JADWIGA COURTHS-MAHLER Podróż poślubna Przełożyła Izabella Korsak EDYTOR \ Katowice 1994 Tytuł oryginału: Siddys Hochzeitsreise © Copyright by Gustaw H. Liibbe Yerlag GmbH, Bergisch Gladbach © Copyright by Polish edition by EDYTOR, Katowice 1994 © Translation by Izabella Korsak t ISBN 83-86107-40-5 Projekt okładki i strony tytułowej Marek Mosiński Korekta Edmund Piasecki Wydanie pierwsze. Wydawca: Edytor s.c. Katowice 1994. Skład i łamanie: Studio „P" Katowice Druk i oprawa: Rzeszowskie Zakłady Graficzne Rzeszów, ul. pik. L. Lisa-Kuh 19. Zam. 6096/94. .— No już, Siddy! Teraz gałązki mirtu będą trzymać się mocno. Wyglądasz prześlicznie w tej powiewnej bieli i ślubnym wianku. I jak, podobasz się sobie? Siddy uśmiechnęła się zakłopotana. — Och, Margot! Najważniejsze, żebym się komuś spodobała. — Wierzę, że masz na myśli wyłącznie przyszłego małżonka — roześmiała się Margot. — Jak doszłaś do tak mądrego wniosku, maleństwo? — No cóż, jeśli się ma już prawie osiemnaście lat, a także wielbiciela, który ciągle powtarza, że chętnie powiódłby Margot Jung do ołtarza... — I co na to odpowiada sama zainteresowana? — Że jej serce dla nikogo jeszcze nie bije na tyle głośno i wyraźnie, aby spieszyło się do mariażu. Ojciec zresztą powiada, że., dziewczyna może z tym spokojnie poczekać aż do pełnoletności, kiedy w pełni dojrzeje do małżeństwa. Masz dwadzieścia jeden lat i dwa miesiące, Siddy — ja też chciałabym cieszyć się tak długo wolnością. Możemy teraz jeszcze trochę pogadać, zanim przyjdzie Frank i porwie cię do ołtarza. Wiesz, wydaje mi się czymś bardzo dziwnym, że już dwie godziny temu przedzierzgnęłaś się z panny Jung na panią Nordau. No bo w myśl prawa stałaś się żoną Franka z chwilą podpisania aktu ślubu w urzędzie stanu cywilnego. Powiedz, jak czujesz się w nowej roli? Siddy spojrzała z rozmarzeniem w swoje odbicie w lustrze. — Nie umiem ci tego opisać, Margot. — Chyba nie posiadasz się ze szczęścia, jeśli prawdą jest to, co poeci piszą o miłości. Kochasz Franka, a on ciebie. Wasi rodzice nie tylko dali chętnie swoje błogosławieństwo, ale wręcz pragną tego związku, skoro wkrótce ma dojść do fuzji firmy Nordau z firmą Jung. Wszystko między wami układało się pomyślnie i bez przeszkód od pierwszej chwili, kiedy Frank wrócił zza granicy po długim wojażu. Ty zresztą raczej mało Franka znałaś, bo spędziłaś rok u ciotki Marthy, zanim on wyruszył w tę podróż. Więc kiedy spotkaliście się po jego powrocie do kraju, spojrzałaś na niego zupełnie innymi oczami. I pewnie wtedy z miejsca zakochaliście się w sobie, prawda? — Muszę ci się do czegoś przyznać, Margot, ale obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz. , — Daję ci słowo, Siddy. Przecież mnie znasz. — No więc wyznam ci, że kochałam się we Franku jeszcze zanim przeniosłam się do ciotki Marthy. Właśnie dlatego tak ociągałam się z wyjazdem, chociaż jestem do niej bardzo przywiązana i szczerze jej współczuję, że jest taka osamotniona po śmierci męża i po utracie na wojnie jedynego syna. Naszym moralnym obowiązkiem było pod- trzymać ją na duchu i jakoś pocieszyć. Ty byłaś za młoda, a poza tym chodziłaś jeszcze do szkoły, więc wypadło na mnie, choć nie uczyniłam tego chętnie. ' — Więc kochasz Franka od tak dawna? Czy on domyślał się tego? — Skądże! Zresztą nie było okazji; widywaliśmy się wtedy bardzo rzadko. Ale ja go kochałam, odkąd sięgam pamięcią — chyba od pierwszego wejrzenia. Toteż byłam bardzo przygnębiona, kiedy ze- tknęliśmy się ponownie po jego powrocie, a on nadal ledwie mnie zauważał. Wiesz, nasze przyjaciółki nazywają go wrogiem kobiet, bo on w ogóle nie zwraca uwagi na młode damy. Możesz więc sobie wyobrazić, co czułam, kiedy nagle stracił swoją rezerwę i zaczął się o mnie starać. Po prostu nie mogłarrl w to uwierzyć. I zanim zdołałam zastanowić się nad tym, czy on mnie kocha, oświadczył mi się, a ja przyjęłam jego oświadczyny z radością; i wcale nie dlatego, że rodzice czekali na to z utęsknieniem. Powiadasz, że wszystko między nami przebiegało gładko. Owszem, jeśli nie liczyć tych lat wypełnionych tęsknota, wszystko potem poszło aż za gładko. , — Czy on teraz już wie, że kochasz go od dawna? — Ach, nie! Nie odważyłabym się powiedzieć mu o tym. Widzisz, jesteśmy sobie jeszcze dość obcy, a on jest w dodatku taki poważny i powściągliwy, tak bardzo trzyma się na dystans. Mama mówi, że są mężczyźni, którzy nigdy nie potrafią otworzyć się i wstydliwie skrywają swoje najgłębsze doznania. To chyba odnosi się również do Franka. Odczuwam zawsze coś w rodzaju obawy przed jego powściągliwą naturą, ale jest mi drogi i kochany taki właśnie, jaki jest. I jestem dumna i szczęśliwa, że jego wybór padł na mnie. Margot słuchała siostry z lekkim zdziwieniem, a potem pocało- wała ją. — Nie ma w tym niczego niezwykłego: żadna nie jest taka miła i dobra jak ty. Frank wykazał w każdym razie dobry gust. A to, co powiedziałaś o jego poważnym i powściągliwym usposobieniu, pokrywa się również z moimi wrażeniami. Wiesz przecież, jak swobodnie wygłaszam swoje opinie w obecności różnych ludzi, tymczasem przy Franku czuję się onieśmielona. Mam wrażenie, że znajduję się w towa- rzystwie jakiejś znakomitości, wobec której należy szczególnie uważać i starannie dobierać słów. Wierzę jednak, że będziesz z nim szczęśliwa, bo mimo spokoju i opanowania pojawia się czasem w jego oczach coś, co zdradza bardzo czułą i gorącą naturę. Siddy spłonęła ciemnym rumieńcem i przytuliła policzek do twarzy siostry. — Ja wiem, Margot, że każda mogłaby mi pozazdrościć szczęścia u'jego boku; wiem, że Frank jest nie tylko mądrym, inteligentnym i zdolnym człowiekiem, ale także mężczyzną honoru, któremu kobieta może zawierzyć swój los. — Jak to dobrze, że w końcu odnaleźliście się, bo w gruncie rzeczy jesteście jakby sobie przeznaczeni. Cieszę się, a ojciec wręcz promienieje. Los odmówił mu syna, ale przynajmniej obdarzył go zięciem, który będzie mógł poprowadzić jego interesy, a pewnego dnia stanie na czele obu naszych firm. Przez twarz Siddy przemknął lekki cień. — Ten wzgląd jest mi raczej przykry, bo wnosi do naszego związku element interesowności i trzeźwej kalkulacji. — Ależ Siddy, to nie powinno ci być przykre! Przecież to nie ma nic wspólnego z waszą miłością. l — Nie, dzięki Bogu nie ma. Jestem przekonana, że Frank ani myślał o tym, kiedy starał się o moją rękę, chociaż z pewnością był zadowolony, że jego rodzice popierają nasz związek. Najchętniej jednak wolałabym o tym wszystkim nie myśleć. Czy rozumiesz mnie, Margot? — Oczywiście, że cię rozumiem. A teraz powiedz mi: na jak długo wyjeżdżacie? Zdaje się, że wasza podróż poślubna bardzo się prze- ciągnie, skoro macie zamiar wyruszyć do Ameryki. — Jak wiesz, Frank musi tam pojechać w interesach. Rodzice jednak nie chcieli rozdzielać nas na tak długo zaraz po ślubie, ale że wyjazd Franka za ocean jest pilny, postanowiono wysłać nas tam razem. Wpierw zresztą pojedziemy na dwa tygodnie do Szwajcarii. Przynaj- mniej te dni będą należeć wyłącznie do nas. — No, na statku też nic nie będzie wam zakłócało sam ,na sam. Siddy uśmiechnęła się. — Mam nadzieję, że zostawią nas w spokoju. W czasie tej podróży będę przebywać z Frankiem znacznie więcej, niż gdybyśmy pozostali tu na miejscu. Poza załatwianiem spraw firmy będzie mógł poświęcać cały czas tylko mnie. — W każdym razie wasza podróż poślubna zapowiada się wspa- niale. To cudowne, że zobaczycie także Florydę. W tamtejszych nadmorskich kąpieliskach panuje podobno światowy szyk i elegancja Cieszysz się z tego?, — Ach, Margot, przecież wiesz, że do takich spraw nie przywią- zuję wagi. A poza tym nie nęci mnie życie całymi miesiącami w walizkach zamiast wśród wygód we własnym domu. Ale lepsze to m z samotne siedzenie w czterech ścianach, gdyby Frank sam wyjechał do Ameryki. vx — Na pewno! Potem zresztą będziecie mogli cieszyć się do syta własnym domem' Wiesz co, ja też chciałabym pojechać w podróż poślubną do Ameryki! No, ale zdaje się, że już najwyższy czas włożyć suknię druhny. Frank będzie tu lada moment. Przed waszym wyjazdem nie zdołamy już znaleźć dla siebie wolnej chwili i porozmawiać bez świadków, więc pozwól, że już teraz cię pożegnam. Bądź zdrowa, siostrzyczko! Życzę ci wiele szczęścia na nowej drodze i do miłego zobaczenia po waszym powrocie! — Bądź zdrowa, Margot! Kochaj mnie nadal i nie zapominaj o mnie! Siostry uścisnęły się, a Margot odparła śmiejąc się i ocierając łzy wzruszenia: — To raczej ty możesz o mnie zapomnieć wśród szczęścia i tylu nowych wrażeń. Jeszcze kilka całusów i uścisków i Margot wybiegła z pokoju, żeby się przebrać. Sidonia Nordau patrzyła przez chwilę w ślad za siostrą oczami wilgotnymi od łez; usta drżały jej ze wzruszenia. Siostry kochały się bardzo, a rozstanie z Margot było ciężkim przeżyciem mimo gorącej miłości do męża. Do męża? Szkarłatny rumieniec ubarwił twarz Siddy. Ciągle wydawało się jej czymś nieprawdopodobnym, że już od dwóch godzin jest żoną Franka Nordaua i że za chwilę stanie z nim przed ołtarzem, aby zawrzeć także ślub kościelny. Jakie to dziwne! Jeszcze trzy miesiące temu nie śmiałaby marzyć o takim szczęściu. Frank Nordau był początkowo wobec niej równie powściągliwy jak wobec innych pań. I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, coś się w nim zmieniło: zaczął usilnie zabiegać o jej względy, a pewnego wieczoru — kiedy znaleźli się razem na jakimś towarzyskim spotkaniu — oświadczył się. W tej krótkiej chwili, kiedy zostali sami, nie mógł wiele powiedzieć. Zapytał tylko wprost, poważnie i spokojnie: — Panno Sidonio, czy zechce pani zostać moją żoną? Pobladła i na moment zamarło w niej serce. Spojrzała w skupione, szare oczy Franka, czując, jak cała jej istota wyrywa się ku niemu. Nie mogła i nie chciała zastanawiać się dłużej, chociaż te oświadczyny całkowicie ją zaskoczyły. Frank ani słowem me napomknął o miłości, więc i ona o tym nie mówiła, tylko wyraziła swoją zgodę, uszczęśliwiona, kiedy potem wziął ją w objęcia i pocałował. — Dziękuję ci, Sidonio — powiedział jakby nieco skrępowany; jej radosny nastrój wprawiał go najwyraźniej w zakłopotanie. — Chciał- bym uczynić wszystko, co w mej mocy, żebyś była szczęśliwa. — Proszę, niech pan nazywa mnie Siddy; tak zwracają się do mnie wszyscy bliscy. Spojrzał na nią dziwnie, chcąc jeszcze coś powiedzieć, ale prze- szkodziła mu w tym grupka gości. Ujął więc tylko jej rękę i rzekł: — Chodźmy do twoich rodziców, Siddy. Musimy im powiedzieć, że jesteśmy zaręczeni. Siddy nie zdziwiła się, że rodzice chętnie wyrazili zgodę, a jak później stwierdziła — żaden młody człowiek nie byłby równie mile przez nich widziany jak właśnie Frank Nordau. Obu współpracującym ze sobą od lat seniorom rodów bardzo zależało bowiem, aby wreszcie doprowadzić do fuzji swoich firm. Nie, Siddy nie dziwiła się; uważała natomiast za cudowny dar losu, że zyskała serce Franka, w którym ojciec upatrywał swego następcę i był mu bardziej rad niż każdemu innemu mężczyźnie. Nie miała pojęcia, że obaj ojcowie już od lat planowali ich małżeństwo i że Nordau senior dopiero niedawno zażądał stanowczo od syna, aby podjął starania o jej rękę. Frank był zbyt wytrawnym człowiekiem interesu, żeby nie docenić pożytków płynących z tego związku. Wprawdzie dotychczas nie myślał o małżeństwie, ale ponieważ jego serce było chwilowo wolne, nie'bronił się przed spełnieniem ojcowskiego życzenia. Odtąd zaczął poświęcać osobie Siddy więcej uwagi i wkrótce przekonał się, że jest ona nie tylko piękną, ale również niezwykle ujmującą dziewczyną. Nie deliberując zatem dłużej, ruszył do ataku, a że Siddy przyjęła jego oświadczyny z wielkim spokojem, doszedł do wniosku, iż ona także została od- powiednio urobiona przez swego ojca. Nie zdawał sobie zupełnie sprawy z wrażenia, jakie zrobiły na Siddy jego oświadczyny. Panowanie nad emocjami poczytał za brak emocji i uwierzył, że Siddy, tak samo jak on, z pełną świadomością godzi się na małżeństwo z rozsądku. Ale kiedy później teść poprosił go, żeby nie wtajemniczał Siddy w kulisy materialne zawartego dopiero co małżeństwa, Frank spojrzał zdumiony: — Czy Siddy nie orientuje się, z jakich względów i ty, i mój ojciec życzyliście sobie naszego związku? — Siddy na szczęście nic jeszcze na ten temat nie wie, z czego jestem bardzo zadowolony, bo to dziewczyna z charakterem. Może uprze- dziłaby się do ciebie, gdyby zrozumiała, dlaczego tak szczególnie zależy nam na połączeniu naszych rodzin. Młode dziewczyny mają swoje ideały i nie należy im tego burzyć. Nie dopuść więc, proszę, żeby Siddy zaczęła domyślać się czegoś. Mam nadzieję, że twoje starania o jej rękę nie były podyktowane wyłącznie chłodnym rozsądkiem. Uwierz mi, że \ 8 je przemawia przeze mnie ojcowskie zaślepienie, ale Siddy jest typem kobiety, która może uczynić swego męża człowiekiem szczęś- liwym. Frank był coraz bardziej zdumiony, ale odparł z powagą: — Zrobię wszystko, co w mej mocy, żeby Siddy była szczęśliwa. Chciałbym też zasłużyć na zaszczyt, który mi wyświadczyła, zostając moją żoną. Te słowa całkowicie zadowoliły Gustava Junga, który także ożenił się przed laty z rozsądku, a mimo to jego małżeństwo okazało się bardzo udane. Rzecz jasna, pani Jung nigdy nie dowiedziała się, że mąż pokochał ją dopiero po ślubie. Po tej rozmowie z teściem Frank odczuwał pewien rodzaj skrępo- wania wobec narzeczonej. Zaczął ją baczniej obserwować i czasem wydawało mu się, że odbiera jakieś ciepłe promienie zapalające się w oczach Siddy. Dopiero teraz zaczął powoli odkrywać wartościowe cechy jej charakteru i wielki urok osobisty, dopiero teraz nabrał przekonania, że los obdarzy go towarzyszką życia, która warta była tego, żeby wybrać ją tylko z miłości. I powoli jego serce zaczęło tajać i otwierać się. Na krótko przedtem, zanim ojciec skłonił go do podjęcia starań o rękę Siddy, Frank Nordau uwikłany był w romans. Zakochał się mianowicie w stenotypistce prowadzącej korespondencję w fabryce ojca. Urodziwa Anny Frey oczarowała go fascynująco pięknymi szarozielonymi oczami. Frank wpadł szybko w zastawione sieci, gdyż Anny przy lada okazji znajdowała się niby przypadkiem na jego drodze. Wkrótce tak go omotała, że zaczął całkiem serio rozważać, czy by się z nią nie ożenić. Ale kiedy była już absolutnie pewna swego, przestała się mas- kować, ukazując za to coraz częściej swoje prawdziwe oblicze. Frank zauważył, że Anny kokietuje również innych mężczyzn, przyłapał .h na paru brzydkich kłamstwach, a także odkrył w niej inne jeszcze wady charakteru. Jego uczucia uległy zmianie, i tak szybko, jak kiedyś uległ jej czarowi, tak teraz równie szybko otrzeźwiał. Zaczęły się nieporozumienia, wyrzuty, padły słowa o doznanym zawodzie. Ostate- czne zerwanie nastąpiło zaś pewnego wieczoru, kiedy zastał ją w ob- J?ciach jakiegoś mężczyzny. Anny Frey próbowała oczywiście odzyskać jego względy, ale im bardziej się wysilała, próbując coraz ryzykowniej szych środków, tyra bardziej Frank stawał się chłodny i nieubłagany. Trudne do uniknięcia spotkania na terenie firmy były mu nad wyraz przykre, niemniej nie podjął żadnych kroków, żeby pozbawić ją pracy. A potem nadszedł dzień zaręczyn z Siddy. Frank miał już sumienie czyste, gdyż w końcu udało mu się zerwać wszelkie kontakty z Anny Frey. Ona jednak pieniła się ze złości i wmawiała sobie, że Frank porzucił ją dla innej jedynie z chęci bogatego ożenku. Jak najdalsza od przypisania winy sobie i uznania, że między nią a Frankiem wszystko skończone, szalała z gniewu i nurtujących ją ponurych myśli o zemście. Mimo upomnień ze strony bezpośredniego szefa zaniedbała całkowicie swoje obowiązki w biurze i doprowadziła do tego, że zwolniono ją z pracy na dwa dni przed ślubem Franka, który zresztą o niczym nie wiedział. Zaabsorbowany przygotowaniami do spraw, które miał załatwić w Ameryce, przesiadywał u siebie i nie pojawiał się w tej części biura, gdzie pracowała Anny. O wszystkich tych sprawach Siddy nie miała pojęcia i żadna niepewność co do osoby narzeczonego nie* mąciła jej spokoju; nie wątpiła też ani na chwilę, że jego oświadczyny podyktowane były miłością. Teraz, kiedy w napięciu czekała, że lada moment przyjdzie i powiedzie ją do ołtarza, serce biło jej mocno i z uczuciem tak gorącej tęskonoty, że niemal drgnęło bólem, gdy nagle stanął przed nią. Frank poczuł się wzruszony i bardzo przejęty, kiedy zobaczył Siddy całą w białych koronkach i obłokach tiulu. Od chwili zawarcia ślubu w urzędzie stanu cywilnego nie byli ani na moment sami. Teraz zobaczył ją z bliska, jak jej ładną, o delikatnych rysach twarz oblewa rumieniec, a w brązowych, aksamitnych oczach, patrzących nieśmiało i trochę niepewnie, pojawia się ciepły blask. Impulsywnie przyciągnął ją do siebie i zaczął całować. W okresie narzeczeństwa dochodziło między nimi do pocałunków, ale dziś po raz pierwszy Frank całował ją z takim zapamiętaniem. Poczuł, jak Siddy lekko drży w jego ramionach, i w tym momencie dał sam sobie słowo, że nigdy nie dopuści do tego, aby dowiedziała się prawdy o ich małżeństwie skojarzonym z rozsądku. Ogarnęła go fala ciepła, Siddy zaś zauważyła w jego oczach błysk namiętności, co było czymś zupełnie nowym i co ją bezgranicznie 10 uszczęśliwiło. Ale po chwili uwolniła się nieśmiało z jego objęć, słysząc czyjeś kroki na korytarzu. Do pokoju weszła matka Siddy. _ Dzieci, musicie już jechać! — powiedziała z nerwowym po- śpiechem. — Najwyższa pora! Frank podał żonie ramię, nieznacznie przyciskając do siebie jej dłoń. Jak każdy pan młody, on również czuł się niezbyt pewnie w obliczu ślubnych ceremonii. Najchętniej chciałby mieć je już za sobą i zostać z Siddy sam na sam. Nagle wydało mu się, że mają sobie wiele do powiedzenia i wiele-do zaofiarowania. Nieoczekiwanie dla siebie zaczął też myśleć o czekającym go małżeństwie z radością, przekonany, że Siddy będzie przemiłą i czarującą żoną. Dopiero teraz w pełni ocenił jej urodę i subtelny czar. Przez kilka następnych godzin Siddy i Frank nie mieli czasu oprzytomnieć wśród uciążliwości ślubu i hucznego wesela: kroczyli do ołtarza odprowadzani spojrzeniami ciekawskich lub współczujących oczu i przysięgli sobie wierność, a potem pojechali do wytwornego hotelu, w którym odbywało się weselne przyjęcie, odbierali życzenia szczęścia od wszystkich po kolei gości. W końcu zasiedli na honoro- wych, oplecionych kwietnymi girlandami miejscach i wzięli udział — na wpół obecni duchem — w wykwintnej kolacji, słuchając cierpliwie toastów i okolicznościowych przemówień. Trącali się kieliszkami i przepijali do biesiadników, coś mówili, komuś odpowiadali i czuli się tak, jak większość nowożeńców w podobnej sytuacji: jak ofiary obowiązujących obyczajów. Sądzić można, że wszyscy inni bawili się lepiej podczas tej kolacji niż para głównych bohaterów. W pobliżu miejsca zajmowanego przez Margot Jung było najweselej — druhny i drużbowie mieli szam- pański nastrój. Peter Vahl, drużba Margot, nie spuszczał oczu z jej uroczej, tryskającej życiem buzi. Na dobrodusznym obliczu Petera malowało się błogie uwielbienie. Znał Margot już od lat i od pierwszej chwili stracił dla niej głowę. Ale ponieważ w niczym nie przypominał Powieściowego bohatera, a jego miła, lecz nieco okrągła twarz nie wyglądała zbyt interesująco i poważnie, Margot odrzucała stanowczo Je§o pełną adoracji miłość. On jednak nie zniechęcał się i twardo Postanowił, że Margot zostanie jego żoną, choć miał już lat trzydzieści, Podczas kiedy ona miała ich zaledwie osiemnaście. Kiedy ukochana 11 traktowała go czasem dość okrutnie, mówił sobie: „To nic! Pewnego dnia zrozumie, że żaden nie jest jej tak wierny i nie kocha jej tak gorąco jak ja. Zdobędę ja wytrwałością". Peter był najwierniej, szym adoratorem Margot, zawsze gotowym do usług, cierpliwie czeka- jącym czy to na rozegranie z nią partii tenisa, czy też w jakimś umówionym miejscu spotkania. Posyłał jej kwiaty i ulubione czeko- ladki, troszczył się o nią z niesłabnącą cierpliwością i wytrwałością. W końcu Margot musiała się z tym pogodzić, od czasu do czasu uszczęśliwiała go jakimś miłym słówkiem podziękowania albo figlar- nym uśmiechem, a czasem wpadała w złość, kiedy Peter zapewniał ją po raz nie wiadomo który: „Pewnego dnia i tak zostanie pani moją żoną, panno Margot; wiem to na pewno". I choć bardzo ją irytował, że zmierza do celu z taką niewzruszoną pewnością, czegoś jej jednak brakowało, kiedy czasem nie było go pod ręką, mimo że właśnie był potrzebny. Słuchał potem jej połajanek uszczęśliwiony, patrząc na nią z oddaniem poczciwymi niebieskimi oczami. Ten stan rzeczy trwał już od dwóch lat, a że szczęśliwym trafem żaden mężczyzna niebezpieczny dla młodego serca Margot nie stanął na jej życiowej drodze, Peter Vahl pozostał na placu jako najwierniejszy wasal. Z wykształcenia prawnik, wdrażał się do zawodu adwokata, pracując w kancelarii swego ojca, po którym miał z czasem przejąć praktykę. Peter był uosobieniem odpowiedzialności, więc już teraz wielu klientów wolało powierzać prowadzenie swoich spraw raczej jemu niż jego ciągle bardzo zajętemu ojcu. Rodzice Margot patrzyli życzliwym okiem na młodego adwokata zabiegającego o względy córki, ale nie wywierali na nią żadnego nacisku, gdyż każda próba działania na korzyść Petera wzmagałaby tylko opór dziewczyny. Jedynie Siddy czasem trochę przekomarzała się z nią na temat najwierniejszego wielbiciela, na co Margot, tupiąc energicznie nóżką, dowodziła, że o wyjściu za mąż za Petera ani myśli, bo jest dla niej za mało interesujący, a poza tym ma zadatki na brzuch i nosi niemożliwe krawaty. Czy Siddy naprawdę wyobraża sobie, że ona miałaby ochotę zostać żoną kogoś takiego? Siddy odpowiadała na to śmiejąc się, że 12 obraża to sobie doskonale, bo żaden inny mężczyzna nie rozumie tak , krze pragnień i myśli jej siostrzyczki, jak właśnie on. Peter Vahl był wniebowzięty, kiedy dowiedział się, że Margot hedzie jego druhną. Przy pierwszej nadarzającej się okazji oznajmił jej spokojnie i stanowczo, że gdyby nie został jej drużbą, w ogóle nie orzyszedłby na wesele, na co Margot zapytała z pewną dozą kokieterii: _ Poczytuje to pan sobie za wyróżnienie, panie doktorze? _ Oczywiście — odparł z rozjaśnioną miną. — To jakby próba generalna przed naszym własnym weselem. _ Niechże par przestanie mówić niedorzeczności! — wykrzyknęła groźnie. Popatrzył na nią łagodnymi jak zawsze oczami, ale jego usta przybrały jakiś dziwnie twardy, energiczny wyraz. — To żadna niedorzeczność, bo ja po prostu nie dopuszczę do pani żadnego innego. W końcu będzie pani musiała wybrać mnie, jeśli nie chce pani w ogóle zrezygnować z zamążpójścia. — Chciałabym wiedzieć, w jaki sposób przeszkodzi mi pan wyjść za mąż za kogoś innego — odparła wzruszając drwiąco ramionami. — Och, całkiem zwyczajnie. Pobieram lekcje boksu i jeśli spo- strzegę kogoś, kto chciałby mi panią zabrać, to wymierzę mu taki cios w podbródek, że bardzo straci na urodzie. A wtedy pani go nie zechce 1 sprawa będzie załatwiona. — I pan się uważa za dobrego człowieka? — roześmiała się. — Wcale nie — brzmiała prostoduszna odpowiedź. — Ale przy pani muszę być dobry i potulny jak jagnię. Tylko dzięki pani jestem człowiekiem dobrym, a więc jest pani odpowiedzialna za to, żeby w mojej piersi nie obudziła się dzika żądza mordu. Czy pani zdaje sobie 2 tego sprawę? — Absolutnie nie zdaję sobie z tego sprawy i mówię panu po raz setny, że nie mam najmniejszego zamiaru zostać pańską żoną. — Po raz sto jedenasty, panno Margot! Prowadzę dokładne zapiski i czekam, aż mi to pani powtórzy po raz sto dwudziesty piąty, "otem już nigdy więcej nie będę pani prosił o rękę. Było to powiedziane tak poważnym tonem, że Margot przestała ^~ o dziwo! — szafować odmownymi odpowiedziami, a jeśli nie mogła lch uniknąć, wówczas po cichu skrupulatnie doliczała kolejny raz, nie 13 mówiąc jednak o tym nikomu. W sumie do wesela siostry nazbierało się tych odpowiedzi sto dwadzieścia. To jednak nie przeszkadzało im obojgu dobrze się bawić tego wieczoru. Czasem tylko Margot wpadała na chwilę w zadumę, kierując spojrzenie w stronę siostry. A kiedy Siddy pod koniec przyjęcia rzuciła jej z daleka pożegnalne spojrzenie, w oczach Margot błysnęły łzy. Zauważył to jedynie Peter, szybko wziął ją pod ,rękę i szepnął: — Chodźmy stąd, panno Margot. Zaprowadzę panią do jakiegoś bocznego pokoju, żeby nikt nie widział pani łez. Pozwoliła się wyprowadzić, ale rzuciła gniewnie: — Przecież ja wcale nie płaczę! Dlaczego miałabym płakać? — Dlatego, że rozstanie z siostrą bardzo panią boli — odparł łagodnym, uspokajającym tonem. — Ach, cóż pan może o tym wiedzieć! — Przecież znam panią i dobrze wiem, co pani przeżywa; wiem, jak gorąco kocha pani swoją siostrę. A pani Nordau należy teraz do męża i wyjeżdża na długo. Będzie pani czuła się bardzo osamotniona. Margot zrobiło się miękko koło serca. j . — A jednak jest pan dobrym człowiekiem, Peter! — powiedział! tłumiąc szloch. • ] — Chciałbym panią choć trochę pocieszyć — odparł rozpromie- niony. — Może zagralibyśmy jutro po południu w tenisa? Jestem wolny od piątej. Skinęła głową, zmuszając się do spokoju. , — Dobrze, niech pan przyjdzie. Przed panem przynajmniej nie będę musiała się wstydzić, jeśli znów zacznę beczeć. — Z całą pewnością nie musi pani, ale dołożę starań, żeby do tego nie dopuścić. A" teraz, słyszy pani? Orkiestra zaczyna grać. Chodźmy zatańczyć; ten taniec należy do mnie. Margot wy'tarła ślady łez, wyciągnęła z torebki lusterko i pospiesz- nie przypudrowała nos i policzki, a potem spojrzała na Petera. — Czy jeszcze znać, że płakałam? — spytała swobodnie, bez śladu zakłopotania. Peter westchnął. — Nie, nic już nie znać. — Ale nos jest jeszcze mocno czerwony... Westchnął jeszcze głębiej. _ Wszystko znikło pod pudrem. _ Czemu pan tak wzdycha, że kamień by zmiękł? ._ Bo wreszcie dotarło do mnie, że jestem pani rzeczywiście całkiem obojętny. — Tak? Pojął pan to w końcu? Przecież nigdy tego nie ukrywa- łam... — Nie, ale teraz wiem, jak bardzo to było serio, panno Margot. Spojrzała trochę niepewnie. — Dlaczego właśnie teraz? — Gdybym nie był pani całkowicie obojętny, nigdy nie zwracałaby pani mojej uwagi na zaczerwieniony nos. Roześmiała się mimo woli, ale Peter miał tak smutną minę, że poczuła w sercu przykry ucisk żalu. — Chodźmy wreszcie potańczyć! — zawołała, zdecydowana nić się przed tym uczuciem. Skłonił się i ruszyli z powrotem do ogólnej sali. Tuż przy drzwiach natknęli się na Franka Nordaua, przyglądającego się tańcom., — Jeszcze jesteś tutaj, Frank? — zdziwiła się Margot. — Przecież Siddy już wyszła, żeby się przebrać. — Tak, ale ona potrzebuje na to więcej czasu niż ja. Dzięki temu mogę się pożegnać z tobą, Margot. — Bądź zdrów i raz jeszcze pozdrów Siddy ode mnie... Ostatnie zdanie znowu wypowiedziane było łamiącym się głosem, więc Peter Vahl szybko pociągnął Margot za sobą w krąg tańczących. 14 Siddy opuściła salę bankietową i pospiesznie udała się na górę do pokoju hotelowego, w którym przygotowana była dla niej garderoba na podróż. Wyznaczona do pomocy pokojówka podeszła do niej na korytarzu i powiedziała: — Proszę wielmożnej pani, w pokoju czeka już od pół godziny jakaś młoda dama. Powiedziała, że ma coś ważnego pani zakomuniko- wać i doręczyć. Pozwoliłam jej wejść, bo bardzo na to nalegała, nie chcąc, żeby ją tu ktokolwiek widział. Siddy weszła do pokoju i zobaczyła młodą, bardzo ładną kobietę z oznakami silnego wzburzenia na bladej twarzy. Siddy instynktownie pomyślała, że powinna nieznajomej natychmiast wskazać drzwi. Ale kiedy tamta szybko podeszła, trzymając w ręce niewielki pakiet, powściągnęła odruch. Prawdopodobnie nieznajoma miała jej w czyimś imieniu doręczyć jeszcze jeden ślubny prezent. — Łaskawa pani zechce mi wybaczyć, że przeszkadzam. — Istotnie, mam bardzo mało czasu, bo muszę przygotować się do wyjazdu. — Wiem,'łaskawa pani: w podróż poślubną. — Z kim mam przyjemność? — zagadnęła Siddy, która nagle poczuła się trochę nieswojo. — Nazywam się Anny Frey, łaskawa pani. Chciałam poroz- mawiać z panią jeszcze przed jej ślubem, ale nie udało mi się dotrzeć do pani. Przychodzę więc dość późno, ale miejmy nadzieję, że nie za późno Chciałabym mianowicie wyświadczyć pani przysługę i powiedzieć oraz ekazać to, co powinnam powiedzieć i przekazać. Proszę przyjąć ten P ..jet _ są w nim listy miłosne pisane do mnie przez pana Franka x[ordaua. Byłam... jego kochanką od czasu jego powrotu z ostatniej podróży zagranicznej. Siddy silnie zbladła, wzdrygnęła się i mimowolnie cofnęła o krok. — Co to ma znaczyć? — Dla pani może niewiele, ale dla mnie bardzo dużo. Przyszłam m aby wyjaśnić, że Frank Nordau nie poślubił pani z miłości. Jego uczucia skierowane są do mnie, ale ja jestem ubogą dziewczyną. Byłam zatrudniona w firmie jego ojca, ale na dwa dni przed waszym ślubem zwolniono mnie, ponieważ pan Nordau czuł się trochę niezręcznie. Łudził mnie, że zostanę jego żoną, potem jednak pod jakimś pretekstem zerwał ze mną i zaczął się starać o panią. Mogę również wyjaśnić, dlaczego poprosił o pani rękę — to jego ojciec przekonał go, że małżeństwo z panią jest konieczne ze względu na planowaną fuzję firm Nordau i Jung oraz z uwagi na zamiar objęcia^ z czasem przez pana Franka Nordaua szefostwa obu połączonych przedsiębiorstw. Sama słyszałam, jak Frank odpowiedział ojcu, że dla dobra firmy gotów jest zrezygnować z osobistej wolności. Co wtedy czułam, nie muszę chyba pani mówić; zresztą to nie jest dla pani interesujące. Ale dowiedziałam się przynajmniej, że dla mnie nie ma już żadnych nadziei. Na szczęście znalazłam od razu nową posadę. Jestem jednak tak rozgoryczona, że postanowiłam zemścić się na nim. Tak, mówię poważnie: przyszłam do pani powodowana chęcią zemsty. I chętnie zgodzę się na to, żeby pani zrobiła użytek z tego, co powiedziałam. Pod Siddy zaczęły dygotać kolana, kiedy słuchała tej opowieści zfożonej po części z prawdy, po części z kłamstw. Z najwyższym wysiłkiem zdołała opanować się na tyle, żeby nie wybuchnąć płaczem. JeJ szczęście legło w gruzach, gdyż musiała dać wiarę słowom Anny ^rey. Teraz dopiero uświadomiła sobie, w jaki sposób Frank starał się 0 JeJ rękę. Prawda! Przecież on ani razu nie powiedział, że ją kocha; obiecał tylko zrobić wszystko, żeby była szczęśliwa. Szczęśliwa? Mój Boże, to było tylko pozorne szczęście! Podjął s srania o nią z zimnym wyrachowaniem. Teraz już wiadomo, dlaczego ^zystko poszło tak gładko! Najważniejszą sprajtfą^była^fuzja obu przedsiębiorstw. Jej osoba była tu czymś podr 16 - Pod r°z poślubna 17 Po plecach przeszedł jej dreszcz odrazy. Spojrzała martwyn, pustym wzrokiem w piękną twarz Anny Frey. — Nic o tym wszystkim nie wiedziałam, panno Frey. Gdyby nje to, na Boga, sprawy potoczyłyby się inaczej! Żal mi pani, chocia pani zemsta ugodziła także we mnie. Ale teraz, proszę, niech już pan idzie. Zdaje się, że nie chciała pani, aby ją tu widziano. Mogę to zrozumieć. Niech pani idzie... i zabierze ze sobą te listy. Na cóż tuj one? Anny Frey położyła jednak pakiecik na stoliku. T— Nie chcę ich mieć; nie przedstawiają-już dla mnie żadnej wartości. Może jednak będzie pani chciała przeczytać któryś z nich, żeby przekonać się o prawdziwości moich słów. Ja nie mam już nic więcej do dodania, łaskawa pani — zakończyła Anny Frey, ukłoniła się i szybko opuściła pokój. Siddy odprowadziła ją płonącym wzrokiem, a potem osunęła się wyczerpana na krzesło, splatając ręce na kolanach. Oddychała z wy siłkiem, gdyż wzburzenie tamowało.jej oddech. Co stało się z jej szczęściem? Myślała, że on ją kocha, a tymczasem była tylko pionkiem w grze. Frak kochał inną, lecz zostawił ją bez skrupułów dla korzystnego ożenku. A ona tymczasem ma z tą przygniatającą do ziemi świado- mością wyruszyć w podróż poślubną i miesiącami przebywać w jego towarzystwie od rana do wieczora. Czy ojciec wiedział, że Frank żeni się z nią tylko po to, żeby z czasem zostać szefem firmy? Czy wiedział, że Frank jej nie kochał A matka... czy ona też...? A więc ma prawo stracić zaufanie do obydwojga rodziców. Pozostaje Margot — tak, jedynie ona nie miała pojęcia o niczym i nie kłamała. Wielki Boże, jak spojrzeć Frankowi w oczy, mając świadomość. że jest jego niekochaną żoną, którą po prostu był zmuszony zaakcep- tować! Ocknęła się w niej duma. Co zrobić, żeby uniknąć upokorzenia' Frank Nordau nie powinien nigdy dowiedzieć się, że ona go kocha Jak to dobrze, że przy całym swoim nieśmiałym uszczęśliwieniu ani razu mu tego nie powiedziała. Tak samo zresztą jak on. Należy utwierdzić go w przekonaniu, że ona również traktuje ich małżeństwo jako związek z rozsądku — odpowiedzieć upokorzeniem na upokorze- nie, odpłacić mu taką samą monetą za wyrządzone zło. Ale jak powinna zachować się teraz? Głowiła się nad tym, nie mogąc na nic się zdecydować. Spojrzała na zegarek i przestraszyła się: należy czym prędzej zebrać się. Musi być gotowa, kiedy on przyjdzie po nią. Był już po mu najwyższy czas. Podnosząc się ociężale z miejsca, spostrzegła akiet leżących przed nią listów. Czytać tego, co było pisane do innej, nie chciała za nic. Sięgnęła po nie gorączkowym ruchem i wrzuciła do podręcznego neseseru z rzeczami niezbędnymi w czasie podróży — resztę bagażu odwieziono już na dworzec. Miała wrażenie, że pakiet pali jej ręce. Szybko wsunęła go między różne drobiazgi. Zawołała pokojówkę, która pomogła jej w przebieraniu, dziwiąc się w duchu bladości i smutkowi młodej oblubienicy. Szczęście, jak L tego widać, nie zawsze jest tam, gdzie być powinno. Siddy skończyła z garderobą, kiedy mąż zapukał do drzwi. Zanim zawołała „proszę!", wydała pokojówce jeszcze jakieś polecenie, chcąc zatrzymać ją w pokoju. Frank Nordau wszedł i spojrzał na młodą żonę z upodobaniem. Siddy jednak ominęła go wzrokiem — nie mogłaby teraz znieść jego spojrzenia. Miała raczej chęć wykrzyczeć swój ból, więc tylko zacisnęła usta i pochyliła się nad neseserem. W końcu zmusiła się, żeby Dowiedzieć: — Trochę jestem spóźniona, ale za chwilę będę gotowa. Zamknęła neseser, wyprostowała się i wcisnęła na głowę mały Upelusz, Frank pomyślał, że szkoda zakrywać takie piękne blond włosy kapeluszem i chciał jej to nawet powiedzieć, ale nie byli w pokoju sami. żałował, że ze względu na obecność pokojówki nie może wziąć żony « objęcia — właśnie teraz, kiedy serce miał tak rozgorzałe, kiedy był taki szczęśliwy, że odnajduje w sobie tyle uczucia dla niej. Nie podejrzewając niczego złego, nie przypatrywał się Siddy zbyt uważnie, kiedy szli na dół, 'uko przekazał jej ostatnie pozdrowienia Margot. Przed hotelowym wejściem stało auto, które miało odwieźć młodą narę na dworzec. Siddy poleciła pokojówce, by jeszcze raz najserdeczniej uzdrowiła w jej imieniu rodziców i siostrę. Zdołała już na tyle się ^panować, że na zewnątrz była spokojna. W głębi duszy rzecz przed- sla\viała się znacznie gorzej. Nieustannie rozważała, jak powinna 19 18 zachować się wobec męża. Najchętniej wyjechałaby teraz w świat sama, gdyż jego towarzystwo znosiła z największym trudem. Z drugie; strony powrót do rodziców, na których tak bardzo się zawiodła, również był wykluczony; obawiała się po prostu, że jej nie zrozumieją. By}a przecież żoną Franka i jej miejsce było przy nim. Jedno wszakże wiedziała na pewno: nie będąc przez niego kochana, nie może żyć u jego boku jako żona. Trzeba postawić sprawę jasno: on nie może żądać, aby dała mu do siebie prawa, których lekkomyślnie sam się pozbawi}. Wobec świata będzie odgrywać rolę jego żony, ale nigdy nie weźmie na siebie żadnych obowiązków poza oficjalnymi. To wiedziała na pewno. Dlatego Frank powinien dowiedzieć się o wizycie Anny Frey. Za żadną jednak cenę nie wolno jej zdradzić się, jak bardzo ją to dotknęło, jak bardzo go kochała i jak — ku swej udręce — nadal go kocha. Dobrze się stało, że mieli tak mało okazji do bycia sam na sam i że w swej dziewczęcej nieśmiałości zawsze była wobec niego taka powściągliwa. Teraz należy wpoić mu przekonanie, że jej rezerwa brała się z uczuciowe- go chłodu oraz że ich małżeństwo z rozsądku zostało także przez nią z góry zaakceptowane. Podczas jazdy na dworzec, a potem już w przedziale wagonu, kiedy Frank troskliwie pomagał jej zdjąć płaszcz i kapelusz, była już całkiem zdecydowana i zachowywała się tak chłodno i sztywno, że nie wiedział, co o tym myśleć. Co jakiś czas patrzył ,badawczo w jej bladą twarz i uspokajał sam siebie, że to zapewne tylko dziewczęce zakłopotanie. Ta myśl go wzruszyła i nagle zrobiło mu się ciepło koło serca. Chętnie pomógłby jej pozbyć się przykrego uczucia skrępowania, wziął