Jedna z wielu dróg Autor: Alexandra Naberrie Solo "Walka o wolność, gdy raz się zaczyna, Z krwią ojca spada dziedzictwem na syna" "Giaur" G.G. Byron Zawiodłem. Teraz tylko to jedno słowo zaprzątało umysł młodego Skywalkera. Znajdował się w ciemnej celi na drugiej Gwieździe Śmierci, choć nie w pełni dokończonej, ale tak samo niebezpiecznej jak pierwsza, z mocą potrafiącą zniszczyć całą planetę. Lecz Endor, lesisty księżyc, koło którego stacjonowała. nie zamienił się w pył, jeszcze, można rzec. Luke wstał z koi i zaczął maszerować po pomieszczeniu. Zastanawiał się. Na Endorze znajdowała się Leia, a ojciec wiedział, że była je- go siostrą. Chciał mieć ją żywą, tak jak jego. Ojciec - czy tak mógł go nazywać? A Sojusz - co się stało z statkami ? Czy Lando przeżył? Han - czy on też jest żywy? Jedną z ostatnich rzeczy jakich zapamiętał, był śmiech Imperatora, przemieszany z odgłosem wybuchają- cych statków. Zatrzymał się nagle. Leia była w niebezpieczeństwie. Wysokie drzewa Endora pięły się w górę od dawien dawna. Pamiętały rzeczy, o których wszyscy już zapomnieli, ale żadna z minionych katastrof, jaka nawiedziła księżyc, nie równała się z tą. Imperium przeszukiwało lasy, niszcząc i paląc wszystko, co znalazło na swojej drodze oraz mordując tubylców. Księżniczka Leia, wraz z pozostałą przy życiu grupą komandosów, ukrywała się przed patrolami Imperium. Schowała się w jamie w ziemi, by nikt nie mógł jej dostrzec. Wiedziała, że Luke poniósł klęskę. Jej i Hanowi udało się wyłączyć pole ochronne wokół Gwiazdy Śmierci, ale bitwa w niebie, w pewnej chwili wyglądająca na zwycięską, zamieniła się w klęskę . Nieliczne statki Sojuszu umykały w przestworza. - Schyl się - powiedział Han leżący obok niej. Kolejni Imperialni przeszli niczego nie zauważając. - W końcu nas znajdą - powiedziała z rozpaczą. - Nie martw się. Znajdziemy jakiś statek i uciekniemy. - Nawet jeśli, to co to da? Nie wiemy czy ktokolwiek żyje. R2 - D2 i C - 3PO zniszczeni, Ewoki zabite, a z naszej grupy zostało zaled- wie 6 osób. Han nic nie powiedział, ich sytuacja była kiepska. Jedyne co mógł zrobić, to objąć księżniczkę. - Oni szukają mnie - odpowiedziała po chwili milczenia. - Jeśli już, to raczej nas, Leia. Imperium chce znaleźć nas i wydobyć informację o miejscach, gdzie mogą jeszcze schronić się siły Rebe- lii. - Nie rozumiesz - powiedziała szeptem. - Hej zobacz! Teraz możemy iść. Po chwili grupa wyszła z kryjówki, ale nim przeszli chociaż 10 metrów, zauważył ich patrol. Maszyna krocząca AT - ST zaczęła strzelać w pobliskie drzewa, zamykając jednocześnie drogę ucieczki. Chcą mieć nas żywych, pomyślał Han. Inaczej jednym strzałem mogliby nas wykończyć. Błyskawica laserowa uderzyła w jednego z komandosów. - Szybciej za te pnie! - krzyknął do pozostałych przy życiu. - Jesteśmy okrążeni, panie generale! - Wiem Chris, ale nie można się poddawać - strzelił do jednego z żołnierzy i to z doskonałym skutkiem. Chewbacca zawył żałośnie. - No nie! Ty też! Uda nam się! Chewe, po prostu wal we wszystko co się rusza! Leia, choć panowała nad sobą dostatecznie aby strzelać, nie mogła zapomnieć ostatniej rozmowy z Luke'iem. "Jesteś moją siostrą, a Vader naszym ojcem". Poczuła jakąś ciemność poruszającą się w jej kierunku. To był on. Jeśli ją złapie... Nie, nie mogła nawet o tym myśleć. Nie posiadała ta- kiej kontroli jak Luke, nie miała też szans w pojedynku. Zostało tylko jedno wyjście. - Han! Zostały jakieś detonatory! - Tak, mamy ostatni - odpowiedział przerywając strzelanie. - Nie martw się, jeszcze go użyję! - uśmiechnął się. - Nie oto chodzi! Daj mi go! - Chris! Podaj detonator! Komandos wypełnił polecenie. - Po co ci on? - zapytał Solo. - Han, chcę żebyś wiedział, że bardzo cię kocham. To co teraz zrobię możesz nie zrozumieć, ale nie szkodzi. - Leia, o co ci cho... Nie pozwoliła mu dokończyć, ponieważ właśnie obdarzyła go namiętnym pocałunkiem. W tej chwili była szczęśliwa. - Nie daj się im piracie - powiedziała ze łzami w oczach i uśmiechem na twarzy. Od tej chwili wszystko zaczęło poruszać się w spowolnionym tempie. Odbiegająca Księżniczka z detonatorem w ręku. Strzały. Wybuch. Krzyk Hana Solo przebijający wszystkie inne dźwięki. - NIE!!!!!!! - krzyknął Luke Skywalker. Stało się. To był koniec. Teraz był zdany na łaskę i niełaskę Imperatora oraz Lorda Vadera. Drzwi do sali tronowej Imperatora Palpatine'a otworzyły się. Wyszedł z nich Lord Darth Vader, podszedł do tronu i uklęknął. - Wstań. Wstań i mów, przyjacielu - powiedział. Lord wykonał rozkaz. - Księżniczka Organa nie żyje. Z jej grupy przeżył tylko Solo. Z resztek Rebelii w przestrzeni pozostało jedynie wielu rannych. - Cóż, na nic nam się nie przydadzą, ci najważniejsi już nie żyją. Zabij ich. - Tak, panie. - Gdy przejąłeś dowodzenie bitwą, szala zwycięstwa przechyliła się na naszą stronę. Teraz gdy mamy młodego Skywalkera nic już nam nie zagraża. - A Organa? Ona też posiadała doskonały potencjał Mocy. Po wybuchu nie pozostało nic, z czego można byłoby zrobić jej klona. - Tak, byłaby cennym nabytkiem dla Imperium, cóż.... Jej brat jest cenniejszy, a klony są niczym bez wiedzy pierwowzoru. Zresztą nie na wiele by się przydała. Była bardziej dyplomatą niż wojownikiem. - Rozumiem, panie. Lecz mogła być również użyteczna jak... - Milczeć!! - ryknął Palpatine. - Czy to jest ważniejsze od mojej woli? - Nie, panie. - Dobrze - powiedział usatysfakcjonowany. Zaufanie do Vadera od pewnego czasu nie było tak doskonałe jak dawniej, ale gdy nastąpiło spotkanie z młodym Skywalkerem nic nie sugerowało, aby ciemny Lord miał własne plany, w których on, Wielki Imperator, nie miał udziału. Po za tym to właśnie Vader odkrył jakąś sztuczna inteligencję w głównym komputerze Gwiazdy i unieruchomił ją. Po dokładnym sprawdzeniu, okazało się, że to był robot bojowy IG - 88, który kilka lat temu uciekł i zachciał władzy nad światem. Po raz drugi Lord dowiódł swojej użyteczności. - Przyprowadź go tu. Zamierzam pokazać mu mały spektakl. Luke siedział na koi i próbował zebrać myśli. Przypominał sobie nauki Bena i mistrza Yody, ale nawet one nie mogły mu pomóc. Drę- czące wspomnienia napływały... Błyskawice lecące z palców Imperatora zadawały okropny ból. Skywalker krzyczał, a ojciec przyglądał się temu bez słowa. Z początku miał nadzieję, że mu pomoże, ale teraz... Nie chciał umierać, więc skoncentrował całą swoją siłę i pchnął ją w kierunku Palpatine'a. Ten, zaskoczony, cofnął się i niemal upadł. Luke leżał na posadzce nie mogąc zrobić jakiegokolwiek ruchu. - Dobrze - powiedział Imperator. Reszta wspomnień popłynęła zamglona i niepewna, niektóre wręcz napierały na siebie. Ostatnią rzeczą jaką zapamiętał była górująca nad nim postać Lorda i jego słowa. "Teraz należysz do mnie." Imperator Palpatine obserwował jak młody Skywalker próbuje się opierać prowadzącym w jego stronę gwardzistom. Lord Vader szedł tuż za nimi. Gdy w końcu stanął przed tronem, władca rzekł do niego: - Jak mówiłem, twoja wiara w przyjaciół była twoją słabością. Wiedz, że wszystkie moje przewidywania się spełniają. Twoi przyjaciele na Endorze nie żyją, oprócz Solo. Luke drgnął na dźwięk imienia przyjaciela. - Nie wiedziałeś o tym? Twoja rozpacz i żal zakryła przed tobą dojście do Mocy, ale to się zmieni. Nienawiść na powrót je otworzy - za- śmiał się, poczym wskazał na pobliski księżyc. - Spokojna i piękna, nieprawdaż? Jak myślisz czy jakaś inteligentna cywilizacja może ją zamieszkiwać? Luke nic nie odpowiedział, ale znał odpowiedź. Tak, zamieszkiwały ją włochate stworzenia - Ewoki, Zgodziły się one pomóc jemu, Leii , Hanowi i pozostałym, pokonać Imperium, ale kto mógł przypuszczać, że wszystko się źle skończy. - Widziałeś już moją nową Gwiazdę Śmierci w akcji. W ciągu sekundy zniszczyła krążowniki Rebelii, ale to jest niczym. Skywalker zaczynał pojmować co zamierza zrobić Imperator. - Nie, nie wolno ci tego zrobić! - Czyżby? Kazałem umieścić Gwiazdę w bezpiecznej odległości od Endora, więc przeżyjemy. A teraz patrz. I spojrzał. Nastąpił wybuch, a potem jeden wielki krzyk, który szybko ucichł. Luke zachwiał się. Tymczasem Vader uważnie obserwował syna. Chłopak był silny, jednym ciosem mógł pokonać Imperatora, ale nadal trzymał się tej sła- bej strony Mocy. Nagle kajdanki, w które był zakuty Skywalker opadły na podłogę, a on ruszył w kierunku Palpatine'a z podniesioną ręką do zadania cio- su. Gwardziści podnieśli piki mocy. Gdy Luke był kilka kroków od władcy Vader chwycił go za rękę i przyciągnął do siebie. Dobrze, myślał Lord. Niech twoja wściekłość przyczyni się do zguby Imperatora, ale tu i teraz prędzej ty zginiesz. A tego nie chciał, trup nikomu nie jest potrzebny. - Atakując mnie nic nie zyskasz - powiedział Palpatine. - Zabrać go! Vader uklęknął, jak zawsze, przed tronem władcy, a potem wstał po jego poleceniu. - Młody Skywalker krąży wokół granicy między jasną a ciemną stroną. Choć wtedy dał się ponieść wściekłości i gniewowi, to ciemność nie zapanowała nad nim dostatecznie. Trzeba będzie się nim starannie zająć. Jego wychowanie powierzam tobie, Lordzie Vader. Roz- czarowanie, jakiego doznał dzięki tobie, będzie przyczyną nawrócenia na ciemną stronę. - Dziękuję, panie - powiedział, po czym głęboko ukłonił się. - Moja gwardia nie może wiecznie go pilnować, musisz go przenieść w inne miejsce. Może też próbować uwolnić Solo. Każ go zgładzić i niech twój nowy uczeń na to patrzy. Luke Skywalker znowu trafił do swojej celi, ale nie zamierzał zostać tu długo. Wiedział że Han żyje, to dodawało mu sił. Musiał jak naj- szybciej uwolnić go z rąk tego tyrana . Za drzwiami stali gwardziści, czuł to dzięki Mocy, ale z wielką trudnością . "Moc działa na słabe umysły." Przypomniał sobie słowa Bena. Ben, stary przyjaciel, który poświęcił swoje życie ratując jego. Zawiódł go, zawiódł ich wszystkich. Yode , Leię... Nie, dosyć. Musiał się skupić. Musiał sprawić, żeby strażnicy zasnęli. Komendant Jerjerrod przyszedł sprawdzić jak sprawują się żołnierze. W więziennym korytarzu widział gwardzistów w swoich czerwo- nych szatach. Oprócz nich stali tu inni żołnierze i wszyscy byli uzbrojeni. Czy aż tylu jest potrzebnych do pilnowania jednego więźnia, pomyślał komendant. Imperator chyba przesadza. Ziewnął. Za dużo pracuję. Na szczęście Rebelia pokonana i będę mógł się wyspać. Znowu ziewnął. Choć teraz też mogę odpocząć. Powoli