Johanna Nilsson REBELIANTKA O ZMARZNIĘTYCH STOPACH Przełożył ze szwedzkiego Paweł Pollak Wrocław 2004 FUNDACJA SZWEDZKA Tytuł oryginału: Rebell med frusna fótter Copyright © Johanna Nilsson 2001 First published by Wahlstrom & Widstrand, Stockholm, Sweden Published in the Polish language by arrangement with Bonnier Group Agency, Stockholm, Sweden © Copyright for the Polish edition by Fundacja Szwedzka, Wrocław 2004 © Copyright for the Polish translation by Paweł Pollak, 2004 Projekt okładki i strony tytułowej: Katarzyna Skalska Redakcja: Katarzyna Skalska Skład i łamanie: Dominika Elsner Wydanie I ISBN 83-918915-3-4 Książka dofinansowana przez Instytut Szwedzki w Sztokholmie. The publisher gratefully acknowledges the financial help of Swedish Institute in Stockholm. Fundacja Szwedzka www. szwedzka. pi fundacjaiffszwedzka.pl * * * Moim przyjaciołom (także w przyszłości) w Wyższej Szkole Handlowej w Sztokholmie oraz motłochowi (którego nie znam, ale którego ludzką wartość uznaję) i oczywiście babci Ruth (mojej bohaterce). Myślę tu zwłaszcza o Mathiasie H. i Katarinie S.-A., dwojgu wspaniałych i wrażliwych ludzi, których darzę ogromną czułością, szacunkiem i podziwem. Wiewióreczce Tłumacz * * * 1. Ktoś zapytał: - Kto kupuje władzę od rządu? W auli zapadła głucha cisza. Zamarł nawet ciągle szepczący pierwszy rząd i Kristian, który zawsze z premedytacją głośno szeleścił Financial Timesem, by pokazać, że jest na bieżąco i nie musi słuchać wykładowcy, choćby ten - jak w tym przypadku - był polityczną szychą. Miałam wrażenie, że przez kilka sekund nikt nie oddychał. Potem głowy zwróciły się w tył, ku balkonowi, skąd padło pytanie. - Chyba nie dosłyszałem pytania - powiedział minister gospodarki Reine Back. Wszystkie głowy odwróciły się z powrotem, a spojrzenia skierowały ku Backowi, który miął w palcach swój ciemny krawat. Z balkonu nikt się nie odezwał. Pytająca, bo to była dziewczyna, wiedziała, że usłyszał. Back zrobił kilka kroków w stronę mównicy, którą wcześniej opuścił, ale teraz poszukał za nią schronienia. Wypił parę łyków wody, sztywno się uśmiechnął, spojrzał na nas i powiedział: - Jeszcze jakieś pytania? W przerwie weszłam na balkon i usiadłam w pierwszym rzędzie. Miałam stamtąd widok na całą aulę, jeśli nie liczyć kilku tylnych rzędów. Jak zwykle nie mogłam się powstrzymać, by nie wychylić się tak mocno, że omal nie wypadłam. W te dni, kiedy byłam przygnębiona, unikałam wchodzenia na balkon. Tym razem byłam w dziwnie dobrym nastroju i pamiętam, że pomyślałam, że na coś się zanosi, tylko nie wiedziałam na co. Tak często bywa z poważnymi kwestiami: ciężko trafić w sedno. Dotyczy to na przykład takiej rzeczy jak władza. Kiedy minął kwadrans, aula ponownie wypełniła się studentami. Brakowało jednak grupki siadającej na samym przodzie na prawym skrzydle, którą nazywałam kliką z óstermalmu2. Nie miało to być pejoratywne określenie, a jedynie oddające stan rzeczy, podobnie jak oni stwierdzali, że ja nie należę do żadnej kliki, nawet jeśli bardziej utożsamiałam się z grupą siedzącą z tyłu na lewym skrzydle, nazywaną również kliką socjałów. Nie wiem, dlaczego nie wrócili. Może miało to związek z pytaniem albo poszli na prezentację jakiejś firmy, bankiet lub zebranie samorządu. Byli pod tym względem bardzo pilni. Nikt nie usiadł na balkonie. Zostałam jednak na miejscu w nadziei, że dziewczyna, która zadała pytanie, wróci. Reine Back kontynuował swój gościnny wykład, jakby nic się nie wydarzyło, ale zadbał, by w tej drugiej godzinie nie zostało czasu na pytania. Po wykładzie poszłam do kafejki Sosta, gdzie umówiłam się z Joakimem. Pojawił się kilka minut później, miał na sobie jasne dżinsy, czarną skórzaną kurtkę, czerwony szydełkowy szalik, grube rękawiczki z jednym palcem i złote adidasy, które kupił w Londynie i do których był bardzo przywiązany - z nieodłącznym plecakiem wyładowanym książkami, choć podręczników było w nim niewiele. - Albert Speer - jego walka z prawdą - wyjął cegłę w miękkiej okładce. Jasne oczy uśmiechały się, a jego nozdrza pulsowały. Przeczytał na głos kilka fragmentów, 2. Wytworna dzielnica Sztokholmu (przyp. tłum.). które podkreślił ołówkiem. Na marginesach poupychał zapiski. Był, podobnie jak ja, człowiekiem marginalnym. Postacią z boku. Szczupły, ale nie chudy, dość szeroki w ramionach. Wegetarianin, chyba że mama albo tata podsunęli mu befsztyk lub pierś z kurczaka, kiedy ich odwiedzał. O jasnych niesfornych włosach, które nieco ukośnie opadały na czoło i które wolno było obcinać tylko jednemu fryzjerowi w Sztokholmie. Joakim był próżny, co bez ogródek przyznawał. W końcu odłożył książkę, zamówił cafe au lait, naprawdę godną polecenia w tym miejscu, i skosztował piany. - Jedna dziewczyna zadała dzisiaj pytanie. - Opowiedziałam, co wydarzyło się w auli. - Domyślasz się, kto mógłby to być? Zastanowił się przez chwilę i powoli skinął głową. - Karolina Valentin - powiedział. - Jest przebojowa. Poczta elektroniczna stała się tym kanałem, z którego studenci Wyższej Szkoły Handlowej korzystali najczęściej, gdy chcieli się z kimś umówić, czy to w celach towarzyskich, biznesowych czy innych, do których dało się zaliczyć większość maili (na dłuższą metę prowadziło to do powstawania wśród studentów Handlówki towarzystw wzajemnej adoracji). Zapewniała dyskrecję. Stosunkowo łatwo było odrzucić propozycję, która nie przypadła człowiekowi do gustu. Zawsze można było powołać się na jakiś referat, którego termin zbliżał się siedmiomilowymi krokami. Większość poza studiami miała też jakąś pracę lub praktykę. A jeśli nawet nie, nic nie stało na przeszkodzie, by je zmyślić. W niektóre dni podejrzewałam, że gros Ciągle Zajętych zmyśla. Kiedy indziej miałam nieodparte wrażenie, że naprawdę są zestresowani na maksa. Większość nie przekroczyła pułapu dwudziestu pięciu lat. Ci, którzy go przekroczyli, stresowali się, że niedługo będą za starzy, by dostać pracę w firmie konsultingowej czy banku inwestycyjnym, które najchętniej zatrudniały dwudziestoletnich kawalerów, niemyślących o czasie wolnym, za to głęboko wierzących, że kiedyś w odległej przyszłości kapitał da im szczęście. Według słownika Bonniera, stojącego u mnie na półce, „przebojowy" znaczy: odważny, atakujący, agresywny, pewny siebie, nowoczesny. Moje pierwsze wrażenie dotyczące Karoliny Valentin było takie, że ma ona wszystkie te cechy3. 3. Karolina swoje pierwsze wrażenie przedstawiła mi później Stałyśmy na dziedzińcu i przyglądałyśmy się sobie z dwóch jego krańców. Umówiłyśmy się właśnie przez e-mail. Karolina ubrana była w długi ciemny płaszcz, który elegancko opinał jej smukłą, wysoką sylwetkę. Na nogach miała czarne glany i czarne, zaprasowane na kant spodnie. Wokół szyi owinęła ciemnoliliowy szalik. Ręce w czarnych rękawiczkach poruszały się w powietrzu jakby w takt melodii. Później zorientowałam się, że słuchała Brechta z walkmana. Twarz miała szczupłą i bardzo bladą. Włosy długie, rozpuszczone na ramiona. Ich kolor zmieniał się w zależności od kąta widzenia. Od kasztanowego, przez jasnobrązowy, chwilami z rudawym odcieniem, po zupełnie rudy. Kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że miała zielone, leciutko zezujące oczy. - Trzysta lat temu spaliliby mnie na stosie - powiedziała później, gdy wspomniałam o jej wyglądzie. - Karolina - powiedziała teraz, wyciągając prawą rękę, z której zdjęła rękawiczkę. - Karolina Valentin. Szósty semestr. - Stella. Stella Bjórk. Czwarty. Uśmiechnęłyśmy się obie na tę typową prezentację: a) imię i nazwisko; b) semestr; c) wyliczenie przynależności do jednej lub kilku sekcji samorządu, np. programowej, ekonomicznej, giełdowej czyds. równouprawnienia; d) praca poza studiami i tysiąc dodatkowych zajęć; e) ewentualni wspólni znajomi na uczelni, których razem się ustala; f) potem, jeśli chemia się zgadzała i/lub jeśli dana osoba stanowiła wystarczająco cenny kontakt, wszystko bardzo szczegółowo: pozornie nieśmiała, szczupła, niemal chuda, coś we wzroku zdradza, że nie ma już siedemnastu lat (mam dwadzieścia pięć), pochłania wszystkich i wszystko, co ją otacza, ma trudności z odgraniczeniem siebie od innych, niespokojna, ledwie widoczna blizna na zadartym nosku i zabawnie naderwany płatek lewego ucha, ciemne niesforne włosy do ramion (należałoby je przyciąć), dłoń chłodna, uścisk pewny, wydaje sie mieć niejaką skłonność do dramatyzowania rzeczywistości, przypuszczalnie cierpi na lekką nadkreatywność i pływy uczuć, ma w sobie trochę pesymizmu i dużo naiwności, pewne poczucie humoru, chyba warta poznania. dodawało się kolejny link w osobistej sieci. W naszym przypadku punktów c-/nie było. Przeskoczyłyśmy od razu do g. G oznaczało świeżo nawiązaną przyjaźń. Potem następowało h, czyli zażyła przyjaźń, a po nim wszystkie stopnie aż do z, które w zasadzie znaczyło tyle, że człowiek gotów był poświęcić życie dla tej drugiej osoby. Poszłyśmy na piechotę do Humlegarden, gdzie usiadłyśmy na ławce i podzieliłyśmy się Brechtem z jej słuchawek i pudełeczkiem pastylek na gardło, mających wedle Karoliny przeczyszczające działanie. Zauważyłam dwóch kloszardów, siedzieli przytuleni do siebie pod drzewem i pili ze wspólnej butelki. Jednego z nich widywałam na S:t Eriksplan, jak przy bankomacie Handelsban-ku sprzedawał Sytuację w Sztokholmie4. Stał się znacznie bardziej baryłkowaty, od czasu gdy ponad rok temu ujrzałam go po raz pierwszy. Miałam wrażenie, że w każdej chwili może pęknąć i zamienić się w kałużę o wysokim stężeniu alkoholu. Miał słomianożółte, nastroszone włosy, czerwoną, napuchniętą twarz, bulwiasty nos i jasne, żałosne oczy, których spojrzenia większość przechodniów starała się unikać. Ręce wyglądały tak, jakby chciały pogłaskać po głowie dziecko. Małą księżniczkę. Której byłoby obojętne, że on wygląda jak troll. Przyszedł mi na myśl termin „kapitał ludzki" i zaczęłam się zastanawiać, czy można go, podobnie jak zwykły kapitał, naprawdę zużyć. Zapytałam Karolinę. Powiedziała, że też się nad tym zastanawiała i doszła do wniosku, że można, ale nigdy do końca, bo zawsze zostaje coś, co jest w stanie urosnąć do poprzedniej wielkości. Coś zawsze może powrócić. Choć nie każdy jest tego świadomy. Zwłaszcza, jeśli uwierzył, że jest bez wartości, bankrutem zdolnym tylko do siedzenia pod drzewem i popijania z butelki. Karolina była wzburzona. Oczy biegały jej na wszystkie strony. Situation Stockhob seta bezdomnych Włosy furkotały. Dałam jej Brechta i trochę się uspokoiła. Kiedy posłuchała przez chwilę muzyki, zagadnęłam ją o pytanie, które postawiła w auli i zapytałam, dlaczego się nie ujawniła. - Lubię zadawać pytania, których nikt inny nie zadaje. A kiedy udał, że nie dosłyszał, uznałam, że nie jest wart, bym się ujawniała. Siedziała przez chwilę w milczeniu, obgryzając paznokcie. - Przeraża mnie - powiedziała w końcu - że nikt nie zadawał innych pytań niż tylko grzeczne pytania o podatki, warunki dla małych firm, wzrost gospodarczy i tym podobne. Zawsze musi być tak cholernie miło i przyjemnie w tej szkole! Z początku nie nawiązałam na uczelni żadnych znajomości. Tak było przez cały semestr. Z jednej strony sama sobie byłam winna, z drugiej strony bardzo ciężko jest poznawać ludzi, nie czując się najlepiej, a właśnie przechodziłam małą depresję. Przy nie najlepszym samopoczuciu trudno zdobyć się na inicjatywę. A kiedy człowiek nie wykazuje inicjatywy, nikt nie zwraca na niego uwagi. W Wyższej Szkole Handlowej należało od samego początku tryskać szczęściem i odnosić sukcesy. Nie było w niej miejsca dla osób czołgających się po dnie duszy. Później poznałam Joakima. Odezwał się do mnie po jakiejś parapetówie, na którą z niewiadomych przyczyn zostałam zaproszona. Zapewne ktoś źle zaadresował e-maila. Wszyscy studenci mieli numery immatrykulacyjne, które stanowiły też podstawę przydzielanych im adresów e-mailowych. Ja miałam numer 26180. Łatwo mogło się zdarzyć, że ktoś przestawił cyfry. Przez Joakima poznałam w szkole kilka osób, z którymi z czasem się zaprzyjaźniłam. Karolina była jedną z nich. Gdy ją poznałam, wróciła właśnie na uczelnię po rocznej dziekance, którą wzięła między innymi po to, by popracować jako asystent reżysera w Operze Królewskiej. Zapytałam oczywiście, jak to się stało, że ona, kochająca nader wszystko operę, wybrała studia ekonomiczne. - Interesuje mnie władza - odparła ze wzruszeniem ramion. Zanim przeniosłam się do Sztokholmu, mieszkałam w Uppsali, gdzie przez blisko cztery lata studiowałam teologię. Nie żeby zostać pastorem, tylko żeby odkryć sens życia. Szukałam go w książkach i nie miałam czasu na życie studenckie ani w ogóle na jakiekolwiek inne życie. W połowie pracy magisterskiej, w której zajmowałam się spojrzeniem Kierkegaarda na wolność, zrozumiałam nagle, jak bardzo jestem zniewolona i jak bezsensowne jest moje życie. Pocięłam Kierkegaarda nożyczkami i zdecydowałam się rzucić na głębokość 70 000 sążni. W tym nastroju poszłam na seminarium o Mamonie zorganizowane przez duszpasterstwo akademickie. Pomyślałam, że szukając sensu w tym wszystkim, równie dobrze mogę uczyć się o Mamonie jak o Bogu. Kiedy więc Karolina zapytała, dlaczego zdecydowałam się na Wyższą Szkołę Handlową, odparłam: - Potrzebowałam zmiany klimatu. Gdy zapytała, czy moim zdaniem studenci Handlówki są inni niż ci z uppsalskiej teologii, odpowiedziałam: - Tutaj większość jest jak autostrada. Na teologii ludzie przypominali bardziej plątaninę ścieżek. Nie rozstrzygam, co jest lepsze. Sama chyba wciąż jestem bardziej plątaniną ścieżek. Przeprowadziłam się z akademika na Rackarberget w Uppsali do akademika Idun na obrzeżach dzielnicy Vasastan w Sztokholmie. Była to zamiana na czarno. Można było ją wybielić, płacąc wysokiemu chudzielcowi ze Sztokholmskich Domów Studenckich coś koło pięciu tysięcy koron. Zapłaciłam. Wolność nie pociągała mnie aż na tyle, żebym chciała ryzykować wyrzucenie w każdej chwili na ulicę. Zamieszkałam na czwartym piętrze w pokoju tak małym, że bardziej zasłógiwał na miano składziku. Do dyspozycji miałam stolik kuchenny, małą szafę, małe wąskie łóżko, mały stolik, dwa małe krzesła i mały fotel. Duże były jedynie toaleta i prysznic. I tak miałam szczęście, że jestem bardzo małym człowiekiem, jeśli patrzeć przez pryzmat rozmiarów ciała. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak bardziej rośli studenci znosili tę kokpitową egzystencję. Okna w każdym razie wychodziły na właściwą stronę. Niewłaściwą była Norra Stations-gatan i Solnabron, wiaduktem przez całą dobę przetaczały się dudniące ciężarówki i tiry. Ja za to, jedząc czy ucząc się, spoglądałam na wzgórze, na którym za dnia bawiły się dzieci z pobliskiego przedszkola, a nocą przechadzały psy ze swoimi właścicielami, czasem ktoś wracał z imprezy, pojawiał się amator joggingu lub kloszard. Nazbyt często zdarzało się, że studiowanie ludzi ze wzgórza uznawałam za ciekawsze niż studiowanie na przykład alokacji efektywnej w sensie Pareta. Mogłam siedzieć godzinami, patrząc na ludzi nocy i marginesu i próbując wyobrazić sobie, co się z nimi działo poza wzgórzem. Jednego z pierwszych dni popełniłam błąd, otwierając okno, żeby wywietrzyć po smażeniu. W pokoju nie było wentylatora. Uchyliłam nieco drzwi na korytarz, żeby wietrzenie było skuteczniejsze. Gdy tylko otworzyłam okno, poleciało na mnie z taką siłą, że straciłam równowagę i upadłam. Szyba rozbiła się o ścianę, a przez pokój przeciągnął tak silny podmuch, że przesunął mnie kawałek po podłodze. Miałam wrażenie, że cały budynek głęboko wciągnął powietrze. Kiedy później chudzielec z SDS-u wstawił nową szybę, wyjaśnił mi, że ciśnienie w budynku nie było zupełnie normalne. Skasował mnie na tysiąc koron. Tego miesiąca żyłam na koszt rodziców. Powietrze na klatce schodowej było bardzo specyficzne - leżały tam sterty worków ze śmieciami, co rusz potykałam się o jakiegoś starego pijaka, ćpuna albo wariata, którzy twierdzili, że tam mieszkają. Którejś nocy obudziło mnie drapanie do drzwi. Gdy otworzyłam, zobaczyłam mężczyznę z kartą magnetyczną, którą usiłował wetknąć do dziurki od klucza. Zamki na karty wymieniono na zwykłe wiele lat temu, kiedy schronisko dla takich jak on przerobiono na akademik. Motłoch wymieciono. Ściągnięto przyszłość. Mężczyzna za drzwiami należał do motłochu. Ja należałam do przyszłości. Z wyglądu był mniej więcej w wieku mojego taty. Przypuszczalnie był znacznie młodszy. Kurczowo trzymałam klamkę. Przez szparę w drzwiach, która pozwoliła na kontakt wzrokowy, poprosiłam, żeby sobie poszedł. Ścisnął kartę mocno w garści i tak silnie zagryzł dolną wargę, że zaczęła krwawić. Potem bardzo powoli odwrócił się do mnie plecami i oddalił długim korytarzem, którego żółtobiałe światło zawsze przywodziło mi na myśl więzienie lub zakład psychiatryczny. Wślizgnęłam się z powrotem do łóżka i wzięłam kilka głębokich oddechów, żeby napięcie opadło. Na nocnym stoliku leżała sterta książek o Kapitale. Zdając sobie sprawę, że już nie zasnę, sięgnęłam po leżącą na wierzchu i przeczytałam o związku między inflacją a bezrobociem. W krótkim okresie przy zwiększonej inflacji bezrobocie maleje i vice versa (tzw. zależność Phillipsa). Zastanowiło mnie, czy podobna zależność mogła występować między motłochem a wartością człowieka. Siedziałyśmy z Karoliną w Sali Wschodnioazjatyckiej, studiując plan uczelni, który uprzednio walał się w kącie. Karolina wiodła palcem od dołu ku górze. Pomieszczenia samorządu na poziomie -1: kafeteria, pub, pomalowana na czerwono sala Sekcji Programowej z kanapami i skrzynkami piwa, toalety5, sekretariat (gdzie Pontus Bjaerke, skarbnik samorządu, tkwił zawsze za swym gigantycznym biurkiem, pochłonięty przygotowywaniem porządku obrad na zebrania zarządu), Rotunda i szafki w korytarzu o kształcie banana (zwanym również korytarzem macanek) i dalej w korytarzu, przy którym znajdowały się Sekcja Socjalna, Sekcja Sportowa i jeszcze parę innych sekcji, po czym koło zamykało się przy Sali Giełdowej graniczącej z Salą Wschodnioazjatycką i kafeterią. Nad pomieszczeniami samorządu mieściły się aula, kilka sal seminaryjnych, dziekanat, gabinet rektora, dział administracyjny, a nad nimi, piętro po piętrze różne instytuty z gabinetami wykładowców i doktorantów, salami na seminaria, zebrania i oficjalne wizyty. Biblioteka zajmowała poziomy od piątego do dziewiątego. Karolinę interesowała przede wszystkim biblioteka, teren rektora, strych i dach. Podejrzewała, że kryją jakąś tajemnicę. Miała, podobnie jak ja, bujną wyobraźnię. 5. Którym nadano imiona Enok (męska) i Eunucka (damska). Zakaz korzystania z tych toalet miały koty, czyli studenci pierwszego roku, do czasu przejścia przez pierwszą sesję tzw otrzęsiny Zwróciłam jej na to uwagę. Odparła, że trzeba cholernie bogatej wyobraźni, żeby jako tako dorównać rzeczywistości. Mnie również pociągały dyrektorskie gabinety, strychy i dachy. Już jako dziesięciolatka próbowałam otworzyć wytrychem gabinet dyrektora szkoły. Nie udało się. Zaniosłam do domu uwagę w dzienniczku. Rodzice bardzo się zdziwili. Byłam przecież grzeczną dziewczynką. Któregoś wieczoru zdobyłam szkolny strych i dach, po-buszowałam wśród kartonów zawierających stare książki, szkolne plansze, fotografie i mniej lub bardziej pochlebne opinie o uczniach od początku wieku, a następnie wyciągnęłam się na dachówkach koło mojej najlepszej przyjaciółki i powiedziałam jej i niebu, że kiedy będę duża, zostanę premierem i reżyserem. Oboje mi uwierzyli. Potem najlepsza przyjaciółka oznajmiła mi, że nie mam co sobie wyobrażać, że jestem kimś, bo jestem nikim, a zresztą dobre stopnie, zwłaszcza z matematyki i szwedzkiego, to straszny obciach. Przełknęłam te słowa i rozbolał mnie brzuch. Kilka lat później zaczęłam chudnąć. Wypłukiwała mnie depresja. Lekarze obmacywali moje patykowate ręce i nogi i napominali, bym nie brała tak wszystkiego do siebie i unikała napadów lęku w sąsiedztwie jedzenia. Kiedy tata urządził awanturę, skierowano mnie do kliniki leczącej zaburzenia w odżywianiu. Czas oczekiwania szacowano na ponad dwa lata. Ważyłam czterdzieści dwa kilo. Nie paliło się. Kapitał ciała mógł spokojnie skurczyć się do trzydziestu pięciu kilo, zanim uznano, że opłaca się mnie przyjąć. Mniej więcej w tym samym czasie mój otyły wuj zaczął mieć problemy z sercem. Natychmiast zajęli się nim różni lekarze i dietetycy. Dwa lata i minus siedem kilo później trafiłam do kliniki. Dostawałam tam, podobnie jak inne najciężej chore dziewczyny, propozycje pracy jako modelka od obleśnych fotografów, którzy kręcili się wokół szpitala i rozglądali za będącymi na czasie żebrami. Opowiedziałam to Karolinie. Wściekła się i zwyzywała całą branżę mody, aż bryzgało. - Hodują anorektyczki i heroinistki - orzekła - i nazywają to pięknością, zarabiają pieniądze na kompleksach, którymi zatruwają ludzkość, a zwłaszcza kobiety. - Rynek daje konsumentom tylko to, czego sami chcą - powiedziałam. W zamierzeniu był to gorzki komentarz, ale wzburzył Karolinę jeszcze bardziej. - Rynek daje konsumentom to, czego konsumenci chcą zdaniem rynku - prychnęła. - I czego, zdaniem rynku, powinni chcieć, niezależnie od tego, czy jest to dobre, czy złe, byleby tylko przynosiło zysk. Pochyliła się ponownie nad planem, tak że jej długie włosy musnęły papier. Usiadłam przy komputerze i po-serfowałam trochę po stronach Stowarzyszenia Azji Wschodniej, na których przeczytałam między innymi o wycieczce do Singapuru i Malezji, planowanej latem przez część grupy. Karolina była jednym z uczestników. Zdziwiłam się. Zbiorowa turystyka nie leżała raczej w jej charakterze. - Mam zapłaconą podróż - wyjaśniła. - Potem odłączę się w dogodnym momencie i będę zwiedzała na własną rękę. - A nie jest to wyjazd w celach naukowych? - zapytałam. - Zawsze mogę urządzić spotkanie z kilkoma malezyjskimi wieśniaczkami i zapytać je, dlaczego polityczna i ekonomiczna władza wciąż jest w rękach mężczyzn. - I jak myślisz, jaka będzie odpowiedź? - Stara śpiewka, że tradycja, że kobiety rodzą dzieci, którymi muszą się opiekować, nie mają więc czasu na politykę. Rozciągnęła swoje długie, szczupłe ciało na kanapie, skrzyżowała nogi obute w glany i oparła rękę na czole. Wyglądała jak połączenie Pippi z Madiką. - Chociaż najchętniej pojechałabym do Mongolii, żeby lansować szwedzką operę - powiedziała po chwili milczenia. - Dlaczego akurat do Mongolii? - Dlatego, że chcę pędzić na czarnym mustangu przez mongolski step, słuchając Brechta płynącego z głośników przed pałacem chana - powiedziała, ziewając. Chwilę później zasnęła. Odwróciłam się z powrotem do komputera i serfowałam dalej po stronach samorządu. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Karolina zerwała się z kanapy, a w drzwiach pojawiła się głowa woźnego, Arifa. - Aha, Karolina i Stella. Obiad w sali KAW6 dla wszyscy głodni studenci, bardzo dobre jedzenie, gratis, Arthur Andersen stawia, idźcie tam, dziewczyny, najeść się, to Arif będzie się cieszył, bo on nie lubi, jak wy się odchudzacie, bo dużo nauki, a tylko kawę pijecie, i boli brzuch, a z tego dziury w żołądku, i wy na zwolnieniu. Ja ani raz na zwolnieniu za dziury w żołądku. Wy studenci wiele razy na zwolnieniu za dziury. Idźcie naprawić dziury w żołądku. Odszedł ze swoim pobrzękującym pękiem kluczy, żeby informować napotkanych studentów o darmowym obiedzie. Poszłyśmy z Karoliną do sali KAW, żeby załatać nasze potencjalne dziury w żołądku. Arthur Andersen był jedną z najpopularniejszych firm konsultingowych w Handlówce i sala szybko wypełniła się studentami, którzy objadali się, słuchając jednym uchem prezentacji. Usiadłam koło skarbnika Bjaerkego, który porzucił swoje biurko, żeby pochłonąć nieco pieczeni wołowej i ziemniaków z pietruszką. Miał jak zwykle zdumiony wyraz twarzy, jakby się dopiero co obudził. Kawałek ode mnie siedział punk Jens o czarnych włosach i z kółkiem 6- Knut Agathon Wallenberg (1853-1938) - bankier, pierwszy fundator uczelni, późniejszy minister spraw zagranicznych (przyp. tłum.). w nosie. Zaczął studia dwa lata temu, ale poza zajęciami z podstaw matematyki i informatyki nie pokazał się na żadnym wykładzie. Za to pojawiał się niemal na wszystkich poczęstunkach i obiadach fundowanych przez różne firmy. Obok niego siedział Rasmus Geniusz, krótko przystrzyżony, z plecaczkiem Fjallraven7 i IQ wyższym niż większości obecnych. On z kolei prawie nigdy nie przychodził na darmowe posiłki, bo jak uzasadniał, jego nie można było kupić. Nie wiem, dlaczego przyszedł tym razem. Może żeby dotrzymać towarzystwa Jensowi, może żeby przyjrzeć się z bliska kupującym i kupowanym. Niektórzy twierdzili, że jest komunistą, aleja określiłabym go raczej jako lewicowo-ekologizującego intelektualistę krytycznego także wobec komunistów i zielonych, którzy jego zdaniem dali się skorumpować niemal w takim samym stopniu jak prawica. Na wyżerkę przyszła też połowa redakcji Minimaksa, jak również kilku łebków z grupy kabaretowej, w której byłam przez jakiś czas, zanim mi nie oświadczyli, że w moich skeczach jest za mało seksu i alkoholu, a tego właśnie widzowie - studenci Handlówki - oczekują. Jak zwykle witali się radośnie, podchodzili, całowali w policzek. „Fajnie cię zobaczyć, Stella, co teraz porabiasz, musimy pójść na kawę któregoś dnia, gdybyś chciała, to może udałoby się gdzieś ciebie wcisnąć w następnym programie, byłoby super, nie przy scenariuszu, bo do pisania jest nas już pięciu i z tobą byłoby za dużo, ale może zajmiesz się rekwizytami?" Czarujący chłopcy. Ludzie od Andersena zaczęli przemawiać. Jeden po drugim występowali naprzód i mówili, że the new management process, new economy financing, human resource, knowledge management, efficient efficiency, out-sourcing, resourcing, value added chaining i tak dalej. - Ale co konkretnie robicie? - zapytał chłopak o bujnych kręconych włosach, w prostokątnych okularkach. - Efektywizujemy procesy pracy w przedsiębiorstwach, dajemy im management support i rozwijamy strategie knowledge management i efektywnej alokacji outsourcingu - powiedział konsultant Andersena i uśmiechnął się tak, że rząd perfekcyjnych zębów aż błysnął. Konsultanci prezentujący firmy w Wyższej Szkole Handlowej byli zawsze młodzi, eleganccy i zadowoleni z życia. Byłam przekonana, że wielu z nich miało za sobą karierę sportową w elitarnych klubach i ukończone z wyróżnieniem studia na najlepszych światowych uniwersytetach. To byli po prostu superludzie. Łączyli się w pary i wydawali na świat po dwoje idealnych dzieci (chłopca i dziewczynkę w odstępie dwuletnim), które wyrastały w willi na Lidingó, w Danderyd czy Saltsjóbaden. Oczywiście z opiekunką. Pełne szczęście. I ja mogłam być jedną z nich. - Poszukujemy indywidualistów o społecznych kompetencjach, którzy pasują do naszego teamu, umieją się przystosować, są elastyczni, lubią ciężko pracować nad danym case, ale nie będą wahali się wziąć innego case, który może całkowicie różnić się od poprzedniego i dotyczyć zupełnie innej branży. Poszukujemy ludzi, którzy konsekwentnie dążą do celu i starannie dobierają środki, ludzi o osobowościach przywódczych, nie dominujących czy mających trudności z zawieraniem kompromisów, ludzi kreatywnych potrafiących rozwiązywać problemy i działać delikatnie, także tam gdzie trzeba twardych posunięć. Karolina spojrzała na mnie znad kieliszka wina, rozbawiona. - Pięknie, ale czy mógłby pan podać konkretny przykład jakiegoś case? - zapytał ten ciekawski kędzierzawy. - Proszę bardzo. Klient przychodzi do nas i dyskutujemy z nim case, którym na przykład może być potrzeba efektywizacji procesów pracy w przedsiębiorstwie, potem zbiera się team, urządzamy brainstorming i opracowujemy strategię, jak na przykład knowledge management i outsourcing mogłyby pomóc przedsiębiorstwu lepiej i efektywniej alokować jego fizyczny kapitał, kapitał ludzki, a także - i to jest nowość w the new-new economy - duchowy, na który składa się Spiritual Quota pracowników. W każdym razie strategię uzupełnia się o model, który opracowujemy w naszym brain-laboratory i który w znacznej mierze opiera się na możliwościach nowej ekonomii, między innymi BTB i BTC. Potem konfrontujemy klienta z naszymi strategiami i modelami, a jednocześnie implementujemy i ewaluujemy case. Czy taka odpowiedź pana zadowala? Kędzierzawy skinął zniechęcony głową. Po prezentacji i obiedzie wszyscy zostali zaproszeni do pubu. Wypiłyśmy z Karoliną po darmowej coli i usiadłyśmy na jednej z kanap. Obserwowałyśmy stamtąd mieszankę studencko-konsultingową, której składnikom chodziło o to, by w oczach innych wyglądać możliwie elegancko, interesująco i szczęśliwie. Uściski dłoni przeplatały się z wymienianymi wizytówkami. Wiedziałam już, że w konsultingu pracować nie będę, więc podarowałam sobie tę rundkę wazeliniarstwa. - Jutro na obiad zaprasza Investor - powiedziałam -a pojutrze jest włoski bufet w banku SEB. Karolina popijała w zamyśleniu colę. - Banki powinno się wyburzyć, w ogóle nie uznają równouprawnienia. Biorą tylko tłustych facetów na dyrektorów. Mają dziwne kryteria doboru na to stanowisko. - Nie męczy cię to ciągłe myślenie o równouprawnieniu? - zapytałam. - Owszem, ale lepiej się pomęczyć niż być tchórzem, który nie umie powiedzieć prawdy w oczy. Dopiła colę, wstała, nałożyła walkmana, wcisnęła ON i znikła. Też wyszłam z pubu i ruszyłam w stronę domu. Rozmyślałam o przyjęciu stanowiska dyrektora banku po skończeniu studiów. Byłoby super, gdybym została dyrektorem banku jako pierwsza w Szwecji szczupła kobieta przed trzydziestką. Moim pierwszym posunięciem byłoby przyjrzenie się pensjom i skorygowanie nieprawidłowości. Moim drugim posunięciem byłoby ustanowienie babci patronką banku. Moim trzecim posunięciem byłaby dymisja i wyznaczenie sobie groteskowo wysokiej odprawy, tylko po to, żeby udowodnić, że kobiety też potrafią po świńsku nadużywać władzy. Potem podzieliłabym odprawę na dwie równe części, jedną przekazała ośrodkom pomocy dla kobiet, drugą ośrodkom pomocy dla mężczyzn. Stałam przez chwilę bez ruchu przed Wielką Bramą i spoglądałam na swoje białe adidasy z czerwoną gwiazdą, potem odchyliłam głowę i przyjrzałam się szarej kamiennej ścianie. W ten sposób wracam do kościoła, pomyślałam, wyciągnęłam kartę magnetyczną, przeciągnęłam przez czytnik, wstukałam kod, otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Uczucie, że znalazłam się w kościele, w którym przyuczano się do modłów lub już modlono do Boga o imieniu Mamona, ogarniało mnie często, gdy przychodziłam na uczelnię. Brzmi to oczywiście strasznie. Kapitał nie może być celem samym w sobie, tylko środkiem do osiągania wyższych celów, na przykład dobrobytu, wydajniejszej pracy w przemyśle czy szybszej i sprawniejszej wymiany informacji, towarów i usług pomiędzy krajami. „Efektywniejszy podział kapitału zapewni ludziom dobrobyt", powiedział profesor na dzisiejszym wykładzie z gospodarki narodowej. Nie mogłam nie zastanowić się, jaka byłaby reakcja słuchaczy, gdyby powiedział: „Efektywniejszy podział ludzki zapewni kapitałowi dobrobyt". Taka wypowiedź świadczyłaby o tym, że kapitał traktuje się jak żywą istotę lub, jeśli kto woli, Boga. Poza pracownikiem ochrony, który czytał magazyn kulturalny osłonięty Pulsem Biznesu (nie zorientował się, że okulary pełnią rolę lusterek), nie dostrzegłam żywej duszy. Pozdrowiłam go skinieniem głowy. Skinął v powietrzu. Kartą magnetyczną otworzyłam następne drzwi, weszłam na piąty poziom do biblioteki i zwróciłam kilka podręczników. Przyjął je zaspany student, nie mogący doczekać się dziewiątej, żeby zamknąć bibliotekę. Położył nogi na krześle i wertował jakieś czasopismo. Odnotowałam, że właściwie był gruby. Otyli studenci stanowili rzadkość na tej uczelni, podobnie jak imigranci (zwłaszcza Murzynów można było policzyć na palcach, także wśród studentów z wymiany, ale dla wielu ekonomistów Afryka po prostu nie istnieje, więc było to niejako zrozumiałe), niepełnosprawni i dzieci z rodzin wiejskich czy robotniczych. Sama byłam szczupłą Szwedką bez widocznego kalectwa, dzieckiem z rodziny inteligenckiej, mieszkającej w willi i dobrze zarabiającej. W jakiś sposób wtapiałam się więc w tłum. Weszłam wyżej wąskimi krętymi schodami, aż dotarłam na ostatnie piętro, gdzie, zgodnie z przewidywaniami, znalazłam Joakima, który ślęczał nad rachunkowością, wciśnięty pomiędzy półki uginające się pod ciężarem starych książek z historii ekonomii - japońskich, rosyjskich, polskich, tureckich, arabskich i rumuńskich. Joakim na krótką chwilę spojrzał znad ćwiczeń rachunkowych, odnotował moje istnienie, spuścił wzrok i wrócił do liczenia. Usiadłam w oknie i wyjrzałam na teren między uczelnią a McDonaldem. Biegł tam wzdłuż Sveavagen mur, potem skręcał o 90 stopni i ciągnął się jeszcze kawałek; w powstałym narożniku przesiadywała zawsze grupka pijaków, którzy wrzeszczeli, rechotali, mamrotali sprośności i prośby. Był tam też asfaltowy plac do jazdy na deskach i rolkach. Którejś nocy jeździliśmy po nim z Joakimem, omal się nie zabijając - z pozdzieranymi dłońmi i kolanami trafiliśmy do McDonalda, zamówiliśmy po mdłym wegburgerze, a colą zdezynfekowaliśmy rany. -Jakie pomieszczenie w szkole jest, twoim zdaniem, najważniejsze? - zapytałam Joakima, chociaż wiedziałam, że zacznie nerwowo obracać w palcach ołówek, . a potem zrzuci winę na mnie, jeśli jeszcze raz obleje statystykę. - Dlaczego pytasz? - nerwowo zaczął obracać ołówek. - Bo tam powinna znajdować się świątynia Mamony. Pstryknął ołówkiem w moją stronę. - Tu nie ma żadnej Mamony, tylko studenci, którzy obleją statystykę szósty raz z rzędu. Zjeżdżaj i zostań pastorem, nie wiem, albo skocz mi kupić kawę. - Tu nie wolno pić kawy. - Rozmawiać też nie. To przeszkadza. - Masz OP8? - Stella, proszę! - Nuthouse gra dziś wieczorem w Faschingu - powiedziałam bezlitośnie. - Dziesięć koron zniżki dla studentów. Za tę zaoszczędzoną dwudziestkę możemy sobie kupić całą colę, czyli niejako dostaniemy ją za darmo. - A nie powinnaś odłożyć swojej dychy do skarbonki, by w ten sposób dochrapać się miliona, akurat gdy przyjdzie ci się kłaść na łożu śmierci? Chociaż wtedy zmieniłyby się przepisy podatkowe i musiałabyś zapłacić dziewięćdziesiąt procent podatku od oszczędności i opłatę manipulacyjną piętnaście procent, przez co, wydając ostatnie tchnienie, byłabyś pięć procent w plecy, zabrakłoby ci na trumnę i pochowaliby cię w kartonie. - Wyzłośliwiasz się, w Szwecji każdy ma prawo do godnego pogrzebu, dzięki socjalistom. - Dzięki socjalistom mamy takie podatki - Joakim uśmiechnął się swoim prawicowym uśmiechem9. 8. Objawy przedegzaminacyjne. Częste: zaburzenia koncentracji, rozdrażnienie, bezsenność, zatrucie kofeiną, bóle karku i pleców, suche spojówki, obtarcia między kciukiem a palcem wskazującym, skurcze od pisania. Rzadsze: kołatanie serca, drżączka (tremor), potliwość, zatwardzenie (wskutek siedzącego trybu życia w kombinacji z niewłaściwym odżywianiem), gazy, aktywność towarzyska brak i obżarstwo. 9. Dysponował również m, po który sięgał w odpowiednich momentach, z powodu biurokracji - Chciałbyś więc, żeby ludzie sami płacili sobie za pogrzeby? - miałam ochotę go zdzielić. - Chciałbym społeczeństwa, gdzie najważniejsza jest jednostka, a nie zbiorowość. - A jeśli jednostką jest niemłoda, niepełnosprawna czarna kobieta bez wykształcenia, z dziesiątką dzieci na utrzymaniu i mężem przepijającym każdą koronę z pięciu dorywczych prac? - Dlaczego musisz zawsze tak cholernie przejaskrawiać? - zamknął z trzaskiem podręcznik do statystyki. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, zastanawiając się, czy kłócić się dalej, czy przełożyć dyskusję na inny raz, kiedy będziemy na rauszu, bo wtedy naprawdę mogliśmy sobie dogryzać, bez obawy, że się na siebie obrazimy. - Lepiej przejaskrawiać, niż nie dostrzegać - szepnęłam. Może dosłyszał, może nie, w każdym razie nie był już chyba zły, raczej wdzięczny, że uwolniłam go od męczących rozkładów T i F, Poissona, dwumianowych i normalnych10, które jak twierdził, śniły mu się po nocach. Przed wyjściem ze szkoły zajrzeliśmy do Sali Giełdowej, żeby zobaczyć, czy Tommy żongluje swoimi milionami. Żonglował. W ciemności. Grube okulary dziesięć centymetrów od monitora, ramiona podciągnięte niemal do granic możliwości. Nieznosiłam tępoty w sektorze publicznym lub gdy w okresie rozliczeń podatkowych żałowałam, że nie mieszkam w Monako, tylko w kraju, w którym ciągle mam do zapłacenia zaległy podatek. „Myślałem, Stella, że jesteś komunistką - mawiał wtedy - ale najwyraźniej jesteś pozytywnie nastawiona do liberalizmu, przynajmniej wtedy, gdy jest dla ciebie korzystny". Nie mogłam go rozgryźć, jeśli chodzi o politykę. Sam nigdy nie ujawnił, na jaką partię głosuje. To była prywatna sprawa. Skrupulatnie dbał, by granice, jakimi się obwarował, nie były przekraczalne. Za to go podziwiałam. Ja miałam ogromne kłopoty z pilnowaniem swoich. Newbold, Statistics for business and economics Już od samego patrzenia na tę książkę, człowieka (o ile nie jest zapaleńcem) powinien ogarnąć strach. Kalkulator w kieszonce koszuli, plakat z Billem Gatesem na ścianie nad komputerem, który teraz właściwie należał do niego, aktówka pełna prac, gazet, czasopism, artykułów i książek do finansów. To cechowało zapaleńca. Cechami z óstermalmu były: jasne, gładko zaczesane w tył włosy, w które wetknął okulary przeciwsłoneczne w złotych oprawkach na fosforyzującym sznurku w kolorze zielonej mięty, podniesiony kołnierzyk różowej pikowej koszuli, jasnoszary sweter z owczej wełny na ramionach, obcisłe markowe dżinsy z dziurami na kolanach (dziury wchodziły w cenę - jakieś tysiąc koron), czerwone buty o wysokich cholewkach, torba golfowa u stóp, a koło klawiatury kluczyki do eleganckiego szewro (lodowoniebieskie, z zaczesanymi w tył srebrzystymi błotnikami, bordową skórzaną tapicerką, indywidualną tablicą rejestracyjną z napisem TOMMY VON AF RICH i maskotką Sknerusa McKwacza dyndającą na lusterku). Z tym że zapaleńcem był daleko bardziej autentycznym niż óstermalmczykiem. Trzymał się razem z prawdziwymi óstermalmczykami, ale był jednak nieco na uboczu i wiedział, podobnie jak oni, że przyjęto go tylko ze względu na jego pieniądze. Dostrzegało się to nawet w sposobie witania. Poklepywali go po plecach i całowali w policzki inaczej niż siebie nawzajem. Bo się tam nie urodził. Był chłopakiem z robotniczej rodziny, który na początku zainwestował tysiąc we Framfab, wywindował się na dziesięć tysięcy, postawił znowu na Framfab, zarobił sto tysięcy, jeszcze raz włożył we Framfab i inne spółki informatyczne, doszedł do ćwierć miliona, po czym rozdzielił kapitał na inne branże, między innymi farmaceutyczną i biotechnologiczną (z idealnym wyczuciem czasu, tuż przed wielkim krachem dotcomów). Był teraz wart jakieś cztery, pięć milionów. Chodził z Julią Fries z mojego roku, o której w pierwszym semestrze krążyły złośliwe pogłoski. Pogłoski trafiły w końcu do ucha dziennikarza popołudniówki i następnego dnia gazeta obwieściła na pierwszej stronie: CÓRKA MILIONERA PRZYJĘTA DO WSH ZA ŁAPÓWKĘ. Rektor zdementował pogłoski i wyjaśnił, że została przyjęta za „szczególne osiągnięcia". Nigdy tych „szczególnych osiągnięć" nie sprecyzował. A przecież niewykluczone, że na przykład zwyciężyła w mistrzostwach świata juniorów w rzutkach, szachach czy tańcu towarzyskim lub grała na skrzypcach albo na pianinie równie dobrze jak klasycznie wykształcony solista. Przez jakiś czas naprawdę było mi jej żal. O ile można żałować kogoś, kto mieszka na Strandvagenn. - Jak leci, Tommy? - rzucił Joakim. Tommy wzdrygnął się i omal nie walnął nosem w ekran. - Cześć - powiedział, spoglądając na nas znad oprawek - tak sobie, kilka tysięcy w plecy w ciągu pół godziny, ale powinno się odwrócić przed zamknięciem. - Miałbyś jakiś cynk, co kupić? - zapytał Joakim, choć nie miał grosza, żeby zainwestować w akcje. Tommy wydał pomruk zastanowienia, po czym u-śmiechnął się w sposób, który powinien budzić obawy, i zaproponował wykupienie udziałów w którymś z tak zwanych grzesznych funduszy lansowanych ostatnio w USA. - Twoje pieniądze trafią prosto do producentów broni i narzędzi tortur oraz wydawców pism pedofilskich i porno. Zapadło milczenie, a uśmiech Tommy'ego powoli zgasł. - To, niestety, nie jest żart - i odwrócił się do monitora, żeby śledzić zmiany nastroju Dow Jonesa. W drodze do Faschingu Joakim i ja postanowiliśmy, że w akcji Anonimowych Akcjoholików, Tommy zostałby członkiem 11. Reprezentacyjna ulica w dzielnicy Ostermalm (przyp. tłum.). nr 1. Wykorzystalibyśmy 12-stopniowy program, podobny do tych, jakimi posługują się Strażnicy Wagi i Anonimowi Alkoholicy. Pobieralibyśmy od każdego członka symboliczną opłatę, która pod żadnym pozorem nie mogłaby zostać ulokowana w przedsięwzięciu grożącym zyskami. - W Sekcji Programowej12 jest materac, który mógłby się nam przydać - powiedziałam. Przybiliśmy piątkę. Potem zadzwoniliśmy do Karoliny z pytaniem, czy nie ma ochoty z nami wyjść, ale nie mogła, czytała właśnie partyturę nowej opery, którą jej przyjaciel z Akademii Muzycznej z kierunku kompozytorskiego napisał jako pracę dyplomową. Poprosił ją o komentarz do jutrzejszego ranka, kiedy to musiał nanieść ostateczne poprawki. Była totalnie zestresowana. - Powinniśmy do niej pojechać - powiedział Joakim -i wmusić w nią trochę czerwonego wina, to działa uspokajająco. Wieczór był udany. I gorący. Lokal zamieniał się w łaźnię parową, kiedy wpuszczano oczekujących na tańce. Okularnicy widzieli tylko parę. Nawet ze mnie lał się pot. Normalnie jestem wychłodzona i przemarznięta, stale narzekam, że ciągnie od okien lub drzwi, podczas gdy inni się roztapiają. Jak byłam mała, odmroziłam sobie palce na nartach i odtąd praktycznie przez cały rok muszę chodzić w grubych skarpetach. 12. Sekcja samorządu, której głównym zadaniem była organizacja imprez. Członkami Sekcji Programowej byli często smarkacze z wyraźną potrzebą, żeby się pokazać, najlepiej w grupie, z krzykliwym przesłaniem ELYTA TO MY, RESZTA TO WSZY, w czerwonych kombinezonach z nazwiskami na plecach, adidasach i z pobrzękującymi pękami kluczy do pomieszczeń przewidzianych na macanki i piwno -wódczane libacje oraz tworzenie klubów i paktów (męska część oddawała się temu równie chętnie przekształcając się w prawdziwe (męskie) kluby - członkowie mieli się nawzajem wspierać, dawać sobie pracę i przywileje oraz dostęp do osobistych sieci kontaktów. W regularnych odstępach czasu wychodziliśmy z Joakimem, żeby się ochłodzić. Kolejka do Faschingu wiła się aż po Burger Kinga. Większość czekających była między dwudziestką a trzydziestką. Koło Faschingu znajdowało się Sargasso, lokal taneczny dla mających co najmniej trzydziestkę i zaczynających popadać w desperację. - Wiesz, że to właśnie do Morza Sargassowego płyną raz do roku węgorze na tarło? - powiedział Joakim, kiwając znacząco głową w stronę tamtejszych kolejkowiczów w wieku 40+. - W środku musi być obleśnie, normalny targ niewolników. Ciekawie byłoby to zobaczyć. - Jesteśmy za mali - odparłam - i nie jesteśmy zdesperowani. Weszliśmy z powrotem i tańczyliśmy do wpół do czwartej nad ranem. Potem poszliśmy na cafe au lait na drugą stronę ulicy do całodobowej kafejki z zielonymi obrotowymi krzesłami. Przez okno mieliśmy widok na Kungsgatan i drzwi do Faschingu, przez które zaczęli się wysypywać ludzie na chwiejnych nogach. Wśród nich pojawił się chłopak z naszej uczelni. Jeden z tych, których namierzyłam. Joakim dostrzegł mój wzrok. - Najgorszy rodzaj bogatego bachora z Saltsjóbaden - powiedział bezlitośnie, zlizując trochę mlecznej piany. Obiekt zainteresowania nazywał się Lukas af Malmer, był ciemnowłosy i wysportowany, miał piękne oczy i ręce, wydawał się inteligentny, skromny i zabawny, nie przypominał zbytnio bachora z Saltsjóbaden. Postanowiłam więc, że będzie podobał mi się dalej. Żeby dało to jakieś efekty, zgłosiłam się na ambasadora Handlówki, wiedząc, że on się też zapisał. Zadaniem takiego ambasadora było odwiedzenie kilku liceów i poinformowanie uczniów ostatnich klas o Wyższej Szkole Handlowej i jej zaletach. Ambicją uczelni było, żeby zgłaszało się możliwie dużo kandydatów, bo im więcej chętnych, tym większa szansa, że ci, którzy w końcu zostaną przyjęci, będą naprawdę asami czy też - jeśli ktoś woli i jak to sformułował przewodniczący samorządu, gdy witał nasz rocznik -elitą. Któregoś czwartku przyszli ambasadorzy zebrali się na lunchu w Rotundzie. Siedzieliśmy przy stole, jedliśmy darmowe bagietki z Sandysa i popijaliśmy darmowym piwem Pripps. W tym czasie zaczęłam się już przyzwyczajać do gratisowych lunchów i obiadów i bardziej normalnym wydawało mi się, że nie kosztują mnie ani grosza, niż gdybym miała za nie płacić. Zwłaszcza jeśli miałam reprezentować szkołę jako ambasador. Przywileje mają tę cechę, że człowiek się do nich przyzwyczaja, a dopiero po ich utracie zdaje sobie sprawę, co z nimi stracił. Lukas siedział w odległości trzech przyszłych ambasadorów ode mnie i notował w zeszycie. Od czasu do czasu dmuchnięciem odsuwał półdługą grzywkę i wodził wokół spojrzeniem. - Chodzi o to, by pokazać licealistom, że jesteśmy zwykłymi studentami i wcale nie chodzimy w garniturach i garsonkach ani nie nawijamy ciągle o wskaźnikach C/Z, derywatach, analizach regresji i tym podobnych - wyjaśniał chłopak z Sekcji Kształceniowej13 odpowiedzialny za ambasadorów. - Jak to zwykłymi? - odezwała się dziewczyna, ubrana akurat w garsonkę. - Przecież właśnie do cholery chodzi o to, żebyśmy pokazali, że jesteśmy elitą i że oni też mogą należeć do elity. Po to zakuwamy w tej szkole. Rozejrzała się i znalazła poparcie dwóch dziewczyn, które były chyba jej przyjaciółkami. - Uczymy się w tej szkole po to, żeby uzyskać staranne wykształcenie ekonomiczne, które będziemy mogli zaoferować społeczeństwu, tak by zmaksymalizować dobrobyt konsumenta przy możliwie najmniejszych nakładach - powiedział Rasmus Qvist, Skańczyk, który zawsze chodził w nienagannie wyprasowanych na kant spodniach i brązowej wełnianej kamizelce (z dziadkową cebulą w lewej kieszonce) na nienagannie białej koszuli. 