Tomasz Paweł Rosiński Represjonowanie mniejszości w średniowieczu - spór o genezę zjawiska Historycy często wskazują okres między X a XIII wiekiem jako czas narodzin w romańskiej Europie fenomenu określanego mianem "społeczeństwa represyjnego". Każda społeczność ludzka rości sobie prawo do przywileju ekskluzji i represji w stosunku do pewnych grup bądź osób, w których upatruje dla siebie zagrożenie. Wyjątkowość społeczeństwa represyjnego zasadza się na tym, że represja staje się jednym z napędów jego rozwoju. Ta differentia specifica odziera sąd, że dane społeczeństwo było społeczeństwem represyjnym, z pozoru niewinności właściwego tak zwanym faktom historycznym. Teza o bezpośrednim związku represji z rozwojem pewnych instytucji społecznych (w tym wypadku z narodzinami aparatu administracyjnego i sądowniczego) w żadnym razie nie powinna być przyjmowana zbyt pochopnie. A wydaje się, że tak się właśnie stało. Świadczy o tym entuzjastyczne i dosyć bezkrytyczne przyjęcie książki angielskiego mediewisty Charlesa Moore'a The Formation of a Persecuting Society. Power and Deviance in Western Europe 950 - 1250. Spróbujemy się w tym artykule przyjrzeć, czy teza o represyjnym charakterze społeczeństwa wczesnofeudalnego zasługuje na podtrzymanie. Zajmiemy się losem trzech mniejszości prześladowanych w Średniowieczu: Żydów, trędowatych i heretyków. Tę listę można by oczywiście powiększyć o prostytutki, czarownice, homoseksualistów i seksualnych "dewiantów" w ogóle. Charles Moore, którego tutaj ustawiamy na pozycji naszego adwersarza, omawia te ostatnie mniejszości raczej zdawkowo (czarownictwu np. odmawia roli oddzielnego fenomenu), a to z paru powodów, z których o dwóch głównych pozwolimy sobie wspomnieć. Chodzi przede wszystkim o to, że kwestia ich prześladowania jest wzglednie autonomiczna wobec fenomenu społeczeństwa represyjnego. Poza tym Moore ma ambicje napisania książki traktującej o fenomenie prześladowania i pochodzeniu prześladowania w ogóle, a w tej perspektywie heretycy są symbolem represjonowania grup o odmiennym światopoglądzie, trędowaci - grup ludzi innych z racji uwarunkowań biologicznych, Żydzi zaś są symbolem represji na tle rasowym, narodowym i religijnym. By sprawy zbytnio nie komplikować, ograniczymy nasze omówienie do tych trzech grup represjonowanych, po czym przedstawimy główną tezę Moore'a i nasze do niej zastrzeżenia. ŻYDZI Jeśli chodzi o traktowanie Żydów, pewnym punktem odniesienia był dla Średniowiecza późny antyk. Uregulowania prawne w tej kwestii wzorowały się na ustawach cesarza Teodozjusza, zakazujących Żydom działalności misyjnej, posiadania chrześcijańskich niewolników i budowy nowych synagog. Z kolei stanowisko św. Augustyna określało "ideowy" stosunek do Narodu Wybranego jako emerytowanego wykonawcy planu Bożego, który wprawdzie zgrzeszył pychą, ale gdy czas się wypełni, dostąpi łaski zbawienia. Prócz tego, Wieki Średnie odziedziczyły po chrześcijaństwie antycznym genetyczne poczucie zagrożenia ze strony Żydów. Pawłowe zerwanie z Synagogą jest aktem ustanowieńczym Kościoła, który w ciągu dwóch wieków wyradza się ze starozakonnych korzeni, przechodząc gnostycką kwarantannę. O wadze owego aktu ustanowieńczego świadczy fakt, iż dotąd Kościół nie pozbył się kompleksu Synagogi, a stare jak nasza era zarzuty przeciwko "zabójcom Chrystusa" słyszymy z ust o. Rydzyka. Ów kompleks odżywa po chwilowym uśpieniu w XI wieku i wówczas budzą się demony. Zanim jednak dojdziemy do roku tysięcznego wypada nam jeszcze wspomnieć o okresie panowania Karolingów, kiedy to Żydzi cieszyli się protekcją władz, które m.in. przez nich próbowały utwierdzić swoją kontrolę nad terenami przygranicznymi. Obecni byli na dworze królewskim, korzystali z ulg w handlu, a handlowali nawet chrześcijańskimi niewolnikami. Ta sytuacja wyraźnie nie podobała się autorytetom kościelnym, synody przypominały o zakazach i biły na alarm. Wszystko to - zdaniem Moore'a - potwierdza hipotezę, iż Żydzi w owym czasie byli silnie zasymilowani i że większość spośród nich stanowili nawróceni na judaizm chrześcijanie. Około roku 1000 widzimy Żydów uprawiających ziemię na południu Europy, parających się rzemiosłem i handlem, szczególnie na terenach przygranicznych. Na co dzień byli normalnymi członkami społeczności, w której mieszkali, a rytualność nie manifestowała ich odrębności tak, jak to miało miejsce póżniej. Ale rok tysięczny jest tu okresem przełomowym, bo oto zaczynają pojawiać się oznaki