BIBLIOTEKA PAMIĘCI POKOLEŃ RADA OCHRONY POMNIKÓW WALKI I MĘCZEŃSTWA WŁODZIMIERZ SOKORSKI Polacy pod Lenino KSIĄŻKA i WIEDZA WARSZAWA 1983 Okładkę i strony tytułowe projektował: Włodzimierz Tereehowiez Strony rozdziałowe projektował: Stanisław Kaźmierozyk Fotografie: Centralna Agencja Fotograficzna Redaktor: Danuta Wolska Redaktor techniczny: Krzysztof Krempa Korektorzy: M. Włodarczyk i Z. Kołodziejczyk (L) Copyright by Wydawnictwo „Książka i Wiedza" RSW „Prasa-Książka-Ruch", Warszawa 1983 ISBN 83-05-11144-X i Szanowny Czytelniku! Oddajemy Ci do rąk kolejny tomik z ukazującej się od 1968 roku serii Biblioteka Pamięci Pokoleń różniący się od poprzednich jedynie formatem, którego1 zmiana podyktowana została względami technicznymi. Nie zmienia się natomiast treść naszych publikacji. Mamy nadzieję, że dalej — choć w zmienionej formie — będziemy gościć w Waszych domach. Wydawaliśmy i będziemy nadal wydawać książki poświęcone martyrologii i udziałowi Polaków na wszystkich frontach II wojny światowej, monografie miejsc uświęconych krwią naszych współbraci, upamiętnione zaszczytnym udziałem w ruchu oporu. Chcemy, aby pamięć o tamtych dniach była wciąż żywa i stała się własnością młodych pokoleń. Redakcja Od autora r Kilka słów wyjaśnienia, dlaczego swoje uwagi o bitwie pod Lenino napisałem dopiero teraz. Atmosfera polityczna lat pięćdziesiątych nie sprzyjała wspomnieniom. Nie istniała po prostu możliwość ani nawet celowość naświetlania wielu wydarzeń z przeszłości. Problemy odbudowy kraju zmobilizowały zresztą nas wszystkich do solidarnego wysiłku, niezależnie od tych czy innych osobistych przeżyć. Natomiast z innych wspomnień i opracowań, ogłoszonych w tamtym czasie, powoli, krok za krokiem, może nieraz w sposób nie zamierzony, ukazywało się rzeczywiste oblicze i 1 Dywizji, i ludzi Pierwszej Armii. Mimo że różniłem się z autorami poszczególnych publikacji w wielu sprawach, nie reagowałem na nie w prasie z wielu względów. Po pierwsze, czekałem na rozwój wydarzeń w samej partii, który wydawał się nieunikniony. Po drugie, chodziło o wykrystalizowanie sytuacji w historiografii międzynarodowego ruchu robotniczego, pozwalającej mówić spokojnie i zgodnie z rzeczywistością o roli Sta- lina w kwestii polskiej. Wszelka jednostronność w tej materii była zawsze niesłuszna i szkodliwa nie tylko ze względu na wymowę faktów, lecz także ze względu na obiektywne tło późniejszych wydarzeń. Wreszcie problem pamiętnikarstwa. Nie była to dziedzina w naszym kraju najbardziej popularna. Pamiętniki chłopów, nauczycieli, robotników, lekarzy jeszcze tak. Natomiast pamiętniki działaczy społecznych należały raczej do rzadkości. Dopiero w latach sześćdziesiątych pojawiły się na półkach ¦księgarskich nowe, nie spotykane dotąd wydawnictwa. Należą do nich pamiętniki weteranów II wojny światowej, które stworzyły nowy i — sądzę — bardzo istotny klimat dla odczytania nie tylko prawdy dokumentu, lecz również prawdy materii stosunków międzyludzkich. Oczywiście każda prawda jest zawsze prawdą niepełną. W tym sensie moje wspomnienia również. Są zarówno' fragmentaryczne, jak i subiektywne. Mam jednak nadzieję, że otwierają nowe możliwości w widzeniu spraw trudnych i nie zawsze dla wszystkich dostępnych, a w każdym raeie pozwalają zrozumieć tło i klimat ówczesnych wydarzeń. Jest rzeczą wiadomą, że w centralnym aktywie ZPF, a także w aktywie politycznym 1 Dywizji istniały różnice poglądów odnośnie koncepcji przyszłej Polski. W dotychczasowej literaturze reprezentowane były poglądy tylko jednej strony. Jest więc rzeczą właściwą udostępnić Czytelnikowi poglądy, które wówczas głosiłem jako zastępca dowódcy 1 Dywizji wraz z grupą innych polskich oficerów. W każdym razie sądzę, że Polacy pod Lenino są fco-lejiną piróbą nowego spojrzenia na genezę ówczesnych wypadków. Robię to celowo i świadomie. Jako Polak i jako komunista. Wydaje mi się, że jest to sprawa prostego obowiązku, zwłaszcza wobec siedemdziesięciu lat, które mam za sobą, a z których przeszło pięćdziesiąt poświęciłem partii i Socjalizmowi. ¦ DYWIZM im. TADEUSZA KOŚCIUSZKI Bziewiętnastego sierpnia 1942 roku armia gen. An-dersa została ewakuowana do Iranu. Łącznie wyjechało 100 tysięcy żołnierzy i oficerów, nie licząc towarzyszących im osób cywilnych. Były to trudne lata. Niemcy stali u bram Stalingradu. Decydowały się losy „być albo nie być" nie tylko Związku Radzieckiego, lecz i całej wojny. Dla Polaków, którzy pozostali w ZiSRR, powstał poważny dylemat. Czy nadal biernie przyglądać się toczącej się walce, czy też wziąć czynny udział w bitwie o losy świata i własnego narodu? Decyzja była prosta i jednoznaczna. Realizacja trudniejsza. Społeczność polską w ZSRR po wyjeździe Andersa otaczała powszechna nieufność. Nie wystarczało podjąć decyzję, należało przełamać lody, przekonać władze. 4 stycznia 1943 roku ukazuje się list grupy polskich działaczy lewicowych, skupionych wokół „Nowych Widnokręgów", pisma wydawanego początkowo w Kuj-byszewie, a później w Moskwie, adresowany do zastępcy przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych ZSRR, Wiaczesława Mołotowa, w sprawie konieczności utworzenia w ZSRR Ośrodka do Spraw Polskich. Wkrótce potem powstaje Związek Patriotów Polskich i jego organ „Wolna Polska". Rozpoczyna się trudna praca nad skupieniem rozproszonej ludności polskiej, zamieszkującej przeważnie północne i wschodnie rejony Związku Radzieckiego. Powstają komitety pomocy obywatelskiej i zaczyna się organizować, przy czynnym udziale władz radzieckich, szkolnictwo polskie, żłobki, przedszkola, punkty zaopatrujące ludność polską w żywność i odzież. 12 Z tego czasu również datuje się mój kontakt z władzami Związku Patriotów Polskich. Po ewakuowaniu z Charkowa fabryki parowozów i wagonów, gdzie w 1941 roku pracowałem, zostałem skierowany do Związku Zawodowego Kolejarzy Południa w Tbilisi. Tam też zastało mnie na początku 1943 roku wezwanie do Moskwy. W Moskwie zostałem przyjęty przez Wandę Wasilewską i Alfreda Lampę i po kilku rozmowach wszedłem w skład kolegium redakcyjnego „Wolna Polska" oraz grupy inicjującej powołanie do życia polskiej jednostki wojskowej. Pamiętam dobrze pierwsze spotkanie z płkiem Zygmuntem Berlingiem. Wysoki, rzeczowy, uparty. Od pierwszej chwili istniała nie ukrywana niechęć między nim i Wandą Wasilewską. Wówczas jednak nie miało to znaczenia, ponieważ o naszych stosunkach decydowały nie animozje osobiste, lecz sprawy natury zasadniczej, sprawy nie cierpiące zwłoki. Należało przygotować organizację, platformę ideową oraz statut zarówno Związku Patriotów Polskich, jak i 1 Dywizji. Spotkania z Berlingiem odbywały się w kilkupokojowym mieszkaniu Wandy Wasilewskiej, która mieszkała w Moskwie w domu rządowym przy ul. Serafimowicza 2 wraz ze swoim mężem, Aleksandrem Kornijczukiem, ukraińskim pdsarzem, autorem Fmntu, a ówczesnym wiceministrem spraw zagranicznych rządu ZSRR. Poważną rolę wśród polskiej emigracji w Moskwie odgrywała Helena Usijewicz, córka Feliksa Kona, działacza I Proletariatu. Mówiła dobrze po polsku i — mimo ciężkich przejść w latach trzydziestych — za- chowała jasność umysłu i duże poczucie humoru. W przeciwieństwie do Wandy Wasilewskiej ceniła Zygmunta Berlinga i często przestrzegała Wandę przed zbyt pochopnymi sądami. Helena Usijewicz nigdy zresztą nie przeceniała roli polskiej emigracji, wskazując niejednokrotnie, że o wszystkich sprawach w ostatecznym rachunku zadecyduje kraj i określona sytuacja polityczno-wojskowa po wojnie. Niejednokrotnie złośliwie żartowała na temat intryg osobistych i targów personalnych o „skórę na niedźwiedziu". Sądziła, że nowa emigracja polska w Związku Radzieckim, mimo wszystkich walorów ideowych, będzie podlegać tym samym procesom degeneracyjnym co każde środowisko polskie na obczyźnie. W kwietniu 1943 roku Zarząd Główny Związku Patriotów Polskich zwrócił się do J. Stalina z prośbą o zezwolenie na utworzenie polskiej dywizji. Sytuacja polityczna zaczyna się dla nas kształtować pozytywnie. 4 maja 1943 roku prasa radziecka publikuje odpowiedzi J. Stalina na pytania korespondenta amerykańskiego J. Parkera, w których znajduje się stwierdzenie, że ZSRR życzy sobie istnienia silnej i niepodległej Polski. Słowa Stalina przedrukowała cała prasa światowa, robiąc z tego oświadczenia dużą sensację polityczną, zwłaszcza że nastąpiło to w 10 dni po zerwaniu stosunków dyplomatycznych między rządem radzieckim i rządem gen. Sikorskiego. Był to zresztą okres poważnego zwrotu w ówczesnej polityce Związku Radzieckiego. Zdając sobie sprawę, że ruch robotniczy wchodzi w zupełnie nowy okres historyczny, Prezydium Ko- 14 minternu rozwiązało międzynarodową organizację komunistów, upoważniając wszystkie partie komunistyczne i robotnicze do samodzielnego działania zgodnie z sytuacją ekonomiczną i polityczną każdego kraju. Powyższa decyzja stworzyła również nowe warunki do pracy polskich komunistów. 8 maja zostaje ogłoszony komunikat o zgodzie rządu radzieckiego na formowanie w ZSRR polskiej Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Odbywa się „sztabowe" posiedzenie u Wandy Wasilewskiej. Rolę „pani domu" pełni Janina Broniewska. 13 maja wyjeżdża do obozu ćwiczebnego w Sielcach nad Oką koło Riazania pierwsza grupa organizatorów 1 Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Dowódcą dywizji zostaje płk Zygmunt Berling, który nie podporządkował się rozkazowi gen. Andersa i pozostał w ZSRR, uważając, że droga do Polski prowadzi nie przez Iran, lecz w prostej linii przez Smoleńsk, Mińsk do Warszawy. Zastępcą dowódcy mianowano mjra Włodzimierza Sokolskiego, zastępcą dowódcy do spraw liniowych — płka Antoniego Siwicfciego. 14 maja zostaje wydany pierwszy rozkaz organizacyjny dowódcy 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Rozpoczyna się zaciąg ochotniczy. Ze wszystkich stron wielkiego Kraju Rad ciągną przyszli żołnierze. Ludzie dorośli, chłopcy, nawet dziewczęta. Wszystkimi możliwymi środkami komunikacji przedostają się do Sielc. Często jadą na gapę, powołując się na komunikat o powstaniu 1 Dywizji. Niejednokrotnie samowolnie opuszczają miejsca pracy. Idą piechotą, jadą na przypadkowo spotykanych ciężarówkach. 15 W owym czasie nazwisko Wandy Wasilewskiej działało jak magnes i wszystkie władze w Związku Radzieckim w mniejszym lub większym stopniu współdziałały z rekrutacją. Nie ufając jednak posterunkom kontrolnym na Oce, wielu przyszłych żołnierzy przedostawało się do obozu wpław. Tyle sucha chronologia. Obóz w Sielcach ukryty był w głębokich lasach. Brzeg niski, częściowo bagnisty. Wokół chmary komarów. Za to spełniał wymogi bezpieczeństwa i był trudny do zidentyfikowania dla wywiadowczych samolotów niemieckich. Nie zapominajmy, że wówczas toczyła się niedaleko Riazania, pod Kurakiem, jedna z najlkrwawszych bitew tej wojny. Maj 1943 roku nie był najcieplejszy. Mgły rozciągały się po okolicznych bagnach i nisko osiadały na kępach brzóz i świerków. Często padał chłodny, przenikliwy deszcz. Nad domem dowództwa łopotała biało--czerwona flaga. Dziwnie obco wyglądała wśród niskich, typowo rosyjskich zabudowań. A jednak ściskało za gardło każdego> Polaka, który ją zobaczył. Pierwszy miesiąc zajęły przygotowania do formowania dywizji. Działały komisje werbunkowe. Stwierdzano narodowość, zawód, stopień, przygotowanie wojskowe. Oficerowie rezerwy zjawiali się rzadko. Większość z nich wyjechała z armią Andersa. Część natomiast, odnosząc się nieufnie do charakteru i zadań nowej jednostki, ukrywała swoje pochodzenie oraz stopień oficerski. Podobnych „delikwentów" ujawniał bezbłędnie płk Leon Bukojemski, przewodniczący ko- 16 misji werbunkowej. Bystre oko doświadczonego oficera rozpoznawało kolegów natychmiast po zachowaniu się, postawie, kilku krokach musztry. Nierzadko również spotykali się znajomi. Ci z kolei mieli swoich znajomych. W ten sposób krystalizowała się pierwsza kadra oficerska, niestety bardzo przypadkowa. Częściej niż oficerowie zjawiali się -zawodowi podoficerowie. Pozwalało to przystąpić do formowania, przy pomocy instruktorów radzieckich, poszczególnych jednostek bojowych i do rozpoczęcia pierwszych ćwiczeń. W czerwcu wychodzi własny, prasowy organ dywizji — „Żołnierz Wolności". Naczelnym redaktorem zostaje Henryk Werner. Zorganizowano zespół oficerów polityczno-wychowawczych, którego trzon stanowili polscy komuniści i działacze innych lewicowych partii politycznych. Również w czerwcu rozpoczyna działalność w Ria-zaniu polska szkoła podoficerska, w późniejszym okresie szkoląca także oficerów. Zasadniczą sprawą dla ludzi przybywających do Sielc była polskość dywizji. Wzruszenie na widok polskiego sztandaru, munduru i rogatywki z orzełkiem chwytało za gardło. Rozlewisko Oki w głębi terytorium radzieckiego budziło jednak nieufność. Instruktorzy radzieccy także. Część Polaków przybywających nad Okę miała za sobą ciężkie przeżycia. I z 1939 roku, i — późniejsze — z 1940—1941 roku. Byli wśród nich osadnicy z Wołynia, przymusowo wywiezieni w głąb ZSRR. Byli również żołnierze i oficerowie wojska polskiego, rozbrojonego w 1939 roku. Spotykali się zesłań- 2 — Polacy pod Lenino 17 cy jeszcze z czasów carskich i młodzi chłopcy, rocznik 1925—1926, dzieci ostatniej emigracji, często pozbawione rodziców i szkoły polskiej. Był to stosunkowo najlepszy element, ponieważ przeszedł twardą szkołę w radzieckich zakładach przemysłowych i w zasadzie solidaryzował się z polityką radziecką. Każdego dręczyły pytania: dlaczego właśnie tutaj i dlaczego właśnie teraz? Czy naprawdę polska dywizja? Czy dojdzie się w jej szeregach do Polski? A jeżeli tak, to kiedy i jak będziemy się bić z Niemcami? Kto dostarczy nam broni? Jaki jest nasz stosunek do rządu polskiego w Londynie? Dlaczego nie ma w dywizji polskiego kapelana? Postanowiono więc sprowadzić księdza. Przyjechał prosto z Polski, porwany przez partyzantów i odtransportowany okrężną drogą do Sielc. Ksiądz Wilhelm Kubsz, bo to on był właśnie, w pierwszej chwili nie chciał wierzyć własnym oczom. Jadąc w głąb Rosji przypuszczał wszystko, tylko nie to, że znajdzie się nad Oką, i do tego w polskiej dywizji. Był to jednak mądry ksiądz i szybko wyraził zgodę na stopień kapitana, jaki się kapelanowi dywizji z wieku i urzędu należał. Nie załatwiało to jednak sprawy. Należało wybudować kaplicę polową i przekonać żołnierzy, że to naprawdę ksiądz. Tego cudu dokonały fizylierki z batalionu im. Emilii Plater. Ich rozpoznanie było bezbłędne. Ksiądz Kubsz rozpoczął działalność od mszy niedzielnej. W pierwszym szeregu stał płk Berling, płk Bukojemski i mjr Sokorski. Podczas mszy wszyscy uklękli. Lody zostały przełamane. Można było zacząć mówić o Polsce. 18 Dziwne to były rozmowy. O walkach w Polsce wiedzieliśmy niewiele. Dochodziły pierwsze wiadomości o działalności PPR, Gwardii Ludowej i' podziemnej Armii Krajowej. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że tam właśnie decydują się losy kraju. I wszyscy rozumieli, że nie może to być dawna Polska. Nie po to przelano morze krwi, żeby zmartwychwstała Polska ucisku społecznego. A więc Polska? Ale jaka? Spory były długie i zaciekłe. Przy ogniskach wieczornych, w barakach przed snem. I powoli krystalizowała się świadomość, że przyjaźń polsko-radziecka, niezależnie od wzajemnych krzywd i urazów, jest warunkiem i przesłanką powstania niepodległej Polski. I że chyba tak myślą w kraju. Jeżeli dziś nawet nie wszyscy, to jutro na pewno. Ale co będzie jutro? Na to pytanie 'odpowiedzieć było najtrudniej. Zwłaszcza że ciążył jeszcze mit polskiego rządu w Londynie i zerwanych stosunków z rządem radzieckim. Nic też dziwnego, że tragiczna śmierć gen. Sifcorskiego w katastrofie samolotowej pod Gibraltarem była dla dywizji wielkim wstrząsem. Odbyły się żałobne akademie, zaostrzyły dyskusje. Poważnie upadł autorytet rządu londyńskiego, ponieważ zniknęło przekonanie, że po śmierci gen. Sikorskiego będzie on w stanie nawiązać stosunki ze Związkiem Radzieckim. Zaczynał przeważać pogląd, że polski rząd powinien powstać w kraju, i to na bazie znacznie szerszej niż emigracja londyńska oraz dowództwo AK. Powoli zdawano sobie sprawę z coraz większej roli emigracji polskiej zgrupowanej w ZSRR na platformie organizacyj- 19 f nej Związku Patriotów Polskich. Działacze i oficerowie polityczni 1 Dywizji, wtedy jeszcze oficerowie oświatowo-wychowawczy, zgodnie z instrukcjami sztabu dywizji lansowali ideę Polski demokratycznej, zbudowanej na gruncie szerokiej reformy rolnej i nacjonalizacji wielkiego przemysłu. Dalej wyobraźnia nie sięgała. 10 czerwca 1943 r. odbył się w Moskwie pierwszy zjazd Związku Patriotów Polskich, na który przybyła delegacja żołnierzy i oficerów 1 Dywizji. Przyjechały również liczne delegacje ze wszystkich odległych rejonów Związku Radzieckiego. Wybrano Zarząd Główny i jego pierwsze prezydium w składzie: Wanda Wasi-lewska — przewodnicząca, członkowie prezydium: Stefan Jędrychowski, Stanisław Skrzeszewski, Włodzimierz Sokorski, Zygmunt Bei-ling, ksiądz Wilhelm Kubsz, Bolesław Drobner, Włodzimierz Stahl i Andrzej Witos. Uchwalono deklarację ideową, która stanęła na gruncie szerokiego frontu narodowego całej lewicy społecznej, głoszącej wolność, niepodległość, reformę rolną i nacjonalizację wielkiego przemysłu, tak obcego, jak i własnego. Po raz pierwszy wysunięto sprawę nowych, sprawiedliwych granic na Odrze. Żądano powrotu do Macierzy Warmii, Mazur, Górnego i Dolnego Śląska, Opolszczyzny i Pomorza Zachodniego. Platforma ideowa Związku Patriotów Polskich stała się wytyczną działania 1 Dywizji. A jednak spory nie ustały. Pamiętam rozmowy z oficerami rezerwy, którzy otwarcie mówili, że wspólna walka może być pro- 20 wadzona tylko do granic kraju, później jednak drogi muszą się rozejść. Uważali się za żołnierzy przedwojennej armii polskiej i poczuwali się do lojalności wobec rządu londyńskiego. Rozmowy prowadziliśmy cierpliwie i bez gniewu. W zasadzie wystarczał fakt ochotniczego zaciągu i patriotycznej nienawiści do Niemiec hitlerowskich. Wielu spośród przedwojennych oficerów, wrogo początkowo nastawionych do 1 Dywizji, stało się później jej bohaterami. Niejeden zginął. Niejeden, już w kraju, wstąpił do partii i do dzisiaj służy w ludowym Wojsku Polskim. Wówczas jednak nowa myśl polityczna drążyła świadomość powoli i niechętnie, mimo że na jej gruncie kształtowała się przyszła wizja Polski Ludowej. Niełatwo również układały się stosunki między dowództwem Dywizji i Zarządem Głównym Związku Patriotów Polskich, a raczej jego aparatem wykonawczym, w którym dominował Jakub Berman. Atmosfera nieufności panowała od początku. Musiałem często wyjeżdżać do Moskwy, by rozpraszać nieufność do działalności aparatu oświatowo-wychowawczego. Różniliśmy się także w ocenie roli i pozycji płka Berlinga. Niejednokrotnie Jakub Berman wyrażał w rozmowie ze mną zdziwienie, że tak bezkrytycznie wierzę w dobrą wolę oficerów dawnej armii polskiej. Niełatwo było wyjaśnić, że na nieufności nie można budować jednostki zdolnej do walki. I że jedynie w tyglu przygotowań, a później działań wojennych może powstać społeczność wojskowa nowego typu, zdolna do walki z hitlerowskim najeźdźcą. 21 Trudno było jednak negować, że poważna część byłych osadników wojskowych odnosiła się z niechęcią do współpracy polsko-radzieckiej. Lecz i z nich nie wolno było rezygnować. Należało różnicować i ludzi, i poglądy. Rzecz dziwna, znacznie łatwiejsze były kontakty z Komisariatem Ochrony Narodowej ZSRR. Zwłaszcza szef Zarządu Politycznego, wiceminister obrony i członek Biura Politycznego1, tow. Aleksander Szczerbakow, wykazywał duże zrozumienie dla specyficznej atmosfery politycznej żołnierzy i oficerów 1 Dywizji. On też aprobował różne naisze posunięcda personalne, włącznie do wysuwania byłych oficerów polskich na poważne stanowiska w dywizji. Punktem zwrotnym w historii dywizji stała się przysięga. Dzień był jasny, słoneczny. Poranek 15 lipca 14)43 roku wstawał bez mgły. Na rozległej polanie przed budynkiem sztabu formowały się oddziały. Było ich dużo. Więcej, niż można było przypuszczać. Trzy pułki piechoty. Pułk artylerii. Brygada pancerna. Oddziały pomocnicze. Pierwszy batalion własnego lotnictwa. Szkoła oficerska. Batalion fizylierek. Dźwięki fanfar. Nadszedł moment przysięgi. Donośnie brzmiały głosy żołnierzy powtarzających za księdzem Kubszem słowa przysięgi. Następowało wręczenie przez ZPP sztandaru. Otrzymaliśmy go z rąk Wandy Wasilewskiej. Jeszcze raz fanfary. Zaczęła się defilada. Przyjmował ją płk Berling, przedstawiciele Zarządu Głównego Związku Patriotów Polskich i generalicji radzieckiej. Przyglądali się defiladzie attache wojskowi państw sojuszniczych: USA, Wielkiej Brytanii i Francji. 22 Defilada wypadła imponująco. Krok i musztra żołnierzy były bez zarzutu. Przeciągały piechota, artyleria, czołgi. Było nas przeszło 12 tysięcy. Oficerowie cudzoziemscy, jak później mówili, sądzili, że chodziliśmy w kółko. Była to autentyczna dywizja, rozszerzona o szereg jednostek pomocniczych. Prawdziwe wojsko polskie. Uroczystość była piękna i wzruszająca. Coś się w naszym życiu zaczęło. Jakaś karta została zamknięta, a jednocześnie inna karta — otwarta. Powiało historią. Mazurek Dąbrowskiego wyciskał łzy wzruszenia. 