Rafał Wojaczek Wiersze na pół urodzony. Myślę o Twoim brzuchu ręce chowam za siebie Teraz sprawdzam rysy swojej twarzy jakbym je ustalał z Twoimi wargami Śmierć jest obojnakiem GWIAZDA PRZECIEKŁA DO STÓP (...) II Gwiazda przeciekła do stóp I tak muszę iść twarz pali a podbrzusze jak otwarte okno Kiedy śpisz wiesz o czym ja myślę Lecz czy śpiącą można zbudzić grzecznie w sierpniu 1966 KOCHANKA POWIESZONEGO Kochanka powieszonego patrzy mu do oczu przygląda się sobie w jego śnie. Kochanka powieszonego w kucki przy jego głowie rodzi małe z czarną twarzą. kochanka powieszonego z czarną twarzą z bólu dziecko wpół rozrywa Kochanka powieszonego własną pierś ssie Paznokciami po sobie. Kochanka powieszonego umiera w jego śnie. 23 II 1966 BOJE SIĘ CIEBIE ŚLEPY WIERSZU (...) Boję się ciebie, ślepy wierszu Boję się białego snu Tak cię piszę, biały wierszu a każda litera jest cyfrą lęku Tak smakuję Jej ciało nieobecne, odległe o wiorstę snu Szron snu na wargach i szorstkie podniebienie jak szorstka skóra gwiazdy... 7/8 VII 1966 ON Przyszedł Niewiele miał do powiedzenia Pokazał ostrze i uśmiechnął się Wszystkim nam nagle zrobiło się niedobrze Usiadł na ławeczce zerwał stokrotkę Powąchał i przytwierdził ją do klapy Kiedy roześmiał się ze strachu zaczęło śmierdzieć Ale on miał słabą głowę Pierwszy nie wytrzymał i wstał Odszedł na stronę a my zaczęliśmy oddychać A potem poszedł już całkiem i nie wrócił PEWNA SYTUACJA Najwyraźniej obcięto mi dłonie Piszę Patyczkiem przywiązanym do prawego kikuta Maczam ów patyczek w brunatnym atramencie Jestem także bez głowy Znamion mojej płci Nóżki ktoś subtelny umył i schował Tak jestem W wannie się wyleguję W ciepłej krwi moich zwierząt I 1965 PISZĘ WIERSZ Siedzę w kącie w swoim pokoju zamknięty na klucz Od czasu do czasu by sprawdzić czy żyję jeszcze szpilką się nakłuwam a do wnętrza czaszki wprowadzam świderek Ale albo te sposoby są zawodne albo już nie żyję. Siedzę w kałuży krwi to jest moja krew mówię ale wcale nie jestem tego pewny W takim razie krew moich zwierząt psa miłego i innego psa mojego krew mojej fauny spokojnej. Maczam palec w tej cieczy ciemniejącej gęstniejącej i wypisuję na ścianie paradoks: pierwszy lepszy trup jest lepszy od żywego byle martwy Przyglądam się długo dziełu każdemu słowu każdej literze z osobna nagle zauważam że ściana jest czysta biała SEZON Jest poręcz ale nie ma schodów Jest ja ale mnie nie ma Jest zimno ale nie ma ciepłych skór zwierząt niedźwiedzich futer lisich kit Od czasu kiedy jest mokro jest bardzo mokro ja kocha mokro na placu, bez parasola Jest ciemno jest ciemno jak najciemniej mnie nie ma nie ma spać Nie ma oddychać Żyć nie ma Tylko drzewa się ruszają niepospolite ruszenie drzew rodzą czarnego kota który przebiega wszystkie drogi NIGDY NIE OTWIERAĆ OKNA Pamiętaj nigdy nie otwieraj okna w czterech ścianach wiatr nie wieje dbaj o głowę i o różę i zaczerpuj wciąż na nowo wprost ze źródła mieszczańskiego nie myśl o tym że ci się odnawia stygmat ty… Nie pisz listów do siebie kto to widział pisać listy do zmarłych a name="19"> ZNÓW WIDZĘ CIĘ ŻYWĄ znów widzę Cię żywą aż do skurczu w gardle te sensacje bolesne jak pożywienie konieczne alkohol piekący w gardle nieustanna elegia cudzoziemko na Ziemi morderców co oni robią przy Tobie uwierz Twoja szansa to możliwość innej róży ale przecież Ciebie nie ma jest imię Teresa co tyle jest ile mogę sprostać a potem znowu cierpki posmak kolejna gorycz ale przecież Ty jesteś kiedy ja tylko ja Ty się zgodzisz DAMSKI KLUB Chodzą wokół zielonego drzewka Wokół choinki chodzą całkiem nago A każda trzyma w prawej ręce świecę A każda świeca nierówno się spala A lewą ręką każda każdą drapie Drapie ją w plecy aż do krwi ją drapie Potem przykłada świecę do krwawiącej rany Potem porzuca świecę i pod drzewkiem kuca Kucają wokół zielonego drzewka Rodzą potworki tureckim sposobem A potem jakby całkiem zapomniały Gdzie były co robiły Ubierają się i wychodzą 1965 PTAK, O KTÓRYM TROCHĘ WIEM Patrzy na mnie moja twarz odbita w chmurze mgÜĄe#Ŕ  g$%G!,$l,$l$$ $ Şv($ě$�$Tî$áÎ1vTimes New Roman Symbol ArialîTimes New Roman CETimes New RomanTimes New RomanRAFAŁ WOJACZEK - WIERSZE utwory pochodzą ze strony: http://jezyk-polski.eza.pl/materialy/poezja/rafal_wojaczek/ Do kupy poskładał: Juliusz Koczaski ***Sezon*** MIT RODZINNY To jest kiełbasa To jest moja matka jadalna Ona wisi na niklowym haku i pachnie kominem Ona jest tania zresztą nigdy się nie drożyła była wyrozumiała i znała możliwości Ja jestem synem mojej matki i pewnego młodzieńca który nie był ostrożny a pewnie był złośliwy a może tylko nie wiedział matka wtedy była zamroczona a potem było jej żal Teraz ja jestem głodny a moja matka wisi Więc wpatruję się w wystawę i czuję jak mi cieknie ślina i sperma Wiem za chwilę już nie będę się wahał wejdę i poproszę tę właśnie To jest kiełbasa To jest moja matka jadalna A to jest mój głód dziecinny 1965 EROTYK Nie umiem pisać wiersza By był taki jak to ciało ciało Nie umiem myśleć Ciało jest czarne Ciało śmierdzi Ja nie jestem malarzem Umiem tylko kopnąć w brzuch Na ulicy gonią psy Hycle Obdzierają mnie ze skóry DLA CIEBIE PISZĘ MIŁOŚĆ dla Ciebie piszę miłość ja bez nazwiska zwierzę bezsenne piszę przerażony sam wobec Ciebie której na imię Być ja mięso modlitwy której Ty jesteś ptakiem z warg spływa kropla alkoholu w niej wszystkie słońca i gwiazdy jedyne słońce tej pory z warg spływa kropla krwi i gdzie Twój język który by koił ból wynikły z przegryzionego słowa kocham MARTWY SEZON Zjechałem tu nie w porę Sezon jeszcze nie otwarty a już miejscowi mówią że tu się nic nie zacznie Wczoraj widziałem wyniesiono w kubełku pana profesora taki był mały Tak, tu się ludzie kurczą oszczędność w jedzeniu i deskach na trumnę Pan profesor Pan profesor to była cała epoka Ciągnął za sobą nogę to był ślad po ostatniej kochance pana profesora miała na imię Andrzej Tak, tu już nic się nie zacznie Tak, zjechałem tu nie w porę kto żyw ten umiera pospiesznie jedną wolną już salę zamieniono na składzik pewnie już niedługo założą tu klamki Tak, to już jest koniec Myją korytarz Pastują podłogi NASZA PANI Wszyscy pójdziemy na jej pogrzeb bo jest pewne że umrze przed wszystkimi nami Cmentarz jest położony bardzo malowniczo i my ją ułożymy bardzo malowniczo Który to już z kolei cmentarz i ta brama z wystylizowanym napisem Więc przykryjemy ją szczelnie ziemią dla niepoznaki miejsce założymy darnią Powiemy sobie dobrze jest jak jest i odejdziemy do swych obowiązków KTÓRA ZMĘCZONA ŚPI która zmęczona śpi a ciało jej jest noc dzień uśpiony w jej ciele co to jest że się nie odróżniam od jej ciała świt stop szlachetny księżyca i słońca dojrzewa do nocy w jej śnie gorącym co to jest że z jej snu nie mogę wyjąć mojego snu mój sen w jej zaciśniętych dłoniach zarazem jej oddech a także iskra co spina śpiące ciało z ptakiem która zmęczona śpi mój sen zakwita w jej śnie ofiarowana niegdyś młoda róża 22 IV 1966, w południe LUDZIE KŁADĄ SIĘ SPAĆ Ludzie kładą się spać Przed snem dobrze zjeść jabłko Ja książę Akwitanii wspinam się na drzewo w najlepszym wyjściowym ubraniu Podglądam sąsiadkę rozbierają się do snu Dżuma zniosła sądy wartościujące powiada inny Francuz też szalony Lewa pierś sąsiadki jest nieco większa od prawej Zwichnięta symetria to właśnie to Potem spadłem z drzewa MÓWIĘ DO CIEBIE CICHO Mówię do ciebie cicho tak cicho jakbym świecił I kwitną gwiazdy na łące mojej krwi Mówię tak cicho aż mój cień jest biały Jestem chłodną wyspą dla twojego ciała które upada w noc gorącą kroplą Mówię do ciebie tak cicho jak przez sen płonie twój pot na mojej skórze Mówię do ciebie tak cicho jak ptak o świcie słońce upuszcza w twoje oczy Mówię do ciebie tak cicho jak łza rzeźbi zmarszczkę Mówię do ciebie tak cicho jak ty do mnie 11/12 VI 1966 OKNO Głowa jest zimna Gwiazda chłodzi przełyk tylko okno płonie we krwi Lubię być obcy pod Twoim oknem jakbyły, co wyszła mi z ciała przez szpary w powiekach. A to jest mgła krwi i już za horyzont ścieka. A mój wydech co także jest krwią, tylko suchą, jest wiatrem pionowym co jeszcze zakotwiczony w róży płuc jest łodygą krążącego ptaka. Lecz że Ziemia się właśnie odwrotnie obraca obracają się we mnie płuca aż przez usta wyszarpną się spomiędzy żeber niby chustka. Więc póki jeszcze jest niebo, moja twarz rozległa, póki nad horyzontem krew świeci jak jutrzenka, póty ptak zna miarę swego wywyższenia. Lecz już, choć o tym nie wie, powoli przecieka spod tamtego pod ciasne niebo, już pod moją powieką się rozpływa w ciężki jak całun obłok DOBRANOC Dobranoc, oto jest Twój domek - chciałbym, by znów był także moim. Jest Twoje serce, gruda światła w ciemnej kołysce Twego ciała. Ty zabitego się nie boisz - skoro na progu Twego ciała dzisiaj bezsenna warta czuwa. Lecz choć jest ojciec który umarł mogę go minąć, wielki - skinie. Przemówiłyby Twoje włosy, oczy do nocy po imieniu lecz wiem: noc powie moim wargom: „Schyl się - aż dotkniesz cichą wargą - zgasisz jej serce.” Więc: dobranoc. TRZEBA BYŁO ROZSTRZELAĆ POETĘ Patrzę czasem na Ziemię lecz już nie widzę planety Cóż, że jest słowo Ziemia, że inne także pamiętam Choćby to były wszystkie Słowa, które pamiętam Wiem, że inny jest język poematu. Poemat jest osobą, tak mi się czasem wydaje Zdaje się, jest Murzynem choć nie wiem: czarnym czy białym Więc drgająca pod brzuchem Białoczerwona różdżka Pilnie prowadzi go za moim śladem. Czasem chciałbym się schować lecz nawet najmniejszej szpary Nie ma ani obłoku. Lecz nie ma także Murzyna Poemat jest kimś innym Ale jeśli jaszczurką Jest lub biskupem, też jest moja wina. 1967 USPOKÓJ SIĘ ... Uspokój się, mój śnie, jej nie ma Ale ona jest aż serce ścisłe, kryształ strachu Ona jest, mój śnie aż krew zbielała Nie ma jej, ona w każdym płomyku, ostatnie serce, śmiertelny wiersz Nie ma jej, ona w każdym oddechu, echo JA; KAFKA Przerosło mnie serce cały jestem wewnątrz korzeń Białe trawki wyrastają mi z warg Julia córka rzezaka Wprawnymi po ojcu wargami uprawia moją chorobę 1966 ŻYDÓWKA Weszła dziewczyna zasnęła kobieta a Żydówka śni się Naga jak oddech bolesna jak wnętrze płuc wyłuskana z imienia wstydzi się Pochyla się nade mną i prosi drobnymi piersiami Stygmat kropla żywej krwi utkwiona w jasnym czole IMIĘ I CIAŁO który mnie boli ciemny sen Teresa wyświecam ze snu jasne ciało bo ciało gdy zawarte w dłoniach to zdaje się spokojniej oswajanie snu i tylko imię pulsujące w suchych sutkach i tylko dłonie coraz to świecą ONA MÓWI, ŻE JĄ MIŁOŚĆ BOLI Ona mówi że ją miłość boli ten czarny kwiat co rośnie w zwięzłej głowie Kwiat co uciska więc są oczy z wysiłkiem Ona patrzy krzakiem który się we mnie zapala MOJEJ BOLESNEJ Mojej bolesnej przynoszę wszystką krew to ciężkie światło nocy niech zakwitnie słońcem w Jej dniu Mojej bolesnej oddaję wszystek oddech to drzewo niech szumi w Jej duszną noc Mojej bolesnej śnię dobrą śmierć UMIEM BYĆ CISZĄ Miłość to człowiek niedokończony ELUARD Kończę się w twoich oczach Umiem być ciszą Kończę się w twoim śnie Ostatnie echo jest ciszą to miejsce gdzie kończy się twoje spojrzenie Sen mnie oślepia, rozjarzona iskra serca Kończę się w twoim sercu Przez sen, przez siebie donoszę siebie do twojej śmierci ŹRENICA Czas Jest biały, wydłużony W stronę serca. Ptaki rosną przez serce. Gdzie czas się kończy, po drugiej stronie serca Mieszkasz niewidzialna. Powietrze Szepce Do mnie Twoje ciało. Miłość jest krwią rozległą. Gwiazdy są echem Twoich oczu I poruszają się po ścieżkach Wydeptanych przez Twoje sny Gdzie noc się kończy. Gdzie śmierć się kończy moja pamięć rozszerzona ROZSTANIE Dziewczyna, która nie będzie już Tobą, Twoją ma postać i Twój czyni gest. Twoje spojrzenie jeszcze u niej w oku lecz zbroi każdą rzecz już przeciw niej. Perełki Twojej już u niej ozdoby - przechodzi szyję przenikliwy śrut. Wyhodowany Twój głód zjada już dziewczynę, która nie będzie już Tobą. Już zaraz zacznie jeść nawet odchody; już rozpacz siedzi we włoskach Twoich brwi. Dziewczyna, która nie będzie już Tobą Twym jeszcze gestem zamknie za mną drzwi GWIAZDA I znów jesteś bogatsza ode mnie - o tę śmierć którą Ci wymyśliłem i już się stała ważna: w zalążniach Twoich piąstek dojrzewają chrabąszcze. I jesteś ironiczna jak piszący się wiersz a ja mam dłonie smutne jak opuszczone gniazda i każda cząstka myśli znów Ciebie żywą zmyśla. I próbuję z warg zlizać niechcianą szorstką rosę - rdza mówi językowi i język "nie" powtarza. Dłonie nie moje... Nagle gwiazda przez dłoń przecieka I choć zamknąłem oczy ugina się powieka więc wiem już, że ta gwiazda jest Twoją krwią, co rośnie aż do nieba, najdłuższe spojrzenie Twego serca. EKLOGA Znów będę spać za oknem T. Z. Nie patrz wciąż w okno... Tam już zima się zaczyna. Gwiazda mrozu bezsenna jak pusta kołyska. Choć do Ciebie sen przyszedł na miękkich podeszwach nie zasypiaj -- niech raczej rozpuści Ci się w krwi. Tm krzyk nie był za oknem i nie był krzyk dziecka - Ty krzyknęłaś znienacka ujrzawszy twarz snu. l wymówiłaś imię i Królewna Śnieżka W twojej dłoni za oknem już - grzeje swe stopy. l wiem, zaśniesz... Śnieg zdepcze Cię czerwoną stopą - śmierć zamieszka na wargach takich bezbronnych w śnie. PROLEGOMENA DO INNEJ BAJKI Jest inna bajka... * * * Choć księżyc nie zszedł jeszcze, choć jeszcze nie wierzę już nad świat wschodzi słońcem nieznanym - Twoje serce. l w oczach już się kręci świat jakby początek był świata: w Twoim oku też biegną przez przestrzenie uległe im - dwie armie jak dwa sny. I oto poznajesz: jedną wiedzie Nikt - za mnie; jakby obłok Boża Krówka przed drugą i wiesz już, że ,będzie bitwa jak dwu żywiołów. - Gdy Krówka znów odbiegnie do nieba - Nikt już za nią. Twoje serce zbadać: dla mnie, nim się na nowo nauczę mówić - nazwać. 1968 LIST DO KRÓLOWEJ POLSKI Nie mogę Ci uwierzyć, że szukasz mnie, choć widziałem: Twoje niebieskie włosy umyślnie się zaplątały w niską chmurę na której zwiedzał Polskę mój głód. Nie mogę Ci uwierzyć choć w nocy nad Jasną Górą łóżka stanęłaś: żółto świecąca mgła i wyciekła spod niej kwaśna kropelka gwiazdy prosto do ust. Nigdy Ci nie uwierzę bo kiedy wyszły mi z jelit wszystkie glisty i ciało wyparowało w kulisty piorun który wirując unosił się ku mgle to wtedy nagi Murzyn, co wyszedł z dna mgły, przez tubę powiedział: Obudź się! 1967 LIST SPOD CELI Jest figurka ulepiona z chleba razowego jak Twoje podbrzusze. I nazwałem ją jak kiedyś Ciebie, by Twe imię nie było mi puste. Ulepiłem swoimi palcami, ostrzem drzazgi zaznaczyłem pępek, postawiłem ją na parapecie świata, który świeci za kratami. Teraz patrzę na nią, czy już sucha. Widzę w grudzie szpary. leczę śliną. Jest mój język, Twoje suche usta kiedyś były równie chłonną gliną. 1967 LIST SPOD CELI II Choćbyśmy sobie przed snem długo je powtarzali Twoje imię jest ścieżką co nigdzie nie prowadzi. I sen wreszcie się waha czy wybrać znów tę stronę dokąd przez niebo idą tylko gwiazdy bose. I tak we śnie lecz bez snów leżymy do rana Jakby nas skopano na niełaskawe dno. A jest nas dziewięciuset i w naszych celach mdłą mgłą szyby zadymi porannej śmierci zapach ANTYCZNE Widzisz: tam leży, w ciasnej kępie swej śmierci. Przy nim -- jak sztandar -- naga wdowa, co wie, że jest właśnie wdową podwójną: nieśmiertelność jest sprawą głupią i smutną. Widzisz: bogini tańczy - i uwierz, że ona tańczyć nie przestanie -- bo tamten wciąż do niej mówił: „Głuptasku! Gdy kształt twoich pośladków wyjawi mi się w białym śnie pamięci - dopiero sprawdzę, czy idealny..." Bo zrozum: on nie umiał już kochać jej, skoro żadnej nie miał nadziei, że mu pod łaską dłoni z tej łaski umrze. Lecz choć nie umiał kochać jej, widzisz: nie umie powstrzymać swojej dłoni co tańcem wciąż dyryguje. POD ŚCIANĄ Nie widzieliśmy jej nigdy lecz gdy czasem zwęszymy smak naszej śliny jest smakiem jej śliny. Kiedyś musieliśmy pić z kropelki jej śliny mówią nam nasze sklejone plastrem wargi. Lecz nie wiemy kim jest: może jest nami - jej gwiazda jeśli spada w głąb nieba spada. Jest mieszkaniem naszej śmierci, co odrasta ciągle od nowa jak włosy pod pachami. PIOSENKA BOHATERÓW Stanisławowi „Było życie” Chacińskiemu Jej życie - nasze, i ślina. Ale nie nasza już - Ziemia co nam spod kolan białą mgłą właśnie wycieka. Kto nam powie gdzie mieszkać będziemy my i wina... Nam tylko czekać nie wiedząc, czy ktoś znowu powie: „Żywa” - a także, czy powiemy to sami, a nawet - w dobrze nam przecież znanej mowie - czy powie noc. Nam tylko wierzyć -- nie przestać. Bo musi zabrzmieć ten głos albo choć echo - w niebie obudzić tę gwiazdę co by się mogła mienić kołyską naszej śmierci. 1967 WSPOMNIENIE To było chyba wtedy, gdy z liści ściekał listopad. Więc był błotnisty ogród i ciebie już nie było. Moje życie, któremu twoja śmierć się śniła - szczur - dziury w ogrodzeniu poszukać pobiegło. To było właśnie wtedy, gdy gwiazda nieba pochmurna nad ogrodem ściemniała; gdy echo, co podsłuchało twój głos ze środka śmierci przedłużyło za płot do ucha podbrzusza. Więc kiedy już nie mogłem dojrzeć tropu łapek szczurzych na dróżce; kiedy listopad mi kapał z włosów; gdy lepka gwiazda co z rozpiętych spodni rosła - spadła do błota, wtedy byłem tobą URYWEK długo obrażano dwie kobiety we mnie: od serca i od księżyca muzyka, wąska, przedłużona aż za mój cień rozwiązywała im krew i linia jaskółki, choć bezwiednie naruszała ich ulotną granicę wreszcie przestałem odróżniać pory a podbrzusze jest sową PIERWSZA GWIAZDA Byłem szczęśliwym gościem w Starym Kraju. Twojego ojca umierającego Do słusznej śmierci tętna wysłuchałem. Gdzieś w szparze ciała serce wydzwaniało Naprawdę wieki już - w czasie sekundy Mojej niedużej śmierci. I widziałem Naród zebrany wkoło jego łóżka, Odmierzający oklaski, cukierki Jedli, mężczyźni i kobiety, dzieci Patrzyły z góry z ramion wielkich ojców. A potem twoja matka myła trupa, Ostatnią wolę czytała script-girl. Lecz, choć na Ziemskim Planie nieobecna, Prawdziwie pierwszą gwiazdą była śmierć KATALOG Najpierw róża, co różą żadnego nie jest ogrodu - do którego nie wiedzie nawet boczne wejście. Dalej, bezkrwista jak leukemia, jest krew - i życie, które spóźniło się na śmierć. I głos, co języka nie ma wspólnego z mową. Usta, na zawsze niepewne swoich warg na których nigdy nie usiądzie nawet płatek cienia, kryjomy pocałunek dnia. - Czasem o rzęsę zaczepi się ćma - matka zmarła - i zaraz w ognisko oka spadnie. - l jeszcze ptak, co nigdy do nieba nie doleci bo nie ma ziemi, z której by mógł wzlecieć. l głód. co już nie zazna żadnego owocu i w dłoni ziarnko, co jest mogiłą owocu. 