położył się na podłodze. Nie zauważył, że inni również zapadali w sen. Luke stał przy jednym z ekranów komputerowych i szukał jakiejkolwiek wiadomości, która pozwoliłaby mu znaleźć Hana Solo. Wokół niego leżeli żołnierze Imperium pogrążeni w śnie. Któryś z nich poruszył się. Skywalker nerwowo spojrzał na niego. Oficer je- dynie przewrócił się na drugi bok i znowu zasnął. Luke odetchnął i zaczął szukać dalej Większość danych była niedostępna i potrzebne były hasła, ale w Rebelii często stosowano różne hakerskie sztuczki, aby dostać po- trzebne informacje. Każdy członek Sojuszu musiał je znać. Znał je również i on, więc dostanie się do plików nie stanowiło problemu. Nagle znalazł coś ciekawego. Jednemu z więźniów nie dano żadnych danych osobowych, włącznie z płcią i rasą. Przetrzymywano go również w celi ściśle strzeżonej. To mógł być on, pomyślał. Teraz muszę tylko wymyślić jak go odbić. Zauważył, że jeden z Imperialnych posiada detonatory termiczne. Han Solo siedział na koi w imperialnej celi. Nie mógł zapomnieć ostatnich słów Leii. Łzy nie przestawały mu lecieć, po raz kolejny wy- cierał je o rękaw koszuli. Chewbacca również nie żył, a Chris w jednej chwili stał koło niego, a w drugiej leżał na ziemi z dziurą w pier- si. Na dodatek wciąż słyszał ten wybuch, z początku słaby, a potem coraz bardziej nasilający. BUUM!!!!! Co jest, czyżbym zaczynał wariować? Jakieś okruchy posypały mu się na kamizelkę. Spojrzał w górę . Nad nim, zamiast sufitu była wielka dziura. Wglądał z niej Luke Sky- walker w zbroi imperialnego żołnierza bez hełmu. - Luke! Co tu robisz?! - Han nigdy jeszcze nie był tak szczęśliwy widząc swojego przyjaciela. - Trzymaj - rzucił mu linę, po której wspiął się na wyższy poziom. - Myślałem, że przestałeś przebierać się za Imperialnych. Uśmiechnęli się. Jeszcze w czasach pierwszej Gwiazdy Śmierci razem uratowali księżniczkę Leię właśnie przebierając się za imperial- nych żołnierzy. Czas wielkich wyzwań, gdzie wszystko było możliwe. Kto mógł wiedzieć, że się zmieni na gorsze. Posmutnieli na chwi- lę. Zza ścian słychać było kolejne wybuchy. Podłoga drżała. - Leia i Chewe... - zaczął Solo, ale nie mógł dokończyć. - Wiem - nastąpiła chwila ciszy. - Chodź musimy się stąd wydostać - wręczył przyjacielowi miotacz. - Rury klimatyzacyjne zawsze były słabo chronione, dlatego skorzystałem z nich, jako środku transportu i umieściłem w kilku miejscach detonatory termiczne. Gwiazda nie jest też w stu procentach ukończona, co również dało mi przewagę. - Świetnie teraz musimy się tylko stąd wydostać. Koło nich przeleciała laserowa błyskawica. Szybko schowali się za leżące obok gruzy i zaczęli strzelać. - Co teraz!?! - krzyknął Solo. - Myślałem, że uważasz moje plany za szalone! - Zmieniłem zdanie - odpowiedział i strzelił . - Na pewno będą podejrzewali, że pójdziemy na jedno z pobliskich lądowisk. - W dziale napraw muszą być jakieś myśliwce albo coś - przestał na chwilę strzelać i powoli odwrócił głowę w stronę Luke'a. - Czy mi się wydaję, czy ty naprawdę chcesz skorzystać z pierwszego pomysłu? - Cóż... Dział napraw jest słabiej strzeżony od lądowisk i będą myśleli, że tam pójdziemy więc... - Więc idź tam, gdzie wróg myśli, że nie pójdziesz. - dokończył Han. Skywalker wzruszył ramionami. - A Vader? - spytał Solo. Nie wiedział co odpowiedzieć. "Rób, nigdy nie próbuj." - Musimy spróbować. - powiedział Luke. - Dobra. Daj jeden z tych detonatorów. Szturmowcy Imperium spokojnie chodzili po ogromnej hali lądowiska. Za ich plecami stały promy imperialne. Nieopodal znajdowało się małe centrum dowodzenia, gdzie oficerowie i mechanicy sprawdzali napływające dane. W pewnej chwili jeden z mechaników zauważył, że szturmowcy zaczynają padać na podłogę. Już chciał zakomunikować przełożonemu co się dzieje, ale drzwi się otworzyły. Stali w nich dwaj mężczyźni, blondyn ubrany w zbroje szturmowca i wyższy od niego brunet. Obaj mieli miotacze i karabiny blasterowe. Dwaj oficerowie chcieli strzelać, ale brunet ich ubiegł. Inni chcieli podobnie, ale blondyn wyciągnął w kierunku nich rękę i mocno ude- rzyli w ścianę. W końcu pozostał tylko on, był zbyt zszokowany, by cokolwiek zrobić. - Hej ty! - krzyknął do niego ten wyższy. - Chodź tu! Mechanik zrobił to z drżeniem na całym ciele, a wtedy tamten uderzył go kolbą blastera w głowę. - Jak długo będzie działał środek nasenny, który tam rozpyliliśmy? - zapytał Han Luke'a. - Około godziny. - Powinno wystarczyć - Idź na lądowisko, ja zajmę się otwieraniem włazu. - Dobra. Tylko szybko. Wziął jedną z masek gazowych, które znaleźli po drodze i poszedł. Miał wrażenie, że poszło im za łatwo. Przez całą drogę miał również wrażenie, że ktoś ich obserwuje. A może po prostu mieli szczęście. Tymczasem Luke zajmował się sekwencjami przedstartowymi. Nagle poczuł jakąś ciemność i to bardzo blisko. Tuż za jego plecami. I jeszcze ten mrożący krew w żyłach oddech. Nie wyczuł go wcześniej! Jak to było możliwe! Spojrzał na leżący w pobliżu miotacz. Szybkim ruchem chwycił go i odwrócił się, ale Ciemny Lord był szybszy. Używając miecza świetlnego przepołowił broń na pół. - Opór nie ma sensu - powiedział. Co teraz? - myślał Luke. Nie mógł go pokonać. A Hana na pewno będzie chciał zabić, albo gorzej. W tej chwili wpadła mu do głowy pewna myśl. - Przyprowadźcie Solo. - rozkazał Vader do pobliskich żołnierzy, a tamci odeszli. - Nie! Czekaj! - krzyknął Luke. - Poczekaj - powiedział ciszej. - Wysłuchaj mnie najpierw. Mam dla ciebie pewną umowę. - Umowę? Ciekawe co możesz mi zaoferować? Skywalker wziął głęboki oddech. - Jeśli pozwolisz Hanowi uciec i żyć, zostanę z tobą. I nigdy nie będę uciekał.... Zamilkł na krótki czas, po czym ciągnął dalej. - Ale nie będę praktykował nauk ciemnej strony. Przynajmniej dopóki ja sam nie wyrażę na to zgody. Wiesz, że tego zrobić nie mogę. To wszystko co mogę ci zaoferować. Zawiódł Bena i Mistrza Yodę, przynajmniej tak będzie mógł im się odwdzięczyć za to co dla niego zrobili. - Ale jeśli zerwiesz umowę, będę o tym wiedział i nic mnie nie powstrzyma przed pokonaniem ciebie i Palpatine'a. Jego ojciec słuchał, jedynie jego oddech dowodził, że jeszcze żyje . - Jesteś głupcem sądząc, że się na to zgodzę. - W takim razie ścigaj mnie po całej galaktyce, bo będę się opierał w każdej chwili. Nie poddam się. Wątpię, żebyś cokolwiek zyskał w ten sposób. Czarny Lord chciał go mieć żywego. Już na Bespinie proponował mu, by się do niego przyłączył, ale tylko dlatego, żeby pokonać Impe- ratora. Miał własne plany. Vader stał dłuższą czas w bezruchu. Wszystko to za jednego człowieka, myślał. Pozostając w rękach Sithów, Luke coraz bardziej zagłębiał się w Ciemnej Stronie, choć o tym nie wiedział. Został Jedi, ale tylko na krótki czas, aby później cisnąć swoją nienawiść w stronę Imperatora. Teraz udało mu się uciec. Widać otrząsnął się po porażce i Moc wróciła do niego. Nie będzie uciekał. - A więc, niech tak będzie. - powiedział ojciec Skywalkera i wyciągnął ręką. Jego syn, trochę zaskoczony, popatrzył na nią. Wahał się, ale tylko to mogło ocalić Hana. Zerknął w stronę szyby, za którą zobaczył szturmowców mierzących do jego przyjaciela. Znów spojrzał na wyciągniętą dłoń i uścisnął ją. Umowa została zawarta. - Śpij dobrze tej nocy, synu - powiedział Vader do zrozpaczonego Luke'a. - Bo od jutra zacznie się ciężka praca. Stało się. Han Solo bezpiecznie odleciał. Luke Skywalker stał się niewolnikiem Imperium. Imperator z początku nie popierał owego paktu jaki zawarł jego sługa, ale w końcu sam przyznał, że jest warty ceny. Rebelia nie ustała, ale nie stanowiła tak wielkiego zagrożenia jak kiedyś. Imperium z łatwością pokonywało ocalałe grupy Rebeliantów, aż pozostała tylko jedna pod wodzą Garma Bel Iblisa. Chodziły słuchy, że Mon Mothma, przywódczyni Sojuszu, dołączyła do owej gru- py. Również generał Lando Calrissian wraz ze statkiem "Sokołem Milenium" podobno wszedł w jej skład. Ocalały generał Solo też. To wszystko mogłoby rozjaśnić nadzieję w sercu młodego Skywalkera i dodać mu sił w ciężkich chwilach. Niestety Imperator i Ciemny Lord tłumili wszystkie wieści pochodzące z galaktyki i żadna do niego nie dotarła. A czas mijał... Skywalker po raz kolejny upadł na twardą podłogę, pchnięty przez miecz Lorda Vadera. Znajdowali się w ogromnej sali w kształcie sześciokąta, ściany miały metalowo szary kolor. Nie było tu okien, jedynie drzwi. Pokój był dobrze oświetlony przez lampy w suficie, w sam raz do walki. - Wstawaj! - rozkazał Lord. - Nie mam już siły - powiedział siadając Luke. Irytowało go to, że wciąż kazał mu trenować walkę na miecze świetlne. Kazał mu również uczyć się posługiwać innymi rodzajami broni, na tysiącach planet o trudnym środowisku oraz pilotażu, strategii... wszystkiego co miało coś wspólnego z walką. Skywalker nie pamię- tał kiedy ostatnio robił coś innego. Luke wiedział, że aby przeżyć musiał się zgodzić na te treningi. Jedi używali miecze do walki, od po- czątku szkolenia uczyli się nimi posługiwać. Zawsze wierzył, że miecz świetlny jest narzędziem pokoju, ale teraz powoli zmieniał zda- nie. - Miałeś siłę do walki, więc masz ją teraz. Bierz broń! - Tak , mistrzu. Powiedział tak do niego, bo to brzmiało lepiej niż "ojciec". Choć i to słowo czasami wychodziło mu z ust, ale bardzo rzadko. Do wiel- kiego Lorda Dartha Vadera nie można było odzywać się na "ty" jeśli nie chciało się stracić życia. Podniósł miecz i przygotował się na atak. Vader uderzył, ale jego uczeń sparował cios. Dwie klingi o zielonym i czerwonym ostrzu zwarły się. Potem ten drugi zaatakował. Ciął prosto w dół, a Lord wykonał zasłonę, zrobił unik i pchnął nisko. Luke zablokował cios. W tej chwili Skywalker odbiegł i kierował się w stronę ściany. Odbił się od niej i skoczył wysoko. Wykonał salto wyciągając jednocześnie miecz do zadania ciosu. Na nic to się zdało. Czarny Lord stanął w klasycznej obronie i sparował cios. Jego syn po raz kolejny natarł, ale tym razem z podwójną prędkością. Uderzał raz po raz w dół i w górę. Próbował zdekoncentrować przeciwnika używając tych samych ruchów. Ale Vader był na to przygotowany i ciął po środku, niestety z marnym skutkiem. Odskoczy- li od siebie i zaczęli okrążać się. Ciemny Lord był dumny ze zwinności syna. Nauki przynosiły doskonałe efekty. Uśmiechnął się pod maską. Wyprowadził grad ciosów, a każdy uderzał w klingę