Sabatina James Sabatina Otrzymała wyrok śmierci " Przejście z islamu na chrześcijaństwo "cieką do dzisiaj przełożyła Barbara Ostrowska Zgodnie z sugestią policji ze względów bezpieczeństwa zostały zmienione nazwiska wszystkich osób występujących w książce. Ale te osoby istnieją - mieszkają w Austrii i Pakistanie. zasami, kiedy idę sama ulicą, ogarnia _ mnie strach. Czyjeś kroki? Ktoś mnie śledzi? Odwracam się i przeszukuję wzrokiem ulicę, a potem szybko biegnę do domu, nie oglądając się już za siebie. Rzadko wychodzę sama na ulicę. Czasami, kiedy jadę kolejką i jakiś Pakistanczyk wsiada do mojego wagonu, wzdrygam się. Szuka mnie? Ktoś mu kazał mnie śledzić? A jeśli tak, to kto? Moi rodzice? Krewni? Na następnej stacji wysiadam i patrzę, co on zrobi. Dopiero gdy pociąg jedzie dalej, a Pakistanczyk mignie mi w oknie, wcale nie zwracając na mnie uwagi, oddycham z ulgą. Rzadko jeżdżę sama kolejką. Czasami, kiedy leżę wieczorem w łóżku i zadzwoni telefon, zrywam się, przerażona. Znowu się dowiedzieli, jaki mam numer? Znowu chcą mnie zastraszyć? A może nawet wiedzą, gdzie mieszkam? Już kilka razy zmieniałam numer komórki, ale za- wsze się jakoś dowiadują i dzwonią. Nocą, najczęściej koło dwunastej, kiedy zwykle już śpię. Odbierając telefon, nie mówię ani słowa, ale oni i tak wiedzą, że to ja. - Znajdziemy cię - krzyczą do słuchawki. - Dopadniemy cię. Niedługo po ciebie przyjdziemy. - I już wiem, że muszę szukać sobie nowego lokum. Znowu. W listopadzie ubiegłego roku skończyłam 21 lat. Urodziłam się w małej wiosce w północno-wschodnim Pakistanie, a mieszkam w obcym mieście, gdzie nikogo nie znam i gdzie, mam nadzieję, nikt mnie nie rozpozna. Jestem „U-Bootem",jak policja kryminalna* nazywa takich jak ja: bez stałego miejsca zamieszkania, niemal bez przyjaciół, prawie bez kontaktów z otoczeniem. Jestem obywatelką austriacką - i bardzo się boję, że swoich następnych urodzin nie dożyję. Może to brzmi przesadnie. Może nierealistycznie. Tak * w Austrii i Niemczech - przyp. ttum. właśnie zareagowały władze, gdy po raz pierwszy poszłam na policję i opowiedziałam swoją historię. Pewnie uznali mnie za nastolatkę, która się naoglądała za dużo filmów o przemocy, a jeszcze więcej naczytała brukowych powieści. Muszę przyznać, że moja historia jest dla Europejczyka rzeczywiście trudna do pojęcia. Zaczyna się w Sarle-insbach, małej wsi w Górnej Austrii. A toczy w Linzu, dużym, dwustutysięcznym mieście, a także w La horę, trzecim co do wielkości mieście w Pakistanie, oraz w szkole koranicznej, do której religijni Pakistańczycy posyłają swoje dzieci, żeby stały się tak samo religijne jak oni. Jest to historia o miłości, o wierze, o konfliktach, jakie powstają, kiedy ktoś wychowany w Europie musi żyć tak, jakby nadal był w Pakistanie. Nie zrobiłam niczego, czego musiałabym się wstydzić; niczego, co w Europie byłoby zabronione. Naturalnie, było w moim życiu parę mo- mentów, które według mojego ojca i jego surowych pakistańskich zasad nie przyniosły mi chluby. Ale za to nikomu nie grozi się śmiercią -nawet w Pakistanie. Moja młodość niezbyt się różniła od młodości wielu innych austriackich dzieci. Chodziłam do szkoły, czasem dostawałam dobre stopnie, czasem złe, miałam przyjaciół, chodziłam do kina, wysiadywałam po kawiarniach i w wieku 16 lat miałam swojego pierwszego chłopaka. Ale moi rodzice chcieli, żebym wyszła za mąż za mojego kuzyna w Pakistanie. Ja nie chciałam, dlatego uciekłam z domu. Uciekłam od nich, od ich pakistańskiej hierarchii wartości, a przede wszystkim od tego, czego ode mnie jako od kobiety wymaga Koran. Zwątpiłam w islam, zaczęłam zadawać pytania - i znalazłam odpowiedź w nowej wierze. Po kilku miesiącach pełnych wątpliwości przeszłam na chrześcijaństwo. - Wróć. Wiesz, co grozi w Pakistanie za zmianę wy- znania - powiedział mi ojciec. Wiedziałam bardzo dobrze: kara śmierci. W Pakistanie obowiązuje szariat, prawo muzułmańskie. I wedługszariatu, którego przestrzegają moi rodzice, muzułmanka przechodząca na chrześcijaństwo podlega ukamienowaniu. Czy naprawdę powinnam się bać? Nie wiem i nikt mi tego nie może powiedzieć. Ani pracownicy socjalni, do których się zwróciłam dwa lata temu, ani znajomi, ani policja. Słyszałam o dziewczynach, które przeżyły podobne rzeczyjak ja i zostały zabite przez swoich krewnych: o dziewczynach, które też się wychowały w Europie, a potem zostały wywiezione przez rodziców do Pakistanu. A tam ich historia za każdym razem kończyła się śmiercią. Nie wiem, czy moi rodzice w ostateczności to zrobią. Ale wiem, że się boję. Boję się i muszę z tym strachem żyć dzień po dniu. Wiem też, że od tamtej pory moje życie przestało być normalne. Odkąd zostałam chrześcijanką, przeprowadzałam się pięć razy. Najpierw od rodziców do noclegowni, a stamtąd do małego mieszkania. Kiedy mnie znaleźli, przeniosłam się do innego mieszkania. Kiedy znów mnie znaleźli, wyprowadziłam się do innego miasta. Teraz mieszkam w pokoju na zapleczu biura. Nie jest zbyt duży, ale mam telewizor, komputer, telefon. To jest mój dom, przynajmniej tak długo, jak długo czuję się w nim bezpieczna. Miewam stany lękowe, kiedy jestem sama, a sama jestem bardzo często. Trudne są zwłaszcza weekendy, kie-, dy siedzę na biurowej kana pie, a ludzie, którzy tu zwykle pracują, spędzają czas z ro dzinami. Siedzę bezczynnie gapię się w telewizor i cze kam na poniedziałek. Niechętnie wychodzę, a je śli już, to tylko w towarzystwie. Rzadko idę do kina, bo źle się czuję w ciemności. To już ponad rok, odkąd przeby- W V wam dłużej w jednym miejscu. Mieszkam daleko od moich krewnych, a jednak nie do końca udało mi się od nich uwolnić. Kiedy ostatnio byłam w jakimś lokalu, podszedł do mnie zupełnie nieznany mi chłopak i zapytał, czy to ja jestem tą Pakistan-ką, która uciekła od rodziców. Natychmiast wróciłam do mojej kryjówki. Gdybym była taka, jak chcą moi rodzice, odosobnienie mało by mi przeszkadzało. Byłabym porządną pakistańską dziewczyną, zajmowałabym się domem, wychowywała gromadkę dzieci i byłabym przyzwoitą żoną dla mojego męża-kuzyna. Ale nie jestem, bo nie jestem już pakistańską dziewczyną. Wyjechałam z Pakistanu, gdy miałam dziesięć lat, wychowałam się w Austrii, żyłam tutaj, a przede wszystkim, w odróżnieniu od moich rodziców, zrozumiałam, jak się tutaj żyje. Nie tylko mówię tak jak wszystkie austriackie dziewczyny w moim wieku, ale ubieram się jak one, maluję się jak one, słucham tej samej muzyki, czytam te same książki i oglądam te same programy w telewizji. Stałam się Austriaczką, podczas gdy moi rodzice wciąż żyją hierarchią wartości, która nie jest moja. Nie wiem, jak realne jest zagrożenie - znam moich rodziców i wiem, że w gruncie rzeczy to dobrzy ludzie. A jednocześnie zdaję sobie , sprawę, jak ważny jest dla Pakistańczyków ich honor -honor, który ja splamiłam. Wciąż żyję, ale w głowie mam poczucie zagrożenia, strach tak wielki, że przeszkadza mi żyć. Żyć tak, jak inne dziewczyny na Zachodzie. Żyć tak, jak ja bym chciała. Rodzice zagrozili mi, że mnie zabiją. Jestem więźniem między dwiema kulturami, których się nie da pogodzić. Nazywam się Sabatina James. A oto moja historia. I I W mojej wsi było tylko kilka domów, gliniaste ulice i bawoły. Nie miałam pojęcia o świecie, ale byłam szczęśliwa. 13 / Rozdział I T Mój ojciec dawno wyjechał do Austrii. "* Wychowywała nas matka, kobieta surowa i rezolutna. 4 Zawsze chciałam pojechać do Austrii, już wtedy, kiedy byłam mała i mieszkaliśmy w Pakistanie. Nie dlatego, żebym dużo o Austrii wiedziała: wiedziałam, że leży w Europie, czyli bardzo daleko od domu. Wiedziałam, że pada tam śnieg, a ludzie mówią innym językiem i noszą inne ubrania. Wiedziałam, że mają dużo pieniędzy i prowadzą inne, lepsze życie niż my. To wystarczyło. Chciałam tam pojechać. Mieszkaliśmy wtedy w Dhedarze, niewielkiej miejscowości w okręgu Gudźrat na północno-wschodnim krańcu Pakistanu, niecałe dwie godziny samochodem od Lahauru. My, to znaczy mój ojciec Ahmad Ali i moja matka Fatima, moi bracia Hassan i Adnan, moja siostra Aiśa oraz mój dziadek Mu-hammad Ali z żoną Aminą. Mieliśmy gospodarstwo i jak na warunki pakistańskie prowadziliśmy dość przyjemne życie. Dom nie był zbyt duży, ale bardzo wygodny. Właściwie składał się z dwóch budynków, połączonych od frontu murem. Ten z lewej służył do mieszkania, był z gliny i miał tylko dwa pomieszczenia. W jednym spał dziadek, a w drugim - my. Drugim budynkiem był tak zwany baharwala ghar, w dosłownym tłumaczeniu „zewnętrzny dom". Tam trzymaliśmy zwierzęta. Nie mieliśmy ich dużo, zaledwie parę kur i trzy bawoły. A poza tym całe mnóstwo węży, choć bez naszej woli - węże są w Pakistanie praktycznie wszędzie. Do dzisiaj budzą we mnie grozę. 16O21 potem przyjechał po nas ojciec. W ciągu paru godzin zapakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy: trochę ubrań, zabawek i całe mnóstwo przypraw, które moja matka postanowiła zabrać ze sobą. Nie miała pojęcia, jak będzie w Austrii, ale że w tamtejszych sklepach nie kupi pakistańskich przypraw, było dla niej pewne. W nocy przed wyjazdem na lotnisko do Lahore prawie nie spałam z przejęcia. Zdałam sobie sprawę, że teraz to wszystko jest na poważnie i że zupełnie nie wiem, co mnie czeka w Austrii. Jak ludzie tam będą mówić, a przede wszystkim, jak ja ich zrozumiem? - zastanawiałam się. W szkole nauczyłam się wprawdzie trochę angielskiego, ale niemiecki? Nie znałam ani słowa. Jak będziemy tam żyć? Jak będzie wyglądał nasz dom? Co będziemy jeść? Już wiedzia- *am' ^e w Austrii sa.owoce o tak dziwnych nazwach jak jabłko, czereśnia czy truskawka, ale nie miałam pojęcia, jak wyglądają, bo to były owoce egzotyczne, na które mogli sobie pozwolić tylko bogaci. A ja znałam jedynie arbuzy i mango, które rosły u nas w każdym ogrodzie. Poza tym byłam ciekawa, jak się tam będę ubierać. Do tej pory nosiłam prawie wyłącznie śalwar-kamiz, pakistański strój narodowy kobiet, składający się z długiej tuniki, sięgającej poniżej kolan. Takich ubrań miałam całe mnóstwo, ale dżinsy i T-shirty, jakie nosiły dziewczęta z Zachodu - tego nie miałam. Nazajutrz rano włożyłam mój najlepszy śalwar-kamiz -żółty, uszyty przez matkę specjalnie na tę podróż. Dziadek odprowadził nas na lotnisko, gdzie wszystko odbyło się bardzo szybko. Oddaliśmy bagaże i pożegnaliśmy się z dziadkiem, któremu nagle zaczęło się dziwnie spieszyć. Dziadek był człowiekiem bardzo władczym i najwyraźniej nie chciał okazywać uczuć, dlatego wolał pożegnać się szybko, zamiast się rozczulać i robić z siebie widowisko. A potem siedziałam w samolocie i nie mogłam się nadziwić. Wszystko było takie nowe, takie nierzeczywiste. Nigdy przecież nie widziałam samolotu - tylko w telewizji i jako mały punkcik z białą wstęgą na niebie, gdy raz na jakiś czas przelatywał nad naszą wsią. A teraz siedziałam sobie w samolocie Pakistani International Airlines i leciałam do Europy. Nie do wiary. Siedziałam w jednym rzędzie razem z matką i siostrą, a ojciec z braćmi usiedli za nami. Miałam miejsce przy oknie, obok matki. W samolocie było dość tłoczno. Razem z nami leciało wielu Pakistańczyków, prawie wyłącznie mężczyzn, a poza tym kilku Anglików. W powietrzu unosił się dziwny zapach środków czyszczących, a gdy samolot powoli potoczył się w kierunku pasa startowego, poczułam się nieswojo. Wszystkiemu była winna stewardessa, która rutynowo odczytała przepisy bezpieczeństwa, napędzaj ąc mi panicznego strachu. A co będzie, jeśli naprawdę spadniemy do morza? Zaczęłam pochlipywać. Dlaczego nie pojechaliśmy do Europy samochodem? Matka próbowała mnie uspokaj ać, ale mnie to wcale nie przekonywało -w końcu ona też nigdy jeszcze nie leciała samolotem i sama bardzo się bała, co można było poznać po tym, że jej drgały powieki, jak zawsze, kiedy jest zdenerwowana. Ściskałam ją mocno za rękę, modląc się do Allaha, żeby nas chronił i nie dopuścił, żebyśmy spadli do morza. Gdy stewardessa podała jedzenie, moja niepewność jeszcze wzrosła. Postawiła przed nami tacę, na której znajdowały się dziwne rzeczy. Sól i pieprz wprawdzie znałam, chociaż tak zapakowanych nie widziałam jeszcze nigdy. Ale te trzy inne przedmioty? A co ważniejsze - do czego miałam ich potrzebować? Plastikowy nóż wydawał się o wiele mniej ostry niż te, których matka używała w kuchni, ale przynajmniej wiedziałam, co to takiego. Ale łyżka? I widelec? 23 Popatrzyłam na matkę, lecz i ona tylko bezradnie wzruszyła ramionami. Obserwowałam więc innych ludzi w samolocie i usiłowałam ich naśladować - z lepszym lub gorszym skutkiem. Nasza podróż trwała prawie całą dobę, bo w Dubaju musieliśmy się przesiąść do innego samolotu. Gdy wreszcie wylądowaliśmy w Wiedniu, było akurat południe. Gdybym oczekiwała wielkiego komitetu powitalnego, mocno bym się rozczarowała. W sali przylotów było wprawdzie dużo ludzi, ale tylko spoglądali na nasze stroje raczej ubawieni. W końcu podszedł do nas jakiś człowiek i objął mojego ojca. To był Ahmad, jego pakistański przyjaciel, który też mieszkał w Miihlviertel i przyjechał po nas samochodem. 24«CX ^a autostradzie prawie przez cały czas miałam nos przy- klejony do szyby. Próbowałam wchłonąć w siebie jak najwięcej wrażeń i zdziwiona patrzyłam, że wszystko rzeczywiście wygląda tu zupełnie inaczej niż u nas: domy, samochody, a nawet ulice. - Ludzie mają tu po prostu inny system -wyjaśnił mi ojciec, gdy go zapytałam, dlaczego tutaj wszystko jest o wiele czystsze niż u nas. Nawet skórki bananów nie leżały na ulicy. Ale co właściwie było takie inne w tym systemie, on też nie umiał mi dokładnie powiedzieć. Po dwóch godzinach dotarliśmy wreszcie do Sarleins-bach. Minęliśmy wieś, skręciliśmy z głównej ulicy w lewo i bardzo wolno jechaliśmy polną drogą pod górę. - Tam jest nasz nowy dom - powiedział ojciec, a ja nie wierzyłam własnym oczom: wszystko było tutaj takie zielone. Po raz pierwszy zobaczyłam lasy i góry, i drzewa, któ- 7 re miały spiczaste szpilki. A na samym środku wzgórza stał najpiękniejszy dom, jaki widziałam w życiu: ogromny, imponujący wiejski dom z białych cegieł i z czarnym, gontowym dachem. Nie był nowy, ale pewnie właśnie dlatego tak imponujący. Przed domem rozciągał się duży ogród, w którym rosła ogromna jabłoń. Było wspaniale. Ojciec i jego przyjaciel nie zdążyli jeszcze wyładować wszystkich toreb z samochodu, kiedy razem z braćmi wbiegliśmy do domu. Było tu całe mnóstwo pokojów, łazienka i toaleta, która też wyglądała zupełnie inaczej niż u nas. I kuchnia z piecem na drewno. Sensacja. Czysty luksus. Więc to tutaj będę teraz mieszkać, pomyślałam. Dawno nie czułam się taka szczęśliwa. Matka była znacznie bardziej sceptyczna. Wolnym krokiem poszła w stronę domu i zalękniona rozglądała się wokół. A kiedy znalazła się w kuchni, nerwy jej całkiem puściły. Ojciec mieszkał tu już od kilku miesięcy, ale o posiłki nigdy się specjalnie nie troszczył. Dlatego w domu było tylko kilka szklanek i talerzy, natomiast ani jednego garnka. Matka się rozpłakała, odwróciła na pięcie i wyszła z kuchni. Całe jej dotychczasowe życie polegało na prowadzeniu domu. W Pakistanie nie mieliśmy wprawdzie nowoczesnych sprzętów kuchennych, ale wszystko było urządzone bardzo funkcjonalnie, tak że zawsze wszystko miała pod kontrolą. Tutaj nie było niczego: żadnych sztućców, żadnego garnka, żadnych znanych jej sprzętów. - To w czym mam tu teraz gotować? - szlochała. - Co mam tu teraz robić przez cały dzień? W tym momencie zauważyłam, że w sąsiednim domu otworzyły się drzwi. Wyszła z nich jakaś kobieta, zobaczyła samochód i nas stojących przed domem i przyszła na górę. - Jestem Frieda - powiedziała. Frieda była znacznie starsza od mojej matki. Miała krótko obcięte włosy, już wtedy poprzetykane białymi pasmami, i według mnie dość obfite kształty. Ale wydawała się bardzo miła. Poza tym nosiła spodnie, a jeszcze nigdy nie widzia- łam starej kobiety w spodniach. I żeby kobiety, młode czy stare, nosiły krótkie włosy - to też było dla mnie czymś nowym. Tak czy inaczej, Frieda zobaczyła, że moja matka szlocha, zapytała więc ojca, co się stało. Kiedy jej powiedział, że to z powodu braku garnków, odwróciła się bez słowa, poszła z powrotem do domu i pięć minut później wróciła z kilkoma starymi garnkami, które podarowała mojej matce. - Na dobre sąsiedztwo-powiedziała Frieda. Wtedy, po raz pierwszy od przyjazdu do Austrii, zobaczyłam na twarzy mojej matki uśmiech. Zanim jednak użyła tych garnków, umyła je trzy razy, odmawiając przy tym Bismillah, muzułmańską modlitwę. Musiała to zrobić, bo przecież Frieda nie była muzułmanką. Jeszcze dzi- Pierwsze, co zauważyłam w Austrii, to było to, że wszystko jest tu takie czyste. A kiedy ujrzałam nasz dom, nie posiadałam się ze szczęścia. Czegoś tak pięknego jeszcze nie widziałam. Nasza sąsiadka miała na imię Frieda. Troszczyła się o nas i nauczyła mnie pierwszych słów po niemiecku. siaj matka myje naczynia według tego rytuału, jeżeli używali ich niemuzuł-manie. Przyjechaliśmy do Sarleinsbach ty-c dzień przed początkiem roku szkolnego. Miałam czas, żeby zbadać okolicę. Tuż obok nas mieszkała Rosi - rencistka, która też była miła i zwłaszcza w pierwszych tygodniach bardzo się troszczyła o nowych sąsiadów. Mieszkała z córką, która miała nieślubne dziecko. Nie mogło mi to wyjść z głowy. - To przecież bardzo miła kobieta - powiedziałam matce - dlaczego więc ściągnęła na rodzinę taką hańbę i urodzi-* ła dziecko, chociaż nie jest zamężna? W Pakistanie córkę Rosi prawdopodobnie by za to ukamienowali albo oblali benzyną i podpalili. Nie miałam wątpliwości, że córka Rosi postąpiła źle, dlatego zawsze byłam szczególnie ostrożna, gdy się na nią natykałam. Sabatina przed budynkiem szkoły, do której kiedyś uczęszczała. U Friedy, która pomogła nam pierwszego dnia w sprawie garnków, czułam się pewniej. Ona też była rencistką i mieszkała z synem i jego żoną w domu poniżej naszego wzgórza. Jej syn Max miał wielki warsztat, w którym robił powozy. Jego żona Maria też pracowała zawodowo, co wydawało mi się bardzo niezwykłe. W tym okresie Frieda była dla mnie jedną z najważniejszych osób. Bywałam u niej prawie co dzień i mówiłam do niej „mamo", bo nie wiedziałam, jak się mam do niej zwracać. W Pakistanie jest niedozwolone, żeby młodsza osoba zwracała się do starszej po imieniu. Czy miałam mówić do niej „pani"? To wydawało mi się zbyt nieosobiste. „Ciociu"? Ciotek i tak już miałam dużo. „Mama" alias Frieda została moją pierwszą przyjaciółką w Austrii. Oprowadziła moją matkę i mnie po wsi, przedstawiła nas wszystkim innym mieszkańcom i na początku chodziła nawet z nami na zakupy. Pomagała nam i kiedy czegoś potrzebowaliśmy, zawsze mogliśmy na nią liczyć. Frida nauczyła mnie pierwszych słów po niemiecku. Dzięki niej mogłam pierwszego dnia w szkole powiedzieć przynajmniej „Griifl Gott" (Szczęść Boże) i ,/lufWiedersehen" (Do widzenia). Przez pierwsze dni musieliśmy bardzo często korzystać z pomocy Friedy, bo nie tylko parę rzeczy, ale prawie wszystko było tu inne niż u nas. Na przykład domy, a przede wszystkim dachy. Wszystkie domy w Pakistanie mają płaskie dachy, na których ludzie często przesiadują, a niekiedy nawet sypiają. Tutaj, w Miihlviertel, wszystkie domy były niewiarygodnie spiczaste. - Jak ludzie na nich śpią? - zapytałam Friedę moją bardzo łamaną niemczyzną, na co usłyszałam, że tu każdy ma w domu własną sypialnię, nikt więc nie sypia na dachu. Albo klozet. Z tym dziwnym wynalazkiem zawarłam znajo- >0>29 mość już pierwszego dnia w Miihlviertel - i nie poradziłam sobie. Przyzwyczajona do zwykłych pakistańskich ustępów, za pierwszym razem kucnęłam na sedesie. A kiedy rozglądałam się później za dzbankiem z wodą, żeby umyć rękę, którą się zgodnie z pakistańskim zwyczajem podtarłam, musiałam zawołać na pomoc matkę, bo żadnego dzbanka nie było. Weszła i zaczęła się śmiać, ale jej uciecha trwała krótko, bo matka też nie znalazła dzbanka. Na początku byfam bardzo samotna, ale pomogła mi Frieda, nasza sąsiadka. Stalą się moją najlepszą przyjaciółką. Zawołałyśmy ojca, który stanął pod drzwiami i głośno nam tłumaczył, do czego służy ta dziwna rolka papieru obok klozetu. - Za wami jest skrzynka, a na niej guzik. Musicie go nacisnąć-wołał. Nacisnęłyśmy, po czym do klozetu lunęła woda. Matka i ja krzyknęłyśmy przestraszone, a ojciec pod drzwiami zaczął się głośno śmiać. Naturalnie nie wszedł, żeby nam pomóc, bo byłam naga, a pakistański mężczyzna nie powinien oglądać swojej córki nagiej, choćby miała dopiero dziesięć lat. Tydzień po naszym przyjeździe do Sarleinsbach zaczęła się szkoła - dla mnie też. W wieku dziesięciu lat powinnam właściwie pójść do gimnazjum, ale zapisano mnie do IV klasy szkoły powszechnej, żebym się nie musiała zajmować matematyką czy ortografią, tylko skupiła na nauce nowego języka. Pierwszego dnia zaprowadziła mnie do szkoły matka. Znowu włożyłam żółty śalwar- kamiz, który miałam na sobie podczas podróży. Gdy tuż przed ósmą rano weszły-śmy do klasy, wszystkie inne dzieci już były. Była to duża klasa w starej szkole, ze stołami, krzesłami i tablicą. W mojej Primary School w Pakistanie niczego takiego nie mieliśmy. Kiedy weszłam z matką do klasy, nauczyciel powiedział coś na powitanie, przyjaźnie się do nas uśmiechnął i podał nam rękę. Ale oczywiście ani moja matka, ani ja nie miałyśmy pojęcia, co powiedział. Dał mi znać, żebym podeszła. Potem wziął mnie za rękę i przeszedł ze mną przez klasę. Dziwnie się czułam, niczym słoń w zoo: wszystkie dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami, ale trudno się im dziwić - tak jak ja nie byłam nigdy przedtem w licznej kla- -O31 sie z porządnymi ławkami i krzesłami, tak i te dzieci jeszcze nigdy nie widziały pakistańskiej dziewczynki o ciemnej skórze, ciemnych włosach i w długim, żółtym śalwar-kamiz. Ściskałam nauczyciela za rękę, gdy szedł ze mną przez klasę, żeby mi pokazać, gdzie będzie moje miejsce. I tu czekała mnie następna niespodzianka: miałam siedzieć w ostatnim rzędzie - obok jakiegoś chłopca. To było dziwne. Chłopcy i dziewczynki nie tylko uczyli się wspólnie, ale siedzieli obok siebie w ławkach. W Pakistanie nie do pomyślenia. Pytająco spojrzałam na matkę i usiadłam dopiero wtedy, gdy skinęła głową. Pierwsze dni w szkole były dość trudne, bo nie rozumiałam ani słowa z tego, o czym się mówiło. Ale dzięki nauczy-32 *ćx! cielowi, a zwłaszcza Friedzie, szybko robiłam postępy, tak że wkrótce szkoła zaczęła mi sprawiać wielką radość. Uczyłam się szybko. A po kilku tygodniach się okazało, że potrafię lepiej liczyć niż dzieci austriackie i że na lekcjach gimnastyki szybciej się wspinam po drabinkach. Z drugiej strony nie był to żaden wyczyn, bo przecież w Pakistanie spędzałam całe popołudnia, łażąc po drzewach w naszym ogrodzie. Stopniowo dzieci nabierały do mnie zaufania. Na przerwach gromadziły się wokół mnie i bez końca zadawały pytania, niezrażone moją kiepską niemczyzną. Mówiły bardzo szybko, najczęściej więc rozumiałam połowę. Mimo to jakoś się z nimi dogadywałam. Chciały wiedzieć, skąd przyjechałam, jak tam jest w Pakistanie, jak było w mojej szkole, czy tam też mieliśmy dom i czy w moim kraju są samochody i traktory. Aja starałam się, jak mogłam, żeby im opowiedzieć o życiu i szkołach w Pakistanie. Zwłaszcza chłopcy pytali o samochody i traktory, i cierpliwie wysłuchiwali moich powolnych, jąkliwych odpowiedzi. Z dziewczynkami porozumiewałam się o wiele łatwiej, bo nie potrzebowałyśmy aż tylu słów. Były zafascynowane moimi włosami, sięgającymi mi wówczas do bioder. Ciągle się pytały, czy mogą ich dotknąć. Widocznie sądziły, że nie są prawdziwe. Kiedy pozwalałam pogłaskać się po włosach, robiły wielkie oczy i chichotały, co mi zawsze sprawiało dużą przyjemność. Mniej przyjemnie jednak mi się zrobiło, kiedy mnie zapytały, dlaczego chodzę tak dziwnie ubrana. Nadal nosiłam do szkoły śalwar-kamiz, a gdy odparłam, że nie mam innych ubrań, popatrzyły na mnie ze współczuciem. Matka, gdy jej o tym opowiedziałam, postanowiła mi kupić zachodnie ubranie. Jeszcze tego samego dnia pojechałyśmy z ojcem do Linzu i poszłyśmy do C&A. Nigdy dotąd nie byłam w takim sklepie. Było tam pełno fantastycznych rzeczy - dżinsów, T- shirtów, swetrów, kurtek, a wszystko w tak różnych kolorach. W całym sklepie rozbrzmiewała głośna muzyka pop, a sprzedawczynie w modnych topach i spodniach pomagały mi wkładać ubrania, od których serce mi zaczynało szybciej bić. Tego dnia dostałam swoje pierwsze dżinsy i trykotową bluzkę - wyglądałam w nich j ak te dziewczynki z Anglii, które przyjeżdżały w odwiedziny do Pakistanu. Poza szkołą miałam w pierwszych tygodniach niewiele kontaktów z austriackimi dziećmi, ponieważ mieszkaliśmy dość daleko od innych. Rano wstawaliśmy razem z rodzicami. Gdy ojciec jechał do pracy, matka i ja wychodziłyśmy do szkoły. Po ostatniej lekcji wracałam od razu do domu, coś zjadałam i do wieczora spędzałam czas • z braćmi w ogrodzie. Bawiliśmy się w berka, graliśmy w piłkę nożną, ganialiśmy kozy sąsiadki i zbieraliśmy doświadczenia, poznając austriacką odmienność: raz na przykład;, jeden jedyny, dotknęłam elektrycznego płotu wokół pastwiska... Mieliśmy sporo frajdy, urządzaliśmy wyścigi i łaziliśmy po drzewach, czyli robiliśmy mniej więcej to samo, co dawniej w Pakistanie, tylko z jedną różnicą - było o wiele, wiele zimniej. W Pakistanie cieszyłam się już na to, że w końcu zobaczę śnieg, i zastanawiałam się, jak to możliwe, żeby spadał z nieba. Do tej pory oglądałam tylko zdjęcia i filmy z zaśnieżonymi pejzażami, gdzie śnieg sprawiał wrażenie czegoś twardego i niebezpiecznego. Myślałam, że spada w taflach, i bałam się, że zimą trzeba nosić na dworze hełm, żeby się nie poranić. Gdy zaczęło się robić coraz zimniej i zimniej, poczułam się nieswojo. Pewnego ranka łąki nagle stały się białe. To musiał być śnieg. Popędziłam do szkoły. Kiedy przybiegłam zdyszana, nauczyciel pomyślał, że coś się stało. Zapytałam, czyżby nie widział śniegu. Roześmiał się i ku mojemu zaskoczeniu powiedział, że to tylko mróz. Kiedy wreszcie zaczął padać śnieg, nie posiadałam się z radości. I nie spadał taflami z nieba, jak się obawiałam, lecz całkiem lekkimi, grubymi płatkami. Wybiegłam z braćmi na dwór, a do domu wróciliśmy dopiero wtedy, kiedy przemokliśmy do suchej nitki. Pierwsza zima w Austrii była cudowna: toczyliśmy z braćmi długie bitwy na śnieżki, lepiliśmy bałwany, a Frieda podarowała nam nawet sanki. W szkole też szło mi dużo lepiej: po niemiecku mówiłam coraz płynniej i powoli zaczęłam zdobywać przyjaciół we wsi. Po szkole prawie zawsze wychodziłam na dwór i odwiedzałam Friedę albo bawiłam się w jej ogrodzie. A na koniec roku szkolnego znalazłam się nawet po raz pierwszy w gazecie. Jak w każdej górnoaustriackiej szkole, również dzieci w Sarleinsbach zdają tak zwany egzamin rowerowy: nauczyciel i policjant z miejscowej żandarmerii patrzą, jak dziecko jeździ, a potem zadają mu pytania z przepisów ruchu drogowego. Kto ten egzamin zda, ten już w wieku 10 lat może bez opieki rodziców jeździć na rowerze. Właściwie egzamin wcale nie był trudny i wszyscy z mojej klasy zdali go od razu - ale mój przypadek zdaniem „Kro-nen- Zeitung" zasługiwał na specjalne doniesienie: „Dziewczynka z Pakistanu zdaje egzamin rowerowy", napisali w części lokalnej. Byłam równie dumna jak moi rodzice. Po roku poszłam do gimnazjum. Z językiem już od dawna nie miałam żadnych kłopotów. Przeciwnie, pisać i czytać umiałam równie dobrze jak moi koledzy, a akcent miałam prawie taki sam jak oni. Z zamkniętymi oczami można mnie było wziąć za rodowitą Austriaczkę z Miihlviertel. Byłam dobrą uczennicą, można nawet powiedzieć, że bardzo dobrą. Z matematyką i gimnastyką radziłam sobie nieźle, a na angielskim nawet się nudziłam, gdyż w przeciwieństwie do innych uczniów już w wieku 6 lat uczyłam się go w Pakistanie. Szczególną radość sprawiały mi lekcje muzyki, bo w tamtym okresie śpiewałam bardzo chętnie i często. Miałam wtedy dwie naprawdę dobre przyjaciółki -Anitę i Katrin. Anita była dużą dziewczyną o długich włosach blond, Katrin natomiast była trochę niższa i miała brązowe włosy. Obie mieszkały niedaleko nas. Chodziłyśmy do tej samej klasy i mimo że obie były o rok młodsze ode mnie, rozumiałyśmy się bardzo dobrze. Katrin była fanką zespołu The Kelly Family, tak jak ja, i miała nawet ich postery. Strasznie jej zazdrościłam, bo matka nigdy mi nie pozwalała powiesić posterów Angela i Pad-dy'ego, moich idoli. Stale powtarzała, że jestem dziewczyną i nie wolno mi podziwiać żadnych chłopaków, bo pójdę do piekła. Utkwiło to we mnie głęboko. Prawie codziennie spotykałyśmy się po szkole u Anity, której rodzice mieli ogromny dom. Anita miała własny pokój, gdzie się bawiłyśmy i czasem też odrabiałyśmy lekcje. Do mnie Anita i Katrin przychodziły rzadko, głównie przez moją matkę, która nie lubiła austriackich gości. Kiedy przychodziły, krążyła wokół nas i przyglądała się nam, marszcząc czoło, bo przecież nie mówiła po niemiecku i nie rozumiała ani słowa z naszych rozmów. Jeśli zaproponowałam Anicie i Katrin coś do picia czy do jedzenia, myła potem trzykrotnie po nich naczynia, odmawiającBisimillach, co mnie się wydawało wtedy dość dziwne, bo w przeciwieństwie do mojej matki wcale nie uważałam moich przyjaciółek za nieczyste. Te ciągłe komplikacje doprowadziły do tego, że w końcu przestałam przyprowadzać Anitę i Katrin do domu. Matka wydawała się z tego bardzo zadowolona i myślę, że im też po cichu ulżyło. Nie rozmawiałyśmy o tym, ale jestem pewna, że uważały moją matkę za osobę bardzo dziwną i były zadowolone, że nie muszą się już narażać na jej nieufne spojrzenia. Dlatego w domu większość czasu spędzałam z rodzeństwem. Ponieważ byłam najstarsza, ponosiłam w