1 Dywizja stała się jednostką bojową. Rozpoczął się okres drugi. Okres przygotowań do wymarszu na front. CODZIEHUE ŻYCIE DYWIZJI r Minęły zaledwie trzy miesiące. Nie było to wiele, dla nas jednak była to cała epoka. Rano na apelu śpiewaliśmy Ratą. Dławiło mas wzruszenie: Me rzucimi ziemi, skąd nwsz ród... Każdy dzień umacniał jednak przekonanie, że wybraliśmy słuszną drogę powrotu do kraju. Ale nie wszyscy 0 dniach powrotu myśleli tak samo. Historii nie można-wymazać jedną decyzją ani jedną pogadanką. Stare legendy były ciągle żywe. Żywe były również tradycje legionowe. Stwierdziliśmy bez trudu, że wieczorem, przy ogniskach, śpiewano najchętniej wśród wielu piosenek żołnierskich My, pierwsza brygada. Wpływ starych nawyków czy brak własnych pieśni? Zapewne 1 jedno, i drugie. Na prośbę dowództwa dywizji Leon Pasternak napisał do melodii Brygady nowe słowa. Nad nami płynie Orzeł Biały biało-czerwony sztandar nasz, na pole walki, pole chwały dywizja nasza, naprzód marsz! My, Pierwsza Dywizja, Wolność i Ojczyzna. Baczność. Komenda dzwoni. Pobudka gra. Na ramię broń. ...Najkrótszą drogą do Warszawy, Dywizjo Pierwsza, prowadź nas. Narodzie, wstań do walki krwawej, rozprawy z wrogiem wybił czas... My, Pierwsza Dywizja.A 26 Słowa przyjęły się. Śpiewano je w marszu i wieczorem przy ogniskach. Hymn Pasternaka stał się początkiem własnej twórczości poetyckiej. Następną pieśnią, powszechnie nuconą, była: Płynie Oka jak Wisła szemka, W czerwcu 1943 roku Władysław Krasnowiecki tworzy teatr dywizyjny. Niesamowite było to przeżycie, gdy oglądaliśmy na szerokiej polanie leśnej pierwszy spektakl. Wiersze poetów polskich od Słowackiego, Mickiewicza do Broniewskiego. Fragment Kordiana i Dziadów, Na śmierć Waryńskiego i Dymy nad miastem. Powstaje własny kabaret literacki. I nawet własna „oferma" obozowa w scenicznym wydaniu Jerzego Waldena. Ryszarda Hanin stała się nie tylko „córką pułku", lecz „gwiazdą dywizji". Kochał się w niej Leon Pasternak i wielu innych. Dostawała nawet kwiaty polne. Kto się zresztą wówczas nie kochał? Batalion fi-zylierek spędzał sen z powiek zarówno żołnierzom, jak i oficerom. Dowodził nim por. Mac, któremu wszyscy szczerze zazdrościliśmy. Batalion sanitarny, którym dowodził dr Jerzy Sztachelski, również był przedmiotem westchnień, zwłaszcza że „siostry" miały opinię „trudniejszych". A jednak były to ładne miłości. Gwałtowne, a nierzadko „do samego grobu". Ludzie kochali się szczerze i nawet coraz częściej powstawały dywizyjne małżeństwa. Wprawdzie nieoficjalnie, ale co to wówczas szkodziło. Moja pierwsza córka, Ewa, poczęta gdzieś między Wiaźmą, Smoleńskiem a Orszą, narodziła się z takiego związku. Matka jej, a moja 27 przyszła żona, Halina Snarska, była dzielnym chorążym batalionu fizylierek. Przed wojną działała w szeregach harcerstwa polskiego. Ukończyła gimnazjum w Wilnie, w 1938 roku zaczęła studia w Warszawie na SGGW. Tamte lata nie były jednak czasami naszej miłości. Wówczas jeszcze nie znaliśmy się. W ten sposób losy wojny określały losy ludzkie. Nikt nie mógł uciec przed lawiną wydarzeń, którą przynosił każdy dzień dywizji. Nikt też nie mógł zdjąć z siebie odpowiedzialności za dokonanie wyboru między żołnierskim obowiązkiem a życiem osobistym. I w jednym, i w drugim wypadku należało odpowiadać i za siebie, i za innych. Praca oficerów oświatowych była w tych warunkach działalnością społeczno-wychowawczą w ścisłym tego słowa znaczeniu. Od pogadanek politycznych do dyskusji o moralności Od lekcji historii do rozmów o socjalizmie. Nic też dziwnego, że ogromną popularnością cieszyło się pisemko dywizyjne „Żołnierz" Wolności" drukowane w polowej drukarni z godną podziwu punktualnością. Gazetka zawierała najnowsze wiadomości z frontu i ze świata, jak również omawiała wszystkie wydarzenia z życia dywizji. Pisaliśmy do niej artykuły i wiersze. Wtedy wiersze pisał nawet Jerzy Putrament i — co ciekawsze — pisał wiersze chyba najlepsze w całym swym życiu. W gazetce debiutowała również Zofia Bystrzycka. Była wówczas za młoda dla Putramenta, lecz mimo to nie uniknęła później swojego losu. I jako poetka, i jako pisarka, i jako jego żona. Lucjan Szenwald spełniał rolę kroni- 28 karzą dywizji. Kronikarza i poety. Sądzę nawet, że dzienniki jego jeszcze nie są w pełni doceniane, i to nie tylko jako dokument, lecz jako zjawisko społeczno--polityczne. Był to kronikarz bardzo subiektywny i nie zawsze ścisły. Wiele jednak wnosił do spisywanych wydarzeń z autentycznej atmosfery dywizji. Nawet z jej bałaganu myślowego i oscylowania między patriotyzmem, katolicyzmem i komunizmem. A sprawy te nie były wówczas proste. W korpusie oficerskim wyróżniał się energią i stanowczością płk Leon Bukojemski. Debiutował fdopiero wówczas przyszły generał Józef Urbanowicz. Generał Huszcza i obecny szef sztabu Bolesław Chocha zaczynali jako chorążowie polskiej szkoły oficerskiej w Ria-zaniu. Stamtąd również przybył do dywizji obecny minister obrony — Wojciech Jaruzelski. Goście, którzy nas odwiedzali, ujęci byli atmosferą panującą w dywizji. Okazuje się jednak, że nie wszyscy. Alfred Lampę, odwiedzając kiedyś obóz wojskowy w Sielcach, powiedział na pożegnanie, nieco zgryźliwie, do grupy oficerów politycznych: „Pachnie u was bardziej Pierwszą Brygadą niż Pierwszą Dywizją". Szenwald nie od razu zrozumiał, o co chodzi, a gdy zrozumiał — zameldował się służbiście u mnie. Wysłuchałem go w milczeniu, lecz nie bez zdziwienia. Alfreda Lampę znałem jeszcze z więzienia na Mokotowie i mimo że wiedziałem z własnego doświadczenia, jak trudno jest przejść z pracy konspiracyjnej do pracy w warunkach legalnych, w których odpowiada się nie tylko za własną działalność organizacyjną, lecz rów- 29 nież za ludzi bardzo odległych od siebie w sensie ideowym, zastrzeżenia Lampego wydały mi się nieco przesadne. — Nie wydaje mi się, że Lampę ma rację — replikowałem. — Powstaje coś nowego, a historia nigdy się nie powtarza. Nie powtórzy się więc ani Pierwsza Brygada, ani rok 1920, ani rok 1939. — Jesteś tego pewny? — zapytał Szenwald wyraźnie zaskoczony. — Tak. Jestem tego pewny. — A w kraju — nastawał Szenwald — co będzie, gdy przyjdziemy do kraju? 3 __ w kraju będziemy walczyć na dwa fronty. Z wrogiem i ze sobą. . — Może masz rację — powiedział jeszcze Szenwald i wyszedł. Czasami przyjeżdżała do nas Wanda Wasilewska. Umiała pięknie przemawiać. Miała silny, głęboki głos. Podczas jej wystąpień trudno było nie ulec sugestii jej słowa. W życiu osobistym natomiast była oschła i niedostępna. Paliła bardzo dużo papierosów. Ubrana w granatowy kostium, chodziła męskim, twardym krokiem. Jej wpływ na żołnierzy polskich był niewątpliwy. Wielu z nich zawdzięczało jej swoją dotychczasową pozycję i możliwość udziału w legalnym życiu Polonu radzieckiej. Minio to szacunek łączył się z obawą. Jamna Broniewska twierdziła, że Wanda Wasilewska pozorną oschłością pokrywała własną nieśmiałość i zażenowanie. Być może, tak było naprawdę. Nie zmieniało to faktu, że w jej obecności czuliśmy się nieco skrępowani. 30 Przy wieczornym ognisku ożywiały się wspomnienia z Polski. Wanda miała łzy w oczach. Była ogromnie wzruszona. Nawet Jerzy Putrament śpiewał. Wieczorem odprowadzaliśmy Wandę i Janinę Bro-niewską do czekającego na nie samochodu. Byliśmy wszyscy głęboko wzruszeni i rozstaliśmy się w przekonaniu, że początkowe lody ostatecznie pękły. 15 sierpnia, a więc w rocznicę „cudu nad Wisłą", w porozumieniu z ówczesnym szefem Zarządu Politycznego Armii Radzieckiej, gen. Szczerbakowem, odbył się w Sielcach nad Oką wielki mityng żołnierski. Major Kożuszko, szef specjalnych oddziałów w dywizji, pełen był, niepokoju, czy potrafimy uniknąć poruszenia tak drażliwego tematu, jak rok 1920. — Co ty im powiesz — zapytał mnie wręcz — że Pił-sudsfci zdradził Polskę, zdobywając Kijów? — Między innymi to również — odpowiedziałem. — Ponadto, w atmosferze ciągłych napięć i przedwojennych legend, chcę wyjaśnić żołnierzom, właśnie na gruncie wojny w 1920 roku, że nigdy już „cud nad Wisłą" się nie powtórzy. Po prostu nie zaistnieje tego rodzaju sytuacja, by mogło> dojść do< konfrontacji wojsk radzieckich i wojsk polskich. Nasza przyjaźń ze Związkiem Radzieckim jest przyjaźnią wyrosłą z rewolucji i z wojny. Jest autentyczną przyjaźnią mimo lat walki i nieufności, więcej nawet — jest potrzebą historyczną dwóch narodów, postawionych obok siebie, a nie przeciw sobie, w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa i śmiertelnej walki. Musimy te sprawy w sposób jasny 31 i prosty doprowadzić do końca, żeby nikt nie szeptał po kątach. — Może masz i rację — zgodził się niechętnie major Kożuszko. — Zresztą zadecydowali o tym mądrzejsi od nas. Mityng odbył się w porządku z góry przewidzianym. Przemawiał płk Berling, później ja. Informacje otrzymane drogą poufną potwierdziły zdrową reakcję większości żołnierzy mimo trudnych losów Polaków. W każdym razie nikt już później do sprawy rocznicy sierpniowej nie wracał. I nikt już nie śpiewał: My, pierwsza brygada. Natomiast śpiewaliśmy nadal Rotę i co niedziela szliśmy ma mszę świętą, którą przy polowym ołtarzu odprawiał niestrudzony kapelan dywizji, ks. Kubsz. Lato było upalne i suche. Gdzieś, nie tak znowu daleko, toczyła się bezlitosna wojna. Nie próżnowaliśmy również i my. Pierwsze polowe manewry całej dywizji zostały przeprowadzone 20 i 21 lipca 1943 roku. Odbywaliśmy je w znoju i w spiekocie, z uczuciem dumy, że oto już jesteśmy prawdziwym wojskiem. W kilku sytuacjach bojowych doszło do prawdziwych starć. Zabici nie chcieli się uznać za zabitych. Pokonani za pokonanych. Ukazał się rozkaz bojowy płka Berlin-ga, oceniający ćwiczenia i stawiający nowe zadania. Pozytywną ocenę wystawili również eksperci —- obserwatorzy Armii Radzieckiej. Podkreślając rolę oficerów politycznych w polu, pisałem w „Żołnierzu Wolności": „Manewry wykazały, że oficerowie oświatowi stali się składową częścią swych jednostek. Ich rola nie 32 ograniczała się do wąsko rozumianej pracy politycznej. Brali aktywny udział w całokształcie życia swego oddziału, pomagali swym dowódcom w umacnianiu dyscypliny, w zachowaniu marszowego porządku i w usuwaniu braków ujawnionych podczas ćwiczeń. Jednocześnie manewry ujawniły, że oficer oświatowy nie jest jeszcze pełnowartościowym oficerem politycznym. Luki w wyszkoleniu wojskowym ograniczają możliwości jego politycznego oddziaływania. Pierwszy więc wniosek, jaki się nasuwa dla nas z manewrów, to przejść możliwie szybko podstawowe przeszkolenie wojskowe. Tylko wówczas autorytet oficera oświatowego będzie rzeczywiście autorytetem politycznym". Powyższe słowa musiałem przede wszystkim zastosować do siebie. Zwłaszcza że — jako zastępca dowódcy dywizji — otrzymałem nominację na podpułkownika. Z tych pierwszych wspomnień warto jeszcze odnotować wizytację szkoły oficerskiej w Riazaniu. Płaskie, zakurzone miasto posiadało duże i przestronne koszary wojskowe, które przez władze radzieckie przeznaczone zostały dla naszej szkoły przyszłych oficerów i podoficerów. Dyscyplina w jednostce była wzorowa. Czuwał nad nią zastępca do spraw politycznych — por. Bolesław Dróżdż. W salach odbywały się zajęcia teoretyczne, na poligonie — praktyczne. Brałem udział w ostrym strzelaniu i manewrach taktycznych. Poznawaliśmy nowe rodzaje broni, które nie znane były polskiej armii w 1939 roku. Słuchacze szkoły pracowali z wyjątkowym zapałem. 3 — Polacy pod Lenino 33 Mieli pełną świadomość, że w ciągu dwóch—trzech miesięcy przejść muszą pełny kurs przeszkolenia oficerskiego, nim otrzymają stopnie chorążych. Zachowaliśmy w ten sposób w naszej dywizji nie tylko mundury i orzełki polskie, lecz również stopnie polskiego korpusu oficerskiego, jeszcze raz nawiązując do wzorów naszej wojennej tradycji. Ze szkoły w Riazaniu wyszli przyszli dowódcy armii polskiej, z których niejeden służy dziś w ludowym Wojsku Polskim w szlifach generalskich. Rzecz prosta, nikt o tych sprawach wówczas nie myślał. Droga była daleka. Wielu poległo na polu chwały i nie zawsze nawet potrafimy odnaleźć ich nazwiska w kronikach z tamtych czasów. Piasek historii szybciej zasypuje ślady ludzkich kroków, niż zdołamy odtworzyć je w pamięci. A jednak ani ofiary nie były daremne, ani też nie były daremne czyny tych skromnych i wytrwałych ludzi, którzy rozpoczęli marsz do Polski w trudnych warunkach. PRZED WYMARSZEM HA FRONT t Złożenie przysięgi, defilada i manewry rozpoczęły nowy okres w dziejach 1 Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Przypomnijmy sobie datę 15 VII 1943 roku. Wiadomość o powstaniu dywizji obiegła cały świat. Częściej niż dotąd zaczęły się ukazywać wywiadowcze samoloty nieprzyjacielskie. Alarmy i maskowanie stały się rzeczą codzienną. Dywizja weszła w okres przygotowań bojowych. Rozpoczęły się intensywne ćwiczenia. W ramach prac sztabu brałem również udział w aplikacyjnych działaniach strategicznych, które pro-1 wadził zastępca szefa sztabu, mjr Kunderewicz. Otrzymaliśmy zgodę na formowanie Brygady Artylerii im. Józefa Bema, której dowódcą został płk Leon Buko-jemski W tym samym czasie powstał pułk lotnictwa myśliwskiego i Brygada Pancerna im. Bohaterów Westerplatte. W jej szeregach rozpoczął między innymi służbę wojskową ppor. Andrzej Werblan jako dowódca plutonu. 8 sierpnia przybył do Sielc gen. Karol Swierczewski, owiany nimbem rewolucji hiszpańskiej, i z miejsca przystąpił do organizowania 2 Dywizji Piechoty im. Henryka Dąbrowskiego. 10 sierpnia na mocy dekretu Państwowego Komitetu Obrony ZSRR przekształcono polskie jednostki nad Oką w Pierwszy Korpus Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. Dowódcą korpusu zostaje gen. Zygmunt Berling, zachowując jednocześnie dowództwo 1 Dywizji; zastępcą dowódcy 1 Korpusu do spraw liniowych — gen. Karol Swierczewski, pozostając dowódcą 2 Dywizji; zastępcą dowódcy do spraw politycznych korpusu, z zachowaniem 36 stanowiska w 1 Dywizji — Włodzimierz Sokorski, mianowany przy tej okazji pułkownikiem. Sprawa staje się poważna. Uświadamiamy sobie, że wchodzimy na „szlak historyczny" i że o roli polskich sił zbrojnych decydować będą nie słowa, lecz czyny. Nikt jednak nie myślał wówczas o śmierci. Biologiczny instynkt człowieka jest tak silny, że nawet w obliczu realnego niebezpieczeństwa tylko śmierć innych może uzmysłowić własny koniec. I to tylko jako jedno z możliwych rozwiązań. Być może, to biologiczne przekonanie o własnej szczęśliwej gwieździe leży u podłoża wielu czynów bohaterskich, które w kalkulacji na zimno byłyby nie do pomyślenia. Nawet jeżeli żołnierz wybiera świadomie walkę, nawet jeżeli obowiązek wykonania zadania bojowego stoi ponad wszystkim, wyobraźnia ludzka śmierci nie sięga, sięga tylko szczytów własnego poświęcenia, w którym umiera odruch lęku, zdarzający się nawet u ludzi odważnych. Oczywiście myślę o jednostkach z normalną wyobraźnią. Bywają natomiast' zarówno bohaterowie bez wyobraźni, jak i tchórze z wyobraźnią tak spaczoną, że obezwładniającą odruch samozachowawczy. Podczas manewrów nad Oką przeważały zawziętość, praca i nadzieja. Tak, nadzieja. Wszyscy mieliśmy nie tylko nadzieję, lecz i pewność, że dojdziemy do Polski. W ten sposób przysięga zamknęła również okres dyskusji dotyczących samego charakteru ' jednostek polskich. ?ch polskość nie wzbudzała już wątpliwości. Więcej nawet, była to w świadomości ludzkiej nowa jakość w porównaniu z polskim charakterem 37 armii Andersa. Nic też dziwnego, że w rozmowach z żołnierzami przeszliśmy do omawiania problemów przyszłości Polski i naszej własnej roli w procesie jej wyzwalania. W Zarządzie Politycznym dywizji narasta przekonanie o konieczności opracowania dla potrzeb jednostek wojskowych platformy politycznej bardziej szczegółowej i precyzyjnej niż uchwały I Zjazdu Związku Patriotów Polskich. Z tych rozmów i dyskusji powstał zarys przyszłych tez dyskusyjnych, które weszły do historii dywizji jako Tezy nr 1. Podstawowym zagadnieniem we wszystkich tezach i dyskusjach był problem roli Armii Polskiej powstałej w ZSRR, zwłaszcza po jej wkroczeniu do Polski. A więc zagadnienie stosunku do organizacji politycznych i działających w kraju jednostek bojowych. Następna sprawa kontrowersyjna — to przyszły charakter polskiej demokracji. Zdawaliśmy sobie sprawę, że odrodzenie kraju, nawet po klęsce Hitlera, nie będzie procesem bezbolesnym. Dawne przedwojenne organizacje polityczne były wystarczająco silne, żeby móc przeciwdziałać frontowi lewicy i jego oddziałom partyzanckim, o ile jeszcze przed wkroczeniem do kraju nie stworzymy realnej bazy dla unormowania stosunków polsko-radziedkich. Na tym tle powstało wśród grupy oficerów politycznych 1 Dywizji, którymi kierował jako szef Zarządu Politycznego major Jakub Prawin, przekonanie, że frontowi „reakcji i faszyzmu" trzeba będzie przeciwstawić zorganizowaną demokrację „lewicy społecznej", jako gwarancję stabilności demokracji ludowej czy nawet w przyszłości de- 315 mokracji socjalistycznej. Rzecz zrozumiała, że w, sytuacji, gdy na emigracji w ZSRR nie istniała PPR ani polska partia komunistyczna, a Związek Patriotów Polskich był organizacją raczej frontu narodowego niż lewicy politycznej, sprawa, kto ma być „trzonem" „zorganizowanej demokracji", a więc sprawa przyszłego ustroju Polski, musiała budzić rozmaite reminiscencje i wiele uprzedzeń. Osobiście stałem na stanowisku, że przyszła partia — jako siła kierownicza przyszłej demokracji — nie może być prostą kontynuacją KPP, tylko czymś nowym, czymś wyrosłym z nowej sytuacji i z nowej społeczności. Sekciarska nieufność wielu komunistów do ludzi pochodzących z innych partii politycznych — mimo wspólnych przeżyć wojennych — potęgowała we mnie przekonanie o konieczności rozszerzenia, mimo braku własnej partii, ideowo-społecz-nej bazy armii o elementy nowe, nieraz o różnej przeszłości politycznej, lecz świadomie zintegrowane w dywizji. Sprawa była z samej swojej istoty trudna i kontrowersyjna. Zwłaszcza że wiadomości nadchodzące z kraju były niepełne i nieraz sprzeczne. W tej sytuacji ustąpili ze stanowisk kierowniczych w Zarządzie Politycznym obu dywizji: Hilary Minc, Roman Zamibrowski oraz szereg innych, moim zdaniem, sełkciarsko nastawionych towarzyszy, a na ich miejsce weszli: Prawin, Gaworski, Marczewski, Zawadzki, Kędzierski i Urba-nowicz. Niezależnie jednak od tych zmian i różnic politycznych, od' których starałem się możliwie daleko trzymać gen. Berlinga, elementem łączącym wszystkich żołnierzy i oficerów pozostał jednolity pogląd, że kraj 39 będzie czynnikiem decydującym o losach Polski oiaz przekonanie, że Polska odrodzona stanie się Polską nową Polską sprawiedliwości społecznej. Poszczególne głosy, sceptycznie osądzające znaczenie walk prowadzonych na terenie kraju, były wówczas w opinii żołnierzy 1 Dywizji izolowane, chociaż, jak pokazało późniejsze doświadczenie, pogląd podający w wątpliwość istnienie autentycznego ruchu rewolucyjnego w Polsce me był tak zupełnie obcy wśród pewnych działaczy Związku Patriotów Polskich. Przekonanie, że podstawowa, sprawdzona politycznie kadra może powstać w gruncie rzeczy tylko na terenie Związku Radzieckiego, znalazło później konkretny wyraz w pomówieniach o prawico-wonacjonalistyczne odchylenie tych komunistów, którzy walczyli w czasie okupacji w kraju. Lecz do tych spraw wrócimy nieco później. W toku dyskusji i prz? ¦już w sierpniu formowanie - - , - _ stanęła sprawa tworzenia 3 Dywizji, już me tylko z Polaków znajdujących się w ZSRR, lecz rowmez z jenów niemieckich. Dowództwo radzieckie sygnalizowało nam niejednokrotnie, że podczas bitwy kurskiej i stalingradzkiej na stronę radziecką przechodzi wielu jeńców niemieckich pochodzenia polskiego. W pierwszym rzędzie mowa była o Górnoślązakach, Opolanach i Pomorzanach, którzy byli siłą mobilizowani do Wehr-machtu. Należało więc sprawie przyjrzeć się z bliska. Wydelegowaliśmy swoich przedstawicieli do obozów jenieckich. Były to niezwykłe spotkania i jeszcze bardziej niezwykłe rozmowy. W ogromnej większości 40 jeńcy pochodzenia polskiego przedostawali się przez front ryzykując życiem i przynosząc najnowsze informacje dotyczące ruchów wojsk niemieckich. Byli to rdzenni Ślązacy, autentyczne „pierony śląskie", którzy od pierwszego dnia mobilizacji robili wszystko, żeby przejść na stronę „rusków". Bardziej złożoną sprawą była postawa Opolan, chociaż i oni z reguły zgłaszali się na ochotnika do 3 Dywizji. Nie można jednak było wykluczyć, że również autentyczni Niemcy, pochodzący ze wschodnich terenów, a więc znający język polski, chcąc wyjść z jenieckich obozów zadeklarują się jako Polacy, żeby później przejść z powrotem na stronę hitlerowców. Znajomość języka polskiego nie była więc wystarczającym dowodem, że ktoś czuje się Polakiem. I odwrotnie, Mazurzy i Warmiacy, na ogół słabo znający język polski, w wielu wypadkach byli uczuciowo związani z Macierzą. Okazało się jednak, że trudności były przesadzone. Wystarczyło przełamać pierwsze lody nieufności, żeby „jeńcy polscy" sami zde-konspirowali szpicli i wskazali ludzi, którym można było w pełni zaufać. Zastępcą dowódcy do spraw politycznych 3 Dywizji został znany działacz trzeciego powstania śląskiego, płk Jerzy Ziętek. W ten sposób na dwa tygodnie przed wymarszem na front zaczęła się tworzyć 3 Dywizja ,,autochtońska", jak ją w żargonie żołnierskim nazywaliśmy, chociaż nie było to ścisłe, gdyż do 3 Dywizji skierowaliśmy również Polaków mieszkających w tym czasie w Związku Radzieckim. Nie obeszło się oczywiście bez nieporozumień. Żołnierzy pochodzących z centralnej Polski 41 dziwiło., że przy ogniskach obozowych żołnierze 3 Dywizji, rekrutowani z obozów jenieckich, mówili nieraz po niemiecku, którym to językiem, jak już o tym mówiłem, większość Warmiaków i Mazurów posługiwała się łatwiej niż językiem polskim. Dochodziło do scysji, a nawet poważniejszych nieporozumień. W pewnej chwili sprawa o tyle się zaostrzyła, że zdarzył się wypadek, który poruszył kadrę oficerską całego korpusu. Skierowana do batalionu im. Emilii Plater „autochton-ka" szybko awansowała, dzięki znajomości języków obcych i miłej powierzchowności, na tłumaczkę do sztabu. Nagle okazało się, że „autochtonka" została zwerbowana przez gestapo jeszcze w Polsce i po określonym przeszkoleniu szpiegowskim skierowana na front do pracy wśród „polskiego elementu". Powiązania były tak silne, że nawet niewola nie osłabiła ich znaczenia, i mimo awansu w dywizji tłumaczka rozpoczęła natychmiast wrogą działalność w porozumieniu z jeszcze kilkoma zamaskowanymi volksdeutschami. Wypadek ten obudził powszechną czujność, jednocześnie jednak należało zrobić Wszystko, żeby przykra historia nie rozbudziła nieufności żołnierzy do Polaków, którzy nie z własnej woli przeszli przez szkołę Wehrmachtu, a jak pokazało doświadczenie bojowe, okazali się później znakomitymi żołnierzami i patriotami. Wszystkie te sprawy odsunął jednak na bok wyznaczony wymarsz w okolice Wiaźmy, a więc w kierunku na Smoleńsk, gdzie Dywizja im. Tadeusza Kościuszki miała wejść w bezpośredni kontakt z przeciwnikiem. Z polskiej szkoły oficerskiej w Riazaniu 42 po trzymiesięcznym przeszkoleniu przybyli pierwsi chorążowie i pierwsi zawodowa podoficerowie. W obliczu całej dywizji odbyła się uroczysta promocja, której dokonał gen. Berling tradycyjnym uderzeniem szabli po ramieniu. Była to wzruszająca i nieco „surrealistyczna" uroczystość. Polana w lesie. Niebieskawa mgła przy zachodzie słońca. Chmary komarów. Dowództwo korpusu. I długi szereg młodych elewów, którzy — wywoływani donośnym głosem komendy — przyklękali na jedno kolano przed generałem. „Dziwny wy naród — mówił przedstawiciel sztabu Armii Czerwonej, sympatyczny płk Kondratiuk — nawet w obliczu śmierci lubicie teatr. No, Boh z wami, widno umierat' tak lekcze". Trzydniowe manewry w lasach nad Oką, polegające na współdziałaniu z wyznaczonymi jednostkami bojowymi Armii Radzieckiej, wykazały sprawność dywizji. Gen. Zygmunt Berling złożył więc w sztabie Komisariatu Obrony ZSRR meldunek o pełnej gotowości do wymarszu na front. Odpowiedź przyszła pozytywna i rozpoczęto natychmiastowe gorączkowe przygotowania do opuszczenia obozu w Sielcach. Ukazało się nowe pismo 1 Korpusu „Zwyciężymy". Sam już tytuł mówił o nastrojach i psychicznym napięciu, jakie panowały w jednostkach polskich. Na ostateczny rozkaz czekano jak na wybawienie. Oby prędzej! Oby już dzisiaj! sierpnia 1943 roku nastąpił wyjazd 1 Dywizji _ _ z Sielc do rejonu Właźmy. Przejazd odbywał się transportem kolejowym. Okolice Moskwy minęliśmy w nocy. Nastrój wśród żołnierzy był dobry. Chóralne śpiewy, nierzadko dowcipy i żarty. Rejon Wiaźmy osiągnęliśmy 2 września. 4 września 1943 roku wszystkie oddziały 1 Dywizji zostały ześrodkowane w okolicach osiedli Stiepankowo, Jurkino, Sieliwienowo, Kon-stronkowo. Przegrupowanie oddziałów w nowym terenie trwało tydzień. Pobyt w strefie przyfrontowej przedłużono do trzech tygodni. 