w ramio- na i całował dopóty, dopóki by nie zniknął ten gorzki wyraz wokół jej bladoróżowych ust. I bynajmniej nie musiałby w tym celu przezwyciężać się! W końcu uwierzył przecież, że wyszła za niego z miłości, skoro jej ojciec stanowczo twierdził, że Siddy nic nie wie, dlaczego rodzice pragną go mieć za zięcia. Teraz jednak i on zaczął czuć się trochę niepewnie i niezręcznie. I tak mijała pierwsza część podróży. Siddy po pewnym czasie skłoniła głowę na oparcie i przymknęła oczy — nie mogła już dłużej wytrzymać pytającego wzroku Franka. Pomyślał, że jest senna, pod- sunął jej poduszkę pod głowę i zachęcił, żeby się raczej położyła, gdyż wygląda na zmęczoną. Nie otwierając oczu, odparła że owszem, jest 20 dzo zmęczona i spróbuje zdrzemnąć się nieco. Udawała, że zasypia, b3 móc w spokoju rozważyć sytuację, obmyśleć, jak powinna dalej tepować. Co wiedziała o małżeństwie? Tyle, co nic! Jednego wszak h°ła pewna: Frank nie może domyślić się, że ona go kocha. Raczej udawać zimną, zakłamaną kokietkę, niż pozwolić mu choćby na moment wniknąć w stan jej uczuć. Zajmowali we dwoje przedział w wagonie sypialnym, ale posłania nie były jeszcze rozłożone. Siddy zapowiedziała bowiem konduktorowi, że to zbyteczne, gdyż źle znosi jazdę w pozycji leżącej. Frank milcząco zastosował się do jej życzenia, wierząc nadal, że jej zachowanie wynika jedynie z zaambarasowania. Postanowił przełamać je, zapewniając jej całkowitą swobodę i spokój. Siddy uznała, że najlepiej udawać sen. Frank przez dłuższą chwilę obserwował ją z ciepłym uczuciem. Oto naprzeciwko siedzi jego młoda żona; przymknęła oczy i jest bardzo blada... Może czuje się źle? To, że tak szybko zasnęła, jest z pewnością oznaką wyczerpania. To przecież młoda dziewczyna, dopiero wchodząca w małżeństwo, a spadło na nią tyle nowych wrażeń i niepokojów. Jest śliczna — wygląda tak bezradnie i delikatnie. Miał ochotę pogłaskać jej piękne, smukłe dłonie* ale bał się, że ją obudzi. Im bardziej się w nią wpatrywał, tym bardziej wzbierała w jego sercu tkliwość. Ale w końcu i jego zmogło zmęczenie, zaszył się więc w kącie, przymknął oczy i wkrótce zasnął. Siddy spostrzegła to już po chwili, kiedy ostrożnie zerknęła w jego stronę. Uśmiechnęła się gorzko. Zapewne jest zadowolony, że nie potrzebuje zmuszać się do czułego tonu. To okropne, ale gdyby nie ostrzeżenie dyszącej zemstą Anny Frey, przyjmowałaby te obłudne gesty z naiwnym zaufaniem! A może byłoby lepiej zachować złudzenia? Może byłaby szczęśliwsza, nie" wiedząc, że Frank jej nie kocha? Ach, nie! Przecież i tak zorientowałaby się, że jego czułość jest udawaniem, a to całkowicie by ją załamało i unieszczęśliwiło. Teraz 'noże ją jeszcze chronić pancerz dumy. Ciekawe, co on zrobi, kiedy się dowie, co ukryte jest w neseserze spoczywającym na półce. Na chwilę ogarnął ją strach. Będzie musiała Powiedzieć mu, kto przyniósł te listy. Wzdrygnęła się z odrazy. To -'?dzie najcięższe: patrzeć na niego, jak zdejmuje z twarzy maskę. Oby, 21 l tylko, na miłość boską, nie usiłował dalej brnąć w kłamstwa; oby urniai otwarcie i szczerze stawić czoła prawdzie! Niechby mogła przynajmniej zachować dla niego szacunek! Dotychczas jej nie okłamywał — ani razu nie powiedział, że ją kocha, a jako narzeczony rzadko jej okazywał sentymenty. Och, dopiero teraz uświadomiła sobie, jaki był przy tym chłodny i oficjalny. Nie widziała tego pochłonięta bez reszty własnym zakochaniem. Westchnęła, a kiedy poruszyła się, chcąc zmienić pozycję na wygodniejszą, zsunął jej się z kolan pled, którym Frank troskliwie ją okrył. Teraz obudził się natychmiast, wstał po cichu i podniósł pled, po czym bardzo ostrożnie otulił ją ponownie. Siddy tak była tym po- ruszona, że z trudem powstrzymała łzy. Ze strachu zacisnęła mocno powieki, żeby Frank myślał, iż pogrążona jest w głębokim śnie. Tak minęła noc. W Bazylei obudzono ich podczas kontroli celnej. Kiedy pociąg przejechał granicę i znów zostali sami, Frank pochylił się nad żoną i położył lekko dłonie na jej ramionach. — Czy czujesz się już lepiej, Siddy? Wcisnęła się tak mocno w poduszkę, że dłonie Franka zsunęły się z jej ramion, i odparła z największym spokojem, na jaki było ją stać: — Czuję się ciągle bardzo wyczerpana. — Bardzo mi przykro. Miałem nadzieję, że długi sen cię wzmocni. Jeśli się mylę, spałaś przez całą noc, prawda? — Owszem, ale spanie w pociągu to nie jest prawdziwy wypoczy- nek. Musnął lekko jej jasne, połyskujące złotem włosy, które tak uroczo okalały delikatną twarzyczkę Siddy. Ona jednak zdrętwiała pod tym pieszczotliwym gestem, a najchętniej natychmiast by uciekła. W żadnyni jednak wypadku nie wolno jej dopuścić do jakiejś wyjaśniającej rozmowy tutaj, w pociągu, gdzie obok drzwi ich przedziału stale przechodzą ludnie. Umknęła jego dłoniom, czyniąc nieznaczny ruch. To zaniepokoiło Franka. — Czy mój dotyk jest ci niemiły, Siddy? — zapytał z lekkim wyrzutem. Konwulsyjnie przełknęła wzbierające łzy i odparła załamującym si? lekko głosem: — Wybacz, boli mnie głowa. Frank zasiadł więc znowu na swoim miejscu naprzeciwko, myśląc, S'ddy nadal czuje się skrępowana. W duchu powiedział sobie, że ZL '1 niej pozostawić ją w spokoju aż do chwili przybycia na miejsce. T k wiec przez pozostałą część podróży oboje zachowywali wyczekują- ca rezerwę. Pokoje mieli zamówione w Caux, położonym powyżej Montreux, hotelu „Palast". Po przybyciu na miejsce zaprowadzono ich od razu , apartamentu, składającego się z dwóch połączonych ze sobą pokoi, z cudownym widokiem na Jezioro Genewskie. Siddy poczuła nagle, że ma serce w gardle. Najchętniej zatrzymałaby jeszcze kelnera, który instalował ich w pokojach. Kiedy drzwi zamknęły się za nim ze szczeknięciem zamka, odniosła takie wrażenie, jakby zwalił jej się na piersi wielki głaz. Frank pomógł żonie zdjąć płaszcz, ściągnął również z siebie wierzchnie okrycie i powiesił rzeczy na swoim miejscu. Odwrócił się do Siddy z uśmiechem i podszedł do niej, chcąc ją objąć. Siddy stała jak kamień, a potem uczyniła jakiś obronny gest i cofnęła się. — Zostaw mnie! — powiedziała zimno i szorstko. Wzruszył ramionami i spojrzał na nią speszony. — Ależ Siddy, nie możemy przecież być ze sobą wiecznie na oficjalnej stopie, w końcu jesteśmy mężem i żoną — powiedział łagodnie i uśmiechnął się, chcąc ją ułagodzić. Zagryzła usta i przybrały chłodny, niedostępny wyraz twarzy. — Nie zmuszaj się do odgrywania komedii, Frank. I mnie, i tobie me zależy na bliższych kontaktach między nami — odparła, siląc się na spokój. — Co to wszystko znaczy, Siddy? — zapytał zmieszany. — To, że czas już skończyć z tą komedią. Jak powiedziałam, nie musisz mi okazywać konwencjonalnych czułości. Możemy już za- ^ io\vy\vać się serio, skoro cel naszego związku został osiągnięty. 1 osłabiłeś mnie z rozsądku, a ja wyszłam za ciebie za mąż, rówież xlLrując się rozsądkiem. Nie jesteśmy więc sobie niczego winni na- Azuchu na środku pokoju, patrząc za nim w ślad płonącymi oczami. ^ potem nagle rzuciła się na podłogę, jakby zupełnie opuściły ją siły. ^'areszcie była sama i nie musiała kryć się ze swym bólem, nareszcie 'Uogła pozbyć się nieugiętej maski. Wszystko między nimi było już jasne 1 odtąd będą przestawać ze sobą, zachowując chłodno przyjacielski ton. Na szczęście Frank nie był taki, jakim go Anny Frey odmalowała! Ich ^ spoinę życie ułoży się być może znośnie — nawet jeśli nigdy nie zazna ego szczęścia, żeby móc poczuć się jego żoną. Wszystkie udręki ma ^zcze przed sobą, jeśli on — zachowując na zewnątrz pozory — zacznie °"zystać z wolności. Zacisnęła kurczowo zęby, żeby powstrzymać jęk spaczy. N^ Usłyszała pukanie do Ljfcnvi. Podniosła się ociężale. Kelner wniósł ac? z herbatą i grzankami i postawił wszystko na stole. 29 Wmusiła w siebie filiżankę herbaty i kilka kęsów — nie przecież całkiem opaść z sił i zachorować. Siedziała potem jeszcze długo, patrząc na jezioro. Wokół lust wody powoli zapalały się światła — nadszedł wieczór. Od czasu do czas* z zapartym tchem nadsłuchiwała odgłosów dobiegających z pok0i Franka. Słyszała jak krząta się po cichu, chyba rozpakowując walizk i przebierając się. A potem usłyszała, że wychodzi. Dopiero teraz, kied on nie mógł tego usłyszeć, odważyła się podejść do łączących ich pokoij drzwi i zamknąć je na klucz. W końcu zaczęła szykować się spoczynku, chociaż wiedziała, że długo jeszcze nie będzie mogła zasnąć A kiedy leżała już w łóżku, wpatrując się w ciemność, ogarnęła ją nj nowo fala żalu za utraconym szczęściem. Płakała długo i rozpaczliwie Dała upust łzom i żalowi, wiedząc, że Frank tego nie słyszy, bo ci jeszcze nie było go obok. • III Zamówiwszy dla Siddy herbatę, Frank siedział przez dłuższy czas w swoim pokoju, patrząc przed siebie nieruchomym spojrzeniem. Usiłował zgłębić zagadkowe zachowanie Siddy. Jak należy je sobie tłumaczyć? W historyjkę o idiotycznym zakładzie nie mógł uwierzyć. Siddy nie umiała kłamać, wykręcać się. Zdradzały ją rumieńce ob- lewające jej twarz za każdym razem, kiedy przymuszał ją do wy- jaśniających odpowiedzi. Próbował przypomnieć sobie wszystkie ich spotkania z okresu, kiedy starał się ojej rękę. Wydawało mu się wtedy, że jest mu przychylna — czyżby jego ocena była całkowicie błędna? Siddy zachowywała dziewczęcą powściągliwość, ale był pewien, że jego czułości nie są jej niemiłe. Kiedy brał ją w ramiona, przytulała się do niego z lekkim drżeniem. Czy byłoby to możliwe, gdyby nic do niego nie czuła — tak ldk teraz usiłuje mu to wmówić? Przecież jeszcze w dzień ślubu, kiedy szepnął jej pod koniec kolacji, że już czas przebrać się do podróży, leJ oczy miały taki ciepły wyraz. A jak gorąco odwzajemniła jego ukradkowy uścisk ręki! Te drobne dowody jej oddania wyrywały go ze s anu obojętności i coraz bardziej rozgrzewały jego serce. A ona N wierdza poniewczasie, że wyszła za niego za mąż w wyniku lekko- myślnej igraszki oraz na skutek podjętej z zimną krwią decyzji! Nie! 'ni dłużej o tym myślał, tyfn bardziej wydawało mu się to niepraw- Na jego czole pojawiła się niechętna zmarszczka — przypomniały u S!ę listy Anny Frey. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął 31 i dokładnie obejrzał przewiązany niebieską wstążką pakiet. Kokard i węzeł wyglądały jak nowe; na pewno nikt ich nie ruszał po zawiązani Siddy w żadnym razie nie mogła znać treści listów. Niemożliwe! p prostu dała się zwieść kłamliwym i tendencyjnie zniekształcony!,, informacjom Anny Frey i wyciągnęła z nich całkowicie opac wnioski. I to było przyczyną zmiany w jej zachowaniu! Nie wierzył już w ani jedno słowo, które mu powiedziała. Jedym prawdą było to, że — i w tym miejsce serce zabiło mu głośno i mociu — kocha go, ale czuje się zawstydzona i oszukana po tym, co usłyszała od tamtej, przepełnionej chęcią zemsty. To wyjaśniałoby motywy je postępowania. A bajeczkę o zakładzie wymyśliła, po to, żeby nie stanąi przed nim jako ktoś ostatecznie upokorzony. Zerwał się, chcąc natychmiast pospieszyć do niej i prosić, bi powiedziała prawdę, ale nagle zawahał się. Nie było sensu zwracać się do niej teraz; nie uwierzy w jego uczucia. Och, jego dawny chłód minął bezpowrotnie. Kochał ją! Tak, kocha ją! Zdobyła jego serce, czego zupełnie się nie spodziewał; oczarowała ujmującym wdziękiem i wieloma zaletami, które w niej odkrył. Nic zdawał sobie sprawy, jak z każdym dniem stawała mu się coraz bardzie droga. „Biedne, słodkie maleństwo — myślał z czułością — co mam zrobić żeby wrócił ci spokój? Będę starał się odzyskać twoją miłość. Ale musz? zabrać się do tego delikatnie; bardzo delikatnie i uważnie. Trzeba m najpierw zdobyć na nowo twoje zaufanie, pokonać twoje obawy i błędne mniemanie, że poniżysz się, okazując mi miłość". Pełen niespokojnych myśli wpatrywał się tęsknie w drzwi jej pokoju W hotelowej restauracji zjadł kolację, nie bardzo wiedząc, cc właściwie je. Potem przez portiera wysłał do domu telegram, w któryfl zawiadamiał o swoim i Siddy pomyślnym przybyciu na miejsce. Wróci do pokoju po cichu, żeby jej nie budzić, jeśli już zasnęła. Poruszał si tak ostrożnie, że Siddy nie usłyszała jego powrotu. Frank podszed bezszelestnie do drzwi i wtedy usłyszał jej bezradny, rozpaczliwy szloch który ugodził go w samo serce. Zrozumiał, jak bardzo jest nieszczęśliwa Teraz, kiedy sądziła, że jest sama, odrzuciła chłodną dumę, którt zachowywała w jego obecności. Ten płacz dał mu pewność, że Sidd; kocha go, lecz czuje się oszukana i upokorzona. owładnięty falą uczucia, już kładł rękę na klamce, żeby wejść do jej • • wszystko jej wyjaśnić, ale w ostatniej chwili powstrzymał się. pokoju ^oje szansę na to, żeby odbudować swoje szczęście, oparte 1 iemnej miłości i obopólnym zaufaniu, to nie wolno mu teraz, na pogrążona jest w bólu, niepokoić jej wyznaniami, którym i tak nie • v powinien zjednywać ją sobie powoli i delikatnie; przekonać ją a wei miłości nie słowami, lecz czynami. Przede wszystkim jednak Siddy musi odzyskać spokój. Nie mógł jej pogłaskać, więc pogłaskał tylko dzielące ich drzwi. Potem rozebrał się, lecz zanim się położył, nastawił raz jeszcze uszu. Siddy nadal płakała. Frank głośno otworzył i zamknął drzwi z koryta- i/a energicznym krokiem przemierzył kilkakrotnie pokój. Nagle przy- pomniał sobie o listach Anny Frey. Wyraz jego twarzy stał się twardy i zacięty. Że też mógł kochać kogoś takiego jak ona i tak późno poznać jej prawdziwy charakter — za późno, żeby oszczędzić Siddy gorzkiego doświadczenia! Wyjął z kieszonki zapalniczkę i zaczął powoli palić jeden list po drugim. A kiedy spalił je wszystkie, wytrząsnął z wielkiej popielniczki to, co z nich zpstało — za okno, na pastwę wiatru. Niech nic nie rzypomina mu osoby Anny Frey. Margot Jung spotkała się z Peterem Yahlem na kortach tenisowych na drugi dzień po ślubie siostry. Była spokojniejsza i bardziej milcząca niż zwykle. Kiedy Peter wręczył jej kilka wyjątkowo pięknych róż, uśmiechnęła się blado. Wydal pan na te kwiaty majątek, panie doktorze. Czy sprawiły pani przyjemność, panno Margot? Oczywiście! Ogromnie lubię kwiaty, zwłaszcza róże. Wiem. Jeśli dały pani choćby odrobinę radości, spełniły swoje . Jak zniosła pani wczorajszą'uroczystość, panno Margot? Dziękuję, panie doktorze; dobrze. Och, czy nie zechciałaby pani zaniechać tego oficjalnego a mnie panem doktorem? A jak mam się do pana zwracać? Ciągle jeszcze nie chce pani mówić mi po prostu: Peter? 32 33 J Poślubna Tupnęła lekko nogą. — Nie! — powiedziała z irytacją. — No tak, dopiero wtedy, gdy zostanie pani moją -żona i przynajmniej narzeczoną... — Niech pan przestanie z tymi głupstwami! Nie zostanę pańską narzeczoną, ani żoną. — To był właśnie sto dwudziesty pierwszy raz, panno Marg Mam nadzieję, że teraz pani również liczy. Proponuję zatem, a zwracała się pani do mnie pełnym imieniem i nazwiskiem, tak jak panii już czasem czyniła, kiedy szczególnie się zasłużyłem. Margot nie mogła powstrzymać się od śmiechu. — A więc dobrze, Peterze Vahl. Ale proszę wyświadczyć mi grzeczność i nie zmuszać mnie do powtarzania w kółko, że nie zostaa pańską żoną. Nie mogę ciągle liczyć, ile to już razy panu powiedziałam — Będę panią wyręczał w liczeniu i zwracał pani za każdym rażę uwagę. Zaczęli grać w tenisa. Klubowe korty były puste, więc mogli be skrępowania głośno przerzucać się żartami. W przerwie usiedli przy stoliku w wygodnych trzcinowych fotelac i zamówili napoje orzeźwiające. Margot opowiadała, jak bardz odczuwa brak siostry. Mieszkanie wydaje się jej teraz tak pus i wymarłe, że nie wie, jak zdoła to znosić na stałe. 1 — Musi pani też wyjść za mąż — orzekł Peter. — Jeśli nie ma pan dla mnie żadnej innej rady, to na n. — wzruszyła ramionami. — Ani myślę wychodzić za mąż po to tylk żeby codziennie irytować się na męża i mieć wieczne kłopoty. — Ja usuwałbym z pani drogi wszelkie kłopoty. — Aleja... Peter Vahl uniósł ręce w błagalnym geście. — Prószę, nie! Niech pani nie kończy; to posuwa się zbyt szybk — Co takiego? — Przecież musiałbym znowu doliczyć do rachunku. Zostały już tylko cztery razy, a obawiam się, że pani jeszcze nie zastanowiła * należycie. Czy mogę zamówić dla pani jeszcze porcję lodów? — Dziękuję, ale nie. Zamroziłam sobie wczoraj żołądek uczty weselnej. Lody były pyszne. vjyiem; pani ulubiony gatunek. Specjalnie poszedłem do hotelo- k charza i ustaliłem z nim, że podadzą właśnie te. ^ njeprawdopodobne!> Jak pan na to wpadł? __ Bardzo prosto. Jeśli wiem, że ma pani jakieś życzenie, staram się ełnić. Niestety mogę tylko czasem coś podsłuchać, ale kiedy J ostanie pani moją żoną, będzie mi znacznie łatwiej. Z° Margot energicznie plasnęła dłonią w stół i już chciała zapewnić Petera po raz sto dwudziesty drugi, że nie zostanie jego żoną, ale onieważ rzucił jej proszące spojrzenie, powiedziała tylko: _ jako mąż będzie pan w takich razach równie opieszały jak inni mężowie. / Zaprotestował gorąco, a potem, hamując wzburzenie, powiedział załamującym się trochę głosem: — Czy pani odpowie mi na jedno pytanie? — To zależy od pytania. — Czy pani ofiarowała już swe serce komuś innemu, panno Margot? — Niech Bóg broni! Na szczęście jestem jeszcze całkowicie wolna i z nikim nie związana. Nie spotkałam jeszcze dotąd mężczyzny, na widok którego serce zaczęłoby mi choć trochę żywiej bić, co ponoć oznacza, że się jest zakochanym. Nie znajdę tak łatwo kogoś, kto byłby dla mnie niebezpieczny. Może nigdy nie napotkam swego ideału... — Czy mogę wiedzieć, jakimi cechami musi odznaczać się pani ideał? Roześmiała się lekko i zmarszczyła czoło. — Chwileczkę, muszę się zastanowić. A więc... powinien być Przynajmniej o głowę wyższy ode mnie, powinien mieć ciemne włosy 1 ciemne oczy, szczupłą, rasową i interesującą twarz i wysportowaną >wetkę. Musiałby imponować mi pod każdym względem, być człowie- lem dobrym, ale nie słabym, mieć szlachetny charakter, być dzielnym, Pracowitym i energicznym. Ale przede wszystkim — musiałby mnie bardzo kochać. . Peter westchnął ciężko, z głębi piersi, gdyż szukał tych cech u siebie niestety doszukał się ich niewiele. To ostatnie, owszem, zgadza się. Jestem także o głowę wyższy . Ale poza tym? Włosy mogę ufarbować, ale oczy? Czy sądzi 34 35 pani, że nauka w dającym się przewidzieć czasie odkryje jakiś śród pozwalający nadać oczom dowolnie wybrany kolor? — To będzie trudne! — roześmiała się Margot. Peter machnął ręką zrezygnowany. — Też w to nie wierzę. A szczupła, rasowa i w dodatku interesują twarz? Może jeśli przeprowadzę głodówkę, twarz mi nieco schudnie a] czy będzie rasowa? — wyciągnął kieszonkowe lusterko, przejrzał» w nim z krytyczną miną i potrząsnął głową. — Nic z tego. Tak?f z wysportowanej sylwetki będą nici. I na dobitek ten ideał ma pan imponować? Wykluczone! Pani mi nie pozwoli zaimponować sobie Szlachetny charakter? Mam nadzieję, że tym dysponuję. Dzielm i pracowity — proszę bardzo, służę! Czy nie mogłaby pani zrezygnowai wielkodusznie z tych drobiazgów, których mi brak, żebym mógł zostat pani ideałem? — Niech pan przestanie! — rzuciła Margot porywczo. — Jesi pan taki. jaki jest: bardzo miły, i ja pana lubię. Z nikim nie rozmawia mi się tak dobrze jak z panem, a pańska dobroć czasem mnie wzrusza, ale niech pan nie zadręcza siebie i mnie swymi projektanr małżeńskimi. Pozostańmy dobrymi przyjaciółmi; na pewno będzie nair z tym lepiej niż gdybyśmy zostali małżeńskim stadłem. Potrząsnął głową ze smutkiem. — Nigdy nie przestanę pragnąć, żeby została pani moją żoną i nigdy nie mógłbym przestać panią pytać, czy nie zmieniła pani zdania Ale jak już mówiłem, kiedy zbiorę sto dwadzieścia pięć koszów od paru nigdy więcej nie będf się pani oświadczał, tylko usunę się z pani życia Teraz jeszcze mam nadzieję — kiedy ją stracę, nie będę mógł p^111 widywać ani z panią rozmawiać. Powiedział to tak poważnie i stanowczo, że zdumiona Marg" przestraszyła się. — Ależ Peterze Vahl, drogi, miły Peterze Vahl, nie mówi pa'l chyba serio? Przecież zawsze możemy pozostać dobrymi przyjaciółn1' — Nie, ja nie mogę! — zaprzeczył energicznie. Spojrzała na niego niemile zaskoczona. Jak wyglądać będzie f- życie, jeśli nie będzie mogła prowadzić codziennych rozmów ż Peterei" grać z nim w tenisa, tańczyć, kłócić się i sprzeczać? Nie, tak nie może b>; Tego w ogóle nie umiała sobie wyobrazić. Spojrzała na nieg9 nadąsanj 36 Wiec nie chce pan zostać moim dobrym przyjacielem? — spyta- l°!L Nie, nie chcę. To dla mnie za mało; wystarczy mi do sto , iestego piątego kosza od pani. Potem już na pewno nie! __ jję do domu! — zirytowana zerwała się z miejsca. Podniósł się szybko, aby ją odprowadzić, ale właśnie pojawiło się .. 0 młodych pań i panów, chcących pograć w tenisa. Wciągnęli do mowy Margot i Petera, którzy zatrzymali się na trochę, żeby patrzyć na grę. Po chwili Margot niecierpliwie ruszyła z miejsca, wiedząc, że matka czeka na nią w domu z utęsknieniem. Peter dotrzymywał jej towarzystwa. Doszli w milczeniu do jego samochodu, bo to, że odwiezie Margot do domu, rozumiało się samo przez się. Również w czasie jazdy prawie że nie rozmawiali ze sobą. Peter badawczo popatrywał na nią z boku. Zauważył, że jest dziwnie skupiona i wygląda jakby trochę blado. Jakże chętnie objąłby ją i powiedział: „Już dobrze, jeśli nie chcesz inaczej, pozostanę twoim wiernym przyjacielem aż do końca moich dni". Wiedział jednak, że nie mógłby dotrzymać tej obietnicy, nie mógłby wytrwać w tej sytuacji na stałe. Już teraz tęsknota za tym, żeby mieć ją tylko dla siebie, niemal odbierała mu rozsądek i równowagę. Samochód zatrzymał się przed domem rodziców Margot. Peter wyskoczył z wozu, chcąc pomóc jej przy wysiadaniu. Dziewczyna rzuciła mu niepewne spojrzenie. — Wejdzie pan, żeby przywitać się z moją matką? — A mogę? — uśmiechnął się radośnie. Oczywiście, mama ogromnie się ucieszy; ona tak pana lubi. I rzeczywiście, pani Nora Jung powitała go bardzo serdecznie 1 ^trzymała na kolacji. Tego wieczora Margot unikała docinków, które mogłyby sprawić Przykrość. Rozmawiali więc w zgodzie i spokoju, trochę razem ykowali, a potem oglądali fotografie z podróży. Ich spojrzenia sem spotykały się niespodziewanie — z dziwnie niepewnym, spłoszo- n>m wyrazem oczu. "eter Vahl opuszczał tego wieczoru dom państwa Jungów w nie- nastroju i z niejaką nadzieją, gdyż zauważył, że Margot dręczy 37 myśl o możliwości utracenia jego przyjaźni. On zaś w swej niezachwianej miłości upatrywał w tym pomyślnego znaku. Pożegnali się mocnym uściskiem dłoni, umówieni na Poju wieczorem do teatru — na premierę oczekiwanej z zainteresowań^ sztuki, o której ostatnio wiele mówiono. le' IV Siddy obudziła się późno, bo aż po dziewiątej. Jej pierwsze spojrzenie padło na drzwi Franka. Powiedziała mu wczoraj, że zobaczą się przy śniadaniu, ale na to było chyba za późno — Frank z pewnością jest już dawno po śniadaniu. Wstała szybko i poszła do łazienki obok, a potem z największym pośpiechem zaczęła się ubierać. Złapała się jednak na tym, że wybiera garderobę zbyt starannie. Zirytowana sama na siebie, powiesiła z po- wrotem w szafie prześliczną, bardzo twarzową suknię poziomkowego koloru i sięgnęła pozornie na chybił trafił po inna. Włożyła ją na siebie 1 stanęła przed lustrem. W duchu musiała przyznać, że właśnie w tej jedwabnej toalecie prezentuje się wyjątkowo korzystnie. Wyglądała w niej wprawdzie trochę blado, ale nieokreślony kolor materiału, jakby w odcieniu kreciego futerka, podkreślał subtelność rysów i delikatność cery. Nie mając zamiaru niczego więcej podkreślać, poprzestała na 2 obieniu dekoltu małym koronkowym kołnierzykiem. Na koniec lenua pantofle na inne, lepiej zharmonizowane z suknią. Rzecz jasna, rzenigdy nie przyznałaby, że bardzo chce podobać się Frankowi, ale - ruńcie rzeczy to właśnie było bodźcem wszystkich tych toaletowych Poczyna ń. az Jeszcze przejrzała się w lustrze i wydało jej się, że jednak jest ?re a Pomyślała, czy by nie nałożyć trochę różu, ale ostatecznie 7 " gnowała z tego. A niech zobaczy, że jest blada! Może uzna, że to 3o ° u wczorajszego przemęczenia. Bo jeśli zauważy róż, gotów ysleć, iż zależy jej na tym, żeby mu się podobać. 39 Kiedy weszła do pokoju śniadaniowego, Frank podniósł si stolika przy oknie i szybko ruszył jej naprzeciw. Pocałował ją \\, ,c którą podała mu z pewnym ociąganiem, i uprzejmie spytał, jak sr> Zdobyła się na przekonujący ton, zapewniając go, że wyp0c? znakomicie, bo zasnęła natychmiast i ku swemu przerażeniu obucb się dopiero koło dziewiątej. — Mam nadzieję, że jesteś już po śniadaniu, Frank? Frank był z zasady wrogiem każdego kłamstwa, które nie je, konieczne; właśnie okoliczność, że Anny Frey tak lekko uciekała siej kłamstw, zraziła go do niej. Wiedział, rzecz jasna, że Siddy w tej właśn chwili mija się z prawdą, ale przyjął to zupełnie inaczej, rozumiejąc; zmusiła ją do tego wyłącznie duma i wstyd. Udał więc, że jej wierz i powiedział: — Cieszę się, że dobrze wypoczęłaś. A co do śniadania, to jesz nie jadłem, bo umówiliśmy się, że zjemy je razem. I w miarę możnoś zawsze powinniśmy się tego trzymać. — Przykro mi, że musiałeś tak długo czekać. Chętnie powiedziałby jej, że za żadne skarby świata nie za siadłby dziś do stołu bez niej, bo na to pierwsze wspólne małżeńsk śniadanie cieszył się zupełnie wyjątkowo. Obawiając się jednał że takie wyznanie może na nowo ją zaniepokoić, powiedział nie: — Nic na tym nie straciłem, Siddy, i chętnie poczekałem. Zaprowadził ją do stolika i wtedy zobaczyła, że przy jej nakryci stoi bukiet czerwonych róż. Zarumieniła się. Czerwone róże? Dla niej To zakrawa na okrutną ironię! Czerwone róże ofiarowuje kobieo mężczyzna, który ją kocha, a więc jej się one nie należą. Zacisnęła ust i przestawiła szklany wazon na środek stolika. Frank zauważył to, ale nie skomentował ani jednym słowem Zgromadzeni w pokoju śniadaniowym goście hotelowi przypaff wali się z mniej lub bardziej dyskretnymi uśmiechami urodziwej młod- parze. Podróż poślubna! To nie ulegało wątpliwości. Tak uważn' i z taką galanterią odnosi się do swej wybranki tylko młody żonk1 w czasie podróży poślubnej. Siddy od czasu do czasu oblewała się krwistym rumieńcem, ki napotykała proszące spojrzenie szarych, pełnych wyrazu oczu Frank 40 ' hcac wprawiać jej w zakłopotanie, zaczai swobodną rozmowę 1 ' pjęknego widoku na Jezioro Genewskie, potem wskazał na na ^'e pola narcyzów, a na koniec zapytał, czy nie miałaby ochoty P° , • je Montreux, gdzie tego dnia rozpoczynało się święto Siddy przystała na to, gdyż wszystko, co chroniło ją przed sam na am ^ Frankiem, było pożądane. S Zaproponował więc, żeby pojechać tam po południu, a teraz udać się na mały spacer. , _ Nie pójdziemy daleko, Siddy, żebyś się nie zmęczyła. Najwyżej na jakąś godzinkę. Zgadzasz się? — Oczywiście, jeśli nie wolisz pójść sarn na dłuższy spacer. — Nie, w żadnym razie, Siddy. Musisz pamiętać, że jesteśmy w podróży poślubnej. Wszystkim by podpadło, gdybym zostawił swoją młodą żonę samą. Będziesz musiała znosić moje towarzystwo, jeśli nie chcesz wzbudzać sensacji. Na jej twarzy znowu pojawiły się zdradzieckie rumieńce. Siddy nie zdawała sobie sprawy, że wygląda wtedy prześlicznie i że jej mąż jest wręcz oczarowany tą grą kolorów. Tymczasem Frank Nordau był z godziny na godzinę coraz bardziej zakochany w swojej młodej żonie i żałował bez końca, że ona nie dałaby teraz wiary żadnym argumentom i nie uwierzyłaby w to, co działo się w jego sercu. Teraz jeszcze nie, ale poprzysiągł sobie, że prędzej czy później będzie musiała w to uwierzyć. Będzie jednak potrzebował czasu, zeby ją na nowo pozyskać. Był na to przygotowany, ale nie chciał ustawać w swych staraniach. Narzucona sobie rezerwa ciążyła mu Każdą chwilą coraz bardziej — niech to policzone mu zostanie jako Pokuta za to, że odważył się podjąć bez miłości starania o względy -obiety tak uroczej i wartościowej jak Siddy. Na spacerze, przy słonecznej, wiosennej pogodzie, rozmawiali czątkowo całkiem swobodnie. Frank pokazywał Siddy różne piękne jsca widokowe. Pokryte śniegiem wyniosłe góry wznosiły się - oko aż pod niebo, na którym wisiały tylko lekkie obłoczki. Ich Miieżna K' i • im sprawiała, że błękit nieba wydawał się jeszcze bardziej ywny. Górujący nad innymi szczytami Dent du Midi jakby esVłał z daleka pozdrowienia. 41 Młoda para zachowywała się w stosunku do siebie z tak uprzejmością, że mijający ich spacerowicze nie mogliby nic toczonej przez nich rozmowie. Oboje jednak ważyli starannie słowo, zanim je wypowiedzieli. Ale podczas gdy wszystko, co Frank, brzmiało ciepło i serdecznie, wywołując na policzkach c ciągle nowe fale rumieńców, jej wypowiedzi były niezwykle oficjaln i chłodne. W pewnej chwili, gdy usiedli dla krótkiego odpoczynku na ła ustawionej w szczególnie pięknym miejscu, Frank powiedział z dziw napiętym wyrazem oczu: — Wybacz, że wrócę raz jeszcze do naszej wczorajszej rozmowy muszę to jednak uczynić, żeby uniknąć niejasności w naszych obopól. nych stosunkach. Jeśli zrozumiałem, chciałaś, żeby nasze małżeństwo w ogóle nie było małżeństwem, lecz tylko swego rodzaju związkiem przyjacielskim czy też koleżeńskim. Na jej twarzy pojawił się wyraz udręki. — No tak, przecież tak to ustaliliśmy. Nie spuszczając z niej badawczego spojrzenia, odrzekł: — Wybacz, ale trudno to nazwać ustaleniem. To ty postanowiłaś, sprawy zaś mają się tak, że ja muszę się do tego zastosować. Odwróciła od niego twarz i powiedziała niby od niechcenia: — Nie warto tracić na to zbędnych słów; sprawia mi to przykrość — Trzeba jednak wyjaśnić wszystko do końca, Siddy. Powiedz -mi zatem, proszę, czy zgodziłaś się na nasze małżeństwo z mocnym postanowieniem unikania wszelkiej wspólnoty ze mną, czy też zade- cydowałaś o tym dopiero wtedy, kiedy dowiedziałaś się od Anny Frey. że była moją kochanką i że starałem się o twoją rękę, nie kochając ci?' Siddy pobladła silnie, ale odrzuciła dumnie głowę i powiedziała, zachowując z trudem obojętny ton: — Oczywiście, że zawarłabym z tobą tylko takie koleżeńskie małżeństwo; nawet gdybym nigdy nie spotkała się z panną Frey. Zwracając się w jego stronę, zdążyła zauważyć, że zacisnął silntf szczęki, powstrzymując nerwowe drganie twarzy. — I myślisz, że ja zgodziłbym się na takie koleżeńskie małżeństw0' W wyczekującym spojrzeniu, którym ją obrzucił, czaiło $li- ogromne napięcie. cięż mnie nie kochasz, ja ciebie też nie, więc wiedziałam, —Tbedę ci nic winna. ^ Ale tego dowiedziałaś się dopiero od panny Frey — powiedział ~~~. oczu. — A gdybym cię kochał i dowiedział się od ciebie już 7 Mb'e że chcesz utrzymać nasze małżeństwo wyłącznie na płaszczyź- P° \r leżeńskiej? Jak sądzisz: co bym wtedy czuł i myślał? IllL Zacisnęła dłonie w bezradnym geście udręki. __ O tym... o tym nie pomyślałam. — Nie uważasz, że to był z twojej strony brak serca? Siddy wstrząsnęła się od nagłego dreszczu. _ Czy nie moglibyśmy porzucić tego tematu, Frank? Oczywiście, teraz zdaję sobie sprawę z tego, że byłam bardzo lekkomyślna. _ To zupełnie nie leży w twoim charakterze. —- Cóż ty wiesz o moim charakterze? — westchnęła lekko. — Sam się przekonałeś, że jestem płytka i powierzchowna — dodała znużonym głosem. — Nie! Nie jesteś kobietą płytką; wręcz przeciwnie: należysz do natur głęboko czujących — odparł z przekonaniem i rzucił jej ciepłe spojrzenie. — To bardzo szlachetnie z twojej strony, że starasz się podnieść mnie na duchu, aleja wiem, że zawiniłam w stosunku do ciebie. Dlatego proszę cię o przebaczenie... i bardzo proszę nie mówmy już o tym więcej. — Och, Siddy — powiedział do głębi wzruszony — nie rozsądzaj- my, które z nas zawiniło bardziej względem drugiego. Ja wybaczam ci / serca, jeśli zrobiłaś coś. co uważasz za swoją winę. Obyś ty mogła mi / czasem darować to, że odważyłem się na oświadczyny bez głębszego czucia. To była z mojej strony niegodziwość! Kobieta taka jak ty rta jest najgłębszej i najgorętszej miłości. Nie, nie przerywaj mi, sz?- Wiem, że moje oświadczyny były obrazą dla ciebie, i uwierz , ze rnoim najgorętszym pragnieniem jest naprawienie wyrządzonej t rzywdy... A teraz pozwól, że po raz ostatni powrócę do sprawy n J" nieszczęsnego zakładu: czy mogłabyś mi podać nazwiska tych ha -u. ^arn> które wzięły w nim udział? Powiedz mi, kto wie o mojej n 'e: ze byłem obiektem zakładu młodych pań? °bladła i, przymknąwszy oczy, przechyliła głowę do tyłu. Wymienianie nazwisk nie ma sensu. 42 43 — Ależ tak, dla mnie ma sens. Powiedz, proszę! To dla bardzo ważne. " Potrząsnęła w milczeniu głową, ale on dalej nalegał: w — W takim razie ja ci powiem, kogo podejrzewam o udział zakładzie. Pewnie Margot? , — Nie! W żadnym wypadku! — zaprzeczyła gwałtownie. — A więc Margot nie. Wierzę, bo ona nie pozwoliłaby ci zakład się tak niemądrze. A panna Jutta Brest? Była przecież twoją nąjlens przyjaciółką, a także -twoją druhną. Jesteście ze sobą tak blisko mogłyście się bawić w takie zakłady. Wiedział, że ją dręczy, ale musiał za wszelką cenę zbadać, czy Sidt mówiła prawdę. — Tak! — rzuciła porywczo, tylko po to, żeby uniknąć dalszyc indagacji. — Jutta Brest brała udział w tym zakładzie! Ale teraz, pros; cię, ani słowa więcej na ten temat! Bądź rycerski i nie przypominaj już o tej niechlubnej sprawie, której się wstydzę. — Nie wierzę, żebyś kiedykolwiek zrobiła coś, czego musiałab; się wstydzić — powiedział serdecznie, całując ją w rękę. Zaprzestał też dalszego drążenia tematu, kiedy usłyszał nazwiski które miało upewnić go w przekonaniu, że opowieść o zakładzie je zwykłą mistyfikacją. Po chwili milczenia Siddy zaczęła mówić o czymś innym, on a żeby ją uspokoić, podjął obojętną rozmowę, a potem ruszyli w droą powrotną do hotelu. Siddy oznajmiła, że idzie do siebie, a Frank —i musi napisać do Hamburga w sprawie zmiany rezerwacji kajuty n statku. Poprzednio zamówił bowiem dla Siddy i dla siebie kaju' dwuosobową, teraz jednak sprawy przybrały taki obrót, że należało i zmienić. Starał się wprawdzie wyjaśnić jej to w możliwie taktów" sposób, ona jednak stanęła cała w pąsach. Pożegnała go szybfc1, mówiąc, ż* chce napisać do domu parę słów. Frank przypomniał fl jeszcze, że o pierwszej idą na lunch i że będzie na nią czekał na koryta^ Siddy była całkowicie wyczerpana, kiedy na koniec znalazła sama w swoim pokoju. Położyła się bardzo zmęczona na tapcza' i ukryła twarz w dłoniach. Znajdowała się w niezwykle trudnej sytu^ a Frank w dodatku zachowywał się wobec niej rycersko i był ta uważający! Gdyby nie wiedziała z całą pewnością, że jest mu oboj os n do korespondencji z Tobą. To oczywiście bardzo mnie obo up°* ". muszę Ci powiedzieć na wstępie: jeśli już do mnie piszesz, ies:)'- ^ ej „Oinikowo! Rozumiem, że obecnie wszystko, co nie jest 10 n'e kochanym Frankiem, jest Ci dość obojętne, niemniej jednak -vią"ane^ " . swojej siostrze doniosła przynajmniej, czy jesteś szczęśliwa; pros~-ę> - .fn frank jest jako mąż tak samo godny uwielbienia jak Tw'0] - • , . . . , , jtem> oraz czy Ty również go me rozczarowałaś. 