rozkładu owej wspólnoty. Na początku drugiego dziesięciolecia XI wieku w północnej Francji mają miejsce masakry Żydów w odwecie za to, że - jak głosiła plotka - nakłonili Abbasydów do zniszczenia Grobu Pańskiego i do ścięcia patriarchy Jerozolimy. Zwróćmy uwagę na owo wielce dla Średniowiecza znamienne skojarzenie Żydów z Saracenami. Kiedy w 1063 roku miała miejsce wyprawa do Hiszpanii, szlak, którym podążali rycerze, znaczony był masakrami Żydów, w których - co warto powiedzieć - ochoczo brali udział sąsiedzi ofiar. Ale, ogólnie rzecz biorąc, do czasu wypraw krzyżowych prześladowania te miały charakter incydentalny i lokalny. Ruch krucjatowy reanimował antysemityzm z godną podziwu skutecznością. Spontaniczność pierwszej wyprawy zaowocowała wieloma masakrami, których prowodyrami byli krucjatowi Don Kichoci, watażki i kaznodzieje, błąkający się po całej romańskiej Europie. Te, jakbyśmy to dziś nazwali, czystki etniczne towarzyszyły każdej wyprawie krzyżowej, mimo iż władze kościelne i świeckie dokładały starań, by nie powtórzyła się sytuacja z 1096 roku. Wiek XII dookreśla nowy status społeczny Żydów. Nadal powodzi im się nie najgorzej, ale atmosfera wokół nich gęstnieje. Tworzą się stereotypy, więzy społeczne zostają, jeśli nie zerwane, to w każdym razie poważnie nadwerężone. Żydzi są coraz bardziej izolowani, a częste akty gwałtu obnażają ich bezbronność. To ona właśnie zmusza Żydów do trudnienia się lichwą, kiedy handel i uprawa roli stają się dla nich zajęciem zbyt ryzykownym. To zaś napędza aparat represji oraz propagandę i kreuje zarzut numer jeden, wysuwany przy każdej okazji przeciwko Narodowi Wybranemu - zarzut pożyczania na procent. Zarzut numer jeden, ale, ma się rozumieć, nie jedyny. Dziełem XII wieku jest przesąd przypisujący Żydom rytualne mordy na dzieciach (preferowani pięcioletni blondyni w Wielkanoc). Pierwszą bodaj ofiarą jest tu William z Norwich; o tej sprawie przyjdzie nam jeszcze wspomnieć nieco póżniej. Poza tym Żydom przypisano: rozwiązłość seksualną, paktowanie z diabłem i czarownictwo, co jest w ogóle toposem prześladowczym Średniowiecza, szczególnie jednak widocznym w tym właśnie przypadku. Trochę późniejszy jest zarzut rytualnego bezczeszczenia hostii, powiązany z szerszym oskarżeniem o antropofagię. Przykłady możnaby mnożyć i mnożyć, ale poprzestaniemy na wyżej wymienionych, bo wydają nam się najbardziej reprezentatywne i pokazują kierunek, w jakim podąża ewolucja wizerunku Żyda i stereotyp prześladowczy w XII wieku. Wiek XII jest też rodzicem nowego statusu prawnego Żydów, choć proces ten ma początek nieco wcześniej, bo już za czasów Ludwika Pobożnego. Najkrócej rzecz ujmując, Żydzi stają się niewolnikami korony, dla niej żyją i zarabiają, w zamian otrzymując bezpośrednią protekcję. To specjalne traktowanie stało się dla nich źródłem wielu nieszczęść, owa protekcja bowiem postrzegana była przez monarchów raczej jako przywilej posiadania bankierów na własnej łasce niż jako zobowiązanie. Straszny los, jaki stał się udziałem Żydów w XIV i XV wieku, był po dużej części wynikiem bezbronności, jaka charakteryzowała specjalnie protegowanych. W wieku XII ma miejsce pierwsza masowa ekspulsja Żydów z Francji, połączona z konfiskatą mienia wypędzonych, w celu zapełnienia pustego skarbu Filipa Augusta. Odtąd będzie to częsta forma represji. Początek XIII wieku stoi pod znakiem wielkiej ekspansji Kościoła. Postać, która ją symbolizuje, Innocenty III, nie może być w żadnym wypadku zaliczona w poczet filosemitów. W liście do Filipa Augusta pisze: "Żydzi, jako że od Kaina pochodzą, są skazani na wieczną tułaczkę, a ich twarze wstyd i skrucha winny znaczyć, bo losem, na jaki sobie zasłużyli, jest poddaństwo. Jest więc nie do pomyślenia, by chrześcijański władca w swoich miastach osiedlał Kainowe plemię, by się trudniło lichwą, wydzierając grosz ostatni sprawiedliwym." Dzieło życia Innocenntego, IV Sobór Laterański, jest kamieniem milowym w dziejach represjonowania mniejszości. Jedna z najdonioślejszych uchwał soborowych wprowadza znakowanie dysydentów, m.in. Żydów. Ów jakże znamienny ryt oddzielenia stawiał Żydów na równi z heretykami, ladacznicami i trędowatymi. Popularne świata widzenie skłonne było przeczuwać głębokie powiązania wzajemne mniejszości oznaczonych, był to też motyw wykorzystywany przez mało wybredną propagandę kościelną i świecką. Narodziny i wspaniała kariera zakonów żebraczych to bardzo ponura okoliczność dla Żydów. Kaznodzieje