10 września zaczęło się forsowne szkolenie bojowe. Do niedawna rejon Wiaźmy był terenem straszliwych zmagań. Tędy biegła linia obrony Moskwy, chociaż na poszczególnych odcinkach frontu wróg podchodził do bram samej stolicy. Na przedpolach Wiaźmy załamał się ostatni przed Moskwą front ofensywy hitlerowskiej i tym samym droga na Smoleńsk stanęła otworem dla Armii Czerwonej. O tym wiedzieliśmy. Nie wiedzieliśmy natomiast o straszliwych zniszczeniach strefy przyfrontowej. Spalone wsie, kikuty domów i drzew. Zorana ziemia. Ślepe oczodoły po wybuchach bomb. Zwęglone domostwa. Czasami można było spotkać ludzi, którzy kryli się jak krety w szczelinach dawnych osiedli. Tu i ówdzie żołnierze pomagali odbudowywać zniszczone chaty. Teren na zakwaterowanie otrzymaliśmy lesisty, pagórkowaty. Krajobraz wczesnej jesieni osiadał leniwie na liściach białych brzóz i zmęczonych świerków. Blade słońce świeciło chłodno i melancholijnie. W nocy 46 nieruchomy księżyc patrzył sennie spod martwych źrenic. Wykopaliśmy schrony, pozycje, przejścia. Front był blisko. Łuny na niebie i głuche dudnienie nie pozwalały wątpić o toczącej się wojnie. W nocy zarządzono maskowanie. Samochody poruszały się bez świateł. Samoloty radzieckie niejednokrotnie likwidowały wrogie naloty. Specjalne zadania stanęły przed zespołem oficerów oświatowych. Przede wszystkim należało uzupełnić luki powstałe w wyniku skierowania części oficerów po-lityczno-wychowawczych do nowych jednostek korpusu. Należało również przygotować żołnierzy i oficerów do frontowych zadań, zabezpieczając sprawną budowę systemu obrony, krycia stanowisk i sprzętu. W warunkach zbliżonych do bojowych występowały objawy konfliktów między kadrą oficerów zawodowych i oświatowych. Na zwołanej w tej sprawie specjalnej odprawie omówiono szczegółowo funkcje oficera politycznego i konieczność ścisłego przestrzegania jednoosobowego kierownictwa, zwłaszcza w warunkach wojny. Położyłem szczególny nacisk na pracę w kompanii, jako podstawowej jednostce zabezpieczającej funkcjonowanie całej dywizji. Wskazałem również, że jako oficerowie oświatowi reprezentujemy nie tylko określoną kadrę oficerską i podoficerską, lecz również myśl polityczną dywizji. Do nas również należy zapewnienie właściwej współpracy między instruktorami radzieckimi i oficerami polskimi. W drugim tygodniu pobytu w okolicach frontu przybył do nas gen. Karol Swierczewski. Uczestniczył 47 w pierwszych manewrach z ostrym strzelaniem. Wieczorami przychodził do mojej ziemianki i nie gardząc alkoholem, który pił szklankami, po żołniersku, usiłował nawiązać bliższy kontakt z nie znanym mu bliżej środowiskiem polskich komunistów, stosunkowo niedawno przybyłych z Polski. Świerczewski dwadzieścia lat nie był w kraju, zawsze jednak czuł się patriotą polskim. Walcząc w latach dwudziestych na wszystkich frontach Rewolucji Październikowej, później w Hiszpanii i w Chinach, myślał zawsze o kraju i jego perspektywach rozwoju. Miałem wrażenie, że Świerczewski polubił mnie, więcej nawet, że mi jakoś ufa. Niepokoiło go rosnące napięcie między kierownictwem Zarządu Głównego Związku Patriotów Polskich a dowództwem dywizji. Powtarzał mi treść swoich rozmów z Jakubem Berma-nem, który wyjeżdżającego do 1 Dywizji gen. Swier-czewskiego przestrzegał przed „sanacyjną" atmosferą wśród jednostek polskich. Jakub Berman przekonany był, że sugestywny wpływ gert. Berlinga prędzej czy później uśpi naszą czujność polityczną, zwłaszcza że moja przedwojenna przeszłość aktywisty PPS Lewicy, działającej w latach 1926—1931 w warunkach legalnych, nie wróżyła niczego dobrego. Sygnałem alarmowym dla tej części kierownictwa ZPP było zdjęcie ze stanowisk Hilarego Minca i Romana Zambrowskiego. — Dlaczegoś to zrobił? — zapytał Świerczewski, uważnie wpatrując się we mnie. Wskazałem na sekciarskie tendencje towarzyszy, którzy nie mogli zrozumieć, że proces integracji politycz- 48 nej w dywizji na gruncie nienawiści do Hitlera i przyjaźni ze Związkiem Radzieckim pozwala mówić o nowej jedności ideowej tego złożonego konglomeratu ludzkiego. — Ludzie nie mogą zbliżać się do nas bez atmosfery zaufania — twierdziłem — wzajemnego zaufania. Nie wierząc poszczególnym jednostkom musimy wierzyć całości. Nie możemy, mając większość oficerów zawodowych pochodzenia radzieckiego, obsadzać niemal wszystkich kierowniczych stanowisk oficerów politycznych komunistami, pracującymi przed wojną w warunkach nielegalnych, często w środowiskach żydowskich, niedostatecznie znających mentalność i psychikę ludności polskiej. Nie możemy ignorować zmian zaszłych w psychice polskiego społeczeństwa po klęsce wrześniowej. Nie ma to nic wspólnego ani z oportunizmem, ani z nacjonalizmem, wynika po prostu z racjonalnej polityki kadrowej. Powołałem się przy tym na swoje rozmowy z szefem Zarządu Politycznego Armii Czerwonej, członkiem Biura Politycznego WKP(b), gen. Szczerbakowem. Generał Świerczewski również sądził, że można zaufać gen. Berlingowi, mimo jego „legionowej" przeszłości i egocentrycznych cech charakteru, ponieważ obrał drogę współpracy z nami, z której już nie mógł zawrócić. Przestrzegał mnie jednak przed konfliktem z dominującą częścią dawnego aktywu KPP, który stanowi jedyną pewną bazę politycznego działania. Był przekonany, że Alfred Lampę i Jakub Berman nigdy mi nie darują degradacji Minca i Zam- i — Polacy pod Lenino 49 browskiego. Ani ze względów osobistych, ani ze względu na cele swojej własnej polityki. Próbowałem się bronić. Wskazywałem, że Gaworski, Urbanowicz, Marczewski, Huszcza, Kalkiowski, Paziń-ski, Kędziersfci, nie mówiąc już o Prawinie, są równie dobrymi komunistami j-ak Minc czy Zambrowski. Swierczewski tylko uśmiechnął się. —'Musiałem cię przestrzec, Włodek —- powiedział na zakończenie. — Przestrzegałem w swoim czasie również gen. Berlinga. O zbyt wielką stawkę toczy się walka, by móc głupio ryzykować jedność naszego stanowiska. — A co będzie, gdy przyjdziemy do kraju? — zapytałem jeszcze, zupełnie zbity z tropu. — Nikt nie wie, co będzie w kraju. Nikt zresztą nie wie niczego nawet o PPR ani jakie są wpływy innych sił działających w kraju. Stąd powstała idea powołania w Moskwie Centralnego Biura Komunistów Polski. Nie ma jeszcze ostatecznej decyzji w tej sprawie, ale w sytuacji, gdy trzeba będzie przyjąć za fakt dokonany istnienie PPR i władzy krajowej, musimy mieć w naszej dyspozycji gotową i zorganizowaną kadrę, tym cenniejszą, że może być w każdej chwili przeciwstawiona zdezorganizowanej i zdziesiątkowanej kadrze krajowej. Wasza „zorganizowana demokracja" jest więc nie tylko wodą na młyn Bermanów i Minców, lecz ułatwia izolowanie ciebie i Berlinga w oczach całej dywizji. Jeszcze tego wieczoru (rozmawiałem z majorem Prawi-nem, który wysunął publicznie na odprawie oficerów politycznych hasło „zorganizowanej demokracji", przeciwstawiając ją dawnej formie burżuazyjnej demokracji. 50 „Nawet jeżeli rozumiesz przez ten termin specyficzną formę dyktatury proletariatu — mówiłem —¦ w warunkach braku w naszej armii partii, termin ten nie tylko można rozumieć opacznie, lecz wręcz niaże być przeciwko nam wykorzystywany". Major Prawin nie zgadzał się ze mną. Pokazując mi projekt tez twierdził, że przesłał go wyłącznie oficerom-komunistom jako wstęp do dyskusji wśród komunistów, a nie jako dokument Zarządu Politycznego. Przyznaję, że wiele z argumentów Prawina trafiło mi do przekonania. Zwłaszcza wąskokadrowy charakter samych tez. Mimo to poleciłem mu dyskusję odłożyć na później, a na razie całkowicie poświęcić się sprawom przygotowania żołnierzy do oczekujących ich zadań bojowych. Major Prawin wykonał moje zalepenie i do Tez nr 1, a później do Tez nr 2, opracowanych przez Minca i Zam-browskiego, wróciliśmy dopiero po bitwie pod Lenino. • 12 września gen. Berling, w porozumieniu z dowództwem Frontu Zachodniego, zarządził wielostopniowe manewry. Po raz pierwszy dostaliśmy ostre naboje. Szkolenie przestało być zabawą. Kronikarz dywizji zanotował pierwszy śmiertelny wypadek . podczas bojowych ćwiczeń. Nocne alarmy potęgowały rosnące z każdą chwilą napięcie. Odbył się proces dwóch dezerterów. Trudno było przesądzić ich ostateczną winę, którą podyktował zwykły strach. Nie stwierdzono pobudek politycznych. A jednak musiał zapaść wyrok. Taki był kodeks żołnierski w obliczu wroga. Był to jedyny proces przed bitwą pod Lenino. 23 września rozpoczął się przemarsz z rejonu Wiaź- 51 my do rejonu Lenino, które leżało na wschód od Orszy. Przemarsz odbywał się w warunkach niezwykle trudnych i całkowicie frontowych. Naloty były coraz częstsze. Opady jesienne do tego stopnia rozmyły szlaki, że niejednokrotnie na rękach należało przenosić artylerię i wozy. Samochody grzęzły. Naprędce montowane pontony znosiły wody wezbranych rzek. Zatarasowane drogi były przekleństwem podczas nękających nalotów wroga. Bombardowania. Łuny nad horyzontem coraz bliższe. Ludzie badali ze zmęczenia. Zasypiali w marszu. Wystąpiły objawy niepokoju, a nawet paniki, likwidowane nieraz przy pomocy siły. Twarde odprawy na postojach. Żadnych dyskusji. Żadnych1 wątpliwości. Front był zbyt blisko. 25 września braliśmy udział w drugim rzucie natarcia wojsk radzieckich na Smoleńsk. Wprawdzie nie wyszliśmy na pierwszą linię frontu, lecz wkraczaliśmy do płonącego miasta pod ogniem artylerii i gradem bomb. Zabici i ranni. Spuchnięte do monstrualnych rozmiarów trupy koni. Płonące w nocy miasto przypominało piekło. A jednak nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że oto rozpoczynamy własną historię. Ktoś zażartował, że po raz pierwszy wojsko polskie zdobyło Smoleńsk maszerując ze wschodu na zachód. Niepokój przeradzał się w zawziętość. Nazajutrz wojska Frontu Zachodniego zajęły Rosław i tamże nastąpił kilkudniowy postój przed wymarszem w bezpośredni rejon Lenino. 9 października został wydany rozkaz dzienny dywizji nr 580, mówiący o mianowaniu oficerów wychowawczo-oświatowych oficerami politycznymi. Była to ważna decyzja, która miała podnieść rangę oficerów politycznych nie tylko w oczach żołnierzy, lecz również oficerów zawodowych; Akt ten był tym bardziej konieczny, że część oficerów zawodowych, zwłaszcza na szczeblu dowódców pułków i batalionów, stanowili oficerowie radzieccy pochodzenia polskiego, którzy nie zawsze rozumieli psychikę i specyficzne nastroje żołnierzy. Rozkaz nr 580 przywracał równowagę i akcentował polskość dywizji. Jednocześnie zaostrzał polityczną odpowiedzialność i dyscyplinę. Mimo forsownych przemarszów ukazywał się codziennie ,,Żołnierz Wolności" oraz inne gazetki pułkowe. Wówczas właśnie Lucjan Szenwald napisał swój najlepszy wiersz Warszawska je szosse, który błyskawicznie obiegł wszystkie oddziały zyskując ogromną popularność. W tym czasie powstał również głośny wiersz Jerzego Putrameńta Święta kulo. 10 października Dywizja im. Tadeusza Kościuszki lu-zuje na odcinku trzech kilometrów oddziały radzieckie i wychodzi na pierwszą linię frontu. Przed nami w odległości strzału karabinowego linie nieprzyjacielskie. Widać je niemal gołym okiem, a przez lornetkę zupełnie wyraźnie. Nazajutrz zostaliśmy wezwani z gen. Berlingiem i pikiem Siwiekim do sztabu dowódcy frontu, marszałka Sokołowskiego. W rozmowie uczestniczył również gen. Bułganin i gen. Gordow. Sztab znajdował się w olbrzymich lasach. Ciężarówki, ludzie, zabudowania pokryte darnią —¦ wszystko to ginęło w nich jak szpilka. Samochód nasz prowadziła 52 53 c2ujka" na willysach. Czuliśmy się dziwnie bezpieczni, njg,rnal jak w domu. Gen. Berlimg żartował. Udzielał się w5zystkim nastrój odprężenia na pograniczu nerwowe-go zuchwalstwa. gylarszałek Sokołowski przyjął nas obiadem. Dopiero Dóź-niei odbyła się narada wprowadzająca w sytuację, W wyniku zwycięskiej operacji smoleńskiej wojska radzieckie posunęły się o ponad 200 km i wkroczyły ^ rejonie Orszy na teren Białorusi. Hitlerowcy czynili ^szystko, żeby powstrzymać dalszą ofensywę, gdyż dowódca Grupy Armii „Środek", feldmarszałek von Klu-ge, zdawał sobie sprawę, że dalsze posuwanie się Ar-^ii Czerwonej w kierunku Orszy i Mohylewa nie tylko Otworzy drogę na Mińsk, Homel, lecz przetnie ostatnią jjnię kolejową łączącą południe z północą. Feldmar-g^ałek. von Kluge uznał więc linię Lenino—Drybin za nieprzekraczalną. Do obrony tej linii zmobilizowano trzy dywizje, nieprzyjacielskie, korpus zmechanizowany i ugrupowania lotnicze. W tych warunkach 1 Dywizja im. Tadeusza Kościuszki miała nacierać w zgrupowaniu 33 armii, będącej w kontakcie z 21 i 49 armią. Uprzedzono nas jednocześnie, że nie chodzi o gene-t-alne przerwanie frontu, tylko normalne umocnienie własnych pozycji na drugim brzegu rzeki Mierei. Ważną również sprawą było frontowe ostrzelanie dywizji. Sprawa wydawała się jasna i nie wymagająca dalszych pytań. Jeszcze tejże nocy wyjechaliśmy z powrotem. Minęliśmy, prowadzeni przez „czujkę", masywy leśne i zniszczoną drogę; już sami, ze zgaszonymi światła- 54 mi, wolno posuwaliśmy się w kierunku wsi Nikoła-jewka, gdzie znajdował się sztab 1 Dywizji. W pewnej chwili, zmęczeni nocą, drogą i kolacją, usnęliśmy. Obudził mnie głuchy łoskot, jakby szrapnel rozerwał czaszkę na drobne kawałki. Miałem uczucie, że ktoś mnie z ogromną siłą wyrzucił w powietrze, w jakąś piekielną, czarną noc. Rąbnąłem ciężko o ziemię. Może straciłem przytomność. Dopiero po chwili usłyszałem głos gen. Berlinga. „Żyjesz?" „Żyję" -*¦ odpowiedziałem, usiłując się podnieść. Wszyscy trzej leżeliśmy w głębokich lejach w pustym polu. Rzecz dziwna, cali i zdrowi. Samochodu jednak ani śladu. Po chwili odnalazł się i kierowca. Okazało się, że szofer, zmyliwszy drogę, wyjechał na puste pole1. Chcąc się zorientować, gdzie się znajduje, zapalił reflektory. W tym samym momencie zaatakowała nas nisko lecąca niemiecka „rama", rodzaj radzieckich „kukuruź-ników". Lotnik trzy razy zawracał, zrzucając pakiet małych bomb. Kierowca wyskoczył pierwszy, chowając się w leju. Samochód w chwilę później po prostu zniosło z powierzchni ziemi. Uratowało nas to, że śpiąc leżeliśmy na podłodze obszernego radzieckiego ZiM-a. Po prostu wylecieliśmy w powietrze, chociaż żaden odłamek nas nie dosięgnął. Przez resztę nocy maszerowaliśmy do Nikołajewld na piechotę, klnąc, ile wlezie. Po polsku i po rosyjsku. Jak kto potrafił. Elocisko było niemiłosierne. I ryzykowaliśmy, że w każdej chwili wpadniemy na minę. Rzecz osobliwa, nikt o tym nie myślał. Co to znaczy dobra, radziecka kolacja w solidnym sztabie frontu! 55 ¦i LS Wróciwszy ze sztabu, gen. Berling zwołał odprawę liniową. W przeciwieństwie do poprzednich kilku tygodni deszczowych dzień zapowiadał się pogodnie. Świeciło słońce. Kryło się w złotych liściach i opadało kroplami na ziemię. Wieś Nikołajewka była stosunkowo mało zniszczona. Widać, że Niemcy opuszczali ją w popłochu, nie próbując obrony. Mieszkańcy zachowali swoje obejścia, tak że nawet o mleko nie było trudno. Nic by nie świadczyło1 o bliskości frontu, gdyby nie głuchy pomruk artylerii i bure chmury dymu na horyzoncie. Dudnienie ziemi nie ustawało ani na chwilę, tak jakby toczyła się przed nami gigantyczna bitwa. Tymczasem w istocie na froncie panował spokój. Tylko artyleria przekraczała linię okopów, odpu-kując swoje codzienne naloty. Odprawa odbyła się w dużej izbie sołtysa. Na stołach i ścianach rozkładano mapy. Gwar głosów i nieczytelne twarze w gęstym dymie machorki. Wszedł generał. Wysoki, jakby odmłodzony. Skinieniem. ręki nakazał zajęcie miejsc. Przemawiał stojąc: — Dywizja otrzymała zadanie bojowe i dzisiaj rozpocznie marsz do wykonania. Zostaliśmy skierowani do 33 armii. Są to duże marszruty. Pójdziemy więc dwoma kolumnami. Oddziały zmotoryzowane wyjadą jutro o 6 rano, oprócz czołgów, które wyjadą o 9. Wymarsz wszystkich trzech pułków dzisiaj o godzinie 19. Zluzujemy jednostki 42 dywizji. Proszę notować uwagi, jakie w związku z zadaniem mamy do wykonania. Szmer rozkładanych notesów, gwar i znowu cisza. 60 Generał ciągnął dalej: — Dywizja ruszy do zadania przerwania frontu przy silnym wsparciu artylerii i moździerzy. Akcja nie powinna natrafić na większe trudności, jeżeli będziemy wierni następującym zasadom: Po pierwsze: Musi być zachowany rzadki rozstęp szyków bojowych — 5 do 6 metrów między strzelcami, a jeżeli nie wystarczy przestrzeni — zredukować na oko do 2—3 metrów. Po drugie: Współdziałanie podczas walki w głębi pozycji obronnej. Samo przerwanie, linii obrony nieprzyjaciela, sądzę, nie przedstawi większych trudności; będziemy posiadali na jeden pule piechoty dwa pułki artylerii. Musimy każdy pułk piechoty uformować w trzy rzuty. Konieczne jest, żeby piechota przyciskała się do ognia artyleryjskiego. Natomiast trudności powstaną, gdy piechota wejdzie w wyłom tuż za pociskami. Wewnątrz, w głębi obrony, spotkamy się z oporem zorganizowanym. Szczególne znaczenie będzie miało wtedy współdziałanie na wszystkich szczeblach. Artyleria, do tego czasu skupiona w jednym ręku, zostanie zdecentralizowana. Każdy, najniższego nawet szczebla dowódca dostanie1 do ręki potężne środki ogniowe. Należy pamiętać, że nieprzyjaciel posiada jeszcze dwie dalsze rubieże, które może uruchomić w każdej chwili zagrożenia. Stąd szczególnej wagi nabiera tempo natarcia, bez oglądania się na skrzydła sąsiadów, które mają do wykonania swoje własne zadania. 61 1 Zasada przy walce w głąb. Mając do dyspozycji środki ogniowe walić naprzód, nie oglądając się na boki. Każdy dowódca baonu ma za sobą jeszcze dwa baony; dowódca pułku — jeszcze dwa pułki. Jeżeli Niemcy będą próbować atakować, mamy środki, które im obrzydzą kontrataki. Będzie to między innymi zadaniem czołgów, które wejdą do akcji w drugim rzucie. Pozostają jeszcze dwie kwestie do rozwiązania: łączność i meldunki. Nie wolno dowódcy pułku odejść od telefonu, bo dowodzi nie palcem i nie szablą, lecz rozkazami. Jak rusza z miejsca, to telefon idzie za nim. To jest kula u nogi, ale nie wolno inaczej. Druciarz ma chodzić za nim jak pies przy nodze. Radio również. Ale główna łączność przez telefon. Na razie wszystko. Są pytania? Nie. No to w drogę. Oficerowie wstają i po kolei, salutując, wychodzą. Każdy marsz w nocy jest męką. Na dobitek Niemcy macali teren. Wyrzucali w przestrzeń pociski świetlne i kładli na chybił trafił artylerię. Ponad lasem warczały niemieckie „ramy". Najtrudniej było utrzymać dyscyplinę kierowców. Zjeżdżając z drogi, grzęznąc w rowach, uparcie zapalali światła. Należało reagować bezpośrednio, nieraz w sposób brutalny. Szef kompanii zaopatrzeniowej, tramwajarz warszawski, por. Karaś-kiewicZj wpadł razem z wozem na minę. Cały tył ciężarówki wyleciał w powietrze, rozsypując prowiant na wszystkie strony. Tylko por. Karaśkiewicz, klnąc obrzydliwie, cały i zdrowy, wylazł z szoferki, która stała nieruchomo na dwóch kołach. Trudno się było dziwić 62 jego oburzeniu. Najlepszy prowiant przepadł, a mogło być jeszcze gorzej. I znowu zaczęliśmy przemarsz. Pełzliśmy w noc jak po własną śmierć. Dopiero szary brzask ukazał nam miejsca zakwaterowania, żołnierze układali się do snu tam, gdzie zastał ich rozkaz „spocznij". Nazajutrz „kukuruźnikiem" dokonywaliśmy razem z gen. Berlingiem inspekcji poszczególnych jednostek. Pogoda była niewyraźna. Mgła. Rozpoznanie trudne. Miało to swoje dobre strony, lecz okazało się, że miało i złe. W pewnej chwili zabłądziliśmy. Przekonani, że lądujemy w centrum zgrupowania 2 pułku pod Kras-nem, spostrzegliśmy w ostatniej chwili, już dotykając kołami ziemi, biegnących w naszą stronę żołnierzy Wehrmachtu w szarych szynelach. Lotnik poderwał maszynę. Jeszcze raz uderzył kołami o ziemię i skoczył w górę. Doszedł nas grzechot broni maszynowej. Milczeliśmy. Nie patrzyliśmy na siebie. „Kukuruźnik" pruł twardo. Uciekał klucząc. Wkrótce schował się we mgle. — Ależ byłby bal! —.mruknął generał. I po chwili: — Odbezpieczyłeś bron? — Nie — odpowiedziałem. — To głupio. W razie czego byłby jeszcze czas palnąć sobie w łeb. A tak wpadłbyś w ręce szwabów cały i zdrów,' prosto na rożen. — Rozkaz — zameldowałem i odruchowo pomacałem kaburę. 9 października na odprawie, którą prowadził puł- 63 kownik Bolesław Kieniewiez, zameldowano o wykonaniu zadania ześrodkowania na zluzowanych przez 42 dywizję odcinkach frontu wszystkich jednostek bojowych naszych wojsk. 10 października na centralnej odprawie liniowej gen. Berling rozdzielił zadania bojowe: — Dywizja przełamuje pozycje nieprzyjaciela na linii Połzuchy i naciera w dalszym ciągu w kierunku Łosiewsk, Trigubowo, Lenino. Od strony prawej naciera 42 radziecka dywizja. Od strony lewej — 290 dywizja. Szturm poprzedza kilkugodzinne wsparcie artyleryjskie. — Już teraz widać — kontynuował generał — że nasze zadanie będzie wymagało wielkiego wysiłku. Większego może, niż myśleliśmy na początku. Teren jest trudny. Rzeczka do forsowania bagnista. Wody dużo. Droga nie będzie usłana różami, lecz utkana karabinami maszynowymi. Nie wolno luf cekaemów zatykać ludźmi. Dowódca ma w ręku dosyć sprzętu. On też jest odpowiedzialny za straty. .Generał chwilę odczekał i mówił dalej: — Nieprzyjaciel umocnił się na wzniesieniach za bagnistą Miereją. Jest to idealna pozycja obronna. Trzeba będzie pod ogniem nieprzyjaciela, zanim się dotrze do ich umocnień, forsować linię obrony grząską doliną, szeroką na 6 metrów. O powodzeniu operacji zadecyduje ścisłe wykonanie rozkazów. Za to odpowiadają dowódcy. Natomiast oficerowie polityczni odpowiadają za dyscyplinę, ład, porządek i koordynację zaplecza. | 64 Teraz należy zorganizować krótkie wiece z udziałem żołnierzy. Każdy musi wiedzieć, o co się toczy pierwsza walka naszej dywizji. Nie wychodziliśmy z odprawy z lekkim sercem. Sprawa stawała się coraz mniej prosta, odpowiedzialność zaś coraz większa. Przed sobą i przed historią. Ostatnie dwa dni. Ostatnie dwie noce. Rosnące napięcie. Meuistanny ostrzał artyleryjski. Coraz więcej ofiar, nieraz zupełnie przypadkowych. Ginie oficer sztabowy por. Czarkowski, uczestnik wojny 1939 r. Batalion kobiecy fizylierek notuje pierwsze straty i przechodzi trudny chrzest bojowy. Chorąży Aniela Krzy-woń, ratując rannych 1, płonącej ciężarówki, pada od wybuchu miny. Poległych chowa się szybko. W przeddzień bitwy oddział zwiadowczy dokonuje wypadu. Rozpoznanie wskazuje na poważne zgrupowanie nowych sił nieprzyjaciela. Zostały obsadzone pełnym składem drugie i trzecie rubieże naszego odcinka. Podciągnięto artylerię. Zaobserwowano ruchy nieprzyjaciela na dalekim zapleczu frontu. Wiadomości przyniesione przez polskich zwiadowców stanowią wyraźne zaskoczenie dla dowództwa 33 armii. Po naradzie w sztabie zostaje jednak utrzymana decyzja rozpoczęcia natarcia o świcie 12 października. Na punkcie dowodzenia spotykam się z chorążym Snarską, która przyniosła najnowszy meldunek ze sztabu armii. Szef sztabu dywizji, płk Siwicki, czyta: „Rozkaz wykonać bez zmian. O 4 rano rozpoczynamy 5 — Polacy pod Lenino cc natarcie". Chorąży Snarska melduje swoje odejście. Opuszcza ziemiankę. Wychodzę za nią. Patrzymy na siebie w milczeniu. „Jestem w ciąży" — mówi Halina cicho i salutując po żołniersku odchodzi. Nie mogę iść za nią. I nie mogę ruszyć się z miejsca. Czuję na sobie wzrok innych oficerów. Tafla mroku zamyka się nad nami. Wzmaga się ogień nieprzyjacielskiej artylerii. Krzyczy spazmatycznie ostatnia noc przed bitwą. Łamie się w błyskawicach wybuchów. Dopiero na linii frontu można się przekonać, jak jęczy ziemia. Jak drży, dygoce, rzyga błotem i — wydobyta spod parasola kul świetlistych — nagle wydaje się przeraźliwie biała. I znów trzask mordowanych lasów. Rżenie koni. Milczenie ludzi. Nasze twarze wyraźnie są zmęczone. Meldunki coraz gorsze. Niemcy uruchomili megafony, przez które krzyczą po polsku do naszych żołnierzy. Są doskonale poinformowani, z kim walczą. Wzywają do rzucania broni i przechodzenia na ich stronę. Próbujemy replikować. Z polecenia generała udaję się do pierwszej linii obrony. Okopy są głębokie i biegną zygzakiem. Można w nich stać, tylko niektóre przejścia należy przeskakiwać chyłkiem. Rozmawiam z oficerami i żołnierzami. Nastrój jest dobry. Nawet żartobliwy. Wiedzą mniej od nas, chociaż ryzykują więcej. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nie ma odwrotu. Można iść tylko naprzód lub polec. Śmierć jest tak blisko, że prawie widoczna. Tylko 66 mgła jest coraz gęstsza. I coraz bardziej bliskie dudnienie artylerii. .Zatrzymałem się w ziemiance mjra Lechowicza. Rozmawiał z por. Pazińskim. Spostrzegłszy mnie, salutują. Major Lechowicz melduje o treści zadania. Jeszcze raz powtarza wiadomości przyniesione przez zwiad pierwszego batalionu. — Natrafimy na twardą obronę — mówi. — Duży ogień. Szans mało. W każdym razie dla nas. I po chwili: — Pułkowniku. Tam po drugiej stronie frontu, w Orszy, została moja matka. Nie wiem, czy żyje. Ona nie wie, czy ja żyję. Powiedzcie jej o mnie. Powiedzcie jej, że byłem oficerem w polskim wojsku. Ona zawsze w domu mówiła po polsku. — Powiecie jej o tym sami — przerwałem sucho. — Da Bóg — powiedział Lechowicz — da Bóg — i roześmiał się. — Tak się zawsze mówi między nami, ateistami. Nie gniewacie się chyba, pułkowniku. Roześmiałem się również. Właściwie miałem zamiar się roześmiać. Przykryło nas milczenie. Jego i moje. Spojrzałem na Pazińskiego. Milczał także. Nad okopem przeleciała, klekocąc, mina. Słaby odgłos w potwornej monotonii huku. Spytałem pór. Pa-zińskiego O' morale żołnierzy. Nie od razu odpowiedział. Dopiero po chwili: — Nic już nie mówią. Czekają. Przed bitwą każdy czeka. Znowu przeleciała mina i usiadła gdzieś blisko. Mgła 67 była jak bure mleko. Mgła i rdzawy horyzont, który gasł, zapalał się i znowu gasł, prawie niewidoczny, a jednak cholernie bliski. Uścisnąłem dłonie obu oficerów i skierowałem się z powrotem w stronę punktu dowodzenia. Przed rozpoczęciem natarcia musiałem wrócić do sztabu. * 04 nad ranem rozpoczyna kanonadę nasza artyleria. Ogień jest huraganowy. Ostre błyski świateł i świst pocisków. Nic nie słychać. Nikt nic nie mówi. Żołnierze kurczowo ściskają broń. Mgła osiada na hełmach. Szarzeje. Mgła jak mleko. Lepi się do twarzy i rąk. Wilgoć przenika mundury i chłodzi gorączkę. Jeszcze jedna lawina artyleryjskiego ognia. Nieprzyjaciel milczy. Po stronie niemieckiej nagle zapadła cisza. Czyżby nikt tam nie został? Ostatnie wiadomości naszego zwiadu. Przed frontem — 337 dywizja niemiecka, wchodząca w skład 89 korpusu piechoty 4 armii Grupy Armii „Środek". Na każdym kilometrze frontu nieprzyjaciel zgromadził około dwóch batalionów i 50 dział, nie licząc moździerzy i cekaemów. Stanowiło to poważną siłę zdolną do utrzymania stałej obrony. W każdym razie tak długo, aż uruchomi się odwody. Generał wyszedł na okop punktu dowodzenia i patrzy przez lornetkę. Za jego przykładem wychodzą inni. Wygląda to niesamowicie. Artyleria przykryła nas jak hełmem. Nieprzyjaciel ciągle milczy. Każdy wyborowy strzelec mógł nas zdjąć jednym wystrzałem. Wreszcie szef sztabu, pułkownik Siwicki, nie wytrzymał. — Generale — wykrzyknął — łamiecie regulamin wojskowy! Generał nie odpowiedział, lecz zszedł do schronu. O 6 rozkaz natarcia. W pierwszej linii pierwszy batalion 1 pułku piechoty. Batalionem dowodzi mjr Le- 70 chowicz i zastępca do spraw politycznych, por. Faziń-ski. Żołnierze wyskakują z okopów i biegną, nieprzerwanie strzelając. Mgła rzednie. Rozpryskuje się w ogniu. Widać sylwetki biegnących. Pochyleni, skaczą przez bruzdy. Coraz bliżej, coraz bliżej linii nieprzyjaciela. I wtedy lawina ognia z pozycji wroga. Pada mjr Lechowicz. Pada por. Paziński. Ginie por. Ka-linowski. Żołnierze ciągle biegną. Brną już przez rzekę. Po pas w błocie. Strzelają na oślep. Padają, pełzną, jeszcze jeden skok i batalion zalega w płytkim okopie. Ruszają do natarcia następne kompanie, bataliony. Pierwsza linia frontu zdobyta. Za nią druga. Ogień. Samoloty. Ziemia dygoce. Ruszają czołgi. Znowu nasza artyleria). Fizylierki prowadzą pierwszych, jeńców. Grupa sanitariuszy. Zabici i ranni. Coraz więcej. Coraz ich więcej. Drugi batalion przypada do ziemi. Mija go w biegu trzeci... Dywizja im. Tadeusza Kościuszki wykonała zadanie. Przerwała front. Przesunęła się w głąb na cztery kilometry. Sąsiadujące z nami dywizje radzieckie nie zdołały jednak przełamać linii przeciwnika. Silnie wy- , krwawione w poprzednich walkach, wycofały się po pierwszym kontruderzeniu. Dla naszych wojsk wytworzyła się trudna, dramatyczna sytuacja. KonJtrnatar-cie niemieckich oddziałów na wysunięte skrzydła 1 pułku. Otrzymuję od dowódcy dywizji, gen. Berlinga, rozkaz udania się na punkt dowodzenia 1 pułku, znajdującego się prawie w okrążeniu. Jest już tam płk Kie-niewicz. Natomiast dowódca pułku zniknął bez śladu. Generał patrzy przez chwilę i jakby od niechcenia mówi: — Nie zapomnij odbezpieczyć broni. — Rozkaz. Salutuję. Wychodzę. Biegnę przez pobojowisko trupów i rannych. Nieprzerwane naloty samolotów. Krzyżujący się ogień jednostek nieprzyjacielskich, które znajdują się na bokach naszej dywizji. Kilka razy przypadam do ziemi. Pełznę. Koło mnie zabici i ranni. Sanitariuszy prawie nie ma. Odnoszę wrażenie, że własna artyleria kładzie się po nas. Nie ma chwili do stracenia. Znowu biegnę. Naloty. Wizg bomb. Nic nie słychać. Nic, do cholery, nie słychać. Zrywam się, biegnę, padam, biegnę. Goni mnie ogień niemieckich skrzydeł. Padam. Znowu biegnę. Na punkcie dowodzenia pierwszego pułku zastaję w doskonałej formie płka Kieniewicza. „No i jesteś — śmieje się. — Tu nie bal, tu wojna". Naradzam się z pułkownikiem Kieniewiczem. Należy dokonać przegrupowania. Kilka plutonów i jedna kompania zostały odcięte od swojej bazy. Skrzydła sąsiadów zostały w tyle. Również część czołgów zapędziła się zbyt daleko i wpadła pod krzyżowy ogień artylerii. Przypominam sobie rozkaz natarcia: „Jak lawina naprzód,, bez oglądania się na skrzydła". Nie ma skrzydeł. Ten rozkaz stracił już wszelki sens. Znowu kontratak nieprzyjaciela. Wyraźnie nas zachodzą od tyłu. Dzielimy się z płkiem Kieniewiczem zadaniami. Obejmuję dowództwo prawego odcinka. Jestem więc sam. 72 Nikt za mnie nie podejmie decyzji. Nikt za mnie nie wyda rozkazu. Żołnierz polski walczy z zajadłością. Ogień moździerzy bezpośrednio na pozycje okopów, w których staramy się utrzymać aż do nadejścia posiłków. Jedna salwa przenosi, druga nie donosi, trzecia trafia. Znowu morderczy nalot. Samoloty idą nisko, coraz niżej. Prawie kładą się cieniem i wyciem. Wizg. Wybuch. Masy ziemi, kamieni, odłamków walą się z ogłuszającym trzaskiem. Nad okopami sylwetki Niemców. Walka wręcz. Jeszcze jeden atak odparty. I znowu od początku. Nalot samolotów. Gniotą nas do ziemi, która nagle podnosi się i z hukiem opada. Staramy się wydostać. Pełzniemy w dole jak krety. Ustawiamy cekaemy na bojowe stanowiska. Ognia! Nie potrafię opowiedzieć o tych dwóch dniach morderczej walki. Po prostu nie pamiętam. Strzępy wrażeń. Przerażony żołnierz chowa głowę pod rnój szynel. Ktoś wybiega z okopu i leci przed siebie. Jeszcze trzy kroki. Pada. Zrywa się i pada po raz drugi. Widzę, jak podnosi nogę. Patrzymy w napięciu. Nie, już nie wstał. Życie i śmierć są krótkie. Chyba że dostał w brzuch i krzyczy. Krzyczeć trzeba długo. I tak go nie słychać. I tak nikt mu nie przyjdzie z pomocą. . W nocy udaremniliśmy jeszcze jedną próbę okrążenia. Pod werbel bębnów szły w ordynku, jak na paradę, czarne oddziały SS. Obok mnie przy kulomiocie strzelec. — Pułkowniku — krzyczy — jedną taśmę, dajcie mi jedną taśmę! 73 Nie mieliśmy amunicji. Sprawdziłem pistolet. Dwa naboje. Oddziały SS, w ordynku, przy warkocie werbli, są coraz bliżej. Lucjan Szenwald wyskoczył z okopu i z krzykiem rzucił się naprzód. Poderwałem żołnierzy. Zawahali się. Jeden, drugi się podniósł. Porucznik Jan Słefczyk krzyczy: „Bagnety na sztorc! Bagnety!" Słyszę wyraźnie jego rozkaz. I biegnę. Biegną już wszyscy. Najpierw wolno. Później coraz prędzej. Coraz prędzej. Jak człowiek potrafi krzyczeć! Jak piekielnie potrafi krzyczeć! I już jesteśmy. Blisko... Blisko. Ktoś mnie osłonił. Starcie wręcz. Na białą broń. Jak zwierzęta. Jak dzikie zwierzęta. Kłując się i mordując. Coś krzyczę. Ciągle coś krzyczę. Jedno, drugie zwarcie. Nie wiem, jak?! Nie wiem, jak?! Ludzie padają. Przede mną, za mną. Potworny łeb. Wysoko nade mną. Strzelam prosto w twarz. Wyrywam z rąk bagnet. Obok są polscy żołnierze. Piorą. Piorą na odlew. Niemcy rzucają się do ucieczki. Tak jest. Widzę to wyraźnie. Jak na zwolnionym filmie. Bijemy kolbami na odlew. Ludzie, wciąż ludzie pod nogami, na ziemi. Biegniemy. Jeszcze kilkanaście kroków. I daję rozkaz odwrotu. To nie takie proste. Krzyczę. Zatrzymuję siłą. Cofamy się. Wolno. Piekielnie wolno. Oto i nasze okopy. Tam dopiero widzimy rannych. Słyszymy krzyki, jęki. Próbujemy żyjących ściągnąć z pola bitwy. Opatrywać umierających. Salwa. Salwa po nas. Jan Stefczyik podniósł obie ręce, zakręcił się i upadł. Biegnę do niego. Ciągniemy go z Szenwaldem razem. Ale po co? To już I koniec. Bezwładna głowa na ziemi. I krew. Krew na ustach. Krwi coraz więcej. 74 Jeszcze jeden atak został odparty. Wiemy jednak, że dla nas to atak ostatni. Po prostu nie mamy amunicji. Telefon od płka Kieniewicza. „Trzymaj się — krzyczy — trzymaj! Mam na telefonie płka Bewziuka. Zaraz położą artylerię. Bij sukinsynów, to nie ty, to Bewziuk. Sukinsynów, panimajesz?!" W pół godziny później przykryła nas artyleria. Było to więcej niż wsparcie. Był to ratunek. Byliśmy od kilku godzin zdani na własne siły. Nie wywożono rannych. Nie dochodziło wyżywienie. Dopiero wieczorem otrzymaliśmy zapasową amunicję. I wówczas zażądałem wody w menażce. Wyjąłem lusterko, brzytwę i ogoliłem się. Własną brzytwą, we własnym lusterku. W nocy z 13 na 14 października zrobiło się nagle cicho. Biały księżyc oświetlił nasze twarze. Patrzyliśmy na siebie zdumieni. Zdradziecka cisza była straszniejsza niż nieustanny łomot ognia. Czasami tylko z bzykiem przelatywała mina i tłukąc się, niezgrabnie, z wyciem padała obok. Wybuch. I znowu cicho. Nie wiedzieliśmy, co się stało. Ktoś mówił o księciu Józefie Poniatowskim. Ktoś roześmiał się cicho i odłożył, zmęczony, karabin. Dopiero o północy meldunek ze sztabu dywizji. Oddziały niemieckie, po kontrnatarciu na Trigubowo jednostek radzieckich, wycofują się na drugą linię obrony. Nacierają dalsze dwie dywizje radzieckie. Otrzymałem wezwanie, żeby natychmiast udać się na punkt dowodzenia. Próbuję połączyć się z pułkownikiem Kieniewiczem. 75 Ale telefon nie działa. Druciarz patrzy na mnie bezradnie i twierdzi, że połączenia z Kieniewiczem nie ma. Bez słowa wychodzę z okopu i widzę, daleko przed sobą, na wzniesieniu leja, ciężką postać pułkownika. Chcę coś krzyknąć, lecz macham tylko ręką i zaczynam iść przez upiorne wzgórze pobojowiska. Jeszcze jedno mlaśnięcie miny. Padam. Staram się trzymać bliżej oczodołów ziemi. Byłem znowu całkowicie sam. Jak we śnie. Nade mną biała łuna księżyca. Przełaziłem przez zabitych, może nawet jeszcze żyjących, pusty i obojętny jak manekin nakręcony obcą ręką. Przez te dwa dni nie myślałem ani o życiu, ani o śmierci. Było jej zbyt wiele. Wokół i pode mną. Przestałem się nawet bać. Działałem jak człowiek, który ma zawsze tylko jedno wyjście. I albo przejdzie, albo nie przejdzie. Albo życie ukradnie. Albo życie ukradną jemu. I oto teraz jestem sam. Wśród zabitych. Na pustym polu. Znowu mina rozklekotała się obok. Przykucnąłem pod dłonią księżyca jak robak. Prysnęła ziemia. Jak cicho! Wstaję, biegnę. Znowu mina. Znowu spłaszczony robak. I dłoń księżyca wypukła jak niebo. Szedłem coraz szybciej, prawie biegłem. I tak w nieskończoność. O nieskończoności można mówić tylko wówczas, gdy czasu jest mało. Miałem go coraz mniej i dlatego za każdym wybuchem miny biegłem coraz prędzej. Pierwsze placówki drugiej linii obrony. Odprowadzono mnie do punktu dowodzenia dywizji. Gen. Ber- 76 ling poklepał mnie po ramieniu i „wydziwiał" z po-przestrzełanej czapki i podartego szynela. Telefon z dowództwa frontu. 'Zameldowałem o swoim ' przybyciu ¦ niepotrzebnie ostro, prawie krzycząc, domagając się wycofania dywizji. Straty? Nie wiem. Nie znałem strat. Straty pułku? Blisko 50%. Dwie kompanie w okrążeniu wzięte do niewoli lub wybite. Tak jest, powtarzam, lub wybite. „Wołać generała. Rozkaz. Wołać generała". Generał Berling bierze słuchawkę i przyjmuje rozkaz: — Dywizja im. Tadeusza Kościuszki jutro bierze udział w kontrnatarciu. Po wykonaniu zadania zostanie wycofana na zaplecze celem reorganizacji, dokom-pletowania i odpoczynku. Generał, szef sztabu i ja patrzymy na siebie. Dopiero po chwili słyszę głos Berlinga: — No tak. Zrobiliśmy swoje. Ale bal był. Cholerny. 16 października o 9 rano odbyła się odprawa, na której gen. Berling dokonał oceny bitwy pod Lenino. Zadanie zostało wykonane. Front przerwany i utworzono przyczółek do szturmu na linię Dniepru. Dywizja poniosła jednak duże straty. Pierwszy pułk piechoty nie może doliczyć się 1300 ludzi w zabitych, rannych i zaginionych bez wieści. Drugi pułk — 600 ludzi, trzeci — 500. Postawa żołnierza była znakomita. Oficerowie jako indywidualni żołnierze walczyli doskonale, jako dowódcy — gorzej. Brakowało doświadczenia kilku lat trwającej już wojny. Dywizja została zaskoczona niezwykłą obroną przeciwnika i ustawicznym bombardowaniem z powietrza. Oddziały radziec- 77 kie dopiero pod koniec trzeciego dnia przeszły do kontrnatarcia i odrzuciły przeciwnika na sześć kilometrów w głąb dawnej linii obrony. Z przemówienia płka Sokorskiego na odprawie oficerów politycznych: [...] „Nieprzyjaciel zrobił wszystko, aby powstrzymać nas od wyjścia na Dniepr, co by oznaczało dla niego przecięcie głównej linii obrony. W tym celu zmobilizowany został potężny kułak artyleryjski, pancerny i lotniczy, o którym nie wiedzieliśmy przed natarciem. Należało więc natychmiast przebudować cały plan Oiperacji. Myśmy tego na czas uczynić nie potrafili. W warunkach, w jakich zostaliśmy postawieni, zrobiliśmy bardzo wiele jako dywizja, jako żołnierze. Przerwaliśmy obronę nieprzyjaciela, nie daliśmy się odciąć. Ale tkwiliśmy w starych planach i nie dość szybko przebudowaliśmy swój system walki. Usiłowaliśmy nacierać dalej, chociaż już obiektywnych danych dla natarcia nie było. To pociągnęło za sobą poważne straty, które poniósł zwłaszcza 1 pułk piechoty, znakomity w natarciu i — jak się później okazało — doskonały w obronie. Dowództwo pierwszego pułku nie po- I trafiło jednak w pierwszej chwili zapanować nad sytuacją, zwłaszcza w warunkach kontrataków ze skrzydeł. Powstała groźba okrążenia. Tylko dzięki ofiarności żołnierzy i oficerów sytuacja została uratowana. [...] Oficerowie liniowi i polityczni zachowali się jak bohaterowie, ale bohaterowie na poziomie dowódców kompanii, a nawet plutonów. Należało mniej się na- 78 rażać, a więcej kierować. Dowódcy poszczególnych jednostek nie potrafili kierować całością swojego odcinka i poszczególne rzuty zmieszały się. W momencie niemieckiego przeciwnatarcia dowódca pierwszego pułku nie dokonał na czas skrzydłowego uszykowania. Tym większe uznanie dla oficerów i żołnierzy, którzy nie dali zaskoczyć się i odrzucili kontrnatarcie w walce na białą broń. Wniosek: Taktyka wojenna nigdy nie powinna być czymś sztywnym. Trzeba mieć w zanadrzu wszystkie możliwe warianty... Nie doceniliśmy także pracy tyłów, podciągania na czas amunicji, wywożenia rannych, dostarczania żywności, grzebania zabitych. Za te wszystkie braki musieliśmy drogo zapłacić w zabitych, rannych, a nawet jeńcach, którzy w liczbie około 200 znaleźli się w rękach niemieckich. [...] Nie zmienia to jednak faktu, że bitwa pod Lenino wejdzie do historii polskiego oręża jako pierwsza zwycięska bitwa armii polskiej powstałej w Związku Radzieckim. Okazaliśmy się godni sławy naszych przodków i chwały polskiego oręża. Wykonaliśmy zadanie i utrzymaliśmy drogo- zdobyte pozycje. Mówiąc o swoich stratach nie możemy zapomnieć, że w kraju toczy się walka. Toczy się walka przez wszystkie lata okupacji mimo ofiar i aktów ludobójstwa. Bitwą pod Lenino, o której wiadomość dotrze do kraju, daliśmy dowód, że żołnierz polski, świadomy swojej roli i zadań, walczy wszędzie tam, gdzie toczy się bój z faszyzmem. Wybraliśmy drogę najkrótszą, chociaż na pewno nie najłatwiejszą. I drogą tą do Polski dojdziemy. Oddajmy więc hołd tym, którzy polegli..." 79 Oficerowie wstali w milczeniu. Minuta ciszy. Nikt nie miał pytań. I nikt nie kwapił się do odpowiedzi. Na dworze umierała jesień. Liście padały z drzew. Rdzawe i porażone nocnym chłodem. Tylko serce ziemi biło w takt wybuchów artylerii. Jęczał horyzont w głuchym dudnieniu armat. Wojna nie była skończona. Dla nas wojna dopiero się zaczęła. Pierwsi ochotnicy zgłaszają się do Ludowego Wojska Polskiego Obóz wojskowy w Stekach. Żołnierze śpiewają „Rotę Teatr żołnierski Siekę. Gen. Zygmunt Berling. pik Wodomierz Sokorski, Wanda Wasilewska i Janina Bronicwska Wanda Wasilewska i gen. Zygmunt Berling zwiedzają obóz Wanda Wasilwika, gen. Zygmunt Rerling i Alfred Lampę Przed bitw* W drodze na Smoleńsk (Włodzimierz Sokorski) Stoją od lewej: mjr Kunderewioc, gen. Berlina i pik Sokorski 1 1 Artyleria « akcji a SanilartaSK 1 Dywizji Piechoty Krajobraz po bitwie Pomnik polsko-radńeckiej przyjaźni w Lenino Nazajutrz rozmawiałem z gen. Berlingiem. Siedzieliśmy w ziemiance na punkcie dowodzenia, kontrolując przebieg wycofywania jednostek dywizji z pierwszej linii frontu. Nie była to operacja prosta, gdyż nieprzyjaciel prowadził aktywne rozpoznanie, nękając ogniem i próbując dokonywać sporadycznych wypadów. Artyleria radziecka kontynuowała ostrzał, macając silniejsze zgrupowania wroga i osłaniając ruchy piechoty. Piliśmy z termosów kawę. Zapytałem Berlinga, jak ocenia przebieg trzydniowej bitwy. Generał nie był gadatliwy. Ale nękany widać niełatwymi wspomnieniami, po chwili namysłu zaczął mówić: — Nie byłeś na punkcie dowodzenia od chwili, gdy nieprzyjaciel rozpoczął kontratak na zajętą przez oddziały 3 pułku wieś Trigubowo, leżącą poza pasem natarcia dywizji. Jak do tego doszło? Po sforsowaniu Mierei i zajęciu przez 2 pułk wsi Połzuchy, zgodnie zresztą z planem, dałem rozkaz szturmu na Trigubowo. Zdawałem sobie sprawę, że tam właśnie znajdował się główny punkt oporu przeciwnika, skąd prowadził nękającą akcję z broni maszynowej w kierunku nacierających oddziałów. Sytuacja nie była dla nas korzystna. Utrzymywaliśmy wzgórze 215 z największym trudem. Zajęcie naszych pozycji przez kontratak niemiecki było równoznaczne z odcięciem 1 pułku. W tych warunkach zdobycie Trigubowa pozwalało nam odrzucić wojska przeciwnika na dwa co najmniej kilometry od naszej głównej linii natarcia. Da- 82 łem więc rozkaz natarcia na Trigubowo, chociaż wieś znajdowała się poza pasem naszego działania. Zwróciłem się o pomoc do sąsiadów. 42 dywizja prowadziła walkę ogniową i wszelkie próby przejścia do akcji czynnej kończyły się niepowodzeniem. Tylko 290 dywizja opanowała częściowo pierwszą transzeję niemiecką. Natomiast bezbłędnie działała artyleria radziecka, przyciskając do ziemi wszelkie próby aktywnego kontrataku. Dałem więc rozkaz natarcia. Tak jest, dałem rozkaz natarcia na własną odpowiedzialność. Chłopcy jeszcze raz podjęli brawurowy atak i mimo zaciekłej obrony nieprzyjaciela zadanie zostało wykonane. Generał chwilę odczekał i ciągnął dalej: — Nie mogłem przewidzieć, że von Kluge tymczasem podciągnął całą dywizję. Była to 330 dywizja SS. Jeszcze nasi żołnierze nie zdążyli się okopać na nowych pozycjach, gdy zaczęło się kontrnatarcie niemieckie. Nieprzyjaciel rzucił do walki lotnictwo. 458 lotów w ciągu doby po 8—50 maszyn w każdym nawrocie. 3 pułk nie wytrzymał i wycofał się na skraj Trigubowa. Połzuchy zostały ponownie wzięte. Oddziały 1 pułku zaczęły się cofać. Tylko drugi batalion ciągle jeszcze bronił przejścia przez wzgórze 215. Groziło okrążenie. Rozejrzałem się. Pułkownik Siwicki miotał się przy telefonie. Ty stałeś przy lornecie jak skamieniały. Nagle oderwałeś wzrok i zwróciłeś się do mnie o pozwolenie udania się na pierwszą linię frontu. Coś mną wtedy rzuciło. Dałem ci rozkaz wymarszu. Berling wypił łyk kawy i jakiś czas milczał. — Mogłem oczywiście ciebie nie posłać. Tylko ko- 83 go? Nie dowodziłeś nigdy nawet kompanią. Nie miałeś ostrzelania frontowego. Kogo jednak miałem, do cholery, posłać w ten piekielny worek, który Kluge chciał zacisnąć wręcz na moich oczach? Tak, to prawda. Byłeś moim zastępcą do- spraw politycznych. Zastępca do spraw liniowych, płk Kieniewicz, walczył już na stokach wzgórza 215. Nie miałem więc nikogo poza tobą. Wiedziałem, tak, wiedziałem, że Berman zarzuci mi świadome niszczenie komunistów. Zresztą co tu mówić! Miałeś tylko trzy możliwości. Zginąć, być wziętym do niewoli lub okazać się niedołęgą. Wybrałeś rozwiązanie czwarte. I na pewno słuszne. Generał zamilkł. Nie odzywałem się również. Dopiero po chwili Berling ciągnął dalej: — Chcę, żebyś mi wierzył. Nie zrobiłem tego ani z nienawiści do komunizmu, ani z nienawiści do ciebie. Miałem przez jedną krótką chwilę uczucie, że wszystko mi w ręku pękło. Cały plan natarcia. Nie było odwodów. Sąsiad okopał się i prowadził walkę ogniową. 3 pułk oddał Trigubowo. 2 pułk — Połzuchy. 1 bronił przejścia na wzgórze 215, wysunięty o dwa kilometry dalej niż cały pas natarcia. Lecz 1 pułk miał pomieszane jednostki. Cofał się w nieładzie. Należało więc pozycje 1 pułku utrzymać za wszelką cenę. W jaki sposób? Czołgi w natarciu na Trigubowo zapędziły się zbyt daleko. Prowadziły walkę pozycyjną. W gruncie rzeczy miałem w ręku tylko ciebie i artylerię Bewziu-ka. Widziałem, jak biegłeś po zboczu wzgórza. Dałem znowu rozkaz natarcia na Połzuchy. Żołnierze minęli pierwszą linię obrony nieprzyjaciela i zalegli. Na 84 szczęście płk Kieniewicz opanował panikę, okopał pułk i przysiadł na stokach biegnących do rzeki. Artyleria biła jak wściekła. W tym właśnie czasie pułkownik Si-wicki złapał ciebie przy telefonie. Dałem rozkaz dwuskrzydłowego manewru. Byłem zdziwiony, ale rozkaz został wykonany. Mogliśmy przejść do o-brony pozycyjnej i przegrupować swoje jednostki. Generał umilkł. Ja również nie miałem nic do powiedzenia. Wypiłem łyk kawy i przyjąłem mechanicznie kilka meldunków. Artyleria wstrzeliwała się nerwowo i chaotycznie. Wymiana jednostek polskich i radzieckich przebiegała planowo. Dopiero po chwili Berling wrócił do przerwanej rozmowy. — Chciałem ci o tym wszystkim powiedzieć, gdyż znam waszą podejrzliwość. Jeżeli mi wierzysz, dobrze. Jeżeli nie, to sprawa twojego sumienia. Utrzymanie wzgórza 215 umożliwiło nazajutrz dwa nasze kontrataki. Na wieś Połzuchy i Trigubowo. Walki były niesłychanie zacięte. Osiągnęliśmy wprawdzie sukces tylko częściowy, lecz utrzymaliśmy zarówno przyczółek po drugiej stronie Mierei, jak i otworzyliśmy teren dla przeciwnatarcia radzieckiego. Dopiero w następstwie tych działań mogliśmy 13 października was wymienić i przesunąć wykrwawiony pułk do drugiego rzutu. —¦ Wówczas wróciłem na punkt dowodzenia. — Byłem tego pewny. Nie wiem, dlaczego, lecz byłem tego pewny. Są ludzie, którzy giną bardzo trudno. Chyba przez przypadek. W mojej kalkulacji przypadek nie mógł się zdarzyć. Byłem pewny, że wrócisz. 