Luke'a. Tamten tylko na to czekał, po wielu dniach nauki rozpoznawał jego takty- kę. Zaczynał poznawać niektóre natarcia i uniki, a dzięki pomocy mocy coraz szybciej. Poznanie wroga to pierwszy krok do zwycięstwa. Przyklęknął i zadał cios w nogi Lorda. Ten odskoczył, ale nie na tyle by zachować równowagę i potknął się. Miecz wyleciał mu z ręki. Skywalker skierował zieloną klingę w stronę maski przeciwnika. Ten pojedynek on wygrał. Cofnął się, zwycięstwo należało do niego, ale Lord Vader nie lubił przegrywać, a jeszcze bardziej - poniżenia. Potem nadchodziła chęć zemsty. Pokonany wstał. - Dobrze. - powiedział. W tej chwili użył mocy i przyciągnął do siebie oba miecze, a Skywalkera pchnął na ścianę. Ten uderzył i poczuł ból. Lord rzucił w jego stronę miecz świetlny o zielonym ostrzu. Wbił się w ścianę kilka centymetrów od twarzy. Zaskoczony Luke spojrzał na broń. W tym samym czasie Vader użył drugiego miecza, który trafił w przeciwległe miejsce. - Podejdź tu. Skywalker szybko się uspokoił i wykonał rozkaz pilnie śledząc, czy przeciwnik nie zamierza wykonać następnego ataku. Kiedy był już blisko, tamten rzekł: - Nigdy nie patrz na broń, która mogła cię zabić, a tego nie zrobiła, bo wróg może mieć następną. Takie ruchy prowadzą do dezorienta- cji, a później do śmierci, synu. Szybkie reagowanie to podstawa walki. - Tak, mistrzu. Drzwi się otworzyły, do sali wszedł gwardzista w czerwonym stroju. Oboje spojrzeli na niego. - Imperator wzywa. - powiedział i wyszedł. Lord Vader popatrzył na Luke'a . - Idź do swojego pokoju i odpocznij. Czarny Lord przywołał swój miecz i ruszył do drzwi. Nim wyszedł jego uczeń zagadnął go. - Mistrzu. - powiedział, ale widząc, że ten nie reaguje spróbował jeszcze raz. - Ojcze. Ciemny Lord zatrzymał się, ale nie odwrócił. - Muszę ci coś powiedzieć. - Więc mów. Skywalker trochę zdezorientowany ciągnął dalej. - Uważaj jak będziesz u Imperatora, czuję nadchodzące niebezpieczeństwo i śmierć. Krążą wokół niego, ale nie wiem dokładnie co to jest. Gdy rozmowa dobiegła końca Vader bez słowa wyszedł. Luke położył się na podłodze. Był wycieńczony tymi treningami. Zastanawiał się jak długo znajduje się w tym więzieniu. Od dawna stracił rachubę. Planeta, na której się znajdował, nazywała się Vjun. Kamienista z ciągłymi burzami, tak wielkimi, że czasem dało się słyszeć gromy na- cierające na zamek Lorda Vadera. Wspaniała dla długich rozmów z ojcem. A było o czym rozmawiać. Czarny Lord zapoznawał go z re- aliami Imperium. Zabierał go też na niektóre misje militarne. Ostatnia rozegrała się w Gromadzie Tion. Cały obszar został włączony do Imperium, tak jak Przestworza Huttów, Wspólny Sektor i inne regiony cieszące się niezależnością. Potem Vader sprawdzał czego się nauczył, chodziło o strategie walki. Zdjął czarne rękawice do walki i włożył za pas. Na lewej dłoni widniał czarny znak. Symbol niewolnika Imperium. Powiedział do niego "ojcze", przecież przyrzekł sobie, że nigdy tego nie zrobi, ale w inny sposób na pewno by go nie wysłuchał. Od kil- kunastu dni czuł to nadchodzące niebezpieczeństwo, wiedział, że pochodzi od jakiejś osoby władającą ciemną stroną mocy. Niestety mgła tajemnicy nie odsłaniała wszystkiego. Po co mu to powiedziałem?, myślał . Przecież potrafi sam o siebie zadbać. Wstał, wziął miecz i wyszedł z sali. Lord Vader nie przykładał zainteresowania do słów syna, ale ich nie zapomniał. Chłopak miał większe zdolności do posługiwania się mocą. Wiedział, że mógł zobaczyć więcej niż on. Niebezpieczeństwo i śmierć, myślał. Wszedł do tymczasowej sali tronowej. Na jej końcu znajdował się tron Imperatora, a przy ścianach stali gwardziści. Ciemny Lord podszedł i uklęknął. - Wstań i powiedz mi jak sprawuje się twój uczeń. - rzekł władca. - Jego zdolność posługiwania się mieczem jak i inną bronią rośnie z dnia na dzień, panie. Roboty bojowe nie stanowią dla niego zagro- żenia. Jest doskonale zwinny, a niebezpieczeństwo tylko potęguje jego instynkt. - Dobrze, ale nawet twoje nauki nie sprawiły, że zainteresował się ciemną stroną. - Nie, panie. Imperator zamyślił się. - Jutro będzie walczył z moimi gwardzistami i sprowadź tu swojego pierwszego ucznia. Po wyjściu Lorda, Palpatine miał wiele do przemyślenia. Młody Skywalker nie chciał przejść na ciemną stronę. To dziwne, że wytrzy- mał tak długo. Może nigdy nie dane mu było zostać Sithem. A co do Vadera też miał wątpliwości, jego lojalność nie była już tak pewna odkąd zajął się szkoleniem syna. Może czas już zmienić protegowanego? - Słyszałaś wszystko, Maro? - zwrócił się do rudowłosej kobiety stojącej w mroku. - Głośno i wyraźnie panie. - Zostaniesz tutaj przez pewien czas i będziesz mnie ściśle informować co się dzieje w pałacu mojego sługi. Następnego dnia Skywalker znowu stał po środku sali bojowej, ale tym razem było inaczej. Czuł na sobie czyjś wzrok, wiedział do kogo należy i wcale mu się to nie podobało. Rozmyślania przerwało wejście czterech gwardzistów uzbrojonych w długie piki mocy. Okrążyli go. Luke nie był uzbrojony, więc broń musiał odebrać przeciwnikowi. Skoncentrował się. Czerwona gwardia słynęła z perfekcyjnej zdolności zabijania. Podobno zabijali nawet Jedi. Od lat chronili najwyż- szego władcę, słuchali tylko jego poleceń i tylko przed nim odpowiadali. Najpierw natarł wojownik stojący z tyłu, Skywalker schylił się i chwycił za pikę. jednocześnie posyłając jego właściciela na gwardzistę stojącego przed nim. To był znak dla pozostałej dwójki. Rzucili się na Luke'a. Tamten mając już broń zrobił unik i rozbroił ich. Cofnął się pod ścianę. Pozostali gwardziści już stali na nogach. Ten, któremu zabrał pikę mocy wyjął spod płaszcza ciężki miotacz. Wszyscy kierowali się w stronę Skywalkera. Skoczył i używając broni, przeciął miotacz na pół. Obrócił się i nogą uderzył w głowę przeciwnika stojącego z boku powalając go jednocześnie. Zostało jeszcze trzech, pomyślał. Pewnie też mają ukryte miotacze. Dwumetrowe piki mocy i ciężkie miotacze stanowiły typowe uzbrojenie Imperialnej Gwardii, ale również mogli ukrywać inną broń. Używając mocy wyrwał im miotacze i mocno cisnął o ścianę. Wojownicy ruszyli na Luke'a ze zwiększoną prędkością. Uderzali w dół, górę i na boki, niestety bez żadnego skutku. Skywalker robił uniki i cofał się. Używając piki blokował ciosy i odsyłał z większą siłą. Po pewnym czasie gwardziści leżeli na podłodze, ale wciąż żyli. Skywalker nie chciał ich zabijać, służyli Imperatorowi, to prawda, ale byli jeszcze jednymi pionkami w jego grze, tak jak on. Nagle pierwszy, którego rozbroił obudził się i szybko ruszył na Luke'a. Miał w ręku następny miotacz, nie duży tak jak pierwszy, ale i jego strzał mógł zabić. Skywalker zaskoczony puścił pikę mocy i chwycił za blaster. Wyrywali go sobie nawzajem. W końcu wystrzelił. Zabity gwardzista opadł na ziemię. W tej chwili wszystko zaczęło poruszać się w zupełnie innym tempie. Dwaj wojownicy podnieśli się i ruszyli na Luke'a z podniesionymi pikami. Tamten chwycił jedną z nich i skierował w stronę boku drugiego przeciwnika. Następnie użył jej do pokonania pierwszego. Dwa trupy opadły na podłogę. Luke próbował zrozumieć co się stało, oczywiście zabijał już wcześniej, ale nigdy z taką determinacją i chłodem. Popatrzył na czwarte- go wojownika, zaczynał podnosić się. - Nie. - powiedział Skywalker. Używając mocy złamał pikę na pół i wyszedł. W swojej sali tronowej Imperator Palpatine obserwował całe zajście. - Może jednak myliłem się co do młodego Skywalkera. - powiedział do Vadera uśmiechając się. - Nie popełniłem błędu pozostawiając go pod twoją opieką. Śmiech Imperatora był słychać w całej sali. Skywalker szedł przez wielki korytarz z równie mrocznymi kolumnami jak on sam. Miał dość. Trzymali go tutaj nie wiadomą ilość cza- su, może nawet kilka lat. Zastanawiał się co robi teraz Han? Wiedział, że nadal żyje, to jedno dodawało mu otuchy. Zatrzymał się. Przed sobą zobaczył wysoką postać. - Mistrzu. - ukłonił się. - Nie zadręczaj się synu. Pojedynek to prosta rzecz, tylko jeden może przeżyć. To byli przeciwnicy. - Przeciwnicy! - wybuchnął.. - To byli ludzie! I zasługiwali na życie! A ja ich zabiłem! Nie dla obrony, ale dla przetrwania! A to wielka różnica! Jedi by tak nie postąpił! Te słowa zdenerwowały Czarnego Lorda, chłopak chyba nie zrozumiał aluzji. Wyciągnął rękę, jego syn poczuł na gardle zaciskająca się pięść. Luke skupił się. Stali tak niewiadomą ilość czasu, siłując się na moc. Aż w końcu Vader uniósł i puścił Skywalkera. Mocno uderzył w podłogę, jęknął z bólu. Ciemny Lord podszedł do niego i przycisnął nogą do posadzki. - Pewnie sądzisz, że jestem sadystą? - powiedział. - Ale osoba pozbawiona litości i współczucia nie musi być pozbawiona rozsądku. Zrozumiano! - nacisnął mocniej. - Tak, mistrzu. - powiedział uczeń próbując pohamować krzyk bólu. - Imperator nie ufa mi tak jak kiedyś. - ciągnął Lord. - Przysłał kogoś na przeszpiegi sądząc, że tego nie zauważę, mylił się. Wiem co ro- bi i gdzie jest ów agent, a ja postaram się, żeby wiedział to co trzeba. - Dlaczego mi to mówisz? Skąd wiesz, że komuś tego nie powiem? - Komu? Imperatorowi? Nie sądzę. Jesteś ograniczony Luke. Nie masz dokąd, ani do kogo pójść. Zostałem ci tylko ja. Pogódź się z tym. Wstawaj i idź. - Tak, mistrzu. Uczeń Vadera wykonał rozkaz. Ciemny Lord patrzył jeszcze chwilę jak odchodzi, a potem sam odszedł w przeciwnym kierunku, pogrą- żony w mrocznych myślach. Luke szedł i próbował się uspokoić, ale wciąż słyszał słowa swojego mistrza. Pierś bolała coraz mocniej. Zatrzymał się i oparł o ścianę. Co ma zrobić teraz? Otworzył się na moc. Mylisz się ojcze, myślał. Moc jest ze mną, a to najlepszy towarzysz. Musi znaleźć tego agenta. Nie wiedział jeszcze dlaczego, cóż... Nie wszystkie odpowiedzi nadchodzą po zadaniu pytania. Mara Jade, odziana w głęboką czerń, szła cicho przez jeden z korytarzy pałacu Mrocznego Lorda. Miała kody do wszystkich zabezpie- czeń i drzwi w zamku, więc bez trudu mogła dostać się do jakiegokolwiek miejsca. Moc również pomagała. Jak dotąd nic nie świadczy- ło, żeby Lord Vader miał jakieś plany sprzeczne z wolą Imperatora. Ale wątek zdrady istniał, może nie tu, ale istniał. Mara czuła go gdy była w pobliżu swojego pana. Na początku sądziła, że to minie. Przyszłość jest ciągle w ruchu, widziana dzisiaj, nie musi być taka sama jutro. Lecz niebezpieczeństwo