GAELEN FOLEY JEGO WYSOKOŚĆ PIRAT Dla Eryka, który mnie ocalił. Dziękuję również mojemu nadzwyczajnemu Tacie, kapitanowi marynarki, za fachowe rady. Nie - zmyć balsamu z pomazańca króla Nie zdoła wszystka woda oceanów. W. Szekspir, Ryszard II; przekład Leona Ulricha Maj 1785 1 ryzgi słonej morskiej wody chlusnęły mu prosto w twarz; gwałtownie mrugając, pozbył się z oczu szczypiących kropel i chwycił znów wiosła, napierając na nie z całą mocą. Wokół niego kłębiły się fale przybrzeżne, rozpryskując srebrne pióropusze piany. Przemoczyły go do suchej nitki, gdy usiłował przemknąć barkasem pomiędzy ostrymi jak zęby rekina skałami, strzegącymi wejścia do jaskini. Ramiona i barki płonęły z wysiłku, utrzymywał łódź w równowadze samą tylko determinacją- aż wreszcie z okrzykiem triumfu zdobył się na ostateczny wysiłek i wyminął ostre skały. Schylił głowę, wpływając pod niskie sklepienie: barkas wślizgnął się w rozwartą paszczę groty. W tym samym czasie w odległości kilku mil morskich, w zalanej księżycowym światłem zatoce siedem statków stało na kotwicy, czekając na jego znak. Znalazłszy się pod czarnym jak noc granitowym sklepieniem, otarł pot z czoła, z trudem chwytając oddech. Zapalił pochodnię. Nie było tu nikogo, kto mógłby dostrzec jego wtargnięcie - prócz mnóstwa wiszących mu nad głową nietoperzy, które zaczęły skrzeczeć i latać spłoszone. Podpłynął wreszcie do pomostu i wyskoczył z łodzi. Piętnaście lat. Minęło już piętnaście lat od chwili, gdy książę Lazar di Fiore po raz ostatni dotknął stopą ziemi Ascencion. Więcej niż połowa mego życia, pomyślał gorzko. Jeśli tę nędzną, anonimową egzystencję w ogóle można nazwać życiem! Wpatrywał się w miękki, lśniący piasek pod swymi czarnymi, zniszczonymi butami. Potem, przyklęknąwszy na jedno kolano, zaczerpnął garść piachu opaloną, stwardniałą od lin ręką. Patrzył, jak ziarenka przesypują się przez palce. Wyślizgiwały mu się z rąk - tak jak wszystko. Jego przeszłość. Jego rodzina. A teraz, gdy wstanie nowy dzień, również jego dusza. Piasek sypał się z szelestem, aż wreszcie w dłoni Lazara pozostał tylko jeden twardy, czarny kamyk. Pozwolił i jemu upaść na ziemię. Nic nie było mu potrzebne. Wstał i poprawił przewieszony przez ramię rzemień, na którym wisiała szpada. Mokra, twarda skóra od godziny ocierała mu się o pierś, drażniąc wrażliwe miej sce w rozcięciu kaftana. Lazar pociągnął łyk rumu ze srebrnej flaszki, uwiązanej na cienkim rzemyczku z koźlęcej skóry. Poczuł w brzuchu płynny ogień, skrzywił się i wetknął butelkę za pazuchę. Uniósł pochodnię i rozejrzał się po jaskini. Po chwili dostrzegł wejście do sekretnego podziemnego korytarza. Wykuto go przed wiekami w litej skale na życzenie i wyłączny użytek rodu Fiorich. Trudno w to uwierzyć: był teraz jedynym człowiekiem, który wiedział, że te podziemne pasaże naprawdę istnieją, że nie sąjednąz wielu legend związanych z jego królewskim rodem. Kiedy dotarł do nieregularnego otworu, stanowiącego wejście do tunelu, zajrzał w mroczną czeluść, przyświecając sobie pochodnią. Tak przywykł do otwartych morskich przestrzeni, iż miał wrażenie, że się dusi. Do diabła! - Opanuj się, tchórzu! - burknął głośno, chcąc przerwać przytłaczającą ciszę. Zacisnął zęby i wszedł do tunelu. Czarne ściany tajemnego przejścia lśniły w świetle pochodni; ściekała po nich woda, pokryte były szlamem. W blasku płomieni cienie przybierały fantastyczne kształty, wiły się, jakby chciały się wyrwać z uścisku kanciastych, skalnych pięści. Tam, gdzie nie docierał blask pochodni, panowała absolutna ciemność. Lazar wiedział jednak, że gdzieś wysoko, ponad nim, jego wróg teraz świętuje: odbywał się właśnie bal na jego cześć. Fiore nie mógł doczekać się chwili, gdy zakłóci ową uroczystość. Wkrótce dotrze tunelem do otoczonego murami miasta - mimo wszelkich środków ostrożności przedsięwziętych przez Monteverdiego. Po półgodzinnym uciążliwym marszu pod górę, Lazar dotarł do miejsca, gdzie podziemny korytarz się rozgałęział. Lewy chodnik był płaski, prawy zaś wznosił się, by w końcu dotrzeć do piwnic Belfort, ruin zamku wzniesionego niegdyś na szczycie góry. Chętnie znów zobaczyłby stare zamczysko, ale nie miał teraz czasu na sentymentalne pielgrzymki. Lazar bez wahania skierował się w lewo. Wreszcie poczuł na twarzy podmuch świeżego powietrza i zamiast czarnego sklepienia miał nad głową iskrzące się gwiazdami nocne niebo. Pochodnia zgasła z sykiem, gdy zanurzył ją w małym stawku, w którym zbierała się woda ściekająca ze ścian. Pod osłoną ciemności Fiore wydostał się przez wąski otwór tunelu. Trudna do sforsowania zapora z ciernistych pnączy i splątanych gałęzi maskowała wejście do jaskini. Serce zaczęło mu bić gwałtownie, gdy nożem torował sobie drogę wśród cierni, starając się nie wyciąć zbyt rzucającej się w oczy wyrwy. Wreszcie wydostał się na otwartą przestrzeń. Wetknął za pas swój zakrzywiony mauretański nóż. Poruszał się bez pośpiechu, bezwiednie wstrzymując oddech. Przejęty zdumieniem rozglądał się dookoła. Znów był w domu. Wszystko srebrzyła księżycowa poświata. Opadające tarasami pola, gaje oliwne, winnice, zagajnik drzew pomarańczowych na pobliskim wzgórzu. Podmuch nocnego wiatru niósł wonie tej ziemi. Tuż przed Lazarem wznosił się -jak dawniej - czcigodny rzymski mur: wielkie omszałe głazy strzegły serca Ascencion tak samo jak przed tysiącem lat. Przez skalne szczeliny biegły ku niemu wspomnienia. My, Fiori, jesteśmy kamieniem węgielnym. Nigdy o tym nie zapomnij, chłopcze... Przeszedł z wahaniem kilka kroków, wsłuchując się w melodię tej ziemi. Koncert świerszczy, kumkanie żab, odległy szum przybrzeżnych fal brzmiały tak samo jak zawsze. Lazarowi ścisnęło się serce. Na moment przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu. Z niezwykłą wyrazistością przypomniał sobie to wszystko, czego nigdy już nie zobaczy. Chłodny wiatr powiał nad okolicą, poruszył liście i pnącza, aż wreszcie cały sad, gaj pomarańczowy, wszystkie trawy rozszumiały się i przemówiły do Lazara głosami drogich zmarłych. Porzucając swe pozaziemskie szlaki przybyły, by go powitać - całe pokolenia zmarłych królów i królowych. Duchy unosiły się i przelatywały nad nim, szepcząc: Po-mścij nas! Lazar otworzył oczy, w których zapłonęła nagle zrodzona z bólu wściekłość. Winowajca był tylko jeden: to on zniszczył życie, które powinno być udziałem Lazara. Musiał wyrównać z nim rachunki i na Boga! -tylko dlatego wrócił na Ascencion. Nic innego nie miał tu do roboty. Gubernator już się o to postarał. Ale teraz ów dostojnik drogo za to zapłaci! O tak, według legendy, trwająca od wieków la vendetta nie zrodziła się na Sycylii czy na pobliskiej Korsyce, lecz właśnie tu, na tej wyspie! Monteverdi niebawem poczuje jej moc na własnej skórze! Przez piętnaście lat Fiore czaił się, snuł plany, czekał na właściwy moment. .. Wkrótce wszystko się skończy. O świcie wymierzy swemu wrogowi karę, na jaką zasłużył. Wymorduje jego krewniaków, pozbawi życia samego gubernatora, obróci w perzynę stworzone przez niego miasto. Ale pierwsza tortura, którą mu zada, będzie najbardziej wyrafinowana. Zdrajca musi cierpieć tak samo jak on. Sprawiedliwości stanie się zadość dopiero wówczas, gdy na oczach zakutego w kajdany Montever-diego zginie jedyna istota, którą kochał nade wszystko: jego młoda, niewinna córka. Gdy to się dokona, Lazar będzie mógł odpłynąć z Ascencion - by nigdy więcej nie zobaczyć swego dawnego królestwa. Choćby miało mu pęknąć serce. Z rękoma założonymi do tyłu, z uprzejmym, ujmującym uśmiechem przyklejonym do twarzy, Allegra Monteverdi stała w sali balowej otoczona grupką gości. Zastanawiała się, czy ktoś oprócz niej zauważył, że jej narzeczony jest na najlepszej drodze do upicia się w sztok? Rzadko się zdarzało, by ten młodzieniec, będący prawąrękąjej ojca, przebrał miarę w piciu lub pozwolił sobie na jakieś inne grzeszki. Allegra była rada, że nie stał się zbyt hałaśliwy ani nie wybuchnął pijackim płaczem - jednak Domenie Clemente, nawet nietrzeźwy, zachowywał zawsze nieskazitelne maniery i wdzięk. Musiał się posprzeczać ze swoją kochanką - pomyślała, zerkając nań ukradkiem. Rozmawiał z kilkoma damami, popijając wino z kielicha. Z beznamiętnym podziwem Allegra skonstatowała, że jasnoblond włosy Domenica, przysypane lekko pudrem i starannie splecione w warkocz, połyskują złotem w świetle kryształowych żyrandoli. In vino reritas - w winie prawda, głosiło stare przysłowie; Allegra chętnie by się przekonała, jakiż to człowiek kryje się pod maską dosko- 10 nałego wychowania. Jej ślub z wicehrabią miał się odbyć już za kilka miesięcy, a ona ciągle miała wrażenie, że wcale nie zna przyszłego męża. Ukradkiem obserwowała mężczyznę, któremu miała rodzić dzieci. Domenie zauważył spojrzenie narzeczonej. Przeprosił damy, które zabawiał rozmową, i ruszył ku niej przez całą salę, uśmiechając się chłodno. Wino nie uczyniło go sentymentalnym, raczej go rozdrażniło - doszła do wniosku Allegra. Dostrzegła posępny, kwaśny grymas wokół ust Domenica. Jego czyste, arystokratyczne rysy dziwnie się wyostrzyły, a zielone oczy lśniły twardo niczym ostre krawędzie szmaragdów. Znalazłszy się u boku narzeczonej, obrzucił badawczym spojrzeniem jej postać i nachyliwszy się, pocałował ją w policzek. - Witaj, piękna! - Uśmiechnął się, dostrzegłszy jej rumieniec i powiódł grzbietem ręki po jej nagim ramieniu, łaskocząc ją mankietem z brabanckiej koronki. - Chodźmy, młoda damo: jesteś mi winna ten taniec - szepnął, ale właśnie w tej chwili rozmowa gości przyciągnęła uwagę Allegry. - To wściekłe psy, powiadam! - perorował czcigodny starszy jegomość tak głośno, że przekrzykiwał orkiestrę. - Ach, ci buntownicy! Jedyny na nich sposób to wszystkich powywieszać! - Powywieszać? - wykrzyknęła Allegra, odwracając się do niego. - Co też się ostatnio dzieje z tym pospólstwem?! - ubolewała jego żona z miną męczennicy. Twarz miała nalaną, a szyję i uszy obwieszone błękitnymi brylantami. - Ciągle na coś utyskują! I jacy zajadli, jacy rozwścieczeni! Za nic nie chcą zrozumieć, że gdyby nie ich lenistwo, mieliby wszystko, czego im trzeba! - Lenistwo?! - obruszyła się Allegra. - Znowu to samo! - westchnął Domenie. Pochylił głowę i osłonił ręką oczy. - Ależ oczywiście, moja droga! - starszy pan usiłował oświecić Al-legrę. - Zawsze to powtarzam: powinni się przyłożyć do pracy i nie obwiniać innych o własne niepowodzenia! - A co z ostatnią podwyżką podatków? - odparła Allegra. - Przecież im brakuje już chleba na wykarmienie dzieci! - Co, podatki? O, mój Boże! -wykrzyknęła otyła dama, przypatrując się Allegrze przez lornion, z wyrazem zdumienia i niepokoju. - Chodzą podobno słuchy o j akimś chłopskim buncie - wtrąciła inna dama konfidencjonalnym tonem. Allegra zaczerpnęła powietrza, chcąc wszystko dokładnie wyjaśnić. - Daj spokój, kochanie! Bardzo cię proszę- szepnął Domenie. -Mam już dość wiecznego przygładzania twoich nastroszonych piórek! 11 - Gotowi nas zabić, jeśli nie będziemy mieli się na baczności! -Starszy pan kiwał głową, udając wszechwiedzącego. - Całkiem jak wściekłe psy! - Cóż, nie zawracaj cie sobie nimi głowy, drodzy państwo! - odezwała się wesoło Allegra. - To nic wielkiego: oni po prostu umierają z głodu i niezbyt im się to podoba. Stanowczo lepiej skosztować tych ciastek. Z marcepanem? A może z czekoladą? - Oczy płonęły jej gniewem. Skinieniem ręki przywołała jednego z lokajów i cofnąwszy się nieco, obserwowała gości, którzy rzucili się na przysmaki niczym prosięta do koryta. W kunsztownych fryzurach i pudrowanych perukach, odziani w brokaty goście jej ojca aż gruchali z zachwytu nad doskonałością smakołyków, podawanych przez lokaja na srebrnej tacy; zabrali się do jedzenia z ogromnym zapałem, obsypując swe kosztowne toalety miałkim cukrem. Domenie popatrzył na narzeczoną z miną cierpiętnika. - Doprawdy, kochanie! - szepnął. - Tak wygląda prawda - odparła cierpko. Śmietanka ancien regi-me 'u nigdy się nie zmieni. W ozdobionych białymi perukami głowach mieli chaos, a serca wyschły im i skurczyły się jak suszone śliwki. Teraz powiał nowy wiatr historii: nieustraszona młodość, szczytne ideały! Tamtych trzeba będzie wymieść jak śmieci. Co z moim tańcem? Mimo woli uśmiechnęła się. - Próbujesz mnie powstrzymać od mówienia tego, co naprawdę myślę? Odwzajemnił się przelotnym uśmieszkiem i pochylił się do jej ucha. - Nie, próbuję po prostu dostać cię w swoje ręce! O Boże! Z pewnością pokłócił się ze swoją kochanką. - Ach, tak? - odezwała się dyplomatycznie. W tej chwili zauważyła, że otyła księżna szepce coś do stojącej obok niej damy. Obie panie rzucały wymowne spojrzenia na Allegrę, wpatrując się w zielono-czarną szarfę, którą przewiązała swoją powiewną suknię z białego jedwabiu. Zapewne nie podobała im się toaleta w najnowszym „pasterskim" stylu, mającym wyrażać ideały demokracji, a zielono-czarna szarfa musiała wprawić obie damy w całkowitą konsternację! Allegra podniosła głowę; nie da się zastraszyć! Może nikogo prócz niej na tej sali nie obchodził los wieśniaków umierających z głodu poza murami pałacu, ale ją to obchodziło! I jeżeli mogła wyrazić swój protest jedynie w ten sposób, nosząc dawne barwy Ascencion, to będzie to robiła z dumnie podniesioną głową! 12 Przejęła swe poglądy od błyskotliwych i inteligentnych dam paryskich; ciocia Isabelle wprowadziła ją na salony. Owe damy nosiły czer-wono-biało-błękitne szarfy na znak sympatii dla Amerykanów, walczących o wyzwolenie się spod władzy Anglii. Wróciwszy pół roku temu na Ascencion, Allegra próbowała przeszczepić paryskie zwyczaje na ojczysty grunt. Przekonała się jednak, że kobiety wyrażające własną opinię na tematy polityczne są tu niemile widziane, zwłaszcza gdy mają poglądy całkiem odmienne niż sprawujący władzę legalny rząd. Rząd powołany przez jej ojca. - Jego Ekscelencja! - wykrzyknął ktoś przymilnym tonem, gdy bohater dnia zbliżył się godnym krokiem do swoich gości. Gdy jej ojca witały chóralne wiwaty, Allegra zesztywniała ze strachu. Wiedziała dobrze, że i on będzie niezadowolony, gdy zauważy zie-lono-czarną szarfę. Wkrótce jednak powiedziała sobie, że nie ma powodu do obaw: papa nigdy nie zwracał na nią uwagi. - Zdrowie naszego gubernatora! Wypijmy za następne piętnaście lat jego rządów - wołali chórem goście, unosząc w górę kielichy. Gubernator Ottavio Monteverdi był mężczyzną po pięćdziesiątce. Miał brązowe oczy, wzrost średni i niezgorszą prezencję mimo okazałego brzuszka. Choć był raczej sztywny, radził sobie z gośćmi umiejętnie, ze swobodą osoby piastującej od lat wysokie stanowiska. Podziękował wszystkim zebranym w charakterystyczny dla niego, powściągliwy sposób, skinął głową córce i spojrzał na Domenica. - Moje gratulacje, Wasza Ekscelencjo. - Młodzieniec uścisnął dłoń przyszłego teścia, który przygotowywał go do roli swego następcy. Rada miała obwołać kiedyś Domenica kolejnym gubernatorem Ascencion. - Dziękuję ci, mój chłopcze. - Czy rad jesteś z uroczystości na twoją cześć, papo? - spytała Allegra, dotykając czule ramienia ojca. Gubernator natychmiast zesztywniał. Upokorzona Allegra zwiesiła głowę. Ostatnie dziewięć lat - od śmierci matki - spędziła w Paryżu. W przytulnym i eleganckim domu cioci Isabelle nikt nie wstydził się okazywania serdecznych, rodzinnych uczuć. Allegra nadal nie mogła więc pojąć, czemu wszelkie objawy przywiązania z jej strony wprawiają ojca w zakłopotanie. O, jakże dręczyło ją to, jak smuciło, że nerwowy, siwowłosy papa jest dla niej kimś zupełnie obcym! Ten niezwykle schludny, pedantyczny człowiek mógł efektywnie działać tylko wówczas, gdy każdy drobiazg na jego 13 biurku znajdował się w precyzyjnie ustalonym miejscu. Po pierwszym wybuchu radości na wieść, że zamieszka pod jednym dachem ze swoim ojcem, Allegra szybko przekonała się, iż papa woli trzymać ją na dystans. Zapewne zbyt przypominała mu mamę. Wyczuwała cierpienie ojca, choć nigdy o nim nie mówił. Musi jakoś do niego dotrzeć! Dlatego właśnie tak bardzo się starała być wzorową panią domu, a rocznicę objęcia przez ojca funkcji gubernatora przekształcić w radosną uroczystość. Monteverdi obdarzył córkę nieco wymuszonym uśmiechem; kiedy jednak jego oczy padły na zielono-czarną szarfę, znieruchomiał i pobladł. Allegra poczerwieniała, ale nie próbowała się usprawiedliwiać. Domenie wycofał się, pozostawiając narzeczoną, by radziła sobie sama. Ojciec schwycił ją za ramię i odciągnął na bok. - Idź do swego pokoju i natychmiast to zdejmij! - polecił ostrym szeptem. - Do licha, Allegro, poleciłem ci spalić to okropieństwo! Gdybyś nie była moją córką, kazałbym cię uwięzić za podżeganie do buntu! - Uwięzić, papo?! - wykrzyknęła całkiem zbita z tropu. - Nie pojmujesz tego? Twoja buntownicza demonstracja jest policzkiem dla całej Rady i dla mnie! - Nie miałam zamiaru nikogo obrazić - odparła zaskoczona tym gwałtownym wybuchem gniewu. - Wyrażam po prostu własne przekonania. .. mam chyba do tego prawo? A może posiadanie własnych przekonań jest już także zabronione? - Wymówiwszy te słowa natychmiast ich pożałowała. Brązowe oczy ojca zwęziły się. - Chcesz, żebym cię odesłał do Paryża? - Nie, ojcze - odrzekła z wysiłkiem, spuszczając oczy. - Urodziłam się na Ascencion. Tutaj jest moje miejsce. Uścisk jego ręki nieco zelżał. - Wobec tego zapamiętaj: póki jesteś pod moim dachem, masz stosować się do moich reguł. A póki mieszkasz na Ascencion, musisz przestrzegać obowiązujących tu praw genueńskich. Akcje dobroczynne i chrześcijańskie miłosierdzie są bardzo chwalebne, ale ostrzegam cię: posunęłaś się niemal do otwartego buntu wobec legalnej władzy. Tracę już do ciebie cierpliwość. A teraz idź, zdejmij z siebie tę szmatkę i spal ją! Z tymi słowy odwrócił się od niej. Jego zachowanie i postawa uległy błyskawicznej zmianie: znów był uprzejmym gospodarzem, bawiącym swych gości. Allegra stała jak ogłuszona. - Uwięzić mnie?! - myślała, wpatrując się w ojca wymieniającego komplementy z tłoczącymi się wokół niego gośćmi. - Z pewnością nigdy nie posłałby mnie do więzienia! 14 Domenie przyglądał się narzeczonej z wyższością, jakby chciał powiedzieć: „A nie mówiłem?" Allegra odwróciła się od niego. - Idę do swego pokoju. Muszę znaleźć sobie inną szarfę! - mruknęła. Nie miała najmniejszego zamiaru spalić wstążki w barwach Fiorich. - Allegro! - Domenie delikatnie schwycił ją za nadgarstek. Obejrzała się; narzeczony wpatrywał się w nią z dziwnym natężeniem. Jego oczy wydawały się zieleńsze niż kiedykolwiek: miały barwę lasu, lśniącego wilgocią po letniej ulewie. - Twój ojciec ma słuszność, wierz mi. Może nie uświadamia sobie w pełni twojej inteligencji i charakteru, które ja tak cenię... Ale zgadzam się z nim całkowicie, że twój młodzieńczy zapał... prowadzi cię na manowce. Postaraj się go powściągnąć, bo i ja nie zamierzam tego tolerować. Spojrzała na niego zimno i już miała na języku ciętą ripostę, ale siłą woli opanowała się. Jeżeli istotnie chce służyć swemu krajowi, musi wyjść za Domenica! Trzeba więc nie tylko pogodzić się z jego romansami, ale również z nieznośnym tonem wyższości, jakim do niej przemawiał, oraz z pozornie niewinnymi żarcikami, pomniejszającymi jej dokonania. Allegra zmusiła się do uległego uśmiechu. Ma jeszcze czas: kiedy będą już po ślubie, nauczy go szacunku dla żony! - Jak sobie życTysz, mój panie. W zielonych oczach błysnęło zadowolenie. - Idź na górę, moja śliczna żoneczko - szepnął, pieszcząc znów jej nagie ramię, mimo że papa stał obok nich. Allegra zarumieniła się i obejrzała na ojca, czy niczego nie zauważył. Potem z niepewną miną zerknęła na Domenica. - No, idź! - nalegał cicho. Gdy wskazał jej ruchem głowy drzwi, w jego lekkim uśmiechu było coś drapieżnego. Allegra zmarszczyła brwi, odwróciła się i odeszła - zaniepokojona, zdumiona i nadal wściekła z powodu władczych manier narzeczonego. Twój młodzieńczy zapał prowadzi cię na manowce! - powtarzała w duchu, przedrzeźniając pobłażliwy ton Domenica. Przystanęła w kącie sali, gdzie umieszczono orkiestrę kameralną. Muzycy zrobili właśnie krótką przerwę i stroili teraz instrumenty. Allegra pochwaliła ich piękną grę i nalegała pogodnie, by nie zapomnieli posilić się przed końcem nocnej uroczystości. Wyszedłszy na korytarz, Allegra odetchnęła z ulgą, czując chłód bijący od marmurowej posadzki. Zamiast udać się natychmiast do swego 15 pokoju, słabo oświetlonym pasażem dla służby ruszyła do kuchni. Piece były już wygaszone, ale dobrze znany zapach prażonego w oliwie czosnku unosił się -jak zawsze - w powietrzu. Allegra poleciła bardzo już zmęczonej służbie zapakować wszystko, co pozostało z uczty, i zanieść do domów opieki i sierocińców, które regularnie wizytowała. Kazała także dostarczyć część żywności do więzienia, choć wiedziała, że papa miałby jej to za złe. Załatwiwszy te sprawy odwróciła się i miała już odejść, ale coś ją powstrzymało. Przeszła przez całą kuchnię do szerokiego wejścia dla dostawców. Drzwi podparto cegłami z paleniska, by wpuścić do wnętrza chłodne nocne powietrze. Jedwabna suknia falowała w łagodnym powiewie, gdy Allegra stała na progu, spoglądając tęsknie w stronę miejskiego placu. Festyn, który poleciła zorganizować na nim dla pozostałych mieszkańców miasta, powoli się rozkręcał. O, jakże pragnęła znaleźć się tam, w tłumie swych rodaków, głośno śmiejących się prostych ludzi z błyszczącymi czarnymi oczyma! Może i są nieokrzesani - myślała - ale przynajmniej szczerzy! Przez wieki na południu Italii mieszała się ze sobą krew Greków, Rzymian, Maurów i Hiszpanów - i w końcu powstało plemię ludzi wesołych i porywczych, gorących i twardych jak ziemia, na której żyli. Wyspiarze z Ascencion uważani byli za jeszcze groźniejszych od znanych ze swej gwałtowności Korsykanów. Allegra jednak postrzegała swoich rodaków jako ludzi serdecznych, krzepkich, namiętnych i nieuleczalnie romantycznych; wszak karmiono ich od kolebki opowieściami o dawnych dziejach, na przykład legendami o królewskim rodzie Fio-rich. Allegra kochała swych ziomków równie mocno jak oj czystą wyspę -ubożuchną, nękaną ciągłymi wojnami, przypominającą pecynę ziemi, którą lada chwila kopnie italski bucior. To prawda - rozmyślała Allegra - że wicher zmian, który powiał ostatnio nad światem, zapowiadając nowy, zuchwały wiek, będzie musiał zedrzeć kurtynę, zagradzającą mu drogę na Ascencion. Wykorzystując swoją pozycję córki obecnego gubernatora i żony jego następcy, Allegra zamierzała służyć ojczyźnie, choćby musiała stawić czoło obydwu mężczyznom. Będzie głosem ich sumienia! ... I może kiedyś - myślała - dzięki troskliwej opiece zaczną goić się rany Ascencion?... Śmierć całej królewskiej rodziny, a zwłaszcza króla Alfonsa, była ciosem, którego wyspa do dziś nie może przeboleć. Tak samo jak niegdyś mama. 16 Ze swego punktu obserwacyjnego Allegra słyszała skoczną muzykę i mogła dostrzec popisy połykacza ognia i akrobatów. Uśmiechnęła się na widok kilku młodych par wirujących w ognistym sycylijskim tańcu zwanym tarantellą. Potrząsnęła głową na myśl o monotonnych, „przyzwoitych" menuetach, wykonywanych na sali balowej. Z tęsknym uśmiechem wpatrywała się w rzędy kolorowych lampionów, zwieszających się nad miejskim placem. Płomyki palących się w nich świeczek wydawały się Allegrze symbolem jej wiary w to, że wszystkie zwaśnione klasy, rody i stronnictwa potrafią zapomnieć o podziałach i żyć ze sobą w pokoju - choćby tylko przez kilka dni. Podniosła oczy ku czarnemu, rozgwieżdżonemu niebu, a potem przymknęła je, czując na twarzy balsamiczny wieczorny wietrzyk. Śródziemnomorska noc kusiła swym uwodzicielskim pięknem. Nie przypominała w niczym paryskiego chłodu i wiecznej mżawki. Noc na Ascencion przemawiała do zmysłów, wabiła wonią jaśminów, sosen i lekkim zapachem morskiej soli. W taką noc Allegra musiała myśleć o nim... Nawet Domenie nie mógł się równać z tym, który żył jedynie w jej sercu i w jej marzeniach - doskonały i nierealny, jak wszystkie twory wyobraźni. Tajemniczy książę. Miał na imię Lazar i odwiedzał ją w snach. Był rycerzem, myślicielem, nieustraszonym wojownikiem i zabijaką. Był wszystkim, a zarazem niczym - owocem księżycowego blasku i dziewczęcych marzeń. Był po prostu martwy. A jednak niektórzy utrzymywali, że żyje gdzieś, że jakimś cudem ocalał... Allegra otworzyła pełne smutku oczy; uśmiechnęła się na myśl o własnej głupocie. Spojrzała na księżyc w pełni, wylegujący się na chmurze niczym królowa dumna ze swej promiennej urody. Ciżba na placu poruszyła się. Allegra spostrzegła biskupa, który właśnie przybył i wmieszał się w tłum, witając się to z tym, to z owym. Ciągnął za nim jak zawsze orszak pobożnych wdów, niższego duchowieństwa i zakonnic. Na ten widok Allegrę ogarnęła nagle ochota, by podejść do biskupa i również się przywitać. Nie była przecież uwięziona w ojcowskim pałacu, choć nieraz miała wrażenie, że jest więźniem! Papa i Domenie nie mogą przecież śledzić mnie na każdym kroku! - pomyślała butnie. I z pewnością nie potrzeba jej osobistej ochrony po to, by pogawędzić chwilę z drogim starym ojcem Yincentem! 2 - Jego Wysokość Pirat 17 Nawet się nie obejrzawszy, wyszła przez szeroko rozwarte drzwi, ku zaskoczeniu znajdującej się w kuchni służby. Nikt nie ośmieli się mnie zatrzymać, jeśli będę robiła wrażenie osoby idącej w konkretnym celu - myślała Allegra z bijącym sercem. Z domu wyszła spokojnym krokiem, ale potem przyspieszyła, zmierzając przez wypielęgnowany trawnik ku wysokiemu, ostro zakończonemu ogrodzeniu z kutego żelaza, które zabezpieczało od frontu posiadłość jej ojca. Za nim było jeszcze drugie ogrodzenie: ze wszystkich stron otaczał pałac mur żołnierzy w błękitnych mundurach. Allegra szła coraz szybciej; z każdym krokiem rosło w niej napięcie, niemal desperackie pragnienie ucieczki. Gdyby pozostała w pałacu choćby minutę dłużej, udusiłaby się w tej atmosferze hipokryzji i pazerności! Do granicy ojcowskiej posiadłości dotarła niemal biegiem. Twarz jej pałała, serce biło jak szalone. Większość gwardzistów znała ją oczywiście. Z pewnością wyda im się bardzo dziwne, że córka gubernatora opuszcza rezydencję bez przy-zwoitki i bez ochrony. Gdyby któryś z nich ośmielił sieją zaczepić, wymyśli jakąś bajeczkę, a w razie potrzeby usadzi przekraczającego swe kompetencje żołnierza. Tak czy inaczej, musi przemknąć się przez straże. Okazało się to łatwiejsze, niż sądziła. Być może w ciemności wartownicy wzięli Allegrę za jedną z zaproszonych dam. Starając się zachowywać jak naj swobodni ej, wyszła przez niewielką boczną furtkę. Tutaj ogrodzenie z kutego żelaza stykało się z trzymetrowym murem, zabezpieczającym od tyłu dom i ogród. Z pozorną obojętnością, choć serce jej waliło, Allegra przeszła obok żołnierzy i nie zatrzymywana przez nikogo skręciła w boczną uliczkę, wybrukowaną kocimi łbami. Była tak zdumiona i zachwycona tym, że jej się udało, iż miała ochotę wyrzucić ręce ku górze i krzyczeć: „Nareszcie wolna!" Zamiast tego pospieszyła wąską, pełną sklepików ulicą na miejski plac. Zatrzymawszy się dla złapania tchu pod kępą palm, zasadzonych dla ozdoby w rogu placu, podniecona Allegra rozglądała się dokoła; nie wiedziała, dokąd najpierw się udać. Zerknęła na młode pary, które tańczyły ową „nieprzystojną" taran-tellę, a potem popatrzyła w stronę biskupa. Przyszło jej na myśl, że jeśli podejdzie od razu do ojca Vincenta, z pewnością któraś ze wścibskich, sokolookich dewotek, należących do jego orszaku, zapyta słodko, gdzie się podziała przyzwoitka Allegry? Może więc lepiej będzie, pomyślała, zerknąć najpierw na grzeszników, nim przyłączy się do grona świętoszków...? 18 Allegra poczuła mrowienie w całym ciele - jakże kusząca była ta italska noc! - i poszła za dźwiękiem wabiącej ją nieodparcie muzyki. Poruszając się z wdziękiem drapieżnika, Lazar skradał się przez oliwny gaj ku światłom miasta, które uzurpatorzy zwali Małą Genuą. Jutro pozostaną tu tylko ruiny i zgliszcza - pomyślał z ledwie dostrzegalnym uśmieszkiem. Nie przerywając marszu, zerknął w świetle księżyca na swój stary, zniszczony przez rdzę zegarek. Wskazywał północ. Pierwszym zadaniem Lazara było wtargnięcie do jednej z dwóch troskliwie strzeżonych wież przy bramie. Nie wiedział jeszcze, jak tego dokona, ale był pewien, że coś wymyśli. Schował zegarek do kieszonki kaftana rad, że ma całe dwie godziny na wykonanie tego zadania. Dokładnie o drugiej otworzy masywną bramę, a jego ludzie wtargną do miasta. Kiedy wszedł na łąkę porośniętą wysoką, faluj ącą trawą, poczuł dym ognisk i usłyszał odległe dźwięki muzyki: gubernator święci swój jubileusz, a ci, którzy biorą udział w uczcie, jutro będą trupami. Lazar spojrzał zmrużonymi oczyma w stronę miejskiego placu. Wiedział, że genueńscy wielmoże tańczą teraz na balu w lśniącym marmurami pałacu, ale widać Monteverdi sypnął także groszem, by zapewnić prostemu ludowi mniej wytworną zabawę na placu. Niech to wszyscy diabli! - zaklął w duchu. Ci ludzie będą tylko zawadzać...! Bóg świadkiem, że nie pozwoli, by któremuś z rdzennych mieszkańców Ascencion spadł choćby włos z głowy...! Doszedł do wniosku, że jeśli tłum nie rozejdzie się do drugiej nad ranem, on już się o to postara - tak czy inaczej - by plac opustoszał. Nigdy nie brakowało mu pomysłów, gdy trzeba było wywołać zamieszanie. Szedł dalej z zamiarem dokładnego obejrzenia wież przy bramie. Gdy był już w pobliżu zatłoczonego placu, jeszcze raz pomyślał o tym, że ktoś przypadkiem może go rozpoznać; wkrótce jednak uznał tę obawę za całkiem niedorzeczną. Nie pozostało w nim nic z tamtego buńczucznego chłopca. Jakim cudem jego rodacy mogliby go poznać po piętnastu latach? Poza tym mieszkańcy Ascencion uważali go za zmarłego. I w gruncie rzeczy mieli rację! - pomyślał gorzko. Kiedy dotarł na plac, zawahał się i rozejrzał dokoła; przez moment nie miał ochoty iść dalej. Zabawa uderzająco przypominała festyny, które tak lubiła organizować jego matka! Czuł zapach tradycyjnych potraw; słyszał stare melodie, które gitarzysta grał przy pobliskim ognisku dla niewielkiej grupki słuchaczy, chcąc zarobić parę groszy. Spoglądał w twarze 19 wesołych, nieokrzesanych wieśniaków, którzy tak kochali jego ojca i którzy - gdyby nie zdrada Monteverdiego - byliby teraz poddanymi jego, Lazara! Na myśl o tym poczuł się dziwnie. Z rozdartym sercem postąpił kilka kroków po rozgrzanych kamiennych płytach. Rozglądał się na wszystkie strony, mając wrażenie, że przeżywa jeszcze jeden ze swych koszmarnych snów, które dręczyły go wspomnieniami dzieciństwa. Znosił te tortury od tak dawna, że z radością ległby na ziemi, by już z niej nie wstać. Kątem oka dostrzegł dwie wpatrzone w niego młode dziewczyny. Urocze istotki z kwiatami w długich, rozpuszczonych włosach, w falba-niastych fartuszkach, z bosymi nogami. Ciemnowłosa piękność zmierzyła go od stóp do głów płomiennym spojrzeniem, a kryjąca się za nią blondyneczka zerkała ku niemu nieśmiało. Zwrócił się ku nim z poczuciem nagłej ulgi: nic nie dawało mu takiego ukojenia jak uścisk miękkich kobiecych ramion, zapach i smak kobiecych pieszczot, możność zatonięcia w spragnionym pieszczot ciele. Powstrzymał się jednak i nie podszedł do dziewcząt. Nie! - pomyślał z odrobinką goryczy. Poszukam zapomnienia w pijaństwie i rozpuście nieco później. Chętnych kobiet nigdy nie zabraknie. Dziś liczyła się tylko zemsta na Monteverdim. Zdecydowanie odwrócił wzrok od dziewcząt i bezszelestnie zaczął krążyć wśród tłumu. Od czasu do czasu ludzie gapili się na niego, a zwłaszcza na jego oręż; szybko jednak odwracali oczy, napotkawszy groźne spojrzenie. Dotarł wreszcie na drugą stronę placu. Zatknąwszy kciuk za miękki, czarny pas, posuwał się leniwie, pozornie bez celu, w stronę miejskiej bramy. Obie przysadziste wieże miały wysokość bezanmasztów i zajmowały dużo miejsca. Zbudowano je ze śliskiego kamienia, a w oknach nie było szyb. Pomiędzy wieżami znajdowała się potężna brama miejska, tak szeroka, że mogły przejechać nią swobodnie dwa wozy obok siebie. Płyta o grubości sześćdziesięciu centymetrów, wyciosana z twardego drewna, wzmocniona była jeszcze żelazem. Bóg świadkiem, że Monte-verdi przedsięwziął wszelkie środki ostrożności - ale nie na wiele mu się to przyda! Fiore doliczył się tuzina żołnierzy stojących na zewnątrz; Bóg raczy wiedzieć, ilu kryło się w środku. Przyszło mu do głowy, że mógłby wdrapać się na bramę, wejść przez jedno z okien do wieży i podpalić ją, lub 20 w jakiś inny sposób wywołać zamęt. Znajdujący się w niej szwadron musiałby wyjść na zewnątrz, chcąc przywrócić ład. Całkiem zabawne byłoby zastukać po prostu do drzwi i zmierzyć się samemu z całą tą bandą - pomyślał z krzywym uśmieszkiem. Ilu ich mogło być? Piętnastu, dwudziestu na jednego...? Od dawna nie próbował takich sztuczek. Może warto by to powtórzyć, żeby nie wyjść wprawy? Pochylił się od niechcenia, by pogłaskać bezdomnego kota; ani przez chwilę nie spuszczał oka z zachodniej bramy. Wtem zauważył, że jeden z żołnierzy groźnie na niego zerka. - Hej, ty tam! Stój! Lazar spojrzał z niewinną miną na tęgiego sierżanta, który ruszył ku niemu. Natychmiast zauważył wielki pęk kluczy, pobrzękujących mu u pasa. Jednym z tych kluczy z pewnością można otworzyć żelazne drzwi do wieży! - pomyślał. Niski, rumiany sierżant podszedł do Lazara z groźną miną, mocno tupiąc buciorami. - Oddaj broń! Dziś nikt nie ma prawa jej nosić w obrębie miasta. Rozkaz gubernatora! - Bardzo przepraszam - odparł grzecznie Lazar. Wyprostował się, nie wypuszczając z rąk kota i drapiąc go pod brodą. - Jak zmyliłeś wartowników?! Wszystkich przy bramie kontrolują! Ciebie nie obszukano? Lazar wzruszył ramionami. Mały człowieczek zmrużył oczy. - Zabieram cię na przesłuchanie, młokosie! Lazar obserwował bacznie sierżanta, który podchodził do niego z boku; gdy tylko sięgnął po jego pistolety, rąbnął go łokciem w twarz i powalił na ziemię. Spojrzał niemal ze współczuciem na nieprzytomnego człowieczka, leżącego brzuchem do góry. Sierżant był jedynie narzędziem w rękach skorumpowanej Rady. Lazar nie miał za złe ludziom, że służyli w wojsku Monteverdiego: przecież dzięki temu mogli zarobić na życie. Kiedy głód dokucza, człowiek gotów jest służyć każdemu. Dobrze o tym wiedział. Kot wyrwał mu się z rąk i zniknął w mroku. Fiore pochylił się nad leżącym, zabrał klucze i bez pośpiechu zawrócił w stronę placu, z kciukiem zatkniętym za pas równie niedbale jak przedtem. Czekając stosownej chwili, obserwował otoczenie, a zwłaszcza tuzin (czy coś koło tego) konnych gwardzistów Monteverdiego, otaczających miejski plac ze wszystkich stron. Jeden z jeźdźców dosiadał ogromnego 21 karego konia, który wyraźnie nie lubił tłumu. Może by tak spłoszyć to ogniste zwierzę? - zastanawiał się Lazar. Ludzie wpadną w panikę i plac opustoszeje raz dwa! Lepiej nie. Obejrzał wszystkie dwadzieścia kluczy sierżanta i zorientował się poniewczasie, że kradzież nie miała sensu. Naszpikowaliby go ołowiem, zanim by się połapał, który klucz pasuje do którego zamka! Trzeba będzie znaleźć inny sposób. Na wszelki wypadek zachował jednak klucze i pobrzękując nimi beztrosko, snuł się wśród tłumu i wypatrywał czegoś, co mógłby bez kłopotu podpalić. Rozmyślał nad tym, jak bardzo nieczyste sumienie dręczy Monte-verdiego. Gubernator żył najwidoczniej w ciągłym strachu: nie było żadnego powodu, by strzec przy pomocy tylu żołnierzy i takiej ilości broni tłumu, składającego się w połowie ze starych bab, jak chociażby te dwie, które człapały przed Lazarem i swą irytującą powolnością wstrzymywały go w marszu. W tej samej chwili w tłumie zapanowało poruszenie. Wszyscy roz-stępowali się, by zrobić przejście. Lazara przeszył nagły ból. Wydawało mu się, że ujrzy zaraz swego ojca; poddani zawsze witali go z takim właśnie radosnym podnieceniem. - Biskup idzie! - odezwał się ktoś. Lazar zamierzał już odejść, kiedy jedna z zagradzających mu drogę staruszek wykrzyknęła: - Spójrz, Beatrice! Z ojcem Vincentem idzie córka gubernatora. Jaka to śliczna, dobra dziewuszka! Kubek w kubek jak ja, gdy miałam dwadzieścia lat! Ta uwaga sprawiła, że Lazar wrósł w ziemię. Przez chwilę stał bez ruchu, potem zmusił się, by popatrzeć na dziewczynę i wiedzieć, co go czeka jutro. Spojrzał na nią i serce mu zamarło. Rozpoznał Allegrę Monteverdi wśród tłumu równie łatwo, jak dostrzegłby brylant rzucony na stos zwykłych kamyków, mimo że dzieliło ich jeszcze co najmniej sześć metrów. Pochylała się nad grupką wiejskich dzieci. Ubrana była w białą suknię z podwyższonym stanem, uszytą z jakiegoś powiewnego, cieniutkiego materiału. Była smukła, a jej kasztanowate włosy opadały swobodnie na ramiona. Gdy się jej przyglądał, wybuchnęła śmiechem, rozbawiona słowami któregoś dziecka. Lazar odwrócił wzrok, serce biło mu gwałtownie. Na sekundę przymknął oczy i słuchał śmiechu, czystego jak dźwięk srebrnych dzwonków. 22 A zatem nie jest czupiradłem. I cóż z tego? - warknął w duchu. Należała przecież do rodu Monteverdich! Taka zakładniczka umożliwiłaby wstęp do wieży przy bramie -uświadomił sobie nagle Fiore. Doprawdy, idealnie się do tego nadawała! Nikt nie zastąpi mu drogi, jeśli będzie miał w swoich rękach córkę gubernatora. Dziewczyna poruszała się swobodnie wśród tłumu. Przymrużył oczy i bacznie ją obserwował. Wystarczyło zbliżyć się do niej i skłonić do tego, by poszła z nim - słodkimi słówkami albo groźbą użycia broni, wszystko jedno jak. Nie podszedł jednak od razu. Trzymał się z daleka, rozdarty wewnętrznie. Nie miał ochoty jej tknąć! Ani rozmawiać z nią. Ani poznać zapachu jej perfum, koloru jej oczu. Nie chciał w ogóle mieć z nią do czynienia! Prawda była taka, że Lazar nigdy dotąd nie zabił kobiety. Co więcej, hołdował rycerskiej zasadzie: nie mordować w obecności kobiet! Nie wyobrażał sobie gorszej zbrodni niż unicestwienie którejś z tych istot, które we wnętrzu swych cudownych ciał kryją tajemnicę nowego życia. Teraz jednak obowiązek zmuszał go do tego czynu. Przybył tu, by zniszczyć Ottavia Monte Verdiego. Zdrajca nie zostałby należycie ukarany, gdyby nie musiał patrzeć na zagładę własnej rodziny, nie mogąc uratować najbliższych. A więc jego córka musi umrzeć! Kiedy Lazar dostrzegł, że grupa żołnierzy przedziera się przez tłum od strony alei, w której zostawił ogłuszonego sierżanta, pojął, że wkrótce nie będzie miał innego wyjścia. Instynkt samozachowawczy nakazywał wzięcie zakładniczki, gdyż gubernator, jak widać, miał wojska pod dostatkiem. Gdyby teraz Lazar dał się pojmać, naraziłby życie tysiąca wiernych ludzi, czekających tuż za bramami miasta na jego znak. Nie, do tego nie może dojść! - pomyślał. Zaatakowanie tej dziewczyny będzie go wiele kosztowało, ale teraz nie pora na delikatność uczuć! Allegra Monteverdi stanie się jego żywą tarczą. Powziąwszy to postanowienie, Lazar zaczął przeciskać się przez tłum w stronę swej ofiary. Zachowując należyty dystans, wypatrywał przede wszystkim gwardzistów, czuwających nad bezpieczeństwem panny Monteverdi. Rozglądał się uważnie po otaczającym ją tłumie, ale -mimo obsesyjnego lęku gubernatora przed zamachem -jego córka najwidoczniej zjawiła się na festynie bez ochrony. Bardzo interesujące! Idąc w ślad za dziewczyną, postanowił zaatakować ją od tyłu i z boku. Ustawicznie zerkał ku niej ponad głowami wieśniaków i mieszczan, którzy 23 tłoczyli się pomiędzy nimi. Widział jak panna Monteverdi żegna się z dziećmi i zatrzymuje co chwila, by porozmawiać to z tym, to z owym. Wyglądało na to, że wszyscy ją lubią. Zdumiewające! Mieszkańcy wyspy nienawidzili przecież jej ojca, nędznego dyktatora. Przysunąwszy się jeszcze bliżej, Lazar obserwował dziewczynę. Podeszła do trzykondygnacyjnej fontanny pośrodku placu. Jej włosy zabłysły w blasku kolorowych lampionów. Kiedy odwróciła się nieco i podsunęła dłoń pod strumień wody, ujrzał jej profil. Objęła wilgotną dłonią smukłą szyję, pragnąc ochłodzić kark. Odchyliła głowę i zamknęła na chwilę oczy, rozkoszując się zimną wodą, bo noc była upalna. W Łazarze zawrzała krew, poczuł przypływ pożądania. Ona nie jest dla ciebie! - odezwał się w nim zapiekły gniew. Lazar jednak nie zważał na to i przechyliwszy głowę na bok, przyglądał się dziewczynie z coraz większym zachwytem. Właśnie w tym momencie Allegra uświadomiła sobie, że jest obserwowana. - Boże, jak łatwo czytać w jej myślach! - szepnął z uśmiechem. Zesztywniała, przystanęła i niespokojnie rozejrzała się dokoła. Lazar skrył się w cieniu obok kramu sprzedawcy win. Allegra obejrzała się przez ramię, po czym udała się tam, skąd dolatywały dźwięki muzyki. Podeszła spiesznie do ogniska, przy którym gitarzysta śpiewał stare ballady. Lazar udał się za nią bez pośpiechu, czerpiąc z pościgu jakąś perwersyjną radość. Przy ogniu rozsiedli się wieśniacy; popijali wino i opowiadali sprośne dykteryjki. Bard przerwał występ, by pozbierać nieliczne monety, rzucane do wyświechtanego futerału na gitarę. Kiedy panna Monteverdi podeszła do ogniska, Lazar zbliżył się również, bardzo, bardzo powoli. Ogarnęła go niepohamowana ciekawość: chciał koniecznie zobaczyć w blasku ognia twarz swej niewinnej ofiary, której musi odebrać życie, oddając się tym czynem - ostatecznie i nieodwołalnie - we władzę szatana. Bard-oberwaniec uciszył tłum słuchaczy i znowu uderzył w struny gitary. Allegra w zadumie wpatrywała się w płomienie. Lazar obszedł od tyłu zebranych przy ognisku ludzi, nie odrywając ani na chwilę oczu od dziewczyny. Zajął miejsce za innymi, po drugiej stronie ogniska, dokładnie naprzeciw niej. Wpatrywał się w Allegrę: blask ognia złocił jej włosy i barwił kremową skórę na różowo; podobnym rumieńcem płonie kobiece ciało podczas miłosnego aktu. Kiedy lekki wietrzyk poruszył jedwabną suknią, 24 zafalowała jak żagiel. W blasku ognia doświadczone oko Lazara dostrzegło pod jedwabiem długie, piękne nogi i smukłe biodra. Co za strata! - pomyślał w przypływie nagłego żalu. - To ciało nawet nie zazna miłości! Na twarzy Allegry Monteverdi złociło się kilkanaście dziecinnych piegów. Miała duże, wyraziste oczy w kolorze ciemnego miodu. Koniuszki rzęs połyskiwały złotem. Choć ostatnie lata spędziła -jak donieśli mu szpiedzy - w rozpustnym Paryżu, tę wychowankę klasztornej pensji otaczała nadal aura niewinności i nieskalanej czystości; czuł, jak dochodzą w nim do głosu jakieś ciemne moce. W każdym geście tej dziewczyny widać było szlachetność, budzącą natychmiastowy respekt, i pełną uroku powściągliwość. Wydawała się taka promienna... Jak zdoła pociągnąć za cyngiel, gdy trzeba będzie ją zabić? Wiedział jednak, że musi to uczynić. Zawiódł swych najbliższych przed piętnastu laty, ale tym razem tego nie zrobi! Spojrzenie Allegry przesuwało się po twarzach ludzi zgromadzonych przy ognisku. W pewnej chwili odeszli ci, którzy zasłaniali Lazara. Nagłe poruszenie przyciągnęło uwagę dziewczyny i zanim Lazar zdążył się odsunąć, spostrzegła go. Był wstrząśnięty. Oczy Allegry zamigotały i stały się jeszcze większe. Wargi rozchyliły się, gdy zaczerpnęła nagle powietrza. Dostrzegła broń, którą miał przy sobie, i rozpięty kaftan, spod którego widać było nagą pierś. Potem spojrzała mu w twarz. Lazar wrósł w ziemię. Gdyby nawet mógł, pewnie by stąd nie odszedł. Wpatrywał się w prześliczną twarz, oświetloną nie tylko złotym blaskiem ognia, ale i promienną jasnością ducha. Widział grę uczuć na tej twarzy. Była dla niego przejrzysta jak szkło! W pierwszej chwili dziewczynie spodobało się chyba to, co ujrzała, ale zaraz potem ogarnął ją strach. Zaczęła się cofać, wpatrując się w Lazara tak, jakby domyśliła się jego zamiarów. Nadal stał bez ruchu. Na jego oczach dziewczyna cofnęła się jeszcze bardziej, odwróciła gwałtownie i uciekła. 25 z p 1 rzeź dłuższą chwilę Fiore stał przy ognisku. Spuścił głowę i potarł ręką usta. Potem poprawił czarną jedwabną chustkę, którą wiązał z tyłu na głowie; stanowiła nieodłączną część kostiumu krwawego zbira. Chętnie tak się ubierał, chcąc budzić strach w swoich ofiarach. W przypadku Allegry Monteverdi powiodło mu się nad podziw! Nie idź za nią! Te oczy... Boże, te oczy! - myślał gorączkowo. Podszedł jeszcze bliżej do ognia i przykucnął, nie wiedząc, co począć. Wyjął i odkorkował flaszkę, nie zważając na ciekawe spojrzenia otaczających go ludzi. Pociągnął duży łyk. Nie zdołał jednak wymazać z pamięci jej twarzy. Światło aż biło od niej... A on zdmuchnie je, pozbawi świat tej promiennej istoty. Przysiągł sobie, że nie sprawi jej przy tym bólu. Pochylił niżej głowę i wmawiał sobie, że ogarniające go mdłości są skutkiem wypitego rumu. Kiedy znowu podniósł wzrok, spostrzegł, że stary, zbiedzony wieśniak siedzący po przeciwnej stronie ogniska wpatruje się w niego, jakby chciał przywołać niejasne wspomnienie, które niepokoiło jego zamglony, starczy umysł. To uparte, badawcze spojrzenie wprawiło Lazara w zakłopotanie. - Hej, chłopie! - zwrócił się do niego jeden z wieśniaków, mrugając porozumiewawczo. - Wpadła ci w oko gubernatorówna, co? Fiore popatrzył nań bez słowa. - Weź się do niej, na co czekasz? - No, no! To pachnie stryczkiem- odezwał się ze śmiechem ktoś inny. - Niezła dziewuszka - stwierdził chudzielec z miną głodomora i spojrzał wilkiem na pozostałych. - Może warto by było zrobić niespodziankę Monteverdiemu! - Chętnie się tym zajmę - burknął jeszcze inny. - Poszaleliście, czy co?! Warto nadstawiać karku? - ofuknął ich krzepki rybak. - A bo co? On i tak powywiesza nas, prędzej czy później! - odparował żartowniś, który zaczął dyskusję. Inni wyraźnie zainteresowali się tym pomysłem. - Chętnie ustawię się w kolejce do tej małej! 26 Lazar dobrze znał ten ton; sytuacja coraz mniej mu się podobała. Allegra Monteverdi miała stać się głównym narzędziem jego zemsty. Nie pozwoli, by mu w tym przeszkodziły te typki o twardym spojrzeniu! Wstał. Oparł niedbale jedną rękę na rękojeści szpady, drugą na kolbie pistoletu. Popatrzyli na niego tak, jakby oczekiwali, że poprowadzi ich do ataku. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, chłopcy - zauważył uprzejmym, cichym głosem. - A to czemu?! - chciał koniecznie wiedzieć ten najdowcipniejszy. Lazar potrząsnął głową. - Na Ascencion nie gwałcimy naszych kobiet - odparł równie zaczepnym tonem. - Od kiedy?! - Jaka tam ona nasza?! To genuenka! - I w ogóle za kogo ty się uważasz?! - ofuknął go żartowniś. - Może za nieboszczyka króla, który wstał z grobu? Zanim zorientował się, co się święci, leżał już na ziemi z ostrzem szpady Lazara na gardle. Przy ogniu zapanowała kompletna cisza. - Zostawcie Allegrę Monteverdi w spokoju - powiedział Lazar groźnym szeptem. Nagle odezwał się stary wieśniak. - On jest podobny do króla Alfonsa! Lazar zdrętwiał. Rzucił staremu szybkie, gniewne spojrzenie. Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy. - Święta Mario! - westchnęła siedząca w pobliżu chłopka w średnim wieku. Przeżegnała się znakiem krzyża i zagapiła na Lazara. - Legenda nie kłamie...! - szepnął gitarzysta, wpatrując się w niego z taką czcią, jakby był Arką Przymierza czy inną świętością. - To przecież... - Nie! - przerwał mu ostro Fiore. - Ale... - Jesteście chyba ślepi! - zwrócił się lodowatym tonem do wieśniaków. - Dajcie mi święty spokój! - Wetknął szpadę do pochwy i odszedł; serce biło mu gwałtownie. Przebiegał wzrokiem rzedniej ącą ciżbę, staraj ąc się nie zwracać uwagi na swoje rozszalałe serce i zapomnieć o tym, jak obnażony czuł się pod wzrokiem starca, który pozwalał sobie na idiotyczne uwagi. Przecież nie był wcale podobny do ojca! Pod żadnym względem. Nie było w nim ani źdźbła szlachetności czy poświęcenia, Bogu dzięki! 27 Niemądra dziewczyna! - myślał, szukając jej w tłumie. Był już na nią zły. Po jakiego diabła w ogóle lazła w ten ścisk?! I gdzie była jej eskorta? Dostrzegł ją koło fontanny na środku placu i zaczął biec, chcąc jak najprędzej ją dogonić. Po dyskusji przy ognisku nie miał pojęcia, do czego byli się gotowi posunąć tamci zapaleńcy! Obserwując idącą przed nim dziewczynę, skoncentrował niespokojne myśli na jej swobodnym, pewnym kroku i na rytmicznym kołysaniu bioder... póki nie przyłapał się na rozważaniach, jak czułby się w uścisku tych długich nóg, leżąc na zroszonym potem jedwabistym, kremowym ciele i przebierając palcami w rozsypanych na poduszce kasztanowatych, przetykanych złotem włosach? Z niesmakiem odegnał od siebie te myśli: jakże mógł znaleźć upodobanie w kimś z rodu Monte Verdich?! Przyspieszył znów kroku i zajął się wyłącznie pościgiem. Kiedy jednak dzieliło ich zaledwie dwadzieścia kroków, dziewczyna wpadła prosto w ramiona jakiegoś wysokiego blondyna. Lazar zatrzymał się raptownie i uniósł brew. Bez pośpiechu, okrężną drogą zbliżył się do młodej pary, kryjąc się w cieniu. Elegancki młodzian w pierwszej chwili był wyraźnie zirytowany: chwycił dziewczynę za ramię tuż nad łokciem i dzięki znacznej różnicy wzrostu spoglądał nad nią groźnie z góry. Allegra j ednak niebawem wskazała ręką na ognisko, bez wątpienia zwierzając się swemu towarzyszowi, że ścigał ją jakiś maniak, zapewne morderca. A więc rycerz pospieszył wreszcie na ratunek swojej damy! - myślał ironicznie Lazar, widząc, jak blondyn szuka go wzrokiem w tłumie. To z pew-nościąjej narzeczony! Wiedział oczywiście o zaręczynach córki gubernatora. Przygotowując się na tę noc, zdobył wszelkie niezbędne informacje. Od pierwszej chwili nie czuł sympatii do wicehrabiego Domenica Clemente, ale gdy blondyn przywołał gestem gwardzistów i zaczął wydawać rozkazy (niewątpliwie nakazując im pojmać tego łotra), Lazar westchnął z prawdziwą irytacją. Przez cały ten czas panna Monteverdi, trzymając się blisko narzeczonego, wpatrywała się trwożnym wzrokiem w tłum, jakby się bała, że Lazar - niczym potwór z bajki - może w każdej chwili rzucić się na nią. Kiedy żołnierze odmaszerowali, by spełnić rozkaz wicehrabiego, Clemente roześmiał się beztrosko i pochwycił strwożoną oblubienicę w ramiona, zapewniając ją rycersko, że przy nim nic jej nie grozi. Lazar uśmiechnął się pogardliwie na widok czulących się gołąbków, obrzucił wzrokiem plac i błyskawicznie opracował plan działania. Za- 28 uważył w pobliżu żołnierza siedzącego na grzebiącym niecierpliwie nogą karym koniu, potem spojrzał znów z chmurną miną na zakochaną parę. Narzeczony prowadził pannę za rękę z powrotem do pałacu... Oddalał się, uprowadzając zakładniczkę Lazara! Ciekawe, w jakim celu? - zastanawiał się. Na upojne sam na sam? Oczy Lazara zwęziły się, gdy Clemente pogładził dziewczynę po plecach. Doskonale, panno Monteverdi! -pomyślał. Nareszcie udało się pani mnie rozzłościć! - Ależ mój drogi, oni tak dobrze się bawią! Nie ma potrzeby usuwać ich z placu! - protestowała Allegra, żałując poniewczasie, że wygadała się przed narzeczonym. Oczywiście, od razu zaczął się rządzić jak szara gęś. No i teraz swą przesadną reakcją na coś, co było zapewne tworem rozgorączkowanej wyobraźni, popsuła wszystkim dobrą zabawę! - Bzdura! Już po północy. Najwyższy czas, żeby wrócili do domu -odparł rzeczowym tonem Domenie i pociągnął ją za sobą jak dziecko przyłapane na psotach. Poprowadził ją w cieniu pałacowych ścian do otoczonego murem ogrodu na tyłach rezydencji. Allegra westchnęła ciężko, lecz nie opierała się. Nadal widziała przed sobą pięknego, groźnego młodzieńca o przeszywających, czarnych jak noc oczach. Przestraszył ją, to prawda, swym groźnym rynsztunkiem bojowym i zuchwałym spojrzeniem, które ją obnażało... Ale nigdy jeszcze nie spotkała kogoś takiego jak on. Wspaniały okaz... drapieżnika - pomyślała z dreszczem strachu, przypominając sobie potężną pierś, ozłoconą blaskiem ognia śniadą skórę... Z pewnością była miękka jak aksamit. I jak bezczelnie wpatrywał się w nią! To wrogie, a zarazem pożądliwe spojrzenie sprawiło, że poczuła się zaniepokojona i zbita z tropu. Toteż kiedy Domenie ją odnalazł, nie próbowała w inny sposób usprawiedliwić swego wzburzenia; wypaplała od razu, że jakiś niebezpieczny typ natrętnie się w nią wpatrywał i prawdopodobnie szedł za nią krok w krok. Teraz żałowała każdego wypowiedzianego słowa. Co z tego, jeśli ten człowiek rzeczywiście ją śledził, choćby nawet w nieprzyjaznych zamiarach? Allegra dobrze znała brutalność żołdaków swego ojca. W twardych, rzeźbionych rysach nieznajomego było tyle 29 niezłomnej dumy... Serce jej się ścisnęło na myśl o upokorzeniach, które będzie musiał znieść. To ona przyczyniła się do tego, że powloką go na oczach gawiedzi, złamią w nim nieujarzmionego ducha, zmuszą do uległości skatowane ciało... Spojrzenie jego ciemnych oczu prześladowało ją już teraz - niezwykłe połączenie smutku, pożądania i gniewu! Czemu tak na nią patrzył? Allegra nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. Wiedziała jednak, że gdy tylko pozbędzie się Domenica, porozmawia z gwardzistami i skłoni ich, by nie traktowali więźnia zbyt brutalnie, by przesłuchali go zgodnie z prawem. Kiedy już będzie wiadomo, jakie miał zamiary, spyta o jego nazwisko i -jeśli nie okaże się niebezpiecznym przestępcą - postara się, by wypuszczono go na wolność. Głos Domenica przerwał te rozmyślania. - Aż mnie korci, moja panno, by przerzucić cię przez kolano i sprawić ci lanie! A ludzi z twojej ochrony osobistej postawię pod sąd wojenny za karygodne zaniedbywanie obowiązków! Nie... każę ich po prostu wybatożyć! - stwierdził, wyjmując własny komplet kluczy do pałacu i otwierając ogrodową furtkę. - Tak, wybatożyć! - Nie pleć głupstw! Nie zrobisz nic podobnego! - odparła ostro. -Jak możesz nawet mówić o takiej potworności?! Zatrzymał się i spojrzał na nią władczo, biorąc się pod boki. - Allegro, ty po prostu nic nie rozumiesz! Gdybyś wpadła w ręce buntowników, twój ojciec zrobiłby dosłownie wszystko, by cię odzyskać! Gdybym nie poszedł twoim tropem, kto wie, gdzie byś w tej chwili była! - Otworzył furtkę i, uprzejmy jak zawsze, przepuścił Allegrę przodem. Poczuła na sobie badawcze spojrzenie zielonych oczu, dotknęła przelotnie jego szczupłego, atletycznego ciała. Gdy znaleźli się w ogrodzie, wyprzedziła narzeczonego o kilka kroków, odwróciła się nagle i spytała: - Skąd wiedziałeś, Domenicu, że wymknęłam się z pałacu? Zamknął furtkę od wewnątrz, zatrzymał się, ale nic nie odpowiedział. - Kiedy opuściłam salę balową, zamierzałam wrócić do swego pokoju. .. - urwała nagle. Odwrócił się do niej z uśmiechem. - Ciągnęłaś mnie jak magnes. Schował klucz do kieszeni kamizelki i bez pośpiechu podszedł do dziewczyny. Jego jasne włosy połyskiwały w blasku księżyca. Allegra z niepokojem obejrzała się na pałac, potem znów popatrzyła na narzeczonego. 30 - Ojciec nie byłby zadowolony - powiedziała niepewnie; wiedziała doskonale, że według papy wszystko, co robił Domenie, było cudowne. Wicehrabia zastąpił ojcu wymarzonego syna, którego nigdy się nie doczekał. - Nie obawiaj się - odparł spokojnie. - Zamknąłem drzwi werandy i kazałem służbie wynosić się z pomieszczeń na tyłach domu. Nawet strażom zmieniłem posterunki. Widzisz? Postarałem się, żeby nikt nam nie przeszkadzał. - Po co to wszystko? - Aleś ty podejrzliwa! - Wziął ją za rękę i wyminąwszy słabo świecącą ogrodową latarnię, podprowadził Allegrę pod laurowe drzewo. Zerwał jeden z kwiatków i podał go narzeczonej, uśmiechając się w ciemności. Zakręcił dziewczyną tak, że oparta była teraz plecami o smukły pień drzewa. Allegra niezręcznie obracała w palcach kwiatek. Nie wiedziała co z nim zrobić ani jak poradzić sobie z Domenicem, który znowu głaskał japo nagich ramionach. - No, no, Allegro! Wkrótce będziemy mężem i żoną. Pora, żebyś przywykła do moich karesów. - Przesunął pieszczotliwie palcami po jej policzku. - Cóż za wulgarne określenie! - mruknęła i odwróciła zaczerwienioną twarz. - Od „karesów" macie chyba kochanki? - Przy żonie tak pięknej jak ty mężczyzna doskonale obejdzie się bez kochanki, możesz mi wierzyć! Dziś pragnę tylko cię pocałować. Chyba to niezbyt wiele? - Jego silne ręce sunęły wzdłuż jej ramion: była to władcza, choć nie brutalna pieszczota. - Przekonasz się, że pasujemy do siebie lepiej, niż przypuszczasz! - Chyba za dużo wypiłeś, wicehrabio! - Będę miał dość dopiero wtedy, gdy zakosztuję słodyczy twych ust! - Tej kwestii wyuczyłeś się na pamięć, co? Jak często ją powtarzasz swojej kochance? Domenie roześmiał się. - Pozbyłem się jej, Allegro. Jesteśmy zaręczeni już od miesiąca, kochanie... Mężczyzna ma chyba prawo pocałować swą narzeczoną? - Nie podoba mi się ten pomysł! - Wkrótce ci się spodoba, jestem tego pewien! - powiedział butnie. - Niech już będzie - mruknęła. Znowu roześmiał się cicho. Potem objął ją delikatnie i przytknął usta do jej ust. Nie jest to specjalnie przykre - myślała bez entuzjazmu Allegra, 31 czekając aż narzeczony będzie miał dość. Minęła dłuższa chwila. Domenie stał niemal bez ruchu, ocierając się wargami o jej wargi. - Jakaś ty słodka! - szepnął. Zaczął całować jej policzek, potem szyję. Przytulił ją mocniej i uniósł odrobinę; stała teraz na palcach. Bez przekonania Allegra objęła go za szyję i przez kwitnące gałęzie laurowego drzewa spojrzała w gwiaździste niebo. Zastanawiała się, jak długo to będzie trwało. Bez wątpienia lubiła Domenica, ale gdy tylko przymknęła oczy, widziała twarz tamtego... Książę, który nigdy jej nie pocałuje, bo nie istnieje naprawdę... No cóż! W gruncie rzeczy nie miała wcale ochoty, by jakikolwiek mężczyzna gniótł ją w uścisku! Narzeczony zaczął delikatnie gryźć ją w ucho. Pomyślała, że to całkiem miłe, i otworzyła oczy, zaniepokojona doznawaną przyjemnością, a przede wszystkim zachowaniem Domenica: sunął dłońmi po jej plecach w dół i niemal już dotykał pośladków. Zaczęła się wyrywać i próbowała go odepchnąć. - Tego już za wiele! - Stanowczo za mało! - mruknął bardziej szorstko niż dotąd. Gdy znów ją pocałował, jego usta były twarde i gorące, a ręce trzymały ją mocno. Przycisnął Allegrę do pnia i napierał na nią tak mocno, że czuła jak rękojeść jego szpady wpija jej się w ciało. I nagle uświadomiła sobie, że nie był uzbrojony. 0 Boże! Odepchnęła go mocno obiema rękami. - Opanuj się... - zaczęła, ale wykorzystał błyskawicznie to, że otwarła usta: wtargnął do nich językiem, obejmując obiema rękami jej twarz. Nie miała pojęcia, co robić. Co za głupie położenie! - myślała. Nawet po pijanemu Domenie powinien wiedzieć, że wystarczy, by szepnęła ojcu jedno słówko, a zaręczyny zostaną zerwane! 1 nagle skamieniała. Domenie doskonale o tym wiedział! Zdała sobie nagle sprawę z jego diabelskiej przebiegłości. Orientował się, że chciała za wszelką cenę zostać żoną gubernatora, więc nie poskarży się ojcu na niego, choćby nie wiem co zrobił...! - Nie powinnaś była mieszać się z tłumem, kochanie. - Czuła na skórze jego nierówny oddech, brutalny uścisk jego rąk. - Ktoś mógłby cię znieważyć, pozwolić sobie na jakieś zaczepki! - Usłyszała trzask rozdzieranego jedwabiu. Domenie rozerwał dekolt jej sukni i chwycił ją za pierś. - Przestań! - próbowała mu się wyrwać, ale przyparł ją do drzewa. 32 Obejmując jedną ręką szyję Allegry, ściskając w drugiej jej pierś, Domenie odwrócił głowę i uśmiechnął się prosto w twarz narzeczonej. Jego zielone oczy płonęły. - Krzycz, jeśli chcesz! Ciekawe, czy się na to zdobędziesz...? Kiedy będę cię już miał pod swoim dachem, kara cię nie minie! - Kara...? - szepnęła, otwierając szeroko oczy. - Mąż ma prawo karać swą żonę, chyba o tym wiesz? Ale dopóki będziesz grzeczną dziewczynką, nic ci nie grozi - szepnął i pocałował ją znowu, jeśli tę brutalną napaść można było nazwać pocałunkiem. - Co się stało? - spytał, nie doczekawszy się odpowiedzi i pochylając głowę, spojrzał na Allegrę. Patrzyła na niego w osłupieniu, miała wrażenie, że to zły sen. Przecież pruderyjny, nieskazitelny Domenie, duma i nadzieja Rady, nie mógł się tak zachowywać! Kiedy jednak znów poczuła na sobie jego ręce, musiała przyznać, że to nie sen, tylko rzeczywistość. Zacisnęła zęby i zebrała wszystkie siły. - Puść mnie w tej chwili! Jesteś pijany. Uśmiechnął się z wyższością. - Chcesz się mną posłużyć dla spełnienia własnych ambicji, więc czemu ja nie miałbym posłużyć się tobą w inny sposób? Na tym właśnie polega małżeństwo, nieprawdaż? - Znów pocałował ją brutalnie i wtargnął kolanem pomiędzy jej nogi. Allegra próbowała odwrócić głowę. - Nie wyjdę za ciebie! - wykrztusiła. - Ależ, kochanie! - Dyszał gorączkowo, ale rozumował całkiem logicznie. - Postaram się, żebyś zaszła w ciążę, i nie będziesz już miała wyboru! Nabrała powietrza w płuca i wrzasnęła najgłośniej jak mogła. Zatkał jej usta ręką i roześmiał się cicho, pogardliwie. - Nie wygrasz ze mną, wiesz? - zauważył spokojnie. Z j akąż przy-jemnościąbędę cię poskramiał, Allegro! Tak rzadko można spotkać godnego przeciwnika. Nagle odwrócił się, jakby ktoś trącił go w ramię. Allegrze zaparło dech: tuż za plecami Domenica ujrzała nieznajomego, który tak ją przestraszył przy ognisku. Podparł się pod boki, szeroko rozstawił nogi w wysokich czarnych butach. Jego kaftan rozchylił się szeroko, odsłaniając gładką, muskularną pierś. Był uzbrojony. - Proszę wybaczyć, że się wtrącam - odezwał się uprzejmie głębokim, władczym głosem - ale wyraźnie słyszałem, że dama nie życzy sobie poufałości! 3 - Jego Wysokość Pirat 33 Allegra dostrzegła błysk oczu, czarnych jak nocne niebo. Nieznajomy chwycił mocno Domenica, odrzucił go na bok i błyskawicznie stanął pomiędzy nimi. Allegra widziała jego szerokie plecy okryte kaftanem z czarnej skóry. Spływały po nich długie końce jedwabnej chustki, poruszając się lekko w takt kroków. Zmierzał ku Domenicowi, wywijając jakimś dziwnym, barbarzyńskim nożem. Obrócił go lekko w dłoni i ujął jeszcze mocniej. Domenie spojrzał na Allegrę, na nieznajomego, wreszcie na nóż -i cofnął się; ciężko dyszał, jego jasne włosy były potargane. - To twój znajomy, kochanie? - spytał, obrzucając ją zimnym spojrzeniem. - Dobry znajomy- odezwał się uprzejmie obcy mężczyzna, nim Allegra zdążyła odpowiedzieć. - Bardzo dobry znajomy! Kanciasta twarz Domenica wyrażała wściekłość i pogardę. - Ach, teraz już rozumiem! Więc dlatego ciągle się wymykałaś do tych brudnych prostaków! - wypluł z siebie, mierząc nieznaj omego wzrokiem pełnym nienawiści. Na tę zniewagę nieznajomy odpowiedział gromkim, dźwięcznym śmiechem; było w nim szczere rozbawienie i jakaś łobuzerska nutka. Mimo doznanego szoku Allegra uśmiechnęła się również. Drżącymi rękami starała się doprowadzić suknię do porządku, Domenie jednak rozdarł ją przy dekolcie na dobrych kilka centymetrów. Ściskała w ręku poszarpane brzegi, dziękując opatrzności, że zesłała jej tajemniczego obrońcę, nim zdarzyło się coś znacznie gorszego. - Allegro - odezwał się Domenie. - Jestem zaszokowany i rozczarowany twoim postępowaniem... - Nie bądź zazdrosny, kolego! Zabawiliśmy się tylko sześć czy siedem razy! Allegra osłupiała. Zorientowała się jednak, że nieznajomy z całą premedytacją stara się wyprowadzić Domenica z równowagi. Sprytny łotr! - Spałaś z nim?! - wrzasnął jej narzeczony. I z moimi trzema braćmi - poinformował go nieznajomy. - Wykończyła nas. Nienasycona dziewucha! - Dość już tego! - przerwała mu z oburzeniem Allegra. - Zabiję cię! - zapowiedział nieznajomemu Domenie. - Osobiście? - spytał tamten słodko. - Nie lepiej wezwać obstawę? Allegrę ogarnęło równocześnie oburzenie i uczucie ulgi. Nie wiedziała czy wymierzyć nieznajomemu kopniaka, czy parsknąć śmiechem. 34 Musiała jednak przyznać, że jego taktyka okazała się skuteczna. Gdyby jej narzeczony miał szczyptę rozumu, wykorzystałby daną mu przez nieznajomego szansę i popędziłby do swej kochanki. Przekonała się jednak, że Domenie miał w tej chwili zbyt wiele pijackiej brawury, by wybrać najłatwiejsze rozwiązanie. Może zresztą chciał się przed nią popisać? Uchodził za znakomitego szermierza. Allegra przyglądała się z niepokojem, jak wyciąga ukryty pod połą fraka zdobny klejnotami sztylet. Nieznajomy tylko się uśmiechnął i zręcznie przerzucił swój wielki nóż do drugiej ręki. Widząc go w akcji, nie dziwiła się już, że potrafił wymknąć się gwardzistom, których rozesłał za nim Domenie. Co prawda, nie bardzo wiedziała, jak zdołał sforsować ogrodowy mur... Ale kogoś takiego jak on, nie zniechęci przecież takie głupstwo, jak trzymetrowa ściana z cegieł! Dlaczego w ogóle zawracał sobie mną głowę?! -myślała gorączkowo Allegra. - To ty ją ścigałeś! - warknął Domenie. -1 nigdyś z nią nie spał. - No cóż - przyznał nieznajomy -jeszcze nie! Dziewczyna prychnęła pogardliwie. Arogancki dzikus! Skrzyżowała ramiona na piersi i oparła się o pień lauru z uczuciem niewątpliwej satysfakcji. A zatem to on ją ścigał. Przeczuwała to! Ale w jakim celu? - Wracaj do domu, Allegro! Ten łotr jest niewątpliwie w zmowie z buntownikami! - Sam zamknąłeś drzwi, wicehrabio - odparła. - Czyżbyś już zapomniał? A poza tym nie sądzę, by należał do nich. - Popatrzyła na nieznajomego. - Nikt z zebranych na miejskim placu nie znał go. - Panno Monteverdi, proszę nie odchodzić - łagodnie zwrócił się do niej nieznajomy. - Kiedy ujrzałem panią, próbowałem znaleźć kogoś, kto by mnie przedstawił, słowo daję! - Czyżby? - spytała sceptycznie. - Ale obecny tu wicehrabia porwał panią, nim znalazłem właściwego pośrednika... Nie dałem jednak za wygraną. Założę się, że w tej chwili jest pani z tego rada! - Uśmiechnął się tak rozbrajająco, że Allegrze zaparło dech. - Allegro! - odezwał się Domenie głosem pełnym napięcia. - Wezwij straże i każ aresztować tego łotra... jeśli jeszcze coś z niego zostanie, kiedy się z nim rozprawię! - Za cóż go mają aresztować, wicehrabio? - spytała. - Za wtargnięcie na cudzy teren. 35 - To nie wydaje mi się sprawiedliwe... w obecnej sytuacji. - Nie sprzeczaj się ze mną! -warknął Domenie, nie odrywając oczu od nieznajomego. Jego sztylet zalśnił w księżycowym blasku, gdy obaj mężczyźni okrążali się nawzajem, gotowi do starcia. - Wcale się nie wdarł na cudzy teren - stwierdziła Allegra. - To mój dom, powiem, że sama go zaprosiłam. Nie przejmuj się, Domenicu! Jestem pewna, że gdyby ten człowiek chciał cię zabić, już byłbyś trupem! Nieznajomy znów wybuchnął beztroskim śmiechem. - No, no! Cóż za komplement dla pokornego sługi! Będę tym żarliwiej walczył w obronie twojej czci, piękna damo. Błagaj o przebaczenie, nędzniku, albo rozprawię się z tobą bez litości! - huknął do jej narzeczonego. Domenie jakoś nie poznał się na żarcie. Oczy Domenica zwęziły się w błyszczące, zielone szparki. - Niech pan ucieka! - ostrzegła nieznajomego. - Powieszą pana! - Nie zdążą - oświadczył Domenie i natarł na przeciwnika. Allegra z niepokój em obserwowała walkę. Oddałaby wszystko, żeby tylko żaden z nich nie został ciężko ranny. Gdyby jednak wezwała straże, by rozdzieliły walczących, jej nierozważny obrońca drogo by zapłacił za swój rycerski gest, a w tej chwili Allegra była zdania, że to Domenie powinien dostać lanie! Kim był ten człowiek, na litość boską?! Ze znużeniem podniosła rękę do czoła i patrzyła jak dwaj mężczyźni zadają i odparowują ciosy, nacierają i uskakują. I to wszystko w obronie jej czci! Ciocia Isabelle byłaby zachwycona jej sukcesem. Oglądając to widowisko, nie mogła oprzeć się gorzkiej myśli: oto najlepszy dowód, że wszystkie szczytne plany zaprowadzenia pokoju na świecie to strata czasu! Można by napisać cały traktat filozoficzny o brutalności ludzkiej natury... Allegra była jednak zmęczona przygotowaniami do balu i organizowaniem festynu, więc marzyła tylko o tym, by wrócić do swego pokoju i położyć się do łóżka. Niechże obaj głupcy tłuką się do upadłego!... Nie odeszła jednak i tylko wzdrygała się, ilekroć ostrza zwarły się ze szczękiem. Niebawem odgłosy walki dotrą do żołnierzy i wszyscy zbiegną się tutaj. Musiała więc zostać, by wyjaśnić, że nieznajomy uznał, iż potrzebuje pomocy, i pośpieszył jej na ratunek. Nie pozwoli, by pozbawiono go tej pięknej głowy! Przez chwilę przypatrywała mu się w mdłym, pomarańczowym świetle ogrodowych latarni. Był wyjątkowo przystojny. Miał szerokie, szla- 36 chętnie sklepione czoło, częściowo przesłonięte chustką. Delikatnie zarysowane brwi, czarne jak węgiel, nieco demonicznym skosem unosiły się ku górze. Pod zabójczymi, smolistymi rzęsami kryły się wielkie, wymowne oczy, czarne jak morze w nocy. Miał dumny rzymski nos i mocną kwadratową szczękę urodzonego zdobywcy. Usta jednak były pełne i zmysłowe, stworzone do całowania i szeptania oszukańczych, pięknych słówek. Uśmiechnął się szeroko i gdy Domenie natarł na niego, uchylił się bez trudu przed jego ciosem. Schwyciwszy przeciwnika za ramię, powalił go na trawnik, jakby wicehrabia nic nie ważył. - Masz już dość, czy chcesz, żeby cię naprawdę zabolało? - spytał uprzejmie. - Lepiej, żeby zabolało - mruknęła Allegra. Domenie podniósł się. Jego twarz zastygła w grymasie wściekłości. - Zapłacisz za to głową, psie! - zagroził. - Co? Za takie głupstwo? - burknął nieznajomy i rzucił się na niego. Po kilku minutach Allegra zaczęła się niepokoić. Pojedynek był coraz bardziej zażarty, ale gdy wreszcie zdecydowała, że sprowadzi straże, zanim któryś z walczących zostanie ciężko ranny, przypomniała sobie, że furtka ogrodowa jest zamknięta, a klucz ma Domenie. - Dajcie już temu spokój... - zaczęła. Nieznajomy spojrzał na nią, by upewnić się, że Allegra nie zamierza odejść. Był to poważny błąd. Domenie natarł, wymachując sztyletem. Allegra jęknęła, gdy ostrze przecięło gładką, złocistą skórę i wbiło się w biceps lewego ramienia. Z rany natychmiast trysnęła krew. Domenie zaśmiał się cicho i odstąpił o krok. - Punkt dla mnie! - oświadczył z satysfakcją. - Że też ci się udało?! - mruknął ze zdumieniem nieznajomy, spoglądając na swoje ramię. Gdy podniósł wzrok, w jego oczach płonęła nienawiść. - Cóż, raczej mnie to zachęciło - powiedział bez pośpiechu. Spojrzeli na siebie. Allegrę ogarnęło nagłe przerażenie. Była pewna, że jeśli nie zdoła opanować sytuacji, nieznajomy zabije Domenica i w konsekwencji sam zginie na szubienicy. Dwóch młodych ludzi straci życie - i to przez nią! - Uspokójcie się obaj! - rozkazała surowo, choć głos jej drżał. -Zaraz sprowadzę panu doktora. Domenicu! - zwróciła się do wicehrabiego, idąc ku niemu z wyciągniętą ręką. Wyglądał tak groźnie z zakrwawionym sztyletem w ręku, że ogarnął ją strach. - Dowiodłeś już swojej odwagi, więc oddaj mi klucze i wynoś się stąd! Domenie, bardzo z siebie zadowolony, rzucił jej zimny, okrutny uśmieszek. 37 - Tobą zajmę się później, kochanie. Najpierw muszę skończyć z tym bezczelnym... śmieciem! Allegra spojrzała na nieznajomego z przerażeniem, a on odrzucił nóż i patrzył na Domenica zmrużonymi oczyma. Wielkie, zakrzywione ostrze wbiło się głęboko w grunt, rękojeść lekko drżała. Domenie spojrzał na tę sterczącą z ziemi, obciągniętą skórą rękojeść, potem na swego przeciwnika. - No, przyjacielu! - odezwał się cicho nieznajomy i pstryknął palcami. - Teraz naprawdę mnie rozgniewałeś! Allegra wpatrywała się w niego, zafascynowana, nie mogąc się ruszyć. Domenie uniósł w górę sztylet, przygotowując się do następnej rundy. Krew nieznajomego ubrudziła mu rękę i brabanckie koronki rękawa. Nastąpiła chwila absolutnej ciszy i bezruchu - wszystko jakby zamarło pod płonącym spojrzeniem czarnych, drapieżnych oczu. Allegra nie mogła oderwać od niego wzroku. I nagle zaatakował. Bez ostrzeżenia skoczył na Domenica, powalił go na kwietnik przy ogrodowym murze. Wydarł mu sztylet z dłoni i daleko odrzucił. Allegra krzyknęła i podbiegła do nich. Nieznajomy tłukł wicehrabiego tak brutalnie, że w każdej chwili mógł go zabić. - Dość już, dość! - błagała Allegra, bojąc się podejść zbyt blisko i znaleźć w zasięgu potężnego ramienia. Po czterech czy pięciu ciosach twarz Domenica zalana była krwią. - Dość tego!-krzyknęła Allegra. Domenie jeszcze się nie poddawał. Próbował wyszarpnąć pistolet zza pasa przeciwnika. Nieznajomy odtrącił jego rękę i Domenie zamiast pistoletu pochwycił zwisający koniec chustki. Spadła, odsłaniając wyjątkowo krótko ostrzyżoną głowę: pokrywająca ją czarna, ostra szczecina przypominała kilkudniowy zarost na nieogolonej twarzy. Dzikus warknął groźnie i złapał Domenica za rękę. Jednym zręcznym, straszliwym ruchem trzasnął nią o ceglane obramowanie klombu, łamiąc nadgarstek. Allegra usłyszała chrupnięcie kości. Jęknęła z przerażenia i zakryła rękami usta. Domenie w pierwszej chwili wrzasnął przeraźliwie, lecz powodowany dumą zdławił krzyk. - Taki z ciebie bohater, co? - mruknął nieznajomy i ogłuszył przeciwnika ostatnim, potężnym ciosem w twarz. Allegra zastygła w szoku, z rozszerzonymi oczyma, z rękami nadal przytkniętymi do ust. Jakby wstydząc się swej ostrzyżonej głowy, nieznajomy pospiesznie nakrył ją chustką. Ten niemądry, świadczący o słabości gest dziwnie 38 kontrastował z groźną, j akby wykutą z kamienia twarzą. Krew nadal ściekała strużkami po jego ramieniu. Allegra powoli odjęła ręce od ust. - Czy... on nie żyje?... - szepnęła. - Żyje, żyje - burknął nieznajomy i zaczął przeszukiwać kieszenie Domenica. Wyglądało na to, że zamierza na jej oczach go ograbić, ale zabrał tylko klucz do ogrodowej furtki. Kiedy się wyprostował, Allegra zorientowała się, że jest od niej wyższy o co najmniej trzydzieści centymetrów. Był potężny jak gladiator. Musiała unieść głowę, by popatrzeć mu w oczy. Nagle uświadomiła sobie, że teraz, gdy Domenie leżał nieprzytomny, a w pobliżu nie było nikogo, znalazła się sam na sam z tym bezlitosnym, obcym człowiekiem. Nie pojmowała, jak mogła mu ufać choćby przez sekundę? Spojrzał na nią, a jego czarne oczy błyszczały jak mroźne, wygwieżdżone niebo. Powoli zbliżył się do niej. Błękitna księżycowa poświata uwydatniała każde drgnienie mięśni. Allegra instynktownie cofnęła się, choć głos nieznajomego był cichy i uwodzicielski. - Dokąd się wybierasz, kochaneczko? Odwróciła się na pięcie, chcąc uciec. Chwycił ją w pasie i przyciągnął do swego twardego, jakby wykutego z granitu ciała. Roześmiał się cicho i złowieszczo. - Nie, nie, cherie. Zdobyłem cię i nie puszczę. - Obejmował jązręcz-niej i silniej niż Domenie. - Trzeba było słuchać narzeczonego! - Kim pan jest? - spytała, a głos drżał jej ze strachu. Pochylił ku niej głowę. - Księciem z bajki - szepnął. - Czy nie widać tego od razu? Szamotała się, kopała i tłukła go pięściami, ale na nic się to nie zdało. Bez słowa ruszył przez ogród, trzymaj ąc j ą za nadgarstek i ciągnąc za sobą. Przerażona usiłowała mu się wyrwać, ale jego chwyt był jak żelazne kajdany. - Proszę mnie puścić!... Tu są moje klejnoty - próbowała ostatniej deski ratunku. - Brylanty i szmaragdy. Niech je pan weźmie! Nie powiem nikomu! Tylko niech pan odejdzie! Roześmiał jej się w twarz. - Panno Monteverdi, wielu ludzi można kupić, ale nie mnie! Gdy szli przez trawnik, pochylił się z gracją drapieżnika, podniósł swój nóż i wetknął go za pas tak niedbałym ruchem, że Allegra była pewna, iż rozpłata sobie bok. Zatrzymał się, by otworzyć furtkę. Trzasnął nią, nie starając się wcale zachować ciszy. Allegra uczepiła się obiema rękami żelaznej kratki, ale odciągnął ją bez trudu. 39 - Czego pan chce ode mnie?! - zawołała. - Proszę być cicho i robić to, co mówię. Objął ją w pasie i podsadził na wielkiego, niespokojnie grzebiącego nogami i parskającego konia. Był tak smoliście czarny, że wzięłaby go za wysłańca piekieł, gdyby nie wyraźne insygnia pułkowe na poduszce siodła. Allegra nie miała czasu zastanawiać się, jaki los spotkał poprzedniego właściciela karosza. Nie odzyskała jeszcze całkiem równowagi, a nieznajomy wskoczył już na siodło za nią. Wielki Boże! Porywacz! Nie mogła w to uwierzyć. A więc Domenie miał całkowitą rację! Nieznajomy był jednym z buntowników. Kiedy Allegra zdała sobie z tego sprawę, jej strach nieco zelżał. Wiedziała, że porywacz nie skrzywdzi jej, bo wówczas papa nie spełniłby żądań jego stronnictwa. Była więc bezpieczna... do pewnego stopnia. Postanowiła zachowywać się rozsądnie. W zasadzie nie aprobowała tak drastycznych środków, ale kto wie, czy w tej chwili coś innego mogłoby zmusić jej ojca i Radę do wysłuchania racji ludu. Może to porwanie wyjdzie na korzyść Ascencion? Postanowiła współdziałać z porywaczem. Prawdę mówiąc, nie miała innego wyboru. Spochmurniała uświadomiwszy sobie, że nieustraszonego bojownika z pewnością czeka stryczek. Jeżeli nawet wróci do domu zdrowa i cała, papa każe go wytropić i zabić za to, czego się dopuścił. A jeśli nie ojciec, to z pewnością Domenie! - Proszę się mocno trzymać! -polecił porywacz, usłyszawszy pierwsze krzyki straży. Allegra posłusznie objęła go w pasie. Jego ciało było smukłe i twarde, złocista skóra pod czarnym kaftanem przypominała w dotyku marmur okryty aksamitem. Pokryta była cieniutką warstewką potu. Porywacz przygarnął dziewczynę do siebie tak, że siedziała mu prawie na podołku. Objął ją mocnym ramieniem i skierował konia na drogę biegnącą z dala od miasta. Zebrał wodze drugą ręką, cmoknął na karego i uderzył go lekko piętami po bokach. W następnej chwili mknęli już galopem. 40 3 c ¦ orka Monteverdiego siedziała w siodle bokiem, właściwie na po-dołku Lazara. Zachodził w głowę, jak to się stało, że awansował do roli jej rycerza-wybawcy?! Złościło go to, gdyż bliskość dziewczyny rozpraszała go nie na żarty. Drażniło go również to, że Allegra swoimi prośbami skłoniła go do darowania życia wicehrabiemu, a także to, że w tej chwili jej smukłe ciało kołysało się lekko i rytmicznie tuż przy nim. W dodatku czuł wyraźnie zapach włosów dziewczyny, a dotyk jej atłasowych rąk, obejmujących go w pasie, był jak pieszczota. Fiore miał wrażenie, że panna Monteverdi wcale nie martwi się faktem, że została porwana. Skrzywił się paskudnie ponad głową swej branki. Tego bynajmniej nie miał w planie: dziewczyna powinna się go bać! Gnało za nimi dwudziestu, może trzydziestu konnych (znajdowali się teraz w odległości jakichś ośmiuset metrów), ale z tego Lazar był rad. Przede wszystkim, im więcej żołnierzy brało udział w tym bezcelowym pościgu po wertepach, tym mniej ich było do obrony wież przy bramie. Poza tym w trakcie gonitwy nie miał czasu na głupie myśli o tym, że jego branka wierci mu tyłeczkiem na podołku i że w dekolcie rozdartej sukni widać wyraźnie jej dziewicze piersi. Kiedy ujrzał górujący nad drogą stary dąb, zatrzymał karego mocnym szarpnięciem wędzidła. - Czemu przystajemy? Są tuż za nami! - zawołała panna Monte-verdi. - Ciicho! - Lazar wyraźnie nadsłuchiwał. To nie tu. Jeszcze dalej. Znowu popędził konia, przejechali może pięćdziesiąt kroków i zatrzymali się ponownie. Wytężył słuch. - Do diabła, musi być gdzieś w pobliżu! - i zawrócił do dębu. Tak, to tu! - Proszę mi dać szpilkę do włosów. Prędzej! - polecił, zeskakując z konia i pomagając Allegrze zsiąść. Zawiązał lejce na końskiej szyi, a dziewczyna pospiesznie wyjęła z włosów szmaragdową szpilkę. W świetle księżyca Lazar zobaczył, że loki rozsypały się jej na ramiona. Mimo zasłony drzew widział, że jadący drogą żołnierze zbliżaj ą się w szybkim tempie. Wziął z rąk dziewczyny szpilkę i wbił ją w poduszkę siodła tak, że ostry koniec drażnił konia. 41 Zwierzę zaczęło się rzucać. Lazar trzepnął wielkie konisko po zadzie i rozzłoszczony karosz pognał galopem. Lazar chwycił Allegrę za rękę i skrył się z nią w gęstym lesie, rosnącym tuż przy drodze. Pochylali się raz po raz, by nie uderzyć głową 0 niskie gałęzie. Lazar przeskoczył przez ogromny pień zwalonego drzewa 1 pomógł dziewczynie sforsować tę przeszkodę. Pociągnął Allegrę na usłaną opadłymi liśćmi ziemię; jej biała suknia zdradziłaby ich od razu, gdyby żołnierze zapuścili się w las. Leżeli obok siebie - ona zaczerwieniona, on bez tchu -jak para kochanków po miłosnych zmaganiach. Allegra przyglądała mu się szeroko rozwartymi oczyma. Lazar uniósł palec do ust, nakazując milczenie, choć wątpił, by dziewczyna zamierzała wzywać pomocy. Rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, gdy dwa szwadrony jazdy przemknęły drogą w ślad za karym koniem bez jeźdźca. Tętent końskich kopyt ucichł w oddali, za to coraz wyraźniej słychać było szum wodospadu. Trzymając nadal swą zakładniczkę za delikatny przegub, Fiore uważnie obserwował drogę wiodącą do miasta; domyślał się, że następna fala pościgu jest już blisko. - Idziemy! Podnieśli się z ziemi. Miękkie, smukłe palce Allegry splotły się z szorstkimi, stwardniałymi palcami Lazara, a on prowadził ją przez cienisty, pachnący las, kierując się szumem wodospadu. Kiedy przekroczyli niewysoką grań, odprężył się: znaleźli się poza zasięgiem pościgu. Nawet drogi nie było już stąd widać. Coraz wyraźniej docierał do nich huk spadającej wody. Usłyszawszy za sobą stłumiony okrzyk bólu, Lazar się odwrócił. Spostrzegł, że pasmo długich włosów Allegry zaczepiło się o ciernie. Wyciągnął nóż, by je obciąć, ale dziewczyna gwałtownie zaprotestowała. - Nie pozwolę! Popatrzył na nią ze zdumieniem. Odwzajemniła mu się spojrzeniem pełnym buntu. - Porwał mnie pan czy nie, włosów nie dam panu tknąć! Patrzył na nianie pojmując, o co dziewczynie chodzi. W takim momencie kłopotała się podobną błahostką?! Kiedy jednak uprzytomnił sobie, co czekają o świcie, w przypływie nagłej skruchy pomyślał: przynajmniej tyle mogę dla niej uczynić! Ostrożnie wyplątywał włosy z cierni. Allegra stała bez ruchu, czekając cierpliwie. Lazar uświadomił sobie nagle, że dziewczyna wpatruje się w niego, wznosząc ku niemu twarz skąpaną w blasku księżyca. Oswobodził wreszcie pukiel włosów i odwrócił się. 42 - Dziękuję- powiedziała, rumieniąc się lekko. - A przy okazji... jak panu na imię? - Żadnych pytań! Idziemy - burknął rozdrażniony jej pewnym siebie tonem. Tym razem nie ściskał ręki Allegry tak mocno; zbyt dobrze czuł jej miękkość. Wreszcie wyszli na polanę. Wodospad spływał z szumem do wielkiego stawu. Lazar odwrócił się do dziewczyny i spostrzegł, że podziwia srebrne błyski księżyca na wodzie. - Mogłaby pani chociaż udawać, że się boi! - mruknął. - Ależ boję się, naprawdę! - zapewniła go Allegra. Korciło go, by scałować ten bezczelny uśmieszek z jej ślicznych ust. Jakże mógł zabić równie piękną istotę? I nagle stanął mu przed oczyma ojciec. Zgraja morderców opadła go jak rozwścieczone psy rannego byka, zadając mu ciosy raz za razem. Poderżnęli też gardło jego małemu braciszkowi, jakby był cielaczkiem przeznaczonym na rzeź... Pip miał zaledwie osiem lat. Lazar odwrócił się raptownie i zaczął zdejmować buty. - O! Czyżby pan miał ochotę na kąpiel? W odpowiedzi Lazar wszedł do stawu i pociągnął ją za sobą. W jednej ręce miał buty, drugą trzymał Allegrę za nadgarstek. Zaczęła piszczeć, ale woda nie była głęboka: jemu sięgała do ud, jej do pasa. - Dokąd idziemy? Udał, że nie słyszy. Przebrnęli przez staw i dotarli do wodospadu. Lazar postawił buty na skale. Zaciekawiona Allegra podeszła bliżej i zobaczyła, że za zasłoną spadającej wody kryje się wejście do jaskini. Fiore wyszedł z wody i przyklęknąwszy na skale, podał dziewczynie rękę. Kiedy ją wyciągnął, przemoczoną i ociekającą wodą, poczuł gwałtowny przypływ pożądania. Ach, ty durniu! Czemuś jej nie wziął na ręce?! Mokry biały jedwab przylgnął do jej ciała, podkreślając kobiece okrągłości; w świetle księżyca efekt był porażający. Kiedy tylko dziewczyna stanęła na skale, Lazar wyciągnął zegarek i sprawdził godzinę. Ile im zostało czasu? Kwadrans po pierwszej. Zbyt mało. Mrucząc coś pod nosem, Lazar schował czasomierz. Choćby miał przed sobą cały tydzień, i tak nie będzie się z nią kochał! Mógł być zakałą rodziny, ale tak nisko jeszcze nie upadł, by zadawać się z jakąś Monte Verdi! ... A poza tym chyba tylko wcielony diabeł uwodziłby kobietę, która za kilka godzin zginie z jego ręki! Tylko czy taka śliczna dziewczyna powinna umierać nie zaznawszy miłości? 