podżegali antysemickie nastroje, przypisywali Żydom ojcostwo herezji. Wg Cohena stworzyli oni nowy wizerunek Żyda w chrześcijańskiej Europie, a plon po ich zasiewie to jedna z najupiorniejszych kart historii ludzkiej. W 1240 roku odbyła się w Paryżu debata skolarzy żydowskich i chrześcijańskich na temat "Talmud - źródło herezji". Pomijając jej okoliczności i wynik (jak sądzę, dla wszystkich oczywisty) jest ona wielkim przełomem w dziejach chrześcijańskiej myśli, która po raz pierwszy w średniowieczu czuje się na siłach stanąć w szranki z mistrzami żydowskimi ze słynnej szkoły w Narbonne, ponieważ ma nową broń, arystotelizm, który przejęła z pism Mojżesza Majmonidesa (nota bene Żyda). Po skazaniu Talmudu jako wzorcem wszelkiej herezji (1248), wykazano, że nie ma ciągłości między Narodem Starego Testamentu a narodem Talmudu i racja, dla której Żydzi mieliby być tolerowani, przestała istnieć. Dwa następne wieki to horror zakończony całkowitym wypędzeniem. TRĘDOWACI Trąd niewątpliwie jest w kulturze paradygmatem choroby wykluczającej ze wspólnoty. Roznosi się drogą bezpośredniego kontaktu, czego pełną świadomość uzyskano w XII wieku. Zaraźliwość trądu nie była sprawą tak oczywistą, choroba ta ma długi, nieraz wieloletni, okres inkubacji, który zazwyczaj bywa przerwany w chwili osłabienia organizmu. Trąd nie ma jednego oblicza. Może objawiać się ranami na skórze, które stopniowo pokrywają całe ciało, docierając do oczu powodują ślepotę, do gardła - chrypę. Kiedy indziej atakuje układ nerwowy, powoduje paraliż, deformację kończyn i stawów, wykrzywianie palców rąk i nóg. Zawsze towarzyszyło mu pomieszanie zmysłów. Trędowaci budzili obrzydzenie i strach swoim obłędem, wyglądem, zapachem gnijącego ciała, dlatego też zawsze byli separowani. W Średniowieczu wzmianki o trędowatych pojawiają się w XI wieku, wtedy też odnotowujemy fundacje pierwszych leprozoriów. Nie znaczy to, iż między VIII a X wiekiem, kiedy to nie mamy żadnych wzamianek o zachorowaniach, problem ten nie istniał. Ale od XI wieku wyrażnie przybiera na znaczeniu, do XIV wieku widzimy stały wzrost liczby szpitali dla trędowatych, ilość informacji w naszych źródłach gwałtownie rośnie. Ale wielu badaczy problemu, a w ich liczbie Moore, ostrzega, iż nie musi to oznaczać wybuchu epidemii. Jeśli nawet mamy do czynienia ze wzrostem zachorowań, to słowo "epidemia" jest tu stanowczo za mocne. Wzrost zainteresowania trędowatymi może po prostu oznaczać pojawienie się wrażliwości społecznej w wyniku nauki Kościoła. Ale może też być symptomem wrażliwości prześladowczej, świadomości "innego" poprzedzającej wydalenie obcego ciała z organizmu wspólnoty. W tym kontekście fundacje nowych leprozoriów jawią nam się raczej jako wyraz pragnienia odizolowania "innych", niż jako akt dobroczynności i miłosierdzia. Od XI wieku chorzy przestają być we wspólnotach tolerowani. Ale prawne restrykcje są dziełem wieku XII i późniejszych, W 1179 roku III Sobór Laterański przeznacza trędowatym specjalne kaplice i cmentarze w miejscach odosobnienia. Potem zatwierdza specjalne ubrania odróżniające oraz anonsujący ich przybycie dzwoneczek. Trędowaci praktycznie nie mogli pojawiać się w miejscach publicznych. Najdobitniejszym wyrazem dyskryminacji był rytuał odłączenia, jaki rozpowszechnił się na przełomie XII i XIII wieku. Trędowaty stawał w świeżo wykopanym grobie, a kapłan sypał mu trzy łopaty ziemi na głowę wypowiadając formułę: "Bądź dla świata umarły, ale odżyj dla Boga", potem wyprowadzał go na pole i objaśniał mu warunki odłączenia. Od tego momentu trędowaty pozbawiony był wszelkich praw cywilnych, oprócz prawa do małżeństwa. W XIII i XIV wieku widzimy dalsze nasilenie się restrykcji przeciwko chorym, zarówno z inicjatywy władz miejskich, jak i władzy centralnej. W 1321 roku mają miejsce straszliwe prześladowania trędowatych we Francji, gdzie ofiarami ślepej i dzikiej agresji padły setki niewinnych ludzi, torturowanych i mordowanych w bestialski sposób. Ale zaraza już się wypala, a Czarna Śmierć oczyści Europę z resztki trędowatych. Zresztą trąd jest niczym w porównaniu do epidemii, która ma właśnie nadejść. W XIII wieku cierpiało nań około 19 tys. ludzi na 60-70 milionów mieszkańców ówczesnej Europy, Czarna Śmierć potrafiła za jednym uderzeniem zmieść 1/3 populacji. Wypada mi jeszcze dodać parę słów o kulturowym aspekcie odbioru trędowatych. Stary Testament mówi nam, że trąd jest karą za czczenie idoli, profanację, nielegalną uzurpację, grabienie