ANNA KAMIEŃSKA DOM W DOMU Ilustrowała Hanna Balicka-Fribes Nasza Księgarnia Warszawa 1982 © Copyright by Anna Kamieńska, Warszawa 1982 Illustrations © by Hanna Balicka-Fribes, Warszawa 1982 Piątek Ładne są kwiaty gwiazdy i zwierzęta Ładne motyle i słonie ale najładniejsza jest Misia jamnik wczoraj urodziła pięć małych jamniczków z zamkniętymi oczami z czerwonymi języczkami z mięciutkimi uszami jeszcze nie pozwala nikomu * ; brać ich na ręce To jest mój pierwszy wiersz. Bardzo prawdziwy. Bo to się zdarzyło naprawdę. A stało się to dlatego, że babcia podarowała mi ten pamiętnik. No nie! Nie dlatego' Misia urodziła małe, ale wszystko działo się jednocześnie i tak mi wyszło. Jednocześnie były moje urodziny. Mam dziesięć lat. Jestem już duża. Nawet pantofle mamy są na mnie prawie dobre. Ćwiczę się w nich w chodzeniu na wysokich obcasach. Oczywiście kiedy nikt nie widzi. To jest bardzo trudne. Jak ta mama może chodzić w takich butach? Chodzić? Moja mama nigdy nie chodzi. Tata mówi, że moja mama biega. A jak nie biega, to jeździ maluchem. O, słyszę trzask na dole. To mama zatrzaskuje drzwi od swojego malucha i odjeżdża w siną dal. Tata tak mówi — w siną dal. W istocie mama jedzie do szpitala, bo wreszcie dziś rano urodził się Kuba. Czy ja coś nie kręcę? Więc kto się właściwie urodził: jamniki czy Kuba? — Dom wariatów! — mówi tata, ale oczy jego się śmieją. A babcia drepce w sionce i przesadza swoje aplegierki, bo już czas, niedługo wiosna. Pod ręką babci wszystko się zieleni. Roślinki też się mnożą pod jej ręką. I tego już za wiele. Tu jamniki, tu Kuba, a*tu jeszcze ta zielenina. Taki dom. — Dorotka! — tatuś krąży koło mnie, zagląda mi przez ramię, co piszę. — Więc i ty płodzisz wiersze! Tego jeszcze brakowało! — wznosi oczy do góry jak aktor, który za chwilę powie: „Jakie błękitne niebo!" Ale zaraz głaszcze mnie po głowie. — Pisz, pisz sobie — pozwala mi łaskawie. — Przecież jest to dom samych geniuszy. A co, nieprawda? — Raptem złapał się za głowę. Ten tatuś to mógłby grać w telewizji, gdzie też wszyscy łypią oczami albo łapią się za głowę. — Dorota! Przecież to dziś twoje urodziny! I ty nie masz żadnych urodzin ani tortu, ani świeczek, ani prezentów. Ubieraj się, Dorota, już, zaraz! Jak mój ojciec coś postanowi, to nie ma odwołania. Więc dalszy ciąg piszę wieczorem. Byliśmy z ojcem na ciastkach w kawiarni. I odbyliśmy taką Bardzo Ważną Rozmowę. I kupił mi kolorowe mazaki. Boże, jak ja lubię rysować i mazać mazakami! A dopiero potem wrócili razem mama i Grzegorz, ale było już po kolacji. Mama ucałowała mnie i położyła przede mną paczkę. W tej paczce był nowy śliczny sweterek, taki jak ma Jolka, zielony z białym. A Grzegorz powiedział łaskawie: — Cześć, Dorota! Sto lat! To ode mnie, od Joli i Kuby. — I postawił mi na głowie duże pudło czekoladek. — A prawdziwe urodziny, z gośćmi, z koleżankami, mają być w niedzielę, no bo dziś, sama rozumiesz, nikt nie ma głowy. A mnie się już oczy kleją i jutro napiszę wszystko po kolei. Sobota Co to jest cisza Cisza to jest taka biała mgła takie nic w którym gra cichutki flet nie wiadomo kto gra i gdzie Postanowiłam codziennie zaczynać swój pamiętnik od wiersza. Teraz poeci nie lubią kropek i przecinków, i rymów. Mnie to bardzo odpowiada, bo nie zawsze wiem, gdzie co postawić. Mój tata mówi, że teraz nikt nie umie pisać ortograficznie. Nawet korektorki w redakcji co chwila zaglądają do słownika ortograficznego. A babcia mówi, że przed wojną była reforma pisowni. I wszyscy musieli się uczyć od początku. Więc ja będę pisać wiersze bez przecinków i kropek. Każde słowo stoi sobie w wierszu jak jedna nutka koło drugiej. A ten wiersz jest o ciszy w naszym domu. Dom jak dom. Jest w nim pełno ludzi. I pełno odgłosów. O, teraz babcia nalewa sobie w kuchni herbatę. Jej ulubiona popołudniowa herbata. Idzie z nią do swego pokoju, a pod jej krokami skrzypi podłoga. Jest takie skrzypiące miejsce w korytarzu, koło kuchni. W sionce pod zieleniną babci zrobiono teraz taki duży kojec dla Misi i jej dzieci. Aż tu słyszę, jak gmerają się i po-sapują przy jej brzuchu. Possą, possą trochę i odpadają zaspane i ślepe. Misia nie pozwala ich brać na ręce. Nasza dobra, kochana Misia warczy i pokazuje białe ostre kły, gdy ktoś wyciąga rękę do jej dzieci. Tylko tacie pozwala. Jego wielka ręka buszuje między ciałkami pokrytymi złocistą, jakby za wielką skórą. Ręka 8 taty gładzi łeb Misi, a potem wyławia jedno maleństwo. Drży całe, trzęsie się. Ojciec je głaszcze, zagląda w ślepe oczy. I kładzie znów koło Misi, koło matki. Misia jest teraz matką. I znowu jest cisza. Ojciec siedzi w pokoju rodziców i coś pisze albo czyta. Długo tak nie wytrzyma. Znów się zrywa, przejdzie się po pokoju, stanie przy oknie. Kilka razy zastuka maszyna do pisania: klap, klap, klap! Ale ojcu nie pisze się dzisiaj. Zresztą ten odgłos piszącej maszyny zawsze był dla mnie w tym domu podobny do ciszy. Jak byłam mała, zasypiałam przy nim. A cisza jest dobra po to, żeby myśleć, żeby wspominać i marzyć. Nie, wcale nie jestem sentymentalna pannica z przedpotopowej powieści, ale też czasem mi się to zdarza. Słuchać ciszy. Myśleć. I marzyć sobie. O wszystkim albo o niczym. A teraz myślę o wczorajszej rozmowie z ojcem. Ponieważ była to Bardzo Ważna Rozmowa, więc musi być pisana dużymi literami. Jest taka ulubiona ojca kawiarnia. Słoneczna. On nie lubi mrocznych, nastrojowych. Lubi siedzieć w pełnym świetle, a najlepiej w słońcu. Ja tak samo. I dlatego jestem pewna, że nie jestem żadną podrzuconą dziewczynką ani taką wziętą na wychowanie albo zamienioną w szpitalu. Bo jestem wykapany tata. Nawet babcia to potwierdza, a przecież tata to jej ukochany zięć. I babcia jest w nim zakochana od pierwszego wejrzenia. Sama tak mówi. Siedzieliśmy w tej kawiarni najbliżej słońca, przy oknie. I tata powiedział, że mogę zamówić wszystko, na co tylko mam ochotę. Miałam ochotę na dwie na-poleonki, a potem jeszcze na pączka. A potem jeszcze... Ale tata bardzo poważnie patrzył na mnie i nie wiedział, jak zacząć tę rozmowę. To na pewno mama kazała mu przeprowadzić ze mną tę Bardzo Ważną Rozmowę. A on był teraz taki nieporadny i biedny i tak się ucieszył, kiedy podeszła kelnerka w fartuszku z falbankami tak małym, że mógłby zakryć tylko jej pępek. Kelnerka przyjęła zamówienie i przyniosła nasze ciastka. Zjedliśmy ciastka. I teraz już nic nie mogło uratować mojego taty. Chyba, że ja sama. — Chcesz ze mną o czymś pomówić, tata? — Właśnie. — Nic się nie bój. Ja wszystko zrozumiem. — Wiem. Jesteś naprawdę fajna, jesteś moja Dorota, ale wiesz, jak to jest... — Wiem. — I myślę sobie, myślę w tej mojej głowie, jak tu mu pomóc... — A ja wiem, o czym chcesz ze mną pomówić. O Kubie i w ogóle o dzieciach. I o małych pieskach... i kwiatkach... Ojciec roześmiał się z wielką ulgą. — Tak naprawdę — powiedział, zaglądając mi w oczy tymi swoimi dużymi orzechowymi ślepiami — to chcę ci tylko powiedzieć, Dorota, żebyś nie myślała, że jak Grzegorz się ożenił i urodziło mu się dziecko, to ty zaraz... — Wcale nie myślę. — Tym lepiej. Jesteś dla nas ciągle najukochańsza mała Dorota. Dola. Tak nazywałaś siebie, jak byłaś maleńka. A teraz będzie w domu ktoś mniejszy od ciebie, całkiem malutki. I to będzie nasz wnuk. To znaczy babci prawnuk, mój i mamy wnuk, a twój... — tata wyraźnie się zaplątał. — A mój? 10 — No tak, twój siostrzeniec... Nie, nie, twój bratanek... — Mój co? — Twój bratanek. — Jak Polak — Węgier dwa bratanki? Ale co to ' znaczy? — No... to znaczy... — ojciec z wysiłkiem zmarszczył brwi... — Aha, już wiem, to znaczy, że jesteś ciotką. Jesteś ciotka Dorota. Ciocia. — Czy ty się nie mylisz, tatusiu? — Nic a nic. Jeżeli czyjś brat ma syna, to ten syn jest bratankiem, a ten ktoś jest ciotką. — Wcale mi się to nie podoba. Ciotka to taka stara, brzydka. I ma za złe. — Nie zawsze. Są ciocie piękne i młode. A ty będziesz najmłodszą i najładniejszą ciocią na świecie. Komplement ojca trochę mnie uspokoił. Ale niezupełnie. To jednak okropne tak nagle z dnia na dzień ; zostać ciotką. O Boże! A co powiedzą Kryśka i Zby- '.; szek, i Grażyna, która tak zadziera nosa? „Ciotka Dorota! No pewnie. Nic lepszego nie mogło się jej * przytrafić". — I co teraz będzie? — zawołałam z rozpaczą. — Jak to co? Będziemy dalej szczęśliwą rodziną. — A ty czym będziesz? — Dziadkiem — odrzekł ojciec, ale skrzywił się przy tym z lekka. — Cóż to, nie wyglądam na dziadka? — zawarczał nagle, zmarszczył brwi i założył swoje wielkie okulary. — Dziadkiem, mosterdzieju, szurumburum. Musiałam się roześmiać. — A mama? — Mama będzie babcią. Już jest babcią. 12 — Nie myślę, żeby się jej to specjalnie podobało. Mama lubi być młoda i ładna. — Będzie nadal taka sama. Czy sądzisz, że to niemożliwe! — Ale dla mnie będzie zawsze mamą? — upewniłam się ostrożnie. — Zawsze. A ty będziesz zawsze kochaną, jedyną córeczką taty i mamy. No, czy nie za dużo tego cackania się? — Pamiętasz — nalegał ojciec — jak Grzegorz ożenił się z Jolą... też myślałaś, że już cię nie kochamy. Bo musiałaś się przenieść z łóżeczkiem z powrotem do dużego pokoju, a oni zajęli twój pokój. — Tak, to było okropne. Z początku. Ale potem polubiłam Jolkę. Ona jest równa, prawda, tato?! — No pewnie. Grzegorz by nie wybrał innej żony. A co mieli robić, jak nie mieli mieszkania? Niedługo dostaną, a ty wrócisz do swojego pokoju. — A niech tam! — zgodziłam się wspaniałomyślnie. — Ale czy tam się zmieści łóżko dla tego Kuby? — Dla tego Kuby? Grzegorz jutro kupi łóżeczko i na pewno jakoś się zmieści. — A gdzie będzie stać wózek? — O, mama wszystko zaplanuje i ustali! — krzyknął nagle lekkomyślnie mój tata i był skłonny zafundować mi jeszcze kilka ciastek, ale co do mnie miałam już dosyć. Więc wypiliśmy jeszcze coca-colę i wróciliśmy do domu trzymając się za ręce. A jeszcze po drodze kupił mi ojciec te mazaki. Więc tu namaluję zaraz coś ładnego. Namaluję mojego tatę. Poniedziałek Kredka na papierze skrobie i maluje co ja robię ścieram kurze wącham róże mówię do taty mój tatusiu ukochany mój tatusiu malowany a tatuś: to jestem ja. Cha cha cha. To chyba krokodyl nie ja! Ciągle jesteśmy jeszcze przez całe dnie we trójkę: babcia, tatuś i ja. Bo mama i Grzegorz są tak załatani, że coś strasznego. Co ten Kuba narozrabiał? Jeszcze go nie ma w domu, a już taki bałagan i takie zamieszanie! Ale ja udaję, że mnie to wcale a wcale nie obchodzi. Jakiś tam Kuba, phi! Mało nas w tym domu? Napisałam wierszyk o tacie. To nic, teraz będę pisać 0 mamie. O tacie łatwiej. Moja mama jest trudniejsza. 1 naprawdę tata ma rację, kiedy mówi, że nie można zrozumieć kobiety. A moja mama jest właśnie kobietą. Pracuje. Jest jakimś tam dyrektorem, lubi chodzić w spodniach, chociaż bardziej mi się podoba w sukience. Ma ciemne, krótko strzyżone włosy. Prawie wcale się nie maluje. Jeździ maluchem. O tym już pisałam. Rzadko jest w domu. Tak, to wszystko prawda, ale to nie jest jeszcze cała prawda o mojej mamie. Już większa prawda jest taka, że mama jest kochana. Wczoraj nie miałam czasu pisać nic w tym pamiętniku od babci, bo mama urządzała mi urodziny. Wczoraj byłam naj- 14 ważniejsza w całym domu. Przyszło dużo gości. Samych dzieci dziesiątka, a jeszcze Adam przyszedł z matką, a Ruta z ojcem, bo jest kolegą naszego taty. Tata z początku w ogóle chciał uciekać z domu, ale mama go zatrzymała. — Nie rób Dorocie dzisiaj przykrości. Nie bój się, za dwa lata sama cię wyrzuci, żeby mieć chatę dla siebie i swoich gości. Prawda, Dorota? — Nie, nie wyrzucę taty. Nigdy w życiu. — Nie wierz kobiecie — zanuciła mama. I zaprosiła ojca Ruty dla kurażu. Dostałam furę prezentów i był wreszcie prawdziwy, wielki tort. Nawet Grzegorz był bardzo miły, pożyczył nam adapter i skakaliśmy ile wlezie. A mama rozłożyła taki stary dywan, żeby sąsiedzi z dołu nie przybiegli z awanturą. Kiedy wszyscy już poszli, my obie z babcią umyłyśmy naczynia, a mama usiłowała przywrócić mieszkanie do należytego porządku. Okropnie mi się nie chciało iść spać. — Wiesz co, córeczko — powiedziała mama — połóż się w moim łóżku, a ja się tylko przebiorę i posiedzę przy tobie. Więc ja łapu, capu, umyłam nos i buch pod kołdrę mamy. Kiedy byłam mała, lubiłam tak zasypiać w ich łóżku, na przykład kiedy byli goście, a mama przenosiła mnie potem na moje posłanie. Lubiłam baraszkować na łóżku rodziców, wspinać się na piersi ojca. Ale to były dawne czasy. A teraz wszyscy wmawiają mi bez przerwy, że jestem już duża, prawie dorosła. Robię się mała tylko wtedy, kiedy czegoś mi nie wolno. Na przykład oglądać film niedozwolny dla dzieci. Mama już była obok, świeża i pachnąca. — Dobrze? 15 — Dobrze, mamo. — Teraz jesteś znowu moją małą córeczką, moim małym źrebaczkiem, pamiętasz? — Pamiętam, źrebakiem byłam wtedy, gdy nie chciałam iść spać i wtedy najlepiej mi się hasało po całym mieszkaniu. — Wiesz co, mamo? ; ; — Co, źrebaczku? — Mamusie czasem opowiadają swoim źrebaczkom bajki na dobranoc. Mama zasiadła przy mnie głębiej, a ja wtuliłam się w nią kolanami i brzuchem. — Masz zupełną rację. Oczywiście... O czym chcesz bajkę? I zaczynała się znowu nasza gra. Grałyśmy w nią z mamą tylko we dwie. Nawet tatuś nie był dopuszczany. — O Dorocie. — O Dorocie, co siedziała na płocie? — Ach, nie. — O Dorocie, co łowiła płocie? — Nie, nie. — O Dorocie, co lubiła łakocie? : — Nie, mamo. Ja chcę po prostu o Dorocie. — No dobrze. — Mama zamyśliła się chwilę, spoważniała i zaczęła opowiadać, jak kiedyś, jak zawsze. Tylko bajka była jakaś inna, trudniejsza, specjalna na ten wieczór. — Daleko, daleko, za górą, za rzeką żyła sobie mała Dorota. Mieszkała w zaczarowanym pałacu, w zacza- v rowanym ogrodzie. Chodziła sobie i zaglądała kwiatom w pyszczki. Znała je wszystkie po imieniu. Wiedziała, 26 MAMA który jest bratek, która nasturcja, który fiołek. Mówiła do nich po imieniu. I dlatego kwiaty ją lubiły. Specjalnie dla niej rosły i kwitły jak najpiękniej. — To tak samo jak babcię lubią kwiaty. Same jej rosną. — Tak samo. Dorota znała i kwiaty, i drzewa, i wszystkie zioła, i nawet niektóre gwiazdy umiała nazwać po imieniu i kłaniała się im. Pewnego razu... (od „pewnego razu" w bajce zaczyna się coś naprawdę dziać), pewnego razu przyszedł do ogrodu chłopiec, piękny błękitny chłopiec. Przyszedł w postaci malutkiego dziecka, żeby nikt go nie poznał. Dorota nie chciała się z nim bawić, bo był za mały. Ale chłopiec powiedział: ja urosnę i będę twoim najlepszym przyjacielem. Więc Dorota wzięła go na ręce, bo był taki malutki jak zapałeczka. I idąc pokazywała mu wszystko, co było w ogrodzie. I mówiła: to jest jabłoń, to 2 —Dom w domu 17 lipa, a to mały bławatek, a to kwiatek, co nazywa się żabie oczko. Podoba ci się, Kubusiu? — Dlaczego Kubusiu? — Zapomniałam powiedzieć, że chłopiec miał na imię Kuba. — Jak ten nasz Kuba? — No właśnie. I kiedy tak pokazywała chłopcu wszystkie cuda zaczarowanego ogrodu i zwierzęta, i ptaki, chłopiec rósł, rósł i już nie mogła go utrzymać na ręku. Więc postawiła go na ziemi. Chłopiec pobiegł w głąb alejki. Ale zaraz wrócił i powiedział: — Dziękuję, że podarowałaś mi taki piękny ogród. Teraz będziemy się w nim bawić razem. A ja będę cię bronił od niebezpieczeństw. — Przecież jesteś jeszcze mały. — Ale urosnę. — I będziesz moim przyjacielem? — Co tu za gadanie? — wsunął Może dostałbym coś do jedzenia? Reszta na pewno ci się przyśni. Kochasz mamę, Dorota? — Źrebaki przeważnie kochają swoje mamy — odrzekłam i odwróciłam się na drugi bok. Co ta mama chciała mi powiedzieć? Czy to był dalszy ciąg Bardzo Ważnej Rozmowy? Jakaś domowa polityka. Ale od razu zasnęłam. głowę ojciec. — — Zaraz, zaraz... Środa Rano jest ranek wieczorem wieczór nocą noc to bardzo dziwne ale co ja na to poradzę Tak mi się to wszystko pisze chaotycznie, że nie wiem, czy ktoś mógłby z tego cokolwiek zrozumieć. Bo chodzi o to, że między mną a moim bratem Grzegorzem jest duża różnica wieku. Grzegorz był już w liceum, kiedy ja się urodziłam. Już zdawał maturę, kiedy ja zaledwie odrosłam od ziemi i zaczęłam mówić pierwsze słowa. Był studentem, kiedy ja poszłam do szkoły, i ożenił się, kiedy byłam w trzeciej klasie. Grzegorz zawsze patrzył na mnie z góry. Dosłownie, bo jest taki wysoki i szczupły jak szparag. Musi się schylać, kiedy przechodzi przez drzwi, i dawniej często walił się w łeb lampą w przedpokoju, aż zawieszono ją pod samym sufitem. Myślicie, że to przyjemnie mieć takiego dużego brata? Z początku — tak, bo nosił na ramionach i można wtedy dosięgnąć wszystkiego. Zaśmiewałam się, kiedy galopował ze mną po pokoju, aż mama nie wytrzymywała i zdejmowała mnie z wysoka. Raz posadził mnie na szafie i tam było dużo kurzu. Zaczęłam kichać i o mały włos -nie zleciałam z tej szafy, ale ojciec mnie uratował. Potem Grzegorz lekceważył mnie. Ciągle byłam szkrabem, smarkulą i bachorem. I trzeba przyznać, że odpłacałam mu za to, chowając różne potrzebne mu rzeczy, których szukał potem długo, aż się nie zlitowałam nad nim. Albo wystra- 19 szałam mu dziewczyny, mówiąc do niego: tata. Raz zlał mnie za to, bo to była dziewczyna, na której specjalnie mu zależało. Mama śmiała się, że nasz Grzegorz co dzień kocha się w innej. Chyba nigdy nie zakocha się naprawdę. — Cóż to, ja głupi? — zgadzał się z mamą Grzegorz. — Pamiętasz, jak byłeś mały, mówiłeś, że ożenisz się tylko ze mną. — I że zostanę strażakiem. Chciałem mieć sikawkę i kask. — Ale to ci przeszło — westchnęła mama. W ogóle to, że Grzegorz był już taki duży i dorosły, wcale mamy nie cieszyło. Dawniej mierzyła jego wzrost kre-seczkami na framudze drzwi. Jeszcze do dziś je widać. A teraz musi patrzeć na niego pod górę i wcale nie może pocałować go, chyba że on się nachyli. Ale on nie chce, żeby go całować. Bardzo tego nie lubi. Tylko z Jolką. Jolkę najpierw poznałam ja, a właściwie jamnik Misia. Bo Grzegorz, który nie lubił wyprowadzać psa, nagle zaczął zabierać Misie na długie spacery. Kupił jej nawet nową smycz. Misia wracała z tych spacerów zziajana, ale zadowolona, i zaraz mościła się na swoim fotelu i zasypiała. Misia nikomu nic nie powie, ani gdzie była, ani kogo widziała. Tylko czasem źdźbło trawy zaplątane w sierść