, które do niego nie należą. Podobno zamki tylko dodają pikanterii wyzwaniu. Firm pryclmął pogardliwie. - Ciekawe, czy w więziennej celi też okaże się laki zaradny. My wyj dziemy głównymi drzwiami, żeby uniknąć podejrzeń. Weźmiemy tylko jedną walizkę. Wyniosę ją do wozowni bez większej trudności, ale pani musi znaleźć pretekst, żeby pojechać do miasta. Pigeon będzie nalegać, żeby pani towarzyszyć, jak zwykle, ale... - Przerwał i zmarszczył brwi. Ma pani jeszcze proszki nasenne od tego doktora w Londynie?. Renee skinęła i poszła do ubieralni poszukać trzech małych pudełe czek z drzewa sandałowego. Kiedy wróciła, Finn odzyskał już formę i stanowczość. Wziął jeden pakiecik, potem mamrocząc coś o potężnej tuszy ochmistrzyni, sięgnął po drugi, - Zatrzymamy się najpierw przy ciastkarni. Zaproponujemy jej po częstunek czymś wyjątkowo słodkim. Ona wprost obżera się białymi ciasteczkami opływającymi porterem i kremem. Gdy pani wstąpi do na stępnego sklepu, ja jeszcze bardziej dosłodzę krem. - Zważył w dłoni jeden zpakiecików. - Jeśli ostatnio nie zmieniła swoich zwyczajów, pochłonie ciastko i łyknie piwa. Kiedy tylko uśnie, skręcimy w boczną ulicę i wynajmiemy inny powóz z publicznej wypożyczalni. Zanim ba bie się w głowie przejaśni, będziemy już w pół drogi do Manchesteru. - Do Manchesteru? A nie do Londynu? - Londyn będzie pierwszym miejscem, gdzie zaczną nas szukać, a bez rubinów nie mamy żadnego istotnego powodu, żeby tam jechać. Wyobrażam sobie, że rozpuszczą psy gończe na wszystkie strony, gdy tylko odkryją, że zające się wymknęły, ale jestem przekonany, że naj większy wysiłek skoncentrują na południu, nie na północy. - Przerwał i spróbował wesprzeć Renee leciutkim uśmiechem. - To pewne, że i ten plan ma wady, ale też pułkownik Roth nie jest takim wprawnym myśli wym, wbrew jego nieustannym, nudnym oświadczeniom. Gdyby napraw dę był laki bystry, nie potrzebowałby pani pomocy, żeby się rozprawić z groźnym kapitanem Starłightem. 103 Wyją) z palców Renee szpilkę do krawata i uniósł ją do światła. - Rzeczywiście, wyjątkowo precyzyjna robota. Pieniądze, jakie do staniemy za te kamienic, powinny wystarczyć na trzy bilety do Ameryki. Trzeba tylko mieć nadzieję, że ubrania z koźlej skóry i bobrowe czapy nie są zbyt drogie. - On dał mi nazwisko osoby, klóra mogłaby nam pomóc, - Kto? Finn rozdął nozdrza z lekceważeniem. - Irlandczyk. Należało się tego spodziewać. Renee zerknęła z ukosa na starego lokaja. - A ty nie jesteś po części Irlandczykiem? Podniósł brew i obciągnął nocną koszulę. - Owszem, i wcale się tym nic chlubię, mademoiselle. Irlandczycy to szaleni, nieprzewidywalni ludzie, którym brakuje powściągliwości. A na dodatek przychodzą im do głowy dzikie pomysły o niezależności. Gdy wymówił słowo ,,powściągliwość", Renće spłonęła rumieńcem i poczuła lekki ucisk w brzuchu. Powędrowała wzrokiem ku łóżku, gdzie kłębiły się prześcieradła i poduszki, gdzie przez krótkich parę godzin czuła się tak samo zuchwała i śmiała jak mężczyzna, który ją trzyma! w ramionach. - Obudź Antoine'a - powiedziała cicho spokojnym głosem. - I za wiadom panią Pigeon, że dziś rano wybieramy się do miasta. tem.Monsieur Tyrone. Tak ma na imię kapitan Starlight -- dodała szep 14 JL inn wyszedł się przebrać. Po półgodzinie stanęła w drzwiach Jenny z dwoma pełnymi wiadrami parującej gorącej wody. Wyciągnęła wannę z ubieralni i ustawiła przed kominkiem. Kiedy pospieszyła na dół po więcej wody, Renće dokończyła pakować walizkę obitą tkaniną. Najpierw zapakowała małą sakiewkę z monetami, owiniętą pończo chami i zapasową bielizną. Szpilkę od krawata zostawiła pod kołnie rzem szlafroka, do czasu gdy się przebierze i wepnie ją w koszulę od spodu. Oprócz pudełka z lekarstwami, szczotek i grzebieni niewiele wię cej było rzeczy, które uważała za przedmioty pierwszej potrzeby. Finn 104 I miał rację. Pomijając już czyste niepodobieństwo wyniesienia z domu I kufrów i skrzyń, zbyt duży bagaż opóźniałby podróż, a także przyciągał ludzkie oczy i pozwalał łatwiej ją wytropić. Na tak uroczystą okazję jak ucieczka zdecydowała się włożyć spód nicę w angielskim stylu i dopasowany stanik. Gorset z fiszbinami kłuł ją w pasie i wypychał piersi w górę, tak że sterczały jak dziób okrętu, lecz sama suknia była skromna, z długimi rękawami i niewielkim wycięciem dekoltu. Spódnica z niebieskiego aksamitu wypiętrzyła się wokół talii na warstwie sztywnych halek, ale ciepły i mocny materiał w sam raz nadawał się na podróż. Prosty żakiet do konnej jazdy, zapięty wysoko pod szyję, też nie powinien przyciągać ciekawych spojrzeń. Jenny wróciła z następnymi wiadrami wody i filiżanką gęstej czeko lady, która miała zaspokoić pierwszy głód Renee do czasu zejścia na śniadanie. Grudkowaty i gorzki napój był prawie nie do przełknięcia. Renee zmusiła się jednak, by wypić tę breję, posłuszna rozkazom Rinna, by najeść się, ile tylko zdoła, bo nie ma pewności, co i kiedy będąjedli następnym razem. Uznała, że musi także na zapas nacieszyć się gorącą wodą w wannie. W większości zajazdów i stacji pocztowych na gościa, który zażądał kąpieli, spoglądano, jakby miał troje uszu, a już całkiem na pewno nie słyszano o takich luksusach na pokładzie statków transoceanicznych. W tej wannie z emaliowej cyny można było zanurzyć się tylko z kolana mi podkulonymi pod brodę, ale przynajmniej woda przyjemnie rozgrze wała, a mydło pachniało czystością. Renee spłukiwała z siebie wspo mnienia ostatniej nocy. Widok łóżka, które miała dokładnie przed sobą. nie pozwalał jednak wyrzucić wszystkiego z pamięci. Uporządkowała prześcieradła i koce, I ułożyła poduszki, ale każde zabłąkane spojrzenie przywoływało żywy obraz dwóch nagich ciał splecionych razem, poruszających się w po spiesznych rytmach namiętności. Czuła dłonie kochanka pod swymi bio drami i jego usta na piersiach. Mogła zamknąć oczy i przeżyć na nowo wrażenie każdego pełnokrwistego pchnięcia, kiedy cały świat sprowa dzał się do jaskrawych błysków rozkoszy. - Proszę pani? Jenny stała obok wanny z ręcznikiem, czekając, by osuszyć swej pani ciało i włosy. Woda szybko wystygła, więc po wyjściu z wanny Renee trzęsła się z zimna. Jej ciało bielało i połyskiwało w mieszanym świetle słońca i ognia na kominku. - Wybrała pani niebieską? - spytała pokojówka, wskazując suknię, którą Renee ułożyła w poprzek łóżka. 105 - Tak. Chyba będzie najlepsza. Zamierzam pojechać dziś do Coventry na małe zakupy. - Och, a właśnie jest targ w Spon. Wszyscy handlarze wstążek wy stawią swój towar. - Jenny westchnęła, przygładzając wyjątkowo uparty pukiel wilgotnych włosów Renee. - Takem chciała pojechać, a tu pani Pigeon powiada, że szkoda czasu na takie rzeczy. Tylko ulicznicom za leży na wstążkach, powiada. Ulicznicom, ladacznicom i Francuzicom. żeby łatwiej złapać bogatego męża... - Urwała z otwartymi ustami, po czym powoli zacisnęła wargi. - Przepraszam - wymamrotała po paru sekundach. - Pani jest siostrzenicą lorda Paxtona i w ogóle, w pani ży łach płynie nie całkiem Francuska krew, no nie? I nic pani nie poradzi na to, jak pani włosy ładnie wyglądają z kokardami, i że mężczyźni wciąż się na panią patrzą. Gapiliby się i tak. choćby pani nosiła worek na gło wie i ubierała się w zgrzebną wełnę. Renee przejrzała się ukosem w lustrze wiszącym z tyłu wanny. Wło sy już jej prawie wyschły. Rozsypywały się na wszystkie strony [iskrzy ły, gdy Jenny szczotkowała je w rozgrzanym powietrzu przy kominku. Ich wspaniałość jak najgorzej wróżyła zachowaniu anonimowości. Renće znów zerknęła w bok. tym razem na tacę z przyborami do fryzowania. Poczuła wielką pokusę, żeby sięgnąć po nożyczki i zacząć obcinać wło sy. Teraz nie było na to czasu, lecz może później, gdy zatrzymają się gdzieś na noc. dokona radykalnej zmiany wyglądu. Na razie skinęła na Jenny, by zaplotła jej gruby warkocz i zwinęła na czubku głowy. Pokojówka podkręciła rozgrzanymi szczypcami kilka krót kich pasemek i kosmyków, które pozostały wokół twarzy po zrobieniu fryzury. Potem Renće zacisnęła zęby i pozwoliła się ścisnąć gorsetem. cierpiąc męczarnie, zanim stanik zosta! zasznurowany do samej góry. Pończochy, halka i spódnica uzupełniły ubiór, szarfy zostały zawiązane, fałdy ułożone i wygładzone. Wreszcie Jenny zawyrokowała, iż pani wy gląda strasznie pięknie. Gdy Jenny zajmowała się wylewaniem przez okno wody z wanny, Renee wróciła do tacy ze szczotkami i grzebieniami zostawionej w ubieralni. Wsunęła po jednej sztuce do walizki, którą ustawiła w kącie. Wy ciągnęła też szpilkę od krawata ze szlafroka i wpięła ją w koszulę od spodu między piersiami. Ostatni raz zerknęła w lustro, wyjrzała na korytarz i przeszła na dru gą stronę do pokoju Antoine'a. Drzwi otworzyły się, nim zdążyła zapu kać. Oboje z Pionem omal na siebie nie wpadli. - Pani wybaczy -powiedział natychmiast lokaj. Otrząsnął się z prze strachu i popatrzył dziewczynie przez ramię. Zmarszczył brwi, gdy przez 106 jotwarte drzwi dojrzał Jenny krzątającą się w pokoju Renee. - Jego ŁaIskawość nie jest z panią? - Nie. Właśnie szłam sprawdzić, czy ma się dość dobrze, by zejść dziś na śniadanie. W istocie...-Urwała nagle, uświadamiając sobie obec ność pokojówki za ich plecami. - Miałam nadzieję, że będzie mógł mi później towarzyszyć w wyprawie do miasta. Muszę tam załatwić parę spraw. A świeże powietrze dobrze by bratu zrobiło. Dzień robi się ciepły i słoneczny - dokończyła niepewnie. Finn nieznacznie zerknął na Jenny wynoszącą z pokoju puste wiadra i mokre ręczniki. - Jestem pewien, że chętnie pojedzie z panią, mademoiselle. Mam przyprowadzić powóz? - Proszę. O jedenastej. Finn lekko się skłonił. - Jak sobie pani życzy. Renće skinęła lokajowi, odwróciła się, w żaden sposób nie zdradza jąc pośpiechu, i podążyła szerokim głównym korytarzem do środkowych schodów. Słońce rzucało jaskrawe promienie przez dwukondygnacyjne okna, które okalały główne wejście. Gdy przechodziła koło schodów, zajrzała w dół do głównego foyer. Strażnik na dole musiał usłyszeć ci eli)' szelest spódnic, bo obrócił się i czujnie śledził wzrokiem jej ruchy, gdy przechodziła z jednego skrzydła domu do drugiego. Pokój śniadaniowy znajdował się na samym końcu zachodniego skrzydła, nad kuchniami. Ściany miał jaskrawożółte, bo poprzedni wła ściciel najwyraźniej uznał, że okna nie dają dosyć światła, by zapewnić pogodny nastrój. Połączony efekt słonecznego blasku i intensywnego koloru farby na chwilę oślepił Renee, gdy otworzyła drzwi i weszła do środka. Uczucie ulgi na widok Antoine'a, siedzącego za stołem jadalinym z czereśniowego drzewa, trwało jednak tylko małą chwilę. Brat nie był sam. W pokoju znajdowało się jeszcze czterech męż czyzn. Jeden z nich zerwał się błyskawicznie, z purpurowym rumień cem na twarzy, gdy ujrzał w drzwiach dziewczynę. Zanim oczy przywy kły do światła, a serce wróciło do zwykłego rytmu po doznanym szoku, !Renee rozpoznała porucznika Chase'3 Marlborough z Ochotniczych Oddziałów Coventry, młodego i wzruszająco gorliwego oficera milicji, który pełnił funkcję adiutanta Rotha. Roth siedział tyłem do wejścia, w blasku światła lejącego się przez okno. lale nie można się było pomylić co do sztywnej arogancji jego profilu. MunIdur pułkownika stanowił plamę ognistej czerwieni na tle jaskrawych smug I promieni. Czerwień włosów skrywała biała wojskowa peruka. Gdy Roth 107 W uśmiechu odsłonił dwa rzędy dużych krzywych zębów, promieniował tą samą złośliwą satysfakcją, klórą Renee pamiętała z gospody Pod Lisem i Psem. - Ach, mademoiseile d'Anton. To doprawdy przyjemność widzieć panią na nogach tak wcześnie. Właśnie rozmawialiśmy o zwyczaju wy legiwania się większości pięknych młodych kobiet, którym nie przeszka dza tor że przesypiają pól dnia. A co ty myślisz, Edgarze? Czy będziesz pochwalał, czy ganił tyle sił żywotnych u nowo zaślubionej żony? Renee powoli obróciła zrozpaczone spojrzenie na trzeciego mężczy znę, który dopiero teraz poszedł za spóźnionym przykładem Rotha i po derwał się na nogi. Edgar Vincent był wysoki, wzrostu dobre metr osiem dziesiąt. Miał szerokie bary i masywny byczy kark człowieka, który spędził wiele lat na ciężkiej pracy fizycznej. Mało subtelne rysy zdecy dowanie nie dodawały mu urody. Czoło przecinała jedna czarna linia brwi, przysłaniająca głęboko osadzone, matowobrązowe oczy. Sposób bycia miał rażąco niemiły, jak gdyby posiadanie dobrych manier napeł niało go odrazą. Mówił szorstko, bez szacunku dla wieku i wrażliwości kogokolwiek, kto znalazł się w jego towarzystwie, Renee wyczuła jego chłodne, taksujące spojrzenie, pełne nieukry wanej dezaprobaty dla jej ubioru. Przy pierwszym spotkaniu zlustrował ją wzrokiem, jakby kupował konia. Mało brakowało, a zajrzałaby jej w zęby i sprawdził, jak silne ma łydki. Przy kolejnych spotkaniach kła niał się sztywno, jeśli pochwalał wygląd przyszłej żony, albo lekko krzy wił usta, jeśli był rozczarowany. Teraz wargi wygięły mu się prawie w pod kowę, gdy oceniał surowość uczesania i skromność dekoltu dziewczyny. Renee czuła, jak rumieniec zabarwia jej policzki ze wzgardy. Jak laki wiejski prostak, złodziej okradający cmentarze arystokracji miał czel ność osądzać innych! Czwarty mężczyzna stał przy bocznym bufecie, łapczywie wyjada jąc zawartość kilku podgrzewanych półmisków. Renee widziała jego twarz tylko z profilu, gdyż wydawał się bardziej skoncentrowany naje dzeniu niż na towarzystwie. Był mniej więcej tego samego wzrostu co Vincent. a pudrowana peruka jeszcze go podwyższała. Nosił obcisłe spodnie i frak ciemnoszarego koloru, skrojone według najnowszej mody z niemożliwie wysokimi, starannie wymodelowanymi klapami, a do tego krawat zawiązany tak ciasno i ułożony w tak misterne fałdy, że wydawa ło się istnym cudem, iż mężczyzna może poruszać szczęką, gdy próbuje kolejnych potraw. - Zapraszamy do stołu, moja droga - odezwał się Roth, wskazując puste krzesło naprzeciw siebie. - Właśnie odnieśliśmy małe zwycięstwo 108 I nad skąpstwem pani Pigeon. Zażądaliśmy, by podała coś pożywniejsze|go niż owsianka i zzieleniała szynka. Wstrętne babsko. Dziwi mnie. iż I Paxton nie kazał już dawno temu jej odprawić. Jest prawie tak zapobieIgliwa i oszczędna, jak ten pani Finn. Teraz Renee pobladła, jakby krew z niej wyciekła przez otwartą żyłę. · Nie widziała się z Rothem od czasu pobytu Pod Lisem i Psem. Chociaż ·dziękowała losowi za odwleczenie wyroku, mogła poznać po złowro gim błysku w bursztynowych oczach, że pułkownik ani nie zapomniał, ani nie potraktował lekko tamtego incydentu. Niespodziewana wizyta zaparła Renee dech w piersiach. - Tak, prosimy do nas - powiedział Vincent, wymachując niecier pliwie ręką. Podniosła wzrok i spojrzała wjego brązowe oczy. Pragnęła, żeby odraza, którą czuła, nie zabrzmiała wjej głosie. - Ja... przyszłam tylko zabrać Antoine'a. Finn właśnie podstawia Bpowóz, żeby nas zabrać do miasta. Mam kilka sprawunków do załatwię·nia i... - Sprawunki z pewnością mogą zaczekać - przerwał Roth, marszIcząc czoło. - Przybyliśmy tu w sprawie, która zasługuje na dużo więkIsze względy niż wałęsanie się po mieście i myszkowanie po sklepach. I Marlborough. na litość boską, zanim się pan udusi od wstrzymywania I oddechu, niech pan odda honory damie. Porucznik rzeczywiście wykazywał nadmiar adoracji. Potykał się z po śpiechu, gdy przysuwał Renee krzesło z wysokim oparciem. Można było pomyśleć, że jest zbyt młody, żeby nosić mundur. Wyglądał najwyżej na osiemnaście czy dziewiętnaście lat. Miał okrągłe oczy jak u szczeniaka i gładkie policzki bez cienia zarostu. Był odrobinę wyższy niż Renće i wy glądał, jakby zamierzał upaść jej do stóp, jeśli tylko ona tego zażąda. - Mademoiseile - powiedział pełnym czci szeptem. Zmusiła się. by zrobić parę kroków, gdy mężczyzna przy bufecie za klął jękliwym głosem i zaczął pocierać tłustą plamę, która rozprysła mu i się na mankiecie. - A niech to! Niech diabli wezmą tego, kto tak wetknął tę przeklętą · łyżkę. No proszę! Dopiero dziesiąta, a rękaw już brudny. Roth rzucił W kierunku mówiącego kpiące spojrzenie. - A pan już masz na sobie trzecie ubranie tego ranka. - Szare, które początkowo wybrałem, było zdecydowanie zbyt jaisne na tę pogodę. Brązowe źle się prezentowało z tymi butami, a czarne I okazało się parodią eleganckiego ubioru. Pełno w nim było poprutych niBtek. I jeszcze pomarszczone szwy! Gdyby mi wcześniej zapowiedziano 109 pana przybycie... - Wyrzut zawisł w powietrzu niedopowiedziany, gdy mężczyzna odwróci! się, by dopiero teraz skinieniem zareagować na obecność Renee. - Mairfseile, musi nam pani wybaczyć obcesowe za chowanie. Po pierwsze, wstałem dzisiaj o nieprzyzwoicie wczesnej po rze. Natychmiast zmuszono mnie. bym wsiadł do powozu. Nie pożywi łem się nawet biszkopcikiem czy filiżanką herbaty, a pozwolę sobie zauważyć, bardzo potrzebowałem jednego i drugiego, by zwalczyć znu żenie po całkowicie nieprzespanej nocy. Diabelne zęby nie dały mi chwili spokoju, nawet kiedy spróbowałem żuć czosnek. Niech mnie licho, w końcu popadłem w taką desperację, że posłałem człowieka do rzeki po żabę, którą bym mógł przywiązać sobie na czubku głowy. Cisza trwała dłuższą chwilę, dopóki ciekawość nie przemogła Vincenta. - Dlaczego, na Boga, miałby pan sobie przywiązywać żabę na gło wie? - Bo wiem z bardzo pewnego źródła, że od tego ustępuje ból zę bów, a także migrena, wprost jak ręką odjął. Renee prawie zamarło serce. Na szczęście nie ty Iko ona wlepiła osłu piał}' wzrok w dżentelmena, który tymczasem zabrał swój talerz na dru gi koniec stołu i idąc, nie przestawał rozprawiać o zbawiennych własno ściach leczniczych żab i ropuch. Ostatecznie jednak Renee przyjęła z ulgą jego rozwlekłe wywody, bo zajęły uwagę wszystkich obecnych przy stole i dały jej czas. żeby przynajmniej trochę ochłonęła po kolejnym szoku. Nie to, że było coś bardzo znajomego w osobie tego gościa. Gdyby minęła się z nim na ulicy, nawet by się za nim nie obejrzała. Ani nigdy nie skojarzyłaby wymuskanego, podrygującego fircyka z przystojnym. chmurnym i niebezpiecznym mężczyzną, którego ostatni raz widziała, gdy opuszczał przez okno jej sypialnię. To niepowtarzalny sposób, w jaki wymówił słowo ,.mam"selle'\ spra wił, że aż dostała gęsiej skórki. Lekkie połykanie głosek było zbyt charak terystyczne, żeby pomylić osoby. Renće stała przed kapitanem Starlightem. widmowym kochankiem, który zniknął ostatniej nocy, pozostawiając po sobie niezatatre wrażenia. W jaskrawym słonecznym blasku pokoju śniadaniowego rysy Tyronc'a wyglądały tak samo jak w nocy, ale cerę rozjaśniały kosmetyki, a brwi wybielał puder. Włosy-tę burzę ciemnych pukli -skrywała peruka przy ozdobiona szeregiem starannie wymodelowanych długich loków od skro ni po uszy. Nawet oczy, w półmroku tak ogromne, zuchwałe i uwodzi cielskie, teraz były pretensjonalnie zmrużone, tak że Renee nie potrafiła rozpoznać ich koloru. 110 Co on tutaj robi? W towarzystwie Rotha i Vincenta? Dlaczego, na wszystkie świętości, gapi się na nią, wdzięczy i uśmiecha głupawo, jak gdyby szukał uznania? W lekkiej panice rozejrzała się po siedzących przy stole. - Proszę nie zwracać na to uwagi - wtrącił się Roth. - Nieustanne eany na cześć żabich medykamentów i innych bzdur są jego obsesją, torą musimy znosić w milczeniu dla dobra harmonijnej współpracy. No cóż, myślę, że państwo się jeszcze nie znacie. Madcmoisclle Renće Anton, mam zaszczyt przedstawić pana... Tyrone'a Harta. Fircyk drobnym kroczkiem obszedł stół i złożył wytworny, niski ukłon przed damą. - Mam'selle - odezwał się. muskając wargami wierzch jej palców. - O ile zaszczyt i przyjemność są całkowicie po mojej stronie, to zapew niam, że cały ciężar szokującej nieuprzejmości spada na tych dwóch panów. Co więcej, jeśli uważają za idiotyczne moje protesty przeciwko wstawaniu o nieludzko wczesnej porze, lo jeszcze gorzej o nich świad czy. Nie wątpię, że zakłóciliśmy pani spokój, pojawiając się jak banda idzikich włóczęgów przy śniadaniowym stole, nawet bez wcześniejsze go przekazania karty wizytowej, Błagam o przyjęcie mych przeprosin, manrsełle. Nigdy nic pochwaliłbym takiego postępowania, gdybym w po rę poznał zamiary tych jegomościów. Chociaż słowa brzmiały sztucznie i zostały wypowiedziane egzalto wanym tonem, Renee wyczuła, że przeprosiny są szczere, aTyrone jest skrępowany sytuająnie mniej niż ona. Jego oczy. gdy ośmieliła się w nie spojrzeć, dodawały jej otuchy, której bardzo potrzebowała. - "Nie ma za co przepraszać, monsieur - odpowiedziała spokojnie, starając się ze wszystkich sił powstrzymać drżenie głosu. - Jestem pew na, że były po temu ważne powody. Na krótko coś zabłysło w jego źrenicach - czy to ulga, czy podziw. Chwilę później wykonał jeszcze jeden, mniej wyszukany ukłon i wrócił na swoje miejsce przy stole. Gdy przyglądała się jego ruchom, dostrzegła, że pod maską spokoju Tyrone skrywa ogromne napięcie i niepewność. Wiedząc, że nie jest osamotniona w trudnej sytuacji, zdołała zapa nować nad roztrzęsionymi dłońmi, a nawet zmusić się do grzecznego uśmiechu, gdy zwróciła się do Vincenta. - Proszę wybaczyć mój brak manier, monsieur. ale nie oczekiwaliś my pana przed końcem tygodnia. - Miałem pilne sprawy do załatwienia w Warwick, dlatego wcześ niej opuściłem Londyn. - Ach tak. - Zwilżyła wargi. - A mój wuj? ni - Powiedziano mi, że podagra lorda Paxtona znów się odezwąja pospieszy! z informacją Roth. - To doskonały pretekst, by nie wziąć udziału w nadzwyczajnych obradach parlamentu. Nie powinna się więc pani zdziwić, jeśli ujrzy wuja tutaj już jutro lub pojutrze. - Czy to prawda, źe ostatnimi czasy w kręgach politycznych nic in nego nie robią, tylko spierają się i wzajemnie oskarżają? - zapytał Hart, osuszając usta serwetką. - Słyszałem, że Fox żąda wycofania naszych armii z Francji, gdy tymczasem William Pitt zajmuje przeciwne stano wisko i nalega, żebyśmy niezwłocznie wysłali flotę na Morze Śródziem ne, zanim ten parweniusz Bonaparte zajmie całe Wiochy i poważnie za grozi naszym szlakom handlowym. - Nigdy bym nie pomyślał, że interesuje się pan polityką- stwier dził Vinccnt. - Albo że obchodzi pana, co robią nasze armie. - Więc informuję, że dobro naszego kraju bardzo mi leży na sercu i w zupełności zgadzam się z panem Pittem. Nawet Roth rzucił zdziwione spojrzenie. - Popiera pan prowadzenie wojny na dwa fronty? Pozostawienie naszych wybrzeży bez ochrony przed inwazją, gdy flota będzie skiero wana do obrony pasa lądu tysiąc mil stąd? - Mój drogi, tu nie chodzi tylko o kawałek lądu. Ten, kto sprawuje władzę nad Półwyspem Apenińskim, kontroluje także cały obszar śród ziemnomorski, a ja będę popierał każde działanie, które nie dopuści do wyrzeczenia się handlu z Indiami. Potrafi pan sobie wyobrazić brak dostaw najbardziej podstawowych artykułów? Czy naprawdę mieliby śmy przez cały rok chodzić niemodnie ubrani z powodu jakiejś pie kielnej francuskiej blokady jedwabiu? Klnę się, że to już dosyć żało sne widzieć, jak bardzo jesteśmy w tyle za Włochami i Hiszpanami, jeśli chodzi o jakość koronek i srebra. Wystarczy spojrzeć na tę fal bankę. - Wskazał palcem mankiet wystający spod rękawa swego sur duta. - Została wykonana niecałe dwadzieścia kilometrów stąd, a jej niewyszukany wzór jest wprost żenujący. -Cmoknął z oburzenia. Zapanowała kompletna cisza. Renee słyszała jedynie szum własnej krwi w uszach. Vinccnt wlepił w Rotha uporczywe spojrzenie. - Czy to absolutnie konieczne? - Obawiam się, że tak. Zwłaszcza jeśli chcemy schwytać kapitana Starligtha. Na razie nie zgłosiło się do pomocy zbyt wielu ochotników, ale byłoby nierozsądne odrzucić choćby to najskromniejsze wsparcie. Renćc spojrzała oszołomionym wzrokiem na drugą stronę stołu. Tyrone znów nachylił się do Rotha i wymachując widelcem, wskazał, że 112 ia usta tak pełne pasternaku z masłem, że nie może pospieszyć z wyja śnieniem. - Okazuje się, że jeszcze raz jestem winny przeoczenia - westchnął Łoth, zwracając się do Renee. - Zapomniałem poinformować, że pan lart jest naszym szanowanym nadzorcą dróg publicznych. 1 może z wy jątkiem samego Starlighta nie ma drugiego człowieka w okolicznych iięciu parafiach, który by tak dobrze znał każde wzgórze porośnięte ja łowcem i każdy pas bagna stąd do Londynu. 12 enee znów straciła poczucie rzeczywistości. Nadzorca dróg? Ktoś. lo kogo należy kontrola nad budową i reperacją dróg w całej parafii. :st tym samym człowiekiem, który rabuje podróżnych? Szum, który słyszała w uszach, stłumił pytanie Rotha. - Proszę? - wykrztusiła. - Wspomniała pani, że dziś wybiera się na sprawunki. Mam nadzieRę, że to nic pilnego? - powtórzył pułkownik. - Nie. - Z trudem przełknęła ślinę i troszkę się wyprostowała na ^krześle. -Nie, po prostu słyszałam, że w mieście jest targ. Antoine'owi -spodobałoby się taka wycieczka. W ostatnich dniach nie czuł się dobrze, więc... - I zamierzała pani pojechać sama? Bez eskorty? - Bylibyśmy z panią Pigeon. No i Finnem, oczywiście. - Oczywiście. - Roth uśmiechnął się lekko. - Pytam tylko dlatego, zdarzył się nowy incydent. - Powóz został zatrzymany przy rogatce Lutterworth wczoraj wczeslym wieczorem - wyjaśnił porucznik Marlborough. - Może to znów trawka kapitana Starlighta. - Może? - Roth uniósł brwi. Młody oficer zarumienił się. - Są powody, żeby wątpić, czy lo on dokonał napadu. Rabunek miał :zególnie brutalny charakter i nie pasuje do schematu poprzednich 'nów nieuchwytnego kapitana. - W pańskiej opinii. - Tak. w mojej opinii, panie pułkowniku. Kwężycowjjcftbioc 113 - O którą pana nie prosiłem. Marlborough zesztywniał i poczerwieniał jeszcze mocniej. - Bandyta uderzył pistoletem jednego z pasażerów - ciągnął Rolh. - Drugiemu przestrzelił na wylot nogę. A wszystko za marny zysk trzech gwinei i tanią szpilkę do krawata. - Straszne! - wykrzyknął Tyrone. - Wczesnym wieczorem, powia da pan? Czy to znaczy, że nawet nic możemy bezpiecznie udać się na obiad lub partyjkę wista? - Zwiększyłem patrole - zapewnił Roth. - Moi ludzie dostali też rozkaz, żeby zatrzymać nawet własnego ojca, jeśli będzie się włóczył po nocy bez rozsądnego wyjaśnienia. - Sam zostałem zatrzymany zeszłego wieczora - burknął Vincenl. Przez brygadę twojej gorliwej milicji na drodze do Berkswell. - Zaledwie kompanię złożoną z dziesięciu ludzi - odparł obojętnie Roth. - Oni tylko wypełniali swą powinność. Gdybyś zadał sobie trud poinformowania mnie, że przybyłeś do Coventry wcześniej, oszczędził byś sobie niewygody udania się pod eskortą na komendę. X ja i tak by łem już mocno zajęty kilkoma dżentelmenami zapewniającymi o swej niewinności i zirytowanymi zaistniałą sytuacją. - Jeśli myślisz, że będę się przed tobą wyliczał z każdej bezsennej minuty, to... - Jego wzrok podążył za wzrokiem Rolha. który zerknął w stronę Renee. Vincent cofnął rękę. którą miał rąbnąć w stół - ...to masz dużo do przemyślenia na nowo. Roth tylko się uśmiechnął. - A wracając do rozbitych głów. - Pochylił się i postawił przed sobą srebrną flaszkę. - Czy przypadkiem nie wie pani, do kogo to należy? Renee ostatkiem woli zachowała obojętny wyraz twarzy. Jeszcze była w szoku po rewelacji pułkownika, że doszło do nowego rabunku zeszłe go wieczoru, i rozmyślała, jak dyskretnie pozbyć się spinki od krawata. Na widok srebrnej flaszki, którą Finn zostawił w gospodzie Pod Lisem i Psem po ogłuszeniu Rotha świecznikiem, omal nie zemdlała. - Jeśli pani zna właściciela, chętnie zwrócę zgubę - ciągnął Roth. - Nie - powiedziała cicho. - Obawiam się, że nie znam, pułkowniku. Postukał w srebro palcami zakrzywionymi jak szpony i zerknął zna cząco na Antoine'a. - A ty, chłopcze? Czy widziałeś to wcześniej? Zaskoczony, że ktoś zwrócił na niego uwagę, gdy siedzi na końcu stołu cichutko jak mysz pod miotłą, Antoine uniósł jasnoniebieskie oczy znad przedmiotu, który doskonale rozpoznawał, i stanowczo popatrzył pułkownikowi w oczy. 114 - Choćbyś mi wbijał igły pod paznokcie, ode mnie i tak niczego się nie dowiesz. - Co pani brat powiedział? - Roth popatrzył uprzejmie na Renee. - Powiedział: ,,nie, monsieur". Nie zetknął się z tą flaszką. - Niech mnie kule biją, jeśli to nie dzieło sztuki - oświadczył Tyro ne. Wyjął flaszkę z rąk Rolha i uniósł ją do światła, by przypatrzyć się złoconemu znakowi firmowemu. - Zrobiona w Anglii- mogę zaświad czyć. Wickes... albo Nethcrton. Z pewnością nie wygrał jej pan na lote rii, pułkowniku. - Wolę samemu dbać o swoje szczęście, niż polegać na wyciągnię tej karcie czy rzuconej kostce. - A to szkoda. Ja miewam szczęśliwą rękę w karlach. Ale błagam, niech pan nie mówi, że zapomniał o dzisiejszym przyjęciu w Fairleigh Hail. - Rzucił spojrzenie na drugą stronę stołu, ku Renće. - A panią bardzo proszę o przybycie, mam'selle. Tak bym chciał mieć przy boku przyjazną duszę, która mnie uratuje. - Uratuje od czego? - spytał zrzędliwie Vincent. - No cóż, lady Wooleridge zawzięła się, żeby mnie połączyć ze swą córką. Na pewno pan zna tę pannę: hoduje tak piękne wąsy jak mój stry jeczny dziadek Horatio. W każdym razie jej kochana mamusia, która zresztą sama też ma niebrzydki zarościk, myśli chyba, że jeśli przespa ceruję się z jej córkąpo ogrodach, lo natychmiast się zakocham i oświad czę. - Lekko wzruszył ramionami i przewrócił oczyma. - Wyobrażacie lo sobie państwo? Renee nie wiedziała o żadnym zaproszeniu i zaczęła to wyjaśniać, ale Roth przerwał jej ostro. - Rzeczywiście. Edgar właśnie mi powiedział, że czeka z niecier pliwością, żeby popróbować zasobów piwnic lorda Wooleridge'a i ode grać lysiac gwinei. - Na Boga, lo prawda. -Tyrone ze zrozumieniem popatrzył na Vincenta. - Jego stoły są znane z lego, że gra się tam toczy przez czlery dni bez przerwy. Na szczęście ja nigdy nie miałem pociągu do gry w kości. Chociaż dobrze się przy lym prezentują koronkowe mankiety. - Zakołysał dłonią, jakby potrząsał niewidzialnymi kostkami. Roth przez chwilę zaciskał zęby, nim zwrócił się do Renee. - Nie musi się pani obawiać, źc będzie jeńcem w rezydencji Wooleridgełów, póki nie wytrą się kropki na kostkach. Wątpię, żeby Edgar liczył na to, że wytrzyma pani dużo dłużej niż do północy. Serce Renee wykonało gwałtowny skok. Zrozumiała, po co przyszli. Żeby się upewnić, że pójdzie na spotkanie z kapitanem Starlightem. Pomyślała o spakowanej walizce i przypomniała sobie muchę przy szybie, uwięzioną w pokoju. Wolność była blisko, lecz wydawała sie nieosiągalna. Nagle Renee poczuła się winna, że nie otworzyła okna i nie wypuściła owada na wolność. - Powinnam chyba poszukać Finna i poinformować go o zmianie planów - powiedziała spokojnie. - Uhm... - Roth przełknął gorącą herbatę. - Niech idzie chłopiec. Zdaje się, że skończył jeść, i jestem pewien, że nasza rozmowa już go /nudziła. Marlborough może mu towarzyszyć. Weźmie chłopca na dwór i... pokaże mu konie... albo cokolwiek. Antoine zaczekał, aż siostra skinie przyzwalająco, po czym wymknął się z pokoju ze zwinnością kota umykającego przed kubłem pomyj. Po rucznik podnosił się z krzesła w bardziej umiarkowanym tempie, wy raźnie niezadowolony, że odprawiono go pod byle pretekstem. Kiedy wreszcie wyszedł, Hart westchnął demonstracyjnie. - Wciąż nie rozumiem, dlaczego mnie włączono do tej porannej wy praw)'. Z pewnością nie sądzi pan, że będę szukał guza i przyłączę się do pościgu za tym nicponiem Starbrightem? * Niech mnie licho, jeśli potra fię sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miałem w ręku pistolet, a tym bar dziej kiedy zamierzałem z niego strzelać. - Woli pan białą broń, tak? - spytał oschle Vincent. - Przyznaję, że rapier jest w dużo większej mierze bronią dżentelme na. Tym bardziej wielka szkoda, że nie mogę się pochwalić biegłością w szermierce. - Skrzywił się z bólu, gdy rozcierał nadgarstek. - Niefor tunne złamanie w dzieciństwie pozostawiło po sobie godną pożałowania słabość kości. - Nagle się rozpromienił i dodał: - Jednakowoż chodzę co miesiąc na pokazy fechtunku. Chcę być na bieżąco w najnowszych tech nikach i stylach. Właśnie w zeszłym tygodniu lord Cavendish oświadczył, że ostatnia moda nakazuje mieć kamizelkę zapiętą aż pod szyję w czasie pojedynku, a cholewka stosownego obuwia musi być z co najmniej dziesięciocentymetrowym mankietem. Temat wywołał zażartą dyskusję. Wi downia, włączając i mnie, zdecydowanie opowiadała się za pięciocentymetrowym. Vincent przesunął się na krześle i rzucił szorstkie spojrzenie w stro nę Rotha, ale pułkownik tylko się zaśmiał. - Niech się pan nie obawia, Hart. Oczekujemy tylko, że dostaniemy pańskie mapy. Przyznaję, że nawet bym o panu nie pomyślał, gdyby or- " Celowo przekręcone przezwisko Starlight, dosłownie znaczy: gwiezdny blask (przyp. tłum.). 116 dynans nie wspomniał o naprawach, które pan ostatnio prowadził przy rogatce Birmingham. - O tak. Drogi były doprawdy w strasznym stanie. Dziury takie, że kareta z czwórką koni by się zmieściła, a tu ani pensa na nowy żwir, dopóki hrabia Kenilworth nie przegryzł sobie języka, jadąc tamtędy pewej deszczowej niedzieli. Nagle wszystko zostało załatwione od ręki. ołożono wszelkich starań, by jak najszybciej wyrównać nawierzchnie. Boże! Musiałem zatrudnić więźniów, by uzupełnić siłę roboczą. Wróć my jednak do map. - Z fałszywą skromnością spuścił upudrowane rzę[sy. - Są z pewnością najlepsze, jakie pan znajdzie. Powiedzą wszystko nie tylko o drodze, ale i o sąsiednim terenie. Gdybym mógł wstąpić naj pierw do biura, oczywiście przyniósłbym je ze sobą, ale pan nalegał, bym przyszedł wprost tutaj - podkreśla! wymowę swych słów. zatacza jąc ósemki widelcem. - 1 teraz muszę posłać swojego człowieka, Dudleya, żeby je przyniósł. ~ Tego kalekę? - spytał Vincent. - Rzeczywiście trochę utyka - przyznał Hart. - Nie umniejsza to jednak bystrości umysłu, jaką wykazuje. I sam przyznaję, że jego zdol ności malarskie pozwalają nam żądać wysokiej ceny za rysunki i kopie. Nie znajdzie pan precyzyjniejszego oka i zręczniejszej ręki w oddawa niu na gorąco piękna natury za pomocą farby i tuszu. - Bardzo na to liczę, bo naszym celem jest schwytanie na gorącym uczynku kapitana Starlighta - oświadczył Roth. - A do tego musimy znać każdą kępę drzew, każdą grupę skał, możliwą kryjówkę. - To oczywiste. -Tyrone sprawiał wrażenie, jakby cale jego zainte resowanie skupiło się na jabłku, które przekrawa. Renee znów dostała zawrotów głowy. Oto Roth już po raz drugi znajdował się pół metra od swej zwierzyny, a co więcej w błogiej nieświadomości naradzał się, jak ją zwabić w pułapkę. - A gdzie, jeśli wolno spytać, oczekuje pan, że to ostateczne roz strzygnięcie nastąpi? - Nie potrafię precyzyjnie określić - odparł Roth. - Ale może się pan założyć ze mną o dużą sumę. jeśli wola, że przestępca zostanie ujęty w granicach tej parafii przed upływem dwóch tygodni. - Doprawdy intrygujące. I ekscytująco niejasne. - Ta niejasność jest konieczna. Dobrych dwadzieścia miejsc w pro mieniu kilku kilometrów od Harwood House i kilkunastu od Coventry daje idealne warunki na zasadzkę. Korzystając z pańskiej pomocy, chce my się dowiedzieć, który z tych punktów powinien Starlightowi wydać się najlepszy, to znaczy będzie zapewniać mu.naiwięcej.drćg ucieczki. - Ale dlaczego, na Jowisza, przypuszcza pan, ze on zaatakuje tę kon kretną karetę na konkretnej drodze, w konkretną noc? Jak mi się zdaje, dotychczas rabuś zawdzięczał swe powodzenie nad wyraz irytującej nieprzewidywalności. - Ufam, że tym razem chciwość przeważ}' nad ostrożnością. Przy nęta, którą mu podsuwamy, jest zbyt kusząca, by się jej oparł. - Ach, rozumiem. No oczywiście... - Tyrone zamilkł na dłuższą chwilę, by językiem usunąć kawałek jabłka z podniebienia. - Naturalnie zrobię, co zdołam, żeby udzielić wsparcia. Z całego serca będę się stara! rozumować jak zbójca. - Przyznaję, że to spory wysiłek - rzekł Roth, znów się uśmiecha jąc.