publicznego mienia, rozlanie niewinnej krwi, nieczystość moralną i pychę. Niektórzy starożytni autorzy jako przyczynę choroby podają nieprzyzwoitą rozkosz w czasie stosunków seksualnych. Średniowiecze przejęło tę tradycję na ogół nie czyniąc dystynkcji między trądem a chorobami wenerycznymi. Kobieta uchodziła za potencjalne źródło infekcji. Kaznodzieje upatrywali w trądzie karę dla ludzi zniewolonych przez cielesność, opanowanych przez żądzę. Nadawało to wymiar moralny odseparowaniu chorych. Ale trędowaci byli też ludźmi, którzy dostąpili wielkiej łaski. Oto mogą tu, na ziemi, odpokutować swoją winę. Mieli znamienny przydomek pauperes Christi, przysługujący tym, których cierpienie miało wymiar uświęcający. Jednym ze znaków świętości była w Średniowieczu adoracja ciała trędowatego. To jednak raczej wyraz wstrętu ukrytego na dnie psychiki. Człowiek Średniowiecza miał silną wolę życia i czuł dziki strach przed śmiercią, która czaiła się na każdym kroku. Ta wola życia manifestowała się we wrogości, jaką darzono trędowatych, którzy byli wszak "żyjącą śmiercią", resztkami duszy w gnijącym ciele. HERETYCY Herezja towarzyszy Kościołowi od momentu narodzin. Pouczają nas o tym najwcześniejsze pisma chrześcijańskie, listy św. Pawła. Od końca II wieku stała się wręcz zmorą Kościoła, nic więc dziwnego, że nawrócenie Konstantyna dało początek legalnym przeciw niej sankcjom, takim jak: konfiskata kościołów, złożenie kacerzy z piastowanych przez nich urzędów i pozbawienie ich obywatelstwa. Zapisy o podobnej treści znajdujemy w kodeksie Justyniana. Koniec antyku to chwilowy tryumf arianizmu, któremu sprzyjali barbarzyńscy władcy. Potem aż do roku 970 nic o herezji nie słyszymy. Wierząc ślepo źródłom moglibyśmy rzec, iż pierwsza połowa XI wieku to renesans herezji. Płoną stosy w Mediolanie, ten smutny koniec spotkał neoplatończyków z Monforte. Ich prześladowcy skłonni byli widzieć w nich manichejczyków. Spalenie heretyków w Orleanie w 1022 roku wydaje się być szytą grubymi nićmi intrygą hrabiego de Bois i sygnalizuje raczej nowy sposób rozwiązywania politycznych konfliktów, niż wzrost popularnej herezji. Pojawiają się też liczne wzmianki o wiejskich kacerzach, którzy podważają nauki kościelne o dziewictwie Maryi, sprzeciwiają się adoracji Krzyża, zapłacie za pochówek na ziemi cmentarnej i.t.d. Najprawdopodobniej są oni (co widać głównie po argumenach oskarżenia) wytworem biskupiej fantazji, ale być może na wsi istniały jakieś wspólnoty odnowy religijnej, mające na pieńku z proboszczem. Nie mogły jednak, jak się zdaje, być herezjami sensu stricto. Jednakowoż ten niepokój świadczy o narodzinach nowej duchowości. Kościół, aby sprostać jej wymaganiom, musi się zreformować. A kiedy już do tego dochodzi, sprawa wymyka się spod kontroli i herezja staje się oficjalną polityką Kościoła. Kaznodzieje wędrują po całej Europie piętnując rozwiązłość kleru, podkopując jego autorytet. Tę autodestrukcję w duchu reform, Kościół przypłacił ogromną ceną. Kaznodzieje, ci heroldzi odnowy, byli pierwszymi herezjarchami. W oczach władz kościelnych wyglądało to nieco inaczej, czyniły one rozróżnienie pomiędzy "swoimi" kaznodziejami, a tymi z zewnątrz, którzy nauczali wyłącznie z własnej inicjatywy. To właśnie różniło Roberta z Abrissel od wielkiego kacerza Henryka z Lozanny. Kiedy reforma Kościoła straciła impet, herezja zatakowała ze wzmożoną siłą. Generalnie można w niej wyróżnić dwie tendencje. Pierwsza skłonna była twierdzić, że reformy zostały zdradzone; zaniechano idei apostolskiej czystości i odłączenia religii od władzy świeckiej. To pogląd podzielany przez wędrownych kaznodziejów. Druga była wyrazem żarliwej spontaniczności i indywidualizmu, patrzącego na reformę jako na umocnienie się aparatu represyjnego. Połowa XII wieku jest prawdziwym przełomem w dziejach średniowiecznej herezji. Nagle Kościół wpada w panikę związaną z odrodzeniem się manicheizmu rzekomo zaszczepionego przez bogomilskich misjonarzy. Herezja szybko przenosi się z Nadrenii na południe Europy, infekując Langwedocję, Prowansję, Lombardię i Toskanię. Tworzą się zręby strukturalne nowej religii. Cieszy się ona protekcją miejscowych możnych, rośnie liczba jej wyznawców. Reakcja Kościoła i sposób rozprawienia się z Katarami są, jak sądzę, wszystkim znane. Czy jednak średniowieczny manicheizm naprawdę istniał? Wydaje się, że Kościół patrzył na herezje przez pryzmat pism choćby św. Augustyna. Sugerując się powierzchownym