albo grudka ziemi na łapkach mówiła, że były to spacery dalekie i wspaniałe. A raz nieoczekiwanie Grzegorz zaproponował: — Dorocisko! Chcesz pojechać ze mną do parku? W ogóle Grzegorz ostatnio zrobił się jakiś lepszy i łagodniejszy. Nie robił mi prztyczków w nos, nie straszył wyskakując zza szafy, nie gonił po domu krzycząc przeraźliwie: 20 DOŁKA GRZEGOR — Lite-ra-tu-ra! Lite-ra-tu-ra! Bałam się i przybiegałam do taty. Tata j^^ przy. garnął do siebie. — Co ci jest, córeczko? — Tato. Lite-la-tu-la!' Tę historyjkę nieraz opowiadał tato gościom, że wychodziła nam już bokiem. I Grzegorzowi, i mnie. Może krzyczał wtedy całkiem co innego, tyik'o brzmiało to tak samo groźnie. Więc tego dnia ^proponował mi park. — A kupisz mi loda? — zastrzegły się na wszelki wypadek. I żeby nie wyobrażał sobi^ za wiele. — Kupię, kupię. Zbieraj się. Tylko migiem, bez guzdrania się! Ja się nigdy nie guzdrzę. Ale teg0 dnia jakoś nie mogłam znaleźć to beretu, to szalilca a na dworze było chłodno, chociaż to wiosna. Grzegorz siedział w przedpokoju na skrzyni i zgrzytał 2ębami. A Misia już skakała koło niego pewna, że i ona pójdzie. No i poszliśmy. Jak tylko przyszliśmy do stawu, Misia pomknęła jak strzała i zaczęła się prxymiiać do dziewczyny siedzącej na ławce. Ta dziewc*yna była w obcisłych dżinsach i żółtej bluzce i miała krótki puchaty kubraczek. Była z gołą głową, a włOsy miała czarne, długie, błyszczące. Jak biegła, wpadały jej do ust, zasłaniały twarz. Ale teraz ona sobie siedziała i powiedziała tylko: — Cześć, Grzegorz! — To jest Dorota — przedstawił mnie Grzegorz. — Jolka — potrząsnęła moją ręką i roześmiała się jakoś dziwnie, ani do mnie, ani do Grzegorza Nai-dłużej i najczulej witała się z Misia. Zaglądała jej w 22 oczy i nawet pocałowała ją w nos. To był fajny dzień. Jedliśmy lody na tarasie kawiarni, a Grzegorz był całkiem inny, nie ten sam. Był taki uprzejmy dla mnie, jakbym już była całkiem dorosła. Taki sam jak dla Jolki. I kupił mi jeszcze pocztówki z małpami i słoniami. I dał mi 10 złotych, żebym sobie pograła na automacie. Ale wygrałam tylko zwykłe dropsy. A kiedy ja odeszłam, Grzegorz i Jolka trzymali się za ręce. I Jolka ciągle się śmiała. Oboje się śmieli jak głupi. Więc potem, kiedy Grzegorz przyprowadził Jolkę do domu, żeby ją pokazać mamie i tacie, i babci, ja znałam ją już bardzo dobrze. I ja, i Misia, Misia w przedpokoju od razu rzuciła się na nią, a mama zdziwiła się, że Jolka się wcale nie boi. — To jest Jola, a to moja mama i ojciec. — A ja jestem babcia -— rzekła babunia wkraczając na scenę. Objęła i pocałowała Jolkę. Wszystkim było trochę łyso. Siedzieli naprzeciwko siebie i rozmawiali o pogodzie. A Grzegorz uwijał się w kuchni i zaparzał herbatę. I słychać było, jak lecą mu z rąk łyżeczki. I odtąd wszystko zmieniło się w naszym domu. Po długich naradach ustaliła się taka sytuacja, że ja przeniosę się do dużego pokoju, a ten mój malutki, z którego byłam taka dumna, zajmie Grzegorz z żoną, czyli z Jolką. Miało to być na kilka miesięcy, bo przecież oboje mają książeczki mieszkaniowe. Ale trwa to już drugi rok. A teraz jeszcze będzie i on, Kuba. Czwartek Pocałuj klamkę bo nie ma mnie w domu a ten kto jest to wcale nie ja tylko ktoś bardzo zajęty kto wcale nie ma czasu Babcia mówi, że w prawdziwym domu ściany rozsuwają się i wszystkich pomieszczą. To znaczy, że nasz dom jest prawdziwy. Bo kiedy Jolka zamieszkała u nas, zrobił się tylko z początku większy tłok do łazienki rano i w kuchni. Ale potem zdawało się wszystkim, że Jolka była u nas zawsze. Może dlatego, że Grzegorz zrobił się przy niej jakiś lepszy. Nie szturchał się, nie odpowiadał brzydko ojcu i babci. Mamy zawsze bał się więcej, bał się jej dyrektorskiego głosu. A teraz zrobił się słodki i potulny i chciał mi pomagać w matmie. Ale ja wolałam, żeby pomagała mi Jolka. Ten mój — ich pokój zrobił się przytulny i ciekawy. Jolka zawiesiła zupełnie nowe czerwone firanki. Czy widział kto kiedy czerwone firanki? Były bardzo ładne. I wszędzie było pełno jakichś cacuszek, fintifluszków, suchych bukiecików, śmiesznych pocztówek, kolorowych serduszek. Jolka mówi: żeby było śmieszniej. Jolka lubi się śmiać. Jolka nastawia płytę i obie tańczymy wokół adaptera. Tak wyglądają nasze lekcje. Ale nie tylko. Kiedy odtańczymy już swoje, robimy zadania jedno po drugim. Jolka studiuje matematykę i jest już na przedostatnim roku. Jolka ma talent do tego, żeby zadania matematyczne robiły się proste i łatwe. Co ten Grzegorz się nade mną namęczył, nic mi 24 nie wchodziło w głowę. A Jolka rysuje. Wszystko, co mówi, potrafi narysować. I wszystko od razu robi się jasne. Taka jest ta Jolka. Lubię patrzeć, jak się krząta w kuchni w swoim fartuszku w białoniebieską kratkę. Jest taka prędka i zręczna, jakby ciągle tańczyła. Babcia nie lubi nikogo wpuszczać do kuchni. Ale Jolka to co innego. Z nią babcia lubi posiedzieć w kuchni na stołkach. Palą papierosy i rozmawiają sobie, jakby obie były młodymi dziewczynami albo obie babciami. Raz Jolka płakała, bo pokłóciła się z Grześkiem. Ten Grzegorz to każdemu zajdzie za skórę. — Nie płacz, moje dziecko — mówi babcia. — Mężczyźni są zawsze tacy. Nie zwracaj uwagi. Za godzinę przyjdzie i będzie przepraszać. Ale Jolka ciągle płakała i mówiła, że to już koniec. Muszą się rozejść. Grzegorz powiedział jej coś takiego... coś takiego... — Chodź, kochaneczko. Masz papieroska?... I za chwilę słychać było, że w kuchni bije się pianę. Obie z babcią znalazły lekarstwo na smutek. Biszkopt. Mnie też babcia uczy piec biszkopt, ale taki wysoki, żeby wcale nie opadł. Bierze się same żółtka, trochę cukru pudru i uciera się w donicy. Potem dodaje się mąkę, otartą skórkę cytrynową i lekko się miesza. Ciasto musi być dosyć rzadkie, żeby się lało. Prodiż smaruje się margaryną i posypuje tartą bułką i wlewa się ciasto. Jolka mówi, że próbowała, ale zawsze jej opadnie. A babcia ją nauczy, żeby było dobrze. Za pół godziny wraca Grzegorz, uszy spuszczone i bukiet w ręku. Jolka chce biec do drzwi go witać. Ale babcia mówi: 25 — Poczekaj, kochanku, z mężczyznami trzeba dyplomatycznie. — I Jolka dyplomatycznie czeka, aż Grzegorz zdejmie płaszcz i rzuci się ją przepraszać. Jolka stoi nieporuszona i zerka na babcię, a babcia oczami daje znak, że już można, że dosyć dyplomacji. I Jolka zarzuca mu ręce na szyję, a on podnosi Jolkę wysoko, jakby była małym dzieckiem. Jolka czasem późno wraca. Biega na wykłady, do biblioteki. Nie ma jej. Jakoś pusto, czegoś brakuje w domu. Grzegorz chodzi i przeszkadza. Ale czasem Grzegorza nie ma, a Jolka się uczy. Kuje i kuje. Słychać przez zamknięte drzwi nastawioną cicho muzykę. Przy tej muzyce Jola lepiej się uczy. Idzie na egzamin. Grzegorz woła za nią, żeby złamała nóżkę. Wraca promieniejąca z żółtymi wiosennymi kwiatami w ręku. — No co? — Zdałam. Pięć. — A bałaś się, że oblejesz. — Zawsze się boję. Na wakacje wszyscy się rozjechali, tylko babcia została w domu. Babcia wyjedzie nad morze w jesieni. Bo lubi, kiedy na plaży jest pusto i morze jest tylko dla niej. Jolka woła mnie do siebie do pokoju. — Dorota! Dorota! Grzegorza nie ma. Wyjechał na kilka dni, Jolka jest sama. Może jest jej smutno, może będziemy tańczyć. Ale nie, adapter jest zamknięty. Jolka stoi przy oknie i uśmiecha się jakoś dziwnie. Jaka jest ładna! Jak błyszczą w świetle świeżo umyte włosy. — Chcesz posłuchać, Dorota? 26 Patrzę zdziwiona. — On już kopie. — Kto? — Kuba. Jolka pozwoliła mi przyłożyć ucho do swojego brzucha. Przez jej niebieską sukienkę słyszę, że coś tam się rusza. — Kuba? Piątek „Z doniczki listek wychylił pyszczek a ku ku jestem i rosnę proszę mnie podlewać na wiosnę Wracam ze szkoły, a w domu jest cały tłum. Mama, jakby to była niedziela. Ojciec. Babcia. Mama Jolki i tata Jolki. A tu w drzwi włazi drzewo, prawdziwe kwitnące drzewo białego bzu. A dopiero za tym drzewem uśmiechnięta twarz Grzegorza. No, co on sobie myśli? Gdzie się to postawi? Ale Grzegorz się o to nie martwi. Drzewo stoi w ich pokoju na stole. Wszystko gotowe. No i znowu ktoś dzwoni. Jest dziadzio Kocio, babci brat. Grzegorz pojedzie po Jolkę i Kubę samochodem dziadzia Kocia. Bo jest większy niż mamy maluch. Wszyscy inni pojadą z mamą. Nie, nie wszyscy. Ja nie. Pojedzie jedna mama i druga mama. To znaczy obie babcie. A my będziemy czekać w domu. Obie babcie śmieją się i chichoczą, żeby ukryć, że im jest bardzo łyso, że nagle zostały babciami. Moja mama — i babcia?! Mama Jolki też wcale nie przypomina babci, jest pulchniutka i różowa i tak samo szybka, jak moja mama. Wydzierają sobie jakieś kołderki, pieluchy, kaftaniki, koszulki. A czepeczek? Boże, gdzie jest czepe-czek? Ani rusz bez czepeczka. — Ale Jola to wszystko pięknie ułożyła i przygotowała w szafie — mówi Grzeogrz i chce pokazać, że on teraz jest najważniejszy, ważniejszy od wszystkich babć. Coś tam marudzi na temat kobiet i składa na 28 kupkę takie maciupeńkie koszulki, kaftaniczki, kapturki. Zupełnie jak dla lalki. I koc w białoróżową kratkę. W ten koc zawinie się dziecko. — Nie ma to jak becik — mówi babcia. — W becie zawsze bezpieczniej. Takie małe dziecko. Ale babci nikt nie słucha. Teraz nie używa się be-tów. Kocyk i jako strój śpioszki. I od razu dziecko jest podobne do człowieka. — Co do Kuby,- to jest zupełnie inny od wszystkich dzieci. Zupełnie wyjątkowy — stwierdza Grzegorz. — Waży trzy osiemset. — Czego? — pyta ojciec. — Trzy kilo i osiemset gramów. A jest długi na 54 centymetry. — Nie, to niemożliwe! — Patrzę na centymetrze mamy, ile to jest. I porównuję z naszymi kreskami na framudze drzwi. Grzegorza z moimi. Taki mały?! A ja się bałam, czy zmieści się w tym wiklinowym łóżeczku, które Grzegorz przyniósł wczoraj na plecach. Przymierzałam do niego moją Agatę. Agata jest większa niż Kuba. A to dopiero! Poganiane przez Grzegorza babcie są wreszcie ubrane. — A dziadzio Kocio? Czym będzie teraz dziadzio Kocio? — pytam w nagłym zdumieniu. — Jak to? Będzie pradziadkiem Kociem — oznajmia ojciec. — No cóż, jak się wuj czuje jako pradziadek? — Dajcie mu spokój. On przecież prowadzi samochód. Dajcie mu się ubrać. — No cóż, pradziadek... niech będzie pradziadek... Straszny pradziadek! 29 — Ależ nie! — wołam. — Nie żaden straszny pradziadek, ale po prostu pra-Kocio. Ja bardzo lubię pra--Kocia. Wszyscy się śmieją. I dziadek zostaje chyba już na zawsze pra-Kociem. Widzimy z okna, jak się sadowią w obu samochodach i odjeżdżają. Mama Joli kiwnęła nam ręką. Teraz obie z babcią robimy herbatę. I już znowu jesteśmy w oknie. Nawet ojciec rozmawiając z ojcem Joli coraz to podchodzi do okna, jakby przypadkowo, i wygląda na ulicę. Ojciec Joli pali fajkę. Otacza się dymem, jak gdyby nigdy nic. Ale gdy wołam: — O, o, o! — już jest przy oknie. Alarm fałszywy. — Przecież to daleko. I muszą trochę poczekać. I ubrać małego — perswaduje babcia. — Ale sama nie schodzi z posterunku przy oknie. Nie, już nigdy nie doczekam się tego Kuby. I zniechęcona odwracam się od okna. A wtedy babcia woła: — Są, są! Jadą. To naprawdę oni. Najpierw wyskakuje Grzegorz, a Jola mu z głębi samochodu podaje małe zawiniątko. Teraz Jola. Spojrzała w górę i pomachała nam ręką. Wysypują się babcie i pra-Kocio i cały orszak rusza do drzwi naszego domu. Szczęknęła winda. My wszyscy stoimy w otwartych drzwiach. Misia warczy i szczeka. Drzwi od windy otwierają się. Chcę biec naprzeciw. Ale coś mnie zatrzymuje. To mina Grzegorza. Niesie pakunek i wcale nie patrzy pod nogi. Wpatruje się w coś, czego ja nie widzę w głębi kołderek. I uśmiecha się do tego czegoś tak, jak tylko czasem uśmiecha się do Jolki. I podnosi głowę dopiero na progu. Jola jest taka bledziutka i jakby smuklejsza. 30 Wszyscy chcą zobaczyć, wszyscy rzucają się rozpakowywać paczkę. Ja rzucam się na szyję Joli. Jola staje na progu pokoju olśniona drzewem bzu. Pakuneczek leży na tapczanie. Babcie rozwijają go. Misia skacze i szczeka. Nasi ojcowie powściągliwie stoją z boku. Pra-Kocio trzyma aparat fotograficzny i to wszystko fotografuje. I wtedy spod stosu kołderek, pieluch, kapturków — odzywa się skrzeczący głos. Dziecko. Widać jego twarzyczkę małą, jakby zatroskaną, podpuchnięte oczy, maleńki punkcik nosa. — Cześć! — mówię do Kuby. Ale on nagle otwiera buzię i po chwili wydobywa się z niej znowu skrzek, a potem już głośny ryk. — A-a-a-a! — Jaki piękny! — Jaki śliczny! — Jaki maleńki. — Podobny do Joli. — Do Grzegorza. — Wykapana babcia. — Istny dziadzio. Jola przysiada na brzeżku tapczana. Misia usiłuje wdrapać się na tapczan i oblizać małego po buzi. Wszyscy odpędzają Misie. Jola jest zmęczona. Mały płacze. — Czy to pora karmienia? — Może mokry? — Może chce pić? — Rumianku. — Osłodzonej herbatki. — Grzegorz! — zrywa się nagle Jola. — Czy załatwiłeś mi termin egzaminu? 31 — Załatwił. Załatwił. Masz czas. — Kochana rodzino — mówi Grzegorz. — Kuba będzie jeść. Wszyscy oglądają się jeszcze, wychodzą. W drzwiach widzę, jak Jola rozpina suknię i podaje małemu pierś. Krzyk natychmiast cichnie. — Idź, Misia, idź do swoich dzieci! Jakie to wszystko dziwne. Jaki śmieszny ten Grzegorz! Największy cyrk urządza Misia. Bo chociaż ma swoje własne małe, myśli, że i to dziecko się jej należy, i chce koniecznie je oblizać. Gdy się Kubę przewija, Misia już pojawia się obok i gwałtownie chce go polizać. Udało jej się raz w nóżkę. Teraz nawet, gdy leży przy swoich dzieciach, które gmerają się koło jej brzucha, Misia na każdy krzyk dziecka podnosi łeb i czujnie nasłuchuje. Niedziela Luli luli malutki Kupią ci żółte butki Będą butki biegały po ścieżkach po piaseczku Och, jakie on ma śmieszne uszy! On ma szyję! W czasie karmienia otwiera nagle oczy i rozgląda się uważnie. Oczy ma granatowe, śliczne, jeszcze trochę podpuchnięte. A jakie ma rączki! Ile śmiesznych maleńkich paluszków! Wczoraj była pierwsza kąpiel w domu. Kąpała go mama. Bo Jola jeszcze się boi. Mama przygotowała wszystko jak należy. Na stole rozłożyła kołderkę i pieluszkę. Jola przygotowała czystą koszulkę i kaftanik. I jeszcze mama położyła watki. Osobne do uszu, do oczu, do noska. Wata do mycia buzi. Rękawica do mycia ciałka. Bardzo prosiłam, żeby pozwolili mi patrzeć. I patrzyłam. Mama przekonywała Kubę swoim dyrektorskim głosem, że nie ma powodu do płaczu. Ale on krzyczał przez cały czas. Dopiero jak mama włożyła go do wody, ucichł i zaczął krzyczeć znowu, kiedy go wyjęto. — No pewnie. Masz rację. Tego nikt nie lubi. Oszukują dziecko. No już... no już... — A Grzegorz cały czas tylko krzyczał: — Mamo, mamo, bo go wypuścisz! — Mamo, pomaleńku. Oj, mamo, rączka! Rączka! I zapowiedział, że od jutra sam będzie kąpał Kubę. Bo mama za mało delikatnie się z nim obchodzi. Mama się trochę obraża. 3 —Dom w domu 33 LaJ. Po kąpieli i po karmieniu Kuba zasypia. Już w czasie karmienia śpi i trzeba go budzić. Jola targa go za nos i za policzki. A potem śpi tak przekochanie. Sapie jak jamnik. Robi buzią: puf puf. Jola obiecała, że jutro da mi go potrzymać. Grzegorz nachyla się nad małym i nie może się napatrzyć. — Mamo, popatrz, czy to nie cud? Nie było, nie było — i jest! Piątek Z kalendarza co dzień jedna kartka sfruwa a babcia tylko głową kręci Boże jak ten czas leci jak ten czas leci Kuba ma już cały tydzień. Najpierw życie liczy się na dni. Później na tygodnie. Dopiero potem będą miesiące. A potem i lata. Ciągle ktoś przychodzi z wizytą do Kuby i przynosi prezenty potrzebne i niepotrzebne. Kuba ma już całą komodę ubranek i cały kosz zabawek. Nad łóżkiem Grzegorz powiesił mu kolorowe kuleczki i postawił w łóżku czerwonego słonia, i mówi, że Kuba już na niego patrzy. Czasami, bo najwięcej to śpi. Albo krzyczy. Ale naprawdę to reaguje na dźwięki. Nie lubi trzaskania drzwiami. Jest coraz ładniejszy. Coraz milszy. Robi śmieszne miny, marszczy czoło jak stary. I ma takie poważne spojrzenie, jakby zaraz miał coś mądrego powiedzieć, jakby tylko udawał, że jest dzieckiem. Strasznie śmiesznie ziewa i pokazuje wtedy całą różową mordkę. Zrobił już jedno kolosalne odkrycie, że kiedy nie dają piersi, można ssać własną łapkę. Więc wsadza do buzi całą pięść. W nocy Kuba krzyczy. Babcia zaparza rumianek. Mama używa perswazji. Wszyscy są niewyspani, zmęczeni i zdenerwowani. Każdy ma swój system pedagogiczny. Wszędzie suszą się pieluchy. A tu znowu goście z podarkami. Koleżanki Joli i koledzy. Wszystkim podaje się herbatę i wszyscy podziwiają Kubę. No pewno, to przecież mój bratanek. Ja też robię dla Kuby poda- 35 rek. To będzie obrazek. Jola mówi, że powiesi mu nad łóżkiem. Na obrazku będą kwiaty i zwierzątka, jak w tej bajce mamy, którą mi opowiadała. Na polskim mieliśmy wypracowanie na dowolny temat. Więc ja napisałam o Kubusiu. Ale tak jakby już był duży. Opisałam, jak wzięłam go do ZOO i przedstawiłam mu wszystkie zwierzęta. Kubie najbardziej podobała się żyrafa. Ale nie mógł uwierzyć, że jest prawdziwa. Pani zapytała, ile lat ma ten Kuba. A ja powiedziałam, że tydzień. Wszyscy w klasie się śmiali i teraz tylko męczą mnie, żebym im pozwoliła przyjść zobaczyć Kubę. Zwłaszcza dziewczynki. 36 — No dobrze. Zapytam Jolę i Grzegorza. Przede wszystkim Grzegorza, bo to jego syn. I nie wszyscy razem. Tylko po kolei. Bo Kuba jest jeszcze bardzo mały. Tak bym chciała, żeby już prędzej rósł, żebym już mogła z nim się bawić. Ale z drugiej strony przecież taki jak jest, jest szalenie miły i naprawdę nic nie mam mu do zarzucenia. Przyglądam się, jak śmiesznie ziewa i kręci łebkiem. Jest strasznie miniasty. Szuka pokarmu. Szuka mamy. Czwartek Moje wierszyki tarzają się po podłodze Przewracają się brzuszkami do góry wymachują łapkami i są bardzo głupie te moje psiaki te moje wierszyki Pieski nie są już ślepe. Są coraz żwawsze, coraz mądrzejsze. Zwłaszcza jeden, ten z białą łatką za uchem. Strasznie chce mu się wyjść z kojca i zobaczyć trochą świata poza nim. Biega wokół i węszy, szuka szpary. Z początku chował się przed ręką, ale już się ośmielił i pozwala się podnosić do góry. Tata go podnosi i pozwala mi potrzymać przez chwilę. Trzeba go mocno, dobrze trzymać, żeby nie upadł. Taki jest ruchliwy, tak się wyrywa. Polizał mnie w palec. Może myśli, że palec to część matki. Ma granatowe oczy jak Kubuś, już otwarte i błyszczące, i jakby zdziwione. Jeszcze nie szczeka, tylko popiskuje, jakby mówił: ,,chcę się z tobą bawić". Tata już się martwi, bo musi te wszystkie pieski porozdawać. — Tylko Łatka zostawimy sobie! Będzie razem z Misia. Będzie dla Kuby. — Nie — mówi tata. — Nie możemy sobie pozwolić na dwa psy. Za ciasno. Poza tym pies nie jest zabawką. To żywe stworzenie. — Kiedy ten Łatek taki słodki, tato. — Wujek Kocio wspominał, że wziąłby jednego. — Pra-Kocio? — Pra-Kocio. Wtedy Łatek zostałby w rodzinie. 