85 — Zdążyłem jesZCze wziąć udział w kolejnym natarciu. — Musisz przyznaj że jednostki nasze zachowały pełną sprawność bojową. W kontrnatarciu dwóch dywizji 33 armii braliśmy aktywny udział na własnym odcinku frontu. Był to sukces nie tylko wojskowy, lecz i moralny. Tak. Był to sukces moralny. Nawet przede wszystkim moralny. Żołnierz polski jeszcze raz wykazał odwagę, psychiczną odporność i solidarność z żołnierzem radzieckim, mimo że przez trzy dni walczył prawie sam. — W naszych jednostkach walczyli również oficerowie radzieccy. — Tak, ale nie o to chodzi. Patrzyłem zaskoczony. Generał powtórzył twardo. — Ty tego nie rozumiesz. Lecz ja to rozumiem. Rozumiem cenę tego zwycięstwa. Właśnie tego zwycięstwa razem z tymi oficerami. Spojrzałem na Berlinga uważnie. Mówił szczerze, prosto, chociaż drgały mu ręce, gdy zapalał papierosa. Wróciliśmy do przerwanej rozmowy w sztabie dywizji rozlokowanej w Nikołajewce jak przed wymarszem na front. Generał wypytywał mnie o nastroje, oficerów i żołnierzy. Odpowiedź nie była łatwa. Co innego uchwały i rezolucje drukowane w „Żołnierzu Wolności", który podczas bitwy redagował por. Arci-mowicz, a co innego rzeczywiste rozmowy żołnierzy. Straty były duże. Wprawdzie nieprzyjaciel miał również co najmniej 1500 zabitych, nie licząc 500 jeńców, 86 mimo to, jak mi oświadczył jeden z żołnierzy: „Nam, pułkowniku, od tego nie lżej". Obserwowaliśmy w psychice żołnierzy jakby dwa równoległe procesy. Satysfakcję z wykonania zadania i nie sprecyzowany bliżej żal czy nawet pretensję o straty. „Dlaczego lotnictwo radzieckie było nieobecne?" „Dlaczego trzymano nas trzy doby pod ogniem, chociaż ofensywa została zatrzymana?" „Dlaczego generał dał rozkaz kontrataku na Triguibowo bez żadnych szans na wsparcie?" Pytania zresztą nie miały nic wspólnego z wrogimi nastrojami, chociaż były próby poderwania zaufania do sprawności bojowej dowództwa. Dotyczyły konkretnej sytuacji. A nawet konkretnych ludzi. Nie oszczędzano ani mnie, ani gen. Berlinga. W stosunku natomiast do radzieckich oficerów, walczących razem z nami na przedpolach Lenino, mogliśmy łatwo stwierdzić przypływ ogromnej sympatii. Pito i śpiewano razem. Bohaterska śmierć mjra Lechowicza urastała do legendy. Na spektaklach teatru dywizji płakano wspólnie przy każdym akcencie braterstwa i patriotycznego uniesienia. Usiłowałem to wszystko generałowi powiedzieć możliwie krótko i spokojnie. Słuchał w milczeniu, kiwał głową, wreszcie zapytał: ' . • — A ty co sądzisz? Stropiłem się. — O czym? — No, o tych imponderabiliach naszego udziału, pomocy radzieckiej, lotnictwa i przebiegu walki. — Sądzę, generale — odpowiedziałem nie od razu -- że cokolwiek byśmy mówili o samej bitwie, po- 87 zostaje bezsporny polityczny aspekt całej, sprawy. I dlatego dowództwo frontu nie mogło się cofnąć, mimo nie najlepszych informacji przynoszonych przez zwiad. Decyzje zapadły gdzie indziej i zadanie należało przyjąć. Stąd też ani marszałek Soikołowski, ani gen. Gor-dow, ani gen. Berling nie mogli zmienić żelaznej wymowy faktów. Udział polskiej dywizji w śmiertelnej walce z hitleryzmem zaczynał się pod Lenino. Na wojnie nie wybiera się ani miejsca, ani życia, ani śmierci. W naszym wypadku kości zostały rzucone z chwilą, gdy wyszliśmy na pierwszą linię frontu i przeciwnik 0 tym się dowiedział. Walczyliśmy nie o trzy kilometry wyrwy i nie o wzgórze 215, gdyż te zadania mogły zostać wykonane równie dobrze przez dywizje radzieckie. Walczyliśmy o udział Polaków w zwycięstwie nad faszyzmem, ze wszystkimi implikacjami politycznymi, do przyszłej Polski włącznie. Weszliśmy na szlak bojowy nie gdzie indziej jak pod Lenino 1 mieliśmy do wyboru: albo wykonać zadanie, albo zginąć. Mogliśmy jeszcze przegrać. I chyba to rozwiązanie byłoby najgorsze. Wykonanie zadania, bohaterstwo żołnierza, zimna krew dowództwa zapewniły tej bitwie miejsce w historii. Śmierć również. I dlatego polegli mają taki sam udział w naszym zwycięstwie jak żywi. Reszta jest tylko pochodną pierwszej decyzji. Zgrupowanie hitlerowskich samolotów nie było wprawdzie sprawą przyjemną, lecz nie one decydowały o przebiegu bitwy. Jeżeli mam o co pretensje, generale, to o braki w dowozie amunicji i żywności. Zbyt późne przegrupowanie jednostek nie pozostało również 88 bez wpływu na rozmiar strat i początkowe zamieszanie. Lecz te sprawy trzeba zapisać na karb naszego braku doświadczenia. Dlatego musimy przyjąć słowa krytyki. — Gorzkie słowa, pułkowniku — przerwał generał. — Gorzkie słowa, lecz nie z.awsze sprawiedliwe. Nie doceniliśmy siły ognia ostrzelanych przez nas pozycji nieprzyjacielskich, tak, to prawda. Nie doceniliśmy szybkości manewru cnowyćh dywizji von Kluge, również prawda. Lecz linie łączności były pozrywane, gdy nowa sytuacja stała się jasna. Szlaki komunikacyjne nie działały. Byliśmy wysunięci do przodu bez żadnych sił w odwodzie. Gdyby nie pomoc kontrna-tarcia radzieckiego i sprawność ich artylerii, nasze bohaterstwo nie zdałoby się na nic. Nic zresztą przez to nie chcę tłumaczyć. A siebie przede wszystkim. Krytykę przyjmuję. I cieszę się, że widzisz dalej, niż myśmy to widzieli w pierwszej chwili. W głosie generała zabrzmiała ironia. — Sądzę — broniłem się —• że naszym wspólnym obowiązkiem jest wytłumaczyć żołnierzom nie tylko sens walki i ofiary, lecz również sens naszej własnej odpowiedzialności. •— Jeszcze jedno —• przerwał generał. Spojrzałem zaskoczony. — I jeszcze jedno. Dywizja polska musiała zostać ostrzelana. Doświadczenia na wojnie nie zdobywa się za darmo. Zawsze były i zawsze będą ofiary. Zdobyliśmy kadrę oficerów, którą będziemy mogli użyć w każdej walce. Chwilę milczeliśmy. 89 — Oficerowie polityczni, co o nich sądzisz? — podjął generał. — Mają pełne prawo do udziału w zwycięstwie. — W zwycięstwie moralnym i politycznym? — Nie tylko.3ili się jak żołnierze. W toku bitwy zatarły się różmce między liniowym i politycznym oficerem, między oficerem radzieckim i oficerem polskim. — Rozlej butelkę koniaku. Wypijemy ich zdrowie. Trąciliśmy się. — Rozumiesz więc, dlaczego musiałem cię wysłać do pierwszej linii? — To prosty obowiązek żołnierza. — Nie żołnierza, lecz oficera. — Rozkaz, generale. — Tak, to istotnie jest ważne. Nikt ci nie powie, że nie biłeś się jak prosty żołnierz. Może nawet nie doceniasz, jakie to ma dla nas znaczenie. Nie odpowiedziałem. Berling pokiwał głową i nagle roześmiał się. — Wypijmy zdrowie Wandy. — Wandy? —¦ No tak, gdyby nie ona, nie mielibyśmy 1 Dywizji. — Tak, to prawda. — No, wobec tego pijemy. Kiedy wyszedłem z ziemianki, mrużył oczy niebieski świt. Brzask kładł się na czubkach drzew. Musiało być już późno. Tylko horyzont kotłował się w pomruku ognia i artylerii. Rdzawe liście leżały na ziemi, mokre i bezradne jak ciała poległych. SPOTKANIA Czesław Wilk pochodził z Sosnowca. Zbliżał się do trzydziestki, kiedy wybuchła wojna. Pracował w Stalowej Woli, a w czasie wydarzeń wrześniowych znalazł się w Łucku. Wyjechał do Rosji, w głąb dalekiej Syberii, gdzie pracował jako księgowy. W mieście powiatowym pod Nowosybirskiem był jedynym Polakiem, co — jak się później okazało- — stanowiło główną przeszkodę w dostaniu się do tworzących się w ZSRR jednostek polskich. Na pograniczu Syberii i Kazachstanu nie bardzo wiedziano, o co chodzi, gdy ogłoszono akcję werbunkową do 1 Dywizji. Usiłowano więc mu wytłumaczyć, że polska armia dawno już wyjechała do Iranu i jego wysiłki przedostania się do Sielc nie mają żadnego sensu. Zrozpaczony Wilk złapał w końcu szefa miejscowej milicji za kołnierz i zażądał wydania mu dokumentów na wyjazd. Ku zdumieniu wszystkich dopiero ten argument odniósł pożądany skutek. Odesłano go pod konwojem do Omska i dopiero stamtąd po długich perypetiach dojechał do stacji Diwowo pod Riazaniem, gdzie był wówczas główny punkt werbunkowy 1 Dywizji. W ten sposób Czesław Wilk znalazł się w obozie pod Sieleami. Okazało się jednak, że i tutaj jego sprawy nie od razu ułożyły się pomyślnie. Otrzymał kategorię „C", taką samą zresztą, jaką miał przed wojną. Okularnik-krótkowidz, nie nadawał się do czynnej służby wojskowej. Dopiero na usilne prośby, po krótkim przeszkoleniu, został skierowany do pracy sztabowej w 2 pułku jako oficer bez. stopnia. Pułkiem dowodził mjr Czerwiński. Sprawny, zdolny, łatwo kon- 92 taktujący się z żołnierzami, mimo że źle mówił po polsku. Wilk przypadł mu od razu do gustu. Niezastąpiony przy rajsbrecie i w rozmowach z żołnierzami, był cennym i wartościowym pracownikiem sztabu. W przededniu bitwy pod Lenino Czesław Wilk zameldował się do mjra Czerwińskiego, prosząc go o przydzielenie do 2 batalionu, którym dowodził rotmistrz Stanisław Osowski. —- Chciałbym — meldował — wziąć czynny udział w szturmie na pozycje niemieckie. >— A ty tam po co? —¦ zdziwił się mjr Czerwiński. — Jak to po co? Jestem oficerem polskim i moje miejsce jest przy polskich żołnierzach. —¦ A Osowskiemu wierzysz? — zapytał mjr Czerwiński znienacka. — Osowski jest patriotą i dobrym Polakiem. — No, i co z tego? Co z tego? Rotmistrz Osowski to pan polski, a panom polskim wierzyć nie można. Myślałem go zdjąć z batalionu i odesłać do obozu w Sielcach. i — Nie można, tego zrobić, majorze, chociażby ze względu na żołnierzy i samego Osowskiego, który wam zaufał. — Tak mówisz? —- Pan major jest przecież Polakiem. — Polakiem, tak. Jestem jednak również obywatelem radzieckim. — I co z tego? — zapytał z kolei Czesław Wilk. Teraz mjr Czerwiński wyraźnie się stropił. 93 — Tak, to prawda, co z tego? — i po chwili: — Dobrze, zamelduj się rotmistrzowi Osowskiemu i ruszaj w pole. Czesław Wilk zasalutował i skierował się prosto do 2 batalionu. Rozmowy z Czerwińskim Osowskiemu nie powtórzył, lecz z tym większym przekonaniem upewnił siebie, że jest w 2 batalionie nieodzowny. O 5 nad ranem batalion ruszył do ataku. Mgła była gęsta. Osiadała na okularach i Wilk niczego prawie nie widział. Biegł. Krzyczał. Strzelał na oślep. Trzymał się możliwie blisko rotmistrza, lecz w pewnej chwili stracił go z oczu. Wpadł po pas w błoto. Trzymając nad głową automat wygramolił się na stromy brzeg- Mierei i w kilka sekund był już w niemieckich okopach. Łomot kanonady zagłuszał wrzask ginących. Wilk strzelał na oślep i biegł dalej. Druga linia obrony. Trzecia. Samoloty z głuchym warkotem przywarły go do ziemi. Ogłuszający huk, zwały kamieni. Kiedy Wilk wygramolił się z nasypu, nie miał już okularów. Był prawie ślepy. Huraganowy ogień cekaemów znowu go rzucił na dno leju. Pełznąc, natrafił na leżącego. Zbliżył się jeszcze bardziej, przyciskając twarz do twarzy. Krzyknął. Krzyknął i skoczył prawie na równe nogi. Rotmistrz Osowski, trafiony prosto w pierś, był martwy. Czesław Wilk nie od razu zrozumiał. Gdy wstał, minęła go 3 kompania. Bez słowa dołączył. Biegł jak ślepy. Żołnierze polscy parli ciągle naprzód, chociaż ogień nieprzyjaciela bił już po bokach. I wtedy dowódca kompanii otrzymał rozkaz ze sztabu wstrzymania natarcia i wycofania się na brzeg Mierei. Niem- 94 cy ruszyli do kontrnatarcia. Manewr odwrotu nie był łatwy. Dowódca kompanii por. Iwanowski kazał plutonami przedzierać się do swoich. Dowództwo jednego z plutonów powierzył Wilkowi. Działając po omacku, Wilk skierował pluton do głębokiego rowu, starając się ujść przed morderczym ogniem Niemców. Prawie pełznąc zbliżyli się do Miereii, słysząc coraz wyraźniej krzyki Niemców: „Hande hoch!" i odgłosy wystrzałów. Zalegli w błotnistym rowie i zobaczyli nad sobą niemieckich żołnierzy. Wilk krzyknął: — Ognia — salwa — ognia! Pierwszy rozkaz bojowy oficera bez stopnia, Czesława Wilka, został wykonany. Jeszcze raz, Jeszcze raz. Niemcy gdzieś przepadli. W każdym razie Czesław Wilk ich nie widział i właśnie dał rozkaz wycofania się przez Miereję, gdy nagle z gromkim hura radzieckie oddziały ruszyły do kontruderzenia. Wszystko to stało się w jednej chwili. Niemieckie „Hande hoch!" Salwa Czesława Wilka. Biegnąca tyraliera radzieckich żołnierzy i Czesław Wilk znowu w ataku A później wszystko się pomieszało. W każdym razie, gdy w dwa dni potem Czesław Wilk zameldował się u mjra Czerwińskiego, otrzymał nominację na podporucznika. Dopiero wówczas uświadomił sobie śmierć rotmistrza Osowskiego. I zapłakał. — I czego ty płaczesz, durak? — zapytał mjr Czer-wiński. Nagle zrozumiał i zamilkł. Na tym kończyła się frontowa opowieść Czesława Wilka. Siedzieliśmy w ziemiance, pogrążeni w ciszy głuchej, odległej kanonady. 95 — A mógł nie zginąć — dodał po chwili. — Mógł nie zginąć, gdyby go odesłano do obozu w Sielcach. — Byłaby to dla niego śmierć cywilna. Wilk nie odpowiedział. — Wiesz — dodałem po chwili — że starszy strzelec Renia Szołajska zastrzeliła trzech niemieckich jeńców. —. Renia Szołajska? — Taka czarna, z Wołynia. • Ojciec gajowy, sierżant zawodowy, służy w 3 pułku. Brat, Janek, w pułku pierwszym. Osadnicy. — Co jej strzeliło do głowy? ' — To samo zapytałem. — A ona? ¦—.......— Chcieli uciekać. —• Kłamiesz. — Jak Boga kocham, chcieli uciekać. Trzy samoloty zawróciły prosto na nas. Ania, ta od fizylierek, przycupnęła na ziemi, a oni w nogi. I wtedy, nawet nie przykładając się, dałam salwę. Trzech padło, dwóch wróciło z powrotem. — Żaden z nich nie dostał w plecy. Czego kłamiesz? — Samoloty wyły nad głową. Waliły z cekaemów. Nie wiedziałam, co robić. Gdybym padła, jak Ania, uciekliby do swoich. — A tak mogłaś przykucnąć na ziemi? — Oni upadli wszyscy. Dwaj okazali się żywi. Wtedy, tak. Wtedy przykucnęłam na ziemi. — A potem? — Potem zabrałam dwóch żywych i odprowadziłam 96 na punkt jeńców. Nikt tego nie widział. Tylko Anka wypaplała. —¦ I co? Nie głupio ci teraz? Wzruszyła ramionami. — Głupio, dlaczego? Zrobiłam to, co do mnie należało. Jestem żołnierzem. Jeszcze jako dziewczyna strzelałam do kaczek. — Do kaczek? — Tak, do kaczek. — To byli przecież Niemcy. Dziewczyna stała czerwona i wściekła. Była nawet ładna w tej chwili. Co gorsze, miała rację, chociaż pod szturmującymi samolotami strzelała do ludzi. Kiedy skończyłem, Wilk nawet nie drgnął. — I za co chcielibyście, pułkowniku, ją sądzić? Wypełniła swój obowiązek. Drgnąłem. Nie potrafiłem nic odpowiedzieć. Może po prostu nie chciałem. Przed oczyma ciągle stała mi Renia. Widziałem jej płonące oczy. Zrozumiałem jej święte oburzenie. Noc już osiadła na ziemi, gdy wezwałem do siebie Lucjana Szenwalda. Zapytałem o nastroje wśród oficerów politycznych. Szenwald kluczył. O sobie mówił niechętnie. Wszystko tak być musiało, jak było, i nie należało do tych spraw więcej wracać. Natomiast nie ukrywał, że wśród żołnierzy, a nawet oficerów politycznych krytykowano gen. Berlinga. Oskarżano go o spowodowanie niepotrzebnych strat. — A ty co sądzisz o tym? — zapytałem Szenwalda. 7 — Polacy pod Lenino 97 — Ja sądzę podobnie — odpowiedział nie od razu. — Samowolny rozkaz natarcia na Trigubowo kosztował nas drogo. Podobnie wyglądają straty wśród oficerów politycznych. Nie miał zwłaszcza prawa posłać do pierwszej linii ciebie, Minca, Naszkowskiego, Ocha-ba i Zamlbrowskiego. —' A jak miał postąpić inaczej? Jesteśmy tylko żołnierzami. — Jesteśmy oficerami politycznymi. Jesteśmy kadrą polityczną przyszłej Polski. —¦ I dlatego nam ginąć nie wolno? Szenwald zamilkł. Powtórzyłem pytanie twardo, prawie opryskliwie. — Nikt z nas nie cofnął się przed śmiercią — przerwał mi Szenwald. — Zginął Paziński, Kałinowski, Zabłudowski, Cimmerman i wielu innych. Tylko po co? Po co oni wszyscy mieli zginąć, gdy Berling walczył nami dla siebie. W każdym razie dla swojej ambicji. Patrzyłem w osłupieniu. Jeszcze miałem w oczach niepozorną sylwetkę Szenwalda, gdy zerwał się do ataku na białą broń. A teraz pieni się z wściekłości na samą myśl o Berlingu. Powiedziałem niepotrzebnie sucho: — Mówisz głupstwa. Nie jest istotne, kto przyjdzie do kraju. Sprawą zasadniczą jest wykonanie obowiązku. I ten obowiązek kadra polityczna wykonała. Berling nie miał innego wyjścia jak oprzeć się na nas. Szenwald milczał. Zdawałem sobie sprawę, że go nie 98 przekonałem i przekonać nie potrafię. Ktoś za nas rzucił kartę na stół i cofnąć się już nie było można. W przeciwieństwie do Szenwalda kapitan Borkowicz był w doskonałym humorze. Opowiadał dowcipy. DurH~ ny był z odkomenderowania go do 1 pułku na stan*?" wisko p.o. dowódcy. Putrament wybierał się do Moskwy. Kazimierz Witaszewski kompletował swoją jednostkę. Minc, Zambrowski i Ochab w rozmowie bezpośredniej ze mną nie potwierdzili podejrzeń Szenwalda, chociaż Ochab nie ukrywał krytycznej oceny mojej politycznej działalności w wojsku. Był głębok0 przekonany, że prowadzę świadomie politykę odsuwa" nia od odpowiedzialnych stanowisk byłych członków KPP. Nawet przykład mjra Prawina i awansowanie Borkowicza na p.o. dowódcy pułku nie zmieniły jeg° stanowiska. Nie powtórzyłem gen. Berlingowi ani słowa z przeprowadzonej rozmowy zarówno z Szenwal" dem, jak i z Oehabem, zachowując niepokój dla siebie-Pochłonęły mnie zresztą całkowicie przygotowania d° translokacji naszych oddziałów w rejonie Smoleńska-Wytypowaliśmy również szereg młodych oficerów liniowych dla przesłania ich do nowo tworzonych jednostek. Nastąpiła również zmiana na stanowisku dowódcy szkoły w Riazaniu. Por. Dróżdż został skierowa-1" ny do 2 Dywizji, a na jego miejsce mianowano poi*-Władysława Matwina. Pogody były podłe. Ziąb, ulewne deszcze. Niebo z ołowiu i głuchy pomruk nocy, jakby cała ziemia objęta była spazmem wojny. Z Moskwy przylecieli samolotem do obozu pod Smo' leńskiem Wanda Wasilewska i Andrzej Witos, brat Wincentego Witosa. Wanda na spotkaniach z żołnierzami przemawiała jak zawsze pięknie, wzruszająco i niewątpliwie wniosła do dywizji element uspokojenia. Żołnierze stali w szeregu na spocznij i słuchali w skupieniu. Sądzę zresztą, że słowa Wandy docierały istotnie do serc ludzi, którzy dopiero co uszli śmierci i teraz mieli iść dalej trudną drogą do Polski. Zresztą Wanda była w tepszym humorze niż zawsze. Rozmawiała serdecznie z gen. Berlingiem, wypiła z nim nawet bruderschaft, a ze mną wiodła wieczorami długie rodaków rozmowy. Wiadomości z kraju nie były najlepsze. Potwierdziły się wpływy Armii Krajowej i niełatwo było przewidzieć, z kim się spo'fkamy po przekroczeniu Bugu. W pewnej chwili Wanda powiedziała jakby półgłosem do siebie: — Boję się kraju, jego zawziętości i niechęci do Rosji. — Przecież w Polsce istnieje również nasza partyzantka. ¦— Nasza partyzantka? Żartujesz. Po pierwsze, są bardzo słabi. Po drugie, nikt tnie wie, kto właściwie stoi za nimi. Wpływ starych komunistów jest tam chyba najmniejszy. — Czy sądzisz, że tak jest naprawdę? Wanda zamilkła. Była ponura jak dawniej i długi czas do mnie się nie odzywała. Przypalała papierosa od papierosa. — Myślisz, że to się uda? — zapytała po chwili. 100 — Dla mnie proces jest nieodwracalny. I" dla kraju, i dla nas wszystkich. — A jeśli tak się nie stanie? — Wrócimy do kraju i będziemy nadal walczyć. — Tak, będziemy nadal walczyć, tylko z kim i przeciwko komu? Zamilkłem. Po raz pierwszy spojrzałem na Wandę z sympatią. Po chwili Wanda powiedziała znowu: — I kto? Kto z nas do kraju dojdzie? Odwróciła głowę, dojrzałem w jej oczach łzy. Trwało to jednak krótką chwilę. Zapaliła znowu papierosa. Zapytała mnie jeszcze o Halinę Snarską i udała się na spoczynek. Zoistałem sam. Nawet pochylony nad karbidową lampą, pisząc do późnej nocy referat, nie mogłem przestać o Wandzie myśleć. Wiadomość o stoczonej przez oddziały polskie bitwie pod Lenino obiegła wszystkie agencje światowe. Związek Patriotów Polskich i gen. Berling otrzymali liczne depesze od Polaków rozrzuconych na szerokich przestrzeniach ZSRR i od Polonii zagranicznej, zwłaszcza od ośrodków polonijnych w USA. Między innymi pozdrowienia przesłali ksiądz Orlemański i Oskar Lange. Okazało się, że nie armia gen. Andersa pierwsza znalazła się w ogniu walk przeciwko niemieckiemu okupantowi, lecz dywizja dowodzona przez gen. Berlmga. Nie mogła to być dla jednostek polskich rozrzuconych na Bliskim Wschodzie wiadomość przyjemna, chociaż usiłowano ją zbyć lekceważącym wzruszeniem ramion lub milczeniem. Natomiast dla Polaków znajdujących się w ZSRR było to wydarzenie, które postawiło ich w opinii radzieckiego sojusznika w zupełnie nowym świetle, pozwalając włączyć wysiłki tamtejszej emigracji w powszechną walkę zbrojną narodu polskiego. Dopiero na tym tle rysuje się historyczne znaczenie bitwy pod Lenino, która nieprzypadkowo jest dzisiaj obchodzona jako data powstania odrodzonego Wojska Polski Ludowej. W bitwie pod Lenino żołnierz polski krwią swoją i bezprzykładnym męstwem udokumentował istnienie Polskiej Siły Zbrojnej u boku sojuszników oraz niezłomną wolę wyzwolenia ojczyzny. Lenino mówiło przed całym światem — oto jesteśmy, oto walczymy, oto idziemy, aby zwyciężyć. I dlatego Lenino weszło do historii i Armii Polskiej, i Pań- 104 stwa Polskiego. Na tle bezprzykładnej walki narodu polskiego wewnątrz kraju z okupantem Lenino stało się symbolem solidarnej walki wszystkich Polaków, gdziekolwiek by się znajdowali i gdziekolwiek by walczyli. I dlatego, sądzę, należy przypomnieć rozkaz bojowy gen. Zygmunta Berlmga z dnia 14 X 1943 roku. Żołnierze Pierwszej Dywizji! W ciągu dwu dni krwawej walki wykazaliście, że kochacie Ojczyznę, że zgodnie z wielkimi celami, jakie przed Wami stoją, umiecie ponosić wielkie ofiary. Zadania postawione dywizji — przerwanie frontu pod Lenino —¦ wypełniliście po bohatersku. Daliście dowód, że Polska żyje, chce wolności i walczy o nią. Daliście dowód, że Polacy bili i będą bić Niemców zawsze. Idąc do walki wiedzieliście, że będzie trudna i krwawa. Dni walki pod Lenino dały nam tego dowody. Wróg przeciwstawił nam wszystkie środki swojej wysokiej techniki wojennej. Na Waszej drodze stanęły dziesiątki gniazd karabinów maszynowych, ogień moździerzy i artylerii —• osławione ferdynandy i czołgi. Ogromną masą i niebywałą intensywnością nalotów lotnictwa bombardującego i szturmującego wróg chciał poderwać w nas wolę zwycięstwa. Duch oddziałów nie drgnął ani na chwilę. Jesteśmy silni i pozostaniemy silni wolą zwycięstwa. Ono jest nasze i pozostanie nasze. Naszych poległych kolegów uczcimy jako bohaterów. Cześć im! 105 I Oddali życie w walce o Polskę. O nich i pozostawionych przez nich rodzinach nie zapomnimy. Ich część pracy bojowej spada na nasze barki. Tę pracę za siebie i za nich wykonamy. Musimy stanąć jeszcze bardziej zwarci i karni, by dopiąć celu. A my tego celu dopiąć musimy i dopniemy. Do pracy, żołnierze! Niech żyje Polska! Wieczna chwała poległym bohaterom! Rozkaz powyższy odczytać przed frontem wszystkich kompanii i baterii. W kilka dni po odczytaniu rozkazu 1 Dywizja została wycofana w rejon Smoleńska dla dokonania uzupełnień i reorganizacji. W tym samym czasie wyjechałem z gen. Berlingiem do Sielc dla zapoznania się ze stanem prac nad kompletowaniem następnych jednostek Wojska Polskiego i wydania niezbędnych zarządzeń dla uzupełnień kadrowych 1 Dywizji. W dniu 11 listopada 1943 r. została złożona przysięga żołnierzy pozostałych jednostek I Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. 