1968 WYBRZEŻE Niewidzialni śnią więźniowie róży, matka do nich przez ocean płynie, gdy minie róża da znak do godów. Śnią Matka leży na plaży lubczyk w trzewiach gotuje tropicielki, córki krwi wychodzą z jej włosów Śnią. Matka biegnie przez trawy biją po pęcinach, za nią korowód . . . . . . . staje, spluwa 1966 MARTWY JĘZYK Palcami ustalam rysy mojej twarzy Dwa palce wsadzam w usta i przydaję twarzy uśmiechu Jest to uśmiech rozdzierający przetłuszczonš skórę Jest to uśmich od ucha do ucha wypełniony zwojami języka To jest martwy język 1965 ***Inna bajka*** INICJACJA Koniecznie naga wiec to jest kobieta? Tych dwoje uroczyscie wypuklych to sa piersi? Czy tak zawsze przede mna bedzie stala? Juz kleczy Nieci nie wymyslony ogien chyba z dloni Jakby wiedziala ze glodny syci tchnieniem I juz ognisko jawny ksztalt jej pluc Mówi bedziemy jedli i z podolka Nim zdazylem pomyslec bulke bierze Ale wode to chyba wyplacze Bym ci przed tym mogla umyc nogi A moze chcesz zaczac od sutków Mówi co zjedzone to twoje Ja wiem ze nie na darmo rozniecila ogien Z dwóch stron ognia czekamy które pierwsze wejdzie CZY WIERSZ MOZE NIE BYC KOBIETA Ilez to jeszcze stronic niezmazanych krwia glodna! Lecz ten, co stal sie, mnie jedzac, Wiersz rankiem napisany, nakarmiony noca, Czyz moze nie byc kobieta? BALLADA BEZBOZNA Gdzie mojej reki lewej z niebem igra samiec Tam stado dojnych gwiazd i moja smierc sie pasie Gdzie mojej reki prawej ogródek sie szerzy Tam zone martwa zakopuja w ziemi Gdzie moich jader krazy podwójna planeta Tam wieszaja czlowieka za to ze poeta Gdzie nasienie pospiesznie porzucone gnije Tam kobiete do spazmu pobudzaja kijem Gdzie mojego mózgowia cieknie wraca struga Tam pijak pijac wie juz co jest dobra wódka Gdzie moja stopa lewa bieg planet popedza Tam nie ma Boga tylko jego impotencja Gdzie moja stopa prawa bieg planet wstrzymuje Tez nie ma Boga tylko nieskonczony smutek Gdzie moja meskosc glowa fioletowa straszy Poslubiona dziewica regularnie krwawi Gdzie patrze lewym okiem tam widze: jest Polska Biskup na swini tylem wjezdza do kosciola Gdzie patrze prawym okiem moje zycie marne Jak zwykle z przyjsciem zmroku idzie pod latarnie BALLADA O PRAWDZIWEJ KRWI nie ciemna ani plemienna niepobozna krew sie czolga nie podlegla gazom watom plastrom bandazom ksiezycom niezalezna od postrzalów ran cietych szarpanych klutych bielmooka lecz widzaca jasno owa siostra slonca nie miesieczna nieustanna niczym niepohamowana nie struga nie rzeka nawet nie mierzyc jej oceanem nie kobieca i nie meska ani czarna krew dziewczeca nie tetnicza ani zylna nie sterylna ani krwawa bezbolesna i nie w wiadrze nie w szpitalu ani w rzezni nie na polu bitwy takze nie na zadnym przescieradle bowiem nie ta oswojona krew co w klatce pulsu mieszka regulaminowi serca posluszna oraz wymierna nie ta która cieknie z wargi przegryzionej przy orgazmie nie ta która wieprze brocza na uzytek kaszanki takze nie almanachowa krew blekitna nie plebejska nie aryjska nie zydowska niewinna czy chrystusowa nie dekoracyjna cyfra ozdobnik z cudzego snu ukradziony przez poete na uzytek poematu ale krew co bez sztandaru taborów i awangardy bez poslów listów zelaznych czy uwierzytelniajacych bez wywiadu kontrwywiadu oraz wojowniczych not bez reklamy prasy slawy lekarza i markietanki co to ustalony front nie wiedzac lecz wiedzac: pelzac nieprzetartym duktem nieba trzeba nieprzerwanie wciaz wiec czolgajac sie cierpliwie bo cóz ja obchodzi czas zywiac sie igliwiem gwiazd poszerza swoja dziedzine 1969 KWIAT ZRYWAJAC, CIEBIE BIORAC Kwiat zrywajac, kwiat wachajac, ja zarazem Swiat mijalem bedac przy tym w swoim prawie Ciebie biorac, z Ciebie pijac, ja o niebo Juz nie dbalem wiedzac przeciez, ze to jedno NA JEDNYM RYMIE Jadwidze Z. Ile kwiatów tyle swiatów na tym swiecie jednym Ile oczu tyle swiatla na tym swiecie ciemnym Ile dzwonów tyle glosów na tym swiecie ciemnym Ile trwogi tyle wiary na swiecie niewiernym Ile wierszy tyle prawdy na swiecie niepewnym Ile meki tyle chwaly na swiecie doczesnym Ile kleski tyle petli na swiecie smiertelnym Ile smierci tyle szczescia na tym swiecie nedzny. NA BRZEGU WIELKIEJ WODY Na brzegu wielkiej wody naszego znuzenia czekamy na znak aby oczy nam rozjasnil zachwytem i zarazem ogromna pokora. Czekanie w nas otwiera swoje ssace usta ale nie jest juz glodem i lagodnie ssie w swe wnetrze w naszym wnetrzu melancholie zmierzchu. Zanim znak sie we wschodniej stronie nieba zjawi swiecac zielona luna swych miedzianych tkanek patrzymy jeszcze w wode co przed nami lezy. Wzrokiem otworzylismy furtke w jej powierzchni skad znów wychodza krewni, ci, których od rana kladlismy w barke co juz sciekla z pradem, Ziemie. I ida niosac glowy w dloniach, genitalia na piersi jak ordery maja zawieszone. Nasza Pani nam niesie swe wyssane lono. Az którys z nas nareszcie pierwszy zamknie oczy - zobaczy plomien znaku co przepala mózg. Wodo, która nad nami zamkniesz ciche oko! LIST DO NIE WIADOMO KOGO Niejakiemu Wojaczkowi Takich majac aliantów jak dobra krew, mózg Obfite bialko spermy, pot, lzy, wzrok i sluch Cieszac sie sercem zdatnym do spazmu, plucami Wydolnymi na tyle, bys mógl zdmuchnac gwiazdki Drobnych klesk, co od czasu do czasu sie w oczach Zapalaly - to jednak nie byl jeszcze pozar Mogac zawsze posiadac jasne przedstawienie Spraw i czynnosci jutra, mogac pisac wiersze Nie sercem je wyrzynac na gluchym pniu dnia Czy tam na ciemnej scianie nocy, mogac w gwiazd Sprzysiezenie sie z toba wierzyc mimo drobnych Awarii w waszych jawnych paktach pokojowych Mogac miec swoja gwiazde i maniere wlasna I przy pewnych dochodach miec jeszcze dosc czasu Aby kochac miloscia w dobrym tonie smutna Ale pozywna, Jakas dziewczyne nieglupia Studentke filologii albo medycyny Zamozna z domu, ladna, z gustem oraz czysta - Ty mogles byc poeta. Ale ciagle „nie” Uparcie powtarzajac dzis nie wiesz, kims jest! 1969 GENEZA Las sam stanal Nim jeszcze ustalilem miejsce Pod las Nim pyl kosmiczny stal sie choc piaszczystym Gruntem dobrym pod sosne w jednym mgnieniu powiek Znikad jak tysiacletni wyrósl ten matecznik A wtedy By nie zwalil kosmiczny wiatr Twardniec W nieznana jeszcze Ziemie dokola korzeni Magnetycznie pyl poczal i pod biegla stopa Sciezka sie rozpoczela by dalej wydeptac Niebo sie samo przez sie zrozumialo W lesie Rósl pólnocny kierunek mchem na pniach Poludnie Oscylowalo zmiennym sloncem Mira Ceti A kiedy wzeszedl siódmy ksiezyc i sie znudzil I zaczelo powszedniec cudowne stworzenie Wtedy z lasu kobieta wyszla jak niedziela MUZYCZNE Jak je inaczej wywiesc z lasu Wybacz musialem zbudzic w tobie Muzyke chociaz dla nas niema Juz potracila lisc widzialnie Spadla jagoda jarzebiny Na iglach sosen zaiskrzyla Choc ze sa jeszcze nie wiedzace Sennie snujace sie po duktach Wreszcie zwierzeta zabolala Plonaca obrecz twego wianka Juz przeskoczylem gdy na oslep Za bólem idac do nas przyszly Za wianek pierscien daje cyfre Wypal przyjmujac na domowe NA NUCIE NAJWYZSZEJ W koncu ujawnia sie ci, których swiatloczule. Srebro mózgu na razie tylko rejestruje. Zamieszkujacy poza granicami widma Póki ich mnie wiadoma pobudka nie wygna Bedzie to glos tak cichy, ze sam nie uslysze Bedzie to glos kobiecy na nucie najwyzszej Z fioletowego strychu wtedy po poreczy Zjezdzajac predko mina wszystkie pietra teczy By na parterze stanac w koncu jawna stopa Wygladajacy mniej lub bardziej purpurowo I, wciaz idac za glosem, rozpoczna sie skradac Aby rzetelnie zródlo tego glosu zbadac I, wciaz za glosem idac, przyjda wreszcie do mnie Aby zastac nad tego tu wiersza brulionem 1969 MÓWIE, DZIWIE SIE Spiac z kamieniem pod glowa przez sen kruchy Czuje ziarenko grochu uwiera pod jezykiem. Ze starej Ziemi przemycilem skrycie Kamien wegielny pod nowa kulture. I budze sie zaraz po nieskonczonym polu - slupy horyzontu stoja zawsze dalej - Chodze na czworakach szukam miejsca pod zasiew. Plug i oracz, jezykiem zlobie bruzde glodna I klade w nia ziarenko juz nabrzmiale checia Rosniecia w znakomita kromke przyszlej strawy. Taki watly ze jeszcze prawie niewidzialny Juz ze wzruszonej gleby wynika madry precik. Mówie do niego lecz czemu po polsku - chwile sie dziwie jezykowi glodu. TA RZEKA MOZE NIESMIALO (...) Ta rzeka moze niesmialo przypomina Odre I góry w których sie rodzi slynny Kaukaz Ale ja przychodze tu jak legendarna Zjawa co znikad wyszla podobna tylko sobie Z kobieta wymyslona ale prawdziwa zla Czasem oswojona miloscia biciem Woda stworzona az po samo dno Wlasnie leczy opuchniety policzek Wyprostowana czy kleczac jest swieta góra Dymiaca chmura wlosów i okrutna W chmurze sie legna iskierki pierwszej burzy Piorun zmyslonej krwi na mnie sposobi I ja uciekam za tarcze moich dloni W boski gest wnoszac sens bezwiednie ludzki WIEZA Wypelniona szalenstwem ludzkim glosem gada Wieza wzniesiona z fundamentu ciala Slup krwi zielony jak przemyslny powój Co wyrósl z nagle przeklutego boku Zakonczony jak usta proroka wargami Silni sie swiecacymi oblokami I juz na tle czarnego nieba w pewne slowa Skladaja sie - cyfry alfabetu Slowian Lecz glupi kto by myslal ze tej cyrylicy Sens zrozumie jawnie oczywisty Tobie to mówie fenicka kurewko Co za mna przy mnie i przede mna z grecka Piersia odkryta francuskim wachlarzem Jednak zakryta na glos czytac sobie kazesz WSTEP DO NAUKI O BARWACH. czyli MALARZ, MALUJACY NOCA Kazimierzowi Jasinskiemu-Szeli Ze pólnoc juz, wiec góra fiolet: biegun - Bóg sobie czolo niech ochlodzi w sniegu. Zas dól obrazu widmowo czerwony - to moja smierc, by chuchala mu w stopy. Ten kolor w rogu, co uraga widmu, . To jest ta sama smierc, tylko z profilu. A kolor ramy, co kolorem nie jest, Ale koloru przeczuciem - wspomnieniem, Smierci margines to - konieczny; by Korekty wniesc mógl Bóg, wygladzic styl. Co do kolorów zas, których w obrazie Tym nie ma, one takze sa - witrazem, Ale w kosciele innym; tam o swicie Reka slonca obudzi nowe zycie. 10/11 XII 1969 INNA BAJKA Ta okolica lagodna nad powazna rzeka Jest miejscem jedynym pod nowej stolicy Rzym Poludnik tu wyznacza trakt glównej ulicy Biegle narysowany precyzyjnym cieniem W tym slonecznym zegarze ja jestem gnomonem Dlatego cien kolysze na wietrze skrzydlami Statecznymi jak plótna niebieskiego barku Aniol jest takze statkiem lecz skadinad przychodzi Tamci juz salutuja bandera do portu Znizajac sie - na rzece siadl kosmiczny motyl Rzucono trap mezczyzni i kobiety nagie Tobolki swych cial niosa a murarze kielnie A za nimi w stosownych mundurach policja Z pilnujacymi aby nikt nie spoczal psami POLONIA RESTITUTA Domy szare domy w których nikt nie mieszka Jeszcze jest niegotowa odwaga i nadzieja Izby laknace izby milosne kolyski Lecz milosc sie dopiero sni na wschód od Wisly Jeszcze sie myli z smiercia jak noc z dniem Jeszcze swit nie wie moze zmierzchem jest Lecz lotnik nad szara ziemia co wyplakal oko Drugim widzi juz sloncem wisi ponad Polska Lud przez Bug sie przeprawia tabor na pontonie Mezczyzni na kobietach za nimi plyna konie I plug by nie zardzewiec juz tnie tlusta role I zanim chlop zasieje kobiete zaplodni Lotnik siedzac na miedzy prawo spisze Boza krówka chodzi mu po rekopisie TO NIE FRASZKA Jerzemu Plucie Kiedy Ty mówisz ,;rzeka", to ja slysze ,Odra" Kiedy Ty "dom" powiadasz, to ja slysze "Polska" Kiedy Ty mówisz "Odra", to ja slysze "reka" Pewne ramie, na którym Twój dom sie opiera Wroclaw, 23 IX 69 POETA Nogi, co ida same jakby nie znaly Osoby, która nimi i tak umyslnie Nie wlada, doprowadzaja do oltarza Rózy, otwartej jakby geba modliszki, Z wierzchu wyszmelcowanej jak gdyby lufa Karabinu, co umie, nie dajac znaku, Ultradzwiekami jednak podbrzusze lechtac. A to wlasnie prawdziwy jest, milosierny Karabin maszynowy: lakome wnetrze Rózy jak tamten takze spuchnietej z glodu. I juz jezykiem wchodzi w czerwony otwór Lufy, juz mdlaco skwierczy palony jezyk. Pija z siebie i coraz mniejsi im dluzej. I odchodzi lykajac ostatnia kule. WZGÓRZE albo BOHATER NARODOWY "Polska to jest wielka rzecz" Jest wzgórze krwi kobiecej, pod którym schowa swa smierc, kilka wspomnien, dwie kleski - jak pies sobie chowa kosci - i, minawszy oplotki, stanie twarza do Polski. I zacznie z dloni - chmury siac swiatlo ciezkie jak piesc pulsu w kamieniolomie pod skronia - a wielka stopa - jakby tren panny mlodej - przydepce do Europy. Wiecej odpuszczajace niz przeciez laskawa smierc we snie - jego milczenie bezwiednie bedzie niedziela: dla zabitych nadzieja i dla zywych ucieczka. A pózniej mu sie znudzi i wtedy usmiechnie sie - usmiech opadnie sniegiem. 1967 NASZA SYBERIA Oto Syberia jest czyli snieg w maju Zimno zarówno jak nudno I nie wiem co myslisz przy smutnym ognisku Swojego ciala siedzac Pewnie przeciwko mnie Zwierzeta domowe uciekly sie w sen Z otwartymi oczami spi krowa Zuje Niegdysiejsza trawe kiedy snieg. Jest jedyna okolica Ale ty slyszysz Dzwonki Juz blisko Mówisz Sanie jada od zachodu Woznica bialy tylko w zlotej czapce tiary I wierze skoro widze Kolanami Udeptujesz miejsce chyba pod egzekwie I nawet do mnie zwracasz sie zyczliwie NOWY SWIAT W kronice skóry beda czytac dzieje zaprzeszlych przygód: dobry stary swiat wzejdzie w pamieci kiedy nowy swiat niemilosiernie na skórze zadnieje. - Gdy wreszcie przejda przez granice snu. Maz wtedy bedzie sluchal - nim w dzielnicy nie zaczna dawac piwa - czy juz krzyczy radio, krucjate oglaszajac znów. A zona, pilnie patrzac w oczy lustra, policzy zmarszczki i upusci dwie slepe lzy; potem pójdzie kupic chleb. W smierc dziecka wreszcie wedrze sie pobudka: 1968 GENEALOGIA BOHATERÓW Biedne niebo, zaludnione ubogimi oblokami - innymi nami, bylo apelowym placem Ten co nas wezwal, wprost do naszych czaszek Z slina glosu ogromnego nalewajac lyk przepasci Mimowolnie byl kobieta choc pod meskim figurowal Przezwiskiem - Bekart - w polskim almanachu mowy Lecz z urodzenia, z funkcji zwany byl Placowym - ten nas zwazyl na jezyku a od tylu znów nas doznal Wreszcie puscil, mysmy tylko przeskoczyli jasne strugi Swych cial, bez sadu nawet - chyba, ze to byl Sad, ten gwalt; biedne plecy nieba kazdy myl Bezcielesna reka widmem wiechcia zadnej sliny lugiem A za niebem bylo jutro, pierwsze ptaki pozdrawialy Nas - znów swoich, gdy czas sie zaczal liczyc z nami FINIS POLONIAE Jeszcze przez nasze oczy ida ciekle drogi cieplych rzek swiatla, co jest tkliwym widmem stosu tamtego serca przez laskawy piorun podpalonego. Wtedy z nagla wschodzic poczely, z niemej dotad gleby naszych gardel, klosy radosnych krzyków; z zachwytu az zbladly wpatrzone w pozar lampy naszej krwi. Lecz potem, wreszcie wiernych, chcacych isc do swoich zon, ujela za gardla policja leku. I slina zólci zaczelismy rzygac. Wreszcie wyszczuci z tchu, piesciami wiatru po twarzach bici niczym slepa palka, padlismy na dymiaca mgla, stygnaca ziemie - smierc nam zaczela mówic po imieniu. PIOSENKA BOHATERÓW II "W czasach wielkich zylismy, wspanialych..." Az wreszcie smierc stala sie pospolita rzecza, jadalna, jak gruby chleb lekkostrawna, i w usta sobie bralismy lekko - kromke rozkwitajaca smakiem az bez nazwy, takim codziennym. I zabijano nas: rano juz wymierzano rzadka, w cienkiej zupie, ale my smiechem nieodmierzanym smialismy sie, jeszcze gdy sen w leb tlukl obuchem. Bo to nie byla nasza smierc tylko laskawa jalmuzna zazdroszczacego nam swiata i wiedzielismy: klamia nam w pismie powszednich gazet, skorosmy, choc nieumyslnie, w szpaltach nieba czytali a ten dziennik wyjawial imie prawdziwej smierci. NIEZNANE PLEMIE Gdy wam o pewnym szczesciu opowiadam szeptem oddechu w ciekle ucho krwi wy mi krwia na to wybuchacie z gardla przepalonego przez polkniety list lzy, który do was posylaja straze najdalej naprzód wysuniete: ócz czujki, które sie nie zdazyly zaprzec w okopie powiek za zaslona snu. I krew sie z tlenem wiaze w rdzawa rdze na czarnej skórze porosnietej mchem zrogowacialej umyslnie szczeciny. Linneusz idzie pod prad czasu, aby znów sie urodzic i miedzy owady, ryby i slowa wpisac wasze imie. DYDAKTYCZNE Obywatele swej ojczyzny innej Przez rózy krzak znów podgladaja czas Jeszcze nie wiedza ze za nich jak Murzyn Wciaz wykonuje najczarniejsza prace Czas jest rodzaju zenskiego jak ból Oni nie znaja jeszcze slowa smierc Lecz ja co winien jestem ich istnieniu Umyslnie imie ich na wiatr wytchnawszy Musze im szanse nieistnienia dac Nie podleglego osobiscie mnie I zaklalem czas w zegar kobiecego ciala Bedzie czyniacych milosc uwierala Smierc tak dotkliwie ze - ciagle nie wiedzac O umieraniu - wyrzygaja z pluc DOTKNAC... Dotknac deszczu, by stwierdzic, ze pada Nie deszcz, tylko pyl z Ksiezyca spada Dotknac sciany, by stwierdzic, ze mur Nie jest sciana, lecz kurtyna z chmur Ugryzc kromke, by stwierdzic, ze zyto Zjadly szczury i piekarz tez zginal Lyknac wody, by stwierdzic, ze studnia Wyschla oraz wszystkie inne zródla Wyrzec slowo, by stwierdzic, ze glos Jest krzykiem i nikogo to nie obchodzi PIOSENKA BOHATERÓW V To, co sie w nas rozwidnia, ze na wzgórzach nocy swiecimy, jawne wici, którym niebo jawnie - zapalajac pochodnie gwiazd nowych - odpowiada, jest zima odpowiednia do tej, której sniegi zalegly niemy wawóz ciala tej kobiety znajomej naszym ustom, w których mialy mieszkanie mdly lek jej pachwin, trwoga pach. -,- Jednak nieufnosc w jej uchu, choc znajomym jej glosem, jej wlasnym, lecz przemawiala zawsze przeciwko nam. - I teraz nawet przeciwko smierci rozkazuje rosnac jej wlosom: przebisniegi. PEWNA KOMODA, CZYLI Ile smierc ma szuflad! W pierwszej Sklada sobie moje wiersze Którymi ja sobie skarbie. W drugiej szufladzie najpewniej Przechowuje kosmyk wlosów Z czasów gdy mialem piec lat. W trzeciej znowu przescieradlo Z moja pierwsza nocna zmaza I swiadectwo maturalne. Zas w czwarta zbiera rachunki Upomnienia i sentencje "W imieniu Rzeczpospolitej". W piatej recenzje opinie Które by sie posmiac czyta Kiedy jest melancholijna. Musi tez miec wielce skryta Gdzie spoczywa rzecz najswietsza: Akt mojego urodzenia. A najnizsza i najwieksza - samej juz wysunac trudno - Bedzie dla mnie w sam raz trumna. GWIAZDA Gwiazdo wysoka w wieczystym niebie Czemu przez nasze wnetrznosci ciekniesz Która nad naszym domostwem stoisz Czemus tym jablkiem parzacym w dloni Która zachodzisz i która wstajesz Kolem ogromnym przez oczy slabe Czemus powietrzem naszym plonacym Naszego chleba miazszem goracym 1969 SWIATELKO "I ku nam z gór jako jutrzenka swieci" MICKIEWICZ Grazynie To niejasne, mdle, niewazkie, to nikle jak lut To swiatelko niegasnace niemniej niczym ów Ogarek cierpliwej gwiazdy, od innych osobnej I poboznie przewodniczka nazywanej w Polsce - To blade jak blada bywac moze tylko krew Tego, który z szubienicy snu oberwal sie I zbudzony na podlodze lezac strach swój lyka - To swiatelko, przy którym wszak nie mozna ni czytac Ni pisac listów milosnych; ale takze spac - To swiatelko niezalezne od nocy czy dnia - Nie zielone, nie czerwone, fioletowe ani Nie majace wspólnej teczy z innymi barwami - Nie robaczek swietojanski, bledny ognik czy Jakies slonce niewyraznie swiecace zza mgly - Lecz swiatelko takie watle jak watly niekiedy Bywa wiersz, ten który wlasnie bedzie niesmiertelny - Lecz swiatelko takie ciche jak cichy ten glos Który kazdy z nas wciaz slyszy, wzywajacy go 15 X 1969 ZAWSZE DOJRZALI Musimy byc o swicie do ostatniej krwi W pelnych szufladach serca rozliczeni z noca; Gdy ostatnia moneta, Ksiezyc juz sie stoczy Pod stól nieba i, saldo, Slonce wschodzi z zyl; Gdy w gniazdo uplecione z magnetycznych sfer Kula Ziemi ze zrenic nam wytoczy sie; Gdy natychmiast nas w wargi opuchniete bierze Mdla rozpacz, zesmy winni stworzywszy ten swiat; Kiedy rozpacz kobiecie powierzamy - az W zyznej glodem macicy krzepnie w syta perle; O zmierzchu, kiedy suma winnej smierci krwi Juz nie obciaza Ziemi, gdy na inna, gwiazde Pierwsza - lepsza przelana; my musimy zawsze Byc dojrzali do nowego bohaterstwa. ZDUMIEWA SIE MADROSCIA (…) Stanislawowi "Stanleyowi" Scierskiemu z Teatru 13 Rzedów, wlasnie na Nowym Swiecie Zdumiewa sie madroscia malej czlowieczej rzeczy Gosc, co gospode sobie obral dzis na tej Ziemi, Iz mu w zmierzchlym przestworze zamajaczyla gwiazda Laskawie swojska, rzeklby: krwi jego tkliwie bratnia, Bez ironii wrózaca, jak jaki pewny dom, . Przychylnosc jego nedzy ~ zrozumienie snom. - Bowiem gdy osiagnawszy zsiadl z uprzejmej mglawicy Przygodnego obloku, zaraz spod szubienicy Krzyza ustawionego na wynioslym pagórze Dwaj znani ze snu, który snil sie w dziecinstwie, stróze Nie legitymujacy sie i milczacy wyszli, Schwycili, mlotków, gwozdzi dobyli i przybili. 23X69 w Polsce BYLA WIOSNA, BYLO LATO Byla wiosna, bylo lato, i jesien, i zima Byl poeta, co sezony cierpliwie zaklinal Na mieszkanie i na milosc, na troche nadziei Na obrone ode kleski, oddalenie nedzy Na ojczyzne, te dziedzine smierci niechybionej Na jawna róze usmiechu pieknej nieznajomej Na prawo waznego glosu, na wiersz nie bez echa Na Ksiege, która by mogla nie zwac sie gazeta Na dzien dobry, na noc cicha, na sen, nie na koszmar Na matke, na ojca, wreszcie i na 1itosc Boga Ale choc sie wierszem wolnym trudzil albo rymem Sennym szeptem, pelnym glosem, rozpaczliwym krzykiem Wiosna przeszla, lato przeszlo, i jesien, i zima I poeta nie zaklina juz ale przeklina 1969 ZAPIS Z PODZIEMIA Rok lagodnego swiatla Wzrok zdolny cieszyc sie Sluch cierpliwy i chlonny Glos jedynego Boga Dlon kochanej kobiety Dlon w jej powaznej dloni Twarz kochanej kobiety Piers kochanej kobiety Brzuch kochanej kobiety Srom kochanej kobiety Jek kochanej kobiety Spazm kochanej kobiety Dreszcz rozkoszny Placz szczesliwy Glód zaspokojony Chleb z zasluzonej maki Schron bezpiecznego domu Gosc poproszony w dom Grosz pewnie zarobiony Rym wdzieczny Wiersz serdeczny Noc spokojna Sen co przynosi sny Sny a nie koszmary Swit nieokrutny Strach opanowany Gest odmierzony Puls równy Krok stanowczy Wdziek osobisty Rdzen wydajny Kosc prosta Krew obfita Ból sublimujacy Trud nienadaremny Smiech niehisteryczny Smak subtelny Los czlowieka Deszcz ozywczy Snieg nieuciazliwy Mróz niedotkliwy Piec cieply Lyk dobrej wódki Won rózy Czas pokoju Zmysl zgody Mysl lotna Cel wytyczony Smierc pobozna Nie dla mnie na Nowy Rok 1970 ***Którego nie było*** POWIESC NOCY ZIMOWEJ Idzie dziewczyna senna i ciemna jej krew Idzie równia biala - czystej karki snieg Wiedzie ja bledna gwiazda co we krwi jej plonie Niesie ja drogi powiesc Idzie dziewczyna i jak dlugo idzie juz Lecz w dlugopisie inny - dluzszy czasu puls Grzany pobozna dlonia nie zamarza nawet Wtedy, gdy czas w zegarze Przeto idzie dziewczyna i dziewczyna wciaz Mimo ze rosnie kartek zapisanych stos - Gdy czasem Ksiezyc gwiezdzie na zlosc sie zalegnie We krwi, po nogach scieknie Tak idzie - i niebaczna na granice cla Wierna tylko milosci swojej slepej - az Ciemna plamke juz zaschlej krwi o swicie znajdzie Autor na przescieradle Grudzien 1969 BADZ MI Badz mi od stóp do glowy, od piety do ucha Od kolan do pachwiny, od lokcia do paznokci Pod pacha, pod jezykiem, od lechtaczki do rzes Badz biegunem mojego pomylonego serca Rakiem, który mózg jedzac pozwoli poczuc mózg Badz woda tlenu dla spalonych pluc Badz mi stanikiem, majtkami, podwiazka Badz kolyska dla ciala, nianka co kolysze Jedz mi brud zza paznokci, pij miesieczna krew Badz zadza i spelnieniem, rozkosza, znowu glodem Przeszloscia i przyszloscia, sekunda i wiecznoscia Badz chlopcem, badz dziewczyna, badz noca i dniem Badz mi zyciem, radoscia, badz smiercia, zazdroscia Badz zloscia i pogarda nieszczesciem i nuda Badz Bogiem, badz Murzynem, ojcem, matka synem Badz- i nie pytaj, jak Ci sie wyplace A wtedy darmo wezmiesz najpiekniejsza zdrade: Milosc, która obudzi spiaca w Tobie smierc CZY JA MOGLAM W WATLYCH USTACH UNIESC TAKA MILOSC Nieskonczenie beztroska gdzies na kresach doby tak zasnelam - nareszcie nie w Twoim snie, lecz w swoim! - Nagle sie obudzilam naga z sennych objec koszmarnych rak- belkocac sen ze snu, te mysl: ojciec a Bóg juz siedzial w nogach lózka - w rekach trzymal nocna koszule - moja! - sama przez sen ja zdjelam? - Krzyknelam, oczy dlonia bezmyslna zakrylam: gdy znów odkrylam- madry Bóg Juz na mnie nie czekal. - Na pewno na koszuli obloku odlecial ze juz jej ani w nogach nie znalazlam ni nigdzie. - Wiedz: po to do krwi w dziaslach gryzac pióro pisze ten list, by smutna nagosc zakryc choc takim listkiem 28 V 1970 ZMIERZCH LAGODNIE ROZSUPLAL Zmierzch lagodnie rozsuplal mózgu ciasny wezel - Blask zapalanej lampy jakby ucial rece Mrozu, które przez szybe rosly serce macac- Krysztal krwi sie roztopil, pekla limfy szklanka I rdza szronu splynela; czy moze sciekla Lza, nareszcie laskawa. I w koncu smierc, wsciekla Suka przywarowala w nogach lózka, chlodnym Nosem póty tykajac sterczacych spod koldry Stóp, póki nie schowam.