38 I — To byłoby świetnie. Chodzilibyśmy z Misia w odwiedziny do jej syna. Bo Łatek to syn, prawda? Ojciec oddaje Misi jej syna. Misia zna ojca, nie protestuje, ale przez cały czas pilnuje małego. Nastawia uszy. Teraz się cieszy, bije ogonem o ziemię. — Dobra Misia, dobra matka! — chwali ją tata. — Prawda, że i Jola jest dobra matka? — Jeszcze jaka! Przecież wczoraj pierwszy raz sama wykąpała Kubę. — Wiesz, tata, Kuba wczoraj złapał mnie za palec. Taki silny. Naprawdę. Kuba krzyczy. Już nie tak skrzeczy jak na początku, ale naprawdę krzyczy. Wszystkie drzwi się otwierają. Babcia. Mama. Wszyscy pędzą do Kuby jakby się paliło. Mama otwiera drzwi. A tu cicho. Ojejku! Co ten Grzegorz robi! Położył Kubę na brzuszku. Pani doktor tak kazała. Dziecko męczą gazy. Albo może mu się po prostu nudzi. Kuba świeci gołą pupką. I nagle podnosi się łysa główka, przez chwilę patrzy tak rozumnie i uderza czołem o stół przykryty kołderką. I znów usiłuje podnieść łepek. Zupełnie jak mały psiaczek. Ale babcia mówi: — Nie męczcie dziecka. Jeszcze się zaziębi. — Nic mu nie będzie — mówi ojciec. — Prawda, Kuba, my bardzo lubimy leżeć na brzuchu. — Daj — mówi mama — ja go zawinę. Zmęczy się. — Ja sam. Ja sam — broni się Grzegorz i ubiera małego w śmieszne żółte pantofelki. Wygląda w nich cudownie. Leży sobie taki mały człowieczek. Patrzy na twarze, które nachylają się nad nim. Czy już widzi coś? Czy rozpoznaje? 39 Trzasnęły drzwi wyjściowe. W progu staje Jola. — No i jak, Jola, zdałaś? — pyta Grzegorz, bo Jola właśnie wraca z egzaminu. — Oblałam! Oblałam! — woła Jola. Podbiega do małego i podnosi go w górę. — Jolu, Jolu, uważaj! To jeszcze maleństwo. — Maleństwo ma matkę magistra. I wszyscy rzucają się gratulować Joli i ściskać ją. Taki zuch ta Jola. Urodziła dziecko i jeszcze skończyła studia, zdała wszystkie egzaminy, napisała pracę. Ale Kuba znowu krzyczy. — O, jaki zazdrosny o matkę!... — Kuba, uczcimy to mleczkiem! — śmieje się Jola. — Czas jeść. Chodź, chodź, maluszku! Chodź, nie płacz, jesteś synem pani magister. Kuba wydudlił całą butelkę mieszanki. I od razu zasnął. Spi, śpi i tak bardzo jest zajęty spaniem. Aż z tego wysiłku marszczy mu się czoło. Niedziela Gdy pada deszcz chlap chlap wszystkim smutno tylko parasol się cieszy nie będę dłużej w kącie stał jestem czerwony jak indor otwieram się jak wielki kwiat dla mnie ulewa to pestka kap kap kap Kuba ma już prawie trzy tygodnie, a ciągle jeszcze nie był na dworze. Zawsze coś przeszkadzało. Grzegorz i Jola nie mieli razem czasu, a przecież na pierwszy spacer muszą wyjść razem. To znów deszcz padał i było chłodno. Ta wiosna chyba nigdy nie przyjdzie. Ale przyszła. I dziś jest pierwsza piękna niedziela. Już wczoraj po południu zaczęło się przejaśniać. Patrzyłam długo przez okno. Powietrze stawało się coraz bardziej przezroczyste, takie, jakby ktoś trzymał lampę zapaloną za domami, za dachami, za chmurami. Potem chmury przerzedziły się i odeszły jak stado gęsi. Niebo zrobiło się seledynowe, potem zielonkawe i różowe. I to były już kolory wiosny. Babcia otworzyła okno. Do domu weszło powietrze świeże, orzeźwiające i ciepłe. — Będzie pogoda — orzekła babcia. — Będzie pogoda! — krzyknęłam do Joli. — O, to dobrze! — wyjrzała Jola. — Kuba pójdzie na pierwszy spacer. — A ja? Ja też pójdę z Kubą? — Jeżeli chcesz, oczywiście, że pójdziesz. Przecież jesteś ciotką. 41 Wózek Kubusia stoi w przedpokoju. Jest ciasno, no ale trudno. Niedługo się rozluźni, bo pieski zostaną oddane różnym ludziom. Ludzie ciągle dzwonią do taty i chcą je już zabierać. Ale pieski są jeszcze za małe, jeszcze musi je karmić matka, to znaczy Misia. Potem babcia wysadzi swoje aplegierki na balkonie. Babcia także czeka tylko na pogodę. A ja napisałam wiersz o deszczu, żeby nie zauroczyć. I naprawdę przyszła. Wielkie brylantowe słońce. Suche chodniki i jezdnie. Na drzewach nagle wystrzelone zielone listeczki. Wszystkie okna otwarte. Ciepło. Nie idziemy do szkoły. Niedziela. A tu piszę wielkimi literami: Teraz wszystko jest pierwsze dla Kubusia. Ile będzie tych rzeczy pierwszych! I dla nas wszystkich są one pierwsze i bardzo, bardzo ważne. Raniutko opowiadam Kubusiowi, co zobaczy na spacerze. Budzi się wcześnie rano i mamusia go zabiera, żeby Jola i Grzegorz mogli jeszcze trochę pospać. Przecież Jola ciągle drepce i drepce. A Grzegorz pierze pieluchy w pralce i we wszystkim Joli pomaga. Więc Kuba leży obok mnie na tapczanie. Patrzy uważnie i ciekawie swoimi błyszczącymi, granatowymi, dobrze wyspanymi oczami. — Zobaczysz, Kubusiu. Pójdziemy do parku. Tam 42 będzie dużo drzew. Kasztany już mają takie duże lepkie pąki. Będą miały liście jak parasole. Na pewno już kwitnie magnolia tam, na placu, jak się idzie do parku. A niżej trawa już się zieleni i może, może podnoszą w trawie główki małe fiołki i żółte mlecze. Urwę ci kwiatek. Kwiatek pachnie. A może pójdziemy na lody? — Kubuś patrzy na mnie bardzo uważnie, jakby wszystko rozumiał. Marszczy czółko i robi komiczne miny. — A jak będziesz grzeczny, Kubusiu, pokażę ci pierwszego motyla. Nazywa się cytrynek, bo jest żółty jak cytryna. Ale Kubuś nagle wyraził niezadowolenie, może przeczuł, że cytryna jest kwaśna. Skrzywił gębusię i rozry-czał się. Babcia i mama przybiegły, żeby zobaczyć, co się stało. — No nic, ja mu tylko opowiadam, co zobaczy na spacerze. Może mu się nie podobało to o cytrynach. — Z pewnością. Nie trzeba straszyć dzieci cytrynami. — Ależ ja go nie straszyłam. — Po prostu zlał się — zrobiła mama odkrycie. — Trzeba go przewinąć. A potem ubieraliśmy Kubusia. To znaczy Jola go ubierała, a wszyscy pilnie patrzyli. Sweterek, drugi sweterek, śpioszki, śpiwór, kołderka. Jeden kapturek, drugi, trzeci. A na nóżki wełniane ciepłe papucie. — Co wy robicie — mówi mama — udusicie to dziecko. — Przecież to pierwszy spacer. I już idziemy. Kuba ubrany jak na biegun północny. A na dworze ciepło, cudownie. Grzegorz chce prowadzić wózek. Ale Jola mu nie daje. — Ja, ja, najpierw ja. 43 I kłócą się jak dzieci. — No, powiedz, Dorota, kto ma prowadzić wózek pierwszy raz? — zwraca się do mnie Jola. Mam rozstrzygnąć ich spór. — Popatrz, jaki ten Grzegorz jest. — A nie możecie prowadzić razem? — No pewnie. Jakaś ty mądra, Dorota. — Jak się jest ciotką... I prowadzą wózek razem. Każdy trzyma jedną ręką. Ale nie jest tak łatwo. Już Jola ustępuje. Dobra dziewczyna z tej Joli. A z Grzegorzem tylko tak. Ja go znam. Musi być zawsze pierwszy, zawsze lepszy. Ale zaraz mu przejdzie i sam odda wózek Joli. I tak wszyscy pchają wózek po trochu, po kolei. A w parku, na alejach, gdzie jest mniej ludzi, nawet mnie pozwalają spróbować, jak się trzyma wózek. Po kamieniach lekko. A tam, gdzie ziemia jest jeszcze wilgotna, trudniej. Tak ślicznie jest dzisiaj w parku, jeszcze piękniej, niż myślałam. Piękniej, niż rano opowiadałam Kubie. I nie wiem, co to jest, ale nagle zrobiło się pełno takich samych wózków, a w każdym leży okrągła buzia z zamkniętymi oczami i bardzo dużo paluszków podniesionych do góry jak w zabawie „Ręce do góry"! I wyroiło się bardzo dużo pampuchowatych małych ludzików w kolorowych kombinezonach. Biegną niezgrabnymi kroczkami na rozstawionych krótkich nóżkach. Zaglądam do wszystkich wózków, ale nie ma drugiego takiego jak Kuba. Kuba jest najładniejszy i najmilszy. Tylko że nic się nie sprawdziło z mojej wiosennej bajki. Bo cały spacer Kuba przespał jak kamień. Chyba nawet nie wiedział, że był to jego pierwszy spacer na świecie. 44 Na spacerze Grzegorz spotkał swego kolegę z dziewczyną. Dziewczyna piszczała z zachwytu nad Kubą, a kolega powiedział, że dziecko jest bardzo ładne. No pewnie! Przecież to nasze dziecko. Teraz, po spacerze, strzelił sobie całą butelkę mleka. Będzie dobrze spał. A powietrze namalowało mu na buzi dwa rumiane kółeczka. Środa Dom to wcale nie są ściany i sufity i podłogi ale race naszej mamy W naszym domu ścierają się trzy sposoby pedagogiczne. Bo ojciec mówi, że człowiek wychowuje się od pierwszego dnia życia. Chyba to jest prawda. Nasz Kubuś, taki maleńki, już wie, czego chce. Domaga się głośno, żeby mu dać jeść. Oznajmia, że mu jest mokro. Zgubił smoczek — i od razu w ryk. Albo nudno mu samemu. Chce, żeby mu cmokać i żeby mu się coś kolorowego kręciło nad głową. Albo chociaż żeby czyjaś twarz schyliła się nad nim. Mama rozmawia z nim całkiem jak z dorosłym: — Kuba, przypuśćmy, że ci się chce jeść. Ale czy musisz zaraz ryczeć? Na wszystko przyjdzie pora. Trzeba mieć trochę zaufania do rodziców. Mój drogi, to wcale nie takie proste mieć za rodziców dwoje magistrów — a na dodatek jeszcze ciotkę w czwartej klasie. No już, już. Dosyć tego płakania. I Kuba rzeczywiście uspokaja się. Rozumie. On wszystko rozumie. Patrzy swoimi mądrymi ślepiami i wodzi wzrokiem za ręką mamy-babci. Bo ciągle zapominam, że mama jest babcią Kuby. A ta ciotka w czwartej klasie to oczywiście ja. Ciągle mi się plączą te rodzinne sprawy. A jeden mały Kubuś, który teraz leży na stole golutki jak go Pan Bóg stworzył, bo zsikał się aż po brzuszek — jest jednocześnie synem, wnukiem, prawnukiem i bratankiem. A czym jest dla naszej Misi? To chyba głupie pytanie. Misia zachowuje się tak, jak- 46 by był jej szczeniakiem, bo teraz, kiedy odebrano jej małe, nie daje Kubie spokoju. Wspina się na tapczan, z tapczanu na stół i gwałtownie usiłuje polizać małego choćby w różową piętę. Spędza się ją, a ona swoje. O, wysunęła swój długi pyszczek i liznęła dziecko w kolano. Ale nie trzeba jej za to karać. — Dobry pies, dobry! — chwali ją mama. I Misia bije z radości ogonem o szafę. I głośno szczeka. Buzia Kuby zaczyna się krzywić do płaczu. Kuba nie lubi ostrych dźwięków, trzaskania drzwi, krzyku i szczekania. Nasza mama ma poglądy najbardziej nowoczesne. Jak dziecko płacze, trzeba je przewinąć, nakarmić, jeśli jest pora karmienia, albo dać pić. Może być herbatka słabo ocukrzona albo rumianek. To dobrze robi na brzuszek. Ale nie wolno dziecka brać za często na ręce, huśtać i kołysać. Babcia to zaraz biegłaby i kołysała małego. — Tak nie można, mamo. A babcia się broni: — Wychowałam swoje i jakoś było dobrze. Ale mama uważa to za argument niegodny babci. I babcia wycofuje się do swoich roślinek. Ręce jej drżą. I tak nie bardzo ma siłę podnieść takiego chłopaka jak Kuba. Ojciec woli się nie mieszać do dyskusji. Ojciec lubi spokój i lubi, żeby mama miała rację. Mama zawsze ma rację. A Grzegorz i Jola wiedzą swoje. Mówią: — To jest człowiek. Żywy człowiek. — Przecież nikt temu nie przeczy. — Ale z żywym człowiekiem nie ma żadnych regu- 47 łek. Każdy jest inny. Jest taki, jaki jest. Kuba lubi, żeby go brać na ręce. Lubi, żeby go przytulać. Czuje ciepło ciała matki albo ojca. Murzynki i Indianki noszą dzieci stale przy sobie, na plecach albo na biodrze. I Grzegorz ku przerażeniu całej rodziny pokazuje, jak Indianki trzymają dzieci na biodrze. Sadza małego na dłoni, opiera go o swoje przedramię i tak trzyma na boku. Aż Jola nie wytrzymuje i odbiera mu Kubę Jeszcze jest za mały na takie gimnastyki. — No, jeszcze trochę — mówi Grzegorz — i pójdziemy na małe piwko. — Grzegorz zawsze tak żartuje, jakby mówił na serio, żeby innych zdenerwować. A karmienie? Grzegorz i Jola mówią, że trzeba dawać dziecku jeść, kiedy zechce. No, niezupełnie tak. Mniej więcej. Ale Kuba nie zawsze wytrzymuje do swojej godziny. Kuba wcale nie przejmuje się żadnymi teoriami pedagogicznymi. Jola podaje mu pierwszy soczek. Całą godzinę męczyła się w kuchni. Wycisnęła trzy krople marchwi do buzi. Jeszcze coś pociekło za koszulkę. Kuba skrzywił się jak nieszczęście, a potem mlasnął języczkiem. Pochylam się nad nim. — Smakowało, Kuba? '??? t się ierwszy mzwżtauj -----------—**.#»---—-4T A on nagle uśmiechnął się, UŚMIECHNĄŁ SIĘ PIERWSZY raz w życiu! Naprawdę. Uśmiechnął się do mnie. Nawet Jola jest zazdrosna. Ale i ją obdarowuje Kuba swoim pierwszym uśmiechem. A potem myśli: Czy nie za dużo tego dobrego? Tyle ludzi i tyle teorii, i tyle słów na jednego małego Kubusia? I głośnym krzykiem objawia niezadowolenie. Kubuś żyje dla każdej chwilki osobno. Tu uśmiech — tu płacz. Tu sen — tu krzyk. Ale uśmiechnął się najpierw do mnie. Naprawdę do mnie! Sobota Babciu uśmiechnij się tylko ładnie pstryk pstryk zdjęcie Babcia mówi Tak mnie bolą nogi że mi się płakać chce ale muszę się uśmiechnąć no nie No bo kto nie uśmiechnąłby się do Kubusia? Właśnie kończy butelkę. Leży taki naćpany. Zobaczył Jolę w czerwonej sukience. Aż przestał oddychać z zachwytu, aż się zasapał. Babcia mówi, że dziecko jest piękne. — Dziękować Bogu, piękne i zdrowe. A mama mówi: — Nie mam żadnych zastrzeżeń. Jola i Grzegorz promienieją z radości. W ogóle Kuba zachowuje się jak kulturalny człowiek, wypada z roli dopiero przy ubieraniu, a zwłaszcza przy wkładaniu czapki. Najbardziej ze wszystkiego lubi być goły. Grzegorz poszedł do sklepu po mączkę kukurydzianą, bo pani doktor kazała dodawać ją do mleka. Wraca zadowolony z wielką paczką. Można by nią wykarmić pułk żołnierzy, nie tylko jednego Kubę. — Coś ty przyniósł? — woła Jola. — Przecież to jest kasza, a nie mąka. Grzegorz rwie włosy na głowie. Robi to prawie tak dobrze, jak tata. Jest tak wściekły, że zaczyna garściami rozsypywać tę kaszę po mieszkaniu. Dobrze, że mamy nie ma w domu. Ledwo mu Jola odebrała tę kaszę, a bacia mówi, że kasza się przyda. To mamałyga. Bardzo pożywna kasza. O Boże, ale się złości Grzegorz. Nagle spogląda na swojego syna. A Kuba odzywa się: 50 — A glu-glu-glu. A gu-gu-gu.' No i musiał mu Grzegorz przyznać rację. Czy to nie mądre dziecko? Umie jeszcze wiele innych anegdot opowiadać na przykład: — Ga-gu, ga. Najlepiej umie z nim rozmawiać Jola. Jola przewija malucha. I pozwala mu trochę poleżeć nago. Co za szczęście. Nóżki mogą sobie pofikać. Jola mówi: — Moje śliczności! — A Kuba śmieje się od ucha do ucha. Jakie to strasznie śmieszne, co mówi ta mama. Jola pyta: — Powiedz, czy jesteś puszek czy pampuszek? — Kuba cichutko rechocze. Dobry dowcip, no nie? Ale najgłośniej śmieje się Kuba, kiedy Jola go przezywa: — Małpeczka, krokodyl, świnka. — Świnka jest najśmieszniejsza. Kubuś aż się zachłystuje z radości. Wtedy przynoszę mu z pokoju moją czerwoną skarbonkę--świnkę. Żeby zrozumiał, o co chodzi. Kubuś nagle robi gapę. Otwiera buzię i gulgoce z przejęcia. Czasem rozmawiamy sobie o przeróżnych sprawach. Mamy sobie bardzo wiele do powiedzenia. Najczęściej rozmowa kończy się czkawką. Nie zawsze Kuba jest w dobrym humorze. Od kilku dni po południu wyczynia krzyki. Nic mu nie jest, a taki niezadowolony. Grzegorz i Jola nie mogą go pocieszyć. — Ach wy rodzice tacy owacy — mówi Kuba krzycząc. — Zachciewa się wam poczytać i odpoczywać. To ja wam teraz pokażę. — I w ryk. Przyszła pani doktor. Zbadała małego. — Nic mu nie jest. Są takie dzieci. To mu przejdzie. — Bardzo mądra ta pani doktor — mówi babcia. — 51 Dziecko jest towarzyskie. Chce, żeby z nim rozmawiać. Żeby się nim zająć. Więc ja próbuję rozmawiać z Kubą. I opowiadam mu bajki, które znam od mamy. Bardzo ładne bajki. Ale to skutkuje na krótko. Jola śpiewa mu kołysanki, jakie tylko są na świecie. Kuba pakuje pięść do buzi i udaje, że zasypia. Ale kiedy tylko Jola odchodzi na paluszkach, ten mądrala znowu rozpoczyna ryk. Wtedy do gry wchodzi Grzegorz i wymyśla małemu. Wymyśla mu od wyrzutków i dzikich ludzi. Kuba się uśmiecha. Takie ma dziwne poczucie humoru. Ale najwięcej cudów dokonuje babcia. — Dajcie mi to dziecko. I róbcie swoje. Grzegorz i Jola mają dużo roboty. To prawda. Ja też muszę odrabiać lekcje, bo to koniec roku. Grzegorz niesie Kubę do babci. Pokój babci jest w samym środku między pokojem ojca i tym dawnym moim, gdzie teraz śpią we trójkę Grzegorz, Jola i Kuba. Pokój babci jest najmniejszy ze wszystkich. Malutki. Mieści się w nim tylko łóżko babci, mała szafka i maleńki stoliczek pod oknem, na którym babcia trzyma swoje skarby. Jest tu maleńki porcelanowy piesek, muszla, w której szumi morze, pudełko pełne koralików i broszek. I są z pokoju babci drzwi do balkonu. A balkon to babci ogródek. Na balkonie kwitną kwiaty. W pokoju babci pachnie ziółkami i jakimiś słodkimi perfumami. U babci Kuba nie płacze. Nie wiadomo dlaczego. Takie czary zna ta babcia. Leży Kubuś na łóżku babci, rozgląda się, uśmiecha i zasypia. — Bo dziecko lubi spokój — tłumaczy babcia. — A wy wszyscy jesteście tacy gwałtowni. U was w powietrzu jest elektryczność. A tu spokój, cisza. 