Jan Brzechwa Sto bajek Co w trawie piszczy? Chrząszcz Pająk i muchy Mrówka Konik polny i boża krówka Jeż Żółw Żuk Mucha Stonoga Nurka do wody Sum Ryby Śledź i dorsz Ryby, żaby i raki Śledzie po obiedzie Kijanki Żaba Rak Foka Żółwie i krokodyle Lata ptaszek Sowa Ptasi mózg Kokoszka-smakoszka Szpak i Sowa Kos Wrona i ser Kaczka-dziwaczka Sroka Żuraw i czapla Mysikrólik Ptasie plotki Kaczki Kwoka Indyk Sójka Gorzkie prawdy Muł Mops Ręce i nogi Zero Ćwikła Chrzan Lis i jaskółka Zegarek Księżyc Entliczek-pentliczek Dziura w moście Jajko Zapałka Rzepa i miód Łata i dziura Osioł i róża Tulipan i róża Na straganie Nie pieprz Pietrze Żołądek Chory mu Głowa w piask Kłótnia rzek Androny Dwie krawcowe Talerz Androny Na wyspach Bergamutach... Tydzień Stryjek Pytalski Ciotka Danuta Wąż - kaligraf Katar Ciaptak Kuma Piątek Klej Baran Szóstka-oszustka Po nosie Hipopotam Pomidor Grzebięn i szczotka Prot i Filip Znaki przestankowe Brudas Koziołeczek Kto z kim przestaje Dwie gaduły Michałek Samochwała Kłamczucha Skarżypyta Arbuz Rozmawiała gęś z prosięciem Wakacje Leń Wyssane z palca Grzyby Sól Wielbłąd i hiena Wyssane z palca Globus Jasne jak słońce Po rozum do głowy Z motyką na słońce Babulej i Babulejka Krasnoludki Tańcowała igła z nitką Atrament Psie smutki Jak rozmawiać trzeba z psem Ślimak Siedmiomilowe buty Orzech Mleko Włos Smok Król i błazen Ziewadło Śpioch Cap na grapie Prosimy do zwierzyńca Zoo Z innej beczki Wiosenne porządki Przyjście Lata Czarodziejski pies Jeż, który zaspał Kłótnia zabawek Kolory Bajka o królu Marchewka Kruki i krowa Dwa razy dwa Kot Kulki Dziurawe buty Prima aprilis Strażak i cyklista Muchy na suficie Nuda Dwa widelce Murzyn Kapce Koza Wiewiórka i bóbr Fruwająca krowa Drzewa Czy to prawda? Lecą muchy Rozrzutny wróbel Szpak Z innych autorów Cudowne lekarstwo Gdyby rzeki i jeziora Harcerzom Młynarz, chłopiec i osioł Sąsiedzi Tom Zoo we wesoło Lokomotywa Chrzaszcz W Szczebrzeszynie chrzaszcz brzmi w trzcinie I Szczebrzeszyn z tego slynie. Wól go pyta: Panie chrzaszczu, Po co pan tak brzeczy w gaszczu? Jak to - po co? To jest praca, Kazda praca sie oplaca. A cóz za to pan dostaje? "Tez pytanie! Wszystkie gaje, Wszystkie trzciny po wsze czasy, Laki, pola oraz lasy, Nawet rzeczki, nawet zdroje, Wszystko to jest wlasnie moje! Wól pomyslal: Znakomicie, Tez rozpoczne takie zycie. Wrócil do dom i wesolo Zaczal brzeczec pod stodola Po wolemu, tegim basem. A tu Maciek szedl tymczasem. Jak nie wrzasnie: Cóz to znaczy? Czemu to sie wól prozniaczy?! Jak to? Czyz ja nic nie robie? Przeciez wlasnie brzecze sobie! Ja ci tu pobrzecze, wole, Dosyc tego! Jazda w pole! I dal taka mu robote, Ze sie wól oblewal potem. Po robocie pobiegl w gaszcze. Juz ja to na chrzaszczu pomszcze! Lecz nie zastal chrzaszcza w trzcinie, Bo chrzaszcz wlasnie brzeczal w Pszczynie. Pajak i muchy Pajak na stare lata byl slepy i gluchy, Nie mogac tedy zlapac ani jednej muchy, Z anten swej pajeczyny obwiescil oredzie, Ze zmienil sie i odtad much zjadac nie bedzie, Ze pragnalby swe zycie wypelnic czyms wznioslem I zajac sie, jak inni, uczciwym rzemioslem, A wiec po prostu szewstwem. Zas na dowód skruchy Postanowil za darmo obuc wszystkie muchy. Niech smialo przybywaja i mlode, i stare, A on, szewskim zwyczajem, zdejmie kazda miare! Muchy, slyszac o takiej poprawie pajaka, Przylecialy i jely pchac sie do ogonka. Podstawiaja wiec nózki i wesolo brzecza, A pajak je okreca swa nitka pajecza, Niby mierzy dokladnie, gdzie stopa, gdzie pieta, A tymczasem wciaz mocniej glupie muchy peta. Muchy patrza i widza, ze wpadly w pulapke, Pajak zas, który dawno mial juz na nie chrapke, Poglaskal sie po brzuchu i zjadl obiad suty. Odtad mówi sie u nas: Uszyc komus buty. Mrówka Wól Mial odwiezc do szkoly stól. Powiada do osla: Na wies Stól ten do szkoly zawiez. Osiol pomyslal: O, zle! I rzecze do kozla: Kozle, Odwiez ten stól, bardzo prosze, Dostaniesz za to trzy grosze. Zawolal koziol barana: Odwiez ten stól jutro z rana. Baran byl na podwórku, Do psa wiec powiada: Burku, Odwiez, bo mnie nie ochota! Pies wezwal do siebie kota I warknal: Kocie-ladaco, Ty zajac sie masz ta praca! Kot stolu wiezc nie zamierza, Przywolal w tym celu jeza. Jez mysli: Gdzie stól, gdzie szkola? Wiec szczura do siebie wola I mówi: Do pracy, szczurze, Stól odwiez szybko, a nuze! Szczur chcial sie mysza wyreczyc, Lecz mysz nie lubi sie meczyc, Wiec rzecze do zaby: Zabo, Stól odwiez, bo mnie jest slabo. Zaba jaszczurke zoczyla: Jaszczurko, badz taka mila, Najmocniej prosze cie, zawiez Stól ten do szkoly na wies. Jaszczurka w pobliskich gaszczach Zdolala dostrzec chrabaszcza: Stól odwiez, chrabaszczu drogi, Bo bardzo bola mnie nogi. Lecz chrabaszcz to okaz lenia, Powiada wiec od niechcenia: Wiesz, mucho, zamiast tak brzeczec Moglabys mnie wyreczyc. Mucha do mrówki powiada: Jest to okazja nie lada, Stól trzeba odwiezc do szkoly. Ty lubisz takie mozoly. Mrówka, Nie mówiac nikomu ani slówka, Chociaz nie byla zbyt rosla, Wziela stól i do szkoly zaniosla. Konik polny i boza krówka Konik polny z boza krówka Poszli raz ku Kalatówkom. Patrza w góre - a tu góra Cala szczytem tonie w chmurach. Konik polny rzekl, pobladlszy: Popatrz, góra jak sie patrzy! Boza krówka az struchlala: Idzie na nas góra cala! Co tu robic? Konik polny, Do decyzji szybkich zdolny, Rzecze: Mam ja wyjscie proste; Trzeba jej dorównac wzrostem, W walce z góra ten cos wskóra, Kto sie stanie sam jak góra! Szybko wzieli sie do dziela, Boza krówka sie nadela, Rosla, rosla i peczniala, Wkrótce miala metr bez mala. Rósl tez dzielnie jej towarzysz I wciaz pytal: Ile wazysz? Bo im przeciez z kazda chwila Przybywalo po piec kilo. Tak wiec rosli, rosli, rosli, Az wyrosli znad zarosli, Az sie stali, daje slowo, Jedno koniem, drugie krowa. Jez Idzie jez, idzie jez, Moze ciebie pokluc tez! Pyta wróbel: Panie jezu, Co to pan ma na kolnierzu? Mam ja igly, ostre igly, Bo mnie wróble nie ostrzygly! Idzie jez, idzie jez, Moze ciebie pokluc tez! Zoczyl jeza mlody szczygiel: Po co panu tyle igiel? Mam ja igly, ostre igly, Zeby kluc niegrzeczne szczygly! Sroka tez ma klopot swiezy: Po co pan sie tak najezyl? Mam ja igly, ostre igly, Bede z igiel robil widly! Wziela sroka nogi za pas: Tyle widel! Taki zapas! W dziesiec chwil juz byla na wsi: Ludzie moi najlaskawsi, Otwierajcie drzwi sosnowe, Dostaniecie widly nowe! Zólw Najglupszy nawet mul wie, Jak powolne sa zólwie. Zeby zólwiowi dopiec, Szydzil zen pewien chlopiec: - Pan chodzi wprost pokracznie. Niech sie pan wprawiac zacznie! Doprawdy, jak to mozna? Istota czworonozna, A ledwie sie telepie! Juz slimak chodzi lepiej! Zólw zachnal sie w skorupie: - Tez mi gadanie glupie! Gdyby ci ktos dla hecy Wladowal dom na plecy, Czy równiez w tym wypadku Chodzilbys szybko bratku? To rzeklszy lypnal okiem I odszedl zólwim krokiem. Zuk Do biedronki przyszedl zuk, W okieneczko puk-puk-puk. Panieneczka widzi zuka: Czego pan tu u mnie szuka? Skoczyl zuk jak polny konik, Z galanteria zdjal melonik I powiada: Wstan, biedronko, Wyjdz, biedronko, przyjdz na slonko. Wezme ciebie az na laczke I poprosze o twa raczke Oburzyla sie biedronka: Niech pan tutaj sie nie blaka, Niech pan zmiata i nie lata, I zostawi lepiej mnie, Bo ja jestem piegowata, A pan - nie! Powiedziala, co wiedziala, I czym predzej odleciala, Poleciala, a wieczorem Slub juz brala - z muchomorem, Bo od srodka az po brzegi Mial wspaniale, wielkie piegi. Stad nauka Jest dla zuka: Zuk na zone zuka szuka. Inna wersja Stad nauka Jest dla zuka: Piegi miec - to takze sztuka. Mucha Z kapieli kazdy korzysta, A mucha chciala byc czysta. W niedziele kapala sie w smole, A w poniedzialek w rosole, We wtorek - w czerwonym winie, A znowu w srode - w czerninie, A potem w czwartek - w bigosie, A w piatek - w tatarskim sosie, W sobote - w soku z moreli... Co miala z takich kapieli? Co miala? Zmartwienie miala, Bo z brudu lepi sie cala, A na mysl jej nie przychodzi, Zeby wykapac sie w wodzie. Stonoga Mieszkala stonoga pod Biala, Bo tak sie jej podobalo. Raz przychodzi liscik maly Do stonogi, Ze proszona jest do Bialej Na pierogi. Ucieszylo to stonoge, Wiec ruszyla szybko w droge. Nim zdazyla dojsc do Bialej, Nogi jej sie poplataly: Lewa z prawa, przednia z tylna, Kazdej nodze bardzo pilno, Szósta zdazyc chce za siódma, Ale siódmej isc za trudno, No, bo przed nia stoi ósma, Która wlasnie jakis guz ma. Chciala minac jedenasta, Poplatala sie z pietnasta, A ta znów z dwudziesta piata, Trzydziesta z dziewiecdziesiata, A druga z czterdziesta czwarta, Choc wcale nie bylo warto. Stanela stonoga wsród drogi, Rozplatac chce sobie nogi; A w Bialej stygna pierogi! Rozplatala pierwsza, druga, Z trzecia trwalo bardzo dlugo, Zanim doszla do trzydziestej, Zapomniala o dwudziestej, Przy czterdziestej juz sie krzata, No, a gdzie jest piecdziesiata? Szescdziesiata noge beszta: Predzej, predzej! A gdzie reszta? To wszystko tak dlugo trwalo, Ze przez ten czas cala Biala Przemalowano na zielono, A do Zielonej stonogi nie proszono. Sum Mieszkal w Wisle sum wasaty, Znakomity matematyk. Krzyczal wiec na cale skrzele: Do mnie, mlodzi przyjaciele! W dni powszednie i w niedziele Na zyczenie mnoze, dziele, Odejmuje i dodaje I pomylek nie uznaje! Kazdy mógl wiec przyjsc do suma I zapytac: jaka suma? A sum jeden w calej Wisle Odpowiadal na to scisle. Znala suma cala rzeka, Wiec raz przybyl lin z daleka I powiada: Drogi panie, Ja dla pana mam zadanie, Jesli pan tak liczyc umie, Niech pan powie, panie sumie, Czy pan zdola w swym pojeciu, Odjac zero do dziesieciu? Sum usmiechnal sie z przekasem, Liczy, liczy cos pod wasem, Was sumiasty jak u suma, A sum duma, duma, duma. To dopiero mam z tym biede - Moze dziesiec? Moze jeden? Uplynely dwie godziny, Sum z wysilku jest juz siny. Mysli, mysli: To dopiero! Od dziesieciu odjac zero? Zebym mial przynajmniej krede! Zaraz, zaraz... Wiem juz... Jeden! Nie! Nie jeden. Dziesiec chyba... Ach, ten lin! To wstretna ryba! A lin szydzi: Panie sumie, W sumie pan niewiele umie! Sum ze wstydu schnie i chudnie, Juz mu liczyc coraz trudniej, A tu minal wieczór caly, Wszystkie ryby sie pospaly I nastalo znów poludnie, A sum chudnie, chudnie, chudnie... I nim dni minelo kilka, Stal sie chudy niczym kilka. Wiec opuscil wody slodkie I za zone pojal szprotke. Ryby Leszcz za wasy suma szarpie. A to smialosc!" - rzekly karpie. "Karpie dobre sa, lecz w sosie - Odezwaly sie lososie. Glupie zarty" - rzekla fladra. Patrzcie, fladra jaka madra, Skad u fladry rozum taki? - Obruszyly sie szczupaki. Cóz za dziwne obyczaje, Ze okoniem szczupak staje? - Mruknal sandacz. Wiec sandacza Zbesztal okon: Pan uwlacza Mnie i calej mej rodzinie, Niech pan od nas precz odplynie! Rzekly sledzie: Ryby rzeczne Sa zazwyczaj niedorzeczne. Kazda woda im za slodka - Przygadala sledziom plotka. Karas milczal. Tylko kilka Jeszcze slów rzucila kilka, A sardynki z tej rozmowy Potracily calkiem glowy. Sledz i dorsz Raz sie kiedys zdarzylo, ze w poblizu Helu Przeplywaly dorsze dwa. Jeden z nich rzekl: Przyjacielu, Nasza przyjazn serdeczna tyle lat juz trwa, Lecz zeby kogo poznac w doli i w niedoli, Trzeba z nim zjesc beczke soli. Uslyszal te slowa sledz, Wiec do sledzia-sasiada Powiada: Przyjaciela chcialbym miec, Chyba panu nie uchybia, Prosze pana, przyjazn rybia? Drugi sledz samotnie siedzial, Wiec skwapliwie odpowiedzial: Bardzo prosze pana sledzia! A wiec pieknie. Pan pozwoli, Ze wpierw zjemy beczke soli? Owszem. Tu sa takie nudy, Ze jesc mozna sól na pudy. Tedy zaraz po obiedzie Poplynely oba sledzie, Wynalazly soli beczke, Naprzód zjadly z niej troszeczke, Potem wiecej, coraz wiecej. Po uplywie trzech miesiecy Wypróznily beczke do dna, Na to aby ich przyjazn byla niezawodna. Tymczasem dorsz zawital znowu w tamte strony, Patrzy - a tu plynie sledz. Dorsz rozesmial sie zdziwiony: Alez pan jest nasolony! Przyjaciela chcialem miec, Co to w doli i w niedoli, Wiec z nim zjadlem beczke soli... Dorsz sie zasmial jeszcze glosniej: Trzeba znac sie na przenosni! Jest mi pana zal prawdziwie, Niech pan moczy sie w oliwie! Osmieszony, nieszczesliwy, Sledz poplynal do Oliwy, Tam sie moczyl miesiac chyba, Az go zlapal jakis rybak. Ach! Bo w zyciu to najgorsze, Kiedy sledz sie wdaje z dorszem. Inna wersja Ach! Bo to jest rzecz najgorsza Brac na serio slowa dorsza. Ryby, zaby i raki Ryby, zaby i raki Raz wpadly na pomysl taki, Zeby opuscic staw, siasc pod drzewem I zaczac zarabiac spiewem. No, ale cóz, kiedy ryby Spiewaly tylko na niby, Zaby Na aby-aby, A rak Byle jak. Karp wydal zalosnie skrzele: Sluchajcie mnie przyjaciele, Mam sposób zupelnie prosty - Zacznijmy budowac mosty! No, ale cóz, kiedy ryby Budowaly tylko na niby, Zaby Na aby-aby, A rak Byle jak. Rak tedy rzecze: Rodacy, Musimy sie wziac do pracy, Mam pomysl zupelnie nowy - Zacznijmy kuc podkowy! No, ale cóz, kiedy ryby Kuly tylko na niby, Zaby Na aby-aby, A rak Byle jak. Odezwie sie wiec ropucha: Straszna u nas posucha, Cos zróbmy, cos zaróbmy, Troche zywnosci kupmy! Jest sposób, ja wam mówie, Zacznijmy szyc obuwie! No, ale cóz, kiedy ryby Szyly tylko na niby, Zaby Na aby-aby, A rak Byle jak. Lin wreszcie tak powiada: Czeka nas tu zaglada, Opuscilismy staw przeciw prawu - Musimy wrócic do stawu. I poszly. Lecz na ich szkode Ludzie spuscili wode. Ryby w placz, reszta tez, lecz czy lzami Zapelni sie staw? Zwazcie sami, Zwlaszcza ze przeciez ryby Plakaly tylko na niby, Zaby Na aby-aby, A rak Byle jak. Sledzie po obiedzie Bardzo w kuchni gniewaly sie sledzie, Ze nikt nie chce ich jesc po obiedzie, Tak jak gdyby istnialy powody, Wyzej cenic owoce lub lody. Przed obiadem dobry jest sledz, A po obiedzie - cicho siedz! Kucharzowi zrobilo sie przykro: Taki sledzik, czy z mleczkiem, czy z ikra, Przed obiadem to przysmak nie lada, Lecz na deser sie sledzi nie jada. Przed obiadem dobry jest sledz, A po obiedzie - cicho siedz! Na to sledzie: To pan niech sie biedzi, Niech ukreci pan lody ze sledzi, Bo nie w smak nam sa takie zwyczaje, Ze sie sledzi na deser nie daje. Przed obiadem dobry jest sledz, A po obiedzie - cicho siedz? Kucharz sluchal milczacy i blady, Tegoz dnia jeszcze odszedl z posady, Nawet nie chcial zgotowac kolacji, Bo, doprawdy, czyz sledz nie ma racji? Przed obiadem dobry jest sledz, A po obiedzie - cicho siedz! Kijanki Wystroily sie kijanki W sukieneczki z wodnej pianki. Podziwialy je szczupaki: Prosze panstwa, kto to taki? Nie kijanki, lecz panienki, Takie strojne ich sukienki! Nie bywalo takich jeszcze - Zachwycone rzekly leszcze. Moda piekna i na czasie - Odezwaly sie karasie. Tak pochlebne slyszac wzmianki Napuszyly sie kijanki. Rzekla jedna: Szczupak zna sie, Równiez znaja sie karasie, A na przyklad glupie zaby Za nic maja te powaby. Druga rzekla: Moja mila, Ja bym zaraz sie zabila, Gdybym byla taka zaba. Nie mów! Robi mi sie slabo, Gdy pomysle o tym tylko, Juz wolalabym byc kilka, Szprotka, fladra w galarecie, Ale zaba? Za nic w swiecie. Tak ze soba rozmawialy, A tu dzien uplynal caly Chcialy zaczac od poczatku, Lecz cos bylo nie w porzadku, Bo spostrzegly nagle noca, Ze nie mówia, lecz rechoca. I ujrzaly w brzasku ranka, Ze kijanka - nie kijanka, Tylko zaba, co rada by Isc czym predzej miedzy zaby. Otóz macie prawde madra: Fladra zawsze bedzie fladra, Szprotka szprotka, kilka kilka, A kijanka - zaba tylko. Zaba Pewna zaba Byla slaba Wiec przychodzi do doktora I powiada, ze jest chora. Doktor wlozyl okulary, Bo juz byl cokolwiek stary, Potem ja dokladnie zbadal, No, i wreszcie tak powiada: Pani zanadto sie poci, Niech pani unika wilgoci, Niech pani sie czasem nie kapie, Niech pani nie siada przy pompie, Niech pani deszczu unika, Niech pani nie plywa w strumykach, Niech pani wody nie pija, Niech pani kaluze omija, Niech pani nie myje sie z rana, Niech pani, pani kochana, Na siebie chucha i dmucha, Bo pani musi byc sucha! Wraca zaba od doktora, Mysli sobie: Jestem chora, A doktora chora slucha, Mam byc sucha - bede sucha! Leczyla sie zaba, leczyla, Suszyla sie dlugo, suszyla, Az wyschla tak, ze po troszku Zostala z niej garstka proszku. A doktor drapie sie w ucho: Nie uszlo jej to na sucho! Rak Na pólmisku lezy rak, A pólmisek mówi tak: Cóz to wlasciwie znaczy, Panie raku? Pan wcale mówic nie raczy, Panie raku, Panjest caly czerwony jak rak, Panie raku, Jakzez mozna zaperzac sie tak, Panie raku? Pan jest okropnie zagniewany, Panie raku, Pan jest w goracej wodzie kapany, Panie raku! Foka Mole foce zjadly futro. W czym na spacer wyjde jutro? Poszla foka do oposa: Jestem naga, jestem bosa, Co ja teraz, biedna, poczne? Daj choc futro zeszloroczne. Opos tylko drzwi zatrzasnal: Kazdy nosi odziez wlasna! Poszla foka miedzy bobry: Moze bedzie kto tak dobry I ponosic futro da mi? Futro przeciez sie nie splami. Bobry rzekly na to: Foko, Bieda u nas jest w tym roku, Moze jednak ci niedzwiedzie Dopomoga w twojej biedzie. Ale niedzwiedz tylko mlasnal: Kazdy nosi odziez wlasna! Poszla foka do borsuka: Moze pan mi cos wyszuka? Borsuk zmierzyl ja z wysoka: Z Pani jest po prostu - foka! Nie