Edith Nesbit: Pięcioro dzieci i "Coś". oryginał angielskiego: "Five Children and It' ^'^St . PRINTED IN POLANO InstytutWydawniczy "Nasza Księgarnia",Warszawa 1967. Wydanie) II Natelaa 28000+277 egz. Ark. wyd. 10,7. Ark. drufc. 14,3. Papier druk. mM.61X86, 70 g tSkorwin). Oddano doprodukcji w lipcu 1986 r. podpisano Idow grudniu 1W6r. Druk ukończonow styczniu 1967 r. Łódzka Drukarnia l DzŁódź, ul. Rewolucji 1905 r. nr 45. żarn. nr 3M/A/6G. M-20 ROZDZIAŁ I : PIĘKNIJAK DZIEŃ Dom leżał otrzy mile od stacji. Ale nie upłynęło pięćminut, gdy dzieci zaczęły się wychylać przez zakurzoneokienka wynajętej karety i rozglądać na wszystkie strony,pytając: "Czy to już? " A za każdym razem, kiedy mijanojakieśdomostwo, conie zdarzało się zbyt często, dzieciwołałychórem:"Ach, czy tot o? "Ale to nie było t o,póki nie zajechali na sam szczyt wzgórza, mijając skaływapienne i stary kamieniołom. Stamtąd dopierozobaczylibiały domek w zielonym ogrodzie i przylegający do domusad imama powiedziała: "No, nareszcie! " ' Jaki biały jest ten domek powiedziałRobert. I popatrzcie tylko na różepowiedziała Antea. Ina śliwki dodałaJaneczka. Bardzo przyzwoicie wygląda przyznał Cyryl. Chcie na śpacięl zawołał najmłodszy. I karetazatrzymała się wydając ostatnie skrzypienie kółpopiasku. Każdy chciał być jak najprędzejna ziemi. Zaczęło sięwięcwysiadanie połączone z deptaniem sobie po nogachi wielkim zamieszaniem. Nikomu jednak to nie przeszkadzało. Tylko mamie jakoś dziwnie się nie śpieszyło. I nawet kiedy jużwyszła zkarety, bardzo powoli i nie przeskakując stopnia, zajęła się najpierw wnoszeniemdo domuwalizek i płaceniem stangretowi, zamiast popędzić od razudookoła ogrodu i sadu poprzez dzikie zarośla tarniny, gło-" gu, ostów i wrzosów, ciągnące się tuż za złamaną furtkąi wyschłą sadzawką przy domu. Dzieciomwszystko się -podobało, choć w gruncie rzeczy dom wcale nie był piękny, lBył to sobie bardzo zwyczajny domek i mama była zdania, ^że jest nawet dość niewygodny, zwłaszcza że nie było ( . w nim ani porządnych półek, ani choćbyjednej solidnejj szafy. Ojciec mówił, że i dach, iobmurowanie przeraziły- fc-rby każdego budowniczego,któryby na to spojrzał. Ale domek znajdowałsię naprawdziwej wsi, nie miałnawet sąsiedztwa, a że dzieci już od dwóch lat nie wyjeżdżałyz Londynu, choćby na jednodniową wycieczkę nadmorze, więc Biały Dworek wydawał sięim jakimś Zaczarowanym Pałacem zbudowanym pośrodku Ziemskiego Raju. Bo Londynjest niczym więzienie dla dzieci, zwłaszczatych, które nie mają bogatych krewnych,mieszkającychw domkuz ogródkiem. , Oczywiście, są tam iteatry, i sklepy, i mnóstwo innych \rzeczy. Ale jeśli rodzicenie mają pieniędzy,tonie można lpójść ani do teatru, ani kupować sobie żadnych różnościpo sklepach. A wLondynie nie ma nic z tych wszystkich. miłych rzeczy, którymi można się bawić bez szkody dlanich idlasiebie to znaczy takich rzeczy, jak drzewai piasek, zagajniki, rzeczułki i stawy. I wszystko w Londyniema wygląd nieprzyjemny proste linie i prosteulicezamiasttego, żeby wszystkobyło niezwykłe iurozmaicone, jak to siędzieje na wsi. Każde drzewo, jak wiecie, jestinne i z pewnością musieliście już słyszeć, żetrudno znaleźć dwa jednakowe źdźbłatrawy. A na ulicach,gdzie trawa nie rośnie,wszystko jest podobne dosiebie. Dlatego właśnie w miastach jest tyle dzieci tak strasznieniegrzecznych. Żadne z nich niewie, czego im właściwiebrakuje. A ichrodzice, wujkowie i ciotki, krewni, wycho^'. ^^^^^. ig.aas^ wawcy i nauczyciele takżenie wiedzą. Ale jawiem. I wywiecie. Dzieci na wsi też są czasami niegrzeczne, ale to zupełnie z innych powodów Zanim udało się schwycić całąpiątkę i skłonić ją doumycia się przedpodwieczorkiem, dzieci zbadały dokładnie ogród i sad, i wszystko naokoło i wiedziały już z całąpewnością, że w Białym Domku będzie im bardzo dobrze. .Pomyślałyto sobie już od pierwszej chwili. Ale gdy zobaczyły,że ztyłu za domemrośnie mnóstwo jaśminu, pokrytego całą masą białych kwiatów pachnących jak flakonnajdroższych perfum, które się dostajenaurodziny, kiedyobejrzały trawnik zielonyi gładki, zupełnie inny niż pożółkłatrawa w ogródkach londyńskich, kiedy się przekonały, że za domem jest stajnia ze stryszkiem, gdzie byłojeszcze trochę zeszłorocznego siana były już prawiepewne, że niczego im nie zabraknie do szczęścia. A kiedyRobert znalazł połamaną huśtawkę izleciał z niej, inabiłsobiena czole guza wielkości jajka, a Cyryl przygniótłpalec w drzwiczkachjakiegoś kojca, który był jakby stworzony dla królików rozwiały się resztki wszelkichwątpliwości, żebędzie tu świetnie. Najlepsze zaś było to,że nigdzie nie widniały żadnenapisy, że tego nie wolno czy tamtędy niewolno. W Londynie na wszystkimprawie napisane jest:"Nie dotykać". A choć napisu zwykle nie widać, niewiele to pomaga, bowiadomo, że jesta -jeśli się tego nie wie, tonam tobardzo prędko i dosłuchu powiedzą. Biały Domek znajdował się na szczycie wzgórza; -z tyłubył lasek, z jednej strony stary kamieniołom, a z drugiejzłoża wapienne. U stóp wzgórza ciągnęła sięrównina, na którejwidać było dziwacznebiałe budynki,gdziewypalano wapno, duży, czerwony browar i rozmaite dom-, ':^^;,! ki. Kiedy wysokie kominy dymiły o zachodzie słońca,dolina wyglądała jakby otulona złocistą mgiełką. Suszarniechmielui wapniarnie iskrzyły się wtedy i błyszczały takmocno, że wszystko to razem wyglądało jak zaczarowanemiasto z "Tysiąca i Jednej Nocy". Zaczęłam wam opisywać to miejsce i myślę, że potrafiłabym długo tak opowiadać i stworzyć z tego bardzociekawą opowieść o bardzo zwyczajnych rzeczach, jakietam się z dziećmi działy takich rzeczach, jakie dziejąsię z wami wszystkimi i uwierzylibyście na słowowszystkiemu, co mówię. A kiedybym napisała,że dziecibyłynieznośne,tak jak wy czasem, różne wasze ciociemogłybynapisaćołówkiem na marginesie:,,Jakie toprawdziwe! " albo "Zupełnie jak w życiu! "A wy byścieto zobaczyli i z pewnością byłoby wam przykro. Więczamiast tego opowiem wam tylko o naprawdę niezwykłych rzeczach,jakie się zdarzyły, a wy będziecie moglispokojnie zostawiać książkę, bożadna ciocia i żaden wujek nie napisze chyba na marginesie: "Jakie to prawdziwe! " Dorośli bardzo rzadko wierzą w rzeczynaprawdę niezwykłe, chyba że im się przedstawi to,conazywają dowodem. Ale dzieci wierzą prawie wszystkiemu i dorośli dobrzeo tym wiedzą. Dlatego też mówiąwam, żeziemia jest okrągła jak pomarańcza, choć każdy widzi, że jest płaska jaknaleśnik. I mówią, żeziemia obraca się dookoła słońca, kiedykażdy może przekonaćsię co dzień, że słońce wstaje rankiem, a wieczorem kładzie się spać, jakprzystałona grzeczne słońce. Aziemia także wie, jak ma się zachować, i leżyspokojniei cichutko jak myszka. Mimo towiem zcałąpewnością, że wierzycie we wszystkie teopowieścio ziemii słońcu. Ale w takimrazie na pewno się nie zdziwicie, jeśli 6 ; ? Ach, nie plećciegłupstw! powiedziała Antea. To wcale nieszczur, bo jest dużo większy. I wcale niewąż, bo ma nóżki. Sama widziałam. I matakże futerko! Nie, nie nie łopatką! Możesz go skaleczyć! Spróbuj gowyciągnąć rękami. ' Tak, żeby mnie pogryzł! Tegojeszcze brakuje! rzekł Cyrylchwytając łopatkę. Nie, nie! wołała Antea. Wiewiórciu, daj spokój. Może mi nieuwierzysz, ale to cośsię odezwało. Naprawdęsię odezwało! A co powiedziało? Powiedziało: "Dajcie mi spokój! " Ale Cyryl stuknął siętylko w czoło patrząc wymowniena siostrę i razem z Robertem kopaliłopatkami, gdytymczasemAntea siedziała na skraju tunelu, podskakującz przejęcia i niepokoju. Chłopcy kopali uważnie i terazwszyscy jużwiedzieli, że na dnieaustralijskiego tunelucoś rzeczywiście się rusza. Nagle Antea krzyknęła: Ja też sięnie boję! Dajciemi kopać! Po czymuklękła i zaczęła wygarniać piasek, jak to robią psy, kiedynagle sobie przypomną, gdzie zakopanajest kość. Ach, czuję już sierść! zawołała na wpół śmiejącsię, a na wpół płaczącz wielkiego wzruszenia. Dotknęłamjego sierści! powtórzyła wygarniając piasek,gdynaglew tunelu odezwał się ostry, choć zachrypnięty głosik, Wszyscy odskoczyli na bok, a sercapodeszły im ażpod same gardła. Dajcie mi spokój! powiedziało "coś". Teraz jużwszyscy usłyszeli głosik i popatrywaliw zdumieniu nasiebie. 11. Ale my chcemy ciebie zobaczyć mężnie odpowiedział Robert. Bardzobym sobie życzyła, żebyśnam siępokazał rzekła Antea, także nabierając odwagi. A odezwał się głosik jeżeli takie jest twojeżyczenie poczym piasek zaczął się ruszać i rozsypywaćna bok, a z tunelu wyłoniło się "coś", brązowe, włochate,okrągłe. Otrzepało z siebie piasek i usiadłoziewając i trącrękoma kąciki oczu. Musiałem chyba zasnąć powiedziało przeciągając się jak kot. Dzieci kołem otoczyły tunel patrzącna znalezioneprzezsiebie dziwaczne stworzenie. A warto było je widzieć. Oczka miało osadzone na długich rożkach, jak oczka śli12 ssm wam powiem,że zanim Antea, Cyryl i cała reszta dzieciarni spędziła tydzień na wsi, znalazła tam duszka Piaskoludka. Tak przynajmniej dzieci go nazwały, bosam kazałtak siebie nazywać. A przecież musiał chybanajlepiej wiedzieć, choć wcale niebył podobny do tych-różnych duszków, które albo widzieliście,albo mogliście o nich słyszećlub czytać. Zdarzyło się to w kamieniołomie. Ojciec musiał naglewyjechać w jakichś sprawach,a mamapojechała w odwiedziny do babci, która niezbytdobrze się czuła. Oboje bardzo się śpieszyli wyjeżdżając, a gdy wyjechali, naglezrobiło się wdomu okropnie pusto i cicho. Dzieci chodziłyzpokoju do pokoju, patrzyły nakawałki papierów i sznurków porozrzucanych na podłodze przy pakowaniu i jeszczenie uprzątniętych, ale niemogły znaleźć sobie żadnego zajęcia. Wreszcie Cyryl powiedział: Wiecie co? Weźmy łopatki i chodźmy kopać w kamieniołomie. Możemy udawać, że jesteśmy nad morzem. Tatuś powiedział rzekła Antea że kiedyś byłotu morzei że w. kamieniołomie sąmuszle,które mają wieletysięcylat. Więc poszli. Oczywiście byli już przedtemna krawędzikamieniołomu izaglądali do środka. Ale jak dotąd, nieschodzili nadół, gdyż bali się, że ojciec zabroni im tam siębawić. Z tego samego powodu nie schodzilido wapienników. A w kamieniołomie nicwłaściwie nie grozi, jeżeli się niepróbuje zsuwać po pochyłości ścian,a tylko pójdzie się bezpieczną drogą okólną, którą przejechać może nawet i wózek. Każde z dzieci wzięło swoją łopatkę i każde po koleiniosło Baranka. Tak nazywały bowiem najmłodszego braciszkadlatego, że kiedy pierwszy razsię odezwał, powiedział: "Mee! ", Anteę zaś nazywały "Panterą", co w pier. wszej chwili wydać się może bez sensu. Ale jak spróbujecie wymówić tokilka razy, przekonacie się, że to brzmitroszkę podobnie do jej imienia. Kamieniołom wyglądałjak ogromna i szeroka jama. Brzegi miał porosłe trawą i jakimiś suchymi, polnymikwiatkami, czerwonego i żółtego koloru. Z daleka jamarobiła wrażenie miednicy dla olbrzyma. Wśrodku tej miednicy sterczały kopce żwiru, a po bokach znajdowały sięotwory, którymi żwir wybierano. Jeszczewyżej stromezbocza ścian poprzebijane były mnóstwem małych otwór -ków:były to drzwiczki frontowe maleńkich domków maleńkich skalnych Jaskółek. Dzieci wybudowały oczywiście zamek. Ale budowaniezamku nie jestwłaściwie zabawne, jeżeli z góry wiadomo,że przypływ morza nie napędzi fali,nie zapełni fosy aninie zmyje mostu zwodzonego, ani wreszcie co jest najprzyjemniejsze nie zamoczy wszystkich co najmniejpo pas. Cyryl chciał wykopać jaskinię, żeby można się było bawić w przemytników. Ale reszta dzieci bała się, że w tejJaskini mogą zostaćzakopane żywcem. W końcu więc zaIrali się wszyscyrazem do kopaniatunelu prowadzącegood zamku aż do Australii. Bo trzeba wam wiedzieć, że tedzieci wierzyły, że światjest okrągły i że z jegodrugiejstrony mali australijscy chłopcy idziewczynki chodzą naprawdę do górynogami jakmuchy po. suficie igłowy imwiszą w powietrzu. Dzieci zaczęły lcopać ikopały, kopały, aż ręceichbyłygorącei czerwone, icałkowicie pokryte piaskiem, a twarzemokre i błyszczące. Baranek skosztował piasku, ale kiedyprzekonał się, że nie jest to, jak myślał, cukier ślazowy,zaczął strasznie płakać, aż w końcu się zmęczył i teraz :^ spał jałc suseł pośrodku nie dokończonego zamku. Pozwoliłoto jego braciszkomi siostrzyczkom wziąć się na dobredo pracy. Toteż tunel, którego drugi wylot miał byćwAustralii,wkrótce stał się tak głęboki, że Janeczka, nazywana w domutakże "Kizią", zaczęła prosić, żeby dalispokój. Przypuśćmy, że dno tunelu nagle by wypadło -mpowiedziała to fiknęlibyśmy kozła na drugą stronę ifl(-dzy małych Australijczyków, ą piasek zasypałby im wszystkimoczy. To prawda przyznał Robert a wtedy znienawidziliby nas izaczęliby w nas rzucaćkamieniami, i niechcieliby nam pokazać ani kangurów, ani oposów, anirajskich ptaków, ani ptaków "emu" i w ogólenic. Cyryl i Antea wiedzieli, żeAustralianie jest znowu takbardzo blisko, ale zgodzili się nie używać łopatek, a tylkowygarniaćpiasek rękami. Byłotobardzołatwe, bo piasekna dnie tunelu był drobny, miękki i suchy, zupełnie jakpiasek morski. I były w nim nawetmałe muszelki. Na pewnomusiało tu kiedyś być prawdziwe morze odezwałasię Janeczka takie mokre, błyszczące morzepełne ryb, węgorzy, korali i syren. I okrętów, i zatopionych skarbów hiszpańskich rzekł Cyryl. Chciałbymbardzo znaleźćzłotego dukataczy cośw tym rodzaju. A w jaki sposóbmorze stąd odeszło? spytałRobert. Nikt go nie wyniósł wiaderkiem, głuptasiepowiedział starszy brat. Ojciecmówi, że ziemi pod spodem było zbyt za gorąco, jak się robi czasami każdemu znas tóSc8"Więc wyciągnęła ręce, a morze musiało się zsunąć,zup^Sle jak kołdra, i ręce zostałyna wierzchu, i wyschły ^' na suchy ląd. Przestańcie kopać i poszukajmy teraz muszelek. O, w tej jamce musibyć ich dużo! Widzę nawet, żecoś tamsterczy, jakbyułamany kawałek kotwicy. Ach, jak w tymaustralijskim tunelu jest gorąco! Reszta dzieci poparła tenpomysł, jedna tylkoAnteakopała dalej. Zawsze lubiła skończyć to, co zaczęła. I teraztakże myślała, że to byłby po prostu wstyd porzucić tunel nie dokopawszy się aż do samej Australii. Jamka przyniosła rozczarowanie, bo nie było w niejwcale muszelek, a kawałek kotwicy okazał się po prostu ułamaną rękojeścią kilofa. Wyprawa badawcza powróciławięcz niczym. Dzieci doszły downiosku, że piasek tutajwywołuje większe pragnienie niż piasek nadmorzem,i ktośzaproponował, żeby wracać do domu po lemoniadę. WtemAntea zaczęła głośnonawoływać resztę rodzeństwa: Cyryl! Chodź tutaj! Chodźcie tu wszyscy, ale prędko! To żyje! Żyje i ucieknie! Chodźcie prędko! Wszyscy popędzili w jej stronę. To na pewno szczurrzekł Robert iwcale się niedziwię. Ojciec mówi, że szczurygnieżdżąsię w opuszczonych miejscach. A to miejscemusi być bardzo opuszczone, jeżeli morze odeszło stąd już tysiące lat temu. Amoże to wąż? szepnęła Janeczka zdrżeniem wgłosie. Zobaczymyrzekł Cyryl wskakując, do tunelu. Ja się nie bojęwężów. Mogę nawet powiedzieć, że je lubię. Jeżeli to wąż, to go oswoję ion będzie za mną chodził,gdzie tylko pójdę, a w nocy będzie spał owinięty dokoła mojej szyi. Nie,nie będzie spałz tobą! zawołał Robert stanowczo; miał wspólny pokój z Cyrylem. Chyba zetoszczur, a wtedy go sobie możesz trzymać w łóżku. X0 \'\ '!' ^ mąka, i mogło je wysuwać iwciągać zupełniejak lunety; uszkamiało podobne do uszu nietoperza, a pękaty tułówbył w kształcie pająka,tylkopokrytygęstym a miękkimfuterkiem;nóżki irączki miało . też "futerkowe", adłonie i stopy całkiem jak u małpy. -'-/ Co to za stwór? 'zapytała Janka. Czy mamy go zabrać do domu? "Coś" wycelowało nanią swoje lunetowe oczka i powiedziało: Czy ona zawsze mówi takie bzdury, czy tylko wtedy, jak ma to paskudztwona głowie? Stworekpopatrzył zpogardą na kapelusz Janeczki. Ona wcale nie chciała mówić bzdurrzekła uprzejmie Antea nikt z nasnie chce, choć może d się takwydaje! Tylko niebój się, na pewno nie zrobimy ci krzywdy. , Krzywdy? Mnie? Ja miałbym się bać? dziwił jsię stworek. Słowo daję, mówisz zupełnie, jakbym ja był nikim! ' Całą sierśćmiał nastroszoną jak kot, kiedy ma walczyć zpsem. No, widzisz rzekła jeszcze grzeczniej Antea może, jakbyśpowiedział nam, kim jesteś,potrafilibyśmymówić do ciebie tak, żebyś się niepogniewał. Bo dotądwszystko, cośmy mówili, zaraz cię złościło. Więc kto tyjesteś? Tylko się znów nie gniewaj! Bo i-ny naprawdę nie wiemy. Nie wiecie? zdziwił się stworek. To doptero! Wiedziałem, że świat się zmienił, ale żebyaż tak? Czy wyrzeczywiście nie potraficie rozpoznaćPsammetycha, kiedy go spotkacie? Sąmetyk? To coś jakby po grecku. 13 '., Nie jakby, ale całkiem po grecku rozgniewałsię stworek. A w zwyczajnym językuto znaczy duszekPiaskoludek. Czyżby nikt z was nie wiedział,jak duszekPiasŁoludek wygląda? Zdawał się takobrażony, że Janeczkaodparła z pośpiechem: Ależ naturalnie, terazjużwiem. To bardzo łatwowiedzieć, kiedy się patrzynaciebie. Patrzyciesię na mnie jużod bardzo dawną rzekiz niezadowoleniem stworek i zaczął z powrotem zakopywać się w piasek. Ach, . zostań, zostań! Powiedz nam cośjeszcze! zawołałRobert. - Nie wiedziałem, że jesteś piaskowymduszkiem, ale jak tylko cię zobaczyłem, wiedziałem odrazu, że jesteśnajdziwniejszym stworzeniem, jakie w życiuspotkałem. Potychsłowach duszek Piaskoludek wydawał się jakbytrochę mniej obrażony. Owszem, owszem, mogę Warn coś powiedzieć rzekł jeżeli będziecie zachowywać się przyzwoicie) Alenie mam zamiaru prowadzić z wami jakichś grzecznościowych rozmówek. Jeżeli chcecie spytać mnie o coś, a zrobicie tow sposób uprzejmy, to może wam odpowiem,a może i nie. Więc proszę, zaczynajcie. Oczywiście nikomu nie przychodziłodogłowy żadnesensowne pytanie. Wreszcie odezwałsię Robert: Jak długo już tutajmieszkasz? Ach, od niepamiętnych czasów. Wieletysięcy lat odparł duszek. ' Opowiedz namo tym. Bardzo cię prosimy. Wszystko to jest w książkach. ; Ale w książkach nie ma o tobie! zawołała Ja neczka. Opowiedznam o sobie, i te jak najwięcej! Nicprzecież o tobie niewiemy, choć jesteś taki miły i nadzwyczajny. Duszek uśmiechnął się gładząc swojedługie,szczurowate wąsiki. - Opowiedz, opowiedz! ^wołały dzieci chórem. Aż dziwbierze,jak prędko można się przyzwyczaić nawetdo najbardziej nieprawdopodobnych rzeczy. JeszcZepięć minuttemu dzieci nie miały pojęcia,że na świścieistnieje coś takiego jak duszek Piaskoludek. Nie wiedziały. o nim ani trochę więcej niż wy. A teraz rozmawiały z nim,jak gdyby znały go całeżycie. 14 15 ^'^^:-. ^^.^. ,. Duszek zsunął swoje lunetowe oczka i powiedział: Jak mocno słońce świeci, zupełniejak za dawnychczasów. A skąd teraz bierzecie swoje porcje megaterium? Porcjeczego? . spytały wszystkie dzieci naraz. Nie bardzoto grzecznie mówić "czego", ale trudno zawszepamiętać o grzeczności, zwłaszcza w chwili wielkiego zaciekawienia czy zdziwienia. A czy jest teraz dosyć pterodaktyli? ciągnąłduszek. Dzieci nie umiałyna to nic odpowiedzieć. Więc co ostatecznie jeciena śniadanie? zawołałzniecierpliwiony duszek. I kto wam to daje? Dostajemypłaski owsiane i jajecznicę na boczku,i chleb, i mleko,i różne inne rzeczy. Śniadanie daje namzawsze mamusia. Ą co. to są pterodaki i mega-coś-tam,. ,o,)rtórych mówiłeś? I kto to jena śniadanie? Jak to? Za moich czasów każdy jadł na śniadaniepterodaktyla. Pterodaktyle były trochę podobne do ptaków, a trochę dokrokodyli i zdaje mi się, najsmaczniejszebyły przysmażane. Bo trzeba wam wiedzieć, że za tamtychczasówpełno było piaskowychduszków;więc każdegoranka każdy wybiegał jak najwcześniej z domu, łapałduszka, a jak tylko go złapał, to zaraz duszek spełniałjedno jego życzenie. Ludzie wczesnym rankiemposyłalidzieci pad morze,jeszcze przed śniadaniem, żeby duszkispełniły życzenia na ten dzień. I zwykle najstarszemuz dzieci kazano życzyć sobie megaterium gotowego jużdo"Bgiaazenia. Megaterium było duże jak słoń, więc było naunia-cale mnóstwomięsa. A jak ktośchciał mieć rybę, toprosił o ichtiozaura, który miał dwadzieścia, a czasemi czterdzieści stóp długości, więc rozumiecie, że było cojeść. Aza drób służyłyplezjozaury, z którychteż można 16 ;było wykroić smaczne kąski. A inne dzieci wyrażały, inneżyczenia. Ale kiedy w domu miało być przyjęcie, to prawiezawsze proszonoo megaterium albo o ichtiozaura, któregopłetwy uważano za wielki specjał, a z ogona robiono zupę. W takim razie musiały zostawać całe furyzimnegomięsa na zapas rzekła Antea, która miała zamiar zostaćpierwszorzędnągospodynią, jak tylkodorośnie. O, nie rzekł duszek nie podobnego. O zachodzie słońca wszystko, co zostawało, zmieniałosięw kamień. Podobno jeszcze i teraz można tu w okolicyznaleźćskamieniałe kości megaterium i innych stworzeń. Takprzynajmniejsłyszałem. A od kogo słyszałeś? spytał Cyryl. Ale duszekskrzywił się i zaczął grzebać w piasku, przebierającz ogromną szybkością swymi włochatymi rączkami; Ach, zostań! wykrzyknęły dzieci iopowiedznam jeszczecoś o tych czasach, kiedy na śniadanie jedzoinomegaterium! Czy świat wtedy wyglądał jak teraz? Duszek przestał kopać. Ani trochę odparł. Tugdzie mieszkałem, był^ tylko piasek, węgielrósł na drzewach, a ślimaki były takwielkie jak taca. Można jeznaleźć i teraz, ale jużskamlić- niałe. My, piaskowe duszki, mieszkaliśmy nad brzegiemmorzą, a dzieci przychodziły niosąc łopatkiz krzemieniai wiaderka z krzemienia i budowały zamki, żebyśmy mieligdzie,mieszkać. Takbyło tysiące lat temu, ale słyszałem,że dzieci i teraz budują zamki z piasku. Bo bardzo, jesttrudno wyzbyć się swoich przyzwyczajeń. A dlaczegoprzestaliście mieszkaćw tych zamkach? spytał Robert. bardzo smutna historia odparł posępnie Piaskoludek Przestaliśtny dlatego, że dzieci budowały 17. fosy przy zamkach i wstrętna woda morska napływała dofos. A Piaskoludki, jaktylko sięzamoczą, od razu sięprzeziębiają i zwykle umierają od tego. Więc było ó^z 'mniej i mniej duszków. I kiedy dzieci spotykały któregNfeto zawszeżyczyły sobie megaterium i wszyscystrasznieaŁsię najadali na zapas, bo mogły całe tygodnie upłynąć, ;zanim nadarzyła się okazja, żeby wypowiedzieć nowe ży- lczenic. Aczy tyzamoczyłeś się także? zapytał Robert. Piaskoludka przeszedł dreszcz. ' Tylko raz odrzekł zamoczyłem sobie koniuszek dwunastegowłoska w moimlewym wąsiku jeszczeteraz czuję to miejsce,kiedy jest wilgoć w powietrzu. Tylko raz mi się toprzydarzyło, ale dla mnie itego razubyło aż nadto. I jak tylkosłońce wysuszyło mój biednyiwąsik, poszedłem nadrugi koniec plaży i tamgłęboko 'w ciepłym i suchym piasku wykopałem sobiedomek, sw którym stale odtąd mieszkałem. Apóźniej morze stąd,: odeszło, ale więcej wam nic nie opowiem, bo mam juzjdosyć, f Tylko jednozawołały dzieciodpowiedz nanttna jedno tylko pytanie: czy iteraz możesz jeszcze spełniaćżyczenia? Oczywiście rzekł Piaskoludek czyżnie spełniłem waszego życzenia dopiero przed chwilą? Ktoś z waspowiedział: "Życzę sobie, żebyś się nam pokazał", no i pokazałem się. Ach,Piaskoludku, czy możemy wypowiedzieć jeszczejedno życzenie? Dobrze, ale prędko. Mam już was dosyć. Z pewnością prawie każdy z was nieraz sięzastanawiał,co by zrobił, mogąc wypowiedzieć trzy życzenia, które ',.,. 28, ,. -.... -. miałyby sięspełnić. I nieraz musieliście myśleć zpogardąo staruszku i jegożonie z bajki o kiełbasie, uważając,że gdyby wam taka okazja się nadarzyła, to bez wahaniapotrafilibyście wymyślić trzy naprawdę pożyteczne życzenia. Wkażdym razie dzieciz naszego opowiadania często mówiły o tymmiędzysobą. Ale teraz, kiedy okazjanadarzyła się istotnie, na nic nieumiały się zdecydować. Prędzej naglił duszek już rozgniewany. Ale nikomu z dzieci nic nie przychodziło do głowy. Jednej tylkoAntei przypomniało się jej własne i Janeczki życzenie,Októrym nigdy nawet nie wspomniały chłopcom, wiedząc,że takie rzeczy ich nie obchodzą. Antea była przekonana,że i teraz życzenie chłopcom się nie spodoba, ale itakiebyło lepszeniż żadne. Chciałabymwypowiedziała w wielkim pośpiechu żebyśmy byli wszyscy piękni jak dzień. Dzieci spojrzały po sobie,ale nie widać było,żeby którekolwiek z nich stało się nagle choć trochę ładniejsze niżprzedtem. Piaskoludek wysunął swe oczka osadzonenadługich szypułkach, wstrzymał oddech izacząłsię nadymać,aż stał siędwa razy bardziej pękaty i włochatyniżpoprzednio. Nagle wypuścił gwałtownie powietrze i westchnąłgłęboko. Zdajemi się, że nie dam rady - rzekł tonem usprawiedliwienia. Musiałem wyjśćz wprawy. Dzieci były okropnie rozczarowane. Może nie wszyscy znacie tę bajkę, w którejwróżka obiecała pewnym staruszkom spełnić ichtrzy życzenia. Zamiast wymyślićcoś naprawdę niezwykłego, staruszka życzyła sobie kiełbasy;mąż widząc, zeżona traci taką okazję, zakrzyknął w złości:. Niech cita kiełbasa przyrośnie do nosa! " I oczywiście trzeba było zmarnować i trzecie życzenie,żebyuwolnić nos żony odkiełbasy. ," ! . , ".' 19 , ,, :^^^^^^^^^^^^ '^. ,-." :. :;^-. Ach, spróbuj jeszcze raz! prosiły. Prawdę mówiąc objaśnił duszek zachowywałem sobie trochę siły na zapas, żeby spełnić życzenia pozostałych. Ale jeżeli wystarczy wam jednożyczenie dziennie dla was wszystkich, to myślę,że zdołam je spełnić. Czy zgadzacie się na to? Tak, tak, zgadzamy się! zawołałyJaneczka i Antea. Chłopcy skinęli głowami. W gruncie rzeczy żadenz nich nie wierzył, by duszekpotrafił spełnićżyczenie. Dziewczynki zawsze są bardziej skłonne do uwierzeniaw rozmaite rzeczy niż chłopcy. Duszek wysunął oczka jeszcze dalej niżprzedtem i zaczął się nadymać. Nadymał się inadymał. Mam nadzieję rzekła Antea że sobie nie zrobikrzywdy. I że nie pęknie dodał z niepokojemRobert. Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy duszek, który stał siętak pękaty, że ledwie się mieścił w swej jamce, nagle wypuścił oddech i odzyskał właściwe rozmiary. W porządku rzekłdysząc ciężko jutrojuż pójdziełatwiej. Czy to bardzo bolało? spytała Antea. Nie, moja droga, tylko mój chory wąsik trochę midokuczył odparł duszek. Alejesteś miłymi myślącymdzieckiem. Do widzenia! Zaczął nagle grzebać gwałtownie w piasku rękami i nogami ipo chwili znikł. Dzieci popatrzyły na siebie i wtedykażde z nich spostrzegło, że znajduje się w towarzystwietrojga nieznanych dzieci niebywale wprostpięknych. Stali tak dłuższą chwilę w całkowitym milczeniu. Każdemu przychodziło namyśl, że siostry i bracia musieli,sobie gdzieś pójść,a zamiast nich zjawiły się niepostrzeże-i 20 t nie te obce dzieci, wtedy gdycała uwaga wszystkich skupiona była na nadymaniu się duszka. Pierwsza przemówiłaAntea. Przepraszam cię bardzo zwróciłasię z wielkąuprzejmością do Janeczki, która teraz miała ogromne, błękitne oczy i burzę włosówo miedzianym odcieniu przepraszam cię bardzo, ale czy nie spotkałaś gdzieś tutajdwóch małych chłopców i jednej dziewczynki? Właśnie o to samo chciałam ciebie zapytać rzekłaJaneczka. Słysząc toCyryl zawołał: Ależ to ty! Poznajętę dziurę w twoim fartuszku! Ty jesteś Janeczka,prawda? Aty jesteś Pantera; poznaję 21. tę brudną chusteczkę, którą masz ód czasu, jak skaleczyłaś się w palec. Patrzcieno, życzeniesię spełniło! A czyja jestem także taki piękny jak wy? Jeśli ty jesteś Cyryl, towolałamcię takim, jakimbyłeś przedtem odparła stanowczo Antea. Wyglądasz jak aniołekz obrazka i takie masz złote włosy; z pewnością umrzesz młodo. A jeśli tamtento Robert, to przypomina zupełnie włoskiegokataryniarza. Ma włosy czarnejak smoła. A wy obydwie wyglądacie jakpocztówki zpowinszowaniem odparł Robert ze złością. Tak, tak, głupiepocztówki. 'A Janeczkama zamiast włosów pęczek marchewki na głowie. W rzeczywistości włosy Janeczki miały słynny wenecHodcień, tak podziwiany przez wszystkich artystów. Wszystko jedno rzekłaAntea nie ma co dogadywać sobie nawzajem. Zabierajmy Baranka i chodźmyna obiad. Zobaczycie, jak w domu będą się nami zachwycać. Mały właśniesię obudził, kiedy dziecipodeszły doniego i stwierdziły z ulgą, że on przynajmniej nie był piękny jak dzień, ale taki jak zawsze. Myślę, że jestpewnie zamały, żeby mieć własneżyczenia powiedziała Janeczka. Następnym razembędziemy musieli specjalnie go wymienić. Antea pobiegła naprzód i wyciągnęła do małego ramiona. Chodź do Pantery, Barasiu powiedziała. Mały spojrzał na nią niechętnie i wpakował sobie do ust paluszek . umorusany piaskiem. A przecież Antea była jego najulubieńszą siostrzyczką. No chodź! powtórzyła. Ić sobie! powiedział mały. Chodź do Kizi zawołała Janeczka. Cię Pantei odparł płaczliwie Baranek i usteczkamu zadrżały. No chodź, łobuzie zawołał Robert chodź, Jobejt weźmie cię na bajana! Uuuu, chłopak be! ryknął Baranek wybuchającgwałtownym płaczem. Teraz dzieci zrozumiały, co zaszło: mały wcale ich nie poznawał! Rodzeństwopopatrzyło na siebie z rozpaczą; a jeszczenajgorsze było to, że w takiej okropnej chwiliwzrok ichspotykał tylko prześliczneoczy jakichś zupełnie obcychdzieci zamiast wesołych, zwyczajnych, ale przyjaznychi dobrze sobie znanych, zawsze roześmianych oczu braciszków i siostrzyczek. Ależ to głupia historia rzekł Cyryl, którypróbował podnieśćBaranka, aleBaranek wyrwał mu się, drapiącgo niczym kot i rycząc jak bawół. Musimyjakośsię z nim zaznajomić, żeby go uspokoić. Nie mogę przecieżnieść go do domu, jeśli będzie przez całą drogę takwrzeszczał. To śmieszne, że trzebasięzaprzyjaźniać znaszymwłasnymBarankiem. Tozupełny idiotyzm! Ale tak właśnie musieli postąpić! Zabrało im to przeszłogodzinę czasu, azawarcie znajomości z Barankiem byłoutrudnione iprzez to, że mały był głodny jak wilk i spragnionyjak piasek pustyni. Wreszciepo długich staraniach zgodziłsię, aby dobcyzanieśli go do domu. Dźwigali go kolejno, ale i to byłepołączone z ogromnym wysiłkiem, bo mały, sztywny jakdrut,odsuwałsię od nowych znajomych iw ten sposóbpodwajał swój ciężar. 23 ,'';. No, chwała Bogu, jesteśmy już w domu! zawołała Janeczka mijając żelazną furtkę i chwiejnym krokiempodchodząc do drzwi domu. Stała tamMarta, ich niania,i osłaniając oczy dłonią patrzyła z niepokojem na zbliżające się dzieci. Nareszcie! powiedziała Janeczka. Marto, weźBaranka! Marta wyrwała małego z rąk Janeczki. No, Bogu dzięki, żeten się przynajmniejznalazł'. wykrzyknęła. A gdzie jest reszta? I cościewy zajedni? My to my, oczywiście rzekł Robert. Coza my? A jak sięnazywacie? zapytała pogardliwieMarta, Mówię ci, że to my, tylko jesteśmy piękni jakdzień poparł brata Cyryl. Ja jestem Cyryl, a oni tocała reszta i straszniejesteśmygłodni. Puść nas do domuinie bądź głupia. Mariawzruszyła tylko ramionami na bezczelność Cyryla i usiłowała zamknąć mu drzwi przed nosem. Ja wiem, że wyglądamy inaczejwtrąciłaAntea ale ja jestem Anteai jesteśmy wszyscy straszniezmęczeni, a już dawno powinniśmy być po obiedzie. Toidźciena obiad do swojego domu, tam skądżeścieprzyszli. A jeżeli to nasze dzieci namówiływas do tej zabawy, to możecie im powiedzieć ode mnie, że zdrowo zato oberwą; żeby potem nie miałypretensji. Tomówiąc zatrzasnęła drzwi. Cyryl zaczął gwałtownienaciskać dzwonek, ale bez skutku. Wreszcie z okna sypialni wychyliła się głowakucharki. ' Jeżeli zaraz się stąd nie zabierzecie,,! to raz-dwa,pójdęi zawołampolicję. Po czym okno się zatrzasnęło. ;. 24 ik Wszystko nanic! jęknęłaAntea. Doprawdy,chodźmy stąd, nim wsadzą nas do więzienia. Chłopcy orzekli, że Antea mówi od rzeczy,bo nikogow Anglii nie zamykają w więzieniu za to tylko, że jestpięknyjak dzień; mimoto wyszli za dziewczynkami nadrogę. Myślę rzekła Janeczka że po zachodzie słońcabędziemy z powrotem sobą. Czy ja wiem? odparł Cyryl ze smutkiem. Możetak, a może nie. Wiele rzeczy zmieniło się całkiem odczasów megaterium. Ach! wykrzyknęłanagle Antea może po zachodziesłońca zamienimy się wkamienie, tak jak megaterium, inicjuż z nas nie zostanie na jutro. Wybuchnęła płaczem, a zawtórowałajej Janeczka. Nawet chłopcy pobledli. Nikt nie miałodwagi powiedziećani słówka. Popołudnie minęło wstrasznym nastroju. W pobliżu nie byłożadnego domu, gdzie dzieci mogłybywyprosić choćby kromkęchleba czy szklankę wody. A dowsi bałysię iść, bo widziały Martę idącą tam z koszykiem,a we wsi mieszkał tutejszy policjant. Pocieszały się tylkomyślą, że sąpięknejak dzień. Ale jest to bardzo słabapociecha, kiedy jest się głodnym jak wilki spragnionymjak gąbka. Dzieci próbowały trzy razy skłonićktórąśze służącychw Białym Domku,żeby ich wpuściła do domu i wysłuchała ich opowieści. Na próżno. Potem Robert spróbowałpójść sam w nadziei, że uda musię wejść przez jednozokien z tyłudomu i później otworzyć drzwi pozostałym. Ale okna byłyza wysoko. W dodatku w jednym z nichukazała się Martai wylała Robertowi na głowę dzbanekpełen wody, mówiąc: 25. Wynoś się stąd, wstręciuchu! Ach, ty czarna małpo! Skończyło się na tym, że usiedli rzędem pod krzakiemprzydrożnym, z nogami zwieszonymi do rowu, czekającna zachód słońca i wciąż próbując zgadnąć, co też będzie,gdy słońce zajdzie: czy znowu staną się sobą, czy też zamienią się w kamienie. A choć zachowali swoje dawnegłosy, twarze mieli najzupełniej obcei tak promienniepiękne, że aż nieprzyjemnie było patrzeć. Toteż unikalipatrzeniana siebie i każde znich czuło się okropnie samotne. Nie myślę, że się zamienimy w kamienie rzekłRobert przerywając długą i przykrą ciszę boduszekpowiedział, żejutrospełni nowe nasze życzenie. A przecieżniemógłby tego zrobić, gdybyśmy jutro byli już kamieniami. Prawda? Prawda odparły dzieci. Ale wcale nie czuły siępocieszone. Na nowo zapadło milczenie, jeszcze dłuższei jeszczebardziej przykre. Nagle przerwałje Cyryl: Nie chcę was straszyć, dziewczynki, ale zdaje misię, że zemną już się zaczęło. Nogi mamcałkiem zdrętwiałe. Na pewno zamieniam się w kamień. A to samo zachwilębędziei z wami. To nic nie znaczy odparłuprzejmie Robert może to tylkoty jeden zamienisz się w kamień, a ż namiwszystko będzie w porządku. Będziemy wtedy opiekowaćsię twoim posągiem i zdobić go kwiatami. Okazało się jednak, że nogi Cyrylazdrętwiały,bo siedział na nich za długo. Gdy jewyciągnął spod siebie, aaczęły odżywać, czemu towarzyszyło okropne uczucie swędzenia i kłucia. A wtedy wszyscyrzucili się na niego. W t Żeby tak nas nastraszyć całkiem bez powodu! mówiła zoburzeniem Antea. Milczenie, jakie teraz zapadło, byłonajdłuższei najbardziej przykre. Wreszcie odezwała sięJaneczka: Jeśli się to wszystko jakoś dobrze skończy, topoprosimy Piaskoludka, żeby przy spełnianiu nowych życzeń niktw domu nie zauważył żadnych zmian. Odpowiedziałojej głuche mruknięcie. Dzieci czuły siętak okropnie, że nie mogły się zdobyć nawet na dobrepostanowienie. W końcujednakgłód, strach, złość na siebie samych,a także zmęczenie cztery bardzo nieprzyjemne rzeczy sprowadziły jedną przynajmniej rzecz bardzo przyjemną,a mianowicie sen. Dzieci posnęły siedząc rzędem nad ro. wem z zamkniętymi prześlicznymi oczyma l otwartymiprześlicznymi ustami. Pierwsza zbudziła się Antea. Słońcezaszło i zapadał zmierzch. Antea uszczypnęła się mocno, aby sprawdzić, co się z niądzieje. Gdy zaś okazało się,że czuje uszczypnięcie, doszłado wniosku, że w takim razie nie jest kamieniem. Wtedyzaczęła szczypać resztęrodzeństwa. Oni też nie robili wrażenia skamieniałych. Zbudźcie się! zawołała Antea nieomal płaczącz radości. Wszystko dobrze, nikt znas nie jest kamieniem. Ach! Słuchaj,Cyryl, jaki zciebie teraz przyjemnybrzydal! Z powrotem masz swoje piegii nastroszone włosy, i małe oczka! Awy tak samo! dodałapatrząc -nainnych i nie chcąc, żeby resztarodzeństwa zazdrościła Cyrylowi brzydoty. Po powrocie do domu dostałystraszną burę odMarty,która opowiedziała im oobcych dzieciach. 