ANSELM GRUN OSB Namaszczenie chorych - Pomoc i otucha TŁUMACZENIE Grzegorz Sowinski WYDAWNICTWO ZNAK KRAKÓW 2004 Spis treści Wprowadzenie I. Sakrament namaszczenia chorych „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych" Historia sakramentu namaszczenia chorych Jezus - lekarz, który naprawdę uzdrawia Macierzyńska miłość Boga II. Obrzęd sakramentu namaszczenia chorych Pokropienie wodą święconą Homilia objaśniająca sens sakramentu Wyznanie winy Radosna Nowina Litania za chorego Nałożenie rąk Namaszczenie świętym olejem Modlitwa po namaszczeniu Błogosławieństwo — dobre słowo na zakończenie Nabożeństwo dla chorych III. Żyć sakramentem namaszczenia chorych Misja uzdrawiania Choroba jako zadanie duchowe Stosunek pisarzy do choroby Miłość aż do śmierci Aby choroba stawała się modlitwą Zakończenie Literatura Wprowadzenie Sakrament namaszczenia chorych pozostaje w ścisłym związku z troską Kościoła o cierpiących. Posługę wobec chorych Kościół uważa za swe zadanie duszpasterskie. Człowiek, który zapadł na zdrowiu, przechodzi nie tylko fizyczny, lecz także psychiczny kryzys. Potrzebuje pomocy kogoś, kto go wysłucha i wesprze. Sakrament namaszczenia chorych jest najgłębszym przejawem służebności Kościoła. Od czasów Soboru Watykańskiego II sakrament ten znów zyskał na znaczeniu. Nie jest już traktowany głównie jako wiatyk, lecz przede wszystkim jako umocnienie i pokrzepienie w sytuacji zagrożenia fizycznego i psychicznego, które wiążą się z chorobą. W wielu kościołach regularnie odbywają się specjalne nabożeństwa dla chorych, połączone z sakramentem namaszczenia. Kościół swemu obowiązkowi wobec chorych nadał nową postać. Stosunek wspólnoty do chorych wymownie świadczy o kulturze współżycia. Nowoczesne społeczeństwo stara się odsunąć od siebie chorobę i śmierć, umieszczając chorych i umierających w szpitalach czy hospicjach. Opiekę nad nimi zostawia specjalistom. Nie chce uznać takich zjawisk, jak choroba i śmierć. Kościół nie może akceptować tego rodzaju postaw. Właśnie sakramentem namaszczenia daje znak, że jako wspólnota troszczy się o chorych - nie tylko zapewnia ich o Bożej miłości, lecz po ludzku zwraca się ku nim z autentyczną troską. W niniejszej książeczce chciałbym opowiedzieć, jak, moim zdaniem, powinien wyglądać stosunek chrześcijan do choroby w ogóle. Żadnego z sakramentów Kościoła katolickiego nie można ujmować jako izolowanej czynności, którą z urzędu wykonują tylko kapłani czy duszpasterze. Sakramenty pokazują, jak Kościół w ogóle odnosi się do tak ważnych aspektów życia, jak narodziny i śmierć, zdrowie i choroba, dorastanie, miłość, odpowiedzialność, posłannictwo i wina. Każdy z siedmiu sakramentów Kościoła na swój sposób odnosi się do tych fundamentalnych spraw. Sakrament namaszczenia chorych konfrontuje nas z chorobą i śmiercią. Pomaga nam się z nimi uporać na gruncie wiary. A jednocześnie upewnia nas, że wszystkie dziedziny naszego życia obejmuje opiekuńcza miłość Boga. Sakrament oznacza wszak, że dzięki widzialnym czynnościom doświadczamy niewidzialnej rzeczywistości. Sakrament namaszczenia chorych uzmysławia nam, że również w chorobie spotykamy Boga, że choroba otwiera nas na Ojca Jezusa Chrystusa, który chce uzdrowić i przemienić nasze życie. I. Sakrament namaszczenia chorych „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych" U źródeł genezy sakramentu namaszczenia leży polecenie, które Jezus skierował do swych uczniów: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy" (Mt 10, 8). Jezus wzywa uczniów, by czynili podobnie jak On. Dla św. Mateusza Ewangelisty ta idea upodabniania się uczniów do Pana jest niezwykle ważna. Jezus rozsyła uczniów po świecie, udzielając im swej siły i pełnomocnictwa, aby uzdrawiali chorych. Kościół nie zawsze z powagą realizował to posłannictwo. Aby właściwie wcielać je w życie, musimy traktować samych siebie jako uczniów, których Jezus posłał w świat, abyśmy uzdrawiali tych, którzy chorują. Ewangelia Jezusa ma również sens terapeutyczny. Jako Jego uczniowie musimy się zwracać ku chorym -chorym cieleśnie i psychicznie - aby ich uzdrawiać. Jezus oczekuje, że będziemy podtrzymywać na duchu tych, którzy gasną bez ducha, że będziemy prostować pochylonych, ośmielać milczących, by odważyli się mówić, sparaliżowanych wzywać, by wstali i ruszyli w drogę, że będziemy przyjmować do swego grona tych, których zepchnięto na margines ludzkiej wspólnoty. Tych, którzy nie są w stanie zaakceptować samych siebie, mamy zapewniać, że zasługują na miłość. Tych, którzy obumarli wewnętrznie, którzy zioną pustką duchową, mamy budzić do życia. Możemy też wypędzać złe duchy, które powodują, że trudniej nam być sobą. Takimi złymi duchami mogą być wszelkie natręctwa, wszelkie zmącenia myśli, jadowite i gorzkie uczucia, iluzje, które powodują, że żyjemy w urojonym świecie. W Ewangelii św. Marka możemy przeczytać, w jaki sposób uczniowie uzdrawiali chorych: „Wyrzucali też wiele złych duchów, a wielu chorych namaszczali" (Mk 6, 13). Ojcowie Kościoła - a za nimi Sobór Trydencki - nawiązywali do tych słów jako ewangelicznego uzasadnienia sakramentu namaszczenia chorych. W starożytności olej był powszechnie stosowanym środkiem leczniczym. Zwłaszcza olej otrzymywany z oliwek uważano za symbol siły duchowej, ponieważ drzewo oliwne rośnie na jałowej ziemi, a mimo to wydaje owoce. Olej z oliwek jest nie tylko środkiem leczniczym, lecz także symbolem światła i czystości. Uczniowie namaszczają chorych nie jako lekarze, lecz jako świadkowie Jezusa Chrystusa. Egzegeta ewangelicki Walter Grundmann uważa, że olej „w rękach uczniów ma sakramentalne znaczenie, gdyż podobnie jak ryt nakładania rąk odzwierciedla rzeczywistość Bożej pomocy" (W. Grundmann, s. 170). Namaszczając chorego, przyzywamy Bożą siłę błogosławieństwa, by nań zstąpiła. Tak jak olej leczy rany, tak prosimy Boga, by w imię Jezusa Chrystusa skierował na chorego swą uzdrawiającą siłę. Dla wczesnego Kościoła podstawą biblijną praktyki namaszczania chorych były przede wszystkim słowa Listu św. Jakuba Apostoła: „Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone" (Jk 5, 14-15). Nie ma wątpliwości, że chodziło o obłożnie chorych - zatem o osoby, które nie są w stanie udać się do kościoła i muszą sprowadzić kapłanów do siebie. Z drugiej strony, „nie mogło chodzić o nieprzytomnych czy umierających, skoro Apostoł pisze, że sam potrzebujący ma sprowadzić prezbiterów. Prezbiterami, o których czytamy w greckim oryginale, byli przełożeni, zatem osoby pełniące w Kościele urzędową funkcję, a nie charyzmatyczni uzdrowiciele (por. F. Mufśner, s. 218 i nast.). Modlili się oni nad niedomagającym i namaszczali go olejem. Namaszczenie olejem towarzyszyło modlitwie i umacniało jej działanie. U Żydów olej należał do najbardziej popularnych środków leczniczych. Olej miał łagodzić bóle starego i schorowanego Adama. Bronił przed złymi duchami. Strzegł przed śmiercią i umacniał życie. Prezbiterzy podczas namaszczenia olejem wypowiadali imię Pańskie. Działali nie tylko na polecenie Jezusa, lecz także dzięki pełnomocnictwu i sile, których udziela On swoim uczniom. Gdy namaszczali chorych olejem i odmawiali modlitwę, wśród zebranych obecny był sam Jezus. Wypowiadali imię Pańskie, dzięki czemu doświadczali siły Jezusa, który uzdrawia chorych. Tak swe doświadczenie wyjaśniał św. Piotr, który przy bramie świątynnej, zwanej Piękną, uzdrowił chromego człowieka: „I przez wiarę w Jego imię temu człowiekowi, którego oglądacie i którego znacie, imię to przywróciło siły. Wiara [wzbudzona] przez niego dała mu tę pełnię sił, którą wszyscy widzicie" (Dz 3, 16). Namaszczenie chorych nie ma nic wspólnego z czynnościami magicznymi. Uzdrowienie po namaszczeniu postrzegane jest jako następstwo modlitwy, „w której przejawia się siła wiary, wierzącej wiedzy, że Pan zawsze jest w stanie udzielić pomocy potrzebującym, i niezłomne przekonanie, że rzeczywiście to robi" (R. Kaczynski, s. 255). Ostatecznie to zawsze sam Jezus Chrystus uzdrawia chorych, gdy proszą Go o to prezbiterzy. Wielu egzegetów starało się dociec znaczenia słów „ratować", „dźwigać" i „odpuszczać", które znajdujemy w cytowanym Liście św. Jakuba Apostoła: czy odnoszą się one do ozdrowie-nia ciała i duszy, czy też do ostatecznego zbawienia, do wskrzeszenia zmarłych? Bardziej prawdopodobna wydaje się odpowiedź, że wszystkie trzy pojęcia dotyczą ziemskiej przemiany chorego. Gdy modlitwa opiera się na mocnej wierze, może go uzdrowić i