MISJE Z NIEPOKALANĄ LISTY MARIAŃSKICH MISJONARZY 4 Ukazały się: 1. Henryk Tomaszewski MIC, Henryk Kulesza MIC -„Przygody misyjne. Listy z Brazylii", Warszawa 1995. 2. Jan Glica MIC - „Oczarowany misjami. Listy z Brazylii", Warszawa 1996. 3. Stefan Szwajkowski MIC, Marek Szczepaniak MIC i inni „Dziennik misjonarza. Listy z Brazylii", Warszawa 1997. MISJE Z NIEPOKALANĄ Listy z Rwandy Praca zbiorowa pod kierunkiem ks. Stanisława Kurlandzkiego MIC Sekretariat Misyjny Księży Marianów Warszawa 1998 © by Sekretariat Misyjny Księży Marianów, 1998 Redakcja, przypisy, opracowanie słowniczków, korekta, wstęp i rozdział I Lilia Danilecka Zdjęcia Archiwum Sekretariatu Misyjnego Księży Marianów Imprimipotest Ks. Jan M. Rokosz MIC Prowincjał Warszawa, dnia 14 września 1998 r., N 423/98 Za zgodą Kurii Metropolitalnej Warszawskiej z dnia 15 września 1998 r., nr 3788/NK/98 Wikariusz Generalny: bp Marian Duś Notariusz: ks. Stanisław Pyzel Cenzor: ks. dr hab. Bogumił Gacka MIC Zdjęcia na okładce: str. I - Dziewczynka rwandyjska podczas Mszy świętej str. IV - Rodzina rwandyjska na tle wulkanów Sekretariat Misyjny Księży Marianów ul. Św. Bonifacego 9, 02-914 Warszawa Druk i oprawa: Drukarnia J.J. Maciejewscy, Przasnysz Duchu Święty! Na progu Trzeciego Tysiąclecia Chrześcijaństwa, w Roku poświęconym Tobie, dziękujemy Ci za to, że jesteś rzeczywistym Sprawcą rozwoju Kościoła i że uświęcasz go nie tylko na terenach misyjnych. Prosimy Cię, błogosław misjonarzom i misjonarkom podejmującym nową ewangelizację w Rwandzie i w innych krajach świata. Obdarzaj nieustannie ich oraz Przyjaciół Misji Twoimi darami, a wszystkim, którzy przyjmują do swoich serc światło Dobrej Nowiny, daj silną wiarę, wzajemną miłość i ducha pojednania. Słowo przełożonego generalnego „Listy z Rwandy" pisane były przez misjonarzy zaledwie kilkanaście (najstarsze), a nawet kilka lat temu, ale czyta się jak opowieści z dawnej epoki. Wydarzenia, które stają nam przed oczyma natychmiast, gdy słyszymy nazwę „Rwanda" przesłoniły tę niedawną przeszłość i nawet, jeśli sięgamy do refleksji nad przeszłością Rwandy, to raczej nad przeszłością polityczną, społeczną, etniczną tak, jakby przed rokiem 1990 w Rwandzie nie istniało normalne życie zwykłych ludzi. A tymczasem istniało. Odczytując dzisiaj żarliwe opisy pracy i życia naszych misjonarzy w pierwszym odruchu pytamy: jak mogli żyć tak spokojnie? byli ślepi? czyż nie wiedzieli, że siedzą na wulkanie? W listach, nawet tych z okresu bezpośrednio poprzedzającego wojnę, coś tam wprawdzie wspominają o rebeliantach, lecz jednocześnie z przekonaniem zapewniają, że Rwanda wchodzi powoli na drogę stabilizacji i pokoju. Dziś wiemy, jaka to miała być stabilizacja i jaki pokój... Właśnie dlatego ta książka - zbiór ówczesnych listów -jest ciekawa. Gdyby dziś którykolwiek z tych samych misjonarzy miał napisać wspomnienia z tamtych czasów, tak by nie napisał. Pisałby oczywiście w świetle tego, co stało się później. A przecież słuchając o okropnościach tamtej wojny musimy pamiętać, ze dotknęła ona kraj taki, jaki opisują misjonarze. Oczywiście, zło gdzieś tam narastało, by wreszcie z całą siłą wybuchnąć. To było zaskoczenie. O tych dniach powie zbiegły 7 do Francji karmelita: Któż mógł się oprzeć owemu podmuchowi szaleństwa, który jak tajfun zamiótł nasz kraj? to był prawdziwie diabelski wicher. Każdy się bal i zabijał, żeby sam nie być zabity. No i manipulowano ludźmi, podniecano nienawiść. Bowiem istotnie pod powierzchnią „ normalnego życia ", o którym piszą nasi misjonarze, narastały nienawiść i strach. Napisał rwandyjski intelektualista: Wojna, którą przeżywamy była i jest rezultatem różnego rodzaju głębokiego zła, które toczy lud rwandyjski i naród rwandyjski a zarazem okazją jego ujawnienia. Ukazała ona w całej nagości lęki i nienawiść, nietolerancję i odrzucenie, które srożą się w naszym społeczeństwie. Doprowadziła je do paroksyzmu. To zło, zakorzenione w odległej historii naszego kraju, się ujawniało, wybuchło jako najbardziej absurdalna przemoc. Istniało, w sposób oczywisty, już wcześniej, wyrażało się w marginalizacji części ludności, a ostatnio, bardzo spektakularnie, w wygnaniu i wykluczeniu jednej części społeczeństwa i w etnicznej oraz regionalnej dyskryminacji... (Joseph Nsengimana, profesor uniwersytetu państwowego Rwandy w nielegalnie przemycanym do Rwandy piśmie ,f)ia-logue", n. 174, mars 1994/ W takim razie co ze skutecznością ewangelizacji? Wszystkie trudy, o których z przejęciem opowiada książka poszły na marne? Na to - prawdę mówiąc - wyglądało. Jeden z naj żarli wszy eh misjonarzy Rwandy, francuski kapłan, ks. Gabriel Maindron, zapisał w prowadzonym w czasie wojny dzienniku: Wszystkie te tragiczne fakty mają wymiar apokaliptyczny. Mówiąc o końcu i zagładzie świata Jezus przepowiedział: będą się wzajemnie wydawać i jedni drugich będą nienawidzić (Mt 24, 10). Dodajmy do tego AIDS i głód, i zaledwie lekko zawoalowane prześladowanie Kościoła katolickiego! Wielu wśród tych co zabijają, to ludzie ochrzczeni. Co czynią oni ze swoim chrztem? Jeden z zabójców chodził z różańcem na szyi. 8 Jakaś zakonnica pyta go: „Dlaczego nosisz różaniec?" Odpowiedział: „Najświętsza Panna pomaga mi znajdować ukrywających się nieprzyjaciół". Na szczycie jednego ze wzgórz widziano grupę ludzi uzbrojnych w bambusowe piki i maczety stojących w szeregu przed figurą Matki Boskiej Ubogich. Co zrozumieli z chrześcijaństwa? Tak rebelianci z FPR\jak i żołnierze armii rwandyjskiej walczą, słuchając pieśni patriotycznych i religijnych nadawanych przez ich radiostacje. 30 kwietnia (1994) słyszeliśmy w radio Muhabura (FPR) i radio RTML (strona prezydencka) tę samą pieśń maryjną. Czy to możliwe, że wzywając tę samą Matkę ludzkości oni się wzajemnie zabijają? Jakże odlegli jesteśmy od orędzia Ewangelii!2 Na to pytanie, które będą musieli sobie postawić czytelnicy tych stronic odpowiada inny znawca Rwandy: Publiczność europejska, która się interesuje chrześcijaństwem Afryki często pyta, co się stało z religijną gorliwością tego ludu, ostatnio ożywioną maryjnymi objawieniami w Kibeho? Objawienia te miały ogromny społeczny oddźwięk, a widzący mówili o nadejściu straszliwych prób. Odpowiadamy: ta gorliwość stale istnieje, nawet większa niż dawniej. Wciąż jeszcze brak pełniejszych informacji. Napływają jednak bardzo liczne świadectwa o heroicznej wierze Hutu, którzy, ryzykując życie, zrobili wszystko, by ochronić sąsiadów Tutsi. Flores sanctorum / akta męczenników dopiero się spisuje. Na ogół świadectwa utrzymane są w tonacji klęski. Uważało się, że w takich krajach jak Rwanda czy Burundi chrześcijaństwo odniosło wyjątkowy sukces. I oto przyszedł kryzys, chrześcijaństwo przeżyło ciężki szok. Front Patriotiąue Rwandais, Rwandyjski Front Patriotyczny złożony z żołnierzy Tutsi. 2 ,-Pialogue", n. 177, octobre 1994. 9 Zarówno dawny optymizm, jak i obecny pesymizm zdają się nie mieć podstaw. Pozwólmy, by wzburzone fale opadły. Wiary nie mierzy się liczbami ani wyskością wież kościelnych. Wiara mieszka w sercach, a jeszcze nie wiemy, co w nich się wydarzyło71. Dramat Rwandy trwa. Jak może nigdy dotąd Rwanda czeka na Dobrą Nowinę. To prawda, sytuacja misjonarzy jest tam coraz trudniejsza, wielu musiało Rwandę opuścić. Patrząc po ludzku przyszłość Rwandy nie jawi się w jasnych barwach. Jednak jest nadzieja. Raz jeszcze rwandyjski intelektualista: (...) Jak się ma dokonać pojednanie które, zatrzyma Rwandę na drodze do stania się społeczeństwem, w którym rządzą prawa dżungli? (...) Pojednanie to proces długi i trudny, który przebiega na płaszczyźnie „ja ": ja Rwandyjczyk jako istota łudzka, jako obywatel, jako cząstka tworząca ojczyznę, naród. Rwandyjczyk: Hutu, Tutsi, Twa, mieszkaniec północy, południa, bogaty, ubogi Ud, jest wezwany najpierw do pogodzenia się z sobą samym jako istotą ludzką, obywatelem; następnie lud rwandyjski musi się pogodzić z sobą samym w tym, co w różnorodności stanowi jedną ojczyznę, jeden naród, nie zaś amalgamat etni, regionów i kategorii społecznych (...). Ten proces (pojednania), który prowadzi jednostkę do postawienia siebie pod znakiem zapytania, jest mutatis mutandis - identyczny z procesem, który prowadzi społeczność do nawrócenia. Pojednanie wymaga nawrócenia członków społeczeństwa, całego społeczeństwa, uznania kolektywnej odpowiedzialności oraz gotowości nie tylko do przebaczenia, ale do działania w inny aniżeli dotychczas sposób. (...) Paradoks sytuacji krańcowych: ta wojna, pomimo strat, które spowodowała, może się stać nowym początkiem: pojednanie, nadzieja pomyślnej przyszłości dla Rwandy i rwandyjskiego narodu4. 3 Pierre Emy, Rwanda 1994, wyd. UHarmattan, 1994. 4 Joseph Nsengimana, op. cit. 10 Kiedy w 1995 roku opuszczałem Rwandę, kontrolujący bilety na lotnisku młody człowiek spytał mnie o wrażenia. Ostrożnie odpowiedziałem rwandyjskim przysłowiem, że jest to kraj, do którego co wieczór Bóg powraca z całodziennej wędrówki. Młody człowiek odpowiedział mi ze smutkiem: już teraz nie wraca... Pomyślałem: kto wie? Jeżeli flores sanctorum i akta męczenników dopiero się spisuje, a jedyną nadzieją Rwandy jest proces nawrócenia, to może nie całkiem przepadło ziarno rzucone przez misjonarzy. Kto wie, może już przynosi owoce?... ks. Adam Boniecki MIC W Afryce, gdzie powszechne jest zagrożenie przez nienawiść i przemoc, przez konflikty i wojny, głosiciele Ewangelii winni obwieszczać „nadzieją życia zakorzenioną w misterium paschalnym ". Jezus ustanowił Eucharystię, «zadatek życia wiecz-nego» (77), w momencie gdy - po ludzku rzecz biorąc - Jego życie zdawało się skazane na klęskę: uczynił to, aby uwiecznić w czasie i przestrzeni swe zwycięstwo nad śmiercią. Oto dlaczego Specjalne Zgromadzenie poświęcone Afryce, obradujące w okresie, gdy sytuacja kontynentu afrykańskiego jest pod pewnymi względami krytyczna, określiło się mianem „ «Synodu Zmartwychwstania i Synodu Nadziei. (...) Chrystus nasza nadzieja żyje, a więc i my żyć będziemy!» " (78). Przeznaczeniem Afryki nie jest śmierć, ale życie! Posynodalna Adhortacja Apostolska Jana Pawła II, O Kościele w Afryce, 57 List zamiast wstępu Drodzy Przyjaciele Mariańskich Misji! Książka ta zawiera listy pierwszych mariańskich misjonarzy w Rwandzie z lat 1985 - 1990, czyli od początku powstania placówki do wybuchu wojny domowej, która zapisała się w pamięci opinii publicznej całego świata ze względu na rozmiary swojego okrucieństwa. Wojna ta, choć oficjalnie zakończona, trwa nadal, głównie w tragicznych skutkach. Praca misjonarzy stała się niezmiernie trudna, a w niektórych wypadkach wręcz niemożliwa. Na wiosnę 1998 roku Marianie musieli czasowo opuścić swoją placówkę w Rwandzie budowaną przez 13 lat z wielkim zaangażowaniem. Pozostaje nadzieja, że Niepokalana pozwoli polskim misjonarzom powrócić do parafii Mwange, na północy kraju. Jeśli nie, to opisane w tym tomie zdarzenia i przeżycia stanowić będą niezapomnianą kartę w historii Zgromadzenia, które zaniosło kult Matki Bożej Niepokalanej do Rwandy. Spośród bardzo bogatej korespondencji z konieczności musiałam wybrać tylko niektóre listy. Kierowałam się rozwojem wydarzeń, a także towarzyszącymi im przeżyciami w sercach polskich misjonarzy. Z wielu listów wyczytać można radość tworzenia zrębów nowej parafii. Cieszą nie tylko kamienie, ławki i intronizowane obrazy. Cieszą przede wszystkim ludzie przyjmujący światło Ewangelii. Cieszy ich szlachetna odpowiedź na Dobrą Nowinę, dla głoszenia której misjonarz opuścił „dom, 12 braci lub siostry, ojca lub matkę" po to, aby stokroć więcej otrzymać (por. Mt 19, 29). Życie misjonarza nie jest jednak wolne od trosk i zmartwień, od chorób i lęków, od samotności i niezrozumienia swojej roli. W takich chwilach woła on jak Jezus do Boga: „Czemuś mnie opuścił?" Wtedy też jest sposobność szczególnego zawierzenia Maryi, której życie także było trudne. Misjonarze są często postrzegani przez osoby nie mające z misjami bliskiego kontaktu jako bohaterowie o niezłomnej odwadze, żelaznym zdrowiu i nerwach. A tymczasem oni sami widzą siebie zupełnie inaczej i są wdzięczni za traktowanie ich jako słabe nieraz, a nade wszystko nieużyteczne sługi na niwie Pańskiej. Potrzebują naszej modlitwy, cichej ofiary, a czasem wsparcia materialnego. Potrzebują naszej przyjaźni i zrozumienia. Pragną też, abyśmy wiedzieli, że misjonarzami powinni czuć się wszyscy chrześcijanie, ponieważ cały Kościół jest misyjny ze swojej natury. Często lekceważymy zadanie ujęte przez Chrystusa w słowa „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25, 40). Nie każdy może jechać na misje w niebezpieczne rejony świata. Każdy może jednak dodawać do swoich codziennych czynów intencję misyjną. Wtedy sytuacja, w której niesiemy ulgę cierpiącemu człowiekowi - zainteresowanie się samotnym sąsiadem, ofiarowanie mądrej przyjaźni zagubionym nastolatkom, czy pomoc zmęczonej matce wielodzietnej rodziny - staje się terenem misyjnym. To wszystko tylko pozornie jest proste. Wymaga, podobnie jak w przypadku misjonarzy w odległych krajach, nieustannej modlitwy i codziennego tak wobec poleceń Ducha Świętego oraz wysiłku podobnego do inkulturacji. Jest to wysiłek zrozumienia odmiennej kultury i mentalności ludzi, którym niesie się Chrystusa. Trzeba nie tylko mówić ich językiem. Trzeba poznać ich serca. Drugi człowiek - czy to w dalekiej Afryce, czy na sąsied- 13 niej ulicy, a nawet w sąsiednim pokoju własnego domu - często pozostaje obcy i budzi w nas lęk. Prawdziwa miłość usuwa lęk, powiedział Chrystus tym, których posyłał do ludzi. Miłość pozostawia natomiast zawsze miejsce na szacunek dla tajemnicy nieśmiertelności, jaką stanowi dla nas drugi człowiek, bez względu na jego wiek, pochodzenie i kolor skóry. W Roku Ducha Świętego, wszystkim czytającym strony tej książki życzę łaski otwarcia serc, oczu i uszu na potrzeby drugiego człowieka, który stoi tuż obok nas oraz daru modlitewnej pamięci o Rwandzie, jej mieszkańcach i jej misjonarzach. Warszawa, 12 czerwca 1998 Lilia Danilecka Nota bibliograficzna Przy opracowywaniu rozdziałów I i II korzystałam z następujących źródeł: 1. Korespondencja mariańskich misjonarzy w Rwandzie z lat 1984-1990; Archiwum Sekretariatu Misyjnego Księży Marianów; 2. Misje z Niepokalaną, Biuletyn Sekretariatu Misyjnego Księży Marianów; 3. Z Kraju Tysiąca Wzgórz, Biuletyn Polskich Misjonarzy i Misjonarek w Rwandzie (nr 1-14); 4. Posyłam Was, Kwartalnik Pallotyńskiego Sekretariatu Misyjnego w Warszawie, nr 29; 5. Misjonarz, Miesięcznik Polskiej Prowincji Księży Werbistów; 6. Misyjne drogi, Dwumiesięcznik Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej; 14 7. Africa South of Sahara, Europa publications limited, Rocznik; 8. Pierre Erny, Rwanda 1994. Cles pour comprendre le cal-vaire d'un peuple, UHarmattan Paris, 1994; 9. Dorothea Forstner OSB, Świat symboliki chrześcijańskiej, Pax, Warszawa 1990; 10. Grzegorz J. Kaczyński, Ambiguity ofthe christianity in the colonial Africa. Histoirical and antropologie al essay, Afri-cana Bulletin, nr 44, Warszawa 1997; 11. Gabriel Maindron, Les Apparitions de Kibeho. Annonce de Marie au coeur de TAfriąue, O.E.I.L., Paris 1988; 12. Dominiąue Nothomb, Humanisme africain, Paris 1965; 13. Ks. Jan Pałyga SAC, W środku Afryki, Pallotinum, Poznań--Warszawa 1984; 14. Ks. Jan Pałyga SAC, Pallotyni w Rwandzie i Zairze, Pallotinum, Warszawa 1991; 15. Ks. Jan Pałyga SAC, Rwanda czas apokalipsy czas nadziei, Apostolicum, Ząbki 1998; 16. Visages du Rwanda perle de VAfrique, Editorial Escudo de Oro, S.A., Barcelona, 1991; 17. Leonidas Rusatira, Jean Paul II au Rwanda, Pallotti-Presse 1991. Wprowadzenie Czy w dobie ekumenizmu potrzebne są misje? Czy misje wśród niechrześcijan są jeszcze aktualne? Czyż nie zastąpił ich dialog międzyreligijny? Czy troska o postęp w różnych dziedzinach życia ludzkiego nie może wyręczyć działalności misyjnej? Czy poszanowanie wolności sumienia nie wyklucza jakiejkolwiek propozycji nawracania? Czy nie można osiągnąć zbawienia w jakiejkolwiek religii? Dlaczego Kościół prowadzi misje? Te i tym podobne pytania nurtują wielu współczesnych ludzi. Stawiamy je sobie przed rozpoczęciem lektury książki o mariańskiej misji w Rwandzie świadomi, że nasza książka nie odpowie na wszystkie te pytania, bo nie taki jest jej cel. Jest ona tylko pewną zachętą do poszukiwania wyczerpujących odpowiedzi na postawione pytania w Piśmie świętym (Nowy Testament) i w dokumentach Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, z których nam najbliższe są trzy: Dekret „Ad Gentes"1 Soboru Watykańskiego II, Adhortacja Pawła VI „Evangelii nuntiandi"2 i Encyklika Jana Pawła II „Redemptoris missio"3. Istotne są dwie odpowiedzi. Pierwszą można tak sformułować: Kościół prowadzi działalność misyjną dlatego, że otrzymał od Chrystusa nakaz 1 Zob. „Dekret o działalności misyjnej" w: Konstytucje, Dekrety, Deklaracje, Sobór Watykański II, Paris 1967, str. 421-482. 2 „Obowiązek głoszenia Ewangelii", Adhortacja wydana 8.12.1975. 3 „Misja Odkupiciela" , Encyklika wydana 7.12.1990. 16 a misyjny4, który ma swoje ostateczne uzasadnienie w woli Ojca niebieskiego, który pragnie, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy5 (prawda o powszechnej woli zbawczej Boga). Nakaz ten stanowi niezbywalną zasadę obowiązującą cały Kościół aż do końca wieków. Z tego tytułu Kościół nigdy nie może zrezygnować z ewangelizacji świata, bez względu na najtrudniejsze nawet warunki i inne okoliczności. Druga odpowiedź jest logiczną konsekwencją nakazu misyjnego: Chrystus polecił swoim uczniom iść na cały świat, głosić Ewangelię wszystkim narodom, zdobywać nowych wyznawców i w ten sposób konstytuować i rozwijać Kościół rozumiany jako Królestwo Boże, czy - jak chce święty Paweł Apostoł w I Liście do Koryntian6 - jako Ciało Mistyczne Chrystusa. Pawiowe ujęcie Kościoła oznacza, że każdy chrześcijanin przez sam fakt przyjęcia chrztu świętego staje się żywą komórką Jezusowego Ciała, która pracuje dla dobra całego Ciała, wspomaga jego funkcjonowanie i rozwój.W tym znaczeniu każdy chrześcijanin żyje i pracuje dla dobra całego Kościoła, w tym także dla dobra misji, które są integralną częścią posłannictwa Kościoła. Skoro cały Kościół jest misyjny ze swej natury1, więc zobowiązany jest do ewangelizacjii doprowadzenia wszystkich ludzi wszystkich czasów do zbawienia w Chrystusie i przez Chrystusa, mocami Ducha Świętego. Tylko przez Chrystusa człowiek może być zbawiony. Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata" (Mt 28, 19-20). 5 Zob. I Tym 2, 4-6. 6 Zob. I Kor 12, 12-30. Zob. Dekret o działalności misyjnej Kościoła „Ad gentes" Soboru Watykańskiego II, p. 2. 17 Bogiem a ludźmi... Chrystus Jezus, który wydał siebie samego na okup za wszystkich* i nie ma w żadnym innym zbawienia9. Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło10, gdyż spodobało się Bogu powołać ludzi przez Syna do uczestnictwa w swoim życiu jako dzieci Boże i zgromadzić ich w jeden Lud Bożyn. I to zadanie jest celem misji. Dzieje Apostolskie pozwalają nam zrozumieć, na czym polegały misje Kościoła u jego początków i czym są one dziś. Po zesłaniu Ducha Świętego na Apostołów, poszli oni z Ewangelią najpierw do Izraela, a potem do innych narodów. Tak zaczęły się misje Kościoła. Apostołowie, pierwsi misjonarze, pod przewodnictwem świętego Piotra, głosili Dobrą Nowinę o zbawieniu w Chrystusie zmartwychwstałym, udzielali chrztu i tworzyli wspólnotę Kościoła, która, jak w Antiochii za sprawą Ducha wysłała Pawła i Barnabę w celu ewangelizacji pogan, a Pan im błogosławił i rosła liczba wierzących w Chrystusa. Wtedy to Sobór Jerozolimski (49 rok) wydał pierwszy w dziejach oficjalny dokument, dotyczący działalności misyjnej pierwotnego Kościoła, który roztrzygnął kontrowersję na temat zasad przyjmowania pogan do Kościoła12. Sobór Watykański II zaś pod koniec XX wieku dał odpowiedź na wszystkie niemal pytania dotyczące problemów związanych z działalnością misyjną Kościoła. Warto zaznaczyć, że na przestrzeni wieków powstała olbrzymia literatura13 na temat misji. 8 Zob. I Tym 2, 4-6. 9 Zob. Dz 4, 12. 10 Zob. Łk 19, 10. " Por. J 11, 52. 12 Zob. Dz 15, 1-35. 13 Zob. Karol Muller SVD, Teologia misji, Verbinum, Warszawa 1989. Autor na 29 stronach podaje obszerny obco i polskojęzyczny zestaw bibliograficzny na temat misji. 18 I W naszych czasach, mimo dwudziestu wieków ewangelizacji otacza nas morze nowoczesnego pogaństwa. Zachodzi więc konieczność ewangelizacji współczesnego świata, który w ogromnej większości nie jest chrześcijański. Półtora miliarda ludzi już ochrzczonych wymaga ciągle nowej ewangelizacji, której istotą jest powrót do Miłości, ponieważ wszyscy ludzie zostali do niej powołani i przeznaczeni. Misje są inspirowane tą Miłością Boga wyrażoną w posłaniu Syna i Ducha Świętego na świat oraz są Jej skutkiem w ustawicznym dawaniu i objawianiu zbawczej miłości Boga w świecie. W tym znaczeniu misje są powinnością wszystkich ochrzczonych, aby każdy człowiek dowiedział się, że Bóg go miłuje w Chrystusie Jezusie, Zbawicielu człowieka, przede wszystkim ód misjonarzy i misjonarek, których Kościół posyła do głoszenia Ewangelii różnym ludom i narodom zamieszkującym wszystkie kontynenty. Taka jest niejako normalna droga przekazu Bożego objawienia, jaką wytyczył Chrystus Pan w nakazie misyjnym: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony14. Kościół nakaz misyjny podjął z całym poczuciem odpowiedzialności, świadom jednak niebezpieczeństw oraz prześladowań i męczeństwa wielu misjonarzy i misjonarek. Kościół wie, że Duch Święty z pomocą ludzi, których oświeca i umacnia swoimi darami, prowadzi dzieło zbawienia i uświęcenia świata. I tak będzie do końca dziejów. W tym wielkim szeregu wysyłanych misjonarzy są także marianie, których Kościół zaprosił do posługi misyjnej w Anglii, na Alasce, w Australii, Brazylii, na Białorusi, w Czechach, Estonii, Kazachstanie, na Litwie, na Łotwie, w Niemczech, w Rwandzie, na Ukrainie i w USA. Zob. Mk 16, 15. 19 W ubiegłych latach staraliśmy się Przyjaciołom naszych i przekazać W trzech tomach piękno i trud pracy misyjnej V*iów w Brazylii. Obecnie prezentujemy misyjną posługę Uj pierwszej ekipy misyjnej na kontynencie afrykańskim 'bandzie w książce, której nadaliśmy tytuł: „Misje z Niepo-aną. Listy z Rwandy" dlatego, ponieważ mariańscy misjona-U.- z racji swego powołania mariańskiego - synami Niepo-anej i jako Jej dzieci razem z Nią i z Jej pomocą głoszą Stusa i Jego Ewangelię ludowi w Rwandzie. Jest również iw, że ks. biskup Phocas Nikwigize, ordynariusz diecezji tugeri, zaprosił marianów do swej diecezji w tym głównie I by marianie pomogli mu rozwinąć i pogłębić w duszach Cnych kult Matki Bożej Niepokalanej, dzięki któremu -jak spodziewał - zniknie cześć oddawana bogini Nyabindze. tto również podkreślić, że misjonarze w ciągu mijających II tysięcy lat ewangelizacji świata przekonali się, iż pod iefcą Maryi i za Jej szczególnym wstawiennictwem skutecz-fc Posługi misyjnej wzrasta w najwyższym stopniu. Manań- I Misjonarze, poszli w ich ślady i swoją parafię w Mwange ^ w specjalnym akcie liturgicznym Niepokalanej Matce m oraz dwa kościoły filialne: w Kiboga - Matce Bożej Li- łiej, a w Mutungu - Matce Bożej Częstochowskiej. Także Łisyjny dom zakonny w Mwange poświęcili Niepokalanej I zawierzenia na dowód, że bezgranicznie zawierzyli i po- ¦^i Jej siebie i swoje misyjne posługiwanie. Ta pełna dzie- Kfncyści \iara i miłość do Niepokalanej, która jest odpo- * Zgromadzenia szczególnym znakiem, mocą i radością hk^go &oWOłaniaxs przebija z wszystkich niemal listów, ^^eszczamy w tej książce. :V "Kon: rtucje Księży Marianów, p. 6. 20 Większość drukowanych tu listów jest adresowana do ks. Stanisława Kurlandzkiego, który - pełniąc w tym czasie obowiązki wiceprowincjała i redaktora „Immaculaty" (1971-1987), a następnie prowincjała Polskiej Prowincji Zgromadzenia Księży Marianów (1987-1993) - korespondował z misjonarzami w Afryce, Brazylii i w innych krajach. Z tej korespondencji powstał pokaźny zbiór listów i reportaży, bogaty w cenną i ważną dla historii misji treść. Wiele listów drukujemy w całości, w innych zastosowaliśmy większe lub mniejsze skróty ze względu na ich treść o charakterze bardzo osobistym czy urzędowym. Listy te stanowią główny trzon naszej książki. Jednakże nie ma w nich podstawowych wiadomości o Rwandzie i jej historii. Dlatego redaktor Lilia Danilecka, która w 1996 roku odwiedziła Rwandę, opracowała pierwszy rozdział, z którego możemy poznać w wielkim skrócie historię Rwandy, jej położenie geograficzne, florę i faunę oraz obyczaje i religijność Rwandyjczyków. W świetle pierwszego rozdziału bardziej zrozumiałe stają się fakty opisane przez misjonarzy w rozdziale drugim. Rozdział trzeci zaś zawiera relacje trzech wizytatorów, którzy w krótkim stosunkowo czasie doświadczyli nieco misjonarskiego życia. Ich spostrzeżenia, uwagi i refleksje są próbą ukazania poniekąd samej istoty misji oraz opisu tego czym na co dzień żyją mariańscy misjonarze. Wszystkie trzy relacje - ze względu na konieczność uniknięcia powtórzeń - zostały pozbawione opisów geografii, przyrody, obyczajowości i religijności Rwandyjczyków. Pozostawiliśmy tylko to, co jest w nich uznaliśmy za nowe lub oryginalne. Wszystkie trzy relacje były drukowane w „Im-maculacie", wewnętrznym biuletynie polskiej Prowincji. W tekście umieściliśmy kilkadziesiąt fotografii czarno-białych, wykonanych przez misjonarzy, jako ilustracje treści na danej stronie, na końcu książki zaś daliśmy kolorową wkładkę, która pozwala zobaczyć w niewielkim stopniu piękno kraju 21 Tysiąca Wzgórz. Zamieszczamy również słownik terminów rwandyjskich z ich wymową oraz skorowidz nazw geograficznych występujących w książce. Przypisy pochodzą od redaktorów książki i podajemy je na dole danej strony, by ułatwić Czytelnikowi zrozumienie obcych terminów. Na końcu książki zamieszczamy piękną modlitwę Ojca Świętego Jana Pawła II i Apel o modlitwę w intencji misjonarzy oraz adresy referatów powołań Zgromadzeń żeńskich, z którymi współpracujemy dla zbawienia ludzi. Należą się szczególne wyrazy wdzięczności wszystkim, którzy przyczynili się do wydania tej książki, przede wszystkim zaś ks. Franciszkowi Filipcowi MIC, autorowi wielu listów i darczyńcy na rzecz wydania tej pozycji. Ufam, że „Misje z Niepokalaną" wzbudzą w sercach Przyjaciół naszych misji jeszcze większy zapał w duchowym i modlitewnym wspomaganiu mariańskich misjonarzy oraz zachęcą do szukania nowych Przyjaciół misji, którzy gotowi byliby im pomagać na wszelki sposób, wszak wszyscy mamy być misjonarzami w całym tego słowa znaczeniu. Warszawa, we wspomnienie Niepokalanego Serca Maryi, 20 czerwca 1998 r. Ks. Stanisław Kurlandzki MIC prowincjalny promotor misji Każdy wie, z jakim entuzjazmem w waszym kraju położonym w sercu Afryki została przyjęta Ewangelia od chwiłi utworzenia pierwszej misji w Save w 1900 roku, jak szybko rozrastała się wiara. Każdy wie, że łiczba wiernych katolików stała się jedną z najznaczniejszych na całym kontynencie afrykańskim. (...) Duch Święty po zdobyciu dla Chrystusa serc wielu Rwan-dyjczyków, nadal obdarza ich swoimi darami: współczuciem, duchem otwartości, mądrości oraz zmysłem wiary, umiłowaniem Słowa Bożego... Tak, dzięki temu możecie stać się w sercu Afryki świadkami zbawienia Bożego i ludem chwały. Fragm. przemówienia Ojca św. do biskupów Rwandy wygłoszonego 27 maja 1987 r. 4 Rozdział I KRAJ I LUDZIE Pierwsze spojrzenie „Imana yirirwa ahandi igataha i Rwanda"', mówi rwandyjskie przysłowie. Miejscowi ludzie tłumaczą, że kraj ich jest tak piękny, że sam Bóg obrał go sobie na miejsce nocnego odpoczynku. Rwanda - nazwana Szwajcarią Afryki, ze względu na centralne położenie na kontynencie, malownicze krajobrazy i maleńki obszar - swój łagodny klimat zawdzięcza dosyć wysokiemu położeniu nad poziomem morza (1500-2500 m n.p.m.) i nawet mimo bliskości równika, nie ma tu nieznośnych tropikalnych