- i dopiero wtedy Moglam zaczac sie bac; bo nie tamtej juz smierci Bezimiennej jak tyle kundli przy smietnikach, Co sie juz na chodniku na wznak rozwalila Iskajac sobie gole podbrzusze; ja moglam Kazdy swój lek szczególny imiennie wywolac Z rejestru snów, dziennika jawy, katalogu Czytelni, z Almanachu Gotajskiego, szkolnych Wypisów lub z zarysu psychoanalizy, Z historii swietej Kingi, z pism pornograficznych -inwentarza pamieci... i tylko sie strzeglam, By przypadkiem nie wyrzec Twojego imienia. 8 III 1971 CZYS WIEDZIAL... Zdyszany szept zegarka, pekniete lustro slowa Sen; bezsennosc rytmiczna, czternastosylabowa Z cezura na skurcz serca: smierc, która sercu spiewa. Ale nie Tobie spiewa.- Czys wiedzial, ze gdy nawet Zasniesz nie zzuja mi Cie mrówki minut, ze zaklne Smierc tak, ze w rym wkrecona w klatce tercyny skona? GLOS KOBIECY Rózdzkarzu, slepy juz na swiatlo inne Niz mieszkajace w dlugich wlosach zyl To osobliwe swiatlo mojej krwi: Nie musze wolac Cie, bo wiem, ze przyjdziesz I wiem: znów uda Ci sie mnie zaskoczyc Wczesniej, nim zdazy zapowiedziec sluch Jako gosciniec przyniesiesz mi znów Topór swej dlugo ostrzonej nagosci A kiedy, czujac w sobie nagle ostrze W najwiekszym strachu krzykne: Kocham Cie Wtedy, rzezniku, znów przekonasz sie: Kobiety mówia czasem ludzkim glosem KOCHANKOWIE MOI UMARLI POECI (...) Kochankowie moi umarli poeci Gryza ziemie u mych stóp. Chlodem wciskaja sie pod koldre. Kraza rojem rozdraznionych much Nad kublem gdzie cisnelam tampon miesieczny. Wieszam majtki na sznurze wisi Jesienin. Biore phanodorm tabletke kradnie Trakl. Kiedy otwieram oczy wyfruwa ptak Anielska dusza Keatsa ponad wode snu. Ich smierc przecinkiem, wciska sie w tok zdania I nieustannie sylaby mi liczy. Zasypiam z ich imieniem na ustach i z nimi W ustach, przy boku, w kroczu i macicy. I nawet teraz którys pisze mi te slowa: „Badz pochwalona pochwa Twa, Madonna”. CZY SPIACA MOZNA ZBUDZIC GRZECZNIE Sen zgestnial rtec opadla na dno ciala krew Odplynela z twarzy I juz golymi dlonmi odgarnialam snieg Który wargi parzyl Strach zmrozil lecz nie straszyc ale wlasnie jal Radosc soba karmic Chociaz bylo nieomaIze niestrawne to Smakowanie gwiazdy Krzak trzewi sie spopielil by szczesliwy ból Krzykiem wyrósl z krtani Kto jak nie Ty potrafil obudzic mnie znów Pocalunkiem takim SUTKI STWARDNIALY (...) Sutki stwardnialy, schnie na nich sól Odleglych, nagle obudzonych muzyk. Polifonicznym duchem sfery wzruszyl Bóg. Smierc pompuje od bialego dna Krwi, która zywszym pchnieta raptem pradem Czerwonym snem mi paruje spod powiek, Kat. Ale tamten, co gdzies w srodku mgly Snu niewidzialny wciaz do ucha szeptem Mówi mi moje imie, wiem: to jestes Ty. BAJKA ZIMOWEGO PORANKA Pani Danucie Kiercowej 1 Raz klucz sie snil az Ksiezyc zszedl i Odra krwi przed czasem Wzruszyla krysztal morza. Ty - w swym snie osobnym - spales. 2 Mój sprawdzil sie gdy nastal swit; lecz swiat niecaly: gluchy Bez tego "a", któregos juz nie musial we mnie budzic. 3 Snieg sypal i -- jak w zaspie -- rósl strach: plaski, bez nadziei; Nie wysoki lek przed szczesciem, który az wzrusza zenit. 4 Zal tylko przy mnie lezal; dzien topilam w lzach na grochy, Nie na perly je chowajac w lagunie wspólnej koldry. 5 W snie ocean na odbicie swoje rózowil przestwór, Ja nie smialam mysla nawet pozdrowic córki ze snu 6 Kiedy tulac twarz w poduszke coraz to glebiej cialo Przyszlosci znów widzialam nie rózowo, ale bialo. 7 I znów mi pozostala ta jedyna pewnosc: smutna Radosc, ze spisz, wiec wolno Cie kochac jak gdybys umarl. grudzien 70 PEWNIKI Wypuklosc moich piersi dopiero wklesloscia Twoich dloni czyniona Gladkosc moich posladków dopiero szorstkoscia Twoich palców gladzona Pozywnosc mojej sliny dopiero Twój glód Witaminowo stwarza Tozsamosc mego ciala dopiero mi ból - gdy zadajesz - zaswiadcza Kosciól mej plci dopiero wysoka modlitwa Twego pragnienia wznosi Czarna smierc usta wtedy dopiero odmyka Gdy sie Twe zycie zglosi BABILON Któz to chodzi z butami po nagim ciele kobiecym Odpowiadam: poeta Gnój alfons swej smierci co ja rymuje wciaz ze smiechem Czy tak dobrze sprzedaje ze moze zniej zyc Odpowiadam: wystarczy ze wystawi w oknie swiety tylek a lud zbiegnie sie zcalowac, gdy da, pryszcze Wiec nie rozumiem co Ty robisz przy mnie Odpowiadam: czy Ci sie nie podobam czy malo jestem kobieca Ach, zalóz jesczze ostrogi i kluj az mi braknie tchu MARII KRWI KOBYLA ULANA (...) Marii krwi kobyla ulana Lydki sni cala no lecz zadna Skóry snu nie przecieka gwiazda Ostroga MÓJ SLOWNIK Mój slownik jest ubogi! Slowo nadziei: "jutro" Odmienia sie jedynie przez Twoja osobe. A juz slowo milosci omija jezyk: zlozyc Z glosek glodu sie nie chce lub sklada za pózno, Gdy juz, rozpacza harda, Twój sen opuszczam: z moim Snem w zebach, jak nadzieja rozpaczliwie kaze. Powiedz: czy cos innego czynic mi pozostaje, Gdy smierc tez nie potrafi jeszcze sie wyslowic? MUSI BYC KTOS Musi byc ktos, kogo nie znam, ale kto zawladnal Mna: moim zyciem, smiercia; ta kartka NAWET NIE MUSZE ZAMYKAC OCZU Widze chlopców zadza obrzezanych Którzy wyszli ze snów swoich matek Co bezwiednie uczyniwszy gest Blogoslawienia niczym na smierc Na drugi bok sie poprzewracaly ... I wyslawiam swój sen magnetyczny NIEBO NA PIERSI KLADZIE MI (...) Niebo na piersi kladzie mi swa ciezka stope Gipsowy knebel obloku do ust Spraw krwi, nim glos mi wyjdzie juz uszami Zebym zdazyla wyrzec chociaz ten czterowiersz PYTANIE BARDZO KOBIECE Który tak chetnie by wszedl, Pytam: k i m jest poranny deszcz? SLOWO Z TWYCH UST Slowo z Twych ust wysuwa sie srebrna jaszczurka. Widze i tak sie boje, ze zycze Ci smierci Gdyby sie okazalo, iz gdzie indziej skreci. Czekam az w srebrny dzwonek mi sie zmieni ucho. Moja smierc bezwiednie staje sie ironiczna I z tkliwa drwina liczy Ci inne metale. Wybaczysz te sekunde - godziny wybacze Gdy ta jaszczurka Ci sie pod sercem rodzila. SMIERC NIE ZNALAZLA JESZCZE WLASCIWEGO WYRAZU Choc pierwszy snieg juz pada Wlosy wciaz mi rosna ULICA Chociaz nie jest pozycja w spisach ani planach Noca moje cialo jest glówna ulica miasta Chociaz policjant stróz czy czuwajace babki Nie wskaza Ci jak masz isc przeciez zawsze trafisz Chociaz ciagle zdumiewam sie ze Ty tak zawsze Zmyslnie rozpoznasz ze to jest ta wlasnie Chociaz noca moje cialo oczywiscie Jak kazda inna ulica konczy sie ksiezycem WIERSZYK MIRONOWI BIALOSZEWSKIEMU Wsluchac sie do ogluchniecia Wpatrzec sie do oslepniecia Wdyszec sie do beztchu w piersiach Wmyslec do unicestwienia Ach, wykrwawic sie - do Slonca! Kochac az do obrzydzenia ZLODZIEJ NADZIEI, PONURY SWIT (...) zlodziej nadziei, ponury swit papierosa gdyby chociaz zatlil: slonce wetknal miedzy chmur wargi, tobym zgodzila sie: niec drwi z krwi na darmo lezacej na wznak, smutnej niczym wczesnoranny asfalt zakazanej szosy tafla chronionego akwenu, jak odstawiony bilardowy stól; lecz on sobie niczego nie robi ze sprzeciwu i znów przynosi przepelniony rozpaczy wór ZE LAMPA, ZE KRAG SWIATLA e lampa, ze krag swiatla, ze kartka z zeszytu - wiem; i chrzest spierajacych sie na twarzy rysów I limfy szloch i tkanek lkanie i gruczolów Gruchanie; stól podobny do drugiego stolu; Smutna zgoda posladków na zwyczajne krzeslo I upór serca, które kontroluje metrum; Tez ze tetnienie tetnic, ze dlugi zal zyl, Czule wolanie nerwów, rozpaczliwe krwi Zaklecia, wiem; swedzenie tlustych wlosów, guz Zbuntowanego mózgu, ze bezsennosc: snu Hostia postna lub jawnie wypluta; lecz reki Pewnosc, bo smierc za murem wzniesionym z dwuwierszy. * Lecz nagle zwisla reka I wolne palce czesza Chlodne wlosy przeciagu Co przechodzi pod krzeslem; Olówek z dloni wypadl, Ale ciag dalszy pisze Smierc, która juz nie boi Sie swiatla jak w dziecnstwie Gdy wzrok Ci ponad kartke Uciekl - ku jakiej wizji, Ze oczy, jak wedrowcy Gdzies w lodowcu, zastygly? ZYJE NIE WIDUJAC GWIAZD zyje nie widujac gwiazd mówie nie rozumiejac slów czekam nie liczac dni az ktos przebije ten mur DAL SIE NABRAC NA JEZYK, KTÓREGO NIE BYLO Nie widzialam, nie slyszalam, ze snu wstalam - och, glupia! - Moze jednak troche madra, Ze naga, co? Jak senna mysl... - Cóz, snu sauna Nie tylko skór garbarnia jest, lecz umyslów! - Nie widzialam, Jak sie rodzil w tym jezyku. Nie slyszalam takze krzyku kiedy lezal W kolysce slowa smierc... go wymyslila? Gdyz milczal, wiem, jak potem tez gdy juz przezyl Stuwargowa róze nie do calowania. - Karatowa róze Nie do wyrazania? Wielkoglowa lza pamieci nieprzekupnej Jednak bolala; lecz smierc wciaz sie smiala, Ze nabral sie tak glupio na mdle - ba! - nudne Cialo gwiazdy, która zgasla, nim cos zdolal. -Wiec choc naga, Czy naprawde taka madra? Przeciez ze snu wstalam: milosc niedoslowna Ale prawdziwa, bo tresc jego smierci. Nie zwiezly rym, nie gietki rytm czy tok gladki, Lecz naczynia netto = Nikla? - Pelna laski! JAKA BYM CI CHCIALA SIE NAPISAC Naga jak gola stal, czysta jak naga woda Niczym zywa krew jawna, prosta jak jasna prawda Sama jak jeden Bóg, jak sama Wenus jedna Naga jak slowo "kocham" wyrzeczone w cizbe Pospólnych slów, niczym rzymska skladnia jasna Wierna niczym Twój strach, Twoja jak wierna matka Prawdziwa jak we strachu boskie przykazanie Jedna niczym lacinska oda Mickiewicza Czysta jak wódka nawet z niedomytej szklanki Naga jak Wenus, matczyna jak wilczyca Straszna jak Bóg, kiedy Ci go zabraklo Twoja niczym szalenstwo, co mieszka na dnie Odry MÓW - A JA Z TWOICH SLÓW KOLCZYKI ZROBIE (...) Mów - a ja z Twoich slów kolczyki zrobie Snij - z Twoich snów sukienke slubna skroje Mysl - z Twoich mysli los wykroje sobie Zyj - uprzytomnie smierc I bij - od razów rozum we mnie wejdzie Idz - beda czekac kiedy znów przyjsc zechcesz Jedz gdy podaje bo na leb wyleje O przebaczenie pros STO PIECDZIESIATY PIATY DOWÓD NA TWOJE ISTNIENIE Werset snu co nie sklada sie sam bo nie dowolnie ale na obraz WLOSY SENNE SENNA SUKNIA LESBIA SENNA Wlosy senne senna suknia Lesbia senna Wrzos snu slodko sypie arszenikiem Sluch zasypia glos ucicha Bóg umiera Glucho szumi muszla oceanu Biala ryba ciala wolno plywa ***Nie skończona krucjata*** NA POKÓJ I NA WOJNE Trzeba by któras z tych slusznych gwiazd nazwac Slowem zielonym jak kiedys bylo Wenus, Zasiedzialym - juz grynszpan - na miedzianych wargach, Aby wschodzila nad nasze nowe miasta Jako wreszcie legalny afrodyzjak mezów, Siostra braci, tarcza przychylna nasieniu. Trzeba by inna czerwonym nazwiskiem, Tak jak onegdaj slowo Mars, uprawomocnic, Aby na nowo byly juz rzeczywiste Pociski dyplomatycznych not i pociski Puszczane w swiezo wykopane okopy Wroga, gdy czas nowy dojrzeje do wojny. Trzeba by sluszna krople krwi upuscic Nim karabin maszynowy zagra w pólsnie SWIADECTWO 1 Sa u nas góry podziemne, o których nie sni sie nawet w najbardziej proroczych snach kartografów. 2 Sa u nas zródla ukryte pod mchem mgly; przeczuwane tylko przez spalone spragnionych gardla. 3 Sa u nas rzeki podskórne, co niosa statki, o których malo jeszcze wie rejestr królewski. 4 Gwiezdzie przychylne bylyby jezyka kepy, gdzie upasc by, juz wyprzegnieta z szlei sfer, chciala. 5 Sa u nas sztolnie takie, gdzie na dnie jest inne niebo antypodów, ale Nie wie purpura 6 Jest u nas mlodsza siostra smierci: chlebem i sola z reki ja karmimy, zeby byla zyczliwa. 7 Jest u nas prawda: ty wiesz, co jej skladasz wiersz odzywiony rozpaczliwa krwia z serdecznej rany. NA ODWROCIE STAREGO WIERSZA Panu Andrzejowi Kijowskiemu Na odwrocie starego wiersza Nowy wiersz dzis pisze poeta W prawej dloni olówek sciska Lewa sobie mózg z wlosów iska Prawym uchem glosów ze Wschodu Lewym slucha z Zachodu glosów Zamyka zalzawione oczy I juz widzi Biegun Pólnocny I juz czyta cyfra po cyfrze Ten swój wiersz w sennym zorzy pismie Poludniowy Biegun nie szkodzi Kolo tylka pingwiny chodza Rosjanie i Amerykanie Zakladaja bazy polarne Na pólnocy tez sie uklada Jak najlepiej - nowa wyprawa I wpada mu w wewnetrzne oko Transkontynentalny samolot Echem wodorowego gromu Nowozytnie brzmi glos ze Wschodu Na Zachodzie co slychac? Slyszy Mdly pisk watykanskiej laciny Nadepnietej na gardlo butem Postepu - reklamy pigulek Dlon dyktandu temu posluszna Zapisuje dystychy sluszne A gdy oczy otwiera znów Na kartce wyiskany mózg Na odwrocie starego wiersza Stary lek jednakowo mieszka 1970 MÓJ SZEROKOSTOPY MÓZG (...) Panu Jackowi Lukasiewiczowi Mój szerokostopy mózg, co z glowy mi wyszedl Przemierzywszy krocset mil jawnym jest ksiezycem Mój niebieskooki wzrok, co podazyl za nim Pokonujac krótkosc swa zeni go z gwiazdami A mój religijny glód, co nie znosi braku Zmysla Boga, aby byl tlem im oraz ramka I juz mój naiwny zmysl poboznej harmonii Pelnym glosem cieszy sie z osiagnietej zgody I juz mój zaciekly bunt, najlepszy poeta Po cichutku ostrzy nóz na kamieniu serca GDY PIES KSIEZYCA Gdy pies ksiezyca szczeka i z zaulków nocy Echo mu odpowiada w sposób wielce drwiacy Gdy fioletowa lampa twojego mózgu plonie Mdlaca goraczka, kiedy dygocace dlonie Ledwie moga uchwycic choc okruch powietrza Aby do ust zduszonych reka snu go wytkac Jak papieros, gdy sen jest nie snem lecz cyklonem Juz nie w twoim pokoju - w komorze gazowej; Gdy pies ksiezyca juz nie szczeka ale wyje Gdy petla leku szczelnie zaciska ci szyje I juz nie zyjesz ale cisniety na dno Mdlego ciala przez wrogo obojetna moc Nie smiesz wierzyc, ze jeszcze wolno ci oddychac; Kiedy nawet poezja, pierdnawszy w drzwiach, wyszla Z pokoju by sie udac na petle tramwajów I kontrolerce w budce przeszkadzac w spelnianiu Obowiazków sluzbowych, karmiac ja tesknota I tak dalej; gdy, nagle spojrzawszy przez okno, Stwierdzasz, ze sie planeta odwrotnie obraca - Odwracasz glowe, sciane kolo siebie macasz I nagle palcem trafiasz w nieskonczonosc... Krzyczysz Lecz co z tego, gdy nawet sam siebie nie slyszysz; Gdy do dziesieciu liczac wnet sie zatrzymujesz Nie pamietajac, co jest dalej, juz na trójce; Gdy nagle jestes swoja matka, rodzisz siebie I jako matka niemo patrzysz, jak sie w rzece Nazywanej po polsku jak kobieta: Anna Topisz, i orientujesz sie wtedy, ze zaszla Pomylka, gdyz brakuje cyfry" w" z poczatku; Gdy, jak Norwid, zaznaczasz, zes nie jest z teoria Obeznany, zas wszystko dzieje sie w pejzazu Slonecznym, gdy ty slyszysz: pies ksiezyca zawyl Znowu, i odszczekujesz mu szlochem spod serca Gdyz nóz bólu przemoca przeniknal ci trzewia; Gdy pies ksiezyca skomle jak twój kiedys pies Dopraszajacy sie, bys mu dal wreszcie jesc Gdy pies ksiezyca dyszy jak zgoniony pies Gdy pies ksiezyca gryzie twój mózg jak zly pies Chociaz obrecza dloni obejmujesz skronie - Wtedy zjawia sie Strzelec - ja - i stawia kropke. PIEC ZDAN O WLOSACH 1 Wlosy sa smutne: mózg nawiedzony Dumnym obledem nie chce dbac o nie 2 Wlosy sa ciche gdy gra kosmicznie Mózg pilowany dlugim sfer smyczkiem 3 Wypadajace wlosy: choc dumny Przeciez glodny mózg zjada cebulki 4 Wlosy samotne: mózg nieobecny Ani na niebie ani na ziemi 5 Tryumfujace wlosy: odgadly Ze mózgu nie ma gdyz - szczury zjadly! REKOPIS I Kartka slabosci twojej okrutnie i drwiaco pelna. A ty sie ciagle przymuszasz jakze uparcie pelzac Poprzez te nudna Sahare, aby dotrzec do zródla. Tak rozpaczliwie juz oblizujesz spierzchniete usta. Oby ci w koncu wysechl atrament w twym kalamarzu. Obys bezwladnie w sypki piach liter uderzyl twarza ! Bo cóz za duma, milosc., nienawisc kaze ci isc Podlug meandrów wysychajacej juz, slonej krwi? W pocie sie topisz na tej pustyni, by cie sól zzarla. I w koncu lamiesz paznokiec pióra i tak to jest: Skreslone slowa, skreslone zycie, nie napisana Smierc. II Ta kartka jak chusteczka albo twój pokój: cztery Ma rogi, bys haftowal krwi swojej drobnym sciegiem Lub wielkimi krokami imaginacji chodzil Od slowa do przyslowia, od przecinka do kropki. Ale o co ci chodzi, ze tak wciaz sie uganiasz I wciaz nie mozesz dobiec do ostatniego zdania? Co ty chcesz wyhaftowac, ze tak krwi nie oszczedzasz, Na jaka róze ma ci wystarczyc owa przedza? Spójrz, dobra noc 'sie konczy, co twoja nedze kryla, Glosem pierwszego ptaka dzien z ciebie drwic zaczyna. Wiec zapomnij o kartce, spij. Wtedy ci smierc napisze Nikt. SLOWA DO PIOSENKI NA OSTATNI DZIEN ROKU iIe smierci w szufladzie w szafie w rekawach plaszcza tyle strachu pod lózkiem za lustrem za obrazem ile wierszy spisanych ile wierszy podartych tyle zycia w brulionach tyle nad1Jiei w smieciach tyle smieci w smietniku ile zachwytów glupich ile snów fantastycznych tyle nedzy skutecznej ile wódki wypitej tyle pluc wyrzyganych ile slów wyrzeczonych tyle blizn fioletowych tyle sniegu za oknem ile krwi upuszczonej tyle gluchego nieba ile slepego wzroku tyle w krwi niepokoju ile dni w nowym roku ile w zegarku sekund tyle mrówek na plecach ile wlosów na glowie tyle robaków w mózgu ile jest w glowie bólu tyle zoladka w gardle tyle w ustach niesmaku ile jest obrzydzenia tyle korzysci z chleba ile pozytku z gówna tyle jest oschlej wiedzy tyle wiedzy jalowej ile lat zmarnowanych ile pamieci nudnej ile wiary falszywej tyle meki komicznej tyle smiesznej tesknoty tyle milosci próznej 31 grudnia, 1969 PRÓBA OSTATNIEGO WIERSZA Juz w zgodzie ze snem nie napisze ciebie, Wierszu, moja meko, nedzo i wielkosci, Nudo, rozpaczy, glodzie i szalenstwie. Nie policze cie na palcach zadnej zorzy. I nie wyslowie cie do wtóru gwiezdzie: Tak wysoko we krwi spiewa, ze az boli. I slabej glowy szklo nareszcie peknie, A ty mi sie, wierszu, jeszcze nie polozysz Lagodna dlonia na glowie bolesnej. Ani nigdy w niemej zgodzie z duchem mowy, Podlug nadziei partytury jednej, Nie wygram. PIOSENKA O POECIE II Poeta. pisze o ojczyznie (mala wódka) Poeta pisze o kobiecie (mala wódka) Poeta pisze (czysta wódka) sztuke robi Poeta pisze cale rano (ile wódki) Poeta pisze popoludniu (duzo wódki) Poeta pisze wieczór noc (hektar wódki jak mówi B. Antochewicz kapitan MO) Poeta pije (szkoda slów) WIECEJ NIZ SLOWA Boli mnie glowa jako we wszechswiecie Tak i na Ziemi - na pewne sciecie? Boli mnie serce tak w dzien jak w nudna Noc - czyzby zastrzyk benzyny czulo? Boli mnie dlon gdy pisze wiersz - proze Jak i podcieram sie - utna nozem? Boli mnie noga chociaz dziewczyna Wie, ze nie tancze - wyrwa mi z tylka? Boli mnie glowa, serce, dlon, noga Jakby to byly wiecej niz slowa! RÓZE smierc nad Azja jest oblokiem na koncu wlosów fosfor gwiazda na wierzchu dloni miedzy dloniami kulistym piorunem lecz kiedy spie ucieka mi przez trzewia do Polski druga róza pluc boli sucha krew oddechu ja na kleczkach plucze krocze nasienie mi sie smieje juz Ziemia obraca sie przeciwko mnie a serce dlugie za oknem slepa choragiewka 1967 KONIEC PIESNI Panu Boguslawowi Kiercowi Znów pólnoc Lecz poemat skonczony I kropka Lub nie Sprawdzi sie - czy posluzy Uwydatni I cóz Znowu w cieniuý˙˙˙‚�„…†‡�‰Š‹ŚŤŽŹ�‘’“”•–—�™š›śťžź ˇ˘Ł¤Ą¦§¨©Ş«¬­®Ż°±˛ł´µ¶·¸ąş»Ľ˝ľżŔÁÂĂÄĹĆÇČÉĘËĚÍÎĎĐŃŇÓÔŐÖ×ŘŮÚŰÜÝŢßŕáâăäĺćçčéęëěíîďđńňóôőö÷řůúűüýţ˙ pewnej rózy Smierci - rózyczka szczescia co male ale wlasne. I autor juz powoli dopija herbaty Papierosa dopala mniej chciwie z wiekszym smakiem Otwiera okno Wietrzy Przebiera sie w pizame Iz pora to powazna i wypada spac. O tak I bardzo madrze Na brzuchu najpobozniej i zdrowo na zoladek Zwlaszcza gdy mecza wzdecia Wiec gasi swiatlo i rozluznia miesnie. I nie mysli juz o rzeczach przykrych Wszak poemat skonczony Oglosi za rok Co Nie moze zasnac? "Nie zyczac sobie ziemskich karier Streczy sobie niebo bohater" Nie spi By spac mógl ktos Lecz klamie Szekspir o tej porze Bo autor nie moze spac. O biedny Czyz naprawde zazdrosci bohaterowi Ze tak mu serce bije - za dzwony w kosciele switu? Juz podniesienie slonca nad widnokrag w oczy Ale na darmo pilnie zaciska powieki "Trzymajac sie kobiecej piersi Nieba bohater jawnogrzeszy" 1969 OJCZYZNA Ma tka madra jak wieza kosciola Matka wieksza niz sam Rzymski Kosciól Matka dluga jak transsyberyjska Kolej i jak Sahara szeroka I pobozna jak partyjny dziennik Matka piekna niczym straz pozarna I cierpliwa jak oficer sledczy I bolesna jak gdyby w pologu I prawdziwa jak gumowa palka Matka dobra jak piwo zywieckie Piersi matki dwie pobozne setki I troskliwa jakby bufetowa Matka boska jak Królowa Polski Matka cudza jak Królowa Polski PRAWDZIWE ZYCIE BOHATERA Jest horyzont prawdziwy tam za horyzontem. Lecz najpierw czarne gwiazdy, nie wiedzac czy sa, Leca do jego oczu zakrzywiajac tory. Gdy w oczach ciemno widzi podczerwona krwia. Oto prawdziwa chmura z niebieskiej wyzyny Jego mózgu juz schodzi, alby stac sie lza Morza: na horyzoncie sluchu teraz dyszy Juz wzbierajacy w dusznym wnetrzu morza sztorm. I zagla biala miara w szwach rwie sie z nadmiaru Ulotnej tresci wiatru i sternik ssie zdzblo Krwawej watroby, która on, celnie przez gardlo Przybity do poprzeczki rei, karmi go. POWIESZONY Dlugo. uczyl sie smierci w niebie mu pisanej Gwiazdami: wreszcie ujrzal kapiaca sie w niebie. Umyta jego wzrokiem nieskonczonym z piany Chmur, Jungfrau juz go w rekach w Alpy swiatla niesie. Lecz tu kobiety jeszcze pija mu z rozporka, Choc mezowie