'li o mnie chodzi, to znajduję się obecnie w szczególnym stadium, d opuściłaś dom, jest mi dość nudno. Jeśli i ja znajdę swój ideał, to '. ,stej rozpaczy zdecyduję się w końcu na zadzierzgnięcie świętych. ', ~]ówmałżeńskich. Ale coś misie wydaje, że mężczyzna, który mógłby być moim ideałem, w ogóle nie istnieje. Więc co ze mną będzie? f eter Vahl — który wie, że mój ideał musi mieć koniecznie czarne oc-} ^powiedział, że zmieni sobie kolor oczu, jeśli zostanie wynaleziony odpowiedni środek. W każdym razie włosy ufarbuje sobie na pewno. A nawet jeśli jakimś cudem będzie miał czarne oczy i włosy, to w jaki sposób ma stać się mężczyzną o rasowej i interesującej powierzchowności, co również jest niezbędną cechą mego ideału? Ach, Siddy, dlaczego wyjechałaś, dlaczego nie mogę rzucić się ze wszystkimi moimi strapieniami n Twoje ramiona? Pomyśl tylko: jeśli nie znajdę swego ideału, dokonam -) wota jako stara panna! f eter Vahl szczęśliwie obliczył, że otrzymał ode mnie kosza sto dwadzieścia jeden razy. Chce dociągnąć jeszcze tylko do sto dwudziestego Plcl*ego,apotem zniknąć z mojego życia i nigdy więcej nie widywać się ze "mt- Czy możesz to sobie wyobrazić? Co mam zrobić bez Petera, ~"las:cza teraz, kiedy opuściła mnie moja jedyna, ukochana siostra? kąd Peter powiedział mi o swoim niezłomnym postanowieniu, wpadłam S fboką rozterkę. Stało się dla mnie jasne, że raczej będę mogła żyć bez jyego ideału niż bez Petera Yahla. On rozpuścił mnie jak dziadowski bicz . Ie niogę absolutnie wyobrazić sobie dalszej egzystencji bez niego. Nie Slę ze m>iie, ale to naprawdę straszny dylemat. Tobie to dobrze — od \\' ,~na °ś we Franku swój ideal, a on zapragnął Cię poślubić. nie i °~am s°bie jednak i taką okropność: oto spotykam mój ideal, a on H/ ; e ° wnie słyszeć! Widzisz więc, że mam powody do rozterki i nie ^uni' °Prawdy, co mam robić. Odkąd nie ma Cię w domu, najchętniej a r°nnież wyszłobym za mąż. 50 51 jedna*trz zewnątrz. Jest tak samo uważający i trosl już "a nią nLku do Margot, ale cóż — nie kocha jej! Vahl w stosu ot schowała do torebki: miała takie uczi 'glol - Mama wzdycha za Tobą całymi dniami, a ojciec ma nadal i tylko sprawę fuzji naszych przedsiębiorstw, która w. tych dniach zakończona. Co by to było, gdybym nie miała Petera Yahla! Wiesz przeć przyjaźnie z dziewczętami nie są dla mnie atrakcyjne; chodzę wpra z obowiązku na różne herbatki, ale nudzę się przy tym śmiertelnie \ii dziewczęta wydają mi się mało interesujące. Ty byłaś jedyną, z i można bylo rozsądnie pogadać, wszystkie inne nudzą mnie. Peter Vahh dla mnie zawsze najmilszym towarzyszem i wiem też, że byłby rad, m0t mi ofiarować gwiazdkę z nieba. Co zrobię, jeśli go stracę? Wyjść za nic nie mogę — zbyt dobrze się znamy. Jestem naprawdę w okropnej sytua( Wiem, że to podłość z mojej strony wpadać tak ze swymi jeremiad® w niebiańską idyllę Waszego miodowego tygodnia, ale z kim poza To mogłabym o tym pomówić? Chociaż ostatecznie i Ty, i Frank moit( chyba zrezygnować z jednego kwadransa na rzecz twojej nieszczęśh siostry, którą należałoby podnieść na duchu. Ach, Siddy, jak Tobie p dobrze! To chyba bajeczne uczucie, jeśli można poślubić swój ideal! Muszę już kończyć. Słyszę właśnie zajeżdżający samochód Pett Vahla — mamy pojechać na pola golfowe. Jego auto jest wspania znacznie lepiej resorowane niż nasze. A więc na dzisiaj koniec, inac Peter musiałby zbyt długo czekać. Postaraj się napisać do mnie wyc:i pujący, długi list — możesz po prostu wysiać Franka na kilka goi w góry albo wymyślić coś innego. Ale, oczywiście, do tego ani Ty., am i nie będziecie zdolni — nawet gdy w grę wchodzi pocieszenie nieszczęść siostry. Całuję, Siddy! Nie przejmuj się zbytnio moim strapieniem i ode mnie serdecznie Franka. Mogę zrozumieć, że go tak szale"1 kochasz, bo jest przecież wspaniałym facetem. Chciałabym też ki zakochać się do szaleństwa, żeby wiedzieć, jak to jest. Nie ztipomnij z kretesem o swej siostrze Margot • eby dobrze się zastanowiła, zanim odtrąci Petera. Teraz ' Zbko przygotować się do wyjścia — Frank pewnie czeka . Jest tak samo uważający i troskliwy jak Peter ot scnowaia do torebki: miała takie uczucie, jakby tym ;t f^była bliżej. Jak dobrze byłoby mieć tę małą przy sobie! Jej 81 yłaby się ze swego cierpienia... Nie można jednak powierzać korespondencji. Podczas lektury tego listu Siddy na zmianę to śmiała się, to Ach, gdyby Margot wiedziała, jak wygląda jej szczęście! To przecie2 można zazdrościć wiernej i niezachwianej miłości Petera Yahla- ' leżałoby bezzwłocznie, może jeszcze dziś wieczorem, napisać do Mar- 52 VI Następnego dnia przed południem Siddy odpisała siostrze. Moja Malutka! Nie myśl, że nie mam dla Ciebie czasu — nawet jt widujemy się często ze spotkanymi tutaj przyjaciółmi Franka. Tu jn bardzo pięknie, a święto kwiatów sprawiło mi wiele przyjemności. To,'< nie piszę Ci nic o swoim małżeństwie, powinnaś zrozumieć: o tym moą porozmawiać ze swoją siostrą w ciszy, o szarej godzinie, ale na papier t, należy przelewać tego, co nas porusza. Zewsząd atakuje człowieka (j. nowych, nieznanych i niepojętych spraw, że uporanie się samemu ze m] ogromnie absorbuje. Ale żeby napisać do mojej ukochanej siostry długih zawsze mam czas. Zmartwiło mnie to, co piszesz o swoim osamotnień, Wiem, Margot, że byłyśmy ze sobą bardziej związane, niż to zazwyc- bywa między siostrami. N'asi rodzice nie byli dla nas tym, czym na ogt>< rodzice w innych rodzinach. Widzisz, Margot, ja dopiero niedo» zrozumiałam, że nasi rodzice, a zwłaszcza ojciec, bardzo mało nas zna; Być może Ty dojdziesz do tego wniosku nieco później. Ja chciałam C' jednak uświadomić. Nie doceniasz tego, co Peter Vahl może Ci zaofiarować. W^' miłość i oddanie są czymś tak idealnym, że w ogóle nie powinnaś s^\ jakiegoś ideału. I cóż z tego, że Peter ma jasne oczy i włosy, że jego '""j nie jest ,,rasowa i interesująca", lecz dobra i rozumna? Jeśli sif J' kochaną, takie czysto zewnętrzne cechy nie mają znaczenia. Aprzectf-\ jest bliski Twojemu sercu! Piszesz, że nie wyobrażasz sobie życia bez '"^ — czy to nie dowód, że stał Ci się drogi? Usilnie Cię proszę, żebyś do 54 w, a pierzę, że Peter może urzeczywistnić swoje słowa i zniknąć ijeS0 "życia- Będzie jednak bardzo nieszczęśliwy, o wiele bardziej if0/ s ń)n zanim dasz temu nieszczęśnikowi sto dwudziestego . ,astan° • - • -•.•'_• i • •; L myśl o tym krew uderzała jej do głowy i falami spływała do ser Ogarnęła ją niedorzeczna obawa, że pewnego dnia Frank zażąda od n dopełnienia małżeńskich obowiązków. Raczej umrzeć niż ofiarować się mężczyźnie, który jej nie kocu ale którego ona kocha! Och, tak! Kocha go — kocha go z dnia na dzj coraz goręcej i mocniej. Ta wzgardzona miłość, której się wstydzi! wypełniała ją bez reszty. , Obawiała się też, że któregoś dnia Frank zdecyduje się na rożna jeśli będzie trwała w swej upartej odmowie. Myśl, że musiałaby wyd się go, była nie do zniesienia. l Ogarniały ją także inne, jeszcze bardziej dręczące obawy. A Ą Frank skorzysta z tak obojętnie przyznanej mu przez nią wolno i poszuka serca i zrozumienia gdzie indziej, to co wtedy? Za jakiś c dojdzie do tego z pewnością. Czy ma biernie na to czekać? I jak wt znieść ogarniającą ją rozpacz? Udręczona myślami nie spała i tej nocy, nadsłuchując tego. dzieje się za ścianą obok. W pewnej chwili wydało się jej, że Frank*' i podszedł do drzwi łączących ich pokoje, więc i ona podniosła si?' cichu przywarła do nich. I wtedy usłyszała wyraźnie jego d? niespokojny oddech. Zadrżała, ale nie poruszyła się, dopóki usłyszała, że odszedł w głąb pokoju i z westchnieniem ułożył się na ł°z Obezwładniona gwałtownym przypływem miłości Przycl wargi do chłodnego drewna, nie wiedząc, że jej pocałunek ^> dokładnie w tym samym miejscu, w którym Frank przywarł usta*1" drugiej stronie drzwi. • nie wiedzieli więc, że wymienili w ten sposób najgorętszy kvd^°J troc o 'utrz zerwali się w ogromnym pośpiechu, ponieważ oboje ' 3< spali- Zjedli szybko śniadanie i pojechali do portu. Na statku l si? że otrzymanie dwóch oddzielnych kajut nie jest możliwe ^^ parlament składał się z sypialni i saloniku. Wtedy kiedy Frank w sprawie zmiany złożonego w Berlinie zamówienia, wszystkie luksusowe kajuty były już zajęte. Z odpowiedzią jednak zwlekano, licząc na to, że ktoś zrezygnuje i będą jakieś zmiany \v rezerwacjach pojedynczych kajut, ale tak się nie stało. Siddy pobladła, usłyszawszy tę wiadomość. W pierwszej klasie w osóle już nie było wolnych miejsc. Frank spojrzał na nią niepe- wnie. Nie odważył się na okazanie radości z tego zbiegu okoliczności, gd)ż Siddy wyglądała na przybitą. Rozejrzał się uważnie po obu pomieszczeniach. W sypialni oprócz łóżek znajdowała się umywalka z przyległościami. Steward stał z bezradną miną. Frank był już zdecydowany. — Proszę mi przygotować jakieś legowisko w saloniku na dywa- nie: mojej żonie nic nie może przeszkadzać. Zajmiesz sypialnię dla siebie, Siddy. Ja nie muszę korzystać z umywalki, bo i tak będę chodził wcześnie rano na basen pływacki. Siddy odetchnęła, a steward zapewnił, że wszystko zostanie adzone zgodnie z życzeniem, jak tylko państwo opuszczą apar- tament. poszła tymczasem do sypialni, ale wróciła natychmiast P°wiedziała z zakłopotaniem: ten u tamt3d nie ma drugiego wyjścia; jest tylko jedno, właśnie przez iście, łaskawa pani — przytaknął steward. spojrzał bezradnie na żonę. c ° rzeczywiście krępujące, ale trzeba się z tym 'pogodzić. Co e^° wybierasz: sypialnię czy salonik? I co wolisz: przechodzić j czy żebym to ja przechodził przez twój? >' zdecydowała się szybko. 64 65 — Nie, nie! Wybieram sypialnię, jeśli nie masz nic przeciw^ Przykro mi, że będziesz koczował w tak prymitywnych warunt ^ Wiedział, jak bardzo cała ta sprawa jest dla niej przykra dl nie mógł cieszyć się, że będą teraz mieli więcej punktów styc ^ Siddy, poniekąd uwięziona, będzie musiała przynajmniej przech ' przez jego pokój. Ale cichej radości z tego powodu nie wolno mu K w żadnym wypadku okazać. Siddy stanęła w drzwiach sypialni i obrzuciła spojrzeniem salo w którym czekał Frank. — To wszystko jest bardzo krępujące! — powiedziała nie p; na niego, a tym samym nie widząc uśmiechu, który przewinął się po» ustach. Rozumiał jednak, co się z nią dzieje, i dlatego zmusił się do pow; Siddy nie powinna zorientować się, że dla niego cała sprawa nie jest i przykra jak dla niej. Powiedział zatem uspokajająco: — Nie jest tak źle, Siddy. Jakby nie było, mamy dwa poma czenia. Jedyna niedogodność polega na tym, że musisz przechod przez mój pokój, ale jeśli będziesz sobie tego życzyła, mogę na t»i pukanie natychmiast i o każdej porze znikać, żebyś nie czulą skrępowana, chcąc wyjść na zewnątrz. Odetchnęła z ulgą i powiedziała uprzejmie: — Przykro mi, że twoje locum jest takie prymitywne. Ja t korzystała z wszelkich wygód, których tu musiałeś się wyrzec. Spojrzał na nią dziwnie, co zawsze wprawiało ją w niepol i powiedział tym miękkim tonem, który pogłębiał jej niepewność' — Jestem szczęśliwy, że mogę choć w ten sposób coś dla cię uczynić. Ale bardzo proszę — niech cię to nie niepokoi! Siddy wycofała się w głąb sypialni. Przyniesiono właśnie bag Zdjęła kapelusz i płaszcz i zabrała się z pomocą stewardes) rozpakowania rzeczy. Frank zajął się tym samym ze stewardem- U* się szybciej, więc zawołał do Siddy, że idzie tymczasem na pokład.' popatrzyć na odbijanie statku, a ona jak skończy rozpako^) walizki, niech też tam przyjdzie; będzie na nią czekał przy schód Siddy przystała na tę propozycję, a kiedy Frank wyszedł- stewardowi wskazówki, co powinien zrobić, żeby jej meżoW w miarę wygodnie i żeby mu na niczym nie zbywało. Dopiero P otowała się do wyjścia na pokład, gdzie Frank już ją czelC1 °c trochę się uspokoiłaś, Siddy, po tych irytacjach? — spytał, .d na jej ramieniu. k trzyła na niego z nieśmiałym uśmiechem. P°PAch człowiek wpada od razu w zły humor, jeśli wszystko nie k jak by chciał. Ale teraz już wszystko załatwione. Mnie nie niczego nie brakuje; tylko ty będziesz musiał ponosić ofiary. Pozwól mi na to, Siddy! — poprosił ciepło. Chcąc ukryć zmieszanie, zwróciła jego uwagę na jakąś drobną nke rozgrywającą się w pobliżu. Potem podeszli obydwoje do relingu iC atrzyli jak statek odbija od nabrzeża. Orkiestra zaczęła grać i wielki mrowieć' powoli ruszył. Frank poczuł, że ramię Siddy lekko dotyka jeoo ramienia. Ona pewnie tego nie zauważyła, ale jego przeniknął dreszcz. Nie poruszył się jednak, żeby jej nie spłoszyć. Siddy< patrzyła w drugą stronę, dzięki czemu mógł bez przeszkód podziwiać jej delikatny profil. Stali tak przez dłuższy czas w ciszy, z której wyrwał ich dopiero dźwięk gongu wzywający na lunch. 66 VII — Dała mi pani właśnie sto dwudziestego czwartego kosza, pan Margot — stwierdził Peter Vahl ze smutkiem, kiedy dziewczj wyjaśniła mu z irytacją, że nie ma zamiaru zostać jego żoną. Margot otrzymała wprawdzie list od Siddy, w którym sio* prosiła ją, żeby w sposób dojrzały zastanowiła się, zanim ostateczn odrzuci oświadczyny Petera, a to, co Siddy napisała o jego zaletai bardzo ją obeszło, ale z tym większą przekorą broniła się przed my o poślubieniu Petera Vahla. Teraz, pod wpływem jego słów, zmieniła na twarzy. — Dlaczego pan mnie prowokuje? Dlaczego w ogóle mówi p. o tym, że powinniśmy się pobrać? Przecież byłoby znacznie mil gdybyśmy pozostali dobrymi przyjaciółmi. m? — Nie, panno Margot, nie widzę w tym nic szczególnie mik? Pytam zaś panią ciągle od nowa o to samo, bo nie mogę znosić diu tych męczarni — żyć w pani pobliżu bez widoków na to, że kied, będzie pani moja. Skończyła dziś pani dziewiętnaście lat, t raz jeszcze poprosiłem panią o rękę. Staram się o panią od około lat; postanowiłem czekać, dopóki nie skończy pani d/iew iętnas' To się właśnie stało, więc zapytam panią jeszcze tylko jeden raz. To będzie ten ostatni — proszę to przemyśleć, panno Jeśli i wtedy spotkam się z odmową, nie zobaczy mnie pani więcej. Rozmowę tę toczyli, stojąc przy stole z prezentami Margot. • ti odmowa sfrunęła jej tak lekko z ust! Należało po prostu |ez.' j^ąś błahostką, wtedy mógłby długo czekać na tego iL kosza Margot wzięła się w garść i odparła z lekką ostatniego K b\m pan uparty. Chce pan tym głupim małżeństwem zniszczyć piękną przyjaźń. To brzydko z pana strony! Nie mogę inaczej, panno Margot — westchnął Peter. — Chciał- ieć tę ostateczną decyzję możliwie jak najszybciej. Tak nie może J'ie, być jak było! "— Boże, ale pan umie dręczyć! Chce mnie pan tylko nastraszyć, p ecież nie może pan opuścić Berlina, a jeśli pan pozostanie na miejscu, będziemy widywać się tak jak przedtem. Spojrzał na nią bardzo poważnie. — Myli się pani. Na pewno opuszczę Berlin zaraz potem, jak da mi pani ostatniego kosza. Przeniosę się do Lipska, gdzie za- proponowano mi poważny syndykat. Rozstanie z ojcem nie przyjdzie mi łatwo; miałem zresztą przejąć jego praktykę, bo pracy dla nas obu jest dostatecznie dużo. Ale, jak już mówiłem, nie mogę dalej żyć w pobliżu pani. A może miałbym jeszcze patrzyć na to, jak pewnego dnia oddaje pani rękę innemu...? Nie, tego bym nie zniósł! Do reszty zmieszana spojrzała w jego poważną twarz. — Nigdy nie wyjdę za innego; tego nie musi się pan obawiać. Ja... ja w ogóle nie wyjdę za mąż. Tak mówi pani teraz. Ale jak tylko spotka pani swój ideał, zapomni pani o tych postanowieniach. "owrót matki Margot, wywołanej na chwilę z pokoju, prze- a dyskurs. Pani Nora Jung zaczęła bardzo uprzejmie rozmawiać erem Yahlem, którego nader chętnie widziałaby jako swego zięcia. ała ona do tych matek, które więcej myślą o sobie niż o swoich uj, ,'ac"- a ponieważ Siddy była już zamężna, Margot zaś właśnie Cor, Cz^a dziewiętnaście lat, z radością wydałaby za mąż także drugą bard ani ^ora Przy swoich czterdziestu pięciu latach była jeszcze ,ol Ur°dziwą kobietą — Siddy myliła się głęboko, sądząc, że matka tt, a °ZU^ s^ staro- Ostatnimi czasy troszczyła się wprawdzie trochę n„'.. ° c°rki, ale brało się to stąd, że miała nadzieję ujrzeć je wkrótce "a śii.k ' c um slubnym kobiercu. 69 68 Piękna i elegancka gawędziła teraz z Peterem i Margot m' Siddy jest już w drodze do Ameryki i że czeka ją dale' T^ interesująca podróż. arc Tymczasem zaczęli schodzić się goście z życzeniami urodzi dla Margot: przyjaciółki, znajomi, przyjaciele rodziny. Peter ch ' pożegnać, ale pani Nora uprzejmie poprosiła go, żeby 2ost, przyjęciu, na które miało jeszcze przyjść kilka osób. I Peter n zaprosiny. m — Jak to miło z pańskiej strony — powiedziała Margot chodząc do niego — że zechciał pan zostać! Nie czułabym, że urodziny, gdyby pan wpadł tylko z krótką wizytą. Proszę mi pot rozmieścić te wszystkie kwiaty w wazonach, bo są pomieszane bez I; i składu. ' Poszedł za nią posłusznie, gotów jak zawsze do pomocy. Pani Noj zajmowała się gośćmi w przyległym salonie, tak więc pozostali zncl sami. l Margot przyniosła jeszcze kilka wazonów i ze znajomością rzec' i gustem zaczęła układać kwaty, a Peter pomagał je rozmieszczać. Potej odłożyła kwiaty, które dostała dziś od niego: wielki bukiet centyft o długich gałązkach, i wyszukała odpowiedni wazon. Delikatny ko! płatków stulistnej róży konkurował z rumieńcami przejętej solenizant! Margot wybrała cenny, pięknie szlifowany wazon kryształowy. Paron lekkimi ruchami ułożyła ściśnięte kwiaty tak, żeby miały więcej to — Te róże od pana są cudowne! Czy nie wyglądają pięknie w ty1 wazonie? — Wspaniale! — potwierdził Peter, ale patrzył przy tym tylko Margot, która w koronkowej, kremowego koloru sukni sama wygM jak rozkwitająca róża. — Niech pan chwilę poczeka; zaniosę je do mojego pokoju. Są z piękne, żeby stały między innymi kwiatami. K' Uśmiechnęła się do niego' i wyniosła bukiet z pokoju, < wróciła, zauważył, że jedną z jego róż przymocowała do paska poczerwieniało mu z wrażenia, lecz w tej samej chwili również stanęła w pąsach, bo uchwyciła jego spojrzenie na różę przy Peter Vahl nigdy dotąd nie widział, żeby Margot aż tak się znne^ w jego obecności. Zachowywała się zawsze z wielką swobodą, był ; 70 *.&?* znak, że coś utraciła ze swego zwykłego spokoju. Peter f 'ał na ten temat am sł°wa> tylko wdał się w swobodną nie Pu"" Ajjjjchętniej dałby upust szaleńczej radości, wiedział jednak, rozm°tt?' ,n0 mu ani jednym słowem spłoszyć Margot; przy jej ze °'e ^ iii mógłby łatwo utracić to wszystko, co dziś ośmielił się USP°S° ' swoją wygraną. Znał ją dobrze, widział, jak łatwo obudzić uznaC ekorę, gdyby poczuła się przyłapana na drobnej słabości. * "'T k wiec mimo kołaczącego gwałtownie serca rozmawiał z nią i sympatycznie, nie przestając porządkować wielkiej masy v Przy tym zajęciu ich dłonie stykały się od czasu do czasu ze nikt na świecie nie byłby w stanie ocenić, ile wysiłku Peter Vahl włożył w to, żeby zachować spokój. Kiedy wszystko było już uładzone, dołączyli do reszty towarzyst- wa Po chwili poproszono wszystkich do stołu, nie wyznaczając przy tym żadnych miejsc. Każdy siadał tam, gdzie miał ochotę, toteż Peter Vahl zajął miejsce obok Margot. Rozmawiali jak zwykle z wielkim ożywieniem. Goście spełniali toasty za pomyślność Margot, a stary przyjaciel domu wygłosił okolicznościową orację. — Kiedy w zeszłym roku świętowaliśmy urodziny Margot była jeszcze z nami nasza kochana Siddy, która teraz płynie ze swym świeżo poślubionym mężem przez ocean. Kto wie zatem, co będzie w przyszłym roku: dokąd będą biegły nasze myśli i serdeczne życzenia, towarzyszące dzisiejszej solenizantce! — powiedział mówca między innymi. PrzY tych ostatnich słowach Margot usłyszała z boku ciężkie ^stchnienie. Przypomniało jej się nagle, co powiedział Peter Vahl, ajac jej dziś życzenia: że ma nadzieję, iż w przyszłym roku Margot z'e obchodzić swoje urodziny już jako jego żona. , erknęła w jego stronę — Peter obserwował ją z napięciem. nlen szybko głowę, ale ruch sięgania po kieliszek był jakiś 'apa n-\ Trąciła się z nim na samym końcu, kiedy już zdołała ^ac nad lekkim zmieszaniem. Zauważyła, że Peter nadal S1? Jej przygląda i to natychmiast obudziło w niej ducha z.\\T- • °Zna oszaleć! Co też ci starsi panowie niekiedy wygadują! Cl a się do niego po cichu, poirytowanym tonem. 71 Peter nic na to nie odrzekł. Czując jej zdenerwowanie t uc się, że wszystko zaprzepaści jakąś niefortunną uwagą, szybko temat. ""ctl — Zechce mi pani wybaczyć, panno Margot, jeśli pożegnam zaraz po obiedzie. Mam jeszcze dziś bardzo ważną konferencje r spotkamy się jutro na kortach? ' — Oczywiście, już to przecież uzgodniliśmy. — Będę więc w klubie punktualnie o piątej. W chwilę potem wstano od stołu. Peter pożegnał się z panią i pan. domu i podszedł do Margot. — Jeszcze raz najserdeczniejsze życzenia, panno Margot! Nieć1 wszystko, co najlepsze, będzie pani udziałem! — powiedział wzruszom trzymając oburącz jej dłoń. — Dziękuję, mój drogi! Wiem, że życzy mi pan jak najlepiej; L nikt na świecie nie życzy mi tak dobrze! Jest pan moim najlepszyrr najwierniejszym przyjacielem — odparła Margot, trochę wytrącon z równowagi. Peter wyszedł, ona zaś przeszła do sąsiedniego pokoju i stanęła pro oknie. Czuła się bardzo dziwnie. Na jej nastrój wywarł niewątpliw pewien wpływ list Siddy. Właściwie dlaczego nie mogłaby uznać Peter: Yahla za swój ideał? Przecież Siddy też uważa, że on jest jakfr stworzony do tego, żeby rozumieć kobietę. Dlaczego przez gluj sentymentalizm marzy o jakimś ideale, którego zapewne nigdy w spotka? Niewiele małżeństw doszłoby do skutku, gdyby każda kobiet chciała poślubić tylko swój ideał. A mężczyźni? Ilu z nich będzie ideałen także po ślubie? Peter jest dla niej taki dobry... Co jest ważniejsze: c? żeby mężczyzna był dobry, czy żeby miał tych kilka pozostałych cec; ideału? Zobaczyła^ że Peter wyszedł z bramy i zmierza przez ogródek * ulicę. Jego auto stało zaparkowane przy krawężniku. Margot ] mu się uważnie: wyglądał bardzo elegancko, szedł sprężystym Jego ruchy były spokojne, zdecydowane. Na spokojnej, mało ruchliwej ulicy bawiła się grupka Margot zastanowiło, dlaczego Peter. zamiast wsiąść do samoc wpatruje się z wyciągniętą szyją w głąb ulicy. Nagle krzyknął coś k do szofera i skoczył na sam środek jezdni: jakieś auto nadje' 72 iepewnym ruchem, chybocząc się na boki. Margot wychyliła 01 /ona i wtedy spostrzegła, że kierowca auta opadł w przód 51^ ^ kierownicy. O, Boże! Poruszający się bezwładnie samochód 1 'eZ' osto na grupkę dzieci, nie słyszących żadnego sygnału ostrzega- m'Cnl i całkowicie pochłoniętych zabawą. Margot krzyknęła, widząc, ^CZp"ter yahi skacze na stopień pojazdu i otwiera drzwiczki, a potem 13 -ka się na miejsce obok kierowcy i jednym szarpnięciem zatrzymuje Na okrzyk Margot zebrani goście rzucili się do okien i zobaczyli, że erażone fa\QC{ rozpierzchły się na wszystkie strony. Szofer Petera Vahla podbiegł do unieruchomionego wozu, żeby pomóc swemu chlebodawcy w usadowieniu nieprzytomnego kierowcy na wolnym miejscu. Peter zamienił z szoferem kilka słów, wsiadł do zatrzymanego wozu, ponownie go uruchomił i szybko odjechał. Szofer popatrzył za nim i wrócił do swego auta. Tymczasem ojciec Margot pobiegł na dół, żeby dowiedzieć się, co zaszło. — Kierowca tamtego samochodu był nieprzytomny i pewnie najechałby na te dzieci, ale pan doktor nie stracił głowy, tylko wskoczył do auta i zahamował. Pojechał teraz z tamtym na pogotowie, a mnie kazał zaraz przyjechać, bo ma jeszcze dzisiaj jakąś ważną konferencję, na której musi być obecny. — Mój Boże, przecież jemu samemu mogło się coś stać! — po- siedział pan Gustay Jung. — Oczywiście, że mogło, wielmożny panie! Ale jak chodzi o to, /eb} komuś pomóc, pan doktor nie zastanawia się, tylko szybko działa ~~ °dparł szofer. Proszę pozdrowić pana doktora ode mnie i poprosić go, żeby a eiefonował i dał znać, czy nie ma jakichś kłopotów w związku z tą R'storią. ~~ Tak jest wielmożny panie — powiedział szofer i odjechał. stopa ci naciskała na pedał gazu, dlatego wóz jechał dalej, dopóóki me ze zatrzymany przez Petera. Sam Peter absolutnie nie zdawał sobie sprawy, jaBciesgo braw wego wyczynu dokonał. Był jedynie zadowolony, że uiudało mu zapobiec dalszym nieszczęściom. W końcu jednak m-usii,iał z poś chem udać się na ową ważną konferencje. Ta zaś ciągnęta asie i 74 ekazał mu prośbę pana Junga, więc domyślił się, że o najważ- SzoferPr jungowie już wiedzą. nieJsZ^ godzina siódma wieczorem, kiedy nareszcie mógł zadzwonić, która już od paru godzin niecierpliwie warowała przy aparacie, Mar8hmiast podniosła słuchawkę. »atj_ Czy to pan Peter Vahl? __ ja, panno Margot! _- Mój Boże, czekam tak długo na pański telefon! Rodzice musieli ttyjść z domu... _ f o świetnie! Mam teraz czas, więc możemy chwilę pogadać. Nie osiem zadzwonić wcześniej, bo dopiero teraz wróciłem z tej konferen- cji do domu. _ Proszę mi powiedzieć, czy nie poniósł pan jakiegoś szwanku w tym wypadku? — Ja? Ależ skąd! Ja tylko wskoczyłem do środka, żeby złapać za hamulec. Mimo tych zapewnień i mimo pokpiwania z siebie, że nazwała Petera bohaterem, Margot czuła serce w gardle. Wzburzona, rzuciła porywczo: — Ale gdyby pan przy tym upadł i gdyby coś się panu stało, to byłoby okropne! Zabrzmiało to niemal jak wyrzut. Peter milczał przez chwilę, a potem powiedział rozgorączkowanym tonem: ~- Czy to sprawiłoby pani przykrość, panno Margot? — Co za głupie pytanie! Przecież jest pan moim najlepszym Przyjacielem. A czy pan w ogóle pomyślał o mnie? Westchnął głęboko. ~- Czy mam odpowiedzieć uczciwie? Oczywiście, że uczciwie, tak jak pan to zawsze czyni. ~~ No więc, kiedy zobaczyłem, że tea kierowca nie panuje nad °chodem i,że trzeba go w jakikolwiek sposób zatrzymać, to był to \, z tych nielicznych momentów, - kiedy nie myślałem o pani. , • >em tylko o tym, jak zatrzymać ten wóz, żeby uratować Pod ! 1C Um'a^a zdobyć się na natychmiastową odpowiedź,— jej serce ' °sio bunt. „Jak to dobrze — pomyślała — że on znajduje się 75 z drugiej strony; inaczej, dalibóg!, pocałowałabym go". Jej pr? Peter Vahl, był bohaterem! Jac >' — Panno Margot, czy pani jeszcze tam jest? — zaniepokoi) — Tak, oczywiście — odparła cicho. l e — Czy jest pani zła, że to powiedziałem? Chciała pani je(j żebym dał uczciwą odpowiedź. Mogłem jednym miłym kłamstewk**' zyskać przychylność; powiedzieć na przykład: udało mi się zatrzym' ten samochód tylko dlatego, że myślałem o pani... AJe cóż. ._ ----- -— v-vL. jesl pechowcem — kiedy raz wreszcie mogę skłamać na swoją korzyść robię tego. — Czy poza tym pan kłamie? — roześmiała się. — A widziała pani adwokata, który nie kłamie? Przecież musimy czynić to z urzędu. — Muszę to zapamiętać i być trochę ostrożniejsza. — Och, nie musi pani. Takie prawdziwe kłamstwo wobec pani ni. przeszłoby mi przez gardło. — Niech mi pan teraz opowie, co stało się temu kierowcy, że strać- przytomność. — Niestety, on nie był nieprzytomny; miał atak serca i zmarł w tyi aucie. — To okropne!... A pan na pewno w niczym nie ucierpiał, nic pan nie zabolało? — Owszem, musiałem złożyć w ofierze dwa piękne paznokcie Poza tym na mojej marynarce zrobiła się dziurka. Oddam przyodziewo do cerowni artystycznej, bo jako przyszły solidny małżonek mus/ę b) oszczędny. — Peterze Vahl! — Co takiego, panno Margot? — Nic dalej o tym! Proszę... — Dobrze. Jeden kosz dziennie w zupełności mi wystarcz}' — Bardzo się o^pana martwiłam. Siedzę tu prawie od dw°° godzin przy telefonie i czekam, żeby pan zadzwonił. — Złota, uwielbiana solenizantko! Naprawdę? Martwiła się p" o mnie choćby troszeczkę? — No tak, przecież to przyjacielska powinność. — Ach'tak... Tylko z przyjacielskiej powinności? — westchnął "e 76 ^ Oczywiście! "" Więc umawiamy się na jutro o piątej, w klubie, przy kortach. ^~pani miała auto do dyspozycji czy raczej po panią przyjechać? L Nasze auto jest wolne. Nie chcę pana fatygować. _ Ależ zrobię to bardzo chętnie. Niech pani zostawi swój chód w domu. Dla mnie to tylko nadłożenie małego kawałka *" __ No dobrze. Zgadzam się, zwłaszcza że mi pan dziś udowodnił, u świetnie jest pan obznajomiony z samochodami. _ A więc za dziesięć piąta zajadę przed pani dom. Świetnie! Jak minety Pan' urodziny? Przyszli jeszcze jacyś goście z życzeniami? — Nie, wszyscy byli przed południem — A jak spędzi pani dzisiejszy wieczór? — Prawdopodobnie bardzo nudno... — westchnęła Margot. — Matka ma dziś u siebie swoje kółko do brydża, a ojciec jest w klubie. Będę wiec kibicować i świadczyć starszym państwu różne grzeczności. I to się nazywa wieczór urodzinowy! Przez chwilę panowała cisza. Peter Vahl coś rozważał, po czym powiedział szybko: — To niesłychane! Musi pani przy tym asystować? — Nie, nie muszę. Ale co mam począć? Nie mogę przecież kłaść się do łóżka o ósmej wieczorem. — Ale może pani pójść ze mną do opery. Przypadkowo dostałem naszego klienta dwa bilety, z których on nie mógł dziś skorzystać. 1 1lałem właśnie zadzwonić do jednego z moich przyjaciół i zapropono- acmu ten drugi bilet. A może by pani z niego skorzystała? Jest siódma. a Pani akurat tyle czasu, żeby się przebrać, zanim po panią przyjadę. ~~ To byłoby czarujące zakończenie urodzin! Jednak jest pan 4gle moim najlepszym przyjacielem! Niech pan poczeka chwilę; słyszę ^ Snie, że matka wróciła do domu. Pójdę i spytam, czy dostanę ^dne. Proszę, niech pan nie odchodzi od telefonu. H Margot wypadła z pokoju. Pozwolenie uzyskała bez trudności, bo dzi C'e rzeczy tylko by matce przeszkadzała: w obecności młodych z^t trzeba zawsze bardzo uważać na to, co się mówi. Margot podbiegła do aparatu. ~~" Jest pan tam jeszcze? 77 — Oczywiście, panno Margot. — Mam już pozwolenie. A jakie miejsca mamy? ! tu Peter Yahl poczuł, że zaplątał się we własne sieci, gdyż nie Ii, żadnych biletów, Chciał jedyme złapać okazję i spędJc zMa wieczór. Zreflektowała?jednak szybko. arg°l ?ie; tkwią w którejś - To nie jest zresztą ważne. Na jaką operę idziemy? Znów moment zacukania. - Jeszcze nie sprawchłem... Jeśli pani chce, mogę to zaraz zrobić ale mamy mało czasu. Dlc' - Nie, nie trzeba. Wszystko mi jedno. Najważniejsze, że nie musze s.edziec w domu. A wiec do widzenia! Muszę się szybko przebraT - Do zobaczenia panno Margot! Ja wprawdzie-nie mam dziś urodzin, ale czuję się tak świątecznie, jakbym miał PeterYahlzadzwomtnajpierw do kasy opery i spytał, czy są jeszcze - Proszę je zarezerwować na nazwisko doktora Yahla Nie nie " Uff! Peter odłożył słuchawkę, łamiąc oddech. Teraz jak najszybciej cos przekąsie i przebrać* a przede wszystkim wysłać szofera po balety Uwinął się ze wszystkim sprawnie i o właściwym czasie z biletami w kieszeni, zajechał po Margot, która gotowa już była do wyjścia S siedaeli w samochodzie, Peter powiedział z uznaniem- - To jeszcze jedna z pani wielkich zalet, że jest pani zawsze punktualna. Żona adwokata musi koniecznie posiadać tę cnotę - Peterze Yahl! -krzyknęła ostrzegawczo i błagalnie — Co pani razkaże' — Żeby mi pan nie popsuł pięknego wieczoru! - Nie ma obawy. Jestem taki szczęśliwy, że mi go pani ofiarowała! — Czy już pan wie, na jaką operę idziemy? Spojrzał na nią zaskoczony. t ii, ~ NieuW,iem' d°PIffldy; ci^le J'eszcze nie sprawdziłem Wiem tylko, ze to bilety do opery i ze mamy miejsca w loży. 78 — Wspaniale! Więc ja panmia zdradzę, na co idziemy: grają dziś Carmen". — Lubi pani_ tę operę? — Bardzo. A^. pan też? — To mało ^ważne. Najważmiiejsze jest to, że jest pani przy mnie. l tego, co będzie się działo na scocenie, i tak niewiele zauważę. Spojrzała kair-cąco. Peter skujulił się. — Nie kłóćrr~iy się, panno Mslargot! Miałem przecież mówić zawsze tylko prawdę. ' ' — Mój Boże=, skąd ta nagła a gorliwość w mówieniu prawdy? — Tylko w «-ozmowach z paoanią.. — Wolałaby~rn nie sprawdzając tego. \ — Bardzo paroszę, poddam s się bez wahania każdej próbie. Margot przec^zuwała, że przy / okazji doszłoby do kolejnych oświad- czyn, a sto dwud ziestki piątki zssaczęła obawiać się panicznie. To zła liczba, wręcz obrzydliwa! Podjęła więc szybko jakiś o obojętny temat i tak mile gawędząc zajechali przed gnmach opery. Peter okazyv«^ał jej tyle wzglljlędów i świadczył uprzejmości, które tylko zakochany mężczyzna maoże wymyślić. Kiedy potem zasiedli w loży, obserwow~ała z boku jego o twarz — rzecz jasna tylko wtedy, gdy Peter przypadkiem nie był w nią j wpatrzony — i w duchu sama siebie strofowała: „Jesteś wstrę tną dziewczyną.^, Margot, że wyśmiewasz się z Petera. Rzeczywiście, jegco fizysjest trodthę zbyt okrągła w porównaniu z tym, czego oczekujesz ^>o swoim idealese. Ale on bynajmniej nie jest nijaki czy pospolity, jak m^^ślisz. Ma char.rrakterystyczne rysy i energiczną linię wokół ust... zresztą tak ładnych i * pełnych wyrazu, jak tylko męskie usta mogą być. Czoło— wysokie, ładniiiie sklepione, a o jego miłych oczach w ogóle nie potrzeba mówić. Nie ; wolno ci więcej myśleć, że jest pyzaty. Poza tym wygląd-a inteligentnie, j jest pogodny, spokojny i stanowczy". Podczas kieoły Margot czynijiiła sobie wyrzuty, Peter nagle spojrzał na nią lekko zdzL wiony. — Dlaczego*- patrzy pani na^a mnie tak badawczo? Margot spło szyła się, ale za araz przybrała wojowniczą minę. — Skąd pam wie, że patrzył/lam na pana badawczo? 79 Spojrzenie, którym ją obrzucił, wprawiło ją w lekkie drzem — Czuję, kiedy pani oczy na mnie spoczywają. To przenika aż do serca — dodał cicho. n " Zarumieniła się mocno i chcąc ukryć zmieszanie, odparła kpr — Widać ma pan wyjątkowo czułe nerwy. ^ — Na panią reagują jak precyzyjny aparat, chociaż ja sam jeste dość odporny nerwowo i mało skomplikowany. ' — Niech mi pan da jeszcze na chwilę program — zmieniła szybk temat i zagłębiła się w studiowaniu obsady. Peter Vahl nie mylił się, sadząc, że Margot nie jest w jego obecność, tak spokojna i obojętna jak kiedyś. To było bardzo ekscytujące Zacisnął usta, chcąc zmusić się do spokoju, ale oczy mu płoneh Trzymane na wodzy uczucie do tej jasnowłosej, siedzącej obok niego "dziewczyny groziło każdej chwili wybuchem. Margot podniosła ku niemu oczy i wzdrygnęła się, wid/ąc jego pełną pasji, bladą i nagle zwężoną twarz — w jednej chwili zmieniona me do poznania. Na szczęście zaczęła się uwertura i Margot uspokoiła się. Ilekroć jednak Peter odwracał się od niej na moment, studiowała ciągle od nowa jego twarz, odkrywając coraz to inne pozytywy. W wyniku tych obserwacji Margot doszła do pewnej konkluzji „Stanowczo go nie doceniałam. On mógłby mi się nawet podobać. gdyby... gdyby tylko nie chciał żenić się ze mną!" Od chwili, gdy Peter Vahl wyczuł z całym uwrażliwieniem człowie- ka zakochanego, że Margot straciła wobec niego poprzednią swobód?, w jego serce wstąpiła nadzieja. Czyżby wieloletnia wytrwałość miato doprowadzić go do celu, a niezłomna wierność — zostać nagrodzona. Jeśli tak, to warto było wytrzymać wszystkie udręki. Spozierał co chwila na pełną uroku twarz dziewczyny, jak gdy''- starając się poddać jej myśl o zaniechaniu oporu i wysłuchaniu go- Tak więc z samej opery nie wynieśli wielu wrażeń, ale mimo 10 delektowali się w skupieniu wspólnie spędzonym wieczorem. W drod# powrotnej, kiedy siedzieli obok siebie w aucie, Peter zapytał, & podobało jej się przedstawienie. Skinęła głową rozmarzona i odparła z zadumą: — Tak, było bardzo piękne. l Hornu niethogła zaraz udać się na spoczynek, bo w salonie grano . sze w brydża. Postanowiła napisać do Siddy i opowiedzieć w tkich wydarzeniach dnia. Wiele miejsca w tym sprawozdaniu ° W is bohaterskiego czynu Petera. Na zakończenie Margot napi- sała: Ufasz rację, Siddy, twierdząc, że Peter Vahl w żadnym razie nie jest ' tuzinko\vym. Myślę, że on ma wiele różnych zalet, z którymi się kryje wstydli\vość. W głębi jest więcej, niż chce okazać. Obiecuję Ci, że ^ tanowię się poważnie, zanim powiem ostatnie słowo. Swego ideału ' cze\ luz nie spotkam; wszyscy mężczyźni wydają mi się mało inte- resujący, a bohaterów znaleźć można tylko w powieściach lub na scenie. Choć właściwie Peter Vahl dowiódł dziś, że jest bohaterem — temu nie można zaprzeczyć. W tym miejscu Margot przerwała pisanie i przeczytała list od początku, a potem dopisała energicznie: Ale w żadnym wypadku nie wyjdę za niego za mąż! List ten wysłała do Nowego Jorku na podany przez Franka adres. A potem długo jeszcze rozmyślała, czy przez cały ten czas nie krzywdziła Petera Yahla. On naprawdę zasłużył na coś lepszego; powinna być dla niego milsza. Oczywiście, temu, że traktowała odmow- nie jego prośby, sam był sobie winien — dlaczego nie dawał jej spokoju z tymi planami małżeńskimi? I dlaczego ją ciągle straszy, że odejdzie, kiedy pO raz sto dwudziesty piąty dostanie od niej kosza? To naprawdę JLst głupie z jego strony! 