upałów. W najgorętszej porze roku temperatura rzadko przekracza 35°C. Podczas dwóch pór deszczowych, trwających od marca do maja i od połowy września do połowy grudnia, bujnie rozwijają się bananowe gaje, zasadzone przez pierwszych misjonarzy drzewa eukaliptusowe, a także plantacje kawy i herbaty. Na północy kraju znajduje się łańcuch częściowo jeszcze czynnych wulkanów, z których najwyższy - Karisimbi wznosi się na wysokość 4507 m n.p.m. W bambusowych lasach żyją tam jedyne na świecie skupiska goryli górskich. Malownicze 1 P°r°śnięte bujną tropikalną roślinnością są też brzegi tektonicznego Jeziora Kivu. Stanowi ono naturalną granicę Rwandy z Za- ?z. kinyarwanda: Bóg spędza noc gdzie indziej, lecz na noc powraca do 27 ł Typowy krajobraz rwandyjski irem. Ze względu na zawartość metanu wydobywającego się ze szczelin u podnóża pobliskich wulkanów to ogromne jezioro jest prawie zupełnie pozbawione życia. Wschodnią część kraju zajmuje pełen dzikich zwierząt Park Narodowy Akagera, przed wojną największa atrakcja turystyczna Rwandy. Resztę kraju wypełniają łagodne wzgórza, których prawie każdy skrawek wykorzystany jest pod uprawę lub plantację. Stąd wzięła się druga nazwa Rwandy - Kraj Tysiąca Wzgórz. Rwanda stanowi jeden z najgęściej zaludnionych krajów Afryki. Na maleńkiej powierzchni (26.338 kilometrów kwadratowych) przed rokiem 1990 mieszkało ponad siedem i pół miliona ludzi pochodzących z trzech plemion. Na jeden kilometr kwadratowy przypadało więc ponad dwieście osób. Wiąże się z tym najpoważniejszy problem - brak ziemi pod uprawę w kraju, który ze względu na prawie zupełny brak przemysłu nie jest 28 w stanie zaoferować swoim mieszkańcom innego poza rolnictwem źródła utrzymania. Rwanda należy w związku z tym do najbiedniejszych krajów świata. Pierwszymi mieszkańcami tych terenów byli Twa, czyli żyjący w lasach, z dala od cywilizacji potomkowie Pigmejów. Stanowią oni dziś około 1 % ludności Rwandy. Trudnią się głównie myślistwem i garncarstwem. Do dziś Twa uważani są przez pozostałych mieszkańców Rwandy za ludzi gorszych. W tradycji rwandyjskiej karą, jaka groziła dziewczynie, która zaszła w ciążę przed ślubem była śmierć bądź wypędzenie do lasu i skazanie na życie wśród Twa. Większość populacji (około 85%) stanowią Hutu - rolniczy lud bantu. W rejon Wielkich Jezior2 przybyli prawdopodobnie na początku naszej ery z pokrytych sawanną terenów leżących na południe od Sahary (dzisiejszy Czad). Ludy te przyniosły nieobecną tu dotychczas organizację społeczną oraz monoteistyczny kult Boga - Imany. Prawdopodobnie w XVI wieku na tereny obecnej Rwandy i Burundi przywędrowali z Etiopii pasterze Tutsi wraz z ogromnymi stadami bydła, dla których łagodny klimat i odpowiednia roślinność stanowiły dogodne warunki egzystencji. Tutsi od samego początku przewyższali miejscową ludność bogactwem oraz stopniem cywilizacji i organizacji społecznej. Szybko więc udało im się przejąć władzę i wprowadzić na podbitych terenach królestwo. Królewska rodzina Tutsi żyje do dziś na emigracji w Ameryce Północnej. Znamienny jest jednak fakt, że Tutsi bardzo szybko przejęli od Hutu niemal całą ich kulturę, język, wierzenia, sposób życia i miejscowe zwyczaje. Rejon Wielkich Jezior - nazwa oznaczająca kraje położone w Afryce ntralnej, gdzie znajdują się największe jeziora kontynentu: Wiktoria, Tanganika, Kivu itd. 29 Pierwsi Europejczycy dotarli na tereny dzisiejszej Rwandy i Burundi w połowie XIX wieku. W 1856 roku nad brzegi jezior Wiktoria i Tanganika przybyła angielska wyprawa Londyńskiego Towarzystwa Geograficznego. Jednak pierwszymi badaczami tych terenów byli Niemcy, którzy w 1885 roku przejęli protektorat nad tą częścią Afryki. Przełomową datą w historii królestwa Tutsi-Hutu stanowi rok 1900, kiedy kilku belgijskich misjonarzy ze Zgromadzenia Ojców Białych otrzymało od miejscowego króla zgodę na osiedlenie się w miejscowości Save, na północy kraju i rozpoczęcie ewangelizacji. Oto, jak w styczniu 1900 roku jeden z misjonarzy opisywał swoje wrażenia z pierwszego kontaktu z czarnymi mieszkańcami Rwandy: „Miejscowi pasterze wywodzą się z plemienia królewskiego Batutsi (...). Z reguły są to ludzie wysokiego wzrostu, smukłej 30 sVlwetki, często bardzo szczupli, wątli i nerwowi. Nie są muskularni ani dobrze zbudowani, zdają się być braćmi Galów i Abi-syńczyków. Ich cera jest dość blada, niektórzy nie mają nawet kręconych włosów. Ich sylwetka przypomina mieszkańców wybrzeży Morza Śródziemnego. Rasa ta, dominująca na wielkim płaskowyżu, uważa, że przybyła tu przed kilku wiekami z północy. (—) W Rwandzie nierzadko można spotkać „wielkoluda" mierzącego 2 metry wzrostu i więcej. Pozostawiony kosmyk włosów upięty na czubku wygolonej głowy wydłuża jeszcze ich smukłe sylwetki. Jaki to kontrast z biednym plemieniem Bahutu. Jego członkowie wydają się być najstarszymi mieszkańcami kraju. Stali się jednak niewolnikami Batutsi, którzy, nie będąc wcale inteligentniejszymi, przewyższają odwagą biednych Bahutu i utrzymują ich w poddaństwie. Mówi się, że wysocy Batutsi boją się Batwa, plemienia, które wydaje się być najstarsze na tych terenach. Są to mali, prawie karłowaci ludzie, krępi i muskularni. Jeden z nich może wykonać pracę za dziesięciu Batutsi. Można powiedzieć, że Batutsi to arystokracja, która zagarnęła dla siebie dobra i stanowiska. Bahutu stali się zaś ludem biedaków, niewolników i tułaczy. Batwa czy Pigmeje stanowią grupę zupełnie odseparowaną od innych. Mają swoje wioski, nigdy nie jedzą z innymi i rządzą się sami. Nie są zbyt liczni. Zajmują się garncarstwem i przygotowywaniem trucizn3. Żyją również w wielkich lasach Konga w otoczeniu dzikich zwierząt. Są nieustraszonymi myśliwymi. Polują nawet na słonie przy pomocy swych maleńkich strzał"4. Trucizn tych używają miejscowi szamani do wykonywania wyroków śmierci udziach potępionych przez swoich bliskich, sąsiadów czy wrogów. rragmet listu biskupa Jana Józefa Hirtha do swojego brata Ernesta, cytowany luletynem „Z Kraju Tysiąca Wzgórz", wydawanym w Kigali przez polskich misjonarzy, nr 4, str. 95. 31 Tuż po Belgach zjawili się na terenach obecnej Rwandy niemieccy misjonarze protestanccy, którzy dokonali wielkiej pracy cywilizacyjnej, budując szkoły, szpitale, wprowadzając kulturę pisaną. Był to bardzo dynamiczny okres duchowych i materiał-nych przeobrażeń kraju. Obecność Niemców nie wniosła natomiast żadnych zmian w administracyjną strukturę królestwa. Po I wojnie światowej kraj został oddany pod protektorat Belgii. Protektorat trwał do 1961 roku przy jednoczesnym zachowaniu struktury królestwa rządzonego przez plemię Tutsi. W latach 50-tych Hutu zaczęli dążyć do wyzwolenia spod dominacji Tutsi. Doszło do krwawych, bratobójczych walk. Duża część Tutsi została zmuszona do ucieczki, głównie na teren Tanzanii i Ugandy. W zorganizowanym w 1961 roku przez administrację belgijską referendum obalono królestwo, a niedługo później Rwanda i Burundi zostały ogłoszone niepodległymi państwami. W Rwan-dzie władzę objęli Hutu, a w Burundi - Tutsi stanowiący 20% tamtejszej ludności. Wydawało się, że problem etnicznej wrogości został w ten sposób rozwiązany. Pierwszym prezydentem Rwandy został Gregoire Kaibanda. W następstwie wojskowego przewrotu dokonanego w 1973 roku stanowisko głowy państwa objął Juvenal Habyarimana. 6 kwietnia 1994 roku o jego tragicznej śmierci dowiedział się cały świat. Obecnie, po oficjalnie zakończonej krwawej wojnie domowej do władzy powróciło plemię Tutsi. Życie codzienne w Rwandzie Na rycinach przedstawiających obrazki z życia rwandyjskich wieśniaków można zobaczyć charakterystyczne okrągłe, kryte słomą chaty zbudowane z drzewa i gliny. Otacza je niewielkie, ogrodzone szczelnie utkanym z gałęzi płotem podwórko zwane 32 ruzo5, do którego, podobnie jak do domu, wstęp mieli tylko . 0 mieszkańcy. Dziś domy takie spotyka się jeszcze w ubo-aich rejonach kraju, choć coraz częściej zastępuje sieje prostokątnymi domami z cegieł wypalanych z miejscowej gliny. Najważniejsze pomieszczenia w tradycyjnym domu to sypialnia rodziców wyposażona w jedyne w domu łóżko (dzieci śpią na rozłożonych na ziemi plecionych matach lub siennikach) oraz zwykle bardzo mała kuchnia z umieszczonym na środku paleniskiem, wokół którego domownicy gromadzą się, by słuchać opowiadań dziadków i prowadzić długie rozmowy przy bananowym piwie i glinianych fajkach. Wybudowanie własnego domu jest ambicją każdego młodego rwandyjskiego mężczyzny, któremu w odpowiednim wieku nie wypada już mieszkać z rodzicami. Aby mógł się ożenić, musi najpierw mieć dokąd wprowadzić młodą małżonkę. Obecnie wymóg ten stanowi w przeludnionej Rwandzie coraz większy problem. Nie jest łatwo znaleźć wolny teren pod budowę, a sprawę utrudnia dodatkowo fakt, że ludzie ze zwaśnionych plemion niechętnie żyją ze sobą w bliskim sąsiedztwie. Wnętrze rwandyjskiego domu jest do dziś bardzo skromne. Oprócz tradycyjnych sprzętów, wśród których najbardziej charakterystyczne są niskie drewniane stołki z wklęsłym siedziskiem i wyplatane z suszonych bananowych liści maty, coraz częściej pojawia się jednak nowoczesne wyposażenie. Prawie w każdym gospodarstwie, nawet w oddalonych od miast ubogich rejonach, jest też radio - symbol cywilizacji i skuteczny środek propagandy. Tradycyjna rwandyjska codzienność koncentrowała się zamsze wokół rolnictwa - uprawy bananów, manioku, słodkich Wszystkie używane w tekście terminy rwandyjskie wyjaśnione są w słowniku na końcu książki. 33 ziemniaków, fasoli, sorgo, kawy i herbaty. Produkty te (oprócz kawy i herbaty przeznaczonych głównie na eksport) stanowią podstawę wyżywienia ludności. Dość dobrze rozwinięta jest też hodowla bydła. Posiadanie krów stanowi o bogactwie i uznaniu gospodarza. Praca na rwandyjskich polach do dziś jest oparta głównie na sile rąk i to zazwyczaj kobiecych. Codziennie rano, z niemowlętami na plecach i motyką lub maczetą w dłoniach, wychodzą w pole. Charakter upraw, górzyste tereny a także bieda mieszkańców sprawiają, że sposób pracy od wieków pozostaje w zasadzie niezmienny. Nie używa się zwierząt pociągowych (koni nie ma wcale), a tym bardziej sprzętu mechanicznego. Pracującym w polu często pomagają dorastające dzieci, gdyż mimo oficjalnego obowiązku posyłania ich do szkoły, państwo nie stosuje żadnych kar w przypadku, gdy rodzice się od tego uchylają. W dzień targowy kobiety przemierzają nieraz wiele kilometrów z ciężkimi koszami na głowach. Do dziś to najczęściej spotykany i - jak twierdzą Rwandyjki - najwygodniejszy sposób transportu. Trudnej sztuki zachowania równowagi podczas dźwigania ciężarów uczą się już dzieci. Powierza się im obowiązek zaopatrywania rodziny w wodę, po którą chodzić trzeba nieraz do oddalonych źródeł. Dziś wodę nosi się w plastikowych kanistrach, a częstą zabawą dzieci jest napełnianie ich po brzegi i nie Kobieta rwandyjska zbierająca kawę zamykanie korkiem. Cała „zabawa" w tym, by iść tak, aby wody wylało się jak najmniej. Łagodny klimat sprawia, że zbiory płodów rolnych możliwe nawet kilka razy w roku. Z wysuszonych na słońcu i startych na mąkę bulw manioku przyrządza się na przykład rodzaj kleistej papki, którą podaje się z pikantnymi sosami na bazie mięsa lub fasoli z dodatkiem jarzyn. Z bananów wyrabia się piwo -narodowy napój Rwandyjczyków. Posiłki w Rwandzie spożywa się zwykle dwa razy dziennie - w południe i wieczorem. Jedzenie uważane jest w tym kraju za czynność prawie intymną, dlatego gościom podaje się jedynie piwo. Dotyczy to nawet większych uroczystości, takich jak ślub czy chrzciny. Mężczyźni zazwyczaj nie pomagają swoim żonom w pracach domowych, nawet jeśli te pracują zarobkowo, co ma miejsce coraz częściej. Zajmują się oni pracami budowlanymi i polowymi, Rwandyjczycy twierdzą, że to najwygodniejszy sposób transportu... 35 hodowlą bydła albo idą szukać dodatkowego zarobku w mie. ście. Popołudnia najchętniej spędzają w gronie sąsiadów przy pitym przez słomkę ze wspólnego naczynia piwie z sorgo lub z bananów. Rwandyjczycy są narodem bardzo towarzyskim i okazującym wielki szacunek ludziom starszym. Rwandyj. czyk, podobnie jak każdy Afrykańczyk, odnajduje swoją tożsamość w grupie społecznej, do której należy (rodzina, klan, plemię). Nie istnieje więc dla niego praktycznie pojęcie indy-widualności, gdyż stale jest w relacjach z ludźmi, wśród których upływa jego życie. Przyjście na świat dziecka jest dumą i powodem do radości dla całej rodziny. Ósmego dnia ojciec nadaje mu imię, które często zawiera w sobie odniesienie do Boga Imany. Od kiedy Rwandyjczycy zaczęli przyjmować chrześcijaństwo, zaczęto uznawać imię pogańskie za nazwisko. Przez pierwsze dwa lata życia dziecko stale pozostaje z matką. Nosi je na plecach w tzw. ingobyi, wykonywanym dawniej z owczej skóry. Kiedy maluch potrafi już samodzielnie chodzić, opiekę nad nim powierza się dziadkom bądź starszym córkom. Jedna z pięknych rwandyjskich legend głosi, że kiedyś sam Imana lubił przychodzić na ziemię i kołysać niemowlęta, lecz wracający z polowania ojciec rodziny uznał go za intruza i chciał zabić strzałem z łuku. Ludzka broń nie mogła uczynić Imanie nic złego. Nigdy więcej jednak nie pojawił się on w domu człowieka. Jeśli spokojny rytm życia rwandyjskiej rodziny zostanie zakłócony przez chorobę lub inne nieszczęście, ludzie do dziś najchętniej szukają pomocy u czarowników i uzdrowicieli. Czyni? to, choć mają już dostęp do ośrodków zdrowia i szpitali zakładanych i prowadzonych głównie przez misjonarzy. Choroba bywa utożsamiana z karą Imany za złe postępowanie lub jest zemstą jednego z duchów przodków, który w ten sposób daje znać, że był za życia źle przez rodzinę traktowany. Czarownicy 36 drowiciele oprócz stosowania sobie tylko znanych miesza-k ziół i silnie działających roślin, przypalania chorych miejsc zgrzanym żelazem czy nacinania skóry nożem, stosują niezli-zone zaklęcia i rytuały. Mają one rzekomo uspokoić złe duchy ¦ 0(jwrócić nieszczęście. Mogą oni jednak również pomóc w wykonaniu wyroku śmierci na osobie, którą rodzina lub wrogowie uznali za niepożądaną. Wielką plagą społeczną w Rwandzie jest spotykane na porządku dziennym trucicielstwo objęte ścisłym tabu6 i praktycznie zupełnie bezkarne. Dlatego czarowników boją się wszyscy, a strach jest uczuciem, które towarzyszy Rwandyjczykom codziennie. Ludzie boją się nie tylko bezpośredniego zagrożenia, ale przede wszystkim utraty przychylności Imany i duchów przodków, boją się czarów i uroków rzucanych przez wrogie im osoby. Stąd najczęstszą treścią tradycyjnej rwandyjskiej kultury jest szukanie sposobów takiego postępowania na co dzień, aby zapewnić sobie pomyślność w doczesnym życiu. Rola kobiety i miejsce rodziny w kulturze rwandyjskiej Człowiek realizuje się w swoich dzieciach - mówi rwandyjska tradycja. Im jest ich więcej, tym pełniejsza jest u rodziców świadomość własnej wartości. Stąd macierzyństwo i ojcostwo otoczone są w tym kraju szczególnym szacunkiem. Kobieta godna jest swego miana tylko jako matka. Jeśli jest bezpłodna, spo-Kało ją w życiu największe z możliwych nieszczęść. Tylko śmiertelnemu wrogowi życzy się, aby umarł bezpotomnie. ¦ U ~ Wec^8 wierzeń ludów pierwotnych: zakaz stykania się z pewnymi 0 ami, osobami, zwierzętami lub dokonywania pewnych czynności pod ^wymierzonąprzez siły nadnaturalne. 37 Anonimowy, współczesny poeta rwandyjski w prostych i gł« boki eh słowach wyraził swoją miłość do matki: 0 ty, która dałaś mi życie 1 nosiłaś mnie na swoich plecach Mamo... 0 ty, któraś dla mnie się trudziła; Byłem przecież twoim utrudzeniem. Któż może być ważniejszy od Ciebie? (...) Jesteś miłością 1 gościnnie otwartym domem, Masz serce, które potrafi kochać I w czas wszystko zauważyć... Tak dobra jesteś, Pełna pokoju I wypełniona odwagą. W ten wyjątkowy dzień twego święta, W najpiękniejszy i pełen radości dzień, W dzień, który przypomina mi cuda Twojej miłości, W dzień Macierzyństwa - twój dzień, Bądź szczęśliwa, mamo. Podnieś dumnie głowę, przechadzaj się w otoczeniu Tych, których zrodziłaś. (...)7 Dawniej rwandyjskie kobiety rodziły średnio ponad dziesięcioro dzieci, z których przeżywała mniej więcej połowa. Rwafl-dyjczyk łatwiej godzi się z faktem utraty dziecka niż z niemoż- 7 Biuletyn „Z Kraju Tysiąca Wzgórz", nr 2, str. 86. 38 l*^Ł ^ V 3k. v Rwandzie wielkim > * szacunkiem Macierzyństwo otoczone jest v nościąjego poczęcia. Bezpłodny mężczyzna uważa się za niegodnego przebywania w społeczności dorosłych, a bezpłodna kobieta była dawniej skazywana na śmierć, a w najlepszym wypadku oddalana od męża. Wychowanie dziewcząt w rodzinie zawsze skoncentrowane jest na przygotowaniu ich do pełnienia roli żony i matki. Przyszłego męża, zgodnie z tradycją, powinna wybrać dla niej starszyzna klanów. Odtąd, po zaślubinach, mąż będzie miał prawo rozporządzać płodnością swojej żony, a narodzone z ich związku dzieci będą stanowić własność jego klanu i rodziny. Małżeń-Wo w tradycji rwandyjskiej miało bowiem zazwyczaj wymiar łder praktyczny, tak ze względu na wartość posiadanego ma-Jątku' Jak i siłę roboczą przyszłych dzieci. 39 Do tradycyjnych kobiecych zajęć należy troska o dom, praCa w polu dla zapewnienia rodzinie utrzymania i wychowywanie dzieci. Kobieta jest ponadto obowiązana okazywać szacunek ro. dzicom swego męża, co przejawia się na przykład w tym, że nigdy nie wymawia ich imion. To mąż ponosi główną odpowie, dzialność za rodzinę, decyduje o wszystkim, ale w takich spra. wach, jak małżeństwo dzieci czy podział majątku powinien li-czyć się z opinią żony, która, jako matka jego dzieci, ma prawo do szacunku. Dzieci nie mogą odnosić się do niej w sposób lekceważący. Od chwili urodzenia pierwszego dziecka rwandyjska kobieta koncentruje się głównie na swojej roli wychowawczej, która obejmuje znacznie więcej niż tylko zapewnienie dzieciom wyżywienia i ubrania. Godność tej roli podkreśla noszona na głowie oznaka macierzyństwa w postaci prostego diademu uplecionego z łodyg sorgo. Jedno z rwandyjskich przysłów mówi: „Być kobietą nie znaczy móc karmić, koza też to potrafi". Rolą kobiety jest nie tylko troska o domowe ognisko, ale też dbanie o utrzymanie dobrych stosunków sąsiedzkich i klanowych, życzliwość i życiowa mądrość przejawiająca się w umiejętności pomnażania majątku. W ciągu ostatniego stulecia rwandyjska rodzina w wielu dziedzinach bardzo zmieniła swoje oblicze. O zmianach tych, jeszcze przed wybuchem wojny tak pisał na łamach biuletynu „Z Kraju Tysiąca Wzgórz" ksiądz Henryk Hoser SAC: „Od stu lat Rwanda podlega coraz szybszym i głębszym przemianom cywilizacyjnym. Wyszła już z wielowiekowej izolacji kraju zagubionego w łańcuchu górskim Środkowej Afryki. Wszystkimi kanałami wciska się kultura białego człowieka już nie chrześcijańska, a jeszcze nie w pełni neopogańska - kultura techniczna, zmaterializowana, mentalności zysku, płytkiej opłacalność i łatwego sukcesu. (...) 40 Na pewno zmieniła się społeczna rola kobiety obecnej w wie-dziedzinach życia zawodowego a nawet politycznego. Para-, legalnie pierwszym modelem emancypacji społecznej kobiety u ia rwandyjska siostra zakonna: wykształcona i uczestnicząca kształtowaniu współczesnego ducha Kościoła i kraju. (...) Jest też na pewno więcej wolności w wyborze współmałżonka, w budowaniu więzi małżeńskiej, w rozwijaniu dialogu i solidnego uczestnictwa w życiu rodzinnym. W nowych warunkach można oczekiwać również bardziej zdecydowanego zwrotu ku wartościom chrześcijańskim, większej szansy Kościoła domowego. O ile ostatnie stwierdzenie jest w dużej mierze założeniem i nadzieją, o tyle patologia rodziny i małżeństwa staje się coraz bardziej dostrzegalna i upowszechniona. Do sytuacji typowych należy zaliczyć wzrastającą swobodę seksualną ze wszystkimi konsekwencjami: prostytucją, chorobami wenerycznymi, niewiernością małżeńską. Niepokojący jest stały wzrost liczby samotnych matek, skazanych często na życie nędzne i bez perspektyw. Obserwuje się wyraźny spadek autorytetu rodziców i ich wpływu wychowawczego na młodzież szkolną. (...) Rodzice często niewykształceni lub bardzo mało wykształceni czują się zażenowani przed pewnym siebie młodzieńcem lub nastolatką ze szkoły średniej. Typowym i bardzo groźnym w skutkach zjawiskiem współczesnej rodziny rwandyjskiej jest nieobecność fizyczna i moralna ojca w rodzinie. (...) Mężczyźni są skłonni uważać zarobioną Pensję za własność wyłącznie osobistą, przeznaczoną na przepi-e w licznych wyszynkach (dużo liczniejszych niż kioski z pi-^em w Polsce!). Prowadzi to do niepowetowanych szkód mate-nych i moralnych. Mąż i ojciec miejskiej rodziny robotniczej ma. w domu co robić: ani działać, ani majsterkować (nieumie-3sc techniczna, brak narzędzi i przyzwyczajeń), ubóstwo 41 kulturowe (brak nawyku czytania, dokształcania itd.). Dodajmv do tego bezrobocie i oscylowanie na styku marginesu społecz. nego. Na życie nie ma łatwych recept, ale istnieją próby poszuki. wań dróg wyjścia, nowe inicjatywy, odważne spojrzenie w przyszłość, choćby najtrudniejszą."8 Przyszłość okazała się nie tylko trudna, ale dramatyczna. Obecnie, po wojnie domowej, kobiety stanowią około 70% rwandyjskiego społeczeństwa. Na barki wielu z nich spadł cały ciężar utrzymania własnej rodziny, nierzadko także osieroconych dzieci swoich krewnych. Poszerzyły się obszary nędzy, ale również wzrosło dążenie kobiet do zdobywania wykształcenia i lepiej płatnej pracy w mieście. Niestety, dostęp do nich nadal jest bardzo ograniczony, a poziom szkolnictwa, warunków zatrudnienia i stosunku do kobiet pracujących zawodowo nadal pozostawia wiele do życzenia. Oświata i rozwój społeczny Ponad połowa dorosłych Rwandyjczyków nie umie czytać ani pisać. Wiąże się to z jednej strony z faktem, że edukacja pojawiła się w Rwandzie zaledwie sto lat temu i początkowo była trudno dostępna ze względu na brak wystarczającej liczby szkół i nauczycieli, a z drugiej z tym, że nawet dziś nie wszyscy rodzice posyłają swoje dzieci do szkół. Ręce do pracy potrzebne są bardziej w domu i w polu. W ostatnich latach znikła też opisywana przez pierwszych misjonarzy „magia" białej kartki szkolnego papieru, która kiedyś przyciągała ludzi do misyjnych szkół, a samo jej posiadanie miało ponoć przynosić szczęście ---------------- 8 „Z Kraju Tysiąca Wzgórz", nr 2, str. 21. 42 Pamiątkowe zdjęcie z wychowawczynią w dniu zakończenia roku szkolnego w Kigali i chronić przed złem. Nikomu też nie przychodzi już do głowy pomysł płacenia uczniom za przychodzenie do szkoły. Czynili tak początkowo Ojcowie Biali, aby zachęcić opornych wobec nauki czytania i pisania Rwandyjczyków, którzy od wieków zachowywali jedynie kulturę ustną. To dość oryginalne rozwiązanie okazało się skuteczne. Pozwoliło bowiem na wykształcenie pierwszego pokolenia miejscowych nauczycieli, katechistów, a przede wszystkim przyszłych duchownych. Obecnie, po krótkim okresie, w którym kontrolę nad całym szkolnictwem sprawowało państwo, większość szkół podstawowych znów powróciła w ręce Kościoła katolickiego. Funkcjonują tez szkoły protestanckie i muzułmańskie. Państwo nadal zo-wiązane jest płacić nauczycielom pensje, naprawiać budynki, ostarczać podręczniki i wyposażenie. Na to wszystko brak pie- 43 niędzy, czego efektem są niszczejące budynki, przeładowane klasy i żenująco niskie wynagrodzenie nauczycieli. Szkolnictwo podstawowe jest teoretycznie bezpłatne i obo. wiązkowe. Rodzice płacą równowartość jednego dolara rocznie za każde dziecko. Największy problem stanowią jednak kwalifikacje nauczycieli. Zaledwie 40% z nich ma odpowiednie przy. gotowanie. Dodać należy, że ze względu na bardzo niskie płace jest ich zbyt mało. Im wyżej w szkolnej hierarchii, tym gorzej. Do szkół średnich trafia zaledwie jedna piąta uczniów kończących szkołę podstawową. Oznacza to, że przytłaczająca większość Rwandyjczyków kończy edukację bez uzyskania konkretnego zawodu, ze znikomą wiedzą ogólną. Brakuje szczególnie średnich szkół zawodowych i technicznych, a ponadto wciąż podstawowe kryterium przy se- Nauka zawodu w Mwange - 44 i!|! Kurs szycia dla kobiet z parafii Mwange lekcji kandydatów stanowi przynależność etniczna. Dąży się co prawda do zwiększenia liczby szkół i kształcenia kadr i specjalistów różnych dziedzin, ale wysiłki w tej dziedzinie stale napotykają na poważne problemy, głównie finansowe. Widać to jeszcze wyraźniej na przykładzie szkolnictwa wyższego, z którego korzysta zaledwie około 1% Rwandyjczyków. Największą uczelnią w kraju jest otwarty w 1963 roku Narodowy Uniwersytet w Butare. Uprocz tego funkcjonują seminaria duchowne (katolickie i protestanckie), jedna uczelnia ekonomiczna i jedna o profilu rolniczym. e ma natomiast żadnej wyższej szkoły politechnicznej. Sami enci skarżą się na ogromne problemy administracyjne, źle -°ne programy i brak kompetentnej kadry wykładowców, nsą dla nielicznych są stypendia zagraniczne, z których jed-zadko wraca się do kraju wciąż targanego niepokojami. 45 A oto jak ocenia zetknięcie tradycyjnych wartości rodzin nych ze współczesnymi realiami życia młoda, wykształcona Rwandyjka: „Jestem czarną, afrykańską kobietą, dumną 2e swej kultury i tradycji, które mnie uformowały. Duma ta prze. radzą się czasem w pychę, gdy mówię i myślę o tym, co nas mieszkańców czarnej Afryki wyróżnia od innych ludzi. Jestem Rwandyjka z plemienia Hutu. Jestem z tego powodu dumna i szczęśliwa. Nie znoszę, gdy ktoś „przypisze" mnie do innego plemienia. Pośród wielu tradycyjnych wartości, pieczołowicie pielęgno-wanych w moim kraju, na plan pierwszy wysuwa się rodzina. Czuję się zmuszona myśleć i zabiegać ojej powodzenie do końca mojego życia. Za to wszystko, co jej zawdzięczam, muszę się teraz odwzajemnić, pomagając moim, szczególnie materialnie, Tego mnie uczy i do tego mnie zmusza nasza rwandyjska tradycja. Moi rodzice będą cierpieć, jeśli nie będę w stanie zapewnić im tego, co sobie zażyczą. Będą ze mnie niezadowoleni i okażą mi to przy najbliższej okazji. Muszę tu dodać, że moi rodzice są bogaci, ojciec mój jest nauczycielem z długoletnim stażem, mamy duży dom i wiele ziemi. Właściwie to mierzą oni moją wartość tym, co im daję. To odkrycie przyszło niedawno i jest źródłem mojego cierpienia. Zdaję sobie sprawę, że odkładając dla nich poważną część mojej miesięcznej pensji (zarabiam połowę tego, co mój ojciec), czynię to, by nie utracić ich miłości. (...) Jest dla mnie oczywiste, że nie mogę zapomnieć rodziców, rodzeństwa, że powinnam okazywać wdzięczność ojcu i matce za trud, jaki włożyli w moje wychowanie. Mam jednak moje życie i chcę je organizować według moich planów. Z przerażeniem spostrzegam, jak nasze rwandyjskie spote' czeństwo, a w tym moi rodzice i rodzeństwo, materializują si$ Posiadać bierze górę nad być. (...) Marzę i pragnę, by moi to- 46 , • e kochali mnie nawet wtedy, gdy nie będę mogła przynieść ku by nie oczekiwali ode mnie zapłaty za wychowanie. jest możliwe zapłacić za życie tym, którzy nas zrodzili?"9 w głowach tej młodej dziewczyny szczególną uwagę zwraca i duma ze swojej afrykańskiej kultury i tradycji, ze swego po-hodzenia i przynależności. Codzienność bowiem Rwandyjczy-ków oprócz troski o sprawy materialne i doczesne nigdy nie zostaje w oderwaniu od odniesienia do wiary przodków, od tradycyjnej kultury stanowiącej o tożsamości mieszkańców Kraju Tysiąca Wzgórz. Tradycyjna kultura i obrzędy ludowe Tradycyjna kultura rwandyjskiego narodu przekazywana była zawsze z pokolenia na pokolenie w formie ustnej - opowieści, pieśni, przysłów i aforyzmów. Zawarta jest w nich praktyczna, życiowa mądrość prostego ludu, wskazówki, jak należy odnosić się do ludzi, duchów przodków i Imany. Charakterystyczne w ludowej rwandyjskiej mentalności jest dążenie do zapewnienia sobie i swojej rodzinie bogactwa i powodzenia, a najwyżej cenionymi cechami są inteligencja i przebiegłość, których symbolem jest pojawiająca się w wielu bajkach postać sprytnego zająca Bakame. W wielu opowieściach zdumiewa uniwersalność esci. Oto przykład, jak Rwandyjczycy tłumaczą swoim dzieciom, że... nie warto się spieszyć: „Wiatr i słońce ciągle prowadziły spór, które z nich jest sil-»ejsze. Pewnego razu dostrzegły człowieka. Wiatr powiedział do słońca: Apost Ja ^dile Uwamukiza z Instytutu Świeckiego pod nazwą Pomocnice twa' Biuletyn „Z Kraju Tysiąca Wzgórz", nr 4, str. 67. 