wzbraniaja nie ochrzczonym batem. Choc rzemien celnie kazal zamknac usta krocza, Choc nagie kartki grzbietów juz krwia zapisane. I, ruszajac gebami, dziela sie uczciwie Tym cialem na talerzu poboznego glodu. A on wciaz sie usmiecha jak wtedy, gdy zycie Uduszone ucieklo z petli horyzontu. MIMIKRA Pani Barbarze Bittnerównie Prawdziwe jest mistrzostwo smierci, co wymysla coraz to inne formy swojego istnienia: zostaja niesmiertelne, gdy ona juz zmienia - jak naturalnie metrum zmienia nieumyslna decyzja precyzyjnie liczacej akcenty oddechu krwi piszaca dlon; jak zmienia kostium tancerka w interwale gry, zezujac z boku do lustra tylko po to, by sprawdzic zapiecie stanika - nie nagosci zawodowej twarz kontemplowac; jak ciekly niepokój poety znajduje odwolanie wreszcie przy kuchennym zlewie, gdzie na krawedzi jawnie siedzi ona, rozkraczona, na pamiec w mózgu wyrzezbiona sekunda pozadania, tak smierc zmienia twarz. marzec 1968, Kudowa-Zdrój MUSISZ SIE ZAWSZE RÓZY BAC Musisz sie zawsze rózy bac, która ustami jest rany, co sie wewnatrz ciebie wciaz rozkrwawia. Bo, choc szukam, jezykiem cie nie umiem, naga: powiedz mi, ze sie boisz, uwierze, ze jestes. t Ze jestes w sobie, cialu swojemu przytomna - cialo jest okiennica, skad wiatr plochym gestem bezwiednej dloni wypchnac moze szybe krwi - juz w sasiednim powiecie opadnie zamiecia ognia, co noworodkom powypala oczy, a osleple z rozpaczy matki wylysieja. Wiec powiedz, zebym chociaz wlosami uslyszal. Niech chociaz skóra predkim szeptem dreszczu powie wargom, czy jeszcze mieszkasz w tej grzaskiej osobie; nim jeszcze nie przecieklem przez nia calkiem, powiedz. DWOJE Choc nie znaja sie jeszcze znaja sie zawczasu. Obrzydzeni zarówno lecz cialo samo streczy. Jej wlosy które placza sie z niskim oblokiem gdy mówi: nasram na slawe poety. Niebo juz wie czym bedzie kiedy ich zastanie razem: smierc na Ksiezycu - z jelit wyjda im glisty. Wreszcie kazde z nich bedzie po sobie wspomnieniem - dwa wirujace pioruny kuliste. lipiec 1967, Kazimierz nad Wisla BALLADA OBSCENICZNA Panu Witoldowi Niedzwieckiemu Czarna i czerni wierna ta gwiazda wlochata Pizmowym swiatlem Sola jest mu w oku wechu Slony kregoslup bólu gdy zwiniety w embrion Jezykiem wejscia maca Perszeron pozadania rozdety przez glodne Mleko kopytem bije Lecz nagle sie waha Zdjety w siodle madroscia i juz z konia zsiada Bohater co byl koniem Slepa rózdzka instynktu powoduje koniem Kiedy ogon kurz z rynku Brukseli juz zmiata Tknieta bezmyslna warga pozadania gwiazda Juz zaczyna rózowiec I nagle grzaska róza pól konia pochlania A bohater zazywa szczescia gdy spokojny Moze - juz od wnoszenia prósb do mestwa wolny Siasc Belgii na kolanach 1968 ZNÓW MUZYKA Znów muzyka: ktos mysli o nas tak intensywnie, ze serce traci pamiec i w mna strone bije. I znajomy, choc zawsze niespodziewany, lek sprawia, ze nasze ciala znów odnajduja sie. I znów przestraszonymi wargami prosisz zrecznie laski mojej i leczysz mój przegryziony jezyk. Chlodnym nogom pozwalasz, by rzadzil nimi strach, bo wiesz, ze gdy zaufasz, sposób Ci wskaze sam. I znów najpilniej chetna jestes i najposluszniej wierna tej niepamieci, która ofiarowuje Ci muzyka: wezwanie, by krwia wtórowac jej. I znów nas pozyskuje do swoich celów smierc. PROLEGOMENA DO SZTUKI WYZWOLONEJ Cialo cieszy sie soba plomieniami ogien Jeszcze osobne lecz juz iskrzac czuja zwiazek I urodzi sie przepis moralnosci w dym Wykrystalizowana smierc z plonacych pluc Plomien jeszcze luczywem cieszy sie nasienie Jeszcze zuje kobieta pozyczyles jej Zeby z lichwa odebrac cztery kilo miesa Z mózgiem placzem trzewiami i zeby byl syn A gdy odbierzesz rzucisz do smieci materac Zmienisz jej w siegajacy az do nieba stos I poslinionym palcem sprawdziwszy wiatr w dym Patrzac wystukasz pulsem czysty rytm eklogi EKLOGA Snieg wyrósl w nocy: ubogi poranek swieza purpura jarzy sie obficie. Az do najdalszej granicy poranka idziemy brodzac w nim po pas, jak w zycie. Wreszcie, z podwietrznej strony zaspy, w jamie, co na szerokosc dwu cial jest wybrana wzrok nasz zastaje pare zakochanych, gdy on w nia milosc sieje - ozimine. Na zmarzlych twarzach juz czujemy cieply blask ich nagosci, który topi sniegi. I bedzie wiosna wtedy, kiedy krzyk narodzonego zbudzi zmarzle ptaki. TWARZ Abym mógl rozpoznac ja i zebym uwierzyl Blyskawica rzezbi twarz w brazowym powietrzu Ale bym sie nie zlakl jej, ze nazbyt wyrazna Na poczatek to nie twarz tylko gruba maska Ale bym nie lekal sie, ze nie ujrze w calej Fantastycznie groznej i absolutnej krasie Dano przeciez pewna mi, skryta wiedze senna: Wszakze burza dalej trwa, wiec ujrze na pewno PIOSENKA INNEJ ULICY Pani Grazynie Lisowskiej Kiedy wysmial mnie wszelki stwór zywy i martwy Kamien wiersz zwierze robak oblok czlowiek kwiat; gdy Wzrok mój juz zadnej nie mial wladzy nad pejzazem Co ukonstytuowal sie w formy koszmarne Które sie przelewajac w srodek mózgu ciekly I w straszne skrzepy stygly na staly ból; kiedy Parcia grozy odeprzec juz nie moglem dlonia Rozdygotanej krwi; gdy moglem, owszem, glosno Krzyczec na posmiewisko tym bardziej powszechne Zataczajace kregi coraz obszerniejsze; Gdy jedyna pewnoscia byla pewnosc, ze Chichotac juz zaczely nawet tkanki mdle; Gdy na koniec wyzuty bylem nawet z wiary Ze moja strone trzyma pewien sen najstarszy Dziejacy sie w kolorze rózowym i chociaz Takze grozny, zarazem byla to juz groza , Oswojona niejako ciaglym uprawianiem Jej - to jest poematów milosnych pisaniem; Kiedy wierny mi dotad nóz tez mnie opuscil I zaczal innym sluzyc do dzielenia tluszczy I gdy prostej pieszczoty z nim nie moglem zazyc Przylozyc go do chetnej szyi albo twarzy; Kiedy wreszcie nie moglem pójsc nawet do mistrza Który ezoterycznej wiedzy mi uzyczal Lecz wlasnie pilnie wznosil sobie dom na skale Gdy moja stacja oraz meta byla barem; Kiedy - ulica wlokac sie, watly jak mgla - Juz nawet nie sprawdzalem, czy Blekitny Pan Nie zglasza sie po moja osobe tak nudna Tak uciazliwa oraz plugawie napluta Na pierwszego prospektu miasta swietny asfalt Wszystko jedno czy Rzymu Moskwy czy Wroclawia Gdyz wtedy zapomnialem juz nie tylko stron Lewej i prawej ale wszystkich swiata stron I tylko szedlem; owa zas droga nie rzeka Byla, która prowadzi nas sama do celu Tylko zmudna ulica co wiedzie do domu Który mieszkaniem zadnym nie jest juz nikomu W którym nie zamieszkuje juz zadna kobieta Moze tylko jej pamiec - i jakze bolesna; A ze mna moje zycie r- jakze zmarnowane - Szlo jak gdyby pasazer co jedzie na gape I juz mu na kontroli zadnej nie zalezy Bo jesli ma to i tak lewe dokumenty; :' Takze smierc byla - owszem - lecz do lepszych celów Stworzona szla z wizyta do obywatelów Którzy swe zony grzeczne jeszcze przynaglali Aby dla goscia dobra kolacje stawialy Oni zas wybiegali do sklepów pobliskich By nabyc dobre trunki - nie tani salicyl; Wiec kiedy juz tak dlugo szedlem zmudnie szedlem Mijajac sie z idacym z naprzeciwka zmierzchem Jakze nie melodyjnym ciemnym nedznym ciezkim Nawet nie szepcac sobie któregos z mych wierszy Jakby sobie ostatnia piosenke ktos nucil Aby nie byc samemu; gdy, nagle podnióslszy Ciezka glowe, -ujrzalem - balem sie uwierzyc Ze ta, co pewien hotel komunalny wienczy Wiezyczka ozdobiona swiecaca korona Jest przeciez Twoja twarza skadinad znajoma 10 pazdziernika, 1969 PEWNA WIEDZA Wiem: najpierw oko gwiazde rodzi w kazdy wieczór. Wiem: potem krew w tej gwiezdzie tak daleko mieszka. Wiem: ty, co oficyna jestes swojej krwi, dlon posylasz, odreczny puszczasz do mnie list. Wiem: moja dlon nie pozna smaku twojej dloni. Tamta gwiazda juz spada: przygwazdza do ziemi. Widze: lezy, przejrzysta jak cien rekawiczki. Gwiazda jawnie dopala sie na linii zycia. Wiem: lezac w koleinie poziomego ciala czujesz jak mróz ci skuwa Wschód z Zachodem ciala. Druga dlonia sprzed oczu odsuniesz powieke nieba i ujrzysz czarna róze swojej smierci. PROSBA Dac mi miotle bym zamiótl publiczny plac Albo kobiete bym ja kochal i zapladnial Dac mi ojczyzne abym opiewal Pejzaz lub ustrój lzyl czy chwalil rzad Przedstawic mi czlowieka bym ujrzal jego wielkosc Czy nedze i opisal w ciekawych slowach Wskazac mi zakochanych bym sie wzruszyl Poslac mnie do szpitala. Na komunalny cmentarz Urzadzic mi teatr igrzyska sportowe Wojne zniwa na wsi festyn w miescie Albo nauczyc mnie prowadzic samochód pisac na maszynie Zmusic do nauki jezyków czytania gazet A ostatecznie dac mi choc wódki zebym pil I potem rzygal bo poetów nalezy uzywac. PIOSENKA O POECIE Poniewaz bity jest ciagle jak dziecko, Poeta, sztuki nie znajacy wcale, Piesc poematu zaciska i bije. Bije kobiete, bowiem sie podmywa, Wyciska wagry oraz sie maluje. Bije swa zone za to, ze kobieta. I za to samo bije swoja matke. I ojca bije za to, ze z nia jest. Wladze opluwa predkimi stychami. I tlucze szyby rymem i kopniakiem Akcentu glówke embriona w macicy Przetraca tak, ze matka syna pozna Po idiotyzmie, z którym sie urodzi. Poeta takze inne rzeczy robi Ale juz wtedy przestaje nim byc. PIOSENKA Z NAJWYZSZEJ WIEZY Piersi przeklute drutem do robótek Ma moja zona I ciagle jej rad I wciaz jej krwawe cialo wielbi kat Kuchennym nozem biodra grubo struze I parzy stopy i opala lydki Wyluskal jablka z kolan Zyly z ud Teraz otworzyl krzywym cieciem brzuch I na widelec ponawijal kiszki I szuka dalej Wymacawszy odkryl Kosc ogonowa i odrabal ja I nozyczkami od naskórków srom Wypreparowal I wylupil oczy I przez maszynke do mielenia miesa Przepuszcza oba posladki I krew Wiadomo po co rozciera na szkle I kazdy wlos jej na czworo rozszczepia Bo ciagle wierzy ze przeciez odnajdzie Takim cierpliwym oprawca któz by Inny jak tylko poeta mógl byc Znam go Nazywa sie Rafal Wojaczek 1969 W PODWÓJNEJ OSOBIE Nie spie Lecz on tez nie spi Slucham Lecz On tez slucha Czekam Lecz On tez czeka Ja cierpliwy Lecz i On cierpliwy Oddycham Lecz On tez oddycha Widze Go Ale i On mnie widzi Nie boje sie Lecz On tez strachliwy Zapalam papierosa On takze skreta cmi Jem jablko On tez cos sobie gryzie Milcze On takze milczy Pisze I On tez na kolanie Onanizuje sie On czyni równie sprawnie Gdy robie miny jakze sie wykrzywia Ruszam uchem Ach jak On umie ruszac Klne szeptem Lecz On nawet jakby umiejetniej Wiec smieje sie Lecz On bardziej drwiaco Otwieram okno On otwiera drugie Boli mnie brzuch On zanieczyszcza powietrze Nudze sie On ziewa Czytam Zaglada mi w stronice Mysle On telepatycznie Wyciagam belta zza lózka Wypija mi Spiewam W duecie z Nim Rzygam On wczesniej ode mnie w Rydze Wkladam koszule On zapina spinki Wciagam spodnie On przyciaga pasek Zakladam buty On wiaze sznurowadla Gdy wychodze On tez wychodzi Gdy przychodze Juz na mnie czeka Przepraszam: czy pan tez umiera 1969 RYMY NA PRZEDNÓWKU Kazdy swit jest smiertelny mówi mózg Gwara poetów bym pojac go mógl Matka dawno umarla pisze list Swiatlem które sie mojej krwi znów sni Kochanka sie skurwila za maz wyszla Rzeczowo podpowiada spermy limfa Ojcowizne obsiedli zli sasiedzi I kalaja tradycje stwierdza jezyk I placze sie pismo zawodzi sztuka Reka porzuca pióro noza szuka Marzec 1970 LIST DO NIEZNANEGO POETY Jenseits von Gut und Böse Panski pokój wynajety u rencistki Dawno wdowy ale z seksem niewygaslym Która pieska ma Pan musi wyprowadzic Nawet wtedy gdy pan zaczal nowy wiersz Z jednym krzeslem waskim lózkiem bujnym grzybem Panski pokój nieprzytulny zwlaszcza teraz Kiedy w okno co na pólnoc zawsze patrzy Tlucze dziobem mrozu bialy zimny ptak Czy herbate choc pan moze sobie zrobic? Czy sprowadzic moze sobie pan dziewczyne? Panska matka odwiedzila pana kiedys W tym pokoju gdzie z sufitu patrzy strach? W rekopisach czy nikt panu tam nie grzebie? Czy na swiatlo kaza panu cos doplacac? Te butelki opróznione z podlej wódki Gospodyni panu chyba ma za zle? Panska twierdza i wygnaniem jest ten pokój Wieza ponad dobrem zlem i spoleczenstwem Czy pan czasem nie próbuje z niego uciec? Z rozpaczliwych czterech katów Piaty: smierc 1968 NA IMIENINY RAFALA WOJACZKA 24 X 1968 Ktos, Kto kocha, Nie jest tym, co Umrze. Wiec choc skadinad wie, ze smierc poufnie Dowiadywala sie nawet u ksiezy I przodowników policji, Wierzy. Ktos, Kto wierzy, Nie jest tym, co Zebrze. Wiec choc go bola wszystkie rany ciete Siekiera swiatla az do kosci rdzenia, Swoje powietrze lykajac Czeka. Ktos, Kto czeka, Nie jest tym, co Kupi. Wiec choc odmienia imie swej zaslugi Przez pory roku i ksiezyca kwadry, Gorzka sól kleski siada na Wargi. CIEMNOSC CIEMNIEJE ZNÓW (...) Ciemnosc ciemnieje znów za oknem powiek Bo, gdy przejrzec miloscia zasluzyl, Pekla kosc wzroku patrzacego w plomien Zywego ciala prawdziwej rózy. Ale on zaraz swe rece przymusil Do szukania w ciemno: nimi patrzy. Musial go wprawy w cierpieniu ktos uczyc, Ze niewidoczne na drwiacej twarzy Choc plomien rosnie, a on wciaz bez skargi Swoim bólem najuczciwiej soli. Ktos do milosci urodzil go takiej, Co na oltarzu ofiare mnozy! HODUJE TEN BÓL Hoduje ten ból po to pewnie by spisac ten wiersz na skrawku dobrze wygarbowanej skóry mojej matki A jak krzyczala gdy ja obdzierano Do zywego miejsca a potem delikatnie by nie uszkodzic cienkiej siatki wrazliwosci odejmowano mieso Jest taki chinski sposób trzeba przyznac: dobrze obmyslony 1965 TWOJE CIALO MOJE DZIELO (...) twoje cialo moje dzielo z gliny plodu wyrzezbione fantastycznie czulym dlutem precyzyjnej dloni tetna swietna lampa serca w palni znakomicie oswietlone gdy paruje niewidzialnym swiatlem ciepla twoja skóra sie wydaje byc jak ciekla widze cyple sutków spina parabola stromej teczy za ta brama mi nie zna jeszcze blizej twarz lecz blisko piastka piety gdy podnosisz noge dluga perspektywa nieskonczonej lydki uda milowego ile metrów warg miec trzeba by calowac JESZCZE W NIA NIE WSZEDL (...) Jeszcze w nia nie wszedl, juz nie ma jak wrócic. Ze swiata jawnie wyswiecony, w skóry worek wcisniety, patrz: slina sromotna cieknie w otwarte jej krocza okno. Kobieta nie wie, na co jeszcze czeka. On slyszy: skoblem mrozu zima szczeka. Za sienia ciala tamtej w pobielone swiezo dla goscia prosi o pokoje. Kobieta mówi, ze nie ma wyboru. Ale on jeszcze wciaz odwraca glowe. Lecz nagle - smierc juz cala w sobie przezyl - wpada. Nie widac mu nawet piety. GWALT Moje cialo wciagane na kól Promien bólu tkanki mi zapala Jakie konie wprzagniete do stóp Ciagna Dobra trawa przescieradla Nigdy jeszcze nie rósl taki krzyk Przez sufity w gluche okna nieba Teraz slysza wszyscy Jestem dzis Z Twojej laski prawdziwa kobieta Powalona juz na zawsze na wznak Chce pozostac Kosc bólu juz w gardle Niechaj nigdy nie skonczy sie gwalt Jaki kól dlugi jest tak niech sie stanie Krzyzem by sie we mnie zakotwiczyc Wierze mój krzyk kamien nieba slyszy STUDIUM Moje cialo, cierpliwe wpierw, teraz juz cierpi Z powodu wspanialosci swej, rozrzutnie zbednej, Kiedy Ty sobie, oczy przymruzajac, kazesz Nie patrzec, lecz ogladasz jakby cialo zmarlej. I juz przykra rzeczowosc swoich piersi czuje- Wiem: bez Twego zachwytu cialo jak bukiet, Z którego wyparowal zapach spadly platki. Juz, nagle zawstydzona, krew we mnie sie garbi. Lecz ufajac, ze Ty mnie umyslnie nie krzywdzisz, Powsciagam sie, by gestu zadnego nie czynic: Nie rozumiem, gdy mówisz cos na temat próchna. Pozwalam cialu swiecic dalej jak zarówka Nieprzymruzonym blaskiem, ale juz sie waham, Czy nie byloby lepiej nagle sie rozplakac. KOBIECOSC Jeszcze jestem kobieta Wciaz zmuszasz bym nia byla Nie grozbami Ty jestes ode mnie silniejszy Slaboscia która wzrusza chcacy juz zamarznac Puls mojej kobiecosci A ja wlasnie nie wiem co znacza te slowa kobieta i kobiecosc Znacza cos dla Ciebie Ja juz jestem zmeczona pisaniem poematu Ciagle gwalconym cialem Ja juz chce byc poetka pisac dlugopisem Na zwyklej kartce Nie na karcie przescieradla Raz na tydzien zalatwiajac potrzebe cielesna Dla lepszego pisania MESKOSC POLEGA NA TYM (...) Meskosc polega na tym aby bic kobiete Zgadzam sie z Toba nadstawiam policzek Kiedy indziej klniesz moja matke Slucham pilnie, pilnie przytakuje O mnie najczesciej opowiadasz zle Mówie ze masz racje kiedy mi powtórza Kiedy w najlepszej wierze sie rozbiore smiejesz sie z malych piersi chudych ud A ja Ci drwic pozwalam sama sie smieje Blizna po wyrostku naprawde wstretna Kiedy odchodzisz nie pytam kiedy wrócisz Kiedy wracasz nie pytam gdzies byl Dziwisz sie gdy mówie ze Cie kocham Przeciez to znaczy: jestem juz zawczasu wdowa KONIEC POEZJI Koniec poezji winien byc w ciemnej sieni czynszowej Kamienicy kapusta woniejaca wychodkiem Winien niespodziewanym blogoslawienstwem byc noza Pod lopatke lub lomu w skron zwiezlym jak amen Bowiem winien byc czolgiem rozpedzonego nieba Koniec poezji winien byc szybszy nawet od mysli By krzyknac co mogloby oznaczac bunt czy zal Koniec poezji winien byc niegramatyczny ICH PRAWEM BYLA WLASNA SMIERC Musiano plozy predko skleic z drew Juz ulozonych w stosy calopalne. Gówniarze w kitlach higienicznych, w maskach Gazowych trupy na plozy pokladli. Nam dzwonki dalej nielojalnej krwi Kazaly pokryc sie po wnekach murów. Klnac pospolicie tamci zaprzegnieci Do trupich sanek ciagneli na ugór. Mysmy wrócili w nieba naszych domów, Od gazów wzdete obloki poscieli. Jeszcze w zimnym snie materaca jest Ksztalt towarzyski cieplo wycisniety, Ale nie wola, ze czeka kolacja. Juz prubujemy miedzianego smaku Nieobecnosci ich na naszych wargach, A dlonmi z siebie wymuszamy zal, Gdy w dali, jakby rozpekaly drzewa, Huk: zmarzle ciala zmarzla krew rozrywa I fala w naszych mózgach wylupuje Szrame jak sila rozerwany srom. III 68 MODLITWA BOHATERÓW Na brednie nasza i na nasza nedze Na zatwardzialosc w naszym szalenstwie I na naszego glodu glosny krzyk Na dom nasz który opuscily sny Na nasza mowe wielce belkotliwa Na rozpaczliwie niedorzeczna milosc I na zikomosc wszelkich naszych prac Na koszmar nocy i na bezsen dnia Na naszych mistrzów bezradnych i smutnych Oraz na sedziów ponuro okrutnych Na biedne matki dogorywajace Przez nasze winy chcace i niechcace Na nasze serca obrzekle watroby Na nasze wargi popekane szorstkie Na roztrzesione fatalnie rece Oraz na mózgi z daremnej mece I na te pluca co bez powietrza Na strach bezsenny na koszmarny zegar Na wszystko co jest udzialem naszym Blagamy wzglad miej ironiczna Pani BLYSKAWICA 1 Wierszem rosne do Ciebie, która o mnie nie wiesz. Ale ja wiem o Tobie, to znaczy, zes jest. Tak bardzo pojednana ze swoim istnieniem, Ze niesmiertelna: tylko z wahan zyje smierc. 2 Wierszem rosne do Ciebie która jestes w niebie Wyzszym niz to pastwisko, gdzie sie pasie ptak Mojego wzroku; dokad nie dosiega akt Strzelisty samogwaltu i jasnowidzenie. 3 Wierszem rosne do Ciebie, której nie zna nikt Z zyjacych i ,umarlych. Ja tez jeszcze nie znam. Lecz wiersz rosnie na oslep coraz wyzej, mit Rozjasnia nieskonczona blyskawica serca. POCZATEK POEZJI Panu Julianowi Rogozinskiemu Bledna przelecz pomiedzy piersiami Atlantydy Lub inny lecz trakt 2lawsze nie z mojego snu - O, poczatek poezji swoimi chodzi drogami! Wiem jeszcze wiecej: oto, aby móc sie bawic Tym, iz nawet iskrzenia elektrycznych stóp Nie slysze, kierpce nosi splecione z wlókien ciszy. Oraz dlonie umyslnie wcisnal w rekawiczki, Tak, by odcisków palców nie weszyl mój glód, Choc na zewnetrznej stronie snu moglyby byc - No bo czyz nie mógl dotknac: potknac sie o klacze Zadzy, które niekiedy az poza sen wyrasta? Mniemam takze, iz chlodny helm ma na glowie, gdyz Nie podpala mu wlosów nawet rozpedzony Promien jasnowidzenia. Dziewczeca wdzieczna maska- Tak oto drogi chlopiec ze snu i ze mnie drwi. Lecz wiem: poza tym nagi jest jak szczera róza I gdybym byl kobieta dawno mialbym w ustach. 