02 Poślubna 80 Pan właśnie cennymi radarni. informacjami^ co Takjalti sobą. I ii VIII Siddy statku. róźn^''e kłopotJ związane z rozkładem ich kajut na ^, od stewardesy; ta musiała przecho. .Zapr2cczał, stewardesa zaś przywykła do i też nie miała nic przeciwko temu. Frank %a\vd ' c zf •> ° P^ecież nie mogło mu nie przeszkadzać przechodzeni^ prj ale dla SirU,, K \ ez I tak • to która cieszyła. , potanie, Franka natomiast skrycie ne tam to™, podróż b -° sfcdFaad0 Am»^ « li w wielkim rej się morskim. Tryb życia j się bardzo interesujący. Zgromadzę- z ludzi zamożnych i obytych, a cała i. Frank i Siddy nie mogli wyłączyć sif °- Zajęci byli właściwie przez cały dzień- s>tnpatycznych ludzi, z którymi wie'e Pevv\ młodą, niedawno poślubioną par? n|%n pochodzenia niemieckiego, któr) : żonę. Jako kupiec pracujący wte-' lli i Jung, służył Frankowi wielom3 rewanżował mu się pożyteczny1111 1 obopólną korzyść. bie młode panie zaprzyjaźnił) si?z S1^ ich znajomość, tym pani Parim3110 zai*lkniętej w sobńe Siddy — stawała s'- l0zrnowniejsza. Swobodnie gawędząc o różnych intymnych sprawach ,\\ ojego świeżego małżeństwa, wprawiała Siddy w ogromne zakłopota- nie. Tak długo jak były same, bez mężów, jakoś to szło. Ale kiedy młoda darna dotykała tych tematów, choćby w formie najlżejszej aluzji, ff obecności obu panów, sytuacja stawała się dla Siddy niezmiernie krępująca. Młody żonkoś, pan Partmann, śmiał się potem głośno 1 zaambarasowania Siddy i trochę się z nią droczył. Pewnego razu powiedział do Franka: — Pańska żona jest o wiele bardziej wstydliwa niż moja. Frank nie mógł oczywiście wyjaśniać niecodziennego charakteru ;o związku z Siddy, więc wyjaśnił krótko: \\s — Państwo jesteście już od -wielu tygodni po ślubie i, jak pan .pominął, zatrzymywaliście się na dłuższy czas u różnych krewnych, a więc jesteście znacznie dłużej małżeństwem niż my. A poza tym moja żona jest ponad miarę delikatna. Dlatego proszę, żeby zechciał pan to wziąć pod uwagę. Ją można bardzo łatwo wprawić w zakłopotanie. — Oczywiście postaram się na przyszłość uważać, chociaż pańska żona jest w tym swoim zakłopotaniu szczególnie urocza. ,W ten sposób sprawa została zażegnana, a Frank był zadowolony, ze mógł zaoszczędzić Siddy przykrości. Ale Frank musiał również staczać walki całkiem innej natury. Mianowicie uroda Siddy wzbudziła niejakie poruszenie wśród paru nieżonatych panów, którzy narzucali się młodej parze ze swoim towarzystwem, nie czyniąc zgoła żadnej tajemnicy ze swego uwielbienia dla Siddy. Ona zaś znosiła spokojnie różne rycerskie uprzejmości, /achowując jednak wyraźnie pewną granicę, której nikomu nie po- zwalała przekroczyć. Mimo to Frank cierpiał męki zazdrości. Właśnie dlatego, że ciągle jeszcze nie mógł otwarcie wyznać swoich uczuć, każdy 2 ^ch młodych mężczyzn wydawał mu się faworyzowany przez nią. Ponieważ Siddy nadal nic nie wiedziała o jego zakochaniu, nie °myslała się również jego zazdrości. Franka tymczasem każde życzliwe P°jrzenie, którym kogoś obdarzała, każdy uśmiech i każde miłe słowo, Oprawiało o katusze. Spokojnie znosił w jej pobliżu jedynie obecność a Partrnanna, ponieważ był on gorąco zakochany we własnej żonie. n ]f 0<^czas tańców najchętniej nie wypuszczałby Siddy z objęć, żeby uiny jej nie dotykał. Oczywiście nie mógł się ośmieszać, zabraniając 82 83 jej tańczenia z innymi, zwłaszcza że pani Partmann wiele tańczy}a z różnymi partnerami. Jej mąż nie przepadał za kręceniem się p0 parkiecie i tańczył bardzo mało — czasem prosił żonę lub, zupełnie wyjątkowo, Siddy — ale nie odmawiał żonie przyjemności tańczenia z innymi. A pani Partmann tańczyła chętnie i dobrze. Frank cierpiał męki, widząc Siddy w ramionach obcych mężczyzn ale nie mógł oderwać od niej oczu, zachwycony jej powabem. Sam zaś tańczył bardzo elegancko i tak jak on obserwował Siddy z tajonym zachwytem, tak samo ona podziwiała jego. Ale podczas gdy Siddy balowała z wieloma panami, Frank nie prosił do tańca żadnej innej damy poza panią Partmann. Jednakże mężczyzna o takiej prezencji jak Frank nie może trzymać się bezkarnie z dala od pań i wiele kobiecych oczu słało ku niemu gorące i zachęcające spojrzenia. Wszystkie panie kokietowały go i tęsknie czekały, żeby z nimi zatańczył. Siddy widziała to dobrze i — jak można było przewidzieć — również w jej sercu zakiełkowała zazdrość. Serce biło jej mocno, kiedy patrzyła, jak inne przypuszczają do niego szturm. Lecz chociaż bacznie obserwowała męża, nic nie wskazywało na to, że interesuje się którąkolwiek; żadnej też nie . poprosił do tańca. Pewnego dnia jednej z tych pań powiodło się jednak tak zręcznie pokierować sprawą, że Frank musiał ją do tańca poprosić, jeśli nie chciał być nieuprzejmy. Bo chociaż nic nie wskazywało na to, że nosi się. z takim zamiarem i że reaguje na jej kuszące spojrzenia, dama owa szybko wstała i tak nagle przecięła mu drogę, że niechcący lekko J3 potrącił. Przepraszając za incydent, Frank ukłonił się, ona zaś udała, że przyjmuje to za zaproszenie do tańca i ochoczo wtuliła się w jego ramiona. Siddy nie zauważyła sprytnego manewru, gdyż na chwilę poszła p° coś do swej kajuty.'Kiedy powróciła, zobaczyła ową bardzo piękni młodą damę przesuwającą się obok w tańcu z Frankiem i rzucającą znad jego ramienia triumfujące spojrzenia. Frank nie zauważył ani tych spojrzeń, ani nagłej bladości Siddy. Zachowując się w stosunku do swojej partnerki bardzo oficjalni' odsunął ją nieco od siebie, gdy spostrzegł, że przytula się do nieg° bardziej niż to było konieczne. 84 — Och, proszę, niech mnie pan mocniej obejmie, panie Norda^u; wtedy tańczy się lepiej i pewniej;— powiedziała młoda dama, próbując mocniej do niego przywrzeć. — Proszę się nie obawiać; trzymam panią tak mocno, jak to jest konieczne. — Znakomicie pan tańczy! Cieszę się, że wreszcie mogłam z panem zatańczyć — jakoś dotąd nie miałam okazji. Pana żona jest pewnie zazdrosna i nie pozwala panu tańczyć z innymi kobietami? Frank spojrzał na nią spokojnie i chłodno, nie zmniejszając ani o centymetr dzielącego ich dystansu. — Jest pani w błędzie. Moja żona absolutnie nie jest zazdrosna; nie ma do tego powodu. Panna Weidner, córka wielkiego przemysłowca, towarzysząca ojcu w podróży w interesach, rzuciła mu płomienne, uwodzicielskie spojrzenie. Żyła dotąd w przekonaniu, że każdy mężczyzna ległby u jej stóp, gdyby sobie tego życzyła. I właśnie dlatego, że Frank trzymał się na dystans, szczególnie mocno zapragnęła przykuć go do swego zwy- cięskiego rydwanu. W duchu irytowała się, że Siddy jest kobietą piękną i elegancką, budzącą zachwyt wszystkich panów na statku. Chciała bowiem wszędzie być najpiękniejszą, a dzięki bogactwu ojca roiło się wokół niej od wielbicieli, co tylko wzmagało jej próżność. Nie brała pod uwagę tego, że nadskakują jej przede wszystkim jako córce bogacza; wolała wyobrażać sobie, że po prostu należy do zwycięskich natur. TO, że na statku musiała grać drugie skrzypce po Siddy, doprowadzało •H do furii. Również i z tego powodu od samego początku rzucała Powłóczyste spojrzenia Frankowi, który nie zwracał na nią uwagi. — Mam nadzieję, że przedstawi mnie pan swojej żonie. Ona °ardzo mi się podoba i jest na tym statku jedyną kobietą, którą chciałabym poznać. Frank uznał zachowanie tej bogatej i pięknej panny wprawdzie za niemiłe i natrętne, ale nie mógł odmówić jej prośbie. Toteż gdy taniec się skończył, zaprowadził ją do żony i powiedział: — Pozwól, Siddy, panna Weidner chciała cię poznać. Siddy nie miała pojęcia, jak do tego doszło, że Frank wbrew otychczasowym obyczajom zatańczył z obcą damą. Panna Weidner le zrobiła na niej już przedtem miłego wrażenia z powodu swego 85 wyzywającego zachowania, a także czynionych Frankowi bez cienia żenady awansów. Kiedy więc teraz zobaczyła ją tańczącą z Frankiem, nabrała przekonania, że tamta dopięła swego i zwróciła jego uwagę. Rozbudzone uczucie zazdrości było w jej sytuacji podwójnie bolesne. Żyjąc w ciągłej obawie, że Frank znajdzie następczynię Anny Frey, pamiętała zarazem, że dając mu całkowitą swobodę, musi godzić się na wszystko. Triumfujące spojrzenie panny Weidner ugodziło ją w samo serce. Była jednak tak przyzwyczajona do panowania nad sobą, że sprostała i tej sytuacji. Spokojnie przywitała pannę Weidner, a gdy tamta bezceremonialnie wyraziła chęć wypicia w jej towarzystwie herbaty, uprzejmie zrobiła jej miejsce przy pani Partmann, która wraz z mężem siedziała przy wspólnym stole. W ten sposób panna Weidner osiągnęła to, na czym jej zależało, to jest możność przebywania w bezpośredniej bliskości Franka. Kiedy Frank przyniósł brakujące krzesło, odsunęła się na bok tak, żeby między nią a panem Partmannem powstała wolna przestrzeń. Jednakże ku jej irytacji Frank, nie zwracając na to uwagi, postawił krzesło między żoną a panią Partmann. Twarz pannicy zatrzęsła się ze złości, Siddy natomiast zarumieniła się, ale nie uznała zachowania Franka za wyraz dezaprobaty, lecz raczej za niechęć do publicznego afiszowania się z panną Weidner. Rozmowa w tym wesołym zazwyczaj gronie stała się dziwnie sztywna i oficjalna. Pani Partmann poczuła żywiołową niechęć do przybyłej, zrażona jej narzucaniem się i bezceremonialnością. Pan Partmann odniósł podobne wrażenia; zresztą już kiedyś wyrwało mu si? pod jej adresem parę nieprzychylnych słów. Oboje więc nie byli uradowani tym nagłym powiększeniem się towarzystwa. Frank również był milczący i powściągliwy i jedynie Siddy zmuszała się do pod- trzymywania konwersacji. Za to panna Weidner była niezwykle rozmowna. Brylowała- rzucała błyskotliwe powiedzonka, posyłała Frankowi kokietujące spo- jrzenia, rozwodziła się nad tym, że pan Nordau świetnie tańczy- absolutnie nie dostrzegając, iż jest w tym gronie ledwie tolerowana- Prawiła Siddy toporne komplementy, zapewniając ją, jak bardzo jest szczęśliwa, że nareszcie mogła ją poznać — ją, która jest najelegantszą 86 i najbardziej zachwycającą kobietą na statku. A kiedy w pewnym momencie pojawił się nagle stary pan Weidner, który właśnie rozglądał się za córką, przywołała go do siebie. — Znalazłam czarujące, wspaniałe towarzystwo, papo! Jeśli będziesz miły, możesz się do nas przysiąść. Państwo pozwolą, prawda? Po czym zapoznała obie pary ze swoim ojcem, który oczywiście dosiadł się do nich. Pan Weidner był mężczyzną dobrodusznym, niezmiernie dumnym ze swej pięknej córki, odgadującym w lot wszyst- kie jej życzenia. Teraz jednak, kiedy próbował wciągnąć obu panów do rozmowy o politycznym położeniu Europy, Mariannę Weidner, bardzo z tego niezadowolona, powiedziała, krzywiąc nosek: — Polityka to brzydka rzecz, panowie! Może lepiej zmieńmy temat. Jaki jest punkt docelowy pańskiej podróży, panie Nordau? Zagadnięty wprost Frank musiał rad nie rad odpowiedzieć na jej pytanie. — Najpierw Nowy Jork, proszę pani — odparł grzecznie, ale krótko. — Ach, my też zatrzymamy się z papą w Nowym Jorku. Mam nadzieję, że się tam spotkamy. Prowadząc dalej indagację, dowiedziała się, że przypadkowo mają zamiar stanąć w tym samym hotelu, co ona z ojcem. Potem obcesowo wypytała o dalszą trasę podróży i klasnęła w ręce jak dziecko, kiedy okazało się, że szczęśliwym trafem znajdzie się na Florydzie w tym samym czasie, co Nordauowie. Panna Weidner zdawała się przy tym najzupełniej ignorować fakt, że tych informacji udzielano jej niezbyt chętnie. Natychmiast bowiem zaproponowała różne spotkania, tkwiąc niewzruszenie przy stole, dopóki nie nadszedł czas przebrania się do kolacji. W końcu wyciągnął ją stamtąd ojciec. Żegnając się przesadnie uprzejmie z Siddy i resztą towarzystwa, poprosiła z filuternym uśmie- chem: — Zarezerwujcie państwo dla nas kawałek miejsca przy waszym stole! Z wami jest tak miło i zabawnie! Papa i ja nie poznaliśmy na tym statku równie sympatycznego towarzystwa. Czy przyjmiecie nas do swego grona? 87 Na takie słowa można było tylko wyrazić zgodę. Przyzwolenie wypadło wprawdzie bardzo blado, ale Mariannę Weidner znów jakby tego nie zauważyła. Pomachała ręką na pożegnanie jak rozbrykane dziecko i zniknęła. Pan Partmann ciężko westchnął i zapytał śmiejąc się: — Ciekawe, czym zasłużyliśmy sobie na tyle łask i względów? Uważa pan, że warto było burzyć naszą dotychczasową harmonię dla tej pani? Jak pan w ogóle wpadł na pomysł, żeby zafundować nam tę znajomość? — zwrócił się do Franka. Zanim jednak Frank zdołał cokolwiek odpowiedzieć, Siddy wtrąci- ła szybko: v — Ta młoda dama jest przecież bardzo miła i zabawna. Wypowiedzenie tej pochwały kosztowało ją bardzo wiele, gdyż była piekielnie zazdrosna o pannę Weidner, ale za nic nie chciała się z tą zazdrością zdradzić, a przede wszystkim pragnęła oszczędzić mężowi zakłopotania. Ale Frank roześmiał się niefrasobliwie. — Drogi panie Partmann, zapewniam, że nie jestem winny. Panna Weidner tak zdecydowanie poprosiła, żebym ją przedstawił mojej żonie, że musiałem spełnić jej życzenie. Pan Partmann — który nie miał pojęcia o osobliwych więzach łączących Franka ż żoną i sądził, że zazdrość między nimi jest wykluczona, bo są tak samo szczęśliwi, jak on ze swoją żoną — prze- komarzał się dalej: — No cóż, jeśli życzenie poparte jest spojrzeniem pięknych oczu, to mężczyzna jest bezsilny. I to się nazywa należeć do silniejszej części ludzkiego rodzaju! Jego żona pociągnęła go za ucho. — Tylko nie odgrywaj tu Don Juana; i tak nikt ci w to nie uwierzy! Frank zerknął na Siddy. Zauważył, że jest blada i że drżą jej wargi. Co ją tak pofuszyło? Czyżby zazdrość, którą chciała zamas- kować słowami uznania dla tamtej? A więc... a więc ona go kocha! Już chciał wyjaśnić, w jaki sposób panna Weidner niejako przymusiła go do tańca i narzuciła zawarcie znajomości, ale po chwili wstrzymał si?- Pomyślał, że może ta zazdrość pozwoli mu zbliżyć się do Siddy Widocznie postanowiła zmusić się do miłych słów o pannie Weidner. gdyż to, że nie mogła darzyć jej sympatią, uznał za pewnik. Delikatna- dystyngowana Siddy i nachalna, obcesowa Mariannę stanowczo nie pasowały do siebie. — Jest mi bardzo przykro, że ci państwo zakłócili naszą idyllę. \ Boleję nad tym, ale niczego nie jestem w stanie zmienić. Będziemy musieli robić dobrą minę do złej gry — powiedział Frank, a zwracając się do żony, dodał: — A może wolisz, Siddy, żebyśmy się ich pozbyli? Możemy dać im do zrozumienia, że są niepożądani... Myślę zresztą, że już to zamanifestowaliśmy bardzo wyraźnie naszym chłodnym za- chowaniem. Siddy uderzyła krew do głowy. Wyprostowała się i rzuciła^ cierpko: — Myślę, że ta pani została potraktowana dobrze i we właściwy sposób. Siddy sądziła najwidoczniej, że Frank robi jej wymówki z powodu mało serdecznego przyjęcia panny Weidner, natomiast uszło jej uwagi, że reszta towarzystwa nie okazała tamtej cienia przychylności, więc słowa Franka wzięła wyłącznie do siebie. — Ależ nie, Siddy! Źle mnie zrozumiałeś! Ja chciałem tylko całkowicie zastosować się do twojej woli. Siddy dumnie odrzuciła głowę. — Ja dostosuję się do reszty towarzystwa. Na tym zakończono rozmowę i wszyscy rozeszli się, żeby się przebrać. Frank i Siddy zostali sami. — A mnie się wydaje, Siddy — zaczął Frank od niechcenia, ale pilnie obserwując jej twarz — że panna Weidner jest ci niesympatyczna... Siddy znów odrzuciła głowę. — Co tobie nie powinno przeszkodzić w uznaniu jej za sym- patyczną! Frankowi drgnęły usta — Siddy zdradziła się tymi słowami. Serce uderzyło mu głośno i szybko, a kiedy znaleźli się razem w kajucie, najchętniej wziąłby ją w objęcia i powiedział: „Siddy, kochanie! Możesz być spokojna: panna Weidner jest mi co najmniej tak samo niesym- patyczna jak tobie". Opanował się jednak i powiedział: — To ładna dziewczyna i chyba niegłupia. ale o sympatii nie ma mowy. Zobaczymy, jak się ta znajomość dalej rozwinie. Tak czy maczej, jej ojciec jest znanym człowiekiem interesu, a ja chętnie uczę się Wszędzie tam, gdzie mogę. 89 88 To Siddy rozumiała, ale raz obudzona zazdrość podszeptywała Je, co innego: „On tylko nie chce zrezygnować ze znajomości z panna Weidner! A ja nie mogę mieć mu za złe, że tęskni za miłością kobiety Mimo wszystko godzien jest uznania, że okazuje mi tyle względów" Kiedy znalazła się sama w swojej kajucie, przycisnęła obie dłonie do serca i zapatrzyła przed siebie. Czy panna Weidner jest tym niebez- pieczeństwem, którego tak się bała? Podeszła do lustra, próbując porównać się z Anny Frey i Mariannę- zwierciadło ukazało jej tak czarujące odbicie, że odetchnęła głęboko Z całą pewnością nie była brzydsza niż tamte dwie dziewczyny. Czy powinna zatem bez walki patrzyć na to, jak panna Weidner robi, co może, żeby zdobyć Franka? Czy tamta wyczuwa, że on nie kocha swojej żony? Że ich małżeństwo to zwykła transakcja handlowa? Ach, to wyłącznie wina ojca, który posłużył się nią jak środkiem do osiągnięcia celu! Była jednak wciąż żoną Franka, przynajmniej w obliczu prawa i w oczach ludzi, i wolno jej było walczyć o swego męża. Nie, nie może i nie chce oddać go bez walki tej antypatycznej kobiecie! Jeśli była bezsilna wobec Franka, to nie była bezsilna wobec tamtej! Starannie przejrzała swoje suknie. Na szczęście była zaopatrzona w zestaw bardzo gustownych i pięknych toalet, stanowiących właściwą oprawę dla jej urody. Uroda? Czy naprawdę była ładna, czy też mówiono jej to tylko z grzeczności? Ale tylu panów ją adorowało i podziwiało... Czemu Frank do nich nie należy? Nie wiedziała, jak bardzo mu się podoba i jak jest nią zauroczony. Tego wieczoru oniemiał z wrażenia, kiedy nagle stanęła przed nirn w sukni, której nie znał, zarezerwowanej na specjalne okazje. Siddy wyglądała w niej urzekająco pięknie. Policzki zaróżowiły się jej lekko z emocji, oczy jaśniały słonecznym światłem. — Wyglądasz w, tej sukni przepięknie, Siddy! — zawołał na jej widok. Przyjęła te słowa jako dobry znak, świadczący, że w walce z panną Weidner ma szansę. Uśmiechnęła się do niego z lekkim jak tchnienie odcieniem kokieterii. — Podoba ci się? — spytała obojętnym tonem. Frank z trudem doszedł do równowagi. 90 — Tak, ta suknia... bo... Chciał powiedzieć: ,,bo to tyją nosisz", ale zachował to dla siebie, głośno zaś powiedział: — ...bo jest ci w niej wyjątkowo dobrze. W sali jadalnej zastali już przy stole Partmannów i pana Weidnera z córką. Jej oczy błysnęły nienawiścią, kiedy wszystkie spojrzenia spoczęły na pani Nordau. Mariannę, ubrana w bardzo efektowną ! wysmakowaną toaletę, posłała Frankowi uwodzicielski uśmiech, ale on, zajęty wyłącznie żoną, skłonił się tylko ceremonialnie i natychmiast znów zwrócił się do Siddy. Od tego wieczoru zaczęła się cicha, lecz zawzięta rywalizacja między obiema młodymi paniami, o której poza nimi żywa dusza nie wiedziała. Na pole walki wyprowadzono wszelką dostępną broń i każda ze stron starała się pobić drugą. Mariannę rr»iała również dużo eleganckich i kosztownych toalet, ale ponadto o wiele więcej cennej biżuterii niż Siddy, która tylko przy szczególnych okazjach nosiła swój naszyjnik z akwamarynem. Mariannę zaś, błyskając perłami i brylan- tami, prezentowała jeden cenny klejnot po drugim. Ale choć wyglądała bardzo pięknie, brakowało jej tego, co rozstrzyga o ostatecznym wrażeniu: zniewalającego uroku kobiety czystej i dumnej, która przy wszystkich uprzejmościach i miłym obejściu nigdy nie przekracza granicy szlachetnej kobiecości, będącej jej najwięłcszym czarem. Frank był bezapelacyjnie oczarowany własną żoną, a Mariannę Weidner przegrała kampanię, zanim ją zaczęła, ale o tym wiedziała równie mało jak Siddy. Tego wieczoru rozmowa była trochę mniej sztywna i wymuszona. Partmannowie odzyskali dobry humor, odkąd wiedzzieli, że Nordauowie również uważają powiększenie grona biesiadników za dopust boski, lecz że nie mają zamiaru dać sobie zepsuć nastroju- Stary pan Weidner okazał się zresztą przy bliższym poznaniu całkiem miłym kompanem — cechował go zdrowy humor i bawił całe towarzystwo swoimi konceptami. Ku cichej irytacji córki obsypywał Siddy najpiękniejszymi, nieco patriarchalnymi komplementami i gratulował Frankowi ślicznej 1 czarującej żony, która nieustannie wciągał do rozmowy. Praw- dopodobnie Mariannę miałaby to ojcu jeszcze bard aej za złe, gdyby nie da\vało to jej zarazem okazji do anektowania FraiŁka. On zaś znosił to 91 P z wisielczym humorem, ale cały czas nie spuszczał oka z żony, która tego wieczoru świadomie walczyła o jego podziw. Po kolacji całe towarzystwo poszło razem do baru, a potem do salonu dla muzykujących, gdzie Mariannę odegrała Rapsodię Liszta, a ponieważ grała nie z nut, lecz z pamięci, cały czas wpatrzona była we Franka. Siddy stwierdziła jednak, że Frank nie mógł tego widzieć, gdyż siedział za skrzydłem fortepianu, a poza tym w ogóle nie patrzył na Mariannę. Wieczór się kończył i nadszedł moment pożegnań. Mariannę urządziła się tak sprytnie, że została z Frankiem na stronie. — Podobała się panu moja gra? Jest pan jedynym, który nie powiedział na ten teniat ani słowa. Frank skłonił się i rzekł uprzejmie, aczkolwiek z lekką nutą ironii: — Najwyższe uznanie jest nieme. Spojrzała na niego kusząco. — Czy pan jest muzykalny? — W sposób czynny — słabo; w sposób bierny — żarliwie, łaskawa pani. — A czy pana żona jest również muzykalna? Frank zawahał się. Nie miał pojęcia, czy Siddy jest muzykalna. Dotąd nie zastanawiał się nad tym, ale do tego nie mógł się przyznać. — Tak, oczywiście, na domowy użytek — odparł szybko. Mariannę wywnioskowała z tego, że przynajmniej w tej dziedzinie nie musi obawiać się rywalki. Sama uważała się za bardzo dobrą pianistkę, bo jej gra zawsze spotykała się z uznaniem. Postanowiła zatem pognębić Siddy przy następnym spotkaniu w salonie muzycznym. Frank jak zawsze odprowadził żonę do drzwi jej pokoju, pocałował ja w rękę i życzył dobrej nocy. Siddy pożegnała go uśmiechem, który tego wieczoru nie był tik chłodny jak zawsze. Na to Frank ponownie złożył pocałunek na jej dłoni — tym razem bardzo gorący i trwający dłużej niż zwykle. Siddy zarumieniła się i szybko zniknęła za drzwiami. IX Następnego wieczoru Mariannę Weidner zręcznie zaaranżowała kolejne spotkanie w salonie muzycznym. Postanowiła najpierw sama zabłysnąć grą na fortepianie, a potem sprowokować Siddy do występu, gdyż była pewna, że jej umiejętności w tej dziedzinie są nader mierne. Kiedy więc poproszono pannę Weidner, żeby coś zagrała, zdjęła z uśmiechem bransolety z rąk i zasiadła do fortepianu. Zaczęła od nokturnu i Walca minutowego Chopina, a zakończyła Zaproszeniem do tańca Webera. Siddy słuchała jej z prawdziwym uznaniem, bo jeśli nawet w grze Mariannę brak było głębi, godne podziwu było to, że grała bez nut. Po występie podziękowała słuchaczom za burzliwy aplauz i po- deszła do Siddy. — A teraz na panią kolej! Pan Nordau zdradził mi. że jest pani ogromnie muzykalna. Siddy rzuciła mężowi pytające spojrzenie. Zaintrygowało ją, kiedy panna Weidner miała okazję rozmawiać z Frankiem na ten temat —w jej obecności nigdy nie było o tym mowy; tego była pewna — a poza tym, skąd Frank w ogóle wiedział cokolwiek o jej umuzykalnieniu. Przy nim przecież nigdy ani nie grała, ani nie śpiewała. Siddy była bowiem nie tylko dobrą pianistką, mimo że prawie nie grywała z pamięci, ale także dobrze wyszkoloną pieśniarką. Swoje muzyczne talenty kultywowała Jednak prawie wyłącznie w ścisłym gronie rodzinnym — nie lubiła mieć wielu słuchaczy, gdyż musiała wtedy pokonywać swoje zahamowania. Frank był najwyraźniej zaambarasowany jej pytającym spojrze- ona jednak wytłumaczyła sobie jego niepewność czym innym. 93 Pomyślała, że spotkał się z panną Weidner potajemnie i wtedy rozmowa zeszła na temat muzycznych zamiłowań jego żony. Łowiła jego wzrok, szukając potwierdzenia domysłów. Instynk- townie wyczuwała, że Mariannę szykuje się do zadania jej ciosu. To jednak tylko rozbudziło w niej wolę walki. Panna Weidner zdziwi się! Nadeszła chwiM, w której Siddy mogła pokazać, na co ją stać. • Spokojnie zwróciła się do męża: — Co wolisz: żebym coś zagrała, czy zaśpiewała? Frank zdumiał się, ale zanim zdobył się na odpowiedź, reszta towarzystwa jednogłośnie orzekła: — Prosimy o jedno i o drugie! Frankowi pozostało tylko skłonić się na znak aprobaty i czekać w napięciu na to, co nastąpi. Zorientował się od razu, że Siddy mogła wytłumaczyć sobie słowa panny Weidner całkiem opacznie, pode- jrzewając ich o spotkanie na osobności; domyślił się też, że panna Weidner chce, żeby Siddy poniosła porażkę. Zrozumiał ponadto, że Siddy może być o tamtą zazdrosna. Frank nie był zarozumialcem, ale postępowanie panny Weidner przekonało go, że jest obiektem, którym pragnie ona zawładnąć. Należało więc okazać maksymalną powściąg- liwość, żeby utrzymać ją w koniecznych ryzach. Siddy odpowiedziała miłym uśmiechem na tę ogólną zachętę i zanim Frank zebrał się w sobie, żeby podprowadzić ją do fortepianu, uprzedził go w tym pewien młody człowiek, który należał do grona jej najbardziej zagorzałych admiratorów. Siddy czuła, że ma serce w gardle, ale przyjęła ramię młode- go człowieka, który również zaofiarował się akompaniować jej do śpiewu. Podziękowała młodzieńcowi i wertując nuty, powiedzia- ła: — Najpierw coś zagram, a potem będę bardzo wdzięczna, jeśli zechce mi pan akompaniować do kilku pieśni. — Łaskawa pani, to ja jestem wdzięczny i dumny, że obdarzyła mnie pani zaufaniem. Siddy wybrała nuty, usiadła przy fortepianie i zwróciła się do siedzącej nieopodal Mariannę: — Bierze pani całkowitą odpowiedzialność za mnie, jeśli ponios? fiasko — powiedziała z uśmiechem. 94 Frank, który słyszał te słowa, wyczuł w nich zapowiedź walki. Spojrzał w twarz żony — była trochę blada, ale z jej oczu bił blask. Zajął miejsce, z którego widział dobrze Siddy, a jednocześnie mógł obser- wować Mariannę, i z ogromnym napięciem oczekiwał występu. Siddy położyła delikatnie dłonie na klawiaturze i odczekała chwilę, dopóki się nie uciszyło, a potem zaczęła grać. Najpierw zagrała pełne słodyczy Allegro moderato Schumanna, które natychmiast podbiło słuchaczy i przykuło ich uwagę. Mariannę Weidner, która siedziała z drwiąco-współczującą miną, wyprostowała się raptownie i wpatrzyła w Siddy. Ale najbardziej zafascynowany był Frank, który przeżywał kolejne zaskoczenie. Zanim zaręczył się z Siddy, uważał jej osobowość za mało wyrazistą, ale potem był szczerze zdumiony, kiedy przekonał się, że jest inteligentna, rozumna i pełna uroku. Teraz z kolei odkrył, że jest na wskroś muzykalna i wykazuje godne podziwu zrozumienie muzyki, a jej gra jest głęboko uduchowiona. Frank był coraz bardziej zdumiony. Nie uszło przy tym jego uwagi, że gra Siddy była dla Mariannę jawnie niemiłym zaskoczeniem, ale potem przestał ją obserwować. Nie spuszczając teraz oczu z Siddy, chłonął całą duszą dźwięki fortepianu. Jeszcze mocniej pogrążył się w słuchaniu Sonaty księżycowej Beethovena, którą Siddy zagrała po entuzjastycznym przyjęciu pierwszego utworu. Frank nie mógł wyjść z podziwu, jak znakomicie Siddy opanowała to dzieło wielkiego kompozytora. Pod jej palcami fortepian jak gdyby zanosił się żalem i skargą, potem dźwięki sonaty rozbrzmiały błaganiem i pokusą, aż wreszcie w głębokim spokoju przeszły w pełne harmonii zakończenie. Frank siedział bez ruchu jak zaczarowany, tylko jego oczy płonęły, wpatrując się w skupioną twarz żony, która w tym momencie wydawała mu się dojrzalsza, bardziej surowa. Miał wrażenie, że są na tej sali zupełnie sami i że ona przemawia swą muzyką tylko do niego. I w tym był bardzo bliski prawdy. Siddy grała tylko dla niego, wyzwalała w dźwiękach fortepianu wszystkie udręki, których on był przyczyną, żarliwie o jego miłość, której sama nie mogła mu okazać. I tak jak Frank ocknęła się niby ze snu, kiedy rozległy się oklaski. y zasypano mnóstwem miłych, serdecznych komplementów, a mło- dzieniec, który zaofiarował się akompaniować jej do śpiewu, wprost me Znajdował słów, żeby wyrazić swój podziw. 95 Frank pozostał na swoim miejscu, nie podszedł do Siddy. Serce miał ciężkie i czuł, że w danym momencie nie włada sobą. Mariannę Weidner przeżywała porażkę, gdyż aplauz, który zgoto- wano Siddy, był o wiele gorętszy i serdeczniejszy niż ten, z którym ona się spotkała. Do Siddy ponownie podszedł akompaniator i razem zaczęli przeglądać wybrane przez nią nuty. Wymienili przy tym przyciszonym tonem parę zdań, co wywołało nagły niepokój Franka. Siddy za- uważyła, że mąż nie wyraził jej swego uznania ani jednym słowem. Co to oznaczało? Obojętność czy też irytację, że panna Weidner pozostała w cieniu? Siddy pewna była, że w grę wchodzi osoba rywalki; odruch zazdrości, któremu uległa, skierował jej podejrzenia na fał- szywy trop. Trzeba jednak było skoncentrować się na występie. Siddy stanęła w niewymuszonej, pełnej wdzięku pozie obok fortepianu i lekkim skinieniem głowy dała znak akompamatorowi, że jest gotowa. Już po pierwszych taktach, które wyszły spod palców młodzieńca, można było poznać, że jest to doskonały muzyk, umiejący dostosować się do solisty. Siddy zaczęła śpiewać Pieśń Sohejgi Griega z takim wewnętrznym żarem, że Franka przeszył dreszcz, a pragnienie jej miłości stało się wręcz bolesne. Kiedy zaś w pewnej chwili przy słowach: „I wiernie trwam, zawsze twoja", spojrzała na niego przelotnie, miał uczucie, że zamarło w nim serce. Siddy nie zdawała sobie sprawy, że zdradziły ją oczy i że1 w tym krótkim jak mgnienie spojrzeniu zawarte było błaganie. Frank nie wiedział, co się z nim dzieje; miał ochotę podbiec do niej, porwać ją w objęcia i nie zważając na otaczających ich ludzi, krzyknąć głośno: „Tak, jesteś moja, tylko moja! Kocham cię, najmilsza, ubóstwiana dziewczyno!" A tymczasem siedział jak sparaliżowany i nie spuszczając z niej oka,' razem z cudownymi tonami pieśni chłonął jej rozświetlony obraz. I znowu Siddy zebrała gorące, długotrwałe oklaski, za które podziękowała ciepłym uśmiechem. Na zakończenie zaśpiewała jeszcze Dedykację Schumanna. Ta pieśń była jej kolejnym wielkim triumfem- Mimo nalegań i próśb wybroniła się od bisowania, gdyż na tym chciała zakończyć dzisiejszy występ. 96 Kiedy ogólne poruszenie trochę się uspokoiło, podeszła do niej Mariannę Weidner. — Łaskawa pani zaskoczyła mnie swoim występem. Nie miałam pojęcia, że jest pani taką wielką artystką — powiedziała z wymuszonym uśmiechem. Siddy pomyślała, że gdyby panna Weidner z góry o tym wiedziała, z całą pewnością nie zaprosiłaby jej do muzykowania. Przemilczała to jednak wielkodusznie i odparła uprzejmie: — Zawstydza mnie pani, nazywając wielką artystką. — Ale jest nią pani! Znam się na tyle na muzyce, żeby móc to ocenić—odparła panna Weidner porywczo. — Nie oczekiwaliśmy tego, gdyż pan Nordau zapewniał mnie, że jest pani muzykalna w stopniu wystarczającym na domowy użytek. W jej oczach było przy tym tyle złośliwości, że Siddy nie mogła powstrzymać się od repliki: — Gdyby nie to, zapewne nie zapraszałaby mnie pani tak usilnie, prawda? Ale żeby uspokoić panią co do opinii mego męża, muszę wyznać, że nie miał on dotąd żadnej okazji do słuchania mojej gry i śpiewu. Zresztą muzykuję wyłącznie w ścisłym gronie rodzinnym, a od dnia zaręczyn nie miałam jeszcze na to czasu. x— To bardzo interesujące! A zatem małżonek miał radosną niespodziankę, słuchając pani dzisiaj! — Tak. I do tej niespodzianki bardzo się pani przyczyniła. Pytała go pani wczoraj, czy jestem muzykalna, on zaś nie chciał zapewne zdradzić się z tym, że dotychczas jeszcze nie mógł ocenić moich muzycznych uzdolnień — wyjaśniła Siddy, chcąc w dyplomatyczny sposób dowie- dzieć się, kiedy Frank rozmawiał z panną Weidner na jej temat. —; Rzeczywiście, spytałam go o to wczoraj wieczorem, kiedy wszyscy wychodziliśmy stąd, a on mówił mi różne miłe rzeczy o mojej grze. Siddy poczuła, że wzbiera w niej ból. Tamtej więc prawił kom- plementy, a jej nie powiedział ani słpwa... — Zasłużyła pani na wszystkie słowa uznania. Uważam za rzecz bajeczną, że gra pani z pamięci; ja tego nie potrafię — odparła uprzejmie. 7 Podro, 97 W tym miejscu pan Weidner przerwał im rozmowę, mówiąc do c°rki, że chciałby już udać się na spoczynek. Raz jeszcze wyraził Siddy lł poślubna wdzięczność za cudowny wieczór i pożegnał całe towarzystwo, które powoli zaczęło się rozchodzić. Frank i Siddy też w końcu wyszli. Kiedy znaleźli się już u siebie Frank przystąpił do niej, ujął jej dłoń i powiedział całkowicie podbity i pokonany: — Siddy, dlaczego nic nie wiedziałem, że jesteś wspaniałą artystką? Dlaczego dane mi było przekonać się o tym dopiero dzisiaj, razem z tymi wszystkimi obojętnymi ludźmi? Uwierz mi, byłem tak zbity z tropu, że nie mogłem wydobyć z siebie słowa; nie umiałem powiedzieć ci, co czułem podczas twego występu. Twój sposób muzyko- wania jest zachwycający i całkowicie zgadza się z moim pojmowaniem muzyki. Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo poruszyła mnie twoja gra i twój śpiew. Czy mogę ci za to podziękować, skoro nareszcie jesteśmy sami? Siddy mieniła się na twarzy, a jej dłoń drżała w jego rękach. — Cieszę się, że mój występ nie był ci niemiły i uciążliwy, czego się obawiałam, bo nie powiedziałeś mi po zakończeniu ani słowa. — Nie mogłem; nie byliśmy sami. Chciałbym częściej czerpać radość z twojej gry i śpiewu... najlepiej, gdybyśmy mogli być wtedy całkiem sami. Siddy stanęła w płomieniach. — Musisz mi tylko powiedzieć, że chcesz mnie posłuchać; bez zachęty nigdy nie gram ani nie śpiewam. — Będę o tym pamiętał. — Dobranoc, Frank — pożegnała go skinieniem. — Chciałabym już pójść i odpocząć. Frank przytrzymał jej dłoń. — Siddy, czy między nami nie może być wszystko dobrze? — spytał nagle i spojrzał na nią rozpłomieniony. Jak zawsze, kiedy serdeczność Franka zaczynała przełamywać jej opory, obudziła się w Siddy obawa, że przemawia przez niego jedynie poryw zmysłów. Nie odpowiadając na pytanie, wyrwała się i spiesznie weszła do swego pokoju. — Już dobrze, Frank! Dobranoc! — zawołała zamykając drzwi- Spojrzał zniechęcony i ciężko westchnął, nie podejrzewając, że Siddy jak zwykle słucha z wytężoną uwagą i uchem przyciśniętym do 98 drzwi. Jak ją przekonać o swej miłości, skoro każdą najmniejszą próbę odrzuca z taką dumą i niechęcią? Na energiczniejsze działania nie mógł się zdobyć, choć czasem myślał, że najlepiej byłoby objąć ją mocno, pocałować i powiedzieć: „Kocham cię i wiem, że ty też mnie kochasz. Zapomnijmy o wszystkim, co było, mając tę szczęśliwą pewność". Służył jej przecież tak wiernie i z takim oddaniem! Kiedy nareszcie zauważy, jak bardzo przeobraziły się jego uczucia? Położył się na swoim legowisku, a wtedy znów naszło go wspomnie- nie śpiewanych przez nią pieśni. Na myśl o jej spojrzeniu przy słowach Solvejgi: „I wiernie trwam, zawsze twoja", krew uderzyła mu do głowy. Tym spojrzeniem Siddy się odsłoniła. On więc także powinien wiernie trwać mimo przykrości i upokorzeń. Postanowił cierpliwie czekać i zrobić wszystko, żeby na nowo obdarzyła go zaufaniem. Nazajutrz, kiedy Frank wrócił z basenu kąpielowego, drzwi od pokoju Siddy były otwarte — znak, że już wyszła i czeka przy śniadaniu. Szybko doprowadził się do porządku i parę minut później wszedł do jadalni. Przy ich stole stał kapitan statku. Frank zauważył po drodze, że morze jest niespokojne, a niebo pokryte grubą warstwą chmur. Pozdrowiwszy żonę i kapitana, spytał: — Jak tam, panie kapitanie? Chyba pogoda się nam psuje, prawda? — Właśnie mówiłem pańskiej żonie, że wkrótce możemy oczeki- wać burzy. To zapowiada zawsze sztorm i niepogodę, ale trwają one na ogółjcrótko. Pańska żona obiecała mi, że będzie bardzo dzielna. No, nie przeszkadzam państwu dłużej. Niech pan dla pewności zje solidne śniadanie, bo potem apetyt może panu trochę nie dopisać. A przy okazji: wiele słyszałem od pasażerów o wspaniałym koncercie łaskawej pani; bardzo żałuję, że nie mogłem na nim być. Po odejściu kapitana Frank powiedział śmiejąc się do żony: — Sama widzisz, Siddy, że stałaś się na statku sławą. Uśmiechnęła się swobodnie i odparła: — Wiem dobrze, co myśleć o tego rodzaju komplementach; to takie miłe towarzyskie kłamstewka, którymi często sami się posługuje- my. Panna Weidner może oczekiwać takiego samego uznania. — Na miły Bóg — zaprotestował gorąco — nie porównuj swojej sztuki z jej bezdusznymi, brawurowymi kawałkami! 