Anna Mazurkiewicz Kaja Perkowska nad oceanem Okładka: Ewa Pauzewicz Redaktor: Wanda Pilawska Opracowanie graficzne, montaż elektroniczny i nadzór techniczny: Witold Pauzewicz Korekta: Teresa Zielińska ISBN 83-904937-0-5 Text© Copyright by Anna Mazurkiewicz & Kaja Perkowska Warszawa 1995 Wydanie I 1995 Druk: OWP „Taurus", Warszawa, ul. Dantego 1/25 'i 1ł ,,<<<"' LIST PIERWSZY Hej, hej Misiu daleka! To ja, twoja przyjaciółka. Doleciałam i teraz jestem na drugim końcu świata! Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak taki drugi koniec świata jest daleko? Po 22 godzinach podróży mam wątpliwości, czy wy tam, na tym pierwszym końcu, naprawdę istniejecie. Tak bym sobie teraz właśnie z tobą pogadała, a tu nic z tego. Spróbuję jednak tym się nie przejmować i gadać listownie, tak jakbyś ty siedziała tutaj obok. Pociesza mnie jedynie, że nie możesz mi jak zwykle przerwać w pół zdania. A więc siedź milcząco i słuchaj. Kiedy żegnałam się z wami na warszawskim lotnisku, byłam jak w gorączce. Mama i babcia płakały, a ja sama się sobie dziwiłam, że nie czuję ^^,. przygnębienia z powodu rozstania. Powiem ci szczerze, nie mogłam się doczekać, kiedy będę w samolocie i zacznie się wreszcie moja wielka przygoda. Marzyłam o tym wyjeździe wystarczająco długo. Dwanaście lat to kawał czasu. Tyle razy w 4Ы*ЩЙ g# ЦЗ&-' #* wyobraźni wsiadałam do tego samolotu, tyle razy już żegnałam się z wami, że kiedy to w końcu nastąpiło, byłam uodporniona dostatecznie i na łzy babci, i na pouczenia ciotki Dzidki, i na niepokój mamy. Pamiętasz, jak ostatniego wieczora siedzieliśmy u mnie: ty, ja, Słoń, Gocha, Słoma z Ma-riolką. Mówiliście, że mam fajnie, bo przez rok będę chodzić do amerykańskiej szkoły. Że nauczę się języka, że zobaczę te wszystkie cuda znane z filmów. Temat mojego ojca jakoś ominęliśmy. W tej całej przedwyjazdowej krzątaninie jakby zszedł na dalszy plan. A przecież, tak naprawdę, jechałam właśnie do niego. I dopiero w samolocie zaczęło to do mnie docierać. Jadę do ojca, do Ameryki. Boże! Ja jadę. Ja do ojca. Ja do Ameryki. Do jakiego ojca? Leciałam wreszcie do mojego zaradnego tatusia. Kiedy samolot oderwał się od płyty lotniska, nagle poczułam, że odrywam się od samej siebie i mam szansę stać się kimś zupełnie innym. Jeszcze nie wiedziałam kim, ale przeczuwałam, że ta zmiana może nastąpić właśnie u progu Wielkiego Świata, w który wlatywałam z prędkością odrzutowca. To dziwne uczucie towarzyszyło mi jeszcze we Frankfurcie, gdzie musiałam przesiąść się do innego samolotu. Nagle wydałam się sobie niesłychanie śliczna i elegancka w tych nowych spodniach koloru rozbielonych poziomek, które razem kupowałyśmy, i z tą trwałą ondulacją na łbie, zakręconą przez ciotkę Dzidzię. Lekkim krokiem wędrowałam za stewardesą długimi i jakoś inaczej pachnącymi korytarzami, wśród okropnie zagranicznego tłumu, do czekającego na mnie międzykontynentalnego odrzutowca, którym miałam odlecieć do Seattle. Czy to nie brzmi jak bajka albo jak powieść z życia wyższych sfer? Nawet mój stary szkolny plecak przerzucony przez ramię wydawał mi się inny z chwilą, kiedy o-trzymał wielko światowy tytuł bagażu podręcznego. Niestety, kochana, to samopoczucie nie utrzymało się długo. Opuściło mnie bezpowrotnie już przy pierwszych turbulencjach — dzikich podskokach, jakie niespodziewanie zaczął wykonywać samolot. Pod wpływem tych turbulencji, ze ślicznej królewny został wytrzęsiony koszmarny Kopciuszek. I to, niestety, w czasie posiłku. Nagle poczułam, że cały żołądek z jego znakomitą zawartością mam w gardle! Siedziałam na środkowym miejscu, między dwoma biznesmenami wracającymi z Frankfurtu do Stanów. Biznesmeni raczyli się właśnie deserem, którego już chyba nie dokończyli. I wtedy poznałam Johna Knota. A właściwie nie wtedy, tylko zaraz potem. Najpierw, przy pomocy stewardesy, która przybrała sztucznie życzliwy wyraz twarzy, pokrywający absolutne obrzydzenie, jako tako doprowadziłam się do porządku. Cały czar wielkiej przygody jednak prysnął. Szczególnie kiedy ujrzałam swoje odbicie w zwierciadełku samolotowego wychodka: moja zielonkawa cera wyraźnie kontrastowała z jaskrawo czerwonym nosem (dlaczego on zawsze czerwienieje, kiedy jestem zdenerwowana?), włosy stały się strzępiastym stogiem siana, a na dodatek, na brodzie wyskoczyła mi krosta. W takim atrakcyjnym opakowaniu wiozłam na amerykański kontynent moje wyrafinowane poczucie humoru i kupę innych, przymiotów, niestety, niewidocznych na pierwszy, a nawet na drugi rzut oka. Najchętniej spędziłabym w tym kiblu resztę podróży. Zaniepokojona stewardesa zaczęła jednak dobijać się do drzwi i musiałam opuścić moją pustelnię. Wyobrażasz sobie, w jakim nastroju za-siadłam ponownie między moimi biznesmenami. A tu nagle, jeden z nich, którego nazwałam w myślach „Bulwa", jak nie wrzaśnie mi do ucha: — A witojcie! Toć siedzim tu i siedzim, a ja nie wiedzioł, że wy rodaczka. Dopiero jak obaczyłem ta buk, co wy ją czytoli, to jo wim, że wy z Polski. Aż mną rzuciło z powodu tego wstrząsającego języka. A Bulwie oczka śmieją się z uciechy. — A, bo wicie, moje dziady som z Polski, a ja jeszcze nie byłek, chocia ja trawel e lot tu Jurop. Na takiej konwersacji upłynęło mi siedem godzin lotu, w ciągu których poznałam całe dzieje rodu Knotów, bo tak się nazywa mój nowy znajomy. John Knot jest naprawdę poważnym biznesmenem, człowiekiem wykształconym i na stanowisku, a mówi tak, jakby żywcem wylazł z „Chłopów" Reymonta. Knot gadał i gadał, a mnie się straszliwie zachciało spać po tych wszystkich środkach, jakie zaaplikowała mi stewardesa. Kiedy znowu zaczęłam kontaktować, dolatywaliśmy do Seattle. I wtedy poczułam, że się boję. Mówię ci, tak się zestresowałam, że najchętniej wracałabym do domu. Samolot kołował już jednak nad miastem. Bulwa chyba zauważył, że coś się ze mną dzieje, bo przyglądał mi się badawczo. Czułam w tej chwili, że bliższy mi ten cały Knot niż... Z przerażeniem myślałam, że za chwilę zostanę w tym obcym świecie zupełnie sama. Bulwa jakby odczytał moje myśli, bo wyjął swoją wizytówkę: — Gdy bedzieta w potpzebie, zawsze możeta sie do mnie zwracoć — powiedział. Po drugiej stronie napisał mi adres swojego ojca, który też mieszka w Portland, czyli tam, gdzie jadę. Trochę mnie to podniosło na duchu, choć tak naprawdę nie sądzę, żebym go jeszcze kiedyś w życiu spotkała. Misiu, muszę już kończyć, ciąg dalszy nastąpi. /Caś£a Odłożyłam list. Szedł tydzień. Szybko jak na list nad oceanem. Sięgnęłam po flamaster i machinalnie napisałam na kopercie jedynkę. Może tak naprawdę wcale nie jestem bałaganiara i mam w sobie zadatki na pedantkę? Nie myślałam o Kaśce przez te siedem dni. Odczułam nawet pewną ulgę, że wreszcie znikła nam wszystkim z oczu. Przez całe wakacje o niczym innym się nie mówiło, tylko o jej wyjeździe do Stanów. Ciągała mnie za sobą po sklepach, przymierzała te poziomkowe spodnie i pytała wciągając brzuch: — No i co, Miśka, prawda że niezłe? — Mhm — potakiwałam, bo po co miałam jej mówić, że spodnie są dwa numery za małe. Asystowałam przy kręceniu trwałej przez ciotkę Dzidkę, wybierałam jakieś koszmarne cepeliowskie bieżniki dla tatunia, jeździłam z nią do banku po dolary. Kaśka nie sypiała już dwa tygodnie przed podróżą, bolał ją brzuch, mdliło ją i drapało w gardle i w dodatku codziennie serwowała mi komunikat o stanie swojego zdrowia. W końcu uparła się, żebym odprowadziła ją na lotnisko, chociaż ja wolałam, żebyśmy pożegnały się w domu. Ale ona miała nadzieję, że przy mnie te jej trzy kobiety nie wpadną w histerię. Oczywiście, i tak wpadły, działy się rozdzierające sceny. Złość mnie wzięła, bo przecież Kaśka jechała zobaczyć kawał świata, takiego jaki ja oglądam tylko w telewizorze. Powinny się cieszyć, że przed ich ukochaną Kasiunią otwiera się taka szansa. Czego tu ryczeć? 9 A już najbardziej szlochała ciotka Dzidzia, stara panna, z taką samą trwałą na głowie, jaką zafundowała swojej ukochanej siostrzenicy. Jeszcze w ostatniej chwili przypomniała Kaśce, że jak zawali trzecią klasę, to za rok, na pewno nie zda matury. Ładna pociecha przed odlotem! Patrzyłam z zazdrością, jak Kaśka podchodzi do stanowiska odprawy podróżnych, jak znika z tym swoim starym ohydnym plecaczkiem, jak macha nam ręką na pożegnanie, jak odgarnia dłonią te loczki ciotki Dzidki. Kaśka, moja przyjaciółka od urodzenia. Wszystko o niej wiem, jest dla mnie przezroczysta jak słoik po dżemie. Odpoczywam wreszcie od mojej przyjaciółki Kasi. Nie odpiszę jej dzisiaj. Tak naprawdę nie mam nawet o czym pisać. Nic się nie wydarzyło, nawet nikt do mnie nie telefonował. Do końca wakacji jeszcze dziesięć dni. Żar leje się z nieba, więc prawie nie wychodzę z domu. Wczoraj wieczorem nie mogłam wytrzymać w tych betonowych ścianach i zbiegłam na dół. Żałowałam, że nie mam psa, bo przynajmniej musiałabym go wyprowadzać. Ale mama nigdy się na psa nie zgodziła... Był raz taki moment, że prawie uległa. Ruda jamniczka sąsiadów z parteru miała szczeniaczki, więc chodziłam po mieszkaniu i jęczałam, że chcę psa. I wtedy pani Genia, która u nas sprząta, powiedziała: — Albo ja, albo pies. No i mama, oczywiście, wybrała panią Genię. - Wiesz przecież, jak nam jest potrzebna - skomentowała. Kogo obchodziło, że mnie potrzebny był właśnie jamnik? Szłam powoli osiedlową uliczką i nagle stanęłam jak urzeczona. Na granatowym niebie powoli zakwitały kolorowe fajerwerki. Nie zwykłe race, jakich pełno każdego sylwestra, ale prawdziwe sztuczne ognie, rozpryskujące się na całym niebie. Ot, tak, bez okazji, bo przecież 21 sierpnia nie daje ku temu żadnych powodów. Przez dziesięć minut byłam prawie szczęśliwa. Siedzę teraz i gapię się w okno Jarka. Mieszka dwa piętra niżej, w budynku naprzeciwko, więc całe jego mieszkanie widzę 10 jak na dłoni. On uczy się do późna, a biurko ma pod samym oknem. Nie znamy się, ale wiem od Marioli, że Jarek studiuje zarządzanie i marketing. Pewnie zostało mu jeszcze coś do zdania. No więc, czy mam pisać Kaśce o Jarku? Dawno do nikogo nie pisałam listów i już chyba nie wiem, jak się to robi. Moim narzędziem komunikacji jest telefon. LIST DRUGI Cześć Miśka! Dom ojca stoi nad brzegiem Oceanu Spokojnego. Z tarasu można podziwiać spienione fale, rozbijające się o wysokie, skalne wybrzeże. Przy domu jest niewielka zatoka z piękną plażą. Dom jest duży i bardzo wytwornie urządzony. Wszędzie białe dywany i... stop, nie będę ci już dalej opisywała, bo sama wiesz najlepiej. Przecież to ty znalazłaś „dom ojca" w jakimś zagranicznym magazynie. To był początek, moje marzenia o Ameryce. A na razie kołowaliśmy nad Seattle i uświadomiłam sobie, że tam na dole czeka na mnie on i że za chwilę nastąpi to, na co i ja czekałam tyle lat. Więc czego się boję? Ostatecznie jadę nie do obcego faceta, ale do własnego ojca. Nie, nie tak. Jadę do kogoś, kto jest mi zupełnie nie znany. Nieliczne pocztówki, które otrzymywałam w ciągu tych wszystkich lat, były przecież tylko grzecznościowymi pozdrowieniami. Zresztą ja też do niego nie pisałam. Mówił do mnie kiedyś: „Ty moja Pyziatko!" Boże, za chwilę przekona się, że do dziś jestem 12 Pyziatką. Ojca zauważyłam od razu. Wyglądał o wiele gorzej niż na zdjęciach, które mi kiedyś przysłał. Bardziej łysy, grubszy i jakby niższy. Spodnie jakoś głupio opadły mu poniżej brzucha i ciągle je podciągał. Wyglądał przy tym na mocno spłoszonego, co od razu podniosło mnie na duchu. Staliśmy naprzeciwko siebie i nie bardzo wiedzieliśmy, jak się przywitać. Czułam się zawiedziona. Me, nie tylko dlatego, że wyobrażałam go sobie inaczej. Byłam zawiedziona przede wszystkim tym, że nic nie czuję. Absolutnie nic. Myślałam, że może padniemy sobie z płaczem w ramiona, czy coś w tym rodzaju, wiesz, tak jak na filmach. Oczekiwałam, że to on wykona jakiś ruch w moim kierunku, że powie coś ważnego albo chociaż będzie miał łzy w oczach i to pozwoli mi się wzruszyć. Chciałam być wzruszona, chciałam się nawet popłakać. Ostatecznie miałam do tego prawo! Me popłakaliśmy się jednak. Ja uśmiechałam się głupkowato, a on przestępował z nogi na nogę. Pocałował mnie w policzek. Twarz miał mokrą od potu, więc się szybko odsunęłam. Potem zaczął coś mówić na temat bagażu i już było po przywitaniu. Z Seattle do Portland są jakieś dwie godziny drogi. W Portland też jest lotnisko i mogłabym tam dolecieć bezpośrednio, ale tato uważał, że się zgubię i lepiej, kiedy tę drogę odbędziemy samochodem. Me jestem pewna, czy chodziło o jego lęki, czy o dodatkowy koszt biletu. Kiedy wsiedliśmy do samochodu, zaczął się rozwodzić nad turystycznymi urokami stanów Oregon i Waszyngton. Jechaliśmy autostradą między górami i rzeczywiście było ładnie. Widocznie niedostatecznie wyraziłam entuzjazm, bo w końcu przestał mówić i zapadło głuche milczenie. Taka, wiesz, pełna napięcia cisza, w której każde z nas czuło się głupio. Przymknęłam więc oczy, wściubiłam nos w kąt siedzenia i udawałam, że śpię. Najwyraźniej odetchnął z ulgą. Potem zdrętwiał mi kark i musiałam się „obudzić". Ojciec zaproponował, że w najbliższym miasteczku pójdziemy do McDonald'sa na hamburgery. Mówił to takim tonem, jakby spodziewał się, że oszaleję z radości. — W Polsce też mamy McDonald'sy, a ja osobiście za hamburgerami nie przepadam — zmroziłam go. Podczas jedzenia rozmowa również się nie kleiła. Czułam, że chce mi coś powiedzieć i że nie bardzo wie jak. Misiu, czy ty wiesz, co on w końcu wydukał? On ma tu swoją — sama nie wiem, jak to nazwać — konkubinę, kochankę, panienkę, laseczkę? — Rozumiesz chyba, że hm, prawda, no, że nie mogłem być tak długo sam, że ta pani, to znaczy, tego, moja żona, no, prawie żona, że jest również Polką. Poznaliśmy się tutaj, oboje byliśmy samotni i postanowiliśmy być razem. Boże, jaka ja byłam głupia! Myślałam, że jak się spotkamy, to może on i mama... Przecież oni nawet rozwodu nie mają. Wyobrażasz sobie, w jakim byłam szoku, gdy wychodziliśmy z McDonald'sa. Me będziemy we dwójkę, a w trójkę. Ale go w tym momencie znienawidziłam. Rację miała ciotka Dzidka, gdy mówiła, że to drań, bo mamusię zostawił ze mną na pastwę losu, bo zażądał, żeby wybrała: albo on, wyjazd w nieznane i rozstanie z rodziną, albo do widzenia. Teraz i mnie zrobił w konia. Po co chciał, żebym do niego przyjechała? Po co pisał, że teraz znów będziemy razem? Łzy spływały mi po policzkach i nawet nie usiłowałam ich ukrywać. Mech wie, jak się czuję! On udawał, że nic nie widzi i znowu ględził o wulkanie, który tu jest pod nosem. I że zabiorą mnie na wycieczkę. Oni! On i jego kochanka. Do samego Portland nie odezwałam się już ani słowem. Marzyłam tylko o wannie i łóżku. „Ukochana" mojego taty okazała się dupiasto--siodłatym babskiem o przeciętnej urodzie. Me obejrzałabyś się za nią na ulicy. Me mam pojęcia, co on w niej zobaczył. Od wejścia zaproponowała mi, żebym mówiła do niej ty, czyli Lucyna. Oczywiście, już z góry postanowiłam odzywać się do niej bezosobowo i tylko wtedy, jeżeli będę naprawdę musiała. Zamierzam też ją ignorować. Ostatecznie kim ona jest dla mojego starszego? Ten cały mój przyjazd tutaj to z pewnością pomysł ojca. Może chce się od niej uwolnić i ja mam mu w tym pomóc? Me wierzę, żeby z kimś takim mógł być na stałe. Dla tej baby jestem niepożądanym gościem, to widać. Zaraz po przyjeździe chciałam im zakomunikować, że natychmiast wracam do domu. Potem jednak doszłam do wniosku, że nie dam się ponieść emocjom, tylko muszę na zimno kalkulować. Zobaczę, co jest do zobaczenia, wyduszę od kochanego tatusia trochę grosza, obkupię się za te wszystkie lata zaległych alimentów, podciągnę w angielskim i wio, z powrotem. Żadnych sentymentów. Zaraz poczułam się lepiej. A zatem, Misiu, dom ojca stoi... Me, nie nad brzegiem oceanu, ale między innymi domkami dosyć gęsto upchanymi jeden obok drugiego w osiedlu, które nazywa się West Hills. Jest drewniany i jak wszystkie tutejsze domki trochę przypomina barak. W środku wprawdzie jest duży i ma trzy łazienki, ale to taki amerykański standard, czyli nic nadzwyczajnego. Dostałam pokoik na pięterku, własnoręcznie dobudowanym przez ojca, z własną łazienką. A to by się mama zdziwiła, zawsze twierdziła, że ojciec ma dwie lewe ręce! Jestem w ten sposób trochę od nich odseparowana. I dobrze. Urządzenie tego domu jest bardziej niż skromne. Meble przypadkowe i stare. Albo im się nie przelewa, albo to ciułacze i skąpiradła. Samochody mają wprawdzie dwa, stare trupy, ale to też żadna nadzwyczajność, bo bez samochodu naprawdę bardzo trudno tu się poruszać. Pojęcia nie miałam, że to aż tak. O tym, żebym mogła gdzieś pójść sama, do sklepu, do kina, mowy nie ma. Jestem absolutnym więźniem osiedla. Mogę tylko krążyć po uliczkach między podobnymi do siebie domkami, podziwiać zadbane o-gródki i koniec. Dalej kończy się ulica, zaczynają autostrady, po których chodzić nie wolno. Kursuje jakiś jeden autobus, ale ojciec zapowiedział mi od razu, że o samotnych jazdach autobusem nie mam nawet co myśleć, bo to niebezpieczne. Wpadłam jak śliwka w kompot. Śródmieście, czyli jak oni mówią, Downtown, oddalone jest od nas o 15 minut jazdy autostradą i to jest podobno niedaleko. Tylko w śródmieściu są te wieżowce, z którymi często kojarzy się USA. Poza nimi wszystko jest parterowe albo najwyżej jednopiętrowe. Nie ma też dzielnic z blokami, do jakich przywykłam. A te śródmiejskie szklane wieżowce to przede wszystkim banki, urzędy, hotele i domy towarowe. Są też i takie, w których mieszczą się apartamenty dla zamożnych i do tego samotnych osób. W gorszych blokach śródmieścia żyje biedota. Rodziny, nawet te średnio zarabiające, mieszkają w suburbs, czyli w lepszych lub gorszych dzielnicach domków. Jak się zdążyłam zorientować, do śródmieścia jeździ się rzadko, bo nie ma po co. Przy każdej dzielnicy domków jest zespół sklepów, banki, pralnie, zgrupowane razem w centrum. W takiej jednak odległości, że konieczny jest dojazd samochodem. Poza Downtown nie ma sklepów przy ulicy, ba, nie ma nawet ulic. Miasto w naszym rozumieniu po-prostu nie istnieje. Na razie poznałam teren dość pobieżnie. Ojciec z Lucyną obwieźli mnie po najbliższej okolicy i na tym koniec. Obydwoje nie mają czasu. Siedzę sama w domu i oglądam telewizję. Ćwiczę w ten sposób angielski. Czuję się samotnie i nieswojo. Nie wiem, jak się zachowywać w obecności ojca i Lucyny. Rozmowa jakoś się nie klei. Wyobraź sobie, że jeszcze nie napisałam listu do mamy. Ojciec wysłał tylko telegram, zawiadamiając ją, że doleciałam. Jak jej napisać o tej całej Lucynie? Czuję się tak, jakbym ją zdradzała. Pierwszy raz w życiu cieszę się, że nie mamy telefonu i nie muszę z nią rozmawiać. Wpadnij do nas i powiedz, że żyję. I pisz, pisz do mnie jak najczęściej, bo tu szkoła zacznie się dopiero za dwa tygodnie i chyba do tego czasu umrę z nudów. Pa, pa! /CaMa Jak mi nie odpiszesz, nie dostaniesz już ode mnie ani jednego listu. Głupia, głupia Kaśka. A co ona myślała, że ten jej tatuś siedzi tyle lat w Ameryce sam i przegląda stare zdjęcia jej mamy? To ja, namiętna czytelniczka literatury i pism kobiecych wiem, że mężczyzna nie umie długo być sam. Ten model tak ma. Nawet chciałam ją przed wyjazdem zapytać, co zrobi, jak przyjedzie i zobaczy, że tatuś ma w domu Murzynkę albo Portorykankę. I tak dobrze, że ma Polkę. No proszę. A mama Kaśki ciągle jest ładna, smukła i wysoka. Opowiadała nam kiedyś, jakie miała z tego powodu kompleksy w liceum. Wtedy jeszcze nie było mody na tyczkowate modelki i misski, a może dziewczyny aż tak nie rosły. W każdym razie była najwyższa w klasie i chłopcy wstydzili się z nią tańczyć, bo sięgali jej do brody. Mama Kaśki nadal chodzi w spodniach, które podkreślają sylwetkę, i teraz Kaśka wpada z jej powodu w kompleksy. Kaśka, niestety, wdała się w ciotkę Dzidkę: znacznie niższa od mamy, rozłożysta w biodrach. Tylko rysy twarzy wszystkie trzy mają podobne. Mama Kaśki wygląda raczej na jej