-Ale jeśli potraktuje pan tę sprawę bardziej jako grę... - Grę? - Upudrowanc brwi nagłe się podniosły, a koniuszki palców zatrzepotały z zachwytu. - Czy dobrze zgaduję, że zdobędę nagrodę? Vincent zaklął i poderwał się z krzesła. - Ja ci dam nagrodę, ty przeklęty pajacu! Pozwolę ci zatrzymać twoje zęby. - Cisnął na stół płócienną serwetkę i wlepił wzrok w Rotha. Możemy zamienić słówko na osobności? - Za pięć minut, dobrze? - Nie. - Roth przyglądał się, jak Vincent odchodzi poirytowany od stołu. - Przepraszam. Podejrzewam- że wszystkim nam brakowało snu ostatniej nocy. To nie powinno zabrać dużo czasu. Pułkownik z wyrazem niezadowoleniem wycofywał się z pokoju w ślad za Vincentem. Drzwi zatrzasnęły się za nimi i nerwowe kroki na drewnianej podłodze odbiły się echem w całym korytarzu. Chociaż od głosy przycichły, Renee i Tyrone ani drgnęli. On miał oczy utkwione w drzwiach, ona w jego twarzy, zafascynowana widokiem rysów odprę żających się po udawanej afektacji. Zegar w pobliżu odmierzał sekund). Renee w końcu odzyskała mowę, ale siowa wypowiadała z wysiłkiem, głosem łamiącym się z gniewu i zdumienia. - Nie mieści mi się w głowie pańska zuchwałość, monsieur- wysy czała. - Przyjść tutaj, w takim przebraniu! Udawać nadzorcę dróg! Czy dotąd nikt niczego nie odgadł? - Nikt w ciągu ostatnich czterech lat, odkąd kupiłem to stanowisko przyznał ponuro. - I to nie był mój pomysł, żeby tu przyjść, manrselle. Ledwie zdążyłem wejść do domu tylnymi drzwiami, kiedy oni zaczęli się dobijać do frontowych. Z nerwów straciłem pięć lat życia, kiedy powóz skręcił w pani uliczkę, bo nie zostałem wcześniej poinformowany, dokąd się udajemy. Zanim odgadłem, było za późno, żeby zrobić cokolwiek, nie wzbudzając podejrzeń. - Dla większego efektu zamilkł na chwilę. - Jest 118 \\ naprawdę przykro, Renee. Z pewnością bym ci z tego oszczędził, gdymógł. Chociaż, muszę przyznać, świetnie się zachowałaś. Lepiej niż sam, daję słowo, bo obawiam się, że wypociłem plamy na spodniach. - Omal nie zemdlałam. Mało brakowało, żebym nie wydała pana na różnych sposobów. - Ale nie wydałaś - mruknął. - Byłaś bardzo dzielna i rozpaczliwie ragnę cię pocałować teraz, zaraz. Spojrzała na niego przerażona. - Nie wolno panu mówić takich rzeczy. Ani nawet pomyśleć. Doitecznie trudno jest siedzieć tutaj, patrzeć na pana i wiedzieć... - Przepęła ślinę i mocno zacisnęła powieki. - Nie miałem sposobu, by cię ostrzec. - Odczekał chwilę, a kiedy ;iąż nie otwierała oczu. przysunął się do niej lekko. - Courage, ma ifile. Odwagi, chyba nie osuniesz się teraz zemdlona w moje objęcia? Popatrzyła na Tyrone^. Słońce padało na jego profil. Cudaczne za wijasy loków lśniły jak aureola, ale Renee widziała przed sobą tylko iłonego, nierozważnego głupca, który nie ma dość rozsądku ani wraż[wości, by się bać. Spróbowała wziąć głęboki wdech, ale gorset mocno ściskał. Słońce paliło gorąco, w pokoju zrobiło się duszno. Powietrze >kół przesycał zapach gotowanej baraniny i stopionego tłuszczu. - Czy to pan obrabował powóz wczoraj wieczór? Jego rysy stwardniały na chwilę. - Słucham? - Zrobił to pan? - To znaczy, czy walnąłem pistoletem jednego człowieka, a postrze leni drugiego, zanim przyszedłem tu i kochałem się z tobą całą noc? Byłbym ostatnim draniem, nie sądzisz? Przycisnęła dłoń do stanika. Blade palce wyglądały jak gwiazda na t l e niebieskiego aksamitu. Szpilka od krawata uwierała ją w delikatne iło na piersiach i odbierała zdolność myślenia. Nagle Tyrone wstał. j - Chodź. Przejdźmy się. - D... dokąd? i - Wszystko jedno. Dokądkolwiek. Ujął ją pod łokieć i pomógł wstać. . Gdy wyszli z chorobliwie żółtego blasku pokoju śniadaniowego, po wietrze wydało się od razu chłodniejsze. Renćc zdołała nabrać oddechu style, że kolor wrócił jej na policzki. Wciąż czuła pod łokciem wspierającą sztywną dłoń Tyrone^, gdy szli korytarzem. Dreptała szybko, aby nadążyć. 119 W polowie długości korytarza popchnął ją ku zamkniętym drzwiom rozejrzał się szybko i zmusił, żeby weszła do środka. Renee otworzyła usta. ale on gestem nakazał milczenie. Sprawdził, czy wnętrza pokoju nie widać z przylegającego tarasu lub ogrodów poniżej. Zadowolony, że nie dostrzegą ich niczyje wścibskie oczy, wrócił do Renee stojącej tuż za progiem. Mrucząc najcichsze zaklęcia, przycisnął ją lekko do ściany ujął jej twarz w obie ręce i pocałował. - On ma udawać, że to gra? - Buty Vincenta gniewnie kruszyły żwir na podjeździe, gdy mężczyzna zbliżał się do swego powozu. - Temu cho lernemu Ilrcykowi z trudem przychodzi nawet udawanie, że jest mężczyzną! Roih zaczekał chwilę przy drzwiach powozu, po czym wspiął sic na stopień i usadowił obok Vincenta. Pojazd był ogromną beri inką, zbudo waną z myślą o wygodzie, wykonaną z czarnego mahoniu wypolerowa nego tak, że lśnił jak lustro. Dość obszerna, by pomieścić sześciu pasa żerów, miała miękkie siedzenia wyłożone skórą. Okna po obu bokach oraz w drzwiach wpuszczały do środka tyle światła, że było tak samo widno, jak na zewnątrz. Kiedy Roth z podziwem rozglądał się po wnę trzu, yincent nacisnął ukryty zatrzask pod brzegiem siedzenia naprze ciw siebie. Drewniana deska odsunęła się, odsłaniając szafkę ze zdobio nymi kieliszkami i elegancką butelką. - Koniak - burknął Vincent.-Co tydzień nowa dostawa. Niepodrabiany, prosto z Francji. Mocny jak jasny gwint i diabelnie potrzebny, je śli mam ścierpieć i nie zdeptać na miazgę tego idioty, kiedy jeszcze raz do mnie zamruga. - Muszę się postarać utrzymać go w bezpiecznej odległości - roz myślał głośno Roth. - Ale i ty przyrzeknij, że nic dopuścisz się żadnych gwałtów, przynajmniej dopóki on nie wykona swego zadania. Wyborny. zgodził się, spróbowawszy trunku. - Ufajmy Francuzikom. że takie pro stackie wydarzenie jak rewolucja nie powstrzyma ich od wyrabiania naj bardziej wyrafinowanych alkoholi na tym padole grzechu. Vincent przełknął koniak i otarł usta wierzchem dłoni. - Dziewczyna wygląda na zdenerwowaną. Czy jesteś pewien, że do trzyma umowy? - Zrobi wszystko, jak należy. Bardzo kocha brata. Vincent wygiął kącik wargi. - Wciąż nie pojmuję, dlaczego nie pozwoliłeś mi przyprowadzić trochę moich ludzi. Parę złamanych kości, trochę siniaków i nie tylko 120 aleźlibyśmy kapitana Starlighta. ale jeszcze mielibyśmy przyjemność irawienia się z nim osobiście, zamiast go przekazywać sądom. Roth wlepił wzrok w Vincenta. Czuł, że traci resztki cierpliwości, początku musiał mu tłumaczyć, że obława z łamaniem kości i wy kręcaniem członków tylko ściągnęłaby na nich niepożądaną uwagę. - Jeszcze będziesz miał okazję poderżnąć draniowi gardło i zawią:zać język w supeł, jeśli pragniesz takiej zemsty. Ale tymczasem mamy do dyspozycji trzystu ludzi milicji i oburzonych obywateli Warwickshire, tórzy pomogą nam wypłoszyć zbója z nory i doprowadzić przed obli;ze sprawiedliwości. - Dla ciebie może to i sprawiedliwość - burknął Vincent. - Ale na liesięć kilometrów naokoło nie znajdzie się drugiego łotrzyka tak głuiiego. żeby mnie obrabował i wyobrażał sobie, że będzie żyć spokojnie [śmiać się z tego. - Cóż, ten wciąż żyje i ma się niezgorzej pięć miesięcy po tym, jak iewątpliwie śmiał się przez całą drogę do domu. Kto by pomyślał, ob wiązywać się czerwonymi wstążeczkami! Nawet nie próbuję zgadnąć. której części twojego ciała zrodził się pomysł, żeby figlować nago karecie i jeszcze obwieszać dziwkę klejnotami. Vincent wysączył resztę trunku i nalał sobie drugi kieliszek. - Jakie tam obwieszanie? Po prostu zabawiałem ją paroma błyskotimi. - Aha, a mnie do dziś to bawi, ale i zadziwia, dlaczego nasza własjość nie była bezpiecznie schowana pod kluczem. - Roth wskazał glo. tajny schowek. -Tu nikt by jej nie znalazł, nawet mając kilka godzin szukanie, a co dopiero rabuś na drodze, który musi działać w pośpieBiu. - Już dawniej jeździłem tamtędy i nigdy nic podobnego mi się nie przydarzyło. - I w dodatku powiesz mi jeszcze, że w życiu nie spotkałeś takiej jziwki jak Doris Riley? Vincent popatrzył mu prosto w oczy. - Szczerze mówię, nie. Nigdy. Gdy ją dobrze zachęcić, mogłaby zełć skórkę z zielonego jabłka. - Godny uznania talent, nie wątpię. Gdybym wiedział, że słodkie ksta byle dziwki tak szybko sobie poradzą z twoim zdrowym rozsąd;iem, znalazłbym inny sposób na wywiezienie naszych zasobów z Lonlynu. Teraz ubyło nam prawie dziesięć tysięcy funtów w kamieniach i klejnotach, a ty siedzisz sobie tutaj z obleśnym uśmieszkiem i myślisz rozrzewnieniem o zielonych jabłkach. 121 Vincent zacisnął grube palce wokół kieliszka koniaku, demonstrując w ten sposób, że chętnie zmiażdżyłby Rotha. Na chwilę burszynowe oczy pułkownika rozjarzyły się w nadziei, że arogancki bałwan da mu powód do wyciągnięcia szpady. Vincent nie był jednak aż tak głupi. Roth po czuł się prawie rozczarowany, gdy handlarz tylko uniósł kieliszek i wy chylił zawartość jednym haustem. - Domyślam się, że nie słyszałeś od żadnego ze swoich informato rów, by ktoś znów próbował sprzedać kamienie, które Starlight ci ukradł tamtej nocy? Vincent potrząsnął głową. - Teraz mnóstwo tych przeklętych Francuzów wyzbywa się rodo wego dziedzictwa. Trudno śledzić, co kto sprzedaje. Ale nie. nic więcej nie pojawiło się na rynku oprócz tego jednego naszyjnika. Mieliśmy szczę ście. Starlight wydaje się dość dobrze zorientowany. - I niegłupi - dodał w zamyśleniu Roth. - Pewnie do tej pory już po wyjmował większość kamieni z oprawy. A jeśli tak, może sprzedawać klej noty po jednym w miarę potrzeby i żyć za nie wygodnie przez całe lata. - W takim razie nikt nie będzie w stanie nas wytropić ani skojarzyć tych cennych przedmiotów ze skarbami nieżyjących arystokratów. - Owszem, ale w końcu Starlight zacznie szukać kupców na więk sze sztuki, a wówczas... - Tropy dokonanych kradzieży doprowadzą z powrotem do niegosprzeciwił się Vincent. - Wina spadnie na Starlighta, nie na nas. - Tak - mruknął z pogardą Roth. - Nie na nas. Przynajmniej dopóki nie spróbuje przehandlować pewnej broszy należącej do kompletu rubi nów, który pół Londynu widziało w trakcie twoich zaręczyn. - Wtedy nie miałem pojęcia... - Postępowałeś bezmyślnie w każdym momencie tej idiotycznej fan faronady, czego najlepszym przykładem jest ofiarowanie narzeczonej klejnotów, które ona i polowa emigrantów przebywających w Londynie natychmiast rozpozna jako byłą własność zmarłego diuka de Blois. Roth z ukosa omiótł wzrokiem potężną postać. - Czy masz je ze sobą? Vincent odstawił pusty kieliszek i znów się schylił. Macał przez chwi lę za wgłębieniem mieszczącym butelkę, by znaleźć drugi zatrzask ukry ty z tyłu szafki. Kiedy zamek odskoczył, Vincent sięgnął do środka i wy ciągnął kasetkę obitą niebieskim aksamitem. Jednym ruchem grubego palca zwolnił malutki złoty zameczek, a gdy podniósł wieczko, światło padło na połyskujące rubiny i brylanty. Jaszczurcze oczy Rotha rozszerzyły się z podziwu. Naszyjnik leżał rozpostarty pośrodku kasetki wokół fałdy zgniecionego aksamitu: sie122 rzędów rubinów, każdy otoczony pierścieniem diamencików naeczonych na złoty drut. Łączenia przypominały nakładające się łuski, żdy rząd kamieni był kolejno większy i cięższy od poprzedniego. łość opadała głębokim klinem na przedzie, gdzie pojedynczy rubin elkości jaja drozda zwisał z uchwytu wyglądającego jak paszcza smo. Kolczyki błyszczały przypięte do aksamitu nad naszyjnikiem, a pod była rozpięta pasująca do kompletu bransoleta. - Nadzwyczajne - westchnął Roth. - Prawdziwie bezcenne. Vincent tylko chrząknął. - Jeśli tak myślisz, to zdradzasz własną ignorancję. Roth, bo te kaienie są warte tylko około... no, jakieś sto gwinei. Roth rzucił mu ostre spojrzenie. } - Nie rozumiem. To rubiny Smocza Krew, czy nie? Zamiast odpowiedzieć, Vincent pogrzebał w wewnętrznej kieszeni rduta i po chwili wyjął nie oprawiony kamień. Położył go na podłodze berlinki, nadepnął mocno i roztarł odłamki [koma ruchami stopy. Kiedy podniósł nogę, ,,rubin" okazał się garstką bego różowego piasku. - To szkło - oświadczył chytrze. - Same w sobie ujdą od biedy, c położone obok prawdziwych kamieni wyglądają jak jarmarczne koliki. - Kiedy zobaczył wyraz twarzy Rotha, uśmiechnął się lekko. pewnością nie myślałeś, że wystawiłbym na ryzyko prawdziwy kom- Ale przecież powinieneś mi powiedzieć... - Właśnie ci mówię. - Chwycił butelkę i nalał sobie następną solidporcję koniaku. - Mogłeś mi zdradzić tę tajemnicę wcześniej. - I popsuć całą niespodziankę? A zresztą, co za różnica? Nie miałeś yba zamiaru ukraść ich dla siebie? - Nie bądź śmieszny. Po co bym miał kraść unikatowy komplet klejtów. którego, śmiem przysiąc, nigdy nie wystawiłbym na widok puic/ny ani nie sprzedał po cichu, jeśli nie chciałbym obudzić się pewgo dnia z hakiem na ryby w plecach? - Zamilkł na chwilę, by się anować. W końcu uśmiechnął się słabo. - A co z prawdziwymi klejtami? Vincent zesznurował usta i zaczął wprawiać w ruch wirowy zawar'ć kieliszka. Zadarł głowę, by wskazać schowek za siedzeniem. Roth chylił się w przód i sięgnął do środka, skąd wydobył drugą kasetę, m razem oprawioną czarnym aksamitem. Usiadł znów wygodnie i otwoł zatrzask. 123 Trzy sztuki biżuterii Wyglądały identycznie jak w pierwszym^komplccie z wyjątkiem tego. że le kamienie ożyły, gdy zbliżył pudło do okna. Brylanty rzucały iskierki odbitego światła na sufit i ściany berlinki. a ru biny lśniły wszystkimi odcieniami i tonami czerwieni. Roth chwycił pierwszy komplet, by przystawić jeden do drugiego. Zaczął je nachylać pod różnymi kątami i obserwować teraz oczywiste różnice. - Jak powiedziałem, same ujdą od biedy. - Vincent kieliszkiem wska zał imitacje. - Na wszelki wypadek 2yd, który je dla mnie zrobił, nawet skopiował deseń na złotych łuskach. - Imponujące - mruknął Roth, przenosząc wzrok zjednego kom pletu na drugi. - Są doskonałe. Po prostu zbyt doskonałe. Ale na Boga. były zdobyte w czasie upadku Jerozolimy i ofiarowane Eleonorze Akwiańskiej przez jej syna, Ryszarda Lwie Serce. W końcu ona podarowała e swojemu orędownikowi, szlachetnemu rycerzowi o wielkiej sławie. w podzięce za całe życie wiernej służby. Rycerz ten następnie zapisał klejnoty jednemu ze swych synów, Edwardowi FilzRandwulfowi de Blois, itóry w końcu kazał je oprawić i nadał im postać tego kompletu, który nasz w rękach. - A więc są stare, o to chodzi? Roth pogardliwie wyszczerzył krzywe zęby. - Nazwano je kompletem Smoczej Krwi od jakiejś ponurej tajemnicy rodzinnej, o której zapomniano na przestrzeni wieków, ale są zalicza- to może się dla nas okazać nadzwyczaj szczęśliwą okolicznością. Wła nie do największych skarbów Francji z powodu perły. śnie w zeszłym tygodniu lord Paxton wpadł w panikę, bo doszły go słu chy, że ktoś się wypytuje o klejnoty. Agent rządu francuskiego, niejaki Dupardier słyszał plotkę, że komplet Smocza Krew pojawił się w Lon dynie. - No to mamy teraz do pokazania fałszywe kamienie. - Właśnie. A jeśli ktoś zapragnie je obejrzeć, zachęcimy go, żeby sobie patrzył, ile serce zapragnie. Vincent skrzywił się. - I dlatego zbeształeś mnie przed chwiląjak parobka? Sam widzisz, że nikt z tego cholernego towarzystwa nie będzie nas nachodził. - Zbeształem cię, bo odkryłem, że mamy nowy kłopot - odparł zwięź le Roth. Vincent westchnął. - Jaki znowu? - Kiedy Dupardier zaczął zadawać pytania, postanowiłem sam zro bić mały wywiad i okazuje się, że cena, jaką ci Zyd proponuje za rubiny, jest trochę błędnie wyliczona. - Błędnie? Jak to? - Najwidoczniej nie wziął pod uwagę długiej i dość barwnej histo - Perły? - Vincenta jeszcze mocniej zmarszczy! czoło, zaglądając do obu kaset i widząc tylko rubiny i brylanty. - Znajdowała się w broszy - wyjaśniał cierpliwie Roth. - Był to podarunek Akwitanki dla jej wnuczki. Eleonory z Bretanii, która z kolei podarowała ją w dowód wdzięczności i oddania temu samemu Edwar dowi FilzRandwulfowi de Blois, gdy ten zaaranżował śmiałą ucieczkę. by ją ocalić od pewnej śmierci z rąk wuja. króla Jana. Krążyła jeszcze edna plotka dotycząca syna Eleonory z Bretanii, który poślubił jedno z potomstwa de Blois, ale... - Zlituj się, Roth. Jakie to wszystko ma znaczenie? - A takie, że wartość tkwi dokładnie w jednej sztuce, a dokładniej av perle nazwanej Perłą Bretanii. Jak mi powiedziano, ma absolutnie nie powtarzalny kolor i kształt. Bez broszy, która dowodzi pochodzenia całe go kompletu, możemy równie dobrze cieszyć się skrzynkąładnych szkiełek. Zmarszczki na czole Vincenta pogłębiał)' się coraz bardziej. - Nawet nie przypominam sobie, żebym widział tę przeklętą broszę. - A ja pamiętam. Naprawdę nadzwyczajna. Vincent głęboko odetchnął, zionąc koniakiem. - A więc mówisz, że mamy nie tylko złapać zbójcę, ale jeszcze zna rii klejnotów lub dynastii, do której należały. Sprzedawane oddzielnie. leźć broszę? bransoleta, naszyjnik, kolczyki i brosza istotnie przyniosą w sumie czter dzieści lub pięćdziesiąt tysięcy funtów. Sprzedane jednak w komplecie... - Urwał i potrząsnął niedowierzająco głową. - Powiedziano mi. że mogą przynieść czterokrotnie więcej. - Dwieście tysięcy funtów? - Czoło Vincenta sfałdowało się w głę bokie zmarszczki. - Za kilka sznurów rubinów? - Och, przecież to nie są byle jakie rubiny, mój drogi; ich historia z całą pewnością sięga wypraw krzyżowych. Nie oprawione kamienie 124 - Tak. - A jeśli on odmówi współpracy albo powie, że już się jej pozbył? - Wtedy damy mu dwieście tysięcy bolesnych powodów, by żałopał, że kiedykolwiek wszedł nam w drogę. Vincent rozważał to przez chwilę, po czym schylił się i z pochwy ukrytej w cholewie buta wyciągnął cienki, ostry jak brzytwa nóż. - Będę miał przyjemność pociąć drania na filety, warstwa po war stwie, aż zostanie z niego masa wrzeszczącej galarety. - Uśmiechnął się 125 złowieszczo. - W końcu wyjawi nam rzeczy, których nigdy nie chcieli śmy wiedzieć. Roth, który niejednokrotnie widział, z jaką zręcznością jego kom pan posługuje się zbrodniczym narzędziem, znów blado się uśmiechnął. - Ano, trzymaj nóż dobrze naostrzony, boja złożyłem podobnąobietnicę Paxtonowi, jeśli jeszcze raz spróbuje nas oszukać. Vinccnt chrząknął i schował nóż do pochwy. - A ja myślałem, że ty bardziej niż inni zaliczasz chciwość do naj większych ludzkich cnót. - Chciwość lak- Ale nic głupotę, chociaż dziwi mnie, że się posta wił i próbował nas odciąć od fortuny rodu d'Orlons, - Może po prostu okazał się sentymentalny - sarknął Vincent. - Aż pobladł, kiedy dzieci jego biednej siostry stanęły w progach posiadłości. - Cały rok pracy kosztowało przekonanie diuka d'Orlóns i jego sy nów, by zaufali naszej siatce kurierów. A z tego, co w końcu włożyli do naszych sejfów, moglibyśmy żyć jak królowie przez resztę życia. Wciąż jeszcze możemy, jeśli dobrze wykonasz swoje zadanie i raz-dwa spło dzisz Renee potomka. Vincent rozłożył ręce. - Dam z siebie wszystko, możesz być pewien. Ale co poradzę, jeśli urodzi się dziewczynka? - Utopisz jak kociaka i spróbujesz od nowa. Potrzebujemy prawego dziedzica i im szybciej, tym lepiej. Nie wierzę Paxtonowi, że dotrzyma swojej części umowy, teraz, kiedy już raz spróbował nas okpić. -Roth to dobrze, że znalazłeś te papiery w jego biurze. - Gdyby udało mu się zostać prawnym opiekunem Antoine'a, on jeden miałby kontrolę nad majątkiem, póki chłopak nie osiągnie pełno letności. Kiedy mu to rzuciłem w twarz, len łobuz miał czelność powie dzieć, że tak czy inaczej nie widzi powodu, żeby miał się z nami dzielić, skoro jest, jako jedyny żyjący krewny swej zmarłej siostry, prawowitym powiernikiem. - Roth zacisnął szczęki na samo wspomnienie niedaw nych wydarzeń. - Mówię ci, ma szczęście, że kula otarła mu tylko skroń, a mnie zadowolił widok, jak się płaszczy i blaga o litość. - Za to chłopakowi nie dopisało szczęście, że wbiegł akurat wtedy do biblioteki. - Przeciwnie, gdyby nie był nam potrzebny, już dawno by nie żył. A tak wziął na siebie winę za postrzelenie, natomiast dziewczyna zrobi wszystko, żeby uchronić brata przed więzieniem. Nawet gotowa jest poślubić ciebie, mimo że nadal cuchniesz rybami - dodał sardonicz126 Jakkiwnął głową. nie.- Ale jak już będziesz miał twojego prawowitego dziedzica, cała trójka stanie się zbędna. Skarb zostanie odkryty gdzieś w lochach, a drze wo genealogiczne doprowadzi do owocu twych lędźwi. - Roth uniósł kielich w toaście. - Do wnuka zmarłego, nieodżałowanego Sebastiena d'Anton i ostatniego małego diuka d'Orlóns. Vincent zmarszczył brwi. - Powiedziałeś: cała trójka? Roth wlepił w niego wzrok. - Dobry Boże. Ty też się robisz sentymentalny. - To bardzo piękna kobieta. Chciałbym mieć ją w łóżku każdej nocy. - Znudzisz się nią po miesiącu. Takie damy nie mają w zwyczaju stawać na czworakach albo cierpliwie znosić wbijanie drzazg w plecy, gdy sieje przyciska do ściany stajni. 1 ostrzegam, że jedyne, co Renće robi z jabłkiem, to je zjada. Oczywiście, mógłbyś zawsze użyć łagodnej perswazji- ale sińce wywołują niepotrzebne plotki. - Ty wiesz o tym z pierwszej ręki, rzecz jasna. Jak ta kobieta miała na imię? Angelina? Ernestina? Czy chociaż został jej kawałek twarzy do właściwej identyfikacji, kiedy z nią skończyłeś? Oczy Rotha błysnęły ostrzegawczo. - To się wydarzyło dziesięć lat temu i ona była dziwką. - To się wydarzyło siedem lat temu, a ona była córką ważnego rad cy. Zapominasz, Roth, że znam wszystkie twoje brudne sprawki. Wiem nawet, gdzie są pogrzebane ciała tych, które nie mogły sprostać twoim olrzebom. Roth oblał się rumieńcem tak czerwonym jak rubiny. Viiicent już zaczynał się śmiać z własnego dowcipu, gdy nagle obaj znieruchomieli, słysząc cichy chrzęst żwiru za oknem. Roth, z dłonią na rękojeści szpady, zareagował pierwszy. Zerwał się i wyskoczył na zewnątrz, gdy Vincent jeszcze gramolił się z siedzenia. Kiedy gruby handlarz wreszcie wydostał się z berlinki, pułkownik już przytykał koniec szpady do gar dła jakiegoś mężczyzny, przyciskając go do ściany powozu. - Kto to jest, u diabła, i dlaczego wścibia tu nos jak kundel? - Właśnie miałem zapytać - odparł zrzędliwie Roth. Unosił ostrze coraz wyżej, zmuszając nieznajomego do wspinania się na palce. - Ja nicem nie robił, psze panów. I nic niucham. Tylkom se szedł do domu, ot i tyla. - Czy ja cię znam? - spytał Roth, a jego oczy zwęziły się w wąskie szpareczki. - Ja zwę się Dudley, proszę szanownego pana. Robert Dudley. Pan Tyrone mi kazał, cobym poszedł po mapy, i takem zrobił. O tu je mam. 127 psze pana. - Zgiął się, żeby wskazać pękatą skórzaną torbę wiszącą mu na biodrze. - Uwiązałem kunia do kolka i tylko żem chciał przejść po cichu. Co by nie przeszkadzać. - I dlatego podsłuchiwałeś naszą rozmowę? Dudłey rozdziawił gębę. - Nie, panie! Nicem nie słyszał. Ja ino na jedno ucho słyszę, panie, odkądcm zleciał z kunia i on mnie kopnął. Roth wyszczerzył zęby w uśmiechu, Vincent westchnął. - Na litość boską, człowieku, zostawże go w spokoju. Naprawdę aż irytuje ta twoja obsesja w sprawie Starlighta. Wyobrażasz sobie szpie gów za każdym krzakiem. Widzisz złodzieja w byle pokurczu. Z ulgą urządzę pokaz chińskich fajerwerków, kiedy w końcu złapiesz zbója i povviesisz. Roth stracił trochę wojowniczości i szybkim obrotem nadgarstka schował szpadę do pochwy. - No to idźcie sobie, człowieku - zwrócił się do Dudlcya. - Zajmij cie się swoimi sprawami. - Tak, łaskawy panie. Dziękuję, łaskawy panie. Dudley pokuśtykał w stronę domu, zarzucając ciałem w lewo za każ dym razem, gdy przenosił ciężar na chorą nogę. Roth długo nie spusz czał z niego oczu. - Rzeczywiście, wygląda bardzo na niebezpiecznego złoczyńcę zaszydził Vincent. - Jeszcze chwila i bez wątpienia by nas ogłuszył ru lonem map i ukradł nam zęby. Roth utkwił wzrok w butelce, którą Vincent nadal trzymał w ręku. - Naprawdę uważasz, że to rozsądne upijać się do nieprzytomności tak wcześnie rano? Mamy jeszcze dużo do zrobienia i na trzeźwo po szłoby nam łatwiej. - To ty masz dziś jeszcze dużo do zrobienia - odparł kpiąco Vincent. - Moja rola zacznie się dopiero w noc poślubną. 43 1 yrone miał zwieszoną głowę, zamknięte oczy i kołysał się łagodnie. Renće znów poczuła, że brakuje jej tchu, a oczy pieką od przypływu niespodziewanych i niechcianych łez. 128 T Byli w salonie muzycznym. Pokój, równie zaniedbany i zatęchły jak szta domu. ściany miał pokryte płycinami i nieudolnie malowanymi wizerunkami instrumentów muzycznych. Tyrone siedział przy fortepia nie. Profil mężczyzny rysował się ostrą ciemną plamą na tle jaskrawego światła padającego z okna. Renee zasiadała na jednym z krzeseł dla słu chaczy. Sztywno wyprostowana, z głową opuszczoną, dłońmi mocno zaciśniętymi na kolanach, słuchała słodkich, melancholijnych akordów sonaty. Pamiętała, jak ojciec mawiał, że kiedy matka gra. może forcer les cmges de plcurer - pobudzić anioły do łez. Jednym zaś z najwcze śniejszych rozczarowań wżyciu Renee było odkrycie, że sama nie ma talentu muzycznego. Lubiła natomiast słuchać muzyki. Z zamkniętymi oczyma trwała w zachwycie, gdy Celia d'Anton grała, by zagłuszyć od głosy z ulic Paryża, gdzie tłum wrzeszczał i plądrował domy. Tyrone pochwali! ją za dzielność, której wcale w sobie nie czuła. Kazał jej być odważną, ale łatwo tak mówić ryzykantowi. Trzymał Renee w objęciach, całował i pocieszał, ale kiedy zaczęła mu zadawać setki, tysiące pytań, zbył ją jak małe dziecko, którego ból został ukojony, i za siadł przy fortepianie. Wyglądał, jakby odgrywał kolejny akt swego przed stawienia przed niewidoczną publicznością. Czy to znaczyło dla niego tyle właśnie? Udawanie? Grę? Hazard? Tyle w nim było sprzeczności, że zwątpiła, czy pojęłaby reguły, które sobie usta lił, nawet gdyby zechciał je wytłumaczyć. Wciąż zdumiewał ją zuchwało ścią. Nadzorca dróg! Urzędnik państwowy stale na oczach władz miejskich, wojska, bogatych kupców i mieszkańców parafii, w dzień pobierający wy sokie rogatkowe, nocą okradający podróżnych. Jak on to robi? Skąd w nim tyle tupetu? Jak sobie radzi, reprezentując tak różne osobowości? I z którym jego wcieleniem Renee ma teraz do czynienia? Złodzieje nie uczą się gry na fortepianie ani nie wyrażają się jak ludzie oczytani i wykształceni, z drugiej zaś strony dobrze opłacani urzędnicy nie uczą --się wspinać w środku nocy po rynnach obrośniętych dzikim winem. Nagle jeden z długich smukłych palców zmylił nutę, trącając nieI właściwy klawisz, i muzyka zakończyła się raptownie niewyszukanym I przekleństwem. Renće gwałtownie poderwała głowę, prawic dokładnie I w tym momencie, gdy pułkownik Roth pchnął drzwi do salonu muzyczInego i uderzył obcasem w posadzkę. - Niech mnie licho, pojawił się pan w samą porę -oświadczył z wesI tchnieniem irytacji Hart. -Słowo daję, dziś jakoś nie mogę złapać rytmu I i czuję ołów w palcach. Prawa ręka nie zważa na to, co robi lewa, a nuty Itak mi się plączą, że biedny kompozytor pewnie umarłby ze wstydu. jNajpokorniej przepraszam za tę kakofonię, mam'selle. Ksic/> u»vy jeśdacc 129 - Uważam, że wykonanie było bardzo piękne - wyznała szczerze. Wydął usta na znak niezgody i zwrócił się do Rotha. - A pan. pułkowniku, nie mógł tupnąć trochę głośniej w ramach pro testu? - Jeszcze chwila i z pewnością zacząłbym wiejskie tańce - powie dział omdlewającym tonem Roth. - Całkiem słusznie - odparował atak Hart. sobie znaleźć miejsca w eleganckim towarzystwie. Skoro nie może pan - Jakbym dobrze poszukał, to kto wie - mruknął pułkownik. - A niech mnie licho. Zebrało się panu na dowcipkowanie z same go rana. Ale widzę, że zdołał pan znaleźć Dudleya, więc dzień nie jest całkiem stracony. Renee wcześniej nie zauważyła drugiej postaci stojącej w progu. Męż czyzna średniego wzrostu i szczupłej budowy ciała natychmiast ściąg nął z głowy filcowy kapelusz, odsłaniając gęste, potargane włosy pia skowego koloru. wa. - Przyniosłeś mapy. jak przypuszczam? - spytał Hart, cedząc sło - Tak, panie. O, tu som. - Dudley nie przestawał wlepiać oczu w pod icm nowy wzór, prosto z krosna, że tak powiem. Siedemnaście gwinei, le kupiłem całość do ostatniej nitki, niech mnie to kosztuje. Po prostu ie zniósłbym, gdyby ktoś taki jak ten opasły lord Gravenhurst paradoł w identycznym odzieniu. Wyobraża pan sobie, jak by wyglądał? Roth błysnął zębami w sztucznym uśmiechu. - Jestem pewien, że okropnie. Panno d'Antoti - zwrócił się do enee i lekko zadarł głowę. - Czy nie byłoby to nadużywanie gościn ności, gdybyśmy mogli skorzystać z biblioteki lorda Paxtona przez ja<ąś godzinkę? - Bardzo proszę. - Chciała wstać z krzesła, ale Roth powstrzyma! ją ruchem dłoni. - Proszę się nie trudzić. Znam drogę. Pozwoliłem sobie również po wiedzieć pani Pigeon, że spędzimy tam czas w odosobnieniu, i poprosić. by nam przyniosła świeżej herbaty. Zechce nam pani zatem wybaczyć? Hart pozbierał mapy i obaj mężczyźni wyszli z pokoju, przy czym jtażdy zatrzymał się w progu, ubiegając się o honor przepuszczenia wr drzwiach drugiego. Gdy skończyli się wreszcie certować, Renee dalej twpatrywała się nieruchomym wzrokiem w miejsce, gdzie niedawno sta*li, a tymczasem Dudley wlepiał w nią uporczywe spojrzenie. łogę, dopóki nie przemknął się bezpiecznie obok Rotha. Łypnął znaczą co na Harta i rozejrzał się od niechcenia po pokoju. Kilka razy omiótł wzrokiem Renee, nim wreszcie zdobył się na śmiałość, by zatopić w niej przenikliwe spojrzenie na dłużej. - Czy mam poprosić pułkownika, żeby cię przywołał do porządku? Dudley zamrugał i znów popatrzył na Tyrone*a. - Hę? - Mapy, dobry człowieku. - Tyrone wskazał palcem. - Zamierzasz tak tkwić jak słup sołi, czy może przyjdzie ci do głowy, żeby mi je po wierzyć? - Och! Och, tak panie. lak. Wybaczy łaskawy pan. Tyrone wziął paczkę. Zaczął wyciągać zwinięte arkusze pergaminu i rozkładać na fortepianie. Było ich ze dwadzieścia, wszystkie porząd nie obwiązane tasiemką i oznakowane małymi woskowymi pieczęcia mi. Przejrzał jedną, drugą, inną odłożył, potem ze zniecierpliwieniem wyrzucił ręce w górę. - Cóż, po prostu nic można po mnie oczekiwać, bym w tych warun kach rozeznał się w geografii. - Zadarł nagle głowę, gdy zegar zaczął wybijać godzinę. - Wielkie nieba! Powiedział pan, że to nie potrwa dłu go. Jestem umówiony z krawcem dziś po południu, a on potrafi nawet ukłuć za karę, jeśli każę mu czekać. Sprzedał mi sztukę jedwabiu, cał130 To. co widział, nie było zbyt pocieszające. Spodziewał się, że jest pięka, bo dla kogoś brzydkiego Tyrone nie spędziłby całej nocy poza domem. iedokładny opis, którym go zbył, tylko zaostrzył w Dudleyu chęć do wiedzenia się, co kazało zwykle pewnemu siebie i zadowolonemu z życia zabijace sięgnąć po butelkę brandy z samego rana. Nie zdążył zapytać wprost, bo Roth zaczął się dobijać do drzwi frontowych kilka chwil po ym, jak Hart pociągnął pierwszy łyk. Teraz Dudley zaczynał wszystko rozumieć. Jedwabiste srebrne pukle otaczały blady owal twarzy; oczy błyszczały pięknym błękitem. Ale sama uroda nie wystarczyłaby, by zauroczyć lakieo mężczyznę jak Tyrone. Nawet gdyby ta dziewczyna była najbardziej ospolilym stworzeniem w dwunastu parafiach, wciąż jeszcze pozosta wałoby w niej coś, co kazałby mężczyźniesięza niąobejrzeć. Miała spokoj|nc i nawiedzone spojrzenie łani trzymanej na muszce przez myśliwego. Dudley ostrożnie skradał się do Harwóod House przez lasy, w na dziei, że nie wpadnie w pułapkę, jeśli została zastawiona. Z pewnością fiie oczekiwał, że zastanie Tyrone*a brząkającego sonatę na fortepian>ea litość boską! Pomijając paradoksalność sytuacji, przez całe siedem 131 lat, kiedy trzymali się razem, Tyrone Hart nawet nie napomknął przy kimś, że umie grać. Było to jego prywatne zamiłowanie, jedyny związek z przeszłością, którą porzucił razem z nazwiskiem używanym przez pierwszych dwadzieścia jeden lat swego życia. Fakt, że grał Mozarta tutaj, teraz, dla niej, był prawie tak porażający, jak poranne oświadcze nie, że ukradną rubiny bez względu na niebezpieczeństwo. Dudley stwierdził, że robi się za stary na osobiste porachunki. Roth i Tyrone zaczęli własną rozgrywkę. Jeśli Hart chce dręczyć i upokarzać pułkownika, ma do tego prawo, rzecz jasna, ale on, Robert Dudley, musi pilnować własnych spraw. Niedługo poślubi Maggie Smallwood, a za parę miesięcy przyjdzie na świat ich dziecko. Z pewnością nie potrzebu ją pieniędzy, które można dostać za nibiny. Zgromadzili przecież dotąd większe zasoby, niż trzeba, by opływać w luksusach do końca życia. Obaj z Tyrone'em już dawno powinni się wycofać. To tylko kwestia czasu, żeby Roth postawił na swoim, przy tej jego nieugiętej wytrwałości tro piącego psa. Jest butny i próżny, i zbyt brutalny, by wykazać się finezyj nym sprytem, ale służy w wojsku dłużej, niż Tyrone grasuje na drogach. Ma doświadczenie ze służby w Austrii i we Flandrii. Do Anglii wrócił jako ranny bohater, odznaczony za zwycięstwa w wojnie z Francją. Tyrone wprawdzie zmienił swą strategię wciągu ostatnich miesięcy, odkąd Roth przybył do Coventry, ale nadal wyśmiewał się tylko z deklara cji pułkownika, że nie spocznie, póki kapitan Starlight nie zostanie schwy tany i powieszony, a jego ciało będzie gnić na szubienicy jako ostrzeżenie dla wszystkich, którzy chcieliby pójść w ślady zbójcy. W ciągu minionych siedmiu lat Robert Dudley zdołał poznać Tyro ne^ lepiej niż ktokolwiek inny. Tak dobrze, jak jego kompan komukol wiek pozwolił się poznać, co nie znaczyło za wiele. Tyrone Hart teraz, w cudacznych perukach i z pudrem na brwiach, w równym stopniu był dla niego zagadkąjak wtedy, gdy Dudley ujrzał go po raz pierwszy, sku lonego na legowisku z butwiejącego siana w cuchnącej celi więzienia w Aberdeen. Był tak samo zdolny do wyrachowanej, okrutnej przemo cy, jak do tańczenia gawota z właściwym ruchem stopy w kostce. Potra fił bez mrugnięcia wychylić kielich do dna, ale i skubać pulchne cia steczka i zaginać mały palec, sącząc herbatę z filiżanki. Pasował wszędzie, ale nie należał nigdzie. Żył z dnia na dzień i nie zważał, że nie ma dokąd pójść, gdy to wszystko się skończy, jeśli nie brać pod uwagę szubienicy i płytkiego grobu. Dudley omal nie dostał ataku serca, kiedy pełen zapału Tyrone Hart w atłasowych spodniach i elegancko skrojonym surducie stanął w drzwiach ich wynajętego mieszkania i oświadczył, że właśnie kupił sobie stano132 isko nadzorcy dróg w hrabstwie Warwick. Złoto, które zabrali mło demu lordowi, razem z łupami z kilku innych opłacalnych rabunków, nie tylko zapewniło dosyć gotówki, żeby Tyrone wystroił się jak praw dziwy dżentelmen, ale jeszcze zapewniło środki do przekupienia kogo trzeba, żeby otrzymać budzące zazdrość stanowisko nadzorcy dróg. Za śmieszną sumę stu funtów rocznie Hart mógł sporządzać mapy każdej drogi, każdego wzgórza, lasu i strumienia, a w zamian dostawał jesz cze udziały z rogatkowego pobieranego na jego terytorium. Co więcej, wszyscy uważali go za latorośl szlacheckiej rodziny. Zaczął być przyj mowany w towarzystwie i traktowany z pobłażliwośeiątypowądla ary stokracji. W eleganckim stroju i wyszukanych perukach wkradał się w łaski lordów i dam z Warwickshire równie łatwo jak wcześniej w płaszczu i trójgraniastym kapeluszu pozyskiwał potajemną współpracę karczma rzy i kurtyzan. Dudłey poczuł na plecach zimny dreszcz, gdy zdał sobie sprawę, że Renee mu się przygląda. - Czy... pracujecie... u pana Harta od bardzo dawna? - Siedem lat. panienko. - Z szacunkiem dotknął dłonią czoła. Zobaczył, jak jej oczy lekko się rozszerzają, a ich błękit staje się bar dziej intensywny, gdy utkwiła wzrok w gładkim kikucie jego małego palca. Kiedy pierwszy raz spotkali się na drodze w księżycową noc, Dudley twarz miał zakrytą maską, ale postarał się, by zauważyła kikut. - Rozumiem. I on zawsze był taki... lekkomyślny? - Lekkomyślny, panienko?-Zdumiewająco lekkim krokiem zawró cił do drzwi. Na progu zatrzymał się i obejrzał przez ramię. - Aż do dzisiaj powiedziałbym, że nie ma w nim kropli lekkomyślności. 14 . Turkot kół przycichł i kareta zaczęła zwalniać. Renee podejrzewała, że Finn wolałby trzymać konie w pełnym galopie i nie przystawać, do póki nie znajdą się na nabrzeżach Manchesteru, ale Antoinc wciąż prze bywa! w Harwood House. Co prawda Roth i Mncent zostali w Fairleigh Hall, ale Renće nie miała wyboru. Musiała zgodnie z ich planem udać się na spotkanie z kapitanem Starlightem. 