13. Sekcja Kształceniowa należała, obok Sekcji Socjalnej, do najpoważniejszych sekcji samorządu. Przewodniczący Sekcji Kształceniowej odbywał regularne spotkania z rektorem na temat planu studiów i organizacji zajęć; spotkania przebiegały czasami w napiętej atmosferze i/lub powodowały zmasowaną krytykę ze strony studentów napływającą do elektronicznej skrzynki. Z tym że realnego wpływu Sekcja Kształceniowa nie miała. Dowodem na to był choćby wstęp do finansów. Wykładowca Olof Mansson, OM, nadal rok po roku oblewał ponad 75% zdających. Liczni studenci pisali ten egzamin pięć, sześć razy, zanim z ledwością uzyskiwali zaliczenie. Było nie do przyjęcia, utrzymywał przewodniczący Sekcji Kształceniowej, żeby egzamin przynosił tyle ofiar. OM zasugerował pilniejszą naukę. Przewodniczący Sekcji zasugerował kompromis: ten sam stopień trudności, ale dodatkowa godzina na pisanie. OM żachnął się. Żachnęli się wszyscy Zacierali ręce z zadowolenia. kiedy studenci pisali egzamin. „Teraz tym cholernym młokosom pokażemy! Uśmiechali się i świętowali, jedząc tort. Dziewczyna w garsonce wlepiła w niego wzrok, jakby powiedział coś niezrozumiałego. Potem roześmiała się, aż jej jasne loki zatrzęsły się wokół umalowanej twarzy. Przyjaciółki zawtórowały jej. Lukas lekko się uśmiechnął. Spostrzegłam, że w lewym kąciku ust miał niewielką bliznę. - Ja chcę w każdym razie pojechać do Sigtuny, bo tam chodzi moja młodsza siostra i w jej klasie większość chce zdawać do Handlówki - dodała dziewczyna w garsonce i przeciągnęła dłonią po włosach, żeby poprawić jakiś kosmyk. - No to chyba nie ma potrzeby tam jeździć - nie wytrzymałam - mają dosyć bezpośrednich informacji od takich jak ty. - Co rozumiesz przez „takich jak ja"? - zapytała urażonym głosem. Lepiej żebyś nie wiedziała, pomyślałam. - Możemy w zamian pojechać do Rinkeby14 - zaproponowałam zamiast odpowiedzi. - Rinkeby nie ma na liście, a tam chyba jeszcze nie byłaś? Odwróciła wzrok. - Oczywiście, że nie. To znaczy - poprawiła się, kiedy usłyszała, jak fatalnie to zabrzmiało - nie miałam jeszcze okazji. - Możemy więc tam pojechać - powtórzyłam z uśmiechem. Poruszyła się niespokojnie. Przyjaciółki uciekły do kanapek z Sandysa. Rasmus Qvist wyjął dziadkową cebulę i stwierdził, że przerwa na lunch skończy się za dwanaście minut. Lukas dmuchnął w grzywkę. - Słyszę więc, że wy dwie jedziecie do Rinkeby - powiedział chłopak z Sekcji Kształceniowej, patrząc na mnie i dziewczynę w garsonce. Skinęłam. Ta w garsonce wierciła się dalej Prowadzący zanotował. Potem pozostali mogli zgłaszać się do szkół, którymi byli zainteresowani. Zgłosiłam się też do Sigtuny. Prowadzący spojrzał na mnie z uznaniem. Garsonka o mało się nie popłakała. Lukas w ogóle na mnie nie patrzył. Euforia, którą jeszcze przed chwilą odczuwałam, przerodziła się w przygnębienie. Oklapłam, wyszłam z Rotundy i wdrapałam się na schody. Za Wielką Bramą zatrzymałam się na chwilę z twarzą zwróconą ku niebu, pozwalając, by zmoczył ją drobny ciepły deszcz, i pomyślałam, że chcę być kochaną, najbardziej ze wszystkiego na świecie chcę być kochaną, poczuć czyjś dotyk, bo moje ciało było bliskie obłędu po miliardach lat samotności, i pomyślałam, że chcę zostać tym, kim sobie wymarzyłam, co to było, tego nie wiedziałam, wiedziałam tylko, że nie chcę być taka jak dziewczyna w garsonce, Rasmus Qvist z dziadkową cebulą, Tommy w Sali Giełdowej, Julia Fries ze Strandvagen, Kristian od Financial Timesa i masa innych. Westchnęłam. Ktoś westchnął razem ze mną. Odwróciłam głowę. Stała tam dziewczyna w garsonce, trzęsła się i próbowała zapalić papierosa. Kciuk zsuwał się z zapalniczki. Zaoferowałam pomoc. Przyjęła ją. Zaciągnęła się głęboko kilka razy i podała mi wypielęgnowaną dłoń. Dokonałyśmy prezentacji. Nazywała się Elisabet Lundin i nigdy nie była w Rinkeby. Zapytałam, czy nie uważa, że wyjazd może być ciekawy. Pokręciła głową i powiedziała, że się boi. Zapytałam czego. - Przecież oni tam gwałcą Szwedki. Zdziwiłam się, jak to możliwe, skoro praktycznie żadne Szwedki „tam" nie mieszkały. Nie miała pojęcia. Zgasiła papierosa i odeszła, stukając obcasami. W oddali, w deszczu, wyglądała raczej jak postać z bajki niż człowiek z krwi i kości. Księżniczka. Księżniczka, która bała się trolla. Wślizgnęłam się do redakcji Minimaksa, opadłam na kanapę koloru khaki, która zachrzęściła okruszkami po ciastkach&herbatnikach&chipsach, wypiłam filiżankę rozpuszczalnej lury (puszkę z kawą pokrywała cienka warstewka kurzu), przedyskutowałam następny numer z Adamem, redaktorem naczelnym, i zgłosiłam masę propozycji, które odrzucił jako nazbyt niekonwencjonalne. Bał się zdenerwować rektora. Raz się to już zdarzyło i omal nie stracił stanowiska. Jedna z dziennikarek napisała artykuł pod tytułem Druga okupacja samorządu, w którym szczegółowo zrelacjonowała, jak grupa niezadowolonych studentów zabarykadowała się, żądając ustąpienia rektora oraz wielu polityków i prezesów spółek. Artykuł zawierał też tezę, że rektor i spora część profesorów systematycznie dyskryminują studentki i doktorantki. Ponieważ to ja byłam tą dziennikarką, wiedziałam, że artykuł był pomyślany jako żart, chociaż miałam nadzieję, że zapoczątkuje jakąś dyskusję, dlaczego tak mało kobiet jest wykładowcami na naszej uczelni czy zajmuje wysokie stanowiska w gospodarce. Rektor wpadł jednak we wściekłość, zadzwonił do Adama i zwymyślał go, że pozwolił wydrukować artykuł, który, zdaniem rektora, mógł zaszkodzić wizerunkowi uczelni i odstręczyć reklamodawców Minimaksa. Po tym zajściu Adam zrobił się bardzo ostrożny. Minęło sporo czasu, zanim znów mogłam coś napisać. Adam tłumaczył się brakiem miejsca z powodu coraz większej liczby reklam. Kłamał nieudolnie, za to zręcznie zmieniał swoje polityczne przekonania w zależności od panującej atmosfery. W dojrzałym wieku trafi pewnie do którejś z czołowych gazet. - Jasne, że możesz dać tekst - powiedział - ale z publikacją będzie ciężko, w tym numerze też mamy bardzo dużo reklam. Karolinie udało się załatwić trzy bilety do opery za nędzne trzydzieści pięć koron sztuka. Było to tak tanio, że jej zdaniem, już choćby tylko z tego powodu powinniśmy z nią pójść. Wystawiano współczesną niemiecką operę, a główną rolę męską miał śpiewać Markus Paaso. Karolina była w nim zakochana od dwóch lat, kiedy to spotkali się w korytarzu Opery - on szedł do garderoby, ona do pracowni reżyserskiej. Miał około trzydziestu pięciu lat i był bardzo przystojny. Piętnaście lat temu pojawił się jako cudowne dziecko. Teraz był wielką gwiazdą i jeździł ze swym wysokim tenorem po całym świecie. I ze swą wysoką szyją, którą zawsze owijał grubym szalikiem, nawet przy czterdziestu stopniach i prażącym słońcu. Karolina rozmawiała z nim kilka razy na przyjęciach organizowanych czasami po występie. Jeszcze sobie nie uświadomił, że powinien się w niej zakochać, ale była przekonana, że pewnego dnia to nastąpi. - A jeśli nie? - zapytał Joakim, kiedy z braku rezerwacji usiedliśmy na wolnych miejscach, z których zaraz mieliśmy zostać wyrzuceni. Karolina spojrzała na niego ze złością i nie odpowiedziała. Pod wieloma względami była bardzo dziecinna i nie potrafiła pójść na ustępstwa. Jeśli czegoś chciała, musiała to zdobyć. Paaso nie miał szans. - Przepraszamy, ale to nasze miejsca - powiedziała kobieta o niebieskosiwych włosach i kwaśnej minie. Za nią stał niski, otyły i łysy mężczyzna i uśmiechał się przepraszająco. Przesunęłam się. Karolina wyjęła z torebki małą teatralną lornetkę i zaczęła wypatrywać Paasa, który kwadrans później pojawił się na scenie w piżamie w biało-niebieskie paski, wyglądającej na o dwa numery za dużą, i okropnej szlafmycy. Grał więźnia obozu koncentracyjnego, Żyda, na którym szalony niemiecki lekarz przeprowadzał różne straszne eksperymenty. Karolina płakała przez cały pierwszy akt. Z boku, w słabym świetle padającym ze sceny, wyglądała na drobną i kruchą. Podałam jej chusteczkę higieniczną, ale wolała, by łzy swobodnie płynęły. Lubiła czuć szczypanie soli na skórze, jak wyjaśniła w przerwie. Zostaliśmy na swoich miejscach i ssaliśmy jej przeczyszczające pastylki na gardło. - Moja rodzina też pochodzi z Finlandii - powiedział nagle Joakim - i czasami sobie myślę, że jak życie w Szwecji stanie się nie do zniesienia, to mam jeszcze jedną ojczyznę, do której mogę uciec. Karolina skinęła w zamyśleniu głową. Potem opowiedziała, że jej tata pochodzi z Węgier, gdzie pracował jako chemik w wielkiej firmie farmaceutycznej, która produkowała między innymi lekarstwa na zatwardzenie i rozwolnienie. Z początku była to bardzo mała spółka nastawiona prawie wyłącznie na zamożną klientelę opychającą się pralinkami i wypiekami przy siedzącym trybie życia. Potem poznał mamę Karoliny - Rosjankę szwedzkiego pochodzenia - na zabawie z okazji wyprodukowania nowego preparatu przeciwko rozwolnieniu mającego, jak oczekiwano, przynieść spore zyski. Była śpiewaczką operową, którą ściągnięto dla uświetnienia wieczoru. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Teraz mieszkali w Sankt Petersburgu, gdzie mama uczyła śpiewu, bo jej głos był już za słaby na solowe występy, a tata wykładał chemię na uniwersytecie. Karolina dorastała w Sankt Petersburgu i Sztokholmie w bardzo, z tego co zrozumiałam, zamożnym domu. Rosję uważała za swoją ojczyznę - Odwiedziła ją kilkakrotnie, jeżdżąc do dziadków jeszcze po ich śmierci. Pozostawiony przez nich dom był szczurzą norą. W ostatnich latach żyli bardzo biednie. Karolina była zła. - Tata się do nich nie przyznawał, odkąd sam się dorobił. Uważał, że zaszkodziłoby to jego karierze. Nic nie wspomniała o tym, jak obecnie układa się jej z mamą. Uznałam, że pewnie opowie przy innej okazji. Pomyślałam o swoich rodzicach. Tata był dzieckiem misjonarzy i dorastał w kongijskiej dżungli. Tam miałam moją drugą ojczyznę. Tam uciekałam w myślach, gdy życie stawało się nie do zniesienia. Mama wychowała się w rodzinie robotniczej. Przez całe dzieciństwo uważała się za biedną. Potem dzięki tacie awansowała do klasy średniej. Z czasem stosunkowo wysoka pensja taty wyniosła ich na szczyt tej klasy. Na tym się jednak skończyło, bo tata zdecydował się zostać na państwowej posadzie. Naprawdę duże pieniądze znajdowały się w sektorze prywatnym. Wiedziałam, że jeśli dobrze rozegram karty, to w ciągu pięciu lat mogę znaleźć pracę z pensją o wiele wyższą niż pensja taty, a tym samym o niebo wyższą niż pensja mamy. Mama była nauczycielką nauczania początkowego. Zarabiała około osiemnastu tysięcy miesięcznie. W Wyższej Szkole Handlowej uczono nas, że większe różnice w zarobkach były korzystne dla kraju, gdyż zbyt małe zróżnicowanie średnich pensji powodowało, że ludzie nie mieli motywacji, by się dalej kształcić i w ten sposób zwiększać konkurencyjność Szwecji. Brzmiało to rozsądnie. Wynikałoby z tego, że mama powinna pójść do gminy i poprosić o niższą pensję. Ponieważ jednak nie studiowała w Handlówce, domagała się - podobnie jak większość nauczycieli - podwyżki. W efekcie inne grupy zawodowe, np. sekretarze stanu, unijni urzędnicy, dyrektorzy , naczelni, ministrowie, zmawiali się żeby nie dopuścić do zbytniego spłaszczenia pensji, i domagać się jeszcze większych podwyżek niż nauczyciele. Po drugim akcie artyści mieli zostać zasypani brawami. Lecz w krótkiej przerwie między ostatnim akordem a pierwszymi oklaskami rozległo się jingle bells z jakiegoś telefonu komórkowego. Tak więc zamiast owacji, które oczywiście po chwili wybuchły, najpierw dało się słyszeć potężne westchnięcie. Karolina była rozsierdzona. Zwykły śmiertelnik, wyjaśniła, nie potrafi pojąć, jak niesłychaną profanację stanowi zakłócenie czymś tak przyziemnym jak komórka świętej przerwy między zwieńczonym arcydziełem a aplauzem. Taka nonszalancja winna być karana dożywotnim zakazem wstępu do opery. Dla Karoliny było to równoznaczne z karą śmierci. Siedzieliśmy przy niej z Joakimem i czekaliśmy. Powoli się uspokoiła. Wtedy pokazała nam dach. Najpierw krążyliśmy w operowym labiryncie, Karolina co rusz prosiła nas, byśmy zaczekali, a sama wpadała do jakiegoś pokoju lub garderoby, żeby „sprawdzić jedną rzecz", wspinaliśmy się po niezliczonych drabinkach, przechodząc z jednego daszku na drugi, niektóre podstępnie pochyłe i nieprzyjemnie śliskie, aż w końcu znaleźliśmy się na tym dachu, który dawał Karolinie schronienie, gdy musiała coś sobie przemyśleć. Zabierała wtedy ze sobą notatnik, ołówek, który ostrzyła szwajcarskim scyzorykiem, termos z gorącą czekoladą i fotografię dziadków w owalnej drewnianej ramce. Usiedliśmy na dachu przytuleni do siebie. Karolina siedziała w środku. Dzisiejszego wieczoru to ona potrzebowała wsparcia. Paaso spowodował, że uginały się pod nią kolana. Telefon komórkowy ją wzburzył. Przez tatę i dziadków była przygnębiona. Z dachu w kształcie półksiężyca rozciągał się widok na sporą część portu. ten ciemny późny wieczór, pod rozgwieżdżonym niebem, było to wręcz magiczne. Woda I wiatr. Kilka żaglówek sunęło po błyszczącej powierzchni, a pod nią pływały ryby. Kościół św. Jakuba spoglądał na nas i uświadomiłam sobie, że dużo czasu minęło, odkąd zwracałam się do Boga. Złożyłam dłonie. Przez plac głęboko w dole przechodził bez pośpiechu jakiś człowiek. Było cicho i bardzo spokojnie. Przeszedł mnie nagle ciepły dreszcz szczęścia. Popatrzyłam na Karolinę. Popatrzyłam na Joakima. Pomyślałam, że ich kocham. Potem jak zwykle zaczęłam marznąć w ręce i nogi, o czym im powiedziałam, zeszliśmy więc z dachu i udaliśmy się na nocną przechadzkę, wstępując do czterech czy pięciu pubów tylko po to, żeby poobserwować tych, którzy czuli się wielcy, bo przebywali Tam Gdzie Coś Się Dzieje, czyli w centrum Sztokholmu, w miejscach odwiedzanych przez znanych lub średnio znanych ludzi. Jeśli chciało się być cool, nie można było pójść gdzie indziej. Chociaż właściwie nic szczególnego się nie działo. Ale wszyscy stwarzali pozory i rozmawiali o sprawach powierzchownych w oczekiwaniu, że głębia, czyli sens, pojawi się któregoś dnia. Wracając metrem do domu, myślałam o wszystkich, którzy zmieniali lokal za lokalem w poszukiwaniu kogoś, o kogo mogliby się jakiś czas ocierać, zanim im się nie znudzi, a potem szukali następnej osoby do ocierania w nieprzyzwoicie drogo wynajmowanym mieszkaniu, w którym lokatorzy zmieniali się niemal co miesiąc. Nikt z nikim nie zostawał. Nikt nigdzie się nie zatrzymywał. Człowiek miasta wrócił do stadium swoistego zbieractwa i polowań. Ciągnął od mieszkania do mieszkania, od restauracji do restauracji, od kawiarni do kawiarni, od związku do związku, od podrywu do podrywu. I wszędzie dudniła muzyka, poganiając go, dudniła, by utrzymać w szachu strach i pustkę, wypełniała go mnustwem wewnętrznej ciszy i spokoju, które sprawiają, że człowiek słyszy własny oddech i uderzenia serca. Często, gdy chciałam coś przemyśleć, szłam do cukierni Nyberga na Upplandsgatan. Zamawiałam filiżankę herbaty, kanapkę z serem, szynką i warzywami, małe ciastko, najlepiej z cukrem. Obsługa mnie już pamiętała i zazwyczaj szykowała zamówienie, zanim jeszcze zdążyłam się odezwać. Potem siadałam przy stoliku i pogrążałam się w myślach. Najczęściej myślałam o swoim życiu, co miałam zrobić, żeby ułożyło się jak najlepiej. Innymi razy myślałam o którymś ze swoich zadań. Zadania były bardzo popularną formą w Wyższej Szkole Handlowej. Zajęcia niemal z każdego przedmiotu obejmowały przynajmniej jedno zadanie, które należało wykonać w grupie od dwóch do pięciu osób. Przez cały czas podkreślano, jak ważną rzeczą było nauczenie się „teamworku" i „elastyczności oraz umiejętności dopasowania się w relacjach ze współpracownikami". Nie przeszkadzało to jednak temu, że ciągle mówiono o stawianiu jednostki w centrum i umożliwieniu jej podejmowania samodzielnych decyzji (w kwestii wychowania dzieci, wykształcenia, opieki zdrowotnej, emerytury, ubezpieczenia itp.), po prostu pełna samowystarczalność bez oglądania się na kolektyw. Na studiach cały czas byliśmy zmuszani do oglądania się na kolektyw. Niekiedy odnosiłam wrażenie, że chodziło o to, by nie zostawić nas w spokoju na tyle długo, byśmy mogli zacząć zbyt samodzielnie myśleć. Zwłaszcza przez pierwsze dwa lata plan zajęć up był pracami grupowymi. Nienawidziłam ich. Nigdy nie miałam specjalnej ochoty dopasowywać się do innych. Jako rodzaj przeciwwagi czy nawet protestu wymyślałam własne małe zadania, do niektórych włączałam też inne osoby, na przykład Joakima i Karolinę. ZADANIE SAA wpisałam jako nagłówek na nowej stronie w czarnym notesiku, który zawsze nosiłam przy sobie i w którym zapisywałam na przemian codzienne wrażenia i pomysły zadań. Wśród nich były: „Zadanie Lukas", „Zadanie Boks", „Zadanie Saksofon", „Zadanie Scenariusz", „Zadanie Sens życia", „Zadanie Odnaleźć siebie", „Zadanie Być dobrym człowiekiem", „Zadanie Kapitał" (zrozumienie jego natury, właściwości, środków, celów, skutków), „Zadanie Monopol" (nie chodziło mi o sklep monopolowy, właściwie nie wiedziałam, o co mi chodziło, ale miałam nadzieję, że z czasem się to okaże) i „Zadanie (dość rozwlekłe) Być dorosłą, wziąć odpowiedzialność za siebie, nie patrzeć w przeszłość ani w przyszłość, tylko skupić się na teraźniejszości". Nie były to proste zadania, ale już dawno zrozumiałam, że życie do prostych nie należy. Anonimowi Akcjoholicy są od dawna zaniedbywaną grupą społeczną. Nałogowcami są głównie mężczyźni, którzy w ten czy inny sposób poświęcają akcjom od jednej do dwunastu godzin dziennie. Czują przymus śledzenia wzrostów i spadków wartości swego kapitału, a ich nastrój zmienia się wraz z wahaniami koniunktury. Ci, którzy zainwestowali głównie w akcje wysokiego ryzyka, są bliscy psychozy maniakalno-depresyjnej połączonej z atakami paniki. Istnieje duże niebezpieczeństwo, że jeśli nic się nie zrobi, wylądują w zakładzie psychiatrycznym. W Wyższej Szkole Handlowej ryzyko popadnięcia w ten bardzo uciążliwy nałóg jest dużo wyższe niż gdzie indziej. studenci są do tego zachęcani. W związku z tym ogłaszamy powstanie Stowarzyszenia Anonimowych Akcjoholików (SAA), którego głównym celem jest pomaganie swoim członkom w uwolnieniu się od nałogu lub przynajmniej jego ograniczenie przy wykorzystaniu 12-stopniowego programu. Spotkania będą odbywały się raz w tygodniu w Sali Giełdowej w godzinach popołudniowych. Członkowie stowarzyszenia pod kierunkiem akcjoterapeuty będą dzielić się swoimi doświadczeniami i w ten sposób wspierać w kontynuowaniu terapii, gdyby ogarniało ich zniechęcenie. Po spotkaniu każdy otrzyma indywidualne zadanie do wykonania. Zadanie będzie miało charakter praktyczny, np. rezygnacja przez godzinę z gry na giełdzie, a zamiast tego jogging albo lektura dobrej książki (oczywiście nie o pieniądzach, czytanie podręczników jest zabronionej. Stopniowo zadania będą coraz trudniejsze i będą wymagały systematycznego ograniczania czasu spędzanego przy akcjach, i poświęcanie go czemu innemu, także ludziom. W okresie terapii członkowie stowarzyszenia będą przymusowo konfrontowani z indeksami Dow Jones, Nasdaq, Nikkei, Generalindex (szwedzki) itp. oraz zapraszanymi gośćmi np. maklerami giełdowymi, i żeby uzyskać diagnozę „zdrowy" (zaświadczenie wystawiamy na rok, potem wymagane jest ponowne przejście testu) będą musieli oprzeć się pokusie powrotu na giełdę. Pierwsze spotkanie odbędzie się w środę 22 marca o godzinie 19.00 w Sali Giełdowej. Wstęp wolny. Od tych, którzy się zapiszą, zostanie pobrana symboliczna składka. Zapraszamy na kawę i drożdżówki. Potwierdzenie uczestnictwa nie jest wymagane. Zarząd SAA Tak mniej więcej miał wyglądać e-mail, który planowałam wysłać do kilku studentów. Zastanowiłam się przez chwilę, po czym wynotowałam kilka osób, które wykazywały mniej lub bardziej wyraźne objawy. Byłam na to bardzo wyczulona. Jak to sformułował Joakim: „nadwrażliwa wszystkimi zmysłami". Żeby nie dać się pochłonąć przez wszystkie moje wrażenia i nie zagubić siebie samej, co jakiś czas musiałam wyłączać rzeczywistość. Osiągałam to poprzez ucieczkę w ciemność (w mój czarny kokon) lub, jak kto woli, w depresję. Joakim powiedział, że powinnam znaleźć lepszy sposób. Zaproponowałam narkotyki, alkohol, seks, akcje, anoreksję (w tym już byłam ekspertem), psychozę albo podobną przypadłość. Wyjaśnił, że miał na myśli coś pozytywnego. Poprosiłam o konkretne przykłady. Wymienił między innymi twórczość artystyczną i wysiłek fizyczny. Nie puściłam tego mimo uszu. Dotarło do mnie. Stąd zadania Saksofon, Scenariusz i Boks. Zadzwoniła komórka. To był Joakim. Zapytał, co robię. - SAA w cukierni - powiedziałam. - A ty? - Próbuję dociec, jak Jan Johansson wydobywa swoje akordy. Był więc w domu u rodziców w Appehńken, żeby szukać dźwięków w pianinie. Słyszałam po głosie, że ogarnia go frustracja. Chciał znaleźć słowa na coś, na co przypuszczalnie brakowało słów. W jaki sposób czarodziej uderza w klawisze. Joakim twierdził, że się domyśla. - Naprawdę chcesz wiedzieć? - zapytałam. Nie umiał dać odpowiedzi. Przez chwilę milczał. Potem zapytał, jak mi idzie z SAA. Powiedziałam, że zrobiłam wstępny szkic, który mogę mu pokazać. Stwierdził, że ma do mnie zaufanie. Poszłam na Saltmataregatan, znajdowały się tam sale komputerowe, na pierwszym piętrze budynku, w którym na dole mieściła się redakcja Minimaksa. Weszłam do sali nr 1, rozejrzałam się i odnotowałam kilka znajomych twarzy, wysyłających e-maile, serfujących po Internecie lub pracujących. Usiadłam, zalogowałam się i przepisałam na czysto w Wordzie projekt SAA, po czym otworzyłam Outlook Express i swoją skrzynkę pocztową. Miałam dużo nowych wiadomości, w tym od Karoliny, że dostała list od taty. Przysłał jej czek na dwadzieścia tysięcy koron, który natychmiast mu odesłała. „Nie może kupić mojej miłości" - napisała Karolina. Ciągle brakowało jej pieniędzy, więc to, co zrobiła, świadczyło o twardym charakterze, choć ja byłam zdania, że bez skrupułów mogła wykorzystać ten jedyny sposób okazywania miłości, na jaki potrafił się zdobyć. „Czy miłość jest zawsze warta więcej od pieniędzy?" -odpowiedziałam pytaniem. Później rozesłałam zaproszenie na spotkanie SAA do osób z mojej listy. Uzgodniliśmy z Joakimem i Karoliną, że na razie pozostaniemy anonimowi, wybrałam więc opcję UKRYJ NADAWCĘ, zanim kliknęłam na WYŚLIJ. Miałam właśnie zamknąć program, kiedy spostrzegłam Lukasa rozmawiającego z jedną z dziewczyn z Óstermalmu, na widok której dostawałam wysypki. A to z tego względu, że ludzi nienależących do jej „klasy" traktowała jak powietrze. Przeze mnie próbowała kilka razy przejść. Zastanowiłam się przez chwilę, potem odszukałam ją w sieciowym spisie. Angelica Thaung, urodzona 1978, zamieszkała Nybrogatan, Óstermalm, rok studiów ten sam co ja. Wysłałam zaproszenie również do niej. Joakim, Karolina i ja siedzieliśmy w Pałacu Studenckim15 zajęci tym, czemu powinniśmy byli poświęcić znacznie więcej czasu w pierwszej połowie semestru, a mianowicie uczeniem się. Ja studiowałam Macroecono-mics i International Economy (zaległy przedmiot), Joakim Statistics for Business and Economics (zaległy) i osiem, dziewięć książek z przedmiotu International Ac-counting (zaległy i niezaległy). Karolina wkuwała prawo (zaległy), analizę dochodowo-kosztową (zaległy) i organizację a równouprawnienie. Do tego ostatniego przedmiotu się paliła. Do prawa i analizy nie dało się zapalić mimo usilnych prób z benzyną i materiałami wybuchowymi. Siedzieliśmy przy okrągłym stole, na środku którego znajdowały się trzy puste termosy po kawie i sterta torebek z glukozą. Miałam obtarte palce i zdrętwiałe siedzenie. Dochodziła dziewiąta wieczorem. Spotkaliśmy się przed wejściem o ósmej rano. To była inicjatywa Joakima. Przed egzaminami wykazywał się dyscypliną graniczącą z okrucieństwem. Z wyjątkiem wizyt w toalecie i piętnastominutowej przerwy na zakup owoców i kanapek w Konsumie, cały czas siedzieliśmy zamknięci w sali. Zaczęłam mieć kłopoty z koncentracją, myślałam o Lukasie, jedzeniu, telewizji, łóżku i śnie. Karolina od ponad pół godziny wpatrywała się w okno, poruszając palcami w takt jakiejś, dla nas niesłyszalnej, opery. Zamierzała się poddać. Ja też. Joakim chciał siedzieć dokładnie do dziesiątej, wtedy zamykano Pałac. - Jutro o wpół do siódmej - powiedział, nie podnosząc 13. Studentpalatset - czytelnia dla studentów z 350 stanowiskami. 14 salami do zajęć grupowych i salą wykładową przyp. tłum. wzroku znad książek, kiedy wstałyśmy do wyjścia. - Wpół do siódmej - potwierdziłyśmy. Wyszłyśmy z budynku na świeże powietrze. Lało. Pobiegłyśmy do stacji metra na Odenplan. Długie mokre włosy Karoliny lepiły się jej do pleców. Marzyła o domu, o posłuchaniu Brechta i o czymś słodkim do zjedzenia. W towarzystwie Joakima rzadko sięgało się po słodycze. Człowiek przyjmował jego styl. A wyłączywszy kawę i sporadyczne nocne picie, Joakim żył właściwie w ascezie. - Mógłby być pustelnikiem - powiedziałam. - Medytowałby na skale na pustyni, a w przerwach wertował jakąś książkę o międzynarodowej księgowości ludzkiej czy o statystyce dobra i miłości bliźniego. Karolina potrząsnęła głową. - Wytrzymałby może tydzień - stwierdziła - potem zadzwoniłby po nas, żebyśmy dotrzymały mu towarzystwa. Nie dałby rady być wyspą. Ty też nie, chociaż czasami tak ci się wydaje. - A ty? - zapytałam. - Mając Brechta, wytrzymałabym bardzo długo, ale nie na zawsze. Nadjechało metro w kierunku Sóder. Na pożegnanie dodała, że widziała Tommy'ego, jak siedział w Sali Giełdowej i z pewną podejrzliwością obserwował Dow Jonesa. Mniej więcej tak jak patrzy się na kogoś, kogo nagle zaczynamy podejrzewać, że żywi nie tylko dobre zamiary. Wyszłam ze stacji metra z powrotem na deszcz. Nie miałam daleko, a deszcz zazwyczaj mnie orzeźwiał. Poszłam od tyłu przez przedszkole i wzgórze. Kiedy wstukiwałam kod do bramy od podwórza, zobaczyłam przez szklaną ścianę, jak ktoś otworzył drzwi od pralni, wystawił głowę na korytarz, rozejrzał się na prawo i lewo, po czym wywlókł duży worek. Kradnie ubrania! - przebiegło mi przez myśl, szarpnęłam drzwi i wpadłam do środka. Złodziej, którego twarzy nie udało mi się zobaczyć, puścił worek i rzucił się do ucieczki w stronę drugiego wyjścia. Pobiegłam za nim. Dopadł drzwi i wybiegł na dwór. Zastanawiałam się, czy go gonić, ale bałam się, bo na dworze było bardzo ciemno, a mógł mieć broń. Wróciłam do worka wypchanego ubraniami, wniosłam go z powrotem do pralni i tam zostawiłam. Tyle mogłam zrobić. Potem poszłam do swojego pokoju, wzięłam prysznic i ugotowałam spaghetti, które zjadłam z pieczarkami i stopionym serem. Przerzucając kanały, trafiłam na Discovery i program o pierwotnych mieszkańcach Amazonii, którzy starali się wytłumaczyć operatorowi, że wcale nie czują się prymitywni. Później pomyślałam o Lukasie. Przez długą chwilę myślałam o Lukasie. Potem porzuciłam te myśli. Wślizgnęłam się do łóżka i zasnęłam, żeby po kilku zbyt krótkich godzinach zostać obudzoną przez Joakima, który poinformował mnie, że jest wpół do siódmej i do egzaminu zostały mi dwie i pół godziny wkuwania. Rozłączyliśmy się. Zadzwoniłam do Karoliny i przekazałam jej tę radosną nowinę. Pisząc egzamin z makroekonomii, odnotowałam, że Lukas - który dość pechowo siedział na ukos po lewej dwa i pół rzędu przede mną, co powodowało, że miałam pewne kłopoty z koncentracją - dwukrotnie lekko odwrócił głowę w tył, co można było zinterpretować jako próbę spojrzenia na mnie, niedokończoną z braku odwagi. Po egzaminie zadzwoniłam do Elisabet Lundin i powiedziałam jej, że nie musi jechać ze mną do Rinkeby, ponieważ zgadałam się z chłopakiem, który bardzo chce się tam wybrać. - Ach tak - była niemal zawiedziona. - Wystarczy? Przecież nie możesz zapracować się na śmierć. Ostatnio tak bardzo się angażujesz! - Mhm - mruknęła, po czym rozmowa została przerwana. Spotkałyśmy się dopiero w piątek wieczorem na zabawie na uczelni. Miałam już wtedy za sobą całe trzy rozmowy telefoniczne z Lukasem, który w końcu zgodził się pojechać ze mną do Rinkeby, skoro Elisabet tak bezczelnie zostawiła mnie na lodzie. Elisabet podeszła chwiejnym krokiem w moim kierunku, akurat gdy rozmawiałam z Joakimem i Karoliną, jednocześnie starając się nie tracić z oczu Lukasa. Przywitała się z nimi anemicznym uściskiem dłoni i zapytała, czy też studiują w Handlówce, czy są moimi przyjaciółmi „z zewnątrz". Odpowiedzieli, że studiują od trzech lat. Przypuszczalnie była zbyt pijana, żeby rozdzielić ich twarze, zlewały się jej w nierozpoznawalną mieszankę. - Ty, Stella - pochyliła się nazbyt blisko - zastanawiam się, czy by jednak nie pojechać z tobą do Rinkeby, może być ciekawie, zobaczyć, jak tam żyją. Zachichotała i dodała, że dawno nie była w ZOO. Joakim aż zagwizdał i odwrócił się. Karolina wyglądała przede wszystkim na zirytowaną. - Lukas już obiecał, że pojedzie za ciebie - odparłam. Elisabet znowu zachichotała i powiadomiła, że raz omal nie pocałowała się z Lukasem, który zresztą migdalił się prawie ze wszystkimi dziewczynami z óstermalmskiej kliki. Zdziwiło mnie, że użyła słowa „klika". Poczułam przez to do niej pewną sympatię. Zanim się spostrzegłam, ruszyła chwiejnie po Lukasa i przyciągnęła go do mnie. Też był mocno pijany i nie miał nic przeciwko temu, by Elisabet pojechała z nami na „rekonesans". Odeszli do baru. Joakim pochylił się i krzyknął mi do ucha (muzyka była już tak głośna, że niewiele brakowało, by zaczęło mi walić w głowie): - Nie sprzedaj się, Stella, oni i tak nigdy cię nie dostaną. Imprezy w WSH wyglądały prawie zawsze tak samo. Trudno było oskarżać ludzi z Sekcji Programowej o kreatywność. Kupowali niesłychane ilości alkoholu. Puszczali muzykę tak głośno, że aż niezdrowo. Wkładali swoje czerwone kombinezony. Wznosili toasty i krzyczeli „ely-ta to my, reszta to wszy". Kiedy nie było tańców, zapraszali na zimne pieczone ziemniaki z zimnym mięsem i odrobiną zimnego sosu, i sałatkę, która pojawiała się albo godzinę przed tym zimnym gorącym daniem, albo godzinę po. Czasami wylali człowiekowi trochę czerwonego wina na kolana. Potem podawano deser, ale nigdy razem z kawą (do której zawsze brakowało śmietanki), i koniak. Większość była jednak zadowolona, bo przecież wódka płynęła strumieniami i nigdy nie brakowało chętnych do spontanicznego tańca na stole czy jakiegoś występu na scenie. Część studentów płci męskiej po osiągnięciu pewnego poziomu promili popadała w ośmiorniczość. Wysuwali na wszystkie strony swoje macki, a pochwycone osobniki płci przeciwnej starali się wylizać i dostać im pod ubranie. Część studentek, w imię równouprawnienia, próbowała naśladować to zachowanie. Chodziłam na te przyjęcia w nadziei, że któregoś razu spotka mnie miła niespodzianka. Niestety zdarzało się to tylko sporadycznie. Joakim i Karolina z zasady bojkotowali wszystkie przyjęcia. Pojawiali się na krótko na jednych czy drugich poprawinach, żeby „rzucić okiem na tę szopkę". Tak samo po macoszemu traktowali oblewanie egzaminów. Wyrobili w sobie alergię na to Jaki powinien być student WSH i jak się powinien zachowywać na imprezach i poza nimi". - Istnieje oczywiście ryzyko - powiedziała Karolina, gdy przed Wielką Bramą zastanawialiśmy się dokąd pójść - że kiedy my tu stoimy i czujemy się lepsi od innych, bo nie próbójemy, a ci w środku zawierają swoje pijackie pakty, które mogą przełożyć się na władze i pieniądze. - Muszą istnieć inne sposoby zdobycia władzy niż tylko dopasowywanie się na siłę - powiedział Joakim. - A gdyby ktoś zaoferował ci wszystkie przywileje świata w zamian za to, że się dopasujesz? - zapytałam. - Zastanowiłbym się - odrzekł, schodząc jeden stopień - a potem, mam nadzieję, odmówiłbym. Ta odpowiedź, nie zamykająca możliwości sprzedania się za pieniądze i władzę, sprawiła, że na chwilę zamilkliśmy. Ruszyliśmy bez celu Sveavagen w kierunku centrum. Na wysokości gejowskiego klubu Tip Top, leżącego rzut kamieniem od Handlówki, zobaczyłam dwóch chłopaków -jednego z frakcji óstermalmskiej, drugiego z socjalistycznej - pogrążonych w zażyłej pogawędce. To, że pokazywali się razem publicznie, świadczyło o niezwykłej odwadze. Jej podstawę stanowił przypuszczalnie groteskowo wysoki stopień upojenia alkoholowego i/lub miłosnego. Zatrzymaliśmy się na moście prowadzącym na Gamla Stan i patrzyliśmy na wodę. Pod mostem przepływała łódka, w której siedziało dwóch skinów. Karolinie dostało się nagle coś do gardła, odchrząknęła i splunęła wprost (pech!) na błyszczącą czaszkę. Trafiony zerwał się i zaczął nam wygrażać. Jego kolega dołączył się. „Heil Hitler" niosło się nad wodą i rozchodziło niczym czarne kręgi wokół łodzi. Karolina pokazała im język i wyciągnięty środkowy palec. Wrzeszczeli, że ją zabiją. Z tego wszystkiego wpadli do wody. Rozważaliśmy wezwanie policji, żeby ich wyłowiła, ale neonaziści wypłynęli po obu stronach łódki i kurczowo się jej uczepili, więc zostawiliśmy ich własnemu losowi i poszliśmy na Gamla Stan. - Neonaziści mają tu coś w rodzaju kwatery głównej - powiedział Joakim. - Mój kolega z liceum został cały czarny. klasyczna historia. Zakochał się w kolorowej dziewczynie i nie bardzo mógł krzyczeć „Heil Hiitler by dowodzić, że tylko Aryjczycy są ludźmi, a wszyscy pozostali to zwierzęta. Zamilkł, bo z bocznej uliczki wyszło trzech chłopaków z ogolonymi głowami, w szarych workowatych ubraniach i ciężkich glanach. Szli powoli w naszą stronę. Nikt mnie dotąd nie pobił i wcale nie miałam ochoty na premierę. Szykowałam się właśnie do ucieczki, kiedy Joakim złapał mnie za ramię. - Mają czerwone sznurówki, to tylko anarchiści. Neonaziści noszą białe. Możemy być spokojni. Anarchiści minęli nas i poszli w stronę mostu, pod którym dwóch przemoczonych neonazistów szczękało w łódce zębami. Poszliśmy dalej. Po nudnych wizytach w przepełnionych pubach trafiliśmy na imprezę do pary tancerzy, których Karolina znała z Opery. Mieszkanie było wypełnione ludźmi, a wszyscy wydawali się mieć do czynienia z kulturą. Kiedy ktoś zapytał, czym się zajmuję, odparłam, że gram na saksofonie i piszę scenariusze filmowe. Większość rozmówców udawała, że rozpoznaje moje nazwisko. Ubrana na czarno dziewczyna z ciemnymi workami pod oczami i brązowym kraciastym berecie na głowie upierała się, że zna kogoś, kto zna mnie, a ten ktoś powiedział, że będzie mogła wziąć udział w zdjęciach próbnych do głównej roli w filmie, do którego napisałam scenariusz. Nalegała, bym dała jej swój numer telefonu. Podałam jej numer do psychiatryka w Serafen, który miałam zanotowany w głowie (po kilku wahnięciach nastrojów w pierwszym okresie pobytu w Handlówce). Uśmiechnęła się blado i zniknęła w pokoju, w którym kilku młodych pisarzy dyskutowało i paliło marihuanę. Poszłam za nią. - Też piszesz? - zapytał rudowłosy,który sprawiał wrażenie bardzo zdenerwowanego. - Co wydałaś? W jakim wydawnictwie? Ja współpracuję z małym wydawnictwem, ale przechodzę do większego, które właściwie też chciało wydać to, co pisałem wcześniej. Nie czytałem nic twojego. Widzisz tę, co siedzi tam w rogu? Jest poetką i myśli, że jest bardzo znana, a ja nie czytałem jej wierszy, zresztą są do kitu, nie pojmuję, dlaczego tyle o niej pisano w Nójesguiden i Aftonbladet Plus. Inna sprawa, że dziennikarze piszą tylko o swoich znajomych. Tutaj jest dużo osób, które czytały moje utwory, nie żebym się chwalił, ale ciągle mnie zadziwia, że tyle osób mnie zna i uważa moją twórczość za genialną. Moje utwory są jakby krytyczne wobec społeczeństwa i poruszają bieżące problemy, a jednocześnie są ponadczasowe. Nie, żebym świadomie pisał pod publiczkę, po prostu jakby czuję, że muszę, znaczy się, mam taką potrzebę, żeby tworzyć, wydawać, uwolnić te demony z własnego wnętrza. Łapiesz? Słuchaj, zostawię cię, bo muszę poszukać jednej dziewczyny od filmu, która, jak słyszałem, jest tutaj na imprezie. Spotkałem się już z nią kiedyś i mówiła, że chce ze mną pracować. Chłopak wstał i udał się na poszukiwanie mojej osoby. Ktoś wetknął mi jointa i nalał trochę czerwonego wina do zostawionego przez niego kieliszka. Zaciągnęłam się raz i puściłam jointa dalej, do dziewczyny, która siedziała z drugiej strony. Elegancko wciągnęła dym do ust. - Przed imprezą dzwonił do mnie Neno - powiedziała. - Do ciebie też dzwonił? Kiwnęłam głową, chociaż nie wiedziałam, kim jest Neno. - Jakie honorarium masz dostać? - zapytała. - Jeszcze negocjujemy - odpowiedziałam. - Nie mam pojęcia, jaka kwota byłaby odpowiednia, a kiedy zadzwoniłam do Stowarzyszenia Pisarzy, powiedzieli mi, że nie potrafią udzielić wskazówek co do honorarium. Podobno za wcześnie! pisarze sprzedawali koncernom swoją duszę. Potem zalecili mi, żebym porozmawiała z ich prawniczką. Zadzwoniłam do niej. Chciała mnie namówić, żebym pozwała Prippsa, Marlboro i McDonalda za to, że próbowali nakłonić mnie do sprzedania mojego wolnego słowa. Odparłam, że skoro moje słowo jest wolne, to mogę robić z nim, co zechcę. Powiedziała, że to kwestia zasad. Tak się wkurzyłam, że rzuciłam słuchawką i zadzwoniłam do Neno, że się zgadzam. Teraz muszę napisać powieść wypełnioną piwem, oranżadą, papierosami i hamburgerami. Neno uważa, że powinnam ją zadedykować Prippsowi, Marlboro i McDonaldowi, ale mam inne plany, zadedykuję ją mojej młodszej siostrze, która jest wojującą weganką i abstynentką. Uśmiechnęła się zadowolona i oparła o poduszki. - W twoim wydawnictwie wiedzą, że koncerny cię sponsorują? - Współpracują z koncernami, od dawna na to liczyli i naprawdę chcą we mnie zainwestować, więc kiedy książka się ukaże, pojadę na tournee po kraju, potem za granicę, powieść musi być oczywiście ekshibicjonistyczna do bólu, o mobbingu, seksie i w ten deseń, muszę wymyślić sobie straszne dzieciństwo i przerąbane życie nastolatki, wykorzystywanej przez chłopaków na prawo i lewo. Problem będzie z moimi rodzicami, którzy pewnie nie będą chcieli robić za alkoholików ani ogłosić, że mnie na przykład bili. Chociaż jak im się za to zapłaci... Zaciągnęła się jeszcze kilka razy, po czym podała mi resztę jointa. Pokręciłam głową i wyślizgnęłam się z pokoju, żeby poszukać Joakima i Karoliny. Karolina rozmawiała z jakimś malarzem, o którym wiedziałam, że jest dość znany, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć jego nazwiska. Podeszłam więc i zapytałam. Najpierw wyglądał na urażonego, potem zeskanował mnie wzrokiem i zapytał, czy nie chciałabym mu pozować do obrazu potrzebował płaskiej jak deska. Odmówiłam i podeszłam do Joakima który rozmawiał z maniakiem filmowym. Joakim udawał recenzenta muzycznego i literackiego. Jego nazwisko, podobnie jak moje, okazywało się być w miarę znane. - To ty jesteś tym recenzentem z Expressen? - bardziej stwierdził, niż spytał maniak, który był chudym, wysokim mężczyzną o włosach wyglądających jak wata cukrowa. Joakim skinął głową i krótko streścił swój ostatni artykuł o Janie Johanssonie, artykuł, który, jak twierdził Joakim, wzbudził ożywioną debatę wśród znawców. - Jak z pewnością wiesz, jest wiele teorii na temat jego techniki gry - mówił Joakim do Waty Cukrowej, a ten pochrząkiwał i starał się sprawiać wrażenie zorientowanego. Nagle pojawił się Paaso. Sam. Karolina zaniemówiła. Podeszła do niego, żeby się przywitać, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Zmuszona byłam ruszyć z odsieczą i wystąpić w roli suflera. - Karolinę boli gardło, ale chętnie zjadłaby z tobą kolację któregoś wieczoru i przedyskutowała Brechta. Paaso był na szczęście w wyśmienitym humorze i przyjął propozycję. Zapisał swój numer telefonu na karteczce, którą podał Karolinie. Karolina otworzyła buzię. Paaso zalecił pastylki na gardło określonej firmy. - Ale mogą mieć działanie przeczyszczające - powiedział swoim fińskim akcentem i uśmiechnął się, po czym odszedł do innych gości. - Butterfly spread16 - powiedział OM zza katedry - struddle and straddle, hedge your portfolio, love finance, a ja wam mówię, że jesteście elitą i musicie ciężko pracować, to są najlepsze zajęcia, jakie kiedykolwiek będziecie mieli w tej marnej szkole, my students w Londynie mają dwa razy więcej pracy i nie narzekają, a na uczelni w Rydze trzy razy więcej i proszą o dodatkowe zadania, dodatkową literaturę i nigdy nie narzekają, a wy tylko narzekacie i pewnie starsi koledzy - z których wielu ma poprawkę, bo nie pracowali wystarczająco ciężko17 -mówili wam, że egzamin jest za trudny, ale będzie jeszcze trudniejszy, bo musicie oddać swoją duszę finance, żeby zrozumieć, że finance jest królową nauk i że to pieniądze rządzą światem, rynek rządzi, strumień pieniędzy w świecie bez granic, musicie zrozumieć ten strumień, żeby zrozumieć życie i ludzi, musicie zrozumieć butterfly spread i struddle and straddle and how to hedge your portfolio, yes, a mówię to wam, żebyście zrozumieli, jak ciężko musicie pracować, żeby wznieść się na szczyt, inaczej przegonią was my students z Londynu i Rygi, I love my students over there, zwłaszcza dziewczęta są zdolne, spotkałem jedną z moich studentek w Londynie, dostała właśnie pracę z pensją trzy razy wyższą niż moja nędzna pensja na tej uczelni, ale zostanę jeszcze ten semestr, już ostatni, powiedziałem to rektorowi, powiedziałem, jakich tu mam kiepskich studentów, jak narzekacie na egzamin, ale będzie jeszcze trudniejszy, będziecie musieli dać z siebie wszystko, żeby zaliczyć. 16. Jeśli w diagramie połączy się cztery różne opcje, otrzyma sie obraz przypominający motyla 17. Sama chodziłam na te zajęcia po raz trzeci. poczujecie smak krwi w ustach, a teraz będziemy hedge your portfolios, nauczycie się dywersyfikować, przyśni wam się butterfly spread, opcje będą wam fruwać w głowach jak motyle i może do niektórych z was dotrze, co mam na myśli, mówiąc, że trzeba kochać finance, a dziś wieczorem otworzycie sobie Principles of Corporate Finance Brealeya i Meyersa i przeczytacie ze zrozumieniem do połowy, a potem zrobię wam kolokwium, które będziecie przeklinać, ale później mnie za to pokochacie, yes, chcę też skorzystać z okazji, żeby serdecznie was powitać na moich zajęciach. OM uśmiechnął się szeroko, jakby spodziewał się braw. Nikt nie klaskał. Wielu kręciło się niespokojnie. Jakaś dziewczyna pisząc, przyciskała tak mocno długopis, że zrobiła dziurę w kartce. Jakiś chłopak już czytał Brealeya i Meyersa. Dwóch innych rozglądało się z uśmiechem dookoła, jakby chciało powiedzieć: nie boimy się, trzymamy rękę na pulsie, wiemy, o czym OM mówi, sprostamy jego wymaganiom. He, he. Jeden z chłopaków z Sekcji Programowej zasnął w pierwszym rzędzie. OM dostrzegł to, wskazał na niego i powiedział: - Tutaj mamy jednego, który nie zaliczy! Ci, co nie chcą mnie słuchać, niech wyjdą. Nie mam zamiaru przemawiać do znudzonych studentów, którzy przychodzą tu, żeby sobie pospać czy poflirtować. Tutaj macie dawać z siebie wszystko, chcę widzieć krew, pot i łzy, a ci, co nie są gotowi spełnić moich oczekiwań, niech od razu wyjdą. Nie chcecie należeć do elity, to nie musicie. Chcecie należeć do hołoty, proszę bardzo, wolna wola! OM wskaźnikiem uderzył śpiącego w ramię. Ten wzdrygnął się i rozejrzał ze zdziwieniem. OM pokazał na drzwi. Chłopak otworzył usta, żeby zaprotestować, ale OM, wymógł posłuch spojrzeniem. Śpiący żachnął się, porwał kurtkę i torbę i wyszedł, trzaskając drzwiami tak, że huknęło w całej auli. OM potrząsnął głową i mówił dalej o krwi, pocie i łzach. BUTTERFLY SPREAD, zapisałam w notatniku. POEZJA FINANSÓW, WYKŁAD I. Przez resztę czasu wyglądałam przez okno i rozmyślałam o motylach. Nie zauważyłam nawet, że wykład się skończył i aula opustoszała. OM zbierał się do wyjścia, składając swoje papiery i folie, kiedy mnie spostrzegł. Podszedł i powiedział: - Ma pani jakieś pytania dotyczące zajęć? Pokręciłam głową. - Rozmyślam o butterfly spread, bo zawsze lubiłam motyle, i myślę o teorii chaosu, że pasuje także do rynku finansowego, bo jeśli jakiś motyl zacznie niespokojnie uderzać skrzydłami w zakątku świata, to niepokój szybko się rozprzestrzeni i być może połączy z niepokojem wywołanym przez inne motyle i czasami może przerodzić się w panikę za oceanem, wielkie załamanie finansowe z krachem na wszystkich giełdach świata, tylko dlatego, że jakiś motyl zaczął niespokojnie uderzać skrzydłami w zakątku świata, i wcale nie chciał do tego doprowadzić, może to nawet była plotka, ale właśnie taka drobna plotka jest w stanie zmienić życie milionów czy nawet miliardów ludzi, którzy włożyli pieniądze w akcje czy w inny sposób są zależni od rynku finansowego, i niektórzy staną się bardzo bogaci, a inni bardzo biedni, a wszystko za sprawą motyla, chociaż nie jest to nawet prawdziwy motyl, i wtedy zastanawiam się, czy to rzeczywiście dobrze, że istnieje globalny rynek finansowy, bo on niejako wydaje wyroki na ludzi, skazuje ich na ekstremalne bogactwo lub ekstremalną biedę, no i wreszcie to, że kapitał stał się jakby Bogiem, jest ważniejszy od człowieka, i ludzie przestają się ze sobą spotykać, bo muszą pilnować swoich akcji, i nie zajmują się niczym innym, tylko grą na giełdzie - śnią się im ceny sprzedaży i kupna, spread, C/Z i inne wskaźniki - a potem odkrywają nagle, że stracili wszystkich prawdziwych przyjaciół, mają tylko wirtualnych, ale i ci znikają błyskawicznie, jak tylko wyda się, że nie mamy już pieniędzy na zakup akcji, bo połknął je globalny rynek akcji, a bez pieniędzy człowiek nie jest nic wart w świecie finance, prawda? OM spojrzał na mnie zdziwiony. - Ale finance - powiedział z odrobiną zwątpienia w głosie - stanowi przecież sens życia. Potem wziął teczkę i wyszedł. Zostałam na swoim miejscu. Nagle zrobiło mi się smutno i ogarnął mnie wielki niepokój. Zadzwoniłam więc z komórki do babci, chociaż wiedziałam, że może być zbyt zmęczona, żeby odebrać. Po jakichś dziesięciu sygnałach usłyszałam w słuchawce jej miękki głos. - Cześć, babciu, tu Stella - przywitałam się. - Zimno mi, jestem strasznie smutna i niespokojna, ale właściwie nie wiem, dlaczego. Może to ma coś wspólnego z finance. Że są ludzie, którzy uważają, że to jest sens życia. Chociaż sama nie wiem, jaki miałby być ten właściwy. Powiedz mi coś, co podniesie mnie na duchu. Babcia zastanowiła się przez chwilę. - Odwiedził mnie dzisiaj dziadek. Kupił tulipany. Stoją w wazonie na stoliku. Są żółte. Widzisz je? Powiedziałam „mhm" i skinęłam głową. - Lekarze mówią, że nabieram sił. Wyniki są lepsze. Zrobią mi jeszcze kilka zabiegów, ale potem chyba znowu stanę na nogi. Tylko do chodzenia pewnie będę potrzebowała balkonik, ale w dzisiejszych czasach balkoniki są eleganckie. Może nawet dostanę kolorowy. - Jasnoniebieski - powiedziałam. - Jasnoniebieski to twój kolor. - I zgłosiłam się na kurs komputerowy dla emerytów - oznajmiła z zapałem w głosie. - Nauczę się mejlować. Tylko jak trochę dojdę do siebie. Rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę. Potem przyszła pielęgniarka z lekarstwami i babcia musiała odłożyć słuchawkę. Była środa, wpół do siódmej, kiedy zajrzałam do Sali Giełdowej, żeby sprawdzić, czy ktoś się już pojawił. Siedział tam jak zwykle Tommy w towarzystwie Dow Jonesa. Nasdaq, Nikkei czy Generalindex nie przykuwały jego uwagi w tym samym stopniu. Wydawał się zakłopotany moją obecnością i zapytał ostrym głosem, czego tu szukam. - Słyszałam, że ma się tutaj odbyć spotkanie akcjoholików - wyjaśniłam, siadając przed jednym z komputerów. - Jesteś uzależniona od akcji? - spytał Tommy sztucznie niefrasobliwym głosem. - Nie jestem pewna, mam trochę akcji, które dość często sprawdzam, czasami kilka razy dziennie, a niekiedy jestem jakby przez nie uwięziona, czuję się tak samo dobrze lub tak samo źle jak mój kapitał, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Czasem wpadam niemal w schizofrenię, kiedy kurs moich akcji idzie w różnych kierunkach, na przykład Volvo rośnie, a Ericsson spada. - Mam identyczne odczucia - powiedział Tommy, któremu wyraźnie ulżyło. - Kapitał jest jak narkotyk, jakby coś żywego, co zmusza cię do siedzenia tutaj przez prawie całą dobę, tak że człowiekowi wysychają spojówki od wpatrywania się w ekran. Nie masz przypadkiem przy sobie kropli do oczu? Zdjął okulary i przetarł zaczerwienione oczy. - Niestety - powiedziałam - skończyły mi się ostatnio, kiedy spędzałam noc z Nikkei. - A więc uzależniłaś się od japońskiego draga? - Mam też spore problemy z Europą Środkowo-Wschodnią. Akcje wysokiego ryzyka, wiesz. Zwłaszcza Rosja to był horror. Postawiłam tam na branżę informatyczną. Tak że od jesieni jestem na granicy depresji. - Coś na to bierzesz? - Wypróbowałam Fontex, Cipramil, Efexor, Zoloft i Nefardar. Dotkliwe skutki uboczne. Przez miesiąc ciągle leciała mi krew z nosa. Nie widziałeś, jak przed gwiazdką chodziłam z wacikiem w nosie? Pokręcił głową i miał właśnie przejść do recytowania historii własnej choroby, kiedy otworzyły się drzwi i do środka weszła Angelica Thaung. Zrobiła wszystko, żeby jej nie rozpoznano. Peruka. Okulary przeciwsłoneczne. Bez makijażu. Zupełnie inne ciuchy niż te markowe, w których normalnie chodziła. Rozglądała się nerwowo. - Czy to ty, Angelica? - zapytał Tommy. - Nie - odrzekła. - Chyba pomyliłam sale, przepraszam. - Przyznanie się do nałogu jest pierwszym krokiem do wyzdrowienia - powiedziałam. Zatrzymała się w drzwiach. Odwróciła się. Popatrzyła na mnie. - To ty jesteś terapeutką? - zapytała, zdejmując okulary. Pokręciłam głową i powiedziałam, że podobnie jak ona jestem uzależnioną od akcji studentką Handlówki. - Dziwne, nigdy wcześniej nie widziałam cię na uczelni. Wyjeżdżałaś na stypendia? - Jesteśmy na tym samym roku. Ale pewnie obracamy się w innych kręgach. - Tak, pewnie tak - podeszła do Tommy'ego, pocałowała go w policzek, a potem usiadła przed komputerem i skupiła się na Nasdaq. Pół godziny później siedzieliśmy już w towarzystwie dwóch socjałów i trzech chłopaków z Sekcji Giełdowej, w tym samego przewodniczącego (jeden z niewielu imigrantów na uczelni, z wygoloną głową, baczkami i kozią bródką, ubrany w ciemne spodnie od garnituru zaprasowane na kant i białą koszulę z wykrochmalonym kołnierzykiem, który - postawiony - prowadził skojarzenia ku Draculi). Joakim i Karolina, jak uzgodniliśmy, mieli spóźnić się ponad pół godziny z instrukcjami od złożonego nagle grypą akcjoterapeuty. Siedzieliśmy w milczeniu. Czekaliśmy, aż ktoś zabierze głos. W końcu uczynił to przewodniczący Sekcji Giełdowej. - Nie przyszedłem tutaj dlatego, że jestem akcjoholikiem, tylko jako przewodniczący czuję się odpowiedzialny za zdrowie członków sekcji. - Też nie jestem akcjoholikiem - pośpieszył z wyjaśnieniem jeden z socjałów. - Przyszedłem tylko po to, żeby zorientować się, co grozi człowiekowi, który zostaje kapitalistą. Chociaż wcale nie zamierzam być kapitalistą. Socjalistą zresztą też nie, nawet jeśli jestem w SSU18. - To niepojęte, że komunistom pozwala się studiować w Handlówce - powiedziała Angelica. - Sama należę do MUF-u15 i to powinno być warunkiem przyjęcia na te studia. - Proponuję, żebyśmy trzymali się porządku dziennego, zamiast dyskutować o błahostkach - wtrącił przewodniczący. - Jakiego porządku? - zdenerwowany zapytał jeden z jego ludzi. - O jakich błahostkach? - zapytałam ja. - Czy jest tu ktoś z zarządu SAA? - przewodniczący zignorował nasze pytania. - I gdzie jest akcjoterapeuta? Nie mam czasu chodzić na spotkania, które nie są spotkaniami. Muszę myśleć o moim koszcie alternatywnym20. 