podźwignąć. Owo „podźwignięcie" jest podźwignięciem psychicznym: „Pan daje choremu silę i moc, by się psychicznie uporał ze swymi cierpieniami" (F. Mu&ier, s. 223). List św. Jakuba Apostoła zachęca nas, żebyśmy modlili się również o uzdrowienie fizyczne. Nie możemy jednak oczekiwać, że modlitwa jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zlikwiduje chorobę ciała. Modlitwa wyzwala zaufanie i oddanie wobec Boga, który najpierw koi i podnosi duszę, a potem dotyka też ciała. Ale nie każde uzdrowienie duszy jest jednocześnie uzdrowieniem ciała. Decydujące znaczenie ma zaufanie, które rodzi się w sercu chorego pod działaniem modlitwy i namaszczenia świętym krzyżmem. Sam Jezus Chrystus dotyka go i podnosi. Dzięki temu może on odmienić swój stosunek do własnej choroby. Słowa o odpuszczeniu grzechów wskazują, że choroba i grzech nie muszą się ze sobą łączyć: „(...) a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone" (Jk 5, 15). Choroba nie zawsze jest następstwem grzechu. Chory, który przyjmuje sakrament namaszczenia, nie zawsze jest w stanie grzechu. A każdy, kto zgrzeszył, może mieć ufną nadzieję, że modlitwa i namaszczenie pozwolą mu zaznać działania przebaczającej siły Jezusa Chrystusa. Sam Jezus Chrystus trzyma ręce nad chorym i bezwarunkowo go przyjmuje. Jeśli chory zgrzeszył i dręczy się poczuciem winy, to może z ufnością oczekiwać, że grzechy zostaną mu odpuszczone a Bóg bezwarunkowo go przyjmie. Historia sakramentu namaszczenia CHORYCH Już około 200 roku biskupi konsekrowali olej, który uzyskiwał dzięki temu zdolność „umacniania i przywracania zdrowia" (G. Gre-shake, s. 419). Dokonując rytu poświęcenia, biskup wzywał Ducha Świętego, by zstąpił na olej. Tym sposobem substancja, która już sama w sobie ma lecznicze działanie, stawała się symbolem uzdrowicielskiej siły Ducha Bożego. We wczesnym Kościele sakramentem nazywano sam olej, a nie namaszczenie chorych. Poświęcenie oleju odbywało się w trakcie Mszy świętej. Wierni zabierali olej do swych domów jako środek leczniczy, przydatny zarówno dla ciała, jak i dla duszy. W razie choroby albo go wypijali, oczekując umocnienia ciała i duszy, albo smarowali nim rany. List papieża Innocentego I do biskupa Decencjusza z 416 roku pozwala wnosić, że namaszczenia mogli udzielać wszyscy wierni, a nie tylko kapłani. Objaśniając słowa Listu św. Jakuba Apostoła, papież pisze: „Nie ma wątpliwości, że słowa te odnoszą się do chorych, których można namaścić świętym krzyżmem. Olej ten zostaje poświęcony przez biskupa i może być używany do namaszczenia nie tylko przez kapłanów, lecz przez każdego z wiernych - zawsze gdy potrzebują go sami albo ich bliscy" (cyt. za: R. Kaczynski, s. 268). Papież nazywa olej sakramentem. Nie wolno, wywodzi, udzielać go pokutnikom, którzy na czas pokuty znaleźli się poza kościelną wspólnotą. Wczesny Kościół przeciwstawiał sakrament poświęconego oleju wszelkim zabobonnym praktykom pogańskim, starając się z całą powagą realizować swą misję uzdrawiania. Uczestnicy liturgii eucharystycznej przyjmowali Ciało i Krew Chrystusa, które zapewniały im też uzdrowienie; zabierali ze sobą do domu olej, „aby się nim namaścić lub poprosić kogoś z krewnych o namaszczenie" (R. Kaczynski, s. 270). Praktykę tę można uznać za odpowiedź Kościoła na pierwotną tęsknotę człowieka za wyleczeniem chorób ciała i duszy. Początkowo wierni przynosili ze sobą olej do świątyni; jego poświęcenia dokonywano pod koniec modlitwy eucharystycznej. Mniej więcej od V wieku konsekracja oleju odbywała się jedynie w Wielki Czwartek. Wierni mogli otrzymać poświęcony olej tylko od biskupa. Teksty liturgiczne wymieniały każdą z chorób uzasadniających namaszczenie. Sprawując sakrament namaszczenia chorych, Kościół zajmował się konkretnymi niedolami wiernych; konsekrując olej, który każdy mógł zabrać ze sobą do domu, obdarzał ich konkretną nadzieją na uleczenie ich chorób. W pierwszych wiekach Kościoła jego troska o chorych przejawiała się podczas każdej Mszy świętej. Przyjmując Najświętszy Sakrament, nie tylko doświadczano przemiany własnego życia, lecz także czerpano z pamiątki Ukrzyżowania i Zmartwychwstania ufną wiarę, że uzdrawiająca siła Jezusa Chrystusa przyniesie ulgę również tym chorym, których choroba przykuła do łóżka. W późniejszym okresie udzielanie namaszczenia chorych w coraz większym stopniu zaczęto łączyć z urzędem i osobą biskupa. To on rozporządzał uzdrawiającym olejem świętym. Zadaniem i prawem każdego chrześcijanina było jednak nadal udzielanie sakramentu namaszczenia chorych za pomocą oleju, o który należało poprosić swojego biskupa. Dziś, gdy poszukujemy takiej formy namaszczenia chorych, która odpowiadałaby duchowi naszych czasów i gdy dyskutujemy nad ewentualnym poszerzeniem kręgu osób, które mogłyby go udzielać chorym, z pewnością można by nawiązać do tej praktyki. W epoce Karolingów biskupi zdecydowanie opowiadali się za udzielaniem sakramentu namaszczenia chorych. Jednak za jego uprawnionych szafarzy uznawali jedynie kapłanów. Zwierzchnicy Kościoła przypominali kapłanom, by dbali o chorych i udzielali wsparcia umierającym. Sakrament namaszczenia chorych uważano w tamtych czasach przede wszystkim za obrzęd przygotowujący na śmierć. Zarządzenie Karola Wielkiego z 769 roku nakazywało, „by odejście nie odbywało się bez namaszczenia poświęconym olejem i bez wiatyku po akcie pojednania" (R. Kaczynski, s. 274). Pod wpływem Kościołów wschodnich sakrament namaszczenia chorych zaczęto łączyć z sakramentem pokuty. Z aktem pokuty wiązały się znaczne wydatki, stąd przesuwano go na koniec życia. W konsekwencji namaszczenie chorych przeobraziło się w „ostatnie namaszczenie". W XI i XII wieku jako odrębny dział teologii rozwinęła się teologia sakramentalna oraz ostatecznie ustaliła się liczba sakramentów kościelnych. Sw. Tomasz z Akwinu ujmował namaszczenie chorych jako „ostatni i poniekąd wszystko obejmujący sakrament całej drogi duchowej zbawienia" (G. Greshake, s. 420). Namaszczenie miało przygotować człowieka do udziału w Bożej chwale. Stało się sakramentem ostatniego przejścia - przez próg śmierci. Sobór Watykański II odszedł od tej jednostronnej wizji, która przedstawiała namaszczenie chorych przede wszystkim jako sakrament umierających. Zgodnie z soborowymi deklaracjami, można go udzielać nie tylko wtedy, gdy wierny znalazł się w niebezpieczeństwie utraty życia, lecz już wtedy, „gdy z powodu choroby czy starości wiernemu zaczyna grozić niebezpieczeństwo śmierci" (G. Greshake, s. 421). Papież Paweł VI w swej konstytucji apostolskiej O sakramencie namaszczenia chorych jako warunek udzielania tego sakramentu wymienia nie tylko bezpośrednie zagrożenie życia, lecz poszerza krąg uprawnionych do jego przyjęcia o wszystkich, „których niebezpiecznie zaatakowała choroba" (G. Greshake, tamże). W późniejszych latach wśród części teologów pojawiły się wątpliwości, czy Sobór nie uznał sakramentu namaszczenia chorych nazbyt jednostronnie za pomoc we wszelkiej chorobie - i czy również duszpasterstwo kościelne nie ulega społecznej tendencji do wypierania zjawiska śmierci. Cytowany powyżej Gisbert Greshake uważa, że nie należy zacierać różnicy między „namaszczeniem chorych" i „ostatnim namaszczeniem", między pomocą dla chorych i przygotowaniem do ostatecznego odejścia. Choroba zawsze przypomina nam o śmierci. Zawsze jest jej posłańcem. Dlatego w modlitwie za chorego modlimy się o jego uzdrowienie, ale też prosimy Pana, by pomógł choremu zaakceptować swą chorobę i uzmysłowić sobie dzięki niej, że jest śmiertelną istotą, że nikt nie może mu zagwarantować powrotu do zdrowia. Jeśli chorobę postrzegać jako „wstrząs dla całej kondycji ludzkiej" (Die Feier der Krankensakramente, 22), to namaszczenie chorych oznacza również, że wstrząs ten otwiera człowieka na tajemnicę Jezusa Chrystusa, że spotkanie z Nim wprowadza go w tajemnicę kruchego żywota ludzkiego. Namaszczenie chorych zawsze łączy się z doświadczeniem ludzkiej skończoności. Doświadczając swej skończoności, zawsze możemy jednak ufać, że znajdujemy się w dobrotliwych rękach Stwórcy. Jego ręce są w stanie uleczyć naszą chorobę. Towarzyszą nam również wtedy, gdy Bóg żąda od nas, żebyśmy przekroczyli wrota śmierci. W ostatnim czasie przedmiotem kontrowersji duszpasterskich jest też kwestia, kto może udzielać sakramentu namaszczenia chorych: czy jedynie kapłan, czy też każdy, kto opiekuje się chorym? Wedle niektórych, namaszczenia powinny dokonywać osoby (także