pomogly równiez lisy - Lis przewaznie sam jest lysy. Nie zastala gronostajów, Szenszyl kazal przyjsc jej w maju, Jeszcze gorzej poszlo z nutra, Skunks mial w pralni swoje futro. Poszla foka w zlym humorze: Nikt mi, widze, nie pomoze. Pozbierala na dnie szafki Zniszczonego futra skrawki I zaniosla do kusnierza. Kusnierz mierzy i przymierza, Poupinal skrawki modnie, Potem szyl przez dwa tygodnie, Lecz by dziury zaszyc w futrze, Musial futro zrobic krótsze. Jak tu foka w zlosc nie wpadnie: Alez mnie pan ubral ladnie! Przód jest krótszy o trzy cale, Moich rak nie widac wcale, Pan mi zeszyl nogi obie, Co ja teraz, biedna, zrobie? Kusnierz zmruzyl jedno oko: Trudno. Bedzie pani foka. Odtad foka nieszczesliwa Juz nie chodzi, tylko plywa. Zólwie i krokodyle Zólwie i krokodyle Mieszkaja wspólnie nad Nilem, Ale przy tym, najwyrazniej, Sa ze soba w nieprzyjazni, Bo krokodyl nie myslac zyje znakomicie, A kazdy zólw - to mysliciel. Myslaly tedy zólwie lat co najmniej dwiescie, No i wymyslily wreszcie Najmadrzejsze z zólwich dziel: Nowa pisownie Polegajaca doslownie Na tym, ze gdzie nie trzeba, tam pisze sie el. Odtad kazdy madry zólw Zamiast rów, napisze rólw, Zdrowa u nich bedzie - zdrolwa, Krowa u nich bedzie - krolwa, Cena zólw napisze - celna, Tak jak my piszemy - welna, Do swych dzieci mówia zólwie: Ja ci mólwie, wlóz obulwie! Zmian tych zaszlo nie wiem ile, Lecz gdy przyszly krokodyle I ujrzaly zólwie el-y Przekreconych róznych slów, Najzwyczajniej el polknely I nie pisza zólw, lecz zów. Sowa Na poludnie od Rogowa Mieszka w lesnej dziupli sowa, Która cala noc, do rana, Tkwi nad ksiazka, zaczytana. Nie podoba sie to sroce: Pani czyta cale noce, Zamiast sie pokrzepic drzemka, Pani czyta wciaz po ciemku. Czyta sie, gdy swiatlo swieci, To zly przyklad jest dla dzieci! Ale sowa, madry ptak, Odpowiada na to tak: U-hu, u-hu, u-hu, Nie brzecz mi przy uchu, Jestem sowa plowa, Sowa madra glowa, Badam dzieje pól i lak, Jeszcze mam czterdziesci ksiag. Dzieciol, znany weterynarz, Rzekl: Ty sobie zle poczynasz, To niezdrowo, daje slowo, To niezdrowo, moja sowo, Dawno przeciez zapadl zmrok, Strasznie sobie psujesz wzrok, Jak oslepniesz - bedzie bieda, Nikt ci nowych oczu nie da, Nie pomoze i poradnia, Czytac chcesz, to czytaj za dnia! Ale sowa, madry ptak, Odpowiada na to tak: U-hu, u-hu, u-hu, Zmiataj, lapiduchu, Jestem sowa plowa, Sowa madra glowa, Trudno, niech sie sciemnia w krag, Jeszcze mam czterdziesci ksiag. Na poludnie od Rogowa Mieszka w lesnej dziupli sowa. Wzrok stracila calkowicie, Zmarnowala sobie zycie; Kiedy sroka leci w pole, Pyta: Czy to ty, dzieciole? Kiedy dzieciol mknie wysoko, Wola: Dokad lecisz, sroko? Przeczytala ksiag czterdziesci, Dowiedziala sie z ich tresci, Ze kto czyta, gdy jest mrok, Moze latwo stracic wzrok. Ptasi mózg Dnia pewnego lesne ptaki Przeczytaly napis taki: Tu dla mody i ozdoby Wymieniamy ptasie dzioby! Szlifujemy, poprawiamy I zaplaty nie zadamy. Widza ptaki: dziupla w drzewie, Kto w tej dziupli jest - nikt nie wie. Powiedzialy madre sowy: - Nowy dziób to klopot nowy, Poczekajmy z tym do zimy, A na wiosne - zobaczymy. Slowik nie chcial zmienic dzioba: - Mnie sie wlasnie mój podoba. Szpak powiedzial: - Po co zmiany? Dziób mam pieknie szlifowany. Rzekla pliszka: - Moze sa tu Jakies dzioby do remontu, Do poprawek, do przeróbek, Lecz nie mój wytworny dzióbek. Gwizdnal kos: - Znam chwyt najprostszy, Dobrze wiem, jak dziób sie ostrzy. Gil-zóltodziób cwierknal: - Oby Wszyscy mieli takie dzioby! Dzieciol milczac w kore pukal, Bo go raz juz ktos oszukal, Pukal w kore i sikore Ostrzegl jeszcze w sama pore. Z dziupli wylazl lisek rudy, Zaklal: - Na nic wszystkie trudy! Ptakom juz nie udowodnie, Ze sie trzeba nosic modnie. Ptak ma ptasi mózg! Z tej racji Znów zostalem bez kolacji. Kokoszka-Smakoszka Szla z targu kokoszka-smakoszka, Spotkala ja pewna kumoszka. Co widze? Watróbka, ozorek? Ja do ust tych rzeczy nie biore! Kura na to: Kud-ku-dak, A ja - owszem! A ja - tak! No, co tez paniusia powiada! A taka, na przyklad, rolada? Toz nie ma w niej nic oprócz sadla, Juz ja bym rolady nie jadla! Kura na to: Kud-ku-dak, A ja - owszem! A ja - tak! Lub wezmy, powiedzmy, makaron Czy gulasz, czy rybe na szaro, Czy jakies tam flaki z olejem... O, nie! Takich potraw ja nie jem! Kura na to: Kud-ku-dak, A ja - owszem! A ja - tak! Sa ludzie, paniusiu kochana, Co jajka juz jedza od rana. Nie dla mnie sa takie rozkosze, Bo jajek po prostu nie znosze! Kura na to: Kud-ku-dak, A ja - owszem! A ja - tak! Szpak i sowa Szpak umial mówic trzy slowa, Ze najmadrzejsza jest sowa. Pliszka siedziala na debie, Opowiedziala to ziebie; Zieba spotkala sie z kosem, Cwierknela mu to pólglosem; Gdy kos sie spotkal z jaskólka, To samo powtarzal w kólko; Kukulka w rozmowie z wrona Mówila to, co mówiono, A wrona przez cale noce Opowiadala to sroce. I tak od slowa do slowa Orzekla cala dabrowa, Ze najmadrzejsza jest sowa. A sowie przykro okropnie: Niech tego szpaka ges kopnie, Bo szpak popelnia ten blad, ze Ma mnie za madra. A skadze? Ja sie zupelnie nie madrze, Ja jestem glupsza od szpaka, Przysiegam, ze jestem taka! A szpak na sowe sie gniewa, Od drzewa lata do drzewa, Te same slowa powtarza, Nieszczesna sowe obraza I mówi, kiedy ja spotka: Udaje glupia. Idiotka! Kos Kos wszedl na rzece na mostek, Przemoczyl nogi do kostek. Jeknal wiec na caly glos: Rany koskie, jakem kos, Na pewno bede mial katar! Niechby mi plecy ktos natarl, Niechby dal ktos aspityne, Bo na pewno marnie zgine! Polecial kos do lekarza: Doktorku, to mnie przeraza, Przemoczylem sobie nogi, Ratuj mnie, doktorku drogi! Lekarz sie rozesmial w glos I spojrzal na kosa z ukosa: Do kataru potrzebny jest nos, A kos przeciez nie ma nosa. Chetnie z toba sie zaloze: Dziecku to zaszkodzic moze, Lecz ty, kosie, co chcesz rób, Nie masz nosa, tylko dziób. Mój drogi, ptakom katar nie zagraza. Kos jak niepyszny wyszedl od lekarza, Zawstydzony kroczyl lasem, A ptaki dookola cwierkaly tymczasem: Patrzcie, patrzcie, idzie kos, Alez mamy z kosem los, Kosi-kosi lapki, Pogadaj do babki! Co, kosie? Co, kosie? Co, kosie? Dostalo ci sie po nosie! Wrona i ser Niech mi kazdy powie szczerze, Skad sie wziely dziury w serze? Indyk odrzekl: Ja wlasciwie Sam sie temu bardzo dziwie. Kogut zapial z galanteria: Kto by tez bral ser na serio? Owca stala zadumana: Pójde, spytam sie barana. Kon odezwal sie najprosciej: Moja rzecz to dziury w moscie. Pies obwachal ser dokladnie: Czuje kota: on tu kradnie! Kot udajac, ze nie slyszy, Miauknal: Dziury robia myszy. Przyleciala wreszcie wrona: Sprawa bedzie wyjasniona, Próbe dziur natychmiast zrobie, Bo mam swietne czucie w dziobie. Bada dziury jak nalezy, Kazda dziure w serze mierzy, Kazda zglebia i przebiera - A gdzie ser jest? Nie ma sera! Indyk zsinial, owca zbladla: Gwaltu! Wrona ser nam zjadla! Na to wrona na nich z góry: Wam chodzilo wszak o dziury. Wprawdzie ser zuzylam caly, Ale dziury pozostaly! Bo gdy badam, nic nie gadam, I co trzeba zjesc, to zjadam. Trudno. Nikt dzis nie docenia Prawdziwego poswiecenia! Po czym wrona, jak to ona, Poszla sobie obrazona. Kaczka-dziwaczka Nad rzeczka opodal krzaczka Mieszkala kaczka-dziwaczka, Lecz zamiast trzymac sie rzeczki Robila piesze wycieczki. Raz poszla wiec do fryzjera: Poprosze o kilo sera! Tuz obok byla apteka: Poprosze mleka piec deka. Z apteki poszla do praczki Kupowac pocztowe znaczki. Gryzly sie kaczki okropnie: A niech te kaczke ges kopnie! Znosila jaja na twardo I miala czubek z kokarda, A przy tym, na przekór kaczkom, Czesala sie wykalaczka. Kupila raz maczku paczke, By pisac list drobnym maczkiem. Zjadajac tasiemke stara Mówila, ze to makaron, A gdy polknela dwa zlote, Mówila, ze odda potem. Martwily sie inne kaczki: Co bedzie z takiej dziwaczki? Az wreszcie znalazl sie kupiec: Na obiad mozna ja upiec! Pan kucharz kaczke starannie Piekl, jak nalezy, w brytfannie, Lecz zdebial obiad podajac, Bo z kaczki zrobil sie zajac, W dodatku caly w buraczkach. Taka to byla dziwaczka! Sroka Siedzi sroka na zerdzi I twierdzi, Ze cukier jest slony, Ze mrówka jest wieksza od wrony, Ze woda w morzu jest sucha, Ze wól jest lzejszy niz mucha, Ze mleko jest czerwone, Ze zmija gryzie ogonem, Ze raki rosna na debie, Ze kowal ogien ma w gebie, Ze najlepiej fruwaja krowy, Ze najladniej spiewaja sowy, Ze bocian ma dziób zamiast glowy, Ze lód jest goracy, Ze ryby sie pasa na lace, Ze trawa jest blaszana, Ze noc zaczyna sie z rana, Ale nikt tego wszystkiego nie slucha, Bo wiadomo, ze sroka jest klamczucha. Zuraw i czapla Przykro bylo zurawiowi, Ze samotnie ryby lowi. Patrzy - czapla na wysepce Wdziecznie z blota wode chlepce. Rzecze do niej zachwycony: Piekna czaplo, szukam zony, Bede kochal ciebie, wierz mi, Wiec czym predzej sie pobierzmy. Czapla piórka swe poprawia: Nie chce meza miec zurawia! Poszedl zuraw obrazony. Trudno. Bede zyl bez zony. A juz czapla mysli sobie: Czy wlasciwie dobrze robie? Skoro zuraw tak namawia, Chyba wyjde za zurawia! Pomyslala, poczlapala, Do zurawia zapukala. Zuraw lykal zurawine, Wiec mial bardzo kwasna mine. Przyszlam spelnic twe zyczenie. Teraz ja sie nie ozenie, Niepotrzebnie pani papla, Zegnam pania, pani czapla! Poszla czapla obrazona. Zuraw mysli: Co za zona! Chyba pójde i przeprosze... Wlozyl czapke, wdzial kalosze, I do czapli znowu puka. Czego pan tu u mnie szuka? Chce sie zenic. Pan na meza? Po co pan sie nadwereza? Szkoda bylo panskiej drogi, Drogi panie laskonogi! Poszedl zuraw obrazony, Trudno. Bede zyl bez zony. A juz czapla mysli: Szkoda, Wszak nie jestem taka mloda, Zuraw prosby wciaz ponawia, Chyba wyjde za zurawia! W piekne piórka sie przybrala, Do zurawia poczlapala. Tak juz chodza lata dlugie, Jedno chce - to nie chce drugie, Chodza wciaz ta sama droga, Ale pobrac sie nie moga. Mysikrólik Cwierkal w polu Mysikrólik, Wtem sie zjawia mysi królik: Jam jest królik z mysiej laski, A pan tu urzadza wrzaski, Pan tu cwierka wciaz, a zwlaszcza Sobie tytul mój przywlaszcza, To nie mysie widzimisie, Lecz królewskie prawo mysie, Gdy sie mysie wojsko zbierze, Spierze panu panskie pierze! Zlakl sie ptaszek nieslychanie: Najjasniejszy mysipanie, Jam jest ptaszek - Mysikrólik, Chcesz mi za to sprawic bólik? Mysibólik musi bolec, Czyzbys na to mógl pozwolic? Czycbym prózno wzywal dzisiaj, Mysipanie, laski mysiej? Choc to sprawa bardzo wazka, Jednak litosc miej dla ptaszka. Zmieklo serce mysiej mosci, Tak wiec rzecze juz bez zlosci: Prosze zlozyc mi na pismie, Ze pan wiecej juz nie pisnie I ze odtad zadna z myszy Cwierkan panskich nie uslyszy! Ptaszek wnet zadanie mysie Spelnil grzecznie, lecz w podpisie Zmienil - stracha widac majac - Imie swe na - Mysizajac. Ptasie Plotki Usiadla zieba na debie: Na pewno dzis sie przeziebie! Dostane chrypki, byc moze, Glos jeszcze strace, bron Boze, A koncert mam zamówiony W najblizsza srode u wrony. Jeknely smutnie zoledzie: Co bedzie, ziebo, co bedzie? Lec do dzieciola, do buka, Niech dzieciol ciebie opuka! Podniosla lament sikora: Podobno zieba jest chora! Gil z tym polecial do szpaka. Jest sprawa taka a taka: Mówila wlasnie sikora, Ze zieba jest ciezko chora. Polecial szpak do slowika: Ze slów sikory wynika, Ze zieba juz od miesiaca Po prostu jest konajaca. Slowik wróblowi polecil, By trumne dla zieby sklecil. Rzekl wróbel do drozda: Drozdzie, Do trumny przynies mi gwozdzie. Stad dowiedziala sie wrona, Ze zieba na pewno kona. A zieba nic nie wiedziala, Na debie sobie siedziala, Az jej doniosly zoledzie, Ze koncert sie nie odbedzie, Gdyz zieba wlasnie umarla Na ciezka chorobe gardla. Kaczki Po podwórku chodza kaczki, Wszystkie bose nieboraczki, A w dodatku nieodziane, To sa rzeczy nieslychane! Choc serdaczek, choc kubraczek Móglby znalezc sie dla kaczek, A na nogi - jakies kapce, A na glowy choc po czapce, Bo to zima akurat, Chwycil mróz i snieg juz spadl. Poszly kaczki do krawcowej: Chcemy miec kubraczki nowe, Zimno wszystkim nam szalenie, Pani przyjmie zamówienie. Lecz uwzglednic pani raczy, Ze to ma byc fason kaczy. Tu zakladka, a tu szlaczek, To jest cos w sam raz dla kaczek, Krój warszawski, badz co badz, Zechce pani miare zdjac. Potem kaczki na Królewskiej Odszukaly zaklad szewski I juz pierwsza kaczka kwacze: Pan nam zrobi kapce kacze, Takie male, zgrabne kapce, By na malej kaczej lapce Nalezycie sie trzymaly I na sprzaczki zapinaly. Odrzekl szewc, bo nie byl len: Zrobie kapce w jeden dzien. Juz nazajutrz poszly kaczki Do krawcowej po kubraczki I po kapce na Królewska, Ale wpadly w pasje szewska: Szewc zazadal piec tysiecy, A krawcowa jeszcze wiecej. Bez pieniedzy, drogie panie, Dzisiaj nic sie nie dostanie. Zapytajcie zreszta dam, One to potwierdza wam. Kaczki kwacza i tlumacza: Pieniadz nie jest rzecza kacza, Zadna z nas sie nie bogaci, Nam za jajka nikt nie placi. Ale na to szewc z krawcowa Powtórzyli slowo w slowo To co przedtem: Drogie panie, Darmo nic sie nie dostanie. Z tej przyczyny kaczy ród Jest ubrany tak jak wprzód, A tu zima akurat, Chwycil mróz i snieg juz spadl. Kwoka Prosze pana, pewna kwoka Traktowala swiat z wysoka I mówila z przekonaniem: Grunt to dobre wychowanie! Zaprosila raz wiec gosci, By nauczyc ich grzecznosci. Pierwszy osiol wszedl, lecz przy tym W progu garnek stlukl kopytem. Kwoka wielki krzyk podniosla: Widzial kto takiego osla?! Przyszla krowa. Tuz za progiem Zbila szybe lewym rogiem. Kwoka gniewna i surowa Zawolala: A to krowa! Przyszla swinia prosto z blota. Kwoka zlosci sie i miota: Co tez pani tu wyczynia? Tak nablocic! A to swinia! Przyszedl baran. Chcial na grzedzie Siasc cichutko w drugim rzedzie, Grzeda pekla. Kwoka wsciekla Cos o lbie baranim rzekla I dodala: Prózne slowa, Takich nikt juz nie wychowa, Trudno... Wszyscy sie wynoscie! No i poszli sobie goscie. Czy ta kwoka, prosze pana, Byla dobrze wychowana? Indyk Szedl indyk ulica Wolska. Czy umie pan mówic po polsku? Nie umiem. A po jakiemu? Po indyczemu, A jeszcze po gesiemu, po kaczemu i po kurzemu. A czemu pan jest taki srogi? Bo chodze po ulicy i mokna mi nogi. A ile pan ma nóg? Mialbym cztery, gdybym mógl, Ale ze czterech nie mam, Wiec zadowalam sie dwiema. A gdzie pan ma swoje kalosze? Ja kaloszy w ogóle nie nosze. A moze mieszkania pan nie ma? Owszem, mam. Na ulicy Bema. A wysoko mieszka pan indyk? Na piatym pietrze, bez windy. Tak wysoko? Mój Boze, Totez pewno pan zdazyc na obiad nie moze? No wlasnie! A w domu zamieszanie, Wszyscy zaczynaja narzekac, Towarzystwo do stolu zasiadlo... A czy musza na pana czekac? Cóz za pytanie: Przeciez nie ja bede jadl, tylko sie mnie bedzie jadlo. Inna wersja No wlasnie! A tu goscie zaczynaja narzekac, O mnie kazdy wciaz pyta... A czy musza na pana czekac? Mam nadzieje! Przeciez na obiad beda kluski z zyta, Których, poza mna, nikt nie je. Sójka Wybiera sie sójka za morze, Ale wybrac sie nie moze. Trudno jest sie rozstac z krajem, A ja wlasnie sie rozstaje. Poleciala wiec na kresy Pozalatwiac interesy. Odwiedzila najpierw Szczecin, Bo tam miala dwoje dzieci, W Kielcach byla dwa tygodnie, Zeby wyspac sie wygodnie, Jedna noc spedzila w Gdyni U znajomej gospodyni, Wpadla takze do Pultuska, Zeby w Narwi sie popluskac, A z Pultuska do Torunia, Gdzie mieszkala jej ciotunia. Po ciotuni jeszcze sójka Odwiedzila w Gnieznie wujka, Potem matke, ojca, syna I kuzyna z Krotoszyna. Pozegnala sie z rodzina, A tymczasem rok uplynal. Znów wybiera sie za morze, Ale wybrac sie nie moze. Mysli sobie: Nie zaszkodzi Po zakupy wpasc do Lodzi. Kupowala w Lodzi jaja, Targowala sie do maja, Poleciala do Pabianic, Dala dziesiec groszy za nic, A ze juz nie miala wiecej, Wiec siedziala piec miesiecy. Teraz - rzekla - czas za morze! Ale wybrac sie nie moze. Posiedziala w Czestochowie, W Jedrzejowie i w Miechowie, Odwiedzila Katowice [Myslowice], Cieszyn, Trzyniec, Wadowice, Potem jeszcze z lotu ptaka Obejrzala miasto Kraka: Wawel, Kopiec, Sukiennice, Piekne place i ulice. Jeszcze wpadne do Rogowa, Wtedy bede juz gotowa. Przesiedziala tam do wrzesnia, Bo ja prosil o to chrzesniak. Odwiedzila w Gdansku stryja, A tu trzeci rok juz mija. Znów wybiera sie za morze, Ale wybrac sie nie moze. Trzeba leciec do Warszawy, Pozalatwiac wszystkie sprawy, Paszport, wizy i dewizy, Kupic kufry i walizy. Poleciala, lecz pod Grójcem Znów sie zal zrobilo sójce. Nic nie strace, gdy w Warszawie Dluzej dzien czy dwa zabawie. Zabawila tydzien caly, Miesiac, kwartal, trzy kwartaly, Gdy juz rok przebyla w miescie, Pomyslala sobie wreszcie: Kto chce zwiedzac obce kraje, Niechaj zwiedza. Ja - zostaje. Mul Byl sobie pewien mul. Najlepiej mul sie czul, Gdy stojac przed wieczorem Nad stawem lub jeziorem Ogladal swe odbicie I wolal: Czy widzicie? Wprost oczom swym nie wierze, Zem takie piekne zwierze! Ten leb, jak kocham mame! A uszy? Uszy same, Powiedzcie, co sa warte! Nie! Nie chce byc lampartem, Niedzwiedziem ani lwem, Bo teraz wreszcie wiem, Ze kazde madre zwierze Na króla mnie wybierze! Mul odtad nalezycie Ogladal swe odbicie. Z odbicia taki czar bil, Ze mul sie nad nim garbil, I garbil, i