133 Tyrone Hart na wieczornym przyjęciu byl duszą towarzystwa. Jaś niał w blasku srebrnego atłasu i powodzi koronek. Po kolacji zainicjo wał zabawę w szarady, przy której większość dam pokładała się ze śmie chu. Mężczyźni tolerowali go i byli zadowoleni z powierzenia swych żon jego opiece, gdy sami zajęli się grą w karty i kości. Głupcy, pomyślała Renee. Uważają go za nieszkodliwego bufona, a tymczasem ich małżonki z rozmarzeniem połykają wzrokiem przystoj nego dżentelmena. Renee wolała się nie zastanawiać, czy też wspominały spędzone z nim sam na sam chwile. Rozmyślnie unikała każdego zakątka salonu, w którym Tyrone chwilowo rezydował, i usiłowała ignorować go równie starannie, jak on ją ignorował. Nie znaczyło to wcale, że miał wiele okazji, by się do niej zbliżyć. Kiedy przy Renće nie było Rotha, oczy i ręce Vincenta nie dawały jej spokoju. Żałosny handlarzyna zachowywał się, jakby piękna Francuzka już do niego należała. Oprowadzał ją wśród gości jak psa na smyczy. Gdy wskazówki zegara minęły jedenastą i wybiło pół godziny, z ulga. pomyślała, że wreszcie nadszedł czas, by przeprosiła obecnych i pożeg nała się. Zostawiła Vincenta zatopionego w grze w karty i Rotha rozpra wiającego z gospodarzem o polityce. Rzuciła spojrzenie na Tyrone'a. czekając, póki Finn nie przyprowadzi karety. Mart właśnie przechadzał się po tarasie z hożą i rozfiirtowaną lady Victorią Roswell. Nikomu nie wydało się niezwykłe, że Renee odjeżdża wcześnie i sa ma. Nie licząc kilku zdawkowych zaproszeń, by przyłączyła się do kon wersacji, większość dam odnosiła się do niej, jak gdyby dziewczyna umiała mówić wyłącznie po francusku i nie rozumiała ani jednego angielskiego słowa. Gdyby nie fakt, że Edgar Vincent zaopatrywał ich mężów w kon trabandowe wina i koniak, z pewnością zrobiłyby jej afront. dając poznać, że w towarzystwie uchodzi za zwykłą nierządnicę. Zresztą pewnie w oczach Vincenla też nie byłaby niczym innym, gdyby go poślubiła. Renee naciągnęła wysoko pod pachy derkę. Zamknięte okna nie wpuszczały nocnego chłodnego powietrza, ale i tak była przemarznięta do szpiku kości. Przez cały dzień nic nie jadła. Za to wino przełykała gładko i z dużą ochotą. Czuła się wyczerpana do ostatnich granic. Ma rzyła o zagrzebaniu się pod stertą ciepłych koców. To głupie, jechać na spotkanie z człowiekiem, który na pewno się nie stawi, pomyślała. Powiedzieli już sobie wszystko zeszłej nocy. A zresztą on nie ryzykowałby ściągania na siebie uwagi przez nagłe wyj ście z przyjęcia. Zapewne teraz z upodobaniem wtyka nos w szparę mie dz}' obfitymi piersiami Victorii Roswell i z niechęciąpotraktowałby każda przeszkodę odwlekającą jego nowy podbój. 134 Właśnie gdy dwa ciepłe rumieńce gniewu zaczęły wykwitać na jej policzkach, usłyszała, jak Finn pokrzykuje na konie. Poczuła wyraźnie, że kareta zwalnia. Koła tarły o podłoże, hamując. Tubalny i przywykły do rozkazywania głos poradził stangretowi, by pozostał na koźle i nie zynił nic, co by mogło zachęcać do zmarnowania dla niego kuli. Renee wyjrzała podniecona przez okna. ale nic nic dostrzegła przez rube szkło zniekształcające obraz. To przecież absolutnie nicnio/li- e! Gdy chrzęst energicznych kroków zbliżył się do boku karety, wtuliła się w miękkie oparcia. Chwilę później zamek się poruszył i drzwi otwo rzyły się na całą szerokość. Renee głośno chwyciła oddech, gdyż oczeki wała, że ujrzy mężczyznę w srebrnym atłasie i pudrowanej peruce. Tymzasem nie dojrzała nic prócz najgłębszej ciemności, Ale to on tam był; oznała zapach skóry siodła. Wyglądał bardzo podobnie jak za pierw szym razem, wtrójgraniastym kapeluszu naciągniętym nisko na czoło, : górnym kołnierzem płaszcza wysoko postawionym, by chronić twarz rzed zabłąkanym promieniem światła z lampy pojazdu. - Widzę, że przyjechała pani sama. Bardzo dobrze - stwierdził rzeczowo. Renee wzdrygnęła się. gdy zobaczyła jeden ze znanych jej pistoleów. - Co pan tu robi? - Byliśmy umówieni dziś wieczór, czyż nie? - No... tak, ale... - Więc powinniśmy się spotkać. -Niecierpliwie kiwnął palcami, by wysiadła. -Jeśli nie ma pani nic przeciw, mam^elle, wolę się upewnić, tezy kareta rzeczywiście jest pusta. - Aleja jestem przeciwna. To niepotrzebne. Westchnął, jak gbur wydmuchując jej w twarz opary alkoholu. Zacisął palce na wiotkim przegubie i po prostu wywlókł Renee na zewnątrz. - Mam za sobą bardzo długi i męczący dzień, mam'sclle. Proszę ięc grzecznie iść tam. gdzie każę. - Prowadząc Renee dalej od karety. ostrzegawczo wycelował pistolet w nieruchomą postać skuloną na koze. - Ach, i panu, Finn, radziłbym patrzeć prosto przed siebie i nastawie szy na szum wiatru w trawach. Finn coś odburknął. Barki mu zesztywniały, gdy usłyszał groźbę. Był spięty przez cały dzień, od momentu nowiny o wizycie Rotha. Mimo 'szystko walizka wciąż czekała spakowana, a Antoine miał czuwać w pootowiu, póki nic wrócą z przyjęcia. Jeśli wuj rzeczywiście planował chły przyjazd, nie powinni dłużej zwlekać z ucieczką. 135 Renee poczuła wyrzut sumienia, kiedy ostre fasety klejnotów w szpil ce drasnęły jej ciało. Nie odważyła się zostawić szpilki w domu. Bała się wścibskiej pani Pigeon. Owszem, zmieniła niebieską aksamitną suknię na lżejszy ubiór wieczorowy z bladoróżowego muślinu, ale szpilkę na dal miała przy sobie, wtuloną między piersi. Czuła jej ucisk przy każ dym kroku. - Nie spodziewałam się, że pan przyjdzie, monsieur - powiedziała lekko zdyszana od pośpiechu, zjakim ciągnął ją dalej od pojazdu. Zdawało mi się, że postanowiliśmy już się nic spotykać. - Zachowałbym się niceiegancko, gdyby przeze mnie musiała pani siedzieć tu sama po ciemku, nieprawdaż? - Naraził się pan na wielkie ryzyko, monsieur. Nie będą pana szu kać? Nikogo nie zdziwi, że wyszedł pan niespodziewanie? - A kto, u diabła, miałby się dziwić? Ta wąsata panna Woolerigde? Gdyby pani uważniej się przypatrzyła, zauważyłaby, jak zręcznie ustąpiłem ją młodemu Winstonowi St. Clairowi, siostrzeńcowi hrabie go Keniworlh. trochę słabemu na umyśle, ale stanowiącemu dużo lepszą partię. - A lady Roswell? Czy ją też pan komuś oddał? Zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na Renee. - Więc jednak przypatrzyła się pani uważnie. - Proszę sobie nie pochlebiać, monsieur. Po prostu trudno było nie dostrzec, jak się śmialiście i zabawialiście przez cały wieczór. - Zabawialiście? - Szaradami, wistem, konwersacją. -Nieoczekiwanie uraza zadrgała w jej głosie. - To bardzo piękna kobieta. Jestem pewna, że wszyscy za uważyli was razem. - Lady zależało tylko na tym, żeby jej kochanek zauważył. Renee zadarła brodę, zaglądając Tyrone'ovvi w twarz. - Posprzeczali się - wyjaśnił. - Chciała go zirytować. - Dając się panu uwodzić? - Nie nazwałbym gry w szarady uwodzeniem. Machnęła ręką. - Monsieur, bardzo pana proszę. Z kim pan się przechadza, rozma wia, idzie do łóżka, to absolutnie nie moja sprawa. Ja tylko pytam, po co odbył pan tę drogę, żeby się ze mną spotkać, jeśli to nie było w naj mniejszym stopniu konieczne. Tak jak wymachiwanie pistoletem - do dała krótko. - Silą przyzwyczajenia- mruknął, chowając broń pod płaszczem. 1 tak się składa, że uznałem spotkanie za konieczne. - Zmierzył wzro136 iem pustą wstęgę drogi. - Rzeczywiście, nie mam wątpliwości, że Roth Vv ciągu najbliższej godziny dowie się, czy powóz został zatrzymany. - Mógł pan przysłać kogoś innego, żeby się ze mną spotkał. - Mogłem - przyznał. Renee obejrzała się. - Jeśli ktoś nas śledzi, pułkownik niedługo się dowie, że wszystko przebiegło zgodnie z planem, prawda? Nie ma już powodu stać tutaj na zimnie. Tyrone głośno wydmuchnął powietrze. Płaszcz Renee blado poły skiwał na tle ciemności, podkreślając smukły kształt ramion. Złote pa semka wymykały się spod kaptura. Tyrone musiał użyć całej siły woli, żeby nie ściągnąć z dziewczyny okrycia, nie powyciągać szpilek i grze bieni, podtrzymujących loki, i nie zagłębiać w nich palców, aż włosy opadną swobodnie jak płynne światło księżyca. Było naprawdę niebezpiecznie pozostawać choćby moment dłużej jniż to absolutnie konieczne. Ale cierpiał przez cały wieczór, przygląda jąc się, jak Roth i Vincent wiszą nad Renee niczym dwa jastrzębie. Zwłasz cza Vincent kładł na niej swe wielkie chciwe łapska przy każdej okazji. Tyrone zwykle niewiele uwagi poświęcał niedobranym parom, terazjedI nak zżymał się na myśł o Renee przygniecionej spoconym cielskiem VinIcenta. Próbował zwalczyć te myśli, pijąc za dużo, zachowując się zbyt [hałaśliwie i, to prawda, poważnie biorąc pod uwagę zatonięcie w mięk| kim. obfitym ciele Victorii Roswell. Ale zawsze zauważał choćby naj mniejszy ruch Renee. A za każdym razem, gdy Vincent zapuszczał żuraewia w głąb jej stanika, pragnął wziąć deskę nabitą gwoździami i walnąć go w twarz. Po następnej dłuższej chwili wewnętrznej rozterki znów sięgnął za pazuchę i wyjął małe zawiniątko. Położył je w zagłębieniu dłoni i prze jechał kciukiem po wybrzuszonej powierzchni, a potem międląc w ustach przekleństwo, wręczył pakiecik Renee. - Proszę. Usłyszał delikatny szelest jedwabiu, gdy znów zwróciła się ku nie mu twarzą. - Co to? - Weź i już. Kup sobie za to nowe życie gdzieś daleko stąd. Wzrokiem poszukała w ciemności jego oczu. Ani drgnęła. Po kilku przyspieszonych uderzeniach serca Tyrone znowu zaklął i rozwinął war stwy aksamitu. W samym środku spoczywała brosza z Perłą Bretanii. Perła cudownie połyskiwała. W świetle dnia okazałoby się. że jest wyjątkowo mlecznego i mrocznie opalizującego koloru, większa niz 137 kurze jajo, oprawiona w złoto. Otaczał ją wąż zwinięty w spiralę, ułożo ny z rubinów przytrzymywanych złotymi pazurkami, z oczami zdwukaratowych brylantów. Renee była zaledwie pięcioletnim dzieckiem, kiedy pierwszy raz zo baczyła broszę. Wąż migotał wtedy w świetle świec i zdawał się prężyć, by za chwilę zionąć ogniem, a ona wpatrywała się tak długo i uporczy wie, czekając, by to zrobił, że podstarzała księżna de Blois aż zapytała głośno, czy oczy jej nic wyjdą z orbit. - Weź - powtórzył lekko schrypniętym głosem Tyrone. -Zabieraj się stąd do wszystkich diabłów i sprzedaj lę perłę, za ile zdołasz. Znów podniosła na niego oczy. Tyrone westchnął i zaczął zawijać rogi aksamitu, gasząc kolejno połyskujące kamienie. Wcisnął zabezpie czony klejnot w dłoń Renee i zagiął jej szczupłe palce wokół zawiniąt ka. - Nie zgadzaj się na mniej niż pięć tysięcy. Każdy, kto by twierdził, że nie jest tyle warta, to złodziej. Taka rada, biorąc pod uwagę, z czyich ust padła, wywołałaby uśmiech na ustach Renće, ale dziewczyna była zbyt zawstydzona. Popatrzyła na zawiniątko w dłoni, potem znów w górę na Tyrone'a. - Nie wiem, co powiedzieć, monsieur. I jak panu dziękować. - Po prostu proszę się stąd bezpiecznie wydostać, jak najdalej od Rotha. To mi starczy za podziękowanie. Tyrone dostrzegł błyszczącąkropelkę spływającą po rzęsach pięknej Francuzki. Z rumieńcem nieudawanego zażenowania zaczął iść z po wrotem w stronę karety, pilnując się, by nie patrzeć na Renee. Nagle dziewczyna chwyciła go za rękaw. Znieruchomiał jak kamienny blok. - Nie musiał pan tego robić. - To... dla mnie tylko jedna więcej błyskotka. A kiedy przedwczo raj w nocy spytałaś mnie o nią, brzmiało to tak, jakby coś dla ciebie zna czyła. - Znałam bardzo dobrze księcia i księżnę de Blois - szepnęła. - Jean-Louis był ich synem. On... jego... Odwrócił lekko głowę. - ...miałam poślubić - skończyła słabo. Nie chciał na nią spojrzeć. Każdy strzęp zdrowego rozsądku, jaki mu pozostał, każda resztka instynktu samozachowawczego mówiły mu, by nie patrzył w głąb dwóch ogromnych jezior, które lśniły w jej oczach. Niestety, Renee udaremniła jego próby. Przesunęła dłoń w górę, wzdłuż rękawa jego płaszcza i odchyliła sztywny kołnierz na tyle, by móc przycisnąć usta do policzka. Z pewnością był to jeden z najbardziej 138 skromnych i oficjalnych pocałunków, jakich TVrone doświadczył w cią gu wielu długich lat, ajednak poczuł falę dreszczu i wręcz chłopięcą ekstazę. To było za dużo. A zarazem za mało, gdy tak naprawdę pragnął trzy mać Renee w objęciach, wśliznąć się w nią i słyszeć, jak wykrzykuje jego imię. Tak, zeszłej nocy nie zwracała się do niego per monsieur ani capitaine, lecz wykrzykiwała: Tyrone, raz po raz, głosem miękkim, nie śmiałym i pełnym zdumienia. Obrócił się, pomrukując coś i chwycił jej usta swoimi, tłumiąc lek kie, zdziwione sapnięcie. Ręką objął ją w talii, przyciągnął blisko i przy cisnął mocno do swego ciała. Jego język powlekał ogniem jej usta, po tem wdarł się pomiędzy wargi, penetrując głęboko i władczo rozkoszne zakamarki, aż zaczęła pojękiwać i dygotać. Objęła go rękami za szyję i bezwstydnie przylgnęła do gorących członków. To się nie miało zdarzyć. Renee była taka z siebie dumna z powodu chłodnego i zrównoważonego zachowania. Wyrzuciła z pamięci wspól ną noc. Nie widziała bowiem ani szansy, ani prawdopodobieństwa, że kiedykolwiek jeszcze raz poczuje namiętny uścisk muskularnych ramion. A jednak teraz pozwalała się całować i szukała sposobu, by ukryć się pod grubymi fałdami czarnego płaszcza, tak by ich ciała mogły jeszcze raz doznać dreszczu gorąca i rozkoszy. Tyrone rozchylił szerokie poły i zawinął ją nimi, a kiedy poczuł, że przyciska się do niego ponaglająco, wstrząsnął nim dreszcz jak niedoj[rzalym młodzikiem. Krew w nim zawrzała, serce zaczęło walić. Ręce I mu się trzęsły, w uszach szumiało, a ciało stało się tak twarde i napięte, · że znalazł się niebezpiecznie blisko pchnięcia dziewczyny na trawę. Nie · potrafił zapanować nad sobą i odsunąć Renće, przytrzymać ją z data od ·siebie, żeby przez chwilę pomyśleć. W końcu to nie rozsądek się odezwał, lecz natarczywy brzęczyk I ostrzegawczy gdzieś w głębi świadomości. Tyrone zbyt późno ujr/al błysk · prochu wybuchając ego na panewce i o wiele za późno usłyszał zduszo· ne pulhięcie, po którym ułamek sekundy później rozległ się głośny wystrzał. Pchnął Renee w jedną stronę, sam odskoczył w drugą. Przekoi| ziołkował jak kot i znów stanął na nogi, z oboma pistoletami w dłoniach. Strzał padł z przodu karety, Tyrone ledwie zdążył wycelować do przyI kucniętej postaci, gdy nastąpił drugi błysk iskierek i drugi kolejny grzmiący wybuch prochu. 139 15 Ji ifinl Nie! Mon Dicu... nic! - Renee gramoliła się na kolana, potem na nogi, przeklinając plątaninę spódnic wokół kostek. Tyrone odepchnął ją gwałtownie od siebie. Runęła jak długa na mokrą trawę, boleśnie poobi jana, ale wstrząs i ból nic nie znaczyły w porównaniu z przerażeniem, które poczuła, gdy zobaczyła, że z karety pada drugi strzał, a potem usły szała w odpowiedzi dwa wybuchy z ciemności obok siebie. Przy obu wystrzałach błyski prochu na krótko oświetliły ciemną sylwetkę Tyro ne';!. Wyraźnie dojrzała wściekłość malującą się na jego twarzy. Roz chylał wargi, wykrzykując obelgę, brwi miał ściągnięte w jedną ciemną kreskę. Wywijając kozła, zgubił trójgraniasty kapelusz. Włosy opadały mu dziko na twarz. Wyszczerzone zęby błyszczały jak u bestii, a oczy ja rzyły się wściekłością zmieszaną z niedowierzaniem. Spojrzała na karetę. Finn pewnie ich obserwował. Dojrzał, jak Ty rone przyciąga ją do siebie i pomyślał... o Boże! Skąd mogła przy puszczać, co sobie pomyślał! Wiedziała tylko, że musi go powstrzy mać! Ruszyła biegiem w stronę gościńca, licząc na to, że zdąży dobiec do Finna, zanim lokaj na nowo naładuje broń i wystrzeli*. Równocze śnie słyszała, jak za nią trzaskają odwodzone kurki pistoletów. Przy pomniała sobie o ich podwójnych lufach. Druga salwa wystrzałów roz darła ciemności i grzmotnęła w bok karety jak uderzenie topora, rozpraszając drzazgi na trzy metry wkoło i wyrywając drzwi z zawia sów. Finna nie było nigdzie widać, więc znów podbiegła naprzód, wy krzykując jego nazwisko. Z tyłu doleciał ją przeraźliwy gwizd i tętent kopyt. Obróciła się w samą porę, by ujrzeć olbrzymiego czarnego ogiera Tyrone'a. Koń stanął dęba przy swym panu na krótką chwilę, by mrocz na postać zdołała wskoczyć na siodło. - Nie! Zaczekaj! Ale on już spiął wierzchowca do galopu, umykając co sił przez po fałdowane pola. - Nie! -zaszlochała cicho. -Czekaj... Popatrzyła, jak znikał w oddali. Okręciła się na pięcie, przypomina jąc sobie o czterech strzałach, które oddał w stronę karety. - Finn! Finn, gdzie jesteś? - Tutaj, do licha. 140 Podążyła za głosem na przód pojazdu i zobaczyła, jak lokaj wyłania się spod wygiętej osłony kozła. Pochylał głowę, i przytykał zgiętą dłoń do twarzy. Nagle coś ciepłego i mokrego chlapnęło Renee na policzek. - Jesteś ranny! Zostałeś postrzelony! - Cholernie mało brakowało, żeby ten bękart wybił mi oko! - wy krzyknął. Zataczając się, podszedł do światła. Kiedy zobaczył obfitość krwi kapiącej mu po ręce, wyrzucił z siebie: - Jezu Chryste, jeszcze za to zapłaci! Już ja się postaram. Renee głośno chwyciła oddech i zatoczyła się w tył. Przygarbione ramiona teraz się wyprostowały, siwa peruka gdzieś się zapodziała w trakjcie wymiany ognia. Pułkownik Bertrand Roth wyglądał na równie roz wścieczonego, jak przed chwilą Tyrone w niesamowitym fajerwerku wybuchającego prochu. - To pan!? - wykrztusiła Renee. - A gdzie Finn? - Pewnie do tej pory już wrócił do Harwood Mouse - warknął Roth. przepychając się obok dziewczyny, gdy przechodził na tył karety. Pod,,niósł wieko kufra bagażowego i sięgnął do środka. Wyciągnął jeszcze dwa pistolety, proch, kule i swój pendent. Odłóż)'! wszystko na bok i zdarł z siebie kurtkę od liberii, a zamiast niej włożył szkarłatną tunikę. - Naprawdę pani myślała, że przegapię taką okazję? Jezu Chryste! - stęknął znowu, przyciskając do twarzy' płócienną chusteczkę. Renee stała jak rażona piorunem. Zgoda, wieczorem odjeżdżała z przyjęcia w pośpiechu i myśli miała zajęte spotkaniem, ale mogłaby przysiąc, że to Finna widziała siedzącego na koźle. Roth nie pokazał się nigdzie w pobliżu. Przyjęła to z ulgą nie dopatrując się niczego podej rzanego. - Dlaczego mi pan nie powiedział? Myślałam, że to Finn został po strzelony! Roth przerwał osuszanie twarzy z krwi. Drapieżnymi palcami chwy ci! ją za ramiona i potrząsnął tak, że poleciała z rozpędem na bok karety. - A co, do wszystkich diabłów, ty wyprawiałaś? Próbowałem oddać celny strzał, ale nie można było zmiarkować, które z was jest które, tak blisko staliście. Nie do wiary jak blisko - warknął. Renee z trudem starała się zachować przytomność. Ile on widział? Ile słyszał? Znajdowali się od karety co najmniej w odległości dwudzie stu kroków i rozmawiali szeptem. Na dodatek było ciemno. Blade świa tło księżyca ledwie przebijało się przez ciężkie zwały chmur. - Ja... ja tylko wykonywałam pana rozkazy - wyjąkała- - Kazał mi pan zrobić wszystko, żeby pozyskać jego zaufanie. - I dlatego go pani pocałowała? 14! - On... zbierał się. żeby odejść. Byi zły. Musiał pan widzieć, jak mnie ciągnął dalej od karety. Podejrzewał, że to zasadzka, że ja to r... robię dla nagrody. Przyjechał tylko, żeby mi powiedzieć, że rezygnuje z rabunku. - I myślała pani, że pocałunek zmieni jego nastawienie? - Nie wiedziałam, co innego mogę zrobić. Miałam użyć wszelkich środków, czy nie tak? Przycisnął ją boleśnie do boku karety. - A gdyby to nie podziałało, co jeszcze by mu pani dała. żeby go przekonać? Padła przed nim na kolana i pocałowała w inne miejsce? Pułkownik posunął się za dałcko. Renee zamachnęła się i błyska wicznie wymierzyła mu policzek. Plaśnięcie rozległo się tak głośno jak wystrzał. Roth zatoczył się w tył, zaskoczony zarówno śmiałością dziewczyny, jak i siłą ciosu. Nikt dotąd nie ważył się go uderzyć, a zwłaszcza kobieta zdana na jego łaskę. Zare agował instynktownie i bestialsko, oddając uderzenie narowistym cio sem na odlew. Trafił Renee z boku szczęki /. takim impetem, że aż pole ciała na ogromne tylne koło karety. Padając na szprychy, wyciągnęła przed siebie ręce, żeby się pode przeć. Zawiniątko, które ściskała w dłoni, wyleciało na żwir pod stopa mi. Aksamit, nie obwiązany wokół broszy, rozwinął się i Renće z prze rażeniem włepiła wzrok w mrugające iskierki padające z oczu węża. gdy zalśniły w smudze światła latarni. W następnym momencie Roth znów przycisnął swą ofiarę plecami do karety. Chwycił dziewczynę pod brodę, wbijając palce w gardło, a twarz przysunął tak blisko, że mówiąc, opryskiwał jej twarz śliną. - Już raz cię ostrzegałem przed sprawdzaniem granic mej cierpliwości. Wyprężyła się w oczekiwaniu następnego ciosu i była przekonana. że spadłby na nią, gdyby uwagi obojga nie przyciągnął zbliżający się tętent. W parę chwil pełny patrol dragonów wyłonił się z ciemności i za trzymał gwałtownie, wzbijając na drodze tumany kurzu. Roth pochylił się i syknął ostatni raz: - To nie koniec naszej rozmowy, madam. W żadnym razie nie ko niec. Pchnął ją na bok i cofnął się w momencie, gdy porucznik Marlborough właśnie zsiadł z konia i salutował. - Usłyszeliśmy strzały. Od razu przyjechaliśmy, pułkowniku. Do bo' Boże... pańska twarz! - Zrobił krok w stronę Rolha, ale błysk burszynowych oczu zmroził go tak, że stanął jak wrośnięty w ziemię. - Czy pan się dobrze czuje, pułkowniku? 142 - Wspaniale, psiakrew! Widział go pan? - Nie, panie pułkowniku. Byliśmy niecałe pół kilometra stąd. Nie uważyliśmy nikogo. Czy to był on? Kapitan Starlight? - To był on - odrzekł Roth, wpatrując się w pustą przestrzeń ponad arkiem porucznika. Renee wysunęła czubek stopy, tak że obrąb spódnicy przykrył iskiertci broszy. Przysunęła klejnot do siebie, pilnując się. by nie patrzeć na ziemię i nie przyciągnąć uwagi żadnego z dragonów, ale nie musiała się D nich kłopotać. Większość z nich czekała w napięciu, co powie Roth. - Czy reszta łudzi obsadziła pozycje? - lak, panie pułkowniku. - Marlborough szybko skinął głową. fegodnic z pańskimi rozkazami pikiety rozstawiono co pięćdziesiąt me trów; poczynając od skrzyżowania dróg w obrębie trzech kilometrów kwadratowych. Pchła się nie przemknie. Roth uśmiechnął się złośliwie. - Oto korzyści z wyboru płaskiego terenu. Pamiętaj, że chcę go mieć Jfcywego. Może być ranny, ale żywy! Podszedł do najbliższego dragona i bez wstępów ściągnął go z siodła. - Marlborough z czterema ludźmi odeskortuje pannę d'Anton do arwood House. A ty zostań tu na straży. Masz zachować czujność aż o odwołania. - Wskoczył na siodło i z góry popatrzył na Renće. - Pahią zaś, moja droga, zapewniam, że wrócimy do naszej rozmowy. Złożył sztywny, obcesowy ukłon i przerzucił lejce nad łbem konia. a okrzyk wierzchowce ruszyły w tumanie pyłu, znikając w tej samej [ciemności, która pochłonęła uciekającego rozbójnika. Porucznik Marlborough odprężył się trochę i wyraźnie speszony spójzal na Renee. Ona zaś zrobiła krok ku połamanym drzwiom karety. Poknęła się, ale gdy młody oficer podskoczył, by pomóc, wyprostowała ię i spiorunowała go wzrokiem. - Wszystko w porządku - oznajmiła lodowatym tonem, chowając łoń w fałdach płaszcza. - Tylko zaczepiłam stopą o kamyk. Wprawdzie Renee czuła się mocno zziębnięta już w drodze na spo tkanie, lecz teraz było jej dwa razy zimniej, w czasie niekończącej się jazdy do Harwood House, i to wcale nie z powodu roztrzaskanych drzwi, mało nie zemdlała, wsiadając do karety, pewna, że Marlborough wi siał, jak podniosła i schowała broszę. Szczęka bolała ją po ciosie Rola. Renee wiedziała, że pułkownik jest gwałtownikiem i brutalem, minio 143 to przeżyła wstrząs. Nigdy, w ciągu dwudziestu lat jej życia, nikt jej nie uderzył ani nie sponiewierał, a Roth uczynił to już drugi raz. Nie miała powodu wątpić, że zrobiłby to ponownie, ani też nie wierzyć zapewnie niu Tyrone'a, że jeśli Roth przyłapic ją na oszustwie, będzie miała oka zję w pełni poznać bestialską naturę pułkownika. Kiedy kareta zatrzymała się przed Harwood Mouse, Finn już czekał z latarnią w ręku. Z wyrazu głębokiego upokorzenia na jego wymęczo nej twarzy Renće odgadła, że dręczy go poczucie winy i niepokój. Sze rokie rozcięcie na skroni wskazywało, że nie zgodził się dobrowolnie. by go zastąpiono. - Mademoiselle, ja nie miałem pojęcia... - zaczął. - W porządku, Finn. Już po wszystkim. Gdzie Antoine? - W swoim pokoju, śpi. Pomyślałem, że lepiej go niepotrzebnie nie martwić. Kiwnęła głową, wdzięczna, że los przynajmniej w tej drobnej rzeczy był jej przychylny. - Panno d'Anton...? Zatrzymała się, zesztywniała i tylko zadarciem brody okazała, że do cierają do niej słowa porucznika. Młody oficer niepewnie przysunął się do Renee, równie wystraszo ny postawą dziewczyny jak groźbą mordu na twarzy Finna. -Ja... tylko chciałem powiedzieć, że... przykro mi,jeżeli pani doznałajakichkolwiek przykrości dziś wieczór. Całym sercem jestem prze ciwny metodom pułkownika Rotha. Tak nie postępuje przedstawiciel Jego Królewskiej Mości i... i jeśli została pani obrażona, to klnę się na swoją szpadę i na honor rodziny... Renee okręciła się w miejscu, stając twarzą ku niemu tak nagłe, że cudem nie zrobił sobie krzywdy, wyprężając się na baczność. Nic jednak nie powiedziała. Nie potrafiła znaleźć słów, by wyrazić głębię swej po gardy ani złagodzić oburzenie młodego porucznika. Za to Finn dał wyraz tym uczuciom wymownym prychnięciem. Po tem odwrócił się i podążył za Renee do domu. Gdy doszli do schodów, ruszył przodem. Wziął świecznik i poprowadził Renee długim koryta rzem do zachodniego skrzydła. Nie czekając, aż go poprosi, zapalił do datkowe świece w jej pokoju i dołożył grube polano do ognia trzaskają cego na palenisku. Dopiero wjasnym świetle Finn zauważył zaschnięte strugi łez na policzkach swej pani. Ośmielił się też zapytać o kropelki krwi na jej płaszczu. - To... nie pani, prawda, mademoiselle? 144 Potrzebowała chwili, by oprzytomnić. - Pardon? Wskazał z wahaniem na krew. - To nie pani? Popatrzyła po sobie, jakby zobaczyła rdzawe plamy po raz pierwszy. - Non. Cesi n 'est pas a moi. Szept Renee był bardziej niepokojący niż widok krwi, więc Finn szyb|ko pomógł dziewczynie zdjąć płaszcz i poprosił, by usiadła przy kominjtu. Przyniósł wino z bocznego stolika i wetknął kieliszek w jej zziębięte palce. - Mogę się tylko domyślać, co się stało po tym, jak ten nieznośny kapitan Roth wepchnął mnie do komórki. - Zajął miejsce na koźle - powiedziała spokojnie. - Włożył twoją kurtkę i siwą perukę. Nawet ja myślałam, że to ty, a le capitaine... tylko [rzucił okiem i też przyjął, że widzi ciebie. Górna warga Finna zadrgała. - Powinniśmy to przewidzieć. Roth nie jest dżentelmenem. - Zaiesił głos i ponownie napełnił kieliszek. - A kapitan? - Rozmawialiśmy i... i nagle musiał coś zauważyć, bo potem ode[pchnął mnie, wyciągnął pistolety i... i... - Podniosła wzrok na ostre [rysy postarzałej twarzy Finna. - Pewnie pomyślał, że chcesz bronić mego (honoru, bo nie wydaje mi się, żeby celował tak. by zabić, przynajmniej |nie za pierwszym razem. Ale potem ty... Roth... znów wystrzelił, a on... '" n... - Przyjął zapewne, że to nie o pani honor mi idzie, ale o nagrodę [dwu tysięcy funtów, którą spodziewam się zgarnąć? Z trudem przełknęła ślinę i kiwnęła głową. - Wyraz jego twarzy w ostatniej chwili... był straszny. - Mój Boże! - Finn wyprostował się i palcem rozluźnił kołnierzyk. Doskonale sobie wyobrażam. Szczęście dla nas obojga, że go zabito. Poderwała głowę. - CapUaine nie żyje? Skąd wiesz? - Przecież powiedziała pani, że to była jego ostatnia chwila. - OM/, zanim przywołał konia i odjechał. - Odjechał? - Oni. Wystrzelił z obu pistoletów i zmusił Rotha, żeby dał nura pod Kozioł. Potem ruszył galopem w ciemność. - Ramiona znów jej zwisły ^bezwładnie. - Oczywiście nie wiem, jak daleko ujechał, bo Roth i jego pudzie czatują porozstawiani na polach. Byli bardzo pewni, że kapitan Starłight im się nie wymknie. DO KsiczycowyjeMćicc 145 - A zatem to powinno panią nauczyć, że nie należy zbyt wysoko oceniać umiejętności armii brytyjskiej - odezwał się głos za nimi. -Tak samo byli pewni, że pokonają Bonapartego we Flandrii i proszę, co się stało. Finn podskoczył, wychlapując wino z karafki. Renee upuściła kieli szek na podłogę. Ledwie wierzyła własnym oczom, gdy drzwi do ubieralni otworzyły się trącone wysokim czarnym butem i Tyrone Hart sta nął w progu, z dwoma pistoletami w rękach, z prochem na panewkach i odwiedzionymi kurkami. - Monsieur! - Skoczyła na równe nogi. - Co pan tu robi? Jak pan się wymknął żołnierzom? - Przykro mi, że straciła pani wiarę we mnie, mam'selle. Ale proszę pamiętać, nigdy nie zaniedbuję podstawowych środków ostrożności. Nawet gdy mam do czynienia z tak niewinnymi i szczerymi kobietami. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rozpięty kołnierz jego płaszcza odsłaniał srebrnoszarą kamizelkę i rozluźniony koronkowy żabot, który tak okazale się prezentował na wieczornym przyjęciu. Makijaż z twarzy został pospiesznie starty. Na tle smagłej karnacji oczy płonęły groźnie. Już wcześniej Renee porównała Tyrone*a do kota z dżungli. Teraz po dobieństwo jeszcze się uwydatniło. Tylko tym razem bestia była roz wścieczona. - Nie zdradziłam pana, monsieur - szepnęła. - Ani Finn, ani ja nie wiedzieliśmy, co Roth zamierza zrobić. Musi pan w to uwierzyć. Jego oczy ocienione gęstymi rzęsami przez chwilę wytrzymały twar de spojrzenie dziewczyny, po czym zerknęły* na starego kamerdynera. Finn delikatnie pomacał się po okaleczonej skroni i popatrzył gniewnie. - Madcmoiseile mówi prawdę. Siłą przywieziono mnie tutaj, nie dając wyboru. Tyrone przypatrzył się mu chwilę dłużej, po czym wycelował jeden z pistoletów w karafkę w ręce Finna. - Nic ma tu drugiego kieliszka? - Jest. Proszę. - Dlaczego pan tu przyszedł? - spytała Renee. - Na dole są żołnie rze i pewnie zaraz zjawi się ich więcej, gdy Roth odkryje, że mu się pan wymknął. Tyrone skierował w jej stronę kamienne spojrzenie. - On by nie umiał zastawić pułapki na samego siebie. A ja przyby łem tu, mam*selle... by spróbować jeszcze raz wybornego wina lorda Paxtona. Jeśli ma pani coś przeciw mojemu towarzystwu, wystarczy krzyknąć, a młody Marlborough natychmiast przybiegnie. 146 Zbladła, słysząc sarkastyczną uwagę, ale nie odwróciła oczu. Twarz Tyrone'a błyszczała od potu. Gładka kropla spłynęła mu ze skroni na kołnierz płaszcza. Włosy, wyglądały jak mokre czarne korkociągi. - Madcmoiseile... - Finn odstawił karalne w momencie, gdy nogi pod Tyrone^m zaczęły się uginać. - Jestem przekonany, że on zaraz... Chwycił rozbójnika pod pachy, gdy ten gibnął się w przód. Mrucząc z wysiłku, złożył potężne ciało na podłodze, oszczędzając Tyrone'owi [bolesnego upadku. Pistolety stuknęły o podłogę. Błyszczące oczy zbójIcy uciekły w głąb czaszki, tak że było widać tylko białka. - Finn! - Renće rzuciła się naprzód. - Co się dzieje? -Lokajmój Boże! czerwoną plamę, która nasączyła cały dół srebrnej kamizelki. - Obawiam się, że został postrzelony, mademoiselle. - Jest ranny! - Tak właśnie. -Finn pochylił się nad bezwładnym ciałem i wsunął Fsękaty palec w otwór na kamizelce. Przesunął rękę pod plecy rannego i i po chwili wyciągnął dłoń zasmarowanąkrwią. - Wyczułem drugi otwór, i więc należy przypuszczać, że kula przeszła gładko na wylot. - Co zrobimy? - Co zrobimy? - Finn zapatrzył się na swoją dłoń, potem znów na rozbójnika. - Cóż, sądzę, że powinniśmy najpierw zatamować upływ krwi. Wygląda na to, że traci jej sporo. Renee pobiegła do garderoby. Zgarnęła wszystkie ręczniki i płótna, jakie znalazła. Finn zrobił z nich gruby tampon, który umieścił z wierz chu krwawiącej rany, ale gdy próbował zrobić to samo od strony pleców, [przeszkodził mu ciężki płaszcz. - Musimy go rozebrać. Gdy usiłował uwolnić ręce Tyrone'a z ciężkiego okrycia, Renće ścią gała kapę i koce z łóżka. - Pozwolę sobie panią ostrzec - skomentował to Finn, nawet się nie oglądając do tyłu. - Wiem, że służba tutaj nie jest gorliwa, ale mimo wszystko nic byłoby dobrze, żeby ktoś natknął się przypadkiem na ran nego mężczyznę w pani łóżku. W istocie niewiele by to poprawiło spra wę, gdyby znaleźli go w domu w jakimkolwiek innym miejscu. - Chyba nie proponujesz, żebyśmy wyrzucili biedaka przez okno! - Wątpię, czy by przeżył upadek - zauważył obojętnie Finn. - Z druI giej strony jednak nie możemy go tu zostawić. Gdybyśmy wiedzieli, jak, I u licha, on się przedostał obok wartowników! Ma pani nożyczki? - Quoi? 147 O rozchyli! klapy czarnego płaszcza, ukazując Renee ogromną - Ciseata. Nożyczki. Już dosyć trzęśliśmy nieszczęśnikiem, zdej mując wierzchnie odzienie; będę musiał przeciąć resztę, by oszczędzić mu utraty jeszcze kwaterki krwi. Sądząc z ilości, którą przesiąkło ubranie, Renee nie wydawało się, by Tyrone miał jeszcze kwaterkę w nadmiarze. Przyniosła nożyczki i przy glądała się niecierpliwie, jak Finn rozcina elegancką jedwabną kamizel kę oraz delikatną płócienną koszulę. Nowa bańka świeżej krwi wytrys nęła z rany. Dziewczyna starała się powstrzymać wymioty na widok poczerniałego, poszarpanego ciała. Skupiła uwagę na twarzy rannego. Na czole, na linii włosów zauważyła równą białą obwódkę, ślad po pu drze. Tyrone musiał wyjść z przyjęcia tuż po niej w wielkim pośpiechu i pędzić jak wiatr, by zdążyć na spotkanie. Nagle coś sobie przypomniała. Sięgnęła pod obrąb sukni i wyjęła aksamitne zawiniątko zza pończochy. Odwinęła broszę. Łzy napłynęły do oczu Renee, gdy sobie uświadomiła, że Tyrone podjął tak straszne ryzyko tylko po to, by darować jej wolność. - Kochany, niemądry pan Hart - szepnęła. - To prawda. Okazał sporo hartu, docierając aź tutaj z tą raną. Zamrugała i podniosła wzrok. - Non. Hart to jego nazwisko. Monsieur Tyrone Hart. Finn rozwarł szeroko powieki. - Z pewnością nie ten sam pan Tyrone Hart, który był tu dzisiaj z puł kownikiem i panem Vincentem? Tylko przelotnie go widziałem, wszakże... - Regardez. Wyobraźmy sobie pudrowaną perukę i bielidło do twa rzy. Przyłóżmy mu koronki do szyi i dodajmy niemądry dąs na wargach, i... voila\ Udaje głupca, by robić głupców z nich wszystkich! Popatrz, co dostałam dziś wieczór! - Wyciągnęła rękę i rozgięła palce. Perła deli katnie zabłysnęła w świetle ognia. - Dał mija, żebyśmy mogli sprzedać i mieć dość pieniędzy na podróż do Ameryki. - Nadzwyczajne! - mruknął Finn. - Oto dlaczego nie możemy dopuścić, żeby Tyrone'a znaleźli ludzie Rotha. Nie wolno nam. Musimy go ukryć i przetrzymać, dopóki nie wydobrzeje na tyle, by sam o siebie zadbać. - Ukryć go, mademoisełle? - spytał wstrząśnięty Finn. - Przecho wać, aż wyzdrowieje? Jemu potrzeba doktora. Nawet jeśli zatamujemy krwotok, rana wymaga szycia i opatrzenia. No i jeszcze pozostaje drob na sprawa bezpieczeństwa pani i Antoine'a. - Nie myślałam o niczym innym przez ostatnich kilka tygodni -od parła cicho. - Ale teraz nie mogę uciec i wydać tego mężczyzny na pew ną śmierć. 148 - Czy zapomina pani, że wuj lada chwila tu przybędzie? Przywiezie ze sobą gości i więcej służby. Tylko machnęła ręką. - Będą zbyt zajęci w rodzinnym skrzydle, by się o nas kłopotać. Na końcu korytarza są cztery pokoje, do których nikt nie zajrzy... - Nie wolno ci na to liczyć, dziecko. Renee przysiadła na piętach. - W takim razie on zostanie tutaj, a ja się z nim zamknę i powiem, że mam dżumę. Finn westchnął znużony, ale wiedział, że spieranie się nic nie da. Obiegł sypialnię markotnym spojrzeniem. Pomyślał o swoim pokoju, o małym składziku na końcu korytarza, ale odrzucił wszystkie te miej sca jako nie dość zabezpieczone przed czyimś wtargnięciem. Znów po patrzył na leżącego rozbójnika i zaczął podejrzewać, że niepotrzebnie martwi się na zapas. Łotr wyglądał, jakby miał nie dożyć ranka, a w ta kim razie problem wkrótce będzie polegał na tym, jak najlepiej pozbyć się ciała. Nagły, wstrząsający trzask pioruna sprawił, że oboje, Finn i Renee, aż podskoczyli. Popatrzyli w okno. Grube, połyskujące krople deszczu zaczęły bębnić w szybę. Ledwie zdążyli się otrząsnąć z pierwszego szo ku, gdy nowe, równie złowróżbne łomotanie dało się słyszeć u drzwi sypialni. 16 Robert Dudley zaczął się martwić dopiero, gdy zegar w bibliotece wybił pięć razy. Zdrzemnął się przed kominkiem z kieliszkiem brandy w ręce. a teraz obudził się od razu. Upuścił na palenisko kieliszek z resztą nie dopitego trunku. Mamrocząc przekleństwa, sprawdził godzinę. Rzucił szybkie spojrzenie w stronę biurka za plecami. Był sam. Miejski dom Tyrone'a, skromny dwupiętrowy budynek, stał na samym kraiku społecznie akceptowanej dzielnicy Coventry. Umeblowanie parte ru i pierwszego piętra dostosowane było do potrzeb kawalera, który woli szukać rozrywek poza domem. W bibliotece walały się porozkładane książ ki mapy i rysownice. Sąsiedni salon prezentował się trochę lepiej, ale bra kowało mu osobistych akcentów świadczących o gustach gospodarza. 