Dariusz Filar Tachistos Była noc. Na niebie z matowego szkła pęczniał liliowy księżyc. Dookoła nas stłumio- nymi głosami nawoływali się mieszkańcy dżungli - gęstwiny bezbrzeżnej, szarozielonej, pła- skiej jak ocean. Przemierzaliśmy ją od kilku tygodni. Nasze ostatnie obozowisko założyliśmy obok resztek wspaniałej świątyni. Nie opodal jej murów odkryliśmy zagłębienie o ścianach nagich, nie porośniętych żadną, najwątlejszą nawet, zielenią. To miejsce, suche i martwe, ukryte wśród kipiącego życia, ogromnie nas zaintrygowało. Wiedzieliśmy, jak szybko powraca puszcza na każdą wydartą jej piędź ziemi, tutaj wystarczy kropla wody, aby coś zaczęło kiełkować. Lej, którym zieloność zawładnąć nie zdołała, budził w nas niepokój. Na dnie zagłębienia, pod cienką warstwą sypkiej ziemi, zna- leźliśmy odłamki, które swym kształtem przypominały skorupy rozbitych naczyń, ale nie zdołaliśmy złożyć ich w żadną całość. Następnego dnia rozpoczęto prace wykopaliskowe. Im głębiej sięgały łopaty, tym więcej odłamków ukazywało się naszym oczom. Trzeciego dnia pracy, na głębokości kilku- nastu metrów, natrafiliśmy na dużą, owalną płytę, której jaśniejszą stronę pokrywały okrągłe tarcze wypełnione gęsto drobnymi, barwnymi znakami, co przywodziło na myśl cyferblaty starych zegarów. Potem wydobyliśmy jeszcze wiele Innych przedmiotów o kształtach zupeł- nie dla nas niezrozumiałych. Wszystko, co wydobyto z ziemi, nawet najdrobniejsze okruchy, zbierano do specjalnych pojemników, a wieczorem po powrocie do obozu oglądano uważnie i poddawano wstępnej selekcji. Noc, o której piszę, przyniosła nam najcenniejsze trofeum. Siedzieliśmy w namiotach opróżniając pojemniki z plonów, kiedy nagle poderwał nas czyjś głośny okrzyk: - Chodźcie! Znalazłem! Wypadliśmy na plac w środku obozowiska i ujrzeli jednego z uczestników wyprawy wymachującego nad głową dużym, jajowatym naczyniem. - W środku jest czaszka - powiedział. Przechylił ku nam naczynie i wyciągnął z niego ludzki czerep. W pierwszej chwili wydał się nam całkiem zwyczajny - dopiero przyj- rzawszy się uważniej spostrzegliśmy walcowate wyrostki nad czołem i wielki, szlachetny kształt owalu kryjącego mózg. Wkrótce zdołaliśmy wyliczyć, że czaszka kryła organ prawie dwukrotnie większy od mózgu człowieka. Prawdziwy szok przeżyliśmy następnego dnia - specjaliści poinformowali nas, że czaszka pochodzi sprzed pięciu milionów lat, a więc z czasów, w których Ziemia była jesz- cze bezludna. Tej nocy nikt nie udał się na spoczynek. Siedzieliśmy wokół ogniska snując niezliczo- ne domysły. Prawie wszyscy uważali, że tajemnicza istota była przybyszem z innego świata. Z początku podzielałem tę opinię, ale kilka minut po północy przyszedł mi do głowy inny pomysł. Być może są to rojenia bajarza, ale przecież w nich również kryje się czasem okruch prawdy. - Od czasów Einsteina przyjmuje się, że wszechświat jest skończony, ale nie ograni- czony - powiedziałem. - Słyszeliście to wiele razy. - Kilka osób zwróciło ku mnie twarze. - Słyszeliście też, że tor lotu każdej cząsteczki wysłanej „prosto” w przestrzeń będzie ulegał stałemu zakrzywieniu - ciągnąłem - w efekcie, po zatoczeniu olbrzymiej drogi, wróci ona na miejsce, z którego wyszła. Sądzę, że czaszka, którą znaleźliśmy, należała do pilota statku Ziemian, mieszkańca naszej planety ze stulecia leżącego w dalekiej przyszłości. Teraz przysłuchiwali się już wszyscy. - Istnieje w przyrodzie granica, przed którą człowiek cofa się bezradny - mówiłem dalej. - To bariera szybkości światła. Wierzę, że barie- ra ta zostanie przełamana. Powstaną rakiety, które w pędzie równym nieskończoności sięgną krańców Kosmosu - to znaczy wrócą w miejsce, z którego wyleciały. Szybkość przewyż- szająca prędkość światła odmieni bieg czasu. Im większą przewagę nad światłem zdobywać będzie rakieta, tym głębiej w przeszłość zapadać będzie jej załoga. Wysłana z Ziemi powróci na nią przecież, ale w czasy o miliony lat młodsze. Za dwadzieścia tysięcy pokoleń opuści Ziemię statek, którego nazwałbym „Tachisto- sem”, to znaczy „Najszybszym”. Czaszkę pilota tego statku znaleźliśmy wczoraj. To był nasz prawnuk, człowiek z dalekiej przyszłości, który zawędrował w zamierzchłą przeszłość. Ale jest on równocześnie naszym przodkiem. Nie przybył tutaj sam, lecz z wieloma ludźmi przyszłości. Wszyscy rozbiegli się po Ziemi, a on wolał pozostać przy statku. Do swojej epoki powrócić nie mógł, musiałby wlec się z szybkością światła, a na to nie starczało mu życia. Członkowie załogi nie znaleźli na Ziemi korzystnych warunków - kolejne pokolenia padły ofiarą degeneracji, która po dwóch milionach lat przywiodła je do stadium australopiteków. Dopiero wtedy nieznany bodziec dał początek nowemu procesowi rozwoju, który dźwignął upadłych geniuszy ku nowej wspania- łości. Za milion lat człowiek osiągnie poziom, który reprezentował w dniu powrotu na Zie- mię. Wtedy wysłany zostanie „Tachistos” i wszystko się powtórzy. Ten krąg jest za- mknięty - nasze późne wnuki są naszymi praojcami. Czujecie czasem, że chwila trwająca te- raz zdarzyła się już kiedyś? To w naszej podświadomości odżywają wspomnienia zdarzeń z poprzedniego życia i z tych jeszcze wcześniejszych. Te wszystkie życia są identyczne. Skończyłem mówić. Panowała cisza, wszystkie oczy wlepione były w ogień, Miałem uczucie, że taka scena rozegrała się Już kiedyś, a ja spełniłem w niej podobną rolę. Przypuszczenia, które przedstawiłem, nie pretendują do tytułu hipotezy naukowej. To tylko moje marzenie o więzach rodzinnych łączących tajemniczą istotę i gatunek homo sa- piens. Prawdziwie naukowe wyjaśnienie zagadki przyniosą badania sztabu uczonych, którzy prowadzą wytężone prace.