podobieństwem, wyciągał daleko idące wnioski. W Średniowieczu nie mamy przykładu konsekwentnego dualizmu, a manicheistyczne wątki w doktrynie Albigensów neutralizowane były przez częste nawiązania do chrześcijaństwa. Przeświadczenie o bogomilskiej proweniencji kataryzmu wydaje się także dosyć słabo umotywowane. Heretykom daleko też było do instytucjonalnej jedności, w każdym razie nie stanowili śmiertelnego zagrożenia dla chrześcijaństwa, ale byli oczywiście niebagatelnym problemem. Druga połowa XII wieku to także czas rozwoju innej herezji - Waldensów, którzy uosabiali, jak myślę, ducha tamtych czasów. Byli ruchem odnowy w duchu apostolskim, a ich heterodoksyjność bierze się z odrzucenia instytucjonalnego pośrednictwa między wiernym a Bogiem. Wraz z rozwojem wielkich herezji, zmienił się sposób walki z nimi. Kościół przeszedł do ofensywy, sam zaczął tropić odstępstwa od oficjalnej doktryny i umocnił swój monopol na przewodnictwo duchowe. Od połowy XII wieku biskupi zaczynają przekazywać heretyków władzom świeckim. Herezja przestaje być traktowana jako problem lokalny, a więc wydaje się jej wojnę totalną. Heretycy stają się wyjętymi spod prawa. Rusza aparat ścigania - inkwizycja oraz potężna machina propagandowa - zakony żebracze. Potrzeba zaledwie kilkudziesięciu lat, by wroga zmiażdżyć i zatrzeć po nim ślady. Ma się też wrażenie, że Kościół znacznie przecenił jego siły. Problem herezji naturalnie nie zniknął, ale doprawdy trudno uważać beginki i beginardów , oraz zwolenników Joachima di Fiori za zagrożenie dla Kościoła. Dopiero wraz z Wyclifem i husytami zaczyna się nowy rozdział w dziejach herezji, którego konsewencją będzie Reformacja. INTERPRETACJA MOORE'A Promując swoją tezę Moore ustawia się na pozycji adwersarza Durkheima, który eliminację dysydentów skłonny był postrzegać jako proces samooczyszczania się społeczeństwa. Oto organizm społeczny usuwa z siebie czynniki destabilizujące go, przezwyciężając chwilową dezintegrację. Durkheim nadawał prześladowaniu znamię racjonalności, albowiem wedle jego teorii przysługuje ona, w swoim swoiście transcendentalno-społecznym znaczeniu, tylko działaniom samoistnych bytów kolektywnych, w żadnym wypadku zaś poczynaniom jednostek, będących tylko modi społecznej substancji. Moore proponuje nam spojrzenie na fenomen społeczeństwa represyjnęgo z innej strony, jako wynik procesu przejścia od małych wspólnot lokalnych do państwa scentralizowanego, jako sposób umocnienia się władzy autorytarnej. Ta perspektywa nie była dostępna Durkheimowi, który, jak przystało na piewcę nowoczesności, skłonny był widzieć historię jako "pochód ducha wolności przez dzieje". Tymczasem we wczesnym Średniowieczu mamy do czynienia z małymi, względnie samorządnymi, wspólnotami, w których tzw. instytucje społeczne wykształcają się w formie zarodkowej i spełniają raczej ograniczoną rolę. I tak na przykład, sąd był miejscem spotkania się stron konfliktu i pełnił raczej funkcję rozjemcy, proponując kompromis. Za przestępstwo zaś wspólnota uważała tylko określone wykroczenia przeciwko jej członkom. Gdy złoczyńca jest złapany, postuluje się zadośćuczynienie z inicjatywy osoby poszkodowanej. Wraz z umocnieniem się władzy ma miejsce gruntowna zmiana tego stanu rzeczy. Następuje daleko idąca specjalizacja aparatu administracji, przywłaszcza on sobie wszelki autorytet. I tak, sądy przeforsowują bezwzględną prawomocność swoich wyroków i zaczyna się coś, co Max Weber, pierwszy badacz tego zjawiska, nazywa "monopolem legitymowanego gwałtu". Nowy system z bezwzględną zaciekłością zwalcza pozostałości starego porządku. Jako produkt alienacji, ma on skłonności do tworzenia sztucznych uwarunkowań własnego istnienia, abstrakcyjnych zagrożeń czychających na abstrakty bez realnego nominatu. Czyli mówiąc banalnie: jeśli przyjęło się uważać, że Żydzi okradają prawdziwych Polaków, to Żydzi są tu zagrożeniem abstrakcyjnym (bo jacy Żydzi, czy tylko Geremek i Mazower, czy także np. Woody Allen?), a prawdziwi Polacy są zagrożonym abstraktem (czy Bryczkowski jest jeszcze prawdziwym Polakiem, czy, jak donosi ostatni numer "Białej Siły", kryptojaćwingiem?). Nowy aparat władzy zaczyna tropić urojonych przestępców, nie zadaje jednak ciosów na oślep, ale tam gdzie wróg zdaje się czaić, gdzie istnieją ostatki starego porządku i starych autorytetów. Sztandar, pod którym idzie w bój, jest sztandarem odnowy moralnej, wszak idzie zaprowadzać porządek. Moralność przybiera formę bezwzględnej