52 Może to i prawda, chociaż nigdy nie widziałam tej elektryczności, co jest w powietrzu. Ale chyba jak Grzegorz rzuca kaszą po ścianie — to robi się trochę tej elektryczności, o której mówi babcia. A to jest kołysanka, którą śpiewa babcia, mówi, że śpiewała ją jeszcze, kiedy była w ochronce. Tak się wtedy nazywały przedszkola: A lu-lu, a lu-lu Kolebka z marmuru, Pieluszki z rąbeczku, Lulaj, aniołeczku. Niedziela Tiawa i boso jak to przyjemnie a jamnik skacze i szczeka na stokrotki Przez prawie całe dwa miesiące nie widzieć Kuby! Czy to możliwe? Grzegorz z Jolą i Kubą wyjechali niedaleko na wieś. Grzegorz dojeżdża do pracy. Podobno tam jest teraz cała gromada dzieci, bo koleżanka Joli ma bliźniaki, i wszyscy mieszkają w jednym domku. A ja z mamą jestem nad morzem. Jeden miesiąc z mamą, a jeden z ojcem. I tylko przez kilka dni razem. A teraz dochodzę do wniosku, że najlepiej jest razem. Mama, tata, a w środku między nimi — ja, mała Dorota. — Mamo, pozwól mi być jeszcze trochę małą Dorotą. Tylko troszeczkę. To moje ostatnie małe wakacje. — No, czasami, czasami — zgadza się mama — każdy chciałby być trochę mały. Gdy byłam naprawdę mała, lubiłam dreptać tak między rodzicami trzymając ich za ręce. Gdy się schodziło z chodnika na jezdnię, albo odwrotnie, unosili mnie w powietrze. Czy ja to pamiętam? Zdaje mi się, że tak. A może mama mi opowiadała? Może to jedna z jej wieczornych bajek? Najbardziej lubiłam te bajki, które były prawdziwe. Mama opowiadała mi dokładnie, co robiła pewna mała Dorota. Od samego rana. Tak jakby się jeszcze raz przeżyło dzień, ale inaczej, lepiej! Bo słowa mamy umiały każdemu najdrobniejszemu zdarzeniu nadać więcej ważności. Że Dorota rano wstała, że nie mazała się wcale, że umyła buzię i rączki tak, 54 że cała pachniała przyjemnie mydłem. Potem włożyła spodnie i piękną bluzkę w białoniebieskie paseczki. Wzięła swój wyplatany koszyczek i poszła z babcią na zakupy, na targ. Babcia wtedy dużo chodziła, nie bolały ją tak bardzo nogi. W tej bajce kupowałyśmy zieloną sałatę i młodą marchewkę. Młoda marchewka jest dobra, słodka. I tak wszystko po kolei aż do wieczora. Takie bajki lubiłam okropnie. Przecież to ja byłam bohaterką tych bajek. Wszystkie zwyczajne sprawy dnia stawały się w bajce ważniejsze. I potem, jak ciągle nudziłam mamę: — Co ja będę robić? Mamo, co ja będę robić? — Aż nie nauczyłam się czytać. Wtedy miałam już naprawdę co robić i zamartwiałam się, że nie zdążę nigdy przeczytać tych wszystkich książek, które stoją na półkach w pokoju ojca. Jak dobrze jest nad morzem. Mama wypływa daleko, aż do boi. Już jej czerwony czepek jest mały jak kropeczka. Ale ja się nie boję, bo wiem, że mama dobrze pływa. Prawdziwą żabką. Tak ładnie, równo mama pracuje ramionami i nogami. Bierze oddech i wydycha w wodzie. Mama jest jak ryba. Nawet kostium ma taki srebrzysty i jest smukła i zwinna. Ja jeszcze nie umiem tak dobrze pływać. Mama mnie uczy. Robię strzałkę i widzę dno morskie. Żółty piaseczek poprzecinany pręgami światła. Jaka szkoda, że tu nie ma Kuby. Ja wiem, mama mówi, że on jeszcze za malutki na taką podróż. Może w przyszłym roku. Ile tu bobasków na plaży. Spacerują na golasa. Nawet te zupełnie malutkie grzebią się w piasku. Jeden tatuś wziął na ręce chłopczyka i pokazał go morzu, jakby mówił: 55 — Popatrz, morze, jaki synek mi się urodził. — Fala plusnęła i pokropiła dziecko. Krzyknęło, ale nie bardzo. Wyciągnęło rączki do piany. Mama mówi, że za rok Kubuś już będzie chodził. To ja pokażę mu morze. I nauczę go bawić się w piasku. I będziemy razem zbierać muszelki, małe i różowe jak paznokietki dziecka. Zbieram muszelki dla Kubusia i ładne kolorowe kamyczki. Może w zimie będzie się nimi bawił. Ale nie pozwolę mu wkładać ich do buzi. Jola pisze, że Kuba wszystko teraz pcha do buzi. Prze-kochane są te listy Joli. I zawsze jest w nich pełno Kubusia. Jola pisze: „Kochana Mamuśku i miły Dorotasie! Jest nam fajnie. Kubulek jest w miarę grzeczny i w miarę łobuziakowaty. Właśnie leży na kocu na trawie i usiłuje wsadzić do buzi własną nogę. Dziwne pomysły ma ten wasz wnuk i bratanek. Grzegorz jest niezwykle dumny z wynalazczości syna. Poza tym zrobił Kubusiowi pierwsze postrzyżyny, bo uważa, że to męska sprawa. Jeszcze nie bardzo było co obcinać, ale Grzegorz powiada, że teraz włoski będą szybciej rosły. Jest tu trochę prymitywnie, więc nic, tylko ciągle gotujemy, pierzemy i przewijamy. Jestem już całkowicie i wyłącznie matką Kubusia. Ale nie jest to najgorsza rola. Całujemy wszyscy, ja i moi dwaj panowie." A to jest drugi list Joli. „Mamusie i Doroty najjedyńsze! Proszę się nie gniewać, że mało piszemy, ale Kubuś wypełnia nam czas po brzegi. Rośnie jak na drożdżach i robi się już bardzo ciężki i grubiutki. Od pewnego czasu doszedł do wniosku, że sok owocowy to jest 56 właśnie to, co Kubusie lubią najbardziej. Już nie krzyczy po południu i dużo się śmieje. Jak zawsze najwięcej się cieszy, gdy wymyślamy mu od dzikich ludzi. A tu — uwaga! Oto Grzegorz i jego pióro: Piszę do was list od samego początku. Ale jak wiecie, jestem niepiśmienny. Mam nadzieję, że Kuba mnie zastąpi w pisaniu listów. Na razie chuligani ile wlezie, ale z wdziękiem, odziedziczonym po ojcu. Wasz... No (to znowu ja, Jola) widzi Mama, jacy są ci mężczyźni. Kuba wrzeszczy. Całujemy!" I jeszcze jeden list, który przyszedł dzisiaj razem ze zdjęciem Kuby. Na tym zdjęciu jest razem z jamnikiem i widać taką kotłowaninę, że nie wiadomo, kto to jest. Tylko roześmiana gębusia Kuby wystaje nad poruszonym kłębkiem psa. „Mamuśku, Doroteo! Dobry wieczór. Wreszcie śpi Kubas i bliźnięta (te bliźnięta mojej koleżanki Alki) i mogę pisać list. Kuba robi mnóstwo nowych odkryć, a my razem z nim. Na przykład, że siły nasze są niewyczerpane i choćbyśmy padali na nos, wystarczy jeden uśmiech Kuby, żeby wróciły nam nowe moce do życiowych zmagań. Kuba pięknie bawi się grzechotką i potrzebne nam są pilnie nowe kolorowe wisielce nad łóżeczko. Puch na głowie jest coraz gęstszy. Jedno ucho ma na pewno śliczne. Życie takiego człowieczka to całe mnóstwo zaskakujących objawień. Dziś wszyscy wyjechali do miasta i zostawili mnie samą z Kubą i bliźniętami. Wszystko to kotłowało się na naszym materacu leżącym na podłodze. To znaczy Kuba i bliźnięta, i jamnik. Już nie było wiadomo, kto czyją rękę czy nogę wsadza sobie do bu- 57 zi. W pewnej chwili udało mi się uciec do kuchni. Siadłam na stołku i mówiłam sobie jak najspokojniej: Zdaje się, że są tam jakieś dzieci. Zdaje się, że liże je jakiś pies. Zdaje się, że jest to jakaś dziwna fabryka. Jedna załoga (jednoosobowa) produkuje zupy, kleiki, przeciery, a druga załoga produkuje na akord siusiu, kupki i dużo wrzasku. Poza tym jest szalenie fajnie. Lubimy bardzo z Ku-busiem bić się z nadmuchiwanym tygrysem. Zaczynamy jeść łyżeczką i wtedy zapaćkane jest wszystko: mama, tata, Kuba, jamnik, stół i ściany. Tyle wiadomości na dzisiaj. Niech Dorotea napisze duży, ciekawy list. Czekamy. Jola, Grzegorz, Kubuś (Puchatek dołącza najpiękniejsze bim-bomy, a Misia hau-hau)." Mama kupiła ładny papier listowy. Więc teraz napiszę list do Joli i Grzegorza, a osobno do Kuby. I narysuję mu morze, a na morzu łódeczki i statki. Ciekawa jestem, czy Kuba mnie pozna, kiedy wrócimy. Czy uśmiechnie się do mnie? Co można wiedzieć o takich dzikich ludzikach? Środa Gdybym miała wielkie psie uszy słyszałabym co mówią na całym świecie gdybym miała takie wielkie uszy to wiązałabym na nich różowe kokardy żeby każdy mówił jakie ona ma piękne uszy Na wakacjach słabo mi się pisało w tym zeszycie. To na pewno dlatego, że nie było z nami Kuby. Na wakacjach było fajnie, ale jednak czegoś brakowało. No pewnie, brakowało Kuby. Ledwie go poznałam, gdy wróciliśmy wszyscy do domu. Ja wchodzę, a tu siedzi ktoś na śmiesznym składanym leżaczku. Po prostu siedzi. Przecież za parę dni będzie miał już sześć miesięcy. Ja mówię: — Cześć! — A ten ktoś rozdziawia buzię. Śmieje się. Czy on mnie poznał? — No co, Kubusiu, poznałeś ciotkę Dorotę? — Teraz co rano przychodzę do niego i mówię: — Cześć! — A on bardzo to lubi. Lubi też, jak się z nim bawić w „kosi-kosi łapki, pójdziemy do babki" i w ,,hop, hop, jedzie chłop!" Jak go Jola posadzi na tapczanie, to już siedzi, chociaż trochę jeszcze się chwieje. Trzeba go podpierać. Okropnie lubi, jak się go położy na podłodze na brzuszku. Potrafi sam się przewrócić na plecki i z powrotem. Podnosi głowę wysoko. Wszyscy mówią, że jest bardzo silny. A je za trzech. Jola wyspecjalizowała się w robieniu różnych papek jarzynowych z przetartym mięsem, budyniów, twarożków owocowych. Kiedy Jola wychodzi z domu, zostawia 59 dla Grzegorza zlecenia napisane na długich kartkach papieru. Cała kuchnia jest obwieszona przepisami na kaszę, zupę jarzynową, twaróg, mleko w proszku. Jola nigdy nie zapomni dorysować małego serduszka i mnóstwa wykrzykników i przestróg w rodzaju: — Sprzątnąć po sobie! — Kochać Jolkę i Kubę! — Nie paćkać spodni! Najbardziej zaprzyjaźniony jest Kuba z jamnikiem. Ciągnie Misie za uszy i ogon, wsadza swoją łapkę do jamniczego pyska. Misia znosi to wszystko z doskonałym spokojem i tylko czeka okazji, żeby językiem liznąć Kubę od góry do dołu. Dobra Misia. Dobry pies. Dzisiaj zdarzyła się taka historia. Poszłyśmy z Jolką i z Kubusiem na spacer. Jola weszła do sklepu, a ja zostałam sama z wózkiem. Ludzie, jak przechodzą, to zaglądają do wózka. Niektórzy uśmiechają się do Kuby. Bo jak tu do niego się nie uśmiechnąć? A jeden pan spojrzał najpierw na Kubę — potem na mnie i powiedział: — Och, jaka śliczna mała mamusia! Jolka wyszła ze sklepu i pyta: — Czemuś się tak zaczerwieniła, Doroto? — A ja nic, tylko się roześmiałam. Wziął mnie za mamę Kuby! Naprawdę. A przecież ja jestem tylko ciotką. Ten wielki miś na łóżku Kuby — to ode mnie i od mamy. Przywiozłyśmy go Kubusiowi znad morza. Bo przecież dobra ciocia musi przywozić bratankowi prezenty. Kuba powitał misia głośnym: — Glu, glu, glu! — I wziął się do bicia. 60 Ale misio to nie nadmuchiwany tygrys. Piąstka odskoczyła. Kubuś ogląda swoją pięść. Wreszcie zdołał misia pokonać. — Aa-o! To jego zawołanie bojowe. A tutaj narysuję rączkę Kubusia. Prędziutko ją obrysowałam na papierze, kiedy Kubuś leżał na brzuszku. Niedziela Dzwonek dzwoni Pies szczeka mama biegnie drzwi trzasnęły kto to przyszedł To przyszła niedziela przyniosła mleko Dzień dobry dobry dzień Kuba dostał wysokie rozkładane krzesło. Może w nim siedzieć przy stole. Ale jeszcze nie bardzo rozumie, do czego to służy. Gwałtownie chciałby położyć nogi na stole. Więc Jola karmi go na kolanach. Ona najlepiej to robi. Kuba chce ją przechytrzyć, odwraca głowę i łyżka z kaszą trafia do ucha. Grzegorz myśli, że można Kubę przytrzymać za głowę i pakować mu jedzenie do buzi. Ale Kuba podnosi zaraz wielki wrzask. Nie lubi przymusu. Co to — to nie. Nie jestem gęsią — wrzeszczy. Ale Jola sama sobie z nim poradzi. Trochę sprytem, a trochę po dobroci. Jedna łyżka, druga, trzecia... szybko, szybko, przez zaskoczenie. A teraz Kuba musi odetchnąć i odpocząć. Proszę bardzo. Może dostać nawet do rączki kolorowe pudełeczko albo papierek. To ciekawsze niż wszystkie zabawki razem wzięte. Zabawki niech sobie dorośli kupują dla siebie. Kuba lubi wszystko, co nie jest podobne do zabawek. O, lubi na przykład drewnianą łyżkę! Jak zabawnie i ciekawie walić w nią w stół i słuchać hałasu, jaki robi łyżka. Łyżka to rozumiem. Albo mała pokrywka 62 od garnka. Ostatecznie może być ołówek, choć mama nie lubi, kiedy Kuba wsadza komu ołówek do oka. Ciekawe są nosy. Te wszystkie śmieszne nosy, które przybliżają się do jego buzi. Chwyta je wtedy i drapie pazurkami. Wsadza palec do dziurek od tych nosów. A dobrze im tak! Ciekawy jest papier, bo szeleści i daje się drzeć, i torebki plastikowe, i ciekawe jest wszystko, czego nie wolno, co nie jest dla dziecka do zabawy, jak mówi mama. I butelka z oliwką, i pudełko z pudrem albo z wazeliną. Ale mama wszystko dziecku pokaże. Nawet jeśli nie wolno, niech potrzyma w rączce, niech zobaczy, kiedy już taki ciekawy. A potem trzeba mu zabrać. Kuba protestuje krzykiem. Ale zaraz zapomina, bo świat jest taki interesujący i zaraz znajdzie się coś lepszego. Na przykład włosy mamy. Dają. się ciągnąć i mama śmiesznie piszczy — jak gumowy bałwanek z czerwonym nosem, który jest jedyną ulubioną zabawką. Ojciec — dziadek — jest z tego bardzo dumny, bo to on przyniósł tego śmiesznego, brzydkiego bałwanka. — Gdzie go kupiłeś? — pyta mama podejrzliwie. — Na jakimś straganie? — W sklepie, w bardzo dobrym sklepie! — Skąd wiesz, że jest dobry? Zabawka jest okropna. Tylko zepsuje Kubie dobry gust. — Przyjmując, że on już ma dobry gust. — No więc nie przyczyni się do tego, żeby go miał. Okropne brzydactwo. Ale Kuba na widok bałwanka z czerwonym nosem rozpromienił się, jakby mówił: ,,Och, Kuba bardzo lubi okropne brzydactwa". Tego bałwanka Kuba gryzie i nawet z nim zasypia. 63 — Niech sobie rodzice się kłócą. Najładniejsze jest to, co się Kubie podoba — prawda, Dorota? — mówi Jola. I nagle: — Dzyń, dzyń! — Co to? — Nie wiem. Co takiego? Jeszcze jedna łyżka, do buzi, jeszcze jedna. I nagle wyraźnie: — Dzyń, dzyń! Jola patrzy. Kuba ma ząb. Pierwszy ząb! — Zobacz, Dorota! Pierwszy ząbek! Z różowego dziąsła wygląda mały bielutki kiełek. Naprawdę ząb. Jola sprawdza go palcem. — Jest bardzo ostry. A obok co to? Jeszcze nie widać, ale pod palcem czuje się — jaki ostry! Drugi ząbek. — Babciu, babuniu! — babcia wychodzi ze swojego pokoju cała przestraszona. — Co się stało? — babcia zawsze myśli, że coś złego się stało. — Babciu, Kuba ma pierwszy ząb! Dwa zęby! Babcia też musi zajrzeć do buzi Kuby i zobaczyć biały kiełek. I posłuchać, jak łyżka dzwoni w buzi: — Dzyń, dzyń. — Myszko, myszko, daj Kubusiowi zdrowe, ostre ząbki! — Ależ to się mówi, kiedy wypada pierwszy ząbek. I rzuca się go na piec. — Nie szkodzi, nie szkodzi... — mówi babcia. — I tak nie ma tu ani pieca, ani myszki. Zuch, zuch z tego Kubusia! Wielka nowina staje się coraz większa, gdy powta- 64 rza się ją wszystkim domownikom. Zostaje o niej powiadomiony ojciec, mama i mama Joli przez telefon. A Grzegorz, gdy tylko usłyszał nowinę w drzwiach, zaraz zbiegł po schodach. Obie z Jolką spojrzałyśmy na siebie i puknęłyśmy się w czoło. Po paru minutach Grzegorz wrócił z pra-Kociem, którego spotkał na schodach, i z butelką wina. Pra-Kocio właśnie szedł do nas, żeby się poradzić w sprawie psa. Bo pies wszystko gryzie. A butelka wina — na uczczenie pierwszego zęba Kuby. — Co tu poradzić na tego szczeniaka? Kup mu bałwana z czerwonym nosem — mówi tata. — To takie okropne brzydactwo z grubej gumy i nadaje się do gryzienia. Grzegorz znalazł bałwanka pod łóżkiem przy samej ścianie. Jest cały pogryziony: To Kubuś jak piesek wszystko gryzie, bo rosną mu zęby i swędzą dziąsła. Grzegorz jest bardzo dumny. Napisał na wielkim kartonie czerwonym mazakiem: A4A-AAA I ten napis wisi na drzwiach pokoju, żeby wszyscy pamiętali, że jest takie wielkie święto. I Kuba ma nowy przydomek: zębatek. Czwartek Gdybym była wróżką miałabym czapkę pana listonosza i przynosiłabym codziennie wesoły list do Joli bo ona czeka na listy dla mamy co rano zakwitałby fiołek na oknie dla taty łajka sama napełniałaby się tytoniem a dla dziadzia i babci radio zawsze grałoby walczyki a oni by sobie tańczyli raz dwa trzy raz dwa trzy dokoła stołu bo walczyk jest na trzy pas Kubuś wygląda jak skrzyżowanie dyni z burakiem. Jest najśliczniejszy na świecie. I od razu widać, że chłopak. Nikt się nie może pomylić. Włoski rosną mu jasne, a w jednym miejscu na głowie robi się śmieszny wicherek. Chciałabym wiedzieć, co on sobie myśli, kiedy tak leży i macha nóżkami. Kiedy mówią: Kuba — uśmiecha się, rozumie. Pamiętam, kiedy byłam mała, a może to mama mi opowiadała w jednej swojej bajce, stanęłam pewnego razu przed lustrem i przyglądałam się dziewczynce, która patrzyła na mnie z lustra. Dorota? Dola? Może wtedy zrozumiałam, że ja jestem ja. Przecież to bardzo trudne. Małe dziecko tego nie rozumie. Jak to? Co to znaczy ja? Ta ręka to ja? Ten palec? Ten brzuszek z fartuszkiem i kieszenią na nim? Ta 66 śmieszna buzia, która umie robić różne miny, to śmieje się, to płacze. I wtedy tylko na pewno wiem, która to ja, kiedy mama bierze mnie na ręce i przytula do siebie. Wtedy jestem córką mamy. I wcale się nie martwię, co to znaczy być mną, być Dorotą. Tak samo Kuba. Ma już osiem miesięcy i ciągle uczy się siebie. Na razie jest na etapie nóg. Chwyta jedną nogę i przygląda się jej dokładnie. Co to? Czy to ja? Potem łapie drugą i próbuje ją sobie wsadzić do buzi. Wszystko, co jest na świecie, trzeba sprawdzić, czy jest jadalne. Ma już kilka ząbków, więc dostaje skórkę od chleba i gryzie, popycha ją paluchem. Uślini się przy tym i ubrudzi. Misia tylko czeka i chaps! Wyrywa mu chleb z rączki. Kuba wsadza łapkę do jamniczego pyska, ale Misia go nie ugryzie. Kubie wolno wszystko. On jeden może szarpać ją za uszy i za ogon. I znowu nie wiadomo, gdzie zaczyna się Kuba, a gdzie Misia. Robi się na podłodze plątanina Misi i Kubusia. Jola tego nie lubi. Próbuje odpędzić Misie i wyciągnąć swojego synka z tej kotłowaniny. Ale Grzegorz okropnie się tym zachwyca. Na podłodze leży koc, a na nim na brzuszku — Kuba. Misia przysiadła grzecznie na brzegu koca. Jola mówi: — Pies nie! Pies siedzieć! — I pies siedzi na brzeżku koca na podłodze, ale cały aż drży. I wtedy nagle Kubuś opiera się na kolanach i podrzuca do przodu. Pełznie. Jeszcze i jeszcze. Już jest blisko! Już trzyma psa za ucho? — Grzegorz! Grzegorz! — krzyczy Jola. A Kuba patrzy na swoją matkę zdziwiony. Dlaczego ona tak krzyczy? Cóż to nadzwyczajnego? Ja już dawno to umiem. Ci ludzie są naprawdę bardzo dziwni. ' ?' ?' ? .. i-;' •- ??????? . ' . ' 67 Jola kładzie Kubę znowu na środku koca, i mówi: — No chodź, no chodź, syneczku! — Ale on nie jest na pokaz. Teraz, kiedy cała rodzina zebrała się dokoła niego, Kuba otwiera nagle buzię i długo, długo nic, a potem nagle z ust wydobywa się krzyk. . — Masz rację, Kuba — mówi mama. — Powiedz im, że nie jesteś żadną zabawką, tylko po prostu człowiekiem. I nie wiadomo dlaczego wszyscy się tak cieszą. A Misia szczeka. — Istny dom wariatów — mówi tata. A na oknie naprawdę, choć na dworze już zima, zakwitł fiołek. Sobota Choinka przyszła z lasu i zapachniała zamknij oczy już można śpiewać kolędy pasterze śpiewają bydlęta klękają Ojciec przyniósł na plecach choinkę. Był cały biały od śniegu jak święty Mikołaj. Choinka nagle zapachniała mocno, jakby wszedł za nią cały las. To ja, kiedy byłam mała, zamykałam oczy i kazałam rodzicom śpiewać kolędy. Bo kiedy się zamknie oczy, można sobie wyobrażać wszystko. Że już wieczór wigilijny, że zaraz zapalą się światła na choince, a pod choinką będą leżały podarki obwiązane kolorowymi wstążeczkami. To mama tak pięknie je przystraja, aż żal otwierać paczki i paczuszki. W tym roku mieliśmy w domu aż trzy choinki. Bo tę jedną przyniósł tata. Drugą małą kupił dla Kubusia Grzegorz. Mama mówiła: niech lepiej będzie jedna choinka dla wszystkich. Ale Grzegorz i Jola ciągle na ten temat coś szeptali po kątach i uradzili, że będą mieli w swoim pokoju osobną choinkę. Specjalnie dla Kubusia. E tam, dla Kubusia! Raczej dla siebie, bo przecież Kubuś jest jeszcze