149 Odwiedzający dom na Priory Lane pod numerem trzydzieści trzy., nie znajdowali niczego, co by pozwalało sądzić, że Tyrone Hart może być kimś innym niż znudzonym funkcjonariuszem publicznym, zatrudnio nym przy nadzorowaniu konserwacji i napraw miejscowych szlaków transportowych. Na ostatnie piętro rzadko, jeśli w ogóle, zaglądali goście. Tutaj znaj dowały się prywatne pokoje - sypialnia z ciemnymi, masywnymi me blami, garderoba i gabinet. Kosztowna karafka z pięknie rżniętego krysz tału zawierała najlepszy francuski koniak na północ od kanału La Manche. Gospodarz popijał trunek, grając na fortepianie w swymgabinecie albo wylegując się w sprowadzonej z Dalekiego Wschodu wannie pełnej dłu gości, głębokiej do pasa, wykonanej z emaliowanej miedzi. Obszerne łóżko z kolumienkami i baldachimem osłaniały ciężkie, aksamitne draperie. Podłogę pokrywały grube, pluszowe dywany, spod których wy glądały tylko wąskie pasy wy froterowanej dębowej posadzki. Mieszkańie Roberta Dudleya, chociaż nie tak przestronne, było rów nie wygodne, pomimo że położone w suterenie. Dwa pomieszczenia, duża sypialnia i salon, znajdowały się w pobliżu kuchni, spiżarni i piw nicy z winem. Kucharka i służąca pracowały na dochodne. W rezyden cji oprócz mężczyzn mieszkała tylko Maggie Smallwood, drobna ciem nowłosa Irlandka. Pewnego wieczoru stawiła się u ich drzwi kuchennych z notatką od Jeffreya Bartholomew - człowieka, który miał własne po wody, żeby zacząć anonimowo nowe życie - z zapytaniem, czy mogłaby zostać przyjęta jako gospodyni. Miejscowy pisarz poręczał za jej cha rakter i wyjaśniał, że uciekła od męża brutala, który bił ją do nieprzy tomności dla własnej rozrywki. Dodał, że wszelką pomoc udzieloną dziewczynie potraktuje jako osobistą przysługę dla niego. Bartholomew stał się cennym źródłem informacji dla kapitana Starlighta. Maggie zaś, zaledwie po miesiącu służby w rezydencji, zdobyła sobie stałe miejsce w sercu i łóżku Dudleya. Słyszał teraz za sobą jej miarowe, ciche kroki, gdy wysilał się, żeby przyklęknąć na zdrowe kolano i pozbierać odłamki potłuczonego szkła. - Pan Tyrone jeszcze nie wrócił? - spytała. - Najwidoczniej nie, chociaż mógł wejść, kiedy spałem i udać się prosto na górę. Jej spojrzenie wyrażało tyleż samo zwątpienia, ile jego ton głosu. Dotknęła delikatnie ramienia Dudleya, nakazując, by się odsunął, a sa ma uklękła i pozbierała rozpryśnięte kawałki szkła. Oczy Dudleya zła godniały, jak często, kiedy spoglądał na rosnącą wypukłość jej brzucha. Teraz niewiele mógł dostrzec pod bezkształtną nocną koszulą i szlafro150 I kiem, ale mimo wszystko się uśmiechnął, a ręka sama mu powędrowała, by pogładzić zdumiewająco twarde wybrzuszenie. - Powinnaś być w łóżku. - Tak jak i ty-odparła. -On nie jest już chłopcem, któremu trzeba zostawiać w oknie zapaloną świecę. - Nie lubi, żeby tak o nim myśleć, ale wciąż mam wątpliwości. Zerknął w stronę okna i ponury grymas powrócił mu na twarz, kiedy ujrzał szare światło świtu, odsłaniające kształty i kolory na dworze. Już dawno powinien wrócić. - Może mu się przeciągnęło. Pewnie jakoś tak wyszło krok po kroku i... - Oparła się na jego dłoni. - Sam dobrze wiesz, jak to bywadodała łagodnie. Pieszczotliwie musnął wyraźną wyniosłość sutka. Kiedy Maggie pierwszy raz przyszła na Priory Lane, chuda i wymizerowana, nie dało się jej uznać za piękność w żadnym tego słowa znaczeniu. Miała zlepione, brudne włosy i spojrzenie zbitego psa. N ikomu się nie narzucała. Zaniknęła się w sobie, pracując cicho i pilnie. Dudley też starał się jej unikać. Wstydził się swojego kalectwa, brzydkich blizn jak zastygła lawa, biegnących od uda do kostki. Przez kilka ranków przyglądała mu się, jak próbuje zwalczyć ból w nodze, zesztywniałej przez noc. W końcu pewnego wieczoru zjawiła się w jego pokoju z maścią, którą zrobiła z ziół oraz kamfory, i wbrew protestom wymasowała mu kolano. Chociaż nie doznał cudow nego ozdrowienia, poprawa była wyraźna: sprawniej się ruszał i nie od czuwał porannego bólu. A potem w kolejne wieczory', gdy przyglądał się ' dziewczynie, jak ugniatała poharatane, zawęźlone mięśnie, zaczął zauwa żać, że włosy jej połyskują w blasku ognia jak świeży kasztan wyjęty z łu piny, że policzki jej się wypełniły i powstają w nich dołeczki przy każdym uśmiechu, a oczy błyszczą niczym wyszlifowane szmaragdy. - Tak-mruknął, nachylając się, by pocałować Maggie.-Wiem, jak to bywa... Ostre, natrętne stukanie do drzwi frontowych zaskoczyło ich oboje. Maggie wypuściła z ręki okruchy szkła, a Dudley okręcił się wkoło, pra wie tracąc równowagę. - Jak myślisz, kto to może być? - Sza... - Położył palec na ustach i po chwili niezdarnie podźwignął się na nogi. Kolano zaprotestowało na nagły pośpiech. Z trudem pokasływał. Z górnej szuflady wyciągnął pistolet /-długą lufą. Szybko [ sprawdził, czy proch jest podsypany. - Wracaj na dół i nie pokazuj się rozkazał spokojnie. - AleRobbie... 151 - Zrób, jak mówię, kochanie. Zaraz. Wątpię, czy Roth lub któryś z jego czerwonych kubraków okazałby tyle dworności, żeby stukać, ale jednak to diabelnie niestosowna pora dla uczciwego człowieka na od wiedziny. Zmykaj na dół. Zarygluj drzwi za sobą i znajdź Bess. Maggie kiwnęła głową, szeroko otwarte oczy dziewczyny wyrażały tylko ufność, bez cienia strachu. Dudley wyczekał, aż usłyszy zgrzyt zasuwy za Maggie, zanim prze niósł światło do przedpokoju. Ktokolwiek był za drzwiami, zastukał znowu, jak gdyby chciał przekonać zaspanego służącego, że mu się to nie zwiduje we śnie. Dudley ustawił lampę na bocznym stoliku i zatknął pistolet za pas na wysokości biodra. Poczochrał sobie włosy i rozchylił przód koszuli, a otwierając ciężkie dębowe drzwi, tłumił ziewanie. - Kogo tam licho niesie? - Pan Dudley? Padało mocno i Robbie musiał zmrużyć oczy, by dojrzeć coś pod ociekającym wodą rondem szerokiego filcowego kapelusza. - A bo co? - Pan Hart pilnie potrzebuje pomocy. - Finn ściągnął z głowy prze moczone nakrycie. Dudley natychmiast zrobił się czujny. Włosy zwisały Finnowi na kołnierz jak szare sople, a pod płaszczem miał na sobie coś, co wygląda ło na nocną koszulę pospiesznie poutykaną w spodnie. Za jego plecami poranni przechodnie, służący i urzędnicy, mieszali się z wieśniakami wiozącymi towary na targ. Nikt nie rzucił więcej niż jedno spojrzenie na dom, spiesznie idąc w ciężkiej ulewie, ale Dudley wolał szybko wciąg nąć Finna do środka i zamknąć drzwi. - Co się stało? Gdzie on jest? - Niestety w wieży. - Co takiego? - No, ściśle mówiąc, w pokoju mieszczącym się w starożytnej wie ży, który i tak przywodzi na myśl więzienie. - Westchnął ciężko. - Nic znaleźliśmy lepszej kryjówki. - Co się stało? Mów, człowieku. Od samego początku. Niczego nie opuszczaj. - W istocie, no... ten kapitan stawił się na spotkanie z mademoiselle d'Anton zeszłego wieczoru. Tylko że ja zostałem zaciągnięty gdzieś na bok, a pułkownik Roth, chytrze przebrany w perukę i liberię, zajął moje miejsce na koźle. Doszło do starcia i wymiany strzałów. Kapitan zdoła! umknąć, chociaż kilka tuzinów ludzi Rotha czatowało tam w zasadzce. 152 rafił do Harwood Hall, ale zanim zdążył nas powystrzelać, zemdlał na odłodze w sypialni. - Zemdlał? - Czyżbym nie wspomniał, że został postrzelony? Dość nieprzyjemrana, nawiasem mówiąc. Mademoiselle Renee całkiem półprzytomna z przerażenia właśnie zastanawiała się, co robić, kiedy młody panicz Antoine wdarł się do sypialni, przestraszony burzą. Widzi pan, męczągo kosz marne sny, ich oboje zresztą, choć byłbym zdania, że młody panicz jest... - A Tyrone? - przerwał mu Dudley. - Co z Tyrone'em? Finn wygiął brew. - Mówiłeś pan, żebym niczego nie opuszczał. Dudley zmierzył go wściekłym wzrokiem, Finn zaś kontynuował re lację. - A zatem młody panicz tak samo się przejął tym widokiem krwi i zemdlonego ciała, ale opanował się doprawdy w sposób godny podzi wu. To on zaproponował pokój w starej wieży. Muszę wyznać, że ani imademoiselle Renee, ani ja o tym nie pomyśleliśmy. Przechodzimy tam tędy codziennie, ściślej trzy lub cztery razy, ale wisi tam dość duży kilim zasłaniający wejście. Doprawdy, gdyby nie ciekawość panicza Antoine'a, który pewnego dnia przez przypadek zawadził o kilim, wątpię, czy w ogól.le byśmy wiedzieli, że do wieży jest dostęp z wnętrza domu. W każdym razie pokój na wieży wydał się nam idealną kryjówką. Dzięki sporemu wysiłkowi nas trojga zdołaliśmy umieścić tam pana Tyrone'a. Niestety, żadne z nas nie miało doświadczenia w noszeniu ciężkich, nieprzytom nych ciał. Z przykrością więc muszę powiedzieć, że znów zaczął po tym krwawić. Oczywiście zrobiliśmy co w naszej mocy, ale pilnie jest po trzebna pomoc doktora, bo inaczej nie żywiłbym wielkich nadziei, że ranny zobaczy światło dnia. Dudley sapnął potężnie. Zawsze, rzecz jasna, istniała możliwość, że jeden z nich lub obaj zostaną postrzeleni, albo nawet zabici, ale złych wiadomości nigdy nie przyjmuje się jak informacji o stanie pogody. - Mademoiselle d'Anton miała nadzieję, że pan przyjdzie z pomocą. Nasze sprawy każą nam się dość pilnie oddalić z Coventry, ale panienka odmawia wyjazdu, dopóki kapitan nie znajdzie się w dobrych rękach. - To się zdarzyło tej nocy, powiadasz pan? Finn wyprostował się. - Zapewniam, że mademoiselle d' Anton wyprawiła mnie, jak tylko było to w miarę bezpieczne. Okolica roi się od Ochotników Rotha. Samo Har! wood jest pod intensywnym nadzorem. Byłem nawet zmuszony wydostać się w wózku mleczarza. Musiałem przekupić chłopca pięcioma szylingami, 153 aby zawiózł mnie prosto na kraniec miasta. Resztę drogi przebyłem piecho tą, nie mając pewności, jak daleko mam iść i którego dokładnie domu szu kam. W istocie kosztowało mnie to dodatkowe dwa szylingi. Informacji udzielił mi jakiś ponury zabijaka sikający do rynsztoka! Oudley uniósł dłoń. W rękę? W nogę? - Tak, dobrze, że zachował pan ostrożność. Gdzie jest raniony? ~ Gdzieś tutaj... - Finn wskazał obszar na wysokości swych żeber, - Dziękować Bogu, kula chyba przeszła czysto na wylot, ale on straci! nadmiernie dużo krwi i z pewnością straci jeszcze więcej, jeśli lekarz go szybko nie opatrzy. Dudley myślał intensywnie. Stary doktor Brockman miał zbyt wielki pociąg do wina, by na nim polegać. Bartholomew pewnie kogoś zna, ale to wymaga czasu i wtajemniczenia kolejnej osoby postronnej... - Dajcie mi dziesięć minut na ubranie się i zabranie ziół. - Maggie cicho stanęła za ich plecami. - Potrafię szyć rany tak dobrze, jak każdy rzeźnik, którego zdołacie namówić do pomocy o tej porze. Dudley chciał odrzucić propozycję, ale Maggie uciszyła go krótkim, lecz wymownym stuknięciem, gdy oparła o podłogę ogromny muszkiet, zwany Brown Bess, który ze sobą przydźwigała. Trzymając broń za lufę. drugą rękę oparła na biodrze. - A jeśli chcesz mi zabronić, Robercie Dudleyu, to przypomnę ci. ile zawdzięczam panu Tyrone'owi, i pójdę, czy mi pozwolisz, czy nie. i kiwnął głową. Dudley badawczo przypatrzył się wojowniczo W7$uniętej brodzie trzącMaggie - Maszskinęła na Finna. pięć minut. Tyle powinno nam zająć zaprzęgnięcie konia. i wyszła pospiesznie. Dudley potrząsnął głową, pa - Powiada pan, że jest w starej wieży? - To jedyne miejsce, gdzie nie zaglądają ani żołnierze, ani służący. - Dobrze. Jest przejście podziemne, które prowadzi z wieży nad brzeg kanału. Powinniśmy dość łatwo przeprowadzić wóz wzdłuż rzeki i wywieźć Tyrone'a stamtąd. Finn był prawdziwie zaskoczony. - Podziemne przejście? - Maje większość starych zamków w tych stronach. Podczas wojny domowej Coventry znajdowało się w rękach zwolenników parlamentu, ale było też tutaj trochę rojalistów. Żaden z nich nie mógł się obyć bez tajnej drogi ucieczki. Nie należy też zapomnieć o przemytnikach. Tyrone nadzoruje większość tych kanałów oraz dróg. Zna najpopularniej154 |łsze trasy, punkty przerzutowe, większość tajnych przejść prowadzących do tych starych rezydencji, zwłaszcza, hm... - Kiedy zachodzi potrzeba, żeby się zakraść do buduaru damy? Finn skrzywił się z niesmakiem. - Właśnie się zastanawialiśmy, jak zdołał ominąć warty i patrole. Dudley zamknął frontowe drzwi na zasuwę i skinął na Finna, by poszedł za nim korytarzem, w dół do jego mieszkania. Zabrał stamtąd ciężki wełniany płaszcz i kapelusz z szerokim rondem. Do swego podręcznego arsenału dodał jeszcze dwa pistolety z prochem i nabojami, poczym wyprowadził Finna do stajni i wozowni. Zanim Maggie do nich dołączyła, zaprzągł konia do małego wozu i osiodłał własnego wierzchowca. Posępna masa chmur zwisała im nad głowami. Grzmoty przewalały się jak kruczenie w brzuchu starego człowieka. Chłostani nieustającą ulewą wyjeżdżali z granic miasta. Trzymali się głównej drogi, póki nie dotarli do skraju wrzosowiska, potem wybierali mniej uczęszczane trakty i ścieżki prowadzące na brzeg kanału. W ciągu godziny sprowadzili opierającego się konia po stromym zboczu. Wóz raźno turkotał, tocząc się wzdłuż skalnego występu. Pewnie by minęli ukryte wejście do tune lu, gdyby znajoma głowa nie wyjrzała z gęstych zarośli osłaniających dojście. Koń Dudleya wyczuł zapach i zarżał cicho, witając wielkiego czarnego ogiera Tyroneła. Ares by I zbyt dobrze wyćwiczony, by odpowiedzieć. - Dopiero gdy posłyszał, jak Dudley na niego gwiżdże, wybiegł z krzaków spokojnym kłusem, parskając i przewracając oczyma, by wyrazić nieza dowolenie, że zostawiono go na tak długo. - No, staruszku. - Dudley zsiadł i pogładził lśniącą szyję. Spraw dził, czy zwierzę nie doznało obrażeń. - Myślałeś, że o tobie zapomnicliśmy? Dobry konik. Diabelnie dobry konik. - Wyjął jabłko z kieszeni płaszcza, a czarny ogier natychmiast je schrupał. - Jeszcze tylko tro szeczkę poczekasz, hę? 1 tym razem będziesz miał towarzystwo. Skinął na Finna, który podprowadził wóz pod niskie sklepienie z gai łęzi, a sam stanął pod nawisem skały, żeby osłonić się przed deszczem. ' Dudley pomógł Maggie wysiąść i wszyscy troje pospieszyli podziemnym korytarzem. Zatrzymali się tylko raz, by zapalić latarnię. Tunel był długi i wąski. Pachniał wilgotną ziemią i odchodami nietoperzy. Prowadził skośnie w górę, potem zakręcił gwałtownie pod ką, tern prostym i wiódł w dół. Musieli iść przygarbieni, w tempie narzuco nym przez utykającego Dudleya. Poczuli ulgę, kiedy sufit zaczął się podnosić i brukowane podłoże zakończyło się ciągiem stromych scho dów z kamiennych bloków. 155 Drzwi na górze uchyliły się, skrzypiąc na zardzewiałych zawiasach. Dudtey uniósł latarnię i zatoczył nią krąg po małej komorze. Ostrzegł kompa nów, by uważali pod nogi. Pośrodku podłogi znajdował się odsłonięty otwór. pozostałość z dawnych czasów, kiedy zbudowano pierwszą wieżę dla obro ny przed najeźdźcami z północy. Dudley kopnął kamień, który przeleciał przez obramowanie starej cysterny, i policzył wolno do trzech, nim usłyszał plusk. Wziął Maggie za rękę i poprowadził do drugich drzwi osadzonych w przeciwległej ścianie. Wiodły one do następnej, większej komory. Ka mienne łuki zwieńczały sklepienie, a podłoże zaśmiecał)' rupiecie porzuco ne najwidoczniej nie tak dawno. Wśród przedmiotów Finn z pewnym zdzi wieniem zauważył płócienne worki, skrzynie, latarnie i zapas świec. - Wspomniałeś pan wcześniej, że lord Paxton ma konszachty z prze mytnikami? Dudley parsknął. - To jeden z największych złodziei w Warwickshire. Jak pan myśli, skąd się bierze ta jego przyjaźń z Edgarem Vincentem? - Wyznam, że intrygowała mnie ich znajomość - wymamrotał Finn. Oczywiście znałem lorda, kiedy był dużo młodszy. Trzydzieści lat temu, dokładnie mówiąc. Już wtedy lubił przebywać w dość niestosownym towarzystwie. Dudley wskazał parę żelaznych pierścieni z kawałkami łańcucha przy twierdzonych do ściany. - Spróbujecie zgadnąć, kiedy ich ostatnio używano? Maggie wzdrygnęła się i skuliła ramiona. - Chodźmy. Wyjście z pomieszczenia zamykała kwadratowa klapa z drewnianych klepek, wzmocnionych kilkoma pionowymi żelaznymi sztabami grubo ści ręki w przegubie, które można było przesuwać przez odpowiednie okucia wmurowane w ścianę. Przejście nie dało się otworzyć od drugiej strony. Ślady na ziemi wskazywały, że ostatnio z niego korzystano. Kie dy pchnęli klapę, przedostali się do podstawy wieży, na dno ciemnego szybu kamiennej klatki schodowej z kręconymi schodami. Druga strona klapy przypominała kapliczkę, miejsce gdzie kasztelan zamku może przy chodził po wieczorne błogosławieństwo. Poniżej znajdowała się półka ze śmieciami, knotami i starym żelaznym kluczem, dawno przyrdzewiałym do drewna. Finn, mocno wyczerpany wyprawą, odzyskał trochę sił. kiedy zdał sobie sprawę, gdzie się znajdują. - O! - wykrzyknął z lekkim zdziwieniem, wskazując wąskie drzwi u do łu schodów. - Wejście do głównego budynku! To te drzwi panicz Antoine odkrył, kiedy zawadził o kilim. Właśnie tędy wnieśliśmy pana Tyrone'a. 156 Za zgodą Dudleya Finn poprowadził w górę ostatnim ciągiem stroych kręconych schodów. Cicho zastukał dwa razy do drzwi. Chwilę później usłyszał szuranie kroków po drugiej stronie. Kiedy drzwi się otwarły, zachwiał się do tyłu, rozchlapując sobie gorący wosk na palce. Renee stała niecałe trzy kroki od nich, a jej postać oświetlała z boku latarnia. Ramiona trzymała wyciągnięte przed siebie. Dłonie, wyraźnie iirzęsące się od niezwykłego dla niej brzemienia, zaciskała wokół jedne go /pistoletów Tyrone'a, naładowanego, z prochem podsypanym na panewce. - Mon Dieut - Renee opuściła ciężki pistolet. - Mogłam cię zastrzelić. Dudley wepchnął się przez drzwi i ruszył prosto do pryczy, na której ·eżał Tyrone. Maggie skłoniła się krótko Renee. Kiedy zdejmowała |płaszcz i rękawice, Robbie niezgrabnie przykląkł na jedno kolano przy rannym. Tyrone'a można było z powodzeniem wziąć za zmarłego, gdyby nie płytkie falowanie torsu okrytego kocami. Cera, zwykle czerstwa, wy smagana wiatrem, przybrała żółtawy odcień starego wosku. Skórę miał lepką i wilgotną. Kiedy Robbie zdarł koce, odsłonił przesiąknięty krwią tampon z płótna. I Przybysze zajęli się rannym. - Myśleliśmy, że nigdy nie wrócisz. Myśleliśmy... - Renee dotknę- ła ręki Finna. - Na dworze leje jak diabli - wyjaśnił lokaj. -1 drogi robią się zdra dliwe. Z pewnością nie siedziała pani tu przez cały czas? Spojrzała na brata, który stał w cieniu pod przeciwległą ścianą. - Antone i ja zmienialiśmy się przy panu Harcie. Wróciłam do swe go pokoju i zaczekałam, aż Jenny przyniesie mi poranną czekoladę. Kie dy przyszła, powiedziałam, że źle się czuję i pewnie zostanę w łóżku przez cały dzień. - Nie zauważyła nic podejrzanego? Renee potrząsnęła głową. - Posprzątałam wszystko, najlepiej jak potrafiłam. Naciągnęłam dy wanik na plamę na podłodze. Nie wiedziałam, co zrobić z ubraniem i brudnymi ręcznikami, więc Antoine przyniósł je tutaj. Finn omiótł spojrzeniem skłębione szmaty w kącie. - Wygląda na to, że napracowaliście się przez ten czas, kiedy mnie nie było. 157 Obok pryczy, którą Finn sam wniósł na górę. ustawiono niski drew niany stolik i krzesło. Żelazny piecyk koksowy żarzył się pod ścianą, a przy nim stał blaszany pojemnik do połowy wypełniony węglem. Po kój był przygnębiająco wilgotny i zakurzony, ale dołożono starań, żeby posprzątać najbliższe otoczenie łóżka. Dzbanek z wodą i miednica wy pełniona różowym płynem stały na stoliku obok lampy i kilku grubych pałeczek łoju. - Będziemy potrzebować więcej światła, więcej koców - powie dział jakby do siebie. - Pokażę się w kuchni, żeby zapobiec niepotrzeb nej ciekawości. Przy okazji przyniosę trochę jedzenia, może dzbanek herbaty, suchary. Paniczu Antoine, niech nas niebo ma w swej opiece! Nie powinien panicz tu przebywać, w tym złym powietrzu, jeśli nie chce znów zapaść na płuca. I... Och! Słodki, miłosierny Jezu! Głośna inwokacja Finna przyciągnęła uwagę Dudleya. - Co tam znowu? Co się stało? Lokaj wlepił wzrok w siniec na policzku Renee, który znacznie po ciemniał przez ostatnich kilka godzin. Szczęka dziewczyny napuchłajak po wyrwanym zębie. Obrócił się do Dudleya, który' przykuśtykał z latarnią. - Niech pan tylko popatrzy! Już drugi raz pułkownik Roth śmiał pod nieść rękę na mademoiselle d'Anton. Klnę się, że to przekracza mojącierpliwość! Przysięgam, że przebiję tego sukinsyna jego własną szpadą. Dudley zbadał zasinienie wbrew protestom Renće. - Skóra nie jest przecięta. Maggie znajdzie na to jakąś maść. Wszyst ko powinno zejść za dzień lub dwa. - Mogę tylko życzyć pułkownikowi Rothowi, żeby wyglądał tak samo - oświadczył Finn. - On i ten świński ryj* Vincent... i, tak, nie ukrywam: i lord Paxton, za rolę, jaką odegrał w tej ohydnej intrydze! Na wspomnienie wuja Renee drgnęła. Przypomniała sobie, co usły szała od Jenny. - Ciotka i wuj spędzili noc w Stoney Stratford. Posłaniec przywiózł zapowiedź, że można ich oczekiwać albo późno wieczorem dziś albo jutro wcześnie rano. - Nie przy takim deszczu. Nie przyjadą, jeśli nie przestanie padać skomentował Dudley, marszcząc brwi. - To jest pięćdziesiąt albo i wię cej kilometrów rozmiękłej drogi. A z tego, co wiem, Paxton nie bardzo lubi narażać się na niewygody. - Monsieur Vincent też przysłał wiadomość, że jeszcze przez jeden dzień korzysta z gościnności lorda WooIeridge'a, natomiast porucznik Marlborough... - Renee urwała na moment, bo głos jej zaczął niebez158 niecznie drżeć. - Został odwołany do Coventry, ponieważ patrole schwy tały w nocy pięciu ludzi. Trzy osoby zastrzelono w przekonaniu, że jest piędzy nimi kapitan Starlight. Finn wygiął brew. - Paskudna sprawa. - Dwa tysiące funtów to dużo pieniędzy dla zwykłego żołnierza [zauważył oschle Dudley. - A co bardziej chciwi nie przejmują się, czy jciało, które dostarczą, jest żywe czy martwe, byle odpowiadało ogólnym jrozmiarom i rysopisowi. Jeśli dopisze nam szczęście, identyfikacja zaj mie Rothowi sporo czasu. A jeśli burza rozpęta się jeszcze bardziej... Jak gdyby wywołał wilka z lasu, stara wieża zatrzęsła się pod długą ^canonadą grzmotów. Przez szpary w wnękach okien dmuchnął zimny powiew i wprawił w ruch fcstony zwisających pajęczyn. - Właśnie, jeśli burza się mocniej rozpęta, to pułkownik i jego Ochot nicy znajdą się po pas w błocie, próbując utrzymać mosty przejezdne. - Niech więc lepiej pada jak najdłużej, bo nie możemy w tej chwili ruszać pana Tyroneła - odezwała się cicho Maggie.-Nie jestem nawet pewna, czy potrafię... - Słowa zamarły jej na ustach. Przygryzła wargę. ; - Czego ci trzeba? - spytał Dudley, spiesząc do pryczy. Spojrzała bezradnie na bezwładną postać rannego, jak gdyby nawet nie wiedziała, od czego zacząć. - Koców. Wody. I coś, w czym można warzyć i moczyć zioła. Przy niosłam igłę i nici, ale muszę mieć też nóż z szerokim ostrzem. I więcej ^vęgla. Rozniecimy bardzo mocny płomień. Boję się, że samo szycie nie zatrzyma krwawienia. Trzeba będzie przypalić ranę. - Położyła dłoń na czole Tyrone'a i potrząsnęła głową. - Stracił tyle krwi, że z pewnością jdostanie gorączki. Antoine, który do tej pory trzymał się z tyłu w cieniu, wystąpił na przód i pociągnął Renee za rękaw. - Czy on umrze? Popatrzyła na poważne twarze, jedną po drugiej, nim odpowiedziała. - Mam nadzieję, że nie. Ale musimy wszyscy pomagać, jak umiemy. - Ja też? - Ty przede wszystkim, mapettie souris. Będziesz się przemykać nie postrzeżenie jak mysz. Znajdziesz koce, kołdry, więcej świec, mydło, prze ścieradła do podarcia na bandaże, miotłę. Natychmiast pójdziesz z Finnem i dopilnujesz, żeby się przebrał w czyste, suche rzeczy. Patrz, jak szczęka zębami! Nie powinien się troszczyć o twoje płuca, tylko o swoje. W oczach Antoine'a błysnęła psotna iskierka. - Wiem, jak zrobić kataplazmy gorczycowe. 159 - Yraiment, nam wszystkim mogą się one przydać, jeśli nie zdoła my ogrzać tego pokoju - powiedziała, rozcierając sobie ramiona. - A te raz idź. I bardzo uważaj, żeby cię nikt nie wyśledził. Dumny, że powierzono mu tak odpowiedzialne zadanie, Antoine su rowo wskazał Firmowi drzwi. Kiedy wyszli, Renee zbliżyła się do świa tła i stanęła spokojnie w nogach łóżka. Maggie grzebała w płóciennym worku, który przyniosła, wykładając igły, nici, małe naczynka, paczusz ki ziół i leków. W pewnej chwili uniosła dłoń, żeby odgarnąć z czoła mokry kosmyk włosów. Renee dopiero teraz zauważyła jej stan. - Proszę mi powiedzieć, jeśli będę mogła w czymś pomóc. Dudley popatrzył w sufit. - Modlitwa by nie zaszkodziła, panienko. - I wstawiennictwo wszystkich świętych - szepnęła Maggie. 17 1 yrone'a obudził stłumiony odgłos grzmotu. Zaraz później odniósł dziwne wrażenie, że jest związany. W powietrzu unosił się zgniły zapach, przebijający przez mdlący aromat kamfory. Próbował otworzyć oczy, ale bezskutecznie. Wysiłek był zbyt duży. Wyczuł ucisk na piersi i udach, a pod sobą coś miękkiego. Nie wiedział, czy jest dzień, czy noc. Nie potrafił też przywołać żadnego wspomnie nia, które by mu podpowiedziało, gdzie jest i jak tu trafił. W ustach poczuł znajomy smak przetrawionego alkoholu, ale nie pamiętał, czy ostatnią noc spędził na pijaństwie. Zdawał sobie sprawę, że leży nagi w obcym łóżku, nie wyczuwał jednak na pościeli woni piż ma, która świadczyłaby o obecności kobiety. Przyjął więc, że nie znajduje się w łóżku damy, a uczucie skrępowa nego ciała nie wynika z doznanych rozkoszy miłosnych. Serce zaczęło mu bić coraz szybciej z niepokoju. Gdzie w takim razie się znajduje? 1 z jakiego powodu jest przywią zany do łóżka? Dlaczego nie może sobie nic przypomnieć? Myśleć. Myśleć! Doznał prawdziwego szoku, gdy go przywieziono do Harwood House w towa rzystwie pułkownika Rotha i Edgara Vincenta. Cudem zachował przy tomność umysłu, gdy ujrzał Renee d'Anton w progu pokoju śniadanio160 T wego. Pamiętał, jak w salonie muzycznym wziął dziewczynę w ramio na, aby ją pocieszyć, i pamiętała leż, jak próbował ukryć swoje zmiesza nie, grając na fortepianie. Na fortepianie, na litość boską! -jak kundel dopraszający się o pochwałę. Potem wszedł Roth i go uratował, gdyż palce przestały być zwinne, a muzyka wychodziła spod nich sztywna i wymuszona. Ta, na której mu zależało, uważała go pewnie za najwięk szego głupca na ziemi. Niestety, naprawdę zachował się jak głupiec. Powinien przewidzieć, że Roth coś knuje. Przeczuwał to, a jednak... dał się podejść. Postąpi! lekkomyślnie i nieostrożnie, łamiąc jedną z podstawowych reguł w tej grze: nigdy nie myśleć czym innym niż głową! Jest złodziejem, i to dia belnie dobrym, a jeśli zacznie ulegać każdej kobiecie, to równie dobrze może sam sobie założyć pętlę na szyję. Zdołał już otworzyć oczy i wystraszony obiegł wzrokiem otocze nie. Istotnie leżał w łóżku, a właściwie na pryczy z desek oplecionych sznurami. Pod sobą miał wąski siennik zbity w grudy. Był nagi, jeśli nie liczyć cienkiej kołderki z wiązaniami po brzegach, przytrzymują cymi go w pozycji leżącej. Znajdował się sam w pomieszczeniu, które mogło przyśnić się w koszmarnym śnie o średniowieczu. Ściany zbu dowane były z kamiennych bloków, sufit zaś poprzecinały grube drew niane belki, które na pierwszy rzut oka sprawiały wrażenie pokrytych mgłą, a tak naprawdę otaczała je gruba warstwa pajęczyn. We wnęce, wyciętej w gotycki łuk, znajdowały się drzwi z nieociosanych desek, wzmocnione pasami żelaznych okuć. W ścianie znajdowało się jedno wąskie okno sięgające aż pod sufit. Gdy wlepił w nie wzrok, dostrzegł odbicie błyskawicy. Na zewnątrz szalała burza, ale okno było osadzo ne zbyt głęboko w grubym murze, by światło dostawało się do po mieszczenia. Oprócz łóżka w pokoju znajdował się jeszcze stół i dwa krzesła. Na blacie obok miednicy, ręczników, maści i tinktur stała cała kolekcja przeróżnych butelek. Jedno z krzeseł było proste, drewniane, drugie zaś wyściełane jedwabnym brokatem. Dwie świece łojowe pa liły się w żelaznych kagankach na ścianie, jedna na stole. Niedaleko łóżka, wsunięty w kąt, stał piecyk w kształcie kociołka, w którym ża rzyły się węgle. Ciepło od nich ledwie wystarczało, by zmniejszyć chłód przeciągów. Jeszcze nigdy nie był w środku więzienia w Covenlry, ale potrafił sobie wyobrazić, że wygląda i cuchnie właśnie lak, jak pomieszczenie, w którym się znajdował. Jednak jeśli go schwytano, to dlaczego tego nie pamięta? Z pewnością sam szok zostawiłby jakiś ślad w mglistych wspo mnieniach. 11 - Księżycowy jeździec 161 Pamiętał, że go postrzelono. Przypominał sobie też błyski prochu w ciemności, ból i swój wybuch wściekłości. Jakaś część okropnego za pachu pochodziła od grubego zwoju bandaży na jego żebrach, a kiedy uniósł głowę, ból zaczął pulsować w poszarpanych mięśniach. Spróbo wał poruszyć dłonią, ale ten, kto go przywiązał pasami do łóżka, przy twierdził zarówno oba nadgarstki, jak i kostki u nóg płasko do listew pryczy. Kiedy Tyrone jeszcze raz rozejrzał się wkoło, wypatrując jakie goś narzędzia, którym by się dało poprzecinać więzy, usłyszał trzeszcze nie podłogi za drzwiami. Chwilę później ktoś wszedł do pokoju. Renee czujnie wpatrywała się w bezwładny kształt na łóżku. O ile mogła poznać, chory nie poruszył się od czasu, gdy ostatnio do niego zaglądała. Oprócz narastającego hałasu od burzy nic się nie zmieniło. Uznała, że powinni się cieszyć z małych dobrodziejstw losu. Nie licząc jednej pośpiesznej wizyty w następne popołudnie po zasadzce na go ścińcu, pułkownik Rolh się nie pojawiał ze względu na fatalną pogodę. Silne, porywiste wiatry i gwałtowne szkwały nietypowe dla tej pory roku spowodował}' zalanie większości głównych dróg i rozstajów, a straż była wzywana na ratunek do coraz to innych zagrożeń. Harwood House nie został jednak całkowicie zapomniany. Prze moknięty i mizernie wyglądający Chase Marlborough pojawił się we frontowym holu, składając wyrazy uszanowania i przekazując wiado mości pomiędzy Harwood House a Fairleigh Hall. Lord i lady Paxton zatrzymali się lam na wypoczynek przed ostatnim, uciążliwym etapem drogi do domu, a zastawszy tam Edgara Vincenta, postanowili też sko rzystać z gościnnności Woolerigdeła, dopóki drogi nie staną się bardziej przejezdne. Tyrone Hart spędził w gorączce trzy dni w starej wieży. Przydała się wówczas pomysłowość Finna, który skrępował długimi pasami płótna nadgarstki i kostki rannego, tak że Hart. choć wywijał się i szarpał, nie zdołał się uwolnić. Gorączka przyszła w środku nocy i od tamtej pory chory się nie poruszył. Renee zaczynała się już obawiać, że kiedy na stępnym razem wejdzie do pokoju, nie dojrzy nawet miarowych ruchów torsu. Wydawało jej się, że chory poruszył oczyma, ale było to tylko złu dzenie. Leżał nieruchomo z głową odwróconą w stronę ściany. Renee przyglądała się temu wysokiemu i dobrze zbudowanemu mężczyźnie. To prawdziwy cud, że w ogóle przeżył. 162 Maggie Smallwood szybko i sprawnie leczyła rany Harta. Obanda żowała żebra i założyła cuchnący katapiazm z terpentyny, roztartej dzi kiej marchwi i siemienia lnianego. Gdy skończyła, Tyrone miał już go rączkę i nie było mowy o ruszeniu go z wieży, choć Dudley i Finn zastanawiali się, jak przenieść rannego do wozu. Maggiejednak oświad czyła stanowczo, że Hart umrze, zanim dotrą do wyjścia z tunelu, więc Renee jeszcze raz musiała podjąć ryzykowną decyzję. Utkwiła wzrok w twarzy Tyrone'a. Widziała go bez ochronnej maski kosmetyków i osłony ciemności. Za każdym razem, gdy do niego przy chodziła, bliżej przysuwała światło, by przypatrzyć się rysom człowie ka, który poznał ją tak intymnie, lecz sam nigdy się w pełni nie odsłonił. Gdy na niego patrzyła, dostrzegała jego urodę. Miał delikatne, wysokie kości policzkowe i szeroko zarysowane czoło, zmysłowe pełne wargi, szczękę wąską i kanciastą, oczy osłonięte długimi ciemnymi rzęsami. Renee była już świadoma siły zamkniętej w tych ramionach i barkach, ale widzieć tę siłę drzemiącą w muskulaturze, to znaczyło docenić wspaniałość ciała stworzonego pod wymagającym okiem boskiego rzeźbiarza. Twórca z pewnością nie marnowałby takiego arcydzieła na złodzieja i mordercę, któremu jest przeznaczone zawisnąć na szubienicy. Kapitan Starłight musiał posiadać o wiele lepszą edukację niż tylko znajomość bocznych dróg i kanałów. Te delikatne, smukłe palce z pewnością nie nauczyły się grać tak mistrzowsko na fortepianie w zwykłej knajpie, a jego maniery, sposób noszenia się, wrodzone cechy arystokraty nie zostały nabyte tylko przez naśladowanie lepszych od siebie. Jego francuski był bez zarzutu, a plecy, naznaczone śladami chłosty i ciężkiej pracy, były zbyt silne jak na zwykłego przestępcę. Sprawiał wrażenie szlachcica, który na zawsze porzucił spokojne życie swojego stanu. Mieszanka niebieskiej krwi z krwiącygańską, dworne maniery dżentelmena połączone z dziką zmysłowością bosej tancerki. Na twarzy chorego pojawiły się krople potu. Renee leciutko położyła mu na czole dłoń. Nie wyczuła gorączki. Okropne, suche gorąco znikło, a wraz z nim nienaturalny rumieniec. Zwilżyła ściereczkę czystą wodą, wyżęła prawie do sucha, po czym dotknęła nią czoła, policzków i szyi rannego. Skarciła siebie w duchu za to, że nie sprawdziła bandaży na ranie, więc odłożyła mokry kompres i odgarnęła warstwy pościeli. Prawie cały tors Tyrone*a był obandażowany pasami płótna. Pochyliwszy się lekko nad leżącym, Renee szukała śladów przesiąkania opatrunku, ale bandaże były czyste i suche. Wyprostowała się i zaczęła na powrót przykrywać go kołdrą, lecz nagle znieruchomiała. Będąc dawno temu w Rzymie, wpatrywała się 163 w posąg wyrzeźbiony przez Michała Anioła. Biblijny Dawid miał w so bie tę samą drzemiącą męskość, tę samą zapierającą dech mieszaninę mocy i piękna, co leżący przed nią mężczyzna. Poczuła silne pragnienie dotknięcia Tyrone?a, więc delikatnie przesunęła palcem po jego nagim torsie. Ciekawe opuszki palców coraz zuchwałej przesuwały się po pasie bandaży, kierując się w dobrze znane miejsce. Renee doskonale pamię tała, jak wodziła wargami po tej samej wyzywającej linii, badając każde zagięcie i każdą płaszczyznę równie starannie, jak on badał każdy frag ment jej ciała. Wtedy to odkryła, że jego sutki reagują prawie tak samo jak jej, i drażniła je bezlitośnie, póki nie stały się ciemne i ściągnięte jak teraz. Tak jak teraz! Zdumiona spojrzała na niego i zobaczyła otwarte oczy. Przytomne i nadzwyczaj skupione. - Proszę. mam'sclle - mruknął. - Proszę sobie nie przeszkadzać z mojego powodu. 18 Z askoczona Renee schowała rękę. - Obudził się pan, monsieur. - I nie potrafię sobie wyobrazić przyjemniejszego przebudzenia. Chciała się wytłumaczyć, ale nic rozsądnego nie przychodziło jej do głowy. Tyrone próbował jak najdłużej wytrzymać jej dotyk, chociaż wątpił, czy udałoby mu się zapanować nad własnym podnieceniem, nie wpra wiając przy tym Renee w zakłopotanie. Dziewczyna przypominała mu anioła stróża. Wyglądała schludnie w prostej białej sukni. Włosy miała ściągnięte z tyłu jedwabną wstą żeczką, choć kilka loków zwisało luźno nad czołem. Tyrone pogładził delikatną linię jej podbródka i szyję. Skupił uwagę na znamieniu widocznym nad jej lewą piersią i przez parę chwil nie zdawał sobie sprawy, że Renee coś mówi. - ...powiedzieli, że to dziwne, że pan nic umarł. - Kto powiedział? 164 - Finn i Maggie Smallwood. Stwierdzili, że powinien się pan wy krwawić na śmierć, na podłodze, w mojej sypialni. -- Maggie tu jest? I - Była,monsieur. Odesłałam jądo domu, hm... wczoraj.Tak. Wczo raj. Uznaliśmy, że w jej stanie przesiadywanie tu, w tym zimnie i doglą danie chorego jest zbyt szkodliwe. - Pozwolę sobie zapytać: gdzie mianowicie jest ,,tu"' to znaczy, gdzie? - W nawiedzonej wieży... tak nazywa to miejsce Antoine. Tyrone ostrożnie zmrużył oczy. - A zatem nie cofnąłem się w czasie? Za drzwiami nie ma przeraża jących smoków czekających na rycerza z mieczem? Renee poszła za jego wzrokiem i popatrzyła w górę na pajęczyny. - To było jedyne miejsce, jakie nam przyszło do głowy, żeby pana ukryć, monsieur. No i przynajmniej się pan obudził, na co już przesta wałam liczyć. Tyrone zmarszczył czoło. - Jak długo tu jestem? - Postrzelono pana trzy dni temu. Niczego pan nie pamięta? - Nie - odpowiedział szczerze. - Może tylko ból. Jakby ktoś przy kładał mi do boku płonącą pochodnię. - Tak też było - przyznała z delikatnym uśmiechem. - Maggie bała się, że szycie rany nie wystarczy, by zatamować krwotok, więc... roz grzała nóż i... - Renee zakończyła wyjaśnianie, nieśmiało wskazując piecyk. - Ale zapewniła Dudleya, że jeśli przeżyje pan gorączkę, rana zagoi się znacznie szybciej. - A Robbie...? - Finn go sprowadził, gdy tylko uznaliśmy, że to będzie bezpieczne. Został tu przez pierwszy dzień, licząc na lo, że zdoła pana przenieść na dół do kanału, ale nagle zaczął pan gorączkować. Maggie posłała go po więcej leków i ziół. a tymczasem burza rozszalała się na dobre. Powie dział, że czeka już kilka niemiłych listów u pana w domu, wzywających do zajęcia się zalanymi drogami. - Chryste... - Pan Dudley miał zamiar pana zastąpić, a gdyby ktoś pytał, gdzie pan jest, mówiłby, że w miejscu wymagającym szybkiej interwencji. Potem oczywiście poszedłby w tamto drugie miejsce i powiedział, ze pan jest w jakimś trzecim. tyrone zaklął. Spróbował podnieść rękę, ale lniane taśmy krępowały jego ruchy. 