ZNIEWOLONE DZIECIŃSTWO AliceMiUer ZNIEWOLONE DZIECIŃSTWO UKRYTE ŹRÓDŁA TYRANII Przełożyła BarbaraJPrzybyłowska • ¦ __• Media Rodzina IK1IUNG ' ¦ k Ticlrzyński 1 upyright © Super Stock, Inc. ^Rb I9H0 by Suhrkamp Verlag, Frankfurt am Mein HD 1999 lor the Polish edition by Media Rodzina > 1999 for the Polish translation by Barbara Przybyłowska W Wszystkie prawa zastrzeżone. Bez pisemnej zgody Wydawcy nie wolno .(¦produkować i przekazywać w żadnej postaci ani za pomocą jakichkolwiek środków elektronicznych czy mechanicznych włącznie z fotokopiowaniem i nagrywaniem, ani za pomocą innego systemu pozyskiwania i odtwarzania informacji, żadnej części niniejszej książki. Harbor Point Sp. z o.o. Wydawnictwo Media Rodzina ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań tel. (61) 827-08-50, fax 820-34-11 e-mail: mediarodzina@mediarodzina.com.pl www.mediarodzina.com.pl ISBN 83-85594-83-3 Łamanie komputerowe i diapozytywy perfekt, Poznań, ul. Grodziska 11 tel. (61) 867-12-67 Druk ABEDIK Poznań Spis treści Słowo wstępne do wydania polskiego ....... Przedmowa .................. WYCHOWANIE JAKO ZWALCZANIE ZDROWYCH INSTYNKTÓW ŻYCIOWYCH......... „Czarna pedagogika" .............. Wprowadzenie................ Wylęgarnia nienawiści (Poradniki wychowawcze z dwóch stuleci) ............. Podsumowanie..............• ¦ Uświęcone wartości wychowania........ Główne mechanizmy „czarnej pedagogiki". Wyparcie i projekcja........... Czy istnieje „biała pedagogika?" ........ Łagodna przemoc ............. To wychowawcom — nie dzieciom — potrzebna jest pedagogika............. OSTATNI AKT CICHEGO DRAMATU — WSTRZĄS DLA ŚWIATA........ Wstęp..................... Niszczycielska walka z własnym ja. Stracona szansa wieku dojrzewania............. 9 13 21 23 23 28 76 81 95 108 108 112 119 121 124 treści I /.ukiwanie własnego ja i samozagłada (Życie Christiany F.) ............ ..............126 Ukryty sens bezsensownych zachowań ......146 Dzieciństwo Adolfa Hitlera. Od ukrytego do jawnego okrucieństwa............... Wstęp .................. Ojciec — jego dzieje i stosunek do syna . . . Matka — jej pozycja w rodzinie i jej rola w życiu Adolfa Hitlera............. Podsumowanie............... Jiirgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu Wstęp .................. „Z jasnego nieba?"...............213 Co opowiada morderstwo o dzieciństwie mordercy? . 218 Mury milczenia.............. Uwagi końcowe................ KROKI DO POJEDNANIA: LĘK, GNIEW I ŻAL, NIE ZAŚ POCZUCIE WINY ..........253 Nawet mimowolne okrucieństwo sprawia ból.....255 Sylvia Plath i zakaz cierpienia...........261 Niewyżyty gniew.................267 Przyzwolenie na wiedzę..............273 Posłowie................... Aneks.................... Bibliografia przedmiotu..............283 157 157 162 192 206 209 209 241 249 277 281 Jest rzeczą zupełnie naturalną, że każda ludzka istota chce mieć własną wolę i jeśli się temu odpowiednio nie zaradzi w pierwszych dwóch latach życia dziecka, to potem trudno będzie coś tu osiągnąć. Te pierwsze lata mają między innymi tę dobrą stronę, że można wtedy używać siły i przemocy. Dzieci z upływem lat zapominają, czego doznały w tym wczesnym okresie. Jeśli się odbierze dzieciom wolę, to potem nawet nie pamiętają, że ją kiedykolwiek miały, i dlatego surowe środki, jakie należy w tym celu zastosować, nie mają żadnych złych następstw. J. Sulzer, Versuch von der Erziehung und Unterweisung der Kinder (Esej o wychowywaniu i nauczaniu dzieci), 1748 Nieposłuszeństwo syna znaczy tyle, co wypowiedzenie wam wojny. On chce wam wyrwać władzę, a wy winniście odpowiedzieć na przemoc przemocą, by potwierdzić wasz autorytet, bez którego nie ma mowy o żadnym wychowaniu. Chłosta zaś, jaką mu wymierzycie, niech nie będzie jedynie czczą igraszką, lecz niech go przekona, że to wy jesteście panem. J.G. Kriiger, Gedanken von der Erziehung der Kinder (Myśli o wychowywaniu dzieci), 1752 Biblia powiada: „Kto miłuje syna swego, często używa na niego rózgi, aby mógł się nim cieszyć". Mądrość Syracha, 30,1 Ze szczególnym naciskiem pouczano mnie, że mam spełniać bezzwłocznie wszystkie życzenia i polecenia rodziców, nauczycieli, księdza i innych, właściwie wszystkich dorosłych, aż do oddawania im posług osobistych, i nic nie mogło mnie od tego zwolnić. Miało być zawsze tak, jak oni powiedzieli. Te zasady, w których byłem wychowywany, tak weszły mi w krew, że stały się moją drugą naturą. Komendant obozu w Oświęcimiu Rudolf Hess Jakie to szczęście dla rządzących, że ludzie nie myślą! Adolf Hitler L Słowo wstępne do wydania polskiego KSIĄŻKA TA ukazuje się w przekładzie polskim (a także rosyjskim) dokładnie dwadzieścia lat po jej pierwszej publikacji w oryginale. Niestety, mimo upływu lat nie straciła swojej aktualności, ujawnia bowiem sytuacje, które wciąż w mniej lub bardziej drastycznej postaci występująca całym świecie, choć mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Mimo że nie propaguje się już dziś tak otwarcie opisanych przeze mnie w tej książce dziewiętnastowiecznych zaleceń wychowawczych, ukazujących cały wymiar nadużyć władzy rodzicielskiej i hipokryzji wobec dziecka, to jednak zarówno wtedy, jak i dziś podstawowe zasady tamtego wychowania nie budzą wątpliwości w większości krajów świata. I trudno się temu dziwić. Przecież ludzie wychowani w myśl zasad „czarnej pedagogiki" od najwcześniejszych lat spotykają się z lekceważeniem doznań dziecka i odmawianiem mu wszelkich praw, a później sami według identycznego wzorca wychowują własne dzieci. Znęcanie się nad dziećmi uważa się za dbałość o dobre wychowanie i przekazuje się taki pogląd z pokolenia na pokolenie jako cenny dorobek kultury. Dlatego ciągle jeszcze tylu ludzi dobrej woli całkiem mimowiednie wyznaje te absurdalne i zgubne zasady. Kiedy mówią: „To, że obrywałem cięgi, wyszło mi tylko na dobre, bez bicia nie da się wykierować dziecka na przyzwoitego człowieka" — uważają to za rzecz całkiem oczywistą. 10 Zniewolone dzieciństwo W 1998 roku ogłosiłam manifest, który został już przy różnych okazjach opublikowany w wielu językach i w wielu krajach świata. Chodziło mi w nim o rozpowszechnienie w możliwie zwięzłej formie informacji, które powinny dać do myślenia rodzicom i wychowawcom i skłonić ich do dyskusji na ten tak ważny temat. Oto jego tekst: Liczne badania dowiodły, że wprawdzie kary fizyczne wymuszają zrazu na dziecku posłuszeństwo, ale jeśli w porę nie przyjdą mu z pomocą uświadomieni ludzie, powodują później ciężkie zaburzenia charakteru i postępowania. Hitler, Stalin i Mao nie doznali w dzieciństwie takiej pomocy. Nauczyli się zatem za młodu czcić okrucieństwo, a potem znajdować usprawiedliwienie dla wymordowania milionów ludzi. A inne miliony ludzi, także wychowywanych w warunkach przemocy, w tym im pomagały. Nie wolno już dłużej uznawać, że to dobre prawo rodziców, by mogli wyładowywać na swoich dzieciach własne nagromadzone afekty. Często jeszcze bronimy poglądu, że łagodna kara cielesna w postaci klapsów jest czymś nieszkodliwym, bo od małego wpojono nam to przekonanie, tak samo jak niegdyś naszym rodzicom. Pomagało ono bitym dzieciom łatwiej znosić doznany ból. Ale właśnie rozpowszechnienie tego przekonania okazuje się szczególnie szkodliwe, gdyż prowadzi do tego, że w każdym pokoleniu biciem upokarza się ludzi, którzy uważają, to za całkiem normalne i uprawnione. Kiedy w 1977 roku miano wprowadzić w Szwecji zakaz bicia dzieci, okazało się, że 70% ankietowanych obywateli wypowiedziało się przeciw takiej ustawie. W 1997 roku było jej przeciwnych tylko 10%. Liczby te wskazują, jak bardzo jednak zmieniła się przeciętna mentalność w przeciągu dwudziestu lat. Nowy przepis prawny mógł wreszcie położyć kres temu zgubnemu obyczajowi. W tym czasie także i inne kraje europejskie, jak Austria, Dania, Norwegia, Finlandia, Cypr, Łotwa i Włochy wprowadziły ustawowy zakaz bicia dzieci. Planowany na terenie całej Europy zakaz kar cielesnych przewiduje nie tyle stosowanie sankcji wobec rodziców, ile ich pouczenie i udzielanie im wsparcia. Sąd ma zobowiązywać rodziców, Słowo wstępne do wydania polskiego 11 którzy wykroczyli przeciw temu prawu, do zapoznania się ze skutkami kar cielesnych. Podobnie regulacje państwowe zobowiązują kierowców do znajomości kodeksu drogowego i wykazania się odpowiednią wiedzą przed komisją egzaminacyjną. Należy jak najszerzej rozpowszechniać znajomość zgubnych skutków „niewinnych klapsów", gdyż nieświadome, bezmyślne wychowywanie do stosowania przemocy rozpoczyna się bardzo wcześnie i często wywiera skutki na całe życie*. kwiecień 1999 Alice Miller * Tekst ten nie podlega ochronie praw autorskich. Przedmowa PSYCHOANALIZA spotyka się z zarzutem, że może udzielić pomocy jedynie bardzo nielicznej garstce uprzywilejowanych. Zarzut ten jest całkowicie słuszny, póki rzeczywiście jej owoce przypadają tylko tym niewielu, którzy mają do niej dostęp. Jednak wcale tak być nie musi. •¦**" Reakcja na moją książkę Das Drama des begabtes Kindes (Dramat udanego dziecka) wzbudziła większy sprzeciw specjalistów niż zwykłego czytelnika, zwłaszcza należącego do młodszego pokolenia. I dlatego uważam za rzecz ważną i konieczną, by nie przechowywać wiedzy nagromadzonej z analiz pojedynczych pacjentów na półkach bibliotecznych, ale udostępnić ją szerokiej publiczności. Doszłam więc do przekonania, że powinnam poświęcić następne lata mojego życia popularyzowaniu tych tematów. Chciałabym przede wszystkim przedstawić sprawy, z którymi spotykamy się powszechnie w życiu, a nie jedynie w gabinecie psychoanalitycznym; do ich głębszego zrozumienia potrzebne jest jednak doświadczenie psychoanalityczne. Nie znaczy to oczywiście, że zamierzam tu stosować gotowe teorie do życia społecznego, bo uważam, że tylko wtedy naprawdę mogę zrozumieć człowieka, kiedy słyszę go i wczuwam się w to, co mi mówi, nie chroniąc się przed nim w szańcach teorii. Jednak uprawianie psychologii głębi, tak na innych, jak i na samym sobie, pozwala wejrzeć w dusze 14 Zniewolone dzieciństwo ludzi z naszego codziennego otoczenia i wyostrza naszą wrażliwość na zjawiska wykraczające poza próg poradni psychoanalitycznej. Tymczasem powszechna świadomość jest jeszcze daleka od tego, by uznać, że to, co się dzieje z dzieckiem w pierwszych latach jego życia, nieuchronnie odbija się na całym społeczeństwie, że psychozy, narkomania, przestępczość są zakodowanym wyrazem tych właśnie najwcześniejszych doświadczeń. Najczęściej neguje się ten pogląd lub akceptuje go tylko intelektualnie, podczas gdy praktyka (polityczna, prawna czy psychiatryczna) wciąż pozostaje pod przemożnym wpływem średniowiecznych wyobrażeń o projekcji zła, gdyż rozum nie potrafi ogarnąć obszarów emocjonalnych. Czy można zdobyć wiedzę emocjonalną za pomocą książki? Tego nie wiem, ale nadzieja, że przy lekturze mojej książki u tego czy innego czytelnika może zajść taki wewnętrzny proces, wydaje mi się wystarczająco uzasadniona, by jednak spróbować. Niniejsza książka powstała z potrzeby udzielenia odpowiedzi na liczne listy czytelników mojej książki opowiadającej o dramacie zdolnego dziecka. Znaczyły one dla mnie wiele, a nie mogłam na każdy z nich odpisać osobiście. Winien jest tu — choć nie tylko — brak czasu. Doszłam więc do wniosku, że powinnam przedstawić dokładniej moje przemyślenia i doświadczenia z ostatnich lat, skoro nie mogę odesłać moich czytelników do istniejącej literatury na ten temat. Z pytań zainteresowanych wyłoniły się dwie grupy zagadnień: z jednej strony, mój sposób pojmowania istoty doznań wczesnodziecięcych, odbiegający od psychoanalitycznej teorii popędów, z drugiej zaś, konieczność bardziej zrozumiałego wyjaśnienia różnicy między poczuciem winy a przeżywaniem żalu. Łączy się z tym palące i często pojawiające się pytanie poważnie zaniepokojonych rodziców: Co jeszcze możemy zrobić dla naszego dziecka, kiedy wreszcie zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak mocno działa na nas przymus powtarzania tego, czegośmy doznali od własnych rodziców? Ponieważ nie wierzę w skuteczność żadnych recept ani dobrych rad, przynajmniej jeśli chodzi o zachowania nieświadome, moje zadanie widzę nie we wzywaniu rodziców, by obchodzili się ze swoimi dziećmi inaczej, niż przywykli, ale w zwróceniu się w tej Przedmowa 15 oprawie do dziecka tkwiącego w dorosłym. Póki mu się nie pozwoli uświadomić, co jemu samemu wyrządzono, jego życie uczuciowe będzie częściowo sparaliżowane, a wrażliwość na upokorzenia dzieciństwa przytępiona. Wszystkie wezwania do miłości, solidarności i miłosierdzia muszą jednak pozostać bezskuteczne, jeśli u ich podstaw nie leży zrozumienie i poczucie ludzkiej wspólnoty. Sprawa ta jest szczególnie istotna dla zawodowych psychologów, gdyż bez empatii nie mogą skutecznie stosować swojej fachowej wiedzy, choćby nie wiadomo ile czasu poświęcali pacjentom. Dotyczy to również rodziców, którym ani wysoki poziom wykształcenia, ani dysponowanie wolnym czasem nie pomogą w zrozumieniu własnego dziecka, jeśli sami musieli się emocjonalnie odgrodzić od cierpień własnego dzieciństwa. I przeciwnie, nawet pracująca zawodowo matka, jeśli jest otwarta i wewnętrznie wolna, może w pewnych okolicznościach zrozumieć położenie dziecka w mgnieniu oka. A zatem widzę moje zadanie w uczuleniu społeczeństwa na cierpienia wczesnego dzieciństwa i próbuję to osiągnąć na dwóch płaszczyznach, przy czym na obu odwołuję się do dziecka tkwiącego ¦ w dorosłym czytelniku. W pierwszej części przedstawiam „czarną pedagogikę", to znaczy metody wychowawcze stosowane wobec naszych rodziców i dziadków. U wielu czytelników ten pierwszy rozdział zrodzi uczucie gniewu, a nawet wściekłości, ale może się to okazać dla nich nader zbawienne. W drugiej części przedstawiam dzieciństwo pewnej narkomanki, pewnego przywódcy politycznego i pewnego dzieciobójcy, którzy jako dzieci padli ofiarą niegodziwości i licznych upokorzeń. Szczególnie w dwóch z tych przypadków opieram się na rzeczywistych wspomnieniach z dzieciństwa i na późniejszych losach tych osób i chciałabym, by czytelnik spojrzał na te wstrząsające świadectwa moim okiem psychoanalityka. Losy wszy-stkich trojga wskazują na niszczycielską rolę wychowania tradycyjnego, na zwalczanie przez nie sił witalnych dziecka, na zagrożenie, lakie stanowi ono dla społeczeństwa. Także w psychoanalizie, zwłaszcza w teorii popędów, można odnaleźć ślady postawy pedagogicz- 16 Zniewolone dzieciństwo nej. Rozważania na ten temat miały początkowo stanowić rozdział tej książki, jednak ze względu na jej planowaną objętość muszą się stać przedmiotem odrębnej publikacji, która powinna się wkrótce ukazać. (Pamięć wyzwolona, wyd. J. Santorski, 1995.) Pokazuję tam wyraźniej niż w dotychczasowych pracach, czym różnią się moje przemyślenia od poszczególnych teorii i modeli psychoanalitycznych. Niniejsza książka powstała z mojego wewnętrznego dialogu z czytelnikami Dramatu udanego dziecka i stanowi jego ciąg dalszy. Można ją jednak z powodzeniem czytać bez znajomości mojej poprzedniej książki. Gdyby jednak opisane tu sprawy miały prowadzić do poczucia winy, zamiast do żalu, radziłabym po nią sięgnąć. Jest także rzeczą ważną i pomocną do odpowiedniego zrozumienia tej pracy, by zawsze mieć na uwadze fakt, że mówiąc o rodzicach i dzieciach, nie mam na myśli określonych osób, tylko określone sytuacje, okoliczności i reguły, które dotyczą nas wszystkich, gdyż wszyscy rodzice kiedyś sami byli dziećmi, a większość obecnych dzieci będzie kiedyś rodzicami. Kiedy Galileusz przedstawił w r. 1613 matematyczny dowód na prawdziwość tezy Kopernika, że to Ziemia kręci się dookoła Słońca, a nie przeciwnie, Kościół uznał go za „fałszywy i niedorzeczny". Zmuszono Galileusza, by wyrzekł się swojej tezy. Złamany starzec wkrótce oślepł. Dopiero trzysta lat później Kościół zdecydował się przyznać do błędu i skreślić pisma Galileusza z indeksu ksiąg zakazanych. Obecnie znajdujemy się w podobnej sytuacji jak Kościół za czasów Galileusza, ale dziś gra idzie o znacznie większą stawkę. Nasze odróżnienie prawdy od błędu będzie miało znacznie poważniejsze konsekwencje dla przetrwania ludzkości niż tamta decyzja z XVII wieku. Już parę lat temu dowiedziono mianowicie — czego wciąż nie wolno nam przyjąć do wiadomości — że niszczycielskie skutki dziecięcych urazów niewątpliwie ugodzą w społeczeństwo. Prawda ta dotyczy każdego człowieka i musi, jeśli dostatecznie się ją upowszechni, doprowadzić do zasadniczych zmian, a przede wszystkim przerwać eskalację ślepej przemocy. Moją myśl ujęłam w następujących punktach: Przedmowa 17 1. Każde dziecko przychodzi na świat, by rosnąć, rozwijać się, by żyć, by kochać i by dla swego bezpiecznego rozwoju móc wyrażać swoje potrzeby i uczucia. 2. Aby móc się rozwijać, dziecko potrzebuje szacunku i ochrony /.e strony dorosłych, którzy traktują je poważnie, kochają i rzetelnie mu pomagają w poznawaniu świata. 3. Jeśli się nie zaspokaja tych życiowych potrzeb dziecka, tylko Hię je wykorzystuje dla własnych celów, bije, karze, maltretuje, manipuluje nim, zaniedbuje i oszukuje, i to tak, by nikt nie mógł mu przyjść z pomocą, narusza to trwale jego integralność psychiczną. 4. Normalną reakcją na te krzywdy powinien być gniew i ból. Ponieważ jednak okazywanie gniewu jest dziecku w krzywdzącym je otoczeniu zabronione, a samotne przeżywanie bólu byłoby czymś nic do zniesienia, musi ono stłumić te uczucia, wyprzeć z siebie wspomnienie urazów i idealizować swoich prześladowców. A po-ti-in już samo nie wie, co mu wyrządzono. 5. Oderwane od prawdziwych paszyczyn uczucia gniewu, bezsil-nosci, rozpaczy, tęsknoty, lęku i bólu znajdują jednak swój wyraz w niszczycielskim działaniu wobec innych (przestępczość, zabójstwa) albo wobec samego siebie (narkomania, alkoholizm, prostytucja, choroby psychiczne, samobójstwo). 6. Bardzo często za doznane cierpienia bierze się odwet na własnych dzieciach, które pełnią rolę kozłów ofiarnych i których prześladowanie jest wciąż uprawnione w naszym społeczeństwie, a nawet cieszy się wysokim poważaniem, jeśli się je określa jako wy-diowywanie. Jest w tym coś tragicznego, że bije się własne dziecko, aliy zatrzeć wspomnienie o tym, co nam wyrządzili rodzice. 7. Aby maltretowane dziecko nie wyrosło na przestępcę lub psychopatę, trzeba, by przynajmniej raz w swoim życiu spotkało k(i|;oś, kto dobrze rozumie, że to nie bite bezradne dziecko, ale H't',() otoczenie jest winne. Wiedza lub niewiedza o tym może pomóc Hpotoczeństwu w uratowaniu czyjegoś życia lub przyczynić się do |t|;o zniszczenia. Otwierają się tu wielkie możliwości dla krewnych, adwokatów, sędziów, lekarzy i opiekunów, by jednoznacznie opowiedzieć się po stronie dziecka i zawierzyć mu. I 18 8. Dotychczas społeczeństwo chroniło dorosłych i obwiniało ofiary. W swoim zaślepieniu opierało się na teoriach, które, w zgodzie ze wzorami wychowawczymi naszych dziadków, widzą w dziecku podstępną, opanowaną przez złe instynkty istotę, która zmyśla i kłamie, napastuje niewinnych rodziców lub pożąda ich seksualnie. W rzeczywistości każde dziecko jest skłonne samo się obwiniać za okrucieństwo rodziców, których wciąż kocha i których nie chce oskarżać. 9. Dopiero od kilku lat, dzięki zastosowaniu nowych metod terapeutycznych, można udowodnić, że wyparte ze świadomości urazy dzieciństwa organizm ludzki gdzieś przechowuje i gromadzi i że, wciąż nieświadome, oddziałują w późniejszym życiu dorosłego człowieka. Co więcej, elektroniczne przyrządy do badania płodu w łonie matki ujawniły fakt, którego nie przyjmuje do wiadomości większość dorosłych, że dziecko jeszcze przed urodzeniem odczuwa zarówno tkliwość, jak okrucieństwo. 10. Dzięki temu odkryciu, skoro wszystkie krzywdy wyrządzone dziecku u zarania jego istnienia nie muszą już pozostawać tajemnicą, każde niegodziwe postępowanie ujawnia swoje dotychczas ukryte skutki. 11. Nasze uwrażliwienie na dotąd powszechnie przemilczane okrucieństwa wyrządzone dzieciom i ich następstwa, samo z siebie doprowadzi do tego, że wreszcie nastąpi kres stałego przekazywania przemocy z pokolenia na pokolenie. 12. Ludzie, których integralności nie naruszono w dzieciństwie, którym dane było doświadczyć opieki, szacunku i dobroci swoich rodziców, będą w młodości, a także w późniejszym wieku, inteligentni, wrażliwi, uczuciowi i współczujący. Będą cieszyć się życiem i nie będą czuli żadnej potrzeby, by szkodzić samemu sobie czy innemu, czy wręcz mordować. Będą używać swoich sił do obrony, nie zaś do atakowania innych. Będą czuwać nad słabszymi, a więc także nad własnymi dziećmi, oraz chronić takie istoty, i nie będą umieli postępować inaczej, gdyż sami tego kiedyś doznali i te właśnie umiejętności, nie zaś okrucieństwo, przechowali w sobie. Tacy ludzie nigdy nie potrafią zrozumieć, dlaczego ich dziadkowie musieli dopiero stworzyć gigantyczny przemysł zbrojeniowy, aby „żuć się dobrze i bezpiecznie na tym świecie. Ponieważ obrona d doznanymi w na^cześniejszym dzieciństwie zagrożeniami "stanie być ich nieświadomym zadaniem życiowym będą umie-.ktować prawdziwe zagrożenia bardziej racjonalnie i bardziej I worczo. Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych I .Czarna pedagogika' A potem nastąpiła sroga kara. Przez dziesięć dni, wprost nieludzki kawał czasu, mój ojciec smagał wyciągnięte rączki swego czteroletniego dziecka ostrym prętem. Siedem smagnięć dziennie w każdą rączkę to razem sto czterdzieści uderzeń. Ale sprawił i coś więcej: położyło to kres niewinności dziecka. To wszystko, co zdarzyło się w raju, wraz z Adamem, Ewą, Lilith, wężem r-jabłkiem, wraz z dobrze zasłużonym przedwiecznym, biblijnym gromem, z gniewnym głosem Wszechmocnego i jego wyciągniętym palcem — przestało dla mnie istnieć. To mój własny ojciec stamtąd mnie wygnał. Christoph Meckel* Kto się czegoś dowie o naszym dziecięctwie, będzie coś wiedział o naszej duszy. Jeśli pytanie nie jest tylko pustym frazesem, a pytający ma cierpliwość, by wysłuchać odpowiedzi, będzie musiał się dowiedzieć, że to, co sprawiło nam największy ból i udrękę, kochamy w jakiś okrutny sposób i nienawidzimy z niewytłumaczalną miłością. Erika Burkart Wprowadzenie KAŻDY, kto był kiedyś ojcem lub matką i nie żyje w całki i w itym zakłamaniu, wie z własnego doświadczenia, z jakim trudem przychodzi mu tolerować pewne cechy własnego dziecka. Uświa- Pelny zapis cytowanych źródeł zawiera Bibliografia przedmiotu, s.283. I 24 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych domienie sobie tego jest szczególnie bolesne, jeśli dziecko kochamy, chcielibyśmy na swój sposób je poważać, a jednak nie potrafimy. Wielkoduszności i tolerancji nie nabywa się na drodze wiedzy intelektualnej. Jeżeli nie umieliśmy dopuście do naszej świadomości faktu, że traktowano nas w dzieciństwie z pogardą, jeśli go nie przeżyjemy i nie przemyślimy, przekazujemy owo pogardliwe traktowanie dalej. Czysto intelektualna wiedza o prawach rozwoju dziecka nie chroni nas od irytacji czy nawet wściekłości, kiedy jego zachowanie nie odpowiada naszym wyobrażeniom czy potrzebom, a cóż dopiero, kiedy zagraża naszym mechanizmom obronnym. Zupełnie inaczej jest z dziećmi: nie działają na nie żadne zaszłości i ich tolerancja wobec rodziców jest wręcz bezgraniczna. Miłość dziecka chroni przed ujawnieniem każde świadome czy nieświadome okrucieństwo rodziców. Natomiast to, co bezkarnie wyrządza się dziecku, łatwo daje się odczytać ze świeżo opublikowanych historii dzieciństwa (por. np. B. Ph. Aries, 1960; L. de Mause, 1974; M. Schatzman, 1978; I. Weber-Kellermann, 1979; R.E. Helfer i C.H. Kempe, red., 1978). Wydaje się, że dawniejsze fizyczne znęcanie się nad dzieckiem, jego wykorzystywanie i prześladowanie zastępuje w nowych czasach coraz częściej okrucieństwo duchowe, którego prawdziwą treść ukrywa się pod dobrodusznym słowem „wychowanie". Ponieważ u wielu ludów wychowanie zaczyna się już w wieku niemowlęcym, w okresie symbiotycznego powiązania z matką, to wczesne uzależnienie dziecka od miłości rodzicielskiej nie pozwala mu na zdanie sobie sprawy z wyrządzanych mu krzywd, które często przez całe życie ukrywa, idealizując swoich rodziców. Ojciec opisanego przez Freuda pacjenta cierpiącego na paranoje, doktor Schreber, napisał w połowie XIX wieku wiele książek o wychowaniu, które cieszyły się w Niemczech taką popularnością, że niektóre z nich doczekały się aż czterdziestu wznowień i były przekładane na wiele języków. Autor podkreślał w nich z całym naciskiem, że jeśli się chce „wyplenić chwasty", należy wychowanie dziecka rozpocząć możliwie jak najwcześniej, od pierwszych dni życia. Spotykałam się z podobnymi poglądami w listach i dzien- „Czarna pedagogika" 25 nikach rodziców. Postronnemu obserwatorowi uwidaczniają one jasno przyczyny ciężkich schorzeń tych dzieci, które później stawały się moimi pacjentami. Ale pacjenci ci nie umieli zrazu sko-zystać z takich dzienników i trzeba było długich i głębokich ana-l, by mogli wreszcie dojrzeć opisaną w nich rzeczywistość. Mu-li najpierw wyzwolić się od wpływu swoich rodziców i zdobyć ezależną osobowość. Przekonanie, że wszelkie racje są po stronie rodziców, a ich yiadome bądź nieświadome okrucieństwo jest jedynie wyrazem h miłości, zakorzenione jest w człowieku tak głęboko dlatego, że piera się na najściślejszym z nimi powiązaniu w pierwszych mielcach życia, a także w okresie prenatalnym. Dwa ustępy z zaleceń doktora Schrebera dla wychowawcy mo-nam zilustrować, jak zazwyczaj przebiegał ów proces wychowawczy: Pierwszym krokiem do wprowadzenia**w życie zasad pedagogicznych jest traktowanie bezzasadnego krzyku i płaczu dziecka jako przejawów jego kaprysów... Kiedy jest się przekonanym, że nie chodzi tu o żadną istotną potrzebę, że nic dziecku nie dokucza, nic je nie boli, że nie jest chore, można mieć pewność, że krzyki są jedynie przejawem kaprysów i fanaberii, pierwszym pojawieniem się uporu. Nie należy już teraz, jak dawniej, wyłącznie wziąć na przeczekanie, ale wystąpić bardziej stanowczo: przestać je utulać, rzucić ostrym tonem słowo, zagrozić gestem, szturchnąć w becik... a jeśli to nie pomoże, udzielać mu odpowiednio łagodnych i powtarzanych z małymi przerwami dotkliwych fizycznie upomnień... Takie postępowanie jest potrzebne tylko raz, co najwyżej dwa razy — i jest się już panem dziecka na zawsze. Odtąd wystarczy słówko, spojrzenie, pogrożenie mu palcem, a dziecko odpowiednio zareaguje. Trzeba zważyć, że w ten sposób wyświadcza się dziecku największe dobrodziejstwo, bo oszczędza się mu wielu godzin zakłócającego pomyślny rozwój niepokoju i uwalnia go od wewnętrznych udręk, które łatwo mogą się przerodzić w zgubne cechy charakteru, a te trudno będzie potem wykorzenić (por. Schatzman, Die Angst vor dem Vater, 1978, s. 32 i n.). 26 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych Doktor Schreber nie wie, że to, co chce zwalczyć w dziecku, są to jego własne popędy, i jest najgłębiej przekonany, że używa swojej władzy jedynie dla dobra dziecka. Jeśli rodzice wykażą wytrwałość, wkrótce zostaną wynagrodzeni nastaniem pięknych stosunków, kiedy to dziecko niemal zawsze będzie odpowiednio reagowało na każde ich spojrzenie (por. tamże, s. 36). Tak wychowywane dzieci często nie dostrzegają nawet w dojrzałym wieku, że ktoś je krzywdzi i oszukuje, póki „przyjaźnie" z nimi rozmawia. Często zadawano mi pytanie, dlaczego w Dramacie udanego dziecka mówię głównie o matkach, a tak mało o ojcach. Określam jako „matkę" osobę najsilniej związaną z dzieckiem w pierwszym roku życia. Nie musi to być matka biologiczna, a nawet kobieta. Zależało mi na tym, by ukazać w tej książce, że niechętne, karcące spojrzenia, które ogląda niemowlę, mogą się przyczynić do powstania w dojrzałym wieku ciężkich zakłóceń psychicznych, m.in. perwersji i nerwicy natręctw. W rodzinie Schreberów to nie na spojrzenia matki reagowali obaj synowie w niemowlęcym wieku, ale na ojca. Obaj cierpieli później na choroby psychiczne i manię prześladowczą. Nie spotkałam się dotąd nigdzie z teoriami socjologicznymi dotyczącymi roli matki bądź ojca. W ostatnich dziesięcioleciach pojawia się coraz więcej ojców, którzy przejmują także pozytywne funkcje macierzyństwa i potrafią zaspokoić dziecięce potrzeby łagodności, ciepła i głębokiego zrozumienia. W przeciwieństwie do czasów rodziny patriarchalnej, znajdujemy się teraz w okresie idących we właściwym kierunku badań nad rolą płci i w tym studium starałam się mówić o „socjalnej roli" ojca czy matki, nie stosując wyświechtanych normatywnych kategorii podziału. Mogę jedynie powiedzieć, że każde małe dziecko potrzebuje obok siebie kogoś, kto potrafi się w nie wczuć, a nie tylko nim kierować, obojętnie, czy to będzie ojciec, czy matka. „Czarna pedagogika" 27 Z dzieckiem w dwóch pierwszych latach jego życia można zrobić nieskończenie wiele: można je kształtować, kierować nim do >li, wpajać mu dobre nawyki, można je bić i karać bez żadnych łych skutków dla opiekuna, bo dziecko nie szuka odwetu. Dziecko Iko wtedy może przezwyciężyć wyrządzoną mu krzywdę bez po-ażnych skutków, jeśli wolno mu się bronić, to znaczy wyrazić vój ból i gniew. Zabrania mu się jednak reagować na swój sposób, lyż rodzice nie mogą ścierpieć jego krzyku, rozżalenia, złości zakazują mu tego ostrym spojrzeniem lub innymi środkami wy-howawczymi, tak że dziecko wkrótce się uczy, że ma siedzieć icho. Jego milczenie potwierdza wprawdzie skuteczność metod (Wychowawczych, niesie jednak ze sobą zagrożenie dla dalszego rozwoju. Jeśli dziecko pozbawia się prawa do odpowiedniej reakcji Da przecierpiane urazy, upokorzenia i wywarcie na nim przemocy W najszerszym znaczeniu tego słowa, te przeżycia nie mogą zintegrować się z jego osobowością, jego uczucia pozostaną stłumione, ii potrzeba ich wyrażenia pozostanie beznadziejnie nie zaspokojona. I to właśnie owa beznadziejnośif znalezienia możliwości wyra-*<>nia uczuć powstałych w związku z doznanymi urazami wpędza większość ludzi w ciężkie kłopoty psychiczne. Nie w realnych wydarzeniach, ale w konieczności wyparcia uczuć tkwi źródło nerwic. Spróbuję udowodnić, że taki tragiczny stan rzeczy przyczynia się także do czegoś innego niż tylko do nerwicy. Tłumienie instynktownych potrzeb jest tylko częścią powszechnego tłumienia indywidualności dokonywanego przez życie społe-c/.ne. Jeśli jednak zaczyna się ono nie dopiero w dorosłym wieku, uli- już w pierwszych dniach życia za pośrednictwem często pełnych dobrej woli rodziców, człowiek nie może samodzielnie, bez pomocy z zewnątrz, odkryć w sobie śladów owego stłumienia. Jest i.-ik ktoś, komu odciśnięto na plecach znak, którego nie może nigdy obejrzeć bez pomocy lustra. Rolę lustra odgrywa tu seans psychoterapii. Psychoterapia pozostaje przywilejem nielicznych i często podaje się w wątpliwość jej osiągnięcia. Ale kiedy się wielekroć widziało w pracy nad różnymi ludźmi, jakie siły się w nich wyzwalają, jeśli uda się zredukować skutki ich wychowania, kiedy 28 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych się widzi, że te siły w innym przypadku znalazłyby zastosowanie destrukcyjne, niszczące w sobie i w innych zdrowe instynkty życiowe (od najmłodszych lat traktowane jako złe i niebezpieczne), nie wątpi się o konieczności poinformowania społeczeństwa o doświadczeniach zdobytych w pracy psychoterapeutycznej, że to, co się tam ujawnia, nie jest tylko prywatną sprawą poszczególnego chorego czy zagubionego w życiu pacjenta, lecz dotyczy nas wszystkich. Wylęgarnia nienawiści. Poradniki wychowania z dwóch stuleci Od dłuższego czasu się zastanawiam, jak by ukazać w obrazowej, nie tylko w czysto intelektualnej formie to, co w wielu wypadkach wyrządzono dzieciom u zarania ich życia i jakie to ma skutki dla społeczeństwa; często się pytam, jak by tu opowiedzieć, co odkryli pacjenci w toku swojej wieloletniej, niekiedy żmudnej pracy nad odtworzeniem samych początków swego życia. Do trudności przedstawienia tych spraw dołącza się stary konflikt: z jednej strony ciąży na mnie obowiązek zawodowej dyskrecji, z drugiej jednak żywię przekonanie, że zachodzi tu pewna prawidłowość, która nie powinna być znana tylko niewielu wtajemniczonym. Co więcej, wiem, jaki opór rodzi się w czytelniku, który nie przeszedł przez psychoanalizę, i jakie ogarnia go poczucie winy, kiedy mowa o okrucieństwie popełnianym wobec dzieci, a droga do wyzwolenia się od tych uczuć przez przeżycie żalu wciąż jest przed nim zamknięta. Cóż można począć z zasobem tak smutnej wiedzy? Przywykliśmy wszystko, cokolwiek usłyszymy, traktować jako zalecenia i pouczenia moralne, tak że niekiedy nawet czystą informację uznajemy za zarzut pod naszym adresem i dlatego nie potrafimy jej przyjąć jako takiej. Słusznie bronimy się przed nowymi stawianymi nam żądaniami, jeśli zbyt wcześnie, a nierzadko stosując przemoc, przytłaczano nas wymaganiami moralnymi. Miłość bliźniego, samopoświęcenie, gotowość do ponoszenia ofiar — jakże pięknie brzmią te słowa, a ileż może się kryć za nimi okru- „Czarna pedagogika" cimstwa, już tylko dlatego, że się je na dziecku wymusza, i to nawet wtedy, kiedy nie styka się ono z niczym, co by je mogło I lonić do miłości bliźniego. A nawet gdyby miało do tego skłon- ć, nierzadko jest ona przemocą zduszona w nim w zarodku, co ostawia potem na całe życie uczucie przymusu przy uprawianiu cnoty. Ów przymus jest jak zbyt twardy grunt, na którym nic może wyrosnąć, a jedyna nadzieja na taką wymuszoną miłość y w wychowaniu własnych dzieci, od których znów można jej ¦.litośnie wymagać. Chciałabym w tej sprawie powstrzymać się od wszelkiego mora-iwania. Nie mam zamiaru wyraźnie wskazywać, że to czy owo i loży robić, a tamtego nie robić — na przykład, że nie powinno nienawidzić — gdyż uważam to za bezskuteczne. Moje zadanie ulżę raczej w tym, by ukazać korzenie nienawiści, dostrzegane ląd, jak się zdaje, tylko przez nielicznych, i by spróbować wyjaś-•, dlaczego jest tak mało ludzi świadomych takiego stanu rzeczy. Kiedy zastanawiałam się nad tymi sprawami, wpadła mi w rę-książka Kathariny Rutschky Sehwarze Pddagogik {Czarna pe-itiogika). Stanowi ona zbiór wypisów z poradników wychowania, których tak jasno zostały przedstawione wszelkie techniki mani-ilowania małym dzieckiem, by nie mogło wiedzieć, co właściwie ¦ i; mu wyrządza, że wyraźnie wyłania się z nich rzeczywistość, i której odtworzenia udawało mi się dojść dopiero w wyniku Ilugiej pracy psychoanalitycznej. Przyszedł mi więc do głowy pomysł, by tak zestawić ze sobą urywki tej bardzo obszernej książki, i by czytelnik mógł z ich pomocą sam sobie odpowiedzieć na pewne li.irdzo osobiste pytania, które chciałabym mu zadać: Jak byli wy-hnwywani nasi rodzice? Jak musieli i powinni byli postępować nami? W jaki sposób jako małe dziecko postrzegaliśmy ich po-ii;powanie? Jak moglibyśmy postępować inaczej z naszymi dziećmi'.' Czy można się wreszcie wyrwać z tego przeklętego błędnego i i ila? I wreszcie: Czy zmniejsza to winę, jeśli się jej nie dostrzega? Być może, przedstawiając te teksty, chcę osiągnąć coś, co albo mc jest w ogóle możliwe, albo jest zupełnie zbędne. Bo przecież poki człowiekowi nie wolno czegoś widzieć, to tego nie dostrzeże, opacznie zrozumie, będzie się przed tym bronił na wszelkie spo- 30 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych soby. Jeśli jednak już wcześniej coś z tego pojął, nie musi się dowiadywać o tych sprawach dopiero ode mnie. Rozumowanie takie jest słuszne, a jednak nie chcę odstępować od mego zamiaru, gdyż wydaje mi się, że ma sens, jeśli nawet obecnie tylko niewielu czytelników może odnieść korzyść z tych cytatów. (1999: Okazało się, że jednak wielu ludzi skorzystało z tych informacji w ciągu 19 lat.) W wybranych tekstach odsłaniają się, moim zdaniem, metody, jakimi przyucza się nie tylko „określone dzieci", ale w większym lub mniejszym stopniu nas wszystkich (a zwłaszcza jak przyuczano naszych rodziców i dziadków) do niedostrzegania, że się jest przedmiotem manipulacji. Użyłam tu słowa „odsłaniają", chociaż nie są to bynajmniej teksty tajemne; raczej były one szeroko rozpowszechniane i ukazywały się w wielu wznowieniach. Ale człowiek dzisiejszy może z nich wyczytać coś, co dotyczy go osobiście, a co jeszcze było ukryte przed jego rodzicami. Ta lektura może dać mu poczucie, że dotarł do jakiejś tajemnicy, do czegoś nowego, choć zarazem z dawna znanego, co jednocześnie przesłaniało i określało jego życie. To właśnie czułam przy czytaniu Czarnej pedagogiki. Nagle wyraźniej dostrzegam ślady tej destruktywnej pedagogiki w teoriach psychoanalitycznych, w polityce i z niezliczonych presjach, jakie wywiera na nas codzienne życie. Od zawsze najwięcej kłopotów sprawia wychowawcom krnąbrność, upór, przekora i porywczość dziecięcych uczuć. Wciąż się o tym przypomina, że nigdy nie jest zbyt wcześnie, by przyuczać dzieci do posłuszeństwa. Przyjrzyjmy się temu na przykładzie wywodu J. Sulzera: Co się tyczy uporu, to przejawia się on jako naturalny sposób zachowania już w najwcześniejszym dzieciństwie, kiedy tylko dzieci potrafią wyrazić gestami swoje żądania. Widząc coś, co chciałyby mieć, nie mogą tego dostać, więc się złoszczą, krzyczą i wymachują pięściami. Albo da się im coś, co im się nie podoba, a wtedy odrzucają to od siebie i zaczynają wrzeszczeć. Są to niebezpieczne przywary, które mogą zaszkodzić całemu wychowaniu, i nie wróżą takim dzieciom „Czarna pedagogika" 31 niczego dobrego. Jeśli się nie wypleni uporu i złości, nie można zapewnić dziecku dobrego wychowania. A skoro tylko takie wady spostrzeże się u dziecka, jest już najwyższy czas, by zwalczać zło, nim się utwierdzi, przechodząc w nawyk, i całkiem owładnie dziećmi. Zalecam zatem tym, którzy mają wychowywać dzieci, żeby uznali /.a swoje główne zadanie rozprawienie się z uporem i wybuchami złości i pracowali nad tym poty, aż osiągną swój cel. Małoletnim dzieciom nie da się niczego wytłumaczyć, należy więc wytrzebić upór w mechaniczny sposób i nie ma na to żadnej innej metody niż okazanie dzieciom surowości. Jak się raz im ustąpi, to następnym razem okażą jeszcze większy upór i trudniej będzie go wtedy wyplenić. Kiedy dzieci się zorientują, że mogą złością i krzykiem dopiąć, czego chcą, nie omieszkają już i w dalszym ciągu używać takich samych sposobów. W końcu zapanują nad swymi rodzicami i opiekunami, staną się złymi, upartymi, dokuczliwymi istotami i będą potem przez całe życie nękać i dręczyć swoich rodziców w dobrze zasłużonej podzięce za dobre wychowanie. Jeśli jednak szczęśliwie uda się rodzicom już od samego zarania życia dziecka surowością czy rózgą wyplenić upór, dzieci stają się posłuszne, uległe i dobre i można je potem odpowiednio wychować. Skoro należy położyć mocriefundamenty pod wychowanie, nie wolno ustawać w wysiłkach, póki się nie zobaczy, że upór znikł, bo absolutnie nie ma już dla niego miejsca. Niech sobie nikt nie wyobraża, że można osiągnąć coś dobrego w wychowaniu, nim się nie przepędzi tych głównych wad. Cała praca będzie daremna. Należy tu koniecznie najpierw położyć fundament. Złość i upór to dwie główne sprawy, na które trzeba baczyć w pierwszym roku wychowania. Kiedy dzieci już są starsze niż rok, kiedy zaczynają mówić i coś rozumieć, trzeba pomyśleć także o innych rze-c/.ach, ale jedynie pod warunkiem, że głównym celem naszej pracy będzie upór, póki się go całkowicie nie przemoże. Naszym najistotniejszym celem jest zawsze wyprowadzenie naszych dzieci na prawych, cnotliwych ludzi i o tym właśnie celu powinni zawsze myśleć rodzice, kiedy patrzą na swoje dzieci, i nie pomijać żadnej okazji do pracy nad nimi. Powinni też mieć zawsze w świeżej pamięci wzór owego cnotliwego charakteru, jaki wyżej przedstawiłem, by wiedzieli, do czego mają dążyć. Pierwszą i zasadniczą sprawą, jakiej należy dopilnować, to wpojenie dziecku zamiłowania do porządku. To pierwsza cnota, jakiej się od niego domagamy. Wpajanie to jednak w pierwszych trzech latach 32 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych żyda. dziecka, tak jak i przyuczanie do innych rzeczy, powinno się dokonywać w czysto mechaniczny sposób. Mianowicie wszystko, co dotyczy dziecka, winno przebiegać zgodnie z regułami porządku. Jedzenie i picie, przebieranie, sen i w ogóle małe gospodarstwo dziecięce musi być uregulowane i nie ulegać najmniejszym zmianom pod naciskiem jego zachcianek i uporu, aby się dziecko nauczyło od samego zarania podporządkowywać nakazom porządku. Porządek, jaki się przy nim utrzymuje, ma niezaprzeczalny wpływ na jego charakter. Jeśli dzieci już od maleńkości są nawykłe do porządku, to potem uważają, że jest on czymś oczywistym, bo nawet nie wiedzą, że został im sztucznie narzucony. Ale jeśli, ulegając dziecku, zmienia się coś w jego otoczeniu, ilekroć mu przyjdzie taka zachcianka, dochodzi ono do przekonania, że porządek nie ma większego znaczenia, skoro można go dowolnie zmieniać; takie przeświadczenie może się przenieść także na ład moralny, co łatwo wywnioskować z tego, co wyżej powiedziane. Kiedy już można z dziećmi rozmawiać, należy im przy każdej okazji przedstawiać porządek jako coś uświęconego i nienaruszalnego. Jeśli chcą czegoś, co narusza ustalony ład, trzeba im powiedzieć: Drogie dzieci, to niemożliwe, to wykracza poza granice porządku, a tak robić nie wolno — albo coś w tym rodzaju. Drugą istotną sprawą, którą należy się zająć zawczasu, już w drugim lub trzecim roku życia dziecka, jest nauczenie go ścisłego posłuszeństwa wobec rodziców i opiekunów i ufności, że cokolwiek oni robią, jest dobre. Te dwa przymioty są nie tylko absolutnie niezbędne do skutecznego wychowania, ale mają także poważny wpływ na cały proces wychowawczy. Są konieczne do wychowania, kształtują w dziecku poczucie ładu i umiejętność podporządkowania się zasadom. Dziecko, które przywykło słuchać rodziców, także w przyszłości, jako już dorosły samodzielny człowiek, będzie chętnie przestrzegać prawa i trzymać się reguł rozsądku, bo go przyzwyczajono nie kierować się własną wolą. Owo posłuszeństwo jest dlatego tak ważne, że całe wychowanie jest właściwie niczym innym jak przyuczaniem do posłuszeństwa. Jest sprawą powszechnie znaną, że wybitne osobistości, wyznaczone do rządzenia całymi państwami, mogły się nauczyć sztuki rządzenia, gdyż przedtem nauczyły się posłuszeństwa. Qui mescit obedire, nescit imperare [Kto nie umie być posłuszny, nie umie rządzić], a można to uzasadnić tylko w ten sposób, że posłuszeństwo uczy przestrzegania nakazów prawa, co winno być najważniejszą cechą władcy. Kiedy się już dzięki usilnej pracy w pierwszym okresie wypleni upór z młodziut- „Czarna pedagogika" 33 kich dusz, głównym zadaniem dalszego postępowania winno być przyuczenie do posłuszeństwa. Ale wpoić dzieciom posłuszeństwo nie jest r/.cczą łatwą. Jest rzeczą zupełnie naturalną, że każda ludzka istota i-I ico mieć własną wolę, i jeśli się temu odpowiednio nie zaradzi w pierw-zych dwóch latach życia dziecka, to potem trudno będzie coś tu osiągnąć. Te pierwsze lata mają między innymi tę dobrą stronę, że można wt.edy używać siły i przemocy. Dzieci z upływem lat zapominają, czego 'loznały w tym wczesnym okresie. Jeśli się odbierze dzieciom wolę, in potem nawet nie pamiętają, że ją kiedykolwiek miały, i dlatego lirowe środki, jakie należy w tym celu zastosować, nie mają żadnych /tych następstw. Należy tedy już od samych początków, skoro tylko dzieci mogą cokolwiek zrozumieć, ukazywać zarówno słowami, jak czynami, że mają się podporządkować woli rodziców. Posłuszeństwo zaś polega na tym, że dzieci, po pierwsze, chętnie spełniają to, co im nakazano; po drugie, chętnie rezygnują z tego, co im zakazano, i po trzecie, rade są z zarządzeń, jakie się im wydaje (J. Sulzer, Versuch von der Erzie-hung und Unterweisung der Kinder, 1748, cyt. w: Katharina Rutsch-ky, Schwarze Pddagogik, s. 173 i n.) To wręcz zdumiewające, jak wiele psychologicznej wiedzy po-Mluł już ten wychowawca sprzed przeszło dwustu lat. To istot-f prawda, że dzieci z biegiem lat zapominają o wszystkim, ¦'.<> zaznały we wczesnym dzieciństwie. „Potem nawet nie pałają, że kiedykolwiek miały wolę" — to niewątpliwe. Ale dal-ciąg tego zdania niestety mija się z prawdą, a mianowicie, ¦¦itrowe środki, jakie należało zastosować, nie mają żadnych ¦li skutków. Jest wręcz przeciwnie: sędziowie, politycy, psychiatrzy, lekarze i rużnicy więzienni mają do czynienia, przeważnie nic o tym nie .¦. irdząc, właśnie z owymi złymi skutkami rozciągającymi się na ¦ .ile życie. Trzeba nieraz wielu lat badań psychoanalitycznych, 11 mi uda się dotrzeć do przyczyn owych skutków, ale jeśli to się powiedzie, rzeczywiście znikają chorobliwe objawy. I .udzie nie obeznani w tych zagadnieniach wciąż podnoszą za-r/.ut, że są przecież ludzie, którzy mieli ciężkie dzieciństwo, a nie popadają w nerwice, podczas kiedy inni, wychowani w tak zwa- r 34 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych nych wychuchanych warunkach, zapadają na choroby psychiczne. Przemawiałoby to więc na rzecz istnienia wrodzonych skłonności do takich schorzeń i przeczyło wpływom rodzinnego domu. Przytoczony wyżej ustęp z pism Sulzera pomaga zrozumieć, jak mogło (a może musiało) dojść do tego powszechnego błędu. Nerwice i psychozy nie są bowiem bezpośrednimi skutkami rze-j czywistych frustracji, ale wyrazem wyparcia urazów. Jeżeli zmierza się przede wszystkim do tego, by tak wychowywać dzieci, aby nie zdawały sobie sprawy, co się im wyrządza, co się im odbiera, co przy tym tracą, kim mogłyby się stać, gdyby je inaczej traktowano, i kim istotnie są, i jeśli, takie wychowanie zaczyna się dość wcześnie, to jako dorośli, niezależnie od stopnia ich inteligencji, będą później uznawać cudzą wolę za swoją własną. Jak może taki człowiek wiedzieć, że mu złamano wolę, jeśli nie było mu dane doświadczyć, że się ją posiada? A przecież może to stać się przyczyną choroby. Choćby dziecko zaznało głodu, przeżyło ucieczkę i bombardowanie, a było przy tym poważnie traktowane przez rodziców jako samoistna osoba, z powagą i szacunkiem, nie zapadnie na psychiczną chorobę z powodu tych rzeczywiście przeżytych dramatycznych wydarzeń. Może nawet zachowywać w dobrej pamięci te przeżycia (jeśli miało przy sobie jakąś bliską osobę) i wzbogacić nimi swój wewnętrzny świat. Następny ustęp, zaczerpnięty z pism J.G. Kriigera, wyjaśnia, dlaczego dla wychowawców tak ważne było (i nadal jest) zwalczanie „krnąbrności". Moim zdaniem, nie należy nigdy bić dzieci za uchybienia, które wynikają ze słabości. Jedyną przywarą, która zasługuje na bicie jest krnąbrność. Nie jest zatem słuszne, kiedy się bije dzieci za to, że się źle uczą, kiedy się je bije za to, że upadły, niesłusznie jest, kiedy się je bije za to, że niechcący wyrządziły jakąś szkodę, niesłusznie jest bić je za to, że płaczą, ale jest rzeczą słuszną i godziwą bić je za wszystkie takie wykroczenia, a także nawet za drobnostki, jeśli popełniły je ze złośliwości. Jeśli wasz syn nie chce się uczyć, bo taka była wasza wola, by się uczył, jeśli uderza w płacz, aby wam dokuczyć, „Czarna pedagogika" 3f> j«ińli wyrządza szkody, by zrobić wam na złość, krótko mówiąc, jeśli rolii wszystko, by postawić na swoim: Wtedy pierzcie go, póki nie wrzaśnie: „Oj, nie, tato, nie, nie!" Nieposłuszeństwo syna znaczy tyle, co wypowiedzenie wam wojny. 1 >n chce wam wyrwać władzę, a wy winniście odpowiedzieć na przemoc, przemocą, by potwierdzić wasz autorytet, bez którego nie ma mowy o żadnym wychowaniu. Chłosta zaś, jaką mu wymierzycie, niech i ni- będzie jedynie czczą igraszką, ale ma go przekonać, że to wy iteście panem. A bicia macie nie zaprzestać, póki syn nie zrobi tego, ego przedtem ze złośliwości odmawiał. Jeśli nie uwzględnicie tych leceń, to stoczyliście z nim bitwę, w której odniesie triumf jego lośliwe serce, a on postanowi, że i w przyszłości nie będzie zważał i bicie, byle tylko się nie poddać rodzicielskiej władzy. Jeśli jednak /. za pierwszym razem uzna się za pokonanego i będzie musiał się ized wami ukorzyć, by przy wymierzaniu kary nie unieść się gnie-em. Bo dzieciak jest dość bystry, by zauważyć waszą słabość i uznać : karę, którą winien uważać za wymierzenie mu sprawiedliwości, za wykły skutek waszego uniesienia się złością. Jeślibyście się mieli przy tym miarkować, to lepiej polećcie wykonanie tej kary komu innemu, przykażcie mu jednak przy tym surowo, by nie ustawał, nim d/.iecko spełni wolę ojca i przyjdzie prosić go o przebaczenie. Tego przebaczenia nie powinniście, jak bardzo słusznie zauważa Locke, mu i nłkiem odmawiać, ale dodać do niego nieco goryczy i nie wcześniej ukazać winowajcy pełną przychylność, nim ten całkowitym posłuszeństwem zmaże dawne grzechy i dowiedzie, że postanowił zostać wiernym poddanym swoich rodziców. Jeśli wychowuje się odpowiednio mądrze dzieci od małego, na pewno tylko bardzo rzadko zdarzy się konieczność uciekania się do tak drastycznych środków. Niewiele jednak da się zmienić, jeśli dopiero wtedy bierze się dzieci w ryzy, kiedy . przedtem się dopuściło do ich samowoli. Można jednak niekiedy, zwła-s/.cza jeśli są ambitne, nawet przy większych wykroczeniach zaniechać bicia i kazać im za karę na przykład chodzić boso, kazać głodnym siedzieć przy stole i nie dać im nic do jedzenia, albo dotknąć w jakieś szczególnie czułe miejsce (J.G. Kriiger, Gedanken von der Erziehung der Kinder, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 170 i n.). Tu wszystko jest wyłożone całkiem jasno. W nowszych podręcznikach wychowania władcze aspiracje wychowawców są znacz- 36 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych nie lepiej zamaskowane. Z biegiem lat powstał obszerny zesta\> argumentów przemawiających za koniecznością bicia dzieci dla, ich dobra. Tu jednak mówi się otwarcie o „wyrywaniu władzy'", o „wiernych poddanych", i w ten sposób ujawnia się smutna prawda, która obowiązuje aż do dzisiaj. Gdyż podstawowa przyczyng bicia wciąż pozostaje ta sama: rodzice walczą o zdobycie poczucia siły wobec własnych dzieci, poczucia, którego ich pozbawili właśni rodzice. Stan zagrożenia pierwszych lat życia, swego położenia, którego już nie mogą pamiętać (por. Sulzer), przeżywają po raz pierwszy przy własnych dzieciach, i wtedy dopiero, wobec słabszych, bronią się przed nim często całkiem zażarcie. Uzasadnieniu ich postępowania służą niezliczone rozumowe argumenty. Chociaż rodzice znęcają się nad dziećmi zawsze ze względu na swoje własne potrzeby, zrodzone z ich wewnętrznych trudności, to jednak w naszym społeczeństwie uchodzi za rzecz pewną i oczywistą, że ma to służyć dobru dziecka. Już sama skwapliwość do popierania takiej argumentacji wskazuje na jej podwójne dno. Chociaż te twierdzenia stoją w sprzeczności z wszelkim doświadczeniem psychologicznym, przekazuje się je z pokolenia na pokolenie. Musi to mieć głęboko zakorzenione w ludziach emocjonalne przyczyny. Nikt by nie mógł na przykład, nie narażając się na śmieszność, głosić tez stojących w sprzeczności z prawdami fizyki (na przykład, że to zdrowo dla dziecka chodzić zimą w kąpielowych majteczkach, a w lecie w futrzanym płaszczyku). Ale jest rzeczą zupełnie zwykłą, że się mówi o konieczności bicia, poniżania dzieci i komenderowania nimi, używając przy tym starannie dobranych słówek, jak „pielęgnacja", „wychowanie" i „nakłanianie do dobra". W dalszych urywkach z Czarnej pedagogiki można będzie zauważyć, jak z tych poglądów korzysta wychowawca, by zaspokoić swoje najtajniejsze, najbardziej skryte potrzeby. Tym właśnie daje się wyjaśnić opór przed uznaniem i przyswojeniem sobie niezaprzeczalnych zdobyczy wiedzy ostatnich dziesiątków lat o rozwoju psychiki dziecka. Jest wiele dobrych książek, które mówią o szkodliwości i okrucieństwie starego wychowania (np. B.E. von Braunmuhł, L. de Mau-se, K. Rutschky, M. Schatzman, K. Zimmer). Dlaczego zatem wiedza „Czarna pedagogika" 37 h sprawach w tak małym stopniu potrafiła zmienić powszechnie i\y.\w. opinie? Dawniej próbowałam wynajdować wiele indywidu-. di przyczyn złego traktowania dzieci, teraz jednak myślę, że •zy tu wskazać na jedno powszechnie występujące zjawisko, któ-możt! to wyjaśnić: jest to utajone i bezkarne jak żadne inne na-:ycic władzy dorosłego wobec dziecka. Ujawnienie tego niemal vHir.ochnie działającego mechanizmu wygląda pozornie na prze-ikc naszym interesom (któż by łatwo zrezygnował z możliwości iliłzionia ujścia dla nagromadzonych emocji i z usprawiedliwień utrzymania czystego sumienia?), ale jest niezbędnie konieczne iitcresie następnych pokoleń. Gdyż im łatwiej będzie można dzię-/.(łobyczom techniki za pomocą jednego naciśnięcia guzika wy-i ilnwać tysiące ludzi, tym ważniejsze się staje, by doszła do po-I mej świadomości cała prawda o tym, jak może się zrodzić icnie zagłady milionów ludzi. Bicie jest tylko jednym ze spo-maltretowania, jest ono zawsze poniżające, gdyż dziecku nie się przed nim bronić i w dodatku winno za nie czuć wdzię-i szacunek do rodziców. Ale obtfk kary chłosty istnieje cały ¦' wachlarz wymyślnych środków stosowanych „dla dobra dzie-których ono nie potrafi rozpoznać i które właśnie dlatego często iłują niszczycielsko na całe jego późniejsze życie. Jak na przy-eagujemy jako dorośli, kiedy próbujemy zrozumieć uczucia ka, które w następujący sposób wychowywał P. Villaume: • li'śli przyłapie się dziecko na gorącym uczynku, nietrudno je zmusić ilu przyznania się do winy. Całkiem łatwo by było mu powiedzieć: Ten i "w widział, że zrobiłeś to czy tamto. Wolę jednak wybrać okrężną ilrogę, a jest ich wiele. Spytałem chłopaka, dlaczego tak źle wygląda. Przyznał się, że to i owo go boli, że to i owo mu dolega, co mu opisałem własnymi słowami. Ciągnę dalej: „Widzisz moje dziecko, że znam twoje dolegliwości, nawet ci je wymieniłem. Widzisz więc, że wiem wszystko o twojej sytuacji. Wiem leszcze więcej: wiem, co będziesz musiał znieść w przyszłości, posłuchaj tylko: twarz ci się pomarszczy, skóra zbrunatnieje, będą ci drżeć i(;ce, pokryją cię krosty, oczy zmętnieją, pamięć ci osłabnie, rozum stępieje. Utracisz całą radość życia, sen i apetyt" — itd. 38 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych Trudno by znaleźć dziecko, które się tym nie przerazi. Ciągnę dalej „A teraz powiem ci coś jeszcze; tylko dobrze uważaj! Czy wiesz skąd się biorą te twoje dolegliwości? Ty możesz nie wiedzieć, ale j wiem. Sam jesteś temu winien! Powiem ci, co robisz ukradkiem..." Dziecko musiałoby być niezwykle zatwardziałe, gdyby nie wybu chło na to łzami. Inną drogę do prawdy zapożyczyłem z książki Pddagogishce Un-terhandlungen [Pedagogiczne rozmówki]. Wołam do siebie Henryka. Ja: Posłuchaj, Henryku, zastanawiałem się nad twoim napadem (Henryk miał kilka ataków padaczki). Tak sobie rozmyślałem, jaka by mogła być tego przyczyna, ale nie mogę nic odgadnąć. Zastanów się tylko. Może ty wiesz? Henryk: Nie, nie wiem. (Nie mógł nic wiedzieć, bo dziecko w takim wypadku nie zdaje sobie sprawy z tego, co się z nim dzieje. Ale miał to być tylko wstęp do dalszego ciągu.) Ja: To dziwne! Może się nieco zgrzałeś i za szybko coś zimnego wypiłeś? Henryk: Nie. Pan przecież wie, że nie wychodziłem od dłuższego czasu, od kiedy pan ostatnio wziął mnie ze sobą. Ja: Nie mogę tego pojąć. Znam wprawdzie podobną historię o pewnym chłopcu mniej więcej dwunastoletnim (w wieku Henryka), bardzo smutną, bo ten chłopiec umarł. (Wychowawca przedstawia tu samego Henryka, tylko pod zmienionym imieniem, i straszy go.) Doznał podobnego ataku jak ty i powiedział potem, że to było, jakby go kto mocno łaskotał. Henryk: O Boże! Ale ja przecież nie umrę! Za mną było tak samo! Ja: A to łaskotanie aż mu zapierało dech w piersiach. Henryk: Mnie także. Czy pan nie widział? (Jasno stąd wynika, że biedny dzieciak istotnie nie wiedział, jaka była przyczyna jego ataku.) Ja: A potem zaczął się gwałtownie śmiać. Henryk: Ja nie. Boję się, że nie wiem, skąd mi się to wzięło. (Ten śmiech wychowawca tylko sobie wymyślił, może aby ukryć swoje zamiary. Wydaje mi się, że byłoby lepiej, żeby trzymał się prawdy.) Ja: Trwało to przez dobrą chwilę, aż ogarnął go tak niepowstrzymany gwałtowny śmiech, że się udusił i umarł. (To wszystko opowiadałem z całkowitą obojętnością, nie zważając na jego odpowiedzi; próbowałem wszystko, aż do wyrazu twarzy i gestów tak zaaranżować, by to wyglądało na przyjacielską pogawędkę.) „Czarna pedagogika" 39 I lenryk: Umarł ze śmiechu! Czy można umrzeć ze śmiechu? .la: Oczywiście, przecież słyszysz. Czy nigdy tak się nie śmiałeś, /.<• :iż coś ci się zaciskało w piersiach i płynęły łzy z oczu? Henryk: Tak, znam to. .)a: To wyobraź sobie, że to tak cię chwyci na bardzo długo, czy mógłbyś to wytrzymać? Mógłbyś przestać się śmiać, gdyby to, co cię tak rozbawiło, przestało na ciebie działać. Ale tego biednego chłopca nic nie rozśmieszyło, był to nerwowy śmiech spowodowany uczuciem lunkotania, na które nie umiał zaradzić. A że ono wciąż trwało, więc t mi dalej się śmiał, co spowodowało jego śmierć. I [enryk: Biedny chłopak! Jak miał na imię? •la: Henryk. 1 lenryk: Henryk! (spojrzał na mnie przerażony) •la: (obojętnym tonem): Tak. Był synem kupca z Lipska. Henryk: Ale skąd to się wzięło? (Właśnie to pytanie chciałem usły-H/.rć. Dotąd przechadzałem się po pokoju, teraz stanąłem przed nim, i Hpojrzałem mu prosto w oczy, by go dokładnie obserwować.) A jak ty myślisz? Henryk: Nie wiem. •la: Powiem ci, jaka była tego przyczyna. (Dalej mówiłem wolno i dobitnie.) Chłopiec ten widział kogoś, jak drażni najwrażliwsze nerwy swojego ciała i wykonuje przy tym przedziwne ruchy. Nie wiedząc, ze sobie tym szkodzi, zaczął go naśladować. Tak mu się to podobało, w w końcu tym postępowaniem tak rozdrażnił swoje nerwy, że wre-H/cie osłabły i spowodowały jego śmierć. (Henryk, wyraźnie zakłopo-l;my, rumienił się coraz mocniej.) Co ci jest, Henryku? Henryk: Och, nic! Ja: Czy czujesz, że znów możesz mieć ten atak? Henryk: Ależ nie! Pozwoli mi pan odejść? Ja: Dlaczego, Henryku? Niemiło ci ze mną? Henryk: Miło. Ale... Ja: No co? Henryk: Och, nic! Ja: Słuchaj, Henryk, jestem twoim przyjacielem, wiesz o tym. Bądź /.<> mną szczery. Dlaczego tak się zaczerwieniłeś i tak się zaniepokoiłeś przy tej opowieści o biednym chłopcu, który w tak nieszczęsny sposób skrócił sobie życie? Henryk: Zaczerwieniłem się? Nie wiem. Bardzo mi go żal. Ja: I to wszystko? Nie, Henryku, musi być jakaś inna przyczyna, 40 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych mogę to wyczytać z twojej twarzy. Niepokoisz się? Powiedz prawdę,! Henryku. Tylko dzięki prawdomówności możesz stać się miły Bogu, naszemu dobremu Ojcu, i wszystkim ludziom. Henryk: O Boże! (Zaczyna głośno płakać i jest przy tym tak żałosny, że mnie także pojawiają się łzy w oczach; spostrzega to, chwyta moją rękę i gorąco całuje.) Ja: No, Henryku, czemu płaczesz? Henryk: O Boże! Ja: Mam ci oszczędzić wyznania? Robiłeś to samo, co tamten nieszczęsny chłopiec? Prawda? Henryk: O Boże, tak! Tę metodę należałoby może stosować, jeśli się ma do czynienia z dziećmi o słabym, miękkim charakterze. Ta pierwsza jest dla nich zbyt ostra, bo bezpośrednio atakuje dziecko. (P. Villaume, 1787, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 19 i n.). Na taką zakłamaną manipulację dziecko postawione w podobnej sytuacji nie może odpowiedzieć gniewem czy oburzeniem, bo po prostu jej nie dostrzega. Mogą się w nim zrodzić tylko uczucia lęku, wstydu, niepewności i bezradności, które natychmiast zostaną zapomniane, jeśli tylko dziecko znajdzie sobie jakąś własną ofiarę. Villaume, tak jak i inni wychowawcy, dba o to, by jego metody pozostały niezauważalne. Należy więc pilnie baczyć na dziecko, ale tak, by ono tego nie zauważyło, bo stanie się skryte, nieufne i nieprzystępne. I tak zresztą ze wstydu ukrywa takie postępowanie, więc sprawa sama w sobie nie jest łatwa. Kiedy się stale (ale wciąż niepostrzeżenie) śledzi dziecko, a zwłaszcza w ustronnych miejscach, może się zdarzyć, że się je przyłapie na gorącym uczynku. Poślijcie dzieci nieco wcześniej do łóżka, a kiedy już zapadną w pierwszy sen, ostrożnie uchylcie kołdrę, by zobaczyć, gdzie trzymają ręce i czy nie ma jakichś śladów występku. To samo zróbcie ranem, oim się obudzą. Dzieci, zwłaszcza kiedy mają poczucie czy podejrzenia, że ich zachowanie jest nieprzyzwoite, stronią od dorosłych i ukrywają się przed nimi. Dlatego polecałbym, by zlecić ich śledzenie jakiemuś ich towa- „Czarna pedagogika" 41 'yszowi, a jeśli chodzi o dziewczynki, jakiejś młodocianej przyjaciółce ¦ Ibo wiernej służącej. Rozumie się samo przez się, że taki obserwator musi być już w ten cały sekret wtajemniczony albo być w takim wieku I mieć takie doświadczenie, że mu wprowadzenie w sedno sprawy nie HHH/.kodzi. Ktoś taki będzie pod pozorem przyjaźni (a będzie to istotnie ', przyjacielska usługa) wszystko obserwował. Zalecałbym także, jeśliby można być całkiem pewnym takiego obserwatora i zachodziła istotna potrzeba takiego pilnowania, by spał on w jednym łóżku z dzieckiem. > W łóżku łatwo znika wstyd i nieufność. Nie trzeba będzie przynajmniej długo czekać, by dziecko się zdradziło słowem lub czynem (P. Vil-Imime, 1787, cyt. w: K. Rutschky, op. cit. s. 316 i in.). 1 Świadome stosowanie upokorzeń, zaspokajające potrzeby wy-'wawcy odbiera dziecku pewność siebie, czyni je nieśmiałym i,rytym, a jednak takie postępowanie uchodzi za dobroczynne. Nit! ma co nawet wspominać o tym, że sami wychowawcy nierzadko niezrozumiałym wychwalaniem zalet sw.ggo wychowanka budzą w nim zarozumialstwo i przyczyniają się do umacniania tej wady, gdyż sami .i tylko dużymi dziećmi i zarozumialcami [...] Chodzi teraz o to, by i i. to zarozumialstwo zniszczyć. Jest to bezsprzecznie wada, której 1 li się w porę nie zwalczy, umacnia się i w połączeniu z innymi przejawami samouwielbienia może stanowić poważne zagrożenie dla moralnego życia, nie mówiąc już o tym, że takie zarozumialstwo przerodzone w pychę musi być uciążliwe dla innych i wydawać się niekiedy śmieszne. Poza tym ta wada znacznie ogranicza skuteczność wychowania, taki zarozumialec uważa bowiem, że już posiadł owo dobro, którego się naucza i którego wymaga, albo przynajmniej sądzi on, że łatwo mu przyjdzie je osiągnąć. Ostrzeżenia będą dla niego przesadnym zastraszaniem, słowa nagany oznaką zgryźliwości. Może tu pomoc jedynie upokarzanie. Ale jak je spowodować? Przede wszystkim i iii; za pomocą wielu słów. To nie słowami umacnia się i rozwija moralność czy zwalcza nieobyczajność; mogą one posłużyć jedynie jako czynnik towarzyszący głębiej sięgającym poczynaniom. Rozwlekłe pouczenia czy długie reprymendy, cierpkie uwagi czy gorzkie kpiny bynajmniej nie prowadzą do celu, gdyż te pierwsze nudzą i puszcza się je mimo uszu, te drugie rodzą gorycz i powodują zamknięcie się w solne. Najlepiej zawsze uczy samo życie. Trzeba więc wprowadzić zaro- 42 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych zumialca w takie sytuacje, kiedy bez żadnego słowa ze strony wycho wawcy będzie musiał zdać sobie sprawę z własnych braków. Takiego kogoś zbyt zadufanego we własne umiejętności należy postawić przed zadaniami znacznie przekraczającymi jego siły i spokojnie patrzeć, jak próbuje zbyt wysokich lotów, nie pozwalając mu przy tym na połowiczne czy powierzchowne wykonanie zamierzonej czynności. Te mu, który chełpi się swoją pilnością, jeśli tylko się w czym opuści n , lekcjach, surowo, ale krótko wypomnieć trzeba jego zaniedbanie i zwrócić uwagę na błędy ortograficzne czy gramatyczne w wypracowaniu. Należy przy tym baczyć, by uczeń nie zauważył, że robi się to w szcze-; gólnym zamiarze. Nie mniej skuteczne będzie, jeśli wychowawca zapozna swego podopiecznego z postaciami wielkich, wybitnych ludzi. Trzeba takiemu zdolnemu chłopcu przedstawić ludzi albo z jego własnego otoczenia, albo znanych z dziejów, którzy odznaczali się znakomitym talentem i dzięki niemu dokonali czegoś godnego podziwu, albo tych, którzy choć nie obdarzeni szczególnymi przymiotami ducha, dzięki ciężkiej, wytrwałej pracy wynieśli się wysoko ponad utalentowanych lekkodu-chów; naturalnie nie trzeba tu czynić żadnych odniesień do wychowanka, który już sam powinien w głębi ducha przeprowadzić odpowiednie porównania. Wreszcie celowe może się okazać, by przy okazji okolicznościowych komentarzy do pewnych zdarzeń wskazywać na nietrwałość i ulotność czysto zewnętrznych dóbr. Widok młodzieńczych zwłok czy wiadomość o upadku domu handlowego lepiej uczy pokory niż często powtarzane przestrogi i upomnienia (K.G. Hergang, red. Pddagogische Realenzyklopddie, 1851, cyt. w: K. Rutschky, op. cit, s. 412). Okrucieństwo takich poczynań, najłatwiej ukryć pod maską przyj acielskości: Kiedyś spytałem pewnego nauczyciela, jak on to robi, że jego uczniowie słuchają go bez bicia. Odpowiedział mi: Staram się całym moim postępowaniem ich przekonać, że mam na względzie ich dobro, i pokazuję im na przykładach wziętych z życia, że kiedy mnie nie słuchają, szkodzą sobie samym. Następnie czynię rodzaj nagrody z tego, że wyróżniam na lekcjach tego najgrzeczniejszego, najbardziej posłusznego, najpilniejszego: najczęściej go pytam, pozwalam mu głośno od- „Czarna pedagogika" 43 ¦.ytać swoje wypracowanie, kiedy trzeba coś napisać na tablicy, jemu i zlecam. W ten sposób budzę gorliwość w dzieciach, bo każde chce i; wyróżnić, każde chce być faworyzowane. A kiedy czasem kto sobie imtuży na karę, wtedy sadzam go w ostatniej ławce, nie przepytuję ,¦0, nie wzywam do głośnego czytania, zachowuję się tak, jakby go ¦¦¦/ otfóle nie było. Jest to dla dzieci zwykle tak dotkliwe, że ukarane v trn sposób płaczą gorzkimi łzami. A jeśli czasem znajdzie się takie, li i którego nie można trafić za pomocą tak łagodnych środków, oczywiście spuszczam mu lanie, ale robię do niego tak długie przygoto-a, że stają się one dla niego dotkliwsze niż sama kara. Nie biję itychmiast potem, kiedy zasłużył sobie na karę, tylko odsuwam manie wyroku na następny albo na trzeci dzień. Ma to dwie dobre ny: po pierwsze, mogę w tym czasie ochłonąć z gniewu i spokojnie i użyć, jak mądrze postąpić w tej sprawie, a po drugie, mały deli-it przeżywa dziesięciokrotnie mocniej swoją karę nie tyle na włas-grzbiecie, ile musząc wciąż o niej myśleć. Kiedy przychodzi dzień kary, po rannej modlitwie wygłaszam do ci rzewne przemówienie. Zapewniam je, że jest to dla mnie bardzo I ny dzień, gdyż z powodu nieposłuszeństwa jednego z moich dro-uczniów jestem zmuszony go wychłostać. Płynie wówczas wiele nie tylko z oczu tego, który ma dostać w skórę, ale i wszystkich kolegów. Po zakończeniu tego przemówienia każę dzieciom usiąść i /.ynam lekcję. Dopiero po wszystkich lekcjach każę wystąpić ma-u winowajcy na środek klasy, powiadamiam go o wyroku i pytam, wie, czym sobie na niego zasłużył. Jeśli odpowiednio na to odpo-, wymierzam mu chłostę w obecności wszystkich uczniów, po czym i acam się do widzów i mówię, że z głębi serca pragnę, by to się .-i larzyło ostatni raz, że byłem zmuszony wychłostać dziecko (C.G. Salz-.ii.in, 1796, cyt. w: K. Rutschky. op. cit, s. 392 i in.). \ potem pozostaje w pamięci dziecka — jako sposób na prze-ii: — jedynie życzliwość dorosłego, której towarzyszy całko-iległość „małego winowajcy" i utrata zdolności do spontani- il UCZUĆ. I inbrze się dzieje, jeśli rodzice i nauczyciele mądrym wychowaniem iluprowadzają do tego, że ich rada ma taką samą moc jak rozkaz, że r/.adko muszą się uciekać do wymierzania kar, a nawet w tych nieli- 44 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych „Czarna pedagogika" 45 cznych przypadkach, kiedy ją stosują, za najwyższy jej wymiar uważa się pozbawienie winowajcy jakiejś przyjemności, nakaz, by nie pokazywał się im na oczy, bądź opowiedzenie o jego nieposłuszeństwie komuś, na kim dziecku szczególnie zależy. Ale tak szczęśliwi są tylko nieliczni rodzice. Większość z nich musi się uciekać do ostrzejszych. sposobów. Ale jeśli chcą osiągnąć prawdziwe posłuszeństwo dzieci,j muszą przy wymierzaniu chłosty zarówno w wyrazie twarzy, jak w słowach okazać surowość, ale bez zaciętości czy wrogości. Należy zachować się spokojnie i poważnie zapowiedzieć karę, wykonać ją i nic nie mówić, póki cała sprawa się nie zakończy, a ukarany młody winowajca znów będzie zdolny rozumieć nowe polecenia i rozkazy. [...] Ponieważ po ukończeniu chłosty ból trwa jeszcze przez jakiś czas, byłoby nienaturalne zakazać płaczu i jęków. Gdyby jednak ukarany uciążliwymi dla otoczenia odgłosami chciał brać odwet za swój ból, pierwsze, co trzeba zrobić, to nakazać mu wykonanie jakichś drobnych czynności, by przerwał swoje lamenty. Jeśli to nie pomoże, należy zabronić płaczu, a za złamanie tego zakazu znów ukarać, aż wreszcie po nowej chłoście przestanie płakać (J. B. Basedow, Methodenbuch fur Vdter und Miitter der Familien und Volker, 1773, cyt. w: K. Ru-tschky, op. cit., s. 391). Tak naturalną reakcję na ból, jaką jest płacz, należy stłumić nowym biciem. Do tłumienia uczuć służą rozmaite sposoby: Zobaczmy teraz, jak odpowiednie ćwiczenia mogą doprowadzić do całkowitego stłumienia afektów. Kto zna siłę głęboko zakorzenionego nawyku, ten wie, ile trzeba upartego wysiłku, by go przezwyciężyć. A uczucia należy traktować właśnie jako takie zakorzenione nawyki. Im bardziej cierpliwe i wytrwałe jest usposobienie wychowanka, tym bardziej będzie się przykładał w poszczególnych przypadkach do przezwyciężenia jakiejś skłonności czy złego nawyku. A zatem wszystkie ćwiczenia, które uczą dzieci panowania nad sobą, cierpliwości i wytrwałości, służą tłumieniu skłonności. Przeto wszelkie ćwiczenia tego rodzaju zasługują przy wychowywaniu na szczególną uwagę i powinno się przykładać do nich największą wagę, chociaż powszechnie się je zaniedbuje. Ćwiczeń takich jest wiele i można je przeprowadzać w taki sposób, że dzieci chętnie je będą wykonywały, jeśli się tylko potrafi właściwie iniiii porozmawiać i wybierze do tego chwilę, kiedy są w dobrym «>bieniu. Jednym z takich ćwiczeń jest na przykład milczenie, się dziecka: Czy potrafisz milczeć przez parę godzin, nie mówiąc Iowa? Bawi je wypróbowywanie tego zadania, aż raz wreszcie ",• wytrzyma. Nie omieszkajcie mu potem nadmienić, że takie za-wanie nad sobą to prawdziwe osiągnięcie. Powtarzajcie od czasu asu to ćwiczenie, to przedłużając okres milczenia, to prowokując ko, by się odezwało, dając znak, że coś mu dolega. Stosujcie te '.onia potąd, aż uznacie, że dziecko już nabrało umiejętności w tej Izinie. Potem powierzcie mu jakąś tajemnicę i sprawdźcie, czy if] także o niej milczeć. Skoro już potrafi powściągnąć swój język, ko jest zdolne i do innych rzeczy, a duma, jaką czuje z tego idu, zachęca je do podjęcia nowych prób. Taką próbą jest po-zymanie się od czegoś, co się lubi. Dzieci szczególnie lubią przy-iości zmysłowe. Trzeba czasem spróbować, czy i w tej sprawie ;ifią się przezwyciężyć. Dajcie im smakowite owoce, a kiedy się lo nich zabierają, wystawcie je na taką próbę: Czy potrafiłbyś się móc i odłożyć te owoce na jutro? Potrafiłbyś je oddać komu inne-Fostępujcie tak, jak was wyżej nauczyłem w sprawie milczenia. ¦ci lubią ruch. Nie mogą spokojnie usiedzieć. Uczcie je panować sobą także i w tej sprawie. Wystawcie także na próbę ich ciała lanicach, na jakie pozwalają względy zdrowotne: niech się uczą ¦¦iić głód, pragnienie, upał i mrozy, niech zaznają ciężkiej pracy. to wszystko ma się dziać z chętną zgodą dzieci; do takich ćwiczeń można przymuszać, bo nie będzie z nich wtedy żadnych korzyści, ¦rwniam was, że dzięki takim ćwiczeniom dzieci staną się dziel-sze, wytrwalsze i cierpliwsze, a potem tym bardziej gorliwie same !;( dążyły do wyplenienie swoich złych skłonności. 