normy, która nie splamiona pragmatyzmem doczesności, oświetla z wyżyn wszystkie ludzkie uczynki. Weber mówi wręcz o narodzinach etycznej religii. Prześladowcy postrzegają mniejszości właśnie jako burzycieli porządku moralnego. Wraz z absolutyzacją norm etycznych postępuje umocnienie się rządów prawa, wspólnotowe widzimisię zastępują zasady powszechne, jasne i rozumne. Reforma systemu sądowniczego, a więc wyparcie sądów bożych przez procedurę inkwizycyjną, oznacza uszczuplenie przez administrację świecką i duchowną władzy, jaką miała wspólnota. To ona bowiem przy sądach bożych przez aklamację orzekała winę. Wprowadzenie instytucji śledztwa, mimo iż jest to wielkie osiągnięcie Średniowiecza, trzeba więc - zdaniem Moore'a - widzieć jako umocnienie się aparatu represji, co oczywiście nie zmniejsza pozytywnej roli, jaką reforma ta odegrała w dziejach cywilizacji europejskiej. Nowa władza wymagała nowych ludzi, którzy mogliby jej służyć. Musieli być wykształceni i inteligentni, niekoniecznie pochodzący z najznamienitszych rodów. Oto dla energicznych i zaradnych otworzyła się droga awansu społecznego. To właśnie dzięki triumfowi literati (wykształconych), którzy rozum przeciwstawili tradycyjnym wartościom, możliwe było stworzenie silnych i sprawnych instytucji Kościoła i państwa, a ich walka z illiterati (niewykształconymi) była głównym motorem procesu centralizacji władzy. Ich dziełem jest też tzw. Renesans Średniowieczny. Ale są i gorzkie owoce ich zwycięstwa - represje. Herezje średniowieczne, w odróżnieniu od antycznych, rzadko były dziełem intelektualistów. Były one najczęściej wynikiem spontanicznej religijności illiterati. Na ogół wyrażały myśli i uczucia, które bliskie były wspólnocie, o czym może świadczyć fakt, iż w procesach o herezję wcześnie Kościół stracił zaufanie do sądów bożych. Próbę okiełznania spontanicznej religijności możemy obserwować nie tylko na przykładzie walki z herezją. Literati wprowadzili procesy kanonizacyjne, by kontrolować kult świętych, kwitnący w Średniowieczu. Przywłaszczyli sobie monopol na publiczne głoszenie Słowa Bożego, a wszystkie grupy dewocyjne i dobrowolnego ubóstwa zostały albo zasymilowane, albo wytępione. Trudność z odniesieniem tej teorii do prześladowań Żydów jest - wg. Moore'a - pozorna. To bowiem Żydzi, a nie heretycy, stanowili dla Kościoła realne zagrożenie. Inkwizycja była do pewnego stopnia donkiszoterią, walką z wiatrakami, które zdawały się jej wielkimi herezjami z pism św. Augustyna. Prawdziwym zagrożeniem był judaizm, religia wielkiej starożytnej kultury. Szczególnie łacińscy literati mieli wielkie kompleksy i powody, by na krnąbrnych Żydach się odgrywać. Szkoły rabinistyczne do XIII wieku nie miały sobie równych. Żydowscy lekarze byli bezkonkurencyjni, a jeszcze w XII wieku papież miał Żydów w gronie swych doradców. Wg. Moore'a, powszechny antysemityzm jest do XIII wieku zjawiskiem raczej marginesowym. Ścisły związek Żydów z możnymi, prowokował pojedyncze ataki przy wybuchach niezadowolenia skierowanych przeciwko ich protektorom. Masakry w czasie krucjat, ilustrują raczej skłonność ludzi tamtych czasów do rabunku i okrucieństwa, niż powszechny antysemityzm. Sami krzyżowcy kierowali sie w tych atakach chęcią zysku. Od początku bronią władzy wobec Żydów, i w ogóle mniejszości, była plotka, która kształtowała stereotyp. Tak było choćby w przypadku śmierci Williama z Norwich, dziecka rzekomo zabitego przez Żydów Wielkanocą 1144 roku. Historia ta - zdaniem Moore'a - jest wymysłem miejscowego opata, który chciał mieć w diecezji świętego. Przynęta, nawiasem mówiąc, chwyciła. Same stereotypy zdradzają rękę ich autorów. Mniejszości przedstawione są w nich jako zaprzedane złu, oraz ciemnocie magii i przesądów, niewykształcone, niemoralne i nie mogące dać sobie rady z własną spotworniałą płciowością, skazane przez publiczna infamię na egzystowanie poza prawem. Takimi to wrednymi stereotypami wstrętni literati tumanili Bogu ducha winnych - zdaniem Moore'a - ludzi. Jeśli zaś mamy przypadki do tego schematu nie pasujące, to widocznie jest to polityczna intryga. Tak też zakwalifikowaL Moore wszystkie prześladowania XIV wieku. ...I NASZE UWAGI KRYTYCZNE Andrzej Wyrobisz w recenzji książki Charlesa Moore'a, chwali ją, bardzo żałując, iż jej autor poddał wnikliwej analizie tylko okres do 1250 roku, a "temat należałoby kontynuować". Uwadze recenzenta uszedł fakt, że Moore twierdzi, iż zanalizował już represje XIV wieku i wszystkie