płci żeńskiej), które w szpitalach zajmują się pomocą duchową - ponieważ właśnie one mają najbardziej intensywny kontakt z chorym. W takim ujęciu sakrament namaszczenia chorych stanowiłby kulminację wszelkiego duszpasterstwa. Natomiast Gisbert Greshake uważa, że namaszczenie chorych powinno leżeć w wyłącznej gestii kapłanów i diakonów. Powołuje się przy tym na cytowany List św. Jakuba Apostoła, mówiący o „prezbiterach", zatem o reprezentantach gminy, o osobach pełniących jakieś funkcje urzędowe, i argumentuje, że sakrament namaszczenia nie jest aktem jednostki, lecz Kościoła, za którego pośrednictwem chory może zaznać czułego dotyku Jezusa Chrystusa. W moim odczuciu we wspomnianym liście papież Innocenty I zdaje się zajmować stanowisko, że szafarzami sakramentu namaszczenia chorych mogą być wszyscy, którzy opiekują się chorym, zatem zarówno członkowie jego rodziny, jak i osoby zajmujące się w szpitalach pomocą duchową. Związek z Kościołem byłby zapewniany przez święty olej, konsekrowany przez biskupa. Każdy, kto udzielałby sakramentu namaszczenia chorych, czyniłby to na polecenie biskupa i używał poświęconego przezeń oleju*. O tyle też nie byłby to akt jednostki, lecz Kościoła i jego hierarchii. * W takim przypadku z obrzędem namaszczenia nie wiązałoby się jednak odpuszczenie grzechów, w Kościele katolickim zastrzeżone dla kapłana. Jezus - lekarz, który naprawdę uzdrawia Sakrament namaszczenia chorych zalicza się do tak zwanych rites de passage - „obrzędów przejścia". Pomaga nam się uporać z przejściem od stanu zdrowia do stanu choroby, a także z przekroczeniem progu śmierci. Perspektywa tego rodzaju przejścia rodzi lęk. W historii religii obrzędy przejścia zawsze miały uśmierzać lęk przed nieznanym i umacniać przed wędrówką do nowej krainy. Z przekraczaniem granic zawsze łączy się zagrożenie. W wyobraźni starożytnych z aktem tym zawsze wiązał się strach. Dlatego pojawiło się wiele rytów, które służyły łagodzeniu tego rodzaju uczucia. "W średniowieczu pojawił się kult św. Krzysztofa. Jego wizerunek, jak największych rozmiarów, malowano na ścianie przy wejściu do kościoła, aby ci, którzy zobaczą świętą postać, mogli bez utraty sił przekroczyć każdą granicę. Co to znaczy, że namaszczenie chorych stanowi rite de passage} Pojawienie się choroby jest ciężkim doświadczeniem. Niemiecki episkopat, który w 1975 roku opublikował tekst oficjalnego obrzędu namaszczenia chorych, we wprowadzeniu określił chorobę jako „wstrząs dla całej kondycji ludzkiej" (Feier der Krankensa-kramente, s. 22). Choroba rodzi w człowieku poczucie niepewności. Gmach życia grozi zawaleniem. Chory „zostaje wyrwany ze zwykłego życia. Obniżenie sprawności, izolacja, lęk w połączeniu z bólem fizycznym i psychicznym mogą wywołać głębokie przygnębienie, poczucie beznadziei, kryzys, a nawet rozpacz i zwątpienie" (tamże, 17). Człowiek czuje się bezradny. Każda choroba uzmysławia mu również, że jego życie jest zagrożone. Nie mamy gwarancji, że dzięki zdrowej diecie i zdrowemu stylowi życia dożyjemy późnego wieku. Śmiercią może się skończyć na pozór zupełnie błaha dolegliwość. Utrata zdrowia zwykle skazuje nas również na bezczynność. Musimy zrezygnować z wszelkich harmonogramów, bez których, jak nam się dotychczas wydawało, w ogóle nie moglibyśmy funkcjonować. Musimy odłożyć na bok wszelkie plany osobiste, zawodowe czy rodzinne. To właśnie w sytuacji wstrząsu egzystencjalnego sakrament namaszczenia chorych pozwala nam spotkać się z Jezusem Chrystusem jako tym, który sam również cierpiał. Ewangeliści nigdzie nie wspominają, by Jezus kiedykolwiek chorował. Niemniej opis Męki Pańskiej zawiera archetypiczne obrazy, w świetle których łatwiej możemy zrozumieć sens kolejnych stacji naszej choroby. Choroba niejako wyklucza nas ze świata zdrowych i silnych. Czujemy się samotni, odrzuceni, zapomniani, nierozumia-ni przez innych. Podobnie jak Jezus podczas Swojej Męki cierpimy bóle, które ledwo możemy wytrzymać. Stajemy twarzą w twarz ze śmiercią. . Co istotne, sakrament namaszczenia chorych pozwala nam spotkać się nie tylko z Cierpiącym, lecz także z Lekarzem, który uzdrawiał chorych. Jezus w szczególny sposób interesował się chorymi. U Ewangelistów często możemy przeczytać, że litował się nad nimi. Greckie splanchnizotnai - „ulitować się" -wskazuje, że Jezus „aż po trzewia" przejmował się ich chorobą, że nie traktował ich jak przedmioty, lecz dopuszczał ich do siebie i razem z nimi odczuwał ich ból. W ujęciu Ojców Kościoła sakrament namaszczenia chorych oznacza, że dotykają nas ręce historycznego Jezusa. Gdy jest sprawowany sakrament namaszczenia chorych, Jezus przygląda się choremu tak, jak przyglądał się chromemu, którego spotkał przy sadzawce w Betesdzie. Rozumie nas. Wie, jak się nam wiedzie. Cierpi razem z nami, odczuwa razem z nami nasz ból. Dotyka nas, abyśmy się zetknęli z wewnętrznym źródłem Bożej siły, która jest w stanie nas uzdrowić. Ale Jezus nie tylko odnosi się do nas z czułością i zrozumieniem, jak do głuchoniemego czy trędowatego, lecz także zmusza nas do konfrontacji z naszą wolą. Pyta nas: „Czy chcesz wyzdrowieć?" (J 5, 6). Czy rzeczywiście chcemy walczyć o powrót do zdrowia? Czy nie pogodziliśmy się z chorobą? Czy pod pretekstem choroby nie zrzucamy z siebie odpowiedzialności za własny los i nie domagamy się od innych, by się o nas troszczyli? Ale Jezus może od nas zażądać: „Wstań, weź swoje nosze i chodź!" (J 5, 8). Chce obudzić siłę, która tkwi w naszym wnętrzu. Spotykamy Jezusa jako uzdrawiającego lekarza. Ale nie mamy gwarancji, że uzdrowi On również nasze ciało. Nie możemy wymóc uzdrowienia swą wiarą. Również szafarz sakramentu namaszczenia nie jest w stanie automatycznie spowodować naszego powrotu do zdrowia. Uzdrowienie zawsze ma w sobie coś z cudu. Możemy mieć nadzieję, że on nastąpi. Ale zarazem musimy zdać się na Jezusa, prawdziwego lekarza ciała i duszy. Musimy usłyszeć Jego pytanie: „Co chcesz, abym ci uczynił?" (Mk 10, 51). Za czym najbardziej tęsknię? Czy za powrotem do zdrowia, zniknięciem symptomów chorobowych, czy za uzdrowieniem mej duszy, za harmonią wewnętrzną, za jednością z Bogiem? Czy dałbym się poprowadzić ku swej prawdzie wewnętrznej? Co mogłoby wnieść spokój do mej duszy? Sakrament namaszczenia chorych oznacza cielesne spotkanie z Jezusem Chrystusem, który spogląda na nas, przemawia do nas, czule dotyka nas i namaszcza świętym olejem symbolizującym Jego uzdrowicielską miłość, rysuje znak krzyża na naszym czole i rękach, odciska na nas swą miłość, tak iż możemy cieleśnie doznać tej miłości, która pokonuje śmierć. To cielesne spotkanie z uzdrawiającym Jezusem jest w stanie przemienić naszą chorobę. W głębiach naszego serca rozpoczyna się proces przemiany i zdrowienia. Mamy prawo ufać, że proces ten pociągnie za sobą również cielesne skutki. Macierzyńska miłość Boga Choć należy stwierdzić, że dawniej Kościół nazbyt jednostronnie pojmował sakrament chorych przede wszystkim jako przygotowanie na śmierć, to jednak dziś nie możemy zapominać, że sakrament ten bywa również ostatnim namaszczeniem. Nie możemy wypierać śmierci. Nie możemy dawać choremu jednostronnej nadziei, że jego choroba zostanie wyleczona i że będzie mógł cieszyć się długim życiem. W pewnym sensie choroba zawsze jest „chorobą na śmierć". Sakrament namaszczenia chorych wprowadza nas w tajemnicę ostatecznego przejścia - od życia do śmierci. Jezus Chrystus, który pokonał śmierć i powstał z martwych, obdarza nas pewnością, że będzie nam towarzyszył, gdy będziemy przekraczać bramę śmierci. Pośle do nas swego anioła, który bezpiecznie przeprowadzi nas przez próg śmierci. Chrystus usuwa nasz lęk przed śmiercią. Czułe namaszczenie świętym olejem pozbawia śmierć jej srogości i okrucieństwa. Ma w sobie coś tkliwego, kobiecego, macierzyńskiego. To nie przypadek, że Jezusa namaściła niewiasta. Potem Jezus bronił jej przed atakami jednego ze swych uczniów: „Zostaw ją! Przechowała to, aby [Mnie namaścić] na dzień mojego pogrzebu" (J 12, 7). Namaszczając Jego stopy, Maria okazała Mu swą miłość, która sięgała poza śmierć. Gdy Jezus będzie przekraczał próg śmierci, pomyśli o towarzyszącej Mu miłości Marii. Kościół od dawna łączy ludzką śmierć i macierzyńską postawę Stwórcy. Maryja, trzymająca na łonie swego Syna, którego dosięgła śmierć, przez wieki była symbolem nadziei chrześcijan. Gdy nadejdzie śmierć, nie ogarną nas chłód i mrok, lecz macierzyńskie, tchnące ciepłem ręce Boga. Ostateczne odejście w