27 '. Bardzo ładne dzieci, trzeba im przyznać, ale jakie bezczelne! Wiem odparłRobert; wiedział bowiem z doświadczenia, jak beznadziejna jest wszelka próba wytłumaczenia czegokolwiek Marcie. A gdzieżeście wy się, na miłość boską, podziewali przez cały tenczas, nicponie! Siedzieliśmy przy drodze. , Macie! Aczemuście nie wrócili na obiad? Nie mogliśmy właśnie przez nich odparła Antea. Przez kogo? Właśnie przez te dzieci piękne jak dzień. Musieliśmy tam siedziećz nimi aż do zachodu słońca. Bo nie mogliśmy przecieżwracać, póki się nie wynieśli. Nie maszpojęcia, jak strasznie byliśmy na nich wściekli! Ach, Marto, daj nam coś na kolację, jesteśmy okropnie głodni! A pewnie! rzekła Marta ze złością. Głodni! Po całym dniu takim jak dziś! No, alemyślę, że będzieto dla was nauczka, żeby się nie zadawać z jakimiś obcymidziećmi. Na pewno miały koklusz i dlatego tu przyjechały. I pamiętajcie, jeżeli spotkacie ich jeszcze raz, to już żadnych rozmów! Ani słóweczka, tylkoprosto do domui powiedzcie mnie, aja już sobie dam radę z tą ich całą pięknością! Na pewno ci powiemy, jeśliichkiedy jeszcze spotkamy odparła Antea. A Robertwpatrując się z utęsknieniem w zimne mięso,które przyniosła natacy kucharka,dodałż głęboką szczerością w głosie: Ale będziemy się bardzopilnować, żeby ich już'nigdy nie spotkać. ' .: I nigdy już ich nie spotkali. roOZDZIAŁ H ZŁOTE DUKATY Anteazbudziła się rankiem z jakiegoś bardzo przykregosnu, w którym wulewny deszcz spacerowała bez parasol-. ki po ogrodzie zoologicznym. Zwierzęta czuły się wprostokropnie z powodu tego deszczui wszystkie pomrukiwałybardzo posępnymi głosami. Ale po przebudzeniuAnteadalej słyszała posępne pomruki i deszcz padał dalej. ToJaneczka, która miała katar, stękałai chrapała przezsen. A deszcz spływał kroplami na twarz Anteiz mokregoręcznika, którytrzymał nad nią i ostrożnie wyżymał Robert. W ten sposób, wyjaśnił, chciał jązbudzić. Daj mi spokój! zawołała z gniewem Antea. I Robert dał spokój, gdyż właściwie nie był złym bratem, choćz niezwykłą pomysłowością umiał płatać figle, urządzaćzasadzki, budzić różnymi dziwnymi sposobami śpiące rodzeństwo i w ogóle był specjalistą od tych wszystkich małych wyczynów, które tak uszczęśliwiają domowników. Miałam bardzo dziwnysen zaczęła Antea. Ja teżwpadła jej w słowoJanka budząc się nagle. Śniło mi się, że w starym kamieniołomieznaleźliśmy piaskowegoduszka, który powiedział, że nazywa sięSametyk i że możemy codzienniewypowiedzieć jakieś życzenie i. Ależ to właśnie mnie się przyśniło rzekł Robert; Właśnie chciałem wam to opowiedzieć i że po29. ^''""' wiedzieliśmy duszkowi nasze pierwsze życzenie. Właściwie nie my wszyscy, ale wam się wyrwało takie idiotyczne życzenie, żebyśmy byli piękni jak dzień; No i byliśmy, i to było po prostu straszne l Ale czy kilkorgu ludziom może przyśnićsię to samo? spytała Antea siadającna łóżku. Bo i mnie towszystko się śniło. I jeszczeprzyśnił misię ogród zoologiczny ideszcz. ABaranek w tym śnie wcale nasnie poznał, a kucharkai Marta zamknęły nam drzwi przed no. sem, bo byliśmytacy piękni, że one nas też nie poznały, i że. Zkorytarza rozległ się głosnajstarszego brata: Chodź, chodź, Robert,bo znowu się spóźnisz na śniadanie, chyba że chcesz się wymigać od kąpieli,jak w zeszły wtorek. Chodź tu na chwilę, Cyryl! zawołałw odpowiedzi Robert. Wcale się nie wymigiwałem, tylkowykąpałem się po śniadaniu. Cyryl,na wpół ubrany, ukazałsię we drzwiach. Słuchaj, Cyryl rzekła Antea namwszystkimśnił się taki dziwnysen. Śniło się nam,że znaleźliśmy duszkaPiaskoludka. Antea zamilkła na widok wzgardliwego spojrzeniaCyryla. Sen? zapytał. Ależ to była prawda, wy osły. Możecie mi wierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę. Dlategowłaśnie chcęwcześniej wyjśćz domu. Możemytam pójść zaraz po śniadaniui wypowiedzieć nowe życzenie. Tylko przedtem musimysiędobrze zastanowić, jakieto mabyć życzenie, i nikomu nie wolno onic prosić, dopóki wszyscy inni najpierw się nie zgodzą. Tylkobez żadnych niebywałych piękności tymrazem. Mię ma tak dobrzet ł- -[ Pozostała trójka ubierała sięz ustami szeroko otwartymi zwielkiego zdumienia. Jeżeli sen o piaskowym duszkubył rzeczywistością, to rzeczywistość poranka mycie,ubieranie się i śniadanie zdawała się dziewczynkombardzo podobna do snu. Janka sądziła, że Cyryl taa. całkowitą rację. Antea niebyła tego tak pewna aż do chwili,gdy dziecizobaczyły Martę i wysłuchały całego mnóstwawyrzutów na temat ichokropnego zachowania się poprzedniego dnia. Wtedyi Antea nabrała pewności. Bo niektórymludziom mówiła - śnią się tylko takie rzeczy, które sąwsenniku; więc, na przykład, węże czyostrygi albo ślub,który oznacza pogrzeb. A węże oznaczają fałszywą przyjaciółkę, a ostrygimałe dzieci. Małe dzieci, powiadasz? rzekł Cyryl. Jeślimowa o małych dzieciach, to może wiesz, gdzie jest Baranek? Marta wybiera się do Rochester do swoich krewnychichce go zabrać ze sobą. Mamusia jej pozwoliła odparłaJanka. I teraz Marta wkładamu jego najlepsze ubranko. Poproszęo masło. Ciekawe, że też Marta ma ochotę zabierać go z sobą rzekłRobert ze zdziwieniem. Gosposielubią zabierać ze sobą małe dzieci,kiedyidądo krewnych odparł Cyryl. Dużo razy już to. zauważyłem i zawsze lubią ubierać jew najlepszeubranka. Myślę powiedziałaJanka że udają, żeto ich. własnedzieci. I że one same ciągnęłamarząco, przyczyni dobrała sobie marmolady nie są służącymi,tylko. , żonanrijakichś udzielnych książąt, a dzieci są malymi ksią' żątkami czy księżniczkami. Myślę, że Martabędzie opo 31 . ' - . ,;,.. wiadać swej krewnej takie właśnie rzeczy i będzie tymzachwycona. E, chyba nie będzie tak bardzo zachwyconadźwigając na ręku nasze książątko aż do Rochester wtrąciłRobert chyba że ma całkiem inne usposobienie niż ja. Toprawda! wykrzyknął Cyryl, w zupełności zgadzając się z bratem. Taszczyć Baranka do Rochester towątpliwa przyjemność. Marta jedzie wozem pocztowym odparła Janka. Możemy ich odprowadzić, a wtedy za jednym zamachemi im zrobimy przyjemność, ibędziemy wiedzieli, że pozbyliśmy się i Marty, i Baranka na cały dzień. Tak teżzrobili. Marta włożyła swoją odświętną suknię koloru mocnejpurpury w dwóch odcieniach. Suknia była tak obcisła, żeMarta ledwo mogła oddychać. Na głowie miałaniebieskikapeluszz białą wstążką i różowymikwiatami. Żółty koronkowy kołnierzyk z zieloną kokardą okalał jej szyję. Baranek miał na sobie równieżswoje najlepsze ubrankoz kremowego jedwabiu i taki sam kapelusik. Wyglądali więc szalenie elegancko,kiedy wóz pocztowy,który miałich zabrać,zatrzymałsię na skrzyżowaniudróg. W chwilępotembiała buda i czerwone koła wozunikły coraz bardziej w tumanach wapiennego pyłu. Ateraz jazda do Same tyka! zawołał Cyryl'i całaczwórka ruszyła w drogę. Po drodzezastanawiali się, jakie tym razem mają wy-Jpowiedzieć życzenie. Ale chociaż bardzo im było spieszno, Tniepróbowali nawet zsuwać się wzdłuż ścian kamieniołomu, ale jak poprzednio poszli spokojnie bezpieczną, okólnądrogą. W 'miejscu gdzie duszek znikł wczoraj w piasku,ułożyli mały krąg z kamieni, toteż teraz z łatwością je -.32 odnaleźli. Słońce mocno świeciło igrzało, niebo było bezchmurki ibardzo niebieskie, a piasektak gorący, że ledwo można byio go dotknąć. Ale przypuśćmy, że towszystko tylko si% nam śniło rzekł Robert w chwili, gdy chłopcy wyciągaliłopatkiz iasku, gdzie je poprzednioschowali, i zabieraj. siędokopania. A przypuśćmy, że ty jednak masz trochę oleju w głowie odparł Cyryl jedno i drugie jest tak samo prawdopodobne! Przypuśćmy, że ty potrafisz odzywać się przyzwoicie odgryzł się Robert. Przypuśćmy rzekłaJaneczka ze śmiechem żeteraz my będziemy kopaćna zmianę. Bo zdaje się, że wam,chłopcom, robi się jakby trochę za gorąco. Przypuśćmy, że nie będziesz tuwtykać swego głupiego nosa odparł Robert, któremu istotnie było terazbardzo gorąco. Już nie będziemy wtrąciła pośpiesznie Antea. Robert,kochanie,nie bądź taki zły jak chrzan! nie powiemy już anisłówka i ty będziesz mówił do Piaskoludkai wypowiesz mu naszeżyczenie. Z pewnościązrobisz toznacznie lepiej odnas. Przypuśćmy, że przestaniesz się wygłupiać rzekłRobert, ale już bez złości. Uwaga! Teraz wszyscy będziemy rozgrzebywać piasekrękami! Rozgrzebali piasek rękami i tak jak wczoraj wyłonił sięnajpierw,pająkowaty tułowik pokryty brunatną sierścią,potem długie łapki i nóżki, nietoperze uszka i ślimaczeoczka, a wreszcie ukazał się cały duszek. Wszyscy odetchnęli z ulgą i zadowoleniem, bo teraznie ^ulegało jużwątpliwości, żeto niebył sen. 3 pięcioro dzieci i,,coś" o o. Duszek usiadł i otrząsnął piasek ze swego futerka. Jak miewa się dzisiaj twój lewywąsik? spytałagrzecznie Antea. Nie najlepiej rzekł duszek noc miałem dosyćniespokojną. Aledziękuję cibardzoza pamięć. A jak z życzeniami zagadnął Robert czy kujesz, że nie będziesz miał z tym trudności? Bo chcielibyśmy bardzo cię prosić ojednododatkowe życzenie. Bardzomaleńkie zresztądodał ugodowo. Humf! mruknął duszek. (Jeżeli będziecie to czytaćgłośno, to wymawiajcie, proszę was, "humf"dokładnie,jak jest napisane, bo tak właśnie wymawiał to duszek). Humf! Czy wiecie, że póki nie usłyszałem, jak sobie przygadujecie tuż nad moją głową, i w dodatku tak głośno,byłem pewien, żeście mi się tylko śnili. Miewam czasemtakie dziwaczne sny. Doprawdy? szybko wtrąciła Janeczka chcąc uniknąćdalszej rozmowy o przygadywaniu. Chciałabymbardzododała bardzo grzecznie żebyśnam opowiedział ck o swoich snach. Muszą to być strasznieciekawesny. Czy to jest wasze życzenie na dzisiaj? zapytałPiaskoludek i ziewnął. Cyryl mruknął coś o tym, że "z dziewczynkami wiecznieto samo",a reszta dzieci trwaław milczeniu. Gdyby ktośz nichodpowiedział "tak", przepadłyby oczywiście wszystkie przygotowane nadzisiaj życzenia. A znowu powiedzieć"nie" byłoby bardzo niegrzecznie. Dzieciom zaś- nakazywano, by. były grzeczne, a poza tymsame z siebie nauczyłysię troszkęgrzeczności, co wcale nie jest przecież tym samym. Milczały więc i odetchnęły z ulgą dopiero, kiedyduszek powiedział: 34 I jeżeliopowiemwam swoje sny, to nie będę miał dosyć siły, żeby spełnić drugie życzenie. Nawet jeśli tymżyczeniembędzie trochę rozumu czy grzeczności, czy miłe usposobienie. ' Wcale nie chcemy, żebyś się wysilał na dawanie namt a^ ich rzeczy, bo z tym potrafimy sami sobieporadzić odparł skwapliwie Cyryl. A reszta dzieci popatrywała tylko nasiebie, jakby w poczuciu winy, i pragnęła,by Piaskoludek przestał jużwreszciemówić o miłym usposobieniu. Zdwojga złego woleliby, żeby ich zbeształ- solidnie, a potemjuż dał spokój. No dobrze rzekł duszekwysuwając'. sweślimaczeoczka tak nagle, że jedno z nichomal nie trafiło w okrągłejak spodek oko Roberta. Zacznijmy oatego maleńkiego życzenia. Chcielibyśmy, żeby w domu nikt nie zauważył tego, co nam dajesz. Co jesteś łaskaw namdawaćpodpowiedziałaszeptem Antea. %, Co jesteśłaskaw nam dawać poprawił sięRobert. Piaskoludek nadął się lekko, wypuścił oddech i rzekł: Już zrobione i przyszło mi to z łatwością. Zresztąludzie i tak mało co spostrzegają. A jakie macienastępneżyczenie? Chcielibyśmy t^- rzekł Robert powoli mieć bogactwa, o jakich nawet niemożna zamarzyć. To chciwość odezwała się Janeczka. Pewnie, że chciwość potwierdził nieoczekiwanieduszek. Ale niewiele wam ztego przyjdzie i w tymcała pociechamruknąłjakby do siebie. Po czym dodał: Zgoda, tylko że ja nie mogę robić rzeczy, o jakich " 35. -nie można zamarzyć. Więc ile chcecie tych bogactw? 'I . ytoma'byćzłoto, . czy tez banknoty? ty," Prosimy o złoto, ale bardzo dużo tego złota. "?' Tyle, powiedzmy,ile zmieścisię wtym kamieniołomie? spytał duszek takim tonem, jakby chodziło o drobiazg. O takt Wtakim razie wyjdźcie stąd,zanim zacznę, bo inaczej będziecie tu żywcem pogrzebani. Wyciągnął swechude łapki na taką odległość iwymachiwał nimi tak przerażająco, że dzieci popędziły w po,płochu w stronę drogi, którą zajeżdżały wozy do kamieniołomu. Jedna tylko Anteazachowaładostateczną przytomność umysłu, aby w biegu zawołać nieśmiało: "Do widzenia, mam nadzieję, że jutro twójwąsik będzie sięmiewałlepiej! " Gdy dobieglido drogi, odwrócili się, by zobaczyć, co siędziejew kamieniołomie. Ale szybko przymknęli oczy, a następnie otwieral^^ bardzo powoli i tylko po troszku, gdyżwidok,'jaki im się ukazał, byłpo prostu olśniewający. Byłoto tak mniej więcej, jakbyktoś chciał patrzeć nasłońcew samo południei wsamym środku lata. Wielkąjamę kamieniołomuwypełniałyaż po sam brzegnowiutkie,błyszczące złote monety i niebyło widać nawetdrzwiczekw małych domkachmaleńkich jaskółek skalnych. Tamgdzie droga skręcała do kamieniołomu^złoto leżało w wielkich stosach, jak leżyżwir przy drodze. A wśród wysokichścian kopalni aż do samej góry widaćbyło tylko olbrzymiąmasębłyszczącego złota. Wszystko to były dukaty. Słońcestałowysoko, a jego promienieodbijały się w nieskończoność od tego niezliczonego mnóstwa złotych monet, któreaż płonęły w słonecznym blasku. I cała kopalnia wyglądała aaMł^ai^. ^t^Mjj^ia^^^^. ^^j^^ -..a-B-. -.-.iai-. wasae^^,: - - ' ^^iiiaa1 jakolbrzymi otwór hutniczego pieca czy też jakiśczaro-ydziejski pałac, jeden z owych pałaców, jakie ujrzeć maijS^czasami na niebie o zachodzie słońca. Dzieci stały z otwartymi ustami i żadne nie mogło wydobyć z siebie anisłowa. W końcu Robertschylił się i podniósł jedną z monetleżących nie opodal wielkiego stosu, już przy samej drodze. Obejrzał monetę z obustron,po czym wymówił-szeptem; jakimś nie swoim głosem: To nie sąteraźniejsze pieniądze. : W każdym razie to złoto odparł Cyryl. Języki się rozwiązały i wszystkie dzieci zaczęły mówić 37 :^ naraz. Sięgały garściami po złote skarby, przesypywałyje między palcami, brzęk monet dźwięczał jak jakaś osobliwa muzyka. W pierwszej chwilidzieci nawet nie pomyślały o tym,że te pieniądzemożna wydać,tak było przyjemnie bawićsię nimi. Ganeczka usiadła międzydwoma stosami złotaiRobert zaczął ją tym złotemzasypywać,jak zasypujeciepiaskiem tatusia, kiedy jesteście nad morzem, a tatuś zaśnie na plaży z twarzą przykrytą gazetą. Ale Robert nie, zdążył zasypać Janeczki nawet do połowy,gdyzaczęłakrzyczeć: Przestań, bo tobardzo ciężkie! Boli mnie! Robert mruknął "et" i odszedł. Wyciągnijcie mnie stąd, błagam was! zawołałaJaneczka. Kiedy ją wydobyli, byłabardzo blada i drżałana całym ciele. Nie macie pojęcia mówiła jakie to uczucie; zupełnie jakby ktoś zwaliłna waskamienie albo żelaznełańcuchy. 9 Słuchajcie rzekł Cyryl jeżeli mamy mieć 2 tegojakiś pożytek, to nie warto stać tutaj i tylko się gapić. Nabierzmy tego pełne kieszenie i chodźmy coś sobie kupić. Pamiętajcie, żewszystko skończysię o zachodzie słońca. Szkoda, że nie spytaliśmy Piaskoludka, dlaczego nie zamieniliśmy się wczorajw kamienie. Me może złotosię zamieni. Wiecie co? Przyszło mi na myśl, że we wsi mająwózek i kucyka. Czy maszzamiarto kupić? spytała Janeczka. Nie, głuptasku, wynająć. A wtedy będziemy moglipojechaćdo Rochesteri nakupić sobie całe mnóstwo różności. Ale najpierw weźmiemy ze sobą tyle tego złota, ilemożemy udźwignąć. Aleto nie sądzisiejsze pieniądze. ^^^^. -^,^. ^^'^^^^,^^^^^^ Z jednej strony każdegopieniążka jest wyryta głowa mężczyzny, a z drugiej coś jakby as pik. Ale mniejsza ztym. Napełnijmy sobie kieszenie i chodźmy. A gadać możeciepo drodze,jeżeli już musiciekoniecznie. Cyryl usiadł przy stercie złota i zaczął nim napełniaćsobie kieszenie. Śmieliście się ze mnie, kiedy mówiłem, że chcę miećdziewięć kieszeni w kurtce powiedział a terazsamiwidzicie. Rzeczywiście widzieli. Kiedy bowiem Cyryl napełnił . złotemwszystkie dziewięć kieszeni, a dotego umieściłjeszcze spory zapasmonet zapazuchą i następnie próbowałwstać nic z tego nie wyszło. Zatoczył się jak pijanyi szybko usiadł z powrotem. Wyrzuć trochę tego ładunku rzekł Robertbozatopisz okręt, mój drogi. Takie są skutki dziewięciukieszeni. Cyryl chcąc nie chcąc musiał pójść za^. tą radą. Wreszcie ruszyli wszyscy w kierunku iyioski. Odległośćwynosiła milę z okładem, na drodze było pełno kurzu,słońce z każdąchwilą zdawało się bardziej przypiekać,azłote monety w kieszeni stawały się coraz cięższe. Pierwsza odezwała się Janeczka: Nie bardzo wiem,jak możemy to wszystko wydać. Przecież to, co mamyze sobą, to muszą być jakieś ogromne pieniądze. Chyba zostawiętrochę moich monet tutajpod krzakiem. I jaktylko zajdziemydo wsi, muszę kupićherbatników: z pewnością jużdawno minęła pora obiadu. Wyjęła z zanadrza jedną, apotem drugą garść złotaiukryła w dziupli pniastaregograbu. Ślicznesąte pieniążki dodała takie okrągłe, żółciutkie! Czy nie wolelibyście,żeby to były orzeszki i żeby je można było jeść? 39. Ale to nie są orzeszki, więc ich nie zjemy rzekłCyryl. Chodźmy prędzej! Niestety,szli coraz wolniej iz coraz większym trudem. Nim dotarli do wioski, niejedna przydrożna dziupla zawarła w sobie mały, ukryty skarb. Jednakże wciąż mielize sobą grubo ponad tysiąc dukatów. Mimo to nie sprawialiwrażenia bogaczy inikt, kto by ich spotkał, nie posądziłby ich o majątek większy niż dwa szylingi na wszystkichrazem. Upałbyłcoraz większy i rozgrzane powietrze, przesycone dymem z kominów, falowało jak mgiełka nadczerwonymi dachami wioski. Na widok pierwszej napotkanej ławki cała czwórka skwapliwie i ciężko usiadła. A taksięzłożyło, że ławka stała na wprost gospody "Pod Błękitnym Dzikiem". Postanowiono, że Cyryl pójdzie do gospody i poprosio lemoniadę. Nie wypada orzekła Antea żeby dzieci samechodziłydo gospody, ale mężczyźnie wolno. A Cyryl, choćnie jest całkiem dorosły,ale jest bardziej mężczyzną niżmy, bo jest najstarszy. Toteż Cyryl poszedł, areszta rodzeństwa czekałasiedząc na słońcu. Ależupał! odezwał się Robert. Psy wywieszają Języki, kiedy im jest gorąco; ciekaw jestem, czy to bypomogło i nam? Możemy spróbować odparła Janeczka iwszyscywysunęlijęzyki, jak mpgli najdalej. Ale taki tylko byłskutek,że pragnienie jeszcze bardziej imdokuczało,niemówiąc już o tym, że przechodnie popatrywali na nichz niechęcią. W końcu więc pochowali języki, a w tejsamejchwili zjawił się Cyryl niosąc lemoniadę. Musiałem na to wydać moje własnedwa pensy, któ40 te odłożyłemsobie na kupnokrólików powiedział. -Nie chcieli mi wydać reszty z dukata. A kiedy wyciągnąłem ich całągarść, wszyscy w gospodzie zaczęli sięśmiaći powiedzieli, żeto karciane sztony. Ikupiłem także kawałek biszkopta ze słoja za bufetem i trochę herbatnikówz kminkiem. Biszkopt był suchy, a herbatniki miękkie, co ani dlabiszkoptów, ani dla herbatników nie jest wcale zaletą. Alewszystkie te braki wynagrodziła z nadwyżką lemoniada. A teraz na mniekolej,ja spróbuję cośkupić rzekła Antea. Po Cyrylujestem najstarsza. Ktoz was wie,gdzie szukać tego kucyka z wózkiem? O kucyku,jak się okazało, możnasię było dowiedziećw gospodzie "Pod Szachownicą". Antea poszła odtyłuwprost na podwórko,bo wiadomo, że małe dziewczynkinie powinny wżadnym wypadku wchodzić do gospody. Pochwili wróciła mówiąc, że jest "zadowolona, aleniezachwycona". Gospodarz powiedział, żeraz-dwa zaprzęgnie kucyka rzekła i ma dostać funta, czy jak się nazywatozłoto, które mamy, za jazdę z nami do Rochester i z powrotem; a w miasteczku zaczeka tak długo, ile będzietrzeba. Myślę, żedobrze to załatwiłam. Pewnieci się zdaje, że jesteś bardzo sprytna powiedział Cyryl zasępiony. A jak to załatwiłaś? Nie byłamtaka sprytna odgryzła się Antea żebypokazywać tam cale garście złota. Alew ten sposóbnikt mnie o nicnie podejrzewał. Spotkałam na podwórkujakiegoś chłopca, który miał gąbkę i wiaderko z wodą i stałprzy koniu i przemywał mu nogę. A ja pokazałam jednąmonetę i spytałam,czy wie, coto jest. Chłopiec powiedział,że niewie i że pójdzie po ojca. A potem przyszedł ojciec 41. i powiedział, że to jest dukat, i spytał mnie, czy to móji czy mogę z aim robić, co zechcę. Powiedziałam, że tak,i spytałam o kucyka i wózek,i powiedziałam, że mogędaćdukata,jeżeli zawiezie nas do Rochester. Ten człowiek nazywa się Crispini powiedział, że dobrze. Byłoto zupełnie nowewrażenie jazda eleganckimwózkiem zaprzężonymw kucyka po pięknych drogachwiejskich. I wrażenie było bardzo przyjemne (czego niemożna powiedzieć o wszystkichnowych wrażeniach), niemówiąc już o wspaniałych planach wydawania złotychmonet. Każde z dzieci układało po drodze najrozmaitszeplany, oczywiście w milczeniu itylko dla siebie, bo rozumiały doskonale,jak niezręcznie byłoby myśleć głośnow obecności starego właściciela gospody. Ten zaśdowiózłich aż domostu, gdzie zgodnie z umową wysiedli. Gdyby na przykładktoś chciał kupić wózek i konie,dokogo radziłbypan pójść? zapytałstarego Cyryl. Powiedział to odniechcenia, niby żewypadacośkolwiekpowiedzieć. Najlepiejpójść do Billa Peasemarsh "Pod GłowąSaracena" odparł staruszek. Ale ja nic nie radzę,niech mnie Bóg broni. Kiedy idzieo konia, to nic radzićniemożna. Sam też nie słuchałbymniczyjej rady, jakbymkupował dlasiebie. Alejeśli wasz tatuś chce ubić jakiśinteres, to naprawdę nie masolidniejszegokupca wca-łymRochesterniż Bili. Dziękujębardzo rzekł Cyryl. Więc "Pod Głową Saraeena". 'Poszli i dziwne rzeczy zaczęły się dziać odtejchwili. Jedno zpraw natury ^wywinęło koziołka i stanęło do górynogami niczym akrobata: wiadomo, że pieniądze trudno jestzdobyć, a łatwo wydać. Każdy dorosły powie wam to sa^^ al '. ^ mo. Ale tym razem było zupełnie odwrotnie: czarodziejskie pieniądze zjawiły się bez żadnego wysiłku,a wydanieokazało się nie tylko rzeczą trudną, lecz prawieniemożliwą. Kupcy w Rochester w żaden sposób nie chcieli przyjmować błyszczących, złotych monet, "dziwnych pieniędzy", jak je nazywali. Zaczęłosię od Antei, która przeznieostrożność usiadła na swoim kapeluszu, więc chciałakupić sobie nowy. Wybrała śliczny kapelusik przybranyczerwonymiróżami ipękami wspaniałych pawichpiór. Kapeluszbył w witrynie, a obok widniał napis "Model paryski cena 3 funty". - 43. Bardzo się cieszę rzekła Anteabo mam właśnieprzy sobie trzy funty, i to w złocie. Mówiąc to wydobyłazkieszeni ta-zy dukaty i pokazałaje. Ale ręka, w której je trzymała, była dosyć brudna, boAntea wychodząc z domu nie wzięła rękawiczek, a byłaprzecież, w kamieniołomie i później rąk nie myła. Więcmłodapanna sklepowa w czarnej jedwabnej sukni obrzuciła Anteę surowym spojrzeniem i zaczęła coś szeptać dostarszej i brzydszejpani, też w czarnej jedwabnej sukni. A potem zwróciły jej złotoi powiedziały, że te pieniądzenie są w obiegu. Ależ to dobre . pieniądze - rzekła Antea isą moje własne. O tak, takodparłanieładna pani. Tylkoże tepieniądze nie są teraz modnei dlatego nie możemy ich przyjąć. , ' Na pewno myślą, żeśmy je ukradlipowiedziałaAntea wracając do czekającej na nią reszty rodzeństwa. Gdybym miała na sobie rękawiczki, nie posądziłabymnieo nieuczciwość. A wszystko to wydaje -im się podejrzaneprzez to, że mam takie brudne ręce. Weszli wobec tego do skromnego sklepiku, gdzie dziewczynki kupiły zwyczajne bawełniane rękawiczki najtańszego gatunku. Ale kiedy przyszło do płacenia i wyjęły- dukata, kasjerkaprzyjrzała mu sięprzez okulary i powiedziała, że nie ma reszty. Więc Cyryl musiał zapłacić zarękawiczki z resztypieniędzy, jakie' miałna kupno królików. Tak samo było z tanią zieloną portmonetkąz imitacji skóry krokodyla. Później wchodzili do wielu innychsklepów, takich gdzie sprzedają zabawkii perfumy, jedwabne chusteczkii książki,papier listowy w pudełkui różne widokówki. 'Ale w całym Rochester niktjakoś nie są ',,- 44, ' , :. 1 ŁaafeAatf mógł wydać reszty z dukata, chociaż chodzili od sklepu dosklepu. Dzieci były tylko coraz brudniejsze, włosy miaływ coraz większymnieładzie, a Jankapośliznęła się i upadłaakurat w tym miejscu,gdzie' przed chwilą zatrzymał sięwózek rozwożący wodę. Byli okropnie głodni, ale za swojedukaty nie mogli dostać nic do jedzenia. Weszli do dwóchpo kolei cukierni, lecz na próżno. Tylko jeszcze dotkliwiejodczuwaligłód,może z powodu zapachu ciastek w cukierniach. W końcu Cyryl zaproponował, żeby ułożyć plan kampanii. Po naradzie przystąpili dojego wykonania. Weszli dotrzeciej z rzędu małej cukierenki i zanim-właściciel, panBeale, i jego pomocnicy zdążyli się zorientować, każdez dzieci chwyciło po trzymaślane bułeczki i gniotąc jew brudnych rękach zaczęły pośpiesznie zajadać. Stały takz bułeczkami w garści i ustami tak zapchanymi, że niemogły wymówić anisłowa. Oburzony cukiernik wyskoczyłzza lady. O! odezwał się Cyryl usiłując w miarę możnościmówić wyraźnie i podtykając cukiernikowi przygotowanego zawczasu dukata niech pan z tego odliczy, ile się należy. PanBeale chwyciłmonetę, spróbowałzębami, a następnie wsadził do kieszeni, Zabierajcie się! zawołał strasznym głosem. Ale nam się należyreszta! powiedziała Antea,w której odezwała się wrodzona skłonnośćdo oszczędzania. Reszta? odparł cukiernik. Ja wam dam resztę! Wynosić mi się! I cieszcie się, że nie wołam policji, żebysprawdziła, skądeście to wzięli. Nasi milionerzy dokończyli bułeczek w alejce miejskie- :.; go ogrodu, rozkoszując się ich miękkością i smakiem. Humory się poprawiły,ale i teraz najmężniejsze serca truchlały na samą myśl rozmowy z panem Billem Peasemarshz oberży "Pod Głową Saracena" na temat konika i wózka. Chłopcynajchętniej wyrzekliby siętego pomysłu. Przeważył jednak upór Antei i wrodzony optymizm Janeczki,że wszystko zawszemusi sięudać. Tak więc cała czwórka umorusana jak nieboskie stworzenia ruszyła "PodGłowę Saracena". Wypróbowany już"Pod Szachownicą" sposób wtargnięcia od strony podwórka i tym razem się udał. Pan Peasemarsh był właśnie nadworze i Robert z miejscarozpoczął pertraktacje. Słyszałem, że ma pan na sprzedaż różne konikiiwózki zaczął. Postanowiono,że Robert będzie mówiłw imieniu wszystkich, bo Cyryl odegrał już swoją rolę"Pod Błękitnym Dzikiem", a dziewczynki nie wchodziływrachubę, ponieważ w książkach zawsze tylko młodzi panowie kupują konie. Dobrze pan słyszał odparł pan Peasemarsh, wysoki, chudymężczyznao bardzoniebieskich oczach i wąskich,zaciśniętychustach. Właśnie chcieliśmykupić parę koni i wózek rzekłuprzejmie Robert. Więc? Więc może by pan pokazał namkilkapar do wyboru? Co to za zawracanie głowy? zdziwiłsię pan Peasemarsh. A może was tutaj kto przysłał? Mówiłem już panurzekł Robert że chcemykupić parę koni iwózek, i ktoś nam powiedział, że najlepiej załatwić to z panem; bo panjestuczciwy i grzeczny. Ale widzę, że się pomylił. A co to takiego? zawołał pan Peasemarsh. Czy mam całą stajnię wyprowadzić na pokaz dla jaśnie pana? A może posłać dobiskupiego pałacu i dowiedzieć się, czynie majątam pary rasowych źrebców do odstąpienia? Proszę bardzo rzekł Robert jeślito panu niesprawi zbyt wiele kłopotu. Będziemy panubardzo zobowiązani. Pan Peasemarsh wetknął obie ręce w kieszenie spodniiwybuchnął śmiechem, który nie bardzopodobał się naszym przyjaciołom. Poczym zawołał: "Wiłam! " W drzwiach stajni zjawił się kuśtykający parobek. Chodź, Wiłam, i popatrzna tego jaśnie pana! Chcekupić całą stadninę, a w kieszenina pewno nie ma i trzechgroszy mógłbymiść o zakład! Oczy Wilama popatrzyły z pogardliwym zaciekawieniemw stronę, w którąwskazywał palec jego pana. Aha, widzę! odmruknął. Teraz jednak odezwał sięRobert, choćobydwie dziewczynki ciągnęły go za kurtkębłagając, "żeby sobie stądpójść". Robert odezwał się i było rzeczą widoczną,że jestbardzo rozgniewany. Nie jestem żadnym jaśnie panem powiedział inigdy nie udawałem, że nim jestem. A co do trzech groszy to co pan o tym powie? I zanim inni zdążyli gopowstrzymać,wyciągnął z kieszeni dwie garście błyszczących dukatów podtykając jepanu Peasemarsh, abyje sobie obejrzał. Tamtenistotnieobejrzał. A nawet pochwycił jeden i spróbował zębami. Janeczkabyła już przekonana, że zaraz z jego ust padnąsłowa:"Najlepszy koń z mojej stajnijest na wasze usługi". Ale reszta naszych przyjaciół wiedziała, żetak niebędzie. Jednak i dla najbardziej zniechęconych było to 47 całkiem niespodziewanym ciosem, gdy pan Peasemarshrzucił krótki rozkaz: Wiłam,zamknij bramę! a Wiłam wyszczerzył zębyi poszedłzamykać bramę. Dowidzenia! rzekł Robert pośpiesznie. Niekupimy żadnego z pańskich koni, choćbypan nie wiemjak prosił. Mam nadzieję, że tobędzie dla pananauczka. Robert wypatrzył furtkę otwartą w głębi podwórkaimówiąc kierował się w tamtą stronę. Ale pan Peasemarshzagrodził mudrogę. Nietak prędko, ty mały oszuście! zawołał. Wiłam, idź po policję! Wiłam pokuśtykał za bramę. Dzieci stały naśrodku podwórka przytulone do. siebiejak przestraszone owce, a pan. Peasemarshprzemawiał do nich aż do nadejścia policji. Powiedział wiele rzeczy, a zaczął od stwierdzenia: Ładna z was banda, łobuzów, żebytakprzychodzićdo uczciwych ludzi i podtykaćim Bóg wie skąd wzięte dukaty! To sąnasze dukaty odparł mężnie Cyryl. Notak, pewnie że jeszczenie wiemy, skąd to wzięliście. Pewnieże nie wiemy! I jeszcze wciągać do tegomałe dziewczynki! Słuchajcie zwrócił się do chłopców wypuszczę dziewczynki,jeżelipójdziecie spokojnie na policję. Wcale nie chcemy, żeby naspan wypuszczał! zawołałabohatersko Janeczka. Nie pójdziemy bez chłopców! To są nasze pieniądze tak samo jak ich, a z pana jeststary złośnik. A skąd je wzięliście? spytał tamten trochę mięknąc,ku zdziwieniuchłopców, którzy spodziewali się cze goś wręcz odwrotnego, gdy Janeczka nazwała go starymzłośnikiem. Janeczka w milczeniu obrzuciła rodzeństwo pytającymspojrzeniem. Jakoś zapomniałaś języka w gębie, co? A wymyślaćludziomto potrafiłaś? No, gadaj! Skąd to macie? Z kamieniołomu odparła prawdomówna Janka. Nowa bajeczka rzekł panPeasemarsh. Mówię panu, że tak upierała się Janka. W kamieniołomie jest duszek taki z brązowym futerkiem,z uszkami jak nietoperz i oczkami jak u ślimaka. I on codziennie spełnia jednonaszeżyczenie i wszystko zawszesię sprawdza. Stuknięta w głowę, co? rzekł półgłosem mężczyzna. To jużzupełny wstyd dodał zwracając się dochłopców żeby wciągać takie nieszczęśliwe dzieckodowaszych paskudnych złodziejstw. Ona nie jest wariatka rzekła Antea to wszystko prawda: wkamieniołomie jest duszek. Następnym razem, jak go zobaczę, poproszę go o spełnienie jednego życzenia dla pana. Może zresztą tego nie zrobię, bonieładniejest mścić się. Ale niech pan uważa! Masz tobie! zawołał pan Peasemarsh. Drugato samo! Ale w tej samej chwili wrócił Wiłam szczerząc pogardliwie zęby. Razem z nim przyszedłpolicjant, z którym panPeasemarsh wdał się wdługą rozmowę, prowadzoną chrapliwym szeptem. Masz pan. chyba racjęrzekł wreszcie policjant. W każdym razie zatrzymam ich pod zarzutem bezprawnego posiadania złotado czasu,aż wyjaśni się sprawa. Aresztą już zajmie się sędzia. Na pewno pośle dziewczynki do 4 Pięcioro dzieci i "coś" 49. zakładu, a chłopców do domu poprawczego. No, a terazmarsz zemną, smarkacze! Tylkobez hałasu! Pan, paniePeasemarsh, zabierzesz ze sobą dziewczynki, a ja popro'wadzę chłopców. I czworo dzieci, oniemiałych z gniewu i przerażenia,poprowadzono ulicami Rochester. Łzy wstydu i oburzenia tak je oślepiały, że gdy Robert'wpadł nagle na kogoś z przechodniów, rozpoznał, kto tojest, dopiero wtedy, gdy usłyszał dobrze znany sobie głos: A to co takiego? Robert? A co wy tu wszyscy robicie? A inny głos, równiedobrze znany, powiedział: Panteja! Cię do mojej Pantei! Wpadli po prostu na Martęi Baranka. Marta zachowała sięnadzwyczajnie. Nie chciała uwierzyć ani jednemu słowu z tego,co mówili policjanti panPeasemarsh, i nie wierzyła im nawetwtedy, gdy tamcizaprowadzili Robertado bramy, kazali muwywrócić kieszenie i pokazać dukaty. Nicabsolutnie nie widzę rzekła Marta. Upadliście pewnie obydwaj na głowę! Nie widzę tu żadnych dukatów,tylko ręce tego biednego dzieciaka bardzo pokaleczone i brudne jak nieszczęście. No,no, coś podobnego! Dzieci pomyślały, że to bardzo ładnie zestrony Marty,choć trochęzłośliwie. Dopiero po chwili przypomniałysobie obietnicęduszka,- żenikt z domowników nigdy niezauważy spełnionych przez niego życzeń. Czyli że Martaniemogła widzieć złota, a więc po prostu mówiła tylkoprawdę. Było to słuszne, rzeczjasna, ale nie było w tymnic szczególnie szlachetnego. Zmierzchjuż zapadał, gdy przyszlido komisariatu. Policjant powtórzyłswoją opowieść inspektorowi, który siedziałw dużym, pustym pokoju. W jednym jegf końcu znajdowało sięcoś w rodzaju klatkidla aresztantów. Rorbert zastanawiał się, czy tak wygląda cela więzienna. Proszę pokazać monety rzekłinspektor dopolicjanta. Wywróćcie kieszenie zwrócił się policjant dochłopców. Cyryl gestem rozpaczyzanurzyłręcew kieszeniach, znieruchomiał nachwilę,a potemwybuchnął śmiechemdziwnymśmiechem, który był bardziej podobny do płaczu. Kieszenie Cyryla były puste, tak jak kieszeniepozostałych dzieci. Nic dziwnego: o zachodzie słońcaczarodziejskie złoto znikło, jak wszystkie dary Piaskoludka. Wywróć kieszenie i uspokój się rzekł inspektor. Cyryl wywrócił wszystkie dziewięć kieszeni zdobiącychjego kurtkę. I wszystkie były puste. No tak! powiedziałinspektor. Nie mam pojęcia, jak oni to zrobili rzekł policjant sprytne łobuziaki! Kazałemim cały czas iść naprzód, żeby ich mieć na okui żeby nie robić zbiegowiskai nie zakłócać ruchu. Ciekawe rzekłmarszczącbrwi inspektor. No, dosyć tego! powiedziała Marta. Dosyć jużtego znęcania się nad niewinnymidziećmi. Muszęterazwynająć jakiś powozik i odwieźć ich do domu. A z panemto jeszcze o tym pogadamy zwróciła siędo policjanta. Mówiłam, żenie mająprzy sobie żadnego złota,a panwciąż mi wmawiał, żemają tam jakieś dukaty. Nie bardzoto wypada, żeby policjantowi już o takiej wczesnej poraemigało się w oczach. No bo o tamtym to nawet nie ma comówić: prowadzi "Głowę Saracena" i widać odrana kosztuje swoich wódek. 61 -^^^. Na miły Bóg, niech już ich pani zabierze przerwałjej ze złością inspektor. A gdy wychodzili zkomisariatu,powiedział:"No tak! " do policjanta ipana Peasemarsha. Ipowtórzył to ze dwadzieścia razy z taką samą^złością,z jaką mówił do Marty. Z Martą nie byłożartów; po prostunie znała się na nich. Zabraładzieci do domu wynajętym powozem, bo już wózpocztowy odjechał,i chociaż w policji tak szlachetnie stawała w ich obronie, teraz, kiedy już byli sami, tak im zmyłagłowy za "wałęsanie się po Rochester bez opieki", że żadnez dzieci nie ośmieliło się nawet słówkiem wspomnieć o staruszku, który czekał na nich za miastem z wózkiem i kucykiem, Tak więc po jednodniowym nieopisanym bogactwie 52 06^ :-^ wrócili jak niepysznido domu i poszli w niełasce do łóżek. Jedynymich nabytkiem były dwiepary bawełnianych,tanich rękawiczek, wybrudzonych w środkuna skutekumorusanych rąk, orazportmonetka z tandetnej imitacjiskórykrokodyla i dwanaściemaślanych bułeczekdawnojuż strawionych. Najbardziej trapiła ich myśl, że dukat dany miłemuwłaścicielowi kucyka mógł zniknąć o zachodzie wraz z innymi. Toteż poszli nazajutrzna wieś, aby przeprosić staruszka, że nie wrócili z nim z Bochester, jakto byłoumówione; atakże, by przekonać się o tamtym. Zostaliprzyjęci bardzo serdecznie. Dukat nie zniknął! staruszekwywiercił w nim otwór, aby nosić go jako brelokna łańcuszku odzegarka. Co zaś do dukata, którego zabrałcukiernik, dziecinie poszły sprawdzać, czy zniknął. Niebyło to może najbardziej uczciwe, ale Zdrugiej stronytrudno im zbytnio się dziwić. Późniejjednak dręczyło toAnteę i wpadła na pomysłwysłania tuzina znaczkówpocztowych do pana Beale, piekarza w Rochester. Do znaczkówdołączyła kartkę z napisem: "Należność za maślane bułeczki". Mam nadzieję, że tendukat znikł, bo cukiernikw gruncie rzeczy nie był przyzwoitym człowiekiem. Niemówiąc jużo tym, że w porządnychsklepach sprzedajątakie bułeczki taniej, niż to zrobił pan Beale. ROZDZIAŁ III ' PrZEDMIOT POŻĄDANIA Następnego ranka po dniu, kiedy dzieci były posiadaczami niezmiernych bogactw, a zarazem nie mogły za mekupić nic pożytecznego ani przyjemnego oprócz dwóch partanich rękawiczek, dwunastu maślanych bułeczek, tandetnej portmonetki i przejażdżki wózkiem zbudziły się beztego zapału i radości, jakie odczuwały poprzednio na myślo Piaskoludku i jego obietnicy codziennego spełniania nowych życzeń. Oto spełniły się już dwaich życzenia urodyi bogactwa ażadne z nich właściwienie dało imzadowolenia. A swoją drogą, przydarzaniesię rzeczy dziwnych, nawetjeśli te rzeczy nie są całkowicie przyjemne,to zawsze zabawniejsze, niż kiedy nic Się nie dzieje pozaśniadaniem, obiadem i kolacją. Tym bardziej że i z jedzeniem bywa rozmaicie na przykład,kiedy na obiadjestzimna baranina czy klops. Przed śniadaniemnie było okazji, żeby porozmawiać, bowszyscy jakoś zaspali. Trzeba nawet było mocnosię pośpieszyć. żeby zdążyć się ubrać i nie spóźnić na śniadanie więcętniż o dziesięć minut. W czasie śniadania mówiono trochę oduszku, ale me bardzo to się udawało. Bo niejest rzeczą łatwą omawiać tak poważną sprawę, a jednocześnie uczciwie dopilnować, żeby Baranek zjadłswojaśniadanie. Zwłaszcza że tegoranka mały aniprzez chwilęnie chciałusiedzieć spokojnie. Kręcił się na swoim wyso kim krzesełku,pochylał głowęw dół, ażtwarzyczkamupoczerwieniała, jakby się miał udusić, a potem chwyciłnagle łyżkę stołową, uderzyłnią Cyryla po głowie i rozbeczał się, kiedymutę łyżkę odebrano. Wpakował swątłustą łapkę do kaszki z mlekiem, domagał się konfitur,które dostawał tylko na podwieczorek, śpiewał,a wreszciepołożył nóżki na stół, mówiąc, że chce iść "na śpadej". Toteż rozmowa toczyła sięw trochę dziwaczny sposób: Popatrz, co on wyprawia! Więc kiedy spotkamyPiaskoludka? Ojej! Mały wyleje mleko! Mlekousunięto na bezpieczną odległość od Baranka. Więc kiedy spotkamy Piaskoludka nie, Baranku,oddaj tę łyżkę Panterze. Dotychczasspróbowałpowiedzieć coś Cyryl z naszych życzeń. Odbierzcie mu musztardę! Zastanawiam się, czy nie lepiej tym razempoprosić. Uwaga! No trudno, stałosię! Różowe łapki Baranka w mgnieniu oka chwyciły akwarium ze złotymi rybkami stojące na środku stołu. Strugawody i pływających w niej rybek chlusnęła na Barankai na resztę całego towarzystwa. Wszyscy poderwali się, conajmniej tak przerażenijakzłote rybki wylane na obrus; jeden tylko Baranek zachowałspokój. Kiedy już wytarto kałużę na podłodze, a złote rybki miotającesię z otwartymi pyszczkami pozbieranoi wpuszczono z powrotem do wody,Marta zabrała Baranka, którego trzeba było całkowicieprzebrać. Starsze rodzeństwomusiało też zmienićUbranie. Zwłaszcza fartuszki dziewczynek i 'kurtki chłopców były zupełnieprzemoczone i trzeba jebyło rozwiesić, aby wyschły. Przy okazji wyszło teżna jaw, że SukienkaJaneczki po wczorajszych przygodachjest w kilku miejscach rozdarta, więc musi jązacerować 55. albo też cały dzień chodzić'w swojej najlepszej niedzielnejhaleczce. Haleczka była biała, mięciutka i szeleszcząca,obszyta koroneczką i bardzo, bardzo ładna. Co najmniejtak ładna, jak sukienka, a może i jeszcze ładniejsza. Alemimo wszystko nie byłato sukienka,jak powiedziałaMarta, a zdanie Marty było w tych razach prawem'. Marta niepozwoliła Janeczcewłożyć niedzielnej sukienki, a jednocześnie ani słyszeć nawet niechciała o propozycji Roberta,aby Janka chodziła w haleczce i udawała, że to jestsukienka. Nie wypada orzekła Marta. A kiedy padnie słowo "nie wypada", nie ma celu się spierać. Sami się o tymwkrótce przekonacie,a może zresztą już o tym wiecie. ToteżJaneczka nie miała wyboru i musiała cerować sukienkę. Dziura zrobiła się wtedy, gdyJaneczka pośliznęłasię i upadła na głównej ulicy w Rochester, w miejscu gdzietuż przedtem stał wózek rozwożącywodę. Janeczka obtarłasobie kolano, a pończocha była nie tyle obtarta, ile poprostudziurawa. Sukienkęzaś rozdarł ten sam kamień,który zainteresował się kolanem ipończochą. Reszta naszych przyjaciół nie mogła, oczywiście opuścićJaneczki w jej niedoli. Siedli więc wszyscy na trawnikuwokół słonecznego zegara, a Janeczka cerowała zawzięcie,chcącjak najprędzej z tym skończyć. Baranka niebyło,gdyż Marta wciąż jeszcze go przebierała,można więc byłorozmawiać. Antea i Robert doszliskrycie do wniosku, że duszkowinie można właściwie zaufać. W pierwszej chwili napomknęli coś o tymnieśmiało, później jednak starali się tojakoś zagadać. Ale Cyryl powiedział: Mówcie wyraźnie, co macie do powiedzenia. Nie cierpię tych różnych "a może", "nie wiem", "ale" iinnychtakich wykrętnychsposobów. Sam jesteś wykrętnyodparł Robert mocno ura-żony. Antea i ja nie musimy kręcić, bo nas złote rybkinie ochlapały tak jak was dwoje, więc zamiast suszyć garderobę,mieliśmy czas, żeby się nad wszystkim zastanowić,więc jeśli pytasz. O nic cię nie pytam zawołała Janeczka odgryzającnitkę, co było rzecząsurowo zakazaną. Mało mnieto obchodzi, czy ktoś pyta, czy nie rzekł Robert. W każdym razie myślimy razem z Anteą,żePiaskoludek to po prostu gałgan. Jeżeli może spełniaćnasze życzenia, to z pewnością może spełniaći swojewłasne. I mogęsię założyć, że za każdym razem maochotę,żeby z naszych życzeń nic sensownego nie wyszło. Więcniechsobie siedzibestia w swoim dołku, a my chodźmy dokamieniołomu imożemy tam sobie urządzić wspaniałą zabawę w fortece. (Tu chciałabym wam przypomnieć, że dom, gdzienaszaczwórka mieszkała w czasie wakacji, leżał wpół drogimiędzykamieniołomem i wapiennymi skałami). AleCyryl i Janeczka nie tak łatwo dawali się zniechęcić takie już mieli usposobienie. Wcale niemyślę, żeduszek robi tonaumyślnie rzekł Cyryl. I prawdę mówiąc, to nasze życzenie, żebybyć strasznie bogatymi, było zupełnie głupie. Dużo pożyteczniejszebyłobyna przykład mieć pięćdziesiąt funtóww dwuszylingowych monetach. A już chcieć być pięknymjak dzień, tobył wyjątkowy idiotyzm. Nie chcę nikomuwymawiać, ale to był zupełny idiotyzm. Musimy się starać,żeby wymyślićjakieś naprawdę sensowne życzenie. Janeczka odłożyła robotę na bok i rzekła: 57 I ja tak myślę. To byłoby strasznie głupio mieć takąokazję i nie skorzystać z niej. Nie słyszałam jeszcze o nikim, kto miał takąokazję, chyba wksiążkach. Z pewnościąmożna wymyślić całemnóstwo życzeń, którenie wpakująnas w takie tarapaty jak wczoraj i przedwczoraj. Musimytylko dobrze się zastanowić i wykombinować jakieś naprawdę ciekawe życzenie,żebypotem przez cały dzień mieć przyjemność. Powiedziawszy to Janeczka wzięła sięznowu zawzięcie do cerowania,bo robiło się corazpóźniej itrzeba było szybko powziąć jakąśdecyzję. Teraz cała czwórka zaczęła mówić naraz, jedno przezdrugie,i gdybyście tam byli, z pewnościąnikt zwas nie zrozumiałby ani słowa z tego gadania. Ale rodzeństwo byłojuż tak przyzwyczajone do swojegosposobu mówienia całą czwórką,podobnie jak czwórkamimaszerują żołnierze, żepotrafiło jednocześnie mówić i słyszeć wszystko, co mówią pozostali. Z grubsza biorąc, każdysłuchał ćwierć uchemmiłego dźwięku własnego głosu,a trzema czwartymi tego, co mówią inni. Biorąc pod uwagę,że każdy ma dwoje uszu, dla dokładniejszych obliczeń trzeba by mnożyć ułamki. Nie żądam od was, abyściemi powiedzieli,czy '/4 X 2 =! lYa, ale wystarczy, jeśli mi uwierzycie, żekażde z dzieci mogło użyczyć innym półtora ucha. Uleczanieuszu było rozpowszechnione już za czasówrzymskich, jak wiemy z Szekspira, alemyślę, że nie warto się nad tym rozwodzić. Mimo żesukienka została wreszcie zacerowana, wyprawę do kamieniołomu trzeba było nieco opóźnić,gdyżMartauparła się, aby wszyscy umyli ręce. Było to bardzoniemądrei całkiemniepotrzebne, bo przecież z wyjątkiemJaneczki nikt nicnie robił, a trudno się zabrudzić, jeśli sięnicnie robi. Jednakże, jak widać z zachowania Marty, nie jest to sprawaprosta, toteż nie podejmuję się wyjaśniaćjej tutaj w książce. W prywatnym życiu wytłumaczyłabymto wam bardzo szybko albo wy mnie, co jest bardziej prawdopodobne. Podczas rozmowy, wktórej użyczono sobie nawzajem sześciorga uszu (dzieci było czworo, więc łatwo to obliczyć),postanowiono, że najlepszym życzeniem będziepięćdziesiątfuntów w monetach dwuszylingowych. I czwórkaszczęśliwych dzieci, którym wystarczyło wypowiedzieć życzenie,aby otrzymać wszystko, co tylko zechcą pod słońcem,popędziła do kamieniołomu, aby zakomunikować duszkowinajnowsze