3 Dywizja Piechoty została przy tej okazji ochrzczona imieniem Romualda Traugutta. Otrzymujemy wiadomość, że Rada Najwyższa ZSRR przyznała oficerom i żołnierzom 1 Dywizji szereg bojowych odznaczeń. Ukazuje się również rozkaz gen. Berlinga, przyznający odznaczenia polskie. Wyjeżdżamy do Moskwy. Zaraz po przyjeździe zostałem wezwany razem z gen. Zygmuntem Berlingiem 106 na Kreml, gdzie zostajemy udekorowani przez sędziwego Michaiła Kalinina, przewodniczącego Prezydium Rady Najwyższej -ZiSRR, Orderami Lenina. Uroczystość była skromna, prosta, tym bardziej wzruszająca, że Kalinin odbył z nami dłuższą rozmowę, szczegółowo rozpytując o morale dywizji, stan prac bojowych i zamiary na przyszłość. Przy tej okazji odbył się uroczysty obiad, wydany przez premiera Józefa Stalina na cześć działaczy Związku Patriotów Polskich i wyższych oficerów 1 Dywizji. Obok Stalina siedział Mołotow i Woroszyłow. Wzniesiono dużo toastów. Nastrój był żartobliwy i serdeczny. W pewnym momencie pani Kulczyćka, znana polska śpiewaczka, przebywająca w czasie wojny w Moskwie, wzniosła w atmosferze ogólnego podniecenia toast na cześć marszałka Józefa... Piłsudskiego. Zapadła cisza. Tylko Stalin nie stracił humoru i powiedział, wypijając toast: „Niczewo, nicze-wo, to toże był marszał". Na drugi dzień odbyła się w obecności Wandy Wa-silewskiej rozmowa z premierem Rady Ministrów na temat przyszłych stosunków z Polską. Stalin nie przesądzał ani terminu powstania rządu polskiego na terenach wyzwolonej Polski, ani możliwości nawiązania stosunków z rządem londyńskim. „Po wojnie — mówił — wypłyniemy na tak szerokie wody, że trudno wszystko z góry przewidzieć". W każdym razie był przekonany, że w nowym rządzie polskim, nawet w rządzie koalicyjnym, lewica polska powinna otrzymać poważną reprezentację, zgodną z jej rolą w walce o wyzwolenie kraju. Przesunięcie za- 107 chodniej granicy Polski nad Odrę i Nysę Łużycką nie budziło u Stalina poważniejszych wątpliwości, chociaż zdawał sobie sprawę, że pertraktacje z sojusznikami nie będą łatwe, zwłaszcza w sytuacji, gdy następcy gen. Sikorskiego zajmują wrogą postawę wobec ZSRR. W tym momencie wywiązała się rozmowa na temat Rugii, która dla dawnych plemion słowiańskich była świętą wyspą ze względu na kult Światowida. Półżar-tem zapytałem, czy nie można Rugii również włączyć w granice przyszłej Polski. Stalin roześmiał się i powiedział: „Kak Giermanija naczniot trietiju mirowoju wojnu, oddaddm wam ostrów Rugija". (Jak Niemcy rozpoczną trzecią wojnę światową, oddamy wam wyspę Rugię). Premier Rady Ministrów ZSRR traktował przedstawicieli Związku Patriotów Polskich i 1 Dywizji jako współpartnerów przyszłych wydarzeń w Polsce, nie przesądzając jednocześnie ani zasięgu, ani charakteru reprezentacji polskiej, która podpisze traktat pokojowy. Stalin kilkakrotnie podkreślał, że Związek Radziecki stoi na gruncie silnej i wolnej Polski, i na zakończenie rozmów wzniósł toast za jej przyszłość. W czasie pobytu w Moskwie spotkałem się z Wandą Wasilewską i Alfredem Lampę. Rozmowy dotyczyły przede wszystkim wydarzeń w kraju. Informacje były skąpe, chociaż otrzymaliśmy już tekst Deklaracji programowej PPR O co walczymy. Wasilewską poinformowała mnie, że Zarząd Główny Związku Patriotów Polskich rozpoczął przygotowania w sprawie utworzenia na terytorium ZSRR polskiej reprezentacji naro- 108 dowej pod nazwą Polskiego Komitetu Narodowego. Byłem nieco zaskoczony tą wiadomością i spytałem, czy należy oczekiwać przyjazdu reprezentacji z kraju. „Robimy starania o przyjazd takiej delegacji — powiedziała W1"1'"da ¦— trudno jednak przewidzieć, kto kraj będzie reprezentować". Również Lampę, podkreślając konieczność organizowania reprezentacji krajowej, zanim jeszcze przekroczymy granicę Polski, nie ukrywał obaw, kogo zastaniemy w kraju. — Nie można przesądzić — twierdził Lampę —- czy „wybuch wolności" nie wysunie zupełnie innego rozwiązania niż to, które my przewidujemy. Po wojnie świat będzie całkowicie odmienny od tego, który znaliśmy dotąd. Wiemy, jak się wojna zaczęła. Nikt z nas natomiast nie wie, jak się wojna skończy i jaka będzie Polska. Świadomość klęski Hitlera to jeszcze nie wszystko. Decydować będzie układ stosunków europejskich, w których Związek Radziecki będzie siłą decydującą, ale nie jedyną. Lampę nie aprobował dyskusji prowadzonych w wojsku. Ideologie wojskowe — sądził — zawsze, prędzej czy później, prowadzą do swoistej koncepcji dyktatury. Niezależnie od tego, kto i dlaczego ją wysuwał. Wskazałem, że dyskusja toczy się wśród oficerów politycznych i tym samym z samej swojej istoty ma charakter antysanacyjny i antyfaszystowski. — Potrzeba dyskusji wynika z konkretnej sytuacji — 109 • twierdziłem — trudno ludziom, którzy giną, zabronić myśleć o tym, za jaką Polskę walczą. — Nikt nie zabrania myśleć i dyskutować — przerwał krótko Lampę. — Wszelka jednak próba utworzenia drugiego ośrodka politycznego w armii, zwłaszcza w obliczu perspektywy przekroczenia Bugu, nie będzie mogła być tolerowana. Rozstaliśmy się chłodno, w atmosferze nieufności. Z ciężkim sercem wracaliśmy z gen. Berlingiem do Sielc, a później do miejsca ześrodkowania 1 Dywizji we wsi Łaptiewo w obwodzie smoleńskim. Gen. Ber-ling nie ukrywał niepokoju, że w wypadku narastania napięcia między dowództwem dywizji i kl-iOWinictwem Związku Patriotów Polskich wydarzenia mogą przyjąć nieoczekiwany obrót. „Kończ wszelkie dyskusje ¦— zakonfcludował gen. Berling — nic one nie dadzą, a tymczasem nas skompromitują". Przed wyjazdem do Łaptiewa odbyłem z okazji wizytacji szkoły oficerskiej w Riazaniu jeszcze jedną rozmowę z gen. Swierczewskim. Piliśmy tego wieczoru sporo. Gen. Swierczewski zawiadomił mnie, że w radzieckim sztabie sprawy polskie przejął gen. Żuków (nie należy mylić z marszałkiem Żukowem). Była to dla nas niepomyślna wiadomość. Mogła nawet oznaczać zmianę orientacji. Gen. Szczerbakow, który dotąd zajmował się sprawami polskimi, rozumiał rolę armii polskiej tworzonej z masy emigracyjnej przez polskich komunistów. Rozumiał również rozwój wydarzeń w kraju, w którym dywizja polska będzie stanowiła 110 znaczną mniejszość. Miał swoją własną koncepcję odrodzenia ruchu rewolucyjnego w Polsce, na nowej, znacznie szerszej niż dotąd, bazie społecznej. Stawiał szczerze i otwarcie problem zaufania do tych działaczy polskich, którzy podjęli się trudnej misji ukształtowania nowej polityki. Miał więc zaufanie do gen. Berlinga i był przekonany, że szczerze postawił on na kartę przyjaźni z ZSRR. Nie akceptował stanowiska, że należy korpus oficerski tworzyć niemal wyłącznie z byłych działaczy KPP. Tym należy tłumaczyć, że Szczerbakow zaaprobował zdjęcie Minca i Zambrow-skiego z Zarządu Oficerów Politycznych 1 Dywizji, jako nosicieli sekciarskiego stanowiska w łonie polskich komunistów. I świadomie bronił tej decyzji wobec Stalina. Przekazanie przez niego spraw polskich gen. Żukowowi wzmogło nadzieje i wysiłki części kierownictwa ZPP obalenia całej dotychczasowej koncepcji, zwłaszcza wobec coraz bardziej wrogiej postawy tzw. rządu londyńskiego. Pobyt w Riazaniu zakończył się w pobliskich lasach polowaniem na łosie. Gospodarzem był dowódca okręgu, gen. Gorczakow. Odbyła się uroczysta, mocno wódką zakrapiana kolacja i o brzasku wyjechaliśmy saniami w las. Zima była już w pełni. Białe czapy śniegu gięły do ziemi świerki i tłumiły nasze głosy. Było przeraźliwie cicho. Od sylwetek drzew padały silne cienie i chowały się niepewnie za nami. Zostaliśmy rozprowadzeni po stanowiskach myśliwskich i mieliśmy cierpliwie czekać, aż nagonka napędzi nam zwierzynę. W głowie miałem szum i zmęczenie. Zostawszy sam, 111 usiadłem na wywróconym pniu drzewa ze strzelbą między nogami. Gałęzie i śnieg przykrywały mnie prawie zupełnie. Było cicho. Tak cicho, że dalekie ujadanie psów zdawało się nierealne. Szary brzask ukrył się za Okapem wywróconej jodły, a wokół mnie snuła się ciągle jeszcze ledwie przerzedzona noc. Nie spostrzegłem się, kiedy usnąłem. Obudziły mnie przeraźliwe krzyki, kanonada, ujadanie psów. Zerwałem się na równe nogi, złożyłem się do strzału. Na muszce horyzontu ogromnymi susami biegł wilk, lis lub coś w tym rodzaju. Strzeliłem raz, drugi. Zwierzę fiknęło kozła. Zerwałem się i już byłem przy nim. Nie był to niestety ani wilk, ani lis, tylko zwykłe olbrzymie psisko. Nie było czasu do stracenia. Należało się maksymalnie szybko oddalić od miejsca pechowego strzału i — nie wychodząc na linię ognia — zająć nowe stanowisko. W sumie upolowałem dwa zające. Łoś na szczęście uszedł z życiem. Piękne zwierzę ominęło nagonkę i myląc ślady ukryło się w gęstwinie lasu. SPORY i DYSKUSJE 8 — Polacy pod Lenino Wróciłem na teren ześrodkowania dywizji ze stanowczym, postanowieniem zamknięcia okresu sporów i tez. Niestety, w tym czasie dyskusja nabrała tak szerokiego rozmachu, że można ją było zakończyć tylko przez zwołanie ogólnej odprawy dla podsumowania wyników i wytknięcia kierunków na przyszłość. Po skrytykowaniu Tez nr 1, opracowanych przez mjra Jakuba Prawina, ówczesnego szefa Zarządu Oficerów Politycznych 1 Dywizji, Roman Zambrowski i Hilary Minc, którzy tymczasem za moją zgodą wrócili do pracy w Zarządzie Oficerów Politycznych, opracowali Tezy nr 2 jako „Zarys szkicu programu". Przypomnijmy, że Tezy nr 1, obok zajęcia słusznego stanowiska w sprawie polityki zagranicznej przyszłej Polski („Związek Radziecki to nasz trwały sojusznik. W oparciu o ten sojusz budujemy nasz samodzielny byt i nasze zabezpieczenie na przyszłość przed niebezpieczeństwem z zewnątrz, w pierwszym rzędzie przeciw stale nam grożącemu niebezpieczeństwu niemieckiemu"), zawierały sformułowanie ustroju przyszłej Polski jako ustroju „zorganizowanej demokracji". Mjr Prawili tak motywował swoje poglądy: „Polityczne formy demokracji należy szukać we własnych szczytnych tradycjach historycznych. Rosja ma je w radach (sowietach) z 1905 i 1917 r. Francja — w Konwencie. I my mamy takie tradycje. Przykład: Sejm Czteroletni, Konstytucja 3 maja oraz insurekcja kościuszkowska. Dlaczego nie przyniosły one w swoim czaisie odpowiednich płodów? Bo' nasza rodzima reakcja w oparciu o reakcję zagraniczną torpedowała wszelkie próby demokracji rzeczywistej, dodatkowo wykorzystując sytuację, że postępowanie twórców Konstytucji 3 maja było połowiczne i niezdecydowane, zwłaszcza w stosunku do sprawy uwłaszczenia chłopów. Inaczej było we Francji: jakobini zrealizowali swój demokratyczny program środkami radykalnymi, narzucając swoje stanowisko polityczne własnej reakcji. Musimy więc wyciągnąć wnioski z historii i ożywić nasze własne tradycje, stosując je w praktycznym życiu politycznym, społecznym i ekonomicznym w sposób nowoczesny, zgodnie z warunkami, jakie zastaniemy w Polsce. W ten właśnie sposób powstała idea "zorganizowanej demokracji". Co to jest «zorganizo-wana demokracja*? Jest to zastosowanie rewolucyjnych, choć tradycyjnych zasad demokratycznych w sposób nowy, pozwalający szerokim masom ludu polskiego wyżyć się swobodnie. Do życia politycznego muszą być dopuszczeni wszyscy obywatele, bez względu na swoją przeszłość polityczną, wyznanie, narodowość, którzy na podstawie szerokiego, demokratycznego prawa wyborczego wyślą swych przedstawicieli do Sejmu. Do wyborów jednak nie będą dopuszczeni przedstawiciele polskiej emigracyjnej reakcji. Życiem politycznym w Polsce odrodzonej będzie kierował jeden obóz polityczny («zorga-nizowana demokracja»), obejmujący wszystkie kierunki walczące przeciw faszyzmowi, obóz, którego wyrazicielem będzie silny rząd. Dostęp do tak rozumianego Frontu Narodowego mają wszyscy bez względu na swo- 114 115 I ją przeszłość polityczną, lecz którzy lojalnie i uczciwie staną na gruncie nowego programu politycznego. A więc: precz z przedwrześniowym faszyzmem, ale także precz z wczorajszym międzypartyjnym chaosem politycznym ! W realizowaniu tych zasad "zorganizowana demokracja* będzie postępowała zdecydowanie, energicznie, radykalnie, przy użyciu wszystkich środków natury moralnej i zbrojnej. Po przybyciu do kraju stworzymy razem z walczącą lewicą polską Tymczasowy Komitet Rządowy, który przygotuje i zorganizuje przejęcie władzy przez cały naród na podstawie wyżej przedstawionego programu". Celowo zacytowałem obszerne fragmenty z Tez nr 1, ponieważ w ciągu ostatniego ćwierćwiecza narosło wiele fałszywych legend, wypaczających ich cel i charakter. Wprawdzie nie ulega wątpliwości, że Jakub Prawin niedostatecznie jasno formułował pojęcie politycznej demokracji bez jasnego określenia jej siły wiodącej, traktując Front Narodowy w oderwaniu od realnego układu sił klasowych w kraju, lecz trudno zaprzeczyć, że Prawin nie kierował się w tym wypadku uboczną myślą polityczną, starając się jedynie dostosować do konkretnej sytuacji społeczności żołnierskiej 1 Dywizji. Poglądy jego dalekie były, powiedzmy to gwoli prawdy historycznej, od jakichkolwiek koncepcji „monopartii w duchu neofaszystowskim czy legionowym", i bynajmniej nie świadczyły o niedocenianiu przez niego sił politycznych w kraju, a tym bardziej nie głosi- 116 ły, jak to później imputowano w Biurze Komunistów, że Prawin pod moim wpływem chciał w Polsce przy pomocy 1 Dywizji wprowadzić „dyktaturę wojskową". Prawin po prostu reprezentował poglądy lewicy demokratycznej społeczności polskiej w ZSRR, pragnącej się skupić wokół nowej Polski, lecz w myśleniu swoim oderwanej od realnej sytuacji w kraju. Były więc to tezy bynajmniej nie wrogie tym wszystkim zasadom, które stanowiły platformę polityczną Związku Patriotów Polskich. Również i dzisiaj uważam je za słuszne. Po skrytykowaniu Tez nr 1 jeszcze w obozie pod Wiaźmą, podczas mojej nieobecności w 1 Dywizji, Hilary Minc i Roman Zambrowski, którzy, jak już mówiłem, wrócili po bitwie pod Lenino do Zarządu Politycznego, opracowali w sensie polemicznym do Tez nr 1 — Tezy nr 2, jako „Zarys szkicu programu" Związku Patriotów Polskich. Sam fakt pracy nad platformą ideową w korpusie oficerów politycznych, złożonym w większości z komunistów, nie był w moim przekonaniu niczym zdrożnym. Dlatego nie oponowałem ani przeciwko idei opracowania tez, ani dyskusji nad nimi w wąskim gronie oficerów politycznych. Jeżeli sprawa przerosła pierwotnie zamierzone ramy, to należy uwzględnić konkretną sytuację zaistniałą w jednostkach polskich po bitwie pod Lenino. Dywizja poniosła ogromne straty w ludziach. Nie mogło to nie spowodować określonych konsekwencji politycznych, na pograniczu nieraz ideowego fermentu. Sprawa, „o co walczymy", stała się nie tylko dla oficerów, lecz i żołnierzy zagadnieniem zasadniczym, zwłaszcza że 117 uchwały Związku Patriotów Polskich przyjęte na I Zjeździe nie wychodziły poza ogólny zarys walki z okupantem i stosunku do granic zachodnich i wschodnich przyszłej Polski. Natomiast oficerowie i żołnierze, jeżeli mieli uczciwie walczyć, chcieli wiedzieć nie tylko, o co walczymy, lecz w jaki sposób będziemy swoje idee realizować po przekroczeniu granicy dawnej Polski. Chcieli wiedzieć, co tam zastaniemy i z kim, i prze^ ciw komu będziemy budować odrodzony kraj. Tylko zdając sobie sprawę z tej atmosfery, możemy zrozumieć ówczesną sytuację oraz właściwie ocenić intencję i tych, co pisali tezy, i tych, co na ich temat dyskutowali. Sądzę, że również tylko w tej płaszczyźnie można zrozumieć zasadniczą różnicę w ocenie aktualnej sytuacji w dywizji między mną i Alfredem Lampę, a także między mną i grupą towarzyszy skupionych koło tow. Jakuba Bermana. O ile jednak Tezy nr 1 były określoną, choć może niepełną platformą polityczną, to Tezy nr 2 stanowiły nieudaną próbę pomostu między nami a stanowiskiem Lampego. Odrzucały pojęcie „zorganizowanej demokracji" na rzecz „demokracji społeczno-postępowej", której istoty i charakteru bliżej nie formułowały. Więcej nawet, wysuwając hasło „demokracji parlamentarnej", pozwalały sugerować odbudowę demokracji bur-żuazyjnej, gdyby, powiedzmy, taka była wola pierwszych w Polsce „wolnych" wyborów. Natomiast należy przyznać, że.w sposób konkretny i śmiały określały reformy ekonomiczne, które staną się punktem wyj- 118 ścia przemian społecznych i politycznych w kraju. Natomiast zamazywały klasowy charakter walki o władzę w przyszłej Polsce. Dlatego w Tezach nr 2 brak było odpowiedzi na pytanie, z kim i przeciw komu będzie się budować w Polsce ustrój „sprawiedliwości społecznej". Pod tym względem autorzy nic nie przesądzili stojąc na stanowisku hasła: „Walczymy o Polskę postępu i demokracji". Niesprecyzowanie konkretnej siły politycznej organizującej tę walkę w kraju i na emigracji spowodowało w środowisku oficerów politycznych falę nowej krytyki, nieporozumień, a nawet zarzutów, że aulto-rzy Tez nr 2 zgubili z pola widzenia aktywną rolę lewicy społecznej, której w tej czy innej postaci winna przewodzić partia klasy robotniczej, czy to będzie nowa KPP, czy powstała w kraju PPR. Oczywiście wszystkich nas wówczas obciążała niewiedza co do rzeczywistej sytuacji w kraju, a zwłaszcza obiektywnej roli PPR. Nie mieliśmy też pełnej jasności, czy należy powołać własną organizację partyjną na emigracji. Uchylenie się w Tezach nr 2 od odpowiedzi na to pytanie sugerowało próbę zastąpienia nie do końca sprecyzowanej koncepcji „zorganizowanej demokracji" pojęciem „demokracji społeczno-postępowej", w której rola sił lewicowych, marksistowskich była również zupełnie enigmatyczna. Tezy nr 2 Alfred Lampę w liście do Romana Zambrowskiego ostro skrytykował, przestrzegając przed precyzowaniem stanowisk w sprawie ustroju przyszłej Polski, o której właściwie nic jeszcze nie wiemy. W tym więc sensie list Lampego nie tylko nie po- 119 suwał sprawy naprzód, lecz w sensie ideologicznym gmatwał ją jeszcze bardziej. W tej sytuacji na odprawie oficerów politycznych całego korpusu wygłosiłem w dniu 30 XI1943 r. referat, wydrukowany później w gazecie I Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR „Zwyciężymy", jako dokument zamykający dyskusję i stanowiący platformę pracy politycznej w wojsku. Ze względu na wagę tego dokumentu i przemilczenie go we wszystkich dotychczasowych książkach o Lenino, włącznie z pretendującą do monografii naukowej pracą Fryderyka Zbiniewicza pt. Armia Polska w ZSRR, podaję go niemal w całości. .. O oo walczymy Referat płka Włodzimierza Sokorskiego wygłoszony na odprawie oficerów polityczno-wychowawczych dnia 30 listopada 1943 roku. Dwie orientacje Po klęsce wrześniowej mieliśmy dwie zasadnicze linie orientacyjne w sprawach polskich. Jedna orientacja kół emigracyjnych w Londynie (mam na myśli wpływowe rządowe koła), które orientowały się na jednoczesną klęskę Niemiec i Związku Radzieckiego, z tym że Anglia i Ameryka będą czynnikiem decydującym w ustalaniu pokoju i mapy przyszłej Europy. Logicznym rozwinięciem tej orientacji było zaostrze- 120 nie stosunków ze Związkiem Radzieckim, wyprowadzenie Armii Polskiej do Iranu i bierne wyczekiwanie na dalszy rozwój wydarzeń. Była to nieudolna i błędna polityka odgrzewania starej koncepcji, że wolna Polska powstanie w wyniku rozkładu i klęski dwóch sąsiadów Polski. Błędem zasadniczym tej koncepcji było nieuwzględnienie podstawowych zmian, które zaszły od r. 1917. Na miejsce starej, carskiej Rosji powstała Rosja Radziecka, oparta na nowej ekonomice, na nowych zasadach politycznych. Ta błędna orientacja kół londyńskich była wynikiem nie tyle fałszywej oceny położenia na froncie, ile pobożnym życzeniem tych sfer, dla których głównym wrogiem był Związek Radziecki, a nie Hitler. Nowa orientacja Druga orientacja wychodziła z założenia wręcz przeciwnego, że naród polski przegrał w 1939 r. nie tylko dlatego, że był słaby wojskowo, ale również dlatego, że ówczesny rząd prowadził taką politykę zagraniczną, która sabotując usiłowania Związku Radzieckiego stworzenia wielkiego bloku państw demokratycznych przeciwko faszystowskim Niemcom, doprowadziła Polskę do wojskowej izolacji. W ten sposób ówczesny rząd Polski sam szykował pętlę na swoją szyję. Na gruncie więc krytyki polityki Polski sanacyjnej powstała druga orientacja, wychodząca z założenia, że nowa Polska musi powstać w oparciu o Związek Radziecki, o to państwo, które będzie miało decydujący głos w uło- 121 żeniu przyszłej mapy Europy, w oparciu więc o tego sąsiada, który jest zainteresowany w istnieniu wolnej, silnej Polski, opartej o Odrę, Polski, która będzie gwarancją, że w przymierzu z sąsiadem wschodnim już nigdy nie dopuści do odrodzenia zaborczych Niemiec. O wynikach pierwszej orientacji już mówiłem. Wynikiem orientacji drugiej jest utworzenie Polskich Sił Zbrojnych w Związku Radzieckim, powstanie Związku Patriotów Polskich, jako kuźni ideologicznej Polaków znajdujących się na terenie tego kraju. Dziś nie ulega już wątpliwości, że pierwsza koncepcja ostatecznie przegrała, a jej zwolennicy nie mają dzisiaj nic do powiedzenia w sprawie układu przyszłych stosunków powojennych. Obecnie jasne jest dla wszystkich, zarówno dla nas, Polaków, jak i dla demokracji Zachodu, że kwestia stosunków Polski ze Związkiem Radzieckim to kwestia wyłącznie między narodem polskim a narodem radzieckim i nikt do tej kwestii nie będzie się mieszać, a państwo polskie będzie odbudowane przez tych, którzy w kraju i za granicą mieli jedynie słuszną orientację polityczną. My wejdziemy dio kraju W związku z tym, stoi przed nami nie tylko pierwsze podstawowe zadanie rozbicia Niemiec, ale i drugie — odbudowy państwa polskiego1 w oparciu o siły, które istnieją realnie w kraju. Dziś nie ma już zagadnienia, kto wejdzie do kraju, my czy armia An-dersa. Dziś jest jasne, że do kraju ani armia Andersa, 122 ani armia Sosnkowskiego nie wejdzie. Do kraju z Armią Czerwoną wejdziemy tylko my — i tylko ci będą mogli do Polski z emigracyjnych jednostek wrócić, którym nowy rząd polski na to pozwoli. Jest to pierwszy zasadniczy wniosek, który możemy wyciągnąć z dzisiejszej sytuacji politycznej. Problem władzy w kraju W związku z tym w najbliższym czasie stanie przed nami problem władzy w kraju. W dalszym ciągu stoimy i stać będziemy na stanowisku, że kraj będzie decydować o formie swoich rządów i o formie swojego ustroju społecznego i politycznego. Wchodząc do kraju, zanim przeprowadzimy wybory do Sejmu, będziemy musieli powołać do życia rząd tymczasowy. Rząd ten będzie musiał przez pewien czas sprawować władzę, aby wyprzeć ostatecznie Niemców z kraju, aby stworzyć silną armię polską, aby odbudować aparat administracyjny, aby zlać w jedno ziemie nasze, sztucznie rozdzielone przez zaborcę niemieckiego. Na tym tle rodzi się zagadnienie, które postawią przed nami wypadki najbliższej przyszłości. Problem ten znalazł jaskrawy wyraz w nastrojach 1 Dywizji. Przed bitwą jeden z żołnierzy w ziemiance zapytał: „Pięknie! Dojdziemy wkrótce do kraju. Zajmiemy jedno z miast polskich. Co tam będzie? Burmistrz czy przedstawiciel radziecki? Nasz policjant czy milicjant radziecki? I kogo na ich miejsce postawimy? Czy wol- 123 ne wybory, czy postawimy kogoś z nas i on będzie sprawował władzę?" To zagadnienie poruszyło natychmiast cały obóz. Żołnierze biegali podnieceni z ziemianki do ziemianki i wreszcie sami dali odpowiedź: „My nie tylko wyrzucimy Niemca z kraju, ale razem z walczącymi w kraju będziemy tworzyli władzę". To praktyczne rozwiązanie jest jednocześnie jedynym rozsądnym stanowiskiem. Zasadnicze pytania W związku z tym odpowiem na te, które aktualnie stoją przed nami: 1. Czy rząd tymczasowy oprze się wyłącznie na naszym ruchu ideowym i na tych, co nas popierają? Czy zwróci się o poparcie i współpracę do partii, które są w kraju? Czy będzie te partie tolerował, czy nie? 2. Czy w kraju będziemy budowali strukturę ekonomiczną i polityczną opartą na naszych własnych wzorach, czy też sięgniemy do wzorów obcych? 