nie minęło. Ostrzegała swojego władcę, ale nie chciał słuchać. Cóż, był silniejszy mocą od niej i na pew- no wiedział więcej. Ale to nie uspokajało Jade. Nagle ktoś złapał ja za rękę. Spróbowała ją wykręcić, jednak przeciwnik był na to przygotowany. Złapał za drugą i przytrzymał mocno. - Nie chce ci zrobić krzywdy, chcę tylko porozmawiać! - powiedział. Akurat, pomyślała. Pchnęła go na pobliską ścianą sądząc, że to ją uwolni od mocnego uścisku. Nie pomogło, wróg pociągnął ją za sobą. Dopiero teraz roz- poznała z kim walczy. W słabym świetle zobaczyła twarz. Jasne włosy, niebieski oczy, przystojna twarz z kilkoma bliznami po mieczu świetlnym. Ubrany w ciemny imperialny mundur bez odznaczeń i w rękawice stał Luke Skywalker, uczeń Lorda Vadera. To kompliko- wało sprawę, nie mogła go zabić, ale jeśli doniesie o tym swojemu przełożonemu zabawa skończona. Luke przyglądał się agentowi, choć miał gogle i szal na głowie, które całkowicie zasłaniały twarz, wiedział, że jest kobietą. Czuł to dzię- ki mocy. Korzystając z wahania przeciwnika obrócił go i uderzył w tył głowy. Jego ciało opadło na podłogę. Pochylił się nad nim i zdjął szal. Bujne czerwone loki rozsypały się, ujrzał przed sobą piękną kobietę. Przeszukał jej kieszenie i znalazł miotacz, miecz świetlny i mały podręczny notes. Zawierał plany pałacu, kody, umiejscowienie kamer i zabezpieczeń. Nieźle, pomyślał. Lord na pewno śledził każdy jego ruch, ale teraz miał dane, które pomogą mu się schować i przejść niezauważenie. Wziął ciało dziew- czyny i ruszył. Mara śniła, nie sen lecz koszmar. Chcieli go zabić, wszyscy. A ona nie mogła nic zrobić, była za słaba. Bezsilna. Nie. - Panie uciekaj! - krzyknęła. - Spokojnie, to tylko sen. - głos należał do Luke'a Skywalkera. Chwycił ją za ramiona. - Nie! Muszę go uratować! - Maro! Maro Jade uspokój się! Po chwili zorientowała się w sytuacji. Była w jasno oświetlonym pokoju, podobnym do kabin żołnierzy w akademii na Carridzie. Leżała na łóżku, przykryta ciepłą kołdrą, a jej ekwipunek był na pobliskim stoliku. On, nazwał ją po imieniu, ale jak... Wyrwała się z jego objęcia i szybko wstała, lecz po chwili zakręciło się jej w głowie. Skywalker spostrzegł to i podtrzymał ją. - Przepraszam. - powiedział. - Za mocno uderzyłem. Jak się czujesz? Kiedy Jade już spokojnie siedziała na pryczy zapytała: - Gdzie jestem? - W jednej z nielicznych kryjówek w pałacu, dowiedziałem się o nich z twojego notesu. Widzę, ze Imperator nie ufa Lordowi tak bardzo, żeby pozostawić mu cokolwiek bez jego interwencji. - Przecież dane były zaszyfrowane, skąd wiedziałeś co oznaczają!?! Skąd wiedziałeś jak mam na imię!?! Luke wzruszył ramionami, on sam nie znał odpowiedzi. W jednej sekundzie dane same napłynęły mu do głowy. Popatrzył na nią. - Śnił ci się koszmar. To Imperator ginął. Milczała, zresztą po co w ogóle z nim rozmawiała. Popatrzyła w inną stronę, miała wrażenie, że jego niebieskie oczy widzą wszystko. Nie chciała tego, posiada tajemnice, o których tacy jak on nie powinni wiedzieć. - Ja też miewam takie sny. Gdy umiera ktoś obdarzony wielką mocą to się czuje, nawet gdyby nie wiadomo jak się skrył. To zdrada za- bije Imperatora. - Skąd to wszystko wiesz? To pewnie ty za tym stoisz, zabijesz go jak psa! Nie pozwolę na to! Skywalker nie zwracał uwagi na jej krzyki i oskarżenia. Spokojnie postawił krzesło naprzeciw Mary i usiadł. - Już mówiłem, że wiem to z moich snów albo wizji, jak wolisz. Nic nie wiem o planach Imperatora, nie mam też sposobności go zabić. Moje możliwości są ograniczone. Ale mogę ci powiedzieć, że to nie ja chwycę za topór, który ma zgładzić Palpatina. - Imperatora. - poprawiła Jade. Luke zmieszał się trochę, w innych okolicznościach zasłużyłby na karę. Nie pozwalano mi zwracać się do władców po imieniu, to była jedna z lekcji. Uświadamianie, że nie stał na równym poziomie co oni, ale pod nimi. Kamery i inne urządzenia śledziły każdy jego ruch oraz wypowiedziane słowa. Czasami udawało mu się zniknąć, ale to nie trwało długo. Lecz teraz nikt na niego nie patrzył. Nie było go. Lord Vader mógł zacząć coś podejrzewać. Wstał i zwrócił się do Mary. - Twoje życie jest w niebezpieczeństwie, Vader wie, że tu jesteś, więc uważaj na siebie. Gdybyś miała kłopoty pomogę ci jak tylko będę mógł. Ruszył w kierunku drzwi, ale zanim wyszedł Jade powiedziała do niego: - Moje życie nie jest ważne, a moja przyszłość to służba Imperatorowi. Pamiętaj o tym. - Moja to służba Lordowi. - powiedział cicho Luke i odszedł zostawiając zdziwioną Marę Jade. Lord Vader i jego uczeń znajdowali się w wielkiej sali przypominającej bibliotekę. Podświetlane panele komputerowe ciągnęły się dłu- gimi rzędami. Obok nich stało proste biurko z terminalem komputerowym. Zdziwiony Skywalker rozejrzał się. - Po co tu jestem? - zapytał mistrza. - Żeby się uczyć. Pokazałeś, że jesteś doskonały w walce, teraz musisz pokazać, ze twój umysł dorównuje ciału, a nawet przewyższa go. Powinieneś wiedzieć Luke, że wiedza to potęga. - Tak, mistrzu. - odpowiedział, ale po chwili dodał. - Nie obiecywałem ci, że będę uczył się ciemnej strony. - Pliki nie zawierają wiadomości o ciemnej stronie, ale o maszynerii, kosmologii, biologii i innych rzeczach. Wiedza to szerokie pojęcie synu. - Tak, mistrzu. - powiedział, a widząc niezadowolenie Lorda dodał. - Wybacz mój błąd. Vader kiwnął z pochwałą głową. - Szybko się uczysz. To była pochwała, ale dla ucznia Lorda była zupełnie czymś innym. Odwrócił głowę w stronę biurka. Koniec z walką na miecze, myślał. Może to nawet dobrze. Usłyszał dźwięk rozsuwanych drzwi. Do biblioteki wszedł wysoki Firrerrenianin w białej szacie. Uklęknął naprzeciw Lorda. - Wstań Hethriru. - polecił. Ów humanoid należał do rasy rzadko spotykanej. Z wyglądu przypominał człowieka, ale złocisty kolor skóry temu przeczył. Miał złoci- storude włosy z cynamonowymi pasmami, jego oczy były czarne, tak czarne jak wyczuwalna wokół niego atmosfera strony zła. Rasa Hethrira została wybita dawno temu przez Imperium, słyszał również, że Firrerrenianie nigdy nie wymawiają swoich imion głośno. Wie- rzą, że wiedza ta daje rozmówcy władzę nad osobą, która się przedstawiła. - Przedstawiam ci mojego pierwszego ucznia, ciemnego Jedi Hethrira. Skywalker nic nie zrobił, tylko patrzył na istotę stojąca przed nim, a raczej przez nią. Coś nie pasowało mu do służalczej postawy Het- hrira. Był ciemnym Jedi, a nie lordem Sith? Poza tym widział za nim inną małą postać, posłuszną, słabą i łagodną. Więc nie tylko ja jestem niewolnikiem, pomyślał Luke. Ciemny Jedi również obserwował Skywalkera i to dokładnie. Wiele o nim słyszał. Kilka razy walczył z jego panem i przeżył, a to wielka sztuka. Zniszczył Pierwszą Gwiazdę Śmierci i niezliczonych przeciwników. - Poznanie syna mojego mistrza to zaszczyt. - powiedział. - Będziesz mu równie oddany jak ja. - Chyba bardziej. Odpowiedź zdziwiła obu władających ciemną stroną, nie bardziej niż Luke'a. Powiedział to bez zastanowienia, ale to była prawda. - Możesz odejść Hethriru. - powiedział Lord Vader. Ten ukłonił się i odszedł. - A ty - zwrócił się do syna. - zacznij od tych plików. A wiec, że będę sprawdzał czy nauczyłeś się czegoś pożytecznego. Czasem też sprawdzę czy twoje zdolności w szermierce nie uległy obniżeniu. Uczeń nic nie odpowiedział, jedynie ukłonił się. Gdy ciemny Lord odszedł zaczął się zastanawiać. Dlaczego Lord przedstawił mu Hethrira? Od razu wyczuł, że ciemny Jedi nie darzył go sympatią. Zyskał kolejnego wroga. Był pierwszym uczniem. Luke posiadał większy potencjał mocy i nawet bezgraniczna lojalność Het- hrira nie potrafiła go przebić. Zacznie się niebezpieczna rywalizacja, w której nagrodą będzie pochwała mistrza i ich życie. Skywalke- rowi bardziej zależało na tym drugim. Lord chciał sprawdzić, czy podoła takiemu zadaniu. Chciał ocenić jego doświadczenie, zdolności i coś więcej. A Mara? Co z nią? Czy mógł ją nazwać sprzymierzeńcem, czy też wrogiem? Od tej chwili będzie się bardziej starała ukryć swoją obec- ność w zamku. Na pewno powie swojemu władcy o tym czego się dowiedziała w ostatnim czasie. Niedobrze zrobił spotykając się z nią, ale nie żałował tego. Zawsze rozmawiał tylko z Lordem, Imperatorem lub którymś z ich mrocznych sług. Oczywiście Mara również była pracownikiem tego drugiego, ale nie uważał ją za złą. Była poszkodowana, tak jak on. Spojrzał w stronę biurka, westchnął, czas wziąć się do roboty. Dni mijały... W bibliotece pełnej wiedzy panowała głęboka cisza. Skywalker z rozkazu swojego mistrza miał w niej przebywać. Luke wzbogacał swo- ją wiedzę, wręcz pochłaniał każdy plik z danymi jaki mu podsunięto, a Lord Vader, tak jak powiedział, sprawdzał czego się nauczył. Czasami powracał do szkolenia swojej kondycji w walce. Ale teraz jego głowy nie zajmowały napływające dane lecz wizja. Kilka ciemnych postaci znajdowało się w równie ciemnym pokoju. Gdzie się znajdowało owe pomieszczenie nie wiedział, twarze i kształty były rozmazane. Natomiast to co od razu nasuwało się do głowy brzmiało SPISEK. - Jak długo uda nam się to ukrywać? - spytała głos, pewnie należący do kobiety. - Tyle ile trzeba. - zapewnił męski głos. - Wojsko z dnia na dzień jest coraz w lepszej gotowości. W końcu nawet sama Gwardia Imperator go nie pokona. - powiedziała inna ko- bieta, teraz mógł dostrzec, że miała miedzianorude włosy. - Imperator z dnia na dzień staje się coraz bardziej pewny siebie i coraz bardziej szalony. - powiedział jakiś starzec. - Czekając, możemy ryzykować, że prędzej to on nas zniszczy niż my jego. Lecz również może to utwierdzić władcę, że nie żywimy wobec niego innych planów. - To nie brzmi dobrze. - powiedziała ciemnowłosa kobieta. - Skończcie wypowiadać swoje lęki i obawy. - powiedział najprawdopodobniej przywódca. - Znaliśmy ryzyko naszego planu już od po- czątku. Wchodząc raz na tę drogę nie można z niej zejść. Istotnie porażka wydaje się bardziej prawdopodobna, lecz nagroda jest wielka. - Wszyscy o tym doskonale wiemy. Kiedy Imperator będzie martwy galaktyka będzie należała do nas. - Ukrywamy się od dawna i nie odkrył nas do teraz. - potwierdził starzec. - Wszystko to brzmi pięknie. - rzekł pierwszy mężczyzna. - Lecz jest jeden problem. Należymy do największych umysłów Imperium. Mamy władzę, pieniądze, oddanych pracowników. - na to ostatnie położył nacisk. - Imperator również. - Wiemy