43 Ty podły bydlaku! - wymyślał sobie w duchu. Spojrzał na wejście do jednego z tuneli. - Idziemy! - warknął, starając się nie zwracać uwagi ani na urodę dziewczyny, ani na księżycowe błyski na fałdach jej sukni, podkreślające wdzięczną linię długich nóg aż do pełnego tajemnic wzgórka Wenery. - Po co mnie pan tam wlecze? - spytała Allegra. Po raz pierwszy wydawała się nieco przestraszona. - Na pożarcie dzikim bestiom - odburknął. - Szybciej! Nie mamy czasu! - Czy inni spiskowcy z pańskiego stronnictwa czekają tam na nas? - Kto taki?! - Odwrócił się do niej zaskoczony. Allegra podeszła bliżej i spojrzała nań poważnie. - Nie zostawi mnie pan samej z tymi ludźmi, prawda? Mieszkańcy Ascencion mają wiele pretensji do mego ojca... Czułabym się znacznie bezpieczniej, mając pana przy sobie. - Bezpieczniej? - popatrzył na dziewczynę ze zdumieniem. Allegra spoglądała na niego nieśmiało. Próbowała uśmiechnąć się dzielnie, poprawiając niesforny loczek. - Wiem, że pan nie pozwoli mnie skrzywdzić. Już raz mnie pan ocalił! Lazar wpatrywał się w nią. Nagle poraziła go j ak grom świadomość, że ta dziewczyna mu ufa. Poczuł ogromny ból. Rozumiał teraz, jak panna Monteverdi tłumaczyła sobie jego postępowanie i czemu tak chętnie z nim współdziałała. Szpiedzy Lazara oczywiście donieśli mu o demokratycznych zapędach młodziutkiej patriotki. Allegra Monteverdi w paryskich kawiarniach i salonach przesiąkła nowomodnymi ideami i opowiadała się zawsze po stronie ludu. Lazar wiedział wszystko o jej działalności dobroczynnej i ojej planach zreformowania świata. Zupełnie jakby starała się odkupić winy swojego ojca! Nie łudź jej fałszywą nadzieją! Ta dziewczyna zasługuje na szczerość - pomyślał, ale nie był w stanie wyjawić jej prawdy. Po co zresztą zatruwać ostatnie godziny jej życia, doprowadzić ją do histerii, wpędzić w panikę? - przekonywał samego siebie. Nie chciał niepotrzebnie zwiększać cierpień Allegry. To jej ojciec miał znosić katusze, nie ona! Lepiej będzie, jeśli straszna prawda o tym, co ją czeka, dotrze do niej stopniowo. W ten sposób będzie jej łatwiej... A już z pewnością łatwiej będzie jemu! Allegra wpatrywała się w niego wielkimi oczyma, pełnymi ufności i nadziei, zmieszanej z lękiem. 44 Jak mógł ten niegodziwiec, jej narzeczony, w obliczu takiej niewinności myśleć o gwałcie?! I nie tylko myśleć! W tym momencie Lazar poprzysiągł sobie, że wyśle kilku swych ludzi, by wytropili wicehrabiego i zabili go za krzywdę, jaką chciał wyrządzić Allegrze. Może dzięki temu własne sumienie mniej mu będzie dokuczało? Lazar wyciągnął rękę i z uczuciem niewypowiedzianego smutku dotknął ślicznej twarzyczki. Przeznaczenie uczyniło ich wrogami - tylko dlatego, że byli dziećmi swoich rodziców. Gdyby dzieje Ascencion potoczyły się inaczej, on sam byłby dziś rozpieszczonym przez los, może nieco zblazowanym następcą tronu... Ojciec z pewnością jeszcze by żył, dobiegałby zaledwie sześćdziesiątki... Allegra zostałaby zapewne damą dworu jego małej siostrzyczki, księżniczki Anny - tak samo, jak ongiś jej matka, donna Cri-stiana, należała do orszaku królowej Eugenii, matki Lazara... I kto wie? Może książę zdobyłby serce pięknej dworki i uczyłby ją sztuki miłowania? - Chodźmy, cherie. Nie mamy zbyt wiele czasu - powiedział Lazar nieco zdławionym głosem. Wziął dziewczynę za rękę i wprowadził do mrocznego tunelu. Ten człowiek to prawdziwa zagadka! - myślała Allegra, gdy bez pośpiechu wiódł ją do jaskini, ciemniejszej jeszcze niż jego czarne oczy. Widziała przecież, jak brutalnie pobił Domenica! I tym bardziej zdumiewało ją, że jego wielkie, ciepłe ręce bywały niekiedy tak łagodne... Na przykład wtedy, gdy wyplątywał jej włosy z cierni lub wspierał ją podczas wędrówki. - Powinna gdzieś tu być pochodnia i krzesiwo - burknął. Odebrała te słowa jako polecenie, nie mogła jednak niczego znaleźć. Słyszała tylko poruszenia swego towarzysza i czuła ciepło bijące od jego ciała. - Kim pan właściwie jest? - spytała. Głos jej zabrzmiał jakoś dziwnie w ciemności. - Na co pani ta wiadomość? - Nie wiem, jak się do pana zwracać. - Jak się pani podoba. To nie ma dla mnie znaczenia. - A dla mnie tak! - Czemuż to? Wzruszyła ramionami. - Z prostej uprzejmości: lubię zwracać się do każdego jak należy. - Wybaczy pani, nie znam się na takich niuansach - burknął. 45 Ich głosy rozbrzmiewały echem w mrocznej jaskini. Allegra uświadomiła sobie, że jest ona o wiele większa niż sądziła. - Co pan zamierza osiągnąć? Niewyraźne mruknięcie świadczyło o tym, że i na to pytanie nie doczeka się odpowiedzi. - Gdzie my właściwie jesteśmy? - Dość już tego wypytywania! Mam panią zakneblować, czy co? - Nie! Rozległ się zgrzyt krzemienia o stal; w mroku błysnęło kilka iskier. Jedna z nich zajaśniała mocniej i po chwili pochodnia zapłonęła. Z ciemności stopniowo wynurzała się śniada twarz nieznajomego, jego płomienne czarne oczy, skośne brwi, pociągłe policzki... Allegra zastanawiała się, czemu ten widok nie budzi w niej lęku, raczej ją fascynuje? Ale człowiek, który potrafi się tak serdecznie śmiać, nie może być z gruntu zły! A dotyk jego rąk był taki delikatny... Jak by zareagowała, gdyby zachował się tak bezczelnie jak Domenie? - Więc nie wyjawi mi pan swego imienia? - Owszem, jeśli położy to kres dalszym indagacjom! - Uśmiechnął się diabolicznie znad gorejącej coraz silniejszym blaskiem pochodni. -Nazywam się... Humberto. - Nie wierzę! - roześmiała się Allegra. - Każdy Humberto to nie-zgrabiasz! Rzucił jej łobuzerskie spojrzenie. - Więc może Paolo? Potrząsnęła głową. - Nie pasuje do pana: zbyt słodkie! Dmuchnął lekko na płomień, nie odrywając oczu od dziewczyny. - A co pani powie na Antonia? - To już bardziej prawdopodobne. - Wpatrywała się w wydęte wargi, rozdmuchujące ogień. - Kroczy pan buńczucznie, jak przystało na Antonia. Ale gdyby pan nim naprawdę był, nie powiedziałby pan Domenicowi, że jestem nienasycona! Żaden Antonio nie przyzna się do tego, że nie zdołał zaspokoić dziewczyny, choćby to było wierutne łgarstwo! - Nie powiedziałem wcale, że pani nie zaspokoiłem, tylko że miała pani ochotę na więcej. - Nie nazywa się pan Antonio, i już! - upierała się Allegra. - Chodźmy, cherie. Przed nami jeszcze dobre trzy kilometry, a droga nie najlepsza. 46 - Trzy kilometry? - powtórzyła, wpatrując się w ciemność przed sobą. Kiedy uniósł pochodnię w górę, Allegra uświadomiła sobie, że stoją w podziemnym korytarzu. Wpatrywała się w mroczną dal z nieopisanym zdumieniem. Od razu pojęła, gdzie się znajduje. - Tunele Fiorich... - szepnęła z nabożnym podziwem. - Antonio... Humberto... Jak pan je odkrył?! Wyjęła mu z ręki pochodnię i ruszyła przodem, rozglądając się dokoła z niedowierzaniem. - Czemu się pani tak dziwi? - Byłam pewna, że to tylko legenda. - Odwróciła się do Lazara i nagle spoważniała. - Och, nie powinnam tu wchodzić! - A to czemu? - W jego spojrzeniu było coś dziwnego, jakiś twardy błysk, jeszcze mroczniejszy od otaczającej ich ciemności. - To tunele Fiorich! - odparła pełnym szacunku, dobitnym szeptem. Wzruszył ramionami. - Wszyscy już gryzą ziemię. - Mógłby pan okazać zmarłym trochę szacunku! - powiedziała, kreśląc znak krzyża. Uniósł brew. - Po prostu nie sądzę, by te korytarze były im teraz potrzebne. Allegra wzięła się pod boki i zmierzyła go groźnym spojrzeniem. - Nie wypaplał pan chyba tego sekretu wszystkim członkom pańskiego stowarzyszenia? - Co?... Ależ skąd! - odparł sucho. - To dobrze! Powinny nadal pozostać tajemnicą! Podeszła do jednej ze ścian tunelu i przesunęła ręką po szorstkim, czarnym granicie. Tylko w ten sposób mogła nawiązać fizyczny kontakt ze swoim księciem. - Biedny Lazar... - westchnęła. - Co pani powiedziała?! Obejrzała się na swego towarzysza i coś w jego władczej postawie przykuło jej uwagę. Przez sekundę była niemal pewna... Nie, to przecież niemożliwe! Znowu dała o sobie znać jej bujna wyobraźnia. Któż zdołałby ocaleć, skacząc z sześćdziesięciometrowego urwiska do morza pełnego ostrych skał i groźnych rekinów?! Z pewnością nie trzynastoletni chłopiec!... Nie odnaleziono wprawdzie jego ciała, ale to jeszcze nie dowodzi, że w legendzie o księciu, który kiedyś powróci, tkwi choćby ziarno prawdy! 47 A jednak tunele Fiorich nie były wymysłem! Nieznajomy podszedł do niej i bez ceremonii odebrał jej pochodnię. - W drogę, panno Monteverdi! - burknął. Gdy wymawiał jej nazwisko, w jego głosie brzmiała nienawiść. Lazar maszerował dalej. Czuł się zawiedziony, że Allegra nie domyśliła się, kim jest. Wcale nie zamierzał zdradzić jej swego imienia; chciał zachować tę rewelację dla jej ojca. A jednak, nie wiedzieć czemu, ubo-dło go, że sama nie odgadła tajemnicy. Jakże inaczej, u diabła, mógłby poznać to sekretne przejście?! I czy tak trudno uwierzyć, że był synem króla Alfonsa? - irytował się Lazar. Równocześnie jednak cynicznie pokpiwał w duchu z własnej głupoty... a może zranionej próżności? W połowie drogi usłyszał znów za sobąjęk bólu. Odwróciwszy się, spostrzegł, że panna Monteverdi tym razem coś zrobiła sobie w nogę. Wietrząc w tym jakieś oszustwo, Lazar podszedł do dziewczyny. Leżała na wilgotnych kamieniach, trzymając się obiema rękami za kostkę i ze łzami w oczach próbowała ją rozmasować. Był pewien, że symuluje, póki nie ujrzał atłasowych pantofelków Allegry, zdartych do cna podczas wędrówki. Białe jedwabne pończochy też były poszarpane i brudne. Fiore przyklęknął obok leżącej. - Co się stało? - Potknęłam się! - jęknęła oskarży ci elskim tonem, jakby to była jego wina. Dał jej do potrzymania pochodnię. - Zaraz zobaczymy. - Odjął od kostki jej zaciśnięte ręce i obejrzał dokładnie nogę. Nie zważając na zdławione pomruki, pełne niepokoju i urazy, przesunął obiema dłońmi po smukłej kończynie. Kiedy lekko nacisnął kciukiem kostkę, Allegra wciągnęła gwałtownie powietrze, spojrzała na niego i przygryzła dolną wargę. Lazar odsunął się nieco i popatrzył na dziewczynę w zadumie. Umilkła, odkąd weszli do podziemi. Czuł jednak, że siły ją opuszczają. Ciężką miała noc! - pomyślał. Omal nie została zgwałcona, potem porwano ją, ścigano, wciągnięto do stawu. Teraz skręciła sobie kostkę. A przecież na tym się nie skończy! Najgorsze było jeszcze przed nią. Odkorkował flaszkę z rumem i podsunął ją dziewczynie. Spoglądała z wahaniem to na butelkę, to na niego. Po namyśle wzięła flaszkę, podniosła j ą do ust i wypiła łyk. Zakrztusiła się i zaczęła kaszleć. Lazar roześmiał się. 48 - Okropność! - wykrztusiła. Oczy koloru ciemnego miodu zaszły łzami. Zakryła usta ręką i popatrzyła na swego towarzysza z wyrzutem. - To powinno złagodzić ból. - Podniósł się i wyciągnął do niej rękę. - No, jazda! Ruszamy dalej, moja panno! Przez resztę drogi niósł ją na barana. Allegra trzymała pochodnię, oświetlając mu drogę. Z początku Lazara drażniły jej nieustanne komentarze i pouczenia. Zwracała mu uwagę na wyboje, przypominała, by wymijał leżące gdzieniegdzie odłamki skał i żeby schylał się przed ostrymi granitowymi występami, sterczącymi im nad głową. Po jakimś czasie oswoił się z jej gadaniną i przestał zwracać na nią uwagę. Znacznie trudniej było nie zwracać uwagi na uścisk ramion, obejmujących go za szyję i nóg, owiniętych wokół jego pasa; nie zapominał także o tym, że sam podtrzymuje obiema rękami jej smukłe uda. W takim dźwiganiu branki był jakiś barbarzyński urok; sprawiało mu to ogromną satysfakcję. Za każdym razem, gdy oddech dziewczyny muskał mu ucho, Lazara ogarniały wątpliwości, czy panna Monteverdi dotrze na drugi koniec tunelu z nietkniętym dziewiczym wiankiem. A jednak musiał ją zabić! Z każdym krokiem dręczyło go to coraz bardziej. Czuł się rozdarty wewnętrznie. Kiedy zaczął opracowywać plan zemsty, Allegra Monte-verdi była dla niego abstrakcją; nie człowiekiem, lecz narzędziem, którym musi się posłużyć dla osiągnięcia pożądanego celu. Nie zdawał sobie sprawy, że jest to myśląca, czarująca, cudowna istota o słodkim, srebrzystym śmiechu, z piegami na nosku... Nuciła coś z cicha nad samym jego uchem, gdy zmierzał w stronę wyjścia, z którego raz już skorzystał. Przerwała rozmyślania Lazara, wdając się w konwersację, by czas im szybciej mijał. - Jestem bardzo wdzięczna, że ocalił mnie pan z łap Domenica! -powiedziała. - Nawet jeśli zrobił to pan jedynie po to, żeby mnie porwać! - Kocha go pani? - Nie. - Westchnęła i oparła głowę na jego ramieniu. - A pan ma swoją ukochaną? - Oczywiście! - Jak ona wygląda? - Ma trzy pokłady, trzy maszty i najzgrabniejszą w świecie rufę. - Statek! - wykrzyknęła. - Więc jest pan żeglarzem? Ależ tak! Jak mogłam się tego nie domyślić? Uścisnęła go lekko za szyję. Lazar uśmiechnął się wbrew woli. 4 - Jego Wysokość Pirat 49 - Urodził się pan na Ascencion, ale przemierzył pan kawał świata! Poznaję po akcencie. - Co za błyskotliwa dedukcja, panno Monteverdi! - I jeśli się nie mylę, jest pan szlachcicem. - Mój ojciec był istotnie szlachetnym człowiekiem - odparł. Było to coś w rodzaju stwierdzenia, że złoto nie jest całkiem pospolitym metalem. Z powodu męczeńskiej śmierci króla Alfonsa w Watykanie debatowano nad jego beatyfikacją. Nie wiedzieć czemu, Lazar wolałby, żeby do tego nie doszło. Zapewne i tak nie doczeka się wyniku procesu beatyfikacyjnego: kardynałowie będą nad tym debatować co najmniej trzydzieści pięć lat. Lazar nie zamierzał żyć aż tak długo. - Nie ciążę panu zbytnio? - Ani trochę. - Bardzo boli pana ramię? Chyba przestało krwawić. - Już z nim całkiem dobrze. - Dokąd mnie pan niesie? - Zobaczy pani. Zamilkła na chwilę. Lazar niemal widział, jak obracają się kółka i trybiki w jej mózgu. - Mogę pana o coś spytać? Dręczy mnie do tej pory pewna złośliwa uwaga Domenica. Może pan, jako mężczyzna, prędzej zrozumie, o co mu chodziło? Lazar potrząsnął głową ze zniecierpliwieniem, ale dziewczyna ciągnęła dalej, nim zdążył jej powiedzieć, żeby zamknęła buzię. - Widzi pan, Humberto... chciałam wyjść za Domenica przede wszystkim dlatego, że zostanie następnym gubernatorem Ascencion. Nie byłbym tego taki pewny! - pomyślał Fiore, ale głośno zauważył: - Podobno tym u władzy kobiety same lezą do łóżka. Allegrze aż zaparło dech. - Co za okropności pan wygaduje! Zresztą mnie to z pewnością nie dotyczy. - Oczywiście! - Mówię szczerą prawdę! - oświadczyła z całą powagą. - Sądziłam, że jako żona gubernatora zyskam wpływ na to, co dzieje się na Ascencion. Będę mogła łagodzić krzywdy, ulżyć niedoli ludu... - Godne podziwu zamierzenia. - Wie pan, co ludzie powiadają? - szepnęła, opierając podbródek na jego ramieniu. - Za każdym wielkim człowiekiem kryje się niezwykła kobieta. 50 Lazar przystanął i podniósł swe brzemię nieco wyżej. - Bardzo mi przykro, ale wątpię, czy pani narzeczony zostanie kiedykolwiek wielkim człowiekiem. - Mój eksnarzeczony! Teraz już za nic nie poślubię tego durnia. Nie wiem, co zrobię - zastanawiała się głośno. - Może wstąpię do klasztoru? Fiore wzdrygnął się, słysząc jej rozważania na temat przyszłości. Wiedział, że nie miała przed sobą żadnej. - Tak czy inaczej... Domenie utrzymywał, że ma prawo zachowywać się wobec mnie tak podle, gdyż (jak się wyraził) „posłużyłam się nim". Naprawdę nie miałam takiego zamiaru! - zapewniła gorąco. - Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. Czy rzeczywiście byłam egoistką? Czy to grzech, że chciałam wyjść za niego dla dobra ogółu? Byłam pewna, że Domenie chce się ze mną ożenić ze względu na stanowisko mojego ojca... Widzi pan? Wszystko mi się poplątało! No i co pan o tym sądzi, Humberto? - A co pani o tym sądzi, panno Monteverdi? - powiedział cicho. -Liczy się przecież tylko pani opinia w tej sprawie. Allegra milczała przez dłuższą chwilę. - Sama nie wiem... ale czuję się winna. - Jemu właśnie na tym zależało, cherie. Znów oparła głowę na ramieniu Lazara, niemal tuląc się do niego. - Wie pan co, Humberto?... Nikt oprócz pana nie walczył w obronie mego honoru! Lazar nic nie odpowiedział. Maria... Pierwszą myślą, j aka przedarła się przez j ego zamglony umysł, było pragnienie powrotu do Marii, kochanki wiernej i potulnej. Dbała o niego jeszcze lepiej niż matka... Spróbował otworzyć oczy, ale tylko prawe było mu posłuszne. Lewe tak spuchło, że nie mógł rozewrzeć powiek. W głowie miał zamęt, od czasu do czasu zapalały się jakieś gwiazdy lub wybuchały fajerwerki. W mroku ujrzał nad sobą kwiaty. Nagietki pochylały się nad nim. Szerokie kielichy lilii przypominały twarze zatroskanych kobiet... Przez chwilę nie wiedział, kim właściwie jest i skąd się tu wziął, u diabła? Potem wszystko odżyło mu w pamięci. Domenie Clemente podniósł się z trudem. Oddychał ustami, bo również nos odmawiał mu posłuszeństwa. Stał, zbierając myśli; nadal był 51 ogłuszony potężnymi ciosami w głowę. Zrobił kilka niepewnych kroków i właśnie w tej chwili do ogrodu wpadło trzech gwardzistów. - Panie wicehrabio! Ranili pana?! - Co za błyskotliwa dedukcja - warknął do najbliższego żołnierza, który chciał go podtrzymać. Odepchnął go lewym ramieniem; prawą rękę ze złamanym nadgarstkiem przyciskał do piersi. Co z panną Monteverdi? - Ten łotr porwał ją i uciekł na skradzionym koniu. Ścigają ich teraz dwa szwadrony jazdy. - Dogonimy ich raz dwa, panie wicehrabio! Proszę się nie martwić, do rana już tu będą! - Macie go wziąć żywcem! - rozkazał szeptem Domenie. - Ja się z nim rozprawię! - Wedle rozkazu, panie wicehrabio. Jeden z żołnierzy znalazł leżący w pobliżu sztylet Clemente'a i podał mu go. Domenie schował broń. - Hej, ty tam! - zwrócił się do pierwszego z gwardzistów. - Zawiadom jego ekscelencję gubernatora, że muszę się natychmiast z nim spotkać. Stawię się w jego gabinecie. Ty... - skinął na drugiego - sprowadź mi najlepszego medyka w całym mieście. A ty - przywołał gestem trzeciego - zadbaj o to, żeby mój powóz był gotowy za pół godziny. Musi j ak najprędzej zobaczyć się z Marią! Skoro tylko przekaże temu durnemu gubernatorowi własną wersję wydarzeń i pozwoli się opatrzyć medykowi, pojedzie do niewielkiego domku na wsi, w którym ulokował swoją kochankę. Maria najlepiej zdoła uleczyć jego zmasakrowane ciało i zranioną dumę. A tę przebrzydłą cnotkę, Allegrę Monteverdi, niech sobie ratuje ojciec! On, Domenie, ma jej już dość. Ten czarnooki diabeł nieźle skopał ci dupę, co? Ty skamlący, żałosny mięczaku! - odezwał się jakiś wewnętrzny głos. Domenie aż się żachnął. Starał się jakoś doprowadzić do ładu swój wygląd; otrzepał zmięte ubranie, przygładził lewą ręką włosy i wszedł do pałacu. Pokuśtykał korytarzem w stronę gabinetu gubernatora, starając się unikać jego gości. Gapiącą się nań służbę odstraszał złym spojrzeniem, mówiącym wyraźnie: „Pilnować swego nosa!". Roztrząsał w myśli niełatwy problem: czy Monteverdi uwierzy córce, gdy ta oziębła dziewucha poskarży mu się, że narzeczony dobierał się dziś do niej...? 52 Nie było w tym ostatecznie nic złego! Działał w gruncie rzeczy w interesie Allegry: nie chciał, by noc poślubna była dla niej szokiem. Jednak Monteverdiemu lepiej wmówić, że on, Domenie, próbował tylko obronić dziewczynę przed napaścią jakiegoś zuchwałego prostaka. Kim był ten człowiek? Jeśli to jeden z buntowników, to czemu nie mówił chłopską gwarą? I jakim prawem podawał się za „dobrego znajomego" Allegry?! Przekomarzał się z nią, jakby byli starymi przyjaciółmi! Albo te ciosy roztrzęsły mi całkiem mózg, myślał Domenie, albo za dużo wypiłem. Nic mi się tu nie zgadza! Gdyby Allegra, psiakrew, posłuchała go i wezwała straże wtedy, kiedy jej kazał, nie wydarzyłoby sienie złego! To wyłącznie jej wina, że została porwana, do diabła! On bronił jej ze wszystkich sił, a ona robiła wszystko na przekór -jakby była w zmowie z tym porywaczem! I nagle Domenica olśniło. Allegra naprawdę znała tego człowieka. Nie ulegało wątpliwości! Byli „bardzo dobrymi znajomymi" - dokładnie tak, jak ten łotr powiedział. Allegra była wspólniczką buntowników. Domenie stanął na korytarzu jak wryty. Zapatrzył się w przestrzeń i próbował oswoić się z tą rewelacją. Oczywiście! Allegra zdradziła własnego ojca i przyłączyła się do buntu! Patrzył przez palce na wszystkie jej dziecinne demonstracje: szarfa w barwach rodu Fiori, brak uległości wobec ojca i narzeczonego, głupie sprzeczki z gośćmi na temat spraw, o których nie miała pojęcia... Nigdy nie traktował tego poważnie! Ależ go nabrała! Całe to porwanie to bujda. Nic jej nie groziło. Zmówiła się po prostu z buntownikami, by skłonić ojca i Radę do spełnienia ich życzeń. A jego zawsze wykorzystywała, igrała z nim! Rozzłoszczony jeszcze bardziej Domenie wkroczył do wyłożonego ciemną boazerią gabinetu Monteverdiego; podszedł od razu do szafki z trunkami i niezręcznie, lewą ręką próbował nalać sobie whisky. - Niech to wszyscy diabli! - Zawrócił do drzwi i wrzasnął na stojącego na korytarzu lokaja, by nalał mu wódki i zapalił świece. Kiedy w pokoju pojaśniało, a lokaj podał mu kieliszek whisky, wicehrabia przejrzał się w lustrze, wiszącym nad kominkiem. Jedynym zdrowym okiem popatrzył na swą niegdyś przystojną twarz. Była zmieniona nie do poznania - pokancerowana, posiniaczona maszkara! Nic dziwnego, że wszyscy tak się na niego gapili! 53 Natychmiast poprzysiągł zemstę temu zbuntowanemu kundlowi: nie żadną szybką śmierć na szubienicy, tylko długie, straszliwe tortury. Co się zaś tyczy Allegry, która ośmieliła się wystrychnąć go na dudka, to jeszcze tego pożałuje. I to jak! Zemści się także i na niej, tylko przedtem musi przekabacić na swoją stronę jej ojca. Doskonale wiedział, że Monteverdi nigdy nie dopuści do tego, by Allegra stanęła przed sądem, tak samo jak nie zgodził się na uwięzienie swej żony, gdy ta odkryła prawdę o zagładzie Fiorich. Domenie znajdował się wówczas pod troskliwą opieką kilku członków Rady; dzięki temu znał tajemnicę śmierci donny Cristiany Monteverdi. Matkę Allegry zabito, nim zdążyła powiadomić Rzym o całej sprawie. Ponieważ upozorowano samobójstwo, Monteverdi nigdy się nie dowiedział prawdy. Gubernator był zakochany do szaleństwa w swojej żonie i dlatego nie potrafił utrzymać jej w ryzach. Teraz też - dumał wicehrabia - Monteverdi użyje całej swej władzy, by osłonić swoją córunię, nawet jeśli była buntowniczką i zdrajczynią! Może zresztą warto ją ocalić...? - zastanawiał się Domenie z diabo-licznym grymasem obrzmiałych ust. Spojrzawszy na spuchnięty do monstrualnych rozmiarów złamany nadgarstek, podjął niezłomne postanowienie: jeśli straci prawą rękę, będzie obstawał przy małżeństwie z Allegra, by jako jej mąż przez resztę życia - noc w noc - mścić się na niej. Porywacz nie zabrał jej wcale na żadne tajne zebranie spiskowców! Zamiast tego wrócił z nią do Małej Genui. Ulice miasta były ciemne i puste, nie licząc oddziałów gwardii, które gromadziły się na wyludnionym placu. W ostrych krzykach gwardzistów, gwizdkach sierżantów, tupocie żołnierskich buciorów i końskich kopyt słychać było napięcie. Wszyscy nas szukają, a my jesteśmy pod bokiem! - zdumiewała się Allegra, gdy nieznajomy prowadził jąw cieniu starego rzymskiego muru ku wieżom przy bramie, prosto w paszczę lwa. Z jednej strony dziewczyna poczuwała się do winy, gdyż tak chętnie współpracowała ze swym porywaczem, jakby zamierzała zdradzić ojca i przyłączyć się do buntu. Ale z drugiej strony - czy miała jakieś inne wyjście? Nie mogła przecież liczyć na to, że pokona mężczyznę wyższego od niej o dobre trzydzieści centymetrów, ważącego dwa razy tyle co ona i muskularnego jak Herkules! Żołądek dawał się jej we znaki; pobolewało ją i mdliło, ilekroć pomyślała o tym, co czeka „Humberta", kiedy go schwytają... zwłaszcza 54 gdy ujrzą jej podartą suknię. Była to co prawda sprawka Domenica, ale z pewnością zrzucą winę na porywacza. Żołnierze oczywiście podpalą jego rodzinną wieś i potraktują tamtejsze dziewczęta w taki sam sposób, w jaki porywacz rzekomo potraktował ją. Z kolei mężczyźni z tejże wioski z zemsty wysadzą w powietrze jakieś koszary albo urządzą zasadzkę na żołnierzy i będą torturować swych jeńców... Wendeta będzie gonić wendetę, jedna zemsta następować po drugiej - i tak bez końca! - myślała śmiertelnie znużona Allegra. A przecież Ascencion była krajem katolickim i wierzono na niej w Zbawiciela, który kazał nadstawić drugi policzek! Allegra nie była w stanie pojąć, czemu średniowieczna wendeta szerzyła się do dziś po całej Italii jak straszliwa choroba, jak obłęd! Najciężej były nią dotknięte wyspy: Sycylia, Korsyka i Ascencion... Choć pamięć króla Alfonsa czczono tu po dziś dzień, nikt jakoś nie pamiętał, że to właśnie on przed dwudziestu laty uznał wendetę za działanie sprzeczne z prawem. Spoglądając w stronę pałacu Allegra zobaczyła, że wszystkie okna nadal są oświetlone. Ciekawe, czy czekają straszna bura od papy? Jednego była pewna: ojciec z pewnością nie dopuści do tego, by wieść o porwaniu dotarła do gości. Do tej pory odnaleziono już zapewne Domenica i medyk opatrzył mu rany. Prawdopodobnie eksnarzeczony zdążył opowiedzieć jej ojcu 0 wszystkim, co się wydarzyło (oczywiście przedstawiając siebie w korzystnym świetle!) i chwiejnym krokiem udał się do swej kochanki. Gdy byli już blisko bramy i wież, porywacz odwrócił się do Allegry 1 przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu. Jego ciemne, wymowne oczy były pełne dziwnego, przejmującego bólu. Patrzył tak długo, że sądziła, iż zaraz przybliży do niej swe piękne usta i zacznie ją całować. Jednak objął ją tylko i bardzo delikatnie przytulił; plecy Allegry dotknęły jego piersi, a on lewym ramieniem otoczył jej talię. Dziewczyna nie protestowała. - Allegro... - szepnął. Zadrżała, słysząc jego głęboki, namiętny głos. Poczuła na szyi jego palce i zamknęła oczy. Odgarnął jej wszystkie włosy na jedno ramię. Ta przelotna pieszczota sprawiła, że zrobiło jej się nagle słabo. Oparła się lekko o niego, by nie stracić równowagi. Poczuł to i nagle znieruchomiał. Każdy potężny mięsień, którego dotykała, był napięty. - Czy kostka nadal boli? - Troszeczkę... - szepnęła bez tchu. Przez chwilę stał bez ruchu, potem zaczął ją delikatnie pieścić. Wszystkie zmysły dziewczyny skoncentrowały się na koniuszkach jego 55 palców, którymi wodził po jej szyi, poczynając od ucha. Sunął ostrożnie w dół po delikatnym łuku, aż do ramienia. Skóra Allegry pod jego dotykiem stała się niezwykle wrażliwa i miękka, jak dopiero co utkany jedwab pod mistrzowską ręką tkacza. Dziewczynę ogarnęło nieopanowane drżenie; poczuła, że i w nim serce rozszalało się, gdy dostrzegł jej reakcję. Czując przy sobie bicie tego potężnego serca, Allegra pomyślała z bólem, że nie zna prawdziwego imienia tego człowieka. Jego palce objęły ramiona dziewczyny, sunęły po jej rękach aż do przegubów. Kiedy poczuła je we wnętrzu swej dłoni, lekko ją zacisnęła. - Allegro - szepnął - żałuję z całego serca, że muszę to uczynić... - Nie przejmuj się - odparła cichutko z zamkniętymi oczyma, z głową opartą na jego piersi. Zdawało jej się, że ten człowiek rzucił na nią jakiś czar. Wysunął z jej uścisku swe stwardniałe palce i powiódł ręką w górę jej ramienia. Allegra rozkoszowała się jego bliskością... i nagle usłyszała cichy, metaliczny szczęk. Otworzyła oczy i w tejże chwili nieznajomy przyłożył j ej do skroni srebrną lufę pistoletu tak delikatnie, że dotknięcie przypominało pocałunek. Skamieniała nagle w jego ramionach. - Co ty robisz?! O, Boże! - Uspokój się, cherie -powiedział, zbliżając się wraz z nią do drzwi wieży. - Nie ruszaj się, rób co mówię, a nic złego ci się nie stanie. Kilku żołnierzy spostrzegło ich i rzuciło się ku nim, lecz Lazar kazał im się cofnąć. Spełnili jego rozkaz. - Zastukaj teraz do drzwi wieży - polecił szeptem Allegrze. - A gdy się odezwą, krzyknij kim jesteś. Nie poruszyła się. - Allegro! - Nie mogę... - wykrztusiła. - Strasznie się boję. - Z pewnością ci się uda, cherie - powiedział mierząc wzrokiem zdezorientowanych żołnierzy. - Przestań mówić do mnie „cherie"\ Jak śmiesz tak mnie nazywać, przykładając mi pistolet do głowy?! Rozpłakała się. Lazar mówił sobie, że tak jest jeszcze lepiej, łzy potęgowały efekt. W głębi duszy czuł się jednak okropnie. - Nienawidzę cię! Jak mogłeś?! - Uspokój się, kochanie. Z pewnością potrafisz to zrobić - przekonywał ją szeptem. - Nie stanie ci się żadna krzywda. Musimy po prostu pozbyć się strażników z wieży, to wszystko. 56 - N...naprawdę? D...dajesz słowo? - Przysięgam - szepnął. - D...dobrze. - Lazar czuł jak dziewczyna drży. Podeszła bliżej i mocno zastukała w masywne, zabezpieczone żelaznymi zasuwami drzwi, broniące wstępu do wieży. W porównaniu z tą budowlą wydawała się tak maleńka, że serce mu się ścisnęło. Odciągnął ją natychmiast do tyłu i objął ramionami, zanim mogła pomyśleć o ucieczce. Allegra jednak tylko się wzdrygnęła, oparłszy się zbyt mocno na wykręconej nodze. W tej samej chwili zza drzwi dobiegły męskie głosy. Drżącym głosem oznajmiła, kim jest. - Jak mogłeś tak ze mną postąpić? - szepnęła do Lazara. - Nie zrobiłam ci przecież nic złego! Nikomu jeszcze nie wyrządziłam krzywdy. Był pewien, że mówi prawdę. Serce ścisnęło mu się z bólu. Kiedy Allegra znów przymknęła oczy, starając się opanować, Lazar zapatrzył się na jej niezwykłe rzęsy o złotych koniuszkach. - Jeśli to cię choć trochę pocieszy... Oddałbym duszę, by się z tobą kochać - szepnął. - Nie zgodziłabym się! Mógłbyś czekać choćby tysiąc... A nawet milion lat! - Chyba byś się jednak zgodziła - odparł. - O Boże!... Nienawidzę cię! - Dobry wieczór, panowie gwardziści - zwrócił się Fiore do żołnierzy stanowczym, ale uprzejmym tonem. - Panna Monteverdi i ja życzymy sobie, byście opuścili wieżę. Jeśli łaska, bez hałasu i z rękami do góry. W ciągu kilku minut wypędził z wieży niezbyt liczną załogę i zamknął się w środku ze swą zakładniczką. Zabezpieczył drzwi zasuwami i podparł dodatkowo ciężkim, nieheblowanym stołem. Barwne karty do gry, które żołnierze jeszcze przed chwilą trzymali w ręku, rozsypały się po podłodze. - Chyba oszalałeś! - krzyknęła Allegra, wznosząc ręce do góry. -Czy ty nie rozumiesz, że cię powieszą?! Wystarczy, że przestąpisz ten próg, a będziesz trupem! Uśmiechnął się do niej szeroko. - Jak to ładnie, że się o mnie troszczysz! - Schował pistolet, schwycił Allegrę za rękę i pociągnął ją na górę krętymi, kamiennymi schodami, przeskakując po dwa stopnie na raz. Powietrze w wieży było ciężkie, zalatywało stęchlizną, ściany ociekały wilgocią. Dotarli na poddasze nieco zasapani. Lazar rozejrzał się po niewielkiej izdebce. Okna wychodziły na morze. Nie było tu żadnych mebli 57 prócz nieheblowanego stołu i odsuniętych niedbale na bok ław oraz kilku zawieszonych na żelaznych hakach latarni, które nadal się paliły. Lazar pogasił wszystkie prócz jednej; doszedł do wniosku, że wystarczy mu światło księżyca. Gdyby żołnierzom przyszło do głowy strzelać do niego, nie chciał być łatwym celem. Pośrodku poddasza znajdował się wielki wał korbowy, za pomocą którego otwierano wschodnią bramę. Potężna korba uruchamiała skomplikowany system łańcuchów i bloków, służący do otwierania i zamykania bramy. Lazar puścił rękę Allegry, wyszedł na środek izby i naparł ramieniem na korbę. Do tego, by urządzenie działało sprawnie, trzeba było dwóch albo trzech mężczyzn. Lazar jednak postanowił je uruchomić bez niczyjej pomocy. Allegra, blada i spięta, wpatrywała się w niego. Przy pierwszym głośnym szczęknięciu mechanizmu aż podskoczyła. - Kim ty właściwie jesteś? - spytała natarczywie Lazara, który całym ciężarem napierał na wał korbowy. Rana na jego ramieniu wkrótce znów się otworzyła. Zaklął siarczyście i cofnął się, gdy krew trysnęła z ręki. - Urwij kawałek spódnicy - polecił Allegrze. - Muszę owinąć tę cholerną ranę, bo nigdy nie otworzę bramy! - Po co miałbyś ją otwierać? - Rób, co mówię! - odparł z jadowitą słodyczą. Wyciągnął flaszkę i polał ranę rumem, klnąc pod nosem, gdy zaczęło szczypać. Nagle Allegra wykręciła się na pięcie i zbiegła z poddasza. - Wracaj natychmiast! - wrzasnął. - Do diabła, kobieto... - dodał bez tchu. Po ramieniu ciekła mu krew zmieszana z rumem. Rzucił się w pogoń za dziewczyną. Po kilku minutach wrócił na górę z branką przerzuconą przez prawe ramię, choć kopała go i okładała pięściami. Rzucił ją bez ceremonii na stół, odwiązał od flaszki rzemyk z koźlęcej skóry i skrępował nim w kostkach nogi Allegry. Zabezpieczył pęta węzłem marynarskim, którego dziewczyna nie była w stanie rozsupłać. Przeklinała go bez przerwy, choć repertuar miała mało urozmaicony, jak przystało na wychowankę klasztornej szkoły. - Łotrze! Kłamco! Zbrodniarzu! Zabieraj łapy! Nie paprz mnie swoją krwią! - mamrotała, spoglądając na niego spode łba. - Daj mi to! - burknął, chwytając za szarfę, którą była przewiązana w talii. - Nada się w sam raz na bandaż. - Nie! -Allegra aż się zatchnęła, przytrzymując swój skarb obiema rękami. 58 Lazar obejrzał się na nią. - Nie? A to czemu? Nadal kurczowo ściskała szarfę. - Nie dam! Nie spaskudzisz jej swoją krwią, mój panie Incognito! Popatrzył na nią zmrużonymi oczyma. - Chwileczkę, panno Monteverdi! Ramię mi krwawi, bo zranił mnie pani czarujący narzeczony. Uwolniłem panią z jego łap. Czyżby pani już o tym zapomniała? - Niech mi pan przypomni, żebym jeszcze raz za to podziękowała, kiedy mi pan znowu przytknie nabity pistolet do głowy! - krzyknęła, wskazując palcem na swą skroń. - Ach, ty nieznośna smarkulo! Nie miałem zamiaru cię zabijać. Zresztą, proch zamókł, pistolet i tak by nie wypalił. No, proszę mi to dać... Przecież to tylko kawałek szmatki. - Nie dam! Wyrwał jej szarfę i podszedłszy do latarni, rozwinął ją. Już miał przewiązać nią ranę, gdy zorientował się, co trzyma w ręku. Znieruchomiał, wpatrzony w kawałek atłasu. Podniósł go do światła. Jakim cudem dotąd tego nie zauważył?! Dreszcz przebiegł mu po plecach. Zieleń i czerń. Barwy Fiorich. Z gwałtownie bijącym sercem, Lazar obejrzał się na dziewczynę. - Cóż to ma znaczyć, u diabła?! Uniosła brwi i lekceważąco wzruszyła ramionami. - Odpowiadaj, kiedy pytam! - Czemuż to mam ci udzielać jakichkolwiek wyjaśnień, gdy ty nie zdradziłeś mi nawet swego imienia? Uniósł do góry szarfę. - A czemuż to panna Monteverdi nosi barwy Fiorich?! - Nie twój interes! - Właśnie, że mój! - stanął twarzą do niej, wziął się pod boki, nie zwracaj ąc uwagi na płynącą z ramienia krew. - Witałaś dziś gości na balu na cześć Ottavia Monteverdiego. Zj awiła się tam połowa Rady Genueńskiej... - Podniósł jeszcze wyżej atłasową szmatkę. -1 miałaś na sobie to?! Wysunęła brodę z buntowniczą miną. - A jeśli nawet, to co z tego?! Lazar wpatrywał się z podziwem w zuchwałą, bynajmniej nie skruszoną dziewczynę. Potem spojrzał na trzymaną w ręku atłasową szarfę, nie słuchając już wojowniczych okrzyków Allegry. - Wiesz co? Wcale już nie chcę znać twego imienia! Nie chcę nic o tobie wiedzieć! Jesteś grubiańskim, źle wychowanym, ohyd... 59 Lazara ogarnęła nagle bezmierna radość. W trzech susach znalazł się na drugim końcu poddasza, ujął twarz Allegry w obie ręce i przerwał potok zniewag triumfalnym pocałunkiem. Słodycz jej ust rozpaliła w nim zmysły. Objął dziewczynę ramionami i przygarnął do siebie z cichym westchnieniem. Allegra Monteverdi nie miała pojęcia, jak bardzo uszczęśliwiła go przed chwilą. Teraz już nie mógł jej zabić! Dała mu do ręki niepodważalny argument - i po prostu musiał darować jej życie! Wszyscy ludzie morza sąprzesądni. Dla Lazara zielono-czarna szarfa była znakiem z zaświatów. Obmyśli inną torturę dla Monteverdiego; Allegra będzie żyła! Sam się nią zaopiekuje (Bogu dzięki!) i jak najprędzej zaciągnie do łóżka! Niebawem będzie z niej istna bogini rozkoszy - myślał, całując słodkie wargi o smaku wiśni. - Przez całą drogę do Indii Zachodnich będzie uczył ją miłości, będzie upajał się nią... O tym, co dalej, pomyśli później. Teraz wiedział tylko, że osobiście zatroszczy się o los Allegry, gdyż rankiem jej ojciec, wszyscy krewni i ten podlec, jej narzeczony, będą już martwi. Zadrżał z pożądania, gdy Allegra objęła go za szyję i zaczęła nieśmiało oddawać pocałunki. 0 tak, należała do niego! Związała ich ze sobą zbrodnia jej ojca. O świcie oboje będą już jedynymi przedstawicielami obu rodów. 1 właśnie dlatego postanowił natychmiast wyjawić jej, kim jest. Nie zwierzył tego sekretu żadnej ze swych kobiet. Tym razem jednak było to całkiem co innego. Chyba zresztą sam zatęsknił za tym, by podzielić się z kimś swą tajemnicą. Z bijącym sercem całował wargi Allegry, aż je rozchyliła. Gdy pieścił je leniwymi muśnięciami języka, dziewczyna cicho jęknęła. Jakże łatwo mógłby zatracić się przy niej do reszty! Poznawać ją całą... Musiał jednak wstrzymać się z tym - na razie. Przyjdzie na to pora podczas długich nocy na morzu. Złożył na jej ustach pożegnalny, niewinny pocałunek i łagodnie wypuścił dziewczynę z objęć. Odstąpiwszy o krok, spojrzał z uśmiechem na jej półprzytomną minę. Siedziała nadal z zamkniętymi oczyma, więc znów przygarnął ją łagodnie i przylgnął policzkiem do jej włosów. - Allegro, muszę ci coś wyjawić. Wziął głęboki oddech i przymknął na chwilę oczy. Modlił się, by dziewczyna mu uwierzyła, a równocześnie strofował się w duchu: to szaleństwo! Po co tak się oddawać w jej ręce? 60 - Jestem Lazar - powiedział. - Żyję, jak widzisz. Allegra nie poruszyła się. Cofnął się o krok i spojrzał jej w twarz. Rzęsy o złotych koniuszkach zatrzepotały. Oczy otworzyły się i spojrzały prosto na niego. - Lazar? - powtórzyła, przyglądając mu się badawczo. - Książę Lazar di Fiore? Skinął głową. Dziewczyna przyglądała mu się badawczo. I nagle wybuchnęła śmiechem. 4 rawdę mówiąc, spodziewał się całkiem innej reakcji. Jego nadzieje rozprysły się na tysiące odłamków. Powinien był wiedzieć, że tak się to skończy! - Nieważne - burknął i odsunął się od Allegry. Owinął zranione ramię kawałkiem atłasu w barwach jego rodu i i wrócił do wału korbowego. - Zaginiony książę, co? - odezwał się z tyłu niby to wesoły głos Allegry. Jej śmiech brzmiał dość gorzko. - Humberto, twoje kłamstwa są coraz efektowniej sze! - Nie kłamię. - Nie jesteś Lazarem di Fiore! - stwierdziła po sekundzie milczenia. - Popatrz na siebie! - Po co mnie pani tak gnębi, panno Monteverdi? Niech pani chwyci za sztylet, pójdzie szybciej! - mruknął, spocony z wysiłku. Za jego plecami Allegra zeszła jakoś ze stołu i drobiąc spętanymi nogami, zbliżyła się do okna. Lazar, nie przerywając pracy, spoglądał ponuro w jej stronę. Jeśli dziewczyna zacznie wzywać ratunku, to i tak nic jej z tego nie przyjdzie. Za chwilę rozpocznie się szturm na Małą Genuę. Uprzytomniwszy to sobie, Lazar postanowił zamknąć Allegrę w wieży do czasu, gdy rozprawi się ostatecznie z jej ojcem i przyjdzie pora rozwinąć żagle. Tutaj dziewczyna będzie bezpieczna, a im mniej dowie się o wydarzeniach tego ranka, tym lepiej! - Co tam znowu knujesz? - spytał. - Wychodzę stąd! Mam cię już dość... najjaśniejszy panie! - odparła ze złością. - Nie jesteś Lazarem di Fiore i już! - Straciła nagle 61 równowagę i byłaby upadła, gdyby nie przytrzymała się kamiennego parapetu. Nagle znieruchomiała i utkwiła wzrok w drodze. Powinni już tam być jego ludzie. Odwróciła się raptownie z rozszerzonymi oczyma. - Co tu się dzieje? - spytała natarczywym szeptem. - Kim ty jesteś? - Już ci powiedziałem - odparł ze znużeniem. Połowę roboty miał już za sobą. Unieruchomił na chwilę wał korbowy, by chora ręka mogła nieco odpocząć. Podszedł do Allegry i wskazał jej gestem drogę i zatokę. - Nastał dzień sądu, panno Monteverdi. Proszę spojrzeć! Pierwsze szeregi ludzi Lazara znajdowały się nie dalej niż czterysta metrów od miasta. Byli ledwie widoczni w mroku. Ogarnęła go duma, gdy przyglądał się jak nadciągali w całkowitym milczeniu, choć było ich tak wielu. W dodatku po ciemku: ani jednej pochodni. Dobre chłopaki! Pierwszą falę uderzenia stanowiło dwustu wybranych ludzi, najbardziej doświadczonych w bezpośrednim starciu. Tym weteranom można było zaufać: wykonają rozkazy co do joty, nawet w największym wirze bitwy. Tym razem nie powtórzy się tragedia Antigui! - mówił sobie Lazar. Jego ludzie nie wpadną w krwawy szał. Nic podobnego nie zdarzy się na Ascencion, uchowaj Boże! Lazar był pewien, że postawił sprawę jasno; nawet najgłupszy z piratów wiedział teraz, że za złamanie dyscypliny grozi kula w łeb. Karność to podstawa. Lazar nauczył się tego na Antiguie. Kiedy już „straż przednia" wtargnie do Małej Genui, reszta jego ludzi pójdzie w jej ślady; uderzą kolejno trzema zastępami po dwieście chłopa w każdym. Pozostałych dwustu pozostanie na statkach do obsługi dział pokładowych i jako obserwatorzy. Genua znajdowała się po przeciwnej stronie zatoki, w odległości mniej więcej osiemdziesięciu kilometrów; dysponowała potężną flotą z wyszkoloną załogą. Fio-re wyliczył, że przepłynięcie zatoki zajmie genueńskim okrętom sześć godzin, jeśli wyruszana ratunek Ascencion natychmiast po usłyszeniu pierwszych salw armatnich. W chwili przybycia odsieczy on i jego ludzie będą już daleko, a zbawcy zastaną tylko dymiące zgliszcza rezydencji gubernatora. - Mój Boże, to rewolucja! - wyszeptała z przerażeniem Allegra i spojrzała na Lazara. - To ty podburzyłeś chłopów przeciwko memu ojcu! Ty ich tutaj sprowadziłeś, żeby wymordowali nas wszystkich pod- 62 czas snu... Ty posłużyłeś się legendą o zaginionym księciu, by poszli za tobą! - Mylisz się. - Chwycił ją energicznie, odciągnął od okna i posadził znów na stole. Allegra była zbyt ogłuszona, by się opierać. - O jakiej to legendzie wszyscy bez przerwy gadają? - spytał, wracając do wału korbowego. - Miał nadzieję, że jeśli skłoni dziewczynę do mówienia, nie starczy jej czasu na żadne inne sztuczki. Twarz Allegry była śmiertelnie blada, a jej ciemne oczy szkliste z przerażenia. - Sam doskonale ją znasz - odparła bezbarwnym głosem. - Ci biedni, zrozpaczeni ludzie łudzą się, że książę Lazar nadal żyje. Że jakimś cudem ocalał, gdy zbóje osaczyli go na szczycie skały i zmusili, by rzucił się z urwiska do morza. Że dorastał gdzieś w ukryciu i że pewnego dnia powróci na Ascencion, wypędzi stąd podłych genueńczyków i przywróci rządy wielkiej dynastii Fiorich. Przez dłuższą chwilę Lazar wpatrywał się w nią, nie wierząc własnym uszom. - Żałosna bzdura! - wycedził z obrzydzeniem. Gniewnie naparł na korbę i wreszcie - choć bardzo opornie - olbrzymia wschodnia brama zaczęła się otwierać. - Śmierć tego biednego chłopca była tragedią - oświadczyła Allegra ze wzburzeniem. - Gdybyś był szczerym patriotą, nigdy byś ze swymi małodusznymi kompanami nie żerował na niej i na łatwowierności ludu, by zagarnąć władzę w swoje ręce! - Nie zależy mi na żadnej władzy! - burknął. Ramiona dygotały mu z wysiłku, gdy wreszcie unieruchomił wielką drewnianą korbę. Lewa ręka piekła jak diabli, krew znów płynęła, przesiąkając przez atłasową szmatkę, ale serce w nim rosło. W samą porę! Mała Genua była teraz dostępna dla wszystkich, bezbronna. Miał Monteverdiego w garści. - Oszust! - szeptała Allegra. - Nie jesteś moim Lazarem! Obejrzał się na nią. - Twoim?! - Nikt ci nie uwierzy! Nie jesteś żadnym księciem! - Skąd wobec tego wiedziałem o tunelach? - Natknąłeś się na nie przypadkiem i wykorzystałeś to! Takie sztuczki to twoja specjalność! Pamiętasz, jak odwiodłeś mnie od wezwania straży? O, sprytu ci nie brak, ale nie masz za grosz sumienia! Ani szacunku dla Fiorich, dla Ascencion, dla mnie... w ogóle dla nikogo! 63 - Milcz! - rzucił szorstko. - Nawet dla samego siebie! Oszust! Ruszył ku niej. Miał ochotę uderzyć ją, ale zamknęła już usta. Patrzyła tylko na niego buntowniczo. - Masz rację. Nie jestem żadnym cholernym księciem. Przypomnij sobie: nigdy nie mówiłem, że nim jestem! - Wskoczył na chropowaty blat ogromnego stołu, zmusił Allegrę, by położyła się na plecach i unieruchomił ją, siadając na niej okrakiem. - Powiedziałem ci tylko jak mam na imię, ponieważ umierałaś z ciekawości, panno Monteverdi! A teraz, moja sprytna panienko, zaspokoję do reszty twoją ciekawość. Wiesz, kim jestem? - warknął z twarzą tuż przy jej twarzy. - Kapitanem statku... banitą. .. piratem. A od tej chwili, panno Monteverdi, twoim panem i władcą! W tym momencie ludzie Lazara wtargnęli przez bramę. Podniósł się taki krzyk, jakiego Allegra nigdy jeszcze nie słyszała. Pirat, który przygniatał ją swoim ciężarem do stołu, spojrzał na nią jak zgłodniały wilk, gdy doszły do niego straszliwe wrzaski. Allegrze wydawało się, że to potępieńcy wyrwali się z czarnych czeluści piekieł, na zagładę ziemi i wszystkich śmiertelników. Waliły gromy, pociski wybuchały na skałach wokół miasta, mury pękały. Popatrzyła na niego z przerażeniem. - Coś ty zrobił?! - Nie pora na gadanie! - Szybko wstał i chwycił znów dziewczynę na ręce. Zniósł ją szybko krętymi schodami na dół. W dolnej izbie posadził Allegrę w kącie. Obie nogi nadal miała spętane w kostkach. - Nie masz się czego bać - powiedział, patrząc jej prosto w oczy. -Nie spotka cię nic złego... przysięgam na grób mojej matki! Ale ostrzegam cię, Allegro: nie otwieraj tych drzwi nikomu prócz mnie. Moi ludzie rozprawią się bez trudu z żołnierzykami twego ojca! Rozumiesz? Skinęła głową, wpatrując się w niego wielkimi oczami. Już miała rzucić mu się na szyję i błagać, by ją obronił... na szczęście przypomniała sobie w ostatniej chwili, że go nienawidzi! Wpatrywał się w nią przez chwilę. Potem westchnął i odgarnął jej włosy do tyłu. Pochylił się nad Allegra i ucałował ją w czoło. Jego wargi były ciepłe i miękkie. - Jaka wystraszona mina! Nie masz się czego bać, cherie. Ta wieża ma bardzo solidne mury. Będziesz tu bezpieczna. Tylko zostań na dole! Nie wchodź na poddasze. Jeśli kula trafi w dach, może się zarwać. Wrócę po ciebie, kiedy skończy się strzelanina i wstanie nowy dzień. - Wrócisz... po mnie? - Allegra wpatrywała się w niego. - Więc chcesz mnie zabrać jako swoją... brankę...? 64 Uśmiechnął się z pewną wyższością. - Ależ, panno Monteverdi! Jest nią pani już od dawna! Ujrzawszy gniewną minę Allegry, roześmiał się arogancko, skradł jej całusa i wyciągnąwszy ten okropny, zakrzywiony nóż, popędził na górę. Pewnie zamierzał wyjść przez okno. Brama była tak wysoka, że mógł zeskoczyć na jej szeroki wierzch, a potem zsunąć się stamtąd na ziemię; żołnierze z pewnością nie spodziewali się czegoś podobnego! Przez dłuższą chwilę Allegra tkwiła w ciemnym kącie całkiem ogłuszona. Potem oszołomienie minęło i zbudził się w niej instynkt samozachowawczy. Twój pan i władca! - Jeszcze czego! - mruknęła pod nosem. Popatrzyła ze złością na kamienne ściany swego więzienia. Musi wydostać się z tej wieży! Jeżeli się pospieszy, zdąży wrócić do pałacu, nim gwardia papy zatarasuje wszystkie wejścia przed wrogami! Miała jednak związane nogi -w dodatku na ten okropny marynarski węzeł! - i nie wiedziała, co począć. Próbowała już bezskutecznie rozplatać to paskudztwo, kiedy Fiore mocował się z wałem korbowym. Teraz liczyła się każda minuta! Allegra obiegła wzrokiem całą izbę szukając czegoś, czym mogłaby przeciąć rzemyk. Przy każdym wybuchu miała wrażenie, że grzechoczą w niej wszystkie kości. - O, Boże! Jak ja go nienawidzę! - szepnęła w pustkę izdebki. Wiedziała jednak, że nienawiść nie była jedynym uczuciem, jakie w niej budził... zwłaszcza po tym upajającym, zaborczym pocałunku. Czuła równocześnie radosne podniecenie, niecierpliwość, gniew... i namiętność. Tego samozwańczego Lazara rozpierała wprost życiowa energia. Jeśli będzie nią szafował tak jak teraz, nie pożyje długo! Nigdy jeszcze nie spotkała podobnego człowieka. Nie bardzo wierzyła w tę jego bajeczkę o piratach. Nadal była przekonana, że wybuchło chłopskie powstanie. Ale z dwojga złego lepszy wódz piratów niż oszust, podający się za następcę tronu! Nawet nie podejrzewał, że ugodził ją w najczulsze miejsce. Zmarli nie wstają z grobu. Wiedziała o tym aż za dobrze. Jej wyśniony książę powinien -musiał! -pozostać na zawsze tam, gdzie było jego miejsce: w bezpiecznym królestwie jej marzeń. Nigdy jej nie zrani, nie porzuci, nie zginie... Ale skąd ten człowiek wiedział o tunelach? Niemożliwe! Nigdy w to nie uwierzy! Pewnie odkrył je w dzieciństwie, podczas zabaw w lesie. To oszust, złoczyńca - pomyśleć tylko, jak skrzywdził Domenica! To potwór! 5 - Jego Wysokość Pirat 65 Prawdziwy Lazar oczywiście nie żył... Ale gdyby nawet jej książę ocalał, nigdy nie wróciłby do swego królestwa w tak niegodny sposób: wślizgując się jak złodziej, przystawiając kobietom broń do głowy... Powróciłby przy triumfalnych dźwiękach trąb, stąpając po płatkach róż. Przypłynąłby na złotym galeonie, odziany w królewskie szaty. Papież i wszyscy władcy Europy poparliby prawowitego króla! Ten łotr, ten pirat... to zwykły barbarzyńca! Oczy Allegry spoczęły nagle na jabłku, pozostawionym przez któregoś z żołnierzy. Z owocu sterczał kozik. Allegra pokuśtykała w tamtą stronę, wyciągnęła nóż z jabłka i zdołała jakoś rozciąć węzeł. Wydała okrzyk triumfu, choć pęta pozostały na nogach, podobne do skórzanych bransoletek. Zerwała się, nie chcąc tracić ani chwili. Zaciskając swój oręż w prawej ręce, wbiegła po schodach na górę, by zorientować siew sytuacji i obrać najbezpieczniejszą drogę ucieczki. Gdy spojrzała na plac miejski, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Kule armatnie przelatywały nad miastem i wybuchały tęczą jaskrawych kolorów. Na czarnym tle nieba błyskały smugi czerwieni, żółci i ostrego błękitu. Ziemia trzęsła się od kanonady. Allegra zatkała usta ręką i patrzyła z najwyższym zdumieniem. Na placu miejskim panowało straszliwe zamieszanie; każdy myślał tylko o własnej skórze. Usiłowano skryć się wśród resztek dekoracji po wczorajszym festynie. Allegra widziała jak w ścisku tratowano ludzi. Żołnierze należący do rezerwy, półprzytomni po wczorajszej pijatyce, wybiegali bezładnie z twierdzy, usiłowali sformować szyki i stawić czoło barbarzyńskim najeźdźcom. Lazara nigdzie nie było widać. Gdy latarnia spadła z żelaznego haka i łupnęła o podłogę tuż obok niej, Allegra wrzasnęła przeraźliwie i zaraz zacisnęła mocno usta. Nerwy miała napięte jak struny skrzypiec. W każdej chwili mogły trzasnąć. Nogi się pod nią uginały, kiedy szła przez poddasze, by wyjrzeć przez drugie okno. W zatoce stało siedem statków; wszystkie ostrzeliwały miasto. Z powodu ustawicznych eksplozji Allegra nie była tego pewna, ale zdawało jej się, że z masztów zwisają czarne flagi. Ostre, pomarańczowe błyski rozdzierały obłoki dymu, przesłaniające drewniane burty, gdy raz po raz strzelano z pokładowych dział. Allegra popędziła schodami w dół; była tak przerażona, że omal z nich nie spadła. Wytężając wszystkie siły, zdołała powolutku odciągnąć ciężki stół, blokujący drzwi. Po długich zmaganiach z upartym zamkiem otworzyła masywne wrota i wybiegła z wieży - prosto w straszliwy chaos. 66 Nie zwracając uwagi na skręconą kostkę, pomknęła do pałacu i udało jej się wbiec na schody. Tu jednak przekonała się, że nie ona jedna szukała schronienia w rezydencji gubernatora. Przy głównym wejściu panował nieopisany ścisk. Opętani strachem ludzie usiłowali wedrzeć się do środka. Kilkudziesięciu gwardzistów starało się odpędzić intruzów, zamknąć drzwi i zabezpieczyć wnętrze pałacu. Allegra krzyczała, by ją przepuszczono, ale w straszliwym hałasie nawet ona nie słyszała własnego głosu. Żaden z żołnierzy stanowiących ochronę osobistą ojca nie rozpoznał jej. Podbiegła do wielkich drzwi kuchennych, przez które wymknęła się z pałacu przed kilkoma godzinami, ale i one były zamknięte. Podobnie było z trzecimi i czwartymi, przez które próbowała dostać się do wnętrza. Z rosnącym przerażeniem kaleczyła sobie ręce, dobijając się do ostatnich drzwi tego skrzydła i wołając nieprzytomnym, zmienionym nie do poznania głosem: ojcze! ojcze! Jej własny ojciec nie wpuścił jej do domu? Nie mogła w to uwierzyć! Strzelanina była coraz bliższa i bardziej zajadła. Żołnierze gubernatora zrobili wreszcie użytek z dział rozstawionych na murach miejskich. Allegra pojęła poniewczasie, że lepiej było słuchać Lazara! Upokorzona dotarła na skraj placu i wpatrywała się w spalonych słońcem prostaków, których wszędzie było pełno. Świecili nagą piersią i atakując żołnierzy jej ojca, wymachiwali wszelkiego rodzaju bronią; zdarzały się nawet ogromne, budzące grozę maczugi! Napastnicy nie przypominali wcale znanych jej wieśniaków z Ascen-cion. I walczyli całkiem inaczej niż oni. Palce Allegry zacisnęły się na śmiechu wartej „broni". Nie było innego wyjścia: musi wrócić do wieży. Lazar powiedział, że tam będzie bezpieczna. Usiłowała wypatrzyć go w tłumie, ale jej się to nie udało. Jezu Chryste! Może go już zabili? Kto wówczas poskromi tych dzikusów?! Nie mogła o tym myśleć... jeszcze nie teraz. Najpierw wróci do wieży. Było to równoznaczne z akceptacją losu niewolnicy... ale lepsze to niż śmierć. Jeżeli Lazar okaże jej trochę względów, kto wie, może nawet będzie im dobrze w łóżku? Jego pocałunki naprawdę jej się podobały. Wzbierał w niej histeryczny śmiech. Nie zrobiła nawet tuzina kroków, kiedy z chaosu wynurzyli się gwardziści z jej ochrony osobistej. Pędzili jej na ratunek wraz z kilkoma innymi żołnierzami. Allegra krzyknęła z radości: nigdy jeszcze nie uradowała się aż tak na czyjś widok. Wzięli ją do środka, otaczając zbrojnym pierścieniem. 67 - Szukaliśmy pani wszędzie, donno Allegro! Skąd się tu pani wzięła? - zawołał Giraud, ale nie czekał na odpowiedź; miał już pełne ręce roboty. Gwardziści w eleganckich złoto-błękitnych mundurach stanowili idealny cel dla wroga. Bronili się zażarcie przed atakuj ącą ich ze wszystkich stron hordą piratów. Olbrzymi łotr zastąpił drogę Giraudowi, obsypując go wyzwiskami. Potężnie zbudowany gwardzista szybko się z nim rozprawił. Allegra doznała szoku na widok straszliwej krwawej krechy na szyi pirata i jego wytrzeszczonych oczu. Posunęli się może o pięć kroków, kiedy przystojny młody Piętro został przeszyty na wylot. - Jezu! - krzyknął i kolana się pod nim ugięły. Allegra patrzyła na dobrze jej znanego, wielkiego gwardzistę z takim samym niebotycznym zdumieniem, jak on na ranę w swej piersi. Dziewczyna w przerażeniu zasłoniła usta obiema rękami. Nawet nie zauważyła, że nożyk wyślizgnął jej się z palców i upadł z brzękiem na bruk. Spojrzała ponad głową swego umierającego obrońcy na tego, kto go zabił. Zobaczyła olbrzymi okrwawiony bułat i usłyszała gromki okrzyk bojowy, który nagle zamarł na ustach dzikusa, kiedy ją spostrzegł. Spocona gęba wykrzywiła się w uśmiechu, rozpłomieniona zgoła odmienną żądzą. Miał szopę ciemnych, brudnych, skołtunionych włosów i małe oczka pod krzaczastymi brwiami. Górował nad Allegra jak skała Gibraltaru. Śmiertelnie przerażona jego lubieżnym uśmiechem, odruchowo cofnęła się o krok. W tym momencie także Giraud został ranny. - Donno Allegro! -jęknął. - Nie! - Uchwyciła się go kurczowo, ale nie władał już prawym ramieniem. Zakryła twarz rękami, gdy zadawano mu cios za ciosem. Wreszcie padł z bolesnym przekleństwem na ustach. Tłum barbarzyńców rzucił się na trupa jej ostatniego, bohaterskiego obrońcy. Allegrę pochwyciły szorstkie dłonie. Nie odsłoniła twarzy. Wiedziała, że śmierć jest tuż tuż, ale nie chciała patrzeć jej w oczy. Dobry Boże, zmiłuj się: niech to nie trwa długo! - No, no! Co my tu mamy? - Pomimo huku dział dobrze słyszała gruby, prostacki głos. Allegra odsłoniła poszarzałą twarz i ujrzała olbrzyma, który zabił biednego Pietra. Ogarnęła ją paląca nienawiść, która zagłuszyła na chwilę nawet strach. 68 - Zabij mnie natychmiast albo zabierz do Lazara! Inaczej Bóg cię skarze! - dodała z niezwykłą zawziętością. Pirat odrzucił wielką głowę do tyłu i zarechotał. - Aleśmy złapali wiedźmę, McCullogh! I jak się toto puszy! - Zaprowadź mnie do Lazara! - powtórzyła przez zaciśnięte zęby. Miała nadzieję, że piraci znali go pod tym imieniem. - Gorąca z ciebie kobitka! Czemu miałbym cię komuś oddawać?! Może ze starego Goliata mniejszy przystojniak niż z kapitana, ale i ja mam swoje zalety! - wrzasnął, drapiąc się w kroku. - Co kto złapie, to trzyma! Taka u nas zasada! Allegra odskoczyła, gdy wielki pirat pochylił ku niej zmierzwioną głowę i przysunął się bliżej. - Tak, tak, ślicznotko! Przydasz się nam na pokładzie! - Chciał ją przyciągnąć do siebie. Ku uciesze jego kamratów, Allegrze udało się uciec o kilka kroków, nim inny zbir bez trudu pochwycił ją i przytrzymał. Podniosła na niego oczy. Uderzył ją w nos cuchnący oddech. Pomyślała, że woli umrzeć niż wdychać to świństwo - i nagle przed oczyma zawirowały jej czarne kręgi. Była o krok od zemdlenia. W głowie jej się kręciło, gdy wielkie, brudne ręce zacisnęły się wokół jej pasa. Na obszarpanej koszuli napastnika ujrzała krwawe plamy. Krew jej obrońców. - Chodź do Goliata, ślicznotko! - huknął olbrzym; w oczach zamigotały mu diabelskie błyski. Allegra walczyła jak szalona, ale na nic to się nie zdało. Pirat zarzucił ją sobie na spocone ramię i opuścił plac ze swą zdobyczą. O szóstej rano Fiore stał oparty o białą framugę otwartego okna. Znajdował się w pałacu gubernatora, w salonie wychodzącym na morze. Zdobycie wyspy okazało się tak łatwe jak sądził. Wszystko poszło jak po maśle. Lazar nie zapomniał nawet o Domenicu Clemente: wysłał trzech najlepszych zwiadowców, by odnaleźli i pojmali wicehrabiego: niech i on zginie wraz z innymi. A jednak - nie wiedzieć czemu - czuł się podle i głupio. Nadeszła dawno oczekiwana chwila. Najstraszliwszy wróg Lazara wpadł w jego ręce. Marzył o tym od trzynastego roku życia... ale czuł się w tej chwili zupełnie inaczej niż przypuszczał. Nie było w jego sercu radosnego uniesienia, które ogarniało go w zamęcie bitwy albo wówczas, 69 gdy ze szpadą w ręku przeskakiwał z pokładu na pokład, czy też gdy zmagał się ze sztormem o setki mil od najbliższego portu. Zastukano do drzwi i na znak swego dowódcy piraci wciągnęli do salonu gubernatora. Lazar spojrzał tylko raz na swego jeńca i poczuł litość. Niech to wszyscy diabli! W ciągu piętnastu lat szatański wróg, prześladujący go w koszmarach sennych, przeobraził się w złamanego życiem starca. Popchnięty przez strażników dostojnik upadł na marmurową posadzkę swego salonu. Zwalił się z brzękiem łańcuchów, którymi go skrępowano, i z zajadłym przekleństwem na ustach. - Nie ujdzie wam to płazem! Flota genueńska przybędzie tu lada chwila! Dopilnuję osobiście, żebyście zawiśli na najwyższych drzewach! Wstając z trudem na nogi, Monteverdi spoglądał z nienawiścią na swoich wrogów. Poprawił z godnością kajdany, widać było, że przywykł do górowania nad tłumem. Kiedy jednak spostrzegł stojącego na drugim końcu pokoju Lazara, znieruchomiał nagle. Wpatrując się w niego, Monteverdi poszarzał na twarzy jak zaciągnięte chmurami niebo. - Nie mylisz się, starcze: twoje grzechy wreszcie cię doścignęły -odezwał się Lazar z cichym, gorzkim śmiechem. Ileż by dał, by jego ojciec mógł ujrzeć w tej chwili swego dawnego doradcę! Cóż za okrutny żart losu: ten podły szczur powalił człowieka potężnego jak góra, obdarzonego umysłem równie ostrym jak lśniący, pradawny miecz Fiorich - Excelsior. Przed godziną Lazar wydobył tę relikwię z miejskiego skarbca, razem z klejnotami koronnymi i resztą bezcennej spuścizny królewskiego rodu. Odprawił swoich ludzi stanowczym ruchem głowy. Przechadzając się swobodnie po wielkim, jasnym salonie, Lazar przypominał sobie różne wersje tej ostatniej rozmowy, które obmyślał od lat. Milczał i czuł, że z każdą sekundą przerażenie gubernatora rośnie. Sprawiało mu to ogromną satysfakcję. W niedostępnej twierdzy na Wybrzeżu Berberów Lazar zapoznał się z wszelkimi metodami zastraszania, dzięki Jego Wysokości, władcy Al Khuum, który odznaczał się niezwykłym talentem w tej dziedzinie. O tak, dwuletni pobyt w tym piekle był j edną z najgorszych tortur, które musiał przeżyć z łaski jego ekscelencji gubernatora i za które dziś wystawi mu rachunek. Monteverdi z lękiem śledził każdy ruch Lazara, ten zaś zdjął z półki jakiś zakurzony, oprawny w skórę tom i przerzucał od niechcenia kartki. Potem znalazł na biurku szkatułkę pełną znakomitych cygar i wybrał 70 jedno z nich. Zapalił je, korzystając z luksusowych przyborów leżących obok pudełka i wreszcie zwrócił się do swego wroga. - Nim zaczniesz zapierać się w żywe oczy albo udawać, że mnie nie poznajesz, dowiedz się, Monteverdi, że twoja córka znajduje się w moich rękach. Mam nadzieję, że okażesz się rozsądny. Gubernator stracił nagle grunt pod nogami. - Gdzie ona jest? Gdzie Allegra?! - dopytywał się drżącym głosem. Lazar rzucił mu złośliwy uśmieszek i odwróciwszy się, patrzył na zasłony, falujące w podmuchach lekkiej bryzy. - Bez obawy, jest pod moją opieką. - Coś z nią uczynił?! - Ani połowy tego, co zamierzam. Moje gratulacje, gubernatorze: udała ci się ta słodka dziewuszka. Cudowne piersi, sprężysty tyłeczek... -Przymknął na chwilę oczy z taką miną, jakby przypominał sobie urocze przeżycia. Odniosło to zamierzony skutek. - Po prostu czarująca! - Czego ode mnie chcesz? -wyszeptał Monteverdi zdławionym głosem. - Przede wszystkim chcę usłyszeć, kim według ciebie jestem. Twarz Monteverdiego poszarzała. - Przecież to niemożliwe - wykrztusił. - Chłopiec nie żyje. Zginął z rąk rozbójników... Okropna tragedia... - Rozbójników, co? Więc tak wygląda oficjalna wersja? - Wszystko stawało się coraz łatwiejsze w miarę jak napływały wspomnienia. Palił cygaro, krążąc wokół Monteverdiego i wpatrując się w łysinę na czubku jego głowy. - My obaj lepiej wiemy, jak to było, prawda? Przybyłem tu, by ci odpłacić w myśl zasady „oko za oko, ząb za ząb!" - To niemożliwe! Jesteś oszustem... - Gubernator schwycił się za pierś. - Twoje zbiry powiedziały mi, że mam do czynienia z piratem... Szatanem z Antigui. - Owszem, ale nie zawsze nim byłem. No, wykrztuś to, Montever-di! Przyznaj, że mnie poznałeś. Nie zapominaj, że mam w ręku Allegrę! Gubernator utkwił w nim wzrok. - O Boże... - szepnął -jesteś Lazar, starszy syn Alfonsa... Ciemne włosy i śniadą cerę masz po matce, ale poza tym podobny jesteś do ojca jak dwie krople wody... - Nagle przełknął ślinę. - Najjaśniejszy panie, jestem niewinny... Lazar wybuchnął śmiechem. - Najjaśniejszy panie?! Król nie żyje, Monteverdi! Ty i przesławna Rada postaraliście się o to! 71 - Jestem niewinny. - Chyba nie pojmujesz, na jakie tortury mogę cię skazać? Nie przywykłeś do bólu, prawda? Miałeś udane życie! Umiałeś sobie dogadzać -zauważył, rozglądając się po luksusowo urządzonym salonie. - Żerowałeś na trupach Fiorich, co? Piętnaście lat na gubernatorskim stołku, no, no! Podziwu godne! - Wydmuchnął kłąb dymu i odwrócił się, nie mogąc znieść widoku tego człowieka. - Jestem niewinny! Lazar uśmiechnął się słodko. - Już mi się to znudziło. Chcę się po prostu dowiedzieć, czemu to zrobiłeś. Zadawałem sobie to pytanie tysiące razy. Należałeś do rady przybocznej, byłeś jednym z sześciu najbliższych doradców króla. Był dla ciebie dobry. Ufał ci. Tak samo jak... moja matka. - Wysiłkiem woli opanował wzruszenie. Monteverdi wbił wzrok w podłogę, przygarbił się. Potrząsnął głową. - I tak by do tego doszło. Nie byłem w stanie ich powstrzymać. - I wobec tego postanowiłeś im pomóc? - Jeden z dostojników Rady Genueńskiej oświadczył wyraźnie, że jeśli nie zgodzę się na współpracę z nimi, również zginę. - Czemu wybrali właśnie ciebie? Monteverdi wzruszył ramionami. - Większość mojej rodziny pochodzi z Genui. A Genua stała wtedy na progu bankructwa - mówił z trudem. - Nawet dochody z Korsyki nie wystarczały, by postawić przemysł na nogi. - Ci genueńscy starcy mieli bardzo dużo szczęścia, że zmarli w porę! Tobie nieco mniej ono dopisało, prawda? - Spojrzał na Montever-diego z ukosa. - Ale zgrzeszyłeś ciężej niż oni. Zasiadałeś z nami do stołu. Polowałeś z moim ojcem. Uczyłeś mnie grać w szachy. Byłeś naszym przyjacielem, a jednak wydałeś nas na rzeź! Nawet nie próbowałeś nas ostrzec... - Dość! - wykrztusił gubernator. - Powiem, czemu to zrobiłem! Z powodu mojej żony. Mojej pięknej żony, która była w nim zakochana. .. - dodał szeptem. Fiore przyglądał mu się bacznie. Doskonale pamiętał piękną donnę Cristianę o smutnych oczach. W dzieciństwie była przyjaciółką jego matki, potem jej damą dworu. - Kochałem ją... bardziej, niż mężczyzna powinien kochać kobietę - mówił Monteverdi cicho, z bezsilną rozpaczą. - Ale ona ciągle kochała jego... Lazar wietrzył jakiś podstęp; z Monteverdiego był szczwany lis! 72 - A zatem, kiedy pójdę do łóżka z Allegra, popełnię kazirodztwo z przyrodnią siostrzyczką, co? - odezwał się szyderczo, podchodząc do gubernatora. - Naprawdę myślisz, że mnie to odstraszy? - Allegra jest moją córką- odparł Monteverdi lodowatym tonem. -Cristiana zdradzała mnie tylko w swoim sercu. Była bardzo pobożna, a poza tym zbyt kochała Eugenię, by dać się ponieść uczuciom do jej męża... Zresztą, twój ojciec nigdy by nie zdradził żony. - Gubernator spuścił głowę. - Cristiana zapadła na ciężką melancholię, gdy oni zmarli... - Zmarli?! - Lazar chwycił nagle Monteverdiego za gardło i uniósł go nad podłogę. - Gdy oni zmarli? Gdy twoje zbiry ich zmasakrowały! - ryknął. Rzucił nim o ziemię i ruszył ku drzwiom, obawiając się, że zaraz zadusi tego człowieka gołymi rękami. Monteverdi nie zasłużył sobie na tak lekką śmierć! - Rób ze mną, co chcesz - łkał leżący na podłodze starzec. - Niczego to już nie zmieni... - Cóż to ma znaczyć? - Lazar zatrzymał się w drzwiach i odwrócił się do niego. - Cristiana dowiedziała się, co uczyniłem... - A wtedy zabiłeś i ją? - Nie! Na Boga, nie! - wykrztusił Monteverdi. - Podejrzewała od samego początku, ale po sześciu latach odkryła całą prawdę. Wysłała Allegrę do swojej siostry w Paryżu... Potem któregoś dnia wróciłem do domu i przekonałem się... że moja piękna, szlachetna żona strzeliła sobie w głowę, właśnie tu, w naszym domu... Dobrze wiedziała, że ja pierwszy ją znajdę... I napisała w liście, że nie chce dłużej żyć, bo ściągnąłem na nas hańbę... Zwiesił głowę, ukrył twarz w rękach. Ramiona trzęsły mu się od płaczu. Lazar wpatrywał się w niego. Rozumiał już, że ten człowiek cierpi męki znacznie gorsze od wszystkich, które on sam mógłby dla niego wymyślić. - Proszę, nie krzywdź mojej córki - szepnął Monteverdi, nie podnosząc głowy. - To dobra dziewczyna i dość się już nacierpiała. Fiore milczał przez chwilę. - Przez całe życie popełniałeś błąd za błędem. Zdajesz sobie z tego sprawę, Monteverdi? Czy wiesz, że chciałeś oddać swą jedyną córkę człowiekowi, który dziś w nocy usiłował ją zgwałcić? Gubernator podniósł zbielałą twarz. - Co takiego?! 73 - Mówię o twoim pupilku, wicehrabi Clemente... Ale pokrzyżowałem mu szyki! - burknął Lazar i machnął ręką. - Nie, nie!... - Gubernator znów pochylił głowę i cicho płakał. -Allegra, moja malutka... - Zaopiekuję się twoją córką, ze względu na nią i na pamięć donny Cristiany. Nie z litości dla ciebie! I tak oto z każdego z naszych rodów pozostanie przy życiu tylko jeden przedstawiciel. Leżący nadal na podłodze gubernator spojrzał na Lazara z przerażeniem. Dopiero teraz pojął, jak straszliwa będzie jego wendeta. Monte-verdi zrozumiał, czemu Lazar postanowił zemścić się właśnie teraz, podczas jubileuszu, kiedy wszyscy krewni zgromadzili się pod dachem gubernatora. - Ród Monteverdich przestanie istnieć, podobnie jak ród Fiorich -powiedział cicho Lazar. -A choć ja będę wykonawcą wyroku, krew ich spadnie na ciebie! Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi, gdy gubernator zaczął ze łzami żebrać o zmiłowanie. Lazar czuł się dziwnie poruszony, kiedy spieszył pustymi korytarzami pałacu, by jak najszybciej uwolnić swą śliczną brankę zamkniętą w wieży. Biedna dziewczyna! -myślał ze współczuciem. Jakież puste musiało być jej życie! Matka nie potrafiła przeboleć śmierci przyjaciół. Ojciec był kłamcą i tchórzem. Lazar widział oczyma duszy małą, samotną dziewczynkę, zagubioną w wielkim, marmurowym pałacu, pozbawioną rodzicielskiej miłości, odesłaną krewnym do nieznanego miasta, do ludzi, których mowy nie rozumiała. On sam przynajmniej przez pewien czas był członkiem miłującej się serdecznie, szczęśliwej rodziny; kochał ojca i matkę, Phillipa (a właściwie Pipa) i małą Annę, którą zamordowano, gdy miała zaledwie cztery latka... Postanowił nie ze względu na Monteverdiego, jedynie dla Allegry, umożliwić gubernatorowi ostatnie spotkanie z córką. Będzie mogła się z nim pożegnać. Jemu odmówiono tej łaski. W ten sposób Allegra dowie się od ojca, że Lazar nie jest oszustem, tylko tym, za kogo się podaje. W pałacowym przedsionku Lazar zgromadził koło siebie kilku współpracowników i zażądał od nich najświeższych informacji. Przyglądał się z boku, jak piracka brać wynosi z pałacu wszystkie skarby, ogołacając budynek metodycznie - dokładnie według jego instrukcji. Bickerson, kapitan „Burzy", zameldował, że ładownie wszystkich statków są już zapełnione niemal po brzegi. Gdyby zbytnio je obciążyć, 74 okręty nie mogłyby rozwinąć pełnej szybkości. Obserwatorzy nadal nie dostrzegli ani śladu genueńskiej floty. - Doskonale. A co z Clemente? Już go ujęto? - No... jeszcze nie, kapitanie. Zwiał i zaszył się w jakiejś dziurze, ale go dopadniemy! - odparł Jeffers, niezłomny eksgalernik, któremu Lazar powierzył to zadanie do spółki z równie nieustępliwym Wilke-sem. - Dobierzcie sobie jeszcze kilku ludzi. Czas ucieka. Nie chciałbym, żeby ten drań nam się wymknął! - dodał ponuro. - Zrobi się! - krzyknęli piraci. - Gdyby się wam nie udało złapać go, zanim stąd odpłyniemy -dorzucił Lazar po namyśle - zostańcie tu wszyscy, póki nie wykonacie zadania. Potem nas dogonicie. - Klepnął Jeffersa po ramieniu. - Opłaci się wam ta robótka. - Tak jest, kapitanie! - Oczy pirata błysnęły chciwością. Oddalił się, by wykonać polecenie. - A teraz: gdzie są krewni gubernatora? - spytał Lazar. - I czy na pewno macie wszystkich? - Tak jest, wodzu - odparł Sullivan, kapitan „Jastrzębia". - Czterdzieści sześć sztuk. Zamknęliśmy ich w pustym magazynie, zgodnie z rozkazem. - Doskonale. Wyprowadźcie wszystkich na mury od wschodniej strony, nad samym morzem, tam gdzie jest to urwisko. Niech się ustawią w szeregu. - Tak jest, kapitanie! Lazar milczał przez chwilę z pochyloną głową. - Sully - powiedział na koniec. - Postaw tam dwunastu ludzi z muszkietami. Irlandczyk wybuchnął śmiechem. - Pewnie, pewnie! Nie tracisz chyba fantazji, co? Tydzień temu zaklinałeś się, że sam ich powystrzelasz jak kaczki! Lazar podniósł głowę i zmierzył go lodowatym spojrzeniem. Sully od razu przestał się śmiać. - Tak pójdzie znacznie szybciej. Irlandczyk nie miał już ochoty do żartów. - Tak jest, kapitanie! Lazar rzucił cygaro na marmurową posadzkę i zdeptał je obcasem. Sully miał niestety rację: w ubiegłym tygodniu istotnie przysięgał, że zastrzeli własnoręcznie każdego z Monteverdich. Jeszcze przed trzema dniami łaknął ich krwi jak dusze zmarłych, których zamierzał pomścić. 75 Spostrzegł z niepokojem, że rosnące w nim uczucie niesmaku i chęć zrezygnowania z dawno ustalonych planów, to wpływ tamtej dziewczyny. Wkrótce z jego winy stanie się równie osierocona i samotna jak on... nie mógł jednak pozwolić, by z tego powodu dręczyły go wyrzuty sumienia! Do diabła z Allegra! - pomyślał rozdrażniony. Jeśli ma choć odrobinę rozumu, będzie mu wdzięczna za to, że przynajmniej jej darował życie! Zszedł po schodach na pałacowy dziedziniec i ruszył w kierunku miejskiego placu. Przebył zaledwie kilka metrów, gdy usłyszał krzyk. Jakiś mężczyzna pędził prosto na niego. Lazar odruchowo sięgnął po pistolet i wziął biegnącego na cel. - Stać! - rozkazał. Mężczyzna zatrzymał się i padł na bruk, wrzeszcząc coś w kamienie, na których leżał. Nadbiegli dwaj piraci i chwyciwszy leżącego za ramiona, podnieśli go z ziemi. Lazar zmarszczył brwi, schował pistolet i podszedł do człowieka zwisającego bezwładnie z ich rąk. - Co to za jeden? - Ględzi, że jest twoim sługą, kapitanie. - Bo jestem! Muszę z tobą pomówić, najjaśniejszy panie! To sprawa wielkiej wagi! - Zwariowałeś, czy co?! - odezwał się drugi pirat i szarpnął go mocno za ramię. - Jaki znów, do cholery, najjaśniejszy pan?! Krępy, obdarty człeczyna wpatrywał się w Lazara z uwielbieniem. Ten zaś rozpoznał grubego, niechlujnego gitarzystę, który ubiegłej nocy grał przy ognisku. - O, to ty! - westchnął. O co chodzi? Człowieczek pokornie spuścił wzrok ku ziemi, ale usłyszawszy pytanie, rzucił Lazarowi błagalne spojrzenie. Lazar domyślał się, o co mu chodziło. Gitarzysta chciał się przyłączyć do jego załogi. W każdym porcie ściągali do nich ochotnicy: odważne, krnąbrne chłopaki, stęsknione za przygodą; nieuleczalni marzyciele, poszukujący skarbów; straceńcy, których ścigała ręka sprawiedliwości. Ten zaliczał się chyba do tej ostatniej kategorii. W następnej sekundzie Lazar przekonał się jednak, jak bardzo się pomylił. - Zbieramy się już pod murami, mój królu i panie - oznajmił człeczyna; okrągłe oczka błyszczały mu zapałem. - Twój wierny lud zbiega się ze wszystkich zakątków wyspy, by cię powitać! - Co takiego?! Muzyk padł na kolana, dotykając czołem kocich łbów. Obaj piraci spoglądali w osłupieniu to na niego, to na Lazara. 76 - Chwała niech będzie Bogu, że doczekaliśmy tego dnia, najjaśniejszy panie! - wykrzyknął klęczący. - Oby słońce zawsze świeciło nad twym królestwem! Wybuch śmiechu obu majtków sprawił, że Lazar oprzytomniał. Krew odpłynęła mu z twarzy. - To wariat! - wrzeszczał jeden z piratów. - Najjaśniejszy pan, co? - rechotał drugi. - Spił się jak bela! Gada w pijanym widzie z jakimś faraonem! Z szybkością pantery Lazar przyskoczył do żarliwego patrioty. - Wstawaj! -polecił groźnym szeptem. - Coś ty za jeden? Kto cię tu przysłał?! Muzyk podniósł na niego oczy. - Nikt mnie nie przysyłał, najjaśniejszy panie! Nazywam Bernardo z St. Eilion; to taka wioska na południowym wybrzeżu. Jestem wędrownym muzykiem. Swoimi opowieściami i balladami utrzymywałem wśród ludu żywą pamięć o tobie, najjaśniejszy panie. - Skłonił głowę. - Mój ojciec walczył pod królem Alfonsem podczas sławnej bitwy w dniu świętej Teresy. Jestem pewien, że doczekamy znów równie wielkich triumfów, albo nawet większych, kiedy wróciłeś do nas wreszcie, najjaśniejszy panie! Zdeptałeś genueńskiego wroga! Lazar był jak odrętwiały. Pod otępieniem czaił się jednak strach. Skąd, u diabła, dowiedzieli się, kim on jest?! Czy to jakiś żart? Sytuacja wydawała się zabawna. Ale ta zabawka mogła mu nagle wybuchnąć prosto w twarz! Jego ludzie nie mieli pojęcia, nigdy by nie uwierzyli, że ich kapitan jest księciem krwi. A uparte kmiotki z Ascen-cion nie chciały przyjąć do wiadomości oczywistego faktu, że teraz jest piratem. Nie zostało w nim już nic z dawnego księcia! Majtkowie nadal ryczeli ze śmiechu i przedrzeźniali nieszczęsnego muzyka, który zerkał na nich z oburzeniem. - Wybacz mi śmiałość, najjaśniejszy panie: te łotry nie okazują ci należnej czci! Ja służyłbym ci z większym respektem... - Słuchaj no, Bernardo... - zaczął Lazar. Oparł łokieć o kolano i drapał się w brodę, nie wiedząc, co mu powiedzieć. - Słucham, mój królu i panie! - Obawiam się, że to jakaś pomyłka. Nie wiem, za kogo mnie uważasz, ale z pewnością nie jestem tą osobą. - Potrząsnął głową. Bolało go każde nielitościwe, obojętne słowo, które wypowiadał. - Zrozum: jesteśmy piratami, napadliśmy na to miasto, żeby je zrabować. Niebawem odpłyniemy. 77 Jego ziomek spojrzał nań z niedowierzaniem. - Mój królu... Lazar potrząsnął głową. - Wystarczy „panie kapitanie". Bardzo mi przykro. Widzę, żeś bardzo się rozczarował. Szok, przerażenie i straszliwy zawód odbiły się na pyzatej twarzy barda, czyniąc ją jeszcze brzydszą. Na ten widok Lazarowi ścisnęło się serce. Bernardo nie dał jednak za wygraną. Potrząsnął okrągłą głową. - Nie, najjaśniejszy panie, nie! - Obawiam się, że wielkie nadzieje zmąciły ci umysł, przyjacielu - powiedział łagodnie Fiore. - Widzisz chyba, że nie wyglądam wcale na króla! - Jesteś synem Alfonsa! Jego wierną podobizną! Legenda nie kłamie! - Legenda! - Lazar roześmiał się z pozorną beztroską, choć te słowa ugodziły go prosto w serce. - Jedyne legendy, jakie krążą na mój temat, to bajdy, którymi nianie z Indii Zachodnich straszą niegrzeczne dzieci. - Potrząsnął znów głową. - Ach, wy wyspiarze! Zawsze byliście łatwowierni! - Najjaśniejszy panie, czemu ukrywasz, kim naprawdę jesteś? Nie pojmuję tego. Ale co wiem, to wiem! Jesteś synem Alfonsa, prawowitym następcą tronu, naszym królem! Piraci ryczeli z uciechy. Lazar uśmiechnął się z przymusem. - A jakże! - potwierdził. - Jestem królem. Może nie, chłopcy? - Królem mórz! - czknął pierwszy. - Królem opryszków! - uśmiechnął się szeroko inny. - Nie, nie! Szatanem, władcą piekieł! - A z nas wierni poddani, co, Williamie? - zarżał znów pierwszy. Lazar z zimnym uśmieszkiem obserwował Bernarda, nie zważając na wygłupy majtków. - Widzisz? - powiedział spokojnie. - Tak się sprawy mają. - Skinął na swoich ludzi. - Zabierzcie go stąd! - Oddalił się, zanim piraci podnieśli leżącego na ziemi Bernarda. Ot, głupie nieporozumienie! - mówił sobie w duchu. Mieszkańcy Ascencion jakoś to przeżyją. Potrafią wszystko znieść! Biedne szczury! - Przybyłem tu tylko dla zemsty - zapewnił dusze pomordowanych Fiorich. Oni jednak tym razem milczeli. Przeciął na skos plac miejski, zmierzając do wschodniej wieży przy rozwartej na oścież bramie. Nim zdążył jednak dotrzeć do celu, nagle wrósł w ziemię. 78 Drzwi, które tak starannie zabezpieczył, stały otworem. Zanim jeszcze wbiegł do środka i popędził na poddasze, wiedział, że nie znajdzie tu Allegry. Po chwili opuścił wieżę i pomaszerował na sam środek placu. Wskoczył na kamienne obramowanie fontanny. Wystrzelił w powietrze, by zwrócić uwagę swoich ludzi. Cały ruch na placu nagle zamarł. Z twarzą ociekającą potem Lazar ryknął: - Niech was piekło pochłonie! Gdzie ona jest?! Który z was, podłe wszarze, ośmielił się porwać moją kobietę?! A . llegra znalazła sobie miejsce na dolnej półce między dwoma workami zboża. Górna półka osłaniała ją jak daszek. W tej dziurce tuż przy ścianie dziewczyna skuliła się i z utęsknieniem czekała na śmierć. Przy-taszczywszy swą zdobycz na statek, Goliat okazał się tak troskliwy, że zostawił jej latarnię i zapewnił, że gdzie jak gdzie, ale w tym składziku nie ma szczurów! Potem zamknął drzwi na klucz i powrócił do miasta. Dziewczynę miał już w garści, a inne skarby czekały jeszcze, by je zagarnąć. Powiedział Allegrze, że zostanie jej mężusiem. Orientowała się jednak, że wcale nie miał na myśli ślubu. Był najobrzydliwszą, najbardziej ordynarną kreaturą, jaką kiedykolwiek spotkała. Miała gorącą nadzieję, że nie dożyje jego powrotu. Wolała nie wspominać tych ogromnych, mięsistych łap, które ją obmacywały, a myśl o tym, co zamierzał jeszcze z nią zrobić, napełniała ją niesamowitym przerażeniem. Była o krok od szaleństwa. Nagle usłyszała szybkie kroki: ktoś schodził pod pokład. Znów ogarnęła ją panika. Zaszyła się jeszcze głębiej w swą dziurę, przylgnęła do ściany. Zdobyła się nawet na zgaszenie latarni. Lepsze już szczury niż Goliat! W uszach dzwoniło jej nadal po wielogodzinnej kanonadzie. Usłyszała jednak niewyraźnie, jakby z oddali, gniewny głos wołający ją po imieniu. Nie przypominała sobie, by wyjawiła Goliatowi jak się nazywa, ale nie miało to już większego znaczenia. Słyszała coraz wyraźniej trzask otwieranych drzwi: ktoś po kolei sprawdzał wszystkie pomieszczenia w korytarzu. 