1'rzedstawię tu przypadek, kiedy dziecko bezmyślnie paple, tak że sto się odzywa bez żadnego powodu. Nawyk ten możemy przezwy-> ny.yć dzięki następującemu ćwiczeniu: Przedstawcie chłopcu dokładnie tę jego wadę, a następnie powiedzcie: A teraz sprawdzimy, czy potrafisz zaprzestać tego bezmyślnego gadania. Będę liczył, ile razy oilczwiesz się dzisiaj bez zastanowienia. Potem zwraca się staranną uwagę na wszystkie jego wypowiedzi, a kiedy mówi coś niepotrzebnego, wskazuje mu się wyraźnie, że zgrzeszył, i zauważa, ile razy mu su; to w ciągu dnia przydarzyło. Nazajutrz mówi się dziecku: Wczoraj tyle rzeczy powiedziałeś niepotrzebnie, zobaczymy, ile razy dzisiaj tym zgrzeszysz. I tak trzeba postępować dalej. Jeśli dziecko ma choć 46 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych trochę ambicji i dobrej woli, na pewno pozbędzie się stopniowo tej wady. Obok tych ćwiczeń służących ogólnie wzmocnieniu charakteru dzie-cka, stosować należy także ćwiczenia szczególne, służące już bezpo-średnio opanowaniu uczuć. Nie trzeba ich jednak stosować przedtem nim się nie użyło wyżej wspomnianych metod. Ponieważ muszę niec( zwinąć żagle, by zbytnio się nie rozwodzić, niech tu posłuży za wzói jeden jedyny przykład: załóżmy, że dziecko jest mściwe, a poprzedni! nasze zabiegi wskórały tyle, że jest skłonne stłumić w sobie to na miętne uczucie. Jeśli nam to przyrzeka, wystawcie je na taką próbę Zapowiedzcie mu, że chcecie sprawdzić rzetelność jego zamiaru, i napomnijcie wychowanka, by się dobrze miał na baczności, kiedy kto go zaczepi. Potem namówcie potajemnie kogo, by niepostrzeżenie wyrządził mu jaką krzywdę. Jeśli uda mu się opanować, trzeba go pochwali* i pozwolić się mu jak najbardziej cieszyć tym zwycięstwem nad samym sobą. Należy potem powtórzyć podobną próbę. Jeśli tym razer jej nie sprosta, trzeba go łagodnie ukarać i napomnieć, by się innyn razem lepiej zachował. Nie trzeba jednak być wobec niego zbyt suroH wym. Tam gdzie jest więcej dzieci, te, które wytrzymały taką próbęj trzeba stawiać innym jako wzór do naśladowania. Przy takich ćwiczeniach jednak w miarę możności należy dziecior pomagać. Trzeba im mówić, jak mają zważać na swoje postępowanie. Trzeba też w miarę możności uprzyjemniać im takie próby, by się nie zniechęciły trudnościami. Można zauważyć, że do takich ćwiczeń konieczna jest chęć ze strony dzieci, bo inaczej okażą się całkiem bezowocne. Tyle miałem do powiedzenia o ćwiczeniach (J. Sulzer, 1748, j cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 162 i n.). Skutki tego zwalczania uczuć są dlatego tak zgubne, że zaczyna się nad tym pracować już w niemowlęcym wieku, to znaczy nim w dziecku mogło się rozwinąć własne ja. Następna zasada, mająca bardzo ważne konsekwencje, jest taka: tylko wtedy spełniać nawet najbardziej uzasadnione żądania dziecka, jeśli zachowuje się miło, a przynajmniej spokojnie, nigdy zaś, gdy domaga się czegoś krzykiem czy wymachiwaniem rękami. Najpierw ma się ' zachować spokojnie, nawet gdyby na przykład jego zachowanie było uzasadnione potrzebą otrzymania o zwykłej porze posiłku, który się opóźnia — a dopiero wtedy, po odczekaniu chwili, można tę potrzebę „Czarna pedagogika" 47 ikoić. Ta krótka przerwa jest konieczna, aby dziecko nie nabrało niejszych podejrzeń, że krzykiem lub niesfornym zachowaniem coś wymusić na otoczeniu. Przeciwnie, dziecko bardzo szybko się uluje, że tylko odmiennym zachowaniem, tylko samoopanowa-i.' ni (choć jeszcze nieświadomym) może coś osiągnąć. Niewiarygodnie t|rbk() tworzą się w nim dobre nawyki (równie szybko jednak tworzą I i złe). Osiąga się przy tym bardzo wiele, gdyż następstwa tych brych podwalin sięgają wielorako i nieskończenie daleko w przyjść. Wyraźnie jednak z tego wynika, że nie można wprowadzić w ży-I tych i podobnych zasad, które należy uważać za najważniejsze przy chowywaniu, jeśli powierza się dzieci w tym wieku służącym, które jdko w tych sprawach mają dosyć zdrowego rozsądku. Dzięki nabyciu tego wyżej wspomnianego nawyku dziecko już osią-laczny sukces w opanowaniu sztuki czekania i jest przygotowane niej, jeszcze ważniejszej w skutkach sztuki wyrzeczenia. Na tle '/.szego można uznać za sprawę niemal oczywistą, że każde nie-nlone żądanie — czy to korzystne dla dziecka, czy też nie — się spotkać z bezwzględną odmową, podtrzymywaną z żelazną rkwencją. Ale sama odmowa to nie wszystko, należy przy tym vć, by dziecko taką odmowę przyjmowało spokojnie, a w razie 'oby naganą czy groźbą poty je do tego przyuczać, aż stanie się i;o nawykiem. Tylko nie wolno robić żadnych wyjątków, a pójdzie lwiej i szybciej niż się powszechnie uważa. Każdy wyjątek pod-i oczywiście zasadę i utrudnia nabycie nawyku na dłuższy czas. i miast każde dozwolone pragnienie dziecka niech się spotka z peł-zułości gotowością jego spełnienia. W ten tylko sposób ułatwia się dziecku zdobycie zbawiennego dla ii samego i niezbędnego w życiu przyzwyczajenia do subordynacji, i anowania nad swoimi zachciankami, do samodzielnego odróżnia-<:o jest dozwolone, co zaś niedozwolone, przy czym nie powinno ię trwożliwie usuwać sprzed oczu wszystkiego, co mogłoby rodzić iozwolone pragnienia. Zawczasu założyć należy fundamenty ko-znej do tego siły duchowej, a wzmacniać je można, jak każdą inną jedynie przez ćwiczenia. Kiedy się je zaczyna zbyt późno, znacz-I rudniej osiąga się sukces, a w nienawykłym do tego dziecinnym nakterze rodzi się z tego gorycz. Bardzo dobrym, stosownym do tego wieku ćwiczeniem umiejętno-wyrzeczenia jest takie, że stwarza się często dziecku okazję, by i; nauczyło siedzieć przy wspólnym stole z domownikami, którzy 48 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych jedzą i piją, i nie domagać się tego samego dla siebie (D.G.M. Schre< ber, 1858, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 354 i n.). A zatem dziecko winno się uczyć od samych początków „zapierać się samo siebie" i możliwie jak najwcześniej niszczyć w sobi^ wszystko, co „nie jest miłe Bogu". „Czarna pedagogika" 49 I Prawdziwa miłość wywodzi się z serca Boga, źródła i prawzoru wszel kiego ojcowstwa (List do Efezjan 3, 15), jest odtworzeniem miłoś-Zbawiciela i rodzi ją w ludziach, odżywia i utrzymuje duch Chrystusa. Ta z góry płynąca miłość oczyszcza, uświęca i umacnia naturalną miłość rodzicielską. Owa uświęcona miłość ma przed sobą przede wszyst kim wytyczony cel, by zapewnić dziecku pomyślny rozwój osobowości czuwać nad jego życiem duchowym, nad wyzwoleniem go od poku czysto zmysłowych, nad jego uniezależnieniem od otaczającego świa ta. Dlatego od samych początków życia dziecka zważa na to, by samd się nauczyło sobie odmawiać i panować nad sobą, by nie szło ślepa za głosem zmysłowych popędów, ale postępowało zgodnie z wyższą wolą i nakazem ducha. Owa uświęcona miłość może być dlatego za równo surowa, jak i łagodna, zarówno zabraniać, jak i przyzwalać, wszystko we właściwym czasie, może się spełniać w dobroczynnym zadawaniu bólu, może nakładać ciężkie wyrzeczenia, jak lekarz, który przepisuje także i gorzkie lekarstwa, jak chirurg, który wprawdzie wie, że cięcie jego skalpela boli, ale jednak tnie dla ratowania życia. «Chłoszczesz go (chłopca) rózgą, ale ratujesz jego duszę od piekła». Nie jest to jednak bynajmniej surowość stoicka, sztywno trzymająca] się własnych zasad, która jest pełna samozadowolenia i która raczej złoży w ofierze wychowanka, niż miałaby odstąpić od swoich pryncypialnych założeń. Nie, ona pozwala, by na każdym kroku, przy całej waszej surowości, jak słońce przez chmury przeświecała wasza serdeczna życzliwość, miłosierdzie, wasza pełna nadziei cierpliwość. Jest wolna od wszelkiej zaciekłości i zawsze wie, co robi i dlaczego to robi (K.A. Schmid, red. Enzyklopddie des gesamten Erziehungs — und Unterrichtswesens, 1887, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 25 i n.). Ponieważ się uważa, że dobrze wiadomo, jakie uczucia są dla dziecka (a także dla dorosłego) dobre i cenne, a jakie nie, zwalcza się więc tak zwaną „porywczość" swoiste źródło siły: przejawów charakteru, które przekraczają granice normalności Uży porywczość dzieci, cecha, która przejawia się w różny sposób, ,Wyczaj jednak zaczyna się od tego, że jeśli się natychmiast nie Jliu wyrażonego żądania, dochodzi do gwałtownego uruchomienia śni, któremu w mniejszym lub większym stopniu towarzyszą inne lwy. Dzieciom, które dopiero się nauczyły wymawiać pierwsze sło-i które obracają całą swoją zręczność na chwytanie przedmiotów [cych w ich zasięgu, wystarcza, jeśli są skłonne do porywczości, by ¦{jego przedmiotu nie dosięgły lub mu się go odbierze, by wybuchały Ikim wrzaskiem lub zaczęły wykonywać niepowstrzymane ruchy, [całkiem naturalny sposób rozwija się w nich złośliwość, właściwość Irukteru, która na tym polega, że ludzkie uczucie przestaje podleli powszechnej zasadzie przeżywania bólu i przyjemności, ale ulega kiemu zwyrodnieniu, że nie tylko traci zdolność do współczucia, ale i"ęcz znajduje przyjemność w przykrości i bólu innych. Gdy się za-Kryczaj spełnia życzenia dziecka, jego wciąż wzrastające uczucie nie-dowolenia z powodu każdej odmowy, przeradza się wreszcie w mści->ść, czyli w uczucie zadowolenia, kiedy się wie, że inni też doznają ndobnej przykrości czy bólu. Im częściej udaje się zadowolić owo i u^nienie zemsty, tym silniej staje się potrzebą dziecka, by w każdej ¦ /.czynnej chwili wprowadzać ją w czyn. W tym stadium dziecko swojej porywczości dąży do tego, by wyrządzać innym wszelkie mowo przykrości, wszelkie możliwe zniewagi po to, by wzbudzić w so- ¦ r uczucie, które może pomóc w złagodzeniu bólu z powodu nie speł-niiych życzeń. Logicznym następstwem złośliwości są dalsze wady; strachu przed karą rodzi się kłamstwo, podstępność, oszukaństwa wystarczy nieco się w nich wprawić, by stały się drugą naturą, icprzeparty pociąg do wyczyniania złośliwości rozrasta się stopnio-ii, podobnie jak pociąg do kradzieży, kleptomania. Pobocznym, mniej ¦ dnak wartym uwagi skutkiem tych pierwotnych wad staje się umac-i;mie uporu. [...] Matki, którym zazwyczaj się powierza wychowywa- ¦ ic dzieci, bardzo rzadko umieją się skutecznie przeciwstawić ich uiywczości [...] Tak jak przy wszystkich ciężkich chorobach, taki przy adzie porywczości należy zadbać przede wszystkim o profilaktykę, zapobieżenie złu. Osiągnąć ten cel można najłatwiej, opierając wy- howanie na niewzruszonej zasadzie: trzymać możliwie jak najdalej id dziecka wszystko to, co może pobudzić jakiekolwiek jego uczucia, 1 zy to przyjemne, czy przykre (S. Landsmann, Uber den Kinderfehler i/it Hdftigkeit, 1896, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 364 i n.). 50 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych W szczególny sposób pomieszano tu przyczynę ze skutkien i zwalcza się jako przyczynę coś, co się samemu spowodowałc Podobnie się dzieje nie tylko w pedagogice, ale także w psychiatri i w kryminologii. Gdy tylko pojawi się „zło" powstałe na skute stłumienia uczuć, każdy środek jest dobry, by je wytrzebić. „Czarna pedagogika" 51 [...] W szkole kładzie się większy nacisk na dyscyplinę niż na sam nauczanie. Najważniejszym pewnikiem pedagogiki jest ten, że dziec trzeba najpierw wychowywać, a dopiero potem nauczać. Może bowiem istnieć dyscyplina bez nauczania, ale nie ma nauki bez dyscyplinj Obstajemy zatem przy tym: samo uczenie się nie jest wyrazem dyg cypliny, nie jest także dążeniem moralnym, to dyscyplina ma znaczn] udział w nauczaniu. Stosownie do tego dobiera się środki dyscypliny. Dyscyplina jesi jak powiedziano wyżej, przede wszystkim nie słowem, lecz czynem a kiedy wyraża się ją w słowach, nie jest pouczaniem, ale rozkazem [...] Wynika z tego dalej, że dyscyplina, jak mówi Stary Testament jest w zasadzie karą. Należy złamać tego, kto się jej sprzeciwia, tego kto na własne i innych nieszczęście nie umie zapanować nad swój wolą. Dyscyplina jest, jak pisze Schleiermacher, okiełznaniem ż; cia, jest co najmniej ograniczeniem aktywności życiowej, by ni mogła kierować się, kędy chce, ale zawierała się w pewnych gr nicach i poddawała się nakazom; w pewnych okolicznościach jest ona ograniczeniem, a zatem częściowym pozbawieniem przyjemn ści i radości życia, i to nawet duchownych. Na przykład przejściow pozbawia się członka wspólnoty kościelnej najwyższej radości te świata, komunii, póki nie wyrazi on mocnej woli powrotu do nor: życia religijnego. Już z samego pojęcia kary można wyprowadzić przi konanie, że w procesie wdrażania zdrowej dyscypliny nigdy nie moż się obyć bez kar fizycznych. Ich wczesne, dotkliwe, ale niezbyt częsti stosowanie jest właśnie podstawą wszelkiej prawdziwej dyscypliny, bo to właśnie ciało jest tą siłą, którą przede wszystkim należy ujarz-j mić. [...] Tam, gdzie nie wystarczają do utrzymania dyscypliny ludzkie autorytety, wkracza z całą mocą autorytet boski i ugina tak jednostki, jak i całe narody pod nieznośnym jarzmem ich własnych słabości] (Enzyklopadie des gesamten Erziehungs- und Unterrichtswesens, 1887,1 cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 181 i n.). *k oto owo głoszone przez Schleiermachera „okiełznanie ży-Rostaje tu przedstawione bez osłonek i uznane za cnotę. Ale 1 tego tekstu, tak jak i inni moraliści, nie dostrzega faktu, że , ciepłe uczucia nie mogą wyrosnąć bez żyznego gruntu „po-Josci". Moralistyczni teologowie i pedagodzy muszą sobie za-tć niemało trudu, a w razie konieczności nawet chwytać się |ł, gdyż na gruncie wyjałowionych wcześnie wpojoną dyscypli-fliołatwo wyrasta miłość bliźniego. Zawsze pozostaje jednak Jiwość „miłości bliźniego" z obowiązku albo z posłuszeństwa, i opartej na obłudzie. ituth Rehman, córka pastora, opisuje w swojej książce Der n auf der Kanzel [Człowiek na ambonie — 1979], atmosferę, kii'j niekiedy rosną dzieci na plebanii: /.'mawia się im, że te wartości, jakie one posiadają, właśnie dlatego, • «a niematerialne, wysoce przewyższają wszelkie wartości nama-¦ ilne. Z posiadania owych ukrytych wartości wyrasta zarozumialstwo Hnmozadowolenie, które szybko i gładko się mieszają z wymaganą I nich pokorą. Nikt nie może im tego odmienić, nawet one same. \NV wszystkim, co robią, mają do czynienia nie tylko ze swymi bio-I'licznymi rodzicami, ale także z wszechmocnym Ojcem Najwyższym, u którego obrazę płaci się ciężkimi wyrzutami sumienia. Bezpieczniej .¦•Mt. ulec: być miłym. W takich domach nie mówi się „kochać", ale n/.anować" i „być miłym". Ten zabieg językowy ma odłamać grot strzały pogańskiego bożka, a ją samą zwinąć w pierścień ślubny lub w wę-w\ małżeński. Niebezpieczne żary przemieniają się w ciepło domowe-K<> ogniska. Kto raz się przy nim zagrzał, będzie mu już chłodno WH/.ędzie na świecie" (s. 40). ((powiedziawszy historię swego ojca, widzianą oczami córki, Ruth •liman tak opisuje swoje uczucia: .Irst coś, co mnie w tej historii niepokoi: ów szczególny rodzaj samotności, która na samotność wcale nie wygląda, bo jest się otoczonym życzliwymi ludźmi, tylko że taki samotnik nie może się zbliżyć do 52 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych „Czarna pedagogika" 53 nich inaczej, niż pochylając się nad nimi, tak jak święty Marcin poi chylał się nad biedakiem ze swego wysokiego rumaka. Można to roz] maicie nazywać: dobroczynnością, pomocą, darem, radą, pociechą, poi uczeniem, nawet służbą, nic to nie zmienia w tym, że to, co na górze, pozostaje na górze, a to, co na dole, na dole, a temu, kto pozostaj na górze, nie świadczy się dobrodziejstw, nie udziela rady, poeiechj ani nauk, choćby nawet tego potrzebował, bo w tym utrwalonym ukłaj dzie nie ma mowy o żadnej wzajemności; przy całej miłości nie mi w tym ani krzty tego, co się nazywa solidarnością. Żadne nieszczęścij nie jest dostatecznie nieszczęsne, by ktoś taki zsiadł z wysokiego ru| mąka swojej splecionej z pokorą pychy. Może być także taki szczególny rodzaj samotności, której mimj dokładnego przestrzegania Bożego słowa i przykazań, jest się winny: samemu wcale tej winy nie dostrzegając, gdyż rozpoznanie pewnyc! grzechów zakłada wiedzę płynącą z dostrzegania, słuchania i roz mienia ludzi, nie zaś z wewnętrznego dialogu z samym sobą. Camilli Torres musiał prócz teologii studiować także socjologię, by zrozumi nieszczęście swoich ludzi i rozwinąć odpowiednią działalność. Kości' nie patrzył na to przychylnie. Grzech pragnienia wiedzy wydaje m się zawsze cięższy niż płynący z braku chęci poznania i za milszyc! Bogu uważa tych, którzy szukają istoty rzeczy w świecie niewidzia! nym, a świat widzialny pomijają jako nieistotny (s. 213 i n.). Pedagodzy muszą zawczasu położyć tamę pragnieniu wiedzy dziecka, by się zbyt szybko nie zorientowało, co się mu wyrządza Chłopiec: Proszę pana, skąd się biorą dzieci? Wychowawca: Rosną w ciele swojej matki. Kiedy są już tak duża że nie mogą się w nim zmieścić, wtedy matki muszą je z siebie wj cisnąć, prawie tak samo jak my, kiedyśmy za dużo zjedli, a poter idziemy do ustępu. Ale matki to bardzo boli. Chłopiec: I tak rodzi się dziecko? Wychowawca: Tak. Chłopiec: Ale skąd się bierze dziecko w ciele matki? Wychowawca: Nie wiadomo. Wiadomo tylko, że tam rośnie. Chłopiec: To bardzo dziwne. Wychowawca: Wcale nie. Popatrz tylko, tu stoi cały las, kton wyrósł na tym miejscu. A nikt się temu nie dziwi, bo wiadomo, /< drzewa wyrastają z ziemi. Tak samo nikt rozsądny nie dziwi się temu dzieci rosną w ciałach matek. Bo tak zawsze było, odkąd pojawili I ludzie na ziemi. Chłopiec: A czy przy urodzinach dziecka musi być położna? Wychowawca: Tak. Dlatego, że matki to tak bardzo boli, że same mogą sobie z tym poradzić. Ale ponieważ nie wszystkie kobiety ik dzielne i odważne, by wytrwać przy kimś, kto musi znosić takie rpienia, w każdej miejscowości muszą być takie, które za zapłatą (długo pozostają przy matce, póki jej bóle nie ustąpią. Tak samo ¦ą kobiety, które myją zwłoki i przygotowują je do pogrzebu, a są Bynności, które nie każdy potrafi znieść, więc są ludzie, którzy Ą to za pieniądze. Chłopiec: Chciałbym kiedyś być przy tym, kiedy rodzi się dziecko. Wychowawca: Jeżeli chcesz mieć pojęcie o bólach i jękach matek, nu.sisz wcale chodzić tam, gdzie rodzi się dziecko, bo rzadko moż-rafić akurat na taką chwilę. Matki same nie wiedzą, kiedy to się nie. Mogę natomiast cię zaprowadzić do doktora R., kiedy będzie litował pacjentowi nogę albo wyjmował kamień z ciała. Ci ludzie , i jęczą dokładnie tak samo, jak rodzące matki. I .-, lopiec: Matka mi niedawno powiedziała, że położna od razu wie, ¦udził się chłopiec, czy dziewczynka. Po czym ona to poznaje? diowawca: Zaraz ci powiem. Chłopcy mają znacznie szersze na i grubsze kości niż dziewczynki. Przede wszystkim dłoń i sto- . lopca jest zawsze szersza i mniej kształtna niż u dziewczynki. f.yj sobie na przykład dłoń twojej siostry, która jest starsza od o półtora roku. A twoja dłoń jest znacznie szersza niż jej, twoje sił grubsze i bardziej mięsiste. Dlatego wydają się krótsze niż lic, choć wcale naprawdę nie są (J. Heusinger, 1801, cyt. w: iischky, op. cit., s. 332 i n.) u; już dzieciaka ogłupi takimi odpowiedziami, to potem nim wyrabiać, co tylko się chce. lu przynosi korzyść, a często szkodzi, jeśli wyjaśniacie im (dzie-|n zyczyny, dla których nie chcecie spełnić ich jakiegoś życzenia. ¦¦••¦i-i jeśli macie ochotę wyświadczyć im to, czego pragną, przydajcie je niekiedy do odłożenia tego na później, do zadowolenia, vi ko częściowo spełni się ich życzenie, i do przyjmowania z wdzięcz- 54 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych „Czarna pedagogika" 55 nością czego innego niż to, o co prosiły. Ich pragnienie, na któreg spełnienie nie możecie pozwolić, skierujcie w inną stronę, albo dajŁ dzieciom jakieś zajęcie, albo spełniając inne ich pragnienie. Powied^ cie im niekiedy podczas posiłku czy zabawy z życzliwą powagą, by . kilka minut przerwały te przyjemności i zajęły się czym innym. N: spełniajcie żadnej prośby, jeśli już raz odmówiliście. Spróbujcie zad< wolić dzieci słówkiem „może". Owo „może" spełniajcie niekiedy, a nie zawsze, a już nigdy, jeśli dzieci mimo zakazu wciąż się w sprawie naprzykrzają. Jeśli mają wstręt do pewnych produktów sj żywczych, to musicie rozróżnić, czy jest to artykuł codziennego sj,_ życia, czy rzadko pojawiający się na stole. W tym drugim wypadkj nie zadawajcie sobie trudu, by zwalczyć taką awersję, w tym pie.. wszym jednak wypróbujcie, czy wolą raczej przez dłuższy czas znosi głód i pragnienie niż wziąć do ust to, co budzi w nich wstręt. JeśJ będą wolały to pierwsze, dodajcie niepostrzeżenie taki produkt _. przygotowanego dla nich jedzenia, a jeśli będzie im smakowało i pój| dzie na zdrowie, przekonajcie je, że było to tylko ich uprzedzenia Jeśli jednak wystąpią u nich wymioty albo inne chorobliwe objav.,, nic nie mówcie, ale spróbujcie przyzwyczaić organizm do przyjmowa nia tego produktu, dodając go ukradkiem do posiłku. Jeśli to się ni uda, wszelkie wysiłki, by zmusić dzieci do jedzenia, okażą się próżne Jeśli się jednak przekonacie, że ten wstręt płynie z czystego uprz dzenia, to spróbujcie im to wybić z głowy albo przegłodzeniem, alL. innymi środkami przymusu. Trudniej to będzie jednak przeprowadzić jeśli dzieci widzą, że rodzice i opiekunowie także nie chcą jeść teg czy owego [...] . Jeśli rodzice czy wychowawcy nie potrafią bez skrzywienia i uty| skiwań zażyć lekarstwa, niech nigdy tego nie robią przy dzieciach niech jednak czasem udają, że zażywają takie niesmaczne leki, któr mogą kiedyś być potrzebne dzieciom. Tych i innych trudności zazwyczaj się jednak unika, jeśli dzieci są przywykłe do absolutnego posłuszeństwa. Najpoważniejszy problem powstaje przy operacji chirurgi-cznej. Jeśli jest ona konieczna, nie zapowiadajcie jej z góry młodsz^._ dzieciom, ukrywajcie przed nimi wszelkie przygotowania, a po przeprowadzeniu w ciszy zabiegu powiedzcie: „Moje dziecko, już wszystko] dobrze, ból szybko minie". Jeśli jednak potrzebna się okaże powtórna., operacja, to nie umiem tu udzielić żadnej ogólnej rady, czy omawiać! ten fakt z dzieckiem, czy przystąpić do niej bez żadnych wstępów,] gdyż w jednym przypadku należy zalecić jedno, a w innym drugie.j ¦ I RŚli dziecko boi się ciemności, to tylko wasze własne niedopatrze-i. .luż w pierwszych tygodniach życia, najlepiej jeszcze wtedy, kiedy M; ,ie karmi nocą, trzeba mu czasem gasić światło. Jak się je już raz B/puści, to długo potem trzeba je leczyć z takiej choroby. Gasi się Yiutło, a po chwili znów zapala, potem ta chwila staje się coraz :sza, aż trwa ponad godzinę, w tym czasie prowadzi się obok oży-ną rozmowę i daje dziecku jakiś przysmak. Potem w nocy już ifttła się nie zapala, wprowadza się dziecko za rękę do ciemnego koju, potem się je tam posyła samo, by coś stamtąd przyjemnego I siebie wyniosło. Ale jeśli rodzice i opiekunowie sami boją się cie-„ści, to nie mam na to żadnej innej rady niż udawanie (J.B. Ba-ow, 1773, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 258 i n.). Jawanie wydaje się uniwersalną metodą sprawowania władzy, i i w pedagogice. I tu także, jak i w polityce, ostateczne zwy-i) przedstawia się jako „skuteczne rozwiązanie" konfliktu. I Należy również wymagać od wychowanka samoopanowania, aby ¦K' tego nauczył, trzeba go do tego wdrażać. A zatem, jak to pięknie fc vlo/.ył Stoy w swojej encyklopedii, trzeba go nauczyć przyglądać się memu sobie, ale nie przeglądając się w lustrze, ale po to, by poznał uje wady, na których zwalczanie ma teraz obrócić wszystkie swoje v, potem trzeba postawić przed nim określone wymagania. Chłopiec .'isi nauczyć się wyrzeczeń, musi się nauczyć odmawiać sobie i musi ¦ nauczyć milczeć, kiedy się go łaje, i cierpliwie znosić przykrości, isi się nauczyć dotrzymywać sekretów i przerywać sobie jakąś przy- mność. [¦¦•] Na ogół w ćwiczeniu samoopanowania najważniejsze jest, by za-hć, sukces rodzi dalsze postanowienia. W pedagogice często powraca 'kie zdanie: „Z każdym zwycięstwem wzrasta siła woli i zmniejsza ¦ moc zwalczanych pragnień, aż wreszcie całkiem się poddadzą". ii my wybuchowych chłopców, którzy, jak to się mówi, nie posiadali i; /. gniewu innych i słyszeliśmy, jak dziękują swoim wychowawcom 'nzyklopadie..., cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 374). Aby móc potem zbierać takie wyrazy wdzięczności, należy »• /.isu przystąpić do „obróbki" dziecka. za- 56 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych Całkiem jest łatwo przygiąć młode drzewko w takim kierunku, w ja kim powinno rosnąć, a nie możemy tego zrobić ze starym dębem Niemowlę lubi jakąś zabawkę, która stanowi dla niego rozrywkę. Trze ba, patrząc na nie z życzliwym uśmiechem, odebrać mu ją bardzi łagodnie, spokojnym ruchem i natychmiast zastąpić jakąś inną żaba wką. Zapomni wtedy o tym pierwszym przedmiocie i chętnie weźmi do ręki inny. Częstsze powtarzanie tego zabiegu już od najwcześniej szygo okresu jasno nam dowiedzie, że dziecko wcale nie jest tak nie ugięte, jak się je o to oskarża i jakim mogłoby się stać przy nieroz ważnym z nim postępowaniu. Nie jest wcale łatwo sprzeciwiać si uparcie komuś, kto miłością, zabawianiem i czułą opieką zdobył sobi zaufanie. U samych początków żadne dziecko nie okazuje zaniepoki jenia i sprzeciwu dlatego, że mu się coś odbiera lub coś robi wbrew jego woli, ale dlatego, że nie chce być pozbawione rozrywki i się nu-j dzić. Nowa dostarczona mu rozrywka sprawia, że natychmiast zapo mina o tym, czego tak gwałtownie się domagało. Gdyby jednak dzieckc po pozbawieniu go jakiegoś miłego mu przedmiotu okazywało niezadowolenie, płakało i krzyczało, nie zwracajcie na to uwagi i nie próbujcie go utulić pieszczotami i zwróceniem tego przedmiotu. Róbcie dalej swoje, podsuwając mu nowy przedmiot do rozrywki (F.S. Bock, Lehr-buch der Erziehungskunst zum Gebrauch fiir christliche Eltern und kiinftige Junglehrer, 1780, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 390 i n.). Te porady przywodzą mi na myśl pewnego pacjenta, którego skutecznie od bardzo młodych lat odzwyczajono od odczuwani głodu, a doprowadzono go do tego „tylko czułym odwodzeniem jeg myśli od jedzenia". Z takiej tresury wynikł później złożony zespół objawów nerwicy natręctw, pod którymi się kryło głębokie poczucie niepewności. Owo odwodzenie jego myśli od jedzenia było oczywiście tylko jedną z form zwalczania jego żywotności. Ulubionymi i często nieświadomie stosowanymi narzędziami są tu spojrzenie i ton głosu. Nader poczesne miejsce pośród innych zajmuje kara milczenia i niemej wymówki, którą wyraża się spojrzeniem i odpowiednim gestem. Milczenie jest często bardziej wymowne niż słowa, a oko bardziej niż usta. Słusznie się mówi, że człowiek może wzrokiem poskromić dzikie bestie; czyż nie przychodzi mu zatem z łatwością ujarzmienie złych, „Czarna pedagogika" 57 spaczonych instynktów i odruchów młodych ludzi? Jeśli odpowie-nio ukształtowaliśmy i ukierunkowali wrażliwość naszych dzieci, tak i nie została przytępiona na działanie łagodniejszych środków, jedni spojrzeniem można sprawić więcej niż kijem czy batem. „Oko plrzega, co kłębi się w sercu" — pod takim hasłem winno się wy-(rzać karę. Załóżmy, że jedno z waszych dzieci skłamało, ale wy i możecie mu tego dowieść. Kiedy siedzicie przy stole albo gdzie dziej, kiedy rodzina jest zebrana razem, niby przypadkiem napro-[łżcie rozmowę na ludzi, którzy kłamią, i na szkodliwość, tchórzowi i zgubne skutki kłamstwa, patrząc ostrym wzrokiem na winowajcę. Ii, jeśli nie jest do głębi zepsuty, będzie siedział jak na rozżarzonych glach i przejdzie mu ochota na mijanie się z prawdą. Umocni się J.y tym cichy wychowawczy związek między wami a nim. Do niemych środków wychowawczych należą także odpowiednie y. Drobny ruch dłonią, potrząśnięcie głową czy wzruszenie ramion w~tł odnieść silniejszy skutek niż słowa. Obok niemej przygany moż-l także posłużyć się naganą ustną, i wcale nie potrzebujemy do tego elu wzniosłych słów. Cest le ton, qui fait la chanson. Dotyczy to i- umiejętności wychowania. Jeśli ktoś ma to szczęście, że rozpo-a głosem, który potrafi oddać najróżnorodniejsze nastroje i uczu-icn otrzymał od matki natury na swoją drogę życiową nader 'iatne narzędzie kary. Można to zaobserwować nawet na bardzo h dzieciach. Ich buzie się rozjaśniają, kiedy ojciec czy matka va się do nich życzliwie, a rozwrzeszczane usta się zamykają, ojcowski głos surowo im nakazuje spokój. I nierzadko się zda-i '.o całkiem malutkie dzieci posłusznie przyjmują butelkę, którą i Item odtrącały, kiedy zdecydowanym tonem każe im się pić. [...] '/.iecko nie potrafi zrozumieć, nie potrafi dość głęboko wniknąć ^ >sze uczucia, by wiedzieć, że zmuszeni niekiedy jesteśmy je bo-i ii1 ukarać tylko z miłości, tylko dlatego, że pragniemy jego dobra. 0 zapewnienia o miłości wydadzą mu się obłudne i kłamliwe. Ale • 'i dorośli nie zawsze rozumieją biblijne słowa: „Kogo Bóg kocha, ciężko doświadcza". Dopiero długie doświadczenie życiowe, ob-acja życia i wiara, że ponad ziemskie wartości należy cenić nie-rtelną duszę, pozwala nam dostrzec, jak głęboka prawda zawiera v tych słowach. lie należy udzielać moralnej nagany w stanie gniewnego uniesie- 1 bez niego może być ona dobitna i mocna. Takie uniesienie po-\ia nas godności i ukazuje od nie najlepszej strony. Jednak gnie- 58 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych „Czarna pedagogika" 59 wu, szlachetnego gniewu, który powstaje z urażenia i znieważeni! uczuć moralnych nie należy się obawiać. Im mniej przyzwyczaj onj jest dziecko do zapalczywości wychowawcy i im mniej jest zapalczj wości w jego gniewie, tym większe to robi wrażenie, jeśli raz przejdzij burza z piorunami, po której oczyszcza się powietrze (A. Matthia Wie erziehen wir unseren Sohn Benjamin?, 1902, cyt. w: K. Rutschky op. cit., s. 426 i n.). Czy małemu dziecku może przyjść do głowy, że potrzeba błj skawic i grzmotów wyrasta z nieświadomych głębin duszy wychc wawcy i nie ma nic wspólnego z jego własną dziecięcą psychiką^ Porównanie z Bogiem daje poczucie wszechmocy: tak jak człowiel^ prawdziwie wierzący nie pyta Boga o przyczyny jego postępowań^ (patrz: Księga Rodzaju), tak samo dziecko poddaje się dorosłenn nie pytając o przyczyny. Do wytworów źle zrozumianej filantropii należy przekonanie, że dq chętnego podporządkowania się cudzej woli potrzebne jest zrozumie nie przyczyny rozkazu, a każde ślepe posłuszeństwo sprzeciwia sil ludzkiej godności. Ktokolwiek próbuje zastosować podobne poglądy w domu czy szkole, ten zapomina, że my, dorośli, musimy się opieraj na wierze w wyższą mądrość Bożej Opatrzności i że ludzkiemu rozu mówi nigdy nie wolno obywać się bez tej wiary. Zapomina, że mjj wszyscy żyjemy tu wiarą, nie zaś mędrkowaniem. Tak jak my wszysc powinniśmy postępować zgodnie z pokorną wiarą w wyższą mądroś i w niezgłębioną miłość Boga, tak i dziecko powinno podporządkowa swoje postępowanie wierze w mądrość rodziców i nauczycieli i w ten sposób przygotowywać się do posłuszeństwa Ojcu, który jest w nie biesiech. Kto zaś chce to odmienić, ten bezecnie zastępuje wiarę mędr kującym zwątpieniem, a zarazem nie liczy się z naturą dziecka, któr potrzebuje wiary. Jeśli się będzie wyjaśniało przyczyny wydawanycl rozkazów, to już w ogóle nie wiem, jak wtedy będzie można mówi| o jakimkolwiek posłuszeństwie. Takim wyjaśnianiem chcemy przel nać dziecko, a ono, jeśli to do niego przemówiło, poddaje się już nam, tylko tym właśnie przyczynom; miast podporządkować się ższej inteligencji pełne samouwielbienia podporządkowuje się wła nym poglądom. Wychowawca, który uzasadnia swoje polecenia, otwi| ra zarazem drogę do wysuwania kontrargumentów i w ten spos Dicnia się jego pozycja wobec wychowanka. Ten wchodzi w pertra-Bcje i występuje jako równy wychowawcy. Taka równość jednak nie (|c się pogodzić z szacunkiem, bez którego nie może się powieść wychowanie. A jeśli kto sądzi, że takim uzasadnianiem naka-. posłuszeństwa zdobędzie miłość wychowanka, ten gorzko się zajedzie, gdyż nie bierze pod uwagę natury dziecka i jego potrzeby Uporządkowania się komuś silniejszemu. Jeśli w duszy jest posłu-•ńslwo, powiada poeta, tam tuż obok pojawia się miłość. W rodzinach słabe przeważnie matki wyznają zasady filantropijne, tłc/.as kiedy ojcowie żądają bezwarunkowego posłuszeństwa. Dlate-malcy najczęściej matkę tyranizują, ojca zaś darzą najwyższym cunkiem. I dlatego to on jest głową rodziny i stosownie nią kieruje Kellner, 1852, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 172 i n.) iłuszeństwo wydaje się także niezachwianą najwyższą zasa-chowania religijnego. Słowo to wciąż pojawia się w Psalmach |ze w połączeniu z zagrożeniem utraty miłości, jeśli się je t Komu wydaje się to dziwne, ten „nie bierze pod uwagę dziecka i jego potrzeby podporządkowania się komuś sil-tmu" (patrz wyżej). _..ołując się na Biblię, występuje się także przeciw najbar-Fnuturalnym uczuciom macierzyńskim, określanym jako mał- nie jest to małpia miłość, jeżeli się już w kołysce rozpieszcza '¦• ¦. ko? Zamiast od pierwszych dni jego ziemskiego bytowania przy-< . ajać je do zachowywania porządku i określonych godzin karmie-¦ liy w ten sposób stworzyć mu pierwsze podstawy do powściągli-i. cierpliwości, a zatem do ludzkiego szczęścia, małpia miłość daje powodować krzykiem niemowlęcia. [...] l.ilpia miłość nie potrafi być surowa, niczego nie potrafi odmówić, <> zabronić dla prawdziwego dobra dziecka; umie tylko na wszy- ic; godzić na jego szkodę; powoduje się zaślepioną dobrotliwością ituralnym instynktem, pozwala, kiedy powinna zabraniać, po- ldedy powinna ukarać, dopuszcza do tego, czego winna zakazać. i icj miłości brak jasnej świadomości co do celu wychowania; jest fciutkowzroczna, chce dobra dziecka, ale obiera złe drogi; powoduje , •u. i hwilowymi uczuciami miast spokojnym namysłem i rozwagą. Za- 60 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych miast kierować dzieckiem, pozwala mu kierować sobą. Nie ma w sobie prawdziwej siły, by spokojnie przeciwstawić się dziecku, i pozwala si(; tyranizować protestami, uporem, krnąbrnością albo też prośbom, przy-milaniem się czy łzami małego despoty. Jest to zupełne przeciwień stwo prawdziwej miłości, która się nie wzdraga przed wymierzeniem kary. Biblia mówi: „Kto miłuje syna swego, często używa na nieg< rózgi, aby na końcu mógł się nim cieszyć" (Mądrość Syracha 30,1) a w innym miejscu: „Pieść dziecko, a wprawi cię w osłupienie, bav. się nim, a sprawi ci smutek" (Mądrość Syracha 30,9). Zdarza się, ż< dzieci wychowywane z małpią miłością wyrządzają poważne nieprzy jemności swoim rodzicom (A. Matthias, 1902, cyt. w: K. Rutschky, op cit., s. 53 i n.). Rodzice tak się obawiają owych „nieprzyjemności", że każdj środek wydaje im się dobry, by im zapobiec. Mają tu do wyboru bogatą paletę możliwości, w których poczesne miejsce zajmuje prze jawiające się w różnych formach odebranie rodzicielskiej miłości, na co mało które dziecko zechce się narazić. Małe dziecko, nim potrafi to sobie uświadomić, musi czuć ład i dys cyplinę, by wkraczało w okres obudzonej świadomości już z dobrym nawykami i ze stłumionym władczym instynktem zmysłowego egoi zmu. [...] Już wtedy należy wpajać posłuszeństwo, przy czym wychowawca sprawuje swoją władzę nad dzieckiem surowym spojrzeniem, stanowczym słowem, ewentualnie za pomocą fizycznego przymusu, który hamuje zło, choć nie przysparza dobra, i za pomocą kar; nie jest jednak tymczasem konieczne, by łączyły się one z fizycznym bólem, ale w zależności od powtarzania się aktów nieposłuszeństwa mogą polegać n;i pozbawieniu dziecka objawów czułości, jak na przykład na odmowii wzięcia go na kolana przez matkę, podania ręki przez ojca czy pocałunku na dobranoc, co może być dla wrażliwego dziecka nader dotkliwy karą. Skoro okazywaniem miłości zdobywa się uczucia dziecka, to owti uczucia mogą posłużyć także do tego, by nauczyć je dyscypliny. [...] Posłuszeństwo określamy jako podporządkowanie swojej woli uprawnionej woli kogo innego. [...] Wola wychowawcy musi być twierdzą, do której nie można s\\ dostać ani podstępem, ani uporem, ale która otwiera swoje wrotl „Czarna pedagogika" 61 i wtedy, kiedy stuka do nich posłuszeństwo (Enzyklopddie..., ,, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 168 i n.). Jłtk się posłuszeństwem stuka do bram miłości, uczy się dziec-|t w pieluchach i niestety nie zapomina ono często tej lekcji I całe życie. Przechodząc teraz do drugiego ważnego zagadnienia: wpajania Ju.szeństwa, zaczynamy od ukazania, co można w tej sprawie zdzia-|już od najwcześniejszego wieku dziecka. Słusznie pedagogika za-, że dziecko w powijakach już ma własną wolę i wobec tego liu z nim odpowiednio postępować (tamże, s. 167). bli owo postępowanie zostanie przeprowadzone konsekwen-|dostatecznie wcześnie, powstaną wszelkie przesłanki po te-obywatel mógł żyć pod rządami dyktatury, nie tylko nie z tego powodu, ale nawet radośnie się z nią identyfikując, l czasów Hitlera — __ zdrowie i siły żywotne wspólnoty politycznej opierają się zarów-f nn pełnym posłuszeństwie wobec prawa i zwierzchności, jak i na *H(inym spożytkowaniu energii władców. Podobnie w rodzinie we v;t kich poczynaniach wychowawczych nie należy traktować jako ne ze sobą woli tego, który rozkazuje, i woli tego, co wypełnia -.¦; są one organicznym wyrazem jednej jedynej w istocie woli , s. 167). 1 nk jak w symbiozie dziecka z matką w okresie powijaków, M "ni tu żadnego odgraniczenia podmiotu od przedmiotu. Jeśli Mi-Im się nauczy uznawać także kary fizyczne za „niezbędne hł»U i" wobec „winowajcy", jako człowiek dorosły będzie próbować «#!-i' /t-nstwem chronić się przed karą, a zarazem bez wahania p§< pierać taki system karny. W państwie totalitarnym, w któ-F#« i duje odzwierciedlenie norm własnego wychowania, taki fc#» potrafi z czystym sumieniem prześladować i torturować »«> li 'lego „wola" jest identyczna z wolą władzy. 62 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych Skoro wielokrotnie mogliśmy obserwować, jak łatwo intelektu-j aliści oddawali się służbie różnym dyktaturom, byłoby tylko reli-j ktem feudalnej pychy sądzić, że na propagandę podatne są jedynid „nieoświecone masy". Tak Hitler, jak i Stalin mieli zdumiewającej licznych zwolenników wśród intelektualistów, którzy ich podziwiali z pełnym entuzjazmem. Zdolność do stawiania oporu otaczającej nas rzeczywistości nie zależy głównie od stopnia inteligencji, ale od dostępu do swego prawdziwego ja. Inteligencja, przeciwnie, po-j zwala wynajdować rozmaite uzasadnienia dla konieczności kom-| promisu. Wychowawcy z dawna znali i wykorzystywali do swoict celów, sens przysłowia, „Mądry głupiemu ustępuje, a głupi się z te-j go raduje". Czytamy na przykład w poradniku wychowania H. Griinewalda z r. 1899: „Nie spotkałem się nigdy z uporem u doj brze rozwiniętego umysłowo bądź utalentowanego dziecka (por] K. Rutschky, op. cit., s. 423). Później, jako dorosły, może taki kto wykazywać się niezwykle ostrym krytycyzmem wobec obcych ideo-] logii — a w latach młodzieńczych nawet wobec poglądów włas-j nych rodziców, bo w tych przypadkach jego władze umysłowe J trafią działać bez przeszkód. Tylko w ramach przynależności dc grupy (na przykład wyznawców jakiejś ideologii czy szkoły filozo-l ficznej), która odwzorowuje model jego wczesnodziecięcej sytuacji) rodzinnej, taki człowiek będzie okazywał naiwną uległość i całko-: wity brak krytycyzmu, tracąc dawną przenikliwość. W tragicznj sposób, niezauważalnie, w myśl „czarnej pedagogiki", wciąż ciążj nad nim dawne uzależnienie od despotycznych rodziców. Wyjaśnia to na przykład, dlaczego Martin Heidegger, który bez trudu umiał: się przeciwstawić tradycyjnej filozofii i porzucił mistrzów swojeĄ młodości, nie potrafił jednak dostrzec brutalności i oczywistych! sprzeczności ideologii hitlerowskiej. Odnosił się do niej z dziecięcąl fascynacją i z bezkrytycznym oddaniem (por. A. Miller, op. cit., 1979).| Posiadanie własnej woli i własnych przekonań uchodziło zs przejawy uporu, który należało wyplenić. Kiedy zobaczymy, jakifi kary za to przewidziano, zrozumiemy, że inteligentne dziecko chciało ich uniknąć i bez trudu mu się to udawało. Nie wiedziało jednak,] jaką cenę przyjdzie mu za to zapłacić. „Czarna pedagogika" 63 Ojciec otrzymuje swoją władzę od Boga (i od swego własnego , nauczyciel znajduje już podatny grunt do wdrażania posłu-, a przywódcy polityczni zbierają żniwo tego zasiewu. I z kar, jakie wymierzamy, jest kara fizyczna, chłosta. Tak ' domu symbolem ojcowskiej władzy jest rózga, tak w szkole ką szkolnej dyscypliny jest kij. Były czasy, kiedy kij stanowił i cum na wszystkie szkolne wykroczenia, tak jak domowa rózga, posób „przemawiania do rozumu" jest odwieczny i powszechnie ivany przez wszystkie narody. Cóż może być bardziej oczywist-niż reguła: „Kto nie chce słuchać ojca, matki, ten słucha psiej "? Dydaktyczna chłosta jest działaniem, które ma towarzyszyć •eniom słownym i wzmacniać ich skuteczność. Najbardziej bez-dnio i niemal odruchowo taka akcja skupia się na uchu, które I uderzeniem boleśnie się wykręca, co dobrze jeszcze pamiętamy snej młodości. Ma to nieomylnie wskazać na istnienie narządu ¦ 11 vi i na to, jaki z niego należy robić użytek. Ma to wyraźnie > i-uliczne znaczenie, tak jak i trzepnięcie po ustach, odnoszące się i irządu mowy, a mające nakłaniać do roztropniejszego się nim urwania. Te dwa rodzaje kary cielesnej są najprostsze i najbar-rozpowszechnione. Także ulubione jeszcze tu i tam szczutki w gło-szarpanie za włosy mają swoją symboliczną wymowę [...] rawdziwie chrześcijańska pedagogika, która nie postrzega czło-a, jakim powinien być, ale takim, jaki jest, nie może się zasad-i i odżegnać od wszelkiej cielesnej chłosty. Jest ona najwłaściwszą I i za pewne przewinienia: poniża i wstrząsa, wskazuje na konie-^ć ugięcia się przed wyższym porządkiem i pozwala przy tym nać całą siłę ojcowskiej miłości [...]. Znakomicie możemy zrozu-, co powiedział pewien sumienny nauczyciel: „Gdybym miał wy-ić z rąk władzę uciekania się w razie konieczności do kija jako ¦itatecznego argumentu, to wolałbym nie być nauczycielem". .] „Ojciec karze syna, a sam czuje zadawane mu razy; surowość /.asługą, kiedy serce jest miękkie" — pisze poeta Riickert. Jeśli /.yciel jest prawdziwie zastępcą ojca w szkole, umie w razie ko-/.ności kochać także za pomocą kija, często miłością czystszą i głęb-niż rodzony ojciec. I choć nazywamy młodociane serce grzesznym, i i/imy, że wolno nam stwierdzić: młode serce w zasadzie pojmuje i<; miłość, choć może nie zawsze w danej chwili (Enzyklopddie..., 1887, cvi. w: K. Rutschky, op. cit., s. 433 i n.) 64 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych Poczucie owej „miłości" tkwi w „młodym sercu" niekiedy d<] późnego wieku. Człowiek pozwala bez sprzeciwu sobą manipulc wać, gdyż przywykł do tego, że manipuluje się jego „skłonnoście mi", i nie zaznał niczego innego. Pierwszą i najważniejszą troską wychowawcy winno być, by miaal budzić i hodować złe skłonności wrogie nakazom wyższej woli (co tal) powszechnie się zdarza), raczej na wszelkie możliwe sposoby zapobie gał ich powstawaniu, a jeśli się pojawią, natychmiast niszczył je w za rodku [...] O ile dziecko nie powinno żywić owych złych, niekorzystnych dli jego pomyślnego ukształtowania skłonności, o tyle powinno mu sij serdecznie i gorliwie na różne sposoby wpajać, przynajmniej w zaląż ku, wszelkie inne. Niech więc wychowawca wpaja dziecku już od samego zaranił wielorakie i trwałe upodobania lepszego rodzaju. Niech je często róż nymi sposobami pobudza do wesołości, życzliwości, zachwytu, nadzie itp., ale także, choć jedynie z rzadka i na krótko, da mu zaznać opu szczenią, smutku i lęku. Osiągnąć to można już to zaspokojeniem ni| tylko fizycznych, ale przede wszystkim duchowych potrzeb dzieci już to odmową ich zaspokojenia, już to łączeniem obu tych zachowa Wychowawca musi to jednak tak przeprowadzić, żeby to miało pozói zdarzeń naturalnych, nie zaś sterowanych jego wolą. Szczególnie nil należy zdradzać przyczyn przykrych doświadczeń, jeśli się samemij było ich sprawcą (K. Weiller, Versuch eines Lehrgebdudes der Erzie hungskunde, 1805, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 496 i n.) Sprawca owych manipulacji ma pozostać ukryty, a jego zde maskowaniu ma zapobiec zastraszanie. Dobrze wiadomo, jak w tej sprawie ciekawa jest młodzież, szczególniej kiedy nieco podrośnie, i jakie wybiera sobie często sposoby, by poznad fizyczne odmienności płci. Można być pewnym, że każde nowe odkryj cie, jakiego dokonają ci młodzi ludzie, dostarcza tylko nowej strawjj dla ich i tak już rozpalonej wyobraźni, a w ten sposób zagraża ich niewinności. Już tylko dlatego byłoby pożądane wyjść im w tej sprał wie naprzeciw, a w świetle powyższych rozważań jest to nawet koJ „Czarna pedagogika" 65 ni;. Byłoby oczywiście pogwałceniem wstydliwości ujawnianie wła-'¦id jednej płci w obecności drugiej. Ale przecież chłopiec powi-t> wiedzieć, jak jest zbudowane ciało kobiece, a dziewczyna, jak ciało mężczyzny, inaczej nie mają o tym odpowiedniego po-|, a ich ciekawość będzie wręcz bezgraniczna. Obie płci winny lk zdobyć tę wiedzę w poważny sposób. Zaspokajają tę ciekawość Jy ryciny, ale czy przedstawiają one rzecz całą dokładnie? Czy obudzają jedynie wyobraźni? Czy nie rodzą chęci zobaczenia, jak It w naturze? Wszystkie te troski jednak znikają, kiedy się do celu posłużyć martwym ludzkim ciałem. Widok zwłok napawa Igą i zmusza do namysłu, i to jest najlepsze nastawienie, jakie [Inno mieć dziecko w takiej sytuacji. Jego późniejsze wspomnienia widoku dzięki naturalnym skojarzeniem nadadzą powagę jego linkowi do tych spraw. Obraz, który pozostanie w jego duszy, nie |io miał uwodzicielskiego czaru wizji zrodzonych w jego wyobraźni |takich, które powstały w mniej poważnych okolicznościach. Gdyby y«cy młodzi ludzie mogli czerpać swoją wiedzę o rozmnażaniu się vieka z wykładów anatomii, sprawa ta nie wymagałaby takich bk»w. Ale ponieważ tylko bardzo rzadko ma się do tego okazję, la im tej koniecznej wiedzy udzielfć**także w opisany wyżej spo-i. Często przecież zdarza się okazja do obejrzenia zwłok (J. Oest, 787, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 328 i n.) lizanie popędu płciowego za pomocą ukazywania trupów jako uprawniony sposób ochrony „niewinności", zarazem kładzie się w ten sposób podwaliny do przyszłego rozwoju ji. Podobną funkcję pełni także systematyczne wzbudzanie do własnego ciała: kuteczniej można wpoić wstydliwość, pouczając dziecko, że wszelka Imażanie się i wszystko, co się z tym łączy, jest nieprzystojne i nowi obrazę dla kogoś, kto by musiał się temu przyglądać, tak i I 'yłoby obrazą wymagać od kogoś, komu się za to nie płaci, by i i wynosić czyjś nocnik. Z tego powodu proponowałbym, by co dwa I i co cztery tygodnie kazać szorować dzieci od stóp do głów starej, I lnej i odrażającej babie, bez żadnych świadków, przy czym jednak r ic.e czy opiekunowie winni czuwać nad tym, by także ta stara k i a'ta niepotrzebnie się nie zatrzymywała dłużej przy pewnych czę- I 66 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych ściach ciała. Takie mycie należy przedstawić dzieciom jako odrażając i powiedzieć im, że tej starej kobiecie się specjalnie za to płaci, bij zechciała się tego podjąć, a choć jest to koniecznie dla zdrowia i schlud ności, jest to tak wstrętne, że nikt nie chciałby tego robić. Słowa t pomogą złagodzeniu wrażenia dzieci, że oto naruszono ich wstydli] wość (tamże, s. 329 i n.) Także w walce z uporem można się posłużyć metodą zawstyj dzania dziecka. Jak wskazałem wyżej, już w najwcześniejszych latach należy złamaŹ upór dziecka przez wpojenie mu poczucia, że podlega stanowczej wła-| dzy zwierzchniej. Później zawstydzanie działa już tylko na dłuższą metę, szczególnie przy silnych naturach, w których upór występuje często w parze z zuchwalstwem i zatwardziałością woli. W końcowej! fazie wychowywania należy czynić ukryte albo całkiem jawne przytyki| co do obrzydliwości i niemoralności tej wady i zmobilizować całą siłę perswazji i wszystki wysiłki woli do zwalczenia resztek uporu. Naszel doświadczenia wykazały, że w tym stadium celowa może się okazać! rozmowa „w cztery oczy". Ze względu na tak częste występowanie] dziecięcego uporu wydaje się nader dziwne, że temu zjawisku, jegol istocie i leczeniu tej aspołecznej cechy charakteru tak mało poświęcaj się miejsca w psychopatologii dziecięcej (H. Griinewald, Uber den Kin-\ derfehler des Eigentums, 1899, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 425). j Ważne jest zawsze, by zastosować wszystkie te metody dosta* tecznie wcześnie. Chociaż nieraz nie osiąga się celu także tą metodą, jednak należy! przypomnieć mądrym rodzicom, by już bardzo wcześnie uczynili ze I swego dziecka istotę uległą, potulną i posłuszną i przyzwyczaili je do I przełamywania własnej woli. Jest to głównym zadaniem moralnego! wychowania i jego zaniechanie jest największym błędem, jaki możnal popełnić. Spełnienie we właściwy sposób tego obowiązku, nie zanie-| dbując jednak i innego, który na nas ciąży, by zachować pogodne! usposobienie dziecka, jest najwyższą sztuką u początków wychowania] (F.S. Bock, 1780, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 389) „Czarna pedagogika" 67 1'nniższe trzy scenki ukażą, jak wyżej przedstawione zasady vano w praktyce. Przytaczam je tu w całej rozciągłości, aby nik mógł wyczuć, w jakiej atmosferze musiały żyć na co tamte dzieci (to znaczy przynajmniej nasi rodzice). Lektura noże zrozumieć, jak powstają nerwice. U ich źródła nie stoją wydarzenia zewnętrzne, ale stłumienie niezliczonych we-rnych odruchów, które występują w codziennym życiu dzie-których dziecko nigdy nie potrafi opisać, ponieważ nawet nie czwartego roku życia Konradka uczyłem go głównie czterech patrzeć, słuchać, dobrze się zachowywać i powściągać swoje ¦nia. pierwszej umiejętności uczyłem go, często pokazując mu prze- wierzęta, kwiaty i inne cuda natury i objaśniając mu obrazki; w ten sposób, że kiedy tylko był w pobliżu, kazałem mu zawsze /wać jakieś polecenia, by spełniał moją wolę; grzecznego zacho- uczyłem go, zapraszając niekiedy kilkoro dzieci, by się z nim ly; zawsze byłem przy tym obecny i ilekroć powstawała jakaś i, dokładnie stwierdzałem, kto był jej sprawcą, i wyłączałem go ien czas z zabawy; czwartej zaś umiejętności uczyłem go, często : mawiając czegoś, o co gorąco prosił. nego dnia podbierałem miód i przyniosłem pełną jego miskę u. „Miód, miód! — wykrzyknął radośnie. — Daj mi, tato, mio-rzysunął krzesło do stołu, usiadł i czekał, że mu posmaruję l.awałków bułki miodem. Ale ja tego nie zrobiłem. Postawiłem nim miskę i powiedziałem: „Teraz nie dam ci miodu, najpierw niy do ogrodu i posadzimy groch, a jak to już zrobimy, to do-vledy spałaszujemy sobie bułkę z miodem". Najpierw spojrzał iic, potem na miód, a potem poszedł ze mną do ogrodu. Także spolnych posiłkach zawsze pilnowałem, by dostał swoją porcję it.atni. Na przykład siedzieliśmy kiedyś przy stole z moimi ro-n i z małą Krystynką i podano budyń ryżowy, jego ulubiony „Budyń!" — wykrzyknął radośnie i uściskał matkę. „Tak — l/.iałem — to jest budyń ryżowy i Konradek także go dostanie. jpierw dostaną duzi, a dopiero potem mali. Proszę, babciu, to Iuc. Proszę, dziadku, to twój budyń! Proszę, mamusiu, to twoja jV To będzie dla taty, to dla Krystynki, a to? No któż to ma 68 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych dostać?" — „Onradek" — odpowiedział radośnie. Nie uznał tej kd lejności za niesłuszną, a ja oszczędziłem sobie wszystkich tych utr pień, jakich doznają rodzice, którzy wszystkim, co się pojawi na stold obdzielają najpierw dzieci (C.G. Salzmann, 1796, cyt. w: K. Rutschkjj op. cit., s. 352). „Mali" siedzą spokojnie przy stole i czekają. To nie musi bj poniżające. Zależy to jednak od intencji dorosłego. A tutaj wida bez obsłonek, jak bardzo delektuje się on swoją władzą i i prze wagą nad dzieckiem. Podobnie się dzieje w następnym opowiadaniu, w którym dziec ko, by mogło sobie poczytać na osobności, musi uciekać się d\ kłamstwa. Kłamstwo jest czymś bezecnym. Przyznają to nawet ci, co kłami; Żaden kłamca nie może mieć do siebie szacunku; kto jednak nie s: nuje samego siebie, ten nie szanuje również innych, i kłamca po: staje w pewnej mierze wyłączony ze społeczności. Wynika z tego, że z kłamcą należy się obchodzić bardzo ostrożni żeby leczeniem go z tej wady jeszcze dotkliwiej nie urazić jego sz, cunku do samego siebie, który i tak przez samą świadomość, że skłam; został narażony na szwank. I jest to reguła, która nie zna wyjątkó' „Nie wolno nigdy publicznie mu tego wypominać". Wychowawca di brze zrobi, jeśli okaże raczej zdziwienie, że dziecko powiedziało nii prawdę, niż oburzenie, że skłamało, i póki można, udaje, że uważi świadomie popełnione kłamstwo za lekkomyślne rozminięcie się z p: wdą. Jest to klucz do zachowania, jakie przyjął pan Willich, kiedy trafił na ślady tego wykroczenia w swojej małej społeczności rodzinnej Kasia pozwalała sobie czasem na kłamstwo [...] Zdarzyło się kie dyś, że kłamstwem się uratowała z jakiejś opresji, i uległa niebezpic cznej pokusie. Któregoś wieczora tak gorliwie pracowała nad swój 4 robótką na drutach, że wykonała taki jej kawałek, który można uznać za wynik pracy dwóch wieczorów. Przypadkiem matka te; właśnie wieczoru zapomniała obejrzeć postępy w robótce córki. Następnego wieczoru ukryła się gdzieś przed całą rodziną, wzi< ze sobą książkę, która tego dnia wpadła jej w ręce, i pogrążyła s w lekturze. Była tak przebiegła, że umiała ukryć przed siostra: które od czasu do czasu musiały sprawdzać, gdzie jest i co robi, faki I „Czarna pedagogika" 69 Idaje się lekturze, i zastawały ją zawsze albo z robótką w ręce, przy jakimś innym zajęciu. 1 ego wieczoru matka sprawdziła jednak robótkę dziewczyny. Ka-(ii pokazała jej wykonywaną pończochę. Istotnie wiele jej przybyło, uważna matka dostrzegła coś szczególnego w zachowaniu Kasi. 1'jrzała w milczeniu robótkę i postanowiła rzecz zbadać. Nazajutrz lała jej parę pytań i udało się jej wywnioskować, że Kasia wczoraj I robiła na drutach. Zamiast jednak otwarcie jej zarzucić mówienie prawdy, w stosownej chwili wciągnęła dziewczynkę w pogawędkę, Fktórej postanowiła zastawić na nią pułapkę. Rozmawiały o kobiecych robótkach. Matka nadmieniła, że są one ncnie bardzo źle opłacane, i dodała, że bardzo wątpi, czy dziewczyna Kasi wieku i z jej umiejętnościami mogłaby swoją pracą zarobić na tk rycie kosztów swego utrzymania, jeśli się weźmie pod uwagę wymienię, ubranie i dach nad głową. Kasia jednak sądziła inaczej powiedziała, że na przykład robotą na drutach mogłaby w kilka l/.in zarobić dwa razy tyle, ile wyliczyła matka. Matka żywo temu Ipr/.eczyła. Zbulwersowało to dziewczynę, która się zapomniała i wy-ntiiu, że przedwczoraj wykonała dwa razy większy kawał roboty niż Młych dni. ,.lak mam to rozumieć? — odpowiedziała na to matka. — Po-l/.iałaś mi, że wczoraj wieczorem wykonałaś połowę tego, o co ! I użyła się twoja pończocha". Kasia zalała się rumieńcem. Nie umiała rżeć na matkę, oczy jej tylko biegały niespokojnie to tu, to tam. sin — powiedziała matka surowo, ale współczująco — a więc nie mogła ci biała wstążka we włosach. Bardzo mi przykro". Wstała /.esła i nie oglądając się na Kasię, która chciała biec za nią, z po-iiym wyrazem twarzy wyszła z pokoju, pozostawiając wstrząśnię-Iziewczynę w łzach skruchy. Należy zauważyć, że Kasia, odkąd zamieszkała u swoich przybrali rodziców, nie po raz pierwszy popełniła to wykroczenie. Matka ¦ilu jej na ten temat wyrzuty i wreszcie jej powiedziała, że ma na vszłość nosić białą wstążkę we włosach. „Biel — dodała — uwa-się za kolor czystości i niewinności. Dobrze zrobisz, jeśli tylko i rżąc w lustro, przypomnisz sobie, widząc tę wstążkę, o czystości i awdzie, które powinny panować w twoich myślach i słowach. Kłam-o zaś jest błotem, które kala twoją duszę". Pomogło to na dłuższy is. Teraz jednak, po tym nowym wykroczeniu, znikła nadzieja, że istanie ono tajemnicą między nią a matką, gdyż ta zapowiedziała 70 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych wtedy, że jeśli Kasia jeszcze raz skłamie, ona, matka, będzie się czuł^ zobowiązana powiadomić o tym ojca i ujawnić mu całą sprawę. I teraz właśnie powstała taka sytuacja, a więc stało się, jak zapowie działa matka. Bo nie były to z jej strony jedynie czcze pogróżki, któryclj nie miałaby natychmiast spełnić, gdyby się zdarzył taki przypadek. Pan Willich zdawał się cały dzień ponury, rozdrażniony i pogra żony w myślach. Wszystkie dzieci to zauważyły, ale dla żadnego z nici jego ponure spojrzenia nie były takim ciosem serce jak dla Kasi. Całl popołudnie dręczył ją lęk przed tym, co nastąpi. Wieczorem ojciec wezwał Kasię do swego pokoju. Zastała go wcia w takim samym ponurym nastroju. „Kasiu — powiedział — spotkała mnie dziś duża przykrość. Do wiedziałem się, że wśród moich dzieci jest kłamczucha". Kasia zalała się łzami i nie mogła z siebie wykrztusić ani sIowe Pan Willich: Byłem przerażony, kiedy matka mi opowiedziała, że się już parokrotnie poniżyła do takiego występku. Powiedz mi, ni miłość boską, jak to się stało, żeś tak pobłądziła, (po chwili) Obetrzji łzy. Płacz nic tu ci nie pomoże. Opowiedz mi lepiej o przedwczorajl szym wydarzeniu, abyśmy się mogli namyślić nad tym, jak na przy szłość zaradzić złu. Powiedz mi, jak to było wczoraj wieczorem. Gdzid byłaś? Co robiłaś? A może czego zaniechałaś zrobić? Kasia opowiedziała mu wszystko, jak to było. Nie zataiła niczego! nawet podstępu, jakiego użyła, by wprowadzić w błąd swoje siostrj! „Kasiu — odpowiedział jej na to pan Willich tonem budzącym zaufa nie. — Opowiedziałaś mi teraz o czymś, czego sama nie pochwalas^ Jednak matce, kiedy wczoraj oglądała twoją dzianinę, powiedziała że cały czas pilnie nad nią pracowałaś. Ręczna robótka jest z pewno ścią czymś dobrym, powiedziałaś więc matce coś dobrego o sobie Powiedz mi, kiedy ci było lżej na sercu, teraz, kiedy wyznałaś mi co złego, co jednak jest prawdą, czy wczoraj, kiedy przypisywałaś sobij coś dobrego, co było kłamstwem". Kasia przyznała, że ulżyło jej na sercu, po tym przyznaniu się winy, i stwierdziła, że kłamstwo to obrzydliwy występek. [...] Kasia: To prawda, byłam bardzo głupia, ale przebacz mi to, dóbr ojcze! Pan Willich: O przebaczeniu nie ma mowy. Mnie samemu wyrzą<| dziłeś niewielką krzywdę. Ale bardzo ciężko skrzywdziłeś siebie samą a przede wszystkim matkę. Ja już będę odpowiednio nastawiony i choć! byś kłamała dziesięć razy więcej, mnie już nie oszukasz. Jeśli nifl „Czarna pedagogika" 71 dzie dla mnie całkiem oczywiste, że to, co mówisz, jest prawdą, , o czym byś nie chciała nam powiedzieć? Skąd ci to przyszło do iowy? Jeśli uważałaś czytanie tej książki za rzecz dozwoloną, to po-mnaś była nam powiedzieć: Chciałabym dziś poczytać tę książkę proszę, żebyście mi zaliczyli na dzisiaj moją wczoraj dodatkowo wy-nnaną pracę. Czy myślisz, że spotkałabyś się z odmową? Jeśli jednak ważałaś to za rzecz niedozwoloną...? Chciałaś więc zrobić coś niedo-Aolonego za naszymi plecami? Na pewno nie. Taka zła przecież nie <\steś. [...] Drugim twoim wrogiem, droga córko, jest fałszywy wstyd. Wstydzisz się przyznać, jeśli źle postąpiłaś. Wyzbądź się tego lęku, i natychmiast pokonasz twego drugiego wroga. Nie pozwalaj sobie na /adne wykręty czy przemilczenia, nawet przy najmniejszym wykroczeniu, jakie popełnisz. Daj nam, daj swemu rodzeństwu tak czytać w twoim sercu, jak ty czytasz w naszych. Nie jesteś przecież tak zepsuta, /rbyś w ogóle musiała się wstydzić tego, co zrobiłaś. Nie ukrywaj tylko niczego przed samą sobą i nie mów już więcej nic innego niż to, co sama uważasz za prawdę. Nawet w zwykłych drobiazgach, nawet żar-h'in nie pozwalaj sobie mówić nic innego jak tylko prawdę. i 72 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych Matka, jak widzę, zdjęła ci z włosów białą wstążkę. Zasłużyłaśl sobie na to, to prawda. Kłamstwem zbrukałaś sobie duszę. Ale takżel się poprawiłaś. Tak otwarcie wyznałaś mi swoje grzechy, że nie mogę! uwierzyć, byś miała coś przemilczeć czy przeinaczyć. To zaś stanowił dla mnie dowód twojej prawości i szczerości. Masz tu inną wstążkę! do przyozdobienia głowy. Nie jest tak ładna jak tamta, ale przecież! nie chodzi o to, jak piękna jest wstążka, ale ile jest wart ten, kto jąl nosi. Jeśli ten ktoś okaże się bardziej wartościowy, nie będę miał nici przeciwko temu, by okazać mu swoje uznanie, obdarzając go droższą,] przetykaną srebrem wstążką. Pan Willich w końcu odprawił dziewczynę, nie bez niepokoju, żej przy jej żywym temperamencie niewykluczone są przypadki nawrotu tych wykroczeń, ale także nie bez nadziei, że żywa inteligencja i spry pomogą dziewczynie wejść na drogę prawości i w ten sposób wyschnij właściwe źródło tej obrzydliwej przywary. Istotnie po pewnym czasie nastąpił nawrót. [...] Było to wieczorer. i właśnie przepytywano dzieci, jakie miały na dzisiaj zadania i jal się z nich wywiązały. Obrachunki okazały się bardzo korzystne; Kasial także mogła się wykazać, że zrobiła wiele ponad swoje zwykłe obo-I wiązki. Ale nagle przypomniała sobie o pewnym zaniedbaniu, której nie tylko przemilczała, ale nawet na pytanie matki potwierdziła, żej wykonała swoją powinność. Miała zacerować swoje pończochy i zapom-j niała. W chwili, kiedy składała swoje sprawozdanie, przypomniała sobie o tym i pomyślała, że od kilku dni wstawała rano wcześniej nia inni, miała więc nadzieję, że i nazajutrz wcześniej się obudzi i szybko nadrobi swoje zaniedbanie. Stało się jednak inaczej, niż zaplanowała. Z roztargnienia nie po łożyła pończoch na swoim miejscu i matka je schowała, podczas gdj Kasia sądziła, że leżą, tam gdzie zawsze. Matka już miała na końcul języka powtórne zapytanie Kasi o pończochy, ale tylko spojrzała nal nią badawczo. W porę przypomniała sobie polecenie męża, by nigdyl publicznie nie wytykać dziewczynie kłamstwa, więc się powstrzymała. | Ale mocno jej doskwierała myśl, że dziewczyna tak łatwo potrafi łgać I w żywe oczy. Wstała więc także wcześnie rano, bo przypuszczała, jakie j mogą być zamiary Kasi. Zastała ją już ubraną i szukającą czegoś z wyraźnym zaniepokojeniem. Kasia chciała uściskać matkę na powitanie i i zachowała się niezwykle serdecznie. Matka uznała to za odpowiednią I chwilę. „Nie próbuj mnie okłamywać także twoimi minkami — powie-j działa — już to wczoraj zrobiły twoje usta. Twoje pończochy leżą od I „Czarna pedagogika" 73 ¦ ''zorajszego południa tam w szafie i nawet o tym nie pomyślałaś, by )¦• zacerować. Jak mogłaś wczoraj powiedzieć, że to zrobiłaś?" Kasia: O Boże, ja się zabiję! — Tu są twoje pończochy — powiedziała chłodno matka. — Nie Cę mieć dziś z tobą nic do czynienia. Idź sobie do szkoły albo nie t. Mnie jest wszystko jedno. Jesteś podłą dziewczyną. I wyszła, a Kasia płacząc i szlochając, usiadła, by nadrobić to, ego zaniedbała wczoraj. Ledwie jednak zaczęła, wszedł ojciec z za-Jpioną miną i milcząc, zaczął przechadzać się po pokoju. Pan Willich: Płaczesz, Kasiu? Co cię złego spotkało? Kasia: Och, drogi ojcze, przecież już ojciec wie. Pan Willich: Ale chcę się dowiedzieć od ciebie, co się stało. Kasia (zakrywając twarz chustką): Znowu skłamałam. Pan Willich: Biedne dziecko: Czy nie potrafisz zapanować nad łtisną lekkomyślnością? Kasia z płaczu i żalu nie mogła wykrztusić ze siebie słowa. Pan Willich: Nie mam ci wiele do powiedzenia, droga córko. Już dawna wiesz, że kłamstwo jest rzeczą szkaradną, i zauważyłem, kiedy tylko nie potrafisz zebrać myśli, natychmiast wymyka ci się ust. Co na to począć? Musisz coś z tym zrobić, moje dziecko. A ja iko twój przyjaciel chcę ci w tym pomóc. Niech dzień dzisiejszy będzie Inicin żalu za twój wczorajszy występek. Musisz dziś nosić we włosiach czarne wstążki. Idź i zmień je, nim wstaną twoje siostry. Kiedy Kasia wróciła, wykonawszy to polecenie, pan Willich ciągnął dniej: — Uspokój się, będziesz miała w tym twoim zmartwieniu ode intiie prawdziwą pomoc. Abyś się nauczyła lepiej uważać na siebie •nmi\, masz co wieczora przed pójściem spać przychodzić do mojego (Kikoju i zapisywać w zeszycie, który specjalnie w tym celu wyłożę na linirku, albo: «dziś skłamałam», albo: «dziś nie skłamałam*. Możesz nie obawiać się ode mnie żadnych wymówek, nawet jeślibyś musiała n.ipisać coś, co nie będzie dla ciebie miłe. Mam nadzieję, że samo l'i /.vpomnienie popełnionego kłamstwa ochroni cię na wiele dni przed lmu występkiem. Przy tym i ja także coś zrobię, co ci może pomóc, liv.¦; wieczorem miała do zapisania raczej coś dobrego niż złego. Żalu ;miam ci od dzisiejszego wieczoru, kiedy zdejmiesz z włosów czarną » i;|/.kę, noszenia wszelkich wstążek. Wydaję ten zakaz na czas nie ••kreślony, póki mój wieczorny rejestr mnie nie przekona, że odpowie-•1/ mlne zachowanie i prawdomówność tak ci weszły w krew, że można (u/, nie obawiać się nawrotów. Kiedy stanie się z tobą to, czego ci 74 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych życzę, wtedy będziesz mogła sama dobierać sobie kolor wstążki, którą będziesz nosiła (J. Heusinger, Die Familie Wertheim, 1800, cyt. wj K. Rutschky, op. cit., s. 192 i n.) Kasia jest oczywiście przekonana, że taka wada mogła si<= zagnieździć tylko w tak złym stworzeniu jak ona. Aby zdać sobi( sprawę z tego, że jej wspaniałomyślny i dobrotliwy wychowawcj sam ma trudności z mówieniem prawdy i dlatego ją tak dręczy Kasia musiałaby się poddać psychoanalizie. A tak wydaje się sami sobie bardzo zła w porównaniu z dobrymi dorosłymi. Natomias ojciec Konradka? Czyż nie możemy dostrzec w nim odzwierciedlę nia tej samej udręki, która nęka także i wielu współczesnych ojcov Postanowiłem sobie mocno wychowywać go bez bicia. Ale nie stało si tak, jak chciałem. Niebawem okazało się konieczne uciec się do rózg A było to tak: Odwiedziła nas Krystynka i przyniosła ze sobą lalki Ledwie Konradek lalkę zobaczył, zapragnął ją mieć. Uderzył Krystyi kę, by mu ją dała, a ona mu ją wręczyła. Kiedy już Konradek potrzyma tę lalkę przez dłuższą chwilę, Krystynka postanowiła mu ją zabra^ a Konradek nie chciał jej oddać. Cóż miałem zrobić? Gdybym był przy niósł mu książeczkę z obrazkami i potem powiedział, że ma odda Krystynce lalkę, może by bez sprzeciwu tak zrobił. Ale nie przyszl mi do głowy, a nawet gdyby przyszło, to wcale nie wiem, czy bym ta postąpił. Uważałem, że już nadszedł czas, kiedy dziecko ma się przj zwyczajać być posłuszne każdemu słowu ojca. Więc powiedziałem: „Koli radku, czy nie oddasz lalki Krystynce?". „Nie" - odparł nieco gniewni/ „Ale biedna Krystynka nie ma lalki". )Nie!" — wykrzyknął znowu, rozpłakał się, przytulił mocno lal| i odwrócił się do mnie plecami. Powiedziałem wtedy do niego surowym tonem: „Konradku, musi oddać Krystynce lalkę! Chcę, żebyś to zrobił". A co zrobił Konradek? Rzucił lalkę Krystynce pod nogi. Boże, czym to dla mnie było! Gdyby mi padła najlepsza kro w oborze, tak bym się tym nie przejął. Krystynka chciała podni lalkę, ale jej nie pozwoliłem. „Konradku — powiedziałem — na chmiast podnieś lalkę i podaj ją Krystynce". „Nie! Nie!" — wykrzyknął. , Wziąłem więc rózgę do ręki, pokazałem mu ją i powiedziały „Czarna pedagogika" 75 „Podnieś lalkę albo dostaniesz w skórę". Ale dzieciak się zaparł i krzy-r/.ał: „Nie! Nie!". Podniosłem więc rózgę i już chciałem go nią zdzielić, kiedy do K)koju weszła matka. Krzyknęła od progu: „Na miłość boską, błagam , drogi mężu!" Dostałem się tedy w dwa ognie. Ale szybko podjąłem postanowie-B. Chwyciłem lalkę, rózgę i dzieciaka pod pachę, wybiegłem do dru-Bgo pokoju i zamknąłem za sobą drzwi na klucz, aby matka nie ta się do nas dostać, rzuciłem lalkę na ziemię i powiedziałem: dnieś lalkę, bo inaczej spuszczę ci lanie!" Ale mój Konradek trwał jrcie przy swoim „nie". Wymierzyłem mu trzy baty, ciach, ciach, ciach! „Podniesiesz lal-I?" — spytałem? .Nie!" — brzmiała odpowiedź. Sprałem go wtedy o wiele mocniej i znów powiedziałem: „Natych-IXt podnieś lalkę!" Kiudy ją wreszcie podniósł, wziąłem go za rękę, zaprowadziłem do ległego pokoju i powiedziałem: „Oddaj lalkę Krystynce!" Mdał. I Wtedy z głośnym płaczem podbiegł do"matki i chciał się do niej \ i mlic, ale ona miała dość zdrowego rozsądku, by go od siebie ić i powiedzieć: „Idź sobie, nie jesteś moim dobrym Konrad-Przy tych słowach spływały jej łzy po policzkach. Zauważyłem prosiłem, żeby wyszła z pokoju. Po jej wyjściu Konradek płakał jakiś kwadrans, potem się uspokoił. ^zę wyznać, że w czasie całego tego zajścia ściskało mi się serce, ;c-.i dlatego, że żal mi było dzieciaka, a po części, gdyż martwiła ;i jego zaciętość. v kolacji nie mogłem nic przełknąć, zostawiłem więc nie tknięty i poszedłem do pastora, by otworzyć przed nim moje serce, iłem od niego pociechy. „Dobrze pan zrobił, drogi panie Kiefer siedział do mnie. — Kiedy pokrzywa jest jeszcze młoda, łatwo wać, jak się pozostawi na dłużej, jej korzenie się rozrastają, v się wtedy ją wyrywa, to korzeń pozostaje w ziemi. Tak samo ii -/.y warami dzieci. Im dłużej sieje toleruje, tym trudniej potem 1'iiić. Dobrze, że pan spuścił lanie temu małemu uparciuchowi. pomni o tym przez pół roku. ¦ \ I >y oberwał tylko lekko, nic by to nie pomogło i musiałby pan :!