o kogo ci chodzi. Co z Vaderem? - Luke . - usłyszał głos obok siebie i poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. - Tak? - odpowiedział trochę przestraszony. Obraz spiskowców oddalił się i znikł. Skoncentrował się na chwili obecnej. Nadal znajdował się w bibliotece. Siedział na biurku, tyłem do drzwi, dlatego nie zauważył, że ktoś wchodzi. Ale to nie tłumaczyło, że nie usłyszał. Powinien bardziej uważać. Spojrzał na swoje ramię. Ręka, która go dotknęła, nale- żała do Lorda Vadera. Szybko wstał. - Przepraszam, zamyśliłem się. - poczym dodał. - Mistrzu. Chyba nie tylko, pomyślał Lord. Po chwili ciszy jego uczeń odezwał się. - Czy Hethrir ma tytułu lorda? Interesujące pytanie. Czy wreszcie podjął właściwą decyzję? Nie, chodziło o coś innego. Już od dawna był dumny ze swojego syna. Jego zdolności były niesamowite, większe niż jego własne. - Nie, nie ma. - Dlaczego? - zapytał zdziwiony. - Przecież posiada duży talent. Czuję to. - Sith nie zna strachu. A on w nim jest, choć głęboko ukryty. Dopóki go się nie pozbędzie nigdy nie będzie lordem Sith. Jedyny tytuł na jaki może sobie pozwolić to ciemny Jedi. - po chwili dodał ,pochylając się jednocześnie w stronę ucznia. - Posiada strach , a ty nie, synu. Ten nie cofnął się. Stał i patrzył. Dobrze, pomyślał Vader. - A teraz choć. Wyszli z biblioteki. Idąc długim korytarzem Luke myślał o tym co zobaczył w swojej wizji. Spiskowcy nie odkryli, że podsłuchuje. Wiedział, że rozmowa toczy się w czasie teraźniejszym. Więc to co mieli w planach, dopiero ma się zacząć. Chcieli zabić Imperatora. Czy to w ogóle możliwe? "Należymy do największych umysłów Imperium." A więc aż tak daleko to zaszło? Sami najbardziej lojalni słudzy chcieli śmierci swojego pana. Przypomniał sobie sen Mary. Ona również przeczuwała klęskę Palpatina. Od dawna jej nie widział. Popatrzył na idącą przed nim czarną postać. Spiskowcy nie wiedzieli co zrobić z Lordem Vaderem, więc nie należał do spisku, ale czy o nim wiedział? Zapytał go o status Firrerre- nianina. Postać jednego ze zdrajców doskonale do niego pasowała. Jeśli należał do spisku to dlatego, że pragnął większej władzy i tytułu lorda. Weszli do wielkiej sali, gdzie uczył się szermierki. Na środku stał sam Hethrir ubrany w biały strój do walki, w ręce trzymał miecz świetlny. Luke zrozumiał co ma się stać. To będzie bitwa na śmierć i życie. Vader nic nie tłumaczył, po prostu podał Skywalkerowi jego miecz i stanął z boku. Miecze zostały włączone i biało odziany wojownik zaatakował. Ostrza zderzywszy się zaskwierczały jak diamentowa piła przerzynająca metal. Ciemny Jedi zrobił jeden wypad, potem drugi, uskoczył i przeszedł do ofensywy, usiłując ciąć w nogi wroga. Ten zahamował cios. I sam zaczął atakować. Ostrze kierował głównie w stronę rąk trzymających miecz świetlny, aby rozbroić przeciwnika. Skywalker swoją siłę czerpał z mocy, Hethrir również, ale nie działał z nią w harmonii. Naginał ją zgodnie ze swoją wolą. Luke prze- ciwnie, nie czynił jej swoim niewolnikiem. Współdziałał w doskonałej pracy zespołowej. Pojedynek trwał i chwilowo miał wyrównany przebieg, ale to drugi uczeń był silniejszy z dwóch walczących. Żądza mordu i chęć zwy- cięstwa była niczym w porównaniu z determinacją Luke'a. Walczyli, robili wypady, atakowali, parowali cięcia. Obaj byli zwinni i szyb- cy. To był taniec śmierci Luke pokonywał już Lorda w walce. Niemożliwe było, żeby jego przeciwnik wygrał. A to oznaczało, że będzie musiał zginąć i to z jego ręki. Nie chciał tego. Na razie zachowywał spokój, ten którym szczycili się rycerze Jedi, ale jak długo uda mu się to robić? W pewnym momencie miecze zwarły się ze sobą. Skywalker mógł zobaczyć niebezpieczne błyski w oczach Firrerrenianina. " Przestań" wysłał wiadomość do umysłu Hethrira. " Przecież wiesz, że tylko jeden może zwyciężyć. Jeśli odmówimy walki oboje bę- dziemy żywi." " To ja będę żywy. A ty martwy" odpowiedział. " To ja powinienem być synem mistrza, a nie ty. Nie potrafisz wziąć tego co ci daje. A jest tego dużo. Nawet ja nie miałem aż tyle." Przez ciemnego Jedi przemawiała zazdrość. Co mógł mieć taki ktoś jak Luke, że Vader całą uwagę zwracał na niego ?myślał. Ja już od dawna robiłem wszystko dla swojego władcy, jak i dla Imperatora. Zniszczyłem rodzinną planetę, aby pokazać lojalność do Imperium. Uczestniczyłem w wielu niebezpiecznych mi- sjach, które choć pełne śmierci i cierpienia kończyły się sukcesem. Walka trwała dalej, przypominała bitwę dwóch braci o względy surowego ojca. " Należysz do spisku, który chce zniszczyć Imperatora." Luke przesłał myśl do głowy przeciwnika. Ten nie przestawał nacierać, ale nie robił już tego z tak doskonałą precyzją jak na początku. Wiadomość go zaskoczyła. " Swojego mistrza również zabijesz? Widać miałem rację, gdy mówiłem, że to ja będę bardziej mu oddany." Słowa rozgniewały ciemnego Jedi. Użył całej swojej siły i zwalił Skywalkera na podłogę. Mógłby wstać i zaatakować, przeciąć Hethrira na połowę, ale nie chciał. Firrerrenianin chwycił miecz w mocnym uścisku. Skierował ostrze w stronę gardła leżącego. Luke'owi całe życie przeleciało przed oczami. Był gotowy na śmierć, ale wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Ciemny Jedi został pchnięty mocą i uderzył w ścianę. Skywalker popatrzył w przeciwnym kierunku. To Lord Vader stał z wyciągniętą ręką. Co teraz będzie? pomyślał Luke. Lord powoli opuścił dłoń. Dwoje walczących podniosło się, podeszło do Vadera i uklękło. - Hethrir, wyjdź! - rozkazał. Wypełnił jego rozkaz. W sali zostali uczeń i mistrz. - Wstań! Luke powoli i ostrożnie wstał. Nie takiego końca spodziewał się Lord Vader. . - Za dużo sobie pozwalasz, Luke. - Powinienem być już martwy. Po pojedynku tylko jedna osoba może być żywa. Zwycięstwo należy do Hethrira. - Nie sprzeciwiaj się! - Nie robię tego! Jedynie stwierdzam fakty! - po czy powiedział ciszej. - Widać jest silniejszy ode mnie, dlatego wygrał. - Może potrafisz oszukać Imperatora, ale nie mnie. Nastąpiła chwila ciszy. - Hethrir należy do spisku, który chce zabić Imperatora. - powiedział Skywalker. Słowa nie zdziwiły Vadera, ale zainteresowały. Każdy myślał o obaleniu władcy, przejęciu Imperium, nawet on. Czym ten spisek miał się różnic od innych? - Ten się spełni. - odpowiedział Luke wyczuwając myśli ojca. - Widziałem to. - W takim razie, dlaczego go nie zabiłeś? - Nigdy nie uważałem się za sługę Imperatora. Nie muszę go ratować. - Odważne słowa, ale to on stoi nad tobą. Jego wola jest dla ciebie rozkazem i nic tego nie zmieni. Wiec również, że ten wybryk z Het- hrirem nie ujdzie ci na sucho. A teraz idź! - Tak mistrzu. - powiedział, poczym ukłonił się. Wyszedł. Lord Vader powiedział, że Imperator stoi nade mną, ale czy stoi również nad nim samym? " Skywalkerze?" Usłyszał w swojej głowie głos Mary Jade. Chciała się z nim spotkać. Zastał Marę w tym samym pokoju co ostatnio. Siedziała na pryczy. - Witaj. - powiedział Luke. - O czym chciałaś porozmawiać? - Słyszałam co mówiłeś o tym Firrerrenianinie. Luke oparł się o ścianę. - To on za tym wszystkim stoi. - Skąd to wszystko wiesz? - Miałem wizję. Do spisku należą jeszcze trzy kobiety i trzech mężczyzn, wliczając w to Hethrira. - Kim oni są? Jak wyglądają? Nie odpowiedział od razu, skrzyżował ręce na piersi. - Dlaczego chcesz go uratować, przecież wiesz, że to niemożliwe? - Mogłam się tego po tobie spodziewać. - wstała i podeszła do niego. - Myślisz, że jest tyranem, ale ja w niego wierzę. On jest nadzieją dla tego świata. - Może był, ale teraz nie jest. - powiedział prostując się. - Znam dzień jego śmierci. Nawet jeśli oni zostaną powstrzymani, kto inny to zrobi. Bo... Nie dokończył. Znowu mu się wyrwało. W jednej sekundzie wiedział coś o czym inni dowiadywali się całe lata. - A więc to koniec. - powiedziała Mara. - Gdy mu o tym powiedziałam kazał mi milczeć. Nie dopuszcza do siebie myśli o zagrożeniu. Dziwnym sposobem wierzyła w słowa ucznia Vadera. Jej pan był zgubiony, a ona nie mogła nic zrobić. Jej koszmar zaczynał się speł- niać. Była zrozpaczona. Ukrywała to bardzo dobrze, ale Luke poczuł to mimo wszystkich jej starań. Zrobiło mu się jej żal. Jej wiara w Impe- ratora była mocna. On też kiedyś miał taka wiarę. Wierzył w ojca. Wierzył, że wszystko jest możliwe. Dotknął jej ramienia chcąc dodać trochę otuchy. - Na pewno ma jakiś pracowników, którzy są mu bezgranicznie oddani i maja do niego łatwy dostęp. Jeśli chcesz go uratować poroz- mawiaj z nimi i ostrzeż przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Wiedział, że to nic nie da. Nie było dla niego nadziei, ale to mogło dać siłę Marze. Popatrzył w jej zielone oczy. - Nie wiem kim są zdrajcy, ale stoją na wysokich stanowiskach. Mają również armię. Bądź ostrożna. Idąc korytarzem Skywalker myślał o rozmowie z Jade. " Jedi nie zna nienawiści, nie zna zemsty i zawsze pomaga poszkodowanym." Pomagał Marze, nie Palpatinowi. Nic nie mogło mu pomóc, nawet jeśli cała społeczność galaktyki wybaczyłaby mu jego terror. Pozostawał jeszcze problem z Vaderem. Szóstka zdrajców nie wiedziała co z nim. Mógł być dobrym sojusznikiem albo zająć miejsce Imperatora. Wtedy powstałby nowy spisek. Zamyślił się tak bardzo, że nie zauważył wielkiej postaci stojącej na jego drodze. Prawie na nią wpadł. - Mistrzu. - powiedział kłaniając się. - Gdzie byłeś? - Ja... - nie dokończył, Lord uciszył go gestem podniesionej dłoni. - Pokorna postawa na nic ci nie pomoże. Nie spotykaj się z nią więcej. Zanim Luke zdołał cokolwiek odpowiedzieć Vader zniknął. Jego słowa zdziwiły Skywalkera. Sądził, że potrafił ukryć obecność Mary i swoją. Ale... Dni mijały. Skywalker nie spotkał Mary Jade więcej. Postacie spiskowców przybierały kształty, ale nadal nie mógł ich z nikim skoja- rzyć. W tym czasie poszerzał swoją wiedzę i zdolności. Po bitwie z Hethrirem nie doczekał się riposty od Czarnego Lorda. Widać było, że jego myśli zajmowały inne sprawy. W końcu pałac Vadera odwiedził sam Imperator Palpatine. - Wstańcie. - polecił władca Imperium. Lord Darth Vader i jego dwaj uczniowie powstali z kolan. Znajdowali się w tymczasowej sali tronowej. Pod ścianami stali czerwono ubrani gwardziści. Pomieszczenie było dobrze oświetlone. Lecz nawet to światło nie potrafiło stłumić mroku Imperatora. Całą swoją uwagę Palpatine kierował na młodego Skywalkera, stojącego po prawicy