47 - Rozbiorę tego człowieka. Jeżeli nie dokonam tego, uznani raz na zawsze twoją wyższość. Słońce zgodziło się. Wiatr zaczął dąć ze wszystkich sił, us; łując zerwać ubranie z człowieka. Człowiek chwycił je rękami i nie puścił ani na chwilę. Następnie słońce, wytężając siły, 2a. częło powoli palić swym żarem. Człowiek zdjął ubranie i zaczaj szukać cienia, aby się schronić. Wtedy słońce powiedziało: - Działając powoli, można pewniej dojść do celu."10 Oprócz przekazywanej ustnie tradycyjnej ludowej mądrości bardzo ważnym elementem rwandyjskiej kultury jest taniec i muzyka. Ludowe melodie i pieśni, śpiewane przy rytmicznych dźwiękach bębnów, fletów, bardzo popularnej cytry i dzwonków robią wrażenie spokojnych i nostalgicznych. Za takich bowiem zawsze uchodzili mieszkańcy tego kraju... Najsłynniejszym tańcem, który do dziś pojawia się podczas uroczystości o charakterze folklorystycznym jest wojenny taniec intore. Wykonujący go mężczyźni „uzbrojeni" są w długie dzidy i przyozdobieni barwnymi pióropuszami. Umiejętność tańczenia jest też chlubą każdej kobiety. Podobnie jak muzyka, w rytm której bawią się Rwandyjczycy, ich tańce są raczej spokojne, choć oczywiście wszystko zależy od wieku i temperamentu osób zebranych na uroczystości. Tańczą bowiem wszyscy - młodzi i starsi. Do najpiękniejszych rwandyjskich obrzędów bez wątpienia należą zaślubiny. Towarzyszki życia szuka się zazwyczaj wśród dziewcząt tego samego plemienia, nigdy w tym samym klanie Zadanie to należało dawniej wyłącznie do swatów, którzy powiadamiali rodziców dziewczyny o tym, że została ona uznana godną bycia żoną i matką. Zaręczyny połączone są z przekazaniem rodzinie narzeczonej tzw. inkwano - symbolicznej Biuletyn „Z Kraju Tysiąca Wzgórz", nr 2, str. 92 48 Pokaz tańca wojennego intore zapłaty za dziewczynę, najczęściej w postaci krowy. Przed oficjalnymi zaślubinami dziewczyna przechodzi obrzędy inicjacji, podczas których wtajemnicza się ją w jej przyszłą rolę, składa ofiary duchom przodków oraz odprawia rytualne zabiegi mające zapewnić jej płodność - najwyżej cenioną wartość w rwandyjskim społeczeństwie. Inicjacji poddawany jest również chłopak. klub odbywa się zawsze nocą. Ceremonii przejścia z rodzin- i° domu do domu narzeczonego towarzyszą płacz, symbolicz- wyganianie przez rodziców i przekupywanie prezentami. °ncu narzeczoną, która demonstruje, że nie chce opuścić rodziców, zawija się w matę i odnosi przed próg jej no- s oomu. Tam następuje przywitanie z teściami oraz kulmi- y moment zaślubin. Nazajutrz dokonuje się jeszcze uro- 49 czystych postrzyżyn młodej żony, a kosmyk włosów odsyła je' rodzicom na znak, że wszystko jest w porządku. Na uwagę zasługuje też sposób, w jaki Rwandyjczycy że> gnają swoich zmarłych. Przed przyjęciem chrześcijaństwa rwandyjska tradycja widziała w śmierci jedynie wielkie nie. szczęście dotykające samego zmarłego jak i jego rodzinę. Stąd w przeciwieństwie do innych ludów Afryki, rwandyjskie obrzędy pogrzebowe są skromne i pospieszne. Nie można dopu-ścić, aby śmierć upodobała sobie rodzinę zmarłego. Trzeba więc pozbyć się ciała jak najszybciej. Natychmiast owija się je w matę i krępuje sznurami, żeby uniemożliwić zmarłemu „powrót" do życia. Grób najczęściej kopie się w pobliżu domu a ceremonii pogrzebowej towarzyszy powściągliwość w okazywaniu smutku. Zmarłych wspomina się niechętnie. Nie istnieje zwyczaj odwiedzania i pielęgnowania ich grobów. Wiąże się to po części z pierwotnymi wierzeniami w złowieszczą moc duchów, których lepiej nie drażnić, żeby nie ściągnąć na siebie jakiegoś nieszczęścia. Pierwotne wierzenia Rwandyjczyków Tradycyjna religia rwandyjskich plemion koncentruje się wokół osoby Imany. W językach bantu imię to oznacza szczęście, siłę, mądrość i tajemnicę. Widać to nawet w imionach nadawanych dzieciom np. Nsengimana - uwielbiam Imane, Ndamutsi-mana - pozdrawiam Imane, Habyarimana - Bóg, który rodzi, daje życie, strzeże. Niektórzy tłumaczą imię Imana jako określenie „tego, który mieszka z nami" na znak, że Bóg przenika ludzkie życie, przypatruje się poczynaniom człowieka i kieruje nimi. Pierwotne rwandyjskie wierzenia opierają się głównie na odczuciach intuicyjnych. Imana nie dał swoim wiernym żadne- 50 horu przykazań ani kodeksu postępowania. Ich system war-• wykształcił się na podstawie naturalnej potrzeby czynienia dobra i unikania zła. Rwandyjskie przysłowia są prawdziwą skarbnicą ludowej drości, którą cechuje wielka uniwersalność treści: „Bezpiecz-eisza jest przepaść wybrana dla ciebie przez Imane niż piękna równina, którą oglądasz", „W czasie, gdy nieprzyjaciel kopie pod tobą dół, Imana przygotowuje ci miejsce schronienia", „Ten, którego Bóg obdarował, myśli często, że to wszystko zawdzięcza swemu ojcu", „Czas nie ogałaca Imany", „Nawet wiatr nie potrafi odebrać człowiekowi tego, co otrzymał on od Boga". Imana jest w wyobrażeniach Rwandyjczyków wszechwiedzący, wszechobecny i wszechmocny. W odróżnieniu od innych po-liteistycznych11 wierzeń afrykańskich, Imana jest Bogiem jedynym, nie ma bóstw pomocniczych. Jest stwórcą i motorem wszystkiego, co żyje. Imana jest jednak Bogiem dalekim i niepoznawalnym. Nie przysłał ludziom żadnego proroka, pozostaje owiany tajemnicą. Ten daleki i milczący Bóg słucha ludzkich modlitw, lecz na nie nie odpowiada. Nie istnieje dialog Boga z człowiekiem, gdyż - jak twierdzą Rwandyjczycy - ramiona tych, którzy nie są sobie równi, nie obejmują się. Odpowiedź Imany niosą Rwandyjczykom codzienne wydarzenia, a prośby, jakie zanoszą oni do swojego Boga nigdy nie wykraczają poza sferę potrzeb ziemskich i materialnych, takich jak zdrowie, bogactwo, płodność, władzę. Pojęcie dobroci Imany oznacza dla Rwandyjczyka tyle, co wyrównanie poniesionych strat, ale v niczym nie zmienia relacji między Bogiem a człowiekiem, imana to bardziej bogaty władca życia, śmierci i wszelkich dóbr wczesnych niż osoba kochająca człowieka i troszcząca się °jego duchowy rozwój. i eizm - wielobóstwo, forma religii uznająca wielu bogów. 51 Dominik Nothomb w książce pt. „Humanizm afrykańskiej pisze o Imanie, że nikt nie odważy się nazwać go ojcem, p0n' waż można być ojcem tylko istot równych sobie. Imana dobry, ale tylko w wymiarze darów doczesnych. Lituje się J! nieszczęśnikiem, lecz nie ma w nim miłosierdzia dla grzechu Rwandyjczyk pojmuje grzech, zło w dwóch kategoriach Pierwszą są złamania praw ustanowionych przez Boga. Jednak prawie nigdzie w tradycji nie ma mowy o tym, że popełnienie złego czynu wypływa ze świadomego wyboru, ze złej woli zbun. towanej duszy. Zawsze widziane jest ono jako faux pas]\ rJ fortunne zdarzenie, nieuwaga. Tak pojęty zły czyn, jeśli jawnie łamie ustalone zakazy, tzw. umuziro, jest karany automatycznie i nieuchronnie. Automatyczność kary funkcjonuje zawsze, nawet gdy winowajca nie był świadomy, że popełnia zło. Jest to rodzaj zemsty Boga. Druga kategoria przewinień dotyczy praw społecznych, ustanowionych przez ludzi. Panuje tu zasada przyłapania na gorącym uczynku. Jeśli winowajca nie został złapany, wystarczy, że przekona sędziów o swojej niewinności. Tak więc w przedchrześcijańskiej tradycji rwandyjskiej nie istnieje pojęcie grzechu osobistego, raniącego relację miłości człowieka do Boga.: Nie ma też mowy o miłosierdziu Boga, który jest Panem, a nie kochającym Ojcem. Konsekwencje takiego pojmowania Boga są bardzo poważne. Jedną z nich jest prawie zupełna nieobecność Boga w życiu moralnym człowieka. Nie ma też mowy o życiu wiecznym u boku Imany, bo nie można żyć z kimś nierównym sobie. Czy-! ny ludzkie i pomoc Imany ograniczają się do zapewnienia sobie skuteczności w życiu doczesnym. Szczęście wieczne nie istnieje. Bóg nie jest świętością. Nie ma też w tradycji rwandyjskiej 12 Dominik Nothomb PB, „Un humanisme africain", Ed. Lumen Vitae 1965'! 13 Franc.fawcpas znaczy nietakt, gafa. 52 Hnienia sensu ludzkiego cierpienia w odniesieniu do na-• okładanej w Bogu. Nieszczęście skłania Rwandyjczyka do Z kania pomocy u Boga w rozwiązaniu konkretnej sprawy, ale »oowoduje nawrócenia ani zmiany postaw moralnych. Jest to tern bardzo pesymistyczna wizja rzeczywistości. Tyle Dominik Nothomb. Rwandyjczycy wierzą, że człowiek po śmierci żyje w tajemniczym świecie przodków - abazimu. Jest to życie nędz-niejsze niż na ziemi, nie ma w nim bezpośredniego kontaktu ze Stwórcą. Istnieje jednak pewna więź zmarłego z żyjącymi członkami rodziny. Dlatego żyjący czują się zobowiązani pamiętać o zmarłych, czcić ich i składać rzeczywiste lub symboliczne ofiary. W przeciwnym bowiem razie mogliby narazić się na nieszczęścia sprowadzone przez szkodliwe działanie ich duchów. Człowiek po śmierci - mówią Rwandyjczycy - przekształca się w byt o nazwie umuzimu. Nie jest to jednak dusza, ponieważ według rwandyjskich wierzeń człowiek żyjący na ziemi nie posiada swojego umuzimu. Śmierć nie jest więc wyzwoleniem i przejściem do lepszego życia, ale metamorfozą, po której człowiek trafia do szeolu14. Jest tam bardziej wszechmocny, aniżeliby pozostawał w ciele. Duchy zmarłych przodków zamieszkują zwykle w chacie swojej rodziny. Kiedy jednak potomstwo gospodarzy dojdzie do trzeciego lub czwartego 'okolenia, „zmęczony" duch wraca na stałe do szeolu, robiąc •ejsce swojemu następcy. W szeolu, który nie jest miejscem grody lub kary za doczesne życie, zapada w głęboki wieczny sen. przeciwieństwie do wiary w Imane, której w zasadzie nie rzyszy żaden zewnętrzny kult, Rwandyjczycy w chwilach 14 o eo ~ ^ina zmarłych, w której nie ma jednak obecności Boga. 53 życiowych trudności zwracają się chętnie o pomoc do czarom ników. Znane są i praktykowane do dziś co najmniej trzy pogv skie kulty, z których najważniejsze to kult „boga" południa ftv angornbe i kult „bogini" północy Nyabingi. Oddają się im J tylko ludzie, którzy nie przyjęli chrześcijaństwa, ale także, jgi wynika z danych diecezjalnych biur synodalnych, około poW ochrzczonych. Badacze rwandyjskiej kultury wymieniają kilka przyczyn takiego stanu rzeczy. Rwandyjczyk ze swej natury żyje w cią. głym strachu i poczuciu zagrożenia. Jest bowiem przekonam o istnieniu niewidzialnych, nadprzyrodzonych sił sprowadzających nieszczęścia, na które antidotum znajduje się jedynie w rękach czarownika. Pytani o powody praktykowania pogańskich kultów, chrześcijanie odpowiadają, że Kościół nie potrafi dać im takich zabezpieczeń, jakich oczekują. Ogromną role, odgrywa też nacisk społeczny, solidarność z rodziną, obawa przed ośmieszeniem czy wreszcie zwykła ludzka słabość. Po-I gańskim praktykom sprzyja także klimat religijnego liberalizmu, który pojawił się w okresie postkolonialnym. W czasaci kolonizacji bowiem wszelkie tradycyjne praktyki religijne były zakazane. Dziś można czynić otwarcie to, co kiedyś czyniło się w ukryciu. Pogańskim kultom Rwandyjczycy oddają się również po chrzcie, ponieważ przyjęte przez nich chrześcijaństwo jest zazwyczaj bardzo powierzchowne. Zdarzały się nawet przypadki sugerowania kapłanom, by włączyli magiczne praktyki do liturgii Kościoła. Jednym z najpopularniejszych kultów pogańskich w Rwan-dzie jest kult Ryangombe. Według tradycji ludowej był on czarownikiem, który przybył tu w XVI wieku z Ugandy. Szybko sw się przyjacielem i wiernym towarzyszem króla w jego wyp^' wach po kraju. Podczas jednego z polowań zginął przebity ® giem bawołu. Prawie równocześnie w kraju wybuchła wiel* 54 Na dworze królewskim uznano, że nieszczęście ma (c ze śmiercią czarownika i zdecydowano, że wszyscy epidemia. • szkańcy kraju mają oddać się w jego władanie. Obrzęd odia się Ryangombe - kubandwa odbywa się zawsze pod osło-nocy i w ścisłej tajemnicy. Podczas ceremonii czarownicy tańczą, przeklinają, wpadają w rodzaj transu prowadzącego nawet do zbiorowych orgii i oblewania nowego wyznawcy moczem. Nad ranem otrzymuje on nowe imię i od tej chwili jest uważany za człowieka, który znajduje się pod szczególną opieką Ryangombe. O tym, że ten pogański kult jest do dziś żywy i praktykowany świadczą słowa jednej z sióstr z rwandyjskiego zgromadzenia Córek Maryi: „Od wczesnego dzieciństwa, mając może dziewięć lat, słyszałam o Ryangombe i oddawanym mu kulcie. (...) Nigdy sama ani nikt z najbliższej rodziny nie brał udziału w tym kulcie. Wiem, że niektórzy katolicy uważają Ryangombe za kogoś wpływowego i ważnego, czasem nawet za boga. Zwracają się do niego z prośbami o pomoc, zwłaszcza w chwilach nieszczęść, takich jak niespodziewana śmierć kogoś bliskiego."15 Podobnie wygląda sprawa kultu bogini Nyabingi. Tradycja ludowa głosi, że Nyabingi była to młoda i wpływowa księżniczka na dworze Ndorwa, na południu kraju, która prawdopodobnie utonęła w bagnach podczas podboju tego regionu przez króla 2 plemienia Tutsi. Oto jak siedemdziesięcioletni Rwandyjczyk opisuje swoje doświadczenia związane z kultem tej „bogini": »Było to w 1960 roku. Spotkało mnie wtedy wiele nie- C2ęść. Kolejno umierały dzieci. Ginęło bydło. Byłem zrozpa- f i wszędzie szukałem pomocy. Postanowiłem pójść do ugirwa ~ czarownika. Zaprowadził mnie tam przyjaciel. Biuletyn „ 2 Kraju Tysiąca Wzgórz", nr 5, str. 33. 55 Kozy pasące się liśćmi bananowca Moim przyszłym wybawicielem miał być człowiek o imieniu Mukandora. (...) Byłem zaskoczony, widząc wielki tłum ludzi otaczający dom czarownika. Moje zaufanie i pewność wzrosły jeszcze bardziej. Musi to być naprawdę ktoś bardzo ważny, skoro tylu ludzi liczy na jego pomoc. Pierwsze spotkanie było bardzo krótkie. Mukandora spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem i próbował odgadnąć, co mnie dręczy. Kazał mi wrócić do domu i po kilku dniach stawić się z żoną i kozą. Tak też uczyniłem. (...) Od świtu czekaliśmy w kolejce. Kiedy stanęliśmy przed obliczem Mukandory, ten jeszcze raz spojrzał na nas badawczo i dał «cudowny» lek. Był nim czarny proszek. Natarł nim m°Je stawy i klatkę piersiową, coś przy tym mówiąc. Dał nam jesZ' cze kilka małych zawiniątek, które mieliśmy położyć u wejść' do naszego domu i w różnych miejscach na podwórku. PoWe' 56 • f też że jeśli chcę być naprawdę szczęśliwy to powinienem • czcicielem Nyabingi. Nie bardzo wtedy rozumiałem, co oznaczy, ale chciałem być szczęśliwy. Po powrocie do domu zbudowałem maleńki domek ingoro, eisce kultu Nyabingi, przygotowałem dużą ilość piwa i czekałem zgodnie z umową, na czarownika. W jego bowiem obecności miało dokonać się moje wtajemniczenie. Przybył jąk obiecał Kazał mi zabić najdorodniejszego kozła i jego krwią skropić nowe mieszkanie bogini, miejsce czci i szacunku. Potem podzielono kozła, połowę zjadłem wyłącznie z członkami mojej rodziny, drugą część razem z dzbanem piwa zaprawionego miodem wziął umugirwa i jego towarzysze. I odtąd oddaję cześć Nyabingi. Czy jestem szczęśliwy? Człowiek musi w coś wierzyć..."16. Jedną z przyczyn, dla których Rwandyjczycy do dziś oddają się pogańskim kultom może być fakt, że według rwandyjskich wierzeń niemożliwe jest nawiązanie kontaktu z Imaną, nie sprawuje się jego kultu, a przecież człowiek zawsze podświadomie szuka kontaktu ze światem nadprzyrodzonym. Mimo że Kościół oficjalnie potępia wszelkie praktyki pogańskie, Rwandyjczycy są do swoich kultów bardzo przywiązani. Siostra Maria Cichoń ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów pisze w artykule pt. „Chrześcijańska ocena moralna kultów Ryangombe i Nyabingi": „Praktyka kultu Nyabingi osłabia i niszczy niektóre wartości ogólnoludzkie uświęcone przez wangelię, takie jak prawda, sprawiedliwość, miłość, wolność, godność ludzka, praca. Badacz kultury rwandyjskiej ojciec ominik Nothomb uważa, że kult Nyabingi łatwo odwraca i od pracy i troski o źródło utrzymania, uświęca wyzysk wieka przez człowieka. Dostarczanie bydła, piwa, oddawa- rek za nałożnice i siłę roboczą dla czarownika to codzien- lu'etyn „Z Kraju Tysiąca Wzgórz" , nr 5, str. 41. 57 ne obowiązki wyznawców Nyabingi, które często rujnują ^ terialnie ludzi. Ta forma niewolnictwa wymyka się spod V * troli władz. Kult podtrzymuje w społeczeństwie rwandyjs]/ klimat strachu i hamuje rozwój społeczny"17. Ewangelizacja Rwandy (1900-1990) Kościół rwandyjski jest jednym z najmłodszych w Kościele katolickim. Pierwsi misjonarze ze Zgromadzenia Ojców Białych przybyli na dwór króla Musinga w 1900 roku. Król wyznaczy) im teren pod budowę misji w oddalonej od centrum kraju miejscowości Save. Ojcowie Biali zabrali się do budowy szkół, kościołów, szpitali i ośrodków zdrowia. Uczyli się miejscowego języka kinyarwanda i wprowadzili do niego pismo. Opracowali podręczniki. Uczyli też miejscową ludność efektywnej uprawy zboża, ziemniaków, kawy, herbaty i drzew owocowych. Osuszali bagna i oddawali je pod uprawę. W 1906 roku Ojcowie Biali otrzymali pozwolenie na osiedlenie się w głębi kraju. Powstała misja w miejscowości Kabgayi. Z biegiem lat stała się ona centrum życia religijnego i siedzibą arcybiskupstwa. Początki ewangelizacji Rwandy nie były jednak wcale łatwe. Król Musinga pozwolił co prawda przybyć misjonarzom do swojego kraju, lecz zakazał członkom plemienia Tutsi jakichkolwiek z nimi kontaktów oraz posyłania dzieci do prowadzonych przez nich szkół. Poddani stosowali się do jego rozkazów aż do chwili, kiedy utracił władzę w 1931 roku. Króla nie posłuchała jednak jego rodzona córka, która w liście do ojca pisała: „Im bardziej mnie nienawidzicie, tym bardziej Was kocham. Lecz do wyboru pomiędzy Wami a mym Stwórca. 17 Biuletyn „Z Kraju Tysiąca Wzgórz", nr 5, str. 45. 58 jest także Waszym, przede wszystkim wybiorę mojego Stwórcę." Pomimo wielu utrudnień, a nawet prześladowań (w 1907 ku męczeńską śmierć poniosło dwóch misjonarzy) Ojcowie Riali konsekwentnie dążyli do wykształcenia pierwszego pokolenia rwandyjskich chrześcijan. Ze względu na niechęć ze strony rządzącego plemienia Tutsi, wspieranego dodatkowo przez niemieckich kolonizatorów, misjonarze znaleźli pierwszych słuchaczy wśród Hutu, którzy szybko dostrzegli, że Kościół katolicki jest jedyną instytucją, gdzie mogą czuć się docenieni. Zauważyli to także od razu Ojcowie Biali, a biskup Hirth już na początku 1900 roku pisał do swego brata: „Batutsi są bardzo dumni, mimo wszystko spróbujemy ich pozyskać. Pozyskamy przede wszystkim Bahutu, którzy cierpią od dawna. Ci przyjmą nas jako wyzwolicieli". Po zakończeniu I wojny światowej nastąpił najowocniejszy okres w historii ewangelizacji Rwandy. Kraj przeżył, według słów misjonarzy z tamtej epoki, „tornado Ducha Świętego". Królestwo znalazło się w rękach Belgów, którzy spontanicznie szukali oparcia w Kościele katolickim. Sam następca króla Mu-singa, Mutara Rudahigwa przyjął chrzest w 1943 roku, a trzy lata później ofiarował swój kraj Chrystusowi Królowi. Rwandyjczy-cy, w tym członkowie elity z plemienia Tutsi, masowo zaczęli przyjmować katolicyzm, „bo taka jest wola króla". Do szkół 1 seminariów katolickich od początku mieli też dostęp potomkowie plemienia Hutu i wciąż była to dla nich jedyna droga do kariery społecznej. W roku 1934 Kościół liczył już 132 tysiące -nrzczonych i prawie tyle samo katechumenów. Zaczynało pełniąc sk marzenie kardynała Lavigerie18, założyciela Zgroma- i Kardynał Charles-Martial Lavigerie (1825-1892), francuski kardynał Prymas w Afryce, urodzony w Bayonne. 59 dzenia Ojców Białych o stworzeniu w sercu Afryki królestw chrześcijan zdolnego oprzeć się wpływom europejskiego neop0 ganizmu oraz zagrażającemu Afryce bolszewizmowi. Kardy™ Lavigerie wskazywał w swoim nauczaniu, że należy przede wszystkim dążyć do pozyskania króla i dostojników państwo-wych, aby przez nich mieć wpływ na prosty lud, a także zakładać misje na najgęściej zaludnionych terenach i starać się ubiec w tym protestantów. Niestety, działalność misjonarzy była ciągle postrzegana przez miejscową ludność bardziej w kategoriach społecznych (działalność charytatywna) i cywilizacyjnych (dostęp do szkół) niż ewangelizacyjnych. Aż do końca II wojny światowej brak było odpowiedniej opieki duszpasterskiej nad nowo ochrzczonymi, zbyt mało jest kapłanów i placówek misyjnych. Po wojnie następuje ponowny rozkwit pracy misyjnei. W 1950 roku Kościół rwandyjski liczy już 350 tysięcy ochrzczonych, 100 tysięcy katechumenów, 90 tubylczych księży i 40 parafii misyjnych, a dwa lata później biskupem zostaje pierwszy Rwandyjczyk - Alojzy Bigirumwani. Rozwija się prasa katolicka. Największy dziennik „Kinyamateka", założony przez Ojców Białych w 1933 roku, sięgnął pod koniec lat 50-tych nakładu 35 tysięcy egzemplarzy. Był to bez wątpienia fenomen na] skalę całej Afryki, jeśli weźmie się pod uwagę, że większość mieszkańców tego maleńkiego kraju nie umie czytać. Sekret popularności gazety krył się w tym, że jej treść była przekazywana prostym wieśniakom podczas specjalnie organizowanych odczytów przez wykształconych w misyjnych szkołach intelektualistów z plemienia Hutu. W szybkim czasie doszło do rewolucji i obalenia władzy kolonialnej. W 1959 roku prezydentem kraju został Gregoire Kaibanda (redaktor naczelny „Kinyamate-ki"), a Rwanda stała się na przeszło trzydzieści lat (do 1994 roku) rządzoną przez plemię Hutu republiką. 60 Kościół został postawiony w bardzo trudnej sytuacji, był bo- em ostro krytykowany przez byłych kolonialistów za popie-. nie nowej władzy. Nie przeszkadzało to jednak w dynami-znym rozwoju nowych placówek misyjnych, których tylko latach 60-tych powstaje 36. Dla porównania - tyle samo placówek powstało przez pierwsze 45 lat ewangelizacji Rwandy. Powstały nowe diecezje, których obecnie jest osiem (Butare, Byumba, Cyangugu, Gikongoro, Kabgayi, Kibungo, Nyundo i Ruhengeri). Od 1980 roku Rwanda posiada własną Konferencję Episkopatu. Pod koniec lat 80-tych w kraju jest ponad dwa i pół miliona ochrzczonych, co stanowi ponad 40% ludności kraju. Tak dużego procentu chrześcijan nie ma w żadnym innym kraju Afryki. W 1991 roku zarejestrowanych było 60 zgromadzeń żeńskich, 23 męskie oraz 7 instytutów świeckich. Wśród nich jest •ostra pallotynka w sierocińcu prowadzonym przez jej zgromadzenie 61 9 zgromadzeń z Polski: Księża Pallotyni, Siostry Pallotyn), Siostry Służki, Ojcowie Karmelici Bosi, Siostry od Aniołów Siostry Karmelitanki, Siostry Kanoniczki Ducha Świętego, Si0' stry Wizytki i Księża Marianie. Pierwszymi polskimi misjonarzami na terenie Rwandy byli już w 1975 roku Pallotyni, którzy prowadzą duszpasterstwo p0. wołań, Akcję Rodzinną oraz wydawnictwo i drukarnię Pallotti-Presse w Kigali. Siostry Pallotynki opiekują się chorymi w szpi-talach i ośrodkach zdrowia. Siostry od Aniołów pracują jako katechetki i pielęgniarki oraz opiekują się parafią Kampanga na północy kraju19. Misjonarze prowadzą też szkoły, animują ruchy religijne w parafiach. Księża Marianie wprowadzają charyzmat swojego Zgromadzenia, koncentrując się na pracy duszpasterskiej, budzeniu kultu Niepokalanej i pogłębianiu zrozumienia eschatologii w ludziach, których kultura tak marginalnie traktuje wymiar życia pozagrobowego. Rok 1990 stanowi kolejną przełomową datę w historii kraju i Kościoła w Rwandzie. W dniach 7-9 września przybył tu z Pielgrzymką Apostolską Ojciec Święty, Jan Paweł II. Podczas uroczystej liturgii w miejscowości Mbare wyświęcił nowych kapłanów z Rwandy i Zairu. Podkreślając godność ich trudnej i odpowiedzialnej misji, powiedział między innymi: „Za przykładem wielkich pionierów pracy apostolskiej, niech kapłani współcześni nie wahają się przyjąć krzyża, który muszą zaakceptować wszyscy naśladowcy Chrystusa. Wymaga się od nich ofiar jak: rezygnacja z pewnych dóbr materialnych, prowadzenie prostego stylu życia, wierność modlitwie mimo licznych zajęć codziennych, bycia za wszelką cenę twórcą p0' jednania i pokoju". 19 Ze względu na niebezpieczną sytuację na północy Rwandy, siostry musu opuścić tę parafię w kwietniu 1998 r. 62 h'skupów pracujących w Rwandzie Ojciec Święty zwro-tomiast z orędziem o budowanie pokoju i jedności mię-51kidźmi. Powiedział między innymi: „Z promieniującym --------- dynamizmem wiary chrześcijańskiej zaczynacie niewątpliwie dochodzić do wykorzeniania uprzedzeń etnicznych, skutków mentalności feudalnej i niewolniczej. Chrystus powiedział: «Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli» (Mk 7, 21). Pracujcie niezmordowanie nad nawróceniem serc, aby każdy Rwandyj-czyk zrozumiał, że bliźnim, którego Jezus poleca miłować nie jest tylko człowiek z tej samej grupy społecznej, lecz wszyscy ludzie spotkani na naszej drodze. Chodzi więc o oczyszczenie naszego spojrzenia na drugich. Proces ten trwa całe życie. By go do-wadzić do końca, opierajcie się na mocy orędzia Ewange-n. Rozważajcie te oto słowa Chrystusa: «Niech mowa wasza e: tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pocho-(Mt 5, 37). One pomogą wam odrzucić wszelką dwu--zność, która mogłaby być przeszkodą na drodze do jed-między braćmi. Trzeba oczywiście, by przykład w- , SC1 SZedł z góry. Niech to będzie wezwaniem dla duchota, zakonników i wiernych do wspólnego ożywiania ^scioła i całej społeczności w zjednoczeniu wysiłków 63 w dziedzinie socjalnej, ekonomicznej i politycznej dla dobra wszystkich"20. Wkrótce po wyjeździe Ojca Świętego w Rwandzie wybuchła wojna domowa. Dla Kościoła nadszedł czas próby. Lilia Damięcka Biuletyn „Z Kraju Tysiąca Wzgórz" nr 8, str. 60. W Afryce - podobnie jak w innych częściach świata - duch dialogu, pokoju i pojednania nie zamieszkał jeszcze bynajmniej w sercach wszystkich ludzi. W relacjach między ludźmi nadal zbyt wiele jest wojen, konfliktów, rasizmu i ksenofobii. Kościół w Afryce jest świadomy, że powinien stać się dla wszystkich miejscem prawdziwego pojednania dzięki świadectwu swoich synów i córek. Przebaczywszy sobie nawzajem i pojednawszy się ze sobą, będą oni mogli nieść światu przebaczenie i pojednanie, które Chrystus, nasz Pokój (por. Ef 2,14), ofiarowuje całej ludzkości przez swój Kościół. Posynodalna Adhortacja Apostolska Jana Pawła II O Kościele w Afryce, 79 Rozdział II LISTY Nota biograficzna ks. Franciszka Filipca MIC Ksiądz Franciszek Filipiec MIC urodził się 19 maja 1955 r. w Tenczynie w archidiecezji krakowskiej jako czwarte i najmłodsze dziecko w rodzinie. W domu panowała atmosfera autentycznie religijna. Mama lubiła rano śpiewać Godzinki, a wieczorem klękała z dziećmi do wspólnej modlitwy. Często odmawiała cały różaniec z białych paciorków. Do kościoła ojców kapucynów Franciszek uczęszczał ze starszym bratem. Obaj byli ministrantami. Dwie siostry sypały kwiatki i nosiły feretrony1 podczas procesji Eucharystycznych. W Tenczynie Franciszek ukończył siedem klas szkoły ^odstawowej, a następnie w Zakopanem klasę ósmą i Szkołę Hotelarską. Po maturze w 1976 r. wstąpił do Zgromadzenia Księ-t Marianów. Sześć lat studiów filozoficzno-teologicznych prze-/ch w naszym seminarium przy Katolickim Uniwersytecie ubelskim zwieńczył stopniem magistra teologii. 