starszą siostrę. Ale przecież ojciec wcale o tym nie wie! Siadłam i napisałam z marszu do Kaśki. Oczywiście, współczułam jej, pocieszałam, że jakoś się wszystko ułoży. Przecież tego ode mnie oczekuje. Nie mam wątpliwości. Kaśka zawsze się dopasuje, dostosuje, uczesze, ugłaszcze i uliże. Znamy się od urodzenia, Kaśka schowa ogon pod siebie i położy uszy. Nawet wtedy, gdy wydawało się, że między nami wszystko się skończy, po tamtej sprawie... przyszła do mnie i powiedziała: - Dobrze, że tak się stało. Przynajmniej wszystko jasne. Nie byłam u Kaśki w domu. Musiałabym powiedzieć, że do mnie napisała już dwa listy. Wszystkie trzy - mama, ciotka i babcia — pytałyby, o czym pisze, prosiłyby, żebym dała przeczytać. Najchętniej od razu wywaliłabym im o tej całej Lucynie. Ale niech-tam Kaśka ma swoją tajemnicę. Ta Kaśka, która zawsze chciała mi o wszystkim powiedzieć, bo „przyjaciółki muszą 1 8 być ze sobą szczere". Nigdy nie byłam do końca szczera z Kaśką. Nie powiedziałam jej, na przykład, o mojej mamie. Ja nie jestem słoik po dżemie. Po drugiej stronie okna matka Jarka sprząta kuchnię. Ona ciągle sprząta, nie rozumiem, jak można mieć taki cel życia. Raz w tygodniu, w sobotę, myje okna i dzięki tym lśniącym szybom tak świetnie widzę, co się u nich dzieje. Kiedy już posprząta, siada w tej swojej kuchni, opiera łokcie na stole, a na dłoniach kładzie głowę. Tkwi tak bez ruchu, bez woli, nawet godzinę. Mój list do Kaśki jest krótki i nudny. O czym mam jej pisać? Zaczęła się szkoła, siedzę sama, bo po wyjeździe Kaśki została nas nieparzysta liczba. A zresztą, co ją teraz obchodzą nasze klasówki, referaty, wygłupy. Nie będę jej przecież pisać o tym, co się dzieje z moją matką. Na razie na pewno nie. Z Kaśką znamy się dzięki jej mamie i mojemu ojcu. Chodzili do jednej klasy w liceum, potem nie widzieli się przez parę lat. Ojciec opowiadał, że wpadli na siebie podczas przeprowadzki, kiedy jedni i drudzy tachali po schodach jakieś meble. - Antek? Tutaj? - zdziwiła się jej mama. - Jezu, zapomniałam nawet, jak ty się nazywałeś. - Ciągle nazywam się Mrozek - uśmiechnął się mój starszy. A potem zaprzyjaźniłyśmy się my. LIST TRZECI Misiu kochana! Piszę, nie czekając nawet na list od ciebie, ale muszę z kimś pogadać, choćby na piśmie. Od mojej poprzedniej bazgraniny minęły zaledwie trzy dni, a tyle się zdarzyło. "Wyobraź sobie, że mój kochany tatuś ciągle zaskakuje mnie jakąś nowością. Tak jak magik, który z kapelusza wyciąga zająca. Ostatni zajączek okazał się wręcz rewelacyjnej wielkości, tak mniej więcej sporego dziecka w wieku lat siedmiu. Urocza parka dochowała się potomstwa płci żeńskiej, o rdzennie polskim imieniu Amanda! Najpierw Lucynka, potem dziecinka! A już byłam pewna, że jestem jedynaczką. Ale czy można być pewnym czegoś na świecie? Chyba w twojej rodzinie... To dziecię wróciło wczoraj od znajomych, gdzie zostało upchnięte przed moim przyjazdem. Widocznie postanowili podawać mi te sensacyjne wiadomości w małych dawkach. Tatuś, który lubi niespodzianki, zawiadomił mnie o kolejnej kilka godzin przed jej przyjazdem. 20 Ше znoszę go. Nienawidzę faceta, który jest moim ojcem! Wyobrażasz sobie, jak się czuję, kiedy widzę, że kochany tatuś jest kochanym tatusiem dla kogoś zupełnie innego! Odrabia stracone lata ojcostwa ze mną. Pierwszy ząbek, pierwszy dzień w szkole, rozbity nosek, bal u koleżanki. On sobie zrobił nową, małą dziewczynkę. Szkoda tylko, że ja nie mogę odrobić tych straconych lat. Wiesz, jakie to było głupie uczucie — mieć ojca i nie mieć go zarazem? Kiedy byłam młodsza, chciałam, żeby stale był z nami. Potem to już było nienaturalne, facet plączący się po naszym domu. Prawdę powiedziawszy, życie w takim babińcu jak nasz zupełnie mi odpowiada. Ja, mama, babcia, ciotka Dzidzia i nawet kot, który okazał się kotką. Kiedy mnie zaprosił, nie byłam nawet pewna, czy chcę zobaczyć ojca, czy to całe wspaniałe, amerykańskie życie. W końcu zaczęłam sobie wyobrażać, że może mama zdecyduje się na przyjazd do Stanów albo on wróci ze mną. Przecież kiedy wyjeżdżał z Polski, nie opuszczał nas na zawsze, pisał, że chce, byśmy do niego przyjechały, gdy tylko się urządzi. Potem jasne było, że szybko nie wróci, bo ciągle nie może się dorobić. Sugerował, żebyśmy do niego przyjechały, ale mama się zaparła, że z Polski za żadne skarby nie wyjedzie. Mówiła mi, że to rozstanie jest wyłącznie jego winą, bo ona nie może zostawić babci i ciotki. No a teraz tatunio ma tu na miejscu swoją kicię, lalunię, honey, sweet heart i coś tam jeszcze. Przez cały dzień po przyjeździe Amandy starałam się wmawiać sobie, że jestem z wizytą u obcych ludzi, którzy nic mnie nie obchodzą. Wieczorem jednak, kiedy oni zasiedli przed telewizorem, poczułam się nie chciana, niepotrzebna i potwornie sama. Siedziałam w fotelu i czułam, że łzy drapią mnie w gardle. Me rozumiałam też nic z tego, co działo się na ekranie. Wstałam i cicho poszłam na górę do mojego pokoju. Myślisz, że ktoś na to zwrócił uwagę? Wszystko mnie, Misiu, zawiodło. Na pewno zaczniesz się śmiać, ale nagle zrozumiałam, co czuła Cinderella, no wiesz, po naszemu Kopciuszek, kiedy siedziała na swoim strychu, a tatuś z macochą zabawiali córunie. I gdy tak leżałam na łóżku, rycząc jak głupia, przypomniał mi się ten osobnik z samolotu, biznesmen Bulwa, zwany oficjalnie Knotem. Poczułam się tak, jakbym odzyskała ukochanego wujaszka. Na szczęście miałam gdzieś jego wizytówkę. Telefoniczna rozmowa, którą odbyłam w dwie minuty później, była zwięzła i owocna. Bulwa poznał mnie, ucieszył się, że dzwonię i zaraz zorientował się, że coś u mnie nie tak. Zaproponował, żebym nadchodzący weekend spędziła z nim u jego ojca! Wyobraź sobie, jak mój stary był zaskoczony, kiedy powiedziałam mu, że mieszka tu znajomy mamy. Nakłamałam, oczywiście, bo inaczej nie dałby mi pojechać do zupełnie obcego faceta. Oni tu mają absolutnego hopla na punkcie porwań, gwałtów i morderstw. W sobotę przyjedzie po mnie moja kochana Bulwa, Bulweczka, Bulwunia! Pisz! к No, no! To „no" nie odnosi się jednak do faktu, że Kaśka ma siostrę. W końcu to normalne, że ludzie się rozmnażają. Po raz 22 pierwszy w życiu Kaśka mnie zaskoczyła. Nigdy bym się nie spodziewała, że zadzwoni do tego Bulwy. Kaśka, która nawet ze znajomymi matki wstydziła się rozmawiać przez telefon. Cholera, nie dość, że siedzi w tej Ameryce, to jeszcze ma siostrę. Nie pamiętam ojca Kaśki. Wyjechał tak dawno... A zresztą nigdy mnie nie obchodziło, że Kaśka nie ma ojca. Ja miałam tatę, a ona babcię i ciotkę. Bilans znowu wychodził na jej korzyść. Ja nie mam ani babci, ani nawet porządnej, prawdziwej ciotki. Dziś rano, jeszcze przed budą, zadzwonił Maciek, mój chrzestny. Jest dziennikarzem w telewizji. Ma swój program, pisze bardzo fajne piosenki. Nawet go lubię. - Maryśka? — Miśka to ja jestem w szkole, Kaśka tak wymyśliła jeszcze w podstawówce: Kaśka i Miśka, papużki nieroz-łączki. W pierwszej klasie występowałyśmy w szkolnym teatrzyku. Kaśka w stroju krakowskim, ja w łowickim pasiaku i śpiewałyśmy: „Jesteśmy dwie kumy, kochamy się obie, ja skoczę do kumy, kuma skoczy do mnie". — Mój kumpel szuka dziewczyny do nowego programu — nawijał Maciek. - Ma być ładna i miła. Mówiłaś kiedyś, że chcesz zobaczyć, jak wygląda telewizja od środka. Jest okazja. Nie będziesz nawet musiała się odzywać. Rola niema, jak Solskiego w „Warszawiance". Chodzisz na drugim planie i podajesz prezenterowi rekwizyty. Chcesz spróbować? Chciałam. - Masz jakieś swoje zdjęcia, które mógłbym pokazać ludziom? — Tylko z tobą, z chrztu — odcięłam się. — Nie chodzę na sesje fotograficzne, nie biegam na castingi i nie startuję jako miss nastolatek — dodałam. — Zapomniałem: mówisz po francusku i grasz na fortepianie. Odebrałaś staranne wykształcenie. Dobra, w sobotę masz być na Woronicza, w bloku F. Dostaniesz przepustkę i poszukasz Studia 2. Czekaj w bufecie. Tam mój kumpel cię znajdzie. Opowiem mu, jak wyglądasz. Nie sądzę zresztą, żeby cię nie zauważył. W ustach Maćka to już był komplement. Ja też mam swoją sobotę. LIST CZWARTY Och, Miśka! Bulwa przyjechał po mnie takim eleganckim samochodem, że ojcu gały na wierzch wyszły. Zaraz też stał się okropnie miły i gościnny i tak Bulwie nadskakiwał, że aż głupio było patrzeć. Na szczęście Bulwa powiedział, że nie ma dużo czasu i od razu ruszyliśmy. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki dom ma ten Bulwowy ojciec! Jest tam taras, z którego roztacza się piękny widok, co prawda nie na ocean, ale na całe Portland, bo dom jest na wzgórzu. Dywany też są białe, tak jak sobie wymyśliłyśmy. Dowiedziałam się, że ojciec Bulwy odziedziczył po swoim ojcu niewielki biznes, coś w rodzaju tartaku. Biznes kwitł i przekształcił się w fabrykę mebli, którą z kolei odziedziczył sam Bulwa. Musiałam wysłuchać historii opowiedzianej w tym dziwacznym chłopsko-angielskim języku. 0-bejrzałam masę zdjęć i... obiecałam im pomóc. Starszy pan, czyli Piotr Knot, jest przekonany, że w Polsce żyje jakaś jego rodzina. Ojciec Piotra przed śmiercią prosił, żeby odnaleźć jego 24 brata, z którym rozstał się, jadąc do Ameryki. Mieszkali gdzieś w .Kieleckiem i cała rodzina złożyła się na ten jego wyjazd. Miał powinowatym później pomagać, a może i sprowadzić ich do Stanów. Potem były jednak dwie wojny i cała rodzina rozproszyła się gdzieś po świecie. Inna rzecz, że nie szukał zbyt dokładnie. Pod koniec życia ogarnęły go jednak wyrzuty sumienia i całą sprawę zepchnął na barki syna, a następnie spokojnie umarł. Ten syn, czyli pan Piotr, również pod koniec życia, postanowił wypełnić wolę ojca i zwrócić potomkom swojego stryja, co im się należy. Misiu, zrób coś i pomóż zaginionym Knotom odnaleźć się w wielkim świecie. Zależy mi na tym bardzo, bo mam względem nich dług wdzięczności. Posłuchaj, co było dalej. Dowiedziałam się, że dom starszego pana ma być wkrótce sprzedany, a on sam chce się przenieść do domu starców. Byłam zaskoczona. Nasze warszawskie mieszkanie jest takie maleńkie, a nigdy nie przyszłoby nam do głowy oddanie babci do takiego domu. Ja i mama gnieździmy się w jednym pokoju, babcia i ciotka Dzidka w drugim, jest nam okropnie ciasno, ale nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Rozumiem, że pan Piotr nie chce mieszkać sam, bo choruje na serce, ale przecież ma syna. Oba Knoty wyjaśniły mi jednak, że w Ameryce nie ma zwyczaju, żeby dorosłe dzieci mieszkały ze swoimi rodzicami. Dzieci wyprowadzają się z domu, gdy idą na studia, i już do niego nie wracają. A rodzice, kiedy nie mogą już być sami, przenoszą się do retirement home, gdzie mają zapewnioną opiekę, jedzenie i rozrywkę. -**•—-Mieszkając u syna i tak siedziałbym cały dzień sam — mówi pan Piotr w swoim dziwnym f języku, ale oszczędzę cię i przełożę to na nasze — 25 ■ -■ 1 ■ i^ '^Ml i w dodatku czułbym się w obowiązku wtrącać się do rodzinnego biznesu, co mnie tylko denerwuje, a tak będę miał towarzystwo w moim wieku i spokój. W takim domu każdy ma swoje osobne mieszkanko, nawet z własnym wejściem, może je urządzić swoimi meblami. Są tam baseny, korty tenisowe, sale gimnastyczne, kawiarnia, jadalnia, w której wybiera się posiłki. Przez 24 godziny ma się zapewnioną opiekę lekarską. Podobno nawet te tańsze domy są na bardzo wysokim poziomie. U nas tylko niedobre i niewdzięczne dzieci oddają rodziców do takich domów, nie? Takie jest podejście. A może dom starców niekoniecznie musi być zsyłką, gdzie czeka się na śmierć? Może tym starszym ludziom coś się od życia należy, a nie tylko obsługiwanie wnuków? Może to egoizm przemawia przeze mnie, gdy myślę, że wolałabym, żeby babcia była z nami i gotowała nam obiady? Muszę już kończyć, bo znowu idę się pakować. Najlepsze zostawiłam na koniec. Jadę na tydzień nad ocean. Pacyfik... czy to nie brzmi romantycznie? Knoty mają letni dom nad oceanem i starszy pan zaproponował, żebym pojechała z nim jako opiekunka. Płatna! Czy to nie cudownie? Przeraża mnie tylko perspektywa gotowania, bo jak wiesz, nawet jajecznicy nie potrafię usmażyć. A starszy pan już się cieszy na polską kuchnię. Ojciec się zgodził, zwłaszcza kiedy usłyszał o zapłacie. A zresztą pies mu mordę lizał. Nie mam najmniejszego zamiaru szukać tych jej Knotów. I tak posunęłam się za daleko, bo sprawdziłam w książce telefonicznej. Ani jednego Knota. Paru Knotków, kilku facetów o nazwisku Knothe i jeden Knuth. Chyba że te Knoty, gdzieś w zawierusze wojen, zgubiły jakieś litery. A zresztą, co mnie to wszystko obchodzi. Albo te gadki o domu starców. Czy ona nie wie, gdzie my żyjemy? Nie chcę w ogóle o tym myśleć. Moja babcia umarła w takim domu dla obłożnie chorych. Nigdy jej tam nie odwiedziłam. Nie mogłam. Tłumaczyłam sama sobie, że wolę zapamiętać babcię taką, jaka była przedtem, zanim zapomniała nas wszystkich. Zła jestem na Kaśkę, że mi o tym przypomniała. W sobotę pojechałam do telewizji. U portiera czekała na mnie przepustka, dalej, miałam iść sama. Tak dziwnie się czułam, patrząc na znajome z ekranu twarze. Szłam wzdłuż długiego korytarza i szukałam Studia 2. Przed każdym studiem jest bufet i stoliki, przy których siedzą ONI. Nie powiem, to jest dreszcz. Usiadłam w bufecie i czekałam na tamtego faceta. Miałam na sobie dżinsy, czarny T-shirt z dużym dekoltem, taki, który zawsze zsuwa mi się z jednego ramienia. Gapiłam się na przechodzących korytarzem ludzi i nie zauważyłam, że rudy facet stoi przede mną i przygląda mi się bez słowa. — To ty jesteś od Maćka — bardziej stwierdził niż zapytał. Kiwnęłam głową. — Dzieci nie zatrudniamy, chyba że w młodzieżowej. Ile masz lat? — zapytał wreszcie. — Siedemnaście — powiedziałam zupełnie niepotrzebnie, bo powinnam była odejść bez słowa. — Niemożliwe! Wyglądasz na czternaście — ciągle taksował mnie wzrokiem. — No i jesteś za niska. — Za to mam trzydzieści centymetrów mniej w talii niż w biodrach. Jak Marilyn Monroe — dodałam i odwróciłam się tyłem. Wpadłam na Wiktora Zborowskiego, któremu sięgałam do pasa i pobiegłam przed siebie długim korytarzem. Wróciłam do pustego domu. Jakieś wyschnięte kotlety leżały na patelni, ale nie chciało mi się ich odgrzewać. Zrobiłam sobie porządny talerz białego sera ze śmietaną, posypałam cukrem. Nie wyobrażam sobie życia bez białego sera. Po co ja tam w ogóle poszłam, ochrzaniałam siebie, oblizując słodką łyżeczkę. Chyba tylko po to, żeby mieć o czym pisać do Kaśki. Jak ja jej teraz napiszę, że odwalili mnie zaraz na początku? Guzik, wcale jej o tym nie napiszę. Niepotrzebnie tylko pochwaliłam się jej w liście, że będę występowała w telewizji, więc muszę brnąć dalej. Co ten rudy sobie w ogóle myśli! Jak mógł mnie tak potraktować. W końcu ni.e przyszłam z ulicy, tylko zaprotegował mnie Maciek. Co to za argument: za niska? Pokurcz jeden. Niewiele wyższy ode mnie, rudy z białymi rzęsami. Beznadziejny. Wieczorem zatelefonował Maciek. — No i jak wypadłaś? — zapytał. — W ogóle nie wypadłam — wrzasnęłam. — Powiedział, że jestem za niska i skończyliśmy rozmowę. Po co mnie w to wrobiłeś? — było mi głupio, że to powiedziałam. — Nie przejmuj się, widać nie jesteś w jego typie. Następnym razem się uda. — Nie będzie żadnego następnego razu — odparłam i odłożyłam słuchawkę! Późno w nocy wróciła mama. Garnitur gołębiego koloru, biała bluzka, chmurka koniaku, jak zawsze, wokół głowy. Moja matka jest notariuszem. Podobno przez kilka lat nie miała w tym kraju zbyt wiele do roboty, bo za komuny notariuszami byli starsi panowie, którym nie udało się zostać adwokatami, i takie panie jak moja matka, co miały dziecko na głowie. Za to w kapitalizmie notariusz jest bardzo ważny. Matka miała szczęście, że się jeszcze załapała. Tylko że od tamtej pory pije stanowczo za dużo. LIST PIĄTY Kochana Misiu! Siedzę teraz na skałce niczym nimfa wodna i piszę do ciebie. Ale tu jest cudownie. Z Portland do Cannon Beach jedzie się półtorej godziny. Góry, lasy, pełne kwiatów łąki — wszystko wygląda jak na pocztówce. Wiesz, co najbardziej mi się rzuciło w oczy? Ład i porządek. Nie ma porozwalanych śmieci, potłuczonych butelek, zgniecionych puszek. Ani papierka! Po pierwsze, ludzie nie śmiecą, a po drugie, w Oregonie są bardzo wysokie kary nawet za wyrzucenie ogryzka przez szybę samochodu. Ja, zwariowana ekolożka, tu wreszcie dowiedziałam się, że można ochronę środowiska traktować poważnie. Oni tu co pewien czas organizują od-śmiecanie. Sami się skrzy kują, biorą torby i sprzątają wszystko, co im wygląda śmieciopodobnie. Przywiózł nas tu Bulwa, czyli John. Mam mu mówić po imieniu, tak samo jak panu Piotrowi. Próbuję sobie wyobrazić, że mam do mojej babci mówić: Zosiu! Zaczęłam też używać języka Knotów: — Jak się czujecie tudej? — pytam. — Ano wicie, okey — odpowiada mi pan Piotr. 29 Letni dom Knotów stoi nad samym oceanem. Na jednym poziomie jest olbrzymi pokój z kominkiem i kuchnia, na drugim — trzy sypialnie i dwie łazienki. Wprawdzie nie ma tarasu, ale za to liv-ing room ma całą ścianę ze szkła. Siedzisz przy stole, a przed tobą Pacyfik. Mój pokój ma też mały balkonik z widokiem na sąsiednią posesję. Do miasteczka Cannon Beach jest 20 minut plażą. Miasteczko małe i na szczęście można po nim chodzić piechotą. Mam sporo wolnego czasu, bo pan Piotr całymi dniami patrzy w telewizor albo czyta, ffie muszę go niańczyć, ale za to muszę gotować. A właściwie też już nie muszę. Zrezygnował z kuchni polskiej zaraz po pierwszym obiedzie. Najpierw odlałam rosół do zlewu, potem za długo gotowałam ekologiczne kluski i wyszła z nich brunatna pacia. Od tego czasu robię tylko kanapki na śniadania i na kolacje. Obiady jemy w restauracji i uważam, że to jest właściwe rozwiązanie. Po drodze ja mu opowiadam o Polsce, w której nigdy nie był, a on mnie wprowadza w Amerykę. Zdziwiło mnie, na przykład, że chociaż są wakacje, tak mało tu ludzi. No i dowiedziałam się, że w Stanach lato jest tylko kolejną porą roku. Dla dzieci i młodzieży organizuje się krótkie, tygodniowe obozy na jakimś odludnym terenie. Nie ma zwyczaju, by koloniści łazili parami po miasteczku lub koczowali na publicznej plaży. Samotne lub grupowe wypady młodzieży są raczej niemożliwe ze względu na brak komunikacji. Chyba że ktoś ma swój samochód. Autostop w ogóle nie wchodzi w grę, ze względu na bezpieczeństwo. Nikt rozsądny nie wsiada do cudzego ani nie zatrzyma swojego auta pod żadnym pozorem. Wszystko wskazuje mi na to, że Amerykanie nie umieją mieć wakacji. Być może nawet ich nie potrzebują. Starzy też nigdzie nie wyjeżdżają, chyba że na dwudniowy weekend albo na tygodniowy kamping. Podróżują tylko emeryci i to bogaci. Każdy zbiera pieniądze na dobra doczesne albo na studia dla dzieci, bo strasznie drogo kosztują. I podobno nikt z powodu braku wakacji nie czuje się nieszczęśliwy. Ludzie w naszym wieku w lecie pracują — też zbierają na studia albo na własny samochód. Słuchaj, Miśka, jaki miałam obciach. Jak na filmie. Pan Piotr wypłacił mi sto dolców za opiekę. Zaraz poleciałam do miasteczka na zakupy. Wiesz, morda jakaś krostowata, szorty za bardzo obcisłe na tyłku, włosy jak to po trwałej cioci Dzidzi. Czy zauważyłaś dziwną właściwość luster? Wychodzisz z domu, patrzysz w swoje własne lustro i wszystko jest w normie. W dobrym nastroju idziesz gdzieś i zerkasz w obce. I co? Od razu widać, że masz za mały biustonosz, że jesteś gruba i nos ci błyszczy. Pomyślałam, że niedługo wracam do Portland, więc muszę coś ze sobą zrobić. Ojciec patrzy na mnie zezem i nic w tym dziwnego. Każdy by patrzył. Sama sobie już obrzydłam. W drogerii, ze słownikiem w ręku, kupiłam maseczkę odświeżającą, cienie do powiek i jasną szminkę. Od razu wyobraziłam sobie miny babci i ciotki. Pamiętam te wydziwiania, kiedy malowałam paznokcie. Mówię ci, co za cudowne uczucie, gdy nikt ci nie truje za uszami. Wróciłam biegiem do domu. Pan Piotr spał, więc zamknęłam się w swoim pokoju. Wykąpałam się i nałożyłam na twarz