3. Jaki będzie nasz stosunek do Armii Czerwonej, która bez wątpienia będzie w naszym kraju, choćby po to, by dojść do Berlina? Kolejno odpowiem: Silna demokracja Jesteśmy za demokracją prawdziwą. Zwrócimy się o współpracę do wszystkich stronnictw, które stoją na 124 gruncie walki z Niemcami i na gruncie prawdziwej demokracji. Będziemy współpracowali nawet z tą częścią emigracji, która dziś nie zgadza się z nami, ale uczciwie stoi na stanowisku walki z wrogiem. Będziemy więc rozwijać nasze stosunki z innymi partiami po linii współpracy prawdziwie demokratycznej. Ale nasza demokracja nie błędzie słabą demokracją. W stosunku do tych, którzy idą dziś z Niemcami, w stosunku do \-y~^, Atórzy będą usiłowali sabotować i szkodzić, zastosowane będą środki jak najbardziej bezwzględne. Jesteśmy żołnierzami demokracji i nie pozwolimy, by na tę demokrację dokonany został przez kogokolwiek zamach. Tym bardziej że jest to sprawa istnienia narodu polskiego. Wszelka próba narzucenia Polsce ustroju faszystowskiego to wojna ze zwycięską Armią Czerwoną, a więc koniec niepodległości Polski. Wedle własnych wzorów Państwo polskie, które będziemy budowali, będzie oparte na naszych własnych, polskich wzorach. Zdajemy sobie sprawę z tego, że po wojnie wszystkie narody szukać będą takiej formy współpracy i takiej struktury ekonomicznej i politycznej, żeby nigdy wojna nie mogła się więcej powtórzyć. I my, Polacy, chce-. my wejść w rodzinę tych państw demokratycznych, które będą szukały tych dróg. To znaczy, że budując państwo polskie, będziemy się starali stworzyć państwo postępowe, państwo reform społecznych. Nie będą to 125 jednak wzory obce, lecz będzie to nasza własna droga rozwojowa. Jedna z najbardziej zasadniczych kwestii to kwestia rolna — odebranie ziemi wielkim obszarnikom i podzielenie jej między chłopów. Nasza struktura rolna będzie strukturą indywidualnych gospodarstw chłopskich, ale popartych przez spółdzielczość, która pozwoli chłopom zaopatrywać* się w maszyny rolnicze, traktory itd., aby nasza gospodarka rolna była gospodarką postępową. Wiemy, że wszelkie koncerny i kartele w Polsce znajdują się dziś w rękach wyłącznie niemieckich. Toteż kartele i wielki przemysł przejdą z rąk niemieckich do rąk państwa polskiego. Będziemy stali na straży, by przemysł ten pracował pod kontrolą narodu i dla narodu. Ale to nie znaczy, byśmy nie dali woi-ności inicjatywie prywatnej. Dla handlu i przemysłu prywatnego znajdą się jak najszersze ramy rozwoju. Będzie to nawet konieczne dla dobra państwa polskiego, aby inicjatywa prywatna pomogła nam odbudować zrujnowany kraj. Stosunek do emigracji Nasz stosunek do emigracji w Londynie czy w Palestynie lub Iranie (żołnierze armii Andersa) nie jest stosunkiem zasadniczo wrogim. Witamy z zadowoleniem fakt, że na emigracji podnosi się fala solidarności z naszym ruchem. Utwierdza nas w tym przekonaniu zjazd Polonii w Detroit, głosy dochodzące- z Lon- 126 dynu, depesze, które nadeszły na ręce generała Ber-liinga. Niewątpliwie znaczna część żołnierzy i oficerów armii Andersa wróci do kraju i wstąpi w nasze szeregi. W dziedzinie politycznej będziemy dążyli do tego, by nasza demokracja potrafiła wytworzyć współpracę podstawowych partii politycznych, by nasza jedność narodowa, wykuta w walce z odwiecznym wrogiem, nie rozpadła się w kraju. Wówczas tylko potrafimy stworzyć trwałe fundamenty odbudowy kraju. Jest to zadanie, które nie tylko stoi przed nami, ale którym żywo interesują się inne kraje, stojące w obliczu odbudowy, jak na przykład demokracja francuska. Idzie o to, aby demokracja powojenna nie była już więcej siedliskiem chaosu, który wytwarzał tak świetne warunki dla zamachowców faszystowskich. Dążymy do tego, by rządy demokracji powojennej były naprawdę silne. Idzie o stworzenie bloku demokratycznego, który będzie trwałą ostoją myśli państwowej. Wieczna przyjaźń Rzecz prosta, że nasz stosunek do Związku Radzieckiego, a zwłaszcza do Armii Czerwonej, która razem z nami wejdzie do Polski i razem z nami pójdzie do Berlina (bo przecież i naszą ambicją będzie, aby wojska polskie przedefilowały po ulicach Berlina), będzie stosunkiem pozytywnym. Przyjaźń, scementowana krwią wspólnie przelaną w walce, będzie przyjaźnią trwałą, czynnikiem pokoju i rozwoju ekonomicznego, któremu 127 sprzyjać będą ożywione stosunki gospodarcze z naszym sąsiadem wschodnim. Odpowiada to również racji stanu Związku Radzieckiego i to daje podłoże do tego, aby nasza przyjaźń była stałym elementem przyszłej Europy. Sprawa granic Jeśli idzie o sprawę granic Polski — wschodnich, zachodnich i południowych — to jest ona jasna. Granicą naszą na zachodzie będzie Odra. Lecz granicę tę osiągnąć możemy tylko w porozumieniu ze Związkiem Radzieckim. O granicach południowych nie ma potrzeby mówić. Karpaty są naszą granicą naturalną. Jeśli idzie o granice wschodnie, to sprawa jest również jasna i nie ma tu miejsca na niedomówienia. Nawet Mikołajczyk oświadczył, że zgadza się na wszystko, byleby Związek Radziecki chciał z nim rozmawiać. My nie potrzebujemy składać tak płaszczących się deklaracji, bo nas wiążą szczere nici przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, i możemy rozmawiać jak równy z równym, stojąc na stanowisku granicy na Sanie, Bugu i Niemnie, jako granicy, która rozdziela etnograficznie naród polski od narodów ukraińskiego, białoruskiego i litewskiego. Chcąc być samemu wolnym, musimy stać na gruncie prawa do wolności innych narodów. Polska w nowych granicach będzie jednolita narodowo, odrodzona społecznie i ekonomicznie, mądra doświadczeniem historycznym swojego ludu, który od- 128 buduje kraj jako kraj sprawiedliwści społecznej i prawdziwej, głęboko postępowej demokracji. Odprawa oficerów politycznych w dniu 30 listopada 1943 r. zakończyła we wszystkich jednostkach korpusu okres sporów, dyskusji i tez. Pozwoliła tym samym przejść żołnierzom i oficerom do codziennej pracy szkoleniowej, tym istotniejszej na danym etapie, że otrzymaliśmy wiadomość, iż zostaniemy przesunięci na Front Południowy, w okolice Sum pod Charkowem, które zostały wytypowane jako rejon przyszłej koncentracji armii polskiej powstałej w ZSRR. Zakończenie okresu sporów i dyskusji w Armii Polskiej nie oznaczało zakończenia samej sprawy. W pierwszych dniach grudnia zostałem przez Zarząd Główny Związku Patriotów Polskich ponownie wezwany do Moskwy. 9 — Polacy pod Lenino Po przyjeździe do Moskwy zatrzymałem się „tradycyjnie" w hotelu ,,Moskwa", gdzie mieszkała większość działaczy Związku Patriotów Polskich. Szofer mój otrzymał w bazie transportu zawiadomienie, że może wracać do obozu w Sielcach, gdyż więcej nie będzie mi potrzebny. Uprzedzony przez kierowcę, nie próbowałem interweniować, starając się nie dać po sobie niczego poznać. Nazajutrz spotkałem w hallu Jerzego Borejszę, który zaprosił mnie do siebie. Po kilku wstępnych ogólnikach radził mi, żebym przyznał się od razu do wszystkiego, gdyż tylko takim gestem mogę się uratować. — Do czego mam się przyznać? — zapytałem, udając zaskoczenie. — Nie rób z siebie niewiniątka — przerwał dobrodusznie Borejsza. — Razem z Berlingiem organizowałeś w armii antykomunistyczny spisek. Wszystkie dowody mamy w ręku. Roześmiałem się, pozornie swobodnie, ale poczułem na plecach nieprzyjemny dreszcz. Niezależnie od bzdurności oskarżenia i typowej dla Borejszy fanfaronady podobny zarzut w warunkach wojny mógł przynieść nieobliczalne następstwa, nawet jeżeli został postawiony dla czysto koniunkturalnych i doraźnych celów. Nazajutrz zakomunikowano mi, że decyzją prezydium Zarządu Głównego zostałem zdjęty ze stanowiska zastępcy dowódcy korpusu oraz 1 Dywizji z powodu akcji skierowanej przeciwko dawnym działaczom KPP. Przygotowany na ten zarzut, zwróciłem uwagę, 132 że jestem członkiem prezydium i nie przypominam sobie takiego posiedzenia. — Byłeś — dowiedziałem się w odpowiedzi. — Kto będzie mnie sądził? — Biuro Polskich Komunistów powołane ostatnio w Moskwie. — Czy nie sądzicie — powiedziałem jeszcze możliwie spokojnie — że oskarżenie jest pozbawione wszelkich podstaw? — Wystarczy przeczytać Tezy nr 1 i Tezy nr 2, żeby wiedzieć, z kim mamy do czynienia. — Tezy nr 1 pisał Jakub Prawin i nie przez kogo innego, jak tylko przeze mnie, zostały wycofane. Podobnie było z Tezami nr 2, które pisał Hilary Minc i Roman Zambrowski. Odprawa w dniu 30 listopada zakończyła całą sprawę. — Zakończyła sprawę dla ciebie, nie dla nas. Mamy w ręku oświadczenia żołnierzy i oficerów. Minc i Zambrowski w złożonej samokrytyce również ciebie oskarżają. — O co? — O prowadzenie w armii polityki nacjonalistycznej. Jak również o zasugerowanie im koncepcji Tez nr 2. — Tylko tyle? — Sądzę, że powinno ci to wystarczyć. — Czy Prawin złożył podobne oświadczenie? — Z Prawinem nikt dotąd nie rozmawiał. A więc kości zostały rzucone. Sprawa stała się od 133 I pierwszej chwili jasna. Chodziło po prostu o likwidację koncepcji, na bazie której powstała 1 Dywizja. W sposób stanowczy zdementowałem zarzuty, podkreślając, że na temat dyskusji w armii i spraw politycznych w wojsku nigdy nie prowadziłem żadnych rozmów z gen. Berlingiem, który zresztą mnie o te sprawy nie indagował. I na tym rozmowa się zakończyła. Nazajutrz udałem się do Alfreda Lampę, którego znałem jeszcze z Polski, a nawet siedziałem z nim w latach 1935—1936 w mokotowskim więzieniu, spotykając się prawie codziennie na „wspólnocie" razem z Wier-błowskim i Lewartowskim. Alfred przyjął mnie nad podziw serdecznie. Jego żona przygotowała kawę. Atmosfera od razu wytworzyła się przyjacielska. Niemal poufna. Alfred oświadczył mi, że nikt oczywiście nie stawia mi zarzutu świadomego antykomumizmu. Ale są fakty. Fakty obiektywne, które stwarzają określoną, polityczną rzeczywistość, o której zapewne nigdy nie myślałem. Generał Berling i zgrupowani wokół niego polscy oficerowie nie mogli kochać ani ZSRR, ani komunistów. W najlepszym wypadku byli zwolennikami sojuszu z ZSRR na gruncie polskiego „kemalizmu". Usiłowali więc z 1 Dywizji stworzyć własną siłę zbrojną, która pozwoliłaby im po wkroczeniu do Polski przechwycić władzę. Moim błędem jako komunisty było bezkrytyczne tolerowanie ich zamierzeń. Służyło tym celom podnoszenie autorytetu Berlinga, rozwadnianie polskich komunistów w morzu bezpartyjnych oficerów, których wprowadziłem do korpusu oficerów politycznych. Awansowanie ludzi spoza kręgu KPP, a usuwanie w cień takich wypróbowanych działaczy, jak Hilary Minc, Roman Zambrowski i wielu innych, przesądziło sprawę. Fałszywie również interpretowałem politykę kadrową w stosunku do towarzyszy pochodzenia żydowskiego. Ukoronowaniem całej akcji były Tezy, które stworzyły platformę polityczną dla całej tej obiektywnie wrogiej, chociaż — być może — subiektywnie uczciwej akcji. W tych warunkach jedyne, co mogę zrobić, chcąc pomóc partii, to uzmysłowić i sobie, i wszystkim towarzyszom fatalne konsekwencje fałszywej koncepcji, której nosicielem był gen. Berling. Zwróciłem jeszcze raz uwagę, że wszystkie tezy pisali nie z mojej i nie z gen. Berlinga inicjatywy KPP-owcy tej miary co Minc, Prawin, Zambrowski, i jeżeli dziś ich poglądy są argumentem przeciwko mnie, to nie mogę się oprzeć sugestii, że w gruncie ' rzeczy chodzi nie o platformę polityczną, lecz o sprawy personalne. Ponieważ Alfred Lampę nie od razu odpowiedział, próbowałem w dłuższym wywodzie jeszcze raz go przekonać, że całkowicie się myli, zwłaszcza jeżeli chodzi o Berlinga. W moim przekonaniu Zygmunt Berling uczciwie postawił na sojusz polsko-radziećki i na współpracę z lewicą polską, chociaż nigdy nie był ani nie jest politykiem. Na pewno posiada swoje własne ambicje oraz nieufny stosunek do komunistów, nigdy jednak nie wtrącał się do działalności politycznej w wojsku i nie próbował wpływać na moje decyzje. 134 135 — Nie zmienia to sytuacji — krótko zauważył Lampę. Zrobiło mi się nieprzyjemnie. Czułem, że argumenty moje nie trafiają, że oczekuje się ode mnie tylko jednego — potwierdzenia wysuniętych przeciwko mnie zarzutów. Zapytałem jeszcze, czy towarzysze radzieccy zgadzają się na zdjęcie Berlinga. ¦— Towarzysze radzieccy zostali o wszystkim na czas poinformowani. Zresztą chodzi nie o Berlinga, a o ciebie. Zlikwidowanie całej sprawy, być może, pozwoli uratować dotychczasowe dowództwo, gdyby się to jednak nie udało, istnieje w naszej dyspozycji gen. Swier-czewski. Ponieważ milczałem, Alfred ciągnął dalej: — Zresztą zdajesz sobie sprawę, w jak trudne] sytuacji postawiłeś cały korpus oficerów politycznych. Położenie ich jest tym przykrzejsze, że większość oficerów zawodowych jest pochodzenia radzieckiego, wśród których Berling cieszy się dużym autorytetem. Twoim obowiązkiem jest pomóc im i sobie. Oświadczyłem, że nie bardzo wiem, jaką sprawę mam wyjaśnić. W każdym razie, z całą stanowczością zaprzeczę, że chcieliśmy przy pomocy 1 Dywizji, nie licząc się z krajem, wprowadzić w Polsce dyktaturę wojskową. — To jest twoje prawo — zgodził się Lampę — chociaż dziwię się, że nie rozumiesz, że chodzi nie o ciebie, a o lolę polskich komunistów w walce o nową Polskę. Chodzi o polityczną argumentację wobec kraju, w którym przewagę mają elementy nacjonalistyczne i antyradzieckie. — Tym bardziej istotną sprawą jest skład i postawa polityczna naszej armii. — Na pewno. Tylko każdy z nas myśli o czymś innym. Ty myślisz o armii, którą kraj mógłby przyjąć. My zaś o armii, która by stanowiła w ręku polskich komunistów określoną siłę polityczną, która nas nie zawiedzie. — Czy ty naprawdę sądzisz, że mnie chodzi o co innego? — Tobie oczywiście nie, ale w pewnej chwili wymowa faktów nie zależała już od ciebie. Trudno mi dzisiaj powtórzyć dokładnie dalszy przebieg rozmowy. Przez cały czas Lampę nie unosił się„, i nie podnosił głosu. Przeciwnie, w jego postawie odczuwałem życzliwość. Przyznawał mi nawet w niejednym wypadku rację, zwłaszcza jeżeli chodzi o sekciar-skie obciążenia starego aktywu. Nie kwestionował również subiektywnej uczciwości Berlinga. Uzależniał jednak wizję przyszłej Polski opartej na przyjaźni z ZSRR od zdecydowanie antynacjonalistycznej postawy polskich komunistów zgrupowanych w Związku Patriotów Polskich i w 1 Dywizji. Berling i moja koncepcja była dla niego wyrazem jawnego ustępstwa na rzecz polskiego nacjonalizmu. Dla niego Polacy w Związku Radzieckim winni stanowić zwartą lewą flankę przyszłej demokracji polskiej, a nie być pomostem do sytuacji, którą mieliśmy zastać w kraju. Była to sprawa, w której nasze drogi rozchodziły się diame- 136 137 tralnie, podobnie zresztą jak w problemie oceny potencjalnych możliwości rewolucyjnego ruchu w samej Polsce. Muszę przyznać, że Lampę argumentował logicznie i na pewno sam daleki był od sekciarstwa, mimo to nie widział ani w armii, ani w Związku Patriotów Polskich innych realnych sił politycznych poza ludźmi zgrupowanymi wokół niego. Zwłaszcza że nie miał zaufania do przemian, jakie zaszły w szerokich rzeszach emigracji polskiej, nie mówiąc już o wielkiej niewiadomej w samej Polsce. Zapytałem o rolę i wpływy PPR. — PPR jest w kraju, a do kraju jeszcze daleko. Trudno w tej chwili powiedzieć, czym jest PPR, z czego powstała i na kogo może liczyć. Marceli Nowotko został zamordowany w tajemniczych okolicznościach, Paweł Finder aresztowany. Musimy dopiero zobaczyć, kto tam jest i z kim należy pracować. W każdym razie tutaj sytuację winniśmy mieć czystą. — Jak mam postąpić? — Złóż samokrytykę, tak jak zrobili to Minc i Zam-browski, i wtedy po pewnym czasie będziesz mógł wrócić na odpowiedzialne stanowisko. Również i gen. Ber-ling pozostanie w armii. Stanowisko twoje na razie obejmie Aleksander Zawadzki, ty zaś przejdziesz do pracy w Związku Patriotów Polskich. Pomówię o tobie z Wandą Wasilewską, jeżeli ty tego zrobić nie potrafisz. Przeszliśmy na sprawy osobiste. Lampę nie czuł się dobrze. Skarżył się na duszności, serce. Pyta! mnie 138 o Halinę Snarską. Czy to prawda, że jest w ciąży i że zamierzam się z nią ożenić? Na tym nasza rozmowa zakończyła się. W kilka dni później Lampę nie żył. Był to niewątpliwy cios dla nas wszystkich, tym bardziej że przyszedł niespodziewanie. Byłem na jego pogrzebie. Przyjechał również gen. Berling. Zwłoki zostały spalone w krematorium. Zdawałem sobie sprawę, mimo że zawsze nas różniły poglądy nS przyszłość ruchu robotniczego, że ubył człowiek, który politycznie przerastał wszystkich, którzy pozostali. Zwłaszcza że ani Berman, ani tym bardziej inni członkowie Biura Komunistów zastąpić go nie mogli. Moja sytuacja wraz ze śmiercią Lampego stała się jeszcze gorsza. Znikła ostatnia szansa logicznej obrony. Wśród ludzi, którzy mieli mnie sądzić, nie znałem nikogo, kto choćby częściowo mógł zrozumieć intencje, którymi się kierowałem. Pogrzeb Lampego i powołanie za zgodą władz radzieckich Centralnego Biura Komunistów Polski zepchnęły w pierwszej chwili na dalszy plan moją sprawę. Jerzy Borejsza zwrócił się nawet do mnie o artykuł do „Wolnej Polski" w sprawie bitwy pod Lenino. Napisałem. Artykuł wywołał niemałą sensację. Podobno Berman miał o to do Borejszy ogromną pretensję. W każdym razie tak twierdził Borejsza składając mi co wieczór wizytę. Za pośrednictwem partyzanckiego sztabu na terenach Białorusi otrzymaliśmy wiadomość o utworzeniu w Polsce Krajowej Rady Narodowej. Zmieniło to w sposób zasadniczy koncepcję powołania do życia Polskiego 139 Komitetu Narodowego, który mógł powstać w chwili obecnej tylko w porozumieniu z Krajową Radą Narodową. Problem więc bezpośredniego kontaktu z kierownictwem PPR i Krajową Radą Narodową stał się kluczowym zagadnieniem chwili bieżącej i węzłową sprawą dla wszystkich koncepcji tymczasowego rządu w wyzwolonym kraju. Pod koniec stycznia 1944 roku ukazało się oficjalne oświadczenie rządu radzieckiego w sprawie przyszłych stosunków polsko-radzieckich. Komunikat określał granicę radziecko-polską wzdłuż linii Curzona, wysuwając jednocześnie wobec aliantów postulat całkowitego powrotu do Polski Warmii, Mazur, Śląska oraz ziem nad Odrą i Bałtykiem. „Chcemy Polski silnej, niepodległej i demokratycznej, połączonej więzami przyjaźni ze Związkiem Radzieckim" — oświadczył w swoim wywiadzie dla TASS Stalin, premier rządu radzieckiego, 'wywołując swoją wypowiedzią światową sensację. Weszliśmy tym samym w okres nowy, okres bezpośrednich przygotowań do oczekującej nas ofensywy, której celem bezpośrednim była Polska. Pod koniec stycznia wrócono również do mojej sprawy. Centralne Biuro Komunistów Polski na swoim plenarnym posiedzeniu, po wysłuchaniu moich wyjaśnień i .pisemnym oświadczeniu szeregu oficerów politycznych I Korpusu i 1 Dywizji, nie potwierdziło zarzutu o spisku antykomunistycznym, natomiast przyjęło decyzję o usunięciu mnie z wojska i Zarządu Głównego Związku Patriotów Polskich za brak politycznej czujności oraz uleganie obcym wpływom. Na moją prośbę przerzucenia mnie do kraju Jakub Berman odpowiedział ironicznie: — Tego tylko brakowało. Tacy ludzie jak ty nie mają w kraju nic do roboty. Na tym zakończono obrady. Nazajutrz w nocy zostałem wezwany do gen. Żuko-wa i po przesłuchaniu zaproszony na Kreml do Józefa Stalina. Odwoził mnie pułkownik Kondratiuk, którego poznałem jeszcze w wojsku podczas swoich kontaktów z-dowództwem Armii Czerwonej. Był to szczupły, miły, kulturalny człowiek, który uprzedził mnie w samochodzie, że jadę do Stalina. „Wszystko od tej rozmowy zależy" — powiedział mi szeptem i zamilkł. Stalin przyjął mnie w swoim długim, przestronnym gabinecie, w którym siedział za ogromnym biurkiem, w mundurze marszałka. Po przekroczeniu progu stałem w miejscu, znieruchomiały z wrażenia. — Siadaj — powiedział krótko, nie wstając, wskazując mi miejsce przed biurkiem, na którym stały butelka wina i dwa kieliszki. Stalin mówił krótkimi, urywanymi zdaniami. Zadał mi kilka pytań dotyczących przebiegu posiedzenia Centralnego Biura Komunistów Polski. Wyraził zadowolenie, że w motywacji swojego postępowania nie powoływałem się ani na Szczerbakowa, ani na gen. Żu- 140 141 1 kowa. „To są wasze sprawy — zauważył sucho — i nic nam do tego". Zaznaczył, że on osobiście stawiał i na Zygmunta Berlinga, i na Wandę Wasilewską.. Te dwa skrzydła były według niego konieczne, żeby móc wejść do kraju, jako świadomy czynnik polskiej, narodowej polityki. Dlatego bardzo żałuję — mówił — że doszło do konfliktu, który utrudnił sytuację i któretgo ofiarą padłem zupełnie niepotrzebnie. W obecnym jednak układzie stosunków politycznych, w każdym razie dopóki nie wejdziemy do kraju i nie wyjaśni się stosunek do nas „rządu londyńskiego", nie widział innego wyjścia niż kompromis moim kosztem. — Nie masz się czego martwić — dodał — trwa wojna, nikt nie wie, co jutro być może i kto będzie potrzebny. Jesteś komunistą i to powinno ci wystarczyć. ¦Nagle zmienił temat rozmowy. — Berling to według ciebie porządny człowiek? — Tak — odpowiedziałem machinalnie, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi. — Porządny i dzielny człowiek — powtórzył Stalin — prawdziwy patriota i nasz przyjaciel. Trochę uparty i politycznie nierozsądny, za dużo chce, a za mało wie. Chce z nami pracować, a brzydzi się komunistów. — Tak, to prawda, jest uparty. — Uparty to nie grzech. Polacy wszyscy są uparci. I wszyscy więcej chcą, niż mogą. Ty także chciałeś zorganizować „własną" trzecią siłę. Tylko z kim i po co? Milczałem. — Tak właśnie, po co? Może zresztą niczego jeszcze nie chciałeś. Jesteś młody. I byłeś sam. Dlatego szukałeś oparcia w Berlingu. Był to błąd. Berlinga należało popierać, lecz nie budować na nim. Trzeba zawsze liczyć na siebie. Na partię i na siebie. Milczałem, całkowicie zaskoczony. Stalin wypił kieliszek wina i znienacka zapytał. — Znałeś przecież Wandę Lwowną jeszcze przed wojną? — Tak, to prawda — odpowiedziałem — znałem ją. Nawet dobrze. / w Stalin przez chwilę przyglądał mi się. Dopiero po pewnym czasie powiedział z naciskiem: — My jej wierzymy. Tak, wierzymy jej całkowicie. Chwilę odczekał i znowu powtórzył. — Tak, Wandzie Lwownej trzeba wierzyć. Wielokrotnie interweniowała w waszych sprawach. Dużo jej zawdzięczacie. Sami nie wiecie, ile jej zawdzięczacie. Nie potrafię powiedzieć, jak na to zareagowałem. Stalin zresztą mnie nie słuchał. — Wanda Lwowna umie szczerze i odważnie mówić. Kiedyś zapytała mnie, dlaczego w naszym kraju mimo budowy komunizmu tyle jest brudu i zła. Dlaczego tyle kanalii szwenda się po urzędach? Ciągle milczałem. Bałem się nawet poruszyć. — Dlatego, odpowiedziałem — ciągnął Stalin — że komunizm budują ludzie. Tacy ludzie, jacy są. Ani święci, ani 'kanalie. Tylko tacy, jacy są. I tymi ludźmi trzeba kierować. Nie płakać nad nimi, lecz kierować. 