malutki. — Zrozum, Dorota — tłumaczyła się przede mną Jola. — Nam jest dobrze razem, ale chcemy mieć swój osobny dom, swój własny, nasz i Kubusia. Niech choć będzie mała choinka, ale nasza, własna. Czy nie jesteśmy małą rodziną? — No tak, Jolka, rozumiem. Rodzina to podstawowa 69 komórka społeczna... — i obie zaczęłyśmy się śmiać. Bo Jola i Grzegorz okropnie się bali, jak brali ślub, że sędzia powie im o tej podstawowej komórce społecznej. I Jola mówiła, że nie wytrzyma, że parsknie śmiechem. Ale tak naprawdę to wcale nie było jej wtedy do śmiechu. Chlipnęła sobie raz i drugi, widziałam na własne oczy. No to niech się teraz uśmieje. — No widzisz, Dorota, ty wszystko rozumiesz, wytłumacz mamie, żeby jej nie było przykro. I byłoby jej przykro, gdyby zaraz tego samego dnia nie przyszedł pra-Kocio i nie przyniósł dla babci ma-ciupeńkiej choinki, małej jak dla lalki. Choineczka ustrojona była w bombki małe jak koraliki, miała łańcuszki, anielskie włosy i gwiazdkę na szczycie. No to teraz są trzy choinki w domu. I spokój. Ta malutka stoi na nocnym stoliku babci obok lusterka. A choinka Kubusia stoi na półce z książkami, bo kiedy postawiono ją na stole, gdzie się Kubusia przewija, j, Kuba ściągnął ją zaraz na siebie. Jeden ruch tłustej • łapki i już choinka leży mu na brzuszku, aż się Kubuś przestraszył tego kłującego zwierza. Dobrze, że mama i nie widziała, bo powiedziałaby: A mówiłam... Prezentów było w tym roku strasznie dużo, bo każdy ~ coś dostał od każdego. Ja dostałam długopis od taty , i futrzaną czapkę od mamy, i szalik od babci. Ale naj- ' lepszy prezent dostali wszyscy od Kubusia. Raniutko w pierwszy dzień świąt Jola słyszy, jak Kuba gmera się w łóżeczku. Na pewno jest mokry i trzeba go przewinąć. Ale Jola chciałaby jeszcze trochę pospać. Odwraca się na drugi bok i okrywa kołdrą. A Kuba mówi: • • • ' — Ma-ma! - -. \ 70 ' Jola myślała, że jej się śni. A Kuba głośniej: — Ma-ma! Jola szarpie Grzegorza i oboje nasłuchują. Spoza siatki Kubusiowego łóżka słychać: — Ga-ga-ga... I po chwili: — Ma-ma! Jolka skoczyła z łóżka: porwała na ręce i zaczęła go ściskać i całować. — Dorota! Dorota! — woła szeptem Jola. — Chodź, usłyszysz coś. Kuba rechocze jak żaba. — Jak ładnie się śmieje. — Nie, zaraz coś usłyszysz. ' — Co? — Powiedział: mama. — Zdawało ci się. — Dorotka kochana, przynieś z kuchni butelkę z mlekiem. Wchodzę z butelką. Kuba zobaczył butelkę i woła najwyraźniej w świecie: — Mama! — To butelka jest mama — mówi Grzegorz sceptycznie. — No oczywiście, że butelka. Wszystkie dzieci dzikich ludów... — Zostaw dzikie ludy! — Powiedział do mnie: mama, i już — zaperza się Jolka. — Prawda, Kubusiu, powiedziałeś: mama? Powiedz, powiedz: mama — Ale Kubuś się zaciął i udaje, że nie wie, o co chodzi. Taki chytrus! Jolka kładzie go z powrotem do łóżeczka i wkłada mu w rączkę bałwanka z czerwonym nosem. ?•.-.??'? ?-. . ? . ? ??? . 71 — Mama — mówi do bałwanka Kuba. Jola ma łzy w oczach, aż Grzegorz musi ją pocieszać. Głaszcze ją po włosach. — Oczywiście, że powiedział do ciebie: mama. Sam słyszałem. — Odczep się. — Może butelka przypomina mu ciebie. — A bałwanek ciebie! I zaczynają się kłócić tak śmiesznie jak dzieci. — Co to za taki hałas od rana? — Ojciec wyszedł w piżamie z łazienki, a drzwi są otwarte. — Wejdź, tata, wejdź — zaprasza Grzegorz. Tata oczywiście kieruje się do łóżeczka Kuby. Pewno jakaś nowa sztuka Kuby. Nachyla się nad łóżeczkiem, a tam wśród mlaskania i bulgotania — odzywa się nagle głosik: — Ma-ma! Jolka bierze gruby piękny zeszyt w którym zapisuje wyczyny Kuby. I pisze wielkimi literami: Więc i ja piszę to u siebie. Poniedziałek Babcia śpiewa o mój rozmarynie a ja Kiss me kiss me taka jest różnica między mną a babcią i jeszcze ta że babcia jest prababcią a ja ciotką Kubusia choć obie nosimy to samo imię Do Do ro ro ta ta Dzikie piekło w domu z powodu noworocznych balów. Ojciec i mama powiedzieli, że oni nigdzie nie pójdą w tym roku, że mają tego dosyć. Że są starzy i już. Niech idą Grzegorz i Jola, bo im się należy. I Grzegorz już, już godził się z tym stanem rzeczy, że jego rodzice są starzy i na bal sylwestrowy nie pójdą. Pierwszy raz od tylu, tylu lat, i to z powodu Kubusia. Bogu ducha winny Kuba leży w łóżku i ssie swój wielki paluch, a tu koło niego takie rzeczy się dzieją. Jola mówi: — Nigdy na to nie pozwolę. To niech Grzegorz sobie idzie sam. Jeśli rodzice nie pójdą, ja też zostaję w domu. — Ale przecież ja nie pójdę bez ciebie, Jolka. Co ty wygadujesz? — Wobec tego nikt nie pójdzie — orzeka mama. — To może ja nie pójdę do pra-Kociów — wtrąca nieśmiało babcia. 73 — Ani słowa! — ucina mama dyrektorskim tonem. — Pra-Kocio już po mamę jedzie. Jola, ubieraj się. My zostajemy. — Ale przecież jestem ja! — wtrącam obrażona. — Dlaczego ja się nie liczę? — Rety! To ty też masz zabawę, prywatkę? — Nie, u nas w szkole zabawa jest na Trzech Króli. A dziś ja zostanę z Kubą i będziemy razem witać Nowy Rok. — Wszyscy patrzą na mnie z góry i oglądają mnie od kapci do końca warkocza, jakby mnie ujrzeli po raz pierwszy. — Ty, Dorota? — A co, nie potrafię? Wykąpcie Kubę wcześniej, a ja mu sama podam butelkę. Już nieraz to robiłam. Przecież on wieczorem je prawie przez sen. — A jeśli się obudzi i będzie krzyczał? — niepokoi się Jola, ale już cała w skowronkach. — Nie bójcie się, dam sobie radę. Jestem bardzo ważna. Na stół wyjeżdżają same smakołyki. Grzegorz przynosi mi adapter i najlepsze płyty. Mam nie odbierać telefonów. I jakaś fajna książka, żebym się nie nudziła. Sprint do łazienki. Fruwają pantofelki i torebki. Jola siedzi w lusterku i maluje się jak nigdy. Grzegorz otrzepuje Kubę i naciera go pachnącą oliwką. Misia szczeka i biega niespokojnie po przedpokoju. Jeszcze wyprowadzić psa! To ojciec oczywiście, a przecież jeszcze musi się ogolić. Czy widział kto kiedy taki dom wariatów? Ostry dzwonek do drzwi. To pra-Kocio po babunię. Babcia jest w sukni koloru starego wina — tak sama to określa. Jak pięknie przy tej sukni wyglądają siwe włosy babci. Och, nigdy nie będę taka jak babcia. Jolka jeszcze rozczochrana. Klap, 74 '?? / . ".-? ... .;. ' klap, prast, prast szczotką i gotowe. Włosy ma teraz króciutkie, na chłopaka, i bajecznie kolorową, długą spódnicę, a na szyi — perełkę, tę od mamy. Ta perełka je jakby łączy. Kiedy oni wszyscy wreszcie się wyniosą? Już marzę o tym, że zostanę sama w całym domu. Sama tylko z Kubusiem. Nakarmię go, jakby był moim synkiem, i zaśpiewam mu kołysankę, tę o Murzynku, którą tak lubi: Spij, mój synku, ty mały mój Murzynku... Uśmiechnie się do tego Murzynka i zaśnie, a ja nastawię sobie adapter cichutko, cichuteńko i będę sobie tańczyć przed adapterem. I będę lasować słodycze ze stołu i z choinki. No, wreszcie... Kuba wychłeptał swoje mleczko i zasnął. Spi. W domu pusto, cicho. Ach, co ja mam z tymi starymi! Ciągle tylko śmiecą i robią nieporządki. W tym pośpiechu wszystko porozrzucane. Misia wskoczyła na fotel, przykryła się swoim kocykiem. Jedynie koniec nosa wysunęła spod przykrycia i czasem błyska jedno psie oko. Pozmywałam brudne talerze i filiżanki w kuchni, nastawiłam adapter, otworzyłam moją książkę... i jest mi tak dobrze, tak niezwykle. Nawet czytać mi się nie chce. Tylko tak sobie marzę. Chciałabym być taka jak Jola. A może jak mama? Czy jak babcia? Nie jestem taka ładna i wszyscy mówią, że jestem niepodobna do nikogo. Trochę do babci. Ale tak mówią na pociechę. Czy ja kiedy znajdę swojego Grzegorza? A po co mi? Żeby na mnie krzyczał, jak czasem Grzegorz na Jolkę? Ale też umie być dla niej dobry i głasz- ?:'* ??•/?.. • ' ? ?•?? . ?????.•?-??•.? 75 cze ją po włosach, a czasem się z nią przekomarza i tak na niby boksuje. Chciałabym mieć synka takiego jak Kuba, ale w życiu rzadko bywa tak, jak się chce. To słowa babci. Są kobiety, które nie mają dzieci. Może i ja będę taka? I kiedy tak myślę — aż łzy stają mi w oczach. Głupia Dorota! Głupia Dorota! No pewnie, że głupia. Kto powiedział inaczej? Lubię tę melodię. Ona mnie zaprasza. Wstaję i tańczę sobie sama. To taki rytm, który zmusza do tańczenia. I nagle — Kuba! Krzyczy! Obudził się. Co teraz będzie? To pewno ta muzyka. Wchodzę powoli do pokoju. W kącie pali się maleńka przyćmiona lampka. Kuba zobaczył mnie, przestał płakać, uśmiechnął się, zrobił rączkami kosi-kosi i natychmiast dumny z siebie zasnął z powrotem. Tylko po to mnie zawołał, żeby mi pokazać kosi-kosi. Ojciec znalazł mnie śpiącą na poduszce od kanapy prawie pod łóżeczkiem Kubusia i zaniósł do łóżka, jakbym była małą dziewczynką. Zdaje mi się, że przez sen czułam szorstkość jego policzka i zapach lawendy i głos: — Dola, córeczka! Niedziela Babcia piecze ciasteczka w całym domu pachnie wanilia Łakomczuchy w kącie stały i łyżki oblizywały donicę by wylizały gdyby dłuższy język miały Ten wierszyk chyba się nie udał. No to co? Ale za to można go śpiewać. Ułożyłam do niego melodię i teraz nawet mama podśpiewuje: „Łakomczuchy w kącie stały!" Można to także tańczyć w rytmie mazura. Nawet tatuś to potrafi. A teraz zapiszę tu wszystko, co Kuba już umie. Dziś rano przepowiadałyśmy to sobie z Jolą. Umie kręcić głową na nie. Nie, nie, nie. Umie robić kosi-kosi. Umie pokazać, że chce spać. To się nazywa: Kubuś aaa. Umie pokazywać: jak Kubuś płacze jak ptaszek lata jak sroczka kaszkę warzyła Umie: podaj rączkę. Umie: pa pa (na pożegnanie i na dobranoc) Umie: hyc, hyc, hyc Umie: stój! Przy „stój" zaśmiewa się do rozpuku. Co prawda czasem mu się myli. Wtedy zamiast jak sroczka kaszkę warzyła, pokazuje kosi-kosi swoimi grubymi łapkami. Rano, kiedy się budzi, gramoli się już na nóżki, staje przy siatce i robi hyc-hyc. Może to powtarzać wiele ra- 77 zy i wcale mu się nie nudzi. Ale że mężczyźni lubią, by ich chwalić, więc i Kuba za tym przepada. Okropnie lubi słuchać, jaki jest kochany, mądry, nadzwyczajny. ,? Poza tym, że jest miły, jest jednak strasznym chuliganem. Są prawdopodobnie ciotki, które los obdarza grzecznymi, uroczymi aniołeczkami. Ze mną obszedł się całkiem inaczej i, o dziwo, bardzo mi to odpowiada. Kiedy wracam ze szkoły, dowiaduję się, że Kuba nabił sobie guza na czole, bo strasznie się złościł i łbem walił o pręt swojego łóżeczka. Kiedy go puszczono na podłogę, zgubił majtki i darł się, żeby go prowadzić. Sam jeszcze nie chodzi, ale każe się trzymać pod paszki i tupie, tupie co sił. Oczywiście dostał wspaniałe twarde buty biało-czerwone i jest z nich ogromnie dumny. Lubi, kiedy się podziwia jego buty. Ale dziś postanowił, że sam je sobie zawiąże. Więc najpierw je rozwiązał i zdjął, a potem w żaden sposób nie mógł trafić nogą do buta. O mało nie włożył go sobie na nos. Wreszcie rozkrzyczał się na całe gardło. Więc ciotka -i (to znaczy ja!) biegnie, wkłada mu na powrót buty, sznuruje i zawiązuje na piękną kokardkę. A ten łobu- | ziak znowu — cap! i buty już rozwiązane. * — Ach, ty Kubasie paskudny, ty chuliganie, ty łotrze, ty łobuzie, ty dzikusie! — Kuba uwielbia te pieszczotliwe wyrażonka. Cały jaśnieje i z radości prezentuje wszystkie swoje sztuki naraz i kosi-kosi, i nie, nie, nie, i sroczka kaszkę warzyła, i ptaszek lata. A kiedy znowu chcę mu włożyć but na nóżkę, która wydaje się za gruba i ledwo wchodzi do buta, Kuba chwyta mnie za włosy i targa. Mama mówi, że jestem ciągle potargana. Ale trudno wyglądać inaczej, kiedy ma się takiego bratanka. ^ Czwartek Misiowi spuchł nos bo go ugryzła mucha teraz chodzi koło tapczanu i płacze mój nos, mój nos mój nos najpiękniejszy na świecie Ten wierszyk jest dla Kubusia na jego pierwsze urodziny. I babcia mówi, że Kuba podeptał swój rok. A było to tak: Kuba siedzi na podłodze i bije się ze swoim misiem. Ostatnio to jego ulubiona zabawa. Ale pokrzykuje przy tym, rąbie o ziemię wszystkim, co popadnie mu w ręce: czy to klocki, czy łyżka. Więc Jola spokojnie idzie sobie umyć głowę do łazienki. Lubię, jak Jola myje głowę, bo włosy ma potem puszyste i błyszczące i suszy je na okrągłej szczotce bardzo śmiesznie i zręcznie. Nagle — opowiada Jola — zdała sobie sprawę z tego, że jest jakoś bardzo cicho. Cap — ręcznik, owinęła go wokół głowy całej w mydlinach, ledwie widzi na oczy. Biegnie do pokoju. Nie ma Kuby. Przecież przed chwilą tu był, siedział na środku. Leży porzucony miś W pozie świętego męczennika, a Kuby nie ma. Jola biegnie do przedpokoju. Nie ma. Obiega całe mieszkanie, zagląda w każdy kącik. Woła: Kuba! Kuba! — A w mieszkaniu cisza i Kuby nie ma. Drzwi wejściowe zamknięte, Misia zerwała się z fotela, na którym spała, i ciągnąc za sobą swój koc jak tren od sukni — biegnie za Jolą. Ale Misia mądrzejsza, popchnęła nosem uchylone drzwi do kuchni, przysiada i tłucze ogonem o podłogę. ?.'.???,..: 79 Jola za nią. A spoza szafki kuchennej patrzą na nią wielkie, zdziwione oczy. Jola chwyta Kubę na ręce i przyciska do siebie. Zgubiła synka i znalazła. Ale jak się tu dostał?! Tego Kubuś nie opowie. Jola stawia go z powrotem przy szafce, a on trzyma się łapkami mebli i ścian i zasuwa jak mały samochodzik. Same niespodzianki z tym Kubusiem! Środa Oczywiście mówi mama bez wątpienia mówi tata panie dzieju mówi dziadzio 0 mój Boże wzdycha babcia czy już był listonosz pyta Jola a ja mówię niech każdy mówi swoje więc i ja mogę mówić, ile mi się żywnie podoba 1 niech nikt mi nie mówi, że ja coś mówię czego wcale nie mówię Nie, jeszcze nie zwariowałam, choć taki głupi wiersz mi się napisał. Jeszcze nie zwariowałam, ale zwariuję. W tym domu dzieją się straszne rzeczy. Deszcz leje za oknem, w pokoju trzeba w dzień zapalać lampę i to nazywa się wiosna. I ten dom nazywa się domem, chociaż jest w nim tak okropnie smutno, że powinien się nazywać zupełnie inaczej. Znowu dostałam dzisiaj dwójkę z historii, bo wcale nie uważałam. Ciągle myślałam o tym, co się zrobiło z naszego domu, który był taki dobry i kochany. Pewnie, że było ciasno i wszędzie wisiały Kubusia pieluchy, * Kubusia majtki, Kubusia śpioszki. Ale nawet te suszące się pieluchy i śpioszki były wesołe, huśtały się i śmiały się do nas wszystkich. Ale co to się stało? Najpierw Grzegorz pokłócił się z Jolą. Nie, nawet się nie pokłócił tak bardzo, żeby było słychać, ale coś się takiego stało, że Jola przestała nucić-i tańczyć, i biegać po domu jak fryga, a Grzegorz znowu zaczął trzaskać drzwiami, jak wtedy, kiedy był jeszcze w szkole i chuliganił jak wszyscy 6 — Dom w domu 81 chłopcy w jego wieku. Przestali ze sobą nawet rozmawiać. Jola chodziła blada, smutna i każdy jej włosek na głowie był smutny. Daremnie babcia piekła biszkopty. Potem Jola zamknęła się z mamą w kuchni i długo coś szeptały. Potem przyjechała mama Joli i Jola rozpłakała się na jej ramieniu. Potem rozmawiała ze swoją mamą, a Grzegorz jak chmura siedział zamknięty w pokoju. Potem obie mamy rozmawiały długo, a kiedy się żegnały w przedpokoju, moja mama zachowywała się tak, jakby przed chwilą omawiały przepis na szarlotkę. To dlatego, żebym ja nic nie spostrzegła. Ale ja widzę więcej, niż się mamie zdaje. I nic nie pomoże to udawanie. I znów w domu panuje ciężkie milczenie. Ojciec ucieka z domu, ma teraz naprawdę bardzo pilne sprawy na mieście. Nawet Kuba się nie śmieje. Jest ciągle płaczliwy i marudny. Babcia mówi znowu, że dziecko czuje elektryczność w powietrzu. Ale wieczorem Jola wbiega przestraszona. Kubuś ma gorączkę. Jest cały rozpalony. Nie chce jeść. Kiedy dziecko jest chore, to jest coś strasznego. Wszystkie zabawki są głupie i niepotrzebne. Nawet do mnie Kubuś się nie uśmiecha. Leży taki okropnie biedny, spuchnięty. Nie pozwalają mi do niego wejść, ale ja weszłam. Kiedy nachyliłam się nad nim, Kubuś chciał się uśmiechnąć, ale tylko się skrzywił, pokazał raz kosi-kosi i nie miał siły więcej. Kubuś chory. Jola z Grzegorzem nie rozmawiają. Ojciec ucieka z domu. Ja przynoszę dwóje ze szkoły. Taka jest prawda o naszym domu. Gdzie podziało się wszystko, co było? I to już trwa kilka dni. Jeśli tak będzie dalej, nie przejdę do następnej klasy, w ogóle przestanę się uczyć. Będę 82 taka niegrzeczna, jak tylko potrafię. Będę uciekała z domu jak ojciec i nikt mnie nie zatrzyma. Nawet zapalę papierosa, bo mi nie wolno. Będę z Baśką latała do kina i wszędzie. Tylko chłopaków nie chcę widzieć na oczy. Każdy z nich jest taki sam, jak Grzegorz. Potwory! Nigdy nie wyjdę za mąż. Nie będę miała małego dziecka. Nie wiem, po co i dla kogo chowam tego swojego dziecinnego misia i małpę. Może nawet wyrzucę je do śmietnika i wypruję z nich nieprawdziwe bebechy. Wszystko jest złe. Świat jest zły. Pada deszcz. Zimno. Sobota Kiedy Muminki mają smutne minki to znaczy bez wątpienia że Kubuś ma zmartwienie Ja wiem, że to zły rym, ale czytam śliczną książkę o Muminkach i cały dom jest pełen małych stworzonek, Muminków. W naszym domu mieszkał tylko jeden stwór — pan Nos. Przychodził wtedy, kiedy nie chciałam jeść. Wymyślił go ojciec. Wychodził z pokoju i zaczynał tupać w sieni. — Kto tam? — pytała mama. A on: tup, tup, tup! — Kto tam! — To ja. Nos. — Czego pan chce, panie Nosie? — Czy Dorota grzecznie je kolację? My z mamą szybko naradzałyśmy się, co odpowiedzieć panu Nosowi. — Tak, tak. Dorota grzecznie je kolację. — To dobrze! — huczał pan Nos w przedpokoju. — Bo jak nie — to wejdę i sam wszystko zjem. I znowu tupał: tup, tup, tup. Ja wiedziałam, że to ojciec tam tupie i że to głos ojca, nie żadnego pana Nosa. Ale łyżka od razu trafiała do buzi, szybko, szybko. Po chwili wracał tatuś, a mama mówiła, że to bardzo niepedagogicznie. I choć było to rzeczywiście niepedagogicznie, ale skutecznie i mama sama musiała się przyłączać do tej niepedagogicznej zabawy. W ogóle 84 to, co pedagogiczne, jest zawsze najgorsze, nudne i nieciekawe, i w dodatku nieprzyjemne. I dlatego kocham mojego tatę, że jest taki niepedagogiczny. Ciekawa jestem, czy Kubuś też będzie miał w domu pana Nosa. Bo coraz częściej mówi się o tym, że Grzegorz, Jola i Kubuś dostaną własne mieszkanie. Już się buduje. Nawet mama pojechała z Jolą i ze mną, żeby mi pokazać to miejsce. — Tam, widzisz. Na dziesiątym piętrze. Gdzie się kończy rusztowanie, to okno za poprzeczną deską! — To zupełnie tak jak na chmurze. Jeszcze wcale nie ma tego mieszkania. — Ale będzie. Już