zielonkawą maseczkę. Okręcona ręcznikiem siedziałam na balkonie i czytałam. Nie przewidziałam tylko jednej rzeczy. Drzwi od balkonu zatrzaskują się na amen, kiedy wciśnięty jest taki malutki guziczek przy klamce. Skąd mogłam o tym wiedzieć! No i ten guziczek okazał się wciśnięty, a drzwi zachowały się dokładnie jak w starych komediach. Filmowy gag był tak oklepany, że aż nie do wiary, by mógł się wydarzyć akurat mnie. Byłam uwięziona na balkonie, z zieloną maseczką na twarzy, odziana tylko w ręcznik. Nagle usłyszałam warkot samochodu podjeżdżającego pod dom. Położyłam się na podłodze i patrzę przez szparę. A tu z samochodu wysiada najprzystojniejszy facet, jakiego widziałam w życiu! Ideał, jak gdyby nigdy nic, dzwoni do domu pana Piotra. Nic, cisza. I nagle w osłupieniu słyszę, jak ideał wrzeszczy: — Hej, a dyć tam jesteśta, dziadku? Rany boskie, ten model, ten filmowy amant też gada jak Boryna. To syn Johna Knota przyjechał odwiedzić dziadka. Teraz moja sytuacja była jeszcze gorsza. Pan Piotr wreszcie wpuścił wnuka do środka, a ja prędzej bym umarła, niż zawołała ich na górę. Niewiele myśląc, a tak naprawdę nie myślałam wcale, postanowiłam zleźć z balkonu i przemknąć się do domu. W zasadzie to nie było trudne, ryzykowałam jedynie skręceniem nogi. Błyskawicznie byłam na ziemi i ukryłam się w rododendronach. Stosując indiańską taktykę kluczenia od krzaka do krzaka, podbiegłam pod dom. Nie zauważyłam tylko, że jestem obserwowana przez sąsiada z posesji obok. Już kładłam rękę na klamce, gdy ten idiota runął z wrzaskiem w moim kierunku. Znieruchomiałam z przerażenia i wtedy stało się najgorsze. Drzwi się otworzyły i stanęłam oko w oko z moim Adonisem, a zza jego pleców wychylał się pan Piotr. Musiałam wyglądać jak za-dżumiona, bo wszystkich zamurowało. Skorzystałam z tego i rzuciłam się na górę do łazienki. Stamtąd słyszałam już tylko nerwowe głosy wyjaśniające coś po angielsku. Najważniejsze jednak, że mogłam umyć twarz. Ubrałam się, umalowałam i postanowiłam umrzeć. Śmierć jednak nie nadchodziła, więc kiedy pan Piotr zaczął mnie wołać, zeszłam na dół. Panowie wyglądali na bardzo poruszonych sytuacją, z której niewiele rozumieli. Sądzili, że sąsiada na mój widok ogarnęło miłosne uniesienie i rzucił się na mnie w celu zaspokojenia żądzy. Chcieli nawet wzywać policję, ale zastanawiał ich jednak fakt, że półgoła latałam wokół domu, wodząc sąsiada na pokuszenie. Wyjaśniłam im wszystko, ale i tak nie mogli pojąć, dlaczego ich nie zawołałam, tylko skakałam z balkonu. Misiu, Adonis jest nadzwyczajny! Zaczęłam go uczyć po polsku, bo mnie tą gwarą Boryny dziwnie się gada. Adonis ma na imię Gregory i 20 lat. Ma też fenomenalny profil, zwłaszcza na tle oceanu. Studiuje na uniwersytecie w Seattle. Obiecał zatelefonować, jak będzie w Portland. Miśka, bardzo cię proszę, poszukaj tych Knotów. Idź gdzieś, do jakiegoś biura adresowego czy co, ale pomóż. Przynajmniej będę miała pretekst do rozmowy z Gregorym. Całuję. woja/C, Tej kretynce zawsze się coś takiego przydarzy, czego nie doświadczają normalni ludzie. Albo zmyśla. Tak jak ja zresztą. Ostatnio opisałam jej dokładnie, na czym polega moja praca w telewizji. W szczegółach. A o czym mam do niej pisać? O tym, że znowu na regale za książkami znalazłam pustą butelkę po koniaku, ulubionym ostatnio napoju mojej mamy? Oczywiście, natychmiast jej to powiedziałam, ale, jak zwykle, zbagatelizowała sprawę. — Mam taki zawód, że muszę się od czasu do czasu odprężyć. Nie rób afery. Tak, o tym nie mam odwagi napisać. Szczęśliwa Kaśka, która nie musi zmyślać. Zawsze dokładnie opisuje, co jej się przydarza. Nawet nie koloryzuje. Wczoraj prosto po szkole przyszedł do mnie Słoma. To już nie pierwszy raz. Słoma chodzi od pierwszej klasy z Mariolą. Kiedy Mariola ma jakieś zajęcia i nie może się z nim spotkać, on przychodzi do mnie. Siedzi i gadamy. Zjada mój obiad i wszystkie jabłka, jakie znajdzie, potem patrzy na zegarek i idzie po Mariolę. To dziwny związek. Mariolka wszystkim opowiada, że nie może się zakochać w Słomie, ale tak jej go żal, że zgadza się na jego uczucie, bo gdyby go rzuciła, on by się kompletnie załamał. Tak naprawdę, Słoma nazywa się Paweł Słomczyński i jest jedynym chłopakiem w klasie, na którym warto zawiesić oko. Ma zupełnie czarne włosy i niebieskie oczy, zawsze chodzi w błękitnych koszulkach i spranych, jasnoniebieskich dżinsach, więc jak się na niego patrzy, robi się człowiekowi zupełnie błękitnie. Wydaje mi się, że Słoma kocha się w Mariolce tylko dlatego, że ona w nim nie. Ale poza tym Paweł jest zupełnie normalny. — Szkoda, że to nie ty jesteś moją dziewczyną — powiedział dzisiaj wychodząc. 34 К ! LIST SZÓSTY Hallo Misiu! How are you today? Ale się ucieszyłam, kiedy po powrocie do Port-land znalazłam na łóżku list od ciebie. A już myślałam, że was tam w ogóle nie ma. Tak się cieszę, że występujesz w telewizji. Nagraj mi koniecznie te wszystkie swoje programy — How are you today? — słyszę codziennie. Trzeba odpowiedzieć: — Thank you, Fm fine — i nie daj Bóg, żebyś zaczęła opowiadać, jak się naprawdę czujesz. Teraz kolej na ciebie. Pytasz mnie z troską: — How are you? Ja ci odpowiadam: „Fm fine" i już sobie pogadałyśmy. Mogłabym nie wychodzić poza kilka podstawowych zwrotów i już dałoby się żyć. Najważniejsze to być uprzejmym i do każdego się szczerzyć. Uprzejmi są wszyscy do obrzydliwości. Kiedy łażę wkoło naszego osiedla, nawet nie znane osoby mówią mi „hallo", zaraz dopytują się, jak się czuję, chociaż naprawdę nikogo to nie interesuje. Pomału zamieniam się w szczeżuję. A jak się mam naprawdę? 35 Ostatnio było nerwowo, bo zaczęła się szkoła. Wyobraź sobie, jak się denerwowałam. W sennych marach, widziałam siebie pod tablicą z trudem układającą zdania przy radosnym rechocie całej klasy. Nadmiar wyobraźni! Nic takiego mi nie grozi. Za to w organizacji zajęć szkolnych trudno się połapać. Okazało się, na przykład, że nie ma czegoś takiego jak klasa, czyli grupa zawsze tych samych osób, mających jednakowy plan zajęć. Część przedmiotów jest do wyboru, część obowiązkowych, jak matematyka czy angielski, przy czym nawet te obowiązkowe są na różnych poziomach. Gdzie chcę być i czego się uczyć, ustalam ze swoim kancelorem, czyli doradcą. Coś tam z nim podobno ustaliłam, ale dokładnie nie wiem co. Dzień w szkole spędza się, biegając z jednego pomieszczenia do drugiego i za każdym razem jest się w innym zespole osób. Bardzo łatwo się w tym pogubić, bo przerwy są krótkie i często brak czasu na przelecenie z jednej części szkoły do drugiej. Trudno też poznać ludzi, kiedy jest się w ciągłym biegu. Ułożenie sobie planu zajęć nie jest proste, nawet dla amerykańskich pierwszoroczniaków, czyli freshmenów. Ojciec i Lucyna też nie mogą mi pomóc, bo nie kończyli amerykańskich szkół i na tym całym systemie guzik się znają. Wyobraź sobie, że oni tutaj wcale nie muszą prowadzić zeszytów! Prace domowe odrabia się na luźnych kartkach, które potem włącza się do jednego skoroszytu. Jak to robisz, to tylko twoja sprawa. Nie trzeba też kupować podręczników, wszystkie dostaje się w szkole i to bezpłatnie. Każdy uczeń ma swój locker, czyli szafkę u-mieszczoną na szkolnym korytarzu. Lockery zamyka się jak sejf, za pomocą kombinacji cyfrowych. W lockerze możesz przechowywać wszystko, co ci się podoba. Zdarzały się jednak przypadki, że przynoszono do szkoły broń lub narkotyki. Dlatego na etatach są psy, które chodzą po szkole i obwąchują wszystko i wszystkich, a przede wszystkim lockery. Mam wreszcie polskie koleżanki. Jedna ma na imię Majka i jest w USA od trzech lat. Przyjechała tu do siostry swojej mamy, po śmierci rodziców, którzy zginęli w wypadku samochodowym. Bardzo dziwna dziewczyna. Mało kontaktowa, nieśmiała i smutna. Nic dziwnego, każdy na jej miejscu byłby taki. Wujek Majki zatrudnia mojego ojca przy budowie domów. Druga dziewczyna to Magda, zwana przez wszystkich Megi. Przyjechała do USA z rodzicami, jako małe dziecko, i jest świetnie zaaklimatyzowana. Jej ojciec jest elektronikiem i pracuje na uniwersytecie jako profesor, a mama jest programistką w jakiejś firmie. Megi ma swój samochód, a Majka jeździ do szkoły autobusem. Cała szkoła otoczona jest wielkim parkingiem. Ja, jak się domyślasz, należę do bezsamochodowych i jeżdżę szkolnym autobusem, który objeżdża wszystkie uliczki i przystaje co kilka kroków. W autobusie wre życie towarzyskie. Chyba im jest wesoło, ja jednak niewiele rozumiem i nikogo nie znam. Kiedy wsiadam, mówią mi „Hej" i pokazują wolne miejsce. Na tym się kończy. Każdy ma swoje życie, swoje sprawy i nikomu nie chce się słuchać mojej dukanej mowy. Obcokrajowców jest tu cała masa, więc ktoś taki jak ja nie jest żadną atrakcją. No a teraz o mojej kochanej nowej rodzinie. Tatuś (słyszysz chyba ten ironiczny ton) pracuje, tyle że nie jako inżynier, jak w Polsce, ale jako technik, czyli niżej. To podobno i tak cudownie, bo przedtem pracował jako robotnik. Brak mu jakiejś licencji, która w przypadku inżyniera jest bezwzględnie wymagana. Żeby ją otrzymać musiałby zdać egzaminy, co jest mało prawdopodobne. Po właściwej pracy leci do wujka Majki i zasuwa jako fizyczny. W soboty i niedziele to samo. No proszę, a ciocia Dzidzia zawsze mówiła o nim, że obibok. Ше ma już więc mowy o obiecanych wycieczkach. Narzeczona tatunia była w Polsce lekarką, a tu pracowała jako technik przy rentgenie. Lekarką w życiu już nie będzie. Sama mówi, że to jej wina, bo nie jest w stanie zdać tych strasznych egzaminów. Musiałaby też odbyć kilkuletni staż w szpitalu i to poza Oregonem. Twierdzi, że na to wszystko jest za stara (oj, co prawda, to prawda). W ogóle wygląda na osobę dość bierną i mało e-nergiczną. Robi wokół siebie okropny bałagan, a kiedy zaczyna sprzątać, jeszcze go powiększa. Jak gotuje, cała kuchnia jest utytłana, jak pierze, to przez cały dzień. Pełno garów w zlewie, ciuchy brudne z czystymi, no mówię ci, syf. Ше należę do porządnych, ale to mnie okropnie denerwuje i od czasu do czasu sprzątam sama z siebie. A ona siedzi przed telewizorem i ogląda soap-opery. Codziennie przez kilka godzin. Nie pracuje już, nie wiem dlaczego i wcale nie mam zamiaru się dopytywać. Obok pęta się Amanda. Dla niej moje pojawienie się też było dużym zaskoczeniem. Wie, że jestem jej przyrodnią siostrą, ale omija mnie dużym łukiem. I dobrze, bo dzieci nie znoszę. Kiedy więc nadchodzi, robię odpychającą minę i ona zaraz się zmywa. Po polsku mówi strasznie, gorzej niż Knoty: — Kasza, luknij przez łyndoła, zobacz, jak ja rajd on maj bajsykl. Z rodzicami konwersuje po angielsku, a oni jej odpowiadają mową mieszaną. Lucynie zresztą angielski nie idzie. Po tylu latach! — Mam mały kontakt z Amerykanami — tłumaczy. Wygląda na to, że szybciej można się nauczyć angielskiego na kursach w Polsce niż w środowisku Polonii w Ameryce. W sklepie bierze się wszystko samemu, w pracy używa tylko określonych zwrotów. Nie sądzę, żeby Lucyna w tym swoim szpitalu prowadziła z kimś jakieś rozmowy. Wygląda naprawdę na głupie babsko. Ojciec twierdzi, że w USA najbardziej mu się podoba to, iż każdy czuje się jak u siebie w domu. Kto pracuje i płaci podatki, nawet jeśli przybył z końca świata, traktowany jest tak samo jak ten, kto się tutaj urodził. Jeśli tak, to po co, u diabła, wyjeżdżał ze swojego domu? Po to, żeby gdzie indziej czuć się tak samo? Wiesz, kiedyś często się zastanawiałam, dlaczego podjął taką decyzję. Może musiał z powodów politycznych? Dużo ludzi wyjeżdżało. Może było coś w jego życiu, o czym mama nie wiedziała? Przez pewen czas zdawało mi się, że przyjeżdżam tutaj w specjalnej misji odkrycia prawdy. No i odkryłam, kurczę, Lucynę i Amandę. Nadal nie napisałam mamie, co tu zastałam. Na razie opisuję im widoki znad oceanu. Napisać jej czy nie? /Caeza Śmieszna ta Kaśka, będzie się mnie radzić przez Wielką Kałużę! Nie mój cyrk, nie moje małpy. Przeczytałam w gazecie ogłoszenie o eliminacjach do młodzieżowego programu telewizyjnego. Przez trzy dni się zastanawiałam, iść czy nie iść. Kusiło mnie, żeby pójść, wygrać i pokazać im wszystkim, że się nadaję. Maćkowi, rudemu, nawet Kaśce, której na razie muszę opisywać tylko moje zmyślone sukcesy. Jeszcze rano wychodziłam do budy z przekonaniem, że jednak nie warto, ale potem nagle, pod wpływem impulsu, zerwałam się z ostatniej lekcji. Pojechałam pod znajomy gmach. Kłębiło się tam ze sto panienek w mini i drugie tyle w legginsach. Ja byłam ubrana tak samo jak wtedy, gdy olał mnie tamten facet. Kupiłam sobie cappuccino z automatu i stanęłam pod oknem. Po paru minutach, po schodach zeszła dziewczyna, która kiedyś prowadziła program „Coś za coś". Niska, ruda, w okularach zwinnie przepchnęła się przez tłum. — Wchodzicie po dziesięć i każda z was mówi jedno zdanie o sobie. Pamiętajcie, jedno, bo nie skończymy do wieczora. Wysączyłam do końca cappuccino, teraz postanowiłam wypić kawę bez cukru. Wcisnęłam czerwony guzik i nic. Jeszcze raz i też nic. — Dlaczego wciskasz samo „bez cukru"? — usłyszałam głos za sobą. Za mną stał ten sam mały, rudy, z białymi rzęsami. — No i dobrze, zamówiłam samo bez cukru, bo jest najzdrowsze — warknęłam. Raz po raz wciskałam guzik i wreszcie cienkim strumyczkiem popłynęła kawa. Bez cukru. — Chodź — pociągnął mnie za rękę, tak że o mało się nie poparzyłam. Dowlókł mnie do tej rudej (czy oni tu mają takie kryterium przydatności do pracy?) dziennikarki z „Coś za coś". — Wypróbuj tę małą — powiedział — coś już razem robiliśmy. — Wchodzisz z następną grupą — nawet nie podniosła na mnie wzroku. Po chwili stałam z dziesięcioma dziewczynami przed kamerami. Okularnica wcisnęła mi do prawej ręki czarną tabliczkę z 40 wypisanym kredą numerem osiem. — Jestem Miśka i nie mam nic wspólnego z tym facetem, który mnie pani przedstawił — wyrecytowałam, gdy zapaliło się czerwone światełko. Miało być przecież jedno zdanie. Nagle zdałam sobie sprawę, że kubek z kawą cały czas ściskam w lewej ręce. - Dziękuję wam, dziewczyny - usłyszałam - ta z kubeczkiem zostawi nam swój numer telefonu. Powodzenia! Dziewczyny miały mord w oczach. LIST SIÓDMY Misiuuu! Pada deszcz i jest mi smutno. Za oknem szaro i jesiennie, choć wczoraj była piękna, letnia pogoda. Podobno Oregon ma to do siebie, że aura zmienia się tu z dnia na dzień, pod wpływem wysokich gór z jednej strony i oceanu z drugiej. Jestem tu już tyle czasu i do dziś nie spadła ani kropla deszczu. Mam też inny powód przygnębienia. Chyba się zakochałam i to bez wzajemności. Miśka! Pierwszy raz w życiu tańczyłam z chłopakiem w inny sposób niż do tej pory. Tylko muzyka i my. Trzymał mnie mocno, tak blisko, że byliśmy jednym ciałem poruszającym się w tym samym rytmie. 0 Boże, Misiu, czułam jego oddech na szyi i robiło mi się tak dziwnie miękko i gorąco. Aż głupio o tym pisać, ale i tak łatwiej pisać niż mówić. Ale zaczęłam od środka i ty nic nie rozumiesz. Zaprosiłam Gregory'ego na home coming dan-ce. To taka zabawa urządzana z powodu otwarcia sezonu piłkarskiego. Oni tu mają absolutnego fioła na punkcie sportów. Każda szkoła ma swoją drużynę piłkarską, tenisową, pływacką i jakąś tam jeszcze. Dyscypliny te mają swój sezon, a w nim międzyszkolne rozgrywki, którymi wszyscy się pasjonują. Me tylko uczniowie, ich rodzice i nauczyciele, ale również okoliczna ludność. Mówię ci, jak „nasi" grają, to na szkolnym stadionie są takie tłumy, jakby to był mecz olimpijski. Międzyszkolne rozgrywki są nawet transmitowane przez miejscową telewizję. Na otwarcie sezonu piłkarskiego musi być wielka zabawa, na którą idzie się z obstawą. Majka zrezygnowała, a Megi ma swojego chłopaka. Ten jej Ryan to jeden z zawodników szkolnej drużyny, a więc najpopularniejszych chłopaków w szkole. Ryan jest wschodzącą futbolową gwiazdą, otoczoną zawsze grupą wielbicielek. Panienki podobno zmienia bez przerwy, co żadnej nie przeszkadza, bo każda marzy, żeby wybór padł na nią. Chwilową wybranką jest Megi. Megi jest szkolną cheerleaderką. Wiesz, to grupa wybranych dziewcząt towarzyszących męskiej drużynie sportowej. Każda szanująca się drużyna musi mieć swoje cheerleaders. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak to jest tu poważnie traktowane i ile wzbudza emocji. Dwa razy do roku odbywają się wybory: dziewczyna musi być nie tylko ładna i zgrabna, ale wygimnastykowana. To, co wyprawiają te dziewczyny, po prostu w pale się nie mieści. Szpagaty we wszystkich możliwych kierunkach, kozły w powietrzu, piramidy, mostki, chodzenie na rękach. Nie wyobrażam sobie, żeby którejkolwiek dziewczynie z naszej szkoły chciało się tyle ćwiczyć tylko po to, żeby przez jeden sezon skakać przed bandą rozwrzeszczanych głupów. Za żadne skarby, nawet za cenę takiej popularności. Bo cheerleaders to najpopularniejsze dziewczyny w szkole. Megi twierdzi, że wyjście przed rozentuzjazmowaną przed meczem publiczność upaja ją jak narkotyk. — Czujesz się wtedy kimś — opowiada mi Megi. — No rozumiesz, machniesz nogą, a tłum wyje, wszyscy cię podziwiają i każdy chłopak chce się z tobą spotykać. Wiele dziewczyn ćwiczy od najmłodszych lat, żeby w przyszłości zostać cheerleaderkami. Pchają je w tym kierunku mamusie, które albo same zakosztowały smaku popularności, albo wręcz przeciwnie, nie nadawały się na cheerleaderki i zazdrościły popularnym szczęściarom. Megi opowiadała mi historię, jaka wydarzyła się kiedyś w Teksasie. Taka mamusia-fanatyczka koniecznie chciała, żeby jej córka dostała się do szkolnej drużyny i ćwiczyła ją już od pieluch. Mc z tego, córeczka przegrała z inną utalentowaną panienką. Wtedy mamusia wpadła na pomysł zamordowania matki konkurentki swojej córki. Sądziła, że dziewczynę tak załamie śmierć matki, że nie w głowie jej będą salta i szpagaty. Wynajęła więc płatnego mordercę! Niestety, sprawa się rypła, bo ten morderca podkablował mamusię na policji. Bycie cheerleaderką to początek życiowej kariery. Co roku na Florydzie odbywa się konkurs na najlepszą w Stanach grupę skaczących panienek. Jest wtedy nadzieja, że ktoś cię zauważy i będziesz miała życie usłane różami aż do śmierci. Megi też na to liczy i po lekcjach wytrwale ćwiczy. W Ameryce trzeba dążyć do perfekcji. Megi stosuje też bardzo rygorystyczną dietę, więc ja wyglądam przy niej jak pulpet. No, ale, wracam do zabawy, bo jak zwykle zrobiłam duże koło i naopowiadałam ci o czym innym. Od razu pojawił się problem, że nie mam co na siebie włożyć. Na co dzień obowiązuje luz, ale na taką zabawę nie wypada. Wszystkie panienki zmieniają się na ten dzień w królewny Śnieżki. Falbanki, koronki, bufki, szeleszczące tafty, a wszystko w bieliźnianych kolorach — niemowlęce błękity i różowości. Megi miała suknię bez ramiączek i dekolt prawie do pasa. Normalnie takie kreacje trzymają się na biuście, a Megi takowego nie posiada, postanowiła więc wypchać go sobie poduszeczkami. Ale był numer! Tańczyła z tym swoim Ryanem, zarzuciwszy mu ręce na szyję, gdy nagle zauważyłam, że coś białego wychodzi jej górą. Ostrzegawczo pomachałam do niej ręką, ona mi odmachała i w tym momencie poduszki całkiem wyszły na wierzch, a jedna bęc — wypadła na podłogę. Wszyscy, łącznie z Ryanem, pokładali się ze śmiechu. Megi rzuciła się do ucieczki, ja poleciałam za nią. Zastałam ją w łazience zalewającą się łzami. I to był koniec wieczoru. Dla mnie też, bo jako koleżanka i w dodatku rodaczka czułam, że powinnam jej towarzyszyć, więc razem wróciłyśmy do domu. Odwiózł nas Gregory, bo Megi ze wstydu nie chciała wracać z Ryanem. Napiszę ci jeszcze, jak wyglądałam, bo nigdy mnie w czymś takim nie widziałaś. Lucyna pożyczyła mi swoją starą balową suknię, z której wyrosła. Żadne różowości, tylko głęboka czerń. Górą dopasowana, a na dole powiewna. Kupiła mi też czarne lakierki na wysokim obcasie. Można mi było spokojnie dać z pięć lat więcej, ale wszystkie dziewczyny wyglądają tu o wiele poważniej. Cała rodzina