1969, czerwiec, Zakopane, „Asturia" ZAKON Dobra noc mi pozwala az do rana pisac niezmordowanym piórem krwi na jej tablicach odwracanych wilgotnym palcem mdlego wiatru. I pisze wierzac ze mi starczy jeszcze znaków wspólczucia z kazdym bratem co na wysokosci swego osamotnienia tez z wolna wyswieca. I pisze wierzac ze mi wystarczy pokory gdy swit mi szary worek na glowe zarzuci by sie do wielkodusznej cierpliwosci zmusic. Bo pisze wiedzac ze gdy noc wypelznie z nedzy pozalewanych woda lokatorskich piwnic i na gwiazdach swe plaszcze rozwiesi by wyschly ja znowu bede pisal oni beda czytac piszac zarazem do mnie swój serdeczny list wielkim promieniowaniem swej wysokiej krwi. KARTKA Czas opowiada sie gloskami sekund Kazda godzina - to piesn epicka Uwierz: nie mozna nocy napisac Nawet najzwiezlej: brakloby papieru Chocby do szczetu wyrabano lasy Z wszystkich Polaków zwleczono odziez I przemielono zasób bibliotek I zaprzestano wydawania prasy Lecz przeciez nie badz zaraz taka smutna Bo jednak ujrzysz kartke co jedna Te noc w calosci bedzie zawierac - Kiedy o swicie zagladniesz do lustra - ZWIASTOWANIE Glos, którego nie slyszysz: gruba woskowina ogluchlej ciszy w uszach i najwyzszy ped rozkrzewionego glosu przez nia nie przebija Glos, którego nie slyszysz: slepa blyskawica poruszonego wstydu odmienia Ci plec. Róza, nim wzejdzie w lonie, na policzkach plonie. Glos, którego nie slyszysz: dlugo aniolowie, coraz to blizsze echo nioslo poprzez ganki, az ostatni przystanal na progu Twej plci. Glos, którego nie slyszysz: jednak wysluchany przez inne Twoje ucho, skoro w dloniach drzysz, pierwsza wreszcie kobieta miedzy niewiastami. APOKRYF Snu stara szlachta: kolpaki turbanów Zwinietych wokól glów idacych z rany Lona swej matki nietknietego: panny - wiec czolgajacych sie pod stora bramy Zmruzonej hymen; panny w wlosy, w skóre, W oczy i w uszy zaplodnionej chmura Niebieskiej spermy; glów dwudziestu chlopców Ociekajacych nagoscia jak kosc. I tylko: czemu w turbanach, nie z glowa Gola: az sen sie ze zdziwienia spocil Nasieniem w posciel, która nie jest Ziemia, Lecz spadajaca do nieba kobieta. PIOSENKA ULICZNA O godzinie porannej Lecz nie rzeskiej jak krzyk Nowo narodzonego Tylko mdlej jak konanie Ze idacemu nawet Odglos mojej nedzy Wsród switajacych domów Zdawal sie nie powstawac Choc tak zazwyczaj donosny I nie bylo mi zimno Choc wracalem z czuwania Odprawiwszy pociagi Do Ultima Thule A takze podmiejskie Juz nawet nie bolejac Nad przymusem powrotu Do zakislej rozpaczy Wynajetego pokoju Tyle wiedzac ze kolej Ma zawsze ciaglosc sezonu I kiedy tak wracalem Bez radosci wscieklosci Juz prawie obojetnie Przechodzac obok luster Tez obojetnych szyb I nie mówiac do siebie I nie czujac parzenia Opuchnietych stóp Bowiem wczesniej wypilem Nieduza buteleczke Taniego kosmetyku By sprowokowac serce Do zywszego dzialania Gwoli pokonania Tej mojej smutnej drogi I gdy wszedlem na rynek I szedlem dalej mimo Jego architektury Opiewanej w kazdym Szkolnym podreczniku Wtedy stalo sie wlasnie To o czym teraz doniesc Chce z dbaloscia o szczegól Snujac pilna litanie Wiec gdy prawie za soba Mialem rynek z ratuszem Do którego umyslnie Podazaja pielgrzymki Szkolnych wycieczek Kiedy Przeszedlem przed wystawa Magazynu mód meskich Gdzie za szyba stal Czarny Zaklety w manekin I rzadzil wszystkim Wtedy Ile kamieni w bruku - tak wlasnie pomyslalem - Ile kamieni w bruku Tyle kobiet ujrzalem Tylu kobiet doznalem Na tym pustym rynku I wszystkie byly Pania we Wroclawiu, 29 kwietnia 1969 r. ZYCIE ROI SIE OD SZYB (...) Zycie roi sie od szyb, by przebic glowa i wskoczyc prosto do ust Królowej. Zycie roi sie od gwiazd, co niszcza oczy, gniezdza sie w lampie i w mózgu. A to nie sa szyby z cukru ani koce. A to nie jest Królowa, co ma zmysl pieszczoty, i wypluwa na bruk w kaluze krwi. A to sa gwiazdy, co sie smieja trzypietrowo. ODJAZD Wiem, ze jezeli kiedys wyjdziesz mi spod powiek osoba, wreszcie cala jak z wody naga, wtedy nie bede umial zawolac cie tak, zeby nie wywolac sobie smierci z rózy. Lecz to moze byc dobra smierc, jesli ty krocze bedziesz miec, co nad glowa zaswieci mi jak dzien, bedzie miec smak mglawicy z naj glebszej piwnicy nieba - i bialy zapach podrózy. Bo wtedy, gdy poboznym jezykiem znów dotkne, w uchu uslysze loskot obsuwajacej sie Ziemi. I nie wiem co zrobisz, kiedy zamkne oczy, na Wenus odlece wraz z lózkiem. 1967 BALLADA O LEKU Zbliza sie do nas lek: ma twarz ze sniegu zielonego jak fosfor lub kosc spróchnialego drzewa. Wklada nam do ust dlon i juz jemy ja wysysajac jakby z sopla sok idacy do serca. Daje nam swej pic krwi i szpik mózgu wyjec musimy mu z czaszki az dno o zeby zazgrzyta. Wiemy, ze to jest krew, co nie przyjmie sie w naszych zylach, zeby mogly nia do woli oddychac. Wiemy, ze to jest szpik jak krew trujacy: po nim nasze trzewia beda w glos zawodzily: zdrada! Ale lek jak ból nie byc juz nie moze: nas bez niego nie ma i on bez nas nie przeraza. BAR "PIEKIELKO" Dwaj mezczyzni przed barem Bar "Piekielko" neon Przechodzi kobieta z czerwonymi dodatkami Buciki torebka rekawiczki Kobieta pachnie niebem "Wieczór Paryski" Mezczyzni zapalaja papierosy Wracaja do piekla Uroda barów jest nieskonczona Jak uroda kobiet Mezczyzni patrza po sobie Kobieta sie w nich porusza 17 IV 1968 CHICHOT W trawie sniegu zielone oczy snieznych zwierzat, o których tylko tyle wiemy, ze nas juz jedza. Klucza glody ruchome ich, a to sa nasze smierci postepujace z dna wnetrznosci do czaszek. Ciagna kity za soba jak kiedys galazke jodly my ciagnelismy, aby zmylic pogonie. I daremnie za tropem ich chce isc nasz slepy instynkt samoobrony - to je musi rozsmieszac, bo wciaz w zachlystujacym sie drapiezna slina szczekaniu ich slyszymy - choc nieumyslny - chichot. CZEMU NIE MA TANCERKI? czemu nie ma tancerki, co tanczylaby nasz smutek, chociaz muzyka krazy, szlifujac dla niej posadzke? czemu nie ma, tanczacej nam imie naszej rozpaczy? czemu nie ma matczynej, co tanczylaby nam bajke do snu; i czemu we snie, tanczacej nam nasze winy? czemu nie ma w pamieci, tanczacej nam urodziny? czemu nie ma odwaznej, co tanczylaby na linie slonecznego promienia, gdy prosto do oczu padnie? czemu nie, tanczacej na ksiezycowej estradzie? czemu zdecydowanej, co tanczylaby wahanie? czemu nie ma tancerki, co tanczylaby za darmo? czemu nie, w ciemnosci skutecznie tanczacej swiatlo? czemu nie ma bezwstydnej, co tanczylaby nam nago, ubrana tylko w gaze zawstydzonego spojrzenia? czemu nie ma, tanczacej na naszych bolesnych rzesach? czemu nie ma spokojnej, co tanczylaby nasz obled? czemu nie ma koniecznej, co tanczylaby przypadek? czemu nie, tanczacej pod szum wezbranego wiatru? czemu nie ma tancerki, co tanczylaby nam zawsze, tanczylaby nam wiersze i pozwy, krzyk, placz i smiech? czemu nie ma, tanczacej nam nasze zycie i smierc? FUGA Ktos klaszcze, wali w blache, lecz glowy nie wystawia Ktos nóz zaciecie ostrzy, slysze, nóz chichoce Ktos piwo warzy mi az kadz bulgoce Ktos wyrok pisze, pióro skrzypi, papier ziewa Ktos biegnie, ktos sie skrada, ja nie smiem oddychac Ktos lufy czysci i na lufach gra Ktos stos uklada, stos podlewa, szczapy pija Ktos trumne zbija, w palec trafia, klnie Ktos sie usmiecha, skóra trzeszczy, warga peka Ktos zapala papierosa, lykam dym Ktos klaszcze, wali w blache, lecz glowy nie wystawia Ktos szybe tlucze, szmate pali, ja sie dusze Ktos wyrok spisal, pióro schowal, papier wzial Ktos na glos czyta, gloski lyka, mnie juz nie ma 1969 GROTESKA ODJAZDU Juz zamiast mózgu mam plonaca róze Chirurg, co sprawil, chyba byl demiurgiem. Rece do boków przycisnalem madrzy Majster stosownie odgial dloni lotki. Przy reaktorze brzucha, gdzie sie warzy Moc nuklearna, fizycy na strazy. Astronomowie pewna trajektorie Zliczyli. Wenus sobie myje krocze. Lecz wszystko na nic bo znów ktos mi stopy Wielkimi gwozdzmi przybil do podlogi. HYMN Kiedy Twoja nagoscia sie dlawie Wtedy kosc nagosci Twojej slawie INNY ZAKON Sa bracia jeszcze surowszej reguly Niz konstytucja glodu, co nas je, Bysmy uczciwie mogli sobie kupic Za swoje prace chwale inna. Lecz Puste sa, gdy je zmierzyc miara prac Tamtych: umieli zamyslna sline pragnien - uzyzniajaca nieskonczone wargi Naszych zazdrosnych rekopisów - tak Przymusic, ze sie zamienila w kurz, Co w mózgu siedzi rodzac nowotwory Nieodczynionych poematów: oni Na to nie maja jezyka i ust. JESZCZE JESTEM KOBIETA (...) Jeszcze jestem kobieta Wciaz zmuszasz bym nia byla Nie grozbami Ty jestes ode mnie silniejszy Slaboscia która wzrusza chcacy juz zamarznac Puls mojej kobiecosci A ja wlasciwie nie wiem co znacza te slowa Kobieta i kobiecosc Znacza cos dla Ciebie Ja juz jestem zmeczona pisaniem poematu Ciagle gwalconym cialem Ja juz chce byc poetka Pisac dlugopisem Na zwyklej kartce Nie na karcie przescieradla Raz na tydzien zalatwiac potrzebe cielesna Dla lepszego pisania KOCHAJMY SIE Kochajmy sie Ty ciagle na nowo smierc mi snij Twoja niech wciaz oddycha ustami mojej plci KONIEC SWIATA To moglo byc we wtorek albo w piatek Niewykluczone tez ze w poniedzialek lub w srode A równiez dobrze w czwartek sobote czy niedziele W styczniu lecz takze w lipcu zgódzmy sie Ze to przeciez nie jest takie wazne W roku tysiac dziewiecset szescdziesiatym Zdaje sie - któryms rano lub o zmierzchu W samo poludnie albo o pólnocy W pogode sloneczna moze w deszcz moze w czas zamieci Na wlasnym pasku powiesil sie Na czyms stosownym czy nie na rurze od bojlera Dwudziestoilustamletni skonczony alkoholik Rafal Wojaczek syn Edwarda i Elzbiety z domu Sobeckiej KRZYZ Ja jestem pozioma Ty jestes pionowy Ty jestes góra Ja jestem dolina Ja jestem Ziemia Ty jestes Slonce Ja jestem tarcza Ty jestes miecz Ja jestem rana Ty jestes ból Ja jestem noc Ty jestes Bóg Ty jestes ogien Ja jestem woda Ja jestem naga Ty jestes we mnie Ja jestem pozioma Ale nie zawsze Ty jestes pionowy Ale do czasu Ja jestem pionowa Góra orgazmu Ty jestes pionowy Przy mnie NASZE ZONY Niezdrowe te kobiety: na wygonach ich cial zdeptanych kleska jeszcze nasze kleski sie pasa. Niedobre te kobiety: przezywaja nasz strach i ich cierpliwosc musi byc wciaz dla tego strachu, wiec jej czasem zabraknac musi dla nas. Kobiety smutne, bo je kosztuje za duzo nasza radosc. Mówimy, ze sa glupie. A to jest chamskie klamstwo najbolesniejsze dla tych, które tylko sie zrzekly tego wszystkiego, co by nigdy zbyt pewna siebie nasza meskosc urazic moglo, wiec nawet racji - ale ich tylko - ze chca miec nas czasem dla siebie. - Kiedy któras sie czasem biednym cialem odwazy droge w swiat nam zastawic, to na zle jej wychodzi sincem pod okiem. Ech, te panie, nasze wychodki! NIE SKONCZONA KRUCJATA Zostalo jeszcze tamta Ostatnia juz Zaspe Przeskoczyc Siódma góre Wode siódmej rzeki Juz prawie pily konie gdy Mielismy wlasnie Na cuglach folge im dac Po brzuchy ugrzezly Ale to nie jest wina perszeronów W metrum Dyszla nie tylko skrzydel Kon nawet pamieci Lotnej pozbyc sie mógl Z slepi patrzy mu zal W mleko Fermentujaca krew wnet zyly mu rozerwie Ale co to Widzimy Jakby w snieg juz w glebe Cale zapadly Z uchem przy ziemi czekamy Gdy z drugiej strony globu dojdzie krzyk my Pewni Ze do Belgii przeciekly juz Pójdziemy dalej OBLOK Juz zielony mur roslin rosnie w poprzek krwi wbrew nam, czyniac dwa panstwa w tym samym ustroju. Jedno dominium nocy jest, w drugim dzien stoi. Miedzy nimi przez szpare w zywoplocie chodzi czuly kurier zaimka na posylki: ty, przez zielona granice noszac tajny gryps wzruszenia, które ciagle nie umie byc nowym slowem jawnie wiszacym jeszcze innym sloncem ponad granica, sloncem tamtym i ksiezycem. I choc wiemy, gdzie winno byc podlug wyliczen retoryki, nie wschodzi zza krawedzi mowy a w przewidzianym miejscu nudny oblok stoi. OGIEN Ogien - i kon zrodzony przez ognisko kopytami z popiolu krzesze cisze. I na koniu dziewczyna: w cisze dyszy melodie... I my przy ognisku, co sluchamy nie mogac nie wsluchiwac sie w ten glos. Dziewczyna piersiami - plomieniami wybucha... OKNO Glowa jest zimna Gwiazda chlodzi przelyk tylko okno plonie we krwi Lubie byc obcy pod Twoim oknem jakby na pól urodzony. Mysle o Twoim brzuchu rece chowam za siebie Teraz sprawdzam rysy swojej twarzy jakbym je ustalal z Twoimi wargami Smierc jest obojnakiem. PIOSENKA STAREGO KSIEZYCA Ja stary ksiezyc nie znam swego ojca Ja stary ksiezyc nie znam swojej matki Ja stary ksiezyc zawsze bylem stary Tylko mlode dziewczeta starsze sa ode mnie Jaskiniowy egipski gotycki i polski Ja stary ksiezyc jestem Twym koszmarem Chodze po Twoim dachu mieszkam w Twojej krwi Oswietlam Twoje sny Tylko mlode dziewczeta starsze sa ode mnie Ksiezyc jest lunatykiem Mickiewicz jest kobieta Nigdy nie bylas mloda wiec co zrobisz Smierc jest przecinkiem w zdaniu Twego losu Ja stary ksiezyc niezawodny zalobnik Gdy na stypie podaja alkohol 1969 POCHODNIE Dlon nieba, do niej nasze jawne mózgi leca, zwiezle obloki w piastki zacisnietych mózgów juz w tej dloni rozleglej siedza jakby cieplo tam wlasnie bylo im. Juz chciwa próznia w czaszkach naszymi ustami wypuszcza niewidzialny jezyk swego glodu w mrowisko atmosfery, juz pije tlen kwasnej muzyki zimnych sfer. Juz sfery wziete w scisle klatki glów spiewaja tak poboznie, ze nam sie rozzazaja czaszki i wlosy zapalone na widoma chwale rozwiewa wierny wiatr. 1968 POCZATEK WIERSZA Smierc (Kto widzial od takiego slowa zaczynac wiersz Nie lepiej od razu Sie powiesic) POEMAT MOJEJ MELANCHOLII Po pierwsze: Matka nie jest matka tylko sie podaje Po drugie: Ojciec nie jest Bogiem lecz obcym starszym panem Po trzecie: Ksiezyc jest lunatykiem (to z jakiegos wiersza) Po czwarte: Mickiewicz jest kobieta (tez z mojego wiersza) Po piate: Pogoda jest stara panna Po szóste: Slonce do oka mi wpadlo Po siódme: Policjant z gwizdkiem zamiast twarzy Po ósme: Marynia ma tylek gladki Po dziewiate: Zycie jest nic niewarte Po dziesiate: Moze jest wiersza warte? Po jedenaste: Spisek [...]* przeciwko autorowi Po dwunaste: Mój stygmat co sie nigdy nie goi Po trzynaste: Moje ewolucje Po czternaste: Moje polucje Po pietnaste: Moja babka od strony ojca podlóg slów matki syfilityczna kurwa (skonczyla sie kartka) (na odwrocie) Po szesnaste: Bohater jedzacy gówna Po siedemnaste: Wieczór mojej poezji który sie nie odbyl i tylko dlatego nie zakonczyl sie skandalem Po osiemnaste: Inny wieczór zakonczony skandalem Po dziewietnaste: Jeden poeta co siedzi w wiezieniu Po dwudzieste: Drugi poeta wygnany juz z Ziemi Po dwudzieste pierwsze: Ojczyzna to nienawisc i wizja i sperma Po dwudzieste drugie: Kolega z którym pije wódke Po dwudzieste trzecie: Jest Malarzem wiec nie jest Morderca Po dwudzieste czwarte: Kafka w Dziennikach zastanawiajacy sie czy nie byloby dobrze gdyby od czasu do czasu jadal mieso Po dwudzieste piate: O Zydach polskich Po dwudzieste szóste: . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . (niecenzuralne wiec kropki (kartka skonczyla sie ostatecznie) (niecierpliwe szukanie jakiejs czystej kartki wreszcie znalazla sie) (na nowej kartce) Po dwudzieste siódme: Zona mojego przyjaciela i jej zabiegi Po dwudzieste ósme: Aby utrzymac dom siebie i meza dwoje dzieci Po dwudzieste dziewiate: Fotografia w dzienniku która mna wstrzasnela ("Gazeta Robotnicza" wydanie niedzielne z dnia 30 XI 1969 roku) Po trzydzieste: Pewien cytat (Ch. Baudelaire: Mon coeur mis ŕ nu LXIX) Po trzydzieste pierwsze: Redakcja na wysokim pietrze Po trzydzieste drugie: Jacek Lukasiewicz mówil ze mozna isc bezpiecznie gdyz nie ma pedalów Po trzydzieste trzecie: Przypomniec sobie ten sen Po trzydzieste czwarte: Wyssac dziewczynie krew Po trzydzieste piate: Czy warto leczyc sie z alkoholizmu? Po trzydzieste szóste: Poeta bez ojczyzny Po trzydzieste siódme: Kogo obrazilem wczoraj? Po trzydzieste ósme: Nikogo bo bylem chory Po trzydzieste dziewiate: Wiec czemu mnie bito? Po czterdzieste: Owszem mozliwe ze mi sie snilo Po czterdzieste pierwsze: Snieg pada Po czterdzieste drugie: Czy nie widzieliscie gdzies Wojaczka? Po czterdzieste trzecie: Chrystus jedyna gwiazda orientujaca bieguny Po czterdzieste czwarte: Szukam go od dawna przeciez musieliscie go widziec on taki duzy Po czterdzieste piate: Smutny list od jednego aktora mojego brata Po czterdzieste szóste: Powrózyc sobie z Pascala (odwrócic kartke) (na odwrocie) Po czterdzieste siódme: Jedynym przedmiotem Pisma jest milosc Po czterdzieste ósme: Zrobic sobie kawe Po czterdzieste dziewiate: Brak rymu umyslnym efektem Po piecdziesiate: Hlasko umarl w czerwcu Po piecdziesiate pierwsze W czerwcu jak zwykle pilem ("Astoria" Zakopane Droga do Bialego) Po piecdziesiate drugie: Modlilem sie? (ciag dalszy po chwili bo gospodyni zawolala mnie do telefonu) Po piecdziesiate trzecie: Telefon od Malarza w sprawie okladki Po piecdziesiate czwarte: W sprawie okladki do mojej Innej bajki (nakladem Ossolineum) Po piecdziesiate piate: Isc sie wysiusiac Po piecdziesiate szóste: Kolega który leczyl sie na to samo Po piecdziesiate siódme: Rudy piesek na sniegu Po piecdziesiate ósme: Przemyslec zagadnienia poezji (poniewaz zas kartka znów sie konczy jest to okazja by przerwac na jakis czas przyjrzec sie temu co zapisane przeczytac sobie na glos a nastepnie jeszcze raz przemyslec zagadnienia poezji) 3 grudnia 1969 * wyraz nieczytelny TE DZIEWCZYNKI Te dziewczynki w sukienkach do pierwszej komunii Zyja i nie lekaja sie Boga ani deszczu Jeszcze nie pada deszcz i uganiaja sie nie gubiac swiec Pilnujac torebeczek i chusteczek Podkolanówki ich sa takie biale Kolana czyste I dziewczynki wciaz sa zywe i nie boja sie choc ksiadz Wie co robil caly ranek Trucizna na robactwo sycac oplatek 5 V 1969 TEN TRZECI Kiedy do twego domu wchodze, kto jeszcze wchodzi ze mna, ze mnie witajac ogladasz sie na boki? Kiedy stawiasz nakrycie na stól i krajesz chleb, kogo jeszcze zapraszasz, aby tez usiadl jesc? Dla kogo, gdy odpinam ci spinke u stanika i dotykam twych piersi, nieumyslnie sie wzdrygasz? I kto cie naga - rane, której mój wzrok zabliznic nie moze, tylko bolisz wciaz bardziej - prócz mnie widzi? ZDRÓJ Mój biedny Jak ty umiesz nie proszac wciaz prosic By Ci dac Wszystko - abys juz nie musial zyc Mój biedny Wiec dostaniesz Najzywiej cieknacej Wtedy gdy Ksiezyc stoi w zenicie plci - krwi ZENSKIE RYMY NOCY LIPCOWEJ Gwiazda litosci pelna wisi ponad swiatem Nalewa zimne mleko do spalonych gardel Mloda matka pod bluzka ciezka piers schowala Swojemu niemowleciu gwiazde ssac pozwala Pijak który przed chwila niebu sie wygrazal Zapomniawszy juz o tym tez usta rozdziawia Policjant przestal myslec o regulaminie Czapke trzymajac zeby mu nie spadla pije Spragnieni redaktorzy przy dalekopisach Przegapiaja ostatnie wydarzenia w Chinach Juz nawet kochankowie sie nie upajaja Soba tylko ku gwiezdzie usta odwracaja Chociaz wstydzac sie samych siebie pija przeciez Ci nawet którzy zyja z pragnienia: poeci 1969 ***Wiersze spoza zbiorów*** MOJA PIOSNKA (A.D. 1969) Moje slowo, Twego slowa poglos Jakze watly, przeciez sprzymierzony Z wiernym rymem, rytmem wspomozony, Bywa czasem nie tylko ulotka. Moja nedza, Twojej nedzy siostra Mlodsza, jeszcze jej sukienki nosi, Lecz doprasza sie - pilnie podnosi- Reki, która by do szczetu zwlokla. Moja wina, Twojej winy krewna biedna, jednak gdy okruch splendoru Polknie, wtedy, biorac sie na sposób, Sama sobie na krzyz sklada drewna. Moja wiara, twojej wiary córka - nie wiem: madra czy glupia; imienia Nie przyzywa, milczac sie usmiecha, Jakby tylko laskotala wlócznia... BYLA POTRZEBA Byla potrzeba zycia, byla smierci potrzeba. Byla potrzeba wiersza, potrzeba milosci. Byla potrzeba Ciebie i Królowa Polski Nazywalem Cie wtedy na uzytek wiersza. Byla potrzeba wódki i potrzeba sliny, I pilem i zarówno smakowalem mydliny. I gdy oszukiwalem na uzytek potrzeby Zycia, z oszustwem zaraz rósl rachunek smierci. WIESZ JEST MALA RADOSC wiesz jest mala radosc ja te radosc ja chcialbym zeby rosla ta radosc ona jest duza moi bracia okrutni umarli a moze zyja ale nie pamietam wiec kiedy ide ulica zbaczam i zrywam kwiatek nieostrozny stokrotke te stokrotke przyblizam do twojej twarzy i smieje sie glosno kiedy odnajduje podobienstwo a jeszcze glosniej sie smieje kiedy stwierdzam róznice ty wiesz to co cie poróznia z kwiatem to jest nasza milosc wzajemna PIERWSZY ZNAK NA TEJ KARCIE (...) Pierwszy znak na tej karcie czyz nie jest rekawiczka Cisnieta mi przez tego Boga malpe zlosliwa, Który mieszkajac w klatce Czaszki okrutnym rankiem Wzywa na wschodzaca ziemie tradycji polskiej, Zmuszajac, bym napredce sporzadzil pewne ostrze Gietkiej linijki? - Jesli Mam w starciu tym zwyciezyc, Dopóty musze noze ciagle nowe hartowac Póki nie spisze wiersza na smiech i drwiny Boga, Który chociaz upadnie, Przeciez znów zmartwychwstanie (bez tytulu, a jako prolog sie jawi, nawet w tomie wierszy, jest jako pierwszy) KIM JEST TEN, CO SIE JAWI W LUSTRZE (...) Kim jest ten, co mi sie jawi w lustrze Nie kobieta ani tez osoba Mgly, tylko tak okrutnie soba, Ze miejsce w almanachu dotad puste? Kim jest ten, co z mojego kieliszka Pijac nie pijakiem jest, chociaz Podejmowany przez policje z blota Za cechowego brany jest towarzysza? Kim jest ten, co moim dlugopisem Wypisuje moje wiersze I w moim lózku moja zone bierze? Kim jest ten, co przed chwila wyszedl? WIEM KTO TO JEST Wiem kto to jest ale bez wzruszenia Nie p a t r z e na niego ale go o g l a d a m Juz tylko wiedza oschla Teraz kiedy wisimy obaj na jednej belce pod zaciagnietym niebem straznik moze zaswiadczyc miedzy nami jest nic WYROK Ojciec Nie zna Freuda Tragików pobieznie Ja tez nie znam Wiec motywy pozostana niejasne Nic nie wyjasni powolywanie sie na pokrewienstwo Tak, krew to pewne jest jej nadto slady na sprzetach na scianie kaluza na podlodze Ale nikt nie wpada w panike nic ze recznik nie jest dobry tampon Mówi jest jeszcze sposób Pozwolic by przyschlo ojciec mówi reka znów ostrze niesie w tej dwoistosci jest synchronizacja krew za slowo Czy odpowiada to ojcu Ojciec nie odpowiada Umarl MÓJ PIES BARDZO PRZYJEMNY mój pies bardzo przyjemny on jest brzydki smierdzacy ale on sypia w lózku on sypia z moja matka która go kocha bardzo bolesnie wiec skowyczy i próbuje uciekac ale on nie zna mojej matki chociaz zna ja od tak dawna moja matka jest starsza kobieta i wie co robi wiec mój pies jest bardzo mizerny i zle mu patrzy z oczu za to moja matka ma sie dobrze moja matka ma sie coraz lepiej tylko mój pies bardzo przyjemny jest coraz mniej mój ale ja kocham moja matke i chociaz psa tez kocham bardzo przeciez musialem wybrac W POWIECIE W tym powiecie gdzie sie przeciez znalazlem oni mówia: owoc kazirodztwa oni mówia: rozbierz sie stoje nago Najpierw mi pies obwachal odrosla ale go kopnela pani Ludka i sama obwachuje na czworakach potem bierze delikatnie w usta Kiedy wstaje i mówi zwyciezyles Galilejczyku nic nie rozumiem Ale oni dokola kazdy kiwa ze tak klaniaja sie padaja Wiec ja taki jestem szczesliwy ze sie nie obudze SEZON IV (jest sen ale nie ma snów sa sny wtedy sie nie spi) KLUB Klub Patrzy na mnie przez dno szklanki Oko Pani w spodniach z glowa Poci sie w kroczu Czy pan moze jest pederasta bo ja walcze z odwrotnej pozycji Mówi ze nie bo mrówki Kiedy ja umieralem to sobie skracalem odmawianiem