oczach rodziców odpowiedzialność za moich braci i siostrę. Pewnego dnia, gdy rodzice pojechali na zakupy, zobaczyliśmy na łące sąsiadki kozę białą jak śnieg. Dla hecy powiesiłam jej na obroży klucz od naszego domu, wtedy koza wpadła w panikę i zaczęła uciekać. W czwórkę ganialiśmy za tą bestią, nie mając najmniejszych szans jej złapać. Była po prostu szybsza. Bawiliśmy się setnie - dopóki nie przyszła sąsiadka. Gdy zobaczyła czwórkę pakistańskich dzieci uganiających się za jej ulubienicą, popędziła za nami, straszliwie krzycząc, tak że w te pędy uciekliśmy do domu. Mojej matce niezbyt zależało na kontaktach z Austriakami. Chociaż mieszkaliśmy tu już od roku, nadal nie chciała się uczyć języka „tych ludzi". Nawet na zakupy zawsze musiał z nią iść jeden z braci, ojciec albo ja. Jeśli Austriacy byli dla niej uprzejmi, ona też była uprzejma, ale potem mówiła nam wprost, że to ludzie nieczyści, bo jedzą świńskie mięso i piją alkohol. To było rzeczywiście dziwne. Podczas gdy moi bracia, siostra i ja stawaliśmy się coraz bardziej zachodni, matka żyła tak, j akby nadal była w Pakistanie, gorzej nawet - im bardziej my się asymilowaliśmy, tym bardziej ona stawała się pakistańska. Zamykała się przed resztą świata, nie miała żadnych kontaktów z miejscowymi, niczego nie czytała, nie oglądała telewizji, nie słuchała radia. Ograniczała się do roli gospodyni domowej, gotowała i sprzątała. To było całe jej życie. Niczego więcej nie chciała. Inaczej było tylko wtedy, gdy przychodzili goście. Pakistańscy goście, ma się rozumieć. Oprócz nas mieszkał w Sarleinsbach jeszcze jeden Pakistańczyk - Ahmad, który nas przywiózł wtedy z lotniska. Ahmad pracował w tej samej firmie budowlanej, co mój ojciec. Obaj poznali się na budowie w Niemczech i kiedy Ahmad wyjechał do Austrii, załatwił tu pracę również ojcu. Ahmad miał około 40 lat i był najlepszym przyjacielem mojego ojca. Nie miał żony ani rodziny, ale chyba mu to nie przeszkadzało. Poza tym miał nas. Bywało, że przychodził prawie co dzień na kolację, a z upływem lat stał się elementem stałym w naszej rodzinie. Czasami wpadał nawet wtedy, gdy rodziców nie było w domu, siadał w sypialni, gdzie stał telewizor, i oglądał filmy. Przynosiłam mu szklankę herbaty albo coś do zjedzenia, ale czułam się zawsze trochę nieswojo. Miałam uczucie, że Ahmad taksuje mnie wzrokiem, czasem też prawił mi komplementy. To wszystko było bardzo nieprzyjemne, więc gdy tylko rozsiadał się na naszej kanapie, najczęściej znikałam z domu. Rodzice utrzymywali też kontakty z dwiema pakistańskimi rodzinami, które mieszkały w Linzu i często nas odwiedzały. Matka wtedy odżywała, gotowała nieprawdopodobne ilości pakistańskiej herbaty-czaj, i przygotowywała cia-paty, czyli pakistańskie placki pszenne, oraz rozmaite potrawy z curry. Przy takich okazjach znowu była wesoła tak jak dawniej. Ja tymczasem stawałam się coraz bardziej samodzielna i coraz więcej czasu spędzałam z Anitą i Katrin. Spotykałyśmy się po szkole, rozmawiałyśmy i słuchałyśmy muzyki. Katrin miała najwspanialszą kolekcję płyt kompaktowych z nas wszystkich - i naturalnie wszystkie płyty The Kelly Family. Im stawałam się starsza, tym mniej ciekawiło mnie to, co się dzieje w Pakistanie. Po przyjeździe do Austrii prawie co tydzień pisałam listy do moich kuzynek i dawnych koleżanek ze szkoły. Z czasem jednak te listy stawały się coraz rzadsze. Dhedar, Dhunni i wszystko, co się z tym wiązało, coraz mniej mnie obchodziło, a gdy moje kuzynki czy dziadek chcieli koniecznie rozmawiać ze mną przez telefon, najczęściej nie wiedziałam, co powiedzieć. Ale na szczęście telefonowaliśmy rzadko. Zwykle wysyłaliśmy do Pakistanu kasety, które sami nagrywaliśmy, bo telefony były za drogie. W domu coraz rzadziej mówiłam w urdu, naszym pakistańskim języku narodowym. Z ojcem i rodzeństwem rozmawiałam wyłącznie po niemiecku. I nawet gdy moja matka, która nadal nie mówiła po niemiecku, czegoś ode mnie chciała, nie wysilałam się, żeby mówić z nią w urdu. W ciągu dwóch czy trzech lat stałam się prawdziwą Austriaczką, choć nie miałam jeszcze austriackiego obywatelstwa. W tamtym okresie rodzice jeszcze nie widzieli w tym niczego złego, przynajmniej na ogół. Sami prowadzili tradycyjne pakistańskie życie, ale niewiele było takich rzeczy, których mi zabraniali - najwyraźniej mieli do mnie zaufanie. Jedynym zakazem, który mi trochę przeszkadzał, było to, że nie mogłam nocować ani u Anity, ani u Katrin. Ale z tym dało się żyć. Byłam wówczas głęboko wierzącą muzułmanką. Kościół i wiara innych uczniów byty mi zupełnie obce. W domu pomagałam matce, jeśli o to prosiła. Chodziłam z nią jak dawniej na zakupy, zmywałam naczynia i pomagałam przy praniu. Robiłam to, czego ode mnie oczekiwano. Nie dawałam rodzicom powodu do zmartwień, bo w odróżnieniu od innych dziewczyn moje wchodzenie w okres dojrzewania nie było szczególnie uciążliwe. Nie ubierałam się już wprawdzie po pakistańsku, ale też nie nosiłam żadnych prowokujących zachodnich ubrań, nie malowałam się i, co dla moich rodziców było jeszcze ważniejsze -ani ja, ani moje przyjaciółki nie interesowałyśmy się chłopcami. Nie uważałam się wówczas za ładną. Przejęłam od mojej matki ideał urody, według którego po pierwsze nie byłam dostatecznie biała, a po drugie byłam za szczupła. To, że miejscowe wyobrażenia były całkiem odwrotne, zrozu- miałam dopiero dużo później. Może dlatego trochę się zdziwiłam, kiedy w Sarleinsbach otwarto solarium. Austriacy naprawdę kładli się do tego urządzenia, żeby mieć ciemniejszą skórę! W Pakistanie nikt by na tym nie zarobił ani grosza, chyba że na wariancie przeciwnym - maszynie do rozjaśniania skóry. Ale, jak powiedziałam, wtedy jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. Byłam religijną muzułmanką. W domu często się modliliśmy, czytałam Koran i podchodziłam do tego niezwykle ambitnie. Już wtedy stawałam w obronie islamu, gdzie tylko mogłam, nawet w szkole. Raz, na lekcji historii, mówiliśmy o islamie. Nauczycielka, kobieta w średnim wieku, o surowej fryzurze, ciągle mówiła „Mahomet" i „mahometanie". Nie wytrzymałam. Wstałam i zawołałam: - Nie jesteśmy żadnymi mahometanami, tylko muzułmanami. A poza tym nie może pani tak sobie wymieniać Proroka po imieniu. Trzeba mówić: Mahomet, pokój Jego duszy. Nauczycielka była dość zdziwiona moim wybuchem. Na lekcjach muzyki często śpiewaliśmy pieśni religijne, czego na początku nie zauważyłam, bo mój niemiecki był jeszcze za słaby. Ale gdy się później zorientowałam, nie chciałam śpiewać razem z innymi. Nauczyciel zażądał wyjaśnień. Kiedy mu wytłumaczyłam, że muzułmanie nie mogą śpiewać, że Jezus jest Bogiem, zaproponował mi, żebym zamiast „Jezus" śpiewała „Allah". Rozzłościłam się jeszcze bardziej. Bo jakjakis nauczyciel może tak po prostu stawiać Allaha i Jezusa na jednym poziomie? Pocieszała mnie tylko myśl, że za tę niegodziwość na pewno będzie się smażył w piekle. Z religią chrześcijańską miałam niewiele do czynienia. Wiedziałam, że istnieje, bo moja klasa dwa razy w tygodniu miała lekcje religii, na które nie chodziłam. I znałam proboszcza z Sarleinsbach, który uczył religii w szkole powszechnej . Przychodził kilka razy do nas do szkoły i był bardzo miły - także dla mnie, chociaż nie byłam chrześcijanką. A raz poszłam z moją klasą do kościoła w Sarleinsbach. Budowla bardzo mi się podobała, bo robiła wrażenie, a jednocześnie tchnęła takim spokojem. Jednak tak naprawdę chrześcijaństwem się nie interesowałam. Fascynował mnie tylko krzyż wiszący w naszej klasie. Kiedyś zapytałam ojca, co to jest, co wisi w klasie. - Tego to ja też nie wiem - odpowiedział i uznał sprawę za załatwioną. Bardzo lubiłam Sarleinsbach, gdzie było tylko kilka gospod, jeszcze mniej sklepów, nie mówiąc o dyskotece czy kinie. Tylko latem coś się czasem działo - kiedy klub piłki nożnej, kapela dęta i straż pożarna odprawiały swoje święta pod namiotami. Przy tych okazjach pozwalano mi chodzić z braćmi na kiermasz. Cieszyłam się jak dziecko, kiedy mi ojciec kupował watę na patyku. Moje życie J w Sarleinsbach było takie sielankowe, że prawie kiczowate - ale ja się nim rozkoszowałam. Prawdopodobnie właśnie dlatego, że było takie niewidowiskowe. Moje przyszłe życie miało mi dostarczyć wystarczająco dużo emocji. Rozdział II Miałam czternaście lat, kiedy moje życie raptownie się zmieniło. Było to wiosną 1996 r., chodziłam wtedy do gimnazj um, kiedy pewnego dnia oj -ciec przyjechał do domu i kazał nam wszystkim przyjść do pokoju. Od razu wiedziałam, że coś musiało się stać - ojciec nie był zwolennikiem wielkich narad rodzinnych i gdy miał coś do powiedzenia, zwykle nie robił wokół tego wielkiego hałasu. Zaciekawiona weszłam do pokoju. - Mam nową pracę-oznajmił-dlatego musimy się stąd niedługo wyprowadzić. Za kilka tygodni zamieszkamy w Linzu. Nie wiedziałam, jak mam zareagować. Z jednej strony cieszyłam się, bo chciałam żyć w dużym mieście i wiedziałam, że w Linzu będę mogła po gimnazjum iść do szkoły średniej. Z drugiej strony, naprawdę lubiłam Sarleinsbach. Nie miałam tu wprawdzie zbyt wielu przyjaciół, ale była Frieda, nasza sąsiadka, wszystkich tu znałam i bardzo mi się podobało uregulowane życie na wsi. Moi bracia i siostra mieli podobne odczucia. Tylko matka cieszyła się bez zastrzeżeń, bo w Sarleinsbach czuła się coraz bardziej samotna. Tak jak dawniej odmawiała jakichkolwiek kontaktów z miejscowymi, a nasi pakistańscy przyjaciele ostatnio coraz rzadziej nas odwiedzali. Matka miała nadzieję, że w Linzu to się samo zmieni. Już po dwóch tygodniach się przeprowadziliśmy. Ojciec wynajął mieszkanie przy Wiener StraBe. Mieściło się ono na siódmym piętrze wieżowca z lat sześćdziesiątych i miało cztery pokoje - stołowy, sypialnię, pokój dla moich braci oraz pokój dla mnie i mojej siostry. Poza tym była łazienka, kuchnia, a nawet balkon. Lubiłam to mieszkanie, a przede wszystkim lubiłam dom. Nigdy dotąd nie mieszkałam w wieżowcu. 1 II Do Linzu przeprowadziliśmy się w ciągu roku szkolnego, więc jeszcze przez ponad trzy miesiące uczęszczałam tam do gimnazjum. Już pierwszego dnia zauważyłam, że znaleźliśmy się tutaj w zupełnie innym świecie. Moja klasa bardzo się różniła od szkoły w Sarleinsbach. Kilku uczniów już paliło, alkohol też nie był dla większości pojęciem obcym. W Sarleinsbach moje rodzeństwo i ja byliśmy jedynymi muzułmanami w szkole, natomiast w Linzu tylko w mojej klasie było nas dziesięcioro. Byłam jednak jedyną Pakistanką; wszyscy inni pochodzili z Bośni albo z Turcji. Mieliśmy nawet własne lekcje religii, co mnie bardzo cieszyło -w przeciwieństwie do moich kolegów, którzyje wykorzystywali do tego, żeby odpisywać zadania domowe na następną lekcję. Miałam wtedy 14 lat i byłam bardzo religijna. W domu często się modliłam, a w szkole na lekcjach religii regularnie zgłaszałam się na ochotnika do referatów. Naprawdę mi zależało, żeby pokazać innym, jak dobry i mądry był Mahomet. Ojciec pracował w firmie budowlanej, a dorabiał jako taksówkarz. Najwyraźniej widział w Linzu nie tylko szansę, by zarobić dużo pieniędzy, ale też trochę zaoszczędzić. Bo mój ojciec ciągle jeszcze marzył, że pewnego dnia wróci jako bogaty człowiek do Pakistanu i zbuduje w swoim rodzinnym Dhedarze wielki dom. Dużo pracował i rzadko bywał w domu. Bracia chodzili do tej samej szkoły co ja, ale w przeciwieństwie do mnie szybko znaleźli sobie nowych przyjaciół i tak jak w Sarleinsbach spędzali popołudnia najczęściej na boisku. Ja po szkole zwykle siedziałam w domu, pomagałam matce i bawiłam się z młodszą siostrą. Chodziła jeszcze do podstawówki i była wrażliwym, grzecznym dzieckiem, dużo się śmiała i uważała mnie za wielki wzór do naśladowania. II W nowym otoczeniu moja matka rozkwitła. Mieszkaliśmy teraz w tym samym mieście, co jej pakistańskie przyjaciółki, była więc znacznie weselsza niż przez te miesiące spędzone w Miihlviertel. Regularnie miewaliśmy gości, dla których z całym oddaniem gotowała tradycyjne potrawy pakistańskie. Odkąd zamieszkaliśmy w Linzu, nawet sama chodziła po zakupy na targ warzywny, chociaż nadal ledwie mówiła po niemiecku. A gdy zjawiali się goście, w całym mieszkaniu pachniało curry i świeżymi kwiatami. Widać było po niej wyraźnie, jak dobrze jej służy Linz i nowe życie towarzyskie, co mnie szczerze cieszyło. Patrząc wstecz, zastanawiam się, czy to wszystko nie było wielkim błędem. Być może moje życie potoczyłoby się inaczej, gdybyśmy zostali w Sarleinsbach. Matka któregoś dnia pewnie by się jednak otworzyła i zaakceptowała ludzi ze wsi i ich zachodni styl życia, a może nawet by się z nimi zaprzyjaźniła. Wtedy może by zapomniała o swoich religijnych uprzedzeniach i wcześniej czy później musiałaby zrozumieć, dlaczego stałam się taka, jaka jestem dzisiaj. W Linzu natomiast weszła całkowicie w środowisko pakistańskie. Mogła się zupełnie odseparować od Austriaków i żyć w swoim pakistańskim świecie, jak do tej pory. We wrześniu 1996 r. poszłam do szkoły średniej. Była to szkoła o profilu muzycznym, a więc coś akurat dla mnie -już wtedy kochałam muzykę, co nie zmieniło się do dziś. Wprawdzie nie umiałam grać na żadnym instrumencie, ale lubiłam śpiewać i miałam nadzieję, że kiedyś pójdę do konserwatorium i zostanę muzykiem. Na moje nieszczęście, w klasie śpiewu nie było już wolnych miejsc, musiałam się więc zapisać do grupy gitarowej. W mojej klasie było 25 uczniów, w większości dziewczyn, które w porównaniu ze mną wyglądały bardzo dorośle, już choćby ze względu na ubranie. Większość nosiła obcisłe II 48 T-shirty i spodnie, wyraźnie podkreślające figurę. Modnie się czesały, niektóre paliły, a niektóre miały już nawet chłopaka. Czasami na przerwie opowiadały o prywatkach, na których były w poprzedni weekend, o lokalach, do których chodziły, o koncertach, na które koniecznie się wybierały, i o chłopakach, których poznały. A ja stałam obok, jakbym była z innej planety. Nadal się ubierałam tak jak w Sarleinsbach i zupełnie nie rozumiałam, 0 czym one mówią. Dla tych 15-letnich dziewczyn z dużego miasta nie byłam nikim więcej, jak tylko naiwną wieśniaczką, która o niczym nie ma pojęcia. Nawet wieśniaczką nie byłam całkiem zwyczajną, bo nie tylko miałam za sobą przeszłość w Miihlviertel, lecz w dodatku zostałam ukształtowana przez pakistańską hierarchię wartości. Byłam religijną muzułmanką, często się modliłam 1 razem z rodziną regularnie czytałam Koran, stąd większość rzeczy, którymi interesowały się moje koleżanki z klasy, nie wchodziła dla mnie w rachubę: nie nosiłam obcisłych ubrań, bo nie chciałam pokazywać swojej figury, brakowało mi pewności siebie i nie uważałam, że jestem naprawdę atrakcyjna. Nie malowałam się i nie miałam modnej fryzury, tylko długie czarne włosy, najczęściej grzecznie splecione w warkocz. Nie chciałam palić, bo to pakistańskiej kobiecie nie przystoi. Nie chciałam pić alkoholu, bo muzułmanom nie wolno. I nie interesowałam się chłopakami. Bo co miałabym z nimi robić? Chłopcy w moim wieku chcieli tylko jednego -jak najszybciej zdobyć pierwsze seksualne doświadczenia, a ja akurat tego nie chciałam. Seks przedmałżeński odrzucałam wówczas z najgłębszych przekonań moralnych. Ale gdy powiedziałam o tym dziewczynom z klasy, tylko mnie wyśmiały. Nie chodziłam na prywatki, nie znałam żadnych lokali w mieście i nigdy jeszcze nie byłam na żadnym koncercie rockowym, bo mi rodzice na nic takiego nie pozwą- II lali. Wtedy jeszcze nie miałam odwagi kwestionować reguł przez nich ustanawianych - miało jeszcze upłynąć kilka miesięcy, zanim do tego doszło, a po drodze musiałam znieść niezliczone przykrości. Byłam outsiderką i czułam się bardzo osamotniona. Ten okres mojego życia był dla mnie niezwykle trudny, ponieważ w głębi duszy żywiłam głębokie przekonanie, że to ja mam rację, a moje koleżanki z klasy się mylą. Dlaczego więc miałabym się zmienić? Z nikim nie rozmawiałam o tym, co każdego dnia zaprzątało moje myśli. Bo i z kim mogłabym? Aiśa miała dopiero dziesięć lat i jej zainteresowania ograniczały się do kuchni dla lalek. A matka była z całą pewnością nieodpowiednią partnerką do takich rozmów. Wcale nie musiałam pytać, żeby wiedzieć, co myśli o dziewczynach z mojej klasy-jej zdaniem, były to rozpuszczone dziewuchy bez poczucia przyzwoitości i krzty honoru. Uważała, że ubierają się jak prostytutki i tak samo myślą; są nieczyste i będą się za to smażyć w piekle. W każdym razie tak zawsze mówiła o dziewczynach, które widywała czasem w tramwaju i które wyglądały podobnie jak moje koleżanki ze szkoły. A oprócz mojej siostry i matki nie było żadnych innych kobiet w moim życiu - pomijając pakistańskie przyjaciółki mojej matki, które tak samo myślały, żyły i czuły jak ona. Im dłużej chodziłam do szkoły średniej, tym bardziej czułam się samotna. Byłam załamana, bo w gruncie rzeczy łatwo nawiązuję kontakty. Ale moje koleżanki wyraźnie mnie ignorowały i nie chciały mieć ze mną nic wspólnego. Coraz częściej zastanawiałam się nad moją sytuacją i z czasem zaczęłam zadawać sobie pytanie, co w sposobie życia moich koleżanek ze szkoły jest właściwie takie niesłuszne. Ubierały się modniej, ale to w końcu nie przestępstwo. Chodziły do kina i znały wszystkie najnowsze filmy II z Hollywood. Ale dziesięć lat temu Ameryka w oczach muzułmanów wcale jeszcze nie była ucieleśnieniem wroga, więc i Hollywood nie było uważane za kwintesencję zła. Malowały się, lecz i to nie mogło być zasadniczym problemem, bo przecież pakistańskie kobiety też chodzą od wielkiego święta do kosmetyczki. Kupowały sobie nowe płyty, czego im bardzo zazdrościłam. Ja też lubiłam pop z lat dziewięćdziesiątych, ale płyt nie mogłam kupować, bo moi rodzice byli temu przeciwni. Dlaczego - tego nie rozumiałam. Powoli matka zaczęła mi się ukazywać w innym świetle. W Pakistanie była dla mnie absolutnym wzorem. W Sarleinsbach uważałam ją czasami trochę za dziwaczkę, ponieważ tak konsekwentnie unikała Austriaków. Mimo to jej koncepcja życiowa, żeby być tylko gospodynią do- mową i matką, wydawała mi się jedyną możliwą dla kobiety i ani razu jej nie zakwestionowałam. Im dłużej jednak mieszkaliśmy w Linzu, tym większe nachodziły mnie wątpliwości. Czy naprawdę chcę żyć tak jak ona? Pewnie, chciałabym kiedyś wyjść za mąż i mieć dzieci, ale jednak więcej oczekiwałam od życia. Gdy byłam małą dziewczynką, marzyłam o zawodzie lekarki, teraz jednak to się zmieniło i wolałabym być śpiewaczką, muzykiem albo aktorką. W każdym razie chciałam zostać sławna -w wypadku 14-letniej Austriaczki takie marzenie nie jest niczym dziwnym, ale zdawałam sobie sprawę, że nie da się go pogodzić z rolą pakistańskiej kobiety, w każdym razie nie w tym kształcie, w jakim prezentowała nam tę rolę na swoim przykładzie moja matka. Przeżywałam ogromne rozdarcie. Z jednej strony widziałam swoją rodzinę z jej hierarchią wartości, z drugiej -życie, które się wokół mnie toczyło. I nie znajdowałam wyjścia. Zaczęłam pisać pamiętnik. Z miesiąca na miesiąc spędzałam na tym zajęciu coraz więcej czasu. Bez końca zasta- II nawiałam się nad moją pozycją outsiderki. Dlaczego inni mnie nie lubią? Czy powinnam stać się taka jak oni? Co jest słuszne, a co nie? Nieraz przyłapywałam się na tym, że nawet Allahowi się naprzykrzam ze swoimi problemami. - Allahu, spraw, żeby Sarah i Marietta mnie polubiły - modliłam się. Sarah i Marietta były najfajniejszymi dziewczynami w klasie, które innym służyły za wzór, a mnie prawie nie zauważały. Chociaż upłynęło już tyle miesięcy, ciągle jeszcze nie miałam w Linzu żadnych przyjaciół i bardzo cierpiałam z powodu samotności, co się odbiło także na moich wynikach w nauce. Źle było zwłaszcza z matematyką i geografią, ale i z historią, fizyką i niemieckim miałam kłopoty. Wkrótce po świętach Wielkanocnych zdałam sobie sprawę, że w tym roku nie przyniosę dobrego świadectwa. Ro- *)L; 51 dzice byli przerażeni - w Sarleinsbach zawsze należałam do najlepszych w klasie, a teraz niemal ze wszystkimi przedmiotami miałam problemy. Pytali, co się ze mną dzieje, wiedziałam jednak, że nie mogę im powiedzieć, co mnie dręczy. A tak naprawdę to złe stopnie mnie nie martwiły, wręcz przeciwnie - byłam wprawdzie zadowolona, że chodzę do szkoły muzycznej, ale lekcji gry na gitarze nienawidziłam. Chciałam śpiewać, lecz na moim roku nie było wolnego miejsca w klasie śpiewu. Dlatego nie zrobiłam nic, żeby zdać do następnej klasy. Powtórzę klasę, zmienię swoje życie, znajdę przyjaciółki, a w dodatku będę mogła śpiewać. Jeszcze raz zacznę wszystko od początku - to wydawało mi się jedynym wyjściem. Gdy faktycznie zostałam na drugi rok, poczułam niemal ulgę. A gdy jeszcze zdałam egzamin wstępny do klasy śpiewu, byłam naprawdę zadowolona. II Zaczęłam chodzić do nowej klasy, w której nikt mnie nie znał. Dopasowywałam się, w miarę możliwości zmieniłam sposób życia i zaczęłam się poważnie zastanawiać nad moim ubraniem. Kiedy przeprowadziliśmy się z MuhMertel do Linzu, przeżyłam prawdziwy szok kulturowy. II W Sarleinsbach nie miało to dla mnie znaczenia, ale teraz też chciałam nosić wąskie dżinsy i krótkie topy. Dla mojej matki byłoby to nie do pomyślenia, zakupy musiałam więc załatwić po cichu. Miałam trochę pieniędzy, zaoszczędzonych przez lata z kieszonkowego, i w wolnych godzinach chodziłam do sklepu H&M. Za każdym razem ryzykowałam, upychając ubrania w teczce, nim weszłam do mieszkania, i szmuglując je za plecami matki do swojego pokoju. Na szczęście, nigdy mnie nie przyłapała. Jeszcze większych trudności przysparzało mi wkładanie tych ubrań do szkoły. Co rano matka żegnała się ze mną w drzwiach, nigdy więc nie mogłam wyjść z domu w ciuchach, które chciałam mieć na sobie w szkole. Zaczęłam się ubierać dwuwarstwowo: najpierw top, który zamierzałam nosić w szkole, a na to bluzka, w której oficjalnie wychodziłam z domu. Na ulicy zdejmowałam bluzkę i upychałam w teczce z książkami, gdzie tkwiła do popołudnia, kiedy ją znów wyjmowałam, wkładałam i wchodziłam w niej do mieszkania. Nie wiem, czy jest taki punkt w życiu, kiedy człowiek żegna się z jedną kulturą i zaczyna żyć w innej. Gdy dzisiaj sięgam myślą wstecz, nie potrafię powiązać swojej przemiany z j akimś wydarzeniem ani tym bardziej z określonym dniem. Nie przypominam sobie nawet, żeby na zmianę mojego myślenia wpłynęły jakieś określone zakazy ze strony rodziców czy jakieś konkretne rzeczy, które moje przyjaciółki mogły robić, a ja nie. Pamiętam tylko jedno uczucie - uczucie, po którym poznałam, że nie chcę być taka, jak moja matka, tylko taka, jak moje koleżanki. To było jakieś bardzo mgliste wyobrażenie, którego się wtedy uchwyciłam. Wiązało się z zakazami i z buntem, z dzisiejszej perspekty- II wy dość dziecinnym - z dżinsami, które chciałam nosić, i z T-shirtami, które mi się podobały. Niezbyt się wówczas zastanawiałam nad tym, co mną kieruje, gdy decydowałam się na tę maskaradę, uważałam to po prostu za wyjście z mojego dylematu. Dzisiaj wiem, że pewnie i tak nie było innej możliwości. Już pięć lat mieszkałam w Austrii i w przeciwieństwie do mojej matki żyłam tu pełną piersią. Szkoła i kontakty z kolegami w szkole pozostawiły ślady i stawałam się coraz bardziej zachodnia - właściwie tego nie dostrzegając. Przez kilka miesięcy moja mała maskarada się udawała. Wsiadając do tramwaju, wyglądałam jak wszystkie inne dziewczyny, a gdy zjawiałam się w szkole, miałam umalowane usta i oczy podkreślone kajałem. I skończyły się problemy z koleżankami. Wystawałam razem z nimi na przerwach, psioczyłam na nauczycieli, wymieniałyśmy opinie o chłopakach z klasy i z zainteresowaniem słuchałam, gdy dziewczyny opowiadały o swoich weekendowych przeżyciach. Wprawdzie niewiele miałam do powiedzenia o całowaniu się, pettingu i owym słynnym „pierwszym razie", ale właściwie nikt tego nie zauważał. Byłam szczęśliwa i miałam uczucie, że w końcu mnie w tej szkole przyjęli. Od razu też poprawiły się moje stopnie. Prowadziłam prawdziwie podwójne życie. W domu byłam wciąż jeszcze grzeczną Sabatiną, która modliła się jak należy, chodziła przyzwoicie ubrana i bez pytania pomagała matce w gospodarstwie. Na szczęście matka nie umiała czytać w moich myślach, a pamiętnik, w którym te myśli zapisywałam, chowałam tak dobrze, żeby nie mogła go znaleźć. Stopniowo jednak i ona zaczęła dostrzegać zmiany. Początkowo były to drobiazgi - czerwone ślady na chusteczkach do nosa, którymi na klatce schodowej ścierałam szmin- II kę z ust, albo że bluzki, które mi zawsze tak starannie prasowała, leżały wygniecione w koszu na brudną b ieliznę - nic dziwnego, skoro przez cały dzień trzymałam je w teczce. Kilka razy kazała mi się tłumaczyć, ale odpowiadałam wymijająco, a czasem ją nawet okłamywałam. Była to tylko maleńka odrobinka swobody, jaką sobie dzięki moim szwindlom wywalczyłam. Ale właśnie ta swoboda była dla mnie tak nieskończenie ważna. Uważałam, że to wspaniale nagle znowu mieć przyjaciółki - przyjaciółki jak Sophie, Barbara i Anita, które chodziły do tej samej klasy co ja i traktowały mnie tak, jakbym była dokładnie taka sama jak one. Nie mogłam wprawdzie chodzić z nimi do kina czy w weekend do dyskoteki, ale na przerwach stałyśmy razem, a czasami nawet chodziłyśmy do kawiarni na Land-straBe. Czas na to wycyganiałam, mówiąc w domu, że mam popołudniowe zajęcia, albo, jeśli jakaś lekcja wypadała i zwalniali nas wcześniej, po prostu nie od razu wracając ze szkoły. Powoli atmosfera w rodzinie zaczęła się zmieniać. Matka robiła się coraz bardziej nieufna. Zaczęła mnie szpiegować, wypatrywać przez okno w kuchni, w j akim ubraniu wysiadam z tramwaju. A gdy mnie przyłapywała, że nie byłam przyzwoicie ubrana, prawiła mi niekończące się kazania. W Sarleinsbach rodzicom było obojętne, jak spędzam popołudnia. Mogłam całymi godzinami biegać po ogrodach i łąkach, a oni nie mieli nic przeciw temu. Ale w miarę jak dorastałam, oni stawali się surowsi i bardziej podejrzliwi. Matka musiała zauważyć, że zaczynam się od nich oddalać i że dla mnie życie w Europie wcale nie jest takim nieszczęściem, jak dla niej. Poza tym - i to była jej główna troska -zaczęłam już miesiączkować, co w Pakistanie oznacza, że jest się pełnowartościową kobietą. Ze wszystkimi konsekwencjami. II Przedtem byłam jeszcze dzieckiem, któremu można było pozwolić na pewną swobodę, a teraz nagle stałam się w ich oczach kobietą, która musi żyć ściśle według przepisów pakistańskich. A to znaczy: nosić śalwar-kamiz, zakrywać włosy, idąc w miejsce publiczne, właśnie takich miejsc unikać, przebywać praktycznie tylko we własnym domu i nie odzywać się bez pytania. Matka ciągle mi to powtarzała, a gdy tylko zachowałam się niestosownie, czyli „nie po pakistańsku", krzyczała na mnie. A ja coraz częściej zachowywałam się w ich oczach niestosownie. I to wcale nie dlatego, żeby ich sprowokować, lecz ze szczerego przekonania. Tak długo walczyłam o to, żeby mnie koleżanki w szkole zaakceptowały. I nie zamierzałam 56 061 II w pracowni internetowej razem z jego przyjacielem Imma-nuelem, także uczniem z wymiany, pochodzącym z Nowego Jorku. Pewnego dnia znów ich tam spotkałam. Usiadłam przy komputerze, żeby odebrać maile. Przez noc przyszły wiadomości od moich korespondencyjnych przyjaciółek, a także maił od nieznanego nadawcy. Otworzyłam ten maił. „You look sexy today" - i nic więcej. Kim był ten nieznany nadawca? Nie miałam pojęcia. Odwróciłam się - i zobaczyłam roześmiane twarze obu chłopaków. - Ten maił to od was? - zapytałam. Wybuchnęli śmiechem, a Burim zrobił się czerwony. Od tego dnia częściej się z nimi spotykałam. Chodziliśmy 62 ói P° szk°'e na sPacer>na kawę albo graliśmy razem w koszykówkę. Wkrótce stało się jasne, który z nich bardziej mnie interesuje. Od tej pory chodziłam więc tylko z Burimem. Byłam szesnastoletnią pakistańską dziewczyną w Linzu i miałam swojego pierwszego chłopaka. Było wspaniale. Burim i ja siedzieliśmy godzinami i rozmawialiśmy. Spotykaliśmy się głównie na przerwach, ale także popołudniami. Żeby mieć dla niego więcej czasu, wymyślałam w domu coraz więcej kłamstw. Dużo się w tym „związku" nie wydarzyło, pod tym względem nadal byłam bardzo pakistańska. Od samego początku dałam Burimowi wyraźnie do zrozumienia, że jestem wierząca i dlatego nie chcę żadnego seksu, co bez sprzeciwu zaakceptował. Czasami się całowaliśmy, ale poza tym poprzestawaliśmy na trzymaniu się za rączkę. Pierwszy pocałunek Burima jeszcze dzisiaj pamiętam. Poszliśmy do parku na spacer, kiedy Burim pochylił się nade mną. Czułam jego język w moich ustach, a w nosie intensywny zapach chloru, bo Burim przedtem był na basenie. II Spotykaliśmy się od miesiąca, a ja czułam się szczęśliwa. Po raz pierwszy w życiu byłam zakochana, i to ze wszystkim, co się z tym wiąże - serce mi waliło, kiedy go widziałam, a kiedy brałam go za rękę, prawie umierałam z zażenowania, bo palce miałam mokre od potu. Całymi stronicami zapisywałam pamiętnik marzeniami o Burimie. A przede wszystkim byłam zadowolona, że w odróżnieniu od wszystkich innych chłopaków nie chciał koniecznie natychmiast iść ze mną do łóżka. O tym wszystkim pisałam w moim pamiętniku. I to okazało się wielkim błędem. Któregoś dnia, a był to początek marca, wróciłam do domu po spotkaniu z Burimem, na które poszłam pod pretekstem zajęć fakultatywnych. W błogim nastroju wysiadłam z windy i zadzwoniłam do drzwi. Rodzice nigdy mi nie dali osobnego klucza, bo w ten sposób mogli mnie lepiej mieć na oku. Drzwi otworzyła mi siostra i popatrzyła na mnie zgnębiona. - Co j est, Aiśa? - zapytałam. - Nic - odpowiedziała i pobiegła do naszego pokoju. Poszłam za nią i zobaczyłam: mój pamiętnik leżał na podłodze, większość stron była wyrwana i rozrzucona po całym pokoju. - Znalazła go i przeczytała - powiedziała Aiśa i schowała