100 Spojrzała na niego uważnie i zbuntowała się wewnętrznie. Uważał tak rzeczywiście czy też nie chciał dać po sobie poznać, że podziwia grę panny Weidner? — Mimo wszystko nawet takie brawurowe kawałki, jak je nazy- wasz, wymagają ogromnej wprawy i dla nikogo nie byłoby łatwe dorównać jej w tym. Te słowa uznania wymogło na Siddy jej wrodzone poczucie sprawiedliwości. — Być może. Pewnie nie umiem tego ocenić. W każdym razie twoja gra bardziej chwyta za serce. Ale ja tak czy owak zblamowa- łem się przed panną Weidner. Kiedy pytała mnie przedwczoraj wieczorem, dlaczego nie powiedziałem ani słowa o jej grze, chciałem jakoś naprawić ten brak uprzejmości i powiedziałem, że najwyższe uznanie odbiera mowę. No bo co można odpowiedzieć na takie wytknięcie winy z zaniechania? Ja naprawdę nie uważam jej gry za tak piękną, żebym sam z siebie obsypywał ją pochwałami. Ale najgorsze nastąpiło potem, kiedy zapytała mnie, czy ty również jesteś muzykalna. Możesz sobie wyobrazić, w jakich byłem opałach. W ogóle nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Chciałem wykręcić się jakąś zdawkową uwagą i w końcu powiedziałem, że grasz wystar- czająco dobrze na domowe potrzeby. Tak więc po twoim wczoraj- szym sukcesie panna Weidner musiała mnie uznać za skończonego kołtuna. v W tej chwili na sali pojawił się pan Weidner z córką. Mariannę wyglądała na bardzo niezadowoloną: cierpiała jeszcze z powodu wczorajszej przegranej, której nie mogła Siddy wybaczyć, a poza tym była podenerwowana nadciągającą burzą. Ale zobaczyła Franka i mina jej się rozjaśniła, a kiedy powitał ją jak zawsze grzecznie i uprzejmie, rzuciła mu zaborcze spojrzenie, które mogło utwierdzić Siddy w przekonaniu, że między nią a Frankiem istnieje potajemne porozumienie. Siddy odwróciła twarz, a Frank w ogóle nie zauważył spojrzenia panny Weidner. Ona wszakże zauważyła nagle zaróżowienie czoła Siddy i przeżyła chwilę triumfu. Jeśli nie będzie mogła zdobyć Franka Nordaua dla siebie, chciałaby przynajmniej zniszczyć szczęście młodej pary! Ale na razie nie rezygnowała z niczego! Jak zawsze, gdy czegoś nie mogła Idl * mieć, jej pragnienie tylko wzrastało, i dlatego z dnia na dzień by}a coraz bardziej we Franku zakochana. Teraz wciągnęła go w jakąś rozmowę, rzucając mu coraz bar- dziej porozumiewawcze spojrzenia, co nie mogło ujść uwadze Siddy ale czego Frank i tym razem nie zauważył, wpatrzony ponad głowa Mariannę w okno, za którym widać było zbierające się na niebie ciemne chmury. Siddy jednak sądziła, że Frank musi widzieć te spojrzenia, i boleśnie urażona zastanawiała się, czy on odpowiada na nie w równie kon- spiracyjny sposób. — Wyjdę na pokład — powiedziała tak spokojnie, jak było to możliwe, po czym pożegnawszy towarzystwo lekkim skinieniem, ruszyła w stronę wyjścia. Ale Frank dogonił ją, zanim dotarła do drzwi. — Przecież nie możesz wyjść w tej lekkiej sukni, Siddy! Zwróciła ku niemu pobladłą twarz. — Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. — Więc zostań tu i poczekaj, dopóki nie przyniosą ci ciepłego płaszcza. ' Powiedział to tak spokojnie i stanowczo, że stanęła posłusznie przy schodkach na korytarzu. Zajrzała przez okno do sali jadalnej i stwier- dziła, że Mariannę znów wygląda na poirytowaną i rozstrojoną. Sprawiło jej to pewną satysfakcję. Kiedy Frank wrócił, była już całkiem opanowana. On zaś trosk- liwie otulił ją płaszczem i wziął jej dłoń pod pachę, gdyż w tym właśnie momencie statek tak gwałtownie zakołysał się na falach, że Siddy straciła równowagę. — Może być bardzo ruchliwie, Siddy. Będziesz dzielna? — W każdym razie mam taki zamiar — odparła uśmiechając się. — Miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle. Nie przeżyłaś jeszcze nigdy sztormu? — Nie, to moja pierwsza podróż morzem. — Lękasz się? W pierwszym odruchu chciała odpowiedzieć: „Nie, bo jesteś przy mnie", ale to nie przeszłoby jej przez usta. 102 — Na razie jeszcze nie. To kołysanie wydaje mi się nawet przyjemne, bo przypomina huśtawkę, moją ulubioną zabawę w dzieciń- stwie. Wyszli na pokład, gdzie wiatr ogarnął ich z taką siłą, że Siddy frunęła w objęcia Franka. — Hopla! Tu rzeczywiście jest ruchliwie! — Siddy chciała obrócić swoje zakłopotanie w żart. Frank skwapliwie wykorzystał wspaniałą okazję i objął ją ramie- niem, prowadząc w stronę relingu. Oparli się oboje o burtę i wpatrzyli w coraz wyższe fale. Błyskawice zaczęły rozdzierać chmury. Na pokładzie pojawili się Partmannowie. — Dzień dobry państwu! Zapowiada się chyba wesoły dzionek! — zawołał pan Partmann, usiłując przekrzyczeć wiatr. Cała czwórka zaczęła wśród śmiechów balansować po pokładzie. Nie trwało to jednak długo, gdyż morze robiło się coraz bardziej niespokojne i wkrótce Partmannowie oddali pole. Statek kołysał się na falach niczym zabawka. Siddy nigdy by nie przypuszczała, że taki kolos może być miotany w różne strony na zmianę. Ale było to zarazem wspaniałe widowisko, gdy zwały chmur powoli opuszczały się na coraz wyżej wznoszące się fale. Z daleka dochodziły odgłosy grzmotów. — Może też wolałabyś wrócić do środka, Siddy? — spytał Frank troskliwie. — Raczej nie. Chętnie jeszcze zostanę. Tu jest tak pięknie! — westchnęła. — Oczywiście, jeśli tobie nie zrobi to różnicy. Frank roześmiał się. — Przy takiej pogodzie wolę być na pokładzie. Tutaj przynajmniej jest swobodnie. Pozostali więc oboje, a że mieli na sobie nieprzemakalne płaszcze, mogli stawić czoła wietrznej pogodzie. Zrobiło się nawet zabawnie, gdy przechyły statku przeganiały ich z jednego miejsca na drugie. Frank był poza tym uszczęśliwiony, że może ciągle trzymać Siddy w objęciach. Na chwilę wychynęła na pokład także panna Weidner pod opieką ojca. Z wściekłością popatrzyła na Franka i Siddy opartych o reling, dokąd właśnie zagnał ich kolejny podmuch wiatru. Frank obejmował przy tym żonę serdecznym gestem, więc Mariannę postanowiła podejść do nich i zakłócić im te czułości. Do tego jednakże nie doszło, gdyż 103 gwałtowne uderzenie wiatru rzuciło ją z powrotem w opieku • ramiona ojca..A kiedy zaraz potem zalała ją fala wody, Mariannę d ^ za wygraną i — poszkodowana nieco przez żywioły — umknęła Morze robiło się groźne. Sztorm uderzał coraz zacieklej «,• w końcu także Frank i Siddy musieli opuścić pokład. Frank podziw 'i z całego serca żonę, gdyż tylko niewiele kobiet zachowałoby się \v tak' sytuacji równie dzielnie i odważnie jak ona. Większa część pasażerów cierpiała już na morską chorobę j kiedv młoda para szła do siebie korytarzem, śmiejąc się i zataczając na boki pan Weidner właśnie prowadził córkę, zmuszoną do złożenia trybutu Neptunowi. Siddy zapomniała o niechęci do rywalki i chciała jej jakoś pomóc, ale pan Weidner podziękował. Również Frank popatrzył ze współ- czuciem, gdyż prawdziwy mężczyzna nie umie spokojnie przejść obok, kiedy kobieta cierpi. Siddy pochwyciła to spojrzenie i w duchu zadała sobie pytanie: „Którą z nas ratowałby wpierw w razie niebezpieczeń- stwa — ją czy mnie?", ale natychmiast zawstydziła się. Pytanie wydało jej się idiotyczne, niemniej jednak długo nie dawało jej spokoju. Sztorm był coraz gwałtowniejszy. W ciągu dnia przybrał na sile, a pod wieczór, kiedy burza już mijała, uderzał najmocniej. Pokład zasypał grad. Tylko niewielu pasażerów oparło się morskiej chorobie i przychodziło na posiłki do jadalni — między nimi zaś Frank i Siddy. którym sztorm nie zaszkodził. W nocy zrobiło się spokojniej, a rano pokazało się słońce Pojawiało się też coraz więcej pasażerów. Większość z nich wyglądała mizernie, była niewyspana i nie miała apetytu podczas śniadania- w ciągu dnia jednak wszyscy przyszli do siebie. Po południu zjawiła si? na herbacie także ^>anna Weidner. Dobrała starannie toaletę i nałoży'3 trochę różu, ponieważ uznała, że wygląda bardzo kiepsko. Wsparta na ramieniu ojca podeszła do siedzących przy stole Nordauów i Partma11' nów i zajęła swoje miejsce. Towarzystwo pytało ją o samopoczude i uprzejmie wyrażało swoje ubolewanie. Kiedy jednak Mariann zorientowała się, że ani Frank, ani Siddy nie ucierpieli od morsK'. choroby, a przeciwnie: są rozbawieni sztormowym kołysaniem 1 • 104 , ją złość. Uznała zapewne, że odporność Siddy na morskie Z*zypadłości jest jej bezprawnym przywilejem. P ' postanowiła zemścić się na niej i po wypiciu herbaty zwróciła się do Franka z prośbą, aby trochę z nią pospacerował. ._ Papa jest wykończony. Niech pan się poświęci, proszę, i pójdzie mną na górę, jeśli pańska żona pozwoli. Frank spojrzał w stronę Siddy i zauważył, że zmieniła się na twarzy, ale szybko zapanowała nad sobą i powiedziała obojętnie: _ Jeśli ma to ode mnie zależeć, panno Weidner, to nie mam nic przeciwko temu. Frankowi nie pozostało nic innego, jak wstać i zaofiarować pannie Weidner ramię. Pan Weidner zaczął wprawdzie dowodzić, że czuje się już całkiem dobrze i może sam pójść z córką, ale Frank uprzejmie zaprotestował, nie zdając sobie sprawy, że zadał tym Siddy ból. Mariannę rzuciła na odchodnym triumfujące spojrzenie w stronę Siddy, którą kosztowało sporo wysiłku, żeby pozostać na miejscu i prowadzić spokojną rozmowę z resztą towarzystwa. Z bijącym niespokojnie sercem patrzyła, jak panna Weidner, ciasno przytulona do boku Franka, mówi coś do niego z ożywieniem i ciągle zerka wstecz, jak gdyby chcąc się upewnić, że Siddy nie podsłuchuje. W ten sposób Mariannę dawała wszystkim do zrozumienia, że między nią a Frankiem panuje szczególnie poufna atmosfera. Nikt jednak nie zwracał na to uwagi, a Frank oczywiście też nie miał pojęcia, na jakie męki zazdrości wystawia żonę. Podczas kiedy on chcąc nie chcąc towarzyszył pannie Weidner, odpierając w zdecydowany sposób czynione mu znów niedwuznaczne awanse, do Siddy podszedł jej akompaniator z przedwczorajszego koncertu. Młody człowiek spytał ją uprzejmie, jak się czuje, czy bardzo Clerpiała podczas sztormu, a także czy można mieć nadzieję, że znów coś zaśpiewa. Siddy odparła, że nie wie, czy wśród znajdujących się na miejscu nut są Jeszcze jakieś z jej repertuaru. —- Może zatem moglibyśmy pójść do salonu muzycznego i przej- r/ec razem nuty? — spytał usłużnie. ~~ Tak, tak! Niech nam pani zrobi przyjemność i zaśpiewa coś Czorem! — prosili na wyprzódki Partmannowie. 105 K Pan Weidner również dołączył się do próśb, więc Siddy ui i w towarzystwie akompaniatora poszła do salonu. Znaleźli tam sn nut różnych utworów odpowiednich do pełnego, łagodnego rnez ^ sopranu Siddy. Młody człowiek, który zdążył jej powiedzieć mnóstu," gorących komplementów na temat jej śpiewu i gry na fortepian odłożył nuty wybrane na dzisiejszy wieczór i odprowadził Siddy H jadalni. Tymczasem Frank wrócił już z Mariannę i z niezadowoleniem stwierdził, że Siddy gdzieś znikła. — Pyta pan o nią z takim lękiem, jakby ktoś mógł ukraść panu żonę ze statku — powiedziała Mariannę z przekąsem, zirytowana chłodnym traktowaniem jej przez Franka. Ledwo słysząc, co do niego mówi, zaczął rozglądać się dokoła. Pani Partmann, widząc jego niepokój, powiedziała ze śmiechem: — Zaraz wróci; jest w salonie muzycznym. Jej akompaniator prosił, żeby coś zaśpiewała wieczorem, my dołączyliśmy się do tej prośby, więc poszła szukać potrzebnych nut. Frank z ociąganiem usiadł na swoim miejscu. Ten młody człowiek wykorzystywał każdą okazję, żeby być w pobliżu Siddy, a w dodatku był bardzo przystojny i elegancki. Kiedy Siddy, wsparta na ramieniu młodzieńca, nareszcie pojawiła się w sali, Mariannę powiedziała drwiąco: — Pańska żona właśnie wraca ze swym rycerzem u boku. Uwaga miała być żartobliwa, ale Frank miał ochotę odpowiedzieć na nią jakąś impertynencją. Stało się dla niego jasne, że panna Weidner chciała go podrażnić. Niewątpliwie była osobą niebezpieczną, mogącą narobić wiele złego, której należało się strzec. Zmusił się do spokoju. żeby nie dać jej satysfakcji. Siddy zajęła swoje miejsce, a młody człowiek z przejęciem opowie- dział, co Siddy wyjbrała na dzisiejszy wieczór, obiecując sobie i wszyst- kim obecnym wiele przyjemności. Frank musiał wszystkiego wysłuchać z pogodną miną, chociaż mia ochotę złapać i wyrzucić za burtę tego wyraźnie oczarowanego osób? Siddy młodziana. Mariannę była wściekła, że przez cały czas rozmawiano wy łączu1 o grze i śpiewie Siddy, a nikomu nie wpadło do głowy, że przecież ofl 106 ra świetnie na fortepianie. Wymyślała sobie w duchu od idiotek, ul hęciła Siddy do występu. Czuła się jak uczeń czarnoksiężnika, Ze' me urnie okiełznać rozpętanego przez siebie żywiołu. ^to jm bardziej młody akompaniator entuzjazmował się talentami ,, tynl bardziej Frank był niespokojny. Uznawał wprawdzie, że ' zystkie te pochwały są w pełni uzasadnione, ale najchętniej nie zwoliłby nikomu słuchać śpiewu i gry Siddy — ona powinna śpiewać arać tylko dla niego! Ogarniała go coraz większa zazdrość, ale był bezradny. Siddy powiedziała ze śmiechem, że dziś wieczorem będzie śpiewać tak długo, j ak długo słuchacze będą chcieli j ej słuchać. W końcu zwróciła się do Mariannę przyjaźnie: — Jestem pewna, że i pani wesprze nas małym koncertem. Reszta towarzystwa też poprosiła o współdziałanie, ale panna Weidner była wściekła, że dopiero dzięki Siddy zwrócono na nią uwagę. Głos zabrał teraz pan Weidner, który zawsze i wszędzie był przede wszystkim człowiekiem interesu. — Proszę państwa, proponuję, żeby potraktować ten koncert jako imprezę dobroczynną z określonym celem. Kto będzie chciał przyjść i posłuchać, niech zapłaci za wstęp; dochód można by prze- znaczyć dla załogi statku i okazać jej w ten sposób swoje uznanie. Co państwo o tym myślą? Wszyscy ochoczo przyklasnęli pomysłowi. Pan Weidner zobo- wiązał się — dla wspólnego dobra — wziąć w swoje ręce stronę organizacyjną imprezy, a pan Partmann zaofiarował pomoc jako mtant, P° czym natychmiast zaczęli działać. Pan Partmann sporzą- zii listę, na której poszczególni pasażerowie mieli zadeklarować, ile zapłacą za wejście na koncert na rzecz słusznej sprawy. Obchodząc po ei kajuty, obaj panowie zwracali pasażerom uwagę, że załoga statku Przeprowadziła wszystkich w dobrym stanie przez groźny sztorm. Lista • ° zaPełniła się deklarowanymi kwotami. Przy okazji kilka osób J! cn?c wystąpienia na koncercie: akompaniator Siddy obiecał Of-' a to zagrać na skrzypcach, ktoś inny — na lutni, a pewna pani U] °Wata się zaśpiewać kilka pieśni francuskich. Pospiesznie ułożono i ' Pr°gram, przepisano go w kilku egzemplarzach na maszynie -bieszono w różnych miejscach. 107 Ten koncert, który w ogóle nie był przygotowywany, zapowiada} się wyjątkowo świetnie. Zacząć się miał po kolacji. Wszyscy pojawili się w wieczorowych strojach, a panowie Weidner i Partmann przekazali kapitanowi pokaźną kwotę na rzecz załogi statku. Siddy obserwowała rozwój wydarzeń pełna obaw. Kiedy po kolacji wróciła z mężem do ich apartamentu, żeby się przebrać na występ, Frank zapytał: — No i jak, Siddy, cieszysz się, że twoje pieśni znów będą robić furorę? Spojrzała na niego niepewnie. — Ach, żebyś wiedział, jaka jestem nieswoja! Oczywiście, nie chciałabym pozbawiać załogi miłej niespodzianki; słuszny cel powinien dodawać mi odwagi, aleja czuję się ogłuszona. Przedwczoraj śpiewałam jedynie dla kilku ludzi, których zresztą już trochę znałam. Dziś zejdą się prawie wszyscy pasażerowie pierwszej klasy. Nigdy nie występowałam przed tak licznym i obcym gronem. Boję się, że będę mieć tremę i nie wydobędę z siebie głosu. — Bądź spokojna, Siddy. Jestem pewien, że będziesz wspaniała i odniesiesz kolejny sukces, a ja będę z ciebie bardzo dumny. Chociaż gdyby to ode rmnie zależało, nie pozwoliłbym żadnemu człowiekowi słuchać twojego śpiewu... Chciałbym, żebyś grała i, śpiewała tylko dla mnie! Powiedział to z taką pasją, że Siddy spłonęła krwistym rumieńcem. To nie był tylko uprzejmy komplement! I ten rozdygotany głos, płonące oczy... — Musimy szybko być gotowi — powiedziała z wysiłkiem i znik- nęła w swoim pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i opadła bez sił na krzesło. Co to miało . znaczyć? Co takiego było w słowach Franka, że trafiły one wprost do jej serca? Ach, wtedy chciałaby śpiewać jak najpiękniej i tylko dla niego, walczyć pieśniami o jego miłość, wyznać w nich to wszystko, co musiała przed nim taić. „Spraw, dobry Boże, żeby mi się powiodło, żeby jego serce otwarło się dla mnie. Nie dopuść, żeby zdobyła go tamta; ona nie jest dobra, chce przykuć go do siebie dla przelotnej zabawy i żeby zadać mi ból. mieć nade mną przewagę. A ja... ja byłabym jeszcze bardziej nieszczęśliwa niż jestem teraz. Pomóż mi, litościwy Ojcze w niebiesiech!" 108 Siddy modliła się żarliwie, a potemn szybko zerwała się i zaczęła przygotowania. Dziś musiała zrobić wsz^rystko, żeby wyglądać pięknie, tak pięknie jak nigdy. Postanowiła walllczyć o swego męża, którego kochała ponad wszystko. Ten wieczór był znowu wielkim triurmfem Siddy. Zebrała wszystkie siły i skupiła całą wolę, żeby śpiewać najpi iękniej, bo tym razem chodziło o jej miłość. Sukces odniosła już grą na fortepianie. Jako pierwsza wystąpiła jednak panna Weidner, która zagrała Hbłyskotliwie kilka swoich po- pisowych numerów, za co nagrodzono j; ją hucznymi oklaskami. Siddy zagrała później — po bardzo dobrze (przyjętym solo skrzypcowym swego młodego akompaniatora, któreemu towarzyszył kapelmistrz miejscowej orkiestry. Wykonane przez Soiddy utwory Griega, Mendel- sohna i Schumanna wywołały taki buurzliwy aplauz, że Mariannę pobladła z gniewu. Potem jeden z panów zaśpiewał sz towarzyszeniem lutni kilka prześlicznych pieśni', którymi całkowicie s oczarował słuchaczy. Punktem szczytowym programu Ubył jednak ponowny występ Siddy, który wywołał burzę oklasków. HNa początek zaśpiewała pieśń Brahmsa, po niej — jedną z pieśni Schunrnanna, a na zakończenie pieśń Griega, którą śpiewała wyłącznie z mys-ślą o Franku, gdyż była ona wyznaniem. Jesteś mą myślą, mym bytesm, istnieniem, mojego serca największą bf błogością — kocham cię, miły, każdym m«*oim tchnieniem, jesteś mi chwilą i całą wwiecznością. Siddy śpiewała z takim miłosnym za&pamiętaniem, że pieśń zrobiła na słuchaczach ogromne wrażenie, ale.e najbardziej wstrząsnęła jej mężem, który z desperacją i wzruszenieism zadawał sobie pytanie, czy kiedykolwiek zdobędzie miłość tej wspa jmiałej dziewczyny. Gdyby mu 109 się to powiodło, byłby człowiekiem, któremu cały świat mógjb zazdrościć. I kiedy wokół huczało od oklasków, on od nowa zastanawia} się, czy Siddy kochała go kiedyś, czy została jego żoną z miłości, czy te' z innego powodu. I dalej rozmyślał nad tym, czy jej miłość — je^i w ogóle istniała — zamarła wskutek jego obojętności oraz czy uda mu się znów ją rozbudzić. Z tych rozmyślań wyrwała go dopiero cisza, która nastąpiła po grzmiących oklaskach. Obok fortepianu pojawiła się teraz młoda dama która miała na zakończenie koncertu zaśpiewać kilka pieśni francu- skich., Frank podniósł się po cichu i stanął tuż za krzesłem Siddy — dumny ze swej żony, a zarazem głęboko zawstydzony, że nie poznał się od razu na szlachetnym kamieniu, którym obdarzył go los. Siddy instynk- townie wyczuła jego obecność. On zaś stał i patrzył na jej złociście połyskujące włosy, na pięknie zarysowany kark i ramiona, na małe, zaróżowione uszy. Delikatnie położył dłonie na oparciu krzesła Siddy, po to tylko, żeby choć trochę być bliżej niej. Po chwili Siddy przechyliła się w stronę oparcia i jej kark zetkną} się z dłońmi Franka. Drgnęła i zastygła na moment — bezwolna, jakby sparaliżowana, czując fluidy płynące z jego rąk jak magnetyczne strumienie. Przymknęła oczy i na tę jedną chwilę wyłączyły się całkowicie jej mechanizmy obronne, na co w głębi serca dała sobie przyzwolenie. Ale potem zebrała się w sobie i pochyliła nad torebką, uwalniając się tym samym od jego dotyku. Tym gestem wprowadziła go w błąd — Frank nie zorientował się, że Siddy czuła jego dotyk; żałował tylko, że nie odchyliła się z powrotem na oparcie, lecz siedziała sztywno wyprostowana. Oboje nic nie słyszeli z ładnych, dowcipnych pieśni francuskich, które spotkały się z żywym przyjęciem. Na tym koncert się skończył, a kapitan w imieniu załogi podziękował zarówno wykonawcom, jak i słuchaczom za okazaną życzliwość. Po koncercie zorganizowano jeszcze małą potańcówkę i Frank mógł nareszcie znowu wziąć żonę w objęcia. — Mam nadzieję, Siddy, że nie weźmiesz mi za złe, jeśli i dziś nie powiem ci ani słowa o twoim występie. no Spojrzała na niego przelotnie i zarumieniła się. — Ależ to nie jest przecież konieczne. — Tak uważasz? Czy ty wiesz, jak to wszystko na mnie działa? Śpiewałaś cudownie i nic dziwnego, że wszyscy są tobą oczarowani. I wszyscy mi zazdroszczą takiej żony, a nikt nie wie, jak niewiele można ffli zazdrościć. Zabrzmiało to tak gorzko, że Siddy stropiła się i nie wiedziała, co o tym sądzić. — Przykro mi, że nie jesteś zadowolony z istniejącego stanu rzeczy, Frank; ale niestety nie można tu niczego zmienić. Zatrzymał się w tańcu i stojąc przed nią, zapytał z hamowanym wzburzeniem: — Czy rzeczywiście niczego nie można zmienić, Siddy? Ominęła go wzrokiem, nie mając odwagi spojrzeć mu teraz w oczy — nagle ogarnął ją strach, że Frank zażąda od niej wolności. Czy on chce być wolny po to, żeby móc związać się z Mariannę Weidner? Jak inaczej można tłumaczyć sobie jego słowa? Nie wiedziała, że on tęskni za tym, żeby wziąć ją w ramiona^ całować jej usta i wyznać, jak bardzo ją kocha i jak gorąco pragnie jej miłości. Upłynęło przecież zaledwie kilka tygodni, kiedy powiedział jej wprost, że poślubił ją nie żywiąc do niej żadnego uczucia. Co powinna zrobić, żeby go zatrzymać? Oddać mu się ze świado- mością, że przywiodły go do niej tylko zmysły, podczas gdy jego serce wyrywa się do innej? Czuła, że Mariannę Weidner nie udało się jeszcze całkiem go pozyskać, ale należało się z tym liczyć, że może to nastąpić każdego dnia. A jeśli nie Mariannę, to może pojawić się jakaś inna, która da mu to, czego ona w swej dumie musiała mu odmówić. Czy mogła należeć do niego ze świadomością, że nie jest kochana, lecz co najwyżej pożądana? Miał do niej wszelkie prawa, a jeśli mu tych praw odmawiała, mógł szukać innej kobiety. I chyba takie było znaczenie jego słów. — Gdybyś mógł zdobyć się na cierpliwość, Frank, może mogli- byśmy obydwoje przezwyciężyć tę sytuację. Teraz jednak nie stawiaj mnie wobec konieczności podjęcia decyzji — powiedziała nagle. Nie chciała i nie mogła całkiem z niego zrezygnować, dlatego spróbowała zatrzymać go, grając na zwłokę. Frank wziął ją za rękę. 111 — Będę czekał, Siddy, jeśli tylko mogę mieć nadzieję, że pewneg dnia staniesz się naprawdę moją żoną, tak jak teraz jesteś nią tylk z nazwiska — powiedział wzburzony. Siddy w dalszym ciągu nie odważyła się podnieść na niego oczu więc nie zobaczyła, z jaką miłością i czułością na nią patrzył. I tak umocniła się w przekonaniu, że Frank jej pragnie, ale nie dlatego, że ją kocha, lecz dlatego, że widzi w niej kobietę, do której ma prawo. Musiała przyznać, że Frank nie dochodził prawa w sposób brutalny czy bezwzględny —jego zachowanie było ciągle w najwyższym stopniu rycerskie. Na swoje utrapienie musiała go i za to coraz goręcej i mocniej kochać. W tym momencie ich głębokiego wzburzenia podszedł jakiś pan i poprosił Siddy do tańca. Poszła z nim zadowolona, że nie musi dalej prowadzić z Frankiem rozmowy na drażliwy temat. On zaś powiódł za nią gorącym spojrzeniem, nie wiedząc, że nic nie stanęłoby na jego drodze do szczęścia, gdyby otwarcie i szczerze powiedział swojej żonie, że kocha ją z całego serca i z całej duszy. XI Od tamtego wieczoru Siddy jeszcze bardziej niż przedtem unzikała męża, skoro tylko zostawali sami. W obecności innych osób byłs.dla niego przyjacielska i serdeczna, co prawda bardziej jako dobry kolega niż kochająca żona. W tej drugiej roli występowałaby znacznie chęTtniej, gdyby nie obawa, że mógłby z jej zachowania wyciągnąć mylne wni oski. Siddy czyniła jednak wszystko, co było w jej mocy i na co pozwala—ła jej duma, żeby wydać mu się kobietą miłą i wartościową. Frank polegał na jej słowach i powtarzał sobie, że cierpli _wym czekaniem dotrze w końcu do celu. Teraz miał przynajmniej nadzieryę na szczęśliwe zakończenie i nadrabiał ochoczo swoje zaniedbania z oferesu przed oświadczynami. Wszystkie panie na statku zazdrościły Siddy męża tak pełnego galanterii, ale najbardziej zawiściła jej Mari^anne Weidner. Ta zimna z natury kokietka.wbiła sobie do głowy wielką namiętność — uczucie całkowicie obce jej płytkiej, powierzchoownej naturze. Z każdym dniem coraz bardziej nienawidziła Siddy i roz- myślała tylko nad tym, w jaki sposób zadać jej ból i jak przyciąjignąć do siebie Franka. Z instynktem zakochanej kobiety wyczuła, że midędzy młodą parą coś nie jest tak, jak być powinno. Nie stronią- c od poplotkowania od czasu do czasu ze służbą, kiedy zależało jej na tym, żeby dowiedzieć się czegoś interesującego, zaczęła wypytywać stewar- desę na temat państwa Nordau. Dobroduszna, lecz zbyt gadatliwa dziewczyna paplała wioęc ze śmiechem, jak to strachliwa pani Nordau pilnuje, żeby małżonek migdy nie wszedł do jej sypialni, jak to pan Nordau musiał urządzić : sobie 113 ' Podroż poślubna / legowisko w saloniku, który zawsze opuszcza, idąc rano na basen, zanim małżonka odważy się wyjść ze swego pokoju. A pani Nordau musi być bardzo wstydliwa w stosunku do swego męża, bo wychodzi ze swei sypialni dopiero wtedy, kiedy jest całkowicie ubrana, chociaż posiada taką ładną bieliznę i szlafroki. I tu stewardesa opisała ze znawstwem bieliznę, halki i piżamy Siddy. Niemal każdego dnia, kiedy stewardesa przebywała w jej kajucie, Mariannę zręcznie kierowała rozmowę na wiadomy temat. Dziewczyna wiedziała już, że panna Weidner bardzo interesuje się młodą parą i ze zawsze może liczyć na suty napiwek, jeśli przyniesie jakąś nowinę Dzięki temu stewardesa zwracała szczególną uwagę na wszystko, co dotyczyło tamtych państwa. Któregoś ranka, parskając śmiechem, opowiedziała Mariannę, że widziała, jak pan Nordau podniósł koron- kową chusteczkę, którą zgubiła jego żona przechodząc przez salonik. Po prostu ukradł tę chusteczkę, przycisnął do ust i schował pod poduszkę. Jednakże ścieląc łóżka stewardesa stwierdziła, że chusteczka zniknęła. Pomyślała, że widocznie pan Nordau odniósł ją żonie do jadalni. Ale potem pani Nordau zapytała ją, czy nie znalazła takiej to a takiej chusteczki. Dziewczyna zaprzeczyła i nie zdradziła, kto znalazł zgubę. Mariannę wysłuchiwała tych relacji, trzęsąc się ze złości, ale na zewnątrz udawała rozbawioną. Nie wiedziała, czym sobie wytłumaczyć zachowa- nie młodej pary, ale jednego była pewna: coś tu nie grało. Nie traciła zatem nadziei nawet wówczas, gdy stewardesa powiedziała jej ze śmiechem, że pan Nordau nosi tę koronkową chusteczkę w portfelu na piersi. Nie, na pewno me myli się: kiedy pan Nordau któregoś dnia zmieniał marynarkę i położył na stole portfel, wystawały z niego koronkowe rogi. Mariannę mogłaby po wszystkich tych oznakach łatwo zorien- tować się, że Frank kocha swoją żonę, ale na to nie pozwalała jej zarozumiałość. W swojej zapalczywości uważała, że mężczyzna, którego ona pragnie, musi odwzajemniać jej pragnienia, a okoli- czność, że dotychczas nie zrobił nic, żeby się do niej zbliżyć, tłumaczyła sobie wyłącznie brakiem dostatecznej odwagi z jego strony. Mariannę była zbyt zarozumiała, żeby dopuścić myśl, iż jakikolwiek mężczyzna mógłby nią wzgardzić. 114 Statek zbliżał się do Nowego Jorku i pasażerowie powoli pakowali ,uż walizki. Zaczęły się ogólne pożegnania, wymiana adresów w celu korespondencji i obietnice ponownego spotkania, o czym już najdalej w godzinę po rozstaniu całkowicie zapominano. Partmannowie wszakże umówili się z Frankiem i Siddy w sposób zobowiązujący, zapraszając ich do siebie, a także planując wspólne spędzenie wieczoru w hotelu, w którym Nordauowie mieli zamówione pokoje. Należało się także liczyć z tym, że przy tej okazji dojść może do spotkania z panną Weidner i jej ojcem, ale z tym towarzystwo już się pogodziło. Partmannowie dobrze wiedzieli, ile trudu zadawała sobie Mariannę, żeby złapać Franka w swoje sieci, ale równie dobrze orientowali się, że Frank nie ma żadnej ochoty dać się złapać. Oboje nie mieli wątpliwości, że Frank bardzo kocha swoją żonę i że ona w pełni odwzajemnia jego miłość, chociaż oboje zawsze zachowywali się bardzo powściągliwie i nie uzewnętrzniali swoich uczuć. Ale o tym, że nigdy ich sobie nawzajem nie wyznali, Partmannowie nie mieli oczywiście pojęcia. Po przybyciu do Nowego Jorku wszyscy stracili się z oczu w ogólnym rozgardiaszu przy załatwianiu formalności związanych z przyjazdem. Frank i Siddy pojechali natychmiast do hotelu i zajęli dwa sąsiadujące ze sobą pokoje, położone tak wysoko, jak Siddy nigdy jeszcze nie mieszkała. Z lekkim zawrotem głowy spojrzała z okna na ruchliwą ulicę. \ Jednocześnie przybyła do hotelu panna Weidner z ojcem. Natychmiast zasięgnęła języka, gdzie znajdują się pokoje państwa Nordau, i tak sprytnie pokierowała sprawą, że otrzymała pokoje dla siebie i ojca tuż obok, przy czym pan Weidner absolutnie w niczym się nie spostrzegł. Potem zadała hotelowemu służącemu podchwytli- we pytanie i ustaliła, który pokój zajmuje Frank. Od stewardesy na statku wiedziała bowiem, że Nordauowie zajmują oddzielne sypial- nie. W hotelu tym wszystkie pokoje można było łączyć ze sobą lub oddzielać od siebie, korzystając z podwójnej pary rozsuwanych drzwi. Tak więc kiedy Mariannę została wreszcie sama, zajęła się przede wszystkim drzwiami między pokojem Franka a swoim. 115 Otworzyła po cichu te od swojej strony — przesunęły się bezgłośnie po prowadnicy — i przyłożyła ucho do tych drugich. Usłyszała jakieś szmery: znak, że Frank był jeszcze w pokoju. Bez cienia zażenowania zajrzała przez dziurkę od klucza, ale niczego nie zobaczyła. Prawdopodobnie w drzwiach Franka, tak samo jak po jej stronie, tkwił klucz. Cicho zasunęła drzwi i zaczęła urządzać się i rozpakowywać rzeczy. Już niemal z tym skończyła, kiedy usłyszała, że Frank wyszedł na korytarz i puka do pokoju żony. Po chwili dobiegł ją odgłos otwierania i zamykania drzwi od pokoju Siddy, a potem usłyszała rozmowę małżonków idących korytarzem do windy. , — Zjedzmy,, teraz coś na prędce i chodźmy powłóczyć się po mieście, a na diner wrócimy do hotelu. — To mi odpowiada, Frank — odpowiedziała Siddy. Mariannę wiedziała zatem, że Nordauowie przyjdą na kolację do hotelowej sali jadalnej. Przebrała się i kiedy ojciec zapukał do drzwi, była gotowa do wyjścia. Nie był to jej pierwszy pobyt w Nowym Jorku; mieli tu z ojcem nawet znajomych, którym pragnęli złożyć wizytę. .Mariannę zaproponowała ojcu, żeby jednak wpierw zajrzeć do sali jadalnej, a ponieważ pan Weidner miał jeszcze coś załatwić z portierem, ofiarowała się pójść tam sama i wyszukać stolik. Kelner zaprowadził ją do wielkiej sali, gdzie w długich rzędach stały nakryte stoliki. W tej chwili nikt przy nich nie siedział, sala była pusta. Mariannę zagadnęła kelnera dyplomatycznie: — Jeśli się nie mylę, przed chwilą byli tu nasi znajomi, państwo Nordau, żeby zarezerwować stolik? Podstęp okazał się skuteczny. — Tak jest, milady. Mister Nordau zamówił na dwie osoby tamten mały stolik przy oknie. — Doskonale. Niech pan, proszę, zarezerwuje dla mnie i dla mego ojca stolik obok. Nie będziemy mogli siedzieć z naszymi znajomymi razem, bo stoliki są za małe, ale przynajmniej będziemy blisko siebie. I wielce z siebie zadowolona wróciła do hallu, żeby wyjść z ojcem i złożyć planowaną wizytę. Frank i Siddy zajęli wieczorem w jadalni swoje miejsca bez żadnych podejrzeń, nie troszcząc się o to, kto będzie siedział przy sąsiednim 116 stoliku. Ale nie zdążyli nawet rozpocząć kolacji, kiedy obok pojawił się pan Weidner, prowadząc pod ramię córkę. Mariannę zamarkowała wielkie zaskoczenie i podeszła do Siddy z wyciągniętą ręką. — No, nie! To czarujące, że już spotkaliśmy się! Siddy przybladła. Wiedziała, że Weidnerowie też mieli zamiar tu zamieszkać, ale z uwagi na ogrom amerykańskich hoteli, nie obawiała się bliższych kontaktów. Tymczasem ta tak bardzo jej niesympatyczna pannica wynurzyła się nagle tuż obok i bez wątpienia znów będzie chciała zaanektować Franka. Serce Siddy drgnęło nagle przykrym podejrzeniem: czy Frank wiedział, że Weidnerowie mają miejsca obok nich? A może wszystko zostało ukartowane? Gdyby wiedziała, jak bardzo Frank zirytował się tym spotkaniem, uspokoiłaby się natychmiast. Chcąc nie chcąc musiał jednak nie tylko udawać radosne zdziwienie, ale także wyrazić zgodę, kiedy Mariannę z filuterną minką i przesadną wesołością zaproponowała: — Może zsuniemy nasze stoliki? Będzie nam się lepiej rozmawiało. Siddy z wielkim trudem udało się nie okazać niezadowolenia z pojawienia się Weidnerów. Zanim zdążyła ochłonąć, oba stoliki zostały już zestawione i wszyscy zasiedli razem. Frank spojrzał ukradkiem na żonę, nagle milczącą i zgaszoną. Podczas przechadzki po mieście była niezwykle ożywiona i wesoła. Powiedziała Frankowi, że w recepcji czekał już na nią list od Margot, i zrelacjonowała jego treść. Na Franka również czekała poczta od połączonych firm, zawierająca różne dyrektywy w sprawach hand- lowych. Opowiedział żonie o wszystkim, co mogło ją zainteresować, i przekazał pozdrowienia od swych rodziców i jej ojca. W czasie tej długiej wędrówki po Nowym Jorku rozmawiali z wielkim ożywieniem, a teraz nagle Siddy umilkła i sidziała dziwnie osowiała. Pojawienie się Weidnerów i dla niego było bardzo nieprzyjemne. Cieszył się, że choć tutaj będzie z Siddy sam, skoro żadne z nich nie wchodziło do pokoju drugiego. A tu tymczasem... Frank podejrzewał oczywiście, że Mariannę trochę dopomogła „przypadkowi" i to natrę- ctwo popsuło mu humor. Jednakże nie można jej było obrazić, nie obrażając zarazem jej ojca, który był przecież miłym starszym panem. To on zresztą głównie podtrzymywał rozmowę przy stole, Marian- nę bowiem ograniczała się do rzucania Frankowi upojnych spojrzeń, \ 777 a czasem zwracała się do Siddy z „miłą" uwagą, zawierającą przeważnie jakąś ukrytą złośliwość. Siddy odpowiadała na to banalnym, nic nie mówiącym frazesem. Frank wdał się w końcu w dyskusję z panem Weidnerem o interesach, żeby jak najmniej mieć do czynienia z Marian- nę, której spojrzenia irytowały go w najwyższym stopniu. Po kolacji pan Weidner zaproponował, żeby przejść do westybulu i posłuchać tam koncertu, a może potem młodsi nabiorą ochoty trochę potańczyć. Frank jednak — wiedząc, że Siddy na tym nie zależy — szybko odmówił, tłumacząc, że oboje z żoną są zmęczeni, bo od wczesnego rana na nogach. Mariannę nie tracąc czasu przejęła ini- cjatywę i poleciła kelnerowi zarezerwować ten stół na cztery osoby także na jutrzejszy diner, po czym również wyraziła chęć udania się na spoczynek. Nie przyszło jej przy tym na myśl, żeby zapytać, czy Nordauowie zgadzają się na wspólne zjedzenie kolacji jutro, a Frank i Siddy nie odważyli się temu sprzeciwić: Siddy dlatego, że myślała, iż Frankowi na tym zależy, a Frank dlatego, że bezceremonialność panny Weidner po prostu odjęła mu mowę. Kiedy wszyscy razem wysiedli z windy, Mariannę udała wielkie zdziwienie: — Ach, państwo też mieszkają na tym piętrze? — Na to wygląda, proszę pani — odparł Frank sucho. Przez głowę Siddy znów przemknęło podejrzenie, że również ten „przypadek" był z góry zaplanowany przez Franka i tamtą. Kiedy w dodatku okazało się, że pokój Mariannę przylega do pokoju Franka, ogarnęły ją takie niedobre myśli, że tylko z najwyższym wysiłkiem zdołała opanować się i spokojnie pożegnać. Frank niechcąco umacniał Siddy w złym nastroju — zirytowany i zaskoczony zachowywał się tak niepewnie i nienaturalnie, że omal się nie rozpłakała. Swobodny pozostał jedynie pan Weidner, który zrobił nawet jakąś żartobliwą uwagę na temat kolejnego .szczęśliwego przypadku. Mariannę rzuciła w stronę Siddy zwycięskie spojrzenie, które tylko potwierdziło jej najgorsze przypuszczenia. Frank podniósł do ust jej drobną, chłodną dłoń, życząc dobrej nocy, po czym Siddy natychmiast weszła do swego pokoju. Frank wiedział wprawdzie, że żona patrzy nieufnie na czynione mu przez pannę Weidner awanse i że kolejne „przypadki" nie sprawiły JeJ 118 przyjemności, ale że sam był całkowicie uodporniony na uroki Marian- nę, do!głowy mu nie przyszło, że Siddy może być serio o nią zazdrosna. Pożegnawszy pana Weidnera i jego córkę, poszedł do siebie i niebawem usłyszał Mariannę śpiewającą czułą pieśń miłosną. Potrząs- nął głową coraz bardziej rozeźlony. Tego już za wiele! Co ona właściwie sobie wyobraża! Energicznie przysunął do ich wspólnych drzwi kufer i zawiesił na nich pled podróżny, podejrzewając, że panna Weidner jest zdolna nawet do podglądania przez dziurkę od klucza. Upewnił się też, czy jego drzwi są zamknięte. Nie wiedział, że Mariannę odsunęła w swoich drzwiach zasuwkę i że gdyby i on otworzył drzwi od swojej strony, oba pokoje zyskałyby połączenie. Nie wiedział również, że jego młoda żona chodzi tam i z powrotem po swoim pokoju dręczona zazdrością. XII Następnego dnia Frank miał zacząć załatwianie spraw firmy. Przy śniadaniu zapytał więc Siddy, jak ma zamiar spędzić dzień. , — Żałuję, ale w ogóle nie mogę ci powiedzieć, kiedy będę wolny i będę mógł poświęcić ci czas. Na wszelki wypadek wynająłem auto do twojej dyspozycji; wystarczy, że powiesz portierowi, o której godzinie mają po ciebie przyjechać. Może odwiedzisz dziś panią Partmann? Obiecywała, że zatroszczy się o ciebie, kiedy ja będę zajęty interesami. To może trwać do piątej po południu, a nawet jeszcze dłużej. — Nie kłopocz się o mnie, Frank. Wiem, jak sobie wypełnić dzień. A do pani Partmann dziś nie pójdę, bo nie będzie miała jeszcze czasu. Może odwiedzę ją jutro. Zjem lunch w hotelu, a potem wybiorę się na mały objazd po mieście. * — Dobrze, Siddy, ale pojedź tylko autem przeze mnie wynaję- tym, żebym był spokojny. Mógłbym poprosić pana Weidnera, żeby się tobą zaopiekował, ale sądzę, że osoba panny Weidner nie jest ci zbyt miła. Siddy zaczerwieniła się. Chętnie wypowiedziałaby swoje zdanie na temat panny Weidner, ale, nie wiedziała, czy stała się ona Frankowi na tyle droga, że mogłoby go to dotknąć. Ograniczyła się przeto do stwierdzenia: — Nie, to absolutnie zbyteczne! Pan Weidner będzie prawdopo- dobnie równie zaabsorbowany interesami jak ty. — No to mogłabyś umówić się z panną Weidner; ona chyba chętnie przyłączyłaby się do ciebie. 