ojca. - Lordzie, Hethriru, możecie odejść! - rozkazał. Luke spojrzał w stronę Vadera. Lordowi nie spodobała się wola Imperatora. Skywalker odprowadził go wzrokiem. - Więc, młody Skywalkerze zostaliśmy sami. Umiesz klęczeć przed swoim władcą, a czy potrafisz poświęcić swoje życie dla niego? - Sam zdecyduję dla kogo będę się poświęcać. - Wielkie słowa. - powiedział z ironią. Nie spodobała mu się odpowiedź ucznia Vadera. - Podobno spotykasz się z moją agentką. Słowa wyraźnie poruszyły Luke'a. - Byłeś głupi sądząc, że nic mi nie powie. Wiem wszystko. Vader został już ukarany, ty również byłeś, a Hethrir niech planuje swoją zdradę, w ogóle mi nie zagraża. Luke zamyślił się. Kiedy został ukarany? Nic takiego sobie nie przypominał. Imperator przybył kilka dni temu, ale nie spotykał się z nim. Ten czas spędzał w bibliotece albo na sali treningowej. - Nie trudź się przypomnieniem tej rzeczy. To było cierpienie i lepiej nie pamiętać. Tak jak innych. - zaśmiał się. Skywalker pojął o co chodziło. Wymazano mu pamięć, nie, to złe słowo, zablokowano. Wspomnienia istniały w jego głowie, ale po- trzebne było hasło, aby do nich wejść. Już je znał, a informacje zaczęły nadchodzić. - Naprawdę nie pamiętasz? Teraz powinieneś. - widać Palpatine dobrze się bawił. Fragmenty przeszłości zaczynały napływać mu do głowy. To była ta sama sala. Pamiętał obciętą dłoń, nie jego, ale ojca. Hethrir też tam był. Chodziło o poniżenie nauczyciela przy uczniach. Pamiętał, że się przestraszył. A potem nastąpił błysk piorunów kierujący się w je- go stroną. "Tak jak innych." Więc robiono mu to nie pierwszy raz. To dlatego nie wiedział jak długo się tu znajduje. Raz myślał , że rok, a potem dwa. Wszystko to nie brzmiało logicznie, więc przestał liczyć dni i noce. Luke zdusił chęć rzucenia się na Imperatora. Nic by to nie dało. - Możesz wyjść mój sługo. Poddany ukłonił się, a władca nie przestawał się śmiać. Możesz mieć moje ciało, myślał Skywalker, ale nigdy nie będziesz miał mojej duszy. Zapomniał. Chwilę kary. Innych rzeczy też nie pamiętał, a szczególnie walki nad Endorem. Powinien pamiętać. Przecież to wtedy utracił przyszłość i ... ojca. Miał wrażenie, że nawet te wspomnienia jakie posiadał nie były prawdziwe. Spróbował przypomnieć sobie co się wtedy stało. Nic. Pustka. Ale inny obraz powstawał w jego głowie. Ostatnia kara, jak powiedział Palpatine. Był tam ktoś jeszcze. Z tyłu, postać w zniszczonym ubraniu i tłumiącym strach wyrazie twarzy. Miał złotą skórę. To był syn Hethrira. - Skywalkerze. Odwrócił się. To była Mara Jade. Rozejrzał się. Był tak zajęty myślami, że nie kontrolował swoich ruchów. Stał na środku pokoju, który nazywał swoim. To tu odpoczy- wał po każdy dniu ciężkiej pracy. Przypominał celę. Kilka lamp, skromna łazienka, łóżko z w miarę ciepłą pościelą. Kiwnął jej na powitanie głową, ale nic nie powiedział. Usiadł na łóżku i spojrzał na swoją lewą dłoń. Znak niewolnika. Pamiętał, że miał go już od samego początku, ale nie przypominał sobie w jaki sposób go dostał. Nie lubił patrzeć na ten symbol, dlatego często nosił rę- kawiczki. Teraz leżały na podłodze. Kiedy je zdjął? Na dłoni widniało też kilka blizn. Miał je na całym ciele. Na treningach o wypadek nie trudno. Ale czy wszystkie powstały w taki sam sposób? Jade patrzyła na Skywalkera. Mówiono jej, że kiedyś należał do rebeliantów. A ich nienawidziła z całego serca, tak jak oni jej pana. Jed- nak człowiek siedzący przed nią w ogóle nie przypominał żadnego z tych buntowników. Chciał pomóc, a przecież wiedziała, że on nie darzy Imperatora sympatią. - Wszyscy mnie zdradzają. - powiedział przerywając ciszę. - To nie zrobi różnicy jeśli ty też to zdradzisz. W pałacu nikomu nie mógł zaufać. Potem pojawiła się Mara, w jednej chwili zabłysła się nadzieja. Przynajmniej tak sądził. Dlaczego myślał, że coś się zmieni na lepsze? Jade jest agentem Imperatora. Znowu się zaczyna, pomyślała dziewczyna. Popada w depresje. - Co znaczy "znowu"? Wstał i podszedł do zaskoczonej Mary. - Nie czytaj moich myśli. - powiedziała twardym tonem. - Co znaczy "znowu"? Nie odpowiedziała od razu . - Niektóre lekcje są bardzo ciężkie. I... - przerwała na krótki czas, poczym ciągnęła dalej beznamiętnym tonem. - Niektóre pozostawiają pewne urazy, które nie pozwalają normalnie funkcjonować. - A ten ostatni raz? - To był tylko przykład, nic aż tak strasznego tam się nie zdarzyło. Wierz mi, widziałam gorsze rzeczy. - Ale dlaczego !?! Mara z trudem powstrzymała się od cofnięcia o krok do tyłu - Podobno przez wiele dni krzyczałeś i nie mogłeś przestać. - Jak długo tu jestem? - Pięć lat. To niemożliwe. Owszem wiedział, że przebywa tu sporą ilość czasu, ale 5 lat! Luke miał dosyć, wyszedł z pokoju. Jade patrzyła na puste pomieszczenie jaki po sobie zostawił. Zadawała sobie pytanie, dlaczego robiło się jej żal Skywalkera? Lord Vader znalazł syna w najciemniejszej części zamku. Opierał się o jedną z wielu kolumn w pomieszczeniu. Od dawna jego uczeń chronił się, gdy działo się coś czego nie mógł znieść, właśnie w tym miejscu. W ciemności nic nie widać. Nie można zobaczyć twarzy, kształtów, ale serce człowieka zawsze pozostaje widoczne. - Luke. Skywalker uderzył zamkniętą dłonią o kolumnę. Nie chciał teraz rozmawiać. Chciał być sam. Spojrzał na Lorda. Ten wykonał gest ręką, żeby podszedł. Wykonał rozkaz i ukłonił się. W słabym świetle Vader ujrzał twarz syna. Wyrażała cierpienie i żal. Tak, pomyślał Czarny Lord. Wiele przeszedłeś synu. - Na początek chciałbym ci przyznać rację w związku z agentem. - powiedział Luke. - Miałeś rację, a ja się myliłem. Nie powinienem się z nią spotykać. Przepraszam. To była prawda, gdyby nie rozmawiał z Marą wszystko potoczyło by się inaczej. - Dlaczego wymazano mi pamięć? - Gdybyś nie był tak opanowany rzuciłbyś się na mnie, Imperatora i innych, którzy zastąpiliby ci drogę. Pomimo starań władcy i jego chłopak nadal zachowywał spokój. Nie tak doskonały jaki posiadali Jedi, ale jednak. Wkład w tą postawę mogła mieć również dyscyplina, którą poznał już na początku szkolenia. Odpowiedź była inna, to wola syna nie pozwalała mu się sto- czyć w mrok ciemnej strony. Po prostu nie chciał zostać Sithem. Nie można siłą zmusić ducha do przejścia na stronę zła, a Imperator próbował to zrobić. Jedyne co zyskał to depresja, apatia i rozpacz Luke'a. I to bardzo wielka, pomyślał Vader. Luke pokiwał głową. - Rozumiem. - powiedział. - Problem nie polega na tym, że nie daje się zwieść ciemnej stronie. Nie ważne co zrobicie, ja wciąż stoję, wciąż mam siłę i nie poddaje się. Widać Imperator jest tak rozczarowany, że próbuje wszystkich środków jakie mu się nawiną. - Jesteś wyjątkowy Luke. Na świecie mało jest wybitnych jednostek. Zabicie ich jest marnotrawstwem, nawet jeśli walczą po przeciwnej stronie barykady. - A więc tym dla ciebie jestem. Syn godny swojego ojca. A gdybym nie miał zdolności do posługiwania się mocą? Pewnie byłbym kimś takim jak syn Hethrira, Tigris. Zamilkł nagle. Datha Vadera zdziwiła wypowiedź Skywalkera, ale nie dał tego po sobie poznać. - To jego syn, prawda? - Tak. - Nie jest czuły na moc, więc zrobił z niego służącego. Czy ze mną podobnie byś postąpił? - Idź odpocząć. - powiedział i skręcił w prawo. Luke podążył za nim. - Na większość moich pytań nie odpowiadałeś. Zawsze jak o coś pytałem mówiłeś, że to nie jest ważne, a ja słuchałem. Teraz chce po- znać odpowiedź. A może wtedy też wymazałeś mi pamięć? Lord zatrzymał się nagle i odwrócił. Luke również, cofnął się o krok do tyłu. Poczuł, że rozgniewał Wielkiego Lorda, a wtedy można było spodziewać się najgorszego. Vader podszedł do niego i pogroził palcem. - Jak mówiłem jesteś wyjątkowy. Twój umysł jest wyjątkowy. I nawet jeśli nie potrafiłbyś panować nad mocą, twój umysł nadrobiłby tę zaległość. - A klony? - Po pewnym czasie Imperatorowi krążyła taka myśl po głowie, ale nalegałem, aby zaniechał takich eksperymentów. Podróbka to nie pierwowzór. Nie jest użyteczna. Zrozumiano! - Tak, mistrzu. Vader opuścił rękę. - Dobrze. A teraz idź. Skywalker ruszył. Myślał o pytaniu jakie zadał ojcu, znał już odpowiedź, brzmiała " nie". Luke śnił. Dziwne rzeczy pojawiały się w jego głowie i znikały. Raz po raz przewracał się na drugi bok lub wymachiwał rękami chcąc coś uchwycić. Tej nocy wszystkie barykady, które broniły dojścia do wspomnień, zostały zniszczone. Dotarcie do jednej informacji po- zwoliło wejść do drugiej. Zaczęła się reakcja łańcuchowa. Skywalker przypomniał sobie wszystko. Jedne wspomnienia były wypełnione ogromnym bólem, ale teraz posiadał siłę, jaką nie miał przedtem i zapanował nad nimi. Aż w końcu sen przybrał kształt jasno oświetlo- nego pokoju. - Generale Solo. Generale Calrissian. Witam. Proszę usiądźcie. - Dziękujemy generale Iblis. - powiedział Han Solo. - Czy wojsko gotowe? - Tak. Porozumieliśmy się z wszystkimi partiami buntowników jakie ocalały po katastrofie nad Endorem. Z czasem doszły nowe grupy Chissów, Ssi - ruuków, mieszkańcy Gromady Hapes oraz inni ochotnicy. Nasi agenci odkryli jedną z planet, na której Imperator często przebywa. - Tak, Byss. Ukrywaliśmy swoje istnienie bardzo długo. Nikt nie podejrzewa, że Rebelia nadal istnieje. A te nowe rasy, które dołączyły, czy można im ufać? - Imperator wziął siłą ich ziemie i nawet odmienne poglądy religijne czy ideologiczne nie są w stanie ich skłócić. Sam znam kilkoro i dobrze się nam pracuje. - Generale. - powiedział Calrissian. - Mamy doskonałą okazję, aby zaatakować. Wątpię czy znajdziemy lepszą. - Tak, Mothma jest również tego samego zdania. Zrobimy... Reszta odpłynęła gdzieś w dal. Nastąpił nowy obraz, przerażający obraz. - Ojcze! Nie! Luke Skywalker obudził się. Cały był oblany potem. Zobaczył śmierć ojca. Była nieuchronna, tak jak śmierć Palpatina. Czas mijał. Pewnego dnia Imperator kazał Vaderowi przybyć na Byss wraz ze swoim uczniem. Tam miały się objawić przyszłe losy świata. Szli jednym z wielkich korytarzy pałacu. Lord Darth Vader pierwszy, a tuż zanim jego uczeń i syn, Luke Skywalker. W pałacu Impera- tora mogli przebywać tylko najbardziej zaufani sojusznicy władcy, ale mijając niektóre osoby, Luke rozpoznawał postacie ze swojej wi- zji. Znał je już wcześniej dzięki Lordowi, ale dopiero teraz miał stuprocentową pewność. Kobieta w czerwonym mundurze oficera i czarnych włosach. Ysanna Isard, dyrektor od spraw