się pod kołdrą. W tym momencie weszła do pokoju matka. Zanim zdążyłam powiedzieć „cześć", zaczęła mnie bić. Jej prawa dłoń wylądowała z hukiem na moim lewym policzku. - Co ty sobie wyobrażasz? - krzyczała. -Jesteś dziwką! - Chwyciła mnie za włosy, powlokła przez pokój i rzuciła o ścianę. Nigdy dotąd mnie nie uderzyła. I nie tylko dostałam w twarz, jak inne dzieci i młodociani, których znałam. II Matka szarpała mnie za włosy, waliła pięścią po twarzy i kopała. Płakałam i krzyczałam, ale mnie nie puszczała. Wykrzykiwała raz po raz, że jestem hańbą dla rodziny, „austriacką dziwką". Siostra chciała nas rozdzielić, ale matka ją odepchnęła. Próbowałam wyjaśnić, że między mną a Burimem to nic poważnego. Ale matka nie chciała słuchać. - Nie wolno ci. Masz w Pakistanie kogoś, komu jesteś przyrzeczona! W pierwszej chwili myślałam, że się źle słyszę. - Jesteś komuś przyrzeczona. Więc zachowuj się odpowiednio - powtarzała. Byłam przerażona. Rodzice już kilka razy wspominali, że niedługo po moim urodzeniu zaaranżowali dla mnie ślub w Pakistanie. Słyszałam o tym, ale nie traktowałam tego poważnie. Gdy byłam małą dziewczynką, ciągle powtarzali, że kiedyś wyjdę za mąż za Salmana, mojego kuzyna ze strony matki. Salman było dwa miesiące młodszy ode mnie i mieszkał z rodzicami w Lahaurze. Nawet w Pakistanie rzadko go widywałam, może dwa czy trzy razy. Zapamiętałam go jako bardzo cichego, powściągliwego chłopca. W każdym razie nie rzucał się w oczy. Ale, jak wspomniałam, już wtedy nie traktowałam tych napomknień poważnie - a w Austrii zupełnie o nich zapomniałam. Po kilku minutach matka się uspokoiła i wyszła. Siedziałam na łóżku i płakałam, obok mnie moja młodsza siostra, też zapłakana. - Nie wolno jej tego robić - powtarzała Aiśa. - Ja cię obronię. Objęłam ją i przytuliłam do siebie. Kiedy ojciec tego dnia wrócił wieczorem do domu, oboje z matką zawołali mnie do pokoju. Ojcies był zaskakują- II co miły. Musiałam go przeprosić i obiecać, że nigdy więcej nie spotykam się z żadnym chłopcem. Obiecałam. - Wybaczam ci - powiedział - ale to nie może się już nigdy powtórzyć. Następnego dnia jeszcze przed lekcjami opowiedziałam Burimowi, co się stało. Zerwałam z nim, bo za bardzo się bałam rodziców. Burim, co prawda, tylko potrząsał głową, ale myślę, że mnie zrozumiał. Wychowawcą mojej klasy był Radhuber, bardzo miły człowiek, dobiegający czterdziestki. Zawsze nam mówił, żebyśmy do niego przychodzili, jeżeli mamy problemy. Problem miałam, tylko czy naprawdę powinnam z nim iść do wychowawcy? Wtedy wszystko stanie się oficjalne, aja nie chciałam zaszkodzić ani matce, ani ojcu. W końcu to moi rodzice. A z drugiej strony - co będzie, jeżeli to się powtórzy? Jeśli matka znowu mnie brutalnie pobije? Przez całe przedpołudnie prawie nie mogłam się skupić na lekcjach. Czy powinnam z nim porozmawiać? A może lepiej nie? Po dużej przerwie zebrałam się na odwagę i poszłam. Przeszliśmy do biblioteki, żeby nikt nas nie słyszał. Wychowawca od razu zauważył, że trudno mi o tym wszystkim mówić. - Nie martw się - zapewnił mnie - nie podejmę żadnych kroków, jeżeli nie będziesz tego chciała. Opowiedziałam mu całą moją historię. Że nie wolno mi wychodzić z przyjaciółkami, że zawsze muszę prosto ze szkoły wracać do domu; opowiedziałam mu historię z teatrem szkolnym i z Burimem. Pan Radhuber słuchał cierpliwie, po czym zniknął na chwilę w pokoju konferencyjnym i wrócił z jakąś ulotką. „Schronisko dla młodzieży w sy- 065 II tuacjach kryzysowych" -przeczytałam. Z tymi ludźmi powinnam porozmawiać, na pewno będą mogli mi pomóc, uważał. Po wyjściu ze szkoły długo się zastanawiałam, co najpierw zrobić. Czy rzeczywiście powinnam tam pójść? Nie wiedziałam, co mnie tam czeka, a poza tym czułam, że to dość poważny krok. No dobrze, matka mnie pobiła, i to tak mocno, że miałam pękniętą wargę. Ale z drugiej strony, to przecież moja matka. Była Pakistanką i prawie nie mówiła po niemiecku. Co będzie, jeżeli pracownicy schroniska narobią jej kłopotów? A co będzie wtedy ze mną? Nie chciałam wielkiej kłótni z rodzicami. Z drugiej strony w pełni zdawałam sobie wtedy sprawę, że jestem w sytuacji bez wyjścia. Nie byłam taka, jak moi rodzice, to pewne. I nie chciałam prowadzić takiego życia, jakie oni dla mnie zaplanowali - a już na pewno nie chciałam wyjść za mąż za kogoś, kogo oni dla mnie wybrali. Nie ulegało wątpliwości, że moje problemy się nie skończą i że kiedyś dojdzie do wielkiej konfrontacji między mną a rodzicami. Ja czułam się Austriaczką. Natomiast ich wyobrażenia o moralności pochodziły jeszcze ze średniowiecza - w każdym razie tak to odczuwałam. Choćbym już nie pisała pamiętnika i nie całowała się z żadnym chłopakiem, i tak nigdy nie będę taka, jak oni sobie wyobrażają. Pojechałam do schroniska. Poradnia mieściła się w dużym żółtym domu. Wszystko wyglądało jasno i przyjaźnie. W korytarzach wisiały zdjęcia, a wszyscy ludzie, których spotkałam w hallu, wydawali się bardzo mili. Rozmawiałam z jednym z pracowników socjalnych, który mi wyjaśnił, jak w schronisku mogą mi pomóc. Na przykład porozmawiać z moimi rodzicami, ochronić mnie przed nimi, a jeśli zechcę, mogę się tu wprowadzić. II W tamtym momencie nawet o tym nie myślałam, ale byłam zadowolona, że teraz przynajmniej wiem, dokąd mogę pójść, gdyby to było konieczne. Potem pojechałam do domu. Matka, która jeszcze wczoraj zachowywała się jak furia, prawie nie zwracała na mnie uwagi - mimo że przyszłam do domu prawie dwie godziny później. Trochę mnie to zdziwiło, ale jednocześnie sprawiło ulgę. Może żałowała tego, co zdarzyło się wczoraj, może teraz wszystko będzie lepiej. Nic nie było lepiej, w ogóle nic. Matka wytrzymała równo tydzień, a potem wszystko wróciło do normy, a nawet było jeszcze gorzej. Teraz nie pozwalała mi już na nic - nie mogłam spotykać się z koleżankami ani chodzić do kina, nawet na seanse popołudniowe. Tak jak dawniej, nawet nie mogłam marzyć o prywatkach, dyskotekach czy koncertach. Obrywałam od matki z byle powodu, na przykład za obcisłe dżinsy. Albo gdy włożyłam T-shirt, pod którym można było się choćby domyślić moich piersi. Albo gdy zobaczyła choćby cień makijażu na mojej twarzy, gdy wracałam do domu. Zabroniła mi wręcz zadawania się z kilkoma dziewczynami z mojej klasy - Austriaczkami, które jej zdaniem nosiły się zbyt swobodnie, a więc w jej oczach były „dziwkami". I każdego popołudnia, gdy wracałam do domu, stała w oknie w kuchni i patrzyła, z kim wysiadam z tramwaju. Jeśli z jakimś chłopakiem, od razu obrywałam lanie. Czasem wystarczało, żeby pakistańscy przyj aciele moich rodziców coś powiedzieli. Na przykład, że przypadkiem .> mnie widzieli po szkole z kolegami z klasy w mieście - i od *-, razu wybuchała wielka awantura. A jeśli ci koledzy byli w dodatku płci męskiej, znów dostawałam lanie. II 68 Trwało to prawie rok. Żyłam jak w więzieniu -w samym środku Linzu. Moich braci mało to obchodziło. Obydwaj, jeden dwa, a drugi cztery lata młodszy ode mnie, mieli dokładnie tyle swobody, ile ja chciałam mieć. Po szkole mogli robić, co chcą. Chodzili na prywatki i mecze piłki nożnej, a czasem mogli nawet nocować u przyjaciół, co w moim wypadku było w ogóle nie do pomyślenia. Tylko Aiśa trzymała moją stronę - ale miała dziesięć lat, była więc o wiele za mała, żeby cokolwiek zrozumieć. Wiedziała tylko tyle, że często jestem smutna i nocami ciągle płaczę. Ojciec zachowywał się trochę bardziej przyjaźnie niż matka, ale mimo najlepszej woli nie można byłoby go nazwać liberalnym. - Pakistańskie kobiety tego nie robią - mówił, kiedy się skarżyłam, że nie wolno mi pójść do kina czy na tańce. - A ty jesteś pakistańską kobietą! Dzisiaj wiem, że moi rodzice prawdopodobnie sami mieli co do tego wielkie wątpliwości. Nie uszło ich uwadze, że bardzo się oddaliłam od nich i ich sposobu życia i że nie byłam taka jak oni w młodości. Prawdopodobnie dręczyły ich też wyrzuty sumienia. W końcu sami przywieźli mnie do Austrii i czuli się odpowiedzialni za zmianę, jaka we mnie zaszła. Czy już wtedy zdawali sobie sprawę, że tak musiało się stać i że nie mieli szans wychować mnie w samym środku Austrii według surowych pakistańskich zasad - nie wiem. Mimo to musieli zdawać sobie sprawę, że nie są w stanie odgrodzić mnie całkowicie od świata i że ja na ten świat będę reagowała, bo przecież w rzeczywistości j uż zareagowałam - dostosowałam się, zasymilowałam. A jak inaczej miałam zareagować? W przeciwieństwie do nich wyrosłam w kraju, w którym młodzież ma niezliczone możliwości rozrywki. W kraju, w którym do najbliższego kina nie jedzie się pięć godzin samochodem, tylko trzy przystanki tramwajem; II w kraju, w którym młodzież ogląda MTV i wszystko, co należy do stylu życia prezentowanego na ekranie, może sobie od razu kupić za niewielkie pieniądze w H&M; w kraju, w którym nauczycielom nie wolno bić dzieci, w którym każdy może chodzić do normalnej szkoły i w którym dla kobiet jest o wiele więcej możliwości niż tylko widoki na męża, dzieci i ognisko domowe. Jestem przekonana, że o tym wiedzieli i że zdawali sobie sprawę, jak beznadziejny był ich zamiar wpojenia mi pakistańskiej skali wartości. Prawdopodobnie właśnie to sprawiło, że byli tacy zdesperowani i nieobliczalni. >O69 Presja moich rodziców stawała się coraz silniejsza. Za radą jednego z nauczycieli zwróciłam się do pracownika socjalnego. II Zaczęli powtarzać, że któregoś dnia wyjdę za mąż w Pakistanie, i opowiadać o moim kuzynie, Salmanie. Jak dobrze się prezentuje, jaki znakomity jest w szkole i na jakiego miłego mężczyznę wyrósł. A widzieli go, tak jak ja sześć lat temu. Jak już wspomniałam, początkowo nie wierzyłam w tę historię ze ślubem. Jaka austriacka dziewczyna pozwoliłaby na to, żeby ją rodzice w dzisiejszych czasach przymusem wydali za mąż? Nawet moi rodzice nie mogli tkwić w tak głębokim średniowieczu. Ale gdy ten temat ciągle powracał, powoli ogarnęły mnie wątpliwości. - Przecież ja go w ogóle nie znam - mówiłam. I za każdym razem słyszałam te samą trzeźwą, jednoznaczną odpowiedź: 70 ó{ ~ Owszem' wyjdziesz za Salmana. W przeciwieństwie do mnie i mojego rodzeństwa, ojciec i matka nadal utrzymywali ciągłe kontakty z Pakistanem. Często telefonowali do dziadka, a matka regularnie rozmawiała z wujem, ojcem Salmana. Pewnego wieczoru, gdy akurat odrabiałam lekcje, usłyszałam, jak rozmawia przez telefon z ciotką, matką Salmana. Próbowałam podsłuchiwać, ale mówiła za cicho. Przez zamknięte drzwi słyszałam tylko, że cały czas dziękuje. Kiedy odłożyła słuchawkę, przyszła do mojego pokoju i zobaczyłam łzy w jej oczach. To były łzy wzruszenia. Stanęła przy mnie i objęła mnie po raz pierwszy od miesięcy. - Zaakceptowała cię. Twoja ciotka chce, żebyś została jej synową - powiedziała. Mnie też napłynęły łzy do oczu, ale wcale nie ze wzruszenia. Miałam siedemnaście lat i całe mnóstwo rzeczy, które jeszcze chciałam osiągnąć w życiu. Wyjść za mąż za mojego II kuzyna, a potem mieszkać w j akiejś wsi w Pakistanie - to z całą pewnością do nich nie należało. I tak właśnie powiedziałam w złości matce, za co oberwałam większe lanie niż kiedykolwiek przedtem. W następnych tygodniach tortury stały się jeszcze gorsze. Nie było chyba dnia, żeby mnie matka nie zbiła. W lutym 1999 r. miałam już tego naprawdę dość i zwróciłam się ponownie do schroniska dla młodocianych. Opowiedziałam pracownikom socjalnym wszystko, także o planach ślubu z Salmanem. Postanowili przeprowadzić z moimi rodzicami rozmowę. Następnego dnia, a było to 25 lutego 1999 r., odbyła się w schronisku ta rozmowa, w której oprócz moich rodziców i mnie uczestniczył pracownik socjalny. Matka nie powiedziała ani słowa, a po moim ojcu było wyraźnie widać, jak nieprzyjemna była dla niego cała ta sytuacja. To było okropne. Rodzice wszystkiemu zaprzeczyli - powiedzieli, że nigdy mnie nie bili i że mam tyle swobody, ile dusza zapragnie. Nawet to małżeństwo to nie taki znowu dramat, opowiadali pracownikowi socjalnemu. - Jeśli wyjdzie za Salmana, to tylko dobrowolnie - zapewnił mój ojciec. „Rodzice wydają się całkiem chętni do współpracy. Z drugiej strony wyraźnie widać, j akie maj ą religij no-kultu-rowe ideały", zanotował na koniec rozmowy pracownik socjalny w swoim protokole. W trójkę wróciliśmy do domu - i nadal nic się nie zmieniło. Cokolwiek robiłam, moja matka była niezadowolona. ' Pomagałam jej w kuchni, ale to nie wystarczało. Nosiłam bardziej konserwatywne ubranie, ale dla niej było ono i tak jednoznacznie zbyt prowokujące. Spóźniłam się na tramwaj i przyszłam do domu dziesięć minut po czasie, dostawałam lanie. II Sytuacja coraz bardziej się zaostrzała. Prawie nie było dnia, żeby z jakiegoś powodu nie doszło do kłótni. Ale z czasem stawało mi się to wszystko coraz bardziej obojętne. Więcej nawet - mówiłam sobie, co będzie, to będzie, i zadawałam sobie coraz mniej trudu, żeby cokolwiek udawać. Nigdy nie stanę się taka jak ona! Po szkole chodziłam z przyjaciółkami do kawiarni, malowałam się, a w drodze do domu byle jak ścierałam makijaż, słuchałam zachodniej muzyki i nosiłam zachodnie ubrania. Złorzeczenia i zniewagi ze strony matki znosiłam prawie ze stoickim spokojem. Stały się już trwałym elementem mojego życia. Było dla mnie jasne, że kiedyś dojdzie do wybuchu. Ale nawet to właściwie już mnie nie interesowało. Aż nadszedł ów majowy dzień. Powód eskalacji był nieważny -jakiś T-shirt, który matka znalazła w koszu na bieliznę i który jej zdaniem był zbyt odważny. Patrząc wstecz, mam wrażenie, że dzień ten się niczym nie różnił od poprzednich, i dlaczego akurat tego dnia postanowiłam uciec, dzisiaj już nie wiem. Pewnie po prostu musiało się tak stać. Byłam jeszcze w piżamie, kiedy moja matka zaczęła szaleć. Już z łazienki dobiegły mnie jej wrzaski, a gdy wpadła do mojego pokoju, miała T-shirt w ręce - niebieską bluzkę z H&M, z krótkimi rękawami, sięgającą mi poniżej bioder. Wzięła ten T-Shirt i waliła mnie nim po głowie. Wybuchnę-łam płaczem i krzyczałam, żeby przestała, kiedy w furii chwyciła spiczasty but i z całej siły uderzyła mnie w twarz. Czułam, jak pęka mi warga. Krew poleciała mi z ust. Wypadłam z mieszkania, wciążjeszcze w piżamie. To był odruch, ale już po prostu nie mogłam tego znieść. Pędem zbiegłam po schodach i zadzwoniłam do pierwszego lepszego mieszkania. Należało ono do młodej Afry-kanki, którą już wcześniej kilka razy widziałam, ale nigdy nie II zamieniłam z nią ani słowa. Na szczęście była w domu. Otworzyła drzwi i popatrzyła na mnie przerażona. Musiałam wyglądać okropnie - boso, w piżamie, usmarowana krwią. Bez słowa wciągnęła mnie do pokoju i zamknęła drzwi. To była Cełestine, miała dwadzieścia lat i pochodziła z Ghany. - Nie chcę, żeby matka mnie znalazła. Musisz mnie ukryć - powiedziałam. - Najpierw usiądź i opowiadaj. Co się stało? Cełestine była wysoka i miała bardzo miłą twarz. Pracowała j ako kelnerka w jednym z lokali w Linzu. Znałam j ą wprawdzie tylko z widzenia na klatce schodowej, ale mimo to ufałam jej. Przyniosła mi filiżankę herbaty, uważnie słuchała i przerywała tylko wtedy, kiedy czegoś nie rozumiała. - OK, pomogę ci - powiedziała, gdy skończyłam. Przez cały dzień siedziałyśmy w jej mieszkaniu. Cełestine nie chciała, żeby moja matka zobaczyła nas przez okno w kuchni, dlatego czekałyśmy, aż się zrobi ciemno. Cełestine pożyczyła mi dżinsy, trykotową bluzkę i buty, a kiedy już byłyśmy pewne, że nikt nas nie zobaczy, wyszłyśmy z domu. Cełestine miała dwóch bardzo dobrych przyjaciół, Romea i Alfonsa, którzy też pochodzili z Ghany i byli niewiele starsi ode mnie. Spotkaliśmy się w Linzu na starówce i włóczyliśmy od knajpy do knajpy. Rozkoszowałam się tym wieczorem. Jeszcze nigdy tak długo nie byłam poza domem. I oto siedziałam właśnie w tych lokalach, o których stale opowiadały moje koleżanki z klasy: po raz pierwszy byłam w „Durchhaus", studenckiej knajpie w centrum Starego Miasta, i w „Vanilli", gdzie po północy czasem tańczą na stołach. Podobała mi się głośna muzyka, powietrze pełne dymu, kilka razy pociągnęłam II nawet papierosa Celestine. Po raz pierwszy w życiu poczułam się naprawdę wolna. Było dobrze po północy, kiedy pojechaliśmy do mieszkania Romea. Celestine z Alfonsem przenocowali w jego łóżku, a ja dzieliłam z Romeem kanapę. I chociaż absolutnie nic się nie zdarzyło, byłam strasznie zdenerwowana - tak blisko mężczyzny jeszcze nigdy w życiu nie spałam. Ale już następnego dnia zdałam sobie sprawę, że nie mogę tu zostać. Mieszkanie było po prostu za małe i wystarczało ledwie dla samego Romea. Postanowiłam pojechać do noclegowni. Dwunastego maja 1999 r. wprowadziłam się. Pracownicy socjalni byli dla mnie mili, a ja miałam wrażenie, jakby 74 O^ Ju^ wcześniej się z tym liczyli, że kiedyś będą musieli mnie tu przyjąć. Dostałam pokój na poddaszu, który dzieliłam z dziewczyną o imieniu Marina. Miała ona te same problemy ze swoimi tureckimi rodzicami, jak jaz moimi, a mieszkała tu już od kilku miesięcy. Pracownicy socjalni zadzwonili do moich rodziców, aby im powiedzieć, że od tej chwili mieszkam tutaj. „Przyjęcie stacjonarne ze względu na groźby ze strony rodziców, że wywiozą ją do Pakistanu, aby ją wydać tam za mąż", zanotował mój opiekun w moich aktach. Nastawiłam się na to, że zostanę w noclegowni dłużej. Jeździłam stąd do szkoły i próbowałam prowadzić życie tak normalne, jak to możliwe. Rodzice ciągle dzwonili, żeby mnie namówić do powrotu do domu. Aleja byłam uparta -i strasznie się bałam: rodziców, a także ich pakistańskich znajomych i przyjaciół. Poza tym dowiedziałam się, że dziadek zadzwonił do mojego ojca, żądając, żeby nauczył mnie rozumu. W przeciwnym razie rodzina straci honor, a ja się stanę wielką hańbą dla wszystkich. II Rodzice nie dawali za wygraną. Wciąż dzwonili i grozili opiekunom, że jeśli nie wrócę do domu, to się mnie wyrzekną. Zadzwonił też starszy z moich braci i tak głośno wymyślał mi przez telefon, że opiekun wyjął mi słuchawkę z ręki i po prostu odłożył. Po tygodniu ojciec z matką zjawili się bez uprzedzenia w noclegowni. Znowu odbyła się rozmowa z pracownikami socjalnymi. Wszystko będzie dobrze, obiecywał ojciec, a matka przyrzekła, że więcej mnie nie uderzy. Zapewniła opiekunów, że zaakceptuje mój sposób życia, że nie będzie więcej zakazów, że będę mogła robić, co zechcę. Pracownicy socjalni byli na początku sceptyczni, stopniowo jednak zaczęli nabierać zaufania do moich rodziców. - Wydają się przecież bardzo mili - powiedział jeden z nich. Moi rodzice potrafią być bardzo mili i kochani, jeśli zechcą. I pracownicy socjalni dali się przekonać. Namawiali mnie, żebym pojechała z rodzicami do domu, uważali, że na pewno nic mi się nie stanie. W końcu się zgodziłam i 20 maja 1999 r. wróciłam do domu. I rzeczywiście - tym razem sytuacja zmieniła się całkowicie. Rodzice zachowywali się przyjaźnie i nie robili już dramatu, jeśli dopiero dwie godziny po szkole wracałam do domu. Nawet matka zachowywała się wobec mnie wyraźnie życzliwie. Po niecałym tygodniu dowiedziałam się, dlaczego. Ojciec przyszedł z pracy wcześniej niż zwykle. Poprosił mnie do kuchni i powiedział, że ma pomysł, jak to zrobić, żeby wszystko było lepiej. - Wracamy do Pakistanu - oznajmił. - A tam możesz robić, co zechcesz. - Co zechcę?-zapytałam. 75 II - Tak - odpowiedział - możesz iść do szkoły teatralnej. Albo brać lekcje śpiewu. Ale wróć z nami do Pakistanu. Tam wszystko jest lepsze niż tutaj. Zastanawiałam się. Propozycja wydawała się jednak kusząca. Chciałam iść do szkoły teatralnej, wszystko jedno - w Linzu, Wiedniu czy Islamabadzie. Dla pewności zwróciłam się do moich opiekunów w noclegowni, ale i oni nie mieli zastrzeżeń, a nawet uważali, że pobyt w ojczyźnie mo- Przydzielono mi mansardowy pokój, w którym mieszkałam razem z młodą Turczynką. Miała podobne problemy jak ja i czasami obie płakałyśmy przez całą noc. II że dobrze mi zrobi. Może moi rodzice w końcu się przekonają, że już tu nie pasuję, że za bardzo się zmieniłam, a wtedy wszystkie problemy byłyby rozwiązane, mówili. Przekonały mnie ich argumenty - i zgodziłam się. Ale był z tym planem związany jeden warunek. - Przed powrotem musisz się zaręczyć z kuzynem Sal-manem. W ten sposób dla twojego dziadka jako głowy rodziny i dla mnie w stosunku do matki Salmana honor rodziny będzie zachowany. W końcu jesteś mu przyrzeczona, odkąd się urodziłaś - powiedziała matka. Zawahałam się, a potem zaczęłam krzyczeć: - Nie chcę wyjść za Salmana. W ogóle za nikogo nie chcę wyjść za mąż, a przynajmniej nie teraz. I dlaczego wszystko się kręci zawsze tylko wokół tego honoru rodziny? - Bo on jest najważniejszy. O wiele ważniejszy od ciebie - odpowiedziała matka. Łzy napłynęły mi do oczu. Wstałam od stołu i pobiegłam do mojego pokoju. Ojciec przyszedł za mną i usiadł na brzegu łóżka. - Sabatino-powiedział-zastanów się. Pakistan jest rzeczywiście lepszy dla ciebie. Tam możesz zostać aktorką i nie musisz wychodzić za mąż za Salmana. Musicie się tylko zaręczyć, a wtedy wszystko będzie dobrze. Zważywszy, co do tej pory przeszłam z moją rodziną, ten warunek wydawał mi się nie taki znowu straszny. Czy i pracownicy socjalni w noclegowni nie mówili, że w Pakistanie będę bezpieczna? Dzisiaj wiem, że wszyscy - pracownicy socj alni i j a - zupełnie błędnie ocenialiśmy sytuację. Nie powinnam była nigdy się zgodzić, bo żaden człowiek zza biurka w Linzu nie może powiedzieć, j ak bezpieczna jest niepełnoletnia dziewczyna dziesięć tysięcy kilometrów od Austrii. Ale moi rodzice sprawili w noclegowni dosyć przekonywające wrażenie. 77 II Przez chwilę o tym myślałam, zanim się zgodziłam. - Jeśli rzeczywiście muszę się tylko zaręczyć, to pojadę. Ojciec mnie objął i muszę przyznać, że sama jakoś się cieszyłam. Po siedmiu latach od wyjazdu z Dhedaru znów wrócę do domu. Znowu zobaczę Pakistan. Znowu zobaczę moje kuzynki. Zostanę aktorką. O zaręczynach z Salmanem nie myślałam nawet przez sekundę. 78 t k, ^ ,_!WKL. Rozdział III Pierwszego dnia wakacji 1999 r. wyjechaliśmy. Ojciec wziął pięć tygodni urlopu i tak długo mieliśmy zamiar zostać w Pakistanie. Co najmniej. Ahmad, przyjaciel ojca z Sarleinsbach, który prawie siedem lat temu przyjechał po nas na lotnisko, teraz miał nas odwieźć. Kiedy wreszcie zajechał swoim kombi, nikt już nie mógł się doczekać wyjazdu. Przez ostatnie tygodnie moja matka o niczym innym nie mówiła, tylko o swoim rodzeństwie. Bracia cieszyli się, że znowu będą kopać piłkę z kuzynami, a ojciec chciał w końcu pokazać swojemu ojcu, jak >081 III wspaniale rozwinęła się jego rodzina (fakt, że to mój rozwój -wjego oczach niezbyt pocieszający-był przyczyną naszej podróży, nie odgrywał dla niego w tym momencie najwyraźniej żadnej roli). Najbardziej z nas wszystkich cieszyła się moja siostra. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Pakistanu, miała dopiero cztery lata, nie wiedziała więc wcale, co ją czeka w Lahaurze i Dhedarze. Większość krewnych, których zamierzaliśmy odwiedzić w następnych tygodniach, znała tylko ze zdjęć. Ja też cieszyłam się na tę podróż. Byłam ciekawa moich stron rodzinnych, naszych krewnych i przyjaciół z dawnych czasów. Przez lata nie miałam o nich żadnych wiadomości i zastanawiałam się, jacy są teraz. Jaka jest na przykład De-ira, córka naszej sąsiadki i moja najlepsza przyjaciółka 82 fvf z dawnych lat? Jak wygląda? Gdy mieszkałam jeszcze w Pakistanie, prawie każdy dzień spędzałyśmy razem. Była w moim wieku i miała tak samo zielono w głowie jak ja. Jak mnie przyjmie? Czy w ogóle ją jeszcze poznam? Zaręczyny z Salmanem, właściwy powód naszej podróży, całkowicie wyparłam ze świadomości. Byłam pewna, że nie będzie tak źle. W Linzu żegnałam się z przyjaciółkami tak, jakbyśmy po prostu wyjeżdżali na dłuższy urlop. Obiecałam wysyłać im kartki i informować na bieżąco. Jak długo tu zostaniemy, jak długo j a zostanę, nie mogłam jeszcze powiedzieć. Ojciec miał pięć tygodni urlopu, tyle wiedziałam. A potem? Jeśli spodoba mi się w Pakistanie i jeśli rzeczywiście będę tam mogła pójść do szkoły teatralnej, to zostanę; jeśli nie, to jesienią wrócę do Linzu i dalej będę chodziła do szkoły. Dobrze po północy wylądowaliśmy w Lahaurze. I już * ^ w chwili, gdy wychodziliśmy z samolotu na płytę lotniska, że- by wsiąść do autobusu, uświadomiłam sobie, jak bardzo zapomniałam Pakistan - odzwyczajona od pakistańskiego kli- III matu, z trudem oddychałam. Mimo że był środek nocy, temperatura wynosiła co najmniej trzydzieści pięć stopni. Było gorąco i duszno, a z powodu wielkiej wilgotności powietrza zalegała nad całym miastem ogromna chmura oparów. W Austrii nigdy co prawda nie byłam w saunie - na to moi rodzice z pewnością by nie pozwolili, ale nie mogło tam być inaczej niż o północy w Lahaurze. Kiedy weszliśmy do hali przylotów, ujrzałam powód naszej podróży. Zobaczyłam go i od razu rozpoznałam, mimo że nie widzieliśmy się od siedmiu lat. Czekał na nas razem ze swoim ojcem - Salman, mój kuzyn, a wedle woli moich rodziców, mój przyszły mąż. Najpierw przywitał się z moimi rodzicami i rodzeństwem, a potem podszedł do mnie. Strasznie wyrósł i chociaż był ode mnie dwa miesiące młodszy, przerastał mnie więcej niż o głowę. Poza tym miał ciemne włosy, takie same ciemne oczy jak jego ojciec i był dobrze ubrany-zresztą po zachodniemu. Widać było wyraźnie, że nie bardzo wie, jak się ma ze mną przywitać. Wiedział, dlaczego tu jesteśmy i że kiedyś zostanę jego żoną, ale i on, prawdę mówiąc, prawie mnie nie znał. Czy miał mnie objąć tak samo przyjacielsko jak moich braci? Zdecydował się na uścisk dłoni. - Cieszę się, że przyjechałaś. Często o tobie marzyłem - powiedział tak cicho, że tylko ja mogłam go usłyszeć. Zrobiłam krok w tył. - Salman bhai,)a też - powiedziałam głośno. Chciałam być dla niego miła, a jednocześnie dać mu jasno do zrozumienia, jakie stosunki w moich oczach nas ze sobą łączą. W Pakistanie do wszystkich męskich krewnych w tym samym wieku mówi się bhai, czyli - bracie. Miałam nadzieję, że Salman zrozumie, co chciałam przez to powiedzieć. X>83 III Salman i jego ojciec pomogli nam przy bagażach, zanim wyszliśmy na wielki parking przy lotnisku, gdzie było jeszcze goręcej i duszniej niż na terenie lotniska, bo nie poruszał się nawet najlżejszy wietrzyk. Moja siostra narzekała głośno: - Czy tutaj zawsze jest tak gorąco? - zapytała po niemiecku, a moi bracia i ja zaczęliśmy się śmiać. Salman i jego ojciec, którzy naturalnie nie zrozumieli ani słowa, popatrzyli tylko na nas, niczego nie pojmując. Załadowaliśmy bagaże do wielkiego pick-upa suzuki, którego wuj pożyczył od sąsiada. Potem ruszyliśmy do Gul-śan Ali Koloni, dzielnicy Lahauru, gdzie mieszkała rodzina Salmana. Podczas jazdy wróciły od razu wspomnienia z dzieciństwa - powietrze obrzydliwie śmierdziało spalinami i odpadkami, a przez wszystko przebijał się jeszcze intensywny zapach curry. Mimo późnej pory na ulicach były tłumy ludzi i samochodów. A ten ruch! Wszyscy jeździli, jak chcieli - samochody, autobusy, rowery i niezliczone riksze. Miałam uczucie, że czegoś takiego jak przepisów ruchu drogowego tu nie ma. A jeśli są, to nikt ich nie przestrzega. Mimo wszystko podobało mi się to miasto, uczucie, że znowu tu jestem. Może moi rodzice rzeczywiście mieli rację, gdy mówili, że w Pakistanie wszystko znowu będzie w porządku. Kiedy przyjechaliśmy do domu wuja, okazało się, że nasi krewni przygotowali dla nas wielkie przyjęcie. Na całym domu wszędzie wisiały lampki, przed wjazdem stały kwiaty, a nad bramą wisiał mały plakat z napisem „Witajcie w domu". Ledwo mój wuj wyłączył silnik, otworzyły się drzwi i ukazały się moja ciotka, kuzynki i kilku sąsiadów. III Byli co najmniej tak samo ciekawi i podnieceni jak my. Gdy wysiedliśmy z samochodu, ciotka podbiegła, objęła nas i ucałowała wylewnie. Zwłaszcza mnie. Przez chwilę bałam się, że już w ogóle mnie nie wypuści. - Cieszę się, że jesteś - powiedziała. Wymamrotałam, że też jestem bardzo szczęśliwa, po czym ciotka spojrzała mi głęboko w oczy. - Teraz wszystko będzie dobrze - szepnęła. Nie mogłam sobie wytłumaczyć, co chciała przez to powiedzieć, bo moim zdaniem wszystko było już dobrze. Żyłam sobie względnie szczęśliwa w Austrii, rodzice znowu byli dla mnie mili. Do Pakistanu przyjechałam, żeby się zaręczyć z jej synem; jeśli będę chciała, zacznę tu chodzić do szkoły aktorskiej, a jeśli nie, wrócę po prostu do Austrii i tam skończę szkołę. Co jeszcze miałoby dopiero być dobrze? Kiedy weszliśmy do domu, ciotka niemal mnie nie odstępowała. Była dla mnie szczególnie miła i uprzedzająca, przynosiła mi herbatę i ciasto z owocami, i wręcz wzruszająco troszczyła się o to, żebym się dobrze czuła. Bez przerwy zadawała mi pytania, jak tam jest w tej Austrii, czy mi się tam podoba i czy lubię chodzić do szkoły. Nawet o moich przyjaciółkach chciała wszystko wiedzieć. Powoli nabierałam podejrzeń. Czy tyle serdeczności może być prawdziwe? Dziwne to było. Przez cały czas znajdowałam się w centrum zainteresowania, wszystko kręciło się wokół mnie. W mojej rodzinie nigdy dotychczas nie byłam najważniejszą osobą, a raczej czymś w rodzaju notatki na marginesie, zwłaszcza w porównaniu z moimi braćmi, od których zależała ciągłość rodu. Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że ani trochę mnie to nie cieszyło. W Linzu miałam ciągle kłopoty z rodzicami i nieustanne poczucie, że nikomu nie mogę do- III godzić. Gdy dzisiaj wracam myślami do tamtych dni, to przynajmniej pierwsze godziny pobytu w Pakistanie zachowałam w pamięci jako całkiem przyjemne. Troszczono się o mnie, miłe było też to, że ludzie słuchali, kiedy miałam coś do powiedzenia -wszyscy z wyjątkiem Salmana, który konsekwentnie mnie ignorował. Cały czas przemykał się pod ścianami i udawał niezainteresowanego. Mimo wszystko nie uszło mojej uwagi, że nie spuszczał mnie z oka. „Mam nadzieję, że nie robi sobie żadnych nadziei" - pomyślałam, podeszłam do niego i próbowałam z nim rozmawiać. Pytałam, do jakiej szkoły chodzi, czym się interesuje i jak podoba mu się tutaj w Lahaurze, ale dawał mi wymijające odpowiedzi. W końcu wyciągnęłam z torebki fotografię, na której była cała moja klasa, i zaczęłam mu szczegółowo wyjaśniać, kto jest kim i z kim się przyjaźnię. Wydawało się, że niespecjalnie go to ciekawi, mimo to miałam nadzieję, że zrozumiał, co mu chcę powiedzieć. Miał zauważyć, że właśnie ci ludzie stanowią centrum mojego życia i że w każdej chwili mogę do nich wrócić, nie mrugnąwszy nawet powieką. Niecały tydzień zatrzymaliśmy się w Lahaurze u rodziców Salmana. Krewni i znajomi, którzy przyjechali na nasze powitanie, stopniowo się rozjeżdżali, tak że w końcu została już tylko rodzina Salmana i moja. I było dokładnie tak samo jak dawniej - mężczyźni wcześnie wychodzili, żeby załatwiać jakieś sprawy, a kobiety zostawały w domu. Przez pierwsze dni niezbyt mi to przeszkadzało, bo w końcu tyle miałyśmy sobie do opowiedzenia, ale potem z godziny na godzinę robiło się coraz nudniej. Prawdopodobnie już wtedy w głębi duszy wiedziałam, że stałam się tu obca. Moja matka mogła całymi godzinami siedzieć w pokoju u ciotki, gadając z nią i sąsiadkami. III Ja natomiast chciałam koniecznie wyjść, zobaczyć Laho-re, a przynajmniej tę dzielnicę, w której mieszkał Salman. Ale mi nie pozwolono. - Kobietom nie wolno wychodzić samym na ulicę - powiedziała matka, kiedy ją zapytałam, czy mogę pójść na spacer. I wróciła do kuchni, żeby pomóc ciotce. Próbowałam więc wymknąć się z domu, ale bez powodzenia. A tak chciałam ponownie odkryć Lahaur - miasto, które zawsze uważałam za coś w rodzaju bramy na Zachód. W porównaniu z moj ą rodzinną wioską, Lahaur ze swoimi sklepami, lokalami i bazarami było wielkim miastem. A teraz, kiedy sama mieszkałam w dużym mieście w Europie, chciałam koniecznie sprawdzić, czy Lahaur nadal będzie mi się wydawało takie potężne i przerażające. I jeszcze na coś miałam ochotę - na kawałek pakistańskiej czekolady, która tak mi smakowała w dzieciństwie. Jedynym żeńskim członkiem rodziny, z którym naprawdę dobrze się rozumiałam, była moja dwunastoletnia kuzynka Hina, siostra Salmana. Była to dość żywa dziewczynka i od razu zgodziła się z zachwytem, kiedy ją spytałam, czy nie poszłybyśmy na spacer. Wzięła mnie za rękę i wyprowadziła na długą, zakurzoną ulicę, przy której wszystkie domy wyglądały tak samo - szare, zwyczajne, monotonne. Hina, jak wszystkie pakistańskie dziewczęta, nosiła śalvar-kamiz. Ja natomiast miałam na sobie szerokie, długie, letnie spodnie, w których chodziłam już w Linzu, a na to włożyłam jeszcze sukienkę. Umalowałam się bardzo oszczędnie, także właściwie nikt nie powinien zauważyć makijażu, i rozpuściłam włosy - na moje pojęcie z całą pewnością nie wyglądałam prowokująco. Ale ludzie w Pakistanie widocznie mieli inne zdanie. Nie minęło nawet dziesięć minut, odkąd wyszłyśmy z Hi-ną z domu, a już uformowało się za nami winogrono ludzi. III Z początku wcale ich nie zauważyłam, dopiero gdy Hina nagle przyspieszyła kroku, obejrzałam się i ujrzałam kilkunastu młodych Pakistańczyków, którzy na mój widok zaczęli pokrzykiwać, gwizdać i prawić komplementy. To było okropne. Szybko poszłyśmy dalej, a ja zaczęłam zdawać sobie sprawę, że popełniłam błąd. Rzeczywiście nie powinnam była wychodzić z domu - a przynajmniej nie w tym stroju. Byłam naiwna i zła na samą siebie, że nie uwierzyłam krewnym i najwyraźniej nie doceniłam wrażenia, jakie przy swoich niespełna siedemnastu latach wywierałam na mężczyznach. Jak najszybciej ruszyłyśmy z powrotem do domu. Starsi mężczyźni, którzy siedzieli na skraju ulicy, rzucali mi wściekłe spojrzenia, jakbym zrobiła coś bardzo złego. Nagle wyrósł przed nami kuzyn Sal-88 ói. man> purpurowy na twarzy. Bez słowa wymierzył siostrze siarczysty policzek, tak że jej buzia stała się ogniście czerwona. Hina wybuchnęła płaczem. - Idź natychmiast do domu! -wrzasnął na mnie. - Co ci w ogóle przychodzi do głowy? Dziewczętom nie wolno samym wychodzić! Powinnaś była wiedzieć! - A co t o b i e właściwie przychodzi do głowy, żeby tak na mnie wrzeszczeć - parsknęłam rozgniewana. - Nie jesteś moim ojcem, Salman bhai. - Pochyliłam się nad Hiną, chcąc ją pocieszyć, ale nie mogłam jej uspokoić. Kiedy przyszliśmy do domu, dopiero się zaczęło. Matka siedziała z moją siostrą w kącie pokoju i omijała mnie wzrokiem. Natomiast ojciec po prostu eksplodował. W jednej chwili nic nie zostało z tego miłego człowieka, który mi w Linzu obiecywał, że w Pakistanie będę mogła robić, co zechcę. - Co ci strzeliło do głowy, żeby wychodzić samej na ulicę? - krzyczał. - Zapomniałaś, gdzie jest miejsce kobiety w Pakistanie? III W pierwszej chwili miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Czyżby przed miesiącem w noclegowni nie obiecywał święcie, że nigdy więcej nie będzie na mnie krzyczał? - I w ogóle... jak ty chodzisz ubrana? Tak nie wygląda żadna kobieta. Odtąd będziesz nosić śalvar-kamiz - dodał lodowatym tonem. - Ale ja nie chcę, tato. Chcę chodzić w dżinsach. Najwyraźniej trafiłam w czuły punkt. Jak śmiałam mu się przeciwstawić? - Dość tego, Sabatina! Jesteśmy w Pakistanie, a nie w Austrii. Tutaj musisz żyć tak, jak wszyscy. Od tej chwili nie będziesz nosić żadnych dżinsów. Wiesz bardzo dobrze, że nasza religia na to nie pozwala, a j a nie stanę się pośmiewiskiem dla sąsiadów tylko dlatego, że nie potrafiłem wychować córki. W Austrii nie było o tym mowy, zapakowałam więc tylko jeden śalvar-kamiz. Ale nie chciałam się sprzeciwiać. Mój ojciec już w Austrii zachowywał się jak patriarcha, a tutaj, w obecności krewnych, na pewno się tak nie skompromituje, żeby pod moją presją zmienić zdanie. A dostać od niego lanie - tego rzeczywiście nie chciałam ryzykować. Poszłam więc do bocznego pokoju i przebrałam się. Kiedy dzisiaj o tym myślę, uświadamiam sobie, jak banalnie wszystko to brzmi. I przyznaję - na Europejczyku moje pierwsze dni w Pakistanie muszą sprawiać wrażenie dziennika z podróży dojrzewającej nastolatki. Wszystko się kręci wokół spraw zewnętrznych, dżinsów, T-shirtów i pakistańskiego stroju, dziecinnych sporów, czadorów, zasłon i czapek bejsbolowych. Jakbym tylko to miała wtedy w głowie. Czasami sama zadaję sobie pytanie, czy moje kłopoty w Pakistanie nie wzięły się po prostu stąd, że przechodziłam wówczas fazę przekory? Ale to nie było III to. A gdyby ta historia nie wydarzyła się cztery lata, lecz cztery miesiące temu? Nie miałam wątpliwości, że zareagowałabym dokładnie tak samo. Bo w przeciwieństwie do moich rodziców już za daleko odeszłam od tradycyjnego pakistańskiego sposobu życia. Zmieniłam się w Europie, pod wpływem mojego środowiska w Linzu stałam się inna niż oni, inna niż moje kuzynki i dzieci sąsiadów naszych krewnych. Gdybym dzisiaj pojechała do Pakistanu, prawdopodobnie całkiem inne rzeczy by mi tam przeszkadzały. Ale wtedy miałam niecałe siedemnaście lat i właśnie kwestia ubrania była powodem ciągłych awantur. Wcale nie chodziło mi głównie o to, by wywrzeć wrażenie na tamtejszych ludziach i zaimponować dawnym koleżankom szykownym dżinsami i fantastycznymi T-shirtami. Chciałam pokazać wszystkim, że jestem inna, i - co ważniejsze - że jestem z tego dumna. Czyż pracownicy socjalni w Linzu też mi nie doradzali, żebym pojechała z rodzicami do Pakistanu, aby im udowodnić, że próby zrobienia ze mnie pakistańskiej dziewczyny spełzną na niczym, że m u s z ą spełznąć na niczym? A jak miałam to udowodnić? Opowiadając pakistańskim krewnym jakieś mrożące krew w żyłach historie o wyuzdanym życiu w Austrii, o alkoholu, narkotykach i orgiach? A może skarżąc się mojemu dziadkowi, muezzinowi, że konstytucja pakistańska jest naganna, bo dyskryminuje kobiety? Nawet gdybym już wtedy tak to odczuwała, i tak nie byłabym w w stanie tego wyartykułować. A może miałam ostentacyjnie odmawiać matce pomocy przy zmywaniu naczyń? To już na pewno uznaliby za fanaberie niedojrzałej nastolatki, które należy wybić z głowy tęgim laniem - w każdym razie w oczach moich krewnych. Pozostawało mi więc tylko ubranie jako widomy wyraz mojej odmienności, dlatego przykładałam taką wagę do za- III chodniego wyglądu - nawet jeśli wtedy jeszcze sobie tego w pełni nie uświadamiałam. Tak czy inaczej, młodość spędzona w Austrii sprawiła, że stałam się inna. Im dłużej przebywaliśmy w Pakistanie, tym wyraźniej zdawałam sobie z tego sprawę. Zwłaszcza gdy się pożegnaliśmy z Salmanem i jego rodziną, i pojechaliśmy wreszcie do Dhedaru, mojego miejsca urodzenia. Droga z Lahauru do Dhedaru trwała ponad dwie godziny. Siedziałam z tyłu razem z Aiśą. Gdy zobaczyliśmy pierwsze domy Dhedaru, serce niemal wyskoczyło mi z piersi. Wszystko tu wyglądało dokładnie tak samo, j ak kiedyś - ulice, domy, a nawet drzewa sprawiały wrażenie, jakbyśmy dopiero wczoraj stąd wyjechali. Jak f aj nie znowu być w domu! Mimo to, co się dotychczas wydarzyło. Gdy skręciliśmy w naszą ulicę i samochód zaczął zwalniać, poczułam, jak siostra ściska mnie za rękę. - Boję się-wyjęczała. - Czego? - No to się obejrzyj. Widocznie samochody przyjeżdżały tu tak rzadko, że dzieci we wsi uważały to za wielkie wydarzenie i teraz zachwycone biegły za autem. Dhedar ma co najwyżej dwa tysiące mieszkańców. Leży na ogromnej równinie, ale na horyzoncie widać już góry Kaszmiru, pogranicza, o które od kilkudziesięciu lat toczą się zażarte walki między Indiami a Pakistanem. Pod względem gospodarczym region ten bynajmniej nie jest rozwinięty. W promieniu stu kilometrów nie ma żadnego przemysłu, ludzie w Dhedarze i okolicznych wsiach żyj ą więc z rolnictwa. Książki i gazety trafiają tu rzadko, a na telewizor mogą sobie pozwolić tylko nieliczni. Jeśli już w Lahaurze byłam wstrząśnięta zacofaniem ludzi w Pakistanie, to co dopiero w Dhedarze. 91 III III >O93 qą, Gdy mijaliśmy pierwsze domy, za- W Dhedarze nic się uważyłam, że ojciec jest bardzo spięty, nie zmieniło. Ulice, Dzisiaj rozumiem, pod jaką presją znaj- dom, nawet bawoły dował się wtedy. Zawsze kochał Dhedar były takie same. - może dlatego, że wyjechał stąd do Europy, gdy miał osiemnaście lat. Dla mojego ojca Dhedar był czymś szczególnym, miejscem, w którym okazywano mu przede wszystkim jedno -szacunek, głównie, jak już wspomniałam, dzięki pozycji mojego dziadka. Za granicą ojciec zawsze pozostawał kimś obcym, kto nie mieszkał w najlepszych dzielnicach i nie opanował doskonale języka, tutaj natomiast cieszył się wielkim poważaniem. Ilekroć przyjeżdżał do domu, sąsiedzi koniecznie chcieli słuchać jego historii z obcych krajów, a kiedy coś mówił, miało to swoją wagę. Może to wyjaśnia, dlaczego szacunek i przede wszystkim opinia o rodzinie zawsze ' były dla niego takie ważne. A przy tym ojciec wcale nie miał łatwego dzieciństwa. Niedługo po jego narodzinach mój dziadek rozwiódł się zje- '*«!¦ III go matką, bo widocznie nie była dla niego dość piękna, to znaczy - dość biała. Gdy tylko moja rodzona babka przeniosła się do innej miejscowości, oddalonej o ponad dwie godziny drogi, dziadek ożenił się powtórnie, a mojemu ojcu urodziło się niebawem pół tuzina przyrodnich sióstr i braci - Nazja, Śazja, Safija, Rafija, Im-ran i Ikbal. Nigdy jednak nie udało mu się nawiązać z nimi naprawdę ścisłej więzi. Z rodzoną matką do dzisiaj też nie utrzymuje w zasadzie żadnych kontaktów. III Dla ojca liczył się wyłącznie mój dziadek, muezzin. To on był ważny, to j emu trzeba było udowodnić, j ak mocno jego syn trzyma w garści swoją rodzinę. Zostaliśmy w Dhedarze tydzień, a ja od pierwszej chwili czułam się tu niedobrze. Już w Lahaurze było źle, bo cały czas musiałam siedzieć w domu, ale w Dhedarze stało się to po prostu nie do zniesienia. Przecież Dhedar był tylko wioską, gdzie większość ludzi, których mogłam spotkać na ulicy, znałam od dziecka. Któż tutaj miałby za mną gwizdać, 97 98 < jak to się zdarzyło w Lahore? Gdy byłam małą dziewczynką, całymi godzinami biegałam z koleżankami po wsi; znałam tu każdy kąt, każde drzewo i każdą studnię. Dlaczego teraz mi tego nie wolno? Tylko dlatego, że jestem o dziesięć lat starsza i już mam okres? Co najmniej równie niepojęte było dla mnie to, jak moje kuzynki zareagowały na te ograniczenia. Miałam wrażenie, że pogodziły się z losem i zamieniły w ciche, potulne kobiety. Nosiły śalvar-kamiz, mówiły tylko wtedy, kiedy były pytane, a poza tym obchodził je wyłącznie dom. Kilka razy próbowałam z nimi rozmawiać, ale na próżno. Gdy opowiadałam o szkole, tylko kręciły głową z niedowierzaniem -jak to możliwe, żeby dziewczęta i chłopcy chodzili do jednej klasy? Nawet nie słyszały o filmach, które widziałam, ani o książkach, które przeczytałam. Nie miały pojęcia o życiu na Zachodzie i udawały, że wcale ich to nie interesuje. Za to opowiadały mi o przepisach kucharskich i rozmawiały o najnowszych plotkach na wsi, co mnie z kolei w najmniejszym stopniu nie interesowało. Najgorszy w czasie mojego pobytu był dzień, kiedy przyszła z wizytą moja przyjaciółka Daira, z którą w dzieciństwie niemal się nie rozstawałam. Najpierw strasznie się ucieszyłam, ale gdy tylko weszła do domu, wiedziałam, że nic już nie jest takie jak dawniej. Daira miała na sobie długi, biały śalvar-kamiz i włosy schowane pod zasłoną. Mało tego - moja Daira, która z nas dwóch zawsze była zuchwalsza i żywsza, zamieniła się w cichą, powściągliwą kobietę. Siedziała na kanapie w pokoju, bardzo uważając, żeby nie wykonać żadnego niestosownego gestu i sprawiać tak niepozorne wrażenie, jakby jej w ogóle nie było. Rozmawiałyśmy o moim życiu w Austrii, ale z każdym zdaniem widziałam coraz wyraźniej, w jakie zakłopotanie wprawiają ją moje opowie- III ści. Niepojęte było dla niej, że kobiety mogą siedzieć w kawiarni i rozmawiać z chłopakami, tak jak ja to robiłam w Linzu. A kiedy powiedziałam, że latem czasami chodzę na basen, popatrzyła na mnie tak zbulwersowana, jakbym się jej właśnie zwierzyła, że każdego dnia z kim innym idę do łóżka. Jedyną jej rozrywką w ciągu tych siedmiu lat były dwa wyjazdy z rodziną na zakupy do Lahauru. Jej życie toczyło Po przyjeździe do Dhedaru często mieliśmy gości. Ledwo się skończyło jedno przyjęcie, trzeba było przygotowywać następne. III 100 się na 50 metrach kwadratowych domu i 100 metrach kwadratowych wewnętrznego podwórka, ale zdawało się, że jej to wcale nie przeszkadza. Powiedziała mi, że w przyszłym roku wydają ją za mąż - naturalnie za mężczyznę, którego jeszcze nigdy nie widziała - i już się na to cieszyła: na ślub, na swojego męża i na dzieci, które mu urodzi. Gdy po dwóch godzinach przyszedł po nią jej brat - bo samej naturalnie nie wolno jej było wyjść na ulicę - byłam wstrząśnięta do głębi. Zrozumiałam, że Daira jest dokładnie taka, jaka musiała się stać w tym środowisku. Została porządną pakistańską kobietą, która nie musi się martwić 0 swoją przyszłość, bo to załatwili już jej rodzice. Żal mi jej było, miałam pewność, że jej życie się skończyło, zanim się jeszcze naprawdę zaczęło. Ajednocześnie spotkanie z Da-irą było dla mnie szokiem - w Pakistanie na własne oczy zobaczyłam, jaką chcieliby mnie widzieć moi rodzice. A ja taka nie byłam, na pewno nie. Ja miałam życie jeszcze przed sobą, to nie ulegało wątpliwości. Nigdy już więcej Dairy nie widziałam ani o niej nie słyszałam. Dni w Dhedarze przebiegały zawsze według tego samego schematu: rano wstawaliśmy i jedliśmy śniadanie złożone z ciapatów i kawy, po czym mężczyźni wychodzili z domu. Kobiety natomiast gotowały, sprzątały i gadały. To było straszne. Z domu nie wolno mi było wychodzić, a na moje nieszczęście niewiele mogłam począć z ciotkami 1 kuzynkami. Stałym tematem były moje przyszłe zaręczyny z Sal-manem, o których większość krewnych naturalnie wiedziała. Także moje kuzynki regularnie mnie o niego wypytywały. Chciały wiedzieć, jaki on jest i czy już się cieszę na wesele. III Najwyraźniej uważały mnie za szczęściarę. Wszystkie znały Salmana i miały go za mądrego i przystojnego. - Dobrze ci się trafiło - uznała moja kuzynka Nasija. Gdy wybuchnęłam śmiechem, popatrzyła na mnie zdziwiona. Ona sama była przyrzeczona dalekiemu krewnemu, którego jeszcze nigdy nie widziała. Ale to jej nie przeszkadzało, cieszyła się na swój ślub, bo będzie mogła wyjechać z Dhedaru do innej wsi i tam zacząć nowe życie. To, że do moich zaręczyn z Salmanem nie przywiązywałam żadnego znaczenia, a jeszcze się z tego śmiałam, było dla niej niezwykle irytujące. Nie mogła zrozumieć, że nie chcę wyjść za niego za mąż, gdyż w Austrii nie wychodzi się za mąż za kogoś, kogo się nie kocha, a tylko dlatego, że rodzice tego żądają. Rozmowa szybko się skończyła, zobaczyłam bowiem, że nie przekonam Nasiji. Już następnego dnia ojciec i dziadek wezwali mnie do siebie. Nie posiadali się z wściekłości. Najpierw nie wiedziałam, o co im chodzi, ale gdy wspomnieli o rozmowie z Na-siją, zrozumiałam. Obraziłam ją i dotknęłam. - Wydaje ci się, że kim ty jesteś? - krzyczał ojciec. - Jak możesz takimi historiami hańbić rodzinę! Rozpłakałam się. - Ja nie chcę cię zhańbić, ale nie chcę wyjść za Salmana. - Wyjdziesz za niego. Nie ściągniesz hańby na ojca i matkę - rozkazał gniewnie dziadek. Czyżby mówili poważnie? A więc w Linzu mnie okłamali, gdy twierdzili, że będę mogła zrobić, co zech--cę? Powoli zaczynałam rozumieć, że znalazłam się w poważnych opałach. Byłam w Pakistanie, w miejscu, gdzie z całą pewnością nikt nigdy mi nie pomoże. Tu nie ma żadn«j' noclegowni, żadnych pracowników socjalnych, do których mogłabym uciec. Co mam zrobić, jeśli będą zmuszać mnie III 102 0< do małżeństwa? Najchętniej sama bym się spoliczkowała. Jak mogłam być taka lekkomyślna, żeby przyjechać z nimi do Pakistanu i wydać się na pastwę tej społeczności? Miałam jednak odrobinę nadziei, że niedługo wyjedziemy. W końcu byliśmy tutaj już ponad trzy tygodnie, więc ojciec wkrótce będzie musiał wrócić do pracy. A wtedy te tortury się skończą. Na pewno. Z następnych dni mało co pamiętam. Tylko tyle, że wyjechaliśmy z Dhedaru i ruszyliśmy w objazd po Pakistanie. Pojechaliśmy do Saida Braham, Gudźratu i Barnali, gdzie mieszkali inni nasi krewni. I wszędzie ten sam teatr: na początku radość, że mnie widzą, a potem obgadywanie za plecami. Kiedy zaczynali mi mówić o Salmanie, wolałam się nie odzywać, żeby niepotrzebnie nie prowokować ojca. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że nie chcę wyjść za niego za mąż. Kiedyś moi rodzice zrozumieją, że wszystko to nie ma sensu, i w końcu wrócimy do Austrii. Bardzo mi ulżyło, gdy się dowiedziałam, że nasza tura objazdowa po północnym wschodzie Pakistanu wreszcie dobiegła końca i że wracamy do Lahaurze. To mogło znaczyć tylko tyle, że za kilka dni polecimy z powrotem do Austrii. Powiedziałam już rodzicom, że nie chcę tu zostać, bo ze szkoły aktorskiej najwyraźniej nic nie wyjdzie. Nie odpowiedzieli, więc myślałam, że zaakceptowali moją decyzję. Kiedy przyjechaliśmy do domu wuja i ciotki, najpierw się zdziwiłam, że znowu się tam zebrali liczni krewni. Z Dhedaru przyjechał mój dziadek, także moi wujowie, ciotki i kuzynki, które odwiedzaliśmy przez ostatnie tygodnie. Wtedy już na pewno powinnam była wiedzieć, co się święci, a jednak wypierałam to ze świadomości i nadal się zachowywałam tak, jakby nic się nie działo. Całe popołudnie spędziłam na podwórku z kuzynkami z Dhedaru i opowiadałam im, j ak bardzo się cieszę, że wra- III camy do Austrii. Pod wieczór przyszedł mój wuj, ojciec Sal-mana, i kazał mi pójść z sobą do pokoju. Siedzieli tam wszyscy - półkolem zebrani wokół dziadka: mój ojciec, matka, matka Salmana, poza tym jeszcze dwie ciotki i wujowie oraz sam Salman, którego mina zdradzała dziwną mieszaninę napięcia i typowej dla tego człowieka obojętności. Pokój był ozdobiony kwiatami, a ściany obwieszone obrazkami i fotografiami członków rodziny. Pomieszczenie przepełniał intensywny zapach kwiatów i curry. Teraz nie mogłam już od tego uciec, całe to moje wypieranie ze świadomości na nic się nie zdało. Krewni zgromadzili się tak licznie, tu i teraz bowiem miała się rozstrzygnąć moja przyszłość - i to w taki sposób, jaki nie przyszedłby mi do głowy nawet w najgorszych snach. Przez długi czas panowała doniosła cisza. Wszyscy gapili się na mnie i na Salmana. W końcu zabrała głos ciotka. - Właśnie postanowiliśmy, że zostaniesz moją synową. O nie, ciotka nie żartowała, i widziałam po niej, że się cieszy. Więcej - nie posiada się ze szczęścia. Jej oczy promieniały, a takiej jej jeszcze nigdy nie widziałam, w każdym razie, odkąd byłam w Lahaurze. Popatrzyłam na zgromadzonych. Wszyscy starali się wyglądać jak najbardziej uroczyście. Co miałam robić? Nie żartowali, to pewne. A ja nie mogłam uciec, nie miałam nikogo, kto by mi pomógł. Przełknęłam ślinę i postanowiłam obrócić wszystko w żart. - Hej, Salman bhai, słyszałeś, z brata staniesz się moim mężem! Czy to nie j est super! ? - zawołałam i spój rżałam na mojego kuzyna. - Skończ natychmiast z tymi wygłupami! To nie są żarty - naskoczyła na mnie matka, która tymczasem wstała. Tak wściekłej jeszcze jej nie widziałam. Głęboka zmarszczka po- >O103 III jawiła się jej nad nosem, a na skroni pulsowała niebieska żyłka. - Wyjdziesz za Salmana i koniec - krzyknęła tak głośno, że głos jej się załamał. To nie ma sensu. Nie przekonam ich. - Nie! Nigdy! - Teraz mnie głos się załamał. Stałam przed tą zaimprowizowaną radą familijną i też byłam taka rozgniewana, jak jeszcze nigdy w życiu. Nie pozwolę, żeby w taki sposób decydowali o moim losie. W pokoju wybuchł ogłuszający hałas; moja matka krzyczała, wszystkie ciotki gadały na raz, a ojciec tylko przez cały czas mamrotał: - Hańba, hańba, to chyba niemożliwe. Dziadek do tej pory nie powiedział jeszcze ani słowa i pa-104 «N? trz^ na *en scenai"iusz pozornie obojętnie. Teraz wstał z kanapy i natychmiast zapanowała w pokoju śmiertelna cisza. - Nie nauczyliście tej dziewczyny żadnych manier? Z tymi słowami przeszedł obok mnie, nawet na mnie nie patrząc. Czułam, jakjego spodnie otarły się o moją nogę, gdy wychodził z pokoju. Tyle chłodu nie widziałam jeszcze u żadnego człowieka. Mężczyźni wyszli za nim, a ja zostałam z kobietami. Od razu znowu zrobiło się głośno. Wszystkie mówiły jedna przez drugą, a strzępy słów jak „hańba" i „niewdzięczne dziecko" dobiegały moich uszu. Matka zaczęła z gniewu płakać i ruszyła wolno w moją stronę. Wiedziałam, co to znaczy. Pot wydobywał się ze mnie wszystkimi porami i czułam, jak mi twarz nabiega głęboką czerwienią. Straszliwie się bałam. Gdy matka przede mną stanęła, zobaczyłam czerwone plamy na jej policzkach. Powieki jej drżały i widziałam, jak szybko oddycha. Zamachnęła się i uderzyła mnie prosto w twarz. Policzki mnie paliły i łzy trysnęły mi z oczu. Zasłaniałam twarz rę- III karni, ale matka była nie do okiełznania. Raz po raz mnie tłukła - dłonią, pięścią, szarpała za włosy i kopała spiczastymi butami. Płakałam, krzyczałam, wołałam o pomoc, a jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że nikt mi nie pomoże. Nawet nie próbowałam uciekać, bo to i tak byłoby bez sensu. Dokąd miałam pójść? Jak sparaliżowana stałam pośrodku pokoju i próbowałam osłonić twarz. - Mamo, przestań! Sprawiasz ból mojej siostrze.-Aiśa słyszała mój płacz, przybiegła z bocznego pokoju i bezskutecznie starała się odciągnąć matkę ode mnie. Tylko ona mi współczuła. W końcu wtrącił się Salman i odciągnął matkę. Przyciskając Aiśę mocno do siebie, wybiegłam z pokoju. - Ty łajzo, powinnaś się cieszyć, że w ogóle będziesz miała męża! - To były ostatnie słowa, jakie usłyszałam od matki, nim zatrzasnęłam drzwi. Byłam wytrącona z równowagi. Co za upokorzenie! Moja własna matka mnie biła, a krewni tylko patrzyli i nawet nie próbowali mi pomóc. Jak okrutna potrafi być własna rodzina! Nie mogłam powstrzymać płaczu, a moja mała siostra wstrząśnięta do głębi siedziała obok mnie. Miała dopiero dziesięć lat, ale może już wtedy zaczęła zdawać sobie sprawę, że taki sam los ją czeka. Ona też była już przyrzeczona jednemu z kuzynów - Hassanowi, synowi jednej z ciotek ze strony matki. Natomiast moich braci cała ta sprawa wcale nie wzruszyła. Nie mieli dla mnie współczucia, a kiedy weszli na podwórze, nie widzieli we mnie swojej siostry, tylko młodą Paki-stankę, która nie robiła tego, czego od niej wymagano. - Dlaczego po prostu za niego nie wyjdziesz? - zapytał Hassan, ten starszy. - Przez ciebie cały czas są awantury - zauważył Adnan. K>105 III 106 < Nic nie odpowiedziałam, bo dyskutowanie z nimi i tak nie miało sensu. Może mnie kiedyś zrozumieją, teraz jednak nie byłam dla nich niczym innym, jak tylko malkontentką, która zepsuła miły, słoneczny dzień w kręgu rodziny. Przez cały wieczór ojciec się nie pokazał. Razem z dziadkiem wyszedł z domu i przepadł w mieście, tak że nie widział sceny, którą zrobiła matka. Najpierw poniżyła mnie w obecności wszystkich, a teraz poniżała się sama. Cały czas słyszałam, jak krzyczy i rozpacza w pokoju. - Dlaczego ona mi to robi? Urodziłam dziwkę! -wołała co chwila, a potem zaczęła się okładać rózgą. Słyszałam o Pakistańczykach, którzy się biczują, kiedy cierpią, ale jeszcze nigdy tego nie widziałam. A teraz stałam się świadkiem, jak moj a własna matka robiła coś takiego. Długie godziny krzyczała i się skarżyła, aż naraz zapadła w domu śmiertelna cisza. Moja ciotka stanęła obok mnie. - Twoja matka zemdlała. Coś ty jej zrobiła? Weszłam do pokoju, gdzie kobiety położyły matkę na kanapie. Prawie się nie poruszała. Już od dawna miała kłopoty z ciśnieniem, a teraz obciążenie stało się najwyraźniej za duże. Wezwałyśmy lekarza. - Musi pani coś wypić i wziąć tabletki - powiedział. Ale matka nie chciała. - Niech mi pan pozwoli umrzeć! Urodziłam dziwkę! -bełkotała. Lekarz zabrał matkę do kliniki. - Co z ciebie za córka! To twoja wina, że się pochorowała! - zarzuciła mi ciotka. Nie miałam sił. Nie czułam się winna, bo przecież stale mówiłam, że nie chcę wyjść za Salmana. Ale tyle wrogości, tyle nienawiści ze wszystkich stron. Nikt tu nie stanął III w mojej obronie, a moi przyjaciele w Austrii byli oddaleni o szesnaście godzin lotu samolotem. Nie miałam pojęcia, co będzie dalej. Poszłam do kuchni, żeby się w spokoju zastanowić. Byłam w Pakistanie i nikt nie chciał mi pomóc. Ale za mąż za mojego kuzyna nie wyjdę. Bo wtedy rodzice mnie tu zostawią i resztę życia spędzę w Lahaurze, w kuchni domu przy bocznej ulicy, na której moja stopa nigdy nie stanie. Nie mogłam pozwolić, żeby tak wyglądało moje życie, miałam całkiem inne plany- skończyć szkołę, potem może studiować i pokazać wszystkim, na co mnie stać. Nie chciałam zniknąć w masie, jak moje kuzynki i ich matki, którym zależało tylko na tym, żeby broń Boże nie zwracać na siebie uwagi. Ale jak miałam to zrobić? Z rodzicami nie mogłam rozmawiać, bo oni widzieli tylko tyle, że nie jestem taka, jakby chcieli. Wszystko, co mi jeszcze w Linzu obiecywali w obecności pracowników socjalnych w noclegowni, nagle stało się nieważne. Byli wściekli, agresywni i najwyraźniej gotowi na wszystko. Do pewnego stopnia nawet ich rozumiałam. Wychowali się w innym świecie, gdzie liczyły się zupełnie inne wartości, i po prostu nie potrafili pojąć wielu rzeczy, które mnie emocjonowały i zajmowały. Ich zdaniem, ściągnęłam na nich hańbę, która być może przylgnie do nich na zawsze. Moj a matka straciła twarz przed swoją siostrą, a mój ojciec, dla którego honor, moralność i szacunek były jeszcze ważniejsze, wyszedł przed swoim ojcem na nieudacznika. Akurat mój ojciec! Człowiek, który sam zawsze musiał walczyć o uznanie i miał nadzieję, że dzięki sukcesowi w Europie zdobędzie je nie tylko u sąsiadów, lecz przede wszystkim u własnego ojca. I właśnie jego wystawiłam na pośmiewisko. III A może rzeczywiście byłam wszystkiemu winna? Może powinnam była się po prostu podporządkować? W ciągu tych kilku minut spędzonych w kuchni uświadomiłam sobie, że z mojej sytuacji nie ma wyjścia. Moje życie jest zmarnowane, cokolwiek się stanie. Jeśli wyjdę za Salmana, spędzę resztę życia na pakistańskim podwórzu za domem, a jeśli tego nie zrobię, tak zrażę sobie rodziców, że nasze stosunki na zawsze zostaną zniszczone. W tym momencie mój wzrok padł na ciężki, spiczasty nóż leżący koło zlewu, którym ciotka dzieliła duże kawałki mięsa. Słyszałam w kuchni, jak moi krewni krzyczą i pomstują. Matka była w szpitalu. Przeze mnie. Ojciec gdzieś przepadł bez śladu, ale to i tak nie miało znaczenia, bo on też by mi i go nie pomógł. Chwyciłam za nóż. W tym momencie wpadł do kuchni Salman. Gdy mnie zobaczył, rzucił się na mnie i przewrócił mnie na podłogę, wytrącając mi nóż z ręki. Nie musiał nic mówić, jego przerażony wzrok w zupełności wystarczał. Łzy wściekłości i rozpaczy napłynęły mi do oczu. - Salmanie, zrozum, proszę, że cię nie kocham. Przykro mi. Ale nigdy nie wyjdę za mąż za mężczyznę, którego nie kocham. Dla pakistańskiej kobiety to oczywiście zupełnie niemożliwe, żeby po prostu odtrącić narzeczonego - inaczej niż dla mężczyzny, bo nawet jeśli rodzice już mu wybrali żonę, on może nie zgodzić się na ślub. Coś takiego przytrafiło się nawet jednej z moich kuzynek. Po pierwszym spotkaniu ten, któremu była przyrzeczona, stracił ochotę do ożenku. Czy Salman nie mógłby po prostu zrobić tak samo? - Naprawdę mi przykro, Salmanie, ale nie mogę sobie wyobrazić, żebym kiedykolwiek była dla ciebie dobrą żoną. III Po tym, co się stało, nigdy cię nie pokocham. Czy właśnie tego chcesz? Dlaczego nie powiesz swojemu ojcu i mojej matce, że nie chcesz się ze mną ożenić? Patrzył na mnie bez wyrazu. - Bo cię kocham. Kocham cię