120 Siddy patrzyła w talerz. W jakim celu było to powiedziane? Zależało mu na tym, żeby miała towarzystwo, czy też chciał przez to coś powiedzieć? A może sam się z nią umówił i mają zamiar gdzieś się spotkać? Bo o tym, że ta młoda dama byłaby nie od tego, Siddy była przekonana. A Frank? Czy mógłby to zrobić? Serce podpowiadało jej, że nie, ale rozum mówił, że nie może wziąć Frankowi za złe, gdyby chciał zbliżyć się do innej kobiety. Przecież sama zwróciła mu wolność, a on — był mężczyzną. Zabolało ją serce, ale zebrała się w sobie i powiedziała spokojnie: — Panna Weidner nie jest mi na tyle sympatyczna, żebym do- browolnie szukała jej towarzystwa. — Jasne. A więc umówmy się, że o piątej będę na pewno w hotelu 1 wypijemy razem herbatę. — Dobrze, ja też będę o piątej. Frank pożegnał żonę jak zawsze z galanterią, a ona życzyła mu pomyślnego załatwienia spraw. I z tym się rozstali. Frank wyszedł, a Siddy pojechała na górę do swego pokoju. Wysiadając z windy, natknęła się na pannę Weidner. — Ach, dzień dobry pani! Już tak wcześnie na nogach? — Jak pani widzi. Zamierza pani wyjść? Pytanie to zadała Siddy z wewnętrznym niepokojem: czy tamta wybiera się już na spotkanie z Frankiem? — Nie, najpierw zjem z papą śniadanie. Pani już jadła? — Właśnie wracam z jadalni. — A małżonek jeszcze tam został? Dla Siddy było oczywiste, że Mariannę ma ogromną ochotę zobaczyć Franka, toteż z prawdziwą satysfakcją odparła: — Nie, mój mąż musiał wyjść na krótko załatwić pewien interes, ale zaraz potem mamy się spotkać. — Ach, te nieszczęsne interesy! Tutaj jest z tym jeszcze gorzej niż na miejscu w domu. Ja także rzadko tu widuję papę. Będzie pani musiała mnie wziąć trochę na hol, żebym nie była zupełnie sama. Jakie plany macie państwo na dzisiaj? Siddy była już pewna, że podejrzewanie Franka o ciche rendez-vous 2 Mariannę było niesłuszne i w duchu przeprosiła go za to ze skruchą. Wiedziała jednak, że to nie zasługa Mariannę, która chętnie by się zgodziła na randkę. Siddy postanowiła wyprowadzić ją w pole. 121 \ —^- Jeszcze nie ustaliliśmy. Ja muszę teraz szybko, przed powrotem męża, napisać list do domu. — Ach, świetnie! W takim razie na pewno się spotkamy. O pierw- szej, prawda? Siddy z uśmiechem skinęła głową. — Tak jest, o pierwszej. Panie rozstały się, a Siddy pomyślała z satysfakcją, że panna Weidner będzie srodze rozczarowana, gdy Frank nie pojawi się w południe. W nastroju lekkiego rozbawienia poszła do swego pokoju. Za cenę pewności, że panna Weidner nie jest z Frankiem na mieście, chętnie zniesie jej towarzystwo w czasie lunchu. Uspokojona zabrała się do korespondencji. Napisała długi list do Margot, krótszy do matki i kilka widokówek do przyjaciółek. Treść tej korespondencji była pogodna, tak żeby nikt nie domyślił się ciężkiego położenia Siddy. Adresaci powinni być przekonani, że te serdeczne pozdrowienia przesyła im szczęśliwa młoda żona. Potem siedziała jeszcze przez chwilę przy oknie, obserwując uliczny ruch. I nagle zobaczyła po drugiej stronie ulicy pannę Weidner oglądającą wystawy i najwidoczniej znudzoną bezcelowym pałętaniem się. Siddy zrobiło się całkiem lekko na sercu. Przygotowała się do wyjścia na lunch i po chwilce zjechała windą. Przy stole, przy którym jadła wczoraj kolację z Frankiem i Weidnerami, siedziała samotnie Mariannę. — Jest pani sama? — zapytała Siddy. — Czy ojciec pani jeszcze nie wrócił? — Nie. I można wątpić, czy zdąży wrócić na lunch. Po jego wyjściu postanowiłam przejść się po najbliższych ulicach, żeby zobaczyć wystawy. Myśli pani, że sklepy w Nowym Jorku mają coś szczególnego do zaoferowania? Wszystko, co widziałam, mamy również w Berlinie, i to o wiele taniej. Okropnie się wynudziłam. Jestem zadowolona, że będę mogła choć przez godzinkę pogawędzić z panią i pani mężem. Po ustach Siddy przemknął ledwie dostrzegalny kpiący uśmiech. — Muszę panią niestety rozczarować — powiedziała ze skryw aną satysfakcją. — Będzie pani musiała zadowolić się moim towarzystwem- Mój mąż nie wróci na lunch i w ogóle nie wiem, kiedy skończy dziś załatwiać swoje sprawy. 122 Mariannę Weidner nawet nie próbowała ukryć swego niezadowo- lenia. — Och, ten Nowy Jork! Business pożera tutaj wszystko! Więc mamy tak siedzieć same, bez męskiego towarzystwa? — Nic innego nam nie pozostaje. — Pozwolę sobie jednak zauważyć, że ja nie pozwoliłabym mojemu mężowi, żeby w trakcie podróży poślubnej zostawiał mnie samą na tak długo — powiedziała Mariannę kwaśno. Siddy robiło się coraz lżej na sercu. — Jestem z kupieckiej rodziny, tak samo zresztą jak pani, i wiem, że sprawy firmy są ważniejsze niż przyjemności. Mój mąż na pewno wolałby być teraz ze mną. Twarz Mariannę przybrała złośliwy wyraz. — I pani w to wierzy? Chętnie poznałabym takiego niezwykłe- go mężczyznę! Każdy z nich jest zadowolony, jeśli może znów poczuć się wolny, bez krępujących więzów... nawet w czasie podróży poślub- nej. Siddy nie mogła powstrzymać się od uwagi: — Zabrzmiało to tak, jakby miała już pani za sobą najgorsze doświadczenia. — Nie ja, na szczęście, ale inne. Żaden mężczyzna nie jest wierny. Siddy zmusiła się do uśmiechu. — Tak pani myśli? — Nie mam co do tego cienia wątpliwości! Wychodząc za mąż, nie będę miała żadnych iluzji do stracenia. Człowiek nowoczesny jest dobrze poinformowany. Żaden mężczyzna niczego mi nie wmówi. Dlatego chcę zachować wolność tak długo, jak się da. My, dziewczęta z bogatych domów, ciągle jeszcze jesteśmy poślubiane przede wszystkim z powodów majątkowych. A może wierzy pani, że została pani wybrana wyłącznie z miłości? Na twarzy Siddy pojawił się ciemny rumieniec, serce drgnęło jej bólem. — To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi. Ale to bardzo smutne, że żywi pani takie przekonania. Czego będzie pani oczekiwać od małżeństwa! Mariannę roześmiała się drwiąco. 123 — Ach, pani jest jeszcze bardzo oderwana od życia. U rodowite] berlinianki, jak pani; to istny dziw. Ja widzę świat wyraźnie, a kiedy wyjdę za mąż, zażądam takich samych praw, jakie przyznają sobie mężczyźni. A poza tym zanim się z kimś zwiążę, nie będę siedzieć w kącie za piecem ani zamykać oczu, lecz dobrze rozejrzę się dookoła, żeby znaleźć mężczyznę, który mi się spodoba. A potem nie będę skubać kwiatków, drżeć z niepewności i cierpieć katuszy; wręcz przeciwnie: nie będę robić tajemnicy z tego, co czuję, tylko otwarcie przyznawać się do tego, że ktoś mnie pociąga. Jest pani zaszokowana? Niewątpliwie był to właśnie szok, ale Siddy za nic nie przyznałaby się do tego. Nieskrępowana niczym zuchwałość Mariannę wprawiła ją w osłupienie. — Czy to ma znaczyć, że będzie pani czynić awanse mężczyźnie, który się pani spodoba? — Oczywiście, inaczej nie będzie wiedział, że mi się podoba. — A jeśli... ten mężczyzna nie będzie wolny, jeśli będzie należał do innej kobiety? Mariannę wzruszyła ramionami. — Wtedy będzie mógł zdecydować, która mu bardziej odpowiada: ja czy tamta. — Byłaby pani w stanie odebrać jakiejś kobiecie męża? — spytała Siddy do głębi wzburzona. — A dlaczego nie? Jeśli mi się coś podoba, wyciągam po to i ekę — oznajmiła Mariannę, błysnąwszy złośliwym spojrzeniem. — Ależ panno Weidner! Mariannę roześmiała się i zapaliła papierosa. — To panią szokuje? — Myślę, że takim samym prawem kieruje się złodziej, wyciągają- cy rękę po cudzą własność. Mariannę miała drwiącą minę. — Nonsens! Człowiek nigdy nie może być nieograniczoną własnością drugiego człowieka. Uczucia zmieniają się. Jeśli dziś spodo- ba mi się mężczyzna innej kobiety, dojdzie do walki między nią a rnn4 Jeśli wygram — ona musi się poddać; wygra ona — ja będę musia'a zrezygnować. Siddy kurczowo ścisnęła ukryte pod stołem dłonie. 124 — A jeśli... wyjdzie pani za mąż i będzie kochała męża, a on stanie się potem obiektem takiej, jak to pani nazywa, walki, w której wygra ta inna, to co wtedy? — Będę się oczywiście bronić ze wszystkich sił i zrobię wszystko, co w mej mocy, żeby przekonać mego męża, że kocham go co najmniej tak mocno jak tamta. Będę starała się pokonać moją rywalkę na wszelkie sposoby. A jeśli to nie pomoże, wtedy adieu\ l wówczas postaram się jak najszybciej poszukać innego, żeby się w nim zakochać. Siddy była skonsternowana. — To nie jest takie łatwe! Mariannę uśmiechnęła się kpiąco. — Jeśli ten mężczyzna roztaczał jakiś szczególny urok, to zapewne me będzie to zbyt łatwe. Ale zawsze lepiej jest znaleźć tego drugiego niż przywdziać włosiennicę i posypać głowę popiołem. — Mówi pani bardzo dziwnie. Wszystko, co pani powiedziała, wydaje mi się czymś niebywałym. Nie rozumiem pani. — Wierzę' w to! Ja od razu panią właściwie oceniłam i zawsze pani trochę współczułam — odparła Mariannę sarkastycznie. Siddy wyprostowała się. — Nie ma żadnej potrzeby, żeby mi współczuć. W oczach Mariannę pojawił się niebezpieczny błysk. — Tego nie może pani wiedzieć. — Owszem, wiem! — Wykluczone! Może właśnie w tej chwili mąż zdradza panią 2 jakąś kobietą, która ma na to ochotę. A jeśli nie dziś, to jutro albo pojutrze, za tydzień lub za rok. Pewien poeta powiedział kiedyś, że w przeznaczeniu kobiety bardziej nieuchronne jest to, że zostanie zdradzona, niż to, że umrze. I ja myślę, że on miał rację. Dlaczego więc my, kobiety, nie możemy zgotować mężczyznom takiego samego losu? Mariannę Weidner chciała swymi wywodami pognębić i zaniepo- koić Siddy i powiodło jej się to aż za dobrze. W duszy Siddy ciągle jeszcze dźwięczały okrutne słowa o zdradzie ardziej nieuchronnej niż śmierć. Czy nie był w nich zawarty również JSJ los? Czy nie siedziała naprzeciwko kobiety, która taki właśnie los ciała jej zgotować? Jakie poglądy miała ta dziewczyna! Jak śmiało ez zahamowań je wypowiadała! Jeśli rzeczywiście Frank jej się 125 l spodobał, to wyjdzie naprzeciw jego pragnieniom przy najdrobniejsze) nadarzającej się okazji. Siddy wyprostowała się i odparła chłodno, nie dając po sobie poznać, jak głęboko czuje się dotknięta: — Lepiej skończmy tę rozmowę, panno Weidner. Nie mogę zgodzić się z panią ani wypowiadać na ten lemat. Mariannę raz jeszcze zaciągnęła się papierosem, a potem zgniotła niedopałek w popielniczce, patrząc na Siddy z wyraźną ironią. — Pani zapewne sądzi, że namiętność można zgasić tak jak ogieniek tego papierosa. Jest pani mężatką, ale sprawia pani wrażenie kobiety jeszcze całkowicie niedoświadczonej. Zapewne wyglądałoby to inaczej, gdyby pani małżeństwo nie rozgrywało się w dwóch oddzielnych sypialniach. Siddy drgnęła. Co Mariannę Weidner chciała przez to powiedzieć? Czyżby wiedziała ojej małżeństwie więcej niż Siddy przypuszczała? A od kogo mogłaby dowiedzieć się jakichś szczegółów, jak nie od Franka... Czy między nim a tą dziewczyną doszło już do takiej bliskości, że powierzył jej tajemnicę swojego małżeństwa? Siddy nie domyśliła się oczywiście, że Mariannę przeprowadziła śledztwo — najpierw na statku, a potem tu, w hotelu — z którego wynikało, że młoda para sypia w oddzielnych pokojach. Czując ucisk w sercu, Siddy fnocno przygryzła wargi, żeby powstrzymać zbierające się łzy. Świadomość, że panna Weidner tylko na to czyha, pomogła Siddy opanować się. Podniosła się i powiedziała spokojnie: > — Muszę panią teraz pożegnać. Nie sądzę, żebyśmy miały sobie jeszcze do powiedzenia coś, co dla nas obu byłoby interesujące, gdyż nasze poglądy są absolutnie rozbieżne. W oczach Mariannę znów pojawił się złośliwy błysk. — Kto wie, czy to jest takie pewne: może mamy podobny gust? Na przykład ta suknia, którą ma pani na sobie, podoba mi się tak dalece, że chętnie bym ją nosiła. Siddy zbladła. Aluzja była przejrzysta. Nie suknię miała Mariannę na myśli, lecz mężczyznę. Siddy uznała jej zachowanie za bezwstydne, lecz nawet nie mogła przeciwko temu zaprotestować, gdyż tamta skwitowałaby to tylko drwiącym śmiechem. 126 Zebrawszy się na odwagę,, Siddy odparła: _ Przykro mi, ale nie ododam pani tej sukni. Zresztą... chyba nie chciałaby pani nosić czegoś używanego. _ Naprawdę chce mnie jpani już opuścić? — spytała Mariannę z grzecznym ubolewaniem, jak . gdyby nic między nimi nie zaszło. Siddy skinęła głową na poożegnanie i wyszła z jadalni. Pojechała windą na górę i dopiero w swoim pokoju rozpłakała się. W jej pamięci ożyły tetraz wszystkie słowa Mariannę — te jednoznaczne i te dwuznaczne — a kiedy przypomniała jej się uwaga na temat oddzielnych sypialni, zaciała sobie raz jeszcze pytanie: czy panna Weidner wiedziała o tym od Franka? Ale • doszedłszy w swych roz- myślaniach do tego miejsca, Sicłdy zerwała się nagle i potrząsnęła głową. Nie! Tego Frank nigdy by nie zrobił, nawet gdyby był bardzo blisko z jakąś kobieta! Na pewno nie wyjawiłby nikoinu ich tajemnicy. Mariannę Weidner wyszpiego^swała w jakiś sposób, że jej małżeństwo z Frankiem nie jest właściwie r*iałżeństwem. Niejeden raz zdradzała się ze swą skłonnością do Frania, a dzisiaj przedstawiła Siddy swój pozbawiony skrupułów pogląd! na problem małżeńskiej zdrady. A więc to nie zasługa Mariannę, że Frank zachowywał się wobec niej tak powściągliwie. Siddy wstrząsnęła się ze zgrozy. Jak młoda dziewczyna może obnosić si,e z podobnymi poglsądami! Nie, nie można bez walki oddać Franka tej kobiecie! Mariantie Weidner wypowiedziała jej bezpar- donową walkę — dobrze, ona_ ją podejmie. Siddy doprowadziła się cło porządku, przemyła zapłakane oczy, odświeżyła się wodą kolońską. Było pół do czwartej — niebawem wróci Frank. Nie powinien poznać, że płakała. Przypudrowała lekko twarz, a potem stanęła przy oknie i wyjrzała na ulicę. Tam w dole mijają się w nieustannym pośpiechu jacyś ludzie. Mają swoje udręki i cierpienia, ale tłumią je codzienną krzątaniną, po- konywaniem codziennych trosk. Ona też musi ukryć swój ból. Pośród tych rozmyślań usłyszała, że \v pokoju Franka skrzypnęły otwierane drzwi. Nastawiła uszu — czyżby już wrócił? I wtedy usłyszała pukanie do drzwi wewnętrznych. — Jesteś tam, Siddy? — Tak, Frank. Wróciłeś*? 127 — Och, nie było mnie aż nadto długo! Martwiłem się o ciebie. — Nic mi się nie stało. Niepotrzebnie się niepokoiłeś. — Muszę się teraz trochę odświeżyć. Czy mogę przyjść po ciebie i zabrać cię na herbatę? i — Chętnie, Frank. Daj znać, jak będziesz gotowy. Na twarzy Siddy błysnął nagle uśmiech. Jak mogła bać się i choćby przez moment wierzyć, że Frank wygadał się z ich małżeńskimi problemami! I nagle olśniło ją, skąd Mariannę wie o ich oddzielnych sypialniach: z pewnością słyszała ze swego pokoju, jak Frank rano zapukał do Siddy z zapytaniem, czy dobrze wypoczęła. Ależ oczywiście! ' Ta bezczelna dziewczyna po prostu blefowała! Podejrzewanie Franka było głupotą! On był w każdym calu dżentelmenem i nigdy nie powiedziałby ani słowa, które mogłoby sprawić Siddy przykrość. Pół godziny później Frank siedział z żoną w hotelowej herbaciarni i — bardzo zadowolony ze swych poczynań — opowiadał o tym, co zdziałał w ciągu dnia. Szczęśliwie udało mu się załatwić o wiele więcej niż zakładał. Jutro przed południem będzie miał znowu konferencję, ale popołudnie ma wolne i rezerwuje je dla niej. — Czy bardzo się nudziłaś, Siddy? Jak spędziłaś dzień? — spytał, patrząc na nią z przyjemnością i chłonąc jej bliskość, której przez tyle godzin był pozbawiony. Siddy opowiedziała o tym, co robiła, a kiedy Frank usłyszał, że jadła lunch w towarzystwie panny Weidner, zmarszczył lekko czoło. — Nie jestem zadowolony, Siddy, że wchodzisz z nią w bliższe kontakty — powiedział stanowczym tonem. Siddy popatrzyła z uwagą. — Mogę wiedzieć, dlaczego? — Uwierz mi, to nie jest dla ciebie towarzystwo. — Nigdy go też nie szukałam. To raczej ona się narzuca; tak mi się przynajmniej wydaje. ' Frank roześmiał się twardo. — Mnie też się tak wydaje! Pół biedy, jeśli mogę ci towarzyszyć, ale kiedy zostajesz sama, postaraj się ją jakoś wymijać. — Och, chętnie! — odetchnęła Siddy z ulgą. — Zabrzmiało to tak, jakbyś miała już kiedyś złe doświadczenia... Siddy zmusiła się do spokoju. 128 ' — Ja... ja myślę, że bardzo różnimy się poglądami. — l chwała Bogu! Jestem o tym przekonany! — powiedział Frank energicznie. Siddy zarumieniła się. Nie wiedziała, co myśleć o jego słowach. Czyżby Frank nie był dobrego mniemania o pannie Weidner? Ale w duchu usłyszała znów drwiący głos Mariannę: „W przeznaczeniu kobiety bardziej nieuchronne jest to, że zostanie zdradzona, niż to, że umrze". Te słowa będą się jej zawsze przypominały, kiedy w jej serce zacznie wkradać się nieśmiała nadzieja. A może on wyraził się o Marian- nę tak ujemnie, żeby zataić swoje zainteresowanie nią — żeby ukryć to, że jej pragnie? Siddy postanowiła mimo wszystko podjąć walkę. — Czy mogę cię o coś poprosić, Frank? Spojrzał jej w oczy z taką czułością, że w Siddy zamarło serce. — Uczynisz mnie szczęśliwym, jeśli będę mógł spełnić twoje życzenie. Siddy zaczerpnęła tchu. — Chciałabym pójść z tobą do teatru dziś wieczorem, a potem na kolację — gdziekolwiek, byle nie tu. Wyznam otwarcie, że wolałabym, jeśli to możliwe, uniknąć^spotkania z panną Weidner, nawet w większym gronie. Przez chwilę patrzył uważnie w jej pobladłą nagle twarz. Wyczuwał instynktownie, że prośba Siddy miała jakieś szczególne podłoże. Czyżby Mariannę próbowała zrobić coś niegodziwego? Nie dopytując o nic, powiedział skwapliwie: — Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, co jednak nie oznacza, że spełnienie go przychodzi mi ciężko. Przeciwnie: odgadujesz moje myśli. Nie lubię widzieć cię w towarzystwie panny Weidner, a poza tym wydaje mi się, że pokazała ci się dzisiaj z dość niekorzystnej strony. Będziemy unikać spotkań z nią. Skinęła mu głową, przepełniona wdzięcznością, ale w duchu zadawała sobie pytanie: „Czy on nie chce mnie widzieć z nią razem i nie życzy sobie kontaktów między nami dlatego, że pragnie uczynić z niej sw«ją kochankę?" Ta myśl była istną udręką. Frank obserwował Siddy z pewnym niepokojem. Wydawała mu się zmieniona. Z pewnością coś zaszło między nią a panną Weidner. 129 9 Pod lr°z poślubna Dowodziła tego również jej prośba, żeby nie spotykać się dziś wieczoren, z Weidnerami. Nie chciał jednak dalej badać, co zaszło, żeby nj komplikować sprawy. Zmieniając temat, poinformował Siddy, że sprawy handlowe w Nowym Jorku zdoła załatwić w ciągu najdalej dziesięciu-dwunastu dni. — Potem wyjedziemy i w ogóle nie będziesz musiała stykać się z panną Weidner — powiedział na zakończenie. — Zapominasz, że Weidnerowie wybierają się w tym samym czasie, co my na Florydę. Przecież chcą nawet spotkać się z nami w Miami. — Ach, prawda! Zupełnie o tym zapomniałem. Ale może mogli- byśmy zapobiec temu spotkaniu. Zdaje się, że powiedzieliśmy im, w którym hotelu mamy zamiar zatrzymać się. W Miami jest więcej dobrych hoteli, więc możemy zmienić plany i zamieszkać gdzie indziej. Nie chciałbym, rzecz jasna, urazić starszego pana, ale na jego użytek znajdę jakąś wymówkę i wyjaśnię, dlaczego wybraliśmy inny hotel. Siddy przygryzła usta. To, co mówił o Mariannę, dowodziło, że jest mu obojętna. Chyba że... tylko udawał obojętność, aby wprowadzić żonę w błąd. Nie, trzeba się z tego wyłączyć, uporać się z tymi podejrzeniami! — Mam nadzieję, że jakaś wymówka się znajdzie. A pana Weidnera też nie chciałabym urazić. On jest bardzo miły. Frank uśmiechnął się dobrotliwie. — Ale panna Weidner jest twoją antypatią, prawda? Odrzuciła głowę wojowniczym ruchem i spojrzała hardo. — W każdym razie kontakty z nią uważam za nieprzyjemne. Frank pochylił się w przód i popatrzył badawczo. — Chyba nie wyrządzała ci niczego złego? Oczy Siddy lekko zwilgotniały. Pomyślała, jak bardzo Mariannę wydręczyła ją dzisiaj. Dlaczego Frank tak na mnie patrzy? Za- wstydziła się jego dobrych, czystych oczu. Czuła, że wieczny strach o Franka czyni ją podejrzliwą i niedobrą. Tak, wydała się sobie bardzo niedobra z tą wiecznie czujną nieufnością, przyprawiającą J3 o palącą, dręczącą zazdrość. — Nie, nie zrobiła mi niczego złego, ale wypowiadała poglądy, l/tóre uniemożliwiają moje dalsze stosunki z nią. Chciałabym jej unikać, ,ak tylko się da. Frank pocałował ją nagle w rękę i spojrzał poważnie w oczy. — Tak różne charaktery, jak wasze w żadnym razie nie mogłyby się zgodzić. To byłoby niemożliwe! Nie trap się tym więcej. Załatwię sprawę w taki sposób, że nie będziesz więcej nagabywana. Siddy była uszczęśliwiona, że Frank nie pytając o nic, zgodził się spełnić jej życzenie. Ten wspólny wieczór był cudowny. Frank nigdy nie widział Siddy tak ożywionej i wesołej i zupełnie stracił dla niej głowę. Słuchając jej śmiechu, miał ochotę porwać ją w ramiona. Zauważył, że Siddy stara się go oczarować, a to nie przyczyniało się bynajmniej do uspokojenia jego euforycznego nastroju. Po teatrze poszli do lokalu znanego z doskonałej kuchni. Było im ze sobą coraz lepiej. Siddy ukazała mu się w pełni swego kobiecego czaru. Postanowiła bowiem tak zafascynować swego męża, żeby będąc przy niej, nie myślał o innej kobiecie, a nLe będą,c przy mej... również nie zaprzątał swych myśli inną. Żadna inna nie powinna wydać mu się godna pożądania! Siddy zauważyła, z jakim zachwytem Frank na n ią patrzy, i błysnęła jej cicha nadzieja, że może zdoła go pozyskać — takiego, jakiego pragnęła. Nie chciała owładnąć tylko jego zmysła*mi, ale także zdobyć jego miłość. I w czasie tych szczęśliwych, cudowruych godzin wieczor- nych nie wydawało się jej to niemożliwe. 130 XIII Mariannę Weidner pojawiła się wieczorem w sali jadalnej przyodziana we wspaniałą toaletę. Kiedy zajmowała miejsce przy zarezerwowanym stoliku, kelner podał jej ojcu bilecik. Mariannę spojrzała niespokojnie. — Od kogo? — zapytała gorączkowo. — Od pana Nordaua. Jaka szkoda! Przeprasza, że nie będą z nami na kolacji, ale zostali oboje zaproszeni na ten wieczór. Starszy pan żałował oczywiście, że nie doszło do spotkania z młodą parą, ale nie był tak srodze rozczarowany jak jego córka. Mariannę zbladła i zaczęła nerwowo szarpać chusteczkę, aż w końcu rozdarła delikatną koronkę. Z wściekłością cisnęła chustkę pod stół i przydep- tała. Rozsadzał ją gniew, a w oczach pojawiły się niebezpieczne błyski. Nie wątpiła ani przez chwilę, że Siddy Nordau podjęła wyzwanie i postanowiła usunąć ją z pola widzenia Franka. Widać nie wzięła pod uwagę, z kim ma do czynienia: Mariannę Weidner nie pozwoli wyeliminować się w taki sposób z gry. Zwłaszcza teraz nie! Już ona pokaże tej mało ważnej osóbce, że Mariannę Weidner zawsze osiąga to, czego chce! A tego mężczyzny pragnie ze wszystkich sił — tak jak jeszcze żadnego nie pragnęła. Musi zdobyć go za wszelką cenę. I żeby nie wiedzieć co miało nastąpić! Ten wieczór Mariannę spędziła w nastroju trudnym do opisania. Nie bardzo wiedziała, co je ani o czym rozmawia. Jej płonące oczy wpatrzone były w próżnię, nie widząc nikogo i na nic nie zwracając uwagi. Jej myśli krążyły tylko wokół osoby Franka Nordaua, który powinien należeć do niej. 132 Razem ze wzmagającym się pożądaniem narastała jej nienawiść do Tyleż satysfakcji sprawiłoby jej zawładnięcie Frankiem, co pognębienie jego żony. Nie miała zamiaru rozbijać ich małżeństwa. Na tym jej me zależało. Ale Frank Nordau powinien leżeć u jej stóp tak długo, jak ona będzie tego chciała! Po kolacji posiedziała z ojcem jeszcze przez chwilę w westybulu, obserwując przychodzących i wychodzących gości, a potem, pod pretekstem zmęczenia, wróciła do swego pokoju. Zdjęła futrzaną zarzutkę, usiadła przy biurku i w gorączkowym pośpiechu napisała krótki list: Muszę koniecznie porozmawiać z Panem jeszcze tej nocy — chodzi o ważną sprawę. Drzwi wewnętrzne do mojego pokoju są otwarte. Pokój ojca oddzielony jest od mojego łazienką, a więc będziemy mogli poroz- mawiać bez przeszkód. Z tego też względu zdecydowałam się prosić Pana do siebie. Mariannę Włożyła kartkę do koperty i spojrzała niezdecydowanie na drzwi do pokoju Franka. Gdyby można je było otworzyć na chwilę i zostawić tam list! Z pośrednictwa służby hotelowej wolała nie korzystać. Podeszła do wewnętrznych drzwi, nacisnęła klamkę: były za- mknięte. Ale zaraz! Przypomniało jej się, że wczoraj przez szparę nad podłogą widziała smugę światła. Schyliła się, próbując wsunąć list , dołem. Szpara była na tyle* duża, że pchnięta z rozmachem koperta frunęła po podłodze w głąb pokoju Franka. - Podniosła się, biorąc głęboki oddech. A więc stało się! Nie miała cienia wątpliwości, że Frank przyjdzie. A jak już będzie w jej pokoju, reszta pójdzie gładko. Wiedziała, jak postępować z mężczyznami. Wypróbowała to niejeden raz i była pewna swego, wiedząc, jak są słabi i jak nie potrafią oprzeć się ładnej kobiecie i pokusie. Dominującą cechą Mariannę Weidner była zarozumiałość. Uważała się za kobietę o wielkiej urodzie i nieodpartym uroku, przy czym przeceniała znacznie jedno i drugie. Była też wolna od jakichkolwiek hamulców i skrupułów. Chciała zdobyć Franka Nordaua dlatego, że go pragnęła, 133 a przede wszystkim dlatego, że nienawidziła Siddy, którą przyrzeka sobie upokorzyć, nie mogąc jej darować swej porażki w występach „n statku. Zapaliła nerwowo papierosa i rzuciła się na otomanę. Jak długo przyjdzie jej czekać na Franka? Och, jak pragnę}a zobaczyć jego twarz, kiedy będ?ie czytał jej list! Wtedy wiedziałaby natychmiast, czy wygrała, czy te* przegrała... Jak to: przegrała? Żadna kobieta nie przegra, jeśli postawi na . męską próżność i słabość. Marianne była o tym najgłębiej przekonana Co prawda mężczyźni, których dotychczas znała, były to przeważnie nikczemne indywidua, zainteresowane głównie jej bogactwem lub polujące na łatwe przygody dla zabicia czasu": Właściwie Marianne należałoby raczej współczuć. Dorastając w latach, w których na skutek wojny następowało gwałtowne przeobrażanie się wszelkich zasad moralnych; w czasach, w których każdy zagarniał, co tylko mógł zagarnąć, nie pytając, czy to sprawiedliwe, czy nie; wychowywana bez matki, która by ją strzegła i chroni}a _ wyrOsła na dziewczynę skrajnie samolubną. Nie mając względów d|a innych, nie miała ich również dla własnej reputacji. Dopóki była spadkobierczynią swego bogatego ojca, mogła pozwalać sobie na wszystko, co jej sprawiało przyjemność. A kiedy dostatecznie się wyszumi _ jak to ona nazywała — zawsze jeszcze znajdzie sobie męża, który swym nazwiskiem przywróci jej cześć. O tym, że powinna również iiczyć si? z osobą ojca, nigdy nie pomyślała. Ten dobry, lecz całkowjcje jej ulegający starszy człowiek, odgadujący w lot wszystkie życzenia, mia} dla niej znaczenie tylko jako ktoś, kto dostarcza pieniędzy. Poza tym nie wiązały Marianne z ojcem żadne inne zainteresowania — umysłowe czy duchowe — gdyby w ogóle je posiadała. Wiedziała jednak bardzo dobrze, że cokolwiek zrobi, na jakikolwiek wybryk sobie pozwoli, on zawsze wszystko osłoni ojcowską miłością., Nie odpłacając /nu uczułem, ograniczała się jedynie do przymilnych słówek, kiedy chciała coś osiągnąć. Przy każdym odgłosie jadącej z cichym szumem windy Marianne nastawiała uszu, czy na korytarzu ni^ słychać zbliżających się kroków, tłumionych przez gruby chodnik. Robiło się coraz później. Wstała i wyjrzała na ulicę: ludzie wyglądali z góry jak poruszające się marionetki. 134 Przed Ełiotel zajechało auto. Wychyliła się z okna i zlustrowała je t m Wr**°kiem. Tak, to oni! Frank Nordau wysiadł pierwszy, a teraz żonie. Marianne zamknęła okno. Zmierzyła się krytycznjnr* spojrzeniem przed lustrem. Miała jeszcze na sobie ele- suk*sm? wieczorową, w której wystąpiła do kolacji. Chciała pokazać sia^ w niej Frankowi, ale teraz toaleta wydała jej się zbyt oficialnai '"•wyjściowa. Otworzyła wbudowaną w ścianę szafę i wyjęła lekką, sply»**vającą w długich fałdach szatę, która znakomicie uwydat- niała ksztaj, łty Marianne, tylko pozornie je okrywając, ale właśnie dlatego \\la3tscicielka ogromnie ją ceniła. Manar»ine zamieniła się w słuch. Winda stanęła na piętrze; teraz słychać byłoo lekkie kroki, które zatrzymały się bardzo blisko. Marianne szybko zgaeusiła światło i bezszelestnie otworzyła drzwi na korytarz, pozostawa-ijąc wąską szparę. Frank i Siddy stali w odległości kilku kroków, zyvcząc sobie po cichu dobrej nocy. Potem Frank pocałował żonę w rfkz:ę, Siddy wemknęła się do swego pokoju, a on wszedł do swojego Maria- onne zapaliła światło i podkradła się teraz do drzwi wewnętrz- nych — te od jej strony były już ha oścież otwarte, wystarczyło więc przyłożyć wacho do tych drugich i słuchać. Jaśniejąca u dołu szpara wskazywahsa, że u Franka się świeci. Słychać było, jak chodzi po pokoju, gcflly nagle zatrzymał się w miejscu. Pewnie wreszcie odkrył jej list! V^3arianne usłyszała teraz całkiem wyraźnie szelest roz- dzieranego papieru. Niemal widziała Franka wyjmującego list z koper- ty. Potem «do jej uszu dobiegło coś jakby stłumiony okrzyk, którego me zrozunmiała. Frankz istotnie znalazł jej list, przeczytał, zmiął papier z irytacją i rzucił połt głosem: — Te =450 już za wiele! Mana_ nne jednak nie dosłyszała tych słów. Wstrzymując oddech, czgkała, id -tedy Frank wejdzie do jej pokoju. ranczie jednak nic się nie działo. Pomyślała, że Frank chce ć dopóki Siddy nie położy się spać. ^Słychać też było, że jest czymś zajęty, a po chwili wydało jej się, że słyszy przy- tłu*T/110n5 Hcobiecy głos. W istocie to Siddy zawołała do męża ze k: oju: 735 — Proszę cię, zapukaj do mnie jutro rano o ósmej, żebym n' zaspała! Frank odpowiedział, że musi jutro wcześnie wyjść, ale ona rno? przecież pospać dłużej, na co Siddy śmiejąc się odparła, że chce zjeś' z nim śniadanie i dlatego woli mieć pewność, iż nie zaśpi. Mariannę usłyszała teraz głośną odpowiedź Franka: — Zapukam punktualnie o ósmej! Dobranoc, Siddy! Mariannę przycisnęła dłonie do piersi. A więc stewardesa mówiła prawdę: oni rzeczywiście nie odwiedzają się w swoich sypialniach! Co to za dziwne małżeństwo! Od tej chwili czekała z jeszcze większym napięciem na to, co nastąpi. Znów stanęła przed lustrem, przypudrowała twarz, poprawiła włosy, nasuwając je bardziej na czoło i obejrzała się ze wszystkich stron bardzo z siebie zadowolona. Ponownie podkradła się do wewnętrznych drzwi i drgnęła: usłysza- ła całkiem wyraźnie, że Frank podszedł do nich z drugiej strony i poruszył klucz. Cofnęła się rozgorączkowana na środek pokoju, czekając na jego wejście. Ale... drzwi pozostały zamknięte. Frank jedynie sprawdził, czy klucz jest przekręcony, i położył się do łóżka, nie mając zamiaru składać Mariannę wizyty. Jeśli ma coś ważnego do powiedzenia, może uczynić to w obecności jego żony. Podejrzewał, że Mariannę chce sprowokować sytuację, której następstwa mogłyby okazać się fatalne. A Siddy była dziś wieczorem taka czarująca i kochana, że patrzył z nadzieją w przyszłość. Jego myśli były tylko przy niej. Panna Weidner okazała się jednak osobą bardziej niebezpiecz- ną niż przypuszczał. Należy się pilnować i nie wchodzić z nią w żadne układy. Cała sprawa była jednak irytująca. Frank rozważał, jak zerwać stosunki towarzyskie z Weidnerami, nie wywołując nieprzyjemnych zgrzytów. Najchętniej zaeaz rano zmieniłby hotel. Nie wiedział, że sprawiłby tym Siddy wielką radość. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że żona pragnie o ile możności schodzić tamtej z drogi. Co takiego zaszło między nimi dziś przed południem? Już prawie zasypiał, gdy nagle usłyszał lekkie pukanie. Usiadł na łóżku, chcąc zorientować się, skąd ono dochodzi. Pukanie powtórzyło się — wyraźnie od strony drzwi Mariannę. 136 „Co za nieostrożność! Czy ta dziewczyna zupełnie nie dba o swoją opini??' — pomyślał i ułożył się z powrotem, nie reagując na dalsze stukanie. Mariannę czekała coraz bardziej wzburzona i niecierpliwa. Co to znaczy? Dlaczego poszedł spać, nie reagując na jej list? Przecież znalazł 20 i przeczytał — słyszała wyraźnie, jak rozdzierał kopertę. Czyżby zlekceważył jej prośbę? Może obawiał się, że żona coś usłyszy? A może nią wzgardził? Ta myśl tak ją wzburzyła, że nie zważając już na nic, zaczęła od nowa stukać do jego drzwi. Chciała bodaj zmusić go do rozmowy, uzyskać jakąś odpowiedź. Kiedy Frank w dalszym ciągu nie reagował, zastukała jeszcze raz, nie dbając, że Siddy może w końcu to usłyszeć. Ale po tamtej stronie nadal było cicho. Mariannę z wściekłością zerwała z siebie ubranie i z głośnym tupotaniem zaczęła kręcić się po pokoju. Potem rzuciła się na łóżko, przygryzając wargi do krwi. Gorycz klęski i cierpienie kobiety od- rzuconej przekształciły się w nienawiść i gniew, które w osobliwy sposób przeniosły się na osobę Siddy. Nagromadzona furia i chęć zemsty były tak silne, że Mariannę najchętniej wpadłaby teraz do pokoju rywalki i udusiła ją. W końcu uspokoiła się. Postanowiła rozmówić się rano z Frankiem i dowiedzieć się, czemu nie przyszedł. Musiała również w jakiś sposób wyjaśnić, dlaczego chciała rozmawiać z nim w środku nocy. Jeśli jednak rzeczywiście Frank nią wzgardził, należało dać mu nauczkę — tak samo jak tej jego cnotliwej gąsce! Mariannę niewiele spała tej nocy, a mimo to wstała o czasie. Obmyśliła już stosowny wykręt, który miał oszczędzić jej upokorzenia, wyjaśniając wczorajsze zachowanie — co prawda w sposób mało przekonujący. Ubrała się i zaczęła nadsłuchiwać. Frank już wstał i właśnie pukał do pokoju żony. — Już ósma, Siddy! O wpół Uo dziewiątej czekam na ciebie na korytarzu! \ Mariannę zabrała się do uwiarogodnienia wymyślonej w nocy historyjki. Wydobyła z walizki materiały opatrunkowe i owinęła nadgarstek bandażem. Potem pomazała go w jednym miejscu swoją kredką do ust i kapnęła wodą kolońską. Teraz bandaż wyglądał jak 137 przesiąknięty krwią. Obejrzała swe dzieło z zadowoleniem, choć ciągie z gniewem w oczach. Przed pół do dziewiątej wyszła na korytarz, czekając na Franka — Na miłość boską, co też pani... — powiedział cicho i cofną} się przerażony na widok Mariannę stojącej przy jego drzwiach. — Czy pan nie znalazł mojego listu? — spytała ostro. — Owszem. Ale proszę rzecz rozważyć: nie mógłbym wystawić na szwank pani reputacji. — Ach, więc tylko dlatego pan nie przyszedł? Spojrzał na nią poważnie. — Nie. I tak nie przyszedłbym. Obrzuciła go takim wzrokiem, że się przeraził. — Więc niech mi pan przynajmniej zwróci mój list! — rzuciła porywczo. Frank szybko wyjął z kieszeni list, który i bez tego miał zamiar jej oddać. W tym momencie Siddy stanęła w drzwiach i zobaczyła, że jej mąż wręcza jakiś papier stojącej przed nim bladej i wzburzonej Mariannę Weidner. Frank nie zauważył jeszcze żony, ale Mariannę ją widziała i dlatego szybko, niby z zakłopotaniem, wsunęła list za dekolt sukni, sugerując, że to bilecik wręczony jej ukradkiem. Z zadowoleniem stwierdziła wrażenie, jakie scena ta zrobiła na Siddy, która impulsywnie chciała nawet wycofać się do swego pokoju. Ale Mariannę śmiejąc się z udawanym zmieszaniem, powstrzymała ją: — Dzień dobry pani! Mam nadzieję, że spała pani lepiej niż ja. Proszę spojrzeć: skaleczyłam się w nocy zamkiem u walizki Chcia- łam poprosić pani męża, żeby pomógł mi założyć bandaż — do ojca nie zwracałam się z tym, bo by się śmiertelnie wystraszył. Ale pan Nordau chyba mocno spał lub też miał jakieś opory. Nikt mi nie pomógł i w końcu musiałam sama założyć sobie prowizoryczny opatrunek. » Spojrzała na Franka i zwróciła się teraz wprost do niego: — Widzi pan, miał pan możność zrobić dobry uczynek jako miłosierny Samarytanin, ale pan wolał spać. To powiedziawszy, wyciągnęła przed siebie zabandażowaną rękę, co w sumie wyglądało dość groźnie, ale natychmiast ją cofnęła- żeby żadne z nich nie mogło przyjrzeć się dokładniej. 