165 - Czy to absolutnie konieczne? Renće znów się zarumieniła. - W gorączce był pan bardzo niespokojny, monsieur. Baliśmy się, że zrobi pan sobie krzywdę. - A jeśli obiecam, że będę grzeczny? - Możemy je usunąć, oczywiście. - Nerwowo zaczęła zdejmować taśmy. Wpatrywał się W dołeczek na jej policzku, gdy starała się skupić na pasach tkaniny, i ze zdziwieniem słuchał, ile się ostatnio wyda rzyło. - Zdaje mi się, że pamiętam, jak raz się obudziłem - powiedział powoli. -Zobaczyłem nad sobą twarz... -pani i nie pani. Wielkie nie bieskie oczy i krótkie jasne loki, jak u cherubina. - To był Antoine - wyjaśniła t uśmiechem. - Powiedział, źe pan się w niego wpatrywał przez chwilę, a potem zaczął krzyczeć i wymyślać diabłu. - Pewnie pomyślałem, że posłano mnie w niewłaściwe miejsce. Ale wszystko inne wydaje mi się dosyć niejasne. - Nie pamięta pan postrzału? - Pamiętam, jak sobie pomyślałem, że mocno przesadziłem z tym doskonałym klaretem lorda Woołeridge'a. Renće obeszła łóżko, żeby odwiązać drugi nadgarstek. - Musiał pan rzeczywiście go mnóstwo wypić, bo przyszedł pan tu później, wymachując pistoletami i grożąc, że mnie zastrzeli, bo go zdra dziłam. Zamrugał, by pomóc sobie zebrać myśli. - Groziłem, że panią zastrzelę? - Nas oboje, Finna i mnie. Myślał pan, jak sądzę, że wiedzieliśmy o tym, iż pułkownik Roth zajął miejsce Finna w karecie. Napięcie w jej głosie wskazywało na dawną urazę, więc kiedy uwol niła go z więzów, chwycił ją delikatnie za przegub. - Renee, jeśli powiedziałem albo zrobiłem coś... pan-ranny. Był pan rozzłoszczony - mruknęła. - Cóż, miał pan prawo, był Wpatrywała się wjego dłoń, ale nie próbowała się wyswobodzić. Widząc to, przesunął rękę niżej i splótł jej palce ze swoimi. - Czy nigdy pani nie słyszała, że zranione zwierzę robi się najbar dziej niebezpieczne, gdy czuje się osaczone... lub zdradzone? Ogromne, poważne niebieskie oczy spotkały się z jego oczyma i przez chwilę wpatrywali się w siebie. 166 - Okoliczności są niebezpieczne dla nas wszystkich, monsieur. Do tej pory mieliśmy niewiarygodne szczęście, ale kiedy burza przejdzie, służba przestanie zważać na swój strach przed duchem wieży i... - Jakim duchem? Zarumieniła się jeszcze mocniej. Tyrone aż się zdziwił, ile odcieni |może mieć rumieniec na jej policzkach. Powiódł kciukiem po wierzchu delikatnej dłoni i patrzył zachwycony, jak prawie natychmiast pąs staje śię jeszcze mocniejszy. - Bardzo głośno pan się zachowywał w gorączce - mówiła Renee. i- A ponieważ od dawna krąży plotka o duchu nawiedzającym stare buI dynki, Finn wspiął się na dach w białym prześcieradle i grzechotał łań cuchami. - Ten stateczny pan Finn? - Nie jest on całkiem pozbawiony poczucia humoru, monsieur. Lekki uśmiech pojawił się na twarzy Tyrone'a, a Renee poczuła, Rak całe jej ciało poddaje się jego dotykowi. Piersi stały się napięte, przy każdym oddechu drażniło je płótno koszuli. Delikatne pociągnię cia jego kciuka powodowały drżenie rozchodzące się po plecach i poI między udami. Chciała mu się oddać, lecz ostatkiem sił zapanowała nad sobą. - To... był dość przerażający dźwięk - dodała niepewnie. - Jenny i ze służby nie ośmielił się oddalić w nocy od swego łóżka, nawet pani Pigeon. - Będę musiał pamiętać, żeby pogratulować panu Finnowi pomysłu. - Tak naprawdę wymyślił to Antoine. - Przygryzła dolną wargę i spróbowała dyskretnie uwolnić dłoń. - Pamiętam, jak spłatał podobne go figla naszemu kuzynowi, kiedy... kiedy byliśmy młodsi. - Ile jeszcze osób wie, że tu jestem? Podniosła oczy i zmarszczyła czoło. - Ani Finn, ani Antoine nie zdradzą pańskiej obecności, monsieur. i A jeśli wciąż pan jest przekonany, że robię to, żeby zgarnąć nagrodę... Tyrone mocniej ścisnął jej dłoń. - Nie. Wcale tak nic myślę. Chodzi mi tylko o to, że pani brat jest bardzo młody i mógłby niechcący powiedzieć coś... - Gdyby tak się stało, to byłby doprawdy cud, monsieur - wyszepta· ła. -Nie wyrzekł ani słowa od przeszło roku. Tyrone poczuł, jak zatraca się w błękicie jej oczu, lecz nie próbował się przed tym bronić. Przez krótką chwilę zastanawiał się nad czymś. - W ogóle nie mówi? 167 : w popłochu popędziła na dól i do tej pory boi się wejść na schody. Nikt - Rien - wyrzuciła jednym tchem. - On... my oboje widzieliśmy, jak naszą matkę żołnierze zakatowałi na śmierć pod bramami więzienia w Paryżu. Właśnie dowiedziała się, że mojego ojca stracono i... - Renee potrząsnęła głową, nie mogąc dalej mówić. - Przepraszam, nic wiedziałem. - Jakżeby pan mógł wiedzieć, monsieur? Jak ktokolwiek może wie dzieć, jak to jest widzieć mężczyzn, kobiety, nawet dzieci, wpychanych na wozy jak zwierzęta, płaczących i ściskających się wzajemnie, zupeł nie obcych sobie ludzi trzymających się w objęciach dla dodania odwa gi, wiedzących, że nie ma dla nich nadziei. Do końca nie byli świadomi swojej zbrodni. Tym razem, kiedy oswobodziła się z jego chwytu i uwolniła rękę. nie próbował jej powstrzymać. Odeszła na koniec łóżka, zawsty dzona i zakłopotana tym, że podzieliła się z nim tak osobistym bó lem. - Przepraszam, Renee. Roth nic mi nie powiedział i myślałem, że chłopiec jest po prostu nieśmiały albo speszony. - Nie speszony, monsieur. Śmiertelnie przerażony. To jeszcze jeden powód, żeby pan odszedł stąd jak najszybciej. Widziała, jak Tyrone mruży oczy, starając sobie coś przypomnieć. - Powiedziałaś, że jestem tu od trzech dni? Który jest dzisiaj? - Dziewiąty, monsieur. - Dziewiąty? Chryste! A pani ślub ma się odbyć czternastego? Co zatem pani tu jeszcze robi? Ostatnie więzy na jego kostce opadły. Rcnće popatrzyła na Tyrone'a. - Nie mieliśmy wielkiego wyboru, monsieur. Nie można było pana przenosić i nie mogliśmy pana zostawić tu samego. - Na Boga! Jeśli tylko pomożesz mi znaleźć ubranie... Zaczął się dźwigać z pościeli, próbując usiąść, ale przeraźliwy ból przerwał jego chęci. Prawą ręką chwycił się za żebra, przez co straci! równowagę i opadł na poduszki. Ból był nie do zniesienia i całe jego ciało zesztywniało. Renće podbiegała do niego. - Nie wolno się panu ruszać, monsieur! Jeszcze jest pan za słaby. Tyrone zacisną! zęby. broniąc się przed mdłościami narastającymi mu w gardle i zdołał tylko poprosić o wodę. Renee szybko wlała wodę z dzbanka do szklanki, a potem przytrzy mała mu mocno głowę, aby wychylił zawartość. Jego dłoń znów się za cisnęła na jej ręku. Nie puścił jej nawet wtedy, gdy głowa opadła mu na poduszki i napięcie wokół ust trochę zelżało. - Zdejmij mi bandaże - wycharczał. 168 - Co? - Zdejmij bandaże. Chcę zobaczyć, jak źle to wygląda. - Nie wydaje mi się... Jego dłoń zacisnęła się mocniej, tak że Renee przestraszyła się, że ·zgniecie szklankę. - Proszę. - Bień - szepnęła. - Będę musiała przeciąć opatrunek, a potem za· łożyć go na nowo. Kiwnął głową i odepchnął jej dłoń. Renće przyniosła nożyczki i rozcięła pasy płótna przytrzymujące gruby opatrunek. Potem ostrożnie uniosła go i odsłoniła ranę. Tym razem Tyrone spiął się mocniej i z pomocą Renee udało mu się nachylić na tyle, by ocenić doznane obrażenia. Rana była na wylot. Otwór po kuli zaszyło grubą czarną nicią, a krawędzie przypalono rozgrzanym ostrzem noża. Tkanka dookoła rany była sina i fioletowa. - Wygląda dużo lepiej niż trzy dni temu - zapewniła Renće. -1 przy najmniej to dobre, że kula przeszła między dwoma żebrami. Nie trzeba i było jej wyjmować, jak i odłamków kości. Tyrone odpowiedział chrapliwym mruknięciem i na powrót oparł gło wę na poduszkach. - Będzie mi pani musiała wybaczyć, że nie okazuję wdzięczności, ale ostatni raz, gdy leżałem niezdolny się sobą zająć, byłem dzieckiem i matka trzymała mi głowę nad kubłem, gdy omal nie zwymiotowałem palców nóg. - A chce się panu wymiotować? - Nie, do diabła. - Wyczekał chwilę, nim dodał: - Mam raczej inną potrzebę. Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem, skierowanym na porcelanowy nocnik. Przyniosła go i zdjęła pokrywkę, ale gdy uniosła brzeg koca, Tyrone znów podniósł dłoń. - Nie wydaje mi się, żebym był aż tak bezradny, mam'selle. - Był pan jeszcze bardziej bezradny przez parę ostatnich dni - przy pomniała. Jej uwaga zawstydziła go na tyle, że poczuł piekący rumieniec na ' twarzy. Spoważniał. - Możei tak, mam'selle-odparłkrótko.-Alenie byłem tego świadomy. Podała mu nocnik. - Czy mam zaczekać za drzwiami? - Proszę - wycedził przez zęby. Renee była w połowie drogi do drzwi, gdy przyszła jej do głowy nagła myśl, - Pan ma matkę, monsieur? * - Miałem. Umarła, gdy miałem osiem lat. - Przechylił na bok głowę. -Powiedziała to pani z takim zdziwieniem. Czy sądziła pani, że wyklu łemsięzjaja? - Nie, oczywiście, źe nie. Spytałam tylko na wypadek, gdyby, miesz kała gdzieś niedaleko. Może czułby się pan swobodniej, gdyby opieko wał się panem ktoś bliski, matka albo... - Żona? - Przechylił głowę. - Zapewniam panią, że mój stan zde klarowanego kawalera jest dobrze znany w całej parafii. - Zdaje mi się, że można śmiało twierdzić, capitame, że nie jest pan całkiem tym, za kogo uchodzi w oczach każdego w parafii. Przy tych pana pląsach i dąsach, i mizdrzeniu się mógłby pan mieć żonę i dziesię cioro dzieci ukrytych gdzieś przed ludzkim okiem. - Mógłbym - przyznał wojowniczo. -Ale nie mam. Niezależnie od mego niezmiennego upodobania do swobody, rodzina byłaby dla czło wieka mojej profesji ciężarem, nic radością. W gruncie rzeczy związa nie się z kimś, kto oczekiwałby mojej obecności co wieczór i szukałby u mnie oparcia i opieki, byłoby z mojej strony dość samolubne, sama pani przyzna? Renee rozmyślała nad jego słowami, czekając za drzwiami. Została mu więcej czasu, niż mógłby potrzebować. Kilka razy głośno chrząknął, nim w końcu wróciła do pokoju. Przykryła nocnik pokrywką i postawiła go w kącie, a potem zaczęła poprawiać koce w nogach łóżka. - Z pewnością musiał się pan kiedyś o kogoś troszczyć - powie działa, zerkając na niego ukradkiem. - Czy w to właśnie chce pani wierzyć, mam'selle? Że jestem ofiarą jakiejś tragedii miłosnej? Że miast rzucić się z najbliższej skały z rozpa czy po utraconej miłości, mszczę się, wiodąc życie zbrodniarza i abnega ta?- Westchnął i potrząsnął głową. -Jest mi niezwykle przykro, że muszę cię rozczarować, Renee, ale to nie z powodu kobiety wstąpiłem na złą drogę. Nie ma w mej przeszłości tragedii miłosnych, nieszczęśliwych ro mansów, bicia się w pierś z poczucia winy, krzywd wołających o pomstę. - Dlaczego wiec pan to robi, monsieur? Dlaczego zabija, kradnie i naigrawa się z takich ludzi jak Roth, którzy tylko myślą o tym, żeby pana schwytać? - Po pierwsze, rozmyślnie zabiłem tylko dwóch ludzi, i to w momen cie, gdy chcieli mnie zabić. - Przyjrzał się badawczo, jak Renee po raz ko170 sjny poprawia koc, i poczekał, aż spojrzy mu w oczy. - Po drugie, robię to, o robię... bo uważam, że to podniecające. I dlatego, że jestem w tym doIbry. I choć to zabrzmi dziwnie, czerpię przyjemność z tego, że Roth kręci (się jak pies za własnym ogonem, próbując mnie złapać. A jak to jest z tobą? - Że mną? - Skłonny byłbym sądzić, źe małżeństwo - oczywiście nie z taką kreaturą jak Vincent - rozwiązałoby mnóstwo twych problemów. Czy nigdy nie chciałaś założyć rodziny? Nie chciałaś znaleźć oparcia w mężu? Nie pragnęłaś dochować się gromadki dzieci? - Kiedyś myślałam, źe chcę właśnie tego. - A teraz? - Teraz? - Głos jej złagodniał i oczy zdawały się patrzyć, nie widząc. - Teraz chciałabym tylko, żeby znów było mi ciepło. Chciałabym Znaleźć swoje miejsce na świecie, gdzie Antoine nauczyłby się śmiać, a Finn pozwoliłby dla odmiany nam się o niego zatroszczyć. - Wilgotny dreszcz przypomniał jej. gdzie się znajduje i czyje oczy ją obserwują. By pokryć zmieszanie, sięgnęła po czysty bandaż. - Powinniśmy zmiejnić opatrunek, capitame. Czy da pan radę usiąść, czy mam przyprowa dzić Finna, żeby pana dźwignął? - Mogę sam usiąść - powiedział ponuro i wyciągnął prawą rękę. Jeśli mi pani pomoże. Wspierając się ręką ojej bark, zdołał usiąść prosto i nie wypowiedzieć ani jednego przekleństwa z powodu odczuwanego przy tym bólu. - Za każdym razem to idzie łatwiej - powiedział z trudem. - Mówi pan z własnego doświadczenia, monsieur? Odmruknął coś niewyraźnie, więc zaczęła obwiązywać bandaż wokół żeber, tak aby przytrzymywał opatrunek. Ranny wspierał się na niej niezdarnie i z trudem utrzymał równowagę. Wykorzystał moment, w któ rym Renće była blisko niego, i wtulił twarz w jej szyję. - Jak przystało na gbura, prostaka i szelmę - mruknął - przyznam, że tamtej nocy wyglądało mi na to, że jest pani wyjątkowo rozgrzana, Jeszcze trochę i musiałbym zanurzyć nas oboje w zimnej wodzie. Tak zuchwała uwaga zaskoczyła ją i zawstydziła. - Ja... mnie się zdawało, że pan o wszystkim zapomniał. - Tak, to, co było później, po strzale. To, co było wcześniej... zagłębił palce w jej włosach, odgarnął na bok i odsłonił jej kark - ...wi dze całkiem jasno. Odwróciła głowę z zamiarem skarcenia go, ale ich oczy i usta znalazły się naprzeciw siebie i wszystko, co chciała powiedzieć, zamarło jej a ustach. 171 - Pamiętam nawe!, jak mnie pani całowała, gdy staliśmy obok kare ty - mruknął. - Zle pan pamięta, monsieur. To pan mnie całował! - Pani mnie zachęciła. - Ja tylko... próbowałam wyrazić swą wdzięczność. Za broszę. We Francji jest w zwyczaju dziękować w taki sposób za czyjąś dobroć dodała, pospiesznie skupiając uwagę na bandażach. - Doprawdy? - Pogładził pieszczotliwie kciukiem linię włosów na czole. - W takim razie byłbym niewychowany, gdybym nie podziękował jak należy za to, co pani dla mnie zrobiła. W tym momencie poczuła jego wargi poniżej ucha. Nagłe mrowie nie przeszło wzdłuż jej rąk i nóg, dostała gęsiej skórki, zupełnie zapo mniała się w tej pieszczocie. - Proszę, monsieur... - Ja tylko staram się okazać wdzięczność, mam'selłe. Słowa, które szeptał, wibrowały na jej skórze. W końcu opamiętała się i gwałtownym szarpnięciem wydostała się z jego objęć. Przez długą chwilę siedział prosto, z krzywym uśmiechem na twarzy - uśmiechem, który nagle zmienił się w przestrach, kiedy zdał sobie sprawę, że już nie może się na niej wesprzeć. Renee zdołała go przytrzymać, ale i tak za płacił bólem za swe miłosne zapędy. Usta mu zbielał)', a nad wargą i na czole wystąpiły kropelki polu. Nie odezwał się ani nie poruszył, dopóki nie skończyła zawiązywać końców bandaża. - No i czego pan dowiódł, capitaine? - sprawnie sięgnęła po ściereczkę i znów zanurzyła ją w misce. - Że golów pan jest kochać się ze mną właśnie teraz, choćby to miało pana zabić, byle zademonstro wać swą yirilite. - Interesująca propozycja, manrselle - wyszeptał. - Pani, oczywi ście, zgodziłaby się na pewne drobne zmiany co do sposobu? - Imbecik - burknęła. Wyżęła ściereczkę i położyła mu na czole, a polem, bojąc się, że gorączka wraca, naciągnęła mu koce wysoko pod brodę i zmusiła do wypicia jeszcze jednej szklanki wody z lauda num. Po raz kolejny zadawała sobie w duchu pytanie, dlaczego ukrywa rannego przestępcę w pokoju na wieży. Ma broszę i własne skromne zasoby. Do tej pory mogłaby już być setki kilometrów od Coventry. Może nawet na pokładzie okrętu płynącego do Ameryki. Capitaine Clair d'Etoile jest przedsiębiorczy, zaradny i, jak zaczynała podejrzewać, po prostu zbyt uparty, żeby umrzeć. Gdyby nie miał wyboru, Robert Dudley znalazłby sposób, by przetransportować rannego do domu. Po172 inna była nalegać, by tak zrobił. A tak tkwi tutaj, pielęgnując ściga nego przestępcę. Co gorsza, lubi jego dotyk, głos. Czuje, że coraz bar dziej mu ulega. - Każę Finnowi przynieść trochę rosołu. Musi pan odzyskać siły, jnonsieur. a potem opuścić to schronienie jak najszybciej. - Proszę mi wierzyć, mam^selle, że tak samo jak pani, nie chcę tu tkwić. Jak lylko Robbie wróci, podziękuję za pani opiekę. Renee nic nie odrzekła, a na jej twarzy pojawiło się powątpiewanie. - Byłbym wdzięczny za jakieś ubranie i pistolety. Gdzie, u diabła, jest moja broń? - Tutaj, monsieur, na podłodze. Gdy pochyliła się. zamierzając podać mu jeden pistolet. Tyrone za cisnął dłoń na garści jej złotych włosów i odgarnął je z ramienia, odsłaniając żółtawy wielki siniec szpecący jej szczękę. - A to skąd? - To... nic takiego. Zwykła niezdarność. Zawadziłam o coś w tych |ciemnościach. Wierzchem palców przesunął delikatnie po jej policzku i znów ujął ! za brodę, zmuszając, by popatrzyła mu w oczy. - Jeszcze pani nie wspomniała, jak Roth zareagował na to wszystko. - Oczywiście, złościł się, że pan uciekł. Tyrone uważnie przesunął kciukiem po sińcu. - Jak bardzo się złościł? Kiedy nic nie odpowiedziała, z wściekłości zacisnął zęby. - Zdaje się. że i tak będę musiał go zabić. - Niech pan najpierw wyzdrowieje, monsieur. A polem się dopiero zastanawia, kogo chce zabić. Dłoń opadła mu na pierś i chociaż widać było, że z całych sił stara się nie zamykać oczu, działanie laudanum okazało się silniejsze. - Przepraszam, Renee. Naprawdę mi przykro, że narobiłem tyle kłopotu i machałem ci przed nosem pistoletem. Przepraszam... że w ciebie zwątpiłem. A już najbardziej przepraszam, że trzymam cię tutaj, kiedy j wiem, że wolałabyś być daleko stąd. Renee pochyliła się i delikatnie pocałowała go w usla. - Rzeczywiście jesl przez pana mnóstwo kłopotów; a ja pragnęłabym być gdzie indziej, byle nie tu. Ale może nic całkiem z łych powo dów, o których pan myśli - dodała cicho. - Nie mogę myśleć - mruknął. -I nie widzę pani... - Bo ma pan zamknięte oczy. - Ach, tak. No to w porządku. 173 Napięcie wokół jego ust złagodniało, oddech się spowolnił, słał się płytki i miarowy. Tyrone zasnął. Renee popatrzyła na niego i nagle poczuła, jak ogarnia ją paniczny strach, bo niczego bardziej nie chciała, niż tego, żeby jej powiedział, że wszystko będzie w porządku. A najbardziej pragnęła leżeć obok niego i czuć ciepło tego muskularnego ciała. Tamtej nocy czuła się bezpiecz nie i dobrze. Za dobrze. Przypisywała to dzikiemu chwilowemu szaleń stwu, które ich ogarnęło, bo nic wierzyła, że ich ścieżki przetną się jesz cze kiedyś, że będzie musiała popatrzeć mu w oczy i przyznać, że pragnie dzielić jego nierozważną pasję. Spuściła oczy i wlepiła wzrok we własne dłonie. Nic przestawały drżeć od chwili, gdy on się pierwszy raz obudził i splótł swoje palce z jej palcami. Poczuła lęk, że nie przyjdzie jej łatwo go zapomnieć i że nic będzie łatwo odejść następny raz, wiedząc, że już nigdy go nie zobaczy. ; 19 Padało przez cały następny dzień. Potoki deszczu rozmywały drogi, mosty i rogatki. Co chwila rozlegał się grzmot, błyskawice rozjaśniały niebo, a przy gwałtownych podmuchach wiatru drzewa zginały się wpół niczym cienkie patyki. Dudley pojawił się tylko na chwilę następnego dnia, by oznajmić, że woda w kanale podniosła się i nie sposób w tych warunkach wprowadzić wóz do tunelu. Renee przyjęła tę wiadomość obojętnie, zdawała sobie bowiem sprawę z beznadziejności sytuacji. w której się znaleźli. Tyrone'a rozzłościło kolejne opóźnienie. Przez pierwszy dzień za chowywał się jak wzorowy pacjent, wypił rosół, zjadł chleb i mięso, by jak najszybciej odzyskać siły. Upierał się przy wstawaniu i ćwiczeniu zastałych mięśni. Upór kosztował go ogromny wysiłek, gdyż organizm był jeszcze za słaby. Gdy nadszedł wieczór, Renee zastała go siedzącego na skraju łóżka, spoconego, dygoczącego z nadmiernego zmęczenia. Antoine zdradził, że kapitan uparł się, żeby czterokrotnie wejść i zejść po schodach prowadzących na wieżę. Pod koniec drugiego dnia Antoine przyniósł na górę szachownicę, zwędził ze spiżarni półmisek z wędlinami i serem oraz zaopatrzył Tyro ne'a w przybory do golenia. Dodatkowo przyniósł nawet szmatkę nasą174 czoną oliwą, by kapitan mógł wyczyścić i naładować pistolety. Spokój i opanowanie, jakie Renee udawało się zachować do tej pory, uleciało, gdy przyłapała Tyrone'a na tym, że uczy Antoine'a ładować pistolet i mie. rzyć do celu. Przepędziła brata z pokoju i stanęła przed kapitanem w groź nej pozie, piorunując go wzrokiem. Tyrone okazał dosyć rozumu, by usunąć pistolety jej sprzed oczu. Powinna była odgadnąć, że Antoine będzie się wpatrywał w Tyro ne^ z uwielbieniem, był bowiem dla niego ucieleśnieniem niebezpie czeństwa i przygody. Tyrone Hart kpił sobie ze wszystkiego: konwenan sów towarzyskich, prawa i ludzi. Dla młodej, sponiewieranej duszy, która odczuwała strach przed władzą, samo przebywanie w towarzystwie le gendarnego kapitana Starlighta wystarczyło, żeby wyzbyła się wszelkich zahamowań. - Nie powinien pan go rozzuchwalać, monsieur. Mówił mi, że opo wiadał pan dziś rano o swoich różnych wypadach. - Ja tylko tak, dla zabicia czasu - tłumaczył się. - Lepiej by pan ten czas spożytkował, spokojnie wypoczywając odparła. - Proszę tylko na siebie spojrzeć. Chce pan osiągnąć za dużo w zbyt krótkim czasie. Włosy ociekają panu wodą. Vraiment! Daję słowo, że jeśli doprowadzi pan do nawrotu gorączki, to pana historyjek nikt tu nie będzie słuchał prócz duchów. Do tej pory Tyrone siedział ze schyloną głową, podpierając się rękami o bok łóżka. Słysząc groźbę, podniósł głowę i popatrzył pokornie przez opadające mu na oczy włosy. - Niech pani się nade mną zlituje, manTselle. Spędziłem ostatnie godziny popołudnia z tym pani Finnem. Gdyby jego oczy były sztyletami. byłbym już nieźle podziurawiony i okaleczony. Domyślam się, że on wie o naszej wspólnej nocy w pani pokoju? Renee zadygotała. - Tak, wie - przyznała spokojnie. - Nie ukrywa za dobrze swych uczuć, nieprawdaż? Całkiem wyraź- I nie dał mi do zrozumienia, że jestem niegodny dotykać nawet pani sukni. - Finn jest bardzo... opiekuńczy, odkąd maman i papa zostali zabici. - Dobrze, że się panią opiekuje. Ja. niższy stanem, nie mam prawa prosić o względy arystokratki. Nagły rumieniec na jej twarzy wskazywał, że Tyrone trafił w czuły punkt, więc westchnął przepraszająco. - Jeśli przysięgnę, żejuż nic nie uczynię, co by nadwerężyło zasady moralne pani brata albo wystawiło na próbę cierpliwość kamerdynera, czy zostanie pani i porozmawia ze mną przez chwilę? 175 - Wuj zapowiedział swoje przybycie jutro rano. Muszę... - Tylko chwileczkę. Ta komnata za bardzo mi przypomina dawną celę więzienną. - Siedział pan kiedyś w więzieniu? - Raz, wAberdeen. To było paskudne przeżycie i przysiągłem so bie nigdy go nie powtórzyć. No widzi pani? - Uśmiechnął się lekko. Jeśli zostanie pani i porozmawia chwilę, dowie się o mnie wszystkiego, co ją ciekawi. - Nie wydaje mi się, żeby mi na tym zależało, monsicur. - Ani troszeczkę nie jest pani ciekawa? Głośno westchnęła. - A obieca pan położyć się i odpoczywać? - Z największą przyjemnością, mam'selle. Tylko czy mogę liczyć na pani pomocną dłoń? Zbliżyła się do łóżka, a on znów się uśmiechnął, widząc jej czujne spojrzenie. - Pani i ten pan Finn macie ze sobą więcej wspólnego, niż wam się zdaje - powiedział zamyślony. - Chciałbym czasem usiąść gdzieś w kącie i obserwować pani twarz, kiedy zasiada pani w towarzystwie tych głupich gęsi wydziwiających na niestosowność podania grasicy przed rybą. Pomogła mu się położyć i przez chwilę wygładzała kołdrę. - Napije się pan jeszcze rosołu? Zerknął z niechęcią na cynowy garnuszek podgrzewający się na pie cyku. - Nie. Dziękuję. Na tym rosole, który dziś wypiłem, można by zwo dować całą flotę. - Czy potrzebuje pan... - Nie. Chciałem powiedzieć: dziękuję, nie. Skorzystałem już ze swo body poruszania się. - Ciemny lok opadł mu na czoło, więc chłopięcym gestem odganiał niesforny kosmyk.-Proszę... niech pani przysunie bli żej krzesło. Wciąż się pani odsuwa do cienia i nie widzę twarzy. Słysząc te słowa, Renee prawie się uśmiechnęła. - A po co miałby pan widzieć moją twarz, monsieur? Z pewnością już się panu opatrzyła. - To niemożliwe ~ odrzekł. - A poza tym lubię patrzeć w pani oczy. Mają zdolność nazywania mnie głupcem i zbójem, ale zawsze gdzieś w głę bi kryje się w nich tyle czułości, że mam nadzieję na odkupienie. Proszę się przybliżyć. Obiecuję, że powstrzymam się od demonstrowania mej... virffite, A choćbym i nie obiecał, nie ma się pani czym niepokoić. Wątpię. czy w tej chwili potrafiłbym zebrać dosyć energii, żeby tknąć komara. 176 Renee przyciągnęła krzesło bliżej łóżka i przysiadła na jego skraju, % plecami wyprostowanymi i dłońmi splecionymi na kolanach. - Tres formidahle - mruknął. - Ten sam komar poczułby się bar dziej ośmielony w klasztorze. - Nie jestem tu po to, żeby pana ośmielać, monsieur. - To prawda. Wypełnia pani swoje zadanie bardzo dobrze. Westchnął i wsparł głowę na poduszkach. Zamknął oczy, z wysiłkiem wyrównując oddech i próbując zwalczyć uporczywy ból w boku. Kiedy znów otworzył oczy, Renee wyżymała świeżą płóciennąszmatkę. Przyglądał się jej, gdy przemywała mu twarz. Z jaką determinacją unika jego spojrzenia, jak oblewa się rumieńcem, gdy dotyka szmatką jego szyi, a potem piersi. Dostał od Hnna nocną koszulę, wielką i bezksztaltną, ale troczki rozwiązały się w trakcie kolejnych wędrówek po pokoju kapitana i rozcięcie pod szyją odsłaniało bandaże. Woda była chłodna, a dotyk Rcnće tak kojący, że prawie zapragnął na powrót dostać gorączki, aby móc zrzucić koszulę i leżeć zupełnie nagi. Pragnął, żeby oboje byli nadzy, a światło świecy igrało w jej włosach. Wyprostowała się, a on chrząknął. - Powiedziała pani, że wuj przyjeżdża jutro? - Porucznik Marlborough przywiózł dzisiaj wiadomość z Fairleigh. Monsieur Vincent niecierpliwi się, chcąc czynić przygotowania do ślubu. Dosłyszał, jak się zająknęła, wymawiając nazwisko narzeczonego. Porównał to ze sposobem, w jaki powlarzała jego imię w ich intymnym momencie, wówczas dyszała, wstrząsana dreszczami, wyginając się pod nim w łuk i wpijając dłonie w jego uda. Coraz mocniej pociągała go głę biej w jedwabiste gorąco. Zamknął oczy w mocnym postanowieniu dotrzymania przyrzeczenia. Nie byłby bowiem zdolny do takiego bohaterstwa, gdyby jeszcze przez moment miał przed oczyma jej usta. Zuchwalstwo zawsze należało do jego podstawowych środków obrony i teraz też poszukał w nim oparcia. - Czy nie zadała sobie pani pytania, dlaczego Edgar Vincent tak zabiega, żeby panią poślubić? Nie chcę pani obrazić, bo nie wątpię, że wielu mężczyzn byłoby gotowych panią poślubić na jedno jej skinienie, jeśli nawet nie tak zamożnych, to z pewnością dużo szacowniejszych niż Vincent. - Może to pozycja społeczna go pociąga. - Też tak początkowo pomyślałem - zgodził się. - Ale potem pomyślał pan, że jest tyle innych dziedziczek, córek angielskiej szlachty, które mogłyby mu dać lepszą pozycję niż francuska emigrantka? Księży tawy jeździec 177 Słysząc lekki ton goryczy w jej glosie, uśmiechnął się. - Proszę mi nigdy nie wkładać słów w usta. mam'sellc. Zwłaszcza kiedy są nieprawdziwe. - Czy to nie pan powiedział, że są angielskie panny, które stanowi łyby dla niego lepszą partię? - Angielskie panny są tak pospolite jak jabłka we wrześniu. To po prostu kwestia tego, co wypada uczynić. Czy pani ojciec pozwoliłby na ślub z handlarzem ryb? - Owszem, gdybym kochała handlarza ryb. Jej odpowiedź - zupełnie nieoczekiwana i bardzo szczera - padła tak szybko, że zbiła Tyrone'a z tropu. - Musiał więc być wyjątkowym człowiekiem jak na arystokratę. Jedyna okoliczność, która by skłoniła Anglika do przyzwolenia na taki mezalians, to że handlarz ryb jest bogaty, a arystokrata tonie w dłu gach. - Mój wuj jest zadłużony? - Hipoteka jego wszystkich posiadłości jest mocno obciążona. Przy właszczył sobie fundusze z powierzonych depozytów i z majoratu, żeby spłacać długi hazardowe, które z kolei urosły do takich rozmiarów, że stały się lematem zakładów. Zakładają się o to, kto spośród jego licz nych wierzycieli machnie ręką na stratę i pewnej nocy poderżnie stare mu łobuzowi gardło w ciemnej uliczce. Renee była zaskoczona tą informacją, dotąd uważała bowiem, że wuj jest po prostu skąpy. - Aleja nie mam posagu. Czy mężczyźnie pokroju Vincenta nie zależy na pieniądzach? - Nie docenia pani wartości swego urodzenia, mam'selle. Możliwe, że posag ma inną postać i pozwoli pani narzeczonemu wstrzyknąć trochę szlachetnej krwi w żyły swoich dziedziców. Jak mówię, to właśnie sobie pomyślałem początkowo, zanim odkryłem, że chowa jeszcze pani brata. Renee opadła bezwładnie na oparcie krzesła. - A teraz? - Czy mam rację, że Antoine jest aktualnym diukiem d^rlóns, na wet jeśli obecny rząd Francji nie uznaje ważności tego tytułu? Temat był dość osobisty i całkiem nieodpowiedni do omawiania go zTyrone'em, ale zdobyła się na przytaknięcie. - W takim razie małżeństwo z panią nie przyniesie Vincentowi du żych korzyści, może nawet żadnych. - Ma pan rację. Tytuł przeszedł na mego ojca ze śmierciąjego ojca i braci. Gdyby nie było rewolucji, papa nie odziedziczyłby nic prócz 178 ^nałej części majątku, gdyż był najmłodszym z czterech braci. Najstar szy brat miał już kilku synów i tytuł przeszedłby na jednego z nich. Rofłespierre okazał się jednak bardzo pedantyczny, eliminując każdego, czyje goszczenia mogłyby górować nad prawami mego ojca. Taki miał sposób działania - dodała spokojnie. - Zwłaszcza gdy mu się zdawało, że bę dzie mógł manipulować ostatnim dziedzicem, wykorzystując do tego szantaż i groźbę egzekucji. Fortuny, które w innym razie zostałyby ukry je lub przemycone poza Francję, pomnażały w ten sposób skarb nowej republiki. Tytuły można było fałszować jednym pociągnięciem pióra, ale klejnoty i złoto zakopane w lesie pozostałyby niedostępne. - Inaczej mówiąc, brał zakładników? - Nazywano ich dysydentami. - I przetrzymywano ich, dopóki nie przekazali majątku rządowi? - Tak, a potem i tak zostawali straceni za zdradę stanu. - Z czysto politycznych motywów - mruknął. - A czy pani dziadek miał klejnoty i złoto zakopane w lesie? Potrząsnęła głową. - Nie wiem. Tatuś nie dbał o takie błahostki i gdyby wiedział o czymś, co dziadek ukrył, z radością przekazałby to trybunałowi w zal mian za gwarancję bezpieczeństwa swej rodziny. Podejrzewam, że dla tego nie aresztowano wcześniej Antoine'a i mnie, gdyż fortuna d'Oriónów była spora i mogli być przekonani, że papa wie więcej, niż im mówi. - Chce pani przez to powiedzieć, że Robespierre nigdy nie położył na niej ręki? Renee wzruszyła ramionami i westchnęła. - Szczerze mówiąc, monsieur, nie wiem. Jeśli jest zakopana pod drzewem gdzieś w łesie, to dziadek zabrał tę tajemnicę do grobu. Tyrone opadł na poduszki i zapatrzył się w pajęczyny. Brakowało mu jakiegoś elementu. Gdzieś kryło się brakujące ogniwo, a on nie mógł go dostrzec. Spróbował na nowo przemyśleć wszystko, co Dudley wyszpiegował na temat szacownego lorda Paxtona, i złożyć jedno z dru gim, zaczynając od skandalicznej ucieczki Celii Holstead trzydzieści lat temu. Ojciec zaręczył ją z księciem Leicester. Chciał przez ten związek połączyć dwie rodziny i ich finansowe imperia. Tymczasem narzeczona I w dzień swego ślubu zbiegła z młodym przystojnym Francuzem, wy wołując jeden z największych skandali dziesięciolecia. Kompletnym fia skiem zakończyły się także plany połączenia dwóch fortun. Bez tej fuzji pieniędzy i pozycji bogactwa Holsteadów szybko się uszczupliły. Ojciec wydziedziczył córkę i do dnia swej śmierci nie wspomniał ojej istnieniu. 179 . . Brat leż odrzucił wszelkie próby pojednania, pomimo że oblubieniec siostry należał do jednej z najbogatszych i najbardziej wpływowych ro dzin we Francji. Gdyby jeszcze był najstarszym synem i dziedzicem ogromnej fortuny, mogłyby być jakieś szanse na pojednanie z siostra., ale Sebastien d'Anton nie zasługiwał na względy hrabiego Paxtona. To wszystko zmieniło się z wybuchem rewolucji, gdy diuk d'Orlons zdał sobie sprawę, że groźba zawisła nie tylko nad życiem jego rodziny. Mógł być na tyle zapobiegliwy, że poszukał, jeśli nie pojednania, to przy najmniej nawiązania stosunków w interesach. " A jeśli to drzewo rośnie w Anglii?-spytał Tyrone w zamyśleniu. - Proszę? - Czy pani dziadek mógłby zakopać topór wojenny i przymknąć oko na dawną obrazę swej rodziny, jeśli gra szła o jej bezpieczeństwo i przyszła pomyślność? - Nie rozumiem pana pytania. - Pierwszej nocy, gdyśmy się spotkali, powiedziała mi pani, że wuj ukartował pani małżeństwo z człowiekiem, który czerpie korzyści z ofiar straconych na gilotynie. - Tak. Bo taka jest prawda. - Powiedziała też pani, że znalazła się pewna liczba wystraszonych arystokratów, którzy zapłacili mu ogromne sumy za przeszmuglowanie ich majątku z Francji, zanim tacy ludzie jak Robespierre zdążyli go skon fiskować w imię wolności, równości i braterstwa. Według pani relacji, Vincent wziął od nich klejnoty i obiecał przechować je do czasu, gdy przygotuje się drogę ucieczki. Renee poczuła zimny dreszcz. - Tak-szepnęła. - To też jest prawda. - Ale potem złożył skarb w podziemiach swego banku i czekał na wiadomość o straceniu całej rodziny. Wówczas przywłaszczył sobie de pozyt - Proszę mi wybaczyć, monsieur, jeśli czegoś nie rozumiem, ale... - Edgar Vinceni nie jest właścicielem banku. Za to jesi nim pani wuj. - Wuj? - Nie jest to informacja, którą by się chwalił w dobrym towarzystwie, ale lord Charles Holstead, hrabia Paxton, jest właścicielem jednego z więk szych banków w Londynie. Za czasów jego ojca bank cieszył się dosko nałą opinią, ale gdy upadł plan fuzji z Leicesterem, trzeba było szukać różnej klienteli. Handlarzy niewolników, spekulantów... -Tyrone pozwoli! sobie na niewinny uśmiech. - A także złodziei. Personel pani wuja nie zadaje pytań i nie zdradza sekretów... oczywiście za godziwą cenę. 180 Renće była zdziwiona. - A skąd pan wie takie rzeczy, monsieur? - Taki fach. Moje życie zależy od tego, ile wiem. Wiem na przykład. fee znajomość Rotha z Vincentem sięga daleko w przeszłość. Pułkownika, [kiedy był młody, spotykał)' pewne nieprzyjemności: miało to coś wspólmego z młodą kobietą brutalnie pobita na śmierć, jeśli sobie dobrze przy pominam. I wtedy rodzina Rothowi kupiła patent oficerski, mając nadzie ję na jakiś czas usunąć go ludziom z oczu. póki atmosfera nie zelżeje. Na Vincenta, który, jak podejrzewam, brał udział w tamtej wieczornej .,roz[rywce", nagłe spadł deszcz pieniędzy. Może to była zapłata za milczenie .i szansa na zaangażowanie się w poważniejsze interesy na czarnym ryn|ku. Pani wuj tymczasem przepuścił całą fortunę na gry hazardowe, przez co wpadł w takie długi, że nie miał innego wyboru, jak tylko zacząć pod kradać rachunki swych klientów. Vincent zaś był jednym z nich. Renee chciała mu przerwać, lecz Tyrone powstrzymał jąuniesieniem dłoni. - Proszę wytrzymać jeszcze przez chwilę. Przypuśćmy, że Roth zo staje wysłany do Francji, by walczyć za szlachetną sprawę utrzymania mo narchii. Trafia w środowisko bogatych i przerażonych arystokratów, goto wych zapłacić każdą sumę, by wymknąć się wraz z rodzinami z zasięgu Madame Gilotyny. Porozumiewa się ze swym starym znajomym, Vincentem, którego statki przemytnicze kursują regularnie przez kanał La Man che z perfumami i koniakiem. Z kolei Vincent kontaktuje się z Paxtonem, posiadającym bank z głębokimi podziemiami. Dla niego korzystnym ukła dem jest pobieranie procentu od tego, co przeszmuglują. Zapewnia mu to stały dopływ pieniędzy, nawet z dodatkową premią od czasu do czasu, jeśli arystokrata, który ich wynajął, nigdy nie upomni się o swój skarb. - Ale to jest... - Złodziejstwo? - podpowiedział Tyrone. - Oni zapewne traktują ten dochód jako znaleźne. Zresztą co innego mogliby zrobić ze złotem, o które nikt się nie upomni? Oddać je rządowi francuskiemu albo nasze mu? Każde rozwiązanie zmusiłoby ich do ujawnienia brudnej działal ności, a chociaż wszyscy o tym wiedzą, lord Paxton z pewnością nie chciałby się przedstawić publicznie jako osoba czerpiąca korzyści z woj ny. Zwłaszcza że jest tak gorącym zwolennikiem Williama Pitta. I praw dopodobnie, gdyby nie moje pojawienie się na tamtej drodze w blasku księżyca pięć miesięcy wcześniej, mogliby dalej szmuglować i kraść bezkarnie. Jej oczy przypomniały ciemnoniebieskie magnesy, które wyciągały niego prawdę jak drobne metalowe strużyny. 