i ty też się tego nauczysz. Wziął nóż i wyszedł z kuchni. Dzisiaj jestem pewna, że najprawdopodobniej nic bym sobie wtedy nie zrobiła. Nie byłabym do tego zdolna, nie tylko dlatego, że islam zabrania samobójstwa. Nie zrobiłabym tego, bo jeszcze nie skończyłam ze swoim życiem i skrycie wciąż miałam nadzieję znaleźć jakieś rozwiązanie. Ale dobrze pamiętam to uczucie bezsilności, jakie mnie wtedy opadło. Jeszcze dzisiaj te wspomnienia regularnie powracają - na przykład, gdy widzę w kolejce Turczynkę, która krzyczy na swoje dziecko. Albo gdy oglądam film o jakimś muzułmańskim kraju, czytam w gazecie reportaż lub gdy w indyjskiej restauracji poczuję intensywny zapach curry. I nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się te wspomnienia całkiem wytrzeć z pamięci. Jeszcze tego samego wieczoru zwolnili matkę ze szpitala. Sprawiło mi niewymowną ulgę, że czuła się lepiej i nie musiała zostać tam na noc. Ciotka i kuzynki zaprowadziły ją do pokoju i położyły na kanapie. Wkrótce usnęła, ale nawet jak już słyszałam, że chrapie, nie chciały mnie do niej wpuścić. - Daj spokój, Sabatina. Tylko ją jeszcze bardziej zdenerwujesz - powiedziała ciotka. Następnego dnia rano matka mogła już wstać. Chociaż ani słowem nie wspomniała o tym, co się wydarzyło poprzedniego dnia, widać było wyraźnie, że wini mnie za wszystko. }C109 III Kiedy jeszcze na domiar złego rozchorował się mój brat Hassan i koniecznie chciał wracać do domu, ojciec postanowił przyspieszyć wyjazd. Załatwił bilety i zaczęliśmy się żegnać z sąsiadami. Czułam niewypowiedzianą ulgę. W końcu polecimy z powrotem do Austrii. Moje problemy wprawdzie się przez to nie zmniejszą, ale przynajmniej dziesięć tysięcy kilometrów będzie mnie dzieliło od moich krewnych. Odetchnęłam. Może rzeczywiście jeszcze wszystko będzie dobrze. W dniach przed naszym wyjazdem starałam się być szczególnie miła dla ciotki i Salmana. Miałam nadzieję, że jeszcze go przekonam, żeby nie zgodził się na małżeństwo. Wtedy wszystko byłoby dobrze. Ale gdy tylko zaczynałam o tym mówić, zbywał mnie, zapewniając, że w spokoju 0 tym pomyśli. Na razie się tym zadowoliłam. Może zakocha się w jakiejś innej, kiedy wrócę do Austrii. Rano przed wyjazdem wstałam wcześnie, spakowałam swoje rzeczy i pomogłam ciotce przy śniadaniu. Ona też była dla mnie miła - może trochę było jej przykro, że wszystko tak wyszło. Tuż po dziesiątej podjechał wuj samochodem sąsiada 1 razem z Salmanem i moim ojcem zaczęli załadowywać nasze bagaże. Po kolei znikały torby na platformie -wszystkie, z wyjątkiem mojej. - Wszyscy wsiadać - zawołał wuj. Bardzo go lubiłam, bo z całej rodziny był dla mniej najmilszy. - Zapomnieliście o mojej torbie. - Byłam w jak najlepszym humorze. Już jutro będę w Linzu. - Nie zapomnieliśmy. - Głos mojego ojca zabrzmiał zimno. - Jak to? - Nie zapomnieliśmy. Ty nie lecisz. III Zrobiło mi się niedobrze. Zaczęły mi drżeć kolana, aż musiałam usiąść na ziemi. - Ale dlaczego? Dlaczego ja nie lecę? Ojciec stanął przede mną i mierzył mnie wzrokiem. Było gorąco. Widziałam plamy potu pod jego pachami i czułam jego oddech. - Nie kupiłem dla ciebie biletu, bo nie chciałem. Rozmawiałem z twoim dziadkiem, już kilka dni temu. On też tak uważa, jak ja. Chcemy, żebyś tu została. Chcemy, żebyś zamieszkała u swojej ciotki i twojego przyszłego męża i żebyś się stała przyzwoitą dziewczyną. Taką, która się zachowuje i myśli jak porządna pakistańska dziewczyna - powiedział cicho, ale dobitnie. Zaczęłam płakać. Chciałam coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. - Jak długo? - wykrztusiłam w końcu. V. \ \ \ - Aż będziesz gotowa poślubić Salmana. Byłam zdruzgotana, błagałam ojca, żebrałam, żeby mnie zabrał. Ale nie dał się przekonać. Jedyne, na co mi pozwolił, to odprowadzić rodzinę na lotnisko. W samochodzie znowu siedziałam z tyłu obok Aiśy i przez całą drogę płakałam. - Co ci jest? Niedługo znowu będziemy w Austrii - powiedziała. Widocznie nikt jej nie uprzedził, że nie jadę z nimi. Nie miałam serca jej powiedzieć. Razem z wujem i Salmanem odprowadziłam moją rodzinę aż do barierki. Przed kontrolą paszportów podeszli do mnie bracia. - Salam. Trzymaj się. -Nicwięcej nie mieli mi do powiedzenia. Pożegnanie z rodzicami też wypadło nader chłodno. Wzięli Aiśę za rękę i zniknęli za kontrolą paszportów. - Co jest, Sabatina? Chodź wreszcie - zawołała. III Nie mogłam spojrzeć jej w oczy. - Ja nie jadę, Aiśa. Zostanę tutaj i będę czekała na ciebie. Nie zapomnij o mnie. I, tato, proszę, zabierz mnie stąd szybko. - Zobaczymy. Odwróciłam się i uciekłam z hali odlotów. 112 i W Koranie jest siedem piekieł. D mnie byto jeszcz ósme: dom moje kuzyna. Rozdział IV Według Koranu Allah stworzył nie tylko siedem nieb, lecz także siedem piekieł. Dla mnie w każdym razie było jeszcze ósme: miało trochę ponad osiemdziesiąt i r . Sfei SUB(RETD) CHASGHARAU metrów kwadratowych i znajdowało się w Lahaurze - dom Salmana. Były tam trzy pokoje: mieszkalny, w którym spał mój wuj, sypialnia, w której moja ciotka, moje kuzynki i ja wieczorami rozkładałyśmy maty, oraz trzeci, w którym Salman mieszkał sam. Dom był prosty, ale funkcjonalny, z osobną kuchnią, łazienką i ubikacją oraz wewnętrznym, przylegającym do do sąsiedniego budynku podwórkiem, skąd prowadziła brama na ulicę. Dom rodziny mojego kuzyna znajdował się Gulśan Ali Koloni, dzielnicy Lahauru, zamieszkanej przeważnie przez urzędników, pracowników umysłowych i wojskowych. Jak na warunki pakistańskie, jest to dość porządna dzielnica dla warstw średnich, chociaż IV 118 dla zachodniego Europejczyka wygląda jak slums. Wszystkie domy przy ulicy Salmana są zbudowane według tej samej zasady: brama, z tyłu mały dom mieszkalny z wielkim podwórzem, a wszystko w tym samym monotonnym szarym kolorze. Ulice są wąskie, pyliste i pełne dziur. Chodników tyle, co ładnych placów czy parków. Jak wszędzie w tych szerokościach geograficznych, ciągle jest gorąco i parno, tak że człowiek cały czas się poci. Tu też ciągle wisiał w powietrzu przenikliwy fetor spalin i śmieci, zmieszany z zapachem curry. Mój wuj Asghar, który dawniej pracował dla wojska, ze względu na jakieś obrażenia przeszedł wcześniej na emeryturę i rzadko bywał w domu. Chociaż nie musiał już pracować, co dzień rano wychodził z domu, żeby się spotkać z przyjaciółmi w jednej z wielu herbaciarni w Lahaurze, a wracał najczęściej na krótko przed zapadnięciem zmroku. Niekwestionowaną głową rodziny była moja ciotka Śehnaz, siostra mojej matki. Rządziła w domu tonem feldfebla i nawet wuj nie odważał się jej przeciwstawić. Ciotka Śehnaz miała czterdzieści lat z okładem i już wtedy była straszliwie gruba. Po jakiejś chorobie usunęli jej przed kilku laty jedno płuco i ciągle miała kłopoty z cukrem we krwi. Lekarze radzili jej unikać wszelkiego zdenerwowania-zalecenie, którym moja impulsywna ciotka serdecznie mało się przejmowała. Mój kuzyn Salman był jej niewątpliwym pupilkiem. Chodził jeszcze do szkoły i chciał zostać technikiem. I były jeszcze moje obie kuzynki: Sana, starsza o rok ode mnie, i Hina, młodsza o pięć lat. Obie były tymi tak zwanymi przyzwoitymi pakistańskimi dziewczynami. Przez cały dzień pomagały w gospodarstwie, nie zadawały kłopotliwych pytań, a jeśli wychodziły, to tylko w towarzystwie ojca lub brata, z włosami porządnie zasłoniętymi. IV Wyjazd rodziców mocno przeżyłam. Po raz pierwszy zostawili mnie samą -w kraju, który był mi obcy, w którym się nie orientowałam i wcale nie chciałam się tego nauczyć. Nie miałam nikogo, z kim mogłabym rozmawiać 0 moich problemach, z wyjątkiem ciotki i kuzyna - akurat tymi, którzy byli powodem moich kłopotów. Czułam się tak samotna i opuszczona, jak jeszcze nigdy w życiu. W drodze z lotniska przez cały czas płakałam. Nie mogłam i nie chciałam się uspokoić. - Wszystko będzie dobrze - powtarzał ciągle Salman, siedząc obok mnie na tylnym siedzeniu. - Co ma być dobrze? - spytałam, chociaż dobrze wiedziałam, że nie znał odpowiedzi. Nie zakocham się w nim. Nie wyjdę za niego za mąż. Rodzice chcieli, żebym się tutaj zamieniła w przyzwoitą Pakistankę. Ciągle nie pojmuję, jak to sobie wyobrażali. Czy naprawdę myśleli, że w samotności mojej wewnętrznej emigracji zacznę myśleć inaczej i całkowicie się zmienię? Że zacznę nowe życie? Miałam wtedy prawie siedemnaście lat i nie byłam już małym dzieckiem, które można po prostu siłą, indoktrynacją religijną i okrucieństwem psychicznym zmienić, z ł a m a ć. W końcu okres dojrzewania spędziłam w kraju, gdzie na każdym rogu jest coca-cola, kino, MTV 1 H&M. Gdzie dziewczęta bezkarnie spotykają się z chłopcami i spędzają popołudnia między basenem a kawiarnią. Nie żebym z wszystkich tych przywilejów w pełni korzystała - takich swobód nawet w Austrii rodzice mi nie przyznali. Ale ¦ przynajmniej wiedziałam, że to wszystko jest, i właśnie dlatego za tym tęskniłam. Gdy wróciliśmy z lotniska, ciotka j uż na nas czekała. Ciągle płakałam, ale ciotka, która jeszcze kilka dni temu starała się być miła, nawet nie próbowała mnie pocieszyć. 119 IV - Przestań jęczeć - warknęła. - Jak skończę z twoim wychowaniem, będziesz wiedziała, co się należy, a co nie. Przepłakałam całą noc. Kiedy następnego dnia rano się obudziłam, ciotka i Sal-man byli j uż ubrani. - Wstań - powiedziała ciotka - i ubierz się. Poszukamy teraz szkoły dla ciebie. W trójkę wsiedliśmy na motorower Salmana i pojechaliśmy. Jeśli ciotka rzeczywiście szuka dla mnie szkoły, to może rzeczywiście nie będzie tak najgorzej, myślałam na początku. Może nawet znajdziemy szkołę o profilu muzycznym albo teatralnym. Ale gdy zatrzymaliśmy się przed pierwszym budynkiem szkolnym, moje marzenia prysnęły. Była to niepozorna, płaska budowla, po której już z zewnątrz było widać, że jest brudna i zakurzona. Najwyraźniej ciotka przez szkołę rozumiała coś zupełnie innego niżja. Nagle zrozumiałam, o co jej chodzi - chciała mnie umieścić w szkole koranicznej. W Pakistanie są szkoły koraniczne także dla dziewcząt. Już wcześniej dużo o nich słyszałam - że przez sześć dni w tygodniu czyta się tam od rana do nocy Koran, że setki dziewczyn tłoczą się w ciasnych pomieszczeniach i nie mają żadnej swobody. Ze wszystkiego, czego się dowiedziałam, wynikało, że nie ma dla dziewcząt innych zajęć, jak tylko zagłębianie się w pisma Mahometa. Mówiono mi, że we wszystkich tych szkołach jest złe jedzenie, warunki higieniczne są przerażające, a uczennice się bije. Były to wylęgarnie twardogłowych konserwatystek - a ja, chociaż byłam wówczas wierzącą muzułmanką, za taką na pewno nie mogłam się uważać. Kiedy weszliśmy do budynku szkolnego, już na pierwszy rzut oka potwierdziły się wszystkie opowieści, jakie doszły IV do moich uszu. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak sobie wyobraziłam. Widziałam kilkadziesiąt dziewczyn w śalvar kamiz, z których większość chowała włosy pod cza-dorem. Nikt się nie śmiał, nikt nie rozmawiał, panowała wręcz upiorna cisza. Poszliśmy do kierownika szkoły, któremu ciotka wyj aśni-ła, że chciała mnie tu zapisać. Kierownik przyjrzał mi się. - Skąd jesteś?-zapytał. - Urodziłam się w Dhedarze. Ale przez ostatnie lata mieszkałam w Austrii. Kazał mi wyjść. Za chwilę wyszła moja ciotka. - Nie przyjął cię - powiedziała. - Nie chce mieć europejskich dziewcząt w swojej szkole. Była wściekła, a ja odetchnęłam. Jeśli żadna szkoła ko-raniczna nie przyjmie zachodniej dziewczyny, to dla mnie całkiem nieźle, powiedziałam sobie. W innych szkołach spotkało nas to samo - gdy tylko kierownicy się dowiadywali, że przyjechałam z Austrii, nie chcieli mnie. Jedna z kierowniczek nawet poradziła ciotce, żeby mnie posłała do normalnej szkoły. - Szkoły koraniczne są ciężkie nawet dla naszych dziewcząt. Dla pani siostrzenicy byłoby to po prostu nieludzkie -powiedziała, wnikliwie mi się przyjrzawszy. Ale ciotka nie dała się odwieść od zamiaru. - Ciebie trzeba wychować - powiedziała - i nie ma obawy, już coś odpowiedniego znajdziemy. Właśnie tego się obawiałam. Czwartego dnia moja ciotka faktycznie znalazła szkołę z internatem, gdzie się zgodzili mnie przyjąć. Dwa dni później razem z Salmanem odwiozła mnie motorowerem. - Wrócisz dopiero wtedy, kiedy będziesz taka, jak wszystkie inne - powiedziała w drzwiach, nim po krótkim pożegnaniu ruszyli z powrotem do domu. II IV 122 Była to sunnicka szkoła koraniczna, położona w centrum Lahauru, i już z zewnątrz bynajmniej nie wyglądała pociągająco - widać było tylko długi, jasny mur, z którego większość tynku już odpadła. Pośrodku znajdowała się ciężka żelazna brama, której skrzydła przy otwieraniu przeraźliwie skrzypiały. Z tyłu wznosiły się wokół podwórka trzy płaskie, jednokondygnacyjne budynki, po których też było widać, że od lat nikt ich nie odnawiał. Wszędzie tynk odpadał z fasady, a jedna ze ścian miała wręcz dziury. Wewnętrzne podwórko było straszliwie brudne: kamienie i dachówki leżały na ziemi, między nimi walały się na wpół zgniłe resztki jedzenia - prawdziwy raj dla robactwa. Panował dojmujący smród zepsutego jedzenia, kału i uryny, pomieszany z wszechobecnym zapachem curry. Było strasznie. Gdy tylko weszłam na podwórko, zauważyłam, że jest tu bardzo cicho. Nie było słychać żadnych głosów, mimo że musiało tu przebywać kilkaset dziewcząt. Jak na Pakistan, gdzie wszędzie panuje gwar i ruch, było to niezwykłe. Ile pomieszczeń i klas było w mojej szkole koranicznej, nie wiem do dzisiaj, bo nie wolno nam było chodzić po terenie. Przez cały pobyt widziałam tylko moją klasę i wewnętrzny dziedziniec, na którym co rano odbywały się apele - no i oczywiście ubikacje i prysznice. Pomieszczenie, do którego przyprowadziła mnie kierowniczka, miało kształt prostokąta, najwyżej 50 metrów kwadratowych powierzchni i było całe wyłożone dywanami. Zdumiona rozejrzałam się i zapytałam inne dziewczęta, gdzie jest sypialnia i jadalnia. Ale ich chichot mi zdradził, że nie ma tu ani tego, ani tego. Przez następne miesiące miałam przebywać niemal wyłącznie tutaj. Było nas około trzydziestu dziewcząt, przez cały dzień stłoczonych w tym pokoju. Tutaj się uczyłyśmy, tu jadłyśmy, tu spałyśmy. Nie by- IV ło krzeseł, do jedzenia i nauki musiałyśmy więc klęczeć na dywanie. Wieczorem też kładłyśmy się na podłodze - bo materaców też nie było, a co dopiero łóżek. Klimatyzacji oczywiście nie było także. Jeśli trzydzieści dziewcząt przez cały dzień jest razem w tak ciasnym pomieszczeniu, to nawet na biegunie północnym w końcu zrobi się ciepło. A w Pakistanie, gdzie latem temperatura wynosi dobrze ponad 40 stopni, robi się po prostu piekło. Urządzenia sanitarne też wyglądały tak, jak się obawiałam - a nawet gorzej. Dla kilkudziesięciu dziewcząt były trzy umywalnie z prysznicami, z których na ogół działał tylko j e-den; inne były zatkane albo miały zepsute światło. Dlatego stałyśmy zazwyczaj w długich szeregach pod drzwiami i czekałyśmy na swoją kolej. Sama umywalnia była wyłożona kaflami, ale były tak brudne, że się zastanawiałam, czy tu w ogóle ktoś kiedykolwiek sprzątał. Wszędzie ściany lepiły się od brudu, a gdy było ciepło - czyli praktycznie codziennie - w umywalni roiło się od much i innego robactwa. Wszędzie leżały poplamione krwią podpaski z białego niegdyś materiału - o czymś takim jak tampon żadna z moich klasowych koleżanek nigdy nie słyszała, używały więc tych szmatek, a potem j e zostawiały w umywalni. Po prostu obrzydliwe. Kabiny prysznicowe urągały nie tylko zachodnim standardom, ale wszelkiemu opisowi - były maleńkie, niewiele ponad dwa metry kwadratowe, miały wprawdzie drzwi, ale zamek w nich nie działał, tak że człowiek stale był obserwowany przez innych. Ale najbardziej niedorzeczny był sam prysznic. Słuchawki prysznicowej nie było - czegoś takiego nikt tutaj nie znał- a zamiast tego na wysokości pępka znajdował się mały, żałosny kranik. Żeby się umyć, trzeba było albo klęczeć, albo wziąć plastikowe wiaderko i wylewać sobie wodę na głowę, co oczywiście trwało całą wieczność. 123 IV A czasu na to nie było, bo za drzwiami czekała już następna. Tak czy inaczej, zawsze starałam się wyjść spod prysznica jak najszybciej - bo na domiar złego woda leciała zawsze lodowata. Podobnie ponuro wyglądały ubikacje - zwykłe dziury w podłodze. I było na porządku dziennym, że się przelewały, tak że musiałyśmy stać w fekaliach. O papierze toaletowym nawet nie wspominam - był tylko kubeł z brązową breją. To była męka i upłynęło kilka dni, zanim się przemogłam, żeby się w tym otoczeniu myć. Już w pierwszych dniach zdałam sobie sprawę, jak monotonne będzie życie w szkole koranicznej. Jeszcze dzisiaj pamiętam, że bardzo szybko poczułam się jak więzień. Mo-124-133 1tę,jt% w. I fimmri Rozdział V Do domu ciotki i wuj a wróciłam odmieniona. Miesiące spędzone w szkole koranicznej sprawiły, że stałam się spokojniejsza. Nie zapragnęłam wprawdzie ślubu z moim kuzynem Salma-nem, ale podjęte przez wychowawczynię i mułłę próby zdyscyplinowania mnie widocznie przyniosły rezultaty. Byłam złamana, i to nie tylko pod względem fizycznym: kiedy ciotka ze mną rozmawiała, nawet nie próbowałam z nią dyskutować, tylko po prostu słuchałam bez komentarza. Włosy spinałam ciasno na czubku głowy, podobnie jak w szkole koranicznej, nosiłam biały śafoar kamiz, jakbym nigdy nie znała niczego innego, a ubrania z Austrii leżały sobie w torbie. Znikł opór wobec ciotki i rodziców, który jeszcze trzy miesiące temu próbowałam wyrazić, ubierając się ostentacyjnie na wzór zachodni. Nie żebym w międzyczasie chciała wrócić do tradycyjnego pakistańskiego życia - po prostu nie widziałam już sensu w sprzeciwianiu się wszystkiemu i wszystkim. Więc się podporządkowy-wałam, jak umiałam. Ciągle jeszcze byłam wychudzona, miałam zapadnięte policzki i wyraźne kręgi pod oczami. Ale dzięki pożywnym posiłkom mojej ciotki mój stan się poprawił, tak że po tygodniu jako tako stanęłam na nogi. Jeśli jednak sądziłam, że rozdział pod tytułem szkoła koraniczna został zamknięty, niebawem miałam się przekonać, że byłam w błędzie. Ledwo fizycznie doszłam do siebie, ciotka zaczęła rozglądać się za nową szkołą. Uważała, że moje wychowanie religijne bynajmniej nie jest jeszcze ukończone. Znalazłyśmy szkołę wahabicką, i to w bezpośrednim sąsiedztwie naszego domu. Tu też uczono wyłącznie słów Mahometa, ale szkoła była wyraźnie bardziej liberalna niż ta pierwsza. Dwadzieścia pięć dziewcząt, z którymi chodziłam do jednej klasy, było wprawdzie równie religijnych jak mo-130 A/ je poprzednie koleżanki, ale wszystkie były od nich sympatyczniejsze i bardziej otwarte. W tej szkole mogłyśmy ze sobą rozmawiać i w przerwach między lekcjami stałyśmy razem na podwórzu. Na lekcjach czasem wywiązywały się rozmowy z mułłą, co w poprzedniej szkole koranicznej było zupełnie nie do pomyślenia. Czasami nawet śmiałyśmy się razem, klęcząc na dywanie przed niską drewnianą ławką, na której leżał Koran. Nie było bicia ani wychowawczyń z trzciną. Nikogo nie karano chłostą na oczach całej szkoły tylko dlatego, że coś wypił na stojąco, a urządzenia sanitarne znajdowały się, na szczęście, w znacznie lepszym stanie. Po kilku dniach poczułam się nawet dobrze w nowym otoczeniu; chyba największą zaletą było to, że nie była to szkoła z internatem. Salman przyprowadzał mnie tu co rano, potem sam jechał do szkoły, a wieczorem po mnie przychodził. Wreszcie miałam coś w rodzaju rodziny, z którą mogłam rozmawiać, chociaż nie byli to moi rodzice, a tylko ciotka i kuzynki. Zwłaszcza z moją młodszą kuzynką Hiną i dzieć- V mi z sąsiedztwa spędzałam dużo czasu i straszliwe wspomnienia z internatu bardzo powoli blakły. Wprawdzie nadal nie podobało mi się w Pakistanie i najchętniej natychmiast wróciłabym do Austrii, ale w porównaniu z doświadczeniami ze szkoły koranicznej życie w domu ciotki okazało się względnie znośne. Nawet z ciotką nagle mogłam się jakoś dogadać. Pięć razy dziennie się modliłam i czasami nawet w domu czytałam Koran, i to nie po to, żeby coś tam udawać przed ciotką, ale dlatego, że mnie rzeczywiście interesował. Do dzisiaj pozostałam bardzo religijna, nawet jeśli nie wierzę już w tego samego Boga, co przedtem. Nadal nie mogłam jednak sama wychodzić z domu. Pod tym względem nic się nie zmieniło i bardzo mi to przeszkadzało. Ale nie podjęłam żadnej próby buntu przeciwko tym sztywnym zasadom. Aż za dobrze pamiętałam moją jedyną próbę sprzed ponad trzech miesięcy, kiedy to z kuzynką Hi-ną wybrałam się na spacer po dzielnicy i przechodnie mnie zaczepiali. Czegoś takiego nie chciałam przeżyć jeszcze raz. Zakupy do domu były sprawą mojego kuzyna Salamana. Co kilka dni jechał motorowerem i wracał obładowany, czego mu szczerze zazdrościłam. Byłam już ponad cztery miesiące w Pakistanie, większą część czasu w Lahaurze, ale z wy-jątkiem domu, szkoły i drogi do szkoły praktycznie nie widziałam niczego. - Zabierz mnie raz na zakupy, tylko raz - żebrałam i błagałam Salmana, ale odmówił. - Aleja potrzebuję paru rzeczy. - Możesz mi powiedzieć, czego potrzebujesz, a ja ci to kupię. - Potrzebuję artykułów toaletowych. Chyba nie będziesz miał odwagi kupować podpasek. - Jak będzie trzeba, kupię nawet to. Ale ty w żadnym wypadku ze mną nie pojedziesz! Ciągle próbowałam, jednak na próżno. Był twardyjakkamień i nawet moje łzy go nie zmiękczyły. Mi ijały dni i w końcu przyszedł 20 listopada - moje sie-.demnaste urodziny. W Austrii już kilka tygodni przed urodzinami drżałam z niecierpliwości. Naturalnie nie mogłam wyprawiać żadnych urodzin w domu, ale zwykle jakoś to urządzałam, żeby pójść z przyjaciółmi do kawiarni. I teraz znów nadchodził 20 listopada, a ja byłam sama w Pakistanie. Już całą wieczność nie miałam żadnej wiadomości od przyjaciółek w Austrii i tego dnia też nie było żad-138óL nego telefonu, żadnej kartki - niczego. Nie znały przecież nawet mojego adresu. Tylko rodzice zadzwonili, lecz rozmowa trwała krótko. Złożyli mi życzenia i byli dość mili, zebrałam się więc na odwagę i zapytałam ojca, kiedy po mnie przyjedzie. - Nie wiem jeszcze dokładnie. Kiedyś przyjadę. Od razu znowu ogarnął mnie smutek i najchętniej schowałabym się wjakimś kącie. Gdy odłożyłam słuchawkę, podszedł do mnie Salman. - Wszystkiego dobrego z okazji urodzin - powiedział. - Dziękuję. - Ubierz się. Żeby uczcić ten dzień, pojedziemy do miasta. Przecież tego sobie życzysz, nie? -zauważył. -Ale ubierz się tak, żebyś cała była zasłonięta, i po drodze nie patrz nikomu w oczy. Uradowana pobiegłam do pokoju dla kobiet i włożyłam mój najlepszy śaharkamiz. Salman zabrał mnie do Defence, dzielnicy, o której sporo już słyszałam, odkąd przyjechałam do Pakistanu. Opowiadano mi, że mieszkają tu bogaci i piękni, czyli politycy, muzycy i sportowcy. I że jest tu mnóstwo sklepów i lokali, które bez trudu mogą konkurować z zachodnimi. Mniej więcej po półgodzinie zauważyłam, że ulice są szersze i lepsze, a okolica trochę spokojniejsza i czystsza. Worki ze śmieciami nie leżały tu na ulicy i nie śmierdziało już tak straszliwie, jak w innych dzielnicach, przez które przejeżdżaliśmy. Defence było dokładnie takie, jak sobie wyobrażałam. Wysokie domy w zachodnim stylu, wszędzie restauracje i bary. Rozpoznałam kilka międzynarodowych nazw firm, a ludzie na ulicy nosili zachodnie ubrania. Salman odstawił motorower na niewielkim placyku. - Do której kawiarni pójdziemy? - zapytałam. - Och, wejdźmy najpierw tam, po drugiej stronie, wygląda sympatycznie. To „po drugiej stronie" to była lokalna filia McDonalda. - Nigdzie nie będziemy wchodzić. - Jak to-nie? - Bo nie wypada. - Dobrze, to chodźmy przynajmniej na spacer. - Nie, to też niemożliwe. Dlaczego nie mogę się przejść, skoro Salman jest obok? - Nie można. Mógłby nas zobaczyć któryś z moich kolegów. Byłaby to dla mnie wielka hańba, bo przecież nie jesteśmy jeszcze po ślubie! - mówił dalej. Byłam do głębi rozczarowana. I wściekła. Wreszcie udało mi się zmusić Salmana, żeby wyszedł ze mną z domu, a teraz mam znowu oglądać życie z daleka. - No to możemy od razu jechać z powrotem - zawołałam. I w ten sposób nasza mała wycieczka szybko się skończyła. ^139 W domu jakoś się ułożyło. Gdy nie byłam w szkole, pomagałam ciotce albo spędzałam czas z dziećmi sąsiadów i kuzynką Hiną. Kiedy moje kuzynki były w szkole, zostawałam sama z ciotką, która niechętnie ze mną rozmawiała, ale szczęśliwie zostawiała mnie w spokoju i już na mnie nie krzyczała. I bardzo, bardzo rzadko miałam to szczęście, że zostawałam w domu sama. W takie dni wychodziłam na dach i słuchałam muzyki z walkmana. To były moje najpiękniejsze chwile w Pakistanie. Jeszcze dzisiaj dobrzeje pamiętam - bo tak wiele pięknych momentów nie miałam. Pewnego razu, gdy siedziałam na dachu, pogrążona w rozmyślaniach, ciotka z hukiem wpadła do domu. - Gdzie byłaś? Co się stało? -zapytałam, widząc jej prze-140 0^ rażoną minę. Usiadła, ale na początku nie mogła wydobyć z siebie słowa. W końcu przyniosłam jej szklankę wody. Upiła łyk. - Niedaleko naszej dzielnicy zabiła się dziewczyna. Powiesiła się, bo została zgwałcona. - Moja ciotka nie płakała, ale widziałam, że bardzo się przejęła śmiercią tej dziewczyny. - Czy wiadomo, kto ją zgwałcił? Co jest z tym zbrodniarzem? -wykrzyknęłam wstrząśnięta. - Mieszka dwie ulice dalej. Znam go. - Policja już go aresztowała? -Przynajmniej wiadomo, kto winien, można go więc ukarać, pomyślałam z ulgą. - Nie, za co? Jest mężczyzną, a ta dziewczyna go powiodła na pokuszenie. Sama jest sobie winna. -1 z tymi słowami ciotka wyszła z pokoju. Do dzisiaj myślę o tym ze zgrozą. Istnieje dużo książek "^ na temat roli kobiety w świecie islamu; książek, które reli- gię islamu mają przybliżyć zachodnim Europejczykom, ale i takich, które w gruncie rzeczy nie są niczym innym, jak tyl- ko potokiem nienawiści wobec społeczeństwa, którego kultury zachodnie nie mogą zrozumieć. Od tamtej pory z wielką uwagą przeczytałam kilka tych dzieł. Jest nieskończenie wiele mrożących krew w żyłach historii o ucisku kobiet, ale tak naprawdę można pojąć ten fenomen przypuszczalnie dopiero wtedy, gdy człowiek sam znajdzie się w takiej sytuacji. Kiedy mi ciotka opowiedziała o zgwałceniu i śmierci tej dziewczyny, nagle i ja zrozumiałam - więcej niż przez cały mój pobyt w szkole koranicznej. Kobieta w Pakistanie nie jest absolutnie nic warta. Może to brzmi twardo, ale właśnie tak to wtedy odczułam; i tak czuję jeszcze dzisiaj, kiedy przypominam sobie moją historię. Wiedziałam, że przy pierwszej okazji muszę opuścić ten kraj... że tylko w Austrii mam przed sobą przyszłość. Wcale nie zapomniałam, jak wielkie miałam problemy z rodzicami w Austrii. Ale z dystansu ponad dziesięciu tysięcy kilometrów sprawy wyglądają na ogół odrobinę inaczej i odległość sprzyja idealizowaniu. Tak właśnie wówczas zrobiłam. Bicie i niekończące się upokorzenia, jakie musiałam w Linzu znosić od rodziców, wydawały mi się nagle mniej istotne wobec tego obłędu, który w Pakistanie był codziennością. Może wyda się to absurdalne i trudne do pojęcia, ale tęskniłam za rodzicami. Brakowało mi ich. Chciałam do domu, do matki i do ojca. Chciałam wracać, a zupełnie nie wiedziałam, jak to zrobić. Kilka razy zagadnęłam ciotkę, zawsze jednak odpowiadała wymijająco, a rodzice od czasu moich urodzin jeszcze się nie odezwali. Nie miałam pojęcia, co ze mną będzie. Im dłużej mieszkałam u ciotki, tym większą miałam pewność, że nigdy za Salmana nie wyjdę. Jak na pakistańskiego mężczyznę, był niewątpliwie miły. Patrząc obiektywnie, •141 był chyba nawet przystojny- co najmniej o głowę wyższy ode mnie, szczupły i wysportowany. Gęste, czarne włosy i krzaczaste brwi nadawały mu pewną tajemniczość. Ale był nieprzystępny i odpychający - po prostu stuprocentowy Paki-stańczyk. Miał świadomość, że jest najważniejszą osobą w domu i może mieć wszystko, co zechce. I tę władzę wykorzystywał - wobec swoich sióstr, swojej matki, a także wobec mnie. Był we mnie zakochany, to nie ulega wątpliwości. Podobałam mu się i był pewien, że pewnego dnia się pobierzemy. Widocznie to pobudzało jego fantazję, co coraz częściej zdradzały mi jego spojrzenia -zawsze, kiedy czuł, że nikt na niego nie patrzy, dostrzegałam ten pełen oczekiwania żar w jego oczach. Nie wiem, czy Salman miał już wtedy doświadczenia z kobietami. Miał siedemnaście lat i gdyby wychowywał się w Austrii, można by pewnie tak przypuszczać. Ale tutaj, w Pakistanie? Od moich urodzin ciągle się starał zostawać ze mną sam, także wieczorami. Ja natomiast unikałam takich sytuacji, bo nie wiedziałam, jak mam się zachować. Niczego od niego nie chciałam, to pewne. Z drugiej strony w żadnym wypadku nie chciałam w całą tę sprawę wciągać ciotki, bo nie mogłam przewidzieć, co ona by na to powiedziała. W Pakistanie młodzi ludzie nie mogą mieć ze sobą żadnych kontaktów fizycznych, nawet całowanie jest zabronione. Gdyby coś takiego zaszło między Salmanem a mną, byłaby to hańba dla rodziny, i nie trzeba wiele fantazji, żeby sobie wyobrazić, kto według ciotki ponosiłby za to odpowiedzialność. I właśnie to ciągle powtarzałam Salmanowi, ale miałam wrażenie, że on wcale się tym nie przejmuje. Dlatego starałam się w miarę możliwości schodzić mu z drogi. Ale którejś nocy, niecałe dwa tygodnie po moich urodzinach, stało się. Było dobrze po północy i już dawno spałam, kiedy poczułam, że ktoś mnie szturcha. To był Salaman, który się zakradł do pokoju. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam wkoło. Z lewej obok mnie leżały moje kuzynki Hina i Sana, obie spały mocno i głęboko. Odwróciłam się. Także z kąta, w którym ciotka rozłożyła swój materac, dobiegało ciche, jednostajne chrapanie. Spojrzałam na Salmana, a on przyłożył palec do ust i pokazał na migi, że mam za nim wyjść. Byłam w opałach. Z jednej strony nie chciałam z nim wyjść, bo bardzo dobrze wiedziałam, czym to się może skończyć. Z drugiej strony nie chciałam narobić wrzasku, bo nie mogłam przewidzieć, co wtedy może się stać. Ale on nie dawał się odprawić, w końcu uległam i wyszłam. Przekradliśmy się do jego pokoju. Pomijając daleki hałas uliczny, który stłumiony wciskał się przez okno, panowała zupełna cisza. W domu było ciemno, ale księżyc świecił do pokoju, tak że dobrze widziałam Salmana. Miał na sobie białe spodnie, a jego tułów był nagi. Staliśmy przed jego łóżkiem. Wyciągnął rękę i dotknął moich włosów, potem pogłaskał mnie po policzku i wolno przeciągnął palcem po moich ustach. Czułam się strasznie. Zaczęło mi się robić niedobrze. W tym momencie Salman przyciągnął mnie do siebie, zamknął oczy i pochylił się nade mną. Poczułam jego język na moich ustach i zacisnęłam wargi, nie odwracając się. Salman' otworzył oczy i popatrzył na mnie lodowatym wzrokiem. Nagle go znienawidziłam. t j Powoli zaczął rozwiązywać tasiemki mojej nocnej koszuV . H, a potem odsunął materiał, żeby przyjrzeć się moim piersiom. Zaczął je głaskać i całować. Było mi niedobrze. Chciałam odejść, ale nogi miałam jak z waty. W tym momencie Salman spuścił spodnie i zaczął się onanizować. To było coś najbardziej poniżającego, co kiedykolwiek przeżyłam. Byłam w środku Pakistanu, w domu moich krewnych, w pokoju na prawo spał mój wuj, z lewej słyszałam chrapanie ciotki, a ja z rozpiętą koszulą stałam w pokoju mojego stękającego kuzyna, który się sam zadowalał. Chciałam uciec, położyć temu wszystkiemu kres. Chciało mi się wymiotować, ale nie mogłam. Czułam obrzydzenie. Stałam po prostu bez ruchu i patrzyłam na niego, patrzyłam, jak gapi się na moje piersi. Gardziłam nim. Obojętnie czekałam, aż skończy, potem się odwróciłam i wróciłam do łóżka, nie rzucając mu nawet jednego spojrzenia. Już 144 /v nawet płakać nie mogłam. Nazajutrz nie powiedziałam do Salmana ani słowa, ale to mu najwyraźniej nie przeszkadzało. Zachowywał się, jak gdyby nigdy nic. Od tej pory zdarzało się to prawie co noc. Gdy tylko inni usnęli, Salman zakradał się do naszego pokoju i wyciągał mnie. Próbowałam dać mu do zrozumienia, jakie to wszystko jest dla mnie obojętne, tak że po kilku próbach przynajmniej się już nie starał mnie przedtem całować. Obserwowałam z twarzą bez wyrazu, jak rozpina mi bluzkę, i czekałam, aż skończy. Potem wycierałam z siebie jego ślady i wychodziłam z pokoju, nawet na niego nie patrząc. Ale w środku wszystko się we mnie gotowało. Byłam wściekła i smutna, nie próbowałam jednak nic zrobić. Brzydziłam się. I to tak bardzo, że nie mogłam patrzeć w lustro. Nienawidziłam tego, że jestem kobietą, nienawidziłam tego, że muszę tkwić w tym ciele. W ciągu dnia nie dawałam niczego po sobie poznać. Bałam się - nie tyle Salmana, ile ciotki. Jeśli poskarżę się na V niego, ciotka uzna, że ja jestem za to odpowiedzialna, i będzie twierdzić, że go wiodłam na pokuszenie. Czy nie tak powiedziała o tej umarłej dziewczynie, która została zgwałcona? Wzięła w obronę obcego, a całą winę zwaliła na dziewczynę, której nawet nie znała. To jak by było, gdyby chodziło ojej syna? Moja pozycja w rodzinie nie była specjalnie wysoka, już wtedy dobrze o tym wiedziałam. W hierarchii rodzinnej na pierwszym miejscu stał Salman, potomek i dziedzic, potem jego ojciec, który wprawdzie nie miał w domu nic do powiedzenia, ale przynosił jednak pieniądze - choćby tę nieszczególnie wielką rentę z czasów pracy w wojsku. Następnie była moja ciotka, potem moje kuzynki i gdzieś tam ja. Nigdy się o tej hierarchii otwarcie nie mówiło, ale i tak można ją było wyczuć w każdej sytuacji - przy jedzeniu, spaniu a także wtedy, jeśli trzeba było coś w rodzinie omówić. Moje zdanie się nie liczyło, nie było więc powodu słuchać, co mam do powiedzenia, podobnie jak moich kuzynek. U naszych sąsiadów było nawet jeszcze gorzej, bo ciągle bili swoje dzieci. Stale dobiegały stamtąd głośne krzyki. Raz, a było to po dziesiątej wieczór, dziewczyny płakały tak głośno, że poszłam do ciotki. - Kto to jest? Co tam się dzieje? - zapytałam. Ciotka prawie nie podniosła wzroku znad swojej pracy. - To córki Jaśminy. Lepiej, żebyś się do tych krzyków przyzwyczaiła. Dziewczynki bardzo często są bite, czasem przez matkę, czasem też przez ojca. Dla mojej ciotki nie było to niczym niezwykłym. Pewnego dnia koło południa siedziałam z ciotką w pokoju, kiedy nagle znowu usłyszałyśmy, że ktoś krzyczy. - W imię Allaha, pomóżcie mi! Wyszłam z ciotką na ulicę i zobaczyłam starą kobietę le- żącą pod naszą bramą. Była ślepa, a jej ubranie było sztywne od brudu. Zupełnie opadła z sił. Podeszłyśmy do niej i razem z sąsiadką wniosłyśmy j ą do domu. Przyniosłam jej szklankę zimnej wody i ugotowałam herbatę. Kiedy poczuła się lepiej, opowiedziała nam swoją historię. Była, jak zauważyłyśmy, żebraczką. Obajjej synowie ją maltretowali, nie dawali nic do jedzenia ani do ubrania. Strasznie mi jej było żal. Dałyśmy jej nowy śafoar kamiz i coś do jedzenia, a potem odprowadziłam ją do drzwi. - Allah cię pobłogosławi - powiedziała i pomagając sobie laską, wyszła na ulicę. - Nie żal ci jej? - zapytałam ciotkę, na której to wszystko jakby nie zrobiło szczególnego wrażenia. - Nie. - Nic więcej nie miała na ten temat do powiedzenia. Od czasu nieudanej wyprawy do Defence w moje urodziny, wiedziałam, gdzie i jak mieszka pakistańska elita -w przepięknych dzielnicach z przepięknymi domami, mając wszystko, co posiadają także zachodni Europejczycy. Ale większość Pakistańczyków jest biedna. Przez długi czas nie zdawałam sobie sprawy, jak wielu ludzi żyje w slumsach i gorszych dzielnicach. Do owego dnia w Lahaurze nie widziałam na ulicy ani jednego żebraka. Mieszkaliśmy w przeciętnej dzielnicy i żebracy najwyraźniej dobrze wiedzieli, że u prostych Pakistańczyków nie mogą liczyć na współczucie, dlatego nawet nie próbowali tu szczęścia. Za to ulicznych sprzedawców było tutaj tym więcej. Przez cały dzień słyszałam z podwórka, jak na uliczkach zachwalają swoje towary. Sprzedawali wszystko: owoce, warzywa, ciapaty, sprzęt domowy i słodycze. Słychać ich było już z daleka, kiedy ciągnęli swoje wózki ulicą -wielkie taczki, uginające się pod ciężarem towarów. Pierwsi pojawiali się tuż po brzasku, a ostatni znikali zwykle dopiero po zachodzie słońca. Jeden z nich szczególnie mi przypadł do serca. Od tygodni słyszałam ten wysoki, prawie dziecinny głos, oferujący prażoną kukurydzę po dwie rupie, czyli około 5 centów. Paliła mnie ciekawość, czy ten uliczny sprzedawca to rzeczywiście dziecko, jak można się było domyślić po głosie. Któregoś wieczoru akurat byłam na podwórku, gdy przyszedł znowu. Salman poszedł dojakiegośkołegi, wuj był w meczecie, a reszta siedziała w jadalni. Schowałam 10 rupii. Ale czy naprawdę miałam się odważyć i wyjść na ulicę? Jak się ciotka dowie, na pewno będzie awantura. Przemknęłam do bramy i zasłoniłam twarz. Ostrożnie rozejrzałam się na lewo i prawo, czy gdzieś nie stoją sąsiedzi. Ale na ulicy nie było żywego ducha. - Mam najtańszą prażoną kukurydzę w całym Lahore, madame. Był rzeczywiście jeszcze małym chłopcem i wyglądał żałośnie. Nosił podarty, brudny śałvar kamiz i nawet nie miał butów. - Powiedz, ile masz lat? - zapytałam i podeszłam do nie- go- - Dziewięć - odpowiedział. - Od dawna już pracujesz? - Każdego dnia, madame, moja rodzina jest bardzo biedna. - Dał mi torebkę świeżego popkornu, który wyjął właśnie z maszyny, ustawionej na wielkiej, ciężkiej przyczepie. - Ajak to właściwie jeździ? -zapytałam. - Samo nie jeździ. Muszę ciągnąć.-Dałam mu dziesięć rupii. Chłopiec chciał mi wydać resztę, ale nie wzięłam. - Śukńja - rozpromienił się. Dziękuję. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę podarowałam mu pieniądze. - Mam na- X>147 V t juz wcześniej *zęsto słyszałam i jgo dziecinny i łos. Co wieczór szóstej chłopie! zobaczyłam, poczułam litość. Nie miał nawet 150OC dzieję, że będziemy się częściej widywać! Chuda apko hameśa chuśrakhe! Chuda hafiz. - Niech Bóg panią uczyni zawsze szczęśliwą. Do widzenia. Gdy chłopiec pociągnął przyczepę dalej, zobaczyłam, że lekko utyka i co parę metrów musi się zatrzymywać, żeby zrobić małą przerwę. Od tamtej pory słyszałam jego głos codziennie. Najwy-raźnie chłopiec przychodził w nadziei, że znowu dostanie suty napiwek. Ale już nigdy nie udało mi się do niego wyjść, bo zawsze ktoś na mnie patrzył. Tak strasznie było mi go żal. Dlatego namówiłam Salmana, żeby mi kupował prażoną kukurydzę, tak że chłopak w ten sposób mógł dodatkowo zarobić przynajmniej dwie rupie - chociaż nie cierpiałam wtedy popcornu. Przyszła połowa grudnia. Rodzice wyjechali ponad pięć miesięcy temu. Rzadko miałam jakieś wiadomości, a kiedy dzwonili, rozmawiali niemal wyłącznie z ciotką. Wciąż nieustannie myślałam o domu i chciałam wracać jak najszybciej. Ale już przynajmniej nie płakałam co noc, tak jak na początku, kiedy mnie zostawili. Wbrew oczekiwaniom, jakoś się przyzwyczaiłam i pogodziłam z tym, że na razie będę musiała tu zostać. Wahhabicka szkoła koraniczna, do której chodziłam, niekoniecznie była tym, o czym marzyłabym całe życie, ale w sumie mogłam z tym żyć. Tak jak dawniej byłam przekonaną muzułmanką i modliłam się pięć razy dziennie. To też był powód, dla którego tak dobrze się czułam w szkole koranicznej, gdzie dzień w dzień mogłam zajmować się sprawami mojej wiary. W przeciwieństwie do innych dziewczyn, które siedziały ze mną na lekcji, zadawałam pytania mulle, jeśli czegoś nie rozumiałam. Chciałam wiedzieć. Chciałam rozumieć sło- wa Mahometa. I miałam wrażenie, że mulle ta postawa bardzo się podoba. - Czy dziewczyna z Europy ma dzisiaj znowu jakieś pytanie? - żartował czasem. I najczęściej faktycznie miałam. - Dlaczego prawie każda sura w Koranie zaczyna się od nieznanego słowa? - zapytałam. Albo: Dlaczego kobiety nie są traktowane na równi z mężczyznami? - Mułła mi wyjaśnił. A właściwie, próbował wyjaśnić. - To jest napisane w surze an-Nisa 4.34, córko. „Mężczyźni stoją nad kobietami ze względu na to, że Bóg dał wyższość jednym nad drugimi, i ze względu na to, że oni rozdają ze swojego majątku. [...] I napominajcie te, których nieposłuszeństwa się boicie, pozostawiajcie je w łożach i bijcie je!"* I to miałby powiedzieć Prorok? Szczerze mówiąc, nie mogłam sobie tego wyobrazić, ale nie chciałam się nad tym zastanawiać. Widocznie Allah tak chciał - więc nie powinnam wątpić, myślałam. I może my, kobiety, dostąpimy w raju naszego honoru... Wewnętrznie na pewno się wtedy nie zmieniłam, ale przynajmniej zrezygnowałam z otwartego oporu. W nowej szkole czułam się bezpiecznie, a codzienne zajmowanie się Koranem najwyraźniej dawało rezultaty. Byłam dumna, że jestem muzułmanką, i wyraźnie czułam wyższość islamu nad innymi religiami. Ale był to tylko aspekt religijny - mojej roli jako pakistańskiej gospodyni domowej nadal nie chciałam się podporządkować. Musi być przecież jakaś możliwość, żebym jako wierząca muzułmanką mogła żyć zgodnie z zachodnim systemem wartości. Po doświadczeniach, jakie zebrałam od tamtej pory, zmieniłam zdanie, 151 *Koran, przet. Józef Bielawski, Warszawa 1986 ale wtedy rozpaczliwie chwytałam się tej nadziei. I byłam też przekonana, że wcześniej czy później wrócę do Austrii. Wydawało mi się, że będzie najmądrzej, jeśli będę się zachowywała tak, żeby jak najmniej zwracać na siebie uwagę; bardzo się więc pilnowałam, żeby unikać jakichkolwiek kłótni z ciotką. Zachowywałam się tak, jak moje kuzynki, które zaczęłam nazywać „siostrami", nosiłam białe ubranie i ciasno spinałam włosy na czubku głowy - udawałam przyzwoitą pakistańską dziewczynę. Może to przyspieszy mój powrót; a przynajmniej sądziłam, że jest to jakaś możliwość, żeby kiedyś osiągnąć cel. Także uwagi mojej ciotki nie uszła ta widoczna zmiana. W porównaniu z tym, co się działo wcześniej, ciotka widocznie nie znajdowała wciąż powodów, żeby się na mnie złościć, 152 >( a §dy wychodziła razem ze mną na ulicę, nie musiała mnie rugać za wygląd czy zachowanie. - Jestem z ciebie dumna - mówiła nawet czasem. - Naprawdę staniesz się jeszcze pakistańską dziewczyną. - Już nią jestem - odpowiadałam za każdym razem grzecznie i z uśmiechem. Upłynęło kilka tygodni i któregoś dnia przyjechał z Dhe-daru dziadek. Powiedział, że jest umówiony w Lahaurze, ale bardzo dobrze wiedziałam, że tak naprawdę zjawił się tylko po to, żeby sprawdzić, co ze mnie wyrosło. Udawałam taką poddańczość, na jaką mnie było tylko stać, nie zadałam ani jednego pytania i mówiłam tylko wtedy, kiedy mnie pytał. Gdy następnego dnia się żegnał, miałam uczucie, że zdałam egzamin. W obecności ciotki starałam się też być szczególnie uprzejma dla mojego kuzyna Salmana. Rozmawiałam z nim, nieproszona przynosiłam mu wodę albo herbatę. Nie dawałam po sobie poznać, że prawie co noc prowadził mnie do swojego pokoju. I tak jak przewidywałam, ciotka z za- V dowoleniem odnotowała zmianę w moim stosunku do Sal-mana. - Jesteś teraz gotowa go poślubić? - zapytała mnie któregoś dnia. - Tak - odpowiedziałam i wbiłam wzrok w ziemię, jak należy w Pakistanie. Naturalnie wszystko to był czysty teatr. Niczego goręcej nie pragnęłam, jak tylko opuścić w końcu ten dom i ten kraj. Ale zrozumiałam, że związek z Salmanem jest moją jedyną szansą, biletem powrotnym do normalnego życia. Wiedziałam, że muszę się zaręczyć z Salmanem, żeby móc wrócić do Austrii. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem moja matka zadzwoniła do ciotki. Przez jakiś czas rozmawiały, a w końcu ciotka oddała mi słuchawkę. - Słyszałam, że się zmieniłaś - powiedziała matka. Jej głos brzmiał niezwykle miło. - Tak-odparłam.-Staram się. - Za kilka dni przybędzie do ciebie anioł - mówiła dalej. Nie bardzo rozumiałam, o co jej chodzi. Za kilka dni będzie Boże Narodzenie, ale dla mojej matki nie ma to znaczenia. Czyli raczej nie mogło chodzić o gwiazdkowy prezent. Czyżby dziadek z kuzynkami miał przyjechać w gości? A może dostanę pocztę z Austrii? Od rodziców albo od koleżanek? Mimo że byłam podniecona, starałam się, żeby mój głos nie brzmiał zbyt radośnie - bo porządne pakistańskie córki nie okazują otwarcie radości. - Jak Allah da - powiedziałam pokornie. Przez następne dni byłam tak podniecona, że prawie nie mogłam spać w nocy, ale starałam się nie dać niczego po sobie poznać, bo w żadnym wypadku nie mogłam ryzykować, 154 że moja maskarada się wyda. W skrytości ducha miałam naturalnie nadzieję, że rodzice po mnie przyjadą- chociaż zabroniłam sobie w ogóle o tym myśleć. A co będzie, jeśli przyjadą tylko mnie odwiedzić, a potem odlecą beze mnie? Drugi raz nie dam rady odprowadzić ich na lotnisko, a potem wrócić do Salmana. Dwa dni przed Bożym Narodzeniem wreszcie się dowiedziałam. - Będziesz miała dziś gościa - oznajmiła ciotka rano. - Kto przyjedzie? - zapytałam. - Niedługo zobaczysz. Czyżby naprawdę moi rodzice? To przecież niemożliwe. Ale gdy wuj pożyczył od sąsiada samochód i wyjechał z Sal-manem, zaczęłam mimo woli mieć nadzieję. Akurat minęło południe, kiedy usłyszałam samochód na podjeździe. Wybiegłam z pokoju, otworzyłam bramę i padłam w objęcia. To był mój ojciec. Najchętniej wcale bym go już nie puściła. Przyjechał i już mnie tu samej nie zostawi. - Cieszę się, że przyjechałeś - powiedziałam. - Ja również. - Zrobił krok w tył i przyglądał mi się. - Widzęnwrwtwojejtwarzy-powiedziałiroześmiałsię. Nur to pakistańskie określenie na spokój i równowagę wewnętrzną. Weszliśmy do domu, a ciotka opowiedziała mojemu ojcu, jak bardzo się zmieniłam. Że się modlę, chętnie chodzę do szkoły koranicznej i pomagam jej w gospodarstwie. Ojciec wydawał się bardzo dumny ze mnie i uradowany. Aja cieszyłam się jeszcze bardziej. Teraz wszystko będzie dobrze, myślałam. - Jesteś teraz gotowa poślubić Salmana? - zapytał z poważną miną. V - Tak, jeśli tego chcesz - odparłam. Objął mnie, a ciotka promieniała na całej twarzy. Potem wszystko odbyło się bardzo szybko, bo ojciec miał mało czasu. Zarezerwował lot powrotny na 1 stycznia -i tym razem kupił bilet również dla mnie. Na prawdziwe wesele było za mało czasu, ponieważ nasi krewni z Dhedaru i matka z rodzeństwem z Austrii nie mogliby tak szybko przyjechać. Ojciec z ciotką postanowili więc, że Salman i ja na razie się tylko zaręczymy. Potem miałam pojechać z ojcem do Austrii i skończyć szkołę. A pobrać mieliśmy się dopiero za kilka lat. Byłam szczęśliwa jak nigdy. Moja udręka wkrótce naprawdę się skończy. W ciągu następnych dni zjechała się garstka krewnych: jedna z moich ciotek, jakiś wuj, trzy kuzynki z Dhedaru i oczywiście mój dziadek, muezzin, który miał dokonać ceremonii zaręczyn. Nadszedł 31 grudnia. Rano ciotka i kuzynki pomogły mi się ubrać. Miałam na sobie czerwony śalvarkamiz, który mi ciotka uszyła specjalnie na tę okazję, i czarne buty. Potem pojechałyśmy do salonu piękności, który był taki mały, że gdy ciotka, dwie kuzynki i ja do niego weszłysmy, nikt więcej już by się nie zmieścił. Usiadłam, a kosmetyczka zaczęła mnie malować. Robiła, co mogła, żeby zrobić ze mnie pakistańską piękność, czyli - wyglądałam okropnie. Nałożyła mi niemożliwą ilość pudru na twarz, żebym miała jak najjaśniejszą cerę, co w oczach Pakistańczyków uchodzi za szczególnie urodziwe. Potem obwiodła mi oczy czarnym kajałem i nałożyła grubą warstwę różowej szminki na usta. Gdy skończyła, wyglądałam jak lalka z TV-shopu. 155 Kosmetyczka uszminkowała mni< zgodnie z pakistańskim ideałem urody -takjak moją kuzynkę na tej fotografii. Wyglądałam okropnie. - Doskonale - promieniała ciotka zadowolona, podczas gdy ja najchętniej pobiegłabym do łazienki i umyła sobie twarz. Gdy wróciłyśmy do domu, zastałyśmy poza krewnymi także naszych sąsiadów. Wszystkie kobiety z sąsiedztwa coś ugotowały, także stoły się uginały od pakistańskich przysmaków. W dużych garnkach stał ryż basmati, do tego były nieprawdopodobne ilości kurczaków w sosie curry, danie, które moja ciotka przyrządzała tylko na święta. Na osobnym stole le-żalparatha - szczególnie smakowite placki, które się smaży tylko na szczególne okazje. A na deser był słodkawy, aromatyzowany ryż i barfi, czyli pakistańskie ciasteczka mleczne. Wszystkie kuzynki zebrały się wokół mnie i bez przerwy się wypytywały, jak się czuję. - Znakomicie, tak bardzo się cieszę - odpowiadałam grzecznie. Ledwo minęło popołudnie, zawołano mnie do stołowego. Dokładnie tak samo jak pół roku temu, kiedy w tym pomieszczeniu powiedziałam, że nie wyjdę za Salmana, rada familijna siedziała na kanapie: mój ojciec, wuj Jasin, wuj As-ghar, ojciec mojej matki, a pośrodku oczywiście mój dziadek ze strony ojca. Gdy weszłam do pokoju, wszyscy się podnieśli. Salmana nie było nigdzie widać. Dziadek zaczął odczytywać kilka wersetów z Koranu, z których nie zrozumiałam ani słowa. Wszystko trwało zaledwie parę minut, a potem mogłam wyjść z pokoju. Nic nie 158 Ók powiedziałam, niczego nie podpisałam, niczego nie zrobiłam. I to miały być moje zaręczyny? Najwidoczniej tak. Po mnie zawołali do pokoju także Salmana, który musiał przejść tę samą procedurę. Na koniec wyszedł mój dziadek i powiedział: - Teraz są zaręczeni. Kiedy wracam do tego myślą, wszystko to nie było specjalnie podniecające. Naturalnie były to tylko zaręczyny, a nie ślub, gdzie grałaby muzyka, pannę młodą przywieźliby samochodem do pana młodego, a uroczystości trwałyby do dwóch dni. Że zaręczyny będą o wiele mniej spektakularne, było dla mnie jasne - ale żeby aż takie skromne? Żadnego składania przysiąg, jak widziałam w telewizji, żadnych pierścionków, żadnego wspólnego wystąpienia z Salmanem wobec gości. W Austrii wystawienie paszportu trwa dłużej niż moje zaręczyny w Lahaurze. Dziwne mi się to wydawało. Z drugiej strony w cichości ducha cieszyłam się z tego, bo miałam uczucie, że ta ceremonia to tylko taki formalny akt, żeby uspokoić rodzinę i uła- V twić ojcu zabranie mnie z powrotem do Austrii bez tracenia twarzy. Sąsiedzi i krewni zabrali się do jedzenia, siedzieli przez resztę popołudnia razem i rozmawiali, podczas gdy ja większość czasu spędziłam z kuzynkami i dziećmi sąsiadów w pokoju. Raz na jakiś czas zajrzał Salman, bardzo uroczyście ubrany i promienny na całej twarzy. Nie uszło mojej uwagi, że korzystał z każdej okazji, żeby być ze mną sam na sam, podczas gdy ja się starałam, jak mogłam, schodzić mu z drogi. Największym moim problemem przed wyjazdem była noc. Po naszych zaręczynach Salmanowi i mnie wolno było ze sobą spać. Wiedziałam, że zrobi wszystko, żeby po przeżyciach ostatnich tygodni posunąć się tej nocy krok dałej. Gdy nastał wieczór, dopadł mnie w sieni. - Dzisiaj w nocy przyjdę po ciebie i będziesz spała u mnie - oznajmił. - Jeżeli tak wypada - odpowiedziałam tylko. Gdy w końcu przyszła pora pójść spać, ratunkiem okazały się - mimo woli - moje kuzynki z Dhedaru. - Dzisiaj śpimy z Sabatiną, bo przecież ona jutro wyjeżdża - zawołały, a ja natychmiast skorzystałam z okazji i poszłam z nimi do pokoju dla kobiet. Salman najwyraźniej się nie odważył w obecności tak wielu kobiet zakraść się do pokoju, bo noc przebiegła bez incydentów. Prawie nie spałam z podniecenia. Wracam do Austrii i zobaczę wszystkich moich przyjaciół. Jutro rano będę na lotnisku i już nic się nie może zdarzyć. Teraz naprawdę uwierzyłam, że mój pakistański koszmar niedługo się skończy. Następnego ranka tak też się stało. Ponad sześć miesięcy spędziłam sama w Pakistanie, a teraz ojciec mnie zabierał do Austrii. Nie mogłam się doczekać powrotu do Linzu. Jeśli chcę stąd wyjechać, muszę udawać, to pewne. No więc udawałam grzeczną pakistańską dziewczynę. 160 v m A jeszcze bardziej nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie zostawię Salmana, ciotkę i dom w Lahaurze. Salman z wujem odwieźli nas jeszcze przed południem na lotnisko. Mieliśmy mało czasu. Oddałam na bagaż moją zieloną sportową torbę i od razu musieliśmy przejść do kontroli paszportów. Objęłam wujka, a potem stanął przede mną Salman. Spojrzał na mnie z góry na dół, nawet nie próbując mnie objąć. - To wszystko to tylko zgrywa, czy tak Sabatino? - wyrzucił z siebie. Odwróciłam się i znikłam za kontrolą paszportową, nic nie odpowiadając. 162- 1 o powrocie do Austrii nie miałam odwagi skontaktować się z moimi dawnymi przyjaciółkami. Byłam samotna. Rozdział VI >O165 Drugiego stycznia 2000 r. wylądowaliśmy w południe na wiedeńskim lotnisku Schwechat. Chociaż nasza podróż z powodu międzylądowania VI w Dubaju i Londynie trwała ponad dobę, nie byłam ani trochę zmęczona. Pakistan miałam za sobą. Niedługo zobaczę moich przyjaciół. Jestem w domu. Przez cały lot siedziałam obok ojca i zastanawiałam się, jak mam się wobec niego zachować. Z jednej strony to on wsadził mnie na sześć miesięcy do tego piekła w Pakistanie. To on zostawił mnie u krewnych i zadbał, żeby mnie posłano do szkoły koranicznej i wbrew mojej woli wydano za mojego kuzyna. Z drugiej strony to właśnie on mnie z tego piekła zabrał. Miałam go nienawidzić czy kochać, ponieważ mnie wyzwolił? Zauważyłam, że i on był emocjonalnie rozdarty. Jego ukradkowe, czułe spojrzenia zdradzały, że się cieszy, mając mnie znowu przy sobie. A gdy tylko zaczynałam opowiadać igg >y o Lahaurze i szkole koranicznej, natychmiast zmieniał temat. Dręczyło go może coś w rodzaju poczucia winy? Jednocześnie nie wiedział, co ma myśleć o tym, że buntownicza, krnąbrna nastolatka, która tak gwałtownie odrzucała jego hierarchię wartości, narażając na szwank jego honor, zamieniła się w pozornie przyzwoitą Pakistankę, która wie, co wypada. A może ten pozór myli? Moje cudowne przeistoczenie było faktycznie tylko w części prawdziwe, a obawy ojca - nie całkiem bezpodstawne. Bo chociaż dzięki szkole koranicznej stałam się dojrzalsza i bardziej myśląca, to jednocześnie byłam bardziej przekonana niż kiedykolwiek, że nigdy w życiu nie zechcę wyjść za Salmana. I co najmniej równie dobrze zdawałam sobie sprawę, że przysporzy mi to jeszcze poważnych problemów z rodziną, bo oficjalnie byłam teraz narzeczoną Salmana. Zaręczyny pozwoliły mi zyskać na czasie i wyjechać z Paki-¦^ stanu, ale cała sprawa wcale się jeszcze nie skończyła. Prze- ciwnie. Kiedyś moja rodzina zacznie nalegać, żeby po zaręczynach nastąpił ślub. VI TT 7 hali przylotów wiedeńskiego lotniska po raz pierwszy V V znowu zobaczyłam matkę. Przyjechała z Linzu ze swoją hinduską przyjaciółką i jej mężem, bo sama nie miała prawa jazdy. Jej widokwzbudziłwe mnie równie mieszane uczucia, jak widok mojego ojca w Lahaurze. Mimo że nie zapomniałam, co się między nami działo przez minione lata, byłam zadowolona i odczułam ulgę, że ją widzę. Objęła mnie, a potem odsunęła od siebie i badawczo mi się przyglądała. To, co zobaczyła, najwyraźniej ją zadowoliło. Ruszyliśmy w drogę do domu, do Linzu, gdzie wszystko wyglądało tak, jakby się nic nie zmieniło - nasz dom, obok handlarz używanymi samochodami, salon fryzjerski „Sylvia" na rogu. U fotografa, który miał atelier na parterze naszego domu, wisiały wciąż jeszcze te same portrety, jak w dniu mojego wyjazdu, i srebrny passat naszej sąsiadki stał w tym samym miejscu, co dawniej, tuż obok starego czerwonego mercedesa, niewiele młodszego od swojego właściciela. Czułam się tak, jakby przez połowę życia mnie tu nie było, a przecież w rzeczywistości upłynęło niewiele ponad sześć miesięcy. Kiedy na siódmym piętrze wysiedliśmy z windy, otworzyły się drzwi mieszkania i wyszło nam naprzeciw moj e rodzeństwo. Bracia zachowywali się jak zwykle, to znaczy - udawali mocno zblazowanych, jakby mój powrót do domu zupełnie nic dla nich nie znaczył. Mimo wszystko widziałam po nich, że się szczerze cieszą. A potem zobaczyłam siostrę, ogromnie zmienioną. Wtedy w Lahaurze, na lotnisku, płakała gorzko i przy pożegnaniu tak do mnie przylgnęła, że matka musiała ją odrywać siłą. Ateraz Aiśa stała w drzwiach i nie przejawiała żadnej emocji. - Cześć - powiedziała tylko, po czym znikła w naszym pokoju. VI Poszliśmy do kuchni, a ja po raz pierwszy miałam okazję dokładnie opowiedzieć o moim pobycie w Pakistanie. Bo w przeciwieństwie do ojca, matka chciała wiedzieć wszystko z najdrobniejszymi szczegółami i cierpliwie słuchała, gdy opowiadałam o obu szkołach koranicznych, moich kuzynkach, ciotce i o Salmanie. I nawet się dopytywała, jeżeli miała uczucie, że coś pominęłam. A rzeczywiście pominęłam. Przede wszystkim nie chciałam jej nic mówić o upokorzeniach, jakich doznałam od Salmana, bo jeszcze zaczęłaby podejrzewać, że może moja przemiana nie całkiemjest prawdziwa. Najwyraźniej moje opowieści były jednak przekonywające. - Masz nur w twarzy - stwierdziła z uśmiechem, kiedy skończyłam. Dokładnie to samo powiedział mi ojciec kilka dni wcześniej w Lahaurze. Matka była pewna, że wysłanie mnie na pół roku „na wychowanie" do Pakistanu było dobrym pomysłem. XT astępne dni spędziłam tylko w mieszkaniu. Nie pozwo-JL N liłam sobie nawet zejść piętro niżej i przywitać się z Ce-lestine. Nie odstępowałam matki na krok. Mimo że byłam ciekawa i koniecznie chciałam się dowiedzieć, jak się mają moje przyjaciółki, chciałam dać jej poczucie, że się zmieniłam. Sprzątałam więc, prasowałam, gotowałam i nawet nie słuchałam muzyki, co dawniej robiłam całymi godzinami, i strasznie dużo mnie to kosztowało, bo w moim pokoju stały wszystkie ukochane płyty i taśmy. Przede wszystkim bardzo rzetelnie podchodziłam do modlitwy, co zawdzięczałam wyraźnie szkole koranicz-nej -chociaż już dawniej byłam wierząca, stałam się jeszcze bardziej przekonaną muzułmanką niż kiedykolwiek. Islam to jedyna prawdziwa religia i powinnam być dumna, że jestem muzułmanką. Odmawiałam wszystkie pięć mo- VI dlitw, j akich Koran wymaga od wierzącego muzułmanina, i codziennie czytałam kilka sur - tak jak się tego nauczyłam w Pakistanie. Dzisiaj wiem, że działałam wówczas prawdopodobnie nie tylko z przekonania, lecz także niejako w samoobronie. Choć brzmi to bardzo dziwnie, Koran miał dla mnie w tym okresie ogromne znaczenie. Im bardziej się komplikowała moja sytuacja w rodzinie, tym ważniejszy stawał się Koran. Czytanie sur i zajmowanie się Prorokiem dawały mi oparcie. Odrywały mnie i zapewniały poczucie, że w moim życiu jest przynajmniej to jedno stałe, gdy wszystko wokół mnie wydawało się rozpadać. Przypuszczam, że działo się ze mną wtedy to, co przytrafia się wielu ludziom, którzy w sytuacjach kryzysowych odkrywają dla siebie wiarę i znajdują w niej oparcie. Ale istniała fundamentalna różnica - inni, gdy odkrywają swoją wiarę, najczęściej robią to dlatego, żeby znaleźć rozwiązanie swoich problemów, odpowiedzi na swoje pytania. Ja tak daleko jeszcze wtedy nie byłam. Nie oczekiwałam żadnych odpowiedzi, tylko tęskniłam za oparciem, za czymś, czego mogłabym się uchwycić. Na razie to mi wystarczało. Po tygodniu skończyły się dla mojej siostry i braci ferie. Ja też chciałam pójść do szkoły, ojciec więc pierwszego dnia po feriach zadzwonił do dyrektora i zapytał, czy mogę wrócić do swojej dawnej klasy. To jednak nie było takie proste. W końcu minęło już Boże Narodzenie, a tym samym większa część pierwszego semestru. Dyrektor zaproponował, żebym poszła do niższej klasy, ale że z powodu przeprowadzki do Austrii i tak już jedną powtarzałam, straciłabym dwa lata, więc takie rozwiązanie nie wchodziło dla mnie w rachubę. - No to idź do pracy - zaproponowała matka. X>169 VI Ale tego też nie chciałam, bo kto mi zagwarantuje, że nie poślą mnie znów do Pakistanu, żebym poślubiła Salmana, jeśli już nie będę chodzić do szkoły? - Tato, obiecałeś mi w Pakistanie, że będę mogła iść do szkoły. Zrobiłam wszystko, czego chcieliście, nawet zaręczyłam się z Salmanem. Proszę, pozwól mi skończyć szkołę. Zgodził się i zaczął szukać dla mnie innej szkoły. Tydzień później poszłam do wieczorowej szkoły