pochylal, I pysznil sie co chwila: Dopiero tu poczulem, Jak dobrze jest byc mulem! Krakaly wokól wrony: Popatrzcie, mul zgarbiony! Gil cwierknal: Powiem cos ci: Trzeba sie trzymac prosciej! Kon don przemówil czule: Po co sie garbisz, mule? Szacunku nie zaskarbi Ten, kto sie stale garbi. Mul wierzgnal opryskliwie: Ogromnie wam sie dziwie, To bardzo brzydki nalóg Udzielac innym nauk, Sam jestem dosyc kuty! I garbil sie dopóty, Az w koncu juz wygladal Jak mlodszy brat wielblada. A wielblad, chyba wiecie, Ma duzy garb na grzbiecie, Wielblada zadne zwierze Na króla nie wybierze. Mops W kuchni stal na stole klops. Mops do klopsa chylkiem - hops! Gdy sie najadl tak, ze spuchl az, Nagle zjawil sie pan kucharz. Patrzy, blednie - nie ma klopsa, Rzecze tedy groznie do psa: Ja przepraszam pana mopsa, Pan mi tu za bardzo hopsa, Zeby pan nie dostal kopsa! Na to mops wyszczerzyl kly I odszczeknal bardzo zly: Fe! A cóz to za maniery? Jesli mam byc calkiem szczery, Na mnie nawet pan nie dmuchnie, Bo i tak chce zmienic kuchnie, A to glównie z tej przyczyny, Ze nie znosze siekaniny! Po czym precz odrzucil sztuciec, Warknal, burknal i chcial uciec. Kucharz, widzac to, wpadl na psa, Porzadnego dal mu klapsa, A na obied zamiast klopsa, Spozyl - zly jak mops - rolmopsa. Rece i nogi Jak wiadomo z zoologii, Kazdy kon ma cztery nogi, Ale kto z uczonych wie Czemu cztery, a nie dwie? Strus nogami biega dwiema, A waz nawet jednej nie ma, Gdyby jedna noge mial, Czyby szedl, czy pedzil w cwal? Taki kangur, rzec by mozna, To istota czworonozna, Ale gdy go puscic w ruch, Nóg uzywa tylko dwóch. Ma dwie nogi kazdy bociek, Ale kto z uczonych dociekl, Czemu kazdy bociek w mig Jedna noge chowac zwykl? Obliczono, ze stonoga Ma sto nóg, lecz ta nieboga Wolniej bieglaby niz kret, Gdyby kret piechota szedl. Kiedy slimak rusza w droge, Ma podobno jedna noge. Czy to noga? Chyba nie. Moze ktos pouczy mnie. Malpa nie ma nóg, lecz rece, Obliczylem je napredce, Cztery rece ma, nie dwie, I dlatego tak sie zwie. Co jest lepsze? Rece cztery? Cztery nogi? Bede szczery I otwarcie wyznam wam: Chce miec to, co wlasnie mam. Reka prawa, reka lewa, Czlowiek innych rak nie miewa. Noga lewa, prawa tuz, No i dosc, wystarczy juz. Mam dwie nogi i dwie rece, Wcale nie chcialbym miec wiecej, Bo okresla wlasnie to, Co jest co, i kto jest kto. Stad wiadomo, zem nie krowa, Zem nie kret, nie sowa plowa, Zem nie waz, nie kot, nie bóbr, Nie stonoga i nie zubr. Stad sie wlasnie pewnosc bierze, Ze nie jestem ptak ni zwierze, Tylko czlowiek, starszy pan, Który zwie sie - Brzechwa Jan. Zero Toczylo sie po drodze: Z drogi, gdy ja przechodze! Ja jestem sto tysiecy, A moze jeszcze wiecej. Folgujac swej naturze, Wolalo: Jestem duze! Pysznilo sie przed swiatem, Ze takie jest pekate. Mówili wszyscy z cicha: Ma brzuch, a brzuch to pycha. I pózniej sie dopiero Spostrzegli, ze to zero. Cwikla Raz buraczek nieboraczek Zaczerwienil sie jak raczek: Toz galganstwo jest niezwykle, Zeby robic ze mnie cwikle I ucierac razem z chrzanem. Nie, to wprost jest nieslychane! Na to chrzan, choc byl utarty, Z gniewu zgorzknial nie na zarty I powiedzial w irytacji: Nie rozumiem, z jakiej racji Jakis burak za piec groszy Przy mnie tutaj sie panoszy! Burak swoje, a chrzan swoje, Zaperzyli sie oboje, Nie wiadomo, kto ma racje, A tu czas juz na kolacje, Wiec przy stole goscie siedli I do miesa cwikle zjedli. Nie ma chrzanu ni buraka. Ot - i cala bajka taka. Chrzan Placze chrzan na salaterce, Az sie wszystkim kraje serce. Panie chrzanie, Niech pan przestanie! Chudy seler placze takze, Mówiac czule: Panie szwagrze, Panie chrzanie, Niech pan przestanie! Rozplakala sie wloszczyzna: Jak to mozna? Pan mezczyzna, Panie chrzanie, Niech pan przestanie! Pochlipuje bochen chleba: No, juz dosyc! No, nie trzeba! Panie chrzanie, Niech pan przestanie! Scierka lka nad salaterka: Niechze pan nie bedzie scierka, Panie chrzanie, Niech pan przestanie! Wszystkich zal ogarnal wielki, Placza rondle i rondelki: Panie chrzanie, Niech pan przestanie! A chrzan na to: Wolne zarty, Placze tak, bo jestem tarty, Lecz mi nie zal tego stanu, A lzy wasze sa do chrzanu! Lis i jaskólka Namówil lis jaskólke, By z nim zawarla spólke. To - rzecze - proste calkiem: Mam pola pret z kawalkiem, Cos na nim zasadzimy, A przed nadejsciem zimy Zbierzemy plon pomalu, Pól na pól do podzialu, Pani sie zna na roli, Co z dwojga pani woli, Wierzcholki czy korzonki? Wyznaje bez obslonki, Ze ja wierzcholki wole. Lis szybko pobiegl w pole I zasial pelno marchwi, Wiec sie jaskólka martwi: Plon kazdy rolnik zbiera I nawet lis przechera Na marchwi sie bogaci, A ja mam kupe naci, Po prostu kupe ziólek Niezdatnych dla jaskólek. Ha, wpadlam, trudna rada, Lecz tylko raz sie wpada! A lis juz krazy w kólko: Cóz powiesz mi, jaskólko? To powiem, ze na zmiane Tym razem ja dostane Korzonki. Co pan na to? Ja na to jak na lato, Wierzcholki nawet wole. To rzeklszy pobiegl w pole I cala przestrzen pusta Obsadzil w mig kapusta. W ostatnim dniu kwartalu, Znów przyszlo do podzialu: Lis wzial kapuste cala, Jaskólce zas zostalo Piec wiazek i pól szóstej Korzonków od kapusty. Mówia odtad jaskólki, Ze niedobre sa spólki. Zegarek Jak sie zegarkowi powodzi? Owszem, niczego, chodzi. Podobno spieszy sie o trzy minuty? Owszem. Jest troche zepsuty. Zegarek w duchu klnie, Bardzo mu to nie w smak, Chcialby powiedziec: Nie! A mówi: Tak-tak, tak-tak, tak-tak. Pan jakos dzis niewesoly? Bo sie spóznilem do szkoly. Nie wiedzial pan, która godzina? Czyzby pekla sprezyna? Zegarek w duchu klnie, Bardzo mu to nie w smak, Chcialby powiedziec: Nie! A mówi: Tak-tak, tak-tak, tak-tak. Jakiej to marki zegarek? Ja nie wiem. Tyle jest marek... To zwykla tandeta, panie, Za chwile na pewno stanie! Zegarek w duchu klnie, Bardzo mu to nie w smak, Chcialby powiedziec: Nie! A mówi: Tak-tak, tak-tak, tak-tak. Ksiezyc Plotkowaly drzewa w borze: Pan Ksiezyc jest nie w humorze. Pan Ksiezyc mial jakies przykrosci. Pan Ksiezyc jest blady ze zlosci. Pan Ksiezyc ma twarz taka sroga. Pan Ksiezyc dzis wstal lewa noga. Pan Ksiezyc jest troche nie w sosie. Pan Ksiezyc dzis muchy ma w nosie. Jak tu Ksiezyc sie nie zgniewa: Cóz, myslicie, glupie drzewa, Ze ja mam przyjemne zycie? Wy slonce tylko cenicie, Was tylko slonce zachwyca, Wy kpicie sobie z Ksiezyca, A ja wam na to odpowiem - Uwazam, ze jest rzecza po prostu bezwstydna Porównywac slonce ze mna, Bo slonce swieci we dnie, gdy i tak jest widno, A ja w nocy, gdy jest ciemno. Entliczek-pentliczek Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek, A na tym stoliczku pleciony koszyczek, W koszyczku jabluszko, w jabluszku robaczek, A na tym robaczku zielony kubraczek. Powiada robaczek: I dziadek, i babka, I ojciec, i matka jadali wciaz jablka, A ja juz nie moge! Juz dosyc! Juz basta! Mam chec na befsztyczek! I poszedl do miasta. Szedl tydzien, a jednak nie zmienil zamiaru, Gdy znalazl sie w miescie, polecial do baru. Sa w barach - wiadomo - zwyczaje utarte: Podchodzi don kelner, podaje mu karte, A w karcie - okropnosc! - przyznacie to sami: Jest zupa jablkowa i knedle z jablkami, Duszone sa jablka, pieczone sa jablka I z jablek szarlotka, i komput [placek], i babka! No, widzisz, robaczku! I gdzie twój befsztyczek? Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek. Dziura w moscie Na obiad jada goscie. - Uwaga! Dziura w moscie! Pod mostem plynie rzeka, Wiadomo, ze z daleka. Do morza wpada rada, Inaczej nie wypada. - Uwaga! Dziura w moscie! Lecz goscie, jak to goscie, Czy dziura, czy tez woda - To dla nich nie przeszkoda. Wiec pierwszy wpadl do wody Aptekarz niezbyt mlody, A za nim w slad sedzina I doktor z Krotoszyna. Nastepnie z mostu leci Dentystka z trojgiem dzieci, Mierniczy, pisarz gminny I rejent niezbyt zwinny, I burmistrz, smakosz wielki, I dwie nauczycielki. Plyneli, jak umieli, Od srody do niedzieli, Do Plocka doplyneli, Dosc mieli tej kapieli. Wiec pierwszy wyszedl z wody, Aptekarz niezbyt mlody, A za nim w slad sedzina, Dentystka cala sina, A potem jej rodzina I doktor z Krotoszyna, Mierniczy caly drzacy I rejent kichajacy, I burmistrz, smakosz wielki, I dwie nauczycielki, I w koncu pisarz gminny, A obiad zjadl kto inny. Bo czyz potrzebni goscie? Owszem. Jak dziura w moscie! Jajko Bylo sobie raz jajko madrzejsze od kury. Kura wylazi ze skóry, Prosi, blada, namawia: Badz glupsze! Lecz co mozna poradzic, kiedy ktos sie uprze? Kura martwi sie bardzo i nad jajkiem gdacze, A ono powiada, ze jest kacze. Kura prosi serdecznie i szczerze: Nie trzes sie, bo bedziesz nieswieze. A ono wlasnie sie trzesie I mówi, ze jest gesie. Kura do niego zwraca sie z nauka, Ze jajka latwo sie tluka, A ono powiada, ze to bajka, Bo w wapnie trzyma sie jajka. Kura czule namawia: Chodz, to cie wysiedze. A ono ucieka za miedze, Kladzie sie na grzadke pusta I oswiadcza, ze bedzie kapusta. Kura powiada: Nie chodz na ulice, Bo zrobia z ciebie jajecznice. A jajko na to najbezczelniej: Na ulicy nie ma patelni. Kura mówi: Ostroznie! To goraca woda! A jajko na to: Zimna woda! Szkoda! Wskoczylu do ukropu z mina bardzo harda I ugotowalo sie na twardo. Zapalka Mówila dumnie zapalka: Pokazcie takiego smialka, Co w domu zadarlby ze mna, Gdy nagle zrobi sie ciemno. Doprawdy, slonce jest niczym Ze swym blyszczacym obliczem, Bo tylko w dzien swiecic moze, A ja zas o kazdej porze! To ci heca! - Rzekla swieca. Zapalka na to zuchwale: Gdy zechce, swiat caly spale I choc nie lubie sie chwalic, Potrafie Wisle podpalic. Po czym, po krótkim namysle, Skoczyla i znikla w Wisle. Tak sie skonczyly przechwalki Zarozumialej zapalki. To ci heca! - Rzekla swieca. Rzepa i Miód Chwalila sie raz rzepa przed calym ogrodem, Ze jest bardzo smaczna z miodem. Na to miód sie obruszy i tak jej przygani: A ja jestem smaczny i bez pani! Lata i dziura Mialo palto dwa rekawy: Latany byl rekaw prawy, A lewy - dziurawy. Rzecze lewy do prawego: Fe, kolego, Jak sie zgodzic mozna na to, Zeby swiecic taka lata? Na to prawy odpowiada: Lata, kolego, nie wada, Dziura wiele nie wskóra, Lepsza jest brzydka lata nizli ladna dziura. Osiol i róza Przemówil osiol do rózy: Tak pani zapach mnie nuzy, A kolce, paniusiu zlota, To jest zwyczajna glupota. I taka pani pasowa, Ze boli po prostu glowa. Niech pani wezmie pokrzywe: Z niej sa korzysci prawdziwe, Bezwonna jest, no, a przy tym Zjesc mozna ja z apetytem. I kazdy osiol to powie: Pokrzywa taka - to zdrowie! A na róza wyniosle Odrzecze: Na szczescie, osle, Nie same osly na swiecie. E, glupstwa paniusia plecie, Juz znam sie na tej piosence, Toc nas jest na swiecie wiecej! Tulipan i róza W jednym stali wazonie tulipan i róza. Rzekl tulipan: Dalipan, Ze to mnie oburza, Pokoju nikt nie wietrzy, duszno nieslychanie, W takiej temperaturze zyc nie jestem w stanie. Lufcik niech gospodyni przynajmniej otworzy, Juz wczoraj zle sie czulem, a dzis - jeszcze gorzej! Odrzecze na to róza: Panie Tulipanie, Prosze, niech pan nie nudzi i kwekac przestanie. Egoista i sobek z pana! Jak pan moze Domagac sie wietrzenia, gdy chlód jest na dworze? Jesli pan nie zamilknie - jezyk panu przytne! Zdrowie mam takie kruche, platki aksamitne, Lodyzki delikatne, przeciagów sie boje, Zaraz dreszczy dostaje, gdy wietrza pokoje, Won, barwe moge stracic przy lada chorobie, A pana to nie wzrusza. Pan mysli o sobie! Rzekl tulipan: Dalipan, Sadzi pani blednie, Wiadomo, ze kwiat kazdy bez powietrza wiednie, Lecz jesli pani kaze - chetnie sie poswiece, Dla pieknej rózy - wszystko! I nie mówmy wiecej! Okna pozamykane niech beda. Pokoje Nieprzewietrzane. Trudno! I zwiedli oboje. Nazajutrz gospodyni, zalujac tej straty, Wyrzucila na smietnik dwa zwiedniete kwiaty. Na straganie Na straganie w dzien targowy Takie slyszy sie rozmowy: Moze pan sie o mnie oprze, Pan tak wiednie, panie koprze. Cóz sie dziwic, mój szczypiorku, Leze tutaj juz od wtorku! Rzecze na to kalarepka: Spójrz na rzepe - ta jest krzepka! Groch po brzuszku rzepe klepie: Jak tam, rzepo? Coraz lepiej? Dzieki, dzieki, panie grochu, Jakos zyje sie po trochu. Lecz pietruszka - z ta jest gorzej: Blada, chuda, spac nie moze. A to feler - Westchnal seler. Burak stroni od cebuli, A cebula don sie czuli: Mój Buraku, mój czerwony, Czybys nie chcial takiej zony? Burak tylko nos zatyka: Niech no pani predzej zmyka, Ja chce zone miec buracza, Bo przy pani wszyscy placza. A to feler - Westchnal seler. Naraz slychac glos fasoli: Gdzie sie pani tu gramoli?! Nie badz dla mnie taka wielka - Odpowiada jej brukselka. Widzieliscie, jaka krewka! - Zaperzyla sie marchewka. Niech rozsadzi nas kapusta! Co, kapusta?! Glowa pusta?! A kapusta rzecze smutnie: Moi drodzy, po co klótnie, Po co wasze swary glupie, Wnet i tak zginiemy w zupie! A to feler - Westchnal seler. Nie pieprz Pietrze Nie pieprz, Pietrze, pieprzem wieprza, Wtedy szynka bedzie lepsza. Wlasnie po to wieprza pieprze, Zeby mieso bylo lepsze. Alez bedzie gorsze, Pietrze, Kiedy w wieprza pieprz sie wetrze! Tak sie sprzecza Piotr z Piorowa, Wreszcie poslal do tesciowa. Ta az w boki sie podeprze: Wieprza pieprzysz, Pietrze, pieprzem? Przeciez wie to kazdy kiep, ze Wieprze sa bez pieprzu lepsze! Piotr pomyslal: Tez nielepsza! No, i dalej pieprzy wieprza. Poszli wreszcie do starosty, Który znalazl sposób prosty: Wieprza pieprz po prawej stronie, A te lewa oddaj zonie. Madry sad wydala wladza, Lecz Piorowi nie dogadza. Klepac biede chcesz, to klepze, A ja chce sprzedawac wieprze. Blaga zona: Badz juz lepszy, Nie pieprz wieprza! A on pieprzy. To Piotrowa tak zgniewalo, Ze wylala zupe cala, Piotr zas poszedl wprost do Wieprza I utopil w Wieprzu wieprza. Zoladek Zarloki maja zle zwyczaje, A kto sie na noc zbytnio naje, Temu zoladek spac nie daje. Rece wiec zloszcza sie z poczatku: Ty nam nie dajesz spac, zoladku, To jest, zoladku, nie w porzadku! Niebawem glowa sie odzywa: Na zlych manierach ci nie zbywa, Przez ciebie jestem nieszczesliwa. Po chwili krzyk podnosza nogi: Chcemy juz spac, zoladku drogi, A ty zaklócasz sen nasz blogi. Watroba kweka: Pora nocna, Juz ze snu sie wybilam do cna, A wszak nie jestem taka mocna. Serce sie tlucze coraz glosniej: Zoladku, miotasz sie nieznosnie, Przez ciebie moich snów nie dosnie! Oczy i usta jecza z cicha, Zgrzytaja zeby, jezyk prycha: Zoladku, dosc juz, dosc, u licha! No a zoladek, placzac prawie, Wzdycha: Cóz moge rzec w tej sprawie? Ja sie nie bawie, tylko trawie, A do strawienia mam, niestety, Dwie bulki, maslo, ser, kotlety, Jeszcze daleko mi do mety... Zarloki maja zle zwyczaje I kto sie na noc zbytnio naje, Ten niewyspany potem wstaje. Chory mul Pewien mul Niedobrze sie czul, Wiec poszedl do lekarza i rzekl: - Niech pan doktor mi da jakis lek. Zapytal mula lekarz: - A na co ty, mule, narzekasz? Co ci dolega, mule? Rzekl mul: - Mam lamania i bóle. - A co boli cie? - lekarz znów pyta. - Oj, bola mnie, bola kopyta, A jesli mam przy tym byc szczery, To nie jedno, nie dwa, ale cztery, Wszystkie cztery, do samej kosci, Nawet ruszyc zadnym nie moge... I na dowód swojej slabosci Kopnal lekarza w noge. Stad prawda wynika doniosla, Ze mul jednak ma w sobie cos z osla. Glowa w piasku Dla unikniecia domowych niesnasek Strus schowal glowe w piasek. Tymczasem szla pani strusiowa. - A któz to ukrywa tu sie? A któz to przede mna sie chowa? Poznaje pióra strusie, A po piórach poznaje osobe. I mówiac to kolnela strusia dziobem. - Tus, mój mezusiu, tus! Strus skoczyl jak oparzony, Bo to wcale nie byl maz tej zony, Tylko zupelnie inny strus. Strusiowa widzac nieporozumienie Przepraszala strusia szalenie, On zas jeknal: - Rozumiem pomylke, rzecz prosta, Ale com dostal, tom dostal. No widzisz, kochany gluptasku, Pomysl, czy watro chowac glowe w piasku? Klótnia rzek Jaki powód rzeki mialy, Ze sie nagle posprzeczaly I tak dlugo trwaly w gniewie, Tego nikt naprawde nie wie. Ponoc pierwsza rzekla Warta, Ze jest Notec nic nie warta, Warcie na to rzekla Odra, Ze jest glupia i niedobra. Wtedy padly slowa Wieprza: Sama tez nie jestes lepsza! Wieprza znów skarcila Raba: Oby cie wypila zaba! Na to sie odezwie Nida: Tobie samej tez sie przyda! Biebrza na to rzecze grzecznie: Mówisz, rzeko, niedorzecznie. Jak nie skoczy San na Biebrze: Sama wciaz u Narwi zebrze, A dla innych - nielaskawa! San, a glupi! - rzekla Skawa. I tak trwaly klótnie dlugie Sanu z Sola, Wieprza z Bugiem, Ledwie cos tam powie która, A juz Nysa, a juz Bzura, A juz Odra czy Barycza Wszystkie wady jej wylicza. To sie tak sprzykrzylo Wisle, Ze im rzekla po namysle: Drogie rzeki, biorac scisle, Waszych slów naprawde szkoda, Przeciez to jest wszystko woda. Jednakowy los nas czeka, W morze wpadnie kazda rzeka. Gdy tak rzekla madra Wisla, Cala zwada zaraz prysla. Dwie krawcowe Wedrowaly dwie krawcowe, Szyly piekne suknie nowe. Szyly suknie w groszki, w kwiatki, W paski, w kratki i w zakladki, W krazki, w prazki oraz w cetki, Az cieszyly sie klientki. Kiedy przyszly do Skierniewic, Zobaczyly osiem dziewic, Osiem panien burmistrzanek Rózowiutkich jak poranek. Wezwal burmistrz dwie krawcowe: Dla mych