18. Młodzieżówka literatów (przyp. 19. Młodzieżówka partii konserwatywno-liberalnej (przyp. tłum.), 20. Koszt alternatywny uczono nas brać pod uwagę już w pierwszym semestrze zajęć w Handlówce. Koszt alternatywny oznacza, że zawsze brakuje ci czasu. Rzucił okiem na zegar na ścianie. Zbliżał się kwadrans po siódmej. - Ktoś mi powiedział, że terapeuta zjawi się koło wpół do ósmej - poinformowałam, nie chcąc dopuścić do zakończenia spotkania. - Kto ci tak powiedział? - zapytał przewodniczący. -Jesteś z zarządu SAA? Gdzie jest ten 12-stopniowy program? Kim ty w ogóle jesteś? - Stella Bjórk - przedstawiłam się. - Czwarty semestr, numer indeksu 26180, na pozostałe pytania nie umiem udzielić zadowalającej odpowiedzi. W tej chwili otworzyły się drzwi i weszli Joakim i Karolina, oboje z poważnymi minami (musieli się pewnie mocno wysilać, żeby nie wybuchnąć śmiechem). - Akcjoterapeutka przekazuje, że dopadła ją grypa i tym razem musimy poradzić sobie sami - obwieścił Joakim. - Zadaniem na następny raz jest skrócenie o godzinę tygodniowo czasu, który poświęcamy akcjom, funduszom i innym papierom wartościowym. Zaczęli z Karoliną rozdawać kartki z nagłówkiem 12 kroków do uwolnienia się z akcjoholizmu2. - Jesteście z zarządu SAA? - zapytał przewodniczący. - Nie, tylko nałogowcami - powiedziała Karolina - ale dostaliśmy od zarządu maila, w którym kazali przekazać, że na razie chcą pozostać anonimowi. - Dlaczego? - Kazali przekazać, że na razie nie wiedzą. - Karolina postawiła na okrągłym stole dwa termosy z kawą, podczas gdy Joakim wyciągał z reklamówki drożdżówki z cynamonem i układał je na talerzu. należy porównywać czynność wykonywaną w danej chwili z czynnością, którą moglibyśmy wykonywać zamiast niej, dającą nam maksymalny dochód, najlepsze samopoczucie czy największe zgryzoty. Prosty przykład: zamiast pić kawę z nudnym krewnym, który działa nam na nerwy, moglibyśmy pić kawę na randce z ładną dziewczyną czy przystojnym chłopakiem. W tym przypadku randka stanowi nasz koszt alternatywny 21. Patrz załącznik nr 1. - Proponuję, żebyśmy sami wyznaczyli zarząd oraz prezesa i ustalili porządek dzienny - powiedział przewodniczący, rzucając się na drożdżówkę. - Proponuję, żebyśmy przedyskutowali pierwszy krok - powiedziałam, pochylając się nad programem SAA, który skleciłam razem z Joakimem i Karoliną. Krok 1: Przyznaj, że twój akcjoholizm jest nałogiem. Zaprzeczanie prowadzi do cierpienia w milczeniu do końca życia, nie uszczęśliwisz w ten sposób ani siebie, ani otoczenia. Wszyscy przeczytali. Potem wszyscy milczeli. A potem przyszło pierwsze wyznanie. Po spotkaniu uczestnicy bardzo szybko się rozeszli, jakby bali się, że ktoś ich zobaczy. Przyszli mi na myśl pierwsi chrześcijanie w Rzymie. Tyle że my nie zbieraliśmy się po to, by modlić się do Boga, ale żeby przestać modlić się do Mamony. Może zamiast ryby moglibyśmy rysować na murach odwrócony symbol dolara? Tylko co zamiast modlitw i psalmów? I kto byłby Jezusem? Joakim i Karolina jechali na Sóder i - po uzgodnieniu, że zdzwonimy się jutro i przedyskutujemy dalsze kroki w związku z SAA - zniknęli w podziemiach stacji metra. Zostałam na chodniku z Tommym i Angeliką. Tommy, który swoje lodowoniebieskie szewro parkował tuż za rogiem, wielkodusznie zaproponował, że nas podwiezie. Nie, żebyśmy byli sąsiadami, ale w każdym razie jechaliśmy w tym samym kierunku. Chwilę później siedziałam na tylnym siedzeniu i gładziłam dłonią skórzane, bordowe obicie, wyobrażając sobie, że samochód należy do mnie, a nie do Tommy'ego. Właściwie to chciałam mieć kremowego merca, model retro, z lodowoniebieskimi skórzanymi siedzeniami, które chrzęściłyby pod pasażerem (sama byłabym ubrana w super obcisłe, wytarte jasnoniebieskie dżinsy, biały T-shirt z oderwanymi rękawami i mieniącym się czerwonym napisem na piersi GIRLS JUST WANNA HAVE FUN i czarną skórzaną kurtkę szytą na miarę, miałabym złote adidasy podobne do tych Joakima, warkoczyki zakończone kolorowymi perełkami, okulary przeciwsłoneczne z żółtymi szkłami, skórzany kowbojski kapelusz i czerwoną szminkę na ustach; z tyłu siedziałby przystojniak z gitarą i śpiewał zachrypniętym głosem skomponowane przez siebie piosenki), ale szewro też byłoby okej. Ponieważ Tommy i Angelica mieszkali na Óstermalmie, najpierw odwieźli mnie. Podczas jazdy wymieniali uwagi o wspólnych znajomych, o imprezach, na których byli i na których będą, o tym, kto z kim się zszedł, kto się z kim nie zszedł i kto z kim się zejdzie, w każdym razie jeśli wierzyć pogłoskom. Angelica poskarżyła się, że w tej chwili nie ma nikogo ciekawego na widoku. - Mój brat zaproponował wprawdzie, że umówi mnie z takim jednym, chłopak nazywa się Viggo Karlsson i podobno jest bardzo bogaty dzięki całej masie udanych transakcji giełdowych, ale pochodzi z robotniczej rodziny, a ja chcę kogoś, kto nie musiał dochodzić do swoich pieniędzy, tylko ma je jakby we krwi - powiedziała z westchnieniem. Tommy się nie odezwał. Zacisnął tylko usta i dodał gazu. Miał jednak pecha, bo zgasł mu silnik i Angelica poleciała do przodu, a potem pasy ściągnęły ją gwałtownie na fotel. - Masz prawko od wczoraj czy co? - spojrzała na niego zdziwiona. Tommy nadal się nie odzywał, zacisnął tylko jeszcze mocniej usta, zapalił samochód i pojechał dalej. Angelica zmarszczyła czoło, ale zdawała się nic nie rozumieć. Chwile później Tommy zaparkował. Razem z Angeliką powiedli spojrzeniem po mało ciekawym budynku i mało ciekawym otoczeniu. - Dzięki za podwiezienie - wysiadłam z samochodu. Rzucili „cześć" i odjechali. Wstukałam kod do bramy. Na klatce panował duszący smród śmieci. Weszłam na czwarte piętro i minęłam długi korytarz o żółtobiałych ścianach. Otworzyłam drzwi do pokoju i weszłam do środka. Ugotowałam makaron. Zjadłam. Obejrzałam ostatnie wiadomości. Giełda poleciała w dół o trzy procent. Może dlatego czułam się taka zdołowana. Potem przypomniałam sobie, że nie mam żadnych akcji. Kiedy człowiek pogrąża się w przepaści, gdzie jest łaska? - zastanawiałam się, siedząc zdołowana na balkonie i czekając na rozpoczęcie pierwszego wykładu ze szwedzkiej gospodarki z perspektywy historycznej i międzynarodowej. Była wiosna. A z wiosną zawsze przychodziła depresja. Światło było bezlitosne. Czułam się bezbronna i naga, ciągle chciało mi się płakać. Pojawiła się Karolina i na chwilę położyła swoją rękę na mojej. To wystarczyło, by zatrzymać upadek w przepaść. - Miłość jest więcej warta niż pieniądze - wyszeptała jako odpowiedź na pytanie, które wysłałam jej w ostatnim e-mailu - bo miłość jest wieczna, a pieniądze nie. - Skąd wiesz? - Czuję to - odrzekła i poprosiła mnie, żebym odchyliła się nieco do tyłu, bo inaczej wylecę przez barierkę. Aula powoli zaczęła się wypełniać gwarną masą, która dzieliła się wedle politycznych preferencji i grupowej przynależności. Socjałowie siedzieli z tyłu po lewej. Przed nimi grupa, która unikała określenia „socjaliści", była jednak krytyczna wobec prawicowej mentalności panującej w Handlówce. Należał do niej Rasmus Geniusz. Bez problemu zbierał piątki ze wszystkich przedmiotów, studiując jednocześnie filozofię polityczną i literaturoznawstwo na Uniwersytecie Sztokholmskim. Znajdował ponadto czas, by angażować się. w działalność Agendy Minyen23 i pisać 22, Zrzeszenie studentów w ramach samorządu mające na celu inspirowanie debat na różne tematy, na przykład o prawie homoseksualistów. grube powieści, z których jednak nie był na razie na tyle zadowolony, żeby posłać je do jakiegoś wydawnictwa. Jego żeńskim odpowiednikiem była Sara Greiff studiująca równolegle ekonomię w Handlówce i medycynę w Karolińska. Rozważała też studiowanie fizyki technicznej na Politechnice Królewskiej. Chociaż wtedy może musiałaby ograniczyć teatr, taniec, pisanie programów komputerowych i przewodniczenie Sekcji ds. Równouprawnienia. Podobnie jak Rasmus Geniusz siedziała zawsze w środku lewego skrzydła. Na samym przodzie tego skrzydła znajdowali się zapaleńcy, maniacy komputerowi oraz byli punkowcy i fani rocka. Stamtąd wciąż można było usłyszeć łomot dochodzący z jakiegoś walkmana, a czupryny nadal dość mocno wichrzyły się w porównaniu z ogólnie uładzoną uczelnianą modą. Wśród byłych łomotowców siedzieli tu i ówdzie wyraźnie starsi studenci i tacy, których jedyną przynależność stanowiła samotność. Dla tych ostatnich studia w Handlówce były w zasadzie stratą czasu. Jeśli człowiek nie studiował tu po to, by wejść w środowisko i zbudować sobie sieć korzystnych kontaktów, to równie dobrze mógł zdawać gdzie indziej. Sama wiedza wyniesiona z Handlówki nie dawała aż tak wiele. Największa, środkowa część skupiała bardzo rozmaite grupy. Tych studentów łączyło jedno: brak zdecydowanego stanowiska. Spoglądali na prawo, spoglądali na lewo. Ponieważ ja niemal zawsze siedziałam na balkonie, widziałam, jak niektórzy powoli przesuwali się albo w prawo, albo w lewo, aż w końcu siedzieli przy jednym z przejść oddzielających masę od prawej lub lewej flanki. Czasami ktoś się przeniósł. Ale na ogół ci, którzy na początku zajęli miejsca w środku, zachowywali bezpieczną anonimowość. Ze środka rzadko też padały pytania. Pierwszy rząd okupowali byli lub obecni członkowie Sekcji Programowej i grupy kabaretowej. Kilku z nich wyraźnie wolałoby siedzieć z ostermalmczykami na przodzie prawego skrzydła, ale gdy okazywało się to niemożliwe, wybierali najlepsze (ich zdaniem) rozwiązanie zastępcze. Właściwie tylko Tommy'emu udało się zasiąść między ostermalmczykami. Na początku zajmował miejsce wśród samotnych na przodzie lewego skrzydła. Wymieniał uwagi z innym chłopakiem z robotniczej rodziny i jakiś czas trzymali się razem, ale potem Framfab zwyżkował i Tommy porzucił klasę robotniczą, przenosząc się do óstermalmczyków. Prawe skrzydło tworzyli: na samym przodzie klika z Óstermalmu, w środku studenci z wymiany (którzy raczej się z nami nie zadawali) i nadęci Francuzi szwedzkiego pochodzenia (prosto z jakiegoś elitarnego liceum we Francji, ci nie zadawali się z nami zdecydowanie), a na końcu siedziała grupa, którą można było określić mianem prawicowych intelektualistów. Oni i socjałowie najczęściej zadawali pytania na wykładach i seminariach23. Zauważyłam, że frakcja socjalistyczna pomału się wykruszała, wtapiała w środek, który z kolei przechylał się na prawo. Garnitury i garsonki były coraz częstsze. Komórki coraz bardziej zaawansowane. A zwykłe termi- 23. Chociaż pytań nie zadawano zbyt wiele, a już najrzadziej na wykładach. Wszyscy siedzieli cicho. Bardzo cicho. Czasami myślałam sobie, że to ułomność, którą zaszczepiono mojemu pokoleniu: brak znaku zapytania. Uważałam, że było to powiązane z indywidualizmem. Zadawano tylko pytania na temat własnego ja". Słowa takie jak „społeczeństwo", „kolektyw" i „odpowiedzialność za innych" miały wkrótce zaniknąć. Każdy miał sam zadbać o własny los. A dla studiujących w Handlówce rzadko było to problemem. Wystarczyło zapłacić. A ci, co nie mogli zapłacić, sami byli sobie winni. „No właśnie, upośledzony umysłowo Bengcie, lat 55, synu alkoholików, z nędzną pensją z Samhallu, nie jesteś w stanie zapłacić i nie będzie leczenia ani porządnego pogrzebu. Zasiłek? Dlaczego mielibyśmy na ciebie płacić? Przecież szczęśliwie urodziliśmy się ładni, inteligentni, w bogatej rodzinie i bez widocznego kalectwa. Nie wybieraliśmy sobie nisko płatnego zawodu, kto taki wybrał, niech ma pretensje do siebie." narze ustępowały miejsca elektronicznym cackom w eleganckich skórzanych futerałach. - Może któregoś dnia przyjdę na zajęcia w garsonce -wzdrygnęłam się. - Wtedy cię porwę - oznajmiła Karolina - wsadzę do samolotu do Afryki, żebyś popracowała kilka lat jako wolontariusz w rejonach dotkniętych przez katastrofy, aż zapomnisz o istnieniu świata, w którym bieda polega na braku kapitału wysokiego ryzyka czy za dużych podatkach. Milczałyśmy przez chwilę, myśląc o biedzie. Później pojawił się Torsten Leandersson i zapewnił nas, że szwedzka gospodarka z perspektywy historycznej i międzynarodowej to najważniejszy przedmiot z całych studiów, bo bez wiedzy o powiązaniach gospodarczych Szwecji ze światem i historycznym rozwoju nic innego nie zrozumiemy. Wszystkie wstępne wykłady z każdego nowego przedmiotu zaczynały się w ten sposób. Niemal zawsze zawierały też groźby i obietnice. W pierwszym semestrze traktowane przez wielu studentów śmiertelnie poważnie, zwłaszcza przez tych bezpośrednio po liceum. Pojawiały się nerwowe pytania o przebieg egzaminów i niespokojne szepty przelatywały między rzędami ławek. Już w następnym semestrze większość wyłączała się, kiedy wykładowcy obiecywali złote góry czy piekielne męki. Wtedy też w auli zaczynały się pojawiać puste miejsca. Z czasem prześwity były coraz większe. Taka pustawa sala miała spotkać Leanderssona już na drugim wykładzie. Niezasłużenie. Był dobrym wykładowcą, nawet jeśli zbyt często robił dygresje, na przykład jak cena kilograma złota zmieniała się z biegiem czasu w różnych krajach i jak to z kolei wpływało na przemysł jubilerski i gotowość mężczyzn do obdarowywania żon biżuterią, co ze swej strony miało wpływ na statystykę rozwodów. Przypominał mi niektórych nauczycieli z mojej wcześniejszej kariery szkolnej. Tellingego, który uczył mnie od klasy czwartej do szóstej. Urbana Żółwia z końca podstawówki. Szarą Mysz z liceum. Sypały się na nich gumki i szyderstwa. Na szpakowate, kędzierzawe włosy Leanderssona nic się wprawdzie nie sypało, ale sala wykładowa miała witać go pustkami. Jednak na pierwszym wykładzie frekwencja dopisała. Leandersson mówił o wzrostach i spadkach ceny złota, szwedzkim potencjale intelektualnym i krachu Kreugera. Opowiadał o znaczeniu szwedzkiego przemysłu muzycznego dla PKB, co zilustrował trzeszczącym nagraniem (przyniósł ze sobą magnetofon) Abby i Roxette. Zapytał, ile osób chodziło do ogniska muzycznego. Niemal wszyscy - w tym i ja - podnieśli rękę. Zapytał, ile osób marzyło o zostaniu gwiazdą popu. Nikt nie podniósł ręki, niektórzy - w tym i ja - w porę się powstrzymali. Leandersson wymienił kilka znanych postaci, które studiowały w WSH, ale potem zajęły się czymś zupełnie innym niż ekonomią. - Kristian Luuk - powiedział. - Zabawa w pomidora w telewizji. I Bard, Alexander Bard. Army of Lovers. Naczelny gej kraju. Brzmią nazwiska znajomo? Cisza. Leandersson uśmiechnął się niepewnie. Po sali krążyły westchnienia i szydercze chichoty. - Tak naprawdę to biseksualista - rzucił ktoś z anonimowego środka. - Oj, ale się można pomylić! - zaśmiał się Leandersson. - Więc naczelny bi. Krajowy bi! Ha, ha. Był to piskliwy i desperacki śmiech. Westchnienia i szydercze chichoty nasiliły się. Leanderssonowi bardzo zależało na popularności i nazbyt rzucało się to w oczy. Może w tym leżała przyczyna naszych pustek na wykładach. Żebranie o sympatię było żałosne. Prosząc, nic się nie dostaje, trzeba zdobywać. W jakimś stopniu szkoła stanowiła dobitną ilustrację tezy Darwina o doborze naturalnym. Ci, którzy trafili na tę uczelnię, należeli już wprawdzie do elity lub, jeśli kto woli, byli „najlepiej przystosowani" (co w rzeczy samej można, a nawet trzeba, podać w wątpliwość) do przeżycia w najwyższej klasie społecznej. Ale żeby się w niej utrzymać, nie wolno było osiąść na laurach czy pozwolić sobie na zbyt wiele błędów. Jeśli człowiek popełnił jedno faux pas za dużo, nie dopasował się „we właściwy sposób", żebrał o sympatię, wtedy spadał. A ponieważ znajdował się wysoko, upadek był bolesny. Leandersson prosił o sympatię. Tego było za wiele. Prośbę nagradzano pustymi ławkami. W przerwie zeszłyśmy z Karoliną do samorządowego pubu na kawę. Usiadłyśmy na zniszczonych kanapach, rozglądając się za Joakimem. Nigdzie nie było go widać. W przeciwieństwie do Lukasa i Angeliki Thaung, którzy siedzieli blisko siebie i wertowali numer Elle, kolportowanej czasami na uczelni za darmo w nakładzie odpowiadającym liczbie studentek. Czasopismo, leżące w paczkach w pubie, często znikało też i w męskich teczkach. Raz do roku na uczelni pojawiali się przedstawiciele żurnali, domów mody, koncernów kosmetycznych i tym podobnych. Zatrudniali niemal wyłącznie ładne studentki i przystojnych studentów. Podzieliłam się tą uwagą z Karoliną. Skinęła głową. - Sprzedają nie tylko markę, ale też twarze i ciała pracowników. Pewnie istnieje wyraźnie proporcjonalna zależność między wyglądem a wysokością pensji, w każdym razie w przypadku kobiet. I to nie tylko w tej branży. Za to mężczyźni mogą być brzydcy i grubi, a i tak zostają dyrektorami generalnymi czy naczelnymi dużych spółek giełdowych. Wymień mi brzydką grubą kobietę, która jest dyrektorem! - Ja w ogóle znam mało kobiet, które są dyrektorami - powiedziałam. - I dużo więcej nie poznasz, biorąc pod uwagę zachowanie studentek na tej uczelni. Czekałam na dalszy ciąg. - Pozwalają chłopakom zajmować niemal wszystkie stanowiska przewodniczących w sekcjach - powiedziała i zaczęła przewracać oczami. - Pozwalają chłopakom dominować na seminariach. Pozwalają im brać najlepsze praktyki. Większość z nich akceptuje, że na początku będą miały niższą pensję. Milczą. To dzięki temu mężczyźni mają władzę. Przez milczenie kobiet. - Zależy to tylko od kobiet? - Nie powinno, ale naprawdę myślisz, że mężczyźni dobrowolnie podzielą się władzą? Powiedziałam, że mam taką nadzieję. Nazwała mnie naiwną. Powiedziałam, że jest więcej mężczyzn pokroju Joakima i że w naszym pokoleniu równouprawnienie jest jak dotąd największe, co także w przyszłości powinno znaleźć odbicie w pozycji kobiet w gospodarce i społeczeństwie, a także w wysokości pensji. Karolina stwierdziła, że większość chłopaków z generacji X skorumpuje się i zapomni o swych równościowych ideałach, jak tylko dostaną dobrze płatną pracę z odpowiednio licznymi przywilejami, do których szybko się przyzwyczają i które będą uważali za oczywiste. - Przypomnij sobie tę obrzydliwą męską klikę, która szyderczo się uśmiecha, gdy tylko usłyszy o równouprawnieniu - kontynuowała rozzłoszczona swoją krucjatę. - Uczelniani libertarianie - wzdrygnęłam się. Skinęła głową. - Oni i jeszcze kilku. Na przykład chłopak, który kandydował na przewodniczącego Sekcji ds. Równouprawnienia. Napisał w programie wyborczym, że chce zadbać, by dziewczyny mniej przejmowały się wynikami w nauce, a bardziej wyglądem. Mają bowiem pełnić głównie funkcję ozdoby, a na imprezach materacy. Oficjalnie zaprzeczał, kiedy go pytano, aleja wiem, że to jego prawdziwe poglądy. I wygrał. Z dużą przewagą. - Przecież przewodniczącą jest Sara Greiff - zwróciłam uwagę. - Rektor wolałby pewnie, żeby ją odsunięto na rzecz Emila, ale nie odważył się zaryzykować, ponieważ Sara zna kilku naprawdę wpływowych dziennikarzy. Kazał więc Emilowi zrezygnować. Odchyliła się w tył i nad czymś się zastanawiając, popijała kawę. Oczy biegały jej we wszystkie strony. Nie spotkałam jeszcze nikogo, kto miałby w sobie tyle złości, i to uzasadnionej. Tyle że to wyczerpywało. Ciągle wydawała się bliska załamania. - Musimy iść - pokazałam na zegarku, że jest piętnaście po jedenastej. Wróciłyśmy do auli, żeby wysłuchać drugiej części wykładu Leanderssona. - Referaty - zakończył. - Obowiązkowo. Mają większy wpływ na ocenę końcową niż egzamin. Otarł pot z czoła. - Widzisz, jaki jest przerażony? - szepnęła Karolina. Byliśmy wilkami. On jagnięciem. Na razie odgrodził się od nas przyszłym egzaminem i obowiązkowymi referatami. To była jego jedyna siła. Rozległy się sygnały niewiadomej liczby zegarków. Czas na lunch. Karolina miała apetyt na sushi. Ja chciałam pójść do cukierni Nyberga i pomyśleć. Żadna z nas nie chciała ustąpić. Karolina poszła więc, żeby najeść się surowych rybek o wytrzeszczonych oczach i różowych wnętrznościach. Zostałam jeszcze chwilę na balkonie i patrzyłam na Leanderssona, który składał swoje papiery. Drżały mu ręce. Chciałam go zapytać, czy prosi o łaskę, kiedy topór spada, ale postanowiłam z tym zaczekać. Lukas czekał już przy balustradzie na Dworcu Centralnym. Nie podeszłam do niego od razu, tylko zatrzymałam się na wpół schowana za kolumną. Odnotowałam dwie rzeczy: 1. Kilka razy wychylił się nad balustradą tak daleko, że istniało pewne niebezpieczeństwo, że spadnie na dół. 2. Zachowywał się jak obcy czy turysta, który chce wtopić się w nowy świat. Pierwsza rzecz upewniła mnie w przekonaniu, że mieliśmy wspólne zainteresowania. Druga rzecz upewniła mnie, że siedział w klatce. I chciał z niej wyjść. Później, na wpół biegnąc, zjawiła się Elisabet z komórką przyciśniętą do ucha, torebką obijającą się o biodro i brązową damską teczką ze skóry w prawej ręce. Ubrana była w błękitny kostium, miała czarne botki na wysokim obcasie, a starannie umalowaną twarz otaczały perfekcyjne złote loki. Niemal zapragnęłam, żeby miała chociaż kilka pryszczy. Lukas i Elisabet objęli się, całując w policzki, a jednocześnie Elisabet kończyła rozmowę telefoniczną. Lukas przyjął teraz postawę całkowicie odmienną niż przed chwilą. Zmienił się w Lukasa z Óstermalmu i handlowca, który podmuchiwał w grzywkę i śmiał się. kiedy trzeba i jak trzeba. Elisabet sprawiała wrażenie bardzo zdenerwowanej naszą wyprawą na przedmieścia. Kilka razy dzwoniła z komórki, zapewne do swoich przyjaciółek, żeby uzyskać moralne wsparcie. Gdy tylko odwracała się do Lukasa plecami, ten wypadał nieco z fasonu LÓH. Podeszłam do nich, przeprosiłam za spóźnienie i zeszliśmy do metra, żeby pojechać do Rinkeby. Jakiś naćpany chłopak chodził wzdłuż peronu i krzyczał do ludzi, że ich pochlasta, jeśli nie przestaną się gapić. Zaatakował staruszkę z balkonikiem, która popchnięta wpadła na mocno zbudowanego mężczyznę, ten odsunął się, udając, że ani ona, ani naćpany nie istnieją. Na szczęście narkoman stracił zainteresowanie staruszką, która zszokowana opadła na ławkę i zaczęła się trząść. Balkonik leżał kawałek dalej. W wózku krzyczało dziecko. Para w średnim wieku kłóciła się tak głośno, że wszyscy dookoła mogli dowiedzieć się o ich nieudanym życiu seksualnym. Poczułam się źle. Nie byłam zdolna do obojętności. Byłam naćpana razem z narkomanem. Trzęsłam się ze staruszką. Krzyczałam z dzieckiem. Kłóciłam się z tymi, którzy się kłócili. Chyba się zachwiałam, bo Lukas chwycił mnie za ramię i zapytał, czy wszystko ze mną w porządku. Powiedziałam, że wszystko w porządku poza tym, że jestem nadwrażliwa wszystkimi zmysłami. Wtedy po raz pierwszy popatrzył prosto na mnie. Jakby nagle odkrył, że jestem czymś więcej niż tylko numerem indeksu, będącym przez przypadek ambasadorem Handlówki podobnie jak on. Na miejscu w Rinkeby Elisabet wyciągnęła opis drogi do szkoły, którą mieliśmy nie daleko, zdążyłam jednak poczynić sporo ciekawych obserwacji: 1. Stanowiliśmy białą mniejszość wśród tłumu ludzi o kolorze skóry wahającym się od jasnobeżowego po czerń węgla. 2. Nasz kolor (czy raczej jego brak) przyciągał spojrzenia zarówno przychylne, jak i nieprzychylne (wynoście się, szwedzka hołoto, na swój teren i nie przyjeżdżajcie tutaj, żeby zabierać nam dziewczyny/chłopaków, pracę, mieszkania i nasze zasiłki). 3. Domy przypominały Idun. Wysokie budynki o brzydkich fasadach. Asfaltowe podwórka. Beton. Kilka trawników. Wszędzie bawiące się dzieci, które pokazywały na nas palcami i wykrzykiwały coś w tysiącu różnych językach. 4. Ludzie z tego samego kraju i tej samej rasy trzymali się razem, byli więc podwójnie oddzieleni - od Szwedów i od siebie nawzajem. 5. Niektórzy sprawiali wrażenie, że się nas boją i mocno ściskali swoje torby. Między innymi stara Cyganka, która poszła inną drogą, gdy nas zobaczyła. Doszliśmy do szkoły, niskiego zniszczonego budynku na asfaltowym podwórku, na którym tu i ówdzie stali znudzeni uczniowie. Patrzyli na nas, jakbyśmy byli z innej planety. Dziewczyny, które wyglądały jak sklonowane (czarne obcisłe spodnie, staniczki push-up pod czarnymi obcisłymi koszulkami, które odsłaniały brzuch, czarne skórzane kurtki, brzęczące ozdoby, nieforemne adidasy lub czarne cienkie trzewiki na wysokim obcasie, długie czarne włosy z rudymi lub blond pasemkami i ostro umalowane twarze) wypuściły dym z papierosów w naszą stronę i zaczęły chichotać. Kiedy przechodziliśmy obok nich, jedna zawołała: - Szwecja jest w drugą stronę! Zapytaliśmy innych uczniów o drogę do sekretariatu. W środku poproszono nas, byśmy usiedli i zaczekali na dyrektorkę. Usiedliśmy na kanapie o pociętych nożem siedzeniach. Rozejrzałam się. Zniszczone pomieszczenia. Zniszczone meble. Stos starych krzeseł w kącie. Kilka plakatów na ścianach. Pojawiła się jakaś kobieta z mopem i przetarła podłogę przed naszymi nogami. Ktoś zapukał tuż przy nas w szybę. Trzy ciemne twarze przyciskały nos do szyby i śmiały się. Elisabet zapaliła papierosa i nerwowo się zaciągnęła. Tabliczkę z napisem PALENIE WZBRONIONE zignorowała. Chwilę później podeszła do nas bardzo czarna kobieta około czterdziestki. To była dyrektorka. - Uczniowie bardzo się cieszyli dla spotkania z wami - powiedziała po przywitaniu. - Przygotowili wiele pytań i myślę, że niektórzy naprawdę zainteresowani studiowaniem ekonomii w tej szkole, co mówiliście. Poszliśmy do pokoju nauczycielskiego. Dyrektorka, która nazywała się Nehlah i pochodziła z Nigerii, poczęstowała nas kawą i ciastkami. Opowiedziała nam o szkole, uczniach i trochę o lekcjach. Zauważyłam, że brakowało jej trzech palców u lewej ręki. - Teraz wy opowiedzą o sobie, kim będziecie, jak będziecie duże? - Ja będę pracowała w firmie konsultingowej w Londynie - powiedziała Elisabet. - Dostała już pani praca? - zapytała Nehlah. - Mam trochę kontaktów - Elisabet ogrzewała dłonie, obejmując filiżankę. Nehlah skinęła głową, uśmiechnęła się i odwróciła do Lukasa. - Nieruchomości - powiedział - mój ojciec jest w tej branży. Też chciałbym być na arenie międzynarodowej. Nowy Jork, Londyn, Paryż, Singapur i może Tokio. Brzmiało to tak, jakby recytował wyuczoną lekcję. Nehlah skinęła głową i zwróciła się ku mnie. - Nie wiem jeszcze, ale chyba będzie to miało coś wspólnego i z Bogiem, i z Mamoną. Nehlah zaśmiała się i powiedziała, że czytała w gazecie o księdzu, który wyświęcał różne marki, zanim zaczęto je lansować na rynku. Wyjaśniłam, że miałam na myśli coś innego. Potem poszliśmy do klasy, w której czekały na nas trzydzieści cztery mniej lub bardziej ciemne i dwie białe twarze. Uczniowie odnieśli się do nas podejrzliwie, ale z zaciekawieniem. Zapytali, po co do nich przyszliśmy. Byliśmy przecież biali i bogaci, co oni mogli nas obchodzić. Powiedziałam, że wprawdzie jestem biała, ale wcale nie jestem bogata. Elisabet i Lukas milczeli. Uczniowie zapytali, czego się uczy w Handlówce, kim się jest po studiach i co to daje. Lukas wymienił władzę i pieniądze. - My i tak nie dostaniemy pracy, jesteśmy kolorowi -powiedział chłopak, który dumnie dodał, że pochodzi z Somalii. - Wszyscy z dyplomem Handlówki dostają pracę -odparła Elisabet, wyświetlając na ścianie jedną ze swoich eleganckich folii. Przedstawiła statystykę. Liczby pokazywały, że studenci WSH zawsze dostawali pracę zaraz po dyplomie, o ile sami nie rezygnowali, żeby zająć się czymś innym. Zaczęła też ich kusić wysokością pensji. Rozdziawili buzie. - Shit, czterdzieści tysięcy miesięcznie, kiedy człowiek ma dwadzieścia pięć lat! Mój stary potrzebuje, kurde, prawie roku, żeby tyle zarobić - powiedział chłopak wyglądający na Irańczyka lub Irakijczyka. - Stary nie ma takiej kasy ale zna jednego gościa. Araba, który ma, kurde, forsy jak lodu, bo siedział na ropie, kiedy mieszkał w Arabii Saudyjskiej, 33 - Czy po studiach w Handlówce będzie się tak bogatym? - zapytała Hinduska, podnosząc rękę. - Na pewno łatwiej dostać pracę, w której zarobi się więcej niż na sprzątaniu - wyjaśnił Lukas. - Chociaż Arab jest sfrustrowany, a stary szczęśliwy - dodał Irańczyk/Irakijczyk. - Człowiek nie jest sfrustrowany dlatego, że jest bogaty - orzekła Elisabet - to kwestia charakteru, zależy od genów, a nie od pieniędzy. - A skąd to, cholera, wiesz? - zapytała jedna z dwóch białych dziewcząt. - Jest to tak oczywiste, że w ogóle nie będę o tym dyskutowała. - Dlaczego, przecież to ważne, bo jeśli mam być bogata, a potem sfrustrowana, to wcale nie chcę być bogata, bo lepiej być biednym, ale szczęśliwym, nie? - Ja jestem bogata! - prychnęła Elisabet. - I wcale nie jestem sfrustrowana. W klasie zrobiło się cicho. Wszyscy gapili się na Elisabet. Elisabet wyglądała przez okno. - Nic na to nie mogę poradzić - powiedziała, kiedy milczenie przeciągnęło się ponad minutę. Nastrój nieco się poprawił. Uczniowie zadali jeszcze kilka pytań, potem rozdaliśmy materiały, między innymi Poradnik dla kotów i ostatni numer Minimaksa. - Możecie przyjechać i zobaczyć uczelnię od środka -zaprosiłam - wystarczy, że skontaktujecie się ze mną, Lukasem lub Elisabet. - Może być fajnie - powiedział Somalijczyk - dawno nie byłem w ZOO i nie oglądałem Svenssonów. Klasa zaśmiała się. Hinduska podniosła rękę. - Czy to bezpieczne? - zapytała. - Słyszałam, że w mieście biali chłopcy gwałcą kolorowe dziewczyny. Lukas wyglądał na obrażonego. Elisabet wyglądała, jakby szukała wyjścia. Nie sądzę, żeby pojechanie do miasta było dla ciebie bardziej niebezpieczne niż dla mnie i Elisabet przyjazd tutaj - powiedziałam. W drodze powrotnej nie odzywaliśmy się. Elisabet była blada, zmęczona i jakby niespokojna. Lukas wydawał się nad czymś zastanawiać. - Do zobaczenia w szkole - wymamrotała Elisabet, wysiadając na stacji Slussen, skąd miała podejść do swojego chłopaka mieszkającego przy Mariatorget. My z Lukasem pojechaliśmy dalej w stronę T-Centralen. Gdy tylko Elisabet wysiadła, Lukas zapytał, co miałam na myśli, mówiąc, że jestem „nadwrażliwa wszystkimi zmysłami". Wyjaśniłam, że nie umiem odepchnąć od siebie ludzkiego bólu. Zapytał, czy to bardzo uciążliwe. Nie mogłam zaprzeczyć. Chyba się zmartwił. I właśnie wtedy opowiedziałam mu o łasce, którą odnajdywałam w drobnych rzeczach i zdarzeniach. Pochylił się nieco w przód i poprosił, żebym podała trochę szczegółów. Opowiedziałam o uroczych białych filiżankach w cukierni Nyberga, o szeleszczących stronach w czytanej gazecie. O chłopczyku, który podparł się ręką na moim udzie, kiedy miał wstać i wysiąść ze swoim tatą z autobusu. Opisałam uczucie wywołane dotykiem małej rączki i ciepło, które rozeszło się po całym ciele. Mówiłam o zapachu domu, gdy nakładam na siebie sweter mamy, którego zapomniała podczas ostatniej wizyty. Opowiedziałam, jak czasami potrafię dzwonić do domu w środku dnia, chociaż wiem, że mama i tata są w pracy -tylko po to, by usłyszeć sygnał domowego telefonu i znaleźć się bliżej tego, co kocham i za czym tęsknię. Dzięki temu w jakiś sposób się tam przenosiłam. Wtedy wypełniała mnie łaska. Przerwałam ; jeszcze. Poszukałam w myślach. I znalazłam czerwonego pajączka, który tego ranka wpełzł na moją linie życia i zatrzymał się tam, jakby odnalazł swoje miejsce. - Siedziałam chyba z pół godziny i na niego patrzyłam. - A w szkole? - zapytał. Wymieniłam Joakima i Karolinę. Opowiedziałam o ostatnim piętrze biblioteki, wśród zagranicznych rarytasów, późnym wieczorem, kiedy wszędzie panowała cisza. I o auli, kiedy nikogo tam nie było. - Lubię zwłaszcza balkon - powiedziałam - na wykładach prawie zawsze tam siedzę, o ile oczywiście nie mam potwornej chandry. Lubię wysokości i balustrady, przez które mogę się przechylać. Lekko zesztywniał. Potem ujawnił własną fascynację balustradami. - Jest taka balustrada w domu moich rodziców -powiedział - na drugim piętrze, nad schodami. Za nią przepaść na dziesięć metrów. Gabinet Leanderssona znajdował się na samym końcu wąskiego korytarza, w którym stały kopiarka i stary nieużywany faks. Gabinet był mały, z książkami i papierami od podłogi po sufit. Żadnych okien. Żadnego widoku na zewnątrz. Tylko do wewnątrz. Zapytałam go o takie spojrzenie do wewnątrz dotyczące łaski. Zatkało go, nie spodziewał się takich pytań - przyszłam przecież, żeby przedyskutować pracę zaliczeniową, ale gdy go odetkało i zrozumiał, że pytam poważnie, powiedział: - W czasach parytetu złota, przed pierwszą wojną światową, wartość złota była stała niezależnie od tego, co się działo z innymi walutami. Myślę, że to, co w samym środku człowieka, jest jak złoto w tamtym czasie i tej wartości nikt nie może mu zabrać. Ta świadomość jest dla mnie łaską. Odchylił się w tył i spojrzał na mnie z zastanowieniem. Potem zapytał, do czego wykorzystam tę odpowiedź. - Może do pracy, ale domyślam się, że nie chce pan być cytowany? - O czym zamierza pani napisać? - O wartości człowieka na rynku. O przepaści między ideałami a rzeczywistością. O historycznym rozwoju w XX wieku. Jakie czynniki określały i określają dużą i małą wartość. Jak zmieniały się te czynniki. Dlaczego wartość przypisuje się kobiecie i mężczyźnie. Między innymi. - Materiał na pracę doktorską. Co najmniej. I proszę wziąć pod uwagę, że objętość pracy nie ma przekroczyć ośmiu stron, powinna się chyba pani ograniczyć. - To ograniczę się do płci - powiedziałam po chwili namysłu. - W jakimś szczególnym aspekcie? Przejrzałam te dwie dziesiątki aspektów w kategorii płeć, jakie miałam zapisane w swoim czarnym notesiku. Przestałam wertować, kiedy doszłam do babci. Babcia leżała w szpitalu i była niezwykle wartościowa, dochodząc do siebie po operacji, którą w pewnych gazetach nazywano „marnowaniem środków społecznych", bo „pieniądze na takie operacje powinny być inwestowane w zdrowie młodszych ludzi, ponieważ ci stanowią kapitał ludzki, który wciąż można spożytkować, co na dłuższą metę sprzyja PKB". - Moja babcia pracowała w banku dwadzieścia trzy lata, a gdy odeszła na emeryturę, zastąpił ją chłopak, który właśnie skończył dwadzieścia pięć lat. Jego pierwsza pensja była o trzy tysiące koron wyższa od ostatniej pensji babci. Chcę ustalić, czy taka polityka płacowa była i jest normą w sektorze bankowym. - A jak pani myśli? - Myślę, że rasizm wciąż jest powszechny. - Rasizm to mocne słowo i nie jestem pewien, czy w tym kontekście właściwie użyte. Kobiety nie są przecież rasą. - Teoretycznie nie, ale w praktyce tak. Apartheid występuje w wielu miejscach. Na tej uczelni na przykład kobiety właściwie nie mają wstępu na katedrę. Nie sądzę wprawdzie, że liczba lapsusów z ich ust byłaby mniejsza niż w przypadku wykładowców płci męskiej, ale te lapsusy byłyby innego rodzaju. Z korzyścią dla nas studentów, bo dowiedzielibyśmy się o istnieniu innych lapsów. - Czy świat byłby wtedy lepszy? - zapytał Leandersson. - Mam nadzieję, że tak - odparłam - to dlatego chcę, żeby się zmieniał, żeby był lepszy nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich. - Jest pani pewna, że nie myśli przede wszystkim o sobie? Osunęłam się nieco na krześle. Zawsze się nieco osuwałam, gdy czułam, że ktoś ma nade mną przewagę. Najlepszym rozwiązaniem byłoby oczywiście wyprostować się i udawać pewną swego, ale miałam wrażenie, że przed Leanderssonem nie muszę grać. - Nie, nie jestem pewna, ale człowiek zawsze może mieć nadzieję, że jest w nim szczypta dobra. - Przez dobro rozumie więc pani myślenie o innych ludziach? - Może - powiedziałam, nie wiedząc, czy to właściwa odpowiedź. Leandersson zamilkł i zwrócił wzrok ku ścianie, w której powinno być okno. - Czasami dobry uczynek jest głęboko samolubny -odezwał się, nie precyzując, co ma na myśli. Może chodziło mu o to, że najpierw człowiek musi unieść siebie, zanim uniesie innych. Że najpierw musi pokochać siebie, zanim pokocha innych. Chociaż co było kurą, a co jajkiem? Może człowiek nie zdaje sobie sprawy, że nie udźwignie siebie, dopóki nie udźwignie całej masy innych ludzi, może nie jest zdolny obdarzyć samego siebie miłością, dopóki nie obdarzy nią innych? - Chce więc pani pisać o pensjach urzędników bankowych płci żeńskiej w odniesieniu do pensji ich kolegów? - przerwał Leandersson moje rozważania. Pokręciłam głową. - Chcę pisać o pensjach urzędniczek bankowych w odniesieniu do pensji urzędniczek bankowych płci męskiej. - Czy przedszkolanka musi być kobietą? - uśmiechnął się Leandersson. Joakim czekał na mnie przed Sostą. Był całkowicie pochłonięty Szczurzycą Guntera Grassa, kiedy poklepałam go po ramieniu. - Szczurzyca to po Speerze jedna z najlepszych rzeczy jakie czytałem. Niemal nabieram ochoty, żeby udać się na rekonesans do kanalizacji. - Zaczekaj tylko, aż będziesz miał katar. Pokręcił głową i wyjaśnił, że chce być szczurem jak inne szczury bez jakiegokolwiek przytępiania zmysłów. Chciał być trzeźwym odkrywcą podziemnych regionów. Zamówiliśmy po cafe au lait i stanęliśmy przy stoliku. W tej kafejce nie było krzeseł. Joakim skosztował pianki, spojrzał na mnie badawczo i zapytał o mój indeks. Odpowiedziałam, że w tej chwili jestem na plusie, bo mam pomysł na dobry temat pracy, ale plus mógł jeszcze przed końcem dnia zamienić się w minus. Tak się często działo wieczorami. Wtedy pojawiała się pustka. Jej przyczyną była samotność. Przyczyn samotności (w sensie: brak chłopaka) mogło być kilka: 1. Nikt jak na razie nie uznał mnie za wartą pokochania, tzn. nie spełniałam niczyich wymagań. 2. Moja skłonność do ucieczki, biorąca się ze strachu, że zagubię samą siebie, jeśli ktoś nagle uzna mnie za wartą pokochania. 3. Błąd w księgowości? Strona rozchodów (koszt kochania/bycia kochaną) przewyższała zawsze stronę przychodów (dochody z kochania/bycia kochaną), kiedy wypisywałam zalety i wady ewentualnego przyszłego związku. 4. Nie było nikogo, kto spełniałby moje wymagania. A jeśli był, to mieszkał na Alasce albo wyspach Fidżi. 5. Zawsze traciłam zainteresowanie, jeśli ktoś nadmiernie się mną interesował, i vice versa, co jednak utrudniało zostanie parą. - A snob z Saltsjóbaden? - zapytał Joakim, kiedy mu się poskarżyłam. - Ma na imię Lukas i wcale nie musi być snobem tylko dlatego, że jego rodzice przypadkiem mieszkają w Saltsjóbaden. Joakim nic nie odrzekł. Z pewnością pomyślał, że się sprzedaję. I że przyjdzie mi za to zapłacić. - Pociągają go balustrady - dodałam - i chce się wyrwać z klatki. Joakim skinął głową i dopił kawę. Potem wyjawił mi, że całą noc siedział przy pogrążonym w depresji koledze. Mimo to nie czuł zmęczenia. - Jestem przyzwyczajony - uśmiechnął się smutno. -Połowa moich znajomych łyka antydepresanty, a druga połowa mówi, że powinna wybrać się do psychiatry. Jesteśmy dziećmi chemii. Ty. Ja. Oni. Ten kolega kilka razy truł się tabletkami nasennymi i był bliski śmierci, ale w ostatniej chwili dzwonił do psychiatryka, przyjeżdżała karetka i pompowali mu żołądek, a potem wypisywano mu nowe antydepresanty, które łykał przez jakiś czas, ale w końcu skutki uboczne tak dawały mu się we znaki, że znowu popadał w depresję i truł się tabletkami, po które poszedł do nowego psychiatry. Powiedziałem mu, że musi wziąć się w garść. Człowiekowi nie wolno upaść tak nisko, że zaczyna myśleć o samobójstwie. - Dlaczego nie? - zapytałam. - Człowiek decyduje przecież sam o sobie, a może nie? Joakim pokręcił głową. - Wolność którzy uważają, że mogą zrobić ze sobą wszystko, nawet sprzedać się w niewolę czy odebrać sobie życie. Ale człowiek nie może dobrowolnie pozbawiać się wolności, jeśli nigdy nie będzie mógł jej odzyskać. - Nie tęsknisz czasami za brakiem wolności? - zapytałam. - Żeby nie trzeba było samemu myśleć? - Coś w stylu wstąpienia do sekty? Nie. To byłoby marnowaniem życia. Odszedł po dolewkę. Skorzystałam z okazji, wyłowiłam z kieszeni notatnik i zapisałam: NIE WOLNO MI UPAŚĆ TAK NISKO, ŻE ZACZNĘ MYŚLEĆ O SAMOBÓJSTWIE. Często notowałam słowa innych, które mądrze brzmiały. Niekiedy sama wpadałam na coś mądrego, chociaż własne mądrości trudniej przychodziło mi traktować poważnie. Miałam nadzieję, że nie była to typowo kobieca cecha. Ponownie sięgnęłam po długopis: TRAKTOWAĆ WŁASNE MĄDROŚCI RÓWNIE POWAŻNIE JAK NA PRZYKŁAD MĄDROŚCI JOAKIMA. Kiedy Joakim wrócił, opowiedział, że znalazł w Internecie kilku Amerykanów, którzy podawali się za dyplomowanych akcjoterapeutów, ale żadnego Szweda. Obdzwonił psychologów, zarówno prywatnych, jak i pracujących w publicznej służbie zdrowia, ale wszędzie odpowiedź była przecząca. Dzwonił też do różnych kościołów i mniej lub bardziej podejrzanych kółek religijnych, ale z równie miernym skutkiem. W końcu skontaktował się z Anonimowymi Alkoholikami, ale powiedzieli mu tylko, że jeśli chce uwolnić się od alkoholizmu, musi najpierw przyznać, że jest alkoholikiem, a nie owijać w bawełnę, że jest uzależniony na przykład od akcji. - Zadzwońmy do Thomasa Di Levy24 - powiedziałam - albo Runara Sogaarda25. 25. Pastor, członek charyzmatycznego ruchu zielonoświątkowego pojawiający się w mediach (przyp. tłum.