Spittel-wiese w centrum Linzu. Lekcje odbywały się codziennie od szóstej do dziesiątej po południu, co moim rodzicom naturalnie zupełnie się nie podobało, bo to znaczyło, że będę wracała późno do domu. Ale kiedy przypomniałam ojcu, że zawsze chciał, żebym miała porządne wykształcenie, w końcu się zgodził. Możliwe, że uspokoił rodziców także fakt moich zaręczyn z Salmanem i że wyglądało na to, iż traktuję tę umowę całkiem poważnie. Byli pewni, że w żadnym wypadku nie zadam się z jakimś innym chłopcem. Szkoła wieczorowa sprawiała mi wielką radość. Mimo że w Pakistanie wyszłam trochę z wprawy, na lekcjach dobrze sobie radziłam, a nauczyciele byli mili i dobrze się rozumiałam z innymi uczniami, z których większość była znacznie starsza ode mnie i już pracowała zawodowo. Byłam zadowolona, że wreszcie znowu jestem w Linzu. Żeby uniknąć nowych zadrażnień z rodzicami, od czasu powrotu nie nawiązałam kontaktu z nikim z moich dawnych kolegów z klasy. Ale to była tylko kwestia czasu. Wreszcie przypadkiem wpadłam na Christiana, chłopaka z mojej dawnej paczki. - Sabatina! Co ty tu robisz? I jak ty wyglądasz? - zawołał, gdy mnie zobaczył w śalvar kamiz idącą w stronę szkoły. - Byłam w Pakistanie, ale to długa historia. Poza tym o tobie można chyba powiedzieć to samo. VI Dziewięć miesięcy wcześniej, gdy go po raz ostatni widziałam pod szkołą, Christian był skaterem w obszernym T-shircie, adidasach, bejsbolówce i spodniach z krokiem wiszącym niemal do kolan. Jeż Christiana mienił się co dzień innym kolorem tęczy, a znakiem firmowym był walkman, z którego na odległość dziesięciu metrów wydobywały się dudniące heavy-metalowe basy. A teraz Christian stał przede mną w czyściuteńkich dżinsach, porządnym swetrze i kurtce jak z katalogu domu wysyłkowego. Włosy miał wprawdzie nadal krótkie, ale porządnie uczesane, a poza tym nosił okulary, tak że niewiele brakowało, a bym go nie poznała. - Powiedziałabym, że ty się zdecydowanie bardziej zmieniłeś niż ja - zauważyłam. - Możliwe - odparł. - Dużo się zdarzyło, odkąd się ostatni raz widzieliśmy. Poznałem Jezusa i zostałem chrześcijaninem. Co za zgrywus! - pomyślałam, chociaż musiałam przyznać, że wyglądał sympatycznie. Musiałam iść do szkoły, on też. Umówiliśmy się więc na następny dzień w kawiarni. Kiedy nazajutrz o umówionej porze weszłam do „Sega-fredo" w arkadadzie pasażu w Linzu, Christian już tam był. Siedział w najdalszym kącie i znowu zauważyłam, jak bardzo się zmienił. Poważny. Grzeczny. Ale mimo wszystko jakoś sympatyczny. Chociaż tak dawno się nie widzieliśmy, od pierwszej chwili rozmawiało się nam wspaniale. Gadaliśmy odawnych czasach i kolegach, którzy chodzili z nami wtedy do szkoły, aż wreszcie spytał o tę „długą historię". Nie czułam się jeszcze na siłach, by mu wszystko opowiadać o tych sześciu miesiącach w Pakistanie, pośpiesznie więc zmieniłam temat i zapytałam, jak to się stało, że tak bardzo się zmienił. VI W gimnazjum Christian był jednym z tych typowych no-future kids. Żył sobie beztrosko dniem dzisiejszym i nie miał żadnego pojęcia, co chce zrobić ze swoim życiem. W wieku szesnastu lat dużo palił, regularnie pił alkohol i niewiele było narkotyków, których by jeszcze nie spróbował. Kilka miesięcy temu, gdy sprokurował sobie wybuchową mieszankę z alkoholu i narkotyków, wrócił do domu i wpadł w coś w rodzaju delirium. Wtedy, jak twierdził, ukazał mu się Jezus. - To brzmi zupełnie idiotycznie -powiedziałam i zaczęłam się śmiać. Ale Christian był nie do powstrzymania. Opowiadał, że od tamtej nocy zdarzało mu się to ciągle, wszystko jedno, czy był pod wpływem alkoholu, czy nie, po narkotykach, czy 172 -óL me" *w k°ncu kiedyś zupełnie przestał pić i zaczął się zastanawiać nad sobą i swoim życiem. Pewnego razu poszedł do sąsiadów, rodziny pastorów, działających w jednym z Kościołów niezależnych, i opowiedział pastorowi o swoich wizjach. - Jezus żyje - odparł pastor. - On jest żywym Bogiem i wciąż do nas mówi. - Na pożegnanie podarował Christia-nowi Biblię. - I teraz codziennie ją czytam - oznajmił Christian - to mnie uspokaja. Gdy skończył, popatrzyłam na niego nieufnie. Ta historia brzmiała zbyt dziwnie i osobliwie, bym mogła w nią uwierzyć. Intensywnie zajmowałam się Koranem, sądziłam więc, że nieźle znam się na sprawach religijnych, i nawet jeśli chrześcijaństwo na lekcjach w szkole koranicznej było zaledwie poruszone i skwitowane jako pobłądzenie zachodniego ducha, opowieść Christiana wydała mi się bardziej niż wątpliwa. Nie mogłam sobie wyobrazić, żeby tego rodzaju przebudzenie, jakiego on doświadczył, rzeczywiście się zda- VI rżało. To wszystko wyglądało mi bardziej na szarlatanerię. Dlaczego Bóg-wszystko jedno: Allah, Bóg chrześcijan czy Bóg żydów - miałby dawać ludziom znaki na ziemi? Nauczyłam się, że należy żyć w bojaźni bożej, aby potem, po śmierci, otrzymać za to nagrodę w niebie. Jedynym celem życia doczesnego jest życie po śmierci, tak nauczał mułła i tak było napisane w Koranie. Objawienia Boskie, spirytualne wskazówki, wywierające wpływ na doczesne życie, w mojej wierze nie występowały. Bo i po co? Ale abstrahując od tej obłędnej historii, Christian był sympatyczny, więc od tej pory spotykałam się z nim prawie codziennie. Przed szkołą siedzieliśmy w kawiarni, na przerwach spotykaliśmy się w korytarzu i czasem po szkole chodziliśmy jeszcze na spacer po Donaulande - co prawda tylko wtedy, gdy nie było ostatniej lekcji, bo obiecałam rodzicom, że najpóźniej pół godziny po szkole będę w domu. I tego się trzymałam. Lubiłam Christiana, nawet bardzo. Był wesoły, sympatyczny, dobrotliwy, a jednak zdecydowany w swoich poglądach. Poza tym był uprzejmy i pomocny - czyli zupełnie inny niż pakistańscy mężczyźni, a zwłaszcza mój narzeczony, Salman. Uwielbiałam spacery z Christianem, a także te chwile, kiedy po prostu siedzieliśmy w milczeniu nad Dunajem czy na Hauptplatzu. Głęboko wciągałam powietrze w płuca, przyglądałam się licznym przechodniom, słuchałam pisku tramwaju dojeżdżającego do przystanku. To wszystko oznaczało dla mnie wolność - i było tak odmienne od tego, co widziałam w Pakistanie, gdzie jeszcze kilka tygodni wcześniej siedziałam zamknięta w domu moich krewnych. Rozmawialiśmy z Christianem o wszystkim - o szkole wieczorowej, naszych rodzicach i o dawnych kolegach w gimnazj um - z wyj ątkiem dwóch rzeczy: jego przeżyciach k>173 VI związanych z chrześcijańskim przebudzeniem i o moim pobycie w Pakistanie. Christian wiedział wprawdzie, że byłam tam przez sześć miesięcy, ale nie miał pojęcia, dlaczego. Może to dziwne, bo w końcu Christian był w tym czasie nie tylko moim najlepszym, lecz moim jedynym przyjacielem, a sprawa z Salmanem stanowiła dla mnie największy problem. Tym, co mnie ostatecznie powstrzymywało przed opowiedzeniem Christianowi wszystkiego, był mój strach przed jego reakcją. W głębi ducha już chyba wtedy wiedziałam, że Christian zaproponuje rozwiązanie, które wydawało mi się jednak zbyt niebezpieczne i przysporzyłoby mi kłopotów, o jakich nawet nie odważałam się myśleć. Mimo to Christian ani razu nie podjął konkretnej pró-174 óL ^' ^y rnnie nawrócić. Zaakceptował moją niechętną postawę i gdy go o to prosiłam, natychmiast przestawał mówić o swoim przebudzeniu. Ale im więcej czasu z nim spędzałam, tym intensywniej o nim myślałam. Zmienił się. Bezsprzecznie wyglądał inaczej niż dawniej i bezsprzecznie stał się lepszym człowiekiem. Był taktowny i pomocny - a tych cech dawny Christian z całą pewnością nie miał. Czy naprawdę spowodowała to wszystko jego wiara? Wtedy sobie jeszcze tego nie uświadamiałam, ale coraz bardziej interesowałam się chrześcijaństwem. Jak to możliwe, żeby jakaś religia nie była pomyślana tylko dla zaświatów, lecz wywierała wpływ także na życie doczesne? To było pytanie, które mnie najbardziej zajmowało. Czy były to już pierwsze tygodnie konfliktu wiary? Z pewnością nie. Wprawdzie nie przestrzegałam już tak skrupulatnie modlitwy i lektury Koranu, jak przez pierwsze dni w Linzu, ale nadal byłam święcie przekonana, że islam jest jedyną prawdziwą religią. Ale nie zaprzeczę, że chrześcijan- VI stwo już wtedy zaczęło mnie fascynować - tym bardziej że problemy w domu znowu się zaostrzały. Moi rodzice chcieli, żebym załatwiła wizę dla Salmana, by mógłprzyjechać mnie odwiedzić. Wizja Salmana uczestniczącego w moim życiu w Linzu napawała mnie panicznym lękiem, dlatego sprzeciwiałam się tej propozycji. Ale rodzice nie dawali za wygraną. Co chwila zaczynali mówić, że Sal-man jakoby dzwonił i pytał o mnie. I że on ma prawo mnie widywać, powinnam więc złożyć wniosek o wizę dla niego. W nadziei, że kiedyś dadzą spokój, grałam na zwłokę i wymyślałam ciągle nowe wymówki. Ale stało się dokładnie odwrotnie: sześć miesięcy po moim powrocie zaczęły się znowu szykany ze strony rodziców. Znowu mnie kontrolowali na każdym kroku i wymyślali mi od najgorszych, gdy tylko się spóźniłam choćby pół godziny, wracając ze szkoły do domu. Myśleli, że znowu się spotykam z moimi dawnymi austriackimi przyjaciółkami, bo 0 Christianie oczywiście nic im nie opowiedziałam, żeby mi od razu nie zabronili go widywać. Zaczęłam pracować w ciągu dnia w centrali telefonicznej Instytutu Badania Opinii Publicznej. Szkoła zaczynała się dopiero o szóstej wieczorem, rodzice uznali więc, że to dobry pomysł, bo zarobię trochę pieniędzy. A mnie to zajęcie dawało okazję spotykania się nadal z Christianem, gdyż moi rodzice nigdy dokładnie nie wiedzieli, jak długo naprawdę byłam w pracy. A jednak działo się coraz gorzej. Tak jak przed rokiem, moja matka znowu przez okno w kuchni obserwowała, z kim wysiadam z tramwaju, bez przerwy kontrolowała mój ubiór 1 krytykowała moją fryzurę. I ciągle chodziło o Salmana. Co prawda, nie grozili mi biciem, ale dali niedwuznacznie do zrozumienia, że powinnam go sprowadzić do Austrii. 175 VI - Jesteś znowu dokładnie taka sama jak przedtem - powiedziała matka, kiedy się sprzeciwiałam. - Jeśli go wkrótce nie sprowadzisz, to my go zaprosimy - ale wtedy przestaniesz być naszą córką! Oczywiście zawsze wiedziałam, że ten moment kiedyś nastąpi, ale przypuszczałam, że pozwolą mi przynajmniej skończyć szkołę, zanim poważnie zaczną znowu z tym Sal-manem. Presja, jaką na mnie wywierali, stawała się coraz silniejsza. Ale gdy pytałam, dlaczego to wszystko musi być tak szybko, nigdy nie otrzymałam odpowiedzi. Jak w Pakistanie, tak i w tej sytuacji sięgnęłam po moje koło ratunkowe - Koran. W końcu ciągłe modlitwy i czytanie sur potrafiły mnie w Pakistanie uspokoić. Ale w odróżnieniu od tamtego okresu, teraz mi to nie pomagało. Nic się 176 óL me zmien'ał°> zupełnie nic. I pewnego popołudnia w pełni lata stało się to, co musiało się stać. Podczas jednego z naszych spacerów otworzyłam przed Christianem serce. Niczego nie pominęłam - moich problemów z rodzicami, podróży do Pakistanu, szkół kora- nicznych, moich zaręczyn z Salmanem i ciągłej presji rodziców, żebym mu wreszcie załatwiła wizę. - Musisz się modlić, a Bóg ci pomoże - powiedział, gdy skończyłam. - Modlę się pięć razy dziennie, a mimo to nic się nie dzieje - odparłam. - A czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym, że może się modlisz do niewłaściwego boga? Z dzisiejszej perspektywy jest dla mnie jasne, że Chri-stian wtedy w ogóle nie mógł powiedzieć nic innego. I chociaż sądziłam, że moja wiara jest mocna jak skała, i z całą gwałtownością zaprzeczyłam, jego pytanie nie minęło bez echa. VI W następnych tygodniach i miesiącach coraz częściej zadawałam sobie pytanie, czy Allah jest faktycznie tym właściwym bogiem. To było po prostu niemożliwe i absolutnie wykluczone, żebym się aż tak pomyliła; a jednak musiałam przyznać, że Bóg Christiana oddziałał na niego przemożnie. Mimo że z całych sił broniłam się przed tą kiełkującą myślą, ciągle jednak do niej wracałam. Całe tygodnie i miesiące dręczyłam się swoim problemem, a im bardziej rodzice naciskali, żebym sprowadziła Salmana do Austrii, tym bardziej nieprzezwyciężalny i nieznośny stawał się mój konflikt wewnętrzny. Nie chciałam, żeby Salman przyjechał do Austrii, ale nie chciałam też następnej awantury z rodzicami; chciałam w spokoju żyć swoim życiem, skończyć szkołę i kiedyś poszukać sobie dobrej pracy. Ale tej drogi życiowej moi rodzice nigdy by nie zaakceptowali. Żeby żyć w spokoju, będę musiała ich pewnego dnia opuścić - a tego nie mogłam sobie wyobrazić. Zdesperowana szukałam pomocy, której moja wiara jednak mi dać nie potrafiła. Może wynikało to także stąd, że po raz pierwszy miałam nadzieję znaleźć odpowiedź w Koranie - i nie znajdowałam żadnej. Cokolwiek czytałam, wszystko obracało się wokół bojaźni bożej, którą trzeba okazywać na ziemi, żeby otrzymać nagrodę na tamtym świecie. A ja nie chciałam i nie mogłam myśleć o tamtym świecie, skoro mój problem - niemożność poślubienia Salmana kiedykolwiek - nie tam się rozgrywał, tylko tu i teraz. Tak jak dawniej nie miałam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać, komu mogłabym się zwierzyć. Rodzicom? Całkiem wykluczone! Młodszej siostrze? Aiśa, która mnie kiedyś przynajmniej pocieszała, stała się tak inna, tak g r z e c z n a, że na pewno by mnie nie zrozumiała. VI A Christian? Z nim równie mało mogłam o tym rozmawiać, bo jego wiara w chrześcijaństwo tylko odebrałaby mi resztkę pewności. Kręciłam się w kółko, nie wiedziałam, co robić. Krótko przed Bożym Narodzeniem Christian podarował mi Biblię. W desperacji przyjęłam prezent. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że po przeczytaniu pierwszych ustępów poczułam się jak rażona gromem. Nie doświadczyłam żadnego przebudzenia, jak się to zdarzyło Christianowi, i kiedy po raz pierwszy otworzyłam Biblię i przeczytałam kilka stron z Ewangelii według św. Mateusza, też nie zerwałam się z krzesła i nie zawołałam „Jezu, kocham cię!". Nie, nie było żadnego gwałtownego nawrócenia poganki, jakie znałam z telewizji czy książek. A jednak coś się we mnie poruszyło. Najpierw przejrzałam Nowy Testament, przez jakiś czas zajmowałam się rozdziałami Ewangelii Mateuszowej, przekartkowałam Ewangelię według św. Łukasza i w końcu dotarłam do Listów do Koryntian. Ze zdumieniem czytałam o dobroci i miłości, jaką przypisywano Jezusowi. A poza tym Biblia tak różniła się od Koranu, który przecież w wielu miejscach jest dość wojowniczy. W szkole koranicznej tego nie zauważyłam, ale teraz, gdy miałam możliwość porównania, surowość nauki Mahometa dostrzegałam bardzo wyraźnie. Poza tym niezwykle to było dla mnie budujące, że w Biblii nie ma żadnych przepisów, które czynią z kobiety służącą mężczyzny. Więcej - to mnie przekonało. Czy już wtedy chciałam zostać chrześcijanką? Nie. Nadal byłam przekonana co do islamu, ale uważałam czytanie Biblii za bardzo interesujące. Interesujące i przyjemne. Czytałam ją prawie co wieczór - co wcale nie było naj- VI bezpieczniejszym przedsięwzięciem, jeśli zważyć, co by ze mną zrobili moi rodzice, gdyby mnie na tym przyłapali. Nie traktowałam Biblii jak podręcznika psychoterapii i nie oczekiwałam po niej żadnych rozwiązań moich problemów, a jednak dobrze mi robiło czytanie opisów wizji sprawiedliwego świata, świata nie czyniącego między wierzącymi a niewierzącymi, między chrześcijanami a Arabami i między mężczyzną a kobietą żadnej różnicy - nawet między wierszami. Nikomu nie powiedziałam ani słowa o mojej nocnej lekturze Biblii, nawet Christianowi, kiedy pytał, czy podoba mi się gwiazdkowy prezent. Czy byłam zbyt dumna, czy po prostu tylko się bałam, że wyciągnie z tego właściwe wnioski, nie mogę powiedzieć. Wiem tylko tyle, że odpowiedni moment jeszcze wtedy dla mnie nie nadszedł. Na początku 2001 r. sytuacja w domu coraz bardziej się zaostrzała. Chyba nie było dnia, żeby rodzice nie naciskali z powodu Salmana i jego wizy. Po prostu nie rozumieli, że nie chciałam go oglądać w Austrii. W tym czasie przestałam pracować w centrali telefonicznej i pomagałam w weekendy w kawiarni. Znowu nosiłam zachodnie ubranie, zaczęłam się spotykać z koleżankami ze szkoły wieczorowej i znowu się malowałam - wyraźny znak dla moich rodziców, że znów się sprzeciwiam ich hierarchii wartości. Z j edną różnicą - tym razem nie był to j uż bunt doj rzewaj ą-cej nastolatki, ale moje życie, życie, które chciałam prowadzić jako świadoma siebie, nowoczesna, zachodnia kobieta. Wysłałam nawet swoje zdjęcia do agencji modelek, a gdy moja matka znalazła odbitki, zaczęła szaleć i wyzywać mnie na cały głos od dziwek. Gdy się spóźniałam choćby pięć minut ze szkoły do domu, a matka widziała, że jestem umalowana, krzyczała: VI - Z kim leżałaś? - Tak określała seks. Nie ma potrzeby wspominać, że nigdy dotąd nie spałam z żadnym mężczyzną... Było tak samo, jak przed rokiem, tyle że mnie nie biła. Ale te wyrzuty i upokorzenia bolały o wiele bardziej niż bicie. Miałam już osiemnaście lat i ciągle jeszcze chodziłam do szkoły. Upłyną jeszcze ponad dwa lata, zanim otrzymam dyplom. Mimo najlepszej woli nie mogłam sobie wyobrazić, jak zniosę ciągłą presję i upokorzenia ze strony rodziców. Ale nie widziałam wyjścia. Już prawie co noc czytałam Biblię i stwierdziłam, że ta wiara wywiera na mnie coraz większe wrażenie. W moim od-i on/)/ czuciu emanowały z niej tak wielki spokój i dobroć-zupełnie inaczej niż z islamu. Mimo wszystko nie dopuszczałam do siebie jakichkolwiek wątpliwości co do mojej własnej wiary, nawet jeśli już dawno zdałam sobie sprawę, że na tym etapie mojego życia i tak nie ma już odwrotu. Im więcej zajmowałam się Biblią, tym bardziej absurdalny wydawał mi się Koran. W nim wszystko się obracało wokół walki i siły wiary, zupełnie jawnie legitymizował ucisk kobiet, nie potępiał nawet przemocy, zabijania innowierców. Biblia była bez porównania cieplejsza, bardziej przyjazna, pełna miłości - do wszystkich ludzi, także do kobiet. Gdy sięgam myślami wstecz, stwierdzam, że dawała mi w tym trudnym okresie życia nawet pocieszenie - coś, czego Koran nigdy nie zdołał. s Raz po raz łapałam się na tym, że winą za moją sytuację obarczam islam. Gdyby moi rodzice byli chrześcijanami, nie znalazłabym się w tej sytuacji bez wyjścia. Gdyby moi rodzice nie byli takimi przekonanymi muzułmanami, nigdy VI by ode mnie nie oczekiwali, że wyjdę za Salmana. Nigdy w życiu nie posłaliby mnie do szkoły koranicznej i nie zostawiliby mnie u ciotki. I nigdy by mnie nie zmuszali, żebym żyła według ich staroświeckich wyobrażeń. Islam wyklucza ludzi, a Jezus troszczy się o nich. Przynajmniej tak było napisane w Biblii - i to mnie przekonywało. Zaczęłam czytać książki o kobietach, które przeszły z islamu na chrześcijaństwo. Na przykład relację młodej mu-zułamanki, która w czasie ciężkiej choroby przeszła na chrześcijaństwo. Dobrze mi robiło czytanie o ludziach, którzy mieli podobne problemy i znaleźli rozwiązanie. Ale to nie było tak, że chrześcijaństwo podobało mi się tylko dlatego, że pokazało mi wyjście z mojej sytuacji. Z biegiem czasu rósł mój zachwyt dla Jezusa - przede wszystkim, gdy stawał mi przed oczami rozwój Christiana. To jego wiara wyzwoliła tę zasadniczą zmianę i nawet jeśli moi rodzice, krewni i wielu muzułmanów nigdy tego nie zrozumieją -ja też stopniowo zbliżałam się do tej wiary. Zaczęłam wierzyć w Boga, w Jezusa i w dobroć człowieka. Dzisiaj nie potrafię już powiedzieć dokładnie, jak długo to trwało. Wiem tylko jedno: stałam się chrześcijanką. Nie dokonało się to nagle, nie było żadnego znaku ani kluczowych przeżyć, jak w wypadku mojego przyjaciela Christiana. Ale się dokonało. W rezultacie długotrwałego procesu. Jednej z owych nocy, kiedy leżałam w łóżku obok młodszej siostry i czytałam potajemnie Biblię, odwróciłam się od Allaha i jego proroka, Mahometa. Już w nich nie wierzyłam, ani w Koran, ani w wyższość islamu. Może ' to dziwne, ale wpływ, jaki przez lata wywierali na mnie rodzice, dziadek i mułłowie w szkołach koranicznych, w ciągu kilku tygodni praktycznie przestał działać. Wystarczyło kilka tygodni potajemnej lektury i przykład przyjaciela, który tak bardzo się zmienił. W pewnym momencie 181 VI uświadomiłam to sobie z całą jasnością, choć nie pamiętam, co konkretnie przywiodło mnie do tego przekonania: dla mnie, dla mojego życia, Biblia miała większą siłę wymowy. Nawet jeśli nie wierzę we wszystko, co jest napisane w księdze, której treści pochodzą sprzed bez mała dwóch tysięcy lat, nawet jeśli mam wątpliwości co do niektórych zdarzeń opisanych w Biblii, nawet jeśli paru rzeczy nie mogę sobie wyobrazić i zdaję sobie sprawę, że pod płaszczykiem chrześcijaństwa wydarzyło się w minionych wiekach wiele rzeczy, które nie powinny się były nigdy wydarzyć - najważniejsza jest idea, która za tym stoi. Wizja dobrego, ludzkiego współżycia na tej ziemi. Wizja, że musi być coś więcej niż to, co dzień po dniu robimy w naszym życiu. Wyobrażenie, że nie kończy się ono wraz ze śmiercią, ale trwa nadal. Że jest coś takiego jak zbawienie; zmartwychwstanie po pogrzebaniu w ziemi; może nawet raj, w którym wszyscy ludzie są równi i nikt nie otrzymuje w nagrodę stu dziewic za to, że w imię swojej wiary wysadził się w powietrze za pomocą pasa wypełnionego ładunkami wybuchowymi. Wtedy nie myślałam w tych kategoriach i jeszcze dzisiaj nie jestem człowiekiem zbyt upolitycznionym. Nie chciałabym nikogo nawracać, nikogo przekonywać, żeby z islamu czy jakiejkolwiek innej religii światowej nawrócił się na chrześcijaństwo. Nie jestem fanatyczką, nie jestem misjonarką, tak jak wielu chrześcijan w Austrii mam swoje problemy z paroma rzeczami, których kościół urzędowy żąda od swoich członków. Mnie chodzi tylko o ideę, która za tym wszystkim stoi. I wiem, że chrześcijaństwo mnie wtedy przekonało, i że odkąd sama się przed sobą do tego przyznałam, jestem szczęśliwszym człowiekiem. Długo trwało, zanim to zrozumiałam. Ale w chwili, kiedy tak się stało, byłam szczęśliwa. Poczułam się bezpieczna, rozumiana i moja sytuacja stała się nagle łatwiejsza do zniesienia. VI Ale już wtedy nie miałam żadnych złudzeń, wiedziałam, że przejście na chrześcijaństwo tylko powiększy moje problemy. W książkach, które czytałam, autorki opisywały, jak po swojej konwersji były prześladowane przez krewnych. A jak moi rodzice by zareagowali, gdybym im powiedziała, że nie tylko nie wyjdę za mąż za Salmana, ale że w dodatku zostałam chrześcijanką? Zwymyślaliliby mnie, pobili i jeszcze bardziej szykanowali niż do tej pory. Gdy tylko zdałam sobie sprawę, że nie ma już dla mnie odwrotu, opowiedziałam o wszystkim mojemu przyjacielowi, Christianowi. Cieszył się wraz ze mną, a jednocześnie błagał, żebym w żadnym wypadku nie mówiła o niczym rodzicom. Bał się o mnie, i zupełnie słusznie, jak się potem okazało. Z drugiej strony miałam wprawę w grze w chowanego, a że komunikację z rodzicami i tak już ograniczyłam do minimum, nie dostrzegli właściwie mojej najnowszej zmiany. Zauważyli wprawdzie, że nie modlę się już pięć razy dziennie i Koranu też nie czytam, ale uznali to pewnie za nowy wyraz protestu wobec ich autorytetu. Mogłoby to się ciągnąć jeszcze całymi miesiącami, gdyby nie sprawa z Salmanem. Rodzice nadal mnie dręczyli, żebym go sprowadziła do Austrii, ale gdy zmieniłam wyznanie, wydawało mi się to jeszcze mniej możliwe niż kiedykolwiek przedtem. Wciąż odmawiałam. Nowa religia dała mi nową samoświadomość, wiedziałam, że nie będę już sama, nawet jeśli dojdzie do wojny z rodzicami. Ta myśl dodała mi sił. Nic dziwnego, że na kolejny wybuch nie trzeba było długo czekać. >O183 VI Był ciepły, wiosenny dzień w kwietniu 2001 r. Spotkałam się z Christianem w kawiarni przy HauptstraGe. Powiedział mi, że wybiera się na urlop do Włoch, czego mu szczerze zazdrościłam. Był w moim wieku, a już kilka razy wyjeżdżał bez rodziców za granicę. Dochodziło południe, gdy się rozstaliśmy. Christian miał jeszcze zrobić jakieś zakupy, a ja musiałam wrócić do domu, żeby odrobić lekcje. Umówiliśmy się na popołudnie w tej samej kawiarni, aby jeszcze trochę pogadać przed lekcjami. Gdy wróciłam do domu, matka dopadła mnie w przedpokoju. Jeszcze dziś widzę ją przed sobą, jakby to było wczoraj. Miała czerwony śalvarkamiz, włosy nieuczesane, bo jeszcze nie wychodziła tego dnia z domu. Z kuchni dochodził zapach wczorajszego kurczaka w sosie curry, którego sobie akurat odgrzała. Rodzeństwo było jeszcze w szkole, a ojciec jeździł taksówką. Spojrzała na mnie, a jej oczy ciskały błyskawice. W pierwszej chwili pomyślałam, że znowu rozpocznie tyradę na temat Salmana. Może jego matka znów dzwoniła, żeby się dowiedzieć, co z wizą. Ale powód był jeszcze błahszy. - Jak ty znowu wyglądasz?-krzyknęła. A więc znów chodziło o mój wygląd. Miałam na sobie dżinsy i zupełnie zwyczajny błękitny T-shirt, długi i luźny. Czemu się tak zdenerwowała? - Ile razy mam ci mówić, że nie możesz tak chodzić! Ubierz się przyzwoicie. Zapomniałaś wszystkiego, czego się nauczyłaś w Pakistanie? Jeszcze dzisiaj się czasem dziwię, z jak absurdalnego powodu doszło do tak wielkiego wybuchu. Z powodu T-shirtu! Gdyby chodziło o bikini, o moje spotkania z Christianem, o których wtedy nawet nie wiedziała, albo o Salmana - zro- VI zumiałabym. Ale T-shirt?! Pewnie nagromadziło się we mnie przez te lata tyle wściekłości, a może stało się to też dlatego, że wiedziałam, że kiedyś musi się stać -w każdym razie postanowiłam skończyć wreszcie z tą zabawą w chowanego. - Nikt mi nie będzie mówił, co mam robić! - krzyknęłam. - Co to ma znaczyć? - Jej głos brzmiał jak wtedy w Pakistanie, gdy nie zgodziłam się wyjść za Salmana - był przenikliwy, ogłuszający i pełen nienawiści. - Nie będziesz mi więcej rozkazywać! Ani dnia dłużej nie będę się ubierała tak, j ak ty chcesz. Nie będę więcej udawała. Nie będę tak żyć, jak wy tego chcecie. I nigdy nie wyjdę za mąż za Salmana. Przeraziłam się własnych słów. Jak mogłam coś takiego zrobić? Zdawałam sobie sprawę, co to znaczy, a spojrzenie mojej matki mi powiedziało, że ona też wie. To był koniec -ostateczne zerwanie. - Powiedz to jeszcze raz! - Zrozumiałaś mnie bardzo dobrze. Nie wyjdę za niego za mąż! Patrzyłyśmy na siebie. Było upiornie spokojnie, tylko z pokoju dobiegały szmery telewizora. Jej policzki płonęły z gniewu, a powieki drżały. Byłam przygotowana, że lada moment się odwinie i zacznie mnie bić. Ale tego nie zrobiła. Poszła do mojego pokoju, otworzyła szafę i wyrzuciła całą zawartość na podłogę. Potem wróciła, otworzyła drzwi wejściowe i wszystko, co miała w rękach, wyrzuciła bez słowa na klatkę schodową. Na koniec chwyciła pustą plastikową torbę na zakupy, która leżała w przedpokoju, i rzuciła w ślad za ubraniami. - Idź do diabła, nie jesteś już naszą córką! Nie chcę cię więcej widzieć! - Z tymi słowami wypchnęła mnie na korytarz i zatrzasnęła drzwi przed nosem. Zauważyłam,że zaczynają mi się trzaść kolana.Wiedziałam,że to koniec.Stałam jak osłupiała.Ani jednej łzy.Skończyło się.Minęło.Już nigdy nie będzie tak,jak było.To absurdalne,lecz poczułam ulgę.Nie miałam wprawdzie pojęcia,co tarz zrobię,ale czułam się dobrze.W każdym razie lepiej niż przed rokiem,kiedy po podobnej awanturze uciekłam do Celestine.Włożyłam rzeczy do torby i opuściłam dom.Na zawsze. Nigdzie nie czutam się już bezpiecznie. Nawet w moim mieszkaniu, bo ciągle za drzwiami wystawał ojciec. m Rozdział VII :f Tego dnia było już pewne - to naprawdę koniec, ta kłótnia z matką przypieczętowała zerwanie z rodziną. Jakkolwiek błahy był powód - nigdy więcej nie wrócę do domu, nigdy więcej nie będziemy już razem żyć, bo już nigdy się nie zrozumiemy. Ale, jak powiedziałam, czułam się naprawdę wyzwolona. Ostateczność mojej decyzji zdjęła mi z barków brzemię, które przez minione lata codziennie dźwigałam. Wreszcie będę mogła żyć tak, jak chcę. Teraz dopiero wreszcie wszystko będzie dobrze. Po awanturze z matką pojechałam prosto do szkoły, żeby się pożegnać z rodzeństwem, przede wszystkim z małą Aiśą. Gdy zobaczyła torbę na zakupy, od razu wiedziała, co się stało. - Co znowu?-Nawet nie była zdenerwowana, tylko poirytowana. - O co wam poszło tym razem? - O moje ubranie - odpowiedziałam -ale teraz to już naprawdę koniec. Wyprowadzam się. Widziałam wyraźnie, że Aiśa wcale mi nie wierzy. - Muszę wracać na lekcję, porozmawiamy wieczorem - powiedziała jeszcze, zanim wybiegła z biblioteki. To nie miało sensu. Skoro nawet moja siostra mnie nie rozumie, to po braciach w ogóle nie mam się czego spodziewać. VII Zostałam z niczym. Wszystko, co posiadałam, to plastikowa torba z ubraniami, którą trzymałam w ręce. Nie miałam pieniędzy, mieszkania, nawet nie wiedziałam, gdzie spędzę tę noc. Poza Christianem, u którego z całą pewnością nie będę mogła przenocować, nie miałam żadnych przyjaciół. Pozostawała tylko noclegownia, gdzie już przed dwoma laty znalazłam schronienie. Ale to też nie wydawało mi się dobrym wyjściem, bo już wtedy pracownicy socjalni tak naprawdę nie potrafili mi pomóc. Po dwóch tygodniach odesłali mnie do domu. Mało tego -jeszcze mi radzili, żebym pojechała z rodzicami do Pakistanu, uważali, że mi tam zupełnie nic nie grozi. Wręcz przeciwnie. Byli zdania, że to idealna sposobność, żeby rodzice się przekonali, że już nie pasuję do ich pakistańskiego świata. 