79 Nagle drzwi składziku otwarły się na oścież. Oddech dziewczyny stał się jeszcze szybszy. - Allegro! Uświadomiła sobie, że rąbek jej sukni zwisa z półki. Pociągnęła go gwałtownie ku sobie. Jej oczy były pełne strachu; usta zatkała ręką, by nie krzyczeć. Po chwili ciszy w niewielkim składziku rozległy się powolne kroki: jeden... drugi... trzeci... Allegra nie zdołała powstrzymać cieniutkiego pisku, który wyrwał się jej z gardła. Mężczyzna, który przyszedł po nią, pochylił się ostrożnie. Ujrzała jego oczy, czarne jak morze, pełne wściekłości, a zarazem niezmiernie łagodne, gdy spoglądał na nią. Ona również patrzyła na niego, bojąc się poruszyć. - Moje ty biedactwo! - powiedział ze smutkiem Lazar i wyciągnął ku niej rękę. - Wyjdź, cherie, już wszystko w porządku. No, wyłaź z tej dziury - przekonywał j ą. Gdy usłyszała ten łagodny, życzliwy głos, resztki jej opanowania znikły, siły opuściły ją. Zaczęła szlochać bez opamiętania. Lazar sięgnął do dziury, w której się ukryła Allegra, i wyciągnął ją stamtąd. Płakała bez ustanku w jego objęciach; przywarła do silnego ramienia, jak do samotnej skały na rozszalałym morzu. Lazar objął wielką dłonią jej głowę od tyłu i tulił dziewczynę. Nie przestając płakać, wdychała zapach jego ciała: mieszanina rumu, potu, dymu, prochu, krwi, morskiej wody... Jakże pragnęła znaleźć się znowu na klasztornej pensji! O dziewiątej kładły się do łóżek, matka Beatrice gasiła świece... Nie chciała mieć nic wspólnego z tym człowiekiem, ale było już za późno: wciągnęła głęboko w płuca jego zapach, czuła go na swojej skórze, jej włosy przesiąkły nim... - Cicho, cherie - mówił łagodnie, chodząc w tę i z powrotem po ciemnym korytarzu, kołysząc ostrożnie dziewczynę i szepcząc jej czułe, niemądre słówka. - Biedne maleństwo, już jesteś bezpieczna. Mam cię znowu, kochana... - powtarzał cicho. Allegra wiedziała, że to prawda: znowu ją miał. Była w jego mocy. Przez zamknięte powieki przedarł się czerwonawy blask i Allegra zrozumiała, że wyniósł ją na pokład, na słońce. Nie zauważyła, że wspinał się po schodkach, trzymając ją w ramionach. Był taki silny... Niepokojąco silny. Przytuliła jeszcze mocniej twarz do jego ramienia. - A teraz, moja dzielna dziewczynko - szepnął - opowiedz mi dokładnie, co się wydarzyło. Będę wtedy wiedział, na jaką śmierć zasłużył Goliat. 80 Potrząsnęła głową, nie podnosząc oczu. Dość już tego zabijania! - Allegro! - Zamilkł na sekundę. Gdy się znów odezwał, w jego głosie była żądza mordu. - Zgwałcił cię? Potrząsnęła głową; nie chciała o tym mówić. - Uderzył cię? Przytaknęła skinieniem głowy. - W twarz? Szepnęła, dotykając wargami jego słonej skóry: - W brzuch. - Bardzo cię boli? Allegra nie pamiętała już o tym bólu. Wzruszyła ramionami i objęła Lazara jeszcze mocniej. Nie otworzyła już oczu i nie puściła jego szyi. - Nienawidzę cię, ale nie odchodź jeszcze, proszę... Jego cichy, niewesoły śmiech dodał jej otuchy. Poczuła, że znów zmienił się rytm jego kroków. Nadal niósł ją na rękach. Usłyszała jakieś skrzypienie i zorientowała się, że znów weszli w mrok. Kiedy Lazar się odezwał, jego głos był niski i niewypowiedzianie łagodny. - Możesz już otworzyć oczy, aniołku. Jesteś w mojej kajucie, na moim statku. Nic ci tu nie grozi. Mój przyjaciel będzie nad tobą czuwał, póki nie wrócę. Nazywa się John Southwell, pochodzi z Anglii. To prawdziwy dżentelmen, był kiedyś anglikańskim duchownym, daję słowo! Mów do niego „proboszczu", jak my wszyscy. Ufam mu jak samemu sobie, capisce? Allegra nadal miała powieki mocno zaciśnięte i nie puszczała go. - Proszę cię, Lazar... - szepnęła głosem, który załamywał się niepokojąco. -Nie zostawiaj mnie znowu! Jeszcze nigdy się tak nie bałam! Przygarnąłjąmocniej i trzymał tak przez dłuższą chwilę. Potem ułożył dziewczynę na cudownie miękkim materacu, nie wypuszczając jej z ramion. - Muszę zająć się pewną sprawą, cherie - powiedział łagodnie. -Prześpij się. Przeżyłaś prawdziwy koszmar. Porozmawiamy później, obiecuję. - Czy mój ojciec nie jest ranny? - Nawet nie draśnięty. - Mogę się z nim zobaczyć? - Nie, cherie. Leż i wypoczywaj! Nadal nie chciało jej się otwierać oczu. Wiedziała, że leży w łóżku Lazara, z głową na jego poduszce. Rozum jej mówił, że tak być nie powinno, ale wyczerpanie, zmysł praktyczny i instynktowne poczucie 6 - Jego Wysokość Pirat 81 bezpieczeństwa, jakie dawała jej obecność Lazara, wzięły górę nad względami przyzwoitości. Wreszcie uniosła niechętnie powieki i spojrzała prosto w oczy Lazara. Zafascynował ją natychmiast widok jego opalonej twarzy o rzeźbionych rysach, znajdującej się tuż nad nią. Lazar zdjął z głowy chustkę i przekonała się, że jego krótko ostrzyżone włosy są czarne jak węgiel, gęste i aksamitne. Mogłaby patrzeć na niego bez końca. W świetle dnia wydał jej się najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziała... choć zorientowała się już, kim on jest. Głupkowaty kompan Goliata powiedział jej, że na drugim końcu świata nazywają kapitana Szatanem z Antigui. Był przeklętym potępień-cem... katem niewiniątek... podpalaczem domów i miast. Budził grozę nawet wśród muzułmańskich piratów z Afryki Północnej, którzy zwali go Szejtanem Zachodu. Mówiono, że nie boi się ani człowieka, ani Boga. Jego statek był właściwie okrętem bojowym, wyposażonym w siedemdziesiąt cztery działa. To lśniące cacko nosiło nazwę „Orka". Szatan z Antigui był ucieleśnieniem zła. Wszyscy o tym wiedzieli. Spoglądał na nią z niepokojem; w jego wymownych oczach było tyle tkliwości... Dostrzegła w nich ze zdumieniem złote iskierki... nie, promyki! Pogładził jej policzek końcem palca, a potem otulił ją pościelą z delikatnego lnu. - Goliat drogo zapłaci za to, że cię tak skrzywdził - szepnął zdławionym głosem. Pochylił się nad Allegra i przycisnął wargi do jej czoła. - Leż tu i odpoczywaj! Tym razem masz być posłuszna. Nie chcę, żebyś znów wpadła w jakieś tarapaty! Chyba już nie masz w zanadrzu nowych sztuczek? - Rzucił jej ciepły, przekorny uśmiech. Wyciągnęła ręce i znowu go objęła. Chciała go zatrzymać jeszcze przez chwilę: czuła się przy nim taka bezpieczna! Roześmiał się szczerze i z czułością, odwzajemniając uścisk. - Dość tego, dość... Nikt cię już więcej nie skrzywdzi ani nie przestraszy, Allegro. Masz mi ufać, capisce? Będę o ciebie dbał - szepnął, odgarniając jej włosy do tyłu. - Bądź grzeczną dziewczynką, dopóki nie wrócę. - Nachylił się, by ją pocałować w policzek i szepnąć do ucha: - A kiedy wrócę, będziesz mogła grzeszyć, ile dusza zamarzy! Ze zdumieniem poczuła po tych słowach dziwny niepokój. Nawet po tym wszystkim co przeszła, potrafił rozbudzić w niej pożądanie, o którym dawniej nie miała pojęcia. Wpatrywała się w niego, gdy z swobodnie i lekko wyprostował się i podszedł do drzwi kajuty. Pomyślała z westchnieniem, że bardzo jej siępodobajego chód: taki dumny, wojowniczy! 82 Cóż, los branki kogoś takiego jak on nie jest chyba najgorszym nieszczęściem - myślała Allegra, bardzo już znużona. Może pobyt na pirackim statku w charakterze zakładniczki nie będzie taki straszny? La-zar ocalił ją dwukrotnie; z pewnością sam nie zechce jej skrzywdzić. Za dzień czy dwa papa zdobędzie potrzebną sumę na okup. Jej reputacja będzie co prawda bezpowrotnie zrujnowana, ale dzięki temu uniknie małżeństwa z Domenicem albo którymś z tych nudnych genueńskich wielmożów! Rozejrzała się po eleganckiej kajucie, którą nazwał „swoim domem". Była duża, jasna, przyciągała wzrok mnóstwem ozdób z różnobarwnego drewna. Kapitan może i jest wcielonym diabłem, ale gust ma doskonały -pomyślała Allegra. Kajuta odznaczała się raczej niedbałą elegancją, niż typową dla pomieszczeń okrętowych sterylną czystością. Wszystko wyglądało tu tak, jakby Fiore dysponował całą rzeszą służby, która w każdej chwili może się zjawić i uporządkować pozostawiony przez niego bałagan. Jego łóżko, na którym teraz leżała, znajdowało się we wnęce. Było ogromne, ale dziwnie przytulne; kryło się za błękitnymi kotarami, w tej chwili rozsuniętymi i przywiązanymi do dwóch rzeźbionych słupków. Pościel była nieco pognieciona, zwinięta czerwona atłasowa kołdra leżała w rogu materaca. Wielki obity skórą kufer stojący w nogach łóżka wypełniony był po brzegi niedbale powrzucanymi do niego różnymi częściami męskiej garderoby. Piękna umywalka z żółtodrzewu, o nóżkach zakończonych metalowymi łapkami, stała w pobliżu, przyśrubowana do podłogi. Pośrodku kajuty przyjemnie spłowiały wzorzysty dywan w odcieniach ciemnego błękitu i czerwieni przykrywał lśniące deski podłogi. Stało na nim masywne mahoniowe biurko, zarzucone stosem książek, rękopisów i map morskich. Leżały na nim mosiężne cyrkle, stał niewielki globus i klepsydra. Obok znajdował się ciężki dębowy fotel, wyściełany ciemnowiśniowym brokatem. Rudy kot o postrzępionym futrze, który w bojach postradał koniuszek ucha, siedział na fotelu, całkowicie pochłonięty myciem łapy. Przeciwległą wnękę wypełniały: szafa z wiśniowego drewna, w której wisiały ubrania kapitana, oraz oszklona biblioteczka. Tylna ściana kabiny stanowiła zarazem rufę okrętu. Znajdował się w niej rząd prześlicznych, romboidalnych okienek; niektóre z nich miały kolorowe szybki. Pośrodku tej ściany były wąskie drzwiczki, wychodzące na znajdujący się poniżej niewielki balkonik z widokiem na bezkresne, zielone morze. 83 Lazar zatrzymał się na progu i rozmawiał po cichu ze stojącym obok mężczyzną, który wpatrywał się w niego z takim zdumieniem, j akby mu nagle wyrosła druga głowa. Allegra domyśliła się, że jest to John South-well, czyli Proboszcz -przyjaciel, o którym wspomniał jej Lazar. Przewróciła się na bok i mierzyła go sennym wzrokiem, zapadając się coraz głębiej w olbrzymi puchowy piernat. Proboszcz był szczupłym, dystyngowanym starszym panem; pod pachą trzymał jakąś książkę. Jego długie, siwiejące włosy ściągnięte były do tyłu i porządnie splecione. Na arystokratycznym nosie sterczały binokle. - Córka Monteverdiego?! Niemożliwe! -wykrzyknął. - Spójrz tylko na nią- mruknął jej „pan i władca", wskazując na Allegrę. - To bezcenny skarb! Cóż innego mogłem zrobić? Proboszcz zdjął binokle i schował je troskliwie do kieszonki na piersiach. Jego głęboko osadzone, srebrzyste oczy spoglądały na dziewczynę bystro i przenikliwie. Allegra przeciągnęła się rozkosznie pod lekkim przykryciem. Nikt jeszcze nie nazwał jej „bezcennym skarbem"! Intymny uśmiech, który rzucił jej Lazar z drugiego końca pokoju, sprawił, że wyrwało się jej głębokie westchnienie satysfakcji. Usłyszawszy je, Proboszcz odwrócił się i spojrzał na Lazara z niebotycznym zdumieniem. Lazar także zwrócił się do przyjaciela; nadal leciutko się uśmiechał. - Daj jej trochę laudanum na sen i pilnuj, żeby nie wpakowała się w jakieś tarapaty. - Jak sobie życTysz - odparł Proboszcz i w zadumie potrząsnął głową. - Czy pan także jest piratem? - spytała Allegra z największym taktem, na jaki mogła się zdobyć w tej sytuacji. Lazar wybuchnął śmiechem, a zbity z tropu Proboszcz wybałuszył oczy. - Ależ skąd, droga pani! - odparł z uprzejmym uśmiechem. - Jestem jeńcem Szatana... od iluż to lat?... Chyba od jedenastu. - Jeńcem! - powtórzył drwiąco Lazar. - Nie daj mu się nabrać na litość, cherie. To sprytny ptaszek! Ani rusz nie mogę się od niego opędzić! Lazar wspomniał jej, że Proboszcz był profesorem angielskiego uniwersytetu w Oksfordzie, nim ich drogi się skrzyżowały. Allegra przyznała, że to bardzo interesujące; w tej chwili jednak była tak znużona, że nie obchodziło jej to nic a nic! Po odejściu Lazara Proboszcz stał przez chwilę w drzwiach, przypatrując się dziewczynie. Potem zbliżył się do łóżka i wyciągnął do niej rękę. 84 - Panno Monteverdi, pragnąłbym uścisnąć pani dłoń - oświadczył uroczyście. - O! Naprawdę? - spytała i spełniła jego prośbę z sennym uśmiechem. Była zbyt zmęczona, by chciało jej się wykonać jakikolwiek inny ruch. Proboszcz przykucnął obok łóżka. Ich twarze znajdowały się na tym samym poziomie. - Jakimś cudem zawojowała pani naszego młodego kapitana, panno Monteverdi. Nie wiem, jak to się stało... zapewne wdała się w to Opatrzność. Czekałem na podobne wydarzenie od dziesięciu lat! Może wreszcie uwolni się od swej obsesji! - Lazar ma jakąś obsesję? - spytała od niechcenia Allegra, przymykając oczy. - Pewnie na punkcie kobiet? Zauważyłam już, jaki z niego uwodziciel! - Myli się pani całkowicie, panno Monteverdi. Jego obsesją jest zemsta. Musi pani koniecznie tam pójść! Nie ma czasu do stracenia. Allegra otworzyła z trudem jedno oko i spojrzała na niego podejrzliwie. - Co takiego? - Droga pani... czy odważyłaby się pani na wszystko, by ratować swoich najbliższych? Popatrzyła na niego znużona. Głowa zbyt jej ciążyła, by mogła podnieść ją z poduszki. - Czy to ma być jakaś dysputa filozoficzna? Nie zmrużyłam oka od dwudziestu czterech godzin, więc... - Nie, nie! To sprawa nie cierpiąca zwłoki! Panno Monteverdi, Lazar stoi w tej chwili na skraju przepaści - zawieszony między niebem a piekłem. Pani jest jedyną osobą, która może go ocalić od wiecznego potępienia! Wyjaśnianie zamiarów Lazara zajęło Proboszczowi kilka minut. Allegra nie całkiem mu wierzyła... ale zbyt wiele kawałków łamigłówki pasowało do siebie. Ogarnął ją lodowaty strach i zapomniała o zmęczeniu. Proboszcz zapewnił ją, że jeśli nie zacznie działać natychmiast, cała jej rodzina zginie z ręki Lazara, złożona na ołtarzu krwawej zemsty, którą pirat poprzysiągł jej ojcu. - Co mu zawinił mój ojciec? - zawołała Allegra, wyskakując z łóżka. Znała jednak dyktatorskie zapędy papy i nietrudno jej było uwierzyć, że mógł wyrządzić Lazarowi jakąś straszliwą krzywdę. Proboszcz zacisnął usta; po chwili jednak zlitował się nad dziewczyną. 85 - Rodzina Lazara została wymordowana. Odpowiedzialność za to ponosi pani ojciec. Allegra stała bez ruchu i wpatrywała się w niego. Przez mózg przeleciało jej tak przerażające podejrzenie, że zrobiło jej się słabo. A jeżeli to rzeczywiście Lazar di Fiore? Czy najcięższe oskarżenie, jakie buntownicy rzucili publicznie w twarz jej ojcu, mogło okazać się prawdą? Czyżby papa zdradził króla Alfonsa? Nigdy w to nie uwierzy! Nigdy! - Kim on jest, panie... Proboszczu? - wykrztusiła. - Co to za rodzina, którą mój ojciec przywiódł do zguby? - Nie mam prawa wyjawić ci tego, drogie dziecko. Lazar powie ci to sam we właściwym czasie. Obawiam się, że musisz podjąć decyzję, nie żądając wyjaśnień. Nie miała żadnego wyboru. - Chodźmy! Gdy opuszczali pospiesznie statek, Allegra zadała sobie pytanie: czemu właściwie Lazar ją oszczędził? Nie musiała jednak długo zastanawiać się nad odpowiedzią. Rozumiała już, że nigdy nie zamierzał żądać za nią okupu. Od kogo zresztą, jeśli postanowił wymordować całą rodzinę? Na samą myśl o tym skóra na niej cierpła. Twój pan i władca... - Od samego początku usiłowałem go odwieść od tej zemsty - mówił Proboszcz, gdy wspinali się po schodkach i biegli przez szerokie pokłady bojowego okrętu Lazara. - Tłumaczyłem mu, że taka masowa rzeź nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością... ale nie chciał mnie słuchać! Może pani prędzej go przekona. To takie barbarzyństwo, niegodne cywilizowanego człowieka! Jeśli Lazar tego dokona, zniszczy samego siebie. Allegra wbiegła już na pomost, ale Proboszcz chwycił ją za ramię. - Proszę zaczekać! Odwróciła się do niego, w oczach miała trwogę. O co chodzi? Spojrzenie jego srebrnych oczu było chłodne, pełne siły. - Jeżeli nie zdoła pani go przekonać, być może zginie pani wraz z innymi. Allegra zbyła to ostrzeżenie niecierpliwym ruchem ramion. - Gdzie ich uwięziono? - W twierdzy. Po chwili byli już na przystani. Proboszcz przepędził opryszków, którzy przyjechali przed chwilą wyładowanym po brzegi wozem, i oboje zajęli miejsca na koźle. Proboszcz poganiał konie jak szalony przez całą drogę do Małej Genui. Wjechali pędem przez bramę, którą Lazar otworzył ostatniej nocy. Allegra zeskoczyła z wozu nim się zatrzymał, przebiegła przez plac; bolała ją zwichnięta kostka i stopy w podartych pantofelkach. Piraci Lazara przyglądali się jej, gdy ich mijała. Nikt nie ośmielił sięjej zatrzymać. Wszystkich ostrzeżono, iż jest nietykalna! On przecież nie mógł być Lazarem di Fiore! A jej ojciec może nie był zbyt dobrym człowiekiem, ale nie mogła uwierzyć, by dopuścił się czegoś tak strasznego! Z pewnością także jej „pan i władca" nie jest zdolny do zbrodni, jaką byłaby ta masowa egzekucja! Co prawda pobił brutalnie Domenica, ale wobec niej był taki łagodny, tak troskliwie otulał ją, kładąc do swego łóżka... Gdy jednak przebiegała obok fontanny Po-sejdona, z przerażeniem ujrzała, jak wleczono po kamiennych płytach trupa Goliata, zapewne po to, by gdzieś go pogrzebać. Z przestrzelonej głowy ciekła krew. Nagle jakiś ruch na szczycie wschodniego muru przyciągnął jej uwagę. Właśnie przez boczne drzwi groźnej twierdzy wpędzano tłum ludzi na blanki miejskiego muru. Allegra dostrzegła sylwetki kobiet i dzieci. - O Boże, nie! -jęknęła. - Obym tylko nie przybyła za późno! Miała wrażenie, że przebiegnięcie przez plac do potężnej twierdzy trwa całą wieczność. W końcu jednak wspięła się na trzy kamienne stopnie, wbiegła przez otwarte drzwi, znalazła się w przedsionku. Zatrzymała się tylko na sekundę. Nigdy jeszcze nie zaglądała do wnętrza twierdzy. Teraz nie było tu żywej duszy. Allegra wolała nie zastanawiać się nad tym, jaki los spotkał rycerskich, odzianych w błękitne mundury gwardzistów. Dysząc ze zmęczenia, rozglądała się na prawo i lewo. Dostrzegła kamienne schody w końcu korytarza, na lewo od niej i pobiegła ku nim. Potknęła się na jednym ze stopni i zdarła sobie skórę z goleni; biegła jednak dalej i dotarła do niewielkich drzwi na końcu schodów. Otworzyła je i znalazła się na szczycie wschodniego muru. Przystanęła na progu, ukryta w cieniu, i patrzyła, nie wierząc własnym oczom. Najpierw ujrzała ojca. Wszystkich jej krewnych także ustawiono na blankach, z których rozciągał się widok na przybrzeżne skały. Naprzeciw Monteverdich stał szereg mężczyzn z bronią w ręku. Na samym końcu ujrzała wielką czarną postać ze skrzyżowanymi ramionami, z zakrzywionym nożem u boku. Zwisające na plecach, długie końce jedwabnej chustki poruszały się lekko na wietrze. 87 6 N. a szczycie wschodniego muru słońce mocno przygrzewało i wiał silny wiatr od morza. Sully rozstawił ludzi z plutonu egzekucyjnego. Lazar przyłapał się na tym, że wpatruje się w skazańców. Do cholery, kretynie! Nigdy nie przyglądaj się ich twarzom! Kapitan Wolfe wpoił mu tę zasadę, gdy Lazar miał zaledwie szesnaście lat. Przypomniawszy sobie o niej odwrócił się z gniewnym pomrukiem i spojrzał na morze; jednak obraz pulchnej matrony i jej dzielnego małego synka (oboje byli związani) utrwalił się na zawsze w jego pamięci. Podobnie rzecz się miała z chudym staruszkiem, który zapalczywie wrzeszczał na popłakujących krewniaków, by okazali trochę godności w godzinie śmierci. Lazar wypuścił powietrze z płuc. Oddech mu się rwał. Sięgnął za pazuchę po flaszkę z rumem. Przypomniał sobie jednak, że użył rzemyka, na którym wisiała, do skrępowania nóg Allegry. Monteverdi zaczęli chórem odmawiać różaniec. Głosy im drżały. Lazar przysłuchiwał się tylko przez chwilę, potem warknął coś groźnie i odwrócił się. Od dawna już nie słyszał szeptu modlitw. Popatrzył na swój czarny cień, majaczący groźnie na kamiennych płytach. Jego ludzie odbezpieczyli broń i czekali tylko na jego rozkaz. Wszyscy Monteverdi wydawali się gotowi na śmierć: klęczeli z oczami utkwionymi w niebo - z wyjątkiem gubernatora. Lazar pomyślał, że jego wróg zdaje sobie sprawę z tego, iż w jego przypadku modlitwa niewiele pomoże. Rzucił swym ludziom komendę: Na ramię broń! Powiedział sobie, że musi to jakoś wytrzymać... a potem żyć dalej. Popełnił już w życiu gorsze występki i bez wątpienia będzie je nadal popełniał. To, co nastąpi za chwilę, jest jego powinnością, jego pokutą... jeżeli zaś z tego powodu zginie kiedyś na szubienicy, no to cóż? Prawdę mówiąc, i tak już żył zbyt długo. Na chwilę odpłynął w krainę wspomnień - w tę noc, gdy rozpadł się cały jego świat. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu. Ktoś popłakiwał. Wiatr smagał Lazara mikroskopijnymi drobinami piasku. Wcale nie pragnął brzemienia tego obowiązku, ale cóż: został przy życiu, choć powinien był zginąć. Tylko w tej krwawej łaźni mógł zmyć z siebie tę hańbę. - Gotuj broń! - polecił. Ujrzał w tej chwili, czym był w istocie: pozornie jeszcze potężną, ale sczerniałą, na nic już niezdatną, wypaloną do cna ruiną -jak stary zamek na szczycie góry. Lufy muszkietów tworzyły równą, morderczą linię. - Niech Bóg cię potępi na wieki! - krzyknął gubernator; miotał się, złorzecząc swemu wrogowi jak jakiś oszalały prorok. Lazar zrewanżował się obojętnym spojrzeniem; wargi wykrzywiły mu się w szyderczym uśmiechu. Przeklinasz mnie? - myślał. Och, gdybyś tylko wiedział...! A jednak zwlekał ciągle z wydaniem ostatecznego rozkazu-jak skończony tchórz! Uświadamiał sobie niejasno, że powinien kogoś ocalić: to dziecko, tamtą starą kobietę, stojącą z tyłu... Zwrócił się znów w stronę morza. Jakaś cząstka jego istoty łaknęła śmierci w głębinie. Ujrzał na horyzoncie ciemny punkcik to z pewnością nadciągała genueńska flota. Sentymentalny durniu! Skończ z tym wreszcie! - Kapitanie? - Głos Sully'ego dolatywał jakby z oddali. Nie odpowiedział. Wsłuchiwał się w szum wiatru. Nie dotarła wraz z nim żadna wieść z zaświatów. Chciał tylko, żeby już było po wszystkim. Pragnął jedynie spokoju. Nie musiał nic tłumaczyć Sullivanowi. Przyjacielowi wystarczył błysk jego oczu, zwróconych ku morzu, spojrzenie na splamione krwią ręce... - Dobra! - oświadczył Sully i skinął głową. Lojalność jego ludzi była wielką pociechą. Jak dobrze znali go ci jego bracia... - Gotuuuuj... broń! -powtórzył śpiewnie Irlandczyk. Lazar podniósł głowę i spojrzał na niego. Nie, to przecież był jego obowiązek! Nie może sobie pozwolić na histerię jak wrażliwa paniusia, która w operze odwraca głowę, by nie patrzeć na śmierć głównych bohaterów! Wyprostował się sztywno i odwrócił do żołnierzy. - Ceeel! W tym właśnie momencie ujrzał stojącą w drzwiach zjawę. Spowita była w biały, dziewiczy całun. Długie włosy powiewały na wietrze, stała w cieniu mrocznej twierdzy. Ciężkie kamienne odrzwia otaczały ją niczym ściany sarkofagu. Jej niezgłębione oczy pełne były strachu i niedowierzania. I nagle wybiegła na mury, niemal płynęła milcząca i szybka... rzuciła się na oślep prosto na linię strzału, nim ktoś zdążył ją powstrzymać. Jeszcze sekunda, a przeszyje ją tuzin ołowianych kul... Lazar wykrzyknął jej imię i skoczył ku niej. Znów jakby z oddali usłyszał komendę Sully'ego: - Do nogi broń! 89 Podbiegł do Allegry. Wpadła na niego w pędzie, jej smukłe ciało zderzyło się z jego ciałem. Biła go z całej siły w pierś, krzycząc jakieś niezrozumiałe przekleństwa. Schwycił ją za ramiona. Chciał potrząsnąć nią z całej siły, żeby oprzytomniała... Bał się jednak, że pogruchocze jej delikatne kostki. Zaczął cicho szeptać jakieś głupstwa, cokolwiek przyszło mu do głowy. Tym razem na nic się to nie zdało. Wyrwała się z jego objęć i upadła na kolana. Odrzuciła głowę do tyłu, ukazując wdzięczną linię białej szyi. - Zrób to, jeśli starczy ci odwagi, ty tchórzliwy zbirze! -krzyknęła. Popatrzył na nią z góry, usiłując pokryć zmieszanie pozorami lekceważenia. Wygarbuje skórę Proboszczowi! Do wszystkiego musi się wtrącać! - Czegóż się tak domagasz? - spytał z pozornym spokojem, którego wcale nie czuł. - Poderżnij mi gardło! -wrzasnęła dziko. - Przysięgam: nie utrzymasz mnie przy życiu, jeśli wymordujesz moich bliskich! Lazar poczuł, że jego niezłomne postanowienie zaczyna się chwiać. - Zabij mnie, do diabła! - Dostaniesz po uszach, i tyle! - burknął. Brutalnym szarpnięciem postawił ją na nogi. Gubernator coś tam pojękiwał, próbując zwrócić uwagę córki. Żadne z nich nie zważało na niego. - Nie pozwolę, byś popełnił tę zbrodnię, kapitanie... Łazarze... czy jak ci tam! - wołała drżąc na całym ciele. Jej oczy błyszczały szaleństwem. - Nie powstrzymasz mnie - odparł. - Bardzo mi przykro. Jej ręce zwinęły się w pięści. Oczy miała nieprzytomne. Nie chciała spojrzeć na Lazara, patrzyła jedynie na swoich krewnych. Spytała łamiącym się głosem: - Za co? Z jakiego powodu? Cóż takiego uczyniliśmy? Jaka ciąży na nas zbrodnia? - Z pewnością wiesz, co to takiego wendeta - odparł spokojnie Lazar. - Ależ wendeta jest sprzeczna z prawem! - krzyknęła, atakując go z bezsensowną pasją, jakby był tępakiem, któremu trzeba przemocą wbić coś do głowy. - Zabroniona od dwudziestu lat dekretem króla Alfonsa! Lazar potrząsnął głową, dziwiąc się jej naiwności. Jakże mógłby nie znać tego dekretu?! Właśnie za takie szlachetne porywy zamordowano ojca! - Spełniam tylko swój obowiązek. - Twoim obowiązkiem jest wymordowanie mojej rodziny?! - Allegra równocześnie płakała i śmiała się histerycznie. - Ładny mi obowiązek! Zrabowałeś nam wszystko, co posiadaliśmy! Czy ci tego nie 90 dosyć? - Jej oczy w kolorze gorącego brązu napełniły się łzami, gdy wpatrywała się w Lazara. - Mówiłeś, że powinnam ci ufać! Popatrzył na nią w milczeniu; w gardle go dławiło. Nie mógł wyrazić słowami rozpaczliwego zamętu, jaki zapanował w jego duszy. - Allegro... Odpowiedziało mu tylko mrugnięcie powiek, po którym łzy polały się strumieniami po jej policzkach. Na widok jej bezradności poczuł nie wiedzieć czemu nagłą irytację. Odwrócił się gwałtownie od dziewczyny, by po chwili znów do niej przemówić ze zniecierpliwieniem. - Czemu nie poprosisz o wyjaśnienie swego ukochanego ojca?! No, odezwij się, starcze! Zdradź jej, co uczyniłeś! Powiedz, kim jestem! Wyjaw, ile ci zapłacono, Judaszu! Mów, jak zdradziłeś mego ojca i wraz z całą rodziną Fiorich wydałeś go w ręce genueńczyków! Allegra wielkimi oczami wpatrywała się w Monteverdiego. Papo? Gubernator nie był już blady, lecz szarozielony. Opierał się plecami 0 mur. - Papo, powiedz coś! - błagała z rozpaczą. Oczy gubernatora biegały od Allegry ku wpatrzonym w niego krewnym, od Lazara ku grupie czekających na jego rozkaz zbrojnych. - Wyznaj swe grzechy - odezwał się Lazar - a puszczę wolno dzieci i starców. - Ojcze! - prawie krzyczała Allegra. Nim jeszcze Monteverdi przemówił, Lazar zorientował się, że starzec nie jest już przy zdrowych zmysłach. Teraz, gdy wezwano go do wyjawienia prawdy, z pewnością wszystkiemu zaprzeczy. - Córko, jestem niewinny. Nie widziałem tego zbrodniarza nigdy w życiu! - oświadczył. Lazar roześmiał się, choć serce wezbrało mu gniewem. Popchnął Allegrę w ramiona Irlandczyka. - Szkoda czasu na te cholerne bzdury! Sullivan, zabierz jąna „Orkę" 1 zamknij w mojej kajucie. I niech Proboszcz da jej wreszcie to lauda-num i pilnuje, żeby nie zrobiła sobie nic złego! Ojciec Allegry krzyknął, gdy wyślizgnęła się ramion Sully'ego i objęła kurczowo kolana Lazara. Spojrzał w zdumieniu na skuloną postać, klęczącą na kamiennych płytach. Jej delikatne wargi niemal dotykały jego buta. - Jezu Chryste! - żachnął się i odskoczył do tyłu. On, Szatan z An-tigui, który nie bał się żadnego człowieka ani Boga, poczuł, że wpada w panikę. 91 - Daruj im życie... weź zamiast nich mnie! - powtarzała szeptem. Pewnie, że cię wezmę - pomyślał ze złością, ale nie wyrzekł tego głośno: jej dobrowolna ofiara napełniła go podziwem. - Wstań natychmiast, moja córko! - ryknął Monteverdi, stojący na samym brzegu muru. - Wolę tysiąc razy umrzeć, niż patrzyć, jak się poniżasz! Jego słowa nie docierały do Allegry. Fiore pochylił się, by odciągnąć dziewczynę. Uczepiła się jego ręki, obsypującjąbłagalnymi pocałunkami. Jej delikatne usta pieściły każdy szorstki palec, szepcząc równocześnie zaklęcia i żebrząc o litość. Lazar stał jak wryty, wpatrując się w złote błyski słońca na jej miedzianych lokach. Łzy Allegry spływały mu po rękach, rozmywając zaschnięte plamy krwi; ciekła znów czerwona, zmieszana ze słoną wilgocią. Allegra musiała chyba czuć na ustach jej smak... smak zabijania? Jeśli jednak tak było, nie dała tego poznać po sobie. Podniosła ku niemu oczy. - Proszę... - szepnęła zdławionym głosem - proszę cię, Łazarze, pozwól im odejść! Weź mnie zamiast nich: będę ci posłuszna we wszystkim! Przysięgam! O, Boże... Jakże pragnął jej ulec! Na samą myśl, że po raz drugi miałby sprzeniewierzyć się swoim rodzicom - tylko dlatego, że zadanie przekraczało jego siły -Lazara ogarnął gniew. Doszło w nim do głosu okrucieństwo. Była to ostatnia, żałosna próba oporu: jego rzekomo niezłomne postanowienie kruszyło się już pod atakiem Allegry. - Posłuszna we wszystkim? Zamknęła oczy. Żarliwie potwierdziła przyrzeczenie ruchem głowy. Lazar wybuchnął niskim, gardłowym śmiechem. Ujął dziewczynę pod brodę i spojrzał jej groźnie w twarz. - I sądzisz, że jesteś aż tyle warta? Otworzyła oczy, znowu pełne trwogi. - Nie masz pojęcia, o co prosisz! - Gniew ogarnął go wezbraną falą. - Taka jesteś cenna, że możesz mi zastąpić wszystko, co utraciłem? Moją matkę, mego ojca, mój dom? Wszystkie nadzieje na przyszłość? Moją dumę? - warknął. - Zdołasz mi przywrócić to wszystko? Sprawisz, że mój ojciec wróci zza grobu...? A kimże ty jesteś?! Niczego nie rozumiesz! Niech to piekło pochłonie! -krztusił się własnymi słowami. Odszedł kilka kroków na uginających się nogach. Zerwał z głowy chustkę i gwałtownym ruchem otarł pot z czoła. Obrzucił Allegrę pło- 92 nącym spojrzeniem. - I tak okazałem ci zbyt wiele względów. Oni muszą umrzeć. - Rozłożył szeroko ramiona w geście gorzkiej ironii. -Mea culpa. Allegra nie poruszyła się, nie wyrzekła ani słowa. Wpatrywała się tylko w Lazara. Była bardzo blada; wiatr rozwiewał jej włosy, poranne słońce zapalało w nich złote błyski. Ciemne oczy spoglądały prosto w jego źrenice. Wydawała się kompletnie wyczerpana i niepokojąco dojrzała. - A więc i ja muszę podjąć decyzję. - Z pewnym trudem podniosła się z klęczek i podeszła do ojca. Lazar nagle przygarbił się. Spojrzał w niebo i odetchnął ze zniecierpliwieniem. Nie próbował powstrzymać dziewczyny. Stała obok gubernatora, podczas gdy cała reszta Monteverdich klęczała. Podniosła głowę, zbierając widocznie siły, by godnie znieść następstwa swej ostatecznej decyzji. Po chwili zdobyła się na chłodny, beznamiętny uśmiech. Uniosła złożone dłonie w górę, jak posąg Madonny w skalnej grocie; gest ten był jakby odpowiedzią na jego szydercze wzruszenie ramion. - Każ strzelać, kapitanie. Przecież to twój obowiązek. Lazar popatrzył na nią, ona zaś odwzajemniła to spojrzenie. Prowokowała go swą odwagą; miał wrażenie, że zna jego najtajniejsze sekrety. Jak grom poraziła go myśl, że to chowane pod kloszem dziewczątko postanowiło zginąć z najbliższymi, podczas gdy on, syn bohatera, zdecydował się na ucieczkę: wybrał życie, które stało się przekleństwem dla każdego, kogo spotkał na swojej drodze... i dla niego samego. Wpatrywał się w nią, nie wiedząc, co począć. Nie mógł oderwać oczu od tej dziewczyny, która zmusiła go do spojrzenia prawdzie w oczy. Po raz pierwszy jednak Lazar uświadomił sobie, że to nie duchy jego bliskich zmusiły go do powrotu na Ascencion. Nie, to jego zbójecka natura łaknęła pomsty! Niczym feniks z popiołów, mściwy potwór zrodził się ze startego w proch książątka -jakby rana, którą mu zadano, była ostateczna, nie do uleczenia... Zapłatą za śmierć mogła być tylko śmierć. Postanowił żyć za wszelką cenę, nawet za cenę zgubienia własnej duszy... byle tylko zakosztować smaku zemsty. Kiedy jednak owa zemsta dopełni się, cóż mu pozostanie, na litość boską? Nie będzie żadnego szczęśliwego życia na roli, o którym czasem marzył, chleba z własnych pól, domowego wina... Nie dla niego taki los. Lazar dobrze wiedział, czemu nie zrealizuje tych planów. Kiedy skończy 93 tutaj swe porachunki i dopilnuje, by jego ludzie wrócili szczęśliwie do Indii Zachodnich, zrobi to, co postanowił. Przechowywał w swym biurku srebrną kulę specjalnie na tę okazję. Unosił się na skrzydłach burzy - nikt nie mógł go już powstrzymać. Zostało tylko jedno słowo, które musi wypowiedzieć... Z rozpaczą popatrzył na Allegrę. Po raz pierwszy w życiu nie miał pojęcia, co czynić. Spokój tej kruchej i zarazem twardej jak kryształ dziewczyny wstrząsnął nim do głębi. Patrzyła mu w oczy z niemym wyrzutem - oskarży-cielska, a zarazem gotowa przebaczyć. Dzięki niej zrozumiał, że nie jest nieubłaganym aniołem-mścicielem, lecz zwykłym człowiekiem, w dodatku bezradnym, gdyż nie potrafił się obronić przed spojrzeniem brązowych jak miód, ufnych oczu i przed drżeniem ust, przypominających miękkie płatki róży. Jego świat chwiał się w posadach. Coś budziło się w nim, zalewał go przypływ, którego nie mógł powstrzymać... Ogarniały go emocje trudniejsze do zniesienia niż hańba. Lepszy już piekący wstyd, wściekły gniew... cokolwiek, byle nie to! Przecież zatonie w tym bezmiernym żalu! Wszyscy, których kochał, byli martwi. Zawsze już będzie samotny. Wiedział, że to właśnie go czeka. - Łazarze! - zawołała go szeptem Allegra. Spojrzał na nią ponad wezbranymi falami, które go zalewały. Dźwięk jej głosu dodał mu otuchy. Patrzyła mu głęboko w oczy; jej spokój udzielał się także jemu, jej siła wzmacniała go. Wciągnął powietrze w płuca. Wstrzymał oddech. Nie oglądał się na prawo ani na lewo. Nie chciał patrzeć na swoich ludzi: ich widok przypominał mu o bestii, w którą się przemienił. Nie zastanawiał się nad słusznością swojej decyzji. Utkwił wzrok w Allegrze, przylgnął całą swą skołataną duszą do tej gwiazdy, świecącej nad wzburzonym morzem. Zdławionym szeptem polecił: - Puścić ich wolno. 7 P iraci spoglądali niepewnie jeden na drugiego, ale Lazar wpatrywał się tylko w Allegrę. Jej krewni zaczęli się rozchodzić, a on ciągle nie odrywał od niej oczu; wydawał się całkowicie zagubiony. Allegra rów- 94 nież patrzyła na niego, w oczach znów miała łzy. Dokoła nich panował zamęt. - A co z gubernatorem, kapitanie? - zapytał jeden z piratów. - Jego też mamy puścić? Lazar wcale go nie słyszał. - Tego zatrzymamy - mruknął Irlandczyk, podejmując decyzję za Lazara, i wskazał swoim ludziom Monteverdiego. Ktoś z krewnych wziął Allegrę za rękę, ale się wyrwała. Nie odwróciła nawet oczu od Lazara, jakby w ciągu sekundy zaszła w niej całkowita zmiana uczuć i obecnie czuła się związana tylko z nim. W tej chwili nic jej nie obchodziła jego przeszłość. Liczyły się tylko łagodne ręce, serdeczny śmiech i czarne jak noc oczy, w których dostrzegła tyle bólu... Jak to możliwe, że zmagał się samotnie z takim cierpieniem? Pewnym krokiem zmierzała ku niemu przez rozpraszający się tłum; znalazłszy się przy Łazarze objęła go i oparła głowę na jego piersi. Otoczył ją ramionami i przywarł do niej, kryjąc twarz w jej włosach. Słyszała gwałtowne bicie jego serca, czuła jak dygocze potężne ciało, dręczone wewnętrznym bólem. Szeptała mu kojące, ciche słowa, uspokajając go tak, jak niedawno on ją uspokajał. Zapewniała go, że postąpił słusznie i że wszystko będzie dobrze. - Allegro... - szepnął z drżeniem. - Nigdy nie pozwolę ci odejść! Nie mogę znowu zostać sam! Zawahała się, nie wiedząc, jak powinna odpowiedzieć, i nagle poczuła, że cały się sprężył. Raptownie podniósł głowę. - Zatrzymać go! - wrzasnął. Allegra obejrzała się, ale ramiona Lazara znów zacisnęły się wokół niej. Ujrzała ojca stojącego na skraju urwiska. Poniżej kipiało morze, najeżone przy brzegu ostrymi skałami. - Podły tchórzu! Wracaj w tej chwili! -ryknął Lazar, chwytając pistolet i mierząc w gubernatora. Nie pociągnął jednak za cyngiel. - Nie wywiniesz mi się w ten sposób! - Nie, oj cze, nie! - wrzasnęła Allegra. Przerażenie sprawiło, że wróciła jej nagle zdolność mówienia. Usiłowała wyrwać się z uścisku Lazara, ale jej nie puszczał. - Pokonałeś mnie do reszty - rzekł ponuro Monteverdi. Nie zwracał uwagi na mężczyzn trzymających go za ubranie. - Przez ciebie moja córka odwróciła się ode mnie, jak niegdyś jej matka! Allegra zaprzeczyła gwałtownie. - Ależ skąd, ojcze! 95 Lazar objął ją jeszcze mocniej. - Spokojnie! - szepnął do niej. - Jego grzechy doścignęły go. Musi sam się z nimi uporać. Monteverdi spojrzał w ich stronę. Łzy napłynęły mu do oczu. - Wybacz mi! - powiedział. - Z wolna odwrócił się twarzą do morza. Allegra usłyszała własny błagalny głos. - Papo, nie rób tego! Papo, kocham cię! Nie rób tego, nie zniosłabym... Ojciec stał już do niej tyłem. Miała wrażenie, że tylko się schylił... I zniknął jej z oczu. Dziewczyna krzyknęła i rzuciła się ku miejscu, gdzie jeszcze przed sekundą stał jej ojciec. Lazar chwycił ją za ramiona i szarpnął do tyłu. Z rozpaczliwym płaczem zwróciła się ku niemu i przytuliła do j ego piersi, wypłakując sobie oczy. Nie zdawała sobie sprawy z milczenia Lazara. Czuła tylko siłę obejmujących ją ramion. W godzinę po samobójczej śmierci Monteverdiego byli już w drodze. Zbiegli do portu, wrócili na załadowane skarbami statki. Zostawili za sobą tylko czarne słupy dymu, bijące w niebo tam, gdzie była przedtem Mała Genua. Znaczną część skwarnego dnia zajęła im potyczka z kilkoma genueńskimi okrętami bojowymi, które przybyły zbyt późno. Zapadał już wieczór. Ognista łuna zanurzającego się w morzu słońca barwiła horyzont na zachodzie. „Orka" płynęła wprost na nią pod białymi obłokami żagli; nie ucierpiała ani trochę podczas walki. Lazar pozwolił swoim ludziom wypocząć. Siedząc na gołych deskach lub zwojach lin, słuchali kapitana, który przemawiał do nich z pokładu szańcowego, wytężając głos, by przekrzyczeć szum wiatru i łopot żagli. Chwalił męstwo i karność całej drużyny, wymienił po nazwisku kilku, którzy szczególnie odznaczyli siew walce. Nie padło ani jedno słowo na temat Goliata, którego rozstrzelano tuż przed wydarzeniami na murach miejskich. Spotkała go dokładnie taka kara, jaka groziła za złamanie dyscypliny. Lazar nie wyjaśniał swoim ludziom, czemu zmienił decyzję w sprawie Monteverdich, ani nie tłumaczył, skąd się wzięła dziewczyna na pokładzie „Orki". Poczuł ulgę, gdy nie padło żadne pytanie na ten temat. Jego chłopcy obłowili się złotem, a tylko na tym w gruncie xzqct)/ im zależało. Spoglądając na ich spocone twarze, Lazar doszedł do wniosku, że rozumowali mniej więcej tak: dotąd kapitan zawsze postępował mądrze, więc i tym razem z pewnością wie, co robi. 96 Gdybyż tak było! Nie miał pojęcia, co naprawdę czuje, i wolał się w to nie wgłębiać. Myślał wyłącznie o spłakanej, zrozpaczonej dziewczynie, która leżała teraz na jego łóżku i spała odurzona lekarstwem. Lazar dotąd nie mógł pojąć, co w niego wstąpiło, czym go tak skołowała Allegra podczas niedoszłej egzekucji na murze. Miała na niego silniejszy wpływ niż jakakolwiek istota ludzka. Stanowiła więc niesłychane zagrożenie. Dobrze wiedział, co powinien teraz uczynić. Ona chyba również 0 tym wiedziała. Miał zamiar wrócić do kajuty i zażądać od niej zapłaty za to, że okazał litość jej krewniakom. Zapłaci mu swym dziewiczym wiankiem. Postanowił, że nie będzie się z nią patyczkował. Tylko w ten sposób mógł stać się znowu panem sytuacji po tym, jak okazał haniebną słabość. Przez następnych kilka tygodni nacieszy się nią do woli! Nigdy dotąd nie zadawał się z dziewicami - po co mu kłopoty?! - ale w tym wypadku niewinność partnerki miała dla niego osobliwy urok. Allegra zostanie jego ulubioną zabawką, podporządkuje ją sobie bez reszty. A kiedy mu się w końcu znudzi, przedstawi jąjako swojąsiostrę, kuzynkę czy kogoś w tym rodzaju znajomym z Fort-de-France na Martynice, gdzie wiódł swoje drugie, całkiem przykładne życie, i wydają za jednego z nich za mąż. Zatroszczy się o to, by dziewczyna miała dostatnie życie, a przynajmniej porządnego męża. Nie takiego jak ten podlec Clemente, którego już niebawem wykończy Jeffers wraz ze swymi pomocnikami. Doskonała znajomość Paryża doda jeszcze uroku Allegrze: kreolscy plantatorzy potracą dla niej głowy! Pewnie i on nieźle skorzysta na tej transakcji. Najpierw jednak - rozważał od niechcenia - wyjaśni jej dokładnie, jak świat traktuje takie istoty jak ona: z pięknym ciałem i szlachetną, naiwną duszą. Obedrze Allegrę do cna z jej niewinności, choćby tylko z tej racji, że niepokoiły go emocje, jakie w nim budziła. Po kilku komplementach dla załogi, która wykonała dobrą robotę, Lazar poinformował, j aką wartość przedstawia zagarnięty przez nich łup 1 ile z tego przypadnie na głowę. Następnie podarował swoim ludziom kilka beczek wyśmienitego wina z Ascencion, zabranych z piwnic gubernatora, i nie przeszkadzał im dłużej w radosnych harcach. Przemknął się dyskretnie w stronę luku, zszedł na środkowy pokład i pospieszył do swej kajuty. Otworzył drzwi i przystanął na progu, wpatrując się w dziewczynę zwiniętą w kłębek na jego łóżku. Wyglądała żałośnie! Włosy w nieładzie, biała jedwabna suknia podarta i ubrudzona prochem, twarz zapuchnięta od płaczu. Czemu więc nawet teraz wydawała mu się najpiękniejszą istotą na świecie? 7 - Jego Wysokość Pirat 97 Zamknął cicho drzwi, pozbył się całej broni i ściągnął kaftan; od czasu do czasu spoglądał w zamyśleniu na Allegrę. Podszedł do umywalki i nalał do porcelanowej miednicy letniej wody z dzbanka. Pochylił się nad nią i obmył twarz i szyję. Zerknął do niewielkiego, okrągłego lustra, przygładził ręką miękką, czarną szczecinę, porastaj ącą j ego czaszkę. Jeszcze przed miesiącem mógł się poszczycić piękną, gęstą, kruczoczarną grzywą do ramion, ale musiał się jej pozbyć, gdy zadomowione na „Orce" wszy miały czelność przerzucić się z prostych majtków na świętą osobę kapitana! Kara za próżność! - pomyślał z westchnieniem. Wziął do ręki brzytwę z rączką z kości słoniowej, zamoczył ostrze w wodzie i poddał się przyjemnemu, choć monotonnemu rytuałowi golenia. Zdumiewała go własna opieszałość - czemu jeszcze zwlekał z roz-dziewiczeniem Allegry?! Wolałby, żeby dziewczyna przy tym nie spała, by opierała mu się, raniła jego dumę powtarzając znowu, że z pewnością nie jest Lazarem di Fiore! Prawdę mówiąc, nigdy dotąd nie zniewolił kobiety. Bardzo możliwe, że i Allegra nie ulegnie całkiem wbrew swej woli -myślał uśmiechając się na wspomnienie chwili, gdy w wieży skłonił ją do odwzajemnienia pocałunku. Mącąc bezmyślnie ostrzem brzytwy wodę w misce, Lazar zastanawiał się, czy nie lepiej ukryć gdzieś to groźne, choć pożyteczne narzędzie? Kto wie, czyjego brance nie wpadnie przypadkiem do głowy, żeby poderżnąć mu gardło? Zrujnował przecież jej życie tak samo, jak jej ojciec zniszczył jego... Mam się też czym kłopotać! - pomyślał. Zabijając go, Allegra wyrządziłaby mu tylko przysługę. Nie przypuszczał zresztą, by stać ją było na taki krwawy czyn, zwłaszcza że byłaby wówczas zdana na łaskę i niełaskę załogi. Allegra nie była głupia! Ogolił się starannie, a następnie rozebrał się do naga, by pospiesznie wyszorować się od stóp do głów. Od czasu do czasu zerkał na Allegrę: jej pierwsza reakcja na widok nagiego mężczyzny będzie z pewnością zabawna! Dziewczyna spała jednak głęboko nawet wówczas, gdy przebrał się w czystą odzież: cienkie bryczesy z koźlej skóry i luźną koszulę z delikatnego białego batystu. Bez pośpiechu podszedł do łóżka i przysiadł na skraju, obok Allegry. - Zbudź się! - zawołał półgłosem, gładząc ją po białym, jedwabistym ramieniu, dobrze widocznym w rozdarciu sukni. Pochylił się i ucałował to ramię. 98 Ani drgnęła. Lazar zmarszczył brwi, zastanawiając się, ile lauda-num zaaplikował jej Proboszcz. Dotknął czoła dziewczyny, ale nie miała gorączki. Doszedł do wniosku, że jest po prostu wyczerpana. Zdecydowanie wolał, żeby była przytomna w chwili, gdy straci dziewictwo. Podniósł się i stał nad nią z rękami na biodrach, przyglądając się jej badawczo. Wyglądała jak ofiara wojny! - Cherie, w tym stanie nie nadajesz się do niczego! Allegra spała nadal. Bez pośpiechu podszedł do umywalki, zdjął porcelanową miednicę, zmienił w niej wodę i dolał do niej swej ulubionej wody kolońskiej, wiedziony nagłym pragnieniem, by pozostawić na ciele dziewczyny swój zapach. Wrócił do Allegry z wodą i najmiększą płócienną szmatką, jaką mógł znaleźć. Przysiadł obok śpiącej. Rozbierał ją powoli, walcząc z rosnącym pożądaniem i starając się odegnać prześladujące go wizje, które kusiły, by jak najprędzej zerwać z dziewczyny poszarpaną suknię. I oto leżała na jego łóżku wyprostowana, w samej tylko halce. Lazar zapatrzył się na nią, poznając delikatne okrągłości jej smukłej postaci. Spoczywała bezwładnie w jego objęciach, gdy zsuwał jej koszulę z ramion. Wcześniej przemył zapłakaną twarz i wówczas poruszyła się lekko; gdy jednak oparł jej głowę na swym udzie, przytuliła się do niego i spała dalej. Co ja mam z tobą zrobić?! - spytał ledwie dosłyszalnym szeptem. Zmoczył znów lnianą szmatkę i przeciągnął nią po białej szyi i dekolcie Allegry, obmył jej barki i zwilżył smukłe ramiona mokrym, pachnącym ręcznikiem. Zmoczył go ponownie, przełknął z trudem ślinę na widok obnażonych piersi. Zsunął halkę jeszcze niżej, do pępka, zapatrzył się na kremowy, płaski brzuch. Dotknął dłonią miejsca, w które ugodziła pięść Goliata. Uderzyć Allegrę?! To nie do pomyślenia! - Biedne dziecko! - szepnął. Doprawdy, była jeszcze dzieckiem. Zaledwie dwadzieścia lat - pomyślał Lazar. O osiem młodsza od niego, a w dodatku dziewica! Pogładził ją po policzku i znowu zmoczył szmatkę. Zaskoczyło go, kiedy dziewczyna poruszyła się w półśnie. - Lazar... - szepnęła, chwytając go za koszulę. Cichutko sapnęła z zadowolenia i znów zapadłszy w głęboki sen, znieruchomiała. Jej szept sprawił, że Lazar siedział chwilę bez ruchu, ogarnięty gwałtownym pożądaniem. 99 - O Boże! - westchnął cicho, przymykając oczy; w gardle mu zaschło. Nie mógł oprzeć się pokusie. Pochylił się nad Allegra i musnął ustami jej usta. Objął delikatnie dłonią pierś dziewczyny; poczuł jak sutek pręży się pod jego dotknięciem. Oddaćjąkomuś innemu? Naprawdę zamierzałeś dzielić sięniąz kimś?! Udał, że nie słyszy wewnętrznego głosu. Mówiąc w duchu do Alle-gry: śpij, śpij!... głaskał japo bokach i brzuchu, zawierał znajomość z drugą piersią i całował dziewczynę w szyję, leciutko rozchylając wargi. Allegra znów coś zamruczała, poruszyła się lekko na jego kolanach, wyprężając się instynktownie. Lazar wpatrywał się w nią i siłą woli powstrzymywał się od bardziej energicznego działania. Czuł szaleńcze bicie serca i pulsowanie w lędźwiach. Wyprostował się i sięgnął po ręcznik. Przytknął wilgotne płótno do swego czoła, ale woda bynajmniej go nie ostudziła. Popatrzył na mokrą szmatkę i odłożył ją. Potem opuścił koszulę Allegry jeszcze niżej: ukazała się kępka jedwabistych, ciemnych włosów, okrywających najbardziej kobiecą cząstkę jej ciała. Allegra spała; widział jednak, że wyczuwa podświadomie jego bliskość, że budzą się w niej zmysły. Powoli przegarnął palcami miękkie, kędzierzawe włoski u zbiegu ud i przymykając oczy, zaczął je gładzić. Z zachwytem poczuł wilgoć na końcu swego palca. Jakaż ona cudowna! Otworzył znowu oczy i dostrzegł na twarzy Allegry wyraz namiętności. Jej biodra uniosły się nieco pod wpływem delikatnej pieszczoty. Nie posunął się dalej; czekał, aż Allegra sama tego zapragnie. Kiedy zobaczył, że tak jest w istocie, zanurzył palec głębiej. Wstrzymał oddech: była tak cudownie ciasna! Widział, że jej krągłe piersi nabrzmiały, oddech przeszedł w cichutki jęk. Oczy Allegry otworzyły się na sekundę i spoglądały nań z pożądaniem. Gdy znów je przymknęła, Lazar cofnął rękę, a potem ściągnął jej koszulkę z bioder. Gotów był wziąć dziewczynę natychmiast. Podniósł się, by całkiem ją rozebrać i wówczas ujrzał rzemienne pęta, krępujące nadal kostki nóg dziewczyny. Związał ją tak jeszcze w wieży. Był zaszokowany. Dotknął jednej z kostek i ujrzał czerwony ślad na białej skórze, niby odcisk kajdan. Allegra nagle odwróciła się na bok i zwinęła w kłębek, j akby wszystko, co się tu działo, było tylko niezwykłym snem. Oddychała teraz swobodnie, podłożyła sobie obie ręce pod policzek. 100 Lazar przyglądał się jej: złocisto zakończone rzęsy rzucały cień na piegowate policzki... Pomyślał, że wygląda zupełnie jak mała dziewczynka. - Jezu, co ja robię?! - szepnął. Przez chwilę stał nad Allegra, pragnąc jej tak, jak nigdy jeszcze nie pragnął żadnej kobiety. Nie, nie mógł tego uczynić. Nie w ten sposób! Jakimś cudem zdołał się od niej odwrócić; z bijącym sercem odszedł od łóżka. Skrzyżował ramiona na piersi i obejrzał się pożądliwie na dziewczynę. Nie podchodził jednak bliżej, zanim poczucie winy nie osłabiło w nim żądzy. Podszedł do szafy, wyciągnął z niej koszulę z miękkiego materiału, podobną do tej, którą miał na sobie; wrócił do łóżka i ubrał w nią Alle-grę. Przeciął rzemyki, ściskające jej kostki. Zamierzał zaraz potem zostawić dziewczynę w spokoju, nie potrafił jednak się na to zdobyć. Położył się obok odwróconej plecami Allegry, osłonił ją swoim ciałem, przygarnął mocno, objął prawym ramieniem w talii. Idealnie pasowali do siebie. Wydała uroczy pomruk zadowolenia i choć wierciła się, ocierając o Lazara i przyprawiając go o istne męki, uśmiechał się, patrząc na śpiącą dziewczynę. Ale uśmiech jego zgasł, gdy uświadomił sobie, że -mimo wszelkich przechwałek - nie miał żadnego prawa do Allegry ani do takich poufałości. Odważna i szlachetna panna Monteverdi w chwili uniesienia złożyła przysięgę, chcąc ocalić swą rodzinę -w gruncie rzeczyjednak ocaliłajego, Lazara. Nie miał więc prawa domagać się, by dotrzymała słowa danego bez zastanowienia, z całkowicie altruistycznych pobudek. Wiedział jednak, że będzie się tego od niej domagał. Objął dziewczynę ramionami tak kurczowo, jakby była dla niego ostatnią deską ratunku, i przysiągł na Boga, który od lat nieustannie go karał, że nigdy się jej nie wyrzeknie. Do diabła z bzdurami o szukaniu dla niej męża! Mowy nie ma! Należała teraz do niego. Zabrał ją, by dzieliła jego tułacze życie. Porwał Allegrę jak Hades Korę, boginię wiosny. Oblubienica nie miała nic do powiedzenia: musiała dzielić jego niedole. Nie znaczyło to jednak, że zamierzał się ożenić z Allegra. Z przyczyn, które trudno by mu było wyjaśnić, chciał koniecznie przekonać ją, że nie z własnej woli stał się tym, kim jest obecnie. Dziewczyna musi uświadomić sobie, jak bardzo cierpiał. Wtulił twarz w rozpuszczone włosy Allegry. Przesiąkły zapachem dymu i prochu strzelniczego, ale wyczuwał jeszcze subtelną woń kwiatów. Przygładził jedwabiste loki i zadał sobie proste pytanie: czy koniecznie musi 101 udowodnić tej bezbronnej dziewczynie, że jest panem sytuacji? Był i tak pewien swojej siły, Allegra zaś zaznała dość strachu. Czy musi koniecznie j ą złamać, zemścić się na niej za to, że powstrzymała go od popełnienia strasznej zbrodni? Przez długą chwilę rozważał ten problem, wsłuchując się w spokojny oddech dziewczyny i delikatnie głaszcząc japo biodrze. Przez ostatnie piętnaście lat siłą napędową jego życia była nienawiść i myśl o śmierci. Nie stawiał przed sobą innych celów prócz zemsty, a czy ona dała mu choć trochę satysfakcji? Żadnej. Gdyby doprowadził swój zamiar do końca, zgładził tych wszystkich ludzi, nadal czułby w sobie taką samą pustkę jak zawsze. Teraz jednak, gdy leżał obok Allegry, uczucie pustki zniknęło. Miał wrażenie, że pozbył się nagle młyńskiego kamienia, który zawieszono mu na szyi tak dawno, że prawie już zapomniał, iż dźwiga to brzemię. Lazar zdawał sobie sprawę, że zachodzi w nim niezwykła przemiana. Odczuwał coś znacznie głębszego niż zmysłowe podniecenie, bardziej realnego niż wszystkie jego lęki. Widział niemal, jak los wytycza na mapie jego życia całkiem nowy kurs. On zaś musi to po prostu zaakceptować. Nie miał chyba innego wyjścia - czuł zbyt wyraźnie tę zachodzącą w nim radykalną zmianę. Wszystko to, co stanowiło dotąd sens jego życia, przestało istnieć. Za sprawą Allegry rozprysnęło się w mgnieniu oka. A jednak Lazar wcale nie miał wrażenia, że wszystko się dla niego skończyło. Kto wie? - dumał, tuląc do siebie ciepłe ciało dziewczyny - może otwierają się właśnie przede mną nowe horyzonty? 8 O, parta o balustradę Allegra wpatrywała się w morze. Dzień był gorący i pochmurny, fale zielonoszare jak zaśniedziała miedź, a cały jej świat równie niestabilny jak pokład, kołyszący się pod jej stopami. Zatopiona w ponurych rozważaniach dziewczyna doszła do wniosku, że nie ma już po co żyć. Była teraz zupełnie sama. Jak papa mógł zrobić mi coś takiego?! - powtarzała w zadumie, j akby morze potrafiło odpowiedzieć na jej pytanie. Ojciec wiedział przecież, 102 że po tym, jak przed dziewięciu laty jej matka odebrała sobie życie, Allegra nie będzie w stanie znieść samobójstwa drugiego z rodziców! Początkowo nie mogła uwierzyć w to, co się stało; szok obezwładniał ją, ból odbierał siły. Teraz jednak uczucie niepowetowanej straty nieco zbladło i zbudził się w niej gniew. Sprawił przynajmniej to, że zapłonęła w niej znów iskierka życia. Aż do dzisiejszego ranka Allegra była zbyt załamana, by ocenić swe położenie i zastanowić się nad przyszłością. Teraz jednak czuła, że wracają jej siły. Bogu dzięki: jako branka osławionego pirata z pewnością będzie ich potrzebować! Wszystkie jej dążenia, wszystkie zasady, wszystkie górne ideały rozpadły się w proch. Zamiast zbawczynią swego ludu stała się igraszką mężczyzny - myślała z goryczą. W dodatku mężczyzny, który uosabiał wszystko, czym pogardzała: zemstę i przemoc, zbrodnię i fałsz! Może by nawet uwierzyła, że był naprawdę zaginionym księciem, gdyby nie jeden jedyny fakt: wsiadł na statek, podniósł kotwicę i odpłynął od brzegów Ascencion. Nie, nie: był po prostu piratem, ona zaś jego niewolnicą... Cóż za absurdalna sytuacja! Z ponurą miną wpatrywała się w fale. Doprawdy, ma zbyt wiele rozsądku, by tracić czas na podobne głupstwa. A w dodatku na Ascencion czeka na nią jeszcze tyle pracy! Poczuła, że Lazar zbliża się, zanim jeszcze podszedł do niej. Wilgotna bryza przyniosła jego zapach. Allegra znała już doskonale woń i ciepło jego ciała i rytm jego oddechu, kiedy spał. Nie odezwał się do niej, oparł się tylko o drewnianą balustradę i zaczął wraz z nią obserwować morze. Nie patrzyli na siebie. Dwa dni temu obudziła się w ramionach Lazara. Nie licząc opiekuńczego uścisku, który - Allegra musiała to przyznać! - był dla niej pewną pociechą, kapitan zachowywał pełen szacunku dystans, póki była pogrążona w bólu. Kiedy w nocy opłakiwała śmierć ojca, choć starała się czynić to jak najciszej, Lazar w milczeniu gładził japo włosach i plecach, usiłując ją pocieszyć. Jego dobroć trwożyła Allegrę. Nie ufała mu! - Jakże bezkresne i samotne jest morze... - odezwał się cicho. - Niezwykłe słowa w ustach pirata! - odparła głosem ostrym jak stalowy nóż. - Ach, Allegro... - westchnął - nie wyciągaj pochopnych wniosków. Przecież nic o mnie nie wiesz. - Wiem aż za dużo! - odparła chłodno i obojętnie. 103 - Nie chcę cię skrzywdzić. Ale chętnie złamałbyś mi serce - pomyślała gorzko. Odwróciła się i spojrzała na niego; miała wrażenie, że widzi go po raz pierwszy. Wyglądał prawie jak człowiek z towarzystwa! Od kiedy zaczął nosić kamizelkę i fular? - zastanawiała się Allegra. Jego strój był bez zarzutu, nawet według paryskich kryteriów. Odkryta głowa Lazara odcinała się od ołowianego nieba. Popatrzył na nią niepewnie; w jego cudownych, ognistych oczach widoczny był niepokój. - Martwię się o ciebie, Allegro. Nie powinnaś aż tak zatracać się w bólu. - Mam być wesolutka, żeby cię zabawiać? - odparła, spuszczając pospiesznie wzrok na fale, by nie zdradzić popłochu, jaki wywołała w niej troskliwość pirata. - Wcale nie to miałem na myśli - odparł łagodnie. Postanowiła nie patrzeć na niego. Jego drapieżna uroda budziła w niej lęk... zwłaszcza po tym grzesznym marzeniu sennym, wywołanym przez laudanum. Śniło jej się, że Lazar ją rozbiera, że czuje dotyk jego ciepłych, twardych palców. Najbardziej jednak trwożyła ją jego anielska cierpliwość i nie zrażająca się niczym dobroć. Gdyby ją zgwałcił, łatwiej byłoby go znienawidzić. Nie pojmowała, czemu nie budził w niej nienawiści? Przecież obrabował ją ze wszystkiego, co posiadała, spalił jej dom, pozbawił ją rodziny, zniweczył wszelkie plany na przyszłość. Odebrał jej dobre imię - a w dodatku śmiał twierdzić, że jest jej ukochanym księciem! Kim był naprawdę, nie miała pojęcia. Zniszczył całe jej życie bez powodu, ze zwykłego egoizmu i z żądzy zniszczenia. Niebawem zawładnie jej ciałem. Tylko umysł i dusza pozostawały jeszcze jej własnością; przysięgła sobie, że nad nimi Lazar nigdy nie zapanuje! Był przebiegły: starał się ją podbić słodkimi słówkami, kojącym uściskiem i spojrzeniem tych udręczonych oczu, które wydawało się idealnym lekiem na jej samotność. Jednak Allegra odrzucała każdą próbę pojednania. Nie ufała temu oszustowi, temu złoczyńcy! Nie ufała też samej sobie... Lazar znowu westchnął, wpatrując się w swoje ręce, spoczywające na balustradzie. - Niebawem dopłyniemy do Gibraltaru. Może tam dojść do walki. Przepłynięcie Atlantyku powinno nam zająć jakiś miesiąc, zależnie od tego, jakie wiatry powieją. 104 - Wolno spytać, dokąd płyniemy? - Wolno ci pytać o wszystko, cherie. Płyniemy do Indii Zachodnich. Do domu. Allegra ugryzła się w język, żeby nie krzyknąć, że to wcale nie jest jej dom! - A jeżeli nie mam ochoty zwiedzać Indii Zachodnich? - Dokąd więc chciałabyś popłynąć? - Na Ascencion. Zmusił się do uśmiechu. - Wystarczy, że mi o tym powiesz, a zrobimy sobie wakacje i popłyniemy dokąd tylko zechcesz, kiedy rozstanę się ostatecznie z mymi... kompanami. - Wakacje? - Allegra przyglądała mu się podejrzliwie. Nie miała zamiaru wierzyć w podobne bajeczki! - Chyba już pora, żebyś powiedział mi otwarcie, czego ode mnie chcesz, kapitanie! Nie będzie go nazywać Lazarem! Patrzył na nią przez długą chwilę. - Allegro - zapewnił - naprawdę nie zamierzam cię skrzywdzić. Skrzyżowała ramiona na piersi i również popatrzyła na niego. Czuła się taka malutka w porównaniu z nim! - Już to zrobiłeś. - Bądź sprawiedliwa! Nie znasz jeszcze mojej wersji wydarzeń. - Nic, co powiesz, nie wskrzesi mego ojca. - Przecież go nie zabiłem, Allegro! Splotła ręce jeszcze silniej, dolna warga zaczęła jej drżeć. - Przeraziłeś go tak, że postradał zmysły. Inaczej nigdy by tak nie postąpił! Równie dobrze mógłbyś go sam zepchnąć ze skały! Nie dotykaj mnie! - ostrzegła go, gdy wyciągnął rękę ku jej twarzy. Mimo to dotknął dłonią jej policzka. - Nie ponoszę za to winy, ale musisz sama do tego dojść. Nie będę wtłaczał ci do gardła prawdy o twoim ojcu ani o mnie. - Opuścił rękę. -Zabrałem z gabinetu gubernatora wszystkie akta i oficjalne dokumenty. Kiedy poczujesz się na siłach, może zechcesz je przejrzeć. Wówczas zrozumiesz, że twój ojciec nie był... ideałem. - Dobrze wiem, że nie był ideałem - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Ale to jeszcze nie dowodzi, że zdradził swego króla... a ty jesteś następcą tronu! - Nie będę się z tobą spierał. Z czasem sama dojdziesz do prawdy -odparł łagodnie. - Nie będę cię do niczego zmuszał. Rozumiesz? Z wysiłkiem odwróciła od niego oczy. Nie da się złapać na te jego sztuczki, nie przestanie mieć się na baczności! 105 - Czy ty rozumiesz, że nie zostało mi po prostu nic? Co teraz pocznę? Nie mam już nikogo. - Masz mnie. Zaśmiała się gorzko i znów spojrzała na morze. - Zaopiekuję się tobą. - No pewnie! Spojrzał na nią z rozpaczą. - Wiem, co czujesz. Ja też straciłem rodzinę. - Oczywiście, wielkich Fiori! - odparła drwiąco, ocierając ukradkiem łzę. Wpatrywał się w nią w rozterce. - Nie pamiętasz już, jak nam było dobrze ze sobą tamtej nocy, gdy wędrowaliśmy podziemnymi korytarzami? Było cudownie, póki nie wyjawiłem ci swego imienia. Czemu tak się stało? - Było cudownie, póki nie przytknąłeś mi pistoletu do skroni! -krzyknęła. Potrząsnął głową. - Wiedziałaś dobrze, że nie zrobię ci krzywdy. - Niepodobnego! Jesteś niebezpiecznym szaleńcem! Skąd mogłam wiedzieć, co ci strzeli do głowy?! Uniósł brew i popatrzył na nią. Potem zmierzył groźnym wzrokiem swoich ludzi; kilku z nich obejrzało się ciekawie, słysząc krzyki dziewczyny. - Powtarzam: z mojej strony nic ci nie grozi. Jeśli zechcesz choć trochę mi zaufać, powinno nam być ze sobą całkiem dobrze. - Nigdy ci już nie zaufam! - Allegra ugryzła się w język. Zaledwie wypowiedziała te słowa, zorientowała się, że nie mówi prawdy. Nie wiedzieć czemu, zawsze czuła się bezpiecznie w jego obecności. Zacisnęła jednak wargi, unikając wzroku Lazara: nie podda się za żadne skarby! Straciła wszystko wyłącznie z jego winy. Nigdy nie uwierzy, że jest jej ukochanym księciem! Wpatrywał się w nią badawczo oczyma pełnymi nadziei. - Nie zapomnę, jak patrzyłaś na mnie przy ognisku, Allegro... Ani tego, jak oddałaś mi pocałunek. - To było dawno... zanim zmusiłeś mego ojca, żeby się z.. .zabił! -zawołała z płaczem. - Dobrze wiesz, że to kłamstwo. Nie będę ukrywać przed tobąpraw-dy: istotnie, pragnąłem śmierci Monteverdiego - i nie bez powodu! Prawdę mówiąc, początkowo zamierzałem zabić cię na oczach twego ojca. Tylko dlatego poszedłem za tobą tamtej nocy na plac i postanowiłem 106 ocalić cię z rąk Clemente'a. Byłaś dla mnie tylko narzędziem zemsty, ale potem... - głos mu się załamał. - Po prostu... nie mogłem... Patrzyła na niego w osłupieniu. - I to ma być dla mnie pociechą?! - spytała z najwyższym zdumieniem. - Staram się być uczciwy i przekonać cię, że teraz nie musisz się już niczego obawiać z mojej strony. - Popatrzył niecierpliwie na maszt. -Wiem, że nic z tego nie rozumiesz. Ja sam tego nie pojmuję, ale jakimś cudem dzięki tobie zmieniło się wszystko. Rzucił jej gorące spojrzenie i pochylił ku niej głowę. - Należysz teraz do mnie. Zrozum to wreszcie! Zbrodnia twojego ojca związała nas ze sobą na zawsze, czy chcemy tego, czy nie. Ale nie skrzywdzę cię, Allegro. Przysięgam na mogiłę mojej matki... Na groby wielkich Fiorich! - mruknął z gorzką ironią, wyminął dziewczynę i odszedł. Całkiem zbita z tropu odwróciła się i w milczeniu patrzyła za odchodzącym mężczyzną. Przyglądała się jego potężnym barkom i smukłej talii, gdy kroczył dumnie w stronę luku. Był oszustem! Nie mógł być Lazarem di Fiore! Jej ojciec nie zdradził wówczas króla Alfonsa! A mama nie zabiła się z powodu tragedii, którą spowodował ojciec! Lazar wszedł do pokoju sąsiadującego z jego kajutą. To obszerne pomieszczenie pełniło funkcję zarówno jadalni, jak i salonu. Proboszcz zerknął znad książki, usłyszawszy trzask otwieranych z impetem drzwi. Lazar przystanął tuż za progiem. - Chyba ją zamorduję! - stwierdził i pospieszył do szafki z alkoholami, by nalać sobie koniaku. Usłyszał za plecami chichot Proboszcza. - O, dała ci kosza! Całkiem nowe doświadczenie, co, mój chłopcze? Lazar wypił koniak jednym haustem i odwróciwszy się, spojrzał w szeroko uśmiechniętą twarz swego mentora. Proboszcz zdejmował właśnie binokle i chował je troskliwie do kieszeni na piersiach. - Ta dziewczyna mnie nienawidzi! - Witamy w gronie zwykłych śmiertelników, niezwyciężony herosie! Lazar spojrzał zimno na przyjaciela. - Jestem wzruszony dowodami twojej sympatii - westchnął, wpatrując siew pusty kieliszek. -Podniosła się wreszcie z łóżka! Dobre i to! 107 - Trochę żwawsza? - Ukatrupiłaby mnie, gdyby tylko mogła. - Doskonale! - powiedział starszy pan, kiwając głową. - Musisz wykazać dużo cierpliwości, chłopcze. Gniew dobrze jej zrobi. Słodycz i uległość byłyby w tej chwili czymś sprzecznym z naturą. Lazar niedbale wzruszył ramionami i odstawił opróżniony kieliszek. - Bardziej odpowiadało mi, gdy spała po laudanum. - Podszedł niecierpliwym krokiem do iluminatora, naburmuszył się. - Poradź mi, jak z nią postępować! Czego bym nie zrobił, wszystko źle! Anglik tylko się roześmiał. - Co cię tak cieszy? - burknął kapitan, patrząc przez świetlik. - Bawią cię moje cierpienia? - Ogromnie! Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby kobieta aż tak ci zalazła za skórę! - Za jaką znów skórę?! - Lazar wpatrywał się w fale, zastanawiając się, czemu są takie błękitne? Na niebie od zachodu zbierały się chmury o dziwacznych kształtach. Snopy słonecznych promieni zaczęły się przedzierać przez dotychczasową szarość. - Hej, kapitanie! Czyżbyś miał kłopoty ze słuchem? O co chodzi? - Fiore odwrócił się i spojrzał pytająco na Proboszcza, ten zaś śmiał się, aż mu się głowa trzęsła. - Pytałem właśnie, czy odzyskałeś rodzinne klejnoty, przechowywane w skarbcu Małej Genui? - O tak! - zawołał Lazar. - Chwileczkę! Zaraz ci pokażę. Wszedł do swojej kajuty, otworzył skrytkę i wydobył z niej pradawny ojcowski miecz i najcenniejsze klejnoty matki. Ze wzruszeniem wpatrywał się w naszyjnik z brylantów i ametystów, idealnie dobranych kolorem do jej fiołkowych oczu. Proboszcz podziwiał bezcenne klejnoty. Potem Lazar wydobył jakiś przedmiot owinięty w grube płótno. - To Excelsior - szepnął z czcią. Ujął rękojeść potężnego miecza i wyciągnął go ze zdobnej drogimi kamieniami pochwy. Był cięższy niż marynarski kord, szeroki, obosieczny, połyskiwał złotem. Lazar podał ostrożnie Proboszczowi ozdobną pochwę, by ją sobie obejrzał. Sam obiema rękami ujął rękojeść miecza. - Pierwszy władca z rodu Fiorich, Bonifacy Czarny - opowiadał Proboszczowi - tym właśnie mieczem gromił nacierających Saracenów. A dwieście lat później francuscy krzyżowcy wznieśli w Belfort pierwszy warowny zamek i próbowali przejąć władzę nad całą wyspą. Wów- 108 czas król Salvatore IV zdławił ten bunt. Własnoręcznie ściął tym orężem głowy dwudziestu rycerzy, którzy zdradzili swego suzerena. Proboszcz kiwał głową z podziwem. - Widzisz, na Ascencion napadał kto żyw - prawie każdy miał chrapkę na naszą wyspę. Po większości przybyszów pozostał na Ascencion jakiś ślad. Prawdę mówiąc - dodał Lazar z krzywym uśmiechem - początkowo była to kolonia karna Imperium Rzymskiego. Zsyłano na wyspę groźnych przestępców, by w ciężkim trudzie wyrąbywali w tutejszych kamieniołomach bloki marmuru. Proboszcz zachichotał: - Ładnych masz praszczurów! - Rzeczywiście, to także moi przodkowie. Przyjąwszy postawę bojową, Fiore zamachnął się mieczem. Ostrze przecięło ze świstem powietrze, kreśląc szeroki łuk. Rodzinna relikwia, którą trzymał w rękach, napełniała go nabożnym podziwem. - Gdy byłem chłopcem, nie mogłem go nawet podnieść - powiedział. - Ojciec z Excelsiorem w ręku wydawał mi się prawie Bogiem! Przypomniał sobie fragment starych akt, które zabrał z Małej Genui, mówiący o tym, że miecz nadal tkwił w dłoni króla Alfonsa, gdy znaleziono jego ciało na miejscu rzezi. Lazar zamilkł na chwilę; ręka z mieczem opadła tak, że Excelsior dotykał teraz ostrzem starego perskiego dywanu. .. .Gdy dotarli do przełęczy D'Orofio, mama wzięła śpiącą Annę na kolana i oparła się wygodniej o aksamitne poduszki. - Och, jakże nas kołysało na morzu! - powiedziała. - Dzięki Bogu, że jesteśmy już bezpieczni! - Ledwie wyrzekła te słowa, rozległy się pierwsze strzały... - Lazar! - Głos Proboszcza zdawał się dobiegać gdzieś z dali. ...Zjawili się nie wiedzieć skąd, zbrojni w rusznice i noże. Ojciec krzyknął coś do gwardzistów i wyskoczył z karety z mieczem w ręku. W pierwszej chwili zamaskowani mężczyźni cofnęli się na jego widok. Wyraz ojcowskiej twarzy utkwił na zawsze w pamięci Lazara, podobnie jak to, że król nagle zamilkł. Prędzej niż wszyscy inni uświadomił 109 sobie, że nie ma dla nich ratunku. Odwrócił wówczas głowę i wśród straszliwego zamętu popatrzył prosto w oczy swemu pierworodnemu. - Masz żyć, by nasz ród nie zginął! Chłopiec posłuchał rozkazu i co sił w nogach rzucił się do ucieczki. Właśnie w tej chwili pierwszy z morderców zaatakował Alfonsa, a drugi wywlókł z karety małego Pipa i na oczach starszego brata poderżnął mu gardło. Lazar stał przez chwilę skamieniały z przerażenia, póki król nie krzyknął: - Uciekaj! I chłopiec uciekł. Biegł i biegł, z gardłem wypełnionym gorzką żółcią... Słyszał za sobą krzyki gwardzistów, lokajów i dam dworu, których zarzynano jak bydło. Gdy dotarło do niego rozpaczliwe wołanie matki, zatrzymał się, a potem zawrócił. Wówczas jednak oprawcy wyskoczyli z ciernistych zarośli i rzucili się ku niemu. Uciekał więc znów, wśród błyskawic i grzmotów, zapominając o swym przerażeniu i nie zdawał sobie sprawy, że biegnie prosto na urwiste przybrzeżne skały. Gdy Lazar trzymał w ręku królewski miecz, będący własnością jego rodu od wczesnego średniowiecza, ogarnęło go nagle tak silne przeczucie nieszczęścia, że odłożył broń na politurowany stół jadalny. - Wybacz! - mruknął do Proboszcza i wyszedł z kajuty na zewnętrzny balkonik pod wystającą rufą. Zacisnął ręce na balustradzie, zwiesił głowę i zamknął oczy. Jakaś cząstka jego istoty była nadal tym półprzytomnym trzynasto-latkiem, pragnącym za wszelką cenę zbudzić się ze straszliwego koszmaru. To jego niedorosłe „ja" do tej pory uciekało w przerażeniu. 9 rzerazili się żeglarze i rzekli do niego: Dlaczego to uczyniłeś? -albowiem wiedzieli, że on ucieka przed Panem, bo im to powiedział*. Allegra siedziała w saloniku, czytając Biblię w złotym blasku popołudnia i usiłując znaleźć pociechę w słowach świętej księgi. * Ten i następne fragmenty pochodzą z pierwszych dwóch rozdziałów Księgi Jonasza w przekładzie ks. Józefa Homerskiego,5iMa Tysiąclecia, Pallotinum, Poznań-Warszawa 1998 (przyp. tłum.). 110 Odpowiedział im Jonasz: Weźcie mnie i rzućcie w morze, a przestaną się burzyć wody przeciw wam, ponieważ wiem, że z mojego powodu tak wielka burza powstała przeciwko wam... Pan zesłał wielką rybę, aby połknęła Jonasza. I był Jonasz we wnętrznościach ryby trzy dni i trzy noce. Z wnętrzności ryby modlił się Jonasz do swego Boga: Rzuciłeś mnie na głębię, we wnętrze morza, i nurt mnie ogarnął. Wszystkie Twe morskie bałwany i fale Twoje przeszły nade mną. Rzekłem do ciebie: Wygnany daleko od oczu Twoich jakże choć to osiągnę, by móc spojrzeć na Twój święty przybytek? Wody objęły mnie zewsząd, aż po gardło, ocean mnie otoczył, sitowie okoliło mi głowę. Zawory ziemi pozostały poza mną na zawsze... Allegra pochyliła głowę, zamknęła oczy i modliła się o boskie wsparcie. Musi być w tym jakiś cel, jeśli niebiosa postawiły na jej drodze tego zbłąkanego człowieka! Prosiła Boga, by obdarzyłjątrafhościąsądu. Pragnęła wydobyć na jaw prawdę i rozwiązać trudny problem, związany z osobą wodza piratów. - Modlisz się o ocalenie z szatańskich szponów, moja panno? - odezwał się niski, dobrze jej znany głos. Allegra podniosła oczy i ujrzała Szatana z Antigui we własnej osobie. Zmierzał właśnie przez salon do swej kajuty. Poruszał się z władczą swobodą, z każdego rysu twarzy biła pewność siebie. Dziewczyna jeszcze wyraźniej zdała sobie sprawę z własnego położenia: była bezbronną niewolnicą. Świadomość tego boleśnie jej ciążyła. Wielekroć dyskutowała w paryskich salonach na temat wolności, ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że sama może zostać jej pozbawiona! Zamknęła Biblię i przyjrzała się przechodzącemu „panu i władcy". Od razu było widać, że to sławny wilk morski! Miał na sobie granatową kamizelę, rękawy koszuli olśniewały bielą, starannie zawiązany fular otaczał szyję. Gdy zniknął w swej kajucie, wsłuchiwała się w dobiegające stamtąd odgłosy i zastanawiała się, co on teraz knuje? - Mógłbym przypomnieć, panno Monteverdi - odezwał się zza ściany lekkim tonem - że panienka sama mnie błagała, żebym ją wziął ze sobą w zamian za wypuszczenie na wolność reszty rodziny! Pamiętam także, że przyrzekłaś mi być „posłuszną we wszystkim". We wszystkim! Cytuję chyba dokładnie? Byłem dotąd wyjątkowo cierpliwy, nieprawdaż? Allegra zbladła. Czy chciał przez to powiedzieć, że jego cierpliwość już się wyczerpała? Nie żałowała złożonej wówczas przysięgi, ale znacznie łatwiej byłobyjej dotrzymać słowa, gdyby wskutek samobójstwa ojca jej ofiara nie okazała się daremna. 111 Wstrząsnął nią silny dreszcz. Postanowiła wejść do jego kajuty -i niech się to już raz skończy! Wyrazi swój protest, ale nie będzie się z nim szamotać. Podjąwszy tę decyzję wstała, przygładziła fałdy sukni i podeszła do drzwi kajuty. Czy można się jakoś przygotować duchowo na gwałt? Stanęła w progu i przyglądała się, jak kapitan szuka czegoś na biurku. Nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Nie wyglądał bynajmniej na człowieka trawionego gwałtowną żądzą. Wydało jej się to podejrzane; postanowiła ostrożnie wybadać stan jego umysłu i zorientować się, jakie żywi wobec niej zamiary. - Kapitanie! - odezwała się chłodno. - Proszę o chwilę rozmowy. - To dla mnie zaszczyt - odparł, nie podnosząc głowy; szukał czegoś w szufladzie. Postanowiła zacząć rozmowę od niezobowiązujących grzeczności, choć silenie się na uprzejmość wobec niego przychodziło jej z trudem. - Jak tam pańska rana? Podniósł głowę; jej troskliwość wydała mu się widać podejrzana. - Ładnie się goi. Allegra przyglądała mu się zdziwiona tym, że kapitan ma się wobec niej na baczności. Przecież oboje wiedzieli, że to ona jest w jego mocy! Może jednak ma na niego wpływ, z którego nie zdawała sobie sprawy? Ta myśl dodała jej otuchy. Skrzyżowała ręce na piersi i oparła się o framugę drzwi. - Kapitanie, uważałam się zawsze za osobę tolerancyjną i sprawiedliwą, ale widzę, że pańskie zarzuty były słuszne. Zachowałam się niesprawiedliwie w stosunku do pana. Proszę mi wybaczyć. Byłam bardzo... rozdrażniona. - Słowa więzły jej w gardle, mówiła jednak dalej. - Nadal nie pojmuję motywów pańskiego postępowania, rozumiem jednak, jak trudne musiało być dla pana wyrzeczenie się osobistej zemsty wobec mojej rodziny. Zróbmy tak, jak pan proponował: chętnie wysłucham pańskich racji. - To doprawdy bardzo szlachetna propozycja - powiedział Lazar i wyprostowawszy się, oglądał pod światło gęsie pióro. - Doszedłem jednak do wniosku, że nie ma to większego znaczenia, więc... - spojrzał na Allegrę z uprzejmym uśmiechem - dajmy temu spokój. Odpowiedź zaskoczyła ją, choć właściwie ten człowiek zbijał jąz tropu i irytował przy każdej okazji. - Naprawdę jestem gotowa wysłuchać wszystkiego bez żadnych uprzedzeń! 112 - Aleja nie mam już ochoty spowiadać się, panno Monteverdi! Dziś wieczorem wspólnie zjemy obiad w saloniku, skoro już pani doszła do siebie. Punktualnie o ósmej. A potem, cóż... -rzucił jej leniwy, drwiący uśmiech. - Przekonamy się, czy potrafi pani dotrzymać słowa. Spojrzała na niego i zbladła. - Obiecał mi pan, że nie użyje wobec mnie siły! - Przecież pani nie wierzy w ani jedno moje słowo, więc skąd nagła wiara w tę właśnie obietnicę? Serce zaczęło walić jej jak oszalałe. Znów uświadomiła sobie, jak całkowicie jest od niego zależna! I co ma teraz robić? Wybiec z krzykiem z kajuty... czy zabrać się do ściągania sukni? Lazar roześmiał się. - Przecież to tylko żarty! Co za przerażona mina! No, chodź: chcę ci coś pokazać. - Wziął ją za rękę i poprowadził na drugi koniec kajuty, gdzie znajdowały się drzwi na balkon. Allegra zatrzymała się na progu i spojrzała z niepokojem na misterną balustradkę. Czuło się tu jeszcze wyraźniej kołysanie statku: podskakiwał na falach w górę i w dół. Tylko odległy horyzont zachowywał się spokojnie. - O Boże!... - wyjąkała. Na sam widok zrobiło jej się niedobrze. - Chodź, przyjrzyj się! - Dziękuję bardzo, z.. .zostanę tutaj. - Co się stało? - Nie mogę! - Przełknęła z trudem ślinę. - Z pewnością wypadnę! - Wypadniesz?! - zapytał kpiąco. - Do morza? Przełknęła raz jeszcze. - Nie podejdę do balustradki! - Jak pani sobie życzy, droga panno Monteverdi. Ale wiedz, głuptasku, że gdybyś wypadła, natychmiast skoczyłbym za tobą i wyciągnął cię z wody. Niespokojne oczy Allegry przeniosły się z błękitnozielonych fal na uśmiechniętą od ucha do ucha twarz Lazara. Zapomniała o strachu, przyglądając się dopasowanej kamizeli, podkreślającej potężną pierś i smukłą talię; złote guziki błyszczały w słońcu. - Jestem taka wyczerpana... - tłumaczyła się w rozterce. - Bzdura! Siły cię opuściły tylko na jedną dobę. Kiedy zbliżył się do niej z przekornym błyskiem w ciemnych oczach, Allegra cofnęła się. Była pewna, że zamierza schwycić ją i wywiesić za burtę, żeby nacieszyć się jej strachem! Taki pomysł byłby całkiem w jego stylu! Nie zrobił jednak nic podobnego; być może dostrzegł, jak strasznie zbladła. i - Jego Wysokość Pirat 113 Popatrzył na jej twarz, oczy, włosy i zatrzymał wzrok na jej ustach tak długo, że oblizała nerwowo wargi. Ujrzawszy w jego spojrzeniu nieskrywane pożądanie, pojęła, że to już tylko kwestia czasu. Na razie jednak odwrócił się od niej i bez wahania podszedł na sam brzeg balkonu; oparł łokcie na balustradce i zapatrzył się w wodę. Szerokie rękawy koszuli trzepotały na wietrze; białe płótno przylegało do muskularnych pleców. - Delfiny! - rzucił od niechcenia. - Naprawdę? - Allegra stanęła na palcach, usiłuj ąc od progu dojrzeć te wesołe stworzenia, które bardzo lubiła. Nie udało się jej; miała za to doskonały widok na prężne pośladki beztrosko pochylonego do przodu Lazara. Z trudem oderwała od nich wzrok. Uznała, że lepiej nie dopytywać się zbytnio o jego zamiary wobec niej. Gdyby teraz poruszyła ten temat, z pewnością zademonstrowałby jej od ręki, co chce z nią robić, a taki eksperyment był ponad jej siły! Najrozsądniejszym rozwiązaniem było wyrażenie zgody na proponowaną jej wcześniej przyjaźń. W ten sposób uniknie zarówno straszliwej kary, jak i natychmiastowego uwiedzenia, którego zapowiedź czytała w każdym spojrzeniu kapitana. Jeśli zachowam ostrożność, pomyślała, może uda mi się lawirować przez jakiś czas między Scylląi Charybdą, póki nie wywinę się z kłopotliwego położenia, albo jemu nie znudzi się pościg za mną! Ostrożność była zawsze jej zaletą. Nigdy nie lubiła posuwać się do ostateczności. - O czym chciałaś ze mną mówić? - spytał Lazar, nie odwracając głowy. - Zamierzałam nie tyle mówić, ile słuchać - zaryzykowała. - Mądra z ciebie dziewczyna, panno Monteverdi! - zauważył tym razem bez ironii; wydawał się zamyślony i nieobecny duchem, niemal melancholijny. - Mama zawsze powtarzała, że Pan Bóg nie bez powodu dał nam dwoje uszu i tylko jedne usta! - Ach tak, donna Cristiana... Piękna kobieta - powiedział. - Kiedyś wsadziłem jej ropuchę do woreczka! Allegra zrobiła wielkie oczy. - Skąd o tym wiesz? - spytała natarczywie. Lazar obejrzał się przez ramię i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią. Potem odwrócił się z wyrazem chłodnej dezaprobaty. Allegra zmarszczyła brwi. Po chwili pokonała wątpliwości. Wiedziała już, jaki jest pomysłowy i inteligentny. Jeśli udało mu się odkryć 114 legendarne tunele Fiorich, to czym dla niego było zdobycie kilku informacji na temat chłopięcych psot następcy tronu? Zadał sobie sporo trudu, przygotowując się do roli zaginionego księcia! Fiore odezwał się chłodno, nie odwracając głowy. - Widzę, że postanowiłaś niezłomnie uważać mnie za oszusta, moja panno. Ze względu na ciężki szok, jaki przeżyłaś, gotów jestem wybaczyć ci to. Odpowiedz mi tylko, proszę, na jedno proste pytanie. Inteligentna z ciebie dziewczyna, więc z pewnością odpowiesz od razu. - Jakie to pytanie? - Jeżeli jestem oszustem, który postanowił wykorzystać legendę o zaginionym księciu, by przejąć władzę na Ascencion, to czemu na litość boską opuściłem tę wyspę, nawet nie próbując osiągnąć zamierzonego celu? Allegra otwierała już usta... i stwierdziła, że nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Lazar odwrócił się do niej, unosząc jedną brew. - No więc? Podniosła sztywno głowę. - Nie wiem. Pewnie doszedłeś do wniosku, że nie masz żadnych szans. Ale według mnie sam fakt, że odpłynąłeś, najlepiej świadczy o tym, że nie jesteś prawdziwym księciem! Lazar skrzyżował ramiona. - A to czemu? Uśmiechnęła się pogardliwie. - To przecież jasne! Książę nigdy by nie opuścił swoich poddanych w chwili, gdy był im tak potrzebny - kiedy cierpieli nędzę, głód i straszliwy ucisk! Zrobiłby wszystko, żeby im pomóc. - A jeśli zbadał przedtem sytuację i przekonał się, że nie może nic zrobić, więc wolał się nie angażować? - Byłby wówczas takim samym egoistąjak ty! - odcięła się zręcznie. - No, no! A jeśli był przekonany, że nikt mu nie uwierzy? Allegra potrząsnęła głową. - Z pewnością nie doszłoby do tego! Poddani poznaliby go od razu. - A jeśli... podczas tych długich lat wygnania poniżono go tak haniebnie. .. że nie może spojrzeć swym rodakom w twarz? - powiedział cicho. - Byłby wtedy tchórzem! Parsknął gorzkim śmiechem i znów zapatrzył się na delfiny. - Jesteś sprytna, moja panno! Masz odpowiedź na wszystko. - Syn Alfonsa z pewnością by tak nie postąpił! Wśród Fiorich nigdy nie było tchórzów. - Odwróciła niecierpliwie wzrok od pochylonej, 115 wpatrzonej w morze postaci. - Może zmienimy temat, kapitanie? Mam już dość tych żartów. Odwrócił się do niej. - Czemu zawsze opowiadasz się tak żarliwie po stronie Fiorich, Allegro? Wzruszyła ramionami i spojrzała na chmury. - Król Alfons i królowa Eugenia byli serdecznymi przyjaciółmi mojej matki. We wczesnym dzieciństwie bawiłam się z księżniczką Anną, choć jej już prawie nie pamiętam. Bolesny skurcz przemknął przez piękną twarz Lazara. Allegra zmarszczyła brwi i ciągnęła dalej. - Od dzieciństwa słuchałam opowieści mamy o życiu na królewskim dworze. Tyle mi naopowiadała o Fiorich, że znam ich wszystkich doskonale, a zwłaszcza następcę tronu. Właśnie dlatego nie zdołałeś mnie oszukać! - Zwłaszcza następcę tronu? A to dlaczego? Allegra uśmiechnęła się z wielką tkliwością, zapatrzona w morską dal. - Pewnie dlatego, że ja robiłam co mogłam, żeby być grzeczną, posłuszną dziewczynką, a z niego był taki niepoprawny łotrzyk! Mamine historyjki o jego wyczynach ogromnie mnie podniecały. Zawsze starałam się być grzeczna, a księciu Lazarowi wszystko uchodziło płazem! - Czyżby? - spytał z niedowierzaniem. - Ależ tak! -Allegra zachichotała. - Zdaniem mojej mamy, ten chłopak wychodził ze skóry, by doprowadzić wszystkich do obłędu! - Jestem pewien, że to były tylko niewinne psoty - powiedział z urazą. - No i... chyba zawsze chciałam mieć starszego brata, tak jak księżniczka Anna - dodała z żalem, rzucając mu smutny uśmieszek. Wpatrywał się w nią bez słowa. - Widzisz więc - powiedziała - że wiem wszystko o prawdziwym Łazarze di Fiore. Możesz mi wierzyć: nie był do ciebie podobny, nic a nic! - Cóż jeszcze opowiadała ci matka o tym czarującym młodym męczenniku? - Nie zamierzam ci mówić nic więcej! Nie będę ci pomagać w podszywaniu się pod niego! W jego przymilnym uśmiechu taiła się groźba. - No, zrób mi tę przyjemność! Allegra doszła do wniosku, że w obecnej sytuacji lepiej z nim nie zadzierać. 