asystowała mi przy ubieraniu, nawet tato wrócił wcześniej, żeby mnie podziwiać, a Amanda pomagała mi się uczesać. Gregory przyjechał po mnie ślicznym, czerwonym, sportowym samochodem i wyglądał, no sama rozumiesz. U-brany był w smoking, bo tak tu się chadza na takie gale. Wszystko więc było jak w filmie. Misiu, wreszcie nie byłam sobą. Chciałam być zabójczo uwodzicielska. Chciałam, żeby Gregory zakochał się we mnie na śmierć i życie. Chciałam przeżyć romantyczną przygodę miłosną. Sama powiedz, czy ja w Warszawie mam szansę na przygodę? W domu siedzi babcia, ciotka, niczym KGB, lustruje moich znajomych, a mama wszystkiego zabrania. Ale nie dane mi było nic przeżyć. Wróciłam do swojego pokoju i do samej siebie, jaką mnie znasz. Czar prysł i z królewny znowu zrobił się Kopciuszek. A królewicz? Zadzwonił, podziękował za miły wieczór i więcej się nie odezwał. A ja czekam każdego dnia. Chciałabym, żeby zadzwonił albo przyjechał, a z drugiej strony boję się, bo wtedy musiałabym z nim rozmawiać. Tamtego wieczora po prostu tańczyliśmy i nie musieliśmy nic mówić. Boję się też siebie, bo nie wiem, co bym zrobiła, gdyby on próbował zaciągnąć mnie do jakiegoś hotelu. Sama nie pojmuję, co się ze mną dzieje. Czasami wydaje mi się, że od mojego wyjazdu z Polski upłynęły już całe lata. Misiu, koniecznie szukaj Knotów! (woja C/ndar-ewa No właśnie, zapomniałam, że tak naprawdę Kaśka nigdy nie miała chłopaka. Ciągle się w kimś kochała i nic z tego nie wycho-46 dziło. Raz tylko wszystko szło dobrze i to ja jej zepsułam. Wtedy o mało co nie zerwałyśmy ze sobą na zawsze. Ja przynajmniej sama bym ze sobą zerwała. A Kaśka jakby nigdy nic. Uszy po sobie, jak zwykle. Sama nie wiem, dlaczego jej to zrobiłam, bo na tamtym chłopaku wcale mi nie zależało. Kaśka spotkała się z nim ze trzy razy, poszła nawet na koncert jazzowy, chociaż jazzu nie cierpimy obie. Potem w sobotę przyprowadziła go na imprezę do Czarka, szczęśliwa, że pierwszy raz miała z kim przyjść. Nie wypuszczała go z rąk przez cały wieczór, a w pewnej chwili powiedziała rozkapryszonym głosem właścicielki faceta: — Jeszcze ani raz nie tańczyłeś z moją przyjaciółką! No więc zatańczyliśmy. Piosenka była długa, przez cały czas milczałam, a gdy wyczułam, że za chwilę się skończy, zaczęłam mu się zwierzać. Utwór przebrzmiał, a ja nie drgnęłam. Zarzuciłam mu ręce na szyję i tak trwaliśmy przez chwilę, zanim nie weszły pierwsze takty „Queenów". Znałam tę kasetę, Słoma specjalnie zmiksował same pościelowy. Gadałam więc i gadałam, mówiłam, że mam takie psie szczęście, bo zawsze kocha się we mnie nie ten, co trzeba. Że nie umiem pokochać nikogo, komu na mnie zależy i tym podobne bzdury. Przeszła trzecia i czwarta piosenka, widziałam przerażony wzrok Kaśki i słyszałam chichoty dziewczyn. Chłopak nie wypuszczał mnie z objęć. Kaseta się skończyła, a my trzymaliśmy się za ręce. Rozejrzałam się. Kaśki już nie było. Całowałam się potem z tym facetem przez parę godzin w drugim pokoju. Nad ranem odprowadził mnie do domu, daliśmy sobie buzi na pożegnanie. — Podaj mi numer swojego telefonu — powiedział. — Po co, i tak do mnie nie zadzwonisz — ucięłam. Nie spotkałam go więcej, a on nie odezwał się też do Kaśki. Mariola, oczywiście, wyklepała jej następnego dnia, co wyprawiałam. A Kaśka? Kasiunia przyszła do mnie do domu i wydusiła z siebie: — Dobrze, że tak się stało. Przynajmniej wiem, że nie był mnie wart. Więcej do sprawy nie wracałyśmy. Wczoraj wieczorem dowlokłam się do domu, nie zdążyłam jeszcze skręcić w nasze podwórko, gdy zobaczyłam idącą przede mną parę. On obejmował ją jak napalony nastolatek, ona przytulała się do niego z tkliwością. To było widać nawet po ciemku, choć rozróżniałam same kontury sylwetek. Nagle obie wydały mi się znajome. Zwolniłam kroku i poczekałam, aż znajdą się w świetle podwórkowej lampy. To była mama Kaśki. I on! On! Nie mogłam uwierzyć. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam biec przed siebie, byle dalej. To niemożliwe, niemożliwe, powtarzałam sobie. On?! Właściwie wstydziłam się swojej reakcji. Mnie, w przeciwieństwie do Kaśki, takie rzeczy nie powinny dziwić. Ja już wiem, że życie składa się z samych zdrad i krętactw. Moje też. Było mi tylko tak dziwnie. Nie mogłam wrócić do domu, przynajmniej nie od razu. Najchętniej poszłabym pogadać ze Słomą, ale on nie wraca przed dziesiątą. W końcu wylądowałam u Marioli. LIST ÓSMY Misiu kochana! Wiesz co, może to ty powiesz mojej mamie o tatusiu-bigamiście? Błagam, zrób to, bo ja sama się nigdy nie odważę. Ten mój ojciec to naprawdę dziwny facet. Od mojego przyjazdu w ogóle nie próbował rozmawiać ze mną na poważnie. No wiesz, o tym, dlaczego od nas odjechał, czemu nie wrócił. Takie wyjaśnienia chyba mi się należą. A tu ani słowa. O mamę zapytał tylko raz i to bardzo ogólnie. Unika bycia ze mną sam na sam. Wiesz, coś ci powiem ważnego. Pewnie będziesz się śmiała, ale kiedy byłam mała, marzyłam o tym, żeby twój tato nagle okazał się i moim. Zazdrościłam ci go, a ty się nawet tego nie domyślałaś. A pamiętasz, nie, na pewno tego nie pamiętasz, jak kiedyś powiedziałaś, że zazdrościsz mi ojca, bo miał nosa, bo wywiał do Stanów i potrafił się urządzić. Potem, gdy już mnie zaprosił, mówiłaś: — Ty to masz dobrze, jedziesz do Stanów i będziesz miała wszystko, o czym zamarzysz. Chciałam ci wtedy powiedzieć, że nawet nie wiesz, jakiego masz ojca i że nigdy nie zrozumiesz, co to znaczy, kiedy zaradny tatuś wywiewa i wybiera lepsze życie, a ty go zupełnie nic nie obchodzisz. Z Lucyną jest poprawnie. Ona nie jest jednak taką kompletną idiotką, jak mi się wydawało. Całkiem nieźle mi poradziła przed balem, jak to zrobić, żeby nos wydawał się mniejszy. 0 przeszłości 'i ojcu jednak ze sobą nie rozmawiamy. W szkole radzę sobie nadzwyczaj dobrze, aż mnie to dziwi. W Polsce tylko jakoś lądowałam, a tu wydaję się sobie białym orłem. Tu, po prostu, wszystkim zależy na tym, żebyś czuła się dobrze. Nikt nikogo nie dołuje, a wręcz przeciwnie, umacnia go w przekonaniu o wysokiej wartości. Dotyczy to nawet największego muła. Me daj Boże, gdy kogoś podejrzewają o Iow self-esteem, czyli o niską samoocenę. Zaraz taka jednostka ląduje u psychologa. Niska samoocena jest, zdaniem tutejszych pedagogów, początkiem każdego zła. Taki osobnik może sięgnąć po narkotyki lub alkohol, związać się z jakimś gangiem i tam czuć się kimś. Szkoła, w odróżnieniu od naszej, nie udowadnia uczniowi, że jest kompletnym idiotą, ale umacnia go w przekonaniu, że jest coś wart. Do szkoły chodzi się tyle samo lat co u nas. Najpierw jest elementary school, czyli odpowiednik naszej podstawówki. Tyle że tu trwa ona sześć lat. Potem zmienia się szkołę na trzyletnią junior high, po której wszyscy idą na cztery lata do high school, czyli szkoły średniej. Nie ma zawodówek czy techników. Wszyscy bez wyjątku mają obowiązkową szkołę średnią, do której nie ma egzaminów wstępnych. I ta szkoła jest na znacznie niższym poziomie niż nasza i tylko od ucznia zależy, czy chce się uczyć czy nie. Ci, co nie chcą, nie mają szans na wyższych uczelniach, gdzie — choć też nie ma egzaminów wstępnych — bierze się pod uwagę średnią ocen i wynik końcowego egzaminu, tzw. SAT. Pisałam ci, że bałam się odpytywania pod tablicą, a tu niczego takiego nie ma. Jeśli chcesz, przez cały dzień możesz się nie odzywać. Jest za to wiele pisemnych testów i to na czas. Trochę mi na początku nie szły, ale jak przestałam się denerwować, że wyjdę na głupa, od razu zaczęłam je robić lepiej. A wyjść na głupa nie mogę z tej przyczyny, że wszystkie oceny są tajne i nikt nie wie, co dostał drugi. Pełny relaks. Na matmie jestem na niższym poziomie niż w Polsce. Zdecydowałam, że tak będzie bezpieczniej, bo mam ciągle kłopoty językowe. Dodaję więc słupki i w tym jestem bardzo dobra. No popatrz, a zawsze byłam matematycznym tumanem. Gorzej z angielskim, ale też na C, czyli na troję wyciągam. W domu muszę jednak pracować więcej niż inni. Taka Megi nie robi nic i jakoś ląduje. Bierze też lekcje z dramy, bo chce być gwiazdą. Mamy tu w szkole teatr, który wystawia prawdziwe, kilkuaktowe sztuki. Cieszę się, że poznałam Megi, bo inaczej byłabym okropnie samotna. Nie za bardzo chwyt'am wejścia i odzywy, więc jako partner się nie liczę. Dzięki Megi jestem na doczepkę wiązana z grupą popularnych, czyli śmietanki. Tę doczepkę, niestety, wyczuwam, ale w mojej sytuacji muszę się cieszyć z tego, co mam. A mam zaszczyt siedzieć w czasie lunchu przy stoliku z tymi, co są cool. Oni tu używają określenia cool na coś, co jest wspaniałe i godne podziwu. Cool mogą być i ludzie, i sytuacje, i przedmioty. Cool ludzie ubierają się w cool sposób i zachowują cool. Cool słyszę ciągle i na okrągło. Jeśli, na przykład, padnie jakaś propozycja, którą aprobujesz, mówisz z przekonaniem: — Oh, cool! — i wszyscy od razu wiedzą, że jesteś za. No więc jestem wśród cool ludzi, sama nie będąc cool. Mój strój też nie zasługuje na to miano. Nie jestem w stanie doścignąć tutejszych standardów. Oni ubierają się bardzo różnie, przeważnie w określonym stylu. W stylu prepi nie ubierze się ktoś, kto chce być bardzo cool. Styl prepi to taki na grzeczną dziewczynkę i poczciwego chłopca. W prepi, na ogół, ubierają się nerdy (czytaj: niedorajdy) i giki, czyli kujony, choć i oni starają się naśladować cool i przebierają za nich, w związku z czym są nazywani followers. Rozumiesz coś z tego? Bez wyjaśnień Megi nigdy bym się w tym nie połapała. Bardzo ważna jest marka firmy — drogie ciuchy Nike czy Pumy. Żeby być cool, trzeba mieć gładki podkoszulek, ale taki z dobrej bawełny. Nie byle jaki, tylko drogi, najlepiej biały albo w brud-nawym, przygaszonym kolorze. Na to nakłada się dużo za dużą bluzę, też gładką, choć niektóre napisy są modne. Ale trzeba wiedzieć jakie. Może być męska flanelowa koszula w kratę, też określonej marki. Spodnie za duże i opadające, a do tego buciory jak nasze martensy. Twój styl określa ciebie, tak jakbyś nim wyrażała swój stosunek do życia. Ja natomiast jestem nijaka. Moja bluzka w paski nie wyraża dosłownie nic. Me przyciągam wzroku. Niestety, to co mi się podoba jest okropnie drogie, a tatunio groszem nie sypie. Wszyscy tu kalkulują z ołówkiem w ręku. Bardziej niż w Polsce. Wszyscy żyją na raty i potem mają problemy ze spłacaniem. Słyszę wciąż na ten temat dyskusje ojca z Lucyną i robi mi się niedobrze. Tak samo jest w domach Majki i Megi, choć ich rodziny są znacznie lepiej sytuowane. Domy, samochody, meble, lodówki ludzie biorą na raty i nikt nie kupuje ich za gotówkę. Dlatego, oglądając amerykańskie filmy, miałam wrażenie, że ludzie mają, co chcą. Prawda wygląda inaczej. Oni tu żyją ustawicznie na minusie i denerwują się okropnie, bo jeśli stracą pracę, nie będą mieli czym spłacać tych wspaniałości. A jak już się coś spłaci, zaraz na rynku pojawia się następne coś — lepsze, co trzeba koniecznie mieć. Myślisz, że to przesada i wcale nie trzeba mieć najnowocześniejszej zmywarki do naczyń albo samoczysz-czącego się piecyka? Mylisz się. Istnieją tu bowiem zmieniające się standardy i jeśli im się nie dorówna, to twój dom straci na wartości. — Inwestując w dom, podnosisz jego wartość albo utrzymujesz go na tym samym poziomie — wyjaśnił mi tato. — Piecyki czy zmywarki należą do wyposażenia domu. Ludzie chcą kupować domy tylko z nowoczesnym sprzętem. Jeżeli więc zadbasz o nowości, sprzedając dom zyskujesz. To się samo napędza. Towarów, które kuszą, jest tu cała masa, a tym łatwiej ulega się pokusie, że nie trzeba od razu płacić. Nawet ciuchy można nabywać na plastik, czyli karty kredytowe. Takie karty wydają banki lub większe domy towarowe. Lucyna ma aż piętnaście takich kart i to podobno wcale nie jest dużo. Każda rzecz na kartę kosztuje w sumie drożej, ale nikogo to nie zniechęca. Gdybym miała taką kartę, od razu bym sobie coś kupiła. Ale ojciec zdecydowanie woli inwestować w dom niż we mnie. Sam bardzo dużo robi w domu, jak widać Ameryka wypleniła z niego to lenistwo, o którym tak chętnie opowiadała ciotka Dzidzia. Urlopu podobno nie miał od lat. Tato Megi — profesor — też całe dnie i noce spędza w pracy i nigdy go nie ma w domu. W Ameryce nauczyciele dostają pensje tylko za dziewięć miesięcy. Wakacje mają wolne, ale przez ten czas nie zarabiają, więc muszą czegoś sobie poszukać. Megi mówiła, że moja pani od angielskiego była latem ratowniczką na osiedlowym basenie. I to jest normalne. Muszę też znaleźć sobie jakąś pracę, bo sklepy kuszą. Poza tym całymi popołudniami siedzę w domu jak głupia. Megi lata na randki i tylko z Majką mogę pogadać przez telefon. ' Pisz! /Casza Długo wahałam się, czy iść do mamy Kaśki. W końcu to ona sama powinna wylać jej ten kubeł wody na głowę, nie ja. Ale tak naprawdę musiałam jej dzisiaj dowalić. Poszłam. Idąc po schodach wyobrażałam sobie, co za chwilę nastąpi. Wszystkie trzy były w domu, co znacznie ubarwiało sytuację. — Och Misiu, jak dobrze, że jesteś — powitała mnie mama Kaśki. — Tak się już stęskniłam za Kasią, że przynajmniej nacieszę się tobą. Akurat, za chwilę się nacieszy. Tak jak ja wtedy wieczorem, na podwórku. — Dostałam list od Kaśki — zaczęłam. - No popatrz, do ciebie pisze, a do nas wysyła tylko króciutkie kartki — wtrąciła się ciotka. - Kasia prosiła, żebym coś pani powiedziała - brnęłam. - To nie mogła sama napisać? - tym razem przerwała babcia. - Mogła, ale nie chciała - zaczynałam być niegrzeczna, ale skoro miałam im to wszystko powiedzieć, musiałam się odpowiednio nakręcić. Mama wstała i podeszła do okna. Odsunęła firankę i wypatrywała czegoś na podwórku. A może kogoś? - Jest w ciąży! — zawołała odkrywczo ciotka. Wybuchnęłam śmiechem. - Kaśka? Przecież ona się nawet z nikim nie całowała. - Kamień spadł mi z serca — zapewniła babcia. Mama ciągle wyglądała przez okno i nie widziałam jej twarzy. Czekałam, aż się odwróci. Nareszcie spojrzała na mnie uważnie. - Kaśka prosiła, żebym powiedziała pani o tym, że jej ojciec ma w Stanach nową żonę i siedmioletnią córkę — wypaliłam. Teraz już tylko mogłam czekać na efekt. Było tak, jak przewidywałam. Babcia zaczęła ocierać oczy, ciotka uśmiechała się drwiąco. Tylko mama nadal wpatrywała się w brzozy pod oknem. - Chyba powinnam była to przewidzieć - powiedziała wreszcie. - Cha, cha, bigamista — zachichotała ciotka. - Nie, oni żyją bez ślubu - sprostowałam uprzejmie. - Kasia wraca? — zapytała mama po chwili. - Nie, skąd. Dlaczego ma wracać? - dodałam złośliwie. - Ma wreszcie siostrę, o której tak marzyła. - Siostrę! — wyraziła oburzenie ciotka. - Dziękuję ci, Misiu, że nas odwiedziłaś — powiedziała mama, więc uznałam wizytę za zakończoną. LIST DZIEWIĄTY Hej, hej Misiu! Co chciałaś przez to powiedzieć pisząc, że widziałaś moją mamę z facetem? Pewnie to był kolega z pracy. Oprócz twojego, przyszedł dziś list od ciotki Dzidzi. Pisze, że powinnam jak najprędzej wrócić ze względu na mamę i sytuację z ojcem. Dzięki, że im o wszystkim powiedziałaś. Mam teraz wreszcie wyjaśnioną sytuację. Ciotka jest zdania, że swoją obecnością popieram związek ojca z Lucyną i że niepokoi się o mamę. Czyżby tak się przejęła tym, że ojciec ją zdradza? Poznałam jednego chłopaka! Nie wyciągaj zbyt pochopnych wniosków, bo ciągle myślę o Grego-rym. Zadzwoniłam do niego pod jakimś pretekstem, ale nie wyraził chęci ponownego zobaczenia mnie. No więc, ten chłopak się mną zainteresował. Czy to nie wspaniałe? Wreszcie ktoś tu się mną zainteresował. A co ciekawsze, on jest Polakiem. Może mu ojczyzny brakuje, a we mnie widzi jej kawałek; jak pamiętasz, dość pokaźny? Mój wiel-56 biciel ma na imię Wojtek i przyjechał tu w ramach studenckiej wymiany. Poznałam go w sklepie. Wiózł za mną koszyk. W supermarketach zatrudnia się uczniów lub studentów do pakowania klientom sprawunków w papierowe torby i wynoszenia toreb do samochodów. Płaci za to sklep i nie trzeba dawać napiwków. Pojechałyśmy z Lucyną do supermarketu i kiedy nasze wózki były zapełnione żarciem na cały tydzień, stanęłyśmy przy kasie. Amanda przyjrzała się chłopakowi, który pakował nam graty i mówi: — Pac, Kasza, ten czerwone włoski na ciebie patsy. Chyba chce się z tobą ożenić. — Nie mówi się czerwone włoski, tylko rudy — poprawiła ją ze spokojem Lucyna. A „czerwone włoski" najpoprawniejszą polszczyzną: — Czy odwieźć paniom ten wózek do samochodu? 0 mało nie padłyśmy trupem, a potem śmiałyśmy się z Lucyną jak szalone. Na szczęście Wojtek śmiał się z nami. No i teraz Lucyna zaprasza go na weekendowe obiady. Wojtek jest bardzo zapracowany, bo w ciągu dnia studiuje elektronikę, a wieczorami dorabia w supermarkecie. Podoba mi się, mimo czerwonych włosów, ale, jak wiesz, my heart belongs to Gre-gory. Mogę z Wojtkiem gadać o wszystkim i nie muszę się wysilać. Wątpię natomiast, czy tańcząc z nim miałabym grzeszne myśli. Życie jest jednak skomplikowane. Wiesz, jak tu się śmiesznie robi zakupy? Trzeba być specjalistą. U nas jest nim Lucyna. Do tego to ma głowę. Codziennie pracowicie przegląda gazety i wycina z nich rabatowe kupony na różne produkty żywnościowe i kosmetyki. Takie kupony dają zniżkę o SO, 50 lub 75 centów. Jeśli się je połączy z kuponami z konkretnego sklepu, można otrzymać zniżkę nawet powyżej dolara. Wymaga to jednak wnikliwych badań rynku i dużej cierpliwości. We wszystkich sklepach ceny są prawie takie same, a twój zysk zależy właśnie od tych kuponów. Okropnie to skomplikowane, ale Lucynę wciąga jak hazard. Potem z błyskiem w oku opowiada przez telefon swoim znajomym: — Dziś udało mi się zaoszczędzić aż pięć dolarów! Drugim rodzajem ekscytujących łowów jest kupowanie ciuchów. I tu Lucyna mogłaby dostać medal supermyśliwego. Najpierw trzeba zwierzynę wypatrzyć; potem tropić, a wreszcie wybrać odpowiedni moment i cap! Łowy przeprowadza się w mailu. Mail to zespół różnych sklepów pod jednym dachem, takie zadaszone miasteczko. Do maila jeździ się spędzać czas. Pierwszy raz zabrała mnie Lucyna, a teraz jeżdżę z Majką i Megi, która ma samochód. Nawet jeśli się nie ma pieniędzy jak ja, do maila jeździ się w celach towarzysko-rozrywko-wych. W środku jest miło (latem klimatyzacja, zimą ogrzewanie) i czysto. Z zewnątrz mail nie wygląda atrakcyjnie — taki olbrzymi bunkier bez okien, otoczony parkingami — często też krytymi. Stoi przeważnie za miastem w szczerym polu. Za to w środku — luksus: gaje palmowej fontanny, kawiarnie, kina, nawet lodowisko. Spędzamy tu wszystkie soboty. Taki sam pomysł mają chłopaki, więc ciągle się kogoś spotyka, a między spotkaniami tropi i poluje. Megi, podobnie jak Lucyna, ma zmysł myśliwego, ja jestem na szkoleniu, a Majka dla towarzystwa. Do maila trzeba chodzić często, bo ciągle są przeceny. Tu przecenia się wszystko. Tyle że nie naraz. Sztuka polega na tym, żeby kupić jak najtaniej od dawna upatrzony towar. Najlepiej kupować latem zimowe rzeczy, a zimą letnie. Czasem ceny są dodatkowo obniżane z powodu jakiegoś święta i wtedy coś, co kosztowało 20 dolarów, można kupić za pięć. Rośnie więc moja motywacja do podjęcia jakiejś pracy Ojciec załatwia mi teraz zieloną kartę, czyli wizę stałego pobytu. Na jej podstawie mogę już starać się o pracę, ale tylko w określonych miejscach i ograniczonym wymiarze godzin. Takie są przepisy dotyczące studentów i uczniów. Bez tych papierów nigdzie mnie nie przyjmą, nie ma mowy. Chyba że jako opiekunkę do dzieci, ale i z tym miałabym trudności. Taki baby sitting na godziny jest zresztą bardzo kiepsko opłacany — jeden, dwa dolary. Chciałabym pracować w domu towarowym, ale muszę poczekać, aż moja sytuacja prawna będzie uregulowana. Oni tu mają bardzo ostre przepisy. Kiedy kogoś złapią na tym, że zatrudnia pracownika na czarno, choćby do zmywania garów, wlepiają mu wysoką grzywnę. Nikomu się to nie opłaca. No i jest bezrobocie, więc własnych tanich pracowników mają do wyboru i do koloru. Na razie czekam i zadowalam się tym, co mi