swoje życzenie. Byli już przy furtce,gdy dopadła ichMarta nalegając, aby koniecznie zabrali z sobą Baranka. Jak można niechcieć takiego aniołka! Każdy chciałby go mieć przysobie! Moje złote kaczątko! W dodatkuobiecaliście przecież mamusi, żebędziecie go codziennie zabierać na spacer mówiła Marta. To prawda odparł posępnieRobert. Tylko żebyBaranek nie był taki smarkaty i taki mały,to byłoby zabawniejsze. Że smarkaty, to z tegoprędko wyrośnie powiedziała Marta a żejest mały, to dla was tylko lepiej, boi tak do dźwigania jest trochę przyciężki. Zresztą on możesam trochę chodzić, moje kaczątko złote, na swoich ttustychnóżkach. A na powietrzu to dla niego zdrowe! Ach,ty moje maleństwo! Mówiąc to cmoknęłagłośno Baranka i wetknęła go w ramionaAntei, po czym zawróciła do domu. Przygotowanyjuż miała cały stosfartuszków,któreszyła na maszynie z niezrównaną szybkością. Baranek wydawał radosne okrzyki, wołał "na śpaciej Anteją", pokrzykując wesoło, dosiadał grzbietu Roberta,próbował nakarmić Janeczkę kamykami i w ogóle taki byłmilutki, że nikt doprawdy nie mógł na niego narzekać. Janeczkapełna, jak zwykle, entuzjazmuwystąpiłaz projektem, aby w którymśtygodniu poświęcićwszystkie życzenia na zapewnienie przyszłości Baranka. W związkuz tym zaczęła przypominać sobie, jakie to dary przynosząw bajkach dobre wróżki nowo narodzonym książątkom. AleAntea zwróciła jej rzeczowo uwagę, że spełnioneprzezduszka życzenia trwają tylko do zachodu słońca, więc w żaden sposób nie można zaich pomocą zapewnić przyszłości Baranka. Wobec tego Janeczka przyznała,że istotnienajlepszym życzeniembędzie pięćdziesiąt funtów w dwuszylingowych monetach, z tymjednak, żeby za trzy i półfunta kupić Barankowi konia na biegunach, takiego jakibył na wystawie jednego z wielkich sklepów londyńskich. Uchwalono po drodze,że gdy tylko wypowiedzą życzeniei dostaną pieniądze, poprosząpana Crispina o zawiezienieich jeszcze raz do Rochester,przy czym, jeślisię nie dainaczej, zabiorą ze sobą Martę. A przed wyjazdem przygotują sobie dokładnąlistę tychwszystkich rzeczy, jakienaprawdęchcą kupić. ^Zadowolone z powziętych decyzji ipełne najlepszychnadziei dzieci weszły na drogę wiodącąwprost do kamieniołomu. Nagle, gdyznalazły się już między kopcami żwiru, przyszłaim do głowy pewnamyśl, która pokryłaby ichopalone policzki bladością, gdyby to byłydzieciz książki. Ponieważ jednak były dziećmi żywymi, zatrzymały siętylko i popatrzyłyna siebie zdość głupawym i zakłopotanym wyrazemtwarzy. Bo teraz dopiero uprzytomniły sobie,jak to było wczoraj: po wypowiedzeniu życzenia o niezmierzonym bogactwie duszek, przygotowując się,by napełnić cały kamieniołom milionami złotych, błyszczącychdukatów, kazał dzieciom jak najprędzej uciekać z kamieniołomu,gdyż inaczej mogłyby zostać zagrzebane pod tą górąskarbów. Dzieci rzeczywiście uciekły i nie zdążyły oznaczyćkamieniami tego miejsca,gdzie chował się duszek. Dlategowłaśnie teraz tak imzrzedły miny. To nic nie szkodzi powiedziała Janeczka,przekonana, jak zwykle, że wszystko się uda zaraz go odnajdziemy. Alełatwo tobyło powiedzieć, natomiast trudniej wykonać. Szukali, szukali, znaleźliwreszcie swoje łopatki, alenigdzie niemogli znaleźć duszkaPiaskoludka. W końcu usiedli, aby chwilę wypocząć. O, wcale nie dlatego, aby byli zmęczeni czy zniechęceni! Nic podobnego! Po prostu Baranek uparł się, żeby go puścić na ziemię. A wiadomo, że to bardzotrudno szukaćczegoś w piasku,jeśli jednocześnietrzeba uważać na wiercącego się bezprzerwy brzdąca. Kiedy będziecienastępnym razem nadmorzem,poproście kogoś, aby rzucił w piasek waszulubiony scyzoryk,a potem spróbujcie goszukać zabierając zesobą małego braciszka, a na pewno przekonaciesię, że mamcałkowitą rację. Baranek, jak to słusznie powiedziała Marta, czuł się znakomicie na świeżym powietrzu i podskakiwał jakkonikpolny. Starszerodzeństwo marzyło o tym, aby raz jeszczeomówić życzenia, które wypowiedzą, kiedy (i jeżeli) odnajdą Piaskoludka. Ale Baranek chciał się tylko bawić. Wypatrzył odpowiednią chwilę i sypnąłAntei w twarzpełnągarść piasku, a potem nagle zakopał własną głowęw piasek, wymachując w powietrzu tłustymi nóżkami. Piasek, oczywiście, dostał musię do oczu,jak poprzednio dooczu Antei,i malec ryknął na cały głos. 61. Przewidujący Robert, Ucząc się z pragnieniem, którezawsze go nawiedzało, zabrał ze sobą sporą butelkę lemoniady. Teraz musiał na gwałt ją odkorkować, był to bowiemjedynypłyn, jaki się znalazłpodręką,a trzeba było koniecznie przemyć oczy Baranka. Naturalnie od lemoniadyoczy strasznie gopiekły i dzieciak darł się, jakby go obdzieranoze skóry. Tak przy tym fikał nóżkami,że w końcuwywrócił butelkę i cała jej zawartość wylała się w piasek. Lemoniada przepadła i Robert musiał obejść sięsmakiem. Zazwyczaj Robert byłniesłychanie cierpliwy w stosunkudo braciszka. Tym razem jednak nie mógł się już opanować. "Każdy chciałby go mieć! " zawołał. Akurat! Tylko że nikt nie chce! I sama Martateż nie chce,bo teżgonie trzyma przy sobie. Inie ma się co dziwić, bo to nieznośny bachor. Chciałbym tylko, żeby choć raz tak byłonaprawdę,żeby każdy chciał go mieć! Mielibyśmyprzynajmniej choć trochęspokoju. Baranek przestał się wydzierać, bo Janeczce przypomniałsię nagle jedyny gwarantowany sposób wydobywania tychnajrozmaitszych rzeczy, które tak często małym dzieciomwpadają do . oczu. Po prostu robi się to własnym wilgotnymjęzykiem. I zabieg jest bardzo łatwy, jeśli ktoś kochadziecko naprawdę tek, jak powinien. Zapadła więc chwila milczenia. Robertwstydził sięterazswojego wybuchuzłości, a inni także nie byli tym zachwyceni. Możecie nierazzauważyć ten rodzaj milczenia, ilekroćktoś powiecoś, czego nie powinien był mówić. Nikt wtedysię nie odzywa czekającna objaw skruchy u winowajcy. Nagleodgłos wypuszczonegooddechu przerwał milczenie. Wszystkie głowy odwróciły się jednocześnie, i to w jed nym kierunku, jakby do każdegonosa był przywiązanysznurek, a ktoś pociągnął za wszystkie sznurki naraz, Wszystkie dzieci spostrzegły terazPiaskoludka. Siedziałtuż koło nich z wyrazem twarzy, który u niego oznaczałuśmiech. Dzień dobrypowiedziałprzyszło mi to z zupełnąłatwością! Terazjuż wszyscy będą się o niego rozbijać. Co z tego? odparł krzywiącsię Robert,zły nasiebie samego i na wszystkich, wiedząc, że zachował się Jakświnka. Co z tego, że gdzieś tam ktoś będzie się o niegorozbijał, kiedytutaj takichamatorów nie ma. Niewdzięczność rzekł duszek jest okropnąwadą. Nie jesteśmy wcale niewdzięczni wtrąciła sięszybko Janeczka ale mynaprawdę nie chcieliśmy wypowiadać takiego życzenia. Robertowi tylko się tak wy- powiedziało. Czy mógłbyś zabrać tożyczenie z powrotem i pozwolić namwymienićje na inne? Nie odparł krótko Piaskoludek tego się nie dazrobić. Żadnych zwrotów i wymian. Powinniście zawszedobrze się zastanowić, nim wypowiecie swoje życzenie. Był kiedyś mały chłopczyk," który poprosił o plezjozaurazamiast o ichtiozaura, bonie chciałomu się zapa^i^tećnawet takich łatwych nazw. Więc jegoojciec strasznie sięna niego pogniewał i kazał mu iśćspać jeszcze przed podwieczorkiem. A nadrugi dzieńnie pozwolił mu pójść razemz innymi dziećmi, które pływały śliczną przedhistorycznąłódką, bo właśnie byłydorocznemiędzyszkolne zawody. I ten chłopczyk przyszedł tudo mnie raniutko, tupałswoimi przedhistorycznymi nóżkami i powiedział, że chciałbyumrzeć. No inaturalniezaraz tak się stało i był umarły. 63 Ojej! To okropne! zawołały dzieci. Oczywiście tylko do zachodu słońca rzekł duszekPiaskoludek ale i tego było całkiem dosyć dla jego rodziców. Ale też oberwał,kiedy ożył! Możeciemi wierzyć. Nie zamienił się w kamień sam nie wiem dlaczego, alemusiał być jakiś powód. A swoją drogą, ciludzie nie wiedzieli,że być umarłym to tyle, co zasnąć; potem każdymusi się gdzieśzbudzić 'albo w tym miejscu, gdzie zasnął, albo w jakimś innym. Krótko mówiąc,tamten chłopczyk porządnieoberwał za swójfigiel. Przez cały miesiącnie wolno mubyło zjeść ani kawałeczka megaterium, tylkoostrygi, ślimaki i inne zwyczajnerzeczy. Żadnych smakołyków! Dzieci były całkowiciezgnębione słysząc tę strasznąopowieść. Z przerażeniem patrzyły na duszka; Nagle Baranek dostrzegł, że obokniego siedzi jakiś brunatny, włochaty stworek. Puff, puff, puff, kiziapowiedział i chwycił gorączką. To nie kotek, Baranku! rzekła Antea, a Piaskoludek odskoczył gwałtownie w tył. Ojej, mój lewywąsik! zawołał. Trzymajcie go,niech mnie niedotyka. Jest cały mokry. Sierść nastroszyła mu sięz obrzydzenia. Istotnie, niebieskieubranko Baranka było całe mokreod lemoniady. Piaskoludek zaczął gwałtownie grzebać łapkami i nóżkami i w jednej chwiliznikł, wyrzucając w górę kłęby piasku. Dzieci oznaczyły szybko to miejsce małym kręgiem kamieni. Będziemy chyba wracać rzekł Robert. Naprawdę, strasznie mi przykro. Tyle tylko, że choć to głupie życzenie,ale przynajmniej nie będziemy z tym mieli żadnychkłopotów. A zato wiemy, gdziejutro szukać duszka. 64 Reszta dzieci okazała szlachetność charakterów. NiktRobertowi nie robił żadnych wymówek. Cyryl wziął naręce Baranka, który teraz już uspokoił się zupełnie, po czym dzieci ruszyływ kierunku domu. Dróżka z kamieniołomu prowadzi wprost doszosy. Gdydoszli do skrzyżowania, zatrzymali się i Robert wziąłodCyryla Baranka. W tej samej chwili ukazał się na drodzebardzo elegancki powóz zestangretemi lokajem na koźle. W powozie siedziałajakaś pani widocznie wielkadama,nosiła bowiem białą koronkową suknięz czerwonymiwstążkami, w ręku miała czerwono-białą parasolkę, a nakolanach trzymała białego, puchatego pieska z czerwonąwstążeczką na szyi. Spojrzała na dzieci, popatrzyła na Baranka i uśmiechnęłasię do niego. Nikogo z dzieci to niezdziwiło,gdyż Baranek,jak mówiły służące, ,,dał się lubić". Cała czwórka grzecznie skinęła rękami w stronę nieznajomej pani w przekonaniu, że ta zaraz odjedzie dalej. Alepani nieodjechała. Przeciwnie, kazała stangretowi zatrzymać się. Kiwnęła na Cyryla,a kiedy chłopiec podszedł do powozu, rzekła: Ach, co za prześliczne dziecko! Tak bymchciała mieć je na własność! Czy myślisz, chłopczyku, że jego mamusia miałaby coś przeciwko temu? Miałaby bardzo dużo przeciwko temu wtrąciła krótko Antea. Oo! Ale ja bymgo wychowała w niesłychanym przepychu. Jestem lady Chittenden, możewidzieliście mojąfotografię wgazetach? Pisalinawet, że jestem wielką pięknością. Ale to oczywiście nonsens. W każdym razie. Otworzyładrzwiczkipowozu i zeskoczyła na ziemię. Miała nadzwyczajne wprost pantofelki na czerwonych obcasach i ze srebrnymi sprzączkami. 5 Pięcioro dziecil "coś" 65. Pozwólcie mi go potrzymać chwileczkę powiedziała. Po czym wzięła-Baranka naręce i trzymała go bardzo niezdarnie, gdyż nie umiała obchodzić się z dziećmi. I nagle wskoczyła do powozu z małym w ramionach, zatrzasnęła drzwiczki ikrzyknęła stangretowi: Jazda! Baranek rozwrzeszczał się, biały piesek zaczął szczekać,a stangret samnie wiedział, co robić. Jazda! powtórzyła biało-czerwona pani. Stangretruszył, bo, jak później powiedział, nie chciał utracić posady, więc co miał zrobić? Nasza czwórka spojrzała po sobiei nie namyślającsiędługo, rzuciła się wpogońza powozem. Wytworny zaprzęgpędziłzapyloną drogą, a tuż za nim gnalico tchu braciszkowie i siostrzyczki Baranka. Baranek darł się ile sił w płucach, ażwreszcie jegokrzyki przeszły stopniowo w czkawkę, najpierw głośną, potemcoraz cichszą. Wreszcie mały zasnął. Powóz anina chwilę nie zmniejszał szybkości i czterypary nóg pędzących za nim W kurzu odczuwały coraz bardziej zmęczenie. Dzieci gnały jnż reszfkąpii sił,gdy powózzatrzymał się przed bramą wspaniałegoparku. Przykucnęłyztyłuzaprzęgu, abiało-czerwona pani wysiadła. Spojrzałana Baranka śpiącego na siedzeniui zaczęła się zastanawiać. Kochane maleństwo, nie chcę go budzić i weszłado stojącego przy bramie domku odźwiernego. Tymczasemstangret i lokaj zeskoczyli zkozła i pochylili sięnad uśpionymBarankiem. Śliczny chłopaczekrzekł stangret chciałbym,żeby był mój. Ale onwcale by na to nie miał ochoty odparłz przekąsem lokaj. Załadny dla ciebie. TjSf' ^^'S;;;'"^i. ,('!y;pBg! ;pyg^! iS^^^ Stangret udawał, że tego nie słyszy. Nie rozumiem, co jej się stało powiedział prawdy nie mam pojęcia! Przecież ona niecierpi dzieci. Własnych nie ma, a cudzych nie może znieść. ' Dzieci, przycupnięte w kurzu ztyłu powozu, zamieniłyzesobąwymowne spojrzenia. Wiesz co odezwał sięstangret, jakby powziął ja ;. . kiś zamiar schowam tego malca w krzakach, a jej powiem, że zabrali go braciszkowie. A potem wrócę po niego. Nie, nie wróciszodparł lokaj. Tendzieciak takmi sięspodobał jak jeszcze żaden. Jak już ktośma go mieć,to chyba tylko ja Stul pysk i nie mądrzyj się krzyknął stangret. Mię potrzeba ciżadnychdzieci'. A zresztą, czy ci nie wszystko jedno które? Ja to co innego. Jajestemżonaty i znamsię na dzieciach. Wystarczy, że popatrzę, i wiem, czy jestpierwsza klasa. A tego malca biorę do siebie i szkoda twojego gadania. Myślałem rzekł drwiąco lokaj że maszich jużdosyć w domu. Masz przecież Alfreda iAlberta, Luizęi Wiktora, Helenę i jeszcze jedno, już nie pamiętam, jak się.. Stangret uderzył lokaja w szczękę lokaj uderzyłstangretaw piersii już wnastępnej chwili obydwaj miotalisię wokół powozu, okładając się pięściami. Biały piesekwskoczył na kozioł iszczekał jak oszalały. Cyryl,podskakując jakżaba, przesunął się wśród tumanów kurzu na drugą stronę powozu, dalszą od pola bitwy. Ostrożnie otworzył drzwiczki tamci dwajzanadto zajęcibyli walką, abycokolwiek spostrzec pochwyciłBarankawramiona i ciągle jeszczeskulony pobiegł ze śpiącym braciszkiem w kierunku ścieżki prowadzącej do lasku. Resztaczwórki teżwkrótce tamsię znalazła. Ukryci wśród młodych dębów, kasztanów i leszczyny, osłonięci gąszczemwysokichrozkrzewionych paproci, poczekali w lasku, ażkłótnia stangreta z lokajem ucichła zgłuszona gniewnymiokrzykami czerwono-białejpani, Wreszcie, po długich i skrzętnych poszukiwaniach, powoź odjechał. Ładny kwiatl wykrzyknął Cyryl oddychając z ulgą,gdy ucichł już turkot kół. Każdy chce teraz go mieć, tojasne! Ten wstrętny duszek znowu nas wpakował! Ładnienas urządził! W każdym razie musimy czym prędzej odnieść dzieciakado domu. Wyjrzeli na drogę i widząc,że pustajest na prawo i pusta na lewo, wyszli z lasku. Antea niosła śpiącego Barankai gdy znaleźli sięnabezludnejdrodze, wstąpiła w nich odwaga. Ale nowe przygody szłyjuż za nimi wślad. Najpierwdopędziłich chłopakz wiązką chrustuna grzbiecie. Rzuciłchrust do rowu, popatrzył na Baranka i zaofiarował się, żego poniesie. Tym razem Anteanie dala się nabraći dzieciposzły zwartą gromadką naprzód. Alechłopak podążałzanimi i Cyryl z Robertem w żaden sposób nie mogli się gopozbyć, dopóki dwukrotnienie dali mu posmakować swychpięści. Następnie spotkali jakąśmałą dziewczynkę w fartuszku w biało-niebieską kratkę. Szła za nimi dobrećwierćmili, napraszając się bez przerwy, by jej dali"to ślicznebobo". Pozbylisię jej dopiero grożąc, że ją przywiążąchusteczkamido drzewa w lesie. "A jak tylko zrobi sięciemno, przyjdą niedźwiedzie i zjedzą cię" dodał z powagą Cyryl. Wtedy dopiero dziewczynka z płaczem uciekła. Wobec takich doświadczeń rodzeństwo Baranka, który stałsię przedmiotem pożądania dla wszystkich, postanowiło,żebędą chować się w krzaki, ilekroć zobaczą, że ktoś się zbliża. W ten sposób zapobiegliwybuchowi niewczesnej miłoścido Baranka ze strony pracującego na drodze kamieniarza,mleczarza i jakiegośczłowieka wiozącego beczkę znaftą. Byli już blisko domu, gdy wydarzyła im się najgorszaprzygoda. Na zakręcie natknęlisię niespodzianiena dwawozy z namiotem i całyobóz cygański, rozsiadły przy 69 ; . , drodze. Wozy były obwieszone trzcinowymi krzesłami i kołyskami, miotełkami z piór i kwiatami w doniczkach. Gromadka obszarpanychdzieci pracowicie robiłababkiz brudnego piaskunadrodze,dwóch mężczyzn z fajkamiw zębach leżało na trawie, a trzy kobiety prały bieliznę w starym, obłupanym cebrze. Wjednej chwili wszyscy Cyganie mężczyźni, kobiety i dzieci otoczyli Anteę i Baranka. Proszę mi dać go potrzymać, panieneczko powiedziała jedna z Cyganek o twarzy koloru mahoniu i pokrytych pyłem włosach. Nie zrobię mu krzywdy, temu aniołkowi, włosek z główki mu nie spadnie. E, już jago poniosę odparłaAntea. Niech go panienka damnie rzekła druga Cyganka o takiej samej brązowejtwarzy i tłustych, kędzierzawych włosach, czarnych jak skrzydło kruka. Mam dziewięciorowłasnych. Mię odmówiła mężnie Antea, choć serce biło jej takmocno, że aż dławiło w gardle. Wtem jeden zmężczyzn wysunął się naprzód. Miech mnie kule biją zawołał jeśli to nie mójwłasny, opłakiwany synek! Czy ma znamię na lewymuszku, duże jak truskawka? Mię? Mo, tomój własnydzieciak ukradziony, kiedy był jeszczeprzy piersi. Oddaj go, to niebędziemy cię ciągaćpo sądach. i Wyrwał Baranka zramion Antei, którapoczerwieniała z wściekłości i wybuchłapłaczem. reszta dziecistała nieruchomo. To, co się teraz działo, ^ byłonajokropniejszą rzeczą, jaka im się kiedykolwiekw życiu zdarzyła. Mawet przygoda z policją wRocheglerbyła niczym w porównaniu z tym. Cyrylbył bialjfjakopłatek, ręce mu drżały, aledał znak pozostałym, aby się ' , . ,. 11l - ^. !j nie odzywali. Milczał przez chwilę w zamyśleniu. Wreszcie powiedział: nie chcemy gozatrzymywać, jeżeli to wasze dziecko. Ale widzicie, on już się do nas przyzwyczaił. naturalnie, - oddamy go wam,jeżeli tegochcecie. - Nie, nie! zawołała Antea, a Cyryl spiorunował ją wzrokiem. Pewnie, że go chcemy powiedziały chórem kobiety usiłując wyrwać małego z rąk Cygana, który go zabrał. Baranek wrzeszczał wniebogłosy. Och, coś mu się stało! krzyknęła Antea. LeczCyryl wściekłym szeptem syknął do niej: Będziesz ty cicho? Możesz mi zaufać dodał jużciszej. Słuchajcie zwrócił się do Cyganek małyrobi się zupełnie nieznośny, jeżeli kogoś nie zna. Więc naj-"lepiej będzie,jakzostaniemy tu z wami, póki się do wasnie przyzwyczai; akiedy już przyjdzie pora, żeby iśćspać daję wam słowo honoru, że sobie stąd pójdziemyi zostawimy go z wami, tak jak tego chcecie. A kiedy mysobie pójdziemy, będziecie moglisami już postanowić, ktozwas go zatrzyma; bo przecież wszyscy go chcecie mieć. Dobrze,można tak zrobić rzekł CygantrzymającyBaranka. Usiłował przy tym rozluźnić czerwoną chustkę,którą miał na szyi, a którą Baranek pochwycił i tak mocnozaciskał, żeCygan ledwo już dyszał. Cyganki zaczęty naradzać się szeptem, a Cyryl, korzystającz tego, równie! szeptempowiędnął do swoich: "" - . Słońce zajdzie, a wtedy zabierzemy goz powrotem. Słyszącto, rodzeństwo zaczęło wpatrywaćsię w Cyrylaz podziwem i zachwytem dla jego sprytu izdolności przewidywania. : ',; Niech pan go teraz puści zwróciła się doCyganaJaneczka. Usiądziemy z nim tutaj i będziemy go bawić, aż się do was przyzwyczai. A co będziez obiadem? zapytał nagle Robert. Dzieci spojrzały na niego z pogardą. Takżepomysł! Zęby się troszczyćo twójgłupi obiad,kiedy twój bra. kiedy Baranek. Janeczka zaplątałasię, a Robert mrugnął na nią znacząco iciągnął dalej: Nie maciechyba nic przeciwko temu zwrócił siędo Cyganówże skoczędo domu po obiad. Zaraz będęz powrotem, przyniosę gotutaj w koszyczku. 72 ItAaiiiifeAa to.atet. -^^atatiiatAiMA,^^^ ^^ Rodzeństwo popatrzyło na niego zwyniosłąpogardą niedomyślając się jego ukrytych zamiarów. Ale Cyganie odgadli je natychmiast. Takpowiedzieli żebyś naprowadził tutaj policję i nakłamał, że to wasze dziecko, a nie nasze! Nie magłupich! Jeżeli jesteś głodny rzekła jasnowłosa Cyganka,zresztą całkiemuprzejmieto możeszzjeść razem z nami. Słuchaj, Lew, to słodkie dzieciątko udusi się chyba z płaczu. Daj go lepiej panience,niech spróbuje jakoś przyzwyczaić go do nas. Tak więc Baranek wrócił do Antei; ale Cyganki otaczały ,ich takzwartym kołem, że mały nie przestawał wrzeszczeć. Wreszcieodezwał się Cygan z czerwoną chustką: Ej, ty, Faraon, rozpal ognisko! A wy, kobiety, zajmijcie się garnkami. Dajcie małemu pokój! Cyganki bar-,dzo niechętniewrodły do swoich zajęć, adaeeii Brte,Idemrozsiadły tóę na trawie. Jak słońce zajdzie, wszystko będzie wporządku szepnęła Janeczka. Tylko słuchajcie! Co będzie, jeśliCyganie strasznie się rozzłoszczą, gdyoprzytomnieją? Tobyłoby okropne! Mogą naspobić albo przywiązać do drzewi tak zostawić czy coś w tym rodzaju, Nie,tego nie zrobią rzekła Antea. (Oj, Baranku, przestańże nareszcie, uspokój się, jesteśprzecież zPanteją, kochanie! )Oni są w gruncie rzeczy przyzwoici ludzie,boinaczej nie daliby nam obiadu. Obiadu? spytał Robert. Nie tknę ich wstrętnegoobiadu. Udławiłbym się! Rodzeństwo początkowo myślało tak samo. Ale kiedyobiad był gotów a był to mocno spóźniony obiad, jużwpbrze podwieczorku byli niezmiernie wdzięczni za wszystko, co dostali. A dostali po kawałku duszonego z cebulą królika i jeszcze jakiegoś ptaszka, trochę podobnegodo kurczęcia, ale bardziej łykowatego i o ostrzejszym smaku. Baranek dostał bułeczkę rozmoczoną w ciepłej wodziei posypaną cukrem. Bardzo mu to smakowało i siedząc nakolanach Antei pozwolił karmić się dwom Cygankom. Upalne popołudnie wlokło się w nieskończoność, a przezcały ten czas Robert,Cyryl, Antea i Janeczka musielizabawiać Baranka pod czujnymokiem Cyganów. Zanim cienie zgęstniały i wydłużyły się, Baranekrzeczywiście oswoiłsię z jasnowłosą Cyganką i nawet zgodził się,żeby Cyganiątka pocałowały go w łapkę. A wreszcie podniósł się i ukłonił grzecznie jak dobrze wychowany młodzieniec. Cały obóz był nim zachwycony, a irodzeństwoBaranka z pewną przyjemnością przyglądało się jego popisom wobec tak wdzięcznej i zachwyconej publiczności. Ale cała czwórka nie przestawałamarzyć, by słońce jużzaszło. Todosyćgłupio bez przerwy marzyć o zachodziesłońca szepnął Cyryl. Chciałbym, żebyśmy nareszciechcieli czegoś naprawdę rozsądnego; żebyśmywreszciemieli jakieś pożyteczne życzenie i żeby zachód słońca martwił nas zamiast cieszyć. Cienie stawały się coraz dłuższe, aż wreszcie nie byłojuż poszczególnych cieni, tylko wszystko zlało sięw jeden,,iłagodny i jasny zmierzch, który otulił świat. Słońca niejbyło widać, bo skryłosięza wzgórek, ale jeszcze właściwie jnie zaszło. O tym, kiedy słońce ma zachodzić, decydują ci samiludzie, którzy wydają rozporządzenie o zapalaniu latarekrowerowych. I słońce musi się tego trzymać tak sarno jakwszyscy. 74 aa-. Ale Cyganie zaczynali się niecierpliwić. Słuchajcie, młodziaki rzekł Cygan w czerwonejchustce już czas, żebyście poszli spać! Dzieciak już przyzwyczaił się do nas, więc dawajcie gotutaj, a sami możecie się zabierać. Kobiety i dzieci zaczęły tłoczyć się wokół Baranka, wyciągając ręce i pstrykając zachęcająco palcami; ich twarzepromieniałyzachwytem i uśmiechałysię przyjaźnie. Alewszystko to nie zdołało skusić niewzruszonego Baranka. Rączkami i nóżkami uczepił się Janeczki, która goteraztrzymała, i wydał z siebienajbardziej ponury wrzask, na jaki mógł się zdobyć. Takto nie pójdzie rzekłajedna z kobiet. Niechpanienka namodda małego,a już my same go uspokoimy. Asłońce wciąż jeszcze nie zachodziło. Opowiedz im,jak trzeba go układać do snu podszepnął jej Cyryl. Mów zresztą, co chcesz, byle zyskaćna czasie. I żebyśmy mogli od razu czmychnąć, jaktylkoto głupiesłońce zdecyduje sięwreszcie zajść. Ależ tak,naturalnie, już go wam oddajemy zaczęła Antea starając sięmówić jak najwolniej chciałabym tylko wytłumaczyć wam przedtem, że zawsze wieczorem kąpiemy go w ciepłej wodzie, a rano myjemy gozimną, a do kąpieli najlepiej mu dać gumową laleczkę, choćmoże to być także królik z celuloidu; a kiedy myjemy gow zimnej wodzie, to stawiamy przy nim porcelanowegochłopczyka, klęczącego na czerwonej poduszce; i trzeba muco dzień dokładnie umyć uszka, choć bardzo tego nie lubi; a jeżeli przypadkiem mydło dostanie mu siędo oczek, to Baranek. Ba Janek ma ocki powiedział Baranek,który taky? zasłuchał wsłowaAntei, że ażprzestał wrzeszczeć. 75 Cyganka roześmiała się. Mówi panienka, jakbym ja nigdy w życiu nie kąpała dziecka! rzekła. Już ja sobie poradzę,tylko proszęgo oddać. Chodź do Melii, kochanie. K siobie! zaprotestował natychmiastBaranek. Tak, tak ciągnęła Antea ale to już muszę koniecznie pani powiedzieć, jak jest z jego jedzeniem. Więcco rano na śniadaniedostaje zawsze albo jabłko, albo banana i bułeczkęrozmoczoną wmleku, a na podwieczorek to albojajeczkona miękko, albo. Wychowałam ich dziesięcioro przerwałaAnteiczarnowłosa Cyganka i mam jeszcze kilkorona wychowaniu. Więc już dosyćtego, panienko, i proszę mi go oddać. Na pewno będzie mu umnie dobrze. Ale myśmy jeszczenie postanowili, czyjon będzie, Estero! zawołał jeden z mężczyzn. W każdymrazie nie będzie Estery, która już i tak ma siedmioro, To jeszcze wcale nie powiedziane, że nie będzie odezwał sięmąż Estery. A ja to nie mam już nic do powiedzenia? wykrzyknąłmąż Melii. A ja? wtrąciła się nagle jeszcze jedna Cyganka. Ja nie mammężaani dzieci, nie mam kogo doglądać toja powinnam go dostać. Stul gębę! Sam stul gębę! Niepyskuj! Nie będziesz siętu rządził! Wszyscy wpadali w coraz większą złość. CiemnetwarzeCyganów przybierały wygląd coraz bardziej zaczepny i groźny. Nagle zaszła w nich jakaś dziwnazmiana jakby nie76 widzialna gąbka zmazała znich wszelką złość i zaczepność, pozostawiając pustkę. Nasza czwórkaspostrzegła, że słońce naprawdę już zaszło. Leczdzieci bały się ruszyć. A Cyganie byli tak ogłupiali z powodu niewidzialnej gąbki, która wymazała z ichserc wszystkie uczucia z ostatnich kilku godzin, że nie mogli wymówić ani słowa. Nasi przyjaciele ażwstrzymalioddech zestrachu. Bo co będzie, jeśliCyganie kiedy już odzyskają zdolnośćmówienia wpadną teraz we wściekłość, że sami siebie wystrychnęli na takich dudków? Chwila była naprawdę trudna. NagleAntea, w przystępie odwagi, podała Baranka Cyganowi w czerwonejchustce. Proszę, niechgo pan weźmie! zawołała. Tamten odsunął się. Ja bym nie chciał odbierać go panience odparł niepewnym głosem. Ja już się namyśliłem zawołał inny Cygan i mogę go wam odstąpić. Tak prawdę mówiąc rzekła Estera to ja mam dosyć kłopotów z własnymi. Ale popatrzcie,jaki on jest milutki powiedziała Melia. Ona jedna w dalszymciągu spoglądałaczule na popłakującego Baranka. A mnie się zdaje odezwała się młoda kobieta bez męża i dzieci żemusiałam mieć udar słoneczny. Ja przecież wcale go niechcę. Więc czy możemy go zabrać ze sobą? spytałaAntea. Dobrze już, dobrzerzekł serdecznie Faraon i nie mówmy już o tym! Po tych słowachwszyscy Cyganie zabrali sięz jakimś przesadnym zapałem do wyporządzania obozu na nocleg. , 77 '. ' ' ' . ' . "'' : ' ' '' " ' ' . Wszyscy z wyjątkiemMelii, która poszła z naszą czwórkąaż do zakrętu drogi i tam zatrzymała się mówiąc: Niech mipanienka pozwoligo pocałować. Sama niewiem doprawdy, co nas wszystkich napadło, że zachowywaliśmy się tak głupio. My, Cyganie,nie kradniemydzieci,choć wamopowiadają różne takie historyjki, kiedy jesteścieniegrzeczni. Mamy przecież dosyć swoich własnych. Tylko że ja moje dziecko straciłam. Pochyliła się nad Barankiem, ten zaś spojrzał jej woczy,wyciągnął do niej tłustą i miękką łapkę i nagle pogłaskał ją po twarzy. ; Biedna, biedna! zawołał. Po czym dał się pocałować Cygance, a co więcej, sam z kolei pocałował jąw brunatny policzek. Bardzo ładny był ten pocałunek, jak zawszeu Baranka, który nie ślinił, jak to robią niektóre dzieci. Cygankadotknęła palcem jego czoła, piersi, rąk i nóg,jakgdyby coś pisała. Następnie przemówiła w te słowa: Niech będzie odważnyi niech ma głowę mocną domyślenia i serce mocne do kochania, i ręce mocne do pracy,i niech ma nogi mocne do chodzenia, i zawsze niech wraca zdrowydo swojego domu. W końcu wymówiłajeszcze coś w jakimś dziwnym, niezrozumiałym języku,przypatrując się Barankowiw milczeniu. Muszę się już pożegnać! zawołałanagle. Cieszę się, że was poznałam. Odwróciłasię i skierowałaswekroki do tego, co było jej domem namiotu na skraju drogi. Dzieci patrzyły za mą, aż zniknęła im z oczu. Wtedyodezwał się Robert: Ależ niemądra! Nawet zachód słońca nie uporządkowałjej w głowie. Jakiegłupstwa gadała! -. 78 ^.^. ^Aw-t-. a.-iSt^tfc. i..:. .... .:1, ; Wiesz co odparł Cyryl a mnie się zdaje, że zachowała się bardzo przyzwoicie. . , Przyzwoicie? wykrzyknęła Antea. To było nawet bardzo ładnie zjej strony. Tobardzo miłakobieta. Okropniemiła zawtórowała Janecżka. Chciałabym jeszcze kiedyś ją spotkać. Teraz już nie zwlekając poszlido domu bardzo spóźnieni napodwieczorek i nieprawdopodobnie spóźnieni naobiad. Marta oczywiście porządnie ich wyłajała. Ale Barankowi mcjuż nie groziło. Wiecie co rzekł nieco później Robert okazuje się jednak,że i myśmy chcieli mieć Baranka tak saino jak wszyscy inni. Ma sięrozumieć. Ale czy teraz, kiedysłońce zaszło, czujecie coś innego? Nieodparła reszta rodzeństwa chórem. W takim razie to zostało w nas i po zachodzie. Nie, nie zostałowyjaśniłCyryl. W nas życzenie nic nie zmieniło. W głębi serca zawsze chcieliśmy,żeby był z nami; tylko dziś rano źrebiły się z nas takie świnki a zwłaszcza zciebie, Robert. Robertzniósł ten zarzut z zadziwiającym spokojem. Dziś rano byłemzupełnie pewien, że mamgo dosyć powiedział. Może i byłem świnką. Ale wszystkozaczęło wyglądać całkiem inaczej, kiedy się nam zdawało, że możemy go stracić. ROZDZIAŁ IV SKRZYDŁA Następnego dnia padał deszcz i nie można było wyjśćna dwór, a cóż dopiero niepokoić Piaskoludka tak wrażliwego na wilgoć, że jeszcze teraz, po tysiącach lat odczuwał ból w lewym wąsiku, który kiedyś zamoczył. Dzieńdłużył się okropnie i dopiero późnym popołudniem dzieciwpadły raptem na pomysł pisania listówdo mamy. Robertprzy tej okazji wywrócił kałamarz wyjątkowo dużyi wyjątkowopełny wprost na biureczko Antei iakuratw to miejsce, gdzie różne, starannie posklejane kawałkitektury, odpowiednio pomalowane, tworzyły to, co Anteanazywała tajną skrytką. Nie była to ściśle mówiąc winaRoberta. Miał po prostu takiego pecha, że sięgnąłpo kałamarz stojący na półeczcebiurka właśnie w chwili, kiedyAntea je otworzyła. A tachwila była akurattą samąchwilą, w której Baranek wlazłpodbiurko i rozbiłswegogwiżdżącego ptaszka. Wptaszku tkwił ostro zakończonykawałekdrutu, no i naturalnie Baranekwbił ten drutw nogę Roberta. Robert odskoczył i tak, bez niczyjej złejintencji, tajna skrytka zostałazalana atramentem. Jednocześnie struga atramentu popłynęła na nie dokończony listAntei. W rezultacielist wyglądał mniej więcej tak: Kochana Mamusiu! Mam nadzieję, żedobrze Cisię powodzi iże babcio lepiej się czuje. Wczoraj. 80 Tu następuje potop atramentowy, a u spodute słowapisaneołówkiem: Tonie ja wywróciłamkałamarz, alesprzątanie zabrałotyle czasu, że już czas iść napocztę, więc nie mogę więcejnapisać. Twoja bardzo Cię kochającacórka Antea. List Roberta nie był nawet zaczęty. Rozmyślał otym,co ma napisać, a przez ten czas rysował na bibule okręt. Ale kiedy kałamarzsięwywrócił,musiał pomagać Anteiw uprzątnięciu biurka i obiecał, że zrobidlaniej nowątajną skrytkę, lepszą niż tamta. A wtedy Antea powiedziała: "W takimrazie zrób ją teraz". Więc Robert zabrał siędo roboty i jego list nie był jeszcze skończony,kiedy trzebabyło już przyszykować pocztę dla listonosza. A tajna skrytka też nie była jeszcze gotowa. Cyryl bardzo prędko napisał bardzo długi list, apotemzaczął budować pułapkę na ślimaki według wskazówek,które wyczytał w "Małym ogrodniku". A kiedy trzeba byłooddać pocztę, listu już nie było i nigdzie nie można gobyło znaleźć. Nigdy się też nie znalazł. Może zjadły goślimaki? Jedynie listJaneczki dotarł na pocztę. Właściwie Janeczka chciałaopowiedzieć matce wszystko o piaskowymduszku imieniem Psammetych prawdę mówiąc wszyscyzamierzali tozrobić ale tyleczasu straciła na rozmyślanie, jak prawidłowo piszesię to imię, że już zabrakłojej czasu na porządne opowiedzenie samej historii z duszkiem; a wiadomo, że nie ma sensu opowiadanie jakiejśhistorii, jeżeli nie zrobi się tego porządnie. Toteż Janeczkamusiała się zadowolić tym: 81 "",^^"^;. Kochana, kochana Mamusiu! Jesteśmy grzeczni to TOiarę możności, tak jak. kazałaś,a Baranekmial trochę kataru, ale Marta mówi, że to nic, tylko wczoraj rano wylałna siebie złote rybki. Kiedy poszliśmy jeszcze pierwszegodnia do kamieniołomu,to szliśmy okólną drogą, a niezsuwając sięz góryi tam znaleźliśmy. Całe pół godzinyminęło, nim Janeczka przekonała się,że nikt z całej czwórki nie wie, jak trzeba napisać Psaaimetych. I nie znaleźli tego także w słowniku, choć szukalidokładnie. WtedyJaneczka pośpieszniezakończyła list: Znaleźliśmy coś dziwnego, ale już trzeba oddać listy, więc na razie kończę, bardzo Cię kochająca Janeczka. P.S. Gdyby jakieś Twoje życzeniemogło się spełnić, toczego byś sobie życzyła? W tej samej chwili dałasię słyszeć trąbkalistonoszai Robert wybiegł na deszcz, aby zatrzymać wóz pocztowyi oddać listy. Oto dlaczego, choć wszystkie dzieci chciałyopowiedzieć swojej mamusi o Płaskoludku, mamusianiedowiedziałasię o nim. A ipotem wciąż sięcoś przydarzałotakiego, że później też nie mogła sięo nim dowiedzieć. Następnego dniaprzyjechał wujek Ryszard i zabrałwszystkich doMaidstone swojąbryczką wszystkichz wyjątkiem Baranka. Wujek Ryszard był bardzodobrymwujaszkiem. W Maidstone nakupił mnóstwo zabawek. Zabrał dzieci do sklepu i pozwolił wybierać, co tylko zechcą,nie zważając wcale naceny i w ogóle nie stawiając żadnych niemądrych warunków, jak na przykład, że zabawkimuszą być "pouczające" itd. Ludzienaprawdę mądrzy pozwalają dzieciom wybierać, cotylko zechcą, bo dzieci są 2 ^^,^S^i^^^,,,",^;;^^^^^ zwykle głupiutkie i niedoświadczone i często całkiem niechcący wybierają rzecz naprawdępouczającą. Tak się zdarzyłoz Robertem, który w ostatniej już chwili i w wielkim pośpiechu wybrał pudełko z obrazkiem na wierzchu,przedstawiającym skrzydlate byki z ludzkimi głowamii skrzydlatych ludziz głowami orłów. Robert myślał, żew pudełku będą zwierzęta, takie same jak naobrazku. Alekiedy otworzył je w domu, okazało się, że jest to łamigłówka o starożytnychAsyryjczykach. Inni także wybieraliw pośpiechu, alepotemdługo byli zadowoleni. Cyrylowidostał się model parowozu, a dziewczynkom lalki i na dodatek do spółki mały serwis dokawy w niezapominajki. Chłopcy mieli do spółki łuk i strzały. Potem odbyli z wujkiem Ryszardom przejażdżkę statkiem porzece, a wreszcie poszli wszyscy napodwieczorekdo eleganckiej cukierni. Ale kiedy wrócili do domu, byłojuż o wiele za późno na wypowiedzenie tego dnia jakiegokolwiek życzenia. Wujkowi Ryszardowidzieci nie opowiedziały nic o duszku. Doprawdy, nie wiem dlaczego. I dzieci sameteż niewiedziały dlaczego. Ale możektoś z was się domyśli. Nazajutrz po tych przyjemnych odwiedzinach wujciaRyszarda było potwornie gorąco. Ludzie, którzy postanawiają,jaka ma być pogoda, i ogłaszają to codziennie w porannych gazetach, mówili później, że był to najbardziejupalny dzieńod wielu lat. Postanowili, że ma być "niecocieplej z przelotnymi deszczami",i rzeczywiście było naprawdę upalnie! Widocznie też pogoda była tak zajętarobieniem upału, że nie miała już czasu zadbać o przelotnedeszcze,więc nie było ich wcale. Czy wam się kiedy zdarzyłowstać o piątej rano w po-'godny letni poranek? Jest wtedybardzopięknie. Promie. '"' :-';. ' - " . ,83 nie słońca są różowe i jasnożółte, a trawę i drzewa pokrywają brylanty rosy. Cienie padają w przeciwnym kierunkuaniżeli wieczorem: jest to bardzo interesujące, bo masię wrażenie, jak gdybyście nagle znaleźli się w jakimśinnym świecie. Antea obudziłasię o piątej. Samej sobie kazałasię zbudzić. Muszęwam opowiedzieć,jak to się robi, a żezaczekacie trochę na dalszy ciąg głównejopowieści, to nic nieszkodzi. Otóż kładąc się spać wieczorem trzeba położyć się nawznak bardzo płasko z rękoma wyciągniętymi po bokach. Wtedy trzeba sobie powiedzieć:"M uszesię zbudzićopiątej" (czy szóstej, czy siódmej, ósmej albodziewiątej,w ogóle o tej godzinie, którą sobie postanowiliście), a jednocześnie trzeba najpierw pochylić brodę na piersi, a potem nagle odrzucić głowę z powrotem na poduszkę. I trzebatakzrobićdokładnie tylerazy, ile razy jeden mieści sięw tej godzinie, o której się chcecie obudzić (to bardzołatwo obliczyć). Oczywiście wszystko zależyod tego, czyrzeczywiście chceciewstaćo piątej (alboszóstej lub siódmej czy ósmej, czy dziewiątej). Jeżeli niezależy wam natym naprawdę i rzeczywiście, to nic z tego wszystkiego niewyjdzie. Ale jeśli zależywam to tylko spróbujcie,a przekonacie się sami. Rzecz jasna, że i wtejsprawie,jak w uczeniu się wierszy na pamięćalbo płataniu figlów,decyduje praktyka i wprawa. Antea miała doskonałą praktykę i wprawę. Dokładnie wchwili kiedy otworzyła oczy, usłyszała, jakczarno-złoty zegar w jadalni bije jedenastą. Wiedziała więc,że jestza trzy minuty piąta. Czarno-złoty zegar zazwyczajwybijał niewłaściwą godzinę, ale wszystko było w porządku,jeśli się wiedziało, co to oznacza. Zupełnie jakz mó84' . -."". wieniem wobcymjęzyku. Jeżelisię zna ten język, to można go równie łatwo rozumieć jak ojczysty. A Antea znałajęzyk zegara. Strasznie była śpiąca, ale wyskoczyła z łóżkai zanurzyła twarzi ręce w miednicy z zimną wodą. Jestto czarodziejski sposób, który usuwa wszelką chętkę powrotudo łóżka. Potem ubrała się i staranniezłożyła koszulę nocną. Nie zwinęła jej w kłębek, ale dokładnie złożyła według szwów, z czego widać, jakaz niejbyła akuratna dziewczynka. Następnie wzięładoręki buciki i bez szelestu zeszła zeschodów. Otworzyła okno w jadalni i wyskoczyła na dwór. Równie łatwo byłoby wyjśćdrzwiami, lecz okno byłobardziej romantyczne,a poza tym pozwalało uniknąć spotkania z Martą. "Zawsze będęwstawaćo piątej pomyślała sobieAntea. To naprawdę niezwykłe uczucie". Serce biło jej mocno, gdyż postępowaław myśl z góryobmyślonego i własnego planu. Nie była całkiem pewna,czy plan jest taki dobry, ale była zupełnie pewna, że niebyłby wcale lepszy, gdyby opowiedziała go reszcie rodzeństwa. I jakoś jej się zdawało, słusznie czy niesłusznie, żelepiej będziesamej wykonać ten plan. Schowała bucikipod werandą, na lśniących, czerwono-żółtych kafelkach,i pobiegłaprosto do kamieniołomu. Tam odszukała miejsce,w którymskrył się Piaskoludek, i odkopała go. Byłbardzoz tego niezadowolony. " Po coś to zrobiła? zrzędziłstrosząc sierść jak gołębie stroszą piórka w czasie świąt Bożego Narodzenia. -Zbudziłaś mnie wśrodku nocy, a w dodatku pogoda jestpodbiegunowa. Strasznie cię przepraszam powiedziała grzecznieAntea. Zdjęła swój biały fartuszek i owinęła nim duszka; 85. '^ wystawała mu tylko głowa, nietoperze uszki i oczy przy-. pomina jąceoczka ślimaka. Dziękuję ci, teraz jest lepiej udobruchałsię Piaskoludek. Jakie macie życzenie na dzisiaj? Nie wiem odparła i o to właśnie chodzi. Bowidzisz, dotąd jakośnigdy nie mieliśmy szczęścia. Więcchciałam o tym z tobą pomówić. Tylko czy godzisz się niespełniać nam teraz życzeń, ale dopiero po śniadaniu? Bostrasznie trudno z tobą rozmawiać, jak się wie, że w każdej chwili może wyskoczyć jakieś życzenie, którego naprawdę się nie chce! Po prostu nie należychcieć rzeczy takich, których sięnie chce. Za dawnych czasów ludzie prawie zawszewiedzieli dokładnie, czy chcą mieć na obiad megaterium, czyichtiozaura. Postaram się rzetta Antea alechciałabym. Uważaj! - zawołał duszek ostrzegawczym tonem i zaczął się nadymać. O, to nie jest żadna czarodziejska zachcianka. To tylko. po prostubardzo byłabym ci wdzięczna, gdybyśteraz nie nadymał się tak okropnie i nie spełniał żadnego mojego życzenia,dopóki oni nie przyjdą. No dobrze zgodził się wyrozumiale duszek, a jednocześnie wstrząsnął nim dreszcz. Czy nie zechciałbyś spytała grzecznie Antea czy nie zechciałbyś usiąść mina kolanach? Będzieci cieplej, a ja mogę jeszcze owinąć cię spódniczką. Zrobię to bardzo ostrożnie. Antea wcale nie spodziewała się, że Piaskoludeksię zgodzi. Tymczasem usiadł jej na kolanach. Dziękuję ci powiedziałdoprawdy robisz wrażenie myślącej osóbki. Rozsiadł się wygodnie, Antea ^atMaaa^-aaMts^^^aai,^! ;aiauiimfil. Klll^lIiliil^iall:s'; '-,. zaś delikatnie i z pewnym niepokojem objęła go ramieniem. Więc o co cichodzi? spytał. O to mi chodzi rzekła Antea że zewszystkich naszych życzeń zawsze wychodziło coś okropnego. I chciałabym,żebyś nam poradził. Jesteś taki stary,że musisz być bardzo mądry. Już od dziecka byłembardzo hojny odparł duszek. Przezcałe życie, z wyjątkiem godzin snu, ciąglecoś komuś dawałem. Z wyjątkiem jednej rzeczy: mechcę dawać żadnych rad. Bo widzisz ciągnęła Anteate życzenia to taka zupełnie cudowna, nadzwyczajna okazja. Jesteś naprawdęokropnie dobryi miły, i kochany, że nam jespełniasz. I dlatego to taka szkoda, że wszystko potem okazuje się na nictylko przez to, że niepotrafimywymyślić jakiegoś sensownegożyczenia. Po prostuptzez naszą głupotę. Antea istotnie chciała tak powiedzieć,ale jednocześnienie miała ochoty mówić tegow obecności innych. Bo powiedziećo sobie,że jest się głupim,to co innego, a powiedzieć, że innisą głupi, to znowu całkieminna sprawa. Moje dziecko rzekł sennym głosem Piaskoludekmogę ci tylko poradzić, żebyś trochę pomyślała, zanim coś powiesz. O! A mówiłeś,że nigdy nie dajesz rad! Tasię nie liczyodparł. Bo itak nigdy się doniejnie zastosujesz! Zresztą,nie maw niej nic nowego. Możesz ją znaleźć w każdymKlementarzu. Więc powiedz mi tylko, czy myślisz, że chcieć mieć skrzydła to byłoby głupie życzenie? Skrzydła? powtórzył. Myślę, że bywają głupsze życzenia. Tylko musicie pamiętać, żeby za wysokonielatać o zachodzie. Słyszałem kiedyś o pewnym chłopczyku 87. Był synkiem króla Sennacheryba i pewien podróżny przywiózł mu kiedyś Piaskoludka. Chłopczyk trzymałduszka w skrzynce z piaskiem natarasie pałacu. Dladuszkabyło to naturalnie okropne poniżenie, mimo żechłopczyk był synem króla Asyrii. Ale pewnego dniachłopczyk poprosił o skrzydła i oczywiście je dostał. Tylkozapomniał, że o zachodzie słońca skrzydła zamienią sięw kamień. I kiedy się takstało, runął najednegoze skrzydlatych lwów u szczytu klatki schodowej w pałacu ojca. I możeszsobie dośpiewać, co się stało, kiedy się znalazłmiędzy swoimi skamieniałymi skrzydłamii kamiennymiskrzydłami lwów. Lepiej o tymnie myśleć! Ale sądzę, żedotego czasu chłopczyk bardzo dobrze się bawił. Powiedz mispytała Antea dlaczego teraz nasze życzenia nie zmieniająsię w kamień. Dlaczego tylkoznikają? "Autres temps, autres moeurs" rzekł Piaskóludek. Czy to po asyryjsku? spytała Antea, któraw szkolenie uczyła się żadnych obcychjęzyków z wyjątkiemfrancuskiego . Chciałemprzez to powiedzieć ciągnął Piaskoludek żeza dawnych dniludzie mieli zwyczajne, prosteżyczenia. Chcieli mieć mamuty, pterodaktyle iinne takiezwyczajne rzeczy, które bardzo łatwo zmieniały się potemw kamień. Ale dzisiaj ludzie mają bardzo szczególne i wymyślne życzenia. Zastanów się tylko, jakmożna zmienićw kamień życzenie, żeby być pięknym jakdzień albo żebykażdychciał cię mieć przysobie? Widzisz sama, że tonie "Inneczasy, inne obyczaje" (po francusku). Jak widzicie,Antea niewiele się w szkole nauczyła. , ., 88 możliwe. A nie można także mieć dwóch różnych prawideł, bo wszystko by się poplątało. Więc teraz wszystko poprostuznika. Gdyby na przykład dało się zmienić wkamień życzenie, żeby byćpięknym jak dzień, to trwałobyto okropnie, okropnie długo, dłużej niż twoje życie i waswszystkich. Przypomnij sobie choćby greckie posągi. Więclepiejjest tak, jakjest. Dobranoc, bardzo misię chce spać. Zeskoczył z jej kolan, rozkopał gwałtownie piaseki znikł. Antea spóźniła się na śniadanie. Przyszła w chwili, gdyRobert najspokojniej w świecie wylewał łyżkę syropu naubranko Baranka, którego trzeba byłozaraz po śniadaniuzabraći dokładnie umyć. Bardzo to było nieładnie ze strony Roberta, ale dałodwie korzyści:Baranekbył zachwycony, bo ponad wszystko lubił się lepić, a Marta była tymcałkowicie zajęta, więc nasza czwórka mogła się wymknąći pobiec do kamieniołomu bez Baranka. Po drodze Antea, jeszcze zdyszana ucieczką, wysapała: Chcę wamzaproponować, żebyśmy pokolei wypowiadali życzenia. Ale pod jednym warunkiem: niewolnowypowiadać życzeń, które nie podobają się innym. Zgoda? A kto będzie pierwszy? zapytał ostrożnie Robert. Ja, jeżeli się zgodzicie odparła prosząco Antea. I już nawet coś sobie wymyśliłam skrzydła. Zapadło milczenie. Każde z pozostałych chciało znaleźćw życzeniu jakiś błąd. Ale było to trudne,gdyż słowo,,skrzydła" wywołało wkażdym dreszcz oczekiwania czegoś bardzoprzyjemnego. Wcale nie takie głupie rzekł wielkodusznie Cyryl; a Robert dodał: Doprawdy, Pantero, niejesteśwcale taka gapa, najaką. wyglądasz. 