pewien sposób łączy się z figurą matki. Umrzeć bowiem, to narodzić się na nowo. Nacechowany czułością obrzęd sakramentu namaszczenia chorych obdarza nas nadzieją na powrót do zdrowia, a zarazem usuwa nasz lęk przed śmiercią. Nie wypiera śmierci. Unaocznia nam jej możliwość. Ale ważniejsze od niej jest to, że zawsze otacza nas czuła miłość Boga - czy zdrowych, czy chorych, czy umierających. Choroba jako źródło egzystencjalnej niepewności uwrażliwia nas na tę nadzieję. Abyśmy nie musieli wypierać takich form egzystencji, jak choroba czy śmierć, jest nam niezbędne doświadczenie pełnego miłości dotyku Jezusa i spotkanie z Nim - lekarzem, który przez bramę śmierci przeszedł ku zmartwychwstaniu. Sw. Anzelm z Canterbury nazywa Jezusa naszą Matką. Przyjmując sakrament namaszczenia chorych, spotykamy Jezusa jako Ojca i Matkę, jako Tego, który wspiera nas swą męską siłą, a jednocześnie po macierzyńsku bierze w ramiona. Spotkanie z Jezusem Chrystusem umacnia nas, abyśmy bez lęku i z ufnością mogli podołać przejściu od zdrowia do choroby, a także od życia do śmierci. Spotkanie z Nim rodzi w nas pewność, że przechodząc ze świata ziemskiego do niebieskiego, będziemy czuć macierzyńską miłość, którą otula nas Bóg. II. Obrzęd sakramentu namaszczenia CHORYCH Najważniejszymi rytami sakramentu namaszczenia chorych są: nałożenie rąk, odbywające się w milczeniu, i namaszczenie poświęconym olejem z oliwek. Cały obrzęd powinien stanowić część w miarę krótkiego nabożeństwa liturgicznego. Może być sprawowany w obecności niewielkiej grupy osób zebranych wokół chorego bądź jako wspólne nabożeństwo chorych, połączone z namaszczeniem osób, które życzą sobie przyjąć ten sakrament. W drugim przypadku nabożeństwo może mieć też formę Mszy świętej. Pokropienie wodą święconą Zgodnie z oficjalnym rytuałem, kapłan najpierw pozdrawia chorego i zgromadzonych. Potem może, jeśli uzna to za wskazane, pokropić wodą święconą chorego i całe pomieszczenie. Rytowi temu towarzyszą słowa: „Niech ta woda przypomni nam przyjęty chrzest i naszą przynależność do Chrystusa, który nas odkupił przez swoją mękę i zmartwychwstanie". Skromny ten obrzęd unaocznia uczestnikom, że oba sakramenty - chrzest i namaszczenie chorych - pozostają ze sobą w ścisłym związku. Gisbert Greshake uważa, że namaszczenie chorych oznacza „odnowienie chrztu w sytuacji konfrontującej człowieka z granicami życia, nad którymi nikt nie jest w stanie zawładnąć" (G. Greshake, s. 422). Woda święcona przypomina choremu, że przez chrzest należy do wspólnoty z Jezusem Chrystusem, że niejako zrósł się z Nim. Dlatego we wspólnocie z Jezusem Chrystusem powinien też zmagać się ze swą chorobą. Przyjmując chrzest, przekroczyliśmy już próg śmierci. Śmierć nie ma już nad nami władzy. Zostaliśmy pogrzebani razem z Jezusem Chrystusem i zmartwychwstaliśmy razem z Nim (zob. Rz 6). Woda święcona, którą kapłan skrapia nie tylko chorego, lecz również jego pokój, unaocznia choremu, że leży on w świętym pomieszczeniu - w pomieszczeniu, które wypełnia Duch Święty. Tylko święte może naprawdę uzdrowić. Dzięki wodzie święconej chory może wejść w kontakt ze źródłem wewnętrznym, które w nim wytryska, ze źródłem Ducha Świętego, które płynie przezeń i jest w stanie go uzdrowić. Homilia objaśniająca sens sakramentu Następnie kapłan w krótkiej homilii objaśnia sens sakramentu chorych. Przypomina, że do Jezusa przychodzono z chorymi, aby nałożył na nich ręce i przywrócił ich do zdrowia. Teraz Jezus Chrystus przebywa wśród nas. Działa poprzez kapłana - szafarza sakramentu. W Jego imię wszyscy zgromadzeni modlą się za chorego. Już św. Jakub Apostoł w swym liście zalecał prezbiterom, by odwiedzali chorych, modlili się za nich i namaszczali ich olejem w imię Pańskie. To bardzo ważne, by już na początku uroczystości zebrani usłyszeli z ust kapłana słowa, które rzeczywiście oddadzą uzdrawiającą atmosferę, jaką wokół siebie roztaczał Jezus. Słowa muszą rodzić międzyludzką więź. Nie można ich tylko wyrecytować. Słowa pragną przemawiać - docierać do serca. Jak czytamy w Ewangelii św. Łukasza, Jezus przyjrzał się pochylonej kobiecie i przywołał ją do siebie (zob. Łk 13, 12). Przemówił do niej w taki sposób, że dała się wyciągnąć z izolacji i podeszła do Niego. Dopiero potem powiedział do niej: „Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy" (Łk 13, 12). Słowa uzdrowienia wymagają uzdrawiającej atmosfery, która nie powinna mieć nic wspólnego z mroźnym klimatem chłodnego formalizmu. Wyznanie winy Następnie rytuał przewiduje wyznanie winy - przez chorego, a wspólnie z nim przez wszystkich, którzy się wokół niego zgromadzili. Szafarz może też zaproponować wiernym, by zamiast głośnego wyznania winy pogrążyli się na moment w milczeniu i zanieśli swe winy przed oblicze Boga - w ufnej wierze, że Bóg przebacza nam wszelką winę, że nas bezwarunkowo akceptuje. Wielu chorym daje się we znaki dręczące poczucie winy - myśl, że być może sami są winni swej choroby, że może jest ona wręcz karą Bożą za ich uczynki. Dlatego szafarz sakramentu powinien przypomnieć zebranym, że Pan Bóg jest Bogiem przebaczenia. Nie ma sensu bezustannie dociekać: gdzie jeszcze zawiniłem? Ani obwinianie się, ani rozgrzeszanie nie zdadzą się na wiele. Trzeba po prostu zanieść swe winy przed oblicze Boga, powstrzymując się od ich oceniania - w ufnej wierze, że Bóg przyjmuje nas razem z naszymi błędami, że Jego miłość jest silniejsza od wszystkiego, co chciałoby nas oddzielić od Niego. Radosna Nowina Potem kapłan czyta Ewangelię. Oficjalny rytuał zawiera wiele propozycji - przede wszystkim opowieści o cudownym uzdrowieniu, ale też osiem błogosławieństw czy pery-kopę o burzy na jeziorze albo zaproszenie z Ewangelii św. Mateusza: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię" (Mt 11, 28). Zamiast Ewangełii można wybrać urywek z Księgi Izajasza (35, 1-10), fragmenty z Dziejów Apostolskich (3, 1-10; 4, 8-12), kilka ustępów z Listu do Rzymian (8, 14-17; 8, 18-27; 8, 31-39) czy słowa innych listów nowo-testamentowych. W wyborze stosownego tekstu kapłan powinien się wykazać znaczną dozą wrażliwości, a jego sens objaśnić w taki sposób, by chory poczuł się podniesiony na duchu. Homilia ta powinna unikać dydaktycznego tonu i stać się dla zebranych źródłem rzeczywistej pociechy. Litania za chorego Po homilii przychodzi pora na litanię za chorego. Kapłan może zachęcić zgromadzonych, by głośno wyrazili swoje intencje i życzenia. Dzięki temu może się wytworzyć atmosfera, w której chory krzepi się nadzieją i ma poczucie, że modlitwa krewnych otacza go, chroni jak osłonka, że od modlących się ludzi płynie ku niemu ciepło i miłość. Chory stoi teraz w centrum uwagi. Modlitwa wstawiennicza pozwala zgromadzonym wyrazić uczucia, które bez niej być może na zawsze pozostałyby nieme. Odciąża zebranych i wspomaga chorego. Pacjent widzi, że przybyli myślą o nim z troską, że są pełni nadziei. Jeśli zgromadzeni nie mają śmiałości, by głośno wyrazić swą prośbę, to lepiej zachęcić ich do cichej modlitwy. Również dzięki niej może powstać ciepła atmosfera nadziei i miłości - atmosfera, w której chory czuje się bezpiecznie. Nałożenie rąk Po litanii w intencji chorego rozpoczyna się uroczystość sakramentalna w ścisłym sensie. Szafarz sakramentu, milcząc, kładzie ręce na głowie chorego. Trzymając ręce na jego głowie, może krótko nawiązać do wcześniejszej modlitwy wiernych. Ręce kapłana pozwalają choremu doświadczyć jej, doznać cieleśnie. Czując ciepło dłoni, chory może sobie wyobrazić, że sam Chrystus nałożył na jego głowę swe miłujące dłonie i ustami kapłana przywołuje Ducha Świętego, by zstąpił na tego, który potrzebuje wsparcia. Ta bezgłośna modlitwa podczas rytu nakładania rąk jest najbardziej stosowna, jeśli chodzi o sakrament chorych. Albowiem słowa czasami bywają mylnie rozumiane; zdarza się też, że ranią chorego, gdy kapłan niedostatecznie wnika w jego sytuację osobistą i zbyt lekko traktuje stan jego zdrowia. Ryt nałożenia rąk wytwarza odpowiednią atmosferę, a jednocześnie pozwala choremu zaznać tkliwej miłości Bożej. Nałożenie rąk jest opiekuńczym gestem. Otwiera przestrzeń, w której chory czuje się strzeżony przez uzdrawiającą i miłującą bliskość Boga. W tej ochronnej przestrzeni modlitwy chory może stanąć twarzą w twarz z własną prawdą. Wie, że również podczas choroby ma nad sobą opiekuńcze ręce miłującego Boga, który go chroni swymi dobrotliwymi dłońmi. Jako szafarz sakramentu chorych zachęcam zgromadzonych, by