bezpieczeństwa wewnętrznego. Siwowłosy starzec w szatach Jedi. Joruus C'baoth, klon obdarzony mocą i sługa Imperatora. Dama z czarnymi włosami oraz oczami. Roganda Ismarten, kochanka władcy. To trzy, razem z Hethrirem - cztery, ale gdzie pozostała dwójka? Zajmuje się wojskiem? Spojrzał na wielką postać idącą przed nim. Wspominał ich ostatnia rozmowę, ostatnią w tym życiu. Powiedział mu o swoich wizjach, a on jakby się tego spodziewał. Może mam siłę większa od niego, pomyślał. Ale jeśli chodzi o doświadczenie z mocą nie jestem idealny. Dlatego zawsze był o krok przede mną. " Nie chcę żebyś zginął." To były jego słowa. W przeszłości nic nie wiedział o swoim ojcu, wujostwo o to zadbało. Bali się, że pójdzie w jego ślady. Przez głowę przemknęła mu pewna myśl. Przez wszystkie lata w niewoli, Lord Vader zawsze przy nim był. Uczył go. Trenował. Gdy Tatooine, oj- czysta planeta Luke'a, została zniszczona przez Gwiazdę Śmierci, stał w tej samej komnacie co on. To sucha i piaszczysta planeta, ale była moim domem, pomyślał Skywalker. Jedynym, jaki jeszcze mu pozostał. To była zemsta Imperatora za nieposłuszeństwo. Ojciec nie opuszczał go na krok. Nigdy, a teraz miał umrzeć. Od klęski nad Endorem po cichu wierzył, że jeszcze może uratować ojca. Kiedyś powiedział, że ja mam tylko jego, myślał Luke. W takim razie on ma tylko mnie. Na kogo może liczyć jeśli nie na mnie? Skywalker spojrzał w kierunku wielkich okien w pałacu. Świeciło słońce, a wiatr poruszał łodygami traw. Od jak dawna nie widział nie- ba? Może to dobry dzień na śmierć, pomyślał. Ojciec i syn zatrzymali się przed drzwiami do sali tronowej Imperatora. - Idź stąd. - powiedział Vader spoglądając na Luke'a. - Nie próbuj mnie ratować. Wiem, że wciąż czekasz na cud. Skywalker nic nie odpowiedział. Od początku uczono go wykonywać rozkazy, ale to nie był rozkaz, to była prośba. Nie chciał odcho- dzić. Popatrzył na ojca ze smutkiem w oczach. Ten tylko przytaknął głową. Luke ruszył z początku wolno, a potem zaczął biec. Tymcza- sem Vader wszedł do sali. Skywalker biegł. W głowie słyszał toczącą się walkę między ojcem a Palpatinem. Wreszcie Imperator przyznał, że zaufanie Vadera mo- że mu tylko zaszkodzić. Zamierzał się pozbyć problemów, ale mistrz Luke'a nie dał się zabić tak po prostu. Zwycięstwo należało do oj- ca, ale rany były śmiertelne. Gdybym tam był, również bym zginął, pomyślał. Luke'owi zaczęły lecieć łzy. Rebelia zamierzała tu przylecieć i zabić Palpatina. To zostało już zrobione, ale nie spodziewała się tysiąca krążowników Imperium. Musiał ich ostrzec. I wiedział kto może mu w tym pomóc. Mara Jade płakała. Jej pan nie żył. Siedziała na podłodze w skromnie urządzonym pokoju jaki przydzielił jej Imperator. Nagle otworzyły się drzwi. Stał w nich Luke Sky- walker. Zebrała całą siłę jaką w sobie miała i wstała. - To twoja wina!. - wybuchła. - Gdyby nie twój mistrz Imperator nadal by żył! Dlaczego go nie powstrzymałeś! Luke podszedł do niej. - Maro. - powiedział łagodnie. - Nie podchodź do mnie! - Za śmierć Imperatora ponoszą winę zdrajcy, o których ci wspominałem. - mówił spokojnie. - Mój ojciec jedynie się bronił. To oni sze- rzyli plotki na temat jego zdrady. - Skąd wiesz?!? Dobre pytanie, pomyślał. - Miewam wizje o przyszłości. Od pewnego czasu wyrywają mi się słowa, które się spełniają. Sama widziałaś. - Tak, widziałam. - przyznała. - Nie mogę połączyć się z mocą, nie wiem co się stało. Luke podszedł do niej i objął. Jej życie było zaplanowane już od początku, a teraz jej przyszłość uległa zmianie, legła w gruzach. Jej zdolność do posługiwania się mocą zanikła z żalu i rozpaczy. On również coś takiego przeżył. - Imperium znajdzie się pod panowaniem zdrajców, jeśli chcesz temu przeszkodzić musisz mi pomóc. Mara uspokoiła się i powiedziała: - Co mam zrobić? Flota spiskowców i rebelii przybyła, zaczęła się toczyć walka. Han Solo i Lando Calrissianem byli zaskoczeni. - Czy Imperator spodziewał się nas? - zapytał Lando. - Nie wiem, ale przeczucie mówi mi, że nie. - odpowiedział Han. - Czy to " Chimera"? - Tak, a tam "Gorgona". - Świetnie. Thrawn i Daala nie mogli być gdzie indziej. - Generale Solo, Generale Calrissian. - usłyszeli się głos generał Iblis. - Wątpię czy uda nam się wygrać. - Nie możemy teraz odlecieć. - powiedział Lando. - Jeśli to zrobimy Imperator będzie gotowy na następna zasadzkę i na pewno prze- gramy. Nie będziemy mieli drugiej takiej szansy. Nastąpiła długa cisza w końcu Iblis odezwał się. - Niech tak będzie. Wszystkie jednostki do ataku. - Rozkaz generale. - powiedział Han uśmiechając się. - Grupa złotych, czerwonych i niebieskich za mną. Chwycił stery "Sokoła Milenium" i ruszył w stronę statków wroga. - Generale Solo!. - odezwał się jeden z siedzących z tyłu oficerów. - Nasze czujniki przechwyciły jakąś rozmowę kierowaną prosto na statek. - Chcą się poddać? - zażartował Lando. - Daj ją tu. - rozkazał Han. Z głośnika usłyszał głos. - Luke Skywalker do "Sokoła Milenium". Han słyszysz mnie? Lando i Han popatrzyli na siebie. To nie możliwe, pomyślał Solo. Generał pochylił się nad odbiornikiem. - Tu Solo. Luke czy to ty? Na planecie Skywalker zapoznawał Hana Solo z sytuacją. - Imperator nie żyje!?! - z głośnika dobiegł zaskoczony głos Landa. - Atakują nas myśliwce Imperium. - powiedział Solo. - Większość należy do Thrawna i Daali. A jak u was? Luke nie odpowiedział od razu. Te nazwiska należały do pozostałych winowajców, którzy odpowiadali za śmierć ojca i Palpatina. - Luke, jesteś? - Tak, nie martw się o nas poradzimy sobie. Tylko zaprzestańcie ostrzału pałacu, przynajmniej dopóki stąd nie wyjdziemy - Rozumiem. Dobrze ciebie słyszeć mały. - Ciebie też. Koniec transmisji. Wyłączył odbiornik i spojrzał na Marę Jade opatrującą gwardzistę zwanego Kir Kanos. To z nim porozumiała się, gdy życie Palpatina było zagrożone. Niestety podczas pojedynku wojownik został wysłany z jakąś sprawą i nie towarzyszył wtedy władcy. Znaleźli go w jednym z korytarzy pałacu pod stertą gruzów. Obie strony walczących próbowały zniszczyć zamek wraz z pobliskim zabudowaniem. Większość została zmieniona w pył. Po drodze znaleźli ciało Isard, próbowała się dostać do pobliskiego pokoju. Po sprawdzeniu owego pomieszczenia okazało się małym centrum do- wodzenia. Ze wszystkich stron sterczały panele komputerowe i ekrany. Połowa była zniszczona, ale na szczęście nie główna część. Uda- ło im się porozumieć z "Sokołem Milenium". Nastąpił kolejny wstrząs. Luke podszedł do Mary i Kira. Kanos był wysokim i umięśnionym mężczyzną o przystojnej twarzy, szpeciła ją jedynie długa blizna. Maska gwardzisty została znisz- czona gdy sufit zawalił się na Kira, więc nic nie zakrywało brązowych oczu i włosów gwardzisty. Mara przykleiła opatrunek do jego czoła. - Jak się czujesz? - zapytał Luke. - Wystarczająco dobrze by walczyć i nie dać się zabić. Nie tylko Mara pragnęła śmierci zdrajców, chciał jej również Kanos. Nastąpił wstrząs, spora ilość tynku poleciała im na głowy. - Chodźmy stąd. - powiedział Skywalker do towarzyszy. Jade wiedział o istnieniu tajnego schronu, w którym mogli bezpiecznie przeczekać bitwę, ale najpierw musieli znaleźć jakiś środek transportu. Ruszyli w kierunku najbliższego lądowiska. W pewnym momencie zauważyli na podłodze ciało młodego Firrerrenianina. Na jego brudnym ubraniu leżały kawałki kamieni i kurzu. Luke dostrzegł na czarnych włosach ze srebrnymi pasmami ślady krwi. Pewnie stracił przytomność, gdy jakaś skała uderzyła go w głowę, pomyślał. Podszedł do chłopca i dotknął jego czoła, nadal żył. - Mara podaj medpakiet. - Czy ty wiesz kto to jest? - Tak, Tigris, syn Hethrira. I zamierzam mu pomóc. - Jego pan zdradził Imperatora! - powiedział Kanos. - To ofiara, tak jak my.! - powiedział i spojrzał na dwójkę towarzyszy. - Jeśli mu nie pomożecie, nie liczcie na moja pomoc w waszej zemście! - skierował oczy na rudowłosą dziewczynę. - Maro, proszę, podaj medpakiet. Zrobiła to, ale niechętnie. Skywalker opatrzył głowę Tigrisa. Po chwili chłopiec otworzył czarne oczy, widząc Luke'a zadrżał ze strachu, widać musiał już go znać. - Nie bój się. - powiedział Luke. - Jesteś bezpieczny. - Ja... Muszę iść do mojego pana. - wycedził i spróbował wstać. Udało mu się dopiero kiedy Skywalker mu pomógł. - Widzisz, jest posłuszny Hethrirowi. - powiedziała Jade. - Zostaw go i chodźmy. Luke nie słuchał. - Posłuchaj, zginiesz jeśli tu zostaniesz. - powiedział miłym tonem. - Wszystko się wali. Decyzja należy do ciebie. Tigris rozejrzał się po zniszczonym pomieszczeniu. Nie wiedział co robić. - Chodź z nami. - powiedział Skywalker i wyciągnął zapraszająco rękę. Po chwili wahania Firrerrenianin zgodził się z nimi pójść. Ruszyli w dalszą drogę, mijali zrujnowane komnaty i pomieszczenia, ciała ludzi i robotów, aż w końcu doszli do lądowiska. Było znisz- czone, z jednej ściany pozostała tylko jedna połowa, z przeciwnej prawie nic. Kilka metrów dalej, za wielkimi skałami ujrzeli krótkody- stansowy transportowiec. Sądzili, że będą pierwsi, ale ktoś ich ubiegł. - Zabiłeś go!! Usłyszeli czyjś głos. Cichaczem zakradli się do pobliskich kamieni. Były na tyle duże, że wystarczyły na kryjówkę. - Powinien nauczyć się szacunku do silniejszych od siebie. - głos należał do Joruusa C'baotha. Starzec stał kilka metrów od Rogandy Ismarten, obok nich leżało ciało kilkuletniego chłopca, bardzo podobnego do kobety. Światło mocy w nim zgasło, było martwe. - Czy to syn Ismarten? - zapytał szeptem Luke. - Tak. - odpowiedziała Mara. - Widać chciała, aby był następnym władcą Imperium, Imperator by na to nie pozwolił, gdyby jeszcze żył. - Ty stary... - zaczęła ciemnowłosa kobieta, ale nie dokończyła. Z rąk C'baotha wyleciały błyskawice, które oplotły ciał Rogandy i zada- ły nie wyobrażony ból. Luke dobrze znał to cierpienie. - Idźcie w kierunku statku, a ja odwrócę jego uwagę. Skinęli głowami. Uruchomił miecz świetlny i ruszył w kierunku Joruusa. Używając mocy pchnął go w nieokreślonym kierunku, gdy uderzył w ziemię kil- ka wielkich skał zawaliło się na niego. W mocy wyczuł, że klon nadal żył. Skywalker podszedł do leżącej na podłodze, uklęknął. Nie ży- ła. Za sobą Luke usłyszał podnoszące się kamienie. To C'baoth próbował się uwolnić. Skywalker stanął w pozycji do ataku, ale on nie nad- szedł od strony Joruusa. To był Hethrir. Miecze złączyły się w niebezpiecznym