wybraliśmy nawet tapety. Ale teraz, kiedy Grzegorz nie rozmawia z Jolą, a Jola z Grzegorzem — nie mówi się o mieszkaniu ani o zasłonach na okno, bo miały być z lnu, bardzo ładne, czerwone i zielone. To ulubione kolory Jolki. A w kuchni w drobną krateczkę biało-zieloną i taki sam abażur do lampy. Abażur owinięty w papier już stoi na szafie. Ale może wcale nie będzie potrzebny. Może nie będzie tego domu. Po obiedzie idę do babci. Pokój babci jest zawsze gościnny, a babcia, choć ją bolą nogi, każdego potrafi pocieszyć i powiedzieć dobre słowo. Czasem przychodzę do babci tylko po to, żeby chwilę przy niej posiedzieć. W pokoju babci w powietrzu nie ma żadnej elektryczności, tylko dużo dobrego spokoju. Pukam cichutko i naciskam klamkę. Zaglądam, bo babcia i tak nie zawsze słyszy pukanie. Siedzi na swoim fotelu zatopiona w myślach. Otwarta książka leży na jej kolanach. Babcia też czyta książkę o Muminkach. To ja ją babci pożyczyłam. Babcia uśmiecha się 85 do mnie. Wchodzę i siadam koło niej na podłodze. Tak sobie siedzimy. A potem... — Babciu... — Co, dziecino? — Tylko dla babci lubię być dzieciną. — Co to się stało w naszym domu? Już nie jest tak, jak było. — To miłość się trochę zmęczyła. Ale nie bój się, wróci. Trzeba poczekać. I znowu milczymy. Myślę o tej miłości, która się zmęczyła. To prawda. Było jej tyle, taka była roztańczona i rozbiegana, więc się zmęczyła. Jola gotuje małemu jedzenie, karmi, przewija, usypia, wyprowadza na spacer, a wieczorami się uczy, pracuje. Siedzi w kuchni, bo mały śpi w pokoju. Nie rezygnuje ze swojej pracy. Grzegorz wstaje najraniej ze wszystkich. Wyprowadza psa i daje dziecku jeść. Często go kąpie i zajmuje się praniem. A Jola go popędza, żeby szedł kupić to albo tamto, żeby wyniósł śmieci, żeby załatwił coś na mieście. A on nie cierpiał tego robić przedtem, gdy był Grzesiem. I Grzegorz ma swoją pracę, zarabia. I jest im ciasno. Wieczorem, żeby coś przeczytać, zamyka się w łazience, bo już nie ma miejsca dla niego. Babcia ma rację. Jola jest zmęczona i Grzegorz jest zmęczony. To i miłość się zmęczyła. Poniedziałek Liczy Kubuś raz dwa pięć niech się bawi kto ma chęć a kto nie ma chęci niech się wypcha sianem Pieskie życie! Muszę się teraz tyle uczyć, żeby się jakoś wyciągnąć na koniec roku, a tu jeszcze muszę zbawiać świat, bo gdyby nie ja, to wszystko rozsypałoby się w gruzy. To było wczoraj rano. Niedziela. Słońce świeci. Kubuś ma chyba prawo, żeby z rodzicami pójść na spacer. A tu znowu tyle tej elektryczności zrobiło się w powietrzu, że trudno oddychać. Nawet śniadania nie można zjeść spokojnie. Ojciec patrzy na mamę, mama na tatę, a potem na mnie. Przecież w niedzielę jemy śniadanie razem przy stole. Bo w zwykły dzień każdy chwyta coś z kuchni o innej porze. Drzwi do pokoju Grzegorza i Joli są zamknięte i stoi za nimi chmura. Słychać tylko popłakiwanie Kuby. Wreszcie mama nie wytrzymuje. — Wezmę dziecko! Niech się kłócą sami. — Ale ojciec ją powstrzymuje. Wreszcie wyszła Jola, ale blada i zapłakana. Siada przy stole. A tu Grzegorz z Kubą na ręku staje w drzwiach i mówi: — My nie będziemy jedli śniadania. — I już chce się cofnąć i zamknąć drzwi za sobą. Babcia wzdycha ciężko przy końcu stołu. Jola się zrywa. Babcia unosi rękę, jakby chciała powiedzieć: Nie, nie, nie, zostaw- 87 cie! Nie trzeba! Ojciec udaje, że tłucze w swoje jajko. Robi to już od dłuższego czasu bez skutku. Ale tym razem ja nie wytrzymałam. Zupełnie jakbym się objadła szaleju, taka byłam wściekła. Podbiegłam do Grzegorza, przyciągnęłam go, postawiłam koło Joli i jak nie wrzasnę: — Nie wygłupiajcie się! Już dosyć żeście się wygłupili. Idioty! Osły! Głuptaki! Dalej, macie się zaraz pogodzić, bo zrobię z was kaszkę mannę. Już! Jolka! Grzegorz! Grzegorzysko! — I ciągnę ich do siebie. I tego tylko było im potrzeba. Mama wzięła Kubę na ręce. Grzegorz zaczął się krzywić, bo nie chciał się od razu uśmiechnąć. Jolka padła mu w objęcia i wszyscy zaczęli się śmiać. — No wreszcie... Myślałby kto... — jeszcze dyszałam i cała byłam czerwona ze wściekłości. A mama szepnęła: — Dorota, jesteś wspaniała... Okazało się, że trzeba było ich po prostu ochrzanić, i to w odpowiednim momencie. Bo oni już strasznie chcieli się pogodzić. Ale i Grzegorz jest dumny, i Jola. Najwięcej śmiał się Kuba. Nagle wyrwał się z rąk swojej babci, a mojej mamy, i zataczając się jak kaczka ruszył przez cały pokój w kierunku rodziców, którzy ciągle jeszcze się obejmowali. Sam! Samiuteńki! Po raz pierwszy sam! Szedł, szedł i nagle — klap! Upadł tuż koło ich nóg, ale wcale nie zapłakał, tylko wspiął się po spodniach Grzegorza i stanął. — Sam! Sam! Po raz pierwszy przeszedł sam. Ile kroków? — Grzegorz chciał go wziąć na ręce, ale on odwrócił się i poszedł z powrotem. I tym razem wpadł w ramiona swojej babci. Wszyscy się cieszą. Misia skacze i szczeka. — O Boże, Grzegorz, musimy to zaraz zapisać! — woła Jola. Grzegorz przyniósł prawdziwą miarkę i wymierzył, ile metrów przeszedł Kubuś sam. Niecałe trzy metry. Dokładnie dwa metry i osiemdziesiąt centymetrów. Bo Grzegorz jest bardzo dokładny. Zaraz spisany został protokół: „Kuba przeszedł po raz pierwszy sam przez cały pokój. Dwa metry osiemdziesiąt pięć centymetrów". Te pięć centymetrów Grzegorz mu dodał. Ale nikt się o to nie spiera. Wszystko jest znowu dobrze, a Kubuś biega na swoich trochę jeszcze krzywych nóżkach i wszędzie go pełno, jakby swoimi kroczkami zszywał cały dom z powrotem w jedną całość. Piątek W kuchni biją pianę w kuchni młynek miele w kuchni krają cebulę w kuchni patelnia parska w kuchni ciągle się coś dzieje To dlatego wszystkie garnki i patelnie są zawsze uśmiechnięte Kuba już wcale nie jest podobny do rozkosznego aniołka. Czasem robi takie wrażenie, bo urosły mu śliczne złote loczki. Ale to nieprawda. Nie jest aniołkiem. Biega jak szatan. Nic go nie obchodzą żadne zabawki, które mądrzy panowie i panie produkują, a naiwne ciotki i dziadkowie kupują i przynoszą. Interesują go pokrywki od garnków, pudełka, szczotki do zamiatania. On też uważa, że dorośli są po to, żeby śmiecić, a biedne Kubusie muszą po nich tylko sprzątać i sprzątać. Jola chce go przytulić i całować, ale Kuba odpycha własną matkę. Co to za cackanie się, kiedy człowiek jest bardzo zajęty. Musi przenosić tyle rzeczy z miejsca na miejsce, musi zajrzeć w każdy kącik, bo wszędzie jest coś ciekawego. Najciekawszy jest papier, bo się da drzeć. Ciekawa jest też szafka kuchenna. Oto Kubuś idzie i dźwiga wielką patelnię. Nic jeszcze nie mówi, tylko „mama", ale łazi po całej chałupie i pyskuje po swojemu. Udało mu się otworzyć szafkę, gdzie chowa się kaszę, cukier i mąkę. Ojciec podnosi głowę znad książki i widzi dziwnego białego potwora, który sunie po dywanie jak duch Misi. Byłby to duch, 90 gdyby nie pozostawiał po sobie białych plam. Ojciec na pół przytomny od lektury — przygląda się lepiej, i nagle to coś skacze mu na spodnie. Spodnie są całe białe. To Kuba wysypał mąkę, a potem oboje z Misia wytarzali się w niej dokładnie. To znaczy robić brom-brę. Grzegorz wieczorem po kąpieli robi brombrę * tvu-busiem, turla go w ręczniku kąpielowym po stole albo po tapczanie. Więc Kuba chciał zrobić brombrę Misi. Czy ona gorsza? Tak wygląda brombra. Kuba chce koniecznie jeść sam. Łyżka nie zawsze trafia mu do buzi. Niegrzeczna łyżka! I znowu trzeba go całego przebierać. Jest mężczyzną i nie uznaje śli-niaka. Wieczorem droczy się z rodzicami, ucieka i chowa się za drzwi do kuchni. Jola bardzo starannie, jak w podręczniku do wychowywania dzieci, układa czystą koszulkę, piżamkę, pieluchę, ceratkę. A Grzegorz idzie szukać syna, żeby go wziąć do kąpieli. Zagląda wszędzie i woła: — Kuba! Kuba! — A Kuby nie ma. Siedzi cichutko, ani piśnie. Wreszcie Grzegorz uznaje, że dosyć zabawy, znajduje Kubę za drzwiami. Kuba trzyma w ręku kartofel, który ukradł z miski Misi, i zajada go ze smakiem. Najlepiej smakują takie kradzione kartofle i wszystko, co jest, cudzego, nie z własnego talerza. Głośnym wrzaskiem protestuje tylko przeciwko wyjęciu z wanny. A potem już znowu jak aniołek podaje wszystkim na dobranoc rączkę i nóżkę do całowania. 92 Boże, jaki ten dom jest niepedagogiczny! A jeśli chodzi o te garnki i patelnie z mojego wierszyka, to prawda jest taka, że uśmiechają się one tylko dlatego, że to babcia je szoruje, jak nikt nie widzi. Szoruje je swoimi biednymi bolącymi rękami. A najlepiej wszystko zmywa się — mówi babcia — skórką od zwykłej wyciśniętej cytryny. Sobota Kwitnie akacja za oknem tańczą małe białe dziewczynki słodko jest na dworze spróbuj tylko polizać powietrze Wyciągnęłam się jakoś ze swoich dwój, choć to były nieprawdziwe dwóje. Po prostu za dużo się działo i chodziłam ciągle zamyślona. Dlatego nie uważałam tak dobrze na lekcjach, a pani woźna, która jest najlepsza. w całej szkole, podtykała mi cukierka, bo to pomaga na zmartwienie. A czasem kładła mi swoją szorstką rękę na czole, żeby sprawdzić, czy nie mam gorączki. Babcia inaczej sprawdza, czy się nie ma gorączki. Wargami. Wargi babci są suche i czują dobrze gorączkę. Wydaje mi się, że okropnie dużo stało się w ciągu tego roku, kiedy zaczęłam pisać w tym zeszycie. Przestałam być małą Dorotką. Może dlatego, że zostałam ciotką Kubusia, a ciotka przecież nie może być dzieckiem, jeśli ma być naprawdę ciotką. A ja jestem nią naprawdę. Potrafię zmienić Kubie pieluchę, którą jeszcze nosi między nogami. Potrafię zostać z nim sama w domu i nawet umiałabym go nakarmić, gdyby było trzeba. Nie jestem już tak bardzo swoja własna, jak byłam przedtem. Mama droczy się z Kubusiem, przytula mnie i sadza na kolana. Kuba ciągnie mnie do siebie i patrzy na mamę spode łba, jakby mówił: Ona jest moja. — Moja Dorota! — mówi mama. A Kuba protestuje. Nie umie jeszcze powiedzieć, ale energicznie kręci główką na: nie, nie, nie! 94 Nie jestem już tak bardzo swoja. Nie jestem już tak bardzo mamy ani nawet taty, choć pozwalam się ojcu zaprosić czasem na lody. Ojciec miewa swoje problemy i trzeba go wysłuchać. — Dorota umie słuchać — mówi ojciec. Patrzę na mojego ojca. Ojciec jest ładny i wcale nie jest stary, choć mówi się o rodzicach: starzy. Ale na skroniach ojca zaczynają błyszczeć białe niteczki, a pod oczami rysują się już zmarszczki. Koleżanki zazdroszczą mi takiego ojca. Siedzę z nim w kawiarni, patrzę mu w oczy i słucham jego problemów. Każda praca jest trudna. Ale praca ojca jest najtrudniejsza, choć wygląda, jakby wcale nie pracował, tylko siedział, czytał książki i spacerował ukosem po pokoju. Przedtem lubiłam słuchać jego kroków. Tylko że teraz wszędzie tylko: tup, tup Kubusia. A ja, zapatrzona tylko w Kubę i w swoją nową dorosłość, nie zauważyłam wcale, że mój ojciec się starzeje, że ciągle tyle pracuje, że się męczy, a czasem jest mu smutno. I kiedy my dorastamy, im jest też smutno, bo ciągle odchodzimy. Mamy tyle własnych spraw, o których oni wcale nie wiedzą. Więc ojciec znowu ma jakieś problemy i krąży wokół nich, nawija i nawija. — O co chodzi? — pytam wreszcie. — Może zjesz jeszcze lody? Tylko czy nie za zimne? — Czy chodzi tylko o te lody? — Chciałem z tobą pomówić o wakacjach. — Aha, więc tu jest pies pogrzebany. — Tak, pies. Widzisz, koledzy mamy zapraszają nas na wspólną wycieczkę za granicę. — To wspaniale! Nigdy jeszcze nie byłam za granicą. 95 — Ale możemy pojechać tylko my oboje, bez dzieci, bo oni też dzieci nie biorą. Zaczęłam szukać pod stołem. — Zgubiłaś coś? — Nie, szukam tych dzieci, bo ja jestem już duża. — Właśnie dlatego chcę z tobą porozmawiać. Doroto! Dotychczas zawsze wyjeżdżaliśmy razem we trójkę, bo Grzegorz jeździł w góry na te swoje obozy. A w tym roku dlatego, że jesteś już duża, zgodziliśmy się wyjechać sami. — Zgodziliście się, więc po co ta mowa. Wolna droga! Pomyślnych wiatrów! — Dorota, ale nie pojedziemy, jeśli tobie sprawi to przykrość. — Mnie... mnie... a ja... co będzie ze mną?... — i broda zaczęła mi się trochę trząść. Ale zaraz wzięłam się w garść. — Właśnie. Mama załatwiła dla ciebie bardzo dobre kolonie, nad morzem. — Wykluczone. — Dlaczego? Przecież już jesteś duża i nie musisz trzymać się zawsze rodziców. — Nie chcę trzymać się rodziców. Mam swoje plany. — Byłam tak twarda, że ojciec zaczął mnie błagać, żebym wyjawiła mu te plany. Ale jego prośby tylko utwierdzały mnie w uporze. — Mam plany i koniec. Zostaję w mieście. — I co będziesz robić? — Będę chodziła na pływalnię, do parku i do kina. — Jak chcesz... świetnie. To tylko przez miesiąc. A na drugi miesiąc wyjedziesz z babcią. — A teraz ja chcę ci coś powiedzieć, tato. 96 — Co, córeczko? — Ja nie będę sama chodziła na pływalnię, do parku i do kina. — Na pewno jakaś koleżanka. — Żadna koleżanka. Kolega. Po prostu mam chłopaka. — Masz chłopaka? Oczy taty zamrugały, a potem zrobiły się zupełnie okrągłe. Tak naprawdę to wcale nie mam chłopaka, ale chciałam postraszyć tatę, a poza tym jest taki jeden, który już się chciał umawiać ze mną na basen. — Jak on się nazywa? — Jacek. — A nazwisko? —- Nic ci nie powie. Och, byłam okrutna dla swojego taty, dla mojego kochanego tatusia. Niech sobie jedzie, gdzie chce, sam, beze mnie, ale niech mu będzie choć trochę przykro. Człowiek nie wiadomo dlaczego nagle staje się ostry i przykry, nawet dla tych, których na pewno kocha. Bo to przecież bardzo trudne nagle wydorośleć i odrywać się od nich, jakby się rozdzierało to, co było dotychczas zszyte mocno jak oprawiona książka. Ojciec pomyślał, pomyślał długo i rzekł na koniec: — Wiesz, Dorota, to się dobrze składa. Przyprowadź go przy okazji, chętnie go sobie obejrzę. Musi być bardzo fajny, skoro ci się podoba. — Pewno, że fajny. I tak się skończyła ta rozmowa. Ale właściwie to dopiero teraz się skończyła, kiedy ją tu zapisuję. A te plany na papierze i ten rozmazany tusz od długopisu to są łzy. Czwartek Lampa się paii lampa się pali lampa się pali czy to wierszyk ja nie wiem ale tak dobrze kiedy lampa się pali lampa się pali a my wszyscy jesteśmy razem Bardzo dawno nie pisałam w tym zeszycie. Czasami było mi go brak, jak przyjaciela. I zdawało mi się, że i wierszyki już ode mnie odeszły i nie chcą się ze mną bawić. To nie dlatego, żeby nic się nie działo. Może właśnie działo się za dużo. Ciągle ktoś wyjeżdżał i wracał, a wyjeżdżał ktoś inny. To, co było ważne, stało się 0 wiele mniej ważne. Wyjazd rodziców samych, beze mnie, odbył się bez bólu. I ten miesiąc przeleciał mi tak szybko, jak nigdy. Zdziwiłam się, kiedy pewnego dnia przyszedł telegram, że już wracają. Byli radośni, opaleni, młodzi i przywieźli całą masę prezentów, drobnostkę dla każdego. Ja dostałam wspaniałe kredki 1 mogę teraz tu rysować i pisać wszystkimi kolorami. Potem ja z babcią byłyśmy na wsi u zaprzyjaźnionej gospodyni. Piłyśmy ciepłe mleko prosto od krowy, jadłyśmy białe świeżutkie serki i jajka. Kubuś był na wsi z Jolą, a potem z drugą babcią, mamą Joli. I z trudem go poznałam, kiedy wrócił. Urósł i zrobił się z niego prawdziwy chłopczyk. Już nie żaden dzidziuś. I tyle 98 nowych słów mówi, tyle umie nowych Kubusiowych sztuczek. Podobno dzieci najwięcej rosną i rozwijają się na wakacjach. Aż żal, że tyle rzeczy stało się beze mnie. Nie zdążę zapisywać wszystkiego. Ale najpierw chcę napisać, że najlepiej jest w domu, kiedy są wszyscy razem i wszystkiego jest do pary: tata-mama, Grzegorz-Jola, babcia-ja, Kubuś-Misia. Tak mi się ułożyły te pary, bo ja i babcia nosimy to samo imię i przeważnie czytamy te same książki. Dobrze nam się z babcią milczy i rozmawia. A Kubuś z jamnikiem lubią się tarzać, robić brombrę, jeść z jednej miski (choć tego Kubusiowi nie wolno!) i biegać po całym domu robiąc dużo hałasu. Grzegorz i Jola ciągle jeszcze czekają na mieszkanie i choć czasami kupują coś do swojego domu, to wazonik do kwiatów, to przybory do łazienki, wydaje się, że nie za bardzo im się śpieszy z przeprowadzką. Gdy Kubuś skończy trzy lata, pójdzie do przedszkola, ale tymczasem lepiej, że jest w domu tyle ludzi, zawsze jest komu z dzieckiem zostać albo pójść na spacer. Kubuś już nie jeździ w głębokim wózku. Głęboki wózek przydał się koleżance Joli, która teraz urodziła malucha. A Kubuś ma wózek składany, spacerowy. W parku nie lubi siedzieć w wózku. Często sam go pcha przed sobą albo biegnie przodem. Odbiega daleko od dorosłych i ludzie się za nim oglądają, że taki malu-szek, a idzie sam jeden w wielki świat, między ogromnymi drzewami. Już nam wcale nie jest ciasno w domu. Nie wiem dlaczego, ale chyba babcia ma rację, że w prawdziwym domu ściany się rozsuwają. Gdy Kubuś był na wsi, dom nie był prawdziwym domem. Bo jeszcze, żeby 99 dom był prawdziwy, trzeba, żeby było w nim dziecko i zasypiało wieczorem. Jola kładzie Kubę do łóżka i zamyka cichutko drzwi. Słychać jeszcze przez jakiś czas poprzez drzwi, że Kuba coś gada do siebie i wyśpiewuje i potem robi się cicho. I jest jakaś zupełnie inna cisza w domu, kiedy śpi w nim małe dziecko. Nawet jeżeli w drugim pokoju gra telewizja albo radio, szumi pralka w łazience, postukują w kuchni naczynia i łyżki. To bardzo trudno napisać, co to jest dom i na czym to polega. Dzieci rysują dom o tak. Ja zawsze rysuję domy z dymkiem idącym z komina, a ten dym to wcale nie jest dym, tylko pan Dymek. Bo kiedy Grzegorz był jeszcze mały, mówił do wszystkich ,,ty". Nawet do obcych ludzi. Listonosz zapukał do drzwi. — Listonoszu, przyniosłeś list? — pytał Grzegorz. — Nie mówi się tak. Mówi się pan listonosz. Przyszedł mechanik naprawić radio. — Mechaniku, co ty robisz? — pytał mały Grześ. — Nie mówi się tak. Mówi się pan mechanik. — I dlatego Grześ rysował nawet dom z panem Dymkiem. Tak rysują dom dzieci. Teraz już nie rysują nawet 100 pana Dymka, ale anteny telewizyjne na dachu i dużo pięter, dużo, jedno nad drugim, że wcale nie widać nieba. W takim wielkim domisku jest dużo mieszkań, a każde jest dla kogoś domem. Tyle jest domów w jednym domu! Trudno to zrozumieć. Ale każdy mówi, że idzie do domu, kiedy wraca z pracy albo ze spaceru. Więc jak narysować ten prawdziwy dom? Myślę, myślę... Może narysować lampę i to będzie dom. A może tylko zwyczajny mały znaczek, jaki Kubuś nosi na kieszeni fartuszka