razem ze mną nałożyli ręce na chorego - na jego głowę, obejmowaną miłującymi rękami, czy na jego barki i ramiona. Dzięki temu siła cichej modlitwy, miłość Boga, miłość i życzliwość ludzi mogą wpłynąć w jego schorowane ciało. Namaszczenie świętym olejem Po obrzędzie nałożenia rąk kapłan odmawia modlitwę dziękczynną nad olejem. Sławi Boga Ojca za Jego uzdrowicielskie działanie poprzez Syna, Jezusa Chrystusa, i poprzez Ducha Świętego. Jako celebrans zwykle staram się w tym momencie uroczystości zwrócić uwagę zebranych na bogatą symbolikę krzyżma. Olej z oliwek, używany do sakramentu chorych, ma zdolność oczyszczania. Oczyszcza serce chorych ze wszystkiego, co je mąci i plami. Symbolizuje płodność i żywotność, gdyż drzewo oliwne jest niezwykle odporne i długowieczne. W tym sensie życzę choremu, by przez namaszczenie świętym olejem stał się odporny na wszelkie choroby. Olej uważa się też za symbol zwycięstwa, pokoju i pojednania. Dlatego życzę choremu, by odniósł zwycięstwo nad swą chorobą i zaznał spokoju wewnętrznego; by się pojednał z samym sobą i swym życiem - w tym również z chorobą, przeciw której buntuje się wewnętrznie. Tylko człowiek, który pojednał się ze wszystkim, może ozdrowieć. Symbolika ta pobrzmiewa w modlitwie dziękczynnej nad olejem, którą przewiduje kościelny rytuał: „Boże, niech Twój sługa, który (Twoja służebnica, która) z wiarą przyjmuje namaszczenie świętym olejem, otrzyma ulgę w cierpieniach i umocnienie w słabościach". Po modlitwie dziękczynnej jako szafarz namaszczam czoło i ręce chorego. Namaszczając czoło, wypowiadam słowa formuły: „Przez to święte namaszczenie niech Pan w swoim nieskończonym miłosierdziu wspomoże ciebie łaską Ducha Świętego. Amen". Podczas namaszczania rąk, mówię zgodnie z rytuałem: „Pan, który odpuszcza ci grzechy, niech cię wybawi i łaskawie podźwignie. Amen". W średniowieczu namaszczano wszystkie pięć zmysłów. Współczesny rytuał przewiduje namaszczenie tylko czoła i rąk. Biskupi niemieccy w cytowanym wprowadzeniu do wydania oficjalnego rytuału podkreślają, że sakrament namaszczenia dotyczy „całego człowieka jako myślącej i działającej osoby" (Die Feier der Krankensa-kramente, s. 24). Według św. Jana Chryzosto-ma, czoło jest najbardziej szlachetną częścią ludzkiego ciała: symbolizuje władzę ducha, dzięki któremu człowiek otwiera się na Boga, a także panuje nad swymi popędami i emocjami. Ręce zaś są symbolem naszego działania. Pracujemy rękami. Używamy rąk, zmagając się z problemami codziennego życia. Dotykamy się rękami. Podajemy sobie ręce. Czule się głaszczemy. W tym sensie można powiedzieć, że ręce symbolizują nasze więzi i relacje, a także wszystko to, co składa się na naszą codzienność. Otwierając dłonie, aby kapłan je namaścił i pobłogosławił, chory gestem tym dowodzi, że nie przylgnął kurczowo do zdrowia - że oddaje się Bogu i w swe puste ręce jest gotów przyjąć od Niego dar uleczenia. Namaszczenie winno być czułym gestem. Zawsze staram się jak najdelikatniej i jak naj-ostrożniej namaścić czoło i ręce chorego. Niektórzy księża kreślą tylko znak krzyża na czole i dłoniach. Myślę, że lepiej jest namaścić całe ręce. Gdy choroba daje się dokładnie zlokalizować, wskazane jest też namaszczenie odpowiedniej części ciała. Dokonując rytu namaszczenia, kapłan może się w osobistym tonie pomodlić o uzdrowienie dla chorego. Niektórzy dodają do świętego oleju kilka kropli olejku różanego, dzięki czemu krzyżmo uzyskuje piękną woń. Namaszczenie jest rytem zmysłowym. Powinno więc oddziaływać również na zmysł węchu. W akcie namaszczenia konden-suje życzliwość osób, które stoją wokół łóżka. Chory ma poczucie, że naprawdę wspiera go modlitwa przyjaciół i że sam Chrystus okazuje mu życzliwość. Może sobie wyobrazić, że to Chrystus dotyka go swymi rękami - uzdrawiającymi i miłującymi. Gdy dotyka On naszego czoła, możemy mieć nadzieję, że zachowamy jasność myśli, że nie popadniemy w zamęt duchowy. A gdy namaszcza świętym olejem nasze ręce, w geście tym wyraża się obietnica, że znów będziemy zdolni do działania, że znów będziemy mogli wziąć życie we własne ręce i że ręce te staną się dla innych źródłem błogosławieństwa. Modlitwa po namaszczeniu Po namaszczeniu kapłan odmawia modlitwę. Rytuały Sakramentów chorych zawierają kilka wersji tej modlitwy. Wybór zależy od konkretnej sytuacji: czy chory jest w podeszłym wieku, czy znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie, czy zmaga się ze śmiercią. Sprawując sakrament chorych, odmawiam jedną z modlitw, które przewiduje oficjalny rytuał, bądź modlę się własnymi słowami, żeby namaszczenie wzmocniło chorego i napełniło Bożą miłością. Potem proszę zebranych, by wspólnie odmówili Modlitwę Pańską. Często proponuję, żebyśmy wzięli się za ręce i utworzyli modlitewny krąg. Możemy wówczas poczuć siłę modlitwy - siłę, która płynie przez nasze ręce, tworząc jakby strefę bezpieczeństwa wokół chorego. Czasami gdy stwierdzam, że tak będzie bardziej stosownie, proszę krewnych pacjenta, by każdy utworzył z dłoni czarkę na tęsknotę za Bożym królestwem i zbawieniem, którą wkładamy we wspólne Ojcze nasz. Jeśli chory chce przyjąć Komunię świętą, to przystępuje do niej właśnie teraz - po Modlitwie Pańskiej. We wczesnym Kościele pojmowano Eucharystię jako lekarstwo dla ciała i duszy. Przyjmując Komunię, chory może cieleśnie doświadczyć Chrystusa lekarza. Tak jak Jezus kierował na chorych swą uzdrawiającą siłę, tak Jego uzdrawiająca miłość wnika w ciało chorego dzięki Komunii. Błogosławieństwo - dobre słowo na zakończenie Sakrament chorych kończy się błogosławieństwem. Z dwu formuł błogosławieństwa bardziej podoba mi się wersja, którą oficjalny rytuał przedstawia jako alternatywną: „Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel, niech będzie przy tobie, aby cię bronić. Niech idzie przed tobą, aby cię prowadzić, niech będzie za tobą, aby cię strzec. Niech łaskawie wejrzy na ciebie, zachowuje cię i błogosławi. Wszystkich tutaj obecnych niech błogosławi Bóg wszechmogący, Ojciec i Syn, i Duch Święty". Podczas tego rytu jeszcze raz nakładam ręce na chorego, który w ten sposób może doświadczyć błogosławieństwa wszystkimi zmysłami. „Błogosławić" - jako odpowiednik łacińskiego benedicere, „mówić dobrze" - znaczy wszak: udzielić choremu wszelkiego dobra od Boga. Niemieckie „błogosławić" (segnen) wywodzi się od łacińskiego secare, „ciąć", „ryć". Obrzęd błogosławienia oznacza, że na ciele chorego zostaje jakby wyryta, wyrysowana miłość Boża. By tak się stało, kapłan musi dotknąć jego ciała. Wypowiadając błogosławieństwo, kładę ręce na głowie chorego. Gdy wypowiadam ostatnie słowa formuły, rysuję kciukiem znak krzyża na jego czole, ustach i piersiach. Chory może dzięki temu poczuć cieleśnie, że dotyka go uzdrawiająca miłość Boża i że dobre słowo, które do niego kieruję w imię Boże, zostaje wpisane w jego myśli i uczucia, aby doprowadzić do ich przemiany. Nabożeństwo dla chorych Sakramentu namaszczenia chorych można udzielić tylko pojedynczej osobie. Ale może go otrzymać równocześnie wiele osób, uczestniczących we wspólnej uroczystości. Rytuał przewiduje dwie formy: namaszczenie wielu chorych poza Mszą świętą oraz udzielenie tego sakramentu podczas Mszy świętej. Obrzęd wspólnego namaszczenia chorych ma zastosowanie przede wszystkim podczas większych zgromadzeń, jak pielgrzymki, miejskie bądź parafialne dni chorych, zjazdy stowarzyszeń chorych itp. W wielu parafiach raz do roku odbywa się specjalne nabożeństwo dla chorych. Praktyka ta jest jednym z przejawów troski Kościoła. Niemieccy biskupi w cytowanym wprowadzeniu podkreślają, że wspólne namaszczenie chorych nie powinno się odbywać w mechaniczny sposób i bez odpowiedniego przygotowania, przybliżającego zainteresowanym przynajmniej sens tego sakramentu; sama uroczystość zaś powinna wyraźnie uwidaczniać, że sam Chrystus dotyka chorych i napełnia ich swą uzdrawiającą siłą. Gdy wspólne namaszczenie chorych odbywa się podczas Mszy świętej, wskazane jest, by wybrane teksty i pieśni dotyczyły takich sytuacji, jak zmagania z chorobą i powrót do zdrowia, jak doświadczenie Boga w sytuacji choroby. Tak czy inaczej, obrzęd oddziałuje nie tylko na chorych, lecz także na zgromadzenie. Obecność chorych uzmysławia zdrowym, że zawsze mogą zachorować. W wielu parafiach obok wspólnego namaszczenia chorych odprawia się również nabożeństwo z błogosławieństwem dla chorych. Wszystkie te starania pokazują, że Kościół pragnie, by chorzy przynajmniej