córek zróbcie nowe, Piekne suknie w rózny desen, Niech wystroja sie na jesien! Rozlozyly dwie krawcowe Materialy kolorowe. Siedem panien skromny gust ma, A kaprysi wlasnie ósma: Nie chce krazków, prazków, kratek Ani groszków na dodatek, Na desenie wciaz sie dasa, Oczy we lzach, buzia w pasach. Burmistrz lamie sobie glowe, Wreszcie wola dwie krawcowe: W magistracie, jak to bywa, Dokumenty mam w archiwach, Moge dac wam z dokumentów Piecset kropek z atramentu, Dosc juz mam tej calej szopki, Niechaj bedzie suknia w kropki! Burmistrzanka sie usmiecha: Z kropek moze byc pociecha! Bardzo dlugo trwalo szycie, Lecz wypadlo znakomicie I na balach tym slicznosciom Przygladano sie z zazdroscia. Odtad panny w Skierniewicach Maja kropki na spódnicach. Talerz Kto zglebi z was, jak nalezy, Czy talerz stoi, czy lezy? Odrzecze stól: - Drodzy moi, Kto nie ma nóg, ten nie stoi. Urazac nie chce talerzy, Lecz talerz na stole lezy. Zawolala karafka: - Alez, Ja nie wiem, czy stoi talerz, Znam za to zwyczaje swoje: Choc nie mam nóg, jednak stoje! Chleb rzekl: - To rzeczy nienowe, Zadzierasz, karafko, glowe. - O, wlasnie - karafka brzeknie - Miec glowe to juz jest pieknie, Gdzie szyjka jest, tam i glowa I stad postawa pionowa. A ty spójrz, prosze, na siebie. Ty lezysz! Rozumiesz, chlebie? Tu ostro zgrzytnely noze: - Stoi, kto lezec nie moze, A chwalic sie tym nie trzeba, Nie trzeba zwlaszcza kpic z chleba! Talerze tylko milczaly. Milczaly, bo nie wiedzialy, Co o tym sadzic nalezy: Czy talerz stoi, czy lezy? I czy jest jakas zasada, Która stosowac wypada? A goscie siedli do stolu, Kazdy zjadl talerz rosolu, Nastepnie talerz bigosu, Lecz zaden nie zabral glosu, Jak rzecz rozsadzic nalezy: Czy talerz stoi, czy lezy? Androny Pan Marcin plecie androny! Z czego plecie? Ano - z lyka. Taki andron upleciony Jest podobny do koszyka. Po cichutku sie wymyka, Niespodzianie psa nastraszy, Wrzuci stary gwózdz do kaszy, Wszystkie jablka zerwie z drzewa, Z garnków wode powylewa, W oknach szyby powybija, Wysamruje miodem stryja, Ciotke wezmie na barana, Sad posypie sniegiem w lecie... Nie wierzycie? Prosze pana, Takie pan androny plecie! Na wyspach Bergamutach... Na wyspach Bergamutach Podobno jest kot w butach, Widziano takze osla, Którego mrówka niosla, Jest kura samograjka Znoszaca zlote jajka, Na debach rosna jablka W gronostajowych czapkach, Jest i wieloryb stary, Co nosi okulary, Uczone sa losowie W pomidorowym sosie I tresowane szczury Na szczycie szklanej góry, Jest slon z trabami dwiema I tylko... wysp tych nie ma. Tydzien Tydzien dzieci mial siedmioro: Niech sie tutaj wszystkie zbiora! Ale przeciez nie tak latwo Radzic sobie z liczna dziatwa: Poniedzialek juz od wtorku Poszukuje kota w worku, Wtorek srode wzial pod brode: Chodzmy sitkiem czerpac wode. Czwartek w górze igla grzebie I zaszywa dziury w niebie. Chcieli prace skonczyc w piatek, A to ledwie byl poczatek. Zamyslila sie sobota: Toz dopiero jest robota! Poszli razem do niedzieli, Tam porzadnie odpoczeli. Tydzien drapie sie w przedzialek: No a gdzie jest poniedzialek? Poniedzialek juz od wtorku Poszukuje kota w worku - I tak dalej... Stryjek Mial stryjek pod Gródkiem Chalupe z ogródkiem. Duzo z tym zachodu, Dosyc mam ogrodu! I wszystko, co mial, to Zamienil na auto. Zyskal wiele-malo, Dobrze mu sie dzialo. Jezdzil autem tydzien, Kiepsko jakos idzie. Duzo z tym zachodu, Nie chce samochodu, Zrobie znów zamiane, Lepsza rzecz dostane. Dostal krowe biala, Dobrze mu sie dzialo. Wypil wiadro mleka, Ale znów narzeka: Mam ja krowe biala, Za to mleka malo. Chetnie ja zamienie Na radio w tej cenie. No i oddal rad ja, Biorac w zamian radio. Zyskal wiele-malo, Dobrze mu sie dzialo. Lecz radio, jak wiecie, Bardzo trzeszczy w lecie... Stryjek mysli sobie: Ano wiem, co zrobie, Pudlo to zamienie Na zywe stworzenie. Mieszkal chlop przy szosie, Dal za radio prosie. Chetnie wzial je stryjek, Pocalowal w ryjek: Jak nastanie bieda, To sie prosie sprzeda. Poszedl stryjek lasem, Przyspiewujac basem, Dzwiga swoje prosie: Wole pozbyc go sie, Mdleja rece obie, Wiec najlepiej zrobie, Jesli to stworzenie Znów na cos zamienie. Siedzial drwal pod lasem Z siekierka za pasem. Stryjek tedy rzecze: Posluchaj, czlowiecze, Otóz sprawa taka - Ja ci dam prosiaka, Ty siekierke daj mi, Zyskam cos przynajmniej. Zyskal wiele-malo, Dobrze mu sie dzialo. Poszedl stryjek lasem Z siekierka za pasem. Mysli poniewczasie: Na coz ona zda sie? Jak spadnie na noge, Stracic noge moge! Wiec zamienil stryjek Siekierke na kijek. Zyskal wiele-malo, Dobrze mu sie dzialo, Bo dostal po dziadku Cztery domy w spadku. Pytalski Na ulicy Trybunalskiej Mieszka sobie Stas Pytalski, Co gdy tylko sie obudzi, Pytaniami dreczy ludzi. W którym miejscu zaczyna sie kula? Co na deser gotuja dla króla? Ile kroków jest stad do Powisla? O czym myslalby stól, gdyby myslal? Czy lenistwo na lokcie sie mierzy? Skad wiadomo, ze Jurek to Jerzy? Kto powiedzial, ze kury sa glupie? Ile much moze zmiescic sie w zupie? Na co lysym potrzebna lysina? Kto indykom guziki zapina? Skad sie biora bruneci na swiecie? Ile waza dwa kleksy w kajecie? Czy sie wierzy niemowie na slowo? Czy jaskólka potrafi byc krowa? Dziadek juz od roku siedzi I obmysla odpowiedzi, Babka jakis czas myslala, Ale wkrótce osiwiala. Matka wpadla w stan nerwowy I musiala zazyc bromu, Ojciec zas poszedl po rozum do glowy I kiedy powróci - nie wiadomo. Ciotka Danuta Gruba [chuda] ciotka Danuta Robi swetry na drutach. Juz po pieciu minutach Dowiedzialy sie o tym jaskólki, Gwalt podniosly do spólki: Jak to? Ciotka Danuta Robi swetry na drutach? Na drutach siadaja ptaki, Lecz ciotka? Skad pomysl taki? A lecciez do niej gromadnie, Bo wam ciotka z drutów spadnie! Waz - kaligraf Daleko, w krainie Goa, Zyl bardzo dlugo waz boa, Który przedziwnym trafem Byl swietnym kaligrafem. Mial jednak te nature, Ze liter nie pisal piórem. Pióro - rzecz nauczycielska, On zas litery niektóre Tworzyl wprost z wlasnego cielska. Kiedy wiec barana zjadal, W litere Be sie ukladal, A kiedy lwa bral na cel, Zwijal sie w litere eL. Zeby zgruchotac pantere, Tworzyl z siebie Pe litere, A gdy na szakala szedl, Skrecal sie caly w eS-Zet. I tylko spotkawszy zyrafe Popelnil gafe, kiedy gniótl jej grzbiet, Bo chociaz byl kaligrafem, Nie wiedzial, jak kropke postawic nad Zet. Tak oto w krainie Goa Poczynal sobie waz boa I sto lat jeszcze przezylby chyba, Lecz go wreszcie mysliwy przydybal. Waz nie zdazyl poruszyc lbem. Pif-paf! - i juz lezal niezywy. Lezal w ksztalcie litery eM. Na znak, ze go zabil mysliwy. Katar Spotkal katar Katarzyne - A - psik! Katarzyna pod pierzyne - A - psik! Sprowadzono wnet doktora - A - psik! Pani jest na katar chora - A - psik! Terpentyna grzbiet jej natarl - A - psik! A po chwili sam mial katar - A - psik! Poszedl doktor do rejenta - A - psik! A to wlasnie byly swieta - A - psik! Stoi flaków pelna micha - A - psik! A juz rejent w miche kicha - A - psik! Od rejenta poszlo dalej - A - psik! Bo sie goscie pokichali - A - psik! Od tych gosci ich znów goscie - A - psik! Ze dudnilo jak na moscie - A - psik! Przed godzina jedenasta - A - psik! Juz kichalo cale miasto - A - psik! Az zabraklo terpentyny - A - psik! Z winy jednej Katarzyny - A - psik! Ciaptak Siedzi Ciaptak na dachu I wszystkim napedza strachu. Ludzie patrza, brednie plota, Bo zaden z nich nie wie. co to. - Widzieliscie Ciaptaka? Czy to jest odmiana ptaka? Czy moze roslina taka? Czy moze garnek, czy bania? Czy moze glowa barania? A moze to rodzaj grzyba? A moze po prostu ryba? A moze zwyczajny plaz? Ktos go gdzies widzial juz raz, Ale tez nie na pewno, Bo wtedy wygladal jak drewno Pomalowane z dwóch stron, Wiec chyba to nie byl on. Sprowadzono z drabina strazaka, Zeby sciagnal z dachu Ciaptaka. Rzekl strazak: - To rzecz nieklawa, Nie mój dach i nie moja sprawa... Wezwali wójta sasiedzi, A Ciaptak na dachu siedzi, Syczy, burczy i prycha. A cóz to za stwór, do licha? Wójt do urzedu wszedl i Zaglebil sie encyklopedii. - Ce... Ciaptak... Nie ma Ciaptaka... A moze to rodzaj buraka, Ogórka albo ziemniaka? A ciaptak na dachu siedzi, Natrzasa sie gawiedzi. Tlum rosnie, gapia sie gapie, No, kto go za ogon zlapie? - Tez madry! Ciaptak nie wrona, On wcale nie ma ogona! - Co ty tam wiesz, patalachu?! A Ciaptak siedzi na dachu, Nabzyczyl sie i nadal. Az nagle zlecial na dól. Ludzie za nim pognali w te pedy, A on kluczyl tedy, owedy, Przez pole, przez rzeczke, przez las, Tam szybko na drzewo wlazl I wskoczyl do dziupli w drzewie. A co to jest Ciaptak - nikt nie wie. Kuma Przy gumnie siedzi kuma I duma. Kum przyszedl: Nie siedz przy gumnie, Przybliz sie, kumo, ku mnie! A kuma. Duma. O zmierzchu przyszli sasiedzi: A po co kuma tam siedzi? To wcale nie jest w porzadku Tak dumac, i to przy piatku. A kuma. Duma. Zebrali sie ludzie tlumnie, Staneli wszyscy przy gumnie, Milicjant przyjechal z miasta, Juz wieczór, juz jedenasta, A kuma. Duma. Kum jest po prostu w rozpaczy: Wytlumacz mi, co to znaczy? Juz noc minela, juz dnieje, A kume nie pije, nie je, A kuma. Duma. Juz minal tydzien i drugi, Juz miesiac uplynal dlugi, Pól roku, rok minal caly I znowu zniwa nastaly, A kuma. Duma. Kum umarl trzeciego lata, Brat kuma i zona brata, Pomarli wszyscy sasiedzi, A kuma przy gumnie siedzi, A kuma. Duma. Sto lat juz duma bez mala, Gdzie klucz od gumna podziala, A niepotrzebnie sie biedzi, Bo wlasnie na kluczu siedzi. Piatek Uciekl piatek z kalendarza - To sie nieraz piatkom zdarza. Poszedl z nudów miedzy ludzi I wciaz stekal: Mnie sie nudzi! Chcial go kowal wziac do kuzni: Piatek w piatek sie nie spózni, W piatek dobry jest poczatek, Taki piatek to majatek. Wzial sie piatek do roboty, Nic nie robil do soboty, Az sie kowal zaczal zloscic: Cóz ty umiesz?! Umiem poscic. Kowal na to rzekl po prostu: Idz gdzie indziej szukac postu! Poszedl piatek do masarza: Jestem, panie, z kalendarza, Jako postny, jem niewiele, Dosc mi sledzia na niedziele, Gdybym dostal jakas prace, Chetnie kilka godzin strace. Odrzekl masarz: Mam kielbasy, Na kielbasy kazdy lasy, Wiec to chyba calkiem proste, Ze nie dla mnie piatek z postem. Poszedl piatek do stelmacha: Pan tak ladnie mlotkiem macha, Ja bym tez sie zajal praca, Moze tutaj zdam sie na co? Ale stelmach zawsze w piatki Mial z zoladkiem nieporzadki, Wiec mu kazal sie wynosic: I bez ciebie poszcze dosyc! Zdun go nie chcial, nie chcial rymarz: Dlugo z takim nie wytrzymasz. Idzie piatek i rozwaza: Wróce znów do kalendarza. Poszel, zerwal kilka kartek: Prosze panstwa, dzis jest czwartek, Jutro piatek. Jutro wszedzie Niechaj postny obiad bedzie. Klej Idzie klej i po kolei Napotkane rzeczy klei: Stolki, szklanki, filizanki, Salaterki, wazy, dzbanki, Talerzyki, flaszki, miski, Garnki, wiadra i pólmiski, Nawet lawki, nawet szafki, Nawet ksiazki i zabawki. Juz posklejal kuchnie cala, A tu ciagle mu za malo, Wysmarowal w pól godziny Wszystkie koldry i pierzyny, Caly dom sie klei, lepi, A on chcialby jeszcze lepiej. Naraz wziela go ochota, Co sie rzadko komu zdarza, Ze przykleil psa do kota, Kota zas do kominiarza, Zlepil z soba dwie kumoszki, Które mialy jakies sprawki, Szyld przykleil do dorozki, A burmistrza do sikawki. W miescie straszne widowisko. Z kazda chwila coraz gorzej, Juz sie wszystkim lepi wszystko I odlepic sie nie moze. Juz nie idzie nikt aleja, Posklejane lampy gasna I powieki tak sie kleja, Ze za chwile wszyscy zasna. Baran Przyszedl baran do barana I powiada: Prosze pana, Nogi bola mnie od rana, Pan mnie weznie na barana. Baran tylko glowa kreci: Nosic pana nie mam checi, Ale znam pewnego wilka, Który nosil razy kilka. Trwoga padla na barany: Dobrze pomysl, mój kochany, Wiesz, co bylo swego czasu? Nie wywoluj wilka z lasu! Baran slyszac to zbaranial, Baran dluzej sie nie wzbranial, I - choc rzecz to nieslychana - Wzial barana na barana. Szóstka-oszustka Jedynka - Sluzyla za pogrzebacz do kominka, Dwójka i trójka - Na lancuszku wisialy w wujka, Czwórka - Byla studnia posrodku podwórka, Piatka - Scinala trawe na lace i grzadkach, Szóstka... Ach, cóz to byla za oszustka! Uciekla raz z kalendarza, Co innym szóstkom nigdy sie nie zdarza, Stad zabraklo jednej soboty I ludzie w niedziele poszli do roboty. Kiedy indziej wypadla znów z ksiazki, Do której sie zapisuje pieniazki, Wypadla szóstka, a zabraklo szesci tysiecy. Szukano jej przez kilka miesiecy, Az wreszcie sie znalazla za kanapa w biurze Cala umorusana i pokryta kurzem. Innym razem, nie dbajac o zdrowie, Stanela po prostu na glowie, Szla przed siebie z wypietym zoladkiem I udawala dziewiatke. Dnia pewnego, swym dziwnym zwyczajem, Udawala, ze jest tramwajem, I zwrócila na siebie powszechna uwage, Wolajac: Prosze wsiadac! Szóstka jedzie na Prage. Tymczasem pojechala na Ochote I juz nie wrócila z powrotem. Odtad przepadla o niej wszelka wiesc. Taka to byla szóstka - pal ja szesc! Hipopotam Zachwycony jej powabem Hipopotam blagal zabe: Zostan zona moja, co tam, Jestem wprawdzie hipopotam, Kilogramów waze z tysiac, Ale za to móglbym przysiac, Ze wzór meza znajdziesz we mnie I ze ze mna zyc przyjemnie. Czuje w sobie wielki zapal, Bede ci motylki lapal I na grzbiecie, jak w karecie, Bede wozil cie po swiecie, A gdy jazda juz cie znuzy, Wrócisz znowu do kaluzy. Krótko mówiac - twoja wole Zawsze chetnie zadowole, Kazdy rozkaz spelnie scisle. Co ty na to? Wlasnie mysle... Dobre checi twoje cenie, A wiec - owszem. Mam zyczenie... Jakie, powiedz? Powiedz szybko, Moja zabko, moja rybko, I nie krepuj sie zupelnie, Two zyczenie kazde spelnie, Nawet calkiem niedoscigle... Dobrze, prosze: nawlecz igle! Pomidor Pan pomidor wlazl na tyczke I przedrzeznia ogrodniczke. Jak pan moze, Panie pomidorze?! Oburzylo to fasole: A ja panu nie pozwole! Jak pan moze, Panie pomidorze?! Groch zzielenial az ze zlosci: Ze tez nie wstyd jest waszmosci, Jak pan moze, Panie pomidorze?! Rzepka takze go zagadnie: Fe! Niedobrze! Fe! Nieladnie! Jak pan moze, Panie pomidorze?! Rozgniewaly sie warzywa: Pan juz troche naduzywa. Jak pan moze, Panie pomidorze?! Pan pomidor zawstydzony, Caly zrobil sie czerwony I spadl wprost ze swojej tyczki Do koszyczka ogrodniczki. Grzebien i szczotka Jurek bardzo byl niedbaly, Az sie ciotki zamartwialy, Az ze zlosci ciotki chudly: Masz nie wlosy, tylko kudly, Potargane, rozczochrane, To sa rzeczy nieslychane! Raz sie uczesz, raz przynajmniej, Duzo czasu to nie zajmie, Masz tu szczotke, masz tu grzebien, Musisz zaczac dbac o siebie. Grzebien zeby szczerzy, A szczotka sie jezy: Czesz sie, Jerzy, jak nalezy, Czesz sie, Jerzy, jak nalezy! Poszedl Jurek raz przy swiecie Do kolegów na przyjecie, Oczywiscie - nieczesany, Potargany, rozczochrany, Dzwoni - chcialby wejsc do srodka - Patrzy: grzebien, patrzy: szczotka! Grzebien zeby szczerzy, A szczotka sie jezy: Czesz sie, Jerzy, jak nalezy, Czesz sie, Jerzy, jak nalezy! Prot i Filip Prot i Filip lat juz wiele Slyna jak przyjaciele. Czy wesele, czy tez stypa, Prot nie pójdzie bez Filipa, Nie opusci Filip Prota, Chocby dostal worek zlota. Gdy sie zdarzy jaka bieda, Prot Filipa skrzywdzic nie da. Kiedy prota zmoze grypa, Juz przy Procie masz Filipa. Dosc, ze wszyscy wiedza o tym: Prot z Filipem, Filip z Protem. Lecz i przyjazn czasem bywa Nieslychanie uciazliwa. Filip chowal rybki zlote, A tu Prot umyslil psote: Wzial i wszystkie zjadl w potrawce. Filip, zly, chce znalezc sprawce, Calutenki dom przetrzasa, A Prot smieje sie spod wasa: Ach, Filipie, ach, Filipie, Trzeba znac sie na dowcipie! Raz gotowal Filip flaki, A Prot wpadl na pomysl taki, Ze podrzucil mu do garnka Stary kalosz. Filip sarka, Obwachuje cala kuchnie, A tu obiad guma cuchnie. Filip wzdycha i narzeka, A Prot wola juz z daleka: Ach, Filipie, ach, Filipie, Trzeba znac sie na dowcipie! Filip dostal raz po dziadku Pozlacany fotel w spadku, Mówil tedy wszystkim dumnie: To najlepszy mebel u mnie. Prota nudzil spokój blogi, Wiec w fotelu podcial nogi, Potem rzecze: Przyjacielu, Usiadz sobie w tym fotelu. Filip usiadl, a tu wlasnie Fotel pod nim jak nie trzasnie, Cztery nogi - w cztery strony, Wstaje Filip potluczony: Któz to zrobil mi, u licha? Na to Prot ze smiechu prycha: Ach, Filipie, ach, Filipie, Trzeba znac sie na dowcipie! Tu juz Filip najwyrazniej Dosc mial calej tej przyjazni: Lubisz psoty? Oto psota, Która jest w sam raz dla Prota! Przy tych slowach popadl w zapal, Za czupryne Prota zlapal, Wytarmosil bez litosci, Porachowal wszystkie kosci I za krzywdy tak odplacil, Ze Prot caly dowcip stracil. Znaki przestankowe Prowadzily raz rozmowe Rózne znaki przestankowe. Rzekl dwukropek: Móglbym przysiac, Ze tu jest dwukropków z tysiac, Bo beze mnie nie ma zdania... A bez znaku zapytania?... Tez pomysly - rzekl cudzyslów. - Smiac sie mozna z tych pomyslów, Bo kto czytal rózne wiersze, Wie, ze mam w nich miejsce pierwsze. O, przepraszam - rzekl przecinek - Móglbym wziac to za przycinek, Bez przecinka nie ma zdania... A bez znaku zapytania?... Niezly komik, niezly zbytnik! - Zirytowal sie wykrzyknik. - Nie chce chwalic sie przed