89 . Wydaje mi się rzekła Janeczka że to cudownypomysł. To będziejak wjakimś prześlicznym śnie. Dzieci z łatwością odszukały duszka. Anteapowiedziała: Chciałabym, żeby nam wszystkim wyrosły prześliczne skrzydła do fruwania. Piaskoludek nadąłsię,a w chwilępotem każde z dziecipoczuło uramion coś bardzo dziwnego. Było to jednocześniecośjakby ciężari jakby ogromna lekkość. Piaskoludekprzechylił głowę na bok iślimaczymi oczkami przyglądał się każdemu z nich po kolei. Towcale nie takiegłupie powiedział w zamyśleniu. Ale z ciebie, Robert, wcale nie takianiołek, na jakiego wyglądasz. Robert oblał się pąsem. Skrzydła były ogromne i piękniejsze niż wszystko,co moglibyście sobie wyobrazić. Były miękkie i gładkie, a każde piórkoleżało dokładnie na swoim miejscu. Piórka tebyły najpiękniejszych kolorów i wyglądały jaktęcza, a może jak mieniące się szkło czy też jak piana, która czasem płynie po wodzie niedobrej do picia. Ale czy możemy z tym latać? spytała Janeczka stając niepewnie to na jednej, to na drugiej nodze. Ostrożnie zawołałCyryl depczesz po moim skrzydle! Czy to boli? spytała zaciekawiona Antea. Ale nikt nie odpowiedział, gdyż Robert rozwinął skrzydła, podskoczyłlekko i terazpowoli wznosiłsię w powietrze. Wyglądał bardzo dziwnie iniezgrabnie w swoich krótkich spodenkach buciki zwisały mu jakoś żałośniei wydawały się dużo większe, niż kiedy stał na ziemi. Lecz niRtz pozostałych nie przyglądał się aniRobertowi, ani sobie; mało ich zresztą ten wyglądobchodził. Teraz już cała czwór 90 ka rozwinęła skrzydłai uniosła się w górę. Każdy z waswie oczywiście, jakie uczucie ma się przy lataniu, bo każdylatał we śnie,co wydawało się wtedy niesłychaniełatwe tylko że niktz wasniepamięta nigdy, w jaki sposób to sięrobiło. W dodatku we śnie lata sięzwyklebez skrzydeł,cojest rzeczą trudniejszą i bardziej niezwykłą, ale nie takłatwą do zapamiętania. Nasza czwórka uniosła się nad ziemią na skrzydłach i nie możecie sobiewyobrazić, jakie toniesłychanie przyjemne uczucie, kiedy powietrze łagodnieuderza w twarz. Skrzydła po rozwinięciu okazały się niezmiernie szerokiei nasza czwórka musiała leciećw dużejodległości jedno od drugiego, abynie przeszkadzać sobienawzajem w locie. No, ale takich zupełnieprostychrzeczyłatwo się nauczyć. Wszystkie słowaangielskiego słownika, a nawet greckiego, nie wystarczyłyby dla dokładnego wytłumaczeniawam, jakieto jest uczucie, kiedy się fruwa. Więc nawet niebędę próbowała tego robić. To tylko powiem, że jeśli się patrzy na polai lasy z góry, a nie z boku, to tak, jakby sięoglądało przepiękną i żywą mapę, na której zamiast jakichśniemądrychpapierowych kolorów widać prawdziwe, szumiące w słońcu lasy i zielone pola, jedno za drugim. Jakpowiedział Cyryl, a nie wiem doprawdy, skąd wziąłtakiedziwne powiedzenie, była to "cholerna przyjemność! " Byłoto najbardziej cudowne i czarodziejskie ze wszystkich życzeń, jakie siędotąddzieciom spełniły. Leciałyporuszającodczasu doczasu swymi ogromnymi teczowymiskrzydłami, toznów szybując nieruchomo między zielonąziemiąa błękitnym niebem. Minęły w locie Rochester, przeleciałykołując nadMaidstone, aż wreszcie poczuły, że sąstraszniegłodne. A tak się dziwnie złożyło, że spostrzegły towłaśnie 91. w chwili, gdy leciały dość nisko i przelatywały ntad sadem,w którym czerwieniły się wspaniale, dojrzałe śliwki. ' Dzieci wstrzymały loti zawisły wpowietrzu. Nie mogęwam wytłumaczyć, jak to się robi, ale trochę to przypominazatrzymywanie się w wodzie w czasie pływania. W powietrzuznakomicie torobią sokoły. Tak, rzeczywiście powiedziałCyryl, choć niktprzedtem się nie odezwał, Ale kradzież jest zawsze kradzieżą, nawet kiedy się ma skrzydła. Tak myślisz? spytała z ożywieniem Janeczka. !Kiedy sięma skrzydła, to się jest ptakiem, a nikt nie mapretensji do ptaków, że niestosują się do dziesięciorgaprzykazań. Może zresztąniektórzy mają donich pretensje,ale ptaki zawsze to robiąi nikt ich za to nie łaje aniniezamyka w więzieniu. Siąśćna śliwie nie było wcale tak łatwo, jakby to mogłosię wam wydawać,ponieważ tęczowe skrzydła były bardzoduże. W końcu jednak cała czwórka jakoś się ztym uporała, a śliwki okazały się rzeczywiście nadzwyczaj soczystei słodkie. "Kiedy już zjedli tyle śliwek, iletylko mogli ale naszczęście nie wcześniej zobaczyli krępego jegomościa,który wyglądał zupełnie tak, jakby był właścicielem śliwkowych drzew. Jegomość otworzył sobie furtkę sadu i pędziłterazz grubym kijem wręku. Toteż dzieci zgodnie wydobyły skrzydła spomiędzy obciążonych śliwkami gałęzii wzbiły się w górę. Jegomość zatrzymał się nagle zotwartymiustami. Widziałprzedtem, jak poruszały się korony drzew,i mówiłsobiew duchu: "Już ja im pokażę, tym nicponiom! " Popędził też odrazudo sadu, bo chłopaki wiejskiejuż go przedtem nauczyły, że śliwek trzebabardzo pilnować. Ale kiedy 92 ;" ^,. ^.1S^^^^. -^,.^1;^;^^J^^^^^^ zobaczył tęczowe skrzydła unoszące się nad drzewami, pomyślał, żemusiał całkiem zwariować, co mu się wcalea wcale nie podobało. Antea spojrzaław dół i zobaczyła,że grubyjegomość dalej stoi z otwartymi ustami, a natwarzy mu występują zielonei fioletowe plamy. Zawołaławięc: Niech się pan nic nie boi! i zaczęła gwałtownieszukać w kieszeni trzypensowej monety, którą nosiłaprzysobie na szczęście. Zatoczyła krąg nad nieszczęsnym właścicielem drzew śliwkowych i powiedziała: Zjedliśmytrochę pana śliwek, bo myśleliśmy, że to nie kradzież. Aleteraz nie jestem tego taka pewna i dlatego chcępanu zapłacić. Opuściła się nisko nad przerażonym właścicielem sadu, 93. wetknęła monetę w kieszeń jego kurtki i kilku uskr2ydeł dopędziła innych, i'"3" Sadownikopadł ciężko na trawę. '. A niech to licho! zawołał. To z pewnością byłoprzywidzenie! Tak,ale tu są trzy pensy wyciągnął monetę zkieszeni izaczął obracać ją w palcach zupełnieprawdziwe trzy pensy. Przysięgam, że jużod dzisiaj poprawię się z pewnością. Od takiej historii można wytrze^riećna całeżycie. Dobrze, że skończyło siętylko na skrzydłach. Już wolęzobaczyć ptaki, jakichniema i nigdy nie było,choćby nawet mówiłyludzkim głosem, niż pewne inne rzeczy, o których wiem. Powoli i z trudem podniósł się z ziemi i wróciłdo domu. I przez cały ten dzień byłtak miły dlaswojej żony, żepani ogrodnikowa, uszczęśliwiona, wciąż powtarzała: "MójBoże, co też się stało z tym człowiekiem? "Włożyła więcnową suknię, zawiązała na szyi błękitną kokardę i wyglądała tak pięknie, że ogrodnik stał się jeszczemilszy niżprzedtem. Może więc nasze uskrzydlone dziecinaprawdędokonały tego dnia dobrego uczynku. Ale jeślitak, był tojedyny ich dobry uczynek. Bo doprawdy nic tak nie wpędzaczłowieka w tarapatyjak skrzydła. Choć z drugiej stronynie ma to jak skrzydła, żeby wydobyć się z tarapatów. Tak właśnie było przy spotkaniuz ogromnym i złympsem, który rzucił się na dzieci w chwili, gdy zwinęłyskrzydła, by jak najmniej było je widać, i podeszły do domufarmera chcąc poprosić o kawałek chleba i sera. Bomimośliwek byli już . tak głodni, jakby od rana nic nie mieliw ustach. Otóż można być całkowiciepewnym, że gdyby naszaczwórka składała się zezwyczajnych,bezskrzydłych dzieci zły czarnypieszdążyłby porządnie zatopićkły w brą zowej pończosze Roberta, który był najbliżej. Ale już zapierwszym warknięciem rozległ się szelest skrzydeł ipiesna próżno tylko napinał łańcuch i stawałna tylnych łapach,jak gdyby ion chciał spróbować lotu. Dzieci prosiły o chleb w wielu innych domkach, ale nicz tego:tam gdzie nie było psów podwórzowych,ludzie bylitak wystraszeni, żena wszelkie prośby odpowiadali krzy-'kiem. Wreszcie już koło czwartej, gdy skrzydła zesztywniały im ze zmęczenia, dzieci wylądowały na wieży kościelneji odbyły naradę wojenną. Jesteśmytak daleko od domu,że nie dolecimy bezobiadu,a przynajmniej podwieczorku oświadczył Robertz rozpacząw głosie. Ale nikt nas nie poczęstuje obiadem ani nawet podwieczorkiem odparł Cyryl. Może tutejszy pastor zechciałby wtrąciła nieśmiałoAntea. Gdyby nas wziął za aniołów. Na pewno nie weźmie! zawołała Janeczka. Wystarczypopatrzyć na buty Roberta i szkolny krawat Wiewiórcia. Każdy by się połapał. Jeżeli ludność nie chce sprzedawaćżywności, to trzeba rekwirować rzekł Cyryl stanowczym tonem. Mówięoczywiście oprzemarszu wojsk w czasiewojny. Jestempewien, żetak to się robi. A zresztą w żadnej książcedobry bratnie pozwoli siostrzyczkom głodować,gdy wokołojest pełno wszystkiego. Pełno wszystkiego? powtórzył Robert łakomie. Wszyscy naraz zaczęli się oglądać, ale widzieli tylko nagie. mury wieży kościelnej. Rozczarowani, mruknęli raz jeszcze: "Pełno wszystkiego. ," Tak odparł z przekonaniemCyryl. W bocznejścianie plebanii jest okno spiżarni, przez które widziałem 94 95 mnóstwo różnych rzeczy: ciasto z kremem, zimną kurę,ozór, paszteciki i dżem. Okno jest dosyć wysoko, ale jaksię ma skrzydła. Jakiś ty mądry! zawołała Janeczba. Wcale nie! odparł skromnie Cyryl. Każdyurodzony wódz Napoleon, czy Juliusz Cezar zauważyłby to od razu tak samo jak ja. Ale to byłobybardzonieuczciwie zauważyłaAntea. Nicpodobnego rzekł Cyryl. Czy pamiętasz, copowiedział pewien wódz, kiedy żołnierz nie chciał dać muczegoś dopicia? "Moje pragnienie jest większe niż twoje". Ale złożymy nasze pieniądze do spółki i zostawimy,żeby zapłacić za to, co zjemy,dobrze? Antea mówiłatonem błagalnym ibyła bliska płaczu, bo to naprawdęokropne uczucie być jednocześnie głodnym ł strasznymgrzesznikiem. Częściowo odparł Cyryl ostrożnie. Wszyscy teraz zaczęli przeszukiwać kieszenie i składaćpieniądze na cynowym dachuwieży, gdzie zwiedzający turyści od stu pięćdziesięciu lat wyrzynali scyzorykiemw miękkiej cynie imiona swoje i swoich ukochanych. Razem zebrało się pięć szylingów i siedem ipół pensa i nawetnieskazitelnaAntea przyznała, że to trochę za dużo zacztery obiady. Robert powiedział, że jego zdaniemosiempensów wystarczy. Wreszcie zdecydowano, że dwa i pół szylinga tobędzie"bardzo przyzwoicie". Antea znalazła w kieszeni swoją ostatnią cenzurkęszkolną, która przypadkiem siętam zaplątała,oddarła nazwęszkoły i własne nazwisko, poczymna odwrocie cenzurki napisała list takiej treści: 96 f6te Drogi, Wielebny Księże Pastorze? Jesteśmy naprawdębardzo głodni, bo musieliśmy cały dzieńfruwać. Dlategomyślimy, że to nie będzie kradzież, kiedy umiera się z głodu. Boimy się przyjść na plebanie, bo ksiądz pastor wszystko napewno wie o aniołach, a nas nie wziąłby w aniołówż móglby powiedzieć, że nie. Więc bierzemy tylko rzeczynajkonieczniejsze i nie bierzemy kremuani ciasta, żebypokazać, że do spiżarni zakradliśmy się nie z łakomstwa,ale z prawdziwego głodu. Z zawodu nie jesteśmy wcalerozbójnikami. Skończ już! zgodnie zawołali wszyscy, wobecczego Anteadodałatylko w pośpiechu: Nasze pobudki są najzupełniej szlachetne i załączamydwai pół szylinga na dowód naszej wdzięczności i uczciwości. Jeszcze raz dziękujemy za uprzejmą gościnę! Nasza Czwórka Dwa ipół szylinga zawinięto w listi dzieci były głęboko przekonane, że kiedy to proboszcz przeczyta,zrozumie wszystko. Oczywiście rzekł Cyryl wtym wszystkim jestpewne ryzyko, więc lepiejbędziestanąć na ziemi z drugiej strony wieży,a potem przelecieć niskoprzez dziedziniec i krzaki, któretam rosną. Zdaje się,że nikogo niemaw pobliżu. Ale nigdy nic nie wiadomo. Okno spiżarniwychodzi na krzaki i obrośnięte jestwinem jak okno w powieści. Ja wejdę do środka i wezmę jedzenie. Roberti Antea mogąbrać odemnie to, co im będę podawał przezokno. A Janeczka stanie na straży, bo madobry wzrok,i będzie gwizdać, jeśli ktoś nadejdzie. Cicho bądź, Robert! 97 ^^^^:^? ;:^';^^^^ Tak gwizdać to i ona potrafi. Tonawet lepiej,że to niebędzie bardzo dobre gwizdanie, bo wyjdzie naturalnieji pomyślą, że to pewnie ptak. A terazodmarsz! Nie będę dowodzić,że dzieci postąpiły ładnie. Mogę tylko powiedzieć, że tym razem nasza zgłodniała czwórka niemiała wrażenia, że kradnie, ale ze przeprowadza solidnąi. uczciwą transakcję kupiecką. Dziecipo prostu nie zdafeały sobie sprawy, że ozór w dodatku ledwo napoczęty półtorej kury, bochenek chleba łsyfon wody sodowej muszą kosztować w sklepie więcej niż dwa i pół szylinga. A to były te "rzeczy najkonieczniejsze", które Cyrylpodał przez okno spiżarni,gdzie dostali się całkiemniedostrzeżenii bezżadnych przygód. Cyryl byłpewien, że powstrzymanie się odzabrania dżemu, ciasta z rodzynkami,jabłeki owocóww cukrze było naprawdę czynem boha-'terskim i tu muszęprzyznać mu rację. Był równieżdumnyz tego, że nie wziął kremu. Alew tym nie widzępowodu do dumy, bogdyby go zabrał, mieliby wielkiekłopoty z oddaniem salaterki. A nikt, choćby nie wiem jakgłodny, nie maprawa kraśćsalaterki, w dodatku malowanej w różowe kwiatki. Zsyfonem jest innasprawa. Trzeba było czegoś się napić, a żena syfonie była etykietkaz nazwą sklepu, skąd został wzięty, więc byli pewni, żekiedygo podrzucą, ktokolwiek syfon znajdzie, zwróci godosklepu. Odnieśliby zresztąsami, gdybytylko starczyłoim czasu. Syfon pochodził ze sklepu w Rochester, a zatemwracając moglitam wstąpić bez zbytniego nakładaniadrogi. Wszystkie zapasyprzenieślinaszczyt wieży i rozłożylina arkuszu papieru do wykładania półek, który Cyrylznalazł wspiżarni. Kiedy rozwijał papier, Antea powiedziała:. Wydaje mi się, że to nie jest rzecz najkonieczniejsza. Owszem, jest odparłCyryl. Musimy przecieżpołożyć na czymś jedzenie, żeby je pokrajać. A niedawnosłyszałem, jak tatuś mówił, że w wodziedeszczowej jestpełno zarazków, od których ludzie chorują. Atutaj nadach musi padaćmnóstwo wody deszczowej, a kiedy wysycha, to zarazki zostają i dostają się do jedzenia. Więcwszyscy byśmy poumierali naszkarlatynę. A co to są zarazki? To są takie małe sztuczki z ogonkiem, które widać przez mikroskopwyjaśnił Cyryl tonem naukowca. Od nich dostajesię wszystkich chorób. Więc jestem pewien,że papier był rzeczą najkonieczniejszą, taksamo jak chleb, mięso iwoda. A teraz do dzieła l Ależjestem głodny! Nie będęopisywać obiadu, jaki się odbył na szczyciewieży. Możecie sami sobie wyobrazić, jak to jest, kiedytrzeba krajać kuręi ozór scyzorykiem o jednym tylkoostrzu, i to ułamanym mniej więcej w połowie. Ale w końcu udało się. Niewygodnietakże jest jeść palcami, bo tookropnie tłuści, a papierowe talerze to mają do siebie, żeszybko się brudzą i wyglądają wstrętnie. Jednego tylko zapewne nie potraficiesobie wyobrazić: jak zachowujesię wodasodowa, kiedy próbuje się pić jąprosto z syfonu, przy tymbardzo pełnego. Ale jeśli niepotraficie sobie tego wyobrazić,to możecie przekonać sięosobiście i wypróbować sami, o ile uda się wam skłonićkogośz dorosłych, aby wam dał syfon. Jeżeli doświadczenie chcecie przeprowadzić dokładnie, włóżcie otwór syfonu do ust, a potem raptownie i mocno nacisnijcie rączkę. A swojądrogą lepiej to zrobić, kiedy nikogonie ma w po100 ^iws-" bliżu. Ponadto jest rzeczą wskazaną przeprowadzać todo'- świadczeniena dworze. Inna sprawa, że ozór, kura i świeży chleb są bardzo smaczne bez względu na to,jak sięje zjada, i nikomuto nieprzeszkadza,jeśli to zakropić odrobiną wody sodowejw upalny letni dzień. Toteż wszyscy byli zachwyceni obiadem i każdy jadł, ile tylko mógł. Po pierwsze z głodu,a po wtóre dlatego że, jak już wspomniałam, ozór, kurai świeży chleb torzeczy znakomite. A teraz muszęprzypomnieć coś, cojuż nieraz zapewnemusieliście zauważyć: że jeśli ktośdługo czeka na obiadpo właściwej na to porze, a potemzjada na obiaddużowięcej niż zwykle i siedzi w słońcu na szczycie wieży kościelnej czy innym podobnym miejscu to wkrótcestaje się dziwnie senny. Otóż Antea, Janeczka, Cyryl i Robert byliwłaśnie w takiej sytuacji. I kiedy jużzjedli, iletylkosię dało,i wypili wszystko, cobyło do wypicia,stalisię bardzo szybkojakoś dziwnie senni a zwłaszcza Antea,bo tak wcześnie wstała. Jedno podrugim dzieci przestałysię odzywać i nie minął nawet kwadrans od obiadu, ajuż wszystkie zwiniętew kłębuszekleżały przykryte wielkimi,miękkimi skrzydłami ichrapały nazabój. A słońce tymczasem chyliło siępowoli k^i zachodowi. (Musiałam napisać,że ku zachodowi,bozawsze tak się pisze w książkachz obawy, żektoś nieuważny mógłby pomyśleć, że słońcezachodzi na wschodzie. Ściśle mówiąc, nie był to najdokładniej zachód, alecoś koło tego). Więc słońce, powtarzam, chyliło się powoliku zachodowi, a dzieci spały sobiebeztrosko pod ciepłymprzykryciem bo trzeba podkreślić,że skrzydła są jeszczecieplejsze niż najbardziej puchowa kołderka. Cieńwieżykościelnej padał na dziedziniec i na plebanię,i na poleza 101 plebanią. Aż wreszcie nie było już poszczególnych cieni, słońce zaszło i skrzydła znikły. A dzieci spały dalej. Ale jużniedługo. Zmierzch jest bardzo piękny, lecz przynosi chłodek. Wiecie sami, żechoćby się było nie wiemjak śpiącym, trudno się nie zbudzić, kiedy ktoś z rodzeństwa przypadkiem wstanie wcześniej i ściągnie z was kołdrę. Czworgiem bezskrzydłychdzieci wstrząsnął dreszcz i zbudziły się. I oto znalazły sięteraz na szczycie wieży kościelnej; mrok zapadał, błękitnegwiazdy coraz gęściej ukazywały sięnad ich głowami, dodomu było strasznie daleko, w kieszeniach miały razemtrzy szylingi i półtora pensa, a w perspektywie konieczność tłumaczenia się z zabrania "rzeczy najkonieczniejszych", gdyby ktokolwiek znalazł ich tutaj razem z syfonem. Dziecipopatrzyły na siebie i pierwszy odezwał się Cyryl chwytając za syfon: Lepiej będzie, jak zejdziemy na dół i pozbędziemy się tego paskudztwa. Jest tak ciemno, że może sięudapodrzucić to na plebani! Chodźmyl W rogu wieży sterczało coś w rodzaju baszty,a wbaszcie znajdowały się drzwiczki. Dzieci zauważyły to wczasiejedzenia, ale niezajrzały do środka, jakbyście to wyna ich miejscu zrobili. No bo,oczywiście, kiedy się maskrzydła imożna zaglądać we wszystkie zakątki nieba,komu by sięchciało zaglądać do jakichś drzwiczek? Teraz jednak naszaczwórka ruszyła w tymkierunku. Naturalnie rzekł Cyryl że tam są schody na ' dół. Istotnie. Tylko że drzwiczki byłyzamknięte od wewnątrz ; na klucz. ^^teatesfełt^^ A na świecie robiłosię coraz ciemniej. I do domu byłodużo, dużo mil. Na domiarzłego był jeszcze ten nieszczęsny syfonl Niebędę wąm opowiadać, czy tam ktoś płakał,a jeżeli tak, tokto. Zamiast tego lepiej zastanówcie się sami, cobyście zrobili znalazłszy się na ich miejscu. ,^ /' RoZDZIAŁ V BEZ SKRZYDEŁ Czytam ktoś płakał, czy nie, w każdym razie była takachwila, kiedy wszyscy właściwie potracili głowy. A gdysię już trochę uspokoili, Anteaschowała chusteczkę dokieszeni, objęła Janeczkęramieniem i powiedziała: To nie może trwać dłużej niż do jutra. Rano możemydawać sygnałychusteczkami. Do tego czasu wyschną. A wtedy ktoś przyjdzie i nas wypuści. I znajdzie syfon wtrącił ponuro Cyryl i zamknąnas do więzienia zakradzież. Przecież sam mówiłeś, że to nie kradzież. Mówiłeś,że jesteś pewien, że tonie kradzież. Ale teraz nie jestem tegopewien odparł krótko Cyryl. Więc wyrzućmyten przeklęty syfongdzieś w krzaki rzekłRobert a wtedy nikt nam nie będzie mógłnic zrobić. Takiroześmiał się Cyryl, ale nie był to śmiechbeztroski i jeszcze trafimykogoś w głowę ibędziemymordercami, jak przedtem byliśmy. no, wiecie już. Alenie możemy przecież zostać tuprzez całą noc powiedziałaJaneczkai chciałabym zjeść podwieczorek. Jak to: podwieczorek? odparłRobert. Dopieroco zjadłaś obiad. Ą ] chcę upierałasię Janeczkai w dodatku "^sśas^. ^'^-. , . . /^;' , "P-^-yi'syMs, kiedy mówicie, że trzeba tu zostać na całą noc. Och,Pantero, ja chcę dodomul Ja chcęzarazdo domu! Cicho, cichoupokajała ją Antea. Przesten,kochanie. Wszystko się jakoś ułoży. No cicho. ciih^ft A niech sobie płaczel zawołał z rozpaczą H)JRBłJeżeli będzie ryczeć bardzo głośno, to ktoś może usłyszyi wypuści nas stąd. Izobaczy syfon dodałapośpiesznie Antea. Robert,nie bądź gburem! Och, Janeczko, bądź mężczyzną! Płaczci nic niepomoże. Janeczka usiłowała "być mężczyzną"i łkaniezastępowała siąkaniem nosem. Zapadła chwila milczenia, po czym Cyryl powiedziałz namysłem: Słuchajcie, musimy zaryzykować izatrzymać syfon. Schowam go pod kurtkę i zapnę się na wszystkie guziki. Może jakośnie zauważą. A wy będziecie mnie sobą zasłaniać. Na plebani! się świeci, toznaczy, żenie poszli jeszczespać. Musimy krzyczeć, jak tylko można najgłośniej. Wrzaśniemy wszyscy razem, kiedy policzę do trzech. Ty, Robert,zawyj jak lokomotywa, a ja tak krzyknę jak tatuś napolowaniu. Dziewczyny mogą krzyczeć, jak chcą. Raz, dwa. trzy! Poczwórny wrzaskrozdarł ciszę wieczoru. Na plebani! kucharka stanęła przy oknie iodsunęła firankę. "Raz, dwa. trzy! " Nowy, poczwórny wrzask, świdrujący w uszach wystraszył nawet sowy i puszczyki na dzwonnicy. Na plebani! służąca odskoczyła od okna, pędemwbiegła po schodach, zdyszana wpadła do kuchni izemdlała, gdy tylko zdążyła opowiedzieć służącemu, kucharce t bratanicy kucharki, że widziała ducha. Oczywiście 105. wcale tak nie było, ale przypuszczam, że nerwy musiałyjej odmówić posłuszeństwa pod wpływem wrzasku. "Raz,dwa. trzy! Teraz już ipastorstanął we drzwiachs^tahu i nie było już żadnejwątpliwości, że wrzask jestprawdziwy, a nie żadne przywidzenie. Boże święty! zwrócił się pastor do żonymojadroga, chyba kogoś mordująw kościele! Daj mi kapeluszi tęgrubą laskę i powiedz Andrzejowi, żeby szedł ze mną. To pewnie ten samwariat, który ukradł ozór. Dzieci ujrzały snop światła w otwierających się frontowychdrzwiach i w tej same]chwili pastor stanął naprogu. Widać było wyraźniejego ciemną sylwetkę. Nasza czwórka przestała wrzeszczeć dla złapania tchu, a także, byzobaczyć, co też pastor zrobi. Kiedy zawróciłdo domu pokapelusz, Cyrylpowiedział: Myśli, że mu się taktylko zdawało. Trzebagłośniejkrzyczeć! Jeszcze raz! Raz, dwa. trzy! Tym razem wrzask był z całą pewnością głośny. Pastorowa objęła mężaza szyję i samaz kolei wydała okrzyk,o wiele jednak słabszy. Nie puszczę cię! zawołała. Nie puszczęcię samego! Jessie! rzekła do służącej, która odzyskała przytomność iwyłoniła się z kuchni powiedz Andrzejowi,żeby zaraz tam poszedł. W kościeleschował się jakiś niebezpieczny wariat, więc Andrzejmusi iść i natychmiast gozłapać. Pan Andrzej pierwszy do tego mruknęła Jessiewracając do kuchni. Słuchaj, Andrzej powiedziała w kościele coś strasznie wrzeszczy,a nie wiadomo co, więcpani mówi, żebyś to sam sprawdził, a jak sprawdzisz, tożebyś złapał. ^^'''^^S"^;:^^^^^ Sam to nie! odparł- Andrzej głosem cichym, alestanowczym. Wtej chwili zjawił się pastor, wyrywając się pastorowej. Słyszałeś te wrzaski? , Zdaje mi się, że coś tam jakby słyszałem rzekłAndrzej. No tochodź zemnąrzekł pastor. Trudno,moja droga, muszę tam pójść! Wepchnął łagodnie pastorową do saloniku,zatrzasnął drzwi i wybiegł na dwórciągnąc za sobą Andrzeja. Powitała ich cała lawina wrzasków. Kiedy wreszcie ucichły,Andrzej zawołał: Hej, wy tam! Czy 'towy wołacie? Tak! odkrzyknęły cztery głosy w oddali. Wygląda, jakby byliw powietrzu rzekł pastor. Zadziwiające. Gdzie wy jesteście? krzyknął Andrzej. Cyryl wytężył płuca, ile mu siłstarczyło, i odpowiedział bardzo powolii głośno: Kościół! Wieża! Dach! To schodźciena dół! zawołał Andrzej. Na co tensam głos odpowiedział: Nie możemy. Drzwi są zamknięte! Na miłość boską wykrzyknął pastor Andrzeju,przynieś latarnięze stajni! Może dobrze by było sprowadzić tu kogoś ze wsi do pomocy. Kiedy pewnie resztabandy schowałasię gdzieś niedaleko. O nie, to nie byłoby dobrze. Głowę daję, że onitutaj zastawili pułapkę. Ale wkuchnijest siostrzenieckucharki, dozorca, który wie, jak sobie radzić z podejrzanymitypami. No i ma strzelbę przy sobie. 107 Hej tam! zawołał Cyryl z wieży. Chodźcietui wypuśćcie nas! Idziemy, idziemy odparł Andrzej. Tylko czekamy napolicjanta i strzelbę. Andrzeju, Andrzeju rzekł pastor przecież tonieprawda! Dlaczego? Policjant i dozorcato prawie to samo. Andrzej poszedł po latarnię ipo siostrzeńcakucharki,a przez ten czas pastorowa zjawiła się na progu i błagała,żeby byli jak najbardziej ostrożni. Przeszli przez dziedziniec zupełnie w tej chwili jużciemny a idąc, rozmawiali. Pastor był pewien, że nawieży kościelnejschowałsię wariatten sam,który napisał zwariowanylist i zabrał ozór i różne inne rzeczy. Andrzejbył przekonany,że w wieży jest zastawiona "pułapka", itylko siostrzenieckucharki zachowałcałkowityspokój. Z wielkiej chmury mały deszcz powiedział niebezpieczne typy nierobią tyle hałasu. Słowem, wcalesięnie bal. Co prawda, miał przysobie strzelbę. Dlategowłaśnie puszczono go pierwszego, gdy zaczęli wstępowaćna wydeptane, kręcone schody wieży kościelnej. Szedłwięc przodem z latarnią w jednej ręce i strzelbą w drugiej. Tuż za nim postępował Andrzej. Później utrzymywał,żedlatego szedł drugi zkolei, bo byłodważniejszy odswego pana. W rzeczywistości, jednak obawiał się pułapkii dlatego nie chciał iść na końcu. Bo gdyby tak ktośwśliznął się pocichu za nimii chwycił gow ciemnościzanogi? Szli długo, ostrożnie i powoli, najpierwkręconymi,wijącymisię jak korkociąg schodami, petem przez krużganek, gdzie stawał dzwonnik i gdzie zwisały sznury oddzwonów, włochate na końcu, niczym jakieś ogromne gą108 sienice; potem jeszczeinnymi schodami, na to piętro wieży,gdzie nieruchomo wisiały ogromne dzwony;potem szli podrabinie o szerokichszczeblach, a wreszcie po niedużychkamiennych schodkach. U szczytu tych schodków znajdowały się małedrzwiczki. Idrzwiczki te były zamknięte. Siostrzeniec kucharki, który, ściślej mówiąc, był nie dozorcą, ale gajowym, uderzył nogą wdrzwi i zawołał: Hej, wy tam! Dzieci przywarły do siebie potamtej stronie drzwiczek,drżące zniepokoju i tak zachrypnięte od wrzasków, że 109. ledwo już mogły mówić. Toteż Cyryl z trudem jedyniewydusił z siebie odpowiedź: Aha, tu jesteśmy! Jakeście się tam dostali? Na nic byłobymówić, że "na skrzydłach", więc Cyrylodpowiedział: Weszliśmy tu na górę,a potem się okazało, że ktośzamknął drzwi, i nie możemy zejść na dół. Wypuśćcienas,bardzo proszęl A ile was tam jest? spytał gajowy. Tylko czworo rzekł Cyryl. Czy macie przy sobie broń? Czymamy co? Ja mam strzelbę gotową do strzału rzekł gajowy więc lepiej nie próbujcie żadnychswoich sztuczek. Jeżeli was wypuścimy, czy możecie obiecać, że zejdzieciena dół spokojnie, bez żadnych hec? Tak, ach tak! krzyknęły dzieci chórem. Dalibóg zawołał pastor to z pewnością był głoskobiecy! Czy można otworzyć drzwi? spytał gajowy. Andrzej zstąpił parę stopni w dół, "żebymieli którędywyjść", jak później wyjaśnił. Tak rzekł pastor proszę otworzyć. Pamiętajcie dodałjeszczeprzez dziurkę od klucza że przyszliśmy was uwolnić. Dotrzymaciewięc chyba obietnicyi nie dopuścicie się żadnego gwałtu? Ten zamek całkiem zardzewiał powiedział gajowymożna by myśleć, że nie ruszano go odzeszłegoroku. Rzeczywiście tak było. Kiedy klucz w zamku został jużprzekręcony, gajowy powiedział przez dziurkę od klucza głębokim, piersiowymgłosem: Nie otworzę, dopóki nieprzejdziecie wszyscyna drugą stronę wieży! I jeżeli ktoz was tylko się ruszy strzelam zmiejsca! Jazda! Już jesteśmy wszyscy z drugiej strony odpowiedziały głosy. Gajowy był bardzo dumnyi zadowolony z siebie, i przekonany, że jestczłowiekiem niezwykle odważnym, gdywreszcie otworzył drzwiczki. Wyszedł na zewnątrz i wysoko podniósł latarnię, której pełne światło padło nagrupęstraceńców stojącą przy balustradziepo drugiej stroniewieży. Spojrzałi latarnia omało nie wypadła mu z ręki. Patrzcieno! zawołał. To przecież bandadzieciaków! Teraz wysunął się naprzód pastor. Którędyście się tutaj dostali? zapytał surowo. Proszę mi zaraz powiedzieć. ^ Och, proszę namdać zejść na dół zawołała Janeczka chwytającgo za połę płaszcza a opowiemywszystko,jak było! Niktnam nieuwierzy, ale to nic nieszkodzi. Tylko dajcie nam zejść! Resztadzieci tłoczyła się za nią powtarzając to samo. Z wyjątkiem jednego Cyryla. Ten był zanadto zajęty syfonem,który ciąglewysuwał mu się spodkurtki. Musiał gotrzymać oburącz, aby nie wyleciał. Ale i on wykrzyknął błagalnie,-trzymając się możliwienajdalej światła latami: Proszę nam dać zejść! Wreszcie wszyscy zeszli. Nie była to prosta sprawa schodzić po ciemku z nieznanej wieży kościelnej, ale gajowy 111 oświetlał im drogę. Tylko Cyrylsterał się trzymać z tyłuz powodu syfonu, który wciąż mu się wyślizgiwał. W połowie drogi syfono mały włos nie wyleciał. Cyryl w ostatniejchwili chwycił go za główkę, ale sam przytej okazji o małoze nie spadł z drabiny. Drżałnacałym ciele i był blady jakpłótno, gdynareszcie znaleźli się nadole. Wtem gajowy chwyciłCyrylai Roberta za ramię. Andrzej niech poprowadzi dziewczęta powiedział a ja już się tymi zajmę. Proszę nas puścić! zawołał Cyryl. Przecieżnieuciekamy i nie zrobiliśmy nic takiegolProszę nas puścić! Nie wyrywaj się i niegadaj odparł gajowy. Cyrylzresztą wcale się niewyrywał z obawy, by syfon znów musię nie wyśliznął. Tak wkroczylido kancelarii pastora, dokąd zaraz przybiegła pastorowa. Ach, Wiliamie,czy żyjesz? wołała. Robert pośpiesznierozproszył jej obawy. Tak powiedział jest całkiem żywy i zdrowy. Nie zrobiliśmy nikomu żadnej krzywdy. Tylko jest bardzopóźno i w domu na pewno się onas niepokoją. Więc czymożecie odesłać nas jakąś bryczką? A może spytałaAntea w sąsiedztwie jest zajazd, gdzie można by wynająć konie? Marta na pewnoszaleje z niepokoju. Pastoropadł na fotel. Z nadmiaruwrażeń i zezdumienianie mógł wykrztusić anisłowa. Cyryl także usiadł opierając łokcie na kolanach l pochylając się naprzód, żeby zasłonić syfon. Więcjak tosię stało, że znaleźliście się zamknięcina wieży? spytałwreszcie pastor. ^Sss. --^-^^. ^-' ".-^^^. T-ł^'9-J -. ^ ,'. '.. l ^\WS-^'^. w^W^M-^^^^^. ^^W^^^^Ę^'^. =aSS Weszliśmy na górę rzekł wolno Robert ibyliśmy bardzo zmęczeni, więc wszyscyśmy posnęli; a kiedyobudziliśmy się, drzwi były już zamknięte, więc zaczęliśmywołać. I to jeszczejak! rzekła pastorowa. Tak wrzeszczeliście, że ludziepotracili głowy ze strachu. Jakwamnie wstyd? Bardzo nam wstyd! odparła grzecznie Janeczka. Ale kto zamknął drzwi? dopytywał się pastor; Nie mam pojęcia odpowiedział Robert i mówiłnajzupełniejszą prawdę. Proszęnas odesłać do domu. Hm mruknął pastorrzeczywiście, myślę,żetrzeba tak będzie zrobiŁ, Andrzeju, zaprzęgnij konia, odwieziesz ichdo domu. . "^ Sam, to niebąknął Andrzej pod nosem. ' ; ł Adla was ciągnąłpastor niech to będzie nauczką. Mówiłtak dosyć długo, a dzieci potulnie słuchały. Gajowy jednaknie słuchał. Przyglądał się zuwagą nieszczęsnemu Cyrylowi. Wiedział oczywiście wszystko o kłusownikach, od razu więcumiał rozpoznać, kiedy coś ukrywają. Pastor zaczął właśnie tłumaczyć, co należy robić, żeby wyrosnąćna pociechęrodzicom, a nie na ich utrapienie i hańbę, gdyraptem . gajowymu przerwał: On tam coś chowa podkurtką! Cyryl wiedział, że na nic się zda dalsze ukrywanie syfonu. Wstał więc, wyprostował ramiona starając się nadaćsobie wygląd szlachetny, jak owichłopcy zksiążek, którymwystarczyraz spojrzeć w twarz, bynie mieć wątpliwości,że pochodzą z dobrej i szlachetnej rodziny i że zawsze dotrzymują słowa. Po czym wydobył syfon irzekł; A więc tak, proszę. Zapadła chwila milczenia. Po czym Cyrylodezwał sięznowu: Tak, wzięliśmy to zespiżarni i kawałek kury, i ozór,i chleb. Byliśmy straszniegłodni, alenie ruszyliśmy anikremu, ani ciasta. Wzięliśmy tylko chleb, mięso i wodę rzeczynajkonieczniejsze do życia. A to już nie nasza wina,że była tylko woda sodowa. Izostawiliśmy dwa i pół szylinga, bo nie chcieliśmy nic brać za darmo, i napisaliśmylist. I bardzo przepraszamy, i nasz tatuś na pewno zapłacikarę, czy co tam trzeba. Tylko proszę nie posyłaćnas dowięzienia. Bo mamusia bardzo by się zmartwiła. Przedchwilą ksiądz pastor tłumaczył nam, co to jest hańba. Więcmy właśnie niechcemy hańby i proszę namjejoszczędzić! Bardzo przepraszamy i jużwięcejnic nie mam do powiedzenia. A swoją drogą rzekła pastorowa nie rozumiem,jak mogliście dostać się do okna spiżarni? Tego właśnie nie mogępowiedziećodparł Cyrylstanowczo. Czy to jest wszystko, co macie do powiedzenia? spytałpastor. Czy to cała, całkowita prawda? Nie odezwała się nagle Janeczka. Toprawda,ale niecała. Tej reszty nie możemy powiedzieć. I proszęnas nawet niepytać. Och, proszęnam wreszcie przebaczyći odesłać do domu! Podbiegła do pastorowej i objęła ją ramionami. Pastorowa przytuliła ją do siebie,a gajowy zasłonił ręką ustai szepnąłpastorowi: To dobre dzieci, tylko myślę, że nie chcą wydać kogoś, kto sięza nimi chowa. Ktoś kazał im tozrobić, a oniniechcąpuścić farby. Bo tak to zresztą dobredzieci. Powiedzcie mi rzekł łagodnie pastor czy jest ^^.!. ,.a.