15 sierpnia r. złożył śluby wieczyste, a 8 grudnia otrzymał święcenia onatu. Podczas studiów jego zainteresowania koncentrowa- i p °bustr •f0n ~ ^r' Phźretron: nosze) posąg, rzeźba lub obraz malowany le' noszorry na drążkach podczas procesji religijnych. Ksiądz Franciszek Filipiec MIC 67 ły się na poznawaniu Boga i człowieka w różnych systema filozoficznych i teologicznych. Najbardziej interesował go De sonalizm. Duży wpływ na jego duchowość miały wspólnot neokatechumenalne, w których przeszedł kolejne etapy f0rrna cji. Dnia 14 czerwca 1981 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rak ks. bpa Bolesława Pylaka. Po dwuletnim duszpasterzowanin w Górze Kalwarii został skierowany do Belgii na studium języ. ka francuskiego i przygotowanie do pracy misyjnej w Afryce W rok później pojechał do Rwandy jako przełożony pierwszej mariańskiej ekipy misyjnej. Przez dziewięć lat kładł fundamenty organizacyjne i pastoralne pod mariańską misję w Mwange wraz z dwoma współbraćmi. Ksiądz Franciszek pracował tam do 1993 r. Potem, przez trzy lata doświadczał grozy i skutków wojny domowej. Opiekował się uchodźcami w obozach położonych na terenie naszej misji i dwukrotnie odbudowywał misję zniszczoną przez wojnę. Na Kapitule Generalnej w 1993 r. został wybrany na radnego i ekonoma do Zarządu Generalnego w Rzymie oraz na promotora generalnego misji. Pracując na trzech etatach jednocześnie, uczęszczał na organizowane dla ekonomów generalnych przy Uniwersytecie Laterańskim studia, których przedmiotem była refleksja nad zarządzaniem dobrami kościelnymi oraz przez dwa lata studiował teologię duchowości na Papieskim Uniwersytecie Angelicum. Towarzysząc ks. Adamowi Bonieckiemu, przełożonemu generalnemu Zgromadzenia, w wizytacjach kanonicznych całego Zgromadzenia lepiej poznał, kim są i jak pracują marianie na świecie. Sprawy i P°" trzeby misji nadal stanowią jego szczególne umiłowanie. Oprać. ks. Stanisław Kurlandzki M& Na drodze przygotowań Bruksela, 26 sierpnia 1983 Nasze misyjne posłanie do młodego afrykańskiego Kościoła rozpoczęło się już w Polsce, kiedy zaczęliśmy przygotowywać podjęte dzieło. Z tego miejsca, w Belgii, gdzie jesteśmy na kolejnym etapie przygotowań (uczymy się języka francuskiego) pragnę obejrzeć się za siebie na to, co już zostało dokonane. Pragnę złożyć wyrazy wdzięczności tym braciom, którzy sercem zaangażowali się w nasze wspólne dzieło. Kiedy Ojciec Prowincjał napisał w „Immaculacie" pierwszy artykuł o Rwandzie i prosił, aby go dokładnie przestudiować, przeląkłem się zaraz po pierwszym czytaniu. Takim wymaganiom nikt nie sprosta. Postać mariańskiego misjonarza była tak wielka, że przytłaczała swoją wzorowością. Przypomniałem sobie jedną z katechez neokatechumenalnych. Prawo Starego Testamentu - jak mówili katechiści - było drobiazgowe i trudne 0 wypełnienia. Żydzi ciągle łamali przymierze i odchodzili od ioga. Jezus Chrystus w Ośmiu Błogosławieństwach wyraził wymagania i określił warunki życia chrześcijańskiego aczkol-P!ękne, być może jednak niemożliwe do wypełnienia przez lego człowieka. Katechiści porównali to wydarzenie do podlenia sportowej poprzeczki o dziesięć metrów. Żaden spor-c nie potrafi takiej wysokości pokonać o własnych siłach, ctl°cby całe życie ćwiczył. ' 'myślałem sobie podobnie o misjach. Ledwo mieści się w ramach Konstytucji, spoza których także czasem c 69 Pierwsza mariańska ekipa misyjna. Od lewej: ks. F. Filipiec, ks. Z. Żywica, ks. T. Wyszomierski wystaje, a tu ma być tym, na którego będą patrzeć inni, szukać w nim pomocy. Nurtowała mnie myśl, że jakaś inna droga musi prowadzić ku tak zaszczytnym ideałom. Trzeba było wejść na tę drogę, która coraz bardziej ukazywała mi się jako droga oparta o wspólnotę. (...) Kiedy wyjawiłem w neokatechumenacie wolę Zgromadzenia - wyjazdu na misje, nie pozostałem sam. Pan poruszył tak wiele serc, które związały się z dziełem misyjnym, że trzeba to uznać za sprawę całej wspólnoty. Z tym też samym zamysłem odwiedziłem domy zakonne naszego Zgromadzenia i ich parafie oraz kilka domów zakonnych sióstr. Także tam spotkałem się z podobnym zaangażowaniem (choć były i domy milczące - nie wierzę, że długo pozostaną w tym milczeniu). Były to przygotowania bazy duchowej dla misji, które trwały prawie pół roku. Równocześnie wszyscy trzej, podejmujący dzieło misyjne, czyniliśmy przygotowania bazy materialnej- 70 , ijśmy już transport najpotrzebniejszych rzeczy, ale czeka ¦ szcze organizacja placówki misyjnej i to zupełnie od pod- 3 Byłt0 czas ^"a nas tru(my> wymagający poświęcenia i nie- , szaleńczych wyjazdów z jednego końca Polski na drugi, równoczesnym zaangażowaniu parafialnym. Właśnie wtedy byłem świadkiem „cudów". Widziałem, jak Pan kruszył niekiedy serca twarde jak kamień, jak zmieniał ludzi rozwiązywał ręce. Tu najbardziej poczułem, że nie jestem sam ale że jest to dzieło misyjne prowadzone przez Kościół, przez ludzi, którzy zaangażowali w nie swoje serca. Rozradowało się także moje serce. Jeszcze bardziej uwierzyłem Panu, że może On swoje dzieło doprowadzić do końca. Uwierzyłem nie w idealnego, wypacykowanego misjonarza, ale w to, że Pan posłuży się mną, nami - braćmi, aby czynić zbawienie. Doświadczyłem także nowej prawdy - nazywam to „noszeniem" przez Kościół, przez wspólnotę. Słowo Boże, które głosiłem, odwiedzając nasze parafie spełnia się. Widzę to już w Belgii, po dwóch miesiącach naszego pobytu. Mówiłem w homiliach o tym, że chcemy być świadkami zawierzenia Matce Bożej. Otrzymuję z Polski wiele listów. Jakże wiele radości i zbudowania przynosi czyjeś proste słowo, ze w intencji misji odbył pielgrzymkę, że nas osobiście tam powierzył Matce Bożej, że jakaś rodzina codziennie odmawia różaniec, że ktoś odprawia Mszę świętą... Widzę, że to zawierzenie Kościoła Matki, to zawierzenie lu- 21 jest dla mnie źródłem mocy, zwłaszcza tu, na obcej ziemi. Jorze jest iść tą drogą zawierzenia we wspólnocie ludzi ser- 1 °ddanych misjom, w środowisku miłości, ufając Bogu ^Powierzając Mu wszystko przez ręce Niepokalanej Matki. To Jest hasło misyjne. Nie lubię haseł. Jest to jakieś moje zadu- e, które chcę podjąć do końca i pozwolić się kształtować lvniosci. 71 Dzieląc się tymi refleksjami, pragnę Was prosić, Drodzy Bracia, abyście nie przestawali być dla nas Kościołem Matką, wspólnotą zatroskaną, czuwającą, zawierzającą. My chcemy w naszym misyjnym posługiwaniu dawać godne świadectwo przede wszystkim Waszej wiary - wiary Matki Kościoła. Ks. Franciszek Filipiec MIC List do współbraci w Polsce. W oczekiwaniu na odlot Bruksela, 19 sierpnia 1984 Dobiegł już końca mozolny czas naszego przygotowania misyjnego w kraju i za granicą, gdzie uczyliśmy się języka francuskiego i uczestniczyliśmy w seminarium misjologicznym. Czas ten był dla nas bogactwem, bo przecież otrzymaliśmy wiele, zdobyliśmy doświadczenie życia Kościoła na Zachodzie, odwiedziliśmy Rzym, Lourdes, sanktuaria maryjne w Belgii, nawiązaliśmy kontakty z organizacjami misyjnymi. Ostatnie dni przed wyjazdem - spędzone w Polsce, w gronie rodziny, współbraci i przyjaciół - przyniosły nam trochę odpoczynku i radości, bo w dzieło misyjne zaangażowało się wiele osób. Nie jesteśmy sami we trójkę. Z tego miejsca pragniemy wszystkim serdecznie podziękować za okazaną życzliwość, pomoc i serce. Wyjeżdżamy na misje, zabierając ze sobą Matkę Bożą- Matkę Pokoju obecną w znaku obrazu Pani ze Stoczka, który wręczył nam 18 sierpnia 1984 roku Ojciec Wiceprowincjał, ksiądz Stanisław Kurlandzki. Znamienne jest to, że przy tym właśnie obrazie śp. Prymas Tysiąclecia, ksiądz Stefan Kardynał Wyszyński snuł wielkie plany związane z milenium chrześcijaństwa w Polsce. Tam zrodził się akt zawierzenia narodu polskiego w macierzyńską niewolę Matki Najświętszej. Zabieramy więc Matkę Pokoju ze sobą, aby mieć pokój serca w naszej posłudze ewangelicznej, aby pod Jej okiem wzrastał i rozwijał się afrykański Kościół, do którego zostaliśmy posłani. 18 sierpnia odprawiliśmy przy grobie Ojca Założyciela na Mariankach Mszę Św., której przewodniczył Ojciec Wiceprowin-cjał. Na zakończenie zawierzyliśmy siebie i dzieło misyjne opiece Niepokalanej słowami świętego Ludwika Grignion de Mont-fort. Stamtąd - z Wieczernika, zostaliśmy posłani w świat głosić Ewangelię, jako słudzy Niepokalanej. Otrzymaliśmy także dwa mniejsze obrazy: Matki Bożej Li-cheńskiej - Bolesnej Królowej Polski i Czarnej Madonny - Królowej naszego Narodu i Pani z Jasnej Góry Zwycięstwa. Wierzymy głęboko, że posłani razem z Maryją obecną w znaku obrazu będziemy mocniejsi w dziele ewangelizacji i służby Chrystusowi i Kościołowi. Wasi misjonarze: Franciszek Filipiec MIC, Tadeusz Wyszomierski MIC, Zdzisław Żywica MIC List do współbraci. 73 Pocztówka z Kigali 26 sierpnia 1984 Drogi Ojcze! Moc najserdeczniejszych pozdrowień z Rwandy. Wszystko odbyło się zgodnie z planem. Jesteśmy na miejscu cali i szczęśliwi. Ojcowie Pallotyni przyjęli nas nadzwyczaj ciepło. W przyszłym tygodniu, po 2 września spotkamy się z księdzem Biskupem. Obejrzymy Mwange. Ks. Franciszek Filipiec MIC List do księdza Stanisława Kurlandzkiego. Zadumanie nad Afryką Kigali, sierpień 1984 Rozumiem misje jako posłanie w inny, nieznany świat, do ludzi, by tam żyć Radosną Nowiną o Zbawieniu. (...) Już na lotnisku czekała na nas liczna grupa misjonarek i misjonarzy. Były śpiewy, tańce... I tak otworzyła się nowa karta naszej historii, a mam nadzieję i historii tych ludzi, do których zostaliśmy posłani. (...) To, na co szczególnie zwróciłem uwagę podczas pierwszych dni pobytu w Rwandzie, to ziemia (w duchu śmieję się, że zostałem postawiony na ziemi, a nie w obłokach). Już wychodząc z samolotu, czułem w głębi serca pragnienie oddania czci tej ziemi, do której przybyłem. Czarna płyta lotniska odstraszała, wydawała się obca, nieznana. Doświadczyłem, jak wielką miłość 74 Panorama stolicy Droga na lotnisko w Kigali nosi w sercu Papież, że wraz z przybyciem apostolskim do Kościoła i Narodu w danym kraju za każdym razem całuje ziemię - matką tych ludzi. Pragnie przez ten znak stać się im bliskim uszanować całe dziedzictwo tej ziemi. Przybyliśmy do Rwandy późnym wieczorem, toteż ziemia jakby zakryła przed nami swe oblicze. Dopiero nazajutrz, ze szczytu Gikondo2 roztoczyła się przed nami panorama stolicy Kigali i pobliskich wzgórz. Czerwona, spieczona słońcem ziemia wydawała się być miejscem walki między życiem a śmiercią. Zacząłem szukać na tej ziemi znaków życia, bo przecież my - misjonarze - przynosimy tu przede wszystkim życie. Tu opadło mi z oczu pierwsze bielmo mitu, który przywiozłem z Europy. Wyobrażałem sobie Afrykę jako puszczę tętniącą życiem, soczystą, bujną w zieloność. Tymczasem zobaczyłem ziemię wyschłą, popękaną, rodzącą nieliczne rośliny. Gdzieniegdzie zaingerował człowiek i stworzył małe oazy zielonych gajów bananowych czy krzewów. Misjonarze powiadali, że w porze deszczowej będzie piękniej. Przeplatały się w moich myślach pytania, czym będzie dla nas ta ziemia. Ziemią obiecaną, opływającą w mleko i miód, czy ziemią rodzącą osty i ciernie? Może u początku to drugie oblicze bardziej było mi ukazane, by potem, z chwilą wrastania w tę ziemię odkrywać coraz to nowe i piękniejsze jej oblicze. Ziemia ta tętni ludzkim życiem. To urzeka! Nie ma prawie skrawka, gdzie by nie można było spotkać ludzi. Wyjątek stanowią pola i lasy dziewicze, tam za to jest dużo zwierząt. Trochę może inaczej doświadczyłem tej ziemi, kiedy sarn chciałem wydobyć z niej życie. Kopiąc wyschniętą, nadzwyczaj twardą ziemię, zrozumiałem, kim są ludzie, których ta zierma 2 Dzielnica na jednym ze wzgórz Kigali, gdzie mieści się placówka misyjna polskich Księży Pallotynów. 76 kształtowała i jak wiele wysiłku musieli oddać, aby ich wykar-miła. Zacząłem nosić w sercu szacunek dla ich pracy i podziwiać przebijająca się radość i uśmiech ponad znużeniem i nędzą wpisanymi w tę ziemię. (...) Czytając ewangeliczne opowieści o królestwie Bożym, zwłaszcza te związane z ziemią: jak o zasiewie rosnącym własną siłą (Mk 4, 26-29) czy o ziarnku gorczycznym (Mt 13, 31), rodzi się także i w moim sercu nadzieja, że Bóg użyje swoich środków i swojej mocy, a także zechce posłużyć się nami, aby na tej ziemi umacniał się Kościół i rozwijało się Jego Królestwo. Pierwsi misjonarze zasiali na tej ziemi Ewangelię, która zrodziła Kościół. Ziemia ta powoli staje się królestwem Bożym, bo rozwija się na niej Kościół. Jakże z pełnym radości sercem można patrzeć na tę ziemię tysiąca wzgórz rodzącą zbawienie, zwiastującą moc zmartwychwstania, stwarzającą nadzieję na moc w słabościach, na radość w udręczeniu, na pokój w zastraszeniu. Oczekujemy według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość. (2P 3, 13) Ks. Franciszek Filipiec MIC List do współbraci. 77 Nota biograficzna ks. Tadeusza Wyszomierskiego MIC Ksiądz Tadeusz Wyszomierski MIC urodził się 11 lutego 1950 r. w Sokołowie Podlaskim. Po maturze w 1968 r. został przyjęty do Zgromadzenia Księży Marianów w charakterze postulanta i rozpoczął dwuletnie studia filozoficzne w seminarium mariańskim przy KUL. Po filozofii odbył w Skórcu roczny nowicjat i wrócił do Lublina na czteroletnie studia teologiczne. Profesję wieczystą złożył 15 sierpnia 1975 r. w Górze Kalwarii, święcenia kapłańskie zaś przyjął z rąk ks. bpa Bolesława Pylaka 5 czerwca 1976 r. w Lublinie. Po święceniach był przez trzy lata katechetą w Skórcu, a następnie w Warszawie przy parafii Matki Bożej z Lourdes jako współpracownik duszpasterza powołań. Od 23 sierpnia 1982 r. do 29 czerwca 1983 r. pracował w sanktuarium Matki Bożej w Licheniu w charakterze wikariusza i katechety. W tym czasie Zarząd Prowincji podjął decyzję przyjęcia misji w Rwandzie. Przełożeni zaproponowali ks. Tadeuszowi uczestnictwo w pierwszej ekipie misyjnej i po uzyskaniu jego zgody skierowano go 29 czerwca 1983 r. do Belgii na naukę języka francuskiego i na przygotowanie do pracy misyjnej. Dnia Ksiądz Tadeusz Wyszomierski MIC 78 19 sierpnia 1984 r. stanął na ziemi afrykańskiej i po kursie języka kinyarwanda oraz odbyciu stażu pastoralnego w kilku parafiach misyjnych został w Mwange drugim radnym domu, ekonomem, szefem parafialnego Caritasu i duszpasterzem w centrali misyjnej w Mutungu. Po pięciu latach posługi misyjnej stan jego zdrowia pogorszył się do tego stopnia, że musiał wrócić do Polski. Po powrocie do kraju został skierowany do pracy duszpasterskiej w Głuchołazach. Od 1990 do 1993 r. pełnił obowiązki przełożonego domu zakonnego w Górze Kalwarii. 25 sierpnia 1993 r. na własną prośbę wyjechał do Anglii, gdzie pracuje na rzecz mariańskich misji. Oprać. ks. Stanisław Kurlandzki MIC Kościół, który jest w Afryce, dzieli z Kościołem powszechnym ((wzniosłe powołanie do urzeczywistnienia - przede wszystkim w swoim wnętrzu -jedności rodzaju ludzkiego, która przekracza różnice etniczne, kulturowe, narodowe, społeczne i inne po to, wy ukazać nietrwałość tych różnic, obalonych przez krzyż Chrystusa)). Posynodalna Adhortacja Apostolska Jana Pawła II O Kościele w Afryce, 137 Mariańska droga do Afryki Kigali, 2 listopada 1984 16 grudnia 1982 roku Rada Polskiej Prowincji Księży Marianów ustaliła personalny skład ekipy założycielskiej pierwszej mariańskiej misji na Czarnym Lądzie, w skład której weszło trzech księży: ksiądz Franciszek Filipiec (dwa lata kapłaństwa), ksiądz Tadeusz Wyszomierski (siedem lat kapłaństwa), ksiądz Zdzisław Żywica (siedem lat kapłaństwa). Wszystko wtedy jeszcze wydawało się nam tak bardzo odległe i mało realne. Czasu było niewiele do czerwca, kiedy to miał nastąpić nasz wyjazd do Belgii na roczne przygotowanie językowe i misyjne. Wcześniej czekało nas przygotowanie w Polsce na kilku seminariach organizowanych przez Sekretariat Misyjny przy Episkopacie Polski, zdobycie funduszy, zakup i wysłanie do Rwandy rzeczy niezbędnych w czasie otwarcia naszej placówki misyjnej. To wszystko oraz załatwianie formalności paszportowych trzeba było pogodzić z duszpasterstwem w parafiach, w których pracowaliśmy do ostatnich dni przed wyjazdem. W tym niełatwym zadaniu pomogło nam wielu Współbraci, nasze domy zakonne oraz wielu ludzi świeckich, którzy zdobywali dla nas pieniądze i artykuły trudno dostępne w sprzedaży. Za okazanie serca i braterskiej pomocy jesteśmy i będziemy zawsze wdzięczni. W uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła, 29 czerwca 1983 roku odlecieliśmy na rok do Brukseli. W Belgii uczyliśmy się języka francuskiego i uczestniczyliśmy w semi- 80 Ks. Tadeusz Wyszomierski we Fawley Court w Anglii nariach misyjnych. Mieszkaliśmy w domach zakonnych ojców Redemptorystów i przy parafii na Sablonie. Przed świętami Bożego Narodzenia odwiedził nas Ojciec Prowincjał, który przebywał z nami cały tydzień. Samych świąt nie chcieliśmy spędzać w Brukseli, gdyż wszyscy misjonarze rozjeżdżali się do swoich wspólnot zakonnych w Europie Zachodniej. W tej sprawie postanowiliśmy napisać do naszych Współbraci w Anglii. Naszą prośbę zrozumieli Ojciec Prowincjał Gerard Domański i ksiądz Przełożony Franciszek Bieniasz, którzy serdecznie zaprosili nas do Fawley Court. Święta i Nowy Rok spędziliśmy we wspaniałej, polskiej atmosferze razem z dużą grupą tamtejszej Polonii. (...) Innym wielkim przeżyciem w ciągu ostatniego roku była nasza pielgrzymka do Rzymu, dokąd dotarliśmy w Wielki Wto- 81 rek o godzinie pierwszej w nocy. Przywitał nas sam Ojciec Przełożony Domu Generalnego. Naszym wielkim pragnieniem było spotkanie z Ojcem Świętym i prośba o specjalne błogosławieństwo dla nas i naszej pracy w Afryce. Sprawa audiencji prywatnej w Wielkim Tygodniu nie była wcale prosta. Dopomógł nam nasz współbrat ksiądz Adam Boniecki, redaktor polskiego wydania „L'Osservatore Romano", od którego ciągle doświadczamy wyrazów życzliwości. W Wielką Sobotę, tuż przed audiencją Polaków, mieliśmy szczęście spotkać Ojca Świętego, który z serca nam pobłogosławił na drogę misyjną. To spotkanie było dla całej naszej trójki cudownym i krzepiącym przeżyciem. W drodze powrotnej odwiedziliśmy Asyż, by od świętego Franciszka zaczerpnąć ducha apostolskiego. Czas do końca roku zleciał nam bardzo szybko i pracowicie, bo oprócz nauki języka trzeba było załatwiać wiele spraw takich jak: leki, książki, pomoce katechetyczne i wysłać to wszystko do Rwandy. Przed samym wyjazdem do Polski nawiązaliśmy także kontakty z dwoma organizacjami misyjnymi w RFN. Wreszcie wakacje w Polsce. Wspólnie odwiedziliśmy Nowicjat i kilka placówek mariańskich. Rano, 19 sierpnia 1984 roku na lotnisku Okęcie zgromadziło się wielu ludzi: nasze rodziny, duża grupa współbraci i znajomi. Nie było nam łatwo odjeżdżać, w wielu oczach widziało się łzy. Były również zapewnienia o modlitwie i życzliwości. To nas bardzo podtrzymywało na duchu. Podobne pożegnanie przeżyliśmy 23 sierpnia na lotnisku w Brukseli. Później spędziliśmy długi dwunastogodzinny lot przez Ateny, Bujumburę3 do Kigali, gdzie oczekiwali na nas polscy misjonarze i misjonarki. 3 Stolicę Burundi. 82 W Kigali, u Księży Pallotynów na Gikondo, nowicjusze pal-lotyńscy zgotowali nam iście afrykańskie powitanie, wykonując rwandyjski taniec wojenny i śpiewy. To było nasze pierwsze zetknięcie z Afryką i jej ludźmi. Obecnie, dzięki życzliwości i gościnności Księży Pallotynów, mieszkamy w ich domu i uczymy się języka kinyarwanda, który jest niezbędny w pracy duszpasterskiej. Oprócz tego zwiedzamy naszą nową ojczyznę, ale o tym napiszę następnym razem. Ks. Tadeusz Wyszomierski MIC List do współbraci. Z pierwszą posługą sakramentalną Listopad 1984 W trzecim miesiącu po przyjeździe do Rwandy zostałem poproszony przez księdza Pawła, proboszcza z Gikondo, o udzielenie sakramentu chrztu dwom staruszkom prawie dziewięćdziesięcioletnim. Katechumenki były dobrze przygotowane przez ka-techistów i odpowiedzialnych wspólnoty. Ustalono ich wiek, gdyż same nie pamiętały daty urodzenia. Pragnęły jednak bardzo dopełnić swojego życia jako chrześcijanki. Pojechaliśmy wczesnym popołudniem, by zdążyć przed deszczem, który o tej porze roku padał codziennie po godzinie 15.00. Dom był odświętnie przybrany w dwa drzewa bananowe umieszczone przy wejściu. Obok, na drodze czekali już chrześcijanie. Przybyli nawet po sąsiedzku mieszkający protestanci. W podwórku było gwarno. Tylko dwie kandydatki do chrztu, siedzą- 83 ce na dużej ławie zachowywały powagę. Całe ubrane były na biało, z różańcami zawieszonymi na szyi. Pozdrowiliśmy zebranych, z każdym witaliśmy się indywidualnie. Po chwili rozpoczęliśmy Mszę świętą koncelebrowaną, której przewodniczył ksiądz Paweł. Po homilii ksiądz Paweł powierzył mi udzielenie sakramentu chrztu świętego. Najbardziej utkwił mi w pamięci obraz, z jak wielkim zaangażowaniem dwie staruszki wyrzekały się szatana. Polewałem wodą chrzcielną schylone, siwe głowy, wypowiadając po raz pierwszy w afrykańskim języku słowa formuły chrzcielnej: „Jy-ewe ndakubatiza: Mw'izina rya Data: Na Mwana: Na Roho Mutagatifu"4. Tuż po udzieleniu sakramentu, jakby odpowiedź z nieba, spadł wielki równikowy deszcz. Musieliśmy schronić się do wnętrza domu i tam dokończyć ceremonię przy huku strumieni wody spadających na blaszany dach. Po uroczystości chrześcijanie zostali, by wspólnie świętować to wielkie wydarzenie w ich wspólnocie. My zaś, pozdrawiając wszystkich, powróciliśmy do parafii. Ks. Franciszek Filipiec MIC Jeszcze bezdomni Kigali, Boże Narodzenie 1984 Drodzy Współbracia! Piszemy do Was pierwszy list z serca Afryki, z doliny rzeki Nyabarongo, od źródeł Nilu. Chcielibyśmy Wam i sobie przybliżyć ten kraj, z którego wypłynęło życie w postaci wód zmie- 4 Ja ciebie chrzczę, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. 84 niających oblicze pustyni. Razem z biegiem Nilu pragniemy Wam przesłać najserdeczniejsze życzenia płynące z Bożonarodzeniowej Nowiny o Zbawieniu, aby Mała Dziecina z rąk Niepokalanej Matki zrosiła błogosławieństwem Wasze życie, ożywiła je radością i mocą, udzieliła pokoju, napełniła serca nadzieją oraz wzbudziła miłość, która sama jest życiem. Odczytujemy jako szczególny znak Maryi nasze pojawienie się w centrum pogańskiego kultu bogini Nyabingi, by wielbić tu Niepokalaną jako Królowę i Matkę. Chrześcijaństwo nie ukształtowało tu jeszcze nowego człowieka zdolnego do miłości i przebaczenia. Prawa plemienne, surowe zwyczaje podtrzymują w sercach ludzi nienawiść i zemstę. Widzimy wielką potrzebę głoszenia miłosierdzia. Gwałtowny wzrost liczby ludności pociągający za sobą nędzę, bezrobocie, zabijanie nienarodzonych oraz wpływy współczesnych poglądów niszczących dobre zwyczaje każą pochylić się nad rodziną rwandyjską i spieszyć jej z pomocą. Podziały rasowe i klasowe prowadzące do kłótni, nietolerancji, a nawet nie tak dawno zakończonych krwawych rewolucji domagają się odpowiedzi i przykładu życia w jedności, miłości i wspólnym dążeniu do budowania życia społecznego. Pogański kult przodków i niechęć do chrześcijańskiego pogrzebu sygnalizują potrzebę rozwinięcia modlitwy za zmarłych i uwrażliwiania na tajemnicę świętych obcowania. Na przepięknych terenach u podnóża czterotysięczników -czynnych jeszcze wulkanów i nad dwoma jeziorami5 na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów rozciąga się mariański łan około stu tysięcy dusz, kwitnący w sześćdziesięciu procentach kąkolem. Kujemy lemiesze języka, by przeorać to pole i zwiększyć zasiewy pszenicy (w tej kulturze może bardziej fasoli). 5 Ruhondo i Bulera. 85 Tutejsza sytuacja parafialna woła o potrzebę katechumenatu, tworzenia wspólnot i wprowadzenia do Kościoła tych, którzy stoją z daleka. Widzimy, że w naszych początkach będziemy musieli skupić najwięcej wysiłku na tworzeniu mocnej bazy parafialnej - zaniedbanej na skutek braku księży, odpowiedzialnych wspólnot zaangażowanych w życie parafialne. Chcemy wreszcie zaszczepić na tej ziemi charyzmat naszego Zgromadzenia. Uświadamiamy sobie stale, że to Chrystus ze swoją Matką prowadzą nasze misje, może nawet w zupełnej niezgodzie z naszymi planami. Równocześnie pragniemy dzielić się prawdą o rzeczywistości takiej, jaka nam została dana, by ją ożywić, ubogacić wiarą i duchem misyjnym. (...) Choć na razie jesteśmy bezdomni i razem z Maryją, którą zabraliśmy w kopiach obrazów ze Stoczka, Lichenia i Częstochowy tułamy się po gospodach w tegoroczne Boże Narodzenie, to 86 nasze serca są pełne radości, nadziei i pokoju. Pan nas przecież wybrał i posłał do swojej winnicy, by zwiastować Jego Miłość i Zbawienie. Serdecznie Was pozdrawiamy. Tadeusz Wyszomierski MIC, Zdzisław Żywica MIC, Franciszek Filipiec MIC List do współbraci. \ Pierwsze przemyślenia Brak daty (...) Tu w Afryce, na polu misyjnym, odnajdujemy szczególną aktualność i możliwość realizacji słów Ojca Świętego Jana Pawła II wypowiedzianych w czerwcu 1984 roku do Kapituły naszego Zgromadzenia, abyśmy z większym entuzjazmem przystępowali do realizacji naszych zadań apostolskich. Odnajdujemy także aktualność i potrzebę wcielania charyzmatu Zgromadzenia w ten Kościół. Szczególnie piękne wydają nam się wartości dziedzictwa, które przypadły nam w spadku po naszych ojcach, czyli charyzmat Zgromadzenia. Potrzebni jesteśmy Afryce jako Marianie czczący Niepokalaną, ukazujący maryjną drogę do Chrystusa, bo wśród wielu dróg - jak powiedział Jan Paweł II - droga maryjna jest najowocniejsza. Potrzebni jesteśmy Kościołowi afrykańskiemu, by go umocnić, utwierdzić przy Maryi, ochronić przed wieloma wpływami, zwłaszcza protestantyzmu czy dawnymi kultami pogańskimi. 87 Potrzebni jesteśmy Afryce z naszą modlitwą za dusze w czyśćcu cierpiące, za tych, którzy umarli w grzechach, by czerpiąc siłę z Chrystusa poprzez Niepokalaną wyzwalać siłą modlitwy dusze zmarłych z ich cierpienia i pomagać oczyścić się, przejść do chwały Boga. Niebezpieczeństwem było u początków chrześcijaństwa akcentowanie tu, w Afryce, modlitwy za zmarłych, by nie umacniać pogańskiego kultu przodków. Toteż pierwsi misjonarze mniej sił angażowali w tę formę duszpasterstwa. Skutki są takie, że obecnie w parafiach jest zaledwie kilka pogrzebów w ciągu roku, na które zapraszany jest ksiądz. W niektórych wspólnotach animatorzy sprawują krótkie liturgie pogrzebowe. Większość zmarłych grzebana jest w gajach bananowych koło domu bez modlitwy lub według pogańskich zwyczajów. Wreszcie potrzebne jest Afryce szczególne umiłowanie Kościoła i dawanie świadectwa, że Kościół ma prawdę życia, że ma zbawienie. W obecnej dobie Afryka jest szeroko otwarta na wszystko, co przychodzi z krajów bardziej cywilizowanych, z Europy. Przenikają tu więc łatwo poglądy społeczno-filozoficz-ne, mody, często te, które straciły już aktualność i żerują na nędzy i nieświadomości nowych odbiorców. Młody Kościół rwandyjski czeka na umocnienie, na ubogacenie przez liczne charyzmaty. Nasze umiłowanie Kościoła zwróci oczy ludzi ku jego sercu, ukaże Kościół jako Matkę dającą życie, będzie wymagać szacunku dla Jego nauki. Chcielibyśmy z większą gorliwością i entuzjazmem - jak powiedział Ojciec Święty - wcielać charyzmaty Zgromadzenia w Kościele, do którego zostaliśmy posłani. Nie chcemy jednak prowadzić naszego posłania samodzielnie, w oderwaniu do Was, Drodzy Współbracia. Pragniemy, aby było to dzieło Niepokalanej. Dlatego liczymy na waszą modlitwę, wskazówki, współpracę. Nasze nadzieje skupiają się obecnie na Sekretariacie Misyjnym. Rozpoczęliśmy żmudne, zaplanowane na kilka lat przygo- 88 towania do stworzenia programu maryjnego przepowiadania. W tym celu pragniemy zgromadzić potrzebną bibliotekę maryjna Liczymy bardzo na Waszą pomoc. Możecie przecież przysyłać nam artykuły, książki, dzielić się Waszymi doświadczeniami. Nade wszystko zaś liczymy na pomoc personalną. Kościół, w którym jesteśmy potrzebuje kadry mariologów, wychowawców młodych pokoleń, proboszczów parafii. Widzimy szerokie pole pracy dla braci organizujących i prowadzących bazy misyjne, zaangażowanych także w duszpasterstwo jako animatorzy grup, akolici. Słyszymy ciągle głosy od tutejszych księży, biskupów: „Zobaczymy, czego dokonacie". Czego dokonają Marianie w Rwan-dzie, w Afryce? Ich nadzieje, nadzieje Kościoła są wielkie. Drżymy, abyśmy ich nie zawiedli. Wierzymy, że Niepokalana odejmie nam tę troskę. Chcielibyśmy Wam także uświadomić, że wytworzył się tu specyficzny styl misji, prowadzonych przez Ojców Białych, którzy mają największe zasługi w ewangelizacji Afryki Centralnej. Styl ten wyraża się w tworzeniu mocnych, dobrze zorganizowanych ośrodków misyjnych, gdzie jest zespół szkół, Caritas, ośrodek zdrowia, warsztaty i inne potrzebne dzieła. Prowadzenie tych ośrodków jest niemożliwe w oparciu o dochody miejscowe. Wręcz przeciwnie, to właśnie tutejszym chrześcijanom trzeba pomagać. Pragniemy, aby mariańskie ośrodki misyjne były mieszkaniami Niepokalanej, by służyły Chrystusowi i Kościołowi, by kwitło w nich życie wspólnotowe dające znaki miłości i jedności. Was, Drodzy Współbracia, zapraszamy do wspólnego z nami ich budowania. Wasi Współbracia z Czarnego Lądu Nota biograficzna ks. Zdzisława Żywicy MIC Ksiądz Zdzisław Żywica MIC urodził się 15 października 1951 r. w Cieplicach Śląskich. W 1968 r., po otrzymaniu matury w Sieradzu, został przyjęty do Zgromadzenia Księży Marianów w charakterze kandydata i przez dwa lata studiował filozofię, uczęszczając na wykłady do Seminarium Duchownego, afiliowanego do KUL. Następnie odbył roczny nowicjat w Skórcu i po złożeniu pierwszej profesji 15 sierpnia 1972 r. wrócił do Lublina na czteroletnie studia teologiczne, które ukończył w 1976 r. ze stopniem magistra teologii. W tymże roku dnia 5 czerwca przyjął święcenia kapłańskie z rąk ks. bpa Bolesława Pylaka. Po rocznej pracy katechetycznej i parafialnej w Górze Kalwarii został skierowany na studia psychologiczne w Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie na Bielanach oraz do pomocy pro-wincjalnemu duszpasterzowi powołań. Psychologię wychowawczą ukończył w 1981 r. z tytułem magistra. Przez kolejne dwa lata był prefektem młodzieży szkół średnich i prezbiterem wspólnot neokatchumenalnych w Warszawie na Marymoncie przy parafii Matki Bożej Królowej Polski. 