czasem da Lucyna. Powiedz Marioli i Słomie, że mogą sobie wybić z głowy plany wyjazdu na zarobek do Stanów. Albo lepiej nie mów, bo pomyślą, że zadzieram nosa. Ale słowo ci daję, że to nierealne. Mariola pisała do mnie i pytała, czy mogłabym im jakoś pomóc. Z Lucyną jestem w coraz lepszych stosunkach i aż mi głupio, że tak się stało. Myślę też, że ojciec 59 jest do niej bardzo przywiązany. Zupełnie nierealne, żeby się z powrotem zeszli z mamą. Może więc niech ułożą sobie życie oddzielnie. Całuję. /Caśia Pierwsze słyszę, że Słoma wybiera się z Mariolą na saksy do Stanów. Mariola ciągle utrzymuje, że jest z Pawłem tylko dlatego, że na pewno się w nikim w życiu nie zakocha, a Paweł nic mi o tym nie mówił. W ogóle nie wiedziałam, że Mariola pisze listy za ocean. Kaśka tak skrzętnie mi opisuje, co się wydarzyło, a nawet nie bąknęła o tym, że wywnętrza się również Mariolce. Z Pawłem widujemy się codziennie po budzie. Odprowadza Mariolę i przychodzi do mnie. Siedzi aż do przyjścia któregoś z moich rodziców, a potem jeszcze w nocy długo gadamy przez telefon. Wczoraj mój ojciec, mijając się z Pawłem w drzwiach, zapytał: - To z kim on w końcu chodzi, z tobą czy z tą Mariolką? - Oczywiście, że z Mariolą — ucięłam. Z ojcem od tamtego wieczoru, gdy widziałam go z mamą Kaśki, nie rozmawiamy w ogóle. Głupia Kaśka, jak ona mogła mi go zazdrościć. Niewydarzony facet, który nigdy niczego nie o-siągnął. Doktor historii! I w dodatku taki, który habilituje się od siedmiu lat. Siedzi w tych swoich mrokach średniowiecza i pisze pracę, której nikt nie przeczyta. Zawsze zarabiał grosze i zawsze nasz dom funkcjonował tylko dzięki pensji mamy. Czego ona nie omieszkała mu wypominać. Odkąd pamiętam, kłócili się o pieniądze. U nas nigdy nie było wspólnej kasy i tradycyjnego podziału na kupki: na czynsz, na życie, na ubranie. Każde z nich miało własne pieniądze i na dom dawało po trochu, niechętnie. Zresztą i tak tata nie bardzo miał co dawać. Tak było jeszcze parę lat temu. Kłótnie o wszystko. O to, kto 60 ma nalać herbatę albo sprzątnąć talerz ze stołu. Pamiętam: idę powoli po schodach na górę. Jak najwolniej, żeby to jeszcze odwlec. Zatrzymuję się i słucham, czy dźwięczy cisza. Jeszcze nadzieja: może ich nie ma. A potem z każdym stopniem coraz lepiej wiem, że są, że znów się kłócą. Czuję, jak robię się czerwona. Żeby tylko nikogo nie spotkać. Ale czego ja się właściwie wstydzę? I tak słychać ich w całym pionie. Nagle, prawie z dnia na dzień, zrobiło się u nas cicho. Widać wywrzeszczeli sobie wszystko do końca i przestało im zależeć. Teraz mamy w domu trzy pary zamkniętych drzwi. Na prawo ojca, na lewo mamy, moje na wprost. Odkąd pamiętam, oni nigdy nie byli, tak naprawdę, razem. Zawsze obcy sobie, dalecy, chodzący własnymi drogami. Przez te wszystkie lata nie obchodzili swoich imienin ani rocznic ślubu. Tylko dwa dni wryły mi się w pamięć. Dwa dni na całe siedemnaście lat pamiętania. Pierwszy wyłania się z głębokiego dzieciństwa. Tata przynosi mamie ogromny bukiet łososiowych róż na urodziny. I drugi, Dzień Dziecka. Zabrali mnie wtedy na lody. Raz. Jeden jedyny raz byliśmy gdzieś razem we troje. Pamiętam też taki wyjazd na wczasy, we czworo: ja, rodzice i przyjaciółka mamy, Bożena. Dalej było jak w psychozabawie - w jaki sposób rozmieścić nas w dwuosobowych pokojach, żeby wszyscy byli zadowoleni. Zaproponowałam, żeby mieszkali razem: mama z ojcem jak prawdziwe małżeństwo, a ja z Bożenką. Irracjonalnie wydawało mi się, że coś między nimi zmienię. Nie chcieli o tym słyszeć. W końcu ja wylądowałam w jednym pokoju z tatą. To był ostatni raz, kiedy próbowałam naprawiać ich małżeństwo. Wtedy chyba, po raz pierwszy, zaczęłam myśleć: nie — nasza rodzina, ale — ich małżeństwo. Unikam kontaktów z nimi, co zresztą nie jest trudne, bo ich nigdy nie ma. Ojciec od czasu do czasu próbuje, tak jak wczoraj na temat Pawła, a mama... Z matką chyba jest coraz gorzej. Wraca jeszcze cała elegancka i wysiada z tego swojego malucha w oparach ulubionego napoju. Aż dziwne, że jej nigdy policja nie obwąchała. Nie wytrzymałam i zapytałam: — To ty po alkoholu prowadzisz? 61 - Po jakim alkoholu? - obruszyła się. - Jadłam cukierki z likworem. Potem zaraz kładzie się i zasypia kamiennym snem aż do rana. I tak codziennie. Rano długo leży w wannie i dochodzi do siebie. Potem przez pół godziny robi makijaż. Wypija kubek kawy, nic nie je i znika na cały dzień. Ja zwykle odżywiam się białym serem. Biały ser na śniadanie, biały ser na obiad, biały ser na kolację. - Jesteś monofag, pantofelek - mówi Paweł, gdy przychodzi w mojej porze białego serka. Z Pawłem dużo rozmawiamy o Marioli. On mówi, że nie chce jej kochać, ale musi. Najbardziej chciałby kochać mnie, bo tak jak ze mną nigdy mu nie jest z Mariolą. Powinnam go spuścić ze schodów, ale też nie mogę. Ciągnie mnie do Słomy, bo zawsze mnie ciągnie do cudzych mężczyzn. Przed chwilą zadzwonili z telewizji. Mam przyjść pojutrze na ostateczne eliminacje. LIST DZIESIĄTY Oj, Misiu! Dziwne są te twoje listy. Ty też jesteś jakaś nie moja — smutna i zimna, jakbyś miała o coś do mnie pretensje. A ja naprawdę tak się cieszę, że mam ciebie i mogę ci wszystko o sobie opowiedzieć. Znowu mi głupio to pisać, ale jesteś najbliższą mi osobą. No, tym razem, żeby cię zabawić, opiszę ci moją halloweenową przygodę. Ten cały Halloween to istne wariactwo. Najpierw trzeba, obowiązkowo, kupić dynię, a najlepiej kilka. Można je dostać w sklepach, gdzie leżą ułożone w malowniczych piramidach albo na dyniowej farmie. Pojechaliśmy na taką farmę — śmy, to znaczy: ja, tato, Amanda, Wojtek, Majka i — nie uwierzysz — Gregory! Przyjechał odwiedzić dziadka i wpadł do nas. Gdybym wiedziała o tym wcześniej, to nie zapraszałabym Wojtka i byłoby cudownie. Zwykły traktor z przyczepą woził wszystkich na pole dyniowe, jeśli chciało się wyrywać dynie prosto z ziemi. Na przyczepie siedzieliśmy na słomianych blokach — ja między Wojtkiem i Grego-rym. Co traktor szarpnął, leciałam to na jedną, to na drugą stronę. Starałam się, rzecz jasna, lecieć szczególnie na jedną. Nagle poczułam czyjąś dłoń na mojej. Niestety, nie z tej właściwej strony. Zrobiło mi się gorąco. I co? Nic. Siedziałam spokojnie, dając się głaskać po ręce i przechylając w przeciwnym kierunku. Najgorsze, że nadal było mi gorąco i biło mi serce. Czy ja oszalałam? Będąc zakochana w Gre-gorym, nie powinnam tak reagować. Kiedy wróciliśmy do domu, Gregory od razu pożegnał się i odjechał. Może coś zauważył? Dynie wydrążyliśmy w środku, wycięliśmy w nich śmieszne gęby i wstawiliśmy do nich świeczki. "Wojtek zrobił tak wspaniałego diabła, że aż szkoda, że to tylko dynia. Takie dyniolampiony ustawia się przed domem jako znak, że gospodarze gotowi są na przyjmowanie gości zza światów. Dzień przed Halloween, na naszym osiedlu, tuż przy jednym z domów, zobaczyłam autentyczne mogiły. No nic, myślę sobie, może amerykańscy ekscentrycy lubią mieć swoich zmarłych pod ręką. Co kraj, to obyczaj. Potem zobaczyłam na jednym z drzew wisielca i chciałam lecieć po pomoc. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że to Halloween. U nas takie coś na pewno by nie przeszło. Oni tu mają zupełnie inny stosunek do śmierci. Jakby mniej poważny. Może to i lepiej traktować śmierć na wesoło. Ja jednak czuję się trochę nieswojo. Zwłaszcza gdy pomyślę, że mama właśnie idzie na cmentarz z chryzantemą pod pachą i łezką w oku. Tu takie święto zmarłych, memoriał day, czyli dzień pamięci, obchodzi się w maju. Kiedy zapadł wieczór i przed wszystkimi domami pojawiły się światełka w dyniach, ruszyły duchy i zjawy. Wszystkie dzieci przebierają się i lecą z torbą do sąsiadów po cukierki. Każdy ma przygotowaną miskę słodyczy, które rozdaje przebierańcom. Towarzyszyliśmy Amandzie i jej przyjaciółkom w wędrówce po osiedlu. Jesienny wieczór — chłodny, ale pogodny, liście szeleszczące pod nogami, migoczące między domami światełka i snujące się postacie w dziwnych strojach. Potknęłam się w tych ciemnościach, ojciec mnie podtrzymał i potem przez chwilę szliśmy tak pod rękę. Amanda zebrała cukierki chyba na cały rok. Potem musiała je wysypać na dywan i Lucyna sprawdziła, czy wszystko jest w porządku. Podobno były przypadki, na szczęście nie u nas, że jakieś zboczone typy dawały dzieciom truciznę albo czekoladki z igłą w środku. Bardziej przezorni rodzice wysypują więc od razu cukierki do śmieci. Tego wieczora Amanda wyprawiała swoje urodziny. Niestety, miało to być slumber party, które polega na wspólnym spędzeniu nocy. Dziewczynki przynoszą śpiwory, które rzucają, gdzie popadnie, a potem przez pół nocy chichoczą. Ku mojej zgrozie dowiedziałam się, że muszę ich pilnować, bo ojciec z Lucyną idą na halloweenową zabawę. Lucyna uszyła sobie kostium czarownicy, a ojca przebrała za błazna. Faktycznie, tak też wyglądał. Obydwoje zresztą wyglądali idiotycznie, oni tu mają po prostu kręćka. Pilnowanie pięciu dziewczynek było ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłam. Ich szaleństwa trwały do pierwszej w nocy, bo o tej porze nie wytrzymałam i wparowałam w celu zrobienia awantury. Ułożyłam sobie po angielsku kilka ostrych zdań. Smarkule usłyszały, jak szłam i wszystkie grzecznie leżały w śpiworach. Już otwierałam usta, żeby wygłosić reprymendę, kiedy nagle z kuchni dobiegły jakieś dziwne odgłosy. Brzdęk i łomot. Zamarłyśmy. Ktoś najwyraźniej był w kuchni. Wszystkie dzieciaki z piskiem przylgnęły do mnie. Natychmiast przypomniała mi się historia Polly Klass, dziewczynki porwanej z własnego domu przez zboczeńca podczas slumber party. Ciało Polly znaleziono w pobliskim lasku. W panice wepchnęłam dwie dziewczynki pod łóżko, dwie do szafy, Amandę złapałam na ręce i nie wiedziałam co dalej. Przycisnęłam moją małą siostrę do siebie i czułam, że prędzej ten zboczeniec zabije mnie, niż pozwolę mu skrzywdzić A-mandę. Znowu hałas. Ktoś szedł korytarzem, telepiąc się od ściany do ściany. Pijany? Nagle rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. To już było nie do wytrzymania. Rzuciłam się w kierunku drzwi i gdy zapaliłam światło, zobaczyłam coś, co prawie zwaliło mnie z nóg. To był kot z resztkami słoika na szyi. Dziewczynki zostawiły na stole w kuchni duży słój z czekoladkami, kot wepchnął łeb do środka, a potem nie mógł go wydostać. Miotał się tak, aż stłukł słoik. Ale to nie koniec. Teraz trzeba było złapać kota i uwolnić mu pyszczek ze szklanej obroży. Wyglądało to groźnie, bo resztki słoja sterczały niczym szklana kolczatka. Dziewczynki powy-łaziły ze swoich kryjówek i zastanawiałyśmy się, jak pomóc kotu. Ciągniemy za szklane kółko — kot miauczy. Pchamy mu łeb — miauczy jeszcze bardziej. Ani rusz nie da się tego świństwa ściągnąć, jeśli kot ma pozostać żywy. Doszłam do wniosku, że muszę to rozbić młotkiem. Ułożyłyśmy kota na stole w kuchni, pod szkło podłożyłam kawał grubej tektury i uniosłam młotek. Kot wrzeszczał jak obdzierany ze skóry, dziewczynki usiłowały go trzymać. I właśnie w tym momencie w drzwiach stanęli ojciec z Lucyną. Ona mało nie zemdlała, a ojca zatkało. Aha, byłabym zapomniała. Kot wyszedł z o-presji bez szwanku. A ja znalazłam siostrę i doszłam do wniosku, że lubię ją mieć. Niech sobie ciotka pisze, co chce. Może i ojciec jest draniem, w gruncie rzeczy co mnie to obchodzi. Amanda to co innego. Chociaż ma ojca głupka i matkę krowę, to jest moją siostrą. A teraz jestem już strasznie śpiąca i nie napiszę ani słowa więcej. Twoja oddana Ьґ-гсмасіоіїюа /C, Byłam, byłam i wygrałam! Nie wiem, jak to zrobiłam, bo zachowywałam się zupełnie normalnie. — Jesteś dobra, bo masz zwis w oku i arogancką minę — powiedziała ta dziennikarka, Anka. — Nie masz z tego powodu kłopotów w szkole? Oczywiście, że mam. Zawsze matce mówią na wywiadówkach, że zanim wstanę do odpowiedzi, obrzucam nauczycieli najbardziej lekceważącym spojrzeniem, na jakie mnie stać. Będę z tą Anką prowadziła nowy program dla młodzieży. Przynajmniej nie muszę więcej kłamać Kaśce, której wciąż opisuję w listach moje telewizyjne, nie istniejące sukcesy. Kiedy wracałam do domu, znowu ich spotkałam. Już nawet nie za bardzo się kryją. Mama Kaśki tym razem rozchichotana i rozkoszna jak sama Kaśka, gdy się w kimś kocha. A mój ojciec... Sama nie wiem, czy o tym wszystkim napisać Kaśce. Łapię się na tym, że ten nieoczekiwany romans ojca z mamą Kaśki nie ekscytuje mnie tak, jak powinien. Mam wrażenie, jakbym złapała dziecko na paleniu papierosa w kiblu. Bardziej mnie podnieca, że mam haka na ojca, niż gniewa jego nielojalność wobec mamy. Nawet jej nie współczuję. 67 Moja mama zawsze była zimna jak porcja lodów. Pracowała do późna i dużo wymagała. Do jej powrotu miałam doprowadzić dom do ładu. Pamiętam dobrze. Mama wraca o jedenastej w nocy, znajduje w zlewie brudny talerz, budzi mnie i każe pozmywać. Potem, kiedy mama zaczęła bardzo dobrze zarabiać, nastała era pani Geni i sterylnej czystości we wszystkich pozamykanych pokojach. Każdy ma swoje życie i jedyną szansę, by go nie spieprzyć. Ja nie chcę żyć tak jak oni! Czytałam, że dzieci przeżywają zdrady rodziców dużo mocniej niż oni sami. Jeszcze jeden dowód na to, że dobrze robię, nie ufając czytankom. Dużo częściej myślę o telewizji. Nie, nie jestem idiotką, która frunie nad iglicą Pałacu Kultury, gdy tylko jakiś trzeci pomocnik kamerzysty uszczypnie ją w tyłek. Nie wierzę w taką karierę. Ja ją muszę dla siebie wywalczyć. Choćby pazurami. Mam nadzieję, że całą dawkę pecha w tej rodzinie los wlał do maminych butelek za regałem. Ja z nich pić nie będę. Własny program! Wreszcie będę miała coś swojego. Miejsce, gdzie będę mogła pójść i nie wracać do pustego domu. Na imprezy staram się nie chodzić, bo dziewczyny zaczęły patrzyć na mnie wilkiem. Na każdej czyjś facet usiłował być właśnie ze mną. Ostatnim razem, chłopak Małgośki klęczał nad ranem przede mną i twierdził, że koniecznie musimy jechać natychmiast do Zakopanego i wziąć ślub w kapliczce na Wiktorówkach. Widać — taternik. Musiałam spokojnie tłumaczyć, że tam, w kącie, stoi Małgosia i on, jak tylko trochę wytrzeźwieje, ma do niej wrócić i powiedzieć jej to samo. 68 LIST JEDENASTY Miśka! Kiedy czytam twoje listy, to mam wrażenie, jakbyśmy żyły na innych planetach. I co ciekawsze, mam takie samo wrażenie, gdy czytam listy od mamy, babci i ciotki. Gorzej — każda z nich żyje na oddzielnej planecie. Dzidzia ma obrażony ton i donosi, że mama znika na całe dni. Mama pisze, że jest zapracowana, zabiegana i musi znosić humory ciotki. Babcia twierdzi, że w domu wszystko w porządku, tylko ceny rosną. A mnie dotknęło nieszczęście głupoty. Misiu, jestem potworem bez moralnego kośćca i do tego głupim jak pudło gwoździ. Zaraz po Halloween Me-gi zaproponowała, żebyśmy poszły gdzieś na dyskotekę. Majka, jak zwykle, odmówiła, a ja nie miałam z kim pójść. Najchętniej poszłabym z Gregorym, ale on jest w Seattle. Niby jest Wojtek, ale po tym incydencie 69 na sianie (ale to brzmi!) nie miałam odwagi. Megi wpadła na pomysł, że Ryan przyjdzie z kolegą. Zaraz zabrała mnie do Super Gutza, żeby coś zrobić z moimi włosami. Zakłady fryzjerskie dzielą się tu na kilka kategorii — od tych drogich, gdzie zamawia się wizytę kilka tygodni wcześniej, do szybkościowych, gdzie tną na poczekaniu za 8 dolarów, niezależnie od fryzury. Po trwałej ciotki Dzidzi moje włosy wyglądały fatalnie. Głowę się tu myje obowiązkowo codziennie rano przed wyjściem do szkoły lub pracy. Kąpią się też rano, a nie wieczorem, kiedy człowiek jest brudny. Zęby za to myją trzy razy dziennie, a niektórzy przynoszą nawet szczoteczki do szkoły. Dezodoranty też. Nie wypada przyjść dzień po dniu w tej samej bluzce, bo wygląda się jak brudas noszący nieświeżą rzecz. No, ale miało być o moich włosach, a ja, jak zwykle, chcę ci napisać o wszystkim naraz. Zostałam ostrzyżona w tej błyskawicznej strzygami według instrukcji Megi i wyglądam możliwie. W każdym razie lepiej. Tak orzekła rodzina. Kupiłam też flanelową minisukienkę w bordowo-zielo-ną kratę, taką z dużymi kieszeniami, do tego bordowe legginsy. Zupełnie nie w moim stylu, ale i tak właściwie nie miałam swojego stylu. Kiedy się ostrzygłam i ubrałam, nagle poczułam, że stać mnie będzie na każde wariactwo. Pojechaliśmy samochodem Ryana, po drodze zgarnęliśmy tego Boba i jeszcze jakąś parę z naszej budy. Klub z dyskoteką jest w Downtown, czyli śródmieściu. Ludzi tłumy! Istna zbieranina. Nie widziałam nigdy takich dziwolągów. Nie mam pojęcia, gdzie oni się na co dzień ukrywają. Niektórzy mają kolczyki wszędzie. Dosłownie wszędzie, nawet na języku. Jeden facet miał tym me- talem tak naszpikowaną twarz, że wyglądała jak maska. Ale żadnych bójek, zaczepek ani ordynarnych występów. Byłam jednak spięta. Megi zniknęła z pola widzenia i zostałam sama z Bobem. Bob chodzi do naszej szkoły i mijamy się czasem na korytarzu. Należy do popularnych, bo jest z Ryanem w drużynie, a także zapowiada się jako gwiazda pływacka. Kiedyś w czasie lunchu opowiadał, że dostał propozycję studiowania na bardzo dobrym uniwersytecie, jeśli zasili akademicką drużynę. Słabych studentów, którzy są dobrymi sportowcami, przepycha się z roku na rok. Bob nie wygląda na geniusza, a papiery uniwersyteckie ma już w kieszeni. Zaczęliśmy podrygiwać. Nie szło nam jakoś, więc Bob zaproponował, żebyśmy wyszli na powietrze. — Mam dla ciebie coś w samochodzie — powiedział. Trochę mnie to zaniepokoiło, ale chciałam być cool, więc wlazłam z nim do tego samochodu. Pod tylnym siedzeniem miał piwo. Wypiliśmy po puszce i wtedy ten cały Bob wydał mi się zupełnie sympatyczny. Zaczął mnie pytać, jak po polsku brzmią różne angielskie słowa — piwo, drzewo, dom, samochód. Potem przeszliśmy do bardziej skomplikowanych zwrotów: chcę cię pocałować, czy jesteś dziewicą, czy lubisz seks. Było mi coraz bardziej wesoło i czułam się dobrze w jego towarzystwie. W pewnym momencie wyjął z kieszeni kapsułkę z małymi pastylkami. Nie wiem dlaczego, ale skojarzyły mi się z tik-takami. — Chcesz spróbować? — spytał. Chciałam, jasne, że chciałam. 