-fe. a^^ 114 ktoś, kogo niechceciewydać? Czy ktoś jeszcze miał z tymcoś wspólnego? Takpowiedziała Antea myśląc o duszku ale tonie tylko jegowina. No dobrze, moidrodzyrzekł pastor w takimrazie nie mówmy już o tym. Wytłumaczcie mi tylko, dlaczego napisaliście taki dziwnylist. Sam nie wiemodparł Cyryl. Może to dlatego,że Antea tak się śpieszyła,kiedypisała ten list, i wtedynam się naprawdę zdawało, że to nie jest kradzież. Dopieropóźniej, kiedy sięokazało,że nie możemy zejść nadółzwieży,topomyśleliśmy,że nam się źle zdawało. Bardzonam wszystkim przykro i: bardzo przepraszamy. Nie mówmyjuż o tym rzekła pastorowa tylkonastępnym razem lepiej namyślcie się, zanim weźmieciecudzy ozór. A teraz możezjeciepo kawałku ciastainapijecie się mleka na drogę? Kiedy Andrzej przyszedł z oznajmieniem, że końjuż zaprzężony, i spytał, czyma jechać sam i wpaść w pułapkę,którą od początku wyraźnie przewidywał zastał całączwórkę dzieci popijającą mleko, pałaszującą duże kawałyciasta i wybuchającą raz po raz śmiechem z powodu dowcipów pastora. Janeczka siedziała u pastorowej na kolanach. Widzicie więc, że poszczęściło się im znacznie bardziej,niż na to zasługiwali. Gajowy, który byłsiostrzeńcem kucharki, spytał, czymoże pojechać razem z dziećmi, coAndrzej przyjął z wielką radością, bo teraz przybywał mu ktośdla ochrony przedpułapką, zcałą pewnością jak sądził zastawionągdzieś po drodze. Kiedy bryczkazajechała wreszcie przed dom międzywapiennymi skalami a kamieniołomem, dzieci były okrop115 ". nie śpiące, ale czuły, że zawarły z gajowym przyjaźń nacałe życie. Andrzej natomiast nie mówiąc ani słowa wysadził jeprzed żelazną furtką. Wracajdo domu powiedział mu siostrzeniec kucharki, który był jednocześnie gajowym. Ja już pójdędo domu piechotą. Andrzej musiał więc jechać sam, co mu się wcale a wcale nie podobało. Gajowyzaś, który był jednocześniesiostrzeńcem kucharki, odprowadził dziecido drzwi. A kiedywśród mnóstwawyrzutów i połajanek zapędzono je wreszcie do łóżek, gajowy został, by opowiedzieć Marcie, kucharce i pokojówce dokładnie, co się zdarzyło. Aopowiedziałto i wytłumaczyłtak dobrze, że następnegoranka Martanajzupełniej już nie zrzędziła. Od tego dnia gajowy często zaglądał, żeby zobaczyć sięz Martą, i w końcu. ale to już jest całkiem inna historia, jak mówi pan Kipling. Marta co prawdamusiała dotrzymać swojej zapowiedziwczorajszej,żedzieci za karę zostaną cały dzień w domu. Ale wcale tak ostro tego nie pilnowała i zgodziła się nawetwypuścić Roberta napół godziny dla załatwienia jakiejśważnej sprawy. Tą ważną sprawą było naturalnie następneżyczenie. Robert popędziłdo kamieniołomu,odnalazł duszka i wyraził życzenie. Ale toznowu jest całkiem inna historia. Rudyard Kipling, pisarzangielski, autor "Takichsobi(które pewnie znacie, i"Księgi dżungli", którą niedługo przei SSsai^^Mai ROZDZIAŁ VI ZAMEK I NIEWIDZIALNY OBIAD Dzieci miały zostać w domu za karę, z powodu niefortunnychwczorajszych przygód. Oczywiście zdaniemMartynie były toniefortunne przygody, ale po prostuzbytki,więc nie można mieć do niej pretensji. Marta naprawdęmyślała, że spełnia tylko swój obowiązek. Wiecie, jak to jest z dorosłymi: często mówią, że nielubią was karać i że to-robią tytko dla waszego dobra, i żeim jestjeszcze bardziej przykroniżwam i często takjest naprawdę. Marta zpewnością bardzo nie lubiła karać dzieci, taksamo jak one bardzo nie lubiły, kiedy jekarano. Po pierwsze, wiedziała, coto będzie za urwanie głowy w całymdomu, jeśli zakarę niepozwoli im wyjść. A poza tym miałapo temujeszcze i inne powody. To zupełnie okropne mówiła kucharce żeby" ichtrzymać-w pokoju, wtaką piękną pogodę. Cóż, kiedy taksię rozzuchwaliły, że gdybymnie podciągnęła cugli, to któregośdnia gotowe się pozabijać. Upiecz im ciasto na podwieczorek, moja kochana. A Baranekbędzie siedział z nami, jak tylko uporam się trochę z robotą. Iwtedy tamcimogą sobie pobrykać,kiedy się go pozbędą. Elizo,Elizo,pośpiesz się z tymi łóżkami! Już dziesiąta dochodzi, a zające jeszcze skaczą na polul Tak mówią w Kent , kiedy chcą powiedzieć, że jeszczenic nie zrobione. Takwięc, jak jużmówiłam,dzieci zostały w domu, a Robertowi pozwolono wyjść na pół godziny dla załatwieniapewnej, ważnej dla wszystkich sprawy. Jak jużwiecie, tąważną sprawąbyło dzisiejsze życzenie. Robert bez trudu odnalazł Piaskoludka. Było tak gorąco,że Piaskoludek wyszedł ze swego ukrycia tym razem zwłasnej woli i siedział jakby w sadzawce z mięciutkiegopiasku,przeciągając się, rozczesując wąsiki i obracając ślimaczymioczkami na wszystkie strony dokoła. ' Ahalzawołał, gdy jego lewe oczko dostrzegło Roberta wypatrywałemwas właśnie. A gdzie reszta towarzystwa? Mam nadzieję, że nikt z was nie rozbił sobie głowy zpowodu tych skrzydeł? Nieodparł Robertale te skrzydławpakowałynas w straszną kabałę, jak zresztą zawszebywa ze skrzydłami, Więc tamci siedzą i pokutują w domu, a mnie wypuszczono tylko napół godziny,żeby wypowiedzieć życzenie. Więc muszę to jak najprędzej zrobić. No to jazda! rzekł duszekwyciągając się na piasku. Ale właśnie wtedy Robertowi cośsię poplątałoz życzeniem. Zapomniał owszystkim, co sobie obmyślił, i teraz sametylko głupstwaprzychodziły mu do głowy, na przykład ciągutki czy album do znaczków lub scyzoryk o trzechostrzachczy też z korkociągiem. Usiadł na ziemi, żeby lepiej myśleć, ale i to nic nie pomagało. Ciągle wymyślał tylko takie rzeczy, na które tamciniemieliby ochoty na przykład piłka do koszykówki czy Hrabstwo Kent jedna z prowincji angielskich. Anglia dzielisięna hrabstwa, tak jak Polska na województwa. sSfts -iM.-. ^ sztylpyalbo żeby zbić na kwaśne jabłko tego dryblasaSimpkinsa, kiedywróci do szkoły. Może byś się jednak pośpieszyłrzekł Piaskoludek bo czas ucieka. Wiem, żeucieka przyznał Robert ale jakoś niemogę nic wymyślić. Chciałbym, żebyś spełniłżyczeniekogoś z tamtych, chociaż ich tutaj nie ma. Zaraz, zaraz,poczekaj! Ale jużbyło za późno. Duszek nadął się tak, że był trzyrazywiększy niżzazwyczaj, apotem opadł jakprzekłutybalonik i ciężko dysząc leżał nabrzeguswojej piaskowejsadzawki,napół żywy z wysiłku. No! Ledwo dałem radę wyszeptał słabym głosemto było strasznie trudne. A teraz biegnijdo domu,bo tamci na pewno wymyślą cos bardzo głupiego, zanimtam dojdziesz. Robert był też tego pewien. I kiedy pędził do domu, całybyłzaprzątnięty zgadywaniem, jakie też życzenie mogliwypowiedziećtamci wczasie jego nieobecności. Mogli naprzykład mieć ochotę na króliki albo na białe myszki, alboczekoladę, albo żeby jutro była ładna pogoda. Albo też i to było najprawdopodobniejsze ktoś mógł powiedzieć: "Chciałbym,żeby tenRobert wrócił już jak najprędzej". A Robert wracał, i to bardzo prędko,więcw ten sposóbżyczenie byłoby spełnionei dzisiejszy dzień byłby z pewnością zmarnowany. A potemzastanawiał się, co by tumożna takiego wymyślić, co byłoby zabawne w domu bezwychodzenia. Właściwie na tym polegały od samego początku i jego kłopoty. Tak mało jest rzeczy zabawnychw domu, kiedy słonce świeci na dworze, a niestety niemożna wyjść. Robert pędził,jak tylko mógł najszybciej. Kiedyjednak 119. się znalazł na zakręcie, skąd już widać było architektoniczny koszmar ozdobną wieżyczkę na szczycie domu otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Tak szeroko, że musiał zwolnić kroku: nie można przecież biec mając oczyszeroko otwarte. A potem stanął nagle jak wryty, bo domuwcale nie było widać. Ogrodzenie teżznikło, a na miejscudomu. Robert przetarł oczy i jeszcze raz popatrzył. Tak,tamci wypowiedzieli życzenie co do tego niebyło najmniejszych wątpliwości a życzyli sobie, żeby mieszkaćw zamku. I teraz przed Robertem wznosił się zamek, posępny i wspaniały, ogromny i w górę,i wszerz, z mnóstwemstrzelnic i wąskich okienek iz ośmiu wielkimi basztamipo bokach. Tam zaś, gdzie kiedyś był ogród i sad, widaćbyło teraz jakieś białe punkciki przypominającegrzybki. Robert zbliżył się powoli,a wtedy zobaczył, że tonie grzybki, ale namioty, wokół których uwija się mnóstwo ludziw zbroi. Tra-ta-ta-talwykrzyknął Robert. Stało się! Chcielimieć zamek i zamek jest oblężony! To znowu robota Piaskoludka! Wolałbym, żebyśmy nigdy tej bestii niespotkali! Z małego okienka nad mostem zwodzonym i ponad fosą,która ciągnęłasię teraztam, gdzie jeszcze przedpół godziną byłogród, ktoś powiewał czymś jasnymi zakurzonym. Robertowi zdawało się, że jest to jednaz chustek do nosaCyryla. Chustki te nigdynie byłybiałe, od czasukiedyCyrylowi przewróciła się w szufladzie komody butelka"SpecjalnegoEliksiru do Włosów". Robert w odpowiedzizamachał chusteczką i natychmiastspostrzegł się, żebyłoto bardzo niemądre. Albowiemten sygnał dostrzeżonow armii oblężniczej i dwóch ludzi w stalowych hełmachruszyło w jego kierunku. Na nogach mieli wysokie, brązo120 J we buty, azbliżali się tak ogromnymi krokami, że Robertwspomniawszy, jak krótkie są jego własne nogi, nie próbował nawetuciekać. Wiedział, że nic by mu z tego nie przyszło, a mogłoby tylko zirytować nieprzyjaciela. Stal więcnieruchomo, co,zdajesię,podobało siębardzo obu rycerzom. Na świętego Pafnuca rzekł jeden dzielne z niego pacholę! Robert był niezmiernie zadowolonysłysząc,żego nazwano dzielnym, i jakoś mimo woli poczułsię doprawdy dzielniejszy. Puścił mimo uszu słowo "pacholę". Wiedział bowiem, że w ten właśnie sposób mówią ludziew powieściach historycznych dla młodzieży i że niewątpliwie nie oznaczało ono chęci ubliżenia mu. Inna rzecz go trapiła: czy zdoła ich zrozumieć. Ale miał nadzieję, żetak. Bo trzebadodać, że nie zawsze udawało mu się rozumiećkażdą rozmowę z powieści historycznych dla młodzieży. Osobliwe ma nasobie odzienierzekł drugirycerz. Jakaś cudzoziemskasztuczka, jak tuszę. Rzeknij, chłopcze, co cię tu^ sprowadza? Jak dotądRobert wszystko rozumiał. Chcieli teraz,żebyim powiedział, po co tu przyszedł, odezwał się więc: Przyszedłem tu, proszę panów, bochcę iść do domu. Ruszaj więc! rzekłrycerz w dłuższych butach. Nikt de nie wstrzymuje, jeśli tylko nie będziesz tu wadziłi udasz się spokojnie za nami. ''BiK5'kdodał poważnymszeptem widzi mi się, że niesie on jakiś znak dla oblężonych. Gdzie mieszkasz, młody rycerzu? zapytał rycerzwwielkim hełmie. O, tam! rzekł Robert; i ledwo wypowiedział tesłowa, zrozumiał,że powinienbył wskazać odwrotnykierunek. Ach, tako rzeczesz? zaciekawił się ten. w długichbutach. Pójdź tu bliżej, pacholę. To mi sięwidzi sprawadla dowódcy. Po czym opornego Roberta zaprowadzono za uchoprzedosobę dowódcy. Dowódcabył najwspanialszą postacią, jakąRobertowizdarzyło się kiedykolwiek widzieć. Był zupełnie jak naobrazkach, które Robert tak często podziwiał w powieściachhistorycznych. Miał na sobie zbroję i hełm zogromnympióropuszem o barwnych piórach, tarczę i dzidę, mieczu boku, a siedział na wspaniałym rumaku. Przypuszczam,że i jegozbroja, i broń pochodziły z różnych okresów historii. Dzida była z wczesnego średniowiecza, a miecz był w rodzaju używanych w czasie wojen napoleońskich. Pancerz pochodził z epoki Karola Pierwszego, a hełm był z czasów drugiej wyprawy krzyżowej. Herby na tarczy byłyniezwykle imponujące: trzyrozpędzone lwy na błękitnymtle. Namioty były najnowszego typui w ogóle widok obozurazem z armiąi jej dowódcą zapierał wprost oddech w piersiach. Ale Robert był tak oszołomiony, ze wszystko wydawało musię najzupełniej w porządku, aw dodatku jegoznajomość heraldyki i archeologii nie była wcale większa niż utalentowanych artystów, jacy zwykle rysują ilustracje do powieści historycznych. Krótko mówiąc,scenabyła dosłownie "jak na obrazku". Robertpodziwiał ją takbardzo, że czuł siędzielniejszy niż kiedykolwiek. Zbliż się tu, chłopię rzekł wspaniały dowódca, gdyrycerze w szwedzkich hełmach wyszeptali mu niskim, głębokim głosem parę tajemniczych słów. Wypowiedziawszyte słowa dowódca zdjął hełm, bo mu zasłaniał oczy. Miałmiłą, przystojną twarz i piękne, długiewłosy. Nie trwóżsię; nie doznaszodnas obrazy na ciele ani na duchu dodał. Robert bardzo był ztego zadowolony. Co prawda nie bardzo wiedział, co znaczy "obraza naciele" ł czy to jestgorsze niż ziółka przeczyszczające, które mu czasemdawano. Opowiedz swoje dzieje bez obawy rzekł uprzejmiedowódca, Skąd przybywasz i jakie są twe zamysły? Moje co? spytał Robert. Heraldyka nauka o herbach. Archeologia naukao zabytkachz różnychokresów historii. Oczywiście od takiego małego chłopca jakHobert nie możnawymagać znajomościtych obydwu nauk. Natomiastartyści ilustrującyksiążki powinni coś o tym wiedzieć,bo Inaczej Ichrysunki nie będą zgodne z prawdą historyczną. , Co umyśliłeś tu działać? Z jakim przybyłeś tu zleceniem, że tak krążysz pośródmoich zbrojnych rycerzy? Biedne dziecię, wierzmi, iż serce twojej matki kwili teraz za tobą. Myślę, że nie odpowiedziałRobertbo widzi pan, ona nie ma pojęcia, że jestem tutaj. Dowódca otarł ukradkiem łzę, którazakręciła musięw oku, zupełnie tak,jakby to zrobił dowódca wpowieści historycznej,po czym rzekł: Nie lękaj się rzec mi prawdy, o dziecię. Niech cię odejdzie trwoga przed obliczemWulfryka de Talbot. Robert miał dziwaczne uczucie, że tenwspaniały dowódcaarmii oblężniczej sambędąc cząstką spełnionego ży- -czenia jakoś łatwiej zrozumiałby niż Marta czy Cyganie, czy policjant z Rochester,czy wczorajszypastor prawdziwą opowieść o życzeniach i Piaskoludku. Jedynątrudność stanowiło to, że Robertowi wciąż brakło słówtakich,jak "azaliż" lub też "wierzą j mi",aby móc przemawiać takjak chłopiec w powieści historycznej. Zaczął jednak odważnie, przemawiając długimi zdaniami zapożyczonymiz "Młodego krzyżowca" w połączeniu z "Ralfem de Courcy". Dziękici powiedział szlachetny rycerzu za twą uprzejmość. Chodzi jednak o to imam nadzieję, że pansięzanadto nie śpieszy, bo cała ta historia, wierzaj mi, jestt . trochę przydługa. Rodzic i macierz wyjechali z domu,a myśmy poszli do kamieniołomów i znaleźliśmy tam duszka Piaskoludka. Dlaboga! wykrzyknął rycerz. Duszka Piaskoludka? Tak, to znaczy coś w rodzajuczarnoksiężnika, tak, bo właściwie onjestczarnoksiężnikiem. Ipowiedział, że co125 -. dziennie możemy wypowiedzieć jakieś życzenie, które będzie spełnione. Więc prosiliśmy najpierw, żebyśmy byli piękni. To życzenie niecałkiem zostało spełnione mruknął jeden z rycerzy spoglądając na Roberta. Ten jednak udał, że nic niesłyszy, choć uwaga istotnie była dość gburowata, więc ciągnął dalej: A potem życzyliśmy sobiepieniędzy pan mnie rozumie skarbów; ale jakoś nie mogliśmy ich wydać. A wczoraj życzyliśmy sobie skrzydeł, które dostaliśmy, iz początku było naprawdę byczo. Mowa twojajest dziwna i nieskładna przerwałhrabia Wulfryk de Talbot. Powtórz to jeszcze razco było wczoraj? Byczo, to znaczy pierwsza klasa nie, jeszcze nietak byliśmy z tego bardzozadowoleni, to właśnie chciałem powiedzieć. Tylko potem mieliśmy straszny wpadunek. Co toznaczy: wpadunek? ' Może masz na myśli potyczkę? Nie, nie potyczkę. Jak się wpadnie w takie coś bez wyjścia. Wieża? Mój biedny chłopcze, skuli ci łańcuchami nogii ręce? spytał hrabia z prawdziwym współczuciem. Nie, tonie była wieża. Po prostu. poprostu. spotkały nas niezasłużone przykrości wyjaśniłRobert. A dzisiaj za karę nie wolno nam byłowyjść z domu. Tamwłaśnie mieszkam wskazał w kierunku zamku. Reszta jest tam i nie wolnoimwyjść. To wszystko robotaPiaskoludka. Toznaczy czarownika. Ach, bodajbyśmy go nigdy nie spotkali! Czy to potężny czarownik? O tak! Potężny i straszliwy! Mniemasz więc, że to władza czarownika wzmogłagniew idodała siłarmiioblężniczej odparł dzielny hrabia. Wiedz jednak,że Wulfryk deTalbot nie potrzebujepomocy czarownika, aby swoje zastępy prowadzić do zwycięstwa. Naturalnie, że pan nie potrzebujeodparł Robert z pośpiechem. Oczywiście, panu wcaleto nie jest potrzebne, to jasne. A mimo wszystko jest w tym trochęjegowiny, choćnajbardziej winni jesteśmy mysami. Pan nic by wcale nie zrobił, żeby nie my. Jak to,jak to, zuchwalcze? spytał hrabiaWulfryk wyniośle. Mowa twoja jest niejasna i brzmi nieuprzejmie. Rozwiąż mi tę zagadkę! Ach zawołał Robert z rozpaczą pan, oczywiście, nie może o tym wiedzieć, ale pannie jest wcale prawdziwy! Pan jest tu tylko dlatego, że tamci byli tacygłupi, żewyrazili życzenie zamku. I kiedy słonce zajdzie, pan zniknie i wszystko będzie na nowo w porządku. Wódz i jego żołnierze wymienili ze sobą spojrzenia najpierw pełne litości, a następnie surowe, i długoobuty rycerz powiedział: Strzeż się, szlachetny panie; tennicpoń udaje tylko, że jestniespełna rozumu, aby nam wymknąćsię z rąk. Czy mamy go zakuć w kajdany? Wcale nie jestem bardziej niespełna rozumuodwas 4 odparł Robert ze złością. Może nawet mniej. Byłemtylkodość głupi, żeby myśleć, że wy mnie zrozumiecie. Puśćcie mnie i już sobie pójdę nicprzecież wam nie zrobiłem. Kędy? zapytał hrabia, który zdawałsię wierzyć wcałą historię o czarowniku, dopóki sam niezostał w niąwmieszany. Kędy chcesz wędrować? 127. ; Po prostu do domu Robert wskazał na zamek. ;By zanieśćwieść o odsieczy? Nie! ;; No to nie zgodził się Robert, któremu nagle przy' szła pewna myśl do głowy. W takim razie dajcie mi pójść gdzie indziej. ' Myśl Roberta przeszukiwała starannie wszystkie wspomnienia z powieści historycznych. Hrabio Wulfryku de Talbot wyrzekł z wolna czy niebyłoby ujmą dla ciebie zatrzymać gościa. chcę powiedzieć, kogoś, kto nie uczynił tobie nic złego, kiedy tenktośchce zwiać. mam na myśli odejść, nie czyniąc żadnego. gwałtu. Słusznie rzeczesz, młodzieńcze, niech mnie kule bijał odparł hrabia Wulfryk. - Pasuję cięna rycerza! Niestety, za jego słowenwnie poszły czyny: hrabiastał wmiejscu nie dając żadnego znaku. Spełnimy więctwojąprośbę dodał z namysłem. Podążaj, dokądchcesz tuprzybrałniezwykle szlachetną postawę jesteś wolny. Wulfryk de Talbot niewięzi pacholąt, a tu obecny Jakin odprowadzi cię, dokąd życzysz. Dobrapowiedział z wściekłością Robert. Jużja postaramsię o to, żeby Jakin miał dobrą zabawę. N'o chodźmy, Jakin. Zegnam de, hrabio Wulfryku. Zasalutowałw sposób nowoczesnyi popędził prostodokamieniołomu. Jakin w swych długich butach złatwością k mu nadążał. Robert odnalazł Piaskoludka. Wygrzebał go zpiasku, zbudził i błagał o jedno życzenie. Spełniłem już dzisiaj dwa zrzędził Piaskoludek a jedno było tak piekielnietrudne, jakiego już od dawna nie pamiętam. Ach, zrób to, zrób, błagam ciel wołał Robert, gdy Jakin z otwartymi ustami i wyrazem przerażenia na twarzy przyglądał się dziwacznemu stworzeniu, które mówiłowpatrując się w niego swymi ślimakowymi oczkami. No dobrze, a o co chodzi? mruknął duszek najwidoczniej zły, że mu przerwano sen. Chciałbym być razem z tamtymirzekłRobert. Piaskoludek zaczął sięnadymać. H^ertpwi nawet nie przyszło do głowy życzyć sobie,aby znikł zamek i armiaoblężnicza. Oczywiście wiedział, że wszystko to,razemz mieczami, tarczami, dzirytami i namiotami, było tylkodziełem czarów. Ale wyglądało to zanadto prawdziwie, abyżyczyć sobieodczarowania tego wszystkiego. Robert nachwilę stracił przytomność. Kiedy otworzył oczy, reszta dzieciotaczała go zwartym kołem. Nie słyszeliśmy wcale, jakeś tu wszedł powiedzia' ly. Ale jak to świetnie, że życzyłeś sobie, aby się spel' młonasze życzenie! Naturalnie byliśmy od początku pewni, że dlate^ tak się stało. Ale swoją drogą powinieneś byłnas uprzedzić, y gdyby nasze życzenie było na przykład głupie,to co wtedY Głupie? spytał Robert czerwony ze złości. A c62głupszegomogliściewymyślić jak nie to? Niewiele braV' wato, a bylibyście mnie wpakowali nadobre. Po czymopowiedziałim swoje przygody, a tamd prW" znali, że były one istotnie bardzo kłopotliwe. Ale tak bardzo chwalili jego odwagę i spryt, że wkońcu Robert dałsię udobruchać i czuł sięjeszcze dzielniejszy niż wtedy kiedy był w obozie. I ponamyśle zgodził sięzostać -' dowódcą oblężonej fortecy. Dotychczas jeszcześmy nic niezrobili rzekł.za' chęcająco Antea r czekaliśmy na ciebie. Chcemy do mcl1129 ^'^'' strzelać przez te otwory w strzelnicach, z łuku, który nampodarował wujaszek; a ty będziesz miał pierwszy strzał. E, już lepiejnierzekł przezornie Robert. Niemacie po prostu pojęcia, jakoni wyglądają. Mają prawdziwe łukii prawdziwe strzały okropnie długie i miecze,i włócznie, i topory, i całe mnóstwo różnych ostrychnarzędzi. Oni wszyscy sąnajzupełniej prawdziwi. To wcaleniejak na obrazku czy na przeźroczu alboczymś podobnym. Oni naprawdę mogąnas zranić czy nawet pozabijać wcale bym się nie zdziwił. Jeszcze do tej pory czuję,jak boli mnie ucho. Ale wiecieco czyście wy aby dobrzezbadali całyzamek? Bo ja osobiście myślę, ze lepiej im daćspokój, dopóki oni nam dająspokój. Słyszałem, jak tenJakin mówił, że mają uderzyćdo szturmu przed samymzachodem słońca. Możemy po prostu czekaćna ich atak. Czy w zamku są jacyś żołnierzedla obrony? Mię mamy pojęcia odparł Cyryl. Bowidzisz, ledwo zdążyłem wypowiedzieć życzenie, żebyśmy sięznaleźliw oblężonym zamku, kiedy wszystkoprzekręciło siędo góry nogami. A kiedy wszystko na powrótstanęło prostoi zaczęliśmy wyglądać przezokno, to zobaczyliśmy cały tenobóz z żołnierzami i ciebie. no i naturalnie przyglądaliśmysięwszystkiemu, co siętam działo. Ale popatrz! Jaka to ; piękna sala! Prawda? Całkiem jak prawdziwa! Rzeczywiścietak było. Sala miała kształt prostokąta y o murach z kamienia, grubych na cztery stopy, isklepieniaz olbrzymich belek. W jednym rogu były małe drzwiczki,którewychodziły na jakieśschody prowadzące i w górę,i na dół. Dzieci zeszłyna dół i tam znalazły się w wielkiej,sklepionej piwnicy, którejogromne wlerzeje były zamknięte i zabarykadowane. W górze kręte schody kończyły się a"; u wejścia do małej, okrągłej wieżyczki, w której znajdo"fciia^',. ', /. ,,:. -1-1--1- . -.-aM. ' , ' "--1'; '"! -.^.,,^,, wała się mała, jednookienna komnata. Okno owej komnatybyło większe od innych okien i widziało się przez nie mostzwodzony, w tej chwilipodniesiony do góry. Fosabyłabardzo szeroka i głęboka. Ogromne, zamczyste wierzeje wychodziły właśnie na fosę, a naprzeciw nich była też wielkabrama, a w tej bramie znowu malutkie drzwiczki. Dzieci,przeszły przez nie iznalazły się wtedy na brukowanymdziedzińcu, ponad którym ze wszystkich czterech stronwznosiły sięwyniosłe szare mury zamku. Prawie w środku dziedzińcastała Marta poruszając prawą ręką w powietrzuw tył i naprzód. Obok niej znajdowała się kucharka, która w bardzo dziwaczny sposób stąpała w miejscu i poruszała rękoma. Ale najdziwniejszy,aprzytym najstraszliwszy widokprzedstawiał Baranek,który siedziałnaniczym o jakie trzy stopy nad ziemią i śmiał się beztrosko. Dzieci pobiegły w jego kierunku. Ledwojednak Antea wyciągnęła ramiona chcąc go pochwycić, gdy Marta zawołała z gniewem: Dajcie muspokój! Po co go ruszać, panienko,kiedy mu jest dobrze. Ale coon wyprawia? zapytała Antea. Wyprawia? Nic nie wyprawia! Siedzi bardzo grzecznie na swoim wysokim krzesełku i przygląda się, jak japrasuję. Ale nie kręćcie się tutaj,bo mi żelazko wystygnie! Zwróciłasię w stronękucharki robiąc takiruch, jakbyrozniecała niewidzialny ogień niewidzialnym pogrzebaczem. A kucharka w tym czasie zdawała sięwkładać niewidzialną blachę do niewidzialnegopieca. Już was tu nie ma! zawołała. I tak jestem zewszystkim spóżnionai. Nie dostaniecie wcale obiadu, jak mi 131 tak będziecie przeszkadzać. Nojuż! Bo prżyszpilę któremuśścierkę do ogonal Czy jesteś pewna, że z Barankiemjest wszystko w porządku? spytała z niepokojemJaneczka. W porządku jak złoto, jeżeli tylko nie będziecie godrażnić. Myślałam, że chcieliście byćdzisiaj bez niego, alejeżeli wolicie, to możecie go sobie wziąć, proszę bardzol Nie, nie! zaprotestowały dzieci iuciekły w pośpiechu. Właśnie miała się zacząć obronazamku, a Baranekbył na pewno bezpieczniejszy nawet zawieszonyw powietrzu w połowie niewidzialnej kuchni niż w samej kordegardzie oblężonego zamku. Dzieci szybkowróciły przezpierwsze drzwiczki i usiadły bezradnie na drewnianej lawiestojącej pod murem s"^'' To zupełnie siraszne! zawołały naraz Janeezkai Antea, po czym Janeczka dodSS: Tak się czuję, jakbym była w domu wariatów. Co to wszystko znaczy? spytała Antea. To bardzo podejrzane i wcale mi sięto wszystko nie podoba; szkoda, że nie życzyłyśmysobie czegoś zwyczajnego koniana biegunach, osfołka albo czegoś w tym rodzaju. Teraz żadne'życzenianic nam jużnie pomogą powiedział z goryczą Robert. A Cyryl dodał: Może przestaniesz gadać; chciałbymtrochę pomyśleć. Zasłonił twarz rękoma, a reszta dzieci przyglądała musięw milczeniu. Znajdowały sięteraz w obszernej, prostokątnej komnacie o łukowatym sklepieniu. Przez całą długośćustawionebyłydębowe stoły,a jeden mieścił się wpoprzek na podwyższeniu ustawionym w jednymkońcu komnaty. W izbiepanował mrok i mało co było widać. Podłoga była usianamnostweia jakichś cienkichi suchych, patyków. ^SsSSS^^^M^ttt Łafedjił". w^^^^^^^^^/^ssm^^ Wtem Cyryl usiadł raptownie izaczął mówić: Posłuchajcie, cowam powiem, bo zdaje mi się, że jużwszystko rozumiem. Pamiętacie, że umówiliśmy się z duszkiem, żeby w domu nic nie zauważono,kiedy się będąspełniać nasze życzenia. I z Barankiem też nic sięnie przydarzy, oile niewyppwiemyspecjalnego życzenia. Więc nicdziwnego,że oni nic nie widzą: nie widzą ani zamku, aniobozu, ani w ogólenic. Ale przecież zamek znajdujesięwtym samym miejscu, gdzie byłnasz dom był,a właściwie jest i służącesą dalej w domu, jak gdyby nic sięnie stało, bo inaczej coś by zauważyły. A swoją drogą, niemożna mieć zamkupołączonego z domem, więc my znowunie możemy zobaczyć domu, bo widzimy zamek. Tak samojak oni nie mogą widzieć zamku, bo widzą dom. Więc. Dosyć już, dosyć -yzawołała Jaiieczka bo już misię w głowie kręci od 13 twojego mówienia! I mniejszao to wszystko! Jedno, czego bym chciała, to żebyśmy moglizobaczyć nasz obiad. Bo jeżeli obiad będzie niewidzialny,to będzie również niewyczuwalny, a wtakim razie, jakbędzie można go zjeść! I bardzo się togo boję, bo próbowałam dotknąćkrzesła Baranka, ale nic pod nimnie było,tylko jakby powietrze. Apowietrzem nie możemy sięnajeść i tojest bardzo smutne, bo czujęsię tak,jakbym juSod lat nie jadła wcale śniadania. Nie warto zastanawiać się nad tym rzekła Antea bo i tak nicnam z togo nie przyjdzie. Lepiej spróbujmy wybadać to miejsce. Może jednak znajdziemy cośdo jedzenia. Słowato wzbudziły nadzieję w sercach wszystkichi dzieci zabrałysię do przetrząśnięcia zamku. Ale choć byłto najpiękniejszy i najdoskonalszy zamek, jaki tylko możnasobie wyobrazić, i wyposażonywewnątrz we wszystko,co. w takim zamku bywa, dwóch rzeczy brakło tam absolutnie: nie było ani śladu załogi i ani odrobiny jedzenia. Gdybyście przynajmniej życzyli sobie znaleźć sięw zamku oblężonym, ale dobrze zaopatrzonym w prowianti z odpowiednią załogą! rzekła Janeczka z wyrzutem. Ach, moja droga,nie można pamiętać owszystkim odparła Antea. A swoją drogą zdaje mi się, że musi jużbyć pora na obiad. Antea myliła się: było jeszcze za wcześnie. Mimotodzieci pilnie obserwowały dziwaczne ruchy służby pośrodku zamkowego dziedzińca, gdyżoczywiście niemogływ żadensposób odgadnąć, gdzie znajduje się teraz jadalniaich niewidzialnego domu. Wreszcie spostrzegły Martę, jakniosła przez podwórzec niewidzialną tacę, i doszły downiosku, że jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności jadalnia ich domu i zamkowa salabankietowa znajdują sięw tym samym miejscu. Ale też zaraz pojęły, że nic-im z tego nie przyjdzie,skoro taca jest niewidzialna. Toteż popadływ jeszcze większe niż dotąd przygnębienie. W ponurym milczeniu patrzyły teraz,jak Marta kroi nakawałkiniewidzialną pieczeń, nakłada na niewidzialne talerze i niewidzialną łyżką nabiera niewidzialną jarzynęi ziemniaki. Wreszciewyszła z pokoju, a dzieci najpierwspojrzały na pusty stół, a potem po sobie. To już jest chyba najgorsze ze wszystkiego rzekłBobert, który jakdotąd nie zdradzał szczególnego apetytuna obiad. A ja wcale nie jestem taka głodna zapewniałaAntea usiłując swoim zwyczajemznaleźć jakąś pociechęw nieszczęściu. Cyrylostentacyjnie zacisnąłswój pasek o dwie dziurki. Janeczka wybuchnęła płaczem. ^^sswiu^H ROZDZIAŁ VII OBLĘŻENIE I MARSZ DO ŁÓŻKA Gromadka dzieci siedziała w ponurej sali bankietowejprzy samym końcu jednego z długich i pustych dębowychstołów. Teraz nie byłojuż żadnejnadziei. Martaprzyniosłaobiad, ale obiad był niewidzialny i nawet nie można byłogo dotknąć i posmakować. Dzieci na próżno macały rękomapo stole nic tam nie mogły znaleźć poza nagim, zimnymblatem. Nagle Cyryl sięgnął do kieszeni. Hurra! zawołał ztryumfem. Widzicie? Herbatniki! Były pokruszone i połamane, to prawda, ale zawsze byłyto herbatniki. Zresztą trzy były całe, noi spora garść kawałkówi okruchów. Dostałem je dziś rano od kucharki, ale zapomniałemna śmierć wyjaśnił Cyryl dzieląc odnalezione skarbyz niezwykłą skrupulatnością nacztery równe części. Zjedli jew milczeniu, alebyło to radosne milczenie,mimo że herbatniki miały trochę dziwaczny smak, gdyżprzez cały ranek znajdowałysię w kieszeni Cyryla razemz kłębkiem smołowanego szpagatu,kilkuszyszkami i sporym kawałkiem stearyny. Wszystko to dobrze, Wiewióreiu odezwał się Robert alewytłumacz mi jedno, kiedy już tak mądrze wyjaśniłeś nam wszystkoz tą niewidzialnością. Powiedz,skąd 135. się to bierze, że herbatniki możemy widzieć i jeść, a chleb,mięso i wszystkie inne rzeczy poznikały? Doprawdy nie wiem odparł Cyryl pochwili namysłu ale chyba dlatego, że herbatniki były w mojejkieszeni. W nas nic się niezmieniło. Zajrzyj do swojej kieszeni, a przekonaszsię, że wszystko jest jak przedtem. W takimrazie gdybyśmy mielipieczeń przy sobie,to byłaby prawdziwarzekł Robert. Ach, jakbymchciał, żebyśmy ją znaleźli! Ale nie możemy jej znaleźć i nie. znajdziemy. Przypuszczam, że moglibyśmy ją zobaczyć dopiero mając jąw ustach. Albo w kieszeni wtrąciła Janeczka myśląc o herbatnikach. Kto trzyma pieczeń w kieszeni, tygapo? rzekłCyryl. Inna sprawa, że warto spróbować! Pochylił się nadstołemtrzymając twarz mniejwięcejw odległości cala od jego powierzchni, otwierał i zamykałusta, jak gdyby odgryzał kawałki powietrza. Nic z tego rzekł Bobert w zupełnej rozpaczy. Tyle tylko. Oo! Cyryl podniósł się z tryumfującym uśmiechem,a w ustaeh trzymał sporą kromkę chleba. Chleb był najzupełniej prawdziwy. Każdymógłgo zobaczyć. Wprawdziezakażdym razem, kiedy Cyryl odgryzał kawałek, resztachlebaznikała, ale nic tonikomu nie przeszkadzało, bowiedzieli, że Cyryl trzyma kromkę w ręku, choć nikt jejnie mógł ani dotknąć, ani zobaczyć. Cyryl ponownie odgryzł kawałekpowietrza między palcamii w chwili odgryzaniazmieniłosię ono wchleb. Natychmiast cała reszta poszła za jego przykładem i zaczęła posuwać się wzdłużgołego blatustołu, ciągle otwierając i zamykając usta. Robert trafił na spory płat pieczeni i. ale myślę, że lepiejbędzie, jeśli opuszczę zasłonę na resztę tej przykrej sceny. Wystarczy chyba, gdy powiem,że wszyscy zdołali jakośzjeść dostateczną ilość pieczeni,a kiedy Marta przyszłazmienić talerze, powiedziała, że póki żyje,nie widziałajeszcze takiego bałaganu na stole. Na deser było naszczęście zwykłe ciasto w jednym długim kawałku. Aw odpowiedzi na pytaniaMarty dzieci'zapewniałyją zgodnie, że nie chcą anikremu do ciasta, anidżemu, ani konfitur. Wystarczy takie jak jest powiedziały. Hm mruknęła Marta i dodała coś jeszcze, co zapewne miało oznaczać zdumienie, po czym wyszła. Wtedy -nastąpiła druga scena, nad którą nie będę sięjużrozwodzić, bo przecież,jakwiadomo, nikt nie może ładniewyglądać, kiedy chwyta ustamikawałki ciastaze. stołujak piesek. Najważniejsze zresztą było to, żeostatecznie wszyscyzjedli obiad. I teraz każdy odczułwielki przypływ odwagi,tak potrzebnejdla odparcia szturmu, który miał nastąpićprzed zachodem słońca. Robert,jako dowódca, postanowił,że trzeba wspiąć się na szczyt jednejz wież dla zbadaniaterenu, toteż wszyscy zaczęli gramolić się na górę. Zeszczytu wieży widać było nie tylko całyzamek, otoczonyfosą, ale oprócz tego ciągnące się z obu stron namioty armii oblężniczej. Zimny dreszcz wstrząsnął gromadką dzieci, gdy zobaczyły, jak żołnierze nieprzyjacielskich wojskczyszczą i ostrzą broń, jak napinają łuki i polerują tarcze. Spora grupa czeladzi obozowej maszerowała drogą, prowadząc zasobą konie, które ciągnęły potężny pień drzewa. Na ten widok Cyryl zbladł jakściana, wiedział bowiem,że towiozą taran dorozwalenia bramy. 137 ^^^ -:,"^ '. - .. A swoją drogą, jak to dobrze, że otaczanas fosa powiedział i że most zwodzony jest podniesiony dogóry. Nie mamzielonego pojęcia, jaktaki mechanizm działa. Aleprzecież w oblężonym zamku most zwodzony zawsze jest podniesiony. Tak odparł Eobert ale w oblężonym zamku powinna przecież byćtakże i załoga. Ale czy ty wiesz, od jakdawna zamekjest oblegany? spytałCyryl posępnie. Może większość mężnychobrońców zginęła jeszcze na samym początkuoblężeniai cały prowiant zostałzjedzony. A teraz została tylko małagarstka niezłomnych to znaczymy i bronić będziemy zamku aż dośmierci. Aod czego zaczyna sięobronę zamkuaż do śmierci? spytała Antea. Powinniśmy być uzbrojeni ciężko i strzelać do wroga, skorotylko ruszy do szturmu. Dawniej mieli zwyczaj lać roztopiony ołów na idącychdo szturmu,kiedy znajdą się zupełnie blisko rzekła Antea. Tatuś pokazywał mi otwory specjalniepo to robione w murach królewskiego zamku. I takie sameotwory widziałam w baszcie przy głównej bramie. Aja bardzo się cieszę, że tojest wszystko na niby powiedziała Janeczka. Boto jestwszystko na niby, prawda? Nikt nie odpowiedział. Znaleźliw zamku całe mnóstwo bardzo dziwacznej broni. I jeżeli mieli się wnią uzbroić, torzeczywiście bylibywkrótce bardzo "ciężko uzbrojeni", mówiąc słowamiCyryla. Gdyż zarówno miecze, jak oszczepy i łuki były takciężkie, żenawet sam Cyrylnie mógł ichudźwignąć. Cozaś do kuszy, to żadnez dzieci nie potrafiło jej nawet na138 '.-U-Bs. a.aaŁ. ..(^. ^"sa. i.^.,,. ..,,. ^yj, ciągnąć. Już lepiej jakoś radzili sobie ze sztyletami. AleJaneczka miała nadzieję, żenikt z oblegających nie znajdzie się tak blisko,żeby trzeba było robić użytek ze sztyletów. To nic nie szkodzi rzekł Cyryl możemy porobić sobiez tych sztyletów oszczepy i rzucać nimi wgłowynieprzyjaciela. A zresztą,wiecie co? Po tamtej stroniedziedzińca leżymnóstwokamieni. Warto byłoby przynieśćje tutaj. I jeżeli tamci spróbują przepłynąć fosę, to zasypiemy ich kamieniami. 139 Tak więc w komnacie położonej nad bramą wyrósłz jednej strony wielki stos kamieni, a z drugiej błyszczący i groźnie wyglądający stos noży i sztyletów. Antea przechodziła właśnie przez dziedziniec, by przynieść więcej kamieni, gdy nagleolśniła jąbardzo cennamyśl. Podeszła do Martyi powiedziała: Czy moglibyśmy dostać na podwieczorek tylko herbatniki? Będziemy terazsię bawić w oblężenie zamkui chcielibyśmy dostać herbatnikina prowiant dla załogi. Tylko mamtakie brudne ręce, że prosiłabym cię, żebyśmi moją porcję włożyła do kieszeni. A tamtym powiem,żebyprzyszli po swoje. Był to rzeczywiście bardzo szczęśliwy pomysł, gdyżMarta po kolei wetknęła każdemu do kieszeni hojną rękąsporą garść powietrza, które narazzmieniło się w herbatniki, i w ten sposób załoga była dobrze zaopatrzona aż dozachodu słońca. Ponieważ okazało się, że wzamku najwidoczniejnie byłoroztopionego ołowiu,więc przydżwigali wielkie,metalowedzbany pełne zimnejwody, którą zamierzali polewać oblegających. Popołudnie minęło zadziwiająco szybko. Wszystko,cosię działo, było niezmiernie przejmujące; nikt jednak, z wyjątkiem Roberta, nie zdawał sobie sprawy, jak prawdziwieśmiertelneniebezpieczeństwo zawisło nad nimi. Tamciprzecież widzieliobóz i armię oblężniczą tylko z odległości i dlatego wszystko wydawało im się przez pół jakąśzabawą, a przez pół nadzwyczaj ciekawym, ale izupełnienieszkodliwym snem. I jeden tylkoBobert wiedział, jakjest w rzeczywistości. Kiedy nadeszła pora podwieczorku, załogazjadła herbatniki, popijając ze wspaniałych pucharów wodę czer, , ^ "",-nro l' , ^A;.-^. ^-^-^. ^-^^^--. ^^.-^^'^^-'"^'s^atB^^^^r^^g' :"' " '''. - . ' '^'^'ll^'^''7"^^'^! 1 pana ze studni pośrodku dziedzińca. Cyryl wymógł na po- ;'Szostałych, aby osiem herbatników odłożyć jako zapas na -:;S! ; wypadek, gdyby ktokolwiek osłabł wczasie zbliżającej : się bitwy. ^'Właśnie zajęty był układaniemzapasu herbatników ,w małej niszy kamiennejbezdrzwiczek, gdynagleusły- ,yszał dźwięk, na którego odgłostrzy herbatniki wypadły ? mu z ręki. Tymodgłosem był przenikliwy dźwięk rogu. ; Widzicie, żeto jest naprawdęrzekł Robert. Zaraz uderzą do szturmu. Cała załoga rzuciła się do wąskich okienek. Tak, tak mówił Robertteraz wychodzą z namiotów iporuszająsię jak gromada mrówek. Widzę terazJakina, jak harcuje na wprost zwodzonego mostu. Szkoda,że mnie niewidzi, bo z przyjemnością pokazałbym mu język! Z pozostałych jednak niktniemiał ochoty pokazać komukolwiek języka. Bladzi jak ściana patrzyli na Robertazniezwykłym szacunkiem. Jesteśnaprawdę mężny, Robercie rzekła Antea. Bujda! bladość Cyryla zmieniła się nagle w jednej chwili w szkarłat. To nie sztuka, kiedy on już odkilku godzin przygotowywał się do tego, żeby być mężnym^Aja się nie przygotowywałem i w tym cała różnica. Aleręczę, że zapięć minut będę mężniejszy od niego! Ach, mójdrogi! zawołała Janeczkaco za różnica, który zwasjest mężniejszy? Myślę, żeCyryl zrobiłstraszne głupstwoz tym życzeniem zamku. A ja już mechcę tej całej zabawy. To nie jest. zaczął surowo Robert, ale Antea nie dała mu dokończyć. Ależ chcesz, chcesz mówiła przymilnym tonem chcesz, bo to bardzo ładna zabawa. Naprawdę! Bo przecież tamci nie mogą się tu dostać, a nawet gdyby tu weszli, to nic nie zrobiliby kobietom i dzieciom. Żadna cywilizowana armia nic nie robi. Ale czy jesteś pewna, czy jesteśzupełnie pewna, że to jest cywilizowana armia? spytała drżąca ze strachuJaneczka. Oni przecież pochodzą z takich dawnych czasów. To nic, ale są cywilizowani odparła wesoło Antea wskazując na widok za oknem. Spójrztylko na teproporczyki, któremają napikach, jakie sąśliczne ikolorowe! A jakiego pięknego mają dowódcę! Popatrz, to chyba on prawda, że to on, Robercie na siwym rumaku? Janeczka w końcu zgodziła się spojrzeć, a scena zaoknembyłarzeczywiście tak piękna, że aż uspokajała. Zielonarun trawy, biel namiotów, błyski na grotach pik, polerowane zbroje,jaskrawekoloryszarf, którymi przepasanibyli rycerze wszystko to tworzyło jakby wspaniałyi niesłychanie barwny obraz. Grzmiały trąby, akiedytrębacze urwali dla nabraniaoddechu, do uszudzieci doszedłszczęk oręża izbroi oraz przytłumionyszmer głosów. Jeden z trębaczyzbliżył się aż do samego brzegu fosy, lktóra teraz wydawała się znacznie węższa niż początkowo. Podniósł trąbę do ust,po czymdało się słyszeć najdłuższe i najgłośniejsze tegodnia trąbienie. Kiedy wreszcieecho ucichło, rozległ się donośny głos rycerza, który towarzyszył trębaczowi: Słuchajcie! Słuchajcie, wy tam w zamku! Słowa jego docierały wyraźnie do uszu załogi zamkniętej w baszcie przy bramie. Słuchamy! Z czym przychodzisz? odkrzyknął natychmiast Robert. ^,..,. ,, .. ^ ^ . ,."- , . ,-... ;,,,. ,^,^^. ;^^^^- ^ ,^ W imieniu Jego Królewskiej Mości i, w imieniu naszego pana i wodza hrabiego Wulfryka de Talbot wzywamy was do poddania tego zamku pod groźbą zniszczeniago ogniem i mieczem i nie oszczędzenia nikogo. Czy poddajeciesię? Niewrzasnął Robert rzecz jasna,niepoddajemy się! Nigdy! Nigdy! Przenigdy! Rycerz zawołał w odpowiedzi: W takim razieniechże wasz los spadnie na waszegłowy! Wołajcie "hurra! " rzekł Robert żarliwym szeptem. Wołajcie "hurra! ", żeby im pokazać, że się ich nieboimy. Idzwońciew sztylety, żebybyłowięcej hałasu. Raz, dwa, trzy! Hip, hip, hurra! Jeszcze raz: Hip, hip,hurra! I jeszcze raz: Hip, hip, hurra! Okrzyki wypadłydość piskliwie i słabo, za to szczękoręża przydał impowagi i siły. Od strony obozu za fosą rozległsię nowy okrzyk. Wówczas załogaoblężonej twierdzy zrozumiała, że szturm zacząłsię teraz na dobre. W izbie wewnątrz baszty nad wielką bramą ściemniłosię iJaneczka poczułaleciutki przypływodwagi na myśl,że wobec tego dozachodu słońca nie może już być daleko. fosa jest strasznie wąska zauważyła Antea. Ale do zamku nie będą mogli się dostać, nawet jeżeliprzepłyną fosę odparł Robert. I wtejsamej chwili,gdy to powiedział, usłyszał odgłos kroków na zewnętrznychschodach odgłos ciężkich kroków oraz szczęk stali. Naprzeciąg długiej chwiliwszystkim zaparło oddech. Odgłosstali i kroków stawał się coraz bliższy. Wówczas Robertprzyskoczył cichodo drzwi i zdjął obuwie. Czekajcie na mnie tutaj szepnął i szybko, a bez^^^^"S^lA^^^. i.Łta. ai '^^."'