nikim, Ale jestem wykrzyknikiem! Myslnik lezac milczal smutnie, A tu srednik wdal sie w klótnie: Jak ze wszystkich zdan wynika, Nie ma wiersza bez srednika, Bez srednika nie ma zdania... A bez znaku zapytania?... Kropka, slyszac te halasy, Sprowadzila dwa nawiasy: Cni panowie, zacne panie, Zamykamy cale zdanie! Koniec! Kropka! Odpoczynek! Znów przecinek! - Rzekl przecinek. + Brudas Józio oswiadczyl: Woda mi zbrzydla, Dosc juz mam szczotki, wstret mam do mydla! I odtad przybral wyglad straszydla. Plakala matka i ojciec gryzl sie: Ten Józio wszystkie soki z nas wyssie, Od dwóch tygodni juz sie nie myje, Czarne ma rece, nogi i szyje, Twarz ma od ucha brudna do ucha, Czy kto takiego widzial smolucha? Poradzcie, ludzie, pomózcie, ludzie, Przeciez nie mozna zyc w takim brudzie! Józio na prosby wszelkie byl gluchy, Lepil sie z brudu jak lep na muchy, Czego sie dotknal, tam byla plama, Wolal: "Niech mama myje sie sama, Tato niech kapie sie nieustannie, Stryjek i wujek niech siedza w wannie, Niech sie szoruja, a ja tymczasem Bede brudasem! Chce byc brudasem! Przezwal go stryjek: Józio-niemyjek, Wujek don mówil: niemyty ryjek, Blagala ciotka: Józiu mój zloty, Myj sie! Lecz Józio nie mial ochoty. Wyniósl sie w koncu z domu na Czystem I zawiadomil rodziców listem, Ze myc sie nie ma zamiaru, trudno! I poszedl mieszac - dokad? - na Bródno. Kozioleczek Poslal koziol kozioleczka Po buleczki do miasteczka. Kozioleczek ruszyl w droge, Wtem sie natknal na stonoge. Zadrzal z trwogi, no i w nogi, Gaik, steczka, mostek, rzeczka, A tam czekal ojciec srogi I ukaral kozioleczka: Taki tchórz! Taki tchórz! Ledwo wyszedl, wrócil juz! Ladne rzeczy! Ladne rzeczy! A koziolek tylko beczy: Jak nie uciec, ojcze drogi? Przeciez sam rozumiesz to: Ja mam tylko cztery nogi, A stonoga ma ich sto! Poslal koziol kozioleczka Do miasteczka po ciasteczka. Kozioleczek mknie raz-dwa-trzy. Nagle staje, nagle patrzy: Chustka wisi na parkanie... Kozioleczek tedy w nogi I znów dostal w domu lanie, Bo byl ojciec bardzo srogi: Taki tchórz! Taki tchórz! Ledwo wyszedl, wrócil juz! Ladne rzeczy! Ladne rzeczy! A koziolek tylko beczy: Jak nie uciec, ojcze drogi, Czyz jest sluszna kara twa? Chustka ma wszak cztery rogi, A ja mam zaledwie dwa! Kto z kim przestaje Kto z kim przestaje, takim sie staje - Na pewno znacie te obyczaje? Bocian po deszczu czlapal piechota, Bo lubi nogi zanurzac w bloto. Swinia podobne miewa slabostki I chetnie w bloto wlazi po kostki. Bocian odwiedzal swinie z ochota. Plaskal i mlaskal: - Bloto jak zloto! Ona do niego szla przy sobocie, Zeby jej pomógl nurzac sie w blocie. Kwiczal: - Dzieki, dzieki stokrotne, Bardzo mi sluza kapiele blotne! Tak spotkali sie wciaz na zmiane Bocian ze swinia, swinia z bocianem. Lecz minal okres pierwszych uniesien, Powialo chlodem, nastala jesien I bocian starym swoim zwyczajem Wlasnie zamierzal rozstac sie z krajem. Wtem wpadla swinia zirytowana. - To w blocie bylam dobra dla pana? W blocie, w kaluzy i nawet w bagnie, A teraz pan mnie porzucic pragnie? Niech pan pomysli, co pan wyczynia? Odrzecze bocian: - Wiem, jestem swinia! Kto z kim przestaje, takim sie staje. Rzekl. I odlecial w dalekie kraje. Dwie gaduly Ponoc dotad ziemski padól Nie znal jeszcze takich gadul, Jak dwie panie: Madalinska Z Gadalinska z miasta Mlynska. W domu, w sklepie czy na rynku Jezykami, tak jak w mlynku, Miela wciaz bez odpoczynku; Kazda gada - byle dlugo, Jedna z druga i przez druga, A gdy zasna, nawet we snie Rozmawiaja jednoczesnie: O tym, co sie z wiatrem dzieje, Wtedy, kiedy wiatr nie wieje, Ze na poczcie wybuchl pozar, Ze sie mydlarz z praczka pozarl, Ze aptekarz dostal pryszczy, Ze sedzinie nos sie blyszczy, Ze kokoszka od sasiadki Zniosla cztery jajka w kratki, Ze cioteczna spod Piaseczna Okazala sie stryjeczna, Bo kuzynka z Ciechocinka Zamiast córki miala synka, Po czym wlasnie znikla z Mlynska Ciechocinska Madalinska. Madalinska rada gada, Gadalinskiej opowiada: Kto, dlaczego, jak i kogo. A sasiedzi spac nie moga. Krzyczy piekarz: Moje panie, Czas juz skonczyc to gadanie! Doktor takze lubi cisze, Do milicji skarge pisze. Przyszla wladza, jak to wladza, Upomina i doradza: Dosc juz, pani Madalinska, Dosc juz, pani Gadalinska, Bo wyjada panie z Mlynska! Lecz to dla nich rzecz nienowa, Niechaj wobec nich sie schowa Cala Rada Narodowa. Gadalinska rada gada, Madalinskiej opowiada: Mówia w maglu, moja pani, Ze na wiosne bedzie taniej, A po drugie, ze juz w lecie Bedzie wojna, a po trzecie, Ze sie wszystko jeszcze zmieni, Jak snieg spadnie na jesieni. Tak juz siedem lat bez przerwy Wszystkim w miescie szarpia nerwy Dwie plotkarki: Gadalinska Z Madalinska z miasta Mlynska. Inna wersja Krzyczy rejent: Moje panie, Czas juz skonczyc to gadanie! Doktor takze lubi cisze, Do starostwa skarge pisze. Przyszla wladza staroscinska: Dosc juz, pani Madalinska, Dosc juz, pani Gadalinska, Bo wysiedle panie z Mlynska. Ale nawet pan starosta Dwóm gadulom tym nie sprosta. Gadalinska rada gada, Madalinskiej opowiada: Jak sie skonczy wojna chinska, Moja pani Madalinska, Wojna chinska, moja pani, Moze wreszcie bedzie taniej! Juz po jednej tej rozmowie Pan starosta stracil zdrowie I jak stal, tak wlasnie z rynku Przeszedl prosto w stan spoczynku. Michalek Byl len, co zwal sie Michalek. Nie robil nic w poniedzialek, Spac poszedl, a wstal we wtorek Dopiero na podwieczorek. Zaczekal, az przyszla sroda, Lecz czasu bylo mu szkoda. Do ksiazki zabral sie w czwartek, Lecz nawet nie rozcial kartek. Pomyslal: Jutro jest piatek, Wiec w piatek zrobie poczatek. A w piatek rzekl: - Na sobote Odloze raczej robote. Przyszla sobota. - W niedziele Odpoczne wpierw malo-wiele, A za to juz w poniedzialek Odrobie caly kawalek. We wtorek rzekl: - Zle sie czuje... A w srode dostal dwie dwóje. Do domu wrócil Michalek, Przygladzil smetnie przedzialek, I w ojca wlepiwszy slepia, Rzekl: - Nauczyciel sie czepia. Samochwala Samochwala w kacie stala I wciaz tak opowiadala: Zdolna jestem nieslychanie, Najpiekniejsze mam ubranie, Moja buzia tryska zdrowiem, Jak cos powiem, to juz powiem, Jak odpowiem, to roztropnie, W szkole mam najlepsze stopnie, Spiewam lepiej niz w operze, Swietnie jezdze na rowerze, Znakomicie muchy lapie, Wiem, gdzie Wisla jest na mapie, Jestem madra, jestem zgrabna, Wiotka, slodka i powabna, A w dodatku, daje slowo, Mam rodzine wyjatkowa: Tato mój do pieca siega, Moja mama - taka tega Moja siostra - taka mala, A ja jestem - samochwala! Klamczucha Prosze pana, prosze pana, Zaszla u nas wielka zmiana: Moja starsza siostra Bronka Zamienila sie w skowronka, Siedzi caly dzien na buku I powtarza: kuku, kuku! Pomysl tylko, co ty pleciesz! To zwyczajne klamstwa przeciez. Prosze pana, prosze pana, Rzecz sie stala nieslychana: Zamiast deszczu u sasiada Dzis padala oranzada, I w dodatku calkiem sucha. Fe, nieladnie! Fe, klamczucha! To nie wszystko, prosze pana! U styjenki wczoraj z rana Abecadlo z pieca spadlo, Cala pieczen z rondla zjadlo, A tymczasem na obiedzie Mial byc lew i dwa niedzwiedzie. To dopiero jest klamczucha! Prosze pana, niech pan slucha! Po poludniu na zabawie Utonela kaczka w stawie. Pan nie wierzy? Daje slowo! Sprowadzono straz ogniowa, Przecedzono wode sitem, A co ryb zlowiono przy tym! Fe, nieladnie! Któz tak klamie? Zaraz sie poskarze mamie! SKARZYPYTA Piotrus nie byl dzisiaj w szkole, Antek zrobil dziure w stole, Wanda obrus poplamila, Zosia szyi nie umyla, Jurek zgubil klucz, a Wacek Zjadl ze stolu caly placek. Któz sie ciebie o to pyta? Nikt. Ja jestem skarzypyta. Arbuz W owocarni arbuz lezy I zlosliwie pestki szczerzy; Tu przygani, tam zaczepi. Juz bys przestal gadac lepiej, Zamknij buzie, Arbuzie! Ale arbuz jest uparty, Dalej sobie stroi zarty I tak rzecze do moreli: Jeszczesmy sie nie widzieli, Pani skad jest? Jestem Serbka... Chociaz Serbka, ale cierpka! Wszystkich draznia jego drwiny, A on mówi do cytryny: Pani skad jest? Jestem Wloszka... Chociaz Wloszka, ale gorzka! Gwalt sie podniósl na wystawie: To zuchwalstwo! To bezprawie! Zamknij buzie, Arbuzie! Lecz on za nic ma owoce, Szczerzy pestki i chichoce. Melon dosc juz mial arbuza, Krzyknal: Glupis! Szukasz guza! Bedziesz mial za swoje sprawki! Runal wprost na niego z szafki, Potem stoczyl go za lade I tam zrobil marmolade. Rozmawiala ges z prosieciem Rozmawiala ges z prosieciem Bardzo glosno i z przejeciem: Smutno samej zyc na swiecie, A po drugie i po trzecie - Jesli cenisz wdzieki gesie, Jak najpredzej ze mna zen sie. Prosie na to: Mila gasko, Glowe nieco masz za waska, Troche masz za dluga szyje I zupelnie inny ryjek. Niechaj ciebie to nie rani, Lecz jestesmy niedobrani. A ges znowu: Cóz, mój drogi, Popatrz, ty masz cztery nogi, Nie masz pierza, nie masz dzioba, Ale mnie sie to podoba. Prosiak sklonil sie uprzejmie: Inny tak sie tym nie przejmie, A ja - owszem. Bo zauwaz, Ze ja chodze, a ty fruwasz, Jak dogonic zdolam ciebie, Gdy szybowac bedziesz w niebie? Na to ges odpowie znowu: Domowego jestem chowu, Fruwam raz na szesc miesiecy, Zeby nie tyc, i nic wiecej. Na to prosie znów odpowie: Musze dbac o swoje zdrowie, Ty sie kapiesz nieustannie, Ty bys chciala mieszkac w wannie, Ja zas - jesli chodzi o to - Wlasnie bardzo lubie bloto. Tutaj ges juz miala dosyc. Nie zamierzam ciebie prosic... I dodala z zalem w glosie: Teraz wiem, ze jestes prosie. Wakacje Jest nas w domu osmiu braci. Jeden czas od switu traci Na lowienie ryb w jeziorze, Chociaz zlowic nic nie moze. Drugi zaraz sie wybierze Do dabrowy na rowerze, By zglebiajac lesne gaszcze Lapac zuki i chrabaszcze. Trzeci zwykle o tej porze Plywa lodzia po jeziorze, A dzis nawet przy sobocie, Spedzi caly dzien w namiocie. Czwarty - spioch - niedlugo wstanie, Zeby pójsc na polowanie, Lecz ze strzela nie najlepiej, Kaczke pewno kupi w sklepie. Piaty wielka ma ucieche Kiedy w kuzni dmucha miechem. Kowal na to mu pozwala, Bo ma wzgledy w kowala. Szósty, zamiast mnie tym razem, Wszedl na wieze z ojcem razem, Zeby patrzec jak najdalej, Czy sie czasem gdzies nie pali. Siódmy pobiegl droga polna, Ale ja z nim pójsc nie moge. Mnie za kare wyjsc nie wolno, Bo ja plulem na podloge. LEŃ Na tapczanie siedzi len, Nic nie robi caly dzien. O, wypraszam to sobie! Jak to? Ja nic nie robie? A kto siedzi na tapczanie? A kto zjadl pierwsze sniadanie? A kto dzisiaj plul i lapal? A kto sie w glowe podrapal? A kto dzis zgubil kalosze? O - o! Prosze!" Na tapczanie siedzi len, Nic nie robi caly dzien. Przepraszam! A tranu nie pilem? A uszu dzisiaj nie mylem? A nie urwalem guzika? A nie pokazalem jezyka? A nie chodzilem sie strzyc? To wszystko nazywa sie nic?" Na tapczanie siedzi len, Nic nie robi caly dzien. Nie poszedl do szkoly, bo mu sie nie chcialo, Nie odrobil lekcji, bo czasu mial za malo, Nie zasznurowal trzewików, bo nie mial ochoty, Nie powiedzial dzien dobry, bo z tym za duzo roboty, Nie napoil Azorka, bo za daleko jest woda, Nie nakarmil kanarka, bo czasu mu bylo szkoda. Mial zjesc kolacje - tylko ustami mlasnal, Mial polozyc sie - nie zdazyl - zasnal. Snilo mu sie, ze nad czyms ogromnie sie trudzil. Tak zmeczyl sie tym snem, ze sie obudzil. Grzyby Król Borowik Prawdziwy szedl lasem Postukujac swym jedynym obcasem, A ze zlosci brunatny byl caly, Bo go muchy okrutnie kasaly. Tedy siadl uroczyscie pod debem I rozkazal na alarm bic w beben: Hej, grzyby, grzyby, Przybywajcie do mojej siedziby, Przybywajcie oreznymi pulkami. Wyruszamy na wojne z muchami! Odezwaly sie pierwsze opienki: Opieniek jest malenki, A tam trzeba skakac na sazen, Gdzie nam, królu, do takich dazen?! Zalkaly surojadki: My mamy malenkie dziatki, Wolimy zycie spokojne, Inne grzyby prowadz na wojne. Zaszemraly modraczki: Mamy calkiem zniszczone fraczki, Mamy buty wsród grzybów najstarsze, Nie dla nas wojenne marsze. Zastekaly czubajki: Wpierw musimy wypalic fajki, Wypalimy je, królu, do zimy, W zimie z toba na wojne ruszymy. A król siedzi niezmiennie pod debem, Kaze znowu na alarm bic w beben: Przybywajcie, pieczarki, maslaki, Trufle, gaski, purchawki, kozlaki, Bedlki, rydze, bielaki i smardze, Przybywajcie, bo tchórzami pogardze! Ledwo rzekl to, wtem patrzy, a z boru Maszeruje pulk muchomorów: Przychodzimy z muchami wojowac, Ty nas, królu, na wojne prowadz! Wojowaly grzybowe zuchy, Pokonaly az cztery muchy. Król Borowik winszowal im szczerze I dal wszystkim po grzybowym orderze. Sól - Mam dla pana bajke. - Nowa? - Calkiem nowa, daje slowo. Byl raz sobie pewien król. Król pieniedzy duzo zebral I powiedzial: - Kupie sól, Nie chce zlota ani srebra. Cóz jest ziemny metal wart? Ja chce ulzyc ludzkiej doli. Prosze panstwa, to nie zart, Kupie soli, duzo soli. Sól zastapic moze snieg, Sól do potraw ludziom sluzy, Kupie soli, jakem rzekl, I nie bede zwlekal dluzej. Wnet sie zaczal soli skup Nie widziany do tej pory, Sprowadzono z solnych zup Pelne wory do komory. Obok wora stanal wór I wciaz nowe przywozono, Przywozono z dolin, z gór, Choc za sól placono slono. Kiedy byl juz pelny sklad, A król zasiadl do obiadu, Nagle deszcz ulewny spadl, Woda wdarla sie do skladu. Rozpuscila cala sól I do morza odplynela. Dlugo plakal stary król Nad zaglada swego dziela. Strumien slonych jego lez Pochlonela woda slona - I tu byl królestwa kres. I tu bajka juz skonczona. - O przepraszam! Pan pozwoli... Przeciez brak tej bajce soli! Wielblad i hiena Jak to czynil wiele razy, Szedl raz wielblad do oazy, A na grzbiecie niósl swe skarby: Dwa ogromne, piekne garby. Zobaczyla go hiena: To dopiero smieszna scena! Inny juz ze wsydu zmarlby, Gdyby dzwigal az dwa garby. Toz pokraka czworonozna, Peknac wprost ze smiechu mozna! Wielblad spuscil tylko oczy, A hiena za nim kroczy I wysmiewa sie bez przerwy, Wielbladowi szarpiac nerwy. To go wreszcie tak zgniewalo, Ze zebrawszy sile cala Na hiene wpadl, a przy tym Tylnym kopnal ja kopytem, Na pustynie dajac susa. - Nie wysmiewaj sie z garbusa! Wyssane z palca Pan Wincenty ten zwyczaj mial, Ze nieustannie palec ssal. Niegrzeczne dzieci z niego sie smialy: Panie Wincenty, czy pan jest maly? Wszak to rozumie sie samo przez sie, Ze czlowiek dorosly palca nie ssie, Dzis niemowleciu tez kazda niania Ssac, prosze pana, palec zabrania, A pan go ciagle ssie jak najety. Czy to wypada, panie Wincenty? Sasiad zdziwiony pytal sie: Czemu pan ciagle palec ssie? Pan przeciez palcem drapie sie w glowe, Palcem pan zwilza znaczki pocztowe, Palcem pan dlubie w uchu, gdy trzeba, Palcem pan kreci kuleczki z chleba, Palcem pan w brydzu rozdaje karty, Palcem pan sprawdza, czy kurz wytarty, A potem palec pan do ust wklada. Panie Wincenty, czy to wypada? Stal pan Wincenty wielce zmieszany I twarz odwracal nawet do sciany: Ach - wzdychal smutnie - wstyd mi szalenie, To takie glupie przyzwyczajenie... I zawstydzony jak maly malec, Wiecie, co robil? Do ust kladl palec. Wyznam wam szczerze - na nic wykrety - Ja tez sse palec jak pan Wincenty I wlasnie wiersz ten, co napisalem, Po prostu z palca sobie wyssalem. Globus W szkole Na stole Stal globus - Wielkosci arbuza. Az tu naraz jakis lobuz Nabil mu guza. Z tego wynikla Historia calkiem niezwykla: Siedlce wpadly do Krakowa, Kraków zmienil sie w jezioro, Nowy Targ za San sie schowal, A San urósl w góre spora. Tatry, nagle wywrócone, Okazaly sie w dolinie, Wieprz poplynal w inna strone I zawadzil az o Gdynie. Tam gdzie wpierw plynela Wisla, Wyskoczyla wielka góra, Rzeka Bzura calkiem prysla, A powstala góra Bzura. Stary Giewont zlakl sie wielce I przykucnal pod parkanem, Kazdy myslal, ze to Kielce, A to bylo Zakopane. Lódz pobiegla pod Opole W jakichs bardzo waznych sprawach - Tylko nikt nie wiedzial w szkole, Gdzie podziala sie Warszawa. Nie bylo jej na Slasku ani w Poznanskim, Ani na Pomorzu, ani pod Gdanskiem, Ani na Ziemiach Zachodnich, Ani na pólnoc od nich, Ani blisko, ani daleko, Ani nad zadna rzeka, Ani nad zadnym z mórz. Po prostu przepadla - i juz! Trzeba predzaj oddac globus do naprawy, Bo nie moze Polska istniec bez Warszawy! Jasne jak slonce Gdy pelzna dwa zaskronce, Z nich kazdy ogon ma. To jasne jest jak slonce I jak dwa razy dwa. Gdy wierzgnac kogos kon chce, W tyl wierzga, a nie w przód. To jasne jest jak slonce, To proste jest jak drut. Kij zawsze ma dwa konce, A sroka nogi dwie, To jasne jest jak slonce I kazdy o tym wie. Gdy grac na trabie slón chce, Nie potrzebuje nut, To jasne jest jak slonce, To proste jest jak drut. Lecz co dzien, zanim zasne, Zamyslam sie przed snem: Choc slonce takie jasne, Cóz ja o sloncu wiem? Po rozum do glowy Bywa tak, ze gdy czlowiek pograzy sie we snie, Czlonki ciala nie moga zasnac jednoczesnie. Czlowiek spi, a tu naraz odezwa sie uda: Cala noc tak przelezec toz po prostu nuda, Zwlaszcza ze my jestesmy pelne animuszu. Na to lokiec odpowie: Puszczam mimo uszu Wasza glupia uwage. Ona mnie nie wzruszy. Mimo uszu? Zuchwalec! - zawolaly uszy. - Lokiec zawsze obmawia nas poza plecami. Tu plecy sie odezwa: Mówiac miedzy nami, Uszy sie poufala. Gdzie uszy, gdzie plecy? Na to szyja zawola: Juz nie róbcie hecy, Nogo, przemów do pleców, zrób