116 - No cóż... Mówiła, że był dobrym synem. Bardzo kochał matkę. Królowa Eugenia nazywała go „swoim małym lewkiem". Miał bardzo wielu przyjaciół i był zaręczony od dzieciństwa - dodała w zadumie -z austriacką księżniczką z dynastii Habsburgów. - A, ta miłośniczka buldogów... - mruknął. - Co takiego? - To była najmłodsza, Nicolette. Nieważne. - Tak, rzeczywiście: księżniczka Nicolette! - zawołała Allegra. -Niedawno czytałam o pierwszym balu wydanym na jej cześć. Ciocia Isabelle przysyłała mi paryskie gazety. To była bardzo wielka uroczystość - westchnęła. - Ciekawe, za kogo ona teraz wyjdzie? Podobno wyrosła na prawdziwą piękność. - Jakżeby inaczej? Ale mów dalej! - Lubił płatać ludziom różne figle. Uciekał od książek. Straszny był z niego chwalipięta, ale miał tyle uroku, że i to uchodziło mu na sucho. Doskonale strzelał jak na tak młodego chłopca i - zawahała się na chwilę - zdaniem mamy bardzo lubił droczyć się z młodymi panienkami i doprowadzać je do łez! - Miałaś świętą rację: nie był do mnie podobny, nic a nic! Allegra nagle zamilkła. Sama już nie wiedziała, co myśleć. Wreszcie z gniewem odegnała od siebie wątpliwości. Nie pozwoli wciągnąć się w tę grę! Gdyby uwierzyła, że to naprawdę Lazar, musiałaby również uwierzyć, że jej ojciec był zdrajcą! O tym zaś nie mogła nawet myśleć! - Mogę cię zapewnić o jednym - stwierdziła. - Gdyby książę Lazar jeszcze żył, z pewnością nie znajdowałby się na pokładzie pirackiego statku i nie napadałby na ludzi! Przyglądał jej się z rozbawieniem. - Czemu się tak czerwienisz, gdy mówisz o nim? Zbita z tropu Allegra uniosła dłoń do policzka. - Wcale się nie czerwienię! Lazar uśmiechnął się. - Czerwienisz się, jeszcze jak! Ruszył ku niej swym leniwym krokiem. Poznała po jego oczach, że zna jej tajemnicę. Domyślił się wszystkiego! - O ile pamiętam, w wieży wyraziłaś się o nim „mój Lazar". Czemuż to? Poczerwieniała jeszcze bardziej, on zaś zbliżał się ku niej z łobuzerskim błyskiem w oku. - Nic podobnego nie powiedziałam! 117 - Czyżbyś chowała w sercu pensjonarski afekt dla nieszczęsnego książątka, moja śliczna? - Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz! Popatrzył na nią z łagodnym wyrzutem i przyłożył palec do ust na znak, że nie zdradzi ani słowem jej sekretu. - Wygrałaś, panno Monteverdi! Powiem ci prawdę. Przejrzałaś mnie na wylot! Istotnie, nie jestem następcą tronu, tylko zwykłym banitą, wilkiem morskim, którego skusiła szansa nowej rozrywki. Planowany zamach stanu nie powiódł się, ale niezbyt mnie to zmartwiło. I tak udało mi się wywieźć stamtąd skarb! - Wiem, wiem: całe złoto mojego ojca. - Wcale nie to miałem na myśli. - Znacząco uj ął rękę Allegry i ucałował jej palce. Znów się zarumieniła, ale przysięgła sobie, że jego umizgi nie przewrócą jej w głowie. - Bardzo się cieszę, że wreszcie zdecydowałeś się wyznać mi prawdę. Dzięki za tę odrobinę szacunku. - Panno Monteverdi, mój szacunek nie ma granic. W moim sercu wzniosłem ci pomnik! - Co za bzdury! - Potrząsnęła głową i popatrzyła na niego podejrzliwie. - A więc piratowi zachciało się zostać księciem, co? - Z trudem powstrzymała uśmiech na myśl o tej bezczelnej fanfaronadzie. - Co za powściągliwość! Czemu nie cesarzem?! Ale rzeczywiście pochodzisz z Ascencion, prawda? Poznaję po akcencie. Skinął potakująco głową. - Więc miałam rację! - ciągnęła ośmielona sukcesem. -1 jesteś synem szlachcica? - Istotnie. - I otrzymałeś staranne wykształcenie? Złożył jej ironiczny ukłon. - To przede wszystkim zasługa Proboszcza. - Doskonale! - Skrzyżowała ramiona na piersi, zachwycona, że jednak miała słuszność. Od samego początku oceniła go właściwie! Dodało jej to otuchy: może równie dobrze poradzi sobie z nim w przyszłości? Tylko skąd wiedział o tych tunelach? I dlaczego na widok zielono-czarnej szarfy zmienił całkowicie swój stosunek do niej? - Jak mam się do ciebie zwracać? - spytała. - Jestem pewien, że nie zabrakłoby ci odpowiednich epitetów... Ale na imię mam rzeczywiście Lazar. 118 Allegra zmarszczyła brwi, gotowa protestować. - Widzisz... urodziłem się kilka miesięcy po następcy tronu i moi rodzice (zagorzali rojaliści!) nazwali mnie tak na jego cześć - wyjaśnił. - Ach, tak? - Spojrzenie jego ciemnych oczu było nieco zbyt gorące, więc odwróciła głowę i spojrzała na własną rękę, spoczywającą na futrynie. Musiała przyznać, że wyjaśnienie Lazara było całkiem logiczne. A jednak... opowiadał o wszystkim zbyt beztrosko. Miała wrażenie, że mówi specjalnie to, co chciałaby od niego usłyszeć. Ból, który dostrzegła w jego oczach tamtego dnia na murze, był jakiś... szczerszy. - Nic dziwnego, że w końcu nie zdobyłeś się na wymordowanie mojej rodziny! - odezwała się, chcąc go sprowokować do dalszych zwierzeń. - Jeśli twoja wendeta była czystym wymysłem, biedacy mogliby złożyć życie na ołtarzu twojej wybujałej wyobraźni! Oczy Lazara błysnęły wesoło; nie dał się złapać na tę przynętę! - Wiesz, czemu darowałem im życie, Allegro? Tylko dlatego, że mnie o to poprosiłaś. Bardzo lubię spełniać twoje prośby. Zarumieniła się i bąknęła: - Niemądry jesteś! - A teraz - powiedział - wróćmy do tych twoich fantazji... - Na miłość boską, nie mówmy już o tym! - Spostrzegła, że Lazar dusi się ze śmiechu. Cóż to za okropny człowiek! Znów do niej podszedł. W jego oczach dostrzegła szelmowskie błyski. Stanął bardzo blisko i opierając obie ręce na odrzwiach, zamknął Allegrę jak w potrzasku. Przyglądała mu się z niepokojem. - Ten twój książę ze snów i ja- powiedział poufnym szeptem -nosimy to samo imię, mamy podobny wygląd i jesteśmy rówieśnikami. Jedyna różnica między nami polega na tym, że on już nie żyje, ja zaś -jak najbardziej! - Rzeczywiście - odparła, drżąc lekko. - Musisz przyznać, że mam nad nim poważną przewagę. A zatem, moja mała marzycielko... - Dotknął ręką jej ramienia i zaczął kreślić na nim jakieś wzory. Przyprawiało to Allegrę o silne dreszcze. - Może więc wysilisz nieco swą bujną wyobraźnię i wmówisz sobie na chwilę, że jestem nim? Chętnie bym spełnił twoje marzenia... Może nawet- szepnął - rzeczywistość przewyższyłaby twoje najśmielsze oczekiwania? Allegra przyznała w duchu, że jego oczy błyszczały dokładnie tak jak oczy wymarzonego księcia, gdy przybliżył usta do jej ust. - Nic z tego! - wykrztusiła bez tchu, gdy nachylał się bliżej... coraz bliżej... 119 - Czemu, moja najmilsza? Spojrzała na wielkie ręce obejmujące ją w talii, przyciągające ją delikatnie ... Jakimś cudem jej własne dłonie zawędrowały na pierś Lazara. - Bo... - zająknęła się - bo ty całujesz jak pirat! - Nie zawsze! - szepnął z uśmiechem, zanim ją pocałował. Muskał wargami jej wargi, ocierał się o nie... Przypominało to jedwabną pieszczotę motylich skrzydeł. Niezwykłe doznanie przyprawiło Allegrę o zawrót głowy. Rozchyliła leciutko wargi. Usta Lazara znieruchomiały na jej ustach, ich oddechy zmieszały się. Potem jego wargi znów ożyły. Allegra słabła z każdą chwilą. Poddawała się bezwolnie, gdy całował kąciki jej ust, policzki, czoło... Dotknął ustami jej ucha i między jednym a drugim pocałunkiem wyszeptał: - Ja też mam swoje marzenia, cherie... O pięknej dziewczynie, która ocaliła mą duszę... Czegóż bym dla niej nie zrobił? - Pochylił głowę jeszcze niżej i stał tak przez chwilę, ocierając się dokładnie wygolonym policzkiem o policzek Allegry. Wyczuwała jednak pod tą leniwą pieszczotą szalejącą w nim burzę. - Co ci jest? - spytała, przyciągając jego głowę i tuląc ją do siebie. - Co cię tak boli, mój drogi? Jej pieszczota sprawiła, że przeszył go dreszcz. Całował ją w kark, w ucho... Ostrożnie zanurzył ręce w jej włosach i przytulił twarz do jej wygiętej szyi. - Pomóż mi, Allegro... -szepnął. -Tak bardzo jestem nieszczęśliwy... Głaskała go po spalonej słońcem twarzy i obejmowała go mocno. - Powiedz, jak mam ci pomóc? Zawahał się przez chwilę. - Kochaj mnie. Stali tak bez ruchu. I nagle Allegra zadrżała. Siły opuściły ją do reszty. Zamknęła oczy i oparła się plecami o futrynę, czekając... na pożarcie. Wiedziała, że tak się stanie, od pierwszej chwili, gdy spojrzeli sobie w oczy przy ognisku. Objęła go jeszcze mocniej, a on całował jej szyję. - Kochaj mnie - szeptał, sunąc dłońmi po jej bokach w dół aż do bioder i z powrotem w górę. Czuła, że rozplata jej włosy i przebiera w nich palcami. Szepnął, że są miękkie jak jedwab, gdy spłynęły na jej ramiona i plecy. Ujrzała w jego rękach swe grzebyki z kości słoniowej, potem usłyszała cichy stuk, gdy spadły na podłogę. Statek zakołysał się i grzebyki ześlizgnęły się po deskach balkonu do morza. Lazar znowu całował jej usta; przywarł do nich, owiewał ją swym oddechem, przelewał w nią potęgę łączącego ich urzeczenia... 120 Najwyższym wysiłkiem woli Allegra oderwała się od niego; była półprzytomna. Odwróciła twarz od Lazara. - Nie, nie chcę! Nie mogę się na to zdobyć! - szepnęła bez tchu. - Na co, cherie? Wysunęła się z jego czułych objęć, oparła znów głowę o framugę drzwi w niemej rozpaczy. - Na co nie potrafisz się zdobyć? - spytał cicho, gładząc japo szyi. -Pomogę ci! Z wysiłkiem podniosła na niego oczy, zaskoczona tak wyrozumiałą dobrocią ze strony człowieka, którego poprzysięgła sobie nienawidzić -tego pięknego, wzbudzającego w niej niepokój łotra, który niegdyś zamierzał ją zgładzić. - Nie zdobędę się na tyle odwagi... - szepnęła z błagalnym wyrazem oczu. - To taka przerażająca głębia... A ja nie umiem pływać... Podniósł rękę dziewczyny do ust i ucałował wnętrze dłoni. Przez długą chwilę wpatrywał się w nią, jakby chciał jej bardzo wiele powiedzieć, a nie wiedział, od czego zacząć... Potrząsnął głową. - Teraz też bym cię uratował - szepnął. Puścił rękę Allegry i wyszedł po cichu, zostawiając ją na progu balkonu - sam na sam z bezkresnym, pustym morzem. 10 O, na się we mnie kocha - oznajmił Fiore, wchodząc pod płócienny daszek, w którego cieniu Proboszcz zapisywał coś w dzienniku okrętowym. Starszy pan podniósł oczy na kapitana. Lazar wziął ze srebrnej szkatułki jedno z cygar Proboszcza i zapalił je od stojącej obok latarni, którą przyjaciel przyświecał sobie przy pracy. Wyprostował się, zaciągnął dymem i przez chwilę delektował się aromatem cygara. Proboszcz spojrzał na zegarek, potem na kapitana. - Dwie godziny temu twierdziłeś, że cię nienawidzi. - Bo nienawidzi! - No więc? Lazar oparł się plecami o kabestan; przyglądał się, jak jego ludzie pracują, i był wyraźnie z siebie zadowolony. 121 - Moim rywalem do serca pięknej damy jestem ja sam - odparł bez pośpiechu. - Nie wiedziałem, że zależy ci na jej sercu. - Anglik skończył notatkę i zamknął księgę. Popatrzył na Lazara, unosząc siwą brew. - Nie jestem barbarzyńcą! - żachnął się Lazar. - Czy chcesz przez to powiedzieć, że masz wobec panny Monte-verdi uczciwe zamiary? - Pewnie, że nie! - Ach, tak? - wycedził Proboszcz z dezaprobatą. - Niech będzie. Przyznam, że mnie zaciekawiłeś. Jakim cudem ubiegacie się... we dwóch o względy tej samej kobiety? Lazar z leniwym uśmieszkiem obracał w palcach cygaro. - Panna Monteverdi żywi tajemny sentyment do zmarłego następcy tronu. Jego uwielbia, a mnie nienawidzi. - Rozumiem! - Proboszcz zachichotał cicho i podrapał się w głowę. -1 co teraz zrobisz? Lazar wydmuchnął kółeczko dymu i w zadumie obserwował, jak się rozwiewa. - Niech na razie uważa mnie za Szatana z Antigui. Proboszcz przyglądał mu się bacznie. - Dlaczego? Przecież o wiele łatwiej zaciągnąłbyś ją do łóżka, gdybyś udowodnił jej, że jesteś ostatnim z Fiorich! - Wiem. - Lazar skinął głową i wlepił wzrok w żagle. - Ale w ten sposób będzie j ej na razie łatwiej. No i... czy bardzo się zdziwisz, j eśli powiem, że pragnę być kochany tylko dla siebie? Nie chcę być cieniem mego imiennika, nie zamierzam udawać romantycznego bohatera... Zresztą, sam nie wiem... - Urwał i ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w horyzont. - Sądzę, że twoja męska próżność będzie zaspokojona, jeśli zadurzy się w tobie kobieta, która ma wszelkie powody do niechęci. - To nie ma nic wspólnego z próżnością! - Lazar spojrzał na przyjaciela spode łba i odwrócił się. - Idzie o to, że... Wyobrażasz sobie, jaka byłaby rozczarowana, gdyby dowiedziała się prawdy?! - wybuchnął gniewnie. - Rozczarowana? - Uważasz, że wyglądam na księcia?! Proboszcz cierpliwie milczał. - Jak boleśnie daje mi odczuć różnicę między tym, kimjestem, a kim mógłbym być! - powiedział cicho Lazar, spoglądając na trzymane w ręku cygaro. - Cóż, widać tylko ja sam mogę być dla siebie groźnym rywalem! - mruknął. 122 - Nie udawaj gorszego niż jesteś, Fiore! -roześmiał się Proboszcz. -Nawiasem mówiąc, mógłbyś być znacznie gorszy, gdybym się nie zjawił i nie wziął cię na postronek! Chyba powinieneś opowiedzieć jej o niektórych przeszkodach, jakie musiałeś pokonać. Miałaby wtedy jaśniejszy obraz sytuacji. - Nie potrzebuję jej litości! - burknął Lazar i zmarszczył czoło w zadumie. - Problem Allegry polega na tym, że za wszelką cenę chce być bezpieczna. - Całkiem naturalne. - Nie chodzi o to, co masz na myśli. Pod tym względem „stoi na bezpiecznym gruncie", jak zwykłeś mawiać... i chyba w końcu zaczyna to rozumieć. Chodzi mi o to... Spojrzał groźnie na Wallace'a, który mocował się z tylną więzią bramżagla. - Sam nie wiem, psiakrew, o co mi chodzi! Lazar wstał zniecierpliwiony, odsunął się od kabestanu i paląc cygaro, przyglądał się uważnie temu, co działo się na pokładzie; sprawdzał, jak załoga przykłada się do obowiązków. - Marzenia są zawsze bezpieczniejsze od rzeczywistości - zauważył Proboszcz, wpatrując się bystrym wzrokiem w przyjaciela. - Nie wtedy, gdy zmuszają młodą, zdrową, powabną kobietę do zamknięcia się w sobie, bo tam nikt jej nie skrzywdzi! Allegra mi nie ufa. - Trudno od niej tego wymagać w obecnej sytuacji. Lazar wzruszył ramionami. Obaj milczeli przez jakiś czas. Nagle Proboszcz zapytał: - Słuchaj no... czy ty się aby w niej nie zakochałeś? Lazar przez dłuższą chwilę wpatrywał się w przyjaciela. - Nie bądź głupi! - odparł. Proboszcz podrapał się w skroń i znów na niego spojrzał. Wydawał się czymś uradowany, a zarazem zbity z tropu. - Niech to wszyscy diabli! - Fiore odwrócił się na pięcie i stukając głośno obcasami, ruszył w kierunku steru. Zwolnił sternika i sam zajął jego miejsce. Musiał koniecznie czymś się zająć! Przez resztę popołudnia Allegra pisała listy. Najpierw do cioci Isa-belle, przekonując ją, by nie zamartwiała się o nią bez potrzeby. Wódz piratów, który ją porwał, był oczywiście przestępcą, ale nie użył wobec niej przemocy. Potrafi nawet zachowywać się kulturalnie, jeżeli zechce. Nie wspomniała ciotce, jak cudownie ów pirat całuje i jak delikatne bywająjego ręce. 123 Potem napisała kilka listów do osób zarządzających domami dla starców i sierocińcami, nad którymi objęła patronat. Poinformowała kierowników tych instytucji, jak mają sobie radzić do jej powrotu. Pisała szczegółowo o potrzebach wszystkich podopiecznych, o biednych rodzinach, które należy wspierać żywnością, o dzieciach wymagających szczególnej troski jak mały Tomas, ofiara ojca-sadysty, czyjej ulubienica Constanzia, słodka niewidoma dziewuszka. Wyrażała troskę o los wieśniaków nazwiskiem DiRosa, którym spłonęła stodoła. Aż się zdumiała, uświadomiwszy sobie, jak ciężkie brzemię obowiązków dźwigała na swych barkach! Jeden powód więcej, by znienawidzić Szatana z Antigui: odebrał ją tym ludziom, którzy tak na niej polegali. Allegra nie była pewna, czy uda jej się wysłać te listy. Dobrze jednak, że na wszelki wypadek miała je gotowe. Toaleta także zabrała jej wiele czasu. Przygotowała się starannie na zapowiedziany obiad w towarzystwie kapitana. Co prawda, niezbyt mądre było aż takie szykowanie się do posiłku, który zapewne będzie się składać z sucharów i cydru... ale zwyczaj przebierania się do obiadu stał się jej drugą naturą. Allegra czuła się lepiej, zachowując przynajmniej pozory normalności. Wybrała suknię z brzoskwiniowego atłasu, w stylu pasterskich obrazów Watteau. W dalszym ciągu zdumiewał ją fakt, że Lazar kazał przenieść na statek wszystkie jej osobiste rzeczy. Cóż za niezwykle przewidujący i wyrozumiały rzezimieszek! Jeden ze składzików na środkowym pokładzie „Orki" został wypełniony po brzegi jej garderobą, zwiniętą byle jak i wygniecioną, gdyż dzikusy Lazara zgarniały wszystko na łapu--capu. Allegra była szczęśliwa, że odzyskała bezcenne pamiątki, takie jak rodzinne miniatury czy biżuteria mamy. Stojąc przed lustrem obok umywalki z żółtodrzewu w kajucie Lazara, Allegra szczotkowała włosy, nieustannie wracając myślą do wyszeptanych przez niego słów: „Kochaj mnie!" Samo wspomnienie tej prośby przejmowało ją dreszczem. Kochaj mnie... Jak mógł prosić o coś takiego?! Tylko on mógł się na to poważyć! Oczywiście miał na myśli sprawy czysto fizyczne... Bezczelny przestępca domagał się zaspokojenia swoich rozpasanych żądz! Książę-wygnaniec prosił, bym pomogła mu odnaleźć drogę do domu... - szepnęło jej serce. Zignorowała ten cichy głos i starannie upięła włosy, przytrzymując je grzebykami z kości słoniowej i topazów. Nuciła przy tym starą ludową balladę z Ascencion. Zdecydowała się na niezbyt wymyślną fryzurę; nie była przecież artiste de modę jak jej paryska pokojówka Josefina. 124 Włożenie falbaniastej sukni bez pomocy służącej też było niełatwym zadaniem. Allegrze udało się jednak zasznurować gorset od przodu i ułożyć tak fałdy kremowego, falbaniastego spodu, że wyzierały skromnie z rozcięcia na przedzie sukni. Przebiegła lekkim krokiem przez kajutę i okręciła sięjak w tańcu, rada, że znów wygląda po ludzku! Kiedy jednak spojrzała na zegarek, przekonała się, iż do obiadu została jeszcze godzina. Westchnęła ciężko i zaczęła krążyć po pokoju. Jak nudne jest życie na morzu! Jakże mógł taki energiczny mężczyzna jak kapitan znieść tę monotonię? Nic dziwnego, że nie czuł się szczęśliwy! Marnuje tylko życie i swoje talenty- ubolewała Allegra. Człowiek taki jak on: silny, inteligentny, utalentowany i nieustraszony - ileż mógłby zdziałać, gdyby tylko zechciał! Robiąc dobry użytek ze wszystkich tych zalet, przyczyniłby się z pewnością do poprawy świata! Ale mężczyźni tak niemądrze postępują! Allegra odpędziła od siebie myśl o ojcu. Kapitan najwyraźniej lubił podejmować ryzyko. Czemu jednak wybrał życie przestępcy, stawiając się poza nawiasem prawa i społeczeństwa? Czemu nie obrał sobie jakiegoś godnego celu? Może jej udałoby się zawrócić go ze złej drogi? Allegra zastanawiała się nad tym dokładnie przez trzy sekundy, po czym roześmiała się i uznała to zadanie za niewykonalne. Bez wątpienia, dziesiątki kobiet przed nią podejmowały tę beznadziejną próbę. Ciekawe, ile z nich spoczywało w ramionach kapitana na jego cudownie miękkim łożu? Ile całował aż do utraty zmysłów na tym balkoniku? Na wspomnienie tych rozkosznych pocałunków w Allegrze zbudziła się tak bolesna tęsknota, że z pewnym wahaniem podeszła do szafy Lazara, otworzyła ją i zaczęła przeglądać jego ubrania. Dotknęła wiszącego tam szkarłatnego fraka, przesuwając palcami po miękkiej tkaninie. Pogładziła atłasową kamizelkę w szafirowe i czarne paski i przymknąwszy oczy wyobraziła sobie, że Lazar stoi tuż przy niej. Chcesz, żebym cię kochała? Mój cudowny drapieżniku, gdybyś to ty mnie pokochał! - myślała w zadumie. Gdybym mogła cię obłaskawić. .. choć troszkę. O tym jednak nie było nawet mowy; nie powinna żywić co do tego żadnych złudzeń. Ten człowiek jest stworzony do życia w ciągłym niebezpieczeństwie i do łamania serc - powiedziała sobie z naciskiem Allegra. Jej serce dopiero niedawno zabliźniło się: po wielu latach samotnych cierpień przebolała śmierć mamy. Nie chciała już nigdy więcej czuć równie przytłaczającego bólu. A przecież tylko taką pamiątkę zostawi jej po sobie Lazar. Ale jakże on umiał wkraść się do serca! 125 Drzwi skrzypnęły za plecami Allegry, nadal przeglądającej garderobę kapitana. Zastygła z przerażenia, przyłapana na gorącym uczynku. Drzwi zamknęły się z trzaskiem. - Rany boskie, kobieto, miejże litość! -jęknął Lazar. - Jakże chcesz mnie utrzymać w ryzach, cherie, gdy tak się wystroiłaś, że aż łuna bije od ciebie? Odwróciła się raptownie, zarumieniona po uszy. - Ja... chciałam się po prostu czymś zająć... - wskazała na szafę -i sprawdzałam, czy nie trzeba czegoś naprawić... Uśmiechnął się i podszedł do niej leniwym krokiem. - Mam rozdarte serce... może je zacerujesz? - Co za nicpoń z ciebie! - mruknęła, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Zanim się spostrzegła, zerwał jej z ramion koronkową chustkę. - Oddaj w tej chwili! - Żadnych popisów fałszywej skromności! - Kapitanie, proszę natychmiast... - Zapomniałaś, jak mi na imię? - Podniósł do twarzy przejrzystą narzutkę i wdychał zapach perfum Allegry. Spojrzała na niego wrogo, z zaciśniętymi zębami. Nie będzie mówić mu po imieniu! - Proszę mi to oddać! - Ale ja znów jestem ranny i potrzebuję bandaża! - zrobił żałosną minę. Skrzyżowała ręce na piersi i spytała, tupiąc nogą: - Czyżby? Gdzież ta rana? - W sercu, już ci mówiłem. Złamałaś mi je. Strasznie krwawi! - Ach, ty diable! Rzucił jej koronkową chustkę. - Tak mnie właśnie zowią. I zaczął się rozbierać. Allegrze zaparło dech. Potem wydała pogardliwe prychnięcie i pomaszerowała w stronę drzwi. Serce biło jej jak szalone, choć starała się nie zważać na jego leniwe, pełne wdzięku ruchy, gdy ściągał przez głowę nierozwiązany fular. - Na twoim miejscu nie włóczyłbym się po statku w takim stroju. Allegra zatrzymała się i spojrzała nań przez ramię. - A to dlaczego? - Bo wywołasz rozruchy wśród załogi. Wcale nie żartuję! Zostań lepiej tutaj. Przy mnie będziesz bezpieczna - dodał, unosząc ironicznie brew. 126 Allegra odwróciła się, krzyżując znów ramiona. Narzutkę nadal trzymała w ręku. - Chcesz się przede mną popisywać muskularni? - Zgadłaś. No, chodź! Pomożesz mi wybrać odpowiedni strój. Chcę dziś wyglądać przyzwoicie i nie zrobić ci wstydu. - Przyzwoicie?! Nie masz pojęcia o przyzwoitości! - Nie przeczę. Miła odmiana po tamtych świętoszkach, nieprawdaż? - wycedził. - Na co piratowi taka kolekcja wieczorowych strojów? - spytała podejrzliwie, podchwytując wbrew woli jego żartobliwy ton. - Co za logiczne pytanie, moja inteligentna dziewczyno! Często podczas rejsu schodzę na brzeg zażyć uroków takiego czy innego miasta. Chętnie wówczas gram rolę dżentelmena. - I dają się na to nabrać? - Zawsze. - Jakie miasta tak zwiedzałeś? - Wszystkie, bez wyjątku. - A co robisz, gdy zejdziesz na ląd? - No cóż... zastanówmy się. Zawsze idę do opery, rzecz jasna. - Żeby oglądać wystrojone damy? Rzucił jej zuchwały uśmieszek. - Należę do nielicznych, którzy naprawdę chcą posłuchać muzyki. Wybierzemy się razem do opery, cherie? Potrząsnęła głową, żeby mu zrobić na złość. Ubóstwiała operę: im bardziej pierwszy tenor cierpiał, tym lepiej! - Nie przepadasz za operą? Co z ciebie za Włoszka?! - ofuknął ją Lazar. - No więc, co lubisz robić? - Ujął dłonie Allegry i położył je na górnym guziku swej kamizelki. Odpięła go całkiem automatycznie. - Lubię dyskutować. - O tym już wiem - odparł sucho, przyglądając się jak wprawnie dziewczyna rozpina mu kamizelkę. - A na jaki temat najchętniej? - Och, każdy jest dobry: wszelkiego rodzaju poglądy polityczne, religijne, filozoficzne... prawa człowieka... - Zwłaszcza kobiety, co? Spojrzała na niego. Powiedział to z uroczą kpiną. - To nie jest temat do żartów, kapitanie! Wielu ludzi uważa, że należy dać kobietom szersze pole do działania, by mogły wykorzystać swe zdolności. Zapewnić im praktyczne wykształcenie, które pozwoli im uczestniczyć w ulepszaniu świata. Czy nie uważasz, że kobietom należy 127 się przynajmniej cząstka praw, które są dotąd wyłącznym przywilejem mężczyzn? - Zawsze byłem gorącym zwolennikiem całkowitej wolności kobiet w dziedzinie życia erotycznego - oświadczył gładko, spoglądając na Allegrę śmiejącymi się oczami. Pchnęła go w pierś spostrzegłszy wreszcie, że bezczelnie ją prowokował. - Miałam na myśli raczej prawo dysponowania własnym majątkiem albo możność legalnej separacji z mężem, jeśli okaże się tyranem! Odpędziła od siebie niemiłe wspomnienie Domenica. - Ależ z ciebie idealistka! Po prostu wizjonerka. Obawiam się, że jestem ulepiony z pospolitszej gliny. - Wyglądało na to, że już się nudził w jej towarzystwie. Allegra poczerwieniała. - Nie uważam, żeby to były zbyt górne ideały! Chcę po prostu wiedzieć, co się dzieje na świecie. Nadchodzi nowy wiek, era wolności... Ale ty, kapitanie, nie zaprzątasz sobie głowy takimi sprawami, prawda? Ciebie obchodzi tylko osobista zemsta i własne przyjemności! Czemuż za każdym razem go obrażam?! - zdumiała się, lecz słowa zostały już wypowiedziane. Zauważyła, że Lazar spoważniał. Odsunął się od niej, a ona stała bez ruchu, wpatrzona w niego. Nie wiedziała, jak wyrazić swą skruchę, ani czemu ją odczuwa? Lazar na jej oczach zdjął kamizelkę i rzucił ją na podłogę. Potem ściągnął koszulę przez głowę i odsunął się jeszcze bardziej. - Kapitanie... - zaczęła - naprawdę nie chciałam... I nagle zabrakło jej tchu. Lazar odwrócił się błyskawicznie, by ukryć to, co dostrzegła w przelocie. Spuścił oczy i wbił wzrok w podłogę. - Może pani stąd wyjść, panno Monteverdi. - Pozwól mi to zobaczyć, Łazarze... - poprosiła cicho. Stał bez ruchu z koszulą w garści; podeszła więc do niego, napawając się pięknem jego złocistej skóry, muskularnych ramion i piersi. Jakiż to piękny mężczyzna! Zdumiewające, że trzy ostatnie noce spędziła w jego ramionach... i sama go nie uwiodła! Z jakimś nieartykułowanym pomrukiem przyzwolenia Lazar odwrócił się tyłem, by mogła przyjrzeć się j ego plecom. Aż się wzdrygnęła. W przeszłości ktoś go wysmagał batem z taką siłą, że omal nie zatłukł na śmierć. Torturowali go! Znęcali się nad nim! Krzyżujące się ze sobą blizny tworzyły sieć, pokrywającą całe plecy-jakby palono go na ruszcie... Przypominały skomplikowane, miniaturowe szańce z piasku, które sypią chłopcy dla swych cynowych żołnierzyków, bawiąc się w wojnę. 128 Lazar uniósł wysoko głowę. W j ego oczach duma mieszała się z obawą. - No i co? Nie zemdlejesz ze wstrętu? - spytał z gryzącą ironią. - Nie. Czy to cię nadal boli? - Skądże! - Mogę dotknąć? - Naprawdę tego chcesz? - Nadal był zjeżony, ale wyraźnie pragnął zawieszenia broni. A może tylko się jej zdawało? Dotknęła dłonią jego pleców, musnęła palcami prawą łopatkę, pokrytą bliznami. Kiedy zareagował na jej dotyk cichutkim westchnieniem, niemal jękiem, Allegra poczuła mrowienie w dole brzucha. - Kto cię tak skrzywdził? - spytała zdławionym głosem. - Stary kapitan Wolfe młócił mnie bykowcem - odparł pozornie lekkim tonem - ale w gruncie rzeczy winę za to ponosi twój ojciec. Allegra zmarszczyła brwi. - Kim jest kapitan Wolfe? - Już go nie ma. A był wodzem piratów - odparł ze zjadliwym sarkazmem. - Służyłem mu. Allegra podniosła ku niemu oczy, ale nadal wpatrywał się w przestrzeń. - Nie mogę sobie wyobrazić, byś komuś służył! - Powiedzmy, że miałem wobec niego dług wdzięczności. - Za co? - Na ten temat nie będziemy mówić. Allegra zamilkła na chwilę. - Nie powinno cię spotkać coś takiego! - odezwała się wreszcie ze smutkiem, sunąc palcem po długiej, białawej bliźnie, biegnącej na ukos od ramienia do lewego biodra. - To przez moją głupotę - burknął. - Sam się o to prosiłem. - Jak to? - Któregoś dnia Proboszcza poniosło i zaczął się wykłócać ze starym na temat darowania życia jeńcom, których rodzin nie stać było na okup. A z Raynorem Wolfem nawet panna Monteverdi nie ośmieliłaby się dyskutować! - Zgłosiłeś się, żeby wychłostali cię zamiast Proboszcza? Wzruszył znów potężnymi ramionami. - On by tego nie przeżył. - To niezwykle szlachetny postępek! Lazar milczał. - Nie powinieneś wstydzić się tych blizn - powiedziała miękko, pieszcząc ze współczuciem skatowane plecy. - Możesz być z nich dumny! 9 - Jego Wysokość Pirat 129 - Boże święty, co z ciebie za kobieta?! Nigdy jeszcze takiej nie spotkałem! -burknął. - Jeśli myślisz, że zachowałem stoicki spokój, to bardzo się mylisz! Wrzeszczałem wniebogłosy i przeklinałem to holenderskie ścierwo przy każdym uderzeniu. Tylko nienawiść trzymała mnie przy życiu. - Do mego ojca? I do Boga. - Nie bluźnij! - szepnęła, usilnie zapewniając w duchu Boga, że Lazar wcale tak nie myśli. Zapadła długa cisza. Allegra leciutko powiodła opuszkami palców wzdłuż kręgosłupa Lazara, a on zadrżał. - Allegro... - szepnął - lubię jak mnie dotykasz... Z bijącym mocno sercem podeszła nieco bliżej, objęła go rękami w pasie, zaczęła gładzić po nagiej piersi i brzuchu. Ucałowała delikatnie jego plecy, raz i drugi. Sama była zaskoczona swoim zachowaniem, ale nie mogła się powstrzymać. Wstrzymała oddech, zamknęła oczy i oparła się policzkiem o jego poranione plecy, gładząc równocześnie każdy ciepły, twardy mięsień jego torsu, złocistą, miękką skórę i potężne ramiona. Sięgnęła jeszcze wyżej, by pogłaskać kark i dotknąć czarnych włosów, krótkich i miękkich jak aksamit. Kiedy odchylił głowę do tyłu, poddając sięjej pieszczocie, usłyszała cichutkie westchnienie, które wyrwało mu się z ust. Czuła, jak gwałtownie pulsowała w nim krew. Stał bez ruchu nawet wówczas, gdy jej lewa ręka powędrowała w dół, gdy sunęła dłonią po mocnej linii jego pleców poniżej pasa, gładząc smukłe, sprężyste pośladki okryte przylegającymi do nich ciasno granatowymi bryczesami. Całe ciało miał sprężyste i silne - cudownie było je gładzić. - Podobam ci się? - spytał gorącym szeptem. - O, tak! ... - odparła bez tchu. Odwrócił się i przygarnął ją do siebie, obejmując za szyję. Tym razem, gdy pochylił ku niej głowę, radośnie przyjęła jego pocałunek. Poczuła smak koniaku. Wyczuwając jej pożądanie, Lazar zgniótł ją niemal w uścisku, deszczem natarczywych pocałunków skłonił do rozchylenia warg i wtargnął głęboko językiem do wnętrza ust dziewczyny. Zdecydowanym ruchem pociągnął ją do tyłu i przycisnął do twardej powierzchni szafy. Całował Allegrę bez końca, wodząc dłońmi po jej bokach aż do bioder. Gdy teraz go dotknęła, poczuła, jak rozpalona jest jego skóra. Nie mogła wprost uwierzyć, że jej bliskość tak na niego działa. 130 Przycisnęła obie dłonie do jego nagiej piersi, próbując pohamować jego zapędy, Lazar był jednak zbyt silny. Nie pozwolił jej nawet odwrócić głowy i zaczerpnąć tchu; ilekroć próbowała się wymknąć, przytrzymywał ją i całował bez przestanku. Czuła każde drgnienie jego smukłego, silnego ciała. Z każdą chwilą słabła i była już bliska zemdlenia. Czuła się nie tyle przytłoczona jego siłą, ile pokonana w jakiś inny, znacznie głębszy sposób. Wreszcie wszystko przestało dla niej istnieć: pozostał tylko smak jego ust, dotyk rozpalonej, drżącej, wielkiej dłoni - pieszczącej jej kark i ramię, skradającej się ku piersi, rozplątującej ze zdumiewającą zręcznością wstążki jej sukni. - Allegro... - szepnął, rozwiązawszy ostatnią kokardkę. - O Boże! Jak ja cię pragnę! Na ten krzyk pożądania ugięły się pod nią kolana. Allegra miała zamknięte oczy, a jej zmysły i uczucia buntowały się zażarcie przeciwko zdesperowanej resztce rozsądku. Lazar przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej, tak iż wyraźnie czuła, jak bardzo jest pobudzony. Odwróciła nagle głowę. - Kapitanie, proszę... - Przecież wiesz, jak mam na imię, do diabła! - Obiecałeś, że nie użyjesz siły! - Mów mi po imieniu, bo wezmę cię natychmiast! - Lazar...-wykrztusiła. - Powtórz! - Nie! Zanurzył palce w jej włosach w przystępie nagłej, dzikiej czułości. - Powtórz, Allegro! Zrób to dla mnie. - Przecież nie jesteś... - Proszę... - szepnął. Jego pocałunki stały się delikatne, tkliwe i słodkie. Allegra zadrżała, czując tę nieoczekiwaną zmianę. Ująłjej twarz w obie ręce i muskał pieszczotliwie policzki opuszkami kciuków. Wbrew woli Allegry, słodycz tego pocałunku wzbudziła w niej nagłe pożądanie. Język Lazara splatał się w leniwej pieszczocie z jej językiem. Była jak odurzona, w głowie jej się kręciło. Czuła, że słabnie. Pokonywał ją swą niezwykłą delikatnością, aż w końcu nie mogła się już powstrzymać i dotknęła jego piersi. Zamarł pod jej nieśmiałą pieszczotą. Odsunął się nieco, by obserwować rękę Allegry, błądzącą niepewnie po jego sprężystym brzuchu, sunącą w górę po lekko owłosionym wgłębieniu między wypukłością piersi, by wreszcie objąć jego szyję. 131 Kiedy spojrzała mu w oczy, Fiore zobaczył, że dziewczyna boi się, ale równocześnie pragnie go. Z wyrazem bólu przymknął powieki i przytulił czoło do czoła Alle-gry. Oddech mu się rwał. - Na miłość boską, Allegro! - szepnął. - Powiedz mi, kim jestem, bo sam już nie wiem! Zastygła z ramionami wokół jego szyi. Kimkolwiek był, rozpacz w jego głosie sprawiła, że znikły wszystkie jej opory. W tym momencie była tak słaba, że pragnęła, by rzeczywiście był... Próbowała, jak sam jej podsunął, wyobrazić sobie, że to... Serce jej biło na alarm. Pełne, kuszące wargi były o włos od jej ust. Allegra skapitulowała. - Lazar! Jego ramiona zacisnęły się mocniej wokół jej talii. - Tak, tak! Jeszcze raz... - szeptał. Był to niemal jęk. - Lazar! - Odchyliła jeszcze bardziej głowę do tyłu i poddała się z radością zachłannym pocałunkom, gładząc jego pierś. - Lazar... - szeptała - Lazar! Delikatnie wziął ją na ręce, nie przestając ani na chwilę całować, zaniósł na łóżko i ułożył na wznak. Osunął się na nią, nakrył ją swoim potężnym ciałem, którego ciężar rozkosznie ją przytłaczał. Wsparł się na łokciach po obu stronach jej głowy i czule otoczył dłońmi twarz Alle- gry- - Nie bój się - szepnął. Całował ją powoli, z tkliwością, wchłaniając w siebie każdy jej oddech. Rozchylił stanik Allegry i pieścił jej piersi. Jego dotknięcie sprawiało, że słabła, że topniała pod naporem potężnej, ale łagodnej siły. Nie wiedzieć kiedy uświadomiła sobie, jak bardzo naturalne wydaje jej się to, że Lazar leży między jej nogami, że w niej rośnie potrzeba czegoś, co tylko on może jej dać, że jej ciało samo pręży się ku niemu... Usłyszała własny głośny jęk. - Tak powinno być, kochanie - szepnął Lazar. - Musisz to czuć... Czego pragniesz? Zrobię wszystko, co zechcesz. Ich ruchy były absolutnie zgodne. Allegrę szokowało to, a równocześnie sprawiało jej radość. Każde zetknięcie ich ciał, gdy jej unoszące się ku górze biodra opadały pod jego naciskiem w dół, napełniało ją coraz dzikszą rozkoszą. Za każdym razem słodka udręka. Za każdym razem pytanie: dlaczego właśnie on? Dlaczego teraz? Aż wreszcie przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Sunęła dłońmi po jego bokach, obejmowała smukłe biodra, zwierała się z nim w tym samym rytmie, 132 który narastał z każdym uderzeniem serca. Darzył ją chętnie i szczodrze rozkoszą, której pragnęło jej ciało. Kiedy miała już wrażenie, że cała płonie z pożądania, Lazar uniósł się nieco i podciągnął w górę falbanki jej spódnicy - nad kolana, powyżej ud. Alegra z trudem uniosła powieki i popatrzyła na niego. Jego oczy miały dziwny wyraz, którego nie rozumiała. Była w nich jakaś mroczna czułość. Zamknął je i pochylił się, by znów ją pocałować. I wtedy powtórzył się jej dziwny sen po laudanum: Lazar na chwilę zastygł w bezruchu - oczy miał zamknięte, oddychał z trudem. Potem pogładził ją... tam. Była zdumiona tym, jak wiele jest w niej wilgoci; dostrzegła ją na końcach jego palców. Popatrzyła półprzytomnym wzrokiem na Lazara, ujrzała na jego pięknej twarzy rozkosz i skupienie. Potem zamknęła oczy i jęknęła, gdy jego palec powoli się w niej zagłębił. Lazar pochylił głowę i czule całował jej wargi; równocześnie pieścił ją nadal: kciukiem gładził najwrażliwsze miejsce, dwa palce poruszały się rozkosznie, z doskonałym wyczuciem. Allegra pogłaskała falujące mięśnie jego ramienia. Poddała się bezwolnie pieszczocie doświadczonych palców, pozwalała się unosić rozkoszy, gdy Lazar skłoniwszy głowę, drażnił ustami i zębami jej szyję i płatek ucha. - Podoba ci się to, cherie? - pytał szeptem. Była zbyt oszołomiona nowymi doznaniami, by mu odpowiedzieć, ale po jego niskim, aksamitnym śmiechu poznała, że Lazar i tak wie 0 wszystkim. Jego szept czarował ją jak głos z krainy marzeń... I znów Allegra prężyła się pożądliwym łukiem pod każdym jego dotknięciem. - Nie opieraj się temu, kochanie... Właśnie tak, daj się unieść fali. Przylgnęła do jego ramienia, jej oddech rwał się coraz bardziej. Teraz zamilkł i on, równie przejęty jak ona, skoncentrowany jedynie na tym, by darzyć ją coraz większą rozkoszą. Pochylił głowę ku jej piersi 1 całował ją; wilgotnym koniuszkiem języka drażnił leniwie sutek. Podniósł powieki i popatrzył śmiało w oczy dziewczyny. Jego skóra poczerwieniała: przypominała błyszczącą w słońcu miedź. Jego wargi nabrzmiały od nieustannych pocałunków. Uśmiechnął się do Allegry, nim znów pochylił głowę, muskając językiem nabrzmiały sutek. Jęknęła z nieoczekiwanej rozkoszy, gdy wziął do ust jej pierś i zaczął łakomie ssać w porywie namiętności. - Jeszcze, jeszcze! - szeptała nagląco, odrzucając głowę do tyłu, na poduszki. - To takie cudowne! Nieznane uczucie potężniało w niej z każdą chwilą. Tuliła głowę Lazara do swej piersi, a równocześnie intymna pieszczota jego palców doprowadzała ją do szaleństwa. Gdy od namiętnych 133 pocałunków pierś zaczęła boleć, przyciągnęła znów jego usta do swoich ust. Pojęła, że znajduje się całkowicie w jego władzy, gdy usłyszała tuż przy uchu niski, cichy, rozkazujący szept. Gotowa była spełnić każde jego życzenie. - Chcę usłyszyć jak krzyczysz, cherie! Zdobyła się tylko na zdyszany, bolesny jęk. Lazar... Powiedział bez tchu, drżącym głosem: - Tak bardzo cię pragnę... - Na chwilę przestał ją pieścić. Allegra nie mogła tego znieść! Schwyciła go z jękiem za ramiona. - Lazar, proszę, proszę! Gdy usłyszała w odpowiedzi jęk rozpaczliwego pożądania, pierwsza fala ogromnej rozkoszy omal jej nie zatopiła, po niej przyszła następna, i jeszcze jedna... Uchwyciła się Lazara kurczowo, obejmując go za szyję. Ciało jej zwarło się konwulsyjnie wokół jego wilgotnych palców. W tej chwili była absolutnie bezbronna, ale on jej nie zawiódł. Z jej gardła wydobył się krzyk rozkoszy, a jakieś jeszcze głębsze i potężniejsze uczucie sprawiło, że łzy stanęły jej w oczach i pociekły po policzkach. Lazar spił je z jej warg. Ciało Allegry nadal wyrywało się ku niemu pożądliwie, rozpaczliwie... aż wycisnęło z jego palców każdą kroplę rozkoszy. Leżała teraz, nie będąc w stanie się poruszyć. Przepełniało ją uczucie ulgi i całkowitego zaspokojenia. Czuła się uleczona. Lazar łagodnie cofnął rękę; poczuła, jak obrzmiałe od pieszczot jest jej ciało. Zdumiewał ją własny gorączkowy oddech, szalejący puls, uczucie gorąca i lekki, rozkoszny ból między udami. Nie otwierając oczu, drżąc na całym ciele, Lazar objął ją ramionami i tulił do siebie, szepcząc, że jest najcudowniejszą istotą, jaką kiedykolwiek spotkał. Allegra wiedziała, że to nieprawda... a jednak musiała mu wierzyć: mówił to tak szczerze! Pocałowała go w policzek; czuła się osłabiona, ale dziwnie radosna. Był jej tak bliski, jakby stanowili jedną całość. - Och, Łazarze... - westchnęła, zbyt zmęczona, by potrząsnąć głową. Nie odpowiedział; złożył tylko głowę na jej piersi. Zaczęła przegar-niać palcami jego krótkie, miękkie, czarne włosy i gładzić jego plecy. Przymknęła oczy, nie chcąc dostrzec niepojętej prawdy, że w tej chwili jest jej bliższy niż ktokolwiek w świecie - ten obcy człowiek o pokry- 134 tym bliznami ciele, ukrywający pod pozorną beztroską jakąś tragedię, ten przestępca, który miał w sobie zadatki na bohatera i mógłby nim zostać, gdyby tylko chciał. Było w nim tyle dobroci i słodyczy. Obejmując go, Allegra zastanawiała się, czyjej los już się rozstrzygnął? Lazar powiedział jej kiedyś: „Masz przecież mnie". Chyba istotnie go miała. Kto wie, na jak długo? Obudził się w niej strach i zamknęła mocno oczy. Przepaść, której się tak bała, była blisko, coraz bliżej... Allegra modliła się, by jej serce nie utonęło w morskiej głębi. Boże, nie pozwól mi zakochać się w nim... byle nie w nim! W kimkolwiek, byle nie w nim!... On przyniesie mi tylko zgubę! Pirat i uwodziciel. Z pewnością zginie młodo, zanim zmądrzeje i przyjdzie mu do głowy rewolucyjny pomysł pokochania jednej, jedynej kobiety. A jeśli nawet nawiedzi go taki obłęd, nigdy nie wybierze na tę jedną jedyną jej: nieciekawej, przemądrzałej i nie doświadczonej w sztuce miłosnej córki swego wroga! To przestępca. Zniszczył całe jej życie. Nazywali go „wcieleniem zła". Ten dziki, nieodparcie pociągający łotr wtargnął nieproszony do świata jej marzeń... i nie wiedzieć czemu, od pierwszego wejrzenia straciła dla niego głowę. Kimkolwiek był. 11 *ażdy widzi, jakim się być wydajesz, niewielu czuje, jakim jesteś. Na domiar ci niewielu nie poważą się iść przeciwko mniemaniu powszechności... Bicie zegara przerwało mu lekturę. Domenie Clemente podniósł wzrok. Druga nad ranem. Odłożył z czułością sfatygowany tom Księcia Macchiavellego i wstał. Przeciągnął się leniwie i wyszedł w nocny mrok, by zaczerpnąć powietrza i rozjaśnić umysł. Przed tygodniem Mała Genua została zdobyta i spalona, Montever-di popełnił samobójstwo, a on objął po nim władzę. Od tej pory wyspa 135 była w stanie nieustannego chaosu: pożary, bunty, bijatyki wieśniaków z żołnierzami. Dostojni goście, którzy przybyli na jubileuszową uroczystość, a wraz z nimi większość genueńskich wielmożów, wynieśli się pospiesznie wraz z rodzinami. On sam przypłacił swój awans na stanowisko gubernatora złamanym nadgarstkiem, podbitym okiem i utratą narzeczonej. Jego kłopoty wzmogły się jeszcze, gdy buntownicy pokusili się o przejęcie władzy. Najdziwniejsze było to, że gdy schwytał kilku tych łotrów i torturami zmusił do mówienia, wszyscy zapewniali, że człowiek, który puścił z dymem Małą Genuę, nie należał do ich grona. Żadne z działających na terenie Ascencion stronnictw nie przyznawało się do niego, nie potrafiło wyjaśnić ani tego huraganu zniszczenia, ani zniknięcia jego sprawcy. Wszystko coraz bardziej wskazywało na to, że ten czarnooki łotr, który porwał Allegrę, nie był jednym z miejscowych wichrzycieli. A biedna Allegra nie popełniła zdrady, o co ją pierwotnie podejrzewał. Domenie był w najwyższym stopniu skruszony. Znowu miał dość swej kochanki i pragnął powrotu narzeczonej. Prawdę mówiąc, było teraz dla niego sprawą honoru udowodnienie, że potrafi bronić Allegry i pomścić jej krzywdę, oddając w ręce sprawiedliwości zbója, który ją porwał. Z pistoletem w lewej ręce (nie ważył się teraz przebywać poza domem bez broni), z prawą w łupkach i na temblaku, Domenie zajrzał najpierw do stajni, by nacieszyć się swymi pięknymi arabami. Gdy znów zanurzył się w mroku rozgwieżdżonej nocy, usłyszał, że ktoś skrada się za nim. Zatrzymał się na chwilę i ruszył dalej, uśmiechając się do siebie. Nareszcie! - pomyślał. Był na to przygotowany. Czekał na tego zbira od tygodnia. Aż się palił na to spotkanie. Od tamtej nocy, kiedy się zorientował, że jest śledzony, w najwyższym napięciu oczekiwał kolejnego ataku. Do wszystkich diabłów! Iluż morderców nasłał na niego ten czarnooki dzikus?! Domenie zabił już jednego, ale zbir zdechł, nim zdążył go wybadać. Ujrzał przed sobą zarys willi. Dwie latarnie po obu stronach drzwi frontowych błysnęły mu na powitanie. Domenie jednak wcale nie potrzebował światła. Noc wyostrzała wszystkie jego zmysły. Słyszał, a raczej wyczuwał skradającego się za nim człowieka; dzieliło ich jeszcze dobrych kilka metrów. Domenie uśmiechnął się; podniecała go ta gra, czekał niecierpliwie na właściwy moment, by przemienić się z tropionej zwierzyny w pogromcę. 136 Pogwizdując z cicha menueta, pogładził czule gładką srebrną lufę pistoletu, połyskującą w świetle księżyca. Skoncentrował całą uwagę na ścigającym go cieniu. Usłyszawszy cichy, groźny szczęk odbezpieczanej broni, odwrócił się błyskawicznie z pistoletem w lewej ręce i wypalił do ciemniejszej nieco od otaczającego ich mroku sylwetki. Zwalił najemnego mordercę jak przepiórkę w sekundę po tym, jak zbir strzelił do niego i chybił. Kula gwizdnęła Domenicowi nad uchem, poczuł podmuch gorącego powietrza i pojął, że uszedł cało. Usłyszał jęk padającego przeciwnika. Broń stuknęła na żwirowanej alejce. Domenie podbiegł do wroga, wymachując trzymanym w ręce pistoletem. Dotarł do swej ofiary, z trudem chwytającej dech. Chwycił rannego i zaciągnął go bliżej światła. - Kto cię tu przysłał? Jak go zwą? - spytał natarczywie. Mężczyzna nie odpowiedział. Domenie mocno nim potrząsnął. - Gadaj! - Szatan... -wykrztusił wielki zbir, chwytając się za buchającą krwią pierś. Domenie zbladł. - Co ty wygadujesz, nędzne ścierwo?! - wrzasnął, szarpiąc go za kołnierz. - Szatan... - powtórzył szeptem. - Jaki tam z niego szatan! - ofuknął go Domenie. - To zwykły człowiek! Można go zranić. Rzezimieszek roześmiał mu się w twarz. Po chwili jego oczy zaszkliły się, zaczął rzęzić i dostał śmiertelnych drgawek. - Nie waż się umierać, bydlaku! Żądam odpowiedzi! Ale w chwilę później, najemny morderca nieodwołalnie rozstał się z życiem. Domenie odepchnął trupa z obrzydzeniem. Boże święty, jeszcze się przez niego pobrudził krwią! - Szatan?... - powtórzył. - Jaki znów szatan? Lucyfer? Belzebub? Było to z dwojga złego lepsze niż plotki, które zaczęły się szerzyć wśród zbuntowanych wieśniaków. Czarnooki dzikus miał być ni mniej ni więcej tylko księciem Lazarem di Fiore, który wrócił zza grobu! Wierząc w to, że naprawdę mignął im w przelocie ostatni z rodu Fio-rich, mieszkańcy wyspy znienawidzili nowego gubernatora jeszcze bardziej niż dawnego. Ale wicehrabia Clemente nie zamierzał tolerować podobnej bezczelności! 137 I tak czuł się już znieważony tym, że musi kierować wszystkimi sprawami wyspy ze swej wiejskiej posiadłości, ponieważ ten łotr spalił do cna rezydencję gubernatora. Na terenie Małej Genui trwały nadal prace porządkowe; nie zostaną pewnie ukończone przed upływem dwóch miesięcy. Mniej więcej tyle samo czasu upłynie, nim zrośnie się jego ręka; tak przynajmniej utrzymywał medyk. Na szczęście, dzięki Bogu, nie było mowy o amputacji! Domenie kopnął trupa, wrzasnął na służącego i w podłym humorze wrócił do willi. Kiedy sługa wypadł ze swojej izdebki, Domenie trzasnął go w gębę i rozkazał uprzątnąć zwłoki. Zaatakujcie mnie znów jak najprędzej! - myślał z niecierpliwością, wpatrując się w ciemność. Następnym razem z pewnością zdoła schwytać zbira żywcem. Rozwiąże tę zagadkę! Książę czy nie, wszystko jedno! Nie miał zamiaru wyrzec się władzy, gdy ją wreszcie zdobył. Nie mógł jednak zmierzyć się z tajemniczym przeciwnikiem, póki nie schwyta nasłanych przez niego morderców. Kiedy Domenie dowie się, kim on jest naprawdę, czarnooki zbój gorzko pożałuje chwili, gdy zjawił się na Ascencion! Lazar postanowił pełnić nocną wachtę. Dobrze wiedział, że gdyby położył się dziś koło Allegry, zawiodłyby wszelkie hamulce. Od rozkosznej udręki, której doświadczył tego popołudnia, ogarnęła go taka frustracja, że nawet pokutujący w nim jeszcze nikły cień dawnego księcia nie skłaniał się ku dalszym wyrzeczeniom. Złote pęknięcie na czarnej skorupce horyzontu zwiastowało, że niebawem wykluje się jutrzenka. Lazar oparł się o koło sterowe, znudzony, zmęczony całonocnym czuwaniem i pełen niepokoju. Nie miał nic do roboty prócz rozważań na jeden temat: gdzie, kiedy i jakim sposobem zdobędzie wreszcie Allegrę. Lepsze to jednak niż myślenie o tym, że niebawem przetną południk zero, dokładnie na północ od Al Khuum. Nigdy nie zamierzał oglądać tego miasta z bliższej odległości! Odegnał to wspomnienie. Noc była upalna, teraz nieco się ochłodziło. Wilgoć sprawiła, że księżyc - do niedawna jeszcze w pełni - otoczony był mglistą aureolą. Lazar zastanawiał się, czy Allegra śpi, czy żałuje, że nie ma go koło niej? Zirytowało go własne mazgajstwo; co się z nim stało, do cholery?! Żadna kobieta nie zawróciła mu w głowie od czasu, gdy pewna sprytna, dużo od niego starsza damulka uwiodła go, szesnastoletniego wówczas 138 prawiczka. Teraz nawet nie pamiętał jej twarzy. W następnych latach zadawał się z kobietami z całego świata. Pragnąc uwolnić się od dręczących go demonów, przerzucał się od jednej do drugiej. Ciała kobiet nie miały dla niego tajemnic. Jednak w porównaniu z tym, co czuł do Alle-gry, wszystkie poprzednie przygody wydawały mu się żenująco płytkie. Nie pamiętał ani jednej kochanki, której opinia miałaby dla niego jakieś znaczenie; liczyło się tylko to, że rozchylały nogi. Nadal nie pojmował, jaki przewrotny impuls skłonił go podczas wczorajszej rozmowy na balkonie do zaparcia się własnej tożsamości -zupełnie jakby się wstydził własnego „ja"! Gdyby twardo obstawał przy prawdzie, Allegra z czasem uwierzyłaby mu. Tylko że on wcale nie życzył sobie, by jego branka osądzała jego postępki i mówiła mu bez ogródek, że nie dorasta do pięt swoim wielkim przodkom. Chciał ją po prostu posiąść i uwolnić się wreszcie od obsesji na jej temat. Musiał sobie powtarzać, że z pewnością dziewczyna wkrótce mu się znudzi. Ale z drugiej strony... chyba żaden z jego przyjaciół z Martyniki nie był jej wart! Ubiegłego wieczora podczas obiadu - wkrótce po ich popołudniowym intermedium - Allegra przez cały czas rumieniła się i nie podnosiła oczu znad talerza. On sam wpatrywał się w nią przez wielki, nakryty białym obrusem stół, niczym zgłodniały wilk. Miał ochotę zmieść na ziemię arcydzieło Emilia: obiad z pięciu dań, i wziąć Allegrę choćby na tym stole! Pomiędzy nimi siedział Proboszcz, wyraźnie ubawiony, i bez przerwy spoglądał to na jedno, to na drugie, jak na meczu tenisowym. Rozkoszował się udrękami kapitana i od czasu do czasu czynił bohaterskie wysiłki, by podtrzymać konwersację. Lazara całkiem zaskoczyła wczoraj reakcja Allegry, gdy po raz pierwszy dotknęła nieśmiało jego wstrętnych, pokrytych bliznami pleców. Potem rosnący w niej żar namiętności omal go nie spalił. Była ognista i słodka zarazem, pożądliwa, a równocześnie niewinna... Jej zmysłowość była naturalna, jawna i szczera. Pragnęła go, ochoczo tuliła go w objęciach i ta świadomość napełniała Lazara niezwykłym szczęściem, niemal równie wielkim jak ekstaza miłosna. Dlaczego? Sam tego nie pojmował. Allegra nie była najpiękniejszą z kobiet, z jakimi miał do czynienia - przynajmniej według ogólnie przyj ętych kryteriów. Była dzieckiem jego wroga, więc obawiał się, że jego uczucia dla dziewczyny z rodu Monteverdich są zdradą wobec własnej rodziny. Była jednak dzielna 139 i prawdomówna, a jej idealizm sprawiał, że pragnął osłaniać to naiwne, bezbronne stworzenie. Coś w jej czystych, zadumanych oczach niepokoiło go. Był w nich jakiś wzruszający smutek, jakaś tajemna tęsknota, które sprawiały, że gotów był popełnić największe szaleństwo, byle tylko się uśmiechnęła. Nigdy przedtem nie miał do czynienia z dziewicą. Postanowił jednak ułatwić jej przejście z dzieciństwa w kobiecość. A potem będzie należała do niego. Wiedział, że tak się stanie, od pierwszej chwili, gdy ujrzał ją przy ognisku. Te jej łzy... - pomyślał, ciągle jeszcze pod ich wrażeniem. W tym momencie dopuściła go do siebie znacznie bliżej, niż zdołałby dotrzeć brutalnym aktem defloracji. Poddała się namiętności w cudowny sposób, ale powinien nadal postępować rozważnie, skłonić ją, by obdarzyła go skarbem, którego żaden pirat nie zdoła skraść: swoim bezcennym zaufaniem. - Witaj, kapitanie - odezwał się za plecami Lazara cichy, nieśmiały głos, przerywając jego rozmyślania. Odwrócił się ze zdumieniem i ujrzał smukłą postać Allegry; szła ku niemu przez pokład szańcowy. - Otóż i moja ukochana! - powiedział z szerokim, leniwym uśmiechem. - Wcześnie się zerwałaś! - Przyniosłam ci kawę. - Z powodu kołysania statku posuwała się ostrożnie. - A tu masz kawałek suchara, jeśli jesteś głodny. Lepiej weź to od razu! - dodała pospiesznie i syknęła z bólu, poparzywszy sobie palce gorącą kawą. - Jest tylko śmietanka; cukru nie mogłam znaleźć. Odbierając od niej gliniany kubek skradł jej całusa. - Teraz wystarczy mi już słodyczy! - Ależ z ciebie flirciarz... - wymamrotała. Uśmiechnął się do niej nad parującym garnuszkiem; domyślił się raczej niż ujrzał w szarości przedświtu, że Allegra okryła się rumieńcem. - A sucharek - upomniał się. - Proszę! - Podsunęła mu niewielki talerzyk. Spojrzał na swą lewą rękę na sterze, prawą z kubkiem kawy i uśmiechnął się. - Może byś mi pomogła, cherie?... - O... Znów się zmieszała, ale wzięła do ręki gruby kawałek migdałowego ciasta, umoczyła je w kawie i podała mu do ust. Jej zażenowanie tak go rozbawiło, że miał ochotę roześmiać się na całe gardło. Allegra patrzyła na żagle i gwałtownie szukała tematu do rozmowy. 140 - Cóż to był wczoraj za wspaniały obiad! Twój Emilio to znakomity kucharz. - Cieszę się, że ci smakowało - powiedział uporawszy się z ciastem. - Emilio ukończył di Medici, specjalną szkołę sztuki kulinarnej w Toskanii. Przepadam za włoską kuchnią. - Lazar żałował, że nie ma trzeciej ręki: mógłby uszczypnąć Allegrę w tyłeczek, kiedy się odwróciła, podziwiając bezanmaszt. - Widzę, że jesteś smakoszem! Przyznam, że trochę mnie to dziwi - stwierdziła. - My, hedoniści, traktujemy wszelkie rozkosze z całą powagą. Dostanę jeszcze kawałek? Odwróciła się do niego plecami i ponownie zanurzyła ciasto w kawie. Tym razem koniuszki jej palców znalazły się niepokojąco blisko ust Lazara. Przez kilka chwil trwało przyjazne milczenie; on popijał kawę, ona przyglądała się, jak lekki wietrzyk porusza wielką płachtą żagla. - Jaki piękny jest twój statek! - powiedziała w zadumie. Przez chwilę przyglądał się jej bez słowa. Gdy odwróciła się do niego, oczy błyszczały jej zachwytem. - Chodź tu - powiedział nagle. - Chcesz poprowadzić „Orkę"? Ja? - Ty, ty, panno Monte Verdi! - Ale ja nie wiem jak! - Nauczę cię. - Nakarmiła go ostatnim kawałkiem sucharka, a on ugryzł ją żartobliwie w palec. Potem przełożył kubek z kawą do lewej ręki i oparł się nadgarstkiem o oś steru. Wolną ręką przyciągnął Allegrę tak, że stała teraz przed nim. - To bardzo proste - powiedział. - Po prostu trzymaj w ten sposób. Ustawił jej delikatne dłonie na kole sterowym niczym na tarczy zegara: na dziesiątej i na drugiej. Miał znów wolną lewą rękę i chętnie pogładziłby dziewczynę po biodrze, ale w ostatniej chwili powstrzymał się i odsunął od niej. Teraz, gdy Allegra wreszcie zaczęła mu ufać, nierozważnie byłoby płoszyć jąjakimiś obmacywankami. Podszedł do luku i oparłszy się o jego wypukłą pokrywę, obserwował dziewczynę, popijając kawę. - Naprawdę steruję statkiem? - dopytywała się Allegra. - Tak jak trzeba? Lazar roześmiał się. - Jak stary wilk morski! Stanęła na palcach i popatrzyła na przestwór morza przed sobą; jej twarz rozjaśniła się uśmiechem. 141 - Następnym razem będziesz smołować pokład - zapowiedział. - Lazar! - ofuknęła go i spiesznie się poprawiła. - Chciałam powiedzieć: kapitanie... Uśmiechnął się, rad z jej przejęzyczenia. - Uważaj na tamtą górę lodową! Obejrzała się na niego i prychnęła pogardliwie. Udało się! - pomyślał. Zdołał się do niej zbliżyć. Choć Allegra stała przy sterze tylko przez kwadrans - potem wrócił sternik, by zastąpić Lazara - było to dla niej niezapomniane przeżycie: kierowała takim wielkim okrętem! Zdumiewała się, że Lazar jej na to pozwolił: przecież mogła rozbić statek! Była mu tak wdzięczna, że zgodziła się, by oglądał razem z nią wschód słońca. To był główny powód, dla którego zerwała się tak wcześnie. Wkrótce kapitan zaczął ją przekonywać, że najlepszy widok będą mieli z bocianiego gniazda. Była to malutka platforma na samym szczycie grotmasztu. Co najmniej trzydzieści metrów nad ich głowami. - Nie dam się tam zaciągnąć za żadne skarby! - oświadczyła Allegra; ale kiedy Lazar uśmiechał się do niej tak jak teraz, wszystkie jej obawy rozpływały się w powietrzu. Może by mu zresztą odmówiła, bo przerażała ją ta wysokość... założył się jednak z nią, że się na to nie odważy. - Takie zabawy są dobre dla dzieciaków! - odparła wyniośle. - Strach cię obleciał? - spytał cicho. Zmrużyła oczy. - Jeszcze zobaczymy, kto tu się boi! Zanim się obejrzała, wchodziła już po drabince, a Lazar za nią, zaklinając się na wszystkie świętości, że nie będzie zaglądał jej pod spódnicę. Namówił Allegrę, by zdjęła atłasowe pantofelki: ślizgałaby się w nich na szczeblach i linkach. Teraz jej bose stopy przywierały mocno do konopnych lin. Allegra znalazła się nagle wśród wielkich białych żagli, które falowały lekko; rytmiczny trzepot płótna przypominał szum anielskich skrzydeł. W zachwycie i podnieceniu Allegra zapomniała o strachu. Nigdy jeszcze nie oglądała wschodu słońca na morzu. Powitanie nowego dnia było dla niej świętym rytuałem i dotąd przeżywała takie chwile w samotności. Wspinaczka nie była łatwa. Jednak Allegra wkrótce odkryła, że po prostu trzeba patrzeć w górę. W pewnej chwili, mniej więcej w połowie 142 drogi, spojrzała w dół na pokład i zaniepokoiła się, ale obecność Lazara dodała jej otuchy. Pospieszyła więc dalej, by nie przegapić chwili, gdy nowy dzień wstanie w pełnej chwale. Kiedy dotarli do bocianiego gniazda, znów ogarnął ją strach. Była to mała, okrągła platforma z niską balustradą. Znowu Lazar musiał uspokajać dziewczynę, póki nie złapała się mocno sosnowego masztu. Nie sądziła, że na bocianim gnieździe będzie się czuła jak na wahadle odwróconego do góry nogami zegara! Chwyciła jedną z drewnianych poprzeczek, przybitych do masztu. Lazar wyjaśnił, że to podpórka dla wyborowych strzelców, którzy podczas bitwy rażą wrogów z tego właśnie miejsca. Allegra prawie nie słyszała jego słów. - Jak ja stąd zejdę?! - wyszeptała ze strachem w wielkich oczach. Poradził, żeby się tym nie martwiła, i bez pytania zajął miejsce obok niej. Chciał ją objąć, ale Allegra wlepiła w niego przerażony wzrok. - Nie waż się mnie dotykać! Spadnę! Uniósł rękę na znak kapitulacji. - Jak sobie życzysz. Zwrócili się twarzą ku wschodowi. Piękno poruszanych morską bryzą żagli oszołomiło ją. Przekonawszy się, że zguba nie jest tak nieuchronna, jak się jej zdawało, Allegra nieco się odprężyła i usiadła wygodniej, oparta o maszt. Lazar odwrócił się do niej i pogładził japo kolanie. - Już wszystko dobrze, cherie? Allegra kiwnęła głową. - Przepraszam... chyba jednak tchórz ze mnie... - Co też ty mówisz! Samemu Szatanowi z Antigui rzuciłaś kiedyś prosto w twarz, że jest „tchórzliwym zbirem", a chyba nikt by się ważył na coś takiego! W spojrzeniu Allegry była zarówno wdzięczność za to, że podnosi jąna duchu, jak i smutek: odżyły wspomnienia tragicznych wydarzeń na murze. Lazar wpatrywał się w nią przez chwilę, potem pochylił się i po bratersku ucałował ją w policzek. - No to dzień dobry, Allegro! Spuściła głowę, czerwieniąc się okropnie. - Dzień dobry, kapitanie. Z trudem powstrzymał uśmiech, słysząc ten oficjalny ton. - A teraz opowiedz mi o swoim rytuale. Wyjaśnij, czemu wschód słońca ma dla ciebie takie znaczenie? - Lazar machał nogami, zwisającymi z bocianiego gniazda. Położył obie ręce, jedną na drugiej, na niskiej barierce i oparł na nich brodę. 143 - Kiedy miałam siedem lat, pewnego ranka moja matka obudziła mnie bardzo wcześnie, ubrała i zaprowadziła na szczyt pobliskiego wzgórza. Przyglądałyśmy się razem jak wschodzi słońce. Pamiętam, że mama płakała. Fiore odwrócił się i popatrzył na nią bez słowa. Wschodzące słońce oświetlało pomarańczową łuną jego wyrazisty profil. - Wtedy niczego jeszcze nie rozumiałam, ale z czasem po trochu dotarła do mnie cała prawda - wyjaśniła Allegra. - Miałam pięć lat, gdy zamordowano Fiorich... a mama nie mogła tego przeboleć. Może nie powinnam mówić ci o mojej rodzinie? - spytała nagle. - Twój ojciec zapłacił już za wszystkie swoje winy- odparł La-zar. - Mów dalej! Lubię słuchać o twoim życiu. - Ojciec próbował pocieszyć mamę, ale... - Allegra zawahała się -...nigdy nie byli sobie bliscy. Jestem pewna, że nie miał pojęcia, jak ulżyć jej w bólu. Nie tylko zginęli jej przyjaciele: zawalił się cały jej świat. Przez całe lata żyła jak w transie. Ciągle zapadała na zdrowiu. Nie wychodziła z domu. Często płakała i nie poświęcała mi wiele uwagi. Lazar dotknął znów jej kolana. W jego oczach było gorące współczucie. - Och, nie zamierzam się skarżyć! Miałam wspaniałą nianię - powiedziała pospiesznie Allegra, uśmiechając się, choć coś jązakłuło w sercu. Lazar przechylił głowę na bok i wpatrywał się w dziewczynę. - Wydaje mi się, że tego dnia, gdy patrzyłyśmy razem na wschód słońca, moja matka ostatecznie pogodziła się ze swą stratą. Zrozumiała, że musi nadal żyć, że ma dziecko, które jej potrzebuje. Poświęciła się potem pracy charytatywnej, a jej zdrowie powoli zaczęło się poprawiać. Kiedy mama zdecydowała się wrócić do życia... przynajmniej do czasu następnego ataku melancholii... promieniowała z niej jakaś siła. Była taka spokojna, opanowana... - Jak ty. - Lazar uśmiechnął się do niej. - Musiała być niezwykłą kobietą - powiedział - kiedy była zdrowa. Allegra kiwnęła tylko głową. Coś ją nagle zaczęło dławić w gardle i nie mogła zdobyć się na odpowiedź. Obawiała się, że jeśli otworzy usta, zacznie krzyczeć: Czemu ona mnie opuściła? W czym jej zawiniłam? - A zatem, oglądamy ten wschód słońca, gdyż twoje poprzednie życie legło w gruzach. To ja je zniszczyłem - powiedział Lazar, patrząc jej w oczy. -1 musisz odbudować je na nowo. Mam rację? Powoli skinęła głową, nie odrywając od niego oczu. Po chwili Lazar odwrócił się znów ku wschodowi. 144 - Rad jestem, że spoglądasz w przyszłość z nadzieją. - Nadzieja nigdy nie gaśnie - odparła automatycznie, ocierając ręką łzę. Po chwili dodała z goryczą: - Chyba że ktoś odbierze sobie życie. Zarówno moja matka, jak i mój ojciec poddali się, kapitanie... i tego nie mogę im wybaczyć. Lazar milczał przez chwilę. - Kochanie, czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że śmierć twojej matki nie była samobójstwem? Ostatecznie, twój ojciec miał wielu wrogów... Allegra spojrzała na niego przerażona. - Co masz na myśli? Że została... zamordowana? Jeśli wiesz coś, 0 czym ja nie mam pojęcia, musisz mi powiedzieć, Łazarze! Potrząsnął głową i pochyliwszy się ku Allegrze, musnął dłonią jej policzek. - Wiem tylko, że świat jest znacznie gorszy niż sądzisz, malutka... 1 nie przypuszczam, by twoja matka świadomie zostawiła cię samą na świecie, choćby nie wiem jak bolała nad śmiercią króla Alfonsa. Allegra odwróciła się. - Nie mówmy już o tym! - Dlaczego? - Bo mama zostawiła mnie całkiem świadomie, kapitanie! Porzuciła mnie, by połączyć się ze zmarłymi przyjaciółmi. Nie zależało jej na mnie; mojemu ojcu również. Właśnie dlatego wysłali mnie jak paczkę do cioci Isabelle... ale ona, dzięki Bogu, kochała mnie. Mimo wszystko byłam jednak zawsze samotna i bezdomna. Czy teraz możemy zmienić już temat rozmowy? - spytała oficjalnym tonem. - Może porozmawiamy o twojej rodzinie? - Postanowiła sprawdzić, czy informacje uzyskane od Proboszcza na temat wendety będą zgodne z opowieścią samego Lazara. - W jaki sposób straciłeś swoich najbliższych? Lazar milczał przez dłuższą chwilę. - Zostali zamordowani. Allegra przymknęła oczy. - Tak mi przykro! Wzruszył tylko ramionami. - Kiedy to się stało? - Całe wieki temu... A może wczoraj? - Znów wzruszył ramionami. - Byłem jeszcze chłopcem. Dobrze znasz tę historię, Allegro - powiedział z nutką ironii. - Przełęcz D'Orofio, późny wieczór, straszliwa burza... Dziesięć minut po dziesiątej, dwunasty czerwca 1770 roku. -Allegra popatrzyła na niego w osłupieniu. 10- Jego Wysokość Pirat 145 - Nic nie rozumiem... Wczoraj mówiłeś mi, że jesteś piratem! Nie patrzył jej w oczy, tylko przed siebie. Wiatr sprawił, że koszula przylgnęła mu do ciała. - Osądź sama, Allegro. Co widzisz, gdy spoglądasz na mnie? Skamieniała z oczyma utkwionymi w Lazara. - Nie żartujesz?... Twierdzisz, że jesteś synem króla Alfonsa? Przez kilka minut panowało milczenie. Lazar aż kipiał wewnętrznie, wpatrując się uporczywie w daleki horyzont. Allegra czekała z bijącym sercem na odpowiedź, usiłując wyczytać prawdę z jego twarzy. - Nieważne, kim jestem - powiedział w końcu. - Jestem mężczyzną, a ty kobietą. Tylko to się liczy między nami. - Jeśli Bóg pozostawił cię przy życiu, byś rządził Ascencion i strzegł jej, to ma to niesłychane znaczenie! - Popatrzyła na niego. - Jeśli istotnie nim jesteś, nie możesz walczyć ze swym przeznaczeniem ani pozwolić, by twój lud cierpiał! Nie możesz sprzeciwiać się woli Boga. - Nie ma żadnego Boga, Allegro. Uniosła oczy ku coraz jaśniejszemu niebu i odetchnęła głęboko, starając się opanować zniecierpliwienie. - Jeśli naprawdę nim jesteś, czemu odpłynęliśmy z Ascencion? Lazar siedział bez ruchu, nieodgadniony, zamknięty w sobie. Allegra spróbowała wybadać go inaczej. - Jak udało ci się wymknąć z rąk rozbójników? - To nie byli wcale rozbójnicy, tylko zawodowi mordercy, nasłani przez twojego ojca. A ja miałem łut szczęścia. - Wpatrywał się z natężeniem we wchodzące słońce tak długo, że go oślepiło. - Nie! To wcale nie było szczęście. Mój ojciec zginął, żebym ja mógł się uratować. Wolałbym, żeby tak się nie stało - dodał cicho. - Nie mów tak! - szepnęła łagodnie i chciała dotknąć jego ramienia, ale odsunął się i dalej patrzał na wschód. Allegra potrząsnęła głową w rozterce. Nie wiedziała już, w co ma wierzyć. - Zrobiłabym wszystko, żeby ci pomóc! - Więc kochaj się ze mną - odparł, nie odrywając nieruchomych oczu od słońca. - To nic nie da! - Mnie bardzo wiele. - Dobre sobie! -wybuchnęła. -Kimkolwiek jesteś, całkiem się zagubiłeś! Czemu nie zastanowisz się poważnie nad tym, co cię dręczy? Przyjrzyj się swemu życiu! Jesteś silny, inteligentny i dzielny... Czemu zadowalasz się tak nędznym losem? Mógłbyć osiągnąć o wiele więcej... Przerwał jej cichy, lodowaty śmiech. 146 - Mądra, szlachetna panno Monteverdi! Znów słyszę pogardę w twoim głosie. Dobrze już znam ten ton! - Pogardę? O czym ty mówisz? - Twoją pogardę dla mnie, moja wyniosła branko! Twoją najwyższą pogardę. Właśnie dlatego nie chcesz się ze mną kochać. To całkowicie zbiło ją z tropu. - Niepoprawny głupcze! Takie wyciągnąłeś wnioski? Cóż ja ci mam powiedzieć? Wcale tobą nie gardzę, tylko się ciebie boję! Wreszcie na nią spojrzał. - Boisz się? - spytał gwałtownie i zaraz się nachmurzył. - Nieprawda! - Tak, boję się ciebie! Wybacz, że nie palę się do tego, by ulec mężczyźnie, który to pragnie mnie zamordować, to znowu uwieść... I pewnie zostawić z dzieckiem przy piersi gdzieś na odludziu, bez żadnej pomocy! Jestem pewna, że z początku byłoby nam cudownie, ale choć jedno z nas powinno mieć odrobinę rozsądku! Boję się ciebie - mówiła dalej bez ogródek - bo jesteś egoistyczny, dziki i trudno ci się oprzeć. Nie zamierzam być twoją igraszką! Moje życie to nie zabawa. Ja też mam swoje uczucia, swoje prawa... ja też mam serce! Fiore wzruszył ramionami. - Dałaś mi słowo. - Tak, ale czy miałam jakieś inne wyjście? Co mogłam zrobić w tej sytuacji? - pytała natarczywie. - Jak ty sam byś postąpił? - Co za pytanie! Oczywiście uciekłbym, cherie - odparł przerażającym, posępnym tonem. - Zostawiłbym ich na pewną zgubę i ratowałbym własną skórę! - Na pewno byś tego nie zrobił! Odwrócił się do niej gwałtownie. - Właśnie tak zrobiłem! Dokładnie tak! Masz teraz swojego księcia! Oczy Allegry rozszerzyły się z przerażenia. Lazar znowu patrzył na morze. - Wcale nie boisz się mnie. Boisz się samej siebie, tego, że możesz się we mnie zakochać. Nie mam o to do ciebie pretensji. Ludzie, którzy mnie kochają, przeważnie źle kończą. Ale tobie nie pozwolę się wywinąć! Nie masz wyboru. Należysz teraz do mnie, chcesz tego czy nie! - Nie podoba mi się to ani trochę! - Spróbuj uciec - poradził zimno. - Dalej! Sama zobaczysz, jak się to skończy. Daj mi tylko pretekst, a wezmę to, czego pragnę, choćby wbrew twej woli! A pragnę cię tak bardzo... za bardzo, do wszystkich diabłów! - Bez ostrzeżenia odwrócił się i pocałował Allegrę, przypierając ją do masztu. 147 Zamarła z przerażenia. Była pewna, że spadnie, złamie sobie kark o pokład, leżący trzydzieści metrów pod nimi! A wszystko przez jeden pocałunek... odwodzący od zmysłów pocałunek... Lazar widocznie wcale się tym nie przejmował. Pożerał ją wprost z bezlitosną, płomienną namiętnością. - Boisz się teraz, panno Monteverdi? - spytał szorstko, ale nie pozwolił jej odpowiedzieć. Jego gniewne pocałunki spychały ją coraz bardziej na skraj przepaści. Jego pożądanie ciągnęło ją jeszcze silniej w otchłań. Nie pozwoli się zepchnąć! Uchwyciła się kurczowo balustrady. W głowie kręciło się jej coraz bardziej. Czuła wzbierające w dole brzucha pożądanie; palce aż ją świerzbiły, by dotknąć aksamitnej, złocistej skóry Lazara... ale się powstrzymała. Cóż za paradoks! - myślała z rozpaczą. - Wymarzony, idealny rycerz przemienia się w demonicznego kochanka, przed którym nie ma ucieczki! Zdecydowany na wszystko, gwałtowny, niebezpieczny... Bardziej niebezpieczny niż mogła to sobie wyobrazić... Jej ciało drżało pod dotykiem jego dłoni, pod jego pocałunkami... Pociągała ją nawet mroczna strona jego natury. Lazar puścił ją. Nie mógł złapać tchu. - Spróbuj teraz powiedzieć, że to jest bez znaczenia! Allegra nie była w stanie wymówić słowa. Myśli jej się rwały. Wy-puściwszyjąz ramion, Lazar pomógł jej oprzeć się bezpiecznie o maszt. Przez chwilę siedziała z głową przyciśniętą do chropawego drewna, z zamkniętymi oczyma, starając się zebrać myśli. Wpatrzony w nią Lazar roześmiał się cicho, z goryczą. - Nie jesteś rada, że darowałem ci życie? Popatrzyła na niego i lekko zadrżała. Potem odwróciła się i z oczyma utkwionymi w horyzont wypuściła wreszcie powietrze z płuc. Siedzieli obok siebie, nie dotykając się. Nad nimi wschodziło słońce. R orażka na całej linii, do diabła! Czemuż on musiał spotkać tę dziewczynę?! Mógłby przewidzieć, do czego to doprowadzi, gdyby mógł jasno myśleć w obecności Allegry 148 Monteverdi. Niestety, gdy znajdowała się w pobliżu, czuł ogień w lędźwiach i miał wrażenie, że ktoś uderzył go w splot słoneczny. Najbardziej złościło go to, że odbierała mu wiarę w siebie. Dawniej nie dbał o nic, był wewnętrznie martwy, i czuł się z tym znacznie lepiej! Jak ta dziewczyna śmiała przypominać mu o jego powinnościach?! Był wczesny wieczór. Od wschodu słońca nie zdarzyło się nic godnego uwagi. Nie wszedł, psiakrew, na nową drogę życia... i wcale nie miał na to ochoty! Niech to wszyscy diabli! Trzeba było zniewolić dziewuchę zaraz pierwszego dnia i skończyć z tym raz na zawsze! - myślał z niesmakiem. Podszedł do swej skrzyni i wśród upchniętych byle jak wszelkich części garderoby zaczął szukać koszuli. Potem odkorkował butelkę francuskiego wina; nie żałował go sobie, próbując znaleźć w nim pociechę. Wyszedł na balkon i stanął w cieniu pozłacanego występu rufy, wpatrując się w spienione fale, tworzące za okrętem wyraźne V. Allegra postąpiła podle, dręcząc go tak. Rozdarła zabliźnione rany, które znów krwawiły. To przez nią zaczęły targać nim wyrzuty sumienia. Pierwsze strzały w tej bitwie padły w chwili, gdy zmusiła go do wyznania (po raz pierwszy w życiu), że jego ojciec rzucił się na morderców, poświęcił własne życie po to, by dać mu szansę ucieczki. Łudził się, że ocaleje następca tronu, a wraz z nim dynastia. A tymczasem ocalony... - jak to się wyraziła Allegra? - włóczył się z piratami i napadał na bezbronnych ludzi. Nie możesz walczyć z przeznaczeniem! - mówiła. Jeszcze zobaczymy! - odciął się w myśli i znów pociągnął z butelki. Tego ranka na bocianim gnieździe zmusiła go, by przyznał - jeśli nie przed nią, to przynajmniej przed samym sobą! - że sprzeniewierzył się ostatniej woli ojca. Swojemu powołaniu, wszystkim obowiązkom i powinnościom, do których zaczęto go wdrażać w trzynastym roku życia - wtedy właśnie, gdy cały jego świat się zawalił. Zasługiwał na wszystkie twarde słowa, którymi go obrzuciła. Był tchórzem. Był zarozumiałym, egoistycznym straceńcem, wiodącym bezsensowne, bezużyteczne życie. Znienawidził Allegrę za to, że przejrzała go na wylot. Nie mógł pojąć, jak jej się to udało?! Była przecież tylko dzieckiem. Aniołem o jasnym spojrzeniu... Był wściekły, że zmąciła jego sztuczny spokój, którym okrywał swoją nędzę. Jakim prawem, na litość boską?! Była przecież jedną z Monteverdich! Irytowała go jak diabli... a w dodatku tracił rozum z pożądania. Musi ją mieć! I to szybko! 149 Boże święty! Nawet medycy mówili, że to niezdrowo tłumić w sobie żądze: kłębią się wtedy na dnie brzucha jak ogniste żmije. Psiakrew, ależ potrzebował kobiety! Nie: potrzebował tylko Alle-gry... ale po dzisiejszej porannej sprzeczce chwila spełnienia wydawała się jeszcze odleglejsza. Jeżeli panna Monteverdi gardziła nim jako piratem, to z pewnością potępi go bez litości za to, czym naprawdę był: władcą, który wyparł się własnego ludu. Nie mógł jej wyjaśnić, czemu nie wrócił na Ascencion. Ten sekret zabierze ze sobą do grobu. Nie warto nawet o tym myśleć. Wszystko było bez sensu... i bolało jak jasna cholera. W niemej wściekłości wpatrywał się w lśniące morze, dopij aj ąc resztę wina z butelki. Pragnął utopić swój ból, otępieć, machnąć ręką na wszystko... Pół godziny później był już całkiem pijany - na szczęście! Wspaniałe wino - myślał leniwie, wracając niepewnym krokiem z balkonu do kajuty. Zwalił się na fotel, całkiem bez sił. Niczym się nie przejmować - oto rozsądna dewiza! Złożył głowę na oparciu fotela. W głowie kłębiły mu się wspomnienia tamtego piekła... Ilekroć myślał o Al Khuum, mózg odmawiał mu posłuszeństwa. Wszystkie wspomnienia stamtąd przypominały narkotyczne wizje... Nic dziwnego: Malik wpadł na doskonały sposób ujarzmienia krnąbrnego niewolnika! Nie żałować mu opium. Co za genialny pomysł! Dziwne... jeszcze do tej pory odczuwał niekiedy narkotyczny głód. Lazar wykrzywił usta z odrazy do samego siebie. Wlepione w przestrzeń oczy patrzyły z goryczą. Wypił ostatni łyk z butelki i podparł głowę ręką. Zauważył, że wydłużające się wieczorne cienie mają wiele niezwykłych barw: rudawe, oliwkowe, ciemno fioletowe, brunatne... Kudłaty okrętowy kot przycupnął na jego biurku i wpatrywał się ciekawie w kapitana lśniącymi, zielonymi ślepiami. - Czego chcesz, do cholery?! - spytał go Lazar. Widząc, że pierwszy po Bogu jest nie w humorze, kot uciekł. Fiore zamknął oczy. W jego otumanionym umyśle było tylko Al Khuum: długość geograficzna - zero. Nadzieja ocalenia - zero. Jakież ono było piękne! Białe strzeliste wieże, różnobarwne mozaiki... Co za malownicze piekło! Szmer alabastrowej fontanny stanowił pewną ulgę, gdy jałowe popołudnie wlokło się bez końca. Dziwaczne pienia muezzina, zwołującego wiernych na modlitwę... Miękkie, przeciągłe dźwięki muzyki w smolistej czerni nocy... Chłód lufy pistoletu na skroni, Malik zmuszający go, by padł na kolana... 150 Lazarem wstrząsnął dreszcz. Zacisnął mocno powieki, broniąc się przed tamtym wspomnieniem. Co by pomyślała Allegra, dowiedziawszy się, jaki los spotkał jej ukochanego księcia - myślał z obłąkańczym uśmiechem na wyschniętych wargach. Szkoda, że nie ma już sygnetu... chętnie rzuciłby go jej w twarz! Tak, miał niegdyś niepodważalny dowód swego królewskiego pochodzenia. Dawno, dawno temu... Pierścień z onyksowym lwem, stojącym na tylnych łapach. Oko stanowił rubin wyjęty z rękojeści Excelsiora, zgodnie z prastarą tradycją Fiorich. Pustego miej sca po wyj ętym klejnocie nie zapełniano innym; książę po wstąpieniu na tron umieszczał rubin na jego dawnym miejscu - wzór był znowu kompletny. A po latach wydobywano z rękojeści rodowego miecza inny klejnot, by go oprawić w pierścień dla nowego następcy tronu. Teraz jednak krąg został przerwany. Książęcy sygnet, ostatni dowód tożsamości, odebrano Lazarowi przemocą, podobnie jak wiarę, dumę i godność osobistą. Sayf-del-Malik, zwany „Mieczem Prawości", przywłaszczył sobie klejnot, wydarłszy go małemu, półżywemu chłopcu, którego muzułmańscy piraci wyłowili z morza i przywieźli do Al Khuum. Lazar nie zamierzał tam wracać. Za żadne skarby! Allegra westchnęła i ze znużeniem potarła zgięty kark. Świeczka w latarni dopalała się. Chcąc poznać prawdę, spędziła cały dzień - zgodnie z sugestią Lazara -w ciasnym, źle oświetlonym składzie, ślęcząc nad zakurzonymi aktami, wykradzionymi z gabinetu gubernatora. W ciągu ostatnich kilku godzin dowiedziała się więcej o tym obcym człowieku, który był jej ojcem, niż on sam by jej wyjawił, choćby oboje żyli przez wiele lat na Ascencion, widując się codziennie. To, co w nich wyczytała, wcale jej nie ucieszyło. Miała wrażenie, że sypiaj ej sól na otwartą ranę, gdy dowiadywała się tuż po tragicznej śmierci papy, że brał łapówki, sprzeniewierzał fundusze, skazywał na śmierć lub długie lata więzienia młodych „buntowników" na podstawie zgoła wątpliwych dowodów. Dokonane przez nią odkrycia potwierdzały słowa Lazara, utrzymującego, że jej ojciec zgładził króla Alfonsa dla zdobycia bogactwa i władzy. Wynajął płatnych morderców, by wykonali to krwawe zadanie, a następnie kazał ich powiesić za zbrodnię, którą popełnili na jego zlecenie. W świetle tych dowodów samobójstwo papy było równoznaczne z przyznaniem się do winy. 151 Jakże jednak mogła pogodzić się z tą myślą? I jak mogła uwierzyć w to, że jej porywacz, groźny pirat, był w rzeczywistości zaginionym księciem z wielkiej dynastii Fiorich? Zaginiony? Raczej zgubiony na wieki - pomyślała z westchnieniem. Zataszczyła z powrotem drewnianą skrzynię na najniższą półkę; przeciągnęła się, wyprostowała kark i ruszyła na górę, by zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Wieczór był wietrzny; promienie zachodzącego słońca barwiły kremowe żagle na różowo. Allegra rozejrzała się po pokładzie szańcowym, zerknęła w stronę steru... Ani śladu kapitana. Nie widziała go od czasu ich porannej kłótni. Był teraz prawdopodobnie na dole, szykując się do kolejnej nocnej wachty. Proboszcz czytał na głos ustępy z Biblii. Pół tuzina majtków zebrało się wokół niego pod płóciennym daszkiem. Allegra przyłączyła się do słuchaczy. Uśmiechnęła się do nich nieśmiało, a marynarze prześcigali się w niezdarnych grzecznościach. Proboszcz czytał z Ewangelii św. Jana fragment o miłości Bożej; myśli Allegry błądziły jednak gdzie indziej. Łatwo mogła się domyślić, czemu kapitan nie sypia ostatnio razem z nią. Doceniała jego rycerskość, ale czuła się bezmiernie samotna w obliczu bezkresnego morza, gdy nie było przy niej Lazara. Zdumiewające, jak bardzo jej brakowało jego bliskości: gorące ciało, pod którym uginał się materac, wydawało się opoką, gwarancją bezpieczeństwa; równomierny oddech uspokajał, gdy w nocy przytłaczał ją ogrom morza, a skrzypienie statku brzmiało jak zawodzenie uwięzionych w nim duchów. W końcu Allegra powiedziała Proboszczowi i marynarzom „dobranoc" i zeszła pod pokład, nadal pogrążona w myślach. Poczuła głód i zajrzała do kambuza. Nie było tam Emilia, więc sama zaczęła szukać jakiejś lekkiej przegryzki. Znalazła nieco owoców i włożyła je do miseczki. W dalszym ciągu ani śladu Lazara! Zajrzała na galerię, chcąc się przekonać, czy nie sprawdza stanu dział okrętowych. Nie było go tam. Pan Harcourt poinformował ją, że dziś w nocy mogą natknąć się na wrogów, gdy będą przepływać przez Cieśninę Gibraltarską. Wkroczyła do saloniku, gryząc soczystą brzoskwinię. Zastukała do drzwi kajuty, nie usłyszała jednak odpowiedzi. Weszła do środka i natychmiast zobaczyła kapitana. Spał twardo, zwinięty w kłębek w najdalszym kącie łóżka. Allegra mimo woli uśmiechnęła się i cichutko przymknęła drzwi. Jej wzrok padł na pustą butelkę po jakimś trunku. Zmarszczyła brwi z dezaprobatą, odłożyła brzoskwinię i miskę z resztą owoców na biurko 152 i przeszła przez pokój, by otworzyć drzwi balkonowe. Uchyliła też kilka małych okienek, mając nadzieję, że przewiew otrzeźwi mężczyznę. Popatrzyła na niego, przechodząc obok łóżka, na którym wczoraj wtajemniczał ją w (jakby to określiła matka Beatrice) „grzeszne rozkosze ciała". Lazar obejmował poduszkę potężnym ramieniem. Był zwrócony twarzą do Allegry; oczy miał zamknięte, spał spokojnie. Ten widok wzruszył ją, a równocześnie podniecił jej zmysły. Tyle męskiej urody! Tyle znużenia i bólu. Jak niewinnie wyglądał! Pomyślała, że ten człowiek na pewno nie krzywdził innych z premedytacją. Był z gruntu dobry, choć twardy... A jeśli walczył z całym światem, to przede wszystkim dlatego, że świat zadał mu wiele bólu. Mój miły Jonaszu - myślała ze smutnym, czułym uśmiechem - ock-nijże się! Twoje przeznaczenie już gdzieś na ciebie czeka... Lazar spał dalej. Allegra wróciła po miskę z owocami i poszła z nią na próg balkonu. Wrzuciła pestkę brzoskwini do morza i zabrała się za dojrzałe, czerwone wiśnie. Wpatrywała się właśnie w srebrny cień latającej ryby, gdy za jej plecami leżący na łóżku Lazar krzyknął coś niewyraźnie. Zaciekawiona Allegra odwróciła się i spojrzała na niego. Spał nadal, ale po jego smagłej twarzy przeleciał skurcz gniewu i bólu. Czoło zmarszczyło się groźnie, usta bezgłośnie przeciwko czemuś protestowały. Allegra przez chwilę wpatrywała się w niego jak urzeczona, zastanawiając się, czy go nie obudzić? Mruknął: - Nie, nie! - i znowu zamilkł, zapadając w głęboki sen. Pogryzając wiśnie, Allegra przez jakiś kwadrans obserwowała śpiącego. Każda inna kobieta - rozmyślała, rzuciłaby wszelkie skrupuły na cztery wiatry i wlazłaby mu do łóżka! Kochaj mnie... Zauważyła już, że sprawia Lazarowi największą radość wówczas, gdy sama szuka nim kontaktu... jakby zawsze brakowało mu kobiecej czułości i zainteresowania. A przecież musiało być wręcz odwrotnie! Nie ulegało jednak wątpliwości, że bardzo lubił, by go dotykać, obejmować, pieścić; że widział w tym potwierdzenie własnej wartości. W duszy Allegry zbudziło się nowe, nieznane uczucie: niemal bolesne pragnienie pocieszenia go, obdarzenia wszystkim, czego tak bardzo potrzebuje. Może to on miał rację? - rozważała, zlizując z palców wiśniowy sok. Może pociecha, płynąca z fizycznego kontaktu, to najlepsze lekarstwo na 153 to, co nas dręczy? Przecież słowa nie rozwiązywały wszystkich problemów, nieraz jeszcze je komplikowały... Idź do niego! Allegra z trudem przełknęła ślinę, odstawiła miseczkę i przekonywała samą siebie, że Lazar potrzebuje wypoczynku przed nocną wachtą. Uznała, że ciągłe gapienie się na śpiącego to zwykłe wścibstwo, zaczęła więc rozglądać się po kajucie w poszukiwania dziełka pana Thomasa Paine'a, zatytułowanego Zdrowy rozsądek, które pożyczyła od Proboszcza. Postanowiła poczytać je na pokładzie przy ostatnich blaskach gasnącego dnia, póki kapitan nie podniesie się i nie opuści kajuty. Szukała książki na zagraconym biurku, gdy Lazar nagle zerwał się i zaczął krzyczeć. Obudził się prawie natychmiast i zamilkł; z trudem chwytał oddech, oczy miał nieprzytomne ze strachu. Allegra patrzyła na niego ze zdumieniem. Spojrzał na nią oczyma pełnymi lęku. Wydał jej się nagle niezwykle młody i całkiem zagubiony, jakby nie bardzo wiedział, gdzie się znajduje. Aż podskoczył, gdy jeden z jego ludzi zastukał gwałtownie do drzwi; obawiał się widać, że Allegra go zamordowała! - Wszystko w porządku, kapitanie? Lazar wzdrygnął się i odwrócił głowę ku drzwiom. - Tak... tak... -wykrztusił, przegarniając palcami swe krótkie włosy. Oddychał z trudem. Z bijącym sercem Allegra obeszła biurko, nie odwracając oczu od Lazara. - Nic ci nie jest? - O Boże...! -jęknął. Opadł znów na poduszki i zasłonił ręką oczy. Domyśliła się, że czuje się upokorzony. - Nic ci nie jest? - powtórzyła i pochyliła się nad nim. Nie odpowiedział. Allegra wyprostowała się. Wstrząsnęło nią przerażenie, które dostrzegła w oczach swego obrońcy: do tej pory uważała go za nieustraszonego wojownika. Ręce jej lekko drżały, gdy nalewała do szklanki wody z glinianego dzbana. Podeszła do Lazara i przysiadła obok niego na skraju łóżka. Nie poruszył się, nie odezwał, nawet nie odjął ręki od oczu. Widziała, jak strasznie był spięty: jakby najwyższym wysiłkiem woli hamował rozpacz. Podała mu szklankę. 