90 Ksiądz Zdzisław Żywica MIC W tym czasie bp Phocas Nikwigize, ordynariusz diecezji Ru-hengeri w Rwandzie, zwrócił się do ks. prowincjała Eugeniusza Delikata z prośbą o przysłanie mu do pomocy mariańskich braci i kapłanów. Ksiądz Zdzisław wyraził gotowość wyjazdu na misje do Rwandy i dnia 26 czerwca 1983 r. odjechał z dwoma innymi do Brukseli na roczne przygotowanie do tej pracy. Po ukończeniu studium języka francuskiego i kursu misjologii, dnia 23 sierpnia 1984 r. razem z ks. Franciszkiem Filipcem i ks. Tadeuszem Wyszomierskim odlecieli do Afryki. Kurs języka miejscowego i staż pracy duszpasterskiej pod kierunkiem doświadczonych misjonarzy ze Zgromadzenia Ojców Białych oraz budowa domu misyjnego trwały cały 1985 rok. W 1990 r. ks. Zdzisław uzyskał zgodę przełożonych na dwuletnie studia w Instytucie Formacji i Reedukacji w Montrealu w Kanadzie. Po ich ukończeniu został wicerektorem i prefektem mariańskich kleryków w Lublinie. 25 sierpnia 1993 r. wrócił do Rwandy jako przełożony i delegat prowincjała do spraw mariańskiej misji w tym kraju. Niestety, wkrótce wybuchła wojna domowa między plemionami Hutu i Tutsi, która zmusiła niemal wszystkich misjonarzy do opuszczenia Rwandy. Ksiądz Zdzisław 24 kwietnia 1994 r. został przez komandosów francuskich zmuszony do ewakuacji. Po kilku miesiącach pobytu w Polsce i Belgii wrócił do Rwandy, gdzie został prezbiterem odpowiedzialnym za wspólnotę Foyer de Charite w Remera-Ruhondo. Prowadził tam rekolekcje dla księży, sióstr zakonnych i świeckich oraz sesje terapeutyczne dla osób głęboko zranionych duchowo i psychicznie przez tragedie wojenne. Z powodu walk na tym terenie między partyzantami Hutu i wojskiem Tutsi w 1998 r. ks. Zdzisław musiał wyjechać do Kigali, gdzie oczekuje możliwości powrotu na północ kraju. Oprać. ks. Stanisław Kurlandzki MIC 91 Stworzyć ośrodek maryjny Kigali, 9 stycznia 1985 Drogi Księże Stanisławie! W imieniu Współbraci i swoim dziękuję za list, za życzenia, a szczególnie za modlitwę, którą Ksiądz zanosi do Boga przez Niepokalaną. Chyba właśnie dzięki tej modlitwie Księdza i innych Bóg daje nam łaskę trwania w radosnej nadziei co do przyszłości naszych mariańskich misji na Czarnym Lądzie. Drogi Księże, przez cały ten czas naszego pobytu w Kigali czułem i nosiłem w sobie tę prośbę Księdza: „pisz". Zrobiłem nawet plan serii artykulików, które warto by napisać, zacząłem czytać, co mądrego napisali inni i... odłożyłem. Odłożyłem wszystko na korzyść kontaktów listowych z ludźmi - konkretnymi ludźmi z ich konkretnymi duchowymi obliczami. To przychodzi mi łatwiej i wydaje się być bardziej (chyba?) sensowne. Choć i w tym zakresie przychodzi pokusa, by zostawić w spokoju tych ludzi w ich rzeczywistości, nie ciągnąć za sobą więzi i samemu wejść całkowicie, bez owych „podpórek" w posłanie ewangelizacji. Sądzę, że przy pomocy bardzo prostego środka -czasu, Pan Bóg sam poucina te więzy, by mieć wolne narzędzie swej ewangelizacji. Po co pisać „Dziennik Mariańskiego Misjonarza"? Dla kogo? Dla historii? Czy musi coś po mnie pozostać? Czy nie można by tak cicho, niemal bez śladu przejść przez życie i odejść do Ziemi Obietnic...? Tak jak Maryja! Zacząłem pi- 92 sać ten dziennik i piszę od czasu do czasu, raczej siłą woli niż przekonania. Pisze Ksiądz, że nie dość doceniamy sprawę tego właśnie kontaktu ze wspólnotą i duchowego oparcia o nią. Może to tak zewnętrznie wyglądać. Wewnętrznie, przynajmniej w moim wypadku, wygląda chyba inaczej. Przez te parę miesięcy Pan Bóg nam pokazał, że trwanie w powołaniu jest możliwe tylko dzięki modlitwie Kościoła (konkretnych ludzi), przez którą Bóg podtrzymuje, prowadzi, pomaga, osłania i pociesza. To jest moje doświadczenie. Bez niej życie i praca misjonarza nie byłyby możliwe. Tylko tego oczekuję od Polski. Zachód daje nam pieniądze, Polska - modlitwę. Gdyśmy wyjeżdżali, mówiono nam, że znajdziemy w pracy misyjnej w Rwandzie wiele satysfakcji i radości. Jeśli jest radość i pokój w sercach misjonarzy to raczej dlatego, że daje ją Pan Bóg, ot tak, z łaski i po to, by posłanemu było łatwiej. Zewnętrznie bowiem owoce misjonowania, choć je widać, są jednak niewspółmierne do wysiłku. Rzeczywistość jest taka, że w doskonale prowadzonej parafii Księży Pallotynów w Kigali na 10-12 tysięcy ochrzczonych tylko 8% (!) uczęszcza na niedzielną Eucharystię; 90% małżeństw wśród ochrzczonych jest zawieranych poza Kościołem; chrztów dzieci i dorosłych było w roku 1984 trzysta. W naszej przyszłej parafii Mwange będzie 95 tysięcy mieszkańców, w tym 35 tysięcy chrześcijan. Głupim byłby ten, kto w tej sytuacji liczyłby na środki materialne i na siebie, a nie na Pana Boga. Przez te i inne fakty prowadzi Pan Bóg proces nawrócenia mego serca i serc moich Współbraci. Nie mam wątpliwości: to nie tylko Afryka potrzebuje mnie do swego nawrócenia, ale ja potrzebuję Afryki dla mego nawrócenia. Czymś vspaniałym było i jest odkrywanie, jak charyzmaty naszego Zaściela i Odnowiciela, dające początek charyzmatom Zgroma- 93 dzenia odpowiadają potrzebom miejscowego Kościoła: Niepokalana, pomoc zmarłym (eschatologia), umiłowanie i oddanie się na służbę Kościołowi. To wszystko jakby ożyło w moim sercu. Mogę też podziękować Bogu za „szczególne uczucia wobec Najświętszej Maryi Panny". Wydaje mi się, że dopiero tutaj coś dojrzało w moim sercu. Zaczynam rozumieć, co to jest zawierzenie Maryi, jaka jest Jej rola w moim życiu chrześcijanina -marianina. Widzę, że ta łaska dana jest także księdzu Franciszkowi i księdzu Tadeuszowi. Uświadomiliśmy sobie, jak mało owe charyzmaty są widoczne w życiu wspólnotowym naszych domów w Polsce (nie mówię o życiu wewnętrznym - to widzi Bóg). Przecież można tak łatwo zaznaczyć nasze mariańskie charyzmaty w życiu zewnętrznym wspólnoty, w duszpasterstwie, zwłaszcza na polu przepowiadania. Mamy różne plany odnośnie 94 Katecheza przed domem misyjnym w Mwange tego - oby tylko Pan Bóg dał nam moc ich realizacji. Proszę, niech Ksiądz się modli, by ten polski, słomiany ogień nie zgasł. Nie istnieje w Rwandzie żaden maryjny ośrodek czy instytut. Chcemy coś takiego stworzyć. Jak się do tego zabrać? Ksiądz już te sprawy przemyślał. W wydawnictwach zagranicznych kupujemy tylko książki maryjne i dokumenty Kościoła, inne - wyjątkowo. Mamy już kilkanaście ciekawych pozy-CJ!- Ciągle oczywiście liczyć będziemy na polską literaturę maryjną. „Marialis Cultus" mam po francusku. Przeczytałem go pierwszego stycznia. Pan Bóg pozwolił mi zobaczyć wielkie bogać-vo tego dokumentu. To jest faktycznie program, wokół które-5° można i trzeba osnuć nasze mariańskie duszpasterstwo tutaj, Kwandzie, szczególnie przepowiadanie. Właśnie w związku 95 z tym rozpoczęliśmy z Frankiem pracę nad treścią przepowiadania. Myślę, że pod koniec roku liturgicznego będziemy już coś mieć. W ramach tego planu zawierzenia pragniemy nieść także Maryję w Jej tajemnicach, tak jak Ją pokazuje rok liturgiczny. Rwanda nie posiada ani centralnego, ani diecezjalnego planu przepowiadania. Wszystko zależy od możliwości i inwencji misjonarzy. Dla początkujących są w obiegu napisane w dość odległej przeszłości kazania. Przez pierwsze trzy lata będziemy się prawdopodobnie nimi posługiwali. Nasze plany i pomysły będą dojrzewać. Ciągle nie wiemy, jak „stworzyć" maryjne sanktuarium. Na objawieniach w Kibeho (na południu Rwandy) na razie nie możemy się oprzeć. Komisja biskupa bada całą sprawę. Nie ma ostatecznego werdyktu i pozwolenia na publiczny kult Matki Słowa6. Myślę, że najpierw Pan Bóg chce w nas zbudować sanktuarium Niepokalanej, a potem reszta będzie dla nas jasna. Co? Gdzie? Jak? Niepokalana pokaże. 6 W drugim Liście Pastoralnym Jana Gahamanyi, biskupa Butare na temat wydarzeń w Kibeho czytamy: „Niektórzy zapytują, czy można gromadzić się w Kibeho na modlitwę w miejscu, gdzie -jak twierdzą „widzący" - miały miejsce objawienia. Chrześcijanie mają oczywiste prawo gromadzić się na modlitwie, respektując porządek publiczny i rytm życia diecezji. Nazywa się to kultem prywatnym, którego nie należy mylić z kultem publicznym. Ten ostatni wymaga wyraźnej zgody biskupa, jest on kierowany przez osoby uprawnione (kanon 834,2) i zawiera w sobie między innymi posługę sakramentalną, szczególnie celebrację Eucharystyczną, ewentualnie erekcję sanktuarium. Biskup może pozwolić na taki kult nawet przed wygłoszeniem osądu o prawdziwości i o nadnaturalnym charakterze wydarzeń w określonym miejscu. W takiej sytuacji konieczna jest jednak zaawansowana, pozytywna ocena wydarzeń. Aktualny stan prac komisji i fakt, że wydarzenia w Kibeho jeszcze się nie zakończyły nie pozwalają na podjęcie takiej decyzji. (Pełna treść listu biskupa Gahamanyi znajduje się w 256 numerze Immaculaty, z franc. tłumaczył ks-Zdzisław Żywica). 96 po przyjeździe do Afryki wiele dyskutowaliśmy, dumaliśmy ad dziedzictwem polskiego Kościoła, które w sobie nosimy. Streszcza się ono w sercach naszej trójki w fundamentalnych słowach: ZAWIERZENIE MARYI. W Święto Niepokalanego Poczęcia, odnawiając śluby, dodaliśmy do nich akt oddania się Matce Bożej (tekst wzięliśmy z „Zapisków Więziennych" Kardynała Prymasa Wyszyńskiego). Co Ksiądz o tym sądzi? My, w Rwandzie chcemy przy tej formie pozostać, gdyż wypływa ona z potrzeby naszych serc. Prawdopodobnie ułożymy sobie własny, mariański akt zawierzenia Maryi7. Wydaje nam się też sensowne ułożenie podobnych aktów zawierzenia Matce Bożej w czasie Jej głównych świąt: Niepokalanego Poczęcia, Zwiastowania, święta Maryi Matki Boga i Wniebowzięcia. Te akty zawierzenia można by wprowadzić w życie parafialne. Widzimy, że jest to możliwe i w naszych afrykańskich warunkach potrzebne. Dalej, marzy nam się namalowanie serii obrazów, z których każdy wyrażałby jakąś tajemnicę z życia Maryi i pasował do określonego Jej święta. Obraz mógłby przebywać do czasu następnego święta w kościele lub tam, gdzie chrześcijanie zbierają się na liturgię słowa, przybliżając im - „ludziom obrazu" - postać Maryi. Marzy nam się też seria małych obrazków z nadrukiem różnych aktów zawierzenia. W ten sposób maryjność przenikałaby masy. Byłaby to maryjność zdrowa, ściśle osadzona w liturgii. W ten sposób uniknęłoby się różnych niewłaściwych form kultu maryjnego. Ow kult maryjny w Rwandzie nie zaczyna się od nas. Chrześcijanie kochają Matkę Bożą. Misjonarze, zwłaszcza z Zacho-U' Prezentują raczej postawę chrystocentryczną. Będą się pew- est w Rytuale Mariańskim (notatka czytającego list księdza Stanisława 97 nie dziwić Polakom, ale to dla nas nie ma znaczenia. Nie mamy wątpliwości. Wiemy, że Pan Bóg powołał nas po to, byśmy ludzi prowadzili do Jezusa przez Maryję. Ta świadomość daje odwagę i moc. Jest jeszcze jedna rzeczywistość, która żyje w nas - droga neokatechumenalna. Wyraźnie i jasno widzę teraz, że nie przypadkiem tę drogę poznaliśmy (w biblijnym znaczeniu tego słowa). Jest ona tutaj dla mnie od wewnątrz ogromną siłą. Czas przebytej w Polsce drogi nagromadził we mnie jakieś dziwne dla mnie samego zapasy wiary, nadziei i miłości, z których teraz w „skwarze" Afryki korzystam. Mogę powiedzieć, że droga neokatechumenalna sprawdziła się w mojej wewnętrznej rzeczywistości, że wydała dobre owoce - to ona przyprowadziła mnie do Maryi. W Rwandzie neokatechumenat nie jest jeszcze zaszczepiony. Istnieje od lat w Zairze i w Burundi. Wspaniałe jest to, że jest on odpowiedni na misyjne, afrykańskie warunki. Dzień po dniu rozmowy ze starszymi misjonarzami i własne obserwacje przekonują mnie o tym, że i tutaj, w „krainie tysiąca wzgórz" neokatechumenat może żyć i wydawać owoce. We wszystkich krajach misyjnych, także w Rwandzie, istnieje katechumenat. Przez cztery lata świeccy katechisci formują tych, którzy chcą się ochrzcić. Efekty są różnorakie. Misjonarze są zgodni w jednym: po formacji zakończonej chrztem przybywa wspólnocie jeden „niemowlak w Chrystusie". Trzeba go dalej formować w wierze. Tymczasem parafia posiada jedynie grupy i wspólnoty obejmujące dzieci, młodzież, małżonków, nastawione na apostolstwo, na działanie, na akcję zewnętrzną (dobrą i konieczną!). Element formacyjny tych wspólnot jest marginalny. Zakłada się bowiem, że ten, kto przychodzi do wspólnoty po katechumenacie jest dojrzały w wierze i gotowy do apostolstwa. Może tak jest, ale tylko w wyjątkowych przypadkach. Mi- 98 sionarze widzą możliwość stworzenia dla tych ludzi jakiejś formacji post-chrzcielnej. Natrafiają jednak na szereg trudności -brak sił fizycznych i czasu oraz pytanie, jak to robić. Jednym z rozwiązań, które pojawiają się na horyzoncie misyjnego duszpasterstwa w Rwandzie są tzw. wspólnoty podstawowe (CEB8). Chodzi o małe wspólnoty (od 20 do 30 rodzin) zamieszkujące ten sam teren. Gromadziłyby raz w tygodniu tylko chrześcijan, „by się modlili razem, słuchali Słowa Bożego, praktykowali chrześcijańską miłość", a przez to „objawiali Chrystusa umarłego i zmartwychwstałego, jego miłość, prawdę i sprawiedliwość"9. (...) W tych wspólnotach księża widzą nadzieję odnowy struktur tutejszego Kościoła i rozwiązanie problemu post-chrzcielnej formacji wiary. Na ocenę jeszcze jest za wcześnie. Osobiście mam nadzieję, że Pan Bóg powoła tu do życia neokatechumenat. Księże Stanisławie! To długie dosyć pisanie miało wprowadzić Księdza w to, co dla mnie tutaj jest ważne. Dziękujemy za modlitwę i te wszystkie ciepłe słowa, które Ksiądz skierował pod naszym adresem. Będę pamiętał o Księdzu przed Panem Bogiem. Dziękujemy za wszystko. Z Bogiem! Ks. Zdzisław Żywica MIC List do księdza Stanisława Kurlandzkiego. ^ Communautes Ecclesiales de Base. z dokumentu o CEB, wydanego w grudniu 1984 r. w Kigali. 99 Zgłębiamy charyzmaty Kigali, 19 stycznia 1985 Drogi Księże! (...) U nas trwa czas praktyk. Powoli będziemy włączać się w tutejsze duszpasterstwo. Ten czas przygotowania jest nam bardzo potrzebny, by rozpocząć pracę bez lęku i kompleksów. Zgłębiamy jak umiemy nasze charyzmaty, zarówno osobiste, ja1 i zgromadzeniowe. Chcemy je przeszczepić do Kościoła rwan dyjskiego. Liczymy bardzo na pomoc ze strony Księdza w te; dziedzinie. Jesteśmy zdrowi, dobrze się czujemy. Wizytacja Ojca Prowincjała wniosła wiele pokoju i nadziei. Życzymy wiele błogosławieństwa i pomocy od Niepokalanej. Współbracia z Rwand List do księdza Stanisława Kurlandzkiego. Wizytacja Brak daty Drodzy Współbracia! W dniach od 8 do 19 stycznia 1985 roku odbyła się u nas wizytacja Ojca Prowincjała. Podczas tych dziesięciu dni odwiedziliśmy wszystkie placówki polskich misjonarzy w Rwandzie-Z biskupem Ruhengeri, Phocasem Nikwigize i jego wikariuszem generalnym, Franzem Maurerem spędziliśmy trzy dni na północy 100 W Nembie, z biskupem Phocasem Nikwigize i opuszczającymi parafię Hiszpanami kraju. Odwiedziliśmy połową parafii diecezji Ruhengeri. Byliśmy także w naszej przyszłej placówce misyjnej w Mwange i kilku centralach należących do powierzonej nam parafii. Ojciec Prowincjał podpisał umowę na pięć lat pracy Marianów w diecezji Ruhengeri, która oczekuje od nas wniesienia charyzmatu maryjnego i stworzenia sanktuarium maryjnego dla północnej części kraju. Każda wizyta z Polski jest tu bardzo oczekiwana. Także i ta wniosła w nasze posługiwanie misyjne wiele wartości. Dziękujemy Współbraciom za przesłane nam pozdrowienia, yrazy pamięci, ofiary. Z naszej strony przesyłamy wszystkim azdemu z osobna wyrazy wdzięczności i serdeczne pozdrowienia. 101 By Maryja Niepokalana wspierała Was swoją łaską w posłu. dze duszpasterskiej. Zdzisław Żywica MIC Tadeusz Wyszomierski MIC Franciszek Filipiec MIC List do współbraci. Odwiedziny chrześcijan na wyspie Luty 1985 Towarzyszyłem księdzu Adamowi Pacule SAC w posłudze duszpasterskiej niesionej chrześcijanom mieszkającym na jednej z wysp należących do parafii Kinoni. Wybraliśmy się we trójkę. Była z nami siostra zakonna, pielęgniarka, zwana popularnie przez tutejszych ludzi umuganga. Po prawie godzinnym wytrzęsieniu się w małym suzuki na lawiniastym zboczu Muhabury10, dotarliśmy do brzegów jeziora Bulera. Czekali już tam na nas dwaj młodzieńcy wysłani przez starszych wspólnoty, by przewieźć nas na wyspę. Wsiedliśmy szybko do długiej, wydłubanej z pnia grubego drzewa pirogi, w której chłopcy pościelili na dnie trzcinę, gdyż drewno bardzo często przemaka. Wyruszyliśmy przy akompaniamencie odgłosów licznych ptaków i mew szukających pożywienia w wodzie. 10 Jeden z najwyższych wulkanów w Rwandzie. Jego nazwa pochodzi od zwrotu „wskazywać drogę", gdyż przy dobrej pogodzie jest widoczny z bardzo daleka. 102 Rwandyjczycy opowiadali o swojej pracy. Są rybakami. Tro-, pracują w polu, uprawiają fasolę. Żyją bardzo ubogo. Jało- zjemia nie daje wielu plonów. Mieszkają w lepiankach z gliny otoczonych drzewami bananowymi. Szliśmy ku środkowi wyspy, gdzie z gliny ulepiono salę, która służy za kościół i klasę dla katechumenów. Witano nas radośnie. Zahuczały bębny - znak, że trzeba iść na zebranie, bo Padri przyjechał. Ze wszystkich stron zaczęły schodzić się dzieci, starcy wsparci na kijach, młodzi mężczyźni i matki z dziećmi na plecach. Witaliśmy każdego indywidualnie, pytając o nowiny. Na wyspie mieszka kilkadziesiąt rodzin. Połowa z nich jest ochrzczona. Inni trwają w dawnych wierzeniach pogańskich. Widzieliśmy powieszone przed niektórymi domami fetysze" mające odstraszać złe duchy. Jest także na wyspie trochę protestantów. Podczas pobytu na wyspie misjonarz odwiedza chorych, załatwia sprawy biurowe, uzupełnia kartoteki. Przywieźliśmy dla chrześcijan dewocjonalia, dla dzieci cukierki i obrazki. Ożywiła się tego dnia wyspa. Tańczono i śpiewano głośno pieśni religijne w rytm bębnów. Wizyta misjonarza to również dzień rekolekcji. Wygłosiliśmy długą konferencję, nauczając podstawowych prawd wiary, przygotowywaliśmy do sakramentów, zwłaszcza do spowiedzi i Mszy świętej. Z radością patrzyliśmy na dwóch młodzieńców, którzy zaczę- czytać fragment opowiadania z otrzymanej książki religijnej. okładali litera po literze i odkrywali, że książka mówi o Bogu. yiko starsze dzieci z wyspy chodzą do szkoły, gdyż muszą sa- zielnie Przedostać się pirogą na ląd. Do młodszych zaś od kult L (Portu8- feitico: czary) - według wierzeń pierwotnych przedmiot czcicilf °bdarzony sił^ magiczną, dzięki której może on udzielać pomocy swemu 103 czasu do czasu przyjeżdża nauczyciel i uczy podstawowych rzeczy. Zauważyliśmy wielką różnicę w wychowaniu między dziećmi z wyspy a tymi, które prawie codziennie kręcą się wokół parafii; kiedy stawialiśmy im proste pytania, z wielkim trudem usiłowały na nie odpowiedzieć. Ileż radości i mocy zostało wlane w serca tych ludzi dzięki posłudze duszpasterskiej! Radości trwania przy Chrystusie - radości większej od biedy, w której muszą żyć - i mocy powstawania z grzechów. Gwarzyliśmy jeszcze trochę, lecz starsi z niepokojem patrzyli w niebo, które zaczęło się chmurzyć. Był to znak, że trzeba odpływać. Ludzie mówili, że w czasie deszczu jezioro jest zagniewane. W prosty sposób interpretują oni zwyczajne wydarzenia. Zadumałem się, dlaczego jeszcze istnieje w ich świadomości 104 rsonifikacja12, a niekiedy nawet ubóstwianie sił przyrody? Jedna z możliwych odpowiedzi widzę w ich tęsknocie za kontaktem z drugą Osobą, z Bogiem dobrym, potężnym i wszechmocnym. Misjonarze mówią, że w pojęciu Rwandyjczyków Imana jest Bogiem dalekim, że nie zajmuje się człowiekiem. Jest tylko Panem i Stwórcą. Chrześcijaństwo wychodzi tu na przeciw tym naturalnym tęsknotom ludzkim i ukazuje, że Bóg jest Ojcem, który odpuszcza grzechy i zbawia. Wsiedliśmy do tej samej pirogi. Tym razem czterech mężczyzn chwyciło za wiosła. Trzeba będzie z większą siłą przeciwstawić się falom. Odpłynęliśmy żegnani radosnymi pozdrowieniami i z nadzieją na ponowne spotkanie. Fale na jeziorze były rzeczywiście większe. Niektóre wpadały do pirogi lub kołysały nami, igrając z małą łupiną drewna na szerokich wodach. Wracaliśmy z tej wizyty pełni zadumy nad bogactwem i wielkością tego dnia, tak bardzo powszedniego. Ks. Franciszek Filipiec MIC Wielki Tydzień w Rwandzie 8 kwietnia 1985 Po pierwszym okresie praktyki duszpasterskiej, którą od końca stycznia do początku marca odbyliśmy w parafiach Księży Pallotynów w różnych częściach kraju, udaliśmy się wszyscy trzej do diecezji Ruhengeri, na północy kraju, gdzie mamy za kuka miesięcy objąć naszą misję w Mwange. Personifikacja (łac. persona: osoba i facere: czynić) - przypisywanie przedmiotom, zjawiskom, pojęciom abstrakcyjnym cech ludzkich, uosobienie. 105 Zdzisław i Franio trafili do Ojców Białych - pierwszych mi-sjonarzy Rwandy, ja natomiast do Nemby, gdzie pracują Hiszpanie, do największej parafii w diecezji, liczącej około 120 ty. sięcy ludzi, w tym około 35% ochrzczonych. Tam przeżyłem pierwszą Wielkanoc w Rwandzie. Okres przedświąteczny był poprzedzony przygotowaniem duchowym parafian przez rekolekcje na wszystkich centralach odwiedziny w szkołach, gdzie spowiadaliśmy dzieci i odprawialiśmy Msze św. oraz różne inne przygotowania. Przedświąteczną posługę duszpasterską z licznymi wyjazdami w teren utrudniała nam skutecznie pora deszczowa. Ulewne deszcze bardzo pogorszyły stan słabych dróg, które w tym okresie były nie tylko trudne do pokonania, ale i niebezpieczne. W Niedzielę Palmową wszyscy zgromadzili się na placu szkolnym przylegającym do kościoła na poświęcenie palm. Rwandyjczycy lubią świętować, więc na każde święto przychodzi dużo ludzi - również pogan, dla których uroczystości kościelne stanowią niemałą atrakcję. Po poświęceniu palm (o które w Rwandzie nie jest łatwo ze względu na dość chłodny klimat), wszyscy ruszyli do kościoła na Mszę świętą. W Wielki Czwartek - dzień ustanowienia Eucharystii i kapłaństwa - wyruszyliśmy rano z proboszczem do Ruhengeri na Mszę świętą z udziałem naszego biskupa i Prezbiterium. Msza święta rozpoczęła się z afrykańskim - prawie godzinnym - opóźnieniem. (..,) Obrzęd umycia nóg spodobał się tubylcom, którzy byli wyraźnie rozbawieni w momencie, gdy umuzungu (tak nazywają białych) klęka i myje nogi czarnemu. Miejscowi ludzie nie tylko w czasach kolonialnych, ale i teraz uważają, że to oni powinni służyć białym, a nie odwrotnie. Obrzęd ten dziwił ich również dlatego, gdyż zdecydowana większość chodzi boso. Podczas dwugodzinnego nabożeństwa padał ulewny deszcz. Wprawdzie dach pokryty blachą nie przepuszczał wody, lecz za 106 w środku prawie nie było słychać, co mówi kapłan. Baliśmy s;e trochę., że powrót będzie trudny, gdyż gliniaste drogi pod wpływem deszczu rozmiękają i zamieniają się w ślizgawicę. Rwandyjskie drogi biegną zboczami gór, z jednej strony ma się zawsze przepaść. Dzięki opiece Matki Najświętszej - Matki wszystkich kapłanów, tuż przed zachodem słońca dotarliśmy szczęśliwie do naszej misji. Wieczorem, o dwudziestej zgromadziliśmy się tylko z siostrami zakonnymi na adoracji Pana Jezusa w ołtarzu wystawienia, gdyż żaden Afrykańczyk po zachodzie słońca nie opuszcza swojego urugon. W Wielki Piątek dwóch księży wyjechało na centrale, by tam celebrować nabożeństwa. Ja natomiast z jednym z kapłanów zostałem na miejscu i odprawiliśmy liturgię wypełnionym ludźmi kościele. Obrzędy podobne jak w Polsce, lecz znacznie skromniejsze, bez grobu Pana Jezusa i wieczornej adoracji. Ulewny deszcz utrudnił ludziom powrót do domu. W Wielką Sobotę liturgia Zmartwychwstania Pańskiego rozpoczęła się o czternastej. Ludzi przyszło jeszcze więcej niż poprzedniego dnia. Panował pełen radości świąteczny nastrój. Wszyscy pełną piersią śpiewali „Alleluja". W czasie liturgii odbyły się chrzty około stu katechumenów w różnym wieku, którzy przez cztery lata przygotowywali się do tej chwili. Podobne nabożeństwa odbyły się też na centralach, by ludzie nie musieli iść do parafii, nieraz nawet kilkadziesiąt kilometrów. Od samego rana w Wielką Niedzielę Zmartwychwstania słychać było radosne bicie bębnów, które oznajmiały całej Afryce, i Chrystus żyje. Ludzie nie mieścili się w dużym kościele lecydowana większość musiała pozostać na zewnątrz. Rwan- yjczycy wraz z całym Kościołem świętowali zwycięstwo Chry-lsa nad śmiercią. Ich serca napełnione były wielką radością, 13 Czyli swojego domu. 107 Liturgia Wielkiej Soboty w Mwange że przyjdzie czas, kiedy ich trudne ziemskie życie skończy się i będą żyli w wiecznej radości i szczęściu z Chrystusem. Po wyjściu z kościoła wszyscy składali sobie serdeczne życzenia, wielu też podchodziło do Padrich, by w rwandyjskim uścisku wyrazić swoje przywiązanie, życzliwość i wdzięczność, a ich usta wypowiadały radosne „Pasika Nziza"14. Ks. Tadeusz Wyszomierski MIC Wesołych Świąt Wielkiej Nocy. 108 Odwiedziny chorych Kwiecień 1985 Wędrowaliśmy codziennie do najdalszych zakątków w górach i w dolinach, by odnaleźć tych, którzy dopełniają swoim cierpieniem męki Chrystusa, by odpowiedzieć im na pytanie o sens cierpienia. Najbardziej zapisały się w mojej pamięci obrazy, kiedy na noszach znoszono stromymi ścieżkami niekiedy dogorywających, chorych, kalekich ludzi, kiedy z lepianek wsparci na kijach wynurzali się pomarszczeni starcy, by uczestniczyć w swojej kotlinie w Wielkanocnej Eucharystii. To dla nich Chrystus przyniósł pokój i nowe życie po śmierci. Przyszli, by przyjąć Chrystusa w sakramentalnych znakach i z Nim wejść w to obie- „Karetka pogotowia" 109 cane życie. Przychodzili także młodzi upośledzeni od urodzenia lub na skutek przebytych chorób. Jakże pragnąłem choć okaleczonym językiem opowiedzieć im Radosną Nowinę, że Chrystus ich kocha i wspomoże w cierpieniu. Ludzie ci nigdy nie opuszczają swojej kotliny. Nie mogą przyjść do odległego o kilkadziesiąt kilometrów kościoła. Sami są wielkim ołtarzem cierpienia, na którym składana jest ofiara Chrystusa i ich samych za zbawienie świata. Odprawiając Mszę świętą, mogłem ich wszystkich „umieścić" na patenie i ofiarować Bogu w mojej ludzkiej słabości, by On sam, Jezus Chrystus, udzielił im pomocy i pokrzepienia. Unosiłem wysoko ku zalanemu słońcem niebu zakonsekrowa-ną hostię i podtrzymywałem długo, aby przedłużyć ten wyjątkowy moment łaski przemiany chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa, aby przemiana dokonała się także w sercach tych ludzi mocą Chrystusa, przed którym w głębokiej ciszy wszyscy chylili czoła. Rozdzielałem Komunię świętą, po którą chorzy wyciągali drżące, zniszczone pracą ręce. Niektórzy nie mieli rąk, bo zżarła je choroba. Wszyscy, także i chore dzieci, otrzymywali sakrament namaszczenia. Byli i tacy, którym udzieliłem sakramentu bierzmowania. Wszystkich zapraszałem, by włączyli swoje cierpienia w wielką tajemnicę cierpienia Chrystusa i ujrzeli jego miłosiernie oblicze. Ks. Franciszek Filipiec MIC 110 Dary dla młodzieży Kwiecień 1985 W parafii Rwaza, w pierwszą niedzielę po Wielkanocy odbywało się bierzmowanie. Na uroczystość przyjechał biskup phocas Nikwigize. Weszliśmy procesjonalnie do wypełnionego no brzegi kościoła, w którym było prawie trzy tysiące chrześcijan, zaś kandydatów do bierzmowania ponad pięciuset. Rozśpiewany chór ponad 280 śpiewaków, bębny, tancerki - wszystko jak przystało na dobrze zorganizowaną parafię. Ksiądz biskup udzielił zezwolenia koncelebrującym księżom na bierzmowanie. Toteż pierwszy raz w moim kapłaństwie udzieliłem tego sakramentu umocnienia w Duchu Świętym prawie stu niedawno ochrzczonym katechumenom. Wypowiadałem ze wzruszeniem słowa: „Akira ikimenyetso cya Roho Mutagati-fu uhawe"15, namaszczając olejem świętym rozpromienione czoła młodych chrześcijan. Po udzieleniu sakramentu otrzymywali oni swoje „legitymacje" dojrzałych parafian. Wymaga się od nich dawania świadectwa wiary i zaangażowania w życie Kościoła. To właśnie oni, młodzi bierzmowani, będą budować przyszłość Rwandy. Ileż napotkają problemów: brak miejsc w szkołach; dla tych, którzy ukończą szkoły - brak pracy; często brak środków do życia; wielu będzie skazanych na pozostanie w swoich kotlinach, w glinianych lepiankach bez realnej perspektywy na lepsze jutro. Jakaż mądrość rozwiąże te problemy? Jakaż siła ich wydźwi-gnie? Bezradne są systemy i władze administracyjne. Urzędników odpowiedzialnych za demografię ogarnia lęk, co zrobić 2 ^ młodzieżą, która obecnie stanowi prawie 60% populacji? Przyjmij znamię daru Ducha Świętego. 