181 - Widzi pani, tej nocy, gdy obrabowałem pani narzeczonego, nie ukradłem tylko broszy. Vincent miał wtedy ze sobą imponujący wybór biżuterii, złota i innych klejnotów. Prawdopodobnie wywoził jej z Lon dynu w bezpieczniejsze miejsce. Po rabunku próbowałem się pozbyć paru sztuk i następną rzeczą, jakiej się dowiedziałem, było to, że han dlarz, z którym prowadziłem interesy, nie żyje, a mój pośrednik, kiedy odkrył, że to Vincent ,,przesłuchiwał" handlarza, odmówi! przyjęcia reszty klejnotów. W ciągu tygodnia Roth przeniósł się do Coventry, zawzięcie próbując mnie dopaść. Zaklinał się na wszystko, że użyje wszelkich środ ków, by uwolnić parafię od kapitana Starlighta. - A pan, zamiast zejść mu z drogi, dręczy go i urąga tak, że tamten popadł w obsesję na punkcie schwytania pana. Chce powiesić mego brata za nie popełnioną zbrodnię i posługuje się mną, żeby wywabić pana z ukrycia. To bardzo pouczające, monsicur, jeszcze raz się przekonać, jak bardzo wy Anglicy jesteście cywilizowani i dojrzali. - Ojejej! - burknął. - Bezlitośnie dźga mnie pani sztyletem. Śmier telnie rannego człowieka. Popatrzyła na niego, jak przyciska dłoń do serca i prosi o współczucie. - Jeśli to, co pan mówi o mym wuju i innych, jest prawdą, to dla czego nie możemy po prostu donieść o tym władzom? - My? - Ja - poprawiła się skwapliwie. - Ja i Antoine, - A co im pani powie? Że podejrzewa swego wuja, lorda Charlesa Holsteada, hrabiego Paxton, szacownego członka parlamentu, o udostęp nienie sejfów swego banku francuskim arystokratom próbującym ocalić swe majątki przed zachłannym rządem rewolucyjnym? Powie im pani, że pułkownik Bertrand Roth, bohater i weteran wojny we Flandrii, czerpał korzyści z nieszczęścia francuskich emigrantów? Albo że Edgar Vincent. człowiek, który zapewnia stały dopływ francuskiego koniaku i liońskich koronek dla połowy eleganckiego towarzystwa w l-ondynie, podstępnie chce panią poślubić, ponieważ jest pani osierocona i niesamowicie pięk na? Bez dowodów to wszystko, co można o nich powiedzieć, mam*selle. A nawet mając dowody, byłoby pani trudno znaleźć sąd, który wyda wy rok skazujący, gdy tylu ludzi, nie wyłączając samych sędziów, ma synów walczących i umierających pod ogniem francuskich muszkietów. Może się mylę, ale prawo przymyka oko na złodziei, którzy okradają wroga pań stwa. Czasem się ich nawet zachęca do takich działań, nieoficjalnie, rzecz jasna. - Pana też? - Mnie? 182 - Czy zachęcano pana do okradania wrogów państwa? . - Pyta pani, czy mówiono mi, źe obrabowanie francuskiego arysto kraty nie jest taką strasznązbrodnią. jak zatrzymanie i puszczenie w skar; petkach tłustego angielskiego mieszczucha? - Uśmiechnął się, a w jego (oczach zamigotały drobne iskierki. - Nie, mam'selle. Obawiam się, że ; nie mogę tego powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, bez względu na to, jak bardzo pani pragnie mnie usprawiedliwić ani -tujego głos wy raźnie złagodniał -jak bardzo ja chciałbym zadowolić panią, dostarcza jąc takie usprawiedliwienie. Od niepamiętnych czasów nie apelowano tyle razy do mego sumienia, ale jestem taki, jakim mnie pani widzi. złodziej, który grą na fortepianie może foreer les cmges de pleurer* mruknęła i wstała z krzesła. - Człowiek, który pije wyborowy klaret i udaje fircyka, bo tak mu każe poczucie humoru? Jeśli to jest wszystko, ha co pana stać... to żal mi pana, monsieur, bo wyczytałam z pańskich oczu, źe stać pana na dużo więcej. Odwróciła się i powoli ruszyła ku drzwiom. - To byłby następny poważny błąd, mam'selle, sądzić, że mnie pani la. Albo chcieć mnie zmienić. Zatrzymała się gwałtownie i obejrzała na niego. W blasku świec przymniał upadłego anioła. - Nie, monsieur, - Uśmiechnęła się smutno. - Nigdy nie popełnię | tego błędu. Przyrzekam. 20 Dopiero gdy zamknęła za sobą drzwi, uprzytomniła sobie, że nie wzięła i świecy do zapalania ognia. Teraz będzie musiała schodzić po schodach w ciemności. Nie mogła wrócić do pokoju Tyrone*a, gdyż wyszła tak demonstracyjnie i zdecydowanie, że powrót po światło bez wątpienia I wywołałby na ustach chorego kpiący uśmieszek. W ciągu ostatnich paru dni wchodziła i schodziła dziesiątki razy wą skimi krętymi schodami, więc znała tę drogę. Jednak na schodach było j-dość jasno, stąd Renee domyśliła się, że Antoine zostawił zapaloną świecę w jednym z kinkietów na dole. Poświata wydawała się jednak dziwna. Franc: zmuszać anioły do płaczu. 183 gdyż słabła na każdym zakręcie schodów i zanim Renee dotarła do po destu na górze, dziwne światło rozproszyło się w bladą mgiełkę. Jeszcze bardziej niesamowita ciemność rozpościerała się na najwyższym zakrę cie prowadzącym na blanki wieży. Oczyma duszy widziała potwory cza jące się gdzieś w ciemnościach. Szybko ruszyła w dół po spiralnych schodach. Muślin długiej spódni cy zaczepiał o stopnie i wydymał się jak biała chmura. Ścinając zakręt, wpadła z impetem na wysoką, ciemną postać nadchodzącą z przeciwka. Pisk, jaki wydała, poraził Finna prawic tak samo jak widok bladej zjawy spływającej ku niemu ze schodów. Uniósł osłoniętą lampę i upew nił się, kto na niego niespodziewanie wpadł. - Mademoiselle Renee -powiedział z westchnieniem ulgi. - Wyda je mi się, że to trochę nieostrożne zbiegać po schodach po ciemku. Wciąż jeszcze przestraszona, z bijącym sercem oparła się o ścianę. - Nie było pani w pokoju, gdy po nią przyszedłem, i panicz Antoine wywnioskował, że musi pani jeszcze być tutaj. - Finn przerwał, by na brać oddechu. - Na podjeździe stoją powozy, mademoiselle. Pięć. Pani ciotka i wuj przybyli razem z panem Vincentem, i przynajmniej tuzinem innych osób. Lord Paxton wrzeszczał, żeby podać wino i koniak, a lady wydawała dyspozycje tej Pigeon, żeby przygotowała późnąkoiację. Za proponowała dziesiątą godzinę, a teraz już minęła ósma. - Ale... spodziewałam się ich jutro. - Pewnie pani wuj doszedł do wniosku, że im dłużej będzie korzy stał z gościnności lorda Wooleridge'a, tym dłużej będzie musiał mu się odwzajemniać. Renee mimo woli zaklęła, tak że Finn znów podniósł lampę i popa trzył dziewczynie badawczo w twarz. - Jestem przekonany, że zarówno pani, jak panicz spędzają zbyt wiele czasu w niewłaściwym towarzystwie. - Nachylił światło jeszcze bliżej ku jej twarzy. - Czy on powiedział albo zrobił coś, co panią niepo koi? - Nie. Nie - powtórzyła, marszcząc czoło - ale dał mi dużo do my ślenia. Szybko zdała mu sprawę z rozważań Harta na temat jej wuja, Rotha i Vincenta,a gdy skończyła, Finn już siedział na stopniu obok niej w głę bokim namyśle. - Szczerze mówiąc, nigdy za bardzo nie lubiłem pani wuja-oświadczył. - Zawsze się czaił jak złoczyńca i podkradał monety z biura pani dziadka albo zaciągał olbrzymie pożyczki, których nawet ćwierci nie pokryłaby jego roczna renta. I to prawda, że jego przyjaciele i znajomi to 184 podejrzane towarzystwo. Brudne paznokcie i oczy zbyt blisko osadzone Świadczyły o ich nikłej inteligencji. A maniery... najbardziej pasowały do burdelu lub chlewu. Dajmy na to, pamiętam, jak kiedyś... no mniejsza z tym. Niewarte tego powtarzać, ale nic byłbym zaskoczony, gdyb) się okazało, że pan Hart ma rację. Zresztą kto lepiej wyczuje złodzieja niż drugi złodziej? Renee długo trwała w bezruchu. - Mademoiselle? - odezwał się zaniepokojony Finn. - Tak - mruknęła. - Słyszałam, co mówisz. Tylko... tak trudno mi uwierzyć, że nic na to nie możemy poradzić. - No cóż. - Westchnął. - Co do tego też muszę przyznać rację temu łotrzykowi. Nie możemy zwrócić się z tym do władz; mielibyśmy słowo pani wuja przeciwko naszemu, a nasze, jak się obawiam, wyda się mało | wiarygodne. Zwłaszcza że nad paniczem Antoine'em wisi nakaz areszI towania. Niestety jedynym sposobem ukarania tych ludzi jest sięgnięcie po ich sakiewkę. A skoro nasza próba zawiodła, nie mamy innego wy boru, jak ty Iko pogodzić się z przegraną i opuścić ten wstrętny dom przy pierwszej sposobności. - A może byśmy sami ukradli rubiny - powiedziała powoli. - Słucham? - Moglibyśmy sami zrabować rubiny - powtórzyła i spojrzała mu badawczo w oczy. - Sami? - Czemu nie? - Czemu nie? - Na litość boską, Finn, jeśli masz zamiar powtarzać każde moje słowo...! - Jeśli je powtarzam, mademoiselle, to dlatego, że nie mogę uwierzyć w to, co słyszę. Ukraść rubiny na własną rękę? Czy pani nie oszołomiły wyziewy kamfory i gorczycy? Czy może to atmosfera tej wieży? - powie dział, rozglądając się czujnie. - Mówi się, że wszyscy rojaliści byli szale ni, jeśli stawili opór Cromwellowi w samym sercu Anglii. - Może to spóźniona reakcja na coś, czego doznałam wcześniej powiedziała. - Coś, co sprawiło, że przestałam bać się własnego cienia. - Jezusie, Maryjo! - wymamrotał Finn, - Do czego panią doprowa dzi tak absurdalny pomysł? Jest pani zbyt zuchwała! - Mogę udawać osobę śmiałą i dzielną przy takich ludziach jak Roth i Vincent - powiedziała z naciskiem - ale są to tylko pozory. W głębi duszy jestem przerażona. Trzęsę się jak małe dziecko i chciałabym wczoł gać się pod łóżko i ukryć razem z Antoine'em. 185 - Ach, na litość boską, dziecino, wszyscy drżymy ze sirachu wobec przeciwności losu. Pani leż nie jest od tego wolna. Nawet on - wojowni czo wskazał głową w górę schodów - pewnie czuje czasami, jak mu serce podchodzi do gardła. Obejrzała się w ciemność za sobą nie bardzo przekonana. - Jednakże, Finn, jeśli nie zrobimy nic, tylko uciekniemy, to będzie my już uciekać przez resztę życia. - Ale... co pani proponuje? - Ograć ich w grze, jaką prowadzą. Powiadasz, że nie udowodnimy im, że ukradli kamienie, ale gdybyśmy mieli w ręku te rubiny, byłby to wystarczający dowód, tak? Kiedy on mi dał te klejnoty w Londynie, po pełni! wielki błąd, pozwalając je nosić publicznie, bo wiem, że niektóre Francuzki, na przykład księżna de Trouville, rozpoznająten komplet. Jeśli ich świadectwo nie wystarczy angielskim władzom, z pewnością wystar czy, żeby zainteresować agentów rządu francuskiego, którzy niewiele so bie robią z angielskich sądów i praw. - Układałaby się pani z tymi ludźmi? Tymi samymi, którzy stracili pani rodzinę i pchnęli nas na tułaczkę? - Tak, gdyby się okazało, że to jedyna droga, żeby ci tutaj zapłacili za swoje zbrodnie. - Proponuje pani niebezpieczną grę, mademoiselle - powiedział. - Cóż, Finn. Życie jest pełne niebezpieczeństw - zacytowała wcze śniej usłyszane słowa. - I tak mało w nim miejsca na sprawiedliwość. Nawet jeśli uda nam się tylko ukraść rubiny, będziemy mieć satysfakcję, żeśmy ich okpili na pięćdziesiąt tysięcy funtów. - Wolałbym ich okpić, uciekając od nich - stwierdził ponuro Finn. - A jest to coraz trudniejsze przez to, że pozostajemy w tej posiadłości. Ślub, pozwolę sobie przypomnieć, ma się odbyć już za trzy dni. - Wykradłeś moją matkę sprzed ołtarza na godzinę przed ceremonią ślubną- przypomniała mu. - W każdym razie mamy teraz drogę wyj ścia, ten tunel, i możemy odejść w każdej chwili, bez względu na to, ilu żołnierzy Roth postawi przy drzwiach i oknach. A do tego jestem pew na, że pan Hart nam pomoże. - Proponował już pomoc? - No... nie. Nie całkiem. - I nie zrobi nic, jeśli jego własna szyja nic będzie zagrożona. Rzezi mieszki zawsze okazują rycerskość tylko wtedy, gdy są na naszej łasce. To, że ma siłę wołu, nie oznacza, że zaoferuje nam swoją pomoc. Słaby syk i pryskanie łoju przyciągnęły uwagę Finna. Świeczka wy paliła się i zaczęła go parzyć w palce. 186 - Będzie już koło w pól do dziewiątej. Wysłano mnie, żebym oznajpiił, że pani i brat są oczekiwani na kolacji. Kiwnęła głową i wstała, a Finn poderwał się na nogi. - Trzeba zawiadomić pana Harta, że oni przyjechali - powiedział, [wręczając jej lampkę. - Proszę, wychodząc, zachować wyjątkową ostroż ność. Na pewno krząta się po domu dodatkowa służba i trzeba uważać, gfceby ktoś nie zobaczył pani wyłaniającej się ze ściany. - Poświecę ci, gdy będziesz wchodził. - Potrafię... - Złamać sobie w ciemności kark albo nogę, albo jedno i drugie 'powiedziała spokojnie. - Zaczekam i potrzymam światło. Powiedz le capilaine to, co powinien wiedzieć, a potem idź do Antoinc'a. Dopilnuj, żeby się ubrał w najlepsze rzeczy. Musimy okazać gościom należny hopor. Finn wahał się przez chwilę, nim pozwolił sobie na niezwykłą po ufałość i położył obie dłonie na jej ramionach. - Jeszcze się na nic nie zgodziłem. A jeśli, w jakiejś chwili, wyczu ję, że grozi niebezpieczeństwo... - To będziesz musiał wziąć nogi za pas i przybiec, żeby się połą czyć z Antoine'em i ze mną- zapewniła go. - A teraz idź. Powiedz panu Hartowi, że od tej chwili duch musi się zachowywać bardzo spokojnie. Renće przebrała się w bladoróżową suknię z głęboko wyciętym stani kiem i długimi obcisłymi rękawami. Jenny pojawiła się na czas, żeby ucze sać swojąpaniąw wysoką piramidę złocistych loków, a chociaż na co dzień Renec unikała wszelkich kosmetyków, teraz wklepała odrobinę różu w po liczki i trochę więcej nałożyła na wargi. Była dokładnie dziesiąta wieczór, gdy razem zAntoine'em zeszli głównymi schodami. Kiedy zbierała się w sobie na pierwsze spotkanie z wujem od blisko pięciu tygodni, zawahała się na chwilę, słysząc wy buch męskiego śmiechu dobiegający z głównego salonu. Antoine zatrzymał się obok siostry. Z jego twarzy wyczytała, że wo lałby wskoczyć nago w pokrzywy, niż wejść teraz do salonu. Ubrany był wjasnoszary surducik i ciemne spodnie. Krawat miał zawiązany wyso ko i ciasno pod brodą, a pukle włosów przyczesane w złociste fale. Przez króciutką chwilę ujrzała w jego twarzy rysy ojca. - Odwagi, mon coeur - szepnęła. - Wolałbym mieć przy sobie któryś z pistoletów kapitana. 187 Rzuciła bratu zdziwione spojrzenie, ale on wyciągną! rękę i uśmiech ną! się do Renee niepewnie. Edgar Yincent stal przy kominku z kieliszkiem i wyglądał jak wielki czar ny jastrząb w ubraniu z ciemnej wełny i kontrastującej białej koszuli. Roz mawiał z dwoma innymi mężczyznami, którzy wydawali się znajomi, choć Renee nie pamiętała ich nazwisk. Lord Paxton z żoną, lady Penelopą, znaj dowali się z. drugiej strony obszernego paleniska. Ciotka prowadziła rozmo wę z jakąś kobietą, wuj zaś stał w pozie oddającej jego styl występowania W parlamencie. Był dużym mężczyzną z wydatnym brzuchem i krótkimi. cienkimi nogami. Ubrany był w strój z niebieskiego atłasu, niewygodnie opinający jego korpulentną sylwetkę. Twarz okalały mu rudawobrązowe włosy, spływające na tłuste policzki i przechodzące w gęste bokobrody. Na początku rewolucji, kiedy król Jerzy cierpiał na jeden ze swych ataków i roz legały się głosy, żeby ogłosić regentem księcia Walii, lord Paxton poparł w parlamencie Charlesa Foksa i jego radykałów Później, kiedy wozy za częły się toczyć po ulicach Paryża i Fox był przedstawiany jako zwolennik królobójstwa. Paxton opowiedział się za Williamem Pittem -tak jak uczy niło wielu dawniejszych popleczników Foksa. Jeśli przypuszczenia Harta były słuszne, Renee, patrząc teraz na wuja, zaczynała pojmować, dlaczego z takim pośpiechem ogłosił się monarchi stą współczującym niedoli francuskich arystokratów. No bo kto oddałby rodzinne dobra w ręce bankiera wierzącego w obalenie monarchii? - Mademoiselle d'Anton! Jak miło panią znowu widzieć! Przenikliwy, nosowy głos osoby pozdrawiającej Renee dobiegał z le wej strony, gdzie stały dwie młodsze kobiety. Nie zauważyła ich wcze śniej. Natychmiast rozpoznała głos i osobę po długim, niespotykanie za krzywionym nosie, który przyniósł Ruth Entwistle niesympatyczne przezwisko panny Dziobek. W jednym z mężczyzn rozmawiających z Vincentem rozpoznała lorda Johna Entwistle'a. A osobą, która trzymała za ramię lady Paxton i szep tała coś do niej, była Judyta Entwistle, matka panny Dziobek. Odpowiedziawszy na chłodne skinienie ciotki, Renće uśmiechnęła się i złożyła pannic Dziobek grzeczny ukłon. - I mnie jest miło widzieć panią, panno Entwistle. Jak to cudownie, że państwo nas odwiedzili. Ufam, że drogi sąjuż w lepszym stanie? - Och, to było doprawdy straszne. Właśnie mówiłam mojej sio strzyczce Phoebe. że nigdy tak mnie nie wytrzęsło od czasów, gdy byłam dzieckiem i papa mnie podrzucał na kolanach. Tak czy inaczej nie zre zygnowałybyśmy z uroczystości wbrew wszystkim deszczom świata. Małe, zwierzęce oczka zerknęły w stronę Amoine'a. - Wielkie nieba! 1SS aki przystojny i dorosły jest pani brat! - Dygnęła z gracją przed Anine*cm. - Wasza Łaskawość. Oczywiście, przypomina pan sobie Phoebe? Renee wyczuła, jak Antoine pręży się u jej boku, gdy panna Dziobek pychała naprzód młodszą siostrę, by jej się przyjrzał. Niezależnie od go, ile miał teraz lat, był diukiem i traktowano go jako zdobycz w każej rodzinie. - Obawiam się, że musimy przeprosić panią na chwilę, panno En twistle, gdyż nie widzieliśmy się jeszcze z wujostwem. - Ależ oczywiście. - Gdy się uśmiechnęła, jej nos znalazł się sporo poniżej górnych zębów. -Ale liczymy na pani towarzystwo przy kolacji. - Renee. - Glos lorda Paxtona byl chłodny i oficjalny. - Ufam, ze miałaś się dobrze przez tych kilka tygodni? [ - Tak, dziękuję. - Renee wlepiła wzrok w jego zniekształcone lewe ucho i mało widoczną bliznę poniżej starannie ułożonych włosów. - Pułkownik Roth powiedział mi, że podagra sprawiła wujowi pew ną dolegliwość - rzekła półgłosem. - Czy to prawda? - To nic poważnego. Prawdę mówiąc, jestem mocny jak dąb. To ob szczekiwanie się i bąjdurzenie w Izbie Lordów zaczęło mi działać na nerwy. Krzykacze nie dają spokoju dzień i noc. A wszystko przez tego Bonapartego, który rozprasza armię austriacką jak spłoszone stado i wprawia pana Pitta w słuszną irytację. Chce, żebyśmy posłali wojsko do Włoch, dasz wia rę? Mamy posłać Nelsona i całą przeklętą flotę na Morze Śródziemne tylko po to, żeby utrzeć nosa jakiemuś karłowatemu dowódcy artylerii, który uważa się za wielkiego zdobywcę. To wystarczy, żeby przyprawić człowieka o atak podagry. Byłem zadowolony, że mam pretekst do wycofania się z tego par lamentarnego tupania i przydługich rozmów. Sir John i Edgar Yicent dołączyli do rozmawiających, a Vincent zbli żył się do Renee. Dobrze oceniwszy głęboki dekolt stanika, objął Renee w talii z poufałością posiadacza. - W pełni odczuwam twoje zniecierpliwienie, Paxton. Te ostatnie trzy dni zdawały się wlec w nieskończoność. - Teraz będzie pan zbyt zajęty, żeby zauważyć, jak czas upływa zapewniła lady Penelopą z pretensjonalnym uśmiechem, wskazując mu Renee uniesieniem brwi. - Jutro wieczorem urządzamy tu małe przyję cie. Nic bardzo wyszukanego, oczywiście, ze względu na krótki termin. Tylko kilka osób z sąsiedztwa, bliscy znajomi, kilku stronników poli tycznych. Zaproszenia rozesłano dziś rano z Fairleigh Hall przed naszym odjazdem. Ale może jest ktoś, kogo specjalnie chciałabyś zaprosić? Może zawarłaś jakąś nową znajomość lub coś podobnego...? 189 - Nie miałam wiele okazji na prowadzenie życia towarzyskiego odpowiedziała spokojnie Renee. - To prawda. - Ciotka obdarzyła ją następnym złośliwym uśmie chem- - Pani Pigeon twierdzi, że byłaś wzorowym gościem. Oświadczy ła, że rzadko cię widywała i nigdy nie słyszała słowa skargi. Śmiem twier dzić. Edgarze, że to idealna żona, taka łagodna i wstydliwa. Ani trochę nie przypomina swej matki. Renee zmusiła się. by nie poczerwienieć z gniewu. Nic pierwszy raz musiała udawać spokój. Długie miesiące, które spędziła w Londynie, były jedną nieustanną próbą cierpliwości. Nie mogła uwierzyć, że wuj i jej matka zrodzili się z tego samego łona. Na dodatek ciotka była za zdrosną, mściwą i podstarzałą kobietą, która lubiła rozdrapywać stare rany. Wyrażała się o Antoinie jak o ,,tym głupim chłopcu" i otwarcie dawała do zrozumienia, że nie jest on niemy, lecz otępiały umysłowo. Brat chował się za plecami Renee jak za tarczą, lecz lady Penelopa nie przepuściłaby takiej okazji. - Chodź no tu bliżej, siostrzeńcze, i przywitaj należycie gości. Antoine zrobił krok naprzód. Popatrzył poważnie na lady Entwistle i złożył jej grzeczny ukłon, potem powtórzył ten sam gest przed ciotką. Z przesadą wymawiając każde słowo, jak gdyby to rozumienie języ ka stanowiło dla niego barierę, zapytała: - Czy wciąż nie potrafisz powiedzieć ,,dobry wieczór"? Antoine poruszył wargami, a Renee spuściła wzrok, by nie dać po sobie poznać złości, bo usłyszała: ,,Ty wstrętna tłusta krowo, zadław się własnym łajnem". - Co on powiedział? - spytała ciotka. - ,,Witam panią serdecznie, miło znów panią widzieć". - Doskonale.- Lady Penelopa wypięła swój olbrzymi biust, nabraw szy powietrza w płuca. - Przynajmniej ma dobre maniery. 21 Wieczorne spotkanie trwało trzy długie godziny. Ilość przywiezio^ nych skrzynek z żywnością i winem zapewniła im późną ucztę z pieczo nych siewek, świeżego pstrąga i jagnięcia z rusztu. A wszystko to uzupeł niały wielkie misy jarzyn w maśłe i smakowitych sosów - smakołyków. I90 jakich ani kucharka, ani ochmistrzyni nie uważałyby za stosowne marnotrawić dla Renee i jej brata. Antoine najadł się tyle świeżego sosu budyniowego i rurek z kremem, że z trudem ruszał się przy stole. Kiedy mężczyźni odeszli wypalić cygaro, dwie starsze damy i panna Dziobek oświadczyły, że są zbyt znużone, aby przesiadywać w salonie. To ;bardzo odpowiadało Renee, bo oczy ją piekły ze zmęczenia, a policzki zdrętwiały od utrzymywania sztucznego uśmiechu przez cały wieczór. Finn czekał, by zająć się Antoine'em. Powiadomił ich. że zajrzał do Harta i stwierdził, że ich pacjentowi niczego nie brakuje. Tyrone miał wynieść się z wieży do rana, a i tak Jamesowi Finnerty'emu wydawało się to za późno. Renee sennie przytaknęła lokajowi, ale gdy leżała w łóżku, obejmu jąc rękami puchową poduszkę, stwierdziła, że nie może zasnąć. Ciągle widziała obraz Tyrone'a Harta nagiego i zgiętego przed kominkiem albo leżącego przy niej w łóżku. Z westchnieniem obróciła się na plecy i zapatrzyła w cienie na suficie. Przed jej oczyma igrały ruchome wzory ożywiane światłem z ko minka. Przypomniały jej, że kiedy ostatni raz śledziła, jak się zwijają i tańczą, dłonie miała zaciśnięte na prześcieradłach, a Tyrone rysował językiem fry wolne wzory na jej brzuchu i udach. Zamknęła oczy i po zwoliła wspomnieniom opłynąć jej ciało. Na myśl o dotyku jego dłoni przechodziły ją dreszcze. Z cichym stęknięciem przypomniała sobie, jak jego palce gładziły miejsca wrażliwe tak zręcznie, że zdawało jej się, że zemdleje z rozkoszy. Wspomnienia tak ją rozgrzały, że odrzuciła kołdrę i wstała z łóżka. Podeszła do okna i zapatrzyła się w ciemność. Chwilę później narzuciła na siebie szlafrok, zapaliła resztkę świecy i wyjrzaw szy czujnie na korytarz, wyśliznęła się z pokoju. Ruszyła korytarzem, nic dopuszczając do siebie myśli, co robi, dopóki nie znalazła się za kilimem i nie uchyliła drzwi do starej wieży. Wbiegła po schodach, nie zatrzymując się, póki nie dotarła do gór nego podestu. Z sercem podchodzącym do gardła, nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi. Łóżko było puste. - Monsieur? Zimny, metaliczny trzask sprawił, że okręciła się w miejscu. Tyrone wyłonił się z ciemności podestu za jej plecami. Trzymał w ręku jeden ze swych pistoletów, ale szybko zwolnił kurek i opuścił broń. - Co pan chciał zrobić? -spytała jednym tchem. - Dokąd pan szedł? - Właściwie to już wracałem. Poczułem się znużony wysłuchiwa niem dyskusji Paxtona z sir Johnem Entwistle'em o dziwactwie prowa dzenia wojny na dwa fronty. 191 - Był pan w głównym budynku? - Zachowywałem się ostrożnie. - Chłodne, jasnoszare oczy ogarnę ły spojrzeniem dziką plątaninę jej włosów spływających na ramiona. Szlafrok zwisał luźno, odsłaniając wąski skrawek bielizny pod spodem. - A pani, mademoiselle? Dlaczego błądzi pani po korytarzach w tak po ciągającym stroju? - Ja... przyszłam zapytać, czy pan jeszcze czegoś nie potrzebuje... zanim pójdę spać. - Urwała i z trudem przełknęła ślinę. - Już tu przychodził Finn. Dał mi do zrozumienia, że to jego pożeg nalna wizyta, gdyż przekazał mi pani najgłębsze pragnienie, żebym od szedł jak najszybciej. Według niego, my dwoje nie powinniśmy się wię cej spotykać. - Mnie powiedział to samo - przyznała z cieniem uśmiechu. - Za groził nawet, że przesiedzi całą noc pod mymi drzwiami. - A jednak pani przyszła sprawdzić, czy nic chcę więcej rosołu, czy nie trzeba mi przetrzeć czoła albo poprawić kołdry? - zadumał się. Przez krótką chwilę wpatrywali się w siebie. Tyrone miał koszulę rozchyloną pod szyją, a włosy związane z tyłu paskiem płótna. Prze/ przejrzystą białą tkaniną Renee widziała szeroki pas bandaży owinię tych ciasno wokół jego żeber. Powyżej muskuły barków i ramion kształt nie wypełniały koszulę. Finn już wcześniej zdumiewał się szybkością powrotu Harta do zdro wia, ale Renee ledwie mogła uwierzyć, że mężczyzna stojący przed nią. tak zrównoważony i pewny siebie, jak za pierwszym razem, gdy go uj rzała, jest tą samą osobą, która dwa dni temu z trudem siadała na łóżku. Widziała, że Hart znów jest niebezpieczny i uwodzicielski. Zrobiła krok w stronę drzwi, a kiedy poszedł w jej ślady, wykonała następny krok i jeszcze jeden, aż oparła się plecami o ścianę. - No więc dlaczego pani tu przyszła? - spytał spokojnie. - Ja... już panu powiedziałam. Tyrone wodził wzrokiem po jej twarzy, później schodził do rozchy lonych brzegów jej szlafroka i śledził dreszcze, które wstrząsały jej cia łem. Szczycił się tym, że umie odczytać zamiary drugiej osoby ze sposo bu, w jaki ta stoi, z jej pozy lub z wyrazu oczu. Renee d*Anton czegoś od niego chce, to ją ściągnęło do komnaty i kazało jej przybiec wbrew ostrzeżeniom Finna i własnemu rozsądkowi. Czy znów chodzi jej o rubiny? Poznał już trochę kobiety i wiedział, że mają zagadkową naturę i trudno odgadnąć ich zamiary. A jeśli przy szła jeszcze raz prosić go o pomoc... - Proszę na mnie popatrzeć - rozkazał cicho. 192 Widok tych błękitnych oczu zawrócił mu w głowie. Teraz błękit jej beżu był ciemniejszy, intensywniejszy, pełen zagubienia i samotności. Syrone mógł łatwo pomylić to ze strachem. Ale to nie był strach. To było bóżądanie i tęsknota, i tysiące innych uczuć skłębionych w bezradnym wołaniu o zrozumienie. - Muszę iść - powiedziała. Zaczęła się obracać ku drzwiom, ale on zagrodził jej drogę ręką. - Proszę, monsieur. Nie powinnam była przychodzić. Finn będzie \ się gniewał, jeśli zajrzy do mego pokoju, a mnie tam nie będzie. - W istocie... kiedy stałem pod jego drzwiami, słyszałem, że chra| pie tak donośnie, że mógłby obudzić umarłego. Zerknęła na niego z ukosa. - Był pan pod mymi drzwiami? - Jestem złodziejem, może nawet łajdakiem, ale nie niewdzięczni kiem. Zdaję sobie sprawę, jakie ryzyko pani podjęła... -jakie wszyscy troje podjęliście. - Nie musi mi pan dziękować, monsieur. - To dla pani codzienna rzecz, ocalać ludziom życie? - To też zasługa Finna i Antoine'a... - Przede wszystkim pani, mam'selle- wyrzekł półgłosem.- Pani uratowała mi życie i pani pragnę wyrazić wdzięczność. - Obrócił jej brodę tak. że kiedy pochylił głowę, ich usta się spotkały. Ciepły smak jego warg kazał jej rozchylić usta, ale Tyrone nagle się wycofał. Próbując zapano wać nad sobą, zagarnął jej za ucho kilka pasemek złotychwłosów. - Rzeczywiście będzie lepiej, jeśli pani sobie pójdzie - powiedział łagodnie. - Lepiej niech pani zmyka jak najdalej stąd, póki jeszcze mam iw sobie dosyć szlachetności, by pani pozwolić odejść. Jej dłonie, zaciśnięte w pięści, przesunęły się w górę ku jego klatce Bi rozprostowały się, gdy minęła pasy bandaży i napotkała gorącą skórę. Przeczesała palcami miękki ciemny zarost. Nie próbowała udawać skrom ności, gdy wsunęła dłonie pod rozchylone brzegi koszuli. Skóra mężtozyzny była ciepła i gładka. Ciemne włosy łaskotały dłonie Renee i drażniły koniuszki palców, gdy powiodła nimi w górę do brzegu kołnierzyka, a potem naokoło do jego karku. Na chwilę oderwała dłonie i rozwiązała pasek płótna spinający mu włosy. Z błagalnym spojrzeniem przewlekła palce między gęste czarne fale, sczesując je do przodu, tak że opadły mu na policzki i dotknęły jej twarzy. Wspięła się na palce i przycisnęła war gi do jego ust. Tyrone wiedział, że to on powinien znaleźć tyle siły, żeby to prze rwać, nim posuną się dalej. Ale nie chciał Renće powstrzymywać. Księżycowy jcfalnee 193 Pragnął Irzymać ją znów w ramionach, słyszeć, jak łkając, powtarza jego imię w miłosnej rozkoszy. Nigdy dotąd nie czuł dręczącego i gwał townego pożądania, tego bezlitosnego niepokoju, który narastał w nim w dzień i w noc i który kazał mu szukać kawałka materiału dotknięte go przez nią i wąchać jak pies gończy. Nigdy wcześniej nie zastana wiał się. czy może wejść do sypialni kobiety, tak jak to robił przed sypialnią Renee. Jej wargi był)' miękkie i ciepłe. Tyrone odpowiedział na jej zachętę z zapalczywością, która zaparła dech im obojgu. Odwzajemnił pocału nek z ogromną siłą, przeklinając ból w boku, który mu przypomniał, że nie ma całkowitej swobody ruchu. Tego popołudnia Finn ciasno zaban dażował mu żebra, tak że Tyrone'owi z trudnością przychodziło schylić się lub podnieść coś wyżej niż na wysokość barku. Ale jego lędźwie nie poddał>' się mimo cierpienia. Wiedział, że pod tym względem w pełni wrócił do formy, Renee nie panowała nad swoim pożądaniem i z każdym ruchem ręki zapadała głębiej w jego objęcia. Była świadoma jego podniecenia, na pierała na lędźwie, objąwszy go rękami w pasie i przyciągając się do niego jak najciaśniej. - Czekaj - schwycił ją za nadgarstki. - Czekaj, na miłość boską. Dostrzegł, jak natychmiast zaczerwieniła się ze wstydu, i potrząsnął głową. - Nie rozumiesz- tłumaczył jej z jękiem. - Tak jak pragnę cię zado wolić... - znów urwał i zatopił wzrok w jej oczach. Zapatrzył się na jej usta i kciukiem pogładził lekki połysk wilgoci. -Nicjestem mężczyzną, jakiego potrzebujesz, Renee - wyrzekł ochryple. - Nie jestem mężczy zną, na jakiego zasługujesz. - Wiem. Niech pan mi wierzy, monsieur. Ja wiem. Zmrużył oczy, a krew zaszumiała mu w skroniach, gdy znów poczuł jej dłonie błądzące po jego ciele, głaszczące go po piersi, badające kształty i zarysy mięśni. - Renee, do diabła... staram się okazać szlachetność, ale klnę się na Boga, jeśli mnie dotkniesz... - Tutaj? - spytała szeptem, przykładając usta do jego piersi. Gdy językiem zatoczyła krąg wokół jego sutka, zamknął oczy i jęk nął. Opuścił głowę, zatapiając usta w jedwabistej gęstwinie jej włosów, mamrocząc zaklęcia, gdy jej palce rozpinały guziki jeden po drugim. Spodnie w końcu rozchylił)' się, uwalniając przed niąciało wygięte, twar de i niecierpliwe. - Zabijasz mnie, wiesz o tym - wydyszał. 194 Jej palce były chłodne, a oddech ciepły. - Czy to znaczy, że już mogę cię dotykać? - spytała chrapliwie. Znów sieknął i poderwał usta do jej ust. Ona nadal pieściła i gładziła jego ciało, aż musiał ją powstrzymać, by uniknąć kompromitacji eksplodowania na jej brzuchu. Ściskając jej dłonie w swoich, poprowadził ją do łóżka. Tam znów pozwolił jej przejąć dowództwo, a żądza zaczęła potężnieć w jego krwi coraz goręcej i szybciej, gdy Renee pomagała mu pozbyć się koszuli i spodni. Przebiegła wzrokiem po bandażach, ale nie zauważyła śladu różowego przecieku. Spojrzała niżej, na gruby trzon twardego ciała wznoszący się nad jego brzuchem, i Tyrone musiał ją wesprzeć, gdy zadrżała i osunęła się słabo w jego ramiona. Zdarł z niej szlafrok, odsłaniając bieliznę, skromnie ściągniętą przy szyi rzędem cienkich różowych kokardek. Porozwiązy wał je po kolei, aż został nagrodzony przywilejem swobodnego wsunięcia dłoni pod mate riał. Dotknął jej piersi. Sutki miała ściągnięte, napięte, czekające na piesz czoty. Zdjął z niej nocną koszulę. Cudownie naga stała przed nim w świet le. Jej oczy wciąż były ciemne z pożądania, niewinnie ufne. Tyrone zdał sobie sprawę, że ten połyskujący w nich błędny ognik jest w stanie skru szyć każdą żelazną regułę, którą sobie ustanowił i której przestrzegał w ciągu minionych dwudziestu ośmiu lat. A Renee, myśląc, że on zawahał się z innej przyczyny, pochyliła głowę i zagryzła dolną wargę. - Jeśli to nie jest możliwe... ja zrozumiem. Nie chcę, by pan cier piał przeze mnie... monsieur... Odpowiedział urywanym śmiechem. - Jak pani wypomniała mi bardzo elokwentnie, byłoby to możliwe już pierwszego dnia, gdyby się pani tak nie pospieszyła z laudanum. Tylko konieczne są małe zmiany... - ...co do sposobu - dokończyła za niego. Tyrone wyswobodził się z jej objęć, opadł z powrotem na łóżko i po prowadził ją w dół swego ciała. Rozsunął jej uda i ułożył nogi po bo kach swych bioder. Posłuszna jego rozkazującym dłoniom, usadowiła się na jego członku. Gdy twarde gorąco mężczyzny zaczęło wdzierać się w nią wysoko, twardo, głęboko, brała go w siebie z całą gorliwością. - Spokojnie, ma hmocente - rzucił zdyszany przez zaciśnięte zęby, poskramiając własną niecierpliwość. Renee znów zadygotała i potrząsnęła głową w niedowierzaniu zmie szanym z podziwem, bo nie przyjęła go do końca i czuła, że już nie ma w sobie wolnego miejsca. Ale on tylko się uśmiechnął, przyciągnął jej biodra i zakołysał nimi łagodnie w przód i w tył. 195 Nabrała powoli powietrza w płuca i wstrzymała oddech. Oczy miała zamknięte, a głowę zwieszoną w przód między wyciągniętymi ramiona mi. Lezący pod niąTyrone śledził każde drgnięcie jej twarzy, czekając, żeby przywykła do jego ruchów. Ciato miał napięte, drżące w oczekiwa niu rozkoszy, pulsujące podnieceniem. Chciał każdą pieszczotę przed łużyć, by zaspokoić pragnienia Renee. Czuł każde drobne przesunięcie, które wykonała, każdą ciepłą kroplę śliskiej wilgoci. Nie śmiał się poru szyć, nie śmiał jej pozwolić choćby drgnąć, póki nie poczuł, że potrafi opanować grożącą eksplozję. Renee wiła się w jego podtrzymujących dłoniach i dygotała w serii spazmów. - Jepense (fueje me meurs -jęknęła cicho. - Nie umierasz - zaprzeczył z przekonaniem. - Po prostu odkry wasz, w jaki sposób ożyć. Popatrzyła na niego bezradnie, a on znów się uśmiechną! i przesunął ku górze dłonie, którymi dotąd obejmował jej talię. Zamknął je wokół jej piersi i pogładził opuszkami kciuków ściągnięte, wzniesione brodawki a potem, nim jeszcze krzyk wydobył się z jej gardła, pociągnął ją na przód, zamykając usta wokół sutka, ssąc go brutalnie i gwałtownie. Bez jego zachęty coraz śmielej zaczęła poruszać się w przód i w tył, które wkrótce zmuszając go, by przestał pieścić sutki i piersi, i pilnował się, by nie wypaść z szalonego rytmu, jaki sama poddała. Renee patrzyła zdumiona, jak ciało Tyrone'a pręży się i wygina w ryt mie, który mu narzuciła. Czuła potężne mięśnie pod sobą i w sobie. Do świadczyła absolutnej ekstazy, gdy głowa Tyrone'a odchyliła się w tył, a jego ciało uniosło się, sztywne i dygoczące w ekstazie. W naglących, niesłabnących falach uniesienia przylgnęła do niego i drżąc powtarzała jego imię. Po kilku minutach, gdy uspokoił się dziki rytm jego własnego pulsu. Tyrone przeczesał palcami włosy przykrywające mu twarz i skręcił je w gruby zwój na jej karku. Dosłyszał ściszony i niechętny króciutki jęk. Uśmiechnął się. - A zatem żyjesz? Poczuł na szyi ciepły oddech, Renee podniosła głowę z jego barku. Udając, że nie zauważa leciutkiej kpiny w jego oczach i w uśmiechu, nic wierząc jego wcześniejszym zapewnieniom, jeszcze raz sprawdziła jego bandaże. - Czy cię nie uraziłam? - Jeśli nawet, to byłem zbyt zajęty, żeby to zauważyć. Lekko wzruszyła ramionami. 196 - Czy musisz ze wszystkiego stroić sobie żarty? - Wcale nie żartowałem. Łóżko mogło stanąć w ogniu i nic bym nie u waży I. Roth i jego dragoni mogli wpaść do pokoju z bagnetami i też m nie zauważył. A jeśli ty nie zauważyłaś, mapetile, to ci mówię, że /zięłaś na siebie cały trud. A ja, jak przystało na łotra, leżałem sobie zbierałem owoce. 