}. - To równie dobrze możemy sami pobawić się w terapeutów. Nie znaleźliśmy żadnego rozwiązania, toteż postanowiliśmy odłożyć to do jutra. Rozstaliśmy się. Joakim zniknął w tłumie na Sveavagen, żeby zajrzeć do starego zapuszczonego sklepu z płytami, w którym wyszukiwał rarytasy, a ja poszłam do sali komputerowej, żeby sprawdzić pocztę. Dostałam e-maila od Tommy'ego. Pisał, że następne spotkanie grupy SAA odbędzie się w środę 29 marca o godz. 19.00 w Sali Giełdowej. Na drugim spotkaniu SAA omawiano nie tylko punkt drugi 12-stopniowego programu - Określ sytuacje, które wywołują ataki nałogu. Opisz swoje uczucia i myśli sprzed i po ataku. - ale i kwestię, jak Kapitał stał się Bogiem, którego ludzie czczą bardziej niż wszystko inne, nawet bardziej niż miłość. Poruszył ją jeden z socjałów podczas poczęstunku, który miał zakończyć spotkanie, a stał się początkiem niekończącej się dyskusji. Niektórzy uważali, że nie ma sprzeczności między Kapitałem a miłością. Inni twierdzili, że Kapitał w każdej epoce zabijał miłość. - Na przykład przyczyną rozwodów - powiedział jeden z trzech nowych członków - jest często kłótnia o pieniądze. Moja poprzednia dziewczyna żądała, żebyśmy za wszystko płacili po równo. Chciała kupować drogie ciuchy za moje pieniądze. W końcu się sprzeciwiłem. Wtedy mnie rzuciła. - Gdybyś ją dostatecznie mocno kochał, to byś się nie sprzeciwiał - stwierdziła Angelica. - Kochałem ją, ale to działało mi na nerwy i pochłaniało moje pieniądze na studia. - To dlatego musisz dorabiać w SSU? To pytanie Angeliki pozostało bez odpowiedzi. Do głosu doszli inni. Oskarżyli socjalistów, że marnują Kapitał na niewydolny sektor publiczny, który nie bierze pod uwagę życzeń jednostki. Socjałowie zrewanżowali się prawicowcom oskarżeniem o udostępnianie Kapitału wąskiej garstce i tak już bogatych ludzi. - Zarozumiałe dzieciaki prawicowców chodzą do elitarnych szkół, za które płacą ich rodzice, i nie muszą stać w kolejce do lekarza, bo mogą kupić sobie miejsce w eleganckiej klinice, gdzie dostają osobny pokój i smaczne posiłki w odpowiadających im godzinach, a nie jak w zwykłych szpitalach śniadanie o jedenastej, obiad o dwunastej, kolację o wpół do trzeciej, a potem pacjent ma iść spać - powiedział jeden z socjałów. - Tak, ale problem leży gdzie indziej: ludzie w tym kraju nauczyli się, że państwo wszystko im załatwia -odparł przewodniczący - i narzekają, kiedy odkryją, że to, co dostają od państwa, nie jest najwyższej jakości. Zauważyłam, że Tommy był zmęczony i trochę smutny. Siedział wciśnięty między przewodniczącego a socjała, którzy kłócili się dalej i nie dopuszczali nikogo innego do głosu, przez co sala powoli pustoszała. Wyszłam prawie równocześnie z Angeliką, która wślizgnęła się do Fitness Center koło WSH - budynek był przeszklony, dzięki czemu można było obserwować wysportowaną klientelę. Fitness Center otwarte było całą dobę i zdarzało się, że turyści (zagraniczni i krajowi) zatrzymywali się przed szklanymi ścianami i fotografowali. Pewnego razu przechodziłam z babcią - która wówczas miała jeszcze dość siły, żeby mnie odwiedzać, a nawet pójść na spacer - koło tego klubu. Babcia zatrzymała się, patrząc na ludzi po drugiej stronie szyby. Potem się rozpłakała. Pomysł SAA można chyba nazwać strzałem startowym. Później nastąpił bieg długodystansowy. Robiły się zakwasy. Niektórzy odpadali. Inni natomiast biegli dalej, choć nie bardzo wiedzieli dokąd. Taki bieg bez konkretnego celu był czymś niespotykanym w WSH. Większość dokładnie wiedziała, dokąd zmierza, jak ma się tam dostać i dokąd skieruje się potem. Wyżej. Ciągle wyżej. Ale po co? Odpowiedź: Po więcej pieniędzy. Po więcej władzy. Ale po co? Odpowiedź: Więcej zawsze znaczy lepiej. - Jeśli człowiek przekroczy pewną granicę - to była Karolina, z którą spotkałam się następnego dnia po zebraniu SAA - to mu odbija i chce mieć więcej tego, czego i tak ma już za dużo. To zabójcze, nie tylko dla dotkniętych tą chorobą, ale i dla całej ludzkości. Bo to więcej trzeba skądś brać. Usiadłam na ławce w pobliżu placu dla skaterów między Handlówką a McDonaldem. Nastoletni i młodsi chłopcy jeździli na rampach w górę i w dół. Kilku z nich miało w przyszłości należeć do elity. Jak ja. Inni mieli należeć do motłochu. Jak mężczyzna, który chował się w śpiworze rzut kamieniem ode mnie. W szparze między śpiworem a czerwoną włóczkową czapką widać mu było tylko oczy i kawałek nosa. Koło niego leżała reklamówka z pustymi puszkami. Zastanawiałam się, czy łatwo, czy trudno stać się takim jak on. Czy to był wybór. Czy sam za to odpowiadał. Zastanawiałam się, co o mnie myśli. Może, że jestem taka jak wszyscy, mam dach nad głową i zapewniony dobrobyt. Skupioną na sobie egoistką, która nic nie wie o jego rzeczywistości ani wcale nie chce wiedzieć. Która odsyła do opieki społecznej. Ale opieka coraz częściej odsyłała do organizacji charytatywnych. Organizacje charytatywne robiły bokami. Członkinie Armii Zbawienia postarzały się, a nikt nie kwapił się do przejęcia pałeczki. Generacja X nauczyła się żyć według motta „martw się o siebie, innych olewaj". Wszystkie siatki ochronne zdjęto. Ci, co zaczęli spadać, spadali. Wciąż spadali. Aż w końcu chowali się głęboko w śpiworze, mając koło siebie reklamówkę z pustymi .mi. Oto Szwecja dwa tysiące lat po Chrystusie, pomyślałam. Potrzebujemy Zbawiciela. Sekretarka dyrektora banku przybrała inny ton, kiedy powiedziałam, że jestem studentką Wyższej Szkoły Handlowej. Była to raczej reguła niż wyjątek. Zaczęłam się przyzwyczajać. Zaczęłam się tego spodziewać. Zaczęłam to wykorzystywać niczym kartę atutową, kiedy ludzie traktowali mnie jak małą dziewczynkę. „Tak, a poza tym studiuję w WSH", dodawałam często, wyczekując reakcji. Wtedy nagle okazywałam się bardzo interesującym człowiekiem, z którym warto być na dobrej stopie. - Dyrektor jest bardzo zajęty, ale chyba znajdzie dla pani chwilę w piątek - powiedziała miękkim głosem, kiedy wróciła do telefonu. Dwa dni później siedziałam w wygodnym fotelu w eleganckim gabinecie dyrektora, skąd rozciągał się widok na Sergels Torg. Plac, który stale okupowali bezdomni, bezrobotni, wagarowicze i kilku naćpanych pomyleńców. Wariat skaczący w dal, Imigrant pijący piwo i żonglujący piłką oraz Chłopak z Samhallu26 zbierający śmieci byli jak zawsze na miejscu. Pomyślałam, że Dyrektor, który widział ich niemal każdego dnia, powinien w pewnym sensie uważać ich za znajomych. Zapytałam go o to. Zaśmiał się. - Nie, nie, nie znam ich. Napije się pani kawy? Skinęłam głową. Podniósł słuchawkę i poprosił o kawę. Chwilę później weszła młoda kobieta z tacą, na której znajdowały się dwie filiżanki i talerzyk z ciastkami. Dyrektor szybko wypił swoją kawę. Sprawiał wrażenie 26 Osoby przygotowane przez państwo przede wszystkim głównym celem jest dawanie zatrudnienia osobom niepełnosprawnym (prżyp. tłum). zestresowanego i ciągle rzucał okiem na zegar na ścianie. Biurko było zasłane papierami. Niemal widziałam przez marynarkę i koszulę, jak niespokojnie bije mu serce i jak cholesterol gromadzi się we krwi. - Ja też studiowałem w Handlówce - powiedział - to był dobry okres, najradośniejszy w moim życiu, nigdy nie żałowałem, że wybrałem taką drogę życiową. Odchylił się w tył i wpatrując się w punkt tuż koło mojej twarzy, zrelacjonował mi w punktach wspaniały okres studiów. Nie dało się nie zauważyć, że nawykł do prezentacji Power-Point. Nie wiem dlaczego, ale gdy na niego patrzyłam, przyszedł mi do głowy Leandersson. Może dlatego, że obaj sprawiali wrażenie ludzi, którzy wylądowali w całkowicie złym miejscu rzeczywistości, ale zdecydowali się tego nie dostrzegać. - Właściwie to zastanawiam się, czy by nie zostać reżyserem zamiast ekonomistką - powiedziałam, żeby go sprawdzić. - Marzyłam o tym od dziecka, a człowiek powinien przynajmniej próbować realizować swoje marzenia, bo inaczej zawiedzie sam siebie, a jeśli zrobi to zbyt wiele razy, umrze na długo przed swoją fizyczną śmiercią, nie sądzi pan? Test nie dał żadnych rezultatów. Chyba nawet nie usłyszał, co powiedziałam. - Jeśli nie zostanę reżyserem, to mogę zostać dyrektorem banku, zanim skończę trzydzieści lat - oznajmiłam. Poruszył się i zaśmiał. - Dlaczego pana stanowiska nie zajmuje kobieta? -zapytałam bezlitośnie. Przestał się śmiać i oznajmił, że wśród konkurentów nie było kobiet. Odparłam, że żaden konkurs się nie odbył, tylko dostał stanowisko. Sprawdziłam to wcześniej. - Żadna kobieta nie miała wymaganych kwalifikacji - powiedział, nie patrząc na mnie. - Moja babcia byłaby dobrym dyrektorem pańskiego banku. Pracowała w jednej z waszych filii w Uppsali. Jej ostatnia pensja była o trzy tysiące koron niższa od pierwszej pensji jej następcy. Chłopak miał dwadzieścia pięć lat. Chciałabym usłyszeć jakieś wyjaśnienie. Dyrektor długą chwilę szukał wyjaśnienia, które byłoby do przyjęcia. Nie zadowoliło mnie. Poprosił o wybaczenie w imieniu banku. Powiedział, że pośle babci kwiaty. - Byłoby lepiej, gdybyście zlikwidowali nierówności w waszych płacach. - W dniu dzisiejszym nie ma już żadnych nierówności - spojrzał mi prosto w oczy. Był zręczny. Może przeszedł jakieś szkolenie w sztuce wiarygodnego kłamania. Nie rozumiałam tylko, dlaczego czuł się zmuszony kłamać. Zapytałam go o to. Zrobił się strasznie czerwony na twarzy i niemal mogłam usłyszeć, jak szybko i mocno bije mu serce, jak go boli i jak jest zmęczony robieniem za stereotyp (Grubego Gościa z Gerontokracji, w skrócie 3*G), ale nie miał odwagi odrzucić tego stereotypu, zostawić za sobą tej roli, nie miał odwagi powiedzieć prawdy o sobie i społeczeństwie, powiedzieć tego, co wszyscy wiedzieli: TAK, DYSKRYMINOWALIŚMY KOBIETY W TYM BANKU, TAK, DYSKRYMINOWALIŚMY CUDZOZIEMCÓW, NIEPEŁNOSPRAWNYCH, KOBIETY W CIĄŻY, LUDZI PO 55. ROKU ŻYCIA, I TAK DALEJ, TAK, ZGRZESZYLIŚMY, ALE TERAZ WYZNAJEMY GRZECHY I PROSIMY O ROZGRZESZENIE, BO BANK TO NIC INNEGO JAK PRACUJĄCY W NIM LUDZIE, PRZEBACZCIE NAM WIĘC I POZWÓLCIE, ŻE MY WAM PRZEBACZYMY ZA TO, ŻE JESTEŚCIE UPRZEDZENI DO GERONTOKRATYCZNYCH GRUBYCH GOŚCI. - Byłby z pana dobry ogrodnik - powiedziałam i wyobraziłam go sobie chodzącego po ogrodzie i wąchającego róże. -Co? - Chciałabym zajrzeć do waszego archiwum. - Oczywiście - spojrzał na mnie dziwnie. - Nie mamy nic do ukrycia. Chwileczkę. Podniósł słuchawkę i wybrał czterocyfrowy numer, porozmawiał z archiwistą, chrząknął, marszcząc czoło, odłożył słuchawkę. - Archiwum jest niestety chwilowo zamknięte - oznajmił. - Mieliśmy tam mały pożar. Pożegnaliśmy się. Życzył mi wszystkiego dobrego i wyraził życzenie zobaczenia pracy, zanim ją oddam. - Spróbuję to załatwić - zgodziłam się - o ile oczywiście nie spłonie. Przed wyjściem z banku zapytałam kobietę z recepcji, ile cyfr mają ich wewnętrzne numery. Powiedziała, że trzy. Zapaliłam świecę, usiadłam wygodnie przed komputerem i zabrałam się do pisania, obłożona książkami z historii bankowości, które pożyczyłam z uczelnianej biblioteki, i plikiem artykułów wydrukowanych z Internetu. Popijałam kawę, posilając się glukozą. Pisałam przez całą noc i cały ranek. Kwadrans przed dziesiątą wyszłam z pokoju, zbiegłam ze schodów, wskoczyłam na rower i popedałowałam przez miasto do szkoły, na miejscu przypięłam rower i wbiegłam na szósty poziom, gdzie pracę należało wrzucić do skrzynki Leanderssona najpóźniej do dziesiątej. Leandersson był znany ze swej ekstremalnej punktualności i opróżniał skrzynkę równo o wyznaczonej godzinie. Trzy minuty przed końcem terminu wrzuciłam pracę, którą zatytułowałam Niedoceniana urzędniczka bankowa. Później chwiejnym krokiem zeszłam do kafeterii, a po mnie przyszedł Lukas, równie chwiejnym krokiem, po takiej samej nocy jak moja. Pisał o kryzysach na szwedzkim rynku finansowym i porównywał kryzys z lat trzydziestych z tym na początku lat dziewięćdziesiątych. Kupiłam sobie kanapkę i kawę. On też. Usiedliśmy przy stoliku. Byłam strasznie zdenerwowana i nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Zauważyłam, że ściął grzywkę i zapytałam, czy nie brakuje mu tego, że mógł w nią podmuchiwać. Spojrzał na mnie zdumiony. - Tak robiłem? Kiwnęłam głową i opisałam podmuchiwanie. Mogłabym też opisać bliznę w kąciku ust. I to, jak czasami niespokojnie drga mu lewa powieka. Jak opiera głowę na dłoniach, kiedy nad czymś się zastanawia, a gdy zabiera ręce, na twarzy ma czerwone pręgi. Pręgi, które powoli bledną. I jak się zmienia, kiedy oddala się od swojej kliki. Jaki jest piękny w swej bezbronności. Ale nie opisałam. To mogłoby dla niego być za wiele. Karolina i ja spacerowałyśmy tego popołudnia po Humlegarden. Poprzedniego wieczoru była na kolacji z Paasem i dyskutowała z nim o Brechcie. Na kilka sekund dotknął jej ręki. Pokazała mi, w którym miejscu. Powiedziała, że teraz czuje się więcej warta niż przedtem. - Myślisz, że człowiek jest więcej wart, kiedy ktoś go nagle pokocha? - zapytała, gdy usiadłyśmy na naszej ulubionej ławce i ssałyśmy jej pastylki na gardło o działaniu przeczyszczającym. - Myślę, że w każdym razie tak mu się wydaje, tak samo jak mu się wydaje, że czuje się lepiej, kiedy zażywa placebo. - Więc to się nie liczy? - Nie do końca mi się to zgadza, bo Leandersson powiedział, że człowiek ma stałą wartość podobnie jak złoto w czasach parytetu i ta wartość nie może się ani zwiększyć, ani zmniejszyć, niezależnie od tego, co się dzieje wokół. - Może ta wartość to minimum, poniżej którego człowiek nie może zejść, choćby czuł się bezwartościowy -zaproponowała Karolina. Głos za Zasłoną (GZZ) zapytał, jak się czuję. Powiedziałam, że czuję się zagubiona, bo nie wiem, dokąd zmierzam w życiu, wszystko jest jednym wielkim chaosem zadań, ja pragnęłam czegoś wielkiego, tymczasem kończyło się na drobnej dłubaninie, poza tym po zmianie studiów o Bogu na studia o Mamonie nie zbliżyłam się do odpowiedzi, jaki to wszystko ma sens. Byłam zawiedziona. Bolała mnie głowa od ciągłego myślenia, od ciągłego podawania w wątpliwość własnych myśli, a także od rozważania, dlaczego podaję w wątpliwość, że myślę, zamiast po prostu przejść nad tym do porządku. Nie chciałam być skomplikowana. Ale nie chciałam też być nieskomplikowana, bo to nudne i typowo szwedzkie. GzZ zaoponował, że typowi Szwedzi też są skomplikowani. Różnica między mną a nimi jest taka, że ja wygrzebuję to, co skomplikowane, zamiast zostawić w spokoju. - Cały czas zdrapujesz swoje strupy - powiedział głos, który był głosem kobiety i wydawał mi się bardzo sympatyczny. - Wiem, ale co innego mogę robić? - Spróbuj od czasu do czasu być kropką, zamiast ciągle znakiem zapytania. - Kropką? - Kropka kończy. Spoczywa. Leży tam, gdzie leży. Znak zapytania prowadzi zawsze dalej, w twoim przypadku do dalszych znaków zapytania, z rzadka do wykrzykników. Siedziałyśmy przez chwilę w milczeniu. Zasłona poruszała się lekko między naszymi oddechami. Nigdy nie widziałam właścicielki głosu. Wyobrażałam sobie, że to kobieta około pięćdziesiątki o pięknych oczach i rękach jak papier ścierny, którego używała do wygładzania nierówności u ludzi. - Coś jeszcze? - zapytała. Opowiedziałam o babci, o dyrektorze banku i o bezsilności, jaką odczuwałam, natykając się ciągle na czyhającą wszędzie niesprawiedliwość. Dlaczego byłam jak ta krowa, która dużo ryczy, a mało mleka daje? Dlaczego nie zajmowałam się niczym ważnym? Dlaczego cały czas miałam poczucie, że prawdziwe życie, to przeznaczone dla mnie, toczyło się gdzie indziej? - Czasami mam wrażenie, jakbym grała w filmie, ale kamera się zatrzymała czy zacięła, ja utknęłam w filmie, jednak reszta ekipy się tym nie przejmuje, są zadowoleni z tego, co mają, i nie interesuje ich dalsze kręcenie. - A ty chcesz biec dalej - skonstatował głos. - Tak, ja chcę biec dalej - poczułam się nagle bardzo zmęczona. Jeszcze raz zapadło milczenie. Było kojące. Pomyślałam o Lukasie. Opowiedziałam jej o nim. Opisałam podmuchiwanie w grzywkę, bliznę w kąciku ust, drżącą powiekę, głowę w dłoniach, powstające pręgi i przemianę z LÓH w kogoś, kto zdecydowanie za bardzo wychylał się przez barierki. Opowiedziałam o 70 000 sążni głębi Kierkegaarda i wyjawiłam, że chciałabym zobaczyć Lukasa rzucającego się w tę przepaść. Skoczyłabym za nim. Żadne z nas nie miałoby spadochronu. Żadne z nas nie byłoby obciążone pieniędzmi ani przedmiotami. Bylibyśmy wolni. Robili tylko to, na co przyszłaby nam ochota. Stworzylibyśmy pakt szaleństwa zmieniający świat. - A jak chciałabyś, żeby świat wyglądał? - zapytała. - Chciałabym, żeby był sprawiedliwy, pełen miłości i mniej bał się samego siebie. Co ja mam na nim do roboty. Jaki jest cel mojego istnienia. - A jak myślisz? Zastanawiałam się przez dłuższą chwilę. Potem powiedziałam, że celem mojego istnienia jest chyba być komuś potrzebną. Poszłam do Waynes Coffee na Drottninggatan, wypiłam kawę latte i tak ze trzy godziny próbowałam być kropką. Na próżno. Wzięłam więc wszystkie swoje znaki zapytania ze sobą na ulicę, na której kwiecień zmienił mnie w mokrego kota w ludzkiej postaci. Padał zimny deszcz, który natychmiast zmroził moje stopy. Zaczęłam biec, żeby się rozgrzać. Biegiem dotarłam aż na uczelnię, gdzie znalazłam schronienie w salach samorządu. Tam zderzyłam się z Angeliką Thaung, która przez kilka godzin nadużywała Nasdaqu i Dow Jonesa. Była blada i miała podkrążone oczy. Zapytałam, jak się czuje. Zaczęła chlipać i osunęła się na podłogę, zmieniając się w drżącą galaretę, która nie chciała ruszyć się z miejsca. Usiadłam przy niej i powiedziałam, że zostanę, dopóki nie poczuje się trochę lepiej. Jękliwie podziękowała. Potem zasnęła. Zapadła noc. Chciałam pójść do domu, przebrać się w suchą piżamę i wślizgnąć do łóżka. Ale ona mnie potrzebowała. Jeszcze przez małą chwilę mnie potrzebowała. Kiedy tak spała, a ja patrzyłam na falę jej pięknych jasnobrązowych włosów i idealną sylwetkę, którą zawdzięczała siłowni, sali gimnastycznej i joggingowi, kiedy patrzyłam na ciemne sińce pod oczami i delikatną bladą skórę, usiłowałam dociec, czy mogłabym ją polubić, mimo że wciąż próbowała przeze mnie przejść, gdy spotykałyśmy się w szkole, a ona była w towarzystwie swoich koleżanek. Postanowiłam dać jej drugą szansę. Uważam że niekiedy człowiek zasługuje na drugą szansę. Sama przecież chciałabym ją dostać. Zaczęło świtać, obudziła się i poprosiła, żebym nikomu nie mówiła, co się stało. Nie stać ją było na ośmieszenie się przed przyjaciółmi. To wtedy zrozumiałam, że jest bardzo biedna. Bo tak naprawdę nie miała przyjaciół. Jechałam z Lukasem jego granatowoczarnym BMW do szkoły z internatem w Sigtunie, gdzie mieliśmy opowiedzieć o studiach w Wyższej Szkole Handlowej. Elisabet wymówiła się w ostatniej chwili. Przez telefon udawała przeziębioną. Odniosłam wrażenie, że z Sigtuny miała nie tylko miłe wspomnienia. Ale oczywiście nigdy by się do tego nie przyznała. Pędząc szosą, słuchaliśmy radia. Samotni, znudzeni ludzie dzwonili do radia i mówili, że ich zdaniem imigranci powinni wynieść się ze Szwecji, że podatki trzeba obniżyć, ale nie tym nadętym sztokholmczykom, którzy i tak są za bogaci, że Szwecja powinna rozpuścić wojsko i wprowadzić armię zawodową, że kiedyś było lepiej i „o Jezuniu, babka mi się przypaliła, a nie mam za co kupić nowych składników, skąd mam brać pieniądze, dlaczego ci cholerni azylanci zabierają moje pieniądze i zasiłki, dlaczego w monopolowym jest tak drogo, a wie pan, ile w dzisiejszych czasach kosztuje odsysanie tłuszczu?" Lukas zmienił kanał. - Nie pojmuję, że nadają taką tandetę. - Dają ludziom to, czego ludzie - ich zdaniem - chcą. I jakoś zawsze szczęśliwie nie wymaga to dużego budżetu. Tak samo jest w telewizji. Zbierz paru mądrali przed wrzeszczącą publicznością i zapytaj ich o seks i związki, alkohol i dlaczego polityka to bagno. Dołóż do tego jakiś głupi teleturniej, reality show i program, w którym byle kto może zostać milionerem, odpowiadając na pytania • ulubiony kolor. sukces masz zagwarantowany. Najgorsze jest, że ludzie przyzwyczajają się do tandety i w końcu zapominają, że istnieje coś jeszcze. Czują się intelektualistami, kiedy przez pięć minut oglądają wiadomości. - Nie złość się - Lukas wyłączył radio. - Też powinieneś się złościć, skoro Szwedzi dają się ogłupiać, a nikt nie reaguje. - Czyli nie chciałabyś wziąć udziału na przykład w Robinsonie, gdyby ci zaproponowano? - Żeby stać się sławną z powodu małych piersi, porannej chandry i strachu przed wężami, sławną dzięki odpadnięciu na piątym etapie, bo współzawodnicy uznali, że nie umiem współpracować i jestem egoistką, mam obsesję na punkcie czystości i kradłam innym mydło? - Ludzie zapominają, potem nikt już nie pamięta, dlaczego jesteś sławna, a chodzisz na przyjęcia do Bin-defelda27, zapraszają cię do telewizji i wypowiadasz się o seksie, związkach, alkoholu i dlaczego polityka to bagno. - Może wcale nie mam ochoty na przyjęcia u Binde-felda, a o seksie i alkoholu i tak za dużo się mówi. - Chyba tak - przyznał Lukas - albo mówi się w niewłaściwy sposób. Tylko jaki jest właściwy i kto o tym decyduje? Jakiś czas jechaliśmy w milczeniu, zastanawiając się. Zerkałam na niego z boku. Ubrany był w ciemny garnitur i białą koszulę. Był tak przystojny, że aż przeszedł mnie dreszcz. Chciałam go dotknąć. Boże, jak bardzo chciałam go dotknąć! Skrzyżowałam ręce, obiecując sobie, że będę tak siedziała, aż dojedziemy. Czułam jego zapach. Wodę kolońską, do której powoli się przyzwyczajałam. Zapach jego ciała. Napięłam mięśnie rąk i brzucha, żeby odepchnąć od siebie ten zapach. Eau de cologne. Ciało. Muszę się pohamować, muszę się pohamować. Zacisnęłam powieki, próbując myśleć o rozkładzie _7. Michael Bildefeki, właściciel najsłynniejszej w Szwecji firmy Public Relations (przyp. tłum.). prawdopodobieństwa i wzorach do wyliczania wartości opcji kupna i sprzedaży. Bez powodzenia. Poddałam się i puściłam wodze fantazji. Marzyłam przez dłuższą chwilę. Potem Lukas coś powiedział. Nie byłam pewna, czy naprawdę, czy w moich marzeniach. - Jesteśmy na miejscu. Przysnęłaś? Wzdrygnęłam się i otworzyłam oczy. Lukas patrzył na mnie, nieświadom tego, że przed chwilą leżał ze mną na łące w namiętnym uścisku. - Nie, tylko się zamyśliłam. Jego ręka niemal dotknęła mojej, kiedy redukował bieg, hamując przed szkołą w Sigtunie. Dyrektor Gunnar Stael był starszym panem o średniej tuszy i siwiejących skroniach, z pasującą mu opalenizną i ciemnymi brwiami, które zrastały się u nasady nosa. Przywitał się z nami zdecydowanym uściskiem dłoni, po czym zwrócił się do Lukasa i zapytał, czy się przypadkiem nie znają. - Moim ojcem jest Herman af Malmer - powiedział Lukas. Stael kiwnął głową, że zna i wyjawił swoją sympatię do taty Lukasa. Zapachniało biznesowymi kontaktami. Rozsiedliśmy się w wygodnych fotelach, poczęstowano nas herbatą i pralinkami. Stael cały czas zwracał się do Lukasa, chociaż wysilał się, żeby z grzeczności raz czy drugi rzucić na mnie okiem. - Ma pan też pozdrowienia od mojego taty - odezwałam się, kiedy miałam dość występowania w roli ozdóbki. - Nazywa się Lars Bjórk. Stael szukał w pamięci mojego ojca, którego nigdy nie spotkał. - Ekspert rządowy do spraw komunikacji - powiedziałam - absolwent akademi Królewskiej. Wyprowadził się właśnie z Nowego Jorku do Danderyd i słyszał, że jadę tutaj, prosił o przekazanie, że któregoś wieczoru chętnie zjadłby z panem kolację. Stael skierował teraz całą swoją uwagę na mnie. Lukas z trudem powstrzymywał się od śmiechu. - Już chyba kojarzę - rzekł Stael i uśmiechnął się. -Czy pani ojciec gra w tenisa? - Oczywiście. Nadal gra w klasie weteranów w samej czołówce i każdego lata jeździ do Bastad na turniej. Mamy tam dom. Stael kiwał głową i miał taką minę, jakby doskonale wiedział, o kim mówię. Zapewnił, że skontaktuje się z moim tatą jak najprędzej. - Myślę, że klasa już na państwa czeka - oznajmił, wstając, kiedy zegar ścienny nad jego dużym biurkiem wybił kwadrans po drugiej. Obok zegara wisiał portret przedstawiający dyrektora odznaczonego medalami i z niebieską jedwabną wstęgą udekorowaną Trzema Koronami, biegnącą przez pierś. - Mój tata - zwróciłam się do Staela w drodze do klasy, nie mogąc się powstrzymać - dostał niedawno taką niebieską wstęgę od króla. Mój tata, łagodnie mówiąc, nie przepadał za królem. Przez całe dzieciństwo słyszałam, że ludzie nie powinni dziedziczyć tytułów, że to prymitywne i niegodne takiego kraju jak Szwecja, która poza tym była na wskroś demokratyczna. Brat mamy był rojalistą. Obiady rodzinne przebiegały w napiętej atmosferze. Zwykle spodziewałam się wybuchu trzeciej wojny światowej. - Naprawdę? - zapytał Stael. - Gratuluję. Podziękowałam w imieniu taty. Stael zapytał, czy chcę iść w ślady ojca. Powiedziałam, że chcę zajść dalej. Poczułam na plecach rękę Lukasa. Był to gest ostrzeżenia. Weszliśmy do klasy, w której zwróciło się ku nam dziewiętnaście białych twarzy i jedna ciemniejsza. Byli dobrze wychowani, skupieni i zadawali pytania o przebieg studiów, czy ciężko jest dostać najwyższą ocenę na egzaminach, miejsce z wymiany na Harvardzie, praktykę w McKinseyu28 i innych popularnych firmach konsultingowych oraz pracę w Londynie i Nowym Jorku. Niektórzy byli bardzo zdenerwowani. Jeden chłopak kilka razy pytał, czy można dostać się do WSH, mając z testu akademickiego tylko 1,9 punkta29. Lukas odpowiedział, że nie jest to całkiem niemożliwe, ale na pewno nie daje gwarancji. Chłopak, bardzo chudy, o kręconych blond włosach, opuścił rękę i zanotował coś w zeszycie. Zgłosił się inny, mający błyszczące, zaczesane w tył włosy i elegancki zegarek na przegubie ręki. - Słyszałem, że do Handlówki chodzą też komuniści, to prawda? - Jest grupa socjalistów - wyjaśniłam - ale nie umiem powiedzieć, czy jest jakiś komunista. Niewykluczone, że znalazłby się ktoś mający takie sympatie. - Jeśli są socjaliści, to z pewnością są też komuniści - upierał się chłopak. W klasie rozległy się chichoty. Dziewczyna o długich jasnych włosach i poważnym wyrazie twarzy podniosła rękę. Skinęłam w jej stronę. - Czy w Handlówce są osoby z przedmieść? 28. Firma konsultingowa przez duże F, o której ciągle mówiło się w Handlówce. Trafiali do niej tylko najwybitniejsi studenci po długim procesie rekrutacyjnym i przejściu wszelkich możliwych testów IQ i EQ. Pensje były niebotyczne z licznymi przywilejami. Ale w zamian oczekiwano wręcz katorżniczej pracy i właściwie poświęcenia życia firmie. Jeśli pracownik się sprawdzał, awansował w hierarchii i w końcu mógł zostać wybrany przez „ścisły krąg" na współudziałowca w McKinseyu. To był absolutny szczyt. W pewien sposób McKinsey i inne firmy konsultingowe przypominały małe zamknięte religie. A studenci Handlówki ustawiali się w kolejce po zbawienie. 29. Test sprawdzający umiejętność analizy i logicznego myślenia), przeprowadzany jednolicie w całej Szwecji dwa razy do roku, na podstawie którego można starać się o przyjęcie na wyższą uczelnię. (przyp. tłum.). Wymieniłam z Lukasem spojrzenia. - Tak - odparłam. Dziewczyna o długich włosach zmarszczyła czoło. - Myślałam, że Handlówka to dobra szkoła - powiedziała tym samym poważnym tonem. Chichoty nasiliły się. Zaszurały krzesła. - Bo to jest dobra szkoła - powiedziałam i nagle poczułam się zmęczona. Dziewczyna zmarszczyła czoło, spojrzała na mnie ze zdziwieniem, wydawało się, że zada następne pytanie, ale już się nie odezwała. Głos zabrał Lukas i zaczął mówić o sekcjach i samorządzie. - Jeśli ktoś jest zainteresowany pisaniem, to mamy własną gazetę, do której Stella też pisze. - Wiem - powiedział chłopak z zegarkiem - mój brat był naczelnym, zanim wyjechał do Singapuru, mój ojciec zresztą też jak studiował w Handlówce. - Kto z was ma lub miał rodzeństwo albo rodziców w Handlówce? - zapytał Lukas. Ponad połowa klasy podniosła ręce. Rodzeństwo i rodzice pozostałych studiowali na renomowanych zagranicznych uczelniach. Jedyny w klasie lekko śniady chłopak wychował się w Arabii Saudyjskiej. Jego ojciec był kiedyś szejkiem naftowym, teraz pracował jako konsultant Shella. Mama była Szwedką z lepszych sfer. - Tata mówi, że byłoby dla mnie lepiej, gdybym wybrał studia na Harvardzie, Yale czy w Chicago - powiedział - bo tam uczy się prawdziwa elita, a w Handlówce zaczyna być jak na normalnej uczelni, masa zwykłych Svenssonów, którzy zbijają bąki. Ma rację? Miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie. - Możecie przyjechać i przekonać się na miejscu - zaprosił Lukas. Mieliśmy właśnie z Lukasem wsiąść do samochodu, kiedy chudzielec z kręconymi włosami podszedł do nas i zapytał, czy na pewno może dostać się do WSH z wynikiem 1,9. Ani ja, ani Lukas nie mogliśmy mu tego zagwarantować. Zagryzł dolną wargę i powiedział, że ojciec go zabije, jeśli się nie dostanie. Powiedziałam, że morderstwo jest w Szwecji zabronione. To go nie pocieszyło. Zapytałam, czy chce studiować w Handlówce. Wzruszył ramionami. Potem pokręcił głową. Chciał być aktorem. Ale aktorzy nie zarabiali dużych pieniędzy. A dla jego taty liczyły się pieniądze. Był więc niestety zmuszony iść do Handlówki. A teraz musi biec z powrotem do klasy, bo już zaczęła się następna lekcja. Lukas przez całą drogę powrotną nie odzywał się, wydawał się nad czymś mocno zastanawiać, ale zanim wysiadłam przed Idun, zapytał, czy nie mam ochoty pójść z nim w pewne wysoko położone miejsce, gdzie absolutnie nie wolno było wchodzić. Żeby dostać się na dach szkoły, musieliśmy najpierw zakraść się przez drzwi do sal samorządu, mając nadzieję, że pracownik ochrony nie nabierze podejrzeń i nie opuści swojego stanowiska przed Wielką Bramą, a potem pokonać niezliczone drzwi, które Lukas otwierał nielegalnie dorobionymi kluczami. Najpierw mnie to zdziwiło. Lukas był przecież dobrze wychowanym chłopcem. Potem poczułam ulgę. Więc jednak nie pomyliłam się co do niego. - Arif dostał ataku kamieni żółciowych, kiedy byłem u niego w kantorku, żeby wymienić kartę wejściową, która przestała działać - wyjaśniał Lukas, jak zdobył klucze. - Zadzwoniłem po karetkę. Zemdlał, zanim przyjechała. Pęk kluczy leżał na wierzchu. Nie mogłem się powstrzymać, żeby go sobie nie pożyczyć. Klucze dorobiłem u kolegi, który pracuje na czarno u ślusarza. Zdziwiłabyś się, jakich ma klientów. - Arif się nie domyślił? - zapytałam, gdy staliśmy przed drzwiami prowadzącymi na ostatnie piętro do biblioteki. - Jeśli nawet, to nic nie powiedział - Lukas włożył klucz do zamka i przekręcił. Możliwie cicho przemknęliśmy się przez bibliotekę do drzwi prowadzących do zakurzonego archiwum, dalej były następne drzwi, które Lukas otworzył kluczem. Za nimi znajdował się składzik zaśmiecony masą starych gratów. Była tam też drabina wychodząca na dach. Lukas wspiął się pierwszy i otworzył klapę. Poszłam za nim. Na dachu przykucnęliśmy, starając się, by nikt nasnie zobaczył. Był wprawdzie środek nocy, ale woleliśmy nie kusić losu. Dach w niektórych miejscach był płaski, w innych stromy. Zachowując ostrożność, moglibyśmy podejść do samej krawędzi i spojrzeć na ziemię. - Wejdziemy na samą górę? - Lukas pokazał na ściętą kopułę, na szczyt której wiodła bardzo wąska drabinka. Skinęłam głową. Teraz ja wspinałam się pierwsza. Znalazłszy się na dachu kopuły - którą najprościej można porównać do palca pozbawionego opuszka - musiałam natychmiast przykucnąć, bo zakręciło mi się w głowie. Nie było żadnej barierki, więc poczułam się trochę nieswojo. Lukas dołączył do mnie, podał mi rękę i pociągnął, żebym wstała. Staliśmy blisko siebie i patrzyliśmy na miasto. Widziałam całą uczelnię, Sveavagen, zagajnik wokół Obserwatorium i niezliczone kościelne wieże. Przeszyło mnie uczucie jakiejś radości. Spojrzałam w dal. Znajdował się tam parlament i rząd, który całkiem nieźle sobie radził. Byli tam król i królowa z trojgiem ładnych dzieci, którzy trafiali na czołówki plotkarskich gazet, co podnosiło nakłady i szwedzki PKB. Za miastem leżały gospodarstwa ze szczęśliwymi krasulami, które jadły niemanipulowaną genetycznie paszę i dostarczały ekologiczne mleko do sklepu na rogu. Gdy zamknęłam oczy i dobrze się wsłuchałam, mogłam usłyszeć śmieciarki zbierające szwedzkie śmieci i dyżurujących w Karolińska lekarzy, którzy zszywali jakąś rozbitą głowę, nie pytając, czy pacjent będzie mógł zapłacić. W tej chwili kochałam Sztokholm, Szwecję i szwedzkość. Potem mocno zakręciło mi się w głowie i musiałam się cofnąć. Lukas zapytał, jak się czuję. - Mam czasem takie odruchy, które mnie przerażają - powiedziałam, przykucając na dachu. - Kiedy stoję gdzieś wysoko, mam czasem ochotę zrobić o jeden krok za daleko. Tylko dlatego, że to takie łatwe. Tak samo. gdy stoję na skraju jezdni i przejeżdżają samochody. I kiedy idę przez most. Wtedy też chcę wyrzucić klucze do wody. To taka moja idee fixe. Nie mogę przestać o tym myśleć. Lukas usiadł koło mnie i opowiedział o balustradzie w domu rodziców w Saltsjóbaden. Jak nocami wymykał się ze swojego pokoju, opierał o nią i wychylał tak daleko, że ogarniał go prawdziwy strach. Nie dlatego, że chciał umrzeć - balustrada tworzyła jakby granicę między nim a tym, co nieznane. - Chociaż myślałem, że byłbym więcej wart, gdybym umarł, w każdym razie dla mojego taty. - Dlaczego? - zapytałam. - W tej chwili widzi we mnie tylko kogoś, kto ma pójść w jego ślady. Stać się jego kopią. Zarządzać spadkiem, którym on zarządza po dziadku. Za to właśnie mam czasem ochotę go ukarać. Potem myślę jednak, że on inaczej nie potrafi. Że muszę mu wybaczyć. Było w tym coś religijnego. Zapytałam go o Boga. Powiedział, że wierzy, że Bóg jest w ludziach i w spotkaniach między ludźmi. Zapytałam go o sens życia. Znowu powiedział o spotkaniach między ludźmi. Zapytałam go o przyszłość, jego i ludzkości. Wyjawił mi, że zamierza zbuntować się przeciwko swojemu ojcu w niezbyt odległej przyszłości. - Chociaż myślę o tym, odkąd skończyłem dwanaście lat, więc pewnie nic z tego nie będzie, zresztą brzmi to strasznie śmiesznie, jak w jakiejś zakurzonej sztuce o perypetiach rodzinnych. Tata nie jest zakurzony. On tylko utknął. Jeśli chodzi o przyszłość ludzkości, to myślę, że indeks pokazuje lekko w górę. - Dlaczego? - Bo zawsze pokazuje lekko w górę z wyjątkiem głębszych spadków w okresie niewolnictwa, kolonializmu czy wojen światowych. A historyczne wartości stanowią podstawę obecnych i przyszłych. Nie chodziłaś na finanse? - Chodzę właśnie trzeci raz. Ale jestem zdania, że jest różnica między zwykłymi akcjami a ludzkimi. - Czyli uważasz, że ludzkość traci na wartości? - Nie - odparłam - ale uważam, że istnieje rozziew między wartością wykazywaną a prawdziwą. Wartość wykazywana, nie tylko ludzi w Trzecim Świecie, ale też takich jak ty i ja, maleje, ponieważ coraz częściej jesteśmy oceniani wedle wyglądu i posiadanego kapitału. - A co z tą prawdziwą wartością? - zapytał Lukas. - Jest na stałym, wysokim poziomie. - Nawet jeśli ktoś dopuszcza się przestępstw przeciwko ludzkości? To komplikowało sprawę. Postarałam się jednak wyjaśnić najlepiej, jak potrafiłam, przytoczyłam między innymi teorię Leanderssona o złocie i przemyślenia Karoliny o „wartości minimum, poniżej którego człowiek nie może zejść, choćby czuł się bezwartościowy". - Sympatyczna teoria - stwierdził Lukas - która niestety nie sprawdza się w praktyce. Zamilkliśmy. Siedzieliśmy niemal ramię przy ramieniu. Byliśmy bardzo mali wobec wszechświata. Przerwaliśmy milczenie i przez całą noc dyskutowaliśmy o sensie życia. Nie znaleźliśmy żadnej odpowiedzi, która nam obojgu pasowałaby do wszystkich ludzi i sytuacji. Zaczęło nam być zimno. Zwłaszcza mnie. Lukas wziął moje ręce w swoje i ogrzał je, nacierając. Potem zapytał, czy marznę gdzieś jeszcze. Powiedziałam, że w nogi. Ściągnął mi buty i na chwilę schował moje przemarznięte stopy w swoich dłoniach. Następnie zdjął mi skarpety, rozpiął swoją kurtkę, trzy guziki koszuli i włożył tam moje gołe stopy. Skórę miał tak gorącą, że niemal się poparzyłam. Serce szybko mu biło. Przesunęłam lekko stopy, żeby biło pod nimi. Miałam uczucie, jakby biło prosto we mnie. Później zaczęłam odmarzać. Poczuliśmy głód. Zeszliśmy więc z dachu, otworzyliśmy szereg drzwi, uniknęliśmy spotkania z pracownikiem ochrony, przecięliśmy Sveavagen i weszliśmy do kawiarni Holmberga, w której zjedliśmy śniadanie. Byliśmy mniej głodni. Ale są różne rodzaje głodu. I nie wszystkie da się zaspokoić jedzeniem. Wzięliśmy więc taksówkę i pojechaliśmy do mieszkania Lukasa na Óstermalm. Tam się kochaliśmy. Gdy tylko Lukas zasnął, wymknęłam się do domu, wzięłam strój i jak mogłam najszybciej popedałowałam na Sóder do klubu bokserskiego „Orzeł" na Óstgótagatan. Dostałam zapasowy klucz od Brutalnego Roggego. Na wypadek, gdybym odczuła potrzebę, by wściekle powalić w worek. Byłam wzburzona. Nie nawykłam, by w tak niepohamowany sposób dzielić z kimś swoje ciało. Chciałam odzyskać kontrolę. Pośpiesznie otworzyłam więc drzwi i zeszłam w dół podjazdu do ciemnej sali, będącej kiedyś garażem. Nie zapaliłam światła. Po chwili oczy się przyzwyczaiły i mogłam rozróżnić w mroku przedmioty. Tam były lustra. Tam worki. Tam ring. Tam półka z rękawicami. Tam wisiały skakanki. Tam Georg Scott złożył na ścianie autograf. Tam wisiało zdjęcie ze zwycięstwa Roggego w Mistrzostwach Szwecji w 1972 roku. Unosił w górę puchar i uśmiechał się spuchniętymi wargami. Przebrałam się i zaczęłam skakać przez skakankę, aż pot popłynął mi po plecach. Zrobiłam kilka ćwiczeń rozciągających, nałożyłam rękawice i wściekle zaatakowałam worek. Przyniosło ulgę. Słychać było tylko mój oddech, odgłos stóp tańczących na podłodze i uderzenia w worek. W końcu pojawił się spokój, który można było uznać za kontrolę. Opadłam na ławkę i ściągnęłam rękawice. Uderzenia serca i oddech zwalniały. Pot wysychał, gorąco ustępowało. Pozwoliłam sobie na rozważenie tego, co zaszło. Dlaczego ludzie oddawali się takiej czynności? Dziecko nie było odpowiedzią, jeśli chodzi o mnie i Lukasa. Jaki sens ma ciało przy ciele, jeżeli wszelkie ciało i tak umrze? A jeśli nawet wynikiem zetknięcia ciał jest dziecko; dziecko też przecież umrze, podobnie jak to, co ono w przyszłości „wyprodukuje", więc jaki ma sens? A może miłość jest wartością samą w sobie, niezależnie od tego, czy coś przyniesie? Czy mnie i Lukasa łączyła miłość? A może tylko wzajemna fascynacja? Albo pocieszenie, którego szuka dwoje samotnych? Powinnam wiedzieć. Dlaczego nie wiedziałam? Chciałam znowu zostać sama. Tak było najprościej. Kłamstwo. Nie znosiłam samotności. Słabość? Czy siła? Ponownie rozbolała mnie głowa. Może od tych pytań. Albo z braku płynów. Wstałam, poszłam do przebieralni i napiłam się wody. Trochę sobie popłakałam. Potem znowu napiłam się wody, wzięłam prysznic, naciągnęłam dżinsy, sweter, włożyłam adidasy i wyszłam na dwór. Zostawiłam rower pod klubem i poszłam na spacer po Sóder. Trafiłam do Waynes Coffee na Gótgatan. Zamówiłam cafe au lait i ciasto marchewkowe. Przy sąsiednim stoliku siedziały trzy uszminkowane na czarno nastolatki, wyglądające jakby wybierały się na Łysą Górę. Ubrane były w długie czarne spódnice, które szeleściły przy każdym poruszeniu, jedna z nich nosiła czarny spiczasty kapelusik przyozdobiony piórami. Nie zdziwiłabym się, gdyby gdzieś w kącie zostawiły miotły. Między filiżankami miały rozłożone karty tarota. Kiedy je przekładały, zwróciłam uwagę na ich szponiaste, polakierowane na czarno paznokcie. Piły zieloną (tak myślę) herbatę i jadły kanapki udekorowane (tak myślę) rzeżuchą i magicznymi ziołami. Jedna z wiedźm miała ze sobą małą jaszczurkę w koszyku z ręcznie malowaną arabeską. Jaszczurka ta, ku wyraźnemu zachwytowi wiedźm. Szarozielona, z mieniącym się niebiesko koniuszkiem ogona i bursztynowymi oczami. Nagle nasze oczy spotkały się i, hops, jaszczurka zeskoczyła ze stolika i podbiegła do mnie. Przez chwilę trzymałam ją w ręce. Zupełnie znieruchomiała. Malutkie serduszko biło w mojej dłoni. Kiedy byłam mała, nie miałam żadnego zwierzątka, nie licząc akwariowych rybek, zakarmionych przez moją młodszą siostrę na śmierć, i kilku królików, które uciekły i nigdy się nie odnalazły. Siedząc więc teraz z jaszczurką w ręku, nagle zapragnęłam ją mieć. Podeszłam do stolika wiedźm i zapytałam tę od koszyka, czy mogę odkupić jaszczurkę. - Merlin nie jest na sprzedaż - odparła i popatrzyła na mnie zielonymi oczami. Z ociąganiem oddałam Merlina, który ponownie trafił do koszyka. Przebiegłam wzrokiem po wiedźmach. Wszystkie miały zielone oczy. Najprawdopodobniej dzięki kolorowym szkłom kontaktowym. Włosy ufarbowane na czarno lub rudo. Najwyraźniej na Łysej Górze nie wypadało być brunetką czy blondynką. Wróciłam do swojego stolika i przewertowałam pozostawiony przez kogoś egzemplarz Metra. Za oknem rozpadał się śnieg. W połowie kwietnia. Przestałam lubić Sztokholm i Szwecję. Chciałam przeprowadzić się do cieplejszego kraju, gdzie jaszczurki są za darmo. Odłożyłam Metro i pomyślałam o Lukasie, który powinien był już się obudzić i - miejmy nadzieję - za mną tęsknił. Wyjęłam komórkę. Żadnej wiadomości, żadnej nieodebranej rozmowy. Napisałam do niego SMS-a: CZEŚĆ L! NIE ŚPISZ? SORRY, ŻE ZNIKNĘŁAM. MUSIAŁAM POMYŚLEĆ I POWALIĆ W WOREK. SIEDZĘ TERAZ W WAYNES C. KOŁO WIEDŹM I ROZWAŻAM KRADZIEŻ JASZCZURKI. PADA ŚNIEG. UŚCISKI, STELLA. hciałam napisać inaczej, ale nie przyszło mi do głowy nic, co nie brzmiałoby głupio. Wysłałam wiadomość i zebrałam się do wyjścia. Wtedy zobaczyłam transparenty, usłyszałam śpiewy i hasła protestacyjne. Demonstrował Reclaim The City (RTC). Tylko przeciw czemu? Nigdy nie udało mi się dociec, przeciwko czemu protestują i podejrzewałam, że sami dokładnie nie wiedzą. Podeszłam do okien od strony Gótgatan i zobaczyłam demonstrantów idących z płonącymi pochodniami i transparentami. Młodych ludzi w strojach kojarzących się z wojującymi weganami, Ekologicznymi Biologami, Młodą Lewicą i hippisami. Niektórzy z nich zatrzymywali się na chwilę i czerwoną farbą pisali na ulicy hasła. Przybyli na miejsce policjanci próbowali ich powstrzymać, ale zostali obrzuceni kamieniami, farbą i wyzwiskami. Sprowadzono posiłki. Słychać było helikopter. Syreny. Szczekanie psów. Pojawiły się warczące owczarki. Pokazały się policyjne pałki. Po drugiej stronie ulicy wybijano szyby, a w okno, za którym stałam, ktoś rzucił pochodnię. Owczarki ujadały, pałki poszły w ruch. Wiedźmy stały koło mnie, przyciskając do szyby upudrowane nosy. Kamień, który rozbił szybę, sprawił, że poleciałyśmy do tyłu, przewracając się na siebie. Plątanina wiedźm ozdobiona studentką ekonomii. Arabeskowa wiedźma skaleczyła się odłamkiem szkła, a drugiej drobiny szkła wbiły się w rękę. Rozległ się płacz i krzyk, na ulicy narastały zgiełk, ujadanie psów i wycie policyjnych syren. Śmierdziało dymem i cuchnącymi bombami. Wygramoliłam się z kłębowiska wiedźm i mój wzrok padł na koszyk pozostawiony na stole wśród kart tarota i filiżanek. Podeszłam, żeby zobaczyć, jak się czuje jaszczurka. Wyglądała na znudzoną. Oceniłam, że moje towarzystwo będzie dla niej przynajmniej trochę zabawniejsze niż arabeskowej wiedźmy, która poza tym zraniła się w rękę i nie była w stanie pielęgnować jaszczurki, skoro sama wymagała pielęgnacji. W Szwecji zaniedbywanie zwierząt było zabronione. Szybko sięgnęłam więc do koszyka, wyjęłam jaszczurkę i schowałam pod swetrem. Unieruchomiłam ją sportowym stanikiem, który okazał się doskonale nadawać do tego celu. Pośpiesznie oddaliłam się z miejsca mojego dobrego uczynku i weszłam prosto w tumult na Gótgatan, gdzie dostało mi się parę szturchańców od podekscytowanych członków RTC i kilka uderzeń pałką, która niesprowokowana nagle mnie zaatakowała. Usiłowałam zasłonić głowę rękami. Ktoś popchnął mnie z tyłu. Upadłam. Jakiś trampek przygwoździł mi rękę do ziemi. Krzyknęłam, ale najbardziej bałam się, że z Merlina zostanie miazga. Zdołałam wstać i dałam się ponieść masie RTC płynącej w stronę Gótgatspuckeln, gdzie dopadła kilku neonazistów, którym spuszczała manto. Wypchnięto mnie do przodu, tak że stałam zaledwie parę metrów od samosądu. Mer-lin wiercił się niespokojnie w okolicy serca i wydało mi się, że w pobliżu słyszę wycie wiedźm. W powietrzu krążył telewizyjny helikopter. Ze wszystkich stron nadciągali policjanci na koniach. Jakiś owczarek wskoczył w kłębowisko neonazistów i zadymiarzy z RTC. Czułam oddech Merlina na skórze. Dostrzegłam w ścisku lukę i ruszyłam w tamtą stronę. Miałam szczęście. Masa pchnęła mnie na zewnątrz, a nie do środka. Wleciałam prosto na ścianę domu. Kilka sekund później wpadła na mnie jakaś dziewczyna z RTC. Wycofałyśmy się obie na Hógbergsgatan i biegłyśmy aż do kościoła św. Katarzyny. Weszłyśmy do środka i osunęłyśmy się na ławkę. Miała na imię Ida i miała siedemnaście lat. Rzuciła liceum w proteście przeciwko degeneracji szwedzkiego szkolnictwa. Nie godziła się, by zmuszano ją do uczenia się w czterdziestoosobowych klasach, gdzie programy wyrównawcze były fikcją, a lekcje odbywały się bez nauczycieli, bo szkoła nie miała z czego zapłacić zastępcom wykończonych pedagogów. Mama chciała jej kupić miejsce w lepszym liceum, na Lidingó, ale Ida odmówiła. - Nie za brudne pieniądze - powiedziała, nie precyzując, co ma na myśli. - Oprócz tego nie chcę siedzieć w jednej klasie z bandą idiotów, którzy myślą, że są więcej warci niż inni tylko dlatego, że przypadkiem nazywają się „von", „af czy jeszcze jakoś inaczej. - Nie muszą być idiotami tylko dlatego, że urodzili się w bogatych rodzinach - sprzeciwiłam się, chcąc bronić Lukasa. - Może nie muszą, ale są totalnie ślepi na rzeczywistość i wkurza mnie, że nawet nie próbują pozbyć się tej ślepoty, nie potrafią postawić się poza tym swoim eleganckim światkiem i pojąć, że to sztuczna oaza za murem berlińskim. - Chyba wszyscy ludzie mniej lub bardziej mieszkają za murem berlińskim, nie zdając sobie z tego sprawy. - W takim razie niektórzy zdecydowanie mniej, a niektórzy zdecydowanie bardziej - powiedziała Ida i wyjaśniła, że ona przynajmniej wygląda spoza swego muru, podczas gdy inni, na przykład vonowie i afowie, budują sobie coraz wyższe. Była zmęczona, zła i głodna. Przeszukałam kieszenie, ale z rzeczy nadających się do zjedzenia znalazłam tylko pastylki na gardło, które dostałam od Karoliny. Ida pokręciła głową i podciągnęła nogi pod brodę. Miała blond dredy sięgające do ramion. Jedną dziurkę od nosa ozdobiła kolczykiem, ponadto w każdym uchu nosiła ich jeszcze po pięć. Na języku miała piercing, co zobaczyłam, kiedy wkładała sobie snus30. Strój był mieszaniną hippie, punka i Fjallraven. Ubóstwiała Thastróma31 i pogardzała dziewczynami, które mdlały na myśl o dotknięciu kogoś z Backstreet Boys. Była aktywistką RTC 30 Tytoń - arge, popularny w Szwecji rodzaj używki (przyp, tłum), 31. Joakim Thastrfim, ur. 1957, gwiazda szwedzkiego punka i rocka (przyp. tłum.). i Młodej Lewicy i kiedy usłyszała, że studiuję w WSH, w jej wzroku pojawiło się coś agresywnego. Zapewniłam ją, że nie jestem zwykłą studentką ekonomii. Zapewniła mnie, że zdążę się skorumpować, zanim zrobię dyplom. Pokazałam jej Merlina. Pogłaskała go po łebku i zapytała, skąd go mam. Opowiedziałam o wiedźmach. Zaczęła chichotać. Chichotałyśmy obie, a Jezus na krzyżu, aniołowie i święci uśmiechali się. Tylko zakurzony kościelny, drzemiący dotąd za kontuarem, zerwał się i podbiegł do nas z głośnym „pst" na ustach. - Tutaj nie wolno się śmiać - oznajmił kwaśno. - Bóg nie lubi wesołych ludzi? - zapytała Ida. - Bóg chce mieć spokój w swoim przybytku, a nie wysłuchiwać bluźnierczych chichotów. - Sam pan jesteś bluźnierczy - prychnęła Ida i zacisnęła pięści. Kościelny żachnął się i odwrócił do nas plecami. Ida wyglądała, jakby chciała się na niego rzucić. Położyłam jej rękę na ramieniu i pokręciłam głową. - Chodźmy stąd - powiedziałam i podniosłam się. Ida siedziała jeszcze przez chwilę z nadąsaną miną, ale potem też wstała. - Czy można wierzyć w Boga, jeśli się jest w Młodej Lewicy? - zapytałam, kiedy przechodziłyśmy koło kościelnego, który schował się za jakąś broszurą. - Nie wierzę w Boga - odrzekła Ida. - Wierzę w solidarność. Poszłyśmy do Karoliny, która mieszkała niedaleko od kościoła. Wstukałam kod, żeby otworzyć bramę, weszłyśmy na drugie piętro i zadzwoniłam do drzwi kawalerki. Karolina była w domu. - Są u mnie Joakim i Paaso - poinformowała i uśmiechnęła się szczęśliwa. Chwilę później siedzieliśmy wszyscy na podłodze na poduszkach, piliśmy herbatę, zagryzaliśmy sconesami i graliśmy w „Monopol". Paaso był teraz wyraźnie zakochany w Karolinie i nie mógł oderwać od niej wzroku. O wpół do ósmej zrobiliśmy sobie przerwę, żeby obejrzeć Raport, w którym niemal wyłącznie mówiono o demonstracji na Gótgatan. Zamieszki przerodziły się w regularną bitwę między członkami RTC a neonazistami. Około trzydziestu młodych ludzi zatrzymano i osadzono w areszcie, a piętnastu przewieziono do szpitala. Pięciu policjantów było rannych. Zginął jeden owczarek. Pokazano zdjęcia z aresztu i szpitala. Zbliżenie oklejonej plastrami wiedźmy. Potem podano prognozę pogody. Obfite opady śniegu nawiedziły po południu Sztokholm i miały utrzymać się przez całą noc, ale na jutro obiecywano deszcz. Zadzwoniła moja komórka. To był Lukas. Oglądał Raport i martwił się o mnie. - Wszystko w porządku - powiedziałam. - Masz ochotę wpaść i pograć z nami w „Monopol"? Niedługo potem Lukas też siedział na poduszce w pokoju Karoliny, pił herbatę, zagryzał sconesami i starał się wykupić hotele na najdroższej ulicy. Karolina zapaliła świece, a Merlin drzemał wyciągnięty na planszy. Lukas i ja od czasu do czasu rzucaliśmy sobie spojrzenia. Nie byliśmy pewni, jak ma dalej wyglądać gra między nami. Rzucaliśmy więc kostką. Ale wygrała Ida. Uczciła to, puszczając nam Thastróma. Nosiła zawsze jego płytę w discmanie. - TO JA JESTEEE NORMALNY, A WY JESTEŚCIEEE DZIWNI! - śpiewał Thastróm, a my podskakiwaliśmy i wtórowaliśmy. - TO JA JESTEEE NORMALNY, A WY JESTEŚCIEEE DZIWNI! Około północy wyszliśmy od Karoliny, która zatrzymała Paasa u siebie. Joakim i Ida zeszli do metra, ja z Lukasem zostaliśmy na powierzchni, żeby pokręcić się trochę po knajpkach na Sóder. Po jakimś czasie wylądowaliśmy w Koh Phangan. Nigdy nie mogłam się zdecydować, czy lubię ten lokal. Tysiąc różnokolorowych lampek, błyskających i mieniących się przez cały czas, kojarzyło mi się z histerycznym amerykańskim Bożym Narodzeniem, na które byłam psychicznie uczulona. Egzotyczne rośliny, proste drewniane meble i plażowa stylizacja przywodziły na myśl turystyczny raj, co mi z kolei odpowiadało. Lukas, który nigdy wcześniej tu nie był, rozglądał się zaciekawiony i wyjawił, że rzadko chadza do lokali na Sóder. Jego okolicą był Stureplan32. Obecnie na topie znajdował się Laroy. - Ominąć kolejkę, a potem w środku afiszować się kartami kredytowymi, to świadczy o pozycji - powiedział z westchnieniem. Do naszego stolika podeszła kelnerka. Zamówiliśmy drinki owocowe. Chwilę później inna kelnerka je przyniosła. - Opowiedz o swoim świecie - poprosiłam, kosztując jaskrawożółty napój zaopatrzony we wściekle zieloną i czerwoną słomkę. Lukas spojrzał na mnie zdziwiony, skosztował swój drink i wzruszył ramionami, jakby ostrzegał mnie przed nudnym tematem. A potem opowiedział o willi w Saltsjóbaden i trzech domach letniskowych, we Włoszech, Hiszpanii i na sztokholmskich szkierach. Piękne miejsca. Wieczorami wymykał się i szukał jakiejś wysokości, najlepiej z należącą do niej balustradą, a potem wychylał się tak mocno, że omal nie wypadał. Opowiedział o nagle pojawiającym się poczuciu władzy, kiedy uświadamiał sobie, że sam mógł zdecydować, czy będzie żył, a jego tata nie miał na to wpływu. Ale nigdy nie wychylił się wystarczająco daleko. Coś zawsze go powstrzymywało. Właściwie nie 32. Plac. wokół którego mieszczą sie instytucje finansowe i modne lokale (przyp. tłum Przerwał, jakby chciał się zastanowić. Przez chwilę miałam wrażenie, że znów jest małym chłopcem. Bardziej bojącym się życia niż śmierci. Kiedy ponownie zaczął mówić, opowiedział o ucieczce, którą planował mając dziesięć lat, ale z której nic nie wyszło. Opowiedział o przyjęciach i szeptach, kto posiada najwięcej, a kto najmniej. Wszyscy wiedzieli. Wszyscy się nawzajem obserwowali. Opowiedział o mamie, która pewnego wieczoru przyszła do jego pokoju i oznajmiła, że Lukas nie może zawieść taty. Następnego dnia razem z innymi chłopcami z dobrych rodzin wyjeżdżał na obóz żeglarski do Marstrand. Opowiedział o swoim strachu przed wodą. Dzwonił wiele razy do domu i prosił, żeby go zabrali. Jego tata oświadczył, że musi poznać innych chłopców. Że to ważne dla przyszłości. Opowiedział o szczęściu, jakim był powrót do domu i widok rozradowanego taty. Jak tata ujął jego twarz i wyszeptał podziękowanie. Tego właśnie dnia postanowił dalej się dopasowywać i grać komedię. Zagryźć zęby. Walczyć. - Luksusowa walka - powiedział, zaglądając do swojej szklanki - ale jednak walka. - A co w niej bardziej luksusowego niż na przykład w walce o zdobycie pieniędzy na chleb? - zapytałam. - Człowiek nie wybiera przecież warunków, w jakich się rodzi. Czy walka o wydostanie się z biedy jest szlachetniejsza niż próba wyrwania się z klasy posiadającej? - Tak uważam. Nie żebym zaraz chciał być biedny, ale teraz czuję się tak, jakbym miał być cholernie wdzięczny mojemu tacie, że tyle od niego dostałem. - Prosiłeś o to? - Nie, ale też nie odmówiłem. - Z twojego rozumowania wynika, że powinieneś odczuwać wdzięczność, że w ogóle się urodziłeś. Że musisz swoim życiem. Żyć, aby uszczęśliwić twojego