138 Siddy była ^Zdruzgotana. Czy to, co na wstępie zobaczyła, nie potwierdzało jej n^jgO:rsZyCn przypuszczeń? Czy zakłopotanie Marian- nej a także Franką nje świadczyło wymownie o ich winie? Mimo wszystko Siddy przemogła sie j zapytała: — Czy m°gł^bynn zabandażować pani rękę, tak żeby opatrunek trzymał się lepiej? Dziękuję ^,ani \y tej chwili trzyma się dobrze. Muszę tylko naciągnąć cos na siefci^ żeby papa się nie wystraszył. Proszę, nie zdradźcie mnie p anstwo, że się zraniłam. A teraz nie chciałabym zatrzymywać pań^twŁL dłużej. Za chwilę spotkamy się na dole przy śniadaniu. Mariannę °di>ioto~wała z satysfakcją, że Siddy ma zmienioną twarz. W ten sposób za Jednym zamachem zaspokoiła chęć zemsty i znalazła dobry wykręt. Pa^j ]sj[ordau będzie teraz przeżywała męki zazdrości, wierząc, ze jej mą^. pO-tajemnie zabawia się w listowne wyznania. I tak tez się st^jo; wszystkie marzenia Siddy rozsypały się jak domek z kart. rrank był n^e tylko wściekły na Mariannę za jej niesłychane zuchwalstwo DC^ w fajeczkę o zranionej ręce nie uwierzył — ale także głęboko zmartwiany t ym^ że siddy by}a świadkiem tych manipulacji z listem. Jak jej w>thimaczyć, nie demaskując zarazem panny Weidner, ze nie ma z tym ^wistkiem nic wspólnego? Frank był dżentelmenem i kompromitowaixje kobiely sprzeciwiało się jego zasadom. Do śniadania zasi.edli w bardzo złym nastroju. Przez jakiś czas nie byli w stanie Pro\vadsić rozmowy. Dopiero kiedy podano im kawę, rrank opanował ^ję j ^^zą} rnówić o sprawach, które miał tego dnia załatwić. Siddy stąraja sje podtrzymywać rozmowę, ale żadne z nich nie umiało tratic we \vłaś-ciwy ton i przywrócić atmosfery wczorajszego wieczoru. Siddy była zącjow Oiona5 kiedy Frank wyszedł, bo wreszcie mogła wypłakać się w sa^notnaości swego pokoju. Straciła wszelką nadzieję na wspólne szczęście z porankiem. Najbardziej gorzkie było przy tym przeświadczenie, ^.e t.o ona^ przez swoją dumę i powściągliwość, wepchnęła go w r^mioDna kochanki Do panny W^jdne.r powzięła jednak głęboką pogardę — Mariannę yła zbyt otwarcie bezwstydna, żeby mogła jej wybaczyć. Siddy kochała 139 męża także i teraz, kiedy była już przekonana o jego niewierności. Myślała przy tym z prawdziwą zgrozą, że Mariannę odebrała jej Franka całkowicie rozmyślnie i bez skrupułów. Należało przywołać na pomoc dum? i starannie, na zawsze, ukryć przed Frankiem miłość, gdyż rywalizowanie z kimś takim jak Mariannę Weidner było poniżej jej godności. Dziś czuła się niemal jeszcze bardziej nieszczęśliwa niż w dniu swego ślubu — po wynurzeniach Anny Frey. Dla Franka i Siddy nadeszły teraz dni pozbawione wszelkiej radości Ich wzajemne stosunki stały się nagle znów napięte. Siddy była poważna i małomówna. Frank co jakiś czas zauważał, że kiedy wraca do hotelu po dłuższej nieobecności, jej oczy noszą ślady płaczu. Sprawy firmy pochłaniały mu tyle czasu, że musiał ją zostawiać samą na całe godziny. Obydwoje jednak, jakby za milczącm porozumieniem, unikali spotkań z Weidnerami. . Siddy odwiedziła któregoś dnia panią Partmann i odtąd obie zaprzyjaźnione panie spędzały razem dużo czasu. Tak więc Siddy przebywała niemal równie często poza hotelem jak jej mąż. Tkwiąc w błędnym przekonaniu, że Mariannę' Weidner jest ko- chanką Franka, zaniechała walki o jego miłość — na to było już, jej zdaniem, za późno. Frank był zdesperowany. Co tak nagle odmieniło Siddy po tamtym wieczorze który obudził w nim tyle nadziei? Czy zrozumiała, że me jest mu obojętna, że on ją po prostu kocha i dlatego stała się chłodna i powściągliwa? To by znaczyło, że nie odwzajemnia jego uczuć i ze chce pozostać z nim tylko na stopie koleżeńskiej. Wśród tych uczuciowych rozterek zachowywali się oboje coraz bardziej niemądrze, a uczutie skrępowania tylko pogłębiało obopólne wątpliwości i obawy. Mariannę próbowała na wszelkie sposoby zobaczyć się z Frankien na osobności, ale mimo jej wysiłków nie udało jej się ani to, ani nawę spotkanie z Siddy. Nordauowie wychodzili z hotelu wcześnie rano. a wracali wieczorem, po kolacji z Partmannami - u nich w domu W w jakiejś restauracji. x 140 a, , hotelowej jadalty^dzo dziwił się, że państwo*Nordau nie pokazują się potkał go ^rzypadł^i- Nawet zagadnął na ten temat Franka, kiedy bv spokojne Wyja/kiem któregoś dnia. Frank zadał sobie nieco trudu, aproszeniąjni i to^-śnić starszemu panu, że oboje z żoną są zasypani v0\vicie ich, wolny towarzyskimi obowiązkami, które pochłaniają cał- Pan Weidner ^zas. nadzieję, i? \v Miarr\ stwierdził, że w takim razie pozostaje tylko mieć odparł, że również r^i będzie więcej okazji doyczęstszych spotkań. Frank z żoną bar^zo zaab^a taka- nadzieję, ale obawia się, iż również tam będą ukłonów i tyyrazÓY^orbowani- P° czym z prośbą o przekazanie paniom Dla franka s\ najgłębszego szacunku obaj panowie pożegnali się. obrzydliwy Ciągl^tuacJa nieustannej ucieczki przed Mariannę była wręczał Mariannę^ jeszcze nie miał pojęcia, że Siddy widziała, jak dekolt, oraz ze właust ' Jak tamta chowała go ukradkowym ruchem za w zachowaniu Sid^me ta zaobserwowana scena jest przyczyną zmiany Kiedy później- zauważył, ze pObl^ przekazywał jej pozdrowienia pana Weidnera, mówienia o MaiT^ła, ale nie zadawała żadnych pytań. Frank unikał w przekonanm że ^nne, więc Siddy coraz bardziej utwierdzała się Frank wsporą spotyka się z nią potajemnie. spotkani^ w Miarka* również, że starszy pan żywi nadzieję na częstsze — Kfie powici- nym hotelu, bo nj^z'ałem mu oczywiście, że będziemy mieszkać w in- W każdym r'azje u^ mogłem wymyślić żadnego sensownego powodu. choćby \v ten spov'ażam' ze będzie lepiej, jeśli odseparujemy się od nich Popatrzyła n^ób> prawda, Siddy? i odparla chłodny niego przelotnie z pustym, martwym wyrazem oczu — Mam nacj' Dni w Now^ieJ?' że nie masz co do tego wątpliwości. dowolot^ gdy fo111 Jorku minęły bardzo szybko i Siddy była za- wyjeżd?ają ^o Fi]^reg°ś popołudnia Frank oznajmił jej, że nazajutrz pomyślnie zakońelfii, gdyż wszystkie interesy nowojorskie zostały z Weidueramj fiA?ła> kiedy opuścili hotel, nie spotkawszy się więcej w No\vym joj-^ 'o jej lżej na sercu, gdyż wiedziała, że pozostaną oni cały czas jej dalszej p9dróży na Florydę. 141 W Filadelfii, a także w innych miastach na ich trasie, wszystkie interesy zostały pomyślnie przeprowadzone. W ciągu tych tygodni Siddy czuła się bardzo osamotniona, ale mogła przynajmniej swobodnie oddychać, bez obsesyjnych myśli, ze podczas gdy ona jest sama, jej mąż spotyka się z tamtą. Frank często zabierał ją do domów swoich partnerów handlowych, Siddy budziła tyle uznania i sympatii, że mógł być z niej dumny. Było mu jednak ciężko na duszy, że nie udaje mu się zbliżyć do Siddy. Odkąd opuścili Nowy Jork, była wprawdzie trochę mniej oficjalna i chłodna, lecz ciągle tkwiło w niej owo nieokreślone ,,nie dotykaj mnie", które stale udaremniało jego próby przełamania lodów. Siddy korespondowała w tym czasie regularnie z Margot, ale również jej z niczym się nie zwierzała. Bo i po co? Margot nie mogła jej pomóc, a tylko by się zamartwiała, wiedząc, że siostra jest nieszczęś- liwa. Tak więc Siddy cierpiała w całkowitym osamotnieniu. Nie łudziła się już, że zdobędzie Franka, a myśl, że mogłaby kiedykolwiek zostać następczynią Mariannę Weidner, po prostu ją paraliżowała, ale także pozwalała zachować dumę. Ku jej udręce miłość do Franka nie stawała się przez to mniej mocna i głęboka, tylko o wiele, wiele boleśniejsza. XIV Margot Jung i Peter Vahl nadal spędzali ze sobą wiele czasu. W klubie tenisowym i na polu golfowym pojawiali się zawsze razem, tak więc wszystkim innym wydawało się oczywiste, że tych dwoje należy do siebie i żaden mężczyzna nawet nie próbował zbliżyć się do Margot. Dziewczyna pilnowała się teraz, żeby nie dać Peterowi kosza, gdyż to byłby ten ostatni, najostatniejszy — pamiętała o tym. Nie mogła i nie chciała stracić dobrego, wypróbowanego przyjaciela, ale zarazem ciągle jeszcze nie chciała zostać jego żoną. Od czasu historii z autem zyskał wprawdzie w jej oczach, jednakże do jej ideału było mu jeszcze daleko. Peter Vahl, który tak długo był cierpliwy, teraz absolutnie nie mógł zapanować nad sobą. Margot robiła się z dnia na dzień coraz bardziej czarująca, a nad dziecięcą stroną jej natury, która zawsze obligowała go do cierpliwości, zaczęła górować kobiecość. Próbował doprowadzić do jakichś rozstrzygnięć, gdyż nie mógł już dłużej czekać, ale Margot sprytnie omijała wszelkie jego pytania i napomknięcia, by nie dopuścić do sto dwudziestego piątego kosza. - Peter zauważył, że dziewczyna nie jest tak pewna siebie i beztroska jak przedtem. Nie umiała już spokojnie i swobodnie patrzyć mu w oczy; czasem pod wpływem jego spojrzenia nagle rumieniła się, a potem z reguły była bardziej szorstka niż zwykle. Te zmiany uszczęśliwiały go. Ale z tym wszystkim nie był ani trochę spokojniejszy. Jego słowa stały się bardziej natarczywe, agresywne, jego oczy błagały o miłość, tak samo jak czułe brzmienie głosu i wszystko, co dla niej czynił. Nadal 143 Jje jednak nie mógł jej zrozumieć. Margot udawała, że nie i odpowiadała jakąś niedorzecznością. Peter Vahl nie wytrzymywał tego i poprzysięgał sobie, że przv następnym spotkaniu Margot będzie musiała wyjawić, co myśli. Któregoś dnia pojechali jak zwykle do klubu tenisowego. Pojawił się tam dość wcześnie — poza nimi nie było jeszcze nikogo, nawet chłopców podających piłki. Usiedli więc przy białym stoliku i czekali To Peter tak pokierował sprawą, żeby przyjść tu wcześniej, bo na tym opierał się jego plan. Miał teraz przed sobą dobre pół godziny podczas której nikt nie będzie im przeszkadzał. Przechylił się nagle w jej stronę i wziął ją za rękę, patrząc z czułością, a mimo to poważnie i stanowczo. — Panno Margot, ja celowo przyjechałem dziś z panią wcześniej niż zwykle, bo chciałem porozmawiać z panią w cztery oczy. Otóż... ja nie mogę dłużej żyć obok pani w tej chłodno przyjacielskiej aurze. Margot spojrzała z przestrachem. — Peter, mój drogi, miły, niech pan nie mówi dalej! Niech pan będzie dobry i rozsądny! — prosiła, usiłując jednocześnie uwolnić rękę. — Nie, panno Margot! — odparł, nie puszczając jej dłoni. — Koniec z rozsądkiem. Zbyt długo byłem rozsądny. Teraz chcę usłyszeć od pani ostateczne słowo; teraz zaraz. Nie wolno pani stosować dalej uników. I proszę mnie posłuchać: jeśli chce mnie pani zmusić do milczenia jakimś frazesem, potraktuję to jako odmowę. Muszę i chcę otrzymać teraz od pani odpowiedź, czy zostanie pani moją żoną, czy też nie. Kocham panią tak bardzo, że odmowa będzie dla mnie nieszczęś- ciem. Ale wolę raczej być nieszczęśliwy niż żyć tak dłużej obok pani. Margot, całe szczęście mojego życia zależy od pani. Czy chce pani zostać moją żoną? Margot zbladła i poczerwieniała. W odruchu obronnym obudziła się w niej cała dziewczęca przekora — właśnie dlatego, że miała ochot? rzucić mu się na szyję. Opferała się zaś dlatego, że zapędził ją w ciasM uliczkę, że nie pozostawił jej ani chwili czasu, nalegając, żeby zdecydo- wała się właśnie teraz. Wydarła mu się resztką sił, skoczyła na równe nogi i krzyknęła ^ złością: — Nie, nie i jeszcze raz nie! Nie chcę zostać pańską żoną! 144 Peter silnie pobladł, jego niebieskie oczy przesłonił cień, a wokół ust pojawiła się gorzka rysa. Podniósł ;się ociężale i powiedział: — Muszę na tym poprzestać. Broszę rui wybaczyć, że się naprzy- krzałem. Życzę pani szczęścia! Ukłonił się, zabrał leżącą na ss;toliku rakietę i szybko odszedł, nie oglądając się ani razu za siebie. Margot stała bez ruchu i patrzała za nim w ślad, a w miarę, jak się oddalał, robiło jej się coraz ciężej na sercu. Ciągle jeszcze miała nadzieję, że odwróci się i przybiegnie z powrotem, ale tak się nie stało — Peter szedł dalej i dalej aż do Wyjścia z kortów. Margot poczuła się nagle osamotniona i do głębi sierca przerażona. Nie mogła i nie chciała uwierzyć, że Peter Vahl, jej najlepszy przyjaciel, odszedł. A kiedy zniknął jej z oczu, z cał^j siły przycisnęła kostki palców do zębów. — Peter Vahl! Peter, kocharąy! — krzyknęła jak przerażone dziecko, pozostawione same w ciemnym pokoju. Ale Peter nie wrócił. Rozejrzała się dookoła, jakby obudzona z ciężkiego snu. Jak to możliwe? Zo»stawił ją. Miał takie smutne oczy, ale jednocześnie był taki stanowczy. Nie obejrzał się za nią ani razu. Była teraz sama, zupełnie sama. — To nie w porządku z jego sdrony! Jak mógł zrobić coś takiego! — powiedziała do siebie i łzy puścił (y się jej z oczu. Margot poczuła się nagle śm(jertelnie nieszczęśliwa. A potem ogarnął ją lęk, że za chwilę pojawią się znajomi i trzeba będzie z nimi rozmawiać. To było niemożliwe; t^raz mogła tylko płakać — bez- nadziejnie, rozpaczliwie płakać. M{Usi stąd pójść, nikogo nie chce widzieć! Powoli, niepewnie ruszyła w strronę wyjścia. Wpadło jej nagle do g°wy, ze nie ma pieniędzy na tramwaj — miała przecież wrócić samochodem razem z Peterem. Jafcde to dziwne uczucie, że nie ma e era, który się o nią troszczył, chironił przed wszelkimi niedogod- ' Załatwiał za nią wszystko', tak jakby to rozumiało się samo -*• «?. W Podi tylk °Statecznie moze PÓJŚĆ Pieszo.. Nie to przecież było najgorsze, y ° to, ze Peter odszedł! I że nie wrófrci. Wyjedzie z Berlina, żeby więcej ie widywać. Wierzyła, że to zrotbi i że straciła go ostatecznie. Na r°z Poślubna myśl o tym przystanęła i oparła się o drzewo, gdyż nogi odmówiły ' posłuszeństwa. J — Peterze, mój dobry, kochany... przecież ja... przecież ja c; kocham i nie mogę żyć bez ciebie! — zaszlochała głośno. I nagle zrozumiała, że kocha Petera Yahla, że zawsze go kochała nic o tym nie wiedziąc. A ten niedorzeczny ideał to było głupie dziewczyńskie fantazjowanie. To przecież Peter był najbardziej przez rm kochanym człowiekiem. Życie bez niego nie miało sensu. Na miłość boską, on nie może wyjechać! \ Pobiegła do wyjścia i głęboko odetchnęła: samochód Petera stał na swoim miejscu! Pewnie siedzi w środku i czeka na nią. W przypływie zadziorności pomyślała, że tylko chciał ją nastraszyć. To szkaradne z jego strony! Nie wsiądzie do jego samochodu, bo to byłoby upoka- rzające! Wyprostowała się dumnie, chcąc energicznym krokiem przejść obok auta. Ale wewnątrz wozu nikogo nie było, nikt na nią nie czekał. Margot poczuła, że rozpacz ogarnia ją na nowo. I w tym momencie wyłonił się obok niej szofer Petera. — Proszę jaśnie panienki, kazano mi powiedzieć, że auto jest do jej dyspozycji. Pan doktor pojechał tramwajem, żebym mógł odwieźć jaśnie panienkę do domu. Margot zrobiła wszystko, aby się opanować. — Jest mi przykro, że pan doktor pojechał tramwajem. Gdyby.. gdyby zaczekał na mnie parę minut... — wyjąkała. — Pan doktor nie miał niestety czasu; miał ważny telefon wzy- wający go do Lipska, więc musiał pojechać do domu, żeby przygoto- wać się do podróży. Ja mam tylko odwieźć jaśnie panienkę do domu, a potem wrócić się po pana doktora i zawieźć go na Dworzec Anhalcki. Margot zobaczyła nadchodzącą grupkę młodych ludzi z rakietatn' tenisowymi. Szybko wsiadła do auta i szofer zatrzasnął drzwiczki- Wsunęła się głęboko na tylne siedzenie, żeby znajomi nie zauważyli JeJ- Na szczęście weszli na teren kortów, nie troszcząc się o stojący PTZ^ wejściu- samochód. Szofer włączył silnik i wóz ruszył. W oczach Margot znów błysnęły łzy. Jaki dobry, jaki kochaflj jest Peter, że pomyślał o zostawieniu jej samochodu! Więc ° 146 zeczywiście chce wyjechać! Tak spieszno mu do tego Lipska? Praw- dopodobnie podpisze zaraz kontrakt angażujący go tam do pracy. Ogarnęła ją całkowita rozpacz. Co tu zrobić? przecież nie może mu pozwolić wyjechać! Wtedy na pewno nigdy go juL nie zobaczy. Wtedy wszystko się skończy, a ona zostanie sama — ^e złamanym sercem i tęsknotą za Peterem. Nie, do tego nie wol^o dopuścić. Przede wszystkim trzeba zapobiec jego wyjazdowi, bo to jedyna szansa uratowania jej szczęścia, które tak głupio i lekkomyślnie naraziła na szwank. Och, teraz wie, że zachowywała się w stosunku do Petera obrzyd- liwie. Jak bardzo wydręczyła biedaka! Zrozumiała to dopiero teraz, kiedy sama zakosztowała cierpienia z jego porodu. Trzeba go za- trzymać; on nie może wyjechać do Lipska. J^go ojciec też byłby nieszczęśliwy, gdyby Peter przeniósł się tam. Ale co Ona może zr,obić, zęby go zatrzymać? ^ Zastanawiała się przez chwilę, potem wyprostowała się, otarła oczy i opuściła- szybę oddzielającą miejsce kierowcy oawy i wytarła oczy. Wyciągnęła z torebki puderniczkę i przypudrowa}a sj?_ Wielkie nieba, jak ona wygląda! I z taką zapłakaną twarzą ące odzyskać Petera? PudrowaJa i pudrowała — nic nie pomagało: śląjy placzu ciągle były widoczne. A niech zostaną! Niech zobaczy, ile przez m«gO wycierpiała, jak ją M dręczył —jej Peter, kochany, dobry, głupi, sząiony peter! Myślał, że 147 ona pozwoli mu odejść. Jej bohater, jej ukochany bohater i... jej j^ tak jest, to właśnie on stał się jej ideałem! Nikt nie był taki dób i kochany jak on, ani taki silny i wierny, ani taki dzielny i niezawodny Końcową część drogi przebyła śmiejąc się i popłakując na zmian Samochód zatrzymał się przed bramą willi, w której Peter mieszkał z ojcem. Szofer wysiadł, zadzwonił i zameldował, że samochód czeka Margot wcisnęła się najgłębiej jak mogła w kąt auta, żeby nie rzucać się od razu w oczy. Czekała dość długo, zanim pojawił się służący, który przyniósł walizkę i położył ją na miejscu obok szofera, nie dziwiąc się obecności Margot. Widywał ją często w samochodzie młodszego pana Yahla, więc uznał, że widać są umówieni. W końcu nadszedł Peter — blady i bardzo poważny. — Czy panna Jung wyszła już z klubu tenisowego? — zagadną} stojącego obok samochodu szofera. — Odwiózł ją pan do domu? — Nie, panie doktorze! Jaśnie panienka siedzi w samochodzie, bo ma panu coś ważnego powiedzieć. Peter znieruchomiał, potem zajrzał w głąb auta, otworzył drzwiczki i skinął na szofera, że można ruszać. Opadł na miejsce obok Margot i wziął ją za rękę. — Co pani chce mi jeszcze powiedzieć, Margot? Niemądre łzy znowu puściły się jej z oczu. — Peter... mój kochany, to wszystko było bez sensu! Przecież ja nie mogę bez pana żyć! I... i kocham pana jak nikogo na świecie. Jak mógł mnie pan tak zostawić? Wziął ją w ramiona i głęboko, z całej piersi odetchnął. Na szczęście jechali pustymi uliczkami, na których prawie nie było widać przecho- dniów, ale gdyby nawet było inaczej, Peter nie zwracałby na nic uwag' Objął głowę Margot i z największą miłością zajrzał jej w oczy. — Margot, czy chcesz zostać moją żoną? Skinęła głową i mocno zarumieniła się pod jego spojrzeniem. — Tak, Peter. Nie mogę bez ciebie żyć. Zaczął ją całować jak oszalały, do utraty tchu. — Moja najukochańsza, Bogu niech będą dzięki, że nareszc' przestałaś się opierać. Nie bój się zostać moją żoną. Kocham cię i "? • ^ię nosił na rękach. — I nie pojedziesz do Lipska, dobrze? 148 Roześmiał się radosnym, szczęśliwym śmiechem. __ Wykluczone! Natomiast objadę teraz z tobą kawałek Berlina, dalej się zobaczy. Powiedz, naprawdę mnie kochasz? Spojrzała na niego rozpromieniona. — Ja wcale nie wiedziałam, że cię kocham. Zrozumiałam to nagle, kiedy zostałam sama tam, na kortach. Na myśl, że mogłabym cię utracić, poczułam się strasznie nieszczęśliwa. Potrzebuję cię, Peter... kocham cię. Wzruszony i szczęśliwy zaczął ją znów całować, a potem przytulił do piersi jej głowinę i zapytał cicho: — A co z twoim ideałem, kochanie? Pogłaskała go po ręce. — Nareszcie go znalazłam, Peterlein. — Jak to? — zdziwił się. — I mimo to chcesz zostać moją żoną? Zerknęła na niego z filuterną minką, pogrążając go do reszty w zachwycie. — A owszem. Wyobraź sobie, że kiedy wszystko rozważyłam, okazało się, że to ty jesteś moim ideałem. TMo bo jesteś dobry, silny i wielkoduszny, jesteś odpowiedzialny, wierny, dzielny, no i... jesteś bohaterem. A przede wszystkim kochasz mnie tak, jak chciałam być kochaną. Peter aż poczerwieniał z zakłopotania i roześmiał się tak po chłopięcemu, że Margot musiała go pocałować. — Ale nie mam ciemnych oczu ani ciemnych włosów, a schudnąć też nie schudłem. Margot prychnęła rozbawiona. — Wiesz, Peterlein, ta kolorystyka niewiele znaczy, jeśli serce jest czarne. Peter zabierał się znów do pocałunków, ale wjechali niestety w bardziej ludną okolicę, w związku z czym musieli siedzieć grzecznie °ook siebie. Ale nie spuszczali z siebie uszczęśliwionych oczu. Mieli sobie tak dużo do powiedzenia. Margot skarżyła się, że ją tak straszhwie przeraził swoim odejściem. 7- Czy ty naprawdę nie chciałeś mnie już więcej widzieć? Scisnął oburącz jej dłoń. 149 — Nie mogłem już tego wytrzymać, Margot. Nie potrafiłem dłu> żyć obok ciebie — spokojny i opanowany. Tęsknota, gorące pragnień; żeby choć cię pocałować, odbierały mi rozum. To powiedziawszy, pocałował ją szybko, korzystając z tego akurat nikt nie przechodził ulicą. Dojechali do Dworca Anhalckiego i szofer już zamierzał oddać walizkę bagażowemu, gdy Peter powstrzymał go: — Proszę zostawić walizkę. Panna Jung przekazała mi właśnie wiadomość, że nie muszę natychmfast jechać do Lipska; był w ter sprawie jeszcze jeden telefon. Ale niech pan skręci za róg, gdzie nie będziemy tamowali ruchu, i pójdzie dowiedzieć się, kiedy odchodzi pierwszy poranny pociąg do Lipska. To na wypadek, jeśli jednak będę musiał rano pojechać. Szofer podjechał i wysiadł, a Margot spojrzała niespokojnie. — Chcesz jednak pojechać do Lipska? — Nie — uśmiechnął się Peter. — Musiałem tylko jakoś uzasadnić szoferowi, że mimo twego poselstwa zajechaliśmy przed dworzec Inaczej gotów pomyśleć, że cała ta jazda była bezcelowa. — Ach, jaki mądry Peter! — roześmiała się. — Wystarczająco jak na berlińskiego adwokata. Ale co teraz będziemy robić? Dokąd pojedziemy? — Przypuszczam, że odwieziesz mnie do domu, bo chyba będziesz chciał porozmawiać z moimi rodzicami. — Jasne! Ale ponieważ twoją zgodę już mam, nie musimy gnać na łeb, na szyję. Zresztą twojego ojca i tak nie ma teraz w domu, więc mamy dla siebie jeszcze jakąś godzinkę. Takie potajemne zaręczyny wydają mi się czymś wręcz cudownym. Jeśli o mnie chodzi, chętnie bym się jeszcze tym stanem podelektował. Czy masz coś przeciwko temu, żebyśmy trochę pojeździli autem? — Absolutnie nie! —t powiedziała rozbawiona. W tym momencie wrócił szofer z informacją o godzinie odjazdu pierwszego porannego pociągu do Lipska. — Dobrze — powiedział Peter — wracajmy teraz do domu- żeby zostawić tam walizkę. Potem musi nas pan zawieźć ponownie do klubu tenisowego, bo zapomniałem tam czegoś, a stamtąd ruszy m} do domu państwa Jung. _ Ależ Peter, to będzie trwało co najmniej godzinę! __ Nie szkodzi! Dla mnie z pewnością nie będzie to za długo, najważniejsze, że będziemy przejeżdżali przez słabo zaludnione okolice. Ta jazda z paroma przystankami wcale nie wydała im się za długa. Kiedy na koniec dotarli pod dom Margot, nie mogli się nadziwić, tak szybko minął im czas. W ciągu tej godzinnej jazdy zdążyli sobie lednak powiedzieć to wszystko, co mają sobie do powiedzenia narzeczem, a w słabo zaludnionych okolicach nadarzały się okazje, żeby wzmocnić wypowiadane kwestie pocałunkami. Weszli do rodzicielskiego mieszkania Margot, gdzie ku swej cichej radości dowiedzieli się, że pani Jung jeszcze nie ma, ale lada moment powinna wrócić do domu. Tak więc parze narzeczonych dane było jeszcze krótkie sam na sam. W końcu jednak starsi państwo przyszli — najpierw matka, po niej ojciec — i dalej wszystko wynikło samo z siebie. Margot życzyła sobie, żeby zaręczyny odbyły się dopiero po powrocie Siddy i Franka z podróży poślubnej. Do tego terminu pozostało jeszcze kilka tygodni, ale Margot i Peter uznali, że taki potajemny okres narzeczeński ma o wiele więcej uroku niż oficjalny. Peter błagał jednak, żeby potem nie odkładać ślubu na dłużej. Ustalono zatem, że zaręczyny odbędą się we wrześniu, kiedy Siddy już będzie na miejscu, a datę ślubu wyznaczono na drugiego grudnia. 750 XV Mariannę nie posiadała się ze złości, kiedy dowiedziała się, że Nordauowie wyjechali. Przepełniał ją szaleńczy gniew na Siddy, gdyż była pewna, że to z jej winy Frank wyjechał bez pożegnania. Ojciec chcąc ją uspokoić, opowiedział, jak to spotkał Franka Nordaua, który wyraził nadzieję, że w Miami będą mieli na pewno więcej okazji do spotkań. Z tych słów Mariannę wywnioskowała, że Frank tylko przez ostrożność unikał bliższych kontaktów z nią. Prawdopodobnie jego żona w jakiś sposób dała upust przepełniającej ją zazdrości. To, co Frank jakoby powiedział jej ojcu, potraktowała jako tajemne przesła- nie. Uspokoiła się jako tako i następne tygodnie w Nowym Jorku spędziła trawiona gorączką oczekiwania. Czas jej się dłużył, mijał zbyt wolno, toteż wymogła na ojcu wcześniejszy wyjazd na Florydę. Kiedy więc Frank Nordau zjechał z żoną do Miami, Weidnerowi bawili już tam od tygodnia. W hotelu, w którym zatrzymała się z ojcem, Mariannę zadbała o to. żeby pokoje sąsiadujące z ich apartamentem, pozostały wolne. Poleciła mianowicie zarezerwować je dla Nordauów, nic nie wiedząc, że Frank tymczasem zamówił już locum gdzie indziej. Ku swemu całkowitemu zadowoleniu Frank pozałatwiał już wszys- tkie interesy poza zaprzyjaźnioną firma w Miami. — Kiedy wrócimy do Berlina — powiedział z uśmiechem do Sidd> — będziesz musiała pójść do jubilera i wyszukać sobie jakąś wyją*' kowo piękną rzecz; te nowo nawiązane stosunki handlowe pozwol4 nam na to z naddatkiem. 752 Jego słowa nie wywołały u Siddy ani cienia uśmi^cmi. Nie zależało ,ej na biżuterii ani żadnych błyskotkach. Uczynić ją szczęśliwą mogła "tylko miłość męża. Kiedy jechali do Miami, ogarnął ją na nowo strac^ że Frank będzie się tam spotykał z Mariannę Weidner, a później, w fcerimie5 zapewne również będą się widywać. Nigdy nie pozbędzie s}ę tego bolesnego ucisku w sercu, nawet wtedy, kiedy Mariannę nie bęogł trwaL dmgo — któregoś dnia Frank pozna jej charakter. Ale po Mariannę będzie zapewne jakaś inna. Co za różnica? Między nią a Frankiem nigdy nie będzie prawdziwego porozumienia — pozostanie tylj^ oficjaina koeg- zystencja. I ta świadomość była dla Siddy niewypOAViedzianie bolesna. W hotelu w Miami wskazano im zamówione pRez Franka pokoje. Z okien roztaczał się wspaniały widok na morze. >^a pjazy panował ożywiony ruch. Frank miał do załatwienia w Miami tyiko jedną sprawę, a mianowicie sfinalizowanie bardzo obiecującej urnowy z pewną wielką firmą budowlaną. Poza tym planował spędzić tu z ^oną dwą tygodnie ^ na wypoczynku. Warunki pobytu były w pełni luksusowe. Przebywający w Miami goście paradowali wprawdzie przez cały dzień w strojac^ plazOwych, ale wieczorem obowiązywała elegancja i wykwintne toąjety życie toczyło się jednak głównie na plaży i dlatego Siddy obawia^ sję> ze spotkanie z Mariannę jest nieuniknione mimo zamieszkania \y jnnym hotelu. I rzeczywiście: kiedy następnego dnia po śniądaniu wybrała się z Frankiem na plażę, ujrzała idących im napr^ecjw Weidnerów. Mariannę miała na sobie kokieteryjny kostium piazOwy, a na to narzucony elegancki kąpielowy płaszcz. Siddy zbiadła na jej widok i zrobiło jej się zupełnie słabo. Z uczuciem zazdroścj musiała przyznać, ze Mariannę jeszcze nigdy nie prezentowała się tak powabnie jak teraz. I w dodatku wiedziała, jak ukazać w pełni urok s\ve; pieknei smukłei sylwetki. Zobaczywszy Franka i Siddy, odetchnęła g^boko, jakby uwol- niona od przewlekłego bólu. Oczekiwała spotkani^ z Frankiem z naj- VVl?kszą niecierpliwością, a teraz była dodatkowo zadowolona ze swegO w> Siadu. Z wyciągniętą dłonią i promiennym uśmiechem ruszyła * stronę młodej pary. 153 — Ach, nareszcie się spotykamy! Kiedy państwo przyjechali? Siddy nie mogła uniknąć powitania i zetknięcia się na morne z czubkami palców swego wroga, mając przy tym uczucie, że kamieni je od środka. Frank skłonił się ceremonialnie przed Mariannę- i podał rękę jej ojcu. — Przyjechaliśmy wczoraj wieczorem. — Co, już wczoraj wieczorem? Nic mi o tym nie powiedziano' w hotelu. No, ale czy nie postąpiłam ładnie, że zarezerwowałam dla państwa pokoje z widokiem na morze? Wiedzieliśmy przecież, że przyjedziecie w tych dniach i zatrzymacie się w tym samym hotelu. Frank był nieco zakłopotany. — To rzeczywiście bardzo miłe ze strony łaskawej pani; niestety nic o tym nie wiedziałem. A ponieważ słyszałem, że w tym hotelu nie ma już wolnych pokoi z widokiem na morze, zamówiłem kwaterę gdzie indziej. Dlatego nie mogła pani wiedzieć o naszym przybyciu. Mariannę przeciągnęła się mina. Rzuciła Siddy nienawistne spoj- rzenie, które mówiło: „To mam tobie do zawdzięczenia!" Pan Weidner usiłował ratować sytuację, mówiąc ze śmiechem: — Widzisz, Mariannę, działaliśmy xbyt pochopnie. Będę musiał zaraz odwołać rezerwację. — Ależ to niemożliwe, papo! — wybuchnęła Mariannę. — Ja zamówiłam te pokoje i gdyby nie moje zapewnienia, zostałyby wynajęte komuś innemu. Chyba zgodzą się państwo, że najlepiej będzie, jeśli przeniesiecie się do naszego hotelu. Frank spojrzał na żonę, zauważył jej bladość i zaciśnięte usta. Zebrał się w sobie i powiedział stanowczo, choć pełnym ubolewania tonem: — Niezmiernie mi przykro, ale to niemożliwe, łaskawa pani. My też zamówiliśmy nasze pokoje z góry, i to na cały nasz pobyt tutaj. Poza tym mamy w naszym hotelu umówione już różne konferencje w spra- wach firmy, no i nie chciałbym zmieniać adresu. — To oczywiste, interesy mają pierwszeństwo — oświadczył pan Weidner wyrozumiale. — A jeśli chodzi o te zarezerwowane pokoje, to niech cię o to głowa nie boli, Mariannę — sam załatwię sprawę z dyrekcją hotelu. Odstąpią je od ręki komuś innemu, bo to dobre pokoje, z pięknym widokiem. Byłoby bardzo miło, rzecz jasna, gd>' 154 byśmy mogli mieszkać bliżej siebie, ale przecież i tak będzie wiele okazji jo spotkań. Ta uwaga trochę pocieszyła Mariannę, choć nadal była wściekła, ze wszystko poszło nie po jej myśli, tylko tak jak chciała ta „cnotliwa oąska". Pani Nordau była najwidoczniej o nią zazdrosna. I bardzo dobrze! Powinna być! Mariannę postanowiła odpłacić jej z nawiązką za wszystkie irytacje i rozczarowania. Popatrzyła Frankowi wymownie w oczy i powiedziała cicho, korzystając z tego, że jej ojciec szedł z Siddy o kilka kroków przed nimi: — Bardzo na pana czekałam i cieszę się, że nareszcie pan przy- jechał. Wiatr doniósł te słowa do uszu Siddy, która musiała pokonać wzbierający w niej szloch, żeby usłyszeć, co Frank na to odpowie. Ale choć nadstawiała uszu, nie zrozumiała jego odpowiedzi. — To miło z pani strony — odparł Frank lekkim tonem. — Musimy się tutaj częściej spotykać; myślę, że mamy sobie wiele do powiedzenia — ciągnęła dalej z tęsknym wyrazem oczu. Frank zesztywniał i popatrzył na nią ostro. — Wydaje mi się, że łaskawa pani trwoni swoje zainteresowania, skupiając je na niewłaściwym obiekcie. — Och, czyżby żona nie pozwalała panu spotykać się z jakąś inną istotą płci żeńskiej? Bierze pana pod pantofel? — Ani jedno, ani drugie — odparł z irytacją, a czoło silnie mu poczerwieniało. Mariannę wiedziała doskonale, że żaden mężczyzna nie zniesie łatwo podejrzenia o pantoflarstwo. Śmiejąc się w sposób, który miał go podburzyć, ciągnęła dalej: — Och, wy nieszczęśni żonkosie z podciętymi skrzydłami! Ale ja nie zrezygnuję z tego, żeby je panu trochę poluzować. Przede wszystkim jednak musimy porozmawiać w cztery \oczy; myślę, że mamy sobie to i owo do powiedzenia, a do tego nie potrzeba nam świadków. Frank zmarszczył czoło. ~~ A ja myślę, łaskawa pani, że lepiej będzie, jeśli tego poniechamy. Rzuciła mu jedno ze swych niebezpiecznych, uwodzicielskich spo- jrzeń. ~~ Tak bardzo się pan mnie boi? 155 — Bynajmniej. Jeśli — to o panią. Proszę pozwolić sobie wiedzieć, że prowadzi pani niebezpieczną grę. Mariannę zagruchała kuszącym śmiechem, licząc na to, że spra , w ten sposób przykrość Siddy. — Lubię niebezpieczną grę, a pan byłby w niej nader pożądanym partnerem. Frank obawiał się, żeby coś z tych słów nie doleciało do uszu Siddv i to czyniło go tak niepewnym, że Mariannę już uwierzyła w swoja wygraną. Spojrzał zatroskany w stronę żony, która przystanęła z panem Weidnerem, czekając na nich. — Proszę zrezygnować z mojego partnerstwa, łaskawa pani a także proszę pomyśleć o swojej reputacji. Więcej nie chcę i nie mogę pani powiedzieć. — Obstaję przy tym, żebyśmy porozmawiali w cztery oczy, gdyż nie myślę ani o mojej reputacji, ani o niczym innym, tylko o tym, że kocham pana do szaleństwa. — To nie ma sensu! Niech pani będzie rozsądna! Roześmiała się dźwięcznie. — Rozsądna będę, mając osiemdziesiąt lat. Proszę, niech mnie pan nie drażni; ja jestem zdolna do wszystkiego. Muszę choć raz z panem porozmawiać — tylko raz! Zastanowię się jeszcze, jak to urządzić, żeby pańska żona nie dowiedziała się. Zresztą w pana żyłach płynie chyba krew, a nie woda, a małżeński żywot, jaki pan prowadzi, nie może mężczyzny takiego jak pan uczynić szczęśliwym. A więc — jeszcze porozmawiamy! Frank i Mariannę znaleźli się tak blisko pierwszej pary, że Siddy usłyszała ostatnie słowa, a przede wszystkim zauważyła wielkie za- kłopotanie i niepewność męża oraz wzburzenie tamtej. Frank nie wiedział, w jaki sposób wywinąć się pannie Weidner. Pomyślał, że może istotnie najlepszym rozwiązaniem będzie spotkać si? z nią sam na sam po to, żeby powiedzieć jej bez ogródek, iż wyprasza sobie dalsze naprzykrzanie się z jej strony. Zrozumiał, że ta dziewczyna nie uznaje żadnych absolutnie hamulców i nie zostawi go w spokoju- dopóki wyraźnie nie wyjaśni jej swego stanowiska. Jego serce należało bez reszty do Siddy. Miał też nadzieję, że tutaj- w Miami, ich stosunki nareszcie jakoś się ułożą, bo będzie rnóg 156 święcić jej więcej czasu, nie mając już na głowie interesów firmy. Stan obecny znosił z największym trudem, toteż postanowił nieod- olalnie wszystko otwarcie przedstawić Siddy. Dlatego też jakiekol- iek gierki z panną Weidner absolutnie nie wchodziły w rachubę. Mariannę stawała mu się coraz bardziej niesympatyczna, gdyż nie cierpiał kobiet, które w stosunkach z mężczyznami przejmowały inicjatywę. Żadna zresztą z dotychczas mu znanych kobiet nie za- chowywała się tak agresywnie. Trzeba więc będzie pozbyć się jej w sposób energiczny, i to tak, żeby zrozumiała wszystko właściwie. — Dobrze, jeszcze porozmawiamy! — odparł ostro i zdecydowanie. Siddy usłyszała i to, a także zauważyła błysk triumfu w oczach Mariannę. Poczuła w sercu bolesny skurcz. Czy musi znosić tego rodzaju spojrzenia tej dziewczyny, która bez cienia żenady kokietuje Franka na jej oczach? Wyprostowała się dumnie i powiedziała stanowczym tonem: — Wracam teraz do hotelu. Frank natychmiast stanął przy niej. — Będzie tak, jak sobie życzysz, Siddy. — Ale ma pani posłusznego męża! — zawołała Mariannę szyder- czo. Pan Weidner roześmiał się dobrodusznie. — Tego by brakowało, żeby mąż nie był posłuszny żonie w czasie podróży poślubnej! Czyż nie tak, łaskawa pani? — zażartował, zwra- cając się do Siddy. Siddy kiwnęła głową, przymuszając się do uśmiechu, potem pożegnała Mariannę lekkim, sztywnym ukłonem i odeszła. Frank też Sl? pożegnał i ruszył razem z żoną. Mariannę popatrzyła za nimi z ironią. — O, Boże, ależ to nudna gęś! Pan Weidner spojrzał zdumiony. — Chyba nie masz na myśli tej czarującej pani Nordau, Marian- chen? ~- Właśnie ją mam na myśli, ojcze! — rzuciła z wściekłością. Ależ to przemiła, urocza osóbka! ~~ Och, papo! Wy, mężczyźni, jak tylko zobaczycie ładną buzię, to razu myślicie, że przypisane są do niej wszystkie inne uroki. To 157 nudna, głupia gęś, w dodatku — zazdrosna! Czy nie widzisz, że chciałaby tego swego meżusia owinąć w watę i wsadzić pod klosz, ż^ nic do niego nie docierało, żeby w ogóle nie wiedział, jak wygląda żyć' bo sama pozbawiona jest życia i temperamentu. Biedny Nordau, nale?' mu tylko współczuć! On bardzo chętnie trochę by pobrykał, ale co? skoro musi zaraz wracać pod ten klosz. Mariannę święcie wierzyła w to, co mówi. Była przekonana, ze przy niej i za jej sprawą Frank natychmiast by „odżył". Grunt, że zgodził się na spotkanie — teraz już nie ucieknie przed nią więcej! Panna Weidner spalała się w pragnieniu zdobycia Franka, nie mając wątpliwości, że jej się to uda. Bo kiedy kobieta jak ona zagnie na mężczyznę parol, żaden się nie oprze! XVI Frank i Siddy szli przez chwilę w milczeniu, oboje pogrążeni w przykrych myślach. W końcu Frank powiedział: — Ta panna Weidner to zbyt uciążliwe i nieprzyjemne towa- rzystwo. Siddy podniosła głowę i obrzuciła go przygaszonym spo- jrzeniem. * — Również dla ciebie, Frank? — spytała z dziwną intonacją. Frank nastawił uszu, doszukując się w tych słowach śladów zazdrości. — Myślę, że dla mnie więcej niż dla ciebie — odparł z pewnym rodzajem wisielczego humoru. l Siddy zacisnęła usta. Czyżby sprawy zaszły tak daleko, że miłostka Mariannę zaczęła mu ciążyć? To można było łatwo sobie wyobrazić, bo panna Weidner nie mogła mężczyźnie pokroju Franka zaofiarować prawdziwych wartości. A więc pociągnęło go do niej tylko Przelotne upodobanie. Nawet jeśli to odurzenie wkrótce minie, Frank zniszczył i zburzył wszystko, co było istotą jej uczucia. Nigdy już nie znajdzie w sobie odwagi, żeby wyjść mu naprzeciw i walczyć o jego ^iiość; odtąd zawsze będzie się bała, że zanim pokona swoje zahamowa- nia, inna znów zdobędzie jego względy. Frank zastanawiał się, co skłoniło Siddy do postawienia takiego Pytania. I dlaczego nagle stała się znów milcząca i przygnębiona? Od wili wyjazdu z Nowego Jorku wydawała się trochę bardziej ożywiona ^~ dlaczego więc teraz tak nagle znów posmutniała? 