1 dalej to robię -dorzucił cicho z uznaniem, wodząc zrokiem po jej ciele. | Renee poszła za jego spojrzeniem. Stłumione żółte światło od jednej iigoczącej świecy nagle wydało jej się tak jaskrawe, jak w pokoju toną cym w blasku słońca. Zaczerwieniła się ze wstydu. Nigdy przedtem nie obnażała się przed nikim oprócz pokojówki, a ponieważ tamtej pierw szej nocy prawie cały czas pozostawali zTyrone'em osłonięci ciemno ścią, nie czuła się skrępowana. Z pewnością nie w takim stopniu, jak tera/.. Miała lekkie zaróżowienia na biodrach od jego dłoni i takie same zaczerwienienia po wewnętrznej stronie ud, gdzie jej skórę podrażniły ostrzejsze włosy na nogach kochanka. Zerknęła ukradkiem na Tyroneła. Każdym spojrzeniem mówił jej, jak jest cudowna, jak idealny ma kształt piersi, szyi, ramion. - Jesteś piękna niczym światło księżyca - mruknął. Komplement padł tak niespodziewanie, że ciało Renee odpowiedziało jeszcze jednym dreszczem. Powieki Tyrone'a drgnęły gwałtownie i szare oczy spojrzały na nią uważnie. - Nie próbuj mi wmówić, że nikt jeszcze ci tego nie powiedział. - Mówiono mi to - przyznała, wzruszając ramionami. - 1 to nieraz. - Ale nie wierzysz temu? Odpowiadając na akcent zdumienia wjego głosie, westchnęła lek ko. Dziobek. - Jak kto? - Jak pannę Entwistle- odparła, rumieniąc się. - Dobry Boże, a dlaczegóż to? - Bo wtedy może nie byłabym tylko ładną dekoracją u czyjegoś boku. Mężczyźni rozmawialiby ze mną w sposób inteligentny i nie zakładali z góry, że moja wiedza i zainteresowania ograniczają się do wstążek, fatałaszków i tego, jak najlepiej wpiąć pióro we włosy. Tyrone w zamyśleniu uniósł jej ramiona i założył sobie na szyję. - Nigdy nie przyszło mi na myśl, że możesz być ekspertem w spra wie piór ani też nigdy nie pomyślałem, że możesz kiedykolwiek stać się 197 - Wierzę. Ale czasem pragnęłabym wyglądać trochę tak jak panna czyjąś ozdobą. Co więcej Jeśli la świadomość zapewni ci spokój ducha, lo wiedz, że nie jesteś całkiem bez wad. Ot, choćby twój nosjest krzywy. - Nos? - Właśnie. Leciutko przekrzywiony w lewo. I masz brzydki nawyk przygryzać wargę, kiedy jesteś zdenerwowana albo zaniepokojona, albo rozgniewana. Założę się leż, że obgryzałaś paznokcie, kiedy byłaś młod sza, i masz bliznę na skroni, przy samej linii włosów. Pomacała koniuszkiem palca miejsce, gdzie rozcięła kiedyś skórę kolcami, przewróciwszy się w krzak róży. Stało się to, kiedy miała zale dwie trzy latka - nawet nie pamiętała tego zdarzenia - a blizna była led wie widoczna; sama Rcnće potrzebowała dobrego światła dziennego, żeby ją wypatrzyć. - Za wysoko - stwierdził, prowadząc jej dłoń niżej, przyciskając palce do delikatnego śladu. Fakt, że go zauważył, sprawił jej dużą przy jemność. - Ja... powinnam już pójść - powiedziała z wahaniem. - A ja myślę, że powinnaś tu zostać. Zaskoczona spojrzała w dół, bo poczuła, jak znów się w niej poru szył. By ją powstrzymać od dalszych protestów, Tyrone przesunął lekko dłońmi wzdłuż jej ud i oparł ręce na złotym spojeniu. Kciukami odgarnął wilgotne skręty włosów i rozchylił śliskie fałdki ciała, badając je i gła dząc. Trafił w końcu na mały różowy pączek, którego szukał. Renee nie mogła uciec wzrokiem od jego spojrzenia. Gdy nie przestawał drażnić jej kciukami, wyprężyła się do tyłu, podpierając rękami. Od czekał i zaczął od nowa, tym razem długimi zręcznymi pociągnięciami palców, by wyrównać ciśnienie narastające wewnątrz i na zewnątrz jej ciała. - Och! Monsicur! Tyrone jęknął i cofnął dłonie. Chwycił Renee za nadgarstki, potem za przedramiona i pociągnął ku sobie, aż jej twarz prawie dotknęła jego twarzy, a oczy mogły widzieć tylko iskry sypiące się z jego oczu. - Niecałe dziesięć minut temu wykrzykiwałaś moje imię z głębi ser ca. Jeśli nie chcesz, żebym cię natychmiast wyrzucił z łóżka, przestań mnie nazywać ,,monsieur" i ,,capitaine". Mów do mnie ,,Tyrone". To całkiem miłe irlandzkie imię i lubię jego brzmienie, gdy jest wymawia ne z francuskim akcentem. Westchnęła, rozpływając się w rozkoszy. - Więc jesteś Irlandczykiem? Finn się tego domyślił. - Po malce. Nazwano mnie od hrabstwa, gdzie się urodziła, - A ojciec? Zakołysała biodrami. 198 Tyrone jęknął rozpaczliwie. - Próbujesz zmienić temat. Przemyślała to jednoczesne oskarżenie i groźbę, równocześnie kon templując wspaniale czarne rzęsy, silny prosty nos i zmysłowe wargi. - A jeśli tak? - To odmawiam współpracy. Powstrzymała sic od nazwania go łgarzem, by był w niej, gruby, na brzmiały i wyprężony z niecierpliwości. Pochyliła się naprzód, całując go i łaskocząc rozpuszczonymi wło sami. - Tyrone - szepnęła, całując go w podbródek. Wydał cichy pomruk zadowolenia, gdy powiodła językiem w dół ku zagłębieniu u nasady szyi, każdą pieszczotę akcentując stłumionym szeptem: - Tyrone, Tyrone, Tyrone. Przesunęła się niżej i zwolniła jego ciało z ciepłego uścisku, ale nim zdążył zaprotestować, otoczyła wargami ciemny aksamit jego sutków. Z głośnym syknięciem wypuścił powielrze z płuc. - Kiedy ja nazywałam cię iwym imieniem: Tyrone, ty nazwałeś mnie naiwną. Nic pamiętasz? - Bo myślałaś, że umierasz. - Nie wiesz, że jestem Francuzką? - Tak?-spytał ostrożnie, nie wiedząc, do czego zmierza.-I coztego? - I... - Ześlizgnęła się po nim niżej i urwała, by przypatrzeć się potężnym pasmom mięśni składających się na rzeźbę jego talii i brzu cha. - Francuzi nazywają to la petitu monę, mała śmierć. . - To z ciebie nie lada ekspert w tym temacie? - Nic jestem taka niewinna, jak sądzisz. Czytałam książki. Przysłu chiwałam się dworskim plotkom. Dwór francuski, widzisz, był bardzo... no... liberalny. Kobiety rozmawiały o różnych rzeczach, o mężczyznach i rozkoszy, i o lym, jak się starać, żeby kochanek się nie znudził. Oczy wiście, zawsze byłam ciekawa, czy te sposoby naprawdę działają. -Za gryzła wargę i dalej wodziła dłońmi po jego brzuchu i górze ud. - Jean-Louis był bardzo czuły i gorliwy, ale myślę, że zbyt łatwo było go zaszokować. Przysiadła na piętach i zaczęła wodzić dłońmi wokół jego ud, lak samo jak on lo robił, zaginając palce wokół wypukłości jego ciała. Czekała na reakcję, uśmiechała się. gdy dobiegło ją ciche przekleństwo lub dostrze gła, jak jego ciało pręży się pod wpływem szczególnie pomysłowego układu pieszczot. - Tyrone? 199 · Tak? - wydusił przez zaciśnięte zęby, a ona /.nów pochyliła się nad nim z uśmiechem. - Powiesz mi, s'ilvousplaii gdy poczujesz się znudzony? Tyrone wciągnął haust powietrza i uciekł wzrokiem gdziekolwiek. byle nie widzieć jej powolnych, wyrachowanych ruchów ust i dłoni. Chwycił się drewnianych listew tworzących boki łóżka i zacisnął palce tak mocno, że zaczęły mu drętwieć. Krople wilgoci wystąpiły mu na czoło, a całe ciało zaczęło palić jak w przypływie gorączki. Jeśli chciała sprawdzić, czy da się go zaszokować, to jej się udało. Tyrone nigdy nie przypuszczał, że to on może być doprowadzony do spazmów, że on może skręcać się i prężyć, i błagać o ulgę, która była mu obiecana i wstrzyma na. Przekroczywszy wszelkie granice, jakie kiedykolwiek osiągnął, jęk nął, wyciągnął ręce i owinął sobie jej włosy wokół palców. Wyprężyli się pogrążeni w ekstazie tym razem jednocześnie, a kiedy gorączka na miętności opadła, Tyrone leżał nieruchomo, bez sił, niezdolny nawet otworzyć oczu. Renee pozbierała koce i przykryła go, potem wetknęła mu stopy pod ciepłe okrycie. Odgarnęła mu włosy z twarzy i ucałowała jego skroń i po liczek, a potem sprawdziła, czy świecy starczy do końca nocy. Narzuciła na siebie nocną koszulę, szlafrok i zapaliła knot. Już się pożegnała. To był koniec wszystkiego. On nazajutrz odejdzie i nigdy więcej się nie zobaczą. - Au revoir, mon capitaine Clair d'Etoile - szepnęła. -1 dziękuję ci. że znów mi było ciepło, nawet jeśli to trwało tak krótko. 22 wieczoru o szóstej Renee usłyszała pukanie do drzwi swej sypialni. Była ubrana już od przeszło godziny; włosy miała zakręcone, upięte i przeplecione wstążkami. Wybrała na tę okazję prostą białą marszczoną suknię z mory, z dopasowanym stanikiem i luźno opada jącą spódnicą i trenem. Jenny dołożyła starań, układając jej włosy, spię trzając loki na czubku głowy i pozostawiając tylko tyle złotych spiralek spadających na szyję, ile trzeba, by podkreślić białość skóry i gładkość ramion. 200 Następnego Tyrone powiedział jej, że jest piękna jak światło księżyca i dla niej tylko to się liczyło. Wyraz jego oczu, drżenie ciała i dłoni, gdy jej dotyrjcał, były wystarczającym komplementem i nagrodą. Chciała, żeby jej ·pożądał, głaskał, całował i przytulał. Chciała być dla niego światłem księżyca i była nim przez krótką chwilę. Tego wieczoru nie było nikogo, komu chciałaby się podobać. Męż czyzna, dla którego się wystroiła, był brutalem i okrutnikiem, a towa rzystwo, w którym miała się pokazać, było wrogie i okrutne. Nic chcia ła, by pożądliwe oczy śledziły każdy jej ruch. Nie chciała też, by obce dłonie jej dotykały, czyjś gorący oddech parzył jej policzek, Nie chciała się na siłę uśmiechać, tańczyć i rozmawiać, gdy czuła się nieszczęśliwa. Miała ciało obolałe w miejscach, które nieoczekiwanie zaabsorbowały wszystkie jej zmysły. Piersi stały się niezwykle wrażliwe, na udach czuła otarcia przy każdym kroku, a bez względu na to, ile razy się myła, wciąż czuła zapach Tyrone'a na skórze, a w sobie jego gorąco, od którego sta wała się wilgotna. Co kiedyś powiedziała jej matka? Że pewnego dnia ktoś całkiem obcy spojrzy na nią; zatańczą jeden taniec i jej serce będzie stracone na zawsze. Hart nie musiał z nią tańczyć, żeby się czuła pogrążona. Tymczasem Tyrone odszedł. Finn zawiadomił ją, że pokój w wieży był pusty i ciemny, gdy zajrzał tam rano. Pościel była porządnie ułożona, goto wa dla następnego więźnia, a kolonie pająków zagnieździły się w meblach. - Panienko? Renee zobaczyła obicie Jenny w lustrze. - Czy mam otworzyć? - Tak. Proszę. - Nawet nie usłyszała pukania. Udała, że jest zajęta własnym wyglądem, szybko podnosząc grzebień i porządkując uparty kosmyk. Gdy usłyszała głos Edgara Vincenta, ciarki ją przebiegły po plecach. Vincent pierwszy raz odwiedzał Renee w jej pokoju. Wystarczyło spojrzeć na jego twarz, by wiedzieć, że nie jest zachwycony skromnym urządzeniem. Renee siedziała przed małą toaletką i nie wstała, kiedy wszedł. Gdyby to uczyniła, okazałaby mu szacunek, a tutaj, w prywat ności swej sypialni, nie chciała okazywać handlarzowi ryb żadnych wzglę dów. Zamiast tego skinęła na Jenny, żeby przyprowadziła Antoine*a. - Gotowa, jak widzę - zauważył Vincent. - Punktualność jest za letą, którą podziwiam w kobiecie. Renee powstrzymała się od uwagi, że on sam zjawił się godzinę póź niej, niż to było umówione. 201 Wkroczył na środek pokoju i wlepił wzrok w łóżko. Renee, śledząca w lustrze jego kroki, nie byłaby zdziwiona, gdyby pochylił się nad mate racem i zbadał jego wytrzymałość. Ale on podszedł i stanął za nią, za trzymując się tak blisko, że czuła jego ciepło tuż za plecami. Stał i wypatrywał się w nią, przyglądając się jej palcom manipulują cym przy fryzurze. - Jesteś, pani, diabelnie piękną kobietą- mruknął, sięgając po śliski lok i przeciągając go w palcach. - Nawet gdybyś nie była szlachetnego rodu, poślubiłbym cię, żeby nikt inny cię nie dostał. A chociaż nie je stem hrabią, księciem ani lordem i mogę nie mieć błękitnej krwi w ży łach, nie rozczarujesz się, moja droga. Będziesz ubrana jak królowa i ob wieszona najbardziej wyszukanymi klejnotami, jakie można kupić. Klejnotami jak te - nacisnął przycisk wieczka aksamitnej kasetki, którą trzymał w ręku - tylko one podkreślają twą urodę. Renee nie widziała rubinów Smocza Krew od swego pospiesznego wyjazdu z Londynu i pomimo wszystkiego, co wydarzyło się od tamte go czasu, na ich widok zaparło jej dech. Były ciemne i wspaniałe, tak samo urzekające jak wtedy, gdy pierwszy raz je ujrzała na szyi księżnej de Blois. - Czy nie są wspaniałe? Tego właśnie było trzeba, by pozbawić pani suknię tej... dziewiczej skromności. Czy mogę? Odłożyła grzebień na blat toaletki i splotła dłonie na kolanach. Vincent wyjął naszyjnik z kasetki i ułożył go na szyi Renee. Gorący oddech musnął jej policzek, wraz z zapachem mocnych trunków i zastarzałego dymu. Sądząc po zaczerwienionych oczach, Vincent pił dużo przez całe popołudnie. Trzymał się na nogach dość pewnie, lecz jego zachowanie było zuchwałe i bezczelne. Gdy zapiął zameczek naszyjnika, nadal trzy mał dłonie na jej szyi, ujmując ją z obu stron. Naszyjnik ciążył Renće jak duże, zimne żółtko jaja. Na tle jej białej skóry rubiny wyglądały jak świeża krew, ciemne i połyskujące, opadają ce głębokim klinem do skraju jej stanika. Były o wiele za strojne, by nosić je na zwykłym wieczornym spotkaniu, na którym nawet nie prze widywano tańców, ale nie sprzeciwiła się, gdy Vincent jej to zapropono wał. Może teraz, kiedy znajdują się pod jednym dachem, nie będzie taki skrupulatny i nic zabierze ich pod koniec wieczoru. Palce Vincenta naciskały tak mocno na jej ramiona, że złoty orna ment wpijał się w skórę. Wzrokiem obejmował jej piersi i widać było. o czym myśli. - Piękna - mruknął. - Nigdy nie myślałem, że będę miał szansę po siąść coś tak pięknego. 202 Renee odsunęła się nieznacznie, w nadziei złagodzenia ucisku jego dłoni. On zaś wciągnął oddech i zajął się bransoletą, czekając, aż zosta nie zapięta najej przegubie. Szukał następnej okazji do poufałości. Uniósł jej dłoń do warg i złożył długi, wilgotny pocałunek. Renće wyrwała mu dłoń i chcąc powstrzymać się od wytarcia jej z obrzydzeniem o spódni cę, sięgnęła po kolczyki. Palce tak jej się trzęsły, że z trudnościąprzewlekała ich haczyki przez płatki uszu, ale udało jej się ukłuć tylko dwa razy i kolczyki zawisły, mieniąc się czerwonymi i białymi ognikami. Zanim Vincent znalazł na stępny pretekst, żeby jej dotknąć, wstała i dała mu do zrozumienia, że chce przejść. Ale on tylko przysunął się do niej bliżej. - Za dwa dni będziemy mężem i żoną. - Cały czas o tym pamiętam, monsieur. - Skoro będzie pani musiała wtedy pozbyć się wobec mnie sztyw ności, mademoiselle, może byłoby... z korzyścią... okazać trochę cie pła, może nawet trochę wdzięczności-już wcześniej. Spojrzała na niego wyniośle. - Z korzyścią dla kogo, monsieur? Dla pana czy dla mnie? Dyszał pożądliwie. - Oczywiście dla nas obojga. Nie musi pani spędzać jeszcze jednej zimnej nocy sama w tym wielkim łożu. a ja nie muszę cierpieć, rozmy ślając o pani. - Aleja nie jestem sama, monsieur. Jak pan widzi - wskazała mu wzrokiem drzwi, w których stali już Antoine i Jenny - mam tu całe to warzystwo, jakiego na razie potrzebuję. Spróbowała się przemknąć obok niego, ale chwycił ją za nadgarstki i przysunął do siebie. - Może pani myśleć, że jej krew jest lepsza od mojej - powiedział opryskliwie - ale jest tego samego koloru, gdy wypływa z żyły. Jeśli me chce pani się o tym przekonać, to niech pani się więcej nie waży odwra cać do mnie plecami ani mnie odpychać. Jego twarz pokryły czerwone plamy z wściekłości. Renee pojęła, że byłoby nierozsądne rozgniewać dziś Vincenta lub Rotha, lub kogokol wiek w tym domu. Mocno przygryzła wargę i opuściła wzrok, po czym odwróciła od niego twarz. - Musi mi pan wybaczyć, monsieur - szepnęła. - Wszystko działo się tak szybko i nie miałam nikogo, do kogo bym się mogła zwrócić o pomoc. Ten rozbójnik omal mnie nie zgwałcił i omal mnie nie zastrze lono przez pomyłkę. Pułkownik Roth zachowuje się tak, jakby to była 203 moja wina. że jego pułapka zawiodła, a wuj wciąż nie chce uwierzyć, że to nie Antoinc go postrzelił. - Podniosła oczy, w których zabłysły łzy. Proszę mi uwierzyć, monsieur, że kiedy będę pańską żoną i zabierze mnie pan z tego strasznego domu, już nigdy pana nie odepchnę. Będę chciała, żeby pan mnie objął silnym ramieniem i przytulił, żebym czuła, że je stem bezpieczna i że znów ma mnie kto bronić. Pan... da mi bezpie czeństwo, prawda? Gniew w jego oczach całkiem stopniał, gdy zobaczył łzę spływającą jej po policzku. - Rennie... czy naprawdę tak myślisz? - Klnę się, że tak. Jak tylko się pobierzemy. - Nie musimy czekać - powiedział zduszonym głosem, pochyla jąc się ku niej. - Z radością wezmę cię w ramiona teraz, na Boga, a jeśli Roth lub kto inny choćby spojrzy na ciebie krzywo, wyrwę mu płuca. - Nie. Musimy zaczekać, monsieur-odparła, kwitując chlipnięciem zarówno swoje kłamstwo, jak i rozpalone spojrzenie Vincenta. - Musi my mieć błogosławieństwo Kościoła. Ja... jestem katoliczką i... i dzie wicą, i... to byłby grzech przed Panem. - Pozwól, że ja się będę rozliczał z Bogiem - powiedział Vincent spokojnie. Już chciał ją pocałować, gdy Antoine pchnął stopą drzwi, tak że walnęły z hałasem o ścianę. - Nie powinniśmy kazać gościom dłużej czekać - rzekła Renee za dyszana. - Ciotka dołożyła wiele starań, by urządzić ten specjalny wie czór. Otarła łzy z twarzy i ruszyła do drzwi. Twarz Antoineła była biała jak kreda, gdy do niej dołączył. - Mon Dieu - szepnęła - ten człowiek to cochon. Świnia. Czuję, że muszę się na nowo wykąpać, - Już niedługo się od niego uwolnimy. Finn i ja będziemy cię bronić. Zmusiła się do uśmiechu. - Wiem, że będziesz mnie bronić, mon coeur. Doszli głównym korytarzem do środkowych schodów i Renee mu siała zaczekać na Vincenta. Wciąż miał zimny, nieprzyjemny wyraz oczu. gdy podawał jej ramię. Ona próbowała okazać spokój, idąc obok niego. ale żołądek podchodził jej do gardła. Z głównego salonu dobiegał gwar i śmiechy, grupka gości stała też na podeście, popijając poncz i cicho rozmawiając. Jeden z nich z trudem panował nad swymi emocjami, stał nieruchomo z rumieńcem na policzkach. Renee uśmiechnęła się na wi- * dok porucznika Chase'a Marlborough, bo czuła potrzebę ujrzenia życz20*1 ej twarzy. Liczyła, że weźmie to za zachętę do rozmowy i podejdzie nich. Istotnie zrobił to z taką gorliwością, że Renee poczuła się winna za mętu, jaki wprowadza w jego sercu przez ostatnie kilka dni. Odkąd on i jego dragoni zostali odkomenderowani do Harwood. by jej ,,strzec", traktowała go z lodowatą obojętnością. Co prawda, była zbyt zaabsorbowana własnymi kłopotami, by współczuć cierpieniom miłosnym mło dego żołnierza. Teraz jednak skorzystała z jego obecności, by wyswo bodzić dłoń z chwytu Vincenta i podać ją z przyjaznym pozdrowieniem Drucznikowi. - Panno d'Anton. Czy wolno mi powiedzieć... czy wolno mi wyra zić, jak cudownie pani wyuląda dziś wieczór? - Oczywiście, że panu wolno - odrzekła i roześmiała się z przymu sem. - Cieszę się, że jest pan dziś jako osoba prywatna. Na dolnym podeście powstało małe zamieszanie, po czym szybkie nerwowe kroki zabębniły po schodach na piętro. Był to znak, że przy był pułkownik Roth. Był umundurowany, ze złotymi akselbantami udrapowanymi na ramionach i przytrzymującymi szerokie klapy jego mun duru. Nie okrył peruką swoich rudych włosów, lecz ułożył je starannie nad uszami, sczesując w przód krótkie baczki, by osłonić lub przynaj mniej ocienić brzydką ranę na policzku. Musiał skubać strup, bo pla my ledwie zabliźnionej czerwonej skóry wyglądały przez zaskorupiałą warstwę. Ł- Jesteś nareszcie. - Vincent spojrzał na niego gniewnie. -Zaczą łem się zastanawiać, czy w ogóle masz zamiar do nas dołączyć. - Proszę mi wybaczyć spóźnienie. - Roth złożył Renee grzeczny ukłon, a jego oczy zalśniły z zachwytu, gdy ujrzał rubiny na tle szelesz czącego białego jedwabiu. - Dziś wcześnie rano zatrzymaliśmy pewne go człowieka i cały dzień próbowaliśmy go przesłuchać. - Próbowaliśmy? Roth skłonił się przed Vincentem. - Był poważnie ranny, gdy moi ludzie go przyprowadzili, i miał tyl ko krótkie przebłyski przytomności. - I co? - I... - Roth odetchnął głęboko - to był jeszcze jeden fałszywy alarm. Nie mogę wyjść z podziwu nad pomysłem, żeby ogłosić za zbrodnię samo noszenie obszernego płaszcza i trójgraniastego kapelusza. Ten czło wiek przynajmniej wzrostem i postawą odpowiadał rysopisowi. Okaza ło się jednak, że to Szkot, który wracał do Glasgow i był tak ślepy, że ledwie dostrzegał świecę podetkniętą mu pod nos. 205 - Ślepy Szkol z Glasgow, powiada pan? - Pytanie zadał wysokim głosem jeden z gości opierający się od niechcenia o poręcz. - A pan myślał, że może przebrał się za tego zbója Starbrighta? Renće nie wierzyła własnym oczom - przed nią stał Tyrone Hart. Ubrany w żółte i zielone atłasy, był uosobieniem olśniewającej elegan cji. Kołnierz jego surduta wznosił się wysoko wokół szyi, otaczając kra wat zawiązany w kokardę. Z głupkowatym uśmiechem zwróci! się do pułkownika. - Czy dobrze usłyszałem, ślepy Szkot z Glasgow? Czego pańscy lu dzie się spodziewali? Że próbuje ukraść olej do lampy? Rolh zmusił się do grzecznego uśmiechu. - Moi ludzie mają rozkaz, zatrzymywać każdego, kto bez powodów przebywa samotnie na drogach późnym wieczorem. - Ach, tak. Niech mnie licho, jeśli zgadnę, jaką różnicę robi ślepe mu, o jakiej porze dnia łub nocy podróżuje. - Chłodne szare oczy po szukały Renee. - To dla mnie wielka przyjemność znów panią widzieć, panno d'Anton. Pozwoli pani, że powiem - złożył dworny ukłon nad jej dłonią, którą następnie pocałował - że w pełni się zgadzam z poruczni kiem. Daję słowo, że całkiem straciłem apetyt, mając przed sobą taką olśniewającą ucztę dla oczu. Nie powinno jej dziwić, że on tu jest. Nic, co dotyczy Tyrone'a Har ta, nie powinno jej dziwić, a już najmniej to. że przyszedł do jej domu, by bezczelnie szydzić z człowieka, który go postrzelił, i otwarcie zachwy cał się klejnotami, do których kradzieży został poprzednio wynajęty. Fakt, że je podziwia, kazał jej odruchowo cofnąć się o krok i wyrwać rękę z jego dłoni. Szorstkie złote ogniwko zaczepiło się o koronki jego man kietu i rubinowa bransoleta uwięzia w nich. Dało mu to powód do tego. żeby chwycić dłoń Renće i przytrzymać mocniej niż przedtem. - Pani pozwoli - powiedział, unosząc jej dłoń i nachylając do światła, aby znaleźć zaplątane ogniwo. Vincent postąpił krok naprzód zirytowany, ale Roth powstrzymał go szybkim zmarszczeniem brwi. Przyglądał się z bliska Tyrone'owi, mru żąc oczy, gdy upudrowany fircyk w peruce nie przestawał obracać bran solety i oglądać rubinów. -- Doprawdy wyjątkowe, moja droga - oświadczył. - Ale ich piękno to jeszcze za mało, by oddać sprawiedliwość pani urodzie. W oczach Renće było tylko zmieszanie, cofnęła rękę i bez słowa pod niosła wzrok na Harta. Spędziła cały dzień, martwiąc się o niego, rozmyślając, czy też do tarł bezpiecznie do Coventry, czy rana mu nie dokuczała w drodze i czy 206 (dż się nie wywróciła, a on się nie utopii, a on jak gdyby nigdy nic jawią się w jej domu. Sądziła, że pożegnała go na zawsze w pokoju na fieży zeszłej nocy. I - Jeśli panowie pozwolicie - powiedziała półgłosem -ja... powinjham sprawdzić, czy ciocia i wuj mnie nie szukają. Okręciła się szybko, zanim którykolwiek z nich miał możność się sprzeciwić, i zaczęła iść sztywno korytarzem, nie bardzo wiedząc do kąd, czując ciśnienie w skroniach. Przy wejściu do salonu uświadomiła sobie, że ciotka i wuj są ostatnimi ludźmi, których by chciała w tej chwi li widzieć, i zawróciła, nie dochodząc do drzwi. Szła przed siebie, sztywno trzymając głowę i przyciskając dłonie do boków. Nie zdawała sobie spra wy, dokąd zmierza. Niepostrzeżenie znalazła się w salonie muzycznym, oparła się plecami o ścianę i zamknęła oczy. Na szczęście pomieszcze nie było puste. Krzesła ustawiono półkolem na wprost fortepianu, co wskazywało na późniejszy koncert. Stała w półmroku, oddychając pełną piersią, by się uspokoić i nie zauważyła, że ktoś stanął obok niej. Nagle usłyszała ciche trzaśniecie zamykanych drzwi. - Oszalałeś? - spytała jednym tchem. - Co tu robisz? - Jestem przekonany, że już uzgodniliśmy pogląd co do chwiejnej rnowagi mego umysłu - odrzekł Tyrone. - Zaproszono mnie tutaj, Karta wizytowa czekała na mnie, gdy wróciłem do domu. Była w niej prośba o zrobienie tej uprzejmości i zaszczycenie moim towarzystwem uroczystości zaślubin siostrzenicy lorda i lady Pagonów z londyńskim handlarzem ryb. Nic nazwano go rzecz jasna handlarzem ryb. To małe upiększenie z mojej strony, ale... - Tyrone... - No proszę, pamiętasz moje imię! - Twoja rana...! - Moja rana dokucza mi tylko wtedy, gdy się śmieję, ale nie miałem dziś okazji do radości. Przeciwnie, złościłem się, krzyczałem na Robbiego i służbę, kopałem meble, które mi zawadzały... - Co będzie, jeśli ktoś tu wejdzie? - Wtedy zastanie nas stojących tutaj w niemym podziwie - spojrzał w górę i zobaczył nad ich głowami marny obraz olejny przedstawiający kobietę z lutnią. - Ten obraz po prostu się prosi, żeby o nim porozma wiać, nie zgodzisz się? Malarz musiał go tworzyć w paroksyzmach po zażyciu trucizny. Renee podniosła dłoń i położyła ją na chłodnym napierśniku z rubinów, ale.opuściła ją na powrót do boku. 207 - Mogłeś nie przyjąć zaproszenia. - Szczerze rzekłszy, manVselle, byłem tego bliski. Wieczórjesl chłod ny i wilgotny, i pewnie ma pani rację: powinienem być w domu, w cie płym łóżku, z kieliszkiem gorącego koniaku. - Więc dlaczego pan tu jest? Co pan tu robi? - Jestem tu, żeby panią uratować, oczywiście. Czy nie tak powinien postąpić każdy bohater? - Uratować mnie? - szepnęła. - Nobless ohlige. Szlachectwo zobowiązuje, czy nie tak się mówi? - Nie poczuwasz się do szlachectwa- przypomniała mu. - Nie masz zobowiązań wobec mnie, ani wobec nikogo innego. - Zgodziłbym się z tym - przyznał. -Nie mam w sobie ani kropli szlachetnej krwi, nie mam szacunku dla zasad honoru nakazujących umierać z okrzykiem bojowym skazanych: 1'audace. toujours, iaudace! Ale przecież pani stara się usilnie zrobić ze mnie kogoś lepszego, niż jestem, więc - rozłożył ręce i wzruszył ramionami -jestem na pani usługi. Renee odwróciła się od niego. - Nie chcę i nie potrzebuję pana pomocy, monsieur. - Nie? Ma pani zamiar sama ukraść rubiny? Spakować je do torby i umknąć z trzynastoletnim chłopcem, który nawet nie może przemówić w swojej obronie, i sześćdziesięcioletnim służącym, któremu kości skrzy pią, gdy chodzi? Myśli pani, że daleko pani dotrze? I jak pani przypusz cza, co zrobią te dwa sępy, kiedy z powrotem panią dostaną? Podniosła na niego oczy. - Więc dlatego pan tu przyszedł, monsieur? Z powodu rubinów? - Gdyby mi chodziło tylko o rubiny, mam'selle, zabrałbym je teraz i byłbym daleko stąd, zanim Roth lub pani narzeczony zdołaliby panią docucić na tyle, żeby im pani opowiedziała, co zaszło. A jeśli wciąż jeszcze mi pani nie wierzy, proszę zostawić im te przeklęte błyskotki. To nawet bardzo dobry pomysł, odebrać tym chciwcom motywację do ści gania pani. Wybór jednak należy do ciebie, Renee. Mnie naprawdę jesi wszystko jedno. - Czego pan ode mnie chce? - wykrzyknęła stłumionym głosem. Czego jes/cze pan chce ode mnie? - Niczego. A może wszystkiego. Nie wiem. Możemy to uzgodnić później. - Później...? Tyrone nie chciał teraz myśleć o konsekwencjach, jakie pociągnęła by odpowiedź na jej pytanie, więc machnął tylko ręką. 208 - Robbie przyprowadzi lódż; będzie czekał pod wieżą o północy. ^Voda w rzece wciąż jest wysoka i prąd bardzo szybki; możemy się "należć w Coventry wpół godziny. Wiem, że nie mogę konkurować doświadczeniem Finna, ale jestem zdolny wydostać panią z Coven' i z Anglii, jeśli tego pani chce. Tyle przynajmniej mogę zrobić. Ja... awahal się, jakby słowa były zębami, króre musi wyrwać kleszczami - ...mam wobec pani dług wdzięczności za uratowanie życia. Musi pani jednak zrozumieć, że to dla mnie niecodzienna sytuacja, zawdzięczać coś komuś. Ale wbrew pani opinii o mnie, zwykłem spłacać swo je długi. - Czy to jedyny powód? - spytała cicho. ~ Ze poczuwa się pan do długu wdzięczności? - Nie. Ale tylko ten powód ma jakiś sens w tej chwili. Nie odrywała od niego oczu, wzrok jej złagodniał. Tyrone westchnął i pogładził jej policzek palcami. - Czy będzie pani szczęśliwsza, jeśli powiem, że jestem tu z panią, bo nie mogę znieść myśli, że mógłbym być gdziekolwiek indziej bez pani? - Przytrzymał palcami jej brodę i pocałował ją. - Mogłaby pani teraz przyjść mi na ratunek i coś powiedzieć, zanim wyjdę na ostatniego głupca. - A jeśli pana złapią, gdy będzie nam pomagał? - Nie dam się złapać. I pani też nie, jeśli ścierpi towarzystwo tych pompatycznych głupków jeszcze przez sześć godzin i nie każe im iść do wszystkich diabłów. Jak pani myśli, czy da radę wytrzymać? - Jeśli przedtem zrobisz dla mnie jedną małą rzecz - szepnęła. - Jestem na pani rozkazy - odparł, rozkładając szeroko ręce. Nie omieszkała skorzystać z takiego zaproszenia i ukryła twarz na jego piersi. Przez chwilę jego ramiona pozostały rozpostarte, a potem ją objął, przyciągnął do siebie i przytulił tak ciasno, że czuła bicie jego serca. - Czy o to ci chodziło? - wymruczał. Skinęła głową, a Tyrone poczuł strumień lodowych ukłuć spływają cy dreszczem wzdłuż kręgosłupa. Nie wyśmiała jego butnej deklaracji, że żadne z nich nie zostanie schwytane. Zapragnął poczuć się laki pew ny siebie, jakiego udawał. To była dla niego nowa i niezręczna sytuacja, nagle wziąć na siebie odpowiedzialność za życie trzech innych osób. Nie był pewien, czy się do tego nadaje. Czuł gwałtowne pragnienie, żeby przenieść teraz, nagle Renee w bez pieczne miejsce. Próbując zwalczyć w sobie tę chęć, odsunął ją delikat nie na długość ramienia. fj kMc;.yeOK>K«ba«: 209 - No, dosyć. Nawet bardzo marny obraz nie usprawiedliwia pocią gania nosem i zapłakanych oczu. Chyba nie chcesz, żebym pożałował swych szlachetnych odruchów? Ciche pociągnięcie nosem zmusiło go. żeby pogrzebał w delikatnych koronkach swego mankietu i wydobył złożoną płócienną chusteczkę. Rozpostarł ją i starannie osuszył jej oczy. - Co mam robić? - spytała. - Powiedz Pinnowi i Anioine'owi. żeby byli gotowi o północy. Je śli się spóźnisz i nie dotrzesz do wieży... - Urwał i trwał w milczeniu, aż dostrzegł nagły błysk przerażenia w jej oczach. - Będziemy czekać. Zaśmiał się i pocałował ją leciutko w czubek nosa. - Przybyłem tu z po stanowieniem, że nie odejdę bez pani. mam'setlc, i niech mnie licho porwie, dotrzymam tego, nawet jeśli będę musiał skrzyżować szpady z każdym mężczyzną w tym domu. - Mon Dieuy nawet żartem nie mów takich rzeczy. _ - Oby to był żart-odparł z kwaśną miną-bo od kilku miesięcy nie miałem szpady w ręku. Zauważył, że znów jest bliska łez, i cofnął się, obciągając na sobie kamizelkę i surdut, poprawiając fałdy krawata i sprawdzając, czy peruka dobrze mu siedzi na głowie. Zanim skończył, Renee znów wyglądała na opanowaną, chociaż na jej policzkach pojawił się promienny rumieniec. Poradził jej, żeby pierwsza wyszła z salonu, i zostawiwszy jej dość czasu na dołączenie do innych gości, zaplótł ręce za plecami i powoli za czął się przechadzać po korytarzu, jak gdyby właśnie spędził straszliwie nudne dziesięć minut, przyglądając się ckliwemu wizerunkowi lutnistki. 23 minut po północy Renee przeprosiła gości i obiecała, że wróci, gdy tylko odprowadzi Antoine'a do łóżka. Była to pierwsza oka zja, by się wymknąć i gdy pospieszyli korytarzem, serce waliło jej jak oszalałe. Finna zmuszono, by pomagał lokajom podawać późną kolację i spełniać życzenia gości. Widział, jak Renee wychodzi, i wymienił z nią porozumiewawcze spojrzenie. Anloine dreptał nerwowo u jej boku. Początkowo Renee wahała się. czy alarmować go przed czasem, bo zwykle na tych ,,rodzinnych" spo210 Dziesięć tkaniach bywał tak spokojny i apatyczny, że najmniejszy cień podniece nia na jego twarzy lub w sposobie bycia mógł być podejrzany. Antoine ignorował nadzorcę dróg przez cały czas obiadu i udawał znudzenie grzecznymi rozmowami prowadzonymi naokoło. Tyronc zaś siedział z pannami Ruth i Phoebe Entwistle i cokolwiek było tematem icli rozmowy, wzbudzało śmiech u ich sąsiadów, nie wyłą czając porucznika Marlborough. Oficer zdawał się zaniedbać wpatrywa nia się w profil Renće i do końca posiłku ledwie zwracał na nią uwagę. Renee sama się przyłapała na tym, że pochyla się naprzód, sięgając po kieliszek wina lub wybierając porcję z półmiska, i kieruje oczy na Tvrone'a. Dobrze się bawił rolą żartownisia i słuchał z uwagą wszyst kiego, co mówi panna Ruth Entwistle. Raz dostrzegła, jak Tyrone drgnię ciem ust chciał ją skarcić za płoche myśli. Utkwił wzrok w rubinach. a zwłaszcza w wisiorze w kształcie łzy między jej piersiami, i zanim prze sunął zwolna spojrzenie na jej twarz, musiała użyć wachlarza, by zasło nić rumieniec. Twarz chowała także przed grubiańskim spojrzeniem Edgara Vincenta. Siedział po drugiej stronie stołu na wprost Renee i opróżniał co raz szybciej kieliszki z winem. Spoglądał przy tym spode łba, paląc ją wzrokiem. W momencie gdy Renee schowała twarz za wachlarz, Vincent powiódł wzrokiem wzdłuż stołu i popatrzył na Tyrone^ raz i drugi, by jasno dać jej do zrozumienia, że zauważył wymianę ich spojrzeń. Kiedy sprzątnięto ze stołu ostatnie danie, lady Penelopa Paxton wy prowadziła panie z pokoju, by się mogły odświeżyć. Mężczyźni mogli częstować się porterem i koniakiem. Potem przewidziano rozrywkę w po koju muzycznym. W salonie rozstawiono stoliki do kart i warcabów oraz bilard w pokoju do gier. Renee nie potrafiła wzbudzić w sobie zaintere sowania dla żadnej z planowanych rozrywek. Czuła na sobie spojrzenia kobiet, w większości skierowane na wystawną kolekcję rubinów. Klej noty na jej szyi stanowiły dla nich wyjaśnienie, dlaczego Prancuzeczka bez grosza chce wydać się za mąż tak bardzo poniżej swej klasy. Co też by sobie te damy pomyślały, zastanowiła się, gdyby wiedzia ły, do czyjego łóżka i w czyje ramiona była gotowa pójść z radością. Zło dzieja i zbója, który prawdopodobnie mierzył z pistoletu do tych samych osób, które siedziały z nim przy stole i zaśmiewały się z jego dowcipów. Minęła dziesiąta, potem jedenasta, a przez ten czas Renee wyszarpa ła sporą dziurę w rogu chusteczki, którą Tyrone wcisnął jej do ręki. Gdy wuj poprosił o uwagę i zaproponował toast za przyszłych nowożeńców, była zmuszona pozwolić Vincentowi pocałować się w policzek, a po tem wytarła sobie w tym miejscu czerwoną plamę. 