^'gigSBB szelestnie wysunąłsię idąc ślademciężkich butów, opa- trzonych wogromne ostrogi. Zajrzał do górnej izby i tamzobaczył rycerza. Był nim, cały ociekającyjeszcze wodąz fosy, Jakin, który manipulował przy maszyneriisłużącejRobert był teraztego pewny do opuszczenia zwodzonegomostu. Robert gwałtownie zatrzasnął drzwi l przekręcił wielki klucz w zamkuakurat w chwili, gdy Jakinprzyskoczył również do drzwi. Potem Robert popędziłschodami na dółi wbiegł domałej, niskiej baszty. W tejwłaśniebaszcie znajdowało się największe okno. Tego powinniśmy byli bronić! zawołał do pozostałych, którzy pobiegli za nim. Zjawili sięw sam czas. Inny żołnierzprzepłynął fosę i palce jegorąkwidocznejuż były na parapecie okna. Robert nie miał pojęcia, jakten człowiek zdołał wygramolić sięz fosy aż tutaj. Widziałjednak kurczowo zaciskające się palce, toteż uderzył w niez całej siły żelazną sztabą, którą znalazł na ziemi. Słychaćbyło, jak żołnierz wpadł z wielkim pluskiem z powrotemdo fosy. W następnej chwili Robertwybiegł już z izby,zatrzasnął drzwi l zasuwał niesłychanej wielkościskoblewzywającCyryla na pomoc. Gdy się z tym uporali, wrócili dołukowatej baszty strażniczej, ciężko dysząc i patrząc wzajem na siebie. Janeczka aż otworzyła usta z podziwu. Nic sięniebój, Janeczko rzekł Robert terazto już nie'potrwadługo. Wtemusłyszeli nad głowamiskrzypienie, po czym cośzaczęło opadać z wielkim hurkotem. Kamienna posadzkapod nimi drgnęła, jakby sięmiała zapaść. Wreszcieusłyszeli stukot i zrozumieli, że opuszczono most zwodzony. To ta bestia Jakin rzekł Robert. Ale jest je- 145. , ^^ - . ;^... -^. ;. . . -^. szcze krata w bramie zamkowej. Jestem prawie pewien, żemaszyneria do jej podnoszenia znajduje się w podziemiu. Teraz słychać było odgłos kopyt końskich przelatującychprzez zwodzonymost i ciężkie buty pieszych żoinierzy. Na górę, aleprędko! zawołałRobert. Zasypiemy ich, czym tylko się da. Nawet dziewczynki odczuły teraz cos w rodzaju odwagi. Pędem pobiegły za Robertem i pod jego kierunkiemzaczęły rzucać kamienie przez wąskie okienko. Na doledały się słyszeć pomieszane hałasy i jęki. Ojej! zawołała Anteaodkładając kamień, którymiała właśnie rzucić przez okno. Boję się,czyśmy kogonie skaleczyli! Robert z wściekłością chwycił za kamień. Mam nadzieję, że tak! krzyknął. Ach, ileżbym dałza tęgi kocioł rozprażonego ołowiu! Możesię mamypoddać, jeszcze czego! Na moście znowu dałysię słyszeć kroki. Potem zapadłomilczenie, a jeszcze później rozległy się głuche uderzeniaterami. Tymczasem wewnątrz basztybyło jużprawie zupełnie ciemno. Wytrzymaliśmy wrzasnął Robert i już się niepoddamy! Za minutę najdalej słońce już musi zajść! Słyszycie? Oni. znów hałasują pod nami. Szkoda, że nie majużczasu, żeby przynieść więcej kamieni! Ale w takim raziepolejemy ich wodą. Niewiele towarte, rzecz jasna, alebędą wściekli. Ojej! zawołała Janeczka. Czy nie myślisz, żemożelepiej się poddać? Nigdy! odparłRobert. Możemy z nimi rokować, jeżelichcesz, ale nie poddamy się nigdy! O, jaktylkodorosnę, toz pewnością będę żołnierzem sami zobaczy cie. Nigdy nie pójdęna urzędnika, choćby mnie nie wiemjak namawiali! To może zamachamy chustką i poprosimy ich o rokowania namawiała Janeczka. Bo mnie się zdaje, żedziś wieczór słońcewcale nie zajdzie. Najpierwpolejemy wodą tychłajdaków! wykrzyknął żądny krwi Robert. Antea wobec tego przysunęła dzbanek do najbliższegootworu do lania ołowiu i chlusnęłasilnym strumieniemwody. Usłyszeli na dole plusk, ale, jak sięzdaje, przeszłoto bez żadnego wrażenia. I znowu rozległo się bicie taranem w głównąbramę. Antea cofnęła się odotworu. Co zaidiotyzmrzekł Robert, który położył się nakamiennej posadzce baszty i przywarł jednymokiem dootworu na ołów. Oczywiście że te otwory wychodząprosto na zewnątrz baszty możnaz nich robić użytekdopiero wtedy, kiedywróg wyważy bramę i kratę i wszystko już jest prawie stracone. Ale dajcie mi tutaj tendzban. Wspiął się na parapet trójkątnego okienkaumieszczonego wysoko w murze i biorąc dzban z rąkAntei,chlusnął wodą przez szczelinę dostrzelania z łuku. Iskoro tylkopopłynął strumień wody,wszystko nagleucichło, jak świeca zgaszona dmuchnięciem: i głuche uderzenia taranu, l wrzawauwijających sięgorączkowo nieprzyjaciół, i okrzyki: "Poddajcie się! " oraz: "Niech żyjeTalbot! "Mroczna izdebka w baszcie zakolysała się nagiei jakby przekręciła do góry nogami. A kiedydzieci przyszłydo siebie z wrażenia, przekonały się, że siedzą spokojniei bezpieczniew dużejsypialni ich własnego domu dobrze znanego im domu zkoszmarnymi wieżyczkami nadachu. Stłoczyli się wszyscy przy oknieŁ wyjrzeli. Fosa pełna 147 wody, namioty i. armia oblężnicza wszyso to znikłai widać było tylko ogród z klombami dalii, nagietek, astrów i późnych róż, spiczaste zakończenia parkanu i cichą, bezludną, białą drogę za domem. Z wszystkich piersi wydarło się westchnienie ulgi. Wszystko w porządkul rzekł Robert, Mówiłem wam przecież! A poza tym, jednak nie poddaliśmy się, prawda? Czy nie jesteś teraz zadowolony, że życzyłemsobie zamku? spytałCyryl. Ja tak wtrąciła Antea ale dopieroteraz. I,drogiWiewiórciu, nieżyczyłabym sobie tego po raz drugi. Ach, to było po prostu wspaniałe! zawołała niespodzianie Janeczka. Nie bałamsię ani trochę. Co ty opowiadasz? zaczął Cyryl, ale Antea nie dała mu dokończyć. Czywiesz powiedziała co mi przychodzi teraz do głowy? 2.e to jest pierwsze nasze życzenie, które nasnie wkopało w jakąś grubszą historię. Bo z tym zamkiemnie było właściwie najmniejszej awantury. Niktnie wścieka sięna nas, jesteśmy w domu i nie się nikomunie; siało, a mieliśmy strasznie przyjemny dzień. Może zresztą nie był tak ściśle mówiąc przyjemny, ale ty mnierozumiesz. No iwiemy teraz,jakidzielny jest Robert. I Cyryl oczywiście także dodała pośpiesznie i Janeczka. I nie mieliśmy najmniejszej awantury z ani jednym dorosłym. Wtem drzwi otwarły się gwałtownie. Jakwam nie wstyd'. rozległ się głos Marty i już ztego głosu można było wywnioskować, żestrasznie jestrozgniewana. Wiedziałam, że nie potraficie wytrzymaćjednegodnia bez urządzenia jakiegoś głupiego kawału! Człowiek nie może już nawet usiąść na chwilę przeddomem,żeby ta banda nie wylała mu na głowę pełnegodzbanka wody! Marsz do łóżek wszyscy i postarajciesięzachować przyzwoiciej jutro. I żebym nie musiała wamtego dwa razy powtarzać! Jeżeli za dziesięć minut nie zastanęwas wszystkich w łóżkach, to mnie popamiętacie! Pomyśleć tylko, nowy kapeluszi suknia! Wybiegłanie zwracając uwagi nacały chór przeprosin. i żalów. Dzieciom było istotnie bardzo przykro,ale tymrazem doprawdy nie było w tym ich winy. Bo cóż możnaporadzić, jeśli wylewa się wodę na oblegającegowroga,a wtej samej chwili zamek zmienia się nagle w zwyczajny dom. I wszystko jednocześnie sięzmieniaz wyjątkiemwody, która ma to nieszczęście, że trafia na czyjś nowy kapelusz. Nie rozumiem tylko, dlaczego woda nie zmieniła się w nic rzekł Cyryl. A dlaczego miałaby się zmienić? spytał Robert. Woda jest wodą zawsze na całym świecie. : Myślę, że studnia w zamku była ta sama, co ifetól ,studnia w drugim podwórzupowiedziała Janeczka. IISte istotnie było. '1 A ja wiedziałem rzekł Cyryl że nie damy rady uporać się z życzeniem bez jakiejś awantury. To byłobyzadobrze. Nochodź, Robercie, bohaterze wojenny! Jeżeligrzecznie pójdziemy dołóżek, to może Marta nie będzietaka cięta i przyniesie nam coś na kolację. Jestem diabelnie głodny! Dobranoc, dziatki! Dobranoc! odparła Janeczka. Spodziewam się, że zamek nie wróci do nas w nocy. Pewnie że nie rzekła z przejęciemAntea. Ale Marta wróci. niew nocy, tylko za chwilę. Odwróć się,to rozplączę ci ten supeł przy fartuszku. Myślę rzekła Janeczka znamysłem że hrabiaWulfryk de Talbot czułby się bardzo pohańbiony, gdybywiedział, że połowa oblężonej załogi nosiła fartuszki. A druga połowa krótkie spodenkidokończyłaAntea. Z pewnością byłby wściekły. Ale stój spokojnie,bo tylko zaciskasz supeł. ?:. ROZDZIAŁ VIII WIĘKSZY NIŻ CHŁOPIEC OD PIEKARZA Słuchajcie obwieściłCyryl. Mam pomysł! Czy to bardzo cię boli? spytał ze współczuciemRobert. Nie błaznuj! Ja wcale nie żartuję. Cicho bądź, Robert! zawołała Antea. Uciszmy się dla wysłuchania przemowy Wiewiórcia rzekł Robert. Cyryl kołysał się na brzegu beczki z wodą na podwórzu,gdzie akurat spotkała się cała czwórka. Zaczął tymi słowy: Przyjaciele, rodacy i rodaczki. Rzymianie! Znaleźliśmy duszka Piaskoludka. Wyraziliśmyróżne życzenia. Mieliśmy skrzydła, byliśmy piękni jak dzień uf, to było,przyznam się wam, naprawdę okropne byliśmy bogaczami i panami zamczyska i mieliśmytę głupią przygodęz Barankiem i Cyganami. Ale dalekośmy z tym nie zajechali. Jakdotąd z żadnego naszego życzenia nie mieliśmy żadnego pożytku! Przydarzały nam się różne przygody wtrącił Robert a to już coś jest. To za mało,chyba żeby to były naprawdę cośwarteprzygodyodparł Cyryl stanowczo. Otóżmyślałem. Doprawdy? szepnął Robert. ...wśródciszy jak tosięmówi nocnej. A tojest tak,jakbykogoś nagle wyrwali z historii i spytali 151. o datę odkrycia Ameryki czy o coś takiego: zawsze doskonale pamięta się taką datę, ale kiedy o nią spytają, to całkiem wylatuje to człowiekowi z głowy. Paniei panowie,wiecie doskonale,że kiedy człowiek wylegujesię w nocyw łóżku, różne myśli przychodzą mu do głowy i mogąsię tam znaleźć różne dobre pomysły na dobre życzenia. Słuchajcie, słuchajcie! zawołał Robert. ...dobreżyczenia, powtarzam, choćby nawet właściciel tej głowy był osłem ciągnął Cyryl. Przecieżnawet zacny nasz Robert mógł byłwpaść na pomysłnaprawdę sensownego życzenia, gdyby nie nadwerężył swojego biednego móżdżku usiłując myśleć. Cicho bądź, Robert, powtarzam, bo zepsujesz całe przedsięwzięcie! Walka na brzegu beczki z wodą jestwprawdzie czymśbardzo pasjonującym, ale jednocześniemokrym. Kiedy sięjuż skończyła i chłopcy częściowowyschli, Antea powie' działa: Właściwie toś ty zaczął,Robert. Ale teraz, kiedytwój honor jest uratowany, daj Wiewiórciowi skończyć. Bo zmarnujemy cały ranek. Awięc rzekłCyrylwyżymającresztki wody zeswojej kurtki powiem zgoda, jeżeli Robert też powie. Niechbędzie zgoda odparł posępnie Robert chociaż mam guza nadokiem wielkości tenisowejpiłki. Antea ofiarowała mużyczliwie chusteczkę i Robertw milczeniuopatrzył swoje rany. Mów dalej, Wiewiórciu rzekła Antea. A więc zabawmy się poprostu wjakąś zwyczajnągrę. Bawmy się w bandytów czy w fortecę, czy w żołnierzy, czy w coś innego. Na pewno wpadnie namjakiś dobrypomysł do głowy, jak nie będziemy o to się starać. Tozawszetak bywa. 152 Mfeiii^te Wszyscy się zgodzili i wybór padł na zabawę w bandytów. Zabawawcale nie gorsza od innychrzekła posępnie Janeczka. Trzeba przyznać,że na początku Robert był dość nieszczególnym bandytą. Kiedyjednak Anteapożyczyła odMarty chustkę w czerwone grochygajowy przyniósłw niej grzyby tego ranka a potem tę chustkę zawiązałana głowie Roberta w taki sposób,że mógł być rannym bohaterem, który poprzedniej nocy ocalił życie córki hersztabandytów nastrój Roberta poprawił się ogromnie. Jużpo chwili wszyscy byli w pełnymuzbrojeniu. Łukiistrzałyprzewieszone przez ramię świetnie wyglądają. A parasolki i młotki krokietowewetknięte za pas nadająich posiadaczowi wygląd uzbrojonego po zęby. Białe bawełniane pilotki, jakie mężczyźni noszą teraz naprowincji, robią niesłychanie bandyckie wrażenie, kiedy do nichprzypiąć paręindyczych piór. WózekBaranka, przykrytyceratą wczerwono-niebieską kratę, stał się znakomitymwozem do wożenia łupów. I nawet to, że Baranek spałw środku, nie było w żadnym wypadku przeszkodą. Więcw najlepszych humorach bandyci wyruszyli drogą wiodącą do kamieniołomu. Powinniśmy być blisko Piaskoludka rzekł Cyryl na wypadek gdyby nam niespodzianiecośprzyszłodo głowy. Bardzo łatwo jest zdecydować się na zabawę w bandytów czy grę w szachy albo pingponga, albo inną jakąprzyjemną grę ale nie jest wcale łatwo robić ją zsensem, kiedy zewsząd czyhają na was najrozmaitsze rozkoszneżyczenia, o których wolno albo nie wolnopomyśleć. Toteż zabawaszła jakoś niesporo i niektórym z bandytów 153 ':. ;\ przyszło do głowy, że pozostali są całkiem do niczego. I nawetzaczęli mówićto sobie otwarcie, kiedynadjechał chłopiec od piekarza z pełnym koszykiem bułek. Takiej okazjinie możnabyło stracić. Ręce do góry! zawołał Cyryl. Oddaj nam twoje skarby! Pieniądzealbo życie! wykrzyknął Robert. Stanęli z obu stron chłopcaod piekarza. Na nieszczęściechłopiec nie okazywał najmniejszego zrozumieniasytuacji, a jak na piekarczyka był doprawdy niezwykle wyrośnięty. Powiedział więc po prostu: Odwal się jedenz drugim, słyszycie? i odepchnąłna bok obydwu bandytów zzupełnym brakiem szacunku. Wówczas Robert chciał go Chwycić nalasso ze skakania Janeczki. Wbrew jednak zamiarom Roberta lasso nieowinęło się wokół ramion chłopca, ale zaplątało się wokółjego nóg,wskutek czego chłopiec się przewrócił. Koszzpieczywem upadł mu na ziemię, a smakowiteświeżutkiebułki rozsypały się na wszystkie strony na piaszczystądrogę pełną kurzu. Dziewczynki rzuciły się, aby pozbieraćbułeczki, a w tej samejchwili Robert i piekarczyk starlisię ze sobą jak mężczyzna zmężczyzną,gdy Cyryl pilnował, by walka toczyła się według prawideł, a skakankaokręcała się wokół nóg walczących, niczym zaciekawionywąż, który chciałby nakłonić przeciwników do. zgody. Nieudało się to jednak. Co gorsza, sposób, w jaki rączki skakanki uderzały walczących po kostkach i łydkach, wcalenie byłzachęcający do zgody. Wiem, że jest to jużdrugawalka czy turniej w tymrozdziale, alenic na tonieporadzę. Taki to już był dzień. Samidobrze wiecie, że sądni, kiedy awanturywynikają raz po raz, choć nikt z wasnie zamierzał ich wywoływać. Gdybym była pisarzem opi sującymprzygody tego rodzaju jak te, które drukowanow "Małych Anglikach" wczasach mojej młodości,oczywiście potrafiłabymopisać dokładnie i tęwalkę. Niestety,nie umiem tego zrobić. Nigdy nie wiem, codzieje sięw czasie walki, nawet kiedy chodzi tylko o walkę psów. Ponadto, gdybym była pisarzem,jak ci,co opisywali "Małych Anglików", Robert zakończyłbywalkę zwycięsko. Cóż, kiedy jestem jak Jerzy Waszyngton:nie umiem skłamać nawet o wiśniach, a więc tym bardziej o prawdziwej Jerzy Waszyngton(17321799)bohater narodowy Stanów ZjednoczonychAmeryki Północnej, naczelny wódzw walce o niepodległośćAmeryki. Był on, jak głosi anegdota z iegodzieciństwa, bardzo prawdomównym chłopcem. PewnegorazuOjcieczauważył w ogrodzie połamanedrzewkowiśniowe. Kiedy spytał syna, kto jesttego sprawcą, JerzyWaszyngton od razu przyznał się do winy. Amerykanie twierdzą, zeWaszyngton dlategozostał wielkim człowiekiem. że zawszęmówił prawdę. 155. walce. Nie mogę więc ukryć przed wami, że Robert zostałdotkliwie pobity, drugi raz tego dnia. Piekarczyk podbiłmudrugieoko, abędąc nieświadom podstawowych prawideł uczciwej gry i dżentelmeńskiego zachowania, wyrwałteż Robertowi sporo włosów z głowy i kopnął go w kolano. Robert twierdził później, że jak nic rozprawiłbysię z nicponiem, gdybynie dziewczęta. Ale ja osobiście nie jestemtegopewna. W każdym razie wynikbył taki, jak opisałam,a więc bardzo przykry dla każdego szanującego się chłopca. Cyryl chciał własne zrzucić kurtkę, by w należytejformie przyjść bratu z pomocą, gdy Janeczkachwyciła go oburękamiza nogi i zaczęła płakać iprosić,żeby dałspokój,boi jego też pobiją. Łatwo pojąć, że taka opinia była bardzopochlebna dla Roberta, nie możnajej jednak porównać z tym, coodczuł, kiedy Antea rzuciła się między niegoi piekarczyka i chwyciła nie umiejącego przyzwoicie walczyć złoczyńcę za pasek błagając, aby dalszej bójce dałpokój. Ach, proszę cię, nierób jużkrzywdy mojemu braciszkowi! wołała tonąc wełzach. On nie chciałzrobić niczłego, to była tylko zabawa. Ręczę ci, że jest mudoprawdy bardzo przykro. Widzicie sami, jakie to było nielojalne wobec Roberta. Bo gdybyprzypadkiem piekarczyk miał w sobie jakieś rycerskie instynkty, gdyby wskutek tego uległ prośbom Antei i przyjąłjej poniżające przeprosinyRobert, jakoczłowiek honoru, nie mógłby już mu nicnigdy zrobićw przyszłości. Lecz jeśli Robert żywił nawetjakieś obawy,zostałyone wkrótce rozproszone. Rycerskośćbyłauczuciem całkowicie obcym sercu piekarczyka. Bardzoszorstko odepchnął Anteę i ścigałRoberta wymyślając mui okładając go pięściamiprzezcałą drogę aż do samego ka156 mieniołomu. Tam kopnął go jeszcze raz, wskutek czegoRobertzarył się głęboko w piasek. Ja ci pokażę,ty szczeniaku! krzyknął na ostatekpiekarczyk i zawrócił, aby pozbierać bułki i zająć sięswoimi sprawami. Cyryl, powstrzymywany przez Janeczkę, niemógł się ruszyćbez zrobienia jej krzywdy, gdyż Janeczkaz siłąrozpaczy przywarła do jego nóg. Piekarczyk spocony i czerwony odszedłwymyślając im do ostatniej chwiliod bandy idiotów,aż wreszcie znikł za rogiem. Wtedy dopiero Janeczka wypuściła Cyryla z uchwytu. Milcząc dostojnie, Cyryl poszedłza Robertem, a dziewczynki udałysię za nim zalewa jąć-sięłzami. Towarzystwo, jakie usiadło na piasku obok szlochającego Roberta, niesprawiało wesołego wrażenia. ZresztąRobert szlochał przede wszystkim z wściekłości. Wiem, coprawda, że chłopiec prawdziwie bohaterski ma zawszesuche oczy po walce. Ale zdrugiej strony, taki chłopieczawsze zwycięża, aw wypadku Robertabyło przecież inaczej. Cyryl był wściekły naJaneczkę; Robert złościł się naAnteę; dziewczynki czuły się wprost okropnie; anikt zcałej czwórki nie miał oczywiście przyjaznych uczuć dla piekarczyka. Zapadło więc, jakmówią francuscy pisarze,"milczenie pełnenapięcia". WreszcieRobertwybuchnął, aż skręcając się z wściekłości i wbijając stopy i ręce głębokow piasek: Niech on tylko poczeka,aż ja dorosnę, ten tchórzprzebrzydły! Bydlę! Nienawidzę go! Ale ja mu jeszcze odpłacę! To wszystko tylkodlatego, żejest większy ode mnie. Ale tyś zaczął rzekła nierozważnie Janeczka. Wiem o tym, idiotko, ale ja przecież tylko na żarty, a on widzisz jakmnie pokopał. 157. Robert zsunął pończochę i pokazał szkarłatnofioletowesińce i skaleczenia. Chciałbym tylko być większy od niego, to wszystko. Wetknął rękę jeszczegłębiej w piasek inagle odskoczył,bo palcami dotknął czegoś włochatego. Był tonaturalnieduszek Piaskoludek. "Czatował tu jak zwykle, żeby znowu wystrychnąć nas na dudków" jak później zauważył Cyryl. No i naturalnie już w następnej chwili życzenieRobertazostało spełnione i oto był teraz większy od piekarczyka. Większy to małopowiedzieć bez porównaniawiększy. Robert byłteraz dużo większy niż ten ogromnypolicjant, który przed latystał na rogu niedaleko królewskiego pałacu i znany był z tego, że tak uprzejmie pomagałstarszym paniom przechodzić przez jezdnię. A był to największy człowiek, jakiego kiedykolwiek widziałam, a zarazem najłagodniejszy. Nikt niemiał w kieszeni centymetra, więc nie możnabyło zmierzyćRoberta. Ale byłznacznie wyższy,niż byłby wasz tatuś,gdyby stanął nagłowie waszej mamusi, czego zresztą z pewnościąnigdybynie zrobił będąc na to zbytdobrze wychowanym. Robertmiał chyba przynajmniej dziesięć albo i jedenaściestópwzrostu, a był również odpowiedniorozwinięty wszerz. Naszczęście ubranie urosło z nim razemi Robert stał terazwśród gromadki dzieci, a olbrzymia pończocha opadałamu w dół ukazując olbrzymisiniec na olbrzymiej łydce. Olbrzymie łzy wściekłości wciąż spływałyz jego olbrzymiej, czerwonej twarzy. A minę miał tak zdziwioną i takśmieszniewyglądał w swoim uczniowskim ubranku przyogromnym wzroście, że nikt z pozostałych nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Duszekznów nas urządził rzekł Cyryl. Nie nas, ale mnie poprawił goRobert. Gdy158 byś miał choćtrochęprzyzwoitości, to spróbowałbyśgonamówić, żeby i ciebie zrobił takim samym dryblasem. Niemasz nawet pojęcia, jakie to głupie uczucie dodałbez zastanowienia. Nie mam i nie chcę mieć; i beztego widzę, jaktogłupio wygląda zaczął Cyryl. Ach, daj spokój! przerwała mu Antea. Doprawdy nie rozumiem, co się z wami dzisiaj dzieje. Posłuchaj mnie, Wiewiórciu, ibądź porządnym chłopcem. Przecież widzisz, jakie to okropne dla biednego Roberta, że jesttam wgórze zupełnie sam. Spróbujmy poprosić Piaskoludka o jeszcze jedną rzecz. I jeżeli się zgodzi, to myślę,żedoprawdypowinien nas zrobićtej samej wielkości. Bardzo niechętnie co prawda reszta dzieci się zgodziła. Kiedy jednak odszukali Piaskoludka, ten nie chciał słyszeć o niczym. Ani myślę powiedziałze złością, pocierając sobiełapkami twarz. Tonieznośny chłopiec, wciąż tylko sięawanturuje. Dobrze mu zrobi, jak przez jakiś czas będzienieodpowiednich rozmiarów. Dlaczego wygrzebywałmnieswoimi okropnymi, mokrymi łapami? Prawie ze mnie dotknął! To zupełny dzikus. Chłopiec zepoki kamienia łupanego lepiej by się zachował. Ręce Roberta były istotnie mokre mokre od łez. Zabierajciesię idajcie mispokójciągnąłduszek. Nie rozumiem,dlaczegonigdy nie życzycie sobieczegoś sensownego: na przykład czegośdo zjedzenia lubdo picia, grzeczności czy . dobrego charakteru. Idźciesobie ode mnie! Piaskoludek groźnie poruszałwąsikami, marszczył brwiiprawie że warczał. Wszyscy zrozumieli, że jakiekolwiekpróby dalszego namawiania go byłyby daremne. 159. Zwrócili się ponownie do olbrzymiego Roberta. I co teraz zrobimy? spytali wszyscy naraz. Po pierwsze odparł ponuro Robert pójdę terazpogadać z piekarczykiem. Dopędzę go na końcunaszej drogi. Tylko nie bijchłopca mniejszego odsiebie, mój drogi rzekł Cyryl. Czy wyglądam na to? odparł Robert z pogardą. Przecieżzabiłbym go od jednego zamachu. Ale będzie miałodemnie pamiątkę. Poczekajcie tylko, aż podciągnę pończochę. Robert podciągnąłpończochę, która była wielkości powleczenia na małą pierzynkę, i odszedł. Robił krokidługości sześciu czy siedmiustóp, więcbez trudu dotarłdo wzgórza, abytam czatować na piekarczyka, który wymachując pustym koszykiem maszerował w stronę wózkaswojego pana rozwożącego chleb do domków po obu stronach drogi. Robertukrył się za kopicą siana na podwórzu farmy położonej na końcudrogi. A kiedy usłyszał, że piekarczykzbliża się pogwizdując, wyskoczył i chwycił go mocnoza kołnierz. A teraz. powiedział, przyczym jego głos był mniej więcej cztery razy grubszyniż zwykle, tak jak jegociało było cztery razywiększe niż zwykle. A teraz nauczę cię kopać chłopcówmniejszych od ciebie. Uniósł piekarczyka do góryi -umieścił go na szczyciestogu siana, to znaczy na jakie szesnaście stóp nad ziemią. Potem przysiadł nadachu obory i powiedział piekarczykowi dokładnie,co o nim myśli. Nie sądzę, abypiekarczykwszystko to usłyszał, bp zdrętwiał ze strachu. Kiedy Robert powiedział już wszystko, co tylko mu przyszłodo 1W ISiulS. a^ ^^^^,iii^%;t,J. " głowy, a niektóre rzeczypowtórzył nawet dwa razy, po- ' i trzasnąłpiekarczykiem i dodał: ftA teraz złaz sobie stąd, jak ci będzie najwygodniej i po czym odszedł, nie oglądającsię za siebie. Nie wiem, w jakisposób piekarczykzszedł na ziemię, alewiem, żespóźnił sięna spotkanie z piekarzem i kiedywreszcie pokazał się w piekarni, oberwałnajpotężniejszelanie,jakie mu się kiedykolwiek w życiu dostało. Przykromi za niego, aleostatecznie należała mu się nauczka, bomali Anglicy w czasie walki nie powinni używać nóg, tylkopięści. Sytuację pogorszyłojeszcze i to, że próbował opowiadać piekarzowi o chłopcu,któregostłukł, i olbrzymiewysokim jakwieża kościelna, którego potem spotkał. Bonikt naturalnie w taką bajeczkę nie chciałuwierzyć. Nazajutrz już uwierzono,ale dla piekarczyka stało się to za późno i nie stanowiło już żadnejpociechy. Gdy Robert wrócił do domu, zastał resztę gromadki w ogrodzie. Antea przemyślnie poprosiła Martę, aby tammogli zjeśćobiad pokójjadalny był niezbyt wielkiibyłoby dość trudno zmieścić tam braciszka wielkościRoberta. Baranek, który przespał spokojnie całeburzliweprzedpołudnie, zaczął teraz kichać i Marta powiedziała, żez pewnością ma katar i powinien zostać w pokoju. I myślę,że to nawet lepiej rzekłCyryl - boz pewnością ryczałby bezkońca,gdyby choć przez chwilę , zobaczył cięw tychstrasznych rozmiarach. Robert byłrzeczywiście czymś takim, co w języku krawieckim nazywa się "na wyrost". Bez najmniejszego wysiłku ibez żadnego wspinania się wszedł do ogrodu przez parkan, choć parkan był wysoki. Marta przyniosła obiad:zimną cielęcinę z ziemniakami, leguminę z mannyi kompot ze śliwek. 161 ', ^"^,-'^, Marta oczywiście nie zauważyła, że Robert jest innegowzrostu niż zwykle, i dała mu zwyczajną porcję mięsai ziemniaków. A. nie możecie sobie nawet wyobrażać, jakmaleńka wydaje siętakazwykła porcja obiadowa, kiedy . jest się czteryrazy większym niż zwykle. Robert stęknąłi poprosił o więcej chleba. Ale Marta nie chciała mudaćwięcejchleba niż zazwyczaj. Spieszyłasię bardzo, bo ga- \jowy miał wstąpić po drodze na jarmark wBenenhurst,a chciała wyelegantować się jeszcze, zanim on przyjdzie. Chciałbym, żebyśmy wszyscy poszlina jarmark rzekłRobert. Nigdzie nie możeszpójść, póki jesteś taki olbrzymi odparł Cyryl. Dlaczego? spytał Robert. Na jarmarkach pokazują olbrzymów nawet większych ode mnie. Nie bardzo zaczął Cyryl, ale Janeczkaw tej samej chwili krzyknęła:"Ach! " tak głośnoi niespodziewanie,że wszyscyzaczęli uderzać ją w plecy i dopytywać się,czy niepołknęła pestki odśliwki. Nie odparła Janeezka ledwo dysząc od uderzeńw plecy to niepestka. To pomysł. Weźmy Roberta zesobąna jarmark i niech go pokazują za pieniądze, którenam potem dadzą! Wtedynareszcie będziemy mięli jakiś "pożytek z tego Piaskoludka! Mnie pokazywaćna jarmarku! wykrzyknął z oburzeniem Robert. To prędzej jamógłbym waspokazywać! I na tym w końcu stanęło. Pomysł niesłychanie podobał się wszystkim z wyjątkiem Roberta. Ale nawet i ondał się wreszcie namówić, gdyAntea zaproponowała, żebydostał podwójny udział wszystkich zarobionych pieniędzy. W wozowni był małystaroświecki wózek do kucyka. Po nieważ wszyscy uznali, że trzeba na jarmark dostać sięjak najprędzej, więc Robert który mógł teraz robić olbrzymie kroki, a przez to poruszać się bardzo szybko zgodził się zawieźć tam rodzeństwo wózkiem. Przyszło mutoobecnie z teką samą łatwością, jak jeszcze tegoż ranawożenieBarankawjego dziecinnym wózeczku. Baranekmiał katar, więc niemógł wziąć udziału wwyprawie. Jechać wózkiem ciągnionym przez olbrzyma było bardzo dziwnym uczuciem. Wyprawa wszystkim się podobała,tylko nie Robertowi l nielicznym przechodniom spoa163 nym po drodze. Ciostatni przeważnie przypominali dzieciom historie biblijne jak powiedziała Antea bo naich widok zamieniali się w słupy soli. Kiedy byli już podsamym miasteczkiem, Robert schował się w szopie, a pozostali poszli na jarmark. Były tam najrozmaitsze huśtawki, buda strzelnicza, rozpędzona, hucząca, grzmiąca karuzelai konkurs na zdobycieorzechakokosowego, uwieszonego wysoko na słupie. Cyrylopanował w sobiechęć zdobycia kokosu a przynajmniejdokonania próby i podszedł do kobiety, która nabijałamałe karabinki stojąc obok całego rzędu butelek uwieszonych na sznurze wzdłuż dużej, brezentowej płachty. Proszę bardzo, kawalerze zawołała kobieta. Pensa od strzału! Dziękujępani odpowiedział Cyryl ale ja przyszedłem tutaj w interesie, nie dla zabawy. Gdzie jest dyrektor? Dy.. co? Dyrektor, kierownik. Ten, co zarządza wesołymmiasteczkiem. Aa!. tam odparła kobieta wskazując tęgiego mężczyznę w wytłuszczonej, płóciennej kurtce, nie opodalśpiącego w słocu. Alenie radzę budzićgo za raptownie, bo jest bardzo porywczy, zwłaszcza w taki upał. Lepiej niech kawaler zaczeka na niego, a tymczasem sobiepostrzela. Kiedy to ważna sprawa rzekłCyryl i myślę,że bardzo dla niego korzystna. Z pewnością byłby zmartwiony, gdyby się dowiedział, jakąstracił okazję. Co, może jakiś zarobek zainteresowała się kobieta czy po prostu jakieś zawracanie głowy? Co to takiego? 164 Olbrzym. Nie buja mnie kawaler? Proszę pójść z nami i zobaczyć powiedziała Antea. Kobietaobrzuciła ichpodejrzliwymspojrzeniem,następnie zawołała umorusanądziewczynkęw pasiastychpończochachl wybrudzonej białejspódniczce wystającejspodbrązowejsukienki i powierzyła jej opiekę nad "budąstrzelniczą", wreszcie zaś zwróciła się do Antei: " Więc chodźmy, ale prędko! Tylko jeżeli chcecie mnienabierać, lepiej przyznajcie się od razu. Ja sama jestemłagodna jak owieczka, ale mój Bili to prawdziwy postrach Antea poprowadziła kobietędo szopy. To naprawdę olbrzym mówiłapo drodze olbrzymi chłopiec w uczniowskim ubraniu podobnym do tego,które nosi mój brat. Nie przyprowadziliśmy go prosto najarmark;' boludzie tak się gapią naniego, że z przejęciadostają jakby jakichś ataków. Aleprzyszło nam na myśl,że możechcielibyście pokazywać go zapieniądze. I możecie to zrobić, jeżeli część tych pieniędzy zgodzicie się namoddać. Ale musielibyście dać nam dosyć dużo, bo chłopcuobiecaliśmy, że dostanie podwójny udział z tego, co zarobimy. Kobieta zaczęła mruczeć coś bardzo niewyraźnie pod nosem, z czego dzieci dosłyszały tylkoposzczególne słowa,jak "spokojni", "placuszki" i inne w tym rodzaju, z czegonic wyraźnego nie dało sięwywnioskować. W pewnej chwilikobieta wzięła Anteę za rękę i trzymała jąbardzo mocno. Tak mocno, że Antea zaczęła sięzastanawiać, co też będzie, jeśli okaże się na przykład,że Robert poszedł sobiealbo też w czasie ich nieobecnościodzyskał swój zwykły wymiar. Pocieszałasięjednak, że 165 dary Piaskoludka trwają zawsze do zachodu słońca, choćczasami bywa to niewygodne. A skoro tak, tonie przypuszczała, by Robert zaryzykował samotną wędrówkę,póki jest taki, jaki jest. Kiedy przyszli do szopy i Cyryl zawołał: "Robertl", siano w szopie poruszyło się nagle i Robert zaczął się z niegogramolić. Najpierw ukazałysię ręcei ramiona, a potemnoga. Kiedy kobieta zobaczyła rękę Roberta, zawołała: "Ojej! ", ale na widok nogi krzyknęła: "Coś takiego! " i całkowicie znieruchomiała. Przez ten czas stopniowo wyłoniła się cała, kolosalna postać Roberta. Wtedykobieta westchnęła bardzo głęboko i zaczęła wyrzucać zesiebie takiemnóstwodziwnychsłów, że w porównaniu z tym "spokojni" i "placuszki" wydawały się zupełnie zwyczajną ludzką mową. Dopiero po długiej chwili zaczęła mówić normalnym, zrozumiałym językiem. Ile chcecie za niego? spytała gorączkowo. Dobrze wam zapłacimy, alenie możecie nas obdzieraćzeskory. Zrobimy specjalną budę dla niego. Wiem nawet,gdzie możnadostać taką, mało używaną, która będziewsam raz. To po małym słoniątku, któreniedawno zdechło. Więc ile chcecie za niego? On jest chyba łagodny,prawda? Teolbrzymy zwykle są łagodne choć to nigdynic nie wiadomo tak, nigdy nie wiadomo! Więc ilechcecie? Damywam zadatek. Będzie się miał jak król, dostaniepierwszorzędne żarcie i wszystko, czego mu tylkotrzeba. On musi być pewnie trochęgłupkowaty, bo inaczejobszedłby się bez was. Więc ile chcecie za niego? Oni nic nie wezmą odezwał się surowo Robert. Niejestem wcale łagodniejszy niż pani, a może jeszczemniej, chyba na pewno mniej. Mogę przyjść i pokazywaćsię przez dzisiejszy dzień, jeżeli mi dacie zawahał się 166 chwilę, zanimwymienił olbrzymią sumę, jakiej chciał zażądaćjeżeli dacie mi piętnaście szylingów. Zrobione odparła kobieta z takim pośpiechem,że Robert poczuł się nagle pokrzywdzonyi żałował tylko,że nie zażądałtrzydziestuszylingów. A terazchodź i zobacz się z moimBillem, a wtedy umówimy się o cenę nacały sezon. Nie jestem pewna, ale myślę,że możesz dostaćnawet dwa kawałki tygodniowo. Więc chodźtylko namiłość boską, kiedybędziemy szli, staraj się być, jak tylkomożesz, najmniejszy! Robert się starał, ale mimo to wcale nie był taki malutki. Zaraz więczebrał się spory tłum i szli jakbyna czele niesłychanie wzburzonego pochodu. I tak znaleźli się na łące,gdzieurządzone było wesołe miasteczko, i depcząc zrudziałą i zapyloną trawę, stanęli u wejścia do wysokiego namiotu. Robert wsunął się tamz wysiłkiem, a kobieta poszłapo Billa. Był toów śpiący tłuścioch i wcalenie wydawałsię zadowolony, że gozbudzono. Cyryl, podglądający przezszparę w namiocie, widział, jak tamten przeciąga się, zrzędzi,potrząsa ciężką pięścią i rozespaną głową. Potem kobieta zaczęła coś bardzo prędko mówić. Do uszu Cyryladobiegło: "takiegoś jeszcze nie widział! " iCyrylz Robertem zaczęli żałować, że niezażądali znacznie więcej niżpiętnaście szylingów. Bili przywlókł się wreszcie do namiotu i wszedł do środka. Kiedy zobaczyłwspaniałe kształty Roberta, wymówił tylko: "A niechmnie licho! ", codzieci zapamiętały,gdyż byłyto jego jedyne słowa. Alewydobyłpiętnaście szylingów, przeważnie miedziakami,iwręczył pieniądze Robertowi. Umówimy się, ile będziesz dostawał, kiedy skończysię przedstawienie rzekł ochrypłym głosem. Zobaczysz, będzie ci u nas tak dobrze, że będziesz chciał zostać 167. z nami na zawsze. Czy potrafisz coś zaśpiewać? A Możecoś jeszczeumiesz? Dzisiaj nie odparł Robert, odrzucając myśl, jakaprzemknęła mu przez głowę, by zaśpiewać "W prześlicznydzień majowy", ulubioną piosenkę mamusi i jedyną, jakąsobie w tej chwili przypomniał. Sprowadź Leona i wyrzuć stąd wszystkiete obrazki zarządziłBili wskazując leżący na ziemi stos bohomazów. Trzeba wyprzątnąć namiot i postarać sięo jakąś zasłonę czy cośtakiego! Jaka szkoda, że nie mamykąpielówek tej wielkości! Ale za dwa dni będą. Młodzieńcze, masz byt zapewniony. Dobrze zrobiłeś, że przyszedłeśdo mnie, a nie do kogo innego. Znam takich, co tłukąswoich olbrzymów ikompletnie ichgłodzą. Więcmówięci,miałeś dzisiaj naprawdę szczęście, żena mnie trafiłeś. Bo ja jestem łagodny jak owieczka i w dodatku nigdy nikogo nie nabieram. Nie przypuszczam, żeby ktoś próbowałmnie pobić odparł Robert patrząc z góry na "owieczkę". Robert klęczał naobu kolanach, gdyż namiot byłza niski, aby mógłsię wyprostować. Lecz nawet i wtej pozycji na większośćludzi mógłpopatrywać z góry. Tylko jestem? okropniegłodny i chciałbym, żebyście dali mi coś do zjedzenia. Ej, Fanny! zachrypiał Bili. Przynieś mucoś dofrygania co tylko najlepszego dostaniesz, pamiętaj! Po czym glos jego przeszedł wszept,z którego dzieci zrozumiały tylko: Pierwsza rzecz jutro z samego rana. czarno na białym. Kobieta wyszła, aby przynieść coś do jedzenia. Okazałosię, żeskładało się ono tylko z chleba i sera, ale ogromnemu, apustemu wewnątrz Robertowi niezmiernieto smakowało. Przez ten czas Bili rozstawił wartę wokół całego namiotu, aby wszcząćalarm na wypadek, gdyby Robertpróbowałucieczki razem z piętnastu szylingami. Można by pomyśleć, że nie jesteśmy uczciwirzekła z oburzeniem Antea, gdy zrozumiaławłaściwe znaczenie warty. Od tejchwili zaczęło się bardzo dziwne i naprawdęniezwykłe popołudnie. Bili był człowiekiem, -który znał swójfach. W ciągukilku minut całe wnętrze namiotu zostało opróżnione; wyrzucono fotografie, najrozmaitsze widoczki i powiększająceszkła,przez które wyglądały jak prawdziwe. Wpoprzekwejścia zawieszono imponującą zasłonę zrobioną z czarno-czerwonej portiery. Robert ukryty był wewnątrz, Bili zaśstał na taborecie umieszczonym zewnątrz namiotu i wygłaszałprzemówienie. Trzebaprzyznać, że przemówienie byłowcale udane. Zaczynało się od stwierdzenia, że olbrzym,którego będzie miał zaszczyt przedstawić publiczności, byłnajstarszym synem cesarza San Francisco, który z powfidunieszczęśliwej miłości do wielkiej księżny panującej nawyspach Fiji musiał opuścić swój kraj i schronić się w Anglii tym kraju wolności, gdzie każdy korzystać 'możeze wszelkich swobód, choćby był nie wiedzieć jak duży. Przemówienie kończyło się zapowiedzią, że pierwszychdwadzieścia osób, które przyjdązobaczyć olbrzyma, płacićbędzie zaledwie potrzypensy. Później zaścena zostaniepodniesiona iBili nie umiał nawet określić, jak bardzobędzie wysoka. Radził więc każdemu się śpieszyć. Pierwszy wysunął sięjakiś młodzieniec, który przyprowadziłdo wesołego miasteczka swoją ukochaną. "Ł tegopowodu zachowywałsię niczym udzielnyksiążę, nie liczyłsię z wydatkami, pieniądze w ogóle nie miały dla niegożadnegoznaczenia. Jego ukochanachciała zobaczyć ol. 169 . brzyma. Dobrze więc, zobaczy olbrzyma, choćby nawetmiało to kosztować trzy pensy od osoby, wtedy gdy wszystkie inne rozrywki-kosztowały zaledwie pensa. Brzeg zasłonyzostał uchylony i młoda para weszła dośrodka. W następnej chwilidziki okrzyk dziewczynywstrząsnął obecną w pobliżu publicznością. Bili z zadowoleniem trzepnął się w udo. "Dobrajest! " szepnął doFanny. Przenikliwy okrzyk młodej osóbkibył istotnie znakomitą reklamą dla walorów Roberta. Dziewczyna wyszłana zewnątrz blada i drżąca,a wokół namiotu zgromadził się zaraz spory tłum. Jak to wygląda? spytał jeden z farmerów. Ach! Okropnie! Po prostu niedowiary! odparładziewczyna. Wielkie to jak stodoła, a wygląd ma dzikijak nie wiem co. Aż całakrew wemnie zamarła. Ale dobrze się stało, że to widziałam, bo taka okazjatylko raz w życiu może się zdarzyć. Dziki wyglądspowodowany był tym jedynie, że Robert usiłował się nie śmiać. Wkrótcejednak przeszła mu chętkado śmiechui nim słońce zaszło, skłonny byłraczej do płaczu. Przede wszystkim zaś chciało mu się strasznie spać. - Bo wyobraźcie sobie, że przez całepopołudnieludzie wchodzili do namiotu w pojedynkę, we dwójkę czy w trójkę,^ i Robert musiał podawać rękę tym, którzy sobie tego ży! czyli, a wszystkim musiał pozwalać, żeby go dotykali, kle' pali,szczypali,pociągali za rękę albo nogędla przekonania się, czy jest prawdziwy. : Reszta dzieci siedziała na ławce, przyglądając się wszystkiemu i wyczekując końca. Były coraz bardziej znużone. Miaływrażenie, że jest to chyba najcięższy sposób zara^ biania pieniędzy, jaki tylko można wymyślić. I w dodatkuwszystkiego piętnaście szylingów! Bili zebrał już co najmniejte lipnie] cztery razy tyle, bo wiadomość o zjawieniu się olb. rzyma rozeszła sięszybkoi zewsząd, z bliska i z daleka,inadciągali ludzie w powozikach, wózkami i pieszo. Jakiś'? niezmiernie wytworny pan ze szkiełkiem w oku i ogromną': żółtą różąw butonierce uprzejmym szeptem zaproponowałRobertowi dziesięć funtów szterlingów tygodniowo za występy w londyńskim Pałacu Kryształowym. Ale Robert musiał odmówić. Nie mogę powiedziałz żalem. Choćbymobie cał i tak bym nie mógł dotrzymać. Biedaku! zawołał wytworny jegomość. Pewniemasz tutaj kontrakt na długielata'. Ale zgłoś się domnie,kiedy termin upłynie. Otomój adres i wręczył Robertowi swój bilet wizytowy. Zrobięto z pewnością, jeśli będęwtedytego samego wzrostu odparł uczciwie Robert. Ach,'jeśli nawet trochępodrośniesz, to nic nie szkodzi! Tym lepiej! rzekł wytworny . pan. Kiedy już sobie poszedł, Robert skinieniem palca przywołał Cyryla: Powiedz im, żemuszę trochę odpocząć. No i zjeść podwieczorek. Podwieczorek przyniesiono niebawem, a na eewnątrz namiotu zjawił się arkuszpapieru z pośpiesznie. Ji.reślonymnapisem: . PRZERWA PÓŁGODZINNAOLBRZYM JE TERAZ PODWIECZOREK Tymczasem w namiocie odbywałasię ożywiona narada. Jak ja sięmam stąd wydostać? spytał Robert. Zastanawiałem się nad tym już całe popołudnie. , Bardzo proste: kiedy słoncezajdzie i odzyskasz swój ^Afe. i.to. t..,. ' ' - """l"l't---l:. ^..-;. , .. . .. ! . " -. 1'.--:;. ^,^.;. ' ,.: . . "^a^ . ^ ^-^-A^,^ zwykły wzrost, wyjdziesz stąd, i już. Nic nam przecież nie mogązrobić. Robert szeroko otworzył oczy. Jak to: nic zaoponował gotowisą naspozabijać,kiedy zobaczą, jaki jestem naprawdę. Nie, musimykoniecznie wymyślić jakiś inny sposób. Musimy być sami,. kiedy słonce będzie zachodzić. To prawda przyznał skwapliwieCyryl i podszedł do drzwi, za którymiBili, paląc glinianą łajkę, pogrążonybył wcichej rozmowie z Fanny. Cyryl dosłyszał tylko jegosłowa: "Całkiem jakbyśmy odziedziczyli majątek". Niechpan posłucha rzekł Cyryl. Już za chwilębędzie panmógł znowu wpuszczać ludzido środka, bo onjuż prawiezjadł podwieczorek. Ale trzeba będzie konieczniezostawić go samego, kiedy słońcezacznie zachodzić. Bootej porze on staje się bardzo dziwnyi jeśli go cośrozdrażni, niebiorę odpowiedzialności za to,co będzie. Dlaczego? spytał Bili. A co naniego nachodzi? Nie umiem tego opisać odparł Cyryl aleonwtedy jakby całkiem się zmienia. Robi się zupełnie niepodobny do siebie, czasem po prostu trudno go poznać. Jestwtedy naprawdę bardzo dziwny. Więc musikoniecznie byćsam, kiedy słońce będzie zachodzić, bo inaczej może się komuśprzydarzyć cos bardzo przykrego. Była to najprawdziwsza prawda, Alena wieczór już będzie chyba w porządku, co? O tak! Wpół godziny po zachodzie słońcabędzie znowu sobą. To rzeczywiścielepiej go nie drażnić powiedziała Fanny. Tak więc na jakie pół godzinyprzed zachodem słońca 173 namiot został ponownie zamknięty "na czas, kiedy olbrzym zjada kolację". Te posiłki olbrzyma, przypadające tak często, śmieszyły bardzo publiczność. Nie ma się co dziwić tłumaczył Bili. Przy swoim wzrościemusi jeść dużo i często. A w środku namiotuczworo dzieci z zapartym tchem układało plan strategicznego odwrotu. Wy idźcie teraz pouczał Cyryl dziewczynki i uciekajcie do domu, jaktylko możecie najprędzej. Palsześć wózek'. Zabierzemy go jutro. Robert i ja jesteśmyjednakowoubrani. Więc poradzimy sobie w taki sposób,jak zrobił to Sydney Carton . Ale wy musiciesię już terazwydostać, bo inaczej nic z tego niewyjdzie. My obydwajmożemy biecbardzo prędko, alewy nie choćby się wamzdawało, że możecie. Nie, nie, Janeczkol Wiem, co chceszpowiedzieć, ale to nie ma sensu, żeby Robert przebijał sięteraz przez tłum. Policja zaraz zacznie go śledzić i kiedywróci do zwykłegorozmiaru, na pewno z miejsca go zaaresztują. Więc wymusicie pójść,alejuż! Jeżeli nie pójdziecie w tej chwili, to nigdy więcej do was się nieodezwę. Właściwie to wy wpakowałyście nas w tę całą historięprzezto, żełapałyście Roberta i mnie za nogi wtedy, przy piekarczyku. No, już wasniema! Po tych słowach Janeczka i Antea wyszły. Idziemy teraz do domu powiedziały Billowi. Zostawiamy olbrzyma upan"a. Ale niech pan będzie dla Jeden z bohaterów książki sławnegopisarza angielskiego Dickensapt "Powieść o dwóchmiastach" Sydney Carton byi niezmiernie podobnydo pewnego arystokraty, Karola Eyremonde, który w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej został niesłusznie skazany na śmierć. Pragnącratować niewinnegoczłowieka SydneyCarton wykorzystał swe ogromne podobieństwo do skłzańca idobrowolniezginął zamiast niego. ^itttiSatw}:^^^, ,, . :it?