154 - Nie dotykaj mnie! - Napij się wody, kapitanie. Odpowiedziało jej niskie, gniewne warknięcie. - Mam na imię Lazar! Odetchnęła głęboko i obiegła wzrokiem alkowę. - Czy Wasza Królewska Mość raczy napić się wody? - Idź do diabła! Uśmiechnęła się z ulgą: miał już dość siły, żeby się kłócić! - A więc - odezwała się po chwili, cedząc słowa - nareszcie wiem, jak można cię przestraszyć. Domenicowi się nie udało. Mojemu ojcu się nie udało. Żołnierzom mego papy także nie. Goliatowi również. Mnie z całą pewnością też! Nawet genueńska flota nie zdołała cię przestraszyć. - Wyliczała to wszystko na palcach i w końcu spojrzała na Laza-ra. - Widzę, że tylko ty możesz przerazić samego siebie! - Nie tylko. - No, no, mój drogi! Wszyscy miewamy przykre sny. A picie bez umiaru wcale nie pomaga - dodała, grożąc mu palcem; wyłącznie po to, by rozzłościć Lazara i oderwać go od rozpamiętywania koszmaru. - Nie praw mi kazań, bo cię zaknebluję! - No, co cię znów ugryzło? - przekomarzała się z nim, głaszcząc go po płaskim brzuchu, osłoniętym batystową koszulą. - Czyżbyś czuł się zażenowany, mój drogi? - spytała, parodiując jego łaskawy ton, który przybierał, chcąc okazać swą wyższość. - Jędza! - Słucham...? - Jędza! Bezczelna mała jędza! Podniosła szklankę do góry i wylała mu wodę na głowę. Zerwał się, parskając i plując. Woda spływała mu po twarzy i piersi. Patrzył na Allegrę z najwyższym zdumieniem. Uśmiechnęła się niewinnie. - Lubisz igrać z ogniem, moja panno?! Zlizał wodę z warg. Allegra także miała ochotę je polizać. W ciemnych oczach Lazara zapłonął nagły błysk; chwycił Allegrę i przewrócił ją na skotłowaną pościel. Zaczął skakać po łóżku na czworakach, łaskocząc ją tak, że piszczała i błagała o litość. Ugryzł ją w ramię, a potem przysunął się bliżej i zaczął ocierać się nosem o jej szyję. Odepchnęła go bez większego przekonania, bardzo rada, że udało jej się go rozweselić. - Cuchniesz winem! - poskarżyła się. 155 - Nawet nim smakuję, zobacz! - Pocałował ją. - A ty wiśniami. Bardzo lubię wiśnie - mruknął. Objęła go za szyję i ucałowała namiętnie. Lazar wybuchnął po chwili pijackim śmiechem, odrywając usta od jej ust. - Wszystko się kręci! Widać jeszcze jestem zalany! - i zwalił się na Allegrę całym ciężarem: dziewięćdziesiąt kilo żywej wagi. - A to ładnie! - zawołała, spychając go, bo nie mogła oddychać. -Za pięć minut rozpoczyna się twoja wachta. Pewnie przez ciebie statek pójdzie na dno! - Kto by się tym przejmował? Mnie to nic a nic nie obchodzi! -odparł niskim, rześkim głosem. Uśmiechając się rozpustnie, osunął się między uda Allegry i uniósł jej kolano tak, by otaczało mu biodra. - A ja myślałam, że jesteś na mnie wściekły - powiedziała z lekką pretensją, przeczesując palcami jego krótkie, miękkie włosy. -Unikałeś mnie przez cały dzień. - Bzdura! Nigdy nie chowam urazy. - Czyżby? - Przekrzywiła głowę i popatrzyła na niego, powstrzymując śmiech. - Czy to nie ty żyłeś tylko myślą o zemście? Czy to nie ty spaliłeś miasto? Lazar zmrużył oczy i spojrzał na nią spode łba. - Podyskutujemy później, jeśli bardzo będziesz chciała. Teraz na odmianę zajmiemy się czymś, na co ja mam ochotę! - Pochylił ku niej głowę. - Obejmij mnie nogami - szepnął. Allegra natychmiast poczerwieniała. - Nie! - No, no! Tylko na minutkę. Na pewno ci się to spodoba. Od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałem, marzyłem o tym, by poczuć wokół siebie te cudowne, długie nogi. - Żartujesz! - Wcale nie. Pamiętasz, jak cię wciągnąłem do stawu przy wodospadzie? Dzięki temu mogłem zobaczyć wszyściutko! - Nie...! -jęknęła, czerwieniąc się. - Mokry biały jedwab - szepnął. - Nigdy tego nie zapomnę. Wpatrywała siew niego, dostrzegając pożądanie w ocienionych długimi rzęsami oczach, obrzmienie warg, wilgotnych jeszcze od jej pocałunku. Lazar gładził japo udzie i delikatnie podciągał jej drugie kolano tak, by dotykało jego boku. Allegra podniosła głowę i ucałowała go znowu. Zrobiła to, o co prosił: objęła nogami jego muskularne uda. - Cóż za zdolna uczennica z tej niewinnej dzieweczki! - mruknął, przytulając się do niej tak, że zaczęła drżeć. 156 Poddawała się z lekkim uśmiechem, bezwstydnie radując się jego bliskością. Wydawało jej się zupełnie naturalne, że tak doskonale do siebie pasują. Ostatecznie, ciocia Isabelle zawsze jej powtarzała: „Fałszywa skromność jest dobra dla prowincjuszy!". Allegra dopiero teraz pojęła, co ciocia miała na myśli. - Zanim cię poznałam, byłam panną z zasadami - szepnęła w rozmarzeniu, gdy Lazar pieszczotliwie gryzł ją w ucho. - A ty zrobisz ze mnie jakąś bezwstydnicę, uchowaj Boże! - Już mi się to udało. Wydała okrzyk oburzenia i cofnęła nogi, którymi dotąd go obejmowała. - Co to ma znaczyć?! - spojrzał na nią groźnie. Powstrzymała wybuch, rzucając mu przekorne spojrzenie. - Opowiedz mi swój sen! Wesoła twarz Lazara pociemniała. Allegra pojęła, że ta ciemność zawsze taiła się pod powierzchnią. Widziała, że nie jest jeszcze gotów do zwierzeń. Pogładziła go koniuszkami palców po policzku. - Czy to był jakiś smok? - spytała cicho, żartobliwie. Nie pozwoli, by ciemność znowu go ogarnęła! Lazar skinął głową. - Chciał cię pożreć? Kiedy jego smutne, pełne rozterki oczy rozświetliły się lekkim uśmiechem, Allegra przyłapała się na myśli: jakże łatwo mogłabym się w tobie zakochać. - Powiedz mi... - szepnęła. - Co cię dręczy, Łazarze? Pragnę ci pomóc. Nie będę cię osądzać! - Nie mogę, Allegro - odparł, spoglądając na nią z niemym błaganiem. Takie spojrzenie mogłoby zmiękczyć skałę! Głaskała go lekko po policzku, przypatrując mu się uważnie. - Nie mogę - powtórzył. - Rozumiem, Łazarze. - Zamilkła na chwilę, przeczesując znów palcami jego włosy. - Mój Łazarze... Zamknął oczy i leżał bez ruchu, gdy wymawiała jego imię. Allegra uniosła się z poduszki i zaczęła całować go w usta. - Lazar... - szeptała między pocałunkami. - Mój wybawca, mój dziki pirat, mój zagubiony książę... Lazar! - Znów objęła go nogami. Pocałował ją zachłannie. Palce ich rąk splotły się ze sobą na materacu. Doprawdy, wolałabym, żeby nie był księciem! - pomyślała niemal frywolnie, gdy Lazar sunął w dół po jej ciele, znacząc drogę pocałunkami. 157 Księżniczka Nicolette z pewnością nie byłaby zachwycona, gdyby się dowiedziała, co wyrabiam z jej narzeczonym! Lazar przeszył ją niepokojącym spojrzeniem, całując jej nagie kolano. Przyglądała się, jak podciąga jej spódnicę do góry. Była troszkę zdenerwowana, ale z pewnością mniej, niż należało! Ręce Lazara wędrowały coraz wyżej, muskając białą, delikatną skórę ud. Coraz wyżej unosił się rąbek spódnicy. Lazar pochylił głowę. Allegra jęknęła w nagłym szoku i otworzyła szeroko oczy, ale zaraz je zamknęła w nagłej ekstazie. Wiedziała, że powinna go powstrzymać! To było w najwyższym stopniu nieprzyzwoite... ale takie cudowne... Wkrótce całkiem osłabła, była już tylko pożądaniem, nie miała głowy do rozważań o przyzwoitości. Czas płynął. Dopiero wówczas, gdy była o krok od uduszenia, Allegra zorientowała się, że wstrzymywała dotąd oddech, zafascynowana tą grzeszną rozkoszą. Ktoś zaczął dobijać się do drzwi, przypominając kapitanowi o nocnej wachcie. Zignorował to wezwanie i powstrzymał Allegrę łagodnym, ale stanowczym naciskiem ręki, spoczywającej na jej brzuchu. Podczas tej przerwy popatrzyła na Lazara i zafascynował ją wyraz upojenia na jego twarzy, nieprawdopodobnie pięknej w tym momencie. Allegra zamknęła znów oczy i z cichym, głębokim jękiem odpłynęła gdzieś daleko, poddając się woli kochanka, akceptując jego palące pragnienie zaspokojenia wszystkich potrzeb jej ciała. By osiągnąć swój cel, wytrwale przełamywał wszelkie jej protesty, odmowy, sprzeciwy -aż wreszcie pozostało w niej tylko to, co najistotniejsze: poczucie własnej samotności i pragnienie miłości. Boże, jaki on... wielkoduszny - pomyślała ze zdumieniem, nim zatopiła ją znowu fala odurzającej słodyczy. Prężyła się pod dotykiem jego języka, zanurzając ręce w jego włosach, wczepiając się w pościel, wijąc się z rozkoszy, nie jęcząc już, ale krzycząc, jak pragnął tego Lazar. Była o krok od zakochania... Do tego stopnia już zgłupiała! Co mi tam! - pomyślała buńczucznie, a potem cały świat znów przestał dla niej istnieć. W jej krzyku nie było przestrachu, gdy osiągnęła zaspokojenie. Lazar wczoraj jeszcze nauczył ją, jak dążyć do najwyższej rozkoszy, szukać jej, zdobywać... więc gdy wreszcie osiągnęła szczyt, powtarzała bez tchu, raz po raz jego imię (jeśli to istotnie było jego imię...), czepiając się kurczowo muskularnych ramion, aż wreszcie ręce opadły jej bezwładnie. 158 Leżała, zasłaniając ramieniem czoło. Lazar był ciemną sylwetką, ciemniejszą od zmroku, górującą nad nią. Teraz była na niego prawie zła, gdy zorientowała się już, co jej grozi. - Czy nie byłoby prościej, gdybym cię znienawidziła? - spytała znużonym głosem, z trudem łapiąc oddech. - Przecież jesteś moją kochanką. - Wcale nie! Jestem twoim więźniem. - Nie poradzisz sobie beze mnie, Allegro. Oboje o tym wiemy. I całkiem możliwe, że i ja nie potrafiłbym obejść się bez ciebie. - Jesteś pijany, i tyle. - Nie. - Więc może to jakaś nowa intryga? Może w ten sposób próbujesz się zemścić? - Nie. Mam już dość zemsty. Skrzyżowała obie ręce nad głową. Poczuła się osaczona. - Czemu to wszystko robisz? Czemu mnie po prostu nie zgwałcisz? - Nie mógłbym tego uczynić -powiedział i zdjąwszy koszulę, otarł nią twarz. - Dlaczego? - Ponieważ... - Przystanął w ciemności, odwrócony do niej plecami. - Dobrze wiem, jakie to straszne. 13 c acham? - odezwała się Allegra, unosząc się na łokciach. Minęło kilka minut, w pokoju nadal panowała cisza. Lazar wsłuchiwał się w plusk wody w miednicy, gdy obmywał twarz i ręce, w mroczną kołysankę morza, w trzepot własnego serca. - Lazar? - spytała znów cicho, siadając na łóżku i poprawiając zadartą spódnicę. - Co to miało znaczyć? Lazar włożył czystą koszulę, podszedł bez pośpiechu do biurka i zapalił stojącą na nim świecę. Przez chwilę wpatrywał się w Allegrę w blasku coraz mocniej gorejącego płomyka. Zdumiewał się, jak mógł kiedyś nie dostrzegać jej olśniewającej urody? Była piękna jak kryształowo czysta woda, przejrzyste powietrze, gorące promienie słońca - wszystko, co niezbędne do życia. Ona również była mu niezbędna. Teraz to rozumiał. 159 Pojmował też, jak niedorzeczne były jego złudzenia. Im wcześniej panna Monteverdi dowie się, że zauroczony nią „pan i władca" jest człowiekiem żyjącym nieustannie na krawędzi samobójstwa, tym lepiej. Lepiej zdusić od razu bezsensowną nadzieję. Podszedł do łóżka i usiadł obok Allegry. Wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczyma; tęczówki miały barwę cynamonu. Jest niewiarygodnie piękna! - pomyślał. Wyglądała tak słodko z wargami obrzmiałymi od jego pocałunków, z włosami opadającymi na jedno ramię... Miał ochotę całować po kolei wszystkie bladozłote piegi. Nie zrobił tego. Zwiesił głowę, podwinął rękawy koszuli. Położył ręce na kolanach wnętrzem dłoni do góry, pokazał Allegrze swe przeguby i czekał. Długie włosy Allegry zwieszały się wokół jej twarzy jak jedwabna kurtyna, gdy oglądała szramy. Lazar nie spuszczał z niej oczu, czekając na wyrok skazujący - na to, że go odepchnie. I tak prędzej czy później zobaczyłaby te blizny. Nie wierzył, by mogła mu to wybaczyć... zwłaszcza że każde z jej rodziców popełniło samobójstwo. Zresztą, kto by się z czymś takim pogodził? Allegra nadal milczała. Przygotował się na grad oskarżeń i wyrzutów. Ona jednak delikatnie przyciągnęła jego prawą rękę do siebie. Lazar nie stawiał oporu. Przesunęła końcami palców po nadgarstku, wzdłuż białawej blizny; był to ślad po przecięciu grubej, błękitnej żyły, którą kiedyś zaatakował ostrym odłamkiem rozbitego talerza... tam, w piekle Al Khuum. Minuty mijały. Lazar zaczął już mieć nadzieję, że Allegra nie będzie na niego krzyczała. Nadal jednak nie wiedział, czego oczekiwać. Jej palce wciąż gładziły przegub, bez pośpiechu, z tkliwością -jakby tę straszną bliznę można było po prostu zetrzeć. Ja także byłem kiedyś młody, wierzyłem w ideały - pragnął jej powiedzieć. Ale od tego czasu minęła chyba wieczność... Burza, którą zdołał przeżyć, okaleczyła go. Był jak młode drzewko rażone piorunem: przetrwał straszliwie zdeformowany. Czemu Allegra ciągle milczy? Siedziała nadal ze spuszczoną głową. I nagle na jego rękę spadła pierwsza łza. Oboje wpatrzyli się w nią, Allegra zaś zaczęła wcierać słoną kropelkę w bliznę, j akby to był cudowny lek, mogący uleczyć zadawniony ból. Po chwili dotknęła w ten sam sposób przegubu lewej ręki... Potem bez słowa objęła Lazara. 160 Tuliła go mocno do siebie nieporuszona i niezłomna jak zielona wyspa na wzburzonym, mrocznym oceanie jego życia. Przez długi czas żadne z nich nie poruszyło się. Lazar zamknął oczy; ze zdumieniem poczuł pod powiekami piekące, słone łzy. Przełknął z trudem, bo coś dławiło go w gardle, i zaczął gładzić pochylone plecy Alle-gry. Uświadomił sobie nagle, że drży. Allegra także to wyczuła i objęła go jeszcze mocniej. Przemawiała do niego szeptem: - Co oni ci zrobili, kochanie? Czemu cię aż tak skrzywdzili? Lazar nie był w stanie odpowiedzieć. Znowu zadrżał, wtulił twarz w szyję dziewczyny i wdychał jej kwietny zapach. Był to kojący lek, zgoła niepodobny do opium, pod wpływem którego zadał sobie te rany, lecz równie odurzający. Allegra gładziła go po karku, ramionach, plecach. .. Lazar dziwił się, że te pieszczotliwe dotknięcia nie spowodowały nagłego przypływu pożądania, choć pragnął jej od tak dawna! Teraz jednak liczyło tylko to, że dzięki niej z serca odpływa mu palący ból. Allegra okazała się mocniejsza niż jego cierpienie. Lazar pełen był nabożnego podziwu. Przywarł do niej, do swojej bogini z kości słoniowej, do uosobienia kobiecego ciepła, do wcielonej w dziewczęce ciało duszy Ascencion - jego ojczyzny. - Z jakiego powodu tak strasznie się poraniłeś? - Lepiej by było, gdybym skonał - szepnął rwącym się głosem. -Gdybym miał więcej odwagi, już bym leżał w grobie. Jestem jak zwierzę: nic, tylko instynkt samozachowawczy! Żadnej godności... Zostawiłem ich na pewną śmierć. Powinienem był umrzeć razem z nimi! - Nie, nie mów tak! - Allegra szlochała cicho, tak samo jak przez kilka nocy po samobójstwie ojca, gdy opłakiwała jego śmierć. Teraz jednak Lazar wiedział, że boleje nad nim, i dzięki temu jego własny ból stał się odrobinę lżejszy. Scałowała samotną łzę, która spłynęła po jego policzku; spiła jąroz-chylonymi wargami. Lazar zbyt cierpiał, by wstydzić się swej niemę-skiej słabości. Allegra przytuliła go jeszcze mocniej. Pragnął wtopić się w nią, ukryć się w niej... Po chwili odsunęła się lekko i dotknęła czołem jego czoła. Lazar nadal miał zamknięte oczy, bojąc się napotkać jej szczere spojrzenie. Allegra jedną ręką gładziła jego pierś, drugą w dalszym ciągu obejmowała go za szyję. - Od pierwszej chwili, gdy weszliśmy do tunelu, wiedziałam, kim jesteś, tylko nie śmiałam w to uwierzyć... - Wcale tego nie oczekiwałem. - Łazarze di Fiore, nigdy już nie zwątpię w ciebie! 11 - Jego Wysokość Pirat 161 Odetchnął z trudem i otworzył oczy. W oczach Allegry dostrzegł nieugiętą determinację i coś, co wyglądało na miłość... A może to była litość? Nie chciał od niej litości! Odwrócił głowę. Ujęła jego twarz w obie dłonie i zmusiła, by znów na nią spojrzał. Milczał i obserwował ją z pewnym niepokojem. Przyglądała mu się w zadumie. Powiodła leciutko końcem palca po łuku brwi, dotknęła kciukiem jego warg. Siedział z posępną miną, oczekując na wyrok. Pełne wargi Allegry wykrzywiły się w leciutkim grymasie niezadowolenia: przypominała mamę, która zaraz zbeszta synka. Jaka by z niej była cudowna matka! - pomyślał przelotnie. Próżne nadzieje. Ale jakie by to było cudowne, gdyby urodziła mu dziecko! Nowe życie. Cud stworzenia. Przy Allegrze zaczynał wierzyć w cuda. Po co o tym myśleć?! Choć miał tyle kobiet, żadnej z nich nie pozwolił zbliżyć się do siebie naprawdę. Tylko Allegra ujrzała go w najczarniejszej godzinie... i ocaliła go. Od tej pory nie było już sensu ukrywać przed nią czegokolwiek. Toteż wiedziała już aż za dobrze, kim się stał. Z pewnością odsunie się od niego. Trudno się temu dziwić! Zwłaszcza teraz, gdy zorientowała się już, że w każdej chwili był o krok od samobójstwa. Dla takich jak ja - myślał z rozpaczą, odpowiednim miejscem jest tylko cmentarz. Albo morska głębina. Allegra dotknęła ręką jego policzka. Gdy na niego spojrzała, dostrzegł, że jej oczy są pełne łez. Przemogła się i powiedziała: - Nie chciałam ci uwierzyć, bo zbyt się lękałam... Proszę, wybacz mi moje tchórzostwo. - Oczywiście, Allegro - szepnął. - Wybaczyłbym ci wszystko. - Taki jesteś dobry... -powiedziała zdławionym głosem, głaszcząc go po twarzy. - Wcale nie jestem dobry. - Czuł wielkie znużenie. Wtulił się policzkiem we wnętrze jej dłoni. Pochyliła się ku niemu, pocałowała go delikatnie w usta i objęła ręką tył jego głowy. - Jestem przy tobie, Łazarze. Zawsze będę - szepnęła. - Chcę ci we wszystkim pomagać. Nigdy już nie zawiedziesz się na mnie. - Więc mi wierzysz? Skinęła energicznie głową. - Nie tylko ci wierzę, ale wierzę w ciebie! 162 Przyglądał się jej, rozważając, czy nie powinien ruszyć do generalnego szturmu? Czuł się jednak tak obolały wewnętrznie, że pragnął jedynie być przy niej, czuć jej bliskość. Ucałowawszy Lazara w czoło, Allegra wysunęła się leciutko z jego objęć. Ujrzał wówczas w jej oczach nowy, rozżarzony do białości płomień. Prześliczna twarz dziewczyny była spokojna, wdzięczne łuki bru-natnozłotych brwi unosiły się z wyrazem nieugiętej determinacji. Ta mina nie wróżyła nic dobrego. Połączenie zajadłego uporu i anielskiej cierpliwości zaniepokoiło nieco Lazara. Nie był na coś takiego przygotowany. Allegra podniosła do ust oba jego przeguby, jeden po drugim, i ucałowała je gorąco. Potem oparła ręce na jego ramionach i spojrzała mu poważnie w oczy. - Nie jesteś już sam. Rozumiesz? Mój drogi, utracony i odzyskany przyjacielu, musisz mówić mi o wszystkim. Jestem pewna, że razem zdołamy naprawić wszelkie zło! Rozumiała już wszystko. Lazar nie wybrał takiego życia z własnej woli. To nie brak odpowiedzialności ani wygodnictwo kazały mu wyrzec się Ascencion! Powodem tego był ból. Dojmujący ból i poczucie nieodwracalnej straty. Wszystkie jego żarty były tylko przykrywką, maskującą rany. Ten nieszczęsny, szlachetny człowiek nie mógł wybaczyć sobie tego, że ocalał, gdy jego najbliżsi i najdrożsi zginęli. Jakże mogła wątpić choćby przez sekundę, że to był on?! Allegra z najwyższą uwagą wpatrywała siew wymowne oczy Lazara. Wstrzymując dech, spoglądała z ledwie skrywaną niecierpliwością na jego atłasowe wargi, jakby chciała wzrokiem skłonić je do wyjawienia wszystkich tajemnic, każdego szczegółu jego życia. Słyszała jednak tylko głośne skrzypienie potężnych wiązań „Orki". Jej książę był czymś wyraźnie zaniepokojony. Na jej pełne powagi spojrzenie odpowiadał bezradnym, ale pełnym uporu wzrokiem. Miała go już skłonić do zwierzeń pieszczotliwym naleganiem, ale ocalił Lazara jeden z jego ludzi, który zaczął dobijać się do drzwi. - Gibraltar w odległości czterech mil od dzioba, kapitanie! Wyjdzie pan na pokład? - Jasne! - odkrzyknął szybko przez ramię. Potem zwrócił się do Allegry; nie potrafił ukryć ulgi, czuła jednak, że toczy ze sobą wewnętrzną walkę: pragnął równocześnie uwolnić się od brzemienia swoich tajemnic i uciec od jej pytań. - Muszę iść - powiedział ostrożnie. 163 - Mogę pójść z tobą? Podniósł jej rękę do ust. - Bardzo bym tego chciał. Wstał i pomógł Allegrze wstać z łóżka. Starała się doprowadzić do porządku swój wygląd, żeby nie było widoczne dla każdego, jak daleko się posunęli w swoich pieszczotach. Lazar odnalazł mapę morską na zagraconym biurku, potem zgasił świecę i podeszli z Allegra do drzwi. Przepuścił ją przodem. Jego wielka, ciepła dłoń poszukała w ciemności jej ręki; ich palce splotły się ze sobą. - Jeszcze chwilę! - szepnęła. - W ciągu ostatnich kilku dni powiedziałam ci wiele rzeczy, za które chcę teraz przeprosić... Uciszył ją, dotykając delikatnie palcem jej ust. - Chyba lepiej, że je usłyszałem. Mało kto ośmiela się mnie krytykować; nawet wtedy, gdy nie mam racji. Ty byłaś ze mną szczera, Allegro: mówiłaś to, co myślałaś. Mam nadzieję, że zawsze tak będzie. -Powiódł końcem palca po jej wargach. - Na każdym statku niezbędna jest busola. Wzruszona jego wielkodusznością Allegra ucałowała spoczywający na jej ustach palec. Lazar uśmiechnął się w ciemności. - Obowiązki wzywają! -powiedział otwierając drzwi. -Przekonasz się, jak sobie radzą piraci! Kiedy weszli na górny pokład, Allegra chodziła za Lazarem krok w krok, mając wrażenie, że kroczy w cieniu legendy. Jak mu się to udało? Jakim cudem ocalał? Kiedy wracała myślą do wszystkiego, co się wydarzyło, nie mogła pojąć, że to był od początku on -jej ukochany książę! Nic dziwnego, że znalazł w swoim szlachetnym sercu dość siły, by wyrzec się zemsty i darować życie jej krewnym! Wspominając wstrząsające wydarzenia na szczycie wschodniego muru, posmutniała i zwiesiła głowę. Wierzyła teraz w Lazara tak jak jej matka w króla Alfonsa. Musi jakoś pogodzić się z myślą, że to ojciec był wszystkiemu winien. Przyglądała się Lazarowi, który stojąc przy sterze swego bojowego okrętu sprawnie wydawał rozkazy. Nikt by nie poznał, ile w nim wewnętrznego bólu... Całym naiwnie idealistycznym, poważnie traktującym swe powinności sercem, Allegra pragnęła naprawić to, co zniszczył jej ojciec. Wszystko teraz było zrozumiałe: to, że Lazar czuł się nieszczęśliwy, to, że marnował się, wiodąc życie wyrzutka. Niepokoje i opór przeciw powrotowi na Ascencion. Kiedy nareszcie znów się połączą: Ascencion i jej władca, z pewnością zapanuje pokój. Nieszczęsna wyspa i nieszczę- 164 sny kapitan Jonasz stworzą razem doskonałą całość, gdy Lazar odzyska swój tron. Allegra nie miała wątpliwości, że Lazar podoła wielkiemu zadaniu. Litość, jaką okazał jej krewnym, dowodziła niezbicie, że będzie dobrym i sprawiedliwym królem. A to, że mimo przeżytych okropności potrafił okazywać czułość, a nawet śmiać się z samego siebie, świadczyło o sile jego charakteru. Był dokładnie takim władcą, jakiego potrzebowała Ascencion. Będzie jeszcze większym królem niż Alfons - pomyślała Allegra i poczuła w sobie niezwykłą, uskrzydlającą siłę. W podmuchach nocnej bryzy długie włosy płynęły za nią jak proporzec. Czuła, że dla Lazara gotowa jest na wszystko: będzie zabijać smoki, podejmie każde wyzwanie, choćby przekraczało ludzkie siły. Przede wszystkim jednak dziękowała Bogu z głębi serca, że pozornie zbyteczna ostrożność ocaliła ją w ostatniej chwili. Podniosła oczy ku rozgwieżdżonemu niebu i poczuła na policzku kojące tchnienie ciepłego wiatru. Dzięki Bogu, że była ostrożna! Co za ulga, że nie pozwoliła sobie na niemądre zauroczenie Lazarem! Odtąd będą przyjaciółmi - powiedziała sobie. Serdecznymi przyjaciółmi. Sprzymierzeńcami. Niczym więcej. Uświadomiwszy to sobie, poczuła nagle mdlącą pustkę. Wiedziała jednak, że tak będzie lepiej. Lazar nie należał do niej, lecz do Ascencion i do austriackiej księżniczki. Jeśli Habsburgowie nadal będą zainteresowani tym układem, przydadzą się Lazarowi jako sojusznicy: łatwiej pozbędzie się Genueńczyków z wyspy. Ona zaś, gdyby dała się ponieść uczuciom i zakochała się w królu, skazałaby się na wieczne cierpienia. Nie miała zamiaru wstępować w ślady matki, oddając serce mężczyźnie, który był dla niej nieosiągalny. Lepiej ograniczyć się do przyjaźni. A księżniczka Nicolette niech go oswaja, jeśli potrafi! Dla własnego dobra powinna zatem wystrzegać się trawiącego ognia namiętności. Na co jej złamane serce? Nic dziwnego, że nie posunął się do gwałtu - pomyślała niemal z żalem. Syn króla Alfonsa nie byłby do tego zdolny! Przez chwilę głowiła się nad zdumiewającym oświadczeniem Lazara, które zapoczątkowało ich nocną dyskusję. Powiedział, że dobrze wie, jak straszny jest gwałt. Allegra była przeświadczona (podobnie jak wiele innych osób), że tylko kobieta może doznać gwałtu. Jeśli było inaczej, wolała o tym nie wiedzieć. Doszła do wniosku, że była to przenośnia, odnosząca się do losu, który się nad nim pastwił. 165 Jak okrutnie odarł go z niewinności! - pomyślała. Jako dziecko boleśnie przeżyła śmierć matki, ale Lazar stracił przecież całą rodzinę, dom, ojczyznę, dziedziczny tron- cały swój świat. Allegra zdumiewała się, że zdołał to przeżyć. Po tym wszystkim, co musiał znieść, trudno mu się dziwić, że w którymś momencie zapragnął odebrać sobie życie. Allegra dziękowała Bogu z całego serca, że próba samobójstwa nie powiodła się. Gdy byli już blisko Gibraltaru, Lazar rozkazał pogasić wszystkie światła: musieli przemknąć się niepostrzeżenie przez cieśninę, której strzegły brytyjskie działa, rozmieszczone na południowym krańcu Hiszpanii. Allegra mogła dostrzec odległe światła garnizonowego miasta na półwyspie. Załoga czekała w napięciu; obowiązywało całkowite milczenie. Nawet wiosła owinięto szmatami, by zminimalizować plusk wody. Kiedy Allegra spytała szeptem, czy naprawdę konieczne są takie środki ostrożności, Lazar wyjaśnił jej, że gdyby zostali zatrzymani przez Brytyjczyków, genueńskie statki, które znajdowały się o niecały dzień drogi za nimi, dogoniłyby ich i z pewnością doszło by do bitwy. A w razie klęski całą piracką brać czekała szubienica. Allegra wzdrygnęła się z przerażenia i zaczęła żarliwie modlić się o ocalenie. Jeśli książę myśli, że dopuszczę do tego, by go powiesili, to jest ostatnim głupcem! - powiedziała sobie stanowczo. Każdy ruch wioseł przybliżał ich do wąskiej gardzieli Morza Śródziemnego. Allegra odwróciła się ku wschodowi; tam, o wiele mil za rufą ich statku, leżała Ascencion. Żegnała się z ojczystą wyspą, obiecując sobie w duchu, że niebawem na nią powróci. Stojący u steru Lazar pochwycił ją w objęcia. Przytuleni do siebie trwali w pełnej napięcia ciszy, gdy „Orka", a za nią sześć pozostałych statków przepływało wąską cieśninę. Pomogła im pstra chmurka, która zakryła twarz malejącego już księżyca, i przeprawa zakończyła się szczęśliwie; po dwóch godzinach niewielka flotylla Lazara wpłynęła na wody Atlantyku, nie dostrzeżona przez nikogo. Cała załoga odetchnęła z ulgą. Flaszki rumu krążyły z rąk do rąk. Gdzieniegdzie, na zalanych księżycowym blaskiem pokładach, rozlegał się stłumiony, triumfalny śmiech. Siedem statków płynęło znów w luźnym szyku po zimniej szych, bardziej wzburzonych falach Oceanu Atlantyckiego. Lazar odwrócił 166 dziewczynę twarzą ku sobie i całował ją długo i gorąco. Zarzuciła mu ręce na szyję, zapominając w chwili triumfu o swych ślubach wstrzemięźliwości. Ktoś zapalił w pobliżu nich latarnię i przerwał im pocałunek; Lazar obrzucił dziewczynę zuchwałym, iście pirackim spojrzeniem. - No, moja mała branko - mruknął, obejmując ją mocniej w pasie - marsz do łóżka! Odpocznij troszkę, bo kiedy wrócę do ciebie, nie będzie mowy o śnie! - Nie masz nocnej wachty? - spytała z nagłym niepokojem. Omiótł pokład krytycznym wzrokiem doświadczonego kapitana. - Postoję jeszcze przy sterze godzinkę czy dwie, a potem wracam do ciebie. O Boże! - Nie musisz na mnie czekać. Obudzę cię, możesz być tego pewna. - I tak nie zmrużyłabym oka! - odparła, starannie dobierając słowa. - Chyba jeszcze poszperam w dokumentach mego ojca... - Po co sobie łamać główkę nad takimi sprawami... w dodatku w taką noc? - czule objął dłońmi jej twarz. - Oboje czekaliśmy na tę chwilę, Allegro... i wreszcie nadeszła! - Myślę, że nie... - Nie myśl o niczym, Allegro! Wystarczy, że będziesz czuła - szepnął. - Rozumiem doskonale mowę twego ciała, wiesz? Twoje oczy ciemnieją, gdy patrzysz na mnie... Sutki prężą się pod suknią, tęskniąc do moich ust... Poddaj się temu, Allegro. Nic już nie stoi nam na przeszkodzie, dość udawania! - Ale... - Jesteś już gotowa do miłości, Allegro - stwierdził. Spojrzała na niego szeroko rozwartymi oczyma. Nie mogła zaprzeczyć: byłoby to kłamstwem. - Nawet w tej chwili j esteś wilgotna, prawda, kochanie moj e? - spytał cichym, niemal hipnotycznym głosem. - Wyobrażasz sobie pewnie, że poznałaś już, co to rozkosz, gdy pieściłem cię rękoma i ustami? Kiedy staniemy się jednym, gdy zatonę w tobie, przekonasz się, że to były tylko nikłe cienie prawdziwej rozkoszy. Zamrugała powiekami i oparła się o balustradę, żeby nie upaść. - Idź do kajuty! - szepnął jej. - Napij się wina. Nie zostanę tu długo. Z lekkim sercem Lazar przekazał wreszcie ster Harcourtowi. Rzuciwszy po raz ostatni okiem na pokład, schował ręce do kieszeni swoich 167 znoszonych, czarnych spodni i wolnym krokiem podszedł do luku. Na jego twarzy nie było ani śladu kłębiących się w nim emocji. Cudowne uczucie duchowego zjednoczenia z Allegra przyprawiało go o zawrót głowy. Nie mógł oprzeć się zdumieniu; nigdy dotąd nie odsłonił się tak dalece przed żadną ludzką istotą. Brał udział w bitwach morskich, napadach, pojedynkach... ale to był najbardziej ryzykowny postępek w jego życiu. Czuł ogromną ulgę na myśl, że Allegra wiedziała już o nim tak dużo. Niepokoił go tylko ten błysk determinacji, który dostrzegł w jej oczach. Szedł bez pośpiechu ciemnym korytarzem w błogiej świadomości, że z każdym skrzypnięciem coraz bliższa jest kajuta i czekająca na niego dziewczyna. Przeszedł przez salonik, zastukał lekko do drzwi sypialni i wszedł. Stanął jak wryty na widok tego, co tam ujrzał. - Ach, cherie! - roześmiał się ze znużeniem. Allegra ni to leżała, ni siedziała na dywanie wśród stosów akt i dokumentów, opierając się o fotel. Koło niej stała latarnia; migoczący w niej płomyk podobny był do tego, który zajaśniał w sercu Lazara, kiedy popatrzył na ukochaną. Ależ jej szyja zesztywnieje! - pomyślał; głowa Allegry opierała się o fotel pod bardzo dziwnym kątem. Lazar cicho zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz w zamku. Przebrnął przez stertę papierów do Allegry, objął ją i podniósł bez wysiłku. Zaniósł dziewczynę do łóżka i ostrożnie na nim ułożył. Z szelestem spódnic Allegra przewróciła się na bok; zazwyczaj sypiała w tej pozycji. Lazar usiadł obok i tylko się w nią wpatrywał. - Podaj im ciastka... - wymamrotała władczym tonem. Lazar uśmiechnął się w ciemności. - Tak jest, jaśnie pani - powiedział cicho. - Josefino, odłóż to... Zieloną suknię, mówiłam!... - I zapadła w głęboki, spokojny sen. - Ach, cherie! - westchnął Lazar. - Co ja mam z tobą zrobić?! Zastanawiał się przez chwilę, po czym ziewnął rozdzierająco i pogodził się z przegraną. Allegra spała jak suseł, a on był cholernie zmęczony. Lada chwila będzie świtać. Nie tak miało się to odbyć. Egzekucja odroczona. Do diabła z tymi nocnymi wachtami! - myślał ze znużeniem, masując sobie kark. Rozebrał się do pasa i rozluźnił sukienkę Allegry; potem położył się obok niej i objął ją ramionami. Wtuliła się w niego, ukryła twarz na jego piersi i położyła mu rękę na brzuchu. 168 Zapadając w sen, Fiore ujrzał -jak nieraz mu się to zdarzało - skąpany w blaskach i cieniach gaj drzew pomarańczowych, grządki dojrzałych pomidorów i oplecioną winoroślą kratkę, z której zwisały bladozielone grona. Potem zobaczył śmiejącą się Allegrę, na bosaka, z podkasaną spódnicą; deptała winogrona w wielkiej drewnianej kadzi: będą mieli domowe wino! Kiedy przemknął mu przez myśl stary, jabłko wity siwek (często widywał go w podobnych marzeniach), tym razem na szerokim grzbiecie tego leniucha siedziała trójka prześlicznych dzieciaków. Zaskoczony Lazar raptownie otworzył oczy i zapatrzył się w mrok. Tak! To było jedyne rozwiązanie! Jasne jak słońce. Winorośl Fiorich została ścięta, lecz dzięki niemu może się odrodzić! Ród wcale nie musi wygasnąć na nim, jak zawsze z goryczą zakładał. Młode pokolenie Fiorich - myślał z zachwytem - będzie wolne i bezpieczne, nie zazna brzemienia korony i nieustających obowiązków, ani ciągłego zagrożenia, związanego z pozycją władcy. Musi teraz tylko odstawić bezpiecznie wszystkich swych ludzi do Kryjówki Wolfe'a. Niech wybiorą nową głowę Bractwa, a on i Allegra powędrują własną drogą. Mogą osiedlić się na Martynice, na wybrzeżu Florydy, albo nawet gdzieś koło Neapolu czy na Sycylii, skąd będą mogli widzieć Ascencion. Lazar wpatrywał się w mrok. Gdy uświadomił sobie, że jest to chyba najszczęśliwsza chwila w jego życiu, uśmiechnął się lekko, z odrobiną cynizmu. Musiał jednak przyznać, że Allegra miała rację: nadzieja nigdy nie gaśnie. Dzieci... - myślał w radosnym zdumieniu. W swych poprzednich związkach zawsze starał się być ostrożny. Bez względu na to, ile rozkoszy dawały mu tamte kobiety, w żadnej z nich nie widział matki swoich dzieci. Przetrwały w nim resztki rodowej dumy. O ile było mu wiadomo, nie obarczył ani jednej ze swych kochanek nieślubnym dzieckiem. Przez chwilę gładził ramię śpiącej Allegry. Oto kobieta obdarzona pięknością, siłą charakteru, szlachetnością - myślał z dumą. Godna rodzić dzieci królewskiego rodu o siedmiowiekowej tradycji. Lazar głowił się, jak oświadczyć się Allegrze, nie robiąc z siebie ostatniego durnia, gdy wtem rozległ się w jego mózgu podstępny szept, mącąc słoneczne wizje przyszłości. Zapewne lata spędzone na morzu sprawiły, że Lazar był równie zabobonny, jak reszta marynarzy... ale a nuż los znów zechce odebrać mu najbliższych? Nie bądź głupi! - tłumaczył sobie. Spójrz tylko na Proboszcza: stare ptaszysko trwa u twego boku od dziesięciu lat i nic złego mu się nie stało! 169 Jednak na samą myśl o tym, że Allegra mogłaby doznać jakiejś krzywdy z powodu jego dawnych występków czy ryzykownej pirackiej kariery, Lazar omal nie zrezygnował ze swoich planów. Z pewnością będzie bezpieczniejsza, wyszedłszy za jakiegoś plantatora z Martyniki... A dzieci? Boże święty, cóż może być słabszego niż małe dziecko? Twarz Lazara była teraz mroczna jak noc. Allegra nieraz oskarżała go o egoizm Podejmowanie takiego ryzyka byłoby szczytem egoizmu! Usiłował przekonać samego siebie, że nic im nie grozi. Nie żyli już mordercy jego rodziców, spiskowcy z Rady Genueńskiej, nawet Monte-verdi. Nawet Domenica Clemente Jeffers ze swymi pomocnikami z pewnością wysłał już do Bozi! Nie było żadnego zagrożenia. Z pewnością! Klątwa, która nad nim ciążyła, straciła wreszcie moc. Już raz odebrano mu najbliższych. Piorun nigdy nie uderza dwa razy w to samo miejsce. Kiedy jednak poczuł na szyi lekki, spokojny oddech Allegry, pojął, że nie ośmieli się podjąć takiego ryzyka. Nie, raczej spróbuje przechytrzyć los, albo pójść z nim na kompromis! Nie ożeni się z Allegra. Będzie jego żoną w całym znaczeniu tego słowa - z wyjątkiem oficjalnego ślubu. I w ten sposób zwiąże losowi ręce: nie zdoła pozbawić go żony! I w cichym wiejskim gospodarstwie, z dala od brutalności i chaosu świata, ród Fiorich zapuści na nowo korzenie. Gdyby zaś i tam coś im groziło, Lazar był pewien, że zdoła obronić swoje potomstwo. Wiedział, że pod tym jedynym względem zdoła przewyższyć swego ojca. Tak - mówił sobie, wszystko będzie dobrze, jeśli się z nią nie ożenię. Miał nadzieję, że Allegra zechce to zrozumieć Pogodziwszy się z takim połowicznym rozwiązaniem, Lazar w końcu usnął. jasnym świetle poranka Allegra zbudziła pocałunkiem swego śpiącego księcia. Ona sama była już od dawna na nogach. Zdążyła się umyć, ubrać, zjeść śniadanie i opracować notatki na podstawie zawartości ostatnich 170 skrzyń z dokumentami jej ojca, które przejrzała podczas nocnej wachty Lazara. Zdążyła nawet przynieść z kambuza śniadanie dla niego. Niech zje, nim wysłucha tego, co ona ma do powiedzenia. Zdecydowanie powinien się przedtem pokrzepić! Lazar poruszył się i otworzył oczy, poczuwszy na ustach pieszczotliwe muśnięcie jej warg. Allegra cofnęła się, nim skłonił ją do śmielszych pieszczot, schwycił ją jednak za rękę. Nadal mrużył oczy, oślepiony jasnym blaskiem poranka. Wyglądał rozkosznie z rozwichrzonymi włosami. Po dłuższym wypoczynku w jego śniadej twarzy nie było już takiego napięcia, rysy złagodniały. Pościel zachowała jeszcze ciepło jego ciała. Uśmiechnął się sennie do Allegry, usiadł i sięgnął po stojącą na tacy szklankę soku pomarańczowego. Wypił ją za jednym zamachem. Allegra patrzyła na poruszające się przy piciu jabłko Adama i westchnęła w duchu: nigdy nie przypuszczała, że mężczyzna może wyglądać równie pięknie przy takiej prozaicznej czynności! Lazar cmoknął smakowicie i odstawił pustą szklankę na tacę. - Dzień dobry, kochana! - mruknął wesoło i przyciągnął Allegrę do swej nagiej piersi; opadli razem na materac. Zabrał się na poważnie do całowania. Allegra zaprotestowała. - Co się stało? - zdziwił się. - Kawa ci wystygnie! - Z pewnością nie, jeśli będzie stała blisko nas. - Nie pleć głupstw! - ofuknęła go, ale zabrzmiało to dziwnie czule. - W nocy wcale na mnie nie czekałaś, tylko spałaś jak suseł! - Ucałował ją w czubek nosa. Oparła się obiema rękami o łóżko, chcąc odsunąć się od gorącego ciała Lazara i wstać, nim zawojuje ją do reszty. - Właśnie: chciałam z tobą pomówić... - Żadnego gadania! - Przytrzymał ją, obejmując rękami w pasie. -Pocałuj mnie. Dostrzegła nagle, jak bardzo jest podniecony. - Lazar! - wykrzyknęła nagląco. - Musimy porozmawiać o Ascen-cion! - Naprawdę? Jak trudno było skupić myśli, gdy obgryzał w ten sposób jej ucho...! Popatrzyła mu prosto w oczy. - Posłuchaj! Jest tyle do zrobienia... - Właśnie - wymruczał, nie zwracając uwagi na słowa Allegry. Ujął jej dłoń i wyraźnie wskazał, gdzie ma go pogłaskać. 171 Zadrżała, dotknąwszy pobudzonego ciała i wyrwała rękę. Groźnie machnęła mu palcem przed nosem. - Przestań! Zachowuj się przyzwoicie! Puść mnienatychmiast i sam też wyleź z łóżka! Przejrzałam już wszystkie akta: nie mamy chwili do stracenia! - Święte słowa: jeśli cię zaraz nie dopadnę, chyba oszaleję! - Nie ma mowy! - Wyrwała mu się i uciekła na drugi koniec kajuty. Znalazłszy się w bezpiecznej odległości, spojrzała na niego; z pożądania i niepokoju zabrakło jej tchu. Lazar siadł na łóżku i popatrzył na nią. Jego czarne brwi zmarszczyły się groźnie. - A to czemu?! - spytał złowieszczm tonem. - Bo jesteś zaręczony - odparła cichutko. Spojrzał na nią z najwyższym zdumieniem. Allegra podbiegła do stosu dokumentów leżących na blacie biurka. Chwyciła je i wyciągnęła w stronę Lazara. O, tu masz wszystko! Świadectwo twoich zaręczyn z austriacką księżniczką Nicolette. Wniesie ci w posagu dwa miliony złotych dukatów, Łazarze. To powinno ocalić Ascencion od ruiny! A tu są nazwiska i adresy członków rady, powołanej przez króla Alfonsa. Nawet mój papa był zdania, że to wybitni mężowie stanu! Od śmierci twojego ojca żyją na wygnaniu, w różnych krajach Europy. Don Pasąuale stał na czele rady; zwano go „Lisem". Generał Enzo Calderi dowodził armią. I arcybiskup, ojciec Francesco__pamiętasz go? Lazar nie odpowiedział. Spoglądał na nią tak, jakby dostał pałką w łeb. - Oni ci pomogą- mówiła Allegra, podając mu papiery. - Odzyskasz swoje królestwo! Wszystko, co powinieneś zabrać ze sobą na Ascencion, znajduje się tutaj. Nadal wpatrywał się w nią i w dokumenty, które mu podawała. Po chwili opadł na pościel i naciągnął kołdrę na głowę, wydając jakiś zniecierpliwiony pomruk. - Ogólnie rzecz biorąc, doskonale się nadajesz na króla. Może trzeba cię będzie tylko troszkę oszlifować... - dodała z lekkim wahaniem. Spod pościeli dobiegł następny niecierpliwy pomruk. Lazar przycisnął ręce do zakrytego prześcieradłem czoła. - Uparłaś się doprowadzić mnie do obłędu, czy co?! Uniosła głowę urażona, ale skłonna wybaczyć. - Ojciec może i był zdrajcą, ale mojej lojalności wobec ojczyzny nikt nie odważył się kwestionować! Chcę ci pomóc. 172 Lazar zerwał prześcieradło z twarzy, przewrócił się na bok i wsparłszy głowę na pięści, spojrzał dziewczynie prosto w oczy. - W czym mianowicie zamierzasz mi pomóc? - W odzyskaniu tronu, rzecz jasna! Wybuchnął śmiechem. Poczuła, że płoną jej policzki. - Co w tym śmiesznego?! Spojrzał w stronę okna i wydał długie, rozpaczliwe westchnienie. - Jaka ty jesteś śmieszna, moja gorliwa patriotko! Dotarły do mnie wieści o twoich próbach ocalenia państwa na własną rękę! Wiem o całej twojej działalności filantropijnej, o twoim mieszaniu się do polityki, o demokratycznych ciągotkach. Ale lepiej trzymaj się od tego z daleka. Wie-rzaj mi, to za głębokie wody dla ciebie! - Poklepał zachęcająco materac. - A teraz wracaj do łóżka i zabieramy się do defloracji! Z trudem udało jej się odeprzeć pokusę tych płonących czarnych oczu, ust stworzonych do całowania, złocistej ręki przesuwającej się po pościeli, zachęcającej do grzechu. - O tyle rzeczy chcę cię zapytać! Jak udało ci się wymknąć mordercom? Gdzie spędziłeś wszystkie te lata? Jacy naprawdę byli twoi rodzice? Jakim cudem zostałeś piratem? - Przestań! - powiedział. - Przestań wreszcie! - Przecież ja naprawdę mogę ci pomóc - powiedziała cicho. Była zaskoczona jego reakcją, ale nie zrezygnowała. - Mogę się dowiedzieć, kto spośród naszych wielmożów pozostał wierny Fiorim, a kto sympatyzuje z Genuą. Pomogę ci uporać się z członkami Rady Genueńskiej. Znam w Paryżu mnóstwo ważnych osobistości, które opowiedzą się po twojej stronie, gdy na Ascencion wybuchnie powstanie... - Powstanie?! - wrzasnął Lazar. - Nie będzie żadnego powstania! Niech to wszyscy diabli! - Wyskoczył z łóżka i wyraźnie wściekły pomaszerował do umywalki. - Nie wracam na Ascencion i ty także nie! Wybij sobie z głowy te pomysły! Niech się tam dalej panoszy Genua, nic mnie to nie obchodzi! Wpatrywała się w niego, nie wierząc własnym uszom. - Powinienem był przewidzieć, że wyskoczysz z czymś takim! -warknął. Mył się niecierpliwie, chlapiąc wodą na wszystkie strony. Osuszył twarz i ręce koszulą zwisającą z fotela. Allegra stała jak ogłuszona. Z cynicznych słówek rzucanych nieraz przez Lazara domyśliła się, że nie zamierza on odzyskać Ascencion za wszelką cenę; nie przypuszczała jednak, że jest temu aż tak przeciwny! Lazar opadł ciężko na fotel i wciągnął lewy but. 173 Allegra odzyskała wreszcie mowę. - Łazarze! O co chodzi, Allegro? - spytał ze znużeniem. - Nie mówiłeś chyba tego poważnie! - wykrztusiła. - A to czemu? - Obuł prawą nogę. - Nie powiesz mi, że odpłynąłeś zAscencion, choć miałeś ją już w swojej mocy, nie zamierzając w przyszłości usunąć z niej raz na zawsze genueńczyków?! Nie uwierzę, że nie miałeś żadnego planu! Lazar zerwał się na równe nogi, oczy mu płonęły. - Przypłynąłem tam z jedną tylko myślą: o zemście! Planowałem ją przez całe dwa lata... a tyś obróciła to wniwecz kilkoma swoimi łezkami! - No... nic nie szkodzi: zdążymy jeszcze wszystko zaplanować. Informacje zawarte w tych aktach ogromnie nam pomogą. - Znów wyciągnęła ku niemu papiery. - Najpierw skontaktuj emy się z doradcami two-jego ojca... Ruszył ku niej. Krzyknęła, gdy wyrwał jej dokumenty z ręki i rozrzucił je po całej kajucie. - Bez wartości! Bez znaczenia! Puste słowa na papierze! Nie mam nic. Żadnego dowodu! Rozumiesz, Allegro? Nie mogę zgłosić swoich pretensji do tronu, bo nie mam żadnego dowodu na to, kim jestem! Trząsł się z gniewu i patrzył na nią z nienawiścią. - Ależ... żyje jeszcze mnóstwo ludzi, którzy znali cię jako chłopca i z pewnością poznają cię teraz! - protestowała Allegra. - Wszyscy cię rozpoznają, bylebyś tylko spotkał się z nimi... - Spotykać się z tymi fałszywie uśmiechniętymi draniami, którzy w skrytości sprzyjają genueńczykom?! Jak to sobie wyobrażasz? Co mam zrobić? Zj awić się na zebraniu Rady i wręczyć im swój ą wizytówkę? Oczywiście! Wszyscy od razu padną przede mną plackiem i zawołają: „Niech żyje król!". A potem pewnie będziemy żyli długo i szczęśliwie, co? Po co ta ironia? - Jakaś ty naiwna! - powiedział z goryczą. - Zarżnęliby mnie tak jak mego ojca. Moja śmierć byłaby jeszcze bardziej bezsensowna niż moje życie. Nie ma mowy o powrocie... to zasługa twego kochanego papy. Cały świat uważa mnie za nieboszczyka, więc niech już tak zostanie. Wierzaj mi: tak będzie lepiej dla wszystkich. - Nawet dla tych, co umierają teraz z głodu? Dla tych, co zostali niesłusznie uwięzieni? Dla tych, którym odebrano ziemię? - Każdy niech się troszczy o siebie! - Lazar! Jak możesz! 174 - Spójrz na mnie, Allegro. Przyjrzyj się dobrze, kim jestem! Mój powrót na Ascencion byłby tylko szarganiem pamięci mego ojca! - Nie masz racji, ani trochę! Gdybym nie była pewna, że będziesz dokładnie takim królem, jakiego Ascencion potrzebuje, wcale bym cię nie namawiała do objęcia władzy i nie chciałabym ci pomóc! - Najlepszy dowód, że wcale mnie nie znasz. - Jak możesz mówić coś takiego po ostatniej nocy? - Przecież nie masz pojęcia, co... - zaklął nagle i odwrócił się od niej. Widać było, że żałuje tego, co powiedział. -Nie masz pojęcia o niczym! - Więc mi powiedz! - Nie ma o czym mówić. - To się jakoś wiąże z twoimi bliznami na przegubach, prawda? Nie odpowiedział. Allegra wzięła głęboki oddech. - Powiedz... czy cię kiedyś zgwałcono? Zbielał jak płótno. - Jezu Chryste! Co za absurdalne przypuszczenie! Wstydziłabyś się wygadywać takie świństwa! - Krokiem manekina podszedł do szafy. Allegra nie odrywała od niego oczu. Skłamał. Był straszliwie spięty i z najwyższym trudem usiłował się ubrać. W każdej twardej linii usztywnionego ciała widać było panikę. Allegra spuściła oczy i zwiesiła głowę. Poczuła, że ogarnia ją wściekły gniew. Powinieneś smażyć się w piekle, ojcze! Szukała w popłochu jakichś słów, by przerwać to bolesne milczenie. Lazar przetrząsał szafę w poszukiwaniu kamizelki, która wisiała mu przed nosem. Kto to zrobił? Kto ośmielił się tak go skrzywdzić?... Z pewnością wydarzyło się to dawno temu. Teraz jego ciało było potężne, wyćwiczone w walce... Wówczas jednak był oszołomionym, przerażonym chłopcem... Jakim szokiem musiały być dla niego okropności, które przyszło mu znosić... Allegrę chwyciło coś za gardło, gdy spojrzała na Lazara. Niewymowny ból ogarnął jąna widok jego niezbornych, gwałtownych ruchów. Nigdy jeszcze nie widziała, by poruszał się tak niezgrabnie. Teraz ręce go zawodziły i nie mógł nawet zapiąć koszuli pod szyją. Dziewczyna wiedziała tylko jedno: musi przede wszystkim oszczędzić jego dumę, udając, że uwierzyła w to oczywiste kłamstwo... przynajmniej na razie. Coś jej mówiło, że gdyby w tej chwili okazała mu litość, zniszczyłaby go. Uniosła dumnie głowę. 175 - Łazarze di Fiore, to twój święty obowiązek! - odezwała się lodowatym tonem. Odwrócił się do niej z dziwnym wyrazem twarzy: widać było na niej równocześnie gniew i ogromną ulgę. - Nie waż się mnie pouczać! Nie mam żadnych obowiązków! Wobec nikogo! - Jak możesz mówić coś takiego, kiedy twój ojciec poświęcił się dla ciebie?! - Podsumujmy: jego już nie ma, a ja jeszcze żyję. I, za pozwoleniem, zamierzam żyć nadal. A teraz zechciej łaskawie odczepić się wreszcie ode mnie! - Nie! Wpatrywał się w nią przez chwilę. Potem wykrzywił się, spuścił wzrok na deski podłogi i wziął się pod boki. - Nie? Mogłem się tego spodziewać! - Westchnął głęboko i podszedł do niej. - Wiem, że sprawiłem ci zawód, Allegro... - Nic podobnego! - zawołała impulsywnie. ... i bardzo mi przykro z tego powodu. Podziwiam twe szczytne ideały i może ci ich nawet zazdroszczę, ale nie mogę... nie wrócę na Ascencion. Nie mam zadatków na bohatera, a już z pewnością nie na męczennika! Gdybym teraz wrócił na wyspę, powieszono by mnie natychmiast. Do tej pory udawało mi się wymigać od stryczka i wybacz, że sobie jeszcze trochę przedłużę ten mój nędzny żywot. Choć właściwie diabli wiedzą, po co! - dodał ciszej. - Zapominasz, Wasza Królewska Mość, że widziałam cię w akcji! Jakoś nie mogę uwierzyć, byś obawiał się kogokolwiek, a zwłaszcza genueńczyków! Fiore potrząsnął głową z niewesołym uśmiechem i położył ręce na ramionach Allegry. Potarł lekko dłonią jej policzek. - Jakim cudem zaplątał się w twoje obelgi taki komplement? Bardzo mi się przyda w tym momencie! Uśmiechnęła się w odpowiedzi na tę nieszczególną próbkę jego humoru. Jawna rozpacz, którą dostrzegła w oczach Lazara, umocniła ją jeszcze w postanowieniu osadzenia go z powrotem na dziedzicznym tronie. Ujęła jego rękę i ścisnęła mocno, by dodać mu ducha. - Pomyśl tylko, Łazarze, jakich zmian mógłbyś dokonać! Ile miast zbudować! To by dopiero było zadanie godne ciebie! Mógłbyś wcielić w życie reformy, o których twój ojciec jedynie marzył. - Zdumiewa mnie twoja wiara w moje zdolności! - burknął. 176 - Nieznośny człowieku, oczywiście, że jesteś do tego zdolny! - Sięgnęła ręką do jego twarzy i pogłaskała nieogolony policzek. - Ludzie pójdą za tobą, dobrze o tym wiesz! Zauważyłam już, jaki masz na nich wpływ. Sprawowanie rządów na Ascencion z pewnością nie będzie trudniejsze niż ujarzmienie takich ludzi jak twoja załoga! Potrzeba ci tylko więcej wiary w siebie; wówczas z pewnością nam się uda. Jak twoi poddani będą cię kochać! - Allegro, doprowadzasz mnie do szału... Przestań wreszcie! -wyszeptał, zamykając oczy. - Nie mogę się z tym pogodzić! To krzycząca niesprawiedliwość -i pomyśleć, że to mój ojciec był odpowiedzialny... Lazar potrząsnął głową. - Co się stało, to się nie odstanie. - Przyciągnął Allegrę do siebie, gładził ją po włosach, oparł brodę o czubek jej głowy. - Pragnę tylko ciszy i spokoju. Chciałbym mieć własną winnicę, pracować w niej, a w nocy spać spokojnie bez obawy, że ktoś mi poderżnie gardło. - O Boże! Nie mów takich rzeczy! - Zamknęła oczy, by odegnać straszną wizję. - Będę ci pomagać - szepnęła żarliwie -jak tylko zdołam! - Więc pomóż mi tak, jak o to proszę- poprosił cicho, zbliżając usta do jej ust. - Pomóż mi zapomnieć. Całował ją bez pośpiechu. - Mam pewien plan, cherie. Chcesz wiedzieć, jaki? Allegra skinęła głową, przymknęła oczy. Pod wpływem pieszczot Lazara jej napięcie zmalało. - Mój plan przedstawia się następująco: pójdziemy do łóżka, będziemy się kochali, postaramy się o dziecko. Nasze dziecko. Chcę zapomnieć raz na zawsze o przeszłości, Allegro - szepnął - marzę tylko 0 przyszłości... razem z tobą. Przytuliła się do niego, wstrząśnięta jego słowami. Poddawała się rozpaczliwym pocałunkom, póki nie poczuła pod dłonią, jak rozszalało się jego serce. Nie miała pojęcia, czy zdoła mu się oprzeć... Czy w ogóle będzie się opierać... - Zostań ze mną - mówił. - Mam sporo złota. Będę dbał o ciebie 1 o nasze dzieci. Chciałbym kupić plantację albo gospodarstwo wiejskie... Wyrwała się z jego ramion i odwróciwszy się do niego plecami, odeszła z trudem na drugi koniec kajuty. Jedną rękę przyciskała do piersi, drugą zatykała sobie usta, by nie płakać na cały głos. Lazar pozostał z tyłu i milczał. Ten człowiek był szalony! Jak mógł pragnąć jej bardziej od swego królestwa?! A ona... jak zdoła odrzucić takie szczęście? Zacisnęła powieki, 12 - Jego Wysokość Pirat 177 starając się opanować. Musi myśleć tylko o tym, co jest najlepsze dla niego. I dla Ascencion. - Nie mogę obiecać, że się z tobą ożenię... Rozumiem. Milczenie. - Nie chcesz mnie? - spytał wreszcie ze zdumieniem. Gdyby nie zaciśnięta na ustach ręka, może wyrwałyby się z nich z płaczem rozpaczliwe słowa prawdy? Musi za wszelką cenę zachować spokój! Nędzna ze mnie rekompensata za to wszystko, co straciłeś... - A więc mnie nie chcesz. - W jego miękkim, niskim głosie nie było już zdumienia. Stał się znacznie twardszy, zimniej szy. - No cóż? Doskonale! Niech będzie, jak sobie życzysz. Allegra nie była w stanie odpowiedzieć mu ani odwrócić się. Drżała na całym ciele. Lazar odezwał się znowu - cicho, szorstko. - Dziś w nocy, Allegro, spłacisz mi swój dług. Moja cierpliwość już się wyczerpała. Drzwi zatrzasnęły się za nim. - Moje ty słoneczko! - zawołała Maria w głąb mrocznej piwnicy w podziemiach wiejskiej posiadłości Domenica. -Kochanie, obiadek już gotowy! - Za chwilę! - odkrzyknął szorstko. Boże, jak ta Maria go irytowała! Zresztą to biedne niewiniątko, Allegra, też mu działała na nerwy - przypomniał sobie wicehrabia. Spacerował teraz bez pośpiechu w tę i z powrotem przed nosem trzech potężnych, mniej lub więcej okrwawionych zbirów, których nasłał na niego ten czarnooki łotr. Pierwszego z całej trójki potraktował tak, by pozostali dwaj wiedzieli, co ich czeka, jeśli odmówią współpracy. Nędzne resztki tego biedaka zwisały teraz z krzesła. Pęta właściwie były już zbędne. Pojękiwał jeszcze od czasu do czasu, ale długo już nie pociągnie. Drugim zajęli się dwaj pomocnicy Domenica, według najlepszych tradycji Świętej Inkwizycji: umartwiać ciało ku zbawieniu duszy. Niestety, i ten nie miał już przed sobą długiego życia... chyba żeby nagle zaczął sypać użytecznymi informacjami. Domenie najbardziej liczył na to, że rozgada się trzeci rzezimieszek, Jeffers. Jak dotąd uchował się cało. Domenie poddał go psychicznej torturze oczekiwania, ciągłego strachu i zastanawiania się, kiedy i jak zabiorą się do niego? 178 - Piraci, co?... Trzymacie się kurczowo tej bajeczki, moi panowie... Jaka szkoda, że ani rusz nie mogę w nią uwierzyć! Przestań się mazać! -warknął na drugiego z pojmanych. - A teraz, po raz ostatni, grzecznie pytam: kto was tu przysłał?! Jeffers, drżąc na całym ciele, odpowiedział mu, powtarzając to samo, co wicehrabia słyszał już od nich ze sto razy. - Nazywają go Szatanem z Antigui, wasza wielmożność. A na imię ma Lazar. - Lazar... i co dalej? Jak brzmi jego prawdziwe nazwisko? - warknął z nadzieją w głosie. - Nigdy nie słyszałem jego nazwiska, wielmożny panie. - My naprawdę j esteśmy piratami! - wrzasnął nagle ten drugi. - Należymy do Bractwa! Podaj mu namiary Kryjówki Wolfe'a, Jeff! No, gadaj ! Niech ich wszystkich powieszą! Nic mnie to już nie obchodzi! Jeffers milczał. Umierający wydał zdławiony jęk. Domenie zastanawiał się, czy jedyny nieokaleczony więzień powiedział prawdę. Jeff spoglądał na niego oczyma zbitego psa. Od uwięzionych buntowników i od tych ludzi Clemente usłyszał dwie całkiem odmienne historyjki. Miał teraz do wyboru, w którą uwierzyć. Pierwsza z nich, opowiedziana przez tych złamanych, zastraszonych opryszków, brzmiała następująco: czarnooki dzikus był piratem o przezwisku Szatan z Antigui. Pochodził z Ascencion i przybył tu z bardzo daleka, by zemścić się na tym półgłówku Monteverdim, a potem, nie wiedzieć czemu, w ostatniej chwili zrezygnował ze swoich planów. Kupy się to nie trzymało. Druga historyjka była następująca: ziściła się legenda, w którą żarliwie wierzyli wszyscy mieszkańcy wyspy. Ni mniej ni więcej, tylko pierworodny syn króla Alfonsa, Lazar, wstał z grobu, by przywrócić panowanie rodu Fiorich. - Kochaneczku! Obiadek ci wystygnie! - zawołała wesolutko Maria ze szczytu schodów. - Zamknij się! - wrzasnął. O Boże! Ta baba zachowywała się tak, jakby była jego żoną, a nie służącą... co prawda do specjalnych usług. Maria doskonale wiedziała, co robić z ustami, póki nie zebrało jej się na gadanie. - Pirat, nie pirat?... - zastanawiał się, krążąc dalej przed nosem jeńców i uderzając się lekko po wargach płazem sztyletu. A może książę?... Nie książę, król! 179 Byłoby całkiem zrozumiałe, gdyby Lazar di Fiore (o ile rzeczywiście przyłączył się do piratów i został ich kapitanem) nie zdradził tym prostakom swego pochodzenia. Potomkowie królewskiego rodu nie zwykli opowiadać się przed nikim! Duma wicehrabiego znacznie mniej by ucierpiała, gdyby okazało się, że pokonał go tamtej nocy król, a nie jakiś tam podły kundel! Odezwał się z westchnieniem do swoich więźniów. - Być może naprawdę nie wiecie o niczym i całkiem bez potrzeby was torturowałem, biedaczyska... Co za strata czasu! - doszedł do końca piwnicy i bez pośpiechu zawrócił do nich. A zatem, co należy teraz zrobić? - rozważał w duchu. Po pierwsze: odebrać Allegrę temu barbarzyńcy. Gdyby tego nie zrobił, wyglądałoby na to, że jej los nic go nie obchodzi... Jakoś nieładnie, prawda?... Po drugie: jeśli ten łajdak jest rzeczywiście Lazarem di Fiore, trzeba mu uniemożliwić powrót na wyspę i przejęcie władzy. Jeżeli istotnie był to następca tronu, Domenie nie miał wątpliwości, że zechce tu wrócić. Tak - myślał - trzeba przygotować się na najgorsze! Nie pozwoli odebrać sobie raz zdobytej władzy. Dość już się natrudził, dość płaszczył przed typami nie godnymi czyścić mu butów! Dlaczego jednak Fiore odpłynął? Domenie węszył w tym podstęp równie przebiegły jak jego własne machinacje. Musiał przyznać, że czarnooki łotr dorównywał mu siłą. Należy założyć, że przeciwnik jest też równie sprytny jak on... choć raczej w to wątpił. Nie zdołał dotąd rozszyfrować jego strategii; wiedział tylko, że gdyby Lazar di Fiore powrócił na Ascencion, on sam, Domenie, nie zdołałby utrzymać władzy. Chyba że... Chyba że rozpęta potężną krucjatę przeciw Szatanowi z Antigui i odda pirata w ręce sprawiedliwości, nim ujawni się jako prawowity władca z rodu Fiorich! Domenie uśmiechnął się, planując następny ruch. Zobaczymy, kto jest lepszy w tej grze, czarnooki diable! Wyznaczy pokaźną nagrodę za głowę tego pirata... A potem skłoni ludność Ascencion, by pokochała swego gubernatora tak, jak kocha już Allegrę. Wykorzysta miłość ludu do niej i oznajmi publicznie, że przywiezie narzeczoną zdrową i całą. Nie zerwie zaręczyn, choćby cały świat był przekonany, że reputacja panny Monteverdi została zszargana. Wszyscy zobaczą, jaki jest wielkoduszny! Gotów był nawet przymknąć oczy na to, że czarnooki łotr wtargnął zapewne przemocą między jej smukłe nóżki. Domenica trochę 180 nawet podniecała wizja gwałcącego draba i broniącej się, spłakanej Allegry... Cóż, zawsze przyjemniej mieć pewność, że jego oziębła narzeczona nie doznała przy tym żadnej przyjemności. Bo gdyby tak było... Wówczas - myślał posępnie - doprawdy musiałby się na nią pogniewać! Fiore wiedział, że stawianie ultimatum to idiotycznie teatralny gest, ale zraniona duma sprawiła, że odpowiedział atakiem na atak Allegry. Natychmiast pożałował zresztą swej aroganckiej pogróżki: nie chciał, by to, co się musiało stać, stało się w gniewie. Było w Allegrze coś niesłychanie delikatnego... a teraz musi złamać tę kruchość. To dla niego punkt honoru: musi dziś w nocy posiąść Allegrę. Gdyby tego nie uczynił, uznałaby go nie tylko za goniącego za przyjemnościami egoistę i tchórzliwego samobójcę, ale za kompletne zero. Powtarzał sobie w duchu, że nic go nie obchodzi, co Allegra o nim myśli; liczy się tylko zaspokojenie głodu udręczonego ciała! Spełniał swe codzienne obowiązki z roztargnieniem, pogrążony w myślach. Nawet Proboszcz nie miał odwagi podejść do kapitana. Gdziekolwiek się obrócił, wszystko go drażniło: jeden majtek się obijał, zamiast zwrócić bezanmaszt na prawo, inny niezguła wylał na pokład kubeł wrzącej smoły; tamtych dwóch na pokładzie dziobowym rżało idiotycznie, pewnie z jakiegoś sprośnego żartu. Lazar dobrze wiedział, że to jego zły humor wyprowadza załogę z równowagi; chłopcy mają pietra i dlatego ruszają się tak niezdarnie. Wdrapał się więc na bocianie gniazdo, żeby być jak najdalej od nich. Na podniebnej grzędzie jednak (choć nie chciał się do tego przyznać) brakowało mu Allegry i jej nieustannego lęku przed upadkiem. Obserwując horyzont przez składaną lunetę, nie dostrzegł nic prócz ogromnych kumulusów i pozostałych sześciu statków Bractwa, zmierzających z powrotem do Indii Zachodnich. Z ciężkim westchnieniem odjął od oka lunetę. - Niech cię diabli, Allegro! - rzucił w przestrzeń. Jak mogło do tego dojść? Właśnie wtedy, gdy poczuł się związany z tą dziewczyną jak z żadną inną, wszystko stanęło w martwym punkcie. Lazar był na siebie zły, że tak dalece zważał na jej uczucia i liczył się z jej opinią. Jego obsesja na punkcie Allegry przybrała niepokojące rozmiary... Ona jednak, jak widać, nie odwzajemniała jego uczuć. 181 Otworzyłem przed nią serce - myślał, czując w piersi dziwny ból. -Czego ona jeszcze może chcieć? Czyżby jej aż tak zależało na małżeństwie? Może to nie były formalne oświadczyny, ale z pewnością najpoważniejsza propozycja, jaką kiedykolwiek zrobił kobiecie... a ona nawet się nie zastanowiła! Odpaliła go z miejsca. Znalazłoby się co najmniej pięćdziesiąt dam, z których każda po nogach by go całowała, gdyby jej wyświadczył taki zaszczyt: poprosił, by została matkąjego dzieci! Ale nie ta utrapiona dziewucha! Nie Allegra, ta cholerna jędza! Ta szlachetna męczennica! Od tej pory - przysięgał sobie Lazar - żadnych dziewic! Będzie się trzymał kobiet takich samych jak on: egoistycznych, nie biorących niczego poważnie. Ale nie mógł się przecież aż tak pomylić co do Allegry! Ta dziewczyna aż się rwała do niego, wyczuwał to doskonale. Co za głupia dziewczyna! Tak się zapaliła do naprawiania świata, że nie myślała ani przez chwilę o własnym szczęściu! Rzygać się chce. Gotowa była poświęcić życie, by uratować nieszczęsnych krewniaków od zguby... I czyjej to wystarczyło? Skądże znowu! Święta Allegra postanowiła złożyć swoje życie na ołtarzu ojczyzny! Nie tylko. Robi to dla jego dobra. Dla jego szczęścia - tak, jakby wiedziała co dla niego jest szczęściem. Czy ta dziewczyna nie ma za grosz zdrowego rozsądku ani instynktu samozachowawczego?! Czy nie rozumie, że została skompromitowana? Nie, nie pozwoli, do cholery, żeby się tak dla niego poświęcała! Potrafił być bezwzględny, gdy sytuacja tego wymagała. Okaże zatem bezwzględność i w tej sprawie. Uśmiechnął się chytrze i postanowił, że nie tylko uwiedzie dziś Allegrę, ale i zapłodni. Zrobi jej dzieciaka. Zmusi ją, psiakrew, żeby była szczęśliwa! Co za idiotyczny pomysł! Tylko tego mu trzeba! Po cholerę mu wrzeszczący bachor?! Po diabła te wszystkie ckliwe marzenia? Stary Wolfe boki by sobie zrywał: traktować poważnie jakąś tam rozmarzoną siksę! Ściągnął Allegrę na pokład tylko w jednym celu: żeby się z nią przespać. Im prędzej się nią znudzi, tym prędzej j ego bezsensowne życie wróci do jakiej takiej normy. I może znowu zacznie myśleć logicznie. Zszedł z wyżyn bocianiego gniazda, wrócił do swej kajuty i mocno zatrzasnął za sobą drzwi. Współlokatorki nie było, Bogu dzięki. Zamknął drzwi na klucz. Zżymając się na własną głupotę, nalał sobie dużą porcję najlepszego rumu i podszedł z wahaniem do papierów, które jego męczennica pozostawiła na biurku; łudziła się widać, że Lazar do nich zajrzy. 182 Wszystkie księgi rachunkowe, wszystkie akta, które zabrał z kancelarii Monteverdiego, ukazywały poszczególne aspekty sytuacji panującej na Ascencion. Lazar zamierzał jedynie rzucić okiem na te dokumenty pod nieobecność Allegry; nie miał ochoty, by zaglądała mu przez ramię, wydziwiała i przymilała się. Przejrzy to sam, żeby się czymś zająć i uspokoić nerwy. Nie przewidywał wcale, że zajmie mu to prawie trzy godziny, że tak go to wciągnie i doprowadzi do takiej furii! Popołudnie minęło, nadchodził wieczór, a Lazar nadal siedział przy biurku. Lewa powieka drgała mu nerwowo, gdy wczytywał się w dokumenty. Każdy z leżących przed nim raportów dobitnie świadczył o nieuchronnej ruinie Ascencion. I nigdzie najmniejszego dowodu, że przedsięwzięto jakiekolwiek środki zaradcze! Po takiej lekturze oprzytomniałby każdy, choćby najbardziej rozpa-sany hedonista! Akta wskazywały wyraźnie na to, że Genua przez ostatnie piętnaście lat bezlitośnie eksploatowała Ascencion. Teraz zaś, gdy „opiekunowie" zbili już fortuny, a zguba wyspy była nieuchronna, genueńczycy wycofywali się po cichu; wrogość między poddanymi a rządzącymi narastała w miarę, jak kurczyły się zasoby Ascencion. Wszystkie raporty, jeden po drugim, donosiły o buntach wieśniaków przeciw bogaczom i o nieludzkich zbrodniach, jakich dopuszczali się bogacze wobec biedoty. Fiore studiował spisy ludności, zwracając uwagę na przerażający wzrost śmiertelności wśród niemowląt; zagłębiał się w raportach dotyczących różnych dziedzin życia wyspy: od corocznych zbiorów do popełnianych na terenie wyspy zbrodni. Stwierdził karygodny brak opieki medycznej, powszechną korupcję i powiększającą się ustawicznie liczbę grup przestępczych. I znów brak jakichkolwiek środków zaradczych. Jeśli chodzi o gospodarkę, to nie stosowano nawet ogólnie znanych i od dawna sprawdzonych sposobów modernizacji. W aktach nie było żadnej wzmianki o budowie kanałów czy śluz, o poprawie stanu dróg... choć byłby to najprostszy sposób zatrudnienia tych, którzy z braku pracy schodzili na złą drogę, oraz wykorzystania budulca z lasów, porastających górskie stoki. Lazar bawił się tam w dzieciństwie ze swymi przyjaciółmi w Robin Hooda. W końcu westchnął z obrzydzeniem i odsunął od siebie papiery. Czuł się jeszcze gorzej niż przedtem: niezaspokojone pożądanie nadal go dręczyło, a na dobitkę nabawił się bólu głowy. Lazar wstał i nalał sobie tym razem koniaku. Przeciągnął się, rozprostowując kości, zesztywniałe po długich godzinach spędzonych za 183 biurkiem. Przez godzinę zastanawiał się - Bóg wie po co?! - nad różnymi sposobami uzdrowienia sytuacji na Ascencion. Oczywiście były to wyłącznie teoretyczne rozważania. Kiedy zbudził się w nim nagły entuzjazm do tego olbrzymiego zadania, ze wszystkimi jego zawiłościami i trudnościami, Lazar wstał, schował dokumenty i znowu nalał sobie koniaku. Nie ma mowy! Nie pozwoli, by Allegra zaraziła go swoimi mrzonkami! To nie dla niego. Wcale nie jest jej idealnym księciem. A raczej jest nim tylko z imienia. Nie ma w sobie ani źdźbła szlachetności czy poświęcenia, i tym lepiej! Lewa powieka nadal drgała mu nerwowo; najwyższa pora pomyśleć o czymś innym. Na przykład o piersiach Allegry i o przyjemności, z jaką dzisiejszej nocy pozbawi ją cnoty. Nie powinno być żadnych trudności. Rozpłomieni Allegrę, zmusi ją do tego, by wiła się i krzyczała z rozkoszy. Udowodni jej, jak mało znaczą jej szczytne zasady i wyniosłe miny. Tak, małe erotyczne szaleństwo dobrzejej zrobi! Zapatrzył się na okrutne zielone morze. Słońce już zachodziło. Pora do łóżka, pomyślał posępnie Lazar, podnosząc znów koniak do ust. Przynajmniej tam nie sprawię jej zawodu! Słońce już zachodziło, a Allegra nadal nie wiedziała, jak odpowiedzieć na ultimatum kapitana. Przez cały dzień starała się czymś zająć: układała papiery ojca, naprawiała jedną z sukien, wpatrywała się w miniaturę matki... I przez cały czas usiłowała pogodzić się z ponurą zapowiedzią Lazara. Postanowiła zdrzemnąć się na podłodze w składzie, podkładając sobie pod głowę reperowaną suknię; obawiała się położyć na łóżku w kajucie, do której w każdej chwili mógł wejść Lazar. Na podłodze było jej jednak niewygodnie; bez przerwy w skrzypieniu okrętowych belek słyszała jęki gnieżdżących się na statku duchów. Przymknęła oczy. Chciał zapomnieć o przeszłości... Pragnął ułożyć sobie nowe życie razem z nią... Ten przepełniony bólem człowiek, ten najodważniejszy, najbardziej niezwykły, najcudowniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek poznała, pragnął mieć ją przy sobie. Allegra dotąd nie mogła w to uwierzyć. Nazwał ją swoją busolą, powiedział: „Żaden okręt nie obejdzie się bez busoli". Prosił: „Kochaj mnie". Mówił jej tyle pięknych rzeczy, powtarzał, że jest cudowna... Chciał mieć z nią dzieci... Lazar di Fiore. Jej książę. 184 A ona mu odmówiła. Allegrze było niedobrze i bardzo chciało się jej płakać. Lazar mógł spełnić wszystkie jej marzenia, ale Ascencion potrzebowała Lazara znacznie bardziej niż ona! Jej także był oczywiście potrzebny... ale jeszcze potrzebniejszy był jej zdrowy rozsądek. Lazar zaś musiał mieć wreszcie własny dom, własne królestwo. Gdy odzyska należne miejsce, zagoją się te straszliwe rany, które odbierały mu wiarę w siebie. „Nie chcesz mnie". Jak on mógł tak pomyśleć? Niemądry! Czy musiał ją tak dręczyć? - myślała, wiercąc się niespokojnie na twardym posłaniu. Czemu nie zostawi jej w spokoju? A co będzie dziś? Ma się z nim szarpać? Opierać mu się? Czy jednak była w stanie się opierać? Przecież wystarczy, by raz jąpocałował... albo choć dotknął, spojrzał po swojemu, a nie zdoła mu się oprzeć. To właśnie napełniało Allegrę największą goryczą. Dziś przybędzie do niej jak prawdziwy szatan, jak Lucyfer, by wystawić na próbę jej zasady moralne, odkryć wszystkie jej słabości, wodzić ją na pokuszenie... Jakże mogła czuć się bezpieczna, kiedy jej ciało wyrywało się do niego, kiedy pod jego spojrzeniem płonęła z pożądania...? Czy własne serce nie zmusi jej, by obdarzyła go wszystkim, czego zapragnie, wszystkim, co mogła mu ofiarować? Nie, nie wolno jej ulec! Musi być nieugięta. Zrobi wszystko, by Lazar odzyskał Ascencion. Nie odda jednak serca nieosiągalnemu kochankowi, jak to zrobiła jej matka. Nie skaże się na życie w samotności! Dobrze wie, że gdyby dziś oddała się Lazarowi, pokochałaby go bez reszty i na zawsze. A zatem odmówi mu siebie, dla dobra samego Lazara; tak samo jak odrzuciła jego dzisiejszą olśniewającą ofertę. Życie w jakimś wiejskim ustroniu, w otoczeniu gromadki dzieci... Tak, to cudowna wizja. Ale na Ascencion ich rodacy cierpieli prześladowania. Dla ich dobra Allegra nie powinna się zgodzić. Nie będzie ukochaną zabawką Lazara! Tylko że on nie widział jej w innej roli. Dostrzegła ból w jego oczach, kiedy mu odmówiła. Niemądry! Zraniła jego dumę, więc tej nocy zemści się na niej z rozkoszą. Prawdę mówiąc, bardzo go pragnęła! Czy to w końcu nie byłoby najprostsze rozwiązanie dla nich obojga? On zostałby królem, a ona królewskąmetresą. Wszyscy władcy mają kochanki i nie robią z tego tajemnicy - coś szeptało jej do ucha. - Całkiem zrozumiałe: żenią się przecież bez miłości, ze względów politycznych! 185 Niekiedy kochają swe metresy znacznie bardziej niż żony... Czemu więc nie zostać królewską kochanką, a Lazar niech się żeni z księżniczką Nicolette z dynastii Habsburgów? A szóste przykazanie?! - skarciła się w duchu. Nie, to nie wchodziło w rachubę! Jeśli wyzbędzie się swej stanowczości i prawości, jakiż z niej będzie pożytek dla Lazara, Ascencion, a choćby dla niej samej? Może jednak powinna to uczynić? Rzucić rozsądek na cztery wiatry. .. Zdecydować się na ustawiczne cierpienie... Zrezygnować dla niego ze swych zasad... Może to go uszczęśliwi? - myślała z rozpaczą. Skruszy wreszcie jej dumę, nie będzie już miała prawa krytykować go. Demoniczny książę pozbawił ją już wszystkiego... Czemu więc miałby pozostawić jej duszę? Wstała wreszcie i odłożyła dokumenty; nie mogła się nad nimi skoncentrować. Wyprostowała się, przygładziła włosy i wyszła mrocznym pasażem na rufę, wsłuchana w głosy okrętowych duchów. Pozostanie wierna sobie. Nieugięta. Dumna. W salonie było pusto i ciemno. Emilio nie przyrządził dla nich dziś specjalnej kolacji. Proboszcza ani śladu. Allegra siłą woli opanowała drżenie rąk i nacisnęła klamkę. W kajucie było mroczno; zasłony przy drzwiach balkonowych niepokojąco falowały. Nie mogła dostrzec w ciemności Lazara, ale wyczuwała jego obecność. Gdy się odezwał, jego głos przypominał czarny aksamit. - Zamknij drzwi. Z bijącym sercem Allegra usłuchała cichego rozkazu. Potem odwróciła się znów twarzą do ciemnego wnętrza pokoju i ujrzała sylwetkę siedzącego w fotelu Lazara. Ledwie mogła go dostrzec w mroku. Zauważyła z ulgą, że był całkowicie ubrany. W dodatku bardzo elegancko; nie wyglądał wcale na pirata. Siedział w swobodnej pozie: kostka zgiętej nogi spoczywała na kolanie drugiej, łokcie oparte były o poręcze fotela. Sączył wino, wodząc w zadumie brzegiem kieliszka po wargach. - Chodź no tu! Allegra z wahaniem podeszła i stanęła w bezpiecznej odległości, mniej więcej o półtora metra od Lazara. Nie musiała podchodzić bliżej, 186 by dostrzec, jaki jest groźny. Takiego Lazara - mroczną istotę, w której wnętrzu szalała burza - widziała tylko raz. Właśnie wtedy nierozważnie przysięgła mu całkowite posłuszeństwo. Bliżej. Zrobiła jeszcze jeden krok. Lazar milczał. Czuła na sobie jego spojrzenie. O wstydzie, jej ciało zareagowało na nie natychmiast! - Rozpuść włosy. Drżącymi rękoma, jak w transie wykonała polecenie. - Nie będę brutalny, nie bój się - mruknął. - Nie wezmę cię przemocą. To nie będzie konieczne. W pełnej napięcia ciszy patrzyli na siebie -pełni wrogości, a jednak zafascynowani. Allegra usiłowała zachować jasność myśli mimo ogarniającej ją namiętności. - Czemu tak igrasz ze mną? - spytała cicho. - Dobrze wiesz, że pragnę jedynie twego dobra. - My, hedoniści, lubimy wszelkie igraszki. - Znów za dużo wypiłeś? Będziesz miał koszmary! - Przeżyjemy je razem. Ściągaj suknię, cherie. Przełknęła ślinę, nie wiedząc, co powiedzieć. - Czy to musi stać się... w taki sposób? - spytała wreszcie i usłyszała we własnym głosie ból i ledwie skrywane pragnienie. - O, tak - odparł. - No, rozbieraj się. Nie mogła się na to zdobyć. Wpatrywała siew niego z przerażeniem jak osaczone zwierzę. Oczy Lazara były czarne i rozgorączkowane. Płonęło w nich cierpienie, które tak ukrywał. Wypił łyk wina. Kiedy oblizał wargi, Allegra dostrzegła w świetle księżyca błysk białych zębów. Ponieważ nadal się nie rozbierała, Lazar wstał z fotela i zbliżył się do niej. Miał ruchy drapieżnika. Wznosił się groźnie nad dziewczyną. Jego ramiona były jak potężne skały, smagana wichrem twarz przypominała kamienną rzeźbę. Nie było dziś wesołych iskier w jego oczach ani uśmiechu na zaciśniętych wargach. - Nie potrafię z tobą walczyć - szepnęła Allegra. - Zniszczysz mnie... - Po co tak dramatycznie? Prześpimy się ze sobą i tyle - odparł, podchodząc do niej od tyłu. Allegra zacisnęła z całej siły powieki, gdy zaczął zręcznie rozpinać jej suknię. - Nie chciałam sprawić ci przykrości, Łazarze... Naprawdę bardzo bym pragnęła zamieszkać z tobą gdzieś na wsi... 187 - Ta oferta nie jest już aktualna. Allegra zesztywniała. - Nie liczyłam na to. Palce Lazara znieruchomiały w połowie jej pleców. - I mimo to przyszłaś? - Tak. - Aż się palisz do tego, żebym cię porządnie wymłócił, co? Moja ty świętoszko! Allegra wzdrygnęła się, usłyszawszy te słowa. Użył ich z premedytacją, by splugawić wszystko, co ich łączyło. - Nie, wcale tego nie chcę. Wiesz równie dobrze jak ja, że nie powinno do tego dojść. Przyszłam, bo dałam ci słowo i nie złamię go ze strachu. A poza tym... gdzież bym się mogła ukryć? - Masz absolutną rację! - Czuła na karku gorący oddech mężczyzny. Jego ręce sunęły po jej bokach. Uchwycił ją od tyłu za biodra i przyciągnął tak, że opierała się o jego lędźwie. - Jesteś moja. Nigdzie się przede mną nie ukryjesz. Gdybyś mi uciekła, znajdę cię choćby na końcu świata. A nim do ciebie dotrę, będę cię napastował w twoich snach. Allegra zamknęła oczy. Tak bardzo go pragnęła! Każdy milimetr jej skóry był świadomy jego bliskości... Lazar ze zdumiewającą szybkością zakończył rozpinanie sukni; rozchylił ją i wsunął ręce pod materiał. Objąwszy Allegrę od tyłu, ujął w dłonie jej piersi i niezbyt delikatnie drażnił kciukiem sutki. Allegra z trudem powstrzymała jęk pożądania. To nieprawdopodobne! Byli razem zaledwie od kilku minut, a już się niemal poddała! Była w jego rękach jak wosk. - Puść mnie, proszę! - wykrztusiła. - Nie masz pojęcia, jak bardzo tego pragnąłem - usłyszała nad uchem mroczny szept. - Nie jestem księciem z bajki, Allegro, tylko mężczyzną z krwi i kości! A mężczyzna ma swoje potrzeby. Przymknęła oczy z rozpaczą. - Jeśli mnie teraz weźmiesz, Łazarze, nigdy się już od ciebie nie uwolnię... Zawsze będę tęskniła za tobą... O to mi właśnie chodzi, cherie! Będziesz płonąć wraz ze mną w moim piekle. Całkiem już bez sił oparła się o niego, trawiona namiętnością, obezwładniona pożądaniem. Lazar ściągnął jej suknię z jednego ramienia i zaczął je pieścić, całując i delikatnie drażniąc zębami. Ciało Allegry pulsowało i spragnione Lazara ciągnęło ją w przepaść. Musi się jakoś opanować! Lazar znów włożył jej ręce pod suknię. Palce sunęły powolutku w dół jej brzucha, aż wreszcie zawędrowały 188 pomiędzy nogi Allegry. Niemal płakała z pożądania; odrzuciła głowę do tyłu i oparła ją na jego szerokim ramieniu. - Cudowne... - szeptał. - Mokry jedwab... - Łazarze di Fiore - powiedziała równie cicho - rozdzierasz mi serce. Znieruchomiał nagle. Wyjął ręce spod jej sukni i obrócił Allegrę twarzą ku sobie. Cała się trzęsła. Ujął ją za ramiona i popatrzył na nią niemal czule. - Ależ, cherie! Czemu mówisz takie rzeczy? Nie podnosiła głowy, więc ujął ją pod brodę. Spojrzała mu prosto w oczy. - Bo wreszcie cię przejrzałam. Ocaliłeś życie... kosztem honoru. Widać było, że doznał szoku. W jego oczach ujrzała narastającą furię. - Coś ty powiedziała?! Cofnęła się z przerażeniem, podciągając gwałtownie suknię na ramieniu. - Uważasz się za ofiarę! Krzywdami, których doznałeś, usiłujesz usprawiedliwić to, że sam krzywdzisz każdego, kto stanie na twojej drodze. .. Ale prawdziwymi ofiarami sąmieszkańcy Ascencion! Powiadasz, że mój ojciec zdradził króla Alfonsa... - powiedziała bez tchu. - Ale teraz ty sam go zdradzasz! Lazar zbladł i stał bez ruchu z oczyma wlepionymi w Allegrę. - Jak śmiesz mówić coś takiego?! - Bo to prawda. Zobacz, do czego cię popycha twój ból! Czy nie pojmujesz, że nigdy nie przestaniesz się zadręczać, jeśli nie zrobisz tego, co powinieneś?... Przecież sam o tym dobrze wiesz! Wpatrywał się w nią w całkowitym milczeniu. - Jestem tu razem z tobą, ponieważ cię kocham... I właśnie dlatego muszę ci to powiedzieć! - Odetchnęła z trudem. - Najjaśniejszy panie, zdradziłeś swój lud, swojego ojca i samego siebie. Nie oddam się komuś takiemu! Fiore spoglądał na nią w osłupieniu. Otworzył usta, lecz nie wyrzekł ani słowa. Zamknął je znowu i zacisnął szczęki. Odwrócił się na pięcie, podszedł do drzwi i opuścił kajutę, zatrzaskując je za sobą. Allegra stała w ciemnościach, drżąc na całym ciele. - O Boże! - szepnęła. - Co ja zrobiłam?! On mnie teraz zabije! Usłyszała gniewne kroki w salonie, potem na korytarzu. Szybko podbiegła do drzwi i zamknęła je na klucz. Potem zabarykadowała się, przysuwając ciężki fotel tak, by unieruchomić klamkę. Ręce 189 trzęsły jej się przez cały czas. Wiedziała, że tym razem posunęła się za daleko! Siedziała po ciemku, skulona na progu balkonu i wsłuchiwała się w męskie głosy dochodzące z góry. Miała wrażenie, że rozróżnia wśród nich głos Lazara. Przymknęła oczy, na próżno starając się uspokoić stargane nerwy modlitwą. Nagle krzyknęła i zerwała się, usłyszawszy pierwszy wystrzał z działa. Podła suka! Lazar sztywnym krokiem podszedł do steru; krew szumiała mu w uszach. Ku zdumieniu sternika i marynarzy z nocnej wachty rozkazał spuścić kotwicę. Potem zbliżył się do niewielkiego działka na dziobie i osobiście oddał z niego trzy strzały. Był to sygnał dla pozostałych statków, by natychmiast się zatrzymały. Przystanął i zapalił cygaro siarkową zapałką, której użył do podpalenia lontu armatki. Następnie czekał, starając się opanować wściekłość i uspokoić wzburzony umysł. Palił cygaro, zapatrzony w fale. Wkrótce z pozostałych sześciu okrętów odebrał sygnały, że i one zarzucają kotwice. Wiedział jednak, że upłynie sporo czasu, nim podlegli mu dowódcy tych statków podpłyną barkasami do „Orki". - Co się stało, kapitanie? - spytał z niepokojem Harcourt. - Do roboty! - warknął groźnie Lazar na bosmana. Harcourt skulony wycofał się chyłkiem. Lazar krążył po dziobie, wziąwszy się pod bok. Z cygarem w zębach wdrapał się na bukszpryt i schwyciwszy jedną ręką olinowanie kliwra, wpatrywał się w ciche, nieruchome gwiazdy za kotarą żagli. Miał wrażenie, że mroczne niebiosa, połykając maleńkie światełka jedno po drugim, śmieją się do rozpuku z niego - ofiarnego kozła! Otaczające go morze było czarne jak oczy Araba. Krążyło w nim bezszelestnie mnóstwo rekinów. Przekona się teraz, ile warta jest jego dusza. Zobaczy, czy ma w sobie choć odrobinę ojcowskiego męstwa. - Niechże więc tak będzie! - rzucił wyzwanie niebu groźnym szeptem. A ty, moja piękna Allegro, odszczekasz każde podłe słowo! I niech Bóg się nad nami zmiłuje... 