tatę. Rozumiesz chyba, że to całkowita niedorzeczność? Kiwnął głową i wzruszył ramionami, jednocześnie. Podeszła trzecia kelnerka, wzięła nasze szklanki i zapytała, czy chcemy jeszcze coś zamówić. Chcieliśmy. Trzy drinki później byłam pijana. Moja niewielka waga i okoliczność, że w ciągu dnia zjadłam tylko kawałek ciasta marchewkowego i kilka sconesów, okazały się efektywną kombinacją. Twarz Lukasa rozdzieliła się. Byłam podwójnie zakochana. Koh Phangan kołysał się. Chichotałam. Paplałam. Zażądałam jeszcze jednego drinka. Ze słomką. Lukas powiedział coś, że chyba nie powinnam więcej pić. Był taki zabawny. Bawiłam się słomkami w bierki. Zaśmiewałam się: biorę bierkę. Szwedzki był taki zabawny. Lukas powiedział, że jestem blada. Wyjaśniłam, że nie miałam ostatnio okazji pojechać na Bahamy. Byłam taka zabawna. Podłoga poruszyła się. Ale śmieszna podłoga. Szumiało mi mocno w głowie. Chciałam tańczyć, chciałam płakać, chciałam się kochać, chciało mi się pić, dlaczego nie dał mi się napić, dlaczego? Zaczęłam płakać. Koh Phangan odwrócił tysiąc swoich twarzy w moją stronę i gapił się na mnie. Było mi niedobrze. Całe morze burzyło się w żołądku. Chlupały w nim sconesy i ciasto marchewkowe. - Kibel - wymamrotałam. Lukas pojął w mig, o co chodzi. Chwycił mnie pod ramię i powlókł do toalety dla niepełnosprawnych. Trzymał mnie, kiedy wymiotowałam. Potem, gdy wypłukałam usta i napiłam się trochę wody, siedzieliśmy skuleni koło siebie na podłodze. Przez długą chwilę nic nie mówiliśmy. Milczenie było kojące. Słyszałam uderzenia jego serca i oddech. Może on słyszał moje. Czułam się wycieńczona, ale też szczęśliwa. Dlatego, że był blisko mnie. Oparłam głowę na jego ramieniu. Położył prawą rękę na moim Kolano zaczęło pulsować. Jakby zstąpiło w nie serce. Zapytał, czy mam chłopaka. Odpowiedziałam Uznał odpowiedź za błędną. Uśmiechnęłam się. Teraz byliśmy parą. Lukas znad Balustrad i ja. Zapytał, czy nie chciałabym wyjechać z nim gdzieś na Wielkanoc. Niekoniecznie na Bahamy, może w góry. Moglibyśmy spać pod namiotem. Gdyby było mi zimno, pełniłby rolę mojego śpiwora. Zgodziłam się. Potem ktoś zapukał do drzwi i poinformował nas, że jest pierwsza i zamykają Koh Phangan. ZADANIE REBELIANTKA napisałam na nowej stronie w moim czarnym notesiku, po czym odłożyłam długopis i zjadłam babeczkę, uprzedzając leżącego na spodku Merlina. Wciąż miałam lekkie mdłości po nocnej eskapadzie, a mimo to byłam w wyśmienitym nastroju. Gdy zamykałam oczy, czułam na kolanie rękę Lukasa. Uśmiechałam się, szczęśliwa, do siebie, piłam herbatę i nuciłam Thastróma. Przy stoliku obok jakiś mężczyzna czytał Dagens Ny-heter - niemal całą pierwszą stronę zajmowało zdjęcie członków RTC zaciekle walczących z policją i neonazistami. ULICA PROTESTUJE - PRZECIW CZEMU? - brzmiał tytuł. Za oknem na przekór prognozie pogody świeciło słońce, a na balkonie po drugiej stronie ulicy kobieta w skąpym bikini i z opalenizną z solarium nacierała się olejkiem. Był początek kwietnia. Najlepiej zacząć w porę przed sezonem kąpielowym. Zastanawiałam się przez chwilę, obracając w palcach długopis, zanim dotknęłam nim papieru. Rebelianci nie opalają się, gdyż dołączyliby w ten sposób do (zamerykanizowanego) tłumu, który nie waży się pokazywać bez opalenizny, a dołączając do tłumu przestaje się być rebeliantem, to oczywiste. Rebelianci w ogóle nie przejmują się opinią publiczną - stwierdziłam - Robi ona z ludzi czermakowców, anorektyków, bulimików, odtłuszczeniowców, plastikowców, silikonowców, kulturystów i anabolikożerców. Rebelianci ubierają się, jak chcą, a nie według oczekiwań innych. Wkładają na przykład dżinsy na bal czy ślub. (Sama zamierzam wziąć ślub w białych dżinsach ze srebrnymi perełkami na szwach, białych trampkach ze srebrnymi sznurówkami i białym swetrze z długim rękawem z jakiegoś ciepłego, niegryzącego materiału.) Rebelianci nie zmieniają poglądów zależnie od mody. Rebelianci nie odczuwają potrzeby, by uchodzić za rebeliantów. Prawdziwi rebelianci najczęściej nie zdają sobie sprawy, że nimi są. Gdy tylko pojawia się ta świadomość, rebeliant jest w niebezpieczeństwie. Jeśli rebelianci stają się sławni (jak Thastróm), tylko wyjątkowo udzielają wywiadów na temat swoich rebelianckich poglądów. Nie chodzą na przyjęcia do Bindefelda, gdy dostaną zaproszenie. Chodzą tam, jeśli nie zostali zaproszeni. Zwracają się per „ty" do króla i nie podlizują się tak zwanej elicie. Pogardzają tymi, którzy mają w pogardzie innych ludzi (co samo w sobie jest sprzeczne). Działają najchętniej bez rozgłosu i na małą skalę. Poświęcają się drobnym przedsięwzięciom, łączącym się powoli, ale nieuchronnie, w jedno wielkie przedsięwzięcie, które być może pewnego dnia zmieni świat. Rebelianci naznaczeni są jednak wielką ułomnością: to często samotnicy, a żeby zmienić świat, niezbędna jest współpraca. Rebelianci nie umieją współpracować. Nie uznają kompromisów. Świat potrzebuje rebeliantów, ale rebelianci nie sądzą, by oni potrzebowali świata. Z tego powodu niestety nie rebelianci rządzą światem. W jaki najbardziej rebeliancki sposób mogłam zmienić swoje życie? Zostanie hippiską, punkową, hardrockową, wojującą weganką czy anarchistką nie było szczególnie rebelianckie, bo tylko małpowałabym innych. Nie, musiałam wpaść na coś zupełnie nowego, coś, czego nie dałoby się zbyć prychnięciem, co szczypnęło-by władzę w pośladek tak boleśnie, że władza byłaby zmuszona jechać na ostry dyżur i poddać się operacji na niedowład. W czasie operacji i rekonwalescencji w Szwecji wydarzyłoby się coś wielkiego i odjazdowego. Coś, co zmusiłoby 3G-owców do wycofania się, choć z początku nie rozumieliby, że właśnie się wycofują, i ustąpienia miejsca tym, którzy go nigdy wcześniej nie mieli. Co byłoby zaczątkiem powolnego procesu zwracania się ku społeczeństwu, w którym wszyscy są tyle samo warci. Gdzie (weźmy bliski mi przykład) dziewczynkom z kolejki anorektyczek udzielano by pomocy równie szybko jak grubym rybom z kolejki zawałowców. Powinnam napisać o tym artykuł do gazety, pomyślałam, i wysłać do działu „Polemiki" w Dagens Nyheter i „Punkt zapalny" w Suenska Dagbladet, a także do popołudniówek Aftonbladet i Expressen. Napisałam więc w notesie „Zadanie Artykuł". Potem skreśliłam. Zmęczyły mnie te wszystkie zadania. Nie chciałam, żeby życie było zadaniem, tylko ŻYCIEM, poza tym w zasadzie byłam już zdrowa, więc dlaczego miałabym się martwić tymi szkieletonami na własne życzenie? Dlatego, że gdy człowiek przestaje martwić się o innych, staje się w końcu nieludzki, zapisałam jako podsumowanie notki o rebeliantach. Na trzecie spotkanie SAA wzięłam ze sobą Merlina. Sala Giełdowa była pełna ludzi, wiele nowych twarzy. Niedługo spotkania trzeba będzie urządzać w większym lokalu. Joakim i Karolina nie przyszli. Mijały nieprzekraczalne terminy złożenia przez nich deklaracji. Angelica się nie pojawiła, co mnie zaniepokoiło. Jeśli ktoś powinien opowiedzieć o swoich problemach, to właśnie ona. Ostatni raz widziałam ją, jak wybiegała z sali komputerowej z nieprzytomnym wzrokiem i mocno zaciśniętymi szczękami, z kawą z 7-Eleven w jednej ręce i strojem do fitnessu w drugiej. Udała, że mnie nie widzi. Lukasa miało nie być. Opowiedziałam mu wprawdzie o SAA i zaciekawiło go to, ale bał się, że ktoś naskarży jego tacie, więc nie miał odwagi się pojawić. Lecz niedługo, powiedział, niedługo zbierze się na odwagę. Od razu za nim zatęskniłam. Zabolało mnie kolano. Było mi zimno. Skuliłam się w rogu razem z Merlinem i przez chwilę tęskniłam, i drżałam z zimna. Potem mi przeszło i z pewnym napięciem oczekiwałam wieczornego rozwoju wydarzeń. Czułam się mniej więcej tak, jakbym jednocześnie była świadkiem i uczestnikiem kręcenia filmu przy udziale samych tylko aktorów. Bez scenariusza. Bez reżysera. Bez producenta. Po tradycyjnie za długim wstępie ze strony przewodniczącego poddano pod dyskusję punkt trzeci z 12-stop-niowego programu. Jakie potrzeby zaspokaja twój akcjoholizm? Ustal je, a następnie przedyskutuj z grupą i/lub akcjoterapeutą, jakich alternatywnych środków mógłbyś użyć, żeby zaspokoić te potrzeby. W czasie dyskusji zauważyłam, że ktoś namalował odwrócony symbol dolara na ścianie nad komputerem Tommy'ego. Tommy przestał zresztą chodzić w różowych pikowych koszulach, a na wykładach opuścił klikę z Óstermalmu i siadywał wśród prawicowych intelektualistów bardziej z tyłu na prawym skrzydle. Nie wiedziałam, czy było to wynikiem spotkań SAA czy faktu, że chyba psuło się między nim a Julią Fries. Wyglądał na mocno przygnębionego i od czasu do czasu rozglądał się nieprzytomnie. Kiedy dyskusja zeszła z punktu trzeciego na poruszoną przeze mnie kwestię (dlaczego „więcej" znaczy zawsze „lepiej"?), Tommy podniósł się i wyszedł. Po chwili namysłu poszłam za nim. Znalazłam go siedzącego w Rotundzie. Miał doła. Na ścianie napisał (przyjęłam, że to on) czerwonym flamastrem: KAPITAŁ ZABIJA MIŁOŚĆ! ZABIĆ KAPITAŁ! - Zerwała? - zapytałam. Kiwnął głową. - Zeszła się z jakimś komputerowym oblechem, który ma mieszkanie dwa razy większe od mojego, co najmniej dwa razy więcej pieniędzy, a poza tym właściwą krew w żyłach. - To nie może być tylko dlatego - powiedziałam. - Owszem, może, bo w jej środowisku żyją jak w XIX wieku, od cholery tam zaaranżowanych małżeństw, żeby jak najwięcej kapitału zostało w klanie. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Ale widziałam, że jest wzburzony. Siedziałam jak trusia obok jego wzburzenia i żal mi było Julii, że zrezygnowała z miłości na rzecz dodatkowego kapitału. - Musisz spróbować ją odbić - doradziłam. - Nie wiem, czy mam ochotę - wyznał Tommy. - Wkurza mnie, że ona nie ma za grosz odwagi, żeby chociaż spróbować wyrwać się z tego, w czym wyrosła, z tego... z tego... - Z tego życia - dopowiedziałam. -Tak, właśnie, z tego życia na niby przy Strandvagen ze wszystkimi gadżetami, koktajlami i jachtami. Mierzi mnie to, brzydzę się samym sobą, bo też dałem się na to złapać, przesiadywałem całymi dniami przed komputerem i mogę martwić się, że życie mi gdzieś umyka. Chociaż wydawało mi się, że jeśli będę mógł przeżyć więcej i jakoś lepiej, kiedyś w przyszłości. Ale im więcej pieniędzy zarabiałem, tym więcej chciałem mieć i nie miałem czasu, by je sensownie wydawać, skoro cały czas zmuszony byłem powiększać kapitał. I tak się to ciągnęło, a teraz jestem uzależniony. Nigdy bym nie przypuszczał. Mój stary był półalkoholikiem i chodził na spotkania AA, a ja obiecałem sobie, że nigdy nie będę taki jak on, nawet półnałogowcem. A teraz jestem całkowicie uzależniony. Na dodatek od akcji. Stary był zawsze socjalistą, umarłby ze wstydu, gdyby wiedział, matka też, cała rodzina zresztą, zgraja socjalistów, patrzyli na mnie jak na dziwaka, kiedy zamiast pójść do normalnej pracy zacząłem studia w Handlówce. Ale ja nie miałem najmniejszej ochoty zostać malarzem albo mechanikiem. Nie tolerowali tego, przynajmniej na początku, teraz odzywam się do nich bardzo rzadko, a oni do mnie w ogóle. Gardzą, cholera, inteligentami, tak właśnie, gardzą inteligentami i bogaczami. Czy to coś złego być bogatym, Stella? Dlaczego wszystko jest do dupy? Dlaczego ona już mnie nie chce? Ukrył twarz w dłoniach i rozpłakał się. Siedziałam nieruchomo, byłam cicho i blisko. Kiedy nieco się uspokoił, pokazałam mu Merlina i opowiedziałam, jak ukradłam go arabeskowej wiedźmie. Zaczął się śmiać. Pośmialiśmy się przez chwilę, potem wyszliśmy z uczelni i zrobiliśmy sobie spacer do Sergels Torg. Na placu usiedliśmy na schodach. Tommy zapalił papierosa. Wracał do palenia, gdy miał sercowe kłopoty. Dziesięć paczek. Dziesięć dni. Potem był wolny. - Mimo wszystko ożenię się z nią, wyjedziemy stąd i zamieszkamy w chacie na północy, pod samą granicą. Bez prądu. Bez bieżącej wody. Bez telewizji. Bez koktajli, wielkich jachtów. Bez pieniędzy. Do studentów Wyższej Szkoły Handlowej w Sztokholmie W związku z napisem na ścianie Rotundy, który mimo usuwania pojawia się ponownie w niewyjaśniony sposób, a ponadto rozprzestrzenia się po całym piętrze, uprzejmie proszę - choć z bólem - o zwracanie uwagi na zachowanie kolegów w obrębie Rotundy, jak również w innych lokalach samorządu studenckiego. Napisy zaczęły też systematycznie pojawiać się w Enoku i Eunuce. Nie można ich lekceważyć, ponieważ do pewnego stopnia kwestionują działalność uczelni. Jeśli winowajca czyta niniejszy list, uprzejmie proszę go o natychmiastowe porzucenie tego niedojrzałego zachowania. W przeciwnym razie konsekwencje mogą być daleko idące, aż po relegowanie winnych z uczelni. W przypadku dobrowolnego przyznania się do winy i złożenia zadowalających wyjaśnień, wykażę wyrozumiałość. Rektor Karl-Johan Nordenstierna Tata Lukasa był oburzony z powodu listu rektora i upadku WSH. Powiedział, że może lepiej by było, gdyby Lukas przeniósł się do Londynu i zaczął studia w London School of Economics. Sam tam studiował. Z dobrym skutkiem. Nawiązał kontakty z ludźmi z całego świata. Tam wstąpił do Young Gentlemens Club. Tam tata Lukasa zmienił się w 3*G-owca. Lukas roześmiał się, kiedy wyjaśniłam mu, co znaczy 3G. Śmiał się tak, że aż się popłakał, potem na długą chwilę ucichł, a ja usiłowałam dostrzec, o czym myśli. Jedliśmy śniadanie u mnie w pokoju. Merlin wpełzł między doniczki i obserwował nas ze swojej dżungli. Wzgórze za oknem roiło się od bawiących się dzieci, niektóre miały zaróżowione policzki, inne nie. Serce nadal biło mi bardzo szybko. Biodra i uda bolały mnie jak po intensywnym treningu. W nocy spałam chyba godzinę. Komórka Lukasa obudziła nas o wpół do dziewiątej, a potem nie mogliśmy już zasnąć. Dzwonił jego tata, który chciał się dowiedzieć, ile Lukas przerobił z podręcznika do Corporate Finance. Lukas sklecił zgrabne kłamstwo. Miał przecież wprawę. Wstrzymywałam oddech. Tata Lukasa zapytał, czy Lukas nie zjadłby następnego dnia kolacji z kimś, kto nazywa się Mannę Bauer. Lukas zgodził się. Głos miał cienki i przestraszony. Powiedział, że wybiera się na seminarium z Corporate Finance i przez resztę dnia będzie nieosiągalny. Ryzykowne kłamstwo, gdyby jego tata zapytał później o seminarium i poprosił o podanie nazwisk kilku innych uczestników. - Mam paru kolegów, którzy dają mi alibi - uspokoił mnie później, jeśli innym razem ja im dam alibi. Też mają takich ojców, nawet jeśli mój popada w skrajność. - Ja ci mogę dać alibi - zaproponowałam - i powiedzieć, że byliśmy razem na seminarium. Lukas pokręcił głową. - Stary chce mieć świadków, których zna. Ważne nazwiska. Takie, które ma zapisane w swoim VIP-owskim notatniku. - Ja jestem ważna - powiedziałam. - Oczywiście, że jesteś - przyznał Lukas - tylko nie dla mojego starego, ale nim się nie przejmuj, jest zdrowo szurnięty, chce dobrze, ale jest szurnięty. Czasami mam wrażenie, że o tym wie, że cały czas gra tylko swoją rolę i śmiertelnie się boi, że zapomni tekstu, bo wtedy stałby nagi na scenie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Skinęłam głową i powiedziałam, że mniej więcej rozumiem. Pomyślałam, że to dziwne i straszne, że Lukas i jego tata zmuszeni są przed sobą grać, gdy tymczasem życie ucieka, a to co powinno ich łączyć, czeka uwięzione w strachu. Dotknęłam ręki Lukasa. Powiodłam palcem wskazującym po pagórkach i dolinkach knykci. Palec rozżarzył się, żar rozprzestrzenił na nadgarstek, stał się gorącą obręczą, meszek poczerwieniał, cała ręka była jakby zanurzona w gorącej parze, para owionęła moją szyję, kołatanie w piersiach nasiliło się, bębenki w uszach wibrowały, teraz i druga ręka spowita była gorącą parą, ciężka jak ołów, lekka jak piórko, chciało mi się śmiać, chciało mi się płakać, chciałam się boksować, i boksowaliśmy się, trafiłam prawym tak, że Lukasowi pociekła krew z nosa, zaszumiało mi głęboko w głowie i musiałam się położyć na łóżku, a Lukas musiał położyć się koło mnie i przyrzec, że krwawienie nie jest groźne, że został przeze mnie znokałtowany. Było tuż przed ósmą więc kiedy na kolację zjedliśmy spaghetti z pieczarkami i stopionym serem. Bawiące się dzieci znikły. Wzgórze dzielili teraz między siebie właściciel psa i kloszard. Oczy Merlina błyszczały w doniczkowej dżungli jak bursztyny. Leżał tam przez cały dzień, słuchając i obserwując. - Raz, kiedy byłem mały, poszedłem z tatą do Grand Hotelu - odezwał się nagle Lukas - i gdy on jadł kolację z innymi biznesmenami, ja stałem przy oknie, chuchałem na szybę i wypisywałem brzydkie wyrazy po niemiecku, których nauczył mnie kuzyn z Berlina. Później mi się znudziło i wymknąłem się do kuchni, gdzie rozmawiałem z kucharzami i mogłem posmakować różnych potraw. Potem zasnąłem w kącie na podłodze i tata musiał po mnie przyjść i wziąć mnie na ręce. Zaniósł mnie do kolejki podmiejskiej, normalnie jeździliśmy samochodem albo taksówką, ale chyba chciał mi pokazać kolejkę, chociaż było tak późno. Potem niósł mnie ze stacji aż do domu. Wzrok Lukasa zabłądził gdzieś za okno i we wspomnienie. Z profilu wyglądał młodziej niż en face. Pomyślałam, że chcę uratować go przed tatą i przed losem 3G-owca, rozmawiającego bez przerwy przez dwa telefony jednocześnie, zżeranego przez czas i wrzody żołądka. Powiedziałam mu to. Skinął głową i zgodził się, by go uratować. Choć jeszcze nie teraz. Na razie nie chciał zawieść swojego taty. - Ale wkrótce - wyszeptał - wkrótce. Zacisnął i otworzył pięści. Zacisnął i otworzył. Zacisnął. Otworzył. Jakby ćwiczył uwalnianie się z tego świata, z którego musiał się uwolnić. Inspekcja sanitarna pojawiła się w Kuchni Rolfa na Tegnergatan w czasie, gdy popijaliśmy tam z Joakimem wino i czekaliśmy na Karolinę. Dwie kobiety i mężczyzna, ubrani w białe kitle i w czymś na kształt białych czepków kąpielowych na głowie, nurkowali wśród główek sałaty, wielkich noży i stolnic i pobierali próbki. Joakim był w dobrym humorze i zaproponował, żeby pobrali próbkę z jego kieliszka. Nie byli zainteresowani. Ale jedna z kobiet przyglądała mu się długo z pewnym zainteresowaniem, zanim pośpieszyła do serów. - Ma ładną szyję - powiedział Joakim i popił wina. Jego dobry nastrój brał się stąd, że przed południem słuchał nagrań Jana Johanssona, a po południu zdążył przepłynąć dwa tysiące metrów i przeliczyć cały rozdział z podręcznika do statystyki. Oblał marcowy egzamin, ale spodziewał się, że za tym podejściem zda statystykę raz na zawsze. - Gdzie jest Lukas? - zapytał, śledząc wzrokiem szyję. - Je kolację u Bernsa z kilkoma nieprzyzwoicie bogatymi kumplami. Oblewają, że jeden z nich, cudowne dziecię komputerów, dostał kartę Golden Express, co oznacza milion kredytu. Joakim zagwizdał. - Żeby zachować kartę, komputerowe dziecię musi wydawać rocznie minimum dwieście tysięcy - ciągnęłam. - Jeśli będzie miało na co wydać, może dostać kartę Golden Platina Express, która oznacza nieograniczony kredyt - dokończyłam. - Może lepiej, żebyś postawiła na niego? - zapytał z uśmiechem. Pokręciłam głową i powiedziałam Lukas, nikt inny poza Lukasem, z pieniędzmi czy bez, z grzywką, w którą można podmuchiwać, czy bez, z dyplomem Handlówki czy bez, z „af przed nazwiskiem czy bez. - Podobałby ci się więc tak samo, gdyby na przykład był bezdomnym, ćpunem, pijakiem lub wszystkim naraz? - Zapomniałeś jeszcze o zaburzeniach psychicznych i kalectwie. - Nie jesteś Jezusem, Stella, zewnętrzna otoczka też ma na ciebie wpływ i według niej oceniasz ludzi. Z tym nie chciałam się zgodzić, doszło więc do małej kłótni. Joakim nadal śledził wzrokiem szyję sanepidki. Calle, szef kuchni, kolega Joakima, zapytał, czy może nam postawić po jeszcze jednym kieliszku. Pozwoliliśmy mu. Joakim spróbował wina i uznał, że się nadaje. Chociaż wino pochodziło z tej samej butelki, utrzymywał, że między kolejnymi kieliszkami może być różnica. Miał czułe kubki smakowe. Odziedziczył je po swoim tacie, który należał do jakiegoś ekskluzywnego klubu winiarzy. Zainteresowania muzyczne też miał po tacie. Czasami do rana słuchali razem płyt, raczyli się winem i dyskutowali o technice gry pianisty. Pomyślałam, że tak powinno być między Lukasem i jego tatą. Ta myśl przyprawiła mnie o ból w lewym kolanie. Jedna z kucharek, krojąc główkę sałaty, zaczęła nagle śpiewać. - Ona stale śpiewa i uśmiecha się - powiedział Joakim, który dość często przesiadywał w Kuchni Rolfa i naciągał Callego na wino. - Jak myślisz, dlaczego jest tak zadowolona z życia? Przyjrzałam się kucharce krojącej sałatę. Pomyślałam, jaka byłabym sfrustrowana i rozdrażniona, gdybym musiała jąć się do krojenia sałaty, gdy tymczasem życie by uciekało - moje życie! Czułabym się zniewolona, będąc zmuszoną co dziennie chodzić do pracy, żeby zarobić na utrzymanie. Mając wolne tylko weekendy i kilka marnych tygodni urlopu. Będąc więźniem systemu. Przyzwyczajona do systemu. Ciułając punkty na emeryturę. Krojąc sałatę, przyjmując zamówienia, nie mając czasu ani sił, żeby zapytać: PO CO? - Nie mogę do tego dopuścić - powiedziałam głośno do siebie. - Do czego? - zapytał Joakim. - Że się przyzwyczaję, że zaakceptuję takie życie. Wolę raczej być bezrobotna, samotna i bezdomna, ale przynajmniej będę wolna. Joakim spojrzał na mnie uważnie. - Na pewnym etapie wolność przechodzi w zniewolenie - rzekł. - Na przykład kiedy zaczniesz marznąć albo głodować, co skończy się wycieńczeniem. Albo kiedy nie mając domu, będziesz się bała, że cię napadną. Ciągle będziesz czuła się narażona na niebezpieczeństwo i otoczona pogardą. Staniesz się zależna od innych, na przykład od ludzi, którzy udzielą ci noclegu. A rzadko dostaniesz go za darmo, nawet jeśli niekoniecznie będziesz musiała płacić pieniędzmi. Jeśli ci się poszczęści, od czasu do czasu przenocujesz w kościele lub schronisku. Ustawią cię w kolejce do jakiegoś centrum rehabilitacyjnego i wezwą po dziesięciu latach. Wtedy będziesz już martwa albo tak wyniszczona, że pomyślą, że masz dwadzieścia lat więcej niż w rzeczywistości. To, co z początku nazwiesz wolnością, doprowadzi do największego zniewolenia. - Mimo wszystko myślę, że są ludzie, którzy wybrali takie życie i czują się wolni. W każdym razie bardziej wolni od wielu z tych, którzy siedzą w blokach przed telewizorami i przełączają kanały z jednej telenoweli na drugą. - Cóż za niezdrowa pogarda - skomentował Joakim. - Co cię tak brzydzi u zwykłych ludzi? - „Brzydzi" to złe słowo - zaczęłam się bronić. - Raczej żal mi ich, że tak niewiele robią ze swoim życiem, że zadowalają się byle czym, że mamią ich obrzydliwe reklamy, telenowele, fast foody, idole, brukowce, narkotyki i alkohol, że przejmują się oddziaływaniem cen benzyny na ich portfel, a nie oddziaływaniem benzyny na środowisko. Żal mi ich, bo przestali myśleć. - Uważasz więc, że powinni być tacy jak ty i żyć tak jak ty? A ty jesteś wolna i szczęśliwa? Westchnęłam. Pomyślałam o swoich małych depresjach. O zmianach nastroju, które najbardziej przypominały wahania kursów akcji rosyjskiej firmy informatycznej. O tęsknocie za bliskością, łaską i jakimś zajęciem mającym sens. Nie mogłam przecież studiować w nieskończoność, ale gdzie było ogłoszenie o pracę skierowane do MNIE: ZATRUDNIMY BADACZA EGZYSTENCJALISTĘ Zatrudnimy wrażliwą i uzdolnioną osobę, która zbada, jaki jest sens życia, jakie kwestie egzystencjalne zajmują i/lub powinny zajmować współczesnych ludzi, jak się ocenia/powinno oceniać wartość człowieka, jaki wpływ na tę wartość mają różnice klasowe, czy różnice klasowe zwiększyły się czy zmniejszyły, i jaką rolę w społeczeństwie odgrywają Bóg i Kapitał, kobieta i mężczyzna, rzeczy wzniosłe i przyziemne. Nienormowany czas pracy. Praca zdalna. Wynagrodzenie w zależności od zmieniających się potrzeb. Wymagane zainteresowanie kwestiami egzystencjalnymi i doświadczenia depresyjne lub podobne. ZGŁOSZENIA PROSZĘ NADSYŁAĆ DO: KIERKEGAARD S.A. 70 000 SĄŻNI GŁĘBOKOŚCI Dlaczego to dotyczy właśnie mnie? Wędrowca pielgrzymującego do pustelników z koptyjskich pustyń, mnichów i mniszek pośród himalajskich szczytów i do świętych kobiet i mężów w dżunglach Amazonii i Konga, żeby stawiać pytania o sens naszej egzystencji? - Nie chcę być realistką - powiedziałam. - Wszystko byłoby wtedy takie nudne. Jeszcze bardziej bezcelowe. Człowiek zawsze chce mieć nadzieję. Joakim nie odpowiedział, a kiedy podniosłam wzrok, okazało się, że siedzi na stołku barowym kawałek ode mnie i rozmawia z sanepidką, która zdjęła czepek, odsłaniając krótkie jasne włosy, co, jak widziałam, przypadło mu do gustu. Czekając, aż Joakim skończy rozmawiać z sanepidką, zanim pojawiła się Karolina, nabazgrałam mu na serwetce pytania na dodatkowy egzamin (z kluczem dla siebie). Egzamin ze statystyki egzystencjalnej, 200 punktów Wyższa Szkoła Handlowa w Sztokholmie Zadanie 1. Jak zoptymalizować swoje życie? Odpowiedź przedstaw w postaci diagramu. (100 punktów) Odpowiedź: / (W, N, M) = Życie. Obliczając pochodną Wiary, Nadziei i Miłości, otrzymasz optymalne Życie. Optimum Nadzieja Wiara Zadanie 2. Jaką paralelę można przeprowadzić między zależnością Phillipsa a zależnością Motłochu? (100 punktów) Odpowiedź: Zależności I taki sam charakter, zarówno w krótkim, jak i w dłógim okresie. Patrz diagram. Zależność Phillipsa między inflacją a bezrobociem Inflacja W długim okresie: Bezrobocie utrzymuje sie na stałym poziomie, niezależnie od tego, ile Bank Centralny majstruje przy poziomie inflacji. W krótkim okresie (im niższa inflacja, tym wyższe bezrobocie i vice versa) Zależność Motłochu między motłochem a wartością człowieka W długim okresie; Wartość człowieka utrzymuje sie na stałym (wysokim) poziomie, niezależnie od tego, czy motłochu przybywa czy ubywa. To dowodzi, że faktyczna wartość człowieka nie zmniejsza się, kiedy np. zostanie bezdomnym. (Tzw. dowód Stelli) W krótkim okresie: Ocenia się, że wartość człowieka maleje, gdy przybywa motłochu i vice versa. Wartość człowieka Powodzenia życzy Sekcja Egzystencjalna w osobie Stelli Bjórk PS. Po egzaminie zapraszamy na darmową zieloną herbatę w pubie połączoną z trzema kwadransami (nieobowiązkowych) ćwiczeń jogi prowadzonych przez Joakima Nieminena i sanepidkę. - Przepraszam za spóźnienie, ale Paaso pojechał do Włoch, a ja byłam tak opuchnięta i czerwona od płaczu, że musiałam zaczekać z wyjściem. To była Karolina, nie zauważyłam, kiedy przyszła. Usiadła koło mnie, wypiła wino Joakima i zaczęła opowiadać o Paasie. - Chociaż czasami naturalnie zastanawiam się, czy kocham jego czy tylko operowego śpiewaka. Gdyby nie śpiewał w operze, raczej nie zwróciłabym na niego uwagi. Tak mi się wydaje. To okropne, bo człowiek chce wierzyć, że gdzieś na tym globie ma swoją drugą połówkę i nie ma znaczenia, co ta osoba robi czy kim jest. Prawda? A ta blondyna to kto? - zapytała, spoglądając przez ramię. - Inspektor sanitarny z ładną szyją - wyjaśniłam. Zdecydowałyśmy się zapoznać z rzeczoną szyją. Joakim rozpromienił się, kiedy podeszłyśmy, i przedstawił nas szyi: Emma, dwadzieścia siedem lat, pracuje dla Manpower. Inspekcjami sanitarnymi zajmowała się od kilku miesięcy. Pobieranie próbek zaczęło ją nudzić i zastanawiała się, czy nie złożyć prośby o przeniesienie. Wcześniej pracowała z kadrą narodową narciarzy i pobierała im krew na obozach wysokościowych. Obecnie pasjonowała się wspinaczką i myślała o założeniu w ciągu kilku lat własnej firmy wspinaczkowej, która wykonywałaby usługi dla przedsiębiorstw budowlanych. Te nie musiałyby na przykład przy remoncie stawiać kosztownych rusztowań, tylko zatrudniałyby dwóch, trzech zwinnych alpinistów, którzy za niemałe pieniądze - lecz dla budowlańców to i tak byłoby znacznie taniej - mogliby wykonać prace. Joakim był pod wrażeniem, chociaż starał się zachować obojętny wyraz twarzy. Wypiliśmy jeszcze po kieliszku wina, po czym postanowiliśmy zmienić lokal. Emma zakończyła już na ten dzień inspekcje i z chęcią do nas dołączyła. Poszliśmy spacerkiem w dół Drottninggatan, usiłując uzgodnić, gdzie usiądziemy. Na skrzyżowaniu z Kungsgatan zdecydowaliśmy się pójść w prawo, w stronę Faschingu i Sargasso. Naradziliśmy się i uzgodniliśmy pewien plan. W toalecie Burger Kinga Emma ponownie włożyła służbowy strój. Potem na czele naszej gromadki minęła kolejkę do Sargasso, podeszła do bramkarza, pokazała mu legitymację i wyjaśniła, że jesteśmy jej asystentami z Wyższej Szkoły Sanitarnej. Bramkarz spojrzał podejrzliwie na mnie, Joakima i Karolinę, stojących rządkiem za Emmą, gdzie próbowaliśmy wyglądać na wiarygodnych tępicieli bakterii. - Ten lokal nie jest dla osób w waszym wieku - powiedział. - Nie jesteśmy w charakterze gości, tylko żeby stwierdzić, czy nie goszczą tu bakterie - oznajmiła Emma, naciągając gumowe rękawiczki. Bramkarz wycofał się w głąb Sargasso, żeby zasięgnąć rady. Chwilę później wyszła do nas chuda kobieta w wydekoltowanej czerwonej sukni i czarnych butach na wysokim obcasie. Wargi miała krwistoczerwone, a sińce pod oczami starała się zatuszować korektorem. Omiotła nas wzrokiem i kilkakrotnie prychnęła. Emma zrobiła krok naprzód i powiedziała, że nie przywykła czekać tak długo i że budzi to jej podejrzenia. Czyżby w kuchni właśnie teraz coś uprzątano? Chuda czerwień prychnęła ponownie i wpuściła nas do parzących sie węgorzy. Pobawiwszy się trochę w kuchni w inspektorów, Karolina i ja ściągnęłyśmy rękawiczki i wyszłyśmy na salę. Zajęłyśmy stolik, zamówiłyśmy drinki bezalkoholowe i starałyśmy się ignorować spojrzenia starszych panów, usiłujące pochwycić nasz wzrok. Przy stoliku obok siedziały cztery pulchne kobiety w obcisłych sukienkach i jadły orzeszki z chili, taksując mężczyzn w lokalu. Jedna z nich cały czas zasłaniała dłonią usta, próbując ukryć skrzący się aparat. Przy barze stał chudy, ubrany na czarno mężczyzna i przeciągał ręką po zaczesanej w tył srebrnej grzywie. Miał haczykowaty nos, wąskie wargi i nadmierną opaleniznę z solarium. Wypijał duszkiem jeden drink po drugim i rozglądał się za odpowiednią zdobyczą. Dostrzegł dziewczynę w turkusowej sukience na wózku inwalidzkim, siedzącą samotnie przy stoliku, bliską płaczu. Podszedł do niej chwiejnym krokiem i wyciągnął na parkiet, na który z głośników wylewała się dansingowa muzyka. Dziewczynie nadal zbierało się na płacz. Nagle srebrno-grzywy usiadł okrakiem na wózku, tak że kroczem ocierał się o jej twarz. Cztery pulchne kobiety roześmiały się. Ta z aparatem zapomniała zasłonić ręką usta i drut kolczasty pojawił się w całej okazałości. Jej trzy koleżanki zostały po kolei poproszone do tańca przez trzech śniadych panów w jednakowych białych garniturach i różowych krawatach. Pozostawiona sama, z płaczem ruszyła w stronę damskiej toalety. Spojrzałyśmy na siebie z Karoliną i westchnęłyśmy. Miałyśmy właśnie wstać i wyjść, kiedy podeszło do nas dwóch panów około pięćdziesiątki, żeby zaprosić nas na drinka. Ten, który stanął przy mnie, miał opaloną w solarium cerę i ciemnobrązowe, wyraźnie farbowane włosy. Na serdecznym palcu widniał ślad po ściągniętej obrączce. Miałam wielką ochotę wyjawić mu swoją pogardę. Starzy faceci podrywający dziewczyny, które mogłyby być ich córkami, należeli do najbardziej obleśnych i żałosnych. W każdym razie ten typ klejących się, którzy nie mieli na tyle taktu, by zaakceptować, że zostali spławieni. Pokręciłam przecząco głową, Karolina też. Udawali, że nie rozumieją. Chcieli zaprosić nas na kolację. Elegancką kolację. W pobliskim hotelu z nieprzyzwoicie drogimi apartamentami. Wstałam i ruszyłam do wyjścia. Karolina zrobiła to samo. Mężczyźni poszli za nami, musiałyśmy więc sięgnąć po nieco bardziej grubiański język, by pojęli, że nie jesteśmy ani trochę zainteresowane ich towarzystwem. W końcu dotarło do nich, że „nie" znaczy „nie", a w żadnym razie „tak, bardzo chętnie, Boże, ale pan przystojny" i zniknęli w półmroku Sargasso. Wmieszałyśmy się z Karoliną w piątkowy tłum na Kungsgatan. Pośmiałyśmy się, trochę wzburzone, po czym poszłyśmy do najbliższego 7-Eleven napić się gruszkowego festisa i ochłonąć. - Zastanawiam się, gdzie podziali się Joakim i sanepidka - powiedziała Karolina, gdy usiadłyśmy przy stoliku. - Nie ma powodu do niepokoju - wymamrotałam - z pewnością dobrze się razem bawią. Karolina kiwnęła głową i popatrzyła przez szybę. Sprawiała wrażenie zmęczonej i trochę smutnej. Pomyślałam, że chyba już tęskni za Paasem. Co przypomniało mi, że ja tęsknię za Lukasem. Niewiele później rozstałyśmy się. Karolina zniknęła w podziemiach najbliższej stacji metra, a ja przespacerowałam się do Bernsa, gdzie mnie nie wpuszczono, bo miałam na sobie dżinsy. Zadzwoniłam do Lukasa z komórki. Po kilkunastu sygnałach odezwał się bełkotlivie. - To ja - powiedziałam. - Stoję przed Bernsem, ale nie chcą mnie wpuścić. - A ja je-em befsztyk i pi-hi-ję najdroższy szampan na świecie - odparł Lukas. - Wyjdź do mnie, tęsknię za tobą. -Jeszcze nie zzzjadłem, a Mannę, poznałaś Mannego Bauera? Jego stary jest właścicielem połowy Investora i mój sta-ary powiedział, że muszę się z nim zaprzyjaźnić i grać w golfa i w ogóle, i jeść kolaacje, więc nie będę miał dla ciebie, Stella, za dużo czasu, w każdym razie nie dziś w nocy, hik, a co, chciałaś się pieprzyć? Zamarłam. Wyłączyłam komórkę. Odwróciłam się do Bernsa plecami i zaczęłam biec. Dobiegłam aż do Strómmen. Usiadłam na brzegu wartkiej wody, w uszach mi szumiało, szumiało dziwnie, mroczno i ciężko, słyszałam Lukasa przekrzykującego przyjaciół goldenekspresowców, słyszałam stękanie sargassowych węgorzy, słyszałam, jak Paaso i Thastróm śpiewają, i miałam dość tego porąbanego świata. Nade mną po nocnym niebie przesuwał się samolot z błyskającymi czerwonymi i zielonymi światłami. Ważka tak piękna, że to aż niepojęte. Piękno w taką noc jak ta powinno być zabronione. Wzdrygnęłam się, poczułam chłód. Pomyślałam o Lukasie. O jego słowach. Tych ohydnych słowach. Był gnojkiem. Im więcej o tym myślałam, tym bardziej był gnojkowaty, a ja zła i smutna. Przecież przeżyliśmy razem coś pięknego. Jak mógł tak łatwo zapomnieć, jak mógł to przepić, zagłuszyć czkawką, zamknąć na to oczy, tylko dlatego, że obracał się wśród obrzydliwych golden-ekspresowców? Pieniądze, miałam za mało pieniędzy, byłam zbyt mało warta, nie nadawałam się, należałam do złej klasy, nie byłam cizią z óstermalmu, odszykowaną, drobiącą lalką ani spadkobierczynią jakiejś ciotki w lamparcim futrze i diamentowych klipsach na obwisłych uszach. W mojej głowie pojawiło się ZADANIE ZEMSTA. Zemsta polegałaby na tym, że wbiłabym nóż w Lukasa, a potem poćwiartowała go i sprzedawała w Hali Targowej Óstermalmu, biorąc wysoką cenę za kilogram. Cieszyłby się dużym popytem. Paniusie w lamparcich futrach tłoczyłyby się przed ladą, pokazując to na jeden, to na drugi kawałek mięsa i pytając, co to jest. Nakarmiłabym je wymyśloną łaciną. Byłyby zachwycone. Pieczone opuszki palców zawinęłabym w najcieńszą bibułkę za nędzne 289 koron. Smażone na maśle jąderka za zdumiewające 999 koron. Prawdziwa okazja, szanowna pani von af Knorring, za granicą kosztuje przynajmniej dwa razy tyle. Niech pani tylko pomyśli, ile ci zadufani Norwegowie muszą płacić za takie delikatesy! Pół godziny później mogłabym podsumować zyski. Jakieś sto tysięcy. Nabyłabym akcje i została multimilionerką, gdyż na giełdzie zapanowałaby właśnie euforia. Kupiłabym sobie mieszkanie na Strandvagen. Co najmniej dziesięć pokoi. Z zaniedbanym strychem, który kilku muskularnych robotników przerobiłoby na luksusową mansardę, gdzie mogłabym grać na fortepianie za pół miliona koron. O ile nie stałabym przy sztalugach, malując obrazy, żeby sprzedawać je po wygórowanych cenach tym samym paniusiom z Óstermalmu, które zjadły Lukasa. Od czasu do czasu pojechałabym rozerwać się na weekend do Londynu, Paryża i Nowego Jorku, gdzie oczywiście posiadałabym szykowne mieszkanka w samym centrum. W każdym mieście miałabym pięciu kochanków. Mówiliby, że mogę uważać się za wybrankę losu, skoro jestem tak bogata, a na dodatek ładna i inteligentna. Napisałabym książkę o swym nieszczęśliwym życiu milionerki. Książka nosiłaby tytuł The Little Rich Unhappy Girl i byłaby wyciskaczem łez. Okazałaby się wielkim sukcesem. Oprah Winfrey zaprosiłaby mnie do siebie, a po długim i dociekliwym wywiadzie odwróciłaby się do kamer i nęciła widzów by ją kupowali. Potem, u szczytu sławy, zniknęłabym bez śladu, nic ze sobą nie zabierając. Nie miałam niestety pojęcia, dokąd mogłabym się udać. Spojrzałam na niebo. Niebo spojrzało na mnie. Zapytałam, dlaczego mnie stworzyło i dlaczego kazało mi przeżywać takie noce jak ta. Odpowiedziało pytaniem, czy wolałabym w ogóle nic nie przeżywać. Rozpłakałam się. Przez długą chwilę siedziałam na nabrzeżu i płakałam, i marzyłam, żeby Lukas przestał być gnojkiem, a stał się ponownie Lukasem znad Balustrad. Potem przestałam płakać, a zaczęłam się bać. W moją stronę zbliżała się grupa pijanych chłopaków wrzeszczących o młodych dupach. Zerwałam się i rzuciłam do ucieczki. Kilku, zataczając się, próbowało mnie gonić, ale alkohol podstawił im nogę i runęli na ziemię. Gdybym nie była tak przerażona, wybuchnęłabym śmiechem. Postanowiłam jak najszybciej pójść na kurs samoobrony. I sprawić sobie broń. Miałam gdzieś, że to nielegalne. Pistolet. Żeby przystawić do głowy zboczeńcowi, który pewnej nocy, zobaczywszy mnie, uzna, że może wziąć, co chce, nie pytając mnie najpierw o pozwolenie. Później nacisnę spust. I nie będę niczego żałowała. Poza światem, który doprowadził do tego, że dziewczynki muszą sięgać po broń i chodzić na kursy samoobrony, żeby czuć się nocą na ulicy w miarę bezpiecznie. Miałam dość strachu. Chciałam żyć w matriarchacie. Wiedziałam, że panuje gdzieś w Afryce. Tam kobiety wskazywały mężczyzn, których chciały mieć, i mężczyźni musieli się podporządkowywać. Tam królowa była władcą absolutnym. Nie było mowy o równości. Podobnie jak wśród pająków i owadów, gdzie samica zjadała samca, gdy ten ją zaspokoił. Zmieniłam zdanie. chciałam żyć w matriarchacie. Westchnęłam. Szłam bez celu. Nagle znalazłam się na Małmskillnadsgatan. Dwie dziewczyny w moim wieku - wciśnięte w czarne skórzane futerały, które zaczynały się tuż nad brodawkami piersi, a kończyły w połowie uda - opierały się o ścianę i śledziły mnie podejrzliwym spojrzeniem. Klientka lesbijka? Policjantka? Nowa konkurentka? Wieśniara zagubiona w mieście? Udałam, że ich nie widzę i jak najszybciej skręciłam z kurewskiej ulicy. Nagle z jakiegoś zaułka wyjechał samochód i ruszył za mną. Wydłużyłam krok, żeby iść szybciej. Ktoś opuścił szybę w samochodzie i zapytał, czy jestem do kupienia. - Zboczeniec - warknęłam, nie patrząc na zboczeńca - wiesz, że kupowanie seksu jest zabronione? Poza tym jestem z policji, przymkniemy cię, dostaniesz co najmniej trzy lata, żona i dzieci chyba się nie ucieszą? Szyba prędko powędrowała do góry i zboczeniec odjechał. Byłam tak wyczerpana, że się rozpłakałam. Przykucnęłam za kubłami na śmieci, a łzy kapały na ziemię między moimi stopami. Potem zadzwoniłam do Idy, która, z tego co pamiętałam, mówiła, że mieszka właśnie w pobliżu Malmskillnadsgatan. Odpowiedziała po kilku sygnałach. Opisałam jej sytuację. Podała mi adres, Bogu dzięki, rzut kamieniem od śmietnika. Czekała na mnie pod bramą. Wjechałyśmy windą na pierwsze piętro. Byłam zbyt zmęczona, żeby wchodzić. Ida pomogła mi zdjąć ubranie. Wśliznęłam się do łóżka w jej pokoju, którego ściany były wytapetowane Thastrómem i lewicowymi plakatami. Przyniosła mi herbatę z miodem. Wypiłam kilka łyków. Potem zasnęłam przy ochrypłej interpretacji Bellmana w wykonaniu Thastróma. Śniło mi się, że poszłam z Lukasem do Skansenu i karmiliśmy niedźwiedzie paniusia: Kiedy się obudziłam, Ida utrzymywała, że spałam czternaście godzin, co, wziąwszy pod uwagę, że była piąta po południu, wydawało się odpowiadać prawdzie. Bolała mnie głowa od lekkiego kaca i ciężkiego zmartwienia. Po prysznicu, kawie i kanapce i zażyciu kilku tabletek od bólu głowy, opowiedziałam o Lukasie, o tym, co wydarzyło się w nocy. Ida z miejsca zaproponowała, bym puściła go kantem i poszła w Noc Walpurgii na zabawę Młodej Lewicy, gdzie z pewnością będzie się roiło od przystojnych komunistów. - Nie chcę żadnego komunisty - powiedziałam - chcę Lukasa, choć nie takiego jak wczoraj. - On jest taki jak wczoraj. Poza tym szkoda cię, żebyś dała się zniszczyć takiemu jak on. Pokręciłam głową. Ida nic nie rozumiała. Nic o nim nie wiedziała. O grzywce. O balustradach. O skradzionych Arifowi kluczach. O dachu szkoły. O ręce na moim kolanie. O wędrówce po górach, na którą się wybieraliśmy. O planowanym buncie przeciwko ojcu. Znowu za nim zatęskniłam. Ale ani myślałam dzwonić. Niech on zadzwoni pierwszy. I przeprosi za to, co powiedział. Przedstawiając wiarygodne usprawiedliwienie. Wybaczyłabym mu, okazała się wielkoduszna, ale też surowa. Musiałby zrozumieć, że nigdy więcej takie zachowanie nie ujdzie mu płazem. Oznaczać będzie koniec. Definitywny koniec. Straci największą szansę swego życia, tylko dlatego że nie będzie umiał się oprzeć grupowej presji goldenekspresowców. Nie mógł uważać, że byli tego warci. Nie mógł mnie tak po prostu rzucić. Byłam przecież ważna. Czy on nie rozumiał, że byłam ważna? Ja to JA. Nagłe wspomnienie kilku chłopaków, których tak po prostu rzuciłam i o których potem prawie w ogóle nie myślałam, pojawiło się w mojej głowie. Przeszedł mnie dreszcz. Co, jeśli dla Lukasa znaczyłam tak niewiele, jak oni dla mnie?! Czyli prawie nic. Człowiek, który równie dobrze mógł się nie urodzić lub umrzeć. Ktoś całkowicie obojętny. - Zimno ci? - zapytała Ida, która spostrzegła, że zadrżałam. - Chcesz jeszcze kawy? Pokręciłam głową i wstałam. - Ładne mieszkanie - przeszłam się po przestronnym pięciopokojowym mieszkaniu z wysokim sufitem, imponującym parkietem, trzema piecami kaflowymi i dużymi oknami wychodzącymi na dwie strony: podwórko i zaciszną uliczkę. - Mhm - mruknęła Ida, siedząc na podłodze przed jednym z pieców. - Tak właściwie to go nie lubię, bo moi kumple uważają, że powinnam mieszkać z nimi w komunie w Midsommarkransen, ale stara mi nie pozwoli, dopóki nie będę pełnoletnia. - Tata z wami nie mieszka? - zapytałam i usiadłam koło niej na podłodze. - Masz jakieś rodzeństwo? Ida pokręciła głową i wyjaśniła ostrym głosem, że nie ma kontaktu ze swoim tatą i że nie ma żadnego rodzeństwa, chyba że przyrodnie, o którym nie wie. - Gdzie pracuje twoja mama? Ida milczała przez długą chwilę. Potem westchnęła. Potem milczała przez następną długą chwilę. Potem jeszcze raz westchnęła i jakby zebrała się w sobie, zanim rzekła: - Jest prostytutką. Luksusową prostytutką. Tak jak Julia Roberts w Pretty Woman. Popatrzyła na mnie złym wzrokiem. - Aha - powiedziałam głupio, bo nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Przez dłuższy czas wpatrywałyśmy się w milczeniu w piec. Ida obgryzała paznokcie. Ja skubałam skórkę przy paznokciu. - To bardzo dobry film - odezwałam się w końcu. -Co? - Pretty Woman. Ida wzruszyła ramionami, wstała i poszła do swojego pokoju. Podążyłam za nią. Położyła się na łóżku i utkwiła wzrok w suficie. - Stąd wszystko słyszę - powiedziała - o ile oczywiście nie mam stoperów. Teraz prawie zawsze wkładam stopery. Kiedy byłam mała, zasłaniałam uszy. Nie pomagało. Słyszałam i tak. Nigdy tego mamie nie powiedziałam. Długo myślała, że nie wiem, co jest grane. Chociaż podejrzewam, że oszukiwała samą siebie. Musiała wiedzieć, że ja wiem. Dorośli są genialni, gdy trzeba schować głowę w piasek. A potem udają, że wcale nie schowali. Obiecałam sobie, że nigdy taka nie będę, jak dorosnę. Pieprzeni hipokryci. - Mhm - przyznałam i ostrożnie przycupnęłam na brzegu łóżka. - Któregoś razu jeden zaczął ją chłostać, chociaż nie zgadzała się na takie rzeczy - ciągnęła Ida. - Wszystko słyszałam u siebie w pokoju, pobiegłam więc tam i wycelowałam w niego straszaka, który wyglądał jak prawdziwy i który mama dała mi, chociaż nie powiedziała do czego. Aleja oczywiście wiedziałam. Miałam wtedy tylko osiem lat. Pozwoliłam mu włożyć slipy, ale nic poza tym. Więcej już się nie pokazał. Mama popłakała się i przytuliła mnie, potem już nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. Teraz trzymam w komodzie pod skarpetami prawdziwy pistolet. Mama nie wie, że go sobie załatwiłam. W żadnym razie nie możesz jej o tym powiedzieć! Spojrzała na mnie tak, że niemal bezwolnie skinęłam głową. - Zresztą musisz już się zbierać, bo niedługo wróci, a potem przyjdzie jej sobotni klient. Nie mogę nikomu powiedzieć, kto to jest, bo inaczej musiałybyśmy się wyprowadzić. On płaci czynsz i nieco dokłada, żeby mógł spać z nią co sobotę. Wstrętne, nie? Popatrzyła na mnie tym samym ostrym wzrokiem. Znów skinęłam głową. Wtedy zamknęła oczy. Siedziałam jeszcze przez chwilę na brzegu łóżka, czekając, aż je otworzy. Nie zrobiła tego. Próbowałam do niej przemówić. Nie zareagowała. - Chyba już pójdę - powiedziałam. - Dzięki, że mnie przenocowałaś. Zobaczymy się wkrótce? Kiwnęła ledwie zauważalnie głową. Wstałam, powoli wyszłam do przedpokoju, tam nałożyłam buty i kurtkę. Wtedy rozwrzeszczał się Thastróm. Pobiegłam z powrotem do pokoju. Ściany wibrowały. Ida leżała na podłodze i krzyczała. Usta miała szeroko otwarte. Przez chwilę myślałam, że rozerwą się w kącikach. Albo że szczęki wyskoczą ze stawów. Opadłam na podłogę i objęłam ją. Wrzeszczała. Całe jej ciało jakby chwycił skurcz. Czułam, jak drży. Oczy miała teraz otwarte. Oszalałe ze smutku. Przytulałam ją. Mocno ją przytulałam. Mocno się mnie trzymała. Długo tak leżałyśmy. Powoli się uspokajała. Thastróm zamilkł. Ida zapytała, czy mogłaby spać u mnie tej nocy. Chociaż raz chciała uniknąć odgłosów. Skinęłam głową. Siedziałam skulona w oknie korytarza przed salą seminaryjną i myślałam o Idzie, jej mamie i mężczyznach, którzy płacili, by dostać trochę fałszywej bliskości, kiedy nagle pokazał się rektor. Był to rzadki widok. Przez dwa lata, odkąd zaczęłam tu studia, prawie nigdy go nie widywałam. Zazwyczaj siedział zamknięty w swoim gabinecie i rozmyślał, ale o czym, tego nikt (w każdym razie nie studenci) jak na razie nie wiedział. Może były to jakieś refleksje na temat kapitału albo po prostu lubił mieć spokój. Wydawał się śpieszyć, ale mimo to zwolnił, żeby skinąć mi głową. Teraz, kiedy nadarzyła się okazja, nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zapytać: - Czy nigdy nie miał pan wątpliwości co do poglądów na kapitał w tej szkole? Zatrzymał się w pół kroku, odwrócił, zbliżył do mnie i powiedział: - Czyli pani coś wie o napisach w Rotundzie i toaletach? Wzruszyłam ramionami. Przysunął się jeszcze bliżej. Nie było w tym ani groźby, ani życzliwości. Raczej zirytowana ciekawość. - Co pani rozumie przez „poglądy na kapitał w tej szkole"? - zapytał. - Kapitał jako bóstwo, któremu człowiek ma służyć, a nie kapitał, który ma służyć człowiekowi. Kapitał jako cel, a nie środek. Kapitał jako narzędzie zwiększające przepaść między bogatymi a biednymi, jako niepodważalna wielkość. Żeby wymienić tylko kilka przykładów. - Jeżeli się coś kwestionuje, to trzeba wiedzieć co, a nie tylko wygłaszać slogany - stwierdził rektor. - A co, jeśli slogany mówią prawdę? - odparowałam. - Wtedy mamy problem, który trzeba rozwiązać -powiedział, rzucając zestresowane spojrzenie na zegarek. - Niestety, muszę pędzić. Zatrzymał przez krótką chwilę wzrok na mojej twarzy i nawet myślałam, że się do mnie uśmiechnie, ale jeśli miał taki zamiar, to się rozmyślił i pośpieszył dalej korytarzem. Poły marynarki się rozwiały, zaprasowania lekko zburzyły, podobnie jak coraz rzadsza grzywka. W powietrzu pozostał słaby zapach męskich perfum. Slogany, co można zarzucić sloganom? Rektor sam był sloganem. Wyjrzałam przez okno na dziedziniec, gdzie pijąc kawę i paląc rozmawiała grupka ubranych w garnitury młodzieńców. Za kilka lat będą pewnie dyrektorami przedsiębiorstw. Dostaną nawracających wrzodów żołądka. I niebotyczne pensje. Każdego wieczoru będą jedli kolację w luksusowej restauracji, żeby potem wrócić do biura i pracować dalej. Żeby obracać kapitałem. Zapomną, że wszystkiego nie można kupić. Zdrowia i miłości na przykład. Może będą kupowali namiastkę bliskości od prostytutek. Potem nagle obudzą się pewnego ranka i odkryją, że się postarzeli i utyli, że pojawiła się depresja, a znikli przyjaciele, kiedy depresja wymagała zwolnienia lekarskiego. Będą leżeli w łóżku jak dobite pałkami morsy i zastanawiali się, co się stało z tym pięknym, gibkim delfinem, który nie spostrzegł wodnych wirów, nie poczuł, że przeciwne prądy są coraz silniejsze i że ciemność wciąga go powoli na dno, gdzie zalegały już inne wraki błagające o powietrze. Będą wyglądali przez okno, a tam czas będzie płynął dalej, a zarazem jakby stał, bo to dziwne, że nadal podlegali jego wpływowi, skoro wypadli z high life'u, nie zarabiali masy pieniędzy, skoro tylko leżeli chorzy i ledwie bali się ruszyć ze strachu, że i serce zacznie niedomagać, skoro tęsknie wpatrywali się w telefon, który tak głucho milczy, tak głucho... - Sprawdziłem wyniki z gospodarki narodowej, miałem 189, najlepiej z roku - usłyszałam głos mówiący z fińskim akcentem. Był to blondyn, z którym chodziłam jakiś czas na lektorat francuskiego, chyba o imieniu Marko. Z całą pewnością miał predyspozycje na przyszłego członka high life'u, pozbawionego w ogóle dystansu do siebie, swojego powodzenia i kapitału. - Gratuluję, ja miałem tylko 185, ale to wystarczy na bardzo dobry - powiedział ciemnowłosy, chudy chłopak, którego imienia nie znałam. - Napisałem odpowiedź ze strony 377 w podręczniku, a przypuszczalnie powinienem był wziąć tę z 315. Gdybym nie pomieszał stron, miałbym 190. Usiedli na fotelach przed salą seminaryjną i kontynuowali swoje niedyskretne przechwałki. - Ze statystyki też miałeś bardzo dobry? - zapytał Marko ze słabą nutą stresu w głosie. Ciemnowłosy kiwnął głową. - Tak, to był bardzo łatwy przedmiot, więc trudno było dostać niżej - rzekł Marko. - Nawiasem mówiąc, spotkałem się z OM i omówiłem parę spraw. Dostałem pracę w Londynie na lato. Deutsche Bank. OM załatwił kontakt. Powiedział, że chce pomagać swoim najlepszym studentom. Mogłem też dostać pracę w Nowym Jorku, w biurze ONZ, ale to była tylko praktyka, dobra wprawdzie do wpisania do CV, ale dużo gorzej płatna. - Ja będę w biurze McKinseya w Paryżu - odparł ciemnowłosy. - Super wysoka pensja. - Ile? - Około trzydziestu tysięcy miesięcznie - jak na wakacyjną robotę. Gdybym zdecydował się na praktykę, dostałbym trzydzieści sześć, ale wtedy byłbym zmuszony wziąć dziekankę na następny semestr, a chcę jak najszybciej skończyć studia. No ale trzeba na to patrzeć jako na stopień w karierze. - Ja dostanę trzydzieści dwa - rozpromienił się Marko. - Chociaż jeśli człowiek się przyłoży, to bez problemu można dostać dziesięć tysięcy premii - oznajmił ciemnowłosy. - U Niemców też - nie dał się Marko i rzucił okiem na zegarek. - Nie powinniśmy już zaczynać? Rozejrzał się wokół i udał, że dopiero teraz mnie dostrzega, chociaż oczywiście przez cały czas był świadom, że siedzę wystarczająco blisko, by słyszeć jego przechwałki. - Słuchaj, kobieto, nie wiesz, czy zajęcia nie są przeniesione do innej sali? - Nie wydaje mi się - powiedziałam. - A propos, czy któryś z was wie, co trzeba było odpowiedzieć na trzecie pytanie w zadaniu na dzisiaj? Obaj pobledli. - W jakim zadaniu? - zapytał Marko. - Teraz na seminarium? To była duża praca? Kiwnęłam głową i powiedziałam, że zadanie było obszerne i ważne. Obowiązkowe. Mogło dać piętnaście dodatkowych punktów na egzaminie. Marko wyglądał, jakby brakło mu oddechu. Ciemnowłosy tak samo. Gorączkowo zaczęli wertować swoje papiery w poszukiwaniu zadania. Nic nie znaleźli. Zwrócili się do mnie. - Samego zadania nie mam niestety ze sobą - rzekłam - a moje odpowiedzi nie są chyba na tyle dobre, żebyście dostali maksa, a to mogłoby wiązać się z ryzykiem, czysto teoretycznym, że nie dostalibyście piątki z egzaminu. - Kurwa mać w dupę, ale kanał! - nie wytrzymał Marko. Zerwał się i zniknął w korytarzu. Ciemnowłosy siedział jeszcze przez chwilę, po czym też pobiegł szukać nieistniejącego zadania. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się ciszą. Do czasu aż w korytarzu pojawiła się Karolina z walkmanem na cały regulator. Była niezwykle blada i wyglądała na przygnębioną. - Nie mam teraz ochoty rozmawiać - powiedziała, zdejmując słuchawki. Skinęłam głową i pozwoliłam, by siedziała koło mnie milcząca i zdołowana. Pomyślałam, że przydałaby się jej dawka Monthy Pythona wstrzyknięta bezpośrednio do krwi. Tymczasem pojawił się prowadzący finanse i otworzył salę. Karolina była wyraźnie rozkojarzona, nałożyła słuchawki i puściła Brechta, ale niepotrzebnie aż tak głośno, że wszyscy odwracali głowy. Zirytowany wykładowca poprosił ją, by wyszła, jeśli nie jest zainteresowana zajęciami. Karolina wyłączyła muzykę, ale dalej siedziała ze słuchawkami na uszach. Widziałam, jak raz po raz zaciska i otwiera pięści, jakby próbowała zgnieść coś lub kogoś zajmującego jej myśli. Po zajęciach zwierzyła mi się, że ponownie odezwał się jej ojciec. Z nowym listem. Z nowym czekiem. Z nową prośbą o przebaczenie. Mama też napisała kilka słów, ale za każdym ciągnął się cień ojca. - Stoi nad nią, kiedy ona pisze, a jak ją o coś poprosi, ona nigdy mu nie odmówi - powiedziała Karolina. - Kura domowa z odzysku. I to na własne życzenie! Pisze, że za mną tęskni. Odpisałam, że w takim razie może mnie przecież odwiedzić. Sama. Żal mi jej, ale skoro zdecydowała się być idiotką, niech ponosi konsekwencje swoich decyzji. Przerwała, żeby westchnąć i poobgryzać paznokcie. Poobgryzała do krwi - a wszystkiemu winien ojciec. Usiadłyśmy na schodach przed Wielką Bramą. Dygotała. Dygotałam razem z nią. Potem zapytałam o drugą szansę. Czy nie powinna dać swojemu ojcu drugiej szansy? - Wygłupił się już wystarczająco wiele razy - powiedziała. - I raczej dobrym uczynkiem będzie, jak oszczędzę mu kolejnej wpadki. On nie umie kochać inaczej niż dając prezenty i pieniądze. A to nie ma żadnej wartości. - Ale to jednak miłość - próbowałam ją przekonać. - Nie, to ucieczka. - Czy nic nie może zrobić, żebyś mu przebaczyła? -zapytałam. - Ja wiem... gdyby sprzedał wszystko, co posiada, i oddał na cele dobroczynne - wymamrotała Karolina. - Dowodem miłości jest więc dobrowolne zostanie nędzarzem? - zdziwiłam się. Karolinie dało to do myślenia, toteż poprosiła o zwłokę w udzieleniu odpowiedzi. Wstała, nałożyła słuchawki i oddaliła się. Gdy tylko zniknęła z pola widzenia, pojawił się Lukas. Domyśliłam się, że od dłuższej chwili stał gdzieś w pobliżu i mnie obserwował. Pochlebiło mi to. Udałam zranioną. Nie spojrzałam na niego. Nie powiedziałam „cześć". Potraktowałam go jak powietrze. Byłam świetna w łamaniu serc. - Byłem pijany - usprawiedliwił się, podążając za mną, kiedy chciałam odejść - nie wiedziałem, co mówię, a na pewno tak nie myślałem, normalnie się tak nie wyrażam, przecież o tym wiesz, Stella, nie wiedziałem, co mówię, byłem pijany, miałem kaca przez cały weekend, gdybyś wiedziała, jak boli mnie głowa, to nie... Zatrzymałam się. Obróciłam się i dmuchnęłam w niego. - Gdybyś był aż tak pijany, że ma to usprawiedliwiać te słowa jakie usłyszałam to powinieneś mieć takiego kaca, że byś się teraz przewrócił - powiedziałam i poszłam dalej. Musiałam być teraz silna. Samodzielna. Nie dać się przekonać czy ułagodzić. Być jak Karolina. Gruboskóra. Kłamstwo. I ona, i ja byłyśmy cienkoskóre. Chciało mi się płakać. Chciałam, żeby Lukas mnie przytulił. Zaczęłam biec. Byle dalej od niego. Nie zależało mu na tyle na Cienkoskórych Dziewczętach spoza Ostermalmu, żeby za mną pobiec. A może naprawdę aż tak bolała go głowa, że nie był w stanie biec, bo miałby uczucie, że zgubi mózg. Pobiegłam do domu do Merlina. Był bliski śmierci głodowej. Zajrzałam do lodówki i znalazłam pełzający, cuchnący ser. Zatrzasnęłam lodówkę, włożyłam Merlina do kieszeni kurtki i pojechałam na rowerze do Hagaparken położonego jakiś kilometr od Idun. Usiadłam pod lipą i zaczęłam płakać. Płakałam przez dłuższą chwilę, czując się porzucona przez wszystko i wszystkich. Potem rozejrzałam się wokół. W parku rosły przylaszczki i zawilce. Zdumiałam się. Niemal zapomniałam, jak wygląda Natura. Byłam wyasfaltowana. Wypuściłam Merlina, żeby pobuszował wśród kwiatów i najadł się do syta smacznych owadów, a sama oparłam się o pień, słuchając ptaków i wiatru. Swego czasu byłam małą dziewczynką w willowej dzielnicy w małym miasteczku, które teraz jawiło mi się jako zapadła dziura na końcu świata. Biegałam po lesie, ucząc się na pamięć ścieżek. Nie wiedziałam prawie nic o Kapitale. Lubiłam monety, bo brzęczały i błyszczały. Miały dla mnie większą wartość niż lekkie banknoty. Szukałam skarbów pod wykrotami. Budowałam szałasy, którym nadawałam magiczne nazwy. Chciałam zostać badaczką mchu i obserwatorką gwiazd. Wierzyłam w Boga. Nie wierzyłam w Mamonę. Pastor opowiadał o Mojrzeszu i o Jezusie ze świątyni, który odwiedził celnika w jego domu, o ubogiej kobiecie, która dała więcej niż bogacz, chociaż dała tylko jedną monetę, a bogacz wiele takich monet. Rozglądałam się po kościele, w którym siedziały ludzkie akcje o powszechnie znanej różnej wartości, chociaż pastor mówił, że wszyscy są równi, bo tak powiedział Jezus. Teraz, siedząc pod lipą, patrzyłam na uprawiających jogging, niektórzy byli przystojni i wysportowani i za nimi ludzie się oglądali, podczas gdy brzydcy i niezgrabni zbierali - o ile w ogóle - zupełnie inne spojrzenia. Pomyślałam o własnym ciele. Miałam szczęście. Wyglądało dobrze. Do tego byłam inteligentna. Gdybym chciała, mogłabym załatwić sobie dobrze płatną pracę z licznymi przywilejami. Musiałabym się tylko trochę dostosować. Zostać w Sztokholmie. Ewentualnie wyprowadzić się za granicę. Do innego dużego miasta. Wyasfaltowanego. Hałaśliwego. Z dala od willowych dzielnic i lasów, od mchu i skarbów pod wykrotami. Jeść w pośpiechu śniadanie w kafejce przed udaniem się na ważne spotkania. Zapomnieć, że istnieje jakaś inna rzeczywistość. Krowy na zielonych łąkach i konie w dzikim galopie istniałyby tylko na filmach z odległych lat siedemdziesiątych. Mleko pochodziłoby ze sklepu. Jeść lunch w restauracji w towarzystwie, z którym wymieniałabym się elektronicznymi wizytówkami. Ćwiczyć na siłowni lub biegać na sztucznej bieżni, a następnie medytować efektywnie przez pół godziny w sali medytacyjnej, by potem rozmawiać nieprzerwanie przez komórkę w metrze (gdzie ludzie nie rozmawiają już ze sobą, bo nie są Tam, lecz w innym miejscu połączeni przez komórkę, palmtopa czy elektroniczny kalendarz) w drodze do mieszkania, w którym pełzałyby ser w lodówce i jaszczurka imieniem Merlin stanowiąca moją rodzinę. Opadać na kanapę przed telewizorem i przełączać pilotem tysiąc kanałów. Być... - Merlin - wszedł mi na rękę. Niezbyt mi się uśmiecha założenie z tobą rodziny. Kiedy wróciłam do domu, automatyczna sekretarka histerycznie mrugała. Opadłam na fotel i odsłuchałam wiadomości. - Mówi Joakim. Chciałem tylko zapytać, jak samopoczucie. Wzrost czy spadek indeksu? Słyszałaś o ostatnim spotkaniu SAA, na którym nagle pojawił się rektor? Ktoś musiał donieść. Podejrzewa, że napisy w Rotundzie mają związek z SAA. Pytał o zarząd. Nikt nie pisnął słowa. Kiedy wyszedł, uzgodniliśmy, że nie będziemy się spotykać w Sali Giełdowej. Następne spotkanie jest w środę po świętach. W Rotundzie. O północy. To pomysł przewodniczącego, który chce dodać temu trochę dreszczyku. Opuścił kołnierzyk i zaczął czytać poezję zamiast podręczników do finansów. Niedługo zaproponuje, żebyśmy zmienili nazwę na Stowarzyszenie Umarłych Poetów. A ja zacząłem czytać Elegie duinejskie Rilkego, rano, kiedy się obudziłem, dotarło do mnie, że nie jestem już sam. Szyja Emmy jest jedyna w swoim rodzaju. Jak tam sprawy z Lukasem? Jak się czuje jaszczurka? Oddzwoń, jeśli masz ochotę pójść na kawę. PUP. - Hej, tu Karolina. Paaso dzwonił właśnie z Rzymu. Wróci do Sztokholmu dopiero za miesiąc, bo dał się namówić na tournee po Japonii. A mieliśmy razem spędzić święta. Ani mama, ani tata nie zaprosili mnie do Sankt Petersburga. I tak bym nie pojechała, ale jednak. Czuję się jak opera w tonacji moll. Jeśli się nie usłyszymy przed to smacznego jajka. PUP. - Cześć, Stello, mówi mama. Jesteś pewna, że nie przyjedziesz na Wielkanoc do domu? Chociaż rozumiem, że chcesz być ze swoim nowym chłopakiem. Mam nadzieję, że miło spędzicie czas. W każdym razie, gdybyś zmieniła zdanie, to zapraszamy. Babcia nadal leży w szpitalu. Odwiedź ją, jak będziesz miała czas. PUP. - Cześć, tu Lukas, nie wiem, co mam powiedzieć, ale naprawdę chciałem powiedzieć, że nie chciałem powiedzieć tego, co powiedziałem wtedy, jak byłem z Bauerem i tymi innymi. Naprawdę byłem ostro urżnięty, on postawił najdroższego szampana na świecie i masę innych rzeczy, a ja nie jestem taki jak ty, nie umiałem odmówić, zresztą źle by to wyglądało, gdybym odmówił, wiesz, tak to jest w moich kręgach, jesteśmy jak Japończycy, przyjmuje się to, co dają, nawet jeśli nie ma się ochoty, bo inaczej może to być źle odebrane i zaszkodzić interesom, a mówiłem, że mój stary... pup. - Cześć, to jeszcze raz ja, no więc mówiłem ci, że mój stary chciał, żebym poznał trochę lepiej Bauera, bo on i stary Bauera mają od dawna wspólne interesy i też mój dziadek i dziadek Bauera robili razem interesy, i stary nie chce, żebym niszczył rodzinną tradycję, a ja sam nie wiem przecież, czego chcę, więc myślę sobie, że równie dobrze mogę pójść po linii najmniejszego oporu, chociaż wiem, że ty myślisz, że jestem nudny i tchórzliwy, ale wcale nie jestem tak do końca głupi, jak może się wydawać, mam do tego dystans, naprawdę, i wiem, że jestem rozpieszczonym bogatym dzieciakiem, który zawsze dostawał to, na co pokazał, chociaż ten kij ma dwa końce... - ...bo stary, stara zresztą też, i cała rodzinka oczekiwali czegoś w zamian, wiesz, żebym przejmował ich miejsce w zakładach. A mnie wcale to nie bawi, i gdy byłem młodszy, strasznie płakałem każdego wieczoru, ale oczywiście tak, żeby mama i tata nie słyszeli, a rano ocierałem łzy i mama podwoziła mnie do szkoły, a potem odbierała i wiozła na trening golfa albo tenisa, chociaż ja chciałem uprawiać lekkoatletykę i piłkę nożną, a potem w klubie odrabiałem lekcje razem z innymi chłopakami z Óstermalmu, z których co najmniej połowa studiuje teraz w Handlówce i... PUP. - ... chociaż nie można nic złego o nich powiedzieć, w większości są jak inni chłopacy, tylko akurat urodzili się bogaci i nie potrafili wyjść poza swoje środowisko, ale ile osób to potrafi, ci z lewicowej młodzieżówki, dzieciaki robotników i klasy średniej też są zindoktrynowani, a pomyśl o tych wszystkich rąbniętych sektach, o Hells Angels, o Syriakach i Turkach, którzy trzymają się razem i są uprzedzeni do Szwedów, i o neonazistach, którzy wiadomo jacy są, i o niektórych emerytach uważających, że młodzi ludzie to wandale i mordercy, nie są lepsi od nas, wcale się nie wyróżniamy, wszyscy są cholernie nietolerancyjni, tyle że, jasne, my mamy więcej pieniędzy, mieszkamy elegancko, i przyznaję, że nie chciałbym mieć mniej pieniędzy czy gorzej mieszkać, czy muszę tego chcieć, żebyś mnie zaakceptowała, Stella, naprawdę muszę? Cholera, jesteś pogmatwana jak diabli, wiesz o tym? W każdym razie... PUP. - ...to chyba jednak raczej uznałem, że może będzie lepiej, jak się rozstaniemy, bo nie wydaje mi się, żebyśmy do siebie pasowali, w każdym razie nie teraz, chociaż to oczywiście może się zmienić, jeśli chcesz, żeby się zmieniło, to możesz zadzwonić, ale jak mówię, nie sądzę, żeby teraz nam się udało, ale życzę ci jak najlepiej, uważaj na siebie i nie zapominaj, że cię lubię, że to nie twoja wina, tylko moja, jeszcze nie dojrzałem do..., ale chyba możemy pozostać przyj PUP. - Hej, to znowu ja, Stella, czuję się fatalnie, bo Lukas zerwał, przez dwa dni siedziałam zamknięta w domu, płakałam, odżywiałam się herbatą i spleśniałym serem, biedny Merlin też o mało nie umarł z głodu, wyłączyłam telefon, spuściłam żaluzje, włożyłam stopery do uszu, a mimo to słyszałam wycie w głowie i miałam wrażenie, jakby porobiły mi się dziury w żołądku, płucach i w sercu; czuję się opuszczona przez cały ten cholerny świat, bo nikt nie przyszedł, nie zapukał, nie włamał się, nie zajął się mną, ani moja rodzina, ani Joakim, ani Karolina, Lukas zresztą też nie, ten gnojek, wciąż jestem w nim zakochana, taka jestem głupia, gdzie jest w takich chwilach łaska, gdzie jest łaska, gdzie jest Bóg? Głos za Zasłoną nic nie powiedział. - Człowiek chce przecież wierzyć, że nie jest zupełnie sam we wszechświecie, chce wierzyć, że są ludzie gotowi w każdej chwili przyjść i pomóc, niezależnie od tego, ile sami mają do roboty, jak dużo własnych problemów, a ja chyba nie mam nikogo takiego, chociaż jasne, że mama z tatą myślą, że byłam na jakimś odlotowym wielkanocnym przyjęciu z Lukasem i nie mam siły odebrać telefonu, bo odsypiam, Joakim i Karolina też pewnie myślą, że cały weekend byłam z Lukasem i świetnie się bawiłam, a Lukas z pewnością znowu pił tego nieprzyzwoicie drogiego szampana ze swoimi forsiastymi koleżkami i jeśli nawet o mnie myślał, to nie powiedział tego kolegom, bo przecież wstydziłby się mnie w tak eleganckich kręgach, nie mam akcji, mieszkania, nic poza ukradzioną jaszczurką, Przerwałam, żeby dać GzZ szansę skomentowania mojej niedoli. Nie padł żaden komentarz. - Jak zwykle tęsknię do czegoś innego - ciągnęłam -do innego życia, chociaż jak miałoby wyglądać, też właściwie nie wiem. Z niczym teraz nie mogę dojść do ładu i nie chodzi tylko o Lukasa. Ciągle gdzieś pędzę i nie mam czasu pomyśleć o tym, co ważne. Studia idą mi zresztą jak po grudzie. Nie przeczytałam ani linijki z podręcznika do finansów. Na co mi finanse? Nie zamierzam być analitykiem giełdowym. Nie wiem, kim chcę być. Ale raczej na pewno nie ekonomistą. Zamilkłam i zastanawiałam się przez chwilę. - Może za to zostanę reżyserem - powiedziałam - i nakręcę film o dziewczynie, która mogłaby być mną i która studiuje w Handlówce, chociaż właściwie wolałaby robić coś zupełnie innego. Na przykład nakręcić film o zagubionym młodym człowieku. Tyle że nie jest to zbyt oryginalne. Ja chcę być oryginalna. To męczące, jak tak cały czas próbuje się być oryginalnym. Dlaczego właśnie moje życie jest tak potwornie męczące? Przerwałam, mając nadzieję na odpowiedź lub przynajmniej kilka słów pociechy. Ale GzZ milczał. - Swego czasu chciałam też być premierem - ciągnęłam - ale wtedy trzeba wiedzieć, do jakiej partii wstąpić, a ja nie chcę należeć do żadnej partii, bo uważam, że żadna nie jest ideowa, a przywódcy nie mają wizji przyszłości. GzZ nic nie powiedział. - Próbuję w każdym razie być dobrym człowiekiem -wymamrotałam - i myśleć tyle samo o innych, co o sobie, chociaż czasami nie wiem, gdzie zacząć, czy lepiej najpierw myśleć o sobie czy o innych. Czy trzeba najpierw pokochać siebie, żeby móc kochać innych, czy też ucząc się kochać innych, uczy się człowiek kochać samego siebie? GzZ dalej milczał. Pomyślałam, że nie podoba mu się to, co mówię, i dlatego nie chce nic powiedzieć. Pochyliłam się w przód, przykładając ucho do zasłony, żeby może z oddechu wywnioskować, co myśli. Nie usłyszałam oddechu. Ostrożnie odchyliłam zasłonę. Pusto. Szybko zaciągnęłam z powrotem zasłonę i podeszłam do kobiety z rady parafialnej, która czytała za kontuarem. - Nie ma Głosu za Zasłoną, chociaż teraz ma godziny przyjęć. - Chodzi pani o spowiednika? - zapytała kobieta, nie patrząc na mnie. - O spowiedniczkę - poprawiłam. - Aha, o nią, nie, poszła pracować do telewizji. Jakieś reality show. Będzie duchowo wspierać uczestników. Pewnie bardzo dobrze jej zapłacili, no i stanie się sławna. Odwróciłam się i ruszyłam do wyjścia. Czułam się oszukana i zawiedziona. Potrzebowałam przecież GzZ, zwłaszcza teraz, kiedy Lukas okazał się taki wredny, zwłaszcza teraz jej potrzebowałam, a ona zniknęła, nawet ona. - Proszę przyjść w przyszłym tygodniu, będzie nowy spowiednik! - zawołała za mną kobieta. Babcia była zmęczona, ale ucieszyła się, że przyszłam. Pokazała mi pierś, której już nie było, potem zaśmiała się, podnosząc perukę, tak że mogłam pogłaskać ją po czaszce. Powiedziałam, że wygląda jak Łysy Per w filmie Ronja, córka zbójnika. Śmiała się jeszcze bardziej, a ja zaglądałam w jej usta z elegancką protezą. Rozpłakałam się. Ujęła moją twarz w dłonie, przykładając czoło do mojego czoła. Siedziałyśmy tak przez chwilę, potem musiała odpocząć. Położyła głowę na białej szpitalnej poduszce, wzdychając. Bardzo schudła. Powiedziała, że jedzenie jest dobre, ale trudno jej gryźć i przełykać. W gardle też znaleźli raka. To dlatego dostawała chemię. Pogłaskałam ją po przedramieniu, na którym było tyle nakłuć, że można było pomyśleć, że ćpała przez całe życie. Spojrzała na mnie uważnie i zapytała o mój indeks, chociaż nie użyła tego słowa. Opisałam wzrosty i spadki. Trzymała mnie za rękę i powiedziała, że się za mnie pomodli. Potem przyszła pielęgniarka, zapowiadając, że kończy się czas odwiedzin. Babcia miała dostać więcej chemii. Mimo to siedziałam jeszcze przez długą chwilę, patrząc na babcię, która odwzajemniała spojrzenie, choć ledwie miała siłę utrzymać otwarte oczy. W końcu musiałam iść. Strasznie zmarzłam w stopy, więc poprosiłam o pożyczenie skarpet. Babcia miała tylko szarobeżową szpitalną parę. - To nie moje - powiedziała niespokojnym głosem - Obiecałam, że odniosę. Na uppsalskim dworcu wsiadłam do pociągu do Sztokholmu, a na miejscu musiałam czekać dwadzieścia minut, aż łaskawie pojawi się metro Zielonej Linii. Doszłabym prędzej na piechotę. Co trzy minuty głos z megafonu przepraszał za opóźnienia. Na peronie stała rzesza rozzłoszczonych ludzi, którzy przeklinali sztokholmską komunikację, ale unikali patrzenia na siebie i rozmowy. W metrze stara kobieta przebrana za wielkanocną czarownicę prosiła ludzi o pieniądze najedzenie i mieszkanie. Wyglądała na mniej więcej siedemdziesiąt lat. Zazwyczaj nie dawałam żebrakom pieniędzy, bo podejrzewałam, że kapitał trafiał prosto do ich żył albo podnosił zawartość promili we krwi, ale tym razem zrobiłam wyjątek (była przecież Wielkanoc) i dałam kobiecie, co miałam w portmonetce. Nie było tego dużo. Jedna dwudziestka i trochę drobnych. Mimo to rozpromieniła się, dziękując mi tyle razy i tak głośno, że się zawstydziłam. Chciałam się jej pozbyć, ale nie odeszła, tylko opowiedziała mi o swoim nieszczęśliwym życiu i jaka ja jestem dobra, a inni skąpi. - Ludzie udają, że mnie nie widzą albo nie słyszą, kiedy proszę o pieniądze - powiedziała zmęczonym głosem, siadając naprzeciwko, gdzie właśnie zwolniło się miejsce. - Wystarczyłoby, żeby na mnie patrzyli, wtedy to już nawet nieważne, czy dadzą pieniądze. Spojrzałam na nią ostrożnie. Ostrożnie odwzajemniła spojrzenie. Miała niebieskie oczy zupełnie jak babcia. Może ona jest Jezusem, pomyślałam, który sprawdza w metrze, czy ludzie mają odwagę być ludzcy. Kiedy dotarłam do domu, wśliznęłam się do łóżka obok Merlina, który dostał własną poduszeczkę do leżenia, i zaczęłam pilotem przełączać kanały. Zatrzymałam się na MTV (bajce mojego pokolenia), gdzie jedna po drugiej superszczupła kobieta wyznawała swą miłość do wysportowanych, superprzystojnych młodzieńców z płaskim brzuchem, eleganckim samochodem i błyszczącą komórką. Merlin ziewnął. Przełączyłam na trójkę, gdzie dwóch uczestników Baru wymyślało sobie i brało się za łby przed dopingującą i judzącą ich publicznością. Na kanale piątym można było zajrzeć w gacie uczestnikowi Big Brothera. Miał rozwolnienie. Czuł się tak źle, że nie miał siły ukryć swych szlachetniejszych miejsc przed kamerami w ubikacji. Odgłosy pierdnięć, bulgotu i chlupotania nadawane były na cały kraj. Zgasiłam telewizor. Dziwnie pobolewał mnie brzuch. Napiłam się herbaty i zadzwoniłam do Karoliny. Była zmęczona i przygnębiona. Na studiach szło jej kiepsko, Paaso się nie odzywał, czuła się porzucona przez rodziców, a święta spędziła sama z Brechtem w koszmarnie pustym mieszkaniu. Opowiedziałam jej o moich wspaniałych świętach, co, trzeba przyznać, poprawiło jej nastrój. Umówiłyśmy się, że spotkamy się jutro rano na balkonie na wykładzie Leanderssona. Zasnęłam i śniło mi się, że razem z Karoliną wbrew naszej woli brałyśmy udział w Big Brotherze. Starałyśmy się być prawdziwymi jędzami, żeby jak najszybciej nas wykluczono. Zostałyśmy jednak tylko the bitches całej szwedzkiej nacji, wygrywając jako ulubienice publiczności. Potem przyszedł król z dwiema złotymi sztabkami, które miałyśmy dostać pod warunkiem, że się pocałujemy. „Ale z języczkiem", powiedział król. Walnęłyśmy go sztabkami w głowę. Skazano nas. Wsadzono do policyjnego helikoptera i deportowano na Syberię, gdzie otworzyłyśmy salon skręcania dredów. Wszyscy nasi klienci byli łysi (tzw. fryzura czernobylska), toteż musiałyśmy zaplatać ich futrzane czapy. Obudziłam się z zimna, szczękałam zębami. Lufcik został otwarty na całą noc. Była za piętnaście ósma! Zerwałam się, przeciągnęłam grzebieniem po włosach, naciągnęłam dżinsy i sweter, rzuciłam „cześć" Merlinowi, zbiegłam po schodach, wskoczyłam na rower i włączyłam się do ruchu. Jadąc Odengatan, myślałam o tych wszystkich biedakach, którzy każdego ranka musieli gnać do pracy, żeby wykonywać zadania wymyślone im przez innych. Na szczęście ich los mi nie groził. Nigdy nie pozwoliłabym, by ukształtował mnie ten system. Ani żaden inny. W każdym razie chciałam wierzyć, że w nazistowskich Niemczech nie zostałabym nazistką, w stalinowskim ZSRR stalinistką, w maoistowskich Chinach maoistką czy w ogóle jakąkolwiek -istką. Już prędzej antyistką. Z natury byłam nastawiona dość anty. Zrobiłam się jeszcze bardziej anty, kiedy minęłam kiosk z gazetami, których pierwsze strony poświęcone były wyłącznie Rozwolnieniowcowi z Big Brothera. Przed szkołą zsiadłam z roweru, zamknęłam go, wbiegłam przez Wielką Bramę, korytarzami i schodami na balkon, na którym siedziała samotnie Karolina z rozłożonym zeszytem. Nic nie zapisała. Bo Leandersson nic nie powiedział. I nadal nic nie mówił. Stał tylko za katedrą, rozglądając się po niemal całkowicie pustej auli. Nieliczni studenci, którzy się pojawili (większość stanowili dobrze wychowani studenci zagraniczni), zaczęli się wiercić. W końcu Leandersson odpiął mikrofon z klapy marynarki i podszedł do okien oddzielających aulę od świata zewnętrznego. Otworzył okno przy samej ziemi i wpuścił trochę powietrza. Stał tam przez dłuższą chwilę, jakby nad czymś się zastanawiał. Potem wyszedł przez okno. Spojrzałyśmy na siebie z Karoliną zdumione. Potem pobiegłyśmy po schodach, przez Wielką Bramę i rzuciłyśmy się w pościg. Nie odszedł daleko. Przysiadł w miejscu, gdzie zwykle spał kloszard w śpiworze, blady jak trup i w milczeniu kiwał się, jak kiwa się ktoś, kto jest bliski załamania. Usiadłyśmy po jego bokach. - Może gdybym ogolił głowę - wymamrotał - gdybym miał jaskrawo kolorowe soczewki, zieloną i czerwoną, gdybym nosił czarną skórę i kowbojskie buty na obcasie, gdybym mówił slangiem, gdybym był medialny, przystojny, wtedy byłoby inaczej, nie wydaje się wam? Nie mogłam zaprzeczyć, chociaż bardzo chciałam. - Nie mam już siły - rzekł. - Nie zapomnijcie, co powiedziałem o złocie w okresie parytetu. Wstał i oddalił się. Tym razem za nim nie poszłyśmy. Joakim poruszał się w wodzie jak foka, ja jak człowiek. Przed dziesiątą rano na basenie było raczej pusto. Przez okna na krótszej ścianie, sięgające od podłogi do dachu, wpadało światło, miejscami nadając wodzie błękitnego koloru laguny. Wpłynęłam na taką błękitną plamę i zatrzymałam się na chwilę, przebierając nogami w wodzie. Przenikało mnie światło. Miałam uczucie, jakbym znajdowała się w Bogu. Potem pojawił się mors w ludzkiej postaci i omal po mnie nie przepłynął. Napiłam się wody, chlor dostał mi się do oczu, które zaczęły piec, gdy przepłynęłam tylko pół długości basenu. Zakaszlałam i próbowałam przetrzeć oczy, w tym czasie Joakim minął mnie, wykonując długie, efektowne ruchy. Spróbowałam go naśladować, ale szybko przerodziło się to z powrotem w tak zwaną technikę Stelli, za pomocą której z wielkim trudem utrzymywałam się na wodzie. Pod kątem co najmniej czterdziestu pięciu stopni, więc wypadało raczej mówić o jakimś pokracznym pełzaniu niż pływaniu. Po pięciuset metrach dygotałam z wyczerpania, czułam zawroty głowy i lekkie mdłości. Joakim zdążył przepłynąć w tym czasie prawie tysiąc metrów i przymierzał się na przynajmniej drugie tyle przed wyjściem z wody. Doskonale wyglądał w czarnych okularach, które pasowały do jego czarnych kąpielówek. Twierdził, że są trochę za ciasne, bo przez ostatni rok poprawił muskulaturę. - I gdzie są te mięśnie? - zapytałam, wymachując nogami na brzegu basenu. Uśmiechnął się i powiedział, że wyglądam dziś niezwykle chuderlawo. Potem odpłynął z szaleńczą prędkością, omal nie zderzając się z morsem, który ani myślał ustąpić ze swego toru. Rozkołysane fale po ich niedoszłym zderzeniu zalały dzielnie walczącą staruszkę w różowym czepku z plastikowymi kwiatkami i staroświeckim kostiumie zdecydowanie na nią za dużym. Zapewne pływała w nim, będąc w moim wieku. Teraz wyglądała jak rodzynka albinos z plastikowymi kwiatkami zamiast włosów, miała mętne oczy, obwisłe piersi, zapadnięte policzki i niezliczone plamy wątrobiane na twarzy, niejeden włosek z pewnością kiełkował na brodzie, a usta kryły sztuczną szczękę. Wzdrygnęłam się. Wszelkie ciało to trawa, zabrzmiało mi w głowie. Spojrzałam na swój brzuch, wzięłam w dwa palce tę niewielką warstwę tłuszczu, którą jednak miałam. Przyjdzie taki dzień, że ten brzuch będzie stary. A później taki dzień, że nie będę miała brzucha, by na niego spojrzeć, a co za tym idzie żadnej, choćby minimalnej warstwy tłuszczu do wzięcia w dwa palce. Nie będę żyła. NIE BĘDĘ ŻYŁA. = NIE BĘDZIE MNIE! Muszę pośpieszyć się, żeby żyć, żeby kochać, żeby robić coś ważnego, być bardziej ludzką, robić tylko ważne rzeczy, być dobrą, myśleć o rzeczach głębokich, nie powierzchownych, nie o ciele, bo ciało to trawa, a trawa więdnie, lecz istnieje coś, co nie więdnie, cała reszta, i ta reszta jest ważna, nie ciało. Skuliłam się na brzegu basenu, patrząc, jak staruszka przepływa jeszcze kilka długości, a jedyne o czym mogłam myśleć, to że nie chcę wyglądać tak jak ona, kiedy... I równocześnie pomyślałam o babci, która kiedyś była najpiękniejsza na świecie, chociaż nawet nie miała dwóch piersi jak albinoska. Zebrało mi się na płacz. chciałam pojechać do babci, położyć się koło niej i posłuchać, jak szepcze mi do ucha, że starość wcale nie jest groźna i że przecież nie ma znaczenia, że jestem chuda jak patyk, mam żenująco owłosione nogi (o ile nie przejadę po nich heblem), małe piersi, łamliwe paznokcie i masę kompleksów, których nie powinnam mieć, bo ciało to tylko trawa. Pojawiło się dwóch zabójczo przystojnych chłopaków, którzy zaczęli rozgrzewkę na brzegu basenu. Albinoska odwróciła plastikowo-kwiaciastą głowę w ich stronę i przyglądała im się z podziwem. Nie odwzajemnili podziwu. Za czterdzieści lat pewnie będą wyglądali jak mors. Wtedy docenią podziwiające spojrzenia albinosek. Podniosłam się i przeszłam do basenu z atrakcjami, gdzie zjechałam na zjeżdżalni razem z kilkoma dorosłymi, którzy zaciągnęli tu swoje dzieci, żeby mieć usprawiedliwienie dla zabawy. Dzieci siedziały na leżakach przy basenie i porównywały swoje stroje. Pięcioletnia dziewczynka skubała górę jaskraworóżowego bikini, podczas gdy jej tata zjeżdżał głową w dół, chociaż było to zabronione. Za nim nadjechał, nogami w przód, nastolatek z zespołem Downa. Plusnęło raz, potem drugi, Plusk Numer Jeden wyraźnie czuł wstręt do Plusku Numer Dwa, jakby jego dodatkowy chromosom mógł zarażać przez wodę. Plusk Numer Jeden wyszedł więc pośpiesznie z wody, złapał córkę w bikini i odszedł z nią od pozostałych dzieci, które gapiły się na Plusk Numer Dwa - ten spojrzał na gapiów i powiedział „cześć". Dzieci zawahały się, potem niepewnie odpowiedziały „cześć". Mongoloid zjechał jeszcze kilka razy, po czym przeszedł do 25-metrowego basenu, tam wdrapał się na słupek i skoczył na główkę. Sama bałam się skakać nawet z brzegu basenu, bo było za dużo ludzi, którzy mogliby zobaczyć. Odważyłabym się gdybym była sama na pływalni i mając gwarancję, że nikt nie zagląda przez okno. Tor, na którym pływał mongoloid, szybko opustoszał, inni pływający przenieśli się na sąsiednie tory albo jeszcze dalej. Weszłam ostrożnie do basenu i przepłynęłam kilka długości, mając nadzieję, że zarażę się radością mongoloida przez wodę. Za każdym razem, gdy się mijaliśmy, uśmiechał się, jakby właśnie mnie kochał nade wszystko na świecie. Pływał tak szybko jak Joakim. Zwłaszcza uderzenia nogami sprawiały wrażenie efektywnych. Spróbowałam połączyć długie wymachy ramion Joakima z efektywnymi uderzeniami nóg mongoloida, ale nic z tego nie wyszło, tylko się zmęczyłam, wyszłam więc z basenu i poszłam do szatni. Pod prysznicem stała kobieta w zaawansowanej ciąży. Nosiła w sobie dwa serca. Pomyślałam, że to musi być dziwne uczucie, nosić w sobie drugie życie. I przerażające! Wszystko, co bierze się do ust, trafia przecież też do dziecka, wszystko, co się robi, ma wpływ na dziecko, może nawet to, co się myśli i czuje. Kobieta musi więc być niezwykle ostrożna i łagodna. I nie tak rozdarta wątpliwościami jak ja, bo wtedy dziecko może się urodzić w postaci znaku zapytania. W saunie niesamowicie gruba kobieta z rozczapierzonymi palcami u nóg przeglądała czasopismo Suensk Damtidning, w którym tradycyjnie porady jak schudnąć przeplatały się z przepisami na ciasta. W samej szatni grupka uczennic - na oko trzynastolatek - blokowała wszystkie lustra i suszarki. - Boże, ale jestem gruba, popatrzcie na brzuch - powiedziała jedna z nich, podsuwając równie chudym koleżankom przed oczy ledwie istniejącą warstewkę tłuszczu. Te zapewniły ją, że wcale nie jest specjalnie gruba, bo zakładają klub, w którym będą konkurowały, kto straci najwięcej na wadze do wakacji. - Ja chcę mieć anoreksję! - wrzasnęła dziewczyna pudrująca sobie przed lustrem pryszcze. - Ja też - dołączyła jej koleżanka, która właśnie próbowała doczepić do powiek sztuczne rzęsy. - Chociaż nie teraz, bo Henke mówi, że lubi, jak jest za co złapać. - Spaliście ze sobą? - zapytała Puderniczka. -Jasne, że spaliśmy, nie jestem przecież jakaś smarkata! - oburzyła się koleżanka Puderniczki, wydymając usta. - Analnie? Koleżanka upuściła szminkę i straciła rezon. - Jasne, że tak - powiedziała cicho po chwili szukania - inaczej to się nie liczy, tak pisali w Vecko-Revyn w odpowiedziach redakcji, a poza tym to jest normalne, mam rację? Puderniczka kiwnęła głową, mówiąc, że całkowicie normalne, że ona też oczywiście robiła to wiele razy, bo inaczej byłaby pieprzoną dziwką, której nie chciałby żaden chłopak. W pewnej odległości od puderniczek stała sześcio-lub siedmioletnia dziewczynka i przysłuchiwała się z uwagą. Pośpiesznie się ubrałam, wyszłam na świeże powietrze i usiadłam na ławce, żeby zaczekać na Joakima. Pojawił się kwadrans później, szedł po omacku, bo w towarzystwie Elegii duinejskich, z których zostało mu zaledwie kilka stron. Usiadł koło mnie na ławce, ale nie odzywałam się, pozwoliłam mu doczytać do końca, zamknąć na chwilę oczy, pomyśleć, odczuć. Potem odwrócił się do mnie. - Czasami mam wrażenie, że ludzkość zmierza ku przepaści - przytoczyłam mu rozmowę puderniczek. - Żyjemy w świecie bez granic - powiedział Joakim - na by ssę trzyma. dziewczynki, dla przykładu, nie wiedzą, gdzie przebiega granica między normalnym a nienormalnym. - A ty wiesz? Zastanawiał się przez chwilę, potem skinął powoli głową i rozczapierzył pachnące chlorem palce. Zrobiłam to samo. Skóra była miękka, lekko ziarnista. Słońce ogrzewało mi twarz. Grubaska z sauny przeszła obok z drożdżówką w jednej ręce i coca-colą light w drugiej. Potem puderniczki, chichoczące, rozsiewające zapach perfum i dyskutujące o kondomach. Za nimi nadszedł mongoloid dalej tak samo rozradowany. - Siemacie uśmiechacie - przywitał się, dostrzegłszy mnie i Joakima. - Jak będę duży, wygram pływanie na olimpiadzie. Wy też? Zanim zdążyliśmy odpowiedzieć, pobiegł za puderniczkami, żeby dać im buzi. Puderniczki nie chciały dostać buzi, uciekły z obrzydzeniem na twarzach, nie widziały, jak jego uśmiech zgasł. - Dlaczego ludzie cieszą się, widząc na przykład nietypowy znaczek, nietypowego ptaka czy kwiat, ale nie wtedy, gdy widzą nietypowego człowieka? - zapytałam Joakima, kiedy wokół ponownie zapanowała cisza. Ktoś ozdobił ściany w salach samorządu odwróconym znakiem dolara, który wyglądał zza drzwi, z kątów, z listew i sufitu, wskazując drogę do Rotundy, gdzie przewodniczący pochłonięty był zwiększaniem czynnika przy-tulności za pomocą poduszek, koców i świec. Rzeczywiście opuścił kołnierzyk koszuli i bardziej przypominał teraz grzecznego ucznia niż przyszłego analityka finansowego o rysach Draculi. Na poduszce obok niego skarbnik Bjaerke notował nocny porządek obrad. Przyszło około dwudziestu osób, między innymi Tomas Wigg, który powinien był zostać przewodniczącym samorządu, a nie anonimowy mr Quiet - jego ewentualne wizje dotyczące przyszłości Wyższej Szkoły Handlowej pokrywały się bowiem pleśnią w szufladach biurka. Tomas podszedł do mnie, rzucając „cześć", był jak zwykle rozpromieniony. - Świetna inicjatywa - stwierdził - wreszcie zaczyna się coś dziać w tej szkole, musimy mieć wizję, musimy zmienić stereotyp o studentach Handlówki, musimy rozmawiać o rzeczach poważniejszych, jak na przykład akcjoholizm i tym podobne. Wiesz może, kto wymyślił SAA? Cholernie dobra rzecz. Trzeba się tego trzymać. Mam masę pomysłów, jak można to rozwinąć, ty pewnie też. Powinniśmy połączyć siły. Ty trochę popiszesz, a ja załatwię pieniądze. Z pieniędzmi nie będzie problemu. Mam kontakty. Jestem w tym świetny, sama wiesz, rewelacyjny. No nie, cześć Tommy, co ty dzisiaj taki przygaszony? wiem, że wpadłeś w nałóg, ale wyjdziesz z tego. Ze wszystkiego można vyjść. Myślałeś o naszym pomyśle na biznes? Rozmawiałem wczoraj z Percym z ABB, był pozytywnie nastawiony, żeby zasponsorować... Tomas i Tommy wyszli na korytarz, żeby porozmawiać o interesach. Tommy wrócił sam, ponieważ do To-masa zadzwonił na komórkę kolega ze Stanów, z którym razem coś organizowali. Posłałam Tommy'emu zdziwione spojrzenie. Wzruszył zakłopotany ramionami. Wyraźnie jedną nogą chciał zostać w The Business World, a drugą z niego uciec. Zostawiłam go w spokoju i usiadłam między Joakimem a Karoliną, czekając, aż zacznie się spotkanie. Było już pięć minut po północy, ale ponieważ ludzie wciąż się schodzili, przewodniczący jeszcze się wstrzymywał. Przyszły między innymi Elisabet i Angelica, każda z kawą z 7-Eleven w ręce. Elisabet nie włożyła garsonki. To było godne uwagi. Miałam oczywiście nadzieję, że Lukas się nie pojawi. Przypuszczalnie wciąż zbyt się bał, bo komuś mogłoby przyjść do głowy, żeby naskarżyć jego tacie. - Witam na dzisiejszym nocnym spotkaniu SAA -odezwał się przewodniczący, kiedy zegar wskazał kwadrans po dwunastej. - Zgodnie z porządkiem nocnym Bjaerkego przedyskutujemy punkt piąty z 12-stopniowego programu, jak rozplanować czas wolny od akcji. Później proponuję wolne wnioski. Chcę też skorzystać z okazji, żeby powitać wszystkich nowych członków. Zastanawiam się również, kto doniósł rektorowi o naszych spotkaniach. W Rotundzie zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Niektórzy wiercili się bardziej od pozostałych. Bjaerke dostrzegł kto i zanotował. Przewodniczący powiódł wokół wzrokiem, ale nikt nie miał zamiaru się przyznać. Wyrwała się za to Angelica: Przevodniczący poczerwieniał jak burak i oświadczył obrażonym głosem, że Angelica może przejąć prowadzenie obrad, skoro uważa, że kobieta będzie na tym stanowisku dużo lepsza. - Uważam tylko, że to dziwne, że przewodniczącym niemal zawsze jest facet. - To dlatego, że dziewczyny nie wykazują inicjatywy. Byłem w wielu stowarzyszeniach i w żadnym nie spotkałem dziewczyny, która uważałaby za oczywiste, że może zostać przewodniczącą, natomiast faceci tak. Nic na to nie poradzimy, że jesteśmy bardziej przebojowi. - Ale oczywiście zależałoby wam, żeby dziewczyny wykazywały więcej inicjatywy? Przewodniczący nie odpowiedział. Na chwilę zapadło milczenie. Bjaerke notował. Angelica, siedząc na swojej poduszce, wyglądała na niezwykle spokojną i opanowaną. Bardzo się w ostatnim czasie zmieniła. Mimo to nadal mnie ignorowała, gdy znajdowała się w grupie swoich tak zwanych przyjaciółek, które tak naprawdę przyjaciółkami nie były, bo gdy przychodziło co do czego, miały ją w nosie. Jak na przykład wtedy, gdy płacząc, wykończona leżała na korytarzu przed Salą Giełdową. Ani ona, ani ja nie wspominałyśmy później o tym wydarzeniu. Podobne porażki nie mogły się przytrafiać w jej (oficjalnym) życiu. Za fasadą było jednak miejsce na niedozwolone postępowanie. Na przykład na SAA. - Poza tym uważam, że nie masz prawa wypowiadać się, jakbyś była feministką - odezwał się nagle przewodniczący jadowitym głosem - skoro golisz włosy pod pachami i tak strasznie ci zależy, żeby wyglądać tak cholernie perfekcyjnie. Kobieca część audytorium wstrzymała oddech. - Czyli wedle twojej definicji, feministka to kobieta, która nosi włosy pod pachami i ma gdzieś swój wygląd? Przewodniczący wzruszył ramionami. Angelica otworzyła usta, żeby ponowić atak, ale wstał Bjaerke i odczytał listę pytań: - Czy poezja jest czynnikiem podnoszącym wartość społeczeństwa? - Jak poezja sprzyja PKB? - Czy poezja powinna być sponsorowana przez przedsiębiorców? - Co się dzieje, gdy poeci nie dojadają - poezja jest wówczas lepsza czy gorsza? - Czyjakość poezji jest wprost proporcjonalna do stopnia odurzenia narkotykowego? - Czy prezesom spółek wyszłoby na dobre, gdyby czytali więcej poezji? - Pozostałe punkty. - W Japonii prezesi spółek co jakiś czas muszą pojechać na urlop, podczas którego mają medytować i pisać haiku - zabrała głos Elisabet, która spędziła w Japonii pół roku na stypendium. - Deutsche Bank w Londynie, gdzie pracuje jeden z moich byłych, sponsoruje młodych poetów, a ci czytają swoje wiersze na spotkaniach biznesowych, obiadach i tym podobnych. Moim zdaniem to świetnie, że gospodarka i kultura zbliżają się do siebie. - A wolność poety? - zapytał jeden z socjałów. - To z wolnością to anachronizm - odparowała Elisabet. - Człowiek musi się sprzedać na rynku, inaczej wyląduje w opiece społecznej albo będzie meldował się co miesiąc w pośredniaku, mimo że jest w pełni zdolny do pracy. Jak nie chce się przyjąć warunków rynku, nie należy jęczeć, że się nie ma pieniędzy. - To co, kapitał ma mieć wpływ na wolność słowa? - Poeci też chcą części kapitału, chociaż lubią udawać, że nie są ani trochę zainteresowani pieniędzmi i dobrami materialnymi. Jasne, że są. Wszyscy ludzie są. Wszyscy chcą mieć pieniądze i dobra materialne, tak po prostu jest. Nasza biologiczna konstrukcja zakłada posiadanie. A jak już zasmakowaliśmy w posiadaniu, chcemy mieć więcej. Dokładnie tak jak z akcjami. Zaczął człowiek kupować na dobre, to myśli tylko o kupowaniu. Mój były w Londynie ma teraz forsy jak lodu i wynajmuje mieszkanie przy samym Piccadilly za sto tysięcy miesięcznie, a w Tokio ma drugie mieszkanie, za które płaci dwieście tysięcy. Mogę w nich mieszkać za darmo, jeśli zechcę. Chociaż chciałabym, żeby stać mnie było na wynajęcie takiego mieszkania za własne pieniądze. Ktoś tutaj by nie chciał? Popiła kawę z 7-Eleven, rozglądając się po zebranych. Socjałowie zachęcali się wzrokiem, ale żaden nie podniósł ręki. Tommy, trzymający w ręku puszkę sprayu, oznajmił, że jest tak zmęczony kapitalizmem, że chce mu się rzygać. - Ale wczoraj uległem - przyznał się. - Poszedłem po książki do ekonometrii, których zapomniałem w szafce, i przechodząc koło Sali Giełdowej, nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zajrzeć, czy ktoś nie nadużywa, ale nikogo nie było, wtedy pomyślałem, że mógłbym pograć trochę ostatni raz, zanim rzucę na dobre, ale mnie wciągnęło i chyba kupiłem za ponad pół miliona na Nasdaqu, a najgorsze jest to, że akurat dzisiaj poszedł w górę o 8,1 procent, o czym pewnie dostaliście informację na komórki. Podniósł się zgodny pomruk. - Zarobiłem ponad czterdzieści tysięcy w pół godziny - Tommy wyglądał na szczerze zmartwionego. - Mam rozdać te pieniądze, co mam z nimi zrobić? - Załóż fundację, która będzie pomagała bezdomnym - podpowiedziałam. Bjaecke zanotował moje słowa. - Albo możesz ufundować stypendium dla biednych poetów - dorzuciła Elisabet. - Spełnisz dobry uczynek a zarazem wyrobisz sobie opinię. W przyszłości będziesz postrzegany jako atrakcyjny partner, z którym warto robić interesy. - O to właśnie chodzi, że zawsze dostaje się coś w zamian i najczęściej są to pieniądze. A ja tak nie chcę. Chcę dawać, nie dostając nic w zamian. Czy to niemożliwe? - Rynek nie funkcjonuje w ten sposób. - To pozostaje nam zmienić rynek - wtrąciła się Karolina, milcząca dotąd przez całe spotkanie. Wszystkie głowy zwróciły się ku niej. - Działanie rynku nie jest prawem natury, którego nie można zmienić. Ci, co mają władzę w społeczeństwie, mają ją w dużej mierze dzięki temu, że rynkowi pozwolono funkcjonować w ten sam sposób przez zbyt długi czas. Bo ludzie się poddali. Pozwolili się zredukować do biorących to, co im się sprzedaje, zamiast wpływać na to, co im się sprzedaje. - A ekologiczne mleko? - sprzeciwiła się Elisabet. Karolina kiwnęła głową. - Oczywiście, że konsumenci mają pewną władzę, ale jeśli chodzi o władzę faktyczną, to ludzie powołują się często na Rynek, jakby jego działanie było właśnie nienaruszalnym prawem natury. Mówi się, że decydują „ci na górze". A ci na górze to nadal 3xG-owcy33. I nie zmieni się to, dopóki będziemy to akceptować. Bjaerke zanotował. Angelica przytaknęła, a przewodniczący zaprzeczył ruchem głowy. Karolina sięgnęła po swoje płyty CD. Joakim uśmiechał się pod nosem. Na spotkaniach niemal wcale się nie odzywał. Obserwował i wyciągał wnioski, które zatrzymywał dla siebie albo racjonował w starannie wybranych momentach. Do dyskusji włączali się inni i w końcu dyskutowano w małych grupkach. Karolina odszukała stereo i włączyła operę. Tym razem Brahms, nie Brecht. Rzewne pociągnięcia smyczka wypełniły Rotundę. SSA, tylko Leam Joakim, Karolina i Lukas wiedzieli, że to ja byłam jego autorką. Kilka osób zaczęło tańczyć. Ja z Karoliną zmieniłyśmy się w żurawie krążące wokół Joakima, który - nadal na podłodze -obserwował i wyciągał wnioski. Angelica i przewodniczący dochodzili do porozumienia. Tommy przypatrywał się ścianom Rotundy, mając wyraźnie jakieś plany. Lukas się nie pojawił. Na szczęście. Wracając do domu taksówką - na którą się szarpnęłam, choć właściwie nie było mnie stać - cały czas płakałam. Kiedy weszłam do pokoju, radiobudzik pokazywał 3.37. Automatyczna sekretarka migała. Wcisnęłam szybko PLAY, ale to tylko Ida przypominała mi o komunistycznej imprezie w Noc Walpurgii. - Możesz wziąć ze sobą kumpli. Do studentów Wyższej Szkoły Handlowej w Sztokholmie W związku z kolejnymi napisami na ścianach w Rotundzie, w toaletach samorządu i innych miejscach na tym piętrze zmuszony jestem ponownie wezwać sprawców do natychmiastowego porzucenia niedojrzałego zachowania. Jestem też zmuszony podjąć pewne działania, żeby zapobiec dalszej nieregulaminowej działalności. Na te działania składają się między innymi: 1. Rotunda będzie zamknięta do czasu zakończenia prac czyszczących. Następnie przez całą dobę nadzorować ją będą pracownicy ochrony. 2. Enok i Eunucka będą nadzorowane. Wszyscy udający się do toalety będą musieli wpisać się na listę. 3. Wyznacza się nagrodę 10 000 koron (wolną od podatku) dla studenta/studentów, którzy ujawnią, kto jest odpowiedzialny za napisy i tak zwaną grupę SAA, chyba najbardziej infantylną organizację, z jaką zetknąłem się na naszej uczelni. 