na brzuchu: serce. I to też będzie dom. Środa Babcia smaży konfitury z wiśni ze dworu przyfrunęła pszczoła babcia srebrną łyżką zdejmuje różową pianę moja babcia jest piękna w niebieskim fartuchu To jeszcze wierszyk o wakacjach. Bo prawie wcale nie napisałam o tym, że byłam z babcią na wsi. Cały miesiąc. Babcia mówi, że to nasze ostatnie wakacje razem, moje i babci. Bo babcia powinna jeździć teraz do sanatorium, leczyć te bolące ręce i nogi. Babcia uczy mnie różnych śmiesznych rzeczy. Jak się wróży z listka akacji i co znaczy, jak się zobaczy pająka rano, w południe i wieczorem. I babcia umie mówić po imieniu do różnych ziółek i polnych kwiatków. A imiona mają takie zabawne i ciekawe: miłek, niecierpek, jasnota, pantofelek Matki Boskiej, krwawnik. Babcia umie też poznać, jaki ptak usiadł na drzewie i jaki śpiewa w ukryciu. W starej choince koło drogi zawsze śpiewa jedną śmieszną melodię, jakby ze znakiem zapytania na końcu. Najbardziej lubię srokę, bo jest taka duża, czarno-biała i kiedy leci, to robi się aż furkot w powietrzu. A babcia też umie o niej wierszyk: Sroczka krzekce na płocie będą goście nowi sroczka czasem omyli, czasem prawdę powi. Babcia umie wiele różnych dawnych wierszyków i piosenek i żal mi, że już nikt ich nie pamięta i nie 102 BABCIA śpiewa. Babcia mówi, że nawet wyliczanki, gdy się grało w berka albo w chowanego, były dawniej inne. I ta o czerwonym stoliczku, i o zajączku. Teraz są inne wyliczanki i inne zabawy. Tylko dla malutkich dzieci, takich jak Kubuś, nie wymyślono nic innego, tylko jest zawsze to samo: kosi-kosi i tu sroczka kaszkę warzyła, i chodzi czapla na wysokich nogach po desce, powiedzieć ci jeszcze? Ale o czapli Kubuś jeszcze nie umie, to za trudne. Umie jeszcze tylko: jedzie, jedzie pan na koniku sam, sam — bo pra-Kocio podrzuca go na kolanie i tak mówi, a przy każdym: pan, pan — sam, sam — Kubuś wzlatuje do góry i zaśmiewa się głośno. Powiedziałam babci, że nigdy nie wyjdę za mąż, chyba za babcię. A ona się śmieje. Wieczorem babcia siada przed lusterkiem, zaplata na noc warkocz. Mówi: — Boże, co się ze mnie zrobiło? Co się ze mnie zrobiło! — I wzdycha. Bo babcia była kiedyś śliczna, jak na tej starej fotografii w pokoju mamy. Wcale niepodobna do siebie. Ja wiem, że teraz babcia jest jeszcze ładniejsza, bo jest moja. Taka jaka jest. Ale babcia o tym nie wie. — Moja droga — mówi bacia — ja wiem, że kobiety dziś chcą być niezależne, ale jednak najlepsza rzecz to dobry mąż. A teraz, babciu, pstryk! — proszę się uśmiechnąć, tylko ładnie, tu będzie twoje zdjęcie narysowane przeze mnie. Poniedziałek Mama jeździ maluchem tata autobusem Jola tramwajem a ja chodzę do szkoły piechotą Moja szkoła jest bardzo blisko że nawet słychać rano dzwonek Dlaczego dzwoni tak długo bo pani woźna czeka na spóźnialskich Dzisiaj chodziłyśmy obie z Jolą po sklepach, żeby kupić buciki dla Kubusia. Grzegorz obrysował nóżkę, o tak, i zrobił miarkę z patyczka. Ten patyczek Jola wkłada do buta. Kubuś wyrósł ze swoich niemowlęcych buciczków i musi mieć buty porządne, twarde na jesień, na całe swoje tupanie. Ale jeszcze wszystkie buty były za duże albo nie bardzo nam się podobały. Były nawet jedne ładne, ale niebieskie. — Jak myślisz, Dorota, podobają się Kubusiowi niebieskie buty! — Oj, chyba nie. To dla dziewczynek. — No pewnie. Wreszcie kupiłyśmy śliczne buciki czerwone z czarnym. Noski mają czerwone i błyszczące. Czerwone sznurowadła. Co za radość! Kuba uwielbia wszystko, co czerwone. Porwał swoje buciki i już niósł je w najodleglejszy kąt mieszkania. Ale Grzegorz go wychowuje. — Podziękuj mamusi. Kuba patrzy, patrzy. Czy samo to, że Kuba istnieje 105 i że jest taki, jaki jest, nie jest najlepszym podziękowaniem za wszystko? — No jak się dziękuje? Uczyłem cię przecież. Kuba kłania się nisko swojej mamie. — A teraz daj nóżkę, zmierzymy nowe buciki. — Kuba chce je włożyć sam, ale jeszcze mu się ta sztuka nie udaje. Wkłada je tata. Wreszcie nowe buciki są zawiązane. Teraz same robią tup, tup, a Kuba schyla się co kilka kroczków i ogląda ich uśmiechnięte noski. — Bu! — mówi. Obie z Jolą czujemy się dostatecznie wynagrodzone i postanawiamy to uczcić filiżanką czekolady, którą przyniósł wczoraj pra-Kocio. Dla maluchów czekolada nie jest zdrowa, wystarczy, że spróbują. Ale Kuba i tak pochłonięty jest nowymi butami. Kto przyjdzie do domu, ogląda nowe buciki i uśmiecha się do nich, takie są miłe. Wieczorem buciki się zmęczyły. Stoją grzecznie na podłodze pod łóżeczkiem Kuby i czekają na poranek, kiedy znów będą wesoło tupały. To są nowe buty Kubusia. Niedziela Dzień odpoczywa po obiedzie i na chwilą przystaje cień leży pod drzewami już przeszła chwila śpiesz się niedługo będzie wieczór Tę stroniczkę podzieliłam na dwie części. Bo są we mnie dwie dziewczynki, jedna w drugiej. Jedna zapisuje wszystko, co się wydarzyło, po jednej stronie kartki, a druga po drugiej stronie. Jedna dziewczynka Miałam w nocy piękny sen Chłodny prysznic dobrze by mi zrobił Podziwiam mamę, że tak szybko wstaje, ubiera się i jedzie do pracy Śniadanie było bardzo dobre, bo gotowała je babcia W szkole było na ogół ciekawie i wesoło Na dworze już jesień, drzewa całe złote I tak dalej, i tak dalej. Druga dziewczynka Okropnie mi się nie chciało wstać Nie było ciepłej wody i musiałam się myć w zimnej Ta moja mama tak szybko wychodzi, że prawie wcale jej rano nie widuję Na mleku były kożuchy i dopiero babcia musiała je zdjąć, bo ich nie znoszę W szkole były nudy na pudy Na dworze zimno jak diabli 107 Przecież obie dziewczynki piszą prawdę, a dzień wygląda u nich całkiem inaczej. Jakby jeden obrazek był namalowany jasnymi farbami, a drugi samymi szarymi i czarnymi. Tak tylko przyszło mi do głowy. Co do mnie — lubię chyba wszystkie kolory. I jeszcze zapomniałam napisać, że Kubuś teraz jest psem — au. Na wszystko odpowiada: au. — Kto ty jesteś! — Au. — Gdzie jest mama? • ; - - ? \ — Au. ... z--; ' - ? — A gdzie tata? — Au. I śmieją mu się niebieskie ślepki. Wtorek Ktoś zgubił na ulicy niebieską wstążkę gdzie pobiegł mały jasny warkoczyk Śniło mi się, że coś zgubiłam. Może była to wstążka, a może dom. Ale potem okazało się, że było to dziecko, które było mną. Zgubiłam swoje własne dzieciństwo. Okropnie długo go szukałam. Biegałam po różnych ścieżkach. Przechodziłam przez różne pokoje. Nie było go nigdzie. Wyszła mama. Pytam jej: czy nie widziałaś mojego dzieciństwa? Ale mama we śnie tylko się uśmiecha, milczy. Jest tu i ojciec, i babcia, i jacyś inni ludzie. Chodzę od jednego do drugiego i nikt nie chce mi wskazać drogi do mojego dzieciństwa. I chcę już płakać, kiedy słyszę głos: — Ja wiem, jak możesz je odnaleźć. Odzyskasz je pod jednym warunkiem, że jakieś dziecko zgodzi się ciebie zastąpić. Szukaj tego dziecka. A ono stało koło mnie. Było tuż, tuż. I to był właśnie Kuba. Rano zapisuję ten sen, żeby nie zapomnieć, potem opowiem go babci. A teraz muszę kończyć i pędzić do szkoły. Jakie dziwne rzeczy śnią się człowiekowi. f Środa Dziadek kicha — A-psik! I mówi sam sobie Pomyślności Dziękuję ' Kubuś chce być kierowcą. On jest kierowcą. Siedzi na stołeczku, trzyma w rączkach kierownicę, a obok nogi stawia dzwon do przepychania zlewu. To są „je-je" — biegi. I robi przez cały dzień: brum, brum! Brum oznacza wszystko, co jedzie, wszystko, co warczy. — Mój Boże — wzdycha ojciec — i pomyśleć, że ja, kiedy byłem ^nały, chciałem być furmanem. Gdzie tam furmanem! Koniem! Przez cały dzień cwałowałem na kiju i wołałem: -I-i-i! — To ja chciałem być furmanem — wtrąca Grzegorz. — Miałem lejce i bat i poganiałem wszystkich. — Kuba na razie jest kierowcą. A za rok będzie kosmonautą. Czasy się zmieniają — rzekł ojciec takim tonem, jakby już nie był młodym dziadkiem, ale pradziadkiem. — Kto ty jesteś? — pyta Grzegorz. — Pan Brum! j— odpowiada Kubuś. W ogóle to Kuba coraz więcej mówi. Nauczył się mówić: cio tooo? — takim tonem, że głos się podnosi i „to" robi się przeciągłe. O tak: cio tooo? Cu> iv - o-o ? Chodzi po domu i pokazuje paluszkiem: Cio tooo? Cio tooo? — I wcale nie czeka na odpowiedź. Tupie dalej i każda rzecz jest dla niego pytaniem i zdziwieniem. Świat jest z samych pytań, ale nic jeszcze oprócz mamy, psa i brum nie zatrzymuje jego uwagi. Zresztą Kuba jest okropnie zajęty i zapracowany i na razie nie ma czasu na odpowiedź. Przyjął jeszcze do wiadomości, że istnieje pan ko, czyli kot, bo poznał się z kotem u drugiej babci, mamy Joli. Ale pan ko jest mniej zabawny niż pies, czyli au. Pan ko boi się Kuby i nie daje się ciągnąć za uszy ani za ogon, nie chce robić z Kubusiem brombry na dywanie. Gdy tylko małe nóżki z czerwonymi noskami butów zaczynają tupać po pokoju, pan ko ucieka i chowa się w najdalszy kąt, najczęściej pod duży fotel, skąd trudno go wydobyć. Jeśli już uda się go wypłoszyć, pan ko daje susa przez cały pokój i przemyka się w bezpieczne miejsce. Skacze na szafkę kuchenną i tutaj już czuje się bezpieczny. Patrzy z góry jak zwycięzca na ludzi i na jeszcze gorsze małe ludziki w czerwonych butach. Pan ko jest niegrzeczny i nie chce się bawić. Kubuś idzie i taszczy z półki wielką książkę. — Gdzie on znalazł tę książkę? — dziwi się ojciec. — Już dawno jej szukam i nie mogłem znaleźć. — Bo w naszej bibliotece w ogóle nic nie można znaleźć. Może Kuba zrobi w niej wreszcie porządek. — Jaka śliczna książka! Zabierzcie mu, bo jeszcze podrze. To atlas zwierząt. Naprawdę piękna książka. Napisana jest w czterech językach, jak się każde zwierzę nazywa i jakie kraje zamieszkuje. Książka jest stara i wszyscy usiłują odciągnąć od niej uwagę Kuby. Ale Ul nawet jeje nie interesuje go w tej chwili. A może już wyrósł z darcia papieru? Kuba otwiera książkę w samym środku. Chwyta mamę za palec wskazujący i kładzie jej palec na obrazku. — Cio tooo? I znowu przesuwa palec mamy. — Cio tooo? Wcale nie drze tej książki, tylko palcem swojej mamy ją czyta. — A tu na obrazku jest po prostu krowa. — Cio tooo? — Krowa mu — odpowiada Jola. — Muwa! — stwierdza Kubuś odkrywczo. I idzie dalej. — Może będzie uczonym przyrodnikiem? — marzy Jola. — Na razie jest sobą, Kubusiem, a to bardzo wiele. Co to jest, Kuba? — sprawdza lekcję dziadek. — Mu-wa! I znowu Kubuś zostaje porwany i obcałowany przez swoją mamę. Ale to mu się wcale nie podoba. „Zostawcie te czułości. To nudne. Świat jest taki ciekawy". Niedziela Zając na śniegu zając na śniegu bardzo zielony bardzo czerwony i troszeczkę niebieski Mama wyjęła zeszyt, w którym zapisywała różne powiedzonka Grzesia, a potem moje, kiedy byliśmy mali. Ten wierszyk o zającu to piosenka, którą ułożyłam sama, gdy miałam cztery lata. To się śpiewało do końca, a potem znowu od początku, więc piosenka była jak zabawa w kółeczko. Najpierw się obraziłam trochę, że mama przypomniała ten głupi wierszyk. Ale dziś rano, kiedy zobaczyłam, że spadł pierwszy śnieg, zaczęłam sobie śpiewać ten wierszyk. Okazało się, że zupełnie dobrze go się jeszcze śpiewa i że w pewnym sensie wierszyk mówi prawdę o takim dniu, jak dzisiejszy. Kiedy tylko otworzyłam oczy, uderzyło mnie coś dziwnego. Ranek był jakiś inny niż jeszcze wczoraj. Przez szpary w zasłonach płynął biały blask. Rozsunęłam zasłony. Śnieg! Pierwszy śnieg! Cicho i biało, i tajemniczo. Wstałam prędko, żeby pokazać śnieg Kubusiowi. Ale on trzepotał powiekami i nic nie rozumiał. Powiedział tylko: ka-ka — to znaczy ptak, wszystko, co fruwa w powietrzu. Ale to nie były ptaki, tylko płatki śniegu, choć do choinki jeszcze daleko. Jola ubrała Kubę w nowy czerwony kombinezon, w którym wyglądał jak skrzyżowanie misia z czerwonym kapturkiem, a na nogi — także czerwone kaloszki. 8 —Dom w domu 113 I wyszliśmy razem na dwór. Śnieżek był jeszcze świeży, nowiutki. Tylko jeden człowiek przed nami zrobił w nim ślad. Kubuś stanął na śniegu trochę przestraszony. Gdzie się podziała trawka? Gdzie ten zwyczajny, wczorajszy świat? Dzisiejszy świat ubrał się na biało. Śnieg! Śnieg! Najpierw Kuba zrobił kilka kroków na śniegu i zobaczył, że jego nóżki zostawiają ślady. A buciki z czerwonych stają się białe. To chyba jakieś czary. A w powietrzu fruwają dziwne białe płatki. — Ka-ka! — To śnieg, Kubusiu, twój pierwszy śnieg. — W zeszłym roku Kuba był jeszcze za malutki, żeby zauważyć śnieg. Teraz Kubuś coś zrozumiał. Zaczął dreptać i łapkami chwytać w powietrzu białe płatki. Ale płatki nie dawały się złapać w rączki. Wyraźnie kpiły sobie z Kubusia, siadały mu na nosie i na rzęsach. Kubuś otworzył buzię i kilka płatków śniegu wpadło mu do buzi. Poczuł na języku zimno. Śnieg jest zimny. Wielkie odkrycie, trzeba je zaraz zanieść mamie. Tup, tup, tup — i Kubuś pac! — upadł w biały puch. Nie bardzo wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać. Nic nie boli. Ale Kubuś leży zanurzony w śniegu. Zanim postanowił, co należy zrobić — czy się roześmiać, czy zapłakać, ciotka Dorota (to znaczy ja) go podniosła. To niezła rzecz. I Kubuś zaczął sam łapać zające po śniegu. Przecież tak się mówi: upaść, czyli złapać zająca. A jakiego koloru ten zając? No właśnie! Wcale nie była taka głupia ta moja dziecinna piosenka. Czwartek Zapal oczka zgaś oczka zaprowadzę cię w sen tam spotkamy borsuka i jeża który tupie ! Zrobiłam mały zeszycik, tak mały jak paznokieć ojca. I w tym zeszyciku będzie słownik Kubusia. Jola ciągle się martwi, że Kubuś jeszcze nic nie mówi. — Jak to nic? Mówi „mama" i „tata". — Na psa mówi „au", a na kota ,,ko". — Chłopcy później zaczynają mówić niż dziewczynki — pociesza mama. — Zobaczysz, niedługo będziesz narzekać, że jest gadułą. Kuba i tak jest gaduła. Ciągle coś gada, mówi do siebie, jak czasem ojciec. Mama się na ojca złości, a on mówi, że głośno myśli. Tak samo Kuba. Ma jakąś swoją mowę, myśli głośno. Coś wykrzykuje. O coś pyta. I kiedy się dobrze wsłuchać, można rozpoznać wiele Kubusiowych słów. A poza tym codziennie uda mu się jakaś nowa sztuczka z językiem. — Gul, gul, gul — i nagle — baba. — Ga-ga-ga — i nagle — dzia-dzia. Siadamy z Jolą i wypisujemy wszystkie słówka Kuby. Ja je zapisuję na kartce, a potem przepiszę do tego małego słowniczka. Wszystko zaczyna się od mamy. A więc: mama . tata • ? • |. baba ''?(". 115 dziadzia * cio to muwa pam (każdy człowiek jest pam, czasem nawet i zwierzę). brum (samochód i wszystko, co jedzie) pam brum (kierowca) am am (jeść i jedzenie) lala (lalka, ale także dziewczynka) ka-ka (ptak i wszystko, co fruwa, nawet płatki śniegu) au — pies ko — kot jeje — biegi (część samochodu, dla Kubusia jest to dzwon do przepychania zlewu) aaa (spać, chce się spać) I jeszcze na końcu — cin. Cin to jestem oczywiście ja — ciotka. Ale właściwie wszystkie dziewczynki są: cin. Jak dużo tych słów! A przecież zapomniałyśmy jeszcze dwóch: jednego ważnego słowa. — Kubusiu! — chodź tu — mówi Dorota. — Zapnę ci spodenki. — Nie! — mówi Kubuś. I powtarza: — Nie, nie, nie! Jak mogłyśmy o tym zapomnieć. Przecież „nie" jest dla Kuby ostatnio najważniejszym słowem. Na wszystko mówi najpierw „nie". Jeść — nie. Spać — nie. Pocałować mamę — nie. Przynieść misia — nie. Rozumie wszystko doskonale i za chwilę zrobi z radością wszystko, co mu się poleci, ale najpierw musi powiedzieć — nie. — Ćwiczy swoją wolę — mówi Grzegorz. — Chciałbym, żeby był mocny, a nie żaden mięczak. — A Jola tylko wzdycha. Nauczyła się wzdychać trochę jak 116 babcia. A ze słowem „nie" Kubuś układa już całe zdania. Potrafi powiedzieć: Nie ma brum — to znaczy, że samochód pojechał. I jak tu twierdzić, że Kuba nie umie mówić? Trochę mówi jeszcze jak Kali po angielsku z powieści „W pustyni i w puszczy", ale mówi! Wieczorem Do słownika Kubusia musiałam wpisać jeszcze jedno słowo: Kuka. A było to tak: Ostatnio Kuba nie lubi jeść kolacji sam w kuchni, chce jeść razem ze wszystkimi. Okropnie to lubi, jak nakrywa się do stołu i przynosi talerze. Przed kolacją przyszedł pra-Kocio i oczywiście został zaproszony do stołu. I wszyscy jakoś więcej zajmowali się gościem niż Kubą. Ktoś podawał mu chleb i przysuwał masło. A Kuba dość cierpliwie czekał na swój talerz, na którym Jola przygotowywała mu twarożek z jabłkiem. Wreszcie zdenerwował się. Jak to! Wszyscy zapomnieli, że on jest tutaj, on, Kuba? Nikt nie zwraca na niego uwagi! Szarpnął rączką serwetę, aż jakiś widelec poleciał pod stół, i zawołał głośno: — Kuka! Wszyscy odwrócili się do niego. A Jola rzekła: — Powiedział Kuba! — Kuka! Kuka! — powtórzył Kubuś i zdaje się, że szykował się do ściągnięcia całego obrusa, jeśli zaraz, natychmiast nie dostanie jeść. — Nazwał siebie Kuka — zrozumiał Grzegorz. — Przecież to strasznie mądre dziecko! Potrafił już zrozumieć, że on jest ja, Kuka. 117 — Oczywiście — żartował ojciec — syn Grzegorza musi być najmądrzejszym dzieckiem świata. Grzegorz zaczął się bronić i mówić, że przecież to nadzwyczajne, kiedy człowiek zrozumie, że jest, że jest sobą, że jest Kubą. To wielka rzecz. Ojciec przekomarza się z Grzegorzem, ale przecież tak naprawdę to i on w tej chwili jest bardzo dumny z wnuka. Jola stawia Kubę przed lustrem i pokazuje mu palcem chłopczyka, który stoi po drugiej stronie lustra. Kuba przygląda się sobie, a potem patrzy na mamę i znów spogląda do lustra. Wreszcie mówi wyraźnie: — Kuka. A więc rozumie naprawdę. Nie powiedziało mu się przypadkiem. I dlatego jeszcze dzisiaj wieczorem wpisałam do słowniczka dużymi czerwonymi literami nowe słowo KUKA Więc wszystkich Kubusiowych słów jest już dwadzieścia. Piątek Co mi dziś we śnie kupiłaś Kupiłam ci tramwaj czerwony my tym tramwajem pojedziemy do lasu A gdzie jest ten las we śnie oczywiście Mama i Jola były strpsznie zaprzątnięte tym, co będzie modne na wiosnę i lato. Podobno będzie modne absolutnie wszystko, choć noszone zupełnie inaczej, spodnie do wysokich obcasów, pikowany kaftan do sukni z jedwabiu. Tak były zajęte, że nic nie widziały, co się dzieje. A ojcu zginęła teczka z rękopisem ostatniej książki. Teczka była zamknięta i przygotowana do oddania, i zginęła. Nie było jej nigdzie. O jejku! Tata chodzi i szuka, zagląda pod biurko, pod kanapę i pod fotele. Teczki nigdzie nie ma. Wiadomo, że specjalistką od szukania rzeczy zgubionych w domu jest babcia, ale babcia źle się czuje i leży w łóżku. A ojciec szaleje. Wreszcie mama zlitowała się i przyłączyła się do poszukiwań. — Na pewno leży na wierzchu. Już nieraz tak było. Ale na wierzchu nic nie leży. Nie ma. Kamień w wodę. Ojciec usiadł na krześle, wziął głowę w dłonie i cicho rozpacza. To pierwsza faza. Zaraz nastąpi druga: krzyk i rzucanie wszystkiego o ziemię. Myślę, że lepiej wycofać się na z góry upatrzone pozycje, nie wchodzić teraz ojcu i mamie pod rękę. I kiedy tu panuje najwyższe napięcie, nagle odzywa się dzwonek u drzwi. 