to, moja droga! To mi jest nie na reke - powiedziala noga. Reka sie zaperzyla: Ach, ty nogo bosa, Znowu ze mna zaczynasz! Pilnuj swego nosa! Nos kichnal, az sie echo rozleglo w sypialce: O mnie mowa? Ja na to patrze sie przez palce. Tu palce oburzone zawolaly chórem: Bezczelny! Patrzy przez nas! Gbur jest zawsze gburem. Kolano, nieruchomo lezac pod tulowiem, Rzeklo: Jezyk mnie swierzbi, ale nic nie powiem. Jezyk, co drzemal w ustach, obudzil sie, mlasnal I rzekl do podniebienia: Takem smacznie zasnal, Teraz ja ich przegadam, skoro juz nie drzemie. Jezyk - zgrzytnely zeby - nie jest bity w ciemie. Ciemie sie rozgniewalo: Skonczcie te rozmowy, Czas juz pójsc, slowo daje, po rozum do glowy. Pójsc po rozum do glowy? - rzekly czlonki ciala. - Owszem. Chetnie! I poszly. Ale glowa spala. Z motyka na slonce Roch wegla od dawna pod piecem nie widzial, Juz skonczyl sie zapas, wyczerpal sie przydzial. Wiec Roch wpadl na pomysl: Tak zimno w chalupie, A slonce jest wielkie. Gdy okruch odlupie I wrzuce do pieca, wystarczy mi ciepla, By barszcz nie zamarzal i kasza nie krzepla. Pomyslal i ruszyl z motyka na slonce, A slonce - wiadomo - jak ogien gorace. Motyka juz topic sie z wolna zaczela, Lecz Roch nie ustawal, Roch wolal: - Do dziela! Do dziela! Choc sobie czupryne osmale, Wciaz bede motyka uderzal wytrwale I chocby mnie slonce spalilo na popiól, Nikt we wsi nie powie, zem swego nie dopial! To rzeklszy przygarnal dwie chmury deszczowe, Z nich jedna polozyl, jak kompres na glowe, A druga wyzymal zwilzajac ostroznie Motyke, jak zwilza sie kure na roznie. Bil w tarcze sloneczna, choc dreczyl go upal, Az w koncu motyka okruszek odlupal. Zawinal go w chmure, jak w szmatke wilgotna, I podal czym predzej Rochowej przez okno. Rochowa okruszek do pieca wrzucila, Obrala ziemniaki i barszcz nastawila. Buzuje sie okruch sloneczny na ruszcie, A wy, jesli chcecie, czyn Rocha powtórzcie. Nauka zas taka z wierszyka wynika, Ze moze kazdemu sie przydac motyka. Babulej i Babulejka Pod Oszmiana nad Wilejka Zyl Babulej z Babulejka, Ona byla czarodziejka, On - rzecz prosta - czarodziejem I jadali mak z olejem Babulejka z Babulejem. Babulejka raz powiada: Babuleju, tak sie sklada, Ze mam stara kozla skóre Odwiezc dzis na Lysa Góre. Wiec Babulej z Babulejka Pojechali taradejka. Nagle kon okulal w drodze, Az Babulej zaklal srodze. Jesli kulec chcesz, to kulej! - Rezolutnie rzekl Babulej I zostawil konia w tyle. Taradejka jedzie mile, Jedzie druga, wtem na trzeciej Kolo wprost do rowu leci, Az Babulej parsknal smiechem: Ladna jazda z takim pechem, Cóz - na miotle jezdza wiedzmy, To my na trzech kolach jedzmy! Jada dalej, wtem na szosie Pogubili obie osie. Mocniej siedz na taradejce - Rzekl Babulej Babulejce I ze smiechem sciagnal lejce. Tym sposobem znów przebyli Siedem mil. Na ósmej mili Taradejka sie rozpadla, Babulejka tylko zbladla, A Babulej tak powiada: Zawsze jest na wszystko rada - Bat nam zostal w tej podrózy, Niech w podrózy dalszej sluzy. Wiec na bacie siedli wierzchem, Pojechali, a przed zmierzchem Byli juz na Lysej Górze I na kozlej siedzac skórze Zajadali mak z olejem Babulejka z Babulejem. Krasnoludki Krasnoludki z wszystkich miast Urzadzily w lesie zjazd. Program zjazdu byl taki: Po pierwsze - Gdzie zimuja raki? Po drugie - Czy brody sa dosyc dlugie? Po trzecie - Czy zima moze byc w lecie? Po czwarte - Co robic, zeby dzieci nie byly uparte? Po piate - Skad wiadomo, ze zawsze po czwartku jest piatek? Po szóste - Dlaczego niektóre orzechy sa puste? Pierwszy mówic mial najstarszy, Ale tylko czolo zmarszczyl; Drugi mówic mial najmlodszy, Wiec powiedzial cos, trzy-po-trzy; Potem gluchy strescil szeptem Wszystko to, co slyszal przedtem; Slepy mówil o kolorach, Lecz przeoczyl cos, nieborak; Zas niemowa opowiedzial O tym, czego sam nie wiedzial. Mankut milczac spojrzal wokól I napisal tak protokól: Krasnoludki z wszystkich miast Urzadzily w lesie zjazd. O czym tam sie mówilo przez dwanascie godzin, To pana, prosze pana, zupelnie, ale to zupelnie nie obchodzi! Tancowala igla z nitka Tancowala igla z nitka, Igla - pieknie, nitka - brzydko. Igla cala jak z igielki, Nitce placza sie supelki. Igla naprzód - nitka za nia: Ach, jak cudnie tanczyc z pania! Igla biegnie drobnym sciegiem, A za igla - nitka biegiem. Igla góra, nitka bokiem, Igla zerka jednym okiem, Sunie zwinna, zreczna, smigla. Nitka szepce: Co za igla! Tak ze soba tancowaly, Az uszyly fartuch caly! Atrament Nikt opisac nie potrafi, Jaki w szkole powstal zamet, Gdy na lekcji geografii Nagle rozlal sie atrament. Porozlewal sie po mapie, Co lezala na katedrze, Tutaj cieknie, tam znów kapie, Wnet do róznych miast sie wedrze. W Kocku, Plocku, Radzyminie Czarne kleksy sie rozprysly I atrament dalej plynie, I juz wlewa sie do Wisly. Pewien strazak dla ochlody Mial sie kapac w tym momencie, Zdjal ubranie, wszedl do wody, Lecz sie znalazl w atramencie. Strazakowi zrzedla mina: Cóz to znowu za pomysly! I czarniejszy od Murzyna Wyszedl strazak z nurtów Wisly. Dlugo martwil sie i smucil: W strazy tak sie nie pokaze... Wiec do strazy nie powrócil, Tylko zostal kominiarzem. Psie smutki Na brzegu blekitnej rzeczki Mieszkaja male smuteczki. Ten pierwszy jest z tego powodu, Ze nie wolno wchodzic do ogrodu, Drugi - ze woda nie chce byc sucha, Trzeci - ze mucha wleciala do ucha, A jeszcze, ze kot musi drapac, Ze kura nie daje sie zlapac, Ze nie mozna gryzc w noge sasiada I ze z nieba kielbasa nie spada, A ostatni smuteczek jest o to, Ze czlowiek jedzie, a piesek musi biec piechota. Lecz wystarczy pieskowi dac mleczko I juz nie ma smuteczków nad rzeczka. Jak rozmawiac trzeba z psem Wy nie wiecie, a ja wiem, Jak rozmawiac trzeba z psem, Bo poznalem jezyk psi, Gdy mieszkalem w pewnej wsi. A wiec wolam: - Do mnie, psie! I juz pies odzywa sie. Potem wolam: - Hop-sa-sa! I juz mam przy sobie psa. A gdy powiem: - Cicho lez! Leze ja i pies mój tez. Kiedy dlon wyciagam don, Grzecznie lize moja dlon. I zabawnie szczerzy kly, Choc nie bywa nigdy zly. Gdy psu kosc dam - pies ja ssie, Bo to sa zwyczaje psie. Gdy pisalem wierszyk ten, Pies u nóg mych zapadl w sen, Potem wstal, wyprezyl grzbiet, Zebym z nim na spacer szedl. Szlismy razem - ja i on, Pies postraszyl stado wron, Potem biegl zwyczajem psim, A ja bieglem razem z nim. On ujadal. A ja nie. Pies i tak rozumie mnie, Pies rozumie, bo ja wiem, Jak rozmawiac trzeba z psem. Slimak Mój slimaku, pokaz rozki, Dam ci sera na pierozki. Ale slimak sie opiera: Nie chce sera, nie jem sera! Pokaz rozki, mój slimaku, Dam ci za to garstke maku. Slimak chowa sie w skorupie. Glupie zarty, bardzo glupie. Pokaz rozki, mój kochany, Dam ci za to lyk smietany. Slimak gniewa sie i zlosci: Powiedzialem chyba dosc ci! Ale zona, jak to zona, Nic jej nigdy nie przekona, Dalej meczy: Pokaz rozki, Dam ci za to krawat w groszki. Slimak calkiem juz znudzony Rzecze: Dosc mam takiej zony, Zycie z toba sie slimaczy, Musze zaczac zyc inaczej! I nie mówiac nic nikomu, Po kryjomu wyszedl z domu. Lecz wyjsc z domu dla slimaka To jest rzecz nie byle jaka. Slimak pelznie srodkiem parku, A dom wisi mu na karku, A z okienka patrzy zona I wciaz wola niestrudzona: Pokaz rozki, pokaz rozki, Dam wi welny na ponczoszki! Slimak jeknal i oniemial, Tupnal noga, której nie mial, Po czym schowal sie w skorupie I do dzis ze zlosci tupie. Siedmiomilowe buty Pojechal Michal pod Czestochowe, Tam kupil buty siedmiomilowe. Co stapnie noga - siedem mil trzasnie, Bo Michal takie buty mial wlasnie. Szedl pelen dumy, szedl pelen buty, W siedmiomilowe buty obuty. W pietnascie minut byl juz w Warszawie: Tutaj - powiada - dluzej zabawie! Zona spojrzala i zaplakala: Juz nie dopedze mego Michala. Dzieci go ciagle tramwajem gonia, A on juz w Kutnie, a on juz w Bloniu. Wybral sie Michal z zona do kina, Lecz zawedrowal do Radzymina. Chcial starsza córke odwiedzic w miescie, Adres - wiadomo - Zlota 30. Poszedl piechota, bo bylo blisko, Trafil na Zlota, ale w Grodzisku. Raz sie umówil z tesciem na rynku, Zanim sie spostrzegl - byl w Ciechocinku. Pobiegl z powrotem, myslac, ze zdazy, I wnet sie znalazl na rynku... w Lomzy. Chcial do Warszawy powrócic wreszcie. Ale co chwila byl w innym miescie: W Kielcach, w Kaliszu, w Plocku, w Szczecinie I w Skierniewicach, i w Koszalinie. Nie mógl utrafic! Wiec pod Opocznem Jeknal zalosnie: Tutaj odpoczne! Usiadl i spojrzal ogromnie struty Na swoje siedmiomiliowe buty, Zdjal je ze zloscia, do wody wrzucil I na bosaka do domu wrócil. Orzech Mial pan rejent ze Zwolenia Twardy orzech do zgyzienia, Nim go rozgryzl do polowy, Stracil kiel i zab trzonowy, Wreszcie krzyknal: A to gratka, Prosze mi poszukac dziadka! Przybiegl dziadek siwiutenki, Twardy orzech wzial do reki. Opamietaj sie, czlowieku, Nie mam zebów od pól wieku, Taka sztuka to dla wnuka, Niechaj sluzba go poszuka. Wnuk, wiadomo, byl silaczem. Niechaj orzech ten zobacze. Wzial go, wlozyl miedzy szczeki. Rzeczywiscie, nie jest miekki! Po uplywie pól godziny Pot juz splywal mu z czupryny, Wreszcie przerwal ciezka prace. Nie poradze, zeby starce, Ale znam kowala w miescie, Co ten orzech stlucze wreszcie. Poslal rejent po kowala, A juz kowal sie przechwala: Dla mnie to jest rzecz nienowa, Jestem, panie, z Zelechowa, A wiadomo, ze Zelechów Slynie z dziadków do orzechów. Huknal kowal wielkim mlotem, A mlot rozpadl sie z loskotem. Jeknal kowal: Co za orzech, Zadna sila go nie zmoze, Twardy orzech do zgryzienia, Nie poradze. Do wiedzenia. Poszedl kowal, a tymczasem Wlasnie szla wiewiórka lasem. Do pokoju oknem wpadla, Orzech zgryzla, jadro zjadla, O czym rejent jak najpredzej Spisal akt w ogromnej ksiedze. Mleko - Co sie stalo, co sie stalo? - Gwaltu, mleko wylecialo! Przerazila sie kucharka, Wylecialo mleko z garnka I jak biale przescieradlo Na patelni wierzchem siadlo. Jelo fruwac pod sufitem, Przyspiewujac sobie przy tym: - Dobre mleczko, smaczne mleczko, Nie dla ciebie, kochaneczko! Rozgniewala sie kucharka I na mleko glosno sarka: - Któz to slyszal, zeby mleko Wylecialo tak daleko? Zsiadz z patelni, zsiadz juz predzej, Bo na zawsze cie przepedze! Na te slowa mleko zbladlo, Przestraszylo sie i zsiadlo. Chodzcie do nas. Zjedzcie z nami Zsiadle mleko z ziemniakami. Wlos Pan starosta jadl przy stole, Naraz patrzy - wlos w rosole. Krzyknal wiec na caly glos: Chcialbym wiedziec, czyj to wlos! Co to jest za zwyczaj taki, Zeby w zupie byly klaki? Staroscino, co chcesz, rób, Ja nie jadam takich zup! Staroscina az pobladla, Z przerazenia z krzesla spadla, Patrzy w talerz: marny los, Rzeczywiscie - w zupie wlos. Wpadla z krzykiem na kucharza: Ze tez taka rzecz sie zdarza, Wlos w rosole, ladna rzecz - Niech pan sobie idzie precz Kucharz zgubil okulary, Wlozyl buty nie do pary, Do talerza wetknal nos: Rzeczywiscie - w zupie wlos. Wstyd okropnie staroscinie, Dowiedziano sie w rodzinie, Ze starosta nie chce jesc, Przybiegl wuj i stryj, i tesc. Tesc przyblizyl sie do misy I powiada: Jestem lysy, Wlos na pewno nie jest mój. Moze wie cos o tym wuj? Wuj z kieszeni wyjal lupe I przez lupe bada zupe: Widze wlos, lecz nie wiem czyj, Moze zna sie na tym stryj. Stryj przyblizyl sie do stolu, Zajrzal bacznie do rosolu, Po czym gwizdnal niby kos: Znam sie na tym - to jest wlos. Sprowadzono geometre, Zeby zmierzyl centymetrem I powiedzial wszystkim wprost, Co to w zupie jest za wlos. Geometra siadl za stolem, Mierzyl, liczyl cos z mozolem, Zuzyl kartek caly stos I powiedzial: To jest wlos! Ja sie na tym nie znam, lecz czy Nie pomoze sedzia sledczy? Wesze tutaj zbrodni slad, Skoro wlos do zupy wpadl. Sedzia sledczy sprawe zbadal I powiada: Trudna rada, Musze w sprawie zabrac glos, Prosze panstwa, to jest wlos. Wtem ktos mysl wysunal nowa: Trzeba wezwac straz ogniowa. Pan starosta zmarszczyl twarz: Moze byc ogniowa straz. Przyjechali wnet strazacy, Raznie wzieli sie do pracy I wyjeli z zupy wlos: Taki to byl wlosa los! Smok Na Wawelu, prosze pana, Mieszkal smok, co zawsze z rana Zjadal prosie lub barana. Przy obiedzie smok polykal Cztery kury lub indyka, Nadto krowe albo byka. Nagle raz, przy Wielkim Piatku, Krzyknal: Cos tu nie w porzadku! Poczul wielki ból w zoladku, Potem spuchla mu watroba, Dwa migdaly, pluca oba, Jak choroba, to choroba! Smok pomyslal: Prosze, prosze, Nie mam zdrowia za dwa grosze, Czas juz zostac mi jaroszem. I smok biedny od tej pory, By oczyscic krew i pory, Jadal marchew, jadal pory, Groch, selery i kapuste, Wszystko z wody i nietluste, Zeby kiszki byly puste. Tak za roczkiem mijal roczek, Smok nasz stal sie jak wymoczek, Wprost nie smok, lecz zwykly smoczek. Odtad kazda madra niania Dziecku daje go do ssania. Król i blazen Byl król, co prosto z blota Szedl w palacowe wrota I nie wycieral nóg, Chociaz je wytrzec mógl. Silili sie ochmistrze, By miec podlogi czystsze, Lecz brud przynosil król Z polowan, z lak i pól. Martwili sie dworzanie, Ze palac jest w tym stanie, Bo nikt juz nie mial sil, By zmiatac brud i pyl. Podloga jest ze zlota, Lecz pelno na niej blota, Osiada wszedzie kurz... Któz skarci króla, któz? Wzdychaly dworskie damy: Jakzez powiedziec mamy - Nasz królu, tak a tak... Odwagi na to brak. Radzili ministrowie, Kto to królowi powie, Lecz kazdy z nich sie bal: A nuz król wpadnie w szal? Mial blazna król na dworze. Raz król byl nie w humorze, Wiec gonca wyslal wnet, By blazen zaraz szedl. I król powiada: Blaznie, Mam humor zly wyraznie, Cos wesolego mów, Chce sluchac twoich slów! Popatrzyl blazen chytrze: Niech król wpierw nogi wytrze, Nie znosze, gdy jest brud, A tu jest brudu w bród. Król uniósl w góre palec: A cóz to za zuchwalec! Wtem rozpogodzil twarz: Wiesz, blaznie, racje masz! Masz racje, kiedy wchodze, Zostawiam na podlodze I brud, i pyl, i kurz, Z tym trzeba skonczyc juz! Hej, sluzba! Hej, sprzataczki! Przynoscie wycieraczki! A kto nie wytrze nóg, Nie wpuszczac go przez próg! Wycierac trzeba nogi, Bo brudza sie podlogi, Kurz wdziera sie do pluc, Brudasów kaze tluc! I odtad król ten srogi Dbal bardzo o podlogi, A gdy przez próg szedl, wprzód Wycieral kazdy but. Ta bajka jest zmyslona, Ale zacheca ona, Jak kazdy stwierdzic mógl, Do wycierania nóg. Ziewadlo Wyszedl Romek Przed domek Szukac w sadzie poziomek. Znalazl jedna - zjadl, Znalazl druga - zjadl, Sprzykrzyl mu sie sad, Na kamieniu siadl W cieniu drzewa I ziewa, I ziewa, I ziewa. - Oj, ziewadlo, ziewadlo, Co cie dzisiaj napadlo? - A tak sobie poziewuje, Bo dostalem az trzy dwóje: Pomylilem rzeke Biebrze, Powiedzialem kon o zebrze, Rozmawialem na algebrze. A gdy miewa sie zle stopnie, Wtedy ziewa sie okropnie. - Ze zmeczenia, prosze lenia? - Ze zmeczenia, ze zmartwienia... - Oj, ziewadlo, ziewadlo, Wszystko spac sie pokladlo I na ciebie tez juz czas. - Czemu mnie pan tak pogania? Ziewne sobie jeszcze raz, Bede piatke mial z ziewania. Spioch Zyl sobie raz chlop na swiecie, Mieszkal w smorgonskim powiecie, A zwal sie Drzemalski Roch, Najwiekszy pod sloncem spioch. Kto inny sieje i orze, A on sie wyspac nie moze. Od switu spi az po swiat: Po prostu hanba i wstyd. Powiada don zona: Rochu, Zagrzalam ci miske grochu. Roch mlasnal, zasnal i sni Przez nowych czternascie dni. Przychodzi swiekra i wola: Wstan, Rochu, idz do kosciola! A Roch pierzyne - hyc! I spi jakby nigdy nic. Przyjechal starosta z miasta, Powiada: Wstawaj i basta! Roch na to: Nie moge wstac, Bo bardzo chce mi sie spac. Az smierc sie zbliza po trochu. No, wstawaj - powiada - Rochu, Najwyzszy na ciebie czas, Bys wreszcie z barlogu zlazl. Rochowa snadz Rocha kocha, Chce soba zaslonic Rocha. Dzieciaki za matka w szloch: Nasz tato, nasz Roch, nasz spioch! A chlop uprzejmie smierc wita: Wyspie sie wreszcie do syta! I zasnal na zawsze Roch, Najwiekszy pod sloncem spioch. Cap na grapie Wlazl kotek Na plotek, Ujrzal capa na grapie. - Zmykaj, capie, Bo cie podrapie! A cap nic - tylko sapie. Na grapie zebrali sie gapie, Wszyscy patrza na capa, A kota az swierzbi lapa. - Zmykaj, capie, Bo cie podrapie! A cap nic - tylko sapie. Patrza na kota gapie. - Daj mu, capie, po czapie! A cap nic - tylko sapie. I nie dziwota, Bo cap nie zlapie Kota, A kot podrapie Capa, Jako ze cap jest gapa. Kot mu wciaz grozi i grozi: - Zmykaj, capie, Bo cie podrapie! Wiec wziawszy na rozum kozi, Do domu umknal cap. Teraz go, kocie, lap! Zoo Matolek raz zwiedzal zoo I wolal co chwila: O-o! Jaka brzydka papuga! Zyrafa jest za dluga! Slon za wysoki! A po co komu te foki? Zebra ma farbowane zebra! Tygrys Chetnie by mnie stad wygryzl! Na, a zajrzyjmy pod daszek: Zólw - tus, bratku, tus! A to? Ptaszek. Niezly ptaszek - Strus! Wreszcie zbliza sie do wielblada, Uwaznie mu sie przyglada I powiada wskazujac na niego przez kraty: Owszem, niezly. Niczego! Szkoda tylko, ze garbaty! Tygrys Co slychac, panie tygrysie? A nic. Nudzi mi sie. Czy chcialby pan wyjsc zza tych krat? Pewnie. Przynajmniej bym pana zjadl. Strus Strus ze strachu Ciagle glowe chowa w piachu, Wiec ma opinie mazgaja. A nadto znosi jaja wielkosci strusiego jaja. Papuga Papuzko, papuzko, Powiedz mi cos na uszko. Nic