211 Gdy sprzątnięto po kolacji, niektórzy goście odjechali. Ci, którz. przybyli z daleka, byli przygotowani na nocleg, więc nie spieszyli się d Jeśli pan dotrzyma tych warun ków, stary będzie uwolniony i nikt mu nie postawi żadnych zarzutów. Po kilku chwilach pulsującej ciszy Roth zaryzykował odwrócenie głowy o ułamek centymetra. - Musi pan przyznać - rozmarzył się - że to by była wspaniała, szla chetna ofiara, wziąwszy wszystko pod uwagę, - Nawet dla pospolitego złodzieja? - Zwłaszcza dla niego. Proszę pomyśleć o legendzie, wjakąobrośnie postać kapitana Starlighta. Powiedziałbym, że mógłby pan nawet rywalizować z tym drugim lisem... jakże mu tam? Z Turpinem. Jakiś ruch dało się słyszeć w mroku i moment później Roth ujrzał przed sobą podwójne lufy- połyskujących pistoletów. Pułkownik wstrzy mał oddech. Pierwszy raz miał nieprzyjaciela tak blisko i przypatrywał mu się dokładnie. Wróg okazał się imponując! postacią, włącznie z po łyskującym spojrzeniem, które, jak mówiono, mogło zmrozić człowieka do szpiku kości. - Nie mam zwyczaju się poświęcać, Roth. Szlachetnie czy nie. - To się fatalnie składa dla pana Finnerty'ego -sapnął pułkownik. Bo takie są moje warunki. Kategoryczne i nie podlegające negocjacji. Kciuk w czarnej rękawiczce opuścił jeden po drugim cztery kurki, odsłaniając cztery panewki z prochem i cztery pełne naboje gotowe do równoczesnego wystrzelenia. - Jeśli nie podlegają negocjacji, to może mi pan powie, dlaczego mam pana z miejsca nie zabić. - Bojeśli mnie teraz zabijesz, to stary będzie powieszony jutro w po łudnie. - Jutro? - Mamy jego pełne wyznanie winy, pamiętaj. Magistrat musi je tylko podpisać. Co więcej, jeśli mnie teraz zabijesz, pozostaną w mocy nakazy ścigania za kradzież i usiłowanie zabójstwa mademoiselle d'Anton i jej 254 brata. Każdy port, każda przystań i każdy statek będzie przeszukiwany, każda droga patrolowana, każdy z kundli Vincenta na wybrzeżu dostanie rozkaz, żeby ją znaleźć. Co więcej, każdy agent rządu francuskiego zosta nie powiadomiony o kradzieży kompletu Smoczej Krwi. To skieruje my śliwych na jej ślad. Będzie uciekać i ukrywać się przez resztę życia. Palce Tyrone'a zacisnęły się odrobinę ciaśniej na przedniej parze spu stów. - Jestem pewien, że mówiono ci to już wiele razy - syknął - ale powtórzę, że jesteś wyjątkowym sukinsynem. Roth rozkoszował się pikantnym przypływem mocy. - Sam się sobie dziwię, że słuchanie tego nigdy mi się nie uprzy krzy. Spodziewam się, że chce pan trochę czasu, by przemyśleć swą od powiedź? Na pana miejscu nie czekałbym z tym dłużej niż do jedenastej jutro rano. Później może być niezręcznie wstrzymywać rutynowe postę powanie. A teraz, jeśli nie ma pan nic przeciwko - zanurzał się głębiej w wannie - chciałbym dokończyć kąpieli. - Ależ proszę bardzo. A jeśli nie odezwę się do dziesiątej jutro rano, może pan to przyjąć za moją odpowiedź. Roth podniósł oczy w momencie, gdy cień jednego z pistoletów kładł się w poprzek jego twarzy. Lufa trafiła go wysoko w policzek w ledwie zagojoną szramę po ich poprzednim spotkaniu. Potężny cios rozciął cia ło do kości i krew rozbryznęła na ścianie. Głowa Rotha zwisła na bok, stukając z rozmachem o krawędź wanny. Wciążjeszcze pozostawał ogłuszony, gdy Tyrone otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. Roth upuścił do wanny zarówno cygaro, jak i kieliszek brandy. Pró bował się wygrzebać, odpychając się stopami, ale po półgodzinnej ką pieli stopy okazały się rozmiękłe. Pośliznął się na metalu i zanurzył z gło wą, rozpryskując wodę i krztusząc się, gdy mydliny dostały się do otwartej rany. Kiedy wychylił się wprzód i próbował podźwignąć, pudrowane czerwone pasma włosów zlały się ze strugami krwi. Znów wrzasnął, tym razem z niepohamowanej wściekłości na człowieka, któremu ślu bował, że go zabije gołymi rękami. - Co zrobiłeś? - Doprowadziłem Rotha do białej gorączki - powiedział Tyrone, ciskając swój płaszcz w kąt. Okrycie wylądowało stłamszone pod drzwia mi biblioteki, a w ślad za nim poleciał kapelusz, rękawice. Na koniec oba pistolety walnęły o blat biurka. - Potem obrabowałem powóz po 255 drodze do domu. Cisnął matą płócienną sakiewkę obok pistoletów. Masz tu czternaście szylingów i złoty pierścionek. W sumie kapitalnie spędzona noc, nie sądzisz? Dudleya ani trochę nie zdziwiło, gdy usłyszał, że spotkanie Tyroncła z Rolhem przebiegło mniej więcej lak, jak się spodziewał. Poczuł się jednak lekko zaalarmowany wieścią o nieprzewidzianym rabunku. - Czy wolno mi spytać, po co brałeś na siebie takiego ryzyko? - Przecież tym się zajmuję, zapomniałeś? Podejmowaniem ryzyka. Wkładam kapelusz, płaszcz i rękawice -pogardliwie wskazywał po ko lei każdą sztukę ubioru - i czekam w ciemności, póki nie przejedzie ja kiś głupiec. Śpię z naładowanymi pistoletami przy łóżku i spędzam noce przykucnięty w rowie, kiedy patrole dragonów przeczesują lasy w po goni za mną. Pluję w oczy niebezpieczeństwu i śmieję się z losu, i na Boga... uwielbiam to! Naprawdę! - Właśnie widzę. - Dudley zacisnął wargi i splótł dłonie za pleca mi. - Zechcesz mi powiedzieć, co zaszło? - Co zaszło? - Tyrone znieruchomiał w trakcie nalewania sobie kie liszka brandy. - Chcesz wiedzieć, co zaszło? No to ci powiem. Wysze dłem z cuchnącego burdelu i pojechałem na północ wprost przed siebie. Ujechałem piętnaście, może dwadzieścia kilometrów i omal nie zajeź dziłem Aresa. Mało brakowało, a ugryzłby mnie w rękę, kiedy próbo wałem go rozsiodłać. - Bez wątpienia do rana ci wybaczy - mruknął Dudley, przygląda jąc się, jak pierwszy kieliszek brandy znika w gardle Tyrone'a. - Więc siedziałeś przy drodze i... - I zadawałem sobie pytanie: dlaczego. Dlaczego się tym przejmu ję? Dlaczego obchodzi mnie, co się stanie ze stuletnim lokajem, który chce zrobić szlachetny gest, by ocalić swą panią? Dlaczego miałbym psuć jego moment chwały? - Urwał i zamachał dłonią, jakby dla wyja śnienia. - Złożył pełne przyznanie się do zastrzelenia Edgara Vincenta. Mają go powiesić jutro w południe, jeśli nie odezwę się do Rotha. Robbie powiedział tylko: - Aha! - Do jutra, do południa, możemy być w Manchesterze. Roth grozi, że spuści psy ze smyczy, ale mamy trochę własnych kontaktów. Wydo stanie jej z Anglii nie będzie stanowiło problemu. A jak już to się uda, to cóż, jest młodą, piękną kobietą, wygnanką z dworu francuskiego i sio- \ strą diuka, do licha! Bez trudu znajdzie sobie bogatego męża, żeby jej j bronił w Nowym Orleanie albo gdziekolwiek, u diabła, dokąd, jak mó wiła, chce się udać. 256 - Do Nowego Orleanu - potwierdził spokojnie Dudley. - I zdaje mi się, że to Antoine o tym wspominał. - Tak, no więc jak powiadam, ona przeżyje. Oboje przeżyją bez żad nych gestów z mojej strony, bardziej lub mniej szlachetnych. - Ciągle nie wiem, co to ma wspólnego z obrabowaniem powozu. Tyrone ponownie napełni! kieliszek. Trzymając go w dłoni, podszedł do okna i zaczął mówić. Powóz pojawił się nagle, jakby spod ziemi. Tyrone położył głowę na karku Aresa, ponaglając konia, by pędził jeszcze szybciej. Kiedy wresz cie ściągnął cugle, zatrzymując zwierzę, nagle usłyszał gdzieś na drodze daleki, lecz znajomy dźwięk. Nie zastanawiając się, postawił kołnierz i wyjął spod płaszcza oba pistolety. Nadjechał mały podróżny powozik. Obsadzony był jednym forysiem. stangretem i lokajem w liberii. Żaden z nich nie był zbyt czujny. Tyrone zaczekał, aż się z nim zrównają, i pchnąwszy ostrogami Are sa, wyjechał z cienia. Odwiódł kurek i nakazał im wysiadać. Usłyszał pisk wewnątrz pojazdu i krzyk forysia gwałtownie ściągającego wo dze. - To jest napad, panowie - burknął Tyrone. - Najlepiej będzie dla was, jeśli opuścicie ręce i nie będziecie mnie kusić, żebym odstrzelił któremuś czubek głowy. Z wnętrza pojazdu dobiegł kolejny pisk, ale zignorował go, czeka jąc, aż stangret rzuci muszkiet i pistolet na ziemię. Foryś zamarł, ale na widok pistoletów poruszył się. - To kapitan Starlight! - wykrzyknął z przestrachem. - To kapitan Starlight! Nie strzelać! Nie strzelać! Rzucił na drogę broń. Tyrone skierował uwagę na wąskie drzwi. - Hej tam w środku! Dziś wieczór nie mam zbyt wiele cierpliwości. Nie każcie mi prosić dwa razy. Drzwi otworzyły się z rozmachem i wysiadł z nich młody mężczy zna. Towarzyszyła mu dziewczyna równie młoda, o świeżej buzi, ubra na w suknię wieczorową, pochlipująca i wystraszona. - Proszę pozwolić nam przejechać - zażądał młody człowiek. - Moja żona i ja nie zrobiliśmy panu nic złego. - Weszliście mi w drogę - padła odpowiedź Tyrone'a. - To już wy starczy. Ale zbagatelizuję obrazę, jeśli skłoni mnie do tego ciężar pań skiej sakiewki. - Pan jest hultajem! - Świadomość tego nie da mi spać tej nocy. 1' - Ksl«ycowyjc>', myślę, że nawet zachowuje się pan jak oficer. Ale zeszłej nocy, kiedy był pan w burdelu w Spon End i zatłukł jedną z dziewczyn prawie na śmierć, dlatego że nie przestawała się z pana śmiać, okazało się, że jesteś tylko żałosnym zboczeńcem. Marlborough posłał jeszcze jedno zdumione spojrzenie w kierunku Rotha, ale pułkownik tylko wzruszył ramionami. - Ten człowiek ma bujną wyobraźnię. Nie byłem zeszłej nocy na wet w pobliżu Spon End, nie uczęszczam do burdeli o tak marnej repu tacji. - Nic, na ogół woli pan gwałcić i bić ofiary wyższego stanu - mówił jakby do siebie Tyrone. - Takie jak córka radcy miejskiego w Aberdeen. Jak sobie przypominam, pobił ją pan lak ciężko, że już nigdy nie mogła chodzić, a jej ojciec powiesił się z rozpaczy. - Aberdeen? - Roth zmrużył oczy. - Co wiesz o Aberdeen? - Byłem tam. Gościłem w jednej z pańskich cel więziennych. Zwy kłeś pan przyprowadzać mnie do swego biura co drugi dzień i chłostać mnie po plecach dla czystej przyjemności. Próbowałeś pan jeszcze cze goś, jak sobie przypominam, będąc tak mocno pobudzony widokiem mej krwi, ale miałem w sobie jeszcze tyle krzepy, że chwyciłem cię za ten cienki paluszek, który nazywasz swoją męskością, i wykręciłem tak silnie, że piszczałeś i rzucałeś się po podłodze jak wyciągnięta z wody ryba. Dwaj z ochotników, których nie zahipnotyzowały rozsypane klej noty, parsknęli śmiechem, gdy twarz Rotha pokryła się czerwienią. Puł kownik wykonał kilka chwiejnych kroków i podniósł ostrze, przytyka jąc koniec szabli do gardła Harta. Nad lśniącym błyskiem stali wlepił intensywne spojrzenie w jego twarz, próbując dostrzec coś znajomego w kształcie nosa i ust, w jasnych, prawie bezbarwnych oczach. Latar nie na ziemi rzucały cienie w górę, rozmywając wizerunek, ale wresz cie poznał oczy, w których było tyle zimnej nienawiści, co siedem lat temu. Uśmiechnął się, powoli i złośliwie. - No, no, no. Zdaje się, że zatoczyliśmy koło, nieprawdaż? Inaczej się wtedy nazywałeś i zajmowałeś się... kradzieżą bydła, czy nie tak? 18 - Księłycowyjtólric* 273 Bydła, kapusty i skórek chleba. A teraz przerzuciłeś się na brylanty, rubi ny i perły, na Boga. Niby nadal złodziej, ale już z pretensjami, żeby ucho dzić za dżentelmena. Odjął ostrze od szyi Tyrone^a, pozostawiając krwawe znamię. - Przynajmniej udało mi się wprowadzić w błąd w tej sprawie sze roką public/.ność - powiedział Hart - przez co osiągnąłem więcej, niż pan był zdolny. Roth już się odwrócił, ale w odpowiedzi na szyderstwo Harta okrę cił się na pięcie, zamachnął klingą i naznaczył mu policzek taką samą szramą, jak jego własna. Tyronc odskoczył i przytknął dłoń do rany. Krew przeciekła mu natychmiast przez palce i spłynęła po nadgarstku. - Był obyczaj naznaczania złodziei rozpalonym żelazem - syknął Roth. - Szkoda, że wyszedł z mody. Kiedyś też kastrowano bękartów, by nie dopuścić zepsutej krwi do płodzenia potomstwa. Wysunął ostrze, ale Tyrone, spodziewając się ataku, zrobił unik i przy jął ostrze na udo. Stal przecięła mu spodnie i rozcięła mięsień, wywołu jąc jęk bólu zza zaciśniętych zębów. - Z tego, co słyszałem, Roth, ciebie też by warto wykastrować. Czy to prawda, że tylko chłopcy o dziecinnych twarzach pozwalają ci czuć się mężczyzną? Delikatni chłopcy i dziwki, które biorą na siebie winę, kiedy sobie z nimi nie radzisz. Następny ruch Rotha był równie szybki co poprzedni. Cięcie trafiło Tyrone'a w prawą dłoń i przedramię, rozcinając w obu miejscach ciało do kości i powalając go na kolana. - Pułkowniku! - Marlborough wystąpił naprzód.-Pan Hart jest nie uzbrojony! Oddał się w nasze ręce! - Trzymaj się pan z dala, poruczniku, i zejdź mi z drogi! - Ale, pułkowniku, on oddał się w moje ręce i ja się zobowiąza łem... - Powiedziałem, zejdź mi z drogi! Z furią, od której jego biała cera pokryła się plamami, Roth wycze kał, póki Tyrone nie dźwignie się na nogi, i sięgnął ostrzem szabli łu kiem ponad światłem latarni, z zamiarem kolejnego cięcia. Znowu Ty rone przewidział uderzenie i obrócił się tak szybko, że pułkownik potknął się o koleinę. Rozsierdzony jeszcze bardziej, zamachnął się, trafił Tyrone'a wyso ko w bark, przebijając ubranie i ciało z dostateczną siłą, żeby powalić rannego mężczyznę na kolana. Marlborough skoczył naprzód i ustawił się między Rothem a Har tem. Rozwścieczone oczy pułkownika skupiły się na twarzy młodego 274 oficera, a potem na pistolecie z odwiedzionym kurkiem, który ten trzy mał w dłoni. - Nie będę stał bezczynnie i pozwala! panu atakować nieuzbrojone go człowieka. Złoży pan szablę albo poniesie konsekwencje. Roth poderwał głowę, nie dowierzając. - Pan broni tego człowieka? Ochrania pan złodzieja i mordercę? Człowieka, którego ślubował pan postawić przed obliczem sprawiedli wości? - To nie jest sprawiedliwość, pułkowniku. To jest morderstwo. Roth wciąż się uśmiechał. - Panie Hugo, bardzo proszę! Jeden z Ochotników Coventry uniósł muszkiet i pociągnął za spust. Ale Marlborough w porę wycelował i wypalił między dwie latarnie, tra fiając żołnierza prosto w pierś. Nie będąc przyzwyczajony do czułości podwójnych spiralnych spustów, spowodował wystrzał z obu luf prawie równocześnie i podwójna eksplozja rozerwała tors mężczyzny. Lufa muszkietu podskoczyła w górę, a wystrzał poszedł w powietrze, nie ro biąc nikomu krzywdy, gdy tymczasem niefortunny strzelec zwalił się z siodła. Marlborough nawet nie mrugnął okiem, gdy odwodził kurki drugie go pistoletu i podnosił go w kierunku Rotha i jego falangi pięciu pozo stałych Ochotników. - Przykro mi, pułkowniku. - Jego głos drżał z oburzenia. - Nie po zwolę panu zamordować nieuzbrojonego człowieka. - Zostały panu tylko dwa strzały, panie Marlborough - prychnął Roth a ja mam pięciu uzbrojonych ludzi, z których każdy zasłuży na garść tego. co sobie wybierze z sakwy, jeśli pana zabije. Na moją komendę: Ognia! Nie odpowiedział mu żaden dźwięk i nikt się nie poruszył, więc Roth obrócił się i popatrzył na Ochotników. - Powiedziałem: ognia, wy głupi hultaje! Ognia! Ale żaden z nich nie patrzył na Rotha ani na klejnoty, ani na po rucznika Marlborough. Wszyscy wlepili wzrok w pobocze drogi, gdzie rząd ciemnych postaci wyłonił się z mgły i zarośli, t pistoletami i musz kietami w rękach, z lufami wymierzonymi w pozostałych pięciu żoł nierzy. 275 29 enee zdawało się, że serce zatrzymuje jej się raz po raz, kiedy Mag gie opowiadała jej o umowie, którą Tyrone zawarł z pułkownikiem Rothem. 1 teraz też prawie się zatrzymało, kiedy trzymała oburącz ciężki pistolet z palcem zgiętym na spuście. Wiedziała, gdzie się znajduje i po co tu jest, ale niebiesko-białe mundury Ochotników z Coventry tak przy pominały niebiesko-czerwono-białe mundury paryskich żandarmów, że zdawało jej się, że czas się cofnął. Pięciu krzepkich mężczyzn nie różni ło się od strażników, którzy zaatakowali jej matkę - nic różnili się od fanatyków, którzy włóczyli się ulicami Paryża, grabiąc i paląc w imię wolności, równości i braterstwa, ani od wiwatujących bestii, które od prowadzały niewinnych mężczyzn, kobiety i dzieci na stopnie gilotyny i zmuszały ich do położenia się na desce nasiąkniętej krwią. Z radością pociągnęłaby teraz za spust. Już nie boi się walczyć, jak wcześniej oświadczyła Maggie, i dłużej nie ścierpi, żeby ludzie, których kocha, poświęcali się dla niej. Furgon, który miał ich zawieźć na spotkanie z Finnem i Dudleyem, przywiózł ich tutaj. Zatrzymali powóz niecałe pięć minut po tym, jak Dudley wysadził Tyrone'a. A chociaż Robbie dał Hartowi uroczyste sło wo honoru, że będzie jechał dalej, nie oglądając się, żadne argumenty nie zawróciły kobiet z drogi. Maggie wymierzyła w niego lufę muszkie tu Brown Bess i zmusiła do skierowania pojazdu przez lasy. Uzbrojona i zdeterminowana grupka ruszyła na ratunek Tyrone'owi. Renee znajdowała się najbliżej światła latarni i Roth rozpoznał ją od razu po blond włosach, które wymknęły się spod kaptura. - Ejże, czy to nie francuska dziwka we własnej osobie? Miałem na dzieję, że jeszcze paniązobaczę, ale to doprawdy dla mnie nadmiar szczę ścia. Renee słyszała jego paskudny śmiech, ale w tej chwili nie obchodziło ją nic oprócz Tyrone'a. Hart miał pół twarzy zalane krwią, a prawą rękę z bezwładną krwawiącą dłonią przytykał do piersi. WyrazjegO twarzy, gdy obrócił się i zobaczył Renee stojącą razem z Antoine'em, Maggie i Du dleyem, no i Finnem, łączył w sobie przerażenie i niedowierzanie. - Renee! Na miłość boską! Co ty tu robisz? Miałaś pojechać na spo tkanie! Trzymając pistolet wymierzony w żołnierzy, zbliżyła się ostrożnie do miejsca, gdzie stał. 276 R - Żeby czekać na kogo, monsieur? Na pana? Jeśli tak, to musieliby śmy bardzo długo czekać, u 'est-ce pas'1 - Renee...! - Nie! Kiedy Maggie powiedziała mi o tym szaleństwie, nie mo głam uwierzyć własnym uszom! Nie mogłam uwierzyć, że zrobił to ten sam człowiek, który chełpił się brakiem sumienia, zobowiązań i chęci odegrania się na świecie za swe krzywdy. - Renee, nie rozumiesz... - Ależ tak! Rozumiem doskonale, czym Roth groził. Wiem, że za groził, że poszczujesalopards Vincenta na Antoine'a i mnie, ale nic mnie to nie obchodzi. - Obrzuciła jadowitym spojrzeniem Rotha, który zbli żał się do kręgu światła. - Przez siedem lat udawało ci się grać na nosie takim ludziom jak oni, a ja wolę spędzić siedem tygodni czy nawet dni, uciekając i ukrywając się z tobą, mon capitaine, niż przeżyć siedemdzie siąt lat bez ciebie. Była teraz tak blisko, że widział jej wojowniczo wysuniętą brodę i walecznądeterminację w oczach. Widział tę samąwaleczność w oczach reszty przyjaciół i zrozumiał, że nie znajdzie sił, żeby się im wszystkim przeciwstawić. Jedyną sprawną ręką przygarnął Renee do piersi. - Zmierza pani do tego, mam'selle. żeby zniweczyć jedyny szlachetny gest w mym życiu? - Zapewniam pana, monsieur, że laki mam właśnie zamiar, bo od szla chetnych gestów nie robi mi się ciepło w nocy. Tylko od twego serca i ciała. Tyrone na chwilę zamknął oczy i przycisnął wargi do jej skroni, ale moment później odgłos hałaśliwego, szyderczego aplauzu zmusił ją, by podniosła głowę znad jego piersi. Znów nerwowo skierowała pistolet z odwiedzionym kurkiem w kierunku Rotha. Pułkownik wsunął sobie szablę pod pachę i klaskał w dłonie powoli i z rozmysłem w odpowiedzi na ich wymianę czułości. - To doprawdy wzruszające - oznajmił sucho. - Klnę się, że serce mi rośnie, gdy słyszę takie słodkie wyznania. Niestety, zapewne nie wzru szą one magistratu ani sądu, bo wciąż jesteś poszukiwanym przestępcą. Hart. A pani, panno d'Anton, unieważniła teraz wszystkie wcześniejsze ustalenia co do ułaskawienia, usiłując z bronią w ręku przeszkodzić w ofi cjalnym aresztowaniu. Siedem godzin? Powiedziałbym, że będzie pani miała szczęście, ciesząc się siedmioma minutami wspólnie spędzonymi pod szubienicą, zanim oboje zostaniecie straceni. - Wobec tego nie ma znaczenia, jeśli popełnimy jeszcze jedną zbrod nię - oświadczył Tyrone, wyjmując pistolet z dłoni Renee. 277 Roth szybko cisnął szablę na ziemię. - Proszę bardzo, dodaj zamordowanie nieuzbrojonego oficera rzą du Jego Królewskiej Mości do imponującej listy swoich występków. Bę dziesz miał do czynienia z surowym kodeksem honorowym porucznika Marlborough, ale w końcu co znaczy honor dla złodzieja? Renee poczuła, jak ciało Tyrone'a się pręży. Ona też dojrzała wyraz twarzy porucznika, gdy się odwrócił, wyraźnie rozdarty pomiędzy odra zą do Rotha a powinnością oficera i dżentelmena. Tyrone zmrużył oczy. - Nie musimy stawiać takiego dylematu przed porucznikiem ani też zajmować naszymi sprawami sądu i magistratu. Załatwmy spór na miej scu, raz na zawsze. - Pojedynek? - Roth wygiął brew. - Na śmierć i życic? - Ale ty jesteś ranny! - rzuciła Renće - Nie dasz mu rady! Co do tego Marlborough był z nią absolutnie zgodny. Jego spojrze nie wędrowało od przerażonej twarzy Renće do prawej dłoni Tyroneła, która krwawiła trzymana ciasno przy piersi. - Panna d'Anton ma rację, proszę pana. To by nie była uczciwa wal ka. Pańska ręka jest bezużyteczna i ledwie się pan trzyma na nogach. Nie przeżyłby pan pierwszego starcia. - Popatrzył na drugą stronę kręgu s'wiatła, gdzie stał Roth. - Okaleczył go pan rozmyślnie, pułkowniku, w rażącym akcie tchórzostwa i okrucieństwa, który będzie zrelacjono wany. Może pan być tego pewien. - Wciąż jednak ma jedną sprawną rękę, którą może strzelać - wyce dził Roth przez zęby. - A pan może być pewien, poruczniku, że kiedy skończę % nim, rozprawię się z pańską niesubordynacją w sposób, który na zawsze wyjaśni panu znaczenie słowa ,,okrucieństwo". Marlborough zbladł jeszcze bardziej. - Czy mogę zaproponować, żeby pan się teraz wycofał, panie Hart? Nie potrafię określić, ile panu zdołam dać czasu, ale będę zobowiązany, jeśli pan zabierze pannę d'Anton w bezpieczne miejsce. Roth uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Rzeczywiście, Hart, posłuchaj rady porucznika i uciekaj. Radzę ci z całego serca, skorzystaj z szansy i uciekaj. - Nie słuchaj go - błagała Renee, ciągnąc go za rękaw. - On tylko próbuje cię sprowokować. - I diabelnie dobrze mu to idzie - mruknął Tyrone. Roth zaśmiał się i wzniósł ręce w górę. - Nie chciałbym zostać oskarżony o niehonorowe wykorzystanie sy tuacji. Posłuchaj swojej francuskiej dziwki, Hart. Uciekaj, póki możesz. 278 Tyrone wcisnął na powrót pistolet w dłonie Renee. - Trzymaj. Jeśli porucznik nie będzie miał nic przeciw, wolałbym mój własny pistolet, do którego przywykłem i którego waga mi odpo wiada. Rcnće potrząsnęła głową. - Tyrone... nie... proszę... - Zawrzemy nowy układ, Roth? My odliczymy po dziesięć kroków, a inni odejdą wolni? Roth triumfalnie nabrał powietrza w płuca, wypinając pierś. - Zgoda. W gruncie rzeczy oni mnie nie interesują. Zawsze to two jej głowy chciałem, by ją zatknąć na rynku. - Tyrone! - Wszystko będzie dobrze. - Ujął Renee pod brodę i popatrzył jej głęboko w oczy. - Powiedziałaś kiedyś, że mi ufas^, prawda? - Tak, ale... - Więc zaufaj mi teraz. - Pocałował ją mocno i szybko, a potem przy cisnął usta do jej ucha. - Stań obok Robbiego i na litość boską, nie pró buj nikogo zastrzelić z tego pistoletu. Jest nienabity. Wlepiła oczy w pistolet a gdy po chwili popatrzyła prosto w twarz Tyrone'a, zauważyła w jego oczach błysk. Podjął ostatecznądecyzję i nic go nie powstrzyma. Wiedziała teraz, że pod pozorną obojętnością ukry wa się silne poczucie dumy i honoru. - Całym sercem, monsieur, żałuję, że nie pozostał pan hultajem i łaj dakiem. Tyrone uśmiechnął się i pogładził ją po policzku. - Radzę być ostrożną z takimi życzeniami, mam^elle. Dużo czasu upłynęło, odkąd przyłożyłem rękę do uczciwego zajęcia. - Ja tylko nie chcę cię stracić. Pocałował ją delikatnie, a potem skierował ku brzegowi lasu. Kiedy znalazła się bezpiecznie w ciemności, wyjął chusteczkę i zaczął obwią zywać zranioną rękę. - Poruczniku Marlborough - spojrzał znacząco na ciężki pistolet drżący w ręku młodego oficera. - Czy będzie pan tak uprzejmy i opróż ni jedną komorę? Boże uchowaj, role mogą się obrócić i zarzuci mi się potem, że oddałem dwa strzały na jeden pułkownika. Roth uśmiechnął się sztucznie i zaczął odpinać tunikę. - Możesz mieć i dziesięć kul, Hart, a mimo to będziesz martwy, za nim pierwszy raz pociągniesz za spust. Marlborough i zaczął wyjmować pocisk i ładunek z dolnej komory pistoletu. Był wyraźnie niezadowolony z rozwoju sytuacji. Doprowadził 279 do lego, źe zamiast pomagać w aresztowaniu Tyrofle'a Harta, pomaga mu w stoczeniu pojedynku przeciwko swojemu zwierzchnikowi. - Pułkownik jest mistrzem w strzelaniu - mruknął. - Widziałem, jak wystrzelił oko lisowi z trzydziestu kroków. - W takim razie dziękuję za dobrą radę, żebym mocno zamknął oczy i pozbawił go celu. Marlborough podniósł na niego zdumione oczy. - Jest pan porządnym człowiekiem, poruczniku - powiedział Tyrone spokojnie. -Jestem wdzięczny za to, co zrobił pan wcześniej. I na dal trzymam pana za słowo. Cokolwiek zdarzy się w ciągu następnych paru minut, oczekuję, źe zapewni pan bezpieczeństwo mademoiselle d'Anton. Ciemne, uczciwe oczy poszukały twarzy zalanej krwią i porucznik powoli skłonił głowę. - Może pan na to liczyć. Roth czekał. Zrzuciwszy czerwonątunikę, pozostał w białej koszuli. Wyjął pistolet z siodła i sprawdził, czy jest naładowany. Tyrone zrobił to samo, upewniając się, że porucznik usunął prawy ła dunek z lufy, po czym z bólem w rozciętej nodze ruszył naprzód do miej sca, gdzie Roth czekał pośrodku drogi. Stanął, o pół głowy wyższy od pułkownika, z luźnymi rękawami i w błyszczących atłasowych spodniach, wiedząc, źe stanowi doskonały, wyraźny cel na tle nocnego cienia, Marlborough nalegał, żeby ustawiono latarnie tak, by dawały jedna kowe szanse obu przeciwnikom. Pięciu żołnierzom kazano zsiąść z koni i złożyć broń w stertę na poboczu drogi. Kiedy porucznik wiedział, że nie grozi mu zasadzka pod osłoną ciemności, przyniósł jeden z pistole tów i stanął przy obu przeciwnikach. - Każdy z panów odliczy dziesięć kroków. Ja policzę: jeden, dwa, trzy, i na trzy obrócicie się, wycelujecie i dacie ognia. Jeśli oba strzały chybią... się.- Oba strzały nie chybią, Marlborough - powiedział Roth. - Cofnij - Gdyby ktoś nie wyczekał, aż doliczę do trzech... - Panie Marlborough, czeka pana ciężkie zadanie wytłumaczenia swojego postępowania, kiedy to się skończy. A teraz proponuję, cofnij się pan. Już! uśmiechnął się do Tyrone'a. - No cóż, Hart, nie powiem, że to była dla mnie przyjemność, za wrzeć z panem znajomość. Ale, by dowieść mej wspaniałomyślności, 280 człowiek zaczerwienił się i zrobił trzy długie kroki do tyłu. RothMłody wyceluję nisko, w brzuch, tak żebyśmy wszyscy mieli okazję usłyszeć pański wrzask, gdy będzie pan się oddawał w ręce diabła. Tyrone uśmiechnął się z przymusem i wsparł lufę pistoletu na zra nionej dłoni, lewą dłoń zsunął wzdłuż spodni i mocniej ujął w nią kolbę. Roth milczał. - Czy potrzeba panu dodatkowego czasu, by przyzwyczaić się do celowania lub zważyć broń w ręce? Nie chciałbym, żeby pan zastrzelił konia przez pomyłkę. - To zbytek dobroci, Roth. Pułkownik zaśmiał się i odwrócił tyłem. Tyrone poruszał się wol niej, zajmując pozycję i kroki miał mniej pewne niż Roth, gdy odliczali wymagane dziesięć kroków. Spojrzał raz w górę, na błyszczące niebo usiane gwiazdami, i poczuł lekki żal, że księżyc nie unosi się wysoko nad nimi. Drugie spojrzenie skierował w miejsce, gdzie stała Renee, z dłońmi splecionymi na piersi, z oczyma szeroko rozwartymi, ciemny mi i błyszczącymi od łez. Nie był pewien, czy ona dostrzega wyraźnie jego twarz, ale mimo to poruszył wargami, wypowiadając słowa, które dawniej powstrzymywał. Powiedział je po angielsku, a potem po fran cusku. Mógłby je nawet wykrzyczeć, gdyby Marlborough nie rozpoczął odliczania. Raz... dwa... Na trzy obaj mężczyźni się obrócili. Wyprostowali ręce. Nastąpiły dwa błyski prochu, dwa głośne wybuchy. Nikt się nie poruszył. Renee na trzy zakryła dłonią usta. Antoine stał obok niej, głośno dysząc. Maggie jedną rękę wpiła w ramię Dudleya. Żołnierze spoglądali to na Rotha, to na Harta, czekając, aż mgiełka dymu się rozwieje. Na ubraniu Tyrone'a było już wcześniej tyle krwi, że trud no było stwierdzić, czy przybyły świeże plamy. Za to wszyscy dostrzegli promienny uśmiech na twarzy Rotha. Tyrone zachwiał się. Ręce mu zwisły i osunął się ciężko na jedno kolano. Dwadzieścia kroków od niego Roth zaczął iść w kierunku swego konia. Po paru krokach runął na ziemię. W świetle latarni wszyscy do strzegli dziurę pośrodku jego czoła. Renee podbiegła do Tyrone'a. Upuścił broń i obie dłonie złożył ra zem na brzuchu. Głowa mu opadła. Splątane czarne fale włosów zsunę ły się na policzki. Zajęło mu chwilę, nim odpowiedział na delikatny wy rzut w geście Renee, gdy ujęła jego twarz w dłonie i błagała go, by na nią spojrzał. - Czy Roth nie żyje? - Tak. Zabiłeś go. Nie żyje. 281 Uśmiechnął się szelmowsko. - Więc może się pani nie obawiać, mam'selle, bo gdybym naprawdę się nawrócił i stał się dżentelmenem, tobym mu powiedział na samym początku, że jestem leworęczny... - Tyrone! Ale on jej nie słyszał. Osunął się bokiem, bez czucia, w jej ramiona. Epilog przechyliła się w tył w fotelu i próbowała powstrzymać powie ki, które same się zamykały. Usłyszała, jak drzwi się otwierają. Znużo nym uśmiechem przywitała Antoine'a. - Gdzie Finn? - Znów wisi na burcie i wymiotuje - odpowiedział radośnie jej brat. - Przyszedłem po świeżą chusteczkę dla niego. - A pan Dudley? - Rzyga razem z nim - dorzuciła Maggie, przekroczywszy próg w ślad za Antoine'em. - Zdawałoby się, że takich dwóch zabijaków mogłoby się postarać utrzymać w żołądku choć kilka małych sucharów i łyków piwa. Powinna pani przejść się po pokładzie. Wieczór jest na prawdę piękny, powietrze takie czyste i chłodne, widać pełno gwiazd. - Widzę księżyc przez okno. - Renee wskazała ręką. - A gdybym zaczęła się przyglądać, jak statek się kołysze na falach, dołączyłabym do Firma i pana Dudleya. Maggie spojrzała na drewnianą tacę z kolacją, którą przyniosła wcze śniej. - No, cieszę się, że wreszcie jest ktoś, kto nie stracił apetytu. Zjadł mięso, jak widzę, i ser. Czy wypił też herbatę, którą mu zaparzyłam, czy też znowu wylewa ją przez iluminator? - Wypiłem do ostatniego przeklętego łyku - burknął Tyrone ze swe go posłania. - Nie miałem wyboru. Ta bezczelna dziewczyna wlałaby mi ją do gardła siłą. - Więc już nie śpisz? 283 Renee Ł ^ - Nie śpię, tylko rozmyślam nad okrutnym losem. Trzy tygodnie temu byłem szczęśliwym wolnym człowiekiem, cieszącym się zdro wiem, władzą we wszystkich członkach i licznymi wygodami. Wolno mi było chodzić, gdzie chciałem, kiedy i z kim chciałem, a teraz popa trzcie na mnie - westchnął, unosząc oczy i wlepiając wzrok w latarnię kołyszącą się leciutko na haku wbitym w sufit. - Dopiero co pozbyłem się jednych bandaży, a tu znów mnie obwiązano nowymi, zmuszono do porzucenia domowych pieleszy w środku nocy i zajęcia miejsca na koi nie szerszej niż trumna, na pokładzie statku dowodzonym przez piratów... - Przez przedsiębiorczych kupców, jak mi rzekł Robbie - poprawiła go Maggie - którzy wołanie płacić wygórowanych opłat eksportowych za rum z Indii Zachodnich. - Piratów - powtórzył Tyrone - i jeszcze dwie kobiety, które traktu ją mnie jak krnąbrnego dzieciaka. Zarówno Maggie, jak Renee na chwilę zmarszczyły brwi, zastana wiając się nad znaczeniem słowa ,,krnąbrny", ale uznały, że wypowie dział je mężczyzna chwilowo nachmurzony. Maggie podeszła do łóżka i sprawdziła bandaże na jego dłoni. Były czyste i suche, tak jak opatrunki na przedramieniu oraz na udzie. Roz cięcie twarzy goiło się, zostawiając po sobie wąską czerwoną kreskę. Kiedy pierwszy raz przynieśli go na pokład statku, wyglądał jak mumia, z bandażami wokół żeber, na nodze, ręce i dłoni, i jeszcze temblakiem w poprzek piersi. Kula Rotha trafiła go wysoko w prawy bark, ale Mag gie wymacała ją za pierwszym ruchem noża. Miał głębokie rozcięcie w poprzek dłoni, które najbardziej ją niepokoiło, chociaż przed odpły nięciem znaleźli lekarza w Portsmoulh, który sprawdził szwy i powie dział, że sam nie zrobiłby tego lepiej. Pod dobrą opieką i przy intensyw nych ćwiczeniach chory z pewnością odzyska władzę w dłoni, choć wątpliwe, czy chwyt będzie miał tak silny, jak dawniej. Tyrone był zado wolony, że może ruszać palcami i że wraca mu czucie po drętwocie pierw szych paru dni. Przerzucił nogi przez krawędź łóżka, starając się usiąść. W końcu, przy połączonych wysiłkach Antoine'a i Maggie podtrzymujących go, udało mu się i jego twarz rozpromienił pełen szczęścia uśmiech. - No to na mnie już czas, bym poszła do własnej koi - oświadczyła Maggie. - 1 na Waszą Łaskawość tak samo. Zwłaszcza że panicz ma wcześnie wstać, by stawić się na poranną wachtę. Nie dawał kapitanowi spokoju, dopóki biedak nie pozwolił mu ćwiczyć się z załogą w mary narskim fachu. 284 Kiedy Maggie i Antoine odeszli, Renee poszukała wzrokiem jasno szarych oczu czekających już na jej spojrzenie, zmrużonych w przewi dywaniu protestu. - Najpierw zapytał mnie, a ja nie widziałem w tym nic złego. Czy wolałabyś, żeby był zadowolony i poznał się trochę na żegludze, czy żeby wystraszony zwieszał się przez burtę obok Finna i Dudleya? Renee nie miała zamiaru się z nim spierać, więc uśmiechnęła się tylko i mruknęła: - Skąd wiedziałam, że będziesz miał na niego zły wpływ? - Musi być jakaś równowaga w świecie, mam'selle. Dlaczego inni nie mieliby się wzmacniać, kiedy ja jestem po prostu cieniem dawnego człowieka? Jej uśmiech lekko zbladł. Odwróciła oczy, sięgając do swej walizy w po szukiwaniu czystej nocnej koszuli. Od dwóch nocy znajdowali się na pokła dzie statku i obie spędziła skulona, zagrzebana w stercie koców na podło dze, odmawiając wyjścia z kajuty na dłużej niż parę minut w obawie, że Tyrone może zawołać lub jej potrzebować. W ciągu tego czasu zdała sobie sprawę z poświęcenia Harta. Zadeklarował się wcześniej, że jest gotowy porzucić wszystko, co ma, ale podejrzewała, że nie był całkiem szczery. Zadomowił się w swej wygodnej siedzibie, wiódł życie w bogactwie i luk susie, nawet zdołał pozyskać sobie szacunek u ludzi, i wszystko to mogło trwać, gdyby porzucił swe noene wypady. A co zyskał w zamian? Pospiesz ny wyjazd do obcego kraju, obarczenie kobietą, starcem i chłopcem, którzy są teraz na jego łasce, przynajmniej dopóki nie znajdą sobie samodzielnie jakichś środków utrzymania w nowym świecie. Przygryzając wargę, Renće odsunęła jedwabną podszewkę walizki i wyciągnęła aksamitną kasetkę na biżuterię. Prawie o niej zapomniała, a teraz, gdy otworzyła wieczko i popatrzyła na połyskującą warstwę ka mieni, poczuła się winna. Tyle ludzkich losów odmieniło się z powodu kilku sznurków szklanych koralików. - Chyba powinnam zachować to jako przestrogę - powiedziała ci cho. - Chociaż wolałabym zwyczajnie cisnąć je do morza. Tyrone, który sadowił się wygodniej na krawędzi łóżka, obejrzał się przez ramię, właśnie gdy była bliska cisnąć błyskotki przez otwarty iluminator. - Dobry Boże, nie rób tego! Wyrzuciłabyś istotną część zabezpie czenia swej przyszłości. Renee zagięła palce na kamieniach, chwytając je w ostatniej chwili. - Ale... w tunelu... powiedziałeś, że to bezwartościowa imitacja, zwykłe szkło. 285 - Powiedziałem, że wykonano ich kopię. To ty wywnioskowałaś, że nosisz bezwartościową imitację. Z ogromnym wysiłkiem zwlókł się z łóżka i z prześcieradłami udrapowanymi w pasie przekuśtykal przez kajutę do miejsca, gdzie Renćc stała przed rzędem okien. - Tej nocy, kiedy twój wuj przybył do Harwood - powiedział, wyj mując naszyjnik z jej dłoni - kiedy powiedziałem, że znużyło mnie słu chanie sporów politycznych, złożyłem krótką wizytę w pokoju Vincenta. Jak na sprytnego człowieka, to nie było zbyt pomysłowe, ukrywać kosz towności pod materacem. Zamieniłem zawartość obu kaset, po prostu żeby mu zrobić kawał, nie licząc zbytnio na to. że nie zauważy. - Przerwał i obandażowanymi palcami niezgrabnie rozpiął malutki złoty zameczek, po czym zawiesił iskrzące się rubiny na szyi Renee. - Wyobraź sobie moje zdumienie, gdy zaczepiłem mankietem o bransoletę i stwierdziłem, że mam przed sobą prawdziwe kamienie i że oni nie zauważyli zamiany. - Prze sunął dłonie w górę pod kaskadę włosów. - Zauważyłem jednak, źe obaj z Rothem przypatrująmi się badawczo, czekając na moją reakcję, czy pod ważę autentyczność biżuterii. - Więc... myśleli, że noszę fałszywy komplet? Tyrone wzruszył ramionami. - Oświetlenie było marne, a oni obaj mieli co innego w głowie. - A twoje oświadczenie w pokoju muzycznym, że mogę je ze sobą zabrać albo zostawić...? - Było absolutnie szczere, zapewniam cię. Byłem tak samo szczery jak wtedy, gdy powiedziałem porucznikowi Marlborough, żeby podzie lił klejnoty z sakwy pomiędzy łudzi Rotha: to uczciwa cena za to, że odjadą i zapomną, co widzieli na drodze tamtego wieczoru. Osunął dłonie na jej talię, a ona objęła go za szyję. - Jedyne, czego żałuję, oczywiście, to że nie mamy Perły Bretanii, by uzupełnić komplet Smoczej Krwi, ale - wzruszył ramionami - tego, co Maggie zdołała zapakować z moich szaf. i tak powinno nam starczyć na trzydzieści lub czterdzieści łat. A potem należy oczekiwać, że przy najmniej jedno z twych siedmiorga dzieci będzie zdolne zapewnić nam utrzymanie na całkiem przyzwoitym poziomie. Usta miał ciepłe i łaskotał ją figlarnie, ale Renee nie odpowiedziała na jego zaczepki. Kiedy się wyprostował i spojrzał na nią z góry, miała oczy szeroko rozwarte. - Trzydzieści lub czterdzieści lat? - szepnęła. - Powiedziałaś, że uciekłabyś ze mną na koniec świata, czy nie tak? - Czytałeś z moich warg? Ale mówiłeś... 286 - No tak, może mój francuski jest trochę lepszy, niż się przyznawa łem. -Skłonił głowę, uciszając ją pocałunkiem. -Nie mogę ci obiecać, że stanę się innym człowiekiem, Renee. Nie mogę ci obiecać, że nie będzie nocy, kiedy zapragnę pędzić z wiatrem i wyć do księżyca. Ale mogę ci przysiąc, że cię kocham całym sercem i duszą, i jak długo zgo dzisz się wypełniać mi dni i noce, zrobię wszystko, żeby być takim mę żem, kochankiem i człowiekiem, na jakiego zasługujesz. - Już jesteś lepszy, niż na to zasługuję - odpowiedziała, a łzy szczę ścia zabłysły jej w oczach. Pocałował ją i przytulił z całych sił. Wyczuła nowy dowód jego zdumiewających sił żywotnych. Zasunął rygiel w drzwiach kajuty. Porzucił swoje prześcieradła i był wspaniale nagi, imponująco pobudzony, gdy stawiał powolne, sztywne kroki w jej kierunku. - Może będziemy musieli wprowadzić kilka drobnych zmian co do sposobu - burknął. - Ale jak jest dobra wola... - To i sposób się znajdzie - dokończyła, unosząc w dłoni coś, co wyciągnęła z walizki. Była to Perła Bretanii, ogromny i mieniący się klejnot otoczony ogni stym czerwonym ciałem rubinowego węża. Popatrzył na broszę, potem na uśmiech w jej oczach i zaklął pod no sem. - I ty się dziwisz, że mam zły wpływ na twego brata? Rozciągnęła wargi w uśmiechu, który przeszedł w radosny śmiech. Rozchyliła stanik. - A zatem weź mnie w ramiona, monsieur le capitaim. Pokaz, co potrafisz.