raz w roku mogli się znaleźć w centrum uwagi wiernych. Nie można ich odsuwać na bok i cedować opieki nad nimi na specjalnie desygnowane do tego osoby. Troska o chorych jest zadaniem całej parafii. Jakąkolwiek formę by przybierało nabożeństwo dla chorych, najważniejsze jest, żeby chorzy poczuli miłującą życzliwość całego zgromadzenia i doznali pociechy dzięki jego modlitwie. Sakrament namaszczenia chorych uzmysławia nam, że prawdziwym lekarzem jest sam Chrystus. Tak jak leczył chorych przed dwoma tysiącami lat, tak również dzisiaj Jezus zwraca się ku chorym, którzy wierząc, mogą ufać, że doznają uzdrowienia - uzdrowienia duszy i ciała. III. Zyć sakramentem namaszczenia CHORYCH Sakrament namaszczenia chorych pokazuje, że również choroba pozwala nam doświadczyć Boga. Gdy Jezus uzdrawiał chorych, miał to być znak, że nadchodzi królestwo Boże. Bóg jest Bogiem uzdrawiającym. Zwycięstwo nad chorobą było znakiem Jego panowania. Bóg pragnie, by ludzie byli zdrowi. Odnosi się to nie tylko do zdrowia wiecznego, lecz także do uzdrowienia z ziemskich chorób i ułomności. Gdy uczniowie św. Jana Chrzciciela pytają Jezusa, czy jest Mesjaszem, dzięki któremu nastąpi Boże panowanie, słyszą odpowiedź: „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię" (Mt 11, 4-5). Uczniowie mają czynić to samo, co czynił Jezus. Nauczyciel wysyła ich, aby uzdrawiali chorych. Sprawując sakrament namaszczenia, wypełniamy Jezusowe polecenie. Aby zintegrować je z naszym życiem, musimy - jak sądzę - realizować dwa zadania. Pierwsze implikuje wiara, że każdy z nas jest powołany do uzdrawiania innych; drugie wynika z przekonania, że musimy traktować chorobę jako duchowe wyzwanie, że musimy wypracować duchowy stosunek do niej. Misja uzdrawiania W ostatnich dziesięcioleciach duszpasterstwo szpitalne zdecydowanie zyskało na znaczeniu. Kapłani zajmujący się tą formą pracy duszpasterskiej przechodzą specjalne szkolenie. Mają świadomość, że nie wystarczy zajrzeć do pacjenta i zamienić z nim kilka słów. Rozmowa z chorym wymaga od nas szczególnej wrażliwości. Z jednej strony bowiem, choroba otwiera chorego na pytanie o sens życia czy o Boga jako ostateczny cel naszej drogi. Z drugiej strony, pacjent często bywa przewrażliwiony; łatwo można go zranić nachalnym pocieszaniem czy pośpiesznym przekonywaniem, że jego choroba ma głębszy sens. Chory w mig wyczuwa, czy rzeczywiście jego choroba nas obchodzi, czy też jedynie odsuwamy ją od siebie pobożnymi słowami. Choroba zwykle pociąga za sobą także kryzys wiary. Wielu chorych zadaje sobie pytanie: Dlaczego Bóg do tego dopuścił? Dlaczego wydaje się tak okrutny? Kim właściwie jest ten Bóg, któremu dotychczas służyłem wiernie? Czy się nie pomyliłem? Choroba jest wyzwaniem również dla duszpasterza, który zajmuje się chorym. Nie mogę naiwnie perorować o Bogu, stając przy łóżku żony i matki, która zachorowała na raka. Stykając się z tego rodzaju przypadkami, muszę przyznać, że bywają sytuacje, gdy brakuje mi słów, gdy i moja wiara staje pod znakiem zapytania. Troski o chorych nie możemy jednak cedować jedynie na duszpasterzy szpitalnych. Jest ona zadaniem każdego z nas - w tym zwłaszcza krewnych chorego. Duszpasterze szpitalni obserwują najrozmaitsze postawy. Wielu ludzi odwiedza chorych członków swej rodziny i znajduje czas na rozmowę, w której nie trajkoczą o powierzchownych sprawach, lecz wsłuchują się w słowa chorego, by dowiedzieć się, co myśli i czuje. Inni często przychodzą z wizytą, ale unikają tematu choroby. Opowiadają ze szczegółami, co się zdarzyło w domu. Zaspokajają ciekawość chorego - ale nie jego tęsknotę za autentycznym spotkaniem. Jeszcze inni w ogóle boją się chodzić do szpitala. Nie lubią sytuacji, w której muszą stanąć twarzą w twarz z chorobą. Sakrament namaszczenia chorych pokazuje, jak powinniśmy się obchodzić z chorymi: nakładać na nich ręce i modlić się za nich, czule ich dotykać, ofiarować im bezpieczną przestrzeń, w której mogą otwarcie mówić o swym stanie, podsycać w nich nadzieję, że Bóg widzi ich dolegliwości i że uzdrawiająca siła Jezusa Chrystusa jest w stanie przemienić także ich chorobę. Jako chrześcijanie winniśmy jednak nie tylko otaczać chorych troską i modlić się za nich. Jezus rozesłał uczniów po świecie, aby leczyli chorych. Wielu uważa, że przywracanie zdrowia należy pozostawić lekarzom i terapeutom. Ale jeśli chcemy poważnie traktować słowa Jezusa, to musimy zrozumieć również, że każdy z nas został przez Niego posłany w świat, by leczyć chorych. Skoro zaś otrzymaliśmy misję, to zapewne jesteśmy też zdolni do jej wypełniania. Jak to rozumieć? Rzecz jasna, nie chodzi o to, żeby występować jako „uzdrawiacz hobbysta". W moim pojęciu misja uzdrawiania, jaką zlecił nam Jezus, oznacza po pierwsze, że powinniśmy ufać w uzdrawiającą siłę modlitwy; po drugie, że cały nasz byt powinien emanować uzdrawiającą aurą. Wiara nie może ustawać w obliczu choroby. Intensywna modlitwa jest w stanie uzdrowić człowieka. Naturalnie, nie można jej postrzegać w kategoriach magii. Gdy modlitwa nie przynosi skutku, nie możemy w chorym budzić poczucia winy, nie możemy go oskarżać, że stało się tak przez jego małą wiarę. Mamy prawo liczyć na cud uzdrowienia, ale musimy pamiętać, że tylko od Boga zależy, jak będzie wyglądała Jego odpowiedź na naszą chorobę. Modlitwa nie jest czarodziejskim środkiem. Bóg nie musi postąpić tak, jak byśmy sobie życzyli. Na pewno wysłucha naszych modłów. Ale tajemnicą pozostaje również Jego wola. W jaki sposób można uzyskać tę uzdrawiającą aurę? Niektórzy ludzie dobrze na nas działają. Spotkanie z nimi zawsze jest dla nas przyjemnością. Mamy wrażenie, że przebywając blisko nich, żyjemy zdrowiej. Inni przyprawiają nas o chorobę. Zarażają nas swym niezadowoleniem, swym nieustannym utyskiwaniem i krytykowaniem, swymi skargami i połajankami. Rzecz jasna, nikt nie jest w stanie z dnia na dzień zmienić swej aury. Ale można pracować nad sobą, by stać się człowiekiem, który uzdrawiająco działa na innych. Przede wszystkim trzeba dojść do pojednania z samym sobą i osiągnąć harmonię wewnętrzną. Kto żyje ze sobą w spokoju, jest też jego źródłem. Drugie zadanie polegałoby na uważnym wsłuchiwaniu się w potrzeby chorego. Co stanowi jego najgłębszą tęsknotę? Czego mu potrzeba? Co mogłoby mu przynieść ulgę? Ale nie tylko w kontaktach z chorymi powinniśmy być uważni i wrażliwi. Także w rozmowie ze zdrowymi ludźmi powinniśmy emanować uzdrawiającą aurą. Wszyscy w pewnym sensie otrzymaliśmy dar uzdrawiania. Jeden uzdrawia swym poczuciem humoru, inny swą wyrozumiałością, swą łagodnością. Jeden mówi słowa, które poruszają nasze serce, inny pobudza nas do życia, grając na pianinie czy malując obraz. Sakrament namaszczenia chorych domaga się od nas, żebyśmy strzegli swych talentów i wierzyli w ich uzdrawiające działanie. Powinniśmy używać darów, które otrzymaliśmy od Boga. Każdy może stwarzać wokół siebie uzdrawiającą atmosferę. Ale najpierw sam musi dać się uzdrowić. Musi się zmierzyć z własnymi traumami i wystawić je na działanie uzdrawiającej miłości Bożej, aby nie krzewiły się dalej. Wtedy nawet rany mogą stać się źródłem uzdrawiającej siły. Starożytni Grecy uważali, że uleczyć jest w stanie tylko lekarz, który sam doznał ran. Tylko człowiek, który ma świadomość własnych ran, który też zaznał ich przemiany i uzdrowienia, jest zdolny przywracać zdrowie innym ludziom. Tylko taki lekarz emanuje uzdrawiającą aurą. Tylko on może dać choremu nadzieję na powrót do zdrowia. Podczas jednego z kursów zaproponowałem uczestnikom zabawę w wyciąganie karteczek z wypisanymi darami Ducha Świętego. Mężczyzna, który wyciągnął dar uzdrawiania, z przerażeniem pytał, co ma robić, przecież nie jest lekarzem i nie umie leczyć. Współuczestnicy dodawali mu otuchy: emanujesz uzdrawiającą aurą, to się czuje, twoje poczucie humoru i twoja uprzejmość przynoszą ulgę. Choć czuł się bezsilny wobec depresyjnych skłonności swej żony, to jednak wierzył, że nie przypadkiem wyciągnął karteczkę z darem uzdrawiania. Do domu wracał z nową ufnością. Uwierzył, że może emanować czymś uzdrawiającym. Nie mówił: uleczę żonę. Zdawał sobie sprawę, że nie można się całkowicie utożsamiać z archetypem uzdrowiciela. Kto uważa się za wcielenie archetypu, przecenia swe zdolności. Ufał jednak, że będzie mógł emanować uzdrawiającą siłą, jeśli pozwoli, by podczas modlitwy przenikał go uzdrawiający Duch Boży. Choroba jako zadanie duchowe Choroba może dotknąć każdego