nie powiem, bos ty plotkarz, Powtórzysz kazdemu, kogo spotkasz. Lis Rudy ojciec, rudy dziadek, Rudy ogon - to mój spadek, A ja jestem rudy lis. Ruszaj stad, bo bede gryzl. Wilk Powiem ci w slowach kilku, Co mysle o tym wilku: Gdyby nie byl na obrazku, Zaraz by cie zjadl, gluptasku. Zólw Zólw chcial pojechac koleja, Lecz koleje nie tanieja. Zólwiowi szkoda pieniedzy: Pójde pieszo, bede predzej. Zebra Czy ta zebra jest prawdziwa? Czy to tak naprawde bywa? Czy tez malarz z bozej laski Pomalowal osla w paski? Kangur Jakie pan ma stopy duze, Panie kangurze! Wiadomo, dlatego kangury W skarpetkach robia dziury. Zubr Pozwólcie przedstawic sobie: Pan zubr we wlasnej osobie. No, pokaz sie, zubrze. Zróbze Mine uprzejma, zubrze. Dzik Dzik jest dziki, dzik jest zly, Dzik ma bardzo ostre kly. Kto spotyka w lesie dzika, Ten na drzewo szybko zmyka. Renifer Przyszly dwie panie do renifera. Renifer na nie spoziera I rzecze z galanteria: Bardzo mi przyjemnie, Ze beda panie mialy rekawiczki ze mnie. Malpa Malpy skacza niedoscigle, Malpy robia malpie figle, Niech pan spojrzy na pawiana: Co za malpa, prosze pana! Krokodyl Skad ty jestes, krokodylu? Ja? Znad Nilu. Wypusc mnie na kilka chwil, To zawioze cie nad Nil. Zyrafa Zyrafa tym glównie zyje, Ze w góre wyciaga szyje. A ja zazdroszcze zyrafie, Ja nie potrafie. Lew Lew ma, wiadomo, pazur lwi, Lew sobie z wszystkich wrogów drwi. Bo jak lew tylko ryknie, To wróg natychmiast zniknie. Niedzwiedz Prosze panstwa, oto mis. Mis jest bardzo grzeczny dzis, Chetnie panstwu lape poda. Nie chce podac? A to szkoda. Pantera Pantera jest cala w cetki, A przy tym ma bieg taki predki, Ze chociaz tego nie lubi, Biegnac - wlasne cetki gubi. Słoń Ten slon nazywa sie Bombi. Ma trabe, lecz na niej nie trabi. Dlaczego? Nie badz ciekawy - To jego prywatne sprawy. Wielblad Wielblad dzwiga swe dwa garby Niczym dwa najwieksze skarby I jest w bardzo zlym humorze, Ze trzeciego miec nie moze. Wiosenne porzadki Wiosna w kwietniu zbudzila sie z rana, Wyszla wprawdzie troszeczke zaspana, Lecz zajrzala we wszystkie zakatki: - Zaczynamy wiosenne porzadki. Skoczyl wietrzyk zamaszyscie, Pookurzal mchy i liscie. Z bocznych drózek, z polnych sciezek Powymiatal brudny sniezek. Krasnoludki wiadra niosa, Myja ziemie ranna rosa. Chmury, plynac po blekicie, Urzadzily wielkie mycie, A obloki miekka szmatka Poleruja slonce gladko, Az sie dziwia wszystkie dzieci, Ze tak w niebie ladnie swieci. Bocian w góre poszybowal, Tecze barwnie wymalowal, A zurawie i skowronki Posypaly kwieciem laki, Posypaly klomby, grzadki I skonczyly sie porzadki. Przyjscie lata I cóz powiecie na to, Ze juz sie zbliza lato? Kret skrzywil sie ponuro: - Przyjedzie pewnie fura. Jez sie najezyl srodze: - Raczej na hulajnodze. Waz syknal: - Ja nie wierze. Przyjedzie na rowerze. Kos gwizdnal: - Wiem cos o tym. Przyleci samolotem. - Skad znowu - rzekla sroka - Nie spuszczam z niego oka I w zeszlym roku, w maju, Widzialam je w tramwaju. - Nieprawda! Lato zwykle Przyjezdza motocyklem! - A ja wam to dowiode, Ze wlasnie samochodem. - Nieprawda, bo w karecie! - W karecie? Cóz pan plecie? - Oswiadczyc moge krótko, Przyplynie wlasna lódka. A lato przyszlo pieszo - Juz laki nim sie ciesza I stoja cale w kwiatach Na powitanie lata. Czarodziejski pies Przed laty Zyl pies kudlaty. Nie pokojowy, nie podwórzowy, Nie miejski, nie wiejski, Ale od ogona do glowy Calkowicie czarodziejski. Byl mistrzem Polski w dominie, I to nie sa bynajmniej przechwalki, Gral na pianinie, Chodzil po linie I sam zapalal zapalki. Powiecie pewnie, ze to zadna sztuka, Ze tego uczy dowolna psia szkólka, Ale zwazcie, ze pies ten nie szczekal, Lecz kukal - Jak rodowita kukulka. A gral w ping-ponga? Gral! A znal arytmetyke? Znal! Rozumial po czesku? Rozumial! I tylko szczekac nie umial. Mial pies swego pana, Nazywal sie Kolodziejski. Raz w poniedzialek z rana Powiedzial pan: - Panie dziejski, Po diabla mi pies czarodziejski? Potrzeba mi kundla, co szczeka, A taki pies - to kaleka. I zeby dluzej nie zwlekac, Oddal psa do pewnego maga, Który nauczyl go szczekac - Bo sie wiecej od psa nie wymaga. Jez, który zaspal Na czubku sosny rozsiadl sie szczygiel I tak wydziwial: - O, ile igiel! Jak duzo igiel! Cóz to za wyglad? Szkoda, ze nie ma tu moich szczyglat, Usmialyby sie do lez na pewno Widzac iglami pokryte drewno. Odrzekla sosna: - Nie dotkniesz nas tym. Sosna jest przeciez drzewem iglastym; Kazde iglaste drzewo ma igly, A to dla szczyglów twór niedoscigly. Czesc tej rozmowy podsluchal jez, Pomyslal sobie: Mam igly tez, Innymi slowy, jestem iglasty. Podreptal szybko przez mchy i chwasty Wolajac: - Patrzcie, igly mi rosna, Nie chce byc jezem, stane sie sosna! Juz wiem, co zrobie: pobiegne w puszcze I tam korzenie w ziemie zapuszcze. Niebawem w lesie zaczal ryc nore W glab gdzie siegaja korzenie spore, Lecz gdy sie zaryl po czubek glowy, Ziewnal i zapadl w swój sen zimowy. Spal, az sie wreszcie zbudzil na wiosne. Pomyslal: Pewno wysoko rosne... Wyszedl odetchnac powietrzem swiezym. A szczygiel szydzi: - Furt jestes jezem, Jezem - nie sosna! Zaspales troche... Jesli chcesz piac sie, to nie badz spiochem. Klótnia zabawek Chwalila sie lalka w sklepie, Ze jest bardzo droga. Glupia lalko, zamilcz lepiej Rzekla hulajnoga. Za mnie ludzie wiecej placa. Bo jest za co. Kolej nakrecana syknela zlosliwie: Bardzo ci sie dziwie! Chlopiec, który w ruch mnie wprawia, Moze jechac do Wroclawia, Do Krakowa i do Kielc, A ty przy mnie jestes szmelc. Uslyszaly te rozmowe Baloniki kolorowe, Jeden nawet pekl ze zlosci I zawolal: Powiem cos ci! Kolej warta hulajnogi, Bo sie musi trzymac drogi, A balonik, jesli trzeba, Poleci do nieba. Rzekl samolot: Jak sie chwala! Nawet taki pusty balon - On poleci! Do latania Sluza samoloty, A samolot rzecz nietania, Kosztuje sto zlotych. W sklepie krzyk sie podniósl nagle: Piszczal zolnierz szkocki, Okret machal bialym zaglem, Chrobotaly klocki, Budownictwo spadlo z szafki, Pajac zwichnal rece. Tak sprzeczaly sie zabawki: Która warta wiecej? A skarbonka rzekla skromnie: Godzi sie pomyslec o mnie. Nie chce robic wam wymówek, Ale stwierdzam nie bez dumy, Ze w skarbonce ze zlotówek Rosna duze sumy. Kto oszczedza - nie jest glupi, Bo on wie najlepiej, Ze na pewno sobie kupi Kazda rzecz w tym sklepie. Lalka cicho rzekla: Mama, Pomyslalam o tym sama. Mruknal tez pluszowy mis: Dosc juz klótni, dosc na dzis. A pekaty bak wybakal: Jaka madra ta skarbonka! Kolory Malarz wciaz zachodzil w glowe: Sa kolory i odcienie, Kazdy inna ma wymowe, Kazdy jakies ma znaczenie. Az podsluchal raz w farbiarni, Jak sprzeczaly sie kolory: - Zólty trzyma sie najmarniej, Zólty jest na zazdrosc chory. - Tez gadanie... Zreszta zgoda, Mnie zazdrosne lubia zony, Taka jest w tym roku moda: Zólty kolor, nie czerwony. Mruknal czarny: - Czy nalezy W takie wdawac sie rozmowy? Jak czerwony sie zaperzy, To sie robi fioletowy. - Zamilcz! Wszystkim sie podoba Modny kolor fioletowy, A ty jestes co? Zaloba! Ciebie lubia tylko wdowy. - Lepszy czarny jest niz bialy! - Lepszy bialy, za to recze, Wszak sie na mnie poskladaly Barwy, które tworza tecze. - Tylko panny i oseski Bialym chlubia sie kolorem... - A niebieski - Co niebieski? - Jego tu na swiadka biore. Rzekl niebieski: Slów mi szkoda. Kazdy z czasem wyplowieje. A zielony tylko dodal: - Mam nadzieje... Mam nadzieje... Bajka o królu Daleko stad, daleko, W stolicy, lecz nie w naszej, Byl król, co pijal mleko I jadal duzo kaszy. Martwili sie kucharze: O, rety! Co sie dzieje? Król kasze podac kaze, Król nic innego nie je! Jak tu pracowac mozna I jak takiemu sluz tu? Król nie chce kaczki z rozna Ani lososia z rusztu, Król nie tknie nawet jaja, Król nie zje nawet knedli, Które we wszystkich krajach Królowie zwykle jedli. A król sie smial: Mnie wasze Nie wzrusza narzekania, Ja jadam tylko kasze, Zabierzcie inne dania! Niech zblizy sie podczaszy, A choc i on narzeka, Niech z flaszy mi do kaszy Naleje szklanke mleka! Wzdychala Wielka Rada: Jadamy niczym chlopi, Bo panstwem naszym wlada Kaszojad i Mlekopij. Codziennie nam na tacy Podaja miske kaszy - Tak moga jesc biedacy Z suteren lub z poddaszy, Lecz my, Królewska Rada, Narodu straz najstarsza, Nam nawet nie wypada, By kiszki graly marsza! A król wciaz rósl i meznial, Byl coraz zdrowszy z wiekiem, I meznial, i poteznial Jadajac kasze z mlekiem. Lecz nie byl zawadiaka I nienawidzil wojen, A mial zasade taka: Co twoje, to nie moje. Wróg trzymal sie daleko, Bo wroga król odstraszyl. A ty czy pijesz mleko? Czy jadasz duzo kaszy? Marchewka Dawno temu, choc nikt o tym nie wie, Marchewka rosla na drzewie, A ze tak wysoko rosla - Byla okropnie wyniosla. O kapuscie mówila kapucha, Z brukwi sie wysmiewala, ze jest tlustobrzucha, A jak sie wyrazala o rzepie, Nawet nie wspominac lepiej. Pomidor nazywala czerwona narosla, Salate - jarzyna osla, Ziemniak - slepiem wylupiastym, A koper, po prostu, chwastem. Ja - mówila marchewka - ja to jestem taka, Ze jesli tylko zechce, zakasuje ptaka, Rosne w górze, na drzewie, lecz jak bedzie trzeba, Pofrune nawet do nieba! Ja jestem nadzwyczajna, w smaku niebywala, Jam owoc nad owoce, ze mna nie przelewki! Tak mówila marchewka - glupia samochwala. Dlatego wlasnie dzieci nie lubia marchewki. Kruki i krowa Dlaczego krowe nazwano krowa? Mam na ten temat bajke gotowa. We wsi Koszalki, gdzie skreca droga, Stala pod lasem chatka uboga, W chatce mieszkala stara babina, Która na wojnie stracila syna. Byla wiec sama jedna na swiecie, We wsi Koszalki, w zdunskim powiecie, I miala tylko zwierze rogate, Zwierze rogate i nic poza tym. Zwierze wyroslo pod jej opieka I co dzien babci dawalo mleko. Babcia sie zwala Krykrywiakowa, Pila to mleko i byla zdrowa, A zwierze, które wiersz ten wymienia, Dotad nie mialo we wsi imienia. Jedni wolali na nie Mlekosia, Inni po prostu Basia lub Zosia, Soltys przezywal zwierze Rogatka, A babcia - Latka albo Brzuchatka. Nad chatka stale kruki lataly, Dwa kruki czarne i jeden bialy. Kr-kr! - wolaly, bo babcia owa, Która sie zwala Krykrywiakowa, Karmila kruki i co dzien rano Stawiala miske z kasza jaglana. Otóz zdarzalo sie tez nierzadko, Ze zwierze babci, zwane Brzuchatka, Gdy swego zarcia mialo za malo, Kasze jaglana z miski zjadalo. Kruki dwa czarne i jeden bialy, Babcie wzywaly, kr-kr! - wolaly, Kr-kr! - skrzeczaly z wielkim przejeciem, Rogate zwierze dziobiac zawziecie. Do kr ktos dodal koncówke owa I tak powstala ta nazwa krowa. Odtad sie krowa krowa nazywa. - Ta bajka moze nie jest prawdziwa, Moze jest nawet sprzeczna z nauka, Lecz wine tego przypiszcie krukom. Dwa razy dwa Niech mi powie, kto ma chec I kto chce byc ze mna szczery, Czy dwa razy dwa jest piec, Czy dwa razy dwa jest cztery. Kot zamruczal: Chyba kpisz, Czy to dla mnie jest robota? Mnie obchodzi jedna mysz, A rachunki - nie dla kota. Pies wykonal dziwny ruch: Ja nie jestem na uslugi! Umiem liczyc, lecz do dwóch. Po czym warknal raz i drugi. Kon powiedzial jednym tchem: Leb mam duzy, lecz ubogi. I to tylko dobrze wiem: Kazdy kon ma cztery nogi. Wól najpewniej z nich sie czul, Rzekl: "Sprawdziwszy cztery katy, Stwierdzam fakt, ze jako wól W mej oborze jestem piaty. Kogut zapial: Ja mam raj - Macham tylko pióropuszem, Lecz nie znosze przeciez jaj, A wiec liczyc tez nie musze. Rzekla kaczka: Kwa-kwa-kwa, Z dziecmi chadzam na spacery, Mam ich tu dwa razy dwa, Czyli mam kaczatka cztery. Kot Pewnego dnia, w Koluszkach, Cichutko, na paluszkach Zblizyl sie do mnie kot bury, Wysunal groznie pazury I rzekl ze zloscia: Mój panie, A cóz to za zachowanie? Pisal pan bajke po bajce, O jakiejs tam pchle-szachrajce, O sowach, o dzieciolach I o wolach - Walkoniach, A takze o koniach - P-r-r-r... O lwach takich strasznych, az strach - B-r-r-r... I o zlych, nienawistnych psach - W-r-r-r... O plazach róznych tylu, O krokodylu z Nilu, O smoku na Wawelu, O ptakach bardzo wielu, O rakach, o slimakach, A nawet o robakach I o dorszu w Sopocie, Który sie nie chcial strzyc, No, a co pan napisal o kocie? Nic! A przeciez kot, prosze pana, To postac powszechnie znana. To pozyteczna istota, A pan wciaz pomija kota! Jakiz pan przyklad daje? Cóz to za obyczaje? Zadam teraz niezlomnie: Prosze w domu siasc na kanapie I wiersz napisac o mnie, A jak nie - to panu oczy wydrapie! Tak mówil do mnie kot bury Pokazujac pazury. Cóz tedy robic mialem?... W Warszawie, po powrocie, Siadlem i napisalem Wlasnie ten wiersz o kocie. Kulki Dwie damulki z Koziej Wólki Kupowaly w sklepie kulki, Kupily ich bardzo duzo, Nie wiedzac, do czego sluza. Kulaly je i turlaly Po mieszkaniu przez dzien caly, Po stolach i po podlodze, Az umeczyly sie srodze. Ludzie w okna zagladali, Co z tego wyniknie dalej, Az kazdy po trochu ulegl Powabom tych szklanych kulek, Bo byly to kulki szklane W siedmiu barwach na odmiene. Kazda kulka juz w zarodku Druga kulke miala w srodku, Wiec gdy patrzal ktos przez chwile, Widzial ich dwa razy tyle. Zapytywal miejski urzad, Do czego te kulki sluza: Do wyboru, do koloru, Do wrzucania do otworu, Do budowy, do uprawy Czy, po prostu, do zabawy, A mieszkancy Koziej Wólki Wykupili wszystkie kulki, Kupili ich bardzo duzo, Nie wiedzac, do czego sluza. Kulali je i turlali Przez miasto, a potem dalej, Az je pod koniec zabawy Doturlali do Warszawy. Dziurawe buty Dwa dziurawe buty szly po podlodze, W kazdym bucie bylo po jednej nodze, A na dwóch nogach ubranych w spodnie Jan Marcin Szancer przechadzal sie godnie. To ten artysta, slynny ilustrator, Znany od Amsterdamu az po Ulan-Bator. Jan Marcin Szancer psa rudego mial, Pies ten byl rasy, do zwie sie czau-czau I nie uzywa jezyka hau-hau, Gdyz na przekór psim obyczajom Psy czau-czau mrucza, ale nie szczekaja. Otóz pies ten codziennie od rana Mruczal u nóg swego pana I lasil sie do niego dopóty, Az z milosci zaczynal obgryzac mu buty. Taka sobie wymyslil zabawe! Dlatego wlasnie buty te byly dziurawe. Prima aprilis Wiecie, co bylo pierwszego kwietnia? Kokoszce wyrósl wielbladzi garb, W niebie fruwala krowa stuletnia, A na topoli swiergotal karp. Zyrafa miala króciutka szyje, Lwia grzywa groznie potrzasal paw, Wilk do jagniecia wolal: Niech zyje!, A zajac przebyl ocean wplaw. Tygrys przed mysza uciekl z trwogi, Wieloryb slonia ciagnal za czub, Kotu wyrosly jelenie rogi, A baranowi - bociani dziób. Niedzwiedz mial ptasie skrzydla po bokach, Krokodyl stlukl sie i krzyknal: Brzdek! Prima aprilis! - wolala foka, A hipopotam ze smiechu pekl. Strazak i cyklista Na wiezy strazackiej w Chelmie Stal strazak w blyszczacym helmie. Zobaczyl w dole cykliste, Bo powietrze bylo czyste. Rzecze tedy, patrzac z wiezy: A cóz to za mucha biezy? Najwyzej centymetr mierzy, I nie caly, lecz polowe... A cyklista zadarl glowe I sam do siebie powiada: Alez to widok nie lada, Gdy na wiezy mucha siada I tam strazaka udaje! Tez mi dopiero zwyczaje! Kazdy wiec myslal o sobie Jako z duzej osobie I choc to zludzenie kruche, Drugiego uwazal za muche. Muchy na suficie Szla mucha wzdluz po suficie I wolala do much: Czy widzicie, Co sie dzieje tam w dole, pod nami?... Ludzie chodza do góry nogami! Nuda Gdy nudze sie ja - nudzi sie moja zona, Gdy nudzi sie ona - Pies patrzy okiem znudzonym I nudzi sie kot z podwinietym ogonem: Patrzy na myszy i ziewa. Kanarek w klatce nie spiewa, Jak gdyby dostal chrypki; Gapi sie na zlote rybki, A rybki milcza oglednie I patrza na hiacynt, który z nudów wiednie. Niebawem gosposia nasza Znudzonym glosem oglasza, Ze udaje sie na cmentarz, na Bródno. Ba, nawet muchy zdychaja wirujac w slonecznej smudze I wszystkim dokola jest okropnie nudno, Gdy ja sie nudze. Dwa widelce Szly sobie dwa widelce Zarozumiale wielce. Rzekl jeden: Widze wola, Wól dwóm nam nie podola, Wól dla mnie nie nowina, Bo wól - to wolowina, To zwykla sztuka miesa, Co w polu sie walesa. Odrzecze na to drugi: Znam dobrze twe zaslugi, Ja takze, bez przesady, Przebijam funt sztufady, A ile to juz razy Klulem wolowe zrazy, Rumsztyki, antrykoty - Mialem z tym dosc roboty. Rzekl pierwszy szczerzac zeby: Ja do niejednej geby Wpychalem poledwice, Czym po dzis dzien sie szczyce. Wolowa pieczen stale Przebijam na trzy cale I jestem dosyc madry, By zmóc najtwardsze szpondry. Rzekl drugi: Dosc zlorzeczen, Wiadomo juz, raz pieczen, Raz befsztyk, raz sztufada - To swietnie nam sie sklada, Bo z faktów tych wynika, Ze bijac przeciwnika Kawalek za kawalkiem, Pobilismy go calkiem! A wól kopnieciem nogi Zrzucil widelce z drogi I wobec póznej pory Spac poszedl do obory. Murzyn W Glownie na rynku stal czarny Murzyn W czerwonym fraku, w cylindrze duzym, A mial do tego zólta krawatke I pantalony obcisle, w kratke. Nikt takich czarnych nie widzial tu lic, Szli tedy ludzie ze wszystiich ulic, Bowiem dziwilo ich niewymownie, Ze nagle Murzyn zjawil sie w Glownie. Nawet apteke zamknal aptekarz Krzyczac na zone: Chodz! Czemu zwlekasz? I biegla mlodziez z harcerskich druzyn, Zeby zobaczyc, co to za Murzyn. Trzej kolejarze wyszli z gospody, Bo jeszcze takiej nie znali mody, I rzekl z nich jeden, najbardziej krepy: Pewno przyjechal cyrk na wystepy. Syn milicjanta przez okno darl sie, Ze tacy chyba zyja na Marsie. Wstyd bylo ojcu, ze sie tak syn drze Widzac Murzyna w duzym cylindrze. A to sie wszystko stalo dlatego, Ze Murzyn niegdys byl mym kolega I ustalilem z nim nieodzownie, Ze sie spotkamy za piec lat w Glownie. Piec lat minelo. Murzyn z daleka Przybyl i na mnie na rynku czeka, A ja pociagiem jade z Lublina, Zeby powitac w Glownie Murzyna. Kapce Babka ma dziurawe buty, A tu idzie mrozny luty - Trzeba kupic babce Kapce. Zgromadzila sie rodzina, Córka, syn i córka syna: Gdzie tu kupic babce. Kapce? Rozwazali, rozmyslali, Nie wie nikt, co robic dalej. Za co kupic babce Kapce? Napisali do kuzyna, Zeby kuzyn ze Szczecina Szybko przyslal babce Kapce. Kuzyn skapy byl z zasady, Nie odpisal. Nie ma rady, Trzeba kupic babce Kapce. To dopiero sa klopoty! Uzbierali dziesiec zlotych - Jak tu kupic babce Kapce? Rozmyslali, a czas plynal, Minal luty, marzec minal, Czas juz kupic babce Kapce. Juz pieniadze mieli na to, A tymczasem przyszlo lato, Na co w lecie babce, Kapce. Niepotrzebne kapce w lecie. Za to teraz wszyscy wiece, Jak kupwac babce Kapce. Koza Na ulicy Koziej Koza dzieciom grozi, Ze je czeka wielka bieda, Ze koziego mleka nie da, Ze im kaze stac na chlodzie, Ze rogami je pobodzie, Ze potopi je w ukropie I podepcze, i pokopie. Szczesciem ludzie w to sie wdali, Milicjanci ja zlapali, Uwiazali na powrozie I zamkneli koze w kozie. Wiewiórka i bóbr Byla raz wiewiórka mala, Co skakala i biegala, Ale zwykly marsz ja nuzyl, Unikala wiec podrózy. Droga przeciez bywa dluga I wiatr bywa, i szaruga, Zmarznac moge, zmoknac moge, Gdybym miala hulajnoge, Odbywalabym podróze Nawet bardzo, bardzo duze, Lecz niestety, hulajnoga Jest podobno dosyc droga. Pójsc do bobra nie zawadzi, Moze on mi cos poradzi. Bóbr powiedzial tak: Do mieszka Kladz orzeszek do orzeszka, Potem z mieszkiem idz do Warki, Gdzie co tydzien sa jarmarki. Tam za twoje oszczednosci Kazdy da z pewnoscia cos ci I za miesiac juz bez mala Hulajnoge bedziesz miala. Tak rzekl madry bóbr. Wiewiórka W gaszcze lesne dala nurka. Nikt z was chyba dobrze nie wie, Co sie dzieje w dziupli w drzewie. Tam wiewiórka wlasnie mieszka, Tam orzeszek do orzeszka Sklada pilnie i w cichosci Liczy swoje oszczednosci. Gdy juz miala trzy torebki, Pewien zajac, dosyc krzepki, Porzuciwszy swoje harce Pomógl jej. Wiewiórka w Warce Wszystkie swoje sprawy w sklepie Zalatwila jak najlepiej. Teraz jedzie, jedzie droga, Jedzie wlasna hulajnoga Az za Kraków, az za Miechów, Gdzie jest w lasach moc orzechów. Fruwajaca krowa Wszystkie krowy na swiecie, jak wiecie, Obyczaje miewaja jednakie, Ale zyla w skowronskim powiecie Taka krowa, co chciala byc ptakiem. Zazdroscila gawronom i srokom, Ze tak sobie lataja wysoko, Spogladala z pastwiska na szczygly I na szpaki, co lot maja smigly, Zazdroscila wesolym jaskólkom, Ze nad ziemia fruwaja wciaz w kólko. Pomyslala: Polece do nieba, Bo mi tego dla zdrowia potrzeba, Jestem ciezka i troche opasla, Ale kocham ten bezmiar szeroki, Bede odtad na chmurkach sie pasla, Bede jadla soczyste obloki. Weszla tedy na góre pobliska, A ujrzawszy pod soba urwisko, Wnet zabrala sie madrze do dziela: Wziela rozped, pobiegla przed siebie, I wysoko jak ptak pofrunela, A po chwili znalazla sie w niebie. Zjadla kilka obloków ze smakiem, Gdy zas wreszcie juz dosc miala jadla, Rzekla: Wole byc krowa niz ptakiem. I na ziemie wolniutko opadla. Wy mi zaraz na pewno powiecie, Ze historia ta jest niebywala, A ja wiem, ze w skowronskim powiecie Byla krowa, co fruwac umiala. Drzewa Drzewo jest mocniejsze niz lew i niz wól, Drzewo nawet przerasta zyrafe, A czlowiek jak zechce, to zrobi z drzewa stól Albo drzwi, albo nawet szafe. Kiedy sie przebiega aleja, Widac drzewa potezne i masywne, Ale chodzic drzewa nie umieja - Czy to nie dziwne? A gdyby nawet poszly, to gdziezby? Gdziezby poszly, powiedzmy, wierzby? Nad rzeke? I tak sa nad rzeka, A nad morze isc - za daleko. Topole pobieglyby droga, Bo najlatwiej przy drodze stac moga, Sosny ruszylyby do Jeziorny, Gdzie z nich robi sie papier wyborny. Brzozy poszlyby do Sierpca, gdzie z brzóz Ludzie robia i kola i wóz... Do Sierpca? A moze do Nieszawy? Brzozy lubia dalekie wyprawy. Deby udalyby sie do Pily I szukaly tam pil w niemalym trudzie. A jawory by sie bawily W Jawor, jawor, jaworowi ludzie. I tylko nikt nie wie, Dokad poszlyby sobie modrzewie, Bo modrzewie to takie drzewa, Które mysla o tym, czego sie nikt nie spodziewa. Czy to prawda? Zle sie w oliwie poczuly szprotki. Cukier sie martwil, ze jest za slodki, Czapla wzdychala: Mam grube nogi, Mól na suficie szukal podlogi. Kreda sie gryzla, ze taka biala, Krowa nad wlasnym mlekiem biadala, Sól uwazala, ze jest nie slona, Waz biegl i wolal: Nie mam ogona! Atrament plakal, ze jest w zalobie, Zegar rzekl stojac: Pójde juz sobie, Slimak zapewnial, ze nie jest brzydki, Woda jeknela: Zmoklam do nitki. Wierzba zdebiala. Dab sie zaperzyl. Jez sie okocil, a kot najezyl. Leca muchy Z Podkarpacia, od Suchej Wylecialy dwie muchy. Pofrunely do Elka Wyszlifowac skrzydelka, Polecialy do Rabki Rozprostowac swe lapki, Potem z Rabki do Ryków, Gdzie jest duzo smietników, I do Malej Sokólki Gdzie sa brudne zaulki, I do Bialej Podlaskiej Pozbieraly zarazki, By je zaniesc z wyprawy Do Koluszek do Mlawy, A zarazki - mikroby Powoduja choroby. Dziwnym moze sie wydac, Ze ich wcale nie widac, Lecz uczone osoby Znaja wszystkie mikroby. Kto roznosi je? Muchy. Muchy - znane flejtuchy. Czy to Kutno, czy Mlawa, Jednakowa z tym sprawa. Czy to Ryki, czy Rabka, Siedza muchy na jablkach, Siedza muchy - brudaski, Rozsiewaja zarazki. Grzes mial babke, a babka Myc kazala mu jablka, Lecz Grzes babki nie slucha. Co mi jakas tam mucha, Ja sie muchy nie brzydze, Ja zarazków nie widze. Schrupal jablko z ochota, Minal dzien... Nagle - co to? Boli brzuszek i glowa I choroba gotowa. Cierpial Grzes do wieczora, Wiec wezwano doktora. Doktor grozna mial mine, Dal Grzesiowi rycyne. Lek przepisal mu gorzki I oklady, i proszki, I zastrzyków niemalo, A to bardzo bolalo. Wreszcie rzekl niby z laski: Tak, mój Grzesiu, zarazki Sa choroby przyczyna. Teraz szybko wygina, Bedziesz zdrów, tak jak przedtem. I dal nowa recepte. Grzes wycierpial sie, wierzcie, A gdy zdrów byl juz wreszcie, Wtedy znów z apetytem Jablko zjadl. Ale myte. Rozrzutny wróbel We wsi Duze Kaluze Siedzial wróbel na murze I cwierkal wnieboglosy: - Jestem nagi i bosy, Nie mam dachu nad glowa, Nie mam nic, daje slowo! Poszedl wróbel do pliszki: - Pozycz mi ze dwie szyszki, Ogromnie szyszki lubie, Ziarnka sobie wydlubie... Odrzekla pliszka w zlosci: - To moje oszczednosci, Zrobilam sobie zapas, Bierz wróblu nogi za pas. Zapukal do jaskólki: - Pozycz okruszek bulki, Mam taki pusty brzuszek, Przyda mi sie okruszek. - Mój wróblu, powiem cos ci To moje oszczednosci. Okruchy suchej bulki Skladam do stodólki, A tys rozrzutny ptaszek, Wiec opusc juz mój daszek. Pomknal wróbel do gila I grzecznie sie przymila: - Mam taki pusty brzuszek Daj, gilu, pare muszek. - Mój wróblu, nie ma mowy, Ja jestem ptak wzorowy, Mam troche oszczednosci, Kto ich nie ma, ten posci. Mknie wróbel do sikorki: - Masz ziarenek pelne worki, Strata bedzie niewielka, Gdy nakarmisz wróbelka. - Skladac ziarnko do ziarnka To madra gospodarka, A ty co masz, to zjadasz, Nic sobie nie odkladasz. Idz, pros o ziarnka drozda, Lub moze ci cos kos da! Kos gwizdzac rzekl najprosciej: - Mam troche oszczednosci, Troszeczke, niezbyt wiele I z toba sie podziele, Lecz wiedz, ze kto oszczedza Temu nie grozi nedza. Szpak Na grabie siedzi szpak I po polsku mówi tak: - Stoi w lesie stary grab, Pod tym grabem lezy drab, Lezy drab, a kilka os Gryzie draba prosto w nos. Rozgniewany wstaje drab, Patrzy wkolo, widzi - grab. A na grabie siedzi szpak I po polsku mówi tak: - Stoi w lesie... l Cudowne lekarstwo z S. Michalkowa Gdy na jakis ból narzekasz I gdy w domu byl juz lekarz, Do apteki by sie szlo! Patrzysz: wszedzie marmur, szklo, A za szklem równiutko stoi Mnóstwo róznych szklanych sloi, Puszek z dziesiec czy pietnascie, A w nich leki, proszki, mascie. Jest wiec olej rycynowy, Sa pigulki na ból glowy, Na pozbycie sie lysiny - Wszystko, czego chory chce - Sa tabletki aspityny, No i wszystkie witaminy, Witaminy A, B, C! Równiez jest mikstura, która Oparzenie leczy w mig, I jest masc, gdy swedzi skóra, I sa krople na 'a-psik'. A na pólkach stoja ziólka, Jesli kogo boli brzuch, I zastrzyki sa w ampulkach, Gdy ktos zatrul sie i spuchl. Skoros lek wlasciwy zazyl, Zaraz jestes zdrów, czlowieku, Ale czemu nikt z lekarzy Na lenistwo nie zna leku? Czas najwyzszy, by uczeni Dla czlowieka, co sie leni, Wynalezli proszki jakie, Zeby przestal byc prózniakiem. Gdyby byly takie leki, Zaraz wzialbym nogi za pas I polecial do apteki, Zeby kupic wiekszy zapas. A choc kazdy lek jest gorzki, Ciagle lykalbym te proszki, By nie slyszec caly dzien: A to walkon! A to len! Gdyby rzeki i jeziora z S. Marszaka Gdyby rzeki i jeziora Zlac w ogromna jedna glab, Gdyby wszystkie drzewa w borach Zlaczyc w jeden wielki dab, Gdyby siekier jak najwiecej Wziac i stopic w jeden stop, Gdyby z ludzi sto tysiecy Powstal jedej wielki chlop, Gdyby olbrzym ten potezny Te siekiere ujal w dlon I scial dab ten niebosiezny, I dab runalby w te ton, Toby bylo duzo drzazg. Toby byl i pluski, i trzask. Harcerzom z S. Marszaka Gdyby tak z szescdziesiat lat Spadlo z mojej glowy, Bylby ze mnie harcerz-chwat, Druh wasz - zastepowy. Glos mam niezly, dobry sluch, Tak jak wy sami, Totez spiewalbym za dwóch Razem z harcerzami. Kurz bym zmiatal z wami wraz Z drzwi, ze scian i z powal I posadzki szkolnych klas Dzielnie froterowal. Z harcerzami zwiedzalbym Kazdy kat ciekawy, Z harcerzami bym jak w dym Chodzil na zabawy. Co dzien czytalbym im cos Z ksiazki lub z kurierka, A gdy mieliby juz dosc, Gralbym z nimi w berka. Dobry przyklad bralbym z was W pracy mej codziennej, Wiersz napisalbym nie raz Do gazetki sciennej. A gdy wiosny pierwszy wiew Glosi powrót ptaków, Kazdy z nas by posród drzew Sklecil schron dla szpaków. Ale chociaz bylbym rad Zmienic kolej losów, Trudno zrzucic tyle lat, Zmyc siwizne z wlosów. Jeszcze zyje we mnie duch Poetyckiej mowy, Choc nie jestem zuch ni druh, Ani zastepowy. Mlynarz, chlopiec i osiol z S. Marszaka Mlynarz na osle swym jechal, a wnuk Ledwo nadazyc za oslem tym mógl. Patrzcie - wolanie rozleglo sie wnet - Dziadek pozwala, by wnuk jego szedl. Czy to widziano gdzie, czy to slyszano gdzie? Dziadek pozwala, by wnuk jego szedl! Dziadek zlazl z osla, a dosiadl go wnuk, Dziadek za wnukiem z daleka sie wlókl. Spójrzcie - wolanie rozleglo sie wnet - Chlopiec pozwala, by dziad jego szedl. Czy to widziano gdzie, czy to slyszano gdzie? Chlopiec pozwala, by dziad jego szedl! Dziadek czym predzej na osla wiec wsiadl, Jada juz razem i wnuczek i dziad. Hanba - wolanie rozleglo sie wnet - Dwóch wsiadlo razem oslowi na grzbiet. Czy to widziano gdzie, czy to slyszano gdzie? Dwóch wsiadlo razem oslowi na grzbiet! Osla na plecy wzial dziadek i tak Wlecze sie z wnukiem, choc sil mu juz brak. Hejze, popatrzcie - wolano im w slad - Osiol na osle wybiera sie w swiat. Czy to widziano gdzie, czy to slyszano gdzie? Osiol na osle wybiera sie w swiat! Sasiedzi z S. Marszaka Zyl w naszej wsi bogaty mulla. Rzekl sasiad don: - Sasiedzie, Pozycz mi, prosze, swego mula, Syn mój na targ pojedzie. - Niestety, mula nie ma w domu - Tak mulla mu odrzecze - Wiec nie pozycze nikomu, Rozumiesz sam, czlowiecze. Kiedy sie ta rozmowa snula, W pobliskiej stajni wlasnie Rozlegl sie ryk przeciagly mula. A niech to piorun trzasnie! - Widze, zes sklamal najzwyczajniej - Rzekl sasiad do sasiada - Twój mul jest w domu, stoi w stajni. Czy klamac tak wypada? - Jak to? - odrzecze na to mulla Zly, ze mu zbraklo slów az - Ty zaufanie masz do mula, Natomiast mnie nie ufasz?! Biedak opuscil go w milczeniu, A kiedy szedl wawozem, Zobaczyl nagle przy strumieniu Stojaca w cieniu koze. Szybko skrepowal ja powrozem, A choc to ciezar spory, Na grzbiet wladowal sobie koze I zaniósl do obory. Mulla zdyszany wbiegl po chwili. - Po koze ma przychodze, Zyczliwi ludzie mi mówili, Zes zdybal ja na drodze. - Twej kozy nie ma tu, skad znowu - Rzekl sasiad do sasiada - Moze pobiegla do parowu, Idz, szukaj jej po sladach. Wobec takiego stanu rzeczy Juz wyjsc zamierzal mulla, Gdy nagle slyszy - koza beczy, Tak jakby go poczula. Zawolal mulla: - Co za zgroza! Chcesz mnie oszukac, blaznie. Przeciez to beczy moja koza, Poznaje ja wyraznie. A biedak rzecze mu przytomnie: - Doprawdy, brak mi slów az, Ty zaufania nie masz do mnie, A glupiej kozie ufasz! Tom z S. Marszaka Nad rzeka stoi dom, Który zbudowal Tom. To jest pies podwórzowy, Burek, Który szczeka na caly dom, Który zbudowal Tom. A to jest kot z podwórka, Który podrapal Burka, Który szczeka na caly dom, Który zbudowal Tom. To jest leniwy pastuch, Co drazni kota z podwórka, Który podrapal Burka, Który szczeka na caly dom, Który zbudowal Tom. A to jest mucha, Która ugryzla pastucha, Co drazni kota z podwórka, Który podrapal Burka, Który szczeka na caly dom, Który zbudowal Tom. A oto gruba Aniela, Co jest zlosliwa jak mucha, Która ugryzla pastucha, Co drazni kota z podwórka, Który podrapal Burka, Który szczeka na caly dom, Który zbudowal Tom. A to jest laciate ciele, Które kopnelo Aniele, Co jest zlosliwa jak mucha, Która ugryzla pastucha, Co drazni kota z podwórka, Który podrapal Burka, Który szczeka na caly dom, Który zbudowal Tom. A to jest wlasnie Tom, Który ciagnie za ogon ciele, Które kopnelo Aniele, Co jest zlosliwa jak mucha, Która ugryzla pastucha, Co drazni kota z podwórka, Który podrapal Burka, Który szczeka na caly dom, Który zbudowal Tom. Zoo na wesolo z Borisa Zachodera Malpy - Niech kazde z was, dziatki, sie dowie, Ze wasi przodkowie I nasi przodkowie Razem chowali sie I na jednej galezi bujali sie. A nas teraz pcha sie do klatki. Czy tak sie postepuje, dziatki? Pantera - Po co pan ryczy Na widok zdobyczy? - Rzekla do lwa pantera. - Jedynie glupi, Gdy kogos lupi, Tak glosno sie wydziera. Zubr Nie radze nikomu Trzymac zubra w domu, Bo zubry niektóre Sa bardzo ponure. Waz Rzecz wiadoma: kto jest waz, Ten sie musi czolgac wciaz. Ale to nie martwi nas, Bo stwierdzono wielokrotnie, Ze kto czolga sie jak plaz, Ten przynajmniej sie nie potknie. Dziki Dzika Kazdy z nas unika, Bo to bestia zla i dzika. Lecz przyznajmy bez zlorzeczen, Ze z dzika jest pyszna pieczen. A wiec nawet taka swinia Tez do czegos sie przyczynia. Zmija Od dawna mnie omija Zmija. A choc i ja omijam zmije - Jakos zyje. Wieloryb Moje dziecko, dobrze wiesz chyba, Ze wieloryb - choc to nie ryba - Spi w oceanie, Je w oceanie, Wiec zlóz mu za to podziekowanie. Bo niech no wieloryb na lad sie wygrzebie, To wtedy zabraknie miejsca dla ciebie. Nosorozec Nosorozec - gbur zlowrogi, Nikomu nie zejdzie z drogi. Cale szczescie, ze przechodzien Takich nie spotka co dzien. Lokomotywa Julian Tuwim Stoi na stacji lokomotywa, Ciezka, ogromna i pot z niej splywa: Tlusta oliwa. Stoi i sapie, dyszy i dmucha, Zar z rozgrzanego jej brzucha bucha: Uch - jak goraco! Puff - jak goraco! Uff - jak goraco! Wagony do niej podoczepiali Wielkie i ciezkie, z zelaza, stali, I pelno ludzi w kazdym wagonie, A w jednym krowy, a w drugim konie, A w trzecim siedza same grubasy, Siedza i jedza tluste kielbasy, A czwarty wagon pelen bananów, A w piatym stoi szesc fortepianów, W szóstym armata - o! jaka wielka! Pod kazdym kolem zelazna belka! W siódmym debowe stoly i szafy, W ósmym slon, niedzwiedz i dwie zyrafy, W dziewiatym - same tuczone swinie, W dziesiatym - kufry, paki i skrzynie, A tych wagonów jest ze czterdziesci, Sam nie wiem, co sie jeszcze w nich miesci. Lecz chocby przyszlo tysiac atletów I kazdy zjadlby tysiac kotletów, I kazdy nie wiem jak sie wytezal, To nie udzwigna, taki to ciezar. Nagle - gwizd! Nagle - swist! Para - buch! Kola - w ruch! Najpierw -- powoli -- jak zólw -- ociezale, Ruszyla -- maszyna -- po szynach -- ospale, Szarpnela wagony i ciagnie z mozolem, I kreci sie, kreci sie kolo za kolem, I biegu przyspiesza, i gna coraz predzej, I dudni, i stuka, lomoce i pedzi, A dokad? A dokad? A dokad? Na wprost! Po torze, po torze, po torze, przez most, Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las, I spieszy sie, spieszy, by zdazyc na czas, Do taktu turkoce i puka, i stuka to: Tak to to, tak to to , tak to to, tak to to. Gladko tak, lekko tak toczy sie w dal, Jak gdyby to byla pileczka, nie stal, Nie ciezka maszyna, zziajana, zdyszana, Lecz fraszka, igraszka, zabawka blaszana. A skadze to, jakze to, czemu tak gna? A co to to, co to to, kto to tak pcha, Ze pedzi, ze wali, ze bucha buch, buch? To para goraca wprawila to w ruch, To para, co z kotla rurami do tloków, A tloki ruszaja z dwóch boków I gnaja, i pchaja, i pociag sie toczy, Bo para te tloki wciaz tloczy i tloczy, I kola turkoca, i puka, i stuka to: Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!...