71 Nagle ogarnęło mnie takie uczucie lekkości, jakbym nic nie ważyła. Moja głowa stała się balonikiem wypełnionym gazem. Było to strasznie śmieszne. Wybiegłam z samochodu. Chciałam tańczyć, śmiać się i skakać do nieba. Bob objął mnie ramieniem, a ja oparłam na nim głowę i zamknęłam oczy. Świat wirował, a my z nim. Czułam, że mnie całuje. Jednocześnie wsunął rękę pod moją sukienkę. Najpierw chichotałam i nie mogłam przestać, a potem pociągnęłam go z powrotem na salę. Tańczyć, tańczyć! Widziałam, że wiele osób na mnie patrzy i nie mogłam zrozumieć dlaczego. Wreszcie nie byłam sobą: zakompleksioną, brzydką, za grubą i do niczego. Byłam sexy, podobałam się, umiałam tańczyć i dobrze się bawić. Pamiętałam te wszystkie imprezy, kiedy stałam pod ścianą i wydawało mi się, że to o mnie jest za dużo. A teraz nic mnie już nie hamowało. Bob przyciskał mnie do siebie i całował przy wszystkich. Megi podeszła do mnie i coś mówiła. Widziałam, jak poruszają się jej usta, słyszałam głos, ale nic nie rozumiałam. Jak we śnie. W jednej chwili zachciało mi się płakać. Byłam sama, opuszczona, nie kochana i nie chciana. Łzy spływały mi po policzkach. Usiadłam na środku sali i płakałam jak oszalała. Chciałam do domu, do mamy, do babci, do Warszawy. Czułam, że ktoś mnie podnosi z podłogi, a jakieś ręce ciągną mnie w nieznanym kierunku. To był koszmar. Płakałam i cała trzęsłam się jak w febrze. Nie wiem, jak znalazłam się w samochodzie i jak dotarliśmy pod dom. Dalszy ciąg znam tylko z opowieści Megi. Lałam się przez ręce, więc Ry-an usiłował mnie zaciągnąć na górę. Byliśmy już na schodach, kiedy z kuchni wyszedł ojciec. Naj- wyraźniej Gzekał na mój powrót. Zdecydowanym głosem kazał Ryanowi wyjść, a sam zaniósł mnie na górę. Rano obudziłam się w ubraniu, miałam psychicznego kaca i okropny ból głowy. Byłam znowu sobą i to w najgorszym wydaniu. Och Misiu, czy naprawdę nie ma metody, żeby uciec od siebie? Za każdym razem, gdy chcę coś zmienić w moim życiu, nie wychodzi mi to. Od kiedy tu jestem, poznałam trzech chłopaków i tylko od nich zależało, jak się sprawy potoczą. Ja sama nie mam nad tym żadnej kontroli. Mogłabym zakochać się w każdym z nich. No, może Gregory ma największe szanse, ale chyba bardziej sobie wmawiam, że go kocham, niż tak jest naprawdę. Nie wiem, jakimi prochami nafaszerował mnie Bob. Megi twierdzi, że to mógł być „kwas", bo on właśnie daje tak szybki, choć krótko trwający efekt. Stosunki z Bobem wróciły do przeddyskoteko-wych. Może tylko wita się ze mną nieco cieplej, a czasami cmoka mnie w policzek. Staram się go unikać. Odczuwam też gwałtowną potrzebę wiedzy na temat seksu, bo widzę duże luki w moim wykształceniu. Tutaj podejście do seksu jest bardziej na luzie. Kiedy dziewczyna dostaje pierwszej miesiączki, oboje rodzice zapraszają ją do restauracji i celebrują moment dorosłości. Wszystko prawda, co piszą w naszych gazetach, że tu w szkołach rozdają prezerwatywy. Wcale to jednak nie znaczy, że szkoła namawia do współżycia. Jeśli się decydujesz, pamiętaj o AIDS i o możliwości zajścia w ciążę. Przemyśl wszystkie za i przeciw i sama wybieraj. Taki jest sens tych pogadanek. I wiesz co? Wolałabym, żeby ten pierwszy raz był $ amerykańskim chłopakiem. Miałby więcej wiadomości! Nie mam jednak z kim o tym rozmawiać, bo Megi pękłaby ze śmiechu, a ojciec w ogóle przestał się do mnie odbywać. Przcta/łiąbionoi /Саёюа Nienawidzę już tej Kaśki z jej idiotycznymi moralnymi roz-drapami. Ja nie biorę tylko dlatego, że znając mój kościec, wiem, jak by się to skończyło. Zwłaszcza że na mnie wszystko działa odwrotnie. Kiedyś łyknęłam sobie jakieś prochy mamy - miały napis, że są na sen i na nerwy. Oka po nich nie zmrużyłam. A denerwowałam się przez całą noc, tak jak nigdy. Gdy miałam okres, zaaplikowałam sobie dwie silne tabletki przeciwbólowe. Wyszłam na balkon, żeby pooddychać świeżym powietrzem i nagle zobaczyłam strusie chodzące sobie spokojnie po naszym osiedlu. Wyobrażam sobie, co by się działo, gdybym zaeksperymentowała z prochami. Po alkoholu, z kolei, robię się od razu smutna i wściekła. — Napij się, będzie ci weselej - słyszę zawsze od kumpli na imprezach, ale nigdy nie jest mi wesoło. Dlatego prawie wcale nie piję. Po co mam się jeszcze bardziej dosmucać. A teraz, kiedy widzę, ile koniaku jest w stanie pochłonąć moja matka, w ogóle już na alkohol nie mam ochoty. Właściwie jestem uzależniona wyłącznie od białego sera ze śmietaną i jedną łyżeczką cukru. Dziś nie byłam w budzie, bo strasznie bolał mnie brzuch. Normalka, mam tak co miesiąc. Poleżałam trochę, a potem siedziałam przy biurku i usiłowałam się czegoś nauczyć. Biurko mam przy oknie, więc doskonale widziałam, że do tego Jarka z przeciwka przyszła jego dziewczyna. On też nie poszedł na zaję- 74 cia. Otworzył jej drzwi i zaczął ją rozbierać już w progu. Nie mogłam przestać się gapić, a widziałam doskonale, bo słońce oświetlało całe jego mieszkanie. Nie zasłonili okien, tak jakby chcieli, żebym na nich patrzyła. A ja, kretynka, nie odchodziłam od tego okna przez dwie godziny. Pierwszy raz widziałam, tak naprawdę, jak ludzie się kochają, bo o pornosach nie ma co mówić. Chciało mi się płakać. Dlaczego? Sama nie wiem. Może z zazdrości. LIST DWUNASTY Micha! Ojciec nie odzywał się do mnie przez kilka dni. Aż do momentu, gdy musiał mnie poprosić do telefonu. Dzwonił akurat kolega, z którym mam robić projekt z historii. Bardzo mi pomaga, bo ja wielu rzeczy nie rozumiem i, prawdę powiedziawszy, to on odwala za mnie większość roboty. A tu mój tatuś wołając mnie mówi: — Jeszcze jeden chce się z tobą przespać. Ładnie cię matka wychowała! Zamurowało mnie. A to bydlak jeden. Go on o mnie wie! — Ciekawe, gdzie ty byłeś, kiedy mnie matka wychowywała! — warknęłam, wyrywając mu słuchawkę z ręki. Od tego dnia wojna. Kiedy go widzę, ostentacyjnie wychodzę z pokoju. Być może wkrótce będziesz mnie witała na lotnisku. Żeby nie Amanda, to już bym się pakowała. Ona też jest biedna. Nikt nie ma dla niej czasu. Ojciec znika na całe dnie, Lucyna też jest jakaś dziwna. Wczoraj widziałam, jak płakała. Może to ja psuję im rodzinną idyllę? Wiesz, ostatnio mieliśmy lekcję na temat molestowania seksualnego. To się tu nazywa haras-sment. Ciekawe, jak takie zajęcia byłyby przyjmowane w naszej klasie. Sprowadzały się do jednego: że kobieta we współczesnym świecie, z racji tego, że jest kobietą, nie musi znosić ani w szkole, ani w pracy najrozmaitszego rodzaju uwag, zaczepek, żartów i propozycji, które ją krępują i są jej niemiłe. Zdarza się, że szef sugeruje swojej podwładnej, że jeśli nie pójdzie z nim na kawę, to może zapomnieć o awansie. To wszystko jest seksualny harassment i za to w USA się karze. Nawet ty byłaś seksualnie harasmowana. Wiesz kiedy? Pamiętasz, jak chłopaki w ósmej klasie jeździli nam łapami po plecach sprawdzając, jakie która ma zapięcie od stanika? Tu mogłybyśmy ich zaskarżyć! Wyobraź sobie, że z linijką w ręku pokazywano nam, w jakiej odległości mężczyzna powinien stać, rozmawiając oficjalnie z kobietą, żeby nie narazić się na zarzut harassmentu. Pamiętam też, że nawet mnie było głupio, kiedy widziałam, jak szef mojej mamy posadził ją sobie na kolanach, a ona, choć się śmiała, zrobiła się cała czerwona. Tu takie żarciki panom nie przychodzą do głowy. Na dodatek jestem chora. Mam chyba grypę. W budzie wysiadł piec do centralnego ogrzewania. Jak widać, nie tylko w Polsce to się zdarza. Te amerykańskie głupki nawet w największe zimno chodzą do szkoły z krótkimi rękawkami i w szortach. Bo to jest cool. No więc w ostatni poniedziałek, z powodu pieca, było rzeczywiście cool. Oni się trzęśli, a kto się zaziębił? Ja. Choć zawsze zakładam sweter i kurtkę. Kiedyś słyszałam, że jeśli zaczynasz w Stanach chorować, to już koniec, ponieważ lekarze kosztują majątek. Więc chodziłam z temperaturą, bo bałam się im powiedzieć. To Lucyna zwróciła uwagę, że coś się ze mną dzieje i zabrała mnie do lekarz-. Okazuje się jednak, że każdy, kto pracuje i jest ubezpieczony, może się leczyć do woli, ze swoją godziną włącznie. Po drodze do lekarza opowiedziałam Lucynie o dyskots^ce' Piwie i reakcji ojca. Sprawę prochów i momtoty oci lat 1^> oczywiście, pominęłam. Po-wiedziała> że z nim pogada. Mc mnie to nie obchodzi' Nie wybaczę mu nigdy. Poważnie rozważam możliwość powrotu. Szczególnie teraz, gdy jestem chora. Tylko że z drugiej strony, jakoś nie mogę боЬіе wyobrazić dawnej siebie. Czy to znaczy, że nie mogę już wrócić do takiej „mnie", jaką byłam przed wyjazdem? jest 12.00 w nocy, u was 9.00 rano. Siedzisz teraz w szkole. Mama w pracy, babcia sprząta. Tu jest tak bardzo inaczej. Dziwię się ojcu, że wolał zostawić wszystko i zdecydował się na emigrację. Kończę, bo się popłaczę. Po raz pierwszy byłam na nagraniu w telewizji. Straciłam na to prawie cały dzień, bo tam jest okropny bałagan. Więcej się czeka, niż robi coś przed kamerą. Najpierw umalowali mnie w charakteryzatorni. Bardzo fajne uczucie: widzieć, jak człowiekowi upiększają nos, powiększają oczy i wygładzaJ3 cer?- Mogłabym tak siedzieć z zamkniętymi oczami cały dzień i czuć lekkie dotknięcia pędzelka na policzkach. Na fotelu obok malowali Adriannę Biedrzyńską. Jej nic nie 78 musieli upi?kszać> wyglądała rewelacyjnie. W tym nowym programie ja mam być na kontrze do dorosłych. Torpeduję wszystko, co mówi ta Anka. Nieważne, czy tak naprawdę myślę. To jest całkiem przyjemne, bo ja zazwyczaj myślę dokładnie odwrotnie niż starzy. Pierwszy odcinek nosi tytuł „Jak cię widzą, tak cię piszą". Dostałam scenariusz — mam właściwie napisane to, co należy mówić. Wolno mi jedynie zmieniać nieco słowa, ale nie sens. W tym pierwszym odcinku mam udowodnić, że to, co nosimy na głowie, w uszach czy w nosie wcale nie świadczy o tym, że mamy pusto w głowie. Dobrze mi szło i graliśmy właściwie bez powtórek. Pod koniec nagrania pojawił się rudy. — Myślałem, że załapiesz się do „Ciuchci" — powiedział na powitanie. — Jak ci idzie twoja chała z tą chudą małpą, którą zaangażowałeś? — zrewanżowałam się, bo widziałam już ten jego program. — Skoro ty w nim nie bierzesz udziału, to już jest nieźle - uśmiechnął się bezczelnie. — Masz jakieś imię? — zapytałam. — Nie mam, ale wszyscy mówią na mnie Jasiek. Nos ci się świeci, idź się upudruj — dodał i poszedł. Stara się być złośliwy. To niezły znak, nie jestem powietrzem. Po nagraniu zaprowadzili mnie do pokoju redakcyjnego. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że tak wyglądają redakcje w telewizji. Niewielka, zagracona klita, a w niej ze dwadzieścia osób. Nawet nie ma gdzie powiesić kurtki. Wszyscy włażą na siebie, potykają o swoje rzeczy, kłębią się, przekrzykują, wydzierają do telefonu. Stałam tak przez chwilę na środku i już chciałam uciekać, gdy jakiś facet wyciągnął mnie na korytarz. — Szef chce z tobą rozmawiać. No, no! — uśmiechał się obleśnie. Szefem redakcji jest taki chudy, lekko łysiejący facet z wąsami, który podobno wszystkiego się boi. — Wprawdzie nie będziesz wchodziła na żywo, ale musisz wiedzieć, jakie tu są reguły gry. Żadnej polityki, młodzieży to nie interesuje. Z badań wynika, że wy macie politykę w nosie. W temacie seksu trzymamy się wartości. Jeśli gdzieś nas zaatakują, od razu zdejmuję program. Ty i tak będziesz miała napisane na kartce, co masz mówić, ale uważaj: nie daj się nikomu podpuścić. 79 Gdyby ktoś chciał tobą manewrować, od razu daj mi znać — wstał i uznał audiencję za zakończoną. Wyszłam, nie podając mu ręki, bo nie zauważyłam, żeby ktoś tu przestrzegał form towarzyskich. Stałam przez chwilę pod jego gabinetem, gapiąc się głupio na ludzi, gdy ktoś stanął koło mnie. — To ty jesteś ta nowa od Anki? — taksował mnie z góry. — Cześć, nazywam się Chojnacki, jestem tu drugi po szefie. Byłaś niezła. — Dziękuję — odpowiedziałam, przyglądając się jego dziwnie małym uszom. — Tu się nie mówi dziękuję — wzruszył ramionami. Taki czło-wiek-góra i takie maleńkie uszki? — Chodź, pójdziemy na kawę do „Kaprysu". Szliśmy długimi korytarzami do słynnej telewizyjnej kawiarni. Gdybym była sama, zgubiłabym się zaraz za drugim zakrętem. Podeszliśmy do stolika przy oknie, on odsunął dla mnie krzesło. — Kawa, tak? — zapytał. — Nie, poproszę herbatę z cytryną. — Gdyby zamówił dla mnie herbatę, z pewnością poprosiłabym o kawę. — Byłaś u szefa? - upewnił się. — Mhm — a co miałam innego powiedzieć. — Miałaś przeszkolenie bhp? — Co? — zdziwiłam się. — No, mówił ci o regułach gry panujących w jego redakcji? — wyjaśnił. — Skąd pan wie? — spytałam niepotrzebnie. — Daj spokój, jaki pan, jestem Andrzej. On to powtarza nam .wszystkim dwa razy dziennie. Boi się nawet własnego cienia. Zdjął już, na wszelki wypadek, trzy programy, a resztę poprze-nosił na takie godziny, że i tak ich nikt nie ogląda. — Zaraz — przerwałam mu. — To dlaczego ten nowy program zapowiadają jako najbardziej kontrowersyjny i dyskusyjny program dla młodzieży? — Właśnie dlatego, żeby nikt mu nie zarzucił, że się boi — odpowiedział Andrzej, podając mi cukier. — Jeśli będziesz miała jakieś problemy, przychodź od razu do mnie. Ciekawe, jak ci się będzie pracowało z Anką. — Bo co? — znowu niepotrzebnie okazałam zainteresowanie. — Bo robi za gwiazdę i wydaje się jej, że jest najlepsza. — A nie jest? — Nie ma ludzi nie zastąpionych. Szybko o niej zapomną, jak tylko zniknie na parę miesięcy z ekranu. Taka niewdzięczna jest publiczność. — Przecież nie zniknie, skoro zaczyna nowy program — próbowałam myśleć logicznie. — Jak zaczyna, to i kiedyś skończy — odpowiedział filozoficznie. LIST TRZYNASTY Hi Mi! Minął już tydzień od tego zdarzenia, więc mogę o tym myśleć spokojnie. Opiszę ci wszystko po kolei, choć kusi mnie, żeby zacząć od końca. 24 listopada wypada tu Thanksgiving. To jedno z najbardziej celebrowanych świąt amerykańskich. Bardziej niż Boże Narodzenie, Wielkanoc czy Nowy Rok. To społeczeństwo składa się z wszystkich narodów świata. Każdy z nich ma swoje religijne święta, które wypadają w różnym czasie. Natomiast Thanksgiving dotyczy wszystkich mieszkańców USA. Jest to, jak powiedział pan Piotr, nasze święto, czyli emigrantów. Po raz pierwszy było obchodzone przez osiedleńców, którzy przybyli tu z Anglii w 1620 roku na statku Mayflower i założyli kolonię Plymouth. Przez cały rok ciężko pracowali, a po jego upływie dziękowali Bogu za udane zbiory i za to, że znaleźli swoje miejsce na ziemi. Tu tę historię zna każde dziecko, a ja dowiedziałam się o niej teraz. Thanksgiving obchodzi się bardzo prosto. Siada się za stołem i je turka, czyli miejscowego indyka. Do tego słodkie kartofle, sos z borówek i paję z dyni. Taka jest tradycja. Dopuszczalne są też inne potrawy, ale bez turka, sweet potato i pump-kin pie nie ma świąt. My, to znaczy cała nasza rodzina, zostaliśmy zaproszeni do pana Piotra. To jego ostatni Thanks-giving we własnym domu, bo wkrótce przenosi się do tego domu starców. Oprócz znanych mi Knotów, pojawiły się liczne Knoty nie znane, w postaci żony Johna, Marianny, z pochodzenia Czeszki, ich dwóch córek, starszego brata Johna — Mata, z żoną, z pochodzenia Szwedką oraz ich dwóch dorosłych synów. 0 szóstej, zgodnie (choć do zgody nam daleko, bo z ojcem gadam półgębkiem) stanęliśmy pod domem Knotów. Przed drzwiami stał już jakiś chłopak, który przyjechał równocześnie z nami. Okazało się, że to gość Gregory'ego, jego kolega z Seattle. Ja starałam się jakoś zbliżyć do Gregory'ego, który gadał tylko z tym swoim kolegą, gdy nagle pan Piotr poprosił do stołu. — Zanim siądziemy, chcę coś powiedzieć — odezwał się Gregory. Zrobiło się zamieszanie, Bulwa poleciał do hallu, jakby miał zamiar wyjść, ktoś zaczął chichotać. Nicolas, syn Mata, podszedł do mnie i zapytał: — Czy jesteś przygotowana na szok? Me zrozumiałam, co miał na myśli, więc tylko kiwnęłam głową. Gregory wyszedł na środek, ciągnąc za sobą tego kolegę i ogłosił, że to wcale nie jest kolega, ale jego partner życiowy, z którym zamierza zawrzeć legalny związek. Misiu, myślałam, że śnię! — Kochamy się i chcemy być razem — mówił Gregory, a ja umierałam. — Wiem, że to dla was szok, przepraszam. Nie chcemy się ukrywać ani udawać, chcemy, żebyście nas zaakceptowali. Jeśli tak, to razem usiądziemy do stołu, jeżeli nie, nie będziemy mieć żalu, ale po prostu zara2 wyjdziemy — skończył. Wszyscy staliśmy jak zamurowani. Ojciec zbladł, a ja myślałam, że się rozpłaczę. Gregory homoseksualistą! I tak się do tego przyznaje? Na rodzinnym przyjęciu? Spodziewałam się najgorszego. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, spoglądając na pana Piotra. Byłam pewna, że staruszek za moment wyrzuci Gregory'ego za drzwi. A on podszedł do wnuka, uścisnął go i pokazał miejsce przy stole. Sytuacja się rozładowała, a ja nie mogłam dojść do siebie. Patrzyłam na Gregory'ego. Wyglądał na zdecydowanego. Gzy oni naprawdę mogą się kochać? Kotłowało mi się w głowie. I wtedy pan Piotr wygłosił przemówienie. Nie umiem ci tego powtórzyć, ale chodziło o to, że na amerykańską ziemię przybywają ludzie ze wszystkich stron świata. Tutaj znajdują swój dom i czują się dobrze, mogą decydować o sobie i przyszłości tego kraju. Każdy ma prawo mieć własną religię, zwyczaje, przekonania polityczne, a nawet preferencje seksualne. Przez ten czas ochłonęłam na tyle, żeby się normalnie zachowywać w stosunku do Gregory'ego. Ale to nie był koniec wieczoru. Po deserze wszyscy opowiadali, w jaki sposób ich rodzina znalazła się w Stanach. Wreszcie przyszła kolej na ojca. Byłam pewna, że usłyszę o heroicznej walce uciśnionego bojownika „Solidarności", który musiał kryć się za granicą. Albo że nie mieliśmy co do garnka włożyć. Ojciec zbierał się przez chwilę: — Ponieważ mamy dziś wieczór szczerości, chciałbym też odpowiedzieć szczerze. Do tej pory mówiłem wszystkim, że opuściłem kraj z powodów politycznych i ekonomicznych. Pewnie częściowo to prawda. Ale ta prawdziwa przyczyna jest we mnie. Wyjeżdżając byłem pewien, że po drugiej stronie oceanu nagle stanę się kimś innym, bardziej wartościowym, rozłożę skrzydła i zadziwię świat. Teraz już wiem, że chciałem uciec od samego siebie. A byłem nieudacznikiem. Wszyscy czegoś ode mnie oczekiwali, a ja wolałem wypić z kolegami, zabawić się. Żona była ciągle ze mnie niezadowolona, teściowa utyskiwała, mieszkała też z nami siostra żony, samotna stara panna. Małe mieszkanie, wszyscy na kupie. I co? Okazało się, że tu żyję dokładnie tak jak tam. W środowisku polonijnym znalazłem kolegów, zacząłem pić, zarabiałem jeszcze mniej niż w Polsce, a do tego byłem sam. Którejś nocy doszedłem do wniosku, że dłużej nie wytrzymam. Zatelefonowałem do żony i zapytałem, czy mogę wrócić. Odpowiedziała, że w jej życiu jest ktoś inny i że za bardzo się na mnie zawiodła. Tej nocy zrozumiałem, że nie można uciec od samego siebie. Nawet za oceanem zostanie się tym, kim się jest, jeśli nie zacznie się nad sobą pracować. Wybałuszyłam oczy. Zwłaszcza na tę rewelację, że w życiu mamy jest ktoś inny. Naprawdę tak było, czy tylko w ten sposób spławiła starszego? To był prawdziwy wieczór niespodzianek. A już myślałam, że nienawidzę ojca i mam spokój. Przed wyjściem, żegnając się z panem Piotrem, żeby mu zrobić przyjemność, powiedziałam, że szukasz polskich Knotów. Miśka, proszę cię, zrób coś! /Caśla 85 Nie mogę już znieść tych listów od Kaśki, tych dokładnych opisów poszczególnych świąt i obyczajów, potraw i cudownych wydarzeń. Przebiegam wzrokiem linijki zapisane jej okrągłym pismem zupełnie tak, jak czytałam „Nad Niemnem" - opisy przyrody tylko kątem oka. Co mnie obchodzą te ich święta! Są tak samo dalekie, jakby odbywały się na Marsie. Nigdy nie będę w nich uczestniczyć, więc wcale nie mam ochoty o nich wiedzieć. Tak samo nie mam zamiaru szukać żadnych Knotów! Co do jednego jesteśmy za to z Kaśką zgodne — ja też myślę, że nienawidzę mojego ojca i mam spokój. Nie sądziłam zresztą, że on jest w życiu mamy Kaśki od tak dawna, wydawało mi się raczej, że to świeża sprawa. Nigdy ich przedtem nie nakryłam, a teraz tak się afiszują. Może to wyjazd Kaśki tak na nich wpłynął? Znałam tę historyjkę o licealnej sympatii mojego starego i mamy Kaśki. Czy nigdy nie przestał jej kochać? Nawet wtedy, gdy z mamą było jeszcze dobrze? A czy w ogóle kiedyś było? Próbowałam z mamą porozmawiać. Rano, przed jej wyjściem do biura, kiedy była jeszcze śliczna i pachnąca. — Nie pij dzisiaj — poprosiłam. Kredka do oczu na chwilę zadrżała w jej ręce. — Nie można przejść przez życie nie krzywdząc nikogo. Ja teraz krzywdzę siebie. Nie do końca ją zrozumiałam. Chciałam jej powiedzieć, że przedtem chyba skrzywdziła ojca, ale już sama nie wiedziałam, kto pierwszy komu wyrządził krzywdę. Właściwie to i tak mam szczęście. Moja mama po tych swoich koniakach nie awanturuje się, nie przeklina, nie jest agresywna i nic ode mnie nie chce. Nigdy by mi przedtem nie przyszło do głowy, że alkoholizm może istnieć też w takiej postaci. Wiem już, że to choroba, bo przeczytałam parę mądrych książek na ten temat. Więc mówię sobie, że to tak, jakby mama miała cukrzycę. I pomyśleć, kiedyś sądziłam, że piją tylko lumpy. Nie, pije też pani prawnik w chane-lowskim kostiumie. Pije cicho, spokojnie, w tajemnicy, powiedziałabym, że nawet dystyngowanie. Ale skutek jest ten sam. W telewizji nagrywam kolejny odcinek. Wszyscy są dla mnie bardzo mili, aż dziwne, bo do siebie odzywają się okropnie. - A próbowała pani kiedyś myśleć? - pyta na przykład Andrzej taką Izę, redaktorkę z redakcji dziecięcej. - Pani powinna się odzywać wyłącznie w noc wigilijną. Iza jest rzeczywiście okropna. Ma chyba ze trzydzieści lat, a wdzięczy się jak dzierlata. Jacyś namolni faceci usiłują mnie obejmować niby to przypadkiem, ale jakoś się wyślizguję