tabliczki mnozenia Kiedy zbiegam na dól i rozpinam spodnie przed pisuarem pani znów jest i prosi powiedziec a WSPÓLNIE ULOZYLISMY DO NIEJ LIST Wspólnie ulozylismy list do niej która mieszka i zyje w nie opalanym pomieszczeniu choc podobno trudno powiedziec o kims ze zyje kiedy lekarz urzedowo stwierdzil zgon Ale my znamy sie na tych sztuczkach zreszta lekarz wcale nie byl mezczyzna przeciez zajrzelismy mu pod sutanne W pierwszych slowach naszego listu donosimy jej zesmy wszyscy zdrowi czego i jej zyczymy Zas nasza glowa gdy na nia spojrzec z odpowiedniego dystansu przedstawia sie imponujaco i w dalszym ciagu rosnie PIOTRUS WARIAT Posladki ich smutne i stragan serca chudy. Córki zimy i braku Przeciez wciaz rosnie moja szczera glowa na talerzu ich glodu Ale ty, czemu ci slepnie plec? Murzynku swiatla... udawaj! Udawaj, moje zycie a policzy za trzy dobra smierc I 1967 WIECZNA AKTUALNOSC NAJWYZSZA CNOTA SZTUKI Wspólnie wzieliscie wasza martwa siostre Jeden za nogi drugi za glowe ujal I poniesliscie niedaleko O tu wlasnie W kacie podwórka zescie ja zlozyli I zlozyliscie dlonie do modlitwy Tylko ze slów wam braklo Jakos Zapomnialo wam sie wiec z tej zlosci Rzuciliscie sie na nia i na nowo Obudzili: miedzy nogi wetkneli kij od mietly Az poruszona tym gwaltem otworzyla oczy Powiedziala jakies slowo Usmiechnela sie A wy krzyczac: dziwka jaka dziwka Bez modlitwy uciekliscie zostawiajac Ja w tym kacie na kolejna smierc DZIEWCZYNKA Jaszczurka blyskawicy, pekniete ucho gromu, Szumiaca muszla deszczu, ostrze piorunochronu Drazniace elektrycznoczarne krocze nieba - tylko niebo osoba jest, kiedy brak czlowieka Skrytego pod pierzyna i zakopujacego W doniczce z pelargonia wszelaki ostry przedmiot: Wsuwki do wlosów, igly i druty do robótek - I o tym wie dziewczynka, pilnie sledzaca burze Przez niezbrojna szybe, bowiem rodzice wyszli Z wizyta czy do kina i przed burza nie przyszli - Bo ona juz przeczuwa - nie mówila jej mama - Co sie dzieje z kobieta, kiedy zostaje sama. OSTATNIA To chyba z jelit Ziemi wyszly dlugie glisty jedwabnej lawy: ida po wierzcholkach traw lub nieco wyzej skoro nie czuc spalenizny i, gdy przechodza, zaden nie zostaje slad. Ona przez sen odkrywa nieszczesliwy brzuch, gdzie nic nie fermentuje: "sperma wyschla zanim sie urodzilam" - przed snem powtarza; udami usmiecha sie i puszcza w przescieradlo sluz. Lecz: "znów mnie ominelo" - zaraz bedzie plakac. Juz obudzona widzi jak meandry rzek stojace, calkiem sine, gdy poranny deszcz jest rozzarzona barwa, co wyparowala. ZRÓDLO Znacie niewyslowionych, którzy z Akademii Mimicznej, u malp w zoo podpatrzyli gest wprost spod serca: chciec. - Serce, jesli siedzi w gardle, powiedziec gestem takze potrafili, lecz jak gestem sprzedac slowo ssace w podniebieniu, co jeszcze niewiadome nawet sobie; larwe w kokonie flegmy; pozar, co sie jeszcze nie zatlil w stogu jezyka? - Wiec zmyslili gest nieodwolalny: granie palcami na nosie. I zaczeli przechodzic, czyste listki, swoje wargi nietkniete zadna odmiana. - Tak idac - nogi niosac wysoko nad upartym progiem - nareszcie przyszli do mnie, sline z ust mi pija - cierpliwa rzeke splawna dla polskiej wymowy. JESZCZE POLSKA Wielka rzeka przecieka przez nasza domene Wyplukujac zal z trzewi, ból z pluc, bunt z umyslu. A jednak serca, wyspy Niepodlegle, choc wbrew nam, ostaja sie, pelne Nieskruszonej milosci. I przez nia najglebszy Sen wciaz nie jest smiertelny, bowiem ona czuwa: Budzi nas, zeby róza Jutrzenki w naszych oczach pozbyla sukienki Porannej mgly. I klniemy te niewczesna milosc, Pilniejsza od straznika i regulaminu. Jeden siada na kiblu. Drugi wtulil sie w siennik, trzeci sobie drwina Radzi, a ja, starannie wyluskujac z krocza Wszy, nuce "Jeszcze Polska..." JAK DOWIEM SIE JEJ PRAWDZIWEGO IMIENIA Kiedy lezy na brzuchu na plazy przescieradla i woda snu przybiera wierze ze mi opowie Polske dokad odplynie zaraz przez senne morze by sie Polakom jawnie zwidywac moja naga Powie co beda krzyczec kiedy ja na oltarzu lady zalanej piwem w wykadzonej kaplicy publicznego szaletu czy na ambonie wiecu zobacza wychodzaca z niebieskiego oparu mgly tytoniowej gestem najszybszej dloni wszystkie naraz zakrywajaca obiektywy agentów poboznej informacji Którzy potem w swych ciemniach daremnie beda chcieli wywolac ja znów z kliszy BOHATER Jest taka rzeka Jordan albo Odra nad która kleczy nagi i podmywa sie Obrzezany ze skórki robi sobie fujarke i pasie swojego Zyda Jest takie miasto Jerycho czy Brzeg skad strzala leci i uderza w plecy i lezy a zyjatko serca niesmialo przymawia sie o jeszcze. Bo jest taka smierc co przemknie ledwie przez trzewia i znów nad Polska oblok. MESJASZ Juz wiatr od wschodu przechodzi kosci ludu pod brama belwederu nieba Juz piesci krzycza zylasta grozbe Lud patrzy w oblok co oczy przechodzi Oblok jest zaglem niewidzialnej lodzi Lud tego nie wie: niewidzialny Regent Juz wysiadl teraz niewidzialna kosa podcina zylki co pulsuja w kostkach Lud jeszcze tego nie wie ze juz lezy w slonej kaluzy swojej krwi - i drwi kiedy wiatr przeszedl kosci na przestrzal w zaulkach kosci Regent lize szpik OGÓLNIKI 1 Swiatlo dzienne, co mieszka w zimnej kosci switu, miewa niekiedy adres tymczasowy w kosci Ponurego przestepcy, którym jestem ja. 2 Chleb powszedni, który sie nie leka dzielenia, Glodu, ognia; którego nie mozna rozstrzelac, Przeciez przez zoladkowy trawiony jest kwas. 3 Dobra matka, co wstydzi sie roslego syna, Kultywujac kurewstwo po to, by zatrzymac Mlodosc, wszak wreszcie musi potknac sie o smierc. 4 Mila ojczyzna, nawet nie mit, lecz domena Zza krat kazdego nieba, bram wszelkiego piekla Niespodziewanie we snie odpomina sie 5 Uczciwe spoleczenstwo, które mnie wyklucza, Nawet nie wie jak wielu glosów w sobie slucham Prawdziwy naród majac u siebie we krwi. 6 Slowo polskie, plugawa gazetowa mowa, Jesli cenzurze wymknac sie niekiedy zdola, Nieregulaminowo i tak wdziecznie brzmi. 1969 SLOWO DO JEDNEGO Zapisany do stanu pewnej niewazkosci Pismem uplywajacej krwi, twój nedzny pobyt Na mdlej podlodze nocy znaczacym zarazem, Co cie, powolanego w sfere chwaly jasnej Ponad wszelkie olsnienia i halucynacje, Zaprawde juz przestalo cokolwiek obchodzic; Zatem z obszarów nedzy wyniesiony sila Woli, co pozwolila ci przemóc lenistwo Noza zamyslonego nad fenomenami Zycia i smierci, który wiedzac, ze jest panem Swej niewolnicy dloni, owej kontemplacji Oddac sie raczyl, mimo iz przeciez byl brzytwa; Popadles w nieuchronna i nieposkromiona Uzda zadnej juz nedzy musujaca blogosc. Teraz lezysz i straszysz niepoboznie ludzi. Pan najbardziej blekitny zaraz cie obudzi I sprawiedliwa reka wyciagnie za uszy Spod lawki switu, gdziezes legl w cierpliwe bloto. JA: KSIAZE PEPI Gdziekolwiek pójde, wszedzie straszy smiercia Daremna: refren, gdy piosenki brak. Jak dlugo mozna taka niesmiertelnosc Nosic jak berlo? Kiedyz nareszcie uslysze melodie, Która na flecie mego berla tak Wygra prawdziwa smierc, ze slusznie powiem: Finis Poloniae? OSTATNIA MODLITWA BOHATERÓW Pani Grazynie Lisowskiej Dokad bysmy nie poszli, gdziekolwiek sie nie udali, W jaka strone zwrócili sie, pobiegli, pojechali Bedziemy u siebie W któregokolwiek swiata kraj bysmy sie nie wyniesli, Na jaki zachód czy tam wschód swojej krwi nie zaniesli Bedziemy dla Ciebie Chocbysmy na najglupszej mieli wisiec szubienicy Chociazby w najciemniejszej miano trzymac nas ciemnicy Bedziemy Cie godni Bo chocby pod ostatnia rozstrzelac chciano nas sciana Chocbysmy przez kanalów musieli pelzac glab czarna Bedziemy spokojni I jakikolwiek nudny by nie ogarnal nas obled Jakich nie beda wbijac dogmatów nam w glowe Bedziemy skupieni Jaki by Kosciól nie mial za wscieklych nas heretyków Jaka wladza usilnie nie tropila - buntowników Bedziemy uprzejmi Czyjakolwiek podstepnie by nie obciazono nas wina Czy cierpieli bedziemy na pojedynkach zle zimno Bedziemy posluszni I chocby wszystkie wreszcie wyparly sie nas kobiety I jaki by wpuszczono do zyl naszych strach najgestszy Bedziemy Ci ufni ............................................... Dzis bowiem, chociaz takze scigani i obmawiani Poniewaz pewnej laski, zes z nami jest, doswiadczamy Jestesmy szczesliwi pazdziernik 1969 PIOSENKA BOHATERÓW VII Zadnej nie zywiac nadziei zaplaty, Melancholijne szczescie odnalazlszy W zaplutym barze, gdzie nam w kufel patrzy Smierc, warte przy nas odprawiajac czujna, Której my z kufla naszego zarówno Pic pozwalamy, nie dbajac o koszty, Choc, ze brakuje nam dziesieciu groszy, Juz sie z nas smieje ten naród pobozny, Dobrze ubrany oraz odzywiony, Który z kosciola wyszedl i na obiad Zdazajac piwem apetyt podostrza; Wiec, choc nie wierzac, ze ktos kupic zechce, Zapisujemy ten wiersz na serwetce Olówkiem od kelnerki pozyczonym. PIOSENKA BOHATERÓW VIII Kto o nas jeszcze moze zadbac, gdy my, wierni tylko tej nienawisci, która na dnie krwi mieszkajac jako milosc zarazem sie sni, sami nie dbamy? Czy sa gdzies takie kobiety, matki, Polki, czy panny, czy nauczycielki, które w cieplej zagrodzie kuchni dadza pic i czula gabka zetra krew z rozbitej brwi? Które czasem nakarmia? Które madrym sciegiem zszyja rekaw koszuli i nie beda drwic, kiedy zechcemy zwierzyc swe najnowsze winy? Które Kosmos ucisza jednym slowem: "Spij"? Które nie beda zadac sobie w zamian nic, tylko milczac pozwola isc, szukac policji tej, co palka nauczy Milosc Ojczyzny? LAMENT BOHATERÓW Wiec tamten, jak natreta, minelismy swiat - jednak zdazyl objasnic butem kruche krocza i odtad nam po nogach scieka cieply szlam. I zwierzeta podrózne a nawet domowa swinia mija nas pedem jakby przeczuwala, ze to nie zwykle gówno jest - lecz zemsta swiata. I tak musimy nasze ciezkie spodnie nosic z wyrazem pogodzonej z losem melancholii - kobiete ogladamy najwyzej we snie. I cóz - jestesmy wolni: od policji, nawet od poborcy Kosciola; najpodlejszy pies woli zostac kopniety niz przez nas glaskany. Ach, gdybysmy zlapali tego skurwysyna, co nam ten swiat wymyslil. PIOSENKA BOHATERÓW (NA DWORCU GLÓWNYM) (na dworcu glównym) Przezylismy, co tylko mozna bylo miec - smierc takze. I pijemy znów to nedzne piwo. Znów najnudniejszy refren najglupszej piosenki bezsenny, nie dajacy nam odpoczac lek. Siedzimy czy chodzimy - zawsze sam na sam z bólem bezmyslnym jak koszmarny zegar. I znów my, chociaz zawsze lepiej urodzeni, sami swiecacy lecz nieoswieceni, strachem cuchniemy az tak, ze policja woli nie zblizac sie - zeby nie rzygac choc my prosimy krzykiem i gestami, by nas zabrali - bo sie smieje lud, (uswiadomiony nie wierzacy w cud) ze my nie mamy czym za piwo placic. SÓL Sól w nasze rany, caly wagon soli By nie powiedzial kto, ze go nie boli Piach w nasze oczy, caly Synaj piasku By nie powiedzial kto, ze widzi jasno Glód w nasze trzewia, suche kromki glodu By nie powiedzial kto, ze nie wiem co glód But w nasze krocza, kopniaków choc tysiac By nie powiedzial kto, ze splodzilby co Knut w nasze glowy, sto palek umyslnych By nie powiedzial kto, ze sobie mysli Strach w nasze serca, tyle grozy gestej By nie powiedzial kto, ze nie zna leku I salwe w pluca czy tez sznur na szyje By nie powiedzial kto, ze jeszcze zyje KOMENTARZ DO PEWNEJ FOTOGRAFII Dobrze odzywiona sok pomaranczowy corne boeuf Racja whisky czekolada bialy chleb Odpowiednio ubrana pierwszorzedna jakosc Tkanin specjalna bielizna helm przeciw odlamkom Znakomicie wyposazona bron automatyczna Superfortece czolgi napalm bakteriologiczna Jasnowidzaca dzieki radarowi czujnikom Podczerwieni, poslugujaca sie japonska optyka Swietnie wyszkolona podlug najlepszych wzorów Wzietych z historii: Auschwitz Majdanek Gross-Rosen Majaca zapewniona szybka pomoc lekarska Oraz wsparcie z wody powietrza i z SEATO Zyjaca na koszt podatnika nawet ostatniego Murzyna czy Wlocha Jest smierc tego czternastoletniego wietnamskiego chlopca 1970 MODLITWA SZAREGO CZLOWIEKA Zeby mi wreszcie dano spokój i wytchnienie Od wieców rewolucyj i bomb atomowych zeby mi nie mówiono o jasnej przyszlosci zeby mi sztuczny ksiezyc nie zawracal glowy Zeby mnie nie straszono perspektywa nowych Horyzontów znaczonych nowymi lunami Slonc wschodzacych do oczu tak samo drapieznie Zeby afisze grozne nie nawolywaly Do pilnej sluzby gwoli Potedze Ojczyzny Zeby mi nie kazano siebie doskonalic Dla sprostania zadaniom o których malo wiem Zeby nie nauczano Do szeregów Partii Zeby nie wciagano i zebym w kolumnie Jakiejkolwiek nie kroczyl Najwyzej w procesji Do oltarza szynkwasu Zeby mnie nie bito Podwyzkami cen miesa albo oplat celnych Zeby nie dbano o mój rozwój umyslowy Zeby nie prowadzono na rocznice i Do mojej biednej glowy sterty wielkich slów Nie wsypywano po to bym z nich nie mial nic Zeby mi pozwolono cos miec Zeby Ciebie Zeby chociaz na chwile Sekunde zachwytu Smiercia co zza Twoich pleców bedzie wygladala Zeby nie zabraniano zapomniec o zyciu 28 X 1968 PEWNE RYMY Bedziemy zawsze, chociaz patrzac sobie w oczy, Jedli siebie nawzajem wydzierajac z gardla. Abysmy tylko sami byli zdrowi, Bedziemy pili, choc z wspólnego garnka. Choc dlon wznioslemu halasu uprzejmie przyklasnie, Imie pokoju zawsze cialem wojny sie stanie. Kobieta zawsze bedzie czyms, co jest na sprzedaz Za oprawione w mila sline slówko. Dziecko nigdy nie bedzie dziedzicem imienia Dobrego - zawsze tylko zlej slawy podrzutkiem. Zawsze bedzie przeklenstwo i pot smierdzacy moczem I bohaterstwo puste i na nic nasze czekanie Nigdy nie bedzie swiata innego niz zapowiedz Kolejnej nedzy w jego wewnetrznej bramie KOLEDA Na Twoje urodziny jestem sam bezbronny Bron nakazalem sobie odlozyc olówek I tarcze kartki schowalem w szuflade Tamta kobiete zwrócilem rodzinie Osoby dawnych wierszy ode mnie odeszly I nie mam uroczystej zastawy na stole I nie ukrywam sie za krzakiem drzewka Czy za zaslona parujacej zupy I nie mam psa pod stolem z którym bym rozmawial I zaden list nie przyszedl Nadawcy umarli Na wymyslona im przeze mnie smierc Autorzy byli i zabrali ksiazki I wreszcie nie mam zadnej ojczyzny gdy trup Pamieci lezy w brudach jak zuzyta chustka A te za oknem wlasnie snieg zasypal Razem z poezja smiercia i Afryka Mam tylko wyszczerbiona szklanke po musztardzie I w butelce spirytus denaturowany Od którego mózg plonie fioletowo Jak zapalona rteciowa zarówka Ale jeszcze nie pije go kiedy spod sniegu Dochodza mnie zaklecia pijanego ludu Co usiluje wymusic odpowiedz Od milczacego na talerzu karpia Zycze im by sie przeciez jakos dogadali Co sie na pewno stanie skoro nawet talerz Niedlugo zacznie mówic ludzkim glosem I barszcz i bigos i grzyby w kapuscie Ja zanim odkorkuje naleje wypije Zanim sie z soba samym podziele oplatkiem Skórki od chleba suchego jak wargi Tymi spierzchlymi tyle Ci opowiem Poczales sie w kobiecie z wielkiej melancholii W lonie jak dom ogromny co nie zamieszkany Sam sie zaludnia najpierw echem kroków Az magnetycznie skupia sie atomy Poczales sie w kobiecie najbrzydszej na swiecie Co chociaz obdarzona posladkami dwoma Piersiami uwiesc nie zdolala meza Teraz sie rodzisz zeby mnie zwyciezac 24 XII 1968 LAMENT Gdy matka placze, czyja to jest wina? Klnac swoje imie wyrodnego syna Pytam i nikt nie moze odpowiedziec. A kiedy placze syn, czyz winna matka? Ze winna temu, iz ja milosc sparla, Tego jej zaden sedzia nie dowiedzie. O, gdyby piorun krwi omalze boskiej, Ten slepy piorun prawej krwi ojcowskiej Nie siegnal pewnej nocy Twego lona, Gdybym sie w jaju Twoim nie zalegal Nudnym robaczkiem, nie bylaby nedza Moja i Twoja i jak nieskonczona. TEN RUCH Ten ruch: tak, to jest zycie, napedzane wola Sprzeciwu wobec siebie, gdyz znajduje smierc W sobie samym, to tarcie, dobrotliwy opór Zmierzajacy do tego, by zostalo w tle Jednej nieskonczonosci, ten bezwlad ciazenia Ku przytulnej genezie wypelnionej krwia Zastalego odoru, te chec opadniecia Za pewne lózko, syte bezpieczenstwem dno. Ten ruch jest umieraniem jeszcze nie przezytym Przez nikogo po drodze, której nie przebieglo Wsteczne wspomnienie zycia kogos, kto juz zmarl. Ten ruch, uwierz, gdy mówie Ci, jest rzeczywisty W czasie, który pozwoli dojrzec bohaterstwu: Takiemu, co uprawni z Twojej piersi ssac. PIOSENKA BOHATERÓW III Synowie naszych kobiet beda chodzic w fioletach tego swiatla, co nam sie tylko zwiduje w snie. Synowie naszych kobiet nie beda pili mleka innego niz to, którym nabrzmiewa nieba piers. Synowie naszych kobiet, jesli beda synowie, rósc beda do sufitu serca niebieskich kobiet. Synowie naszych kobiet nie beda nosic broni przeciw rozpaczy niemo przeciekajacych dni. Nie beda poetami, synowie naszych kobiet pierwszymi poetami beda: im starczy byc. BEZDOMNI MUSZA ZAMIESZKIWAC SWIATLO Przez nagie plaze swiatla ida chlopcy nadzy Woda cienia kobieca wciaz dalej majaczy Krew juz wyparowala z rozzarzonych cial Kolor wlosów na glowach i pod brzuchem zbladl Juz prawie ich nie widac, juz tylko gromadka Widm coraz bledszych idzie wciaz pod góre swiatla I tylko czasem kamyk - juz mróz scina sline Bezwiednej spermy - w Polsce dzwoni o szybe. CHODZE I PYTAM Chodze i pytam: gdzie jest moja szubienica? W czyim ogrodzie, w jakim lesie rosnie? Na jakiej miedzy pasie cien kobiecy? Na którym rynku swiateczna choinke? W jakim pokoju zwiesza sie nad stolem Uprzejma petla, bym ja szyja przetkal? Na jakich schodach nareszcie ja spotkam? Na którym pietrze sznur soba wypreze? W której to stronie glowe ku niej sklonie? W jakiej piwnicy, halasie czy ciszy? Na jakim strychu, ciemnym albo widnym? W jakim klimacie, goracym czy zimnym? RÓZA "Zwano ja Róza - bylaz nazwana?" Norwid Jakby Ciebie nie bylo wcale, w scislym czasie Mojego serca bylas nielegalna noca; Cialo sniegu na jego biegunie pólnocnym, Dowolne gniazdko plotlas sobie z sypkich wlosów Westchnienia. Nie slyszalem Twojego imienia W zadnej burzy od wschodu ani od zachodu - siebie tylko slyszalem w zaslinionym trwoga Kaszlu mowy, chcacego wymówic to slowo. Ale widac w nieznanej gwiezdzie Twoje imie Rózowe spalo: lecz, choc porózniony z nim, Slepo wierze, ze bedzie we mnie pelnia krwi Taka, jakby blask zgaslej Ziemi, co przez Kosmos Poleci. Wtedy wytchne poemat dorosly: Milczenie, co Cie Róza nazwie juz prawdziwie. SWIETE KROWY Klosy traw puchna jak i nasze zyly Rosna nam piersi i wymiona krów Jestesmy swiete krowy na pastwisku Milosci co sie nam jak laka widzi I ciekly upal w osobliwych wlosach Naczyn krwionosnych juz przestal byc krwia Wszystek nasieniem jest - milym nam swiatlem I dalej pilnie jemy swieta trawe Ogromne zady obmacuje wiatr Takze brzemienny - wreszcie rodzi ptaka Swym zaistnieniem naglym zdziwionego Musi dopiero nauczyc sie latac Trawa osobno urodzila mrówke My rozmawiamy - kazda ze swym brzuchem W SMIERTELNEJ POTRZEBIE Obrazy i wyrazy, ziemia i niebo, i jeszcze Mózg i krew i nasienie, chleb, woda oraz powietrze, Mezczyzni i kobiety, ptaki, robaki, owady, Zydzi i Eskimosi, murzyni i ludojady. Karabiny, pociski a takze mieso armatnie, Nerwy, skurcze, postrzaly i nowotwory, zapascie, Zbrodnie i filantropie, obledy, sny, prostytutki, Konstytucje, wiezienia, sady i cele, ogródki Jordanowskie, ogródki dzialkowe, kwietne ogrójce, Redakcje i policje, portierzy, babki i stróze, Poezje i liturgie, romanse i okólniki, Kropki, przecinki, pauzy, lzy, apostrofy, myslniki, Rymy i asonanse, brak rymów, rytmy i wiersze - Wszystko mi odmawialo, bo nigdzie nie bylem pierwszy. Wiec w smiertelnej potrzebie nie wiedzac juz, gdzie sie zwrócic, Wymyslilem Wojaczka i to wlasnie jest mój wspólnik. PIOSENKA ODWROTNEJ STRONY MEDALU Wytnij mi na plecach imie Swoje smiercia chrzczonym kijem Caluj mnie w kosc ogonowa Do wyssania mózgu z glowy Rozdrap mi kark paznokciami Wlosy wyrywaj garsciami Zlam lopatki niech Ci bedzie Gryz posladki Zlosc Ci przejdzie - Mój wspanialomyslny gosciu Dzisiaj nie przespales glodu - Wiec pogrzebacz rozgrzej w pý˙˙˙       !"#$%&'()*+,-./0123456789:;<=>?