159 O, Boże, przecież to chyba nie ma związku z Mariannę Weidner A jeśli tak? Czy jej osoba wywiera na Siddy — podobnie jak na jep" zachowanie —jakiś destruktywny wpływ? Trzeba to koniecznie zbadać Tamtego wieczora w Nowym Jorku, kiedy Siddy była taka czarująca i miła, wydawało mu się, że próbuje ona pokonać dzielący jch dystans. Jej głos był przedziwnie miękki i ciepły, a w oczach kryła się czułość. Jedynie tamtego wieczoru, który rozniecił w nim tyle słodkich nadziei, Siddy była uwodzicielska i czarująco miła. A następnego dnia wszystko się zmieniło —już od samego rana, kiedy to Mariannę czyhała na niego pod drzwiami z żądaniem zwrotu podrzuconego mu listu. Wszystko to było bardzo zagadkowe i dłużej nie do zniesienia. Należało rozmówić się z Mariannę, wybadać, czy wywierała na Siddy jakąś presję. Po ostatnich doświadczeniach zdolny był uwierzyć w każdą nikczemność panny Weidner. Nie uznając żadnych wartości moral- nych, nie oszczędziłaby niczego i nikogo, kto stanąłby w poprzek jej pragnieniom. W hotelu na oboje czekała poczta z Niemiec: dla Siddy był list od Margot, dla Franka listy w sprawach handlowych firmy. Ich pokoje miały wspólny, osłonięty markizą balkon, na którym ustawiono stolik i krzesła. Siddy zasiadła na balkonie zaraz>po przyjściu, a w chwilę później zjawił się Frank. — Czy nie będzie ci przeszkadzało, Siddy, jeśli przejrzę tu listy i trochę nacieszę się widokiem na morze? — Ależ skąd, Frank! Ja mam do przeczytania tylko list od Margot. — Mam nadzieję, że w domu wszystko dobrze. Popatrz, jak pięknie wygląda morze w słońcu! Właściwie to nonsens, żeby przebywać całymi godzinami tam na dole. Stąd mamy najpiękniejszy widok, a poza tym nie jesteśmy narażeni na niepożądane towarzystwo. Spojrzała na niego z uwagą. Czy miał na myśli Mariannę Weidner. Na to wyglądało. Więc nie marzy o częstszym widywaniu jej? Mimo wszystko ta myśl sprawiła jej przyjemność. — Ja też bardzo chętnie pozostanę tu na górze. — Oby tylko nie było ci zbyt nudno. — Mnie? Z pewnością nie, ale tobie może być nudno. Spojrzał na nią gorąco. — W twoim towarzystwie — nigdy. Czując z niepokojem zdradzieckie rumieńce na twarzy, szybko otwarła list od Margot. Moja kochana, kochana Siddy! Proszę Cię, usiądź mocno, bardzo mocno, zanim zabierzesz się do czytania tego listu, żebyś z wrażenia nie padla. Siddy — zaręczyłam się! Masz to czarno na białym. Jeśli spytasz: z kim? — odpowiem: z moim ideałem! Wyobraź sobie, Siddy, że odkryłam całkiem nieoczekiwanie, iż moim ideałem jest Peter Vahł — kochany, dobry Peterlein! Właśnie w tym momencie, kiedy po otrzymaniu sto dwudziestego piątego kosza odszedł ode mnie — na zawsze, jak po- wiedział, i z mocnym postanowieniem zerwania wszelkiej znajomości — właśnie w tym momencie zrozumiałam, że to on, i tylko on, jest moim ideałem, że nie mogę bez niego żyć i że będę totalnie nieszczęśliwa, jeśli zostanę sama. Ach, Siddy, zachowałam się strasznie nie po kobiecemu, bo w przerażeniu, że on zostawi mnie samą na zawsze, pojechałam za nim i na szczęście udało mi się go dogonić. Co było dalej, właściwie nie pamiętam. Wiem tylko, że było bosko i że mój Peterlein jest kochany i uroczy, a ja jako jego narzeczona jestem nieprzytomna ze szczęścia. On nadal mnie uwielbia, odgaduje wszystkie moje życzenia i z nadmiaru szczęścia nie wie, jakie jeszcze głupstwo mógłby popełnić. To jest cudowne uczucie, kiedy można uczynić kochanego człowieka szczęśliwym! Zresztą nie muszę Cię o tym przekonywać — przeżywasz to sama każdego dnia. Dopiero teraz zrozumiałam, co przeżywałaś w dzień swego ślubu. Pamiętasz, o czym rozmawiałyśmy, kiedy przypinałam Ci mirtowy wianek? Powiedziałaś mi, że pokochałaś Franka od pierwszego wejrzenia, chociaż on nie zwracał na Ciebie uwagi. I o tym, jaka byłaś szczęśliwa, kiedy powrócił po długiej podróży i nagle zainteresował się Tobą, a wkrótce potem — oświadczył. Widzisz, u nas było na odwrót: Peter Pokochał mnie od chwili, kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy, a ja, głupia, nie zwracałam na niego uwagi i w ogóle nie chciałam słyszeć o małżeństwie. •A przy tym musiałam go widać od dłuższego czasu kochać. To się poznaje Jednak dopiero później, ale za to bardzo gwałtownie. I potem ta miłość jest Juz Mnie zakotwiczona. Z Twoim Frankiem było tak jak ze mną, a z Tobą ~~ Jak z Peterem. Najważniejsze jest jednak to, że oboje jesteśmy bardzo szczęśliwi; - a tak szczęśliwi, jak Ty z Frankiem — albo prawie tak samo, bo 160 161 1 Podro: IZ poślubna jeszcze trochę nam do szczęścia brakuje. Ale to nadejdzie dopiero ślubie, kiedy nareszcie będziemy mogli być sami. Na razie zdarza nam się to bardzo rzadko. Nasze oficjalne zaręczyny odbędą się dopiero n0 Waszym przyjeździe, bo bez mojej Siddy nie chcę o niczym słyszeć. Ś : 1 . i - --c - •"--.,••• -"./u-ŁCC. ĆllUb jest wyznaczony na początek grudnia. Ach, Siddy, jakie życie jest piękne' Muszę kończyć, bo Peter zaraz przyjdzie i nie będę mieć czasu. A więc wracaj do domu! Pozdrów Twojego tak gorąco kochanego Męża od nas obojga. Tysiące całusów! Twoja szaleńczo szczęśliwa Margot. Kiedy Siddy doszła do miejsca, w którym Margot pisała o ślubie z Frankiem, łzy nagle trysnęły z jej oczu. Siedziała bardzo cicho i bez ruchu, żeby Frank niczego nie zauważył, ale jedna łza spadła na trzymany przez nią arkusik. Frank zerknął w stronę Siddy, ale nie zauważyła tego. Zapatrzona nieruchomo przed siebie walczyła ze łzami. Pomyślał, że Siddy chce ukryć przed nim swoje wzruszenie i dlatego poniechał pytania, które cisnęło mu się na usta. Ale obserwował ją nadal. Wiedział, że z trudem stara się opanować i że schowała list siostry do małego pudełka z szyciem, które przyniosła ze sobą na balkon. Ukradkiem wyciągnęła chusteczkę i osuszyła oczy. Frank siedział jak sparaliżowany. Dlaczego Siddy płakała, starając się to ukryć przed nim? Gdyby otrzymała jakąś złą wiadomość, nie kryłaby się z nią. Co było w tym liście, czego on nie powinien wiedzieć, a co ją przyprawiło o taki smutek? Nie chciał przynaglać jej do zwierzeń. Dlatego pozornie zagłębił się w lekturze swoich listów, wyczekując chwili, kiedy Siddy się uspokoi. Po chwili Siddy wzięła do ręki jakieś drobne szycie i pochyliła się nad nim, żeby uniknąć jego wzroku. List Margot leżał złożony w pudełku. Frank spojrzał na żonę i odłożył na bok swoją korespondencję. Siddy wydawała się już»na tyle spokojna, że zwrócił się do niej z pytaniem: — No i co, Siddy, jakie wiadomości od Margot? — spytał swobodnie. Nie podnosząc oczu znad roboty, odparła: — Och, najlepsze, jakie mogą być. Wyobraź sobie, że moja mała Margot zaręczyła się. Przyjęła nareszcie oświadczyny swego 162 ego adoratora, Petera Yahla. Będą czekać z ogłoszeniem zaręczyn do aszego powrotu, a z początkiem grudnia wezmą ślub. _ To mnie cieszy. Doktor Vahl jest wspaniałym człowiekiem, zlachetnym i godnym zaufania. Czy on się od dawna o nią starał? — Tak. Margot dała mu sto dwadzieścia pięć razy kosza — wy- jaśniła Siddy, zmuszając się do wesołości. — Sto dwadzieścia pięć? To się nazywa wytrwałość! — On ją bardzo, bardzo kocha — powiedziała cicho. Frank znowu zaczął zastanawiać się, dlaczego Siddy płakała nad tym listem. Przecież te zaręczyny to była radosna wiadomość. A może Siddy sama była zakochana w Peterze i musiała z niego zrezygnować ze względu na siostrę? Zawsze mówiła o nim bardzo ciepło i serdecznie... Frank poczuł nagle, że serce przeszył mu ostry ból. Czy to możliwe? Może Siddy ciągle jeszcze kocha Petera i płacze gorzko dlatego, że zaręczył się z jej siostrą? Zerknął ukradkiem na list Margot leżący w pudełku. Gdyby mógł wiedzieć, co w nim jest! W trakcie rozważań, czy by nie poprosić Siddy o pozwolenie przeczytania listu, ktoś wywołał ją z pokoju: chodziło o zamówione przez nią pantofle kąpielowe, których bogaty wybór przysłano właśnie do hotelu. Frank nie mógł dłużej zdzierżyć, wydobył list i zaczai czytać. Wyznanie miłosne Margot poruszyło go — z każdej linijki listu biło szczęście. A potem doszedł do miejsca, w którym Margot wspominała rozmowę z Siddy w dniu jej ślubu i wpatrując się w list jak urzeczony, czytał bez tchu: „Powiedziałaś mi, że pokochałaś Franka od pierwszego wejrzenia, chociaż on nie zwracał na Ciebie uwagi. I o tym, jaka byłaś szczęśliwa, kiedy powrócił po długiej podróży i nagle zainteresował S1? Tobą, a wkrótce potem — oświadczył". Wstrząśnięty do głębi czytał ten fragment listu raz po raz. I nagle wszystko stało się jasne. Siddy kochała go od pierwszego wejrzenia 1 była szczęśliwa, kiedy zaczął starania o nią. Szczęśliwa i pewna jego ^ilości była jeszcze w chwili ślubu i podczas weselnego przyjęcia ~7teraz wiedział to na pewno. A potem zjawiła się Anny Frey i zdarła zasłonę z oczu: wyjawiła, że była jego kochanką i że on poślubił tylko na życzenie ich rodzin. 163 Jakie to musiało być dla niej straszne, mój Boże! Nie widział żadnego wyjścia z tej upokarzającej sytuacji i żeby ratować twarz wymyśliła tę niepoważną historyjkę o zakładzie z przyjaciółkami. Za ta mistyfikacją ukryła się ze swoją wzgardzoną miłością i upokorzona dumą. A więc jego domysły były słuszne! Frank odetchnął głęboko i odłożył list na miejsce. Z głębi pokom dochodził go głos Siddy przymierzającej kąpielowe pantofle i roz- mawiającej ze sprzedawczynią. Zapatrzył się przed siebie. Teraz już wiedział, dlaczego Siddy płakała: list przypomniał jej dzień ślubu, ten dzień, który przyniósł jej tyle bólu i cierpienia. Dobry Boże, czy to znaczy, że ona kocha go nadal, że jej serce nie zobojętniało po tych przeżyciach? Szczęście Margot, którą Siddy bardzo kocha, i jej własny los wywołały nową falę bólu Teraz też zrozumiał, dlaczego była zazdrosna o pannę Weidner! Instynkt ostrzegł ją, że Mariannę na niego poluje; może zresztą zauważyła coś, co stało się pożywką dla podejrzeń. Jakkolwiek by się rzecz miała, zdobył przynajmniej pewność, że Siddy go kochała. Ta miłość nie mogła jeszcze zginąć — i me można pozwolić, żeby zginęła! Być może przesadził z tą rycerską powściąg- liwością wobec niej; może należało powiedzieć jej o swoich uczuciach To uparte trzymanie się od niej z daleka było błędem, absolutnym błędem! Skąd mogła wiedzieć, że pokochał ją i że nie może już dłużej znieść tego dystansu i ich życia obok siebie! Jakim był1 głupcem, dręcząc tak bardzo i ją, i siebie! To należy zmienić. Trzeba z nią szczerze porozmawiać — i tak jak on musi jej wyznać, jakie żywi do niej uczucia, tak ona powinna mu powiedzieć, jaki jest obecnie stan jej serca. Usłyszał, że sprzedawczyni wychodzi, więc podniósł się szybko i wszedł do jej pokoju. — I jak, Siddy, dobrałaś coś odpowiedniego? — zagadnął z pozor- nym spokojem. Siddy spojrzała na niego niepewnie, trzymając w ręku zakupio- ną parę pantofli. Frank dotychczas jak najściślej przestrzegał układu, który zawarli w Caux, a dziś po raz pierwszy przekroczył próg jej pokoju. Patrzył przy tym na nią w ten szczególnie gorący sposób, który zawsze wzbudzał w niej lęk. 164 — Tak, te pantofle pasują — powiedziała niby obojętnie i uczyni- ła ruch, jak gdyby chciała go wyminąć i przejść na balkon. Frank zastąpił jej drogę. — Chwileczkę, Siddy! Chciałbym cię o coś zapytać i proszę bardzo usilnie o szczerą odpowiedź. Krew odpłynęła jej z twarzy, ale przystanęła, patrząc na niego poważnie. — O co chcesz mnie zapytać, Frank? — O to, dlaczego zostałaś moją żoną. Zadrżała lekko i spuściła wzrok. Co to znaczy? Czy to pytanie miało być wstępem do rozmowy o konieczności rozstania się i zwrócenia sobie wolności? — Ja... przecież już ci powiedziałam... wtedy w Caux. Chodziło o ten głupi zakład... — Nie, Siddy! Ja chciałbym poznać prawdę. Zorientowałem się od razu, że to był zwykły wykręt z twojej strony. Ty nie jesteś zdolna do kłamstw, a ja już wtedy wiedziałem, że dziewczyna taka jak ty, nie wychodzi za mąż tylko z powodu niemądrego zakładu i to za kogoś, kogo nie kocha. — Jednak doszło do zawarcia tego zakładu! Nie mówmy już o tym więcej; wstydzę się bardzo tej głupiej sprawy. — Ani ty nie brałaś nigdy udziału w takim zakładzie, ani Jutta Brest i twoje pozostałe przyjaciółki. Wiem, że w ogóle uważasz wszelkie zakładanie się za niemoralne. Żeby ci oszczędzić trudu dalszych zaprzeczeń, dodam, że z Caux napisałem do Juty Brest list z prośbą o wyjaśnienie. Wysłałem nawet — uśmiechnął się lekko Frank — bom- bonierę dla poparcia swej prośby. I dalej z całą swobodą poinformował Siddy, jaką otrzymał odpowiedź. Siddy stała przed nim zaczerwieniona po uszy, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy. —— To niedobrze, że mnie sprawdzałeś. Powinien był wystarczyć ci powód, który ja podałam — powiedziała cicho. — Nie, Siddy! Ten powód nie wystarczał mi już wtedy, a teraz ~~ w żadnym wypadku. — Ale dlaczego? Pozwól, żeby sprawy toczyły się swoim własnym torem. Ja nie wnikam w twoje tajemnice, nie śledzę, co robisz, nie 165 dociekam, o czym myślisz. Wszystko to jest mi obojętne. I tak samo tobie powinno być obojętne wszystko to, co wykracza poza nasze oficjalne wspólne życie. Frank widział, że Siddy usiłuje pokryć swój strach dumą. Ujął jej dłonie i mocno przytrzymał, chociaż usiłowała się uwolnić. — Nic nie jest mi obojętne, co dotyczy ciebie, Siddy, i mam nadzieję, że i tobie nie jest wszystko jedno, co ja robię. Jej strach przed nim i przed samą sobą narastał. Tracąc resztki spokoju i opanowania, rzuciła gwałtownie: — Czy mam cię może wypytywać o twoją kochankę, Mariannę Weidner? Wzdrygnął się zaskoczony. — Co ci przyszło do głowy, Siddy? Jak wpadłaś na tę niedorzeczną myśl? Powiedział to tak poważnym tonem i z takim spokojnym, pewnym wyrazem oczu, że w sercu Siddy obudziło się nagle jakieś dziwne, trudne do nazwania uczucie, a w spojrzeniu pojawiło się wahanie. — Przecież ona wyraźnie dała mi do zrozumienia, że chce mi ciebie odebrać. A przy tym naigrawała się z naszych oddzielnych sypialni... Szydziła ze mnie, mówiąc, że w przeznaczeniu kobiety bardziej pewna jest zdrada niż śmierć. Nie pozostawiła mi cienia wątpliwości, że zrobi wszystko, żeby zostać twoją kochanką. Może zresztą była nią już wtedy... Powiedziała mi to wszystko tego dnia, kiedy razem jadłyśmy lunch. Prosiłam cię potem, żebyś zabrał mnie do teatru, bo nawet jeśli uznałam twoje prawo do całkowitej swobody, nie chciałam siedzieć przy jednym stole z kobietą, która jest twoją kochanką. Tamtego wieczoru co prawda nie sądziłam, że to się już stało... miałam nadzieję, że można temu jeszcze zapobiec... — Ach, i dlatego byłaś wtedy taka kochana i czarująca, dlatego poznałem cię z zupełnie innej strony niż dotąd? Frank zadał to pytanie z sercem przepełnionym radością, bo zrozumiał, że Siddy chciała go oczarować tamtego wieczoru i zniweczyć wpływ Mariannę. Spłonęła rumieńcem i wyjąkała: — Ja... ja nie wierzyłam, żeby... no, żeby ona mogła zapewnić ci szczęście, bo... bo ona tak obrzydliwie o tym wszystkim mówiła. Ale na 166 jfllgi dzień zrozumiałam, że już jest za późno. Wychodząc z pokoju, zobaczyłam, że ona chowa list, który jej dałeś. Pomyślałam, że nic tu nie Ha się zmienić i należy pozostawić rzecz jej własnemu biegowi. To ostatnie zdanie znów zabrzmiało dumnie i chłodno. Frank nadal jednak trzymał ją mocno za ręce. — A więc tak, pozwalasz sprawie toczyć się dalej, a mnie chcesz zostawić na pastwę komuś takiemu jak Mariannę Weidner? Siddy przejął drżeniem ton, w jakim Frank wypowiedział te słowa. — Może jednak pozostawimy ten temat w spokoju? Ja nie czynię ci przecież wyrzutów. Jesteś wolny; możesz czynić, co chcesz. Nie chciałam o tym mówić ani oczywiście wprawiać cię w zaambarasowanie. A teraz puść, proszę, moje ręce; to mnie boli. Ostatnie słowa miały usprawiedliwić łzy, które znowu popłynęły z jej oczu. Frank wydobył z wewnętrznej kieszeni koronkową chustecz- kę, o której stewardesa opowiadała Mariannę i którą ciągle nosił przy sobie. Wypuścił z uchwytu tylko jedną rękę Siddy, wycisnąwszy na niej przedtem gorący pocałunek, a potem delikatnie, z czułością osuszył jej łzy i powiedział cicho: — Przypatrz się tej chusteczce, Siddy: to własność mojej ukochanej żony, słodkiej, cudownej dziewczyny, której urok poznałem — bez- nadziejny głupiec! — dopiero po ślubie. Ale od pewnego czasu kochałem ją wiernie i gorąco, a ponieważ nie chciała o mnie słyszeć, ukradłem tę chusteczkę, żeby mieć cokolwiek, co należało do niej. Moja żona ciągle odprawiała mnie od siebie dumnie i zimno... za karę, że oświadczyłem Jej się bez miłości, do czego szczerze się przyznałem. Wtedy nie miałem jeszcze tej pewności, co teraz: że ją kocham. Ona wkradła się niepo- strzeżenie do mojego serca i tak się tam zadomowiła, że żadna kobieta na świecie nie zdołałaby jej stamtąd wyrugować, a już najmniej niejaka panna Weidner. Tamtego dnia w Caux należało wszystko to wyznać, ale zabrakło mi odwagi: obawiałem się posądzenia, że chcę w podstępny sposób dochodzić swoich praw. Moja słodka żona jest bardzo płoch- twa, a ja chciałem pozyskać ją w sposób delikatny i rycerski. Wy- stawałem pod jej drzwiami i słyszałem jak płacze. Tak, Siddy, czaiłem się Jak szpieg i podsłuchiwałem, bo chciałem wiedzieć, czy mogłabyś Pokochać mnie na nowo. A w ten głupi zakład w ogóle nie wierzyłem. 167 Przed chwilą przeczytałem ukradkiem list od Margot... Moja przemiła szwagierka potwierdziła nareszcie to, o czym marzyłem: że jej siostra Siddy kochała mnie od dawna. Powziąłem do siebie niechęć, odkąd stało się dla mnie jasne, jak bardzo raniłem twoje uczucia. A teraz wiem, że nie wolno mi dłużej zwlekać i że muszę nareszcie powiedzieć ci, jak bardzo cię kocham. Żadna kobieta nie znaczyła dla mnie tak wiele, jak ty Siddy. Nic ci nie mówiąc, walczyłem o ciebie każdym spojrzeniem każdą myślą, li byłem bardzo nieszczęśliwy, że tak zimno odrzucasz moje starania. Zapewne widziałaś je w innym świetle. Siddy, powiedz mi, proszę, czy utraciłem raz na zawsze twoją miłość? Czy nie możesz mi przebaczyć, że kiedyś przeszedłem obok ciebie jak ślepiec? Kocham cię, moje najmilsze, słodkie stworzenie! Uwierz mi, że odkąd jesteś moją żoną, żadnej innej kobiecie nie poświęciłem ani jednej myśli. Byłem ci absolutnie wierny. Siddy słuchała uszczęśliwiona, upajała się jego słowami, drżała od ich wewnętrznego żaru, ale ciągle nie mogła w nie uwierzyć. A kiedy skończył mówić, uchwycił jej spojrzenie, które wstrząsnęło nim, od- słaniając ogrom jej cierpienia. — Nie, to nie może być prawdą. Wszystko, co mi teraz po- wiedziałeś, bierze się ze współczucia. Ty jesteś dobry, nie chcesz, żebym cierpiała, i dlatego tak mówisz! Objął jej ramiona i przyciągnął ją mocno do siebie. — Spojrzyj na mnie, Siddy — powiedział poważnie. — Sądzisz, że gram jakąś komedię... ze współczucia? Popatrz w moje oczy: co w nich widzisz? Jestem bardzo nieszczęśliwy, że zadałem ci tyle bólu; uwierz mi, że cierpię z tego powodu. Ale teraz żadne z nas nie zniesie dłużej fałszu. Dosyć oboje wycierpieliśmy przez nasze źle pojmowane względy, fałszywie pojmowaną delikatność i chęć oszczędzania się nawzajem. Teraz wszystko między nami będzie jasne i klarowne. Uwierz mi, Siddy, że kocham cię z całego serca i z całej duszy. Proszę cię gorąco, porzuć wreszcie dumę i powiedz szczerze, czy mnie kochasz. Oparła głowę na jego ramieniu i wyszeptała, tłumiąc łzy: — Och, żebyś wiedział, jak bardzo cię kocham! Mój Boże, nie mogę uwierzyć, że to wszystko prawda. Że ty mnie kochasz. — Spojrzyj mi w oczy; czy one nie powiedzą ci tego bardziej wyraźnie niż moje słowa? 168 Tak, jego oczy płonęły szczęściem, ale Siddy dręczyła jeszcze jedna myśl: — Frank... co to było wtedy z Mariannę Weidner? Widziałam, jak dawałeś jej list... Ona przedtem mówiła bez obsłonek, bez żenady... Tak chciałabym ci wierzyć! W jej głosie zabrzmiała bolesna skarga. Frank ujął jej głowę \v dłonie. — Rozwieję wszystkie twoje wątpliwości. Nie mogę już dłużej osłaniać Mariannę Weidner, bo chodzi nie tylko o moje, ale również o twoje szczęście. Jednak zanim ci po kolei wyjaśnię, proszę, żebyś mi wierzyła i nigdy we mnie nie wątpiła. Powiedziałem ci w Caux całkiem otwarcie, że oświadczyłem się o twoją rękę, nie kochając cię, ale od jakiegoś czasu czułem, że w moich uczuciach następuje zmiana. Daję przy tym słowo, że byłem ci wierny każdą myślą i pragnieniem. Jeśli mówię, że cię kocham i że pozostałem ci wierny, musisz mi wierzyć bez żadnego innego dowodu. Dobrze? Objęła go za szyję i spojrzała z bezgraniczną miłością. — O, Boże, tak! Wierzę ci! I to czyni mnie szczęśliwą — szepnęła. Zamknął jej usta pocałunkiem i od tej chwili Siddy nabrała pewności, że wszystkie udręki kończą się, a ona jest ukochaną żoną Franka. Pocałunek trwał długo, a potem było patrzenie sobie w oczy i nowe pocałunki. Frank szeptał gorące słowa miłości, Siddy od- powiadała nieśmiało krótkimi, czułymi słówkami. Stali tak przytuleni do siebie długo, zapominając o wszystkim, co ich otacza. Z zewnątrz dochodziły nawoływania, śmiechy i gwar rozmów, ale oni tego nie słyszeli. Kiedy na koniec ocknęli się ze swego odurzenia, Frank usadowił żonę obok siebie na otomanie i ujął jej dłonie. — A teraz posłuchaj, Siddy, jak doszło do tego, że podawałem Mariannę list. Potem ty opowiesz mi, co ona nagadała ci podczas tego lunchu, bo wszystko między nami musi być jasne. Ona jest osobą niebezpieczną, pozbawioną skrupułów i kierującą się wyłącznie włas- nymi zachciankami. Nie możemy dopuścić, żeby zmąciła choćby tchnieniem nasze z trudem odzyskane szczęście. Frank opowiedział Siddy o wszystkim: o słówkach, które mu rzucała na stronie, o treści listu, który znalazł w swoim pokoju; nie zataił 169 i tego, że później dwukrotnie jeszcze pukała do jego drzwi, zakończył zaś relacją sceny z odbieraniem listu. — Jak mogłem ci wyjawić, co wydarzyło się przedtem, nie burząc do reszty twego spokoju? Mariannę Weidner nie kieruje się zresztą żadnymi rozumowymi przesłankami. Dzisiaj także kładła mi w głowę, że musi za wszelką cenę porozmawiać ze mną w cztery oczy. W końcu zgodziłem się na to, żeby uciąć sprawę. Inaczej będzie ci na wszelkie sposoby zatruwać spokój. Chciałem też wydobyć z niej, w jaki sposób udało jej się tak wpłynąć na zmianę twojego zachowania. Dlatego powiedziałem, że jestem gotów raz jeden spotkać się z nią. I tej obietnicy dotrzymam. Siddy zaniepokoiła się. — Och, Frank, ona będzie próbowała wszystkiego, byle złowić cię w swoje sieci. Ucałował ją gorąco. — To się jej nie uda, bo postawię na straży tej sieci moją ukochaną żonę. Chcę, żebyś dla własnego spokoju była niewidocznym świad- kiem naszej rozmowy, bo z nią nigdy nic nie wiadomo; nie sposób przewidzieć, do czego jest zdolna. Przypuszczam, że wkrótce da mi znać, kiedy i gdzie chce się ze mną spotkać. Ja ze swej strony zaproponuję takie miejsce, żebyś mogła wszystko słyszeć, a potem wkroczyć i zakoń- czyć nasze spotkanie, kiedy uznasz za stosowne. Myślę, że to podziała skuteczniej niż moja ewentualna próba przerwania tej rozmowy. A teraz chciałbym dowiedzieć się, co ona ci powiedziała. Siddy powtórzyła słowo w słowo rozmowę z Mariannę i wyznała — zarumieniona po uszy i zakłopotana — jak chciała wtedy walczyć o jego uczucia, ale następnego dnia doszła do wniosku, że na to jest już za późno, bo Mariannę jest jego kochanką. / Te wyznania Siddy dały pretekst do nowych pieszczot i czułości. Młoda para nareszcie znalazła swoje utracone szczęście. Ile mieli sobie do powiedzenia, ile do wypytywania! Dzień wydał im się za krótki, żeby wszystko wyrzucić z siebie. Wśród czynionych sobie wyznań tamte przeszłe cierpienia zmieniły się w pełną szczęścia radość. Oboje przyznali się do częstego wystawania po drugiej stronie drzwi i pełnego tęsknoty podsłuchiwania, a także do zazdrości o każde słowo i każde spojrzenie, które przypadło komuś 170 innemu. Frank przyznał się, że z zazdroLci mia* ochotę wyrzucić za burtę statku młodego afampaniatora Siddy. Teraz nie ukrywali przed sobą niczego i to całkowite zaufanie wydało im się czyifiś wspaniałym. DzieA minął im jak pełen cudowności sen. Cieszyli się każdą chwilą, mając głębokie poczucie przeżywanego szczęścia. Nic nie zamąciło im tego dn*a całkowitej bliskości i przyna- leżności do siebie Bezchmurne niebo roztaczało sw°Je błękity, morze szumiało kojąco, a beztroska plażowiczów dopełniała harmonii. W gruncie r#zy Frank i Siddy doPiero teg° dnia rozpoczęli swoje weselne święto. XVII Nazajutrz, kiedy oboje promieniejąc szczęściem siedzieli przy śniadaniu, kelner zameldował, że do pana Nordaua przyszedł boy hotelowy z wiadomością. Frank spojrzał znacząco na Siddy. — To posłaniec od Marianny Weidner. Przepraszam cię na chwilę. W hallu podszedł do Franka boy i podał mu list. — Jeśli to możliwe, chciałbym od razu zabrać odpowiedź — po- wiedział. Frank otworzył wąską kopertę i przeczytał: Czy odpowiada Panu godzina czwarta dziś po południu. Ocze- kuję Pana w swoim pokoju w hotelu. Będę sama, gdyż mój Ojciec poje- chał na Key West. A może wolałby Pan spotkać się gdzie indziej i o innej porze? M.W. Frank podszedł do pulpitu, wziął papier listowy z nadrukiem hotelu i napisał: * Wielce Szanowna i Łaskawa Pani! Proponowana przez Panią godzina odpowiada mi. Wolałby m jednak, ze względów oczywistych, nie pojawiać się u Pani w hotelu. Śmiem prosić, żeby pofatygowała się Pani do mojego hotelu; moja żona będzie o tej por ze na plaży. Proszę kazać zaprowadzić się do jej pokoju, co będzie mniej krępujące. Pozwalam sobie przypomnieć, że zgodziłem się na to spotkanie 172 tylko na skutek Pani nalegań. Byłbym zadowolony, gdyby Pani z niego zrezygnowała — ze względu na Panią. Jeśli jednak obstaje Pani przy swoim zamiarze, czekam o godzinie czwartej w pokoju mojej żony, to jest pod numerem 22. Oddany Frank Nordau — Proszę chwilę poczekać; muszę jeszcze coś dodać — zwrócił się do posłańca, skończywszy pisanie. Wrócił do pokoju śniadaniowego i w milczeniu położył przed Siddy list Mariannę. Przeczytała i spojrzała z niepokojem w oczach. — Co masz zamiar zrobić? Podał jej napisany przed chwilą bilet. — Przeczytaj, proszę, jeszcze i to, co odpisałem. Siddy ogarnęło coś jakby współczucie dla tamtej kobiety. Teraz, kiedy tak bardzo cieszyła się swoim szczęściem, mogła pozwolić sobie na wspaniałomyślność. — Czy nie możesz jej oszczędzić upokorzenia, Frank? Wokół jego ust pojawił się jakiś twardy wyraz. — Ta kobieta dręczyła cię i poniżała; intrygowała w sposób niebywały jak na kobietę, a mnie wpędzała w takie sytuacje, które mogły zniszczyć twoje i moje szczęście, gdyby niebiosa nie zrządziły inaczej. Powinna otrzymać nauczkę, że nie wolno jej obchodzić się z ludźmi wedle swoich zachcianek. Chcę tylko zapewnić nam spokój z jej strony, dlatego twoje współczucie jest nie na miejscu. Okazałem jej wystar- czająco dużo względów, radząc, żeby była rozsądna. To nie poskut- kowało, więc musi ponieść konsekwencje. Zrobiłem wszystko, co było można, dla ratowania jej reputacji, co prawda nie tyle ze względu na nią, bo ona na żadne względy nie zasługuje, ile z sympatii do jej ojca. Siddy pozostawiła mu w końcu wolną rękę i Frank przekazał list posłańcowi. Zaraz potem poszli oboje na plażę zażyć kąpieli. W błogim zadowoleniu zapomnieli niemal o osobie panny Weidner, której na szczęście nie spotkali. 173 Mariannę czekała w hotelu na odpowiedź Franka. Odebrała jeg0 list i przeczytała u siebie w pokoju. W jej oczach błysnął triumf. Miała w rękach jego pisemną zgodę. To było dużo. Była pewna swej władzy nad mężczyznami i przekonana, że osiągnie swój cel. Poświęciła cały dzień na przygotowania do umówionego ren- dez-vous. Przez kilka godzin przymierzała wszystkie swoje toalety, żeby wybrać tę najbardziej twarzową i kuszącą. Nie odczuwała żadnego niepokoju i nic sobie nie robiła z tego, że ma spotkać Franka właśnie w pokoju jego żony. Nie bała się, że Siddy może zaskoczyć ich w trakcie schadzki. Przeciwnie: gdyby do tego doszło, związałaby Franka jeszcze mocniej z sobą. „Cnotliwa gąska" rozwiedzie się z nim, a Frank będzie całkowicie należał do niej, do Mariannę — tak długo oczywiście, jak ona będzie go chciała. Tymczasem młodzi małżonkowie omówili na plaży, jak należy zainscenizować spotkanie z Mariannę. Siddy zaczęło ze strachu przed nią bić niespokojnie serce. Frank siedział obok żony na piasku i głaskał ją uspokajającym gestem. — Właśnie dlatego, że się jej boisz, muszę cię od tego uwolnić. — Ale ja jej również współczuję, Frank. Jestem taka szczęśliwa, że mogę być wspaniałomyślna. — Jak już mówiłem, twoja wspaniałomyślność jest nie na miejscu. Daję jej jeszcze jedną szansę przyzwoitego wyplątania się z tej afery: ty pojawisz się dopiero wtedy, kiedy nie będę mógł pozbyć się jej w żaden godziwy sposób. Sama sobie będzie winna, jeśli spotka ją upokorzenie; może zresztą byłoby to dla niej zbawienną kuracją. Krótko przed czwartą Siddy przeszła do pokoju męża, podczas gdy on zasiadł w jej pokoju; drzwi łączące ich pokoje były otwarte na oścież. Siddy zajęła miejsce w łazience za kotarą, skąd mogła słyszeć każde słowo, a także obserwować przez szparę w zasłonie tę część pokoju, gdzie Frank chciał usadowić pannę Weidner w czasie wizyty. Mariannę zjawiła się punktualnie. Miała na sobie kosztowną letnią kreację, uwydatniającą jej ponętną figurę. Trzymany w ręku kapelusz i śliczną parasolkę od słońca zaraz odłożyła na stojący na środku pokoju okrągły stół. — Dzień dobry, Frank! — powiedziała, stanąwszy bardzo blisko niego. 174 — Dzień dobry pani! A więc nie dała się pani odwieść od tego ryzykownego poniekąd kroku! Mariannę rzuciła się na stojący tuż obok fotel, założyła ręce pod i posłała Frankowi namiętne, zdobywcze spojrzenie. — Jak pan widzi. Chyba zresztą nie oczekiwał pan tego serio. Od da\vna marzyłam o takim spotkaniu sam na sam z panem. — Łaskawa pani, zwracam uwagę, że to sam na sam będzie bardzo krótkie, gdyż moja żona niebawem wraca. Mariannę roześmiała się na swój gruchający sposób. — A niech wraca! Ach, Frank, żeby pan wiedział, jakie mi to jest obojętne! A właściwie nie! Nie tylko nie jest mi obojętne, ale wręcz P°Lądane. Jeśli pańska żona zastanie mnie tutaj, nie będę wypierała S1?> że umówiłam się z panem na randkę i że przyszłam tutaj na pana życzenie. To zachwycające, że spotykamy się właśnie w jej pokoju, który ta zimnokrwista kobieta zamykała przed panem! I właśnie dla mnie, z Mojego powodu, przekroczył pan te progi. Ach, Frank, mój drogi, czy zckje pan sobie sprawę z tego, jak bardzo pana kocham, jak bardzo za Pa*iem tęsknię? Chwyciła go za rękę i przyłożyła ją do rozpalonego policzka, ale on w^Szarpnął dłoń i cofnął się. — Niechże pani przestanie, panno Weidner! Niech się pani °P^mięta i pomyśli o tym, co wyrządza pani swojemu ojcu! Proszę także me zapominać, że jestem żonaty i że kocham swoją żonę. Ona też mnie kocha i nie ma między nami miejsca dla tej trzeciej — powinna pani była zauważyć to już dawno. A jeśli o mnie chodzi, chyba nigdy nie u^tywałem tego, że pani mniej lub bardziej wyraźne awanse nie robią na mnie żadnego wrażenia. — Pan się tylko boi, Frank! Obawia się pan jakichś dalszych 0*isekwencji. Zupełnie niepotrzebnie! Nie chcę pana przykuć do siebie, c* otwarcie i szczodrze obdarować swoją miłością. Ja nie wierzę . Pańską miłość do żony, do kogoś tak nijakiego, o rybim temperamen- • Czemu miałby pan odrzucać kobietę taką jak ja? — Dosyć! Niech pani nie poniża się jeszcze bardziej. Te wszystkie ttewry nie mają sensu i są bezcelowe. Zgodziłem się na pani przyjście *•] tylko po to, żeby panią zapytać, co pani uczyniła mojej żonie flczas tego wspólnego lunchu w Nowym Jorku. 775 Spojrzała na niego ze złością. — A ja nie przyszłam tu po to, żeby rozmawiać o pańskiej żonie. Ale chcę panu wyznać, że nienawidzę jej właśnie dlatego że jest pana żoną, i że dręczyłam ją z niejakim upodobaniem. Nie powinna być taka pewna swego szczęścia. Czym ona mnie przewyższa? Bytnością w urzę- dzie stanu cywilnego i metryką ślubu? Według mnie są to rzeczy nieistotne. W czym poza tym jest lepsza ode mnie? — Nie będę z panią debatował na temat zalet mojej żony, bo byłoby to dla niej obraźliwe. Wiem już, że świadomie chciała pani zniszczyć nasze małżeństwo. Dowiedziałem się tego, co chciałem. Nie mamy już dalej o czym rozmawiać. Chciałbym panią pożegnać. Mariannę rzuciła się nagle w jego stronę i objęła go z taką nieoczekiwaną gwałtownością, że Frank się zatoczył. Trzymając go w mocnym uścisku, jęknęła: — Och, Frank, kocham cię, ginę z tęsknoty za tobą! Opanował się szybko, chwycił jej ręce i uwolnił się z jej objęć, a potem, trzymając ją mocno za dłonie, powiedział głośno i wyraź- nie: — Właśnie nadchodzi moja żona! Było to hasło dla Siddy, która obserwowała z drżeniem całą scenę. Jej uczucia wahały się między zgrozą, oburzeniem i współczuciem. Teraz jednak była zadowolona, że może swoim wejściem zakończyć przykre zajście. Zatrzaskując z hałasem drzwi łazienki, co miało zamarkować wchodzenie z zewnątrz, przeszła przez pokój Franka i stanęła przed nimi blada i wzburzona. Przez chwilę żadne z nich nie mogło wymówić ani słowa. Frank puścił ręce Mariannę, która przez ramię spojrzała nienawistnie na Siddy i nagle rzuciła się Frankowi na pierś, mówiąc z czułością: — Nie obawiaj się, ukochany! Twoja żona musi zrozumieć, że nic nie jest w stanie nas rozdziejić. Nie zaprzeczaj, że się kochamy! Ja przyznaję się z dumą do mojej miłości, do tego, że cię kocham! Mariannę chciała przypieczętować to wyznanie pocałunkiem, ale tego Frankowi było już za dużo. Złapał ją mocno za ramiona i przemocą wcisnął w fotel. — Pani jest szalona! Niech się pani opamięta! I niech pani nie liczy na to, że moja żona da się nabrać na tę komedię. Ona na szczęście nie 176 wątpi w moją miłość i wierność. Chciała pani zasiać niepokój i pode- jrzenia w duszy mojej żony, ale to się nie powiodło. Oczy Mariannę ciskały błyskawice. Zerwała się, chcąc rzucić się w przystępie pasji na Siddy. Frank był jednak szybszy i silniejszy: usadowił ją znowu w fotelu, a potem stanął u boku Siddy i opiekuńczo otoczył ją ramieniem. Siddy patrzyła na Mariannę poważnie i współczująco. — Niech pani idzie, panno Weidner... Zapomnijmy o wszystkim, co się tutaj wydarzyło. Pani jest chora; musi się pani uspokoić — powiedziała spokojnie i stanowczo. I stała się rzecz osobliwa — w tej jednej chwili Mariannę zrozumiała, że ta młoda, jasnowłosa kobieta ma nad nią przewagę. Podniosła się, jakby pod działaniem jakiejś niewidocznej siły, zgarnęła kapelusz i parasolkę i spojrzała na Siddy. — No cóż, wydałam pani walkę i przegrałam... aleja dotrzymuję słowa. Spróbuję zakochać się w kimś innym najszybciej, jak będzie można. Gdybym ja wygrała, pani musiałaby ustąpić; stało się jednak inaczej. Życzę powodzenia! Nie musi mi pani współczuć; nie należę do tych słabych kobieciątek, które potrzebują pociechy. Rzuciła ostatnie spojrzenie Frankowi, wzruszyła ramionami i wy- szła. Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Siddy rzuciła się w ramiona męża i rozpłakała się. Ten płacz uwolnił ją od ucisku, który ją dławił, odkąd Mariannę weszła do jej pokoju. Frank pocieszał żonę z taką czułością, że wkrótce się uspokoiła. Rano Frank spotkał pana Weidnera, który powiedział, że już jutro wyjeżdża z córką, której klimat Miami jakoś nie służy. Frank wyraził ubolewanie z tego powodu, życzył szybkiego polepszenia i polecał się względom łaskawej pani. Weidnerowie rzeczywiście wyjechali następnego dnia i odtąd żadna chmurka nie mąciła szczęścia młodej pary. Rozkoszowali się w pełni ostatnimi dniami w Miami, a gdy Frank doprowadził do pomyślnego końca sprawy firmy, powróci- li do Niemiec. 777 Zaraz po ich powrocie do domu odbyły się uroczyste zaręczyny Margot z Peterem, a drugiego grudnia Margot została panią Vahl. Dopiero kiedy i Margot wróciła ze swojej podróży poślubnej, obie siostry mogły zasiąść razem w przytulnym domu Siddy i poroz- mawiać o tym, co im leżało na sercu. Wtedy też Margot dowiedziała się, jak osobliwie przebiegała podróż poślubna Siddy. Peter Vahl przyszedł po zamknięciu biura do szwagrostwa, żeby zabrać żonę do domu, a tymczasem musiał zostać z nią na kolacji, bo Frank za nic nie chciał jej wypuścić. Obie młode pary spędziły ten wieczór w niezwykle miłym nastroju, a patrząc na nich, trudno byłoby orzec, kto spośród tych czworga jest najszczęśliwszy. KONIEC Drogie Czytelniczki Wydawnictwo „Edytor" przygotowało dla Was nową serię romansową. Będą to książki niemieckiej pisarki Friede Birkner, która jest córką znanej Warn świetnie Jadwigi Courths-Mahler. Opowieści, które snuje Friede Birkner, są bliższe na- szym czasom, bogatsze o wątki egzotyczne, niekiedy sen- sacyjne, zachowują wszakże to, co tak urzeka w twórczo- ści matki: wiarę w potęgę miłości, przyjaźni, wierności oraz w zwycięstwo dobra nad złem. Przy lekturze tych powieści będzie można znowu pomarzyć o życiu w oka- załych pałacach, o podróżach wspaniałymi jachtami i o balu kapitańskim u boku przystojnego lorda. Gwarantujemy, że wolne chwile poświęcone lekturze tych powieści dadzą Warn pełne wytchnienie po trudach codziennego dnia. W lipcu pierwszy w Px>lsce romans Friede Birkner Radość życia