z ich spoconych łap. Ten Andrzej też uważa, że ma na mnie monopol, już zresztą słyszałam plotkę, że z nim sypiam. Próbowałam prostować, ale to zdaje się on sam ją rozpuszcza. Znowu wezwał mnie szef. - Na kolaudacji program się bardzo podobał, to w dużej mierze twoja zasługa. Zachowujesz się naturalnie, jesteś telewizyjne zwierzę. Gdybyś miała jakieś kłopoty, przychodź od razu do mnie — następny opiekuńczy wujaszek. — A co się dzieje w zespole? — natarł. — Nie wiem — spojrzałam za okno — ja tu nikogo nie znam, ja tu tylko sprzątam... — Nie opowiadaj, Andrzej już cię buntuje? — Z Andrzejem pijam tylko kawę. — No wiesz, te kawiarniane układy... Nie bardzo wiedziałam, co miał na myśli, co chciał zasugerować. Potraktowałam jego słowa jako zakończenie audiencji, ale już w drzwiach coś mi przyszło do głowy. — Przepraszam szefie... - Tak? - nie podniósł nawet głowy znad papierów. - Mówił pan, że już była kolaudacja naszego programu. Myślałam, że na kolaudację zaprasza się autorów. Wolno odłożył papiery, spojrzał na mnie zimno i po długiej pauzie powiedział tak słodkim tonem, że aż ciarki przeszły mi po plecach: - Jak słusznie zauważyłaś, na razie ty tylko sprzątasz, a właściwie dopiero pozwolono ci potrzymać szufelkę. A w kolaudacji, rzeczywiście, biorą udział autorzy. Ale swoją drogą, że też Anka nic ci nie powiedziała, no, no, ciekawe... Kiedy tylko wyszłam z gabinetu szefa, już czatował na mnie Andrzej. - Pytał o mnie? - No, właściwie pytał. Sugerował, że mnie buntujesz. To ty tu jesteś prowodyrem buntu na pokładzie? - Po prostu uważam, że mamy niewłaściwego szefa i trzeba go zmienić. Zresztą, już się przekonałaś, jaki on jest. - Wcale nie wiem, jaki jest - sprzeciwiłam się, ale w duchu pomyślałam sobie: nie lepszy i nie gorszy od ciebie. Wczoraj nadawali pierwszy odcinek mojego programu. Mówię: mojego, choć po tamtej rozmowie z szefem nie powinnam mieć złudzeń - jestem tylko „szufelkową". Nie powiedziałam ani matce, ani ojcu, obejrzałam sama, zresztą i tak nie było nikogo w domu. Zaraz po programie zadzwonił Maciek, mój chrzestny. - No, no! - zaczął. - Dlaczego się nie pochwaliłaś? Trzeba było uprzedzić rodzinę. - A po co? I tak wszyscy jesteście zajęci swoimi sprawami. Ktoś musiał jednak powiedzieć ojcu, że widział mnie w telewizji, bo gdy wrócił, późnym wieczorem zajrzał do mojego pokoju. - Dlaczego nie mówisz, co robisz w wolnych chwilach? -usiłował zagaić. - Ty też mi nie mówisz, co robisz w wolnych chwilach, na podwórku - zgasiłam go. Szpara w drzwiach natychmiast się zmniejszyła. Uciekł, po prostu uciekł do kuchni. LIST CZTERNASTY Kochana Misiu! Tyle tygodni do ciebie nie pisałam. Zaczęłam pracować! Ledwie kończę lekcje, jedziemy z Megi do pracy, bo zostałyśmy zatrudnione w tym samym miejscu i ona wozi mnie swoim samochodem. Wprawdzie to tylko trzy razy w tygodniu, ale od rana do późnego wieczora jestem na nogach i padam ze zmęczenia. Wyobraź sobie, że pewnego deszczowego wieczora, kiedy byłam sama w domu, ktoś zadzwonił do drzwi. To był Gregory Zdębiałam, bo tak naprawdę wcale nie chciałam go widzieć. Usiedliśmy w kuchni. — Przepraszam cię, że wcześniej nie powiedziałem ci prawdy o sobie — zaczął, patrząc mi prosto w oczy. — Daj spokój, przecież nie znaliśmy się za dobrze — uciekałam ze wzrokiem. — Tu, w Ameryce, staramy się przełamać tabu — mówił, a ja wierciłam się na krześle, bo nie przywykłam rozmawiać na takie tematy i zupełnie nie wiedziałam, jaki mam przybrać wyraz twarzy — zdziwiony, zgorszony, aprobujący, zatroskany, a może smutny? - Jestem uczciwy i nie powinienem robić ci złudzeń — kontynuował. — Tak naprawdę, nie robiłeś, to raczej ja wszystko sama wymyśliłam — przyznałam się. — Wydawało mi się, że jestem w tobie zakochana, a ty byłeś taki miły... Siedzieliśmy w tej kuchni trzy godziny. Naprawdę nie wiem, Misiu, co o tym wszystkim myśleć. Lubię Gregory'ego i trochę go rozumiem, ale niezupełnie. Może potrzebuję więcej czasu. A teraz o mojej pracy. To po prostu nadzwyczajne. Wymarzyłyśmy sobie z Megi, że będziemy pracować w jednym z najlepszych i najdroższych magazynów mody, Nordstrom. Przyjmują tam uczennice, ale kandydatek jest bardzo dużo i trzeba przejść rozmowę kwalifikacyjną. Jak to usłyszałam, załamałam się. Z moim angielskim? Megi zaciągnęła mnie na siłę. I okazało się, że mam cute accent i to się im bardzo podoba. Cute (czytaj: kjut) może być malutkie dziecko, buty — ale nie takie zwykłe, tylko cukierkowe — chłopak, no i akcent, okazuje się, też. Mój język zwraca uwagę, a o to przecież chodzi. Dostałyśmy z Megi pracę przy odnoszeniu ubrań z przymierzami i wieszaniu ich na właściwe stelaże. Wszystko ma tu swoje ustalone miejsce, tylko klientela robi bałagan. Pojęcia nie masz, co po niektórych babach zostaje w przymierzalni. Do tych eleganckich kabinek znoszą tysiące ciuchów, a potem zostawiają je rozwleczone po całej podłodze, nie kupiwszy niczego. Trzeba się jednak ciągle uśmiechać i dziękować, że były tak uprzejme i raczyły przymierzyć. Pierwsze dni były bardzo ciężkie, bo nie zna-90 łam numeracji, marek ubrań ani działów. Myliłam się co chwila, dostawałam obłędu, miotając się między stelażami. Teraz jest już trochę lepiej, bo wiem, gdzie co wieszać. Przez cały czas moja menedżerka patrzy, co robię i dokłada coś nowego, jeśli widzi, że przez moment stoję bezproduktywnie. Zarabiam tylko 5 dolarów na godzinę i jeszcze płacę podatek. Me jest to majątek, ale trochę swojego grosza mam. Wszyscy moi znajomi pracują, nawet Majka. Trzy razy w tygodniu chodzi do szpitala, jako wolontariuszka, i czyta dzieciom książeczki. Taka praca jest bardzo popularna, więc wszyscy mają mało czasu na towarzyskie spotkania. Megi mówi, że ci, co chcą dostać się do dobrej uczelni, muszą wykazać się pracą społeczną, osiągnięciami sportowymi i zainteresowaniami pozaszkolnymi. To wszystko wpisuje się do formularzy na wyższą uczelnię. Za to egzaminów nie ma. Śmieszne, nie? Z ojcem żyjemy dość obojętnie. On nie wtrąca się do mnie, ja do niego. Nie pyta o nic. Ani o szkołę, ani o pracę. A zresztą rzadko się widujemy, bo ja pracuję nawet w niedziele. źapr-acou/aw rC. Przespałam się z Pawłem. Pierwszy raz w życiu poszłam do łóżka z facetem. I akurat z Pawłem, chłopakiem koleżanki. Musiało do tego dojść, bo tyle czasu spędzamy razem. Jakoś tak wyszło. Myślałam, że wszystko stanie się zupełnie inaczej, nie z Pawłem, nie tak. Z miłości. O Marioli nie rozmawialiśmy, sama wiem, że on jej nie zostawi. Jest coś, co ich bardzo silnie łączy. Pewnie to, że ona pozwala mu się kochać, ale on nie zdobył jej tak do końca. Mariola mu obiecuje, że może kiedyś go pokocha, gdy będą razem, bo już się do niego bardzo przyzwyczaiła. — Tak cierpię, że nie kocham Pawła — zwierzała mi się ostatnio. — To go zostaw w spokoju — poradziłam, wyjątkowo szczerze. — Nie mogę, bo on sobie jeszcze zrobi coś złego — krygowała się. — Zwariowałaś? Paweł jest wyjątkowo racjonalny — próbowałam sprowadzić ją na ziemię. — Ty go nie znasz, on tylko ze mną jest sobą. A zresztą, przecież ja wcale nie chcę, żeby Paweł zostawił Mariolę. Nie chcę z nim być. Tak naprawdę, nic do niego nie czuję. Lubię go, lubię z nim rozmawiać. Lubię tę chwilę, kiedy siedzimy obok siebie, ja opieram bosą stopę o jego krzesło, a on obejmuje palce moich nóg swoją dłonią. No więc, przespałam się z Pawłem, a potem poszłam do Marioli, pożyczyć zeszyt do fizyki. Musiałam natychmiast sprawdzić, czy będę umiała normalnie się zachowywać. Szłam przez nasze osiedle i wydawało mi się, że mam wypisane na twarzy: spałam z chłopakiem. Pierwszy raz w życiu. Spałam z Pawłem. Z Pawłem. Spałam ze Słomą! Nic jednak nie miałam wypisane, bo Mariola, jak zwykle, mówiła mi, że Paweł tak ją kocha, a ona czuje się winna i niezdolna do wyższych uczuć. Ja za to czułam się zdolna do niższych. KARTKA POCZTOWA Z CHOINKĄ Pojęcia nie masz, jak tu świątecznie. Wszystko ozdobione migającymi, różnokolorowymi światełkami. Gdzie nie spojrzysz, tam choinka albo Mikołaj. W każdym sklepie słychać kolędy. W moim szał zakupów, już nóg nie czuję. Napiszę do ciebie w czasie przerwy zimowej. Ucałuj rodziców i złóż im życzenia. PS Oni tu ubierają choinkę na początku grudnia! LIST PIĘTNASTY Misiu! Minęły święta, powinno być wesoło, a nie jest. Wiele się zdarzyło. Ale zaczynam od Wigilii. Zaprosili nas rodzice Megi. Oprócz nas była jeszcze jakaś polska rodzina, a z nami na doczep-kę Wojtek. Tylko ja czułam się nieswojo. Cały czas myślałam o mamie, babci, nawet o Dzidce. Wyobrażałam sobie, co robią i było mi coraz bardziej smutno. A podczas pasterki, na którą poszliśmy do polskiego kościoła, rozryczałam się jak głupia bawolica, robiąc z siebie cyrk. Kiedy ojciec dzielił się ze mną opłatkiem, przypomniały mi się te wszystkie wigilie, gdy tylko w myślach siedzieliśmy razem pod choinką. Zawsze bardzo chciałam, żebyśmy w ten wieczór byli razem. I teraz uświadomiłam sobie, że to nigdy nie będzie możliwe. Pomyślałam o mamie i o tym, jak daleki jest mi ojciec. Przecież on mnie w ogóle nie potrzebuje. A ja wyjadę stąd tak samo obca, jak przyjechałam. Późną nocą wróciliśmy do domu. Wszyscy położyli się spać, tylko ja usiadłam pod zapaloną choinką. I wtedy przy- ЧГСіїІ szedł ojciec. Zapadł się w fotel -Ш / i siedzieliśmy tak w milczeniu. Nie miałam zamiaru niczego mi ułatwiać. Spojrzałam na niego. W oczach zabłysło mu coś mokrego. — Już od dawna chciałem ci coś powiedzieć — usłyszałam jego głos — to nie przypadek, że akurat w tym roku zaprosiłem cię do nas. To znaczy, zawsze chciałem cię zaprosić. Odwlekałem to jednak. Bałem się twojego przyjazdu, bałem się, że będziesz miała do mnie żal. Że cię zostawiłem, że nie jestem taki, jakiego sobie wyobrażałaś. Wahałbym się do tej pory, gdyby nie Lucyna. To jej decyzja, ten twój przyjazd teraz. No i okazało się coś strasznego. Lucyna jest chora. Bardzo chora. Wiosną odkryto u niej nowotwór piersi. Miała operację, nawet Amanda o tym nie wie. Z nowotworami bywa różnie. Często po operacji wszystko jest dobrze. Lucyna jednak chciała, żebyśmy się poznały z Amandą, żeby, w razie czego, Amanda miała jeszcze kogoś oprócz ojca. Teraz, w czasie kontrolnego badania, wykryto u Lucyny guz w drugiej piersi. Ojciec zamilkł, a ja nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Poczułam, że muszę być szybko dorosła, choć wcale tego nie chcę. Ojciec oczekiwał ode mnie pociechy, ale ja potrzebowałam tego samego. Wstałam i poszłam do kuchni. Wiedziałam, że jakoś powinnam zareagować. Może zarzucić mu ręce na szyję? Nie byłam w stanie. Jedyne, co mogłam zrobić, to zaparzyć herbatę. Wychodząc z pokoju widziałam, jak pije i zrobiło mi się nieco lżej. Dziś wszystko toczy się normalnym trybem. Lucyna robi obiad, potem idziemy na „Dziadka do orzechów", który tu jest tradycyjnym świątecznym przedstawieniem. Nie wiem, czy Lucyna wie, że ja wiem. Staram się zachowywać jak przedtem, ale nigdy już nie będzie tak samo. Aha, dzięki za ostatni list. Odzywaj się. Jesteś tam jeszcze? woja stara /CaśŁa Przeczytałam list Kaśki. Piętnasty, odnotowałam skrupulatnie. Nie licząc świątecznej kartki. Ale Kaśka miała Wigilię! Święta... U nas w domu nie było nigdy prawdziwych świąt. Przez kilka lat po prostu wyjeżdżaliśmy wtedy do Kazimierza. Mama załatwiała trzydniowy pobyt w Domu Architekta. Nigdy nie pachniało u nas smażonym karpiem ani świeżo upieczonym sernikiem. Odkąd chodzę do liceum, zostajemy w domu i wszystko przygotowuje pani Genia. U siebie. W Wigilię rano przynosi gotowe. Jak ze sklepu. W tym roku pod choinką znalazłam pieniądze. Czy jeszcze ktoś na świecie, poza mną, kiedykolwiek, dostał na Gwiazdkę forsę w kopercie? W drugi dzień świąt mama wyjechała do sanatorium w Ciechocinku. Powiedziała, że pięć lat pracuje bez urlopu i dłużej tak nie wytrzyma. Na pożegnanie potargała mi włosy. — Wszystko będzie dobrze, zobaczysz — rzuciła gdzieś nad moją głową. Dwa dni przed Wigilią, na telewizyjnym korytarzu, spotkałam Jaśka. Przypadkiem, jak mi się wydawało. Ale okazało się, że nie. Wyjął z kieszeni małą paczuszkę i wsunął mi do garści. — To dla ciebie, mała — usłyszałam i już go nie było. Nawet nie zdążyłam mu podziękować. Poszłam do łazienki rozpakować. Maleńka łezka z opalu. Mieniła się lekko księżycowym światłem. Jedyny prezent, jaki dostałam w tym roku. Paweł przychodzi do mnie prawie co dzień, ale to już się nie powtórzyło. Nie dlatego, że on nie próbował. Ja już więcej nie chciałam. Nic do niego nie czuję, a i to wzdychanie do Mariolki doprowadza mnie do szału. Gdyby ją rzucił, natychmiast by się w nim zakochała na umór. Usiłowałam mu to wszystko wytłumaczyć i nawet teoretycznie przyznawał mi rację, ale i tak prosto ode mnie poszedł do niej. Tak naprawdę, im obojgu jest dobrze w tym porąbanym związku, więc niech się tak bawią dalej. Spotkałam mamę Kaśki. Zapraszała mnie do nich, ale powiedziałam, że nie przyjdę. — Gniewasz się na Kasię? Może do ciebie też nie pisze? — spytała. — Na Kasię nie. I na panią też nie. Jeśli ma pani jakieś wyrzuty sumienia, to zupełnie niepotrzebnie. Cóż, stara miłość nie rdzewieje — dorzuciłam i odwróciłam się na pięcie. Nie mam do niej żalu, niech każdy przeżywa wszystko do końca. Nie można się wycofywać w połowie drogi. Ja z Pawłem też chciałam przeżyć wszystko do końca. Wczoraj wieczorem, gdy jak zwykle gapiłam się w okna Jarka, ojciec wszedł do pokoju. — Nie miej do mnie żalu — powiedział. — Mam przed sobą jeszcze dwadzieścia, może trzydzieści lat życia. Coś mi się w końcu od losu należy. Ty to zrozumiesz, Misia, jesteś mocna jak żadne z nas. — Niech każdy przeżywa wszystko do końca — powtórzyłam sama za sobą. Do szkoły chodzę jak automat, więc nie mam większych wpadek. Za to pokłóciłam się z całą klasą. Polonistka podzieliła nas na grupy — każda miała przygotować sesję naukową. „Babcia" rozdała tematy, wyznaczyła termin i szefów każdej grupy. Na nieszczęście, padło na mnie. Naty-rałam się jak głupia —.właściwie tylko ja, bo reszta olała sprawę. Cfj Temat nie był zły — teatr XX wieku, a to mnie dosyć interesuje. Pomógł mi właściwie tylko Słoń, bo on interesuje się Różewiczem. „Grupę Laokoona" odgrywaliśmy sobie kiedyś na przerwie, tarzając się ze śmiechu. Nasza sesja wyszła super, nawet wszyscy uważali. Babcia od polskiego ma jednak taki zwyczaj, że każe samemu proponować sobie stopień. A to, czy go akceptuje, czy nie, to już inna sprawa. — Maria, postaw ocenę sobie i wszystkim z twojej grupy — powiedziała jak zwykle. — Słoń i ja po szóstce, reszta mierny — warknęłam patrząc w okno. W klasie zawrzało, ale nikt nic nie powiedział głośno. Zaraz zresztą był dzwonek i Babcia wyszła z klasy. — Jak mogłaś! — rzucili się na mnie. — Czy ktoś z was się szczególnie napracował i nie został doceniony? — zapytałam słodziutko. — Jesteś świnia — powiedziała Gośka. — Tego się po prostu nie robi. Obowiązuje chyba klasowa solidarność. — Nie obowiązuje — przerwałam jej. — Zrobiliście jelenia ze mnie i ze Słonia. Od tamtej lekcji nikt z mojej grupy się do mnie nie odzywa. W telewizji Andrzej wysmarował jakieś pismo przeciwko szefowi, który podobno hamuje rozwój demokracji na Woronicza i nie dopuszcza do zdrowej krytyki. W redakcji młodzieżowej! Dusiłam się ze śmiechu, gdy Andrzej czytał te bzdury w pokoju redakcyjnym. Wygląda mi na to że onj robi wszystko, by samemu zająć miejsce w gabinecie szefa. Gdy skończył czytać, podszedł do mnie i poufale położył mi rękę na ramieniu. Odsunęłam się demonstracyjnie, ale już widziałam te porozumiewawcze spojrzenia. Nikt nie ma wątpliwości: podobno jestem w tym programie tylko dzięki moim stosunkom z panem redaktorem Andrzejem Ch. Pan redaktor, zresztą, nie zaprzestaje zabiegać o moją osobę. Ostatnio zapraszał mnie na jakąś imprezkę. Nawet korciło mnie, żeby pójść i popatrzeć, jak bawi się telewizyjna elita. Ale właśnie tego dnia dowiedziałam się od Izy, że pan redaktor jest żonaty. Jakoś tym razem straciłam ochotę na cudzego faceta. Ten jego list protestacyjny do prezesa podpisała nawet Iza. Czy ta kretynka nie widzi, że w rewanżu swój pierwszy podpis na nowym stanowisku Andrzej położy pod jej wymówieniem? Wieczorami siadam w pokoju, gaszę światło i gapię się, jak Jarek całuje swoją dziewczynę. LIST SZESNASTY Misiu, to ja. Patrzę, a tu już koniec stycznia. Może czas na tej półkuli płynie szybciej niż na waszej? Dziś dostałam list od ciebie, w którym pytasz, czy wrócę, tak jak się odgrażałam. Nie, Misiu, na razie na pewno nie wrócę. Jestem im potrzebna. Nie mogę tak,ich zostawić. A Amanda? A ojciec? A Lucyna? Operacja za tydzień. Jesteśmy dobrej myśli i zachowujemy się normalnie. Widzę jednak, że Lucyna jest bardzo spięta. Amandzie powiedzieliśmy, że mamę czeka niegroźny zabieg. Odezwał się mój kochany Bulwa. Tata powiedział mu o Lucynie, więc Bulwa zaraz zaproponował pomoc finansową. Na szczęście, jakoś sobie radzimy. Widzisz, a ty ciągle nie znalazłaś jego przodków! Dostałam krótki list od mamy. Jej sprawy wydają mi się jakieś obce i dalekie. A może nigdy nie byłyśmy ze sobą blisko? Bo co ja właściwie wiem o życiu mojej mamy? Nigdy nie przyprowadziła do domu żadnego mężczyzny, ale po tym, co powiedział ojciec, nie jestem pewna, czy ich w jej życiu nie było. Nawet jak mi napisałaś, że ona się z kimś spotyka, zupełnie się nie przejęłam. Teraz napisała, że chce wystąpić o rozwód. Tak będzie lepiej. Powiedziałam o tym ojcu. Miałam wrażenie, że się ucieszył. Jak Lucyna wyzdrowieje, będą mogli się pobrać. Wyobraziłam to sobie. Lucyna z welonem, który trzymamy my dwie: Amanda i ja. Widziałaś kiedyś grubą druhnę? Chociaż muszę ci powiedzieć, że od tych wszystkich zmartwień wreszcie schudłam. Ostatnio mieliśmy aferę w budzie. Jakiś chłopak przyniósł spluwę i wycelował w kolegę. Akurat przechodził dyrektor. Wszystkim kazali wyjść na boisko, przyjechała policja i każdego rewidowano. Chociaż ten ze spluwą tłumaczył, że to był tylko żart i od razu oddał broń dyrektorowi, ale i tak mu to nie pomogło. Z hukiem wyleciał ze szkoły. Potem przyszedł szeryf z psychologiem i mieliśmy pouczające pogadanki. Podobno wzrasta liczba śmiertelnych wypadków z bronią na terenie szkół. W niektórych instalowane są wykrywacze metalu. No wiesz, takie jak na lotniskach. Byłabym zapomniała. Niedługo będę miała prawo jazdy. Uczy mnie Lucyna. Chce, żebym prowadziła samochód, kiedy ona będzie w szpitalu. Zrobić prawo jazdy to tutaj żadna sztuka. Najpierw trzeba nauczyć się zasad ruchu, a potem zdać egzamin na komputerze: pokazują ci jakąś sytuację drogową, zadają pytanie, a ty masz do wyboru trzy odpowiedzi. Dostajesz permit i możesz prowadzić samochód, ale zawsze obok ciebie musi siedzieć ktoś, kto ma prawo jazdy. A jak czujesz, że już umiesz jeździć, zdajesz egzamin z jazdy. W Stanach, mimo ogromnego ruchu, jeździ się o wiele łatwiej niż w Polsce, bo wszędzie są kilku-pasmowe, bezkolizyjne autostrady. Prowadzą wszyscy, od szesnastolatków do staruszek. Ludzie starsi jeżdżą bardzo wolno i wszyscy to respektują. Nikt nie trąbi i nie krzyczy. Kiedy zaczynałam naukę, potrafiłam zablokować ruch, bo nie mogłam ruszyć ze skrzyżowania. I wszyscy czekali spokojnie, aż się zdecyduję. Podobno nie wszędzie tak się jeździ i kierowcy w Nowym Jorku czy w Bostonie są bardziej agresywni. Na szczęście jestem w Oregonie. Uczy mnie także Wojtek. Aż żałuję, że nie mogę się w nim zakochać. Na razie więc nie kocham się w ogóle i to jest jeszcze jeden powód do zmartwienia. £ Martwiona /CaMa Przeczytałam jeszcze raz wszystkie listy od Kaśki i zachichotałam. Jakiś urodzaj na rudych? Wczoraj byłam na kawie z Jaśkiem. Jest niegłupi i świetnie nam się gada. Wieczorem zabrał mnie na montaż i pokazywał, jak się skleja programy. Byliśmy we trójkę: ja, Jasiek i Romek, młody montażysta. Siedzieliśmy w małym, ciemnym pomieszczeniu i patrzyliśmy w kolorowe monitory. W jednym magnetowidzie siedziała