111 Co przyniesie jutro, kiedy będzie ich znowu więcej, przecież nie ma już prawie ziemi ani surowców? W chrześcijańskiej od 85 lat Rwandzie są jednak wieczerniki, są kościoły, gdzie obecny jest Duch Święty, który zstępuje i, dając bogactwo życia, rozsiewa różne dary i talenty, wyzwala nowe energie i odkrywa nowe bogactwa. Ks. Franciszek Filipiec MIC 112 Żniwo jest wielkie Kigali, 14 czerwca 1985 Urodził się we Francji. Ma prawie 60 lat. Spotkałem go po raz pierwszy, gdy pojechałem na dwumiesięczny staż do Runa-by jednej z parafii Ojców Białych. Wyszedł ze swojego pokoju i uśmiechnięty rozłożył szeroko ręce na powitanie gości. Gdy do niego podszedłem, spojrzał na mnie uważnie spod swych okularów i powiedział: - Mam na imię Andrzej, a ty? Poczułem się między swoimi. Czas mijał szybko. Z pomocą ojca Andrzeja i innych ojców uczyłem się miejscowego języka, studiowałem kulturę i obyczaje Rwandyjczyków oraz wchodziłem w misyjne duszpasterstwo. Raz w miesiącu misjonarze mają zwyczaj odwiedzać wspólnoty chrześcijańskie gromadzące się w tak zwanych centralach. Do jednej z nich poszedłem pewnego razu z ojcem Andrzejem. Dzień zapowiadał się piękny. W drogę wyruszyliśmy około ósmej rano. Misjonarz szedł pierwszy, za nim czterech mężczyzn dźwigających na głowach bagaże. Widok był niezwykły. Przypomniały mi się opisy pierwszych pieszych wędrówek misjonarzy po ścieżkach Rwandy. Ojciec Andrzej chodzi na centrale pieszo. Do Mwange, gdzie miał przebywać przez cały tydzień, jest jedenaście kilometrów. „Padri, ty masz samochód, a chodzisz pieszo-Dlaczego?" - pytali na początku miejscowi ludzie. Potem przywykli do smukłej sylwetki misjonarza w słomianym kapeluszu, 0ry każdego miesiąca odbywa swoją trzygodzinną wędrówkę 0 cnrześcijan oczekujących na spowiedź, Słowo Boże i Eucha-^stię - na Jezusa. lo właśnie wtedy, podczas owej niezapomnianej wędrówki do Wange, ojciec Andrzej opowiedział mi historię swojego życia. 113 Urodził się na północy Francji. Tam wstąpił do Ojców Białych, a po nowicjacie i studiach wyjechał do Górnej Wolty'6 gdzie rozpoczął misyjne posługiwanie. - Dlaczego jestem teraz w Rwandzie? Dobrze, opowiem ci Kochałem moją pracę w Górnej Wolcie. Spędziłem tam prawie dwadzieścia lat. Kiedyś, nie zapomnę tego dnia, miałem wypa-dek... Jechałem na centralę; motocykl wpadł w poślizg, upadłem... - mój rozmówca z trudem dobywał z pamięci bolesne wspomnienia. Okazało się, że ma uszkodzony kręgosłup. Nie mógł się poruszać. Zdecydowano, że musi wrócić do kraju. Misjonarz zdawał się nie dostrzegać otaczającego nas piękna i szedł w milczeniu zatopiony we wspomnieniach. Gdy zaczęliśmy schodzić w zieloną dolinę jeziora, podjął przerwany wątek: - Francja... Długie cztery lata... Badania wykazały, że kręgosłup jest uszkodzony w trzech miejscach. Przewidywano długie leczenie. Lekarze mówili, że trzeba mi będzie pożegnać się z Afryką. I to było dla mnie najtrudniejsze! Bóg dotknął mnie cierpieniem. Mijały miesiące, a ja wciąż leżałem w bezruchu na szpitalnym łóżku. Był to czas mojego zmagania się z Panem Bogiem i z samym sobą. Myślałem wówczas często o chrześcijanach, których zostawiłem w Górnej Wolcie i którzy teraz, głodni Słowa Bożego i sakramentów, czekają na misjonarza. Czy wrócę do nich? Czy zobaczę ich jeszcze raz? Po kilku miesiącach nastąpiło polepszenie stanu mego zdrowia. Lekarze robili co mogli, a Pan Bóg był miłosierny i wysłuchał mojego wołania. Zacząłem powoli poruszać rękoma i nogami. Po roku mogłem samodzielnie jeździe na inwalidzkim wózku. Przeniesiono mnie na oddział rehabilitacji. Tutaj zacząłem cykl żmudnych ćwiczeń gimnastycznych, &" 16 Państwo w zachodniej Afryce, stanowiące kiedyś jedną z kolonii francuskich Dziś Burkina Faso, republika z 5,5 min mieszkańców i stolicą w Wagadugu- 114 mele i masaże. Nie wiem - mówił ojciec Andrzej - czy zniósłbym t0 wszystko, gdyby nie chęć i nadzieja powrotu do moich opuszczonych chrześcijan. Ta chęć i nadzieja ożyły, gdy jeden i moich współbraci, z którym pracowaliśmy razem w Górnej Wolcie, przywiózł mi list... - w tym momencie w głosie misjonarza zadrgało wzruszenie. - Jeden z katechistów zapewniał, że chrześcijanie nieustannie modlą się o moje zdrowie, że czekają, aż wrócę do nich, że ciężko im bez kapłana... Zmęczeni tragarze przystanęli. Usiedliśmy w cieniu drzew, by trochę odpocząć. Ojciec Andrzej zdjął szeroki kapelusz, otarł spocone czoło i zapatrzył się przed siebie. Byliśmy w drodze już prawie trzy godziny. Do Mwange zostało tylko pół godziny marszu. Słońce zbliżało się do zenitu. Było bardzo gorąco. Gdy ruszyliśmy dalej, ojciec Andrzej mówił: - Gdy mogłem już chodzić o lasce i nie musiałem używać inwalidzkiego wózka, zdecydowałem powrócić do Afryki. Lekarze i moja rodzina byli temu przeciwni. Uważali moją decyzję za niedorzeczność. Ja jednak wiedziałem, że muszę wrócić na Czarny Ląd, bo tam czekają na mnie. Czułem, że tam wzywa mnie Pan, bo „żniwo jest wielkie, a robotników mało". Pozostał mi tylko jeden problem, gdzie jechać? Musiałem zrezygnować z Górnej Wolty ze względu na klimat. Wiedziałem, że już teraz nie wytrzymam w tym nieznośnym tropiku. Wtedy wybrałem górzystą Rwandę, gdzie klimat jest łagodniejszy. Już dziesięć lat jestem tutaj... Tak szybko mija mój czas... Tak szybko... W oddali, na dnie kotliny, pomiędzy wysokimi eukaliptusa-mł widać było zabudowania Mwange: sale katechumenatu i bu-aynek kościoła. Za chwilę, po zejściu ze zbocza góry, będziemy u celu naszej wędrówki. Minęło już kilka miesięcy od mojego spotkania z ojcem ndrzejem, a historia jego życia jest wciąż żywa w moim sercu. 115 Do dziś w połowie każdego miesiąca szczupła postać siwego misjonarza przemierza wąskie ścieżki górzystej parafii na pół. nocy Rwandy. Nie może jeździć samochodem, bo wstrząsy sprawiają mu ból. Chodzi więc, wspierając się na lasce. Porusza sie z łatwością, ale postawa stojąca kosztuje go dużo wysiłku. Gdy mówi dłuższą konferencję, musi czasem usiąść. Mimo tego cierpienia ojciec Andrzej pracuje posłuszny i wierny wezwaniu Pana żniwa. Gdy po dwóch miesiącach wyjeżdżałem z Runaby, ojciec Andrzej serdecznie mnie uściskał i swoim spokojnym głosem życzył mi, abym przejął i wiernie kontynuował dziedzictwo ewangelizacji okupione cierpieniem wielu misjonarzy. W świetle historii jego życia zrozumiałem dokładnie te życzenia. Dzisiaj proszę Boga za pośrednictwem Maryi, Gwiazdy Ewangelizacji, by nam - pierwszej mariańskiej ekipie na Czarnym Lądzie - dane było wypełnić misyjne powołanie wiernie i ofiarnie, tak jak ojciec Andrzej i wielu innych jemu podobnych misjonarzy Afryki.17 Ks. Zdzisław Żywica MIC Tułaczka 27 lipca 1985 Kochany Księże Janie! (...) U nas wiele się nie zmieniło: ciągłe przeprowadzki. Jednym słowem tułaczka, którą jesteśmy bardzo znużeni. Franio jest 17 Ojciec Andrzej został zastrzelony przez rebeliantów na początku wojny w 1994 roku. i 116 pallotynów w Masace, koło Kigali; Zdzisław u czarnych księży w Busogo koło Ruhengeri, ja również u czarnych w parafii katedralnej w Ruhengeri. Uczymy się języka, co nie jest dla nas łatwe, włączamy się w pracę duszpasterską. Wczoraj było u nas bierzmowanie 1500 osób. Biskup wyjechał, więc bierzmowaliśmy we trzech. Robiłem to pierwszy raz w życiu, z wielką radością- Oby byli z nich dobrzy chrześcijanie, tak potrzebni młodemu Kościołowi w Rwandzie. 12 sierpnia rozpoczniemy maryjne rekolekcje w pięknie położonym ośrodku rekolekcyjnym, sąsiadującym z naszą przyszłą parafią. Zaraz po rekolekcjach jedziemy do Nemby - największej parafii w diecezji. Odjeżdżają stamtąd do Europy hiszpańscy księża. Ich arcybiskup, którego znam z Lourdes, ostatnio gościł w Rwandzie. Zgodził się, na prośbę naszego biskupa, zostawić proboszcza jeszcze na kilka miesięcy, bo przy naszej znajomości języka kinyarwanda byłyby wielkie kłopoty. Będzie to chyba ostatnia przeprowadzka przed wejściem do Mwange, gdzie mamy rozpocząć pracę pod koniec tego roku. Będzie to rok opóźnienia w stosunku do daty zawartej w umowie z biskupem. Ale to jest Afryka i nikt tu się za bardzo nie spieszy. Pod znakiem zapytania jest założenie bieżącej wody, ponieważ ma to kosztować dwadzieścia tysięcy dolarów i ksiądz Maurer, pełnomocnik księdza biskupa, mówi, że nie ma pieniędzy. Podobnie jest z samochodem. Mamy dostać stary. A co znaczy stary samochód w Afryce, to może sobie ksiądz wyobra-Zlc. Ceny są tu zawrotne i dlatego wszystko, co dostajemy 2 Polski jest na wagę złota. raz gości w Rwandzie prowincjał Księży Pallotynów - sPaniały człowiek z księdzem dyrektorem Stanisławem Ku-nskim, radnym i sekretarzem misji oraz księdzem Janem ygą, redaktorem „Królowej Apostołów", w której ma się 117 Nasz pierwszy samochód ukazać wywiad z nami. Ksiądz Kuraciński z proboszczem z Kinoni (sąsiadująca z naszą parafia Pallotynów) mieli wywrotkę na jeziorze, bo przewoźnik był pijany. Jechali do centrali, którą mamy od nich przejąć. Całe szczęście, że stało się to niedaleko od brzegu, bo byłoby po nich. W jeziorze nie można się kąpać, z powodu krokodyli i groźnej bilharcjozy18, na którą nie ma skutecznych lekarstw. Takie jest życie na prawdziwych misjach. 18 bilharcjoza - inaczej przywra krwi, groźna choroba pasożytnicza przenoszona przez robaki żyjące w płytkich zbiornikach wodnych. Uszkadza przewód pokarmowy, nerki, może powodować nowotwory. Najczęstszy sposób zarażenia - przez brodzenie w brudnej wodzie, pasożyty przenikają przez skórę- 118 yj sąsiedniej Ugandzie zamach stanu. Biedny kraj, w którym nie ma pokoju! To tyle na dzisiaj. Gorąco pozdrawiam Księdza, prosząc o pamięć w modlitwie. Zawsze wdzięczny i pamiętający Ks. Tadeusz Wyszomierski MIC List do księdza Jana Karbasza. Z wędrówki na Kabuye 25 sierpnia 1985 Rwanda - kraj tysiąca wzgórz -jest przepiękna w swoim krajobrazie. Ludzie żyją w harmonii z naturą. Są od niej uzależnieni i kształtowani w jej trudnych warunkach niczym w szkole. Dziwi mnie jednak, że woleli niekiedy sami dostosować się do natury niż ujarzmić jej siły. By ich zrozumieć, trzeba wyjść do dolin i na zbocza wzgórz, gdzie mieszkają, zobaczyć ich styl życia, doświadczyć trudu wspinania się wąskimi ścieżkami do domu, noszenia wody w dzbankach na głowie niekiedy ze źródeł oddalonych o kilometr i więcej, skosztować ich skromnego pożywienia, uczestniczyć w radościach i smutkach, którymi żyją na co dzień. Nie można także nauczyć się tutejszego języka bez kontaktu 2 ludźmi. Język wyuczony z książki jest niezrozumiały, trzeba wsłuchać się w różne akcenty, wyławiać tony śpiewnej mowy. (...) Pewnego niedzielnego popołudnia, na początku pobytu w pa-1 Nemba wybrałem się na pobliską górę Kabuye19. Rzadko K-abuye oznacza w miejscowym języku: góra małych kamieni. 119 przechodzą tędy biali, toteż moje pojawienie się wzbudzało sen. sację. Nie wszyscy też mnie znali, pozdrawiali podczas drogi zapytując, gdzie idę i kim jestem. Kiedy mówiłem, że jestem ich nowym księdzem, okazywali radość, odprowadzali kawałek drogi. Niektórzy spontanicznie wyrażali swoje pragnienia, prosząc o pomoc, o pracę, o pieniądze. Droga wznosiła się pod górę między gajami bananowymi z których wyłaniały się coraz to nowe twarze, zwłaszcza dzieci. Spotkałem grupę młodzieży zebraną na małym placyku i wykrzykującą hasła w ślad za swoim szefem. Byli to chłopcy i dziewczęta z pobliskich domów, którzy uczestniczyli w co-niedzielnym zebraniu. Na takich zebraniach wychowuje się młodzież, wpajając jej hasłowe pseudo wartości. Nie przerwali swojego zebrania, nawet kiedy zbliżałem się do nich. Skandowali: „Niech żyje nasz Prezydent Habyarimana! Pokój, Jedność, Postęp!" Zastanawiałem się, ku czemu prowadzi to hasłowe wychowanie. Czy rzeczywiście hasła, idee mają dość mocy, by zmienić ich życie, by im pomóc wydostać się z nędzy, rozwiązać ich problemy? Wydaje mi się, że spowodują tylko alienację. Pozdrowiłem ich serdecznie. Przerwałem to napięte skandowanie. Ich odpowiedzią były spontaniczne tańce. Wykonali między innymi piękny taniec wojowników intore. Pochwaliłem ich za kontynuowanie tradycji tańców. Zachęciłem, by byli zawsze wierni dobrym tradycjom, zwłaszcza chrześcijańskim. Kontynuując moją wędrówkę na górę Kabuye, spotkałem siedzących przed domami mężczyzn pijących przez trzcinową rurkę piwo z bananów, które sami produkują domowym sposobem. Obok siedziały kobiety z dziećmi przy piersi. Nie można było przejść obok tych ludzi obojętnie. Rwandyjczycy mówią; że tylko złodziej przechodzi, nic nie mówiąc. Trzeba więc każdego pozdrowić, zamienić parę słów. 120 Kończyły się już gaje bananowe. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zobaczyłem pod szczytem góry małe pola obsiane zbożem. Pełne, pochylające się kłosy srebrzystego żyta i złocistej pszenicy. To już ponad 2500 m n.p.m. - na tej wysokości w Afryce można uprawiać zboże i ziemniaki. To wie ka radość spotkać je w cen trum Afryki, wcale nie gorsze od naszych w Polsce, ale jakże tutaj uprawiane skromniej, trudniej. Ludzie sieją zboże na zboczach, których nachylenie dochodzi niekiedy do 45%. Choć była niedziela, na niektórych polach pracowali żeńcy. Ścinali zboże maczetą (długim nożem wygiętym nieco u końca). Wiązali je potem skrzętnie w duże snopy. Robili to tak misternie, że każdy snop był dziełem artystycznym, wiązanką równo ułożonych kłosów. Tu rzeczywiście każdy kłos jest na wagę złota. Spotkałem pasterzy pilnujących swoich trzód krów, owiec i kóz. Zajmują się tym często dzieci, które nie chodzą do szko-ty. Wszyscy zbiegli się, by mnie pozdrowić. Dwaj nieco starsi chłopcy przygrywali na zrobionych przez siebie instrumentach z Pieńka drzewa, krowiej skóry i drutu. Nucili znaną melodię >rrere Jacąues". Gwizdami zwoływali innych, by przyszli bli-ZeJ' gdyż mają dość rzadkiego gościa. Pytałem ich o nazwy są-tednich wzgórz, a także o niektóre prawdy katechizmowe, lecz Mężczyzna pijący piwo z naczynia wykonanego z owocu tykwy 121 chłopcy prawie nic nie wiedzieli. Tu, pod szczyty gór, z dala od parafii rzadko docierają misjonarze, toteż ludzie są za mało ugruntowani w wierze. Wielu z nich uprawia tradycyjne kulty pogańskie. Wreszcie szczyt góry Kabuye pokryty trawą i małymi kamieniami, spadający stromo ku południowi i rzeźbiony w wąwozy. Góra Kabuye sięga prawie 3000 m n.p.m. Trochę się przeliczyłem z moim doświadczeniem taternickim, myśląc, że w krótkim czasie zdobędę górę. Tu, w centrum Afryki, trzeba było powoli odbyć wspinaczkę, bo skwar słoneczny i wysokość zabierały coraz więcej tchu. Byłem chyba pierwszym Polakiem zdobywającym Kabuye. Patrzyłem ze szczytu w kierunku północnym, myśląc, że tam, gdzieś o dziesięć tysięcy kilometrów dalej bieleją Polskie Tatry z rozłożystym krzyżem na Giewoncie - znakiem tysiącletniej tradycji chrześcijaństwa w Ojczyźnie. Może przyjdą czasy, kiedy i tu, na Kabuye będzie postawiony krzyż, by Chrystus mógł ogarnąć wszystkich, którzy zaczęli za Nim iść i tych, którzy Go jeszcze nie znają. Można z tej góry zobaczyć jeszcze wiele zagród z małymi domkami, w których żyją ludzie w poligamii. Można także dojrzeć „święte" gaje, w których składane są jeszcze dziś ofiary bożkom. Wspomniałem już, że ludzie są wychowywani przez naturę, zwłaszcza w Afryce, kiedy żyją na jej łonie. Tu, na szczycie góry, jakby samo narzuca się potwierdzenie tej myśli. Tu stawia sobie człowiek pytania, może najpierw te proste: gdzie jestem? gdzie mój dom? gdzie są wulkany i gdzie Nyabarongo? A potem głębsze: co jest za horyzontem i tam, w górze? I Kto tak to wszystko urządził? Tu rodzą się uczucia zachwytu i podziwu dla Stwórcy. Tu otwiera się serce pełne uwielbień i dziękczynienia, może także tęsknoty za spotkaniem z tym Kimś, kto jest, kto daje życie i kocha. 122 Zanurzyłem się w słowach psalmów nieszpornych... Głucha •sza w którą odziana była góra Kabuye, przerywana była od zasu do czasu odgłosami dochodzącymi z dolin. Pragnąłem, tak ak Kasprowicz, posiedzieć do wieczora na tej górze, by potem razem z nim powtórzyć: Już zaszedł nad doliną złocisty słońca krąg; Ciche odgłosy płyną z dalekich pól i łąk. Tak, Afryka w swojej piękności jest bardzo sentymentalna. Tu także poeta rwandyjski wypowiadał słowa o przyrodzie: Ngwino wowe Muhabura, uhahura abakuzi, Tukwita umubyeyi, Tukwita kamanzi, Kubera ubumanzi...20 Afryka jest także miejscem skrajnych kontrastów: bujnej, zielonej dżungli i wyschniętej, popękanej ziemi; skrajnej nędzy oraz przesadnego bogactwa; surowości i walki oraz sentymentalizmu i pokoju. Opuściłem tę świątynię dumania i zacząłem schodzić w doliny. Zbiegałem, popychany siłą ciężkości, wznosząc za sobą tumany kurzu. W porze suchej kurz jest tu poważnym problemem. Jest przyczyną wielu chorób płucnych, siedliskiem czyk21, które wcho- "rzyjdź więc Muhabura, która prowadzisz wszystkich z daleka, dzięki twojej ości i piękności nazywamy ciebie rodzicem, nazywamy ciebie pięknością, -s es piękny. (Muhabura to jeden z najwyższych wulkanów w Rwandzie, jego ***>«-4127 mn.p.m.) małych wszy. 123 dzą pod skórę istot żywych. Kurz wżera się w maszyny, zwłas2 cza w samochody, które psują się częściej niż gdzie indziej. Kiedy schodziłem z góry, także pasterze spędzali do zagrón swoje trzody. Spotykałem jeszcze tu i ówdzie ludzi kończący^ pracę w polu. Tu nie można się spieszyć. Choć dzień chyli} sie już ku zachodowi i zmrok zaczął się robić dość szybko, zatrzy. mywałem się jeszcze i pozdrawiałem ludzi, odpowiadając na ich pytania, gdzie byłem i co widziałem. Spotkałem dzieci śpiewające wyuczone w szkole piosenki. Niektóre z nich towarzyszyły mi spory odcinek drogi aż do parafii. Ks. Franciszek Filipiec MIC Cztery dni na centrali w Kanabie Brak daty Dzień pierwszy Wyjazd na centralę, którą odwiedza się przeciętnie raz na miesiąc, a czasem i rzadziej, poprzedzają zawsze przygotowania. Trzeba co najmniej dwa tygodnie wcześniej wysłać wiadomość, aby katechiści poinformowali wiernych o przyjeździe Padri. Trzeba także określić program pobytu i przygotować bazę: księgi liturgiczne, walizę kaplicową, osobiste rzeczy, jedzenie, małą apteczkę i inne potrzebne drobiazgi. Doświadczeni misjonarze mają długie listy spisanych rzeczy, które trzeba ze sobą zabrać. A i tak często bywa, że się czegoś zapomni. Wyjazdy na centrale trwają z zasady po 4-5 dni. Są one okazją do przeprowadzenia małych rekolekcji, udzielenia sakrami' tów, rozwiązania niektórych problemów. 124 Kancelaria pod gołym niebem Wyjechaliśmy załadowaną toyotą na centralę w Kanabie, oddaloną od parafii o 27 kilometrów. Pierwsze 10 kilometrów to asfaltowa droga z Kigali do Ruhengeri pnąca się ku przekraczającej 200 m n.p.m. przełęczy Nemba. Przyzwyczailiśmy się już do przepaści. Większe niebezpieczeństwo stanowi wysypany na drodze żwir, gdyż mocne słońce roztapia asfalt 1 deformuje drogę. Trzeba bardzo uważać, by nie wpaść w poślizg. Dalsze 17 kilometrów to kręta gliniasta droga wciśnięta zbocza górskie i rzadko dająca możliwości swobodnego yminięcia się z samochodem nadjeżdżającym z przeciwka. ^Potkani Trzeba e ciężarówki jest niekiedy poważnym problemem. się wycofywać lub przejeżdżać krawędzią drogi nad u, trzystu metrowymi przepaściami. Na ostrych, niewi- lycn zakrętach trąbi się długo, by nie zderzyć się z jakimś jazdem jadącym z przeciwka. 125 Dotarliśmy po przeszło godzinie na centralę. Czekało już tam na nas wielu ludzi. Ojciec Valentin, proboszcz Nemby, który mnie przywiózł, odjechał, gdyż samochód będzie potrzebny w parafii, a mamy tylko jeden do dyspozycji. Zostałem sam wśród wielu ludzi. Pierwszy raz przyjechałem do Kanaby. Opowiedziałem trochę wiernym o naszym Zgromadzeniu, o tym, co będziemy robić w Rwandzie. Cieszyli się, że jesteśmy z nimi. Rozpocząłem moją pracę na centrali od krótkiego przygotowania do sakramentu pokuty. Pierwszy dzień nie był przepełniony pracą, toteż już o godzinie 10.00 mogłem rozpocząć Mszę świętą. W małym kościółku wypełnionym po brzegi (200-300 osób) rozlegały się śpiewy i modlitwy. W konferencji w prostych słowach nawiązywałem do Eucharystii, zachęcałem, by przylgnąć do Chrystusa, razem z Nim iść przez życie, karmić się Jego Słowem i Chlebem Życia. Po Mszy świętej namaściłem olejem katechumenów, którzy przygotowują się do Chrztu świętego. Skwarne słońce dawało znak, że trzeba już kończyć, że jest pora obiadowa. Ludzie muszą wracać do domów. W kościele pokrytym blachą robiło się coraz bardziej upalnie, a więc spiesznie zakończyłem liturgię. Obiad w pierwszym dniu na centrali jest zawsze najsmaczniejszy. Wszystko świeże, przed chwilą przywiezione z parafii. Nawet kawałek kozy znalazł się na talerzu. Rzadko zdarza się, by ludzie przynosili księdzu pożywienie. Czasem ktoś przyjdzie z butelką piwa bananowego czy z kiścią bananów. Nie zostali jeszcze tutejsi ludzie wychowani do dawania. Raczej oni chcą otrzymywać. Po obiedzie zgłoszono chorych. Zaopatrzony w Najświętszy Sakrament i oleje święte wyruszyłem z katechistą do pobliskich domów. Nie było ich wiele. Dlatego resztę popołudnia spędź1' łem na pogawędkach z ludźmi, pozdrawiając ich przy pracy> zapraszając, by przyszli do kościoła. 126 Okolice centrali Kanaba są przepiękne. Można nacieszyć czy Jest tam kopalnia wolframu22. To jeden z niewielu surow- t. 7, ss. 234-237). 257 pytają, co im wolno, a czego nie wolno czynić? Pytają katechi-stów, profesorów, księży, przyjaciół chrześcijan. Co odpowie-dzieć? Zabronić wszystkiego? Pozwolić? Osąd pozostawić własnemu sumieniu każdego? Żadna z tych odpowiedzi z pewnością nie jest wystarczająca. Trzeba tłumaczyć, dlaczego dana praktyka jest dla chrześcijanina nie do przyjęcia, które jej elementy są, z punktu widzenia wiary, obojętne, które dobre, które złe. W ten sposób stopniowo dochodzi się do uzdrowienia pewnych rytów i ewentualnego przyjęcia pewnych ich elementów do modlitwy i liturgii chrześcijańskiej. Chrześcijaństwo nie było tu tak subtelne. Po prostu potępiało się wszystko. Dziś nawet się uznaje, że stare wierzenia „dla nieochrzczonych, szczerze wierzących, mogły być przez Ducha Świętego użyte jako narzędzia otwierające dostęp do łaski i zbawienia". Wydaje się to oczywiste i piękne, jednak chrześcijańska ocena praktyk i wierzeń zawarta w rozprawce jest surowa. Trudno, trzeba wybrać: albo Ryangombe, albo Jezus Chrystus. To jednak nie jest to samo. Przed osiemdziesięciu laty pierwsi misjonarze gromadzili przy sobie zaledwie niewielkie grupki słuchaczy, uczniów. Wielka fala nawróceń przyszła dopiero w latach trzydziestych. O ile ci pierwsi byli naprawdę głęboko przygotowani, to późniejsza masowość wpłynęła ujemnie na jakość katechezy. Grupy katechumenów przekraczały tysiąc osób. Dlatego dziś mówi się o drugiej ewangelizacji. Wciąż chrześcijańskie wzory zderzają się ze starymi. Choćby taka typowa dla Afryki sprawa jak poligamia. Co robicie - pytam - kiedy poligamista prosi o chrzest. Odpowiedź biskupa jest prosta: czy w imię Pana Jezusa można żądać od człowieka niewierności? Cóż, często taki człowiek musi do śmierci pozostać katechumenem. Wspaniały spokój, nic z nerwowego pośpiechu. Czyż w Europie w pierwszych osiemdziesięciu latach chrześcijaństwa sprawy wyglądały lepiej? 