4. Jeśli napisy i inne wybryki nie zostaną zaniechane, będę zmuszony poczynić jeszcze drastyczniejsze kroki, które niestety dotkną wszystkich studentów WSH. Ci, którzy do tego doprowadzą, powinni się wstydzić! Wargi Karoliny były niebieskofioletowe, podskakiwała pod latarnią, żeby się rozgrzać, przez co wyglądała trochę jak Susan z Lwa, Czarownicy i starej szafy C. S. Lewisa. Brakowało tylko śnieżycy i fauna wyłaniającego się zza węgła jej domu. Mieszkała w kawalerce. Trzydzieści osiem metrów, mieszkanie spółdzielcze. Na Sódermalmie. Nigdy nie pytałam, jakim cudem dostała to mieszkanie. Teraz zapytałam. - Mamie przyszło do głowy, by stanąć w kolejce w spółdzielni mieszkaniowej, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy się urodziłam - wyjaśniła Karolina - a tydzień po tym, jak postanowiłam studiować w Sztokholmie, dostała list z przydziałem. Pozostało mi się tylko wprowadzić. To jedna z najlepszych rzeczy, jakie dla mnie zrobiła. Mam na myśli ustawienie się w kolejce. Chociaż właściwie nie stanęła dla mnie, więc nie wiem, czy to się liczy. - Odwiedziła cię kiedyś? Karolina potrząsnęła przecząco głową. - Kiedyś napiszę o mojej rodzinie operę - powiedziała - będzie strasznie smutna, ale nic na to nie poradzę. Myślałaś kiedyś o tym, jaki ludzie dźwigają ciężar? Każdy jest jak pięcioaktowa opera, co najmniej, tu jakiś uraz, tam jakaś strata, tu zdrada, tam nieodwzajemniona namiętność, a jednak trzymają się prosto, jednak chodzą i stoją, jedzą, pracują, płacą rachunki, wychodzą do pubu, łatają gumę w rowerze, czeszą włosy, i tak dalej. A później wydarza się coś, co sprawia, że trzęsą się ze strachu, leżąc w jakimś kącie. Kto wtedy przy nich siada, kto trzęsie się razem z nimi, kto daje radę? Westchnęła, opatulając się szczelniej szalikiem. Chciałam powiedzieć, że się myli. Chciałam powiedzieć, że zawsze znajdzie się ktoś gotów potrząść się razem z nami, kiedy człowiek jest najkruchszy. Jakby czytała w moich myślach, bo nastroszyła się i powiedziała ostrym głosem: - Ty może masz rodziców, którzy poświęciliby dla ciebie życie, ale nie wszyscy są tak cholernie uprzywilejowani. Porzuconych dzieci nie brakuje. Ja jestem jednym z nich. Nie gadaj więc, że zawsze znajdzie się ktoś, kto skuli się ze strachu razem ze mną. Bo jak przychodzi co do czego, to większość się wycofuje, liżąc własne rany. To nie jest oskarżenie, tylko konstatacja. Tak więc muszę sama zadbać o własne życie i szczęście. Nikt za mnie tego nie zrobi. Ani rodzice, ani cholerne państwo, żaden psychiatra czy socjal. Nawiasem mówiąc, byłam u nich w zeszłym tygodniu. Odesłali mnie do Komisji Stypendialnej. Odparłam, że Komisja odesłała mnie do socjalu, bo wzięłam już pożyczkę studencką na prawie siedem lat studiów i na dalszą nie mam co liczyć. Wtedy powiedzieli, że mam się zwrócić do rodziców. Sprawdzili oczywiście, że tata z mamą są dość zamożni. Nie zawracałam sobie głowy wyjaśnianiem im sytuacji. Zalegam z czynszem za dwa miesiące. Zastanawiam się, czy nie wyjechać do Mongolii trochę wcześniej, a mieszkanie wynajmę za ciężkie pieniądze jakiemuś informatykowi, który uzna, że robi świetny interes, dostając kawalerkę za dwanaście tysięcy miesięcznie. Tyle chcę wziąć. Wyjdzie mniej więcej osiem tysięcy na czysto. Desperacko potrzebuję pieniędzy. Twierdzenie, że biedny człowiek to wolny człowiek, jest śmieszne. Biedolenie. Ciągła zależność od tych idiotów z socjalu. Coś jest nie tak z systemem, skoro ludzie muszą się poniżać, żeby dostać pieniądze na jedzenie i czynsz. Muszą istnieć lepsze sposoby. - Jak na przykład taki, że każdy sam dba o swój dobrobyt i oszczędza w funduszach akcyjnych? - zapytałam. Karolina nie wyczuła ironii. - To też jest poniżające, bo wielu nie ma możliwości odłożenia jednego óre, a wtedy człowiek nie zaryzykuje utraty wszystkiego na akcjach. Tylko ci, którzy są finansowo ustawieni, mogą myśleć o długofalowych inwestycjach w akcje. - Ale bogata być nie chcesz? - Nie, bogactwo to też zniewolenie. Człowiek staje się więźniem ciągle rosnącej chęci posiadania. Uzależnia się. Staje się bla, bla, bla, jestem taka zmęczona, Stella, przepraszam, ale nie mam siły o tym mówić. Kiedy Tommy przyjedzie? Zimno mi. Napiłabym się herbaty. Chcę już stąd pójść... Nie, zostanę dziś wieczorem w domu i zaplanuję mój dalszy chaos, ale bawcie się dobrze, może spotkasz jakiegoś przystojnego komunistę, z którym poflirtujesz, skoro Lukas okazał się takim łajdakiem. Uścisnęła mnie i poszła sobie. Zostawiła trochę chłodu. Zaczęłam podskakiwać, żeby się rozgrzać. Była przebojowa, dokładnie tak, jak powiedział Joakim, ale była też uciekinierką. Teraz więc Mongolia. Podczas gdy chaos na rodzimym gruncie tylko się potęgował. Ale kiedyś będzie musiała sobie z tym poradzić, pomyślałam, patrząc w jej okna, zapaliła światło w kuchni, szykując się do spędzenia Nocy Walpurgii nad „Zadaniem Mongolia". Rzuciłam okiem na zegarek. Tommy spóźniał się już kwadrans. Czekając, zadzwoniłam do Joakima z pytaniem, czy jednak razem z Emmą nie chcieliby do nas dołączyć. Joakim i Emma studiowali się nawzajem i nie mieli ochoty na żadną komunistyczną imprezę. Uśmiechnął się przez słuchawkę, aż zapiekło mnie ucho. Rozłączył się i znowu zrobiło się zimno. Zdrajca, pomyślałam, czując zawiść. Potem usiłowałam nie myśleć o Lukasie. Przez dłuższą chwilę usiłowałam nie myśleć o bliźnie w kąciku ust, o grzywce, w którą podmuchiwał, i o ciepłych dłoniach. Lodowoniebieskie szewro Tommy'ego w końcu się pojawiło. Zatrąbił, hamując przy krawężniku. - Czy twoi kumple nie mieli iść razem z nami? - zapytał, kiedy wsiadłam do samochodu. - Joakim i sanepidka studiują się nawzajem - wyjaśniłam - a Karolina jest bardziej w nastroju do badania swego wewnętrznego chaosu niż na komunistyczną imprezę. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na oświetlone okno w kuchni Karoliny. - Jakbym był na haju - powiedział Tommy - to cudowne uczucie być komunistą, a nie nudnym yuppie z Handlówki. Zapisałem się do Młodej Lewicy i przez jakiś czas będę dla nich pracował jako wolontariusz. Planował okupacje i tym podobne. Co myślisz, jaki wpływ na kapitalizm miałaby na przykład okupacja Ahlensa34 przy Sergels Torg? - Z pewnością rządzący społeczeństwem potraktowaliby was niezwykle poważnie. Tommy przesadnie entuzjastycznie skinął głową. Na tylnym siedzeniu dostrzegłam sześciopak piwa. Trzy puszki były otwarte. - Zastanawiałem się też nad Zamkiem Królewskim, Giełdą i WSH, a może od razu całą Strandvagen? Dlaczego nie? Nawiasem mówiąc, Mannę Bauer ma tam dzisiaj parapetówę. Połączą z Julią swoje mieszkania, no i dokupił strych, który chcą zaadaptować na małą sypialnię, małą czyli jakieś siedemdziesiąt metrów. Sika z radości, bo pobił Feliksa Geijera o kilkanaście metrów i kominek. Czy oni nie są śmieszni? 34, Dom towarowy w centrum Sztokholmu (przyp. tłum.). Tommy ruszył z piskiem opon (szarpnęło Marksem i Leninem, którzy teraz dyndali na lusterku wstecznym zamiast Sknerusa McKwacza) w stronę Midsommarkransen, gdzie towarzysze dzięki łapówce zajmowali przeznaczoną do wyburzenia ruderę. - Nie wiesz, czy Lukas będzie na tej parapetówie? -zapytałam. - Pewnie, że będzie, podobnie jak wszyscy inni z óstermalmskiej kliki. Chociaż Angelica strasznie chciała pojechać z nami, więc może przyjdzie później. Ona zaczyna trochę rozumieć. Na przykład, że pieniądze są złe, potrzebne tylko ludziom niepewnym, którzy nie potrafią na niczym innym zbudować własnej wartości. Sam już nie potrzebuję pieniędzy. - Nawet do płacenia podatków? - zapytałam. - Podatki są akurat czymś wspaniałym, uważam, że w Szwecji powinny być wyższe, w każdym razie dla bogatych. - Czy nie lepiej od razu zarzucić całą ekonomię na rzecz samowystarczalnych gospodarstw? - zaproponowałam. - Jesteś naprawdę bystra - Tommy otworzył czwartą puszkę piwa, zwiększając jednocześnie prędkość. - Zawsze cię lubiłem. Niby wszystko krytykujesz, ale w taki rezolutny i konstruktywny sposób. Fajnie, że też myślisz o zostaniu komunistką. Potrzebujemy w Partii takich ludzi jak ty. Nie chcesz być moją sekretarką? Całkiem dobrze piszesz. Nie dostaniesz oczywiście pensji, ale może uda mi się zapłacić marchewkami i ziemniakami. Zasadziłem trochę u siebie. Jeszcze nic nie urosło, ale dopiero zacząłem. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. - Jak ty się właściwie czujesz? perhiper - odparł - Ale mam problem, nie wiem, co mam zrobić z wszystkimi swoimi pieniędzmi. i z samochodem. I z mieszkaniem. - Myślałam, że twoim największym problemem jest Julia. - E, nie, ona nie jest już problemem, nie obchodzi mnie, ani trochę, nigdy nie obchodziła i nie będzie obchodzić. Nawiasem mówiąc, to nie ona zerwała, tylko ja. Oczywiście, że ja. Żadna dziewczyna nie zerwała ze mną wcześniej, w każdym razie nie w ten sposób. Powiedziała, że nie jestem w jej typie, ale chodziło jej o to, że nie należę do jej klasy, a potem objęła mnie i powiedziała, że pewnie wkrótce kogoś poznam, bo jestem świetnym chłopakiem; wie to, choć dla niej się nie nadawałem, przynajmniej tak uważali jej rodzice, no i pewnie bała się opinii innych z Óstermalmu, a potem Mannę zaproponował jej chodzenie i bez namysłu rzuciła się mu w ramiona. Nie rozumiem, co ona w nim widzi. To kapitalistyczna świnia. Zdemaskuję jego i cały ten kapitalistyczny system, zakłamanie, pogardę dla człowieka i elitaryzm, to właśnie zrobię, zdemaskuję, jak wyzyskują robotników, jak kradną pieniądze z podatków i inwestują w Monako, jak budują zamki i pałace za krwawicę biednych chłopów... - W Szwecji już prawie nie ma chłopów - zauważyłam. - No tak... a pielęgniarki, te chyba jeszcze są? Boże, jakie to wspaniałe być pielęgniarką! Może zamiast maklerem giełdowym zostanę pielęgniarzem. Pomyśl, to musi być odjazd, zarabiasz tylko jakieś dwanaście tysięcy miesięcznie, czynsz masz z pięć tysięcy i trójkę dzieciaków, które wrzeszczą, bo chcą jeść i żeby im kupić masę rzeczy, bez których będą w szkole szykanowane, do tego socjal na karku sprawdzający, na co poszły pieniądze z zasiłków, i znajomi, którzy uważają, że jesteś nudna, bo nigdy nie stać cię na wyjście do restauracji . a ciuchy masz ze szmatleksu. Przechodzisz koło wystaw i widzisz rzeczy, na które cię nie stać! - Tommy, czy ty wiesz, że teraz to ci odbija? - Tak, wiem, chociaż zaczynam być pijany, więc nic w tym dziwnego. Zahamował, zatrzymał samochód przy krawężniku, zgasił silnik, odchylił się do tyłu, zamknął oczy i głęboko westchnął. - Naprawdę chcesz iść na tę imprezę? - zapytałam. Wzruszył ramionami. - Co mam innego do roboty? Siedzieć w domu i liczyć pieniądze? - W takim razie lepiej chyba będzie, jak ja poprowadzę. Zgodził się. Zamieniliśmy się miejscami. Prowadziłam, a on opierał głowę o szybę, jakby chciał się przez nią wypchnąć. - Właściwie nigdzie nie czuję się u siebie - powiedział zmęczonym głosem. Rudera, którą zajmowali towarzysze, wyglądała, jakby lada chwila miała się zapaść niczym purchawka. Drewniane schody prowadzące do wejścia były przegniłe i dziurawe. Dom otaczał wąski skrawek ogrodu z pomalowanym na czerwono płotem. Kilka krzaków porzeczek i zagon warzyw świadczyły o podjętej próbie samowystarczalności. Dwa strachy na wróble kiwały się na wietrze. Tommy otworzył drzwi i wszedł w morze butów, głównie glanów z czerwonymi i zielonymi sznurówkami. W rogu leżało kilka plecaków Fjallraven oraz dwie zwinięte czerwone flagi. Jakaś dziewczyna zbliżyła się natychmiast do Tommy'ego i uściskała go. Ciemne, krótko ostrzyżone włosy. Nieumalowana. Ubrana w czerwoną flanelową koszulę w kratę, dżinsy z lat siedemdziesiątych i grube prążkowane skarpety. Wokół szyi miała własnej roboty naszyjnik z różnokolorowych plastikowych pereł. Wyciągnęła do mnie rękę. - Cześć, mam na imię Lotta. Ty jesteś kumpelą Idy, nie? Jest na górze w salonie Che Guevary, Loven tam wykłada. Przynieśliście coś na imprezę? - Nie - powiedziałam - Ida nic nie mówiła. Ale Tommy'emu zostały dwie puszki piwa w samochodzie. - Każdy musi się z czymś dołożyć, ale możecie potem pozmywać albo posprzątać jutro rano, albo samemu coś zaproponować, tylko nie wolno wam zapłacić, żeby się wykręcić. A tak poza tym, co myślisz o rodzinie królewskiej? Pytanie zadała niby mimochodem, ale miałam wrażenie, że jest podchwytliwe. Odpowiem źle, natychmiast mnie wyrzucą albo każą wyczyścić wykałaczką wszystkie szpary w tych starych drewnianych podłogach. - Żal mi Victorii, że nie może sama wybrać sobie zawodu - powiedziałam zgodnie z prawdą - i zawsze się zastanawiam, czy król i królowa nie mają dosyć, że ciągle muszą zajadać te specjały i jak to robią, że nie są tłuści jak kluski. - Pewnie prywatnie żyją o chlebie i wodzie - stwierdziła Lotta. - Nawiasem mówiąc, znam kogoś, kto zna jedną dziewczynę, która prawie zna Victorię. W jej głosie niewątpliwie było trochę dumy. - Jak to „prawie zna"? - No bo ta dziewczyna dostała anoreksji w tym samym czasie co Victoria i gdyby miała wystarczająco pieniędzy, to kupiłaby sobie miejsce w tym samym ośrodku, w którym leczyła się Victoria. Nadal ma anoreksję, bo jeszcze nie przyjęto jej na leczenie. Czeka się bardzo długo. W każdym razie uważam, że powinniśmy skasować króla, to nienormalne, że wciąż mamy tak niedemokratyczną instytucję w tym kraju. Nic, muszę lecieć, żeby przygotować barszcz. Zobaczymy się o ósmej. Oddaliła się. - Co będzie o ósmej? - zapytałam Tommy'ego. - Śpiewanie Międzynarodówki - uśmiechnął się krzywo - a potem wyżerka. Weszliśmy na górę i odszukaliśmy salon Che Guevary, gdzie ze dwudziestu młodych ludzi siedziało w kręgu na podłodze, słuchając mężczyzny w średnim wieku, który najwyraźniej był znanym lewicowym ekonomistą. - Fredrik Loven - szepnął mi Tommy do ucha - nadzieja lewicy. Trzydzieści siedem lat. Świetny mówca. Będzie lansowany jako rzecznik gospodarczy w przyszłorocznej kampanii wyborczej. Poza tym miał problemy z narkotykami, co też jest korzystne. jeśli brać pod uwagę media. Weszliśmy do środka. Ida uśmiechnęła się do mnie, wciśnięta między krótko ostrzyżoną dziewczynę z piercingiem po obu stronach nosa i Marksem wytatuowanym na ramieniu, a przystojnego chłopaka o ciemnych falujących włosach, piwnych oczach i południowych rysach. Przystojniak obrzucił mnie przelotnym spojrzeniem, ale nie sprawiał wrażenia szczególnie zachwyconego. Domyśliłam się, że z obmacywanek na kanapie z przystojnym komunistą nic tego wieczoru nie będzie. Poza Idą znałam jedynie Rasmusa Geniusza. Czyli jednak był komunistą? A może przyszedł tylko po to, żeby dla odmiany wchłonąć nieco lewicowej atmosfery? Poznał mnie, posyłając powitalne spojrzenie. Na ścianie za nim widniał plakat z Che Guevarą. Z sufitu zwisała goła czerwona żarówka rzucająca komunistyczną poświatę, a w kaflowym piecu paliło się kilka świeczek. Pokój był nieumeblowany. Dołączyliśmy z Tommym do siedzących w kręgu. Loven mówił o kapitalistycznym spisku przeciwko ludności świata. Opowiadał o fałszywych statystykach, które przekonywały, że Szwecja jest na skraju bankructwa, gdy tymczasem istniała gigantyczna rezerwa w złocie, która ciągle rosła. Opowiadał o mężczyznach u władzy (no, niedługo jeden procent miały stanowić kobiety, tzw. cel jednego procenta) dających sobie nawzajem pracę i przywileje i mających częste i znakomite kontakty z rządem. To się nazywało lobbing. Świadome podlizywanie się w górę, żeby zwiększać swoją władzę i bogactwo i dalej się nimi chełpić. Ale któregoś dnia ten zadufany w sobie kapitalizm pęknie, dokładnie tak samo jak giełdowa bańka. - Ten dzień jest bliższy niż to się wielu wydaje, całe szczęście, bo dzisiaj Szwecja nie jest demokratyczna. Bo demokrację tworzą w Szwecji, najlepszym ze światów. Demokracja to jedynie zasłona dymna dla plebsu, żeby trzymać ludzi w ryzach. pozwalając im wierzyć, że mają coś do powiedzenia, gdy w rzeczywistości pozbawieni są realnej władzy, przynajmniej dopóki nie zostaną milionerami. Miał dowody. Wyświetlił mnóstwo folii z diagramami i słupkami. Prawdziwe statystyki, stwierdził i powołał się na różne badania, których nigdy nie opublikowano. Przypomniałam sobie pytanie Karoliny z tamtego lutowego przedpołudnia w auli, zanim ją poznałam: „Kto kupuje władzę od rządu?" Zapytałam Lovena, jakiej udzieliłby odpowiedzi. - Ten, kto najlepiej płaci i najgłośniej krzyczy - odrzekł. - Czyli kto? - Może ty - strzeliłam. Zaśmiał się, pokręcił głową, po czym długo wyjaśniał, dlaczego rząd go nie słucha. - Jadałem wprawdzie obiady z ministrem gospodarki Backiem, ale wtedy studiowaliśmy jeszcze ekonomię w Lundzie. W tamtych czasach bez dwóch zdań dzielił ze mną poglądy polityczne, ale później dał się skorumpować przez władzę. - Czy to nie jest trochę paragraf 22? - zapytałam. -Lewica musi trzymać się z dala od władzy, żeby nie dać się skorumpować i nie odejść od swoich ideałów, a jednocześnie chcecie, to znaczy chcemy, władzy, żeby móc zmienić społeczeństwo. - Ale my przecież nigdy nie damy się kupić za władzę i pieniądze - odezwała się dziewczyna z piercingiem siedząca koło Idy - nie jesteśmy jak nasi rodzice, którzy byli tak strasznie antykapitalistyczni w latach siedemdziesiątych, a teraz jęczą, jak giełda spadnie o pół procent. Musimy oprzeć się tej chciwości, która opanowała naszych rodziców, gdy zaczęli zarabiać pieniądze. - To jest może jakaś reakcja chemiczna, która z wiekiem zachodzi w mózgu i człowiek nie może się temu wszystkiemu oprzeć - zastanowiła się Ida. - Musimy się więc oprzeć tej chciwości i udowodnić. że nie jesteśmy jak zwierzęta, które zajadają się na śmierć, gdy mają nadmiar żywności - odrzekła ta z pier-cingiem. - Maile, moja świnka morska, przejadł się na śmierć. Najpierw ja go nakarmiłam, potem mój starszy brat zrobił to samo, a później wróciła do domu moja młodsza siostra i wydawało się jej, że Maile jest głodny, więc dała mu jeszcze więcej, a wieczorem mieliśmy gości i jeden wymykał się ciągle z mielonką i ziemniakami do biednego Mallego, którego musiało rozsadzić od środka, bo nie miał dość rozsądku, by odmówić tym, którzy przynosili nowe jedzenie. Maile był po prostu materialistą. Było więcej, to chciał więcej. Jako człowiek z pewnością zostałby kapitalistą. To się ze sobą wiąże. - A propos jedzenia, czas na barszcz! - wtrąciła Lotta, która pojawiła się w salonie. Młodzież zerwała się z podłogi. Loven zebrał folie i zamienił kilka słów z Rasmusem, którego chyba zaciekawiła ta nieopublikowana statystyka. Ja, Tommy i Ida dołączyliśmy do towarzystwa schodzącego do kuchni, gdzie w ogromnym garze bulgotał barszcz, a dwóch chłopaków na zmianę rozlewało zupę gigantyczną chochlą. Wszyscy, poza mną i Tommym, wyciągnęli przyniesione jedzenie, rozkładając je na stole. Potem Lotta - najwyraźniej przywódczyni komuny - zaintonowała Międzynarodówkę, która popłynęła z gardeł zebranych. Nie znałam tekstu, ale markowałam śpiewanie najlepiej, jak umiałam, choć czułam się głupio. Rasmus nawet nie udawał, że śpiewa, i nie był w tym odosobniony. Domyśliłam się konfliktu między dwoma obozami. Wojny domowej za węgłem. Kiedy skończono śpiewać i zabrano się do jedzenia, podeszłam do Rasmusa z pytaniem, jak to się stało, że się tutaj znalazł. - Jakiś czas temu Agenda Minyen organizowała seminarium o władzy i mediach, na które zaprosiłem Lovena - wyjaśnił Rasmus. - Odtąd utrzymujemy kontakt. Inaczej bym tu przecież nie przychodził. Śpiewanie Międzynarodówki to całkowita żenada. Jesteś w Młodej Lewicy? Potrząsnęłam przecząco głową i opowiedziałam o moim zderzeniu z Idą na Gótgatan i wynikłej z tego przyjaźni. - Jestem bardziej lewicowa niż prawicowa - określiłam się - chociaż nie aż tak lewicowa, żebym uważała, że na przykład należy znieść wolny handel czy zrenacjonalizować wszystko, co już sprywatyzowano, bo to po prostu nie działa. Opowiadam się za czymś pośrodku. Za systemem, który szanuje jednostkę i zapewnia wolność wyboru, niezależnie od tego, ile się ma w portfelu. No i oczywiście musi być jakieś podstawowe bezpieczeństwo socjalne. - Brzmi sensownie - stwierdził Rasmus - mniej więcej tak to jest sformułowane w programie dowolnej partii. Poczułam, jak krew napływa mi do twarzy ze wstydu, że nie powiedziałam nic oryginalniejszego. Skłamałam, że muszę iść do toalety i odeszłam cała czerwona. W toalecie usiadłam na muszli, ukrywając twarz w dłoniach. Nieinteligentna Stella. Trajkocząca Stella. Ciekawska Stella. Niezorganizowana Stella. Chwiejna Stella. Bystrzak Pierwszy mówi, że białe i Stella uważa, że białe. Bystrzak Drugi mówi, że czarne i Stella uważa, że czarne. Dlaczego nie mogłam być jak autostrada bez zakrętów, wiedzieć dokładnie, dokąd zmierzam i co uważam? Dlaczego akurat ja musiałam być plątaniną ścieżek, ogłaszających sprzeczne komunikaty na wszystkie strony? Siedziałam bezpiecznie zamknięta w toalecie przez ponad godzinę. Nie miałam ochoty na barszczane towarzystwo i udawanie, że należę do paczki Idy. Nie miałam też większej ochoty iść do io Merlina bawić się pilotem, gdy niemal wszyscy moi rówieśnicy byli na super imprezach, które będą wspominać do końca życia pod hasłem „Kiedy Byłem Młody, Dziki i Szalony". Co ja robiłam ze swoją młodością? Zamknięta w toalecie u komunistów tęskniłam za tym, żeby Przynależeć. Nadeszły jakieś dziewczyny i szarpnęły za klamkę. Czekając, aż poprawi mi się humor, zaczęły rozmowę. - Słyszałyście, że Nora i Vera chcą przyjść o północy i urządzić seans? Twierdzą, że mają randki z Marksem i Leninem przynajmniej raz w tygodniu. One są takie naiwne. Nora nawet zerwała ze swoim chłopakiem, bo czuła, że go zdradza, spotykając się z Marksem. Vera i Lenin podobno już od dawna są razem. Boże święty! One są zdrowo rąbnięte. W każdym razie będą próbowały wywołać Marksa i Lenina z zaświatów, żeby powiedzieli, o co im tak naprawdę chodziło w Manifeście Komunistycznym i jak należy go dzisiaj interpretować. Chichotały przez chwilę. - Czy to nie Norze ukradziono jaszczurkę? - Tak, zgłosiła na policję, ale chyba się specjalnie nie wysilają, żeby złapać złodzieja. Szarpnęły za klamkę toalety. - Jest tam kto? Markus, to ty, znowu dałeś sobie w żyłę? mówiłam ci przecież, żebyś nie brał od chłopaków z Sergela, oni sprzedają zanieczyszczone, wyłaź, otwórz! - Nie jestem Markus - odezwałam się - i boli mnie brzuch, więc może to trochę potrwać. - Sorry, nie wiedziałam, powiedz, jeśli potrzebujesz pomocy, jesteśmy przecież kolektywem i powinniśmy sobie pomagać. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam, jak odchodzą. Zapowiedziana wizyta wiedźm skłoniła mnie do natychmiastowego porzucenia imprezy. Ostrożnie otworzyłam drzwi toalety, przemknęłam koło kuchni, gdzie zupę doprawiano teraz wódką (Tommy z Lottą tańczyli wstawieni - żeby użyć łagodnego określenia - na stole), a potem do holu, w którym zaczęłam szukać butów. - Już idziesz? Obróciłam się. O ścianę opierała się Ida, patrząc na mnie zawiedzionym wzrokiem. Wyjaśniłam, że czuję się nie na miejscu wśród jej kolegów. - Wypij trochę - zaśmiała się sucho - to będzie spoko. Była smutna, chociaż udawała wesołą. Zapytałam, czy coś się stało. Wzruszyła ramionami, przesuwając dłonią po dredach. - Gość, który płacił nam za mieszkanie, przestał przychodzić do mamy, no i wylatujemy z mieszkania, bo mama nie jest w stanie płacić tyle co miesiąc, w każdym razie jeśli nie znajdzie podobnego klienta, ale ona nie ma już chyba siły tego ciągnąć i boję się, że naprawdę zachoruje, znaczy się psychicznie. - Dlaczego zrezygnował? - Znalazł pewnie jakąś młodszą i ładniejszą albo boi się, że jakiś dziennikarz się dowie i zniszczy mu karierę. Jest przecież dość znany. - No ale skoro twoja mama nie ma już z nim umowy, to nie obowiązuje was już tajemnica. - Mam iść do prasy? Kiwnęłam głową. Ida zaczęła się zastanawiać. Ja w tym czasie przeszukałam górę butów, znajdując w końcu swoje adidasy. - Jest tu w pobliżu jakiś przystanek autobusowy? -zapytałam. Ida potaknęła i opisała mi drogę. Uścisnęłam ją, po czym wyszłam w Noc Walpurgii. Strachy na wróble lekko łopotały na wietrze, a w pobliżu trzaskało ognisko. Wokół niego stali szczęśliwi ludzie, będąc razem, wyciągali ręce ku ciepłu. Jak byłam mała zawsze spędzałam tę noc z moją rodziną. Teraz byłam duża. Teraz miałam działać na własną rękę, stać na własnych nogach. Wetknęłam ręce do kieszeni kurtki, idąc w stronę przystanku leżącego nieco dalej na tej samej ulicy. Teraz miałam stworzyć sobie własny świat. Własną przynależność. Własny dom. Własną rodzinę. Wszystko własne. Czas wyfrunąć z gniazda. Ponieważ panował mróz, byłam zmuszona jeśli nie fruwać, to przynajmniej podskakiwać pod wiatą w oczekiwaniu na autobus. Gdy tak podskakiwałam, przejechała limuzyna i zatrzymała się mniej więcej w połowie drogi między mną a komuną. Z samochodu wysiadła wysoka szczupła kobieta w czerwonej sukni z rozcięciem i butach na wysokim obcasie. Limuzyna zawróciła, odjeżdżając tą samą drogą. Najwyraźniej Czerwona Dama nie chciała być widziana w limuzynie. Trochę później siedziałam w autobusie jadącym w stronę miasta. Wysiadłam na końcowym przystanku, przy T-Centralen, i miałam właśnie przeciąć ulicę, żeby wsiąść do innego autobusu, kiedy ktoś pojawił się przy moim boku i położył mi na twarzy coś, co od razu zgasiło świat. Kiedy się ocknęłam, nie wiadomo ile godzin później, leżałam skulona na ziemi, przykryta kocem, ze zwiniętym T-shirtem pod głową i mostem nad głową. Było mi zimno, ale nie jakoś bardzo dokuczliwie. Nie byłam sama. Ktoś leżał tuż koło mnie na ziemi, oddychając mi w twarz. Ktoś wetknął rękę w moje włosy. Ktoś spał. Ktoś czyli chłopak, który wyglądał zarazem dużo starzej i dużo młodziej niż pewnie był w rzeczywistości. Włosy miał jasne, rozczochrane, chyba od bardzo dawna ich nie strzygł ani nie mył. Tak na oko tygodniowy zarost. Dołeczki na czole, których z niewiadomego powodu miałam ochotę dotknąć. Nosił adidasy dziurawe na palcach, wytarte dżinsy z dziurami na kolanach, szarą bluzę od dresu z kapturem, jasnoniebieską pikowaną kurtkę, podartą i wybrudzoną, oraz czerwoną włóczkową czapkę. Głowę miałam tak obolałą, że wolałam się nie ruszać, ze strachu że odpadnie. W skroniach łomotało, bolały mnie oczy, a nos dziwnie swędział. Zamknęłam powieki, zasypiając na nowo. Kiedy znów się obudziłam, spojrzałam wprost w jego oczy. Były niebieskoszare z brunatną otoczką wokół źrenic. Wciąż trzymał rękę w moich włosach. Sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego, bo powieki mu drżały i ledwo dawał radę utrzymać je otwarte. Nie był też w stanie nic powiedzieć, chociaż widziałam, że próbuje. Rozwidniło się. Przechodzili ludzie. Obwąchał nas jakiś pies. Właściciel szarpnął za smycz, szybko odchodząc. Jakieś dziecko zawołało: - Dlaczego oni nie śpią w łóżku? Matka psyknęła, odciągając dziecko, które najwyraźniej chciało podejść, żeby dokładniej się z nami zapoznać. - Mam na imię Finn - powiedział chłopak, kiedy dziecko z matką zniknęli. - A ja Stella. Co się stało? - Leżałaś nieprzytomna na ulicy. Widziałem dwie uciekające dziewczyny. Coś ci ukradły. Ostrożnie sprawdziłam ręką, wyczułam, na szczęście, portmonetkę i klucze, ale ukradły mi komórkę. Nie była to wielka strata, telefon był tani, a karta niemal na wyczerpaniu. - Dlaczego trzymasz rękę w moich włosach? - zapytałam. - To miłe uczucie - odparł. - Przeszkadza ci? - Nie, ale się nie znamy i jak na obcych to trochę duża poufałość - powiedziałam, chociaż wcale nie chciałam, żeby zabrał rękę. - Patrzyłem na ciebie przez całą noc i dla mnie nie jesteś obca - oznajmił. - Mogłabyś teraz nic nie mówić, bo muszę się przespać? Zamknął oczy i zasnął. Przekręciłam ostrożnie głowę, odkrywając, że znajduję się blisko wody, pod mostem prowadzącym na Gamla Stan. Na nabrzeżu siedział chłopiec, machał nogami i spoglądał zaciekawiony na mnie i Finna. Podszedł do niego jakiś mężczyzna, pociągnął za ucho i powiedział, żeby nie gapił się na ćpunów. Jakich ćpunów? Wyplątałam ostrożnie rękę Finna z moich włosów i usiadłam, rozglądając się wokół, ale nie licząc pary w średnim wieku spacerującej wzdłuż nabrzeża, dostrzegłam tylko staruszkę z balkonikiem. Wyglądała bardzo sympatycznie, w siatce wiszącej na uchwycie znajdował się bochenek chleba, którym zapewne chciała nakarmić gołębie. Mocno waliło mi w głowie i musiałam przechylić się w przód. Może z głodu albo od tego, czym obezwładniły mnie napastniczki. W Szwecji równouprawnienie rzeczywiście osiągało niesłychany poziom. Dziewczyny zajmowały się rozbojami, a chłopacy byli gwałceni. - Co tu tak leżycie i brudzicie, przeklęta hołota! To była staruszka, która doczłapała do nas i pochylając się nade mną, wyzywała mnie od najgorszych, aż wokół miłych ust pieniła się ślina. Dotarły do mnie słowa typu „dziwka", „wywłoka", „hifiara" i „pasożyt emerytów". Kiedy pierwszy szok nieco osłabł, spróbowałam się podnieść i jednocześnie wyjaśnić, że wcale nie jestem taka, za jaką mnie bierze, ale mocny zawrót głowy pokrzyżował mi szyki, a potem staruszka nagle znikła. - Co to było? - zapytał Finn, który zaczął budzić się do życia. - Wiedźma przebrana za wróżkę. Chyba myślała, że jestem kloszardem albo kimś w tym rodzaju. Jesteś kloszardem? -Tak. - Dlaczego? - Bo uważam, że to cholernie fajne zajęcie, jak się chyba domyślasz - podniósł się. - Niesie ze sobą wyzwania, zmusza człowieka do dawania z siebie wszystkiego, sprawdza jego możliwości, a to stymuluje i bardzo rozwija. Pensja nie jest najwyższa, ale raczej nie jestem materialistą. Naciągnął kaptur na głowę i włożył ręce do kieszeni kurtki. - Odpowiedź alternatywna: od siedmiu lat mam zespół maniakalno-depresyjny, moi rodzice nie mają już siły, by się o mnie troszczyć, za dużo nieskutecznych pobytów w psychiatryku, lekarstwa nie pomagają, terapia też nie, a prywatne kliniki... nie stać ich było nawet na myślenie o nich. Nie mogłem pracować. Nie chcieli mi dać pieniędzy, jeśli nie zgodzę się na przyjęcie do psychiatryka. A tam kolejka nie ma końca, przeskoczyłbym ją tylko wtedy, gdybym próbował popełnić samobójstwo. Nie mam już siły się awanturować. Mama z tatą też nie. A jak człowiek się nie awanturuje albo nie ma kogoś, kto by to robił za niego, to nie ma szans na miejsce. Trzeba mieć cholernie mocną psychikę, żeby się dostać do psychiatryka. Nie odzywałem się do rodziców od kilku lat. Mam nadzieję, że łudzą się, że dobrze się czuję, mam gdzie mieszkać i jakoś wiążę koniec z końcem. Tragiczne, co? Skinęłam głową. - Wyglądasz na wystraszoną - uśmiechnął się. - Nie bój się, to nie jest zaraźliwe. Zresztą nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać, mam na przykład dużo świeżego powietrza, a w Misji Miejskiej i większości kościołów można smacznie zjeść. O właśnie, nie jesteś głodna? Pójdziemy do św. Klary na śniadanie? - Ja nie jestem bezdomna, więc mi chyba nie wolno. - Bez przesady, nie zabronią mi przecież zaprosić dziewczyny na śniadanie. Roześmiałam się. Mimo całego tragizmu był zabawny. Nie obruszył się, zaczekał po prostu, aż skończę się śmiać, a potem zaprowadził mnie do sali przy kościele św. Klary, gdzie parafia pomagała społecznym wyrzutkom. - Jeden ksiądz jest równiacha - powiedział Finn -pozwolił mi przenocować u siebie kilka razy i stara się umieścić mnie w jakimś ośrodku, chociaż na razie mu się nie udało. Ma przecież wielu innych, o których też musi się martwić. Z niego jest prawdziwy duszpasterz. Wiesz, taki, o jakich pisze Biblia. Wierzysz w Boga? Skinęłam głową. - Ja wierzę okresami - przyznał się Finn. - Kiedy jest najgorzej, tracę wiarę, choć wtedy oczywiście najbardziej jej potrzebuję. No ale trudno być ciągle tak cholernie pryncypialnym. Przed drzwiami do lokalu socjalnego kilku mężczyzn paliło papierosy, rozmawiając ze sobą. Wyglądali na wykolejonych alkoholików. Finn pozdrowił ich, dostając chrapliwą i mrukliwą odpowiedź. Spojrzeli na mnie pytająco, ale nic nie powiedzieli. - To dobre chłopaki - stwierdził Finn, kiedy znaleźliśmy się w środku - wprawdzie drobni przestępcy i wcale nie drobni alkoholicy, ale walczą, żeby wyjść z tego bagna. Wskazał mi drogę do jadalni, która wyglądała jak szkolna stołówka. Była zatłoczona, ale mimo to udało nam się znaleźć całkiem dobre miejsca w rogu sali. Finn poszedł po kawę i kanapki. Uśmiechnęłam się niepewnie do moich sąsiadów, dwóch zniszczonych kobiet po czterdziestce dyskutujących o pobiciach i gwałtach i starszego mężczyzny, który wyglądał i śmierdział tak, jakby właśnie wyciągnięto go z kupy gnoju. Brakowało tylko much krążących wokół niego i jego długiej brody, którą splatał i rozplatał, jeśli akurat nie zanurzał nosa w owsiance. - Holger - odezwał się po takim zanurzeniu, wyciągając rękę - jestem Holger i mieszkam w śpiworze. Ciebie to widziałem dużo razy, chodzisz do tej eleganckiej szkoły, wchodzisz i wychodzisz, ale aktówki nie masz, masz komórę? - Komórę? Telefon? Nie, właśnie mi ukradziono, Finn... - Finn ci podwędził? Z niego jest niezły łobuz. Że kradnie ubrania, to wiem, ale komórek nie podprowadzał, odkąd go znam. Prawdziwy dowcipniś z tego chłopaka, czasami smutny, ale poza tym naprawdę wesoły i do cipek czasami się dobiera, dziewczętom się dobiera, nie może utrzymać od nich rąk z daleka, one są ładne, on jest ładny, one są zwyczajne, on jest niezwyczajny, dziewcząt z ulicy nie dotyka, one mają śmierć we krwi, zarażają klientów, to dobrze.; Byłem z taką dziewczyną, jak byłem młody i zwyczajny, teraz jestem stary i niezwyczajny, powinna była zarazić mnie śmiercią, ale nie miała na tyle rozumu, żeby to zrobić, chciała się chronić, gumkę miałem nałożyć, przypilnowała tego, wyprzedzała swój czas, na imię mam zresztą Holger. - Już pan mówił - przypomniałam, wymieniając z nim jeszcze raz uścisk dłoni. - Ty jesteś taka czysta, a ja jestem brudny tra la la ha ha, Holger jest szalony JEST SZALONY JEST SZALO-OOONY! PRECZ GŁOSY Z GŁOWY PRECZ GŁOSY! Zasłonił rękami uszy i osunął się na podłogę, podciągając nogi do piersi, wyglądał, jakby całe jego ciało przeszywał straszny ból. Nie wiedziałam, co mam zrobić, a nikt inny nie kwapił się do pomocy. - Nie przejmuj się nim - powiedział Finn, który nadszedł z kawą i kanapkami - przejdzie mu, z nim tak zawsze. - Ci, co tu pracują, nie mogliby się nim zająć? - zapytałam. - Mają pełne ręce roboty, a dla Holgera niewiele mogą zrobić, to stary uparty osioł, który odmawia przyjęcia pomocy, przychodzi tu tylko, żeby się najeść. Poddał się. To właśnie jedyna rzecz, jaką sobie obiecałem. Że nigdy się całkowicie nie poddam. Bo wtedy człowiek jest już właściwie martwy. Naprawdę wierzę, że kiedyś będę mógł prowadzić normalne życie. Że podołam normalnej pracy, że będę płacił czynsz, zmywał naczynia, prał sobie i gotował. Tylko żebym pozbył się tego przekleństwa tutaj w środku. Wskazał na swoją głowę, po czym zatopił zęby w kanapce. Holger przestał krzyczeć, leżał teraz jak kłoda, nucąc jakąś melodię, która brzmiała jak psalm. Głód mi właściwie przeszedł, więc przesunęłam swoją kanapkę w stronę Finna, który zjadł ją nader chętnie. Miałam przecież pieniądze, żeby kupić sobie jedzenie. Wielu z obecnych też wyglądało na takich, których stać było na kupno jedzenia. Mężczyzna w średnim wieku, w garniturze i z aktówką, jadł kaszkę, czytając dział gospodarczy w Suenska Dagbladet. Dwie bardzo młode dziewczyny, które mogły być studentkami tak jak ja, piły kawę i plotkowały. Jakaś kobieta o zbłąkanym wzroku czesała swoje długie włosy, opatulając się szczelnie długim eleganckim płaszczem. Dwóch starszych panów delektowało się kawą i kanapkami. Sprawiali wrażenie zdrowych i dobrze odżywionych. Jak rześcy emeryci. - Niektórzy wyglądają zupełnie zwyczajnie - szepnęłam do Finna. Kiwnął głową, rzucając kwaśne spojrzenie w kierunku tych dwóch starszych panów. -Tamci dwaj na przykład nie powinni tu być. Chodzą od kościoła do kościoła na darmową kawę. Ten ksiądz, o którym ci mówiłem, powiedział, że chyba będą zmuszeni skończyć z kawą i śniadaniami, bo przychodzi coraz więcej naciągaczy. Chamstwo, nie? Co innego, jak się jest zaproszonym jak ty, ale ci tam to pasożyty, przez których my będziemy cierpieć. Posłał złe spojrzenie emerytom pasożytom, którzy w rzeczy samej zerwali się i pośpiesznie wyszli. Chociaż raczej z tego powodu, że w ich stronę szła pastor. Kiedy zniknęli, zbliżyła się do Holgera, powiedziała mu kilka ciepłych słów i pogłaskała po policzku. Rozpromienił się, unosząc nieco głowę, ale nie miał siły lub nie chciał wstać z podłogi. - Ty jesteś tu nowa - powiedziała pastor, dostrzegłszy mnie, podeszła i położyła mi rękę na ramieniu. -Jeśli chcesz przyjść na wieczorne spotkanie kobiet, to zapraszamy. Rozdajemy prezerwatywy i udzielamy informacji o schroniskach dla kobiet. Jesteś nową dziewczyną Finna? - Nie - zaprzeczyłam - i nie jestem... - To może zobaczymy się wieczorem - poklepała mnie po ramieniu. Odwróciła się do zniszczonych czterdziestolatek, pytając, czy od ostatniego razu uniknęły gwałtu. Obie się rozpłakały. Zrobiło mi się niedobrze. - Potrzebuję świeżego powietrza - podniosłam się. -Idziesz? Finn skinął głową, podążając za mną. Poszliśmy powoli w stronę Sergels Torg, na placu usiedliśmy na schodach. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam go o kradzieże ubrań i dziewczyny, o których mówił Holger. - Kradnę ubrania z Idun - przyznał się Finn - i sprzedaję chłopakowi, który tam pracuje, a on z kolei sprzedaje je do UFF35. Dostaję z tych kradzieży marne grosze i nie czuję się z tym najlepiej, ale w każdym razie nie jest to tak poniżające jak żebranie. Nie miałem żadnej dziewczyny, odkąd skończyło się między mną a Mają. Studiowała dziennikarstwo. Mieszkałem u niej jeden semestr, ale dłużej ze mną nie wytrzymała. Żadna nie wytrzymuje. - Na pewno znajdzie się taka, która z tobą wytrzyma. Wzruszył ramionami. Znowu zamilkliśmy. Przyjemnie było tak siedzieć przy nim, nic nie mówić i patrzeć na przechodzących ludzi. Czułam się przy nim bezpiecznie, choć był taki niespokojny. - Tak się składa, że mieszkam w Idun - odezwałam się wreszcie - więc pewnie ukradłeś i moje ubrania. - Przepraszam. - Nie szkodzi, i tak nie mam drogich ubrań, większość jest z H&M. Uśmiechnął się krzywo, zmierzwił mi włosy i przytulił mnie w sposób nie do końca koleżeński. Nie mogłam się na nim poznać. Był zupełnie inny w porównaniu z chłopakami, których spotykałam dotąd. Pomyślałam o Lukasie. Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, odkąd z nim byłam. A tymczasem, jeśli policzyć, minęły niecałe dwa tygodnie. Zapewne 35. Sieć sklepów z odzieżą używaną (przyp. tłum.). migdalił się teraz w swoim łóżku z jakąś dziewczyną z Óster-malmu, którą spotkał na imprezie u Mannego Bauera. Kiedy skończą się migdalić, zadzwoni do taty, żeby opowiedzieć o imprezie oraz kontaktach biznesowych, jakie nawiązał. Powie, ile stron przeczytał w podręczniku do Corporate Finance i ile przeczyta tego dnia. Będzie mówił: „tak, tato i nie, tato i oczywiście, tato i owszem, tato, pojutrze zagram z Mannem w golfa i ależ tak, tato, z Feliksem też się doskonale rozumiem, a wie tata, że wczoraj na imprezie spotkałem Charlotte Krusenstjiernę, tak, udało się, bardzo dziękuję, tato, dobrze, tato, miłego dnia". - Idioto - mruknęłam - marnujesz sobie życie. - Co powiedziałaś? - zapytał Finn. - Nic, mówiłam do siebie. Finn skinął głową, objął mnie ramieniem i znowu wypełniło mnie ciepło, Lukas znikł, a z pierwszomajowym słońcem pojawił się pierwszomajowy pochód i nagle Sergels Torg pokryły czerwone sztandary, flagi i transparenty. Czerwona Dama uśmiechnęła się do fotografów i oświadczyła, że gdyby została premierem, to na ulicach i placach nie widywałoby się już mętów społecznych, żaden 3G-owiec (naprawdę użyła tego właśnie określenia) nie byłby dyrektorem banku, a kobiety nie dostawałyby niższych pensji od mężczyzn za tę samą pracę. Słuchacze bili brawo. Przeważnie młodzi ludzie. Rozpoznałam kilku z komunistycznej imprezy. - Wyplenimy biedę, która kwitnie w Szwecji przez tych farbowanych socjaldemokratów! - zawołała Czerwona Dama. - Przywrócimy Szwecji prawdziwą demokrację! Odbierzemy władzę i oddamy ją tym, którzy teraz nie mają nic do powiedzenia, którzy nie są w stanie kupić sobie lepszego życia! Mężczyźni i kobiety u władzy nie będą już jeździć limuzynami ani omijać kolejek po mieszkania czy całej masy innych kolejek! Mężczyźni i kobiety u władzy nie będą dłużej tkwili na piedestałach, zajadali się kawiorem ani pili wódki na koszt podatników. Mężczyźni i kobiety u władzy będą stać obiema nogami na ziemi. Będą jedli konserwy rybne i kaszankę jak wszyscy inni. Będą chodzić na spotkania AA jak wszyscy inni. Jak myślicie, co robią teraz socjaldemokraci i burżuje? Ano siedzą na swoich tłustych tyłkach, jedzą kawior, piją wódkę i chowają głowę w piasek, który ukradli dzieciom z piaskownic w całym kraju. Nie chcą dostrzec, nie chcą usłyszeć, nie chcą powiedzieć, nie chcą wyczuć zapachu ani w żaden inny sposób przyjąć do wiadomości, że różnice klasowe w tym kraju rosną, że wioski takie jak Bullerbyn należą do przeszłości! Gdzie się podziały szczęśliwe dzieci o zaróżowionych policzkach? Dlaczego, kiedy samotne i maltretowane dzieci dzwonią do BRIS-u36, linia zawsze jest zajęta? Dlaczego... Spostrzegłam Tommy'ego, Idę i Angelikę w środku klaszczącego i wiwatującego tłumu, który rozciągał się niczym czerwony dywan przed Czerwoną Damą. Angelica? - Mam nadzieję, że nie kłamie i nie składa pustych obietnic, których wcale nie ma zamiaru dotrzymać, gdy w końcu dojdzie do władzy - powiedział Finn. - Hm..., wiesz co, muszę pogadać z kumplami, pójdziesz ze mną? Finn zawahał się. - Pójdziesz ze mną? - powtórzyłam, dotykając lekko jego ramienia. - Nie, zaczekam tutaj. - Zaraz wracam, tylko chwilę z nimi pogadam. Kiwnął głową. Zostawiłam go i zaczęłam przeciskać się między czerwonymi flagami. Ani Tommy, ani Ida, ani Angelica nie zauważyli mnie wcześniej, więc byli zdziwieni, gdy potykając się, do nich dotarłam. - Gdzieś ty się wczoraj podziała? - zapytał Tommy, uścisnąwszy mnie na powitanie. - Świetnie się bawili- 36. Organizacja dbająca o prawa dzieci i młodzieży (przyp. tłum.). śmy, przyszły dwie dziewczyny, które twierdziły, że mają bezpośredni kontakt z Marksem i Leninem, totalna ściema oczywiście, ale było wesoło, a później przyszła też Angelica prosto z tej nadętej parapetówy u Mannego Bauera na Strandvagen. Jedli ze złotych talerzy i kąpali się w szampanie. - Wcale nie - zaprzeczyła Angelica - był tylko jeden złoty talerz, na pokaz, a w szampanie, owszem, kąpała się jedna dziewczyna, ale tylko się wygłupiła. - Był tam Lukas? - zapytałam. - Nie widziałam go, a później chyba też nie przyszedł, mimo że obiecał Mannemu. Myślę, że ma deprechę, bo zerwaliście. Co powiesz, żebym zrobiła sobie takie dredy jak Ida? Spojrzała na mnie z wyczekiwaniem. Powiedziałam, żeby zrobiła, jak chce. Miałam wrażenie, że zaczyna jej kompletnie odbijać, podobnie jak Tommy'emu. - Muszę iść, jestem z kolegą, zobaczymy się w tygodniu na uczelni. - Wiesz, co zrobiłem z szewro? - zapytał Tommy, zanim zdążyłam odejść. - Podarowałem je Partii. Dobre, co? A teraz jestem z Idą. Wiesz, z kim puszczała się jej matka za forsę i mieszkanie? Uśmiechnął się złośliwie. Ida przygnębiona stała obok w milczeniu. - To będzie egzekucja, niech mnie diabli, medialna egzekucja - ciągnął Tommy. - Twoja stara stanie się sławna, Ida! Super! Będzie nową lokomotywą komunistów. - Jest socjaldemokratką - wymamrotała Ida. - A poza tym nie jestem twoją dziewczyną, bo nie chcę być z kimś, kto wciąż kocha inną. Tommy zamilkł i teraz była jego kolej na lekkie przygnębienie. Trochę pewnie potrwa, zanim otrząśnie sie po historii z Julią. Biedny Tommy, pomyślałam, przeciskając się z powrotem przez czerwone morze. Biedna Ida. Biedna Angelica. Biedni wszyscy zagubieni ludzie, którzy byli pozbawieni domowego ogniska, nawet jeśli mieli gdzie mieszkać. Zabłąkali się niejako w sobie. A im usilniej szukali, tym bardziej błądzili. - Chociaż nie jest pewne, czy naciśnięcie wyłącznika jest lepszym rozwiązaniem - powiedziałam, siadając koło Finna - co myślisz? Pokręcił głową, uśmiechnął się i zmierzwił mi włosy. Potem zapytał, czy nie mam ochoty pójść na imprezę w zagajniku przy Obserwatorium. Właściwie to chciałam wrócić do domu i zająć się wszystkim, czym trzeba było się zająć, w tym sobą samą, ale jakoś nie mogłam oderwać się od Finna, chciałam go trochę lepiej poznać, więc poszłam z nim do Observato-rielunden, gdzie weszliśmy na wzgórze, skąd rozciągał się piękny widok na Wyższą Szkołę Handlową i część miasta. - Policja rzadko tu zagląda, dlatego urządzamy imprezy tutaj albo pod którymś z mostów przy T-Centralen - wyjaśnił Finn. Impreza miała się zacząć o dziewiątej, ale mimo że była dopiero czwarta po południu, niektórzy goście już się pojawili. - Terminarz mam raczej luźny, więc równie dobrze mogę zaczekać tutaj - powiedziała kobieta około sześćdziesiątki, siedząca na ławce w otoczeniu pięciu reklamówek z puszkami i butelkami. Siwe włosy zwieszały się niemytymi kosmykami wokół twarzy, kiedyś pełnej, teraz zapadłej. Obwisłe policzki. Ciemne worki pod zmęczonymi, ale jasnymi oczami. Przygarbiona sylwetka kuliła się pod jasnozielonym płaszczem. Spodnie. Toporne buty. Egzema na dłoniach. Uśmiechnęła się do mnie i do Finna, ale wzdrygnęła się, odsuwając, kiedy wyciągnęłam rękę na powitanie. - Ma na imię Sonja - wyszeptał Finn - jest szalenie miła, ale miała cholernego pecha z facetami, którzy ją okradali i bili. Już nikomu nie ufa. Nie chodzi do opieki, bo myśli, że tam też ją oszukają. Próbowałem ją namówić, ale to trudne, bo boi się rozmawiać z ludźmi, od razu ucieka. Usiedliśmy na ziemi pod drzewem i patrzyliśmy, jak Sonja przebiera w swoich pustych puszkach, od czasu do czasu rozglądając się lękliwie dookoła, jakby się bała, że ktoś podejdzie i ją uderzy. Inni bezdomni, którzy też już się pojawili, pozdrawiali ją z daleka, nie siadając na ławce koło niej. - Jezus-Emil się w niej podkochuje - poinformował Finn - i jemu pozwoliła kilka razy usiąść na samym brzegu ławki. - Kim jest Jezus-Emil? - zapytałam. - Starym szaleńcem, który twierdzi, że wielokrotnie spotykał Jezusa i wierzy, że jest prorokiem. Przyjdzie pewnie wieczorem. Jeśli będzie pytał, powiedz, że jesteś chrześcijanką, inaczej przez całą noc będzie próbował cię nawrócić. Uśmiechnął się krzywo, naciągając kaptur. Potem przez wiele godzin rozmawialiśmy o życiu, a goście pojawiali się jeden po drugim, tworząc nieregularny krąg, w środku którego płonęło kilka pochodni (skradzionych pewnie z innej imprezy, uznał Finn). Wystawiano różne puszki i butelki - impreza była składkowa. Doliczyłam się około dwudziestu osób, najwyraźniej znających się nawzajem. Wielu spoglądało ukradkiem w moją stronę. Nagle dał się słyszeć dźwięk dzwonka. To był Jezus--Emil, który wjeżdżał mozolnie na wzgórze na starym wojskowym rowerze. Na szyi miał tabliczkę z napisem „Jezus", więc nietrudno było go rozpoznać. Chudy jak krewetka, z długą siwą brodą, białym kaskiem górniczym, w za dużym granatowym garniturze i zniszczonych adidasach, które wypchał gazetami. Odstawił rower i przeszedł wokół, ściskając wszystkim ręce. - Jezus cię kocha - mówił - królestwo Jezusa jest blisko, Jezus jest prawdą i drogą, wierz w Niego, a zostaniesz sowicie nagrodzony, w Jego królestwie nie ma różnicy między biedakiem a bogaczem, tam wszyscy są równi, kochajcie Go, a będziecie kochani, kochajcie Go, a nie będziecie się lękać, kochajcie Go, a nigdy więcej nie będziecie samotni... Na koniec podszedł do mnie i Finna. - Ciebie wcześniej nie widziałem - pochylił się nade mną. - Jesteś chrześcijanką? Skinęłam głową, mówiąc, że jestem chrześcijanką. - Jezus kocha wszystkie dzieci, Jezus kocha ciebie, moja córko, jam jest prorok Emil i widzę, że jesteś dobrym człowiekiem, tak, masz wiarę i dlatego zostaniesz wpuszczona do królestwa niebieskiego. Położył mi rękę na głowie, mamrocząc błogosławieństwo. Potem rozejrzał się wokół i dostrzegł Sonję. Podszedł wolno do ławki, na której przebierała w swoich puszkach. Przerwała, kiedy coś do niej powiedział. Wskazał na drugi koniec ławki. Najpierw nic nie odpowiedziała, potem kiwnęła szybko głową, odsuwając się nieco dalej na swój koniec, tak że omal nie spadła z ławki. Jezus-Emil ostrożnie usiadł. Zerknął w jej stronę. Ona zerknęła w jego stronę. Kiedy dochodziła dziewiąta, usiedliśmy z Finnem w kręgu. Puszki z piwem, butelki z wódką zaczęły krążyć, do tego trochę jedzenia. Jakiś mężczyzna miał ze sobą całą siatkę świeżych bułek, od piekarza, który dawał mu od czasu do czasu trochę chleba. Inny przyniósł dużą torebkę cukierków kupioną za pieniądze wyżebrane w metrze. - Ludzie nie są specjalnie hojni, ale to zrozumiałe, myślą, że człowiek pójdzie zaraz kupić narkotyki albo wódkę. Czasami rzeczywiście tak się robi, jak mocno przyciśnie, ale najczęściej jest to kawa, kanapka lub kiełbaska. - Kiełbaska - odezwał się inny, który się trząsł i ssał niedopałek. - Dałbym sobie rękę uciąć za kiełbaskę. Był najchudszy ze wszystkich. Blada skóra napinała się na kościach policzkowych, a ręce wyglądały, jakby należały do pisklaka. Siedzący obok objął go ramieniem. - Uspokój się, Frasse, jasne, że dostaniesz kiełbaskę, wygrzebiemy na kiełbaskę, co? Cholera, nie możesz umrzeć, rozumiesz, Frasse, nie możesz umrzeć, bo będzie nam cholernie smutno. Ej, ludzie, zrzutka na Fras-sego! Wstał i zrobił obchód, zbierając monety, które niemal każdy wysupłał z kieszeni. Sprawdziłam w portmonetce. Złodziejki zabrały obie setki, ale zostawiły drobne. Położyłam dziesięciokoronówkę na wyciągniętej dłoni. -Aj, aj, cała dycha, ale żeś sobie znalazł bogatą dziewczynę, Finn. Ej, Frasse, dostaniesz dwie kiełbaski, jeśli chcesz! Frasse, który nadal się trząsł, trochę się rozpogodził i skinął mi z wdzięcznością głową. Miałam wrażenie, że wszyscy się we mnie wpatrują. Chwilę później Frasse zajadał łapczywie dwa olbrzymie hot dogi z dodatkami. Po posiłku zasnął. Piwo i wódka powoli krążyły. Niektórzy byli wstawieni, ale wcale nie hałaśliwi. Jakaś kobieta zaintonowała piosenkę, a inne się dołączyły. Druga mówiła wszystkim, że odnalazła Boga i teraz czuje się kochana. Jezus-Emil kiwał głową na ławce, zerkając w stronę Sonji. Bezdomny ze śpiwora, który też tu był, opowiadał o dźwiękach i głosach w głowie. Bał się, że zeżrą go od środka. Kobieta, która odnalazła Boga, objęła go i zaczęła szeptać mu do ucha, żeby przez chwilę powstrzymać te głosy. Frasse chrapał. Jezus-Emil przysunął się trochę bliżej do Sonji na ławce. Jakiś mężczyzna chwalił się, że zainteresowanie Sytuacją w Sztokholmie rośnie powoli, ale pewnie. Poznałam go. Stał zawsze przy bankomacie na S:t Eriks-plan. Wiele razy kupowałam od niego tę gazetę. Zapytałam Finna, jak ma na imię. - To Lasse. Sam o sobie mówi Browar. Alkoholik, ale wychodzi z tego, przynajmniej jeśli mu wierzyć. Może dostanie latem miejsce w poradni odwykowej. - A ty? - zapytałam. - Czekasz w jakiejś kolejce? - Czekam w cholernie wielu kolejkach, ale żeby się dostać, trzeba wydzwaniać i się awanturować, jak nie, inni cię przeskakują. Może powinienem ukraść komórkę i cały czas dzwonić i marudzić. Ale nie mam siły. Nie mam siły na coś, czemu powinienem poświęcić cały swój czas. - Mogę podzwonić za ciebie. - Miło z twojej strony, ale wątpię, żebyś dała radę. Ze mnie jest trudny przypadek. -Tak, ale... - Moi rodzice nie dali rady, dlaczego z tobą miałoby być inaczej? - Nie wiem - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Nie staraj się brać za mnie odpowiedzialności. Nie chcę tego. Nie chcę więcej być ciężarem dla ludzi. Wystarczy, że byłem nim dla swoich rodziców. - Przez co, że chorowałeś? Chyba sam sobie nie wybrałeś tej choroby? - Nie, ale sprawiło im to ogromny ból. Nie chcę, żeby ktoś jeszcze tak bardzo cierpiał. A teraz nie chcę już o tym mówić, dobrze? Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale jego spojrzenie sprawiło, że się nie odezwałam. Milczałam więc, jedząc cukierki i pijąc piwo, które stawiali bezdomni. Finn nie jadł ani nie pił. W końcu jednak objął mnie ramieniem, ostrożnie się uśmiechając. W pewien sposób go rozumiałam. To, że człowiek ma piekło, nie oznacza jeszcze, że oczekuje, by każdy mu pomagał. - To do mnie dzisiaj też nie pójdziesz? - zapytałam. Pokręcił głową. - Jeśli pójdę, to istnieje niebezpieczeństwo, że zostanę na następną noc i będzie tak jak między mną a moją poprzednią dziewczyną. A to się nie sprawdziło. Czułem, że jestem ciężarem. Ona zaczęła mnie tak postrzegać. Jako cholerny ciężar. Nie, muszę poradzić sobie z tym sam. Stać się silnym dzięki sobie, a nie dzięki komuś innemu. I poradzę sobie. Już niedługo. Zadzwonię, zrobię awanturę i dostanę miejsce. Będę zdrowy. Nigdy więcej nie będę brał prochów, żeby zagłuszyć chorobę. Nie będę uciekał. Będę walczył. Ścisnął mnie za ramię tak mocno, że aż bolało. Impreza trwała do późnej nocy. Bezdomni zasypiali jeden po drugim. Mnie nie chciało się spać, leżąc koło Finna, wpatrywałam się w rozgwieżdżone niebo. Noc była bezchmurna. Kilka samolotów przecięło niebo. Ważki z mrugającymi czerwonymi i zielonymi oczyma. Czułam ból w piersiach. Chciało mi się płakać, ale łzy nie płynęły. Chciałam pomóc Finnowi. Ale mi nie pozwolił. Bo wtedy byłabym dla niego tylko ciężarem. Zakłuło mnie w piersiach. Raz, drugi, trzeci. Coś łupnęło w brzuchu. Byłam bólem. Cała byłam bólem. Skurcz. Miałam skurcze. Głosy w głowie. Słyszałam głosy w głowie. Wyło. Sztorm wył tam w środku. Pomóż mi, Finn, pomóż mi. Chcę ci pomóc. Skuliłam się, żeby być jak najmniejsza. Chciałam ukryć się przed światem, życiem, bólem. Próbowałam oddychać spokojniej. Nie mogłam sobie przypomnieć, jak się oddycha. - Boże, jeśli istniejesz, pomóż mi - szepnęłam. Trochę się uspokoiłam. Przypomniałam sobie, jak się oddycha. Wstałam i przeszłam się powoli wśród śpiących. Pochylałam się nad nimi po kolei, dotykając ich. Nie wiem po co. Chciałam ich tylko dotknąć. Chciałam być ich zbawicielką. Chciałam być łaską, która ich dosięgnie i wszystko zmieni. Otworzy niebo. Pokaże światło, życie, miłość. Potem nagle poczułam się wyczerpana. Osunęłam się na ziemię i znowu zaczęłam się trząść. Byłam pusta i zimna. Pusta i zimna. Poczołgałam się do Finna i obudziłam go. Powiedziałam, że jeśli mnie nie przytuli, to zamarznę na śmierć. I przytulił mnie. Całą noc mnie przytulał. Dłońmi, twarzą, ustami, językiem. Ubrania mieliśmy na sobie. Mimo to się kochaliśmy. Zasnęłam z jego ręką we włosach. Kiedy się obudziłam, było już słoneczne przedpołudnie. Finn nie leżał koło mnie. Usiadłam, szukając go wzrokiem. Powinien przecież być w pobliżu. Ale nigdzie go nie dostrzegłam. Zamiast niego zobaczyłam Lassego Browara, który pił piwo, i Jezusa-Emila głaszczącego siodełko roweru. Podeszłam do Jezusa-Emila. - Nie wie pan, gdzie jest Finn? - zapytałam. - Zniknęła, znowu zniknęła, zawsze znika, czego się boi, nie jestem niebezpieczny, jestem prorokiem, tacy nie są niebezpieczni, tylko dla tych, którzy nie wierzą, ale ona wierzy, zadbałem o to, powinna za mnie wyjść, napiszę ewangelię i będę bogaty, kupię jej dom na ziemi i w niebie, będzie panią Jezusową-Emilową, jakem Je-zus-Emil. - Finn, gdzie jest Finn? - Chłopak? Poszedł. Był niespokojny. Jest często niespokojny. Ale nie martw się, zawsze znika, tak jak Sonja, ale zawsze wraca, tak jak ona, a któregoś dnia zostaną, jakem Jezus-Emil. Jezus cię kocha, moja córko, wiesz, że Jezus cię kocha? Wierzysz w Niego? Chwycił mnie za ramię. Wyrwałam mu się, podeszłam do Lassego i zapytałam o Finna. - Yyy... Finn - Lasse był już mocno pijany. - Finn, yyy... poszedł, miał coś kupić, tak mi się zdaje, kupić coś na poprawienie humoru, ciągle jest w takim dołku, depresję ma, yyy... nie chciałoby ci się pójść dla mnie po piwo? - Dokąd poszedł? - Yyy... chyba na Plattan37, yyy... poszukaj na Plattan, tylko kup najpierw piwo, yyy... nie uciekaj, dziewczyno! Pić mi się chce, kurwa, nie słyszysz? Chce mi się pić! 37. Potoczna nazwa dolnej części Sergels Torg (przyp. tłum.). Szukałam przez kilka godzin wśród ludzi na Sergels Torg i w okolicy. Jakiś chłopak, o którym byłam przekonana, że jest bezdomny, wściekł się, kiedy zorientował się, że biorę go za pobratymca Finna. - Jestem hiphopowcem, a nie jakimś pieprzonym łachmaniarzem, nie widzisz tego po moich ciuchach, same portki kosztowały ponad dziewięć stów! Przeprosiłam. Nadal z kwaśną miną wyciągnął karteczkę, na której było napisane coś w stylu Mr Hoo Boo Musie Producer Company TV London. - Będę sławny, sławny jak cholera, mój musie producer to załatwi, jest Szwedem, ale mieszka w Londynie ze względu na podatki, mamy spotkanie w przyszłym tygodniu, pokażę mu, co umiem, załatwi mi kontrakt, jestem Kaj, tak, jestem Kaj. Zaczął rapować, podrygiwać i podskakiwać przede mną. - Pokażę całemu światu, że rapuję najlepiej, jestem Kaj, jestem ziomal, jestem gość, wiem, w czym rzecz, mam najlepszy look, sploty są prawdziwe, skręcił rasta, dziewczyny szaleją, ciągną mnie za małego, ale ja kocham Feven, jest w mieście naj cool, rapuje na fuli, inne mówią pudrem laski, kłamią tylko maski, repliki w paski, fabryka małp, każdy koleś gra innego, boją się być tacy jak ja, choć jestem najlepszy na świecie, nie sunę replikami, jestem ziomal, jestem cool, nie muszę iść za modą, nie jestem fasadą, fasadą nie, mam w dupie Studji na Sture, mam \ felgami, jego imprezy są dla pozerów, oni są fasadą, ja in cool, mówię „ty" do króla, mówię „pan" do meta, miałem nierząd z kurwą, ale nie mam hifa, hifa nie, hif jest out, ja jestem in, jestem Kaj, jestem ziomal, jestem gość, wiem, w czym rzecz... Odszedł, rapując, a po piętach deptała mu grupka chłopców, którzy pojawili się nie wiadomo skąd i naśladowali jego ruchy. Dalej pytałam ludzi o Finna, między innymi bardzo przystojnego, około trzydziestopięcioletniego mężczyznę w garniturze; najpierw w ogóle nie zamierzałam go pytać, bo z wyglądu obracał się w innych kręgach niż Finn. - Wiem, o kogo ci chodzi, pracujemy razem czasami tam przy NK38, myślimy nawet o założeniu wspólnie firmy. - Finn ma pracę? - To znaczy, kradniemy razem. On jest niesamowicie zręczny. Chociaż czasami po prostu znika i pojawia się dzień lub kilka dni później. Znika, bo ma deprechę i chce popalić. Hasz, wiesz, prawdziwy hasz, najdroższy gatunek, tylko to na niego działa. Powinien wyjechać do Goa w Indiach. Byłem tam jakieś dziesięć lat temu, najlepszy okres w moim życiu, siedziałem tam cały rok, nic nie robiłem i czułem się taki dobry i antykapitalistyczny. Słodka jesteś. Co robisz dziś wieczorem? Nie masz ochoty pójść ze mną do klubu SM? Mam kumpla, który dorabia sobie tam jako tancerz. Teraz jest bezdomny tylko w połowie, bo częściowo nocuje w klubie. Pokręciłam głową. Jeszcze chwilę nawijał, potem sobie poszedł. W tym mieście naprawdę roi się od dziwnych ludzi, pomyślałam, siadając na schodach z decyzją, że zostanę tu, dopóki nie zobaczę Finna. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa powinien pojawić się w najbliższym czasie. Nadszedł Wariat, wziął rozbieg, skoczył w wrzasnął, że zdobył złoty medal na olimpiadzie. 38. Ekskluzywny dom towarowy w centrum Sztokholmu (przyp.tłum.). Nadszedł Imigrant z piłką i sześciopakiem piwa, które stopniowo wypijał, co skutkowało coraz nieporadniejszym żonglowaniem piłką. Nadeszła Członkini Armii Zbawienia i odśpiewała O wielki Boże i Dziecięcą wiarę. Wariat ją wygwizdał. Imigrant bił brawo. Chłopak z Samhallu, zbierający śmieci do czarnego worka, podszedł do niej i ją uściskał. Zaczęła płakać. Wariat skakał wokół nich. Imigrant ciągle klaskał. Członkini podała kawę i bułeczki. Częstowali się we czwórkę, stopniowo przyłączali się inni ludzie. Podeszłam i zapytałam, czy ktoś z nich nie widział Finna. Pokręcili głowami. - Napij się z nami kawy - zaprosiła mnie Członkini. Dołączyłam do nich na chwilę i dowiedziałam się między innymi, że Wariat mieszkał w Idun, zanim budynek przerobiono na akademik. - Chcieli, żebym więcej trenował do skoku w dal, a w środku nie było miejsca, dlatego posłali mnie na dwór. Zdobyłem dużo złotych medali na olimpiadach, ale oni chcą, żebym zdobył jeszcze więcej i potem pozwolą mi wrócić do domu. Członkini miała łzy w oczach, słysząc, co Wariat wygaduje. Podała mu jeszcze jedną bułeczkę i dolała kawy. Wariat ugryzł kęs, popił łyk, ale niepokój pojawił się ponownie, zmuszając go do skakania i zdobycia co najmniej trzech złotych medali, zanim zrobi się ciemno i będzie mógł pójść do kontenera, gdzie wynajmował kąt od Dziwnego Bengta, który w dzieciństwie czarował w Kąciku Hylanda39, ale potem życie potoczyło mu się paskudnie. - Chociaż Bengt sam też wynajmuje od Hasz-Andersa, więc jak wyleci, to ja razem z nim - powiedział Wariat zadyszany po kilku skokach. - Zawsze będziesz miał miejsce u Jezusa - pocieszyła Członkini. 39. Hytands harna - popularny telewizyjny program rozrywkowy emitowany w latach 60 (przyp. tłum.) - A gdzie Jezus mieszka? - zapytał Wariat. - On mieszka w niebie - wyjaśniła Członkini, sięgnęła po gitarę i znowu zaczęła śpiewać. Psalmy, jeden po drugim, wydobywały się z jej ust. Wariat zasłonił rękami uszy i uciekł. Imigrant próbował wtórować łamaną szwedczyzną. Chłopak z Samhallu studiował zawartość swego worka. Podwędziłam jeszcze dwie bułeczki, dolałam kawy do plastikowego kubka, podziękowałam i wróciłam na swój schodek. Zaczęło zmierzchać. Członkini, Chłopak z Samhallu i Imigrant odeszli. Marzłam, choć powietrze było ciepłe. Kawa ostygła, a bułeczki nie syciły. Dlaczego Finn zniknął? Dlaczego był taki dziwny? Najpierw kochał się ze mną całą noc, a potem po prostu sobie poszedł. Doszłam do wniosku, że faceci byli nieobliczalni, skrajnie nieobliczalni. Dowód numer jeden: Lukas. Dowód numer dwa: Finn. Może powinnam zostać lesbijką? Albo wziąć się w garść i nie zawracać sobie głowy chłopakami. Kradli mi tyle czasu i energii, których potrzebowałam na ważne zadania. Wariat wrócił, ale był spokojniejszy, nie skakał w dal. Usiadł koło mnie na schodach. Przez dłuższą chwilę milczał, niemal jakby medytował. Zagryzał dolną wargę, aż zaczęła obficie krwawić. Oczy miał ciemnoniebieskie, cerę porowatą. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, gdzie go wcześniej widziałam. - Ma pan jeszcze kartę do drzwi? - zapytałam. Kiwnął głową. Nie wydawał się zdziwiony. Jakby cały czas wiedział, że to mnie zakwaterowano w pokoju, z którego został wykwaterowany. - To miłe uczucie mieć klucz, nawet jeśli nigdzie nie pasuje - powiedział, mocniej zagryzając wargę. - Człowiek ma jakby punkt oparcia. Ciebie też wyrzucili? Pokręciłam głową. Uśmiechnął się i pogratulował mi. Potem przybrał minę, jakby chciał napluć mi w twarz. Nie napluł jednak, przepadł w ciemnościach, idąc do domu, którego nie miał. Zegar na kościele św. Klary wybił północ. Skuliłam się na schodach, czułam się taka mała, było mi zimno i źle. Chciało mi się też siku, byłam głodna mimo bułeczek. Ale nie miałam siły wstać, żeby pójść do domu, nie miałam siły, bo zmarzłam, moje ciało jakby ścierpło, i nie chciałam opuszczać Finna, chociaż on mnie opuścił, nie chciałam, a teraz pojawił się strach, sparaliżował mnie, byłam jak mały zajączek przed wielkim wilkiem, o którym wiedziałam, że kryje się gdzieś w ciemnościach, ale nie ruszyłam się z miejsca, czekałam na zęby, które miały zamienić mnie w Przeszłość, ciągle czekałam, teraz pojawiły się majaki, Finn siedział na czerwonym dywanie utkanym przez Czerwoną Damę, śpiewał Międzynarodówkę razem z Angeliką, Tommym i Idą. Byli wstawieni. Zjawił się Joakim i odczytał im fragment z Alberta Speera. Wypili za Speera i chcieli usłyszeć więcej. Przyszedł Lukas, pytając, czy pozwolą mu się dołączyć. Nie pozwolili. Rozpłakał się, wrócił do domu i zamordował swego tatę. Odwiedziłam go w więzieniu. Powiedział, że mnie kocha. Powiedziałam mu, że też go kocham. Nadjechała Karolina na wielbłądzie i złapała mnie na lasso. Zaciągnęła mnie do domu do Merlina, który wyrósł na dinozaura i nie mógł ruszyć się z miejsca, nie rozwalając budynku. Poprosiłam go, żeby ruszył się z miejsca. Posłuchał. Akademik zawalił się jak domek z kart. Byłam bezdomna. Wszyscy byli bezdomni. Zjawili się premier i król, mówiąc, że są bezdomni, bo wszyscy byli mniej lub bardziej szaleni, a w Szwecji szaleńcy i wariaci nie mieli prawa do mieszkań. Możecie mieszkać u Jezusa, powiedziała Członkini Armii Zbawienia. - Wszystkich przyjmie. A gdzie Jezus mieszka? zapytali szaleńcy. Jezus mieszka w niebie, odpowiedziała Członkini. - Wstawaj! Słyszysz? wstawaj! Mamy tu nagranie dla telewizji. Nie możesz tu siedzieć. Musisz się przenieść. Ktoś wziął mnie za ramię, ciągnął i próbował podnieść. Syknęłam, mówiąc temu Komuś, że chcę śnić dalej. Ktoś się nie poddawał. Ktoś chciał mnie usunąć z drogi. - Realizujemy program Rzeczywistość - powiedział Ktoś kobiecym głosem - reality show o bezdomnych i prawdziwi bezdomni nie mogą brać udziału, chcemy mieć na ekranie tylko zawodowców. Otworzyłam oczy. Ubrana na czarno kobieta w różowych okularach przeciwsłonecznych, o słomianożółtych włosach i bladych wargach pochylała się nade mną z taką miną, jakby miała plewić chwasty na klombie. Irytacja, niesmak i pośpiech. Precz, wstrętny mleczu! Za nią stało trzech kamerzystów żujących gumę, a kilka schodów niżej charakteryzowano uczestników, żeby wyglądali na żałosnych bezdomnych. - Świetnie, budzi się, możemy zaraz zaczynać - powiedziała kobieta. - Nie musisz przenosić się gdzieś daleko - dodała z udawanym współczuciem w głosie - tylko tyle, żeby nie było cię widać, jak będziemy nagrywali. - Ale w reality show nie powinni przecież grać aktorzy - wymamrotałam, wdrapując się na następny schodek, na którym musiałam jednak zatrzymać się, żeby odpocząć. - O czym to będzie? - Potrzebujesz pomocy? Chcesz, żebyśmy cię przenieśli? Potrząsnęłam przecząco głową. - Program opowiada o dziesięciu osobach, które będą żyły jako bezdomne przez ponad pół roku. Chodzi o to, żeby zaczęli brać narkotyki, prostytuować się, kraść i tak dalej, a ten kto będzie robił najgorsze i najbardziej poniżające rzeczy wygra milion. - Ale w ten sposób zachęcacie przecież do przestępstwa - dalej mamrotałam - bo muszą od kogoś te narkotyki kupować, muszą komuś sprzedawać seks, kraść też nie wolno i... - To jest telewizja, da się załatwić. A właśnie coś takiego ludzie chcą oglądać. My im dajemy to, czego chcą. Krótko i węzłowato: piekło. Wszystko da się sprzedać. Taki jest rynek. Do programu zgłosiły się tysiące ludzi, chociaż wiedzieli, że może skończą jako narkomani czy prostytutki. Nie mogłabyś się pośpieszyć? Dostaniesz stówę, jak pozwolisz się przenieść. Znowu chwyciła mnie za ramię. Prychnęłam, próbując wstać, ale nie dałam rady. Czułam, jak łapią mnie za ręce i nogi, podnoszą, wynoszą i układają na ziemi. Stówy nie dostałam, ale też nie dałam im pozwolenia, żeby mnie przenieśli. Leżałam przez chwilę, zastanawiając się, czy by nie zemdleć. Po czym zemdlałam. Kiedy się obudziłam po mojej trzeciej nocy w charakterze bezdomnej, leżałam w szpitalnym łóżku, na korytarzu, mając wężyk od kroplówki wczepiony w lewą rękę. Byłam przykryta kocem, ale nadal w swoim ubraniu. U sufitu migała lampa. Ktoś chrapał. Ktoś płakał. Ktoś jęczał. Szybkie kroki zbliżały się do mojego łóżka. Ostrożnie usiadłam. W łóżku za mną jęczała stara kobieta, bo doskwierały jej odleżyny. Złączyła dłonie i modliła się drżącym głosem, żeby Bóg jej pomógł. Stopa z kapciem wystawała spod koca przy końcu łóżka. Wyciągnęłam się i poprawiłam jej koc. Na krótką chwilę staruszka zamilkła, potem wróciła do jęków i modlitw. W łóżku przede mną leżał nastolatek z obiema rękami w gipsie i zaciętą twarzą zalaną łzami. Dalej za nim dostrzegłam olbrzymi brzuch, który podnosił się i opadał niczym miech kowalski. Szybkie kroki dotarły do mojego łóżka. Lekarka, około czterdziestki, ciemne włosy niestarannie spięte w koński ogon, blada, zmęczone i zestresowanie spojrzenie, ale uśmiechnęła się do mnie mimo wszystko, pytając, jak się czuję. - Dość dobrze - odpowiedziałam. - Gdzie jestem? Jak się tu znalazłam? Co się stało? Można wyjąć tę rurkę? - Jest pani w Karolińska. Przyniósł panią jakiś naćpany chłopak. Podejrzewaliśmy przedawkowanie, ale okazało się, że to tylko wycieńczenie. Wyniki z badania bardzo kiepskie. Chciałabym, żeby została tu pani przez jakiś czas i odpoczęła. Kroplówka na razie musi zostać. Niestety, nie znaleźliśmy dla pani miejsca w żadnej sali, szpital jest chwilowo przepełniony. - Co się stało z tym chłopakiem? - zapytałam. - Czy to był Finn? - Nie wiem, jak ma na imię, ale powiedział, że jest pani jego dziewczyną. Leży teraz na detoksykacji. Przedawkowanie. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak zdołał panią tu przynieść. Jest w bardzo ciężkim stanie. Już dawno powinien być leczony. Muszę, niestety, lecieć. Pogłaskała mnie po policzku i pognała dalej. Wsunęłam się z powrotem pod koc, słuchając jej kroków, które mieszały się z chrapaniem, płaczem i jękami. ^Kroplówka, wsączająca się we mnie, była zimna, trochę nieprzyjemna i rozchodziła się jak zmęczony chłód w moim ciele. Jakby karmiono mnie zimną zupą z dzikiej róży. Pożywną przecież i bogatą w witaminy, ale zawsze miałam od niej mdłości. Westchnęłam i poszukałam dobrych stron niedoli. W końcu miałam spokój. W końcu mogłam tylko leżeć i po prostu istnieć. Zamknęłam oczy, myśląc, jak mimo wszystko cudownie było żyć, słuchać bicia własnego serca i oddechu. Mogłam przecież umrzeć. Ktoś tam na ulicy mógł dźgnąć mnie nożem. Przerwać bicie serca i oddech zaledwie w ciągu sekundy. Ale żyłam, czułam swoje ciało i mogłam stwierdzić, że było w jednym kawałku i całkiem sprawne. Trzy noce jako bezdomna. Więcej nie dałam rady. A niektórzy musieli. Złożyłam ręce i pomodliłam się do Boga, żeby załatwił, żeby nie musieli. Potem zasnęłam. Obudziłam się w środku nocy z pełnym pęcherzem. Kroplówka zniknęła, a starą kobietę zamieniono na starego mężczyznę. Otuliłam się kocem, nałożyłam adidasy, które stały pod łóżkiem, i ze ściśniętymi nogami wyruszyłam na poszukiwanie najbliższej toalety. Chodziłam tak dosyć długo, zanim znalazłam toaletę dla niepełnosprawnych, przed którą spała oparta o ścianę pielęgniarka. Ponieważ byłam w ekstremalnej potrzebie, postanowiłam zająć się nią po zajęciu się sobą. Usiadłam na muszli z westchnieniem. Miałam wrażenie, jakby wylało się ze mnie kilka litrów. Potem obmyłam twarz zimną wodą i po raz pierwszy od dłuższego czasu obejrzałam własne odbicie w lustrze. Włosy były tłuste nie tylko w dotyku, ale i z wyglądu. Natomiast nie schudłam mimo trzech dni na ulicy. Oczy nie zmieniły koloru, choć powinny sczernieć. Byłam blada, ale nie gorzej niż zwykle. Wyszłam z toalety, omal nie potykając się o śpiącą pielęgniarkę. Głowę miała przechyloną w bok, usta lekko otwarte. Potrząsnęłam nią delikatnie za ramię, pytając, czy celowo usiadła na korytarzu, żeby się przespać. - Mhm - wymruczała - to znaczy, nie, nie ma pani przypadkiem czegoś do jedzenia? Nic nie miałam w ustach od dwóch dni, nie licząc kilku filiżanek kawy. Przeszukałam kieszenie, znajdując jakieś gumy do żucia i kilka pastylek na gardło, które dawno temu dostałam od Karoliny. Pielęgniarka wzięła gumę, ale zaraz potem znowu zasnęła. Postanowiłam znaleźć dla niej coś do zjedzenia. Po chwili szukania natrafiłam na automat ze słodyczami, wygrzebałam ostatnie monety i kupiłam snickersa oraz paczuszkę Gott&Blandat. Nie powiem, poczułam się lepszym człowiekiem. Pielęgniarka wymamrotała podziękowanie i zapewniła mnie, że zaraz się podniesie. - Wie pani może, gdzie jest detoksykacja? - zapytałam. Zmęczonym ruchem głowy pokazała w lewo. Zostawiłam ją i poszłam w tamtą stronę. Nigdzie jednak nie dostrzegłam szyldu z napisem DETOKSYKACJA, a żadna z napotkanych osób nie miała czasu, żeby się zatrzymać i wskazać drogę. Chodziłam więc na chybił trafił czekając na jakiś plan lub człowieka, który nie będzie sprawiał wrażenia śmiertelnie chorego czy tak całkowicie zestresowanego, że uniemożliwiało to nawiązanie kontaktu. Po chwili bezładnego krążenia trafiłam na drzwi z napisem PSYCHIATRIA ODDZIAŁ 3 A-C. Usłyszałam głosy, więc weszłam do środka, żeby zapytać o detoksykację. Nikogo nie dostrzegłam. Zrobiłam kilka kroków. Usłyszałam krzyki i na wpół zduszone wołania za kilkoma drzwiami, których nie odważyłam się otworzyć. Przeszłam koło pokoju z tabliczką PERSONEL. Zapukałam. Żadnej odpowiedzi. Nacisnęłam klamkę. Drzwi się uchyliły. Zobaczyłam kilka krzeseł, kanapę, stół, jakieś szafki, kącik kuchenny z dwoma palnikami, mikrofalówkę, ale nikogo w pokoju nie było. Na tablicy ogłoszeń przeczytałam: Ingegerd chorobowe do 15.06 Lovisa chorobowe cały tydzień + możl. przedłużenie Peo wraca pon. 29.05 (może się zmienić) Ake dyżur cały weekend + psychiatria St. Goran + poniedziałki Serafen lub BUP w Solna i Marsta Jan-01ov urlop za nadgodz. do końca sierpnia Eva chorobowe Vera teraz 40 godz. tutaj, 40 godz. prywatna klinika Stefan od pon. schodzi do 60 godz. Sven urlop wychów, kolejny rok Wpatrywałam się przez chwilę w tablicę, po czym pośpiesznie wyszłam z pokoju, żeby dalej krążyć po szpitalu. Dotarłam do poczekalni ostrego dyżuru. Panował tam taki tłok i zaduch, że jedno czy drugie zejście śmiertelne powinno być spowodowane samym stęchłym powietrzem. Weszłam do środka i zapytałam czekających o drogę do detoksykacji. - Nie mogę... - jakiś mężczyzna wskazał na swoją górną wargę. Warga najwyraźniej pękła i wyciekał z niej silikon. Musiało go bardzo boleć, a mimo to nie mógł się powstrzymać, żeby nie flirtować z dwudziestoletnią dziewczyną, która chyba miała problem z nabrzmiałym biustem. Kawałek od silikonowej pary siedziała łysa kobieta z pożółkłą cerą i peruką na kolanach. Okropnie swędziało, wyjaśniała starszej pani, której nagle zaczęły doskwierać odciski, czwarty raz w tym tygodniu. - W domu jest tak pusto - powiedziała starsza pani -mój Tage nie żyje i czuję się samotna, nie chciałaby mnie pani odwiedzić? mam ciasto, całą lodówkę ciasta, ja tak nie przepadam za słodkim, ale wy młodzi lubicie takie rzeczy, czekoladę też mam, poczęstuję panią, tylko niech mnie pani odwiedzi, to poczęstuję. Na kozetce trzęsła się anorektyczka. Twarz miała zapadniętą i pokrytą meszkiem. Cienka warstwa futra wyrosła jako ochrona przed zimnem. Tak dobra była natura. Tak chroniła. Rodzice anorektyczki siedzieli obok niej, trzymając się za ręce. Ich oczy były oszalałe z bezsilności. Na innej kozetce leżał jak ogłuszona foka gruby mężczyzna. Krzyczał, że jest dyrektorem jednego z największych banków w Szwecji i może wykupić się z każdej cholernej kolejki do szpitala w całym tym cholernym kraju i dlaczego nikt go nie słucha, dlaczego nie przychodzi lekarz, jego boli serce, do diabła! Para w średnim wieku trzymała się za ręce, byli bladzi, rozglądali się dokoła przestraszonymi oczami, wyglądali na bardzo zamożnych. Kobieta od czasu do czasu głaskała mężczyznę po włosach i policzku. Pocił się obficie, wyglądał, jakby doznał szoku. Kogoś mi przypominał, ale nie mogłam skojarzyć, kogo. Z głośników dudniła muzyka. Bon Jovi śpiewał: „It's my life, it's now or never, I ain't gonna live forever..." Nagle zakręciło mi się w głowie, poczułam mdłości. Twarze ludzi się zlały, w mózgu coś mi zawyło, ściany wybrzuszyły się do środka, wszystko stało się nierzeczywiste, cofnęłam się, cofałam się, żeby odejść od twarzy, szłam, nogi pode mną szły coraz szybciej, miałam wrażenie, że są obce, a mimo to prowadziły mnie naprzód, idź, Stello, idź szybciej, do Finna, musisz znaleźć Finna, i szłam, szłam przed siebie, aż nagle zobaczyłam szyld z napisem ODDZIAŁ DETOKSYKACJI i poszłam w tamtą stronę, szłam coraz szybciej, bo miałam dziwne przeczucie, że Finn umiera, że muszę się przy nim znaleźć i potrzymać go za rękę, żeby miał siłę i chęć żyć dalej. Zaczęłam biec, biegłam coraz szybciej, aż w końcu znalazłam się na miejscu, wreszcie byłam na miejscu, wtedy przystanęłam i ruszyłam wolno wzdłuż korytarza, którego użytkownicy byli odtruwani. W końcu go znalazłam. Drzemał, ale wiedział, że jestem blisko. Wśliznęłam się pod kołdrę, tak że nasze oddechy mogły się spotkać. Wymruczał coś, złapał mnie za włosy i nie puścił. Ciało miał rozgrzane i wyczerpane. Jego serce biło o moją pierś. Czułam je. Słyszałam je. Moje serce biło o jego skórę. Czuł je. Słyszał je. Milczeliśmy. Takie niezwykłe milczenie. It's my life. Jego ręce w moich włosach. Jego kolana przy moich kolanach. Światło sączyło się przez jego rzęsy. Spojrzenie, które mnie widziało. Bliżej, chodź bliżej. It's now or neuer. Przeszedł mnie dreszcz. Chuchnął gorącym oddechem na moje wargi. Położył swoje ciepłe stopy na moich zmarzniętych. I ain't gonna live forever. Leżeliśmy tak długo. Szpital i świat wyły wokół nas. Później zjawił się lekarz i powiedział, że muszę się usunąć. Będą dalej odtruwali Finna. Trochę się odsunęłam. Ręka Finna zsunęła się z moich włosów. Spojrzał na mnie zmęczonymi oczyma. Dołeczki na czole lśniły od potu. Włosy przyklejały mu się do czoła i policzków. Zarost mienił się. Wargi miał spękane. -- Musisz iść - szepnął. - Ale wrócę - odszepnęłam. Zamknął oczy. Odeszłam. Merlin był trzema nogami w grobie, automatyczna sekretarka goniła w piętkę, a w pokoju śmierdziało starymi śmieciami. Zajęłam się najpierw Merlinem, który nawet nie miał siły popatrzeć na mnie z wyrzutem, chociaż na tak długo zostawiłam go na pastwę losu. Oblizywał mój palec, który zamoczyłam w miseczce z wodą i przysunęłam mu do pyszczka. Powoli przychodził do siebie i po chwili odważyłam się nakarmić go odrobiną marynowanych grzybków, bo tylko te miałam w lodówce. Pogłaskałam go po ciemieniu. Zamknął oczy, wzdychając z zadowoleniem. Kiedy zasnął, wzięłam prysznic i umyłam włosy. Potem wyniosłam śmieci, zaparzyłam herbatę, zasiadłam w fotelu, pociągnęłam łyczek herbaty i spojrzałam na czerwoną migającą lampkę automatycznej sekretarki. Wahałam się przez dłuższą chwilę, zanim wcisnęłam PLAY: - Hej, Stello, tu babcia. Jak się czujesz? Ja jestem w domu z dziadkiem. Nie mieli już dla mnie miejsca na oddziale, a też wolałam być w domu niż leżeć na korytarzu. Oglądałam w telewizji o tym buncie w twojej szkole. Trochę się niepokoję i dzwonię, żeby się dowiedzieć, czy nic ci nie jest. To oczywiście dobrze, że wy młodzi martwicie się o społeczeństwo, ale nie do końca rozumiem, co chcecie zmienić, ale ja pojmuję tak niewiele z polityki, w dzisiejszych czasach jest taka skomplikowana. mówili też o ministrze gospodarki. Taki miły młody człowiek, a tu nagle okazuje się, że kupował sobie dziewczynę i wykorzystywał ją za pieniądze. Trochę wczoraj przez to płakałam. Modlimy się z dziadkiem za ciebie. Dbaj o siebie. Pa. PUP. - Tu Joakim. Siedzę na ostatnim piętrze w bibliotece. Czytam Stalingrad Antony'ego Beevora. Odlotowa książka. Do człowieka dociera, że nie ma specjalnie powodu do narzekań, gdy czyta o żołnierzach, którzy obgryzali zamarznięte na kość szczury, żeby przeżyć. Nic się ostatnio nie odzywałaś. Jesteś w szkole? Jeżeli nie, to donoszę, że trwa tak zwana Druga Okupacja Samorządu z transparentami i całym cyrkiem. Żałosne. W Rotundzie odbywa się popijawa, sale samorządu i następne piętra pełne są pijanych studentów, którzy twierdzą, że należą do SAA i opowiadają się za bardziej humanitarnym kapitalizmem. Stado baranów. Niedługo z powrotem będą paradować w garniturach i garsonkach i podlizywać się na prawo i lewo, żeby dopchać się do najlepszych stanowisk. Nie wiem, jak się stąd wydostanę. Akurat tutaj na ostatnim piętrze zebrali się ochroniarze, którzy próbują utrzymać pozycję i nie dopuścić, żeby więcej ludzi weszło na dach. Jeszcze mnie nie odkryli. Siedzę w swoim kącie. Możesz zaplanować „Zadanie Uwolnić Joakima", jeśli będziesz miała czas, ale dopóki mam towarzystwo Stalingradu, nie narzekam. Trochę wprawdzie zgłodniałem, ale mam w plecaku butelkę wody i kilka bananów. Próbowałem złapać Karolinę, ale nie odbiera telefonu. Rozstałem się z Emmą. Nie znosi Jana Johanssona. To wyklucza bycie razem. Do usłyszenia. Cześć. PUP. - Cześć, staruszko, tu Karolina. Siedzę w jakimś zapuszczonym hotelu w Moskwie i jem coś, co wygląda jak biała fasola z puszki. Po podłodze łażą karaluchy, a na ulicy szaleje mafia. Jutro lecę do Mongolii. Z MSZ-u dostałam nazwisko szwedzkiego misjonarza, który mieszka niedaleko Ułan Bator i może mi pomóc w kontaktach z mongolskim przemysłem muzycznym. Przepraszam, że zmyłam się tak bez słowa, ale przecież zobaczymy się za rok czy coś koło tego, no i możemy do siebie mejlować. W Ułan Bator znajdzie się chyba jakiś komputer podłączony do Internetu. Paaso powiedział, że może odwiedzi mnie za kilka miesięcy. Jeśli przyjedzie, wyjdę za niego. Trzymaj się i powodzenia! Uściski, pa! PUP. - Mówi mama. Wszystko u ciebie w porządku? Okupujesz uczelnię razem z innymi? Zadzwoń do domu, czy wszystko w porządku. PUP. - Czołem, dziewczyno, tu Tommy. Gdzie się podziewasz? Jeśli jesteś na uczelni, to znakomicie się ukrywasz. Wszyscy cię szukają. Ja miałem odlotowy dzień. Razem z Angeliką, Elisabet i Idą wdarliśmy się na spotkanie libertarian, krzycząc, że są okupowani. Pozakrztuszali się dymem z cygar i zwiewali z podwiniętymi ogonami od fraków, a teraz zamknęli się w sali Ericssona i nie mogą wyjść. Rektor wezwał policję i całą ekipę, ale ochroniarze przechodzą na naszą stronę i jest tutaj telewizja, filmują i robią wywiady. Ktoś mi powiedział, że SAA to był twój pomysł i że od dawna planowałaś tę okupację. To prawda? A Ida mówi, że to ty ją skłoniłaś do ujawnienia, że Back sypiał z jej mamą. To niesamowite jakie odlotowe rzeczy ci wychodzą! Odezwij się, jak będziesz miała czas. Cześć. PUP. - Punkt pierwszy. Pontus Bjaerke, skarbnik samorządu studenckiego Wyższej Szkoły Handlowej, dzwoni do Stelli Bjórk, której nadal nie widziano na uczelni. Punkt drugi. Bjaerke odnotowuje, że Stelli Bjórk nie ma również w domu i dlatego zostawia jej wiadomość na automatycznej sekretarce. Punkt trzeci. Bjaerke zdaje relację z tego, co dotąd się wydarzyło. Punkt czwarty. Lukas af Malmer, do niedawna chłopak Stelli, oprowadzał po uczelni trzeciego maja bieżącego roku licealistów z Sigtuny. Tego samego dnia Elisabet Lundin oprowadzała licealistów z Rinkeby. Te dwie grupy natknęły się na siebie w pubie. Wybuchła bójka. Studenci Handlówki, zwabieni odgłosami, obserwowali bijących się. Pracownicy ochrony spod toalet próbowali interweniować. Wtedy część studentów zwróciła się przeciwko nim, nazywając ich klawiszami. Wybuchła kolejna bójka. Równolegle zajęto Rotundę zamkniętą od kilku dni do czyszczenia. Pracownicy ochrony, też ci spod toalet, próbowali interweniować, ale byli bez szans wobec tłumu. Włączono muzykę. Sekcja Programowa wyciągnęła skrzynki z piwem. Przeszkodzono w czyszczeniu ścian, wznowiono pisanie. Raportuje się, że napisy zamieszczane są bardzo intensywnie. Z sali komputerowej Tommy wysłał maila do wszystkich studentów, nawołując, żeby dołączyli do tego, co nagle nazwano Drugą Okupacją Samorządu, za którą, jak się podaje, stoi Stella Bjórk. Jakiś czas temu napisała artykuł pod takim tytułem w Minimaksie. Zdaniem rektora ten artykuł podjudził studentów. Stella Bjórk stoi też za tak zwaną grupą SAA, którą założyła razem z Karoliną Valentin i Joakimem Nieminenem. Karolina Valentin jest nieuchwytna. Joakim Nieminen nie chce odpowiadać na pytania. Ponad dwustu studentów pilnowało w nocy i rano zajętych pozycji, dołączają się kolejni. Trwa atak na wroga w górnych rejonach biblioteki. Na uczelni panuje chaos. Bjaerke znajduje się w studiu Radia Chaos. Bjaerke relacjonuje wydarzenia na żywo na cały kraj. Także ta rozmowa przekazywana jest narodowi. Bjaerke jest więc w centrum wydarzeń. Bjaerke będzie nowym Kristianem Luukiem40. Bjaerke doszedł teraz do punktu piątego, który kończy rozmowę z automatyczną sekretarką Stelli Bjork. Punkt szósty. Cześć. Aha, próbowałem cię złapać pod 40. Prezenter popularnego talk show (przyp. tłum.). numerem komórki, który jest na liście, ale nikt nie odbiera. Zmieniłaś numer? Zadzwoń, jeśli chcesz udzielić wywiadu na żywo. Cześć. pup. - Karl-Johan Nordenstjiern się kłania. Proszę panią o natychmiastowe zgłoszenie się w moim gabinecie. Rozmawiałem z pani kolegami z zarządu SAA i zażądałem zaprzestania okupacji. W przeciwnym razie zostaniecie zawieszeni. Oboje obiecali stawić się najpóźniej do siedemnastej. pup. - Dzień dobry, nazywam się Matilda Jansson, jestem dziennikarką Aftonbladet. Czy udzieliłaby pani wywiadu o grupie SAA, jak wpadła pani razem z kolegami na pomysł, żeby ją założyć? Jak chcecie zmienić społeczeństwo i dlaczego? Proszę zadzwonić pod numer centrali Aftonbladet i mnie poprosić. Spróbuję też zadzwonić do pani na komórkę. pup. - Mówi Adam. Rektor mnie wykopał. Wezwałem całą Handlówkę, żeby go wykopała. Wszyscy studenci są za. Gdzie jesteś? Twoja komórka nie działa i nie mogę cię złapać, gdybyś była na uczelni. To oczywiście ty stoisz za tym wszystkim? Ktoś w każdym razie tak powiedział. Zadzwoń do mnie, jak tylko będziesz mogła. Musimy wspólnie walczyć o wolność słowa. PUP. - Nazywam się Lukas Moodysson. Z tego, co słyszałem, napisała pani scenariusz o wydarzeniach, które doprowadziły do okupacji WSH. Rozważam nakręcenie filmu na podstawie tego scenariusza. Proszę skontaktować się ze mną przez Szwedzki Związek Dramaturgów, gdyby była pani zainteresowana. Do widzenia. PUP. -To znowu ja, Joakim. Gdzie jesteś? Próbowałem złapać cię na komórce, ale się nie dodzwoniłem. Skończyły mi się banany. Woda też. I Stalingrad. Sytuacja staje się kryzysowa. Za drzwiami jest ogromny zgiełk. Ochroniarze sprawiają wrażenie wystraszonych. Właśnie dzwonił rektor, twierdzi, że wie, że to ty, ja i Karolina założyliśmy SAA. Ja nic mu nie powiedziałem, a ty? Domagał się, żebym natychmiast przyszedł do jego gabinetu. Zełgałem, że jestem w domu u rodziców, słucham Jana Johanssona i nie mam czasu na jechanie do miasta. Wtedy zaczął mówić o wysokim stypendium w jakiejś akademii muzycznej w Stanach. Odparłem, że... piip... bate... sko... dzwo... cze... PUP. - Tommy jeszcze raz. Gdzie się podziałaś? Przewodniczący przeszedł na stronę rektora. To on doniósł o SAA. Pewnie potrzebował tych dziesięciu tysięcy, żeby kupić akcje. Jest uzależniony jak bum-cyk-cyk. Dzwoniła Julia, że puściła Mannego kantem i znowu chce ze mną być, bo widziała mnie w telewizji. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy chcę, żeby do mnie wróciła. Jeśli nie jesteś na uczelni, to mogę ci powiedzieć, że roi się tutaj od dziennikarzy, a McDonald i Pripps dostarczają żywność drogą lotniczą przez dach. Zasponsorują okupację, jeśli będziemy pili i jedli ich produkty przed kamerami. PUP. - Czołem, witam, dzwoni Tomas Wigg. Chciałem ci tylko powiedzieć, że czuję się w dechę! Świetny pomysł, ten z SAA, domyślałem się, że ty za tym stoisz. Trzeba tylko to rozwinąć. Mam masę pomysłów, jak możemy dalej działać. Połączymy siły. Ja zdobędę pieniądze, a ty coś napiszesz, będziesz kreatywna i w tym stylu. Taka ładna otoczka, wiesz, będzie z tego niezły połów. A tak w ogóle, gdzie się ukrywasz? Jeśli jesteś w domu, to powinnaś szybko stamtąd zwiewać. Policja się chyba do ciebie wybiera. Teraz najwyraźniej coś się dzieje na górze. Lecę tam, żeby rzucić okiem. Jaja jak berety. iNa razie. PUP. - Mówi przewodniczący samorządu. Rozmawiałem właśnie z rektorem. Ponieważ nie posłuchałaś wezwania, żeby stawić się w jego gabinecie, poprosił mnie, żebym spróbował cię odszukać. Jesteśmy kolegami ze studiów i chociaż nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy, to zawsze ceniłem twoje teksty w Minimaksie, wiem też, że z dużym powodzeniem udzielałaś się w grupie kabaretowej. Mam nadzieję, że mnie słuchasz. Jeśli od razu przyjdziesz i zgodzisz się negocjować z nami w sprawie okupacji, zaproponujemy ci korzystne warunki dalszych studiów w Handlówce. Myślimy o sumie odpowiadającej twojemu długowi w Komisji Stypendialnej i oczywiście o stypendium, które pokryłoby twoje wydatki w następnych latach. Tyle że rektor chciałby, żebyś przez rok studiowała za granicą, zanim będziesz kontynuowała studia w Sztokholmie. To samo dotyczy twoich kolegów, Joakima Nieminena i Karoliny Valentin. Oni przyjęli ofertę. Mamy nadzieję, że również ty zachowasz się rozsądnie. Skontaktuj się ze mną jak najszybciej. PUP. - Mówi tata. Gdzie jesteś? Chcesz, żebym po ciebie przyjechał? Wygląda na to, że w twojej szkole jest bardzo niespokojnie. Mówią o tobie w radiu i telewizji. Lepiej żebyś wyjechała ze Sztokholmu. Mogę po ciebie przyjechać. Zadzwoń i powiedz, czy ci to pasuje. PUP. - Dzień dobry, nazywam się Micael Bindefeld, mam pytanie, czy nie chciałaby pani przyjść na przyjęcie w Grand Hotelu w najbliższą sobotę. Byłoby miło gościć panią, skoro stała się pani sławna przez jedną noc. Moje gratulacje. Wśród pozostałych gości będą między innymi Di Leva, księżniczka Victoria, Gudrun Schyman41, Laila Adler, ta, która sypiała z Backiem, uczestnicy naj- 41. Przewodnicząca Partii Lewicy (dawnej komunistycznej) (przyp. tłum.). nowszego reality show Rzeczywistość i Rozwolnieniowiec z Big Brothera. Tak jak powiedziałem, serdecznie panią zapraszamy w najbliższą sobotę o siódmej. Najlepiej jakby ubrała się pani w coś rebelianckiego. PUP. - Dzień dobry, moje nazwisko Back. Reine Back. Byłem ministrem gospodarki. Najwyraźniej to pani namówiła Idę, żeby ujawniła mój układ z Lailą. To było podłe. Zniszczyła mi pani karierę. Z drugiej strony będę mógł wreszcie wieść spokojne życie wojewody gdzieś na północy. PUP. - SVT 24. Dlaczego okupujecie WSH? Co chcecie zmienić w społeczeństwie? Jako przywódczyni studenckiej rewolty powinna się pani możliwie szybko wypowiedzieć. Proszę zadzwonić do Telewizji Szwedzkiej, jak tylko odsłucha pani tę wiadomość. Bardzo nam zależy na jak najszybszym skontaktowaniu się z panią. PUP. - Hej, Stello, to znowu babcia. Nie możesz zadzwonić i powiedzieć, jak się czujesz? Dlaczego nie odbierasz komórki? W telewizji mówią, że przypuszczalnie nie ma cię na uczelni. Zapomniałam ci też przypomnieć o skarpetach, które pożyczyłaś ze szpitala. Ponieważ już ich nie potrzebuję, możesz odesłać je bezpośrednio do Premiera. Włóż mu dwudziestkę jako odsetki za pożyczkę. Zwrócę ci pieniądze, jak się zobaczymy. PUP. - Cześć, mówi Lukas. Jestem na dachu. Będę zlatywał. Tata doznał szoku. Powiedziałem mu, że nie chcę być taki jak on i mam gdzieś Mannego i innych chłopaków z bogatych rodzin. Tak potwornie się boję, Stella, potwornie się boję. Mama zabrała tatę na pogotowie. To będzie moja wina, jeśli umrze. Chcę umrzeć przed nim. Rzucę się w przepaść 70 000 sążni. Chyba tego właśnie chciałaś? Zadzwoń, jeśli nie chcesz, żebym skoczył. Cholera, nadlatuje helikopter policji. Staję na krawędzi, Stella, zadzwoń, jeśli nie mam skakać... PUP. Zadzwoniłam natychmiast do Lukasa, mimo że sekretarka dalej odtwarzała jedną wiadomość po drugiej. Nikt nie odbierał. Odłożyłam słuchawkę, żeby jeszcze raz wybrać numer. Wtedy telefon zadzwonił. - To ja - usłyszałam słaby głos. Lukas. - Nie możesz skoczyć. Nie chcę tego. Nie skacz. Obiecaj mi. - Już skoczyłem. Ale bez większego powodzenia, bo rozłożyli ogromną sieć i masę materacy. W ogóle nic sobie nie zrobiłem. Wiozą mnie do Karolińska. Myślą, że mam wstrząs mózgu. Nie chcę tam jechać. Co będzie, jak spotkam mamę i tatę? Mam mętlik w głowie... Rozmowę przerwało. Telefon znowu zadzwonił. Wyciągnęłam wtyczkę telefonu i automatycznej sekretarki. Zrobiło się cicho. Bardzo cicho. Popatrzyłam na telewizor. Popatrzyłam na radio. Nie, nie chciałam patrzeć ani słuchać. Jeśli nie będę patrzyła ani słuchała, to może ucichnie orkan, który na początku był zaledwie nieświadomym, żartobliwym powiewem. Od ledwie zauważalnych uderzeń motylich skrzydeł. Wyjrzałam przez okno. Na wzgórzu bawiły się przedszkolaki. Jakiś człowiek spacerował z psem. Na ziemi spał bezdomny. Przedszkolaki trzymały się w bezpiecznej odległości od niego. Merlin mrużył oczy od światła wpadającego przez okno. Pogłaskałam go palcem po łebku. Potem odszukałam szpitalne skarpety, o które babcia tak się niepokoiła, i włożyłam je do brązowej ekologicznej koperty razem z banknotem dwudziestokoronowym. Zastanawiałam się przez chwilę, po czym napisałam krótki list do Premiera, zakleiłam kopertę, nakleiłam znaczki, włożyłam Merlina do kieszeni i wyszłam z pokoju. Kiedy znalazłam, się na parterze, zobaczyłam przez szyby w drzwiach, że dwa radiowozy hamują właśnie przed Idun. Wyszłam więc tylnym wyjściem. Wrzuciłam list do skrzynki, potem ominęłam Idun szerokim łukiem, żeby dojść do szpitala Karolińska, w którym chciałam odwiedzić Lukasa i Finna. Pomyślałam, że kocham ich obu i że może to być skomplikowane. Ale już od jakiegoś czasu wiedziałam, że życie nie jest nieskomplikowanym zadaniem. * * * Załącznik nr 1 12 kroków do uwolnienia się z akcjoholizmu Krok 1: PRZYZNAJ, ŻE TWÓJ AKCJOHOLIZM JEST NAŁOGIEM. Zaprzeczanie prowadzi do cierpienia w milczeniu do końca życia, nie uszczęśliwisz w ten sposób ani siebie, ani otoczenia. Krok 2: OKREŚL SYTUACJE, KTÓRE WYWOŁUJĄ ATAKI NAŁOGU. Opisz swoje uczucia i myśli sprzed i po ataku. Krok 3: JAKIE POTRZEBY ZASPOKAJA TWÓJ AKCJOHOLIZM? Ustal je, a następnie przedyskutuj z grupą i/lub akcjoterapeutą, jakich alternatywnych środków mógłbyś użyć, żeby zaspokoić te potrzeby. Krok 4: SPORZĄDŹ W PUNKTACH LISTĘ ZAJĘĆ, ALTERNATYWNYCH WOBEC OBRACANIA AKCJAMI. Na przykład aktywność fizyczna, medytacja czy spotkania z przyjaciółmi. Przeznacz na nie godzinę tygodniowo. Umów się z kimś, kto zna twój problem i nie zaakceptuje nagłego wycofania się. Krok 5: ZAPLANUJ DWIE GODZINY TYGODNIOWO WOLNE OD AKCJI. Starannie odnotowuj, co robisz i jak się czujesz. Jeśli najdzie cię chęć obracania akcjami, natychmiast zapisz, jakie są okoliczności, dlaczego, twoim zdaniem, ciągnie cię do akcji i jak spodziewasz się czuć po ataku. Możliwe, że przejdzie, zanim napiszesz do końca. Jeśli nie i nie zdołasz się oprzeć atakowi - pamiętaj, że niepowodzenie nie jest katastrofą. Z niepowodzeniami trzeba się liczyć. Krok 6: ZAPLANUJ CZTERY GODZINY TYGODNIOWO WOLNE OD AKCJI. Nadal odnotowuj ataki i uczucia z nimi związane; Jeśli będziesz zmuszony spróbuj zmniejszyć ich ilość, tzn. kup lub sprzedaj tylko pięćdziesiąt zamiast stu. Pomyśl również o swoim koszcie alternatywnym - spotkaniach z ludźmi, które ci przepadają, bo wpatrujesz się w monitor. Wypisz największe straty, jakie poniosłeś, na przykład dziewczyna, którą odrzuciłeś dla akcji. Czy akcje są tego warte? Krok 7: ZAPLANUJ PÓŁ DNIA TYGODNIOWO WOLNE OD AKCJI. Poświęć te pół dnia na zajęcia, na które wcześniej brakowało ci czasu z powodu akcjoholizmu. Patrz krok 6. Krok 8: ZAPLANUJ DWA DNI TYGODNIOWO W POŁOWIE WOLNE OD AKCJI. Postępuj jak w punktach 6 i 7. Krok 9: ZAPLANUJ TRZY DNI TYGODNIOWO W POŁOWIE WOLNE OD AKCJI. Postępuj jak w punktach 6 i 7. Krok 10: ZAPLANUJ JEDEN DZIEŃ TYGODNIOWO WOLNY OD AKCJI I DWA DNI WOLNE W POŁOWIE. Postępuj jak w punktach 6 i 7. Krok 11: ZAPLANUJ DWA I PÓŁ DNIA CAŁKOWICIE WOLNE OD AKCJI. Postępuj jak w punktach 6 i 7. Krok 12: SPRÓBUJ TERAZ WYTRZYMAĆ CAŁY TYDZIEŃ BEZ AKCJI. Jeśli ci się uda, możesz uważać się za zdrowego i powinieneś być gotowy do przejścia tak zwanego testu Bjonivy opracowanego przez wybitnego badacza S.J.K. Bjónivę; test polega na tym, że zostaniesz wystawiony na pokusę dokonania intratnych transakcji giełdowych, będziesz miał dostęp do wewnętrznych informacji od maklerów z OM-u lub giełdy sztokholmskiej. Jeśli zdołasz się powstrzymać od obracania akcjami, dostaniesz świadectwo, że jesteś trzeźwym akcjoholikiem. Powodzenia! KONIEC