<¦ bić, a chłopiec tak by się do bicia przyzwyczaił, że nic by 76 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych sobie z tego nie robił. To dlatego zazwyczaj dzieci tak mało się przej mują biciem przez matki, bo one nie potrafią się zdobyć na to, by i spuścić solidne lanie. I z tej właśnie przyczyny zdarzają się dzieci ta zepsute, że nawet najsroższymi cięgami nic nie można u nich wskórać [...] A że u pańskiego Konradka otrzymane razy pozostają jeszcze v świeżej pamięci, radzę panu wykorzystać ten czas. Niech mu pai wydaje dużo różnych poleceń. Niech mu pan każe przynosić sobii buty, kapcie czy fajkę i odnosić z powrotem, niech mu pan każe prze nosić z miejsca na miejsce kamienie na podwórzu. Będzie to wszystk< robił i przyzwyczajał się do posłuszeństwa" (C.G. Salzmann, 1796 cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 158 i nn.). Czy te słowa pociechy udzielonej przez pastora brzmią tak j całkiem staroświecko? Czyż nie słyszeliśmy w 1979 r., że dwie' trzecie społeczeństwa niemieckiego opowiada się za cielesnym karaniem dzieci? W Anglii kara chłosty dotąd nie jest objęta zakazem i stosuje się ją powszechnie w internatach. (1999: Obecnie chłosta w internatach jest wprawdzie zabroniona, ale jeszcze dozwolona na łonie rodziny). Podsumowanie Przytoczyłam tu obszerne wyjątki z poradników wychowawczych! dla scharakteryzowania pewnej postawy, która towarzyszy nie tyl-1 ko ideologii faszystowskiej, ale częściej lub rzadziej występuje jako element rozmaitych ideologii. Pogardliwe traktowanie bezbronnego dziecka i znęcanie się nad nim, a także tłumienie tego wszy-] stkiego, co żywotne, twórcze, co płynie z pokładów emocjonalnych j tak w dziecku, jak i w sobie samym przeniknęło do tak wielu dziedzin naszego życia, że stało się to dla nas niemal niedostrzegalne. Z różnych nasileniem i pod groźbą rozmaitych sankcji, ale niemal wszędzie przejawia się tendencja, by wyzbyć się z siebie tego, co dziecięce, to znaczy unicestwić w sobie słabą, bezbronną, zależną od innych istotę, by stać się kimś wielkim, samodzielnym i odważnym, kto zasługuje na szacunek. A kiedy odnajdujemy I w naszych dzieciach taką przezwyciężoną już w sobie samym sła- „Czarna pedagogika" 77 ! lutotę, to prześladujemy ją w podobny sposób, w jaki niegdyś traktowano, i nazywamy to „wychowaniem". '"' dalszym ciągu mojej książki będę odnosiła do tych bardzo *>iu'j postawy pojęcie „czarnej pedagogiki", przy czym z kontek-kjusno będzie wynikać, jaki jej aspekt mam właśnie na myśli. p.v) przytoczonych tekstów bezpośrednio wyłaniają się poszcze- dementy owej postawy, z której wynika, co następuje: \. Dorośli są władcami (nie zaś sługami) uzależnionego od nich Cka. \, To oni, jak bogowie, decydują o tym, co jest dobre, a co złe. ) Ich gniew rodzi się z ich własnych konfliktów. (klpowiedzialnością za to obarcza się dzieci. Kodziców trzeba zawsze chronić. Spontaniczne uczucia dziecka stanowią zagrożenie dla jego • i\V. Dziecku należy jak najwcześniej odebrać własną wolę. Wszystko to trzeba zrobić dostatecznie wcześnie, by dziecko i ii igło tego dostrzec i zdradzić kftmu innemu postępowania Uch wobec niego. i' isobami na tłumienie żywotności i spontaniczności dziecka I stępy, kłamstwa, obłuda, manipulacja, zastraszanie, pozba-objawów miłości, izolacja, podejrzliwość, upokarzanie, po-|t wystawianie na pośmiewisko, zawstydzanie, stosowanie si-znej aż do tortur włącznie. ,czamej pedagogiki" należy także wpajanie dziecku od sa-arania jego życia fałszywej wiedzy i fałszywych przekonań. i żuje się je z pokolenia na pokolenie, a dzieci z szacunkiem l jmują, choć nie tylko brak dowodów na ich słuszność, ale ft> dowiedziono ich nieprawdziwości. Są to na przykład takie 111 zenia: Miłość się rodzi z poczucia obowiązku. Można skutecznie zabronić nienawiści. Rodzice z tej właśnie racji, że są rodzicami, zasługują na lin unek. ¦I Dzieci z tej właśnie racji, że są dziećmi, na szacunek nie |» ługują. 78 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych 5. Posłuszeństwo wzmacnia charakter dziecka. 6. Poczucie szacunku dla samego siebie jest szkodliwe. 7. Niewielki szacunek dla samego siebie prowadzi do altruizmu.} 8. Czułość jest szkodliwa (małpia miłość). 9. Zważanie na potrzeby dziecka jest niewłaściwe. 10. Surowość i chłód stanowią dobre przygotowanie do życia. | 11. Udawana wdzięczność jest lepsza niż szczere okazywanie niewdzięczności. 12. Ważniejsze jest, jak się człowiek zachowuje, niż to, jal w istocie jest. 13. Rodzice i Bóg nie mogą ścierpieć żadnej obrazy. 14. Ciało jest czymś wstrętnym i nieczystym. 15. Porywczość uczuć jest szkodliwa. 16. Rodzice są istotami wolnymi od popędów i wszelkich win] 17. Rodzice zawsze mają rację. Jeśli się zważy na całą grozę wiejącą od takiej ideologii i fakn że na przełomie wieków znajdowała się jeszcze w pełnym rozkwi-j cie, trudno się dziwić Zygmuntowi Freudowi, który dzięki wyzna-j niom swoich pacjentów dokonał niespodziewanego odkrycia nadu-j żywania seksualnego dzieci przez dorosłych, że w swojej teori; utajnił całą zdobytą na ten temat zakazaną wiedzę. Dziecko jeg^j czasów pod groźbą najsroższych kar nie miało prawa dostrzegaj co z nim robią dorośli. Gdyby Freud obstawał przy swojej teor uwiedzenia, musiałby się obawiać nie tylko uwewnętrznionycjj w sobie samym rodziców, ale naraziłby się niewątpliwie na prs wdziwe szykany, być może na pełne wyizolowanie i wykluczenie z mieszczańskiej społeczności. Musiał dla samoobrony stworzyd teorię, która zapewniała dyskrecję, przypisując całe „zło", wszystkie winy i krzywdy urojeniom dziecięcej fantazji, która ukazywała rodziców jedynie jako obiekt projekcji owych urojeń. Możns łatwo zrozumieć, dlaczego ta teoria całkowicie pokrywała milczę! niem fakt, że rodzice nie tylko rzutują na dziecko swoje seksualnej agresywne fantazje, ale niekiedy nawet je dzięki niemu zaspoka jaja, ponieważ mają nad nim władzę. To właśnie dzięki temu prze milczeniu tak wielu pozostających pod wpływem „czarnej pedagc giki" specjalistów psychologów mogło zaakceptować teorię popędó\ „Czarna pedagogika" 79 pozwalała im nie kwestionować idealizacji własnych rodzi- To dzięki Freudowskiej teorii popędów i teorii strukturalnej zachować swoją moc wpojone we wczesnym dzieciństwie izanie: „Mas2nie zauważać, co ci wyrządzają twoi rodzice"*. >ływ „czarnej pedagogiki" na teorię i praktykę psyhcoanalizy c mi się tak ważny, że chciałabym się nim szerzej zająć l>nej pracy (por. s. 7). muszę się ograniczyć do kilku wzmianek, gdyż chciałabym I i.em tylko ogólnie zwrócić uwagę na głęboko w nas zakorze- • w procesie wychowania przykazanie, by nie krytykować włas- i rodziców. Doskonale ono służy do maskowania pewnych waż- i dla nas życiowo prawd, a nawet do obracania ich we własne ciwieństwo, za co wielu z nas płaci ciężkimi schorzeniami Iricowymi. się dzieje z tymi wieloma ludźmi, wobec których starania Dwawcze okazały się skuteczne? Rt. wręcz nie do pomyślenia, by mogli oni jako dzieci przeży-rozwijać w sobie swoje prawdziwe uczucia, bo przecież mu-* wśród nich być także i uczucia niedozwolone, jak gniew i bez-wściekłość — a zwłaszcza, jeśli się doznawało bicia, upoko-|hi, okłamywania i oszustw. Cóż zatem się potem dzieje z owym Uyz.ytym, bo zakazanym gniewem? Niestety, nie znika, tylko Jrudza się z czasem w mniej lub bardziej uświadomioną nie- do samego siebie albo do osób zastępczych. Nienawiść owa kit sobie różnych, już dozwolonych dla dorosłych sposobów wy-vnnia. Doszłam do tego przekonania dopiero w ostatnich latach na pod->!¦¦ mnich doświadczeń psychoanalitycznych i byłam zdumiona, znaj-pclne jego potwierdzenie w fascynującej książce Marianny Krull i .Jest ona socjologiem, któremu nie wystarczają teorie, tylko pra-I |mtwierdzić płynącą z nich wiedzę osobistym doświadczeniem. Pojeni miejscowości, gdzie się urodził Zygmunt Freud, i znalazła się n, ^dzie spędził wraz z rodzicami pierwsze lata swego życia. Prze- v o nim wiele książek, próbowała sobie wyobrazić i wczuć się mogło się we Freudzie nagromadzić w tym miejscu. 80 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych Kasie i Konradkowie wszystkich czasów będą jako dorośli zawsze zgodni co do tego, że dzieciństwo było najszczęśliwszym okresem ich życia. Dopiero w obecnym młodym pokoleniu następuje zmiana pod tym względem. Lloyd de Mause jest pierwszym naukowcem, który dokładnie badał przebieg dzieciństwa, bez upiększania istotnego stanu rzeczy i nie umniejszając wymowy faktów idealizującymi komentarzami. Ponieważ ów psychohistorykumiał się wczuć wrze czywistość, nie mógł zamazywać prawdy. Owa prawda, którą ujaw nia jego książka (1977), jest smutna i przygnębiająca, ale niesie ze sobą nadzieję na zmianę. Kto przeczytał tę książkę i potrafił jasno sobie uświadomić, że opisane w niej dzieci stały się później dorosły mi, ten nie będzie się już dziwił najcięższym okrucieństwom naszych dziejów. Dostrzeże, skąd się bierze owo okrucieństwo, a z takiego odkrycia rodzi się nadzieja, że ludzkość nie musi być na zawsze wydana na jego łup, gdyż istotnie możemy coś zmienić w naszej rzeczywistości przez ujawnienie nieświadomych reguł gry władzy i metod ich uprawomocnienia. Nie da się jednak w pełni przejrzeć owych reguł gry bez zrozumienia, w jaki sposób wpaja się wychowawczą ideologię we wczesnym dzieciństwie. Świadome ideały młodych rodziców uległy niewątpliwie zmianie w naszym pokoleniu. Posłuszeństwo, przymus, surowość i meczu łość nie uchodzą już za wartości absolutne. Ale drogę do urzeczywi stnienia nowych ideałów często blokuje konieczność tłumienia w s« bie bolesnych wspomnień własnego dzieciństwa, co prowadzi d«> zubożenia empatii. To właśnie dawne Kasie i dawni Konradkowir nie chcą słuchać o znęcaniu się nad dziećmi (lub pomniejszają je#< niebezpieczeństwo), bo sami rzekomo mieli „szczęśliwe dziecin stwo". Ale ich brak umiejętności wczucia się w sytuację dzieck zdradza coś wręcz przeciwnego: od najwcześniejszych lat musie I cierpliwie znosić udręki. Ludzie, którym było dane rosnąć w pn. wdziwie empatycznym otoczeniu (co jest niezwykle rzadkie, gdj do niedawna nawet nie wiedziano, jak bardzo potrafi cierpieć dzie< ko), albo tacy, którzy później wytworzyli w sobie empatię, potrafią otwierać się na cierpienia innych, a przynajmniej nie będą przeczy* ich istnieniu. Jest to warunek niezbędny do tego, by uleczyć dawn rany a nie tylko je przysłaniać przy pomocy następnych pokoleń „Czarna pedagogika" 81 Uświęcone wartości wychowania Sprawia to nam całkiem szczególną tajemną przyjemność, kiedy oglądamy, jak ludzie wokół nas są zupełnie nieświadomi i nie zdają sobie sprawy z tego, co się naprawdę z nimi dzieje. Adolf Hitler [ludziach, którzy wzrastali w systemie wartości „czarnej peda-u" i nie przeszli przez doświadczenie psychoanalizy, moje anty-agogiczne poglądy wzbudzają zapewne albo całkiem świadome irażenie, albo sprzeciw intelektualny. Zarzucą mi, że nie uz-uświęconych wartości i że przejawiam naiwny optymizm, nie ąc pod uwagę, jak złe potrafią być dzieci. Zarzuty takie by-miej mnie nie zdziwią, gdyż zbyt dobrze znam ich przyczyny, mniej chciałabym jednak na ten temat. Cużdy pedagog uznaje za pewnik, że złą rzeczą jest kłamać, ywdzić lub obrażać innych, odpowiadać na okrucieństwa rodzi-okrucieństwem, zamiast okazać zrqzjmiienie dla ich dobrych liarów itp. Z drugiej strony, uchodzi za dobre i cenne, kiedy n-ko mówi prawdę, jest wdzięczne rodzicom za ich intencje i nie Irzega okrucieństwa ich postępowania, kiedy przejmuje poglą-[uwoich rodziców, a potrafi się odnieść krytycznie do własnych, ¦de wszystkim kiedy bez żadnych oporów wykonuje to, czego cl niego wymaga. Aby wpoić dziecku owe powszechnie obozujące, zakorzenione zarówno w tradycji judeochrześcijańskiej, i w innych kulturach wartości, dorosły musi nieraz uciekać |cl" kłamstwa, udawania, okrucieństwa, maltretowania, upoko-, ale w jego rozumieniu nie są to „wartości negatywne", gdyż "u odebrał podobne wychowanie i w pewnym sensie „musi" ¦ić tych środków do zbożnego celu, jakim jest oduczanie dzie-I lamstwa, złośliwości, okrucieństwa i egoizmu. > \nika z tego wyraźnie, że nieodłączna od takiego systemu iisci jest relatywizacja tradycyjnych cnót moralnych: to pozy-11 władza decydują ostatecznie o tym, czy uzna się jakieś po-mwanie za dobre, czy złe. Ta sama zasada rządzi całym światem. licjszy feruje wyroki, zwycięzca po wygranej wojnie prędzej czy 82 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych „Czarna pedagogika" 83 później spotka się z uznaniem, choćby się dopuścił najcięższych, przestępstw w drodze do tego celu. Do tej od dawna znanej relatywizacji wartości, płynącej z prze wagi sil, chciałabym dorzucić jeszcze jedną, wynikającą z psycho analitycznego punktu widzenia. Kiedy się bowiem zaleca dzie ciom, jak mają postępować, trudno nie stwierdzić, że jest rzeczj niemożliwą zawsze mówić prawdę, a zarazem nikogo nie urazi( okazywać wdzięczność, której się nie czuje, przymykać oczy ni okrucieństwo w postępowaniu rodziców, a zarazem zostać same dzielnie myślącym człowiekiem, zachowującym krytyczny osąd Takie dylematy muszą się narzucić z nieuchronną koniecznością, skoro się zejdzie z gruntu abstrakcyjnego systemu religijnych czy filozoficznych wartości etycznych i stanie się twarzą w twarz z kon kretną psychiczną rzeczywistością. Ludzie nie obznajomieni z t;i kim sposobem myślenia mogą moją relatywizację tradycyjnych wartości wychowawczych i kwestionowanie w ogóle wartości wy chowania uznać za szokujące, nihilistyczne, zagrażające ładowi społecznemu bądź nawet naiwne. Będzie to zależało od ich własnej historii. Od siebie mogę powiedzieć tyle: istnieją dla mnie warto ści, których nie muszę relatywizować i od których urzeczywistn nia zależy być może na dłuższą metę szansa naszego dziecka, 01 szacunek do życia i jego praw, bez czego musi zginąć wszel twórcza siła. Faszyzm we wszelkich jego odmianach takiego s cunku nie ma, szerzy śmierć duchową i swoją ideologią kastr dusze. Wśród wszystkich przywódców Trzeciej Rzeszy nie zna złam żadnego, kto by nie był surowo wychowywany. Czyż nie powinno nam to dać do myślenia? Ludzie, którym wolno było od najwcześniejszego dzieciństwa właściwie, to znaczy gniewem, reagować na zadany im świadomie bądź nieświadomie ból, na doznaną krzywdę czy wydany absur dalny zakaz, zachowują tę zdolność do odpowiedniej reakcji także w dojrzałym wieku. Jako dorośli będą dostrzegać, że uczyniono im krzywdę, i będą umieli wyrazić to słownie. Ale nie będą czuli potrzeby, by z tego powodu skakać komuś do gardła. Taka potrze ba występuje tylko u osób, które zawsze musiały się mieć na baczności, by nie przekroczyć pewnych granic. Skutki przerwaniu 1 ftniny mogą być nieobliczalne. Jest zatem zrozumiałe, że nie-ry z lęku przed nieobliczalnymi skutkami muszą powściągać Blkie spontaniczne reakcje, a u innych dochodzi do wyładowań Htaci niewytłumaczalnych wybuchów gniewu na osoby zastę-iilbo do wciąż się powtarzających aktów przemocy w postaci f«łów i zamachów terrorystycznych. Człowiek, który pojmuje -w jako integralną część siebie samego, nigdy nie będzie de-iiktywny. Tylko wtedy ma potrzebę napastowania innych, kiedy ft/y nie umiał zrozumieć własnej wściekłości, ponieważ nie za-jomił się z tym uczuciem w dzieciństwie, i nigdy nie mógł jej ¦ławać jako części własnego ja, gdyż w jego otoczeniu było to nie do pomyślenia. Jrśli się dostrzega dynamikę tych procesów, nie wydaje się wny fakt, o którym mówią statystyki, że 60 procent terrorystów imicckich ostatnich lat pochodzi z rodzin pastorskich. Tragizm (tytuacji polega na tym, że ich rodzice mieli niewątpliwie naj-i1 intencje wobec swoich dzieci. ChcieŁod samego początku, te dzieci były dobre, rozumne, dzielne, miłe, skromne, by my- 0 innych, by nie były egoistyczne, by panowały nad sobą, były rznę, pozbawione uporu, krnąbrności i przekory, a przede tkim, by były pobożne. Chcieli na wszelkie sposoby wpoić 1 om owe wartości, a kiedy nie dało się inaczej, musieli dla niecia tych zbożnych celów wychowawczych uciekać się także przemocy. Jeśli dzieci takie w wieku młodzieńczym wykazują drstruktywnością, wyrażają w ten sposób nie tylko nie prze-nspekty własnego dzieciństwa, ale także nie przeżyte i ukryte fkl.y psychiczne rodziców, ujawniane jedynie w ich stosunku isnych dzieci. \ kiedy terroryści biorą na zakładników niewinne kobiety ii, by przysłużyć się wielkiej idei, robią cokolwiek innego, luono kiedyś z nimi? Dla wielkiego celu wychowawczego, dla slych wartości religijnych złożono w ofierze małe żywe dziec-iii z poczuciem, że się dokonało wielkiego i zbożnego dzieła. waż tym młodym ludziom nigdy nie było wolno powodować lasnymi uczuciami, w dalszym ciągu je tłumią dla dobra 84 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych jakiejś ideologii. Owi inteligentni i często bardzo wrażliwi ludzie kiedyś złożeni na ołtarzu „wyższej" moralności, jako dorośli sami siebie składają w ofierze jakiejś — często wręcz przeciwstawnej] — ideologii, dla której celów pozwalają się wewnętrznie całkowicie zdominować, tak jak byli zdominowani w dzieciństwie. Taka jest bezlitosna, tragiczna prawidłowość bezwiednego dziaJ łania przymusu powtarzania. Nie wolno jednak nie dostrzegać i jego dobrych stron. Czyż nie byłoby znacznie gorzej, gdyby dziełu wychowania całkowicie się udało, gdyby można było dokonać rzc czywistego nieodwracalnego mordu na duszy dziecka, a społeczen stwo miałoby się o tym nigdy nie dowiedzieć? Jeśli terrorystn w imię swoich ideałów atakuje bezbronnych ludzi, zdając się w ten sposób na łaskę manipulujących nim przywódców, a także policji zwalczanego przez niego ustroju, wtedy nieświadomie opowiada on swoim czynem, zrodzonym z przymusu powtarzania przemocy. co z nim zrobiono w imię wysokich ideałów wychowawczych. T<; jego opowieść społeczeństwo może odebrać jako sygnał alarmow\ albo też całkiem jej nie zrozumieć. Jako sygnał alarmowy jesl znakiem życia, które jeszcze można ratować. Co się jednak dzieje, kiedy z tego życia nie pozostało już śladu, gdyż wychowanie w pełni znakomicie się powiodło, jak na przykład u takich ludzi jak Adolf Eichmann czy Rudolf Hess? Wdrażano im od tak młodych lat i tak skutecznie posłuszeństwo, że to wychowanie nigdy nie zawiodło, budowla okazała się tak szczelna, że nie prze puściła nigdzie kropli wody, tak mocna, że nie wstrząsnęło nią uczucie; ci ludzie do końca życia wypełniali rozkazy, jakie im dawano, nie zastanawiając się nad ich treścią. Wypełniali je nie za względu na ich słuszność, ale dlatego, że były rozkazami, dokładnie tak jak zaleca „czarna pedagogika" (por. s. 53 i n.) Dlatego Eichmann podczas swego procesu mógł bez najmniej szego wrażenia słuchać wstrząsających zeznań świadków, ale kiedy zapomniał wstać przy odczytywaniu mu wyroku i zwrócona mu na to uwagę, zaczerwienił się ze wstydu. Posłuszeństwo wpojone Rudolfowi Hessowi od najwcześniejsze' go dzieciństwa pozostało jego trwałą cechą do końca życia. Ojcie< „Czarna pedagogika" 85 llprwnością nie chciał go wychować na komendanta Oświęcimia, l jako gorliwy katolik chciał go wykierować na misjonarza. Wcześ-wpoił mu zasadę, że zwierzchności należy zawsze słuchać i speł-ftć wszystko, czegokolwiek zażąda. Naszymi gośćmi byli głównie wszelkiego rodzaju duchowni. Mój ojciec / biegiem lat stawał się coraz bardziej pobożny. Kiedy tylko mógł, woził mnie na pielgrzymki do wszystkich świętych miejsc naszego kraju, a także do Einsiedeln w Szwajcarii i do Lourdes we Francji. Zanosił gorące modły o błogosławieństwo niebios, by zesłały na mnie IMiwołanie na księdza. Ja także byłem głęboko wierzący, tak jak może hyc chłopiec w moim wieku, i bardzo poważnie traktowałem swoje n-ligijne obowiązki. Modliłem się z prawdziwym dziecięcym skupieniem i gorliwie wypełniałem powinności ministranta. Byłem wychowywany przez swoich rodziców, by odnosić się do wszystkich doro-nlych, a szczególnie ludzi starszych, z uszanowaniem, niezależnie od l<'go, kim byli. Nauczono mnie, że jest moim najwyższym obowiązkiem |«>magać każdemu w razie potrzeby. Ze szczególnym naciskiem mnie pouczano, że mam spełniać bezzwłoczniw-wszystkie życzenia i polecenia rodziców, nauczycieli, księdza i innych, właściwie wszystkich dorosłych, aż do oddawania im posług osobistych, i nic nie mogło mnie od tego zwolnić. Miało być zawsze tak, jak oni powiedzieli. Te zasady, w których byłem wychowywany, tak weszły mi w krew, że stały się moją drugą naturą (R. Hess, 1979). Kiedy zatem zwierzchność zażądała, by pokierował fabryką »m'rci w Oświęcimiu, jakże by mógł Hess się temu przeciwsta-fiC! A także później, po aresztowaniu, kiedy mu polecono spisanie (roiorysu, nie tylko wykonał to zadanie nader sumiennie, ale je-ru: wyraził wdzięczność za to, że „interesujące zajęcie" skróciło |u wolno płynący w więzieniu czas. Temu życiorysowi zawdzięcza iriat możność wejrzenia w dzieciństwo niewyobrażalnego zbrod-iarza, sprawcy masowych mordów. Pierwsze wspomnienia Rudolfa Hessa dotyczą doznawanego i dzieciństwie przymusu ciągłego mycia się, czym zapewne chciał uzyścić z tego wszystkiego, co jego rodzice uważali w nim za tuine i niegodne. Ponieważ nie doznawał czułości od rodziców, 86 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych szukał jej u zwierząt, tym bardziej że ojciec nie bił ich tak jak jego, a zatem w hierarchii istnień stały wyżej niż dzieci. Podobne wypowiedzi znajdujemy u Heinricha Himmlera. Mówi on na przykład: Jak pan może, panie Kersten, znajdować przyjemność w strzelanin z ukrycia do biednych zwierząt, które tak niewinne, bezbronne i ni czego nie przewidujące pasą się na skraju lasu! To przecież, właściwie rzecz ujmując, czyste morderstwo!... Przyroda jest taka cudowna, a każ de zwierzę ma przecież prawo do życia (J. Fest, Das Gesicht des Dritten Reichs, 1963, s. 169). I ten sam Himmler mówi także coś takiego: Jedna zasada ma absolutnie obowiązywać esesmana: mamy być ucz ciwi, wierni i koleżeńscy wobec tych, którzy przynależą do naszej krwi, i wobec nikogo innego. Jest mi zupełnie obojętne, co się dzieje z Rosjaninem czy Czechem. Jeśli się znajdzie w podbitych narodach ktoś dobrej krwi jak nasza, zabierzemy go sobie, w razie potrzeby, porywając im dzieci, by je u nas wychować. Czy inne narody żyj;\ w dobrobycie, czy zdechną z głodu, interesuje mnie tylko o tyle, o ile ich potrzebujemy jako niewolników dla naszej kultury, w innym wy padku nic mnie to nie obchodzi. Czy przy kopaniu rowów dla naszych czołgów zginie z wyczerpania 100 000 rosyjskich kobiet, czy nie, obchodzi mnie tylko o tyle, że te rowy muszą zostać wykopane dl;i niemieckiej armii. Bez potrzeby nie będziemy nigdy okrutni i nieczuli, to jasne. My Niemcy jedyni na świecie mamy przyzwoity stosunek do zwierząt, zachowujemy zatem przyzwoitą postawę także i wobec tych ludzkich zwierząt. Ale jest przestępstwem wobec naszej własnej krwi troszczyć się o nie czyje uszczęśliwiać... (cyt. w: J. Fest, op.cit., s. 161) Himmler był, podobnie jak Hess, niemal doskonałym wytworem swego ojca, z zawodu wychowawcy. Także i Heinrich Himmler marzył o tym, by wychowywać ludzi i narody. Pisze o tym Fest: Doktor Felix Kersten, który stale go leczył od 1939 r. i cieszył się jego zaufaniem, stwierdził, że Himmler wolałby raczej wychowywać obc< „Czarna pedagogika" 87 narody niż je tępić, a podczas wojny, rozważając o czasach przyszłego pokoju, z entuzjazmem mówił o czekającym go zadaniu wystawienia jednostek wojskowych, które „się wyćwiczy i wychowa, kiedy tylko /.nów można będzie wychowywać" (tamże, s. 163). W przeciwieństwie do Hessa, którego wychowanie do ślepego posłuszeństwa okazało się tak doskonale skuteczne, Himmlerowi ^yraźnie się nie udało spełnić stawianych przed nim żądań bezwględnej wewnętrznej surowości. Joachim Fest przekonująco in-prpretuje jego okrucieństwa jako nieustanne próby dowiedzenia bie i światu, że jednak potrafi być bezwględny. Tak o tym pisze: W nieszczęsnym pomieszaniu pod wpływem haseł moralności totalitarnej wszelkich kryteriów, bezwzględność wobec ofiar znajduje usprawiedliwienie w tym, że się jest także bezwzględnym wobec samego siebie. „Być twardym wobec siebie i wobec innych, zadawać śmierć i samemu umierać" — tak brzmiała często powtarzana przez Himmlera dewiza SS. Skoro mord przychodzi z trudnością, jest słuszny i usprawiedliwiony. Na tej samej zasadaie dowodził z dumą, traktując to jako chwalebną kartę historii, że niemiecki ład nie poniósł z powodu swojej morderczej działalności «żadnych wewnętrznych szkód» i pozostał «uczciwy» (tamże, s. 167). Czyż w tych słowach nie pobrzmiewają echa „czarnej pedago- iki", jej tłumienia przemocą wszelkich odruchów dziecięcej duszy? Są to tylko trzy przykłady z niezliczonej rzeszy ludzi o podobnych iorysach, którzy niewątpliwie otrzymali tak zwane dobre wycho- uiie. Pełne podporządkowanie dzieci woli dorosłych zaowocowało " dopiero w późniejszej politycznej podległości (jak na przykład t otalitarnym ustroju Trzeciej Rzeszy), ale już przedtem — goto- iscią młodego człowieka, z chwilą gdy opuszczał dom rodzicielski, podporządkowania się komukolwiek innemu. Jak ktoś, komu da- było nauczyć się tylko słuchania cudzych rozkazów, miał żyć w .oj wewnętrznej pustce? Najlepszym wyjściem, by dać dalej sobą menderować, była służba wojskowa. I kiedy tylko pojawił się ktoś iki jak Hitler i oświadczył, tak samo jak przedtem ojciec, że do- Utdnie wie, co jest dobre, słuszne i potrzebne dla innych, nie trzeba 8^_WychouMmejako zwalczanie zd się dziwić że tak wielu ludzi tęskniących za podporządkowaniem| się czyjejś woli powitało go z radością i Pomogło dojść do władzy Owi młodzi ludzie znaleźli sobie wreszcie kogoś, kto stanowił dla nich nowe wcielenie ojca, bez którego nie Potrafili żyć. Joachim FesI w swojej książce Das Gesicht des Drittes Reiches (Oblicze Trzeciej Rzeszy, 1963) ukazuje, z jaką uległością, brakiem krytycyzmu i dziecięcą niemal naiwnością wypowiadali się o wSzechwiedzy, meomyl ności i niemal boskości Hitlera ludzie, których nazwiska później stały się sławne. Takim widzi małe dziecko swego ojca, a z owego stadium dziecięctwa owi mężczyźni nigdy nie wyrośli. Przytaczam tu niektóre ich wypowiedzi, ponieważ obecnemu pokoleniu trudno byłoby sobie wyobrazić, jak mało wewnętrznej samodzielności miel, owi ludzie, którzy później stanowili o niemieckiej historii. Hermann Goring oświadcza: Tak jak katolik jest przekonany o nieomylności papieża w sprawach wiary i moralności, tak samo my, narodowi socjaliści, oświadczamy z najgłębszym przekonaniem, że dla nas równie nieomylny jest Fuhrer we wszystkich politycznych, a także irinycll sprawach dotyczących interesów społecznych i narodowych naszego kraju... Jest to prawdz!-we błogosławieństwo dla Niemiec, że znalazły w osobie Hitlera rzadkie połączenie najbardziej przenikliwego myśliciela, prawdziwie gię-, bokiego filozofa i żelaznego człowieka CZynu, wytrwałego do ostatnich granic (tamże, s. 108). I dalej: Kto zna panujące u nas stosunki. [...] te„wie, że każdy z nas ma dokładnie tyle władzy, ile zechciał mu przyznać Fuhrer. I tylko z Fiihrerem i stojąc za nim, ma się istotnie władzę i dzierży się w rękach narzędzia do jej sprawowania w- państwie; ale wbrew jego woli, a nawet tylko bez jego życzenia, w mg^eniu oka człowiek stałby się bezsilny Jedno słowo Fuhrer a, a upada każdy, którego on chce usunąć. Jego poważanie, jego autorytet aą feezgraniczne... (tamże, s. 109). W tych słowach przedstawiona jeat ^istocie pozycja małego dziecka wobec despotycznego ojca. Qó;ring wyznaje otwarcie: „Czarna pedagogika" 89 To nie ja żyję, to Hitler żyje we mnie... Ilekroć przed nim staję, zamiera we mnie serce... Często mogłem coś przełknąć dopiero po północy, gdyż inaczej mu-niałbym zwymiotować z podniecenia. Kiedy około dziewiątej wieczorem wracałem do Karinhall, musiałem najpierw posiedzieć kilka godzin w fotelu, by się uspokoić. Ten stosunek do niego stał się dla mnie czymś w rodzaju duchowej prostytucji... (tamże, s. 108). [W swoim przemówieniu z dnia 30 czerwca 1934 r. otwarcie do iej podległości przyznaje się Rudolf Hess, przy czym mówca doznaje żadnego uczucia wstydu czy skrępowania. Niełatwo to zrozumieć dzisiaj, kilkadziesiąt lat później. Z dumą zauważamy: Jest ktoś wyjęty spod wszelkiej krytyki, jest to Fuhrer. A wynika to stąd, że każdy czuje i wie: on ma zawsze rację i zawsze będzie miał rację. Cały nasz narodowy socjalizm jest zakotwiczony na bezkrytycznej lojalności, na oddaniu Fuhrerowi, które nie pyta w poszczególnych przypadkach: dlaczego? na milczącym wykonywaniu jego rozkazów. Wierzymy, że Hitler idzie za głosem swego najwyższego powołania do kształtowania niemieckich losów. Ta wiara nie podlega żadnej krytyce (tamże, s. 260). Komentuje to Joachim Fest: W swoim nie wyważonym stosunku do autorytetu Hess przypomina zdumiewająco wielu przywódców nazistowskich, którzy tak jak on wywodzili się z tak zwanego silnego rodzicielskiego domu. Wiele wskazuje na to, że Hitler obficie korzystał ze szkód psychicznych spowodowanych ówczesnym wychowaniem, czerpiącym wzory z koszar i hodującym synów w reżimie kadeckim. W swoistym połączeniu agresywności z psią potulnością, właściwym typowi „starego wojaka", ale także w braku wewnętrznej samodzielności i w uzależnieniu od rozkazów ujawnia się fascynacja skoszarowanym światem, której doświadczenie stało się czynnikiem określającym wczesną fazę rozwojową dziecka. Chociaż Rudolf Hess musiał wciąż żywić ukryte uczucia sprzeciwu wobec swego ojca, który po raz ostatni dobitnie ukazał swoją władzę, kiedy nie bacząc na pragnienia syna i na wstawiennictwo za nim 90 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych nauczycieli, nie pozwolił mu na wyższe studia, ale zmusił go do zajęcia się handlem i do założenia własnego przedsiębiorstwa w Aleksandrii, to jednak ten, któremu wciąż łamano wolę, ciągle szukał dla siebie, gdzie tylko mógł, ojcowskiej postaci. Przywódca był kimś gorąco po żądanym! (tamże, s. 260). Kiedy cudzoziemcy oglądali w filmowych kronikach tygodn wych wystąpienia Adolfa Hitlera, nie umieli w żaden sposób po entuzjazmu z powodu jego wyboru w 1933 r. Potrafili bez tru przejrzeć jego ludzkie słabości, jego sztuczne pozy, sztuczną pc ność siebie, fałszywość jego argumentów. Bo im nie wydawał ojcem. Ale dla Niemców było to znacznie trudniejsze. Dziecko ,ju potrafi dostrzegać wad swego ojca, gdzieś jednak ich postrzeganie magazynuje w swoim umyśle, gdyż dorosłego pociągają w ojcowskim substytucie właśnie te negatywne, nie dopuszczane do świadomości ojcowskie cechy. Komuś postronnemu trudno to zrozumieć. Często zadajemy sobie pytanie, jak mogło dojść do jakiegoś małżeństwa, jak dana kobieta może wytrzymać z danym mężczyzna lub odwrotnie. Być może żona podtrzymuje ten związek jedynie kosztem najcięższych udręk i wyrzeczeń, rezygnując z własnych życiowych interesów, sądzi, że gdyby mąż ją porzucił, umarłaby z< strachu. W istocie takie rozstanie mogłoby stworzyć jej szansę nn lepsze ułożenie własnego życia, ale ona absolutnie nie może tęgi przyjąć do wiadomości, ponieważ musi przeżywać powtórnie w mat żeństwie swoje dawne, zepchnięte do nieświadomości udręki spo wodowane przez ojca. Bojąc się, że mąż ją opuści, przeżywa wig< w myślach nie swoją obecną sytuację, ale swoje dziecięce lęki prze. porzuceniem i okres, kiedy istotnie była całkowicie zdana na ojcu Mam tu na myśli pewną konkretną kobietę, córkę muzyka, któr ją wychowywał po śmierci matki. Często znikał z domu, kied wyjeżdżał na objazdy koncertowe. Była wtedy za mała, by umie przeżywać te rozstania bez panicznego lęku. Dzięki psychoanaliza wiedziałyśmy o tym już od dłuższego czasu, ale jej lęk przed pi rzuceniem przez męża ustąpił dopiero wtedy, kiedy na podstawi analizy snów wyłoniły się z jej nieświadomości także brutalne i okrui „Czarna pedagogika" 91 ni' cechy ojca, którego pamiętała jako kochającego i czułego. Zmie-i /icniu się z tą wiedzą o nim zawdzięcza swoje wewnętrzne wyzwolenie i możliwe teraz rozwijanie własnej samodzielności. Przytoczyłam ten przykład, gdyż ukazuje on pewien mechanizm, który zadziałał być może przy wyborach 1933 r. Entuzjazm Ifohcc Hitlera daje się wytłumaczyć nie tylko jego obietnicami (któż r/.ed wyborami nie składa obietnic), nie ich treścią, ale sposobem li przedstawienia. To właśnie jego teatralna gestykulacja, tak 1'iHszna dla cudzoziemców i wydająca się całkiem swojska dla tak sugestywnie na nie oddziaływała. Takie wrażenie odnosi ¦ dziecko, kiedy przemawia do niego wielki, podziwiany, uko-' ojciec. I nie ma żadnego znaczenia, co właściwie mówi. Waż-•t,jak mówi. Im bardziej się wynosi nad innych, tym bardziej > podziwiany, zwłaszcza przez dziecko wychowane według za-zarnej pedagogiki". Kiedy srogi, nieprzystępny, daleki ojciec ¦ ¦ę skłania do tego, by przemówić do swego dziecka, jest to ttpliwie wielkie święto i żadne poświęcenie nie jest zbyt wiel-l y sobie na ten zaszczyt zasłuży®. Że ów wielki ojciec, taki silny mężczyzna, może być kimś żądnym władzy, nieuczci-i w gruncie ducha niepewnym siebie, dobrze wychowanemu ilu nie może nawet przyjść do głowy. I tak się dzieje w każdej ic:ji; takie dziecko nigdy nie potrafi właściwie ocenić swego i&yż jego zdolność postrzegania została zablokowana przez nie wpojone posłuszeństwo i stłumienie własnych uczuć, i mb, jakim otacza się ojca, przyozdabiają często cnoty (mą-dobroć, odwaga), których mu brak, ale także takie, które ojciec (w oczach swojego dziecka) niewątpliwie posiada: to, < jeden jedyny na świecie, że jest duży, ważny i że ma władzę, nadużyciu władzy, niszczącej w dziecku zdolność do kryty-¦¦> myślenia, ojcowskie wady mogą pozostać ukryte pod jego mi przymiotami. Mógłby wtedy najpoważniej w świecie wy-nąć swoim dzieciom to, co Hitler swoim współczesnym: „Cóż szczęście, że mnie macie!" ^i wyobrazimy sobie taką sytuację, utraci swoją zagadko-Icgendarny wpływ Hitlera na ludzi z jego otoczenia. Mogą i istrować dwa ustępy z książki Hermanna Rauschninga (1973): 92 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktówjyciowych PrzedstawiOri0 Hitlerowi Gerharta Hauptmanna. Fuhrer uścisnął mu rękę. Spojrzał mu w oczy. Było to owo znane spojrzenie, które wszystkich wproWadzało w drżenie, spojrzenie, o którym pewien stary wybitny prawnik powiedział kiedyś, że po nim pragnął tylko jednego: znaleźć się w domu, by w samotności uporać się z tym przeżyciem. Hitler jeszcze raz potrząsnął dłonią Hauptmanna. „Teraz - pomyśleli stojący Wokół _ teraz padnie wielkie słowo, które przejdzie do historii". „Teraz» _ pomyślał Hauptmann. A Fuhrer Trzeciej Rzeszy jeszcze silniej po raz trzeci uścisnął rękę wielkiego poety i podszedł do kogoś stojąceg0 obok. Później Gerhardt Hauptmann powiedział do swoich przyjaciół że była to wielka chwila w jego życiu (s. 274). Rauschning pisze dalej: Często słysZaiem; jak bidzie się przyznawali, że budzi on w nich lęk, że choć całkiem dorośli, wchodzą do niego z kołataniem serca. Mieli uczucie, że ten człowiek może nagle chwycić kogo za szyję i udusić albo, że rzUci kałamarzem lub popełni jakiś inny bezsensowny wy ; czyn. Jest wiele udawanego entuzjazmu w tym fałszywym wznoszeniu , oczu ku górZe, wiele samozakłamania w tej całej gadaninie o wielkim przeżyciu. Większość odwiedzających go ludzi chce, żeby to było icl. wielkie przeżycie Aie owi odwiedzający Hitlera, którzy by raczej wo leli ukryć SWoje rozczarowanie, kiedy się ich mocniej indagowało, sto pniowo się przyznaWali: No tak, właściwie nie powiedział mc szcze gólnego. Nie nie robi jakiegoś specjalnego wrażenia. Tego nie mozn;, by powied2ieć Po co robić na ten temat tyle szumu? Tak. Trzeźwe patrząc, jest on dość zwyczajnym człowiekiem. To tylko blask chwały tylko ten blask (s. 275). Kiedy zatem pojawia się człowiek, który podobnie mówi i po dobnie się zachowuje jak ojciec, wtedy nawet dorosły zapomina o swoich demokratycznych prawach lub nie chce robić z nich użytku, pozwoli rriU S0bą manipulować, będzie mu wiwatować, obdarzy go zaufaniem; a w końcu całkowicie mu się powierzy, nie dostrzegając swego zniewolenia, tak jak się dostrzega się niczego, co oznacza jedy^ przedłużenie własnego dzieciństwa. Jeśli się jednak popadnie w taką zależność od kogoś, jak było się jako dziecko zależnym od swoich rodziców, to wtedy już nie ma wyjścia. Dziec* „Czarna pedagogika" 93 I nie może przed rodzicami uciec, z obywatel żyjący w ustroju i ilitarnym może się wyzwolić od tego uzależnienia, ale tylko I tem własnych dzieci. Zniewoleni obywatele Trzeciej Rzeszy howywali swoje dzieci na zniewolonych ludzi, by móc poczuć, dnak na jakimś terenie mają przecież władzę. \le przed tymi dziećmi, które już same są rodzicami, otworzyły po wojnie inne możliwości. Wielu zaznało niebezpieczeństw lycyjnej ideologii wychowawczej i poszukuje śmiało i ze zna- m zaangażowaniem nowych dróg. Niektórzy, w szczególności pisarze, potrafili dotrzeć do prawdy cięcego przeżycia, całkiem nie znanej wcześniejszym pokole- i. Brigitte Schweiger pisze na przykład tak: Słyszę głos ojca. Woła mnie pp imieniu. Czegoś chce ode mnie. Jest daleko, w drugim pokoju. I czegoś chce ode mnie, dlatego istnieję. Przechodzi obok mnie bez słowa. Jestem zbędna. Nie powinno mnie wcale być (Schweiger, Lange Abwesenheit, 1980, s. 27) Gdybyś od samego początku nosił w fau swój kapitański mundur /. czasów wojny, może wiele spraw rysowałoby się wyraźniej. Ojciec, prawdziwy ojciec to jest ktoś, kogo nie wolno uściskać, komu trzeba odpowiadać, nawet kiedy piąty raz pyta o to samo, a wydaje się, że pyta po pięć razy, aby się upewnić, czy córki za każdym razem będą mu równie ochoczo odpowiadały; to ktoś, komu wolno przerwać drugiemu w pół słowa (tamże, s. 24 i n.). (idy tylko dziecięce oczy potrafią przejrzeć grę o władzę, tkwią-u postaw procesu wychowawczego, wtedy zrodzi się nadzieja wyzwolenie z okowów „czarnej pedagogiki", gdyż takie dzieci i już pamiętały, co im uczyniono. Dobitny tego przykład znalazłem ty obrazie ojca przedstawio-m przez Christopha Meckela w jego książce Suchbild (1980). W dorosłym tkwi kawał dziecka, które chce się bawić. Tkwi również w nim kawał dowódcy, który chce karać. W moim dorosłym ojcu tkwił kawał dzieciaka, który bawił się z innymi dziećmi w niebo i piekło. Tkwilw nim również kawał kaprala, który chciał karać w imię utrzymania dyscypliny. „Czarna pedagogika" 95 Oto szczęśliwy ojciec bezsensownie popuszczający cugli i darzący pieszczotkami, aż nagle wyłania się zza szafarza łask kapral z pejczem gotowym do bicia dzieci. Miał opracowany cały system kar, ich pełny katalog. Zaczynało się od połajanek i wybuchów gniewu — to dawało się jeszcze znieść i mijało jak wiosenna burza. Potem szło ciągnięcie, wykręcanie i szczypanie w ucho, policzkowanie i słynne prztyczki w głowę. Potem wypędzenie z pokoju i zamykanie w piwni cy. I dalej: dziecka się nie zauważało, pomijało się je za karę upoka rzającym i zawstydzającym milczeniem. Kazało mu się biegać na po syłki, pakowano do łóżka albo kazano mu znosić kapustę do piwnicy A wreszcie jako kulminacja i przestroga na przyszłość następowała główna kara, ta właściwa kara, przykładowy wymiar kary. Ta kara była zarezerwowana dla ojca i wymierzana przez niego żelazną ręką W imię porządku, posłuszeństwa i ludzkości, by sprawiedliwości stało się zadość i aby dziecko się nauczyło zasad sprawiedliwości, wymię rżano mu karę chłosty. Ów kapral drzemiący w ojcu brał rózgę i seho dził do piwnicy. Za nim szło dziecko, nie bardzo wiedząc, czym wła ściwie zawiniło. Miało albo wyciągnąć przed siebie ręce (dłońmi (' góry) albo przewiesić się na kolanie ojca. Razy były bezlitosne i 1 kładne, wyliczane głośno bądź cicho, i nie można się było od n. wywinąć. Kapral wyrażał następnie swoje ubolewanie, że został zrr szony do zastosowania takich środków, twierdził, że cierpi z t: powodu i naprawdę cierpiał. Zastosowanie takich środków rodziło d gotrwałe przerażenie. Ale kapral żądał wesołości. Z udawaną weso ścią wychodził z piwnicy, dawał jej dobry przykład w naładowanej atmosferze i był urażony, że dziecku ani było w głowie podzielać jego dobry nastrój. Przez wiele dni, zawsze przed śniadaniem, powtarzała się piwniczna chłosta. Stała się rytuałem, a żądanie po niej dobrej miny szykaną. Przez resztę dnia miało się zapomnieć o karze. Nie mówiło sio o winie i pokucie, odkładało się na bok sprawę sprawiedliwości i niesprawiedliwości. Pogoda dzieci gdzieś znikła. Pobladłe, milczące lub ukradkiem popłakujące, dzielne, pochmurne, zawzięte i żałośnie bezradne nawet nocami tkwiły w dybach sprawiedliwości. Spadała na nie i wymierzała im powalający cios, do niej należało ostatnie słowo, które padało z ust ojca, Ów kapral tkwiący w ojcu karał także na urlopie i był srodze rozżalony, kiedy go dziecko spytało, czy nie chce czasem znów wrócić na wojnę (s. 55 i n.). Jest niemal cudem, że Christoph Meckel, mimo „dobrego wychowania", jakie odebrał, mógł się zdobyć na taki portret ojca. Być łoże zawdzięcza to okoliczności, że jego wychowywanie, przynaj-Jniej przez ojca, uległo przerwie na kilka lat wojny i okres pobytu |ca w obozie jenieckim. Ludziom, którzy byli nieprzerwanie tak łktowani przez całe dzieciństwo i lata młodzieńcze, trudno by tzyszło tak otwarcie pisać o swoim ojcu, ponieważ w ciągu tych Z8trzygających o całym życiu lat musieli co dzień się uczyć, jak bronić przed doznawaniem bólu otwierającym oczy na prawdę, ią wątpić w prawdę swego dzieciństwa i wyznawać teorie, we- których dziecko nie jest ofiarą projekcji dorosłych, ale samo It podmiotem własnych projekcji. Nagłe wybuchy wściekłości są najczęściej wyrazem głębokiej ppaczy, ale poglądy na sprawę bicia i przekonanie, że nie przy-i ono żadnej szkody, służą ukryciu i nierozpoznawalności skut-tegopostępowania. Zobojętnienie dziecka na ból prowadzi mia-&wicie do tego, że przez całe swoje życie nie pozna prawdy o samym [•obie. Tylko świadome przeżycie władnych uczuć mogłoby umożliwić dostęp do tej prawdy, ale tego właśnie uczynić mu nie wolno... (.łowne mechanizmy „czarnej pedagogiki". Wi/parcie i projekcja 1 roku 1943 Himmler wygłosił swoją słynną „poznańską mowę", której wyraził oddziałom SS uznanie w imieniu narodu niemiec- '¦!'<> za pełną eksterminację Żydów. Cytuję tu fragment owego niówienia, które pomogło mi w 1979 r. zrozumieć wreszcie czego psychologicznego wyjaśnienia daremnie szukałam od - Iziestu lat: < lice tu pomówić z wami całkiem otwarcie o pewnej bardzo trudnej prawie. Między sobą powinniśmy mówić o niej całkiem szczerze, choć nic dopuszczamy jej do wiadomości publicznej... Mam na myśli żydowską ewakuację, wytępienie narodu żydowskiego. To się łatwo mówi. ..Trzeba wytępić naród żydowski, to jasne, to jest zapisane w naszym 96 Wychowanie jako zwalczani^zdrowych instynktów życiowych programie" - tak powie każdy członek partii. „Wyeliminować ŻydówJ wytępić ich! Zrobimy to". A potem pojawiają się ci wszyscy, 80 milionów dzielnych Niemców, a każdy z nich ma swego dobrego Żyda. No tak to jasne, wszyscy inni to Świnie, ale ten Żyd jest całkiem wyjątkowy Spośród tych, co to mówią, nikt tego [eksterminacji] nie oglądał, nikt nie musiał tego znieść. Większość z was wie, co to znaczy, kiedy się ogląda sto leżących obok siebie trupów, pięćset albo nawet tysiąc. Musieliśmy to znieść, a zarazem - nie licząc słabeuszy - pozostać przyzwoitymi ludźmi, to nas zahartowało. Jest to nigdy me zapisana chwalebna karta naszej historii, która i w przyszłości me zostanie zapisana... Zabraliśmy im bogactwa, jakie posiadali. Wydałem stanowczy rozkaz... że owe bogactwa mają być bez reszty przekazane Rzeszy. Nic z nich nie wzięliśmy dla siebie. Ci nieliczni, którzy wykroczyli przeciw temu zarządzeniu, będą, zgodnie z moim na samym początku wydanym rozkazem, odpowiednio ukarani. Rozkaz ten brzmiał- Kto weźmie dla siebie choć jedną markę, będzie skazany na śmierć. Pewna liczba esesmanów - nie było ich zbyt wielu - dopuściła się tego wykroczenia i zostaną, bez prawa łaski, skazani nsi śmierć Mamy moralne prawo, mamy obowiązek wobec naszego na rodu by pozabijać tych ludzi, którzy chcieli nas wymordować. Nle mamy jednak prawa wzbogacić się choćby jednym ich futrem, jednym zegarem jedną ich marką czy papierosem, czy czymkolwiek innymj Nie chcemy skoro wypleniliśmy bakcyla, ostatecznie zakazić się mm i umrzeć Nie będę nigdy się przyglądać, jak się pojawia i rozszerza ; najmniejsza nawet plama rdzy. Gdziekolwiek się pojawi, mamy ją wspólnie zniszczyć. Ogólnie jednak możemy powiedzieć, ze spełnili-śmy z miłości do naszego narodu owo najtrudniejsze zadanie, me ponosząc przy tym żadnych szkód w naszych wnętrzach, w naszych duszach i charakterach (cyt. w: J. Fest, op. cit., s. 162 i 166). Przemówienie to zawiera wszystkie elementy skomplikowanego mechanizmu psychodynamicznego, z którym często się spotykaliśmy w poradnikach „czarnej pedagogiki"; daje się on określić jako wyparcie pewnych elementów z własnej psychiki i ich projeJ keję Wychowanie dziecka na bezsensownie twardego człowieka wymagało „bezlitosnego" zwalczenia w sobie wszelkich słabości (te ^ znaczy także uczuciowości, łez, współczucia, umiejętności zrozumienia uczuć własnych i uczuć innych ze wszystkim, co ludzkie, „Czarna pedagogika" 97 obywatelom Trzeciej Rzeszy wskazano naród żydowski jako nosiciela tych wszystkich obrzydłych, bo zakazanych w dzieciństwie i niebezpiecznych cech. Tak zwany Aryjczyk mógł się czuć czysty, mocny, twardy, dobry, prawy i moralny, uwolniony od „złych", bo oznaczających słabość, nie kontrolowanych uczuć, kiedy wszystko In, czego sam w sobie się obawiał od dzieciństwa, mógł przypisać Eydom i uznać za swoją powinność, by to w nich nieubłaganie yciąż na nowo zbiorowo zwalczać. Wydaje mi się, że wciąż zagraża nam możliwość powtórzenia odobnych zbrodni, póki nie poznamy powodującego je psycholo- Jcznego mechanizmu. Im głębiej wnikam w mojej pracy psychoanalityka w dynamikę aczeń psychicznych, tym bardziej wątpliwy wydaje mi się upar-powtarzany od końca wojny pogląd, że eksterminacja Żydów 1 i dziełem garstki zboczeńców. U masowych morderców całko-o brak specyficznych objawów tego schorzenia, takich jak po-¦ie osamotnienia, wstyd i rozpacz. Oni nie byli osamotnieni, znajdowali oparcie w grupie, nie doznawali wstydu, przeciw-— byli z siebie dumni, nie odczuwali rozpaczy raczej popadli ) w euforię, albo w otępienie. inne tłumaczenie, że chodziło tu o ludzi wierzących w autory-¦, przywykłych do posłuszeństwa, nie jest wprawdzie fałszywe, nie wystarcza do zrozumienia zjawiska holokaustu, jeśli pod ;ciem posłuszeństwa rozumiemy wykonywanie rozkazów, świa-ile doznawane jako coś na nas wymuszonego. Czujący ludzie nie mogą w ciągu jednej nocy przemienić się masowych morderców. Ale przy realizacji „ostatecznego rozwiążą" wchodzili w grę mężczyźni i kobiety, którym nie przeszka-i ty w tym dziele własne uczucia, gdyż od niemowlęctwa tak byli kowani, by ich nie dostrzegać, tylko uznawać za własne życze-rodziców. Owi ludzie to dawne dzieci, które były dumne z tego, ^ą twarde i nigdy nie płaczą, że „radośnie" wypełniają swoje wiązki, że nie wiedzą, co to strach, to znaczy, że w istocie nie ją żadnego życia wewnętrznego. 98 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktówjyciowych_____ W książce pod tytułem Wunschloses Ungluck (Nieszczęście bez pragnień) Peter Handke opisuje swoją matkę, która w wieku 51 lat popełniła samobóstwo. Jak czerwona nić przewija się przez całą książkę współczucie dla matki i zrozumienie dla mej, a czytelnik potrafi pojąć, dlaczego ów syn musi we wszystkich swoicnj utworach tak rozpaczliwie poszukiwać własnych „prawdziwych uczuć" (tak brzmi tytuł jednego z opowiadań). Musiał je pogrzebał, gdzieś na cmentarzu swego dzieciństwa, by chronić zagrożoną matkę w trudnych czasach. Atmosferę wioski, w której wyrastał, opisuje Handke następująco: Nikt nie miał o sobie nic do powiedzenia; nawet w kościele przy spowiedzi wielkanocnej, kiedy przynajmniej raz w roku mogłoby się powiedzieć słówko o sobie, mruczało się tylko formułki katechizmu, w których słowo ja" mogłoby naprawdę wydać się dziwniejsze niz kamień z księżyca. Jeżeli kto mówił o sobie, a nie tylko opowiadał o jakimś zabawnym zdarzeniu, uważano go za odmieńca Życie osobiste, jeśli mogło w sobie w ogóle mieć coś osobistego, było do końca zdepersonalizowane i wyczerpywało się na uczestnictwie w obrzędach religijnych, w przestrzeganiu obyczajów i spełnianiu nakazów mora ności; mało przy tym zostawało miejsca na ludzką indywidualność samo słowo „indywiduum" miało zabarwienie pejoratywne. Zachowa, się spontanicznie - to już oznaczało pozwolić sobie na wybryk. 1-okłamywanie samego siebie i własnych uczuć prowadziło z czasem tego, że człowiek się „narowił", jak to się mówi o domowych zwierz, tach, zwłaszcza o koniach - stawał się płochliwy i małomówny alb. nieco bzikował, wybiegał z domu, wrzeszcząc na całe gardło (F. nan< ke, 1975, s. 11 i 52). Do połowy lat siedemdziesiątych odnajdujemy u wielu autoró ów ideał wyzbycia się wszystkich uczuć, odzwierciedla się onrov nież w kierunku geometrycznym w malarstwie. Swoistym jęz kiem mówi o tym Karin Struck: Dietger nie umie płakać. Był głęboko przejęty śmiercią swojej bab bardzo ją kochał. Wracając z pogrzebu, powiedział: „Zastanawiam «U czy mam z siebie wydusić kilka łez". Powiedział: „wydusić ... Diet* „Czarna pedagogika" 99 mówi: „Niepotrzebne mi sny". Jest dumny z tego, że nic mu się nie ni. Mówi: „Nigdy nie śnię, mam zdrowy sen". Jutta mówi, że Dietger ;ipiera się swoich nieświadomych postrzeżeń i uczuć, tak jak snów K. Struck, Klassenliebe, s. 279). ^Dietger jest dzieckiem powojennym. A jaką zdolność odczuwa-I mieli rodzice Dietgera? Niewiele o tym wiemy, gdyż tamtemu oleniu jeszcze mniej niż obecnemu wolno było okazywać pra-iwe uczucia. jW cytowanej już książce Suchbild Christoph Meckel przytacza ki swego ojca, poety i pisarza, z czasów drugiej wojny światowej: przedziale kolejowym jakaś kobieta... opowiada, jak wszędzie Nie-Fltwy zatrudnieni na urzędach robią brudne interesy. Łapówki, paskar-¦Itwo itp. O obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu i o innych... Jako 'totnierz jest się tak daleko od tych spraw, nawet w gruncie rzeczy mało co one kogo obchodzą; my reprezentujemy całkiem inne Niemcy, 1 nio chcemy się na wojnie wzbogacić, tylko zachować czyste sumienie. Mum jedynie pogardę dla tych cywilnjeeh machlojek. Może jestem ({łupi, ale żołnierze są zawsze głupcami, którzy muszą za to płacić. Mamy za to honor, którego nikt nam nie odbierze (24. 1. 1944). Idąc okrężną drogą na obiad, byłem świadkiem publicznej egzekucji dwudziestu ośmiu Polaków, odbywającej się na wale okalającym 'nisko sportowe. Tysiące ludzi stało wzdłuż ulicy i na brzegu rzeki, piorny stos trupów w całej swej zgrozie i szpetocie, a jednak patrzy-m na to całkowicie chłodnym okiem. Ci rozstrzelani napadli i zabili ,\ (ich żołnierzy i jednego niemieckiego cywila. To przykład ludowego ulowiska naszych czasów (27. 1. 1944). i li^ły człowiek, jeśli we wczesnym dzieciństwie wyeliminował luein, zachowuje się nienagannie i niezawodnie nawet wtedy, lv już nie musi się obawiać zewnętrznej kontroli: Zi:;nl/.am się na spotkanie z pewnym pułkownikiem, który czegoś chce !c mnie. Wychodzi więc z wagonu i podchodzi do mnie. Przy pomocy iowiącego łamaną niemczyzną porucznika użala mi się, że to niego- Uiwe zostawić ich na pięć dni bez chleba. Odpowiadam mu zwięźle, • to niegodziwe być oficerem Badoglia. Inną grupę podobno faszy- -, „Czarna pedagogika" 101 stowskicłi oficerów, którzy przedstawiają mi wszelkie możliwe doki; menty, wpuszczam do wagonu, by się zagrzali, i jestem wobec nic znacznie bardziej uprzejmy (27. 10. 1943; Ch. Meckel, op. cit., s. 62 i n.j Owo doskonałe dopasowanie się do norm obowiązujących w da nej społeczności, a zatem do tego, co się określa jako „zdrowi normalność", niesie w sobie niebezpieczeństwo, że człowiekiem który im uległ, można się posłużyć do wszelkich celów. Nie chodź tu o utratę suwerenności, gdyż taki człowiek nigdy jej nie mia\ ale o przemianę wartości, co zresztą nie ma dla takiego kogo! szczególnego znaczenia, skoro nad całym jego systemem wartości góruje zasada posłuszeństwa. W jej myśl idealizuje się domagających się bezwzględnego posłuszeństwa rodziców i tę idealizacji; łatwo się przenosi na przywódcę albo na ideologię. Ponieważ domagający się posłuszeństwa rodzice zawsze mają rację, nie ma c< sobie łamać głowy nad tym, czy w poszczególnych wypadkach ich wymagania są słuszne, czy nie. I skąd by się miało wiedzieć jakimi mierzyć to kryteriami, skoro się zawsze pozwalało sobi dyktować, co jest słuszne, a co niesłuszne, kiedy się nigdy ni miało okazji, by powodować się własnymi uczuciami, a ponadt kiedy wszelkie próby krytyki, absolutnie nie tolerowane przez rc dziców, mogłyby stanowić poważne zagrożenie? Jeśli człowiek dc rosły nie zdobył się na samodzielność myślenia, żyje zdany łaskę i niełaskę swojej zwierzchności, tak jak niemowlę zdane jea na rodziców; „nie" wobec silniejszych wydaje mu się zawsze śmiei telnie niebezpieczne. Świadkowie nagłych przewrotów politycznych zawsze opowis dają o tym, jak zdumiewająco łatwo ludzie potrafią się dostosowa do nowej sytuacji. W ciągu jednej nocy mogą nabrać przekona stojących w całkowitej sprzeczności z ich wczorajszymi poglądarr i nawet tej sprzeczności nie zauważyć. Wraz ze zmianą władz dzień wczorajszy zostaje całkiem wymazany z ich pamięci. A jednak, choć te spostrzeżenia są trafne w odniesieniu wielu, być może nawet do większości ludzi, nie dotyczą wszystkici Zawsze są jednostki, które nie dają się przeprogramować tak szyt ko, a czasem nawet nigdy. Dzięki naszym psychoanalityczny! doświadczeniom możemy spróbować odpowiedzieć na pytanie, co uprawia, że jedni są tak niezwykle podatni na dyktat przywódcy czy grupy, a inni się mu nie poddają. Podziwiamy ludzi, którzy stawiają opór totalitarnemu państwu, i I myślimy: Są odważni albo mają „mocne zasady moralne", albo: >stają wierni swoim zasadom" czy coś w tym rodzaju. Możemy i ' wyśmiewać się z nich jako z naiwnych i mówić o nich: „Czyż i vidzą, że ich słowa nic nie wskórają przeciw uciskającej ich ^ zy? Że będą musieli drogo zapłacić za swoje protesty?" le być może obie strony, zarówno ci, którzy odnoszą się do I .1 ;>statorów z podziwem, jak i ci, którzy traktują ich lekcewa- nie dostrzegają jednego: Jednostka, która odmawia dostoso- i na się do ustroju totalitarnego, nie czyni tego z poczucia obo- ku ani z naiwności, tylko dlatego, że inaczej nie mogłaby i -stać wierna sobie samej. Im dłużej zajmuję się tym zagadnie- i u, tym bardziej skłaniam się do przekonania, że odwaga, ucz- ¦ ść i zdolność do miłości dają się-pojmować nie jako „cnoty", i ako kategorie moralne, ale jako skutki zrządzeń mniej lub i l ziej łaskawego losu. lakazy moralne i wypełnianie obowiązków są to protezy, które <, się konieczne, gdy brak czegoś zasadniczego. Im skuteczniejsze ;iło się spustoszenie uczuć w dzieciństwie, tym większy musi irsenał broni intelektualnej i tym większe zapasy protez mo-t'ch, gdyż nakazy moralne i świadomość obowiązku nie są żad-i źródłami siły, nie stanowią bynajmniej żyznego gruntu dla iwdziwie ludzkich uczuć. W protezach nie płynie krew, można je pić i mogą służyć różnym właścicielom. Co jeszcze wczoraj ucho-;ilo za dobre, może nazajutrz, zależnie od decyzji rządu czy partii, iłiorizić za złe, zabronione i odwrotnie. Ale człowiek o żywych uczu-{h potrafi być tylko samym sobą. Nie ma innego wyboru, jeśli chce zginąć. Nie pozostaje obojętny wobec izolacji, odtrącenia, nity przychylności otoczenia czy zniewag, obawia się ich i cierpi >;o powodu, ale nie chce utracić własnego ja, skoro już je posiada. )i'Ali dostrzega, że żąda się od niego czegoś, czemu się sprzeciwia lin jego istota, nie może tego zrobić. Po prostu nie potrafi. I 102 'Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktowny'dowych Tak się dzieje z ludźmi, którzy mieli to szczęście, że mogli by pewni miłości swoich rodziców także wtedy, kiedy musieli sprzeciwić się ich wymaganiom. Albo nawet z ludźmi, którzy wprawdzie takiego szczęścia nie mieli, ale później, na przykład dzięki terapii nauczyli się podejmować ryzyko utraty uczucia, by odzyskać swoji utracone ja, ponieważ za żadną cenę nie chcą go znów utracie. Sztuczny charakter pouczeń moralnych i reguł zachowania ujaw nia się najwyraźniej tam, gdzie jest najmniej miejsca na kłamstw;: i udawanie, a mianowicie w stosunkach między matką a dzieckiem Poczucie obowiązku nie jest wprawdzie żyznym gruntem dla miłości jest natomiast znakomitym podłożem do obopólnego poczucia winy Trwające całe życie poczucie winy i obezwładniająca niewdzięcznosi na zawsze łączą matkę i dziecko. Robert Wlaser powiedział kiedyś „Są matki, które z gromadki swoich dzieci wybierają sobie beniii minka, którego swymi pocałunkami być może kamienują, zagrażaj;i całej jego egzystencji". Gdyby wiedział, gdyby zdobył emocjonalna świadomość, że opisuje w ten sposób własny los, nie dokonałby zn pewne żywota w klinice psychiatrycznej. Jest nieprawdopodobieństwem, by zdobyte w dojrzałym wieku czysto intelektualnym wysiłkiem zrozumienie wczesnych uwarun kowań dzieciństwa mogło już samo przez się wystarczyć do usn nięcia jego skutków. Kto się nauczył w najwrażliwszym okresie w poczuciu zagrożenia życia, posłuszeństwa niepisanym prawom i powściągania uczuć, ten jako dorosły tym skwapliwiej, bez we wnętrznych oporów, będzie przestrzegał owych praw. Ale że czło wiek nie może żyć całkiem bez uczuć, taki ktoś przyłączy się do grupy, w której jego dotąd zabronione uczucia znajdą uznanir, a nawet poparcie, i będzie mu wolno nareszcie je przeżyć w zbio rowości. Każda ideologia stwarza swoim wyznawcom możliwość zbioru wego wyładowania nagromadzonych emocji, z zarazem zachowa nia wyidealizowanego przedmiotu kultu, którym w wyniku nieudanej symbiozy z matką, staje się w jej zastępstwie postać nowego przywódcy bądź cała grupa. Idealizacja owładniętej narcyzmem grupy zapewnia jej uczestnikom poczucie zbiorowej wzniosłości. „Czarna pedagogika" 103 L < hociaż każda ideologia stwarza sobie kozła ofiarnego spoza własnej wspaniałej grupy, i wewnątrz niej może doznać prześladowania i pogardy owo słabe i pogardzane dziecko, które tkwi w każ-|ym ja, ale któremu nigdy nie dano prawa do istnienia. Mowa limmlera o „bakcylu słabości", który należy zniszczyć i wypalić, ^raża całkiem jasno, jaka rola przypadła Żydom w tym procesie yrpierania z siebie niepożądanych elementów psychiki przez ludzi Jarniętych poczuciem własnej wspaniałości. Tak jak zdobyta w drodze psychoanalizy znajomość mechani-nui wyparcia i projekcji może pomóc w zrozumieniu zjawiska ilokaustu, tak znajomość historii Trzeciej Rzeszy pomaga nam jkładniej dostrzec skutki „czarnej pedagogiki": na tle wytrwałego ipienia elementów dziecięcych w toku naszego wychowania cał- łatwo pojąć, że mężczyźni i kobiety bez żadnych oporów prowadzili do komór gazowych milion dzieci jako nosicieli budzą-ych lęk elementów własnej psychiki. Staje się wyobrażalne na-¦t, że krzyczeli na nie, bili je i robili im zdjęcia, dając w ten i osób upust nagromadzonej we wczesnym dzieciństwie nienawi-i Ich wychowanie było od samych początków nastawione na to, zabić w nich wszystko, co dziecięce, radosne, żywotne. Okru-¦tistwo, z jakim ich traktowano, duchowy mord popełniony na iccku, jakim kiedyś każde z nich było, musieli w jakiś sposób /.ekazać dalej: w zagazowanych żydowskich dzieciach mordowali istocie na nowo wciąż tkwiące w nich dziecko. Gisela Zenz opowiada w swojej książce Kindesmisshandlung id Kindersrechte (Znęcanie się nad dzieckiem i prawa dziecka) pracy psychoterapeutów Steele'a i Pollocka nad maltretującymi soje dzieci rodzicami w Denver. Wraz z rodzicami zajmowali się leże i ich dziećmi. Opis ich może nam pomóc w zrozumieniu nezy zachowań masowych morderców, którzy niewątpliwie byli ii w dzieciństwie. Dzieci te nie umiały w zasadzie nawiązać stosownych do swego wieku relacji z otoczeniem. Rzadko reagowały spontanicznie i szczerze wobec terapeutów, rzadko także okazywały sympatię lub gniew. Tylko nie- 104 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych liczne okazywały zainteresowanie osobą terapeuty. Pewne dziecko które spotykało się z nim przez sześć miesięcy dwa razy tygodniowo po wyjściu z jego pokoju nie mogło sobie przypomnieć, jak on siq nazywa. Mimo wyraźnego zainteresowania się terapuetami w czasie zajęć i wzrastającego do nich przywiązania, pod koniec godziny ten stosunek do nich zmieniał się niemal gwałtownie i kiedy dzieci się z nimi rozstawały, wydawało się, że nic dla nich nie znaczą. Terapeuci przypisywali to z jednej strony dostosowywaniu się dzieci do czekającego je powrotu do środowiska domowego, a z drugiej brakiem wiernego przywiązania, które ujawniało się także w czasie przerw w terapii, podczas wyjazdów wakacyjnych czy podczas choroby. Prawie wszystkie dzieci nie przywiązywały znaczenia do utraty jakiegoś przedmiotu, czego większość z nich musiała doznać już wiele razy. Dopiero stopniowo niektóre nauczyły się przyznawać, że wakacyjna rozłąk0 z terapeutą coś dla nich znaczy, że je ona martwi lub złości. Za najbardziej uderzające zjawisko uważają ci psychoterapeuci faktj że takie dzieci nie umieją się rozprężyć ani cieszyć. Niektóre z nich' nie śmiały się miesiącami i wchodziły do pokoju lekarza jak „ponurzj mali dorośli", których smutek i przygnębienie były aż nadto widocznej Kiedy się bawiły, wydawało się, że robią to raczej po to, by przypo dobać się terapeucie niż dla własnej przyjemności. Wydawało się, ż« wiele dzieci nie zna żadnych zabaw i gier, przynajmniej z dorosłymi] Były zdumione, kiedy terapeuci okazywali radość w czasie jakiejś gn» i znajdowali uciechę w zabawach z dziećmi. Większość dzieci określała same siebie niezwykle negatywnie, jakd „głupie", jako „dziecko, którego nikt nie lubi", które „niczego nie p™ trafi" i jest „złe". Nie umiały się przyznać, że są dumne z czegoś, potrafiły naprawdę dobrze zrobić. Wzbraniały się przed podjęcier czegoś nowego, bały się, że zrobią coś niedobrze, i łatwo popadali w zawstydzenie. Wydawało się, iż niektóre z nich nie mają poczuci^ własnego ja. Można było w tym rozpoznać odbicie postawy rodziców którzy widzą w dziecku nie samoistną osobę, ale jedynie kogoś, kfc służy zaspokojeniu ich własnych potrzeb. Jak się zdaje, ważną roli odgrywa tu częsta zmiana sytuacji życiowej. Pewna sześcioletnia dziew« czynka, która przebywała w dziesięciu przybranych rodzinach, ni mogła pojąć, że niezależnie od tego, w czyim domu się znajdowali zawsze wołano na nią tym samym imieniem. Rysunki ludzi tych dziei wypadały bardzo prymitywnie, podczas gdy rysunki przedmiotów ma twych były stosowne do wymagań ich wieku. „Czarna pedagogika" 105 Sumienie albo raczej system wartości tych dzieci był surowy i restrykcyjny. Były one bardzo krytyczne tak wobec siebie, jak i wobec innych, oburzały się lub wpadały w gwałtowny gniew, jeśli inne dzieci naruszały ich absolutne normy dobra i zła. [...] Dzieci te nie umiały wyrażać bezpośrednio gniewu i agresywności wobec dorosłych, ale ich opowieści i zabawy pełne były agresji i brutalności. Lalki i fikcyjne postacie były nieustannie bite, dręczone i zabijane. Wiele dzieci w zabawie odtwarzało sposoby, którymi ich maltretowano. Pewne dziecko, które jako niemowlę trzykrotnie doznało pęknięcia czaszki, odgrywało wciąż scenki ze zwierzętami lub ludźmi rannymi w głowę. Inne dziecko, które matka chciała w niemowlęctwie utopić, rozpoczęło swoją terapeutyczną zabawę od tego, że utopiło w wannie swoją lalkę-bobasa, a potem kazało zaprowadzić matkę do więzienia. Chociaż takie wydarzenia życiowe nie grały większej roli w otwarcie wyrażanych lękach dziecka, musiały jednak tym silniej wyrazić się nieświadomie w ich zajęciach. Prawie nigdy nie potrafiły opowiedzieć słownie o swoich utrapieniach, ale nosiły głęboko w sobie mocne poczucie złości i pragnienia odwetu, połączone z przerażeniem na myśl, co też mogłoby się stać, gdyby te utajone uczucia doszły do jjłosu. Wraz z rozwojem w czasie terapii relacji przeniesienia, uczucia takie kierują się także przeciw terapeutom, ale zawsze w pośredniej hiernej agresywnej formie: zdarzają się przypadki, kiedy lekarz zostanie trafiony piłką albo „przypadkiem" zostaje zniszczony jakiś należący do niego przedmiot. [...] Mimo niewielkich kontaktów z rodzicami tych dzieci, terapeuci m I nosili nieodparte wrażenie, że ich stosunki z własnym potomstwem Wyły nacechowane w znacznej mierze uwodzeniem i seksualizmem. 1'i.wna matka, kiedy tylko się poczuła samotna i nieszczęśliwa, brała >lo łóżka swego siedmioletniego synka, a wielu rodziców w okresie rozwojowym zabiegają o ich czułe względy, często ze sobą konkurując. I 'nwna matka mówiła o swojej czteroletniej córeczce, że jest seksowna i zalotna i przewidywała, że najpewniej będzie miała kłopoty z mężczyznami. Wyglądało na to, że te dzieci, które musiały służyć zaspokojeniu wszelkich potrzeb rodziców, nie były wolne od obowiązku za-ipokąjania także ich potrzeb seksualnych, które wyrażały się przeważnie w formie ukrytych, nieświadomych roszczeń (G. Zenz, Kmdesmisshandlung und Kindesrechte, 1979, s. 291 i nn.). 106 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych Pomysł Hitlera, by wybrać dla Niemców, wychowywanych od najmłodszych lat do bezwzględności, posłuszeństwa i tłumieni;! uczuć, Żydów jako obiektu projekcji stłumionych emocji, można uz nać za genialny. Niemniej posługiwanie się tym mechanizmem pro-j jekcji nie jest bynajmniej czymś nowym. Można zaobserwować jej działanie w większości wojen zaborczych, w historii wypraw krzyżowych, w dziejach inkwizycji, a także historii najnowszej. Nie dn strzegano jednak dotąd, że to, co określa się jako wychowanie dzic cka, opiera się w znacznej mierze na tym mechanizmie, i odwrotni < że wykorzystanie tego mechanizmu do celów politycznych byłoh niemożliwe bez takiego wychowania. Bo znamienny dla wynikłyt z tego mechanizmu prześladowań jest element narcyzmu. Zwale/ się tu część siebie samego, nie zaś naprawdę niebezpiecznego wróg; jak na przykład przy realnym zagrożeniu życia. W wielu wypadkach wychowanie służy do tego, by zapobii odrodzeniu się we własnym dziecku tego, co dawniej tępiono i czyi pogardzano w nas samych. Morton Schatzman ukazuje bard/ wyraziście w swoje książce Die Angst vor dem Vater (Strach prz> ojcem), jak system wychowawczy skądinąd sławnego i wybitne; pedagoga, doktora Daniela Gotzloba Moritza Schrebera łączy sn ze zwalczaniem określonych elementów własnej osobowości. !'<> dobnie jak wielu innych rodziców Schreber tępi w swoich dzieciąt 11 to, czego sam się w sobie obawia. Szlachetne pędy ludzkiej natury niech sobie rosną niemal samoczyn nie w swojej niewinności, ale złe pędy, chwasty, należy niszczyć n tychmiast. Trzeba to oczywiście robić usilnie i bez wytchnienia. J< < nader szkodliwym, choć powszechnie się zdarzającym błędem usp" kajać się nadzieją, że niesforność i wady charakteru dzieci znikn później same z siebie. Ostrość występowania tych czy owych dueli-wych braków może z czasem przytępić się nieco pod wpływem okol czności, ich korzenie tkwią jednak mocno w ziemi, będą się mniej 1111 więcej rozrastały i zatruwały podłoże, szkodząc rozwojowi szlachn nego drzewa życia. Niesforność dziecka staje się u dorosłego poważn > wadą charakteru i otwiera drogę do występku i nikczemności (cyt \ M. Schatzman, op. cit., s. 24 i n.). Zwalczajcie w dziecku wszystko, trzymajcie je z daleka od ws/\ „Czarna pedagogika" 107 Kt kiego, czego nie ma sobie przyswoić, i prowadźcie je wytrwale ku temu, do czego winno przywyknąć (tamże, s. 25). Dążenie do „prawdziwej szlachetności duszy" usprawiedliwia okrucieństwo wobec popełniającego grzeszki dziecka i biada i, jeśli przejrzy tę obłudę. Pedagogiczny pogląd, że od samych początków trzeba nadać c. ku właściwy kierunek rozwoju, wynika z potrzeby wyparcia i -kojącej części własnego ja i jej projekcji na obiekt, którym się rozporządzać. Wielka plastyczność, giętkość, bezbron- możność rozporządzania dzieckiem czynią z niego idealny obiekt takiej projekcji. Nareszcie można zwalczać w kim .ni swego wewnętrznego wroga, i to niezależnie od wyzna- iHj ideologii. I udzie walczący o pokój coraz wyraźniej uświadamiają sobie działanie i'-!;o mechanizmu, ale póki się nie dostrzega jego przyczyn w wycho-¦ i niu dzieci, niewiele można wskórać. Gdyż trudno oczekiwać, by il/.iuci które wyrastały w prześladowaniu za to, że noszą w sobie znienawidzoną przez rodziców część ich własnej natury, miały się jej pozbyć na rzecz kogoś innego, i by potrafiły się poczuć kimś dobrym, moralnym, szlachetnym i altruistycznym. Czy istnieje ,Mala pedagogika"? 109 Czy istnieje „biała pedagogika"? Łagodna -przemoc ZWALCZANIE OBJAWÓW naturalnej żywotności dziecka ni i zawsze się odbywa za pomocą konkretnych, dających się zauważyć z zewnątrz środków przymusu. Mogłam to wyraźnie zaobserwo wać na przykładzie pewnej rodziny, której dzieje miałam okazji; prześledzić na przestrzeni kilku pokoleń. Jeszcze w XIX wieku pewien młody misjonarz wyjechał wraz z żoną do Afryki, by nawracać niewiernych na chrześcijaństwo Udało mu się przy tym uwolnić od dręczących go od młodych lat wątpliwości religijnych. Teraz nareszcie stał się prawdziwych chrze ścijaninem, który jak niegdyś jego ojciec usiłował z całym odda niem przekazywać swoją wiarę innym. Z małżeństwa tego zrodziln się dziesięcioro dzieci, z których ośmioro, kiedy dorosły do wieku szkolnego, wysłano do Europy. Jeden z chłopców został późnn i ojcem pana A. i zwykł często powtarzać swemu synowi, jak t> dobrze, że dane jest mu rosnąć w rodzicielskim domu. On sani spotkał się ponownie ze swymi rodzicami, kiedy już miał trzydzn ści lat. Z trwożnym uczuciem oczekiwał na dworcu na nie znany di / mu prawie ojca i matkę i istotnie ich nie rozpoznał. Często ojm wiadał o tym zdarzeniu bez smutku, raczej ze śmiechem. Pan A. opisywał swego ojca jako dobrotliwego, miłego, pełnej" ' zrozumienia dla innych, za wszystko wdzięcznego, pogodnegu szczerze pobożnego człowieka. Także wszyscy członkowie rodziny znajomi podziwiali w nim te przymioty i nie można było znaleźć idnego wyjaśnienia, dlaczego syn żyjący u boku tak dobrotliwego i ca, zapadł na niezmiernie ciężką nerwicę natręctw. Pana A. od dzieciństwa trapiły natrętne myśli o agresywnym iiarakterze, ale nie potrafił reagować na doznawane uprzykrzenia irytacją czy niezadowoleniem, nie mówiąc już o gniewie czy /.tości. Ubolewał też od dzieciństwa nad tym, że nie odziedziczył po ojcu jego „pogodnej, naturalnej, ufnej" pobożności, próbował się umocnić na duchu czytaniem pobożnych tekstów, ale wciąż mu przeszkadzały w tym „złe", bo krytyczne myśli, które go napawały panicznym lękiem. Upłynęło wiele czasu, nim w toku analizy potrafił po raz pierwszy przyznać się do tych krytycznych myśli, bez przybierania ich w formę przeraźliwych urojeń, przed którymi musiał się bronić. Bardzo mu pomógł fakt, że jego syn właśnie przystąpił w szkole do ruchu marksistowskiego. Łatwo mu teraz przyszło wykazywać synowi sprzeczności, ograniczenie i nietolerancję tej ideologii, co wreszcie umożliwiło mu krytyczne spojrzenie na psychoanalizę jako na „religię" swego terapeuty. W poszczegól-nw h fazach przeniesienia coraz wyraźniej ujawniał się w świecie !