(. ^ :, '"""i^Ht^^. ;..^^^^^^^ niego dobry. Było to świadome wprowadzenie w błąd, ; ;i jak później przyznała Antea, ale cóż miały robić? Kiedy dziewczynki odeszły, Cyrylzbliżył się do Billa. Proszę pana powiedział on prosi, żeby muprzynieść kilka kłosów pszenicy. Rośnietam wpolu, niedalekostąd. Więc pójdę i zaraz wracam. Aha,i on prosi, czybynie można trochę rozluźnić namiotu od tyłu? Bo mówi,żejuż ledwo możeoddychać, takmu jest duszno. A ja będęuważał, żeby nikt nie mógł zajrzeć do środka. Przykryjęgo czymś, żeby się trochę zdrzemnął, póki nie wrócę z kłosami. A te kioskimuszę mu przynieść, bo kiedy stajesiętrochędziwny, jak już panu mówiłem, to nie ma cosię z nim'spierać. Olbrzym ułożył się wygodnie, przykryty workami i starym brezentem. Uniesiono jedną ze ścian namiotu i braciaznaleźli się teraz sami. Szeptem omawiali ostatnie szczegóły planu. Z zewnątrz od strony karuzeli dochodziły wesołe melodyjki, wygrywane w celu ściągnięcia nowejgrupy amatorów napowietrznej jazdy. Zaraz pozachodzie słoncś obok Billa przebiegł chłopiec w uczniowskim ubranku. Biegnę terazpo kioski! zawołał i szybko zmieszał ; się z tłumem. W tejsamej chwili chłopiec w uczniowskim ubranku wysunął się z tyłu namiotui minął Fanny stojącą tam na czatach. Biegnę terazpo kioski! zawołał i tenchłopiec. On również szybko się oddalił ł zaraz zmieszał się z tłumem. Chłopcem,który wyszedł od frontu, był Cyryl; odtyłunamiotu wyszedł Robert teraz po zachodzie słońcajuż znowu zwykłych rozmiarów. Obydwaj szybkoprzebiegalipole i doszli do drogi, gdzie Robert dopędził Cyryla. -... ^."^. ,,. . ", , , 175 . -.-. Wtedy zaczęli gnać, co sił w nogach. W domu znaleźli sięw tym samym czasie co dziewczynki, bo droga była daleka i chłopcy prawie bez przerwy biegli. Droga była naprawdę bardzo daleka, o czym przekonali sięnastępnegoporanka,kiedy musieli ciągnącdo domu wózek, a nie byłoz nimi olbrzymiego Roberta, dla którego cały ten zaprzągnawet z ładunkiem nie przedstawiał większego kłopotu niżnajzwyklejszy wózek dziecinny. Niestety nie potrafię wam powtórzyć, co powiedzieliFanny i Bili, kiedy przekonali się o zniknięciuolbrzyma. A nie mogę tego powtórzyćpo prostu dlatego, że samanie wiem. ROZDZIAŁ IX DOROSŁY Cyryl zauważył kiedyś, że wcodziennym życiujestmnóstwookazji, w których życzenie spełnione przez duszkamogłobysię niesłychanie przydać. Pewnego ranka, -kiedyzbudził się bardzo wcześnie, myśl o tymnie dawałamuspokoju. Było tow dwa dni potem, kiedy toRobert chciałbyć większyod piekarczyka i gdy życzenie to zostało spełnione. Całydzień poprzedni zajęty był dygowaniem wypożyczonego wózka. Cyryl ubrał się bardzo szybko. Nie wykąpał się nawet,bo wannabyła blaszana, a blaszanewanny robią okropnyhałas. Cyryl zaś nie chciał budzić Roberta, gdyż miałzamiar wymknąćsię zupełnie sam, jak to kiedyś zrobiłaAntea, i popędził, prawie że ze świtem do kamieniołomu. Ostrożnie i według wszelkichprawideł wygrzebał Piaskoludka, po czym zaczął rozmowępytaniem, czy duszek niemiał żadnychprzykrych następstw z powodu zetknięcia sięprzedwczoraj ze łzamiRoberta. Duszek byłw dobrym humorze i odpowiedział z równą uprzejmością. A teraz powiedz mispytał cochciałbyś, żebymdla ciebie zrobił? Bo myślę, że dlatego przyszedłeś tutajtakwcześnie, żeby dostać cośtylko dla siebie, coś, oczymtwoje rodzeństwo nie miałoby nicwiedzieć. Prawda? A jeśli tak, to usłuchaj mnie, a z pewnością dobrzena tym '-. . 177. wyjdziesz. Poproś o ładne, tłuste megaterium i niech ci topójdzie na zdrowie! Dziękujębardzo rzekł grzecznie Cyryl alemożekiedy indziej. Bo to, o co chciałemprosić. Tylko powiedzmi dla pewności: wiesz oczywiście, jak się wypowiada życzenie przy rozmaitych grach? Ja rzadko kiedybiorę udział wgrach odparł suchoPiaskoludek. No, ale wiesz, o co mi chodzi zniecierpliwił sięCyryl. Więc chciałemcię zapytać, czymożesz spełnić nasze życzenie wtedy, kiedy nam przyjdzie do głowy, żebyo coś prosić i żebyśmy ciebie specjalnie nie szukali? Byłobyci nawet wygodniej, bo nie budzilibyśmy cię niepotrzebnie dodał chytrze Cyryl. Owszem, jest to możliwe. Ale na pewnoskończy sięw tensposób, że wyrazicie życzenie czegoś, czego wcale niechcecie;tak jakwtedy z zamkiem odparł duszek przeciągając się iziewając. Zawsze tak się dzieje, odkąd ludzie przestali jeść prawdziwe smakołyki, takie jak na przykład megaterium. Ale niech będzie, jak chcesz. Do widzerdal Dowidzenia! odparł uprzejmieCyryl. Wiesz co rzekł nagle duszek wyrzucając naprzódswoje długie, Ślimacze oczka. Mam jużwas całkiem dosyć. Mię macie wcale więcej rozumu niż cztery ostrygi. Chciałbym,żeby się to już skończyło. A teraz idź sobie! I Cyryl poszedł. Jak temałe smarkaczesą strasznie długo smarkate rzekł Cyryl,kiedy Baranek wyciągnął mu niepostrzeżeniezegarek zkieszeni, po czym, pomrukując gniewnie, otworzył kopertę i zabrał się do kopania w ogrodzie zegarkiem,Rając go zamiast łopatki. Skutek'byłtaki, że nawet ciepłą wodą nie dało się wypłukaćziemi ze środkai zegarek oczywiście stanął. W pierwszej chwili Cyryl, rozgniewany, powiedział bardzowiele bardzo przykrych rzeczy. Ale teraz trochę się uspokoił i zgodziłsię nawet nieść Baranka"na barana" kawałek drogi do lasku. Przedtemjeszczenamówił całą czwórkę, by zgodzili się na jego plan i niewypowiadali żadnego życzenia, dopóki nie przyjdzie im namyśl coś, czego będą chcieli naprawdę. Więc tymczasemposzli sobie do lasu obierać orzeszki i właśnie cała piątkasiedziałazadowolona na miękkiej trawiew cieniu kasztana. Baranek swymi tłustymi łapkami wyciągał całe garścietrawy i mchu, a Cyryl w ponurej zadumie przypatrywałsięszczątkom swego zegarka. Ależ onrośnieodparła Antea na uwagę Cyryla. Prawda, że rośniesz,mój skarbie? Lośniespotwierdził wesoło Baranek. Będęduży, będę miał scelbę i kacuski i. i w tym miejscu. wyobraźnia czy może słownictwo zawiodły Baranka. A swoją drogą, było to najdłuższe przemówienie, jakie dotąd wygłosił. Toteż wszyscy byli nimzachwyceni. NawetCyrylżyczliwie poklepał Baranka i wytarzałgo we mchu, czemutowarzyszyły zachwycone piski małego. Myślę, że przyjdziedzień, kiedy będziejuż zupełniedorosły ciągnęła Antea wpatrując się w zamyśleniuw błękit nieba prześwitujący pomiędzy gałęźmi kasztana. Ale w tej samej chwili Baranek, mocujący się wesoło z Cyrylem, tłustą nóżką obutą wsandałek palnął swego braciszkaw pierś. Rozległ się lekki trzask to niewinny Baranekstłukł szkiełko w zegarku tatusia pożyczonym bez wiedzyojca chwilowo przez Cyryla. Przyjdzie dzień, kiedy będzie dorosły! powtórzyłCyryl cierpko, obalając Baranka na trawę. Nie wiem,czy kto z nas tego doczeka. A chciałbym,do licha, żebyjuż. Uważaj! zawołała Antea truchlejąc z obawy, coteżmoże się stać. Ale już było zapóźno; jak głos i echozbiegły się jej słowa ze słowami Cyryla: Antea: Uważaj. Cyryl:. teraz był dorosły! Piaskoludek, jak zwykle, dotrzymał przyrzeczenia. I otow przerażonych oczach rodzeństwa Baranek gwałtowniei nagle stal się dorosły. Byłą to doprawdy straszliwa chwila. Zmiana nie była tak nagła, jak to zazwyczaj się działoprzy poprzednich życzeniach. Najpierw więc małemu zmieniła siętwarz. Stała się szczuplejsza i większa, na czołowystąpiły mu zmarszczki, głębiej osadzone oczy ściemniały,ustawydłużyłysię i stały się cieńsze. Najokropniejsze zaśbyło to, że mały,ciemny wąsik zjawił się nagle na górnejWardze tego, który z wyjątkiem twarzy byłwciąż 180 jeszcze dwuletnim maleństwemw lnianym kaftaniczkui w białych, szydełkowych majteczkach. Nie chcę, żeby był duży! Niechcę! Niech chłopcy teżnie chcą! Wszyscy marzyli o tym, żebysię to odstało,gdyż widok Baranka mógł przerazić każdego, nawet najzupełniej pozbawionego serca. Dzieci wysilały wolę takbardzo,że aż im się w głowachkręciło i niemal traciłyprzytomność. Ale wszystko napróżno. Kiedy las przestałjuż kołować im w oczach, wzrok ich przykułodrazu widokbardzo dobrze prezentującego sięmłodzieńca weflanelowym ubraniu i słomkowym kapeluszu. Młodzieniec ów miałtesame małe wąsiki, które przed chwilą widzieli, jak wyrastały na górnej wardze Baranka. A zatem byłto istotnieBaranek ale dorosły! Ich własny, mały Baranek Nastąpiła okropna chwila. Dorosły Baranek wytwornym ruchemwstał z trawnika i oparł się o pieństarego kasztana. Słomkowy kapelusz nasunąłsobie na oczy;był najwyraźniejzmęczony i chciało mu się spać. Dawny Baranek, nieznośnyi kochanyBaranek, nieraz zasypiał w bardzo dziwnych porach i nieoczekiwanych miejscach. Czyżby więc nowy Baranek,w popielatym flanelowymubraniu ijasnozielonymkrawacie, miałzachowywać się tak jak tamten? Czy teżjegoumysłwyrósł razem z ciałem? Nad rozstrzygnięciem tego zagadnienia naradzała siąterazcała nasza czwórka, siedząc wśród żółknących paprocio kilka kroków od drzemiącego Baranka. Tak czy owak to strasznerzekła Antea. JeżeliumysłBaranka jest takżedorosły, to nie ma mowy o tym,żebyśmy się nim opiekowali. A jeżeli został w gruncie rzeczy małymdzieckiem,to jak go skłonić do tego, żeby zachowywał się, jaknależy? Wdodatkuza chwilętrzeba będzie już pójść na obiad. 181. A nie znaleźliśmy jeszcze ani jednego orzecha wtrąciła Janeczka. Co tam orzechy! odparł Robert. Co innegoobiad. Nawet w połowie nie najadłem się wczorajszymj^oadem i od tego czasu wciąż jestem głodny. Czy niemoglibyśmy przywiązać godo drzewa i pójść na obiad, apotem wrócićtu znowu? Ładnie by wyglądałnasz obiad,gdybyśmy wrócilido domubez Baranka! zawołał Cyryl zrozpaczonym tonem. Ale skutek będzie ten sam, kiedy wrócimy z nimwtakim stanie, w jakim jest teraz. Wiem, że to moja wina,i nie potrzebujecie mi ;tego wciąż przypominać! Wiem,żejesteirpawierzę,niegodni, żeby mnie święta ziemianosiła! Ale sfSH5 się i nie macb o tym mówić. Teraz chodzitylkooto, co zrobimy z Barankiem. Zbudźmy go i zaprowadźmydo miasteczka, a tammożnabędzie coś zjeść w cukierni zaproponował Robertz nadzieją w glosie. Zaprowadzić go? powtórzył Cyryl. Spróbuj tozrobić! Wszystkoto moja wina, przyznaję, ale pomyśl,w jaki sposób możemy gdziekolwiekzaprowadzić takiegomłodzieńca. Baranek był zawsze przekorny i lubiłrobić nazłość. A teraz, kiedy jest dorosły,widać od razu, co to za' szatan. Popatrzcie na jego usta. W takim razierzekłRobert zbudźmygo i zobaczmy,. jak on się zachowa. Może zabierze nas do miasteczka ł będzie nam fundował. Pewnie ma furę pieniędzypo tychswoich eleganckich kieszeniach. Bo przecież takczy owak musimy zjeść obiad. Złożyli kilka listków paproci izaczęli cisnąć losy. Loswypadł naJaneczkę, która miała obudzić dorosłego Baranka. 'Sh^^^^^^^. ^j,;', Zrobiła to z wielką ostrożnością, łaskocząc lekko jegonos łodyżkąpowoju. Baranek mruknął dwukrotnie: "Ależte muchy! ", a potem otworzył oczy. No i co tam, bąki? zagadnął znudzonym tonem. Wdąż jeszcze tutaj siedzicie? Która też tomoże być godzina? Spóźniciesię chyba na obiad! Pewnie że się spóźnimy odparł z goryczą Robert. No to jazda do domu rzekł dorosły Baranek. A co będziez twoim obiadem? spytała Janka. Ach, to drobiazg! Możewiecie przypadkiem, jak dalekostąd na stację? Myślę, że chyba dzisiajpojadę do miasta izjem obiad w klubie. Cała czwórka osłupiała po prostu z przerażenia. Baraneksam,bez opiekimiałby jechać do miasta i jeśćobiad w klubie? Może jeszcze zostałby tam na kawie! Zachód słońcagotów zaskoczyćgo w jakimś wytwornym lokalui bezradne, śpiące maleństwo znalazłoby się nagle zupełniesamo, z całą masą obojętnych kelnerów dokoła i z głębiklubowego fotela zaczęłoby wołać rozpaczliwie: "Panteja! "Antea . wzruszyła się tym obrazem tak, żeaż łzy stanęły jejw oczach. Barasiu najmilszy, nie możeszprzecież nigdzie samchodzić! krzyknęła nieopatrznie. Dorosły Baranek zmarszczył z niesmakiem brwi. Droga moja Anteo powiedział ile razymam citłumaczyć, że mam na imię Hilary albo Eugeniusz,, albowreszcie Ryszard? Moje małe siostrzyczki i braciszkowiemogąmnie nazywać którymkolwiek ztych imion, ale nie"Barasiem", co jest głupią pozostałością dawno minionegodzieciństwa. To było zupełnie okropne. Więc Baranek zmienił się teraz w ich starszego brata? Co prawda rzeczywiście tak było, 183. skoro był dorosły, oni zaś jeszcze nie. Antea i Robert zaczęli szeptem naradzać się w pośpiechu. Ale codzienne niemal przygody, wynikłe zżyczeńspełnionych przez Piaskoludka, sprawiły, że dzieci stały sięteraz nad wiek rozumne. Kochany Hilary rzekła Antea,reszta zaś rodzeństwa omal nie udławiła się samym dźwiękiemtego imienia wiesz o tym, że ojciec nie życzył sobie, abyś jechałdo Londynu. Z pewnością byłby bardzo niezadowolony,gdybyś nas zostawił bez opieki. Ach dodałamówiącjużtylko do siebie co za okropny kłamczuch zrobił się zemniel Wiesz co powiedział Cyryl jako nasz najstarszybrat powinien byś przynajmniej zabrać swoje młodsze rodzeństwo domiasteczkai tam zafundować nam coś dobrego. a potem przewieźć nas łódką! Jestem ci nieskończenie wdzięczny za te propozycje odparł uprzejmie Baranek ale przyznam się, że wolętym razem być sam. Więc idźcie do domu na obiad, a jamoże zajrzę tam w porzepodwieczorku, chociaż nie obiecuję. Możebyć i tak,że wrócędopierowtedy, kiedy jużbędziecie w łóżeczkach. W łóżeczkach! Cała czwórka wymownie spojrzała po sobie. Ładnie wyglądałoby ich pójście do "łóżeczek", gdybytakzjawili się w domu bez Baranka. Obiecaliśmy mamusicałyczas uważaćna ciebie, jeżeliweźmiemy cię zesobą wyrwało się Janeczce, zanim innizdążyli ją powstrzymać. Słuchaj, Janeczko odparł dorosły Baranek zagłębiając ręcew kieszeniach spodnii patrząc na nią z góry dzieci iryby głosu nie mają. Jesteście na ogółdosyć miłągromadką smarkaczy, ale powinniście zrozumieć, że nie wolno nikogo zanudzać. Więcidźcie już wreszcie do domu,a jutro, jeślibędziecie grzeczni, to możedostaniecie odemnie pensa nagłowę. Słuchaj, staryrzekł Cyryl naśladując, jak tylkopotrafiłnajlepiej,tonrozmowy "między mężczyznami" dokąd ty się właściwie wybierasz? Może weźmiesz Robertai mnie ze sobą, jeśli ci przeszkadzają dziewczynki? Był to naprawdę piękny gest ze stronyCyryla, bo wiadomo, że bardzo nie lubiłpokazywać się między ludźmiz Barankiem, a przecież po zachodzie słońca Baranek będzie oczywiście na powrót maleństwem. "Męski" ton odniósł pożądany skutek. Chcę po prostu podjechać rowerem do miasteczkarzekł od niechcenia. Baranekgładzącczarne wąsiki. Obiad zjeść mogę "Pod Trzema Koronami", a potem chciałbym popływać trochę po rzece. Ale nie mogę pnseoeż zabrać was wszystkich na rower, prawda? Więc bądźciegrzeczni, nie róbcie mi kłopotu iwracajcie do domu. Położenie wydawało siębeznadziejne. Robert wymieniłrozpaczliwe spojrzenia z Cyrylem. Antea odpięła szpilkę,dzięki której spódniczka i bluzka trzymały się razem, a teraz w jednej chwili rozsunęły się. Wręczyła szpilkę ukradkiem Robertowi, robiąc przy tym pełne głębokiej wymowyminy. Robert wysunął się niepostrzeżenie i pobiegłna skrajlasu. Tam, przy drodze, stał rzeczywiście rower, i nawetbardzo piękny. Robert naturalniedomyślił się od razu, żejeśli Baranek jest dorosły, to musi mieć rower. Był toprzecież jeden z głównych powodów, dla których sam Roberttak pragnął być już dorosły. Szybko zrobił należytyużytekze szpilki jedenaście przekłuć w tylnej dętce, siedemzaśw przedniej. Chętnie byłbydoszedł do dwudziestu, dwóch,lecz szelest rozsuwanych gałęzi ostrzegł go o zbliżaniu się 185. reszty . rodzeństwa. Szybko więc jeszcze nacisnął jednoi drógie koło, a w nagrodę usłyszał mile brzmiące "sss. " powietrze wydostawało się wszystkimi osiemnastudziurkami. Dętki nawaliły rzekł Robert dziwiąc się sobie samemu, jak mógł tak szybkonauczyć się oszukiwać. A rzeczywiściezawtórował mu Cyryl. Coś musiało je przebić rzekła Anteaschylając się,a następnie podnosząc z ziemi ostrycierń, który doskonalenadawał się do tego celu. O,widziszl Dorosły Baraneka raczejHilary, bo myślę, że taknam wypada teraz go nazywaćzałożył pompkę i zacząłnadmuchiwać dętkę. Zaraz też wyszło na jaw, że dętki sąprzedziurawione. Myślę, żetu w pobliżu znajdzie się jakiś domek, gdziemożna będziedostać wiadro wody powiedział Baranek. Domek się znalazł, a kiedy okazało się, wjak wielu miejscach dętki są przebite,uznano, że jest to prawdziwe szczęście, że właściciele domku wydają "podwieczorki dla cyklistów". Na podwieczorek była herbata, kanapki z serem,i to wszystko; Baranekl braciszkowie musieli natympoprzestać. A zapłacono za to z piętnastu szylingów zarobionychprzez Roberta, kiedy był olbrzymem. Okaaało się bowiem,że Baranek nie ma przy sobie pieniędzy. Było todla wszystkichwielkim rozczarowaniem; ale takie rzeczy nieraz sięzdarzają nawet najbardziej dorosłym ludziom. BądźcobądźRobert najadł się do syta, a to już coś było. Potem zaścała zgnębionaczwórkazajęłasię po kolei spokojnym, alewytrwałym namawianiem Baranka (czyli Eugeniusza), żebyresztę dnia spędził znimi w lesie. Zresztą tego dnia nie zostało już znowutakwiele w chwili, kiedy Baranek naprasiAcy '- "^s^-^^^-^^-g. wił osiemnaste przekłucie. Ukończywszy pracę Baranekpodniósłsię z westchnieniem ulgii nagle zacząłpoprawiaćsobie krawat. Jakaś pani się zbliża powiedział z ożywieniem. Na miłość boską, idźcie już sobiestąd. Idźcie dodomu czyschowajciesię, róbcie zresztą, co chcecie'. Ale nie mogę pokazywać się damie z bandą umorusanych smarkaczy. Młodsze rodzeństwo Baranka istotniebyło dość umorusane, gdyż Eugeniusz kilka godzin temu, kiedy był jeszczedziecięciem, obrzucił ich wszystkichmokrą ziemią z ogrodu. Teraz wycofali się na podwórko, gdyż, jak późniejobjaśniła Janeczka, głos dorosłego Baranka brzmiał naprawdę groźnie. Hilary został więcsami muskającwąsiki,ruszył na spotkanie młodej osoby, która zbliżała się prowadząc rower. Właścicielka domku wyszła na dwór i zamieniłaparęsłów z ową panią, ale dzieci nie mogłynic z -tego dosłyszeć,choć ze swego ukrycia wszystko widziałyi z całą skwapliwością nastawiały uszu. Takie podglądanienie było możeczynem bardzo pięknym,ale Robert orzekł, że tocałkowicie w porządku, "kiedy z tym głupim Barankiem dzieją siętakie historie". Baranek zaś zbliżył się i grzecznie uchylił kapelusza. Poczymzaczął mówićuwodzicielskim głosem i niezwykleuprzejmie. Teraz słychać było jakoś znacznie lepiej. Kłopot z dętką? mówiłBaranek. Może mógłbym być pani w czymkolwiek pomocny? Jeśli mi pani tylkopozwoli. Za korytem dlaświń gdzie ukryły siędzieci -rozległ się wybuch przytłumionego śmiechu, a dorosły Baranek (czyli Ryszard) rzucił wtamtym kierunku wściekłespojrzenie. 187. Bardzo pan jest uprzejmy odparła młoda osoba ^patrząc na Baranka. Zdawała się jakgdyby trochę onie-śmielona. Poza tym jednak, według opinii chłopców, nie 'lrobiła wcale wrażenia głupiej. B Myślałbymszepnąłza świńskim korytem Cyryl vże powinien miećdosyć naprawiania rowerów jak na jeden Ędzień. No i gdyby ta panna tylko wiedziała, że to jest po tprostu małe,zasmarkane, głupie niemowlę! Wcale tak niejest szepnęła gniewnieAntea. .gBaranek jest bardzo kochany, jeśli tylko sięz nim nie dro- Xczyć. To jest dalej nasz kochany braciszek,choćbyjakieś (głuptaki zmieniły go w nie wiemco, prawda, Kiziu? ... Janeczkadość niepewnie potwierdziła słuszność tegoJpoglądu, t A tymczasem Baranek wciąż zapominam, że trzeba f: nazywać go Eugeniuszem badał rower młodej osoby ji rozmawiał z nią tonem całkiem dorosłego młodzieńca. Nikt, kto go teraz widział i słyszał, nie przypuściłby ani 'przez chwilę,że jeszcze tego samego ranka był małym, pyzatym dwulatkiem i niszczył szwajcarskie zegarki swojejrodziny. Hilary (jaknależałoby go nazywać w przyszłości)dokończył wreszcie naprawy roweru młodejosoby, po czymwyjął złoty zegarek, co za korytem wywołało głośne okrzyki: "Ach! " Bo naprawdę to nie było,w porządku, żeby maleństwo, które jeszcze dziś rano popsuło dwa tanie, ale do- ,bre zegarki, teraz,będąc dorosłym na skutek wściekłości'Cyryla, nosiło prawdziwy złoty zegarek z łańcuszkiemi brelokami! Ryszard (bo itakmożemy go nazwać) zgromił surowymspojrzeniem swych bracii siostry, a następnie zwrócił siędo młodej damy, z którą najwyraźniejbył teraz na stopieprzyjacielskiej: 188 .? "'^!^',^. ;^.?^ Jeśli pani pozwoli, odprowadzę ją aż do skrzyżowaniadróg, robi się późno i na drodze kręcą się różne włóczęgi. Nikt nie dowie się nigdy, co natę uprzejmą propozycjęmłodaosobachciała odpowiedzieć. Bo gdy tylko AnteausłyszałasłowaBaranka (a właściwie Ryszarda), poderwałasię ze swego ukrycia przewracając świńskie koryto, skądpopłynął strumień mętnej wody, i chwyciła Baranka (powinnam właściwie powiedzieć Hilarego) za ramię. Resztaczwórki podążyła za nią i już w żaden sposób nie możnabyło teraz zataić ich obecności. Niech się pani nie zgadzazwróciła sięAntea domłodej osoby z głęboką troską w głosie on nikogo niemoże odprowadzać,bo jest za mały! Odejdź, moje dziecko! zawołał strasznym głosemEugeniusz (jak goteraz będziemy nazywać). Idź natychmiast dodomu! Pani nie powinna wcale się z nim zadawać ciągnęła Anteanie licząc się jużz niczym. On wcale nie wie,kim jest. On jest zupełnie kimśinnym, niż się paniwydaje. Nie bardzo to rozumiem rzekła młoda osoba i doprawdy nie można się jej dziwić. Eugeniusz zaś(tak bowiem muszęnazywać dorosłego Baranka) bezskuteczniepróbował odepchnąć Anteę. Reszta czwórki podtrzymała jąsolidarnie i Anteastała niewzruszona jak skała. Prędkosię paniprzekona rzekła do młodej osoby jeżeli tylko pozwoli mu pani jechać z sobą. A co będzie, jak w pewnej chwili zobaczypani nagle obok siebiemałe, biedne niemowlę, uczepione roweru,którego nie potrafi prowadzić? Młodadama z lekkapobladła. Czyje sątestrasznie brudne dzieci? spytała dorosłego Baranka(zwanego też czasami Ryszardom). Nie mam pojęcia skłamał ohydnie Baranek. Baranku! Jak możesz! zawołała Janeczka. Wiesz doskonale, że jesteś naszym maleńkim braciszkiem,którego bardzo kochamy. Jesteśmy jego starszym rodzeństwem wyjaśniła zwracając się domłodej osoby, któradrżącymi rękoma zawracała teraz swój rower w stronęfurtki i on jest pod naszą opieką. Musimy konieczniezabrać go do domuprzed zachodem słońca, boinaczej todoprawdy nie wiem, co by się mogło stać. Z nim,proszępani, jest tak, że on jest. jakby to powiedzieć zaczarowany. Może pani zrozumie? Baranek (czy raczej Hilary) raz po raz usiłował przerwaćpotok wymowy Janeczki. Ale Robert i Cyrylchwyciligokażdyza jedną nogęł w tych warunkach trudno było doprawdy cokolwiek wyjaśnić. Młoda osoba odjechała pośpiesznie, a później w czasie obiadu przeraziłacałą swojąrodzinę opowieścią o tym, jak zdołała się wymknąć całejrodzinieniebezpiecznychwariatów. "Oczytej dziewczynki mówiła błyszczały zupełnie jak w atakuszału. Doprawdynie rozumiem, jak znalazłam sięna wolności". Kiedy odgłosroweru młodej damy dochodził już z dośćznacznej odległości, Cyryl przemówił zpowagą. Hilary rzekł musiałeś dostać udaru słonecznego czy czegoś w tym rodzaju, mój drogi. Czegośty nie nagadał tej pannie? Gdybyśmyspróbowali powtórzyć to tobie,kiedy już będziesz z powrotem sobą, na przykład jutrorano, tonawet byś nie zrozumiał, a co dopiero uwierzył! Już lepiej polegaj na nas, mój kochany, i wracajz nami dodomu. A jeżeli do jutrarana niebędziesz z powrotem sobą,poprosimy mleczarza, żeby sprowadzadoktora. Nieszczęsny dorosły Baranek (noszącymiędzy innymi imię Ryszard) był tak oszołomiony, że już nawet nie stawiałoporu. Skoro wszyscy zachowujecie się zupełnie jak wariaci powiedział z goryczą myślę, że najlepiej będzie,jeśli was odprowadzę do domu. Ale niech nikt nie przypuszcza, że to wam ujdzie płazem. Jutro rano rozmówię sięna serioz każdym zwas. Tak, tak, Barasiu, rozmówisz siępowiedziała dosiebie Antea alewcale nie wtaki sposób, jak ci się toteraz wydaje. Zdawało się jej, żejuż słyszymiły, śliczny, pisklęcygłosik małego Barankatak odmienny od pretensjonalnych tonów straszliwego, dorosłego Baranka (zwanego teżniekiedy Hilarym) jak gaworzył: "Cię do Pantei! " Na miłość boskąpowiedziała głośnochodźmyjuż do domu! A jutro rano powiesz, co tylko zechcesz. jeśli potrafisz dodała szeptem. W ponurym nastroju wracali nasi przyjaciele do domuo łagodnym zmierzchu. W trakcie uwag Antei Robert znówzajął się przekłuwaniem dętek roweru i Baranek (który kazał siebie nazywać Ryszardom, Eugeniuszem alboHilarym)tym razemmiał, jak się zdaje, już naprawdę dosyć naprawiania rowerów. Prowadziłwięc go obok siebie. Słońce chyliłosięjuż bardzo ku zachodowi, gdy całapiątkadotarła do Białego Domku. Czworo starszych dziecimiało ochotę pokręcićsię na dróżce, póki słońce nie zajdziezupełnie i dorosły Baranek (któregoobecnych imion niebędę już powtarzać, aby was nie nudzić) zmieni się na powr-ót w ichukochanego, nieznofeegó, małego braciszka. Ten jednak, będącwciąż jeszcze dorostyał, uparł się, bywejść do domu i w ogródku spotkał się ote w c^eo z Martą. Pamiętacie zapewne, żePiaakoludek w swoimczasietak ^SŚSĆtea^^'^^^-. SfsiSlS^fF. :^^ ^^^-^^iSs^Bts^^i. ' wszystko urządził, aby w domu niespostrzeżono nigdy żadnej zmiany wywołanej przez życzenia dzieci. Toteż Martazobaczyła teraz jedynie naszą czwórkę imaleńkiego Baranka, o którego już od południa strasznie się niepokoiła, drepcącego obok Anfeina swych tłustych, dziecinnych nóżkach,choć nasi bohaterowie w dalszymciągu naturalnie widzielidorosłego Ryszarda (reszty imion wymieniać nie będziemy). Marta rzuciła się do nich ichwyciłaBaranka w ramiona z okrzykiem: Chodź, chodź do twojej Marty, mój ty skarbie! DorosłyBaranek (któregoimiona chrzestne puścimy teraz w niepamięć) wyrywał się zaciekle. Na jego twarzy malował się wyraz przerażenia pomieszanego ze wstydem. Lecz Marta okazała się silniejszaod niego. Porwała goz ziemi, chwyciła w ramiona i wniosła do domu. Żadnez dzieci nie zapomniało nigdy tegowidoku. Wytworny młodzianw eleganckim popielatym ubraniu izielonym krawacie, z małym ciemnym wąsikiem na całe szczęście byłszczupły i niezbyt wysoki walczył beznadziejnie w silnych ramionach Marty,która niosłagozaklinając podrodze, żeby był grzecznym chłopczykiem i grzecznie zjadłswojąkaszkę! Sprawę uratował zachód słońca, który nastąpił w chwili, gdy przekraczali próg domu. Rower znikłi została jedynie Marta wnosząca do domu kochanego, dwuletniego Baranka, któremu oczkaaż kleiły się do snu. Dorosły Baranek (odtąd bezimienny)zniknął na zawsze. Na zawsze rzekł Cyrylbo jak tylko Baranekpodrośnie o tyle, żejuż można gobędzie tłuc, będziemymusieli tłuc go, ito porządnie,dla jegowłasnegodobra,żeby nie 'arytósł na takiego jak tamten. Wcale niebędziesz go tłuc odparłastanowczoAntea już ja do tego nie dopuszczę. ;,^^^^ ;. Musimy go oswoić raczej łagodnością powiedziałaJaneczka. Zobaczycie rzekł Robert że jak będzie dorastałw zwyczajny sposób, znajdziemy mnóstwo okazji, żebyprzez ten czas wykorzenić z niego wszystkie . głupie narowy. Bo to wszystko przez to, że dzisiaj tak wyrósł w jednejchwili. Po prostu niebyło kiedywbić mu rozumu dogłowy. Nic nie trzeba muwbijać do głowy odparła Antea. A z drugiego pokoju dobiegłich przez otwarte drzwi głos Baranka gaworzącegotak właśnie, jak to Anteasłyszała w duchujeszcze dziś popołudniu: Cię do Pantei! ROZDZIAŁ X SKALPY Ten dzień zapewne przeszedłby całkiem pomyślnie, gdyby nie to, ze Cyryl właśnieczytał "Ostatniego z Mohikanów" W czasie śniadania myślał bezustannie o książce,aż wreszcie pijąc trzecią filiżankę herbaty powiedział z rozmarzeniem: Chciałbym, żeby w Anglii byli Czerwonoskórzy. Ale nie dorośli, tylkomali, tacy mniej więcej jak my, żebymożna było z nimiwalczyć. Pomysł ten nikomu się nie podobał i więcej doniego jużnie wracano,nie przywiązując dotego większej wagi. Dopiero kiedy dzieciposzły do kamieniołomu prosićPiaskoludka o sto funtów szterlingów w monetach dwuszylingowychz głowąkrólowej Wiktorii, żeby uniknąćnieporozumień wszystkim się zdawało, że nareszcie wpadli na doprawdy rozsądne życzenie i więcej już nie będzie przykrości okazało się, że i tym razem sami się wkopali. Duszekbowiem,śpiący i zagniewany, odpowiedział im: Nie zawracajcie mi głowy. Przecież już spełniłem wasze życzenie. Jakie? spytał Cyryl. Nic o tym nie wiemy. A niepamiętasz, co było wczoraj? odparł duszek zjeszczewiększą złością. Prosiłeś mnie, żeby spełniać Znana powieść oIndianach amerykańskiego pisarza F. Cbopera. wasze życzenia bez względu na to, gdzie ktoś z was będzie. Wypowiedzieliście życzeniedziś rano i spełniłosię. Wypowiedzieliśmyżyczenie? zdziwił się Robert. A co to byłotakiego? Już zapomnieliście? odparł Piaskoludek zagrzebując się w piasku. Ale mniejsza z tym. I tak wkrótcesię przekonacie. Życzęwam przyjemnej zabawy! Ładnieurządziliściesię tym razem! Tak czy owak zawsze jakoś na to wychodzi rzekłaze smutkiem Janeczka. Położenie było tym kłopotliwsze,że nikt nie mógł sobieprzypomnieć, aby tego ranka wypowiedział jakiekolwiekżyczenie. A życzenie, żeby spotkać Czerwonoskórych, wszystkim jakoś wyleciało zgłowy. Tak więc czas dopołudnia'przeszedł pod znakiem ciągłego niepokoju. Każdy usiłowałsobie przypomnieć, jakieteż mógłwypowiedzieć życzenie,jiikt nic nie pamiętał i wszyscy oczekiwali, że każdej chwilimoże wydarzyć się coś okropnego. Było to naprawdęstraszne uczucie. Z tego,co mówił duszek, dzieci wywnioskowały, ze tym razemwyraziły życzenie czegoś bardziej niepożądanego niż zazwyczaj, toteż godziny płynęływ straszliwie przygnębiającej niepewności. Dopiero przedsamym obiadem Janeczka potknęła sięna "Ostatnim z Mohikanow"- porzuconym, rzecz oczywista, na podłodzeokładką do góry. Antea podniosła Janeczkę iksiążkę, poczym powiedziała nagle:"Już wiem! " i, zrozpaczona, ażopadła na dywan. Kiziu, jakie to straszne! Przecież Cyryl życzył sobieIndiana Pamiętasz, przy śniadaniu? Powiedział: "Chciałbym, żeby w Anglii byli Czerwonoskórzy" i-. i teraa jużżpewnością są, biegają po całym kraju i skalpuj ludzi. 196 '' -,','i . ^i,,"AA. ^Ba!B^^teBBai8ste . fc,,-:Af. Może są tylko w północnej Szkocji rzekłauspokajająco Janeczka. Bo istotnie, gdyby skalpowano ludzi ażtak daleko jak w północnej Szkocji, nie mogłoby to byćspecjalnie bolesne. Sama w to nie wierzysz odparła Antea. Piaskoludek powiedział, że tymrazem ładnieśmy się urządzili. To znaczy, żeoni, przyjdątutaj. Ipomyśl, co będzie, jakoskalpują Baranka! Może będą skalpowaćdopiero o zachodzie słońca rzekła Janeczka, ale w jej głosie nie czuło się tym razemnuty pewności. Więcco z tego? mruknęła Antea. Pozostałościnaszych życzeńnie znikają. Przypomnij sobie piętnaścieszylingów! Słuchaj, Kiziu, muszę teraz koniecznie coś stłuc,a ty musisz dać mi wszystkie pieniądze, jakie tylko masz. Indianie przyjdątutaj na pewno, czy tego nie rozumiesz? Ten okropny duszek wyraźnie to nam powiedział. Teraz jużchyba wiesz, jakijest mój plan? Więc chodź! Janeczka nie miała pojęcia, jaki jest plan Antei. Ale weszła posłusznie za siostrą do pokoju mamusi. Antea zdjęła z umywalki ciężki dzbanna wodę, malowany w bociany idługie źdźbłatrawy, zaniosła go do łazienkii ostrożnie wylaławodę do wanny. Po czym wróciłaz dzbankiem dosypialnii rzuciła go napodłogę. Wieciezapewne o tym, że dzbanki tłuką się zawsze,jeśli przypadkiem upuścić je na ziemię. Ale jeśli zrobić to umyślnie,sprawa stajesię całkiem inna. Antea trzy razy upuszczaładzbanek, a mimo tonie był nawet pęknięty. Musiała w końcuwziąć prawidła do butów ojca i za ich pomocą ź zimnąkrwią rozbijać dzbanek. Było todoprawdy bezlitosne! Potempogrzebaczem rozbiła skarbonkę z datkami naszkoły w Afryce. Janeczka tłumaczyła jej oczywl^e, że - ' ". ''''' . ''.-^. ^ 197 ! . . , tego nie można robić, lecz Antea zacisnęła usta i wyszeptała: Miębądźgłupiato sprawa życia i śmierci. W skarbonce byłoniewiele pieniędzy wszystkiegoz siedem szylingów i parę pensów ale dziewczynki miałyprócz tego własne cztery szylingi. Razem więc, jak to łatwoobliczyć,stanowiło to ponad jedenaście szylingów. Antea zawiązała pieniądze w róg chusteczki do nosa, zawołała: "Chodź ze mną, Janeczko! ", i pobiegła na farmę. Wiedziała, żefarmer miał dzisiaj po południu jechaćdomiasteczka. Prawdę mówiąc, umówionosię nawet, że zabierze ze sobą całą naszą czwórkę. Dzieciuplanowały tojeszczewówczas, kiedy myślały, że dostaną od Piaskoludkasto funtów szterlingów w dwuszylingowych monetach. Obiecały nawet, że farmerowi zapłacą za jazdę po dwa szylingiod osoby. Teraz jednak Antea pośpiesznie wyjaśniłamu,. , że nie mogąz nim jechać, i prosiła, by zamiasttegozabrał Martę z małym Barankiem. Farmer zgodził się, choćniezbyt mu się podobało, że dostał tylko dwa i pół szylingazamiast ośmiu. Po tej transakcji dziewczynki wróciły do domu. Anteabyła bardzoprzejęta, ale opanowana. Kiedy później zastanawiała się nad tym, doszła do wniosku,że cały czasdziałaniesłychanie przewidująco i szybko, niczym urodzony generał. Z kącika w swojej szufladzie wyjęła małe pudełeczko i poszłaz tymdo Marty, która właśnienakrywała dostołu i była w nienajlepszym humorze. Buchaj, Marto rzekła Antea. Zbiłamdzbanekna wodęw pokoju mamusi. To już zawsze tak z tobą, zawsze musisz coś zbroić odparła Marta stawiającna stole solmczkę. Niegniewaj się, Marto, moja kochana powiedziała Antea. Mam dosyć pieniędzy,żeby odkupić dzbanek,bądź tylko tak dobra, pojedź i załatw todla nas. Twójbratcioteczny ma, zdaje się, sklep z porcelaną, prawda? Tylkochciałabym, żebyś to załatwiła jeszcze dzisiaj, bo mamusiamoże już jutro wrócić. Pamiętasz, że mówiła, że może jużjutro wróci? Ale przecież wy sami macie jechać do miasta rzekła Marta. Niemożemy odparła Antea bo nam niestarczypieniędzy, jeśli mamy odkupić dzbanek. Ale zapłacimy za twoją jazdę, jeżeli zabierzesz Baranka. I wiesz co,Marto, podaruję cimoje urodzinowe pudełeczko, jeżelizgodzisz się jechać. Widzisz, jakie jest ładne,wykładaneprawdziwym srebrem, hebanem i kościąsłoniową jakświątynia króla Salomona. Widzę potwierdziłaMarta ale nie chcę twojegopudełeczka. Chcecie po prostu pozbyćsię kochanego Baranka na dzisiejsze popołudnie. Nie wyobrażaj sobie, żenie wiem, o coci chodzi, znam was nawylot! Byłoto tak oczywiste,że Antea jużchciałaz miejscazaprzeczyć. Martanie powinna przecież wiedzieć za dużo. Ale ugryzła się wjęzyk. Marta postawiłana stole chleb tak energicznie, że kromki aż podskoczyły na tacce. Ale ja naprawdę chciałabym odkupić ten dzbanek rzekła potulnie Antea. Więc zrobisz to dla mnie,Marto,dobrze? Dobrze, niechjużbędzie, mniejsza o to. Ale pamiętaj, żebyście tutaj nicnie nabroili, kiedy mnie nie będzie! Farmer wybiera się wcześniej, niż miał zamiar-'-rzekła zprzejęciem Antea,Więc może byś lepiej poszła. się przebrać. Włóż tę śliczną sukienkę bordo i kapelusikz różowymi bławatkami, no i koronkowy kołnierzyk. Janeczka za ciebie nakryje do stołu, a ja tymczasem umyjęi przebiorę Baranka. Myjąc opierającego się gwałtownie Baranka i ubierającgo pośpiesznie wnajlepsze ubranko, Antea raz po raz wyglądała przez okno: jak dotąd wszystko przebiegało pomyślnie, Indian jakoś nie było widać. A gdy wreszciewśród ogólnego pośpiechu izamieszania Marta, trochębardziej czerwona niżzwykle, odjechałaz Barankiem,Antea wydała głębokie westchnienie ulgi. Przynajmniej on jest bezpieczny! zawołała i kuprzerażeniu Janeczki rzuciła się na podłogę zalewając siępotokiem łez. Janeczka nie mogła pojąć,jak może ktośzachowywać się tak mężnie i niczym generał, a jednocześnie klapnąćtak nagle jak przekłutybalonik. Oczywiścielepiej jest nie klapnąć, ale muszę zwrócićwaszą uwagę,że Anteazałamała się dopiero wtedy, gdy jużosiągnęłaswój cel. Wyprawiła najmilszegoBaranka, który był jużpoza niebezpieczeństwem, gdyż Antea miałazupełną pewność, żeIndianie przyjdą do Białego Domkui nigdzie indziej. A ponieważ było niepodobieństwem, aby wózek farmera wrócił przed zachodem słońca, mogła sobie pozwolićna trochępłaczu. Można nawet powiedzieć, że częściowopłakałaz radości, że osiągnęła to, cozamierzała. Płakałatak przez jakie trzy minuty, a przez ten czas Janeczkawciążgłaskała ją po ramionach i powtarzała co pół sekundy:"Nie płacz. Pantero, nie płacz! " Wreszcie Antea wstała, otarła oczy rogiem fartuszka,aotarła tak mocno, że byłyczerwone przez całą resztędnia, izaczęła szukać chłopców, aby im opowiedzieć'. o wszystkim. Ale w tej samej chwili kucharka podała obiad 200 i nie można byłonic mówić, dopóki nie zaczęli jeść klopsa. Wtedy kucharka wyszła z pokoju iAntea opowiedziałao wszystkim. Okazuje-się jednak, że raczej nienależy opowiadać przejmującej historii ludziom, którzy jedzą klopsi gorące kartofle. Coś widocznie takiego-jest z tym jedaS^. niem, że myśl o Indianach wydaje się daleka i nieprawdopodobna. Chłopcyzaczęlisię po prostu śmiać inazwaliAnteę idiotką. E, bzdura dodał Cyryl jestem prawie pewien,żezanim powiedziałem o Indianach, Janeczkapowiedziała, że chciałaby, żeby dzisiaj była pięknapogoda. Wcale niejest przerwała krótko Janeczka. Bo gdyby to mieli być Indianie ciągnął Cyryl poproszę o sól i musztardę, tej siekaniny nie można inaczej przepchnąć gdyby to mielibyć Indianie, to jużdawnobyłoby ich tutaj pełno; wiesz doskonale, że tak. To z pewnością musiałabyć piękna pogoda. Wtakim razie dlaczego duszek powiedział, że tymrazem ładnieśmy się urządzili? spytała Antea. Była oburzona na chłopców, wiedziała, że postąpiła szlachetnie i rozsądnie, a w takich razach jest bardzoprzykro,jeśli nazwą człowieka idiotką. Tymbardziej że na sumieniu^. Antei ciążyła jakołów cała zawartośćrozbitej skarbonki przeszło siedem szylingów w miedziakach. Zapadło milczenie, w czasiektórego kucharka zabrałatalerze po klopsie i przyniosłabudyń ze słodkimsosem. Skoro tylko wyszła, Cyryl zaczął na nowo. Innasprawaprzyznałże bardzo dobrzezrobiłaśspławiając Martę iBaranka nacałe popołudnie. Ale codo Indian wiesz doskonale, że życzenia spełniają sięzaraz poich wypowiedzeniu. Gdyby tumieli przyjść Czerwonoskórzy, to już by tutaj byli. 201. Chyba już są rzekła Antea. Są iczyhajągdzieśw zaroślach, bo jak wiesz, zawsze tak robią. Więc myślę,że to poprostu ohydne,jak ty mnietraktujesz. Indianie zawsze chyba czyhają, prawda że czyhają? wtrąciła Janeczka pragnąc przywrócićspokój. ^a. r - j^^g czyhają odparł sucho Cyryl a ja nietraktuję ciebie ohydnie, tylko mówię, jak jest. I powtarzam, że to był idiotyzm tłuc dzbanek. Aco do skarbonki,to myślę, że to zdrada stanu, i wcale bym się nie dziwił,gdybycię za to powieszono, jeżeli ktokolwiek z nas. Czymógłbyś przestaćględzić? spytał Robert. Ale Cyryl nie mógł. Chodzi oto, że w głębi serca zdawał sobie z tegosprawę, żegdyby istotnie zjawili się Indianie, to byłaby towyłącznie jego wina. Dlatego właśnienie chciał w to uwierzyć. A jeślispróbujemy nie wierzyćwcoś, o czymjesteśmy przekonani, że jest prawdą, wywiera to jak najgorszy wpływ na usposobienie. To zupełny idiotyzm rzekł Cyryl mówić o Indianach, kiedy sami widzicie, że właśnie życzenie Janeczkizostało spełnione. Patrzcie, jaka cudowna pogoda. Ooo! Spojrzał wokno chcąc podkreślić wspaniałość pogody,inni także spojrzeli, awtedy Cyrylzamarł nagle w milczeniu,nikt zaś z pozostałych nie miał odwagi odezwaćsię. Za oknem bowiem, wśród czerwonych liści winograduukazała siętwarz brunatna twarz o długimnosie,zaciśniętych ustach ibardzo błyszczących oczach. Owa twarzbyła pomalowana w kolorowe pasy, a w czarnych idługich włosach tkwiły pióra! Dzieci otworzyły szeroko usta i tak pozostały. Budyńz sokiem stygł nietkniętyna talerzach. Nikt nawet niedrgnął. Nagległowa przybrana piórami cofnęła się ostrożnie 202 i czar prysł. Przykro mi stwierdzić, że pierwsze słowaAntei były bardzo dziewczyńskie. Widzicie? A nie mówiłam? Teraz budyń ze słodkim sosem stracił już wszelki urok. Ukrywszy pośpiesznie swoje porcje zapiecem, po uprzednim ich owinięciu w gazetęsprzed dwóch tygodni, całaczwórka popędziła na górę, aby wybadać teren i odbyćpośpiesznie naradę wojenną. Zgoda! zawołał wielkodusznie Cyryl, gdy weszlidosypialni mamy. Pantero,bardzo żałuję,że zachowałem się tak podle. No, już dobrzeodparła Antea ale teraz samwidzisz! Z okna jednak nie można byłowypatrzyć najmniejszegonawet śladu bytności Indian. Więc co my terazzrobimy? spytałRobert Jedyna rzecz, jaka mi przychodzi na myśl odpar-. ła Antea, uznana terazpowszechnieza bohaterkę dnia to to, żebyśmy sami przebrali się za Indian, jak tylko potrafimy najlepiej, i wyglądali przez oknolub nawet wyszli nadwór. Tamci mogą pomyśleć, że jesteśmy potężnymi wodzami wielkiego sąsiedniego szczepu, imoże nic namniezrobiąze strachuprzed okrutnązemstą. A co będzie z Elizą i zkucharką? spytała Janeczka, Zapominasz, że one niczego nie mogą zauważyć rzekłRobert. Nie zauważą nic nadzwyczajnego, nawetgdyby je oskalpowano czy usmażono na wolnymogniu. Ale czy po zachodzie słońca znowu wszystko będziez nimi w porządku? Naturalnie. Nie można być naprawdę oskalpowanymczy spalonym naśmierć i wcale tego nie zauważyć odparł Cyryl. Przynajmniejnazajutrzmusiałyby zauwa203. żyć, nawet gdyby nie zauważyły tego w pierwszej chwili. Więcwydajemi się, żepomysł Antei jestdobry. Tylkobędziemy potrzebowali strasznie dużo piór. Pójdę do kurnika rzekł Robert. Jeden indykjesttrochę niezdrów. Więc mógłbym wyciąć mupióra bezwiększego trudu. Indyk jest naprawdęw złej formie i małogo obchodzi, co się z nim robi. Dajcie mi tylko nożyczki. Dokładnie przeprowadzone zwiady upewniły naszychprzyjaciół,żena podwórku nie było żadnych Indian. Robert wyruszył, a po pięciu minutach wrócił. Był blady, aleprzyniósł ze sobą mnóstwo indyczych piór. Wiecie, żepołożenie jest bardzopoważne szepnął. Wyciąłem indykowi pióra, a kiedy odwróciłemsię, żeby wyjść, spostrzegłem Indianina, który przyglądałmi śtę zza starego kojca. Potrząsnąłem piórami, krzyknąłem i zdążytem wybiec, nim tamten odsunął kojec. Pantero, wyciągnij kolorowe kocez naszych łóżek i staraj sięwyglądać groźnie. To aż dziwne, jak można się upodobnić do Indian zapomocą koców, piór i kolorowych szalików. Oczywiście,żadnez dzieci nie miało długich, czarnych włosów, ale znalazło się dużo czarnego, błyszczącego papieru, przeznaczonego na okładanie szkolnych książek. Wycięto z tego cośw rodzaju frędzli i przymocowano wokół głów żółtymiwstążkami, którymi ozdobione były odświętne sukienkiAntei i Janeczki. Następnieprzyczepiono do wstążek mnóstwo indyczychpiór. Czarny, błyszczący papier wyglądałzupełnie jak długie, czarnewłosy, zwłaszcza kiedy pociętefrędzelki zaczęły siętrochę zwijać. Ale twarze! zawołała Antea. Twarze mamywcale nie tegokoloru, co trzeba. Wszystkie są dosyć blade, 294 (^. ',.':. ".,. . -.'' ^--. 