258 jeszcze o pośpiechu. Biskup odwiedził Europę, był we Francji JeS° rozmówcy, gospodarze - bywało - dyskretnie spoglądali na zegarek. Wszyscy się spieszą. My jesteśmy biedni, mówi biskup, ale jednocześnie bogaci. Bo mamy czas na przyjaźń. Wysyłaniu młodych księży na studia do Europy jest raczej przeciwny. Przez trzy, cztery lata można się całkowicie wykorzenić. Były wypadki, że wysłany na studia ksiądz już do Afryki nie wracał. Ci, którzy wracają nie zawsze chcą się pogodzić z tym, że są nie tylko profesorami, ale także i przede wszystkim księżmi, kapłanami dla tego ludu, że mają formować nie tyle profesorów, co duszpasterzy. Ostatecznie biskup godzi się na kompromis, ci księża, którzy sprawdzili się w duszpasterstwie mogą jechać. Według danych z 1983 roku na 512 kapłanów Rwan-dy przypada 241 pochodzenia miejscowego. Jacy są miejscowi księża? Spytałem o to białego ojca, który pracuje tu od 1934 roku. Stary misjonarz powtórzył mi to, co na podobne pytanie odpowiedział przyjacielowi z Europy: 30 procent jest znakomitych, 30 procent dobrych, 20 procent ujdzie, pozostali - lepiej by się stało, gdyby nigdy nie zostali wyświęceni. Przyjaciel z Europy odpisał: „To całkiem tak jak u nas". W działającym tu od samego początku zakonie ojców białych Rwandyjczyków jest zaledwie kilku. Owszem, za- 259 wsze wielu się zgłaszało, lecz zawsze otrzymywali odpowiedź negatywną. Celem zakonu było zbudowanie Kościoła lokalnego. Dopiero od sześciu lat, od kiedy uznano, że Kościół ten naprawdę już jest, przyjmuje się kandydatów. Stale widzi się ludzi, którzy gdzieś idą... Drogami, ścieżkami, wcześnie rano, w ciągu dnia, wieczorem. Wyprostowane kobiety z zawiniątkami lub dzbankami na głowach, zwinni młodzi mężczyźni, wspierający się na kijach starcy. Przeważnie jednak młodzi. Wszędzie gromady dzieci. Lud w drodze. (...) W niedzielę udajemy się do Mutungu, jednego z czterech prowadzonych przez naszych misjonarzy ośrodków. W każdą niedzielę zbierają się w tych ośrodkach wierni i pod przewodnictwem katechisty modlą. Jeżeli księdzu uda się dojechać, jest Msza święta. Poza tymi ośrodkami istnieje jeszcze 11 punktów katechetycznych. Wszędzie nauczają miejscowi katechiści. Do księży należy praca z katechistami, egzaminowanie, okresowe rekolekcje i oczywiście posługa sakramentalna. Kościół w Rwan-dzie nie widział potrzeby wprowadzania stałego diakonatu. W Mutungu za miejsce spotkań służy tymczasem szkoła zawodowa, inaczej mówiąc murowana szopa, w której ustawiono kilkanaście koślawych stołów z przytwierdzonymi do nich kowalskimi imadłami. Mszę świętą odprawiamy na zewnątrz. Wszystko odbywa się rzecz jasna w języku kinyarwanda. Mało kto rozumie po francusku. Słuchając mam wrażenie, że tego języka zwykłymi, ludzkimi siłami nie da się opanować. Mszy świętej towarzyszą donośne, rytmiczne śpiewy z towarzyszeniem brzęczących instrumentów. Wielka powaga, słuchanie tego, co mówi ksiądz a jednocześnie poczucie, że jest się u siebie. Kobiety karmią trzymane na rękach dzieci, malcy na obrzeżach kręgu zajadają jakieś owoce. Ale jest skupienie, jest modlitwa. Wiele osób przystępuje do Komunii świętej (rozdawanej do ręki). P° Komunii, jako dziękczynienie piękny taniec trzech dziewcząt 260 orZy wtórze śpiewu i klaskania w dłonie zgromadzonych. Potem idziemy* to znaczy misjonarze, goście i uczestnicy Mszy obejrzeć będący na ukończeniu nowy budynek ośrodka. Prosta, ładna kaplica, obok mały domek dla księdza, żeby miał się gdzie zatrzymać, kiedy przyjedzie na dłużej, na przykład w czasie rekolekcji. W dole jezioro, w którym mieszkają krokodyle. Ogromna radość ludzi, że na poświęcenie kaplicy przyjedzie biskup. Będzie to pierwsza w historii Kościoła wizyta biskupa w tym miejscu. Po drodze mijamy stojącą na uboczu chatę. Wyszynk bananowego piwa. Jest to plaga tego kraju. Mężczyźni zapijają się i upijają tym nad wyraz obrzydliwym trunkiem. Wiele plantacji bananów ma właśnie na celu dostarczanie surowca do jego produkcji. Ten wyszynk, według potocznego tu określania „kanba- Produkcja piwa z bananów 261 ret", prowadzi poligamista. Zony siedzą przed domem i, wygr2e wając się w słońcu, uprzejmie pozdrawiają misjonarzy. Samotność misjonarza W misji wyłącza się światło już o godzinie 10 wieczorem Prąd jest produkowany przy pomocy motoru napędzanego ropa co bardzo drogo kosztuje. Za oknem nieprzeniknione ciemności i nieprzerwane, donośne kumkanie żab. A potem deszcz, ulewa oberwanie chmury. Misja jak samotny statek na pełnym morzu. Myślę, że nawet najbardziej odpornym psychicznie ludziom nie zawsze jest łatwo wytrzymać w takiej trzyosobowej wspólnocie. Trzech ludzi niejako stale skazanych na siebie. Są jeszcze ich wierni, ale misjonarz, mimo całego swego oddania pozostaje kimś obcym. Szanowany, ceniony, nawet kochany jest zawsze inny. Powiedzmy i to, jest kimś bogatym. Surowe i ubogie, jeśli oceniać je wedle miar europejskich, życie misjonarzy w oczach tutejszych ludzi jest wręcz luksusowe. Dom, samochód, elektryczność, urządzenie domu, wszystko... I zdaje się, że nie ma na to rady. Pozostaje służenie, formowanie następców, już miejscowych i samotność. Formacja rmacyjne, ks2 zakonów eu Domy formacyjne, kształcenie miejscowych kandydatów do zagonów europejskich. W pierwszych latach biskupi po prostu zabraniali przyjmowania kandydatów. Obawiano się, nie bez słuszności, że dominującym motywem może być pragnienie życiowego awansu, nadzieja na wyjazd do Europy. Teraz jedna domy formacyjne już istnieją. Pallotynki przyjmują kandydata 262 które przez bodaj dwa lata, a może nawet trzy, mieszkają u nich, pracują za wynagrodzeniem, uczą się, przygotowują do wstąpienia do zgromadzenia i zwykle nie wstępują. Siostry uważają, że już sama ogólna i zawodowa formacja oraz nawiązanie kontaktu są wiele warte. Po ukończeniu okresu próby - nowicjat. Mistrzyni stwierdza: mimo naszych wysiłków, mimo całej naszej otwartości pozostaje w nich jakaś obcość, jakaś nieufność. My to rozumiemy. Nasze pierwsze polskie siostry były formowane przez zakonnice niemieckie... Mistrz nowicjatu konstatuje, że dopiero teraz, po sześciu latach pracy zaczyna rozumieć mentalność swych wychowanków. Ileż tu niuansów, ileż spraw, które trzeba było poznać, nieraz odgadnąć. Dwa przykłady: dla tutejszego człowieka milczenie albo oznacza, że się nic nie ma do powiedzenia, albo jest oznaką lekceważenia innych. Ogień. Ogień jest tu czymś wrogim, siłą niszczącą. I co z całą naszą symboliką? Oni nawet nie gotują na ogniu, lecz na żarzących się węglach. I jak tu mówić na przykład o ognisku rodzinnym? Oczywiście w Rwandzie jest też wiele wspaniałych, mądrych inicjatyw miejscowego Kościoła. JOC17 w Kigali skupia 1500 członków pracujących w 62 grupach po 10-15 osób. Ileż tam inicjatywy! Albo katechiści. To przecież laikat najgłębiej uczestniczy w misji nauczania. Dla wyjaśnienia należy podkreślić, że jeśli są oni wynagradzani, to w sposób właściwie symboliczny. Tutejszy Kościół wciąż jeszcze opiera się na materialnej pomocy z zewnątrz. Bardzo trudno zaszczepić świadomość, że 1 ten rodzaj odpowiedzialności spoczywa na wiernych. Pomoc charytatywna: ojcowie biali zaciekle walczą z żebractwem, starają się wpoić skojarzenie pracy i płacy. Wiele misji zrezygnowało z rozdawania darów ubraniowych. Te dary sprzedaje „ JOC (franc. Jeunesse Ouvriere Catholiąue) - skrót nazwy organizacji hrześciańskiej Młodzieży Robotniczej. 263 się po przystępnych cenach na targu, a uzyskane pieniąd2 przeznacza na pomoc bardziej konstruktywną, na przykład n zbudowanie domu, kupno kawałka ziemi, maszyny do szycia krowy lub kozy. (...) Gościnność. Można niespodziewanie przyjechać na misie i zawsze znajdzie się gościnny pokój, miejsce przy stole, czas na serdeczną rozmowę. To, czego doświadczaliśmy było połączeniem gościnności polskiej i afrykańskiej. To chyba najwięcej, ile można. Ileż tu polskich misjonarzy i misjonarek. To, co widziałem: Butare - Pallotyni, Karama - Siostry Służebniczki Maryi Niepokalanej, Masaka - Pallotynki, Gikongoro - Pallotyni, Ruhango - Pallotyni, Ruramba - Służebniczki Maryi, Kampanga - Siostry od Aniołów, Kigali (Gikondo) - centralny ośrodek Pallotynów i Pallotynek. O polskich Pallotynach należałoby napisać osobną książkę (już została napisana). W Kigali na przykład powadzą obok parafii z pięknym nowym kościołem drukarnię, wydawnictwo m.in. miejscowej gazety katolickiej, ośrodek zdrowia ze szpitalikiem intensywnej terapii (dwóch lekarzy), centralę duszpasterstwa rodzinnego i poradnictwa. Poza tym biorą czynny udział w życiu miejscowego Kościoła. Są i inni polscy misjonarze, do których nie zdążyliśmy dotrzeć: karmelici, karmelitanki, być może jeszcze inni. Patrząc na ich wzajemną solidarność i życzliwość, trudno powstrzymać się od napisania - nawet, jeśli zabrzmi to może patetycznie - tego, co mówiono o pierwszych chrześcijanach: Patrzcie, jak oni się miłują! Nasi misjonarze Teraz słowo o naszych misjonarzach. W 1984 roku niemal cudem spotkali Ojca Świętego w Watykanie na korytarzu i otrzy- 264 ali błogosławieństwo na drogę. Wkrótce potem wyjechali do owandy. Najmłodszy z nich, o. Franciszek Filipiec, przełożony w Mwange, ma 32 lata, 6 lat kapłaństwa. Wysoki, szczupły z wydatnym nosem, pełen pasji i pomysłów, twardy góral, a jednocześnie pełen osobistego uroku, delikatności i mądrości, magister świętej teologii; o. Tadeusz Wyszomierski, 37 lat, 11 lat kapłaństwa, potężny brodacz z włosem przypruszonym siwizną, pod pozorami szorstkości ogromna wrażliwość, niezrównany kierowca wożący nas po karkołomnych ścieżkach rwandyjskich tak, jakby to były asfaltowe szosy; o. Zdzisław Żywica, 36 lat, 11 lat kapłaństwa, magister teologii i psychologii, uosobienie spokoju i ładu, co wyraża się nawet w sposobie noszenia brody, która w przeciwieństwie do Tadeuszowej, bujnej i niesfornej, jest starannie przystrzyżona. Obok innych talentów znawca wszel- Nasi misjonarze z Ojcem świętym w Rzymie 265 kich skomplikowanych aparatur, bowiem zawsze, z najwiękS2a starannością studiuje załączone instrukcje obsługi. Przełożony brody nie nosi. Kiedy ojciec Prowincjał ogłosił, że poszukuje kandydatów na pierwszą misję zgromadzenia w Afryce, zgłosili się właśnie ci trzej. Każdy pracował gdzie indziej, robił co innego. Od tej chwili stali się nierozłączną ekipą. Każdy zupełnie inny, wszyscy trzej jednak są żywym dowodem na to, że na misje wysyła się najlepszych. (...) Żaden z nich nie jest skłonny do użalania się nad sobą. Coś tam któryś bąknął, że w tej Belgii nie było lekko i że potem, tu na miejscu, podczas stażu nieraz przyszło im ćwiczyć się w pokorze, kiedy na przykład kościół wybuchem śmiechu witał każde potknięcie językowe kaznodziei. To było pierwsze spotkanie z nieznanym stylem życia, sposobem myślenia, klimatem. Ostoją stali się dla nich (i pozostali) polscy Pallotyni, którzy nie pierwszy raz zresztą w historii naszych zgromadzeń, okazali się pełni braterskiego ducha. Potem była praca na placówce opuszczonej przez hiszpańskich księży i zaskoczenie, że ludność przyjęła zmianę ekipy duszpasterzy zupełnie obojętnie. Ani śladu takiego przywiązania do księdza jak w Polsce. Wreszcie w styczniu 1986 roku Mwange, własna parafia, własna misja. Obszar 30 na 40 km, góry, jeziora, wśród pól i plantacji rozsiane domki, 12 tysięcy chrześcijan, pożal się Boże, w znacznej mierze półpogan ogromnie zaniedbanych duszpastersko. Trzeba było natychmiast rozpocząć normalną pracę, a więc urządzenie kościoła, domu i związane z tym problemy materialne, techniczne, a także odkrywanie misjonarskiej solidarności innych, którzy spieszyli z pomocą, kazania, spowiedzi, rekolekcje, organizowanie punktów i centrów, remont, niemal budowa kaplic i tak dalej, wszystko oczywiście w kinyarwanda, bo jak? Może dzięki temu wszyscy trzej mówią w tym języku płynnie, być może, że z lekkim polskim akcentem, już teraz są 266 doskonale rozumiani i sami doskonale rozumieją. I jeszcze długie wieczory przy naftowej lampie, codzienny wspólny brewiarz, projekty, plany, marzenia o drugiej ekipie, która do nich dołączy się w przyszłości, wyprawy do miasteczka po odbiór wyczekiwanej poczty; oczywiście także malaria, z której nie można się do końca wykurować, chwile znużenia tym wszystkim a jednocześnie niepostrzeżenie wrastanie w ten kraj i rodząca się więź z tymi ludźmi, nowy, jakby spokojniejszy, zrelatywizowany sposób patrzenia na wiele spraw. Z przejęciem mówią o fascynacji18 przyrodą, o swoim uczestniczeniu w rodzeniu się Kościoła, nie bardzo zdając sobie sprawę, że w nich samych zachodzą nieodwracalne zmiany, że w nich rodzą się misjonarze, co oznacza zupełnie specjalny rodzaj świętej mądrości. Tymczasem bywa ciężko. Wiedzą, że w Polsce przyjaciele czekają na „listy misjonarzy", egzotyczne19, pełne niezwykłych i oczywiście budujących opowieści. Tymczasem egzotyka szybko staje się codziennym „upaleniem dnia", a to, co naprawdę ważne i co naprawdę trudne, bywa mało spektakularne. Cóż tu opisywać? Codzienny trud duszpasterski, zwykłe troski, także te materialne i przyziemne, czasem uparta choroba, zmęczenie, poczucie osamotnienia, ale i radość, że się jest potrzebnym, a może najbardziej ta radość apostolska, że się przybliża Pana Jezusa Chrystusa ludziom, którzy Go prawie lub całkiem nie znają. Z misjami nie ma żartów. Od chwili wysłania misjonarzy zakon przestaje być tym, czym był przedtem. Praca tamtych staje się zobowiązaniem dla wszystkich. Ci dalecy bracia nigdy nie mogą poczuć się opuszczeni, nie tylko w sensie materialnym, ale 18 Fascynacja (łac. fascinatio) - olśnienie, urzeczenie, oczarowanie. 19 Egzotyka (gr. eksotikós) - ogół cech właściwych krajom o odmiennym klimacie i cywilizacji, wydającym się ludziom z innych krajów oryginalnymi, niezwykłymi. 267 może bardziej jeszcze w tym wszystkim, co dotyczy braterskich więzów i zwykłej, ludzkiej przyjaźni wspólnoty, która ich wy. słała. Goryle Najsłynniejsze jednak w Rwandzie są goryle. Żeby je zobaczyć, trzeba przedzierać się przez zarośla na wysokości blisko czterech tysięcy metrów, oczywiście uprzednio opłaciwszy bilet, uprawniający do wstępu na teren rezerwatu. Ten gatunek górskich goryli zachował się jedynie tu, w Rwandzie. Można do nich dotrzeć w grupie nie większej niż sześć osób, w towarzystwie dwóch przewodników. Jeden maczetą toruje drogę, drugi jest uzbrojony w karabin, który zresztą służy mu do rozgarniania gałęzi. Idzie się pod górę, mija pola ziemniaków, następnie zaczyna się gąszcz przedziwnej, bujnej roślinności. Grunt jest podmokły, powietrze parne, jakby rozrzedzone, ścieżka coraz węższa. Góry, na których żyją goryle to wulkany (park nosi nazwę „Park Wulkanów"). Ten, na który się wspinamy, to wulkan Bisoke (3711 m). Przewodnik wygłasza krótki wykład o tym, jak się należy zachowywać w obecności goryli: cicho, nie wolno palić, używać fleszu, wykonywać gwałtownych ruchów. Goryl jest zwierzęciem w zasadzie łagodnym, lecz gdyby zaatakował, należy spokojnie usiąść na ziemi. Nie wolno ich dotykać i trzeba uważać, żeby samemu nie być przez goryla dotkniętym. Dochodzimy do miejsca, gdzie stado, którego szukamy koczowało poprzedniego dnia. Teraz idzie się wygniecionym w zaroślach ich śladem i wreszcie są. Wolno przez godzinę towarzyszyć stadu, potem należy je zostawić w spokoju. Jest to godzina przedzierania się przez krzaki, jakieś potworne, jadowite afrykańskie pokrzywy i błoto. Ale tego wszystkiego się nie czuje. Nie wie- 268 rzy sią, że to już, kiedy upływa godzina. Ojciec gorylego rodu ma dwa metry wzrostu i waży około 200 kg. Jest też jego towarzyszka z małym gorylkiem na plecach i kilka młodszych. Wszystkie pokryte czarnym, wspaniałym futrem, ojciec rodu ze srebrną łatą na plecach (ta srebrna łata oznacza pełną dojrzałość). Udają, że nas nie widzą, pracowicie szukając odpowiednich do jedzenia liści, które następnie ludzką, wielką ręką zrywają i pakują do pyska. Jednak od czasu do czasu któryś z nich zaczyna się nam przyglądać, uporczywie, po ludzku, jakby ze smutkiem. Potem znów podejmują swoją wędrówkę w poszukiwaniu jedzenia. Czy goryle są niebezpieczne dla ludzi? Poza wyjątkowymi sytuacjami, nie. To raczej ludzie stanowią niebezpieczeństwo dla goryli. W 1960 roku było ich w Parku Wulkanów 450, w 1980 roku tylko 152 w 18 grupach. Do dziś trwa bestialskie kłusownictwo. Kolekcjonerzy głów i łap gorylich płacą za to bajońskie sumy. Są też amatorzy małych, żywych gorylątek, choć wiadomo, że szansa przeżycia uwięzionego zwierzęcia jest nikła. Zabicie jednego z członków stada, porwanie małego jest dla pozostałych tak wielkim szokiem, że zdarzają się przypadki śmierci z tego powodu. A do tego jest im coraz ciaśniej. Przed kilku laty władze zmniejszyły obszar parku, oddając jego dolne partie ludziom pod uprawę. Zdarzają się nielegalne wypasy krów na terenie parku. Goryle są zmuszone Przenosić się w coraz wyższe partie, w których temperatura w nocy jest bardzo niska. Chorują więc i zdychają, mimo opieki lekarskiej. Tylko przyrost naturalny pozwala na utrzymanie się ostatnio mniej więcej stałej liczby. Matka raz na cztery lata ro- Goryle z góry Bisoke 269 dzi jedno małe. Przybywa tu wielu uczonych, by prowadzić badania nad tymi stworzeniami, u których 95% składu genetycznego jest takie jak u człowieka. Pośród uczonych najsłynniejszą była Dian Fossey, badaczka amerykańska, która w skleconej na wysokości 3200 m chałupce przeżyła tu 18 lat. Mówiło się, że Dian Fossey zwariowała na punkcie goryli, nie ulega wątpliwości, że była nimi w najwyższym stopniu zafascynowana. Nie tylko prowadziła badania (jej książka pt. „Trzynaście lat u goryli" ukazała się w Editions Presses de la Cite), ale stała się obrońcą goryli. Zdarzało się, że turystów witała z pistoletem w ręku. Opowiada się też do dziś, że torturowała pigmeja-kłusownika, który zabił jej ukochanego goryla, Digit; kilkoma strzałami ze strzelby zlikwidowała stado krów wypasanych nielegalnie na terenie parku. Wiedziała o gorylach więcej, aniżeli ktokolwiek inny. Przygotowała ogromny materiał dotyczący m.in. systemu porozumiewania się tych dziwnych stworzeń. 27 grudnia 1985 roku znaleziono ją zastrzeloną w jej chacie na zboczu Karisoke. Cała dokumentacja znikła. Mordercy nie znaleziono. Misjonarz wydalony z Burundii Ciągle jakoś spotykamy się ze sprawą Burundi. Burundi jest obecna w rozmowach, przypominają o niej spotkania z misjonarzami, którzy opuścili ten kraj i zatrzymali się w Rwandzie. Teraz, kiedy w Kigali na lotnisku, już po wszystkich kontrolach i odprawach czekamy na nasz samolot, zjawia się ona w postaci niewielkiego, wymizerowanego włoskiego księdza w nieokreślonym wieku, z posiwiałymi rudymi włosami na łysiejącej głowie. Opowiada nam (czuje się, że musi to komuś natychmiast powiedzieć), jak jeszcze wczoraj w swojej misji w Burundi spowiadał do późna w nocy i jak zdążył wyspowiadać wszystkich, jak dziś 270 0 piątej rano, po raz ostami wyszedł przed dom, w którym mieszkał 16 lat i jak zobaczył zgromadzonych tam, czekających, aby go pożegnać tysiące parafian, jak rozległ się wielki płacz i on sam płakał, kiedy ich żegnał i błogosławił, bo wiedział, że był dla nich jedyną, ostatnią ostoją, gdyż siostry wyrzucono w grudniu. Kiedy to wszystko mówi, łzy płyną mu po policzkach. Białych księży władze burundyjskie nie wyrzucają, lecz po prostu nie przedłużają im prawa pobytu. Miejscowy kler - o którym mówi z najwyższym uznaniem - pod byle pretekstem osadzany jest w więzieniach. Bo w Burundi dąży się do całkowitego zlikwidowania Kościoła. Co pozostanie? Może te wspólnoty, które zbierają się na wzgórzach na modlitwę i czytanie Pisma świętego, może one. Nasz rozmówca jedzie do swojego biskupa, będzie prosił, by mógł wrócić do Afryki i osiąść w Zairze. Wtedy będę bliżej swoich - wyjaśnia. Tymczasem z głośnika słychać zapowiedź, że należy zgasić papierosy, przygotować karty wstępu i udać się do samolotu... Ks. Adam Boniecki MIC Rzym, 8 marca 1987 Ks. Stanisław Kurlandzki MIC MARIAŃSKA MISJA W RWANDZIE20 We wrześniu 1988 roku udałem się do biura milicji w Warszawie po paszport, ponieważ pod koniec listopada miałem, jako przełożony Prowincji, przeprowadzić wizytację kanoniczną mariańskiej misji w Rwandzie. Dopisało mi szczęście: paszport otrzymałem od ręki. Okazało się przy tym, że urzędnik nic nie wiedział o tym afrykańskim państewku, do którego Chrystus Pan przed pięciu laty posłał trzech marianów ze skarbem Ewangelii. Myślę, że nie tylko on... Doświadczenie Kościoła w Rwandzie Dnia 21 listopada 1988 roku po raz pierwszy stanąłem na czerwonej ziemi Czarnego Lądu. Upał. Na lotnisku w Kigali witali nas (było nas dwóch: ks. Franciszek Filipiec i ja) polscy 20 Artykuł ukazał się w 296-300 numerach „Immaculaty", biuletynu polskiej prowincji Zgromadzenia Księży Marianów, jako relacja prowincjała z kanonicznej wizytacji misji w Rwandzie, którą odbył na przełomie listopada i grudnia 1988 roku. 272 ffljsjonarze i misjonarki oraz ks. Tadeusz Wyszomierski, maria-njn. W drodze do Mwange spadła na nas z nieba ulewa tropikalna To zupełnie inny świat. Nowi ludzie, nowa ziemia, nowy, młody Kościół. Kontakt z Kościołem w Rwandzie uznałem za dar Niepokalanej. Stał on się dla mnie cennym doświadczeniem, dzięki mariańskim misjonarzom, którzy zadbali o precyzyjną organizacją, intensywność i jakość moich spotkań z hierarchią kościelną, misjonarzami i wiernymi. Miałem możność rozmawiania z białymi i czarnymi, biskupami i misjonarzami, z ludźmi, którzy patrzą na przyszłość Kościoła w Rwandzie z wielką nadzieją i z tymi, którzy są pełni obaw o jego przyszłość w kontekście niedawnych prześladowań w sąsiedniej Burundi. Jedno wydaje się niewątpliwe: Kościół w Rwandzie jest młody, pełen życia. Posiada już dobrze zorganizowane diecezje i parafie, rodzimych biskupów, księży i zgromadzenie zakonne żeńskie (Be-nebikira), rozwinięty kult maryjny wzmocniony od 1981 roku „objawieniami" w Kibeho. Prezydent i rząd - wychowankowie szkół misyjnych - są życzliwi dla poczynań Kościoła i liczą na jego pomoc w rozwoju oświaty i kultury, życia społecznego i gospodarczego kraju. Tego rodzaju nastawienie władz państwowych sprzyja wprawdzie dalszej ewangelizacji narodu, którego połowa nie przekroczyła 18 roku życia i który w 1988 roku był w 54% ochrzczony, ale równocześnie wciąga Kościół w orbitę polityki państwa, co naraża go na zarzut utraty własnej tożsamości i sobie właściwej misji. Stoi więc przed Kościołem ogrom Pracy, a przed narodem wysiłek, by choć w niewielkim stopniu zbliżyć się do krajów cywilizowanych. Długo rozmawiałem z doświadczonymi misjonarzami i trzeba biskupami: z prowincjałem ojców białych, przełożonym domu rekolekcyjnego ojców jezuitów w Kigali, ks. dr Henrykiem Hoserem, przełożonym misji pallotyńskiej w Rwandzie, ks- Bazanem, mistrzem nowicjatu pallotyńskiego w Butare, z ks. 273 arcybiskupem Kigali, z ordynariuszem diecezji Cyangugu, ks biskupem Phocasem Nikwigize, ordynariuszem diecezji Ruhen-geri, i nuncjuszem apostolskim w Rwandzie. Nuncjusz apostolski, arcybiskup Jan Battista Morrandini, Włoch, niski, szczupły pogodnego usposobienia, serdeczny i rozmowny, był przez dłuższy czas przedstawicielem Ojca Świętego w Południowej Ameryce. Jest bardzo przejęty sprawą rozwoju chrześcijaństwa w Rwandzie. Wyraził radość, że marianie włączyli się w to dzieło. Szanuje i ceni naszych misjonarzy oraz otacza ich serdeczną troską. Widzi osiągnięcia tutejszego Kościoła, ale i zagrożenia. Jego zdaniem Kościół w Rwandzie jest młody, dynamiczny, pełen życia i możliwości, a nadto jest wierny nauce Ojca Świętego w sprawach wiary i moralności, choć niektórzy zachodnioeuropejscy misjonarze i misjonarki kontestują encyklikę Pawła VI „Humane vitae", czym powodują poważny rozdźwięk w ewangelizacji. Być może dlatego nuncjusz mówił z najwyższym uznaniem o pracy polskich misjonarzy i misjonarek, stwierdzając, że są gorliwi, otwarci, serdeczni, pracowici, solidarni z ubogimi i Kościołem. To świadectwo przedstawiciela Stolicy Apostolskiej jest wezwaniem skierowanym do Kościoła w Polsce o większą hojność w wysyłaniu ewangelicznych żniwiarzy do Rwandy i nie tylko do Rwandy. Arcybiskup Kigali, Wincenty Nsengyumwa, czarny jak noc, niskiego wzrostu, około szećdziesiątki, po studiach w Rwandzie i Rzymie, zajął przed kilku laty miejsce ostatniego białego biskupa. Przejęty rozwojem społecznym i ekonomicznym swej archidiecezji ma mnóstwo problemów. Przyjął nas w białej sutannie z czerwonymi wypustkami, w towarzystwie swego wikariusza generalnego i ekonoma diecezji w jednej osobie, ojca białego, z nadzieją, że obejmiemy jedną z podmiejskich parafii-Niestety jego nadzieje musieliśmy przesunąć w nieco odleglejszą przyszłość, a tak liczył na naszą kapłańską pomoc. 274 Ordynariusz diecezji Cyangugu, istniejącej od czterech lat i liczącej 400 tysięcy mieszkańców, z których połowę stanowią katolicy, biskup Tadeusz Nitihinywewa, zwrócił się na piśmie z prośbą o objęcie choć jednej z ośmiu parafii, ponieważ razem Od prawej: ks. S. Kurlandzki, bp Tadeusz Ntihinywewa z Cyangugu, s. Teresa, ks. T. Wyszomierski z nim pracuje w nich tylko 25 księży. W seminarium ma 17 kleryków, ale nie wie, ilu z nich dojdzie do święceń kapłańskich. Ufa, że z setki chłopców z niższego seminarium za 10 lat może dojdzie do święceń kilkudziesięciu i sytuacja się poprawi. Zaprosił nas do siebie i zastanawialiśmy się nad możliwościami przyjścia 2 pomocą także tej diecezji. Z okna domu biskupiego rozciąga się wspaniały widok na jezioro Kivu. Za nim, w oddali widnieją Wzgórza Zairu, olbrzymiego kraju także czekającego na dalszą ewangelizację. Pola bieleją na żniwo. Żniwiarzy wciąż za mało. 275 „Zjawienia" maryjne w Kibeho Dnia 28 listopada 1988 roku Pan pozwolił mi być świad kiem niezwykłego wydarzenia w parafii Kibeho, głośnej jU2 w świecie z „obj awień" Matki Słowa, jak siebie miała nazwać Maryja w rozmowie z 28 listopada 1981 roku z Alfonsina Mumureke, licealistką. Oprócz niej widzących było jeszcze kilka osób: Anathalie - widziała Maryję dwa razy (w 1981 i 1983 roku); Marie-Claire (14 lat) widziała Jezusa i Maryję; Agnes dnia 4 sierpnia 1982 roku miała poznać tajemnicę Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, a także miała widzenie Maryi jako Matki Nieba oraz widziała Jezusa; Emma-nuel miał widzenie Chrystusa pięć km od Kibeho, choć nie był chrześcijaninem. Powszechny podziw budzi fakt, że ten chłopiec w bardzo krótkim czasie miał nauczyć się od samego Jezusa prawd wiary i całej Ewangelii do tego stopnia, że po egzaminie został przez biskupa dopuszczony do chrztu, Komunii świętej i bierzmowania. Po tym fakcie poszedł do Zairu i Burundi głosić Ewangelię. Biskup diecezji Butare, na terenie której leży parafia Kibeho, powołał dwie komisje do zbadania „objawień" w Kibeho: teologiczną i medyczną. Komisje pracują. Biskup wydał już dwa bardzo wyważone listy do wiernych w tej sprawie. Coraz więcej ludzi gromadzi się w Kibeho w miejscu „objawień". W dniu 28 listopada byłem na placu przed internatem, w którym siedem lat wcześniej miało miejsce pierwsze ukazanie się Maryi Alfonsinie. Plac jest ogrodzony wysokim parkanem z siatki i ozdobiony białoniebieskimi chorągiewkami. Na środku placu znajduje się podwyższenie, przy którym na postumencie stoi statua Niepokalanej Pani z Banneux. O godzinie 17.00 zastaliśmy tłum około pięć tysięcy ludzi, którzy głośno modlili się i śpiewali afrykańskie pieśni maryjne. 