¦¦'¦> przeżyć tragizm jego stosunków z ojcem. Częściej też dawał »•¦ i.iz swemu rozczarowaniu różnymi ideologiami, w których co-r • strzej dostrzegał mechanizm obronny ich zwolenników. Ogar-¦ I" ko oburzenie na wszelkie możliwe mistyfikacje. Obudzony 1 i gniew oszukanego dziecka kazał mu ostatecznie zwątpić we stkie religie i we wszystkie polityczne ideologie. Jego natręc-1 ¦ ¦¦ powoli ustępowały, ale znikły całkowicie dopiero wtedy, kiedy 'i railł doznać gniewu w stosunku do swego dawno zmarłego, ale • \;\y. uwewnętrznionego w nim ojca. l'an A. przeżywał teraz w czasie sesji psychoanalitycznych bez-lnu złość i poczucie zacieśnienia swego życia, spowodowanego wą ojca. Należało być jak on miłym, dobrym i za wszystko cznym, nie wolno było mieć żadnych wymagań, nie wolno .lakać, na wszystko należało patrzeć od dobrej strony, niczego - r ytykować, być ze wszystkiego zadowolonym i pamiętać, że i mają gorzej". Nieznane dotąd uczucie buntu pozwoliło panu 110 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych A. otworzyć oczy na ciasnotę przestrzeni swego dzieciństwa, z kt rego wykluczono to wszystko, co nie pasowało do nastroju przep< nionego nabożnością, „słonecznego" pokoju dziecinnego. I dopier wtedy, kiedy potrafił odkryć w sobie ów wewnętrzny bunt (któr przedtem musiał z siebie wyprzeć i przerzucić drogą projekcji u swego syna, aby w nim zwalczać takie uczucia), odsłoniła się prze nim druga strona ojca. Odnalazł ją dopiero w swoim gniewie i żak nikt nie mógł mu o niej opowiedzieć, gdyż owa labilna strona ojr odezwała się tylko w duszy jego syna, w jego nerwicy natręctw która go pustoszyła i obezwładniała przez czterdzieści dwa lat Swoją chorobą syn pomógł ojcu w utrzymaniu pobożności. Teraz, kiedy pan A. potrafił dotrzeć do istoty swoich dziecię cych przeżyć, umiał także wczuć się w dziecko, jakim kiedyś bj jego ojciec. Zadawał sobie pytanie: Jak mój ojciec potrafił upors się z faktem, że jego rodzice wysłali tak daleko od siebie ośmior dzieci, nigdy ich nawet nie odwiedzając, aby sami mogli szerzy chrześcijaństwo w Afryce? Czyż nie musiał zwątpić w taką miłość i w sens takiej działalności, która wymagała podobnego okruciei stwa wobec własnych dzieci? Ale wątpić mu nie było wolno, 1 bał się, że jego pobożna i surowa ciotka wyrzuci go z domu. I co/. miał zrobić sześcioletni chłopczyk, którego rodzice mieszkali ty siące kilometrów od niego? Musiał wierzyć w tego Boga, który wymaga tak niepojętej ofiary (wszak rodzice są pokornymi sługa mi dobrej sprawy), musiał, aby być lubiany, pielęgnować w sobu-pobożność i pogodę, aby przeżyć, musiał być zadowolony, za wszysl ko wdzięczny, mieć radosne, łatwe we współżyciu usposobienie, aby nie być nikomu ciężarem. Kiedy tak ukształtowany w dzieciństwie człowiek został ojcem, musiał zmierzyć się z czymś, co mogło zburzyć z takim trudem zbudowany gmach: patrzył na pełne życia dziecko, widział, jak właściwie tworzy się człowiek, dostrzegł, jaki on sam mógłby być, gdyby mu w tym nie przeszkodzono. Ale oto pojawiły się lęki: Tak przecież nie może być. Jeśli pozwoliłoby się dziecku żyć takimj jakie jest, czyżby to nie znaczyło, że własna ofiara i samozaparcie nie były konieczne? Czyż to możliwe, żeby dziecko mogło pomyślnie Czy istnieje „biała pedagogika"! 111 itii; rozwijać bez zmuszania go do posłuszeństwa, bez łamania jego Hiunowoli, bez uprawianego od wieków zwalczania jego egoizmu i uporu? Rodzicom nie wolno dopuszczać do siebie takich myśli, bo popadną w najcięższe trudności i utracą grunt pod nogami, grunt oclziedziczonej ideologii, w której jako najwyższą wartość przedstawia się stłumienie w dziecku tego wszystkiego, co w nim żywe i spontaniczne. I ojciec pana A. przyjął takie stanowisko*. Już od niemowlęctwa ojciec próbował sprawować skrupulatny nadzór nad fizjologicznymi funkcjami syna i udało mu się bardzo wcześnie nauczyć go samokontroli. Pomagał matce w przyuczaniu maleństwa do czystości, a sam „w czuły sposób" wpajał mu nawyk npokójnego czekania na posiłek, pilnując, aby karmienie odbywało *ie według ściśle określonego rozkładu godzin. Kiedy pan A., jesz-rzojako małe dziecko, grymasił przy stole albo jadł zbyt łapczywie, ; n I bo był „niegrzeczny", posyłano go do kąta, skąd mały tylko się przyglądał, jak rodzice spokojnie kończą posiłek. Prawdopodobnie ło wtedy w kącie wysłane do Europy dziecko, zadające sobie etanie, za jakie grzechy musi być tak djdeko od swoich ukochanych rodziców. Pan A. nie przypominał sobie, by jego ojciec kiedykolwiek go jdorzył. A jednak ojciec, bez własnej woli i wiedzy, postępował ze ¦woim dzieckiem podobnie okrutnie, jak sam kiedyś obchodził się I sobą jako dzieckiem, by zrobić z siebie „zadowoloną istotę". Usi-lował systematycznie zabijać wszelką żywotność swego pierworodnego. Gdyby jej resztki nie znalazły ujścia w nerwicy natręctw, tiv w ten sposób jej nosiciel mógł dać znać światu o swojej opresji, rhlopak stałby się w istocie duchowo martwy, gdyż był jedynie amiem innych, nie miał żadnych własnych potrzeb, nie doznawał luz żadnych spontanicznych uczuć, jedyne, co przeżywał, to była ¦ Icpresyjna pustka i strach przed natręctwami. Dopiero jako czterdziestodwuletni człowiek uświadomił sobie, że właściwie był kie- * Także i matka wyrosła w tej samej ideologii. Ograniczam się tu do przedstawienia ojca, ponieważ u pana A. szczególną rolę odgrywały wątpliwości religijne i przymus wiary, a cały problem łączył się przede wszy-utkim z postacią ojca. 112 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynktów życiowych dyś żywym, inteligentnym, bystrym i wesołym z natury dzieckiem. Dopiero teraz po raz pierwszy mogło ono w nim ożyć i rozwijać swoje siły twórcze. Z czasem pan A. mógł w pełni pojąć, że jego ciężkie objawy były skutkiem stłumienia ważnej witalnej części jego osobowości. Jednocześnie odzwierciedlały one nieświadomi' konflikty jego ojca. W dręczących natręctwach syna ujawniały sic; krucha pobożność i wyparte, nie przeżyte świadomie wątpienia ojca. Gdyby potrafił on je dopuścić do świadomości, pogodzić sic; z nimi i nauczyć się z nimi istnieć, jego syn mógłby wtedy rosnąc od nich wolny i już wcześniej, bez pomocy psychoanalizy, żyć swo im własnym bogatym życiem. To wychowawcom, nie dzieciom, ¦potrzebna jest pedagogika Czytelnik od dawna już chyba zauważył, że pouczenia „czarnej p< dagogiki" przenikają właściwie wszelką pedagogikę, choćby nawc i obecnie było to mocno zawoalowane. Ponieważ książki Ekkehard i von Braunmuhla ujawniają w całej pełni absurdy i okrucieństw, wychowawcze w naszym obecnym życiu, mogę się tutaj ograniczy do odesłania czytelnika do ich lektury (patrz: Bibliografia, s. 28:1 Jeśli nie w pełni potrafię podzielać jego optymizm, to zapewne dlatego, że uważam idealizację własnego dzieciństwa za wielką nieświa* domą przeszkodę w procesie informowania (oświecania) rodziców. Moje antypedagogiczne zastrzeżenia nie są skierowane przecie jakiemuś określonemu sposobowi wychowywania, ale przeciw w\ chowaniu manipulacyjnemu, nawet jeśli nie jest rzekomo autor. tarne. Wynikają one z doświadczeń, które przedstawię późm< Muszę jednak z góry zaznaczyć, że nie mają one nic wspólni z optymizmem Rousseau co do ludzkiej natury. Po pierwsze, trzeba wziąć pod uwagę, że dziecko nie rośnie łonie jakiejś abstrakcyjnej natury, ale w konkretnym środowi opiekujących się nim osób, których podświadomość wywiera isi ny wpływ na jego rozwój. Czy istnieje „biała pedagogika"? 113 Po drugie, pedagogika Rousseau jest w najgłębszym sensie tego Iowa manipulacyjna. Przekonująco wyłożył to i uzasadnił Ekke-iard von Braunmuhl. Jako jeden z nielicznych tego przykładów przytoczę tu pewien ustęp z Emila, czyli o wychowaniu: Pozwólcie waszemu wychowankowi chodzić własnymi drogami, odmiennymi od waszych. Niech zawsze będzie przekonany, że sam jest sobie panem, podczas kiedy w rzeczywistości, to wy macie nad nim panować. Nie ma doskonalszej formy podporządkowania niż ta, która przybiera pozór wolności. Tak się ujarzmia jego wolę. Czyż biedne dziecko, które niczego nie wie, nic nie może i nie ma żadnych doświadczeń, nie jest całkowicie na was zdane? Czyż to nie wy rozporządzacie wszystkim w jego otoczeniu, co ma jakiś z nim związek? Czyż to nie wy władacie nad jego wrażeniami według własnych upodobań? Czyż jego zajęcia, jego zabawy, jego przyjemności, a także przykrości nie leżą całkowicie w waszych rękach, bez jego o tym wiedzy? Niewątpliwie wolno mu robić, co zechce, ale wolno mu chcieć tylko tego, czego wy sobie życzycie, by zechciał. Nie powinien zrobić żadnego kroku, którego wy byście nie BSZewidzieli, nie powinien otworzyć ust, byście wy nie wiedzieli, co chce powiedzieć. Moje przekonanie o szkodliwości wychowania opiera się na topujących doświadczeniach: Ogół zaleceń wychowawczych zdradza w sposób bardziej lub i<'j widoczny, że chodzi w nich o liczne i bardzo rozmaite po-•hy dorosłych; ich zaspokajanie nie tylko nie sprzyja rozwojowi rcka, ale mu wręcz przeszkadza. Dotyczy to także takich przy-Ikow, kiedy dorosły jest szczerze przekonany, że działa jedynie lobra dziecka. 1'ntrzebami takimi są: po pierwsze, nieświadoma potrzebaprze-nia dalej przecierpianych dawniej upokorzeń; po drugie, po-'¦i znalezienia ujścia dla tłumionych uczuć; po trzecie, potrze-iadania kogoś, kim można by komenderować i manipulować; \ arte, potrzeba podtrzymywania dla własnej samoobrony ide-ii swego dzieciństwa i rodziców, by potwierdzić w ten sposób i ość swoich-, takich samych jak rodzicielskie, zasad wycho-u/.ych; po piąte, lęk przed wolnością; po szóste, obawa przed i lU^ychowanieJakoj^ tym, co zostało wyparte, a co znów odkrywa się w swoim dzieci w którym ponownie zwalcza się to, co zabiło się przedtem w s mym sobie; i wreszcie po siódme, potrzeba wzięcia odwetu za U co się samemu przecierpiało. .... , Ponieważ każde wychowanie kieruje się przynajmniej jedn> z wyżej wymienionych motywów, okazuje się w najwyższym sto niu przydatne, by z wychowanka zrobić dobrego wychowawcę^ dy mu to jednak nie pomoże w zachowaniu żywotności. Kiedy si dziecko wychowuje, uczy sieje wychowywać. Kiedy prawisię i morały, uczy się ono prawić morały, kiedy się mu wymyśla uc się wymyślać, kiedy się je wykpiwa uczy się wykpiwac, kiedy a je upokarza, uczy się upokarzać, kiedy się je duchowo zabija u się zabijać. Pozostaje mu tylko do wyboru, czy zabijać siebie, c, innych, czy też i siebie, i innych. Nie oznacza to jednak, by dziecko miało rosnąć zaniedbanej bez niczyjej interwencji, ochrony, opieki. Do swego rozwoju kazdd dziecko potrzebuje traktowania go z szacunkiem przez; bhsku*! tolerancji dla swoich uczuć, wrażliwości na swoje potrzeby i brał oraz wewnętrznej niezależności własnych rodziców, których włas\ na wolność - nie zaś przepisy pedagogiczne - zakreśla natu^ rolne granice dla zachowań dziecka. I właśnie to sprawia rodzicom i wychowawcom największe truć ności, a to z następujących powodów: Ueśli rodzice musieli bardzo wcześnie w swoim życiu naucz> się pomijać swoje uczucia, nie traktować ich poważnie, ale wrę nimi pogardzać i je wykpiwać, zabraknie im najważniejszego n rzSzfa do właściwegoobchodzenia się z własnym dzieckiem, wra liwości. W jej zastępstwie będą próbowali uciekać się do protei jakimi sa zasady wychowawcze. Będą się więc na przykład.oU wiali w pewnych okolicznościach okazać swemu dzie ku tk iwosd w przekonaniu, że się je w ten sposób rozpieszcza, albo w innycł przypadkach będą się posługiwali czwartym przykazaniem dl< ukrycia własnych ułomności. 2. Rodzice, którzy jako dzieci nie nauczyli się roZ1 własnych potrzeb i bronić własnych interesów, ponieważ nie danfl Czy istnieje „biała pedagogika"? 115 \o tego prawa, nie będą umieli ich rozpoznawać przez całe io, i dlatego będą stosować surowe zasady wychowawcze. Ów /• rozeznania, mimo stosowania tych zasad, niezależnie od tego, występuje w postaci sadystycznej, czy masochistycznej, prowa-do ciężkiego poczucia niepewności u dziecka. Oto przykład: Pewien ojciec, od małego przyuczony do posłuszeństwa, musi kiedy okrucieństwem i przemocą przymuszać do posłuszeństwa i -ine dziecko, aby po raz pierwszy w życiu zaspokoić swoją po-bę budzenia szacunku. Ale postępowanie nie wyklucza tego, larzają się okresy, kiedy ten sam ojciec zachowuje się masoni stycznie, cierpliwie pozwala dziecku na wszystko, gdyż nigdy nie nauczył określania granic własnej tolerancji. A zatem na kutek poczucia winy za uprzednio niesprawiedliwie wymierzoną Ire, staje się nagle niezmiernie pobłażliwy, co budzi w dziecku jepokój. Nie może ono znieść niepewności co do tego, jaki napraw -jest jego ojciec, i swoim agresywnym zachowaniem powoduje, (?n w końcu traci cierpliwość. W ten sposób dziecko przejmuje, zastępstwie swoich dziadków, rolę sadystycznego przeciwnika, tą jednak różnicą, że tym razem ojciec może być górą. Takie tuacje, kiedy dziecko „posuwa się za daleko", służą z kolei pe-^ogom jako dowód konieczności chłosty i ciężkich kar. 3. Ponieważ dziecko często służy jako substytut własnych ro-Kiców, wysuwa się pod jego adresem sprzeczne żądania i oczekuje i<; od niego czegoś, czego nie może spełnić. W skrajnych przypad- ich wynika z tego psychoza, narkomania albo jako jedyne roz-ri^zanie samobójstwo. Ale często owo poczucie bezradności dziecka rowadzi do wzmożenia jego agresywności, co z kolei przekonuje wychowawców o konieczności zastosowania ostrzejszych środków. 4. Podobna sytuacja wytwarza się, kiedy wpaja się w dzieci, to było w latach sześćdziesiątych, gdy przyszła moda na wy- Sowanie „antyautorytarne", określone zachowania, które kiedyś y\y upragnione przez rodziców i dlatego uważane przez nich za pwszechnie pożądane. Można było przy tym całkowicie nie do-eec prawdziwych potrzeb dziecka. Znam na przykład przypadek, iy zachęcano zasmucone dziecko, by stłukło szklankę, kiedy pragnęłoby w tej chwili przytulić się do matki. Jeśli dzieci 116 Wychowanie jako zwalczanie zdrowych instynitów życiowyh czują się niezrozumiane i manipulowane, rodź się w nici pr wdziwe poczucie bezradności, znajdujące swój \yraz w ag:esji. W przeciwieństwie do powszechnych mniemiń, nie mog poj ciu „wychowanie" przypisać wielu pozytywnych :naczeń, bcwid w nim raczej samoobroną dorosłych, uważam j za maniplacji wynikłą z ich zniewolenia i poczucia niepewność. Wprawdie mo gę te motywy zrozumieć, ale nie wolno mi nie ostrzegać ih nie< bezpieczeństwa. Mogę też zrozumieć, że przestępców sadzEsię d<> więzienia, ale nie mogę uznać, że pozbawienie volności i żrcie z* kratami, ukierunkowane na konformizm, uległość i posłuszdstwo naprawdę może się przyczynić do poprawy, czyi do rozwcu oso bowego więźnia. Słowo „wychowanie" (w orygirale: Erziekn) za wiera w sobie wyobrażenie określonego celu, Itóry ma oiągną< wychowanek — i już to samo ogranicza jego rrożliwości rzwojo we. Ale rzetelne wyrzeczenie się wszelkiej manpulacji i reygnu cja ze stawiania sobie z góry celów nie oznaza, by mało si< pozostawiać dziecko samemu sobie, gdyż potrzebije ono ogrmnegi duchowego i fizycznego wsparcia dorosłych. Afr umożliwi dziec ku pełny rozwój, owo wsparcie musi się wyrazić następuąco: 1. W poszanowaniu dla dziecka. 2. W uznaniu jego praw. 3. W tolerancji dla jego uczuć. 4. W gotowości, by na podstawie jego zachowania poziać: a) prawdziwą naturę swego dziecka; b) dziecko tkwiące w nas samych; c) prawa rządzące życiem uczuciowym, kttre o wielełatwin odkryć u dziecka niż u dorosłego, gdyż dzieclo przeżywi swoj( uczucia znacznie intensywniej, a w każdym nzie znaczie bardziej otwarcie niż dorosły. Doświadczenia nowego pokolenia wskazuje, że także ludzits, którzy sami byli ofiarami wychowania, są zdobi do wykaywania takiej gotowości. Jednak pełne uwolnienie od odwiecznych prsymusów ie może się dokonać w czasie jednego pokolenia. Myil, że jako rodzicu więcej możemy się dowiedzieć o prawach życia od nowordka ni; Czy istnieje „biała pedagogika"? 117 własnych rodziców, będzie dla wielu starszych ludzi śmiechu partym nonsensem. Ale także i młodzi ludzie mogą się odnieść > niej z nieufnością, gdyż wielu z nich (z psychologami włącznie) Bostaje pod wpływem zasad „czarnej pedagogiki". Bez otwarcia na to, co inny chce nam zakomunikować, niemoż-Ve jest nawiązanie z nim autentycznych relacji. Aby dziecko sumieć, móc je wspierać i kochać, musimy wysłuchać, co nam do powiedzenia. Z drugiej strony, aby dziecko mogło się odpo-Bdnio wypowiedzieć, potrzebuje ono atmosfery wolności, zain- Bsowania i chęci zrozumienia. Nie powstaje tu żaden rozdźwięk cdzy środkami a celami, ale raczej dialektyczny proces oparty dialogu. Uczenie się wynika ze słuchania, co z kolei prowadzi [jeszcze dokładniejszego wsłuchiwania się i wnikania w uczucia lego człowieka. Albo mówiąc inaczej: Aby uczyć się od dziecka, trzebna jest nam empatia, która z kolei wzrasta, w miarę jak od niego uczymy. Jest to całkowicie odmienne podejście od Pożeń wychowawcy, który by chciał (czy uważał, że musi) w ja-lolwiek sposób kształtować dziecko. Dlatego nie dopuszcza do Miodnych wypowiedzi dziecka, tracąc zarazem własną szansę, dowiedzieć się czegoś o nim. Książki krytyczne wobec zasad pedagogiki mogą stanowić zna-lą pomoc dla młodych rodziców, jeśli ci będą je traktować nie tko „podręczniki" do kształtowania dzieci, ale jako źródło informacji, jako zachętę do nowych doświadczeń i do uwolnienia się od tarych przesądów, by spojrzeć na sprawy w nowym świetle. Ostatni akt cichego dramatu. rstrzas dla świata Wstęp TRUDNO JEST PISAĆ o znęcaniu się nad dziećmi, nie przydając moralistycznych tonów. Oburzenie na bijących dorosłych ^współczucie dla bezbronnego dziecka rodzą się tak spontanicznie, nawet przy głębokiej znajomości ludzkiej natury ulega się po-»ie, by uznać dorosłych za brutali itJkrutników i surowo ich za osądzić. Ale czyż można spotkać takich ludzi, którzy by byli Iwsze dobrzy, i innych, którzy by byli zawsze źli? To, że ktoś źle pikluje swoje dzieci, nie tyle wynika z jego charakteru czy na-(rnlnych skłonności, ile z faktu, że sam był źle traktowany jako |U'c:ko i nie mógł się przed tym bronić. Jest mnóstwo ludzi, któ-IV, podobnie jak ojciec pana A., są łagodni w obejściu, delikatni Umizliwi, a w codziennym obcowaniu ze swymi dziećmi wykazują prucieństwo, które nazywają wychowaniem. A póki bicie uznaje za konieczne i pożyteczne, poty owo okrucieństwo pozostaje ruwnione. Obecnie ci ludzie, których „swędzi ręka", którzy pod plywem niezrozumiałego przymusu, z niepojętej rozpaczy krzy-i na dziecko, upokarzają je albo biją, cierpią nad tym, a jednak , że nie potrafią postępować inaczej i że następnym razem ;| to samo. I będą to robić, póki będą idealizować własne iństwo i ignorować cierpienie dziecka. Paul Klee jest znany jako malarz czarująco poetyckich obra-() tym, że miał on także drugą naturę, wiedziało chyba tylko 122 Ostatni dla świata jego dziecko. Ni6dawn0 siedemdziesięciodwuletni syn malarza Feliks Klee powiedział w przeprowadzonym z nim wywiadzie („Brii-ckenbauer", 29 {j 1980). ;;Miał dwie strony. Lubił figle, ale potrafili również w celach wychowawczych raptem chwycić za kij". Pau1 Klee wykonywał iakoby dla swego syna, cudowne lalki, z którycł dotąd zachowało' się trzydzieści- Jego syn opowiada: „W naszym^ ciasnym mieszkanku tata zbudował teatr we framudze drzwi. Ki< dy byłem w szł^g iak się sam przyznawał, grał w nim niekieci dla kotka..." Al6 ojciec grał nie tylko dla kotka, także dla swe( synka. I jak tafci synek może mieć potem ojcu za złe, że spuść, mu lanie. Przytoczyła^ tu ten przykład, aby pomóc czytelnikowi oderw . się od stereotypu dobrych i złych rodziców. Istnieje tysiące p. staci okrucieństwa 0 których dotąd się nie wie, bo wciąż za mai są jeszcze zna^ krzywdy wyrządzane dzieciom oraz ich nastg stwa. Owymi nastepstwami zajmuję się w tej części książki. A o1 jak przedstawiają się w tym względzie poszczególne etapy zyc większości lud^j. 1. Doznawaixie we WCzesnym dzieciństwie krzywd, których nil nie uważa za krzywdy. 2. NiereagOwanie gniewem na zadawany ból. 3. Okazywąnie wdzięczności za tak zwane dobrodziejstwa. 4. Zapomnienie wsZystkiego. 5. W wieku d0jrzałym wyładowywanie nagromadzonego gnu ih i wu na innych na samym sobie. Największy okrUcieństwo wyrządzane dzieciom polega na tymJ że nie wolno im razić swego gniewu i bólu bez narażenia bi4 na niebezpiec2enstwo utraty miłości i łask rodziców. Ow wczel nodziecięcy gtxiew nomadzi się w nieświadomości, stanowiąc zdr( wy w gruncie rzeczy potencjał sił witalnych. Trzeba jednak nil mało energii, b ten potencjał w sobie stłumić. Wychowanie, któ! kosztem sił żelowych dziecka skutecznie potrafiło chronić roda ców, prowadZi nierzadko do samobójstwa albo do narkomanii, kt ra jest także ^ rodzaju samobójstwem. Jeśli narkotyki post Wstęp 123 ly do zapełnienia pustki powstałej ze stłumienia emocji i z po-ucia wyobcowania, wtedy kuracja odwykowa jeszcze bardziej vidocznia ową pustkę. Jeśli nie prowadzi do odzyskania sił ży-uwych, należy się liczyć z możliwością nawrotu nałogu. Tragizm kiego życia wstrząsająco ukazuje Christiana F., autorka książki v, dzieci z dworca Zoo. Niszczycielska walka z własnym ja. Stracona szansa wieku dojrzewania RODZTCOM BARDZO CZĘSTO udaje się tak owładnąćmał dzieckiem, że nie mają z mm żadnych kłopotów *^^ rzewania. Ich pragnieniom, by mieć dzieci me ^ sprzyja „wystudzenie" uczuć i trzymanie w W kSążceyHildy Bruch Der goldene Kafig (Złota córki cierpiącej na anoreksję opowiadają, jakim zd dobrze ułożonym, odnoszącym sukcesy, łatwym we czącym się z nimi była kiedyś dzieckiem i me zaszłej w niej zmiany. Stali się bezradni i me r istoty, która zdaje się odrzucać wszystkie normy i czycielskiemu postępowaniu nie udaje się argumentami, ani subtelnymi chwyta „czarnej Młodych ludzi w okresie dojrzewania często zaskakuje i ność ich własnych prawdziwych uczuć, chociaż mogo^ę wyda że udało się je trzymać w stanie uśpienia. Wraz *J^J przełomem dojrzewania uczucia te (wściekłość, gniew, bunt ność do zakochania, pragnienia seksualne, ent^ r^ rowania, smutek) pragną dojść do głosu, ale oznaczałoby to zagrożenie dla psychicznej r6 by taki podrostek czy podlotek niebacznie uczucia musiałby podjąć ryzyko, że jako zostanie uwięziony albo jako wariat zamknięty j^ łąkanych. Dla Szekspirowskiego Hamleta czy dla Wertera Niszczycielska walka z własnym ja 125 nasze społeczeństwo miałoby do zaoferowania jedynie klinikę psychiatryczną, a podobny los groziłby zapewne i Karolowi Moorowi. A zatem narkoman próbuje dostosować się do społeczeństwa, zwalczając przy tym swoje autentyczne uczucia. Ale że w burzy dojrzewania nie może bez nich się obejść, próbuje je odzyskać za pomocą narkotyków i wydaje się mu — przynajmniej w początkach — że tu u się to udaje. Reprezentowane przez rodziców i z dawna uwew-¦rmione w takim młodym człowieku nastawienie społeczne musi /. dać znać o sobie: mocne, intensywne przeżywanie uczuć pro-• -.ń do pogardy otoczenia, do odtrącenia przez innych, do izolacji, agrożenia śmiercią, czyli do samozagłady. Narkoman karze swoją jakże usprawiedliwioną i potrzebną do ;i tęsknotę za własnym prawdziwym ja podobnie, jak ongiś dzieciństwie karano jego wszelkie odruchy spontaniczności uczuć zabijaniem żywotności. Niemal każdy uzależniony od heroiny /.naje, że na początku doznawał nie znanej mu dotąd intensyw-Hci uczuć. Tym dotkliwiej uświadamiał sobie płaskość i pustkę -Ko dotychczasowego życia emocjonalnego. Ponieważ nie może sobie wyobrazić, że potrafiłby osiągnąć ten ton także bez heroiny, jest rzeczą zrozumiałą, że odczuwa tęsk-W za powtórzeniem tego doświadczenia. W tych niezwykłych Wilach odurzenia młody człowiek przeżywa bowiem spotkanie j własnym ja i, rzecz jasna, owo spotkanie nie daje już mu spo-Wi. Już nie potrafi się obywać bez własnego ja, jakby nigdy go j|r było. Teraz już wie, że ono istnieje. Ale wie zarazem, że od mwcześniejszego dzieciństwa nie dawano mu żadnych szans ży- Idzie więc na kompromis z własnym losem: pozwala sobie . kiedy na spotkanie z sobą samym, ale tak, by nikt o tym się . dowiedział. A niekiedy i on sam o tym nie wie, bo kiedy Jest i prochach", ich działanie pochodzi niejako z zewnątrz, bez nich K<> stanu nie da się osiągnąć, nie stanie się on nigdy integralną (m:ią jego osobowości, a on sam nigdy nie będzie ani mógł, ani trafił wziąć odpowiedzialności za zrodzone w ten sposób uczucia, >wodzą tego przerwy między jedną a drugą dawką: całkowita tia, senność, poczucie pustki albo niepokój i strach. Działanie bwki mija jak sen, który nie ma żadnego wpływu na dalsze życie. 126 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata______________ Także uzależnienie od absurdalnego przymusu ma swoje korzenie w przeszłości. Ponieważ całe wcześniejsze życie narkomana było jednym wielkim uzależnieniem, jego ofiara już tego nie zauważa. Dwudziestoczteroletnia kobieta, która od szesnastego roku zy cia zażywa heroinę, mówi przed kamerami telewizyjnymi, że pro stytucją zdobywa środki na nabycie narkotyku i że musi mier „prochy" aby „znieść te ludzkie zwierzęta". Sprawia wrażenie bar dzo szczerej i wszystko, co mówi, budzi współczucie i wydaje si.; zrozumiałe Zdumiewa nas tylko, że uznaje za rzecz całkiem oczy wista iż ten piekielny krąg, w jaki się dostała, jest jedynym moi Uwym sposobem na życie. Ta kobieta najwidoczniej me potrai. wyobrazić sobie innego istnienia, niezależnego od tego piekielnej kręgu gdyż nigdy nie doznała czegoś takiego, jak wolność podej mowania decyzji. Pozostawanie we władzy niszczycielskiego prz> musu było jedyną znaną jej formą istnienia i dlatego nie dostrzi gała iej niedorzeczności. Nie zdziwi nas, że rodzice — co czesi. się zdarza u narkomanów — pozostają w jej oczach postaciami całkowicie wyidealizowanymi. Ona sama czuje się winna swojn słabości że tak ich skrzywdziła i zawiodła. Winne jest tu tak/> według niej „społeczeństwo" - co jest oczywiście sprawą bezspo. ną Ale wewnętrzne nieszczęście, konflikt między tęsknotą za sw<> im prawdziwym własnym ja a koniecznością dostosowania się tU potrzeb rodziców nie dochodzi do głosu w świadomym przeżyciu, póki musi się ich chronić, póki nie wolno o nic ich oskarżać. M.. przykładzie opowieści Christiany F. możemy wiele się dowiedz,. ^ o tym nieszczęściu. Poszukiwanie własnego ja i samozagłada (Życie Christiany F.) Christiana pierwsze sześć lat swego życia spędziła na wsi, gdzr całe dnie przebywała na dworze przy gospodarstwie, karmiła zwu rZęta i z innymi dziećmi tarzała się po sianie. Potem jej rodzic przeniosła się do Berlina. Zamieszkała tam z rodzicami i młodsi o rok siostrzyczką w dwupokojowym mieszkaniu z alkową na .1 Niszczycielska walka z własnym ja 127 ihnastym piętrze wieżowca w osiedlu mieszkaniowym Gropius-k#tadt. Nagła utrata wiejskiego otoczenia, towarzyszy zabaw i wol-ści poruszania się po okolicy, już sama w sobie jest ciężkim rzeżyciem dla dziecka, ale staje się ono tym tragiczniejsze, jeśli Kiecko pozostaje samo ze swymi doznaniami i jest nieustannie irażone na nieprzewidywalne kary i bicie. Byłabym całkiem szczęśliwa, mając te zwierzęta, gdyby z ojcem nie robiło się coraz gorzej. Matka chodziła do pracy, a on siedział w domu. Z tego biura matrymonialnego nic przecież nie wyszło. Teraz ojciec czekał na jakąś inną pracę, która by mu się spodobała. Siedział na zdezelowanej wersalce i czekał. Jego wariackie napady szału zdarzały się coraz częściej. Lekcje mama odrabiała ze mną, jak tylko wracała z pracy. Przez pewien czas miałam trudności z rozróżnianiem liter H i K. Któregoś wieczora mama wyjaśniała mi to z anielską cierpliwością. Nie mogłam się jednak wcale skupić, bo widziałam, jak rośnie wściekłość ojca. Zawsze wiedziałam, kiedy miało się zacząć: przyniósł z kuchni małą szczotkę do zamiatania i zaczął mnie wSlć gdzie popadnie. Potem kazał, żebym mu wyjaśniła różnicę między H i K. Oczywiście ja już kompletnie nie kontaktowałam, dostałam znowu rżnięcie i — marsz do łóżka. Tak właśnie odrabiał ze mną lekcje. Chciał, żebym była pilna i wyrosła na kogoś lepszego. W końcu przecież jeszcze jego dziadek miał niesamowitą forsę. Był nawet między innymi właścicielem drukarni i gazety gdzieś na terenie wschodnich Niemiec. Po wojnie NRD go wywłaszczyła. Dlatego ojciec dostawał świra, kiedy pomyślał, że mogę sobie nie dać z czymś rady w szkole. Były takie wieczory, które pamiętam jeszcze ze wszystkimi szczegółami. Raz miałam rysować domy w zeszycie do rachunków. Miały być szerokie na sześć kratek i wysokie na cztery. Jeden dom już skończyłam i wiedziałam dokładnie, jak to trzeba robić, kiedy nagle ojciec usiadł obok. Zapytał, dokąd trzeba narysować następny domek. Ze strachu nie liczyłam kratek, tylko zaczęłam zgadywać. Za każdym razem, kiedy pokazałam złą kratkę, dostawałam w łeb. Kiedy już tylko beczałam i w ogóle nie potrafiłam nic odpowiedzieć, podszedł do fikusa. Wiedziałam już, co to znaczy. Wyciągnął z doniczki bambusowy kij podtrzymujący fikus. Potem walił mnie tym bambusem po tyłku tak długo, że aż dosłownie można było warstwami ściągać skórę. itni akt rirhpeodramati^Wstrząs dla świata Niszczycielska walka z własnym ja 129 Strach zaczynał się już przy jedzeniu. Jeśli mi coś skapnęło, od razu dostawałam w łeb. Jeśli coś przewróciłam, prał mnie po tyłku. Ledwie miałam odwagę sięgnąć po szklankę z mlekiem. Ze strachu niemal przy każdym posiłku przytrafiało mi się jakieś nieszczęście. Wieczorem zawsze bardzo przymilnie pytałam ojca, czy nie wychodzi. Wychodził dosyć często i my, trzy kobiety, dopiero wtedy mogłyśmy swobodnie odetchnąć. Te wieczory były tak bosko spokojne. Ale kiedy potem wracał do domu w nocy, znów mogło być nieszczęście, Przeważnie przychodził lekko podcięty. Wystarczył byle drobiazg i dostawał kompletnego świra. Mogły to być zabawki albo jakieś rzeczy z ubrania leżące nie tam, gdzie trzeba. Ojciec wciąż powtarzał, że porządek jest w życiu najważniejszy, i kiedy w nocy zobaczył jaki.ś nieład, zrywał mnie z łóżka i spuszczał lanie. Mojej młodszej siostrze też się przy tym dostawało. Potem ojciec wyrzucał nasze rzeczy na podłogę i kazał w ciągu pięciu minut wszystko posprzątać. Najczęściej nam się nie udawało i znowu dostawałyśmy rżnięcie. ' Mama stała wtedy przeważnie w drzwiach i płakała. Rzadko kiedy | odważyła się nas bronić, bo wtedy bil także i ją. Tylko Ajaks, móii dog, często wskakiwał między nas. Skowyczał cienko i miał bardz smutne oczy, kiedy zaczynało się lanie. Jemu najłatwiej przychodzi] doprowadzić ojca do opamiętania, bo ojciec, tak jak my wszyscy, ba dzo kochał psy. Czasami krzyczał na Ajaksa, ale nigdy go nie uderzy Mimo wszystko czułam do ojca coś jak miłość i szacunek. Myślałan sobie, że o niebo przewyższa innych ojców. Ale przede wszystkit bałam się go. W dodatku uważałam za całkiem normalne, że ta często brał się do bicia. Nie inaczej było w domach innych dzie z Gropiusstadt. Czasami miały nawet formalnie sińce na twarzy, tf jak i ich matki. Byli ojcowie, co leżeli pijani na ulicy albo na naszj placu zabaw. Tak bardzo mój ojciec nie upijał się nigdy. Zdarzało si też na naszej ulicy, że z okien leciały meble, kobiety wołały ratunki i przychodziła policja. A więc tak źle znowu u nas nie było. [...] Samochód, porsche, to było z pewnością to, co ojciec kochał najbardziej. Pucował go niemal codziennie, chyba że wóz stał akurat 1 w warsztacie. Drugiego porscha chyba w Gropiusstadt nie było. W każ-dym razie na pewno drugiego bezrobotnego z porschem. Oczywiście nie miałam wtedy pojęcia, co jest z moim ojcem i dlaczego bez przerwy mu tak odbija. Zaświtało mi to dopiero późniejj kiedy zaczęłam już z mamą częściej o nim rozmawiać. Stopniowa zrozumiałam to i owo. Po prostu nie dawał rady. Ciągle chciał si« wspiąć wysoko i za każdym razem spadał na pysk. Jego ojciec gardził nim za to. Dziadek ostrzegał moją mamę przed małżeństwem z takim nieudacznikiem. Bo mój dziadek miał zawsze jakieś wielkie plany w związku z ojcem (s. 12 i n.). [...] Moim najskrytszym marzeniem było szybciej dorosnąć, być dorosłą tak jak ojciec, mieć prawdziwą władzę nad innymi ludźmi Tymczasenl wypróbowywałam władzę, jaką miałam na razie. [...] Razem z moją młodszą siostrą niemal codziennie bawiłyśmy się w coś, czego się właśnie nauczyłyśmy. Wracając ze szkoły, wybierałyśmy pety z popielniczek i koszy na śmieci. Wyrównywałyśmy je wsadzałyśmy sobie do ust i paliłyśmy. Kiedy moja siostra też chciała peta, dostawała po łapach. Kazałyśmy jej robić wszystko w domu czyli zmywać, odkurzać i tak dalej, co tam rodzice nam kazali. Brałyśmy nasze wózki z lalkami, zamykałyśmy drzwi na klucz i szłyśmy na spacer. Zamykałyśmy ją na tak długo, aż zrobiła wszystko co trzeba (s. 15). Christiana, która często dostawała lanie od ojca z niezrozumiałych dla siebie przyczyn, zaczyna wreszcie tak się zachowywać I dać ojcu „dobre powody do bicia". W ten sposób niejako go I rwartościowuje, z ojca nieobliczalnego i niesprawiedliwego czy-n > kogoś, kto przynajmniej sprawiedliwie wymierza karę. Pozostaje I' ta jedyna możliwość, by ratować wyidealizowany wizerunek ni .ichanego ojca. Zaczyna także prowokować innych ludzi i czynić . uch karzących ojców — najpierw gospodarza domu, potem na-ii vcieli, a wreszcie, popadłszy w nałóg, policjantów. W ten sposób j. i konflikt z ojcem przenosi się na innych ludzi. 1 'onieważ Christiana nigdy nie mogła o tym konflikcie poroz- ./iać ze swoim ojcem, a sama nie umiała go znieść, wyparła umiała nienawiść do ojca ze świadomości i zmagazynowała ją leświadomości. Wypowiada zastępczą wojnę innym męskim irytetom i wreszcie całą nagromadzoną wściekłość upokarza- ), pogardzanego, niezrozumianego i osamotnionego dziecka przez tdnięcie w nałóg kieruje przeciw własnemu ja. W dalszym u rzeczy Christiana wyrządza sobie to, co przedtem wyrządził jciec: systematycznie niweczy własną godność, za pomocą nar- vków manipuluje swoimi uczuciami, skazuje się (to tak wyga- r 130 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata dane dziecko!) na milczenie i odosobnienie, a w końcu rujnuje si fizycznie i duchowo. Opis Christiany świata jej dzieciństwa przypomina mi niekiedy opisy życia w obozach koncentracyjnych, jak na przykład w n;i stepującej scence: Oczywiście przede wszystkim chodziło o to, żeby dokuczyć jakiemu innemu dziecku. Łapało się takiego, zamykało w windzie i nacisk;*I" wszystkie guziki. Drugą windę się przytrzymywało. Delikwent musi 11 wlec się aż na samą górę z przystankiem na każdym piętrze. Ze nm też często tak robili. Akurat kiedy wracałam z psem i spieszyłam si< żeby zdążyć na kolację. Naciskali wszystkie guziki i cholernie dłi; > trwało, zanim dojechałam na jedenaste piętro, a Aleks strasznie i> wtedy denerwował. Fatalnie było, jak robiło się to komuś, kto się spieszył, bo mu sn chciało siusiu. Biedak lał w końcu do windy. Ale jeszcze gorzej byln. jak zabrało się dzieciakowi łyżkę. Wszystkie małe dzieci wychod/.Hs zawsze na podwórko z łyżką. Bo tylko długą drewnianą łyżką mo^h śmy dosięgnąć guzików w windzie. Więc bez łyżki człowiek był kom piętnie załatwiony. Jeśli się ją zgubiło albo inne dzieciaki ją zabr;ilv trzeba było zasuwać na jedenaste piętro na piechotę. Bo inni oczywi ście nie mieli zamiaru pomóc, a dorośli myśleli, że chcemy się dostu« do windy tylko po to, żeby się nią bawić i ją zepsuć (s. 17 i n.). [...] Któregoś popołudnia jedna z myszy uciekła na trawę, którn nie wolno było deptać. Nie znaleźliśmy jej już. Było mi trochę smutn<< ale pocieszałam się myślą, że na pewno bardziej jej się tam spodob niż w klatce. Akurat wieczorem tego dnia ojciec wszedł do pokoju dziecinne^ zajrzał do klatki z myszkami i zapytał tak jakoś śmiesznie: «Czenii tylko dwie? A gdzie trzecia myszka?» Nie spodziewałam się niczej.' strasznego, kiedy tak śmiesznie zapytał. Ojciec nigdy nie lubił myszc i i wciąż mi mówił, żebym je komu oddała. Opowiedziałam mu, jak i myszka uciekła mi na podwórku. Ojciec spojrzał na mnie jak wariat. Zrozumiałam, że kompletu ¦ mu odbiło. Zaczął wrzeszczeć i od razu się na mnie rzucił. Bił mni a ja byłam unieruchomiona w łóżku i nie miałam jak uciec. Jeszc nigdy mnie tak nie bił i myślałam, że teraz zatłucze mnie na śmiui < Niszczycielska walka z własnym ja 131 Kiedy potem zaczął tłuc moją siostrę, miałam parę sekund luzu i in-tynktownie starałam się podejść do okna. Chybabym wyskoczyła z te-i.o jedenastego piętra. Ale ojciec złapał mnie i z powrotem rzucił na łóżko. Mama pewnie znowu stała z płaczem w drzwiach, ale nawet jej nie widziałam. Zo-luiczyłam ją dopiero wtedy, kiedy rzuciła się między ojca a mnie. Zaczęła go okładać pięściami. A on kompletnie postradał zmysły. Bijąc mamę, wypchnął ją na korytarz. Nagle bardziej zaczęłam bać się o nią niż o siebie. Poszłam ku nimi. Mama próbowała uciec do łazienki i zamknąć przed nim drzwi. Ale ojciec złapał ją za włosy. W wannie jak co wieczór moczyło *ię pranie. Bo jak dotąd nie stać nas było na pralkę. Ojciec wsadził mamie głowę do pełnej wanny. Jakoś się wyrwała. Nie mam pojęcia, czy ojciec ją puścił, czy sama się wyrwała. Ojciec, blady jak trup, zniknął w dużym pokoju. Mama wzięła z szafy płaszcz i bez słowa wyszła z mieszkania. To była chyba jedna z najpotworniejszych chwil w moim życiu, kiedy mama tak po prostu, bez jednego słowa wyszła z domu i zostawiła nas same. Przez moment pomyślałam, że zaraz wejdzie ojciec I będzie nas bił dalej. Ale w dużym pa*8oju było cicho, słychać było tylko włączony telewizor (s. 23 i n.). Nikt nie ma najmniejszych wątpliwości, że więźniowie obozów ucontracyjnych przeżywali potworności. Kiedy jednak mowa o fi-tznym znęcaniu się nad dziećmi, reagujemy na to zdumiewająco »»j(,'tnie. Mówimy, zależnie od wyznawanych poglądów: „To prze-zupełnie normalne", albo: „Ostatecznie trzeba jakoś wychować dzieci", albo: „Taki był wtedy zwyczaj", albo: „Kto nie słu-njca, matki, ten słucha psiej skóry" itp. Pewien starszy pan Dwiadał kiedyś z rozbawieniem w towarzystwie, że kiedy był |lyni dzieckiem jego matka trzymała go nad specjalnie do tego rozpalonym ogniem, by osuszyć mu spodenki i oduczyć go od moczenia. „Moja matka była najlepszym człowiekiem, jakiego tn;i sobie wyobrazić, ale tak właśnie się wtedy u nas robiło" i'powiadał. Ta nieczułość na cierpienia własnego dzieciństwa ;idzi do tego, że się jest zdumiewająco nieczułym także na F|ni'iua innych dzieci. Skoro to, co mi uczyniono, musiano zrobić 132 O i akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata dla moiego dobr»> należy akceptować takie postępowanie jako ni« zbędny element życia i zbytnio się nad tym nie zastanawiać. Owo znieczulenie wynika z tego, że samemu się było kiedj ofiara maltretowania, ° którym nawet można pamiętać, ale któ-j rego emocjonalna treść, przeżywanie bicia i upokarzania, w więk-j szóści wypadków całkowicie została wyparta ze świadomości. I Na tym polega różnica między torturowaniem dorosłego a dziecka U dziecka poczucie własnego ja nie jest jeszcze dostateczniej uformowane by" mog^0 zachować pamięć o towarzyszących takiemu! zdarzeniu uczuciach- Wprawdzie będzie wiedziało, że było bite i żel działo się to __• jak mówili rodzice — dla jego dobra, ale nie będził" sobie uświadamiał0 spowodowanego tym własnego cierpienia, co mtj późniei przeszkodzi wczuwać się w cierpienia innych. Dlatego ongij bite dzieci staia. s*? później bijącymi rodzicami, z których rekrutuj! się naibardziei niezawodni oprawcy, nadzorcy obozów koncentracj nych strażnicy więzienni, ludzie pastwiący się nad innymi. Ta biią znęcaią się> torturują z wewnętrznego przymusu powtórze własnego losu, a mogą to robić bez najmniejszego współczucia c ofiary bo całkowicie bierze w nich górę napastliwa strona ich c bowości Ci ludzie °yli sami tak wcześnie w swoim życiu bici i up karzani że nigdy nie mieli najmniejszej możliwości świadomego pr2 życia doznań bezradnego, napastowego dziecka. Aby tak mogło s stać musieliby mieć przy sobie jakąś bliską, rozumiejącą doroa osobę a właśnie takiego kogoś im zabrakło. Tylko pod takim w runkiem dzieck0 może przeżywać samo siebie jako to, czym wted istotnie iest a mianowicie, jako słabą, bezradną, zdaną na czyjĄ łaskę bitą istotę, i uczynić to doznanie integralną częścią własnego ii Teoretycznie można sobie wyobrazić, że wprawdzie dziecko dfl stało lanie od swego ojca, ale może się potem wypłakać przy dobn cioci, opowiedzieć jej, co mu się przydarzyło, i że ta ciocia n będzie próbować mu wmawiać, że to wcale tak bardzo nie bo| albo usprawiedliwiać ojca, ale doceni wagę tego zdarzenia. Al takie szczęście rzadko się zdarza. Współmałżonka bijącego ojc albo podziela metody wychowawcze męża, albo sama jest jej ofiarą w każdym razie rzadko występuje w obronie dziecka. Dli Niszczycielska walka z własnym ja 133 ?o taka przedstawi°na wyżej „ciocia" jest rzadkim wyjątkiem, i Rdyż bite dziecko z trudem zdobędzie się na to, by uciec się do [niej i szukać u nieJ pomocy. Dziecko raczej wybierze rozpaczliwe namotnienie i wyparcie się swoich uczuć, niż naskarży przed »ś obcym na ojca lub matkę. Psychoanalitycy wiedzą, jak długo musi trwać, by stłumione niekiedy przez kilkadziesiąt lat żale dziecka dały się wyartykułować i otwarcie przeżyć. Dlatego sytuacja małego maltretowanego dziecka jest niekiedy J«'.szcze gorsza i W swoich skutkach poważniejsza dla społeczeństwa niż sytuacja dorosłego w obozie koncentracyjnym. Wprawdzie niekiedy były więzień obozu czuje, że nigdy nie będzie mógł przekazać innym całego bezmiaru swego ówczesnego cierpienia, *••> inni patrzą na fi^eS° bez zrozumienia, chłodno, obojętnie, a nawet podejrzliwie*, ale on sam ~~ PomiiaJ^c nieliczne wyjątki — '"«' będzie wątpił w tragizm własnych przeżyć. Nie będzie nigdy l>róbowałpoczytyu>ać wyrządzonych mu okrucieństw za dobrodziej-•ia> nienawiści i rozpaczy. Ale takich możliw°ści n*e ma maltretowane dziecko. Jest ono *<' swoim cierpieniem> Ja^ próbowałam to ukazać na przykładzie , ^'iristiany F. osa/notnione nie tylko w rodzinie, ale i w samym nohic. A ponieważ przed nikim nie może się użalić nad własnym Imlcm, nie znajduje także we własnej duszy żadnego kącika, gdzie "lałoby się wypła-kać. Nie tworzy sobie we własnym ja ramion łiiddcj „dobrej cioc?i"> pozostanie więc przy przekonaniu: „trzeba '¦arisnąć zęby i bvć dzielnym". Takie dziecko będzie się starało nie •lupu.ścić do siebie poczucia bezradności i bezbronności, a później, "'"zsamiając się z własnym prześladowcą, będzie je tępić, gdzie-ku|wiek się ono uJLS*wni- ' Książka Williar^121 G- Niederlanda Folgen der Verfolgung (Skutki i" windowania __ 1 ^8°) przedstawia bardzo wnikliwie w świetle eks- l"''yz psychiatryczny"cn brak W otoczeniu zrozumienia dla byłego więźnia. 134 Ostatni ^ cichego dramatu. Wi^ dla Człowiek, którego od samego za]ia życia za. pomocą kar cic-lejnych — abo nawet i bez nich -zmuszan0, by zabijał w so bic żywe dziwko, swoje naturalne, ontaniCZne uczucia, to zna czy, by je poępił, wyrzekł się ich)e zdławil) przez całe życic będzie się br>nił przed powrotem 1rQ wewnętrznego niebezpie czeństwa. AJ siły duchowe są ta^parte> ze rzadko dają si<; uśmiercić. Wiąż szukają dla siebie śda> częst() w bardzo wypa czonych, a nikiedy w niebezpieczny dla gpołeczeństwa formach Jedną z tychform, jak na przykład ludzi der])iących na mani-wielkości, bę niem, staniałam się. (przeciwko ]naucZyCieloiQ i szkole, hciałai wy. Znowu walczyłan być akceptowana (s. ct Niszczycielska walka z własnym ja 137 Ta walka przenosi się potem na policjantów. Christiana zapomina przy tym o napadach furii swego ojca tak dokładnie, że |nwet potrafi napisać: Dotychczas właściwie tylko dozorcy byli dla mnie przedstawicielami władzy, których trzeba nienawidzić [!], bo zawsze się czepiają, kiedy człowiek się akurat fajnie bawi. Policjanci jeszcze mieli dla mnie autorytet niepodważalny. A teraz dowiaduję się, że świat dozorców Gro-piusstadt jest jednocześnie światem glin. I że gliniarze są o wiele hardziej niebezpieczni niż dozorcy. Niezależnie od wszystkiego, to, co mówili Pięt i Kathi, było dla mnie absolutną i ostateczną prawdą i.s. 31). Inni częstowali ją haszyszem i było dla niej całkiem jasne, że |ii' może odmówić. Kathi zaczął mnie pieścić. Nie miałam pojęcia, czy mam być z tego zadowolona (s. 32). Roztropna dziewczynka, której wpojono pewne zachowania, nie l«wala sobie na stwierdzenie tego, co czuje, tylko pyta sama bie, co powinna czuć. Nie broniłam się. Byłam normalnie sparaliżowana. Nie wiedziałam, co jest, ale bałam się niesamowicie. Już chciałam nawet wstać i uciec. Ale pomyślałam sobie: „Christiano, to jest cena za przyjęcie do paczki" Znosiłam więc wszystko w milczeniu. Bądź co bądź Kathi niesamowicie mi przecież imponował (s. 33). < hristiana wcześnie musiała się nauczyć, że miłość i uznanie |ii/n;i zdobyć jedynie za cenę wyrzeczenia się własnych potrzeb, ó i ć (jk ii Pli i;i i uczuć (jak nienawiść, wstręt, odraza), a także wyrze-się własnego ja. Teraz wszystkie jej wysiłki idą w tym 'i u n ku, by dojść do tego samowyrzeczenia, to znaczy zachować »l Słowo „chłodny" pojawia się niemal na każdej stronie tej v.ki. Aby ten stan osiągnąć, aby uwolnić się od niepożądanych tu , potrzeba haszyszu: Niszczycielska walka z własnym ja 139 od nich uczyć, J żylo i żeby y ,., inaczej ni, żłopy, którzy przychodź li ze i byli agresywni, ci z naszej paczla potraf* ^ Po robocie łapali się po prostu za to co_ luhą, fantastycznej muzyki i wszystko było okay. całym bagnie, w którym się członek musiał Nie czułam sie jeszcze tak samo jak "" na to za mała. Ale oni byli moim ™ wości być taka jak oni albo stać się ^ ? bo mi się zdawało, że oni wiedzą, co zrobić, z3by się mieć totalny zwis na cała resztę i ten ^^%^ Ciągle musiałam sie czymś bajcować f ^^J trzec na nie odurzona. Tego właśnie chciałam, zęby me musieć p całe bagno w szkole i w domu (s. 35). Chciałam wyglądać tajemniczo. Nikt mei*-nie mógł zauważyć, że nie jestem taką cwaaiarą, jaką ^ Problemów między nami nie było. Nigdy rie rozmawi^-c, sw ć. Nil innych ludzi w ogóle dla nas nie istniał (s. Całkiem świadomie, wkładając w to buduje w sobie i doskonali swoje fałszywe ja. zdań: Wiec muszą tam być zupełnie niesamowici ludzie^. jakoś tak jeszcze bardziej niesamowity nu chłopaki ^ S było w ogóle żadnego kontaktu mi?dzy tymi hł*ni (s. 45, To była bezbłędna paczka (s. 47). Na schodach ... wydał mi się niesamowicie spokojf (b. 47). Ale w okresie dojrzewania 6w ideał doskonałej^ojui-czymś zgoła nieosiągalnym. Właśnie w iym okre ^rzezywa najintensywniej swoje uczucia i *= ^^ t0 niemal duc^o^e morderstwo Aby jeda J swojej żywotności, ze swojej —Jetnosciodczuwam ^ stiana musi się uciec do innego narkotjku, do takg uspokaja, ale przeciwnie, pobudza, podnieca i przywraca uczucie, ze jeszcze się żyje. Zaleta polega na tym, że można się samemu nastawiać, regulować i manipulować. Tak jak uprzednio rodzice według własnych potrzeb biciem skutecznie sterowali uczuciami dziecka, tak teraz dwunastoletnia dziewczynka próbuje za pomocą narkotyków sterować swoimi nastrojami. Na rynku w «Soundzie» były wszelkie możliwe prochy. Brałam wszystko z wyjątkiem heroiny. Valium, mandraks, efedrynę, captagon, oczywiście dowolne ilości haszu i co najmniej dwa razy w tygodniu kwas. Środki pobudzające i nasenne zaczęliśmy z czasem brać całymi garściami. Pigułki toczyły ze sobą w naszym organizmie zaciętą walkę i to dawało bombowy feeling. Można było robić sobie taki nastrój, na jaki się miało ochotę. Wystarczyło wtrząchnąć albo więcej pobudzających, albo uspokajających. Kiedy więc miałam, powiedzmy, ochotę wyskakać się w «Soundzie», brałam więcej captagonu i efedryny, jak chciałam siedzieć spokojnie w kącie albo w tamtejszym kinie, to brałam porządną dawkę valium i mandraksu. Znów byłam parę tygodni na okrągło szczęśliwa (s. 49). ¦"*"* 1 cóż dzieje się dalej? I'rzeź następne dni starałam się zabić w sobie wszelkie uczucia dla innych. Nie wzięłam ani jednej pigułki ani kwasu. Przez cały dzień piłam herbatę zmieszaną z haszyszem i paliłam jednego skręta za ilrugim. Po paru dniach wydałam się sobie całkiem w porządku. Don/łam do tego, że nie kochałam ani nie lubiłam nikogo i nic poza sobą Kumą. Pomyślałam sobie, że teraz kontroluję już wszystkie swoje uczucia (s. 52). Bardzo się uspokoiłam. Wynikało to stąd, że brałam coraz więcej •rodków uspokajających, a bardzo rzadko pobudzające. Tylko wyjątkowo szłam potańczyć. Skakałam teraz właściwie tylko wtedy, kiedy nic mogłam skombinować valium. W domu musiałam wydawać się mamie i Klausowi naprawdę miła. I^Ji sprzeciwiałam się, przestałam z nimi walczyć. Przed niczym się 'ji me opierałam, bo przestało mi zależeć na tym, żeby coś się dla i ¦ i ¦ ¦ w tym domu zmieniło. I zauważyłam, że bardzo to uprościło i u.icję (s. 53). 140 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata Brałam coraz więcej tabletek. Raz, kiedy pewnej soboty miałam akurat pieniądze, a w „Soundzie" były dowolne pigułki, przesadziłam, Ponieważ byłam jakoś w fatalnym nastroju, wzięłam dwa captagony, trzy efki i parę tabletek kofeiny i popiłam wszystko piwem. Kiedy zaczęło mnie roznosić flie spodobało mi się. Doprawiłam mandraksem i mnóstwem valium (s. 55). Wybiera się na koncert Davida Bowiego, ale by się z tego zbj nie cieszyć, musi przedtem łyknąć sobie garść valium. „Nie po to, M się oszołomić, ale żeby W czasie koncertu mieć ten dystans" (s. 571 Kiedy BoWje zaczął śpiewać, zrobiło się prawie tak genialnie, jak sobil wyobrażałam. Było obłędnie. Ale jak doszedł do utworu „It is too late1] „Już za późno", momentalnie mnie wzięło. Zupełnie idiotycznie w chwili byłam gotowa. Juz przez parę ostatnich tygodni, kiedy koi piętnie nie wiedziałaś. c0 ze sobą zrobić, to „It is too late" niesar wicie mnie brało. Wydawało mi się, że ten utwór opisuje dokładni moją sytuację. No i teraz to „It is too late" kompletnie mnie załatwili Przydałoby mi się moje valium (s. 57). Kiedy nie wystarczają dawne środki do sprawowania pożądl nej kontroli nad uczuciami, ta trzynastolatka sięga po heroini] i z początku wszystko toczy się dobrze, tak jak chciała. Za dobrze mj byłO) żebym się miała zastanawiać. Jak się zaczyna, tol nie ma przecież objatfów abstynencyjnych. Ten mój wspaniały nastrój utrzymywa} się przeZ cały tydzień. Wszystko szło jak trzeba. W donn i ani jedn6g0 spięcia. W szkole byłam kompletnie zrelaksowana, <»l czasu do CZasu się -włączałam i wpadło parę dobrych ocen. Przez ni stępne tygodnie z wielu przedmiotów wyciągnęłam się na czwórki. Nagle zaczęło mi się zdawać, że potrafię z każdym i ze wszystkimi jakoś dojść do ładu Zupełnie luźniutko płynęłam sobie przez życit] (s. 60). Ludziom, którzy nie mogli się w dzieciństwie nauczyć rozp znawania Własnyoh. uczuć i swobodnego nimi dysponowania, przj chodzi to z;e szczególną trudnością w okresie dojrzewania. Niszczycielska walka z własnym ja 141 Ani na chwilę nie mogłam się uwolnić od problemów, nie wiedząc nawet lak naprawdę, co to za problemy. Brałam niuch heroiny i problemy znikały. Ale taki niuch dawno już przestał wystarczać na tydzień (s. 66). Ja zatraciłam już kompletnie związek z rzeczywistością. To, co rzeczywiste, było dla mnie nierzeczywiste. Nie interesowało mnie ani wczoraj, ani jutro. Nie miałam żadnych planów, tylko marzenia. Najchętniej rozmawiałam z Detlefem o tym, co by było, gdybyśmy mieli ilużo pieniędzy. Chcieliśmy sobie wtedy kupić duży dom i duży samo-i-hód, i wspaniałe meble. Tylko jedno nie pojawiało się w tych fantaz-i.ich nigdy: heroina (s. 68). Z pierwszym pojawieniem się głodu narkotykowego niknie gdzieś .marzona niezależność uczuć i domniemana zdolność kierowa-ii nimi. Następuje w Christianie pełny regres do poziomu nie-łimwlęcia. r.yłam teraz uzależniona od heroiny i od Detlefa. To, że byłam uzależniona od Detlefa, przerażało mnie bardziej. Co to za miłość, jak |i(lno jest kompletnie zależne od drugiego? Co by było, jakby Detlef kazał mi wieczorem żebrać o działkę? Widziałam, jak ćpuny potrafią zebrać na głodzie. Jak dają się poniżać i upadlać. Jak się z nich potem robią szmaty. Nie umiałabym prosić. A już na pewno nie Detlefa. Jakby kazał mi u siebie żebrać, byłby z nami koniec. Nigdy w życiu nie umiałam kogoś o coś prosić (s. 82). Przypominałam sobie, jak załatwiałam ćpunów, co byli na głodzie. 1'rzecież właściwie nie miałam tak naprawdę pojęcia, co się z nimi wtedy wyprawia. Wiedziałam tylko, że są niesamowicie wrażliwi, ła-Iwo ich zranić i są kompletnie bezsilni. Narkoman na głodzie nie ma nawet odwagi się sprzeciwić, taka się z niego robi szmata. Nieraz wyżywałam na nich swoją żądzę władzy. Jak się dobrze zabrać do rzeczy, to można ich zwyczajnie wykończyć, doprowadzić do tego, że dostają szoku. Trzeba tylko porządnie przycisnąć te ich prawdziwie słabe miejsca, powiercić tam, gdzie ich boli, i od razu się załamują. Na głodzie zdają sobie przecież wystarczająco jasno sprawę, jakie z nich łachy. Wtedy znika cała ta narkomańska wyniosłość, człowiek me czuje się już wcale taki ponad wszystko i wszystkich. Mówiłam obie: Teraz jak będziesz na głodzie, to cię załatwią. Już oni wykazują, jakie z ciebie właściwie nic (s. 83). l panicznym lęku przed głodem Christiana nie ma niko-kim by mogła się wygadać, gdyż matka, gdyby jej to ^Siała, „toby normalnie padła". „Nie mogę jej tego zrobić" ka k ^ Christiana i dźwiga dalej swoją tragiczną samotność dziec-'q ^ oszczędzić osobę dorosłą — swoją matkę. ,°jcu przypomina sobie dopiero po pewnym czasie, kiedy po • • ^rwszy „idzie się puścić" i chce to ukryć przed swoim przy-e*n Detlefem. Ją. . l puszczanie się! Zanim coś takiego zrobię, przestanę ćpać. Poważ- f ¦ Nie, tylko ojciec przypomniał sobie znowu, że ma córunię, i odpali! ię kieszonkowego (s. 86). x -ii haszysz zostawiał jeszcze nadzieję na zachowanie wewnę-sie ^° luzu i niezależności, to przy używaniu heroiny wkrótce • ^azało, że należy się liczyć z całkowitym od niej uzależnię-k ' „Prochy", twardy narkotyk przejmuje ostatecznie funkcję ^§nego, popędliwego ojca, na którego tak samo było się zda-. , ^v dzieciństwie, jak obecnie na heroinę. I tak jak wówczas wj - ^ było swoje własne ja ukrywać przed rodzicami, tak i teraz ci\ve życie toczy się w ukryciu, przede wszystkim w tajemnicy ^ szkołą i matką. jn ^zyscy z tygodnia na tydzień robiliśmy się coraz bardziej agresywni. ^oszek i cała ta nerwówka, dzień w dzień walka o forsę i towar, *eczny stres w domu, ukrywanie i kłamstwa, którymi oszukiwaliśmy ^łziców, wszystko to szarpało nerwy. Nawet we własnym gronie nie Mieliśmy już pohamować agresji, która się w nas gromadziła (s. 96). • awv opisie pierwszego spotkania Christiany z Maxem Jąkałą się postronnemu obserwatorowi, choć chyba nie jej samej, • tej swojej dynamice powrót postaci ojca. Ten prosty i szczery wj -. pozwala czytelnikowi głębiej zrozumieć tragizm perwersji niż ^ teoretycznych rozpraw. Christiana opowiada: ^d Detlefa słyszałam smutną historię Maxa Jąkały. Max był robotnikiem niewykwalifikowanym, miał pod czterdziestkę i pochodził Niszczycielska walka z własnym ja 143 z Hamburga. Jego matka była prostytutką. W dzieciństwie dostawał nieprawdopodobne cięgi. Od matki, od jej alfonsów i w zakładach, w których był. Tak go rozmiękczyli, że z tego strachu nigdy nie nauczył się porządnie mówić i potrzebował teraz lania, żeby się zaspokoić seksualnie. Poszliśmy oboje do niego do domu. Najpierw zażądałam pieniędzy, chociaż był przecież stałym klientem, z którym właściwie nie trzeba uważać. Faktycznie dał mi 150 marek i byłam troszkę dumna, że tak obojętnie wzięłam od niego tyle forsy. Zdjęłam trykotowy podkoszulek, ale on dał mi pejcz. Było zupełnie jak w kinie. Przestałam być sobą. Najpierw uderzyłam za słabo. Ale Max zaskomlał, że ma go boleć. No więc w końcu zaczęłam go walić. Wrzeszczał „mamusiu" i coś tam jeszcze. Nie słuchałam tego. Starałam się nie patrzeć. Mimo wszystko widziałam, jak coraz bardziej puchną pręgi na jego ciele, aż w końcu w niektórych miejscach skóra zaczęła normalnie pękać. To było obrzydliwe i ciągnęło się prawie godzinę. Kiedy w końcu było po wszystkim, wciągnęłam podkoszulek i wybiegłam stamtąd. Dobiegłam do drzwi mieszkania, potem na dół po schodach i ledwo co zdążyłam. Przed dorfflfem straciłam kontrolę nad swoim żołądkiem i musiałam zwymiotować. Jak się wyrzygałam, wszystko mi przeszło. Nie płakałam, nie czułam cienia litości dla samej siebie. Jakoś tak zupełnie jasno zdawałam sobie sprawę, że sama wmanewrowałam się w taką sytuację, że jestem już w kompletnym bagnie. Poszłam na dworzec. Detlef już był. Nic mu specjalnie nie opowiadałam. Tylko tyle, że sama załatwiłam sprawę z Maxem (s. 90 i n.). Max Jąkała był teraz naszym wspólnym stałym klientem, moim i Detlefa. Czasem szliśmy do niego razem, czasem tylko jedno z nas. Max Jąkała był właściwie zupełnie w porządku. W każdym razie kochał nas oboje. Oczywiście nie mógł już płacić nam 150 marek ze swoich marnych zarobków. Ale czterdzieści marek, forsę na jedną działkę, zawsze jakoś uzbierał. Raz nawet rozbił skarbonkę, a potem jeszcze wygrzebał skądś jakieś drobniaki, żeby mi dać dokładnie czterdzieści marek. Jak mi się spieszyło, mogłam wskoczyć do niego i pożyczyć dwie dychy. Mówiłam mu, że przyjdę jutro o tej i tej godzinie i zrobię mu to za dwadzieścia marek. Jeśli miał jeszcze tyle forsy, to się zgadzał. Max Jąkała zawsze na nas czekał. Dla mnie zawsze był mój ulubiony napój, sok brzoskwiniowy. Detlef miał zawsze w lodówce swoje ulubione danie, słodki pudding z grysiku. Max sam go gotował. Poza 144 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata tym zawsze dawał mi do wyboru jogurt i czekoladę, bo wiedział, lubię coś takiego przetrącić — po robocie. Katowanie Maxa stało s: zwykłą rutyną i mogłam potem jeść, pić i nawet trochę z nim pote: pogadać. Coraz bardziej chudł. Autentycznie inwestował w nas każdą mar] i nie starczało mu na żarcie dla siebie. Tak się do nas przyzwyczaił i był uszczęśliwiony, że prawie się nie jąkał, jak był z nami (s. 91 i n.). Zaraz potem wyleciał z pracy. Kompletnie zszedł na psy, choci nawet nie próbował narkotyków. Załatwili go narkomani. My. Błagi żebyśmy go przynajmniej czasem odwiedzili. Ale takie przyjaciels wizyty dla narkomana nie istnieją. Po pierwsze dlatego, że nie pote znaleźć w sobie tyle uczucia dla kogoś drugiego. Ale przede wszyst dlatego, że przez cały dzień tylko łazi, żeby skombinować forsę i war, i poważnie nie ma czasu na takie rzeczy. Zresztą Detlef twa powiedział o tym Maxowi, kiedy ten zaczął obiecywać, że da n forsy, ile trzeba, jak tylko sam coś dostanie. Narkoman jest jak człi wiek interesu. Co dzień musi dbać, żeby kasa się zgadzała. Nie mo: tak po prostu dawać kredytu z przyjaźni czy sympatii (s. 92 i n.). Christiana i jej przyjaciel Detlef zachowują się tu jak zatrudniający swoje dziecko rodzice, którzy korzystają z jego (w tym przypadku klienta) miłości i uzależnienia, a w końcu je wyniszczają. Wzruszające poczęstunki Maxa Jąkały były z drugiej strony zapewne odtworzeniem jego „szczęśliwego dzieciństwa". Można sobie przecież łatwo wyobrazić, że jego matka, kiedy już spuściła mu lanie, zawsze dbała o to, by go nakarmić. Co zaś do Christiany — nigdy by nie mogła wytrzymać swego pierwszego spotkania z Maxem Jąkałą, gdyby nie jej uprzednie przeżycia z własnym ojcem. Teraz on się w niej odezwał i biła swego klienta nie tylko na jego polecenie, ale z powodu całego nagromadzonego w sobir nieszczęścia bitego dziecka. To utożsamienie z agresorem pomaga jej dalej wyzbyć się słabości, poczuć się silną cudzym kosztem i przeżyć, przy czym wciąż zanika człowieczeństwo Christiany, ginie owo bystre, wrażliwe, inteligentne, pełne życia, ale wciąż] uzależnione dziecko, jakim dawniej była. Jak któreś z nas było na głodzie, to drugie mogło go wykończyć z palcem w nosie. To, że w końcu tuliliśmy się do siebie jak dwa dzieciaki, Niszczycielska walka z własnym ja 145 niczego właściwie nie załatwiało. Już nie tylko między nami, dziewczynami, ale też między mną a Detlefem zrobiło się tak, że każde z nas widziało w tym drugim tylko własne zeszmacenie. Człowiek nienawidził tej własnej beznadziejności i wyżywał się na drugim za taką samą beznadziejność, bo chciał sobie chyba udowodnić, że wcale jeszcze taki beznadziejny nie jest. Oczywiście tę agresję wyładowywało się na obcych (s. 99). Zanim zaczęłam ćpać, wszystkiego się bałam. Najpierw ojca, potem faceta mamy, szkoły i nauczycieli, dozorców, gliniarzy z drogówki, kanarów w kolejce podziemnej. Teraz czułam się nietykalna. Nie miałam cykora nawet przed tajniakami, którzy czasem węszyli po dworcu. Z każdej obławy umiałam dać dyla, i to na kompletnym luzie (s. 118). To wewnętrzne spustoszenie, paraliż uczuć czyni wreszcie ży- 0 bezsensownym i rodzi myśli o śmierci: Narkomani umierają samotnie. Przeważnie samotnie w jakimś śmierdzącym kiblu. A ja naprawdę chciałam umrzeć. Właściwie na nic więcej już nie czekałam. Nie miałam pojęcia, co robię na tym świecie. Dawniej też zresztą tak naprawdę nie wiedziałam. Ale po jaką cholerę taki narkoman w ogóle żyje? Tylko po to, żeby wykańczać innych? Tego popołudnia myślałam sobie, że choćby dla dobra mojej mamy powinnam już umrzeć. I tak już zresztą nie wiedziałam tak za dobrze, 1 czy jestem, czy już mnie nie ma (s. 134). Wykańczał mnie ten strach przed kipnięciem. Chciałam umrzeć, ale przed każdym władowaniem opadał mnie cholerny strach przed śmiercią. Może to zresztą ten kot mi znowu uświadomił, co to właściwie znaczy umierać, jak się jeszcze nawet tak naprawdę nie żyło (s. 138). Było to prawdziwe szczęście dla Christiany, że w końcu wdali się z nią w długą, ciągnącą się przez dwa miesiące rozmowę dwaj dziennikarze ze „Sterna", Kai Hermann i Horst Rieck. Miało to ogromne znaczenie dla całej jej przyszłości, że dane jej było w decydującym okresie dojrzewania wydobyć się ze szponów okrutnego losu, z niezmiernego duchowego osamotnienia, znajdując współczujących, rozumiejących, zainteresowanych nią łudzi, którzy dali jej możność wyrażenia samej siebie w opowieści o swoim życiu. 146 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata Ukryty sens bezsensownych zachowań W każdym wrażliwym czytelniku opowieść Christiany budzi tyli rozpaczy i poczucia bezsilności, że prawdopodobnie chciałby moż liwie jak najszybciej o niej zapomnieć jako o wymyślonej prze/ kogoś historyjce. Nie może jednak na to się zdobyć, bo czuje, ze jest to najczystsza prawda. Kiedy się nie tylko przyjmuje do wia domości fakty z czyjegoś życia, ale przy tej lekturze stara su wniknąć w ich przyczyny, można tu znaleźć dokładne wyjaśnienie co do istoty nie tylko narkomanii, ale także i innych sposobów ludzkich zachowań, które uderzają nas swoją bezsensownością i których nie umiemy sobie logicznie wytłumaczyć. Kiedy spotykamy kogoś uzależnionego od heroiny, która rujnuje jego życie, chcemy mu jak najszybciej przemówić do rozumu albo, co jeszcze gorsze, próbujemy zastosować wobec niego środki wychowawcze. W ten sposób pracuje wiele grup terapeutycznych. Wypędzają diabła przy pomocy Belzebuba. Nie próbują wzbudzić w takim młodym człowieku zainteresowania dla pytania, jaki właściwie sens ma nałótf w jego życiu i co podświadomie chce swoim postępowaniem powiedzieć swemu otoczeniu. Klasyczna psychiatria mimo ogromnego aparatu władzy, jakin dysponuje, jest właściwie bezradna, póki próbuje naprawić szkód) wyrządzone wychowaniem we wczesnym dzieciństwie za pomoce nowych środków wychowawczych. Cały system kar stosowany w kli nikach psychiatrycznych, wyrafinowane metody upokarzania pa cjentów, mają, tak jak i wychowanie, na celu tylko to jedno: zmusi' do milczenia chorego, który chce coś przekazać w swoim zakodo wanym języku. Jest to wyraźnie widoczne na przykładzie anorc ksji. Co mianowicie mówi nam cierpiąca na anoreksję dziewczyna która wyrosła w zamożnym domu, otoczona materialnym i ducho wym zbytkiem, a teraz się szczyci, że jej waga nie przekracz.i trzydziestu kilogramów? Rodzice twierdzą, że stanowią harmonij ną parę małżeńską i są przerażeni tym dobrowolnym głodzenieni się córki, która zawsze spełniała ich oczekiwania i nie sprawiał. > im najmniejszych kłopotów. Sądziłabym, że ta dziewczyna po miała niedobrych rodziców, oni chcieli tylko Wychmyać & na laką, jaką się później stała, na sprawnie ^unkcjonuiacą, Przez \ iclu podziwianą dziewczynę. Często nie byli to ąawet saf*1* r0~ wszy- pra- il/.ice, ale guwernantki. W każdym razie anoreksja ilde elementy surowego wychowania: bezlitosny ryn-or , stem nadzoru, brak zrozumienia i umiejętności wc^uc' gię v dziwe potrzeby dziecka. Do tego należy dodać nadmar ii.-i zmianę z odrzuceniem i opuszczeniem (obżarstwo j . ajwyższym prawem tego systemu policyjnego jegj. rodki są dobre, abyś była taka, jaką my chcemy Cj m;eć, l.ody możemy ciebie kochać. Znajduje to potem swoie icdlenia w anoreksji. Waga pozostaje pod kontrolą co ą0 gfama> a wszelkie jej przekroczenia spotykają się na^ychn1ias+ Z k^r^' Nawet najlepszy psychoterapeuta musi wskażą cjg^ko cnore-l i' acjentce, że powinna przybrać na wadze, bo bez teg0 nj„ ma szans na przeżycie. Ale czym innym jest, kiedy wyjaśnia s;e chol"eJ ko" meczność przytycia, i jednocześnie uważa się za za(jailie teraP" I 'prowadzenie do zrozumienia własnego ja, a czyj^ jnnym, kiedy I1 ważą się za jedyny cel kuracji przybranie przeg 1^Q "° adze. W takim przypadku lekarz podejmuje talti saif1 i i/.ymusu, jaki stosowano przy wczesnodziecięcyuj musi się wtedy liczyć albo z nawrotem choroby ^0^z pojaw^e" ¦m się jakichś nowych jej objawów. Jeśli jednaj żadHa ^ ^C^ nsekwencji się nie pojawi, będzie to oznaczało, że Dnwi<^^ s^ . Kże i drugi etap wychowania i że po wyjściu z okresu doirzeAVar"a a ka pacjentka ma już zapewniony brak witalności ^Q j,ojica ' na Każde absurdalne postępowanie ma swoje ieciństwie i dopóty pozostanie nierozpoznawalne lacja fizycznymi i duchowymi potrzebami dziec]ja w mani-. rozu- 148 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata miana nie jako okrucieństwo, ale jako konieczny środek wychof-l wawczy. Że także i specjaliści nie są wolni od podobnie błędneg poglądu, świadczy fakt, że to, co się określa mianem terapii, częs jest jedynie dalszym ciągiem wyrządzania dawnych mimowolnyc okrucieństw. Nierzadko się zdarza, że matka rocznego dzieci podaje mu valium, aby spokojnie spało, kiedy ona wieczorem chodzi z domu. Niekiedy może się to okazać konieczne. Jeśli je nak valium ma służyć jako środek zapewniający dziecku głębok sen, może on naruszyć naturalną równowagę jego organizmu i spĄ wodować zaburzenia wegetatywnego systemu nerwowego. Możt sobie także łatwo wyobrazić, że rodzice, powróciwszy późno domu, chętnie się chwilę bawią ze swoim dzieckiem, że je mo^ budzą, bo już się nie obawiają, że samo się obudzi. Zażywa valium nie tylko odbiera dziecku naturalną zdolność zapadar w sen, ale zakłóca także jego zdolność orientacji w otoczeniu. T^ kie dziecko ma nie wiedzieć, że jest samo w mieszkaniu, ma nn doznawać żadnych lęków, ale może później, już w dorosłym wieku, nie potrafić odbierać żadnych ważnych sygnałów zagrożenia. Rodzice nie potrzebują rozległych studiów psychologicznych, 1>\ ustrzec swoje dzieci przed absurdalnym, samoniszczycielskim postępowaniem w dorosłym wieku. Jeśli tylko im się uda nie manipulować dzieckiem dla swoich własnych potrzeb, nie znęcać się nad nim, a także nie zakłócać równowagi jego wegetatywnego systemu nerwowego, wtedy już samo we własnym ciele znajdzie ochrony przed niewłaściwymi wymaganiami. Od samych początków będzie dla niego zrozumiała wymowa jego ciała i jego sygnały. Jeśli poz;i tym rodzicom udaje się odnosić do dziecka z takim samym szacun kiem i tolerancją, z jaką sami odnosili się zawsze do własnych rodziców, stworzą mu z pewnością najlepsze podwaliny pod całe przyszłe życie. Od tego szacunku zależy nie tylko jego poczucie własnej wartości, ale także swobodny rozwój jego przyrodzonych uzdolnień. Jak powiedziałam wyżej, do takiego przepełnionego szacunkiem od noszenia się do dziecka nie są potrzebne lektury z dziedziny psy chologii, tylko głęboka zmiana poglądów na wychowanie. Jak człowiek był traktowany jako małe dziecko, tak się później zachowuje przez całe życie. A najcięższe cierpienia to te, które się Niszczycielska walka z własnym ja 149 • imemu sobie zadaje. Od prześladowcy tkwiącego we własnym ¦ netrzu, kryjącego się często pod maską wychowawcy, nie można nudzie uciec. Włada on już niepodzielnie w takiej chorobie jak Hioreksja. Jego skutkiem jest okrutne ujarzmienie ciała i przerost fałszywie ukierunkowanej woli. Narkomania zaczyna się od prób Uwolnienia się spod władzy rodziców, od odmowy podzielania ich Jążeń, prowadzi jednak w końcu, pod naciskiem przymusu powtarzania, do nieustannych zabiegów o zdobycie poważnych sum pie-Biędzy, by móc się zaopatrzyć w konieczne „prochy", a zatem do Iście „mieszczańskiej" formy zniewolenia. Kiedy czytałam o problemach Christiany z policją i z dostaw-Sami narkotyków, zobaczyłam nagle przed sobą obraz Berlina z 1945 foku, różnorakie nielegalne sposoby zdobywania żywności, strach przed okupantami, czarny rynek, ówczesnych spekulantów. Nie wiem, czy to tylko moje osobiste skojarzenie. Dla wielu rodziców sbecnych narkomanów był to kiedyś ich jedyny świat, gdyż ich dziecięce oczy nie znały żadnego innego. Nie jest wykluczone, że nhocne rozpowszechnienie narkotyków na tle wewnętrznego spu-loszenia na skutek stłumienia uczuć łączy się w jakiś sposób i amtym czarnym rynkiem lat czterdziestych. W przeciwieństwie l<> wielu wypowiedzi w tej książce myśl ta nie opiera się na prze-I;mkach dających się udowodnić naukowo, ale na moim subie-I i ywnym przeświadczeniu, którego dalej nie zgłębiam. Wspominam o tym jednak, gdyż prowadzi się obecnie w wielu miejscach |sychologiczne badania nad następstwami wojny i nazizmu w na- ¦ tępnym pokoleniu. Raz po raz dochodzi się tu do zdumiewającego odkrycia, że synowie i córki tym usilniej nieświadomie odtwarzają los swoich rodziców, im mniej dokładnie go znają. Z nielicznych okruchów prawdy, jaką udało się im poznać w dzieciństwie o wo-imnych przeżyciach swoich rodziców, na podstawie własnej rze-i /.ywistości snują fantazje, które często realizują w grupach rów-nolatków w okresie dojrzewania. Na przykład Judith Kestenberg opowiada o grupie młodzieży, która w latach sześćdziesiątych, w pokojowym okresie dobrobytu, uciekała z domów i chroniła się I to lasach. Ustaliła ona później, że ich rodzice przeżyli wojnę jako 150 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata____________ partyzanci we wschodniej Europie, ale nigdy o tym nie rozmawiali ze swymi dziećmi (por. „Psyche" 28, s. 249-265). Byłam kiedyś konsultanką w sprawie siedemnastoletniej dziewczyny cierpiącej na anoreksję, która szczyciła się tym, że wazy teraz tyle, co ważyła jej matka przed trzydziestu laty, kiedy wyratowano ją z Oświęcimia. Z rozmowy z nią wynikało, że był to jedyny szczegół, jaki znała córka z przeszłości swojej matki, która nie chciała mówić o tym okresie i prosiła rodzinę, by o nic jej nie pytano. Właśnie to, co tajemnicze, co w rodzicielskim domu przemilczane, co wiąże się z poczuciem wstydu, winy czy lęków rodziców, niepokoi dzieci. Poważne szansę umknięcia temu poczuciu zagrożenia stwarza ucieczka w świat fantazji i zabawy Jeśli ci młodzi ludzie mogą się bawić rodzicielskimi rekwizytami daje to im poczucie, że dane jest im uczestniczyć w ich prze szłości. Czy mogłoby zatem być tak, że ów opisany przez Christiam świat ruiny duchowej wywodzi się z ruin 1945 roku? Jeśli tak, te jak mogło dojść do takiego nawrotu? Należy zapewne szukać tu przyczyn w psychice rodziców, którzy dorastali w okresie najcięż szych braków materialnych i dlatego ich najwyższym przykazem życiowym stało się zapewnienie sobie i swoim rodzinom materiał nego bytu. Coraz większe obrastanie w dostatki służyło obroni, przed lękiem, że mogą kiedyś znów siedzieć wśród ruin jak głodne, bezradne dziecko. A lęku tego odgonić nie może żaden największy nawet luksus. Póki pozostaje w nieświadomości, żyje on swoim własnym życiem. A teraz dzieci porzucają ich luksusowe apartamenty, w których czują się niezrozumiane, gdyż zabrakło w nich J miejsca na uczucia i lęki; sięgają po narkotyki i albo robią dobru interesy na handlu nimi, tak jak ich ojcowie w swoich przedsig-biorstwach, albo siedzą apatycznie na kamiennych stopniach, jak siedziały kiedyś w ruinach małe, bezbronne, zagrożone mnóstwem niebezpieczeństw dzieci, jakimi byli wtedy rodzice, którzy jednak nigdy z nikim nie chcieli o tym mówić. Wygnali na zawsze to dziecko ruin ze swoich luksusowych apartamentów, a tu ukazuje się znowu jak groźna zjawa w postaci ich wynędzniałych synów i córek, w ich obdartym ubraniu, w apatycznym wyrazie ich twn- Niszczycielska walka z własnym ja 151 rzy, w ich beznadziejności, ich wyobcowaniu, w ich nienawiści do całego nagromadzonego dostatku. Nietrudno pojąć, że rodzice odnoszą się bez zrozumienia do takiej młodzieży, gdyż człowiek raczej się podda najsurowszym prawom, raczej weźmie na siebie najcięższe trudy, raczej dokona niesłychanych wyczynów, zrobi najbardziej zawrotną karierę, niż zacznie z miłością i zrozumieniem traktować owo bezradne, nieszczęsne dziecko, jakim kiedyś był i które na zawsze od siebie odpędził. Kiedy zaś owo dziecko pod postacią własnego syna lub córki pojawia się naocznie na lśniącym parkiecie drogiego apar-lamentu, nie może ono oczywiście liczyć na żadne zrozumienie. 