142 143 Z tymi ludźmi, jacy są, lub z tymi, co być muszą, zwłaszcza kiedy innych nie ma. W gabinecie panowała cisza. Na ścianie wolno cykał zegar. — A ty Wandy nie lubisz — roześmiał się nagle Stalin. — Trzeba ją lubić, to także kobieta. Znowu nie potrafiłem odpowiedzieć. Na biurku stała duża lampa z abażurem i rzucała płaski cień na mój nie dopity kieliszek wina. — Wszystkie inne sprawy omówi z tobą pułkownik. Stalin podał mi rękę. I na tym rozmowa się skończyła. Pułkownik czekał na mnie w hallu. Nic do siebie nie mówiliśmy. Wyszliśmy na korytarz. Później po schodach na dół. Jeszcze jedna kontrola. Na podwórcu zamkowym Kremla szarzał brzask. Noc stawała się blada. Poranek chłodny. Poczułem dreszcze. — Może zapalisz? Przytaknąłem. Wziąłem odruchowo papierosa. —¦ Otrzymałem polecenie opiekowania się Haliną Snarską — powiedział cicho pułkownik. — Możesz spokojnie jechać do Charkowa. Będziesz pracował jak dawniej w aparacie politycznym kolei, obsługującym Front Południowy. Nie pamiętam, czy zdobyłem się wówczas na odpowiedź. Wydaje mi się, że raczej nie. Przed bramą czekał samochód. Wrota otworzyły się i wyjechaliśmy na pusty Plac Czerwony. Dopiero we wrześniu 1945 roku miałem możność 144 napisania listu do pierwszego sekretarza KC PPR — Władysława Gomułki. W październiku przyszła odpowiedź. W listopadzie zabrałem Halinę Snarską, już jako swoją żonę, córkę Ewę i wyjechałem do skraju. Do Warszawy przybyłem w dniu I Zjazdu PPR. Na Zjeździe Komisji Centralnej Związków Zawodowych zostałem wybrany sekretarzem KOZZ i delegatem do Krajowej Rady Narodowej. Zaczął się etap następny. Okres pracy w odrodzonym kraju. n Sla oceny właściwej proporcji zjawisk, o których była mowa w moich wspomnieniach, należy pamiętać, że Związek Radziecki stanowił w czasie wojny największą enklawę emigrantów polskich, którzy znaleźli się w tym kraju w wyniku wydarzeń wojennych lat 1939—1941. Znajdowało się wówczas na rozległych terenach ZSRR blisko milion Polaków, o bardzo złożonym składzie społecznym i politycznym. Pierwsza fala emigrantów napłynęła po 1939 roku. Były to albo wojska cofające się przed naporem armii niemieckiej, w ogromnej większości rozbrojone i internowane w obozach jenieckich, albo ludność cywilna, uciekająca przed hitlerowcami na tereny wschodniej Polski. W latach 1939—1941 duża część tych Polaków, jak również obywateli polskich zamieszkujących tereny Litwy, Białorusi i Ukrainy Zachodniej została wywieziona w głąb ZSRR ze względu, jak podawano, na bezpieczeństwo strefy przyfrontowej. Byli to w pierwszym rzędzie urzędnicy państwowi, osadnicy, byli wojskowi, nauczyciele i warstwy posiadające. Rząd radziecki motywował „wywózki" koniecznością oczyszczenia zajętych terenów z ludności politycznie niepewnej, zwłaszcza wobec stale narastającego niebezpieczeństwa złamania paktu nieagresji przez Hitlera. Transporty z wywożonymi kierowały się głównie do Kazachstanu, Uzbekistanu oraz obwodów Wschodniej i Centralnej Syberii. Pewien, niewielki zresztą, procent wyjechał dobrowolnie. Ta część ludności skierowana została na Zakauka-zie, do Azerbejdżanu, Gruzji i Armenii albo zatrzymała się jako poszukiwana siła robocza w Donbasie. Trze- cia fala uciekinierów odpłynęła w głąb Rosji w 1941 roku w wyniku działań wojennych. Był to element najbardziej politycznie dojrzały, współpracujący z administracją radziecką w latach 1939—1941. Duży procent ewakuujących się stanowiła polska i żydowska inteligencja, obawiająca się represji ze strony hitlerowców za fakt współpracy w szkolnictwie radzieckim i w polskich instytucjach kulturalnych. Pewna część tej fali należała do organizacji lewicowych. Byli to przeważnie członkowie KPP oraz KP Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi. Drogi penetracji w głąb Rosji tej grupy obywateli polskich były różne od poprzedniej. Początkowo wielu z nich zatrzymało się w Kijowie, starając się dostać do Armii Czerwonej. Następnym etapem był Charków, Saratów, Kujbyszew, Stalingrad, Astrachań, a nawet Zakaukazie. Polacy wycofujący się z Łomży i Białegostoku szli przez Mińsk, Homel na Moskwę. Wielu z nich zginęło w różnych „kotłach", zatrzymywani po drodze przez ruchy wojsk niemieckich i radzieckich. Ci, co się uratowali, kierowali się na Kujbyszew i Saratów. Tylko niewielki procent został przyjęty do Armii Czerwonej. Nieliczni również zostali wykorzystani w masowych środkach przekazu dla szerzenia na falach eteru propagandy w języku polskim. Pracując w chwili wybuchu wojny w 1941 r. na kolei w Kowlu, wycofywałem się razem z całym taborem kolejowym przez Sarny, Żytomierz, Kijów, Charków aż do Stalingradu. Dwukrotnie omal nie utknąłem w „kotłach" pod Kijowem i Charkowem. W Charkowie pracowałem w fabryce 148 149 m II 1 I ¦ I wagonów i parowozów i razem z tym zakładem pracy zostałem ewakuowany przez Stalingrad aż do Tbilisi. Obydwie fale emigracyjne — dobrowolna i przymusowa — przeszły ciężką drogę przystosowania się do nowych warunków życiowych w czasie powszechnej ewakuacji, wojny i częściowego głodu. Najlepiej wyszli na tym ci, którzy od razu pojechali za Ural. Mobilizacja, a tym samym brak rąk do pracy w wielkich zakładach przemysłowych, umożliwiły ludziom na „obcych papierach", a nawet „politycznie" podejrzanym wywalczyć stosunkowo stabilne warunki życia. Zresztą nikomu się wówczas nie przelewało i świadomość, że toczy się wojna ze wspólnym śmiertelnym wrogiem, ułatwiała wegetację również Polakom. W trudniejszych natomiast warunkach znalazła się duża stosunkowo grupa osób przymusowo wywiezionych. Otaczała ją powszechna nieufność i podejrzliwy stosunek władz. Zajmowali oni najgorzej płatne stanowiska, a nierzadko wysyłani byli do pracy w odległych, północnych terenach. Wybuch wojny w 1941 roku w dużym stopniu wyrównał polityczną i materialną sytuację pierwszej i drugiej emigracji. Podpisanie umowy z rządem gen. Sikorskiego i ogłoszenie powszechnej amnestii radykalnie zmieniło położenie wszystkich Polaków i wpłynęło dodatnio na zmianę atmosfery politycznej. Powstały komitety pomocy Polakom, a nawet szkoły polskie. Dodatkową żywność otrzymywano zarówno z baz radzieckich, jak i z Zachodu. W tej sytuacji powszechnych nadziei i politycznego zwrotu powstała armia Andersa, otoczona od pierw- 150 szej chwili opieką rządu radzieckiego. Żywność, uzbrojenie, finanse — na miarę trudnych czasów — były do jej dyspozycji. Panowało głębokie przekonanie, że w roku 1942 wojska gen. Andersa będą zdolne wyruszyć na front. W marcu 1942 r. dowódca 5 dywizji, gen. Boruta-Spiechowi.cz, złożył oświadczenie, że jego żołnierze czekają tylko na rozkaz wymarszu. Kośćcem armii Andersa, która w szczytowym punkcie rozwoju liczyła blisko 100 tys. ludzi, byli żołnierze i oficerowie byłego Wojska Polskiego. Do armii zgłosiło się również wielu komunistów polskich. Byli wśród nich tak znani towarzysze, jak Gadomski, Rydalski, Zawistowski i inni. Nie zostali wprawdzie przyjęci entuzjastycznie, lecz zgodnie z warunkami umowy między gen. An-dersem a sztabem radzieckim zostali wcieleni do Armii Polskiej. W pierwszym okresie formowania się armii, a więc jeszcze w obozie pod Buzułukiem (Kazachstan), wzajemny stosunek oficerów polskich i. radzieckich był zdecydowanie przyjazny. Odbywały się spotkania, akademie, wspólne manewry. Lecz nawet wówczas część oficerów, wyraźnie inspirowanych przez Andersa, zajmowała z dnia na dzień coraz bardziej wrogą postawę wobec układu Sikorski—Stalin, głosząc nieuniknioną klęskę „Sowietów" i konieczność wycofania się do Iranu, a więc poza granice Związku Radzieckiego. Gen. Anders zachowywał pozornie pozycję wyczekującą, lecz w istocie od samego początku wrogą w stosunku do gen. Sikorskiego i dwuznaczną w stosunku do dowództwa radzieckiego. Oficerów, którzy stali na gruncie wykonania swoich zobowiązań wobec ZSRR, mal- 151 tretował, a nawet oddawał ich. pod byle pozorem pod sąd, fabrykując prowokacyjne procesy, jak to na przykład miało miejsce w stosunku do pułkownika Leona Bukoj emskiego. Ta dwuznaczna i częściowo wykrętna postawa przekształciła się w obozie pod Taszkientem w jawną wrogość. Momentem decydującym dla Andersa było zbliżenie się armii hitlerowskiej do Wołgi i oblężenie Stalingradu. W armii Andersa rozpoczęła się jawna propaganda przeciwko udziałowa wojsk polskich w wojnie po stronie ZSRR. Nastroje defetystyczne przekształciły się w swoistą „schadenfreude" z powodu „klęski". Sytuacja oficerów wiernych sojuszowi polsko-radzieckie-mu stawała się z każdym dniem coraz bardziej dramatyczna. Doświadczył tego na sobie nie tylko płk Ber-ling, płk Bukojemski, lecz również gen. Boruta-Spie-chowicz, dowódca 5 Dywizji, a nawet gen. Tokarzew-ski, zajmujący lojalne stanowisko wobec gen. Sikor-skiego. W atmosferze powszechnego napięcia zapadła, pod naciskiem gen. Andersa, ostateczna decyzja opuszczenia ZSRR, na co wyraził zgodę gen. Sikorski. Jedynie płk Berling, płk Bukojemski, por. Maria Mika oraz kilku innych, młodszych oficerów zdołało wystąpić z armii Andersa i pozostać w ZSRR. Towarzyszyła im stosunkowo nieduża grupa zawodowych podoficerów i polskich komunistow-żołnierzy. Terror i dyscyplina okazały się silniejsze niż zdrowy rozsądek i chęć walki. Mimo wyjazdu blisko 100 tysięcy żołnierzy i oficerów oraz ich rodzin do Iranu społeczeństwo polskie 152 I pozostałe w ZSRR potrafiło przy pomocy rządu radzieckiego wystawić trzy dodatkowe dywizje jeszcze w okresie „smoleńskim". Mówi to najlepiej, jak liczna była polska enklawa w Związku Radzieckim. W chwili przekraczania Bugu 1 Armia Polska, powstała w ZSRR, zwłaszcza po nowym zaciągu na Wołyniu, liczyła blisko sto dwadzieścia tysięcy żołnierzy i oficerów. Był to nie tylko olbrzymi wysiłek organizacyjny, lecz uwzględniając, że pierwsze dwie dywizje i brygada pancerna powstawały na zasadach niemal wyłącznie ochotniczego zaciągu, był to jaskrawy dowód głębokiego przełomu politycznego, jaki nastąpił podczas wojny w sercach i umysłach Polaków w trudnych, nieraz tragicznych warunkach pracy i życia na tyłach frontowych. Byłem bezpośrednio świadkiem tego przełomu. Polaków i Rosjan łączył i zbliżał każdy dzień, każdy rok wojny. Wspólna nienawiść do Niemców i wspólne trudy codziennego bytu, wzajemne poznanie swoich racji historycznych i politycznych rozładowywały kompleksy i zasypywały przepaść poprzednich urazów i krzywd. Społeczeństwo polskie, nawet byli osadnicy, narażeni w pierwszym okresie na nieufność i prześladowanie, w ostatecznym rachunku otrzymali możliwość pracy i normalnego działania. Należy przyznać, że za ten akt zaufania odpłacili później dużą dozą lojalności. Wypadki wrogiej działalności były wśród Polaków w głębi Związku Radzieckiego stosunkowo rzadkie, a po wyjeździe armii Andersa i zerwaniu przez rząd londyński stosunków dyplomatycznych z rządem radzieckim ustały niemal zupełnie. Fakt wyjazdu An- 11 — Polacy pod Lenino 153 dersa równoznaczny był z pozostawieniem blisko miliona Polaków ich własnemu losowi. Był to dla rodzin polskich straszliwy szok. Początkowo nie chciano po prostu wierzyć, że podobna decyzja została podjęta. Później nastąpiło przygnębienie, zwłaszcza że wróciła atmosfera nieufności między Polakami i administracją radziecką. Na skutek jednak interwencji z góry, w du-< żym stopniu w rezultacie 'działalności Wandy Wasi-lewskiej, nie nastąpiły żadne zwolnienia z pracy, nawet w fabrykach pracujących dla wojska. Nieufność natomiast ujawniła się w stosunkach osobistych. W klimacie wzajemnych żalów i pretensji nierzadko dochodziło do zrywania dotąd przyjacielskich i serdecznych stosunków w miejscach pracy. W tej sytuacji decyzja powołania do życia Związku Patriotów Polskich spotkała się z powszechnym poparciem. Zgłoszenia do Związku miały żywiołowy charakter. Powszechny akces stał się faktem. Polacy traktowali powstanie ZPP, a później Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR jako swój obowiązek. Więcej nawet, zaczynało dojrzewać przekonanie, że po raz pierwszy w historii obu narodów sojusz polsko-radziecki zaczyna być budowany na nowych, realistycznych podstawach wspólnych interesów i wspólnych doświadczeń historycznych. Nie był to proces jednorazowy, a nawet jednoznaczny. Poparcie dla Związku Patriotów Polskich nie oznaczało mechanicznej likwidacji wieloletnich urazów i krzywd osobistych. Akceptacja współpracy i współdziałania „w polu" nie była równoznaczna z osobistą sympatią czy poparciem dla programu lewicy pol- 154 skiej. Jednocześnie jednak dla Polaków, którzy przeszli twardą szkołę życia w Związku Radzieckim, myśl o Polsce „obszarników i kapitalistów" wydawała się całkowicie archaiczna. Świadomość „nowej Polski", „polskich reform społecznych", była powszechna, niezależnie od różnic politycznych i różnych koncepcji praktycznych rozwiązań. Jak głęboki to był proces przekonaliśmy się później. Nie tylko w bitwie pod Lenino, lecz również po przekroczeniu Bugu, gdy nastąpiło konkretne starcie z reakcją polską, na gruncie Rządu Lubelskiego, reformy rolnej i nacjonalizacji przemysłu. Pod tym względem emigracja polska w ZSRR przeszła nieodwracalne procesy i nawet były osadnik, a dziś żołnierz 1 Armii Polskiej, stawał się oddanym agitatorem i twórcą Polski Ludowej. Przełom w politycznej świadomości był tak głęboki, że obok polskich partyzantów, oficerów, podoficerów i żołnierzy reemigranci ze Związku Radzieckiego stali się główną kadrą KBW i oddziałów polskich, walczących ze zbrojnym podziemiem. Ich rodziny należały do awangardy osadników na Ziemiach Zachodnich, gdzie pozostali po' dzień dzisiejszy. Wydaje mi się, że ten proces, a raczej niepełne uświadomienie sobie tego procesu przez część kadry byłych członków KPP, leżał u podstaw wydarzeń, które miały miejsce w 1943—1944 roku w 1 Dywizji. Niektórzy działacze byłej KPP, zgrupowani w Moskwie, w swoim czasie związani z ośrodkami Komin-¦ ternu, podczas wojny działali albo w redakcjach politycznych masowych środków przekazu, albo na za- 155 I pleczu organizacji przygotowujących dla partyzantów zrzuty broni i spadochroniarzy. Byli więc w poważnym stopniu izolowani od Polaków czynnie pracujących zawodowo w instytucjach i fabrykach radzieckich, a tym samym nie zawsze zdawali sobie sprawę z przemian, jakie tymczasem zaszły w społeczeństwie polskim, stanowiącym razem ze społeczeństwem radzieckim szerokie zaplecze frontu. Nie rozumieli więc ani potrzeby zasadniczej dyskusji ideologicznej,' ani też szczerości tej dyskusji. Nie rozumieli także, skąd się brały poszczególne błędne sformułowania, mimo uczciwych i słusznych tendencji politycznych. Nie potrafili docenić szczerości w zmianie postaw politycznych. Stąd nadużywanie takich słów jak: „legioniści", „pogrobowcy Piłisudskiego", w stosunku do ludzi, którzy przechodzili istotne przeobrażenia w nastawieniu do Związku Radzieckiego, mimo że istniały określone sentymenty, zwłaszcza do „Dziadka", którego jakoby „zdradził" Rydz-Smigły, a nawet istnieli poszczególni nieprzejednani wrogowie ZSRR i socjalizmu. Nieumiejętność odróżniania wypadków poszczególnych od zjawisk masowych, brak odczucia procesu przemian ludzi, którzy przeżyli wydarzenia 1939—1941 roku, a tym samym niezrozumienie „inności" sytuacji po wojnie w stosunku do tej, którą się zostawiło przed wojną, leżały u podstaw nie tylko sekciarskich wypaczeń, lecz „globalnej" nieufności do kraju jako całości. Z tych samych pobudek pochodziła ich nieufność do ludzi, którzy dochodzili do komunizmu na innej niż oni drodze codziennej współpracy politycznej z lewicą, działając w takich partiach, jak NPCh, PPS-Lewica lub Samo-pomoc Chłopska. Nie twierdzę, rzecz prosta, że ludzi starego* reżimu nie mogło być, czy też ich potencjalnie nie było w 1 Dywizji. Mogli mieć nawet swoje własne plany polityczne. Natomiast twierdzę, że były to jednostki izolowane i bez żadnej szansy na zorganizowane poparcie ze strony jakiejkolwiek grupy polskiej emigracji w ZSRR. Żerem natomiast dla każdej wrogiej działalności były sekciarskie nawyki. Dzielenie ludzi, z którymi się pracowało na co dzień, na „naszych" i „nie naszych", prowadzijo nie tylko do poważnych nieporozumień, lecz tworzyło barierę nie do przebycia dla ogromnej ¦większości uczciwych zwolenników lewicy i sojuszu polsko-radzieckiego, lecz nie pochodzących z zamkniętego kręgu byłej KPP. Najbardziej jaskrawym przykładem tego stanowiska był nieufny stosunek do tych wszystkich towarzyszy, również członków KPP, którzy usiłowali w sposób szczery i bezpośredni traktować nowy charakter jedności narodowej, powstały na gruncie platformy politycznej ZPP, a w kraju PPR i KRN. Rzecz interesująca, że niejednokrotnie władze radzieckie i towarzysze radzieccy wykazywali więcej zrozumienia dla procesów zachodzących w społeczeństwie polskim niż „rodzime" elementy sekciarskie. Nie kto inny jak działacze radzieccy przeciwstawiali się zbyt pochopnym ocenom i nagonkom, mimo całego systemu intryg, pomówień i nawet donosów. Oczywiście te gorzkie słowa nie dotyczą KPP-owców jako całości, lecz tylko poszczególnych jednostek, jednostek nieste^ 156 157 ty bardzo wpływowych w ówczesnych kierowniczych władzach Związku Patriotów Polskich, a zwłaszcza w Biurze Komunistów. Wydaje mi się, że z pozycji blisko czterdziestu lat wspólnej pracy nad odbudową kraju i tych, co walczyli w podziemiu w kraju, i tych, co przybyli z ZiSRR, warto tę prawdę jasno i wyraźnie powiedzieć. Po prostu chociażby dlatego, żeby oddać sprawiedliwość działaczom politycznym byłej KPP oraz żołnierzom i oficerom Armii Polskiej, którzy w ciągu całego tego, wcale nie małego okresu historycznego pozostali wierni idei socjalizmu i sojuszu polsko-radzieckiego, stojąc dziś razem z bohaterami Armii Ludowej i PPR na czele ludowego Wojska Polskiego, administracji państwowej i administracji gospodarczej naszego kraju. W tym sensie zjawiska społeczno-ideologiczne na emigracji polskiej w ZSRR były równolegle do zjawisk zachodzących wówczas w Polsce. Oczywiście biorąc poprawkę i na niewspółmierność roli wydarzeń za granicą i w kraju, i na inny układ społeczno-politycz-ny emigracji niż ludności znajdującej się pod okupacją, chociaż na pewno ewolucja polskiej masy emigracyjnej w ZiSRR była jeszcze trudniejsza aniżeli ludzi w Polsce. Trudno również nie widzieć, że wśród polityków działających w kierownictwie Związku Patriotów Polskich odgrywały również określoną rolę intrygi osobiste, mające na celu zabezpieczenie sobie dominującej roli po przekroczeniu granicy przez Wojsko Polskie. Wobec intryg i waśni władze radzieckie i osobiście Stalin starali się zachować w tamtym czasie maksy- 158 mamy dystans, zdając sobie sprawę, że budowa Polski sprzymierzonej z ZSRR będzie wymagała szerszego frontu niż Związek Patriotów Polskich. Nawet wówczas jednak polityczne zabiegi robiły swoje, a późniejsze wydarzenia ujawniły, że podobne metody w okresie odrodzenia się sekciarskich tendencji w międzynarodowym ruchu robotniczym i w otoczeniu Stalina w okresie „zimnej wojny" lat pięćdziesiątych prowadziły do nieobliczalnych następstw, kosztujących całą partię niesłychanie wiele. Analiza tych spraw nie jest jednak celem mojej książki. Chciałem jedynie rzucić nowe światło na początki tworzenia się Armii Polskiej w ZSRR, zwłaszcza że dotychczas prawo głosu mieli tylko ci, którzy imputowali 1 Dywizji własne polityczne cele. Na szczęście mit ten nie ostał się ani w świeiile faktów, ani w świetle wydarzeń mających później miejsce. Logika historii okazała się niezaprzeczalnie konsekwentna. Oficerowie i żołnierze 1 Dywizji i Pierwszej Armii w ogromnej większości pracują nadal w Armii Polskiej, a działacze ZPP w partyjnym i państwowym aparacie Polski Ludowej. Natomiast autorzy koncepcji o spisku w 1 Dywizji w ogromnej większości nie pozostali ani w czynnym życiu społecznym, ani politycznym naszego kraju. I tę sprawę chciałem szczerze i otwarcie w swojej książce przedstawić. Sisis treści Od autora...... Dywizja im. Tadeusza Kościuszki Codzienne życie dywizji . Przed wymarszem na front Rejon Wiaźmy Przed bitwą Bitwa Rozmowy Spotkania Po bitwie . Spory i dyskusje Konfrontacje . Wnioski . 7 11 25 35 45 59 69 81 91 103 113 131 147 i Rok 1968 Lesław M. Bartelski, Walcząca Warszawa, wyd. I, nakład 30 tys. Franciszek Bernaś, Julitta Mikulską-Bernaś, Bydgoski wrzesień, wyd. I, nakład 30 tys. Władysław Bartoszewski, Palmiry, wyd. I, nakład 30 tys. Zbigniew Flisowski, Tu, na Westerplatte, wyd. I, nakład 30 tys. Eok 1969 Zbigniew Flisowski, Tu, na Westerplatte, wyd. II, nakład 30 tys. Bohdan Hillebrandt, W suchedniowskich i radoszyckich lasach, wyd. I, nakład 30 tys. Rok 1970 . Waldemar Tuszynski, Lasy janowskie i Puszcza Solska, wyd. I, nakład 30 tys. Krzysztof Dunin-Wąsowicz, Stutthof, wyd. I, nakład 30 tys. Waldemar Kotowicz, Przez Nysę Łużycką, wyd. I, nakład 30 tys. Franciszek Bernaś, Julitta Mikulska-Bernaś, Reduta pod Wizną, wyd. I, nakład 30 tys. Edmund J. Osmańczyk, Chwalebna wyprawa na Berlin, wyd. I, nakład 30 tys. >"• ¦¦ .¦"¦•¦¦ W 163 Władysław Bartoszewski, Straceni na ulicach miasta, wyd. I, nakład 30 tys. Józef Gielo, Gross-Rosen, wyd. I, nakład 30 tys. Kok 19T1 Franciszek Skibiński, Falaise, wyd. I, nakład 30 tys. Marek Sadzewicz, Ostatnia bitwa kampanii 1939, wyd. I, nakład 30 tys. Edmund J. Osmańczyk, Chwalebna wyprawa na Berlin, wyd. II, nakład 20 tys. Józel Bohatkiewicz, Oflag II C Woldenberg, wyd. I, nakład 20 tys. Lesław M. Bartelski, Na Mokotowie, wyd. I, nakład 20 tys. Stanisław Lewicki, JRadogoszcz, wyd. I, nakład 20 tys. Edmund Kosiarz, Obrona Helu w 1939, wyd. I, nakład 30 tys. Stefan Skwarek, Ziemia radomska w walce z okupantem, wyd. I, nakład 20 tys. Adam Kaśka, Nadwiślańskie Reduty, wyd. I, nakład 30 tys. Włodzimierz Sokorski, Polacy pod Lenino, wyd. I, nakład 30 tys. Rok 1972 Tadeusz Jurga, Największa bitwa września, wyd. I, nakład 20 tys. Jan Zakrzewski, Narwik, wyd. I, nakład 20 tys. Stanisław Broniewski, Akcja pod Arsenałem, wyd. I, nakład 30 tys. Marek Szymański, Oddział majora „Hubala", wyd. I, nakład 30 tys. Tadeusz Walichnowski, Warmia, Mazury, Powiśle, wyd. I, nakład 20 tys. Marek Sadzewicz, Na szańcach Woli i Ochoty, wyd. I, nakład 20 tys. Rok 1973 Janusz Płowecki, Wyzwolenie Częstochowy 1945, wyd. I, nakład 10 tys. 164 Józef, Bohatkiewicz, O.fZag II B Arnswalde, wyd. I, nakład 10 tys. Stanisław Goszczurny, Mord w lesie kociewskim, wyd. I, nakład 15 tys. Waldemar Kotowicz, Droga ku morzu, wyd. I, nakład 20 tys. Jan Bijata, Wawer, wyd. I, nakład 10 tys. Eugeniusz Fąfara, Obrońcom świętokrzyskich wsi, wyd. I, nakład 10 tys. Halina Winnicka, Żagań, wyd. I, nakład 8 tys. Eugeniusz Banaszczyk, Bitwa o Anglię, wyd. I, nakład 20 tys. Ryszard Nazarewicz, Ziemia radomszczańska w walce 1939— 1945, wyd. I, nakład 10 tys. Kazimierz Kaczmarek, Na łużyckim szlaku, wyd. I, nakład 10 tys. Edmund Kosiarz, Obrona Kępy Oksywskiej, wyd. I, nakład 10 tys. Kazimierz Sławiński, Jeniecki obóz specjalny Colditz, wyd. I, nakład 10 tys. Rok 1974 Rudolf Gliński, Martyrologia wsi rzeszowskiej, wyd. I, nakład 10 tys. Halina Dudowa, Uroczysko dwóch pomników, wyd. I, nakład 10 tys. Zbigniew Flisowski, Pod Mierosławcem, Borujskiem, Złocień-cern, wyd. I, nakład 10 tys. Krzysztof Dunin-Wąsowicz, Police, wyd. I, nakład 10 tys. Adam Kaśka, Pod Jastrowiem i Nadarzycami, wyd. I, nakład 10 tys. Lesław M. Bartelski, Z głową na karabinie, wyd. I, nakład 10 tys. Zbigniew Flisowski, Tu, na Westerplatte, wyd. III, nakład 30 tys. Rok 1975 Marek Szymański, Oddział majora „Hubala", wyd. II, nakład 30 tys. Stanisław Kopf, Sto dni Warszawy, wyd. I, nakład 10 tys. 165 } Eugeniusz Banaszczyk, Skrzydlata dywizja, wyd. I, nakład 10 tys. Witold Biegański, Arnhem, wyd. I, nakład 10 tys. Waldemar Tuszyński, Lasy janowskie i Puszcza Solska, wyd. II, nakład 8 tys. Rok 1976 Leszek Siemion, Waldemar Tuszyński, W lasach Parczewskich i pod Kąblowem, wyd. I, nakład 8 tys. Edmund Kosiarz, Obrona Gdyni 1939, wyd. I, nakład 15 tys. Antoni Przygoiiski, Akcje zbrojne GL — Warszawa 1942, wyd. I, nakład 15 tys. Władysław Bartoszewski, Palmiry, wyd. II, nakład 20 tys. Rok 1977 Witold Biegański, Arnhem, wyd. II, nakład 15 tys. Stanisław Kopf, Sto dni Warszawy, wyd. II, nakład 20 tys. Marek Sadzewicz, Oflag IID Gross-Born, wyd. I, nakład 20 tys. Kazimierz Kaczmarek, Na polach Brandenburgii, wyd. I, nakład 10 tys. Jadwiga Korzeniowska, Melpomena walcząca, wyd. I, nakład 10 tys. Marek Szymański, Oddział majora „Hubala", wyd. itl, nakład 30 tys. Rok 1978 . , Wojciech Kozłowicz, Ziemia najdłuższej bitwy, wyd. I, nakład 10 tys. Przemysław Mnichowski, Ziemia Lubuska oskarża, wyd. I, nakład 10 tys. Rajmund Szubański, W obronie polskiego nieba, wyd. I, nakład 30 tys." 166 Rok 1979 Cezary Leżeński, Zostały tylko ślady podków..., wyd. I, nakład 20 tys. Marian Krwawicz, Śląska reduta, wyd. I, nakład 10 tys. Edmund Kosiarz, Obrona Helu w 1939, wyd. II, nakład 20 tys. Franciszek Skibiński, Axel, wyd. I, nakład 50 tys. Eugeniusz Banaszczyk, Bitwa o Anglię, wyd. II, nakład 30 tys. Rok 1980 Waldemar Tuszyński, Podziemny front w Polsce 1939—2945, wyd. I, nakład 15 tys. ' Rajmund Szubański, Początek pancernego szlaku, wyd. I, nakład 35 tys. Mieczysław Juchniewicz, Gdzie był wróg, tam walczyli Polacy, wyd. I, nakład 15 tys. Władysław Ważniewski, Partyzanci spod znaku Bartosza, wyd. I, nakład 20 tys. Rok 1981 Regina Domańska, A droga ich wiodła przez Pawiak, wyd. I, nakład 40 tys. Kazimierz Kaczmarek, Oni szturmowali Berlin, wyd. I, nakład 40 tys. Krzysztof Dunin-Wąsowicz, Stutthoj, wyd. II, nakład 20 tys. Kazimierz Kaczmarek, Polacy w walkach o Czechosłowację, wyd. I, nakład 10 tys. Wojciech Kozłowicz, Najmłodsi wystąp!, wyd. I, nakład 15 tys. Rok 1982 Edmund Kosiarz, Na wodach Norwegii, wyd. I, nakład 50 ty; Zbigniew Flisowski, Tu, na Westerplatte, wyd. IV, nakliid 50 t; Stanisław Ozimek, W pustyni i w Tobruku, wyd. I, nalil.id40ty i Wydawnictwo „Książka i Wiedza" RSW „Prasa-Książka-Ruch", Warszawa, marzec 1983 Wyd. II. Nakład 39 650 + 350 egz. Obj. ark. 6,2. Obj. ark. druk. 10,5 (6,9) + 1 ark. wkładek rotograwiurowych Papier sat. kl. IV, 70 g. 70 X 100 cm. Oddano do składu 7.V.1982 r. Podpisano do druku w marcu 1983 r. Druk ukończono w marcu 1983 r. Zakłady Graficzne Warszawa, ul. Srebrna 16. , Zam. nr 4589/82. M-28. Cena zł 60,— Jedenaście tysięcy czterysta szósta publikacja „KiW"