190-OĆ Tylko czy miałam inny wybór? Gdy zjawiłam się w noclegowni, dyżur mieli akurat moi dawni opiekunowie. Kiedy im opowiedziałam, co się wydarzyło od czasu naszego ostatniego spotkania, od razu mnie przyjęli. Znowu dostałam pokoik na poddaszu, w którym stały dwa wąskie łóżka, szafa, stare biurko z krzesłem i lampką do czytania. Zamieszkałam z czternastoletnią Karin, która przez lata była gwałcona przez swojego ojca, aż wreszcie kilka dni temu zdobyła się na odwagę i uciekła. Karin była dziewczyną bardzo zamkniętą w sobie, ale rozumiałyśmy się dobrze. Nazajutrz pracownik socjalny zatelefonował do moich rodziców, żeby ich poinformować, że znowu mieszkam w noclegowni i że na przyszły tydzień wyznaczono termin rozmowy z rodziną. ziwn'e było zobaczyć znowu rodziców. Gdy dwa lata wcześniej odwiedzili mnie w noclegowni, przeżywałam wielką rozterkę emocjonalną. Wprawdzie bardzo się VII ich wtedy bałam, zwłaszcza matki, ale jednocześnie było dla mnie oczywiste, że to jednak moi rodzice. Kochałam ich i mimo wszystko tęskniłam za poczuciem bezpieczeństwa, jakie może zapewnić tylko rodzina. Pewnie też właśnie dlatego wróciłam wtedy do domu. Teraz było zupełnie inaczej. Gdy się spotkaliśmy w pokoju konferencyjnym noclegowni, stwierdziłam, że nie mam dla nich żadnych uczuć. Nie nienawidziłam ich, ale jużza nimi nie tęskniłam. Podczas niespełna półgodzinnej rozmowy czułam się tak silna, tak zdeterminowana, jak jeszcze nigdy w życiu. Czy moj a wiara dała mi tę siłę? Pewność, że Bóg i Jezus mnie ochronią? A może wynikało to stąd, że byłam o dwa lata starsza i nabrałam już większej pewności siebie? Pewnie wszystko to razem. Jeszcze nie chciałam, żeby rodzice się dowiedzieli o moim stosunku do Boga i o tym, że w głębi duszy stałam się już chrześcijanką. Łatwo sobie wyobrazić, jakby zareagowali, a po tym wszystkim, czego się dowiedziałam o traktowaniu konwertytów przez islam, nie chciałam ich prowokować. Myślę jednak, że dostrzegli moją nową samoświadomość. Tylko jeden raz próbowali wpłynąć na moją decyzję, ale od razu się wycofali, gdy usłyszeli zdecydowanie w moim głosie. Wrócili do domu z niczym. Po dwóch tygodniach opiekunowie zaproponowali, że poszukają dla mnie mieszkania, i wkrótce wyprowadziłam się z noclegowni do prostego, umeblowanego apartamentu wpobliżu Hessenplatzu. Dwadzieścia metrów kwadratowych to było akurat tyle, żeby zmieściły się wąskie łóżko, stół z dwoma fotelami, szafa na ubrania i wąski regał na książki. Była też maleńka kuchenka, ale toalety i prysznic znajdowały się w korytarzu - dla wielu pewnie żaden szczyt marzeń, ale dla mnie po prostu raj. Wreszcie miejsce, któ- O191 VII re należało tylko do mnie i gdzie mogłam żyć według moich wyobrażeń. Na początku wszystko szło całkiem dobrze. Chodziłam do szkoły, pracowałam w kawiarni, spotykałam się regularnie z Christianem i czasami wieczorem po szkole szłam dokądś z koleżankami. Było tak, jak zawsze marzyłam - wreszcie mogłam być tak austriacka, jak się czułam, nie gorsząc tym nikogo. Powoli znalazłam nowych przyjaciół, którzy mnie akceptowali taką, jaka byłam. Mało tego - przez cały miesiąc rodzice nie dali znaku życia. Wydawało się, że zostawili mnie w spokoju. Jeszcze dzisiaj, prawie po dwóch latach, chętnie wracam we wspomnieniach do tamtego okresu: miałam wprawdzie mało pieniędzy, ale wolność, j a-i go A/ ką się wtedy cieszyłam, była więcej warta niż wszystkie pieniądze tego świata. Miałam osiemnaście lat i po raz pierwszy spędzałam wczesną wiosnę na swobodzie. Kiedy dzisiaj siedzę w swojej kryjówce, często o tym myślę. Nie mam jakichś nadzwyczajnych oczekiwań od życia - chcę tylko, żeby było tak, jak wtedy. Wygląda jednak na to, że akurat to jest niemożliwe. Niecałe sześć tygodni miała trwać ta moja wolność. Nie tylko cieszyłam się nowym życiem, lecz także umacniałam się w wierze. Często czytałam Biblię, poznałam innych chrześcijan i zaprzyjaźniłam się z nimi. Pomagali mi, gdy czegoś nie rozumiałam, a w niedzielę zabierali mnie na nabożeństwo. Pewnego dnia rodzice znowu dali o sobie znać. Od właścicielki kawiarni, w której kilka razy w tygodniu pracowałam, zdobyli mój numer telefonu. W pierwszej chwili nawet się ucieszyłam, że ich słyszę. Zwłaszcza ojciec był miły. Zaklinał mnie wprawdzie, żebym wróciła do domu, ale nie nalegał, kiedy odrzuciłam jego propozycję. VII Kilka dni później znowu zadzwonił i oznajmił, że jeszcze tego dnia odwiedzi mnie w moim nowym lokum. W pierwszym odruchu bardzo się przestraszyłam. Czego on chce? Ale gdy przyszedł wczesnym popołudniem, wydawał się całkiem przyjaźnie i pokojowo usposobiony. Chciał, żebym wróciła do domu. Z tym się liczyłam. Ale gdy siedział naprzeciw mnie, nie dał się tak łatwo zbyć, j ak w rozmowie telefonicznej. - Musisz wrócić do domu, bo inaczej stracimy honor -upierał się. - Nie mogę, tato. - Ciągle jeszcze nie wiesz, co się godzi? -Widziałam, że powoli traci cierpliwość, ale się go nie bałam. I właśnie wtedy postanowiłam mu powiedzieć. - Owszem, wiem, co się godzi. I Bóg mówi, że nie godzi się kobiecie żyć w ucisku. Nie godzi się wychodzić za mąż za człowieka, którego nie kocha! - Jaki Bóg, Sabatino, o jakim Bogu ty mówisz? Zebrałam całą odwagę. - Nie wierzę już w tego samego Boga, co ty, tato. Wierzę w Jezusa Chrystusa, z całego serca. - Rozwścieczony zerwał się i po prostu wybiegł z mieszkania, nawet na mnie nie spojrzawszy. A więc zrobiłam to! Powiedziałam mojej rodzinie, że zostałam chrześcijanką. Zaraz zadzwoniłam do Christiana, który jeszcze tego samego dnia do mnie przyszedł. Ta nowa sytuacja budziła w nim podobnie mieszane uczucia. Z jednej strony się cieszył, że powiedziałam rodzinie prawdę, z drugiej bardzo się martwił o moją przyszłość, a zwłaszcza o moje bezpieczeństwo. On też dokładnie wiedział, jaką karę Koran i szariat, muzułmański system prawny, przewidują dla konwertytów. 193 VII 194 0< Ludzi, którzy odchodzą od islamu, w Pakistanie najzwyczajniej w świecie się morduje. We wszystkich książkach, jakie przeczytałam o kobietach, które przeszły z islamu na chrześcijaństwo, znalazłam potwierdzenie tego potwornego strachu. Teraz mogłam znakomicie wczuć się w ich położenie. Aż nazbyt dobrze wiedziałam z własnego doświadczenia, jak ogromne znaczenie miały dla moich rodziców przepisy Koranu i honor rodziny. Jednocześnie nie mogłam sobie wyobrazić, żeby rzeczywiście mogli mi wyrządzić jakąś krzywdę -w końcu byli moimi rodzicami. - Nic mi nie zrobią, jestem przecież ich córką - uspokajałam Christiana, ale nie dawał za wygraną. - A jednak musisz być ostrożna, Sabatino. Christian miał rację, jak się okazało. Już w kilka godzin po wyjściu ojca zaczęły się tortury, które przyćmiły wszystko, co przeżyłam do tej pory, i które trwają do dzisiaj. Pierwsza zatelefonowała matka - w jej oczach byłam taką samą dziwką jak wszystkie inne austriackie dziewczyny i nie pozostawiła mi żadnej wątpliwości, że mnie z całego serca nienawidzi. Zaraz potem zadzwonił ojciec, który też mnie nazwał łajzą, ladacznicą i dziwką. Ale rodzice już za często obrzucali mnie najgorszymi wyzwiskami, żebym teraz z powodu dwóch telefonów straciła nerwy. W następnych dniach dzwonili wprawdzie nadal, ale nie dałam się wyprowadzić z równowagi. Dalej chodziłam do szkoły, pracowałam i spotykałam się z Christianem. Przy nim czułam się bezpieczna; dobrze było mieć wreszcie kogoś, z kim można porozmawiać. Bardzo się martwił i odwiedzał mnie prawie codziennie. Właściwie nie było to wcale konieczne, bo mimo telefonów moich rodziców czu- VII łam się względnie bezpieczna. Wiedziałam, że mojej konwersji bynajmniej nie pochwalają, ale nie mieściło mi się w głowie, że mogliby mi coś zrobić, może z wyjątkiem pobicia. W końcu byłam ich córką i ciągle jeszcze sądziłam, że więzi rodzinne są silniejsze niż zobowiązania wobec wiary. Poza tym Christian i tak w razie czego nie mógłby mnie obronić, bo był chudeuszem i mojemu ojcu nie dałby rady. Ale cieszyłam się, że jest ze mną, często też modliliśmy się razem, co mnie trochę podnosiło na duchu. W tamtym okresie jeszcze nie czułam się poważnie zagrożona - mimo że moja rodzina dzwoniła kilka razy dziennie, wymyślała mi i żądała, żebym natychmiast wróciła do domu. W ciągu następnych dni te telefony stały się czymś w rodzaju rutyny. Praktycznie codziennie między siódmą a ósmą, przed wyjściem ojca do pracy, i wieczorem między szóstą a dziesiątą, kiedy wszyscy byli już w domu, dzwonił telefon. Ale na displayu mojej komórki wyświetlał się ich numer, często więc po prostu nie reagowałam. A wtedy dzwonili tak długo, aż w końcu zdenerwowana odbierałam telefon, a oni znowu mi wymyślali. Czasami ojciec przychodził do mojego mieszkania, stawał pod drzwiami, walił w nie i krzyczał. Kiedy nie otwierałam, a tego nie robiłam nigdy, po jakimś czasie odchodził. Oczywiście było to uciążliwe, ale nie aż tak znowu, żebym nie mogła tego znieść. Nie robiłam więc nic. A to wprawiało ojca w jeszcze większą wściekłość. Coraz częściej do mnie dzwonił i już prawie co dzień wystawał pod drzwiami mojego mieszkania - co z kolei prowadziło do problemów z sąsiadami, którzy mieli wszelkie powody, żeby się uskarżać na ciągłe krzyki w korytarzu. Pewnego dnia zjawił się nawet w kawiarni, w której pracowałam, i tak długo awanturował się i krzyczał przy go- VII ściach, aż uciekłam i zamknęłam się w toalecie. Sporo zachodu kosztowało moją szefową, zanim go przekonała, żeby opuścił lokal. Awantura nie pozostała bez konsekwencji, bo straciłam pracę. Znalazłam się w tarapatach. Za krótko pracowałam w kawiarni, żeby mieć jakieś większe oszczędności. Pilnie potrzebowałam pieniędzy, a jeszcze bardziej - nowej pracy. Co jednak będzie, jeśli ojciec w nowym miejscu znowu wywoła awanturę? Nie, tak nie może być dłużej, muszę z nimi porozmawiać. Zadzwoniłam do ojca i umówiliśmy się w mieszkaniu rodziców. Dla pewności postanowiłam wziąć ze sobą ich dawnego pakistańskiego przyjaciela, ktoryjużwczesniej stawał po mojej stronie. 196 t zęsto mi potem zadawano pytanie, dlaczego wówczas -nadal utrzymywałam kontakty z rodziną. W Europie Zachodniej może to nic szczególnego, jeśli ktoś w wieku osiemnastu czy dziewiętnastu lat aż tak drastycznie się skłóci ze swoimi bliskimi. W Pakistanie i w świecie islamu jest jednak zupełnie inaczej. Choć brzmi to patetycznie, rodzina stanowi tam rzeczywiście podstawową komórkę społeczną, co już każdemu dziecku daje się wyraźnie odczuć. Dzieci pakistańskie większość czasu spędzają w gronie rodziny. Inny czynnik to życie często w wielkiej ciasnocie. Jeśli się przez osiemnaście lat nie tylko mieszka w tym samym domu, lecz nawet śpi w tym samym pokoju, rodzi się poczucie bliskości i więzi, których nie można mierzyć zachodnimi kryteriami. Ja też nie byłam wyjątkiem pod tym względem. Ojciec i matka, mimo wszystkich krzywd, jakie mi wyrządzili, nadal byli dla mnie ważni. Chociaż nie dawałam tego po sobie poznać, ich groźby głęboko mnie raniły. Chrześcijanka czy V^i VII nie, czułam się nadal ich córką; gdyby się mnie wyrzekli, nie potrafiłabym tak po prostu rzucić wszystkiego i żyć swoim życiem. Czegoś by mi brakowało. Takjest jeszcze dzisiaj. To poczucie bliskości, przynależności jest czymś, co trzyma przy życiu społeczeństwo pakistańskie, i bardzo trudno mi pogodzić się z myślą, że już do niego nie należę. Jeszcze dziś często nachodzi mnie pokusa, by znów nawiązać kontakt z rodzicami. Jedyne, co mnie przed tym powstrzymuje, to fakt, że mogłoby to oznaczać dla mnie śmierć. Właśnie dlatego, że rodzina w Pakistanie jest taka ważna, nie przypuszczałam, żeby z ich strony faktycznie mogło mi coś grozić. To dlatego zdecydowałam się wtedy na spotkanie. O tym, że dla mojej rodziny zobowiązania nałożone przez wiarę mają większe znaczenie niż więź rodzinna, miałam się przekonać właśnie tego dnia. Wczesnym popołudniem 2 czerwca 2001 r. weszłam w towarzystwie mojego pakistańskiego znajomego do mieszkania rodziców. Okazało się, że moja rodzina też nie jest sama. Z Sarleinsbach przyjechał Ahmad, przyjaciel ojca. Ta rozmowa będzie trudna, to było pewne. Matka nie zaproponowała nam nawet herbaty, mimo że w domu byli goście. Weszliśmy do pokoju. Ledwo usiadłam, otworzyły się drzwi i wszedł Salman. Salman! Skąd on, na rany boskie, wziął się w Austrii? Dopiero później miałam się dowiedzieć, że rodzice go za moimi plecami adoptowali, umożliwiając mu w ten sposób przyjazd do Austrii. Nic więc to nie dało, że się tak gwałtownie broniłam przed załatwieniem mu wizy. Spojrzał na mnie bez słowa i usiadł koło Ahmada. Czy ta historia z chrześcijaństwem jest kłamstwem, które wymyśliłam - chciał się dowiedzieć ojciec - nową wymówką, żebym nie musiała wyjść za Salmana. 197 VII 198 Biblia mnie przekonała, że chrześcijaństwo wyraźnie góruje nad islamem - odpowiedziałam. Matka przerażona zerwała się z krzesła, ale ojciec ją powstrzymał. - Natychmiast przestań! Wiesz, co się z tobą stanie, jeśli tak będziesz mówić. Pójdziesz za to do piekła! - krzyczała. Wstałam. To wszystko nie miało sensu. - Sabatino, czy jesteś całkiem pewna, że chcesz być chrześcijanką? - odezwał się Ahmad, gdy chciałam wyjść z pokoju. Skinęłam głową, czując, jak wzbiera we mnie strach. - Wiesz, co według naszej religii z tobą się stanie, prawda?-Milczałam. - Normalnie dostałabyś trzy dni na zastanowienie - mówił dalej Ahmad. - Dajemy ci dwa tygodnie. Jeśli nie przyjmiesz na powrót Mahometa, będziemy musieli cię zabić. Nie zmarnuj tego czasu. Proszę, nie doprowadź do tego, żebyśmy musieli zrobić to, co wtedy będziemy musieli zrobić. Groźba przyszła bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, tak że stanęłam jak wryta. Zupełnie nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W tym momencie Salman, który przez cały czas tylko siedział i przysłuchiwał się w milczeniu, wstał i ruszył do drzwi. Matka potakiwała, gdy ojciec jeszcze raz powtórzył groźbę. - Honor rodziny jest ważniejszy niż moje czy twoje życie - powiedział. - Kto odwraca się od naszej wiary, ten zasługuje na śmierć. Wolę raczej sam umrzeć niż nadal życz tą hańbą. Nie pozwól, żeby do tego doszło, wróć do wiary. Zupełnie oszołomiona chwyciłam torebkę i wybiegłam z mieszkania. W dziców. rozpaczy zadzwoniłam do Christiana. Kilkakrotnie mnie ostrzegał, żebym nie bagatelizowała reakcji ro- VII - Musisz natychmiast iść na policję - powiedział teraz. - To wszystko jest naprawdę niebezpieczne. Właśnie do tego nie chciałam dopuścić. Christian jednak nalegał. W końcu zwyciężył strach o własne życie i ustąpiłam. Opowiedziałam policjantom moją historię od samego początku - o pierwszych problemach z rodzicami, o biciu przez matkę, o ucieczce do noclegowni, o podróży do Pakistanu, o szkole koranicznej, zaręczynach z kuzynem, o moim przejściu na chrześcijaństwo i wreszcie o tym, że właśni rodzice i przyjaciel rodziny grożą mi śmiercią. Muszę przyznać, że moje opowiadanie brzmiało jak scenariusz trzeciorzędnego scenarzysty. Miałam osiemnaście lat i, sądząc z tej historii, przeżyłam w tym krótkim czasie znacznie więcej niż przeciętny dorosły człowiek przez całe swoje życie. Najgorsze było to, że wszystko, co powiedziałam, było prawdą, bo przecież sama to przeżyłam. Policjanci zareagowali natychmiast. Spisali protokoły, telefonowali. - To teraz aresztujemy pani rodziców i tego Ahmada, dopóki nie złożą zeznań - oznajmił ten, który miał prowadzić moją sprawę. W pierwszej chwili przeraziło mnie to do głębi, ale jaka inna możliwość pozostawała mi w tej sytuacji? Z ciężkim sercem wyraziłam zgodę. Z najbliższej budki zadzwoniłam do Christiana, żeby się naradzić, co mam teraz zrobić. Nie miałam odwagi wrócić do mieszkania, bo nie wiedziałam, czy mój ojciec już tam , czasem na mnie nie czeka. Christian był w domu, ale był gotów się ze mną spotkać na przystanku tramwajowym niedaleko mieszkania swoich rodziców. Gdy przyszłam, jego jeszcze nie było. Zapadła noc i lało jak z cebra, usiadłam więc pod wiatą. Byłam zupełnie bezradna. Co mam teraz zrobić? Iść do rodziców, prosić o wy- >C 199 VII baczenie, przekonywać, że jestem przyzwoitą muzułmanką? Że tylko udawałam konwersję? A może nawet, że jestem gotowa wyjść za Salmana? Wykluczone! Zupełnie zrozpaczona siedziałam na przystanku pod domem Christiana, a on nie przychodził i nie przychodził. Po trzech kwadransach poszłam do najbliższej budki i jeszcze raz do niego zadzwoniłam. - Nie przyjdę, Sabatino - powiedział. -To dla mnie zbyt niebezpieczne. Lepiej, żebyśmy się nie widywali przez jakiś czas. Uważaj na siebie. I znowu zawalił mi się świat. Po raz drugi tego samego dnia. Następne dni spędziłam sama w mieszkaniu. Nie miałam już pracy i nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Poza tym kończyły mi się pieniądze, nie widziałam więc innego wyjścia, jak tylko pójść do Caritasu i poprosić o żywność. Niedługo potem zadzwonili z policji, żeby mnie poinformować o wynikach dochodzenia. Moi rodzice i Ahmad zostali przesłuchani, ale zeznali, że nigdy nie grozili mi śmiercią. A więc postępowanie wobec nich nie zostanie wdrożone. Gdybym miała wtedy kogoś, z kim mogłabym porozmawiać, na pewno następne pół roku zostałoby mi oszczędzone. Ale moja samotność była tak wielka, że w końcu to zrobiłam - zadzwoniłam do ojca i powiedziałam mu, że to wszystko było pomyłką. Jeśli jednak sądziłam, że to cokolwiek zmieni, bardzo się pomyliłam. Rodzice znowu zaczęli mnie przypierać do muru. Ciągle dzwonili i żądali, żebym przyszła do domu i zajęła wyraźne stanowisko wobec islamu. Ojciec znów wystawał pod moimi drzwiami i groził, że sprowadzi mnie siłą. VII Gdy tylko się dowiadywali, gdzie pracuję, zjawiał się ojciec i przy wszystkich kolegach robił scenę, co dwa razy z rzędu skończyło się dla mnie wymówieniem. Raz po raż myślałam o tym, żeby wyjechać z Linzu i zacząć gdzie indziej nowe życie, ale nie mogłam się przełamać. Pewnego wieczoru na początku 2002 r. zadzwonił telefon. - To ja, twój mąż-usłyszałam. Salman, o którym od czasu spotkania w mieszkaniu moich rodziców nie miałam żadnych wiadomości. Przerażona odłożyłam słuchawkę. To nie wróżyło nic dobrego. Niedługo potem był telefon z policji, żebym przyszła na posterunek w celu złożenia wyjaśnień. Gdy usłyszałam, o co chodzi, oniemiałam. Okazało się, że rodzice przedstawili na policji świadectwo mojego ślubu z Salmanem. - Ten dokument został wystawiony przez władze pakistańskie i uwierzytelniony przez ambasadę austriacką w Is-lamabadzie - powiedział jeden z policj antów. - Według prawa austriackiego jest pani zamężna za swoim kuzynem, pani James. Nie wiedziałam, co mam na to powiedzieć. To było kłamstwo, oczywiste fałszerstwo! W Pakistanie nie wyszłam za Salmana za mąż, tylko się z nim zaręczyłam. I podczas tej ceremonii nie było żadnego urzędnika i niczego też nie podpisywałam. Ale na świadectwie ślubu widniał mój podpis, chociaż nawet laik by poznał, że nie mógł być złożony przeze mnie. Gdy powiedziałam o tym policjantom, spisali wprawdzie protokół, ale to i tak niewiele miało mi pomóc. Ambasada austriacka w Pakistanie pracowała rzetelnie. Salman, jego rodzice i wszyscy sąsiedzi zostali przepytani i wszyscy podali, że ślub się odbył. A moje zeznanie naj- 201 wyraźniej się nie liczyło. Czegóż to ja nie robiłam, żeby nie dopuścić do uznania tego małżeństwa - nawet do fikcyjnego małżeństwa z całkowicie obcym człowiekiem gotowa się byłam posunąć. Bez szans i nieprzytomna z wściekłości musiałam pogodzić się z tym, że chociaż nigdy nie wychodziłam za mąż i nigdy nie podpisywałam świadectwa ślubu, byłam nagle żoną mężczyzny, którego z całej duszy nie znosiłam. _ _NLNZ Uncwn S.MII0D1 Krtmhuripoltolllch* AfaMung V*rdacht dar ichwtnn NMgung STRAFANZEIGE N« IA smd v*RUdWg. am 02. Soww 03 06.2001 In Unz, RoMntttuarstraa* 3, dw ^¦¦¦B NtLIA. mfl dam Umbringan twdroht ru haben, tatta tie rwcłi twem W«chsel vom islamtocntn 2um chiMtNcłwn OtouMn. fwchl mehr mm Islam rtK*konv«nteren iwnto. ^^¦¦¦¦I^H hatw aufgmnd d«r Oohungwi dmultwi wmdar rum Islam Nnderechrifter und BundMpolInldlMktłon Lliu Verda<:ht der gefBhrlichen Drohun« Strtfi Anolga de* Wachztmmw "niiiliiMliUifl* t Andle 8Uat«anwtIt>chaft Lim Paritellunf dw T>fc I N«t i A , Ul verdachtif am 27. 4. 2002. gcgen ai.15 Uhr, miim Cousinc (¦¦¦¦¦¦¦ Nat. i. A.| via Handy mit den Wonen *&1 ma lek dlck am bmitlgan Tag ttmśm ~ lek w«i4a dł«h iBbtaiM1 gefahdich bedmht iu haben. Crwahnt wird, dafi ¦^¦¦¦¦¦B der Meinung iit, dafi er mit der Gtschadigten vtrheirHtet iai - die Hochzeit fand anjeblich in Puldstan suit ^MBwill jedoch mil dcm VerdAchtigen nichtl ni lun haben. Bewetandttel: Anange d. Wnchz. Jahrmarki vom 27 4 2002, niederschnftliche Angaben der Gc»chadig(cn und des Verd*cht%en, beiliegende NiederKhrift der FremdenpoJiBei Lim v. 21. 6. 2001. Nie chciałam iść na policję, żeby nie zaszkodzić rodzicom - ale nie pozostawili mi wyboru. Nie wiem, ile cierpień i ile psychicznego okrucieństwa można zadać człowiekowi, zanim się go w końcu złamie. Moja zdolność do znoszenia cierpień była w każdym razie ogromna i kiedy dzisiaj myślę o tych czasach, sama się dziwię, ile wtedy zniosłam. Biblia i moja wiara w Jezusa 603. aaa^ Nikah Na ma (Sec Rule No. 8, 10) TRUE COPY 10 ___ io*"i'l'nion Cnntoncmcnl "H-iimi/i ¦¦.¦»<« Soutliem C»ntt Board JT.AHORR___________________i" wliicti nic marnaye loov. place r.U BABA!? /-T.T S/O CH— *'*-'11*" *T Lahore Cantt I Nie do wiary - sfałszowali nawet świadectwo ślubu. VII Chrystusa były jak opoka, która dawała mi siłę, żeby wytrzymać presję, jaką wywierali na mnie rodzice. Prawie nie było dnia, żeby nie dzwonili, a kiedy nie reagowałam na wyzwiska, wynajdywali coraz to inne powody, dla których powinnam przyjść do domu. Mówili, że dziadek źle się czuje i traci wzrok, potem twierdzili, że mój wuj jest umierający. I oczywiście całą winą obarczali mnie. Zwłaszcza Salman ciągle do mnie wydzwaniał i dokuczał mi coraz bardziej. Pewnego razu, w kwietniu 2002 r., zagroził mi nawet użyciem siły. - Gdziejesteś?-krzyczał do telefonu.-Znajdę cię, a jeśli wtedy ze mną nie pójdziesz, to popamiętasz! Wciągu tych tygodni i miesięcy uświadamiałam sobie coraz wyraźniej, że z mojej sytuacji istnieje tylko jedno wyjście: muszę uciec, wyjechać z Linzu, rozpocząć nowe życie gdzieś, gdzie mnie moi rodzice nie znajdą. Nie wiedziałam jeszcze, dokąd mam pójść, bo nie mogłam ocenić, jak daleko sięgają ich wpływy. Ale życie w tym samym mieście co oni wydawało mi się niemożliwe. Ostateczne zerwanie miało niebawem nadejść. Była sobota 15 czerwca 2002 r., dzień, który całkowicie zmienił moje życie. Leżałam jeszcze w łóżku, kiedy o siódmej rano zadzwonił telefon. Wiedziałam, że to może być tylko moja rodzina, nikt inny przecież nie dzwonił do mnie o tej porze. Do dzisiaj nie wiem dokładnie, dlaczego właściwie ten telefon odebrałam. Kiedy usłyszałam jego głos, natychmiast się obudziłam. Salman! . ,N - Ty przeklęta, żałosna wywłoko, masz mojego ojca na sumieniu!-krzyczał. - Salman, co się stało? - starałam się, żeby mój głos brzmiał spokojnie. VII - Wiesz bardzo dobrze, ty wywłoko. On umarł. Ze zgryzoty, że nie żyjesz ze mną. Zamordowałaś go i zapłacisz mi za to. W ubiegłych tygodniach rodzice już kilka razy mi mówili, że z ojcem Salmana jest źle i że może niedługo umrze. I za każdym razem mnie za to winili, ale nie traktowałam tego poważnie. Żałowałam, że umarł, bo zawsze bardzo lubiłam wuja. - Salman, uspokój się. Nie zabiłam go i ty też o tym wiesz. - Nic nie wiem, w ogóle nic. Mój ojciec nie żyje, a umarł, bo nie żyjesz ze mną. To go zabiło, a teraz mam dość. Ty i twoje niemożliwe pomysły! Ahmad ma rację, ciebie trzeba zabić. I tak właśnie zrobię! Odłożyłam słuchawkę. Salman był wściekły, to pewne. Śmierć ojca tak go wyprowadziła z równowagi, że był zdolny do wszystkiego. Salman wiedział, gdzie mieszkam. Przyj -dzie tu i coś mi zrobi. A fakt, że zmieniłam wiarę, nawet mu według zasad islamu daje do tego prawo. Przez ostatnie tygodnie rodzice ciągle na mnie naciskali, żebym j asno i wyraźnie wypowiedziała muzułmańskie wyznanie wiary, ale teraz byłam już dostatecznie dojrzała, żeby po raz drugi nie zaprzeć się Jezusa Chrystusa. Odpowiedź znalazłam w Nowym Testamencie: „Do każdego więc, który się przyzna do mnie przed ludźmi, przyznam się Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który " jest w niebie" (Mt 20,32-33). Niech wiedzą, że jestem chrześcijanką-moi rodzice, Salman, Ahmad i mój dziadek, rau-ezzin. Za to byłam gotowa zapłacić każdą cenę. 1 nagle wszystko się stało dla mnie jasne i wyraźne. Wiedziałam, że dalej tak nie może być. Rodzice nadal będą mi 205 spi f^am się s ó na. Wiara parcie VII ?Q 207 odeks pakistański przewiduje za bluź-nierstwo karę śmierci. Paragraf 295, który to reguluje, został w 1991 roku zaostrzony i mówi, że w wypadku blasfemii wobec islamu lub Mahometa można orzec tylko uniewinnienie lub karę śmierci. Uwięzienie i wyrok śmierci na podstawie tego paragrafu grożą każdemu chrześcijaninowi. Wciąż dochodzi na tym tle do procesów, zapadają wyroki śmierci. Bardziej niebezpieczni od pakistańskiego wymiaru sprawiedliwości są jednak dla tamtejszych chrześcijan fanatyczni muzułmanie, którzy często usiłują zlinczować swoich współobywateli. Na przykład w 1998 roku 33-letni ojciec pięciorga dzieci, oskarżony przez jakiegoś młodocianego, został skazany na śmierć. Sąd Najwyższy z braku wystarczających dowodów wyrok uchylił. Mimo to człowiek ten nadal przebywa w więzieniu. Przeżył dwa zamachy na swoje życie, ale fanatyczni muzułmanie przysięgli mu śmierć. Wszystkich czternaście chrześcijańskich rodzin z jego rodzinnej wioski musiało uciekać i się ukrywać. Niemcy i Austria udzielają azylu chrześcijanom z Pakistanu prześladowanym w swojej ojczyźnie. Wszystkim tym ludziom poświęcam tę książkę. Epilog Do dzisiaj nikt się nie targnął na moje życie. Dotychczas nikt nie włamał się do mojego mieszkania, nie czyhał na mnie w ciemnym zaułku, ani nie groził mi na piśmie. Nie wiem, czy to się kiedyś sta n ie, wiem tylko, że się boję. Ten strach jest we mnie. Strach, że moi rodzice mogą mnie zamordować zgodnie z przepisami szariatu. Ten strach jest tak wielki, że nie potrafię prowadzić normalnego życia. Żyję z tym strachem. Dzień po dniu. Odkąd wyjechałam z Linzu, kilka razy rozmawiałam przez telefon z rodzicami. Zawsze ztym samym skutkiem-grozili mi. Raz ojciec nawet powiedział, że wkrótce sprowadzi do kraju mojego dziadka. - Dziadek jest już starym człowiekiem, niedługo umrze. Dla niego to bez znaczenia, że trafi do austriackiego więzienia. Czy naprawdę to zrobią? Nie wiem. Policja, która zna moją sytuację, też nie może mi powiedzieć. Z jednej stro- 211 kie sobie wymarzyłam - nie mam nawet pracy, bo to byłoby zbyt niebezpieczne. Gdybym zaczęła pracować w jakiejś firmie, rodzice by się dowiedzieli, a ojciec znowu by przychodził i mnie wyzywał. W najlepszym razie. 0 najgorszym razie wolę nie myśleć. Czasami wyrzucam sobie, że tak się stało. Zastanawiam się, czy nie posunęłam się za daleko. Może nie powinnam była konfrontować rodziców z faktem, że zostałam chrześcijanką. Mogłabym wtedy dalej żyć w ich pobliżu i przynajmniej dla nich byłoby wszystko w porządku. Nie musiałabym się bać o moje życie i mogłabym przynajmniej zarabiać własne pieniądze. Ale właściwie tego nie chcę: niechcę ukrywać mojej wiary, moich przekonań. I nie rozumiem, dlaczego to nie jest możl i we. Żyjemy przecież w cy-wilizowanym zachodnim kraju. Więc dlaczego, na miły Bóg, nie zostawią mnie wspokoju? Kilka tygodni temu spotkałam się z Salmanem na przystanku autobusowym w Linzu. Było ze mną dwóch moich znajomych, którzy mieli mi pomóc w razie potrzeby. Miałam nadzieję, że uda mi się go przekonać. Jest przecież w moim wieku i już od dwóch lat żyje w Austrii. Dlatego miałam nadzieję, że zrozumie, że ten kraj i jego kultura są mi bliższe niż wszystko to, co może mi dać Pakistan. I tak jak wtedy, w Lahaurze, miałam nadzieję, że Salman położy kres temu koszmarowi, przekonując moją rodzinę, żeby mnie wreszcie zostawiła wspokoju. Ale tego nie zrobił. Nie chciał, bo on też mnie nie rozumiał. Niecałe półgodziny ze sobą rozmawialiśmy, a gdy się rozstaliśmy, byłam tak samo zdeprymowana, jak przedtem. Zrozumiałam, że moja rodzina nie zmieni zdania, i wróciłam do swojej kryjówki. Nie wiem, co jeszcze musi się zdarzyć, żebym wreszcie mogła żyć w spokoju. Mam związane ręce, nic nie mogę zrobić. Tylko czekać, aż islam i chrześcijaństwo kiedyśsię lepiej zrozumieją. 213 'i'' ' 6y fiie mogę sobie wyobrazić, żeby rzeczywiście mieli mnie zabić. Cokolwiek się wydarzyło - nadal jestem przecież ich dzieckiem. Z drugiej strony istnieje szariat, który Pakistań-czyków w Austrii obowiązuje tak samo, jakby nadal żyli w swojej ojczyźnie. A w myśl szariatu, jestem hańbą dla mojej rodziny, dla wszystkich moich krewnych, dla wszystkim muzułmanów. Zgodnie z szariatem każdy muzułma-222 nin ma prawo mnie zamordo- wać, a w muzułmańskim kraju nawet nie zostałby za to ukarany. Odkąd w czerwcu ubiegłego roku wyjechałam z Linzu, ciągle uciekam. Najpierw znalazłam na kilka tygodni schronienie u dawnej przyjaciółki ze szkoły. Stamtąd pojechałam do Niemiec. Kiedy i tam nie mogłam już dłużej zostać, bo mój gospodarzzacząłsię bać, wróciłam do Austrii. Przez dawnego kolegę z pracy znalazłam niewielkie mieszkanie w Wiedniu, alegdytuż pod domem natknęłam się na znajomego moich rodziców, tam też przestałam się czuć bezpiecznie. Przeprowadzałam się od jednego znajomego do drugiego; mieszkanie, w którym teraz przebywam, należy do mojego przyjaciela i służy mu jednocześnie za biuro. Życie, które teraz prowadzę, jest życiem samotnym. Z przyjaciółmi w Linzu prawie nie utrzymuję kontaktu, bo nie chcę im powiedzieć, gdzie jestem, a w moim nowym mieście nikogo nie znam. Bo iskąd? Nie mam odwagi wyjść wieczorem, bo nie wiem, czy ktoś mnie nie odnajdzie. Nie wychodzę po zakupy ani do kina, a jeśli muszę iść do lekarza, to tylko w towarzystwie znajomego. Z policją jestem cały czas w kontakcie. Znają moje miejsce pobytu i zwłaszcza w weekendy, gdy zostaję sama w mieszkaniu, słyszę często przejeżdżający samochód patrolowy - najwyraźniej kontrolują, czy u mnie wszystko w porządku. Nie wiem, jak długojeszcze będę mogła tak żyć. Moje ży- ciejesttakdalekieodtegoja-