Dawid Brykalski Wyłącznie dobrzy muzycy idą do nieba Darkowi Czechowskiemu, którego zapewne nikt z Was nie zna Freddie Mercury’emu, którego z kolei zna cały świat Już oni dobrze wiedzą, za co. Odnalazłem go z niejakim trudem. Natomiast kiedy już dotarłem do strefy, gdzie ćwiczono niebiańskie trele, natychmiast rozpoznałem mojego niegdysiejszego idola. Najwyraźniej nie życzył sobie żadnych zmian. Spacerował akurat, zamyśliwszy się nad czymś, kiedy postanowiłem poprosić go o autograf. Uśmiechnął się, powiedział, że to również jego ulubiony album i złożył zamaszysty podpis. – Ale wiesz, nie chwal się tym za bardzo. – Mrugnął szelmowsko i pospiesznie dodał, oddając mi płytę: – Jestem przecież muzyczną dziwką. – Zaśmiał się bardzo szczerze. Żarty zawsze się go trzymały. Widząc moją rozanieloną minę, powiedział jeszcze: – Wpadnij, jak zdobędziesz pozostałe trzy, pogadamy dłużej. Teraz muszę iść na próbę chóru. Ponownie uśmiechnął się, ale tym razem przepraszająco. Elegancko przycięty wąsik nie mógł skryć wystających zębów. Odchodził, a ja pomyślałem, że jednak jest niższy niż zapamiętałem z koncertów i clipów. Oglądaliście kiedyś film „Miasto aniołów” albo „Szósty zmysł”? Jest w nich dużo prawdy. Tutaj każdy dostaje trochę czasu dla siebie, laki „urlop” można, albo raczej trzeba, właściwie wykorzystać. Prawic każdy wybiera się wtedy na dół. Odwiedza znajomych i rodzinę, próbuje im coś powiedzieć, spłacić jakieś stare długi, przestrzec, czy – w miarę możliwości – dopomóc. Willis w „Szóstym...” był naprawdę niezły i bardzo realistyczny – oceniając naszymi kategoriami. Ale i Cage ze swoją (nie) szczęśliwą miłością wypadł kapitalnie. Lubię ten film. Jakby chciał powiedzieć, że nie każdy upadły anioł musi być zaraz diabłem. Kiedy więc i ja dostałem wolne, postanowiłem zdobyć pozostałe trzy podpisy. Czemu nie? Z wszystkimi bliskimi już się pogodziłem, wrogów nie miałem, a muzyką interesowałem się odkąd pamiętam. Z Johnem poszło nad podziw łatwo. Właśnie spędzał z żoną noc w operze. Wśród licznej publiczności musiał znaleźć się jakiś wielbiciel, z łatwością więc podłożyłem swój egzemplarz Miałem szczęście, zdążyłem tuż przed sygnałem obwieszczającym, że przedstawienie musi trwać. Niestety, Taylor okazał się znacznie trudniej dostępny. Bez efektu spędziłem dzień na wyścigach. Do prywatnej rezydencji dostałem się z łatwością jednak nie było tu szans na podrzucenie płyty. Pozostała więc Japonia, gdzie Roger ruszył w koncertową minitrasę, promującą najnowszy album. Wśród rzeszy rozhisteryzowanych, skośnookich fanek poszło mi jak z płatka. Ku mojej radości Briana dopadłem w rodzinnej Warszawie. Akurat dawał tu jeden, jedyny koncert. Znajomy miał znajomego, który znał kogoś z radia, dla którego May udzielał wywiadu... Brian jako jedyny zdziwił się na widok podpisu starego przyjaciela. Znał go zbyt dobrze, więc żadne fałszerstwo nie wchodziło w grę. Okazał się jednak na tyle taktowny, że o nic nie zapytał. Może wziął to za żart? Jeśli tak, to zapewne w złym guście. Kiedy ponownie spotkałem się z idolem, był niezwykle rozemocjonowany i cały spocony. Harmonijnej gry mięśni w żaden sposób nie ukrywała biała podkoszulka na ramiączkach. Zerknął z uznaniem na płytę i zapytał, czy nie za poważnie wziąłem sobie do serca jego drobną sugestię. Machnąłem ręką i rzuciłem zdawkowe: „cała przyjemność po mojej stronie”. Z wrodzoną łatwością przejął inicjatywę: – Pytałeś, czy się tu wybierają? Bardzo mi ich brakuje. Z Jimim Hendrixem jakoś nie mogę się dogadać. Jason Bonham wciąż nie doszedł do siebie, jak już tu się wdrapał po tych swoich schodach. Cliff Burton z kolei jest zdolny, ale zainteresowało w coś innego. – Słowem, chciałbyś mieć swój zespół. – Tak! Wtedy dopiero pokazałbym, co potrafię! Chciałbym zrobić tu wielkie rockowe widowisko! Wiesz, aniołowie mają świetne głosy, więc z łatwością wykonujemy „Bohemian Rhapsody”...