276 Kibeho, plac objawień z podwyższeniem; stoją ks. S. Kurlandzki i ks. T. Wyszomierski Wpuszczono nas za biletami za ogrodzenie blisko podium, dzięki czemu można było z bliska obserwować zachowanie się wizjonerki. Wizja trwała od godziny 17.05 do 18.45. Alfonsi-na połowę tego czasu klęczała z różańcem w ręku, resztę stała. Oczy miała utkwione w jeden punkt na zachód i miało się wrażenie, że z kimś rozmawia. Od czasu do czasu uśmiechała się, dwukrotnie płakała, łzy płynęły z jej oczu grubymi kroplami, trzy razy śpiewała pieśni maryjne, znane powszechnie w Rwandzie. Ona zaczynała pieśń, ludzie włączali się i milkli, gdy ona ją przerywała i coś mówiła do kogoś, kto był dla niej jedyny, najważniejszy. Miałem wrażenie, że zupełnie nie kontaktowała się z otaczającym ją światem, nie reagowała bowiem na błyski aparatów fotograficznych i lamp telewizji amerykań- 277 skiej i chyba belgijskiej. Chwilami jej twarz była pełna smutku i bólu. Dziennikarze, fotoreporterzy, telewizja, księża, sio-stry zakonne, ks. profesor Renę Laurentin, mariolog z Francji i lud w milczeniu obserwowali zachowanie i reakcje Alfonsi-ny, usiłując z wyrazu jej twarzy, gestów i mimiki odczytać treść jej przeżyć. Podobno podczas poprzednich zjawień, na prośbę Alfonsiny, Matka Boża błogosławiła wodę, którą ludzie przynosili ze sobą. Tym razem także mieli wodę w różnych pojemnikach i butelkach, ale błogosławieństwa nie było. Amerykanie kręcili film, wysłannik prezydenta Rwandy nagrywał całość na videokasetę, mnóstwo osób robiło zdjęcia. O-godzinie 18.45 Alfonsina zaintonowała w języku kinyar-wanda „Wielbi dusza moja Pana", lud kontynuował śpiew hymnu maryjnego, a Alfonsina upadła na ziemię jak ścięte drzewo. Po dwu minutach z trudem podniosła się z ziemi, jak człowiek wracający z zaświatów. Księża misjonarze znający miejscowy język powiedzieli mi, że Alfonsina przepraszała Matkę Bożą za to, że nie spełniła Jej ostatniego polecenia z powodu jednego człowieka i wtedy z jej oczu popłynęły łzy. dziewczynka głośno i gorąco modliła się za Kościół, za Rwan-dę, za chorych, za więźniów, za sieroty, za ludzi biednych, za kraj, w którym aktualnie toczy się wojna (Liban?, Namibia?), o powołania kapłańskie i zakonne. Matka Najświętsza miała jej powiedzieć, że należy zachowywać Boże przykazania, słuchać Ojca Świętego i nauki Kościoła, nawracać się do Boga, odrzucać grzech i wszelkie zło, pokutować, szczerze się spowiadać, pościć, zerwać z pogańskim stylem życia, wierzyć głębią swej duszy, a nie powierzchownie („Udajecie, że wierzycie, ale dusze wasze są nadal pogańskie"), odmawiać różaniec i dużo się modlić. To wszystko może uratować kraj od nieszczęścia. Zapowiedziała, że po raz ostatni ukaże się Alfonsinie 28 listopada 1989 roku. 278 Z tych wypowiedzi wynika, że życzenia i zalecenia Maryi dotyczą spraw podstawowych i nie ma w nich nic nadzwyczajnego. Zawierają zasadnicze wymagania Ewangelii i Kościoła. Tak wło w Lourdes, Fatimie, La Salette, tak jest w Medjugorie i Ki-beho. Maryja potwierdza i przypomina to, czego uczył Jezus i co od wieków przekazuje Kościół, który jest depozytariuszem objawienia i nieomylnym nauczycielem wiary. Wizyta w Kibe-ho była dla mnie nowym i specyficznym doświadczeniem rwandyjskiego Kościoła, który rośnie, umacnia się w wierze i nadziei. Mimo materialnego ubóstwa, a często także nędzy i głodu, Rwandyjczycy są ludźmi z natury pogodnymi i zda się szczęśliwymi oraz spragnionymi wartości duchowych. Sąd o prawdziwości czy nie zjawień w Kibeho wypowie w swoim czasie Kościół. Moja relacja jest opisem faktu, którego byłem niemym świadkiem. (...) Świeccy na misjach Cieszy fakt, że na misje do Rwandy przyjeżdżają także ludzie świeccy. Spotkałem ich w Mwange i w Kigali: lekarz z żoną pielęgniarką z Belgii, inżynier z żoną i lekarka z Niemiec Zachodnich, inżynier rolnik i weterynarz z Austrii, profesor filozofii z Belgii jako wykładowca w Seminarium Między diecezjalnym i w Wyższym Seminarium Księży Pallotynów w Butare. Jest ich znacznie więcej na różnych stanowiskach i w różnych dziedzinach. Pokazano mi z daleka Amerykański Ośrodek Badawczy, w którym specjaliści przeprowadzają eksperymenty zmierzające do wyhodowania takich odmian zbóż i roślin, które w tutejszym klimacie i na glebie bez nawozów sztucznych dwa razy w roku dadzą wysokie plony i przyczynią się do lepszego wyżywienia ludności tego kraju. W drukarni i w wydawnictwie 279 Księży Pallotynów pracuje kilku fachowców z Belgii. Wkładu tych wszystkich ludzi świeckich w rozwój kulturalny, społeczny i gospodarczy nie można w ścisłym sensie nazywać pracą misyjną, pośrednio jednak realizacją „Dekretu o misyjnej działał-ności Kościoła" i „Dekretu o apostolstwie świeckich" Soboru Watykańskiego II. Ośrodek rekolekcyjny w Remera-Ruhondo Misje bez pogłębianego nieustannie życia duchowego i modlitwy mogą misjonarza w krótkim czasie dosłownie wykończyć. Dlatego musi on dbać o żywą więź z Chrystusem. W Rwandzie zadbano o stworzenie warunków, i to na najwyższym poziomie, do odnowy życia duchowego dla misjonarzy i misjonarek w Kigali u ojców jezuitów i w Remera-Ruhondo we „Foyer de Cha-rite", ojcowie karmelici zaś są w trakcie przygotowywania domu rekolekcyjnego w Butare. W obu ośrodkach można odprawiać rekolekcje indywidualnie lub grupowo. Są kaplice, biblioteka, sypialnie, sala konferencyjna, jadalnia. W Remera dom rekolekcyjny jest położony na wzgórzu z przepięknym widokiem na jezioro Bulera i na sześć wulkanów na linii horyzontu. Powyżej domu rekolekcyjnego zamieszkały siostry karmelitanki bose (murzynki). Mają nowoczesną, piękną kaplicę i czternaście pustelni na kształt chat rwandyjskich. Dom rekolekcyjny prowadzi wspólnota „Foyer de Charite", do której należą dwie Belgijki, cztery Rwandyjki i ks. prof. Guy Classens, Belg, który od swej młodości pragnął pracować na misjach, biskup jednak potrzebował go jako wykładowcę historii literatury oraz łaciny i gf&i w swoim seminarium. Do Rwandy przyjechał mając już pi?c' dziesiątkę. Był szczęśliwy, że nareszcie spełnią się jego marzenia misyjne. Bóg zażądał od niego jeszcze jednej ofiary: został 280 prezbiterem dla wspólnoty „Foyer de Charite". I od wielu już lat prowadzi rekolekcje dla biskupów, księży, sióstr zakonnych i ludzi świeckich. Człowiek głębokiej wiary i miłości do Chrystusa oraz Matki Bożej. Budzi zaufanie od pierwszego wejrzenia. Mówił, że Kościołowi w Rwandzie już teraz jest potrzebna nowa ewangelizacja, którą powinny podjąć zakony w duchu swoich charyzmatów, ponieważ Kościół bez charyzmatów nie jest w pełni Kościołem. Ojciec, jak go tu wszyscy nazywają, uważa, że marianie powinni ze swoim maryjnym charyzmatem zakorzenić się w Rwandzie na stałe, że jesteśmy tu wręcz konieczni. Nowa ewangelizacja z Maryją Pogląd ks. Guy poniekąd potwierdza nasze odczucia i pragnienia. Polscy misjonarze stwierdzają, że duch maryjny nie tylko odpowiada kulturze Rwandyjczyków, lecz także skutecznie prowadzi ich do Chrystusa. A o to przecież chodzi w tej ewangelizacji. Jeden z nich wyznał: „Nasze mariańskie misje w Rwandzie są rzeczywistością, która powoli wzrasta, dojrzewa i nabiera właściwego kształtu. Myślę, że jesteśmy na swoim miejscu i realizujemy nasz charyzmat, choć może są kraje borykające się z jeszcze większymi trudnościami, ale my zostaliśmy posłani do Rwandy. Tych, którzy nie- słyszeli o Bogu prowadzimy etapami przez katechumenat do Kościoła. Doświadczamy spotkania w wierze z Jezusem Chrystusem. Tym doświadczeniem żyjemy i przepowiadamy je". Jest to wyznanie wiary misjonarza, który już wie 0 co chodzi na misjach. Ks. Stanisław Kurlandzki MIC prowincjał Warszawa, 25.04.1989 281 O Maryjo, Matko Boga i Kościoła, dzięki Tobie w dniu Zwiastowania, u zarania nowych czasów, cała ludzkość i wszystkie jej kultury z radością odkryły, że są zdolne przyjąć Ewangelię. Dzisiaj, w przededniu nowej Pięćdziesiątnicy Kościoła w Afryce, na Madagaskarze i sąsiednich wyspach, Lud Boży wraz ze swymi Pasterzami zwraca się ku Tobie i razem z Tobą zanosi błaganie: niech wylanie Ducha Świętego sprawi, by afrykańskie kultury odznaczały się jednością i różnorodnością; niech przemieni mieszkańców tego wielkiego kontynentu w wielkoduszne dzieci Kościoła, który jest Rodziną Ojca, wspólnotą braci Jego Syna i obrazem Trójcy, zalążkiem i początkiem na ziemi tego wiecznego Królestwa, które osiągnie swą pełnię w Mieście zbudowanym przez Boga: Mieście sprawiedliwości, pokoju i miłości. W Jaunde w Kamerunie, 14 września 1995 r., w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, w siedemnastym roku mego Pontyfikatu. Jan Paweł II papież Posynodalna Adhortacja Apostolska O Kościele w Afryce, 144 Słownik terminów rwandyjskich Język kinyarwanda należy do rodziny afrykańskich języków bantu. Wywodzi się z Afryki centralnej i jest zbliżony do języka suahili. Zasady czytania są w zasadzie proste, ponieważ pisownia ustalona została przez misjonarzy na podstawie języka mówionego. Oto kilka wskazówek fonetycznych ułatwiających pierwszy kontakt z językiem kinyarwanda: c = [cz] np. Cyangugu [czjangugu] c + y = [khy] np. cya [kya] g + e = [gje] np. Mwange [młangje] j + y = [gj] np. jyewe [gjełe] k + i lub e = [khy] np. akira [akyra] m + p = [mp nosowe + h] np. Kampanga [kamphanga] n + g = [n nosowe + h] np. ingoro [ińgoro] n + k = [nkh] np. inka [inkha] n + t = [nth] np. intore [inthore] s + h = [sz] shyanda [szjanda] s + i = [si] np. pasika [pasika] w = [ł] np. Rwanda [rłanda] ubazimu ~ duchy przodków w pierwotnych wierzeniach Rwan-dyjczyków "ra ikimenyetso cya Roho Mutagatifu uhawe - Przyjmij znamię daru Ducha Świętego 283 akira - proszę amahoro - pokój (przeciwieństwo wojny) Benebikiry - rwandyjskie zgromadzenie sióstr zakonnych bumbuka - otwórz się inama - nazwa małej wspólnoty chrześcijan przy parafii Ingoro y 'Uhoraho yubatse ku rutare rw 'indatsimburwa - Świątynia Najwyższego zbudowana na skale nigdy się nie zachwieje ingobyi - szeroki pas tkaniny lub skóry służący kobietom do noszenia niemowląt na plecach inkwano - „opłata" (dawniej najczęściej krowa) wnoszona przez rodzinę narzeczonego rodzicom dziewczyny, którą zamierzał poślubić intambara - wojna intore - rwandyjski taniec wojenny ituro - podatek kościelny w wysokości 10% dochodów Jyewe ndakubatiza: Mw 'izina rya Data: Na Mwana: Na Roho Mutagatifu - Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego mbabańra - przepraszam, proszę o wybaczenie muraho - witaj murabeho - żegnaj murakoze - dziękuję mwaramutse - dzień dobry mwirirwe - do widzenia ndakubabańye - przebaczam Ngwino wowe Muhabura, uhabura abakuzi, tukwita umubyeyh tukwita kamanzi, kubera ubumanzi - Przyjdź więc Muhabu- 284 ra, która prowadzisz wszystkich z daleka, dzięki twojej wielkości i piękności nazywamy ciebie rodzicem, nazywamy ciebie pięknością, bo jesteś piękny tfyabingi - imię pogańskiej księżniczki czczonej w Rwandzie jako jedno z bóstw opiekuńczych padri - ksiądz, ojciec Pasika Nziza - Wesołych Świąt Wielkiej Nocy umuganga - pielęgniarka umugati - chleb umugirwa - czarownik umuzungu - biały człowiek umukuru w'inama - przełożony inamy umuziro - zakazy religijne w tradycyjnych wierzeniach rwandyjskich urugo - dom, zagroda, obejście Skorowidz nazw geograficznych Akagera - nazwa parku narodowego w Rwandzie na granicy z Tanzanią Bujumbura - stolica Burundi Bulera - jezioro na północy Rwandy u stóp łańcucha wulkanów przy granicy z Ugandą Busogo - parafia w diecezji Ruhengeri, na północy Rwandy prowadzona przez miejscowych księży Butare - miasto uniwersyteckie na południu Rwandy Byumba -jedna z central w parafii Mwange prowadzona przez Księży Marianów Cyangugu - najdalej na zachód położone miasto w Rwandzie, stolica diecezji Dar-es-Salaam - stolica Tanzanii Gaseke - centrala mariańska w parafii Mwange Gikondo - parafia Księży Pallotynów w Kigali Gisenyi - malowniczo położone miasto na północy Rwandy, nad brzegiem jeziora Kivu borna Wolta - obecna nazwa Burkina Faso, francuskojęzyczny kraj w Zachodniej Afryce 287 Kabgayi - siedziba archidiecezji na zachodzie Rwandy Kabuga - parafia prowadzona przez polskich Ojców Karmelitów w prefekturze Cyangugu Kabuye - góra w parafii Księży Marianów, wysokość ok. 3000 m n.p.m. Kampanga - położona wysoko w górach quasi-parafia na północy Rwandy prowadzona przez polskie Siostry od Aniołów Kanyanza - parafia w diecezji Ruhengeri Kibeho - miejscowość na południu Rwandy, w diecezji Butare, gdzie od 1981 roku miały miejsce nie potwierdzone jeszcze objawienia Matki Bożej Kiboga -jedna z pięciu central w parafii Mwange Kibungo - stolica diecezji na wschodzie kraju Kigali - stolica Rwandy Kinoni - parafia prowadzona przez Księży Pallotynów na północy Rwandy Kirambo - miasto na północy Rwandy Kivu - tektoniczne jezioro na zachodzie Rwandy stanowiące naturalną granicę z Zairem (obecnym Kongo) Kizirugo - parafia w prefekturze Cyangugu Masaka - parafia prowadzona prze Księży Pallotynów 20 km od stolicy Rwandy Mombasa - miasto w południowo-wschodniej Kenii Mubuga - punkt katechetyczny w parafii Mwange Muhabura - jeden z wulkanów w Rwandzie (4127 m n.p.m) Jego nazwa pochodzi od zwrotu „wskazywać drogę", gdyż przy dobrej pogodzie jest widoczny z bardzo daleka Mukango - parafia w prefekturze Cyangugu Mutungu - centrala w parafii księży Marianów Mwange - parafia prowadzona przez Księży Marianów na północy Rwandy 288 Udago - góra w parafii Mwange tfemba - parafia Księży Pallotynów w diecezji Ruhengeri tfyabarongo - rzeka, w Rwandzie uznawana za początek Nilu, wpada do rzeki Akagera, której wody łączą się z Jeziorem Wiktoria w Tanzanii fyakibanda - miasto w pobliżu Butare, w którym mieści się Wyższe Seminarium Duchowne Remera-Ruhondo - osada w górach na północy Rwandy, nad jeziorem Ruhondo, mieści się tam ośrodek „Foyer de Charite" prowadzony przez Księży Marianów, centrum rekolekcyjne Rugari - parafia Księży Pallotynów w Zairze (obecnym Kongo) Ruhengeri - miasto na północy Rwandy, stolica diecezji Ruhondo -jezioro na północy Rwandy, u podnóża łańcucha wulkanów Rulindo - parafia w prefekturze Kigali Runaba - parafia prowadzona przez Ojców Białych na północy Rwandy Rutongo - miejscowość, w której mieści się ośrodek studiów propedeutyki nad filozofią Rwaza - parafia w pobliżu Ruhondo, a także góra Tanganika -jezioro w Tanzanii SPIS TREŚCI Słowo przełożonego generalnego.............................................7 List zamiast wstępu................................................................12 Wprowadzenie........................................................................16 Mapa kontynentu afrykańskiego............................................23 MapaRwandy.........................................................................24 Rozdział I KRAJ I LUDZIE Pierwsze spojrzenie................................................................27 Zycie codzienne w Rwandzie............................".....................32 Rola kobiety i miejsce rodziny w kulturze rwandyjskiej.......37 Oświata i rozwój społeczny....................................................42 Tradycyjna kultura i obrzędy ludowe.....................................47 Pierwotne wierzenia Rwandyjczyków....................................50 Ewangelizacja Rwandy (1900-1990)......................................58 Rozdział II LISTY Nota biograficzna ks. Franciszka Filipca MIC...................... 67 ^a drodze przygotowań..........................................................69 W oczekiwaniu na odlot.........................................................72 Pocztówka z Kigali.................................................................74 Zadumanie nad Afryką...........................................................74 Nota biograficzna ks. Tadeusza Wyszomierskiego MIC........7^ Mariańska droga do Afryki....................................................8q Z pierwszą posługą sakramentalną.........................................33 Jeszcze bezdomni...................................................................g4 Pierwsze przemyślenia............................................................87 Nota biograficzna ks. Zdzisława Żywicy MIC......................90 Stworzyć ośrodek maryjny.....................................................92 Zgłębiamy charyzmaty.........................................................100 Wizytacja..............................................................................100 Odwiedziny chrześcijan na wyspie......................................102 Wielki Tydzień w Rwandzie.................................................105 Odwiedziny chorych.............................................................109 Dary dla młodzieży..............................................................111 Żniwo jest wielkie................................................................113 Tułaczka................................................................................116 Z wędrówki na Kabuye........................................................119 Cztery dni na centrali w Kanabie.........................................124 Parafia Nemba......................................................................135 Groźne czyki.........................................................................138 Kiedy misjonarz odchodzi do Pana......................................138 Błogosławieni, którzy płaczą...............................................142 Przyślijcie figurę Niepokalanej.............................................145 Nasze pierwsze afrykańskie rekolekcje................................146 Listy ideowe.........................................................................149 Boże Narodzenie...................................................................150 Róże......................................................................................I50 Nie mamy wody...................................................................1*2 Nareszcie u siebie.................................................................1^4 Biblia pełna Maryi................................................................156 Otwarcie parafii....................................................................1" z 292 Odnawiamy kościół..............................................................159 2 dziejów diecezji Ruhengeri...............................................161 Intronizacja obrazu Królowej Pokoju w Mwange................165 Starania o książki maryjne...................................................170 Intronizacja obrazu Matki Bożej Licheńskiej w Mutungu... 171 Bracia na misjach.................................................................175 Projekt kościoła....................................................................177 Święto Narodzenia Maryi.....................................................178 Przygotowanie nowych misjonarzy......................................179 Ewangelizacja z Maryją.......................................................180 Maryjność.............................................................................184 Co u nas?..............................................................................185 Czas nawiedzenia.................................................................186 Nazywa ją swoim aniołem...................................................187 Program na cały rok.............................................................193 Kłopoty z deszczem..............................................................194 Nowa ewangelizacja.............................................................195 Umocnienie personalne........................................................195 Plany misjonarza...................................................................197 Personalizm misjonarza........................................................198 Powrót z misji.......................................................................200 Pożegnanie ks. Tadeusza......................................................201 Dwa listy...............................................................................202 Nowe dzieła..........................................................................203 Kościół potrzebuje mariańskiego charyzmatu......................205 List katechisty.......................................................................208 Dwuletnie studia...................................................................208 Kryzys...................................................................................210 Bóg zbawia Afrykę...............................................................211 Kościół Oblubienicy.............................................................213 Z wiadomości o nas..............................................................215 Obecność Chrystusa w parafii..............................................216 293 Oczekiwanie na Ryszarda i Leszka......................................222 Wojenne echa........................................................................223 Wojenne ograniczenia...........................................................225 Wiadomości z naszej misji...................................................226 Rozdział III RWANDA W OCZACH WIZYTATORÓW Nota biograficzna ks. Eugeniusza Delikata MIC.................231 Ks. Eugeniusz Delikat MIC - Niepokalana Matka ludu rwandyjskiego.....................233 Ks. Eugeniusz Delikat MIC - Przełożony Prowincji w Rwandzie..............................245 Ks. Adam Boniecki MIC - W Rwandzie.................................................................249 Ks. Stanisław Kurlandzki MIC - Mariańska misja w Rwandzie.....................................272 Słownik terminów rwandyjskich..........................................283 Skorowidz nazw geograficznych..........................................286 Modlitwa zawierzenia Ojca świętego Jana Pawła II w intencji Kościoła i misjonarzy do Matki Bożej Jasnogórskiej O Matko Kościoła, zawierzam Ci wszystkie sprawy Kościoła, całą jego misję i całą jego służbę w perspektywie kończącego się drugiego tysiąclecia dziejów chrześcijaństwa na ziemi. Oblubienico Ducha Świętego i Stolico Mądrości! Twojemu pośrednictwu zawierzamy wspaniałą wizję i program odnowy i rozwoju Kościoła w naszej epoce, która wyraziła się w nauce Soboru Watykańskiego II. Spraw, abyśmy tę wizję i ten program w całej autentycznej prawdzie, w tejże samej prawdzie, prostocie i mocy czynili przedmiotem naszego postępowania, posługiwania, nauczania, pasterzowania i apostolatu. Żeby cały Kościół odradzał się w tym nowym źródle poznania swej własnej istoty i misji, nie czerpiąc z żadnych obcych czy zatrutych cystern. O Matko zjednoczenia, ucz nas stale dróg, które do zjednoczenia prowadzą. Pozwól nam nadal wychodzić na spotkanie wszystkich ludzi i wszystkich ludów, które na drogach różnych religii szukają Boga i pragną Mu służyć. Pomóż nam wszystkim objawiać Chrystusa i okazywać „moc Bożą i mądrość Bożą", która ukryta jest w Jego krzyżu - Ty, która pierwsza ukazałaś Go w Betlejem nie tylko prostym i wiernym pasterzom, ale też Mędrcom z obcych krain. Matko Dobrej Rady! Wskazuj nam zawsze, jak mamy słu-tyć człowiekowi i ludzkości w każdym narodzie, jak prowadzić §° na drogi zbawienia, jak zabezpieczyć sprawiedliwość i pokój na świecie wciąż od wielu stron straszliwie zagrożony. Jakże 295 bardzo pragną, o Matko Kościoła, ażeby Kościół cieszył się wolnością i pokojem w spełnianiu swej zbawczej misji. Niech staje się w tym celu dojrzały nową dojrzałością wiary i wewnętrznej jedności. Pomóż nam przemóc opory, trudności i słabości! Pomóż nam ujrzeć na nowo całą prostotę i godność chrześcijańskiego powołania, także misyjnego. Spraw, aby nie brakowało „robotników w winnicy Pańskiej". Uświęcaj rodziny, czuwaj nad duszą młodzieży i sercem dzieci. Pomóż w przezwyciężaniu wielkich zagrożeń moralnych, które w różnych narodach godzą w podstawowe środowiska życia i miłości. Daj nam odradzać się wciąż pięknem świadectwa dawanego Krzyżowi i Zmartwychwstaniu Twojego Syna. O jakżesz wiele byłoby ludów i narodów, o których chciałbym Ci powiedzieć Matko po imieniu! Zawierzam Ci je wszystkie w milczeniu. Zawierzam Ci je wszystkie, o Matko, tak jak Ty sama najlepiej je znasz i odczuwasz. Czynię to na miejscu wielkiego zawierzenia, skąd widać nie tylko Polskę, ale także Kościół cały, w wymiarach krajów i kontynentów: cały w Twoim macierzyńskim Sercu! Ten Kościół cały, w świecie współczesnym i przyszłym, Kościół postawiony na drogach ludzi, ludów, narodów i ludzkości -ja Jan Paweł II, jego pierwszy sługa, oddaję tutaj Tobie, Matce, i zawierzam z bezgraniczną ufnością. Amen. Jasna Góra, 4 czerwca 1979 r. Modlitwa w intencji misjonarzy Panie, poleciłeś nam być Twoimi świadkami wobec wszystkich narodów. Spraw, niech znajdą się ludzie młodzi i chętni do służby na misjach, którzy zaniosą Chrystusa i Jego Ewangelię na krańce świata, zwłaszcza najuboższym. Pokornie prosimy za naszych misjonarzy i za tych ludzi, którzy Cię jeszcze nie znają. Wlej do naszych serc głęboką troskę o nich i spraw, abyśmy - w miarę naszych możliwości - przyczyniali się do dzieła nowej ewangelizacji, która jest podstawowym zadaniem współczesnego Kościoła. Prosimy Cię o to, przez Chrystusa Pana naszego. Amen. Ul APEL Moja pomoc mariańskim misjonarzom Misjonarzowi w jego ofierze winni towarzyszyć wierni i podtrzymywać go własną modlitwą i ofiarą. Jan Paweł U, „Redemptoris missio", 78. Chrystus Pan polecił swoim uczniom iść na cały świat i głosić Ewangelię wszystkim narodom. Nie każdy może i nie każdy chce jechać na misje. Ponieważ ja nie mogę być na misjach, a z całego serca pragnę, by wszyscy ludzie uwierzyli w Boga i byli zbawieni dzięki pracy misjonarzy, kierując się więc duchem wiary i miłości, postanawiam wspierać mariańskich misjonarzy jednym z następujących czterech sposobów. 1. Modlitwą codzienną - odmawiając na przykład: Ojcze nasz, Pod Twoją obronę czy Zdrowaś Maryjo. 2. Uczestniczeniem we Mszy świętej i ofiarowaniem Komunii świętej w niedziele i święta. 3. Codzienną pracą i cierpieniami, które złączę ze zbawczą męką Chrystusa. 4. Dobrymi uczynkami i troską, by także moi najbliżsi i znajomi zapisali się do grona osób wspomagających misje i ewangelizację na całym świecie. Pomocnikami misji mogą być wszyscy: rodzice, dzieci, młodzież, babcie i dziadkowie. Każdy, kto wypełni rubryki z boku strony, odetnie wzdłuż przerywanej linii i wyśle tę karteczkę pod adresem: Sekretariat Misyjny Księży Marianów, ul. Świętego Bonifacego 9; 02-914 WARSZAWA 76, zostanie wpisany na zawsze do Księgi Duchowej Pomocy Misjom pod kolejnym numerem i otrzyma specjalny obrazek z podaniem daty zapisu i numeru Księgi. Wszyscy zapisani w tej Księdze będą otrzymywali biuletyn pod tytułem „Misje z Niepokalaną", będą należeli do grona Przyjaciół Mariańskich Misji i korzystali z łask duchowych Mszy świętej odprawianej w każdą niedzielę w intencjach Przyjaciół naszych Misji. Pomoc świadczona misjom nie jest trudna. Jest jednak bardzo potrzebna i ogromnie zasługująca. Jest darem miłości do Boga i ludzi, naszych braci. Jest także znakiem żywej łączności z Kościołem misyjnym. Bądźcie apostołami misji! Zachęcajcie innych do pomocy misjom! Niech miliony osób pracują duchowo na rzecz misji! Bądźmy hojni i otwarci na potrzeby Kościoła misyjnego! Bóg udziela szczególnych łask pomocnikom misji! Niech Jezus i Niepokalana, Jego i nasza Matka, błogosławią wszystkim Przyjaciołom Mariańskich Misji! Bóg zapłać za szlachetne serce i ewangelicznego ducha! Niech Niepokalana zjednoczy nas w pracy duchowej dla misji Jezusa! ZGROMADZENIE MARIANÓW to pierwsza wspólnota księży i braci, która powstała na terenie Polski. Założyciel o. Stanisław Papczynski wyznaczył marianom trzy cele: - szerzenie kultu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny i naśladowanie jej cnót, - pomoc duszom w czyśćcu cierpigcym, - działalność apostolskg, W myśl przyjętego hasła: Dla Chrystusa i Kościoła marianie służg Kościołowi wszędzie tam, gdzie istnieje taka potrzeba. Drogi Przyjacielu! Może właśnie Ciebie Jezus zaprasza, abyś przyszedł i zobaczył, jak żyją, pracują i modlą się marianie? A może tylko szukasz pomocy w rozeznaniu swojego powołania? Zapukaj do naszych drzwi, napisz lub zadzwoń do nas, DUSZPASTERZ DUSZPASTERZ POWOtAŃ POWOŁAŃ ul, św. Bonifacego 9 ul. Klasztorna 4 02-914 Warszawa 62-563 Licheń Stary tel. (0-22) 642-23-71 lei. (0-63) 70-79-33 Zgromadzenie Sióstr Służebnic Jezusa w Eucharystii założone w 1923 roku przez błogosławionego Jerzego Matulewicza PIELĘGNUJE ATMOSFERĘ WIECZERNIKA I SZERZY KULT EUCHARYSTII. Siostry, wierne idei Założyciela, służą Kościołowi różnymi formami pracy apostolskiej o charakterze religijno-oświatowym i dobroczynnym, zależnie od ducha czasu, potrzeb środowiska i swych aktualnych możliwości. Pomyśl... może Jezus żyjący w Przenajświętszym Sakramencie pragnie Twojej miłości, Twoich młodych rąk, Twojego zapału. Przyjdź, razem zrobimy więcej. DOM GENERALNY ZGROMADZENIA ul. Zawiszy 3 05-800 Pruszków k. Warszawy Zgromadzenie Sióstr od Aniołów ^ Kim jesteśmy? Zgromadzeniem bezhabitowym. Oznacza to, że siostry nie różnią się zewnętrznie od innych kobiet. Jedynie żywą wiarą, umiłowaniem Boga, postawą służby i dobroci wobec bliźnich, siostry dają świadectwo swej przynależności do Chrystusa, któremu oddały się całkowicie, składając trzy śluby: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Kiedy i gdzie powstałyśmy? Założycielem wspólnoty jest ks. Wincenty Kruczyński, późniejszy biskup mohylowski. 31 marca 1889 roku w Wilnie dał on początek naszej rodzinie zakonnej. Współzałożycielką jest matka Bronisława Stankowicz. Jaki jest nasz cel? Konstytucje określają go następująco: „Celem Zgromadzenia jest całkowite oddanie się umiłowanemu nade wszystko Bogu przez profesję rad ewangelicznych, aby pod działaniem Ducha Świętego, naśladując dokładniej Chrystusa, osiągnąć doskonałą miłość w służbie Kościoła przez pomoc kapłanom w pracy apostolskiej" (K, 7). Co robimy? Pracujemy w dziewięciu krajach świata, zajmując się dziećmi, młodzieżą, chorymi; stajemy dyskretnie jak Aniołowie przy człowieku poszukującym Boga, prawdy i miłości. Jeśli chcesz, jak Anioł, służyć Bogu i dopomagać ludziom do zbawienia, napisz: Siostry od Aniołów ul. Broniewskiego 28 V 05-510 KONSTANCIN JEZIORNA j 303 Zgromadzenie Sióstr Najświętszego Imienia Jezus bezhabitowa wspólnota zakonna założona w Polsce w 1887 roku przez bł. ojca Honorata Koźmińskiego i matkę Marię Witkowską, uczestniczy w duszpasterskiej misji Kościoła przez docieranie do różnych środowisk i podejmowanie różnych prac, zarówno w instytucjach kościelnych, jak i świeckich, w Polsce i zagranicą. Jeśli chcesz - dla siebie lub dla innych - uzyskać informacje o działalności Zgromadzenia, a także dowiedzieć się o warunkach przyjmowania kandydatek, napisz: SIOSTRY IMIENIA JEZUS ul. Klasztorna 8 62-368 Licheń Stary Audiencja u Papieża Jana Pawła II przed wyjazdem do Rwandy. Od prawej: ks. F. Fiiipiec, ks. Z. Żywica, ks. T. Wyszomierski Ks. E. Delikat i O. A. Martinez udzielają sakramentu bierzmowania w Mwange , Msza św. w kaplicy domowej w Mwange Liturgia w Mwange Ubodzy wieśniacy na tle chat krytych słomą Dziękczynienie podczas Mszy świętej Nowożeńcy, którzy zaufali Matce Bożej HHn Mały majsterkowicz Nie ma jak na plecach u mamy A ja mam piłkę! Octav, pierwszy mariański nowicjusz w Rwandzie Mnie mama już nie nosi na plecach... Jbogie dzieci czekające na pomoc charytatywną Kolejka po dary u Przed ośrodkiem zdrowia Ks. Z. Żywica z grupą animatorów Akcji Rodzinnej w Mwange Ks Z. Żywica nad makietą Centrum Formacji Maryjnej w Kibeho Tradycyjna chata rwandyjska Widok na jezioro Bulera te Ks. prow. J. Rokosz chrzci dzieci w Mwange Ks. gen. A. Boniecki ochrzcił wiele dzieci w Mwange Makieta nowego kościoła w Mwange. W głębi widać początek budowy Podczas wizyty Ojca Świętego w Rwandzie w 1990 roku Ks. Z. Żywica na tle zabudowań Mwange Ks. F. Filipiec głosi katechezę do parafian w Mutungu Na centrali w Kiboga Panorama wulkanów na granicy z Ugandą