blasku. Firrerrenianin szybkim ruchem uniósł miecz i wycelował w stronę gardła Luke'a. Ten obronił się, a następnie nogą uderzył Hethrira w brzuch. Zachwiał się na chwilę. Odskoczyli od siebie. - Panie! - to był głos Tigrisa, biegł w kierunku ciemnego Jedi. Gdy był o krok od Hethrira ten uderzył chłopca w twarz. Młody Firrerrenianin zatoczył się i upadł. - Czy nie wiesz, że karą za dezercję jest śmierć!?! - Wybacz, panie. - powiedział zapłakany, próbował wstać. - Ale gdybym z nimi nie poszedł, zginął bym. - Tak byłoby lepiej. - powiedział i podniósł miecz. Tigris zrozumiał co się teraz stanie. - Nie! Panie, proszę! Luke natychmiast wkroczył do akcji. Zalał miecz Hethrira gradem ciosów. To wystarczyło, aby Mara odciągnęła chłopca w bezpieczne miejsce. Następnie używając mocy skoczył w stronę gruzów. C'baoth już uwolnił się i podszedł do ciemnego Jedi, nienawiść była silna w obydwu istotach, bez mrugnięcia okiem zabiliby każdego kogo napotkaliby na swojej drodze, teraz zamierzali uśmiercić czwórkę bun- towników kryjącą się gdzieś na lądowisku. - Na pewno nas nie znajdą? - zapytał Kanos Luke'a. - Na pewno, moc to potężny sojusznik. - odpowiedział zerkając na przeciwników. - Jak się czuje? - zwrócił się do Mary, która siedziała przy Tigrisie. - Jest w szoku, ale poza tym nic mu nie jest. - Musimy się ich pozbyć. - powiedział Kir wskazując na starca i Firrerrenianina. - Inaczej nie odlecimy stąd. Kolejny wybuch rozległ się gdzieś w oddali. - To ja byłem tym gwardzistą, który przeżył spotkanie z tobą. - Wiem. - odpowiedział patrząc na wojownika. Odpowiedź zdziwiła Kanosa. Patrząc w niebieskie oczy Skywalkera miał wrażenie, że nic nie ujdzie jego uwadze. - Jak się domyśliłeś, że to ja? - Jak mówiłem, moc to potężny sojusznik. - uśmiechnął się. - Istotnie zabiłeś moich towarzyszy i nie wybaczę ci tego, ale nie zrobiłeś tego umyślnie. Widziałem wiele i umiem rozpoznawać kto za- bija z nienawiści, a kto z obrony własnego życia. - A Imperator? - Nie ty podniosłeś na niego rękę. Wiem, że miałeś siłę zdolną zniszczyć Imperatora, mówił mi o tym, ale nic nie zrobiłeś. A Lord Vader był tylko elementem do jego zagłady , prawdziwi winowajcy stoją tam. - zamilkł na chwilę. - Nie ufasz mi? - Ufam tobie Kanosie, niepokoi mnie tylko twoja żądza zemsty. - Co masz na myśli? - zapytał chłodno. Luke wzrokiem wskazał na Tigrisa. " Nie możesz go zabić." Kir usłyszał w swoich myślach głos Skywalkera. - Jest winny. - Spójrz na niego. Czy tak wygląda morderca? Jest ofiarą. Ich rozmowę przerwały błyski piorunów, trafiły kilka metrów od kryjówki. Kamienie prawie się na nich zwaliły. - Nie możemy tu zostać trzeba działać. - powiedział Luke. - Odwrócę ich uwagę, a wy uciekajcie. - Są winni śmierci Imperatora, muszą zginąć. - powiedziała Mara. Skywalker zamyślił się. - Dobrze. - powiedział w końcu . - Zrobimy tak..... Hethrir i Joruus C'baoth czekali na atak. Gdzieś na lądowisku czaili się wrogowie. Firrerrenianin próbował wysondować ich mocą, ale na nic to nie pomogło. Luke Skywalker był uczniem jego mistrza, posiadał również większy potencjał mocy od niego. To stwarzało niebezpiecznego przeciwnika. W końcu C'baoth nie wytrzymał, z jego palców wystrzeliły błyskawice. Część sufitu zwaliła się. "Przestań! To my prędzej zginiemy niż oni." Ciemny Jedi przesłał klonowi wiadomość w myślach. Joruus uspokoił się, ale jego gniew przeszedł z poszukiwanych na Hethrira. W tej chwili z pomiędzy głazów z włączonym mieczem świetlnym wyskoczył Luke Skywalker. Starzec chciał użyć ciemnej strony aby go powalić, lecz zamiast to zrobić obrócił się o 90 stopni w prawo i ręką zatrzymał promień z miotacza. To Kir Kanos celował w niego, widząc, że atak się nie udał schował się pomiędzy skały. Kolej strzał padł z tyłu, niestety również nie udany. Mara powtórzyła manewr gwardzisty. Tymczasem Luke walczył z Hethrirem. Za pierwszym razem dał się pokonać, aby nie zabić Firrerrenianina, ale teraz działo się zupełnie co innego. Ciemny Jedi celował w prawy bok Skywalkera, ten sparował cios. Uderzał raz po raz w górę i w dół, na próżno. Syna Wielkiego Lorda Sith nie dało się pokonać. Firrerrenianin pchnął Mocą pobliskie skały w stronę przeciwnika. Ten bez przeszkód odepchnął je na boki. W końcu odepchnął i Hethrira, poleciał w górę jednocześnie gubiąc miecz i runął na C'baotha. Chcieli wstać, ale wtedy Luke skierował miecz w stronę gardła Firrerrenianina. Przestał się ruszać, klon, który leżał pod nim również się uspokoił. - Jesteś odpowiedzialny za śmierć Lorda Vadera. - powiedział Luke do Hethrira. - Przynajmniej go nie zdradziłem. - To również zrobiłeś. Wiedział, że coś knujesz, ode mnie. Nic z tym nie zrobił, bo znał prawdę. Zabilibyście Imperatora, ale Imperium nigdy nie należałoby do was! - Skąd o tym wiedziałeś? - zapytał C'baoth. - Podjęliśmy wszystkie środki ostrożności. - Przed mocą nic się nie ukryje, a ja jestem jej częścią. Miałem wizje i widziałem wszystko. Jesteście pokonani. - Nigdy! - krzyknął starzec. Użył całej swojej siły i strącił Hethrira. Był pochłonięty żądzą zemsty, przed oczami widział tylko swojego wroga. Zapomniał, że po- między skałami kryje się uzbrojony gwardzista. Laserowy promień trafił w klona. Przez chwilę próbował stać, a potem opadł bez życia. Firrerrenianin skorzystał z okazji. W mgnieniu oka używając mocy odszukał przeciwników i wyrwał im broń, następnie przywołał swój miecz i ruszył w kierunku Luke'a. - Uważaj! - krzyknął Tigris. Skywalker zareagował błyskawicznie i przeciął ciało wroga na pół. " Jedi używa mocy do obrony i zdobywania wiedzy, nigdy do ataku." Luke spojrzał na chłopca, ostrzegając go dowiódł, że jest niewinny. Odwrócił głowę w stronę wychodzącego Kanosa i Mary. Kiwnęli głowami, rozumieli to. - Chodźmy stąd. - powiedział Skywalker. Schron znajdował się kilka kilometrów od jeziora z górą o nazwie Szczyt Odo. Na razie byli bezpieczni, teraz musieli zaczekać na ko- niec bitwy. - Zwycięstwo należy do Rebelii. - z głośnika "Sokoła Milenium" wydobywał się głos Generała Garma Bel Iblisa. Na statku zapanowała radość i śmiech. W kosmosie flagowe okręty Thrawna i Daali unosiły się bez życia, tak jak tysiące innych impe- rialnych krążowników. - Teraz musimy tylko znaleźć Luke. - powiedział Lando. Hana Solo przyznał przyjacielowi ł racje. Zwycięstwo nie będzie pełne jeśli Luke nie będzie tutaj. - Tak. - powiedział w końcu. - Ale jestem pewien, że jest bezpieczny. " Sokół Milenium" wylądował jakieś kilka kilometr do pobliskiego jeziora. Na niebie świeciło słońce, wiatr lekko kołysał trawę, nic nie świadczyło o tym, że jeszcze kilka godzin temu toczyła się tu bitwa. Solo zszedł z rampy swojego statku, tuż za nim podążał Calrissian, dwóch Chissów, Ssi - ruuk i piękna kobieta z Gromady Hapes. Wszyscy byli uzbrojeni. Oczywiście zwyciężyli, ale ostrożności nigdy za wiele. Han rozejrzał się, nic nie sugerowało, że gdzieś w tych okolicach znajdował się jakiś schron. Czujniki też na to wskazywały. Może jed- nak wiadomość, którą dostali od Luke'a była nie prawdziwa. - Han ? - usłyszał za sobą znajomy głos. Odwrócił się. Zobaczył człowieka ubranego w czarny imperialny mundur. Z wyglądu różnił się od osoby, którą kiedyś znał. Włosy na- brały jaśniejszego koloru, jakby od dawna nie widziały światła. Skóra też była jaśniejsza, na twarzy znajdowały się trzy blizny. Jedna przechodziła poziomo przez policzek, druga - na ukos przez czoło i prawie dotykała prawego oka, ostatnia - na drugim policzku ostro kierowała się w stronę nosa. Figura i ruchy przypominały doskonale wyszkolonego wojownika. Jedynie oczy posiadały ten sam blask. I to było najważniejsze. - Luke! - krzyknął Calrissian. - Lando! Han! Przyjaciele padli sobie w objęcia. Nie mogli uwierzyć, że tu byli. Znowu razem, jak za dawnych lat. Gdy ochłonęli Solo zauważył kwadratowy otwór w ziemi, pewnie to było wejście do bunkra. Wyszły z niego trzy osoby. Mężczyzna w zbroi gwardzisty, młody Firrerrenianin i rudowłosa kobieta. - Kto to? - spytał Luke'a. Skywalker odwrócił się w kierunku trójki istot, popatrzył na nich chwilę, a potem spojrzał na Hana. - To moi przyjaciele. - powiedział z uśmiechem. Tego dnia nowa nadzieja zakwitła w sercach wielu osób. Han i Luke spacerowali po wielkich łąkach planety Byss. Dawna swoboda wróciła w mgnieniu oka. Skywalker dowiedział się od przy- jaciela, że Thrawn i Daala zginęli na swoich statkach. Zemsta za śmierć Imperatora była spełniona, a może i za śmierć Lorda Vadera również? - E...Luke? - zagadnął Solo. - Tak? Przystanęli. - Mam jedno pytanie. Różnie mówią na ten temat. Wiesz... W każdym razie to tylko plotka , więc się nie krępuj . Ja... - Han. - przerwał z uśmiechem Luke. - Po prostu spytaj. - Dobra. Więc... Czy Vader był twoim ojcem? Luke spoważniał nagle. To było łatwe pytanie. Odpowiedź znał od dawna. Gorzej było z wypowiedzeniem tego na głos. - Tak. Solo zaniemówił. - Wiem, to trudne, ale taka jest prawda. - Ale jak? Przecież on był twoim wrogiem i ... - Był kimś więcej. Niszczył światy i zabijał, ale również chronił mnie przed gniewem Imperatora. Tylko dzięki niemu tu stoję. Han chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie. Informacje, które teraz poznał nie dawało się zrozumieć w jednej chwili, na to potrzeba było czasu. Miał tylko nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. - Rozumiem. - powiedział po chwili. - A wiesz mam czasem wrażenie, że... sam nie wiem. - Znowu będziesz się krępował? - Luke znowu się uśmiechnął. - Bardzo śmieszne. - powiedział ironicznie. Przyjaciele się roześmiali. - Czy masz wrażenie, że wszystko mogło skończyć się inaczej? Skywalker zastanowił się. Spojrzał na jasne niebo. Gdzieś tam daleko, w pięknym i spokojnym miejscu żyli Obi - wan, Mistrz Yoda, Leia, Chewe, jego przyjaciele, miał nadzieje, że również i ojciec. Na końcu poświęcił wszystko dla niego i za to Luke był mu ogromnie wdzięczny. " Nigdy o tobie nie zapomnę, ojcze." Jego wzrok powędrował niżej, przy brzegu wielkiego jeziora szli Kir, Mara, Tigris i załoga "Sokoła Milenium". Śmiali się, byli szczę- śliwi. W pewnym momencie Jade wyczuła, że ją obserwuje. Uśmiechnęła się do niego, a on odwzajemnił uśmiech. - Masz rację Han. - zwrócił się do przyjaciela. - Po prostu poszliśmy jedną z wielu dróg. Powiedział, po czym spojrzał na daleki horyzont, tam zaczynało się nowe i lepsze życie.