okazały się być intrygami dworskimi albo opowiastkami wyssanymi z palca. W książce tej na próżno jednak szukać szczegółowych wyjaśnień. A takie wyjaśnienia przydałyby się, gdyż teza jest dosyć ryzykowna. Bo na przykład, poważne sankcje prawne wobec trędowatych pojawiają się właśnie w XIV wieku. Nie podobna wiązać ich z intrygami dworskimi, ponieważ są wymierzone w chorych żebraków i włóczęgów, tzw. cagots. W 1321 trędowaci - o czym już wspominałem - znaleźli się w centrum jednego z irracjonalnych wybuchów społecznych. Kiedy Perigueux zdziesiątkowała lokalna epidemia, oskarżono ich o zatruwanie ujęć wody, w celu eliminacji ludzi zdrowych i objęcia władzy. Trędowatych z okolicy wyłapano, torturowano, palono. Ten sam scenariusz powtarzał się wszędzie, gdzie dotarła plotka. Mimo interwencji autorytetów, prześladowań nie dało się powstrzymać. W Poitiers na torturach trędowaci zeznali, że w spisek zamieszani są także Żydzi, a wszystko finansuje sułtan Babilonu i Granada, co potwierdzały dwa sfałszowane listy, w których trędowaci dostają polecenie otrucia króla Francji, w zamian otrzymując cały kraj w posiadanie. Filip V kazał aresztować wszystkich chorych, torturować aż do momentu, gdy przyznają się do uczestnictwa w spisku, a następnie spalić żywcem. Król oszczędził sobie trudu prześladowania Żydów, gdyż wyręczyły go w tym lokalne wspólnoty, urządzając masakry i rabując majątek ofiar. A było to tylko preludium do represji towarzyszących pojawieniu się Czarnej Śmierci. Finał miał miejsce w roku 1394, kiedy to wypędzono na dobre Żydów z Francji, a jednocześnie, z polecenia Karola IV, uwięziono wszystkich trędowatych, licząc na to, iż wymrą w izolacji. Doszukiwać się w wyżej wymienionych poczynaniach znamion intrygi politycznej - jak to czyni Moore - można tylko idąc tropem chorych urojeń prześladowców. Wymazanie z historii prześladowań XIV wieku w jakimś stopniu ułatwia Moore'owi przeforsowanie własnej teorii powstania społeczeństwa represyjnego. Ale są poważniejsze wątpliwości zagrażające jej wiarygodności. Obarczenie władzy świeckiej i duchowej winą za prześladowania jest uzasadnione w odniesieniu do heretyków. Rzeczywiście społeczności były do nich nastawione raczej przychylnie, choć w momencie presji Inkwizycji zaczynały kolaborować z aparatem represyjnym. Nie był to jednak wynik skłonności, lecz działanie banalnego mechanizmu psychologicznego. Ale w odniesieniu do prześladowań Żydów ta teoria - moim zdaniem - nie daje się obronić. Bo jeśli nawet uwagi o źródłach niechęci do nich Kościoła i władz świeckich a także mechanizmie represji są słuszne, to zbagatelizowanie zjawiska antysemityzmu zdaje się być pozbawione podstaw. Oczywiście kulisy spontanicznych masakr są okryte mrokiem tajemnicy, co pozwala nam tylko mniemać o ich konkretnych przyczynach, o ile takowe w ogóle istniały. Ale jeśli kogoś nie przekonuje sam fakt częstych, irracjonalnie uzasadnianych, kolektywnych mordów na mniejszościach, to powinny go zastanowić liczne przykłady, kiedy to rządzący bronili ofiary prześladowań przed żądnym krwi tłumem. Wystarczy choćby wspomnieć reakcje władz kościelnych i świeckich na lincze Żydów w czasie krucjat. I nie chodzi tu o to, że znalazło się paru sprawiedliwych. Uwadze Moore'a umknął fakt, że związek między prześladowaniami instytucjonalnymi a rozróbami antysemickimi nie jest znowu aż tak ścisły. Oba te czynniki się przeplatają, miejscami wzajemnie warunkując, bo przecie notable także wyrastali ze wspólnoty i w niej funkcjonowali. Niemniej jednak są to wyraźnie dwa nurty represji. Zilustrujmy to takim przykładem. Papież Grzegorz IX nie mógł z pewnością uchodzić za filosemitę. Jego głównym doradcą był wszak św. Rajmund z Penaforte, mistrz dominikanów hiszpańskich. Ów Rajmund zasłużył się tym, iż dowiódł braku ciągłości między średniowiecznymi Żydami a Narodem Wybranym, burząc w ten sposób zahamowania potencjalnych prześladowców. Postulował też wypędzenie "czcicieli diabelskiego dzieła - Talmudu" z Europy, będąc natchnieniem dla św. Wincentego Ferrera i św. Jana Kapistrana, którzy nie bez powodu nosili pełen treści przydomek "bicz na Żydów". Ale wracając do Grzegorza IX, bardzo interesujący jest list, jaki ten wysłał do Ludwika IX w związku z masakrą Żydów, której dopuścili się krzyżowcy na południu Francji. Papież pisze w nim: "Pałając okrucieństwem szaleńcy ci zamordowali 2500 z nich, nie bacząc na wiek, starych i młodych, a także brzemienne kobiety. Jedni padli od