'Jedyne, co może je spotkać, to żale, oburzenie, nakazy albo kary, może nawet nienawiść, ale przede wszystkim cały arsenał środków wychowawczych, którymi rodzice muszą się bronić przed wyłaniającymi się przed nimi wspomnieniami własnego nieszczęśliwego dzieciństwa. Zdarzają się jednak przypadki, kiMy dzieci wymuszają na ro-ilzicach konfrontację ze swoją nie przezwyciężoną przeszłością, co przynosi zbawienne skutki dla całej rodziny. Brigitte, urodzona w 1936 roku, kobieta bardzo wrażliwa, mężatka, matka dwojga dzieci, z powodu depresji, w jaką popadła, szukała pomocy u drugiego już psychoterapeuty. Jej stały lęk przed zbliżającą się katastrofą pozostawał w ścisłym związku z przeży-lymi przez nią w dzieciństwie nalotami nieprzyjacielskich bom-liowców. Żadne starania psychoanalityków nie mogły rozproszyć łych lęków, póki — przy pomocy swego dziecka — nie odkryła w swoim wnętrzu otwartej rany, której nie mogła uleczyć, gdyż nawet nie wiedziała o jej istnieniu. Kiedy jej syn skończył dziesięć lat, a zatem był w tym samym wieku co pacjentka, kiedy przeżywała powrót swego ojca ze wschodniego frontu, zaczął z kilkoma kolegami wymalowywać w szkole wastyki i zabawiać się innymi nazistowskimi rekwizytami. Spo-¦>>b, w jaki owa „działalność" z jednej strony była utajniona, a z drugiej wręcz prowokowała do jej odkrycia, wskazywał jasno, że jest "iia wołaniem o pomoc, że dziecko przeżywa jakieś trudności. Mat- 152 ka jednak nie potrafiła tego zrozumieć i nie próbowała na ten temat otwarcie porozmawiać z synem. Te zabawy przejmowały ją grozą i nie chciała nawet o nich wspominać. Jako była członkini antyfaszystowskiej organizacji studenckiej czuła się głęboko zraniona przez SW0je dziecko i mimowolnie odnosiła się do niego autorytamie i wrogo. Ale sama postawa ideologiczna nie wystarczała jednak do wyjaśnienia tej obcości, jakiej doznawała wobec swego dziecka W toku dalszej psychoterapii zaczęło się wyłaniać z jej głębi coś co pozostawało jeszcze całkiem przed mą ukryte w czasie pracy z pierwszym psychoanalitykiem. Odzyskała zdolność odczuwania i mogła teraz podejść emocjonalnie do całej sprawy. A rozwijała się ona następująco: im mniej zrozumienia wykazywała matka wobec syna, im bardziej była nim przerażona, im bardziej zabiegała o to, by położyć kres jego zabawom, tym częściej i bardziej ochoczo chłopiec się im oddawał. Stopniowo zaczął tracie zaufanie do rodziców i coraz mocniej wiązał się ze swoją grupą, co doprowadzało matkę do rozpaczliwych wybuchów wściekłości. Wreszcie za pomocą procesu przeniesienia udało się jednak ujawnić korzenie tej złości, po czym cała rodzinna sytuacja ułegła całkowitej zmianie. , , Zaczęło się od tego, że pacjentce cisnęły się na usta dręczące ją pytania dotyczące osoby i przeszłości jej terapeuty. Rozpaczliwie broniła się przed zadawaniem takich pytań, tkwiąc w panicznym lęku, że jeśli je wypowie, to na pewno go utraci. A może obawiała się, że jeśli usłyszy jego odpowiedzi, straci dla mego szacunek. Terapeuta cierpliwie jednak doprowadził do tego, że sformuło wała te pytania docenił ich wagę i znaczenie, nie odpowiadają, jednak na nie- ponieważ czuł, że w istocie nie jego dotyczą ni. musiał się z tym zbyt spieszyć. I oto wyłoniła się przed nim dzie sięcioletnia dziewczynka, której nie było wolno o nic pytać swego powracającego z frontu ojca. Pacjentka wyznała, ze nigdy by je, 1 I ¦ ^ -i a nr"7PriP7 bvłoby to całkowicn to nawet nie przyszło na mysi. A przecież oywuy zrozumiałe, żeby dziesięcioletnie dziecko, które przez: wiele lal oczekiwało na powrót ukochanego ojca, spytało go: „Gdzie byle* Co robiłeś? Co tam widziałeś? Opowiedz mi, co się z tobą dziale Twoją prawdziwą historię!" Nic takiego się nie zdarzyło, wspomi Niszczycielska walka z własnym ja 153 nała Brigitte — to było w rodzinie tabu, o „tych sprawach" z dziećmi się nie mówiło, a one czuły, że nie wolno im nic wiedzieć o przeszłości ojca. Owo ongiś świadomie stłumione i już we wcześniejszym okresie sparaliżowane przez tak zwane dobre wychowanie uczucie ciekawości odżyło teraz z całą siłą i natarczywością wobec terapeuty. Było wprawdzie sparaliżowane, ale nie zamarłe. A kiedy już całkiem ożyło, znikła depresja. Teraz pacjentka mogła po raz pierwszy od trzydziestu lat mówić z ojcem o jego przeżyciach wojennych, co także jemu przyniosło znaczną ulgę. Gdyż obecnie sytuacja była inna: ona sama była dość silna, by wysłuchać, co on ma do powiedzenia, nie musiała poddawać się jego opiniom, bo nie była już małym, uzależnionym od ojca dzieckiem. Ale wówczas takie rozmowy były niemożliwe, gdyż ojciec nie był ;;otów do mówienia o swoich przeżyciach na Wschodzie. Zawsze próbował uwolnić się od wszelkich wspomnień z tamtego okresu, zatrzeć o nich pamięć. Córka całkowicie dostosowała się do tej jego potrzeby zapomnienia i zadowalała się skromnymi i czysto intelektualnymi informacjami o historii^rzeciej Rzeszy. Przyjęła stanowisko, że należy oceniać ten okres obiektywnie i „beznamiętnie", jak komputer, który wykazuje zabitych po obu stronach, nie wywołując przy tym żadnych obrazów i żadnego poczucia grozy. Brigitte nie była komputerem, ale nader wrażliwym człowiekiem, zdolnym do wnikliwego myślenia. A ponieważ tę zdolność musiała w sobie stłumić, popadła w depresję, poczucie wewnętrznej pustki (czuła się często, jakby stała „przed czarną ścianą"), bezsenność, uzależnienie od pigułek, które miały przytępić jej przyrodzoną żywotność. Ciekawość i przenikliwość inteligentnej dziewczynki, skierowane na czysto intelektualne zagadnienia, ujawniły się teraz niemal dosłownie w postaci diabła, „który opętał jej syna", diabła, którego chciała także i z niego przegnać, a to tylko dlatego, że w tkwiącym w niej przymusie powtórzenia chciała chronić uwewnętrznionego w niej, rozchwianego uczuciowo ojca. Każde dziecko wytwarza sobie wyobrażenie zła na podstawie postaw obronnych swoich rodziców: „złe" jest to wszystko, co zmniejsza ich poczucie bezpieczeństwa. Z tego rodzi się poczucie winy, którego nie można się pozbyć, póki się świadomie nie przeżyje 154 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata dziejów jego powstania. Brigitte poczuła się szczęśliwa, że ten tkwiący w niej „diabeł", czyli żywy, bystry, ciekawy i krytyczny dzieciak, okazał się silniejszy niż jej zdolności adaptacyjne. W tym okresie swastyki straciły swój urok dla jej syna i stało się jasne, że pełniły one jeszcze kilka innych funkcji. Z jednej strony uaktywniły w Brigitte jej stłumione pragnienie poznania prawdy, a z drugiej skierowały jej uczucia rozczarowania ojcem na syna. Kiedy mogła świadomie przeżyć te uczucia, nie potrzebowała już pomocy swego syna. Brigitte opowiedziała mi tę historię po wysłuchaniu pewnego mojego wykładu. Na moją późniejszą prośbę chętnie udzieliła mi pozwolenia na jej opublikowanie, gdyż — jak się wyraziła — czuje potrzebę podzielenia się z innymi swymi doświadczeniami i nie chce Już dłużej milczeć". Obie byłyśmy 0 tym przekonane, że w jej trudnościach odzwierciedla się sytuacja całego pokolenia, któremu wpojono milczenie i które świadomie bądź (co częściej) nieświadomie nad tym cierpiało. Ponieważ także psychoanaliza w Niemczech aż do Zjazdu Niemieckojęzycznych Stowarzyszeń Psychoanalityków w Bamber gu w 1980 roku mało się tym tematem zajmowała, tylko niektó rym ludziom udało się uwolnić od owego tabu milczenia nie tylko intelektualnie, ale także emocjonalnie (por. np. Klaus Theweleit Mdnnerphantasien). Po wyświetleniu w telewizji filmu Holocaust wybuchły nagk jakby uwolnione z więzienia, mocne reakcje drugiego pokolenia Było to więzienie milczenia, zakazu stawiania pytań, zakazu czu cia, obłędnego pomysłu, że można „beznamiętnie" traktować pc dobne okrucieństwa. Czyż mamy wychowywać nasze dzieci n > ludzi, którzy by potrafili słuchać o posłaniu miliona dzieci do gaz> bez oburzenia i bólu, że mogło u nas dojść do takiej tragedii? P cóż nam tacy uczeni, którzy potrafią pisać o tym książki, dbajic jedynie o ich historyczną ścisłość? Czemuż ma służyć zdolność (i' zimnego obiektywizmu wobec okrucieństwa? Czyż naszym dzi> ciom nie grozi niebezpieczeństwo, że poddadzą się posłusznie ka demu nowemu reżimowi faszystowskiemu? Nie miałyby przy tyi < Niszczycielska walka z własnym ja 155 nic innego do stracenia niż wewnętrzną pustkę. Co więcej: taki reżim mógłby stworzyć im szansę, by swoje wyłonione z naukowego obiektywizmu i niewyżyte uczucia skierować na nowe ofiary i móc te pierwotne, nie okiełznane, trzymane na uwięzi emocje wyładować w szeregach jakiejś podziwianej grupy. Najbardziej niebezpieczne są absurdalne zachowania grupowe, gdyż wtedy nikt nie zauważa ich niedorzeczności, uznaje się je za „normalność". Dla większości powojennych dzieci w Niemczech było oczywiste, że zadawanie rodzicom szczegółowych pytań o rzeczywistość Trzeciej Rzeszy jest czymś niestosownym, że tego się nie robi; często było to wręcz zabronione. Przemilczanie tego okresu, czyli także przeszłości rodziców, należało dokładnie tak samo do „dobrych manier", jak nieporuszanie tematu seksu na przełomie wieków. Chociaż można empirycznie udowodnić wpływ owego tabu na powstawanie różnego typu nerwic, tradycyjne teorie wzbraniają się przed uznaniem wiarogodności owych doświadczeń, gdyż nie tylko pacjenci, ale także i terapeuci«są ofiarami tego samego zakazu. Łatwiej im przychodzi wytropić u pacjentów dawno już odkryte przez Freuda seksualne popędy i ich zahamowania, których często sami już nie doznają, niż ujawnić przemilczenia naszych czasów, a więc i swego własnego dzieciństwa. Historia Trzeciej Rzeszy uczy nas jednak między innymi i tego, że to, co potworne, nierzadko przez większość było doznawane jako „coś całkiem normalnego i oczywistego". Niemcy, którzy jako dzieci lub nastolatkowie przeżywali zwycięstwa Trzeciej Rzeszy, a w późniejszym życiu starali się być przyzwoitymi ludźmi, musieli mieć z tym szczególne trudności. I 'oznali przerażającą prawdę o nazizmie i przyswoili ją sobie intelektualnie dopiero jako dorośli. A jednak w tych ludziach żyją __ I1 ii; przesłonięte przez później nabytą wiedzę — przeżyte w dzie-i listwie z całą intensywnością młodych uczuć dźwięki pieśni, gło-v przemówień, krzyki wiwatujących tłumów. W większości ¦¦- ypadków przeżywało się je z uczuciem dumy, entuzjazmu, iwkrzydlającej nadziei. Jak ma człowiek poW*W » sobą te dwa światy - swoją emocjonalną wiedzę z dziatwa i całkiem z nią sprzeczną po*-prawdę - bez stłumienia w sobie jakiejś ważnej ? Częst absurdalność wszelkich ideologii st, nowiach kontynuację ^«owanych od najwcześniejszych lat p„ czvnań wychowawczych r°dziców. Y^ko ktoś, kto potr# świadomie !**** fakt' ™ dał S1\™^ e nie próbuje teg0 przemilczeć, może to przedstaw.. ZS*** dobili Syberberg. Film jest Przepojo„v em i w swojej *!**»* emocjonalnej więcej mówi widzów. oTuSeTd o7oJnaziSt-^ej - przynajmniej w kilku mocnych cenal - niz mógłby to **M6 cały stos dobrze udokumentowa-nych obiektywnych W^- Film ten jest jedną z rzadkich prób żyda z niepo^S przes^-i^ miast zakłamywania o niej prawdy. I Dzieciństwo Adolfa Hitlera. Od ukrytego do jawnego okrucieństwa Moje zasady wychowania są twarde. Słabość należy zgnieść. W warownych twierdzach mojego zakonu wyrośnie młodzież, która przerazi świat. Chcę młodzieży silnej, władczej, nieulękłej, okrutnej. Taka właśnie ma być ta młodzież. Musi znosić ból. Nie wolno jej mieć w sobie nic słabego i kruchego. Z ich oczu ma wyglądać wolna, władcza dzika bestia. Chcę młodzieży silnej i piękne^.. W ten sposób będę mógł stworzyć nowy świat. Adolf Hitler Wstęp PRAGNIENIE, by dowiedzieć się czegoś bliżej o dzieciń-Htwie Adolfa Hitlera, zrodziło się we mnie dopiero w trakcie pi-Hiinia tej książki, i to całkiem znienacka. Przyszło mi na myśl, że przypadek Adolfa Hitlera mógłby albo potwierdzić moje zdobyte w toku pracy psychoanalitycznej przeświadczenie, że ludzka de-Htruktywność ma charakter nabyty (nie zaś wrodzony), albo, jeśli mają rację Fromm i inni, podać takie przekonanie całkowicie wątpliwość. Cel ten był dla mnie dostatecznie ważny, by podjąć i. sprawę, choć zrazu miałam poważne podejrzenia, czy potrafię !¦¦ zdobyć na empatię wobec dziecka, które wyrosło na najwięk-<'KO ze znanych mi zbrodniarzy. Empatia, to znaczy wczucie się \\ przeżycia dziecka, ocenianie i zrozumienie jego losu, odrzucenie I"Tspektywy dorosłych, jest moim narzędziem poznawczym i bez 158 Ostatni akt cichego damatu. Wstrząs dla świata niej wszelkie badania okaałyby się bezsensowne i bezcelowe. Musiałam przy tym odrzucićtradycyjne wyidealizowane pojęcie człowieczeństwa, oparte na wparciu i projekcji zła, i przyjąć, że bycie człowiekiem i bycie „bestią" wzajem się nie wykluczają (por. cytat z Fromma, s. 195). Żadnezwierzę nie ulega tragicznemu przymusowi szukania jeszcze p dziesiątkach lat odwetu za doznane w dzieciństwie rany, jak o na przykład możemy dostrzec w życiu pruskiego zdobywcy Fryceryka Wielkiego. Za mało wiem o nieświadomości i poczuciu easu u zwierząt, bym miała się szerzej wypowiadać na ten temai. Ze skrajnym bestialstwem spotykałam ; się dotąd jedynie u ludzii tylko na tym terenie mogę je badać i pytać o jego przyczyny, ile nie mogę zaniechać tych pytań, jeśli nie chcę sama stać się rarzędziem okrucieństwa, to znaczy nieświadomym (i dlatego ni: obciążonym winą, ale ślepym) jego nosicielem i szerzycielem. Jeśli odwracamy się ilecami od spraw niepojętych i z oburzeniem nazywamy je „niehdzkimi", wyrzekamy się ich poznania. A wtedy narażamy się ni niebezpieczeństwo, że kiedy się z nimi spotkamy, z całą niewinn>ścią i naiwnością udzielimy im poparcia. Podczas ostatnich trz/dziestu pięciu lat ukazało się mnóstwd publikacji o życiu Adolfi. Hitlera. Słyszałam niewątpliwie wiel razy, czytałam także przel kilkoma laty w monografii Helma Stiel lina, że Hitler był bity pzez swego ajca, ale ta wiadomość głębia mnie nie poruszyła. Dopiero kiedy uwrażliwiłam się na kons« kwencje złego traktowana dziecka we wczesnych latach jego żj cia, owe uprzednio zdobjte wiadomości nabrały dla mnie więks2 wagi. Zadałam sobie pytmie: Jakie było dzieciństwo tego człowU ka, który przez całe życe był owłainięty nienawiścią i którem^ tak łatwo udało się wciągnąć innych w tę nienawiść? Dzięki leli turze Czarnej pedagogik i uczuciom, które się we mnie pod j< wpływem obudziły, potrifiłam nagle wyobrazić sobie i wyczuć, się działo w domu Hitltrów, kiedy Adolf był małym dzieckier Dawny czarno-biały filn zmienił się w film kolorowy, który ts się stopniowo splatał z moimi przeżyciami z ostatniej wojny, przestał być filmem, ale stał się samym życiem, życiem, które Dzieciństwo toczyło się gdzieś tam i kiedyś tam, ale w swoich skutkach i możliwości nawrotu, jak sądzę, winno obchodzić nas wszystkich. Gdyż nadzieja, że za pomocą rozsądnych układów da sfó unikna-ć zagła" dy całych narodów, jest w istocie jedynie pobożni™ życzeniem, sprzecznym z dotychczasowym doświadczeniem i Potem mozemy stwierdzić, że rozum stanowi tylko niewielką, i to bynajmniej nie najsilniejszą część ludzkiej istoty. Wystarczyło obłędne urojenie jednego przywódcy, wystarczyło odpowiednie wychowanie kilkunastu milionów obywateli, aby w przeciągu paru lat zgładzić niezliczone masy niewinnych ludzi. Jeśli nie uczynić wszystkieg°> by zrozumieć, w jaki sposób mogła się zrodzić taka nienawiść, nie będą w stanie nas uratować nawet najbardziej skomplikowane strategiczne układy. Nagromadzenie broni jądr<^eJ Jest Jedynie symbolicznym wyrazem nagromadzonej nienawiści * wiążącej się z nią niezdolności do rozpoznania i wyrażenia iaaszych Prawdziwych potrzeb. Na przykładzie dzieciństwa Adolfa-Hitlera m°zna zbadać powstanie owej nienawiści, której ofiarą padły mili°ny ludzL Nisz" czycielska nienawiść z dawna znana była psycho»nalizie' ale uz" naje ona tę nienawiść za wyraz popędu do śmierć Nie stanowia-w tej mierze wyjątku także następcy Melanii Kleił1' która wprawdzie opisała bardzo dokładnie wczesnodziecięcą nienawiść, ale uznała ją za wrodzoną (instynktowną), nie zaś za na^ą- Najtrafniej interpretuje to zjawisko Heinz Kohut, tworząc pojede narcystycz-»«j złości; posłużyłam się nim w odniesieniu do reakcji niemow' lc;cia na brak przy nim bliskiej mu osoby (1979)- Ale by zrozumieć zrodzenie się trwającej całe ^cie nienasyc°-nuj nienawiści, która opanowała Hitlera, należy p6Jść ° krok dale->-Należy porzucić dobrze znany grunt teorii popęd^ * zadać sobie pytanie, co się dzieje w dziecku, kiedy z jednej str°ny Jest uPoka' rzane i maltretowane przez swoich rodziców, a 2 drugiej strony ma nakaz szacunku i miłości do osoby, która się nad nim znęca' ' w żadnym wypadku nie wolno mu okazać s*eg0 bólu" Choć ••/.cgoś podobnie absurdalnego nie można oczeki^ać od zadneg° 'lorosłego (poza stosunkami wyraźnie sadomasocłiistycznymi)' te" 160 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata______________ go właśnie najczęściej oczekują rodzice od swoich dzieci, i w dawniejszych pokoleniach rzadko doznawali w tej mierze zawodu. W najmłodszym wieku jest jeszcze możliwe zapomnieć o najcięższych okrucieństwach i idealizować ich sprawcę. A jednak dalszy rozwój wydarzeń zdradza, że cała historia wczesnodziecięcych prześladowań zostaje w komórkach ciała przechowana, a potem z niezwykłą dokładnością często odtwarza się na oczach widzów, tylko że z zamianą ról: Uprzednio prześladowane dziecko staje się w nowej sytuacji samo prześladowcą. Gdyby psychoanaliza potrafiła się uwolnić od swej koncepcji popędu do śmierci, mogłaby dzięki już istniejącym materiałom dotyczącym wczesnodziecięcego uwarunkowania, wnieść coś bardzo istotnego do badań nad utrzymaniem pokoju. Niestety, większość psychoanalityków nie wykazuje żadnego zainteresowania pytaniem, co rodzice wyrządzają własnym dzieciom, i zostawiają tę kwestię terapeutom rodzinnym. A ponieważ ci z kolei nie doceniają w swojej pracy roli przeniesienia, tylko koncentrują sit; przede wszystkim na zmianie interakcji między członkami rodziny, rzadko zdobywają dostęp do wczesnodziecięcych zdarzeń. Aby ukazać, jak ujawnia się w późniejszym życiu dziecka j<"< poniżanie, maltretowanie i wywieranie na nim psychicznej pr/.. mocy, wystarczyłoby szczegółowo opowiedzieć przebieg jednej je dynej analizy. Nie mogę jednak tego zrobić ze względu na ciążąc:} na mnie obowiązek zachowania pełnej dyskrecji. Tymczasem życic Hitlera aż do ostatniego dnia zbadało i opisało tak wielu świml ków, że na podstawie tego materiału nietrudno dojść, jak wy;:'¦> dała jego sytuacja we wczesnym dzieciństwie. Poza wypowiedzi; u n jego współczesnych i wymową spowodowanych przez niego fakt<> historycznych mamy do dyspozycji jego liczne przemówienia i ksi.i kę Mein Kampf, w której, choć niekiedy w zakodowany spos-l wyraził swoje myśli i uczucia. Byłoby niesłychanie pouczając-i wartym trudu zadaniem wykazanie związku całej polityc i> działalności Hitlera z prześladowaniami, jakich doznał w dzicm stwie. Zadanie takie wykraczałoby jednak poza ramy tej ksia.-i gdyż chodzi mi w niej jedynie o przykłady oddziaływania „cz;m Dzieciństwo Adolfa Hitlera 161 pedagogiki". Ograniczę się więc tutaj tylko do pewnych momentów biografii Hitlera, do pewnych jego przeżyć w dzieciństwie, na ogół pomijanych przez biografów. Na podstawie dostępnych materiałów łatwo odtworzyć sobie ^tmosferę, w której wyrastał Adolf Hitler. Strukturę jego rodziny lożna scharakteryzować jako prototyp ustroju totalitarnego. Jej ^łącznym, bezspornym i często brutalnym władcą jest ojciec. Żona i dzieci pozostają całkowicie podporządkowane jego woli, jego nastrojom i kaprysom, muszą bez zastrzeżeń pokornie znosić upo-orzenia i niesprawiedliwość. Najważniejszą dewizą życiową jest osłuszeństwo. Matka ma wprawdzie wydzielony swój własny za-res działalności: gospodarstwo domowe, w którym w czasie nieobecności ojca sama jest władczynią, to znaczy może się częściowo iegrać na jeszcze słabszych za przecierpiane poniżenia. W pań-twie totalitarnym podobną funkcję pełnią służby bezpieczeństwa. |ami będąc niewolnikami, są nadzorcami niewolników, spełniają yczenia dyktatora, reprezentują go podczas jego nieobecności, w je-i imieniu szerzą postrach, wymierzają kary, przypisują sobie rolę władców nad wyjętymi spod prawa. Wyjęte spod prawa są dzieci. Jeżeli po nich przychodzą następ-le, stanowi to okazję, by móc się na nich odegrać za własne upo-jrzenia. Nie jest się jeszcze najnędzniejszym z niewolników, sko-i ma się pod ręką istotę jeszcze słabszą, jeszcze bardziej bezbronną. iTielokroć nawet, jak to było w przypadku Christiany F., dziecko ;oi w hierarchii stworzeń niżej od psa, gdyż nie bije się psa, jeśli la się do tego dzieci. Ten podział ról wyraźnie widoczny w strukturze organizacyj-lej obozów koncentracyjnych (strażnicy, kapo itd.), utrzymuje zapewne jeszcze w wielu rodzinach. Co może z tego wyniknąć la bystrego dziecka, daje się dokładnie prześledzić na przypad-Adolfa Hitlera. 162 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata Ojciec — jego dzieje i stosunek do syna O pochodzeniu i życiu Aloisa Hitlera przed urodzeniem Adolfa następująco pisze Joachim Fest: W domu małorolnego chłopa Johanna Trummelsehlagera w Strones nr 13 niezamężna Maria Anna Schicklgruber urodziła w dniu 7 czerwca 1837 r. dziecko, które ochrzczono tego samego dnia imieniem Alois. W księdze urodzeń gminy Dollersheim rubryka z nazwiskiem ojca dziecka pozostała pusta. Nie zmieniło się to także, kiedy pięć lat później matka Aloisa poślubiła nie mającego stałego zatrudnienia „wędrownego" czeladnika młynarskiego Johanna Georga Hiedlera. W tym samym chyba roku oddała swego syna bratu męża, chłopu ze Spitalu, Johannowi Nepomukowi Huttlerowi — zapewne głównie dlatego, że się obawiała, iż nie potrafi sama odpowiednio wychować dziecka; jak bowiem wieść niesie, Hiedlerowie byli tak biedni, że „nawet łóżka nie mieli, tylko spali w korycie dla bydła". Jednemu z tych dwóch braci, czeladnikowi młynarskiemu Johannowi Georgowi Hiedlerowi albo rolnikowi Johannowi Napomukowi Huttlerowi, przypisuje się ojcostwo Aloisa. Według raczej sensacyjnej, a jednak potwierdzanej przez najbliższe otoczenie Aloisa wersji, byl tu jeszcze i ktoś trzeci, pewien Żyd z Grazu, nazwiskiem Franken-berger, w którego domu pracowała jako służąca Maria Anna Schicklgruber, kiedy zaszła w ciążę. W każdym razie Hans Frank, wieloletni doradca prawny Hitlera, a później generalny gubernator w Polsce, zeznał na procesie norymberskim, że Hitler w 1930 roku otrzymał list od syna swego przyrodniego brata Aloisa, stanowiący zapewni1 próbę szantażu. List ten zawierał niejasne wzmianki o „pewnych dziwnych okolicznościach" w dziejach rodziny Hitlerów. Frank otrzy mał wtedy polecenie, by potajemnie zbadać tę sprawę, i znalazł poci stawy do podejrzeń, że ów Frankenberger był dziadkiem Hitlera. Brak namacalnych dowodów pozwala oczywiście uznać tę tezę za wieko wątpliwą, niemniej możemy się zastanawiać nad tym, co mogło skłonić Franka do przypisania Hitlerowi z ławy oskarżonych w Norymberdze żydowskiego pochodzenia. Nowsze dochodzenia podważyły wia-rogodność tego twierdzenia. Wnikliwe badania nie potwierdziły jego prawdziwości. Jednak istotne znaczenie tej pogłoski nie polega naje obiektywnej zgodności ze stanem faktycznym. Znacznie ważniejs/ Dzieciństwo Adolfa Hitlera 163 z punktu widzenia psychologicznego było, że na podstawie doniesień Franka Hitler musiał mieć wątpliwość co do swego pochodzenia. Nowe badania w tej sprawie, podjęte w 1942 roku na polecenie Himmlera przez gestapo, nie dały żadnych uchwytnych rezultatów. Nie o wiele pewniejsza niż wszystkie pozostałe domniemania co do dziada Hitlera, jest wykazująca pewne ambicje kombinatorskie wersja, że „według wszelkiego prawdopodobieństwa graniczącego z pewnością" należy uznać za ojca Aloisa Schicklgrubera Johanna Nepomuka Huttlera. Ostatecznie, tak jedna, jak i druga teza grzęźnie w ciemnościach biedy, głupoty i wiejskich stosunków przepojonych bigoterią. Adolf Hitler nie wiedział w końcu, kim był jego dziadek. W dwadzieścia dziewięć lat po śmierci Marii Anny Schicklgruber, która umarła w Klein-Motten na puchlinę wodną, i dziewiętnaście lat po śmierci jej męża, pojawił się u proboszcza parafii Dóllensheim Zahnschirma jego brat wraz z dwoma znajomymi i zażądał uporządkowania w księdze parafialnej zapisu dotyczącego jego już prawie czterdziestoletniego wychowanka, pracownika urzędu celnego, Aloisa Schicklgrubera; oświadczył, że to nie on jest jego ojcem, ale jego zmarły brat Johann Georg, który się do tego przyznał, a mogą to potwierdzić towarzyszący mu ludzie. I proboszcz dał się omamić albo zagadać. W starej księdze stanu cywilnego w zapisie z dnia 7 czerwca 1837 roku, nie namyślając się długo, zastąpił słowo „nieślubny" słowem „ślubny", wypełnił zgodnie z życzeniem rubrykę dotyczącą ojcostwa, a na marginesie odnotował niezbyt wiarogodnie: „Fakt, że zapisany tu Georg Hitler, dobrze znany poniżej wymienionym świadkom, przyznał się do ojcostwa dziecka Marii Anny Schicklgruber i chciał jako ojciec być zapisany w niniejszej księdze metrykalnej, potwierdzają tu obecni: +++ Josef Romeder, świadek, +++ Johann Breiteneder, świadek, +++ Engelbert Paukh, świadek". Ponieważ owi trzej świadkowie byli niepiśmienni, podpisali się trzema krzyżykami, a proboszcz dopisał ich nazwiska. Zapomniał jednak umieścić datę owego zdarzenia, zabrakło także pod tą notatką jego podpisu, jak również imion (dawno zmarłych) rodziców. Choć tak ułomny pod względem prawnym, dokument okazał się jednak ważny: od stycznia 1877 roku Alois Schicklgruber nazywał się Alois Hitler. Inicjatorem tej wiejskiej intrygi był niewątpliwie Johann Nepomuk Hiittler; on to przecież wychował Aloisa i był słusznie z niego dumny. Alois właśnie otrzymał nowy awans, ożenił się i zaszedł wyżej niż którykolwiek Hiedler czy Hiittler przed nim. Całkiem jest więc zrozu- 164 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata miałe, że Johann Nepomuk zapragnął, by zainteresowany nosił jego nazwisko. Ale także i Alois mógłby być zainteresowany zmianą swegn statusu prawnego. Przecież będąc energicznym i pracowitym człowii' kiem, zrobił tymczasem już całkiem znaczną karierę i chciał teraz umocnić swoją pozycję noszeniem „godnego" nazwiska. W wieku trzynastu lat pojechał do Wiednia, do terminu u szewca, postanowił jednak porzucić z czasem to rzemiosło, by wstąpić do austriackiej służby finansowej. Szybko awansował i w końcu został funkcjonariuszem urzędu celnego najwyższej rangi, na jaką pozwalało jego wykształcenie. Z upodobaniem występował przy różnych okazjach jako przedstawiciel swojej dyrekcji i przywiązywał wagę do tego, by go należycie tytułowano. Jeden z jego kolegów w urzędzie celnym określił go jako «suro-wego, dokładnego, a nawet pedanta», a on sam oświadczył pewnemu swemu krewnemu, który go prosił o radę w sprawie wyboru zawodu dla syna, że służba dla skarbu państwa wymaga absolutnego posłuszeństwa, poczucia obowiązku, nie jest zaś dla „pijaków, utracjuszy, karciarzy i innych takich, którzy źle się prowadzą". Jego zdjęcia rtretowe, które sobie zamawiał z okazji kolejnych awansów, ukazujj niezmiennie statecznego mężczyznę, na którego nieufnej twarzy urzę nika celnego można było odczytać mieszczańskie powodzenie i miesz-1 czańskie upodobanie do godnego prezentowania się publicznie. W połysku guzików swego munduru przedstawia się widzowi całkiem godnie, jak ktoś bardzo z siebie zadowolony (J. Fest, 1978, s. 31). Do tej relacji należy jeszcze dodać, że Maria Schicklgrube przez czternaście lat po urodzeniu syna dostawała alimenty pewnego żydowskiego kupca, wymienionego przez Festa. Nie przj tacza on dosłownie zeznania Franka w swojej biografii Hitler z roku 1973, przytacza je jednak w pierwszym wydaniu swojl książki z roku 1963. Brzmi ono następująco: Ojciec Hitlera był nieślubnym dzieckiem zatrudnionej w pewnym i mu w Grazu kucharki, nazwiskiem Schickelgruber, pochodzącej z ] onding pod Linzem [...] Owa kucharka Schickelgruber służyła w dowskim domu Frankenbergerów, kiedy urodziła syna [powinno rac być: kiedy zaszła w ciążę — J.F.] Ów Frankenberger od chwili UP dzenia owego dziecka do czternastego roku jego życia wypłacał Schic elgruber alimenty za swego dziewiętnastoletniego syna, z którym I Dzieciństwo Adolfa Hitlera 165 charka zaszła w ciążę. Istniała także długoletnia korespondencja między Frankenbergerami a babką Hitlera, z której wynika, że obie zainteresowane strony milcząco uznały, że dziecko Schickelgruber zostało spłodzone w okolicznościach zobowiązujących Frankenbergera do płacenia alimentów... (J. Fest, 1963, s. 18). Skoro cała sprawa była we wsi tak dobrze znana, że opowiadano o niej jeszcze po stu latach, jest nie do pomyślenia, by Alois nic o niej nie wiedział. Trudno też sobie wyobrazić, by ludzie z jego otoczenia mogli uwierzyć w taką niczym nie uzasadnioną hojność żydowskiego kupca. Jakkolwiek było, na Aloisie ciążyło poczwórne piętno: biedy, nieślubnego pochodzenia, rozstania z matką w wieku pięciu lat, żydowskiego pochodzenia. Co do pierwszych trzech faktów można mieć pewność, ten czwarty był wprawdzie oparty tylko na pogłoskach, co wcale jednak nie ułatwiało sytuacji Aloisa. Trudno się bronić przed pogłoskami, których nikt nie powtórzy w oczy, o których szepcze się tylko po kątach. Łatwiej żyć z tym, co pewne, ch©ćby było najgorsze. Można na przykład dopracować się tego, by po biedzie nie zostało śladu. To właśnie się Aloisowi udało. Udało mu się także spłodzić nieślubne dzieci z dwiema swymi kolejnymi późniejszymi małżonkami, by w swoich dzieciach powtórzyć swój własny dotkliwy los bękarta i nieświadomie wziąć zań odwet. Ale na pytanie o swoje pochodzenie nie znalazł odpowiedzi do końca życia. Niepewność co do własnego pochodzenia, jeśli nie jest świadomie przeżyta i przebolana, może wpędzić człowieka w wielki niepokój i pomieszanie, szczególnie jednak, jak w przypadku Aloisa, kiedy towarzyszą jej podejrzane pogłoski, których prawdziwości nic można ani udowodnić, ani przekonująco obalić. Słyszałam niedawno o pewnym blisko osiemdziesięcioletnim człowieku, emigrancie z Europy Wschodniej, który od trzydziestu l>n;ciu lat mieszkał z żoną i dziećmi na Zachodzie. Ku swemu /tłumieniu otrzymał przed paru laty list ze Związku Radzieckiego I swego nieślubnego pięćdziesięciotrzyletniego syna, o którym od i i ¦ćdziesięciu lat sądził, że nie żyje. Trzyletni wówczas chłopak 166 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata był ze swoją matką, kiedy ta została rozstrzelana. On sam pod zarzutem wrogiej działalności politycznej dostał się do więzienia i nawet mu nie przyszło do głowy, by szukać syna, tak był przekonany, że nie żyje. Syn jednak, który nosił nazwisko matki, napisał w liście, że od pięćdziesięciu lat niestrudzenie go poszukiwał i przy każdej zdobytej informacji wciąż miał nowe nadzieje, które zawsze okazywały się zwodne. Ale choć zrazu nie znał nawet nazwiska swego ojca, udało mu się wreszcie po pięćdziesięciu latach go odnaleźć. Można sobie wyobrazić, jak ten człowiek musiał wyidealizować swego nieznanego ojca, jakie nadzieje wiązał z przyszłym z nim spotkaniem. Wymagało to przecież niesłychanych zasobów energii, by z małego prowincjonalnego miasteczka w Związku Radzieckim odnaleźć kogoś w Europie Zachodniej. Zdarzenie to ukazuje, jak niezwykłe znaczenie może mieć dla kogoś rozwiązanie problemu swego pochodzenia i spotkanie z nieznanym rodzicem. Nieprawdopodobieństwem jest jednak, by Alois Hitler miał świadomie doznawać takiej potrzeby, poza tym nie mógł idealizować nieznanego ojca, gdyż chodziły pogłoski, że był on Żydem, co w jego środowisku oznaczało hańbę i dyskryminację. Opisany przez Joachima Festa ułomny pod względem prawnym akt zmiany nazwiska w wieku czterdziestu lat świadczy jednak o tym, jak ważna, choć obciążona konfliktami, była dla Aloisa sprawa jego pochodzenia. Ale konfliktów emocjonalnych nie można się pozbyć za pomocu dokumentów urzędowych. Cały ciężar jego niepokojów, przed któ rymi próżno się bronił swymi osiągnięciami, pozycją zawodowa, paradnym mundurem i nadętym zachowaniem, miały odczuć jeg< < dzieci. John Toland opowiada: Wciąż wywoływał awantury i łatwo wybuchał gniewem. Główną ofiar.> ojcowskich złych humorów padał Alois junior. Od czasu do czasu ojciec, który wymagał bezwzględnego posłuszeństwa, popadał w długotrwały konflikt z synem, gdyż chłopak nie okazywał się dostateczni* potulny. Później Alois junior gorzko się skarżył, że ojciec często prsil Dzieciństwo Adolfa Hitlera 167 I go niemiłosiernie pejczem z hipopotama. Ale w ówczesnej Austrii ciężkie bicie dzieci nie było bynajmniej czymś niezwykłym; uważano je za nader korzystne dla duchowego rozwoju dziecka. Kiedy raz chłopak przez trzy dni nie poszedł do szkoły, bo chciał wykończyć okręcik, do którego wykonania zachęcił go właśnie sam ojciec, ten zbił go pejczem i tak długo się nad nim znęcał, aż dzieciak stracił przytomność. Według niektórych relacji bity był także Adolf, choć nie tak często, a i psa potrafił bić pan domu tak długo, aż ten wił się z bólu i sikał na podłogę. Według Aloisa juniora takie napady złości swego męża musiała znosić także jego potulna żona Klara Hitler. Jeśli to prawda, to tego rodzaju wydarzenia musiały zostawić w Adolfie Hitlerze niezatarte wrażenie (J. Toland, 1977, s. 26). Toland ciekawie to ujmuje: Jeśli to prawda", choć uzyskał te informacje od siostry Adolfa, Pauli, na którą się wprawdzie w swojej książce nie powołuje, ale którą cytuje w swojej monografii Hełm Stierlin ze wzmianką, że skorzystał z materiałów zebranych przez Tolanda. Cytat ten brzmi: Przede wszystkim mój brat Adolf prowokował ojca do najwyższej surowości i codziennie otrzymywał należną porcję batów. Był z niego dobry kawał urwisa i wszystkie wysiłki ojca, by wybić z niego bezczelność i wykierować go na urzędnika państwowego, okazywały się daremne (H. Stierlin, 1975, s. 23). Skoro sama siostra Paula osobiście opowiadała Tolandowi, że jej brat Adolf codziennie dostawał od ojca „należną porcję batów", to nie ma żadnych podstaw, by w to wątpić. Jest to jednak znamienne dla wszystkich biografów, że trudno im przychodzi identyfikować się z dzieckiem i że całkiem nieświadomie bagatelizują znęcanie się nad dziećmi przez rodziców. Wiele mówi na ten temat następujący ustęp z książki Franza Jetzingera: Wiele się pisze o tym, że chłopak był ciężko bity przez swego ojca. Autorzy powołują się tu na domniemane słowa Angeli, która miała powiedzieć: „Adolf, czy pamiętasz, jak obie z matką ciągnęłyśmy ojca za połę munduru, kiedy chciał cię bić?" Ta domniemana wypowiedź i 168 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata brzmi całkiem podejrzanie. Ojciec od pewnego czasu już nie nosił munduru, w ostatnim roku, kiedy go nosił, nie mieszkał z rodziną. Te sceny musiały więc się rozgrywać między rokiem 1892 a 1894. Adolf miał wtedy tylko cztery lata, a Angela dwanaście i nigdy by się wtedy nie odważyła ciągnąć tak surowego ojca za połę uniformu. Wymyślił to ktoś, kto był na bakier z chronologią zdarzeń! Sam Fiihrer opowiadał swoim sekretarkom, z którymi zresztą lubił sobie pożartować, że ojciec wymierzył mu kiedyś trzydzieści razów w wypięty tyłek, ale w tym gronie opowiadał wiele niestworzonych rzeczy, a to właśnie wyznanie tym mniej zasługuje na wiarę, że wspomniał o tym zdarzeniu w związku z jakąś opowieścią o Indianach i chwalił się przy tym, że wzorem Indian nie wydał z siebie w czasie tej egzekucji najmniejszego jęku. Mogło wprawdzie się zdarzyć, że niesforny i krnąbrny chłopiec od czasu do czasu obrywał lanie, na które dobrze sobie zasłużył, ale nie należał bynajmniej do „bitych dzieci"; jego ojciec był przecież na wskroś postępowym człowiekiem. Za pomocą takich wykoncypowanych teorii nie da się rozwiązać zagadki Hitlera, tylko jeszcze bardziej się ją gmatwa! Wydaje się natomiast znacznie bardziej prawdopodobne, że ojciec Hitlera, który w okresie, kiedy mieszkali w Leonding, miał już sześćdziesiąt jeden lat, przymykał oczy na wybryki chłopca i mało sit; troszczył o jego wychowanie" (Jetzinger, 1957, s. 94). Jeśli przytoczone przez Jetzingera fakty są prawdziwe, a nic ma żadnych powodów, by w to wątpić, to potwierdza on tylko swoją „argumentacją" moje głębokie przekonanie, że Adolf był bity nie jako dość duży chłopak, ale już jako malutkie dziecko, jako niespełna czterolatek. Nie potrzeba na to właściwie dowodów, cało życie Hitlera jest tego dowodem. Nieprzypadkowo on sam piszo w Mein Kampf o „powiedzmy" trzyletnim dziecku. Jetzinger n;n wyraźniej uważa, że to zupełnie niemożliwe. Właściwie dlaczc nie? Jakże często małe dziecko staje się nosicielem przerzucone na nie zła dorosłych.* W poradnikach wychowania, które wy; < * Wybór esejów pod redakcję E. Helfera i C.H. Kempego, wydany |< tytułem Das geschlagene Kind (Bite dziecko — 1979) z głęboką zna mością rzeczy wprowadza czytelnika w motywy bicia niemowląt. Dzieciństwo Adolfa Hitlera 169 cytowałam, i w książkach doktora Schrebera, które swego czasu cieszyły się ogromną popularnością, bicie niemowląt było nawet ze wszech miar zalecane. Wciąż się w nich powtarza, że nigdy nie jest za wcześnie na wyganianie zła, aby „dobro mogło bez przeszkód się rozrastać". Wiemy poza tym z doniesień prasowych, że matki czasem biją swoje niemowlęta, a wiedzielibyśmy na ten temat znacznie więcej, gdyby lekarzom dziecięcym wolno było swobodnie opowiedzieć, z czym spotykają się na co dzień, ale do niedawna obowiązywał ich jednoznacznie nakaz tajemnicy lekarskiej (przynajmniej w Szwajcarii), a teraz milczą albo z przyzwyczajenia, albo „z poczucia przyzwoitości". Gdyby kto miał wątpić w to, że Adolf Hitler jako całkiem małe dziecko obrywał srogie cięgi, ten znajdzie w wyżej cytowanym przeze mnie ustępie z książki Jetzingera pewną obiektywną na ten temat informację, choć sam autor chciał dowieść czegoś wręcz przeciwnego — w każdym razie świadomie. Podświadomie dał jednak świadectwo czemuś, co stoi w jasnej sprzeczności z jego jawnie wyrażonymi opiniami. Gdyż albo Angela*ausiała się bać „surowego ojca", bo Alois nie był wcale tak dobroduszny, jakim go przedstawia Jetzinger, albo taki był, a wtedy nie musiałaby się go bać. Zatrzymałam się dłużej przy tym ustępie, ponieważ służy mi /a dowód, jak biografowie zniekształcają rzeczywistość, by oszczędzać rodziców. W znamienny sposób Jetzinger pisze o „żartach", kiedy Hitler opowiada o swojej gorzkiej prawdzie; twierdzi, Ze bynajmniej nie należał do „bitych dzieci" i że „niesforny i krnąbrny chłopak dobrze sobie zasługiwał" na lanie. Że przecież jego ojciec był „na wskroś postępowym człowiekiem". Można by się upierać co do pojmowania postępowości przez Jetzingera, ale niezależnie od tego, bywają ojcowie, którzy poza domem istotnie myślą postępowo, i tylko na swoich dzieciach, a nawet tylko na Inym z nich do tego wybranym, powtarzają historię swego dzie-nstwa. Z postawy pedagogicznej, która widzi swoje główne zadanie ichronie rodziców przed oskarżeniami dzieci, wynikają osobliwe erpretacje psychologiczne. Na przykład Fest uważa, że dopiero !! raport Franka z 1938 roku i lił w Hitlerze nienawiść do jego twierdzenia, że r ' dla nagromadzonej w ża, że Adolf Hitler — dorosły, kiedy się a o tym w ten sposób: ; dla świata -ydowskim pochodzeniu ojca wyzwo-¦ - W przeciwieństwie do mo-do Żydów stanowiła ujście mawiści do ojca, Fest uwa-ojca dopiero jako człowiek żydowskim przodku. Pisze Dzieciństwo Adolfa Hitlera 171 Nikt nie może p nych ojca wywołało w J«* władzy w Niemczech; wiel uczucia, które zawsze ta nienawiść. Juz w ^s strii każe J^ dkrycie tych koneksji rodzin- właśnie sie szykował do objęaa L za że głuche wrogle teraz się przerodziły w otwar- % kilka tygodni po zajęciu Au Dóilersheim i jej okolice w wuffla ojca i grób babki pancerne wozy 9e3i8) Podobna nienawi, L^Z%iLL człowieku na tle cz^Vtf uc"y doCladczenie, nienawiść taka poglądów antysemickich kuc^^ dzieciństwa. W zna- ma zawsze korzenie w mroczny P lityczna nienawiść mienny sposób mówi L^^ sie '^„nienawiść osobista" d0 żydów po raporcie Franka zmi e^ g g4) do ojca i do innych członkow rodźmy P zącymw Lin. wanym szanowanie dla lin, s. 20). To, co u „szacownej osobistości" uchodzi za „szorstką powłokę", mogło oznaczać najprawdziwsze piekło dla dziecka. Toland przytacza na to przykład: W szczególnie buntowniczym okresie Adolf postanowił uciec z domu. Ojciec dowiedział się jednak o tym i zamknął go w jednym z pokojów na piętrze. Chłopak próbował nocą wydostać się przez okno, a kiedy okazało się za wąskie, zrzucił z siebie ubranie. W tej chwili usłyszał kroki ojca na schodach; zaniechał więc swoich prób i pospiesznie przysłonił swoją nagość serwetą. Tym razem starszy pan nie chwycił za bat, wybuchnął natomiast śmiechem i zawołał żonę, żeby przyszła na górę i obejrzała sobie chłopaka przystrojonego w „togę". Te kpiny mocniej dotknęły chłopaka niż najsroższe cięgi. Wyznał później Helenie Hanfstaengl, że „potrzebował wiele czasu, by przeboleć ten epizod". Wiele lat później Hitler opowiadał jednaj ze swoich sekretarek, że wyczytał kiedyś w jakiejś powieści przygodowej, iż nieokazywanie bólu jest oznaką odwagi. A zatem „postanowiłem, że przy następnym laniu ani nie pisnę. A kiedy przyszła taka chwila — jeszcze widzę moją matkę, jak trwożnie stoi w drzwiach — wyliczałem każde ude-, ,. rżenie. Matka myślała, że zwariowałem, kiedy oświadczyłem z dumą: «Ojciec mnie uderzył trzydzieści dwa razy!»" (Toland, s. 30). Na podstawie takich i podobnych epizodów odnosi się wrażenie, że Alois wyładowywał na swoim synu ślepą złość za poniżenia własnego dzieciństwa. Najwyraźniej odczuwał wewnętrzny przymus, by na tym właśnie dziecku odbić sobie upokorzenia i krzywdy własnej przeszłości. Do zrozumienia charakteru takiego przymusu może nam pomóc opowieść o pewnym zdarzeniu. Jedna z amerykańskich stacji telewizyjnych nadała program z terapeutyczną grupą młodych matek, które przyznawały się do maltretowania swoich dzieci. Jedna z nich opowiadała, że kiedyś, nie mogąc znieść krzyku swego dziecka, wyrwała je nagle z łóżeczka i uderzyła nim o ścianę. Mówiła widzom o swojej ówczesnej rozpaczy i o tym, że kiedy już nie mogła dać sobie rady ze sobą, skorzystała z telefonu zaufania, 172 Ostatni akt cichego Iramatu. Wstrząs dla śmta_____________ który w Ameryce ma sużyć pomocą w takia wypadkach. Ji'j rozmówca sp/tał ją, kogi właściwie chciała udeiyć. Ku własnemu zdumieniu usłyszała swje słowa: „siebie sam;', i wybuchła łkaniem. Za pomocą tego zdążenia chciałam wyjaśić, jak rozumiem przyczyny, dla których Jois bił swoje dzieci, le zmienia to jednak w niczym sytuacji Adolfa, który jako dzi;ko nic o tym nie mógł wiedzieć i żył w ieustannym zagrożeni, w prawdziwym ' piekle nieustannego strchu, doznając rzeczywtych cierpień i będąc zarazem zmuszony lo ukrywania tych ws/stkich uczuć. Ratować własną dumę mó\ przy tym jedynie nie kazując bólu i wypierając go ze świadomści. Jakąż niezmiernie pdświadomą zazdrość nisiał samym swoim istnieniem budzić wAloisie ten mały chłopec! Urodzony jako „legalne" małżeńskie diecko, do tego jako sy wysokiego urzędnika urzędu celnego, z łatki, która nie musiai go z nędzy oddać innym ludziam, i z ojc; którego znał (i o któjgo istnieniu mógł się przekonać na własry skórze tak dotkliwi że popamiętał go na całe życie). Czyż ni miał on właśnie tegovszystkiego, czego Alois był tak boleśnie pzbawiony : czego mim najwyższych starań nie mógł w życiu zobyć, bo losy dzieciństwa są nieodwracalne? Można się tylko z ftn pogodzić i żyć z prwdą o swojej przeszłości albo kazać za ną cierpieć innym. Wielu ludziom trudP się pogoddć ze smutą prawdą, że okrucieństwo najczęściej dotka niewinnych. Od najwcześniejszego dzieciństwa człowiek uczy ię przyjmować okruciiistwa wychowania jako karę za własne prewinienia. Opowiadał;mi pewna nauczycielka, że kiedy zaprowdziła swoją :dasę na filro zagładzie Żydów, wiele dzieci uważało, 2 „Żydzi musieli chybiciężko zawinić, bo inaczej tak by ich nie karano". Na tym tle można zrozumieć starania wsystkich biografów, by przypisać Adolfowiwszelkie możliwe gnchy, przede wszystkim lenistwo, upór i łamliwość. Ale żadne ziecko nie przychodzi na świat jako kłanca. Kłamstwo jest nieiz jedyną możliwością ratowania resztę!własnej godności i pretrwania przy brutalnym ojcv. Kiedy sięest tak całtowicie zdaym na czyjąś łaskę Dzieciństwo Adolfa Hitlera 173 i niełaskę, jak był Adolf (i nie tylko on), krętactwa i złe stopnie w szkole są niekiedy jedyną możliwością zdobycia potajemnie odro-hiny samodzielności. Dlatego możemy podejrzewać, że późniejsze przedstawienie przez Hitlera swojej otwartej wojny z ojcem uległo retuszom, nie dlatego, że syn był „urodzonym kłamcą", ale dlatego /.u ojciec nie dopuszczał do żadnych dyskusji. Biograf Rudolf Olden tak pisze w swojej książce o szkolnych niepowodzeniach Hitlera: Szybko wzrastała jego niechęć do nauki i mnożyły się jego szkolne niepowodzenia. Kiedy wraz ze śmiercią ojca zabrakło jego silnej ręki, znikł nader istotny bodziec (R. Olden, 1935, s. 18). Ojcowskie cięgi miały stanowić zatem bodziec do nauki. Pisze to ten sam biograf, który tak scharakteryzował Aloisa: Nawet po przejściu na emeryturę zachował typową urzędniczą godność i żądał, by zwracano się do niego per pan ze wszystkimi należnymi mu tytułami. Chłopi i domownicf*tykali się wzajemnie. Dla żartu oddawali jednak honory, jakich żądał, temu obcemu przybyszowi. Nie miał dobrych stosunków ze swoim otoczeniem. Za to we własnym domu ustanowił rodzinną dyktaturę. Żona odnosiła się do niego pokornie, a wobec dzieci miał twardą rękę. Nie pobłażał szczególnie Adolfowi. Tyranizował go. Jeśli wzywał do siebie chłopca, ten stary podoficer trzaskał dwoma palcami (R. Olden, s. 12). Ta scena, opisana w 1935 roku, kiedy żyło jeszcze wielu znali imych rodziny Hitlerów i nie było zbyt trudno zdobyć o niej in-lormacje, o ile mi wiadomo, nie powtarza się w żadnej biografii powojennej. Obraz człowieka, który przywołuje swoje dziecko ni-i zym psa prztykaniem palcami, tak mocno przypomina relacje /, obozów koncentracyjnych, że trudno się dziwić, iż późniejsi biografowie ją pomijają. Takie asocjacje są niepokojące dla niegdyś bitych dzieci. Dlatego u wszystkich biografów dostrzec można skłonność do łagodzenia ojcowskiej brutalności przez wzmiankowanie, /.e bicie było wówczas czymś całkiem normalnym. Niekiedy także, iak to robi Jetzinger, uciekają się do skomplikowanych wywodów i obrony „oczernianego" ojca. Niestety, szczegółowe badania Jet zingera stały się właśnie ważnym źródłem późniejszych opraco wań. Jego psychologiczne poglądy nie są jednak zbyt dalekie od poglądów Aloisa. Hitler ukazał, jak naprawdę jako dziecko postrzegał swego ojca, kiedy wkraczając na arenę dziejów przejął jego zachowanie. Dziarski, umundurowany, nieco zabawny dyktator, jakim przedstawił go Chaplin w swoim filmie i jakim widzieli go jego wrogowie — taki właśnie był Alois w krytycznym spojrzeniu swego syna. Wielki, ukochany i podziwiany wódz narodu niemieckiego to byi ten inny Alois, podziwiany i ukochany mąż całkowicie mu uległe Klary, której głęboką cześć i podziw dla Aloisa Adolf jako całkien małe dziecko jeszcze podzielał. W późniejszych wystąpieniach Adoll Hitlera można odnaleźć tak wyraźnie te dwa uwewnętrznione aspe ty jego ojca (by tylko wspomnieć o pozdrowieniu „Heil Hitlet i o hołdach tłumów), że ma się wrażenie, iż wszystkie jego akta skie uzdolnienia pchały go z niezwykłą siłą w tym kierunku, w całym swoim późniejszym życiu odtwarzać nieświadomie, głęboko w nim odciśnięty obraz własnego tyrańskiego ojca. Je wystąpienia pozostały niezapomniane dla każdego z jego wsp czesnych, przy czym część patrzyła na dyktatora z przerażenii prześladowanych dzieci, a inna z całym oddaniem i z akceptach jaką może przeżywać jedynie ufne, naiwne dziecko. Każdy wie artysta czerpie z nieświadomych pokładów swego dzieciństwa i I ler także by mógł stworzyć dzieło sztuki miast niszczyć mili ludzi, którzy padli ofiarą jego własnych cierpień, nieświade ukrytych pod maską świetności. Ale mimo tego utożsamiani ze swoim prześladowcą Hitler w Mein Kampf ukazuje w nii rych ustępach, jak naprawdę przeżywał swoje dzieciństwo: W suterenie składającej się z dwóch izb gnieździ się sześcioos( rodzina robotnicza. Wśród dzieci jest pewien chłopczyk, powie trzylatek. [...] Już sama ciasnota i przegęszczenie tych izdebt stwarzają warunków do dobrego współżycia. Powstają zatem spory i zwady [...] Skoro [...] taką wojnę niemal codziennie tu. Dzieciństwo Adolfa Hitlera 175 sobą sami rodzice, i to w sposób, którego grubiaństwo nie zostawia nic do życzenia, to w końcu rezultaty takich lekcji poglądowych zaczęły się pomału odbijać na dzieciach. Jakiego rodzaju mogą być to skutki, kiedy wśród wzajemnych wyzwisk ojciec brutalnie napastuje matkę, kiedy znęca się nad nią po pijanemu, trudno to sobie wyobrazić komuś, kto nie zna tego środowiska. Nieszczęsny chłopczyk w wieku sześciu lat domyśla się rzeczy, które dorosłego napełniłyby grozą [...] Wszystko, co poza tym malec słyszy w domu, także nie umacnia jego szacunku do drogich bliźnich [...] Źle się kończy, jeżeli mąż od samego początku chodzi własnymi drogami, a żona dla dobra dzieci się temu sprzeciwia. Powstają wtedy kłótnie i awantury i w miarę jak mąż i żona stają się sobie coraz bardziej obcy, on ucieka się do alkoholu. Kiedy wreszcie wraca w niedzielę albo nawet w poniedziałek nocą do domu, pijany i brutalny, ale zawsze wydawszy ostatni grosz, wtedy odgrywają się sceny, że nie daj Boże. Przeżyłem to setki razy... (cyt. w: H. Stierlin, 1975, s. 24). Poczucie głęboko urażonej godności własnej, nie pozwoliło Hitlerowi na przedstawienie historii owego „powiedzmy" trzyletniego cbłopczyka jako własnej, w relacji w pierwszej osobie, ale treść u "ro przeżyć zawartych w tej opowieści nie pozostawia co do tego i aych wątpliwości. Dziecko, którego ojciec nie przywołuje imieniem, tylko jak psa ' ryknięciem w palce, ma w swojej rodzinie taki sam wyzuty raw i bezimienny status jak Żyd w Trzeciej Rzeszy. 1 litlerowi istotnie udało się pod naciskiem nieświadomego przy-isu powtórzenia przenieść swoje rodzinne urazy na cały naród i niecki. Wprowadzenie ustawy rasowej zmuszało każdego oby-!i'la do udokumentowania swego pochodzenia od trzech pokoleń i ponoszenia wynikających z tego skutków. Złe albo niejasne I lodzenie mogło oznaczać dla człowieka najpierw hańbę i poni-u\ a w końcu śmierć, i to w czasie pokoju, w państwie, które mowało się państwem prawa. Nic podobnego nie wydarzyło się ily przedtem w dziejach, nie miało żadnych historycznych wzor- F Inkwizycja wprawdzie prześladowała Żydów, ale ze względu w mrę, zostawała im jednak zawsze możliwość przyjęcia chrztu. 176 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata____________ W Trzeciej Rzeszy jednak nie pomagały żadne zachowania, żadne-zasługi, żadne osiągnięcia — Żyd był skazany na poniżenia, a po tem na śmierć za samo swoje pochodzenie. Odzwierciedla się w tym dwojako los dyktatora. 1. Także dla Aloisa, mimo wszelkich wysiłków, mimo osiągnie; cia zawodowego awansu od szewskiego czeladnika do wysokie;:11 funkcjonariusza urzędu celnego, niemożliwością było zmazanie „pl.i my" swego pochodzenia. Piętno pozostało i ciążyło nad całym je;1." życiem. Być może częste przeprowadzki z miejsca na miejsce (we dług Festa było ich jedenaście), oprócz przyczyn związanych z za wodem, miały także i tę — zatrzeć za sobą ślady. To dążeń i.' widoczne jest także w życiu Adolfa Hitlera. „Kiedy w 1942 roku doniesiono mu, że we wsi Spital [gdzie przyszedł na świat je;:" ojciec — A.M.] znajduje się tablica pamiątkowa, wpadł w nie pohamowaną wściekłość" — pisze Fest. 2. Ustawa rasowa była zarazem powtórzeniem dramatu jego własnego dzieciństwa. Tak jak teraz Żydom nie pozostawiono żadnych szans, tak niegdyś mały Adolf nie mógł w żaden sposób uniknąć ojcowskiego bicia, gdyż jego przyczyną były nie rozwiń zane problemy samego ojca, obrona przed żalem nad własnym dzieciństwem, nie zaś postępowanie dziecka. Tacy ojcowie potra fią, jeśli nie mogą sobie poradzić z własnym nastrojem (bo by< może w jakimś towarzystwie poczuli się nieważni i niepewni sit* bie) wyciągnąć z łóżka śpiące dziecko i sprać je, by przywrócić sobie narcystyczną równowagę ducha (por. Christiana F., s. 13). Taką samą funkcję jak owo dziecko pełnili Żydzi w Trzeciej Rzeszy, która ich kosztem miała się podnieść z hańby Republiki Weimarskiej, i taką funkcję pełnił też Adolf Hitler przez całe swoje dzieciństwo. Nie mógł na to nic poradzić, że w każdej chwili mogł;i się nad nim rozpętać burza, przed którą nigdzie nie mógł sig schronić ani uniknąć jej gromów. Ponieważ Adolf nie doznawał czułości od swego ojca (znamienne, że w Mein Kampf nazywa go „panem ojcem"), narastająca w nim nienawiść do niego nie znała granic. Inaczej dzieje się z dziec I Dzieciństwo Adolfa Hitlera 177 mi, których ojcowie mają niekiedy wybuchy złości, ale potrafią też miło się z nimi zabawiać. Wtedy nienawiść nie pojawia się w tak ¦ zystej formie. Dorośli wyrastający z takich dzieci szukają sobie /.asem partnera o podobnej jak u ojca strukturze psychicznej, kłonnej do skrajności, czują się z nim związani tysiącem łańcuchów, nie potrafią go porzucić, żyją wciąż w oczekiwaniu, że jego dobra strona weźmie wreszcie w nich na trwałe górę, i każdy wybuch złości wciąż na nowo doprowadza ich do rozpaczy. Takie sadomasochistyczne związki, które wywodzą się z podwójnej natury któregoś z rodziców, są czasem nierozerwalne i mogą prowadzić do całkowitej utraty własnej osobowości. Natomiast Adolf mógł mieć pewność, że będzie stale bity. Cokolwiek by zrobił, nie miało to żadnego wpływu na codzienną chłostę. Pozostawało mu tylko zaciskanie zębów, by nie okazać bólu, innymi słowy, wyparcie się samego siebie i identyfikacja z prześladowcą. Nikt nie mógł mu pomóc, nawet matka, która zresztą także była zagrożona. Bo ją także bił jej mąż (por. J. Toland, s. 26). Ów stan stałego zagrożenia znajduja»dokładne odbicie w losie Żydów w Trzeciej Rzeszy. Spróbujmy sobie wyobrazić taką scenę: Zyd idzie ulicą, być może, aby kupić sobie mleko, kiedy napada i'.o jakiś człowiek z opaską SA na ramieniu, człowiek, który ma prawo zrobić z nim wszystko, co zechce, co mu właśnie podsunie lintazja, czego w tym momencie potrzebuje jego podświadomość. Na to wszystko Żyd nie ma najmniejszego wpływu — tak jak niegdyś trzyletnie dziecko Adolf. Jeśli Żyd będzie się bronił, całkiem bezkarnie może zostać zatłuczony na śmierć. Swego czasu omal nie spotkało to jedenastoletniego Adolfa, kiedy w rozpaczy uciekł z trzema kolegami z domu, by na własnoręcznie sporządzonej tratwie popłynąć w dół rzeki i uratować się od ojcowskiej przemocy. Już za samą myśl o ucieczce został skatowany niemal na śmierć (por. H. Stierlin, s. 23). Także Żyd nie ma żadnej możliwości ucieczki, wszystkie drogi są dla niego odcięte prócz tej lednej, która wiedzie do śmierci, tak jak tory kolejowe, które po I irostu się urywały przed Treblinką czy Oświęcimiem, bo tam koń-i /.yło się życie. Tak samo przecież musi czuć się dziecko codziennie I lite i za plany ucieczki niemal śmiertelnie skatowane. 178 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata_____________ W zarysowanej tu przeze mnie scenie, która w wielu odmianach rozgrywała się wielokrotnie między rokiem 1933 a 1945, Żyd musiał się czuć jak bezbronne dziecko. Musiał ścierpieć, że ów wrzeszczący, wychodzący z siebie, przemieniony w monstrum twór z opaską na ramieniu wylewa mu mleko na głowę, zwołuje innych, by się zabawili tym widokiem (jak Alois wyśmiewał się z Adolfa przysłoniętego serwetą), czuje się wielki i silny wobec człowieka zdanego bez reszty na jego łaskę i niełaskę. Jeśli temu Żydowi jeszcze miłe życie, nie będzie stawiał oporu tylko po to, by dowieść swojej odwagi i hartu ducha. Zachowuje się więc potulnie i żywi wewnętrzną pogardę i odrazę do tych ludzi, dokładnie tak samo jak niegdyś Adolf, który z czasem przejrzał słabości swego ojca i zaczął przynajmniej trochę odpłacać mu się swoimi kiepskimi postępami w szkole, co jak wiedział, sprawiało ojcu dotkliwą przykrość. Joachim Fest uważa, że niepowodzenia szkolne Adolfa nie wynikały z jego stosunku do ojca, ale z wygórowanych wymagań szkoły w Linzu; chłopak nie mógł im sprostać w konkurencji z synkami mieszczańskich domów. Z drugiej strony pisze, że Adolf był „rozgarniętym, żywym i wyraźnie zdolnym uczniem" (s. 37). Dlaczego taki chłopak miałby mieć trudności szkolne, jeśli nie z tego powodu, do którego sam się przyznaje, choć Fest mu nie wierzy, bo zarzuca Adolfowi „skłonność do wygodnictwa" i „bardzo wcześnie już się przejawiającą niezdolność do systematycznej pracy" (s. 37). Mógłby tak twierdzić Alois, ale to, że najwnikli-wszy biograf Hitlera, który na tysiącach stron przedstawia dowody późniejszej zdolności Hitlera do czynu, identyfikuje się z ojcem w ocenie dziecka, mogłoby się wydać zadziwiające, gdyby nie było regułą. Niemal wszyscy biografowie przejmują bezkrytycznie tę miarę wartości ideologii wychowawczej, według której rodzice zawsze mają rację, a dzieci, jeśli nie postępują we wszystkich okolicznościach zgodnie z wolą rodziców, są leniwe, rozpieszczone, krnąbrne i kapryśne (s. 37). Jeśli dzieci powiedzą coś złego o swoich rodzicach, pomawia się je często o kłamstwo. Fest pisze: Dzieciństwo Adolfa Hitlera 179 Później syn, chcąc jeszcze dokładniej go oczernić [jakby tu było jeszcze potrzebne oczernianie — A.M.], zrobił nawet z ojca pijaka, którego to błagając, to besztając w chwilach „okropnego pohańbienia" wyciągał do domu „ze śmierdzących zadymionych knajp" (s. 37). Dlaczego miałoby to być oczernianie? Otóż biografowie są zgod-ni co do tego, że choć ojciec chętnie pijał w knajpach, a potem wróciwszy do domu wyprawiał awantury, to „żaden z niego alkoholik". Taka diagnoza: „żaden z niego alkoholik", wymazuje wszystko, co wyprawia ojciec i całkowicie odbiera znaczenie przeżyciu dziecka, a mianowicie hańby i wstydu w tych straszliwych chwilach. Coś podobnego zdarza się ludziom, którzy w toku terapii psychoanalitycznej wypytują dalszych krewnych o swoich zmarłych rodziców. Ci, już za życia nieskazitelni, urastają teraz w rodzinnej opinii do rangi aniołów i pogrążają swoje dzieci w piekle wyrzutów sumienia. Ponieważ nikt z otoczenia nie>potwierdzi ich własnych spostrzeżeń, ludzie tacy pozostają z nimi osamotnieni i sami siebie oskarżają o zły charakter. Nie inaczej się stało z Adolfem Hitlerem, kiedy w trzynastym roku życia utracił ojca i odtąd stykał się w swoim otoczeniu jedynie z jego wyidealizowanym obrazem. Któż by mógł wtedy mu potwierdzić okrucieństwo i brutalność jego ojca, skoro jeszcze dzisiaj biografowie starają się to jego regularne bicie przedstawić jako coś całkiem nieszkodliwego? Kiedy tylko udało się jednak Hitlerowi przenieść zło, jakie czuł w sobie, na „Żyda jako takiego", udało mu się zarazem przełamać uczucie osamotnienia. Nie ma chyba bardziej niezawodnej więzi między narodami Kuropy niż nienawiść do Żydów. Od wieków była ona dla rządzących świetnym narzędziem manipulacji i znakomicie nadaje się do maskowania rozmaitych interesów, a zatem nawet najbardziej /.waśnione ze sobą grupy mogą się całkowicie zgadzać co do jednego: że Żydzi są niebezpieczni i odrażający. Hitler jako dorosły wiedział o tym i powiedział nawet raz do Rauschninga: „Gdyby Żydów nie było, należałoby ich wymyślić". 180 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata Skąd się biorą nieustanne nawroty antysemityzmu? To jasnr Nienawidzi się Żyda nie dlatego, że jest taki czy inny, czy też z.