190 - To samobójstwo! - sarknął Bickerson, kapitan „Burzy". Lazar obrzucił go wściekłym spojrzeniem. Latarnia kołysała się lekko nad stołem w salonie, wokół którego zebrali się wszyscy: on, Proboszcz i sześciu kapitanów pozostałych pirackich statków. - Żadnego łupu? - dopytywał się Fitzhugh. - Żadnego - odparł Fiore. Fitzhugh, kapitan „Ogara", był małomównym Szkotem o długich, siwych bokobrodach i równie siwych krzaczastych brwiach. Ten rówieśnik Proboszcza przyłączył się do Wolfe'a jako jeden z pierwszych, na samym początku istnienia Bractwa. Fitzhugh był ostrożniej szy od pozostałych; traktował piractwo jako zwykły, opłacalny interes. Niemniej jednak galeon tego Szkota, choć nieco staroświecki, był najlepiej uzbrojonym statkiem z całej maleńkiej floty. - Wiesz, kapitanie, że ja trzymam z tobą- burknął Sullivan - bez względu na to, co uradzą te trzęsidupki! - Pogodny zazwyczaj Irlanczyk krążył teraz nerwowo po pokoju ze skrzyżowanymi ramionami. Sully'ego wyraźnie coś dręczy! -pomyślał Lazar. - Kapitanie Morris? - zwrócił się Proboszcz do wymuskanego młodego Amerykanina, który pozował na romantycznego korsarza, ale nie miał żadnych oporów, jeśli trzeba było poderżnąć komuś gardło. - Właśnie się zastanawiam - odparł młody kapitan, bawiąc się koronką rękawa, nie pierwszej zresztą czystości. Russo, zapalczywy Portugalczyk, kapitan brygu „Sułtanka", uderzył pięściami w blat stołu, mierząc zebranych wściekłym wzrokiem. Wskazał na Lazara. - Zajego sprawą wszyscyśmy się wzbogacili! On skakał Wolfe'owi do gardła w obronie nas wszystkich! - wykrzyknął żarliwie. - Po raz pierwszy o coś nas prosi... i mamy mu odmówić?! - Musimy dostarczyć towar na Kubę- upierał się Bickerson, jasnowłosy olbrzym z Holandii. - Wiecie, że nasi klienci nie lubią czekać. - O to bym się nie martwił - wycedził Morrison. - Niepokoją mnie raczej te cholerne genueńczyki, co nam następują na pięty. Lazar splatał i rozplatał palce. Nadal czuł w ustach smak gniewu. - A ty, Landau? Czemu nic nie mówisz? Wysoki, przebiegły Francuz, wydziedziczony przez ojca szlachcic, był kapitanem śmigłej i pięknej brygantyny „Ważka". - Mam ci przede wszystkim za złe, że tak nas zaskakujesz - odparł Landau. - Żądasz ni z tego ni z owego, żebyśmy zawrócili, natknęli się na ścigające nas statki, znowu przemykali się Cieśniną Gibraltarską, 191 a wreszcie przybili do Wybrzeża Berberów, gdzie są cholerne mielizny... I w dodatku to wszystko za darmochę! Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, Łazarze, ale musisz nam przynajmniej wyjaśnić, czemu koniecznie chcesz się wedrzeć do fortecy tego handlarza opium?! - Albo trzymasz ze mną, albo nie - odparł Lazar, wzruszając ramionami. - Nie twój interes, czemu to robię! - Ależ ten gość ma tupet! - wykrzyknął zachwycony Morris i pociągnął z flaszki. - Do diabła! - oświadczył, wycierając usta brudnym koronkowym rękawem. - Płynę z tobą! - To już trzech - zauważył Proboszcz. - A ty, Fitzhugh? - To szaleństwo! - burknął stary Szkot. - Głupia młodzieńcza brawura! Dałbym głowę, że kryje się za tym jakaś damulka. Nie będę ryzykował życia mojej załogi, żebyś mógł się przed nią popisać! Lazar głowił się nad odpowiedzią, gdy nagle -jak na zawołanie -drzwi jego kabiny otworzyły się i do salonu weszła Allegra. Spostrzegł, jaka jest blada i przestraszona, ale udawał, że jej nie dostrzega. Pozostali mężczyźni zerwali się z krzeseł, idąc za przykładem Proboszcza. - Czy to bitwa? Strzelają do nas? - spytała Allegra, spoglądając na niego. Cała szóstka zaczęła ją zapewniać, że nic jej nie grozi. Wystrzały były jedynie umówionym sygnałem. Lazar wpatrywał siew swe złożone na stole ręce, a Proboszcz przedstawiał po kolei wszystkich kapitanów niezłomnej pannie Monteverdi. Lazar nie patrzył wcale w jej stronę, ale doskonale czuł jej bliskość; stała może metr od niego. Jej kremowa, świeża skóra wprost jaśniała blaskiem i była jeszcze bardziej kusząca niż zwykle. Brzoskwiniowa suknia, zapięta znów jak należy, wyglądała bardzo nobliwie. Połyskujące złotem włosy były starannie uczesane: przykładna wychowanka klasztornej pensji! Kto by pomyślał, że to delikatne stworzonko ma język jadowity jak żmija?! - pomyślał Lazar. Młody elegancik z Ameryki próbował nawiązać rozmowę z Allegra, Francuz zaś rzucił Lazarowi spojrzenie pełne zrozumienia. I on był obecny na wale, gdy panna Monteverdi stanęła w obronie swoich bliskich. Teraz Landau spoglądał na dziewczynę z takim zachwytem, że nie ulegało wątpliwości, że bardzo podziwia i ją, i jej odwagę. Kiedy również on został przedstawiony Allegrze i z iście francuską galanterią ucałował jej dłoń, Lazar poczuł ukłucie zazdrości. Jeszcze jedno nowe doświadczenie- pomyślał z kwaśnym uśmieszkiem. Ale 192 Francuz znów odwrócił się do niego, Allegra zaś poczęła witać się z następnym kapitanem. - Niech ci będzie! - mruknął Landau. - Przyłączam się do tej twojej gry. Może się kiedyś dowiem, co to wszystko miało znaczyć? Tylko ostrzegam: jeśli mojej „Ważce" coś się stanie... Lazar uśmiechnął się słabo, słysząc tę pustą groźbę. Potem obaj przyglądali się, jak Allegra czaruje starego Fitzhugha. Proboszcz rzucił im rozbawione spojrzenie, kiedy stary Szkot ujął rączkę panny, jakby była z chińskiej porcelany, i przycisnął swą marynarską czapkę do piersi. Przywitawszy się z Russem i Sullivanem (Portugalczyk był pełen entuzjazmu, Sully uprzejmy, ale trochę podejrzliwy), Allegra, ku zaskoczeniu Lazara, podeszła do niego i stanęła potulnie obok jego krzesła, z prawej strony. I wówczas pojął, czemu to zrobiła. Po prostu dawała wszystkim mężczyznom do zrozumienia, że ma już protektora. Położyła mu rękę na ramieniu. Co za tupet! - pomyślał Lazar. Odmawia mu swego ciała, znieważa go tak, jak jeszcze nikt... a teraz szuka u niego obrony! Mimo to wziął j ą za rękę. Nie wyrzekł ani słowa, wpatrywał się w zebranych z kamienną twarzą. Kiedy Allegra zbliżyła się do niego, Lazar wyczuł, że się go boi; sprawiło mu to perwersyjną radość. Wyglądało na to, że innej przyjemności się od niej nie doczeka. Dręczyło go niewyraźne poczucie winy z powodu szorstkich słów i zachowania. Nie zamierzał jednak przepraszać dziewczyny. Ma, czego chciała! Fitzhugh spojrzał na Allegrę, a potem błagalnym wzrokiem popatrzył na Lazara. - Prowadź tych zabijaków nad Styks, jeśli chcesz, kapitanie, ale nie narażaj tego dziecka! - odezwał się gniewnie. - Bickerson albo ja odstawimy pannę Monteverdi w bezpieczne miejsce. - Zostanę z Lazarem, panie kapitanie - odparła Allegra cicho, ale stanowczo i położyła drugą rękę na dłoni swego protektora. - Ależ droga panienko! To bardzo niebezpieczne! - Czy to prawda? - zwróciła się do Lazara. - Fitzhugh zawsze mówi prawdę. Popatrzyła spokojnie na Szkota. - Tym bardziej zostanę przy nim. Lazar poczuł ucisk w sercu, gdy usłyszał te słowa. Zupełnie nie rozumiał tej dziewczyny! Najpierw smaga go jadowitymi słowami, potem 13- Jego Wysokość Pirat 193 staje obok niego jak posłuszna żona, a teraz jeszcze Gdzie ty Gajus, tam i ja Gaja!* Inaczej by pewnie śpiewała, gdyby miała pojęcie, dokąd zmierzają! - Brava, bella! - wykrzyknął Russo i uśmiechnął się od ucha do ucha. - Quelle femme! - mruknął Landau. Kiedy Bickerson zrozumiał, że w razie odmowy odpłynie sam, skapitulował i wniosek Lazara przeszedł jednogłośnie. W ciągu godziny wszystkie statki miały zawrócić i wziąć kurs na południowy wschód, ku Wybrzeżu Berberów. Chociaż Lazar wmawiał sobie, że nie tknąłby tej małej jędzy, choćby nawet błagała go o to na kolanach, musiał przyznać, że raz jeszcze słuszność była po jej stronie - straszliwa, bolesna słuszność... Allegra nie mogłaby go szanować, a on nie czułby szacunku do samego siebie, gdyby się nie zdecydował na ten krok. Miał już dość walki z tym, co nieuchronne. Jeśli chce mieć Allegrę, musi wyruszyć na ratunek Ascencion. Żeby zaś dowieść, że ma prawo do tej wyspy, musi odzyskać sygnet... i stawić czoła najstraszliwszym koszmarom. Choćby nie wiem co, wysadzi w powietrze malownicze piekło Ma-lika i wydrze mu ten przeklęty pierścień! .. .Albo zginie, co było znacznie bardziej prawdopodobne. Przez następne pół godziny Fiore omawiał ze swymi współpracownikami dokładny kurs, kierunek wiatrów i strategię bojową w razie ewe-nualnej konfrontacji z genueńską flotą. Prawdę mówiąc, Lazar nie wierzył, by zapuściła się za nimi aż na Atlantyk. Wreszcie wszyscy kapitanowie z wyjątkiem Sullivana wrócili na swoje statki. - Mam pewną sprawę do obgadania, kapitanie - mruknął Sully, mierząc Allegrę podejrzliwym wzrokiem. Nadal stała w milczeniu za krzesłem Lazara. - Mów śmiało, bracie. - Kiedyśmy odpłynęli z Ascencion, znalazłem na moim statku pasażera na gapę - powiedział Sullivan. - Zabrałem go ze sobą, żebyś go mógł wybadać, jeśli chcesz. Jest na pokładzie „Orki". - Dawaj go tu. * Słynna formułka ślubna starożytnych Rzymian, odpowiednik późniejszego „...i nie opuszczę cię aż do śmierci..." (przyp. tłum.). 194 Sully wyjrzał z salonu i kazał jednemu z majtków przyprowadzić jeńca. Lazar tymczasem odwrócił się do Proboszcza; był świadom tego, że Allegra przez cały czas nerwowo mu się przygląda. - Chciałbym, żebyście zwolnili swoją kajutę. Proboszcz popatrzył na niego przez chwilę. - Ach, tak? Rozumiem. Starszy pan wstał ostrożnie, klepnął Lazara ze współczuciem po plecach, ukłonił się pannie Monteverdi i opuścił salonik. Na progu pożegnał się z Sullym. Irlandczyk zamknął drzwi i zwrócił się do Lazara ze zmarszczką na czole. - Kapitanie... - powiedział - ... ten facet opowiada niestworzone historie. Mówi... - Sully zawahał się. - Mówi, że jesteś prawowitym królem tej wyspy. Królem, powiada! ... I że wymordowali twoją rodzinę, i że wszyscy czekają, aż wrócisz i obejmiesz władzę. - Naprawdę? - spytał Lazar lekkim tonem. Sullivan, całkiem zbity z tropu, przyglądał mu się podejrzliwie. - Trzymam go pod kluczem na moim brygu, ale już się zaczęły szerzyć plotki wśród załogi. Moi ludzie przychodzą do mnie z pytaniami i chciałbym wiedzieć, jak mam im odpowiadać. No więc, do cholery... czy to prawda?... Lazar przez dłuższą chwilę wpatrywał się w swego wiernego przyjaciela. - Tak - powiedział wreszcie. - To prawda. Poczuł na sobie spojrzenie Allegry. Zanim Sully odzyskał mowę, wprowadzono jeńca. Lazar obrzucił niechętnym spojrzeniem grubego i niechlujnego Bernarda, gitarzystę z Ascencion, który rzucił mu się do nóg na miejskim placu po zdobyciu Małej Genui. - Najjaśniejszy panie! O, mój władco, z narażeniem życia pospieszyłem za tobą... Nagle urwał. Wbił okrągłe oczka w córkę zmarłego gubernatora z wyrazem gwałtownej niechęci. Allegra odwzajemniła mu się obojętnym spojrzeniem, krzyżując ramiona na piersi. - Panna Monteverdi jest pod moją opieką - powiedział lodowatym tonem Lazar. - Możesz pozostać na pokładzie „Orki"; kto wie, może się na coś przydasz. Ale jeżeli w czymkolwiek uchybisz tej damie, rzucę cię na pożarcie rekinom! Skoro tylko Sully i Bernardo odeszli, Fiore wstał i przeszedł do swojej kajuty. 195 Allegra ruszyła za swoim „panem i władcą" w bezpiecznej odległości; odważyła się jednak tylko stanąć na progu kajuty, w której o mały włos nie postradała dziewictwa. Co się odwlecze, to nie uciecze! - odezwał się w jej głowie szyderczy głosik. Trzymając się z dala od Lazara, Allegra przyglądała się jego potężnym ramionom i muskularnym plecom, odcinającym się od szafirowego tła nocy. Lazar niespokojnie krążył po kabinie; twarz miał zadumaną, ostry profil był doskonale widoczny w pomarańczowym świetle latarni, którą kapitan właśnie zapalił. - Co się tu dzieje, Łazarze? - spytała nieśmiało. - Proszę zabrać stąd swoje rzeczy, panno Monteverdi. - Jego głos był twardy, ton oficjalny. - Ja... ja nie mam tu żadnych swoich rzeczy- wyjąkała. - Moje kufry są w składzie na dole. Lazar podszedł do umywalki i podniósł srebrny grzebień Allegry. Zbliżył się do niej na odległość wyciągniętego ramienia i wręczył jej ten drobiazg z karcącym spojrzeniem. Allegra wzięła grzebień i przycisnęła go do piersi, zaniepokojona lodowatą obojętnością kapitana. Lazar wyminął ją w drzwiach i przeszedł do salonu. - A teraz proszę za mną. Poszła za nim z bijącym sercem. Skierowali się ku drugiej kajucie, położonej pod schodami zejściowymi. Poza tymi dwiema na statku nie było więcej kajut. Tę zajmowali dotychczas: Proboszcz, okrętowy medyk doktor Raleigh, bosman Harcourt i oficer rachunkowy Donaldson, oraz Mutt, okrętowy cieśla. Właśnie wynosili stąd swoją pościel i manatki. Allegra zwiesiła głowę, zawstydzona tym, że wszystkich tych mężczyzn wypędza się z ich kwatery, ponieważ ona nie pozwoliła się uwieść kapitanowi... Harcourt, przechodząc, rzucił jej smętny uśmiech, jakby chciał powiedzieć: Niech się panienka nie przejmuje! Proboszcz mrugnął do niej, również dodając jej otuchy; chichotał pod nosem, wędrując korytarzem na galerię, by rozwiesić swój hamak obok podobnych posłań prostych marynarzy. Kiedy poprzedni lokatorzy się wynieśli, Lazar obrzucił kajutę krytycznym spojrzeniem. Była o połowę mniejsza od jego sypialni. Potem skłonił się lekko. - Dobranoc, panno Monteverdi. - Zaczekaj chwilkę, bardzo proszę! Dlaczego zawróciliśmy? Dokąd płyniemy? Zatrzymał się, zwrócony do niej bokiem. Przeszył Allegrę groźnym spojrzeniem, przed którym drżała cała załoga. 196 - Powiem ci dokładnie, co się dzieje, cherie. Raz jeszcze uległem twojej woli. Możesz sobie pogratulować. Tylko tym razem mogę przypłacić moją uległość życiem. Nie przejmuj się: jeżeli zginę, zostanie ci na pociechę nietknięta cnota - niemal wypluł z siebie te słowa. - Wracamy na Ascencion? - szepnęła, wstrzymując dech. Wpatrywał się w nią przez chwilę; jego oczy były lodowate. - Najpierw muszę odzyskać dowód mojej tożsamości. Allegra wstrzymała dech. Lazar mówił poważnie! - Jakiż to dowód? Gdzie go będziesz szukać? - Przeciągasz strunę, moja panno! - ostrzegł ją. - Proszę, powiedz mi! - poprosiła pokornie. Powoli zbliżył się do niej. Cofnęła się aż pod ścianę. Lazar pochylił się nad nią, z trudem chwytając oddech. - Wzięliśmy kurs na Wybrzeże Berberów, łaskawa pani. Płyniemy prosto do piekła. - Pochylił się niżej, wetknął palce między uda Allegry i ścisnął wzgórek Wenery. Równocześnie musnął wargami policzek dziewczyny. - Mam nadzieję, że jesteś tego warta! - burknął. Cofnął się nim zdążyła zaprotestować i podszedł znów do drzwi. - Mają mocny zamek - powiedział od progu. - Radzę z niego skorzystać! I pozostawił Allegrę w pustym pokoiku samą, z rozszerzonymi oczyma, z grzebieniem przyciśniętym do piersi. Była tak wstrząśnięta brutalnością ukochanego, że musiała usiąść. Jakim cudem dowód królewskiego pochodzenia Lazara zawędrował aż na Wybrzeże Berberów? o dwóch dniach oziębłego traktowania przez Lazara, Allegra czuła się jak zbity pies, ale bynajmniej nie zamierzała przepraszać za swą brutalną szczerość. Pierwszego dnia była całkiem z siebie zadowolona. Ocaliła cnotę, na czym jej przede wszystkim zależało, i zmusiła tego tępego uparciucha, Lazara di Fiore, by uczynił pierwszy krok na drodze do odzyskania tronu. Rozpaskudzony nadmiernym powodzeniem biedaczek dąsał się, bo nie uległa jego woli - myślała z pogardą. Nie mógł się pobawić nową 197 zabawką. Niech się dąsa! Sam powiedział, że na każdym statku niezbędna jest busola. Sam ją prosił, żeby zawsze mówiła mu prawdę w oczy... ale jak widać, nie potrafił jej znieść! Potem nadeszła jeszcze jedna samotna noc. Następnego dnia lodowata, bezosobowa uprzejmość kapitana zaczęła budzić w niej panikę. Allegra tęskniła za jego przekornym uśmiechem i zaczęła się niepokoić czekającym go niebezpiecznym przedsięwzięciem. Z pewnością nie grozi mu śmierć! Umyślnie przesadzał, mówiąc, że będzie miała wyrzuty sumienia, bo nie zaspokoiła jego pragnień. Najbardziej denerwujące było to, że Lazar nie pozwalał jej wejść do swojej kajuty i pomóc w planowaniu przyszłości Ascencion, na czym tak bardzo jej zależało! Allegra wiedziała, że książę po prostu robi jej na złość... Prędzej czy później ten okropny uparciuch zrozumie, że przydadzą mu się jej rady, przynajmniej w niektórych sprawach. Po południu Allegra włożyła prześliczną muślinową suknię, zawiązała pod brodą wstążki czepeczka i wyszła na pokład z zamiarem znalezienia sobie jakiegoś zajęcia. Dotarłszy do luku, ujrzała lazurowe niebo i morze o barwie turkusu; dostrzegła też Lazara pod chmurami łopoczących żagli; obserwował wszystko, co działo się na statku, ze swego miejsca na pokładzie szańcowym. Allegra nadaremnie usiłowała wyczytać coś z jego twarzy; była gładka, spokojna i twarda, jakby wykuta ze złotawego marmuru. Spoglądała na niego z daleka, walcząc z onieśmieleniem i zastanawiając się, czy nie podejść do niego i nie zacząć rozmowy? Ale Lazar na jej widok odwrócił się i pomaszerował w przeciwną stronę. Allegra zmrużyła oczy z urazą i zamiast gonić kapitana przeszła na śródokręcie. Przysiadła się do marynarzy łatających żagle i zaoferowała im swą pomoc. Dwaj majtkowie okazali się przyjacielscy i gadatliwi. Obaj byli Kreolami z Indii Zachodnich. Kiedy Allegra zabrała się do roboty, chętnie odpowiadali na wszystkie jej pytania. - Dlaczego waszego kapitana nazywają Szatanem z Antigui? - zagadnęła, usiadłszy obok nich w cieniu na stercie sieci. Pierre roześmiał się. - To dopiero była heca! Cztery lata temu Bractwo miało innego przywódcę... - Kapitana Wolfe'a? - spytała Allegra. Obaj majtkowie przytaknęli. - Jaki on był? Zaśmiali się od ucha do ucha. Jacąues potrząsnął głową. 198 - Jak tu panience wytłumaczyć? Widziała kiedyś panienka w kościele Boga Ojca na obrazie? Znaczy się, Jehowę? Długa biała broda, stalowe groźne oczy... - Kapitan wyglądał jak Bóg Ojciec?! - zawołała Allegra. - Kropka w kropkę; tyle że nie miał nogi. Mówili, że rekin mu ją odgryzł, kiedy się stary kiedyś wybrał na ryby. No i potem Wolfe doścignął to bydlę, zatłukł i jeszcze plunął bestii w ślipie! A potem cała załoga żarła mięcho tego rekina. - O Boże...! - szepnęła Allegra i zbladła. - Tak, był z Wolfe'a prawdziwy wilk morski starej daty! Ale niech mu kto spróbował się sprzeciwić! Potrząsnął złowieszczo głową. - Zachowywał się wtedy jak wariat! A okrutny był ten skur... bardzo przepraszam, panienko - tłumaczył się ze śmiechem Pierre. - Ale mimo wszystko ludziska go kochali. Tylko przy chłoście to się czasem tak zapamiętał... I właśnie przez to źle skończył. - Czy... czy to Lazar go zabił? - spytała Allegra ze strachem, przypominając sobie siatkę blizn na jego plecach. - Skądże znowu, panienko! Lazar przepadał za starym. - Przepadał? To chyba niemożliwe! - Allegra zmarszczyła brwi. -Przecież Wolfe go katował... - No cóż: próbowali, który silniejszy - zachichotał Pierre. - Wolfe ani rusz nie mógł złamać chłopaka, to go w końcu usynowił. - Co takiego?! - A jakże. Wolfe nigdy nie miał własnych dzieci, więc uznał Lazara za syna. Widzi panienka, nasz kapitan przyłączył się do Bractwa jeszcze jako smarkacz. - Ile miał wtedy lat? - spytała Allegra. Dobrze pamiętała, że gdy wymordowano Fiorich, Lazar był trzynastolatkiem. Pierre skonsultował się z kumplem. - Jakieś piętnaście, może szesnaście... Góra siedemnaście. Jacąues roześmiał się. - Szczeniak rwał się z nożem do każdego, kto go zaczepił. Teraz już nie jest taki prędki - dorzucił. Allegra zaczęła głowić się nad tym, co się działo z Lazarem od chwili, gdy opuścił rodzinną wyspę, do momentu, w którym przyłączył się do piratów. - Naprawdę chce się panienka dowiedzieć, jak to było z Antiguą? Allegra z zapałem skinęła głową. Przerwał im jednak ktoś z załogi, dopytując się o porwany grotżagiel. Allegra od niechcenia przysłuchiwała 199 się wrzaskliwej wymianie zdań, obserwując ukradkiem barczystą postać na pokładzie szańcowym. Lazar stał przeważnie z pięścią na biodrze, ściskając w garści cygaro. W drugiej ręce trzymał tubę i wykrzykiwał przez nią rozkazy niskim, władczym głosem. Zanadto lubi komenderować! - pomyślała. Od czasu do czasu podchodził do balustrady i przez składaną lunetę obserwował morze, wytyczając na jego szklistej powierzchni szlak dla swojej floty. Łatacze żagli wrócili do przerwanej rozmowy. - No więc, cztery lata temu urządziliśmy napad na Antiguę - powiedział Pierre i obaj mężczyźni wymienili ponure spojrzenia. - Ludzie dostali amoku od krwi, złota i rumu. To była paskudna historia. W dodatku dwudziestu chłopa zbuntowało się przeciw staremu i wykończyli Wolfe'a. - Nasz kapitan wziął wtedy ludzi za łeb i udało mu się wyciągnąć nas stamtąd, nim przypłynęły okręty bojowe. A jak żeśmy już wrócili do kryjówki Wolfe'a, to wybił do nogi buntowników. Jakeśmy potem głosowali, kto ma być nowym wodzem, tośmy wybrali jego. I od tej pory stoi na czele Bractwa. - Głosowaliście?! - wykrzyknęła ze zdumieniem Allegra. - Został kapitanem w wolnych wyborach? - No pewnie, zawsze głosujemy. Taki już u nas zwyczaj - odparł łagodnie Pierre. Allegra przyglądała im się z osłupieniem. - Więc u was panuje demokracja?! Majtkowie spojrzeli jeden na drugiego. - Ano, tak się to chyba nazywa, panienko. Allegra potrząsnęła głową, jakby chciała wszystko sobie w niej poukładać. - A co myślicie o Łazarze jako o przywódcy? - Nie ma drugiego takiego jak on! - oświadczył Jacąues. - Twardy, ale sprawiedliwy - stwierdził Pierre. - Czy jest taki okrutny jak Wolfe? Czy także karze was chłostą? - Nigdy nikogo nie ubiczował - odparł bez wahania Jacąues. - Nie zakazuje nam ciągle to tego, to owego... Ale jak kto złamie rozkaz, to daje mu jeszcze ostatnią szansę, a potem... - Złożył palce tak, jakby miał w garści pistolet, i wymierzył prosto w głowę Allegry. - Bum! Nie wiedział głuptas, że wystraszył ją śmiertelnie tą pantomimą. Poczuła gęsią skórkę, przypomniawszy sobie, że Lazar początkowo zamierzał zastrzelić ją na oczach ojca. - Ciekawe, ilu ludzi zabił... - mruknęła. 200 - Nie mam pojęcia. - Niech go panienka sama spyta! - zachichotał Jacąues, nawlekając igłę. - Broń Boże, panienko...! On się tylko wygłupia! Kapitan nie lubi, jak się kto wtrąca w jego sprawy. - O cóż to chciała mnie pani zapytać? - odezwał się nagle niski głos z niepokojącą uprzejmością. Wszyscy troje spojrzeli w górę i zbledli. Lazar stał na platformie nad nimi. Z wyrazu jego twarzy Allegra domyśliła się, że słyszał, jak ciągnęła za język jego ludzi. W odpowiedzi na jego triumfalne spojrzenie zmrużyła oczy i poczuła, że rośnie w niej odwaga. - Ilu ludzi pan zamordował, kapitanie? - spytała zuchwale. - Przyznam, panno Monteverdi, że nigdy ich nie rachowałem - odparł słodko. Zgromił marynarzy wzrokiem, życzył Allegrze miłego dnia i oddalił się bez pośpiechu. Nie cierpię go! - pomyślała. Wieczorem obiad upłynął w pełnym napięcia milczeniu. Zerkając ukradkiem na Lazara, Allegra spostrzegła, że prawie nie tknął jedzenia. Pił wodę zamiast wina i wydawał się bez reszty pogrążony w myślach. Choć powodem tego mogło być zbliżające się niebezpieczne przedsięwzięcie, Allegra miała paskudne uczucie, że to jej niepożądana obecność skłania go do milczenia. Cokolwiek miały przynieść następne dni, nie wyobrażała sobie, by Lazara mogło coś naprawdę przerażać... z wyjątkiem sennych koszmarów. Zapewne żałuje, że w ogóle zabrał mnie na pokład! - myślała gorzko. I bez wątpienia gratuluje sobie tego, że nie zrobił jej dziecka, jak zapowiadał! Czułby się wtedy jak na uwięzi: nie porzuciłby ani jej, ani maleństwa. .. honor by mu na to nie pozwolił, stwierdziła z konsternacją. Czy nie zagalopowała się, zarzucając mu, że nie ma za grosz honoru? Z oczyma wlepionymi w talerz zdumiewała się, jak to możliwe, że siedzieli obok siebie jak dwoje całkiem obcych sobie ludzi - po tym wszystkim, co wspólnie przeżywali? Po tym, jak ją pieścił, jak całował jej piersi... A teraz nawet na nianie spojrzy! Allegra miała ochotę rzucić się na swoją koję, nakryć na głowę i spędzić tak resztę podróży... tylko że bez Lazara w łóżku było zbyt samotnie, by przebywać w nim dłużej niż to absolutnie konieczne. Zupełnie nie mogła zrozumieć, czemu czuje się taka nieszczęśliwa?... Przecież to on nie miał racji! Nie pojmowała też, czemu tak ją boli obojętność Lazara, po tym, jak za wszelką cenę chciała ratować przed nim swoją cnotę? 201 No cóż... to jej się w zupełności udało. Już niebawem - dumała, Lazar odzyska Ascencion, a wówczas odnowi dawne zaręczyny i poślubi księżniczkę Nicolette. Zrobi dokładnie to, do czego ona sama go namawiała. Na tę myśl Allegra poczuła się jeszcze gorzej. Napiła się wina i spojrzała na Lazara. Podniósł się, odłożył serwetkę, wymamrotał jakieś przeprosiny i wyszedł. Proboszcz i Allegra siedzieli dalej, patrząc na siebie. Nagle dziewczyna cisnęła serwetkę, oparła się łokciami o stół i ukryła twarz w dłoniach. - Lazar ma mnóstwo kłopotów, ale nie z pani winy, moje dziecko -pocieszał ją starszy pan. - Nie mogę tego znieść! - W głosie Allegry brzmiała rozpacz. - Mój los spoczywa w rękach człowieka, który mnie nienawidzi! - Z pewnością tak bym tego nie określił - zachichotał Proboszcz. Spojrzała na niego błagalnie. Anglik wyciągnął rękę i uszczypnął ją leciutko w policzek. - No, no, drogie dziecko! Nie poddawaj się. Trwaj przy swoim, a wszystko będzie dobrze. Allegra zmusiła się do uśmiechu. - Jaki pan dobry, Proboszczu... - Bzdura! - mruknął. Zaczerwienił się lekko i łyknął odrobinę wina. - Proboszczu... Czy on przedtem porywał inne panny? John Southwell roześmiał się i omal nie udławił się winem. Otarł usta serwetką, potrząsnął głową i spojrzał na nią rozbawionym wzrokiem. - Panno Monteverdi, jest pani jego pierwszą branką. I pierwszą niewiastą, która zdołała wyprowadzić go z równowagi. Nigdy dotąd nie widziałem, żeby ten chłopak tak się wściekał! Allegra aż się zgarbiła. - To najlepszy dowód, że nie może mnie znieść! - Czyżby? - spytał z wesołym błyskiem w oku. - Wcale nie byłbym tego pewny! Nieco później Allegra leżała w łóżku z rękami pod głową, wpatrując się w spowite cieniem belki sklepienia. Nie mogła się już dłużej oszukiwać: wyrządziła Lazarowi krzywdę. I to ogromną! Nie był księciem z bajki, tylko mężczyzną z krwi i kości. A mężczyźni mają swoje potrzeby... Przekonała się dzięki niemu, że i ona maje również... Brakowało jej dotyku jego szorstkich, twardych dłoni... Takich zręcznych, takich delikatnych... 202 Jak mogłam tak go skrzywdzić? Dziewczyno, co się z tobą dzieje?! - strofowała się jednocześnie. Niecierpliwie przewróciła się na brzuch, wsłuchując w skrzypienie okrętowych belek i głuchy łoskot fal, uderzających o kadłub statku. Nie wiedziała, ile czasu upłynęło, może godzina? Ilekroć przymknęła oczy, widziała twarz Lazara z wyrazem takiego zapamiętania jak wówczas, gdy całował ją... tam... Nie miała pojęcia, że w ogóle można kogoś w ten sposób całować! Na samo wspomnienie jęknęła głośno. Jakiż miało sens odmawianie mu reszty, jeżeli pozwoliła na coś takiego? Niemal czuła dłonie Lazara na swej skórze, widziała własne ręce na jego szerokich ramionach, sunące po złocistej skórze, obejmujące jego biodra, przyciskające go do siebie... Kiedy przymknęła oczy, wprost chora z tęsknoty, przyszło jej na myśl, że przecież i ona mogła odwdzięczyć mu się pieszczotą. Jakie by to było cudowne, gdyby choć raz odczuł dzięki niej rozkosz... W miłości Lazar dawał z siebie wszystko, ale nie nauczył Allegry, jak może sprawić radość jemu samemu. Allegra nagle uświadomiła sobie, że teraz już na pewno nie zaśnie. Podniosła się z łóżka. Drżąc, wciągnęła pospiesznie na koszulę muślinową sukienkę w różany wzorek, związała ją z tyłu, i udała się na poszukiwanie swego „pana i władcy", swego kochanka. Musi go przeprosić, zanim zdrowy rozsądek powstrzymają od tego! Zresztą, to właśnie będzie rozsądne - przekonywała samą siebie. Od tego człowieka zależał przecież jej los; nie powinna więc drażnić go ani znieważać. Zajrzała do salonu, ale było tam ciemno i pusto. Spod drzwi kapitańskiej kajuty również nie sączyło się światło. Allegra podążyła więc stanowczym krokiem przez mroczny pasaż do luku na rufie. Była już w połowie schodków, gdy nagle zatrzymała się: usłyszała niski, wesoły śmiech. Rozmawiano na jej temat. - No więc, jak sprawy stoją, kapitanie? Wszystkich nas zżera ciekawość! - Znów wtykacie nosy w nie swoje sprawy, co? - wycedził Lazar. - Już się kapitanowi znudziła? - A może nie chce skapitulować, kapitanie? - Zostawcie go w spokoju! W takich sprawach chłopu nie wypada się chwalić - zaprotestował ktoś inny. Chyba to był Donaldson. Lazar roześmiał się lekceważąco. - Nie jest w moim guście, i tyle. 203 Allegrze zaparło dech. Co ona robi na tych schodach, słuchając bezczelnych uwag i docinków?! - Jak kapitanowi dziewczyna nie do gustu, to my chętnie skorzystamy! - No, no! Panna Monteverdi jest nadal pod moją opieką - ostudził ich zapędy Lazar. - I naprawdę jej kapitan nawet nie skosztuje? - Ani myślę. Choćby była ostatnią kobietą na ziemi - odparł pogodnie Lazar. Allegra poczuła, że nie może złapać tchu. - A to czemu, kapitanie?! Przecież ładna z niej dziewczyna? Właśnie: czemu?! - Owszem, niebrzydka - odparł obojętnym tonem. - I niegłupia, jak na kobitkę! - Owszem, rozumna i cnotliwa - przyznał Lazar lekkim tonem, nie bez pewnej złośliwości. - Można powiedzieć: cnota na cnocie; tyle w niej tego, że mogłaby się po tej górze cnót wdrapać aż do nieba! Żaden z nas, chłopaki, to nie para dla takiej świętej. Możecie mi wierzyć. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Allegra stała w ciemności z otwartą buzią... ale Lazar jeszcze nie skończył. - Nie, moi panowie! Mimo wszelkich swoich wdzięków panna Mon-teverdi to herod baba, pruderyjna świętoszka i złośliwa jędza. Nieszczęśnik, który się z nią ożeni, długo nie pożyje: stłamsi go na amen! Oczy Allegry napełniły się łzami przerażenia. Zatykając sobie usta ręką, zeszła pospiesznie na dół i uciekła do swej kajuty. Zamknęła drzwi na klucz i płakała, płakała, płakała... Każde słowo Lazara było prawdą. Późną nocą Fiore stał samotnie w korytarzu przed drzwiami Allegry i zmagał się ze sobą. Najczarniejsza godzina była tuż tuż. Przez wiele godzin ślęczał nad listami do dawnych doradców ojca; wyśle je po dotarciu do Al Khuum. Był półprzytomny ze zmęczenia, ale ilekroć spróbował się zdrzemnąć, nawiedzały go koszmary. Nawet w tej chwili przejmował go dreszcz. Cherie... Gdybyż mógł do niej wejść i schronić się w jej ramionach! Noce, kiedy Allegra spała przytulona do niego, były dla Lazara najcudowniejsze, najspokojniejsze ze wszystkich. Oddałby teraz swój statek i całe swoje złoto, byleby cofnąć to bezczelne, kretyńskie ultimatum, które ich rozdzieliło. 204 Oparł się obiema rękami o framugę; przytknął czoło do drzwi, zamknął oczy. Pomóż mi, cherie! Boję się... Lazar zadrżał i ciężko odetchnął. Nie zastukał jednak do drzwi dziewczyny. Nie mógł przecież raz jeszcze skompromitować się przed nią. Jej słowa nadal tkwiły w nim jak zatrute strzały. Na Boga! Musi odzyskać jej szacunek! Nie był jej wymarzonym księciem, idealnym kochankiem, na jakiego zasługiwała... Ale jakże pragnął nim być. Jeśli wyjdę z tego zwycięsko, myślał, może stanę się godny ciebie? Następnego dnia wieczorem kapitan wezwał ją do siebie. Allegra spędziła w swojej dusznej kryjówce cały dzień, usiłując ukoić skołatane nerwy. Poza tym wstydziła się pokazać na pokładzie. Kiedy posłuszna rozkazowi Lazara szła do jego kajuty, przysięgała sobie, że zachowa godne milczenie. Przynajmniej może już nie obawiać się uwiedzenia: nie wziąłby jej nawet wtedy, gdyby była ostatnią kobietą na ziemi. Kolana uginały się pod nią na samą myśl o tym, że znów ujrzy ukochanego. Zastukała do drzwi. - Wejść! - rozległ się władczy głos. Allegra odetchnęła głęboko, uniosła głowę i weszła. Lazar stał przy biurku; wyglądał tak samo jak wówczas, gdy ujrzała go po raz pierwszy: ścigający ofiarę groźny rozbójnik w czerni. Zły znak! - pomyślała. - Jesteś już? To dobrze - powiedział żywo. Allegra zamknęła drzwi i założyła ręce do tyłu. Jej twarz była maską bez wyrazu. - Czego sobie życzysz? - Siadaj. Nie patrząc na nią, wyjął z szuflady parę eleganckich pistoletów; potem położył obok nich woreczek z prochem. Allegra sztywnym krokiem podeszła do krzesła i usiadła na nim wyprostowana, z rękoma złożonymi na podołku, jak przystało na pruderyjną świętoszkę. Fiore spokojnie nabijał broń, nadal nie patrząc na Allegrę. - Za pół godziny schodzę na ląd. Muszę z tobą omówić kilka spraw. Po pierwsze: nie ruszaj się spod pokładu, póki stąd nie odpłyniemy. Allegrę korciło, by spytać o przyczynę tego zakazu, ale pohamowała się, nakazując sobie milczenie. Pokaże mu, jaka jest opanowana! 205 Przynajmniej raz uwierzy mu na słowo, nie będzie kwestionować jego decyzji. Ten człowiek niewątpliwie wie, co robi. Lazar ze znużeniem potarł czoło grzbietem ręki. - Po drugie: mam ci kilka rzeczy do powiedzenia. - Przeszedł na drugą stronę biurka; oparł się o nie biodrami, skrzyżował potężne ramiona na piersi i popatrzył badawczo na Allegrę. Czując na sobie to przenikliwe spojrzenie, przygotowała się na grzmiące kazanie, coś w rodzaju przemowy, którą podsłuchała wczoraj. - Zachowałem się niewybaczalnie tamtej nocy, panno Monteverdi. Z całego serca proszę o wybaczenie. Spojrzała na niego zaskoczona. - Mogę na nie liczyć? - spytał poważnym tonem. Oszołomiona Allegra gapiła się na niego. - Oczywiście. - Dziękuję. - Lazar odwrócił się. - Prawdę mówiąc, chciałem przeprosić za całe moje zachowanie - wymamrotał. - Zniszczyłem twoje życie, nieraz mi to powtarzałaś... A ty dałaś mi tyle, że nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć... Zbita z tropu Allegra wpatrywała się w jego plecy. Co to miało znaczyć?! - Właśnie dlatego zapisałem ci w testamencie wszystko, co posiadam. Wyciągnij rękę! W testamencie? Kiedy Lazar podszedł do niej, posłusznie wyciągnęła rękę. Nie patrząc na Allegrę, położył jej na dłoni mały kluczyk. - To klucz do skrytki w mojej kajucie. Jeżeli nie wrócę, chcę, żeby klejnoty rodzinne Fiorich dostały się tobie. Wiem, że ich nie sprzedasz -mruknął. - Wyznaczyłem Fitzhugha na twego opiekuna. Odwiezie cię na Martynikę do moich przyjaciół. To bardzo przyzwoite starsze panie; zostaniesz u nich, póki nie wyjdziesz za mąż za któregoś z tamtejszych plantatorów. Pewien jestem, że znajdzie się wśród nich ktoś, kto będzie ci odpowiadał przynajmniej w takim stopniu jak twój poprzedni narzeczony. A ponieważ... nic złego się nie stało, nie będziesz musiała się z niczego tłumaczyć przed przyszłym mężem. Allegra wpatrywała się w niego, blada z przerażenia. - Mój Boże!... Naprawdę grozi ci niebezpieczeństwo? Rzucił jej cyniczne spojrzenie. - Czyżbyś wreszcie zatroszczyła się o mnie, cherie? - Po co tu przypłynęliśmy? - Ot, zwykłe pirackie porachunki - odparł lekceważącym tonem, wracając za biurko. 206 Serce Allegry waliło na alarm. Kluczyk lepił się do dłoni, które nagle spotniały. - Proszę, nie zbywaj mnie byle czym! Co to za miejsce? - Coś w rodzaju piekła - przyznał z gorzkim uśmiechem i spuścił głowę. - Kiedyś w nim przebywałem... jeszcze jako chłopiec. Gdy opuściłem Ascencion, miałem na palcu swój królewski sygnet. Władca tego miasta odebrał mi go. Wróciłem tu, by odzyskać swoją własność. - Kim jest ten człowiek? Lazar patrzył na Aliegrę, zastanawiając się, czy powiedzieć jej praw-dę. - To szejk Sayd-del-Malik. Zwą go „Mieczem Prawości". - Zdołasz go zmusić, by oddał ci pierścień? - Kiedy Jego Wysokość się dowie, że lufy wszystkich pokładowych dział są wymierzone w Al Khuum, chyba wysłucha mojej prośby. - A jeśli odmówi... - szepnęła Allegra. Lazar milczał przez chwilę. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by odzyskać pierścień. Jeżeli spróbuje mnie upokorzyć, będę walczył na śmierć i życie. Nigdy już nie pozwolę się zhańbić! Może mnie zabić, ale nie wydrze mi honoru. - Nie ośmieli się! -przytaknęła żarliwie. Orientowała się lepiej niż przypuszczał, o jaką hańbę tu chodzi. - Nie jesteś już małym chłopcem! A poza tym twoi ludzie staną za tobą jak mur... - Idę sam - powiedział. Allegra poczuła się tak samo jak wówczas, gdy pięść Goliata pozbawiła ją tchu. - Sam? - Tylko w ten sposób może mi się udać. - Rzucił jej niewesoły uśmiech. - Odwagi, moja panno! Jeżeli nie wrócę w ciągu dwóch godzin, nasze statki otworzą ogień do Al Khuum ze wszystkich dział. Może już niebawem pozbędziesz się mnie na dobre! Przeszedł na drugą stronę kajuty i wyjął ze skrzyni osełkę. Usiadłszy przy biurku, zaczął ostrzyć swój mauretański nóż. Obejrzał się ze zdziwieniem na Allegrę, gdy nagle zerwała się z miejsca. Spoglądała na Lazara z nieopisanym przerażeniem; jej serce biło jak oszalałe, ręce miała lodowate, a policzki płonące. - Byłam tego pewna: to wszystko moja wina! Odwołuję każde słowo, tylko nie idź! Nie wolno ci! - Muszę tam iść, jeżeli mam odzyskać Ascencion. Tego przecież chciałaś, Allegro? - spytał, wpatrując się w nią przenikliwie. Spojrzała na niego bezradnie. 207 - Tak, ale... Poślij kogoś innego! Masz przecież odzyskać tron, życie mnóstwa osób zależy od ciebie! Nie ryzykuj: ten popis brawury może cię zbyt wiele kosztować! - To nie brawura, Allegro. Chodzi o mój honor. A poza tym, wolę sam staczać własne bitwy. Zamilkła na moment. Ostrze na osełce pryskało iskrami. - Proszę, nie rób tego! - usłyszała własny szept. - Znajdziesz jakiś inny sposób. Może sygnet nie będzie ci wcale potrzebny? Jeśli skontaktujesz się z doradcami twojego ojca, nikt nie ośmieli się wątpić... Urwała nagle, widząc, że jej słowa nie odnoszą żadnego skutku. Lazar sprawdził na palcu ostrość noża. Oparł nogi o biurko, myślami błądził Bóg wie gdzie. - Lazar! Posłuchaj mnie wreszcie! Spuścił nogi na ziemię. - Allegro, przestań mi się sprzeciwiać. - Nie musisz tego robić! - Właśnie, że muszę - odparł cicho. Gdy podniósł na nią oczy, zobaczyła w nich zimną zawziętość. Odruchowo cofnęła się. - Nie bój się, Allegro. Uwierz we mnie! Potrzebna mi teraz twoja siła i ufność. Skruszona, zacisnęła mocno ręce i oparła na nich brodę. Zamknęła oczy, spuściła głowę. - Zabierz ze sobą kilku ludzi, Łazarze! Na miłość boską! - przekonywała. - Znajdziesz przecież takich, którzy potrafią dochować sekretu! - Proboszcz idzie ze mną. - Lazar skrzywił się i wywrócił oczy do nieba. - Nie udało mi się go powstrzymać. - Proboszcz! - wybuchnęła. - A cóż on może zdziałać?! Co z niego za wojownik? Weź Sully'ego albo kapitana Russo, albo tego zajadłego młokosa z Ameryki... - To nie będzie zwykła walka. - Cóż to ma znaczyć? - Żeby to zrozumieć, musiałabyś poznać Malika. - Twarz Lazara spochmurniała, oczy mu pociemniały. Rzucił nóż i osełkę na biurko. - No to zabierz mnie ze sobą! Jeśli to walka na rozumy, nie na pięści, to i ja mogę się w niej przydać! - Jesteś naprawdę cudowna! - Lazar roześmiał się. - Moje ty groźne kociątko! Będziesz syczeć na niedobrego człowieka? - Nie życzę sobie takich uwag! - Allegra dumnie podniosła głowę, oczy jej płonęły. - Mówiłam ci, że będę ci pomagać, jak tylko zdołam! 208 - Wybij to sobie z głowy. - Lazar wstał i zaczął szykować się do wyjścia. Przytroczył pistolety do pasa, włożył przez głowę rzemień, na którym wisiała szpada, w ten sposób, że opasywał mu pierś. Serce Allegry szalało ze strachu; była coraz bardziej przerażona. Żałowała gorzko, że w ogóle wspominała Lazarowi o Ascencion. Z wahaniem przeszła na drugą stronę biurka i zbliżyła się do Lazara. Nie bacząc na cały arsenał broni, objęła go za szyję. - Zostań, proszę! Nie musisz niczego udowadniać! - Zdumiona własną zuchwałością, spojrzała prosto w czarne jak noc oczy. - Kochaj się ze mną. Naucz mnie, jak mam ci dać rozkosz - szepnęła. - Tylko nie idź tam! Nadal stał wyprostowany, ale wpatrywał się w nią; oczy mu błyszczały. Potem potrząsnął głową i uwolnił się z jej uścisku. - To za duże ryzyko. Nie chcę, żebyś urodziła pogrobowca. Uderzyła go w pierś. - Przestań! Wcale nie umrzesz! Zabraniam ci! Nie odrywał od niej oczu, w jego twarzy było coraz więcej miłości. - Od dawna pragnąłem ci powiedzieć, jaka jesteś piękna, Allegro. .. - przełknął z trudem ślinę i odwrócił od niej wzrok. - Jaka niezwykle piękna... Wczepiła się obiema rękami w jego rozchylony na piersi kaftan i zaklinała go. - Nie zostawiaj mnie! Nie mogę cię stracić! - Zarzuciła mu ramiona na szyję i przytuliła się do niego z całej siły; z jej oczu lały się łzy. Lazar objął ją i pochyliwszy się, ucałował zachłannie. Allegra zapamiętała się w tym pocałunku. Łzy spływały jej po twarzy. Rozumiała już, że Lazar wezwał japo to, by się z nią pożegnać. Zbyt szybko oderwał usta od jej ust. Był całkiem bez tchu. Starł kciukami łzy z policzków Allegry, ujął jej twarz w obie ręce i popatrzył gorąco w oczy. - Wrócę do ciebie. Gdy ich płonące spojrzenia spotkały się, Allegra zobaczyła, jak ciężko walczy ze sobą Lazar i jak ona mu to utrudnia. Wysiłkiem woli powstrzymała się od dalszych próśb. - Allegro, nie chciałbym odejść bez twego przyzwolenia - szepnął. - Dobrze już, dobrze! Idź! - zawołała i odwróciła się gwałtownie od niego, by nie wybuchnąć płaczem. Wiedziała, że to by tylko osłabiło jego wiarę w siebie. - Rób co chcesz, wszystko mi jedno! No, idź już! - Allegro, ja... - nie dokończył. - Do zobaczenia, cherie. - Do zobaczenia, mój książę... - szepnęła. 14 - Jego Wysokość Pirat 209 L azar kroczył energicznie po pomoście; Proboszcz szedł tuż za nim. Blask niesionej przez niego pochodni rozjaśniał nieco ciemności. Przeszli zaledwie kilka metrów, gdy chwiejny pomost zaczął się trząść. Usłyszeli tupot biegnących w ich stronę ludzi. Nagle z mroku gorącej i suchej afrykańskiej nocy wynurzyły się dwa tuziny Maurów o zbójeckim wyglądzie; pędzili ku nim. Proboszcz zaklął. - Marhaba, bracia- rzucił ostro Lazar, sięgając po nóż. - Assala-mu 'alaykum. Słysząc to powitanie, nadbiegający zatrzymali się. Pierwszy z nich zbliżył się bez pośpiechu. Trzymał w ręku sztylet i kreślił nim mordercze łuki na wysokości piersi Lazara. Ten oberwował go bacznie, podziwiając zręczność, z jaką każdy tutaj posługiwał się bronią. - To „Orka"! - zawołał z podnieceniem ktoś stojący z tyłu. Kilku innych Maurów zbliżyło się do statku, by spojrzeć na rzeźbę dziobową. - Rzeczywiście, „Orka"! - zapewnili pozostałych, którzy otoczyli Lazara ciernistym żywopłotem obnażonych ostrzy. - Szejtan pasza?! We własnej osobie? - spytał ze zdumieniem pierwszy z rzezimieszków, ten ze sztyletem. Błyskał podejrzliwie czarnymi oczyma spod brudnego zawoju. Lazar uśmiechnął się blado. - Przygnały mnie widać złe wiatry - odparł. Zbir wydał głośny okrzyk i tak gwałtownie, że zawirowały fałdy obszarpanej, powłóczystej szaty, odwrócił się najpierw do swoich kamratów, potem znów do Lazara. - Pokój niech będzie z tobą, mój bracie! Hej, przyjaciele: to potężny Szejtan Zachodu! Powrócił do nas! Ahlan wa sahlan, Shaytan. Witamy z powrotem! Nasz pan będzie zachwycony! - Ahlan beek. Jestem tego pewien - mruknął Lazar i uścisnął trzymaj ącąkindżał rękę, która wyciągnęła się ku niemu. Uzupełnił powitalny gest, przykładając dłoń do serca, co wśród Maurów było oznaką szczerości. Jego rozmówca uczynił tak samo. - Niech Allach ci błogosławi, bracie. Czy miałem już honor spotkać cię wcześniej? - spytał uprzejmie Lazar. Smagły mężczyzna błysnął białymi zębami w szerokim uśmiechu. Podszedł tak blisko, że Lazar wzdrygnął się w duchu. Zdążył już zapomnieć, że ludzie wschodu mieli zwyczaj włazić niemal na swego roz- 210 mówcę. Poczuł nagły wstręt, udało mu się jednak opanować się i nie odskoczyć. - Nie znasz mnie, Szejtanie paszo - wyjaśnił Maur. - Ale ja nasłuchałem się tylu opowieści o twoich sławnych czynach, że mam wrażenie, jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi! Jestem Hamdy, syn Ibrihima Szkaradnego. Pozwól, że zaprowadzimy ciebie i twojego przyjaciela do Jego Wysokości. - Shukran - Lazar skinieniem głowy wyraził swoją wdzięczność i ruszył po piaszczystej, jałowej ziemi za grupą afrykańskich piratów do pałacu ich szejka. - To istny cud! - ciągnął Hamdy, potrząsając głową. - Jego Wysokość w swojej nieskończonej mądrości przepowiedział twoje rychłe przybycie, skoro tylko dotarły do nas wieści o twym wielkim zwycięstwie na Ascencion! - Doprawdy? - odparł od niechcenia Lazar. Wpatrywał się w połyskliwy piasek, uginający się pod ich stopami. Pewnie tu pełno skorpionów! Droga do twierdzy Malika biegła wśród pustynnych skał; gdzieniegdzie rosło kilka nędznych palm. Jak okiem sięgnąć, ziemia była martwa i jałowa. Morze w dole, bijące falami o biały jak kość brzeg, również wydawało się martwe. Lazar podniósł wzrok i ujrzał sylwetkę twierdzy skąpaną w świetle księżyca, który połyskiwał na ciemnym błękicie nieba, niczym jeden z judaszowych srebrników. Gwałtowną falą napłynęły wspomnienia. Lazar starał sieje powstrzymać; sięgnął za pazuchę po swoją flaszkę i opróżnił ją do ostatniej kropli. Wiedział, jak bardzo potrzebuje odwagi, a trunek powinien mu jej dodać... Ale jego usta były pełne goryczy, której nie mógł spłukać wszystek rum świata. Bóg świadkiem, że Lazar nie żałował sobie tego leku! Kiedy tu przybył, miał trzynaście lat... Szedł pod górę za Maurami, jak zahipnotyzowany rytmicznym falowaniem ich powłóczystych, brudnych szat. Ściskał kurczowo rękojeść szpady, choć wiedział, że nic mu to nie pomoże. - Nic ci nie jest? - spytał szeptem idący obok niego Proboszcz. Lazar uświadomił sobie, że drży na całym ciele. Myślał o chwili, gdy przed czterema laty powrócił do Al Khuum, by zemścić się na Ma-liku. Został dobrze wytresowany przez Wolfe'a i w wielu bojach otrzaskał się ze śmiercią. W dodatku przepełniała go duma, bo wybił co do nogi wszystkich uczestników buntu na Antigui. Uważał się więc za nieustraszonego wojownika i zamierzał uwolnić się raz na zawsze od prześladujących go demonów. 211 I poniósł klęskę. Jego dawni przyjaciele janczarzy, teraz zaprzedani Malikowi ciałem i duszą, wybili z niego grzeszną mściwość ze zwykłą sobie brutalnością i w przystępie dobroduszności porzucili go ledwie żywego i upokorzonego, by mógł wrócić do rozumu i lizać rany na pokładzie swojego statku. Jak się okazało, w Al Khuum od dłuższego czasu oczekiwano, że podejmie taką desperacką próbę. Znali go tam lepiej, niżby sobie tego życzył! Nie zdołał nikogo zaskoczyć, a Malik bynajmniej się nie przeraził. Ma 'alish - orzekli. Nic ważnego. Było, minęło. Drobnostka. Owego dnia przed czterema laty, przekonał się z najwyższym zdumieniem, że tortury zadawane przez Malika nie wydawały się jego dawnym przyjaciołom tak straszliwe jak jemu. Zupełnie nie pojmowali, jak głęboko okaleczyły one duszę Lazara, jak destrukcyjny wpływ miała na niego atmosfera nienawiści i zła, unosząca się nad Al Khuum... a on był zbyt dumny, by się do tego przyznać. Wyrwany nagle ze swych rozmyślań, Fiore podniósł wzrok i stwierdził, że znajdują się w wielkiej, zdobnej złotem i marmurem sali, którą znał tak dobrze. Stały w niej szkarłatne otomany, zasypane stosem poduszek; ściany ozdabiały jedwabne draperie, podłogę - przepiękne mozaiki. A w głębi, na wspaniałym złotym tronie siedział Sayf-del-Malik, Miecz Prawości: czarnooki, niewzruszony, piękny i bezlitosny jak rekin. Przysłaniając dwoma palcami usta, wpatrywał się w Lazara przenikliwym wzrokiem. Wszystkie mięśnie Lazara napięły się. Tego pozornie leniwego, ostrego jak brzytwa spojrzenia nie był w stanie zapomnieć. Nawet wieki nieśmiertelności nie zatarłyby w nim tego wspomnienia. - A więc... - odezwał się Malik, opuszczając rękę na poręcz złocistego tronu - a więc młody sokół wylądował znów na mej rękawicy! Szybuje wysoko w przestworzach, ale nie zapomniał swojego pana! O tak, Malik będzie zawsze twoim panem - mruknął i jego czarne oczy buchnęły żarem. - Wiesz o tym, mój Lazzo, nieprawdaż? Allegra szalała z niepokoju; nie mogła ustać w miejscu, przyglądając się z pokładu jak Lazar i Proboszcz oddalają się pod eskortą pogańskich zbójów, którzy paplali w niezrozumiałym języku. Cała grupa podążyła w górę, po drodze biegnącej równolegle do białego, zalanego księżycową poświatą brzegu, i niknącej po drugiej stronie skalnej krawędzi, za kępą widocznych z daleka, strzępiastych palm. 212 Allegra odwróciła się raptownie i spojrzała w posępne twarze milczącej załogi; marynarze odwracali się, by nie widzieć jej błagalnych spojrzeń. Wiedziała, że zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale zbyt przywykli do posłuchu, by złamać wyraźny rozkaz kapitana. Poczuła się tak bezradna, jak jeszcze nigdy w życiu. Dalej od brzegu stało na kotwicy pozostałych sześć statków. Czekały na dalszy rozwój wypadków. Za dwie godziny otworzą ogień do fortecy i sąsiadującego z nią pustynnego miasta, jeżeli do tego czasu Lazar nie powróci z sygnetem. Allegra miała ochotę zamordować tego hardego uparciucha: nie zabrał ze sobą nikogo oprócz Proboszcza! - Nie zniosę tego! - krzyknęła w pustkę. Próbowała się modlić, ale nie była w stanie się skupić. - Muszę coś zrobić! Poczuła obecność Bernarda, zanim jeszcze stanął obok niej przy barierce. Ich wzajemna wrogość bynajmniej nie osłabła, ale dziewczyna musiała niechętnie przyznać, że lojalność barda z Ascencion wobec La-zara była niezwykła. - Czy nie myślimy przypadkiem o tym samym? - burknął. Allegra odwróciła się do niego. - Muszę mu pomóc, bo oszaleję! - Umie pani posługiwać się bronią? - Jakoś sobie poradzę - zapewniła go. - No to chodźmy! Lazar spoglądał w twarz swemu dawnemu prześladowcy, nie widząc nic oprócz niego. - Przybyłem odebrać to, co mi zrabowałeś. - Zrabowałem ci? Ja? Uważasz mnie za złodzieja, Lazzo? Doprawdy, nigdy nie zabrałem ci nic, czego byś sam nie pragnął mi ofiarować -mruknął, przesuwając językiem po suchych wargach. Na tę zniewagę Lazar chwycił pistolet, ale nim zdążył wyciągnąć go zza pasa, poczuł na szyi ostrza pół tuzina szabel. - Diir baalak - roześmiał się Malik i ofuknął go łagodnie. - Miej się na baczności przed szatanem, j eśli pragniesz się z nim zmierzyć, mój nierozważny młody przyjacielu! Inaczej wpadniesz w jego szpony! Ale co ja mówię: przecież ty sam dochrapałeś się już tytułu Szejtana, i to przed trzydziestką! No, no! Taki młody, a twoje niszczycielskie zdolności przekroczyły już moje najśmielsze oczekiwania! Pewnie cię zainteresuje wieść - powiedział przesłaniając znów usta ręką- że trzydzieści genueńskich okrętów bojowych ruszyło za tobą w pościg. A nowy gubernator 213 Ascencion wyznaczył nagrodę za twoją głowę... Niejaki Domenie Cle-mente, wicehrabia, o ile się nie mylę. Tysiąc luidorów. Tak, tak, mój przyjacielu, żyjemy w niespokojnych czasach. Lazar obejrzał się za siebie i wcale się nie zdziwił, że grupa arabskich piratów odcięła mu ewentualną drogę ucieczki. - Nie przejmuj się, Lazzo, jesteś dla mnie znacznie więcej wart! Po co ta chmurna mina? Nie wydam cię w ich ręce. - Malik wziął z rąk służącego czarkę z kawąi zaczął ją popijać. - Przecież gdybym cię zdradził, pozbawiłbym się na raz na zawsze twego miłego towarzystwa. - I tak nie masz co na nie liczyć. Uśmiech Malika przypominał półkoliste, śmiercionośne ostrze. - Naprawdę? Oczywiście, bardzo bym pragnął zapewnić bezpieczeństwo tobie i twoim ludziom... ale te moje łotry są takie chciwe... A w dodatku tym razem łup jest pokaźny i jakże łatwy do zdobycia! Taki lotny statek... i doskonała załoga. A w dodatku Genua hojnie zapłaci za przyjemność oglądania was na stryczku. Ale oczywiście mojego Lazzo im nie oddam: zachowam cię dla siebie, niegrzeczny chłopcze! - W zatoce stoi sześć okrętów bojowych. Wszystkie otworzą do was ogień, jeśli nie wrócę na statek w ciągu dwóch godzin. Malik wybuchnął śmiechem: - Oczywiście, oczywiście! Lazar popatrzył mu w oczy. - To nie jest pusta pogróżka. Oddaj mi sygnet. Niczego więcej od ciebie nie chcę. To moja własność. Czarne oczy szejka błysnęły. Gestem wskazał jednemu ze swych ludzi drzwi: niech sprawdzi czy to, co twierdzi Fiore, jest prawdą. - Nawet jeśli jest tak, jak mówisz, obaj dobrze wiemy, że twoi ludzie zbyt cię kochają, by otworzyć ogień do Al Khuum, kiedy ty w nim przebywasz. Lazar wzruszył ramionami, ale jego brawura już słabła. - Oddaj mi pierścień, inaczej przekonasz się na własnej skórze, kto z nas miał rację. - Z pewnością to, co chcę zaproponować, nie zajmie ci nawet godziny, Lazzo - powiedział szejk, uśmiechając się czule. - Pamiętasz wszystkie nasze wspólne zabawy? Czy pamiętał? To pozornie niewinne, ciche pytanie odebrało mu znacznie więcej pewności siebie niż widok tłumu opryszków, odcinających drogę odwrotu. Malik doskonale o tym wiedział. Nagle mroczna atmosfera tego miejsca stała się dla Lazara nie do zniesienia. Same zapachy Al Khuum działały nań przytłaczająco. 214 Proboszcz wtrącił się nagle do rozmowy. Jego głos był ostry jak brzytwa. - Ależ, Wasza Wspaniałość, któż z wiernych mógłby potraktować w ten sposób syna swego druha i brata? Z pewnością nie Miecz Prawości, chwała Allachowi! Malik rozparł się znów na złocistym tronie. Złożył ręce tak, że końce palców stykały się. Na ustach miał uśmiech, ale w sercu burzę. - Jakże szlachetnie występuje pan w obronie swego młodego przyjaciela, doktorze Southwell! Ale mój „druh i brat", kapitan Wolfe, od dawna już nie żyje, a ten niewolnik potrafi chyba mówić sam za siebie? Uczył się metod walki razem z moimi janczarami... Słyszał pan zapewne o nich? Zwą ich „szakalami pustyni". Nie musi więc trzymać się pańskiego surduta, jeśli jest mężczyzną. No jak, Lazzo? Jesteś mężczyzną? Lazar stał ze spuszczoną głową. Skamieniał pod ciężarem swej hańby. Nie mógł ani poruszyć się, ani wydobyć głosu. Malik roześmiał się na widok jego załamania. Tak samo śmiał się wówczas, patrząc na zakutego w kajdany chłopca, który nie mógł się bronić. - A więc tak wygląda gościnność Miecza Prawości? - zauważył lodowatym tonem Proboszcz. Lazar słyszał ich sprzeczkę jak przez mgłę. Jego przerażone spojrzenie błądziło po marmurowej posadzce. Czemu tu wrócił? Jak mógł uważać siebie za niepokonanego? Czemu łudził się głupio, że jego plan się powiedzie? Nienawidził pustyni! Powinien był trzymać się od niej z daleka! Miał ochotę wrzeszczeć, uciekać, ile sił w nogach! Pragnął wyłupić te zdradzieckie, czarne oczy! Ale nie mógł zrobić nawet kroku. Kiedy podniósł wreszcie głowę, ujrzał, że jeden z Maurów przykłada Proboszczowi nóż do gardła. Wściekły gniew był silniejszy niż wszystko: Lazar wyrwał się z kręgu celujących weń szabel, jednym płynnym ruchem wydobył pistolet i przytknął stalową lufę do ciemienia zbira z nożem. Rozkazał mu po arabsku rzucić broń, a tamten usłuchał. Malik roześmiał się cicho. Lazar zwrócił się teraz ku niemu. W jego głosie brzmiała nienawiść i władcza duma, godna potomka królewskiego rodu o siedmiowiekowej tradycji. - Oddaj natychmiast, coś ukradł! - No, no! - zachichotał Malik, przesłaniając znów usta dwoma palcami i pieszcząc Lazara wzrokiem. Przez dłuższą chwilę zastanawiał się, 215 potem oddał słudze czarkę z kawą. Błyskawiczny, magiczny niemal ruch ręki... i pojawił się sygnet. - Czyżby chodziło ci o tę drobnostkę? - Szejk trzymał pierścień pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym: ciężkie kółko ze złota i onyksu. Rubinowe oko lwa sypało iskry. - Kto wie, może ci go zwrócę, jeśli dostarczysz mi godziwej rozrywki. Z bijącym sercem Lazar ścisnął w ręku pistolet i z trudem przełknął ślinę. Powstrzymywał się ostatkiem sił, by nie rzucić się na Malika. W tej chwili był pewien, że nie ujdzie stąd żywy, ale już o to nie dbał. Z pewnością nie ulegnie plugawym rozkazom szejka! Tym razem przyjdzie mu walczyć aż do śmierci. Niechże tak będzie! - Mamy ze sobą wiele do pomówienia - powiedział cicho szejk. - Nie będę z tobą gadał! - zgrzytnął zębami Lazar. Malik niecierpliwym gestem dał znak Maurom, by chwycili Lazara za ramiona. - Puszczajcie go, pogańskie kundle! - wrzasnął Proboszcz, usiłując wyrwać się zbirowi w turbanie. W tej chwili inny ogłuszył go ciosem kolby. Widząc, że przyjaciel pada, Lazar strząsnął z siebie Maurów, niczym potężny byk atakujące go psiaki. Widząc to, Malik klasnął dwukrotnie w dłonie, by wezwać janczarów. - Wreszcie się zabawimy! - powiedział i oczy mu rozbłysły. Piraci pospiesznie rozbiegli się pod ściany, ustępując miejsca straży przybocznej szejka. W tym właśnie momencie, wysłany przez Malika człowiek powrócił z wieścią, że pogróżka Szejtana nie była próżna: w zatoce prócz „Orki" znajduje się sześć innych statków. - Doskonale! - odparł szejk. - Musimy się zatem spieszyć! Bez obaw, mój chłopcze: postaramy się, żebyś wrócił na czas. - Skinął na kogoś za plecami Lazara. Fiore odwrócił się i spojrzał na dwóch janczarów, którzy ukazali się w drzwiach. Pierwszym z nich był jego dawny przyjaciel, Gordon, złotowłosy olbrzym znany z zamiłowania do żartów. Teraz jednak w sta-lowoszarych, pustych oczach Anglika nie było już nic z tamtego, bliskiego niegdyś Lazarowi chłopca. Jeżeli Gordon poznał dawnego przyjaciela, nie dał tego po sobie poznać. Drugim wojownikiem był ciemnoskóry młody Afrykanin, prawdziwy kolos, później widać zwerbowany do straży przybocznej. Jego spojrzenie było równie martwe i złowieszcze jak wzrok Gordona. Oczy szejka płonęły dziko. Wstał ze złotego tronu i zszedł po kilku stopniach z podwyższenia. Jego ruchy były nienaturalne, pełne afektacji. 216 Lazar obserwował go z niepokojem. Malik zaszedł go od tyłu i wyciągnął mu ostrożnie pistolety zza pasa. - To ci nie będzie potrzebne. Z gniewnym pomrukiem Lazar odskoczył od niego. Sam odrzucił nóż i szpadę i ściągnął kaftan przed czekającą go walką. Dobrze znał zasady, obowiązujące podczas tych śmiertelnych gier. - Jeżeli zwyciężysz, dostaniesz w nagrodę to - powiedział Malik, obracając w palcach sygnet. - A jeśli przegram? Malik obdarzył go mrocznym uśmiechem. - Wówczas zostaniesz tu na zawsze, Lazzo. Wrócisz do swego pana. Lazar będzie na nią wściekły, że zeszła na ląd, ale to nieważne! Allegra nie miała pojęcia, w jaki sposób ona i Bernardo zdołają mu pomóc, ani nawet czy to w ogóle będzie możliwe. Mimo to, po upływie kwadransa, oboje biegli już po piaszczystej drodze tam, dokąd Maurowie uprowadzili Lazara i Proboszcza. Ilekroć rozlegało się znowu wycie którejś z tajemniczych pustynnych bestii, Allegra dla dodania sobie odwagi pochylała głowę, by poczuć zapach Lazara, którym przesiąkła jego koszula. Włożyła ją na siebie wraz z paraj ego czarnych spodni. Pasem Lazara okręciła się dwukrotnie. Długi warkocz schowała pod szalem z ciemnego jedwabiu, którym okręciła sobie głowę, wiążąc go z tyłu, podobnie jak Lazar swą chustkę. Wyobrażała sobie, jak będzie śmiał się na jej widok! To Bernardo doradził jej, by przebrała się w męski strój: w ten sposób będzie zwracać na siebie mniej uwagi. Tak więc Allegrę dręczył nie tylko strach, ale i poczucie własnej śmieszności. Wątpiła, by jej zebrane na prędce męskie szatki zmyliły kogokolwiek. Nóż, w który się uzbroiła, zwiększał tylko jej zdenerwowanie. Powinna czuć się dzięki niemu bezpieczniej, ale miała żarliwą nadzieję, że nie będzie musiała się nim posłużyć. Powtarzała sobie nieustannie zapewnienia Lazara, że będzie raczej zmaganie umysłów i charakterów niż zwykła jatka. Na umysł i wolę ona też mogła się zmierzyć! Znowu rozległo się przeraźliwe wycie, tym razem z bliska. Gdy wreszcie umilkło, przytłaczającą ciszę nocy mącił tylko huk fal, uderzających o piaszczysty brzeg. - Nie wiem, co to ryczało - mruknął Bernardo - ale na pewno było głodne! 217 Allegra przytaknęła szeptem i obejrzała się z lękiem przez ramię. „Orka" była jeszcze wyraźnie widoczna w dali; jej żagle zwisały z masztów. - Pamiętaj - powiedziała do Bernarda - że ci ludzie nazywają La-zara Szejtanem Zachodu. Mam nadzieję, że jakoś się z nimi dogadamy! Przed nimi, na piaszczystym wzgórzu, wznosił się masywny czworobok starożytnej fortecy, wzniesionej z jasnych, kamiennych bloków, które połyskiwały w świetle księżyca. Gdy podeszli bliżej, Allegra spostrzegła, że ciemność i oddalenie maskowały prawdziwy stan budowli; z bliska wyglądała tak, jakby stała tu od tysiąca lat; w gorącym, suchym klimacie trzymała się jeszcze nieźle, ale niewątpliwie chyliła się ku upadkowi. Na prowadzących do niej stopniach i w portyku obok głównego wejścia spoczywali w swobodnych pozach ludzie odziani w powłóczyste szaty. Allegra i Bernardo przystanęli w odległości może dwustu metrów od twierdzy. Było ciemno, więc nikt jeszcze nie zwrócił na nich uwagi. - Tam go zaprowadzili - szepnęła Allegra. - Idziemy! Ruszyła naprzód. Kiedy grupka Maurów zainteresowała się nią, dziewczyna odwróciła się do Bernarda, czekając, aż ją dogoni. Przekonała się jednak, że jej towarzysz pędzi z powrotem na złamanie karku. Nawet jej nie uprzedził! - Bernardo! - krzyknęła przerażona dziewczyna. Nie zatrzymał się. Allegra odwróciła się na pięcie i spojrzała w obce, ciemne twarze zbliżających się do niej mężczyzn. To oni wprowadzili Lazara do twierdzy. Nie pomoże mu, pozostając na zewnątrz. Uniosła więc ręce, by pokazać, że nie zamierza walczyć, i ruszyła bez pośpiechu w stronę Maurów. - Dokąd zaprowadziliście Szejtana? Muszę się z nim zobaczyć! -oświadczyła pewnym siebie tonem; wątpiła jednak, by rozumieli ją lepiej niż ona ich. Dwóch zbirów schwyciło ją za ramiona; wyrwawszy jej nóż zza pasa, zaciągnęli Allegrę do twierdzy. Wokół roiło się od innych podobnych typów. Rozprawiali z ożywieniem, paląc długie fajki; oczy mieli zaczerwienione od gryzącego dymu. Na najniższym stopniu schodów siedział jakiś mężczyzna, grając na instrumencie strunowym. Wydobywał z czworokątnego pudła pozornie nie powiązane ze sobą, przeciągłe dźwięki, to wysokie, to niskie, które unosiły się srebrzyście w powietrzu. - Gdzie on jest? Dokąd zabraliście Szejtana? - krzyknęła Allegra. Ktoś pokiwał głową i odpowiedział jej w niezrozumiałym języku. 218 - Zaprowadźcie mnie do niego! - nastawała. - Natychmiast! Znów zaczęli coś paplać i ciągnąć ją w niewiadomym kierunku. Allegra spróbowała z innej beczki. - No to zaprowadźcie mnie do Malika! Roześmiali się, wymieniając znaczące spojrzenia. Z tego, co mówili, zrozumiała jedno jedyne słowo: Malik. Gdy znaleźli się w środku, Allegra zapatrzyła się na wielkie, pełne egzotycznego uroku korytarze i kolumnadę, lśniącą złotem i alabastrem. Widocznie niepozorny zewnętrzny wygląd fortecy miał na celu zmylenie nieproszonych gości. Wewnątrz panował przepych: posadzki z najczystszego białego marmuru, ściany zdobne barwną, skomplikowaną mozaiką. Allegra próbowała wyrwać się trzymającym ją Maurom, zajrzeć do każdej z komnat, które mijali; miała nadzieję, że w którejś z nich ujrzy Lazara. Korytarze rozbrzmiewały echem wrzasków rozgorączkowanego tłumu; może we wnętrzu tego ogromnego labiryntu odbywały się jakieś zawody sportowe? Krzyki nieco ścichły, kiedy dotarli do wielkich drzwi, strzeżonych przez dwóch ogromnych, otyłych etiopskich eunuchów. Stali bez ruchu po obu stronach wejścia, przesłoniętego jedwabnymi kotarami. Trzymający Allegrę Maurowie popchnęli ją w tamtą stronę i dali znak, by weszła do sali. Zmierzyła podejrzliwym wzrokiem nieruchomych czarnych wartowników i rozsunęła powiewne zasłony. Znalazła się w ogromnym, pustym pokoju. Oświetlał go j edynie blask ognia w kadzielnicach, umieszczonych na wysokich trójnogach z kutego żelaza. Odurzająca woń płonącego na rozżarzonych węglach kadzidła unosiła się w powietrzu. Salę otaczały rzędy smukłych białych kolumn, pośrodku zaś znajdowała się prześliczna, wykładana barwnymi kafelkami sadzawka, w której szemrała fontanna. Posadzkę z zimnego, białego marmuru zaścielały kobierce; ze ścian zwieszały się jedwabne draperie. Allegra rozglądała się po wnętrzu, zastanawiając się, jak się stąd wydostać i ruszyć na poszukiwanie Lazara. Nagle usłyszała za sobą ciche kroki. Odwróciwszy się, zobaczyła stojącego między kolumnami chłopca, może czternastoletniego. Rozejrzał się na prawo i lewo, potem skinął na nią, by podeszła. Był to wyjątkowo piękny, doskonale zbudowany młodzieniec, bez najmniejszego śladu charakterystycznej dla tego wieku niezręczności. Miał kruczoczarne włosy i posępne ciemne oczy, okolone długimi rzęsami. Pełne wargi wydęte były w chmurnym, zmysłowym grymasie, zdumiewającym u kogoś tak młodego. Podobnie jak inni, miał na sobie 219 powłóczyste białe szaty, ale jego strój uszyto z najcieńszego batystu. Kiedy Allegra podeszła do niego, chłopiec skinął jej głowąi zadał jakieś pytanie, chyba po arabsku. Wzruszyła ramionami i potrząsnęła głową. - Nie rozumiem. Znasz może włoski? Dogadali się ostatecznie po hiszpańsku. - Pochodzę z Andaluzj i - powiedział z przelotnym uśmiechem; j ego oczy pozostały jednak smutne. - Nazywam się Darius Santiago. - Musisz mi pomóc! - zawołała Allegra. - Potem może oboje zdołamy jakoś stąd uciec. Jak mam ich przekonać, żeby mnie zaprowadzili do Malika? - Bez obawy! Sam się tu zjawi wystarczająco szybko - odparł Darius i parsknął niemiłym śmiechem. - Zawsze jest bardzo ciekaw nowych niewolników. Przez chwilę Allegra wpatrywała się w niego, nie wierząc własnym uszom. - Niewolników? Popatrzył na nią drwiąco. - Czyżbyś o tym nie wiedział? O, Boże! Allegra wreszcie zrozumiała: Lazar był niegdyś niewolnikiem. Właśnie tu! Stała bez ruchu, skamieniała z przerażenia. Cały świat walił się wokół niej w gruzy... Nie było jednak chwili do stracenia! Pospiesznie opowiedziała Dariusowi, kim jest i po co przyszła; chłopiec nie uwierzył chyba, że ma do czynienia z dziewczyną w męskim przebraniu, ale słuchał uważnie, gdy tłumaczyła mu, że za niecałą godzinę twierdza znajdzie się pod ostrzałem. Kiedy zaś powiedziała, że gdzieś na terenie fortecy znajduje się Lazar, ciemne oczy Dariusa zapłonęły podziwem. - A więc stąd to poruszenie! Pomyśleć tylko! On tu jest we własnej osobie! Szejtan pasza! Na wszystkie świętości! Czegóż bym nie dał, by służyć pod takim wojownikiem! - Słyszałeś o nim? - Pewnie! - chłopiec prychnął pogardliwie i potrząsnął głową, odrzucając niesforny kosmyk z czoła. - Któż by o nim nie słyszał? Ileż to razy słuchałem opowieści o nim! Czerpię z nich nadzieję, gdy nawiedza mnie pragnienie śmierci. Jeżeli on przeżył to piekło, wytrzymam i ja! „Miecz" nie złamie mego ducha! Ucieknę stąd jak Szejtan, będę silny i wielki jak on! Ale kiedyś wrócę tu i zabiję Malika - dodał z dzikim błyskiem w oku. 220 - Możesz mi jakoś pomóc? - Kto wie? Pójdę na zwiady. Zaczekaj tu! - Idę z tobą! - Nie wypuszczą cię stąd - wyjaśnił Darius. - Do mnie już przywykli. Mogę chodzić po całej twierdzy, gdzie tylko zechcę. - Pospiesz się! - błagała Allegra. Skinął głową i wymknął się bezszelestnie; w drzwiach odwrócił się jeszcze i rzekł: - Dam ci pewną radę na wypadek, gdyby Malik zj awił się tu przede mną. Nie błagaj go o litość i nie krzycz. Dla niego cudzy ból i strach to największa rozkosz. Z tymi słowy Darius okręcił się na pięcie i z szelestem falujących szat przeszedł obok dwóch olbrzymich wartowników. Allegra przymknęła na sekundę oczy, starając się opanować. Złożyła życie Lazara, swoje własne i losy Ascencion w ręce tego dzieciaka! Ale w tej chwili nie miała innego wyboru. Wolałaby zająć się czymkolwiek niż czekać bezczynnie w tej jasnej, wysoko sklepionej sali, w której rozbrzmiewały jeszcze echa bolesnych krzyków i płaczu gwałconej niewinności. Okrutne piękno tego piekła sprawiało, że krew zawrzała w żyłach Allegry. Komnata wydawała się rajem ziemskich rozkoszy. A jednak dziewczyna czuła, że właśnie tu poddawany był niegdyś torturom jej Lazar - wówczas jeszcze przerażone, samotne, nie pojmujące niczego dziecko. Allegra nigdy w życiu nie widziała potworniejszego miejsca! Spojrzenie jej padło na stojącą w kącie prześliczną klatkę z kutego żelaza. Siedziała w niej ogromna, wspaniała papuga kakadu, z krótkim zakrzywionym dziobem i długimi, białymi piórami, które lśniły jak perły. Niezwykłe stworzenie obserwowało Allegrę z drugiego końca egzotycznej sali. Pragnąc się czymś zająć, dziewczyna podeszła do papuziej klatki i otworzyła drzwiczki. Kiedy ptak nie wyfrunął od razu, sięgnęła do jej wnętrza. Odetchnęła z ulgą, gdy przyzwyczajona widać do dotyku ludzkich rąk kakadu nie dziobnęła jej, lecz cierpliwie pozwoliła się głaskać. Kiedy jednak zaniosła ptaka do okna, wyraźnie się ożywił, czując powiew nocnego powietrza. Papuga zaczęła trzepotać skrzydłami; szpony wbiły się boleśnie w rękę dziewczyny. Prześliczne stworzenie nie zdawało sobie sprawy z własnej siły! Stanąwszy przy oknie, Allegra uniosła dłonie, którymi obejmowała dotąd kakadu. Białopióry ptak rozpostarł skrzydła i odzyskawszy wolność, uleciał w czarną noc. 221 Lazar był coraz bardziej zmęczony. Wszystkie mięśnie płonęły żywym ogniem; całe ciało ciążyło mu, jakby było z kamienia. W ustach czuł smak krwi z rozciętej wargi. Miał wrażenie, że walczy tak od początku świata. Gordon jak niemy automat, ze złotymi włosami przylepionymi do spoconego czoła, bez przerwy atakował. Po dzikiej walce Lazar pokonał Afrykanina, przetrąciwszy mu prawe ramię. Teraz pozostali na placu tylko Gordon i on - siły pozornie wyrównane, ale Lazar był już wyczerpany poprzednimi zmaganiami z dwójką zażarcie nastających na niego przeciwników. Lazara zdumiewała zajadłość, z jaką atakował go dawny przyjaciel. Mimo woli ciągle się odsłaniał, bo ilekroć spojrzał w oczy Gordona i widział, że dawny druh zmienił się w maszynę do zabijania, nie potrafił opanować nerwowego odruchu. Anglik zaś był zbyt dobrze wyszkolony, by nie wykorzystać takiej okazji. Początkowo Lazar rzucił jedno czy drugie słówko, chcąc zirytować dawnego przyjaciela i skłonić go do jakiejś ludzkiej reakcji. Niczego jednak nie wskórał. Teraz walczył w milczeniu, w przeczuciu klęski, z ponurą zawziętością. Wytężał wszystkie siły i umiejętności, by nie ulec niepojętemu, nieludzkiemu przeciwnikowi. Kotłowali się na marmurowej posadzce jak zmagające się ze sobą tytany, nie zważając na wrzeszczący tłum. Wymieniali brutalne ciosy, odskakiwali i krążyli wokół siebie przez chwilę, głośno dysząc; krew z rozbitych nosów i licznych ran kapała na posadzkę z białego marmuru. Kiedy znów się zwarli, Lazar potężnym ciosem lewej ręki trzasnął Gordona w szczękę. Gordon zatoczył się, odzyskał równowagę i pochyliwszy się, walnął przeciwnika głową w czoło. Lazar zobaczył nagle wszystkie gwiazdy. W głowie jeszcze mu wirowało od zderzenia z kamienną czaszką Anglika, gdy Gordon zaczął go dusić. Pchał Lazara przed sobą, chcąc przygwoździć go do chłodnej, pokrytej mozaiką ściany. Maurowie roz-stępowali się przed nimi w popłochu. Lazar usiłował zedrzeć stalowe ręce, zaciśnięte na jego gardle. W płucach brakowało mu już powietrza. Uderzył osiłka w brzuch, ale Gordon w odpowiedzi walnął go kolanem prosto w żołądek. Minuty biegły, Lazarowi brakowało już powietrza. Sala zaczęła ciemnieć mu przed oczyma, wydawała się coraz mniej wyraźna, coraz bardziej daleka... Nagle Gordon rzucił nim o podłogę. Czaszka omal nie pękła w zderzeniu z marmurem. 222 Leżał na zimnej posadzce, z trudem chwytając dech. Oczy odmówiły mu posłuszeństwa: to zachodziły czarną mgłą, to znów widział wszystko podwójnie. Słyszał jak Malik obwieszcza zwycięstwo Gordona; w głosie szejka brzmiał triumf. Pokonany Lazar wydał cichy, zwierzęcy jęk. Gdy znów otworzył oczy, ujrzał pochylonych nad sobą Maurów, którzy mieli go stąd zabrać. Związali mu już ręce szorstkim powrozem. Wszystko odbywało się w zwolnionym tempie, jak we śnie. Zmusili go, by wstał i powlekli w kierunku przerażającej izby tortur. Po piętnastu minutach Darius wrócił pędem do mrocznej sali. Allegra podbiegła do chłopca. Serce jej zamarło, gdy spojrzała w jego posępną twarz. - Pojmali go i prowadzą tutaj! - Co się stało? Może jest ranny? - Masz! - Darius wyj ął z fałd swój ej szaty dwa pistolety; j eden z nich rzucił dziewczynie. Allegra aż jęknęła, kiedy broń omal nie wyślizgnęła się jej z palców. Kiedy chłopiec wydobył jeszcze doskonale jej znany mauretański nóż Lazara i wetknął jej do ręki jego skórzaną rękojeść, Allegra popatrzyła nań z przerażeniem. - Skąd to wziąłeś? - Spod tronu Malika. Potrafię zwędzić wszystko! No, chodź! Musimy się ukryć. Serce Allegry waliło jak szalone. Krew huczała jej w uszach. Uklękli za jedną z otoman, zasłonięci zwisającymi z sufitu połyskliwymi dra-periami. W chwilę później dały się słyszeć głosy i kroki. Zbliżały się do drzwi, przy których stali etiopscy wartownicy. - Starego Anglika wsadzili do lochu- zdążył jej jeszcze szepnąć Darius. Mężczyzna w białych szatach, który ukazał się pod łukowatym sklepieniem między dwiema smukłymi kolumnami, był szczupły, śniady i wyraźnie czymś podniecony. Wszedł do środka, potem zawrócił niecierpliwie, czekając na pozostałych. Poruszał się z jakimś złowieszczym wdziękiem. Kiedy na jego widok Darius nagle zesztywniał, Allegra pojęła, że nie może to być nikt inny, tylko Sayf-del-Malik. Gdy w drzwiach pojawił się Lazar, serce dziewczyny omal nie pękło na jego widok. Szedł ze związanymi z przodu rękami, ze zwieszoną głową. Cała jego postawa świadczyła o krańcowym wyczerpaniu i bólu. W mętnym 223 świetle płonącego w kadzielnicach ognia Allegra dostrzegła, że jego ramiona lśnią od potu, a z licznych ran spływają strużki krwi. Lazar był złamany, całkowicie pokonany. Nie mogła oderwać od niego oczu. Poczuła jak wzbiera w niej nieludzki gniew. Nigdy dotąd nie odczuwała czegoś podobnego. Tymczasem Malik popędzał strażników, którzy wlekli ogłuszonego bohatera. Posuwali się wolno, bo jeniec ledwie trzymał się na nogach. Gdy dotarli do końca sali, Malik otworzył drzwi po lewej, wciągnął tam Lazara i odprawił pozostałych. Przykucnięty obok Allegry Darius drżał na całym ciele. Początkowo myślała, że to ze strachu; kiedy się jednak odezwał, pojęła, że trzęsie się z nienawiści. - Idziemy! - powiedział głosem, który zmroził jej krew w żyłach. Idąc za Andaluzyjczykiem przez mroczną, długą salę, Allegra czuła w sobie jakiś dziwny spokój. Kiedy dotarli do zamkniętego pokoju, do którego szejk zabrał Lazara, Darius przyłożył ucho do drzwi. W milczeniu zostawił pod ścianą pistolety Lazara. - Rozmawiają- szepnął. - Postaram się odciągnąć uwagę Malika. Kiedy stanie do ciebie tyłem, zabij go. Allegra skinęła głową. Tak. Zabije go. Ze względu na Lazara uśmierci tego Kaligulę bez wahania! W jednej chwili zrozumiała motywy całego postępowania Lazara. Pojmowała teraz gwałtowne pragnienie zemsty, które kazało mu spalić Małą Genuę i domagało się zguby całego rodu Monteverdich. Darius dał jej znak, by odsunęła się od drzwi, i zastukał. Usłyszawszy groźne warknięcie Malika, wymówił swoje imię. Chłopiec wpatrywał się w przestrzeń, czerwieniąc się gwałtownie, kiedy głos szejka z szorstkiego stał się nagle gardłowy, intymny i gdy Malik zaprosił go do środka. Allegra zadrżała; rada była, że nie rozumie słów. Chłopiec opanował się z widocznym wysiłkiem i wszedł do pokoju. Gdy Darius otworzył drzwi, z wnętrza buchnął opiumowy dym. Pozostawił je lekko uchylone. Allegra zamarła w oczekiwaniu. - Wejdź, wejdź, chłopcze! W mózgu kłębią mi się tysiące interesujących pomysłów! - odezwał się Malik, tym razem po hiszpańsku. -No, podejdź do biednego Lazzo! Obmyj mu rany. Nie musisz się go bać: jest całkiem ujarzmiony. Czy nie przypomina lwa w klatce? Allegra zacisnęła zęby. Serce waliło jej jak szalone. Spocone palce ślizgały się na skórzanej rękojeści wielkiego, mauretańskiego noża. Kiedy zorientowała się, jak blisko musi podejść do Malika, by zabić go 224 w ten sposób, sięgnęła po pistolet. Po namyśle zatknęła go jednak za pas. Bała się go użyć: nie miała wprawy w strzelaniu, a Lazar znajdował się zbyt blisko. - Precz ode mnie! - usłyszała z wnętrza pokoju ciche, groźne warknięcie Lazara i zaraz potem wrzask Dariusa. Potem rozległ się śmiech Malika. Emanujące z niego zło wirowało w powietrzu. Allegra podkradła się do drzwi. Wstrzymując oddech, zajrzała do środka. Lazar odepchnął Dariusa z taką siłą, że chłopak przeleciał na drugą stronę pokoju. Malik stał w odległości może pięciu kroków od Allegry, plecami do niej. Spoglądał na leżącego na kamiennej podłodze Dariusa. - Chłopcy, chłopcy!... Chcę, żebyście się ze sobą zaprzyjaźnili. Ten Andaluzyjczyk to prawdziwe cudo, nieprawdaż, Lazzo? Ma serce wilka, ale twarzyczkę świeżą jak poranna rosa. Umysł Allegry był chłodny i działał z wyjątkową jasnością. Zamknęła oczy, otarła kroplę potu z policzka, przeżegnała się i weszła do pokoju. Bez chwili wahania wbiła Malikowi z całej siły nóż między łopatki. Ostrze zagłębiło się w ciele z przerażającą łatwością. Potem nagle napotkawszy opór, ześlizgnęło się z kręgosłupa i drasnęło ją w rękę. Mimo woli Allegra krzyknęła. Malik zawył i odwrócił się raptownie. Na widok jego twarzy Allegra cofnęła się przerażona. Darius podbiegł do drzwi i zamknął je. Szejk nadal wrzeszczał, nie mogąc pojąć, co się stało. Allegra zamarła z rękoma przyciśniętymi do ust; wpatrywała się w rękojeść noża sterczącą z pleców Malika. Zgięty w pół miotał się i krzyczał. Potem runął na kolana. - Ucisz go! - warknął Fiore. Darius przepchnął się obok nieruchomej Allegry, wyciągnął nóż z rany i od tyłu, z całym spokojem, poderżnął Arabowi gardło. Dokonawszy tego, pchnął go twarzą na ziemię. Nagle cała posadzka spłynęła krwią. Przez sekundę chłopiec spoglądał na ciało, jakby nie mógł uwierzyć, że tego dokonał. Stał z nożem w ręku, oddychając ciężko. Jego biała batystowa szata była zakrwawiona. I nagle Darius wybuchnął śmiechem. Allegrze krew ścięła się w żyłach. Śmiech przeszedł w pełne nienawiści warczenie. Chłopiec przykląkł na ciele Malika i z przerażającą zawziętością zaczął dźgać konającego raz za razem. 15 - Jego Wysokość Pirat 225 - Darius! - zawołała Allegra. Z oczyma rozszerzonymi strachem cofnęła się na widok tego dziecka. Chłopiec wstał, nadal jednak wpatrywał się w trupa z mrocznym triumfem. - Należało mu się! Oprzytomniawszy całkiem, Darius otarł krwawe ostrze o rękaw białej, lnianej szaty Malika. Krew nadal płynęła, rozlewając się w ogromną kałużę. Lazar uniósł ręce, a chłopiec przeciął postronki na jego nadgarstkach. Potem, zwróciwszy mauretański nóż rękojeścią w stronę Lazara, podał mu broń z niskim ukłonem. - Władco Ascencion - powiedział cicho, lecz żarliwie - zechciej przyjąć pomoc od kogoś, kto cierpiał tak samo jak ty. Musimy stąd uciekać, póki czas. Chodźmy! Twój angielski przyjaciel jest w lochu. Zaprowadzę cię tam. Ale Lazar patrzył tylko na Allegrę. Pod tym przepełnionym rozpaczą spojrzeniem oczy dziewczyny napełniły się łzami. Wpatrywała się w jego biedną, spuchniętą twarz i brakło jej słów. Chciała do niego podejść, ale powstrzymał ją ruchem ręki. - Nie dotykaj mnie! - szepnął. Potem przemógł nagle swój straszliwy bezwład i rzucił się ku drzwiom. Darius natychmiast pobiegł za nim. Przez chwilę Allegra pozostała sam na sam z trupem. Miała ochotę go kopnąć, ale gdy spojrzała w śniadą twarz, zastygłąw grymasie wściekłości, odwróciła się ze wstrętem. I wówczas dostrzegła na podłodze jakiś złoty przedmiot. Obeszła kałużę krzepnącej już krwi i podniosła to, po co tu przybyli. Wystarczyło jedno spojrzenie: ujrzała na sygnecie herbowego lwa Fio-rich. Tak, to był pierścień Lazara, sporządzony na chłopięcą rękę. Dowód jego tożsamości. Zadowolona jesteś? Przymknęła oczy, ogarnęły ją straszliwe wyrzuty sumienia. To ona zmusiła Lazara, by tu powrócił, by jeszcze raz przeżył to piekło! Czy dość już wycierpiał, by zmyć hańbę, która spadła na królewskie dziecko? Kochaj mnie... Tylko o to jąprosił... Zwiesiła głowę na piersi, zaciska-j ąc mocno sygnet w dłoni. Czy Lazar kiedykolwiek zdoła o tym zapomnieć? W dali rozległy się krzyki straży. Nadciągające niebezpieczeństwo zmusiło Allegrę do działania. Wybiegła z pokoju i popędziła za Laza-rem i Dariusem. Mignęli jej na zakręcie. Biegła za nimi kamiennym pasażem, obawiając się zawołać, by na nią zaczekali. 