119 W drzwiach stoi dwóch chłopców i jeden z nich trzyma w ręku teczkę. Ojciec rzuca się na nią. — Czy to przypadkiem nie państwa teczka? — Tak, moja! Skąd to macie? Przecież nie wychodziłem z nią z domu. — Antek znalazł ją na podwórzu. I zabawiliśmy się w Sherlocka Holmesa. Całe śledztwo. Sprawdzamy po kolei już drugą klatkę schodową. Ale nikt się do niej nie przyznaje. — Bardzo wam dziękuję, chłopcy! — Ojciec ściska chłopcom ręce, a mama zaprasza ich na kawałek szarlotki. Chłopcy dziękują, nie mają czasu, nie są głodni. — To chociaż weźcie po jabłku na drogę. Kłaniają się, przyjmują jabłka i już zdążają do drzwi. — Ale jak to się stało? Gdzieście znaleźli tę teczkę? — Po prostu na podwórzu! — Boże drogi, to zupełnie niemożliwe. Nic nie rozumiem. — Ledwie drzwi zamknęły się za chłopcami, a tu znowu dzwonek. W drzwiach staje dziewczynka i w ręku ma piłkę. — Dzień dobry — dyga grzecznie. — Czy to nie państwa piłka? Spadła na nasz balkon. — To chyba piłka Kubusia — mówi z wahaniem Jola. — I zaraz biegnie na balkon, a na balkonie Kuba opróżnia już cały kosz swoich zabawek. Tak śmiesznie spadają w dół. Lecą i robią: pac! pac! pac! Kubuś zawsze lubił wyrzucać zabawki z łóżka i z wózka, ale nigdy jeszcze nie wpadł na pomysł, że można by wyrzucić z balkonu. — To na pewno Kuba wyrzucił moją teczkę z balkonu na podwórze — zawołał ojciec. — Wielkie nieba! Nie wiemy nawet, co jeszcze wyrzucił z cenniejszych 120 rzeczy. Może mój nowy garnitur? — Ale garnitur wisiał spokojnie w szafie. Kubuś niewinny i zadowolony z siebie szedł przez przedpokój i wołał: — Dziadzia! Dziadzia! — Stary! — mówi Dziadek (czyli ojciec). — Zasłużyłeś na dobre lanie. Kubuś z najniewinniejszą miną odwraca się do dziadzia tyłem i oznajmia: — Pupa nie! Na to wszystko wchodzi do domu Grzegorz i usłyszawszy ostatnie odezwanie się Kuby nie posiada się z radości. Jola mówi: — Wypluj żabę! Wypluj to brzydkie słowo. A Grzegorz: — Przecież to mężczyzna. No, trudno. Muszę zapisać w słowniku nowe słowo Kubusia. Teraz Kubuś odczuwa potrzebę dawania wszystkim „po pupie", i misiowi, i jamnikowi. Ale jest sprawiedliwy. Wieczorem był bardzo niegrzeczny, pluł marchewką na ścianę i mama bardzo się martwiła. — Mama, Kuka, pupa daj! — powiedział Kubuś po swojemu. No, czy można się na niego gniewać? Tylko balkon trzeba już przed nim zamykać. Sobota Puk puk puk przepraszam czy dom jest w domu niestety dom wyszedł z domu i nie wiadomo kiedy wróci ale proszę bardzo niech pan wejdzie zaczeka zaraz podam ciasteczka z plasteliny Teraz nie mogę nadążyć z zapisywaniem nowych słów Kubusia. A mój mały zeszycik już pęcznieje. Przedmiotem, który może najbardziej i najdawniej interesuje Kubę i zachwyca, jest lampa. Jeszcze kiedy był zupełnie malutki i nie musiał chodzić, wyciągał rączki do lampy. To jest cud — ta biała kula zapalająca się pod sufitem. I jaki jest związek między tym białym klawiszem na ścianie, który tata naciska, a światłem? Kubuś wyciąga rączki do białego klawisza. Pstryk! Światło. Pstryk. Ciemność. — Lampa — mówi ojciec Kubusia (Grzegorz). — Pampa! — woła Kubuś. Teraz wszyscy w domu zapalają pampę. — Światło! — mówi Kubusiowi Jola. — Świeci! — Cięć! — woła Kubuś. A teraz Jola gasi światło. — Nie ma cięć. — A teraz znowu zapala: — Ooo! Cięć! Kubuś na ramionach ojca — wysoko, wysoko, pod samym sufitem — dotyka paluszkiem lampy. — Lampa lu — mówi. To znaczy, że lampa jest gorąca. Bo wszystko co gorące jest teraz lu. Niedziela Wiosna jest naszą kwiaciarką która sprzedaje fiołki na rogu ulicy a kiedy już nie ma w rączkach ani jednego kwiatka wiruje na jednej nodze tańczy lekko jak wiatr Z Jackiem to była naprawdę zupełnie niepoważna sprawa, dla postraszenia taty. Ale teraz, słuchaj, słuchaj, mój zeszyciku, mój pamiętniku, mój głupi wierszokleto — Dorota wpadła, Dorota ma hyzia na punkcie... Nie, nie, nie, nie powiem, jak się nazywa! Jeszcze ktoś przeczyta. Ma imię zaczynające się na P. A zresztą powiem, powiem, bo chciałoby mi się całą stronę zapisać tym jednym imieniem, jak czasem pisze się za karę sto razy słowo bohater, jeśli się w nie wlepiło głupie ,,ce-ha". Więc uwaga. Piszę: Paweł Paweł Paweł Paweł. Chcecie więcej? Najpierw upadłam. Naprawdę upadłam. Na gimnastyce. I złamałam nogę w kostce. Trochę bolało, ale nie bardzo. Mam nogę w gipsie po kolano i na gipsie pod bandażem piszę sobie: Paweł Paweł Paweł. Kiedy upadłam, Paweł pierwszy podbiegł do mnie i chciał mnie podnosić. Ale ja go odepchnęłam. — Spływaj! Nie chciałam, żeby kto widział, że jestem taka cia-majda. Ale Paweł się tym wcale nie przejął i powiedział, że ma ojca chirurga. Sam też złamał raz nogę, i to jeszcze gorzej, bo aż kość sterczała. —" Ajajaj! — bolało. Nie mogłam stąpnąć. I Paweł we dwoje z panią zaprowadzili mnie do szatni. Pani pozwoliła Pawłowi zadzwonić do ojca i ten ojciec zaraz 123 przyjechał samochodem i zawiózł mnie do swojego szpitala, gdzie zrobili mi zdjęcie rentgenowskie i nałożyli ten gips. I mówił do mnie: „Pani"! Był nieprawdopodobny. — Mam na imię Dorota. Aj, aj, aj! Proszę mi mówić Dorota. Aj, aj! — Boli? — Nie. Wcale. Ojejejej! Ale teraz już nie boli. A Paweł przychodzi codziennie i opowiada mi, co było w szkole i co zadane. Wszyscy w domu strasznie lubią Pawła i właściwie jestem 0 niego zazdrosna. Kiedy przyjdzie, jemu podsuwa się smakołyki, a on odstawia niezły cyrk. Kłania się, prosi, dziękuje. Ale trzeba przyznać, że robi to z wdziękiem 1 że ja sama przyzwyczaiłam się do tej grzeczności. A Paweł... Paweł nie przejmuje się mną wcale. Właściwie nie wiem, po co to wszystko robi. Można by myśleć, że zakochał się w mojej babci. Przez całą godzinę może z babcią rozmawiać o kwiatach, o ogrodnictwie, o przyrodzie. I babcię tylko całuje w rękę. Jei przynosi kwiatki i mówi: — Masz cudowną babcię! — Pewnie, że cudowną. Wiem o tym. W jedno tylko Paweł nie chciał uwierzyć, choć wszedł już, jak mówią, z kopytami, w nasz dom. Nie może zrozumieć, że ja jestem ciotką. Twierdzi, że to jakaś pomyłka. I kiedy mu babcia tłumaczy, kto jest czyim bratem, siostrą, wnukiem, bratankiem, synową, dziadkiem, babcią, prababcią — mruga szybko oczami, zupełnie jak czasem Kubuś, i mówi: — Przepraszam, ale to nie na mój rozum. Ja jestem matematyk. 124 &. i o t„k. A \a DOROTA Bo Paweł, jak i Jola, przejmuje się najbardziej matematyką i niektórzy odpisują od niego zadania. Taki mój los! Być ciotką w tym wieku. Ludzie wyobrażają sobie, ja sama tak myślę, że ciotka musi być stara, chuda, z nieodłączną parasolką, może z ratlerkiem na ręku. O taka. A ja wyglądam tak, jak na odwrocie tej strony. To jest autoportret wykonany przeze mnie, może trochę poprawiony, ale za to z jedną nogą grubą jak kłoda. W gipsie. W rzeczywistości jestem piegowata i zawsze troszeczkę potargana. Albo wiatr mnie targa, albo mój bratanek Kubuś. Piegowata, rozczochrana i w dodatku ciotka. Więc oczywiście wiem, że nie mam żadnych szans u Pawła. Ale jak mówi babcia: serce nie sługa. Mam tylko jedną nadzieję. Paweł jest biegaczem. Uprawia sprint. I ja nieźle biegam. Jak już wyjdę z tego gipsu, pokażę mu, co umiem. I kto wie, czy mu nie dorównam. Teraz za to, kiedy siedzę w domu, rozwiązuję jak szalona zadania matematyczne. Jola mi pomaga. Może Pawłowi to zaimponuje. Środa Dziecko zgubiło się w ogrodzie mały człowieczek stoi pod wielkim dębem a czarny kos siedzi na gałęzi przekrzywia łepek i pyta a to kto a to kto Znowu tak dawno nie napisałam nic o Kubusiu, chociaż znam obowiązki ciotki i wcale się nie zaniedbuję. Ale odkąd poznałam bliżej Pawła, mam jakoś strasznie mało czasu. To okropnie czasochłonne zajęcie — zakochanie. A Kuba tymczasem rośnie jak na drożdżach i jest coraz przekochańszy. Ma bardzo silne poczucie własności, ale raczej dotyczy to ludzi niż rzeczy i zabawek. Każdą zabawkę chętnie odda. Ale poza tym nie chce się z nikim dzielić ani mamą, ani babcią, ani nawet ciotką. Ja mówię: — Moja mama. A on krzyczy: — To poją! — Mój dziadzio! — To poj! Poj — znaczy po Kubusinemu „mój" i każdy jest dla niego „poj" Ja jestem „poją cin"! Dawniej Kuba odpychał mamę, gdy go całowała, a teraz nauczył się prześmiesznie całować. Robi przy tym z buzi ryjek. Ale na pieszczoty i całowanie jest właściwie tylko jedna pora: gdy się idzie spać: aaa! Bo poza tym przez 127 cały dzień Kuba ciężko pracuje. Naśladuje wszystko, co inni robią. Boże, ile jest w domu roboty! Kuba myje zęby, goli się jak tata, idzie po pu-pu, czyli po chleb. Poza tym jedzie i trąbi: Bi-bip! Jego bi-bip! — słychać już na schodach. Przedtem jego ulubionym słowem było — nie. — Nie niekaj, Kubusiu! — mówił pra-Kocio. A teraz Kuba nauczył się mówić: tak, i wszystko jest tak. Je sam i myje się sam gąbką bez pomocy mamy. Dopiero potem, jak Kuba się umyje cały, mama go mydli i opłukuje prysznicem. Uwielbia to i wcale się nie boi, nawet kiedy woda leci mu do buzi. Wyciąga wtedy języczek i pije tę wodę. Kuba je kluski. A kluski są niegrzeczne i zsuwają się wciąż z widelca. — Oj, ty am-am — mówi Kuba. — Damy am-am po pupie. Dziś mama Kuby skończyła 25 lat. Boże, jaka stara! Kuba przyniósł mamie kwiatki. Wszyscy składają jej życzenia. — A ty, Kuba, czego życzysz mamie? — Kuba myśli, myśli i wreszcie powiada: — Życia. Jola dostała różne podarki od całej rodziny, ale najważniejszy podarek od własnego męża, Grzegorza. Najpierw była bardzo zła na Grzesia. Bo już przyszła jej mama i pra-Kocio i wszyscy zebrali się przy stole. Stół pięknie nakryty. Tort i cała masa świeczek, tyle, ile trzeba. A Grzesia nie ma i nie ma. — Widocznie coś mu wypadło — mówi mama, ale też niespokojnie spogląda na drzwi. — Mógłby chociaż zadzwonić — zauważa ojciec. I już chce dodać coś o tym, że nie można nigdy liczyć na tego chłopaka, że w ogóle jest okropny. A Joli już łzy stoją w oczach. Jola płacze. Kuba wdrapuje się mamie na ręce i mówi: — Juś nie! Juś nie! Babcia podaje Joli swoją batystową chusteczkę do otarcia łez, a tu ostry dzwonek do drzwi. — To chyba nie Grzegorz. Przecież on ma klucz. Ale to jest Grzegorz. Nie mógł dzwonić, bo miał ręce takie obładowane. W jednym ręku duża paczka, w drugim wino. Jola i Kuba rzucili się go obejmować. Ale Grzegorz jest jakiś dziwny, uroczysty. Wita się ze wszystkimi, ale paczkę ciągle trzyma w ręku. Wreszcie oddaje paczkę Joli. Paczka jest duża, obiecująca. — Lampa! — zgaduje Jola. — Radio! — Szybkowar! Ale nikt nie zgadł. Jola rozdziera papier, otwiera pudełko. W pudełku jest pudełko. W pudełku pudełko. A w tym pudełku pudełeczko. Wszyscy nachylają się nad paczką, a Grzegorz tryumfujący, jaśniejący przygląda się z daleka. Coś babci szepce na ucho. I z najmniejszego pudełka Jola wyjmuje... klucz? Tak, zwykły klucz. — To klucz do naszego?... — woła Jola i wpada w objęcia Grzegorza. — No właśnie. Dlatego się spóźniłem, bo chciałem koniecznie dostać go dzisiaj. Klucz od naszego domu. Jola przyciska klucz do piersi. Widać, że jest szczęśliwa. Ale zaraz rzuca się na szyję mamie. Jest jej przykro, mama może pomyśleć, że Jola tak się cieszy, 9 — Dom w domu 129 bo jej źle w tym wspólnym domu, w tym domu w domu. Ale mama rozumie jej radość. Kubuś tylko nie wie, o co chodzi, a ponieważ wszyscy się całują i ściskają, chodzi i szarpie za rękę mamę, ojca, babcię i woła: — Poj, poją, poją! A wokół tego wszystkiego biega i szczeka Misia, bo ona też jest ważna i wie, że coś się w domu dzieje niezwykłego. O jejku! Ojciec ma rację, że to jest jednak dom wariatów. Poniedziałek Co zrobić kiedy komu jest smutno iść do Kubusia co zrobić kiedy komu jest bardzo smutno jeszcze raz iść do Kubusia a kiedy jest bardzo bardzo bardzo smutno iść do Kubusia. Kiedy wyjeżdżałam na wakacje, Kubuś był jeszcze w domu, gdy wróciłam — nie było już Kubusia ani Joli, ani Grzesia. Nie ma nawet Misi, bo i ona przecież, choć wszyscy o tym zapomnieli, była psem Grzegorza. Mają już własne mieszkanie. Teraz Jola tańczy i śpiewa w swoim domu. Urządza ciągle, ustawia swoje małe cacka, cieszy się jak dziewczynka, która bawi się w dom. Kubuś ma swój własny maluteńki pokoiczek, gdzie mieści się jego łóżeczko, szafka z zabawkami i mały stoliczek, na którym Kuba będzie rysował. Dostał już kredki i malarek — jak nazywa pędzelek. Grzesio zrobił mu taką tablicę na ścianie, na której Kubuś będzie mógł sobie mazać i malować tym swoim malarkiem. Na razie lubi się paćkać gęstą klejową farbą i rysuje ołówkiem śmieszne krzywe kreski. To jest pierwszy rysunek Kubusia dla mnie. — Co to jest? Coś ty narysował, Kubusiu? — Kociąg nie cieką. Kociąg, czyli pociąg to teraz ulubiona zabawka. Ustawia wielkie kolorowe wagony jeden za drugim, a potem robi brum-brum i kociąg się wykoleja. Jola śpiewa piosenkę o pociągu, tę, którą znają wszystkie dzieci: 131 Jedzie pociąg z daleka ani chwili nie czeka... 1 dlatego Kubuś mówi ,,kociąg nie cieką". Jola mówi, że Kubuś z początku chodził zatroskany po domu, rozkładał rączki i mówił: — Nie ma baby. Nie ma dziadzia. Nie ma cin. Wszystko teraz naśladuje i wszystko powtarza. Pomaga swojej mamie zamiatać i froterować podłogi. Błyszczą się jak lustra. A na oknach wiszą wymarzone Joli zasłony. Grzegorz wynosi śmiecie bez szemrania. Mama nie może się nadziwić, co ta Jola zrobiła z tego chłopaczyska Grzegorza, co miał zawsze brudne ręce, nie chciał myć zębów, rozrzucał wszystko dokoła i czasem odpowiadał gburowato. Jola się śmieje. Przecież Grzegorz jest teraz ojcem rodziny i głową domu. — To nie ja, to Kuba odmienił Grzegorza. Musi dawać przykład synowi. Do domu Kubusia jest daleko i tylko czasem jedziemy tam z mamą maluchem. Gdy przybyliśmy pierwszy raz po wakacjach, Misia wyskoczyła do nas z radosnym szczekaniem. Ale Kuba jakby nas nie poznał. Z początku zawstydził się i przekrzywił na bok główkę, jak on to zawsze robi, kiedy się wstydzi. A może to nie to, że nie poznał, tylko się zdziwił. Ostatnio ciągle pełno ludzi kręci się po domu Grzesiów. Koledzy, koleżanki, wszyscy ciągle w czymś pomagają. A tu nagle... — Kuba, nie poznajesz? — Baba! Cin! Kuba biegnie i obejmuje nas za nogi. Bo przecież wyżej kolan nie sięga. Ale jaki duży, jak urósł. Jaki 132 śliczny. Włoski mu urosły i Grzegorz kazał go ostrzyc na prawdziwego chłopaka, z grzywką. Kuba ciągnie nas za ręce i prowadzi do swojego pokoju. Zabawki stoją ładnie poustawiane. To Jola pilnuje, żeby nic nie walało się niepotrzebnie po podłodze. Grzegorz się na nią gniewa, że nic nie robi, tylko sprząta i sprząta. — Trzeba Kubę nauczyć porządku. Wieczorem sam chowa i układa wszystkie zabawki. Jaka ta Jola dzielna. I jeszcze wyjmuje z piecyka placek ze śliwkami, upieczony na naszą cześć. — To ja piekłem, to ja! — przechwala się Grzegorz. — Ja! — woła Kuba. Słowo „ja" jest także nowe. Już nie jest Kuka, tylko ja. Teraz muszę zrobić nowy duży, duży słowniczek. A Jola ma swój. Pokazuje nam zeszyt, w którym jest wszystko od pierwszego dnia, od pierwszego zdania, które krzyczy wielkimi drukowanymi literami: Mamy Syna! Są tam i wyniki wszystkich oględzin lekarskich, i przepisy na mieszanki mleczne, i to wszystko, co przeżywaliśmy razem: pierwsze słowo, pierwszy ząb, pierwszy krok, pierwsze postrzyżyny. — To może ciotka już niepotrzebna? — stwierdzam ze smutkiem. — Jak to niepotrzebna?! — oburza się Jola. — Jeszcze jak potrzebna! Ciotki są bardzo potrzebne, bo pokazują dziecku świat i prowadzą je na spacer i do ZOO, i na karuzelę, i do kina. U Grzesiów, choć przedtem mieścili się w jednym pokoiku, już znowu jest trochę za ciasno. 133 I A tymczasem nasze mieszkanie zrobiło się takie wielkie, jeszcze teraz, kiedy babcia wyjechała do sanatorium leczyć swoje chore nogi i ręce. Grzegorz zostawił mi w pokoju swój stół do pracy, więc zrobiłam sobie piękny porządek, poukładałam przybory do pisania i kreślenia i teraz właśnie piszę na tym stole. Jest wygodnie, naprawdę dobrze. A Jola zostawiła mi w oknie czerwone zasłonki, które mi się tak podobały, bo kto to widział: czerwone zasłony! Rano, kiedy się budzę, od okna bije różowy blask, jakby zawsze była pogoda. Paweł ciągle do nas przychodzi i zdaje mi się, zdaje mi się, że lubi także troszenieczkę mnie, nie tylko babcię. Potem Kuba z rodzicami ma przyjść do nas z wizytą. Najpierw jak huragan wpada Misia i obiega węsząc wszystkie kąty. Bije radośnie ogonem. Okropnie się cieszy. Grzegorz i Jola z kwiatami stoją już u drzwi, ale Kuby nie ma. — Kuba idzie po schodach. Chce iść sam. — Powoli zza podestu schodów wyłania się jasna.główka i gramoli się stopień po stopniu maleńka osoba. Wreszcie, gdy pokonał już wszystkie stopnie, spojrzał w otwarte szeroko drzwi, w którym zebrali się i dziadzia, i baba, i cin, i zawołał na cały głos triumfalnie: — To ja idziem! On także z uciechą oglądał wszystkie kąty domu, jakby znajome, a już obce — ,,nie poje" W domu jest cicho, za cicho. Mamy oczywiście nie ma. Ojciec chodzi po swoim pokoju, mruczy, postukuje na maszynie. A ja nastawiam płytę z bardzo hałaśliwą 134 i rytmiczną muzyką. To dziwne, ale od tego wcale nie ucieka ta cisza domu. Trzeba ją znowu polubić. Czekam na babcię. Ona mi wszystko w jednym jakimś zdaniu wytłumaczy. To wszystko dlatego, że nie ma Kubusia. Strasznie pusto jednak jest w domu bez tego człowieka. Wiosna—lato 1979 Redaktor techniczny JANINA ŚCIECHOWSKA Korektor ALEKSANDRA DMOWSKA ISBN 83-10-08269-X PRINTED IN POLANO Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia" Warszawa 1982. Wydanie pierwsze. Nakład 29 700+300 egzemplarzy. Ark. wyd. 5,3. Ark. druk. 8,5. Papier offsetowy kl. V, 75 g, role 84 cm. Oddano do składania w grudniu 1981 r. Podpisano do druku w lipcu 1982 r. Łódzka Drukarnia Dziejowa w Łodzi. Zam. nr 1700/1100/81. Z-96