-i to, co zrobił. Żydzi są tacy sami jak inni i robią to samo, co inni Nienawidzi się Żydów, bo nosi się w sobie niedozwoloną nienawis, i chce się zdobyć dla niej prawo legalnego istnienia. Naród życlo wski nadaje się w szczególny sposób do takiego zalegalizowani.i Skoro od dwóch tysięcy lat najwyższe autorytety kościelne i pan stwowe zajmowały się ich prześladowaniem, człowiek nie musi su wstydzić swojej nienawiści do Żydów, nawet jeśli wzrastał w n;ij surowszych zasadach moralnych, które kazały mu się wstydzie najbardziej naturalnych odruchów duszy. Dziecko zakute w pan cerz zbyt wcześnie wymaganych od niego cnót, chętnie się chwyt ;i jedynego dozwolonego mu luzu, hodowania w sobie antysemity zmu (to znaczy prawa do nienawiści) i zachowania go na cali życie. Możliwe jednak, że Hitler nie mógł z tego luzu skorzystae. gdyż naruszałoby to rodzinne tabu. Później, w Wiedniu, z uIjm odrzucił ten milczący zakaz, a kiedy doszedł do władzy, prokl;i mował tę jedyną w tradycji zachodnioeuropejskiej uprawnioną nic nawiść jako najwyższą cnotę Aryjczyka. Moje podejrzenia, że kwestia pochodzenia objęta była w rodzinnym domu Adolfa nakazem milczenia, opieram na wielkim znaczeniu, jakie później on sam nadawał tej sprawie. Jego reakcja na doniesienia Franka w 1930 roku potwierdza tylko to podejrzę nie. Ukazuje tak charakterystyczne dla dziecka pomieszanie wie dzy z niewiedzą i panującą w rodzinie konsternację związaną z tą sprawą. Frank pisze: Sam Hitler wiedział, że jego ojciec nie był owocem stosunków seksualnych Schicklgruber z Żydem z Grazu, wiedział o tym z opowiadań ojca i babki. Wiedział, że jego ojciec urodził się jako przedślubna dziecko jego babki i jej późniejszego męża. Ale oboje byli biedni, a wy płacane przez tego Żyda alimenty były przez całe lata nader pożądanym wsparciem dla ubogiego gospodarstwa. A że mógł je płacić, uznano go za ojca, a Żyd płacił bez procesu sądowego, gdyż zapewne obawiał się całej procedury i związanej z nią złej sławy (cyt. w: Jel zinger, s. 30). Dzieciństwo Adolfa Hitlera 181 Jetzinger następująco komentuje reakcję Hitlera: W tym ustępie jasno ukażę, jak Hitler odpowiedział na odkrycia Franka. Musiały go oczywiście głęboko poruszyć, ale nie chciał tego przed nim okazać, więc się tak zachował, jakby te doniesienia nie były dla niego czymś całkiem nowym; powiedział, że wie z opowiadań ojca i babki, że jego ojciec nie jest synem tego Żyda z Grazu. Ale tu Hitler pod wpływem chwilowej konsternacji wyraźnie się zaplątał. Kiedy się urodził, jego babka już od ponad czterdziestu lat leżała w grobie i nie mogła mu niczego opowiadać. A ojciec? Ten musiałby mu to opowiedzieć, kiedy Adolf nie miał jeszcze czternastu lat, bo potem umarł. Malcowi nie opowiada się o takich sprawach, a już z całą pewnością nie mówi się: „Twój dziadek nie był Żydem", jeżeli w domu nigdy nie było przedtem mowy o żydowskim dziadku. Dalej Hitler oświadczył, że wie, iż jego ojciec jest dzieckiem z przedmałżeńskich stosunków jego babki z jej późniejszym mężem. Dlaczego więc kilka lat wcześniej napisał w swojej książce, że jego ojciec był synem biednego chłopa? Czeladnik młynarski, jedyny, z którym babka utrzymywała przedmałżeńskie stosunki, ale dopiero kiedy znów zamieszkała w Dóllersheim, nie był nigdy w życiu chłopem! A oskarżenie babki o nikczemność — czy to zrobił Hitler, czy Frank — że po prostu uznała za ojca dziecka kogoś, kto mógł płacić — wskazuje na sposób myślenia właściwy ludziom wypranym z wszelkiej moralności, nie dowodzi jednak prawdziwego ojcostwa! Adolf Hitler nic zgoła nie wiedział o swoim pochodzeniu. Dzieciakom się o takich sprawach nie opowiada! (Jetzinger, s. 30 i n.). ' Taka kłopotliwa tajemnica ciążąca nad rodzinnym domem mogła także spowodować szkolne trudności dziecka (skoro poznanie jest zabronione, a także niebezpieczne). W każdym razie Hitler później zechciał dokładnie wiedzieć o każdym obywatelu aż do trzeciego pokolenia wstecz, czy „nie kryje się gdzieś tam za nim" jakiś żydowski przodek. Fest poświęca wiele uwagi niepowodzeniom szkolnym Adolfa między innymi również dlatego, że trwały one i po śmierci ojca, co stanowi dla niego dowód, że to nie ojciec był ich przyczyną. Można jednak obalić ten dowód następująco: 1. Przytoczone wyżej wyjątki z Czarnej pedagogiki ukazują 182 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata bardzo wyraźnie, jak chętnie nauczyciele przy wymierzaniu chło sty uczniom wstępowali w role ojców, i jak im to pomagało w stabilizacji własnego ja. 2. Kiedy umierał ojciec Adolfa, ten już od dawna był uwew-nętrzniony w swoim synu, a nauczyciele przedstawiali mu się jako ojcowskie substytuty, przed którymi można było już bardziej skutecznie się bronić. Złe stopnie należą do tych niewielu środków, jakimi się rozporządza, by ukarać ojca. 3. Adolf jako jedenastolatek omal nie został zakatowany na1 śmierć, kiedy chcąc się uwolnić od nieznośnego położenia, próbował uciec z domu. Umarł wtedy jego brat Edmund, na którym zapewne, jako na słabszym, mógł się wyżywać. Nic o tym bliżej nie wiemy. Na ten jednak właśnie okres przypadają jego niepowodzenia szkolne, przedtem bowiem był dobrym uczniem. Kto wie, może to dziecko mogłoby znaleźć jakąś inną bardziej ludzką drogę, by sobie poradzić z narastającą w nim nienawiścią, gdyby jego żywotność i ciekawość świata znalazły dla siebie w szkole lepszą pożywkę. Ale wczesne głęboko zakłócone stosunki z ojcem, przeniesione później na nauczycieli i na szkołę, nie pozwoliły mu na poznanie wyższych duchowych wartości. To szał ojcowskiej wściekłości odezwał się w Adolfie, kiedy później kazał palić książki wolnomyślicielskich autorów. Były t< i książki, których nienawidził i których nigdy nie czytał, ale byłby je może przeczytał i mógł zrozumieć, gdyby dane mu było od dziec ka rozwinąć swoje zdolności. Palenie książek i potępienie ich twór ców był to akt zemsty za to, że tego dziecka pozbawiono radości, jakie może dawać szkoła. Może następujące zdarzenie wyjaśni bliżej, co mam na myśli: Siedziałam kiedyś na ławce w parku w pewnym mieście. Obok mni| usiadł starszy pan, który, jak mi później powiedział, miał już osier dziesiąt dwa lata. Bardzo mi się spodobał, bo z prawdziwym zainter sowaniem i z szacunkiem rozmawiał z bawiącymi się obok dziećmi, więc wdałam się z nim w rozmowę, w której mi opowiedział o swoich żołnierskich przeżyciach z pierwszej wojny światowej. „Wie pani —¦ powiedział — zawsze miałem koło siebie Anioła Stróża, który nigdy Dzieciństwo Adolfa Hitlera 183 mnie nie opuszczał. Tak często się zdarzało, że wszyscy moi towarzysze ginęli od bomb czy granatów, a ja, choć stałem tuż obok, wychodziłem cało, nawet nie zadraśnięty". Nieważne, czy naprawdę tak było we wszystkich szczegółach, ale w tym, co mówił ten człowiek, wyrażało się jego ja, jego wielkie zaufanie do losu. Nie zdziwiło mnie więc, kiedy na moje zapytanie o jego rodzeństwo, odpowiedział: „Wszyscy zginęli, ja byłem beniaminkiem losu". Jego matka, jak powiedział, „kochała życie". Jeszcze nim zaczął chodzić do szkoły, matka budziła go nieraz wiosną wcześnie rano, by posłuchać z nim razem śpiewu ptaków w pobliskim lasku. To były najpiękniejsze chwile. Na moje pytanie, czy go bito, odpowiedział: „Bardzo rzadko. Czasem obrywałem klapsa od ojca i zawsze miałem mu to bardzo za złe, ale nigdy nie robił tego przy matce, nie pozwoliłaby na to. Ale, wie pani — opowiadał dalej — raz zostałem okrutnie zbity przez nauczyciela. W pierwszych trzech klasach byłem pierwszym uczniem, a w czwartej dostaliśmy nowego nauczyciela. Pewnego dnia oskarżył mnie o coś, czego nie popełniłem. Potem wziął mnie do swego pokoju i bił mnie i bił, wrzeszcząc jak opętany: «Czy teraz powiesz prawdę?» Ale jak mogłem? Musiałbym mu skłamać, a nigdy przedtem tego nie robiłem, bo nie musiałem się bać moich rodziców. Więc wytrzymałem to bicie przez piętnaście minut, ale potem straciłem całe zainteresowanie szkołą i zostałem złym uczniem. Często bolałem nad tym, że nie zrobiłem matury. Ale sądzę, że nie miałem wtedy wyboru". Ten człowiek jako dziecko był traktowany z takim szacunkiem przez swoją matkę, że sam się nauczył pielęgnować i szanować własne uczucia. Dlatego zauważał, że ogarniał go gniew na ojca, kiedy ten wymierzał mu klapsa, dostrzegł, że nauczyciel starał się go zmusić do kłamstwa i poniżyć, i odczuwał także żal z tego powodu, że za zachowanie godności i wierności samemu sobie musiał zapłacić utratą możliwości zdobycia wykształcenia, gdyż wówczas nie miał żadnego innego wyjścia. Zwróciłam uwagę, że nie powiedział, jak większość ludzi, „moja matka mnie kochała", ale że „kochała życie", i przypomniałam sobie, że tak samo kiedyś napisałam o matce Goethego. Jeszcze jako stary człowiek wspominał najpiękniejsze chwile spędzone ze swoją matką w lesie, kiedy mógł widzieć jej radość ze śpiewu ptaków, radość, którą z nim dzieliła. Taki sam ciepły stosunek do matki wciąż jeszcze promieniował z oczu tego człowieka, a jej do niego szacunek znajdował najwierniejsze odbicie w sposobie, w jakim teraz rozmawiał z bawiącymi się dziećmi. W jego stosunku do nich nie było 184 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata nic wyniosłego, nic z patrzenia na nie z góry, tylko po prostu sympatia i szacunek. Zatrzymałam się tak długo przy szkolnych niepowodzeniac 11 Hitlera, gdyż tak ich przyczyny, jak i późniejsze skutki są typowi dla milionów ludzi. Fakt, że Hitler miał tylu entuzjastycznych zwolenników, dowodzi, że byli oni podobnie jak on ukształtowani to znaczy podobnie wychowani. Współcześnie pisane biografie uk;i żują, jak daleki jest nasz sposób myślenia od uznania, że dzieck" pozbawione szacunku i bite nie może się dobrze uczyć. Jego uwag:> kieruje się nie na materiał szkolny tylko na humory i zachowania nauczyciela: czy straci cierpliwość czy nie. Skłonność Festa do oszczędzania rodziców nie może zbytnio dziwić, skoro nawet psychoanalitycy nie są wolni od takiej post;i wy. A skoro wciąż uważają — w myśl poglądów Wilhelma Reich.i — że ich głównym zadaniem jest walka o wolny wyraz seksu całkiem pomijają podstawowe zagadnienia. Co czyni dziecko, kto re nie zaznało szacunku wobec siebie i dlatego nie potrafiło jv> także w sobie rozwinąć, z „wyzwoloną" seksualnością, możemy zobaczyć na przykładach prostytucji dziecięcej i narkomanii. Mo żemy się stąd także dowiedzieć m.in. do jak zgubnego uzależnieni! (od innych ludzi i od heroiny) prowadzi „wolność" dzieci, która nn jest żadną wolnością, póki towarzyszy jej samodegradacja. Nie tylko bicie dzieci, ale także jego skutki stały się tak nieodłączną częścią naszego życia, że niemal się już nie zauważa ich absurdalności. Młodzieńcza „bohaterska gotowość", by iść na wojnę i ginąć (i to od samego zarania życia!) za cudze interesy, może mieć związek z tym, że w okresie dojrzewania nasila się tłumione wczesnodziecięce uczucie nienawiści. Młodzi ludzie, jeśli mają przed sobą obraz konkretnego wroga, którego wolno im jawnie nienawidzić, przeciwko niemu kierują teraz nienawiść żywioną przedtem do rodziców. Dlatego właśnie tylu młodych malarzy i poetów poszło ochotniczo na front po wybuchu pierwszej wojny światowej. Nadzieja na wyzwolenie od rodzicielskiego przymusu pozwalała im się delektować dźwiękami muzyki marszowej. Między innymi takie nadzieje rodzi także heroina, tylko że Dzieciństwo Adolfa Hitlera 185 pod jej wpływem żądza niszczenia kieruje się przeciw własnemu ciału i przeciw własnemu ja. Czegóż Adolf Hitler nie dokonywał, by zapomnieć o bólu ojcowskich razów! Podporządkował sobie panującą klasę niemiecką, podbił tłumy, ugiął przed sobą rządy Europy. Posiadł niemal nieograniczoną władzę. Ale nocami we śnie, kiedy podświadomość przypomina ludziom o ich wczesnodziecięcych doświadczeniach, nie było dla niego ucieczki: oto pojawiał się przed nim jego budzący trwogę ojciec i ogarniała go zgroza. Rauschning pisze: Hitler popada w stany bliskie manii prześladowczej i rozszczepienia osobowości. Jego bezsenność nie jest już tylko wynikiem nadmiernego napięcia nerwowego. Często budzi się w nocy. Nieznużenie krąży po mieszkaniu. Dlatego wszędzie musi palić się światło. Ostatnio każe sobie sprowadzać młodych ludzi, którzy mają z nim dzielić te godziny widocznej grozy. Niekiedy jego stan staje się szczególnie ciężki. Opowiadał mi ktoś z jego najbliższego otoczenia, że budzi się w nocy > z krzykiem, woła o pomoc. Siedzi na Wzegu łóżka i nie może się r poruszać. Tak się trzęsie ze strachu, że aż całe łóżko dygoce. Wypo-f- wiada jakieś zagmatwane, całkiem niezrozumiałe słowa. Krztusi się, jakby mu się zdawało, że się zadławi. Ten człowiek opowiedział mi 0 pewnej scenie, w którą bym nie uwierzył, gdyby relacja o niej nie pochodziła z tak pewnego źródła: „Chwiejąc się stał na środku pokoju, błędnym wzrokiem rozglądając się wokół. — To on! To on! On jest tam! — wykrztusił. Wargi mu posiniały. Oblany był potem. Nagle wypowiedział jakieś liczby. Zupełnie bez sensu. Poszczególne słowa 1 urywki zdań. Brzmiało to przerażająco. Używał jakichś zadziwiająco zestawionych wyrazów, całkiem obco brzmiących. Potem znów stał zupełnie cicho, tylko poruszał ustami. Roztarłem mu plecy, podałem mu coś do picia. Wtedy nagle wykrzyknął: — Tam, tak w kącie! Kto tam stoi? — Tupał i wrzeszczał w zwykły sobie sposób. Pokazałem mu, że nie ma tam nic niezwykłego i powoli się uspokoił. Spał potem wiele godzin. A potem przez jakiś czas zachowywał się zupełnie znośnie" (Rauschning, s. 273). Chociaż (a może ponieważ) większość ludzi w otoczeniu Hitlera była bita w dzieciństwie, nikt nie dostrzegł związku między jego 186 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata panicznym lękiem i niezrozumiałym wypowiadaniem jakichś liczb. Stłumione w dzieciństwie uczucie strachu przy wyliczaniu ojcowskich razów ogarnia teraz nagle i nieodparcie w postaci nocnego koszmaru w samotności nocy człowieka dorosłego, u szczytu życiowych powodzeń. Złożenie całego świata w ofierze nie wystarczyło, by przegnać I z sypialni Hitlera jego uwewnętrznionego w nim ojca, gdyż nawet 1 zniszczenie świata nie zdołałoby zniszczyć jego podświadomości. | A mimo to świat musiałby wiele jeszcze wycierpieć, gdyby Hitler] żył dłużej, gdyż źródło jego nienawiści biło nieprzerwanie — nawet we śnie... Ludziom, którzy nigdy nie doświadczyli siły nieświadomości, I może się wydać naiwne, kiedy ktoś próbuje wyjaśnić czyny Hitlera j przeżyciami z dzieciństwa. Wielu jeszcze ludzi (wśród nich są także kobiety) uważa, że „sprawy dzieciństwa to sprawy dzieciństwa", 1 a polityka to coś poważnego, coś dla ludzi dorosłych, żadna tam i dziecięca zabawa. Ludzie tacy uważają nawiązywanie do dziecin- ¦ stwa za coś dziwacznego czy śmiesznego, gdyż ze zrozumiałych względów chcieliby całkowicie zapomnieć o prawdzie tamtego czasu. Życie Hitlera szczególnie dobrze się nadaje na lekcję poglądową o istnieniu takiego związku, gdyż wyraźnie jest w nim dostrzegalna jego ciągłość. Już jako mały chłopiec wyżywał swoje tęsknoty za wyzwoleniem spod ojcowskiego jarzma w zabawach w wojnę. Najpierw prowadził Indian, a potem Burów do walki przeciw ciemięzcy. „Niebawem ta wielka bohaterska walka stała się dla mnio najmocniejszym wewnętrznym przeżyciem" — pisze w Mein Kampf, a w innym ustępie ukazuje zgubną drogę wiodącą od zabaw wynikłych z jego dziecięcego nieszczęścia do przyszłych śmiertelnie poważnych zdarzeń: „Odtąd coraz mocniej entuzjazmowałem się wszystkim, co w jakiś sposób wiązało się z wojną i żołnierką" (cyt. w: J. Toland, s. 31). Doktor Huemer, nauczyciel niemieckiego młodego Adolfa, opowiadał, że jako nastolatek „przyjmował on ze słabo ukrywanym sprzeciwem pouczenia i nagany nauczycieli, a zarazem wymagał od swoich kolegów szkolnych pełnego podporządkowania się jego Dzieciństwo Adolfa Hitlera 187 woli" (por. Toland, s. 77). Dziecięca identyfikacja z despotycznym ojcem sprawiła, że jak opowiadał pewien świadek z Braunau, Adolf jeszcze jako całkiem mały chłopczyk, stając na pagórku, „wygłaszał długie i pełne pasji przemówienia"*. W Braunau Hitlerowie mieszkali przez pierwsze trzy lata życia Adolfa, tak wcześnie zatem zaczął swoją wodzowską karierę. W tych przemówieniach dziecko odgrywało rolę swego wspaniałego ojca, takiego, jakim go wówczas widziało, a zarazem samo się czuło kimś budzącym podziw i zachwyt matki. Tę samą funkcję pełniły później jego publiczne przemówienia do zgromadzonych tłumów; ujawniała się w nich ta wczesnodzie-cięca część jego osobowości. O narcystycznej symbiotycznej jedności Fiihrera z narodem (symbolem matki) świadczą słowa jego przyjaciela z młodzieńczych lat, Kubizka, przed którym Hitler wygłaszał wiele przemówień. John Toland pisze: Działały one na Kubizka jak „wybuchy wulkanów". Uznawał je za świetne przedstawienia i „z początku Jjył tak nimi zafascynowany i oszołomiony, że po ich zakończeniu zapominał o oklaskach". Dopiero stopniowo Kubizek zaczął pojmować, że nie chodzi tu o żaden teatr, że Hitler się przed nim nie zgrywa, ale że jego przyjaciel robi to „ze śmiertelną powagą". Zrozumiał zarazem, że Hitler oczekuje od niego tylko jednego: aprobaty. Kubizek, bardziej porwany w tych namiętnych przemówieniach sztuką oratorską niż ich treścią, nie skąpił słów zachwytu [...] Wydawało się, że Adolf czuł dokładnie to samo, co Kubizek. „Przeżywał wszystko, co mnie poruszało, tak bezpośrednio, jakby to dotyczyło jego samego. [...] Często miałem wrażenie, że oprócz swego własnego życia żyje także i moim" (Toland, s. 41)- Trudno o komentarz, który by lepiej wyjaśniał legendarną sztukę uwodzenia Hitlera. Jeśli Żydzi reprezentowali ową upokarzaną, dręczoną biciem część jego ja, tę, którą chciał wszelkimi sposobami usunąć z tego świata, to składający mu hołdy naród niemiecki, tu przedstawiony przez Kubizka, był tą dobrą i piękną częścią jego duszy, tą, która kocha ojca i jest przez niego kochana. Naród * Opowiedział mi o tym Paul Moor, autor książki o Jiirgenie Bartschu. 188 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata niemiecki i kolega szkolny przejmują rolę dobrego dziecka w Adolfie. Ojciec strzeże czystej dziecięcej duszy także przed tym, co stanowi jego własne zagrożenie, a zatem syn każe przegnać i zniszczyć Żydów, czyli także „złe myśli", aby wreszcie między ojcem a synem mogła zapanować niezmącona jedność. Ten mój wywód nie jest oczywiście przeznaczony dla ludzi, dla których „sen to mara", a nieświadomość to wynalazek chorego umysłu. Może nawet wielu z tych, którzy uznają istnienie nieświadomości, potraktuje z niedowierzaniem i oburzeniem moje tłumaczenie poczynań Hitlera jego dzieciństwem, gdyż woleliby nie wnikać w całą tę „nieludzką sprawę". Ale czy naprawdę możemy uwierzyć, że dobremu Bogu przyszedł nagle pomysł, by zesłać na ziemię „żądną trupów bestię", jak opisuje Hitlera Fromm: Jak można sobie wyobrazić, że dwoje poczciwych, zrównoważonych, całkiem normalnych i z pewnością (!) nie mających destruktywnych dążeń ludzi mogło spłodzić późniejszego potwora Hitlera? (cyt. w: H. Stierlin, 1975, s. 36). Jaka zadziwiająca ocena moralna rodziców Hitlera. I jaka naiwność. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że za każdym występkiem kryje się jakaś osobista tragedia. Gdybyśmy mogli dokładniej poznać historię i prehistorię przestępcy, moglibyśmy zapewne zrobić więcej dla zapobieżenia nowym zbrodniom, niż robimy to teraz, okazując oburzenie i prawiąc moralne kazania. Być może ktoś powie: Przecież nie każdy, kto był bity w dzieciństwie, musi zostać przestępcą, gdyż jeśli tak, niemal wszyscy ludzie byliby zbrodniarzami. Jest to w pewnym sensie słuszne. Trzeba jednak stwierdzić, że ludzkość nadal żyje pod groźbą nowych wojen i nigdy nie wiadomo, w co mogą się przerodzić u jakiegoś człowieka doznane w dzieciństwie krzywdy, jeśli brakło dziecku ochrony jednego choćby człowieka — jak w wypadku Hitlera. Przede wszystkim jednak nie wiemy, jak mógłby wyglądać świat, gdyby dzieci mogły rosnąć bez poniżeń i były traktowane poważnie oraz z szacunkiem przez swoich rodziców. W każdym razie nie udało mi się dotąd spotkać nikogo, kto jako dziecko doznałby ta- Dzieciństwo Adolfa Hitlera 189 kiego szacunku*, a później jako dorosły miał potrzebę mordowania innych. Nie rozumiemy dotąd jeszcze poniżeń dziecka. O szacunku do dziecka i o pojmowaniu jego upokorzeń nie decydują względy czysto intelektualne; gdyby tak było od dawna taka postawa stałaby się dobrem powszechnym. Ale wczucie się w sytuację dziecka, poznanie emocjonalne doznań bezbronnej, zranionej, poniżanej istoty oznacza zarazem ujrzenie jak w lustrze cierpień własnego dzieciństwa, a wielu ludzi broni się przed tym obrazem; tylko niektórzy potrafią nań spojrzeć z uczuciem żalu. I ci właśnie, którzy świadomie przeżyją ów żal, więcej się dowiedzą o dynamice doznań duchowych, niż gdyby czerpali swoją wiedzę ze stosu przeczytanych książek. Polowanie na ludzi żydowskiego pochodzenia, konieczność wykazania się „czystością rasy" aż do trzeciego pokolenia, stopniowanie zakazów w zależności od dającej się udowodnić czystości rasy — to wszystko na pierwszy rzut oka może się wydać groteskowe. Dopiero wtedy odkrywamy idi prawdziwy sens, jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że stanowią one ucieleśnienie dwóch silnych nurtów w nieświadomej wyobraźni Hitlera: z jednej strony* JeS° ojciec był znienawidzonym Żydem, którego mógł teraz prześladować i którym pogardzał; z drugiej strony, ustawa rasowa pozwalała na ostateczne zerwanie Adolfa z ojcem i z jego pochodzeniem. Ważnym powodem do wydania ustawy rasowej była obok chęci zemsty na ojcu niepewność nękająca całą rodzinę Hitlerów. Teraz cały naród musiał się wylegitymować do trzeciego pokolenia, ponieważ Hitler chciał wiedzieć z całą pewnością, że nie ma już nigdzie żydowskiego dziecka. Żyd był dla niego nosicielem wszystkich złych i godnych pogardy cech, które jako dziecko dostrzegał w swoim ojcu. W charakterystycznym dla Hitlera widzeniu żydostwa, stanowiącym pomieszanie z jed- * Szacunek do dziecka nie łączy się dla mnie koniecznie z tak zwanym wychowaniem antyautorytarnym, gdyż ono także może być rodzajem indoktrynacji i dlatego nie liczy się z prawdziwymi potrzebami dziecka. Często ogranicza się ono jednak do zwykłego zaniedbania. 190 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata nej strony przekonania o jego szatańskiej wielkości i mocy (światowe żydostwo jest gotowe i zdolne do zniszczenia całego świata), z drugiej zaś obrazu śmiesznej słabości i ułomności znienawidzonego Żyda, odzwierciedla się wszechwładza, jaką nawet najsłabszy ojciec sprawuje nad dzieckiem, ujawnia się ów miotany niepewnością funkcjonariusz urzędu celnego, który w istocie niszczy świat swego syna. W toku psychoanalizy często się zdarza, że przełamaniu oporu przeciw krytyce ojca pomaga przypomnienie jakichś jego śmiesz-nostek. Na przykład, jak zabawnie wyglądał ten wyolbrzymiony w oczach dziecka ojciec w krótkiej koszuli nocnej. Dziecko nigdy nie miało bliższego kontaktu z ojcem, zawsze się go bało, ale w tym jego obrazie w krótkiej nocnej koszuli bierze na nim w swojej wyobraźni odwet, który teraz, kiedy w toku terapii wyłania się dwuznaczność jego postaci, może służyć jako broń przeciwko wyob- i rażeniu ojca jako boskiego pomnika. Podobnie Hitler w „Sturmerze" szerzy nienawiść i odrazę do „śmierdzących" Żydów, aby pobudzić ludzi do palenia dzieł Freuda, Einsteina i niezliczonych intelektualistów żydowskich, którzy osiągnęli prawdziwą wielkość. Zrodzenie się tego pomysłu, który pozwala na przeniesienie nagromadzonej nienawiści do ojca na cały naród żydowski, jest nader interesujące. Opisuje je Hitler w Mein Kampf: Odkąd zacząłem zajmować się tą sprawą i po raz pierwszy zwróciłem uwagę na Żydów, Wiedeń pojawił mi się w całkiem innym świetle nit. przedtem. Gdziekolwiek poszedłem, wszędzie widziałem tylko Żydów i im więcej ich oglądałem, tym mocniej odróżniali się w moich oczach od innych ludzi. Szczególnie śródmieście i dzielnice na północ od Kanału Dunajskiego roiły się od ludności, która już samym wyglądem w niczym nie przypominała ludności niemieckiej [...] To wszystko nie wyglądało zbyt zachęcająco, a stawało się wręcz odrażające, kiedy pod brudem fizycznym dostrzegało się nagle brud moralny narodu wybranego. Czyi zdarza się jakieś paskudztwo, jakiekolwiek świństwo, przede wszystkim j jednak w życiu kulturalnym, w którym by nie maczał palców choć jeden I Żyd? Jak się ostrożnie przetnie taki wrzód, znajdzie się tam jak robaka j w rozkładającym się trupie, często oślepionego niespodziewanym światłem Żydka... Zacząłem ich stopniowo nienawidzić (cyt. w: J. Fest, s. 63). Dzieciństwo Adolfa Hitlera 191 W życiu kulturalnym i politycznym Żyd jest ponoć wszechobecny — jak Alois w życiu Hitlera. Hitlerowi udaje się całą nagromadzoną nienawiść skierować na Żydów. („Gdziekolwiek poszedłem, wszędzie widziałem tylko Żydów...") Dotąd zabronione niskie uczucia znajdują teraz wolny upust. Im bardziej go przepełniały, im mocniej go uciskały, tym szczęśliwszy się czuł, kiedy znalazł dla nich przedmiot zastępczy. Jego własny ojciec przestał już być przedmiotem nienawiści i syn mógł dać jej upust całkiem bezkarnie. Ale samo zastępcze zaspokojenie nie wystarcza — najdokładniej to widać na przykładzie Adolfa Hitlera. Choć mało kto posiadł taką władzę jak on, by bezkarnie masowo uśmiercać, nie mogło mu to przynieść spokoju. Najwyraźniej świadczy o tym jego testament. Jeśli przeżyło się drugą wojnę światową i czyta napisaną przez Stierlina charakterystykę ojca Adolfa Hitlera, wręcz zdumiewa, jak głęboko tkwi w synu osobowość jego ojca: Wydaje się jednak, że jego awans społeczny nie obył się bez pewnych kosztów, które musiał płacić on sam, a być może także i inni. Alois był wprawdzie sumienny, obowiązkowy i pracowity, ale także chwiejny uczuciowo, nękany nieustannym niepokojem, a z czasem także umysłowo niezrównoważony. Przynajmniej jedno źródło napomina, że znalazł się kiedyś w szpitalu dla psychicznie chorych. Według pewnego psychoanalityka wykazywał on cechy psychopatyczne także w sprycie, z jakim potrafił podporządkowywać przepisy i raporty swoim własnym interesom, zachowując przy tym wszelkie pozory praworządności. Krótko mówiąc, łączył w sobie wielkie ambicje z całkowicie giętkim sumieniem. Na przykład, kiedy starał się o dyspensę papieską na swoje małżeństwo z Klarą (która była jego kuzynką), podkreślił fakt, że ma dwoje osieroconych przez matkę dzieci, którymi Klara miałaby się zaopiekować, pominął jednak milczeniem, że ona sama jest już z nim w ciąży (Stierlin, 1975, s. 68). Tylko w nieświadomości dziecka może znaleźć swoje odzwierciedlenie obraz rodzica tak dokładny, że każdą jego cechę będzie 192 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata_____________ można później w nim odnaleźć, nawet jeśli nie dopatrzą się tego biografowie. Matka — jej pozycja w rodzinie i rola w życiu Adolfa Hitlera Wszyscy biografowie są zgodni co do tego, że Klara Hitler „bardzo kochała i rozpieszczała" swego syna. Należy tu jednak od razu zaznaczyć, że zdanie to zawiera pewną sprzeczność, jeśli miłość matki pojmuje się tak, że jest ona otwarta i baczna na wszystkie potrzeby dziecka. Jeśli tego właśnie brakuje, wówczas dziecko bywa rozpieszczane, to znaczy obsypywane rzeczami, których wcale nic potrzebuje, stanowiącymi substytut tego, czego rodzice z powodu własnych braków dać mu nie mogą. Rozpieszczanie wskazuje właśnie na ów poważny brak, który potwierdza się w całym późniejszym życiu dziecka. Gdyby Adolf Hitler był naprawdę kochanym dzier kiem, stałby się wtedy kimś zdolnym do miłości i do współczuciu Jego stosunki z kobietami, jego zboczenia (por. H. Stierlin, s. 16H > i jego pełen rezerwy i w istocie chłodny stosunek do ludzi wskazuje jednak, że on sam od nikogo miłości nie zaznał. Przed przyjściem na świat Adolfa Klara miała trójkę dzieci, które wszystkie w ciągu jednego miesiąca zmarły na dyfteryt. Dwoje pierwszych zachorowało jeszcze przed urodzeniem się trzeciego, które zmarło po trzech dniach życia. Trzynaście miesięcy potem urodził się Adolf. Za Stierlinem przedstawiam tu bardzo przejrzystą tabelę dotyczącą dzieci Klary: data urodzenia data zgonu wiek w chwili śmierci 1. Gustav (dyfteryt) 17 V 1885 8 XII 1887 2 lata i 7 miesięcy 2. Ida (dyfteryt) 23 IX 1886 2 I 1888 1 rok i 4 miesiące 3. Otto (dyfteryt) 1887 1887 około trzech dni 4. Adolf 20 IV 1889 5. Edmund (odrą) 24 III 1894 2 II 1900 prawie trzy lata 6. Paula 21 I 1896 Dzieciństwo Adolfa Hitlera 193 Piękna legenda ukazuje Klarę jako kochającą matkę, która po śmierci swoich pierwszych trojga dzieci całą tkliwość przeniosła na Adolfa. Nie jest chyba przypadkiem, że wszyscy biografowie, którzy przedstawili ten obraz madonny, byli mężczyznami. Świadoma dzisiejsza kobieta, która wie, co to znaczy być matką, widziałaby zapewne w bardziej realistycznym świetle zdarzenia, które poprzedzały urodzenie Adolfa, i umiałaby stworzyć prawdziwszy obraz tego, w jakiej emocjonalnej atmosferze musiał upływać pierwszy rok życia dziecka, tak istotny dla jego poczucia bezpieczeństwa i pewności siebie. Klara Potzl, mając szesnaście lat, przeprowadza się do domu „wujka Aloisa", gdzie ma się opiekować jego chorą żoną i dwójką dzieci. Jeszcze przed śmiercią żony zachodzi w ciążę z panem domu, potem, mając dwadzieścia cztery lata, wychodzi za czter-dziestoośmioletniego Aloisa, w ciągu dwóch i pół roku rodzi troje dzieci i traci całą trójkę w przeciągu kilku tygodni. Spróbujmy to sobie wyobrazić. Pierwsze dziecko, Gustav, zapada na dyfteryt w listopadzie. ,», Klara nie bardzo może go pielęgnować, bo zaraz ma przyjść na świat trzecie dziecko, Otto. Maleństwo zaraża się prawdopodobnie dyfterytem od Gustava i umiera po trzech dniach. Zaraz potem, przed Bożym Narodzeniem umiera Gustau, a trzy tygodnie później córeczka Ida. W ten sposób Klara musiała przeżyć w ciągu kilku tygodni urodzenie jednego dziecka i śmierć całej trójki. Nie trzeba się odznaczać jakąś szczególną kobiecą wrażliwością, by po takich przejściach stracić równowagę psychiczną, zwłaszcza w sytuacji Klary, całkiem jeszcze młodziutkiej, skazanej na życie u boku władczego i wymagającego męża. Być może jako praktykująca katoliczka traktowała tę potrójną śmierć jako karę boską za swoje przedślubne stosunki z Aloisem, być może czyniła sobie wyrzuty, że trzeci poród przeszkodził jej lepiej opiekować się Gustavem. W każdym razie musiałaby być z drewna, by nie doznać wstrząsu. Ale Klara nie była z drewna. Nikt jednak nie mógł jej pomóc w przeżyciu żałoby; nadal musiała spełniać swoje małżeńskie obowiązki wobec Aloisa. Jeszcze w tym samym roku, kiedy umarła Ida, znów zachodzi w ciążę i w kwietniu następnego roku rodzi 194 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata się Adolf. Właśnie dlatego, że w tych okolicznościach nie mogła do głębi przeżyć swojej żałoby, urodzenie nowego dziecka musiało w niej odnowić świeżo przeżyty szok, obudzić najgłębsze lęki i poczucie głębokiej niepewności co do własnych zdolności macierzyńskich. Któraż kobieta po takich przeżyciach nie obawiałaby się już w czasie ciąży ich powtórzenia? Trudno sobie wyobrazić, by jej syn w tym pierwszym okresie symbiozy z matką wyssał z jej mleka poczucie spokoju, zadowolenia i bezpieczeństwa. Wydaje się bardziej prawdopodobne, że niepokój matki, jej odnowione przez ciążę z Adolfem wspomnienia trójki zmarłych dzieci i świadomy bądź nieświadomy lęk, że także i to dziecko może umrzeć, zostały na zasadzie naczyń połączonych przekazane jej płodowi. Klara nie pozwalała sobie na świadome przeżywanie gniewu na swego ego-centrycznego i brutalnego męża, który zostawił ją samą z jej cierpieniem- Tym dotkliwiej musiało więc wyczuwać ten gniew niemowlę, którego można było już się tak nie bać, jak pana i władcy. Był to wyrok losu i próżno kogokolwiek zań obwiniać. Wielu dotknął podobny los. Śmierć licznego rodzeństwa przeżyli na przykład Novalis, Hólderlin i Kafka i byli nią głęboko naznaczeni, ale oni mieli przynajmniej możność wyrażenia swego bólu. Sytuację Adolfa Hitlera pogarszał fakt, że nie mógł on z nikim podzielić się swymi uczuciami ani pochodzącym z wcześnie zakłóconych stosunków z matką głębokim niepokojem; musiał go w sobie tłumić, by nie narażać się ojcu i nie prowokować go do nowych razów. Pozostawała mu jedynie identyfikacja z ciemięzcą. Dochodzi do tego jeszcze jedna okoliczność wynikająca z owe niecodziennej sytuacji rodzinnej. Matki, które po śmierci jednej dziecka rodzą nowe, często idealizują owo zmarłe jako utracor promień nadziei w ich nieszczęśliwym życiu. Żyjące dziecko czujj się wtedy zobowiązane do szczególnych starań, do dokonania C2 goś niezwykłego, by nie pozostawać w tyle za zmarłym. Ale i tij matka najczęściej darzy prawdziwą miłością owo zmarłe wyic alizowane dziecko, które w jej wyobraźni, gdyby dalej żyło, byłol wzorem wszelkich cnót. Podobny los stał się udziałem van Gogr ale jemu zmarł tylko jeden brat. Dzieciństwo Adolfa Hitlera 195 Zgłosił się do mnie kiedyś na konsultacje pewien pacjent, który niezwykle entuzjastycznie opowiadał mi o swoim szczęśliwym i harmonijnym dzieciństwie. Przywykłam do tego rodzaju idealizacji, ale tym razem uderzyło mnie w jego tonie coś, czego zrazu nie mogłam zrozumieć. W czasie rozmowy okazało się, że miał siostrę, która zmarła, mając zaledwie dwa latka i która miała jak na swój wiek zupełnie niezwykłe umiejętności. Miała ponoć pielęgnować matkę w czasie choroby, umiała, „by ją uspokoić", śpiewać jej piosenki, znała na pamięć pacierz itp. Kiedy go spytałam, czy uważa, że w tym wieku to wszystko jest możliwe, spojrzał na mnie z oburzeniem, jakbym popełniła świętokradztwo, i powiedział: „Normalnie nie, ale z tym dzieckiem właśnie tak było. Ona była jednym wielkim cudem". Powiedziałam mu, że matki często idealizują swoje zmarłe dzieci, wspomniałam mu o van Goghu i dorzuciłam, że pozostającym przy życiu dzieciom często bardzo jest trudno znosić ciągłe porównania z tak niedościgłym wzorem. Człowiek ten zaczął znowu, jakby mechanicznie, wychwalać zdolności swojej siostry i wyznawać, jakie to okropne, że umaria. Potem nagle przerwał, wstrząśnięty bólem — jak sądził — z powodu śmierci siostry, która nie żyła już od trzydziestu pięciu lat. Miałam jednak wrażenie, że być może pierwszy raz w życiu przelewa łzy nad swoim własnym dzieciństwem, gdyż łzy te były prawdziwe. Dopiero wtedy pojęłam, skąd się wziął ów sztuczny ton, który dostrzegłam na początku naszej rozmowy. Zapewne nieświadomie chciał mi przekazać, jak jego matka mówiła o swojej pierworodnej. Mówił mi z takim samym uniesieniem o swoim dzieciństwie, jak jego matka o zmarłym dziecku, a swoim sztucznym tonem komunikował mi zarazem ukrytą prawdę o swoim własnym losie. Często przypomina mi się to zdarzenie, kiedy odwiedzają mnie ludzie mający podobną sytuację rodzinną. Kiedy wdaję się z nimi w rozmowę na ten temat, zawsze się dowiaduję, jakim kultem są otaczane groby zmarłych dzieci, co ciągnie się czasami przez dziesiątki lat. Im mocniej jest zachwiana narcystyczna równowaga matki, tym więcej straconych możliwości dopatruje się w zmarłym dziecku. Wynagrodziłoby jej ono wszystkie życiowe braki, wszystkie małżeńskie niesnaski, wszystkie kłopoty z żyjącymi dziećmi. 196 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata_____________ Gdyby tylko żyło, byłaby dla niego idealną, chroniącą przed wszelkim cierpieniem matką. Ponieważ Adolf Hitler przyszedł na świat jako pierwsze dziecko po śmierci trojga poprzednich, trudno mi sobie wyobrazić, by stosunek do niego matki można by określić jedynie jako „pełen oddania", jak to przedstawiają jego biografowie. Wszyscy oni uważają, że Hitler otrzymał od swojej matki zbyt wiele miłości (widzą w rozpieszczaniu czy, jak się wyrażają, w „oralnym rozpieszczaniu" nadmiar miłości) i dlatego stał się tak żądny podziwu i uznania. Ponieważ jego symbiotyczny związek z matką był tak udany i tak długi, miał już na zawsze jej poszukiwać także w swoim narcystycznym stopieniu się z masami. Takie zdania znaleźć można nieraz w psychoanalitycznych opisach schorzeń. Wydaje mi się, że przy tego rodzaju interpretacjach działa głęboko w nas zakorzeniona zasada wychowawcza. W podręcznikach wychowania znajduje się zawsze to samo zalecenie: nie należy rozpieszczać dziecka zbytnią miłością i względami (co się określa jako „małpią miłość"), tylko od samych początków trzeba je hartować do prawdziwego życia. Psychoanalitycy wyrażają się na ten temat nieco inaczej, mówią na przykład, że „dziecko należy przygotować do znoszenia frustracji", jakby się tego nie mogło nauczyć od samego życia. W istocie jest wręcz przeciwnie. Dziecko, które było obdarzane prawdziwą miłością, może jako dorosły łatwiej dawać sobie radę bez niej niż ktoś, kto nigdy jej nie zaznał. A zatem jeśli ktoś jest spragniony czy „żądny" akceptacji czy podziwu, jest to zawsze znak, że poszukuje czegoś, czego nigdy nie miał, nie zaś, ze nie chce wyrzec się czegoś, co miał w nadmiarze w dzieciństwie. Coś, co może z zewnątrz wydawać się pełnym zaspokojeniem potrzeb dziecka, czasem wygląda zupełnie inaczej. Można zatem rozpieszczać dziecko smakołykami, zabawkami, nawet troskliwością, a nie dostrzegać jego prawdziwych potrzeb. Na przykładzie Adolfa Hitlera łatwo sobie wyobrazić, że jego matka nigdy by go nie „kochała", gdyby dostrzegła, jak bardzo nienawidził on swego ojca. Ponieważ nie była zdolna do miłości, lecz jedynie do skrupulatnego wypełniania obowiązków, musiała Dzieciństwo Adolfa Hitlera 197 I postawić synowi warunek, że ma być dobrym chłopcem i winien „wybaczyć i zapomnieć" okrucieństwa ojca. Pouczający ustęp z książki Smitha wskazuje, jak mało matka Adolfa mogła mu pomóc w jego udrękach z ojcem: Władcze zachowania pana domu napełniały żonę i dzieci stałym do niego respektem, a nawet strachem. Nawet po jego śmierci jego fajki, ułożone na półce w kuchni, wzbudzały głęboką cześć, a kiedy wdowa po nim chciała w rozmowie coś szczególnie podkreślić, wskazywała na nie, jakby powołując się na najwyższy autorytet (cyt. w: Stierlin, s. 21 i n.). Ponieważ Klara przeniosła „głęboką cześć" dla swego męża na jego fajki, trudno sobie wyobrazić, by syn miał się jej zwierzać ze swoich prawdziwych uczuć. Zwłaszcza dlatego, że troje jego zmarłego rodzeństwa w jej rojeniach było „zawsze dobrymi dziećmi", a teraz w niebie nie mogą już zrobić nic złego. A zatem Adolf mógł zdobyć przychylność swoich rodziców tylko za cenę udawania i całkowitego przernYlczania własnych uczuć. Z tego zrodziła się jego postawa życiowa, którą Fest postrzega jako czerwoną nić ciągnącą się przez całe dzieje Hitlera. Na początku jego biografii znalazły się następujące bardzo celne stwierdzenia: Głównym dążeniem jego życia było ukrywanie i gloryfikacja własnej osobowości. Mało która postać w historii tak usilnie i tak starannie się stylizowała i zacierała ślady swego życia osobistego. Wyobrażenie, jakie miał o sobie, miało wymiar raczej pomnikowy niż ludzki. Przez całe życie starał się za nim ukrywać (Fest, 1978, s. 29). Człowiek, który doświadczył matczynej miłości, nigdy nie musi tak się kryć przed innymi i samym sobą. Adolf Hitler systematycznie dążył do zerwania więzów z przeszłością, nie dopuszczał do siebie swego przyrodniego brata Aloisa, zmusił siostrę Paulę, która prowadziła mu gospodarstwo, do zmiany nazwiska. Ale na arenie polityki światowej odgrywał nieświadomie dramat własnego dzieciństwa, tyle tylko że nastąpiła za- 198 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata miana ról. Teraz on był, jak niegdyś jego ojciec, jedynym dyktatorem, jedynym, który miał coś do powiedzenia. Inni mieli milczeć i słuchać. To on był teraz tym, co budzi strach, ale także posiada miłość narodu, który teraz leży mu u stóp, jak niegdyś uniżenn leżała Klara u stóp swego męża. Znana jest szczególna fascynacja kobiet Hitlerem. Był dla nic 11 ucieleśnieniem ojca, który dokładnie wie, co jest słuszne, a <•<¦ niesłuszne, a przy tym mógł im stworzyć rodzaj wentylu dla ich nagromadzonej od dzieciństwa nienawiści. Połączenie obu tych funkcji przysparzało Hitlerowi wielkie grono zwolenników żarów no wśród mężczyzn, jak wśród kobiet. Przecież wszyscy ci ludzi¦ byli niegdyś wychowywani do posłuszeństwa, wyrośli w poczucju obowiązku i w chrześcijańskich cnotach, musieli się od samego zarania nauczyć tłumić nienawiść i ograniczać potrzeby. A oto pojawia się człowiek, który nie podważa ich mieszczańskiej moralności, ale przeciwnie, robi użytek z wpojonej im postawy posłuszeństwa, który nie wdaje się w dociekanie ich wewnętrznych rozterek, ale daje im w ręce uniwersalne narzędzie, by wreszcie mogli w całkiem legalny sposób wyżyć swoją tłumioną od pierwszych dni życia nienawiść. Któż by z tego nie skorzystał? Tera/ wszystkiemu winni byli Żydzi, a prawdziwych dawnych prześlą dowców, własnych, często tyrańskich rodziców można dalej ota czać czcią i idealizować. Znam pewną kobietę, która przypadkiem nie miała żadnej; n kontaktu z Żydami, póki nie wstąpiła do Związku Dziewcząt Nic mieckich (Bund Deutscher Mddel). W dzieciństwie była wychows wana bardzo surowo. Jej rodzice chcieli, aby po tym, kiedy ji i rodzeństwo (dwaj bracia i jedna siostra) opuści dom, ona pozostali do prowadzenia im gospodarstwa. Nie pozwolono więc jej nauczy się żadnego zawodu, chociaż miała całkiem określone co do te;:<> upodobania i uzdolnienia. Opowiadała mi znacznie później, z j;i kim uniesieniem czytała w Mein Kampfo „żydowskich zbrodniach i jaką przeżywała ulgę, że nareszcie może kogoś otwarcie niena widzie. Nigdy nie było jej wolno jawnie zazdrościć rodzeństwu które mogło się zająć pracą zawodową. Ale ów żydowski bankici Dzieciństwo Adolfa Hitlera 199 któremu za udzieloną pożyczkę jej wuj musiał płacić procenty, to był krwiopijca, żyjący kosztem jej biednego wujka, z którym się utożsamiała. A przecież w istocie była wykorzystywana przez rodziców i zazdrościła rodzeństwu, tylko że przyzwoita dziewczyna nie ma prawa tego odczuwać. I oto nieoczekiwanie pojawia się proste wyjście: wolno nienawidzić, ile się tylko zechce, a mimo to, a może właśnie dlatego pozostaje się ukochanym dzieckiem tatusia i użyteczną córką ojczyzny. Można przy tym owo „złe" i słabe dziecko, które się zawsze w sobie nosi i którym nauczyło się pogardzać, teraz w drodze projekcji przerzucić na Żydów, którzy są właśnie słabi i bezbronni, a samego siebie doznawać jako jedynie dobrego, jedynie mocnego, jedynie czystego Aryjczyka. A sam Hitler? Stąd właśnie bierze początek cała sprawa. I on podobnie pastwił się w każdym Żydzie nad bezbronnym dzieckiem, jakim kiedyś był, jak ojciec nad nim. I tak jak ojcu nie było nigdy dosyć i bił go wciąż na nowo każdego dnia, a kiedyś omal na śmierć nie zakatował jedenastoletniego chłopca, tak samo nigdy nie by W dosyć Hitlerowi, który już po wymordowaniu sześciu milionów Żydów pisze w swoim testamencie, że należy wytrzebić jeszcze i pozostałe resztki żydo-stwa. Podobnie jak u Aloisa i innych bijących ojców przejawia się tu strach przed możliwością powrotu wypartej części własnego ja. Dlatego temu biciu nigdy nie ma końca — stoi za nim lęk przed odżyciem własnej stłumionej niemocy, upokorzenia, bezradności, przed czym człowiek całe życie stara się uciec, kryjąc się za parawanem swojej rzekomej wielkości: Alois na swoim stanowisku w urzędzie celnym, Adolf jako wódz narodu, kto inny może jako psychiatra, który stosuje wstrząsy elektryczne, albo jako lekarz, który przeprowadza doświadczenia transplantacji małpich móz-jmw, jako profesor, który narzuca studentom określone poglądy, lub po prostu jako ojciec, który wychowuje swojej dzieci. We wszystkich tych poczynaniach nie chodzi o innych ludzi (czy małpy), we wszystkim, co tacy ludzie robią z innym, kiedy ich lekceważą lub poniżają, chodzi właściwie o zabicie poczucia własnej bezsiły i o ucieczkę od żalu nad sobą. 200 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata Hełm Stierlin w swoim interesującym studium na temat Hitlera wychodzi z założenia, że Adolf był nieświadomie niejako „wydelegowany" przez matkę na jej ratunek. Uciśnione Niemcy byłyby więc symbolem matki. Mogłoby to nawet tak wyglądać, gdyby w fanatycznej zaciekłości jego dalszych poczynań nie ujawniły się niewątpliwie najgłębiej w nim samym tkwiące najbardziej osobiste sprawy. Jest to olbrzymia walka o wyzwolenie od wszelkich śladów dawnego poniżenia własnego ja, którego Niemcy stały się symbolem. Jedno nie wyklucza zresztą drugiego. Także ratowanie matki oznacza dla dziecka walkę o własną egzystencję. Mówiąc inaczej, gdyby matka Adolfa była silną kobietą, nie pozwoliłaby — w wyobrażeniu dziecka — wystawiać go na taką udrękę, na ciągły strach przed biciem. Ponieważ jednak sama była poniżana i w pełni uległa wobec męża, nie mogła obronić dziecka. Teraz musiał ją (Niemcy) ratować od wroga, by mieć dobrą, silną i wolną od Żydów matkę, która mogłaby zapewnić mu bezpieczeństwo. Dzieci bardzo często wyobrażają sobie sytuacje, w których musiałyby ratować czy zbawiać swoje matki, aby wreszcie mogły być dla nich takie, jakich im potrzeba. Może to nawet wypełnić całe ich późniejsze życie. Ale ponieważ żadne dziecko nie może uratować własnej matki, przymus powtórzenia poczucia tej niemocy, jeśli jego źródło nie pozostanie rozpoznane intelektualnie i emocjonalnie, prowadzi nieuchronnie do klęski, a nawet do katastrofy. Można z tego punktu widzenia poprowadzić dalej myśl Stierlina i dojść w języku symbolicznym do następującego stwierdzenia: Wyzwolenie Niemiec i zgładzenie narodu żydowskiego aż do ostatniego Żyda, to znaczy ostateczne zgładzenie złego ojca, miało stanowić dla Hitlera warunek, by móc żyć jako szczęśliwe dziecko, rosnące w spokoju i zgodzie u boku ukochanej matki. Taki cel jest oczywiście ułudą, bo nie można już odmienić przeszłości, a jednak każda ułuda ma swój sens, który łatwo zrozumieć, jeśli się zna sytuację dzieciństwa. Ów sens jest często zniekształcany, ponieważ biografowie, opisując choroby lub inne fakty, często pomijają to, co najistotniejsze. Wiele miejsca, na przykład, poświęcają rozważaniom, czy ojciec Aloisa Hitlera na- Dzieciństwo Adolfa Hitlera 201 prawdę był Żydem, czy też nie, i czy Aloisa można uznać za alkoholika. Ale psychiczna rzeczywistość dziecka ma niekiedy mało wspólnego z tym, co biografowie określają jako fakty dowiedzione. To właśnie samo podejrzenie o żydowską krew jest dla dziecka znacznie większym obciążeniem niż pewność. I Alois musiał cierpieć z powodu tej niepewności, a Adolf bez wątpienia musiał słyszeć te pogłoski, nawet jeśli mówiło się o tym w sposób zakamuflowany. Właśnie to, co rodzice przemilczają, najbardziej interesuje dziecko, szczególnie jeśli wchodzi w grę główne źródło ojcowskiej udręki (por. Stierlin, s. 184-185). Prześladowanie Żydów „umożliwiło" Hitlerowi w jego urojeniach „naprawić" swoją przeszłość. Pozwoliło mu: 1. Zemścić się na ojcu, podejrzanym o to, że był półkrwi Żydem. 2. Uwolnić matkę (Niemcy) od jej prześladowcy. 3. Zdobyć miłość matki, nie tyle przestrzegając zasad jej moralności, ile ukazując swoje prawdziwe ja-(Niemcy kochali Hitlera jako tego, który głośno krzyczy o nienawiści do Żydów, nie zaś jako grzecznego katolickiego chłopczyka, jakim musiał być dla swojej matki.). 4. Odwrócić role — teraz on sam się stał dyktatorem, teraz jego mają wszyscy słuchać, leżeć u jego stóp, jak on dawniej leżał u stóp ojca, to on zakłada teraz obozy koncentracyjne, w których tak się traktuje ludzi, jak on sam był traktowany jako dziecko. (Trudno byłoby wymyślić coś tak potwornego, jeśliby się tego nie znało z doświadczenia. Zawsze jesteśmy skłonni do bagatelizowania dziecięcych przeżyć-)- 5. Ponadto prześladowanie Żydów umożliwiło mu prześladowanie słabego dziecka we własnym ja. Teraz drogą projekcji owo dziecko zostało przeniesione na ofiary, by nie przeżywać żadnych żalów nad przeszłym cierpieniem, ponieważ matka nigdy nie mogła mu pomóc. W tym przeżyciu, jak i w nieświadomym poszukiwaniu odwetu na prześladowcy wczesnego dzieciństwa Hitler podzielał uczucia ogromnej liczby Niemców, którzy dorastali w podobnych warunkach. 202 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata W obrazie rodziny Hitlerów stworzonym przez Stierlina znajduje się kochająca matka, która wprawdzie obarcza dziecko funkcją swego ratownika, jednak także i sama je strzeże przed wybuchami ojcowskiego gniewu. Także we Freudowskiej wersji opowieści o Edypie występuje wyidealizowana postać kochającej matki. Klaus The-weleit w swojej książce o wyobrażeniach mężczyzn, Mdnnerphan-tasien, rzetelnie przedstawia prawdę o owych matkach, choć i on także obawia się wyciągnąć ze swoich tekstów ostateczne wnioski. Stwierdza, że przy przeprowadzanych przez niego psychoanalizach przestępców faszystowskich wciąż wyłaniał się obraz mocnego, chłoszczącego ojca i kochającej, chroniącej przed gniewem ojca matki. Określa się ją jako „najlepszą na świecie żonę i matkę", jako „dobrego anioła", jako „mądrą, mocną, pomocną i głęboko pobożną" (por. Theweleit, tom I, s. 133). Podziwia się ponadto u matek kolegów i u teściowych cechy, których nie chce się przypisać własnej matce: surowość, miłość do ojczyzny, pruską postawę („Niemiec nie płacze"). Są to matki z żelaza, którym „nie drgnie powieka, kiedy się dowiadują o śmierci swoich synów". Theweleit cytuje: A przecież nie ta wiadomość dobiła matkę. Wojna zabrała jej czterech synów, to jeszcze zniosła. Ostateczny cios stanowi dla niej w porównaniu ze stratą synów coś całkiem błahego: Francuzi przejęli Lotan-ryngię, a wraz z nią kopalnie (s. 135). Cóż jednak się dzieje, jeżeli takie dwie strony stanowią dwie połowy własnej matki? Herman Ehrhardt opowiada w tej samej książce: Stałem kiedyś pewnej zimowej nocy cztery godziny na śniegu, póki matka nie stwierdziła, że dosyć już tej kary (tamże, s. 133). Nim matka „ratuje" syna, stwierdzając, że „dosyć już tej kary", pozwala mu jednak stać na mrozie przez cztery godziny. Dziecko nie może zrozumieć, dlaczego jego ukochana matka tak go krzyw- Dzieciństwo Adolfa Hitlera 203 dzi, nie może pojąć, dlaczego ta w jego oczach silna kobieta w istocie boi się jak mała dziewczynka swego męża i nieświadomie przekazuje swojemu małemu synkowi upokorzenie własnego dzieciństwa. Tak surowo traktowane dziecko musi cierpieć, ale nie wolno mu tego ani przeżywać, ani okazywać. Nie pozostaje mu nic innego, jak wyprzeć je z siebie i w drodze projekcji przerzucić na innych, czyli przypisać innym matkom surowość własnej matki, a nawet je za to podziwiać. Czyż Klara Hitler mogła pomóc swemu synowi, skoro sama była tylko pokorną, uniżoną służebnicą swego małżonka? Za życia nazywała męża lękliwie „wujkiem Aloisem", a po jego śmierci za każdym razem, kiedy wymieniała jego imię, spoglądała z nabożną czcią na jego fajki wystawione na kuchennej półce. Co się dzieje w dziecku, które wciąż musi doświadczać, że ta sama matka, która powtarza mu, że je kocha, która troskliwie przygotowuje mu posiłki, śpiewa piękne piosenki, obraca się nagle w słup soli i bez ruchu przygląda się, kiedy ojciec okrutnie je bije? Jak musi się czuć, kiedy wciąż daremnie oczekuje g& niej pomocy i ratunku? Jak musi się czuć, kiedy podczas swojej tortury daremnie oczekuje, że ona, która w jego oczach jest taka duża, okaże wreszcie swoją moc? Ale ratunek nie nadchodzi. Matka przygląda się tylko, jak jej dziecko jest poniżane, wyszydzane, dręczone, nie występuje w jego obronie, nie podejmuje żadnych stanowczych kroków, ale w swoim milczeniu solidaryzuje się z prześladowcą, wydaje dziecko na jego łup. Czyż można oczekiwać od dziecka, by to zrozumiało? Matka Hitlera na pewno nie była kimś niezwykłym, stanowiła raczej regułę niż wyjątek, a być może nawet ideał wielu mężczyzn, między innymi biografów Hitlera, którzy do dziś opisują ją jako kochającą. Ale czy matka, która jest tylko niewolnicą, może obdarzać swoje dziecko szacunkiem koniecznym do tego, by mogło rozwinąć w sobie przyrodzone siły życiowe? Z poniższego ustępu z Mein Kampf, mówiącego o psychice mas, można odczytać, jakie wyobrażenie o kobietach miał Adolf Hitler: Psychika mas jak i kobiety nie jest podatna na nic, co jest połowiczne bądź słabe. 204 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata Podobnie kobiecie duchowe doznania wyznacza nie tyle abstrakcyjny rozum, ile nieokreślona, nasycona uczuciami tęsknota za uzupełniającą ją siłą- Dlatego chętniej podda się mocniejszemu niż zapanuje nad słabszym. Także i masy raczej kochają władcę niż proszącego 0 ich łaski, i bardziej je wewnętrznie zadowala doktryna, która nie uznaje obok siebie żadnej innej, niż liberalna wolność; najczęściej nie wiedzą, co z nią począć, i czują się nieco pozostawione samym sobie. Równie mało są świadome swego bezwstydnego duchowego sterroryzowania, jak i oburzającego nadużywania ich ludzkiej wolności, a zatem nie dopatrują się żadnej wewnętrznej skazy w całej doktrynie. W jej świadomych celu przejawach dostrzegają tylko bezwzględną siłę 1 brutalność i w końcu zawsze się przed nią uginają (cyt. w: J. Fest, 1978 s. 79). W owym opisie mas Hitler portretuje bardzo wiernie swoją matkę i jej podporządkowanie mężowi. Jego polityczne wytyczne opierają się na bardzo wcześnie zdobytych doświadczeniach: brutalność zawsze zwycięży. Pogardę Hitlera dla kobiet, zrozumiałą na tle jego sytuacji rodzinnej, podkreśla również Fest, kiedy pisze: Jego teoria rasistowska była przeniknięta kompleksem seksualnej zazdrości i głębokim antyfeminizmem. Kobieta, jak twierdził, sprowadziła grzech na ten świat, a jej upodobanie do lubieżnych sztuczek zez-wierzęconych podludzi jest główną przyczyną skażenia nordyckiej krwi (Fest, s. 64). Klara nazywała swego męża „wujkiem Aloisem" zapewne z czystej nieśmiałości, w każdym razie on na to przystawał. Czy także żądał, tak jak od sąsiadów, aby zwracała się do niego w trzeciej osobie, a nie była z nim na ty? Także Adolf nazywa go w Mein Kampf „panem ojcem", co zapewne było zgodne z życzeniem Aloisa i stało się nawykiem od najwcześniejszych lat. Jest bardzo prawdopodobne, że Alois, stawiając takie żądania otoczeniu, chciał skompensować poniewierkę swego dzieciństwa (oddane przez matkę, nieślubne, biedne, o nie znanym pochodzeniu dziecko), i poczuć się wreszcie panem. Ale od tych przypuszczeń już tylko krok do Dzieciństwo Adolfa Hitlera 205 myśli, że może właśnie z tego powodu wszyscy Niemcy przez dwanaście lat musieli się pozdrawiać zawołaniam „Heil Hitler!" i podniesieniem ręki jak do bicia dziecka. Całe Niemcy musiały spełniać najbardziej niezwykłe, czysto prywatne wymaganie Fuhrera, jak kiedyś Klara i Adolf musieli się zachowywać wobec wszechwładnego ojca. Hitler schlebiał „niemieckiej, germańskiej" kobiecie, ponieważ potrzebował jej hołdów, jej głosów w wyborach i jej szczególnych usług. Potrzebował także matki, ale nigdy mu się nie udało nawiązać z nią prawdziwie ciepłych, ufnych kontaktów. Stierlin pisze: N. Bromberg (1975) opowiada następująco o upodobaniach seksualnych Hitlera: „dla uzyskania pełnego zaspokojenia seksualnego potrzebował, by kobieta ukucnęła nad jego głową i oddała mu na twarz mocz lub się wypróżniła". Dalej pisze o „pewnym zdarzeniu, w którym ujawnił się jego erogenny masochizm, kiedy rzucił się do stóp pewnej młodej aktorki i błagał, by go skopała. Kiedy ta zrazu się wzbraniała, zaklinał ją, by spełniła jego pragnienie. Obsypywał się przy tym samo-oskarżeniami i wił się przed nią w takiej udręce, że w końcu uległa jego błaganiom. Zaczęła go kopać, a on się podniecał, a kiedy na jego prośby skopała go mocniej, jego podniecenie jeszcze bardziej wzrosło. Różnica wieku między Hitlerem a młodymi kobietami, z którymi był w jakikolwiek sposób powiązany seksualnie, wynosiła zazwyczaj około dwudziestu trzech lat, czyli była taka sama jak między jego rodzicami" (Stierlin, 1975, s. 168). Jest całkiem nie do pomyślenia, żeby mężczyzna, który był jako dziecko, jak zapewniają nas o tym biografowie Hitlera, czule kochany przez swoją matkę, doznawał podobnego psychomasochistycz-nego przymusu, który wskazuje na bardzo wczesne zaburzenia psychiczne. Ale pojęcie macierzyńskiej miłości nie całkiem się jeszcze wyzwoliło od ideologii „czarnej pedagogiki". ^^ Podsumowanie - *-f> rozważania o dzieciństwu- Gdyby jakiś czytelnik miał uznać te ^^ ^ ^.^^ Adolfa Hitlera za wyraz sentymentami .^ ^^ ^^ , nianie" go z jego czynów, jest to nat Na przykład ludz.„. rozumieć to, co czyta, jak potrafi czy ja zaciskać zęby»f ,, którzy musieli bardzo wcześnie na^CJddiw0Ści. Jeśli zaś chód „ nają identyfikację z dzieckiem ^ wyr zbrodniarza, kt()l o problem winy, to nie znam zadne^ Q uniewinnieniu nie .,,., by miał więcej ofiar na sumieniu, w * załatwia. jest naszym mowy. Ale słowo „wina" niczego JesZ<\ ie w odosobnieniu n>... dobrym prawem i koniecznością ***** Nie mamy zresztą ż,,l derców, którzy zagrażają naszemu .zy musimy chcieć zrozum m-nego innego wyjścia. Ale tym bard J en{e nie jegt tyll jak powstaje przymus mordowania-przypieczętowaniem tragicznego losu. i ¦ ¦ nowych faktów, ale próbuje ¦¦ Nawet jeśli nie poszukuje się noy ^^ .^ ^ skupić nad znaczeniem dla ^osW J^L/badaniach jego życio, -tów dziejów Hitlera, to natrafia się i> * wag. dotąd nie (1, na nieprzebrane zasoby informacji, wiadomości public/., niano i dlatego nie przemknęły ° się na przykład u O ile mi wiadomo, niewiele dotądzaj ^ ^ ^^ nym faktem, że od uroefeema AdoLfa p ^ ^ ^^ mieszkała w domu Hitlerów g^rbat ^ ^ .^ ^ siostra Klary, ciotka Johanna. W &*j > q wzmianki; co „ nych mi biografii Hitlera me znalaz adzonym w Trz, łoby związek z prawem do ™^U^ musiałby przc.l Rzeszy. Aby ktoś mógł dostrzec taki ^ ^.^^ ^^^^ zrozumieć, jakie uczucia musi w5^ zwłaszcza jeśli mu nic dorzeczne i budzące lęk postępowań ^ ^ ^^ Obecność no okazać strachu, gniewu, a na ^ pozytywny sk, zofrenicznej ciotki mogłaby zreszit ono swobodnit, , dla dziecka, ale tylko wtedy, ^^J ^ yemocjonalnej t n, zumiewać się z rodzicami na płaszczyz z nimi o swoich lękach. Dzieciństwo Adolfa Hitlera 207 Franciska Hórl, pomocnica domowa u Hitlerów, w okresie kiedy urodził się Adolf, w wywiadzie, jaki przeprowadził z nią Jetzinger, wyznała mu, że właśnie z powodu owej ciotki nie mogła dłużej wytrzymać w tym domu i odeszła. Powiedziała po prostu: „Nie zostanę dłużej przy tej bredzącej grubasce" (por. Jetzinger, s. 81). Dziecko nie może powiedzieć nic takiego, musi wszystko wytrzymać. Nie może odejść; może to zrobić dopiero wtedy, kiedy dorośnie. Kiedy Adolf Hitler dorósł i doszedł do władzy, mógł się nareszcie tysiąckrotnie pomścić na nieszczęsnej ciotce za własne nieszczęście. Kazał wymordować w Niemczech wszystkich umysłowo chorych, gdyż według niego byli oni „zbędni" dla „zdrowego" społeczeństwa (czyli dla niego samego jako dziecka). Hitler, jako dorosły, nie musiał już tego dłużej znosić, mógł natomiast „uwolnić" całe Niemcy od „plagi" umysłowo chorych i niedorozwiniętych, i nawet nie zatroszczył się o to, by znaleźć jakieś ideologiczne uzasadnienie dla tej swojej czysto osobistej zemsty. Ograniczam się tylko do tej wzmianki o pochodzeniu prawa do eutanazji, nie wnikając głębiej w tę sprawę, gdyż chodzi mi tu przede wszystkim o to, by przedstawić na wyrazistych przykładach skutki czynnego upokarzania dziecka. Ponieważ takie upokorzenie, połączone z zakazem wyrażania swoich przeżyć, jest stałym i powszechnie spotykanym elementem wychowania, łatwo przeoczyć jego wpływ na dalszy rozwój dziecka. Wobec panującej opinii, że bicie jest czymś całkiem zwyczajnym, a nawet przekonania, że jest ono niezbędne, by skłonić dziecko do nauki, nie można pojąć całego wymiaru dziecięcej tragedii. Ponieważ nie dostrzega się jej związku z późniejszymi zbrodniami, świat potrafi tylko się nimi przerażać i pomijać ich przyczyny, jakby mordercy ni stąd, ni zowąd spadali z jasnego nieba. Hitler posłużył mi tu tylko za przykład, na którego podstawie chciałam ukazać, że: 1. Nawet największy zbrodnierz wszystkich czasów nie przyszedł na świat jako morderca. 2. Wczucie się w los dziecka nie wyklucza surowego osądu jego późniejszego okrucieństwa (dotyczy to zarówno Aloisa, jak i Adolfa). 208 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata 3. Prześladowanie innych wywodzi się ze zwalczanego w so poczucia, że było się samemu ofiarą prześladowania. 4. Uświadomienie sobie, że było się ofiarą prześladowania, lepiej chroni przed własnym sadyzmem, czyli przymusem dręczeni.i i upokarzania innych niż zaprzeczenie tego faktu. 5. Nakazane przez Czwarte Przykazanie i „czarna pedagogii < bezkrytyczne odnoszenie się do rodziców prowadzi do niedostr, gania pewnych decydujących czynników działających we wcz< nym dzieciństwie i w późniejszym rozwoju człowieka. 6. Dorosłemu człowiekowi na nic zdadzą się oskarżenia, obu rżenie i poczucie winy, pomóc mu może jedynie zrozumienie ji własnej sytuacji. 7. Prawdziwe zrozumienie powiązań nie ma nic wspólni ; z sentymentalną litością. 8. Powszechność pewnej sytuacji nie zwalnia nas od jej anah zowania; należy ją badać właśnie dlatego, że jest lub może sin, się naszym udziałem. 9. Wyżywanie nienawiści jest przeciwieństwem jej przeżywan i <, Przeżywanie jest zjawiskiem wewnątrzpsychicznym, a jej w\ żywanie jest działaniem, które może zagrażać życiu człowiek ;i Jeśli zamyka się drogę do jej przeżywania nakazami „czarnej \»-dagogiki" lub rodzicielskich potrzeb, to musi dojść do wyżycia sn nienawiści. Może się to przejawić albo w formie niszczycielski, i jak u Hitlera, albo w postaci samoniszczycielskiej, jak u Christii ny F. Może się jednak wyrazić, jak u większości przestępco w którzy w końcu znaleźli się w więzieniu zarówno w niszczeniu własnego ja, jak i w niszczeniu innych. Okaże się to wyraźnie na przykładzie Jiirgena Bartscha, którego sprawie będzie poświęcony następny rozdział. Jiirgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu Jedno pytanie pozostanie jednak na zawsze bez odpowiedzi, niezależnie od tego, że wina pozostaje winą: Dlaczego w ogóle muszą być tacy ludzie? Czy w większości już się tacy urodzili? Dobry Boże, czymże oni zawinili jeszcze przed urodzeniem? . ., Z listu z więzienia Jiirgena Bartscha Wstpp *~ LUDZIE, którzy przywiązują najwyższą wagę do badań statystycznych i z nich czerpią swoją wiedzę psychologiczną, uznają moje starania o zrozumienie dzieciństwa Christiany F. i Adolfa Hitlera za zbędne i nie mogące wnieść nic nowego. Takim ludziom trzeba by dopiero za pomocą statystyki udowodnić, że z tylu to i tylu przypadków znęcania się nad dziećmi wynikło później niemal tyle samo morderstw. Takiego dowodu nie można jednak przeprowadzić, a to z następujących powodów: 1. Maltretowanie dzieci najczęściej odbywa się w ukryciu i rzadko można go dowieść. Samo dziecko zaciera jego ślady i tłumi w sobie takie przeżycia. 2. Nawet jeśli są liczni naoczni świadkowie takich zdarzeń, zawsze znajdą się ludzie, którzy będą dowodzić czegoś wręcz przeciwnego. Chociaż ich świadectwa są ze sobą sprzeczne, jak w przypadku Jetzingera (por. s. 171), uwierzy się raczej drugim niż samemu dziecku, ponieważ pomaga to w utrzymaniu idealnego obrazu rodziców. 210 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata_____________ 3. Ponieważ kryminolodzy, a także większość psychologów nie odnotowała wyraźnego związku między maltretowaniem dziecka i niemowlęcia, a późniejszymi zbrodniczymi jego czynami, także i badania statystyczne nad związkiem tych dwóch czynników nie są zbyt częste. Ale jednak się je prowadzi. Dane statystyczne, nawet jeśli potwierdzają moją wiedzę na jakiś temat, nie stanowią dla mnie żadnego wiarygodnego źródła, gdyż często się wywodzą z bezkrytycznie przyjętych założeń i pojęć, które albo nic nie mówią (jak na przykład „bezpieczne dzieciństwo"), albo są nieostre i wieloznaczne („otrzymywać wiele miłości"), albo maskują rzeczywistość („ojciec był surowy, ale sprawiedliwy"), bądź wręcz zawierają wewnętrzną sprzeczność („dziecko było kochane i rozpieszczane"). Nie chcę się więc zdać na sieć pojęciową z takimi dziurami, przez które łatwo może przeciec prawda, ale próbuję pójść inną drogą, jak to już zrobiłam w rozdziale j poświęconym Hitlerowi. Zamiast do obiektywnych danych statystycznych odwołuję się, w miarę jak mi na to pozwala moja zdolność do empatii, do subiektywnych doznań ofiar. Odkrywam przy tym pewną grę miłości i nienawiści: z jednej strony obserwuję brak poszanowania, brak zainteresowania dla dziecka jako dla niepowtarzalnej, niezależnej od rodziców istoty, maltretowanie, manipulację, ograniczanie wolności i upokarzanie, z drugiej zaś, jeśli się postrzega dziecko jako część siebie samego, pieszczoty, rozpuszczanie, uwodzenie. Moje obserwacje mają walor naukowy, gdyż są powtarzalne, przyjmują minimum założeń teoretycznych i nawet laik może je sprawdzić i uznać lub odrzucić. Ci, do których należy wymiar sprawiedliwości, są jednak najczęściej laikami w dziedzinie psychologii. Dane statystyczne słabo się nadają do tego, by zmienić chłodno myślących prawników we wrażliwych, współczujących ludzi. A jednak każde przestępstwo sposobem, w jaki zostało dokonane, woła o zrozumienie. Gazety donoszą codziennie o takich dramatach, z których referują niestety jedynie ostatni akt. Czy znajomość prawdziwych przyczyn przestępstwa może wpłynąć na zmianę wymiaru kary? Nie, póki o to tylko chodzi, by orzec o winie i karze. Można by jednak kiedyś pomyśleć, że oskarżony nie jest nigdy jedynym Jilrgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 211 winnym, co okazuje się wyraźnie widoczne w przypadku Bartscha, ale że jest także ofiarą splotu wielu tragicznych okoliczności. Nawet i wtedy nieunikniona staje się kara więzienia, gdyż należy chronić społeczeństwo przed takimi ludźmi. Jest jednak pewna różnica, czy według zasad „czarnej pedagogiki" karze się „złego" przestępcę więzieniem, czy rozumie się tragedię takiego człowieka i dlatego stwarza mu się możliwość przeprowadzenia w więzieniu psychoterapii. Bez znacznych nakładów finansowych można by dać więźniom szansę malowania czy rzeźbienia w grupach, by mogli wyrazić w swojej twórczości coś najbardziej skrytego ze swojej przeszłości, przecierpiane krzywdy i poczucie nienawiści. Może straciliby wtedy potrzebę wyrażania tego wszystkiego w brutalnych czynach. Aby móc przyjąć taki pogląd, należy zdać sobie sprawę z tego, że wraz z orzeczeniem o winie nic się właściwie nie zmienia. Tak mocno tkwi w nas nawyk myślenia w kategoriach winy i kary, że trudno nam się z niego wyłamać. Dlatego nieraz się spotykałam z taką interpretacją moich poglądów,"-%e według mnie wszystkiemu są „winni" rodzice, a zarazem zarzucano mi, że za wiele mówię o ofiarach, zbyt łatwo „obarczam winą" rodziców i zapominam przy tym, że przecież każdy musi sam odpowiadać za swoje czyny. Te zarzuty to także przejawy „czarnej pedagogiki" i wskazują tylko na to, jak skutecznie wpojono nam od dzieciństwa pojęcie winy. Musi być bardzo trudno zrozumieć że można dostrzegać tragizm losu prześladowcy czy zbrodniarza, nie umniejszając okrucieństwa jego zbrodni ani zagrożenia, jakie taki człowiek ze sobą niesie. Gdybym w tym czy tamtym mogła odstąpić od swoich poglądów, mogłabym łatwiej zmieścić się w ramach „czarnej pedagogiki", ale ja właśnie chcę wyjść poza te ramy, przy czym ograniczam się tylko do podawania informacji i powstrzymuję od wyciągania moralnych wniosków. Szczególne trudności ze zrozumieniem moich wypowiedzi mają pedagodzy, ponieważ, jak piszą, „nie mają się tu czego uchwycić . Gdyby to miała być rózga czy inny środek wychowawczy, którego mieliby się uchwycić, nie stanowiłoby to większej straty. Wyrzeczenie się przez nauczyciela jego zasad wychowawczych umożli- 212 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata wiłoby mu niewątpliwie świadome przeżycie wpojonych mu niegdyś chłostą czy subtelniejszymi środkami lęków i poczucia winy, by nie musiał wyładowywać ich na nich, czyli na dzieciach. I właśnie przeżycie tych uczuć, przed którymi dotąd się bronił, może mu dać pewniejszy i uczciwszy punkt oparcia, niż mogły mu go dostarczyć zasady „czarnej pedagogiki" (por. A. Miller, op. cit.). Ojciec pewnego pacjenta leczącego się za pomocą psychoanalizy, człowiek, który miał bardzo trudne dzieciństwo i nigdy o tym nie mówił, wielokrotnie dręczył z całym okrucieństwem swego syna, w którym postrzegał samego siebie. Ani on, ani jego syn nic zdawali sobie sprawy z owego okrucieństwa, obaj uważali je za „środek wychowawczy". Kiedy syn z ciężkimi objawami psycho-patologicznymi poddał się terapii, czuł się, jak mówił, bardzo wdzięczny ojcu za „surowe wychowanie i ostre cięgi". Jako student pedagogiki odkrył w tym okresie antypedagogiczne dzieła Ekkehar-da Braunmuhla i był nimi zachwycony. Odwiedził wtedy ojca i po raz pierwszy dotkliwie poczuł, jak ojciec stale go obraża, albo w ogóle go nie słuchając, albo wyszydzając wszystko, cokolwiek powiedział. Kiedy syn zwrócił na to ojcu uwagę, ten, sam zresztą profesor pedagogiki, odpowiedział mu z całą powagą: „Powinieneś mi być za to wdzięczny. Często będziesz musiał w życiu znosić, że cię lekceważą lub nie biorą poważnie tego, co mówisz. Będziesz już do tego przyzwyczajony, bo nauczyłeś się tego ode mnie. Czego się człowiek za młodu nauczy, umie już na całe życie". Dwudziestoczteroletni syn się obruszył. Jakże często już dawniej słyszał takie słowa i wtedy nigdy ich nie kwestionował. Tym razem jednak ogarnęło go oburzenie i przytoczył zdanie, które właśnie wyczytał u Braunmuhla: „Gdybyś chciał mnie dalej wychowywać zgodnie z twoją zasadą, musiałbyś właściwie mnie zabić, gdyż kiedyś przecież muszę umrzeć. W taki sposób najlepiej byś mnie do tego przygotował". Ojciec zarzucił mu arogancję i zarozumialstwo, ale dla syna to przeżycie było decydujące. Odtąd jego kuracja przybrała zupełnie inny kierunek. Trudno rozstrzygnąć, czy ten przykład odnosi się do „czarnej" czy też „białej" pedagogiki. Przyszedł mi do głowy, gdyż stanowi Jurgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 213 on dla mnie przejście do sprawy Jurgena Bartscha. Owego dwudziestoczteroletniego studenta nękały w toku analizy tak okrutne sadystyczne rojenia, że niekiedy, ogarnięty paniką, myślał, że potrafiłby zamordować dziecko. Ale dzięki sesjom psychoterapeutycznym, podczas których mógł omówić swoje urojenia i zdać sobie sprawę ze swoich dawnych stosunków z matką i ojcem, jego lęki oraz inne chorobliwe objawy znikły i uzyskał warunki do zdrowego wolnego rozwoju. Mściwe urojenia, w których wciąż chciał zamordować jakieś dziecko, można zrozumieć jako kondensację nienawiści do zawadzającego mu w życiu ojca, a zarazem jako utożsamianie się z napastnikiem, który morduje dziecko, czyli właśnie jego samego. Przytoczyłam ten przykład przed opowieścią o sprawie Jurgena Bartscha, ponieważ dostrzegam pewne podobieństwo w psychodynamice obu tych mężczyzn, choć ich losy potoczyły się całkiem odmiennie. „Z jasnego nieba?" *" Rozmawiałam z wieloma ludźmi, którzy przeczytali Czarną pedagogikę i na których wywarło wielkie wrażenie, jak to okrutnie „niegdyś" wychowywano dzieci. Zdawało się im, że ta książka odnosi się do zamierzchłej przeszłości, co najmniej do dzieciństwa ich dziadków. W końcu lat sześćdziesiątych odbył się w RFN sensacyjny proces tak zwanego przestępcy seksualnego nazwiskiem Jurgen Bartsch. Urodzony w 1946 roku młody człowiek już w wieku od szesnatego do dwudziestego roku życia popełniał nieopisanie okrutne mordy na dzieciach. W swojej książce Das Selbstportrat des Jurgen Bartsch (Autoportret Jurgena Bartscha), wydanej w 1972 roku i niestety całkowicie wyczerpanej, Paul Morr opowiada o następujących faktach: Urodzony w dniu 6 listopada 1946 roku jako nieślubny syn chorej na gruźlicę wojennej wdowy i holenderskiego pracownika sezonowego Karl-Heinz Sadrozinski — późniejszy Jurgen Bartsch — został po- 214 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata zostawiony przez swoją matkę w szpitalu, z którego sama potajemnie uciekła, po czym po kilku tygodniach zmarła. Kilka miesięcy potem znalazła się w tym szpitalu Gertruda Bartsch, żona zamożnego rzeź-nika z Essen, by poddać się poważnej operacji. Wraz z mężem postanowili przygarnąć opuszczone dziecko, mimo zastrzeżeń zgłaszanych przez wydział adopcji Urzędu do spraw Młodzieży ze względu na niepewne pochodzenie dziecka, a robiono trudności tak długo, że formalny akt adopcji nastąpił dopiero siedem lat później. Nowi rodzice wychowywali chłopca bardzo surowo i trzymali go z dala od innych dzieci, aby nie mógł się dowiedzieć, że jest adoptowany. Ponieważ ojciec otworzył drugi sklep mięsny (by możliwie najszybciej stworzyć dla Jurgena jego własną firmę) i pani Bartsch musiała z nim pracować, dzieckiem opiekowała się najpierw babka, a potem kolejne służące. Jako dziesięcioletni chłopiec Jurgen został oddany do internatu dla dzieci w Rheinbach, gdzie było ich około dwadzieściorga. W wieku dwunastu lat został wyrwany ze względnie przyjemnej atmosfery tego zakładu i przeniesiony do katolickiej szkoły, gdzie trzymano w surowej dyscyplinie wojskowej trzystu chłopców, wśród nich także tak zwaną trudną młodzież. Jurgen Bartsch od roku 1962 do 1966 zamordował czterech chłopców i jak sam szacuje, bezskuteczne próbował zabić ponad sto razy. Każde zabójstwo nieco się różniło od siebie, ale główny tok zdarzeń był taki sam: zwabiwszy chłopca do dawnego'pustego schronu przeciwlotniczego przy Heegerstrasse w Langenbergu, nieopodal mieszkania Bartschów, obezwładniał go biciem, potem wiązał sznurem, ugniatał jego genitalia, sam nieraz się przy tym masturbując, zabijał dziecko albo je dusząc, albo zadając mu razy, rozcinał ciało, wyjmował wnętrzności i je zakopywał. Stosował zresztą różne warianty: ćwiartowa-nie ciała, odcinanie członków albo głowy, kastrację, wydłubywanie oczu, wycinanie kawałków ciała z pośladków albo ud (potem je wąchał) i daremne próby analnego stosunku seksualnego. Bartsch, opisując niezwykle szczegółowo podczas śledztwa i rozprawy sądowej przebieg tych zdarzeń, wyznał, że szczyt podniecenia seksualnego osiągał nie podczas masturbacji, lecz przy ćwiartowaniu ciała ofiary, co mu dawało rodzaj trwałego orgazmu. Przy jego czwartym, ostatnim mordzie udało mu się wreszcie to, co sobie od dawna wymarzył: przywiązał swoją ofiarę do słupa i kawałkował żywcem krzyczące dziecko (s. 22). Jurgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 215 Kiedy fakty te dotarły do wiadomości publicznej, spowodowały falę zrozumiałego oburzenia, przerażenia, nawet rozpaczy. Zdumiewano się zarazem, jak takie okrucieństwo jest w ogóle możliwe, i to u młodzieńca, który wydawał się sympatyczny, inteligentny i wrażliwy i nie wykazywał żadnych cech okrutnego przestępcy. Do tego cała jego przeszłość na pierwszy rzut oka także nie wskazywała na to, by miał w życiu zaznać okrucieństwa; rósł w porządnym mieszczańskim domu, takim jak wiele innych, przyozdobionym wieloma wypchanymi zwierzątkami, z którymi łatwo się było identyfikować. Wiele ludzi mogłoby pomyśleć: „Przecież u nas jest tak samo, to wszystko jest całkiem normalne. Jeśli to takie dzieciństwo miało tu być winne, musielibyśmy przecież wszyscy zostać przestępcami". A zatem ktoś taki jak Bartsch musiał przyjść na świat jako „nienormalny". Także rzeczoznawcy neurologiczni zawsze podkreślali, że Jurgen Bartsch nie pochodzi z zaniedbanego środowiska, ale z dobrej i dbałej o niego rodziny, że rósł pod „troskliwą opieką", więc tylko on sam winien ponosić odpowiedzialność za swoje czyny. I tutaj znowu, tak jak w przypadku -Adolfa Hitlera, otrzymujemy obraz nikomu nie szkodzących, przyzwoitych rodziców, którym dobry Bóg albo zły diabeł z niezrozumiałych powodów podrzucił do kołyski potwora. Ale potwory nie spadają z nieba ani nie pojawiają się z piekła w pobożnych mieszczańskich domach. Kiedy się jednak pozna mechanizm identyfikacji z napastnikiem, wyparcia, projekcji i przeniesienia konfliktów własnego dzieciństwa na dziecko, mechanizm czyniący z wychowania jeden ciąg prześladowań, wtedy nie można się już zadowolić średniowieczną interpretacją. Jeśli się poza tym wie, jak silnie ten mechanizm oddziałuje na poszczególne jednostki, jak nieodparcie może nimi owładnąć, dostrzeże się w każdym życiu podobnego „potwora" logiczne następstwa jego dzieciństwa. Postaram się zilustrować to moje przekonanie na przykładzie życiorysu Jurgena Bartscha. Ale nim do tego przejdę, zajmę się pytaniem, dlaczego tak trudno upowszechnić wśród ludzi zdobycze wiedzy psychoanalitycznej. Paul Moor, który dorastał w Stanach Zjednoczonych i od trzydziestu lat mieszka w RFN, dziwił się poglądom na ludzką naturę funkcjona- 216 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata riuszy sądowych uczestniczących w pierwszym procesie Bartscha. Nie mógł pojąć, że ci ludzie nie dostrzegają w sytuacji oskarżonego tego, co jemu, wychowanemu za granicą, natychmiast rzuciło sit; w oczy. W każdej sali sądowej w sposób naturalny dochodzą do głosu normy i tabu danego społeczeństwa. Czego nie wolno widzieć społeczeństwu, nie dostrzegają także jego sędziowie i inni funkcjona riusze państwowi. Ale byłoby rzeczą zbyt łatwą mówić tu tylko o „spo łeczeństwie", bo przecież eksperci i sędziowie także są ludźmi. Byli zapewne podobnie wychowani jak Jurgen Bartsch, od dzieciństwa wyidealizowali sobie ten system i znaleźli stosowne sposoby wyła dowania swoich nagromadzonych emocji. Jakże mogliby teraz do strzec jego okrucieństwo, jeśli wtedy musiałby runąć ich cały gmach'/ To właśnie jest jednym z głównych celów „czarnej pedagogiki": unie możliwie od samych początków dostrzeganie, rozpoznawanie i osą dzanie tego, co się przecierpiało w dzieciństwie. Wciąż w orzecze niach ekspertów powtarza się znamienne zdanie, że przecież takż( inni ludzie byli tak wychowywani, a nie stali się przestępcami seksualnymi. A zatem, skoro daje się wykazać, że tylko niektórzy „nic normalni" ludzie stają się przestępcami, cały system wychowawcz> można uznać za całkowicie uprawniony. Nie rozporządzamy żadnymi obiektywnymi kryteriami, które by nam pozwalały ocenić czyjeś dzieciństwo jako „szczególnie złe" a inne jako „nie najgorsze". To, jak dziecko przeżywa swój los, zależy także od jego wrażliwości, a ta jest różna u każdego czło wieka. Poza tym w każdym dzieciństwie występują pewne drobne okoliczności zarówno zbawcze, jak niszczycielskie, niedostrzegalne dla postronnego obserwatora. Są to czynniki losowe, na które nie ma się wpływu i których nie można odmienić. Można jednak i należy zmienić stan wiedzy o skutkach naszych czynów. Dotyczy to także ochrony środowiska. Przestaje ona być sprawą naszego altruizmu czy dobrych chęci, odkąd wiemy, że walka z zanieczyszczeniem powietrza czy wody to warunek naszego przetrwania. Dopiero na podstawie tej wiedzy można ustanowić prawa, które by powstrzymały bezkarne zanieczyszczanie otaczającego nas świata. Nie ma to nic wspólnego z moralizatorstwem, to jest sprawa samoobrony przed zagładą. Jurgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 217 To samo odnosi się do psychoanalizy. Póki dziecko traktuje się jako pojemnik, do którego można bezkarnie wrzucać nasze „emocjonalne odpadki", niewiele się zmieni w uprawianiu „czarnej pedagogiki". A zarazem będziemy dziwić się nagłemu wzrostowi psychoz, nerwic i narkomanii wśród młodzieży, oburzać się zboczeniami seksualnymi i przyzwyczajać do traktowania masowych mordów jako nieodłącznej części naszego życia. Jeśli jednak wiedza o zdobyczach psychoanalizy przeniknie do publicznej świadomości — a sprawią to kiedyś młodsi, swobodnie rosnący ludzie — wtedy w interesie całej ludzkości przestanie się usprawiedliwiać pozbawianie dziecka wszelkich praw, wynikłe z powszechnego przyzwolenia na rodzicielską przemoc. Przestanie wtedy być sprawą całkiem oczywistą, że rodzicom wolno niepohamowanie wyładowywać na dzieciach swój gniew i wściekłość, podczas kiedy od dziecka wymaga się od najmłodszych lat opanowania uczuć. Musi się także coś zmienić w zachowaniach rodziców, kiedy się dowiedzą, że to, co dotąd w dobrej wierze uznawali za „konieczność wychowania", jest w istocie jedynie pasmem poniżeń, krzywd i maltretowania własnego dziecka. Co więcej, wraz ze wzrostem powszechnego zrozumienia związków między przestępstwem a doznaniami z dzieciństwa przestanie być tajemnicą znaną tylko specjalistom, że każde przestępstwo ujawnia pewną ukrytą historię, która daje się odczytać ze szczegółów i okoliczności dokonania przestępczego czynu. Im dokładniej zbadamy te związki, tym szybciej zburzymy ten obronny mur, za którym dotąd bezkarnie hodowało się przyszłego zbrodniarza. Źródłem późniejszego aktu zemsty jest okoliczność, że dorosłemu wolno wywierać swoją agresję na dziecku, podczas kiedy emocje dziecka, bardziej intensywne niż dorosłego, tłumi się przemocą pod groźbą wszelkich kar. Kiedy się wie z praktyki psychoanalitycznej, z jakimi zahamowaniami i z jakimi napadami agresji muszą żyć normalnie funkcjonujący i niczym się nie wyróżniający ludzie, i jak to przypłacają zdrowiem — można by sądzić, że to szczęście, nie zaś rzecz oczywista, jeśli któryś z nich nie zostaje przestępcą seksualnym. Jest wprawdzie i inna możliwość życia z takimi zahamowaniami, 218 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata a mianowicie popadniecie w psychozę albo w nałóg, bądź też pełne przystosowanie się, co zawsze jednak jeszcze pozwala na wyładowanie stłumionych uczuć na własnym dziecku (jak w przykładzie na s. 221). Ale we wczesnych dziejach przestępcy seksualnego występują szczególne czynniki, które zdarzają się w istocie znacznie częściej, niż się na ogół przypuszcza. Wyłaniają się one w toku psychoanalizy, często w formie fantazji, które tylko dlatego nie zostały wprowadzone w czyn, ponieważ świadome przeżycie tych instynktów pozwala na ich opanowanie i integrację z własną osobowością. Co opowiada morderstwo o dzieciństwie mordercy? Paul Moor, by zrozumieć, jakim właściwie człowiekiem jest Jiirgen Bartsch, nie tylko prowadził z nim długą i obszerną korespondencję, ale odbył wiele rozmów z ludźmi, którzy mogli i chcieli coś na jego temat powiedzieć. Jego badania dotyczące pierwszego roku życia Jurgena przyniosły następujące wyniki: Już w dniu urodzin, 6 listopada 1946 roku, Jiirgen Bartsch znalazł się w środowisku patologicznym. Natychmiast po urodzeniu został odłączony od swojej chorej na gruźlicę matki, która zmarła parę tygodni później. Niemowlę nie miało żadnej matki zastępczej. W Essen odnalazłem wciąż jeszcze zatrudnioną w tym samym punkcie położniczym siostrę Anni, która dobrze jeszcze pamiętała Jurgena. „Było rzeczą zupełnie niezwykłą, by dzieci pozostawały u nas dłużej niż dwa miesiące — powiedziała. — Jiirgen przebywał u nas przez jedenaście miesięcy". Współczesna psychologia wie, że ten pierwszy rok jest najważniejszy dla życia człowieka. Ciepło matki i fizyczny z nią kontakt stanowią niezastąpioną wartość w dalszym rozwoju dziecka. Ale życie tego niemowlęcia, kiedy jeszcze przebywało w żłobku przyszpitalnym, zaczęła już określać ekonomiczna i socjalna pozycja jego późniejszych adopcyjnych rodziców. Siostra Anni powiedziała: „Pani Bartsch zapłaciła mi dodatkowo, żeby dziecko mogło jeszcze u nas pozostać. Ona i jej mąż chcieli go adoptować, ale władze się wahały, bo były wątpliwości co do pochodzenia dziecka. Jego matka, Jiirgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 219 tak jak i Jiirgen, była dzieckiem nieślubnym. Przez jakiś czas wychowywano ją w przytułku. Nie wiedziano dokładnie, kto jest ojcem dziecka. Zazwyczaj odsyłamy dzieci, które nie mają rodziców, do innego ośrodka, ale pani Bartsch nie chciała na to pozwolić. W tej innej placówce były dzieci wszelkiego rodzaju, także z zaniedbanych środowisk. Jeszcze dzisiaj sobie przypominam, jakie błyszczące oczka miał ten chłopczyk. Mały zaczął bardzo wcześnie się uśmiechać, wodzić wzrokiem, podnosić główkę. Wszystko to zaczął bardzo, bardzo wcześnie. Kiedyś odkrył, że kiedy naciśnie pewien guzik, pojawia się siostra, i bardzo go to bawiło. Nie sprawiał wtedy żadnych trudności. Było to całkiem normalne, udane, dobrze rozwijające się dziecko, nawiązujące łatwy kontakt z otoczeniem". Ale z drugiej strony dochodziło też do patologicznego przyspieszania tego rozwoju. Siostrzyczki w żłobku musiały wynaleźć całkiem wyjątkowe metody, bo też tak duże dziecko stanowiło tam wyjątek. Ze zdumieniem dowiedziałem się, że wymusiły na jedenastomiesięez-nym niemowlęciu, by przestrzegało „czystości". Anni najwidoczniej uznała moje zdziwienie za niestosowne: „Niech pan nie zapomina, że było to wtedy tylko rok po przegranej wojnie. Nie było żadnych pieluch", a na moje pytanie, jak ona i jej koleżanki z tym sobie radziły, siostra Anni odpowiedziała z pewnym zniecierpliwieniem: „Sadzałyśmy go po prostu na nocniczku. Zaczęłyśmy tak robić, kiedy miał sześć czy siedem miesięcy. Miałyśmy tu w szpitalu dzieci, które w wieku jedenastu miesięcy umiały już biegać, a i one były wcześnie nauczone zachowania czystości". W takich okolicznościach trudno by było oczekiwać od niemieckiej pielęgniarki, nawet tak dobrodusznej jak Anni [...] bardziej światłych metod pielęgnacji niemowląt. Po jedenastu miesiącach takiego patologicznego bytowania przeniesiono chłopca, zwanego teraz Jiirgenem, do domu jego przybranych rodziców Bartschów. Każdy, kto bliżej zna panią Bartsch, od razu zauważa, że ma ona wprost bzika na punkcie porządku. A tu wkrótce po opuszczeniu szpitala dziecko zaniechało nienormalnie przyspieszonego „zachowywania czystości". Panią Bartsch napawało to obrzydzeniem. Znajomi Bartschów widzieli wtedy, że dziecko jest ciągle posiniaczone. Pan Bartsch udzielał wciąż nowych wyjaśnień, skąd wzięły się sińce, ale nie brzmiały one zbyt przekonująco. Przygnębiony ojciec wyznał raz pewnemu przyjacielowi, że rozważa myśl o rozwodzie: „Ona tak bije to dziecko, że po prostu nie mogę tego wytrzymać". 