pierwsza kaseta — taśma „podająca", a w drugim „montująca". Na tej pierwszej kilkakrotnie przewijała się długa, nudna dyskusja w studiu. Jasiek podawał montażyście jakieś tajemnicze kody z kartki, tamten wklepywał czasy w klawiaturę komputera i maszyna sama zatrzymywała się, dokładnie co do sekundy, w tym miejscu taśmy, gdzie trzeba. Nawet dokładniej niż co do sekundy: co do „ramki", czyli jednej klatki ujęcia. Wtedy przegrywali 102 kawałek na „montującą" i cofali, żeby zobaczyć, jak wyszło. Patrzyłam na nich z podziwem. Nudne ględzenie po tych skrótach przemieniało się w fascynującą dyskusję. Nie wiem nawet na jaki temat, niewiele mnie zresztą obchodziła, nie to było ważne. Obserwowałam, jak nieciekawi, jąkający się ludzie stawali się inteligentni, zwięźli, błyskotliwi. Byłam uczniem czarnoksiężnika. — Kurwa, to się nie montuje — zaklął nagle Jasiek, wyrywając mnie z nastroju twórczego uniesienia. — Dlaczego się nie montuje? — zapytałam jak idiotka. — No zobacz sama, Romek cofnij ten kawałek. Na ekranie młody krytyk przypierał starszego do muru: — I pan uważa, że ludzie pójdą na takie filmy do kina? — Oczywiście! — odpierał starszy z uśmiechem — tylko trzeba je wreszcie zacząć dobrze robić! Obraz zatrzymał się na „stop-klatce". — No i co? — rzucił Jasiek — widzisz, że się nie montuje. — Jak to, jeden uważa, że nie pójdą, a drugi, że pójdą, to chyba w porządku — bardziej zapytałam, niż stwierdziłam. — Nie o to chodzi, idiotko. Zobacz, w jakich oni są planach. W identycznych! Obaj na zbliżeniu. Na ekranie wyjdzie to jak animacja, brud! To jest filmowe abecadło — wyjaśnił Jasiek. — No i co zrobisz? - zapytałam jak Piętaszek Robinsona. — Spoko, mała, nie takie programy się kładło. Romek, przeleć do 14 minuty, wiesz, tam, gdzie mu się ta kawa wylała... Magnetowid po kilku chwilach zatrzymał się we wskazanym miejscu. To była jakaś krótka przerwa w nagraniu, kiedy nalano nową kawę do filiżanek, ale nie wyłączono kamer. Starszy krytyk potrącił filiżankę i gwałtownie cofnął się na fotelu, żeby nie zalać sobie spodni. Kamera pokazywała go wtedy od tyłu. Młodszy szybko wyrzucił przed siebie ręce i opanował filiżankę. Starszy dziękując poklepał go po ramieniu. — A teraz zarzuć tamten dźwięk i weź ze trzy sekundy obrazu stąd. Romek gwizdnął z aprobatą i znów zaczął klepać w klawiaturę. Za chwilę ujęcie było gotowe. Wyszło tak, jakby obaj panowie mieli się pobić i jeden już podnosił rękę do ciosu, drugi cofał się gwałtownie, a potem przytrzymywał napastnika. Dialog pozostał ten sam, tylko znacznie głośniejszy, po podkręceniu przez Romka. — No i jak teraz, mała? — spytał niedbale Jasiek. — Nieźle, kurwa, nieźle — zaklęłam po raz pierwszy w życiu. No ładnie, w ciągu kilku dni zaczęłam kląć, puszczać się i jak tak dalej pójdzie, to do wakacji zacznę jeszcze palić! Coraz bardziej mi się tu podoba. Gdybym tylko nie musiała wciąż odtrącać zalotów człowieka z małymi uszami. Wygląda na to, że jednak zostanie swoim własnym szefem. I, niestety, moim też. Postanowiłam zapisać się na kurs prawa jazdy. Paweł wprawdzie już siódmy raz podchodzi do egzaminów i za każdym razem oblewają go na manewrach przy parkowaniu do tyłu, „na kopertę". Wszystkie pieniądze Pawła idą na te cholerne egzaminy, a to co mu zostaje, na Mariolkę. Paweł przychodzi coraz rzadziej. Wczoraj na angielskim przyglądałam mu się z piętnaście minut. Za nic w świecie nie poszłabym już z nim do łóżka. Z ojcem ciągle nie rozmawiamy. On mnie już chyba skreślił ze swojego życiorysu, tak jak mamę. Jak to łatwo. Najpierw ojciec Kaśki, teraz mój. Tyle że ja się niczego po nikim nie spodziewam. LIST SIEDEMNASTY Hej! Piszę dwa słowa na kolanie, bo strasznie jestem śpiąca. Wróciłam właśnie z kina, dokąd, zabrał mnie, dla zmiany nastroju, Wojtek. Przez ostatnie dwa tygodnie nie wiedziałam, czy jeszcze żyję. Więc dziś tato wrócił specjalnie wcześniej i został z Amandą, żebym mogła trochę ochłonąć. Pierwszy raz byłam w amerykańskim kinie. Jakoś dotąd nie miałam okazji. Mówię ci, co za śmietnik. Kolejne tury widzów zostawiają po sobie tony opakowań i resztek, a jedzą przez cały czas. Bez jedzenia nie ma kina. Podłoga lepi się od wylanej coli, popcorn szeleści pod nogami niczym jesienne liście. Sprząta się dopiero po ostatnim seansie. I tak jest ponoć we wszystkich kinach USA. Przez cały film Wojtek trzymał mnie za rękę, a ja nie reagowałam. Co, miałam się wyrywać? Na co dzień Wojtek zachowuje się jak kumpel, nie próbując żadnych sztuczek. Ale niech tylko zgaśnie światło, od razu łapie mnie za rękę. Doprawdy, mężczyźni ciągle są dla mnie zagadką. O Boże, co ja ci tu wypisuję, zamiast najpierw opowiedzieć o najważniejszych sprawach. Lucyna miała operację, amputowano jej drugą pierś. Na razie wszystko w porządku. To znaczy za wcześnie, żeby się cieszyć, ale przeprowadzono wszystkie badania i nigdzie nie ma przerzutów. Samą operację też zniosła nieźle. Żebyś ty widziała ten szpital! Bardziej przypomina elegancki hotel. Każdy pokój ma swoją łazienkę z ubikacją, a oprócz tego umywalkę w pokoju. Pod sufitem wisi telewizor, pacjent ma pilota do opuszczania i podnoszenia łóżka, zasuwania zasłon, włączania radia i telewizora. Nie ma żadnych obchodów, nie określa się pory wizyt, godzin mierzenia temperatury itp. Rano chory wybiera z jadłospisu menu na cały dzień i ustala, o której godzinie ma to być podane. Lekarz wpada o różnych porach, a wszystkie badania, łącznie z rentgenem, robią ci w pokoju. Sama bym poleżała w czymś takim, bo jestem okropnie zmęczona. Od momentu, kiedy Lucyna poszła do szpitala, miotamy się z tatą jak nieprzytomni. Aż mi się wierzyć nie chce, że jestem tą samą osobą co w Polsce. Wiesz przecież, jak było. Obiad zrobiony przez babcię, Dzidka załatwia pranie, mama zakupy. Misiu, ja w życiu tak nie zasuwałam jak tutaj. Nawet poskarżyć się nie mam komu. Tylko wiesz? Jakoś mi to nie przeszkadza. Do domu pisuję już tylko pocztówki. Tam oczekują mnie dawnej, a nie w nowym wydaniu. A ja nie chcę już być pouczanym dzieckiem. A poza tym nie będę im przecież pisała ani o Lucynie, ani o Amandzie. Tu nikt nikogo nie poucza, a jakoś nie widzę, żeby ludzie byli przez to gorsi. Jednak się rozpisałam, a miał być telegraficzny skrót. Wywalili mnie z telewizji. Ta dziennikarka, Anka, zrobiła mi straszną awanturę i powiedziała, że takich jak ja znajdzie na pęczki. Nagrywaliśmy kolejny odcinek. Już przy poprzednim trochę się gotowałam, bo musiałam mówić jakieś bzdury. Wtedy chodziło o młodzieżowe pisma. Ja miałam ich bronić! Anka je atakowała, twierdząc, że to chłam i ogłupiacze, moją rolą było udowodnienie, że to jest akurat to, co chcą czytać dziewczyny. Oczywiście nie czytam tych dyrdymałów, ale co tam, mogłam sobie wyobrazić, że jestem obrazkowym półmózgiem. Tym razem miało być o miłości. Wzięłam scenariusz do ręki i aż mnie zatkało. To, co wymyśliła dla mnie Anka, było kompletnym idiotyzmem. Ja, jako reprezentantka tak egzotycznego gatunku jak młodzież, miałam mówić, że my nie wierzymy w miłość i jej w ogóle nie pragniemy. Że miłość to tylko hormony, feromony i enzymy. Nie chciałam tego mówić, bo nikt normalny tak nie myśli. Ja miałam to firmować własną twarzą? No, w końcu są jakieś granice. To nie rola w serialu, ale program publicystyczny. Wszystko to wywrzeszczałam całej ekipie, a na dokładkę cisnęłam scenariuszem w kamerę. — Dosyć! — przerwała Anka. — Nie jesteś tu po to, żeby wygłaszać własne opinie. Wiedziałaś, na co się godzisz, uczestnicząc w tym programie. Taka jest twoja rola i koniec. Nie jesteś od myślenia i nikt tego od ciebie nie wymaga. — Fałszujecie rzeczywistość! — darłam się dalej. — Wyobraziłaś sobie, że my tak czujemy i myślimy, a my naprawdę jesteśmy zupełnie inni. Guzik o nas wiesz, więc lepiej rób sobie programy o zwierzątkach. Jesteś za stara, żeby robić program dla młodzieży. — Ten program ma prowokować, dobrze o tym wiesz. Tyiko w taki sposób można kogoś poruszyć. Kręcimy, czy zjeżdżasz? — Zjeżdżam! Przyprowadź sobie jakąś inną idiotkę. Wyleciałam w furii ze studia i zderzyłam się z rudym. — Wszystko słyszałeś! — krzyknęłam. - I widziałem! - pochwalił się. - Kamery pracowały przez cały czas. Dobra byłaś. - Przygarnął mnie do siebie, a ja nie zaprotestowałam. Wcale nie był taki rudy i taki niski. - Wyrzucili mnie - poskarżyłam się jego koszulce. - Nie martw się - dmuchnął w grzywkę, która spadła mi na oczy. - Ja wyrzucę tę chudą małpę i przyjmę ciebie. - Nie wyrzucaj, nie chcę już pracować w telewizji. Szliśmy tak objęci przez długie telewizyjne korytarze. Wyjściowe drzwi rozsunęły się bezszelestnie. Szliśmy dalej Woronicza, potem skręciliśmy w Puławską. Nie odzywaliśmy się do siebie, ale było nam dobrze. To znaczy mnie na pewno. Po półgodzinie byliśmy na naszym osiedlu. - Tu mieszkam - zatrzymałam się. Jasiek kołysał mnie w ramionach. - Odprowadzę cię do samych drzwi, nie będę cię musiał pytać o numer mieszkania. Pocałował mnie na pożegnanie w policzek i zbiegł ze schodów. W domu, jak zwykle, nie było nikogo. Weszłam do kuchni i usiadłam przy stole. Oparłam łokcie o blat i schowałam twarz w dłoniach. A potem powoli osunęłam ręce i głowę na stół. Trwałam tak pół leżąc i pół siedząc przez dobrą godzinę. Jak matka Jarka, przyszło mi nagle do głowy. To w takich chwilach siedzi się po ciemku w kuchni, z głową na stole. 108 LIST OSIEMNASTY Cześć! Rzadko teraz piszę, chyba mi wybaczysz jako przyjaciółka od serca. Lucyna jest od trzech tygodni w domu. Będzie jeszcze miała chemoterapię, a to jest dla pacjenta bardzo przykre. Wychodzą włosy, ma się wymioty, biegunki, zawroty głowy i depresje. Najgorsze jeszcze przed nami. Zresztą Lucyna już jest w depresji. W domu nie robi nic, czasem jak ją zmuszę, to obierze jarzyny. Siedzi i patrzy w telewizor. Ma chodzić na spotkania kobiet, które przeszły taką samą operację. Amanda też jest biedna, bo nie rozumie, co się z matką dzieje. Jeżdżę z nią na basen, szyjemy dla lalek, chodzimy na spacery. Tata również kompletnie rozstrojony, więc wszystko w domu na mojej głowie. Najgorsze, że zupełnie nie mam czasu na naukę. Zaczynam się zastanawiać, czy nie przerwać pracy. Pieniądze są mi, oczywiście potrzebne, ale już nie wyrabiam. Do tego wszystkiego wypłakuje mi się Megi. Wygląda na to, że Ryan puścił ją kantem. To 109 pierwszy chłopak, z którym się przespała, powiększając kolekcję jego byłych dziewic. A ja ciągle nic. W zeszłą sobotę wyrwałam się na damskie pijama party, czyli doroślejszą odmianę slumber party Plociuchowałyśmy w tych piżamach do rana, a tematem numer jeden było dziewictwo. Przeważnie utracone, bo większość z nas, pięć na osiem miało już ten pierwszy raz za sobą. Pozostałe deklarowały chęć zmiany jeszcze przed u-kończeniem szkoły średniej. Być dziewicą na studiach to hańba jakich mało. Tylko jedna Kristin ślubowała dziewictwo aż do ślubu. Naprawdę ślubowała, bo należy do takiej grupy przy kościele baptystycznym, która urządza publiczne ślubowania. Potem doszło do mnie i musiałam zdrowo nakłamać. Tak bardzo chciałam im coś opowiedzieć, ale w moim życiu nie zdarzyło się nic ciekawego. Miałam mówić, że kochałam się w geju albo że Wojtek trzymał mnie za rękę? Powiedziałam, że mam chłopaka w Polsce i że jesteśmy w sobie do szaleństwa zakochani. One wiedzą, że ciągle do kogoś piszę długie listy, więc potwierdziłam, że tak, oczywiście, to do niego. Zostałaś więc, Misiu, moim dalekim kochankiem. Kończę, bo już noc, a u was dzień się dopiero zaczyna. Całuję. /Cate, Już miałam iść do wanny, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Opar-10 ty o framugę stał Jasiek. — Wejdź, nikogo nie ma — zaraz zawstydziłam się tego, co powiedziałam. Nie chciałam, żeby to właśnie tak zrozumiał. — To znaczy, to znaczy... — jąkałam się. — Ja tylko na chwilę — uspokoił mnie. — Chciałem ci coś ważnego powiedzieć. Przed chwilą telefonowała do mnie Anka. Wiesz, że tę całą waszą awanturę chłopcy zarejestrowali. Było „maszyna poszła", a nikt nie powiedział, żeby przerwać nagranie. Anka obejrzała cały materiał i doszła do wniosku, że jest świetny. Tak autentycznego programu jeszcze nigdy nie miała. Puści w najbliższy piątek o zwykłej porze. Patrzyłam na niego w osłupieniu. — Ale przecież musi jeszcze zapytać mnie o zdanie — zaperzyłam się. — Właśnie pyta. Zgódź się, mała — wyciągnął rękę i nie wiem, jak znalazłam się w jego ramionach. — Jesteś w tym programie rewelacyjna. No, inna sprawa, że gdyby to przewidywał scenariusz, nigdy byś tak nie zagrała. Chciałam mu się wyrwać, ale zmieniłam zamiar. — Nie mogę tak zgodzić się od razu. Muszę mieć czas na podjęcie decyzji. Naprawdę nie chcę już tam pracować — powiedziałam i zarzuciłam mu ręce na szyję. Wcale nie miał aż tak białych rzęs, jak mi się wydawało. ш 01 ф** ' P 10002) LIST MISI NA KARTCE W KRATKĘ Kock ex na Kasiu! T)\ugo myślałam, czy napisać ten list, czy przestać do ciebie pisać w ogóle. Д)а całe życie. Leżałam z głowq na stole w kuckni, tak jak matka Jarka, i myślałam. jAck, prawda, ty nic nie wiesz o matce ^Jarka. /4)0 więc najpierw postanowiłam, że wyślę ci moje zapiski. Taki dziennik bez dat, który prowadziłam od dnia twojego wyjazdu. Bo jednak brakowało mi ciebie, mojej przyjaciółki ód najdawniejszyck czasów. 7\)a-wet jeśli nigdy nie byłam z tobq całkowicie szczera. /ч)іе wiedziałaś, na przykład, jaki mam dom. Zawsze uważałaś, że u nas jest świetnie, że jesteśmy normalna, porządną rodziną. TPodoba\ ci się nawet nasz sposób na święta, te wyjazdy do Kazimierza. TSjie miałaś pojęcia o jednym: że nie po to jedziemy do luksusowego domu wczasowego, żeby być ze sobą, ale żeby od siebie uciec. Ojca też mi zazdrościłaś. Д)іе tylko samego faktu, że w ogóle mam go pod rękq. Uważałaś, że on jest super. /\)o tak, bywało, że z nami rozmawiał. >m-łaś Pamiętam, jak zrobił nam kiedyś wykład na temat swojego ukochanego średniowiecza — że wraca — nie tylko w literaturze, w filmack i grac\\ kot-puterowyck, także w ludzkiej mentalności. Patrzyk wtedy na niego jak na guru... Д]о і jak ja ci mog\am napisać, że ten mój średniowieczny tatuś zwiqzał się ze swojq szkolnq ko-leżankq, czyli z twojq porzuconą mamą"? Próbowałam ci jakoś dać to do zrozumienia. Pamiętasz? T^az napisałairy, że widziałam twojq плате, z jaceiem. УЧІе potem ty zaczęłaś mieć kłopoty z tq twojq J_u-cynq, więc już nie mog\am ci dowalić. C-kociaż był taki moment, że naprawdę m\a\am na to ockotę. Wiesz, Kaśka, przez ten rok okropnie zazdroś-ciłam ci tej całej УЧтегукі: przystojnego Дгедогу'едо, siostry, pracy za dolary. Д]іе тодлат znieść tyck twoick listów pełnyck opowieści o amerykańskick świętack/ indykack i sklepack. A)ie przyznawałam się do łego sama przed sobq, ale za Każdym razem, gdy miałam pisać list do ciebie, wpadałam we wściekłość. O czym c\ mia\am napisać? Ze przespa\am się z Pawłem, ckłopakiem naszej wspólnej koleżanki,) któ ra w dodatku też pisze do ciebie listy? Ze moja matka za dużo pije? Ze poza takim jednym rudym z białymi rzęsami nie mam nikogo? O k\ama\am ci, Kaśka, w tyck listack. Wiele razy opisywałam ci rzeczy, które się wcale nie zdarzyły. AJa przykład, z tq telewizjq. O wiele za wcześnie napisałam ci, że będę występowała w programie filmowym, ckoć nic z tego nie wyszło. Przez pewien czas snułam jakieś niestworzone opowieści o moick sukcesack na ekranie... Dopiero potem uda\o mi się tam wkręcić. 1posz\am trockę po to, by moje kłamstwa stały się rzeczywistościq. jA zresztą,, tak naprawdę, kłamałam także sama przed sobą. 2obaczys2/ jak przeczytasz moje zapiski. ćSkciałam być właśnie taka. Zęby nie obchodził mnie ani mój zimny dom, ani alkoholowe kłopoty mamy, ani zdrada ojca. "Podziwiam cię, Kaśka, za to wszystko, co robis2 dla .Lucyny, dla .Amandy i dla twojego starego. ^)a nigdy nie zrobiłam nic dla nikogo, wszystko dla siebie. .Ale teraz już tak nie będzie, bo dla rudego cKcę zrobić mnóstwo. jesteśmy, Kaśka, coraz dalej od siebie, tak jakby ta twoja Ameryka przesunęła się jeszcze bardziej na północ. To jest, Kaśka, A^ne^yka Bardzo Vó\nocna. Pewnie już nigdy mi nie odpiszesz, zvj\aszcza ze. nigdy nie byłam dla ciebie dobra. D nigdy, tak naprawdę, nie obchodziły mnie twoje sprawy, te twoje przygody z kotem w słoiku tylko doprow>adza\y mnie do furii. Kaśka, przepraszam. LIST DZIEWIĘTNASTY, OSTATNI Miśka! Odpiszę, jasne, że odpiszę. No to wreszcie mam drugą siostrę. Nawet nie przyrodnią, ale jakąś powinowatą. Ha! mam to, czego chciałam. Twój ojciec może być też częściowo moim. Faktycznie, teraz mi się przypomniało. Mama miała jakieś szkolne zdjęcia z twoim tatą. Takie „za rączkę na wycieczce w Kazimierzu". Było coś między nimi już w liceum? Napisała, że wyprowadza się od Dzidki i babci. Że już jeden związek jej spaprały i to wystarczy. Nie wiesz, gdzie będzie teraz mieszkać? Miśka, ja tu zostaję. Na pewno do końca szkoły, a potem zobaczę. Nie umiem zostawić Amandy i Lucyny. A jeśli z Lucyną stałoby się coś złego, zdecydujemy z tatą, czy wrócimy razem. A Wojtek i tak ma dwa lata do końca studiów. Prosiłam tatę, żebyś mogła kiedyś do nas przyjechać. Przyjedziesz, prawda? Żyjemy na różnych planetach. Ty masz swoje problemy, ja swoje. I ja jestem już trochę bardziej amerykańska niż na początku. Ale może się jeszcze odnajdziemy. woja siostra 115 spis treści List pierwszy...............................................5 List drugi....................................................12 List trzeci...................................................20 List czwarty...............................................24 List piąty....................................................29 List szósty.................................................35 List siódmy......................,.........................42 List ósmy...................................................49 List dziewiąty............................................56 List dziesiąty.............................................63 List jedenasty............................................69 List dwunasty............................................76 List trzynasty.............................................82 List czternasty...........................................89 Kartka pocztowa z choinką......................93 List piętnasty.............................................94 List szesnasty.........................................100 List siedemnasty.....................................105 List osiemnasty.......................................109 List Misi na kartce w kratkę...................112 List dziewiętnasty, ostatni.....................115 Ł Anna Onichimowska Samotne wyspy i storczyk Świat widziany oczami dziewiętnastoletniego chłopca: dziewczyny, miłość, seks, wybory ży ciowe. Maciek zdał maturę i próbuje dostać się na studia, przypadkiem poznaje licealistkę... Wyd. I, 128 s., cena 3,80 zł ж i—'• fi- i* Grażyna Grzegorska-Wolin Pierwszy raz w życiu Julka, bohaterka powieści, studiuje wbrew sobie matematykę, ale marzy, aby zostać dziennikarką. Żyje jakby obok, szuka przyjaźni i miłości. Wyd. I, 128 s., cena 4,50 zl Danuta Wawiłow Cześć, poeci i poetki Jedyny wydany obecnie wybór poezji nastolatków. Wiersze ozdobione rysunkami autorów. Do tego felietony Danuty Wawiłow, specjalistki od nastoletniej poezji. Wyd. I, 128 s., cena 4,50 zł Agi Axis Zodiakalny korowód Horoskopy dla każdego znaku zodiaku, ale także rady, jakich nie ma w innych tego typu książkach: jak postępować z dorosłymi i jak dorośli mają traktować nastolatków. Wyd. I, 152 s., cena 4,50 zł Magda - Hanna Jaworowska Demon jednego danka Przepisy czytelniczek, propozycje potraw popularnych i modnych wśród młodzieży. Wyd. I, 128 s., cena 4,50 zł Alina Ert-Eberdt, Grażyna Musiałek Po rozum do szkoły Informator dla kandydatów na studia wyższe. Adresy, telefony, sposoby rekrutacji, rady dla zdających i dla nowo upieczonych studentów. Wyd.l, 128 s., cena 6 zl Л