człowieka. Nawet prowadząc najzdrowszy tryb życia, przywiązując wagę do odpowiedniej diety i zażywając ruchu, nie mamy pewności, że choroba nas oszczędzi. Gdy zaczynają się kłopoty ze zdrowiem, trzeba nie tylko udać się do lekarza po pomoc. Chory musi się też zmierzyć ze swą chorobą. Musi ją postrzegać jako zadanie, które pozwala nam wzrastać duchowo - jako swe zadanie duchowe. Na czym miałoby ono polegać? Choroba stawia nas pod znakiem zapytania - stawia nam mnóstwo pytań. Pierwsza grupa pytań dotyczy sposobu życia: Czy choroba nie oznacza, że coś przeoczyłem, że rozminąłem się ze swą prawdą? Czy nie przebrałem gdzieś miary? Czy nie pracowałem za dużo? Czy nie jadałem zbyt wiele? Czy nie przegapiłem istotnych sygnałów, jakie wysyłały mi ciało i dusza? Jaki znak daje mi choroba? Co powinienem zmienić? Gdzie powinienem przemodelować swój pomysł na życie? Co naprawdę liczy się w moim życiu? Czy nie powinienem żyć bardziej ostrożnie i uważnie? Ile znaczą dla mnie moi przyjaciele, moja rodzina? Czy ich nie zaniedbywałem? Jak chciałbym ułożyć z nimi swe relacje, mając świadomość, że pozostało mi już niewiele czasu? - Choroba często okazuje się też szansą: pozwala nam przemyśleć swe dotychczasowe życie i przesunąć jego punkt ciężkości. Druga grupa pytań łączy się z duchowym wymiarem choroby: Dlaczego życie jest tak ograniczone, tak kruche? Jaki jest jego sens? Na co stawiam w życiu? Co Bóg pragnie mi powiedzieć poprzez chorobę? - Choroba zmusza nas do pożegnania się z wieloma iluzjami. Uświadamiamy sobie, że jesteśmy skończonymi, przemijającymi istotami. Nasze osiągnięcia zaczynają się relatywizować. Możemy pokonać chorobę tylko wtedy, gdy osiągamy spokój wewnętrzny, gdy się zastanawiamy nad swą prawdziwą tożsamością. Co stanowi moją prawdziwą istotę? Co jest moim wewnętrznym jądrem? Wszystko, co zewnętrzne, traci na znaczeniu. Ciało przestało dobrze funkcjonować. Wyglądam coraz marniej. Muszę wybrać drogę do własnego wnętrza, by dopiero tam odkryć swą prawdziwą istotę. Mimo wszelkich słabości i zagrożeń zewnętrznych istnieje w nas przestrzeń, w której jesteśmy zdrową i pełną istotą. Jest to przestrzeń ciszy wewnętrznej - przestrzeń, w której mieszka w nas sam Bóg. Ze zgiełku świata musimy się wycofać do tej przestrzeni. Oznacza to koncentrację na najbardziej istotnych sprawach. W obliczu choroby wszystko inne przestaje się liczyć. Choroba pobudza nas też do wiełu innych pytań: Dlaczego tak długo rozmijałem się ze swą istotą i prawdą? Co po mnie pozostanie, gdy odejdę z tego świata? Co mógłbym uznać za esencję swego życia? Jaki ślad odcisnąłem na tej ziemi? Dzięki tego rodzaju pytaniom chory może sobie na nowo zdać sprawę, co chciałby umożliwić swym życiem, jakie przesłanie chciałby pozostawić ludziom, na których mu zależy. Musi rozstać się z wieloma rzeczami, do których zdążył się przywiązać. Musi się rozstać ze zdrowiem. Musi rozstać się z pracą zawodową. Musi się rozstać z ludźmi, których kocha. Choroba izoluje i sprawia, że zwracamy się ku swemu wnętrzu. Wrota śmierci każdy musi przekroczyć samotnie, choć w ostatniej drodze będą mu towarzyszyć najdrożsi. Choroba przygotowuje nas do śmierci. Gdy zapadamy na zdrowiu, możemy się przekonać, w jakiej mierze rzeczywiście kształtuje nas duchowość. Znam sporo ludzi o pogłębionej duchowości, u których w chorobie górę wzięła jednak cielesność. Ich postawę zdominował egocentryzm. Byli nieznośni dla osób, które się opiekowały nimi. Nikt nie może przewidzieć, jak się zachowa, gdy zachoruje. Nie wiemy, jak będzie wyglądała nasza reakcja na dojmujący ból. Choroba odsłania naszą duszę. A jednocześnie zmusza nas do rozstania z naszymi urojeniami. Musimy się pożegnać z iluzorycznym przekonaniem, że w każdej sytuacji zachowamy spokój i opanowanie, że potrafimy zachować harmonię wewnętrzną również w chorobie. W swej niemocy możemy się zdać tylko na Boga i prosić Go, by nas prowadził w chorobie i poprzez chorobę. Choroba zawsze zrywa nam maski. Możemy się jedynie modlić, by spod maski nie wyjrzała wstrętna gęba. I wreszcie ostatnia grupa pytań, przed jakimi stawia nas choroba - pytania o nasze pojmowanie Boga: Kim jest dla mnie Bóg? Jak sobie Go wyobrażałem, gdy byłem zdrowy? Jaki wizerunek pojawia się we mnie teraz, gdy jestem chory? Czy wcześniejszy obraz nie był nadmiernie determinowany przez moje projekcje? Kim Bóg rzeczywiście jest? Dlaczego nie zapobiegł mej chorobie? Czy nadal wierzę w Jego miłość? Czy jestem gotów powierzyć Mu siebie? Czy wierzę, że również w chorobie spoczywają na mnie Jego dobrotliwe ręce - że we wszelkim bólu otacza mnie Jego miłująca i uzdrawiająca obecność? Stosunek pisarzy do choroby Wielu pisarzy dojrzewało w cieniu choroby, do której mieli różnoraki stosunek. Na przykład Reinhold Schneider, który po ojcu odziedziczył melancholię, w pełni ją zaakceptował. Choroba stała się pożywką jego pisarstwa i wywarła piętno na jego wizerunku Boga. Jest to wizerunek cierpiącego Chrystusa. Choroba przywiodła Schneidera do konstatacji, którą Ida Cermak tak formułuje: „Zgodnie z jego paradoksalnym przesłaniem, w pewnym sensie musimy chorować, gdyż bez tego On nie może do nas przyjść; chorujemy, a jednocześnie jesteśmy uzdrawiani. Stąd choroba ciała oznacza zstąpienie łaski" (I. Cermak, s. 27). Pisarz wiele czasu poświęcił lekturze dwu wielkich myślicieli, którzy podobnie jak on postrzegali chorobę: Pascala i Novalisa. Pascal, człowiek pełen namiętności i ambicji, przeżywał chorobę jako źródło siły, która go „wyzwoliła z pęt świata i powiodła ku Bogu" (tamże). Nova-lis, który zmarł na płuca już w wieku dwudziestu dziewięciu lat, sławił chorobę jako znak wybrania: „Choroba jest czymś, co wyróżnia człowieka w porównaniu ze zwierzętami i roślinami. Człowiek rodzi się do cierpienia. Im bardziej jest bezradny, tym bardziej jest wrażliwy na sprawy moralności i religii. Życie jest tym wyższe, im trudniejsze" (tamże, s. 214). Natomiast tacy twórcy, jak Heinrich Heine, Maksym Górki czy Leo Weismantel, buntowali się przeciw trawiącej ich chorobie. Heine absolutnie nie był w stanie pogodzić się z chorobą. Powodowane przez nią męczarnie doprowadzały go do szewskiej pasji. Zrodziły w nim nienawiść - i do samego siebie, i do innych. Górki szydził z cierpienia. Robił wszystko, by nie zwracać na nie uwagi. Gardził chorobą i przez całe życie walczył z nią. Lecz do niej należało ostateczne zwycięstwo. Również Weismantel starał się nie zwracać uwagi na swą chorobę. „Żyję tak, jakbym był zdrowym człowiekiem" (tamże, s. 58). Ignorował ją. Uważał pisarstwo za ważniejsze od pomstowania na los. Bez reszty poświęcił się twórczości. Wolał żyć krócej, ale intensywniej. Praca dawała mu głęboką satysfakcję. Będąca następstwem tego wyboru „równowaga emocjonalna wywierała korzystny wpływ na stan ciała" (tamże). Karl Jaspers, lekarz i filozof, pomimo choroby starał się „żyć optymistycznie". A Christian Morgenstern starał się nie dopuścić, by determinowała go choroba. Akceptował ją wprawdzie, ale traktował jako coś czysto zewnętrznego. Nie dopuszczał jej do swego wnętrza. Zarazem dostrzegał w chorobie także szansę: „Każda choroba ma swój szczególny sens, albowiem każda jest oczyszczająca" (tamże, s. 62). Starał się zachować wewnętrzny dystans wobec choroby. Jak wspomina Jego żona Margarete, mimo straszliwych cierpień potrafił zachować uśmiech na twarzy, „dzięki tej wszystko wyzwalającej i wszystko rozwiązującej pogodzie ducha, czystej i lekkiej, do jakiej zdolne są jedynie osoby, które podążają ku wolności wewnętrznej" (tamże, s. 64). Morgenstern pisał o sobie samym: „Postawiłbym taką tezę: Naprawdę wolny człowiek nie może być chory. Jeśli o mnie chodzi, mogą to poświadczyć moje dzieła - od pierwszego do ostatniego wersu" (tamże, s. 68). Poeta wewnętrznie czuł się zdrowy, dlatego potrafił stawić czoła chorobie i nie dopuścić, by determinowała jego poczynania. Tak jak różnoraka bywa reakcja poetów czy filozofów na utratę zdrowia, tak można też wskazać odmienne sposoby radzenia sobie z chorobą. Jedni widzą w niej przede wszystkim szansę, ponieważ choroba pozwala im głębiej zrozumieć tajemnicę ludzkiego bytu i tajemnicę Boga. Inni buntują się przeciw swej chorobie i robią wszystko, by jak najlepiej wykorzystać życie. Jeszcze inni starają się zachować dystans wewnętrzny wobec choroby, by nie dać się jej zdominować. Nasz stosunek do choroby zawsze zależy też od naszego charakteru i naszej dotychczasowej biografii. Jakkolwiek by