220 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata Innym razem, żegnając się z przyjaciółmi, pan Bartsch usprawiedli- I wiał się, że tak mu spieszno: „Muszę wracać do domu, bo inaczej zatłucze dzieciaka na śmierć" (Moor, op. cit., s. 80 i n.). O tym okresie Jiirgen nie może oczywiście nic opowiedzieć, ale zapewne jego stany lękowe, z których się zwierza, są skutkiem owego bicia. „Już jako małe dziecko zawsze okropnie się bałem hałaśliwego zachowania ojca. Już wtedy zauważyłem, że nigdy się nie śmieje". Skąd ten lęk, o którym piszę? Nie bałem się tak bardzo spowiedzi, jak innych dzieci. Nie wie pan przecież, że już od pierwszych szkolnych lat byłem chłopcem do bicia i wszyscy robili ze mną, co chcieli. Bronić się? Jak tu się bronić, kiedy jest się najmniejszym w klasie? Ze strachu nie potrafiłem w szkole śpiewać ani się gimnastykować. A skąd to się wzięło? Nie uznaje się kolegi szkolnego, którego się nie spotyka poza szkołą. Mówi się o nim: „Nie chce się z nami zadawać". A nie ma dla nich żadnej różnicy, czy taki ktoś nie chce, czy nie może. Ja nie mogłem. W tygodniu parę popołudni spędzałem u mojego nauczyciela pana Hunnermeiera, parę u babci w Werden, gdzie spałem na podłodze, a w pozostałe dni w sklepie w Katernbergu. W rezultacie dom miałem wszędzie i nie miałem go nigdzie. Żadnych kolegów żadnych przyjaciół, bo nie znałem nikogo. To główna przyczyna mojej izolacji, ale do tego dochodzi jeszcze coś ważnego: aż do czasu, kied\ zacząłem chodzić do szkoły, zamykano mnie prawie zawsze w starej piwnicy z zakratowanymi oknami i przy sztucznym świetle. Ściany trzymetrowej wysokości, i to wszystko. Wolno mi było wyjść tylko wtedy, kiedy babcia wyprowadzała mnie za rączkę, i nie pozwalano mi się bawić z innymi dziećmi. Przez sześć lat! Można się było czasem upaskudzić, a wtedy: „Ty taki owaki, nie ma tu nikogo na twoje usługi!" Siedzi się więc tam pokornie i tylko wędruje z kąta w kąt i obrywa cięgi, kiedy się na nie nie zasłużyło, a nie obrywa, kiedy się na nie zasłużyło. Rodzice nie mieli czasu. Bałem się ojca, bo natychmiast krzyczał, a matka dostawała wtedy wręcz napadów histerii. Przede wszystkim jednak żadnego kontaktu z równolatkami, bo jak powiedziałem, było to zabronione! Jak zatem się do nich później dostosować? Jak pozbyć się nieśmiałości, która mnie czasem ogarniała przy zabawie? Po sześciu latach już na to za późno! (tamże, s. 56 i n.) Jiirgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 221 To uwięzienie w piwnicy odegra później ważną rolę. Jako dorosły będzie zamykał małych chłopców w podziemnym schronie, by tam ich zabijać. Ponieważ jako dziecko nie miał nikogo, kto by zrozumiał jego nieszczęsne położenie, nie potrafi świadomie przeżywać udręki, musi tłumić w sobie ból, „nie wystawiać na pokaz swojej biedy". ', Nie byłem tchórzem, ale zostałbym nim, gdybym komukolwiek okazał moje cierpienie. Być może, nie miałem racji, ale tak w każdym razie wtedy uważałem. Wie pan przecież na pewno, że każdy chłopiec ma swoją dumę. Nie, nigdy nie beczałem, kiedy dostawałem lanie, uważałem, że to dobre dla maminsynków, i pod tym przynajmniej względem byłem dzielny: nie wystawiałem na pokaz mojej biedy. Ale teraz mówię całkiem serio, do kogóż miałbym się udać, przed kim otworzyć serce? Do rodziców? Przy całym moim do nich przywiązaniu z przy- ; krością muszę stwierdzić, że nigdy, naprawdę nigdy nie umieli mi pod tym względem okazać ani krzty zrozumienia. Powiedziałem: nie umieli, a nie: nie okazali. Proszę, niech w tym pan dostrzeże moją dobrą wobec nich wolę! Nie jest to żadnym wyrzutem pod ich adresem, tylko zwykłym stwierdzeniem faktu: Jestem najgłębiej przekonany, a nawet doświadczyłem tego na własnej skórze, że moi rodzice nigdy nie umieli obchodzić się z dziećmi (tamże, s. 59). Dopiero w więzieniu Jiirgen po raz pierwszy czyni wyrzuty swoim rodzicom: Nie powinniście byli trzymać mnie z dala od innych dzieci; nie byłbym wtedy w szkole taki zastraszony. Nie powinniście byli mnie wysyłać do tych sadystów w czarnych sutannach, a kiedy uciekłem, bo ksiądz mnie molestował, odwozić mnie tam z powrotem. Ale przecież nie wiedzieliście o tym. Mama nie powinna była wrzucać do pieca książki, którą mi dała ciocia Martha, kiedy miałem jedenaście czy dwanaście lat, abym się uświadomił. Dlaczego ani razu nigdy nie bawiliście się ze mną przez całe dwadzieścia lat? Ale być może tak samo by było z ¦ł, innymi rodzicami. Dla was byłem przynajmniej chcianym dzieckiem. ,:t Choć nie wiedziałem o tym przez dwadzieścia lat; wiem o tym dopiero P teraz, kiedy jest już cholernie za późno. Kiedy matka zasuwała żaluzje na drzwiach i energicznym krokiem 222 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata dragona wychodziła ze sklepu, a ja stanąłem jej na drodze, obrywałem pac, pac, po twarzy. Po prostu dlatego, że nawinąłem jej się pod rękę. Często była to jedyna przyczyna. Kilka minut później stawałem się nagle kochanym chłopakiem, którego trzeba uściskać i ucałować. A potem się dziwiła, że wzbraniam się przed takimi pieszczotami i boję się jej już od małego, dokładnie tak samo jak ojca; ale jego widywałem znacznie rzadziej. Dziś zadaję sobie pytanie, jak on to wszystko wytrzymywał. Niekiedy bywał w pracy od czwartej rano nieprzerwanie do jedenastej wieczorem, przeważnie przebywał w masarni. Nie widywałem go na ogół całymi dniami, jeśli już go widziałem i słyszałem, to tylko jak gdzieś pędzi i gniewnie krzyczy. Ale kiedy byłem mały i narobiłem w pieluchę, on jeden troszczył się o mnie. Sam opowiadał: „To ja zmieniałem i prałem jego pieluchy. Moja żona nie robiła tego nigdy. Nie umiała tego i nie potrafiła się przemóc". Nie mam zamiaru jej oczerniać. Lubię ją, kocham moją matkę, ale nie sądzę, by była zdolna cokolwiek zrozumieć. Matka na pewno bardzo mnie kocha, to naprawdę zdumiewające, inaczej nie robiłaby dla mnie tego wszystkiego, co robi. Dawniej często od niej obrywałem. Złamała na mnie wieszak do ubrania, kiedy nie dość dobrze lub nie dość szybko odrobiłem lekcje. Stało się zwyczajem, że matka mnie zawsze kąpała. Nigdy z tym nie skończyła, a ja się nie wzbraniałem, choć chętnie bym powiedział: „No, na miłość boską..." Sam już nie wiem, ale jest całkiem możliwe, że uważałem to za coś zupełnie zwyczajnego. Ojcu jednak nie wolno było wtedy wejść do łazienki. Byłbym krzyczał, gdyby próbował wejść. Było to aż do czasu, kiedy jako dziewiętnastolatek zostałem aresztowany. Ja sam myłem sobie ręce i nogi, matka myła mi głowę, szyję i plecy. To jeszcze można by uznać za normalne, ale myła mi także podbrzusze i niżej, także uda, a zatem praktycznie od góry do dołu. Można powiedzieć, że robiła przy mojej kąpieli znacznie więcej niż ja sam. Ja przeważnie w ogóle nic nie robiłem, chociaż mówiła: „Umyj sobie ręce i nogi". Ale ja przeważnie się leniłem. Ani matka, ani ojciec nigdy mi nie powiedzieli, że mam utrzymywać czystość także pod członkiem. Matka też przy kąpieli tam nie sięgała. Czy uważałem to wszystko za coś nienormalnego? Czasem takie poczucie świtało mi niejako na sekundę czy na minutę, i już, już miało się przebić, ale nigdy się nie wydobywało na powierzchnię świadomości. Doznawałem czegoś takiego, ale nigdy bezpośrednio, jeżeli można w ogóle coś odczuwać niebezpośrednio. Jiirgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 223 Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek spontanicznie okazał matce czułość, bym ją objął czy się do niej przytulił. Mam niejasne wspomnienie, że raz, kiedy leżałem w łóżku między rodzicami, oglądając telewizję, ona mnie objęła, mogło to się nawet zdarzyć ze dwa razy w ciągu czterech lat, ale ja się raczej przed tym wzbraniałem. Może jej nawet było trochę przykro, ale zawsze budziła we mnie coś w rodzaju przerażenia. Nie wiem, jak to nazwać, może ironią losu, a może jeszcze smutniej. Kiedy byłem małym chłopcem i śniła mi się matka, to albo mnie sprzedawała, albo zbliżała się do mnie z nożem. Niestety, ten drugi sen okazał się potem najprawdziwszą prawdą. Był to rok 1964, może 1965. Zdarzyło się to chyba we wtorek, bo matka bywała wtedy w firmie w Katembergu tylko we wtorki i w czwartki. Koło południa zabierano już poćwiartowane mięso i trzeba było umyć lady. Moja matka myła jedną połowę, a ja drugą. Wymyliśmy także noże i włożyliśmy je do kubła. Powiedziałem, że już skończyłem, ale ona miała swój zły dzień i odparła: „Jeszcze ci daleko do końca". „Popatrz tylko" — powiedziałem. A ona na to: „Spójrz na lustra. Musisz wszystko zrobić od początku". Powiedziałem: „Nie będę tego robił jeszcze raz, bo są już całkiem czyste". Stanęła przed lustrem. Ja stałem od niej w odległości jakichś trzech czy czterech metrów. Pochyliła się nad kubłem. Pomyślałem sobie: „O co chodzi?" Wtedy wyciągnęła wielki długi nóż rzeźnicki i rzuciła nim we mnie, mniej więcej celując na wysokość barku. Nie wiem, czy odbił się od wagi, czy jak, w każdym razie utkwił w desce. Gdybym się w ostatniej chwili nie uchylił, trafiłby we mnie. Skamieniałem. Nie wiedziałem, gdzie jestem. Było to jakby nieprawdziwe. Było to coś, czego w ogóle nie można sobie wyobrazić. Potem podeszła do mnie, splunęła mi w twarz i zaczęła krzyczeć, że jestem gównem. Potem jeszcze krzyknęła: „Zadzwonię do pana Bittera — był to kierownik Urzędu do spraw Młodzieży w Essen — żeby zaraz cię stąd zabrał, żebyś wrócił tam, skąd przyszedłeś, bo tu dla ciebie nie ma już miejsca!" Pobiegłem do kuchni pani Ohskopp, sprzedawczyni; właśnie zmywała naczynia po obiedzie. Stanąłem przy kredensie i uchwyciłem się go mocno. „Rzuciła we mnie nożem" — powiedziałem. „Coś pleciesz — odrzekła. — Masz chyba źle w głowie". Pobiegłem schodami do ubikacji, zamknąłem się tam i wyłem jak pies. Kiedy wyszedłem, matka wbiegła do kuchni i otworzyła książkę telefoniczną. Pewnie naprawdę szukała telefonu pana Bittera. Przez dłuższy czas nie odzywała się do mnie. Pewnie uważała, że ktoś, kto daje 224 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata w siebie rzucić nożem, a potem uskakuje w bok, musi być bardzo złym człowiekiem, nie wiem. Gdyby pan raz słyszał mojego ojca! Miał całkiem niezwykły głos starszego kaprala, koniucha, żandarma. Straszny! Wrzeszczał z róż nych powodów, to nie podobała mu się żona, to cokolwiek innego Nieraz był to prawdziwie przerażający ryk, ale jestem pewien, że on sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie umiał inaczej. Kiedy byłem dzieckiem było to dla mnie wstrząsające. Wiele mam takich wspomnień. Musiał albo rozkazywać, albo rugać. Już często to powtarzałem: wprost inaczej nie umiał. Ale miał cholernie dużo na głowie i nic trzeba mieć mu tego krzyku za złe. Na pierwszym moim procesie przewodniczący zapytał mojego ojca: „Panie Bartsch, jak to się stało, że w internacie w Marienhausen tak bardzo go bito, tak brutalnie go traktowano?" Ojciec odpowiedział n:i to dosłownie tak: „Przecież w końcu nie zatłuczono go na śmierć" Była to znamienna odpowiedź. Rodzice byli dla mnie z reguły całymi dniami nieosiągalni. Matku przemykała od czasu do czasu obok mnie jak pociąg pospieszny, ali oczywiście nie była skłonna zagadać do dziecka. Niemal się nie odważałem otworzyć ust, bo zawsze czemuś lub komuś przeszkadzałem, a matka nigdy się nie odznaczała tym, co się nazywa cierpliwość. Często się zdarzało, że obrywałem cięgi tylko z tej prostej przyczyny, że chciałem ją o coś zapytać czy poprosić, a jej to w czymś przeszkadzało. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć jej postępowania. Wiem, jak bardzo mnie kochała i wciąż kocha, ale dziecko — tak zawsze uważałem — powinno to także czuć. Tylko jeden przykład (bynajmniej nie jedyny, coś takiego często przeżywałem): Dla mojej matki nie było wcale czymś niezwykłym, że w jednej minucie mnie ściskała i całowała, a w następnej, kiedy zobaczyła, że zapomniałem zmienić obuwie, wyjęła wieszak z szafy i połamała go na mnie. Podobne sceny często się powtarzały, zawsze coś na mnie łamała. Takiego postępowania nie umiałem nigdy zapomnieć i nadal nie umiem. Nic na to nie mogę, poradzić. Wiele ludzi by powiedziało, że jestem niewdzięcznikiem. To jednak chyba nieprawda. Ale tak właśnie wtedy to wszystko przeżywałem, a prawda ma być podobno czymś lepszym niż czyste łgarstwo. Moi rodzice nie powinni byli się pobierać. Jeśli dwoje ludzi, którzy nie umieją okazywać uczuć, zakłada rodzinę, moim zdaniem muli Jiirgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 225 dojść do nieszczęścia. Słyszałem tylko: „Stul pysk, jesteś smarkaczem, nie masz tu nic do gadania. Nie odzywaj się, kiedy cię nie pytają". Jest mi najsmutniej, kiedy jestem w domu, gdzie wszystko jest tak wyszorowane do połysku, że człowiek musi niemal chodzić tylko na palcach. A jest aż tak czysto, bo jest to Wigilia, i ja schodzę do dużego pokoju na dole. Jest tam dla mnie kupa prezentów, to wprost fantastyczne, i przynajmniej tego wieczoru matka poskramia swoje zmienne humory, tak że można pomyśleć, że da się przynajmniej tego wieczoru nieco zapomnieć o własnych (czyli moich) niegodziwych postępkach; ale napięcie wisi jednak w powietrzu i już się wie: znów będzie piekło; gdybyż można przynajmniej zaśpiewać jakąś kolędę! A tu matka mówi: „Zaśpiewajże jakąś kolędę!", a ja na to: „Daj mi spokój, nie umiem i jestem już na to za duży", a w myślach mówię sobie: „Żeby dziecio-bójca miał śpiewać kolędę! Można od tego oszaleć!" Rozpakowuję więc swoje prezenty i cieszę się nimi, a przynajmniej udaję radość. Matka rozpakowuje swoje prezenty, te ode mnie, i ona naprawdę się cieszy. Tymczasem kolacja jest już gotowa: rosół i gotowany kurczak. Przychodzi ojciec, dwie godziny po mnie. Aż dotąd pracował. Rzuca matce pod nogi jakiś sprzęt kuchenny, ona wzrusza się do łez, a on mruczy coś, co ma oznaczać „Wesołych Świąt!". Zasiada do stołu. „No co tam? Przyjdziecie wreszcie?" W milczeniu jemy zupę. Kurczaka nie ruszamy. Przez cały czas nie pada ani jedno słowo, tylko cichutko gra radio, jak już od wielu godzin. „Niech nam będzie pociechą wytrwała nadzieja..." Skończyliśmy kolację. Ojciec wstaje i ryczy na cały głos: „Świetnie! No i co teraz robimy?" — „Nic teraz nie robimy!" — woła matka i z płaczem ucieka do kuchni. Myślę sobie: „Któż mnie tak karze, los czy Pan Bóg?", ale natychmiast wiem, że to bez sensu, i przypomina mi się skecz, który oglądałem w telewizji: „Czy tak samo jak zeszłego roku, proszę pani? — Tak samo jak każdego roku, Jakubie". Pytam cicho: „Czy nie zechcesz przynajmniej obejrzeć, cośmy ci podarowali?" „Nie!" Siada i pustym wzrokiem wpatruje się w obrus. Jeszcze nawet nie ma ósmej godziny. Nie mam już na co czekać tu na dole, więc idę na górę do swojego pokoju, biegam tam z kąta w kąt i serio myślę: „Wyskoczyć teraz przez okno, czy nie?" Po co to całe piekło? Dlaczego lepiej byłoby umrzeć niż tak żyć? Bo jestem mordercą? Ale nie o to przecież chodzi, przecież dzisiaj było tak samo jak co roku. Ten dzień był zawsze najtrudniejszy, najgorszy jednak był w ostatnich latach mojego pobytu w domu. Gdyż wszystko, dokładnie wszystko zbiegało się ze sobą tego dnia. 226 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata Mój ojciec i naturalnie matka także należą do ludzi, którzy uważają, że „wychowanie" nazistowskie miało także i dobre strony. Chciałbym powiedzieć, że to oczywiste, bo sam słyszałem, jak ojciec mówił (w rozmowie ze starszymi ludźmi, którzy niemal wszyscy tak samo myślą), że „wtedy była dyscyplina, był porządek, tym, którzy dostawali w kość, nie przychodziły do głowy głupie pomysły". Zdaje mi się, że większość młodych ludzi wolałaby się nie dowiadywać nic bliższego o swoich krewnych w czasie Trzeciej Rzeszy, bo się bali, że wyjdzie na jaw coś, o czym woleliby nie wiedzieć. Ta sprawa z nią i z kuchennym nożem była z pewnością już po moim trzecim morderstwie, ale także i przedtem zdarzały się podobne, choć nie tak drastyczne incydenty (oczywiście tylko z matką). Chyba co jakieś pół roku, a więc także i przed pierwszym moim występkiem. Zawsze potem, kiedy mnie uderzyła, wpadała we wściekłość, jeśli broniłem się przed razami. Miałem odbierać chłostę w postawie na baczność. Ale kiedy skończyłem już siedemnaście i pół roku, kiedy chciała mnie uderzyć, a miała coś w ręku, po prostu jej to odbierałem. Uważała to za bunt, a ja tylko musiałem się bronić, bo słabiutka bynajmniej nie była. A w takich chwilach była gotowa poważnie mnie poturbować. To się widziało. Tak zawsze było, kiedy albo naruszyłem jej maniakalnie utrzymywany porządek domowy („Przedpokój jest wyfroterowany, niech no mi tam nikt nie wchodzi"), albo kiedy jej coś odszczeknąłem (cyt. w: Moor, op. cit., s. 63-79). Dopuściłam na dłuższą chwilę do głosu Jiirgena Bartscha, nie przerywając mu, aby dać czytelnikowi pojęcie o atmosferze, w jakiej się odbywa sesja psychoanalityczna. Siedzi się, słucha, nie przerywa się pacjentowi, jeśli się daje wiarę jego słowom, nie podsuwa żadnych teorii, a wtedy nieraz zaciszny dom rodzicielski ujawnia swoje piekło, którego istnienia nie podejrzewali ani rodzice, ani sam pacjent. Czy można powiedzieć, że rodzice Jiirgena Bartscha byliby lepszymi rodzicami, gdyby wiedzieli, że późniejsze występki ich syna wystawią ich własne poczynania na widok publiczny? Nie jest to wykluczone. Ale możliwe jest również, że pod wpływem nieświadomego przymusu nie mogli obchodzić się z nim inaczej, niż to czynili. Można jednak przypuszczać, że gdyby więcej wiedzieli, nie przenieśliby chłopca z dobrego internatu dla dzieci Jiirgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 227 do prywatnej szkoły w Marienhausen, nie zmusiliby go do powrotu, kiedy stamtąd uciekł. To, co Jiirgen Bartsch opowiada w listach Paulowi Moorowi o Marienhausen, i co wyszło na ten temat na jaw w czasie procesu, wyraźnie wskazuje, jak wszechmocna jest także i dzisiaj „czarna pedagogika". Oto kilka cytatów: Marienhausen to było, w porównaniu z tamtą szkołą, nie tylko z powodu PaPii [ojca Piilitza] piekło, chociaż piekło katolickie, co nie zmienia obrazu rzeczy. Myślę o nim jako o nieustannym biciu przez księży w sutannach, czy to w szkole, czy na ćwiczeniach chóru, czy — nie bacząc na miejsce — nawet w kościele. Myślę o sadystycznych karach (stanie na baczność w piżamie na dziedzińcu, póki ktoś nie zemdlał), o prawnie zabronionym wykorzystywaniu dzieci do ciężkich prac polowych, kiedy przez długie tygodnie popołudniami pracowaliśmy podczas ciężkiego upału (przerzucanie siana, kopanie ziemniaków zbieranie buraków i bicie kijem dzieci, które poruszały się wolniej), 0 niemiłosiernym tępieniu jako sprawy szatana, ach, jakże zgubnego (a potrzebnego do rozwoju) „świntuszenia" między chłopakami, o sprzecznym z naturą „milczeniu" przy posiłkadK i w określonych godzinach itp. i o nienaturalnych, wprowadzających umysły w pomieszanie, wymaganiach stawianych dzieciom: „Jak który tylko popatrzy na kucharkę, dostanie w skórę!" (tamże, s. 105). Diakon Kamacher raz wieczorem w sypialni tak mnie zdzielił (odezwałem się, a wieczorem obowiązywała całkowita cisza), że przeleciałem po podłodze wzdłuż kilku łóżek. Krótko przedtem „ojciec katecheta" połamał na moim grzbiecie wielki liniał do tablicy i zażądał, bym za niego zapłacił. Raz w szóstej klasie miałem grypę i leżałem w izbie chorych, nad którymi opiekę sprawował katecheta. Nie tylko nauczał religii, ale także pełnił funkcję sanitariusza. Obok mnie leżał chłopak, który miał wysoką gorączkę. Katecheta przyszedł, wetknął mu byle jak termometr, wyszedł, wrócił po paru minutach, wyciągnął termometr, popatrzył, a potem bezlitośnie zbił chłopca. Ten, rozgorączkowany, jęczał 1 krzyczał. Nie wiem, czy w ogóle wiedział, co się z nim dzieje. Katecheta miotał się dziko i wrzeszczał: „On trzymał termometr przy kaloryferze!", zapomniał jednak przy tym, że to nie zima i że nie ma żadnego ogrzewania (tamże, s. 106). 228 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata Dziecko musi się nauczyć znosić bez oporu wszystkie nonsensy i humory wychowawców, i to bez uczucia nienawiści, a zarazem zdławić w sobie tęsknotę za fizyczną i duchową bliskością kogoś, kto by mógł mu ulżyć w jego ciężkiej doli. Jest to nadludzkie wymaganie, które stawia się tylko dzieciom, nigdy dorosłym. Najpierw PaPii powiedział: „Niech no tylko przyłapiemy was razem". A kiedy potem to się wydarzyło, to najpierw, jak zwykle, wymierzono nam karę chłosty, ale znacznie cięższą, jak można się domyślić, ni/ zwykle, a to już coś znaczy. A potem naturalnie, już następnego dniu, wydalenie. Mój Boże, wydalenia baliśmy się znacznie mniej niż tego bicia. A potem zwykła gadka o tym, po czym można rozpoznać takich chłopców, a więc, że kto ma wilgotne ręce, ten jest homoseksualistą i robi świństwa, a kto robi takie świństwa, jest przestępcą. Praktycznie dano nam do zrozumienia, że na skali zbrodni to przestępcze świntuszenie idzie zaraz po morderstwie — dosłownie: zaraz po morderstwie. PaPu mówił o tym prawie co dzień, jakby on sam nigdy nie do znawał żadnych pokus. Mówił, że byłoby całkiem naturalne, gdyby od czegoś takiego, jak się wyrażał, „krew krzepła w żyłach" zaws/r uważałem, że to straszliwe określenie. Miał ponoć nigdy nie ulec szat;i nowi i szczycił się tym. Słuchaliśmy tego właściwie co dzień nie im lekcjach, ale przy wszelkich innych okazjach. Wstawaliśmy zawsze rano o szóstej albo o wpół do siódmej. W naj surowszym milczeniu. Potem, wciąż milcząc, ustawialiśmy się par:i mi, schodziliśmy schodami na dół i maszerowaliśmy do kościoła, bv wysłuchać mszy. Z kościoła wychodziliśmy też parami, wciąż w mil czeniu (tamże, s. 108 i n.). Wszelkie osobiste kontakty, wszelkie przyjaźnie były zabronione zakazane było, by jeden chłopak zbyt często bawił się z drugim. 1)< pewnego stopnia można było ten zakaz obchodzić, bo przecież nit mogli nas wszędzie pilnować, ale było to zabronione. Uważali, że przyjaźń jest czymś podejrzanym, bo każdy, kto zdobył sobie prawd/.i wego przyjaciela, zaraz będzie mu próbował sięgnąć pod spodnie. N.i wet w każdym spojrzeniu wietrzyli występek seksualny. Kijem czy pasem można niejedno dzieciom wbić do głowy. I w niej pozostaje. Dziś często się temu zaprzecza, ale jeśli to się dziej w odpowiednich warunkach, kiedy wiadomo, iż trzeba to znieść, w1"" dy to w człowieku pozostaje i wiele pozostało aż do dziś (s. 111). Jiirgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 229 Kiedy PaPii chciał się dowiedzieć, który z nas coś przeskrobał, wyganiał nas na dziedziniec i kazał biegać w kółko tak długo, aż pierwsi zaczynali mdleć z utraty tchu. Opowiadał nam bardzo często (chyba nawet zbyt często) i szczegółowo o okrutnych masowych mordach Żydów w Trzeciej Rzeszy i pokazywał nam wiele ilustracji na ten temat. Zdawało się, że sprawia mu to jakąś przyjemność (s. 118). W czasie ćwiczeń chóru PaPii lubił nas walić, gdzie popadnie, jak * mu się ktoś nawinął pod rękę, i miał przy tym pianę na ustach. Często (s łamał na nas kij i wtedy także ogarniał go ten niezrozumiały szał i występowała piana na ustach (s. 120). Ten sam człowiek, który zawsze ostrzegał przed seksem i za wszystkie jego przejawy groził karami, zwabia Jiirgena do swego łóżka, kiedy mały jest chory: Chciał, żebym podał mu jego radio. Łóżka stały od siebie dość daleko. Miałem wtedy gorączkę. Wstałem i podałem mu odbiornik. A wtedy nagle powiedział: „Skoro już tu jesteś, to chodź do mnie do łóżka". Nie rozumiałem, o co mu chodzi. Najpierw leżeliśmy dobrą chwilę obok siebie, aż wreszcie przycisnął mnie do siebie i wsunął rękę pod moje spodenki od piżamy. Było to coś nowego, ale nie tak całkiem nowego. Rankami, kiedy siedzieliśmy obok siebie na chórze kościelnym nie wiem, jak często, może to było cztery razy, a może z siedem wykonywał takie jakieś ruchy sięgania do moich spodenek. Wtedy w łóżku wsunął rękę z tyłu pod moją piżamę i „pieścił" mnie. To samo próbował robić także i od przodu, by mnie masturbo-wać, ale nic z tego nie wyszło, bo miałem gorączkę (s. 120). Już nie wiem, jakimi słowy to powiedział, ale w każdym razie oświadczył mi, że jak nie będę trzymał gęby na kłódkę, to już on mnie załatwi (s. 122). Jak trudno jest wyjść dziecku z takiej sytuacji bez niczyjej pomocy! A jednak Jiirgen odważa się na ucieczkę, która dała mu jeszcze do-t kliwiej poznać beznadziejność jego położenia i całkowite osamotnienie. W Marienhausen, przed całą tą sprawą z PaPii, właściwie nigdy nie tęskniłem za domem, ale teraz, kiedy mnie rodzice znów tam zawieźli, 230 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata poczułem straszną tęsknotę. Musiałem się ciągle spotykać z PaPii i nie mogłem sobie wprost wyobrazić, że miałbym tu pozostać. Teraz uciekłem z Marienhausen i nie mogłem nawet pomyśleć, że miałbym tam powrócić. Z drugiej jednak strony liczyłem się z tym: Jak teraz wrócisz do domu, dostaniesz straszliwe lanie. Dlatego się bałem. Nie mogłem ani iść naprzód, ani się cofnąć. Obok naszego osiedla jest wielki las i tam poszedłem. Błąkałem się w nim od popołudnia do zmroku. Nagle pojawiła się w lesie moja matka. Pewnie ktoś mnie zauważył i doniósł jej. Zobaczyłem ją zza drzewa. Wołała: „Jurgen! Jiirgen! Gdzie jesteś?" Więc poszedłem z nią do domu. Naturalnie krzykom i wymyślaniom nie było końca. Rodzice natychmiast zatelefonowali do Marienhausen. Nic im nie opowiedziałem. Przez cały dzień toczyły się rozmowy telefoniczni; z Marienhausen, wreszcie przyszli do mnie i powiedzieli: „A więc dajemy ci jeszcze jedną szansę! Wracasz". Naturalnie jęczałem i szlochałem: „Nie chcę wracać!" Ale kto by znał moich rodziców, ten by wiedział, niczego nie mogłem u nich wskórać (s. 123). Jurgen Bartsch przedstawia Marienhausen nie tylko na pod stawie własnych doświadczeń, opisuje także los jednego ze swoich towarzyszy: Był dobrym kolegą. Pojawił się w Marienhausen długo przede mną. Pochodził z Kolonii i był najmniejszy w naszej klasie. Nie pozwal.il powiedzieć złego słowa o swoim mieście. Nie umiałbym powiedzie ile razy wdawał się w bójki, kiedy ktoś chciał obrazić jego rodzin m miasto. Ponieważ nie ma nic takiego jak miasto, są tylko lud/n którzy coś tam dla kogoś znaczą, wynika z tego, że wciąż go dręcz\ I > tęsknota za domem. Przebywał więc tutaj dłużej niż ja. Ponieważ był najmniej.1 z wszystkich chłopców, musiał na chórze stać w pierwszym rzędy i. a zatem na każdej próbie obrywał swoją porcję razów po tyłku :iiu po twarzy. O Boże, więcej niż swoją porcję, bo tylne rzędy były jesz* ¦ stosunkowo bezpieczne. Nie umiem powiedzieć, jak często był kop; 11 > i bity. Nie chciał, byśmy go czcili jak bohatera, tego by nam nici nie wybaczył. Bo też i nie był żadnym bohaterem, i nie chciał im być. Kiedy PaPu albo gruby katecheta dobierali się do niego, wr/i czał jak nikt inny; wykrzykiwał swój ból tak, że mogło się zdawać zatrzęsą się od tego znienawidzone, uświęcone mury. Jurgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 231 Pewnego letniego wieczora, kiedy byliśmy na obozie namiotowym w Rath pod Niedeggen, ojciec Piilitz kazał go „porwać". Miała to być zabawa, świetna zabawa. Zawleczono go głęboko w już mroczniejący las, związano i zakneblowano, wsadzono do białego śpiwora i zostawiono samego. Leżał tak do północy. Jego przerażenie, błagania, rozpacz, osamotnienie — to wszystko ksiądz miał za nic. Nie mogę sobie wyobrazić, co ten chłopak wtedy czuł. Po północy stał się przedmiotem kpin i drwin. Była to naprawdę świetna zabawa. Parę lat po opuszczeniu Marienhausen, ale jeszcze jako zupełny młodzik, zabił się w czasie górskiej wspinaczki. Urodził się, by znosić bicie i udręki, a potem umrzeć. Był najmniejszy w naszej klasie. Nazywał się Herbert Grewe. Dobry był z niego kumpel (s. 126). Marienhausem jest tylko jednym z wielu takich zakładów: Na początku 1970 roku wybuchł skandal w Don-Bosco-Heim w Kolonii szeroko nagłośniony przez prasę i radio. Sprawy, które wówczas nikogo w Marienhausen nie oburzały, teraz skłoniły Urząd do Spraw Młodzieży w Kolonii do wycofania wszystkictt swoich podopiecznych z Don-Bosco-Heim, z oświadczeniem, że nie mogą wziąć na siebie odpowiedzialności za trzymanie dzieci w takim internacie. Nauczyciele mieli tam zrzucać dzieci ze schodów i kopać je, wciskać im głowy do misek klozetowych itp., a więc wyczyniać z nimi to samo, co robiono z nami w Marienhausen. Dokładnie to samo, i to w takim Don-Bosco-Heim, prowadzonym przez dobrych ojców salezjanów. Prasa donosiła, że czterech nauczycieli dopuszczało się na swoich wychowankach czynów nierządnych. Po 1960 roku ojciec Piilitz był w tym właśnie internacie w Kolonii przez kilka lat wychowawcą (s. 130). W tym piekle Jurgen Bartsch doznaje jednak czegoś pozytywnego; za co czuje się wdzięczny: tym razem nie jest po raz pierwszy w życiu jedynym chłopcem do bicia, jak w domu czy w dawnej szkole. Tu „przeciw sadystycznym nauczycielom" rodzi się solidarność: Ta dobra strona znaczyła dla mnie tak wiele, że mógłbym znieść nawet najgorsze. Najważniejszą dla mnie sprawą było, że przeżywało się coś cudownego, że przynajmniej raz nie jest się wykluczonym 232 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata z grupy. Między nami uczniami zrodziła się swoista solidarność przeciw sadystycznym nauczycielom. Wyczytałem gdzieś powiedzenie arabskie: „Wróg mego wroga jest moim przyjacielem". Musiałby pan tam być z nami, żeby zrozumieć to niesłychane poczucie solidarności, zobaczyć, jak trzymaliśmy się razem. We wspomnieniach wyolbrzymia się wiele spraw, ale nie sądzę, bym przesadzał. Tam nareszcie nie stałem na boku, nie byłem kimś postronnym. Dalibyśmy się raczej posiekać na kawałki, niż zdradzilibyśmy kolegę. To było wprost nieprawdopodobne (s. 131). Do ujarzmienia „złych popędów" Jurgena Bartscha zabrała się potem psychiatria. Lekarze z uzasadnieniem, że sam nie potrafi opanować „zbyt silnego popędu", zalecili kastrację, od której potem, w 1977 roku, pacjent umiera. Pomysł ten wydaje się wręcz groteskowy, jeśli się zważy, że Jiirgen już w wieku jedenastu miesięcy się nie moczył. Musiał być wyjątkowo zdolnym do panowania nad sobą dzieckiem, jeśli osiągnął to tak wcześnie, i w dodatku w szpitalu, gdzie nie miał przy sobie żadnej bliskiej mu osoby. Bartsch dowiódł w ten sposób swoich wybitnych zdolności do panowania nad popędami. I to właśnie wytyczyło jego los. Gdyby nie umiał tak skutecznie nad nimi panować, zapewne jego przybrani rodzice nie wybraliby go do adopcji i oddano by go komuś innemu, kto może by mu okazał więcej zrozumienia. Zdolności Jurgena pomogły mu najpierw tak dostosować się do sytuacji, aby mógł przetrwać: znosić wszystko w milczeniu, nie buntować się przeciw zamykaniu w piwnicy, a przy tym wszystkim jeszcze przynosić dobre stopnie ze szkoły. Ale przed wybuchem jego uczuć w okresie dojrzewania nie mógł go już ochronić jego mechanizm obronny. (Niekiedy prowadzi to do narkomanii.) Zdarzenie to byłoby samo w sobie pomyślne, gdyby skutki tego wybuchu nie okazały się tak tragiczne. Oczywiście często mówiłem matce: „Tylko poczekaj, niech ja skończę dwadzieścia jeden lat!" Naturalnie, jeśli tylko się odważyłem cokolwiek powiedzieć. Na to moja matka odpowiadała: „No tak, oczywiście, już sobie to wyobrażam. Jesteś za głupi na to, byś potrafił istnieć ____________Jurgen Bartsch — retrospekcją pewnego życiorysu 233 gdziekolwiek indziej niż tylko u nas. A gdybyś naprawdę zechciał gdzieś sobie od nas pójść, to zobaczysz, wrócisz już za dwa dni". Wierzyłem wtedy w to, co mówiła. Sam sobie nie dowierzałem, że potrafię wytrzymać poza domem dłużej niż dwa dni. Nie wiem dlaczego. I świetnie wiedziałem, że jak skończę dwadzieścia jeden lat, nigdzie sobie nie pójdę. Było to dla mnie jasne jak słońce, ale musiałem upuścić sobie trochę pary. Ale żebym miał serio o tym myśleć, to kompletny absurd. Nigdy bym tego nie zrobił. Kiedy zacząłem robić te rzeczy, nie powiedziałem sobie: „To lubię" ani też nie powiedziałem: „To okropne". W ogóle się nad tym nie zastanawiałem (s. 147). Zniszczono mu już w zarodku wszelką nadzieję na własne, samodzielne życie. Jak można inaczej to określić niż mord duchowy? Kryminalistyka nie zajmowała się dotąd tym rodzajem zbrodni, a nawet nie dostrzegała jego istnienia, gdyż mord duchowy, wchodzący w skład środków wychowawczych, jest czymś całkowicie uprawnionym. Dopiero ostatnie ogniwo tego długiego łańcucha przyczyn jest karane sądownie, a często uKazuje ono dowodnie całą żałosną prehistorię przestępstwa, przeważnie całkiem nie uświadamianą przez sprawcę. Dokładne opisy „czynów", przedstawione przez Jurgena Pau-lowi Moorowi, wyraźnie wskazują, jak mało miały one wspólnego z „popędem seksualnym", choć o czymś zgoła przeciwnym przekonano Bartscha i dlatego w końcu zdecydował się na kastrację Psychoanalityk może z tej korespondencji z Moorem dowiedzieć się niejednego o narcystycznym pochodzeniu zboczenia seksualnego, gdyż na ten temat mało się dotąd wypowiadała literatura fachowa. Jurgen Bartsch właściwie sam tego nie rozumie i często sam sobie zadaje pytanie, dlaczego jego popęd seksualny działał tak wybiórczo. Miał kolegów w swoim wieku, którzy go pociągali, których kochał i pragnął ich przyjaźni, ale to było całkiem coś innego niż to, co czuł, kiedy znęcał się nad dziećmi. Jak pisze, przy tamtych prawie nigdy się nie onanizował. Tu odtwarzał sytuację głębokiego upokorzenia, zagrożenia, utraty godności, bezsiły i zastraszenia małego chłopczyka w skórzanych spodniach, takiego, jakim 234 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata sam kiedyś był. Szczególnie podniecało go, kiedy patrzył w oczy przerażonej, posłusznej mu ofiary; znajdował w niej odbicie samego siebie. W ogromnym podnieceniu odgrywał scenę niszczenia swojego ja — tym razem nie będąc już bezradną ofiarą, ale potężnym prześladowcą. Ponieważ nakład wstrząsającej książki Paula Moora jest daw no wyczerpany, przytoczę tu dłuższe ustępy, w których Bartsch opisuje swoje czyny. Z początku spróbował z Axelem, chłopcem z sąsiedztwa. Potem, parę tygodni później, było dokładnie tak samo. „Chodź ze mmi do lasu" — powiedziałem, a Axel na to: „Nie, znów coś knujesz". Ale jednak zabrałem go do lasu, bo mu przyrzekłem, że nic mu nie zrobię. Ale znów ogarnął mnie bzik. Znów przemocą rozebrałem chłopaka do naga, a potem wpadł mi do głowy diabelski pomysł. Krzyknąłem do niego: „Połóż mi się teraz na kolanach pupą do góry! Możesz sobie wierzgać nogami, jak będzie bolało, ale reszta ciała ma być nieruchoma. Dam ci teraz trzynaście razy po tyłku, za każdym razem coraz mocniej. Jak się nie zgodzisz, to cię zamorduję!" To, że zamorduję, było jeszcze wtedy tylko czczą pogróżką, przynajmniej ja sam byłem o tym przekonany. „Chcesz?" Zechciał. Nie miał przecież wyboru. Kiedy ułożył mi się na kolanach pupą do góry, zrobiłem dokładnie tak, jak zapowiedziałem. Biłem i biłem, coraz mocniej, a chłopak wierzgał nogami jak oszalały, ale poza tym się nie kręcił. Nie skończyłem na trzynastym razie, tylko wtedy, kiedy tak mnie już zabolała ręka, że nie mogłem dłużej bić. A potem to samo: kompletne otrzeźwienie, poczucie niewiarygodnego upokorzenia przed sobą samym i przed tym, którego tak bardzo chciałem widzieć, by tak rzec, jako obraz płaczącego nieszczęścia. Axel zresztą nie płakał, nie był nawet zbyt wystraszony. Tylko długo, bardzo długo milczał. „Bij mnie" — prosiłem. Mógłby mnie zatłuc na śmierć, a ja bym się nie bronił. Ale nie chciał. W końcu to ja płakałem. „Teraz na pewno nie zechcesz mnie więcej znać" — powiedziałem mu w drodze do domu. Nie odpowiedział. Następnego dnia po południu znów do mnie przyszedł, ale jakiś przyciszony, bardziej ostrożny niż zwykle. Powiedział tylko: „Proszę, Jiirgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 235 ? nie rób tego więcej". Nie uwierzy pan, sam najpierw nie mogłem w to uwierzyć, ale nie czuł do mnie urazy! Często potem bawiliśmy się jeszcze razem, póki nie wyjechał. Ale o ile pamiętam, tak się sam siebie przestraszyłem po tym opowiedzianym tu wydarzeniu, że uspokoiłem . się na pewien czas. Na „krótką chwilę" — jak mówi Biblia (s. 135). Co do tych najgorszych rzeczy mogę powiedzieć tylko tyle, że mia- ¦i łem poczucie, iż od pewnego momentu w moim życiu (miałem wtedy około trzynastu czy czternastu lat) nie miałem już żadnego wpływu na to, co robię, naprawdę nie mogłem postępować inaczej. Modliłem się i wierzyłem, że mi to choć odrobinę pomoże, ale nie pomogło. Oni wszyscy byli tacy mali, o wiele mniejsi ode mnie. Tak bardzo "> byli przerażeni, że nawet się nie bronili (s. 137). Do 1962 roku było to tylko rozbieranie, obmacywanie i takie sprawy. Później, kiedy doszło do zabijania, prawie natychmiast pojawił się pomysł ćwiartowania zwłok. Najpierw pomyślałem, by użyć do , tego brzytwy, ale po pierwszym zabójstwie i długo potem myślałem o nożu, o naszym rzeźnickim nożu (s. 139). , Warto przy tym zwrócić uwagę na rzucone przez Bartscha wydanie: Jeśli kogoś kocham, tak jak chłopak kocha dziewczynę, jest to coś więcej, niż kiedy upatruję ofiary dla mojego popędu. Nie o to chodzi, bym się miał starać jakoś powściągać. To śmieszne. W takich przypadkach popęd przestaje działać niejako automatycznie (s. 155). Ale zupełnie inaczej było w stosunku do małych chłopców: W takiej chwili chciałbym nawet, żeby chłopiec się bronił, choć ogólnie biorąc, bezradność dzieci stanowiła dla mnie dodatkową podnietę. Ale byłem głęboko przekonany, że ten chłopczyk nie miał ze mną najmniejszej szansy. Fresego próbowałem całować, ale było to niejako poza planem. Wynikło to jakoś z sytuacji. Sam nie wiem, jak z sekundy na sekundę naszło mnie to pragnienie. Pomyślałem, że fajnie by było raz to zrobić. Było to dla mnie coś zupełnie nowego. Nigdy nie całowałem Viktora ani Detlefa. Gdybym dziś powiedział, że on chciał, bym go pocałował, każdy by wykrzyknął: „Ty świntuchu! Któż ci uwierzy!" — ale naprą- 236 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata wdę tak było. Według mnie można to wyjaśnić tym, że przedtem okropnie go zbiłem. Gdybym próbował postawić się w jego położeniu, to wyobrażałem sobie, że chodziło mu tylko o to, że tamto jest gorsze, bardziej boli. Sądzę, że pocałunki kogoś, kto nawet budzi wstręt, to w każdym razie lepsze niż gdyby ten ktoś miał mi od tyłu deptać po jądrach. W tym świetle to jasne. Ale wtedy byłem nieco zaskoczony. Mówił: „Jeszcze, jeszcze!" Więc w końcu robiłem to dalej. To było na pewno dlatego, że jemu samemu chodziło tylko o to, co łatwiej znieść (s. 175). Rzuca się wprost w oczy, że Jiirgen Bartsch, który tak szczerze i szczegółowo opowiada o swoim pastwieniu się nad dziećmi, choć wie, jakie to rodzi w innych uczucia, bardzo niechętnie, skąpo i tylko pod przymusem zwierza się ze swoich wspomnień z czasów, kiedy sam był ofiarą. Jako ośmiolatek był wykorzystany seksualnie przez trzynastoletniego kuzyna, a później, w wieku trzynastu lat, znalazł się w łóżku swego nauczyciela i wychowawcy. I tu szczególnie ostro można dostrzec różnicę między rzeczywistością psychiczną a rzeczywistością społeczną. Jiirgen Bartsch, tkwiąc w systemie wartości małego chłopca, w scenach dokonywania mordu doznaje sam siebie jako kogoś potężnego, o mocnej samoświadomości, choć wie, że spotka się tylko z potępieniem. W innych scenach dochodzi jednak z całą siłą do głosu zwalczany w samym sobie ból upokarzanej ofiary i wyzwala się wtedy poczucie nieznośnego wstydu. Z tego właśnie m.in. powodu tak wiele ludzi albo wcale nie przypomina sobie bicia z dzieciństwa, albo potrafi je wspominać bez odpowiednich uczuć, to znaczy całkiem chłodno i obojętnie. Kiedy tu własnymi słowami opowiadam dzieje dzieciństwa Jiirgena Bartscha, to nie robię tego po to, by zdjąć z niego winę, co mi zarzucają krytycy psychoanalizy, a także nie po to, by obarczyć winą jego rodziców, tylko, by ukazać, że każdy poszczególny postępek ma swoje znaczenie, które jednak tylko wtedy można odkryć, jeśli się jest wolnym od przymusu niedostrzegania związków między faktami. Wprawdzie doniesienia prasowe na temat Jiirgena Bartscha wstrząsnęły mną, ale nie zrodziły we mnie moralnego oburzenia, gdyż wiem, że to, co uczynił Jiirgen, często występuje u pacjentów w postaci fantazji, jeśli udaje im się dopu- JH^^ggggjg^gewnego życiorysu 237 ścić do świadomości swoje stłumione wczesnodziecięce pragnienia odwetu (por. s. 222, 223). Ale właśnie dlatego, że mają możność mówić o tym, Uwierzyć się komuś ze swoich uczuć nienawiści i pragnienia zemsty, nie muszę swoich fantazji WprOwadzać w czyn. Jiirgenowi Basenowi nie było to dane w najmniejszym nawet stopniu. W pierwszym roku życia nie miał przy sobie żadnej bliskiej mu osob;y, potem aż do pójścia do szkoły nie wolno mu było się bawić z innymi dziećmi, także i rodzice nigdy się z nim nie bawili, a w szkole szybko został chłopcem do bicia. Jest rzeczą całkiem zrozumiałą, że takie wyizolowane, a w domu biciem przyuczane do posłuszeństwa dziecko nie mogło znaleźć sobie miejsca w społeczności równolatków. Jiirgen przezywał okropne lęki i był przez to tym bardziej prześladowany przez dzieci. Epizod ucieczki z Marienhausen wskazuje na bezgraniczną samotność tego chłopca między „spokojnym" mieszczańskim domem a „bogobojnym" internatem. Potrzeba, by opowiedzieć wszystko w domu, i przekonanie, że nikt mu nie uwierzy, strach przed pojawieniem się rodziców i tęsknota za tym, by móc się przed nimi wypłakać — czyż nie tak wygląda sytuacja tysięcy młodzieży? W internacie, jak przystało na grzeczne dziecko swoich rodziców, przestrzega miejscowych zakazów, i dlatego reaguje ze zdumieniem i wściekłością, kiedy jego dawny szkolny kolega opowiada na procesie, że „oczywiście" sypiał z innymi chłopcami. Istnieje wprawdzie zawsze możliwość obchodzenia zakazów, ale jest ona zamknięta dla dzieci, które już od pieluch p0(ł groźbą kary musiały nauczyć się posłuszeństwa. Takie dzieci są wdzięczne, jeśli wolno im służyć do niszy i przynajmniej w ten sposób zbliżyć się do księdza, do jakiejś żywej istoty. Jeśli całkiem małe dziecko, traktowane przez rodziców jako ich własność, doznaje z ich strony aktów przemocy połączonych z podnieceniem seksualnym, znajduje to potem wyraz w jego zboczeniach i w zachowaniach przestępczych. Także w morderstwach Jiirgena Bartscha z przerażającą dokładnością odzwierciedla się wiele elementów jego dzieciastwa: 1. Podziemny schron, w którym mordował dzieci, przypomina opisywane przez niego trzymanie go w piwnicy o zakratowanych oknach i ścianach trzymetrowej wysokości. 238 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata Jego zbrodnie poprzedzało wyszukiwanie ofiary. On także był wyszukany do adopcji, a później (nie tak gwałtownie, ale powoli) pozbawiony życia. 3. Mordował dzieci nożem. „Naszym nożem" — jak pisał. 4. Podniecało go, kiedy patrzył w przerażone i bezradne oczy swoich ofiar. W oczach tych rozpoznawał siebie samego i swoje uczucia, które musiał w sobie stłumić. A zarazem doznawał siebie samego jako uwodzicielskiego, podnieconego seksualnie dorosłego mężczyznę, na którego łaskę i niełaskę był dawniej zdany. W sposobie dokonywania morderstw przez Jiirgena Bartscha wyraża się wiele treści: 1. Rozpaczliwa próba, by ukradkiem wymusić na losie zakazane „zaspokojenie zmysłowe". 2. Znalezienie ujścia dla nagromadzonej, a potępianej przez społeczeństwo nienawiści do rodziców i wychowawców z internatu, którzy zabijali w nim to, co żywe i istotne, a zajmowali się jedynie tym, jak się zachowuje. 3. Odtworzenie swojej sytuacji, kiedy był zdany na przemoc rodziców i wychowawców, teraz w drodze projekcji przeniesionej na chłopczyka w skórzanych spodenkach, jakie sam nosił w dzieciństwie. 4. Pod naciskiem przymusu powtórzenia wywołanie w społeczeństwie takiego samego uczucia odrazy i wstrętu, jakie odczuwała jego matka, kiedy Jiirgen w drugim roku życia znów zaczął się moczyć i stracił kontrolę nad wypróżnianiem. Pod naciskiem przymusu powtarzania — jak przy wielu zbc czeniach — usiłuje się zwrócić na siebie uwagę innych, tak jal niegdyś chciało się ściągnąć wzrok matki. Teraz czyny Jiirgens Bartscha budzą w społeczeństwie uzasadnione przerażenie, tal jak na przykład prowokacyjne zachowania Christiany F., w istocie wymierzone przeciw jej nieobliczalnemu ojcu (por. s. 128) spra-l wiały rzeczywiste trudności i kłopoty dozorcom, nauczycielom i po] licjantom. _____________Jiirgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 239 Kto by chciał upatrywać motywu dzieciobójstwa jedynie w „chorobliwym popędzie płciowym", dla tego liczne akty przemocy naszych czasów pozostaną kompletnie niezrozumiałe. Opowiem tu krótko o pewnym przypadku, w którym seks nie odgrywa żadnej szczególnej roli, a odzwierciedla się w nim tylko w tragiczny sposób historia dzieciństwa młodocianej przestępczyni. 27 lipca 1979 roku ukazał się w „Die Zeit" artykuł o jedenastoletniej Mary Bell, która w 1968 roku została skazana przez angielski sąd na dożywocie za dwukrotne zabójstwo. Obecnie ma dwadzieścia dwa lata, przebywa w więzieniu i dotąd nie została poddana leczeniu psychiatrycznemu. Poniższy cytat pochodzi z tego artykułu: Zostali zamordowani dwaj mali chłopcy, trzylatek i czterolatek. Przewodniczący sądu w Newcastle zwraca się do oskarżonej, by wstała. Mała odpowiada, że już stoi. Mary Bell, oskarżona o dwukrotne dzieciobójstwo, ma całe jedenaście lat. Siedemnastoletnia Betty Mc C. 26 majaj.957 roku urodziła w szpitalu Dilston Hali w Corbridge, Gateshead, dziewczynkę Mary. „Zabierzcie toto ode mnie!" — miała wykrzyknąć Betty, kiedy kilka chwil po rozwiązaniu podano jej dziecko, i wzdrygnęła się z obrzydzenia. Kiedy Mary miała trzy lata, pewnego dnia matka wyszła za nią na spacer, śledzona przez zaciekawioną siostrę. Betty zaprowadziła dziewczynkę do agencji adopcyjnej. Z pokoju, gdzie przeprowadzano rozmowy, wyszła zapłakana kobieta i powiedziała, że nie chcą jej pozwolić na adopcję żadnego dziecka, bo jest za młoda i wyjeżdża do Australii. Betty powiedziała jej: „Przyprowadziłam tu tę mała do adopcji. Niech ją pani sobie weźmie". Popchnęła córkę ku nieznajomej i wyszła. [...] W szkole Mary sprawiała wiele kłopotów. Przez całe lata biła, kopała i drapała inne dzieci. Ukręcała łebki gołębiom, raz strąciła swoją małą kuzynkę do schronu przeciwlotniczego głębokiego na dwa i pół metra na betonową podłogę. Następnego dnia omal nie udusiła trzech małych dziewczynek na placu zabaw. W wieku dziewięciu lat poszła do nowej szkoły. Dwaj jej nauczyciele oświadczyli później: „Lepiej zbyt głęboko nie wnikać w warunki jej życia". Pewna policjantka, która poznała Mary w czasie śledztwa, opowiadała potem: „Nudziła się. Stała w oknie i przyglądała się, jak kotka wspina się po rynnie. Spytała, czy mogłaby ją dostać do celi. [...] Otworzyłyśmy okno, wciągnęła 240 Ostatni aktjichego dramatu. Wstrząs dla świata kotkę do środka i zaczęła się z nią bawić kłębkiem wełny. [...] Potem spojrzałam i zobaczyłam, że trzyma kotkę za skórę przy szyi. Było dla mnie jasne, że trzyma ją zbyt ciasno, że zwierzę nie może już oddychać, bo wywiesiło języczek. Podskoczyłam i rozerwałam jej zaciśnięte dłonie. Powiedziałam: „Nie wolno ci tego robić, to ją boli". A ona na to: „Ach, ona tego nie czuje, a zresztą lubię zadawać ból maleństwom, które nie mogą się bronić". Innej policjantce Mary opowiadała, że chciałaby zostać pielęgniarką w szpitalu. „Mogłabym wtedy wbijać ludziom igły. Lubię zadawać ból". Matka Mary, Betty, wyszła z czasem za mąż za Bili/ego Billa, a na boku obsługiwała całkiem szczególną klientelę. Po procesie Betty uświadomiła pewnego funkcjonariusza policji co do swojej „specjalizacji": „Ja smagam ich pejczem — powiedziała tonem, w którym brzmiało zdziwienie, że on tego nie wie. — Ale zawsze chowałam pejcz przed dziećmi". Zachowanie Mary Bell nie pozostawia żadnych wątpliwości, że jej matka, która urodziła ją jako siedemnastolatka, a potem oddała w obce ręce, matka, dla której biczowanie było zawodową czynnością, podobnie maltretowała swoje własne dziecko, a nawet prawdopodobnie próbowała je zabić, podobnie jak Mary chciała to zrobić z kotką i ostatecznie zrobiła z dwojgiem dzieci; żadne prawo nie mogło jednak tego matce zabronić. Psychoterapia nie jest kuracją tanią, często jej się to zarzuca. Ale czyż wypada taniej skazanie na dożywocie jedenastoletniej dziewczynki? Dziecko, które maltretowano od samego zarania życia, musi znaleźć jakiś sposób, by opowiedzieć o doznanej krzywdzie, o popełnionym na nim morderstwie. Jeśli nie znajduje nikogo, komu mogłoby to opowiedzieć słowami, może opowiedzieć o tym, co mu wyrządzono, tylko czynami. I tym budzi w nas przerażenie. Powinno ono jednak dotyczyć tego pierwszego morderstwa, popełnionego tajemnie i bezkarnie. Być może moglibyśmy pomóc temu dziecku w świadomym przeżyciu swojej historii, by nie musiało opowiadać inscenizując przerażające wydarzenia*. * 1990 r.: Kiedy robiłam korektę tej książki, dowiedziałam się z prasy, że Mary Bell, która tymczasem wyrosła na „atrakcyjną kobietę", została wypuszczona z więzienia i „wyraziła życzenie, by zamieszkać w pobliżu swojej matki". Jurgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 241 Mury milczenia Opisałam tu historię Jurgena Bartscha, aby ukazać na konkretnym materiale, jak pewne szczegóły dokonanego morderstwa mogą stanowić dla nas klucz do zrozumienia morderstwa duchowego dokonanego w dzieciństwie na późniejszym przestępcy. Im wcześniej zostało morderstwo dokonane, tym trudniej jest uchwytne jest dla samej ofiary, tym mniej znajduje odbicia we wspomnieniach, tym trudniej jest je wyrazić w słowach. Dlatego, jeśli ofiara ma o nim opowiedzieć, jest czasem skazana na odegranie go wobec innych. Z tej właśnie przyczyny kieruję moje zainteresowanie ku najwcześniejszym doznaniom życiowym. Myślę, że w ten sposób można dotrzeć do najgłębszych pokładów przestępczej drogi życiowej. Mimo tych moich usiłowań, zdarzyła mi się taka oto okoliczność: Kiedy już skończyłam cały rozdział i jeszcze raz sprawdzałam podkreślone przeze mnie miejsca, stwierdziłam, że umknął mi najważniejszy szczegół: był to cytat dotyczący bicia niemowląt. Przeoczenie tej sprawy, która miała«dla mnie tak istotne znaczenie jako potwierdzenie mojej tezy, ukazało mi, jak trudno nam wyobrazić sobie niemowlę bite przez swoją matkę, nie bronić się przed takim obrazem i pozwolić sobie na reakcją uczuciową. Bo trudno wtedy powstrzymać się od oskarżeń pod adresem rodziców. Chciałabym całkowicie się obyć bez wszelkiego moralizatorstwa i jedynie wskazać na przyczyny i skutki, a mianowicie, że dzieci bite bez „świadków pomocniczych" same później biją, żyjące w poczuciu zagrożenia, same później zagrażają, upokarzane, upokarzają innych, a zabite duchowo, same zabijają. Jeśli zaś chodzi o moralność, należałoby powiedzieć, że żadna matka nie bije swego niemowlęcia bez przyczyny. Jakże często przyczyny te pozostają dla nas nie znane, ale niewątpliwie istnieją, tak jak istniały w przypadku Adolfa Hitlera. Osądzenie surowo matki, która bije niemowlę, i uznanie, że to załatwia sprawę, jest wprawdzie łatwiejsze niż dotarcie do prawdy, stanowi jednak przejaw nader wątpliwej moralności. Gdyż nasze moralne oburzenie na rodziców maltretujących swoje niemowlęta pogłębia tylko ich izolację i prowadzi do aktów przemocy. Tacy rodzice 242 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata działają pod przymusem użycia swego dziecka jako wentyla dla swoich nagromadzonych uczuć, bo nigdy nie potrafili pojąć własnego nieszczęścia. Zrozumienie całego tragizmu sytuacji nie oznacza jednak, że można się milcząco przyglądać temu, jak rodzice fizycznie i duchowo wykańczają swoje dzieci. Powinno stać się rzeczą całkiem oczywistą, że kampania informacyjna stara się zapobiec takim czynom. Na pomysł, by pisać o Jtirgenie Bartschu nie wpadłam sama. Pewna nie znana mi czytelniczka mojej poprzedniej książki, Dramat udanego dziecka, napisała do mnie list, z którego za jej zez-wolniem cytuję tu wyjątki: Książki wprawdzie nie pomagają otworzyć więzień, ale są takie, które dodają odwagi, by z nowymi siłami zakołatać do więziennych bram. Ta Pani książka według mnie do takich należy. W pewnym miejscu pisze Pani o fizycznym karaniu dzieci (nil mogę znaleźć tego miejsca i dokładnie przytoczyć Pani słów) i prz« znaje Pani, że nie może się wypowiadać, jak się te sprawy mają w Nien czech, bo nie zna Pani dokładnie tamtejszej sytuacji*. Muszę tu potwierdzić Pani najgorsze przypuszczenia. Czy sądzi Pa że możliwe by były nazistowskie obozy koncentracyjne, gdyby psychiczi terror wywierany przez bicie kijem, trzepaczką, trzcinką, pasem nie hl rutyną wobec niemieckich dzieci. Ja sama mam już trzydzieści siede lat i jestem matką trojga dzieci, a wciąż próbuję ze zmiennym skutkie zwalczać w sobie zgubne duchowo następstwa rodzicielskiej władzy, i tylko po to, by moje dzieci mogły swobodniej dojrzewać. Po niemal czterech latach „bohaterskich zmagań" nie udało mi wyeliminować z siebie tkwiącego gdzieś w głębi mojego wnętrza 1 rżącego ojca, a przynajmniej nadać mu bardziej ludzkiego oblicJ Gdyby miało dojść do wznowienia Pani książki, mogłaby pani śmiał jak sądzę, w sprawie maltretowania dzieci przyznać Niemcom pocz ne miejsce. Ze wszystkich europejskich krajów najwięcej dzieci un ra na naszych ulicach, a to, co się z pokolenia na pokolenie we * Nie jest to ścisłe powtórzenie mojej myśli (por. Das Dramai s. 121). ' Jiirgen Bartsch — retrospekcja pewnego życiorysu 243 dzieje w dziecięcych pokojach, otacza gruby ochronny mur milczenia. Ci zaś, którzy z własnej potrzeby, zajrzą za ten mur, będą milczeć, gdyż wiedzą, że nikt im nie uwierzy, jeśli ogłoszą, co za nim zobaczyli. Muszę wyjaśnić, aby nie wyciągała Pani fałszywych wniosków: obrywałam cięgi nie w jakimś zaniedbanym środowisku społecznym, ale w zrównoważonych stosunkach „harmonijnego rodzicielskiego domu" wyższej klasy średniej. Mój ojciec jest pastorem. Autorka tego listu zwróciła moją uwagę na książkę Paula Moora i jej właśnie zawdzięczam, że zajęłam się losem jej bohatera i wiele się z tego losu nauczyłam. A przy tej sposobności dowiedziałam się także o działaniu mojego własnego mechanizmu obronnego. Swego czasu słyszałam przecież o procesie Jiirgena Bartscha, ale nie wnikałam głębiej w jego dzieje. Dopiero list tej czytelniczki skierował mnie na drogę, z której już nie mogłam zboczyć i musiałam nią iść aż do końca. Idąc tą drogą, dowiedziałam się także, jak friesłuszny jest pogląd, że dzieci w Niemczech traktowane są gorzej niż w innych krajach. Niekiedy trudno jest nam znosić przygnębiającą prawdę i musimy się przed nią bronić złudzeniami. Częstą formą takiej obrony jest czasowe lub przestrzenne odsuwanie zjawiska. Łatwiej nam sobie na przykład wyobrazić, że dzieci były maltretowane kiedyś tam, w zamierzchłych czasach, a może nawet są i dzisiaj, ale gdzieś tam, w odległych krajach, nie u nas i nie teraz. Można się ratować także i inną iluzją. Jeśli ktoś taki, jak na przykład wspomniana wyżej czytelniczka, zdobywa się na odwagę, by nie przymykać oczu na prawdę swojej przeszłości, lecz dla dobra swoich dzieci jasno ją sobie uświadamia, chciałaby przynajmniej wierzyć, że rzeczywistość nie wszędzie jest tak ponura, że w innych czasach, w innych krajach działo się czy może dzieje się lepiej, bardziej po ludzku niż w najbliższym otoczeniu. Trudno byłoby nam żyć bez nadziei, ale nadzieja opiera się w pewnej mierze na złudzeniach. Wierząc, że czytelnik zachowa te złudzenia, które są mu potrzebne, chciałabym podać pewne dane o tolerowanych jeszcze dotąd w Szwajcarii (nie tylko w Niemczech!) i pokrywanych milczeniem metodach wychowaw- 244 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata czych. Przytaczam tu tylko niektóre przykłady wybrane z obszernej dokumentacji „telefonów zaufania" z Aefliegen w Kantonie Berneńskim w Szwajcarii. Dokumentacja ta została rozesłana do ponad dwustu redakcji gazet, z których tylko dwie poświęciły zawartym w niej sprawom po jednym artykule*: 5.2. Aargau: Ojciec znęca się nad siedmioletnim chłopcem (bicie pięściami i batem, zamykanie w odosobnieniu itd.) Według zeznania bita jest także jego matka. Przyczyna: alkohol i trudności finansowe. St. Gallen: Dwunastoletnia dziewczynka nie może już wytrzymać w domu. Przy każdej okazji rodzice biją ją rzemiennym pasem. Aargau: Dwunastoletnią dziewczynkę ojciec stłukł pięściami i paskiem od spodni. Przyczyna: Córce nie wolno mieć żadnych przyjaciół, gdyż ojciec chce ją mieć tylko dla siebie. 7.2. Berno: Siedmioletnia dziewczynka uciekła z domu. Matka bije ją za karę trzepaczką do dywanów. Zdaniem matki, dzieci wolno bić aż do wieku szkolnego, gdyż w tym okresie nie przynosi to dziecku duchowej szkody. 8.2. Zurych: Piętnastoletnią dziewczynkę rodzice traktują bardzo surowo. Za karę szarpie się ją za włosy i wykręca oboje uszu. Uważają, że należy córkę trzymać krótko, bo życie jest ciężkie i dziecko musi zawczasu poczuć jego ciężar, inaczej zostanie słabą i chwiejną istotą. 14.2. Lucerna: Ojciec przełożył sobie swego syna na wznak przez kolano i tak go wyginał (robienie „banana"), że aż coś chrupnęło mu w krzyżu. Lekarz stwierdził przesunięcie kręgu. Przyczyna: syn ukradł scyzoryk w supermarkecie. 15.2. Thurgau: Dziesięcioletnia dziewczynka popadła w rozpacz. Chcąc ją ukarać, ojciec zabił na jej oczach jej chomika i pociął go na kawałki. 16.2. Solothurn: Czternastoletniemu chłopcu surowo zakazuje się masturbacji. Matka grozi, że jeśli zrobi to raz jeszcze, to mu utnie członek. Mówi mu, że wszyscy, którzy tak robią, idą do piekła. Od kiedy przyłapała na tym swego męża, robi wszystko co może, by ukrócić te haniebne praktyki. * Przy dokonywaniu korekty tej książki dowiedziałam się, że jeszcze trzy czasopisma dla rodziców zdecydowały się na opublikowanie tych materiałów. _____________Jurgen Bartsch — retrospekcja peiuneg0 życiorysu 245 Graunbunden: Ojciec z całą wściekłością bił Swoją piętnastoletnią córkę po głowie. Dziewczynka straciła przytomność. Lekarz stwierdził pęknięcie czaszki. Przyczyna: córka o pół godziny spóźniła się do domu 17.2. Aargau: Czternastoletni chłopiec czuje się straszliwie nieszczę-śliwy, bo nie zna nikogo, z kim by mógł porozmawiać. Wyznaje, że właściwie sam jest sobie winien, bo lęka się ludzi, a szczególnie dziewcząt 18.2. Aargau: Trzynastoletni chłopiec został Wykorzystany seksualnie przez swego wuja. Chłopiec chce się zabić nie tylko z powodu tego zdarzenia, ale dlatego, że się boi, iż teraz zostanie homoseksualistą. Nie może powiedzieć o tym rodzicom, bo naraziłby się tylko na bicie Okręg Bazylejski: Trzynastoletnią dziewczynkę pobił i zgwałcił jej osiemnastoletni kolega. Dziewczynka tak się boi rodziców, że nie może się im z tego zwierzyć, i uważa, że musi zachować ten fakt w tajemnicy Bazylea: Siedmioletni chłopiec przeżywa ostre napady lęków Pojawiają się koło południa i mijają dopiero późnym popołudniem. Matka nie chce zaprowadzić dziecka do psychologa. Mówi, że po pierwsze, nie mają pieniędzy, a po drugie, że przecież nie jest on wariatem! Waha się jednak, bo chłopiec już dwa razy próbował wyskoczyć z okna 20.2. Aargau: Ojciec zbił swoją córkę^L zagroził, że jej wyłupi oczy! jeśli się będzie nadal „włóczyć" ze swoim przyjacielem. Przyczyna: Obydwoje na dwa dni znikli z domu. 21.2. Zurych: Ojciec wiesza za nogi na cztery godziny swego jedenastoletniego syna. Potem zanurza dziecko w zimnej wodzie Przyczyna: mały coś ukradł w supermarkecie. 