1 ^.^j. a Cyryl, nie wiem doprawdy dlaczego,ma twarz całkiemkoloru kitu. Nic podobnego! oburzył się Cyryl. Prawdziwi Indianie tam nadworze wyglądają jakośbrązowo rzekł nagleRobert. Więc myślę, że mypowinniśmy być naprawdęczerwoni. To będzie nam dawaćprzewagę,bo uCzerwonoskórych czerwona skóra jestoznaką wyższości. W kuchni znaleziono sporo ceglastego proszku, któregokucharka używała do szorowania. Była tochyba najczerwieńsza rzecz wdomu. Dzieci rozrobiły to mlekiemnaspodeczku, bo widziały, że tak właśnie robiła kucharka. - 205 , . . ' ^ '. Po czym bardzo starannie pomalowały sobie nawzajemtwarze i ręce, aż stały się tak czerwone jak u prawdziwych Indian a może nawet jeszcze bardziej. Dzieci przekonały się zaraz, że muszą wyglądać rzeczywiście groźnie, bo kiedyspotkały w korytarzu Elizę, ta głośno krzyknęła. Jej nieproszone świadectwo sprawiło imogromnąprzyjemność. Pośpiesznie wytłumaczyli jej, żeto tylko zabawa i żeby niebyła gęsią, po czym czwórkajak najbardziej prawdziwych Czerwonoskórych, przystrojonych w koce i pióra, ruszyła odważnie na spotkaniewroga. Powiedziałam, że nasza czwórka ruszyła odważnie,ale właściwie użyłam tego zwrotu po prostu przez grzeczność. W każdym razie ruszyła. Wzdłuż żywopłotu oddzielającegopuszczę od ogroduwidniał szeregciemnych głów, a wszystkie były przybrane piórami. Terazmamy jedyną okazję szepnęła Antea. Bokiedy oni zaczną swójkrwawy atak, będzie już za późno. Musimy zachowywać się jak wariaci. Jak wtej grze w karty, kiedy trzeba udawać,że ma się same asy, a nie ma siężadnego. To nazywa siępluf, czycoś takiego. A teraz zaczynamy! Huuu! Dzieci wznosząc dzikie okrzyki bojowe a w każdymrazie wydając wrzaski wpewnym stopniu do tego podobne,gdyż lepszych nie można było oczekiwać zważywszyich brak wprawy wypadły przez furtkę i stanęły w niezmiernie wojowniczych postawach twarzą w twarz z szeregiem Czerwonoskórych. Indianie byli wszyscymniej więcej tego samego wzrostu, a był to wzrost Cyryla. Mam nadzieję,że chyba potrafią mówić po angielsku rzekłCyryl nie zmieniając postawy. Antea wiedziała,że potrafią, choć wcale nie wiedziała, 206 skąd o tym wie. W ręku trzymała laskę z przywiązanymdoniejbiałym ręcznikiem. Była to flaga pokoju i Anteawymachiwała nią w nadziei, że Indianie zrozumieją, co tooznacza. Najwidoczniejmusieliistotnie zrozumieć,gdyżjeden, bardziej brązowyniż reszta, zrobił krok naprzód. Chcecie mieć pow-wow? spytałdoskonałą angielszczyzną. Ja jestem Złoty Orzeł z potężnego szczepuMieszkańców Skał. A ja odparła Antea czując nagły przypływ natchnienia jestem Czarna Pantera,wódz szczepu. Mazawattów. Moi bracia. to jest nie, nie bracia, ale szczep. mójszczep Mazawattów urządziłzasadzkę pod krawędziątamtego wzgórza. A kim sąci dzielni wojownicy? spytał Złoty Orzełzwracając się do pozostałych. Cyryl oświadczył, że jest wielkimwodzem Wiewiórkiem ze szczepu Moningów Kongo, a widząc, że Janeczkazaciekle ssie palec i najwidoczniej nie może wymyślić żadnego imienia dla siebie, dodał: A ten dzielny wojownik nazywa się Dziki Kot Kizia Straszny nazywamy gotutaj i jest wodzempotężnego szczepuPitezów. Aty, o waleczny Indianinie? ZłotyOrzeł spytał nagle Roberta,który,znienacka zaczepiony, tyle tylkozdołał powiedzieć, że jest Bobem, dowódcą Konnej Policji. Rozumiecie więc rzekła Czarna Pantera żenasze szczepy na jedno nasze gwizdnięcie zjawiąsiętutajw liczbie bez porównania większej od waszych znikomychsił. Wszelki opór jest więc zbyteczny. Wracaj zatemdotwojej krainy, mój czerwonoskóry bracie, i wypal fajkę 207. pokoju w twoich wampamach wraz z twymi skwawamii czarownikami, ubiera się w najlepsze twoje wigwamy i pijwesoło sok świeżo schwytanych mokasynów . Zupełnie wszystko poplątałaś mruknął ze złościąCyryl. Ale Złoty Orzeł tylko spojrzał na nią badawczo. Wasze obyczaje. Czarna Pantero, inne są niż naszeodparł. Wezwij tu swójszczep, żebyśmy mogliodbyć pow-wow przed nimi,jak przystałona wielkichwodzów. Oczywiście, że przywołam cały mój szczep rzekłaAntea złukami i strzałami, ztomahawkami i nożamidoskalpowania i wszystkim, czego tylko potrzeba, jeślinie będziecie mieli dosyć rozumu i nie zabierzecie sięstąd w porę. Przemawiała bardzo odważnie, ale wszystkim dzieciomzawzięcie biły serca, a oddech stawałsię coraz bardzieji bardziej urywany. Albowiem prawdziwi mali Czerwonoskórzy otaczali ich coraz ciaśniejszym kołem, podchodząccoraz bliżej i wydając gniewnepomruki, aż w końcu naszaczwórka znalazła sięw środku całego tłumuciemnych,okrutnych twarzy. To wszystko na nicszepnął Robert. Wiedziałem, że tak będzie. Musimy dostać się jakoś do Piaskoludka. Może jednak zechce nam dopomóc. A jeśli nie, to myślę,że po zachodzie słońca znowu wrócimy do życia. Niewiemtylko, czy skalpowanie rzeczywiście tak bardzo boli,jak to mówią. Zamacham jeszcze raz chorągwią rzekła Antea. Jeżeli cofną się, topobiegniemydo Piaskoludka. Widocznie Antei,. wszystko się pomieszało ze strachu. Wigwamy tow języku Indian namioty, a mokasyny obuwie. % 208 r^^ffcw Zaczęła wymachiwać ręcznikiem i wódz kazał swymwojownikom cofnąć się. Wtedy uderzając wściekle w tymkierunku, gdzie pierścień Indian był najcieńszy, dzieci zaczęłybiec. Z pierwszego rozpędu obaliły na ziemię ze sześciu Indian i przeskakując przez ich ciała, pognały w stronę kamieniołomu. Nie było czasu na to, aby zrobić użytekzezwykłej okólnejdrogi. Rzuciły się więc prosto zboczemkamieniołomu, porosłym suchą trawą i żótto-czerwonymikwiatami. Minęły wejścia do gniazd skalnych jaskółeki skacząc, potykając się,poślizgując i przewracając, wkońcu stoczyły się na dół. Złoty Orzeł ze swymi wojownikami nadbiegł tuż zanimi i wszyscy znaleźli się dokładnie w tym samym miejscu, w którymtegoż poranka dzieci spotkały Piaskoludka. Potłuczeni iż trudemchwytając oddech nasinieszczęśnicyczekali teraz, ażsię dopełni ich los. Wokół nich błyskały ostrza noży i toporów. Ale najgorsze były błyskiokrucieństwa w oczach Złotego Orła i wojowników. Okłamaliście nas rzekł Złoty Orzeł ty, o Czarna Pantero ze szczepu . Mazawattów, ity, Wiewiórku zeszczepuMoningów Kongo. A wy także, Kiziu Straszny zeszczepu Fitezów i Bobie z Policji Konnej, wy też okłamaliście nas jeśli nie językiem, to swoim milczeniem. Kłamaliścienam pod osłoną chorągwi pokoju i Bladych Twarzy. Nie ma tu z wami waszych wojowników. Waszeszczepysą daleko stąd wędrują tropem myśliwskim. Jaki mabyć ichlos? zakończyłzwracając się z gorzkim uśmiechem do grupy Czerwonoskórych. Rozniećmy ognisko! krzyknęli wojownicy. Natychmiast też z dziesiątek ochotników rzuciłsię naposzukiwanie gałęzi dla rozniecenia ognia. Czworo dzieci, trzy ;:;. manych każde przez dwóch silnych, choć małych Indian,rozglądało się rozpaczliwie wokół siebie. Ach, gdybyżtylkoudało im się wypatrzyć Piaskoludka! Czy zamierzacie najpierwnas oskalpować, a potemupiec? spytała z rozpaczą Antea. Naturalnie! Czerwonoskóry aż wytrzeszczył nanią oczyze zdumienia. Zawsze tak sięrobi. Indianie znów utworzyli pierścień wokół dzieci, usiedlina ziemii wpatrywali się w swoich jeńców. Zapadłozłowrogie milczenie. Potem jednak zaczęli wracać parami l trójkami Indianie,którzy ruszyli na poszukiwanie gałęzi. Wrócili jednak z niczym. Nie mogli znaleźć nawet jednego kawałka chrustudla rozpalenia ogniska. Nikt zresztą nie mógłbytego zrobićw tejokolicy Anglii. Dzieci wydaływestchnienie ulgi, nagle zakończone jękiem przerażenia. Dokoła nich bowiem rozbłysły ostrzawzniesionychnoży. W następnejchwili Indianie chwycilikażde z dzieci z osobna l każde zacisnęło powiekistarającsię nie krzyczeć. Czekali teraz na ostre, straszliwe dotknięcie noża. Lecz tonie nastąpiło. Zaraz potem puszczono jei dzieci padły na ziemię trzęsąc sięze strachu. Nic jednakich nie bolało. Czuły tylko przejmujące zimno! W uszachichzabrzmiały dzikie okrzyki wojenne. Akiedy wreszciezdecydowały się otworzyć oczy, zobaczyły czterech Indiantańczących wokół nich w dzikich podskokach i wydającychwściekłe okrzyki: każdy z tej czwórki trzymał wysokow ręku skalp długich, czarnych, powiewających włosów. Dzieci dotknęły rękami główich własne skalpy byłybezpieczne! Biedne, nie uczone dzikusy oskalpowały ichrzeczywiście. Ale oskalpowały ich tylko z długich frędzlibłyszczącego czarnegopapieru! 210 Dzieci padły sobie nawzajem w ramiona, szlochającl śmiejąc się na przemian. Zdarliśmy ich skalpy wykrzykiwał wódz źlebyły wrośnięteich nieszczęsne włosy! Znalazły się w rękuzwycięzców bezwalkiibez oporu! Bez walki i bez oporuoddali swoje skalpy zwycięskim Mieszkańcom Skal! Ach,jakżemało wart jest skalp takłatwo zdobyty! Zobaczycie, że jeszcze chwila, a zdejmą nam nasze prawdziwe skalpy rzeki Robert usiłując wetrzećsobiewe włosy trochę czerwonego miałustartego z twarzyi rąk. 211 Podstępemnas pozbawili słusznego i straszliwegoodwetu! zawodził wódz dalej. Ale są inne jeszcze tortury prócz płomieni i skalpowego noża. Właściwą rzecząbyłby powolny ogień. O dziwny, niesamowity kraju,gdziewojownik nie może znaleźć drzewa, by na nim spalić wroga! Gdzież sąnieogarnionepuszcze mojej ojczystej ziemi,gdzie drzewa olbrzymie rosnące na przestrzeni tysięcy mil,drzewa, z których można rozpalić niezliczone ogniska, byw nich spłonęli wrogowie! O, gdybyśmy się na nowo znaleźli wnaszej rodzinnej puszczy! Wtem, w mgnieniuoka, złoty piasekrozbłysnął wokółczworga dzieci zamiast ciemnych postaci CzerwonOskórych. W chwili bowiem gdy wódz wypowiedział ostatnie słowa,Indianie, wszyscy co do jednego, zniknęli. Duszek Piaskoludekmusiał widocznie być tutaj przez cały czas. I spełniłżyczenie wodza Czerwonoskórych. Marta przywiozła do domudzbanek na wodę malowanyw bociany i długie źdźbłatrawy. Przywiozła też z powrotem wszystkie pieniądze Antei. Moja siostra cioteczna dała mi ten dzbanek naszczęście. Powiedziała,że jest nie do pary, bo miednica od niegosięzbiła. Ach, Marto, jakaś ty kochana! zawołała Antearzucając się jej na szyję. Tak mówiła zduszonym głosem Marta. Uściskaj mnie, póki czas i póki tu jeszcze jestem. Bo jak tylkowasza mamusiawróci, z miejsca odchodzę. Ależ, Marto, przecież myśmy niebyli aż tacy nieznośni dla ciebie? Antea aż osłupiała ze zdziwienia. O, to wcale nie to Marta jąkała sięi dławiła bardziejniż kiedykolwiek. Ja. ja wychodzęza mąż. Zagajowego. Oświadczał misię już dużo razy od czasu, kiedy was przywiózł z plebanii, gdziesiedzieliście zamknięci nawieży kościelnej. A dzisiaj powiedziałam mu, że się zgadzam, więc już jesteśmy po słowie. Antea włożyła siedem szylingówi cztery pensy z powrotem do skarbonki, którą zalepiła w tym miejscu, gdzieprzedtem wybiła otwór pogrzebaczem. Bardzo była zadowolona, że taksię wszystko udało, ale po dziś dzień niewie, czy rozbijanie skarbonki jest sprawągardłową, czynie. 212 ROZDZIAŁ XI (i ostatni) OSTATNIEŻYCZENIE Oczywiście, wy wszyscy, którzy już przeczytaliście, zejest to jedenasty (i ostatni) rozdział, wiecie teraz dobrze,że dzień, o którym rozdział ten opowiada, musiał byćdniem ostatniego życzenia, -jakie duszek Piaskoludek spełnił Cyrylowi, Antei, Robertowi i Janeczce. Lecz same dzieci nic o tym niewiedziały. Pełne bytyradosnychnadziei i podczas gdy dotąd z ogromnymczęstotrudem potrafiły wymyślić jakieś życzenie,teraz w ichmózgach roiło się od pomysłów, a jednebyły piękniejszei sensowniejsze od innych. "Bo to już tak zawsze w życiubywa" jak słuszniepóźniej zauważyła Janeczka. Wszyscy tego dnia wstali wyjątkowowcześnie i przed śniadaniem w ogrodzie omawiano z wielkim zapałem projektynowych pomysłów. Dawny pomysłzażądania stu funtówszterlingów w dzisiejszych dwuszylingówkach jeszczeciągle miał swójurok. Ale były też inne, niemniej ponętneperspektywy, z których najciekawszym byłprojekt dlakażdegoktyyk. Miało tocalemnóstwo zalet. Możnabyłoz rana wypowiedzieć życzenie: kucyk dla każdego,jeździćprzez cały dzień, achoć wieczorem kucyki by znikały, nazajutrz znów można było powtórzyć to samo. Dawało tonawet sporą oszczędność na ściółce i miejscu w stajni. Aleprzy śniadaniu zdarzyły się dwierzeczy. Najpierw przyszedł list odmamusi. Babcia czuła się lepieji mamusia 214 z tatusiem zamierzali wrócić do domu jeszczedziś po południu. Wiadomośćtę powitanookrzykami radości. Aleoczywiście odsunęła ona całkowicie w cień wszystkie przedśniadaniowe pomysły. Każdy bowiem rozumiał doskonale,że dzisiejsze życzeniemusi być takie, żeby sprawić przyjemność mamie, a niepo prostusobie. Myślęi myślęmówił Cyryl czego by też mamusiamogła chcieć. Z pewnością chciałaby, żebyśmywszyscybyli grzeczniodparła mizdrząc się Janeczka. Tak rzekł Cyryl ale to byłoby straszniedlanas nudne. A poza tymwydajemi się, że potrafimy byćgrzeczni bez pomocy duszka. Nie, to na nic! Musimy wymyślić coś wspaniałego. Coś, czego bez Piaskoludka w żaden sposób nie moglibyśmy dostać. Uważaj! zawołała ostrzegawczo Antea. Pamiętaj,co było wczoraj! Wiesz, że nasze życzenia spełniająsięwszędzie, gdzie jesteśmy, jeśli tylko komuś znas zdarzysię powiedzieć: "chciałbym". A kiedy jak kiedy, ale dziśnie możemy w żaden sposóbsię wkopać. Dobrze przyznał Cyryl ale nie musisz takmiąć językiem. W tej samej chwili weszła Marta niosąc herbatę, a z jejtwarzy biła poprostupowaga. To istny cud, że jeszczeżyjemyl możemy spokojniejeść śniadanie! wyrzekła posępnie. A dlaczego? Co się stało? zawołali wszyscy. Ach, nic takiego odparła Martatylko zanosisię na to, że każdej chwili mogą nas jak nic wymordowaćw łóżkach. Dlaczego? spytała Janeczkaczując, jak rozkoszny dreszcz strachu przebiegł jej wzdłuż pleców i nóg aż dopięt. Czy ktoś został zamordowanyw łóżku? Tak prawdę mówiąc, to nie odparła Marta alemato co brakowało. Gajowy opowiadał mi właśnie, że wedworzewPeasemarsh byli włamywacze i zrabowali wszystkie brylanty lady Chittenden i wszystkie kosztowności,i różne inne rzeczy. I hrabina mdlejerazpo raz, ledwotylko zdąży powiedzieć: "Ach, moje brylanty! " A hrabiaChittenden jest wLondynie. A ja wiem, jak hrabina wygląda rzekła Antea bośmy ją widzieli. Ma biało-czerwoną suknię, nie ma własnych dzieci inieznosi cudzych. Tak, tak, to właśnie ta sama odparła Marta. Więcona miała cały swójmajątek w tych klejnotachi widzicie, co z tego wyszło. Mówią, że te brylanty i inne rzeczywarte były tysiące tysięcy funtów. Był tam naszyjnik i tara,czyjak to się nazywa, i pełno bransoletek. A pierścionków tojuż zupełnie bez liku. No, ale już muszę iść, botrzeba posprzątać, zanim mamusia przyjedzie. Nierozumiem, na co jejbyło takie mnóstwo brylantów! rzekła Antea, gdyjuż Marta wyszła. Myślę, żeta hrabina jest bardzo nieprzyjemna. A mamusia nie mażadnych brylantów i w ogóle prawie żadnych kosztowności. Tylko naszyjnik z topazów i pierścionek zaręczynowyz szafirem, który dostała odtatusia, itę małą broszeczkęz włosamipradziadunia, i to chyba wszystko. Kiedydorosnę rzeki Robert to będę ciąglekupował mamusi brylanty, jeżeli tylko zechce. Pojadę doAfryki i będę tamrobił różne odkrycia, i zarobię na tymtyle pieniędzy, że nie będęwiedział, gdzie je podziać. Jakby to było pięknie rzekła marząco Janeczka - 216 -agdyby mamusia znalazła wszystkie te śliczne rzeczy, na. '^ szyjnikiz brylantów i bransoletki, i tary? Tia-ry rzekł Cyryl. Tia-ry. Dobrze, niechbędą tiary. i pierścionki, i wszystko,wszystko! Żeby znalazła tow swoim pokoju, jak wróci. Chciałabym, żeby tak było. Dzieci spojrzałyna nią w niemym przerażeniu. A więc znajdzie powiedział Robert. Wypowiedziałaśżyczenie, miła Janeczko, i nasza jedyna nadziejaterazto znaleźć duszka Piaskoludka i poprosić go jeślinie jest w specjalnie złym humorzeżeby cofnął twojeżyczenie i wymyślił nam jakieś inne. Ale jak się nie zgodzi,no, todo widzenia! Ładnie będziemywyglądać! Policjanaturalnie i tak dalej. Nie płacz, głupia! Będziemy trzymać z tobą. Tatuś mówi, że nigdy nie powinniśmy się niczegobać, jeżeli nie zrobiliśmy nic złego, i zawsze mówimy prawdę. Lecz Cyryl iAntea wymienili ze sobą posępne spojrzenia. Pamiętalibowiem,jak mało im to pomogło, kiedyw policji powiedzieli prawdęo Piaskoludku. Ten dzień najwyraźniej był jakimś dniem feralnym. Więc Piaskoludka, oczywiście, niemożna było znaleźć. AniPiaskoludka, ani klejnotów, chociaż każde z dzieci po koleiprzeszukało dokładnie pokój mamusi. Oczywiście rzekł Robert że my nie możemyznaleźć. Znajdzie jemamusia. Może będzie myślała, żetekosztowności były tu w domu od lat, i nigdy się niedowie, że to są rzeczy kradzione. Tak! zawołał z pogardą Cyryl. Więc chcesz,żeby mamusia przyjmowała kradzione rzeczy! Wiesz przecież dobrze, czym to pachnie. Ponowne wyczerpujące poszukiwania w kamieniołomie 217 nie naprowadziły na ślad Piaskoludka i dzieci wolnymkrokiem wróciły smutne do domu. Wszystko mi jedno rzekła zdecydowanieAntea. Powiemy mamusi prawdę, aona odda klejnoty i wszystkobędziew porządku. Tak myślisz? powoli rzekł Cyryl. A czy spodziewasz się,że ciuwierzy? Czy wogóle ktoś uwierzywistnienie duszka Piaskoludka, jeśligo nie zobaczy? Mamusia będzie pewna, że wszystkozmyślamy. A może pomyśli, że zwariowaliśmy, i wtedy zamkną nas w domuwariatów. Czy miałabyś ochotę? zwrócił sięnagle docoraz bardziej zrozpaczonej Janeczki. Czy chciałabyś,żeby cię zamknęli wżelaznej klatce, okratowanej i wybitej materacami, i żebyś przez cały dzień nic nie robiła,tylko wtykała sobie do włosów źdźbła słomy i słuchaławycia i jęków innych wariatów? Zastanówcie się nadtymdobrze, i to wszyscy. Nie ma sensu opowiadać mamusi. Kiedy to prawda. rzekła Janeczka. Oczywiście że prawda, ale to nie wystarczy, żebydorośli nam uwierzyli odparła Antea. Cyryl ma rację. Włóżmykwiaty do wazonów istarajmy się wcaleniemyśleć o brylantach. Bo ostatecznie i przedtem za każdymrazem wszystko kończyło się dobrze. Więc dzieci zapełniły wszystkie wazony, jakie tylko znalazły, kwiatami były tam astry i cynie, i późne wątłeczerwone róże, zerwanez krzewupnącego się po murzestajennym. Aż w końcucały dom wyglądał jak jednakwiecista altana. Mamusia przyjechaław tej samej niemal chwili, kiedyzebrano zestołu po obiedzie. Zaraz też objęło jąosiemkochających ramion. I rzeczywiście nie było to rzeczą łatwąnic jej nawet nie wspomnieć oduszku Piaskoludku,bo 218 dzieci zawsze mówiły jejo wszystkim i miaływielką ochotę opowiedzieć jej wszystko o duszku. Zdołały się jednak powstrzymać. A mamusia ze swojej strony miała mnóstwo do opowiadania o babci i babcinych gołębiach, o kulawym,łagodnym osiołku cioci Emmy. Mamusi podobało się bardzo,że dom jest takozdobiony kwiatami. I wszystko zdawałosię dzieciom takie miłe i takie jak zawsze, gdy mamusiana nowo byław domu, że zaczęło im się wydawać, że całahistoria z Piaskoludkiem tylko im się przyśniła. Ale kiedy mamusia skierowała się w stronę schodów,chcąc pójść do swojego pokoju izdjąć kapelusz,osiem ramion przywarło do niej tak mocno, jak gdyby miała tylkodwoje dzieci, z których jedno było Barankiem, a drugie ośmiornicą. Nie chodź na górę, mamusiu rzekłaAntea jazaniosę twoje rzeczy do pokoju. Albo ja zaniosę powiedział Cyryl. Chcemy,żebyś poszła z nami i obejrzałapnące róże odezwał się Robert. Ach, nie chodź na górę! zawołała płaczliwie Janeczka. Ależ to nie ma sensu, moi drodzy zaprotestowałamamusiaprzecież nie jestem jeszcze taka stara, żebymnie mogła pójść na górę izdjąć kapelusz w swoimpokoju. A poza tym muszę umyćręce, bo strasznie mam brudne. Poszła więcna górę, a dzieci zwolna postępowały za nią, wymieniając spojrzenia pełne najgorszych przeczuć. Mamusia zdjęła kapelusz bardzo ładny, nawiasemmówiąc, z białymiróżami a potem podeszłado gotowalni, aby uczesać swojepiękne włosy. 229. Na gotowalni, pomiędzy tacką na drobiazgi a poduszeczką od szpilek, leżał zielony, skórzany futeralik. Mamusiago otworzyła. Ach, jakież to cudowne! zawołała. W futerale znajdował się pierścionek z wielką perłą otoczoną brylancikami, które rzucały wspaniale blaski. Ale skąd się totutaj wzięło? spytała przymierzającna palec pierścionekr który pasował doskonale. Skąd tosię tutaj wzięło? powtórzyła mamusia. Nie wiem odpowiedziało szczerze każde z czworgadzieci. Pewnie tatuś kazał Marcie położyć to tutaj powiedziała mamusia. Pójdęna dółi spytam ją. Pozwól mi sięprzypatrzeć poprosiła Antea, którawiedziała, że Marta nie będzie mogła zobaczyć pierścionka. Lecz Marta, zagadnięta, odpowiedziała, nawet bez patrzenia, że o żadnympierścionku nic nie wie. To samo powtórzyła kucharka. Mamusia wróciła więc do swojego pokojubardzozaciekawiona i zachwycona pierścionkiem. Kiedy jednak otworzyłaszufladęgotowalni i znalazła w niejpodłużny futerałzawierający bezcenny niemal brylantowy naszyjnik byłajeszcze bardziej zaciekawiona, ale już mniej zachwycona. W szafie, do której podeszła, aby schować kapelusz,znalazła diademi kilka wspaniałychbroszek, w różnych zaśkątach pokoju wciągu najbliższej pół godziny jeszcze mnóstwo innej biżuterii. Dzieci miały miny coraz bardziejmarkotne, aż w końcu Janeczka zaczęła pociągać nosem. Mamusiapopatrzyła na niąz powagą. Janeczko rzekłajestem pewna, że ty coś otymwiesz. Namyśl się, nim odpowiesz, ale powiedz mi prawdę. Znaleźliśmyduszka : odparła posłusznieJaneczka. -^aaS. aaMai^ Tylko bez głupstw, proszę cię bardzo rzekła ostromama. Nie bądź głupia, Janka przerwał Cyryl. Po czymmówił dalej w porywie zupełnej rozpaczy: Możesz namwierzyć, mamusiu, że nigdy dotąd tych rzeczy nie widzieliśmy. Ale tej nocywłamywacze ograbili hrabinę Chittenden z Peasemarsh. Straciła całą swoją biżuterię. Więc czyto może, być to? Wszystkim wydarłosię westchnienie ulgi. Byli uratowani. 221 Ale jak 219 mogli to tutaj schować? I po co? spytałabardzo zresztąrozsądnie mamusia. Na pewno byłobydla nich l łatwiej, i bezpieczniej uciec z tym wszystkim. A przypuśćmy rzekł Cyrylże pomyśleli sobie,że będzie im wygodniej zaczekać do zachodu słońca. Nie,właściwiedo nocy, zanimstąd uciekną. Przecież oprócznas nikt nie wiedział, że dzisiaj wracasz. Muszę zaraz posłać po policję powiedziała z zakłopotaniem mamusia. Ach,jaka szkoda, że tatusia tu nie ma! A może byłoby lepiejpoczekać, aż tatuś wróci? zapytałRobert wiedząc, że ojcaniebędziew domu przed zachodem słońca. O nie! Nie mogę z tym czekaćanichwili! zawołała mama. "To" byłopokaźnym stosem futerałów pełnychklejnotów zgromadzonych na łóżku. Umieścili to wszystkow szafie, którą mama zamknęła na klucz. Po czym zawołała Martę. Marto spytała czy odmego wyjazdu nikt obcy nie wchodził domojego pokoju? Tylko proszę powiedzieć mi prawdę. Nie, proszę pani! odparła Marta. Chyba że. Marta urwała. No co? zagadnęła ją łagodnie mama. Widzę, że jednak ktośwchodził. Proszę powiedzieć mi wszystkoi niczego się nie bać. Jestempewna, że Marta nie zrobiła nic złego. Ciężki szlochwyrwał się z ust Marty. Miałam pani jeszcze dzisiaj powiedzieć, żechcęodejść z końcem miesiąca, bo jestem zaręczona z jednymbardzo poważnym człowiekiem. On jest gajowym, proszępanija nic pani nie kłamię inazywa się Beale. I że222 ^ssaits^K bym się tak z miejsca nie ruszyła,jak to prawda, żeontylko z dobroci serca,bo jak pani miałaprzyjechać, i to''tak nagle, frbez uprzedzenia, to ja nie wiedziałam, czy nadążę posprzątać. A on powiedział: "Marto,moje ty cudo! ",'choć tak nie jest, ale wszystko jedno, bo mężczyźni zawsze'tak mówią, więcpowiedział: "Nie mogę znieść, żebyś takharowała iżeby d nie pomóc, kiedymam mocne ręce, a ty,Marto, tak harujesz". Tak powiedziałi pomógł mi, proszępani, wymyć okna, ale tylko odedworu, i przez cały czasja byłam w pokoju. I niech mnie Pan Bóg skarżę, jak w tym jest choć jednosłowo nieprawdy. I Marta była znim tutaj przez cały czas? spytała mama. On był na dworze,a ja byłam wpokoju odparła Marta. I on myłokna od tamtej strony. Tylkowyszłamna jedną chwilę po wodęiirchową ściereczkę, którą ta flądra kucharkaschowała ż tyłu za maglem. To miwystarczy rzekłamama. Nie jestemz Marty zadowolona, ale dobrze, że powiedziała prawdę, bo to też coś znaczy. Kiedy Marta wyszła,dzieci otoczyły kołem mamę. Mamusiu kochana zawołała Antea Beale nicnie jest tu winien, na pewnonie jestwinien! On jestbardzo kochany i bardzo poczciwy człowiek, i prawdomówny,i taki uczciwy jak już niewiem kto. Więc nie wołaj, mamusiu, policji, żeby go zabierała! Nie,nie,nie! Sytuacja była naprawdę okropna. Oto zupełnieniewinnyczłowiek mógłzostać oskarżony o grabież przezidiotyczneżyczenie Janeczki, a powiedzenie prawdy najzupełniej niezdało się na nic. Wszyscy marzyli o tym, żeby powiedziećprawdę, alewciąż odstraszała ich myśl o słomie we włosachi wyciu innych zamkniętych wariatów. 223. Czy nie znajdzie się tu jaki wózek? spytała gorączkowo mamusia. Wózek czy bryczka, wszystko jedno. Muszę zaraz jechać do miastai donieść o wszystkim policji. Dzieci znowu zaczęły szlochać. Jest wózek u farmera. Ale nie jedź, mamusiu! Niejedź! Zaczekaj, aż tatuś wróci! Ale mama nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Kiedysobie coś raz postanowiła, wtedy zmierzała już prosto docelu. Pod tym względem przypominała bardzo Anteę. Cyryl! zawołała wkładając kapelusz i przypinającgo długimi szpilkami o fioletowych główkach. Uważaj,coci powiem! Zostawiam tu wszystko pod twoją opieką. Wejdź do łazienki i nie ruszaj się stamtąd. Możesz udawać,żepuszczasz łódki wwannie, czycos takiego. Ale nie ruszaj się stąd izostawprzez cały czas otwarte drzwi na schody, Drzwi z drugiej strony zamknęłam na klucz. I nie pozwól, aby ktokolwiek wchodził do mojego pokoju. Pamiętaj, że niktnie wie, gdzie jest biżuteria,oprócz mnie iwaswszystkich, i tych nikczemnych złodziei, którzy ją tampodrzucili. A ty, Robercie, idź do ogrodu iuważaj na okna. Gdyby ktokolwiekpróbował się do nich dobierać biegnijdo kuchni i powiedz dwóm robotnikom z farmy, którychpoproszę, żeby tam czekali. Powiem im tylko, że krążątutajbardzo podejrzane typy, co zresztąjest prawdą. I pamiętajcie obydwaj, że przede wszystkim na was polegam. Chociaż nie myślę, aby złodzieje próbowali siędostać tutajprzed nocą,więc nic wam właściwienie grozi. Do widzenia, dzieci. Zamknęła drzwi od swojego pokojuna klucz iwyszłaz kluczem w kieszeni. Dzieci nie mogły powstrzymać się od podziwu dla stanowczości i męstwa, z jakim postępowała mama. Pomyśla^^^^^^. ^fe,. a.^,^^,^. '^e^^s^^^MS. '' -' ' . -''""' -'s^i^-^'^ ' ły, jak bardzo przydałaby się jej pomoc przy ratowaniu sięz różnych opałów, w jakich znajdowały się ostatnio tylerazy z powodu źle pomyślanych życzeń. Mamusia to urodzony generał orzekł Cyryl aledoprawdynie wiem, co nas teraz czeka. Nawet gdybydziewczynki poszły szukać tegopotwora Piaskoludkai wreszcie go znalazły i namówiły,żebyzabrał klejnoty,mamusia pomyślałaby tylko, że źle pilnowaliśmy, że pozwoliliśmy włamywaczom zakraść się i wygarnąć wszystko. Albo policja pomyśli, że myśmyto schowali. albo że mamusia ich nabujała. Ach,co za diabelniepaskudna historia! I tym ra"zem nie można się już wykaraskać. Ze złością zrobił papierowy stateczek i puścił gona wodęw wannie, jak zalecała mama. Robert zaśposzedłdo ogrodu i usiadł na wydeptaneji pożółkłej trawie. Zrozpaczonym ruchem objąłrękamiskołataną głowę. Antea i Janeczka szeptały ze sobą w korytarzu na dole,gdzie leżał chodnik z dziurą, wktórą zawsze wpadałanoga,jeśli się tylko choć trochę nieuważało. Z kuchni dochodziłgłos Marty, lamentującej głośno i bez przerwy. To po prostu okropne powiedziała Antea. Iskądmożemywiedzieć,czy tu są wszystkie brylanty? Bo jeżelinie wszystkie, to policja pomyśli, że mamusia i tatuś oddali tylko część,żeby zamydlić oczy, ą schowali resztę. I zamkną ich w więzieniu, amy będziemy wyrzutkami społeczeństwai dziećmi przestępców. A mamusi i tatusiowiteż nie będzie przyjemnie dodała po chwilinamysłu. Ale co my możemy zrobić? spytała Janeczka. Nic możemy zresztą znowu szukać Piaskoludka. Jestbardzo, bardzo gorąco. Więc może wylazł z piasku,żeby wygrzać swój wąsik. 15 Pięcioro dziecii "coś" 225 Ale i tak nie spełni już dzisiaj- żadnego z tych naszychokropnych życzeń odparła niepewnie Janeczka. Teraz zakażdym razem, kiedy go widzimy, jest coraz bardziejniezadowolony. Myślę,że on niecierpi spełniania życzeń. Antea, któraprzez całyczas kiwałaposępnie głową, nagleznieruchomiała, I to tak raptownie, żewyglądało, jakbyczegoś nasłuchiwała. Co się stało? spytała Janeczka. Co, czy coś ciprzyszło dogłowy? Jedyna nasza nadzieja wykrzyknęła dramatycznie. Antea. Ostatnia i jedyna, jaka nam została. Chodźmy. Szybkim krokiem poszły w kierunku kamieniołomu. O radości! Duszek Piaskoludek siedział w jamce wygrzebanej w złocistym piasku iwysuwał zzadowoleniem wąsikiw stronę prażącego, popołudniowego słońca. Na widokdziewczynek zwinął się w kłębek i zaczął się zagrzebywaćw piasku najwidoczniej wolał swoje własne towarzystwo od nich. Ale Antea zdążyła na czas. Chwyciła go zakosmate łapki łagodnie, lecz mocno, i nie puszczała. No! Dosyć już tego! zawołał duszek. Daj mispokój, dobrze? Ale Antea trzymała go mocno. Kochany,dobry, poczciwy duszku szeptała prawiebez tchu. Tak, tak, wiem, o co cichodzi rzekł duszek. Chodzi cipo prostu ojeszcze jedno życzenie. A ja nie mogęmęczyć się od rana do wieczora spełniając różnym ludziomichżyczenia. Muszę mieć trochę czasui dla siebie. Czy ty nielubisz spełniać życzeń? zapytała Anteagrzecznie,ale głos jej aż drżał z przejęcia. Pewnie żenie lubię odparł duszek. Po prostunie cierpię tego. Więc zostaw mnie w spokoju, bo inaczej 226 's-' ugryzę cię zupełnie serio mówię to zupełnie na serio! Nie radzę ci ryzykować! Antea jednakzaryzykowała itrzymała go mocno. Posłuchaj rzekła nie gryź mnie,tylko wysłuchaj spokojnie tego, co ci powiem: jeżeli teraz spełniszjeszcze jedno nasze życzenie, nigdy już nie będziemy cięo nic prosić aż do końca życia! Piaskoludekbył bardzo przejęty. Zrobię wszystko, co zechcesz powiedział płaczliwym głosem. Nadmęsię, ile tylko potrafię, i póki będęmógł, spełnię jedno twojeżyczenie zadrugim,jeżelitylkoobiecasz mi, że już nigdy odtąd onic mnie nie poprosicie. 227. Gdybyświedziała, jak ja tego nie znoszę, tego nadymaniasię, żeby spełnić czyjeś życzenia. Jak zawsze się boję, żemogęsobie nadwerężyć jakiś mięsień czy co innego. I tegobudzeniasię każdego rana wiedząc, że tak będzie co dzień. Ach, ty wcale nie wiesz, jakie to okropne! Głos mu sięzałamał ze wzruszenia i zamiast powiedzieć "okropne", wydał ze siebie tylko jakiś bolesny jęk. Antea łagodnie usadowiła go na piasku. Ale teraz to już się skończy rzekła uspokajająco, Solennie ci obiecujemy,że od dziś nigdy już o nic niebędziemy cię prosić. No dobrze, mów już, o co ci chodzi rzekł duszek iniech się to już raz skończy. Ile życzeńmożesz teraz spełnić? Samnie wiem zobaczymy, jak długo wytrzymam. Dobrze. Więc najpierw proszę cię, żeby się okazało,że hrabina Chittenden nie straciła nigdy swoichklejnotów. Piaskoludek nadął się, wypuściłz siebie powietrze,a wreszcie powiedział: Zrobione. Chciałabympowiedziałanastępnie Antea zlekkimwahaniem w głosie żeby mamusia jakoś nie mogła zajechać na policję. Zrobione odparł po chwili duszek. Chciałabym wtrąciła się nagle Janeczka żebymamusiacałkiem zapomniała o tych brylantach. Zrobione rzekł Piaskoludek, choć głos jego tymrazem był już nieco słabszy. Czy nie miałbyśochoty wypocząć? spytała Antea. O tak rzekł duszek. A zanim pójdziemy dalej,czy ty byś nie zechciała spełnić jednego życzenia dla mnie? Czy nie możesz samspełniać swoich życzeń? 228 Oczywiście że nie odparł duszek. Zawsze spełnialiśmy swoje życzenia nawzajem, choć prawdęmówiąc,niewiele ich mieliśmy za dawnych, dobrych czasów megaterium. A terazwypowiedz tylko życzenie, żebyście nigdyniemogli, nikt z was, nikomu ani słowaopowiedzieć o mnie. Dlaczego? spytała Janeczka. Jak to, nie rozumiesz dlaczego? Przecież, gdybyścieopowiedzieli o mnie dorosłym, to już do końca życia niemiałbym chwili spokoju. Złapalibymnie i wdąż kazalibyspełniać życzenia. I to nie takie głupstwa jak wasze, aleprawdziwe,trudne rzeczy. Auczeni na pewno wynaleźlibyjakiś sposób, żeby spełnione życzenia trwały i po zachodziesłońca. A znowuinni chcieliby ode mnie zmniejszenia podatków, powiększenia emerytur, wprowadzenia powszechnego głosowania, bezpłatnej nauki w szkołach średnichi różnych podobnych nudziarstw. I. z tym wszystkim całyświat wkońcu pokręciłby się całkiem i stanąłby do górynogami. No, ale wypowiedz wreszcie moje życzenie! Jazda! Antea powtórzyła życzenie Piaskoludka, ten zaś nadąłsię tak, jak jeszcze nigdy dotąd. A teraz rzekł,kiedy jużwypuścił z siebiepowietrze jakie jeszcze życzenia chcecie wypowiedzieć? Tylko jedno. I sądzę, że tym razem wszystkie naszesprawy będą już załatwione, prawda, Janeczko? Chciałabym,żebyMarta zapomniałao brylantowym pierścionku,a mamusia o tym, że gajowy mył okna. To jak w "MiedzianejButelce" odezwała sięJaneczka. "Miedziana Butelka" powieśćfantastyczna angielskiego pisarzaF. Ansteya to historiazabawnych przygód pewnego młodzieńca, którypodobnie jak rybak zbaśni z 1001 nocy uwolnił duchauwięzionegow miedzianej butelce, 228 Tak, dobrze żeśmy to czytali, bo inaczej wcale by mi to nie przyszło dotowy. Zrobione odezwał się duszek bardzo słabym głosem. Ledwo jużżyję. Czy macie jeszczecoś do mnie? Nie. Tylko chciałabym podziękować ci za wszystko,co dla nas zrobiłeś, i życzyć ci długiego i dobrego snu. Chciałabym, żebyśmy się jeszcze kiedyś spotkali, Czy to było życzenie? szepnął Piaskoludek bardzo wyczerpanym głosem. O, tak! zawołały obydwie dziewczynki naraz. Wtedy po raz ostatni w tej książce zobaczyły, jak duszeknadął się, a potemnagle wypuściłz siebiepowietrze. Skinąłim głową, popatrzyłprzez chwilę swymi ślimakowatymioczkami,a potem zaczął szybko, szybko grzebać w piasku,aż wreszcie znikł. Tylko piasek w tym miejscu obsypywał się jeszcze przez chwilę. Mam nadzieję, żedobrze zrobiłyśmy rzekła Janeczka. Na pewno dobrze odparła Antea. Ateraz wracajmyi opowiedzmy wszystko chłopcom. Antea znalazła Cyryla zatopionego w ponurych rozmyślaniach nad pływającympapierowym stateczkiem. Opowiedziała mu wszystko, a Janeczka to samo Robertowi, Tedwie opowieści zostały właśnie dopiero co ukończone, kie^ dy weszła mamusia, zgrzana i zakurzona. Opowiedziaładzieciom, że w czasie jazdydo miasteczka, żeby kupić dladziewczynek szkolne mundurki, złamała się w wózku oś. Niewiele brakowało, a mamusia byłaby wypadła. Tylkodroga w tym miejscu była bardzo wąska, a z brzegu rosłykrzaki, które uratowały wózek od wywrócenia. Konieckońcównic się mamusi nie stało, tyle tylko, że musiała wracać piechotą. 230 Ale po tym wszystkim, moi drodzy dodała umieram po prostu z pragnienia. Niech ktośz was pobiegniei przyniesie herbaty. Wszystko w porządku szepnęła Janeczka. Widać, żenic nie pamięta. Marta też niepamięta powiedziała Antea wracając z kuchni po zaparzeniuherbaty. Służba siedziała właśnie przy podwieczorku, kiedy przyszedłgajowy. Przywiózł pożądaną wiadomość, że, jak sięokazało, brylanty hrabiny Chittenden wcalenie były ukradzione. Po prostuhrabia zabrał je do wyczyszczenia, a pokojówka, która o tym wiedziała, pojechała akurat do domuna parędni. Więc i tam wszystko skończyło się dobrze. Myślę o tym, czy zobaczymy jeszcze Piaskoludka odezwała się rozmarzonym głosem Janeczka, gdy dziecispacerowały wieczorem po ogrodzie, a mamusia układała Baranka do snu. Jestempewien, żetak odparł Cyryl jeśli tylkonaprawdę wypowiedziałyścieto życzenie. Tak rzekła Antea. Alerównocześnie przyrzekłyśmy, że niktz nas więcej już o nic nie poprosi. I na pewno tego dotrzymamy zakończył z przekonaniem Robert. Piaskoludka, rzecz jasna, dzieci jeszczespotkały, alejużnie w tej książce. I nie było to wcale w kamieniołomie, alezupełnie, zupełnieinnym miejscu. Było to w. Nie,niepowiemjuż ani słowa. Koniec.