było, choroba zawsze oznacza istotną cezurę w życiu człowieka. Odziera nas z naszych masek i każe się nam przyjrzeć naszej prawdzie. Miłość aż do śmierci Sakrament namaszczenia chorych zachęca nas, żebyśmy spróbowali duchowo uporać się ze swą chorobą. Powinniśmy wewnętrznie powtarzać ów akt, którego celebrans dokonuje podczas sprawowania tego sakramentu. W moim pojęciu oznacza to, że swą chorobę podporządkowuję modlitwie, co więcej: że samą chorobę czynię modlitwą. Moja modlitwa niejako rozwija się, przechodząc kolejne fazy. Najpierw z całą żarliwością proszę Boga, by mnie uwolnił od choroby. Chciałbym jeszcze pożyć, proszę Go więc, by pozwolił mi zrealizować moje marzenia. Obiecuję, że dostosuję życie do Jego woli, że będę żyć z większą uwagą i świadomością, że będę zważać na najbardziej istotne sprawy. Potem słowami swej modlitwy zawsze sygnalizuję, że zgadzam się, by działa się Jego wola, że jestem gotowy się jej poddać. Tym sposobem uzyskuję wewnętrzny dystans wobec samego siebie, wobec własnego ego. Całkowicie zdaję się na Boga. W trzeciej fazie modlitwą staje się sama choroba. Chorzy czasem nie są w stanie się modlić. Nie potrafią się skupić. Ból jest zbyt dojmujący. Albo w głowie zapanowała pustka. Właśnie w takich razach sama choroba powinna stać się modlitwą. Gdy akceptuję swą chorobę i staję przed Bogiem jako chory, który nie jest już zdolny do rozumnych myśli, modlę się całą swą egzystencją. Modłę się już nie przeciwko swej chorobie, lecz razem z nią - i poprzez nią. Choroba staje się dla mnie drogą do Boga. Coraz głębiej wprowadza mnie w Jego nieopisaną tajemnicę. Aby choroba stawała się modlitwą Nałożenie rąk przez kapłana jako jeden z rytów sakramentu namaszczenia jest dla mnie symbolicznym wyrazem wiary, że każdy, kto choruje, ma nad sobą dobrotliwe ręce opiekuńczego Boga. Nie mogę pojąć, dlaczego zachorowałem i cierpię. Mimo wszystko czuję jednak, że Bóg nadal mnie podtrzymuje. Tak jak Reinhold Schneider miał poczucie, że ujmują go ręce Boga, tak mamy prawo wierzyć, że choroba może być sposobnością do spotkania z Nim. W chorobie cieleśnie doświadczamy, że ujmują nas Boże ręce, aby nas na Niego otworzyć i przycisnąć do Niego. Namaszczenie olejem symbolicznie uwidacznia, że uzdrawiająca miłość Boża wpływa we mnie i rozlewa się po mych ranach. Gdy ból narasta, muszę pamiętać, że łagodzi go miłość Boża. Może mnie ona uleczyć z choroby. Ale nikt nie ma prawa oczekiwać, że Boża miłość uwolni go od wszelkich symptomów. Być może, uzdrowienie dokona się tylko w sferze duszy. Jakkolwiek by było, inaczej zaczynamy postrzegać swą chorobę, gdy ją wystawiamy na działanie czułej miłości Bożej, gdy sobie wyobrażamy, że sam Chrystus delikatnie namaszcza nas olejem swej łagodności. Ktoś, kto postrzega ból tylko jako negatywne doznanie, może się zachwiać. Jego serce może stać się zgorzkniałe i zatwardziałe. Olej ma w sobie coś miękkiego. Usuwa gorycz. Olej z oliwek zostawia na języku przyjemny posmak. Dlatego również choroba uzyskuje inny smak, gdy chory pozwala, by miłość Boża opływała ją jak olej z oliwek. Święty olej zostaje poświęcony przez biskupa w Wielki Czwartek. Sakrament namaszczenia pozwala nam uczestniczyć w tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Przysposabia nas do Jego poświęcenia na krzyżu. Jezus przemienił męczeńską śmierć w apogeum swej miłości. Sw. Jan obwieszcza nam, że na krzyżu Jezus umiłował nas do końca. Stąd namaszczenie chorych zachęca nas również, żebyśmy traktowali chorobę jako akt poświęcenia, jako formę udziału w Męce Pańskiej. Kto akceptuje swą chorobę, kto jej cierpienia znosi za braci i siostry, ten przemienia ją w źródło błogosławieństwa. Urzeczywistnia postawę, o której św. Paweł pisał w Liście do Kolosan: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony dopełniam niedostatki udręk Chrystusa w moim ciele dla. dobra Jego Ciała, którym jest Kościół" (Koi 1, 24). Zdarza się, że starsi ludzie mówią; „Moje cierpienia niech będą ofiarą za moje dzieci", „Moje cierpienia niech będą ofiarą za moją rodzinę" itp. Współczesnym nie tak łatwo już zrozumieć, że chory człowiek może złożyć swą chorobę w ofierze za innych. Mimo to nadal spotykam ludzi, którym postawa ta pomaga zaakceptować swe dolegliwości. Bo dzięki niej choroba zdaje się mieć jednak jakiś sens. Nie czują się bezradni. Nawet w chorobie mogą uczynić coś dla innych ludzi - dla swych dzieci czy wnuków. Cierpią wskutek swych schorzeń, ale potrafią to przemienić w gest miłości. To „ofiarowanie choroby" można by też tak opisać: Człowiek pragnie się pojednać ze swą chorobą i zaakceptować ją w poczuciu solidarności z bliźnimi. Nie chce pasywnie znosić swej choroby - stara się ją przemienić w akt poświęcenia. Gdy mu się to udaje, następuje największa przemiana, jakiej mógł doświadczyć w życiu: duch Jezusa przemienił jego serce. Możemy ufać, że Bóg uleczy naszą chorobę. A gdy czujemy, że nadszedł ostateczny koniec, i gdy potwierdza to diagnoza, nie ma sensu kurczowo łapać się życia. W takiej chwili sakrament namaszczenia przygotowuje chorego na spotkanie ze śmiercią. Ręce Jezusa, które za pośrednictwem celebransa dotykają naszego ciała, ośmielają nas do rozstania się ze wszystkim - z naszymi zadaniami, naszym majątkiem, naszymi bliskimi, wreszcie z samymi sobą. Wiem, że nawet śmierć nie jest w stanie mnie wyrwać z Jego rąk; że Jezus przeprowadzi mnie przez wrota śmierci, że gdy umrę, znajdę się w macierzyńskich ramionach Boga, który mnie pochwyci i przyciśnie do serca. Odtąd na zawsze będę w swym prawdziwym domu - u kresu swych pragnień. Otworzą mi się oczy i będę oglądał Boga. Spełnią się słowa św. Pawła, który do Kościoła w Koryncie pisał: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują" (1 Kor 2, 9). Zakończenie Sakrament namaszczenia chorych jest nie tylko obrzędem, który odprawiamy przy łóżku chorego. Dzięki sakramentowi temu spotykamy samego Jezusa Chrystusa, który pozwala nam uczestniczyć w tajemnicy swego życia. Jezus Chrystus dotyka nas jako lekarz, który potrafi uleczyć nasze rany. Trzyma nad nami swe miłujące ręce, abyśmy w strefie bezpieczeństwa, jaką stwarza jego miłość, mogli się przybliżać do tajemnicy życia i śmierci, do tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Sakrament namaszczenia wywiera zasadniczy wpływ na nasze życie. Jest zwieńczeniem troski Kościoła o chorych. W następstwie znacznego wzrostu liczebności starych i chorych Kościół jako wspólnota wiernych właśnie dziś musi ze wzmożoną siłą wspomagać ich i wspierać w chwili „egzystencjalnego wstrząsu". To, w jaki sposób wspólnota odnosi się do ludzi starych i chorych, świadczy o jej jakości. Dlatego właśnie za sprawą sakramentu namaszczenia chorych Kościół uświadamia sobie, że z samej swej istoty jest wspólnotą ludzi, którzy czują się posłani przez Jezusa Chrystusa, by głosić Radosną Nowinę o królestwie Bożym i przywracać chorym zdrowie. Sakrament namaszczenia zachęca chorych, żeby we wspólnocie z Chrystusem stawiali czoła swej chorobie i żeby traktowali ją jako szansę zrozumienia tajemnicy człowieka w obliczu Boga. Uświadamia nam, że wszelka choroba jest też zadaniem duchowym, że chory wymaga nie tylko opieki medycznej czy psychologicznej, lecz także wsparcia duchowego, by móc swą chorobę zaakceptować i przemienić. Dzięki obrzędowi namaszczenia uświadamiamy sobie, jak można duchowo stawić czoła chorobie. W ostatecznym rozrachunku najważniejsze jest, żeby ją przemienić w akt poświęcenia i miłości - akt, dzięki któremu choroba może się stać najbardziej intensywną modlitwą, jaka w ogóle jest możliwa. Wszelka modlitwa może się kończyć tylko słowami, którymi sam Jezus przekazał swoje życie w dobrotliwe ręce Boga Ojca: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego" (Łk 23, 46). Literatura Cytaty z rytuału Sakramentów chorych za: Mszalik niedzielny. Liturgia sakramentów. Modlitwa Kościoła, Olsztyn 1993, s. 1136-1177. Cermak Ida, Ich klage nicht. Begegnungen mit der Krankheit in Selbstzeugnissen schópfe-rischer Menschen, Wien 1972. Greshake Gisbert, Krankensalbung, w: Le-xikon fur Theologie und Kirche, Freiburg 1997, s. 419-423. Grundmann Walter, Das Evangelium nach Markus, Berlin 1984. Kaczynski Reiner, Feier der Krankensalbung, w: Sakramentliche Feiern, red. H.B. Meyer, Regensburg 1992. Lustiger Jean-Marie, kard., Stdrkung fiirs Leben. Uber das Kranksein und das Sakrament der Krankensalbung, Miinchen 1991. Mulśner Franz, Der Jakobusbrief, Freiburg 1964.