226 - Możemy wymknąć się z twierdzy przez lochy - wysapał Darius, pędząc obok Lazara korytarzem oświetlonym pochodniami. Tylko dzięki zdumiewającej samodyscyplinie oraz instynktowi przetrwania, które od dawna stanowiły jego drugą naturę, Lazar był w stanie się poruszać. Miał wrażenie, że to wszystko jest snem. Jego dusza została brutalnie rozdarta, ale ciało nadal opierało się śmierci, choć byłaby jedynym godnym wyjściem. Miał wrażenie, że obserwuje samego siebie gdzieś z góry, niczym duch unoszący się nad własnym martwym ciałem. Zatrzymały ich nagle umocnione żelazem drzwi. Lazar wiedział, że Allegra nie została daleko w tyle. Musi w tej chwili radzić sobie sama: nie był po prostu w stanie spojrzeć jej w oczy. Odruchowo wyciągnął pistolet, strzelił w zamek i zdołał otworzyć ciężkie drzwi. Z lekkością dzikiego kota Darius pomknął przodem po schodach, wiodących do mrocznych lochów. W długim, sklepionym korytarzu cuchnęło stęchlizną i ludzkimi odchodami. W cieniu, niczym czaj ące się potwory, kryły się narzędzia tortur. Cele były klitkami z próchniej ących belek i zardzewiałego żelastwa. Lazar ostrożnie pokonał dwanaście stopni i stanął na klepisku z udeptanej gliny. Szybko rozprawił się ze strażnikiem więziennym, który zagrodził mu drogę. Darius tymczasem biegał od celi do celi w poszukiwaniu Proboszcza. Kiedy Lazar dogonił chłopca i strzałem w drzwi uwolnił przyjaciela, dobiegły do niego krzyki jakiegoś innego więźnia, który walił w kraty, by i jego wypuszczono. Lazar spytał Proboszcza, czy dobrze się czuje. Anglik przytaknął, choć wyglądał jak półtora nieszczęścia. Lazar dał znak chłopcu, by wskazywał im drogę. Darius pobiegł na drugi koniec długiego korytarza, a następnie po pokrytych kurzem stopniach wspiął się do następnych drzwi. - Tędy się idzie do amfiteatru - wyjaśnił. - Nikogo tam teraz nie będzie, ale lepiej się pospieszyć. Lazar skinął głową. Znów ogarnęły go wątpliwości, czy wyjdzie stąd żywy. Kiedy sięgnął do zamka, Darius zawołał nagle, wskazując coś za ich plecami: - Ktoś tu idzie! Lazar odwrócił się i w drzwiach na drugim końcu podziemnego korytarza ujrzał smukłą sylwetkę. Poznał ją od razu. Zacisnął zęby i jęknął z rozpaczą. - Co ona tu robi, u diabła?! - zdumiał się Proboszcz. - Ona? - wykrzyknął Darius. - Nieważne, zaraz ją tu sprowadzę - mruknął Anglik. 227 Lazar nie powstrzymywał go. Zużył tych kilka cennych minut na powtórne naładowanie pistoletów. Proboszcz zbiegł po schodach, przemknął między celami i przeskoczył przez zwłoki strażnika. - Panno Monteverdi, tędy! - Proboszcz? - zawołała drżącym głosem, który rozniósł się echem po całym lochu. Usłyszawszy słodki głos Allegry, Lazar wzdrygnął się. Czy kiedykolwiek zdoła spojrzeć jej w oczy? Z pewnością nigdy. Przybył tu, by zdobyć jej szacunek, a okrył się straszliwą hańbą. Najwyższy czas, by zrobić to, co od dawna planował. Jeszcze tylko godzina. Musi wyprowadzić stąd ją, Proboszcza i to wojownicze dziecko, dotrzeć z nimi na statek. A potem - koniec udręki. Wetknął znów pistolety za pas i skrzyżowawszy ramiona na piersi czekał na tamtych dwoje. Chłopiec spojrzał na niego pytająco, ale Lazar udał, że tego nie widzi. Po chwili wrócił Proboszcz, ciągnąc Allegrę za rękę. Jej twarz była białą plamą w ciemności. Lazar zauważył, że dziewczyna ma na sobie jego koszulę i że bohatersko stara się opanować strach. Odwrócił się szybko; nie mógłby znieść wstrętu w oczach Allegry... a przecież tylko to mogła do niego czuć. Nie czekając dłużej, szarpnął z całej siły masywne drzwi i wyważył je. Oba pistolety miał w pogotowiu. Za drzwiami jednak był tylko pusty, pokryty kurzem amfiteatr, w którym niegdyś wraz z kolegami ćwiczył się w walce i broczył krwią dla uciechy Malika. W górze pustynna noc iskrzyła się gwiazdami. Główny budynek twierdzy znajdował się niezbyt daleko. Sądząc z dobiegających stamtąd hałasów, ciało szejka zostało odnalezione. Lazar powinien odczuwać radość, że ten potwór zginął, ale nie czuł nic. Po prostu nic. Kiedy wraz z garstką swych towarzyszy opuszczał amfiteatr, odezwały się pierwsze salwy armatnie. Lazar polecił podległym mu kapitanom, by rozbili twierdzę tak, by nic z niej nie zostało. - Biegiem! - wrzasnął Proboszcz. Wzniecając fontanny pyłu, wracali pędem na „Orkę", pozostawiając Al Khuum jego straszliwemu losowi. 18 G, ' dy znaleźli się już na statku, Allegra obserwowała uważnie Lazara, starając się odczytać jego myśli. Dręczyło ją złe przeczucie. Lazar nie 228 patrzył na nią, prawdę mówiąc, ostentacyjnie ją ignorował. Poza tym jednak zachowywał się zupełnie normalnie. Wiedziała doskonale, że był w szoku. Otoczył się murem swego bólu i Allegra nie wiedziała, czy zdoła w nim zrobić choćby mały wyłom. Lazar stał na pokładzie szańcowym, wydając rozkazy załodze. Marynarze żywo uwijali się przy kabestanie; podnosili kotwicę, wciągali kładkę, wspinali się po rejach. Wiosła pracowały zawzięcie, wyprowadzając „Orkę" ze stanowiska. Kapitan cierpliwie wysłuchał jękliwych usprawiedliwień Bernarda i udzielił mu przebaczenia. Potem zaprowadził, a raczej zaniósł Proboszcza do infirmerii, gdzie medyk zbadał jego głowę. Powróciwszy niebawem na pokład, Lazar dopilnował, by statek ominął szczęśliwie mielizny. Teraz unosiły „Orkę" ciepłe prądy Morza Śródziemnego. Lazar dał Dariusowi kilka sztuk garderoby, by chłopiec mógł zrzucić znienawidzone arabskie szaty. Allegra przewidywała, że mały Hiszpan będzie wyglądał w ubraniach kapitana równie groteskowo jak ona. Lazar posłał też chłopca do kambuza, by go tam porządnie nakarmiono. Po chwili zastanowienia zatrzymał go jednak, gdy wchodził już do luku. W świetle latarni Allegra zobaczyła, że wręczył Dariusowi swój zakrzywiony mauretański nóż. Chłopiec przyjął podarek z nabożnym zdumieniem i podziękował wzrokiem pełnym bezgranicznego oddania. Anda-luzyjczyk niezwykle zręcznie posłużył się tym nożem... Jednak Allegrę zaniepokoiło to, że Lazar tak łatwo rozstał się ze swą ulubioną bronią. Następnie kapitan stanął przy sterze i omówił z bosmanem Harco-urtem raz jeszcze, bardzo szczegółowo, trasę całej drogi powrotnej. Allegra przyglądała mu się przez cały czas, on zaś uparcie ją ignorował. Odszedłszy od steru, Lazar przeniósł się na dziób statku i obserwował stamtąd morze. Widziała, że pod maską pozornego spokoju kłębią się w nim rozpaczliwe myśli. Nie wiedziała, co robić. Jak zdoła dotrzeć do niego po tych strasznych przejściach w królestwie Malika? Nim zdążyła podejść do Lazara, zszedł z dziobu. Pistolety zalśniły w świetle księżyca. Przechodząc koło masztu, kapitan przystanął, uniósł głowę i spojrzał w górę na żagle. Przez długą chwilę gładził z miłością śliskie drewno masztu. I wówczas Allegra zrozumiała wszystko. Lazar dokonał wszelkich niezbędnych przygotowań. Zatroszczył się 0 wszystkich. A w tej chwili żegna się ze swym ukochanym statkiem. - O Boże, nie! - szepnęła Allegra i ugięły się pod nią kolana. Stojący u stóp sosnowego masztu Lazar opuścił głowę, odwrócił się 1 powoli skierował w stronę luku. Allegra stała bez ruchu, starając się 229 wmówić sobie, że to pomyłka: z pewnością nie ziszczą się jej najkosz-marniejsze przewidywania! Jej ukochany, dzielny Lazar na pewno się nie podda! Przecież zwycięstwo jest tak blisko! Gdy zniknął jej z oczu, popędziła za nim. Lazar zamknął drzwi swej kajuty na klucz, podszedł do biurka i opadł ciężko na fotel. Jego duma legła w gruzach, dusza została okaleczona, całe ciało było obolałe. Otworzył górną szufladę i zaczął szukać srebrnej kuli, którą schował specjalnie na tę okazję. Nie mógł jej znaleźć. Kiedy usłyszał, że Allegra dobija się do drzwi, podniósł głowę. Jego błędne spojrzenie padło na stertę akt i dokumentów dotyczących Ascencion. W przystępie złości zrzucił wszystkie papiery z biurka: rozsypały się po podłodze. Wyrwał szufladę i odwrócił ją do góry dnem. - Do pioruna! Gdzież ona się podziała?! - burknął głośno. - Lazar...! Proszę cię, wpuść mnie! Nie odpowiedział. Słyszał jak Allegra odbiega od drzwi z krzykiem, jak zwołuje jego ludzi, by przybiegli i wyważyli drzwi! Przykucnął na podłodze i przeszukiwał drobiazgi, które wypadły z szuflady. Kiedy jednak znalazł wreszcie srebrną kulę, pojął, że jej nie wykorzysta. Nie może tego zrobić Allegrze... Nie wiedział, jak zdoła żyć dalej, ale czuł, że życie schwytało go znów mocno w swoje szczęki, potrząsa nim jak lew swą zdobyczą; nie puści go z pewnością. Lazarowi zabrakło nagle tchu. Podniósł się spiesznie, w głowie mu wirowało. Wyciągnął pistolet i odrzucił na drugi koniec kajuty, by znów go nie skusił. Zdarł z siebie skórzany pas, na którym wisiała szpada, i wypadł na balkon, z trudem chwytając powietrze. W garści zaciskał srebrną kulę. Stanąwszy przy balustradzie, rzucił ją w morze, najdalej jak mógł. Potem zacisnął kurczowo dłonie na poręczy i zwiesił głowę w najgłębszej rozpaczy. Proboszcz miał klucz do kapitańskiej kajuty. Załoga tłoczyła się za plecami Allegry, a ona wojowała z zamkiem; ręce trzęsły się jej ze strachu i z pośpiechu. Wreszcie zamek ustąpił. Była to najtrudniejsza chwila w całym życiu Allegry. Zebrawszy wszystkie siły, ujęła klamkę. Nim jednak zdążyła ją nacisnąć, drzwi same się otworzyły. Stał w nich Lazar. 230 - Wszystko w porządku - mruknął do załogi. - Wracajcie do roboty. Allegra z płaczem rzuciła się ku niemu, obejmując go z całych sił. Oglądała Lazara od stóp do głów, chcąc się upewnić, że nie zrobił sobie nic złego. Poza obrażeniami, których doznał w walce, niczego nie dostrzegła. Dzięki ci, Boże! Przytuliła policzek do piersi Lazara i wsłuchiwała się w gwałtowne bicie jego serca. Całkiem osłabła z ulgi, przekonawszy się, że jej obawy były nieuzasadnione. Nie wypuszczając ukochanego z objęć, odwróciła się do marynarzy i przeprosiła ich z zażenowaniem za zamieszanie, jakie spowodowała. Majtkowie popatrzyli nieco podejrzliwie na nią i na kapitana, skinęli głowami i wrócili do swych zajęć. Proboszcz obrzucił młodą parę przenikliwym wzrokiem, bez słowa odwrócił się i odszedł. Stojąc nadal na progu kapitańskiej kajuty i obejmując Lazara, Allegra zawołała do ostatniego z majtków, który opuszczał salon. - Powiedz w kuchni, żeby zagrzali dużo wody: kapitan będzie się kąpał! - Nawet się przy tym nie zarumieniła. -1 niech Emilio przygotuje mu coś do jedzenia... Coś miękkiego - dodała, rzuciwszy okiem na posiniaczoną i spuchniętą twarz. -1 powiedz medykowi, że będą mi potrzebne okłady i bandaże: trzeba kapitanowi opatrzyć rany! Majtek kiwnął głową i pospieszył wykonać polecenie. Lazar stał bez słowa, dziwnie daleki, z twarzą jakby wykutą z granitu. Nie odwzajemnił dotąd uścisku Allegry. Pomyślała, że jest pewnie na nią wściekły: najpierw opuściła statek wbrew jego rozkazom, a teraz postawiła go w głupiej sytuacji! Nie protestował jednak przeciw jej uściskom, nie odepchnął jej od siebie. Dobre i to. Allegra wzięła go za rękę i weszli razem do kajuty. Zamknęła drzwi na klucz. Przyjrzała się uważnie Lazarowi, podprowadziła go do wielkiego, wygodnego fotela i skłoniła, by w nim usiadł. Zrobił, co mu kazała. Przyglądał się jej niespokojnie, gdy zdejmowała z głowy ciemny szal, zakrywający jej splecione włosy. Z warkoczem w dłoni, skrzyżowała ręce na piersi i stanęła naprzeciw Lazara, mierząc wzrokiem każdą ranę, obrażenie i siniec na jego potężnym ciele. Gdy dostrzegła błaganie i skrajną rozpacz we wpatrzonych w nią czarnych oczach, jej własne napełniły się łzami. Dotknęła ręką twarzy Lazara. Wtulił się policzkiem w jej dłoń i przymknął oczy z wyrazem skrajnego wyczerpania. - Dlaczego tam poszłaś? Nie powinnaś była... - szepnął rwącym się głosem. Spoglądała na niego: jakże był piękny! Jej nieustraszony, dumny wódz piratów, jej książę, cierpiał nie tylko wskutek ran na ciele; upokorzenie 231 przeżerało mu duszę aż do głębi. Odczuwała jego cierpienie jak swoje własne. - Łazarze di Fiore - szepnęła - kocham cię nad życie. Otworzył nagle oczy. Spojrzał na Allegrę podejrzliwie, ze zmarszczonym czołem. Zapadło długie milczenie. Lazar odsunął się od niej i odwrócił wzrok. - Nie potrzebuję twojej litości - powiedział martwym głosem, z widocznym wysiłkiem. - Zostaw mnie w spokoju. Wiem, że mój widok budzi w tobie wstręt. Przestań udawać... - Kochany - przerwała mu cichym głosem - popatrz na mnie. Zacisnął szczęki i rzucił jej wyzywające spojrzenie. - Patrzę. I cóż? - Czy widzisz na mojej twarzy wstręt? - Spojrzała mu w oczy z najczulszą miłością. - Jesteś najdzielniejszym, najwspanialszym człowiekiem, jakiego znam... Zdumiewa mnie twoja siła: jak zdołałeś przeżyć to piekło?... Wpatrywał się w nią nadal; w jego spojrzeniu pojawiła się znów rozpacz. - Nie dręcz mnie... - szepnął i spuścił nagle oczy. - Nie dość, że poniosłem klęskę... - Wcale jej nie poniosłeś! Trzeba ci było tylko troszkę pomóc. -Allegra sięgnęła do kieszeni spodni, które nadal miała na sobie, wyjęła sygnet i podała go Lazarowi. - Udało się, Łazarze! Dotrzymałeś słowa danego ojcu. Bez pośpiechu wziął do ręki pierścień. Łzy napłynęły mu do oczu, ale szybko znikły. - Teraz Ascencion będzie twoja! Lazar spuścił głowę i milczał przez dłuższą chwilę. - Chciałem go odzyskać tylko po to, byś o mnie źle nie myślała. Ale wiem, że teraz nie możesz mnie już kochać. Gdy Allegra usłyszała to wyznanie, coś ukłuło ją w sercu. Nie mogła wymówić słowa. Stanęła między kolanami Lazara i objęła go opiekuńczym uściskiem, przyciągając do siebie jego szerokie ramiona i głowę. Oparł policzek na jej piersi; Allegra przygarnęła go do siebie. - Kocham cię - szepnęła. - Właśnie dlatego poszłam za tobą: wiedziałam, że jesteś w niebezpieczeństwie. - Poszłaś za mną do Al Khuum... - powiedział z niebotycznym zdumieniem. - Poszłabym za tobą do piekła, Łazarze! - Wiem: już tam byłaś. 232 - I udało się nam stamtąd wyrwać, bo razem jesteśmy o wiele silniejsi niż w pojedynkę, mój miły - szepnęła. -Nareszcie jesteś bezpieczny. - Zdjęła mu chustkę z głowy i przegarniała czule palcami jego czarne, aksamitne włosy. Zauważyła mimo woli, jak szybko odrastają. Pochyliła się i ucałowała je. - Allegro... przecież... - Kocham cię, Łazarze. Nie musisz przede mną niczego ukrywać. Objął ją prawą ręką za ramiona i przyciągnął na kolana. Popatrzył dziewczynie w oczy tak głęboko, jakby chciał zajrzeć do wnętrza jej duszy. O co chodzi? - spytała cichutko. - Kochasz mnie? - zapytał ledwie dosłyszalnym szeptem. W jego głosie brzmiała taka tęsknota, że Allegrze znów napłynęły łzy do oczu. - Tak. Całym sercem. - Utraciłem wszystko i wszystkich, których kochałem - szepnął ze zwieszoną głową. - Jakże mógłbym stracić jeszcze i ciebie? Uklękła twarzą do niego, z rękami na jego ramionach. Spojrzała mu żarliwie w oczy. - Nigdy mnie nie utracisz. Nigdy! Będę zawsze przy tobie. - Nie mogę się z tobą ożenić - powiedział z trudem. - Ciiicho, najmilszy! Dobrze o tym wiem - szepnęła, gładząc go po muskularnym ramieniu. - Rozumiem, jakie to ważne, by odnowić twe dawne zaręczyny. Tak będzie najlepiej dla Ascencion. Pozwól mi tylko uczestniczyć w twoim życiu. Będę twoją kochanką, twoim przyjacielem. .. czym tylko zechcesz, Łazarze. Byle być przy tobie. Z bolesnym wyrazem twarzy chwycił jej rękę i podniósł ją do ust. Trwał tak przez długą chwilę z pochyloną głową; przymknął pełne niepokoju oczy. - Nie powinnaś być niczyją kochanką, jesteś na to zbyt wiele warta. Tak pragnąłbym pojąć cię za żonę... ale nie mogę tego uczynić. Uśmiechnęła się łagodnie i odgarnęła mu włosy z czoła. - W głębi serca czuję się twoją żoną. I to mi wystarcza. - Cherie... - Przyciągnął ją znów na kolana tak, że była zwrócona do niego twarzą. Objęła nogami jego biodra, złożyła mu głowę na ramieniu. - Nigdy mnie nie opuścisz? - Nigdy - szepnęła, tuląc się do niego jeszcze mocniej. Przylgnęli do siebie, spragnieni wzajemnej bliskości jak para osieroconych dzieci, którym nic więcej nie pozostało na świecie. Siedzieli tak, głaszcząc się nawzajem po włosach, ramionach i plecach, poznając od nowa swoje ciała, napawając się cudownym poczuciem bezpieczeństwa. 233 Allegra raz po raz gładziła go po szyi, pragnąc czuć pod palcami pulsowanie serca Lazara. - Jakie to straszne: omal cię nie utraciłam! - powiedziała, całując go w policzek. - Ale obiecałeś, że do mnie wrócisz... i dotrzymałeś słowa. - Zrobiłbym dla ciebie wszystko! - szepnął namiętnie Lazar; głos mu się łamał. - Allegro... chcę, żebyś to wiedziała: zgodziłbym się raz jeszcze przejść przez to piekło, byle przeżyć znów tę chwilę... byle cię mieć przy sobie. Allegro... nigdy jeszcze nie powiedziałem tego żadnej kobiecie. Kocham cię. Popatrzyła na niego z radością tak wielką, że niemal bolesną. - Mój najdroższy... - wykrztusiła, przyciskając go do siebie i zamykając oczy. - Ja też cię kocham. - Pocałuj mnie, cherie. Ucałowała go bardzo delikatnie. Przywarł mocniej do jej ust i wzdrygnął się z bólu. - Och! -jęknął z żalem, dotykając spuchniętej i obolałej szczęki. Allegra uśmiechnęła się i potrząsnęła głową, oglądając jego siniaki. - Jak ty wyglądasz, Fiore?! - omal się nie roześmiała. - Przygarnął kocioł garnkowi! Ajakty wyglądasz w moich portkach?! Ostrożnie dotknęła rany nad prawą brwią. - Biedaku! - szepnęła. - Chyba koniec na dziś z pocałunkami. - To warte odrobiny bólu! - mruknął. Ujrzała na jego twarzy cień dawnego łobuzerskiego uśmiechu. Znowu pochylił się ku niej. Powstrzymała go łagodnym spojrzeniem. - Mój miły, jak zaczniemy, czuję, że nie skończy się na pocałunkach. .. Czy naprawdę jesteś na to gotów... po dzisiejszych przeżyciach? Lazar przez chwilę milczał, potem spojrzał jej badawczo w oczy. - Nie musisz sobie niczego wyrzucać - powiedziała. - Widziałam go i wiem, jaki był. To podlec! Rada jestem, że go dźgnęłam nożem! Lazar popatrzył na Allegrę zdumiony i roześmiał się cicho. - Co ja słyszę?! Moje kociątko wyrosło na lwicę?! Odpowiedziała z leniwym uśmiechem: - Żebyś wiedział! Lazar uśmiechnął się niewyraźnie, dotknął policzka dziewczyny, ale wciąż jeszcze unikał jej wzroku. - Jeśli ty mną nie pogardzasz... to chyba rzeczywiście mogę zapomnieć o tym wszystkim. - Ośmielił się wreszcie popatrzeć jej w oczy. - Pozwól sobie powiedzieć, mój drogi - wymruczała, całując go w szyję - że mam dziś ochotę na znacznie więcej niż samo spoglądanie na ciebie! 234 Lazar zadrżał leciutko. - Naprawdę? Charakter ich pieszczot uległ zmianie: nie było już w nich kojącej czułości, lecz subtelna zaczepka. Lazar odchylił się na oparcie fotela, nie odrywając wzroku od Allegry, która obiema rękami rozchyliła mu kaftan na piersi i wodziła po niej paznokciami. - Dziś, mój bohaterze, pokażesz mi wszystkie swe rany, a ja ucałuję każdą z nich. - To by zajęło sporo czasu - szepnął, unosząc łobuzersko brew. - Liczę na to! - Allegra pochyliła się i ucałowała go w pierś. Ich niespieszne, leniwe pieszczoty przerwało walenie do drzwi: dwóch majtków przyniosło wannę i kilka wiader wody na kąpiel. Allegra odsunęła się nieco od kapitana i z czułym uśmiechem gładziła go po twarzy. - Dziś wieczór ja tu rozkazuję, capisce? - powiedziała cicho. Wyciągnął rękę i lekko postukał japo nosku. - Oddaję się pod twoją komendę - szepnął. Allegra uśmiechnęła się znowu, westchnęła rozkosznie i zsunęła się z jego kolan. Wpuściła obu majtków do kajuty. Lazar nadal siedział rozparty w fotelu, wyciągnąwszy przed siebie nogi; jego czarne oczy śledziły każdy ruch ukochanej. Obaj marynarze w milczeniu ustawili wannę pod ścianą od strony rufy. Allegra zapaliła trzy świece, by rozproszyć nieco mrok. Potem nalała wina dla Lazara i dla siebie. Gdy marynarze wyszli, zamknęła znów drzwi na klucz i sypnęła do wanny garstkę suszonych kwietnych płatków. Wreszcie spojrzała w stronę fotela, na którym spoczywał Lazar z przymkniętymi oczami. Podeszła do niego i powiodła pieszczotliwie ręką po jego płaskim brzuchu. - Kochany...! - zawołała cicho, spoglądając na Lazara z czułością. Odwrócił ku niej twarz i nakrył dłonią rękę Allegry, gładzącą jego brzuch. Potem podniósł ją, ucałował i położył sobie na sercu. Jak zaczarowani wpatrywali się w siebie bez słowa. Allegra pochyliła się i pocałowała ukochanego w czoło, a potem ostrożnie zaczęła go rozbierać. Leżał bez ruchu, wpatrując siew nią z sennym uśmiechem, gdy zsunęła zeń kaftan i śmiało wzięła się do odpinania pasa. Pod spojrzeniem Lazara zarumieniła się, ale zabrała się do spodni. - Nieźle ci to idzie - zauważył z iskierkami śmiechu w oczach i z niewinną miną. Gdy całe ciało Lazara objawiło się oczom Allegry niczym złocista, połyskliwa rzeźba, sunęła po nim spojrzeniem pełnym zachwytu. Twarda 235 wypukłość muskularnej piersi, sprężysta płaszczyzna brzucha, gładkość napiętej skóry, połyskującej w blasku świec jak złotoróżowy atłas... Patrzyła z podziwem na smukłe stopy, silne nogi, wreszcie na najbardziej męską część jego ciała. Jest taki wielki..., pomyślała. Jak też się we mnie zmieści? Lazar zaśmiał się, jakby czytał jej w myślach. Potem odwróciwszy się do niej plecami, wszedł do wanny. - Wyszorujesz mnie, moja panno? - spytał. - Od stóp do głów - odparła i znów się zaczerwieniła. - Jestem do twojej dyspozycji, cherie. Rób ze mną, co chcesz. Allegra wstała, założyła ręce do tyłu i podeszła do niego. - Wygodnie ci? - spytała, zatrzymawszy się może metr od wanny. - Jeszcze jak! - mruknął. Przymrużył z zadowolenia oczy i zanurzył się głębiej, oparty o brzeg wanny. - Doskonale - odparła Allegra. Stanęła tak, by Lazar widział ją dokładnie, i zaczęła się rozbierać - tak jak sobie życzył tamtej nocy, gdy go odtrąciła. Lazar uchwycił się obiema rękami krawędzi wanny i śledził każdy ruch Allegry z ogniem w oczach. Kiedy nie miała już nic na sobie, rozpuściła warkocz. Włosy rozsypały się jej na ramionach. Oderwał płonący wzrok od ciała dziewczyny i spojrzał jej w oczy. Stała przed nim drżąca, całkiem naga. Patrzyła na niego z niewiarygodną czułością. Lazar nie śmiał odetchnąć ani poruszyć się. Słychać było tylko niski, kojący szum morza i skrzypienie statku, kołyszącego się na falach. W kajucie zaległa nabożna niemal cisza, przepełniona wzajemnym uwielbieniem. Minęła długa chwila. Allegra czuła na nagiej skórze najlżejszy nawet powiew. Za jej plecami długie, przejrzyste zasłony w drzwiach balkonowych wydymały się na wieczornym wietrze. Pod wymownym, zachwyconym wzrokiem Lazara, który pieścił ją oczami, ożyły nagle te partie jej ciała, których istnienia dotąd prawie nie zauważała; po raz pierwszy w życiu uświadomiła sobie owalny kształt pępka, wypukłość kolan... to wszystko było teraz jego własnością. - Chodź do mnie, Allegro - szepnął wreszcie Lazar. Zbliżyła się do niego, ujęła jego wyciągniętą rękę i weszła do wanny. Objął ją ramionami, gdy zanurzała siew ciepłej, pachnącej wodzie. Przygarnął ją do siebie, przylgnął do niej tak, że po raz pierwszy ich ciała zetknęły się ze sobą na całej powierzchni. Allegra przymknęła oczy z zachwytu. Lazar podniósł jej rękę i ucałował mleczny przegub. Całował wnętrze dłoni, fałd skóry między palcem wskazującym a kciukiem, 236 który wziął delikatnie między zęby; pieścił koniuszki wszystkich palców. Potem położył sobie rękę Allegry na ramieniu i objął dziewczynę jeszcze mocniej. Ciepło i piękno jego ciała oczarowały Allegrę. Jego potężne uda stykały się z jej pośladkami, szerokie ramiona wznosiły się nad niąjak niezłomna twierdza, broniąc jej przed całym światem. Obejmowała go, wodziła leniwie dłońmi po twardych, pokrytych bliznami plecach. Drobniutkimi pocałunkami znaczyła swój szlak na szyi Lazara, poczynając od jego ucha. Upajała się dotykiem skóry, smakiem soli, wonią piżma. Ręce Lazara sunęły po jej biodrach, obrysowując kontur zanurzonego w wodzie ciała. Ukrył twarz we włosach Allegry. - Tak długo na to czekałem... - szepnął z drżeniem. - Wiem, kochany. Ja również... Ręce Allegry osunęły się po gładkiej wypukłości barków, by złączyć się na karku Lazara. Słyszała własny przyspieszony oddech, a on czuł go na swej skórze. Objął jej pośladki. Oddychał gorączkowo ustami wtulonymi w szyję Allegry. Jej palce błądziły po karku Lazara, nurzały się w krótkich, lśniących, czarnych włosach. Wyrwał mu się cichutki jęk. Kiedy spojrzała w jego oczy, były jak czarne stawy, wezbrane tęsknotą. - Kocham cię- szepnął i zaczął ją całować. Całował jej powieki, policzki, kąciki ust, a gdy Allegra zapragnęła bardziej namiętnych pieszczot, wtargnął do wnętrza jej ust. Uklękła w wannie, a potem siadła na nim okrakiem; gdy poruszali się w zgodnym rytmie, woda przelewała się przez brzeg wanny. W kłębach gorącej pary ich ciała wkrótce pokryły się warstewką potu. Pływające w wannie płatki kwiatów przylgnęły im do skóry. Allegra prężyła się ku kochankowi, ocierała się nieustannie o jego pobudzone ciało. Wodziła dłońmi po brzuchu Lazara, a gdy czuła jak jego mięśnie prężą się pod jej dotykiem, przebiegał ją dreszcz rozkosznego niepokoju. Lazar wstrzymał oddech i odchylił głowę do tyłu. Przymknął oczy, czując na sobie jej palce. - To ci się podoba, prawda? - powiedziała Allegra, wpatrując się w jego twarz. Skinął głową z zachwytem. Po chwili ujął rękę Allegry i poprowadził ją, przekazując bez słów swe pragnienia, aż zrozumiała, czego od niej oczekuje. Wówczas zaczęła tak namiętnie pieścić jego piękne ciało, że pod jej dotykiem miotał sięjak szalony. Obejmował jąmocno jedną ręką, drugą zaciskając mocno na brzegu wanny. Jęki Lazara fascynowały Allegrę, 237 budziły w niej jakieś pierwotne instynkty. Jego twarz, pełna miłosnego zapamiętania, była jeszcze piękniejsza niż zwykle. W pewnej chwili chwycił dziewczynę mocno za nadgarstek. - Dość! - wykrztusił. Jego pierś gwałtownie wznosiła się i opadała. Drżącą ręką przejechał po włosach. - Dobrze, kochanie. Teraz cię umyję - odparła z wyrozumiałym uśmiechem i pocałowała go w ucho w poczuciu swej kobiecej siły. -A kiedy skończę, nie pozostanie na tobie najmniejszy pyłek z tamtego okropnego miejsca! Zabrała się do niespiesznego, bardzo dokładnego mycia. Zrezygnowała z gąbki: zastąpiła ją własnymi palcami, które z czułością sunęły po ciele Lazara. Gdy nachyliwszy się nad nim, pocałowała go, ugryzł ją w dolną wargę z żartobliwym warknięciem. Allegra zmieniła tę igraszkę w namiętny pocałunek, obejmując Lazara ramionami i skłaniając do rozchylenia ust, by wtargnąć do nich z zapamiętaniem. Jej żarliwość podsyciła namiętność mężczyzny i oboje nawzajem rozkosznie się pożerali. Czuła w ustach ciepło i smak Lazara - topniał jej wprost na języku! Potem jego usta powędrowały w dół: całował jej szyję, ramiona, piersi... Wyrwało jej się niespokojne westchnienie, gdy wziął jedną z nich do ust. Drażnił ustami to jeden, to drugi sutek, aż zabrakło jej tchu; myślała już, że zemdleje z rozkoszy. Wodziła rękami po bicepsach Lazara, podczas gdy on ssał jej piersi i wodził językiem wokół ich nabrzmiałych koniuszków. Allegra upajała się delikatnością jego ust i twardością potężnego ciała. Wzbierało w niej pożądanie. Lazar sięgnął między jej nogi; koniec jego palca natrafił na naj wrażliwsze miejsce, grudkę gładką i twardą jak opal. Allegra powstrzymała go jednak, niezłomna w swym postanowieniu, że powinien dziś być obdarowanym, nie zaś dającym. - Cierpliwości, mój miły! To jeszcze nie koniec mycia! Uśmiechnął się do niej rozbrajająco i oparł się znów o brzeg wanny. - Zostanę dzięki tobie świętym męczennikiem, moja panno! Allegra uśmiechnęła się, przyciągnęła go do siebie, objęła i zaczęła z czułością myć jego pokryte bliznami plecy. Na koniec poleciła mu zamknąć oczy i umyła mu głowę. Lazar z ciężkim westchnieniem otarł sobie twarz. Potem popatrzył na Allegrę z tkliwością. - Chciałbym ci coś powiedzieć - oświadczył. - Teraz, gdy dowiedziałaś się już najgorszego, nie ma sensu ukrywać całej reszty. Patrzyła na niego spokojnie. - Mów! Objął dziewczynę i tulił przez chwilę, nim znowu się odezwał. 238 - Tamtej nocy... kiedy szalała burza... ojciec kazał mi uciekać. Byłem mu posłuszny. Mordercy ścigali mnie aż na skraj opadającego w morze urwiska. Mogłem zginąć z ich ręki albo skoczyć do wody... dokładnie tak, jak głosi legenda. Byli coraz bliżej, więc odwróciłem się i skoczyłem ze skały. Tego się nie spodziewali! Ale ojciec kazał mi żyć dla dobra Ascencion... a ja nigdy jeszcze nie złamałem jego rozkazu. Lazar napił się wina. - Jakimś cudem nie roztrzaskałem się o przybrzeżne skały. Wzburzone fale porwały mnie daleko w morze - opowiadał dalej. - Unosiłem się na wodzie może ze dwadzieścia godzin, prawie przez cały następny dzień. - To straszne... - szepnęła Allegra. - Po tym, co spotkało moich najbliższych, byłem jak otępiały. - Lazar przez chwilę milczał, potem ucałował Allegrę w czoło i mówił dalej. - Największą moją udręką nie był głód ani pragnienie, ale wielki, szkaradny rekin-młot, który nie odstępował mnie ani na krok. Byłem pewien, że ze mną koniec. Nienawidzę rekinów! - Uśmiechnął się do niej żałośnie. - Nie mam pojęcia, jak zdołałem to wytrzymać, ale leżałem nieruchomo, żeby przestał się mną interesować. Całe szczęście, że nie byłem pokaleczony, bo zapach krwi natychmiast by go podniecił. Allegra wpatrywała się w opowiadającego rozszerzonymi oczami. - Słońce prażyło niemiłosiernie, pode mną czaił się potworny rekin. I wtedy pojawił się wreszcie jakiś statek. Feluka. Nie wiedziałem, co to takiego, wyglądało jakoś dziwacznie, ale było mi wszystko jedno. Allegra spojrzała na niego ze zdziwieniem, więc objaśnił: - Feluki to wąskie statki o trójkątnych żaglach; pływająna nich muzułmańscy piraci z Afryki. - Och! - wykrzyknęła ze strachem Allegra. - Ocalili cię ludzie Malika? - Nie wiem, czy można to nazwać „ocaleniem". - Lazar uśmiechnął się ponuro. - Wyratowali mnie jednak od tego rekina i dali mi wody. Byłem prawie nieprzytomny, ale zdołałem się jakoś napić. - Musiałeś być przerażony, gdy znalazłeś się wśród pogan! - Nie pamiętam. Pewnie tak było... ale po tym, jak na moich oczach wymordowali całą moją rodzinę... niewiele mnie obchodziło, co stanie się ze mną. Allegra wzdrygnęła się i wyciągnęła rękę, żeby go pogłaskać. Chwycił jej dłoń i bawiąc się bezwiednie palcami dziewczyny, kontynuował. - Zabrali mnie do Al Khuum i więzili tam przez dwa lata. Potem zjawił się kapitan Wolfe, by omówić z Malikiem jakieś interesy; obaj handlowali opium. Stary Wolfe ulitował się nade mną - albo raczej uznał, że mogę mu się przydać - i pomógł mi stamtąd uciec. 239 - Dwa lata? - wyszeptała Allegra. - Och, kochanie! Jak zdołałeś to wytrzymać? Lazar wzruszył ramionami. - Drugi rok nie był już taki straszny - powiedział, spoglądając na sufit, jakby chciał uniknąć jej współczującego spojrzenia. - Malik kazał mi uczyć się sztuki wojennej razem z janczarami. To straż przyboczna. Zaprawia się ich do walki od dzieciństwa, istnieją wyłącznie po to, by chronić szejka. Nieustraszeni wojownicy. Kazano mi nawrócić się na islam i złożyć śluby czystości. - Roześmiał się z przymusem. Potrząsnął głową, podążając za biegiem własnych myśli. - Zapamiętałem się w tych ćwiczeniach, usiłowałem nauczyć się wszystkiego. Żyłem jedynie myślą o zemście. - A jaki był pierwszy rok? Spojrzał na nią niespokojnie. - Należałem do pałacowej służby, jak ten mały Darius. Ciągle sprawiałem im kłopoty, próbowałem uciec. Raz nawet wznieciłem pożar w paradnej sali. Malik o mały włos mnie wtedy nie zabił... co zresztą byłoby dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Ale on... znalazł inny sposób, żeby mnie uspokoić. - Zmrużył oczy i znów zapatrzył się w sufit. -Opium. Za tę truciznę gotów byłem zrobić wszystko. Narkotyczne majaki stały się całym moim życiem. To było najgorsze upodlenie: byłem niewolnikiem Malika i niewolnikiem nałogu. Allegra chciała go objąć, ale powstrzymał ją. - Kiedy zrozumiałem, że opium czyni mnie bezbronną igraszką mego wroga, postanowiłem zerwać z nałogiem za wszelką cenę. Dostawałem napadów szału, miewałem halucynacje... Wtedy właśnie podciąłem sobie żyły. Miałem wówczas czternaście lat. Łzy napłynęły jej do oczu. - Najdroższy! - szepnęła. Pochyliła się ku niemu i ucałowała go leciutko w policzek. - To już minęło, naprawdę. Zapomnij o tym! - Nie, Allegro. Nie sądzę, bym kiedykolwiek zdołał o tym zapomnieć. - Spojrzał jej w oczy błędnym, udręczonym wzrokiem. - Czemu tak mówisz? Wzruszył ramionami. Wyglądał w tej chwili niemal dziecinnie. - Moje koszmary... - szepnął. - Kochany... - Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go delikatnie w usta. - Nie miałem ich, kiedy spałaś przy mnie - powiedział zdławionym szeptem. - Jeszcze nigdy nie potrzebowałem nikogo tak jak ciebie! Allegra znieruchomiała w jego ramionach. 240 - Słuchaj, Łazarze - odezwała się cicho. - Powiadaj ą, że kiedy mężczyzna i kobieta połączą się ze sobą i staną się jednym ciałem, każde z nich bierze na siebie połowę cierpień drugiego. Chcę, żeby tak było z nami. Weź mnie! Lazar bez słowa przycisnął ją do siebie. Wszystkie jego mięśnie były napięte. Gładził Allegrępo włosach. Z czcią powiódł dłonią po jej plecach. - Nie powinnaś wyzbywać się dla mnie najdroższego klejnotu. - Dlaczego? Przecież jest mój i mogę nim obdarzyć, kogo chcę! Znalazł pod wodą jej stopy i tulił je w dłoniach; potem oparł czoło na ramieniu Allegry i trwał tak przez długą chwilę. - Nie jestem ciebie wart - szepnął, patrząc jej w ocy. Był rozdarty wewnętrznie. - Przecież nim cię jeszcze poznałem, chciałem cię zabić, Allegro... Zamierzałem cię zastrzelić, zgasić to cudowne życie... - To już odległa przeszłość - odparła łagodnie. - Allegro... - Przestań! -uciszyła go delikatnym pocałunkiem, popatrzyła wjego pełne niepokoju oczy. - Prosiłeś mnie, żebym cię kochała. Musisz mieć pewność, że tak jest naprawdę. Weź mnie. Spoglądał na nią bezradnie, a ona pieściła go z miłością. Przymknął oczy - jęknął. Chwycił ją za ramiona, odchylił głowę na brzeg wanny, Allegra zaś darzyła go rozkoszą, myśląc jedynie o nim, o jego pragnieniach, o jego potrzebach. Lazar otworzył oczy i objąwszy Allegrę za szyję, przyciągnął ją do siebie i zaczął całować. Wtargnął gwałtownie do wnętrza jej ust, a jednocześnie zaczął ją pieścić pod wodą podobnie jak ona jego. Kiedy oboje drżeli już z pożądania, Lazar jednym płynnym ruchem wziął ukochaną na ręce i wyszedł z wanny. Całując Allegrę, zaniósł ją na łóżko. W zetknięciu z jej mokrym, gorącym ciałem pościel natychmiast zwilgotniała. Allegra splotła palce z palcami Lazara, a potem powoli osunęła się na plecy, pociągając go za sobą. Całował ją bez końca, a ona z radością darzyła go każdym swym oddechem. Spokojnym, zdecydowanym ruchem Lazar wciągnął ją głębiej na łóżko i nakrył swym twardym, muskularnym ciałem. Objęła go i całowała, poddając się całkowicie jego woli. Delikatną pieszczotą skłonił ją, by rozchyliła szerzej uda. Niezwykle ostrożnie zanurzył się w niej. Podbiła go do reszty swą uległością; gotów był ją czcić. Wydawała mu się wielkoduszną boginią, która ofiarowuje siebie niegodnemu, upadłemu śmiertelnikowi z całkowitą bezinteresownością, po prostu dlatego, że nie mógł żyć bez niej. 16 - Jego Wysokość Pirat 241 Lazar przysiągł sobie, że nie będzie się spieszył, choć całe jego ciało drżało z pożądania. Całował Allegrę z wielką czułością, pełen troski o ukochaną, która tak pragnęła go uszczęśliwić, że nie zważając na własne bezpieczeństwo ofiarowała mu bez wahania ten bezcenny dar. - Taka niewinna... - szepnął, zagłębiając się powoli w gorącej, tajemniczej głębi, aż dotarł do błony dziewiczej. Słyszał gorączkowy oddech Allegry; drżała równie silnie jak on. - Będzie bolało - ostrzegł ją. Objęła go jeszcze mocniej. - Wiem, dobrze wiem, Łazarze... Zamknął oczy i zawładnął nią. Przerwanie dziewiczej błony było dla niego szokiem, a krzyk Allegry wstrząsnął nim do głębi. Instynktownie chciał się cofnąć, ale objęła go z całych sił, walcząc ze łzami. Pozostał więc w niej bez ruchu, w nadziei, że ciało Allegry powoli zaakceptuje jego obecność. Czekając na tę chwilę, całował wnętrze jej dłoni i smukłe palce, aż wreszcie rozkosz zatriumfowała nad bólem i Allegra sama zapragnęła dalszych pieszczot. Po pewnym czasie Lazar przymknął oczy z zachwytu: biodra dziewczyny drgnęły, zachęcając go, by włączył się w ich rytm. To była ulga, rozgrzeszenie, wybawienie! Allegra leżała pokryta potem jak rajską rosą i głaskała kochanka. Pod jej dotknięciem każda cząsteczka jego ciała wracała do życia. Lazar był odurzony. Do tej pory nie miał pojęcia, czym jest prawdziwy uścisk miłosny. Życie tętniło w nim. Czuł się jak Adam, dopiero co stworzony przez Boga. Jak Adam odkrywający raj. - Kocham cię - szepnął, przejęty zdumieniem. Rzęsy o złotych koniuszkach uniosły się; Allegra popatrzyła na niego równocześnie z namiętnością i z lękiem. Obwiódł palcem kontur jej twarzy, uśmiechając się z czułością. - Nie bój się. Poddaj się temu! Kiedy skinęła potakująco głową, uśmiechnął się znowu, niezbyt przytomnie. Omal nie zatonął w jej oczach, pełnych ufności. - Najmilszy... - wyszeptała. - Tak, cherie? Oczy jej się zamgliły. - To boli, ale jest takie piękne... - Kochanie moje! Był zbyt wzruszony, by dodać coś więcej. Pochylił się i całował ją namiętnie. Czuł w sobie tyle tkliwości, do której -jak sądził - nie był 242 zdolny. Delikatną pieszczotą składał hołd jej piersiom, mlecznej skórze ozłoconej gwiezdnym pyłkiem, jej ramionom, jej prześlicznym biodrom. Po kilku minutach tych miłosnych hołdów Allegra wydała senne westchnienie i objęła go mocniej w pasie; wyraźnie domagała się czegoś więcej. Zanurzył się więc jeszcze głębiej, nadal bardzo ostrożnie ze względu na jej brak doświadczenia. Wycofał się i znowu zagłębił, jeszcze i jeszcze. Serce waliło mu jak szalone. Czuł, że traci panowanie nad sobą. Czyż kiedykolwiek zdołam się nią nasycić? - przemknęło mu przez myśl. Allegra wyszeptała jego imię, rozpętując tym burzę, którą Lazar tak długo powściągał. Tak szalonej namiętności nie obudziła w nim dotąd żadna kobieta. Nagle zorientował się, że szepcze coś bez tchu. Domaga się od Allegry, żeby mu była wierna, by nie opuściła go nigdy, by kochała się z nim co noc... A ona z ustami przy jego ustach odpowiadała ciągle: tak, tak, tak... Fala namiętności uniosła go jeszcze wyżej. - Allegro... Gdy szeptał jej imię, wtargnęła językiem do jego ust, atakując go iście po piracku. Objęła jego twarz dłońmi i dzikim pocałunkiem pozbawiła go do reszty rozumu. Spadł na nią jak huragan. Jakby była ostatnią kobietą na ziemi... Jedyną kobietą. Był zbyt gwałtowny, zbyt porywczy... Wiedział o tym, ale nie mógł się pohamować. Nie uwodził niewinnej panienki. Łączył się na zawsze z przeznaczoną mu przez los kobietą, z tą, a nie z żadną inną, wiedziony ślepym, pierwotnym instynktem utrwalania własnego gatunku. Uniósł się na rękach, odrzucił głowę do tyłu i posiadał ją, posiadał, posiadał... Piersi Allegry kołysały się w tym samym rytmie co on. Miał wrażenie, że wraz z nimi dygocze cały statek. Czuł jej paznokcie na swoim ciele, ich jęki mieszały się ze sobą, przechodziły w krzyk. Allegra osiągnęła szczyt nagle i gwałtownie: wiła się pod nim, wydając wysokie, nieprzytomne okrzyki dzikiej radości. Gwałtowność jej reakcji doprowadziła Lazara do szaleństwa. Wszystkie jego mięśnie stężały, zamknął ją w spazmatycznym uścisku, przelewał w nią samego siebie. Wieczność rozprysnęła się wokół Lazara, a on uderzył głową w jedną z kryształowych sfer wszechświata. Wdarł się do raju. - O, mój Boże...! - wyszeptał, opadając na miękkie ciało Allegry, drżący, zlany potem. - O, mój kochany... - mruknęła cichutko. Uśmiechnął się, chwytając z trudem dech. Mimo znużenia rozpierała go bezczelna duma. 243 Po kilku minutach Allegra poruszyła się sennie. Podciągnęła kolana, obejmując mokre od potu biodra Lazara i wygięła się w łuk jak kot. Lazarowi wyrwał się głęboki jęk, ale szybko przeszedł w śmiech, gdy poczuł, że jego kociątko przeciąga mu pazurkami po ramionach. Na jego przelotny pocałunek odpowiedziała gardłowym pomrukiem zadowolenia, więc znowu wbił się w dumę. Poczuł, że na nowo wzbiera w nim pożądanie i znalazł siły, by podnieść głowę i popatrzyć na Allegrę. Oczy miała zamknięte, a na widok jej wniebowziętej miny musiał się uśmiechnąć. Istna z niej Wenus: absolutnie bezwstydna, prawdziwa bogini zmysłowości... był tego pewien od samego początku. - Spodobało ci się, co? - mruknął cichutko. Kiwnęła głową, nie otwierając oczu. Wzdrygnęła się, kiedy się z niej wysunął. Położył się obok niej, nadal przytulony; jego ramię spoczywało na płaskim brzuchu dziewczyny. Leżała bez ruchu, z jedną ręką nad głową; kasztanowate włosy rozsypały się po poduszce. Lazar leżał tuż obok niej, ocierając się policzkiem o czubek jej noska. Myślał, że chętnie spędziłby resztę życia, wdychając zapach jej ciała... a gdyby mu się to kiedyś sprzykrzyło, zabrałby się do liczenia jej piegów. Wzięła go za rękę i splotła palce z jego palcami. Potem z westchnieniem zamknęła oczy. Leżeli obok siebie bez ruchu, stanowiąc jedność. Oddychali głęboko, znużeni i wyczerpani. Unosiła ich stara jak świat rzeka doskonałego spokoju. Wkrótce zapadli w sen, nadal się obejmując. T 1 rz rzy tygodnie, podczas których niewielka flota przepływała Atlantyk, były najbardziej wyczerpującym, a zarazem najradośniejszym okresem w życiu Allegry. Oboje z Lazarem zapominali o posiłkach i bardzo niewiele sypiali; wpadli w wir gorączkowej pracy: projektowali przyszłość Ascencion, kształtując w ten sposób - Allegra była o tym przekonana! -historię swojej ojczyzny. Dyskutowali nieustannie: na którym wybrzeżu mają powstać stocznie, w jaki sposób należy ulepszyć kodeks karny? Byli ze sobą zgodni 244 tylko co do jednego: Lazar powinien ożenić się z księżniczką Nicolette z dynastii Habsburgów, wzbogacając Ascencion o dwa miliony dukatów w złocie. Poruszyli ten problem jeden, jedyny raz; potem żadne z nich nie wróciło już do tego tematu. Allegra doskonale wiedziała, jak bardzo Ascencion potrzebuje pieniędzy: jej ojciec ograbił wyspę do cna. Poza tym księżniczka Nicolette, podobnie jak jej starsza siostra, Maria Antonina, która poślubiła następcę francuskiego tronu, dzięki swemu urodzeniu i wychowaniu idealnie nadawała się na królową. Allegra musiała więc, chcąc nie chcąc, zadowolić się rolą metresy, którą król kochał i której rady bardzo sobie cenił, zwłaszcza gdy chodziło o dobro kraju. Taka pozycja była oczywiście poniżająca- tym bardziej, że Allegra zawsze starała się zachować czyste sumienie i godność... Kochała jednak Lazara do szaleństwa i za wszelką cenę pragnęła być świadkiem powrotu Fiorich do władzy. Gotowa była obdarzyć kochanka wszystkim, czego zapragnie. Mimo to, ilekroć Lazar zbliżał się do niej i nie istniało już nic oprócz nich, a łóżko z kotarami z błękitnego aksamitu stawało się całym światem, coraz bardziej zakochana Allegra zastanawiała się, jak zdoła przeżyć uroczystość królewskich zaślubin? Dzień mijał za dniem, a oni pracowali bez wytchnienia, wspierani mądrymi radami Proboszcza. Przydawał się także Bernardo, świetnie zorientowany w oczekiwaniach ludu. Nawiasem mówiąc, gitarzysta zwrócił się do Allegry, błagając z całego serca, by wybaczyła mu jego niegodną ucieczkę w Al Khuum. Spoglądając na nią z nabożnym podziwem, gruby bard przysiągł ubawionej tym Allegrze, iż uczyni dla niej wszystko, czego tylko zażąda. Roześmiała się dobrodusznie; było zbyt wiele do zrobienia, by zaprzątać sobie głowę małostkowymi pretensjami. Od chwili, gdy Lazar przeniósł do swej kajuty wszystkie skrzynie z dokumentami jej ojca, Allegra zorientowała się, że aczkolwiek zawsze podziwiała swego „pana i władcę", nie zdawała sobie dotąd sprawy, na co go stać. Ogrom zadania nie przytłaczał go, ale uskrzydlał: wszelkie wyzwania podniecały go. Stanąwszy w obliczu czegoś pozornie niewykonalnego, mobilizował natychmiast wszystkie swe siły, okazując taką twórczą wyobraźnię i pomysłowość, że Allegrze zapierało dech z podziwu -tym bardziej, że Lazar zupełnie nie był świadom swych możliwości. Jego zdolność koncentracji, a zarazem podzielność uwagi zdumiewała Allegrę. Jeżeli udało mu się rozwiązać jakiś problem, zawsze w taki czy inny sposób pomagało mu to w uporaniu się z innymi sprawami. Jego umysł 245 był równie sprawny jak zwinne, smagłe palce, które tak zręcznie wiązały skomplikowane marynarskie węzły. Allegra obserwowała z najwyższym podziwem, jak Lazar wykuwa swoje królestwo... z niczego. Był urodzonym władcą, obdarzonym niespotykaną inteligencją. Ona również dorzucała pewne sugestie, na przykład stworzenie sieci szkółek wiejskich na całej Ascencion lub wprowadzenie ulepszeń w domach opieki. Zaproponowała też, by na miejscu tragicznej kaźni zasadzić pamiątkowy zagajnik; każde drzewko miało symbolizować jedną z zamordowanych osób. Ilekroć energia Allegry słabła, Fiore potrafił znów ją rozpłomienić, przedstawiając z łobuzerskim błyskiem w oku jakiś nowy, niezwykły pomysł, który zrodził się w jego głowie. Natchnieniem były dla niego zazwyczaj wspomnienia z wieloletnich podróży po świecie. Rozwiązanie problemu transportu na Ascencion pochodziło z Niderlandów, a ogólne zarysy prawa powstały w oparciu o kodeks starożytnego Rzymu, obyczaje dzikich ludów Nowego Świata oraz zasady obowiązuj ące w Bractwie, gdzie głos każdego liczył się tak samo. Pewnej nocy - z pomocą Proboszcza i w oparciu o wzory brytyjskie -Lazar opracował zarys konstytucji i zasady działania parlamentu. Ascencion nie posiadała dotąd ani jednego, ani drugiego. Następnego dnia powstał projekt stworzenia nowego Belfort: podobnego do Paryża, nowoczesnego miasta z szerokimi ulicami oraz imponującymi gmachami publicznymi. Miało ono stanąć na miejscu dawnego średniowiecznego zamku Belfort, wśród porośniętych lasem wzgórz w samym sercu wyspy. Tego samego wieczora Lazar zajął się problemem rozbudowy portów; było ich zbyt mało, Ascencion zaś posiadała doskonałe naturalne przystanie. Należało rozbudować doki i magazyny, by mogło należycie rozwinąć się rybołówstwo i związany z nim przemysł. Były one niegdyś jednym ze źródeł zamożności wyspy, Lazar postanowił więc je wskrzesić. Uznał również, że Ascencion powinna mieć własny uniwersytet, a przynajmniej akademię wojskową sił lądowych i morskich. Dzięki temu, kiedy znów pojawią się najeźdźcy (a z pewnością zjawią się prędzej czy później), powita ich stała, należycie wyszkolona armia. Gdy Allegrze udało się zmusić wreszcie Lazara, by się trochę przespał, budził się z głową pełną nowych pomysłów, dotyczących reformy systemu podatkowego. Palce miał nieustannie poplamione atramentem, a ubranie wymięte. Kiedy jednak rzucał Allegrze znużony uśmiech z drugiego końca salonu, w którym pracowali wśród stert nagryzmolonych pospiesznie notatek, widziała, że po raz pierwszy od śmierci rodziców czuje się szczęśliwy. 246 Lazar zmieniał się; zadanie, którego się podjął, przeobraziło go. Z każdą godziną było w nim coraz mniej z pirata - pozostał tylko książę, a raczej młody król, powracający z wygnania. Ponieważ ustawicznie nie dojadał i nie dosypiał, zmienił się nawet jego wygląd zewnętrzny. Stracił jakieś dwa kilogramy, a pociągła twarz stała się jeszcze bardziej wyrazista. Cechował go spokój potężnego lwa, choć w płomiennych oczach pojawiał się nieraz zapalczywy błysk. Kroczył już mniej buńczucznie; ruchy miał spokojne, opanowane. Wydawało się, że jego charakter oczyścił się z wszelkich naleciałości, podobnie jak szlachetna klinga w gorejącym ogniu kuźni staje się ostra i błyszcząca. Allegra zauważyła również, że załoga wyczuwa zmiany zachodzące w kapitanie, mimo że nie zdradził im jeszcze swej tożsamości. Odnosili się do niego inaczej, wykonywali rozkazy bardziej gorliwie. Przedtem miał u nich posłuch dzięki swej sile i urokowi osobistemu; teraz wyczuwali jego autorytet i władczość. Lazar dysponował obecnie niepodważalnym dowodem swej tożsamości, książęcym sygnetem. Poza tym miał nadzieję, że - skoro tylko dotrze do Indii Zachodnich - przyłączą się do niego dawni doradcy ojca, ludzie potężni i wpływowi. Orientował się jednak, że niezbędna będzie zapewne demonstracja siły, by skłonić Genuę do wyrzeczenia się Ascencion. Dlatego też postanowił włączyć do tego przedsięwzięcia piratów należących do Bractwa, jeśli wyrażą na to gotowość. Uznał za całkiem realne przekształcenie swej dotychczasowej flotylli w pierwszą królewską flotę Ascencion. Nie widział w tym projekcie nic zabawnego, choć Allegra omal nie pękła ze śmiechu. Lazar odparł ostro, że wśród Bractwa nie brak doświadczonych kapitanów, budowniczych statków, nieustraszonych i zdyscyplinowanych marynarzy. Wierzył, że jeśli przyłączą się do niego i poprzysięgną sobie zerwać z dawnym przestępczym rzemiosłem, ich wyspa będzie się mogła niebawem poszczycić taką flotą, jakich mało na świecie. Wziąwszy pod uwagę doskonały budulec z górskich lasów Ascencion - dodał -będzie można stworzyć również podwaliny przynoszącego wielkie dochody przemysłu stoczniowego. Wieczorem, gdy wpłynęli na Morze Karaibskie, Allegra zastała młodego króla na balkonie; wpatrywał się w spienione fale. Nie spojrzał na nią, kiedy podeszła do balustrady. Dawno wyzbyła się strachu przed upadkiem. Już się stało...! Z wyrazu twarzy Lazara zorientowała się, że coś go trapi. Stanęła więc za nim i zaczęła pieszczotliwie, kojąco masować szerokie plecy; bardzo pragnęła spędzić chmurę z jego czoła. 247 - Jadłeś już? - szepnęła. Mruknął coś niewyraźnie. Przez chwilę oboje milczeli. Allegra przeciągnęła dłonią po ramieniu Lazara i oparła się o niego. Westchnęła, przypominając sobie, jak kilka tygodni temu planował, że spędzą we dwoje resztę życia w wiejskim zaciszu. Czasami żałowała, nawet bardzo, że nie odrzuciła wówczas swych ambitnych planów i nie odpowiedziała mu „tak!" Pogładziła spoczywającą na balustradzie rękę Lazara. Ich palce splotły się. Kocham cię, pomyślała. - Tak bardzo cię kocham! - ... A jeśli oni dojdą do wniosku, że to oszustwo? - spytał. - Jeżeli się nie zjawią? - Dawni doradcy twego ojca? - Uśmiechnęła się do niego z oczami pełnymi dumy. - Zjawią się na pewno. - Przypłyną aż do Indii Zachodnich? Nie jestem wcale taki pewny. Generał Enzo przybędzie, w to nie wątpię - powiedział i skinął głową. -Ten stary niedźwiedź nie zlęknie się niczego! Ale Pasąuale jest mi jeszcze bardziej potrzebny. - Zjawią się wszyscy - zapewniła go Allegra. Lazar przez chwilę wpatrywał się w fale, pogrążony w myślach. Kiedy jednak odwrócił się do kochanki, w jego oczach płonął ogień, który tak dobrze znała. - Może byśmy na chwilę zapomnieli o pracy? - szepnął i kładąc ręce po obu stronach Allegry, przycisnął ją do balustrady. Pochylił głowę i ucałował dziewczynę zachłannie, ujął jej dłoń i gładząc ją, przycisnął do siebie z niemą prośbą. Cóż, królewskie życzenie było rozkazem! Allegra nabrała już wprawy w rozpinaniu guzików, ale i tak nie zdążyli dotrzeć do łóżka. Lazar zadarł spódnicę Allegry i wziął ją na podłodze. Oboje byli niemal całkiem ubrani. Domagała się z jękiem dalszych pieszczot, gdy Lazar odsunął się nieco, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. Podnieciła go do szaleństwa dotykiem swych ust i rąk. Owinął sobie jej włosy wokół ręki i poddał się znów namiętności, unosząc Allegrę ze sobą na szczyty rozkoszy, posiadając ją z zapamiętaniem dzikiego zwierzęcia, spółkującego ze swą samicą. Urwany oddech Lazara brzmiał szorstko w uszach Allegry, gdy pytał natarczywie: - Powiedz, kogo tak pragniesz, cherie? Powtarzała jego imię raz po raz, bez tchu, ignorując uczucie poniżenia, kryjące się w jej sercu pod lawiną rozkoszy. 248 - Tego właśnie chciałaś? - zabrzmiał znowu w jej uchu gorący, arogancki szept. Allegra wydała cichy, zdyszany pomruk. Uszczypnął ją mocno w pierś przez suknię. Kiedy sięgnął pomiędzy jej uda, zatraciła się do reszty. Wiła się w ekstazie, a on wdzierał się w nią brutalnie, z pośpiechem, aż opadł całkiem z sił. Kilka minut później Allegra, leżąc z zamkniętymi oczyma, próbowała zrozumieć, czemu burza namiętności ogarnęła ją z taką siłą. Była zgorszona swoim zapamiętaniem i całkowitą uległością, nie znającą żadnych granic. A przecież ten człowiek nie był jej mężem... Lazar leżał na niej, z trudem chwytając dech. - To było niewiarygodne! - wysapał. Allegra poruszyła się dopiero wtedy, gdy zsunął się z niej. Zaskoczona przygnębieniem, które ją nagle ogarnęło, podniosła się z trudem. Jak w transie przyklękła i zapatrzyła się pustym wzrokiem w dywan. - Co się stało, Allegro? Spojrzała na kochanka. Stał, wkładając koszulę w spodnie, jakby nigdy nic. Spuściła oczy, nie chcąc się skarżyć. Sama przecież wybrała taki los, z własnej woli. Nie będzie niczego żałować! - Nic - wymamrotała. - Jesteś pewna? - spytał pogodnym tonem. Skinęła głową. Uśmiechnął się szeroko. - To dobrze! Pochylił się i pocałował ją przelotnie w policzek. - Dzięki! - mruknął i dziarskim krokiem ruszył do drzwi. Był jak odrodzony. Dzięki...? Dzięki?! - myślała, nie wierząc własnym uszom. Wbiła oczy w przestrzeń. Nie będzie płakać! Kocha go przecież. Niech więc jej książę robi z nią wszystko, czego zapragnie. - Hej, staruszku! Proboszcz zerknął pytająco znad binokli. Lazar bez pośpiechu wkroczył pod płócienny daszek, gdzie Anglik usadowił się jak zwykle, z nosem w książce. - Nieczęsto się widywaliśmy w ostatnich czasach - zauważył Proboszcz. Jego pomarszczona twarz rozpromieniła się uśmiechem, który zgasł, kiedy ujrzał Dariusa, depczącego kapitanowi po piętach. 249 Chłopiec samorzutnie przyjął na siebie obowiązki straży przybocznej Lazara; włóczył się za nim wszędzie jak cień, skupiony i milczący. Mroczna powaga dziwnie kontrastowała z młodziutką twarzą czternastolatka. Proboszcz przyglądał się chłopcu z wyrazem iście belferskiej dezaprobaty. Lazar dobrze znał tę minę: przed kilku laty przekonał się, że nie wróży nic dobrego. Miał przeczucie, że Proboszcz przemyśliwa nad ucywilizowaniem dzikiego Dariusa Santiago! Lazar zachichotał w duchu: tym razem Proboszcz będzie miał twardy orzech do zgryzienia! - Widzę, że przyprowdziłeś ze sobą królewkiego giermka - zauważył Anglik, obrzucając chłopca krytycznym spojrzeniem. Belfer w każdym calu! Darius zrobił groźną minę. Nie pojmował, że Proboszcz tylko się z nim przekomarza. - Dajże chłopcu spokój! On się nie rozumie na twoich angielskich żarcikach! - Hmmm - mruknął Proboszcz z nieznośną wyższością, uderzając się binoklami po wargach. - A jak tam poszła lekcja strzelania? Lazar uśmiechnął się szeroko i spojrzał na Dariusa. Chłopiec machnął głową, odrzucając niesforny kosmyk. Lazar miał ochotę zmierzwić mu czuprynę, ale dał spokój: pewnie by oberwał nożem! - Z bronią palną jeszcze się nie oswoił, za to sztyletem posługuje się bardzo zręcznie. Prawda, chłopcze? - Nauczę się - zapewnił go Darius. Gdy Lazar wziął jedno z cygar Proboszcza i przypalił je od latarni, jak to miał w zwyczaju, chłopak chciał pójść w jego ślady. Poboszcz jednak dał mu po łapie, gdy sięgnął do szkatułki z cygarami. Hiszpan popatrzył na niego z takim buntem i zawodem w oczach, że Lazar wręczył mu swoje cygaro, a sam sięgnął po drugie, uśmiechając się bezczelnie do Proboszcza. Chłopiec od razu zakrztusił się dymem, choć starał się opanować kaszel. - Widzisz? - zauważył karcącym tonem Proboszcz, wpatrując się w cygaro. Darius przemógł kaszel i spojrzał na niego z niezłomnym uporem. - Twój mistrz lepiej by zrobił, gdyby zamiast lekcji strzelania zrobił ci wykład z historii, literatury albo matematyki -podsunął Proboszcz, zerkając z kwaśną miną na Lazara. - Wiem już wszystko, co trzeba - odparł z całą powagą Darius. 250 - To wyjątkowo głupia postawa, młody człowieku! Spytaj kapitana, a powie ci to samo - stwierdził Proboszcz. - Bardzo sobie ceni sztukę i nauki humanistyczne. Potrafi nawet recytować poezje... a raczej potrafił, zanim oberwał po głowie. - Mojej głowie nic się nie stało. Darius popatrzył na Lazara z niedowierzaniem. - Poezje? - powtórzył. - Niemożliwe! - Obawiam się, że to prawda! - Lazar klepnął chłopca po ramieniu. - Co powiesz, żółtodziobie? Ocaliłeś mi życie i zaciągnąłem wobec ciebie dług wdzięczności. Do jakiej szkoły mam cię posłać? Darius wybuchnął śmiechem i zerknął na Proboszcza. Tym razem dobrze wiedział, że z niego żartują. - Mówię poważnie - oświadczył Lazar. - Będę łożył na twoją naukę. Śmiech Dariusa zamilkł. Chłopiec zaniepokoił się. Spoglądał to na jednego, to na drugiego z mężczyzn. Wyraźnie miał się na baczności. Malik zdeformował także i to życie! - pomyślał Lazar. Proboszcz pospiesznie załagodził sprawę: - Nie trzeba koniecznie chodzić do szkoły, by zdobyć wykształcenie. Młody człowieku, chciałbym, żebyś przeczytał dziś wieczorem pierwszy rozdział tej książki. Jutro porozmawiamy na ten temat; przygotuj się na kilka pytań. To będzie taki mały egzamin. Jeśli go oblejesz, czeka cię smołowanie pokładu. Darius wyprostował się i uniósł głowę, bardzo urażony. Było w nim tyle iście hiszpańskiej dumy i arogancji, że Lazarowi zaparło dech. Potrząsnął ze zdumieniem głową; jakże ta duma ostała się mimo tortur zadawanych przez Malika? A może chłopiec sądził, że krwawa pomsta na szejku oczyściła go z hańby? Darius spojrzał z pogardą na podsuwaną mu przez Proboszcza książkę. Nie wziął jej do ręki. - Nie potrzebuję książkowej mądrości, senor. Natura obdarzyła mnie szóstym zmysłem. - Naprawdę? - spytał Lazar lekkim tonem, puszczając dym z cygara. Był skłonny uwierzyć w szósty zmysł Dariusa. Nigdy dotąd nie przyłapał chłopca na próżnych przechwałkach. Na Proboszczu nie zrobiło to większego wrażenia. Odpowiedział na władcze spojrzenie chłopca rozbawionym uśmiechem. - Coś mi się zdaje, że nasz mały hidalgo nie umie czytać. - Wysmołuję pokład - odparł zuchwale Darius. -Nie boję się ciężkiej pracy! 251 Lazar podrapał się po brodzie, ubawiony pojedynkiem dwóch uparciuchów. Przypomniały mu się dawne czasy, kiedy Proboszcz postanowił zająć się nim... Ale ten chłopak mógł być niebezpieczny, gdy coś wytrąciło go z równowagi. Trzeba uważać, żeby nie poderżnął staruszkowi gardła! - Możesz coś dla mnie zrobić, żółtodziobie? - odezwał się takim tonem, jakby nagle przypomniał sobie o czymś. - Skocz do kambuza i zobacz, co nam Emilio szykuje na obiad. A potem idź do panny Mon-teverdi i zanieś jej tę nowinę, capisce? - Wedle rozkazu, capitan - odparł poważnie chłopiec. Znów odrzucił do tyłu niesforny kosmyk i wymknął się, cichy i tajemniczy jak kot. - Skąd u diaska wyciągnąłeś to stworzenie? - spytał Proboszcz. Lazar roześmiał się. - Mylisz się, mój panie: to on wyciągnął mnie! - Coś mi się zdaje, że nieprędko się od ciebie odczepi. - Zdumiewający dzieciak, prawda...? Czuje się swobodnie tylko wtedy, gdy nikt nie zwraca na niego uwagi, albo kiedy otrzyma konkretne polecenie. Wystarczy jeden szybszy ruch, a chłopak już się zrywa, jakby bał się ataku. - Lazar wzruszył ramionami. - No cóż, dałem kucharzowi wyraźny rozkaz: ma go utuczyć. Założę się, że Darius wystrzeli w górę na jakieś piętnaście centymetrów, kiedy zacznie się porządnie odżywiać. - A potem postaraj się go ucywilizować. I to jak najszybciej! - roześmiał się Proboszcz. - Nie wiem, czy to w ogóle możliwe. - A jak się miewa twoja pani? Lazar zacisnął wargi i zajął swe zwykłe miejsce, opierając się o kabestan. Strząsnął bez pośpiechu popiół z cygara i roztarł go obcasem. - Nie najlepiej - odezwał się w końcu. - Prawdę mówiąc, całkiem źle. - Coś jej dolega? Może zostanę niedługo przyszywanym dziadkiem? - spytał Proboszcz z nadzieją w głosie. - Nie o to chodzi! Allegra jest nieszczęśliwa. Przeze mnie. Cierpi z powodu sytuacji, w jakiej się znalazła. - Przyłożył niepewnie rękę do serca. - A mnie to doprowadza do rozpaczy! - Znasz mój pogląd na tę sprawę - odparł Proboszcz z naganą w głosie, zagłębiając nos w książce. - Znam. - Lazar wydmuchnął kłąb dymu i obserwował jak rozpływa się w powietrzu. - Ale i tak nie mogę się z nią ożenić. Proboszcz zgromił go spojrzeniem, jakby Lazar sam nie czuł się wystarczająco winny. 252 - Ty i ta twoja klątwa...! Jedyne przekleństwo, jakie ciąży na tobie, mój chłopcze, to twój ośli upór! - Nie odważę się podjąć takiego ryzyka! Zrozum: właśnie dlatego, że ją kocham, nie mogę się z nią ożenić! - Rozmawiałeś z Allegra o tej rzekomej klątwie? - Nie - przyznał. - Boisz się, że roześmieje ci się prosto w twarz? A powinna, powinna... Lazar popatrzył na przyjaciela z lekką urazą. - Nie uważasz, że jesteś w stosunku do mnie niesprawiedliwy? Staram się robić to, co najlepsze dla Allegry! - Okłamuj siebie i ją, jeśli chcesz. Ze mną ci się to nie uda! Lazar westchnął ciężko i odwrócił się. - Dobrze wiesz, co się wtedy stanie: raz, dwa... i będzie po niej. Ot, tak! - pstryknął palcami. - Bzdura! Jak dorosły, wykształcony człowiek może wierzyć w takie brednie?! Lazar skrzyżował ramiona na piersi i drapał się kciukiem po brodzie, nie odrywając wzroku od desek pokładu. - Allegra z mojej winy traci szacunek do samej siebie... - Dziwisz się? A czegoś się spodziewał? Zmusiłeś ją przecież, by wyzbyła się dla ciebie najdroższego skarbu: swojej prawości. - Wcale nie... Proboszcz przerwał mu niemal z gniewem. - Allegra to nie głupia, bezmyślna szczebiotka, jak wszystkie twoje poprzednie kochanki! Lazar zwrócił się do niego, unosząc brew. - Nie wiedziałem, że oceniasz je aż tak krytycznie. Proboszcz prychnął pogardliwie. - Ależ z ciebie uparty dureń! Czy ty rozumiesz, jak rzadki skarb znalazłeś?... Nie pojmujesz, że ani ja, ani żaden z mężczyzn na tym statku nie kochaliśmy nigdy nikogo tak jak ty jąkochasz? Że nikt nie ofiarował nam takiej miłości, jaką darzy cię Allegra? A ty marnujesz takie uczucie! Typowo męska głupota. Dziwię się tylko, że Allegra sama dotąd nie spostrzegła, jak absurdalna jest jej uległość wobec ciebie. To postępowanie niegodne jej inteligencji! - Proboszcz zamknął książkę i podniósł się sztywno. - Starczy mi na dziś twego towarzystwa, Fiore. Jesteś strasznie irytujący. - Więc co mam zrobić, do diabła?! - Ożeń się z nią! - odparł przyjaciel. - Choć raz w życiu miej choć odrobinę zaufania do czegoś oprócz swych pistoletów i szpady! 253 Lazar patrzył za odchodzącym. - Niech to wszyscy diabli! - mruknął, biorąc się pod boki. Może z tą klątwą to naprawdę bzdura...? Prawdę mówiąc, jeśli chodzi o żeniaczkę, to już czuł wstręt do tej habsburżanki Nicolette - z jednej prostej przyczyny: nie była Allegra. Będzie z tą obcą kobietą płodził dzieci, które odziedziczą po nim wszystko. A te, które urodzi mu ukochana, pójdą w świat z piętnem bękartów... tyle tylko, że królewskich! A co czeka samą Allegrę? Znał dobrze odpowiedź na to pytanie. Była taka wrażliwa... Wszelkie zniewagi będą ją raniły, pozbawią naiwnej wiary w ludzi i w świat, która była jednym z jej największych uroków. Przede wszystkim jednak Lazar wyrzucał sobie to, że bazując na wrodzonym poczuciu obowiązku i bezinteresowności Allegry oszukał ją co do powodów, dla których nie może się z nią ożenić. Nie skłamał otwarcie, ale dał do zrozumienia, że ludność Ascencion nie zaakceptowałaby na tronie córki Monteverdiego i że tylko posag austriackiej księżniczki może ocalić kraj od ruiny. W gruncie rzeczy dobrze wiedział, że żadna z przeszkód nie była trudna do pokonania; poddani wkrótce zapomnieliby o niechęci do Mon-teverdich, a ruinie dałoby się zapobiec. Jedynym powodem, dla którego nie chciał się ożenić z Allegra, była obawa przed klątwą... A jeśli ta klątwa to tylko wytwór jego imaginacji? Zadziwiało go, że Allegra nigdy nie żąda niczego dla siebie, zawsze troszczy się tylko o Ascencion. Zależało jej wyłącznie na tym, żeby być blisko niego. A jednak, kto wie, czy taka ofiara okaże się wystarczająca? Czy los zadowoli się tym, że Allegra będzie tylko jego kochanką, nie żoną? Do stu tysięcy diabłów, to krzycząca niesprawiedliwość! Allegra zasługiwała na to, żeby zostać królową. Ascencion potrzebowała takiej władczyni. On potrzebował takiej żony! Ze swą wyobraźnią, ze swą szlachetnością ileż dobrego mogła uczynić dla ojczyzny! A na niego miała z pewnością dobry wpływ. Jak zdoła bez niej być idealnym władcą? Ale jeżeli klątwa... No właśnie. To wszystko jest bez sensu! -mówił sobie. -Pomyśl: niszczysz całe swoje życie dla czegoś, co prawdopodobnie jest głupim wymysłem! Istniały jednak pewne dowody istnienia klątwy: cała rodzina oprócz niego zginęła tragiczną śmiercią. Wolfe'a zamordowano... a on ocalał. Nawet pies, do którego się przywiązał, zginął: fala zmiotła go z pokładu podczas sztormu. 254 Nie, ryzyko było stanowczo zbyt wielkie! Allegra musi pozostać jedynie kochanką. Nie pozwoli, by spotkało ją coś złego z powodu ciążącej na nim klątwy. Dobrze wiedział, że los zawziął się na niego. Choć raz w życiu nie zachowa się jak ostatni egoista! Ciemny błękit Atlantyku przeszedł w szklisty turkus Morza Karaibskiego. Ostatnie dwa dni były duszne i pochmurne; Lazar przepowiadał, że niebawem rozszaleje się burza. Grali właśnie w piłkę zmiętą kulką papieru i sprzeczali się żartem 0 lokalizację planowanego uniwersytetu, a równocześnie zastanawiali się głośno, co też Emilio poda im dziś na obiad. Oboje byli głodni. Nagle rozległ się straszliwy huk. - Widać twoja burza nadciąga! - zauważyła ze zdziwieniem Allegra. Zerknęła w stronę balkonu. Było pochmurno, ale jeszcze nie padało. Lazar wpatrywał się w nią. Był coraz bledszy. - Nie - odparł dziwnie zdławionym głosem. - To salwa armatnia. Ktoś do nas strzelał. W tejże chwili jego słowa potwierdził wrzask dobijającego się do drzwi majtka. - Kapitanie! Ten cholerny angol znów się do nas dobiera! Lazar w trzech susach znalazł się obok Allegry. Chwycił ją za ramiona. - Postaraj się o wodę, trochę żywności, bandaże, kilka świec. Zabierz pościel z naszego łóżka i ulokuj się w głównej ładowni pod środkowym pokładem. Weź ze sobą także klejnoty Fiorich... - I wszystkie twoje notatki? - Tak, kochanie. Masz mój pistolet. Na wszelki wypadek. - Uciął jej protesty, nim zdołała je wypowiedzieć. - Proboszcz ci go załaduje. Pospiesz się, nie zostawaj na rufie. Przede wszystkim będą celować w nią. 1 w dziób. Skinęła głową; oczy miała rozszerzone strachem. - Uważaj na siebie, najdroższy! Uśmiechnął się szeroko. - Nie martw się, cherie. Zostało we mnie jeszcze coś z pirata! Kocham cię - szepnął. Pocałował ją szybko i wybiegł z kajuty, nim zdążyła zapewnić, że i ona go kocha. 255 Pozornie Lazar był spokojny i nonszalancki, ale w duszy zdawał sobie sprawę z tego, że pragnie uniknąć bitwy jak nigdy dotąd. Harcourt powtarzał głośno rozkazy kapitana, bębniąc w pokrywę włazu; bose stopy marynarzy dudniły po deskach. - Żywo, chłopcy, statek przed nami! Wszyscy na pokład biegiem! Wszyscy na pokład! Załoga „Orki" nie prezentowała się zbyt efektownie, ale była nieustraszona jak stado wilków i doskonale wyszkolona. Lazar nerwowo krążył po pokładzie szańcowym. Marynarze umocnili takielunek na rejach, kanonierzy układali stosy kul obok dział. Na śródokręciu cieśle gromadzili materiały niezbędne do zatykania dziur albo gaszenia pożaru. Lazar skierował się na rufę i obserwował horyzont przez składaną lunetę. Po chwili odjął ją od oka. Nie ma powodu do obaw -mówił sobie. Zamierzał wymknąć się wrogom, ale jeśli dojdzie do walki, zwycięstwo nie powinno być trudne. Przeciwko ich siedmiu statkom dziesięć okrętów nieprzyjacielskich. Na razie. Ten ambitny, świeżo upieczony brytyjski admirał musiał widać wy-niuchać, że większość pirackiej braci opuściła swoje leże. Postanowił ich widocznie złapać w zasadzkę, gdy będą wracać do Kryjówki Wolfe'a. Dokładnej lokalizacji pirackiej wyspy, niedostrzegalnej wśród dziesiątków bezimiennych wysepek, Brytyj czycy - j ak dotąd - nie zdołali odkryć. Lazar uważnie obserwował przeciwnika. Te wyposażone w setkę dział ciężkie krypy nie zdołają ich pewnie dogonić, a choć fregaty eskortujące okręty wojenne były szybsze, nie dysponowały równie dobrym sprzętem jak zbrojna w siedemdziesiąt cztery działa „Orka". Lazar zlustrował towarzyszące „Orce" siostrzane statki. Wszystkie były gotowe do walki. Miał nadzieję, że Morris, najmłodszy z kapitanów, nie zrobi żadnego głupstwa. Zbliżał się wieczór, od rufy powiał pomyślny wiatr. Lazar miał nadzieję, że wymienią kilka wstępnych salw, by zorientować się w możliwościach przeciwnika, a potem - niczym pojedynkujący się dżentelmeni - zawieszą dalsze działania wojenne na noc, tym bardziej, że i tak nie będzie łatwa. Zwisające nad ich głowami chmury zwiastowały gwałtowny letni sztorm. Jeżeli istotnie nastąpi całonocna przerwa, Lazar przysiągł sobie za wszelką cenę wymknąć się wrogowi. W razie walki ryzyko było zbyt wielkie. Każda bitwa mogła źle się skończyć, a on w tej chwili nie zamierzał narażać się bez potrzeby! Po raz pierwszy miał po co żyć. Pod pokładem znajdowała się jego ukochana. Kto wie, może nawet nosiła w sobie jego dziecko? 256 O, tak! - zdecydował Lazar. Lepiej wziąć nogi za pas, niż niepotrzebnie nadstawiać karku! Szykując się raczej do ucieczki niż do walki, rozkazał rozwinąć fok i gafel, lekko zrefować bramsle, a znajdujące się nad nimi żagle, zwane „królewskimi", ustawić pod wiatr. Widział, że jego załoga rada jest z tej decyzji. W ciągu następnej godziny słońce skryło się za linią horyzontu przed dziobem „Orki", a czarne chmury z południowego wschodu piętrzyły się i rosły za jej rufą. Zerwał się zimny wiatr, dzięki któremu statek popłynął z szybkością dwunastu węzłów. Cieśle okrętowi podali kanonie-rom nieprzemakalne płaszcze, ci zaś osłonili brezentem beczki z prochem. Znalazły się nawet chroniące głowę i kark kapelusze dla tych, którzy zajęli stanowiska na pokładzie. Lazar, zwrócony plecami do wiatru, zapalił cygaro; półgłosem wydawał rozkazy, które Harcourt powtarzał śpiewnie i donośnie. - Poluzować topsle! Refujcie podwójnie, chłopcy! Podnieść sztag fokmasztu! Prostować reje! Czołowe brasować do tyłu! Wieczorne niebo było teraz fioletowe niczym podbite oko. Lazar odrzucił sugestię Harcourta, by wlec dryfkotwę chroniącą na wypadek szalejącej wichury. Pomyślą o tym dopiero wówczas, gdy znajdą się dalej od nieprzyjaciela. W tej chwili najważniejsza jest szybkość. Admirałowi i jego kompanii wiatr dmucha prosto w plecy i dzięki temu angole ścigają ich z dużą prędkością, są coraz bliżej. Oni tymczasem, kierując się na zachód, mają cholerny wiatr z lewej burty. Szybciej! - popędzał „Orkę" w duchu. Pod osłoną ciemności nadal jeszcze mieli szansę; zdołają przemknąć się do Kryjówki Wolfe'a tak, by nieprzyjaciel nie deptał im po piętach. Gdyby jednak wicher znacznie się nasilił, trzeba będzie zwinąć żagle; inaczej wszyscy zginą. Lazar wyliczył, że ta operacja zajmie załodze najwyżej dwadzieścia minut; mają więc jeszcze sporo czasu. Można zaczekać i popatrzeć, co z tego wyniknie. W tym momencie obserwator zawołał z bocianiego gniazda, że pojawił się jedenasty statek, prawdopodobnie francuski, ale bez flagi. Znajduje się w odległości jakichś szesnastu mil z lewej burty i szybko się zbliża. - Francuski, co? - mruknął Lazar. Miał co do tego wątpliwości. Wiedział od Malika, że dawny znajomy Domenie Clemente, obecnie gubernator Ascencion, wyznaczył pokaźną nagrodę dla tego, kto schwyta Szatana z Antigui. Tysiąc luidorów widać kogoś skusiło. Takich przeciwników Lazar obawiał się najbardziej. Nie pysznych admirałów 17 - Jego Wysokość Pirat 257 i okrętów wojennych, ale zimnokrwistych doświadczonych łotrów tego samego pokroju co on. Dobrze uzbrojonych, sprytnych, chciwych i dia-belnie sprawnych. Lazar pojął, że nie obejdzie się bez walki - czy chce tego, czy nie. - Doskonale! Pokażemy im, chłopcy, jak strzelają nasze działa! Harcourt uśmiechnął się od ucha do ucha. Po pokładach przebiegł cichy szmer. Ładowano działa o najdalszym zasięgu. Zaczęło padać. Po chwili, zamiast strug zimnego deszczu sypnął grad, waląc w odkryte głowy marynarzy na rejach. Harcourt ryknął na nich, żeby nie myśleli o własnej skórze, choć wcale nie było to potrzebne. Przecież to były chłopaki Szatana z Antigui, piraci, co do jednego! Aż się rwali do bitwy. Cygaro Lazara zamokło, więc cisnął je za burtę i narzucił nieprzemakalny płaszcz, który mu podał Mutt; nie zawracał sobie głowy zapinaniem. - Capitan! - rozległ się wysoki głos z pokładu dziobowego. Lazar odwrócił się i ujrzał Dariusa stojącego przy parapecie. Czarne włosy lepiły mu się do czoła. - Wracaj pod pokład - rozkazał chłopcu. - To nie miejsce dla ciebie. - Nie, capitan! Lazar spojrzał na niego groźnie. - Coś ty powiedział? - Błagam, capitan! Nie chcę się chować razem z dziewczyną i z tym starym! Jestem mężczyzną! Chcę walczyćjak mężczyzna! Przecież umiem! - Jesteś żółtodziób, szczeniak, a w dodatku szczur lądowy. Złaź natychmiast! - Ale... - Będziesz tylko zawadzał! - Ujrzał ból na twarzy chłopca i nieco zmiękł. -Nie chcesz zobaczyć znów swojej matki? - Nie mam matki - odparł posępnie Darius. Lazar burknął coś, nie mogąc znaleźć właściwej odpowiedzi na to żałosne wyznanie. - Posłuchaj... czułbym się spokojniejszy, gdyby ktoś zaufany czuwał nad moją dziewczyną. Z pewnością jest bardzo wystraszona, a przerazi się jeszcze bardziej. O ile znam Proboszcza, wkrótce tak go złapie morska choroba, że nie na wiele się przyda Allegrze. Ktoś powinien jej pilnować, żeby nie zrobiła jakiegoś głupstwa... To niełatwe zadanie. Zrobisz to dla mnie? Darius westchnął głęboko i mruknął z cicha: 258 - Wedle rozkazu. Lazar popatrzył na chłopca, który bez pośpiechu wchodził do luku. Potem spojrzał w niebo. Od południa rozświetliła je błyskawica. W jej blasku zobaczył sylwetki trzech najbliższych okrętów. Rozwinęły szyk, gotowe do ataku. Tak, wkrótce rozpocznie się bitwa. Gdy Lazar wpatrywał się w horyzont, w jego piersi zrodziło się złe przeczucie. Niebo było już czarne jak atrament. Nagle po ustach przemknął mu uśmieszek: poczuł na twarzy ożywczy, słony deszcz. Sięgnął po lunetę. Wszystko wskazywało na to, że jeszcze raz burza ocali mu życie. W odległości wielu mil dostrzegł nadciągający szkwał. Angole także go zauważyły. Większość brytyjskich okrętów zarzucała kotwice i zwijała żagle, chcąc uniknąć groźnej nawałnicy. Cholerne trzęsidupki! Tylko admirał i ryzykant liczący na tysiąc luidorów ścigali uparcie „Orkę". Grom przetoczył się nisko po niebie, rozpruwaj ąc brzuch czarnej chmury, która polała ich szczodrze lodowatym deszczem. Mocny zapach ozonu wyzwolił w Łazarze jakąś pierwotną dzikość. Przekrzykując ryk burzy, huknął na kanonierów, by ładowali działa. Harcourt przeszedł się od nawietrznej, sprawdzając, czy wszystkie sągotowe do strzału. W chwilę później „Orka" oddała pierwszą ostrzegawczą salwę. Piraci zaczęli głośno pokrzykiwać. Flaszki z rumem krążyły z rąk do rąk, krzepiąc ducha. Potężny, luksusowy okręt admiralski zbliżał się z prawej burty, usiłując zrównać się z „Orką". Łowca nagród ostrzelał ją z lewej... i rozpętała się bitwa. Przez następne dwie godziny nie rozróżniali huku piorunów od ogłuszaj ącej kanonady dział. Olbrzymie fale przelewały się przez reling rufy; pokład był śliski od ulewnego deszczu. Ognie błyskawic i łuny pocisków toczyły nad szczytami masztów pojedynek godny zwaśnionych archaniołów. W ciemności trudno było dostrzec nawet dziesięć własnych palców. W pewnym momencie Lazar musiał uchwycić się kabestanu, bo zmyło by go za burtę. Ujrzał w pobliżu kogoś w podobnej sytuacji; chwyciwszy go za kołnierz, przekonał się, że pożałowania godny stwór to nikt inny, tylko Darius, ten zadatek na bohatera! - Cholerny chwalipięta - mruknął Fiore. Spojrzał groźnie na chłopca i nie wypuszczając z garści jego kołnierza, przebył zygzakiem pokład i bez ceremonii wepchnął amatora przygód do luku. - Powiedziała, że wcale mnie nie potrzebuje! - protestował Darius i zerwawszy się z mokrej podłogi, zaczął masować obolałe siedzenie. - Trafisz do pakijaknie będziesz słuchał rozkazów! I Lazar z trzaskiem zamknął pokrywę luku. Ogarnęło go jakieś złe przeczucie, ale w tej chwili nie miał czasu, by się nad tym zastanawiać. 259 „Orkę" po każdym wystrzale przebiegał dreszcz. Nagle rozległ się straszliwy trzask rozdzieranego płótna i łamiącego się drewna. Lazar dostrzegł w ostatniej chwili, że z bezanmasztu spada złamana reja. W sekundę potem ostry kawał drewna gruchnął w dziób, przebijając deski. Z góry doleciał kolejny przerażający trzask. Lazar wzdrygnął się: jak każdy prawdziwy kapitan czuł rany swego statku na własnym ciele. Tym razem złamana reja pociągnęła za sobą ciężkie, przemoczone płótno i plątaninę lin. To spowolniło upadek o kilka bezcennych sekund. Marynarze zdążyli przebiec pędem na śródokręcie, nim belka wyrżnęła w rufę. Lazar zauważył jednak, że morze pochłonęło dwóch majtków, którzy uwięźli w plątaninie spadających lin. To go rozwścieczyło do reszty. Jeśli te zasrane angole nie przestrzegają reguł walki, to i ja nie będę zawracał sobie nimi głowy! Zdobędę to cholerne admiralskie cacuszko i zrobię z niego własny okręt flagowy! - myślał, uśmiechając się złośliwie jak kapitan Wolfe. Ryknął, by opuszczono wiosła i przygotowano haki. Spędził ze śródokręcia załogę rufową i nakazał wrócić na dawne stanowiska, nie żałując soczystych przekleństw. Polecił sternikowi zmienić pozycję statku o pięć stopni na południe. Usłyszał stukot opuszczanych wioseł. Zanurzyły się z pluskiem w wodzie i wkrótce „Orka" skręciła zgodnie z jego rozkazem. Krzyknął na Harcourta, ale zjawił się Donaldson. Lazar ujrzał przed sobą jego twarz w sinym blasku kolejnej błyskawicy. - Harcourt nie żyje, kapitanie! Reja trafiła prosto w niego. Lazar zaklął i otulił się nieprzemakalnym płaszczem. Kolejna fala przelała się przez pokład. Przetarł oczy, zalane słoną, zimną wodą i krzyknął z pokładu szańcowego do chłopaków na trawersie, żeby przerwali ogień, a do tych po nawietrznej, by go wzmogli. Runęli na admiralski okręt, a równocześnie tajemniczy łowca nagród zaatakował ich. Po omacku, pod osłoną nieprzeniknionych ciemności, „Orka" waliła od nawietrznej w angoli wszystkim, czym się tylko dało, aż wreszcie przeciwnik zaprzestał ognia. Na dziobie admiralskiego okrętu wybuchł pożar, ale deszcz i wysokie fale szybko go ugasiły. Płonął jednak wystarczająco długo, by Lazar mógł dostrzec, jak straszliwie zniszczył nieprzyjacielski statek. Fokmaszt i grotmaszt leżały jak powalone drzewa. Marynarze w popłochu wskakiwali do barkasów. Na ten widok załoga „Orki" zaczęła wiwatować. Nagle deszcz znów przemienił się w grad. Łowca nagród otworzył do nich ostry ogień. Nie było rady: odpowiedzieli pięknym za nadobne. Lazar widział, że jego „Orka" dostaje 260 lanie, ale w tej chwili myślał o własnej skórze: ciężka belka runęła przed samym jego nosem i przebiła się aż do środkowego pokładu. Dzięki Bogu, że z powodu złej pogody na takielunku nie byli rozstawieni strzelcy wyborowi, jak zazwyczaj! Polecił sternikowi zawrócić o siedem stopni na północ. Liczył na to, że na zmienionej pozycji wicher uniesie ich błyskawicznie poza zasięg nieprzyjacielskich strzałów. „Orka" wpadła niemal na swego prześladowcę i przebiła sobie drogę, zasypując go gradem kul z czterdziestu dział lewej burty. Nie mieli pojęcia, jakie straty zadali przeciwnikowi, ani nawet jakie ponieśli sami. Złapali wiatr w żagle i znaleźli się poza zasięgiem strzałów. Z powodu szalejącego sztormu, wróg nie puścił się za nimi w pogoń. Morze wrzało jak kocioł czarownic. Lazar pomyślał, że być może natknęli się na jakiś wyjątkowo wczesny huragan. Fale kłębiły się jak czarna, kipiąca smoła. „Orka" to wznosiła się na grzbietach sześciometrowych fal, to zapadała w otchłań, przewalając się bez przerwy z boku na bok. - Kapitanie, musimy opuścić żagle! - krzyknął Donaldson. - Inaczej staniemy w pół wiatru! - Ja tu rozkazuję, do cholery! - ofuknął go Fiore, przekrzykując szum ulewy. Donaldson spojrzał na niego jak na wariata. Może i miał rację? Podczas burzy, w walce z żywiołem, Lazara ogarniało rzeczywiście jakieś szaleństwo. Lubił patrzeć jak Matka Natura się wścieka - doprawdy, dziwne upodobanie! Podszedł zygzakiem do steru; chciał poczuć go pod palcami. Wybrał dobrą chwilę, bo sternik - wielkie chłopisko - leciał już z nóg. Lazar odprawił go zdecydowanym ruchem głowy i przejął ster. Od pierwszej chwili czuł, że walka będzie ciężka, ale się zawziął: nie da za wygraną! Jeżeli nie utrzyma szybkości, Brytyjczycy dogonią ich bez trudu jak tylko sztorm ucichnie: bezanmaszt był przecież złamany. Zręsz-tą, oprócz angoli znajdzie się wielu innych: Francuzik, który ich gonił, był pierwszym, ale z pewnością nie ostatnim, któremu zapachniała nagroda! - No, pokaż co potrafisz, moja śliczna! Tylko bez nerwów. Musisz mnie wyciągnąć z tego bigosu! - przemawiał szeptem do „Orki". - Te fale nie zrobią ci nic złego, złotko! Kapitan czuwa. Przecież kochamy sztormy, ty i ja! Ramiona płonęły mu z bólu. Wkładał wszystkie siły w sterowanie. Nie da się morzu: nie staną pod wiatr, nie wywrócą się, nie zaleją ich spiętrzone fale! 261 - Moglibyśmy przynajmniej wlec pływającą kotwicę! - nastawa! Donaldson. - Niech ci będzie. Rzuć dryfkotwę, trzęsidupku! - odparł Lazar. W tej chwili z sykiem rozwścieczonego kota zaatakowała ich błyskawica. Walka z żywiołem rozgorzała na dobre. Lazar nie miał pojęcia, jak długo zmagał się z morzem i niebem, nim pioruny przestały bić, wicher ucichł, a fale zmalały o połowę, choć nadal były potężne. Kiedy sztorm wreszcie minął, niebo na wschodzie już szarzało. Ramiona i plecy Lazara zesztywniały do reszty, ale po wrogach nie zostało ani śladu. Nie widać było również statków, którymi dowodzili Russo, Landau i Bickerson. Ludzie Lazara wysypali się na pokład, wyczerpani morderczą walką. Czekali aż wzejdzie słońce i wysuszy ich przemoczone ubrania. Lazar był tak straszliwie zmęczony, że ledwie zdołał dowlec się do luku. Pokład podziurawiony był jak ser szwajcarski. Jednak mimo ogromnego wyczerpania odczuwał radość zwycięstwa. On i jego statek nie poddali się, jeszcze raz wywinęli się śmierci! Teraz trzeba zorientować się, gdzie ich, do diabła, zagnało?! Przepłynęli Bóg wie ile mil! Ale zanim zabierze się do rozwiązywania tej zagadki, musi zobaczyć się ze swoją dziewczyną i trochę się przespać. Kiedy przeciskał się przez gromadę półżywych marynarzy, omijając dziury, które wybiły w pokładzie spadające belki, podbiegł ku niemu Donaldson, wymachując rękami. - Panie kapitanie! O co chodzi? - Lazar stłumił ziewanie. - Muszę zaraportować... - Ano, tak - przytaknął. Nie był zachwycony, że ze snem trzeba jeszcze się wstrzymać. - Gadaj. - Pękło trzydzieste drugie działo na dolnym pokładzie, z lewej burty. Kanonierzy zabici. Podczas eksplozji powstała dziura w kadłubie, ale cieśle od razu j ą załatali. Prawie nie nabraliśmy wody. A bezanmaszt... Cóż, pan kapitan sam dobrze wie... - Pewnie, że wiem - odparł Lazar, masując kark, i popatrzył na maszt i podarte żagle. - Biedna stara „Orka"! - Dwudziestu trzech zabitych, pięćdziesięciu rannych... - Oficer rachunkowy urwał i zakasłał. Dreszcz strachu przemknął Lazarowi po grzbiecie. Dopiero w tej chwili spostrzegł, jak zdenerwowany jest Donaldson. - No więc...? Chyba doktor Raleigh radzi sobie z sytuacją? Ma dość laudanum, bandaży i tak dalej? 