@ABCDEFGHIJKLMNOPQRSTUVWXYZ[\]^_`abcdefghijklmnopqrstuvwxyz{|}~�iecu Ból zadawaj nie obiecuj Mozesz sie na mnie wyrzygac Popiól spod rusztu wysypac Bierz zyletke która pachy Gole tnij i perfumami Skrapiaj W srodek krzyzy kopnij Az osypia sie wnetrznosci Na co tylko wzrok Ci padnie Tym uderzaj gdzie popadnie [...] Natrzasaj sie z moich checi Ale pilnuj mojej smierci - Sieroto bez ojca matki Ich zabiles dzis mnie zabij - [...] Mozesz jesli zechcesz zaniesc Do gazety anons: Puszcze W pacht od zaraz tania kurwe Po czym glodnym towarzyszom Mnie odstepuj Jedno tylko Podaruj i Twojej czule zrymowanej z Twoim bólem Nie kaz nigdy sie odwracac Gdy przed lustrem stoi naga KOBIECOSC III Nie wiem, czys Ty to dostrzegl, ze slowo "kobieta" Oczywiscie rymuje sie z slowem "poeta" Nie wiem, czys sie zamyslil nad ta rewelacja Nie wiem, czy Tobie to sie objawilo jasno Wiem tylko tyle (w proste ujme sylogizmy Te moja wiedze): znawca nieswiezej bielizny Wszelkich brudów, rynsztoka i odwrotnej strony Medalu swiata kto jest, jezeli nie zony Matki lub dochodzace czy stale kochanki (mysle, ze prawidlowe wyloze przeslanki); Kto, jesli nie poeta, podglada przed dziurki Boga, by zobaczyc go w nocnej koszuli Na nocniku; i komu nie wolno po tym stracic Wiary w swoje anielstwo; kto, zyjacy, karmi Smierc regularnie swoja ksiezycowa krwia; Kto po imieniu, chcac zyc, musi nazywac ja; Komu uroda swiata smierdzi zjelczalym lojem; Dla kogo kazde piekno podmyte jest gnojem; Dlatego sie usmiecham, Ty moje duze dziecko Kiedy mi czasem mówisz, ze chcialbys byc kobieta NIGDY ZGODA Ty jestes mój mezczyzna Znam smak Twego nasienia Bo kiedy z Ciebie pije odbieram Ci zycie Nie wiem czy to jest milosc Ja sie mszcze I przykro mi gdy Twój spazm jest slabszy niz zwykle I dopytuje wiedzac: moja wina Lecz wiedzac ze Ty mi nie odwazysz sie o tym powiedziec Ja moglabym powiedziec: ta delikatnosc jest Tchórzostwem Lecz wiem: tez wiesz i wierzysz, ze nie powiem Zyskiem wzajemna wdziecznosc Moze to jest milosc Wiec milcze Milczac walcze o zycie Bowiem Ty Tez sie mscisz i przypuszczam: za to, zes jest mój Nie zgodzimy sie nawet pod wspólna koldra snu JEST BIEL Jest biel, i znów wypija - czy to jestes Ty? Juz nie wiem, jak to nazwac, co ze mnie ubywa. Nie boje sie - az tyle lub tylko tyle wyznac Smiem nie wiedzac, czy slowa juz ze mnie drwia - ja z nich. Wiem: biel - lecz co wypija, kiedy moja krew Juz ze mnie dzis po kosc wyparowala? Teraz upada sniegiem - mróz gryzie kosc; zegara Nie naglac co zrobilam, ze lipiec grudniem wszedl? Jest snem, co mnie polyka - jeslis to jest Ty, To czemu tamta gwiazda skóry snu ostroga Nie przecieka, lecz krazy w oczach - bialy golab, Kiedy ja o symbolach naprawde nie wiem juz nic? VADEMECUM Kto ma dac czarnym biala kobiete dnia Ten wszystko od poczatku zaczac musi jak ja Komu królestwo swietej zgody marzy sie Ten smierc wpierw musi wynalezc i zaufac jej Zwlaszcza nie bac sie noza który w okolicy Piatego zebra tetno pilnie liczy I nie lekac sie ani drwic z owej prawdy Ze narzedziem jest wiernym a takze powaznym I nie kazac mu czekac bowiem rdza zaplacze Sniedzia splesnieje wykruszy sie z czasem Ale musi go ujac w religijna dlon I z niebywala sila i radoscia pchnac Gdyz na poczatek z soba musi zaczac walczyc Kto - biegly w pismie kleski - kleske chce miec za nic MAPA Wszedzie, gdzie sie dotykam, na twojej skórze odciski palców swieca i jestes juz jak gdyby niebo; gdzie ty przez szybe powietrza wciaz wzrokiem wyciskasz gwiazdy coraz mlodsze. Gwiazdozbiór Lewej Piersi gdzie Wielka Sutka wsród lisci Mlecznej Drogi wyróznia sie jasnoscia pierwsza, oznaczajaca mnie samemu jeden z biegunów moich chcen; i Siedem eksplozja twego smiechu, jak Supernowej odpryski rozproszonych laskotek; jeszcze gesto swieca gwiazdki Rózanca, wreszcie Duza Róza: w niebie pólnocnym Krzyz Poludnia. POETA MÓWI JAKZE IRONICZNIE Mówie do serca, ale do reki Tobie osobne slowo jak piers Albo jak posladek klade, bys je Ze swoja zadza poboznie zdzwieczyl. Mówie do ludu, lecz do proboszcza Miedzy wierszami przemycam glos Pewnej poboznej niewiasty, co Wyznaczyla mu, gdzie ma ja spotkac. Jakze zblizony do sfer niebieskich Jestem przeze mnie przemawia juz Przestwór, któremu na imie Bóg. Ale zaprawde, chcac sie spodobac smierci, ja ciagle musze falszowac Slowa ogromnej tej zapowiedzi. MIT O DAWNYM SZCZESCIU Aniol przyszedl do nas, caly czarny, I powiedzial: Wy Polacy - glupcy! A wygladal jakby zamiast twarzy Zywej kamien mial, co sie nie skurczy Przez smiech albo chocby niemy wyraz obrzydzenia na nasze cierpienie. W reku madra rózdzke palki trzymal, Marsz Szopena wygrywal na flecie Policyjnie trzymanym - tak, gwizdek - w marmurowo zacisnietych wargach. - Nie wypsnela sie nikomu skarga, Kiedy patrzyl - nasze czola czyste Odbijaly sie w kamiennych oczach. I zawrócil do niebieskich koszar. RANNY WIERSZ Odbywajac stosunki plciowe w miare regularnie Powiedzialbym czesciej nizli w jakiejs Nieustanowionej zreszta, czy ja wiem, regule W dodatku ilomaz ze sposobami to robie! A gdy nie, to jako wspomnienie i zarazem Zapowiedz ciagle w uszach slysze ten glos "Zobaczysz, jaki ja ci odstawie numer!" (..............................) KIM JEST TEN, CO PRZYBYWA KIM JEST ten, co przybywa i z jakiego przestworu? Zali odmierzonego czyjakolwiek juz stopa? Kim jest ten, kogo widziec znów zaczynam w tumanie Krwi, która zen paruje i dniem stawa sie jawnie? Kim jest ten, który gada glosem pierwszego ptaka? Kim jest ten, co sposobi wiotka galazke pod nim? Kim jest ten, co mi w oczach zasadza takie drzewo Ze zadna nie wyrabie siekiera ni powieka? Kim jest ten, co sie pasac na tlustej lace mojej Skóry w kazdy pór chciwie wciska lakoma trabke? Kim jest ten, co mi umie, kiedy nikt inny nie mógl Wypreparowac slonce z plonacego krwiobiegu BYLEM, JESTEM Teresie Ty kupilas moje cialo i smierc w nim wezbrana - przezylas. Jestem. Umiem moje oczy. Odmierzam sluch. Wysluchuje trzewia. Mój wiersz winije i konczy sie ptakiem. Moja niesmiertelnosc jest krótka ale pewna. Ostatni Chrystus jest gwiazda. Znieksztalcony przez odleglosc jest juz tylko posrednio zmyslem orientujacym bieguny. Jestem, Milosc zlizuje z Twoich warg. KTÓZ TO CHODZI Z BUTAMI (...) Któz to chodzi z butami po nagim ciele kobiecym Odpowiadam: poeta Gnój Alfons swej smierci co ja rymuje wciaz ze smiechem NIE MA JUZ NIC Jest dobre wyjscie spac Jest dobre wyjscie jesc Jest dobre wyjscie pic wódke pic papierosy palic kochac zyc tak to wszystko jest dobre wyjscie .............................. .............................. P Rok lagodnego swiatla Wzrok zdolny cieszyc sie Sluch cierpliwy i chlonny Glos jedynego Boga Dlon kochanej kobiety Dlon w jej powaznej dloni Twarz kochanej kobiety Piers kochanej kobiety Brzuch kochanej kobiety Srom kochanej kobiety Jek kochanej kobiety Spazm kochanej kobiety Dreszcz rozkoszy Plaszcz szczesliwy Glód zaspokojony Chleb z zasluzonej maki Schron z bezpiecznego domu Gosc poproszony w dom Grosz pewnie zarobiony Rym wdzieczny Wiersz serdeczny Noc spokojna Sen co przynosi sny Sny a nie koszmary Swit nieokrutny Strach opanowany Gest odmierzony Puls równy Krok stanowczy Wdziek osobisty Rdzen wydajny Kosc prosta Krew obfita Ból sublimujacy Trud nienadaremny Smiech niehisteryczny Smak subtelny Los czlowieka Deszcz ozywczy Snieg nieuciazliwy Mróz niedotkliwy Piec cieply Lyk dobrej wódki Won rózy Czas pokoju Zmysl zgody Mysl lotna Cel wytyczony Smierc pobozna Nie dla mnie. PROSBA Zrób cos, abym rozebrac sie mogla jeszcze bardziej Ostatni listek wstydu juz dawno odrzucilam I najciensze wspomnienie sukienki takze zmylam I choc kogos nagiego bardziej ode mnie nagiej Na pewno nie miec mogles, zrób cos, bym uwierzyla Zrób cos, abym otworzyc sie mogla jeszcze bardziej Juz w ostatni por skóry tak dawno mi wniknales Ze nie wierze, iz kiedys jeszcze nie byc tam mogles I choc nie wierze by mógl byc ktos bardziej otwarty Dla ciebie niz ja jestem, zrób cos, otwórz mnie, rozbierz TO JEST HANKA To jest Hanka a ja jestem wariat tak sie mijamy Ja wybralem szpital bo moi mali bracia we wnetrznosciach grzebali Zreszta ja nic nie pamietam Moi bracia oni byli usmiechnieci oni byli okrutni trzymali w rekach kwiaty to zdaje sie byly noze to zdaje sie byly male pszczoly zlote Zreszta ja nie wiem moze oni mieli dobre serca i okazywali je na zadanie Ale ja nie zadalem teraz Hanke prosic odwaze sie W tym miejscu jest bezpiecznie ja licze wciaz od nowa Hanki biale wlosy albo jak rózaniec przebieram plytki korytarza albo glaszcze moja glowe to jest Hanki glowa wiec ja glaszcze i mówie do niej: wiesz jest mala radosc która rosnie i jest coraz wieksza to jest banka szklana w której siedza coraz mniejsi moi bracia okrutni PRÓBA NOWEGO SWIATA Ksiezyc nie jest ksiezycem, co onegdaj Lezacego na smietniku zle oswietlal Mojego trupa Smietnik takze nie jest miejscem, gdzie sie szerzyl Odór scierwa, ród robaczy tysiacgebny Objadal trupa Wlazac w uszy, usta i do nosa; Miejsce nie jest miejscem kiedys zwanym Polska Trup nie jest trupem Lecz szkieletem który swieci schludna koscia; Mózg, co z czaszki wyparowal, jest madroscia Której posluszne Jest stawanie sie nowego swiata; Stwórca Jest ów robak mieszkajacy w srodku mózgu Który mnie obcym Czynil nawet w wiezieniu czy w mdlym szpitalu; Szkielet tez nie jest szkieletem tylko karta Dawnej choroby Na czlowieka, z zaznaczonym [dawkowaniem Odpowiednich aplikacji nudna palka; Robaki sa Aniolami zas butelka nie dopita Fiolka, w której homunculus jeden plywa To znaczy On Przechowany na uzytek dydaktyczny Czyli dobrze kiedys znany mi skurwysyn Rafal Wojaczek Co z radoscia odpowiednia pewnie stwierdza Kiedy ksiezyc wreszcie zejdzie i nareszcie Ja sloncem wstane 24 I 1970 RAFAL W. Ja - plód wojny mam prymitywne sny i samotnych rodziców Urodzilem sie aby umrzec jak kazdy dzieciak który nie umie sam zalozyc sobie majtek Nazywam sie Rafal Wojaczek jestem profesjonalnym morderca morduje wiersze za pieniadze dla psychoanalityków których usmiech lagodzi obyczaje przerazonego zwierzecia i mydli mu oczy miloscia znana tez pod nazwa smierc REKOPIS (CHODZE WSRÓD WLOSÓW SLÓW) Chodze wsród wlosów slów, co sa przedziwem skrytej w snie slonozacieklej milosci. Abym ja uplótl w jawna juz tkanine musisz mi palce uzrecznic, mój Gosciu. Nie wiem, skad przyjdziesz: jeslis jest kobieta urodz sie z cieplych macic moich dloni. Gdy z jednej wstanie glina twego ciala z drugiej przetocze w te gline spiew krwi. Oczy pozycza twoim oczom swiatla bys choc przez chwile byla swiadkiem swiata. Jezyk urodzi dwie krople sliny by splukac z ciebie strach widzialny - pot. Bedziemy mieli czas od ust do ust by przescieradlo wiersza na nas spadlo. RESZTA KRWI Widzisz to jest Ziemia Wyglada jak gwiazda na dnie lzy Moja kochana nie wiem co tam swieci, to pewnie boza krówka Mój kochany powiem: to reszta naszej krwi glob przeswieca 17. II 1967 GWIAZDA; ZASYPANI Pójdziemy uliczka ciasna ale jawna. Myslimy: ten owoc juz dojrzaly, gwiazda. Az do skórki pelen checi, by sie nagle - swedzenie w szypulce - oderwac z wyssanej. Juz do cna galazki. Gwiazda prosi nas: Myslcie o mnie mocno, nie myslcie o drzewie - niebo jest slabe juz: kiedy jeszcze raz Rozzarze sie w sobie to odpadne wreszcie. I pójdziemy ciasna uliczka lecz jawna, Wytopiona w zaspie zmarzlego powietrza - w niej siedzimy z glodu wzajem sie zjadajac, Patrzac w strop, czy ostrze gwiazdy juz sie wwierca 89Ź�ł´µŔÁÂÎĎßŕúűü'()UVyz{–—«¬ÂĂŘŮňóű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&#$%;<MNOjkrs�‚�‘’·¸ČÉÓÔŐĺć$%&'()ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&)*01HIabghxyz‹Śš›±˛ÍÎĎáâçč        6 7 F G ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&G W X Y i j z { Ť Ž ź   ¸ ą ş Ç Č × Ř ů ú  +,>?PQijwxyz{ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&{|}‰Šˇ˘»ĽŃŇëěíôő  0 1 J K a b u v w � „ Ł ¤ ¸ ą Ä Ĺ é ę ˙ ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&  ! = > E F \ ] q r � ‰ ś ť ­ ® Ż Ć Ç Ô Ő ĺ ć ç č é ę ë ő ö   C D E m n ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&n Ź � ‘ ® Ż Ň Ó Ô ř ů  ! C D e f g h i j k } ~ � ‘ Ą ¦ ż Ŕ Á Ë Ě ŕ á í î ď ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&ď     & ' 9 : ; E F R S l m n ‘ ’ ¤ Ą ˛ ł » Ľ Ň Ó Ô ć ç  !89ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&9:;<=>?TUklŠ‹Śź µ¶ŐÖ×ęë*+CDEXYuv‰Š—�ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&�™°±˛ł´µ¶ËĚúűEFGmnŤŽµ¶ŐÖ×ůú 9:STUno}ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&}~ŤŽŹ�‘’“—�ŔÁÚŰÜúű()>?@bctu…†‡ťžź ˇű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&ˇ˘ŁĂÄÇČóôABCklmn~€�‚�„™šŻ°ÁÂŐÖâăäůúű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&ú./0EFUV\]qrs�‰š›¦§°±˛ÇČŰÜÝčéęëěíîű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&01EFbc�‚��™ąşÎĎçč &'CDcdqrű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&rwx�„ŤŽŹ˛ł»Ľ×Řëě   "#ABSTlmn‰Š—�™š›śť«¬ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&¬ĘËĐŃúű%&<=OPrs~”•˛ł´»Ľ˝ľżŔÁÍÎÜÝëěţ˙ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&/0DEYZmnors‚�ŤŽ ˇ˘¶·ÎĎîďđ01LMű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&MNgh�‚—�ˇ˘ŁĂÄÚŰÜ÷ř-.CDJKLMNOPUVabtuű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&u|}ŚŤ—�ąşŘŮÚóô+,-89TU`alm}~�‰Š˘ŁľżŔű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&ŔÓÔôőö÷řůú"#45HIXYfgop‰ŠŞ«ąşÓÔÖ×ŘŮňű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&ňó)*+,-ABVWmn�‚š›ł´ĹĆÇĺćýţ)*+EFű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&FPQWXdewx”•Ł¤ĄĽ˝ĹĆßŕáâăäĺćçňó  5 6 Y Z | } ~ ť ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&ť ž Ä Ĺ î ď !!!9!:!Z![!{!|!‘!’!Ş!«!¬!±!˛!ł!´!µ!¶!·!Ń!Ň!ý!ţ!2"3"`"a"b"�"‘"ľ"ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&ľ"ż"č"é"ę"##?#@#l#m#n# #ˇ#Ď#Đ#÷#ř#ů#'$($S$T$‚$�$„$…$†$‡$�$�$‘$Ż$°$Ô$Ő$ô$ő$%ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&%%.%/%0%H%K%L%j%k%Ś%Ť%¬%­%Ć%Ç%ß%ŕ%&& &(&)&=&>&A&O&P&Q&R&S&T&U&r&s&Ą&¦&Ř&Ů&ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&Ů&ń&ň&' '+','-'Y'Z'•'–'±'˛'Č'É'ě'í'î'*(+(X(Y(o(p(…(†(­(®(Ż(´(µ(¶(·(¸(ą(ş(É(Ę(ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&Ę(ë(ě(ů(ú( ) )))0)1)B)C)D)e)f)v)w)‰)Š)‹)­)®)ł)´)µ)¶)·)¸)ą)Â)Ă)Ń)Ň)Ř)Ů)í)î)ô)ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&ô)ő)ö)÷)*******,*-*6*7*?*@*H*I*^*_*`*e*f*g*h*i*j*k*r*s*„*…*”*•*ž*ź*§*¨*ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&¨*©*ą*ş*Ň*Ó*ć*ç*ó*ô*ő* + +++&+'+(+0+1+B+C+[+\+]+^+_+`+a+m+n+~++�+‘+ˇ+˘+®+Ż+ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&Ż+°+ą+ş+Đ+Ń+č+é+÷+ř+ů+,,,,#,$,%,3,4,<,=,D,E,F,G,H,I,J,e,f,€,�,’,“,Ż,°,±,Á,ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&Á,Â,Ű,Ü,Ý,ń,ň, - - ------ -/-0-G-H-_-`-p-q-„-…-†-•-–-¬-­-Â-Ă-Ô-Ő-Ö-ĺ-ć-ř-ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&ř-ů-ú-ű-ü-ý-ţ- ..[.\.Ź.�.‘.«.¬.Ľ.˝.Ő.Ö.×.ď.đ.ű.ü.///;/6r6s6§6¨6©6Ú6Ű6 7 7 70717`7a7b7—7�7Ń7Ň7Ó7Ô7Ő7Ö7×7ń7ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&ń7ň7J8K8ź8 8ˇ8Ů8Ú8ř8ů8999B9C9[9\9z9{9|9¦9§9Ŕ9Á9Ý9Ţ9ß9::':(:D:E:F:v:w:‘:’:ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&’:©:Ş:«:°:±:˛:ł:´:µ:¶:Í:Î:;;3;4;M;N;h;i;j;™;š;É;Ę;ă;ä;ú;ű;ü;+<,<Z<[<o<p<�<„<ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&„<…<˝<ľ<Ő<Ö<×<Ř<Ý<Ţ<ß<ŕ<á<â<đ<ń<==.=/=O=P=o=p=q=Š=‹=­=®=É=Ę=ë=ě=í=>>5>6>V>ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&V>W>y>z>{>€>�>‚>�>„>…>†>—>�>Ć>Ç>ř>ů>ú>+?,?V?W?X?‚?�?¨?©?Ş?Ú?Ű?@@ @@ @ @ @@ű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&@@N@O@Ť@Ž@¨@©@Ć@Ç@Č@ů@ú@+A-A7A8ATAUAkAlAyA‚A�AŠAťAžAźAÓAÔA BB@BABYBZBtBuBvBű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&vBwBxByBzB„B…B·B¸BâBăBäBCC8C9C:CbCcCdCrC�C‘C’C˝CľCäCĺCćCçCčCéCęCüCýC+D.D6D7Dű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&7D=DDDEDFD}D~D«D¬DČDÉDßDŕDáDEEEEEE$EEEFEeEfE}E~EE˝EľEëEěEFFFFF!F"Fű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&"F#F$F%F&F'F2F3FeFfF•F–FÁFÂFÍFÎFőFöF÷F)G*GZG[GeGfG�G„G GˇG˘GĎGĐGţG˙G2H3HKHLH]Hű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&]H^H_H`HaHbHcHiHjHŽHŹH®HŻHĐHŃH÷HřHI I&I'I(IJIKIbIcIdIeIfIgIhIxIyI˘IŁI˝IľIäIĺIű÷óďëçăßŰ×ÓĎËÇĂż»·łŻ«§Łź›—“Ź‹‡�{wsokg]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a]a&ĺI JJ3J4JWJXJwJxJ—J�J»JĽJäJĺJKK(K)KQKRKzK{K|K}K~KK€K‡K�K¶K·KĺKćK L L:L;Ldhd�d‘dłdádâd ee7e8e>e?e@eAeHeIeve«eÝe f f;fúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚|vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!;fdfŹfąfşfçfg>g?gmg–gÁgÂgĂgÄgĹgÍgÎgëg h(hFh^hzhšh¸hÔhńhi.iMiiijikiúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´®¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!kilimi€i�i®iÖi×iűi#j$jQj}j~jĄjÓjÔjţj'k(kWkk€k˛kÜkÝkăkäkĺkćk÷křk%lQlúőďéäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlf`[V ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac!Qlvl™lÂlęlmHmvm¦mŃm˙m$nInJnKnLnMnjnkn“n˝nân oo5oVouo—o�oĂoäopp9púőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´Ż©Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!9p]pŠp‹pŚpŤp’p“pľpâpăp q/q0qUqtquq qÇqČqňqrr3r]r^r…r±r˛rłrĚrÓrérúőđëćŕÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlf`Z U]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac éręr s s3s_s`s�s«s¬sĎsúsűstFtGtlt•t–tĽtátâtu%u&u6u7u8u9uCuDuiu—u�uůóíčăŢŮÔĎĘĹŔ»¶±¬§˘ť�“Ž‰„zupjd_ZU ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac V]ac V]ac U]ac!�uÂuéuęuvCvDvov˘vŁvČv÷vřv wLwMwwwˇw˘wŁw¤wµw¶wáw x x/x_x`xŤx¸xąxçxyúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›•ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!yyDypyqy yÇyČyďyzzzz$z%z3z4zcz”z•zÂzîzďz{{{{ { {-{O{s{t{š{úőđëćáÜ×ŇÍČĂ˝·±¬§˘ť�“Ž‰„ztnid_ZU ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac V]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!š{›{Ĺ{ę{||?|b|Ž|Ź|·|á| } }/}0}1}2}O}P}n}o}Ş}ç}ý}~~R~†~Ł~ą~ş~ě~#úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞ¤ž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!#:RS� ˇ§¨©¶·Űô €M€N€r€•€·€Ë€Ě€đ€�9�X��§�¨�©�Ş�´�µ�Ř�úőđëćáÜ×ŇĚĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlga[V ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!Ř�‚&‚J‚K‚v‚ˇ‚Ę‚ě‚í‚�6�]�‹�Ś�’�“�”�•�©�Ş�Ô�ů�ú�(„Y„Z„Ś„ľ„ż„ď„%…&…^…úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄź™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!^…Ť…Ž…Ľ…ň…ó…'†]†^†_†`†n†o†™†Í†ń†‡‡G‡w‡ť‡Ę‡Ë‡ó‡�H�n�o�š�Â�Ă�Ä�Ĺ�Ú�úőđëćáÜ×ŇÍÇÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]W U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!Ú�Ű� ‰‰8‰`‰‰¬‰­‰Ő‰˙‰ŠTŠUŠ€ŠĄŠĘŠËŠűŠ%‹H‹I‹J‹K‹Z‹[‹€‹¤‹Ë‹î‹ď‹Ś3ŚZŚůôďęĺŕŰÖŃĚǽ¸ł®©¤źš•�‹…zupkfa\W ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac!ZŚ{Ś|ŚĄŚĘŚíŚîŚŤ4ŤUŤVŤWŤXŤcŤdŤ‚Ť©ŤŞŤÔŤůŤúŤŽCŽDŽlŽ”Ž•Ž·ŽÖŽ×ŽŹ#Ź$ŹRŹúőđëćáÜ×ŇÍČĂ˝·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!RŹrŹsŹtŹuŹŹ€Ź¨ŹĐŹŃŹřŹ� �G�l�m�•�ą�ş�ŕ�‘ ‘ ‘ ‘‘ ‘Q‘|‘“‘Ż‘°‘Ý‘’’úőđëĺßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ„~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!’8’9’r’¦’ż’Ů’Ú’““ “!“"“5“6“Y“t“Ź“�“±“Ě“ë“ě“ ”)”B”C”b”z”�”™”ł”Ď”ę”úőđëćáÜ×ŇÍČĂ˝·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ę”딕+•B•C•]•{•ž•ź• •ˇ•¨•©•Ë•ó•ô•–;–<–^–~––ˇ–Á––Öɖʖ˖̖Ֆ֖ý–úőđëćáÜ×ŇÍČÂĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlga[U V]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ý– — — ———E—q—r— —Ď—Đ—ú—$�%�V�‹�Ś�ą�ĺ�ć�™>™?™l™›™ś™Ë™šš2š`šašlšúőđęĺŕŰÖŃĚǽ¸ł®©¤źš•�‹†�|wrmhc^Y ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac V]ac ]ac ]ac ]ac!lšmšnšoš~ššĄšÔšŐš›3›4›b›‰›Š›ą›ë›ě›śCśDśqśžśźśÍśňśóśôśőśťť6ťKťúőđęäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqke_Y V]ac V]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac Kťeťfť—ťČťýť4ž_žŤžÁžěžźOźxź¨ź©ź°źşź»źĽź˝źÓźÔźýź' ( V } ~ ® Ú Ű  ˇ:ˇůôďęĺŕŰÖŃĚǽ¸ł®©¤źš”Ž‰„zupkfa\W ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac V]ac!:ˇ;ˇqˇźˇ ˇŃˇ ˘˘9˘_˘`˘f˘g˘h˘i˘z˘{˘‘˘«˘Ć˘Ú˘ń˘ Ł Ł%Ł=ŁVŁmŁ�Ł›ŁśŁŻŁÁŁÓŁúőđëćáÜ×ŇÍČĂľął­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ÓŁÔŁíŁ ¤¤¤7¤8¤G¤X¤Y¤g¤|¤�¤ˇ¤˘¤´¤Ĺ¤Ć¤Ň¤â¤ó¤ĄĄĄĄĄ/ĄBĄYĄhĄiĄxĄyĄúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!yĄ‰ĄťĄŻĄĽĄ˝ĄĎĄŘĄŮĄćĄóĄ˙Ą¦¦¦ ¦.¦/¦A¦B¦C¦D¦E¦[¦\¦]¦q¦r¦›¦Ĺ¦ö¦§§8§e§úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–’ŽŠ†€zupkfa\W ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac]a]a]a]a ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac"e§Ž§©§Ş§Ö§ý§3¨P¨Q¨y¨˘¨Ő¨ě¨ú¨ű¨ü¨ý¨ţ¨©©0©\©‹©Ś©˛©ŕ©ŞŞ+ŞVޅކ޷ŞęŞúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞ¤ž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ꪫ«Q«}«¬«­«Ó«¬,¬-¬.¬/¬0¬O¬b¬c¬z¬Ś¬‘¬Ş¬Á¬Ę¬Ë¬á¬ć¬ö¬­­,­-­I­b­x­úőđëćáÜ×ŇÍČĂľ¸˛¬§˘ť�“Ž‰„zupkfa\W ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!x­­‰­•­–­Ş­Ĺ­Ţ­â­î­ú­ű­®®!®9®J®S®T®w®„®Š®Ą®­®Á®Â®Ě®Í®Î®Ď®Đ®ë®ě®ŻúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnic]X ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ŻCŻDŻpŻˇŻ˘ŻËŻţŻ˙Ż*°U°V°°°°±°ß° ± ±3±^±_±‰±¶±·±Ű± ˛˛<˛g˛h˛s˛t˛u˛v˛úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!v˛†˛‡˛´˛â˛łłLł~ł´łµł¶ł·ł¸łÄłĹłęł´0´]´^´†´®´Ň´ő´ö´µEµkµŹµ�µ‘µ’µ“µůóîéäßÚŐĐËĆÁĽ¶°«¦ˇś—’Ť��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac!“µµµ¶µŇµěµ ¶-¶Z¶�¶«¶Í¶ó¶#·B·m·•·˝·â·ă·ä·ĺ·ć·ç·č· ¸ ¸6¸J¸p¸„¸…¸¶¸Ę¸đ¸ůóîéäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ„~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac!𸹹2ąLąvą�ą‰ąŠą‹ąŚąŁą¤ąĘąíąşşş8şdş‹ş‘ş’ş¶şŢş»» »» »» »6»7»úőđëćáÜ×ŇÍÇÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlf`ZU ]ac V]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!7»9»:»x»µ»¶»¸»ą»÷»-Ľ.Ľ0Ľ1ĽuĽ®ĽŻĽ±Ľ˛ĽîĽ"˝#˝%˝&˝W˝‰˝Š˝Ś˝Ť˝Á˝ó˝ô˝ö˝÷˝%ľúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!%ľ_ľ`ľlľmľnľoľpľwľxľ˘ľąľçľţľ˙ľ'ż;ż`ż|ż}ż§żŔżéżŔŔŔ Ŕ Ŕ;ŔMŔRŔ…Ŕ†Ŕ±ŔúőđëćáÜÖĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€ztoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!±ŔÚŔíŔÁÁ?ÁVÁzÁŻÁ°Á±ÁÎÁĎÁćÁÂ#Â+Â,Â-Â8Â9Âg·ÂčÂéÂĂLĂyëìíîûĂúőđëćáÜ×ŇÍÇÁĽ·˛­¨Łť—’Ť��~ytoje`[U U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!»ĂĽĂëĂÄÄÄ/Ä0ÄPÄsđıÄĐÄÔÄőÄöÄ÷ÄĹĹCĹ`ŋŹźŻĹŃĹŇĹîĹĆĆĆ#Ć$ĆůôďęĺßŮÔĎĘĹŔ»¶±¬¦ ›–‘Ś‡‚|vqlgb\V U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac $ĆTĆ~ĆŞĆÚĆŰĆÇ.ÇUÇ‚Ç�DŽDZDzÇÎÇăÇäÇĺÇęÇëÇČBČCČoȢȣČŃČűČüČÉIÉJÉKÉlÉúőđëćáÜ×ŇÍČÂĽ·˛­¨˘ś—’Ť��~ytoje`[U U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!lÉmɉɥÉČÉáÉâÉĘĘĘĘĘAĘBĘ_ĘʢĘŔĘÁĘăĘËË4Ë5ËPËoˌ˦˧˨ËÁËÂËďË"ĚůôďęĺŕŰÖŃĚÇÁ»¶±¬§˘ť�“Ž‰„zupke_ZU ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac!"Ě#ĚNĚyĚz̦ĚÍĚÎĚůĚ Í!ÍPÍwÍxͤÍÚÍŰÍÝÍŢÍőÍ Î"Î>Î?ÎVÎlΆΤΥοÎŮÎďÎ Ď ĎúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac! Ď Ď$Ď%Ď<ĎVĎlĎmφχĎ�ϱϲĎßĎîĎ Đ)Đ:Đ^ĐgĐhĐyĐ–Đ—ĐľĐČĐÎĐćĐŃŃ:Ń;ŃKŃ]ŃúôîéäßÚŐĐËĹżşµ°«¦ˇś—’Ť��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac!]Ń^хєѲŃÓŃŮŃáŃŇŇ Ň9Ň:ŇfŇ~ŇŚŇ˝ŇËŇÚŇęŇëŇ Ó Ó3ÓcÓŚÓŤÓ¸ÓçÓÔÔFÔlÔ™ÔúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›•ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!™ÔšÔŔÔçÔŐŐŐHŐIŐqŐťŐĹŐŢŐßŐÖ4ÖUÖiÖjÖkÖ›ÖśÖŁÖ§Ö¨Ö·ÖżÖŔÖÇÖĐÖŃÖŐÖŢÖßÖúőđëćáŰŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž�’Ť��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ßÖŕÖ××+×N×s׎׏׬׭׮ׯװ×Ě×Í×Î×á×â×Ř9ŘqŘ—ŘżŘëŘěŘŮ<Ů^ل٧ŮĎŮĐŮ÷ŮÚúôîéäßÚŐĐËÇĂż»·ł­§˘ť�“Ž‰„zupkfa\W ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac]a]a]a]a]a]a ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac"ÚÚ)Ú*Ú+Ú,ÚPÚ{ÚŹÚ�Ú’Ú“ÚµÚŰÚńÚňÚôÚőÚŰ;ŰOŰPŰRŰSŰw۞۶۷۹ۺŰáŰÜÜÜúôîéäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac!ÜÜÜAÜ`ÜoÜpÜrÜsÜ ÜÄÜ×ÜŘÜŮÜÚÜőÜöÜÝÝ/ÝMÝNÝl݋݌ݬÝĘÝËÝăÝŢŢŢEŢFŢúőđëćáÜ×ŇÍČĂľął­§˘ť�“Ž‰„zupkfa\W ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac V]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!FŢdŢ€Ţ�Ţ�ŢŻŢ°ŢËŢéŢęŢß"ß#ß;ß\ß]ß}ßśßťßąßÓßÔßńß ŕ%ŕ=ŕ>ŕZŕwŕxŕ}ŕ~ŕŕ€ŕúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!€ŕ›ŕśŕ·ŕ¸ŕĺŕááBánáoá™áÂáĂáíáââFâpâqârâ�â„âŻâÚâŰâă,ă-ăXă�ă‚ă´ăŕăůóíčăŢŮÔĎĘĹŔ»¶±¬§˘ť�’Ś‡‚}xsnid_ZU ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac V]ac U]ac U]ac!ŕăáă ä7ä8ä^ä…ä†äąäíäîäĺGĺHĺtĺĄĺ¦ĺŐĺćć8ćlćmćśćËćĚćůć'ç(çNçzç{ç¨çŰçúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ŰçÜçč:č;čič�č™čÇčóčôčéPéQé}é°é±é˛éĹéĆéČééé ęęęę4ęYęZę]ę^ę|ę ęˇęúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞ¤ž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ˇęŁę¤ęÂęŢęßęáęâęţę&ë'ë(ë/ë0ë1ë2ëdë•ëĆëűë-ěbě’ěÂěřě)íYíaíbíeífí�íËíôíúőđëćáÜ×ŇÍČÂĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ôí$îSî„îşîćîďRďqď�ď‘ď’ď¤ďşď»ďÔďńď đ!đ"đ8đOđhđ�đ„đśđłđËđâđăđöđ ń#ń;ńúőđëćáÜ×ŇÍČÂĽ¶±¬§˘ť�“Ž‰„zupkfa\W ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ý˙˙˙‚�„…†‡�‰Š‹ŚŤŽŹ�‘’“”•–—�™š›śťžź ˇ˘Ł¤Ą¦§¨©Ş«¬­®Ż°±˛ł´µ¶·¸ąş»Ľ˝ľżŔÁÂĂÄĹĆÇČÉĘËĚÍÎĎĐŃŇÓÔŐÖ×ŘŮÚŰÜÝŢßŕáâăäĺćçčéęëěíîďđńňóôőö÷řůúűüýţý˙˙˙;ń<ńQńfńzńŽńŹńĄńşńĐńčńéńţńň*ňAňBňYňoň‡ňśňťň¶ňËňŕňôňőň óó5óKóLó^ó_óúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!_ó`óxóyó˘óÉóńóôôCôjô’ôľôżôăô ő/ő<ő=ő>őRőSőkőyő�őžőŞőąőĆőÇőÝőęőööúôîéäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž�’Ť��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac!ö'ö?ö[ö\öhöwöxöyö‰öŠöŻöÓöÔöüö"÷#÷L÷o÷p÷’÷ą÷ş÷Ý÷ţ÷˙÷řřř ř#ř:řCřVřúőđëćáÜ×ŃËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{uoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!Vřoř�ř“ř«ř¬řłřľřĘřŘřčř÷řůů&ů5ůDůNů`ůaůgůhůiůvůwů‘ů’ůľůëů ú?ú@úcú–úúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘‹…zupkfa\W ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac V]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!–úĂúćúçúţú+űHűpűqű—ű˝űľűÂűÔűŐűůűüü!ü4ü5üWüpüqüžüŇüý%ý&ýFýcýdýjýkýúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!kýlýtýuý•ýĽýÝýůýúýţ>ţ^ţ|ţ}ţ›ţ»ţÜţÝţůţ˙9˙:˙;˙S˙T˙˙˛˙Ř˙ 2]†·úôîéäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”Ź‰�~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac!·¸ęGnopz{¨ÚŰ>?lśťÍţ˙(PQ¤Ą¦­®ÉĘúőđëćáÜÖĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqke_Y V]ac V]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac Ęú"Nz{ˇŃű)*Qz¦§Ő./JKLfg�ĹĆö' ( T ‡ � ł úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–�Š…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ł ŕ á -.]‘’É     9 M g • § ¸ ą ç   R b t u — � ™ ¬ ­ úőđëćáÜ×ŇÍČĂ˝·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb\V U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!­ Ë Ě ř $ Q h i “ » ë   , Y „ š › Ĺ î  7 8 > ? @ K L { § Ó 2ůóîéäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€ztoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac V]ac V]ac!2a”ĹĆř!N|}~žźÇöGHv›ÄđńHw¤Ą¦¬­ĐóôúőđëćáÜ×ŇÍÇÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqke`[V ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ôBCt›śÂčé:;_‚�„‰Š˛ŕá;<i”•Ăňóô úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´Ż©Łž™”ŹŠ…€{vqlgb\V U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac! "#SŠ‹ľćçEFs˘ŁÔüý$NOy¦§Ńüý#OP|©ŞŰůôďęĺŕŰÖŃĚǽ¸ł®©¤źš•�‹†�|wrmhc^Y ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac V]ac!Ű 9_`�·¸ä;`a�żŔěCjk’ŔÁíCmn–úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!–żŔőKrsśÇČú)*X‰Š´ŕá9:_ŚŤ¤Ą¦˛łĺ úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnhb]X ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac! E v w ¦ Ő !/!0!X!Ś!¸!ĺ!ć!ç!í!î!">"["�"µ"Ü"#3#W#{#˛#Ů#$,$-$.$?$úőđëćáÜ×ŇÍČĂľął­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]W U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!?$@$f$‡$Ą$¦$Č$ç$% %(%J%k%l%Ž%Ż%Ň%Ó%÷%&6&7&8&S&T&v&”&¸&Ü&Ý&ů&'A'_'ůôďęĺŕŰÖŃĚǽ¸ł®©¤źš•�Š„zupkfa\W ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac!_'`'€'š'ą'Ő'Ö'ů'(9(`(a(�(©(Ç(Č(ę(ë(ń(ň(ó()))")*)=)D)V)W)d)x)�)•)úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›•ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!•)ž)˛)ł)Ŕ)×)é)ý)* *!*(*8*>*R*`*y*z*‰*ť*Ş*Á*Î*î*ď*˙*+&+8+I+d+e+o+x+úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!x++•+›+¬+­+Ć+Đ+Ř+ç+î+ , ,,.,>,Q,_,t,u,‚,’,ˇ,ł,Ě,Ó,Ô,Ú,Ű,Ü,î,ď,-2-úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnhb]X ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!2-3-Q-x-y-ť-ľ-ż-ß-..$.B.C.P.Q.R.j.k.„.….§.Ě.ń.//I/s/›/Á/Â/ę/080úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´Ż©Łť�“Ž‰„zupkfa\W ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac V]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!80c0d0�0·0Ü0ü0ý0(1Q1{1¨1©1Ż1°1±1Ě1Í1Ö1×1Ý1č1ů12*2I2a2i2j2p2|2Ť2•2Ľ2úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´®¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!Ľ2â2ú23333$3*3O3r3Ť3•3–3—3´3µ3Ü34(4F4G4g4Š4´4Ö4×45"5E5b5c5d5r5úőđëćáÜ×ŇÍČĂľął­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]W U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!r5s5�5Ž5�5®5Â5Č5Ô5Ő5ĺ5ř5 66.6J6[6t6…6–6—6ś6ť6ž6ź6Ľ6˝6â6 707T7U7~7Ą7ůôďęĺŕŰÖŃĚǽ¸ł®©¤źš•�‹†€zupkfa\W ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac!Ą7Ç7ě7í78A8b8Š8‹8Ś8Ť8Ž8¬8­8Ý89)9;9L9M9s9š9˝9Ď9ß9ŕ9:$:S:d:u:v:w:x:úőđëćáÜ×ŇÍČÂĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!x:}:~:™:¸:Ů:ű:ü:;A;c;…;†;§;Í;ň;ó;<A<g<h<i<j<q<r<ˇ<Ň<ý<.=]=‰=´=ĺ=>ůóîéäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”Ź‰�~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac!>E>u>ź>Í>ů>ú>ű>ü>??8?c?�?¦?§?Đ?ú?"@:@;@c@‘@ľ@Ô@Ő@Ö@×@ň@ó@AAABAdAúőđëćáÜ×ŃËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vpje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!dA‡A�A«AŇAÓAűA$B%BMBsBtBžBÂBĂBčBCCCC'C(C\C„C·CçCDGDuDžDźD DˇDľDúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ š”ŹŠ…€{vqlgb]W U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ľDżDâDE2EUEyEžEĂEçE F/FTF{FśF˝FăFG*GSGvG—G�G GˇG˘GŁGµG¶GŘGHH"HBHůôďęĺŕŰÖŃĚǽ¸ł®©¤źš•�‹†�|vpkfa\W ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac!BHCHdH‰HŠH°HŇHÓHţH I!I?IdIeI†I©IŞIÉIčIéI J0J1JVJzJ{J|J}J‡J�JŠJĽJçJKúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xrlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!K?K@KAKDKsKŁKÉKńKňKóKöK$LUL‚L¬L­L®LŻLľLżLÜLÝL M:MeMfM’MľMóMôM NNN}NúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄź™“Ť��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac V]ac V]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!}N~N°NÜNOO8OkOšO›OËOůOúOP P!P"P'P(PMPyP¦P§PÔPQ*Q+QSQ}Q«Q¬QÚQR2RúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´Ż©Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!2R3RXR�R°R±R˛RłRąRşRÜRýRSBSCSdS‹SŞSÉSĘSôST9T:TdTeTfTgTsTtT TĘTöT÷TúőđëćáÜÖĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vpje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!÷T%UKU~UU­UÚUVV5VfV•V–V—V�VźV VĹVëVW9W:WdW‰W·WŘWŮWX)XVXxXyXzX{XúőđëćáÜ×ŇÍČĂľął­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!{X‹XŚX X˝XĎXčXúXY'YAY]YrYŚYˇY˛YÇYŢYőY ZZ5ZPZfZZ•Z®ZĂZŰZňZ[[3[F[ůóîéäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac!F[\[s[„[ť[¶[Ě[ß[ó[ \"\;\X\n\‡\ \µ\Ë\ŕ\ç\]]4]G]\]c]x]”]©]ż]Ő]ę]^^úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!^&^'^(^)^D^E^m^‘^Ľ^Ţ^ß^_(_V_„_…_†_‡_Ť_Ž_ľ_ß_ `4`5`e`™`Ë`ě`í`aBagaúőđëĺßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łť—’Ť��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ga•a–aśaťažaźa­a®ażaÍaőa bb(bLb\bnb{b˘b´bĆbÓbcc%c4c^cqc�cŤc±cÇcČcúőđëćáŰŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ČcÉcŘcŮcócd2dLdMdddvd“dĄd¦dÄdŐdďd e eeeee ePeee~ee§e»eŮeÚeffúôîéäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”Ž��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac!f+f,fYfmf‡f�f¶fÎfëfěfífgg6gjgťgžgĎgh4h5hdh—hÇhČhôh$iZi[iŽi˝iôiőiúőđëćáÜ×ŇÍČÂĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ői(j[jŤjŽjŔjřj*k+k,k0k1kfk•k¸kćkçkl=ljl“l”lĂlälmmHmwm¨m©m®mŻm°mŔmúőđëćáÜ×ŇĚĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]W U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ŔmÁmămnn1nWnXn€nˇn˘nÁnänĺno6o7o8o~]~~¤~Ż~°~Ď~ř~&'(,-UoŽĄ»Ńô€€úőđëćáÜ×ŃËĆÁĽ·˛­¨Łž™”Ź‰�~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!€/€0€1€J€K€o€–€ş€ĺ€ć€ �1�^�r�s�ž�Î�ô�ő�!‚G‚d‚e‚j‚k‚l‚u‚v‚ˇ‚΂ü‚��úőđęäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{uoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac!�@�i�•�Ş�«�Ú�„'„>„?„D„E„F„V„W„^„Ť„ˇ„°„±„˛„Ę„Ë„ׄý„…9…E…u…�…°…ş…Ň…úőđëćáÜ×ŇÍČĂľ¸˛­¨Łž™”Ž��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!Ň…Ý…ő…†%†.†F†T†l†z†“†ˇ††φđ†ţ† ‡‡(‡6‡b‡u‡Ś‡š‡¨‡ľ‡χ�%�4�V�h�Š�™�úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!™�ą�Ń�ř�‰)‰@‰e‰|‰«‰׉݉ň‰ŠŠXŠsŠ–ŠÄŠŰŠíŠ‹)‹=‹i‹‚‹Ż‹Ţ‹ď‹˙‹ Ś6ŚOŚkŚúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!kŚ‚ŚłŚÇŚߌúŚŤ*Ť@ŤdŤ{ŤŽŤĄŤ˝ŤŇŤčŤŽŽ)ŽHŽbŽmŽ…Ž«ŽÄŽđŽ Ź2ŹJŹaŹŚŹ¤Ź˝ŹĎŹúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ĎŹÝŹőŹ�1�C�^�y�‹�˘�Ľ�×�ý�‘$‘Q‘d‘~‘Ł‘˝‘ä‘ú‘’$’=’`’y’Ź’¦’Ä’ń’ “V“�“úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!�“‚“‘“’“¦“§“¨“¶“·“ç“”F”g”h”–”͔唕 ••••••O•}•~•Ż•Ý•Ţ•–;–<–o–úőđëćáŰŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”Ž��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!o–©–Ş–«–°–±–â–——?—l—m—n—�—‰—±—Ř—Ů—�/�0�\�‡���°�Ů�Ú�™,™-™S™z™{™¬™úőđęäßÚŐĐËĆÁ»µ°«¦ˇś—’Ť��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac!¬™Ő™Ö™Ű™Ü™Ý™Ţ™ß™ŕ™ű™ü™ý™ š šššš6šZš~šśšťšľšâš›)›*›H›l›’›µ›¶›Ő›ű›śúőđëçăßŰ×ÓĎÉĂ˝·±¬§˘ť�“Ž‰„zupkfa\W ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac U]ac U]ac U]ac]a]a]a]a]a]a]a ]ac ]ac ]ac ]ac"śBśCśDśQśRś}ś¦śĚśóśť?ťdť•ť–ť¬ť­ťĂťĐťÝťčťéťžž8ž9žNžVžsž}ž~ž§ž»žŘžúőđęäßÚŐĐËĆÁĽ·±«¦ˇś—’Ť��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac!؞ٞ÷žźźźź7źLźVźWźXźyźzź®źÚźôź   < l † Ł ¤ Ë ü ˇ2ˇ3ˇ4ˇYˇpˇ„ˇ…ˇúőđëćáÜ×ŇÍČÂĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!…ˇ†ˇŻˇ°ˇÖˇđˇ˘3˘4˘X˘y˘›˘ż˘Ŕ˘á˘÷˘Ł?Ł@ŁAŁQŁRŁbŁuŁŽŁ¤Ł˝ŁľŁÄŁÖŁćŁţŁ˙Ł¤úôîéäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž�’Ť��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac!¤.¤/¤0¤5¤6¤<¤K¤^¤n¤o¤Ž¤ž¤ż¤Ŕ¤Ó¤â¤ő¤ĄĄ/Ą>ĄTĄUĄnĄ„Ą…Ą‘Ą©ĄşĄÎĄÜĄňĄ ¦úőđęäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac! ¦¦¦¦¦)¦*¦C¦^¦s¦t¦Š¦©¦ɦ䦧 §.§P§g§h§‡§¦§§§ǧܧݧő§¨.¨/¨0¨:¨;¨úőđëĺßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb\V U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!;¨f¨‚¨š¨Ą¨¦¨·¨Ȩ⨩ ©!©5©N©_©`©o©�©Ž©•©–©ź©¶©Č©É©Ę©Ň©Ó©Ü©ě©í©ô© ŞŞúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚|vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!Ş Ş ŞŞŞŞ5Ş9ŞRŞdŞeŞ�Ş˘Ş¸ŞąŞĚŞߪţŞ˙Ş«6«E«Z«[«\«|«}«ť«Ď«ý«#¬$¬H¬o¬úôîéäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac!o¬“¬”¬·¬٬í¬î¬ţ¬+­F­_­`­a­o­p­�­Ť­ ­Ą­­­®­Ä­×­â­ě­í­®®)®*®=®G®\®]®úőđëćáÜ×ŇÍČĂ˝·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!]®d®e®f®Ź®�®¸®Ú®Ż#Ż$ŻEŻdŻ‰ŻŞŻ«ŻŘŻ°)°*°L°q°’°“°”°ź° °Ë°ů°"±Q±v±¨±Ô±úőđęäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac!Ô±˛1˛c˛�˛˝˛ľ˛ż˛DzȲó˛łGłrłsłźłĎłűł(´)´Z´~´¨´δĎ´Đ´Ö´×´µ)µ*µeµŤµŽµúőđëćáÜÖĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€ztoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!Žµľµçµčµ¶@¶A¶h¶”¶•¶Ŕ¶ë¶ě¶·K·L·M·[·\·…·ą·Ď·ţ·˙·-¸^¸s¸ź¸ ¸ϸő¸ ą ą<ąúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´Ż©Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!<ągą†ą‡ą�ą®ąŻąŰąş2ş[ş\ş‡şŻşŘş»»4»X»‹»ş»»»Ľ»Ă»Ä»ä»ő»Ľ Ľ0Ľ8ĽEĽFĽjĽúőđëĺßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”Ź‰�~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!jĽwĽŤĽŽĽźĽŻĽČĽÉĽęĽ˙Ľ˝˝˝!˝"˝G˝f˝�˝®˝Ż˝Ő˝ű˝ľCľDľiľŽľ¸ľŰľÜľÝľĺľćľçľúőđëćáÜ×ŇÍČĂ˝·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlga[V ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!çľčľżBżiżjżlżmżśżÉżöż÷żůżúż$ŔMŔ€Ŕ�Ŕ�Ŕ„Ŕ®ŔÝŔÁÁÁÁ2ÁaÁ‰ÁŠÁŚÁŤÁłÁŢÁúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ŢÁ   ÂÂÂÂCÂnÂ�ÂÁÂéÂĂĂ=ĂdÄòĂŰĂ Ä Ä4Ä\Ä�IJÄŘÄ Ĺ Ĺ ĹĹĹJĹnĹúőđëćŕÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlf`[V ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!nœťŦĹČĹçĹĆ#Ć$Ć%Ć@ĆAĆYĆZĆŽĆľĆĐĆŃĆÇ=ÇQÇRÇ�ÇşÇÍÇÎÇČ7ČIČJČwȣȵȶČúőđëćáÜ×ŇĚĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!¶ČëČÉ+É,É^ɎɡɢÉÖÉ ĘĘĘOĘPĘĘ´ĘČĘÉĘÚĘŰĘÜĘňĘóĘË9ËdËŹË�˲ËÖËţË&Ě'ĚúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–�Š…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!'ĚEĚiĚŠĚ‹ĚąĚŰĚüĚýĚţĚÍÍCÍlÍ”ÍÁÍÂÍíÍÎBÎoÎpΗÎĂÎîÎďÎĎBĎhĎiĎjĎzĎ{ϤĎúőđëćáÜ×ŇĚĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlga[V ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!¤ĎŃĎüĎýĎ!ĐJĐ|Đ}ЦĐĎĐôĐőĐŃFŃsŃtћѶѷѸŃŢŃßŃňŃóŃŇGŇHŇwҞҟŇÉŇńŇňŇÓúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ š”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!Ó>Ó?ÓeÓŚÓŤÓ±ÓŐÓÖÓřÓÔÔÔ!Ô"ÔCÔiÔjÔ�Ô¶Ô·ÔŕÔ Ő Ő6Ő^Ő_Ő‡Ő­Ő®ŐÖŐýŐţŐ%ÖúőđëćáÜ×ŇÍČĂ˝·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!%ÖLÖMÖNÖlÖmÖšÖ˝ÖľÖçÖ××@×l×m×”×Â×Ă×ń×%Ř&ŘNŘwŘxضŘđŘńŘöŘ÷ŘřŘŮŮ=ŮbŮúőđęäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlf`[V ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac!bًٷٸŮăŮ Ú6ÚXÚYÚ�Ú¦ÚŇÚ÷ÚřÚŰKŰsۛۜŰÁŰäŰÜ<Ü=ÜdÜŚÜ»ÜáÜâÜěÜíÜîÜřÜůÜúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid^X U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ůÜ'ÝSÝTÝsݛݜÝĎÝűÝüÝ-ŢOŢPŢ|ޫެŢßŢ ß ß9ßbßcßdßjßkß‘ßµßÚßűßüß#ŕIŕoŕŤŕúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘‹…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ŤŕŽŕľŕčŕ á*á+áWá�áĄáĆáÇá÷áâ:âXâYâ�â¨âĹâĺâćâă8ă^ă„ă…ă¦ăĐăóăääEäpäúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!pä—ä¸äąäéäĺ1ĺWĺXĺdĺeĺfĺlĺmĺ’ĺ˛ĺÖĺ×ĺýĺ!ćFćGćlć”ć¸ćąćÝćç"ç#ç$ç,ç-çYçúőđëćáÜ×ŇÍČÂĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlga[V ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!Yç†ç°çÖç×çč,čPčzč{čŞčŘč é é;éhé’é“é”éŞé«éÚé ę ę5ęcędę�ęľężęëęëëAëúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄź™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!AëjëkëlëŹë�ë»ëăëäë ě:ě;ěhěšě›ěÇěôěőěöěíí1íZí€íĄíĚíôíîEîqî—îżîćîçîúőđęäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łť—’Ť��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac!çîčîěîíîűî ďďďCďgď�ďŔďÁďíďđDđlđmđ�đĂđďđđđ!ńGńuńvńwń�ń„ń¦ńĆńéń ňúôîčâÝŘÓÎÉÄżşµ°«¦ˇś—’Ť��~ysmhc^Y ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac V]ac V]ac U]ac U]ac ]ac ň.ňYň†ň‡ň¨ňÄňěňó0óMótóuóvóŤóŽó¸óíóîóôAôBômôźô ôÓôőő4ődőeőŤőÂőĂőúőđëćáÜ×ŇÍČĂľ¸˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!Ăőňő)ö*ölö öˇö˘öÂöĂöÜöüöýö÷1÷2÷N÷f÷g÷„÷Ą÷¦÷Ă÷â÷ă÷řřř9řTřUřoř…ř†řúőđëćáÜÖĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!†ř¦řŔřÁřÝřřřůř˙řůů5ů6ůOůmůnůtůuů“ů”ů­ůĘůËůçůúúú2ú3úNújúkúlúyúzúúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid^X U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!zú¬úÓúű*űSűűŻű×ű˙ű)üVü|ü¨üÔüţü*ýWý‚ý®ýßýŕýáýěýíýţFţpţ¤ţĎţúţ&˙b˙“˙úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘‹…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!“˙Ŕ˙ó˙!"#,-Y�µńCs¦Őţ0`abkl‘˝ľĺ>_`�úőđëćŕÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”Ž��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!�´µŕ  -RS·¸ą˝ľóMno¨ŘöIvśżŔÁÜÝřúőđëćáÜ×ŇÍČĂ˝·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlga[V ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ř 5 Z [ } ť » ŕ á %FGh‹Ş«¬ÂĂç ) O P u – ş Ű Ü  $ F úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄź™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!F G j Ś ® Ż ° Ľ ˝ ę  > f Ź ą á      O y z ­ Ţ ß  B C u ź   Ń úőđëćáŰŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łť—’Ť��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!Ń 5`abopxy�´µÎóGHg†§˝ľÍäĺć4GM€úőđëćáŰŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vpje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!€�‚�‘©ÂÚĺöţ˙ *Jijklm‚›µČŢřů'?UjúőďéäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž�’Ť��~ytoje`[V ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac!j�‚“¦·¸Đë(9FZm}~ŹźŞąÉ×Řäđń)7úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnid_Z ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!78FGViz†‡�ˇ˘®şĹĆÔăäňóôúű-X‡µçčJ~˛úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–�Š…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!˛íîďüý ,@SnŠ‹–¬˝Öíú(C]^q„Ź�žŻĆŘúőđęäßÚŐĐËĆÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac!ŘŮë  4EVWn{�‘§ĹŮÚŰîď9FG{ˇŻ°ĎţBoúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞ¤ž™”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!o€�ŞÓäĺAPQmzž¨©Éńţ˙!HWX�®ŔÁËĚÍŐÖĺúőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ ›–‘Ś‡‚}xsnic]X ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!ĺř ':Mbc~ťş×đ+<=>`a‹˛łÖýţ. V W ~ © Ş úőđëćáÜ×ŇÍČĂľą´ŻŞĄ š”ŹŠ…€{vqlgb]X ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!Ş Ë ř ů !D!E!g!Ź!�!‘!ś!ť!¤!ł!Ç!Ď!Ó!é!""""8"="H"I"J"V"W"X"i"j"Ť"¶"úőđëćáÜ×ŇÍÇÁĽ·˛­¨Łž™”ŹŠ…€{vqlf`[V ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac U]ac U]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac!¶"Ý" # #2#^#�#˛#ł#Ú#$0$d$e$f$g$úőđëćáÜ×ŇÍČĂľş¶]a]a ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac ]ac 9�´µÁÂĎŕűü()Vz{—¬ĂŮó$%<NOks‚‘’¸ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!¸ÉÔŐć%&')*1IbhyzŚ›˛ÎĎâč     7 G ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!G X Y j { Ž   ą ş Č Ř ú  ,?Qjxyz|}Š˘ĽŇěíő 1 K ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!K b v w „ ¤ ą Ĺ ę ! > F ] r ‰ ť ® Ż Ç Ő ć ç č ę ë ö  D E n � ‘ ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!‘ Ż Ó Ô ů ! D f g h j k ~ ‘ ¦ Ŕ Á Ě á î ď   ' : ; F S m n ’ Ą ł ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!ł Ľ Ó Ô ç  !9:;<>?Ul‹Ś ¶Ö×ë+DEYvŠ�™ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!™±˛łµ¶ĚűFGnŽ¶Ö×ú :TUo~ŽŹ�’“�ÁŰÜűýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!ű)?@cu†‡žź ˘ŁÄČôBClmn€��„š°ÂÖýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!Öăäú/0FV]rs‰›§±˛ČÜÝéęëíî1Fc‚�™şýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!şĎč 'Ddrx„ŽŹłĽŘě  #BTmnŠ�™šýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!šśť¬ËŃű&=Ps•ł´Ľ˝ľŔÁÎÝě˙0EZnos�ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!�Žˇ˘·Ďďđ1MNh‚�˘ŁÄŰÜř.DKLMOPVbýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!bu}Ť�şŮÚô,-9Uam~‰ŠŁżŔÔőö÷ůú#5Iýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!IYgpŠ«şÔŘŮó*,-BWn‚›´ĆÇćţ*+FQXeýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!ex•¤Ą˝Ćŕáâăäćçó 6 Z } ~ ž Ĺ ď !!:![!|!’!«!¬!˛!ł!´!ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!´!¶!·!Ň!ţ!3"a"b"‘"ż"é"ę"#@#m#n#ˇ#Đ#ř#ů#($T$�$„$…$‡$�$‘$°$Ő$ő$%0%L%ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!L%k%Ť%­%Ç%ŕ%&)&P&Q&R&T&U&s&¦&Ů&ň& ','-'Z'–'˛'É'í'î'+(Y(p(†(®(Ż(µ(¶(ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!¶(·(ą(ş(Ę(ě(ú( ))1)C)D)f)w)Š)‹)®)´)µ)¶)¸)ą)Ă)Ň)Ů)î)ő)ö)÷)****-*ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!-*7*@*I*_*`*f*g*h*j*k*s*…*•*ź*¨*©*ş*Ó*ç*ô*ő* ++'+(+1+C+\+]+^+`+a+n+ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!n++‘+˘+Ż+°+ş+Ń+é+ř+ů+,,$,%,4,=,E,F,G,I,J,f,�,“,°,±,Â,Ü,Ý,ň, - --ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!--- -0-H-`-q-…-†-–-­-Ă-Ő-Ö-ć-ů-ú-ű-ý-ţ-.\.�.‘.¬.˝.Ö.×.đ.ü.//6s6¨6©6Ű6 7 717a7b7�7Ň7Ó7Ô7Ö7×7ň7K8 8ˇ8ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!      ţ˙˙˙ţ˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙ˇ8Ú8ů899C9\9{9|9§9Á9Ţ9ß9:(:E:F:w:’:Ş:«:±:˛:ł:µ:¶:Î:;4;N;i;j;š;Ę;ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!Ę;ä;ű;ü;,<[<p<„<…<ľ<Ö<×<Ř<Ţ<ß<ŕ<á<â<ń<=/=P=p=q=‹=®=Ę=ě=í=>6>W>z>{>ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!{>�>‚>�>…>†>�>Ç>ů>ú>,?W?X?�?©?Ş?Ű?@ @@ @ @@O@Ž@©@Ç@Č@ú@8AUAlA�AžAýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!žAźAÔABABZBuBvBwByBzB…B¸BăBäBC9C:CdC‘C’CľCĺCćCçCéCęCýCEDFD~D¬DÉDŕDýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!ŕDáDEFEfE~EEľEěEFFF"F#F$F&F'F3FfF–FÂFÎFöF÷F*G[GfG„GˇG˘GĐG˙G3HLHýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!LH^H_H`HbHcHjHŹHŻHŃHřH I'I(IKIcIdIeIgIhIyIŁIľIĺIJ4JXJxJ�JĽJĺJK)KRKýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!RK{K|K}KK€K�K·KćK L;LőSőyöŠöřřiůwůlýuý;˙T˙p{¦ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!¦®Lg  ™ ­ @ L ~ź¦­„Šô ¦łç!î!.$@$8&T&ó()Ü,ď,R.k.±1Í1ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!Í1—3µ3d5s5ź6˝6Ž8­8x:~:j<r<ü>?×@ó@C(CˇDżDŁG¶G}J�JŻLżL"P(PłRşRgTtT�Výűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!�V V{XŚX)^E^‡_Ž_źa®aČcÉcŮcee eěfífg+k,k1kŻm°mÁm7o8o=o~ooŠo'q(qEqýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!Eqss!s{s|sŠs´uµu»u7w8wCwěyíyz|||2~3~9~'(-0€1€K€k‚l‚v‚E„F„W„ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!W„±„˛„Ë„§“¨“·“•••Ş–«–±–m—n—‰—ܙݙޙߙŕ™ü™ý™šCśDśRś–ť­ťWźXźzź…ˇ†ˇýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!†ˇ°ˇ@ŁAŁRŁ/¤0¤6¤¦¦*¦ݧ/¨0¨;¨É©Ę©Ó©Ş ŞŞ[«\«}«`­a­p­e®f®�®“°”° °ľ˛ýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!ľ˛ż˛ȲĎ´Đ´×´L·M·\·‡ą�ąŻą»»Ľ»Ä»˝˝"˝ÜľÝľćľ  ŠĹĹ$Ć%ĆAĆŰĘÜĘóĘýĚýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!ýĚţĚÍiĎjĎ{ϷѸŃßŃÔÔ"ÔMÖNÖmÖ÷ŘřŘŮíÜîÜůÜcßdßkßeĺfĺmĺ#ç$ç-ç“é”é«ékëýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!këlë�ëőěöěíçîčîíîvńwń„ńuóvóŽóˇö˘öĂökúlúzúŕýáýíý"#-abl¸ąľŔýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!ŔÁÝ«¬ĂŻ ° ˝    abpĺć�‚‘jkmóôűîďýÚŰďĚýűů÷őóńďíëéçĺăáßÝŰŮ×ŐÓŃĎÍËÉÇĹĂÁż˝!ĚÍÖ=>a�!‘!ť!W"X"j"e$f$g$ýűů÷őóńďíëéçĺă g$ g$áG!˙˙˙˙˙˙˙˙!K@ń˙Normala "A@ň˙ˇ"Default Paragraph FontĐ˙@ţ˙ ˙˙˙˙ ŔF%Dokument programu Microsoft Word 6.0 MSWordDocWord.Document.6ô9˛q