miecza, drudzy zginęli stratowani końskimi kopytami. Spalono ich książki i, co przynosi hańbę największą, ciała ich wywleczono na pastwę ptaków i dzikich zwierząt. Po obrzydliwym i haniebnym potraktowaniu tych, co zbrodnię ową cudem przeżyli, zbrodniarze rozgrabili majętności pomordowanych". Grzegorz IX żąda bezwzględnego ukarania sprawców owych zajść. Nie jest to przykład jedyny, niechętni w duchu ofiarom przedstawiciele władz często stawali po ich stronie. Nie znaczy to, że władze nie przyczyniły się do irracjonalnych gwałtów na mniejszościach, ale nie można - jak to czyni Moore - widzieć w nich głównych prowodyrów zajść, których narzędziem jest biedna, manipulowana wspólnota. O aktywnej roli wspólnoty świadczyć może taki oto szczegół, który umkął uwadze Moore'a. Nasz autor wielką rolę przywiązuje do wyabstrahowanej moralności, która miała według niego być główną propagandową bronią literati przeciwko mniejszościom. Ogólnie Żydzi, heretycy i trędowaci są oskarżani o najgorsze świństwa, a spisy ich rzekomych bezeceństw treścią nieomal się pokrywają. Ale nieprawdą jest, iż są one głównie wynikiem propagandy etycznej prowadzonej przez umacniającą się władzę. Oczywiście taka propaganda istniała i miała określony wpływ na powstanie stereotypów prześladowczych, ale ich źródło i fundamenty leżą poniżej sfery tzw. moralności. Jest ona rzeczywiście raczej czymś sztucznym dla społeczności typu wspólnotowego, ale takie społeczności mają swoje tabu, tkwiące korzeniami głęboko w podświadomości. Kto je łamie, jest wyklęty ze wspólnoty, jest odszczepieńcem. Złamanie tabu jest czymś więcej, niż złamaniem zasad rządzących wspólnotą, bo sprowadza na nią potępienie. Zadośćuczynieniem będzie tu ofiara z tego, który tabu złamał. Takie właśnie piętno noszą na sobie stereotypy prześladowcze. Oskarżenia mniejszości o orgie kazirodczo-zoofilskie czy antropofagię, nie są - jakby skłonny był sądzić Moore - wynikiem moralistycznej propagandy kościelno - królewskiej, która wprowadza nowy system wartości, atakując zachowania dawniej aprobowane. Widać w nich autorstwo wspólnoty kreującej kozła ofiarnego. Świadomie odwołuję się tu do terminologii Rene Girarda, którego teoria patronuje moim wycieczkom pod adresem tez Moore'a. Girard uważa, iż mechanizm kozła ofiarnego jest nieodłącznym elementem regulującym życie wspólnoty. Jest tu spadkobiercą myśli pozytywistów XIX wieku, zwłaszcza wyraźnie zauważalny jest tu wpływ Macha. Prześladowanie jest aktem kolektywnego poznania, poznanie jest zaś sposobem przywrócenia równowagi organizmowi, w tym wypadku organizmowi społecznemu. Akt ofiarniczy, czyli eliminacja kozła ofiarnego, jest prawdą dla wspólnoty, która dzięki niemu odzyskuje dawną harmonię. Girard rozwija swoją teorię przezwyciężenia prawdy pragmatycznej (prawdy prześladowców) przez prawdę obiektywną, która jest prawdą ofiar, ale jest to wizja bardziej natchniona niż naukowa, dajmy więc jej pokój. Interesuje nas owa genetyczna skłonność człowieka do prześladowania. Czy jest ona racjonalna? Nie - powiada Girard - racjonalność jest wręcz bytem ofiary przeciw prześladowcy. Selekcja kozła ofiarnego odbywa się na poziomie wspólnoty, która myśli "kryteriami selekcji ofiarniczej", dzięki nim wspólnota dostrzega elementy ją destabilizujące. Obie teorie, zarówno Moore'a jak i Girarda, eksponują jeden tylko aspekt problemu, każda inny, i obie mają po części rację. Oczywiście jako całkowite rozwiązania problemu - jakby chętnie widzieli ich autorzy - nie mają większej wartości. Sprawa represji wydaje się bowiem problemem bardzo złożonym i wszelkie próby wciśnięcia jej w gorset prostej a błyskotliwej teorii spalą na panewce. A może problem tkwi głębiej niż sięga historia i antropologia? Mach pisał, że zachowaniom innych ludzi z natury przypisujemy racjonalność (głównie instrumentalną), tak bowiem postrzegamy ich jako swoich bliźnich, jako kogoś, kogo można zrozumieć. Jeśli odrzemy prześladowania z sensu, jaki mają one dla prześladowców, to i tak musimy na powrót nadać im racjonalność, wypełnić je treścią, naszą treścią. Dzisiaj robimy to patrząc oczyma ofiary - to nasze stanowisko poznawcze. Ale między tym, jak pojmuje ofiara prześladowcę, a tym jak prześladowca ofiarę, istnieje przepaść nie do przebycia. Być może zmieniliśmy po prostu punkt widzenia, a od prawdy jesteśmy równie daleko jak przedtem, bo jest ona naszą mżonką. Mżonką istnienia jakiegoś prawdziwego sensu ludzkiego działania poza ferą motywacji.