27.2. Berno: Nauczyciel brutalnie bije uczniów po twarzy, po czym taki ukarany ma fikać koziołki, póki nie straci przytomności 29.2. Zurych: Matka bije już od sześciu lat obecnie piętnastoletnią córkę (miotłą, patelnią, kablem elektrycznym). Dziewczyna jest zrozpaczona i chce uciec od matki. Przez dwa lata istnienia telefonu zaufania dyżurujący przy nim powiernicy (i powierniczki) słyszeli o następujących metodach fizycznego znęcania się nad dziećmi: Bicie: w ucho — kilka mocnych ciosów w ucho ręką, pięścią albo zgiętym kciukiem; po obu uszach — bije się wtedy jednocześnie obiema rękami, obiema pięściami albo oboma zgiętymi kciukami Bicie ręką — mocne ciosy ręką po różnych częściach ciała. Bicie pięścią — okładanie przemiennie pięścią różnych części ciała. Bicie 246 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata obiema pięściami — okładanie ciała jednocześnie obiema rękami zaciśniętym; w pięści. Bicie łokciem — mocno się trąca ciało łokciem. picie ramieniem — szturcha się na zmianę łokciem i ramieniem po c^łym ciele. Bicie po głowie — seria uderzeń albo jeden nagły cios, L>icie albo przeciąganie po czaszce obrączką. Bicie linijką — obecnie jaie tylko nauczyciele posługują się linijką do bicia, ale także i rodzice. Szczególne przydatna jest tu linijka plastikowa. Linijką bije się po \\rnętrzu dłoni, po wierzchu dłoni, po koniuszkach palców, przy czym palce mają być zaciśnięte, a dłonie trzymane wierzchem do góry. Bije gię zazwyczaj kantem linijki. Stosowanie prądu elektrycznego: Niektóre dzieci doświadczyły Spotkania z „palącą rózgą" przez krótkie podłączenie do prądu ich gamych albo przez podłączenie do prądu klamki dziecięcego pokoju. Poranienie: Dzieci są bite aż do powstania ran gołą ręką (zadrapanie paznokciami), pięściami (zadrapania pierścionkiem), widelcem, nożem, trzonkiem noża, łyżką, kablem elektrycznym, struną gitary (używaną jal^o bicz), szpilkami, drutami, nożyczkami aż do powstania ran. Łamanie kości: Do złamania kości dochodzi przy rzuceniu dzieckiem o podłogę, odepchnięciu z upadkiem na plecy, wyrzuceniu przez okno, zrzuceniu ze schodów, przytrzaśnięciu drzwiami samochodu, deptani^ po klatce piersiowej, wtedy łamią się żebra, kopaniu po całym ciele, przy biciu, pięścią po głowie, kiedy dochodzi do pęknięcia czaszki, przy biciu kantem dłoni. Przypalanie i parzenie: Spotyka się u dzieci rany oparzeniowe powstałe o,j gaszenia na ich ciele papierosów albo palącej się zapałki, spowodowane oparzeniem lutownicą, oblewaniem wrzątkiem, stosowaniem prądu elektrycznego, przypalaniem płomieniem zapalniczki. Duszenie: Dusi się dziecko gołymi rękami, kablem elektrycznym, oknem Samochodu (zasuwa się okno, kiedy dziecko wychyla przez nu głowę). Miażdżenie: Zdarza się ono przy biciu i przy przytrzaskiwaniu drzwi; i pii samc»chodu, przy czym najczęściej ulegają zmiażdżeniu palce, dłoni*-. n°gi i głowa dziecka. Zdarza się to także przy kopaniu i ciosie pięści;) Wyrywanie włosów: Wyszarpuje się całe kępki włosów z głowy, Z karku;u dojrzewających chłopców z piersi i z zarostu na twarzy. Zawieszanie: Dzieci opowiadają, że ojciec za karę wiesza je za noj przy ścianie i zostawia tak na całe godziny. Wyk+ęcanie, uciskanie: Wykręca się jedno ucho albo jednocześr oboje u^zu, wykręca się do tyłu ramię i tam przyciska; „masowanie^ °50i — retrospekcja pewnego życiorysu 247 ugniata się kostkami zaciśniętej w pięść dłoni skronie, obojczyk, kość dliecko Teąckmi0Stek' gł°Wę ™ USZami lub nad karkiem; kładZiC ^ p caminaswoim kolanie i sieje wygina (robi się mu „banana"). Puszczanie krwi (rzadko stosowane): Dziesięcioletniemu chłopcu lę o zy ę w zgięCju raimema j puszczono krew, aż straciło przytomność. Dopiero wt-0,1 \. ¦ ¦ ¦ w • , • Leay wybaczono mu jego przewinienia. Wyziębianie (rzadko spotykane): Dzieci się wyziębia, zanurzając w zimnej wodzie Ro2graewanie się potem gprawia bol Podtapiame. Dzzeci, które rozchlapują wodę w czasie kąpieli, wielokrotnie wpycha się pod WQdę Pozbawianie snu: Jedenastoletnią dziewczynkę pozbawiono za karę na dwie doby spokojnego snu. Budzono ją co dwie godziny albo śpiącą zanurzano w 2imnej wodzie pozbawianiem snu karze się także nocne moczenie. AutOmat umieszczony w łóżku dziecka budzi je natychmiast, kiedy Sle 2moczy Pewien chłopiec nie przespał nieprzerwanie przez trzy lata ani jednej nocy. Aplikowano mu lekarstwa na nerwy. Zaczął mieć trudności w szkole, więc matka dawała mu tabletki tylko sporadycznie. W rezultacie chłopiec zachowywał się coraz gorzej, co stało się pr2yczyną nowyeh kar cielesnych. Praca przymusowa: Jest to metoda szeroko stosowana na wsi. Dziecko musi za karę przepracować całą noc, aż do wyczerpania sprzą- ac w piwnicy; przez tydzień, a nawet czasem przez miesiąc musi po powrocie ze szkoły pracować przy gospodarstwie od piątej rano do jedenastej wieczorem, także w niedzielę. Jedzenie: Dziecko musi zjeść tOj co zwymiotowało. Po posiłku wsuwa się dziecku palec do gardła; by spoWodować wymioty. Potem każe mu się zjeść, co wydalifo Zastrzyki (rzadko stosowane): Wstrzykuje się dziecku w pośladek, w ramię albo w udo roztwór goli kuchennej. Metodę tę stosował pewien dentysta. Kłucie: Dzieci niejednokrotnie opowiadają, że rodzice, idąc z nimi na zakupy, biorą ze Sobą szpilki Kiedy dziecko chce sobie coś wziąć z półki, rodzice, niby to głaszcząc je czule po główce, kłują dziecko szpilką w kark. Pigułki: Aby me mieć problemów z zasypianiem dziecka, rodzice dają mu zwiększoną dawkę pigułek albo gtosują czopki Pewien trzynastoletni chłopiec czuł się od raaa tak odurzony, że trudno mu było się uczyć. Alkohol: Do butelki dolewa się dzieciom piwa, wódki czy likieru. Łatwiej wtedy zasypiająi nie naprzykrzają sie sąsiadom swoim płaczem. 248 Ostatni ahichego dramatu. Wstrząs dla świata Książki (rdko stosowane): Dzieci muszą trzymać na wycągnię-t/ch rękach jiną lub dwie książki, aż dostają kurczy. Pewna dziewczynka opowi[ała, że musiała przy tym klęczeć na polanach drewna. Stukanie pwami: Pewien chłopak opowiadał, że jego ojciec po-ciyla głowę bsko jego głowy, a potem nagle nią uderza. Ojciecszczy-cł się, że malobrze opracowaną technikę stukania się głowani, bo gim przy tymie doznaje bólu. Upuszcza? ciężkich przedmiotów: Jest to metoda, która na po-Lry nieszczęiwego wypadku. Prosi się dziecko, by pomogło poinieść (OŚ ciężkiegoLiedy się wspólnie z nim dźwiga, nagle się przedmiot juszcza i cięż-, spadając na ziemię, przygniata palec, stopy alto ręce (ziecka. Tortury: Fyne dziecko i jego babka zgłaszają taką skargę: Ojciec jrzerobił dawą spiżarnię na „izbę tortur". Przywiązywał dziecko do c. ;)laczego ninal wszystkie gazety, zajmujące się głównie ży-ciert społecznji, pominęły milczeniem akurat te wstrząsające infcmacje? Kttu kogo chroni i przed czym? Dlaczego szwajcarskie społeczeńfwo nie może dowiedzieć się, że tak wiele dzieci w tnn piękny] kraju jest wydanych na samotne męczeństwo? Cóżsię osiągniprzemilczaniem tego faktu? Czyż nie mogłeby się okalać pomocr nawet dla znęcających się nad swymi dziećmi rodiców, gdyb nieszczęście bitego dziecka, jakim kiedyś każde z nch samo bj), nareszcie zostało dostrzeżone i uznane za po-waAą sprawę^odobnie jak czyny Jiirgena Bartscha, wiele prze-stęjstw dokonyanych na dziecku jest nieświadomym powiada-mi^iiem społezeństwa o własnej, często ledwie zapamiętanej przeszłości. Kt;, komu nie wolno było dostrzegać, co się mu wy-rząiza, nie potłfi o tym opowiedzieć inaczej, niż robiąc to samo, co)mu zrobioD. Ale środki masowego przekazu, które jakchcia-łob się wierzj, dążą do ulepszenia życia społecznego, powinny sięiauczyć roimienia tego języka, bo przecież zakaz postrzega-niarzeczywistdci ich nie dotyczy. Uwagi końcowe Czytelnikowi może się wydać czymś całkiem osobliwym zestawienie trzech tak różnych ludzkich losów. Ale dobrałam je tak właśnie po to, by mimo ich odmienności ukazać, co mają ze sobą wspólnego, i co może także w mniej krańcowej formie dotyczyć wielu innych ludzi: «- 1. We wszystkich trzech przypadkach mamy do czynienia ze skrajną destrukcyjnością. U Christiany jest ona skierowana przeciw własnemu ja, u Hitlera przeciw urojonym wrogom, zaś u Jiirgena Bartscha przeciwko małym chłopcom, w których zawsze właściwie mordował symbolicznie samego siebie. 2. W tej niszczycielskiej działalności dostrzegam wyładowanie nagromadzonego od najwcześniejszych lat buntu, przekształconego z czasem w śmiertelną nienawiść. 3. Wszyscy troje jako dzieci padli ofiarą znęcania się i upokorzeń i to nie tylko w jakichś wyjątkowych sytuacjach. Od najmłodszych lat wyrastali w klimacie okrucieństwa. 4. Normalną, zdrową reakcją dziecka musiałaby być olbrzymia wściekłość. Ale wobec autorytarnego systemu wychowawczego, panującego we wszystkich trzech rodzinach, należało ją tłumić z całą mocą. 5. Żadne z nich przez całe dzieciństwo i lata młodzieńcze nie miało przy sobie bliskiej dorosłej osoby, której mogłoby się zwierzyć ze swoich uczuć, a przede wszystkim z nagromadzonej w sobie 250 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata złości i goryczy. (1999: Osobę taką nazywam w późniejszych książkach pomocnym świadkiem). 6. Wszyscy troje wykazywali silną dążność do zakomunikowania światu o swoich przeżytych cierpieniach i znaczną zdolność do ujęcia ich w słowach. 7. Ponieważ uniemożliwiono im ufną i bezpieczną komunikację słowną, mogli wysłać swój komunikat światu jedynie w formie nieświadomej inscenizacji przeżytych zdarzeń. 8. Wszystkie te inscenizacje dopiero w ostatnim akcie dramatu budzą grozę i przerażenie świata, nie budzą ich natomiast wiadomości o biciu dzieci. 9. W inscenizacjach dokonywanych przez tych ludzi, którym wprawdzie udaje się ściągnąć na siebie ogromną uwagę otoczenia, ale którzy płacą za to życiową klęską, odzywa się przymus powtarzania sytuacji stale bitego dziecka, które także w jakiś sposób ściąga na siebie uwagę, ale jakże bolesną w skutkach. (Christiana stanowi tu wyjątek, bo w odpowiednim czasie udało jej się spotkać ludzi, z którymi mogła otwarcie rozmawiać.) 10. Wszyscy troje doznawali czułości jedynie jako rodzaj żaba wki, jako przedmioty stanowiące własność rodziców, nie zaś jako ludzkie osoby, jakimi byli. Do ich nieszczęsnych inscenizacji w okresie dojrzewania i młodości doprowadziła erupcja destruktywnych uczuć nagromadzonych w dzieciństwie, która ostatecznie zniszczyła pierwotną tęsknotę za czułością. Tych troje opisanych tu ludzi to nie tylko poszczególne jednostki, ale także reprezentanci określonych grup. Można te grupy (na przykład narkomanów, przestępców, samobójców, terrorystów, a także pewien rodzaj polityków) lepiej zrozumieć, jeśli się prześledzi poszczególne losy, cofając się aż do ukrytej tragedii dzieciństwa. Wszelkie inscenizacje odgrywane przez tych ludzi są w istocie różnymi odmianami wołania o zrozumienie, dokonywane są jednak w taki sposób, że nawet w najmniejszym stopniu nie mogą owego zrozumienia pozyskać. Na tym polega tragizm przymusu powtórzenia, że wciąż się wierzy w odnalezienie wreszcie jakiegoś Uwagi końcowe 251 lepszego świata niż ten, w jakim się żyło w dzieciństwie, a w rzeczywistości wciąż się odtwarza te same układy. Jeśli nie można opowiedzieć o doznanym okrucieństwie, ponieważ doświadczyło się go tak dawno, że pamięć już go nie sięga, trzeba je zademonstrować. Christiana niszczy siebie samą, inni natomiast szukają dla siebie ofiar. Jeśli ma się dzieci, znajduje się ofiary w zasięgu ręki i wtedy można przejawiać okrucieństwo bezkarnie, całkiem niedostrzeżenie, nie ściągając niczyjej uwagi. Ale jeśli się nie ma dzieci, jak to było w przypadku Adolfa Hitlera, nagromadzona nienawiść może się rozlać na miliony ludzi i zarówno ofiary, jak i ich sędziowie nie mają pojęcia, skąd się wzięło to zezwierzęcenie. Od czasu, kiedy Hitler powziął zamysł, by wytracić ludzi jak robactwo, upłynęło kilka dziesiątków lat i niepomiernie udoskonalono środki techniczne, które mogłyby służyć do takiego celu. Tym bardziej naglące wydaje mi się zrozumienie, skąd mogła wywodzić się tak nienasycona i wszechogarniająca nienawiść, która owładnęła Hitlerem. Bo przecież — pozostając z całym szacunkiem dla komentarzy historycznych, socjologicznych i ekonomicznych — ten funkcjonariusz, który odkręca kurek gazu, by zatruć nim dzieci, i ten, który całą tę akcję zaplanował, to są ludzie, którzy sami byli kiedyś dziećmi. Póki cała ludzka społeczność nie zda sobie sprawy z faktu, że codziennie popełnia się niezliczone morderstwa duchowe na dzieciach, morderstwa, od których skutków cierpieć będzie cała ludzkość, będziemy błądzić w ciemnym labiryncie — mimo wszystkich podejmowanych w najlepszej wierze planów rozbrojeniowych. Kiedy obmyślałam koncepcję tej części mojej książki, nawet nie przyszło mi do głowy, że dojdę do zagadnienia utrzymania pokoju światowego. Czułam tylko potrzebę podzielenia się z rodzicami moim doświadczeniem nabytym podczas dwudziestoletniej praktyki psychoanalitycznej. Ponieważ nie chciałam opowiadać o moich pacjentach, wybrałam tytułem przykładu ludzi, którzy już sami przedstawili się opinii publicznej. Ale pisanie jest podobne do pełnej przygód podróży, u której początków jeszcze się nie 252 Ostatni akt cichego dramatu. Wstrząs dla świata wie, dokąd nas ona zawiedzie. Jeśli zatem wkroczyłam na teren badań nad zachowaniem pokoju, to tylko przejazdem, gdyż te zagadnienia daleko wykraczają poza zakres moich kompetencji. Ale moje zajęcie się życiem Hitlera, moja interpretacja jego późniejszych wyczynów jako następstwa udręk i poniżeń dzieciństwa — wszystko to doprowadziło mnie z konieczności do zagadnień utrzymania pokoju, a to, co z moich rozważań wynikło, ma pewien aspekt pesymistyczny, ale także i optymistyczny. Jako pesymistyczny określam fakt, iż należy pogodzić się z myślą, że w znacznie wyższym stopniu, niż pozwala na to nasza duma, jesteśmy zależni do poszczególnych jednostek (nie tylko od instytucji), które łatwo potrafią zawładnąć masami ludzkimi, jeśli reprezentują wspólny z tymi masami system wychowawczy. Ludzie, którzy jako dzieci zostali poddani „pedagogicznej" manipulacji, jako dorośli nawet nie postrzegają, co można z nimi zrobić. Postać wodzowska, w której masy widzą ojca, jest w istocie (tak jak poszczególni autorytarni ojcowie) mszczącym się dzieckiem, które dla swoich celów zemsty posługuje się masami. Z drugiej strony również wódz jest zależny od własnego dzieciństwa, od nieobliczalności swego olbrzymiego potencjału nienawiści, która stanowi największe niebezpieczeństwo dla niego i innych. Istnieje jednak także i powód do optymizmu. We wszystkim, co ostatnio przeczytałam o dzieciństwie zbrodniarzy, a nawet masowych morderców, nie znalazłam niczego, co by wskazywało na istnienie urodzonej bestii — złego dziecka, które dopiero pedagodzy mają kierować ku „dobru". Wszędzie znajdowałam jedynie zagubione dzieci, nad którymi w imię wychowania i często wyższych ideałów znęcali się dorośli. Mój optymizm opiera się zatem na nadziei, że przyszłe pokolenia nie dopuszczą do dalszego znęcania się nad dziećmi pod przykrywką wychowania, jeśli dostrzegą w końcu, że takie wychowanie nigdy nie służy dobru dziecka tylko zaspokojeniu potrzeby władzy i odwetu wychowawcy. Nie tylko pojedyncze maltretowane dziecko, ale i my wszyscy możemy ostatecznie paść ofiarą skutków podobnego postępowania. Kroki do pojednania: lęk, gniew i tal, nie zaś poczucie winy Nawet mimowolne okrucieństwo sprawia ból PRZY STARANNEJ LEKTURZE poradników wychowawczych z ostatnich dwustu lat odkrywa się, jak z pomocą systematycznie stosowanych środków uniemożliwiało się dzieciom świadome postrzeganie tego, co z nimi robili rodzice. Ale podświadomie czyny te zostały zarejestrowane. Jeśli się dozna w dzieciństwie krzywdy, upokorzeń, znęcania się i przemocy, to wbrew powszechnemu mniemaniu nie pozostaje to bez skutków, skutki te spadają potem na nowe niewinne ofiary. Jak można przerwać ten diabelski krąg? Religia mówi, że należy wybaczyć doznane krzywdy, a dopiero wtedy człowiek może być zdolny do miłości i wolny od nienawiści. To prawda, ale w jaki sposób zdobyć się na prawdziwe przebaczenie? Czy można mówić 0 przebaczeniu, kiedy się niewiele wie, co człowiekowi uczyniono, 1 dlaczego tak się stało. A w takiej właśnie sytuacji znajdowaliśmy się my wszyscy jako dzieci. Dziecko nie może pojąć, dlaczego się je poniża, porzuca, wyszydza, traktuje jak kawałek drewna, bawi się nim jak lalką albo bije od krwi. Co więcej, nie wolno mu nawet postrzegać, że to wszystko mu się wyrządza, gdyż całe to znęcanie się nad nim przedstawiane mu jest jako metoda stosowana dla jego dobra. Nawet najbardziej rozgarnięte dziecko nie przejrzy takiego kłamstwa, jeśli słyszy je z ust ukochanych rodziców, których zna także od dobrej, okazującej mu czułość strony. Musi uwierzyć, że takie postępowanie jest naprawdę słuszne i korzystne 256 Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal dla niego, i nie będzie za nie nigdy obwiniać rodziców. Tylko że jako dorosły będzie podobnie obchodzić się z własnymi dziećmi, chcąc przy tym udowodnić sobie samemu, że jego rodzice słusznie z nim postępowali. Większość religii wzywa do przebaczenia, a jednocześnie toleruje, że ojcowie zgodnie z tradycją rodzicielską chło-szczą swoje dzieci. Ale ponieważ robią to z dobrych chęci i w dobrej wierze, trzeba im wybaczać. Jednak przemilczając prawdę i posługując się z kolei własnym dzieckiem jako wentylem dla spiętrzonych uczuć, nikt nie wychodzi z błędnego koła nienawiści. Surowo przez religie zabroniony, mocny dziecięcy gniew na własnych rodziców przenosi się na innych ludzi bądź na samego siebie, ale on nie zniknie. Przeciwnie, dzięki możliwości dozwolonego już wyładowania go rozszerzy się jak zaraza na cały świat. Dlatego nie można się dziwić istnieniu wojen religijnych, choć w istocie stanowią one sprzeczność same w sobie. Prawdziwe przebaczenie nie wyklucza gniewu, ale wymaga, by zmierzyć się z nim. Dopiero wtedy, kiedy mogę się oburzyć na krzywdę, jaką mi wyrządzono, nazwać właściwym imieniem prześladowanie, którego musiałem doświadczyć, kiedy mogę rozpoznać prześladowcę jako takiego i odczuć swój gniew, dopiero wtedy staje przede mną otworem droga do przebaczenia. Tłumiony gniew, duszona w sobie wściekłość i nienawiść dopiero wtedy nie utrwalą się na zawsze, kiedy można będzie odkryć dzieje swojego prześladowania w najwcześniejszym dzieciństwie. Zmieniają się one w ból i żal, że wszystko musiało się tak potoczyć. Dopiero z tego bólu rodzi się prawdziwe zrozumienie, zrozumienie dorosłego człowieka, który potrafi także wejrzeć w dzieciństwo swoich rodziców, i może wreszcie, wolny już od własnej nienawiści, poczuć dla nich głębokie, dojrzałe współczucie. Takiego przebaczenia nie da się wymusić nakazami czy przykazaniem boskim, spływa ono jak łaska, rodzi się samoistnie, bo duszy nie zatruwa już stłumiona, przez zakazy nienawiść. Nie trzeba zmuszać słońca, by świeciło, kiedy odpłyną chmury. Ono po prostu świeci. Ale jeśli niebo pokrywają chmury, próżno utrzymywać, że nie przysłaniają słońca. Jeśli dorosły człowiek ma to szczęście, że potrafi dotrzeć do źródeł wyrządzonej mu w dzieciństwie prywatnej, osobistej krzyw- Nawet mimowolne okrucieństwo sprawia ból 257 dy i świadomie ją przeżyć, wtedy z czasem samodzielnie, bez pomocy wychowawczych czy religijnych perswazji, potrafi pojąć, że jego rodzice go dręczyli i maltretowali tylko dlatego, że sami byli kiedyś ofiarami i szczerze wierzyli w tradycyjne metody wychowawcze, tak wówczas rozpowszechnione. Wielu ludziom trudno zrozumieć ten prosty fakt, że każdy prześladowca kiedyś sam był ofiarą prześladowania i że ktoś, kto od dziecka mógł czuć się wolny i silny, nie ma żadnej potrzeby poniżania innych. W pamiętnikach Paula Klee znajdujemy następujące wspom- nienie: Próbowałem niekiedy dokuczać pewnej małej dziewczynce, która nie tylko nie była ładna, ale jeszcze w dodatku nosiła na nogach aparaty do wyprostowania jej krzywych kości. Miałem w pogardzie całą rodzinę, a szczególnie matkę dziewczynki, ale udawałem miłego, grzecznego chłopca z wyższych sfer i poprosiłem, by pozwolono tui wziąć kochane maleństwo na krótką przechadzkę. Kawałek drogi uszliśmy przyjaźnie, trzymając się za ręce, ale potem, kiedy dotarliśmy do pól, gdzie kwitły ziemniaki i roiło się od majowych chrabąszczy, a może nawet jeszcze wcześniej, zaczęliśmy iść jedno za drugim. W stosownym momencie lekko popchnąłem moją podopieczną. Biedactwo upadło. Całą w płaczu zaprowadziłem ją za rękę do matki, by z niewinną minką oznajmić: „Przewróciła się". Nieraz powtarzałem tę sztuczkę, a pani Enger nigdy nie dowiedziała się prawdy. Pewnie słusznie je '*¦ oceniałem (P. Klee, Tagebucher 1957, s. 17). Autor tych słów miał wtedy pięć czy sześć lat. Niewątpliwie mały Paul powtarzał tu coś, czego sam doznał, zapewne od swego ojca. O ojcu znajdujemy w tym pamiętniku tylko małą wzmiankę: Przez dłuższy czas wierzyłem bezwarunkowo w tatę (tata uie wszy- * stko) i miałem jego słowa za czystą prawdę. Nie mogłem tylko znieść * kpinek ze strony starszego pana. Kiedyś, sądząc, że jestem sam, uda-I wałem jakąś fantastyczną postać, robiąc do tego odpowiednie miny. ? Nagle przerwało mi ubawione „pf\ Poczułem się głęboko urażony. 258 Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal Tak i później odzywało się przy różnych okazjach owo „pf!" (tamże, s. 16). Kpinki ze strony kochanego i podziwianego człowieka są zawsze bolesne i możemy sobie wyobrazić, jak głęboko musiały dotknąć małego Paula. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że krzywda, jaką wyrządza się komuś innemu pod działaniem wewnętrznego przymusu, nie jest żadną krzywdą, i że skoro znam przyczynę jego postępowania, mały Paul w moich oczach nie skrzywdził dziewczynki. Dojrzenie obu stron zjawiska ujawnia jego tragizm. Ale rodzi także nadzieję na zmianę. Zrozumienie, że jesteśmy poddani wewnętrznym przymusom, wzbudza w nas żal. Żal jest przeciwieństwem poczucia winy; jest to ból nad tym, że przeszłości nic nie może odmienić. Takim żalem można podzielić się z dziećmi. Poczucie winy natomiast chce się stłumić i często przerzuca się je na dzieci. Przeżywanie żalu wytrąca nas również z odrętwienia, porusza w nas prawie zamarłe uczucia i może spowodować wybuch słusznego gniewu, któremu towarzyszy bolesne stwierdzenie, że właśni rodzice, którzy już przekroczyli pięćdziesiątkę, a wciąż wyznają dawne zasady, nie potrafią zrozumieć uczuć swego dorosłego dziecka i czują się ciężko zranieni jego zarzutami. Chciałoby się wówczas cofnąć wszystko, co się powiedziało, uznać to wszystko za niebyłe, gdyż powraca wtedy z dawna znany strach, że swoim zachowaniem wpędza się rodziców do grobu. Jeśli słyszało się takie zdanie dostatecznie często od najmłodszych lat, taki strach pozostaje na całe życie. A jednak nawet kiedy się pozostaje samemu z tym obudzonym gniewem, gdyż starzejący się rodzice tak samo jak dawniej nie mogą go tolerować, otwarte dopuszczenie do siebie tego uczucia może doprowadzić do wyjścia ze ślepego zaułka samoalienacji. Dopiero wtedy może wreszcie żyć pełną piersią prawdziwe dziecko, dziecko zdrowe, które nie może zrozumieć, dlaczego rodzice je krzywdzą, a zarazem nie pozwalają mu krzyczeć czy płakać z bólu, a nawet w ogóle o nim wspominać. Zdolne, chcące się dostosować do wymagań rodziców dziecko zawsze usiłowało zrozumieć ton Nawet mimowolne okrucieństwo sprawia ból 259 absurd, a w końcu uznało go za sprawę oczywistą. Ale za takie pseudozrozumienie musiało zapłacić stłumieniem swoich uczuć, wyrzeczeniem się własnych potrzeb, słowem, samym sobą. Dlatego dotąd nie było dostępu do owego dawnego, normalnego, gniewnego, nie rozumiejącego, zbuntowanego dziecka, jakie wciąż ma się w sobie. Jeśli uwalnia się owo dziecko w dorosłym, okazuje się, jak jest silne i żywotne. Zrozumienie swoich wczesnodziecięcych żalów do rodziców nie oznacza wcale, że odtąd będzie się miało pretensje do całego świata, wręcz przeciwnie. Właśnie dlatego, że pozwoliło się sobie świadomie przeżyć te uczucia wobec swoich rodziców, nie musi się ich wyładowywać na przedmiotach zastępczych. Jak widzieliśmy na przykładzie Adolfa Hitlera, tylko nienawiść skierowana na przedmioty zastępcze jest nienasycona i bezgraniczna, gdyż w świadomości to uczucie zostało oddzielone od osoby, do której początkowo się odnosiło. Dlatego uważam, że świadome doświadczenie żalu wobec własnych rodziców jest czymś korzystnym. Pólwala dotrzeć do własnej prawdy, wytrąca z odrętwienia i w najszczęśliwszym przypadku prowadzi do pojednania. W każdym razie wiedzie do psychicznego ozdrowienia. Trudno jest uniknąć występujących w związku z tymi rozważaniami częstych nieporozumień, bo nie wyrastają z przesłanek czysto intelektualnych. W człowieku, który nauczył się od małego czuć się winnym za doznaną krzywdę i postrzegać swoich rodziców jako doskonałości wolne od wszelkich zarzutów, moje przekonania mogą obudzić lęk i poczucie winy. Jak silna jest ta postawa, wpojona od zarania życia, najlepiej można zaobserwować u starych ludzi. Często jeśli znajdą się w sytuacji fizycznej bezradności i uzależnienia od innych, czują się winni za każdą błahostkę i nagle postrzegają nawet swoje dorosłe dzieci, które nie są im tak podległe jak dawniej, jako surowych sędziów. Prowadzi to z kolei do tego, że należy ich oszczędzać, a ich dorosłe dzieci ze względu na nich i z lęku przed konsekwencjami znów są skazane na milczenie. 260 Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal Ponieważ niejeden psycholog sam nie umie uwolnić się od lęku, że rodzice mogą umrzeć, nie znając prawdy swoich dzieci, będzie chciał jak najszybciej doprowadzić swoich pacjentów i klientów do „pojednania" z rodzicami. Jeśli jednak nie przeżyje się świadomie dawnych stłumionych uczuć, takie pojednanie może być iluzoryczne. Może stanowić przykrywkę dla nieświadomie nagromadzonej złości. Wtedy będzie tylko wspomagać fałszywe ja pacjenta kosztem jego dzieci, które na pewno na własnej skórze poczują prawdziwe uczucia rodzica. A jednak wbrew wszelkim przeszkodom, ukazuje się coraz więcej publikacji, w których młodzi ludzie rozliczają się ze swoimi rodzicami bardziej otwarcie i szczerze, niż było to dotąd możliwe (por. Barbara Frank, Ich schaue in den Spiegel und sehe meine Mutter — Patrzę w lustro i widzę moją matkę — 1979, oraz Margot Lange, Mein Vater. Frauen erzdhlen von ersten Mann ihres Lebens — Mój ojciec. Kobiety opowiadają o pierwszym mężczyźnie swego życie — 1979). Sylvia Plath i zakaz cierpienia Pytasz, dlaczego moim życiem jest pisanie? Czy to mnie bawi? Czy to warte zachodu? Przede wszystkim jednak, czy to się opłaca? A jeśli nie, to po co? Piszę tylko dlatego, ..**, że jest we mnie głos, który nie chce umilknąć. Syluia Plath ŻADNE ŻYCIE ANI ŻADNE DZIECIŃSTWO nie jest wolne od frustracji. Nawet najlepsza matka nie może nauczyć się rozpoznawać wszystkich sygnałów dziecięcego cierpienia. Ale to nie samo cierpienie wywołane frustracją prowadzi do schorzeń psychicznych tylko zakaz przeżywania i wyrażania bólu z powodu przeżytej fru stracjt, zakaz ten wydany przez rodziców, najczęściej jest wyni kiem działania ich własnych mechanizmów obronnych Dorosły może się wadzić z Bogiem, z losem, z władzą, ze społeczeństwem jesh się czuje oszukany, lekceważony, niesprawiedliwie ukar ' obciążony nadmiernymi wymaganiami albo okłamany, ale dziecku nie wolno się sprzeczać ze swoimi bogami - rodzicami i wycho wawcami. Nie wolno mu w żadnym wypadku ujawnić swoichUrn stracji, musi zapanować nad przejawami swoich uczuć albo ich się zapierać, a one rosną w nim aż do dojrZałego wieku, by wtedy 262 Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal Sylvia Plath i zakaz cierpienia 263 się wyładować. Formami takiego wyładowania mogą być także wszelkie możliwe schorzenia psychiczne, od narkomanii, przestępczości aż do samobójstwa włącznie. Najłagodniejszą i najbardziej korzystną dla społeczeństwa formą jest twórczość literacka, gdyż w nikim nie budzi poczucia winy. Wolno w niej sformułować każdy wyrzut, gdyż kieruje się go pod adresem fikcyjnej postaci. Przykładem podobnego poszukiwania ujścia dla stłumionych uczuć jest życie i twórczość Sylvii Plath, jej poezja, jej psychiczne załamanie i późniejsze samobójstwo, jej osobiste wyznania w listach i nawet wypowiedzi jej matki. Kiedy mówi się o samobójstwie Sylvii, tłumaczy się je ogromną ambicją twórczą i nieustannym stresem, w którym żyła. Powtarza to także często jej matka. Ale dlaczego Sylvia żyła w ciągłym stresie? Życie Sylvii Plath nie było cięższe niż wielu milionów ludzi. Ze względu na swoją wrażliwość cierpiała może bardziej niż inni z powodu frustracji swego dzieciństwa, doznawała jednak także wielu radości. Przyczyną jej rozpaczy nie było jednak samo cierpienie, tylko niemożność podzielenia się z nikim tym cierpieniem. We wszystkich listach do matki zapewnia ją, że wszystko w porządku, że dobrze się jej wiedzie. Jest mało prawdopodobne, że matka ukryła listy o negatywnej treści i nie udostępniła ich do publikacji. Tragedia Sylvii (a zarazem przyczyny samobójstwa) polegała właśnie na tym, że Syluia nie mogła pisać żadnych innych listów, bo uważała, że jej matka bez takich pomyślnych wieści nie potrafiłaby żyć. Gdyby Sylvia mogła pisać do matki także listy gniewne i mówiące ojej nieszczęściu, nie musiałaby popełniać samobójstwa. Gdyby matka bolała nad tym, że nie umiała pojąć głębi życia Sylvii, nigdy by nie pozwoliła opublikować zbioru jej listów, gdyż byłyby dla niej zbyt bolesne zapewnienia córki, że tak dobrze jej się wiedzie. Ale Aurelia Plath nie potrafiła ubolewać nad córką, ma tylko poczucie winy, a te listy mają służyć za dowód, że nie jest niczemu winna. Następujący cytat może posłużyć jako przykład jej rozumowania: Inspirację do następującego wiersza, który Sylvia napisała w wieku czternastu lat, było przypadkowe zamazanie nartiaiowanej akwarelą żywej natury, którą właśnie ukończyła i ustawila na werandzie by ją nam pokazać. Warren, babcia i ja podziwialiśmy obrazek, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Babcia zdjęła fartuch, rzuciła go na stół i poszła otworzyć. Fartuch otarł się o obrazek i zainazaj jeg0 CZęść. Babcia była niepocieszona. Sylvia powiedziała jednak beztrosko. „Nie przejmuj się, zrobię drugi taki". Tego wieczora po raz pierwszy napisała wiersz, w którym pobrzmiewała tragiczna nuta: Myślałam, że jestem niewzruszalna Myślałam, że jestem niewzruszalna, myślałam, że jestem taka na zawsze, niedościgła dla cierpienia odporna na wewnętrzny ból i udrękę. Świat był ciepły od marcowego słońca, moje myśli przetykane zielenią i złotem, moje serce pełne radości, choć obeznane z ostrym, słodkim bólem, który tylko radość rodzi. Mój duch wzlatuje wyżej niż mewy, przemierza dech zapierające wyżyny, a teraz muska uderzeniem skrzydeł niebieskie sklepienie nieba. (Jakże słabe musi być ludzkie serce — bijące tętno, coś, co dygoce — migotliwy, kruchy instrument ze szkła, instrument, który raz płacze, a raz śpiewa). A mój świat nagle poszarzał, ciemność zepchnęła gdzieś radość i pozostała głucha, bolesna pustka, dokąd sięgnęły niebaczne ręce, by zniszczyć... 264 Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal moją srebrną tkań szczęścia. Ręce te znieruchomiały, gdyż mnie kochają, zapłakały, gdy dostrzegły, jak się mój firmament rozpadł na strzępy. (Jak słabe musi być ludzkie serce — tafla wodna, w której odbija się myśl, instrument z kryształu tak świetnie nastrojony i rozedrgany który raz śpiewa, a raz płacze.) Pan Crocket, jej nauczyciel angielskiego pokazał ten wiersz swojemu koledze, który powiedział: „Wprost nie do wiary, że ktoś tak młody musiał przeżyć coś tak pustoszącego". Kiedy powtórzyłam Syl-vii, co mi powiedział pan Crocket o tej rozmowie, ona tylko uśmiechnęła się figlarnie i powiedziała: „Jak się ludziom pokaże wiersz, to każdy ma prawo go interpretować na swój sposób" (S. Plath, Briefe nach Hause, 1975, s. 28). Jeżeli tak wrażliwe dziecko jak Sylvia czuje, jak niezwykle ważne jest dla jej matki, by za przyczynę bólu uznać jedynie zniszczenie obrazka, nie zaś doznane przez nią symboliczne zniszczenie jej samej i wyrazu jej osobowości, jakim był dla niej ów obrazek, zrobi wszystko, by ukryć przed nią swoje prawdziwe uczucia. Zbiór jej listów jest właśnie świadectwem owego sztucznie skonstruowanego ja. Jej prawdziwe ja przemawia w Glasglocke (Szklany dzwonek — 1978). Ginie samobójczą śmiercią, a matka, publikując listy córki, wystawia wielki pomnik jej fałszywemu ja. Z tego przykładu możemy się dowiedzieć, czym właściwie jest samobójstwo: jedynym możliwym sposobem wyrażenia swojego ja — za cenę życia. Wielu rodziców przeżywa taki cios podobnie jak matka Sylvii. Rozpaczliwie w zachowaniu dziecka szukają potwierdzenia, że byli dobrymi rodzicami. To jest najbardziej zrozumiałe. Ale dążność do tego, by być dobrym rodzicem, to znaczy dobrze odnosić się do swego dziecka, rozumieć je, dobrze wychowywać, nie dawać mu ani za dużo, ani za mało, często oznacza po prostu Sylvia Plath i zakaz cierpienia 265 tyle, że chce się być dobrym, grzecznym i oddanym dzieckiem własnych rodziców. Przejawia się to w rozmaitych postawach rodzicielskich. Często rodzice nie dostrzegają ran swego dziecka, gdyż sami nauczyli się od najmłodszych lat, że ich własnych ran nie traktowano poważnie. Zdarza się jednak, że rodzice coś zauważają, ale sądzą, że lepiej będzie dla dziecka, jeśli ono samo nie zwróci na to uwagi. Będą próbowali wybić mu z głowy wiele uprzednich postrzeżeń, by pozwolić mu zapomnieć o dawniejszych doświadczeniach, a wszystko to w przekonaniu, że dziecko nie mogłoby znieść prawdy, że musiałoby ją odchorować. Nie wiedzą jednak, że jest wręcz przeciwnie, że dziecko choruje właśnie od przemilczania prawdy. Potwierdził mi to pewien szczególny przypadek, kiedy małe dziecko natychmiast po urodzeniu na skutek ciężkiej wrodzonej wady musiało być przy karmieniu tak mocno krępowane, że samo karmienie odbywało się w sposób przypominający katusze. Matka próbowała później zachować to w „tajemnicy" przed dorastającą cóką, żeby jej „oszczędzić* czegoś, co się już dokonało. Dlatego nie mogła jej pomóc w uświadomieniu sobie wcześniejszych doświadczeń, które znalazły swój wyraz w objawach chorobowych. Podczas kiedy pierwsza postawa opiera się na nieświadomych przeżyciach własnego dzieciństwa, to w tej drugiej występuje także absurdalna nadzieja, że przemilczeniem można naprawić przeszłość. W pierwszym wypadku działa zasada: „To, czego nie powinno być, być nie może", w drugiej zaś: „Jeśli nie mówi się o czymś, co się stało, to wcale się nie stało". Dziecko jest istotą wręcz bezgranicznie podatną na kształtowanie. Zdolne jest przyswoić sobie wszystkie rodzicielskie nakazy. Ale choćby się najdoskonalej do nich dostosowało, pozostaje w nim jednak coś, co można by określić jako pamięć cielesną, która przechowuje prawdę i daje o niej znać tylko w fizycznych schorzeniach lub doznaniach, a często także w snach. Jak już wiele razy podkreślałam, to nie sama doznana krzywda jest przyczyną choroby, tylko nieświadoma, stłumiona, beznadziej- Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal rozpacz, że nie wolno ujawnić tego, co się przecierpiało; że nie Mko nie wolno ujawnić, ale nawet doznawać uczuć wściekłości, ^Uewu, poniżenia, rozpaczy, bezsiły, smutku. Doprowadza to wie-^ ludzi do samobójstwa, bo życie wydaje się im bez wartości, jeśli ^e mogą doznawać tych mocnych uczuć, które stanowią o ich ^awdziwym ja. Nie można oczywiście żądać od rodziców, by mieli ^osić coś, czego nie potrafią znieść, ale wciąż trzeba im przekazać informację, że to nie samo cierpienie wpędza ich dzieci * chorobę, tylko tłumienie wyrazu tego cierpienia. Nierzadko do-śMadczyłam, że rodzice, do których ona dotarła, doznali jakby Zjawienia, co pozwoliło im na przeżycie żalu i tym samym pomogło w zmniejszeniu poczucia winy. Ból z powodu doznanej rany to żaden wstyd i nikomu nie przy-^si ujmy. To naturalna ludzka reakcja. Jeśli jednak danie mu Werbalnego lub pozawerbalnego wyrazu jest zabronione lub zdławione przemocą lub biciem, zakłóca to normalny rozwój ludzkiej istoty i powstają przesłanki do chorobliwych wypaczeń. Adolf Hit-^r z dumą opowiadał, że pewnego razu udało mu się liczyć zadane ^zez ojca razy, nie płacząc i nie krzycząc. Uroił sobie przy tym, ^ od tego czasu ojciec nigdy go więcej nie bił. Przypuszczam, że j^st to urojenie, gdyż przyczyny, dla których Alois bił swego syna Me wynikały z zachowania dziecka, tylko z jego własnych nie ^związanych problemów. Urojenie syna mówi jednak o tym, że Me przypominał sobie późniejszego bicia przez ojca, gdyż dzięki panowaniu psychicznego bólu za pomocą identyfikacji z prześladowcą wspomnienie późniejszych ojcowskich egzekucji zostało wydarte z jego pamięci. Zjawisko takie często daje się zauważyć u Pacjentów, u których w toku kuracji na skutek dotarcia do poprzednio stłumionych uczuć, czasem powraca pamięć o zdarzeniach, których istnieniu przedtem usilnie zaprzeczali. Niewyżyty gniew CZYM MOŻNA WYTŁUMACZYĆ, że mimo znacznego rozpowszechnienia znajomości psychologii w ostatnich dziesięcioleciach, wciąż dwie trzecie Niemców wypowiada się w ankietach, że bicie dzieci w procesie wychowawczym jest rzeczą konieczną i uprawnioną? A co z pozostałą jedną trzecią? Jałe*""wielu rodziców czuje się zmuszonych do bicia dzieci wbrew własnemu przekonaniu i wbrew własnej woli? Sytuację tę da się wyjaśnić, jeśli rozważymy, co następuje: 1. Żeby rodzice mogli poczuć, że wyrządzają krzywdę swoim dzieciom musieliby najpierw pojąć, ża im także w ich własnym dzieciństwie wyrządzano krzywdę. A właśnie to było im jako dzieciom zakazane. Jeśli nie zdadzą sobij swoje dzieci, upokarzać je i dręczyć, wyrządzają im zła. 2. Prawy człowiek, idealizując wł| ukrywa swoją tragedię, ale może pc z niezrozumiałych dla niego samego i warunki, w których albo dręczy parj czyć, albo robi jedno, i drugie. 3. Ponieważ dręczenie własnych da ną metodę wychowawczą, najłatwiej gromadzonych agresywnych uczuć. 4. Ponieważ niemal wszystkie z tego sprawy, mogą bić ie dostrzegając, jak wiele ne dzieciństwo, skrzętnie przymusem powtórzenia, iwodów stwarzać sytuacje era, albo pozwala się drę- ci uznaje się za uprawnio-lim znaleźć ujście dla na- zakazują agresywnych 266 Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal na rozpacz, że nie wolno ujawnić tego, co się przecierpiało; że nie tylko nie wolno ujawnić, ale nawet doznawać uczuć wściekłości, gniewu, poniżenia, rozpaczy, bezsiły, smutku. Doprowadza to wielu ludzi do samobójstwa, bo życie wydaje się im bez wartości, jeśli nie mogą doznawać tych mocnych uczuć, które stanowią o ich prawdziwym ja. Nie można oczywiście żądać od rodziców, by mieli znosić coś, czego nie potrafią znieść, ale wciąż trzeba im przekazywać informację, że to nie samo cierpienie wpędza ich dzieci w chorobę, tylko tłumienie wyrazu tego cierpienia. Nierzadko doświadczyłam, że rodzice, do których ona dotarła, doznali jakby objawienia, co pozwoliło im na przeżycie żalu i tym samym pomogło w zmniejszeniu poczucia winy. Ból z powodu doznanej rany to żaden wstyd i nikomu nie przynosi ujmy. To naturalna ludzka reakcja. Jeśli jednak danie mu werbalnego lub pozawerbalnego wyrazu jest zabronione lub zdławione przemocą lub biciem, zakłóca to normalny rozwój ludzkiej istoty i powstają przesłanki do chorobliwych wypaczeń. Adolf Hitler z dumą opowiadał, że pewnego razu udało mu się liczyć zadane przez ojca razy, nie płacząc i nie krzycząc. Uroił sobie przy tym, że od tego czasu ojciec nigdy go więcej nie bił. Przypuszczam, że jest to urojenie, gdyż przyczyny, dla których Alois bił swego syna nie wynikały z zachowania dziecka, tylko z jego własnych nie rozwiązanych problemów. Urojenie syna mówi jednak o tym, że nie przypominał sobie późniejszego bicia przez ojca, gdyż dzięki opanowaniu psychicznego bólu za pomocą identyfikacji z prześladowcą wspomnienie późniejszych ojcowskich egzekucji zostało wyparte z jego pamięci. Zjawisko takie często daje się zauważyć u pacjentów, u których w toku kuracji na skutek dotarcia do poprzednio stłumionych uczuć, czasem powraca pamięć o zdarzeniach, których istnieniu przedtem usilnie zaprzeczali. Niewyżyty gniew CZYM MOŻNA WYTŁUMACZYĆ, że mimo znacznego rozpowszechnienia znajomości psychologii w ostatnich dziesięcioleciach, wciąż dwie trzecie Niemców wypowiada się w ankietach, że bicie dzieci w procesie wychowawczym jest rzeczą konieczną i uprawnioną? A co z pozostałą jedną trzecią?"?Jak wielu rodziców czuje się zmuszonych do bicia dzieci wbrew własnemu przekonaniu i wbrew własnej woli? Sytuację tę da się wyjaśnić, jeśli rozważymy, co następuje: 1. Żeby rodzice mogli poczuć, że wyrządzają krzywdę swoim dzieciom musieliby najpierw pojąć, że im także w ich własnym dzieciństwie wyrządzano krzywdę. A właśnie to było im jako dzieciom zakazane. Jeśli nie zdadzą sobie z tego sprawy, mogą bić swoje dzieci, upokarzać je i dręczyć, nie dostrzegając, jak wiele wyrządzają im zła. 2. Prawy człowiek, idealizując własne dzieciństwo, skrzętnie ukrywa swoją tragedię, ale może pod przymusem powtórzenia, z niezrozumiałych dla niego samego powodów stwarzać sytuacje i warunki, w których albo dręczy partnera, albo pozwala się dręczyć, albo robi jedno, i drugie. 3. Ponieważ dręczenie własnych dzieci uznaje się za uprawnioną metodę wychowawczą, najłatwiej w nim znaleźć ujście dla nagromadzonych agresywnych uczuć. 4. Ponieważ niemal wszystkie religie zakazują agresywnych 268 Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal reakcji przeciw znęcającym się fizycznie i psychiczne rodzicom, kieruje się je przeciw własnym dzieciom. Każdy człowiek musi znaleźć dla siebie własną formę wyrażania agresywności, jeśli nie chce się stać jedynie posłuszną marionetką w cudzych rękach. Tylko ten, kto nie pozwolił uczynić z siebie narzędzia cudzej woli, może się domagać poszanowania dla własnych potrzeb i bronić swoich praw. Ale takiej stosownej, umiarkowanej formy wyrażania agresywnych uczuć nie mogą odnaleźć ludzie, którzy wyrośli w absurdalnym przekonaniu, że człowiek może być uczciwy i szczery i zarazem mieć tylko dobre, grzeczne i pobożne myśli. Już sama chęć spełnienia tych niemożliwych wymagań może dziecko wpędzić w obłęd. Nic dziwnego zatem, jeśli próbuje za pomocą sadystycznych fantazji uwolnić się od takiego więzienia. Ale także i to usiłowanie jest mu zabronione i musi zostać wyparte ze świadomości. A więc to, co w tych fantazjach jest zrozumiałe dla serca i umysłu, musi się całkowicie ukryć przed świadomością, przywalone kamieniem nagrobnym zatrważającego wypartego okrucieństwa. Chociaż się na ogół wie o istnieniu tego grobowca, trwożnie się go omija przez całe życie. Ale na całym świecie nie można znaleźć innej drogi do swego prawdziwego ja, niż właśnie ta, która wiedzie obok tak długo omijanej mogiły. Nim bowiem odnajdzie się własną, stosowną dla siebie formę wyrażania agresywnych uczuć, być może musi się odkryć w sobie dawne stłumione chęci odwetu. Po takim przeżyciu autentycznego dziecięcego oburzenia i złości nierzadko następuje żal i pojednanie z przeszłością. Jako przykład może tu posłużyć droga życiowa Friedricha Durrenmatta. Jako dziecko wyrastał w domu pastorskim i zapewne nigdy się nie poddał psychoanalizie. Już w swoich młodzieńczych utworach poraża czytelnika obrazem absurdalności, zakłamania i okrucieństwa świata. Wydaje mi się, że nawet jawnie okazywany chłód uczuciowy, nawet najbardziej perfidny cynizm nie mogą zatrzeć śladów jego doznań z dzieciństwa. Wizytą starszej pani mógł napisać tylko ktoś, kto sam doświadczył, że nienawiść wtedy się tym okrutniej przejawia, im ściślejsze Niewyżyty gniew 269 są więzi z jej przedmiotem. Mimo całego swego gorzkiego doświadczenia młody Durrenmatt zachowuje obojętną twarz, zgodnie z nabytym w dzieciństwie wewnętrznym nakazem, by całkowicie ukrywać swoje uczucia przed otoczeniem. Aby wyzwolić się od surowych zasad swego domu, musi najpierw odrzucić powszechnie szanowane, a dla niego wątpliwe cnoty — takie jak współczucie, miłość bliźniego i miłosierdzie — i wreszcie głośno wyrazić swoje szalone okrutne fantazje. W latach dojrzałych nie czuje już chyba takiej potrzeby ukrywania swoich prawdziwych uczuć i w późniejszych dziełach Durrenmatta jest już mniej prowokacji, ale odczytać z nich można jego nienasyconą potrzebę rąbania ludzkości niewygodnej prawdy w oczy. Wyświadcza jej tym zresztą przysługę. Durrenmatt jako dziecko musiał przejrzeć na wylot swoje otoczenie, a że w swoich utworach pokazał to, co sam widział, pomaga czytelnikowi bystrzej i wnikliwiej postrzegać rzeczywistość. Ponieważ tworzył na podstawie osobistych doświadczeń, nie dał się skorumpować żadną ideologią. Jest to pewna forma przetworzenia dziecięcej nienawiści wychodząca raczej na dobre innym. Także poddani psychoanalizie pacjenci przestają odczuwać konieczność czynienia zła ludziom, kiedy ujawni się w nich ich dziecięcy „sadyzm". Przeciwnie, w istocie staną się mniej napastliwi, kiedy nauczą się żyć ze swoimi agresywnymi skłonnościami, nie zaś wbrew nim. Nie jest to żadna sublimacja popędów, ale normalna dojrzałość, którą można osiągnąć, kiedy się usunie przeszkody hamujące ów proces dojrzewania. Nie wymaga to żadnego szczególnego wysiłku, gdyż dawna zwalczana w sobie nienawiść staje się wtedy świadomie przeżytym uczuciem i nie domaga się już uzewnętrznienia. Tacy ludzie będą odważniejsi niż byli dawniej, to znaczy nie będą się bronili przeciw tym, co „na dole" (czyli przeciw własnym dzieciom), ale przeciw tym, co „na górze" (tym, od których doznali krzywd). Nie będą się już bali przeciwstawiać swoim zwierzchnikom ani czuli konieczności upokarzania swoich partnerów czy swoich dzieci. Świadomie przeżyli fakt, że stali się ofiarą; już nie muszą wypierać go z siebie i w drodze projekcji przerzucać na innych. Ale niezmiernie wiele ludzi stosuje taką projekcję. Stosują ją rodzice wobec dzieci, psychiatrzy wobec umysłowo chorych, 270 Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal badacze wobec zwierząt. Nikt się temu nie dziwi, nikt się tym nie oburza. To, co profesor White robi z małpimi mózgami, jest wysoko cenione jako osiągnięcie naukowe, a on sam się tym szczyci. Czy tak bardzo się różni od doktora Mengele, który w Oświęcimiu przeprowadzał swoje eksperymenty na ludziach? A ponieważ Żydzi nie byli uznawani za ludzi, jego doświadczenia znajdowały nawet „moralne" uzasadnienie. Aby zrozumieć, jak sam Mengele mógł to robić i to wszystko wytrzymać, musielibyśmy wiedzieć, co z nim samym wyprawiano w dzieciństwie. Jestem przekonana, że było ono nacechowane niepojętym okrucieństwem, w którym jednak nawet on sam widział tylko najlepsze wychowanie i któremu w swoim przekonaniu „miał wiele do zawdzięczenia". Człowiek szukający zemsty za cierpienia dzieciństwa może sobie dowolnie dobrać ofiarę, wybór ma niemal nieograniczony, ale najlepiej na takie ofiary nadają się własne dzieci. We wszystkich prawie starszych poradnikach wychowawczych na pierwszym miejscu omawia się, jak zwalczać upór i tyranię niemowląt i jak surowe kary należy stosować wobec krnąbrności małych dzieci. Tyranizowani ongiś według tych zaleceń rodzice, pragną naturalnie co szybciej zrzucić z siebie ten ciężar i w wybuchach gniewu swojego dziecka postrzegają własnego tyrańskiego ojca, tym razem jednak zdanego wreszcie na ich łaskę — tak jak zdane są na łaskę profesora White'a jego małpy. W toku psychoanalizy często zauważa się, że pacjenci swoje drobne, ale ważne dla nich życiowe potrzeby uważają za żądania zbyt wygórowane i mają je sami sobie za złe. Na przykład pewien człowiek, który kupił dom dla żony i dzieci, nie pozwolił sobie na to, by wydzielić w nim pokój dla siebie, by mieć własny kąt, czego najgoręcej pragnął. Byłoby to jego zdaniem wymaganie zbyt „mieszczańskie". Ponieważ jednak czuł się bardzo źle bez własnego miejsca, zamyślał o tym, by uciec od rodziny i schronić się na jakimś pustkowiu. Pewna kobieta, która poddała się psychoanalizie po ciągu operacji chirurgicznych, uważała, że jest szczególnie wymagająca, ponieważ nie czuła się dość wdzięczna za wszystko, co od życia otrzymała, i ciągle chciała czegoś więcej. W toku analizy Niewyżyty gniew 271 wyszło na jaw, że już od lat odczuwała przymus kupowania sobie wciąż nowych sukien, które nie były jej potrzebne i których nigdy nie nosiła. To postępowanie stanowiło dla niej substytut samodzielności, której dotąd nigdy nie doświadczyła. Już jako mała dziewczynka wciąż słyszała od swojej matki, że jest pretensjonalna i stawia za wysokie wymagania. Bardzo się tego wstydziła i przez całe życie starała się być skromna. Dlatego nawet jej nie przyszło do głowy, by poradzić się psychoanalityka. Dopiero kiedy musiała się poddać operacji usunięcia kilku narządów, pozwoliła sobie na taką kurację. I wtedy powoli zaczęło się ujawniać, że stanowiła pole rozgrywek, na którym matka próbowała się bronić przeciw własnemu ojcu. Wszelki inny sprzeciw wobec tego despoty był nie do pomyślenia. Córka więc od najmłodszych lat znalazła się w takim położeniu, że wszystkie jej pragnienia i potrzeby określało się jako przesadne, pretensjonalne wymagania, na które matka reagowała moralnym oburzeniem. Wszelkie dążenia do samodzielności zaczęły rodzić w córce poczucie winy, starała się więc ukrywać je przed matką. Najgoręcej pragnęła być skromnąi bezpretensjonalną, a jednak nękał ją przymus kupowania i gromadzenia zbędnych rzeczy, czym sama sobie dowodziła słuszności stawianych dawniej przez matkę zarzutów. Musiała w toku psychoanalizy przezwyciężyć niemało trudności, nim wreszcie potrafiła zdać sobie sprawę z roli, jaką odegrał w jej życiu tyrański dziadek. I wtedy okazało się, że tę kobietę w istocie niewiele interesują dobra materialne — teraz, kiedy już umiała zdać sobie sprawę ze swoich prawdziwych potrzeb i twórczo je zaspokajać. Nie musiała już kupować sobie niepotrzebnych rzeczy, by pokazać matce, jakie to ogromne ma wymagania, ani wymuszać dla siebie ukradkiem samodzielności. Mogła nareszcie bez wyrzutów sumienia poważnie potraktować swoje prawdziwą duchowe i emocjonalne potrzeby. Przykład ten ilustruje kilka wyłożonych w tym rozdziale tez: 1. Rodzice, którzy sami cierpieli pod władzą tyrańskiego ojca, nie mogąc się przed nim bronić, jeśli ich dziecko wyraża swoje najnormalniejsze, nikomu nie szkodzące potrzeby, mogą je uznać za wymagające, tyrańskie i zagrażające ich spokojowi. 272 Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal 2. Na przypisanie mu takich właściwości dziecko może odpowiedzieć stawianiem wygórowanych żądań, wywodzących się z jego fałszywego ja, i w ten sposób wciela się w oczach rodziców w agresywnego ojca, którego rolę sami by chcieli odgrywać. 3. Potraktowanie takich zachowań dziecka, czyli późniejszego pacjenta, jako wyniku działania popędów i zastosowanie działań wychowawczych prowadzących do ich opanowania, oznaczałoby całkowite niezrozumienie tej tragicznej wymiany ról i zostawienie pacjenta ze swoim problemem samemu sobie. 4. Wszelkie dążenia do „opanowywania popędów", do sublima-cji „popędu do śmierci" okażą się zbędne, jeśli zrozumie się tkwiące w przeszłości przyczyny agresywnego czy wręcz destruktywnego postępowania pacjenta, ponieważ jeśli nie zastosuje się żadnych kroków wychowawczych, siły psychiczne same z siebie przerodzą się wtedy w siły twórcze. 5. Warunkiem wstępnym tego procesu jest żal nad tym, co się stało i czego nie można już odwrócić. 6. Ów żal, jeśli zostanie przeżyty w toku analizy za pomocą przeniesienia i przeciwprzeniesienia, prowadzi do wewnątrzpsy-chicznej strukturalnej zmiany, a nie tylko do nowych form interakcji z aktualnym partnerem. Tym właśnie różni się psychoanaliza od innych form terapue-tycznych, na przykład od terapii transakcyjnej, grupowej czy rodzinnej. Przyzwolenie na wiedzę KOCHAJĄCY RODZICE powinni być zainteresowani tym, co nieświadomie wyrządzają swemu dziecku, nawet jeśli ta wiedza jest bolesna. Jeśli nie chcą się o tym niczego dowiedzieć, a powołują się na swoją miłość, nie mają tak bardzo na uwadze dobra swoich dzieci, jak raczej dbałość o spokój własnego sumienia. Ta dbałość, którą pielęgnują w sobie od najmłodszych lat, przeszkadza im jednak w swobodnym umacnianiu miłości do własnych dzieci. Zachodzi tu jeszcze jedna stabilizująca okoliczność: dorośli ludzie w większości są rodzicami. Wychowują swoje dzieci, czerpiąc z nieświadomych pokładów własnych dziecięcych doświadczeń i nie mogą postępować wobec swoich dzieci inaczej, niż postępowali wobec nich ich rodzice. Gdyby do nich dotarło, że najciężej i najtrwa-lej można uszkodzić dziecko właśnie w najwrażliwszym okresie, ogarnęłoby ich, oczywiście, poczucie winy, niekiedy wręcz nie do zniesienia. Myśl o tym, że nie byli być może doskonałymi rodzicami, sprawia udrękę przede wszystkim ludziom wychowanym w myśl zasad „czarnej pedagogiki", gdyż czują się zobowiązani wobec uwewnętrznionych w sobie własnych rodziców, by nie popełniać żadnych błędów. Dlatego będą szukać dla siebie schronienia w dawnych zasadach wychowawczych. Tym mocniej będą obstawać przy tym, że stłumienie uczuć, obowiązkowość i posłuszeństwo otwierają bramy do dobrego i godnego życia, że można stać 274 Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal się dojrzałym człowiekiem, tylko jeśli potrafi się „zaciskać zęby". Tacy ludzie będą się bronić przed wszelkimi informacjami o świecie doznań wczesnego dzieciństwa. A informacje takie same cisną się, leżą wprost na dłoni. Kiedy obserwuje się dzisiejsze dzieci, wyrastające w nieco swobodniejszej atmosferze, niejednego można nauczyć się o prawidłowościach rządzących ich życiem, całkowicie nie znanym poprzednim pokoleniom. Weźmy taki przykład: Na placu zabaw stoi matka z trzyletnią Marianną, która tuli się do jej nóg. Nie chce bawić się z innymi dziećmi i rozdzierająco szlocha. Na moje pytanie o przyczynę tej rozpaczy matka odpowiada mi z pełnym zrozumieniem i współczuciem dla dziecka, że właśnie wróciły z dworca, gdzie poszły na spotkanie tatusia, który jednak nie przyjechał. Z pociągu wysiadł tylko tatuś Ingrid. Mówię: „O, spotkał cię wielki zawód!" Dziecko patrzy na mnie, a po buzi spływają mu wielkie łzy; wkrótce jednak zaczyna już zerkać na inne dzieci, a po dwóch minutach biegnie do nich i wesoło się z nimi bawi. Ponieważ wolno jej było przeżyć i wyrazić swój ból, nie zamykając go w sobie, mógł on ustąpić miejsca innym, pogodniejszym uczuciom. Jeśli obserwator tej scenki jest dostatecznie otwarty, by czegoś się z niej nauczyć, ogarną go smutne myśli. Zapyta sam siebie: Czyż te wszystkie ofiary, które kiedyś on sam musiał ponieść, miałyby być całkiem zbędne? Złość i ból mogą zatem tak szybko zniknąć, jeśli da im się swobodnie wyraz? Czyż to możliwe, żeby człowiek nie musiał zwalczać przez całe życie uczuć zazdrości czy gniewu? Czyżby ich wroga, odczuwana we własnym wnętrzu moc miała być tylko złośliwą naroślą powstałą na skutek stłumienia uczuć? Czyż to możliwe, że owo stłumienie uczuć, że osiągnięcie owej spokojnej „równowagi ducha", z takim trudem wypracowanej, jest w gruncie rzeczy jedynie żałosnym zubożeniem, a nie żadną cnotą? Jeśli obserwator tej scenki był dotąd dumny ze swego panowania nad sobą, teraz część tej jego dumy mogłaby się przemienić w złość, że przez całe życie brakło mu wolności wyrażania uczuć. A jeśli taki człowiek pozwoli sobie na świadome przeżycie tej goryczy, ogarnie go żal nad bezsensem, a zarazem nad nieuchron- Przywolenie na wiedzą 275 nością własnej ofiary. Owo przejście od złości do żalu pozwala na wyrwanie się wreszcie z zaklętego błędnego koła powtórzeń. Kto nigdy nie poczuł, że stał się ofiarą, bo rósł w ideologii dzielności i samoopanowania za wszelką cenę, może nieświadomie weźmie odwet na następnym pokoleniu. Ten jednak, kto przeszedłszy przez fazę gniewu, potrafi przeżyć żal, że stał się ofiarą, będzie także zdolny do współczucia swym rodzicom, zrozumiałe, że oni także padli ofiarą systemu wychowawczego, i nigdy nie zostanie prześladowcą własnych dzieci. Zdolność do żalu powiąże go z nimi. Dotyczy to także stosunków z dorosłymi dziećmi. Rozmawiałam kiedyś z pewnym młodzieńcem po jego drugiej już próbie samobójstwa. Powiedział mi: „Cierpię na depresję od sztubackich lat, życie nie ma dla mnie sensu. Myślałem, że winne temu są moje studia, bo tyle tam materiału bez żadnego znaczenia. Ale teraz pozdawałem wszystkie egzaminy, a moja pustka jest jeszcze większa. Ale nie ma to nic wspólnego z moim dzieciństwem. Moja matka mi mówiła, że miałem bardz© szczęśliwe i bezpieczne dzieciństwo. Spotkaliśmy się parę lat później. W tym czasie jego matka poddała się psychoanalizie. Różnica między tymi dwoma spotkaniami była uderzająca. W niedoszłym samobójcy wyzwoliły się w tym czasie siły twórcze nie tylko na polu zawodowym, ale w całej jego postawie. Żył teraz niewątpliwie własnym życiem. Powiedział mi: „Kiedy psychoanaliza pomogła mojej matce wyjść ze stanu skostnienia, jakby spadły jej łuski z oczu i dostrzegła, jak oni oboje jako rodzice ze mną postępowali. Najpierw, by sobie ulżyć lub uzyskać ode mnie rozgrzeszenie, zwierzała mi się, jak to oboje zaszkodzili mi jako małemu dziecku swoim pełnym dobrych intencji wychowaniem. Nie chciałem tego słuchać, wykręcałem się od tych jej wyznań, gniewałem się na nią. Ale z czasem dostrzegłem, że to, o czym mi teraz opowiada, jest niestety najczystszą prawdą. Jakieś niejasne przeświadczenie o tym miałem już od dawna, ale nie wolno mi było nie wiedzieć. Teraz, kiedy moja matka okazała dość siły, by znieść cały ciężar przeszłości, niczego nie upiększając, niczego nie przemilczając, niczego nie zakłamu- 276 Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal Przywolenie na wiedzę 277 jąc, gdyż poczuła, że ona sama była kiedyś ofiarą, ja także mogłem dopuścić do siebie prawdę o moim dzieciństwie. Była to wielka ulga nie musieć dłużej udawać. A co zdumiewające, moja matka, ze wszystkimi jej wadami, o których wiedzieliśmy obydwoje, stała się w moich oczach bardziej ludzka, bardziej autentyczna i bliższa mi niż kiedykolwiek przedtem. Także i ja byłem teraz wobec niej bardziej szczery i czułem się z nią znacznie bardziej swobodnie. Znikło gdzieś dawne sztuczne napięcie. Nie musi już mi dowodzić swojej miłości, by ukryć poczucie winy, czuję teraz, że mnie naprawdę kocha. Nie musi mi już udzielać zaleceń co do mojego postępowania, pozwala mi być takim, jakim jestem, ponieważ sama może teraz być sobą i mniej się sama poddaje naciskowi rozmaitych nakazów. Spadł mi wielki ciężar z serca. Cieszę się życiem, a wszystko to się stało bez przewlekłej kuracji psychoanalitycznej. Ale teraz już bym nie powiedział, że moje próby samobójcze nie miały żadnego związku z moim dzieciństwem. Nie wolno mi jednak było dostrzegać tego związku, co tylko powiększało moją rozpacz". Ten młody człowiek opisał tu pewną sytuację, która przyczynia się do powstania psychicznych schorzeń u wielu młodych ludzi: jest to wczesnodziecięce stłumienie wiedzy o pewnej rzeczywistości, mogące się później objawić w symptomach fizycznych, w przymusie powtarzania, w załamaniach psychicznych. John Bowlby napisał pracę pod tytułem: „On knowing what you are supposed to know, and feeling what you are supposed to feel" (O wiedzy o tym, co masz wiedzieć, i czuciu, co masz czuć — 1979). Opowiada w niej o podobnych doświadczeniach. Opisana wyżej historia pouczyła mnie, że nawet w ciężkich przypadkach psychoterapia może okazać się zbędna dla młodego człowieka, jeśli jego rodzice potrafią zburzyć mur milczenia i zakłamania i otwarcie wyznać swemu dorosłemu dziecku, że jego chorobliwe objawy nie spadły z nieba, że nie są skutkiem przemęczenia, jakiegoś „bzika", rozpieszczenia, źle dobranych lektur, złego towarzystwa, wewnętrznego konfliktu popędów itp. Jeśli rodzice nie muszą już gorączkowo walczyć z własnym poczuciem winy i z tego powodu wyładowywać się na dziecku, a nauczą się, jak znosić swój los, pozwalają dzięki temu swoim dzieciom, by mogły żyć nie w nieświadomym buncie przeciw własnej przeszłości, ale z nią pogodzone. Wiedza cielesno-emocjonalna dorosłego dziecka może wtedy zgodzić się z wiedzą intelektualną. Jeśli tego rodzaju pogrzebanie przeszłości okazuje się możliwe, wiąże ono uczuciowo rodziców z dziećmi, a bynajmniej ich nie rozdziela. Rzecz to mało znana, bo niewielu tylko rodziców odważa się na podobne wystąpienia. Ale jeśli już do nich dochodzi, wtedy tracą swoją moc fałszywe informacje pedagogiki i na ich miejsce wkracza zrozumienie życia dostępne każdemu, kto potrafi zaufać własnemu doświadczeniu. Posłowie KIEDY UKOŃCZYŁAM MASZYNOPIS tej książki i wysłałam go do wydawnictwa, zdarzyło mi się odbyć rozmowę na tematy wychowawcze z moim młodszym, obdarzonym darem empatii kolegą, którego pracę bardzo cenię, ojcem dwojga dzieci. Nadmienił w tej rozmowie, że to wielka szkoda, iż psychoanaliza nie opracowała dotąd żadnych wytycznych dla prawdziwie ludzkiej pedagogiki. Ja wyraziłam wątpliwość, czy w ogóle może istnieć coś takiego jak ludzka pedagogika, gdyż w toku mojej praktyki psychoanalitycznej nauczyłam się postrzegać nawet najsubtelniejsze i najbardziej wyrafinowane formy manipulacji, które uchodzą za pedagogikę. Przedstawiłam więc koledze moje przekonanie, że wszelka pedagogika jest całkiem zbędna, jeśli dziecko ma przy sobie od najwcześniejszych lat jakąś stałą bliską osobę, na której może polegać i — mówiąc słowami Winnicotta — posługiwać się nią bez obaw jej utraty, że zostanie przez nią porzucone, jeśli wyrazi swoje prawdziwe uczucia. Poważnie traktowane, szanowane i w tym sensie otoczone opieką dziecko potrafi przeprowadzać własne doświadczenia ze światem i samym sobą i nie potrzebuje żadnych przymusów wychowawczych. Mój rozmówca w pełni się ze mną zgodził, nadmienił jednak, że ważne by było dać rodzicom bardziej konkretne zalecenia. Odpowiedziałam mu na to zdaniem, które sformułowałam na s. 149: „Jeśli... rodzicom udaje się odnosić do dziecka z takim samym szacunkiem i tolerancją, z jaką sami od- Posłowie 2?9 nosili się zawsze do swoich rodziców, stworzą mu z pewnością najlepsze podwaliny pod całe przyszłe życie". Mój kolega najpierw się roześmiał, potem spojrzał na mnie z całą powagą i rzekł po chwili milczenia: „Ależ to niemożliwe!" „Dlaczego?" — spytałam. „Bo... bo dzieci nie mogą nas ukarać, nie grożą, że nas porzucą, kiedy jesteśmy źli. A jeśli nawet nam to mówią, wiemy, że tego nie zrobią..." Popadał w coraz głębsze zamyślenie i mówił coraz wolniej: „Wie pani, tak się właśnie zastanawiałam czy to, co się określa jako pedagogikę, nie jest p0 prostu sprawą pragnienia władzy i czy nie powinniśmy raczej mówić i pisać o utajonym instynkcie władzy niż łamać sobie głowę nad ulepszeniem naszych metod wychowawczych". „Właśnie to usiłowałam powiedzieć w mojej ostatniej książce" — oznajmiłam. Tragedia gorliwie wychowywanych ludzi polega na tym, że jako dorośli nie potrafią postrzegać, co im wyrządzono i co robią sami, jeśli nie wolno im było tego postrzegać w dzieciństwie. Korzystają z tego niezliczone instytucje, a wśród nich ustroje totalitarne. Także i psychologia może oddać niszczycielskie usługi w uzależnianiu jednostek, rodzin i całych narodów. Uzależnienie i manipulacja są zawsze bronią i narzędziem sprawowania władzy, nawet jeśli się je maskuje takimi słowami, jak „wychowanie" albo „terapia". To nie psychologowie, ale pisarze idą z duchem czasów, stanowią jego awangardę. W ostatnim dziesięcioleciu mnożą się publikacje autobiograficzne i łatwo można zauważyć, jak u młodszych roczników autorów wyraźnie zanika idealizacja własnych rodziców. Pokolenie powojenne jest zdecydowanie bardziej skłonne do ukazania rzetelnej prawdy swego dzieciństwa i ma odwagę stawić jej czoło. Takie portrety rodziców, jakie można znaleźć na przykład w książkach Christopha Meckela (1980), Eriki Burkart (1979), Karin Frank (1979) oraz Margot Lang (1979), były nie do pomyślenia jeszcze przed dwudziestu laty. Widzę w tym wielką nadzieję otwarcia drogi do prawdy, a zarazem potwierdzenie tezy, że nawet niewielkie zelżenie zasad wychowawczych może przynieść owoce. Potrafią tymczasem to dostrzec głównie pisarze. 280 Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal W tym samym dziesięcioleciu, w którym pisarze odkrywają rolę znaczenia dzieciństwa w emocjonalnym rozwoju człowieka i ujawniają niszczycielskie skutki tego, co się określa jako wychowanie, a co jest w istocie ukrytym nadużywaniem władzy, studenci psychologii uczą się przez cztery lata na uniwersytetach, jak potraktować człowieka jak maszynę, by lepiej pojąć jego funkcjonowanie. Trwonią czas i energię w najlepszym okresie życia na to, by wiedzą intelektualną wyjałowić tak żywe w tym wieku uczucie. Nie ma co się dziwić, że ludzie, którzy złożyli taką ofiarę, zmieniają także w ofiary swoich pacjentów i klientów, traktując ich jako narzędzia swojej wiedzy, nie zaś jako samoistne twórcze istoty. Tak było już dawniej. Malarze i pisarze ekspresjonistyczni początków naszego wieku lepiej rozumieli sens ówczesnych nerwic (a przynajmniej nieświadomie go wyrażali) niż ówcześni profesorowie psychiatrii. Pacjentki w histerycznych scenach nieświadomie odgrywały przed nimi dzieje urazów swego dzieciństwa, a ich lekarze stawiali wyszukane diagnozy. Dopiero Freudowi udało się odczytać ten niezrozumiały dla lekarzy język. Niestety i on po kilku latach zaparł się tej wiedzy*. Dzieci, które zbyt wiele zauważają, karze się za to, a one tak głęboko ten zakaz uwewnętrzniają, że jako dorośli nie mogą już niczego zauważać. Ponieważ jednak wielu ludzi, wbrew wszelkim sankcjom nie potrafi wyrzec się własnego postrzegania rzeczywistości, rodzi się uzasadniona nadzieja, że mimo całego stechnicyzowania wiedzy psychologicznej prawda o początkach życia wyjdzie na jaw i się utrzyma, i to na zawsze. Gdyż ludzka dusza jest w istocie niezniszczalna i potrafi do ostatniego tchu odradzać się na nowo dzięki prawdzie. Porównaj: A. Miller, Pamięć wyzwolona, op. cit. Aneks TYLKO UWOLNIENIE się od pedagogicznych tendencji pozwala wejrzeć w prawdziwą sytuację dziecka. Aby w pełni ją wyjaśnić, próbuję tu sformułować kilka przesłanek: 1. Dziecko rodzi się niewinne. 2. Każde dziecko ma swoje niezbywalne potrzeby, między innymi potrzebę bezpieczeństwa, ochrony, kontaktu z otoczeniem, prawdy, ciepła i czułości. 3. Dorośli rzadko zaspokajają te potrzeby, często natomiast wykorzystują dziecko do swoich celów. 4. Znęcanie się nad dziećmi wywiera skutki na całe życie. 5. Społeczeństwo stoi po stronie dorosłych i zrzuca na dziecko winę za to, co mu wyrządzono. 6. Powszechnie przemilcza się fakt, że dzieci padają ofiarą nadużyć rodzicielskiej władzy. 7. Dlatego nie dostrzega się potem skutków tego faktu. 8. Pozostawione samemu sobie, nie znajdujące poparcia dziecko tłumi poczucie doznanej krzywdy i idealizuje jej sprawcę. 9. Takie stłumienie prowadzi do nerwic, psychoz, zaburzeń psychosomatycznych i do przestępczości. 10. W nerwicy w miejsce stłumionych i przemilczanych własnych potrzeb pojawia się poczucie winy. 11. W psychozie doznane krzywdy przeradzają się w obłędne przywidzenia. 282 Kroki do pojednania: lęk, gniew i żal 12. W zaburzeniach psychosomatycznych przeżywa się ból doznanych krzywd, nie zdając sobie sprawy z przyczyny cierpienia. 13. Czyny przestępcze odtwarzają na nowo doznane krzywdy, zamęt myślowy i nadużycia seksualne dokonane na dziecku. 14. Terapia może się okazać skuteczna tylko wtedy, kiedy pacjent przestanie ukrywać sam przed sobą i terapeutą prawdę o swoim dzieciństwie. 15. Uznanie przez psychoanalitykę istnienia „seksualności dziecięcej" wzmaga jedynie zaślepienie społeczne i legitymizuje molestowanie seksualne dzieci. Obwinia się o nie dziecko, chroni zaś dorosłego. Fantazje dziecięce służą możliwości przetrwania, pomagają wyrazić trudną do zniesienia rzeczywistość dzieciństwa, maskując ją zarazem. Tak zwane zmyślone przeżycie czy uraz zawsze kryje za sobą rzeczywiste doznanie urazu. 17. Stłumione przeżycia dziecięce często dochodzą do głosu w formie symbolicznej w literaturze, sztuce, w opowieściach i snach. 18. Z powodu naszej chronicznej ignorancji co do prawdziwej sytuacji dziecka owe symboliczne świadectwa jego udręk są nie tylko tolerowane, ale nawet wysoko cenione w naszej kulturze. Gdyby zrozumiano prawdziwy sens tych zakodowanych wypowiedzi, byłyby one nie do zniesienia dla społeczeństwa. 19. Fakt, że zarówno sprawca, jak ofiara przestępstwa są istotami zaślepionymi i zagubionymi, nie chroni przed konsekwencjami popełnionego czynu. 20. Można będzie zapobiec dalszej przestępczości, jeśli ofiary przejrzą. Przestanie wtedy działać lub przynajmniej osłabnie przymus powtórzenia. 21. Jeśli uznamy dzieje dzieciństwa za najpewniejsze i bezsporne źródło poznania, relacje o własnych przeżyciach mogą doprowadzić do zmiany świadomości całego społeczeństwa w ogólności, a w szczególności ludzi nauki. Bibliografia przedmiotu Aries Philippe, Geschichte der Kindheit, Monachium-Wiedeń 1960, Hanser. Bowlby John, On knowing what you are supposed to know and feeling what you are supposed to feel, „Journal of the Canadien Psychiatrie Association", 1979. Braunmiłhl Ekkehard von, Zeit fur Kinder, Frankfurt 1978, Fischer. Braunmuhl Ekkefard von, Antipddagogik, WHnheim i Bazylea 1976, Beltz. Bruch Hilde, Der goldene Kafig, Ratsel der Magersucht, Frankfurt 1980, Fischer. Burkart Erika, Der Weg zu den Schafen, Zurych 1979, Artemis. F. Christiane, Wir Kinder vom Bahnhof Zoo, red. Kai Hermann i Horst Rieck, Hamburg 1979, Stern-Buch. Wyd. polskie: My, dzieci z Dworca Zoo, przekład Ryszard Turczyn, Warszawa 1987, Iskry. Fest Joachim, Dos Gesicht des Dritten Reiches, Monachium 1963, Piper. Fest Joachim, Hitler, tom I, Berlin 1978, Ullstein. Frank Barbara, Ich schaue in den Spiegel under sehe meine Mutter, Hamburg 1979, Hoffmann i Campe. Handtke Peter, Wunschloses Ungliick, Salzburg 1972, Residenz. Heiden Konrad, Adolf Hitler, Wiedeń 1936, Europa. Helfer Ray E. i Kempe C. Henry (red.), Das geschlagene Kind, Frankfurt 1979, Suhrkamp. Hess Rudolf, Kommandant in Auschwitz, red. Martin Broszat, Monachium 1963, Dokumente. Jetzinger Franz, Hitlers Jugend, Wiedeń 1957, Europa. Kestenberg Judith, Kinder von Uberlebenden der Naziuerfolgung, „Psyche" 1974, 28, s. 249-265. Klee Paul, Tagebucher, Kolonia 1957, DuMont. Kriill Mariannę, Freud und mein Vater, Monachium 1979, Beck. Lange Margot, Mein Vater. Frauen erzahlen vom ersten Mann ihres Lebens, Re- inbek 1979, Rowohlt. Mause Lloyd de, Hórt ihr die Kinder weinen, Frankfurt 1977, Surkamp. 284 Bibliografia przedmiotu Mause Lloyd de, Psychohistory. Uber die Unabhdngigkeit eines neue Forschung- sgebietes, „Kindheit" 1979, 1, s. 51-71. Meckel Christoph, Suchbild. Uber meinen Vater, Diisseldorf 1979, Claasen. Miller Alice, Das Drama des begabten Kindes und die Suche nach dem wahren Selbst, Frankfurt 1979, Suhrkamp. Moor Paul, Das Selbstportrdt des Jiirgen Bartsch, Frankfurt 1972, Fischer. Niederland William G., Folgen der Verfolgung, Frankfurt 1980, Suhrkamp. Olden Rudolf, Adolf Hitler, Amsterdam 1935, Querido. Plath Sylvia, Briefe nach Hause, Monachium 1975, Hanser. Plath Sylvia, Die Glasglocke, Frankfurt 1978, Suhrkamp. Rauschning Hermann, Gesprdche mit Hitler, Wiedeń 1973, Europa. Rutschky Katharina (red.), Schwarze Padagogik, Berlin 1977, Ullstein. Schatzman Morton, Die Angst vor dem ater, Reinbek 1978, Rowohlt. Schwaiger Brigitte, Lange Abwesenheit, WiedeN/Frankfurt 1980, Zsolnay. Stierlin Hełm, Adolf Hitler, Familienperspektiuen, Frankfurt 1975, Suhrkamp. Struck Karin, Klassenliebe, Frankfurt 1973, Suhrkamp. Struck Karin, Die Mutter, Frankfurt 1975, Suhrkamp. Theweleit Klaus, Mdnnerphantasien, Frankfurt 1977, Roter Stern. Toland John, Adolf Hitler, Bergisch-Gladbach 1977, Lubbe. Zenz Gisela, Kindesmisshandlung und Kindesrechte, Frankfurt 1979, Suhrkamp. Zimmer Katharina, Das einsame Kind, Monachium 1979, Kbsel.