262 - Tak jest, kapitanie... tylko że... Lazar nie mógł doczekać się dalszego ciągu. O co chodzi, Donny? Co masz mi jeszcze do powiedzenia? - Obawiam się... Chodzi o to, panie kapitanie... Zupełnie nie wiem, jak to powiedzieć... Całe zmęczenie opadło z Lazara. - Co się stało? - Panie kapitanie... kiedy pękło to działo, o którym mówiłem... Lazar wpatrywał się w Donaldsona i czuł, że krew ścina mu się w żyłach. Allegra! - No więc? - Oni byli w głównej ładowni... - Oficer spojrzał na kapitana, w oczach miał rozpacz. - Działo wybuchło tuż pod nimi... Proboszcz został ciężko ranny... Co z Allegra?! - krzyknął Lazar, chwytając go za ramiona. - Zdrowa i cała. Ten mały Cygan zabrał ją stamtąd na kilka minut przed wybuchem. Ale, panie kapitanie... Proboszcz umiera... Lazar już pędził po schodach zejściowych, potykając się na stopniach. 20 A llegra spotkała Lazara u podnóża schodów wiodących na niższy pokład. Wiedziała już, że nie został ranny w bitwie, ale obawiała się, jak zniesie widok umierającego Proboszcza. Obrażenia starego Anglika były bardzo ciężkie; z piersi sączyła się krew, której nie można było zatamować. - Nic mi nie jest - odpowiedziała Allegra w odpowiedzi na zatrwożone, pytające spojrzenie Lazara. Zeskoczył z ostatniego stopnia, wyminął dziewczynę i pobiegł do infirmerii. Pospieszyła za nim. - Zaczekaj na mnie! Nie zaczekał. Kiedy dziewczyna dotarła do położonej za zakrętem korytarza infirmerii, w której panował zamęt, cierpienie i strach, Lazar stał już przy łóżku Proboszcza; był wyraźnie przerażony. Szybko podeszła do niego. - O, Jezu! - Opadł na stołek obok łóżka i tkwił tak bez ruchu, bez nadziei. 263 Długa i wąska infirmeria o drewnianych ścianach przypominała wnętrze sosnowej trumny. Zwisające z zardzewiałych haków latarnie kołysały się, skrzypiąc przy każdym silniejszym ruchu skołatanego statku. Z piersi Proboszcza dobywało się straszne rzężenie. Nie otwierał oczu. - Doktor Raleigh zrobił wszystko, co w ludzkiej mocy - powiedziała Allegra, kładąc rękę na ramieniu Lazara. - Ale złamane żebra przebiły płuca. Lazar siedział bez słowa, zgarbiony. Rysy jego twarzy wyostrzyły się ze zmęczenia i bólu. Allegra nie odstępowała ukochanego. Stała za nim, obejmując go, gdy pół godziny później Proboszcz spokojnie rozstał się z życiem. Lazar puścił rękę zmarłego. Oparł łokcie na kolanach i zwiesiwszy głowę, objął ją obiema rękami. Poniósł kolejną stratę... Jak on to zdoła znieść? - myślała Allegra. Łzy spływały jej po twarzy. Opłakiwała dobrego starego człowieka, ale jeszcze bardziej bolała nad nieszczęściem Lazara. Po samobójczej śmierci matki uświadomiła sobie aż za dobrze, choć była wówczas dzieckiem, że najbardziej cierpią ci, co pozostali przy życiu. Wiedziała, że w takiej chwili nie pomogą żadne słowa. Głaskała muskularną szyję Lazara, jakby mogła w ten sposób odpędzić od niego smutek. Po jakimś czasie wstał, pospiesznie otarł nos rękawem i odwrócił się bez słowa. Allegra naciągnęła pokrwawione prześcieradło na twarz Proboszcza, a gdy Lazar opuścił infirmerię i udał się do swej kajuty, pospieszyła za nim. Wytworne umeblowanie kajuty porządnie ucierpiało. Wybite drzwi ledwo trzymały się na zawiasach i nie można ich było zamknąć. Allegrze przemknęło przez myśl, że gdyby to było możliwe, Lazar nie wpuściłby jej pewnie do środka. Wślizgnęła się za nim ostrożnie, nękana złym przeczuciem. Lazar nie odwrócił się do niej, nie odezwał. Stał pośrodku pokoju i spoglądał błędnym wzrokiem na dziury w podłodze, pogruchotane biurko, strzaskane drobne szybki w okienkach na rufie. Allegra zatrzymała się w drzwiach i obserwowała go z obawą i troską. - Co za bałagan - odezwał się wreszcie. - Posprzątamy tu... - zaczęła uspokajającym tonem. Lazar nagle zerwał się jak opętany. Zaczął demolować kajutę, niszczyć wszystko, co jeszcze ocalało. Cisnął latarnią w okienko na rufie, roztrzaskując ostatnią szybkę. Pchnął z taką siłą stojące przy biurku krzesło, że niemal roztrzaskało się o ścianę. 264 Z rykiem wydarł drzwi szafy i walnął pięścią w lustro. Kłykcie natychmiast spłynęły krwią. Allegra przypatrywała się temu w osłupieniu, osłaniając rękami głowę. Była zbyt zaskoczona, by płakać. Lazar miotał się w furii po kajucie. - Dlaczego? Dlaczego jeszcze i on? To niesprawiedliwe! -wrzeszczał. - Straciłem wszystko! Co ja takiego zrobiłem?! To niesprawiedliwe! - Rozbił umywalkę. Pochwycił znów drewniane krzesło i z rykiem tłukł nim o biurko. - Dlaczego?! Do wszystkich diabłów, co ja takiego zrobiłem?! W powietrzu fruwały drzazgi, odłamek szkła skaleczył Lazara w policzek. Papiery, nad którymi tyle się napracowali w ostatnich dniach, rozsypały się na wszystkie strony. Nie uspokoił się, póki nie wyładował całej wściekłości. Z krzesła pozostał tylko drewniany kikut, który zaciskał w ręku jak maczugę. Zapadło długie milczenie. Allegra słyszała tylko zdyszany oddech Lazara i gwałtowne bicie własnego serca. - Wyjdź stąd, Allegro! Trzymaj się jak najdalej ode mnie! - rozległo się wreszcie ciche, groźne warknięcie. - Cz...czemu?- spytała, zatrwożona tym atakiem furii i gorzkim wyrazem twarzy Lazara. Przegarnął palcami włosy i nie podnosząc głowy, roześmiał się boleśnie. - Bo wcale cię nie kocham - odparł z oczyma wbitymi w podłogę. Potrząsnął głową ze znużeniem. - Ani nie pragnę. Popatrzyła na niego ze zdumieniem. - Nie mówisz chyba poważnie! - Jak najbardziej! - Kiedy na nią spojrzał, w oczach miał błyskawice. - Wynoś się! I to już! Gdy nadal stała bez ruchu, wpatrując się w niego w osłupieniu, chwycił swą drewnianą pałkę i ruszył groźnie ku niej. - Wynoś się! Wynoś! -ryczał. Allegra krzyknęła. Ścigał ją aż na korytarz, wymachując nogą od krzesła, jakby zamierzał zdzielić nią dziewczynę. - Nie zbliżaj się do mnie, słyszysz?! - wył w ciemnym, zadymionym korytarzu. - Nie chcę mieć i ciebie na sumieniu! Nie jesteś mi potrzebna, ani jako żona, ani jako dziwka! Wynocha z mojego życia! Allegra z płaczem, w przerażeniu wybiegła na pokład, zostawiając Lazara na dole. 265 Później tego samego dnia Lazar odprawił krótką, bolesną ceremonię, powierzając owinięte w płótno i obciążone ciało Proboszcza oraz ciała innych zabitych zielonej morskiej głębinie na ostatni, wieczny sen. Marynarze płakali. On jakoś się powstrzymał. Był przecież kapitanem. Człowiek sprawujący władzę nie może okazywać słabości. Zarówno ojciec, jak i kapitan Wolfe z pewnością byliby tego samego zdania. Allegra zamieszkała w drugiej kajucie. Starał się unikać jej trwożliwych spojrzeń, nie patrzeć w pełne bólu oczy. Allegra ocalała. Powinien być wdzięczny losowi przynajmniej za to. Teraz musiał obmyślić jakiś sposób, żeby mogła od niego odejść. Miał nadzieję, że Allegra wkrótce o nim zapomni. On sam nie pragnął zapomnienia; wiedział zresztą, że jest ono niemożliwe. Postanowił tylko za wszelką cenę trzymać się od niej z daleka, by ciążąca na nim klątwa nie zgasiła cudownego życia, które sam niegdyś zamierzał jej odebrać... Teraz wydawało mu się to nieprawdopodobne. Choćby Allegra miała go za to znienawidzieć, będzie jej bronił przed klątwą, która mu towarzyszyła. Po kolacji w drzwiach zdemolowanej kajuty stanął cicho Darius i ze łzami na dziecinnej twarzy przepraszał, że nie zdołał ocalić Proboszcza. Lazarowi ścisnęło się serce. Chyba ten dzieciak rzeczywiście posiadał szósty zmysł! Darius wyjaśnił kapitanowi, że główna ładownia budziła w nim dziwny niepokój. Allegra zgodziła się opuścić ją razem z nim, ale Proboszcz odmówił. Lazar siedział w zapadającym zmierzchu, słuchał chłopca i czuł, że również i jego powinien bezlitośnie odtrącić. - Naprawdę starałem się go ocalić, capitan - mówił szeptem Darius. -Nie udało mi się... Ale proszę, nie odtrącaj mnie. Nie mam dokąd pójść. Nie mam nikogo na świecie. - Bardzo żałuję, nic z tego - odparł Lazar bezbarwnym głosem. -Na cóż mógłbyś mi się przydać? Przez chwilę czuł na sobie wzrok chłopca, potem Darius rozpłynął się w ciemności. Lazar siedział w gęstniejącym mroku, wpatrzony w pustkę. Teraz, gdy skazałem się już na wieczną samotność - myślał - wezmę na siebie także brzemię korony i będę je dźwigał sam. No cóż, poświęcę się bez reszty pracy__Nie jestem jednak taki szlachetny jak Allegra - myślał, popijając koniak. Takich hedonistów jak on wyrzeczenie napełniało jedynie goryczą. 266 Allegrze nie mieściło się w głowie, że Lazar nazwał ją dziwką. Z pewnością tak o niej nie myślał! Był po prostu nieprzytomny z bólu. A jednak właśnie tym dla niego jesteś - szeptał jej szyderczy głos. Stałaś się jego dziwką z własnej woli, a teraz musisz ponieść konsekwencje tej decyzji. Jak mógł powiedzieć, że jej nie kocha? Z pewnością ją kocha! Był po prostu wytrącony z równowagi. Tę noc Allegra spędziła, kuląc się na łóżku w drugiej kajucie, w której do niedawna sypiał Proboszcz. Nadal czuła się zdruzgotana tym, że Lazar zwrócił się przeciwko niej. Wiedziała, że był zrozpaczony po śmierci przyjaciela, ale jego zachowanie wobec niej było niewybaczalne! Powinien był szukać u niej pocieszenia, a nie wyładowywać na niej swój gniew. Jakie to do niego niepodobne! Z biciem serca czekała na ciche stukanie do drzwi. Była pewna, że Lazar wkrótce się zjawi, błagając o wybaczenie, szukając u niej ukojenia. Wiedziała, jak bardzo go potrzebował. Choć zasłużył na porządną burę za swoje zachowanie, była skłonna wybaczyć mu natychmiast. Czuła się taka samotna, wstrząśnięta, zraniona jego nieoczekiwanym atakiem. Pragnęła tylko jednego: poczuć, że znów tuli ją w ramionach. Godziny mijały, a ona ciągle czekała. Potem widać zasnęła, bo gdy otwarła oczy, był już ranek. Może stukał, kiedy zasnęłam, i nie usłyszałam go? - myślała, ubierając się w pośpiechu. O, z pewnością, ty dziwko! Allegra aż się wzdrygnęła na ten brutalny atak dręczącego ją sumienia. Udała się na poszukiwanie Lazara. Na pewno już się trochę uspokoił. Może chciał zjawić się wcześniej z przeprosinami, ale poranne obowiązki na statku przeszkodziły mu w tym? - myślała. Nie będzie nawet wymagała formalnych przeprosin! Jeżeli spojrzy na Lazara i choćby z daleka zobaczy na jego twarzy ten charakterystyczny uśmieszek: smutny, pełen skruchy, uspokoi się od razu, wiedząc, że wszystko będzie dobrze. Przeszył ją aż do kości lodowaty strach: a może to już koniec? Wyszedłszy na pokład, Allegra od razu pojęła, czemu Lazar do niej nie przyszedł. Zupełnie zrozumiałe! - pomyślała z ulgą. Wyspa piratów, zwana Kryjówką Wolfe'a, majaczyła już na horyzoncie w odległości dwóch mil morskich: ogromna, porośnięta zielenią skała, prażąca się w promieniach letniego słońca. Niebawem do niej dotrą i Lazar musi czuwać, by lądowanie poszło sprawnie. 267 Wśród załogi panował zdumiewająco dobry nastrój. Allegra dostrzegła Lazara stojącego przy balustradzie; patrzył przez lunetę i naradzał się z marynarzami. Allegra nie próbowała zbliżyć się do niego. Niech sam do mnie podejdzie! - myślała. Obserwowała go jednak ukradkiem. Pan Donaldson wyjaśnił jej, że wyspa jest otoczona rafą koralową, ale załoga tak dobrze zna drogę, że potrafiłaby z zawiązanymi oczyma doprowadzić „Orkę" na jej stałe miejsce postoju. Teraz zaś, gdy ich statek wrócił szczęśliwie do domu, z rei, lin, kabestanów i masztów rozlegały się radosne okrzyki majtków. Kładka opadła z trzaskiem i marynarze wysypali się na brzeg. Natychmiast zabrali się do cumowania, okręcając grube liny wokół starych pali na przystani. Mewy krążyły nad ich głowami. Pelikany właziły wszystkim pod nogi, domagając się natrętnie ryb; trzeba się było od nich opędzać. Ponieważ Lazar do tej pory nie zauważył jej obecności, Allegra postanowiła sama go zagadnąć. Znalazła nawet dobry pretekst. Nie wiedziała, jakie miał co do niej plany: czy wyznaczy jej jakąś kwaterę na wyspie, czy też ma zostawić wszystkie swoje rzeczy na statku? Allegra zebrała się na odwagę i weszła na pokład szańcowy, zatrzymując się w dość znacznej odległości od kapitana. - Łazarze... - Czym mogę służyć? - Nawet na nią nie spojrzał. Nadal stał przy balustradzie i obserwował swoich ludzi. Allegra patrzyła na niego z osłupieniem. Czyżby - nie wiedzieć czemu - obarczał ją winą za śmierć Proboszcza? - Chciałabym się dowiedzieć, co mam robić - powiedziała, siląc się na spokój. - Co tylko sobie życzysz. To nie moja sprawa - odparł. Cała krew odpłynęła jej z twarzy. - Co się stało? Czemu traktujesz mnie w ten sposób? Spojrzał wreszcie na nią. Jego twarz była twarda jak rzeźba z brązu. - Czyż nie wspomniałem ci, że nasz romansik dobiegł końca? -Szybko odwrócił od niej wzrok; mrużąc oczy patrzył na przystań. -Możesz się nie obawiać: zadbam o twoje potrzeby. Będziesz miała dom, służbę, powóz. Chyba byłoby najlepiej dla wszystkich, gdybyś wróciła do Paryża, nieprawdaż? - Lazar! O czym ty mówisz? Zacisnął na moment szczęki. - Nie możemy już być razem, Allegro. Między nami wszystko skończone. 268 Cofnęła się raptownie, jakby ją uderzył. - Dlaczego? Zastanowił się przez chwilę nad odpowiedzią. - Bo już sobie tego nie życzę. Uchwyciła się barierki; nagle zrobiło jej się słabo. - Czy zrobiłam coś, co cię rozgniewało? - Nie, nie. Po prostu mi się znudziłaś. Poza tym... moja żona nie byłaby rada z naszego związku. Nie zapomniałaś chyba, że się ożenię z Nicolette? - Wymówił to imię bardzo pieszczotliwie. - Nie zapomniałam - wykrztusiła Allegra. - W takim razie, czego jeszcze chcesz? Powiedziałem już, że pokryję wszystkie twoje wydatki. - Znów na nią spojrzał. - Nie podoba ci się pomysł z Paryżem? Zastanówmy się... co by tu z tobą począć? Może by ci odpowiadała opieka kapitana Landaua? Podobno jest czarujący dla dam... Znasz przecież Francuzów. Takie rozwiązanie powinno ci odpowiadać. - Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób?! - Jak śmiem? Niebawem wstąpię na tron. Mogę robić, co zechcę, rozmawiać z tobą takim tonem, na jaki zasługujesz. Nie jesteś mi już potrzebna. W głowie miała kompletny chaos. Nie wiedziała, w co wierzyć. Wpatrywała się w kochanka zdezorientowana, przerażona. - Lazar! - Słucham, panno Monteverdi? - spytał niecierpliwie, jakby z urazą. - Co ty wyprawiasz? - Cóż... właśnie się ciebie pozbywam. Zrobiło jej się niedobrze. - Ale dlaczego? Wzruszył lekceważąco ramionami. - Sam nie wiem. Wyczerpaliśmy już chyba wszystkie możliwości w naszych igraszkach, nieprawdaż? Nic dziwnego, że pierwszy zapał minął. Nasza wspólna podróż dobiegła końca. Nie była w stanie mówić. Z drżeniem rozglądała się dokoła, jakby gdzieś w pobliżu mógł kryć się sufler, który podpowie jej właściwą kwestię. - O, mój Boże! - szepnęła ledwie dosłyszalnie i odwróciła się. -To przecież niemożliwe... - Przymknęła oczy i zasłoniła na chwilę twarz rękami, starając się opanować. - Co ja teraz pocznę? - Mówiłem już, że zatroszczę się o ciebie. - Niczego od ciebie nie przyjmę! - Wydarła te słowa prosto z serca. - Chcę tylko wiedzieć, co tak niewybaczalnego zrobiłam, że wyrzekasz się mnie? 269 - Ależ nic. - Wpatrywał się w niebo. - Proszę cię, nie utrudniaj wszystkiego. Sytuacja i tak jest niezręczna. - Niezręczna?! - prawie wrzasnęła Allegra. - Postaraj się zrozumieć, że inaczej być nie może. - Czy to z powodu Al Khuum? Nie zdradziłabym nikomu twoich tajemnic... - Wiem. - ... bo cię kocham! Skinął głową. Twarz miał bez wyrazu; nie odrywał oczu od masztu. - O tym również wiem. Wówczas w jej mózgu zrodziła się przerażająca myśl. Po raz pierwszy dotarła do niej prawda. Dotychczasowe złudzenia rozwiały się. - Ty... ty mnie nie kochasz? - wymówiła z trudem. Lazar nie był w stanie odpowiedzieć. W jego czarnych oczach błysnęło zrozpaczone spojrzenie osaczonego zwierzęcia. Allegra patrzyła na złocistą skórę kochanka, muskularną pierś, brzuch, który tak często gładziła... - Wszystko skończone. Nie jesteś mi już potrzebna. Odejdź z mojego życia. Nie dodał już ani słowa. Przeciął na ukos pokład szańcowy i odszedł, nie obejrzawszy się ani razu. Tego wieczora Fiore zapuścił się w głąb mrocznego, tropikalnego lasu, z dala od polany, na której znajdowała się wioska piratów. Otoczyła go zewsząd tętniąca życiem, pierwotna dżungla: drzewa uginające się pod ciężarem orzechów kokosowych w brązowych skorupach, zielonych bananów, niedojrzałych jeszcze owoców mango. Mizerniej wyglądały sosny i dęby, oplatane wężowymi pnączami. Barwnie upierzone ptaki polatywały z gałęzi na gałąź pod ciemniejącym baldachimem zieleni; ich donośne, chrapliwe głosy unosiły się w wilgotnym, gorącym powietrzu. W nozdrza bił ostry, ciężki zapach ziemi. Lazar czuł się przeraźliwie samotny. Szumiało mu w głowie; całe ciało miał obolałe. Serce zawadzało mu w piersi jak kawał zwęglonego drewna. Wszedł na stanowisko obserwacyjne na szczycie zwisającej nad morzem skały i oparł się o umieszczone tam działo. Przez długi czas stał wpatrzony w ciemne urwisko, gasnące niebo i spokojne morze. W dole mógł dostrzec wioskę: zbudowana z kamienia wspólna kuchnia i garstka krytych strzechą chat. Kilka niewielkich ognisk migotało już na ogól- 270 nym placu. Jego ludzie skupili się wokół nich, by zastanowić się razem nad niepewną przyszłością. Zazwyczaj powrót z udanej wyprawy czy napadu był dla piratów wielkim świętem: hulali jak szaleni i pili na umór. Tym razem jednak odnieśli w bitwie poważne straty. Dzisiaj w wiosce panowała cisza; atmosfera była napięta. Statek Fitz-hugha jeszcze nie wrócił. Morris wyraził obawę, że Russo zatonął podczas burzy. Mówiono też, że tylko patrzeć, jak angole wywęszą Kryjów-kęWolfe'a. Poza tym Lazar czuł, że od śmierci Proboszcza wszyscy byli zbici z tropu jego zachowaniem. Trudno mu było przejmować się losem zdziesiątkowanej załogi i skołatanego statku, kiedy stracił człowieka, który był mu jak ojciec, i musiał wyrzec się jedynej kobiety, którą naprawdę kochał. Zszedł ze skały i dotarł na skraj wioski. Zamierzał wrócić do siebie okrężną drogą, by uniknąć zatroskanych spojrzeń i niespokojnych pytań swoich ludzi. Usłyszał jednak coś, co sprawiło, że przystanął ukryty w cieniu. - Wracam do domu - oświadczył jego niezastąpiony Donaldson. Oficer rachunkowy siedział przy ogniu w towarzystwie Mutta, An- drew McCullougha i pirata zwanego Mick Fasolka. Wszyscy popijali rum. - To znaczy dokąd? - spytał Mick. - Gdzie byśmy nie trafili, wszędzie nas czeka stryczek. Żaden krewniak się do nas nie przyzna. Koniec z nami, chłopaki - stwierdził z goryczą rudzielec. - Kapitan wcale już o nas nie dba. - A ten nowy admirał goni nas jak wściekły pies! - dodał Andrew. - Dziwisz się? Dadzą mu za to tytuł i pański dwór - mruknął Donaldson. - Szkoda, że nie ma już Proboszcza. On by wiedział, co robić. Zapadło milczenie. Potem odezwał się cieśla Mutt. - Nie trapcie się, chłopaki - powiedział niskim, zająkliwym głosem. - Kapitan stanie murem za nami. Jak zawsze. Nigdy nie pozwoli, żebyśmy zadyndali na stryczku! Ale muszę przyznać - dodał - że fajnie by było mieć na starość własny kąt, a nie zdychać tu, na tej skale. Znalazłbym sobie babę, jak nasz kapitan... Inni zaczęli pokpiwać sobie z niego. Lazar popatrzył na dobrze znane gęby, wyraźnie widoczne w blasku ognia, i serce mu się ścisnęło. Jacy to dobrzy, porządni chłopcy! - myślał. Można na nich polegać. Warci czegoś lepszego niż ten nędzny los wyrzutków. Nie wiadomo, czy zechcą pójść za nim, czy w ogóle mu uwierzą... ale najwyższy czas, żeby im to zaproponować. 271 Wynurzył się z cienia i podszedł do nich, opędzając się od komarów. Marynarze powitali go i chcieli poczęstować rumem. Potrząsnął jednak głową i wsadził ręce do kieszeni. - Słuchajcie, chłopcy- zaczął. - Mam wam coś do powiedzenia. Chodzi o Ascencion. To... to długa historia. Chyba już czas, żebyście ją usłyszeli. Usiadł obok nich i zaczął opowiadać. Widział zdumienie na ich twarzach. Zauważył, że wsłuchani w jego słowa zapominają o zmęczeniu i zniechęceniu. Słuchaczy wciąż przybywało, niebawem zebrała się ich chyba setka. Kiedy doszedł do tego, jak postanowił się zemścić i na czele floty popłynął na Ascencion, słuchali go już wszyscy członkowie Bractwa, w absolutnej ciszy, nie odrywając oczu od jego twarzy. - Ja już dokonałem wyboru - oznajmił na koniec. - Muszę tam wrócić. Chcecie popłynąć ze mną? Kiedy zwyciężymy (pewien jestem, że uda się to nam, jeżeli wszyscy się postaramy), to każdy z was może liczyć na moją wdzięczność. Będzie miał prawdziwy dom i nowe życie... Dalsze jego słowa zagłuszyły gromkie wiwaty. Wszyscy stanęli po jego stronie. Fiore rozglądał się dokoła ze zdumieniem. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Poczuł przedsmak władzy -prawowitej, legalnej władzy... I nagle serce mu zamarło. Jakież to wszystko miało znacznie, jeśli nie będzie przy nim Alle-gry? Minął tydzień, a Allegra nadal nie mogła w to uwierzyć. Zdradził ją najlepszy przyjaciel. Jej książę i pirat, połowa jej duszy, jej król. Kryjówka Wolfe'a była tropikalnym rajem, Allegra jednak nie dostrzegała uderzającego piękna plaż i srebrzystych wodospadów, błękitnych lagun i pierwotnej puszczy. Czuła się chora, dręczyły jąnieustanne mdłości. Dwaj z opromienionych legendą doradców króla Alfonsa zjawili się tydzień później. Allegra nadal była pogrążona w apatii i niewiele ją to obeszło. Spostrzegła tylko, że obaj starcy natychmiast rozpoznali Lazara i rozpłakali się z radości na jego widok. Arcybiskup, ojciec Francesco, wydawał się szlachetny i dobrotliwy; don Pasąuale, pierwszy doradca królewski o złotych oczach i haczykowatym nosie, był człowiekiem zimnym i przebiegłym. Allegra natychmiast zorientowała się, że jako córka zdrajcy w jego oczach zasługuje wyłącznie na pogardę. Było jej to obojętne. I tak trzymała się na uboczu. 272 Kapitan Landau odwiedzał ją często i próbował rozweselić. Był przyjacielski, szarmancki, dowcipny i troskliwy, Allegra jednak nie potrafiła z nim rozmawiać. Jak Lazar mógł jąnamawiać, by została kochanką tego Francuza, by darzyła go tym, czym mogła darzyć tylko ukochanego księcia? Z pewnością nie mówił tego poważnie Allegrę kusiło, by dać Laza-rowi do zrozumienia, że poszła za jego radą. Może wówczas zwróciłby wreszcie na nią uwagę? W ostatnim tygodniu przed opuszczeniem Karaibów zjawił się jeszcze jeden przybysz: ostatni z grupy bezlitosnych najemnych morderców, których Lazar pozostawił na Ascencion, by zabili Domenica. Allegra nie była całkiem pewna, z jakiego powodu Lazar poprzysiągł wicehrabiemu śmierć. Może po prostu Domenie nie przypadł mu do gustu? A może wówczas oburzyło Lazara to, że eksnarzeczony próbował ją zgwałcić? Doprawdy zabawne, biorąc pod uwagę to, jak sam ją potraktował! Groźny zbój powrócił jako wysłannik Domenica z żądaniem, by Lazar powrócił i stanął przed nim twarzą w twarz. Miał też odwieźć Allegrę, zdrową i całą. Jeffers opowiadał, że Domenie rządzi Ascencion żelazną ręką; jest bardziej okrutny wobec ludności niż ojciec Allegry. Dotarły do niej pogłoski, że reszta nasłanych na wicehrabiego ludzi zginęła w straszliwych męczarniach: Domenie za pomocą tortur usiłował wyciągnąć z nich wszystko, co wiedzieli o Łazarze. Nie ulegało wątpliwości, że Clemente łaknął krwi Lazara; przysięgał, że odda Szatana z Antigui w ręce sprawiedliwości. Allegra była pewna, że jej los nie obchodził Domenica nic a nic; niewątpliwie jednak duma wicehrabiego ucierpiała, gdy Lazar uprowadził jego narzeczoną, zwłaszcza że wszyscy o tym wiedzieli. No cóż - myślała z dziwną obojętnością-jeśli przerwa w jej miesiączkowaniu potrwa dłużej, Domenie znajdzie się w jeszcze bardziej niezręcznej sytuacji. Okres spóźnił się już o dwa tygodnie. Allegra wmawiała sobie, że to skutek nieustannego napięcia, w którym żyła. Inna przyczyna była nie do pomyślenia, zwłaszcza teraz, gdy Lazar ją porzucił. Rozważna, do znudzenia cnotliwa Allegra Monteverdi nie urodzi przecież nieślubnego dziecka! Jakże mogłaby spojrzeć wszystkim w oczy? Nie, nie: to tylko skutki doznanego szoku i niepokoju - mówiła sobie. Jeśli chodzi o króla - wyglądał strasznie. Od śmierci Proboszcza postarzał się o dobrych kilka lat. Podczas kilkutygodniowego pobytu w Kryjówce Wolfe'a Lazar był mizerny, posępny i milkliwy, ale nad 18- Jego Wysokość Pirat 273 podziw szybko zdołał naprawić statki i przekształcić hordę piratów w pierwszą królewską flotę Ascencion. Wreszcie okręty były gotowe do drogi i członkowie Bractwa opuścili na zawsze Kryjówkę Wolfe'a. Pod zielono-czarną flagą Ascencion wspaniały okręt wojenny Laza-ra, przybrany mnóstwem powiewających na wietrze wstęg we wszystkich kolorach tęczy, ruszył na czele niewielkiej flotylli, ustawionej dumnie w paradnym szyku. Pierwsza Królewska Flota Ascencion raz jeszcze miała przepłynąć Atlantyk. Allegra była zaskoczona decyzją Lazara: postanowił, że ma płynąć wraz z nim na pokładzie „Orki". Jeśli liczył na to, że podejmie znów obowiązki jego dziwki, to się rozczaruje! Nigdy jednak nie starał się do niej zbliżyć. Ta wspólna podróż była dla Allegry prawdziwą torturą. Jak mogła pogodzić się z losem i zapomnieć o Łazarze, gdy codziennie wpadali na siebie, uwięzieni w pływającej klatce? Allegra żyła nadal w otępieniu; niekiedy tylko uświadamiała sobie, jak tęskni za dotykiem Lazara. Tak przywykła do ich splecionych rąk, mocnych uścisków, delikatnych pieszczot... Wszystko to należało już do przeszłości. Lazar nawet na nią nie patrzył. Postanowiła wrócić do dawnego zamiaru wstąpienia do klasztoru. Ani jej to nie pociągało, ani nie budziło w niej lęku. Nie czuła nic. Wiedziała tylko jedno: nigdy w życiu nie zwiąże się z innym mężczyzną. Miała nadzieję, że z boską pomocą zdoła podnieść się z hańby, którą się okryła, zostając dziwką księcia. Dręczyło ją poczucie winy, dręczył gniew i niejasne poczucie, że została oszukana. Trzymanie się z dala od Lazara nie było trudne, gdyż noce spędzał w zwykłym hamaku, rozwieszonym na rufie. Sypiał pod gołym, usianym gwiazdami niebem. Zapewne chciał wykorzystać w całej pełni swój ostatni rejs. Allegra próbowała znaleźć sobie jakieś zajęcie, ale czas wlókł się nieznośnie. Puste godziny snu i czuwania były równie bezsensowne jak wszystko. Przez cały czas czuła się fatalnie i mówiła sobie z ironią, że oto umiera z miłości do Lazara di Fiore - człowieka, któremu nie odmówiła niczego. Człowieka, który odebrał jej wszystko i nie dał w zamian nic... może z wyjątkiem dziecka, którego wcale nie pragnęła. Ulokowała swe uczucia jeszcze mniej rozważnie niż jej matka: król Alfons był przynajmniej wart takiej miłości! Allegrze ogromnie brakowało towarzystwa cioci Isabelle; ona zawsze wiedziała, co powiedzieć i jak postąpić. Niepokój Allegry rósł. Jakże mogła zostać zakonnicą, jeżeli okaże się, że jest w ciąży? Będzie musiała zdać się na łaskę wujostwa; być dla 274 nich przez resztę życia ciężarem, ściągnąć hańbę na ich dom. Nigdy jednak nie poprosi o pomoc Lazara! Prędzej umrze. Gdyby jednak zwróciła się do wujka Marka i cioci Isabelle, a oni przyjęliby pod swój dach upadłą kobietę, życiowe szansę ich córeczek zostałyby zniszczone bezpowrotnie! Allegra starała sienie wpadać w panikę: ciągle jeszcze istniała szansa, że okres po prostu się spóźnia. Modliła się, żeby tak było. Wmawiała sobie, że czuje charakterystyczne miesiączkowe bóle... ale była już połowa sierpnia, a krwawienia ani śladu. Pomyślne wiatry sprawiły, że królewska flota dotarła niebawem do Gibraltaru. Tutaj czekało już na nią dwanaście austriackich okrętów, które eskortowały ją ceremonialnie przez Cieśninę i dalej, aż do bezpiecznej przystani na Korsyce, dokładnie na wprost Ascencion. Od tej pory zaczęło się istne szaleństwo ceremonialnych wizyt. Każdy się pchał, by złożyć Lazarowi należny hołd... a nad wszystkim czuwał sokolooki don Pasąuale. Allegra trzymała się na uboczu; starała się być niezauważalna, gdy wszyscy ci dostojnicy składali królowi niezwykle cenne dary i kłaniali się w pas, nie ośmielając się spojrzeć w jego płonące, czarne oczy. Dostrzegała z rosnącym niepokojem, że Lazar traktuje te hołdy jako coś oczywistego, należnego mu z urodzenia... Zresztą, tak przecież było! Może okaże się okrutnym tyranem? - zastanawiała się Allegra. Nienawidziła go i kochała równocześnie. Unikali się nawzajem, ale ona przy każdej okazji obserwowała ukradkiem człowieka, który zemścił się na niej tak okrutnie. Zachowywał się poważnie i dostojnie; zawsze wiedział, co należy powiedzieć i uczynić; przed jego bystrym wzrokiem nic się nie ukryło. Twarz Lazara wydawała się wykuta z granitu; wyglądał na znacznie więcej niż dwadzieścia osiem lat. Jego oczy były czarne, głębokie i tajemnicze jak morze w nocy. Napawał lękiem każdego, kto się z nim zetknął. Czuł już na swoich barkach brzemię władzy. Nie ugnie się pod tym ciężarem - myślała Allegra, jest przecież z kamienia! Trzeciego września po raz ostatni mieli spędzić noc na pokładzie „Orki". Minęły prawie cztery miesiące od jubileuszowej uczty wydanej na cześć ojca Allegry. Przez cały długi dzień napływali goście. Kiedy wieczorem Allegra, wracając do swej kabiny, zajrzała do salonu, gdzie odbywały się audiencje, dostrzegła na twarzy króla ślady znużenia. Pożegnali się w końcu ostatni dostojnicy; zgięci w pokłonie wycofywali się tyłem z salonu, uważając, by nie odwrócić się przypadkiem 275 tyłem do najjaśniejszego pana: cóż by to była za kompromitacja! Kiedy się nareszcie wynieśli, Fiore wydał zdławiony, nieartykułowany pomruk. Zerwał się na równe nogi i zaaplikował sobie potężną porcję koniaku. - Doskonale sobie radzisz - musiała przyznać Allegra. Odezwała się niepewnie: od wielu dni nie zamienili ze sobą ani słowa. - Czuję się jak komediant, psiakrew! - burknął. - I to w marnym sztuczydle. Allegra chciała rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale nie była do tego zdolna. - Nie... - westchnęła tylko. - To nie teatr, to życie. Lazar dumał przez chwilę, obracając w palcach kieliszek. Kiedy pociągnął łyk, Allegra spuściła oczy, pełne tęsknoty. Przypomniała sobie ich pocałunki, smak koniaku na języku... - Poczuję się lepiej, kiedy porachuję się z nowym gubernatorem i wsadzę go do więzienia. Lubię uczciwą walkę; wszystkie te ceremonie doprowadzają mnie do szału! - Westchnął i znowu usiadł w fotelu, odchylając głowę na oparcie i przymykając oczy. Allegra stała, nie wiedząc jak się zachować. Jakaż z niej idiotka! Gotowa była prawie rzucić mu się na szyję! Nie, wcale nie „prawie"... - Allegro? Serce wezbrało jej nadzieją i nagłym pożądaniem. Dobrze znała tę nutę w głosie Lazara! - Słucham? Zaległo pełne napięcia milczenie. O co chodzi, Łazarze? - Tak strasznie mi ciebie brak... - szepnął. Nie poruszył się, nie otworzył oczu. - Chcesz się ze mną kochać? - spytała cicho, wstrzymując oddech. Nie śmiała... nie mogła podejść do niego. Lazar podniósł głowę i utkwił w Allegrze udręczone spojrzenie. Odrzuciła wszystkie skrupuły. W kilku krokach przebiegła salon. Gdy oprzytomniała, Lazar trzymał ją w ramionach. Oboje leżeli w łóżku, drżącymi rękami zdzierali z siebie ubranie. Nie padło ani jedno słowo. Lazar zanurzył się w niej gwałtownie, rozpaczliwie, głęboko. Allegra uchwyciła sięjego potężnych ramion, gdy brałjąz namiętną czułością, wodząc ustami po jej twarzy. Zagryzła wargi aż do bólu: nie wyzna mu, że nadal go kocha! Każde pieszczotliwe muśnięcie ciepłej, złotej skóry kochanka świadczyło ojej miłości. Nie wypowie jej jednak słowami! Kiedy schylił głowę i zaczął ssać jej pierś, rozpłakała się cicho, głaszcząc aksamitne włosy Lazara. 276 Ukochany... złamałeś mi serce... Znieruchomiał, usłyszawszy jej płacz, który próbowała powstrzymać. Oderwał usta od jej piersi i scałował łzy z twarzy Allegry. Ujął jej głowę w obie ręce, całował ją w czoło, w policzki... Pod wpływem tych zwodniczo tkliwych pieszczot Allegra rozszlochała sięjeszcze bardziej. Gdy Lazar całował jej szyję, przymknęła oczy: jakże pragnęła w tej chwili umrzeć! Nie wiedziała, jak zdoła dalej żyć; czuła, że zamiera w niej rozum i serce. Była zupełnie załamana, choć spoczywała nadal w jego ramionach. Gdybyż powiedział, że jąkocha! Wybaczyłaby mu wszystko. Wróciłaby do niego bez chwili wahania... byle tylko on tego chciał. Popełniłam straszny błąd, wchodząc do jego pokoju - myślała, gdy Lazar pieścił ją leniwie, łagodnie, jakby chciał swą biegłością w sztuce miłosnej ukoić jej ból. Wszelkie próby zapomnienia o nim okazały się daremne; rana w sercu Allegry znów krwawiła. A jednak Lazar dał jej zapomnienie - na krótką chwilę. Doprowadził ją do ekstazy tym słodszej, że nie miała się już powtórzyć. Z głębokim, niemal rozpaczliwym krzykiem przelewał w nią samego siebie. Leżeli tak przez długie godziny, nie wypuszczając się z objęć. Z głową tuż przy głowie Allegry Lazar wpatrywał się w kochankę, gładził ją pieszczotliwie, okręcał sobie jej włosy wokół palców. Żadne z nich nie wymówiło słowa. astępnego ranka obudziła się sama, przeraźliwie sama. Ogarnął ją taki strach, że pospiesznie narzuciła suknię i wybiegła z kajuty, trzęsąc się jak w febrze. W saloniku nie było nikogo, wypadła więc na korytarz. I tu ani żywej duszy. W końcu weszła po schodkach na pokład: tutaj wreszcie było życie, ciepło, iskrząca się rosa. Brzoskwiniowa jutrzenka rozświetlała perłowe niebo; leniwe fale miały barwę akwamaryny. Prawie nie było wiatru. Allegra dostrzegła Lazara na pokładzie szańcowym; stał bez ruchu przy barierce. Zapominając o dumie, podbiegła do niego, nie zważając na gwardię przyboczną i stojących obok króla dostojników. - Spójrz! - powiedział, odwracając się ku wschodowi. Słońce wstawało nad Ascencion. Ogromne, olśniewająco złote promienie podświetlały od tyłu ciemnofioletową, asymetryczną bryłę wyspy: 277 wynurzała się z połyskliwego, szmaragdowego morza. Niezwykłe oświetlenie łagodziło ostre kontury. Był to niezapomniany widok. - Pragnę ci podziękować -powiedział Lazar, patrząc przed siebie. -Nie stałbym w tej chwili tutaj, nie osiągnąłbym tego wszystkiego, gdyby nie ty. Nigdy cię nie zapomnę, Allegro. Była to chyba najstraszniejsza chwila w jej życiu. W słowach Laza-ra brzmiała nieodwołalna decyzja. - A więc to pożegnanie? - spytała ledwie dosłyszalnym szeptem. - Nie, nie... - Popatrzył na swe zaciśnięte dłonie, zmarszczył czoło. - Po prostu chciałem, żebyś obejrzała wschód słońca... Wschód słońca. Wpatrywał się uparcie w swoje ręce, trzymające się kurczowo balustrady. Bez wątpienia pamiętał równie dobrze jak Allegra tamten wschód słońca, który niegdyś wspólnie oglądali. - Tak - przyznał - to pożegnanie. - Na miłość boską, popatrz na mnie! - nalegała, walcząc ze łzami. - Chociaż raz spójrz mi w oczy! Nie spełnił jej prośby. Przyglądał się swoim mankietom. - O co tu chodzi? - krzyknęła. Nie dbała o to, czy ktoś ją słyszy. -Co się z nami stało? Czy to moja wina, że Proboszcz nie żyje?! - Mów ciszej - mruknął, wpatrując się ciągle w swe ręce, leżące na balustradzie. - Czyś ty mnie w ogóle kochał? Czy byłam tylko twoją igraszką? - Allegro! - Co ci zrobiłam złego? - Ciąży na mnie klątwa, Allegro - powiedział głosem pełnym napięcia. - Nie chcę, by stało ci się coś złego. - Nie chcesz, by stało mi się coś złego? - wykrztusiła ze zdumieniem. - A nasza ostatnia noc? Co to było? - To był błąd. - Uniósł głowę i wyprostował się sztywno jak zawsze, gdy starał się trzymać z dala od Allegry. Wpatrywała się w niego z osłupieniem. Zdradził ją ponownie w chwili, gdy zaczęła znów budzić się w niej nadzieja. - Żegnaj, Allegro. - A idź sobie do wszystkich diabłów, ty podły ego... -Urwała i odetchnęła głęboko. - Najjaśniejszy panie! Ładne pożegnanie. Opuściła go nagle; w panicznej ucieczce wpadła na kogoś. Potykała się na schodach zejściowych, oszalała z bólu. Znalazłszy się w kapitańskiej kajucie wepchnęła do płóciennej torby resztę swoich rzeczy. Łzy 278 niemal ją oślepiały; próbowała je powstrzymać. Lazar oczywiście nie pobiegł za nią: miał na głowie sprawy państwa! W przystępie bezgranicznej głupoty skradła i wetknęła do torby jedną z jego koszul. Lazar miał ją już na sobie, nadawała się do prania... Jeszcze przez krótki czas będzie czuła jego zapach: rum, dym cygara, garbowana skóra, morska sól... O Boże! Czemu spotkała tego człowieka? Podczas nadzwyczajnego posiedzenia, zwołanego o świcie, genueńscy dostojnicy oznajmili nowinę Domenicowi Clemente. - Już tu jest. Jego tożsamość nie ulega wątpliwości - oświadczył don Carlo. - Papież wybiera się na koronację - dodał don Enriąue. - Któż by zadzierał z papieżem? Podobno osobiście udzielił Lazarowi bierzmowania, gdy książę był jeszcze chłopcem. Jeśli Pius VI jest przekonany, że to syn Alfonsa, nie potrzebujemy innych dowodów jego tożsamości. Siedzący u szczytu długiego, mahoniowego stołu w świeżo odnowionej paradnej sali Domenie spoglądał na nich w najwyższym zdumieniu, które w każdej chwili mogło się przerodzić w furię. - Genua nie życzy sobie walki i zamierza się dyskretnie wycofać -kontynuował don Carlo. Jego pobrużdżona twarz była maską bez wyrazu. - I jest bardzo rada, że nadarza się taka sposobność - mruknął ktoś inny. Domenie walnął zdrową już rękaw stół. - Nie zamierzacie się nawet sprzeciwić?! - Jakiż by to miało sens? - Starzec wzruszył ramionami. - Ascen-cion nie przynosi nam już żadnych korzyści. - Do wszystkich diabłów! Tego samozwańca trzeba oddać pod sąd! Należy mu się stryczek. Przecież to pirat, na litość boską! - To zwykłe plotki - odparł niecierpliwie jeden z dostojników. -Nie nudź, Clemente! - Klnę się na Boga - mruknął don Enriąue - że jeśli ten chłopak uszedł z życiem, słusznie należy mu się tron! Domenicowi gniew niemal odebrał mowę. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się taki bezsilny. - A co ze mną?! Co ja mam zrobić? Niszczycie całą moją karierę! Starcy poruszyli się niespokojnie i wymienili spojrzenia. - To nie król Lazar, tylko ty staniesz przed sądem. Z jego rozkazu -powiedział don Gian, członek Rady, przed którym wszyscy czuli respekt. 279 Domenie osunął się na oparcie krzesła; nie wierzył własnym uszom. - Nie martw się, Clemente. Jeśli król jest choć trochę podobny do swego ojca, uda się nam uzyskać dla ciebie ułaskawienie. Domenie zaśmiał się gorzko. - Ułaskawienie?! - Potrząsnął głową. Wiedział, że ten czarnooki diabeł nigdy mu nie daruje! - Sądzicie, że nie wiem, co knujecie? Uważacie mnie za głupca? Chcecie zrobić ze mnie kozła ofiarnego! Zdradzić mnie tak jak Monteverdiego! Don Gian spojrzał na niego surowo. - Nikt ci nie kazał palić wiosek ani przymykać oczu na gwałty dokonywane przez twoich żołdaków! I z pewnością nie za naszą radą przywróciłeś karę śmierci przez spalenie na stosie! - Ale poskutkowała, może nie? - wrzasnął Domenie. - Liczba przestępstw gwałtownie zmalała! - Bo nie zostało już nic, co można by ukraść - zachichotał don Carlo. Śmiech tych starców przypominał szelest zeschłych liści. Domenie rozglądał się niespokojnie; czuł się osaczony. - Nie martw się, Clemente. Znajdziemy ci jakieś dobre stanowisko w Genui - zapewnił go don Carlo. Wierutne kłamstwo! Domenie wyraźnie czytał w jego oczach: „Radź sobie sam, chłopcze!" -Wracaj do swojej Marii i nie ruszaj się z domu, a my udamy się na dzisiejsze spotkanie. Jakoś się to wszystko ułoży. Tylko na razie nie wchodź ludziom w oczy. Gwardziści będą cię strzegli przed ewentualnymi atakami motłochu. Areszt domowy! - pomyślał w osłupieniu wicehrabia. Mogli sobie mówić, że przydzielają mu gwardzistów dla bezpieczeństwa, ale on wiedział lepiej! - Tak, lud rzeczywiście się burzy - odezwał się jeszcze ktoś. Don Gian zrobił kwaśną minę. - Nie dziwota! Ich legenda okazała się prawdą! Domenie podniósł się z krzesła. Serce mu waliło, ale na przystojnej twarzy nie było ani śladu wzburzenia. - A zatem, szlachetni panowie, pozwólcie, że was opuszczę. Jak widać, muszę pakować manatki. - Zmusił się do uśmiechu, pełnego skruchy. - Zechciejcie mi wybaczyć, że się uniosłem. Był to dla mnie prawdziwy szok. Rozumiem, że macie w tej sytuacji związane ręce. Tuszę jednak, że zrobicie dla mnie wszystko, co w waszej mocy. Don Carlo skinął potakująco głową. Domenie mówił dalej. - Czekając na ułaskawienie udam się do mojej wiejskiej posiadłości i uporządkuję wszystkie swoje sprawy, żebym mógł udać się z wami 280 do Genui. Jeśli sobie tego życzycie, przyślijcie gwardzistów. Nie będę opuszczał domu. Ręczę honorem - dodał na zakończenie. Skłonił się członkom Rady i bez pośpiechu opuścił wielką, zdobną złoceniami salę. Ostrożnie zamknął za sobą białe podwójne drzwi, odwrócił się na pięcie i wziął nogi za pas. Za każdym krokiem w mózgu dudniło mu: tchórz...! tchórz! Ten diabeł znów go pokonał. Domenie nie mógł uwierzyć, że Rada rzuciła go wilkom na pożarcie... Choć właściwie, cóż w tym dziwnego?... Mijał służbę i żołnierzy, którzy nie mieli jeszcze pojęcia, że lada chwila padnie rozkaz: łapać go! Zatrzymał się na progu rezydencji gubernatora i popatrzył niespokojnie w stronę miejskiego placu, na którym mieszkańcy Małej Genui świętowali już powrót króla. Lazar królem?! Niedoczekanie! - pomyślał wściekły Clemente. Zabiję cię, draniu! Oto właściwe rozwiązanie. Natychmiast się uspokoił i poczuł ulgę. Miał jeszcze trochę czasu, ucieczka zapewne by się powiodła. Postanowił jednak, że nie będzie uciekał. O, nie! Tchórzem z pewnością nie był. Jego ojciec zawsze to powtarzał. Dobrze wiedział, co należy zrobić. Jeśli zabraknie króla, kto obejmie władzę? Odzyskam wszystko, co straciłem! - postanowił. Nawet Allegrę, jeżeli zechcę. Wystarczy jedna kula prosto w czarne serce pirata. Lazar di Fiore z pewnością jest śmiertelny, bez względu na to, co wygadują o nim głupie kmiotki! W tej właśnie chwili kmiotki dostrzegły Domenica - znienawidzonego młodego gubernatora, który kazał spalić trzech ludzi na stosie (oczywiście w majestacie prawa!). Wicehrabia uświadomił sobie, że on również nie jest nieśmiertelny. Czuł na sobie ich wrogie spojrzenia; z nienawiścią w oczach ciągnęli ku niemu ze wszystkich stron. Domenie podszedł bez pośpiechu do jednego z konnych gwardzistów i rozkazał oddać konia i pistolet. Wskoczył na siodło, błyskawicznie zawrócił wierzchowca i pocwałował w stronę wybrzeża, gdzie rzekomy król musiał prędzej czy później wylądować. Wkrótce potem z rozkazu Rady żołnierze rzucili się za nim w pościg. Jeśli Fiore zdołał im się wymknąć, to wymknę się i ja, do wszystkich diabłów! - pomyślał z gniewem. Z dala było już widać brzeg morza, a jeszcze dalej majaczyły statki. Zmęczony koń wicehrabiego potknął się. W pobliżu dostrzegł jakąś wioskę i skręcił w tamtą stronę. Znajdzie tam wypoczętego konia. Zabierze najlepszego w całej wsi i nie straci 281 przewagi nad ścigającymi go żołnierzami. Wziął do ręki pistolet. Nie zamierzał tolerować nieposłuszeństwa! Wioska wygląda tak nędznie, że pewnie nikt nie ma tu porządnego konia - pomyślał z niepokojem Clemente. Trudno; jeśli nie zdobędzie konia, znajdzie sobie jakąś kryjówkę. Zastrzeli króla, gdy będzie tędy przejeżdżał. Wiejska droga prowadziła aż na przystań. Fiore z pewnością tu się zjawi! Kiedy podjechał do najokazalszej chaty w całej wiosce, chyba jedynej, gdzie można było znaleźć konia, rozległ się krzyk. Clemente został rozpoznany. Pojął, że w popłochu wybrał niewłaściwe miejsce. To była ta podła dziura, z której pochodzili spaleni na stosie przestępcy! Domenie krzyknął przeraźliwie, gdy wieśniacy otoczyli go i ściągnęli z konia. W późnych godzinach rannych ludzie Lazara, piraci przeistoczeni w królewską straż przyboczną, przyszli po Allegrę. Bardzo jej współczuli. To im Lazar powiedział, że jestem jędzą, i że nie chciałby mnie, choćbym nawet była ostatnią kobietą na ziemi! - myślała Allegra. Mieli ją teraz odprowadzić do wzniesionego jeszcze w średniowieczu klasztoru. Ciekawe, co też poczną siostrzyczki z nową zakonnicą w poważnym stanie? - pomyślała gorzko Allegra. Gdy płynęli ku brzegom Ascencion, Allegra zastanawiała się, czy nie lepiej skoczyć z barkasa w burzliwe fale? Zawstydziła się jednak tego melodramatycznego pomysłu. Nie była swoją mamą, a Lazar z pewnością nie był królem Alfonsem! Nie będzie ginąć marnie przez tego człowieka! Siedziała więc otępiała; miała wrażenie, że wydzierają jej serce. Kiedy przybili do brzegu, pospieszyła do czekającej na nią karety. Towarzyszyły jej dla ochrony dwa inne powozy; jechały przed nią i za nią. W najmniej spodziewanej chwili zbudziła się w niej radosna nadzieja. Cóż w tym złego, jeśli naprawdę nosi w sobie dziecko Lazara? Nie będzie mogła zostać mniszką, to prawda. Wybuchnie straszny skandal... ale nie zostanie całkiem sama. Będzie miała kogoś, kto ją pokocha, kto jej nie opuści. Siedzący w karecie razem z AllegrąDarius mierzył ją ponurym spojrzeniem. O co chodzi? - spytała go. Wzruszył ramionami, jak zawsze nieskory do zwierzeń, i odwrócił się do okna. 282 Jaki on zrozpaczony! -pomyślała ze smutkiem. Darius tak samo jak ona nie mógł pojąć, czemu jego bohater go odtrącił. Był jednak zbyt twardy, by okazywać swój ból. Gdy ich niewielki orszak wjeżdżał po zalanym słońcem zboczu, doleciał ich zapach dymu; kiedy w chwilę później zbliżali się do wsi, usłyszeli gniewne krzyki i rozpaczliwe wrzaski. Allegra zastukała w drzwiczki karety. - Co się tu stało? Czy we wsi wybuchł pożar? Zorientowała się, że zna tę wieś. Nazywała się Las Colinas. Często przywoziła tu leki dla chorych. Powozy zjechały na bok drogi. Zanim się jeszcze zatrzymały, Allegra zobaczyła, co się dzieje. Oczy jej rozszerzyły się z przerażenia. Wieśniacy z Las Colinas zamierzali spalić kogoś na stosie. Zanim szybki jak kot Darius zdążył ją powstrzymać, Allegra wyskoczyła z karety i rzuciła się w stronę tłumu. - Przestańcie! Przestańcie! -krzyczała. Wieśniacy odwrócili się do niej. - To donna Allegra! - zawołał ktoś ze zdumieniem. - Co wy robicie? - pytała gwałtownie. - Przecież to szaleństwo! Rozstąpili się, by mogła przejść. - To ona sprawiła, że król do nas wrócił... - dobiegł do uszu Alle-gry czyjś szept. - Ona przywiozła nam Lazara! - Bernardo mówi, że ocaliła królowi życie... Dwóch rosłych mężczyzn wywlekło z pobliskiej szopy opierającą się i przeklinającą ofiarę. Rozpoznawszy w niej swego eksnarzeczone-go, Allegra aż otworzyła usta ze zdumienia. Zamknęła je natychmiast, szukając w popłochu właściwych słów. Kiedy Domenie dostrzegł ją wśród tłumu, zaczął rozpaczliwie zawodzić. - O Boże, Boże! Allegro, nie pozwól im spalić mnie żywcem! Ratuj mnie! Jeden z osiłków uderzył wicehrabiego i krzyki umilkły. Allegra spoglądała na twarze otaczających ją ludzi. Tłum ucichł i słychać było tylko trzask ognia i brzęk uprzęży: jeden z koni przy jej karecie oganiał się od much. - Czy nasz Zbawiciel nie kazał miłować wrogów, nadstawić drugi policzek? - odezwała się Allegra, przerywając ciszę. - Gubernator spalił na stosie trzech naszych chłopców! - krzyknęła w odpowiedzi stara kobieta. - Teraz niech i on płonie! - Pewnie! - zawołali mężczyźni. 283 Domenie wpatrywał się w Allegrę. Chciał wymówić jej imię, ale przerażenie odebrało mu mowę. - Nie wolno wam tego robić! - zwróciła się do wieśniaków Allegra z całą stanowczością, na jaką mogła się zdobyć. - Wasz król nie życzyłby sobie tego. Chcecie się narazić na królewski gniew? Lepiej nie zadzierać z Lazarem di Fiore, możecie mi wierzyć! - A jakże! - przytaknął stojący za nią jeden z dawnych piratów. Wieśniacy spoglądali po sobie. - Kiedy król tu będzie? - zawołał ktoś. - Niebawem! - odparła z mocno bijącym sercem. - Posłuchajcie! Lepiej, żeby sam król wymierzył sprawiedliwość wicehrabiemu Clemen-te. Możecie być pewni, że to uczyni. Najjaśniejszy pan ma do tego słuszne prawo. Nie zapominajcie, że sam Bóg przeznaczył go wam na króla. Zgódźcie się, by moja straż zaprowadziła gubernatora do więzienia. - Musi zostać ukarany! - Ale nie w ten sposób, moi dobrzy ludzie - tłumaczyła Allegra, spoglądając błagalnie na wszystkich. - Koniec z wendetą! Jeśli chcemy, by na naszej wyspie zapanował spokój, musimy zacząć od siebie. Natychmiast! Chłopi spoglądali jeden na drugiego. - Boże, zmiłuj się! - wykrzyknął Domenie zdławionym głosem. Allegra obejrzała się przez ramię na dawnych piratów. Ich spojrzenia również nie wróżyły Domenicowi nic dobrego. Zrozumiała, że ich także świerzbią ręce, by zemścić się na nim za tortury, które zadawał ich towarzyszom, pozostawionym na Ascencion razem z Jeffersem. - Panowie gwardziści! - zwróciła się do nich z naciskiem. Spojrzeli na nią niepewnie. Ogorzałe, prostackie twarze nie pasowały do eleganckich gwardyjskich kapeluszy. - Nie zaczynajmy od łamania złożonych przysiąg - powiedziała, przypominając w ten sposób każdemu z nich, że przyrzekł uroczyście przestrzegać panujących na Ascencion praw. - Weźcie wicehrabiego Cle-mente pod straż i ugaście ogień, nim zajmą się od niego chaty. - Dobra - odparł Sully i jako pierwszy ruszył w stronę stosu, roztrącając wiejskich osiłków. Przyprowadzono Domenica. Allegra wzięła go do swego powozu. - Allegro! - szlochał. - Jesteś aniołem! Prawdziwym aniołem! Znalazłszy się we wnętrzu karety złożył głowę na jej kolanach, objął ją w pasie i pozostał tak, drżąc na całym ciele, póki nie dotarli do klasztoru. Siedzący naprzeciw nich chłopiec przeszył Allegrę ostrym spojrzeniem czarnych, hiszpańskich oczu. Na Domenica popatrzył z pogardą, 284 nie wyrzekł jednak ani słowa. Allegra unikała upartego, pełnego wyrzutu wzroku Dariusa. Wiedziała dobrze, o czym chłopiec myśli: Kapitanowi wcale by się to nie podobało! Te cholerne przesłuchania! Wolałbym się borykać z huraganem! -zżymał się w duchu Lazar. Pozornie spokojny, w rzeczywistości straszliwie zirytowany, przez całe popołudnie musiał uczestniczyć w ostatniej rundzie negocjacji i wysłuchiwać pytań, zadawanych mu przez trybunał składający się z członków Rady Genueńskiej, dostojnych przedstawicieli Watykanu, wielmożów należących do najznakomitszych rodów Ascencion, oraz reprezentantów pobliskich włoskich państewek i ambasadorów dworu hiszpańskiego, francuskiego i austriackiego. Nie miał pojęcia, jakim cudem zdołał udzielić odpowiedzi na ich pytania, gdyż wszystkie jego myśli krążyły wokół Allegry i rozdzierającej serce słodyczy ich ostatniej nocy miłosnej. Nie wybaczy sobie nigdy tej słabości! Nie mógł jednak pokonać swej tęsknoty, czuł się bez Allegry taki zagubiony, taki pusty! Jej oczy miały barwę cynamonu i miodu... Skóra przypominała kość słoniową... Kolejny starzec zarzucił go gradem dobrze przemyślanych pytań. Dyplomaci niewątpliwie zdawali sobie sprawę z tego, że Lazar nie mówi im całej prawdy o swojej przeszłości. Gotowi jednak byli zadowolić się tym, co zechciał im powiedzieć; było tego doprawdy niewiele. Cóż... nie wypadało zadawać królowi niedyskretnych pytań. Zresztą, jak Fiore dobrze wiedział, wszystkie te ważne osobistości i reprezentowane przez nie państwa zainteresowane były przede wszystkim korzyściami, jakie mogą odnieść z przywrócenia do władzy dynastii Fiorich. Lazar tak zatem formułował swe odpowiedzi, by owe korzyści były jak najbardziej widoczne; osobiste pytania, dotyczące jego przeszłości, zbywał uprzejmymi frazesami ze zręcznością, która wywołałaby zapewne uśmiech Proboszcza. Wreszcie groźny, złotooki don Pasąuale położył kres dalszym pytaniom. - Czcigodni panowie - zwrócił się do członków Rady Genueńskiej -przedstawiliśmy wam niezbite dowody na poparcie wnoszonych przez nas roszczeń. Nadeszła pora podjęcia ostatecznej decyzji. - Don Pasąuale dla większego efektu wyjął kieszonkowy zegarek i znacząco nań popatrzył. - A zatem... albo zrzekniecie się wszelkich praw do Ascencion, albo jutro o świcie rozpoczniemy działania wojenne. 285 Lazar siedział z kamienną twarzą, ale wstrzymał dech, gdy odziani w paradne szaty dostojnicy naradzali się cicho przy osobnym stole. Obserwując tych szepczących ze sobą starców, zastanawiał się, czy byli jeszcze wśród nich ci, którzy wydali wyrok śmierci na jego najbliższych i przekupili Monteverdiego, by pomógł im w dokonaniu zbrodni? Wkrótce jednak wrócił do teraźniejszości. Co się stało, to się nie odstanie. Koniec z rozlewem krwi! Jego ojczyzna dosyć już się nacierpiała! W końcu członkowie Rady podjęli decyzję. - Nie życzymy sobie wojny. Niech żyje król Lazar! - Niech żyje król Lazar! - powtórzyli inni, zrywając się na równe nogi. - Niech żyje król Lazar! - zakrzyknął don Pasąuale, wymachując triumfalnie pięścią. Jeśli to się zaraz nie skończy, chyba oszaleję! - pomyślał Lazar. Nieobecność Allegry sprawiła, że chwila triumfu przerodziła się w nudny obowiązek. Lazar uniósł jednak głowę, przybrał surowy i chłodny wyraz twarzy i starał się nie pokazać po sobie, że jest nieco zbity z tropu. - Najjaśniejszy panie - odezwał się jeden z członków Genueńskiej Rady - pragniemy przedłożyć ci naszą prośbę o ułaskawienie wicehrabiego Domenica Clemente. - Odmawiam - odparł Lazar. - Macie przekazać byłego gubernatora w moje ręce. Ku jego zdumieniu, genueńczycy nawet nie próbowali oponować. Kiedy podniósł się z krzesła, wstali również wszyscy zebrani; gdy wychodził, żegnali go niskim ukłonem. Lazarowi te objawy czołobitności wydawały się zabawne. Co za sukces dla byłego niewolnika! - pomyślał. Don Pasąuale wyszedł za królem na korytarz. Obaj pogratulowali sobie wspólnego zwycięstwa. - Doniesiono mi właśnie, że kilka godzin temu przybył z Wiednia Enzo wraz z orszakiem księżniczki Nicolette - poinformował Lazara don Pasąuale. - Ojciec Francesco pragnie spotkać się dziś wieczór w katedrze z wszystkimi uczestnikami ceremonii ślubnej, by ustalić każdy szczegół przed jutrzejszą uroczystością. Obecność najjaśniejszego pana również będzie niezbędna. Marszałek dworu poinstruuje wszystkich, gdzie i kiedy należy usiąść, wstać, klęknąć i tak dalej. Lazar wydał ciężkie westchnienie. - Cóż, jeśli już się coś robi, to trzeba robić porządnie - burknął. Wróciwszy do swej kajuty, zamknął za sobą drzwi. 286 Nie było już Allegry, która by czekała na niego. Niewielki pokój był pusty jak wypalona ruina zamku Belfort. Lazar opadł ciężko na fotel. Wsparł łokcie na kolanach, zwiesił głowę, ukrył twarz w dłoniach. Tarł palcami skronie w poczuciu całkowitej klęski. Moja ukochana - myślał z bólem, odesłała mnie do wszystkich diabłów. Możesz być zadowolona, cherie. Już u nich jestem: w samym środku piekła. Kiedy przybyli do przypominającego twierdzę klasztoru, Domenie był już znacznie bardziej opanowany. Zamiast odesłać wicehrabiego pod strażą kilku ludzi do Lazara, Sully postanowił zatrzymać przy sobie cały oddział, póki nie dotrą do nich wieści, że przekazanie wyspy Lazarowi przez Genuęjest już faktem dokonanym i oficjalnie zatwierdzonym. Kto wie, co się może jeszcze zdarzyć? Istniała pewna, wprawdzie niewielka, obawa, że dojdzie do bitwy; dlatego właśnie Lazar odesłał Allegrę do klasztoru, który miał zalety twierdzy. W takim wypadku statki wraz całą załogą wzięłyby udział w działaniach wojennych. Poza tym, nie było co się spieszyć z odstawieniem Domenica Clemente do Lazara; młody gubernator był tak przerażony straszliwym losem, którego uniknął tylko dzięki nim, że zachowywał się nad wyraz potulnie. Po dramatycznej scenie w Las Colinas Allegra musiała się koniecznie położyć. Ostatnio stale czuła się zmęczona, ale to wydarzenie odebrało jej resztkę sił. Gdy wyładowano podróżne kufry, Allegra z Domenikiem w otoczeniu straży weszła do olbrzymiego klasztoru. Znaleźli się w refektarzu: mrocznej komnacie z kamienia, po której hulały przeciągi. Tylną ścianę zdobił kominek tak wielki, że mógłby się w nim schować wysoki mężczyzna. Nie było na nim teraz ognia. Domenie stał wpatrzony w Allegrę z taką czułością, jakiej dotąd nigdy jej nie okazywał. - Poprosiłam, by wyznaczono ci na strażników ludzi, którzy z pewnością nie będą cię poniżać. Lazar niewątpliwie osądzi cię i wyznaczy karę - powiedziała. -Nie wiem jaką, ale z pewnością nie grozi ci spalenie na stosie. Król nie jest złym człowiekiem. W zielonych oczach błysnął ból i strach. - Zaklinam cię, Allegro! Jeśli masz na niego jakiś wpływ, wyproś dla mnie ułaskawienie! 287 Milczała przez chwilę, mierząc go poważnym spojrzeniem. - Nie mam na niego żadnego wpływu, Domenicu. I uważam, że powinieneś odbyć przynajmniej część kary. Jeśli jednak zależy ci na tym, wstawię się za tobą do króla, nim zapadnie wyrok. - Jakaś ty dobra! - szepnął. W tej właśnie chwili pulchna matka przełożona podeszła do niej z życzliwym wyrazem twarzy. Allegra miała wrażenie, że dostrzega w oczach zakonnicy współczucie. - Droga panno Monteverdi, jak miło znów panią widzieć! Jesteśmy wszyscy tacy radzi, że wróciła pani szczęśliwie do domu. Proszę za mną, wskażę pani jej izdebkę - mówiła śpiewnym głosem. - Dzięki, Wielebna Matko - odparła cicho Allegra. Zostawiła więc Domenica z gwardzistami i podążyła za zakonnicą przez cały refektarz ku schodom. Za nimi szedł Darius, dźwigając ciężki kufer Allegry. Obejrzała się na chłopca: zatrzymał się i zarzucił go sobie na ramię. Allegra spojrzała znów na schody i zobaczyła, że na górnym podeście stoją cztery młode damy w bogatych strojach z barwnego jedwabiu; ich szyje i ręce obwieszone były klejnotami. Matka Przełożona złożyła niski ukłon. - Witam Waszą Książęcą Mość... Witajcie, łaskawe damy. Allegra usłyszała za sobą jakieś ciche sapanie i powarkiwanie. Odwróciła się szybko i zobaczyła brunatnego buldożka; był mały, zapasiony i wyglądał jak maszkara w wysadzanej klejnotami obroży. Zdążył właśnie obsiusiać kamienną poręcz schodów. Potem zawrócił truchtem, z mokrą jeszcze pupą, ku stojącej pośrodku całej grupy dziewczynie. Wspiął się na tylnie łapki, a przednimi zaczął ją drapać w kolana; został w nagrodę wzięty na ręce wśród pieszczotliwych okrzyków zachwytu. Allegra uświadomiła sobie, że stoi twarzą w twarz z przyszłą żoną Lazara. Zrobiło jej się słabo. Księżniczka Nicolette wyglądała jak anioł. Była pierwszą kobietą-zdaniem Allegry - która przewyższała urodą jej matkę. Jasne włosy przypominały promyki zimowego słońca, skóra świeżutką śmietankę, policzki - pastelowe róże, a wielkie oczy były niebieskie jak chabry. Wydawało się, że dopiero co sfrunęła z nieba na srebrnym obłoczku, by zasiąść u stóp Lazara. O Boże! Dzieci dwojga tak pięknych rodziców będą śliczne jak amorki! - pomyślała smutno Allegra. - Czy to ta kochanica? - zwróciła się słodko księżniczka do matki przełożonej. 288 Damy dworu obstąpiły ciaśniej Nicolette i popatrywały wrogo na Allegrę. Ona z kolei aż się wzdrygnęła, widząc, jak księżniczka pozwala paskudnemu psiakowi lizać się po ślicznej buzi. - Mam nadzieję, że Wasza Książęca Mość - odezwała się matka przełożona pojednawczym tonem- nie ma nic przeciwko obecności panny Monteverdi. Najjaśniejszy pan wyraźnie życzył sobie, żeby pozostała tu do chwili, gdy władza przejdzie oficjalnie w jego ręce. Nicolette obdarzyła zakonnicę promiennym uśmiechem, ukazując dołeczki w policzkach. Jej słowa przypominały szpilki obtoczone w cukrze: - Jakże mogłabym kwestionować rozkazy mego małżonka? Postaraj się tylko, zacna matko, umieścić tę osobę jak najdalej od skrzydła, w którym są nasze apartamenty. Powiadomimy też naszego króla i pana, że uważamy to za zniewagę naszej osoby, iż przyszło nam przebywać pod jednym dachem z osobą... lekkich obyczajów. Allegra popatrzyła na nią bez słowa. - Brigitto! Poucz tę upadłą kobietę, że nie przystoi gapić się na królową! - Moja kobieto! - odezwała się posłusznie Brigitta, zadzierając arystokratyczny nosek. - Nikomu nie wolno spoglądać królowej prosto w twarz! Spuść natychmiast oczy! - Za pozwoleniem, Wasza Książęca Mość nie jest jeszcze królową - powiedziała spokojnie Allegra. Matka przełożona rozkasłała się. - Jaka ona wulgarna! - odezwała się z przerażeniem trzecia dama. - I jaka brzydka! - wykrzyknęła czwarta. - Mężczyźni miewają nieraz bardzo dziwne gusta - zauważyła roztropnie Brigitta. - Doprawdy, nie zamierzam sprawiać nikomu kłopotu! - zawołała Allegra, która nie całkiem jeszcze otrząsnęła się z szoku. - Może lepiej zanocowałabym w stajni? - Tak, to byłoby najstosowniejsze miejsce - odparła księżniczka z niemiłym błyskiem w błękitnych jak niebo oczach. Allegra poczuła, że się czerwieni. Anielski uśmieszek Nicolette nawet nie przybladł. Postawiła pieska na ziemi, a ten sapiąc, pobiegł prosto do Allegry. Zamierzała odepchnąć go nogą, ale warknął ostrzegawczo. - W stajni?! - odezwał się wreszcie Darius, nie mogąc dłużej wytrzymać. - O, to by się kapitanowi z pewnością nie podobało! Księżniczka i damy dworu spojrzały w jego stronę; dopiero teraz zauważyły chłopca. 289 19- Jego Wysokość Pirat Zerkały na ładnego młodzieńca z dużym zainteresowaniem. Wykrzywił się do nich groźnie. Allegra miała ochotę wywrócić oczami, widząc jak gapiły się na Hiszpana. Nagle zrobiło jej się niedobrze: jeśli zdaniem tych damulek Darius był przystojny, to na widok Lazara chyba pomdleją! Król bez wątpienia będzie równie oczarowany swą prześliczną oblubienicą! Ciekawe, czy wkrótce i jej szepnie, że ją kocha? W kamiennej sali hulały przeciągi, Allegra skrzyżowała ramiona i przycisnęła je do piersi; podeszła do okna, by przez nie wyjrzeć. Ujrzała w dole czyściutki klasztorny dziedziniec. W dali nie było prawie widać morza, tylko wzgórza porośnięte drzewami. Zbliżała się jesień i liście zmieniały już barwę. Ze swego punktu obserwacyjnego Allegra mogła dostrzec sterczącą wśród drzew wieżę - pozostałość po spalonym, opuszczonym zamku Belfort. Serce jej się ścisnęło. Przypomniała sobie jak planowali z Lazarem wybudować nowe miasto na miejscu tych ruin. To miało być ich miasto -jej i Lazara - nowa, olśniewająca stolica Ascencion. Teraz będzie to wspólne dzieło Lazara i Nicolette. Będą mieli wspólne życie, wspólne radości i smutki. Wspólne dzieci. Zdrajca! - pomyślała. Jedno warte drugiego! Stojąc w zimnym, oświetlonym pochodniami klasztornym refektarzu, Domenie obserwował dyskretny, ale zażarty pojedynek pomiędzy Allegra a wiedeńską księżniczką. Zorientował się, że wykorzystując ich wzajemną wrogość, może zdoła stąd uciec. Będzie to ryzykowne przedsięwzięcie, ale jeśli Allegra istotnie nie miała wpływu na króla, była to jego ostatnia deska ratunku. A Domenie Clemente znał się na kobietach jak nikt i potrafił się nimi posłużyć. Stał wpatrzony z zachwytem w piękną księżniczkę; nie zwracał uwagi na towarzyszących mu strażników. Kiedy damy zaczęły wytwornie zstępować po schodach, Nicolette Habsburg spostrzegła młodzieńca. Wpatrywał się w nią z lekko rozchylonymi wargami, z ręką przyciśniętą do serca... i nagle odwrócił oczy i wbił je w podłogę, jak zakochany paź. Od razu poczuł, że się nim zainteresowała, że połechtał jej kobiecą próżność. Usłyszał szepty dam dworu. - Któż to taki? - Ależ wysoki! - Co za szlachetna postawa! - Jakie piękne złote włosy... 290 Damy chichotały, on zaś z wahaniem podniósł znów wzrok na księżniczkę. Ich oczy się spotkały. Pochyliła głowę na bok i zbliżyła się do niego. Królewskim gestem nakazała pirackiej straży przybocznej cofnąć się. Te głupie prostaki gapią się na nią tak, jakby nigdy w życiu nie widziały kobiety! - myślał Domenie. Ale i on musiał przyznać, że Nicolet-te jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział. Nadal trzymał głowę opuszczoną. - Jak się zwiecie, panie? Czy należycie do królewskiego dworu? - Nie, Wasza Książęca Mość. - Wasza Książęca Mość, proszę się odsunąć. To więzień - odezwał się jeden ze strażników. Nicolette rzuciła mu mordercze spojrzenie. W jej zimnych niebieskich oczach płonęła furia. - Brigitto! - rzuciła niecierpliwie. - Wyjaśnij temu prostakowi, że nie wolno się do mnie odzywać bez pozwolenia! Domenie skrył uśmiech rozbawienia, kiedy Brigitta spełniła polecenie. Otaczający go ludzie poczuli się wyraźnie dotknięci. O co was obwiniają, szlachetny panie? - spytała królewska piękność. - Król mnie nienawidzi - odparł cicho - gdyż byłem niegdyś narzeczonym jego kochanki. - Panny Monteverdi? - spytała z ironicznym grymasem ślicznych usteczek. - Tak, Wasza Książęca Mość. Odebrał mi ją... Pragnę tylko wyjechać stąd wraz z nią, im dalej, tym lepiej. Niestety, król jest w niej zakochany i nie odda mi jej z pewnością. - Zakochany? - powtórzyła. - W niej?! - Nie inaczej, Wasza Książęca Mość. Obsypuje ją cennymi podarunkami, na które mnie nie stać. Obawiam się, że najjaśniejszy pan ogołoci dla niej skarb państwa... Nicolette skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała mu prosto w oczy. - To okropne! Jak łatwo jąprzejrzeć! - pomyślał wicehrabia. Wyraźnie czytał w jej myślach: „Nie roztrwoni mego posagu na tę kobietę!" Domenie układał pospiesznie plan działania. Mógł się założyć, że księżniczka wysłała tę swoją Brigittę albo kogoś innego, żeby przyjrzał się jej przyszłemu mężowi. Z pewnością otrzymała entuzjastyczny raport na temat cygańskiej urody i wdzięku oblubieńca. Jeśli w tym ślicznym dziewiczym sercu tli się choćby iskierka babskiej zazdrości, to on -Domenie Clemente - rozdmucha ją i wykorzysta dla własnych celów! - O, promienna władczyni! - westchnął. - Gdybym tylko mógł opuścić to miejsce i zabrać ze sobą pannę Monteverdi, niczego bym więcej 291 nie żądał od życia! Ale cóż? Przyjdzie mi zapłacić głową za moją miłość... Towarzyszące księżniczce damy również westchnęły. - O tak! - mówił z bólem Domenie. - Król nigdy się z nią nie rozstanie! Jego zdaniem Allegra Monteverdi dorównuje urodą Helenie Trojańskiej, obdarzona jest najbystrzejszym rozumem i najsłodszą uległością. .. Nicolette przez chwilę wpatrywała się w niego. - Zajmiemy się tą sprawą. - Przysunęła się bliżej. -1 być może zdołamy wam pomóc, panie - rzekła z całą powagą swoich iluż to?... Pewnie siedemnastu lat. Obdarzył ją spojrzeniem pełnym wdzięczności i niedowierzania zarazem. - O, łaskawa królowo! Naprawdę zechcesz mi pomóc? Jakże zdołam ci odpłacić... Klasycznie piękna, biała jak mleko twarzyczka nagle stężała. O, ta niebieskooka żmijka zmieni mu życie w piekło! - pomyślał z satysfakcją. - Najjaśniejszy pan nie może się nigdy o tym dowiedzieć, ale... jak to mówią poeci?... Prawdziwa miłość winna być nagrodzona! - szepnęła. - Dziś będę wieczerzać z moim królewskim małżonkiem. Przez ten czas moi gwardziści odprowadzą was, panie, i pannę Monteverdi do przystani. Będziecie mogli stamtąd odpłynąć, dokąd zechcecie. Tylko pamiętajcie: tej kobiecie nie wolno tu wrócić! Nigdy! - Boska, promienna władczyni! - szepnął bez tchu. Bardzo z siebie rada Nicolette wyciągnęła do niego rękę. Domenie padł na kolana i tak namiętnie całował jej palce, że aż się zarumieniła. ZZ L azar stawał tam, gdzie ksiądz polecił mu stanąć, siadał, gdzie mu kazano, dostosowywał swój krok do kroczków narzeczonej, choć drobiła przesadnie. Wnętrze katedry jarzyło się od świec, a wśród zebranych panowało radosne ożywienie, gdy stary marszałek dworu każdego z zebranych pouczał, co ma czynić i jak się zachować. Nawet don Pasąuale uśmiechał się, opowiadając dostojnym reprezentantom austriackiego dworu o swych młodzieńczych wyprawach w Alpy. 292 Lazar stał z rękami w kieszeniach ciemnoniebieskich spodni, z przylepionym do twarzy uśmiechem. Cóż, zrealizowały się wszystkie jego marzenia. Miał swą oj czystą wyspę, mógł się o nią troszczyć i bronić jej. Dynastia Fiorich powróciła na tron. Dwa miliony dukatów w złocie zasili skarb państwa. Domenie Clemente został schwytany i spotka go sprawiedliwa kara za zbrodnie przeciw ludności Ascencion. A on sam zdobył żonę, którą nietrudno będzie trzymać na dystans. Spoglądał na nią szklistym wzrokiem, przysłuchując się ożywionej paplaninie swej oblubienicy. Tak, dokładnie tego sobie życzył. Jeśli zaś chodzi o królewskie zaślubiny, to będzie to naprawdę imponujące widowisko. Olśniewający spektakl. Bardzo kosztowna farsa. Lazar słyszał jak jego goście wymieniają szeptem uwagi na temat królewskiej małomówności. Ktoś bąknął, że najjaśniejszy pan jest zawsze oszczędny w słowach. Ktoś inny uznał to za oznakę mądrości. Dworzanie doszli zapewne do wniosku, że albo brakuje Lazarowi poczucia humoru, albo ogarnął go charakterystyczny dla nowożeńca przedślubny popłoch. Damy szeptały: „Jaki on tajemniczy!" Ot, radości życia na świeczniku! - myślał ze znużeniem Lazar. Dawne wspomnienia odżywały mu w pamięci. Miał ochotę rzucić to wszystko w diabły! Przy każdym gratulacyjnym frazesie Lazar zmuszał się do uśmiechu, zastanawiając się, jak wytrzyma takie życie, nie mając przy sobie żadnej bratniej duszy, która znałaby go naprawdę i nie komentowała ustawicznie każdego królewskiego gestu czy słowa. Mówił sobie, że z czasem jakoś to się ułoży: w tej chwili jest na ustach wszystkich, ale rzuci się w wir pracy i to będzie jego ocaleniem. A roboty, Bogu dzięki, nie zabraknie! Po zakończeniu próby generalnej jutrzejszego ślubu wszyscy zajęli miejsca w eleganckich karetach i udali się na późną wieczerzę do okazałej zimowej rezydencji księcia Mediolanu. Lazar, czekając ze zniecierpliwieniem, kiedy wreszcie księżniczka i jej damy dworu ulokują się w karecie, spoglądał na katedrę i zastanawiał się, czy grom z jasnego nieba spali go, gdy stanie jutro przed ołtarzem i popełni krzywoprzysięstwo przed obliczem Boga. Kiedy wsiedli już do karety, nie mógł znieść paplaniny dziewcząt; siedział więc odwrócony do okna i wpatrywał się w mroczny krajobraz. Tęsknił za Allegra tak, że czuł ból w całym ciele. Konsekwencje szlachetnego wyrzeczenia okazały się cięższe niż sądził. Gdy ocknął się z bolesnej zadumy, krajobraz za oknem, mimo że słabo widoczny w mroku, wydał mu się dziwnie znany. Przerażająco znany... 293 - Gdzie jesteśmy? - spytał i poczuł gęsią skórkę na ramionach. ... Gdy dotarli do przełęczy D'Orofio, mama wzięła małą, śpiącą Annę na kolana i oparła się wygodniej o aksamitne poduszki. - Och, j akże nas wytrzęsło na morzu! - powiedziała. - Dzięki Bogu, że jesteśmy już bezpieczni! Lazar huknął pięścią w drzwi karety. - Stać, do wszystkich diabłów! Damy aż jęknęły słysząc przekleństwo, ale powóz zatrzymał się. Z bijącym sercem Fiore szybko wyskoczył z karety, chwytając królewski miecz. Rozejrzał się dokoła w popłochu. Nie było zamaskowanych zbirów, tupotu końskich kopyt, przeraźliwych krzyków, piorunów. .. Był tylko on, połyskujący Excelsior i łagodny nocny wiatr. Jego szelest w gałęziach drzew brzmiał jak ciche westchnienia nieszczęsnych duchów. - Co się stało, najjaśniejszy panie? - spytał ktoś z tyłu. - Zostawcie go w spokoju - poradził roztropnie don Pasąuale. Dziewczęta zaczęły szeptać o jakichś głupstwach. Lazar odszedł kilka kroków. Z sercem pełnym bólu spoglądał na puste miejsce po drugiej stronie drogi, gdzie wymordowano jego rodzinę. Wyglądało tak zwyczajnie... a jednak czaiła się tu śmierć, jak czarny wąż wśród fiołków. Wąska ścieżka wiodąca do lasu przyciągnęła wzrok Lazara tak samo jak wówczas, przed szesnastu prawie laty. ... Masz żyć, by nasz ród nie zginął!... Zeschłe liście szeleściły mu pod nogami, gdy zapuścił się w las, przez który pędził niegdyś śmiertelnie przerażony chłopiec... Niebawem stanął na skraju sześćdziesięciometrowego urwiska. Wiatr rozwiewał poły jego fraka. Wlepił wzrok w kłębiące się w dole, spienione fale. Głupi, biedny smarkaczu! - pomyślał z goryczą. Cholerny cud, że udało ci się to przeżyć. Gdy wpatrywał się w ciemne wody, doznał nagle olśnienia. Ogarnął go nie mający nazwy, gorzki i słodki zarazem, cudowny ból. Lazar myślał o tym, że spełnił wreszcie to, co poprzysiągł ojcu. 294 Złamał jednak inne, równie święte przyrzeczenie, nie tylko wyrażone w słowach, lecz wyryte na zawsze w sercu. ... W głębi serca czuję się twoją żoną i to mi wystarcza... Ach, cherie... Co ja pocznę bez ciebie? Popatrzył bezradnie w gwiaździste niebo. Allegra była jego busolą, gwiazdą wśród burz, która przywiodła go do ojczyzny. Ocaliła jego duszę. Oddała mu wszystko... a on ją odepchnął. Musiał tak uczynić: śmierć Proboszcza była najlepszym dowodem, że klątwa ciąży nad nim naprawdę. Ale czy rzeczywiście tak jest? - myślał z bólem. Przecież dawniej nie śmiał nawet marzyć o odzyskaniu królestwa, a jednak wzajemna miłość jego i Allegry sprawiła, że nieprawdopodobieństwo stało się rzeczywistością! Może tak samo mylił się, sądząc, że Allegra nie powinna zostać przy nim? Ale jeśli... Właśnie: zawsze to „jeśli"! Z której strony by nie spojrzeć, w życiu roi się od niebezpieczeństw! O tak - dumał Lazar. Człowiek by zwariował, gdyby bez końca zastanawiał się nad tym, że jest śmiertelny... A zwłaszcza nad tym, że śmiertelni są ci, których kocha. Życie tak ściśle związane jest ze śmiercią, że nie sposób go rozłączyć. Można wyzwolić się od strachu przed śmiercią, rzucając się w jej objęcia. A tego Lazar wyrzekł się w chwili, gdy cisnął srebrną kulę do morza. Ale rzucić się w objęcia życia? Nie był pewien, czy ma w sobie aż tyle odwagi. Choćby nawet uchronił Allegrę od zdrajców i morderców, może utracić ją w inny sposób: mnóstwo kobiet umiera podczas porodu - rozmyślał posępnie. Tak, życie od samego początku splata się ze śmiercią. Gdyby Allegra wróciła do niego, prędzej czy później pojawiłyby się i dzieci. Z pewnością kochałby je do szaleństwa... A gdyby je stracił? Takie maleństwa są kruche jak pączki róż! Jak zniósłby podobne nieszczęście? W dodatku Allegra tak chętnie pomagała biednym, którzy żyli w brudzie, cierpieli na mnóstwo chorób... A w ogóle kiedyś przecież będzie musiała umrzeć. Czy ciążyła na nim jakaś klątwa, czy nie, nadejdzie dzień, gdy będzie musiał złożyć swoją ukochaną do ziemi. Nie wierzył, by srogi Bóg pozwolił mu odejść pierwszemu. 295 Czy istotnie pragniesz ochronić Allegrę przed nieszczęściem, czy po prostu chcesz oszczędzić sobie bólu? Znowu uciekasz, by uratować własną skórę? Miał wrażenie, że odległe fale w dole i jeszcze odleglejsze gwiazdy nad jego głową znają odpowiedź, której on, skończony dureń, nie potrafił znaleźć. Czuł, że rozwiązanie jest proste, ale nie mógł na nie wpaść. Wpatrywał się więc w morze i w niebo aż do zawrotu głowy. Przyklęknął na skraju urwiska i uchwycił się smaganej wiatrem skały, starając się odzyskać równowagę. Oparł łokieć na zgiętym kolanie i zasłonił ręką twarz. Cokolwiek bym uczynił, nie ucieknę przed zagładą - pomyślał z rozpaczą. Sam już nie wiedział: śmiać się czy płakać? Nad każdym krąży śmierć. Takie już jest życie! Więc lepiej o tym nie myśleć i używać go, ile się da! Skwitował cichym, bolesnym śmiechem swoją nową filozofię życiową, godną pierwszego lepszego wieśniaka! Mógł to samo usłyszeć od byle babuleńki, prażącej na kominie czosnek w oliwie! Czy życie mogło być aż takie proste? Lazar zacisnął powieki. Jakże pragnął w to uwierzyć! A jednak stracę kiedyś Allegrę... Jak zdołam to znieść? Dlaczego moi najdrożsi odeszli? Dlaczego musiałem stracić ich wszystkich? I nagle usłyszał wyraźnie głos Proboszcza. Jego mistrz próbował znów cierpliwie wtłoczyć mu coś do głowy, powściągnąć jego zapalczywość. Spójrz na to z innej strony. Ośle, pojmujesz wszystko na opak! Minuty mijały, a Lazar trwał bez ruchu, prawie nie oddychał. Może rzeczywiście zanadto się użalałem nad swoim nieszczęściem -myślał - i ciągle tylko pytałem, dlaczego mnie to spotkało?... Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógłbym zamiast tego policzyć wszystkie błogosławieństwa i cieszyć się nimi. Zdumiał się, jak wiele dobrego było w jego życiu. Przeżył trzynaście szczęśliwych lat z matką, która go ubóstwiała, i z ojcem podobnym do greckich herosów. Potem urodził się jeszcze poważny, mały braciszek i siostrzyczka, zwariowana chichotka. On sam jakimś cudem nie zginął ani podczas burzy, ani na morzu. Znalazł przyjaciół wówczas, gdy najbardziej ich potrzebował. Był silny, a dzięki córce swego wroga zakosztował najdoskonalszego szczęścia: bezinteresownej miłości. Otuliła go tą swoją miłością- absolutną, nie znającą granic - i to było największym błogosławieństwem, jakiego doznał. Tak, to było błogosławieństwo -myślał, nie odrywając oczu od lśniącego morza. 296 Allegra żyła! Allegra była cudem, na który nie zasługiwał. Jeśli istotnie ciążyła nad nim jakaś klątwa, ich wzajemna miłość była dostatecznie silna, by ją przełamać! Lazar wpatrywał się w skłębione wody z uczuciem najgłębszej pokory. Pochylił głowę i spokój ogarnął jego duszę. - Dzięki Ci, Boże! -powiedział, zamykając oczy. Nagle zerwał się. Nie było czasu do stracenia! I tak zbyt wiele go zmarnował. A jeśli Allegra mu nie wybaczy? Przypuszczenie było tak straszne, że wolał o tym nie myśleć. Wracając spiesznie do czekającego nań orszaku, mówił sobie, że jeśli nie zechce do niego wrócić, po prostują porwie i zmusi, by znów go pokochała! Allegra nie zdoła mu się oprzeć: będzie ją kochał, kochał, kochał... aż wreszcie skapituluje! Polecił jednemu z dworzan, by oddał mu swego konia. W krótkich słowach oznajmił księżniczce, że bardzo mu przykro, ale ich zaręczyny były pomyłką, i bez dalszych wyjaśnień wskoczył na siodło. Niecierpliwie zerwał z szyi fular i zrzucił atłasowy frak - dość już tych cholernych ozdó-bek! - i popędził na złamanie karku do klasztoru. Myślał tylko o jednym. Musi ubłagać swoją królową, by wróciła do niego, nim zmarnują dalsze bezcenne chwile na tej ziemi, pod tym gwiaździstym niebem... Allegra pozostała w kaplicy długo po zakończeniu nieszporów. Skuliła się w kącie, ubrana w czarną szatę nowicjuszki, otrzymaną od Matki Przełożonej. Okręcała w zamyśleniu wokół palca pukiel włosów, myśląc o tym, że kiedy zostanie mniszką, będzie musiała je obciąć. Lazarowi nie spodobałoby się to, z całą pewnością! Ledwie to pomyślała, coś ją znowu zakłuło w sercu. Westchnęła, oczy wypełniły się łzami. Opanuj się! - nakazała sobie w myśli, powstrzymując łzy. Migotliwy blask świec wotywnych padał na spokojną, białą twarz stojącego w niszy posągu Najświętszej Panny. Czysty jak kryształ śpiew zakonnic wzlatywał w niebo; echo unosiło się w powietrzu, podobnie jak zapach polnych kwiatów, którymi przystrojono niewielki kamienny ołtarz. W końcu Allegra podniosła się ze znużeniem z ławki, przyklękła i opuściła kaplicę. Gdy skręcała w mroczny, kamienny korytarz, myśli jej pełne były Lazara: jego oczu, zmysłowego śmiechu, przeżywanej wspólnie ekstazy... Allegro Monteverdi, takie myśli nie przystają zakonnicy! 297 Idąc korytarzem, przycisnęła ręce do piersi; rozpacz ogarnęła ją bez reszty. Na zakręcie spostrzegła, że zbliża się do niej sześciu potężnych austriackich żołnierzy. Jeden z nich przemówił staranną francuszczyzną, którą posługiwano się na wszystkich dworach. - Proszę z nami, panno Monteverdi. - W jakim celu? - Mamy rozkaz odprowadzić panią i jej narzeczonego na przystań. - Mojego narzeczonego?! -wykrzyknęła Allegra ze zdumieniem. - Kochanie moje! Nareszcie! - powitał ją Domenie, który przed chwilą wyłonił się zza zakrętu korytarza. Allegra popatrzyła na niego i cofnęła się odruchowo. Widziała już u Domenica podobny wyraz twarzy! W dodatku ujrzała z przerażeniem, że trzyma w ręku pistolet. - Co tu się dzieje? Skąd masz broń... i gdzie są twoi strażnicy? Myślałam, że Lazar kazał cię już przenieść do więzienia! Ujął jej ramię powyżej łokcia. - Nie tylko król sprawuje tu władzę, moja droga. A królowa nie życzy sobie, byś plątała się jej pod nogami - mruknął do niej po włosku, by Austriacy nie zrozumieli. - Obdarzyła mnie wolnością pod warunkiem, że usunę cię z jej drogi: chce mieć męża tylko dla siebie. Będziemy razem, kochanie, jak od dawna zamierzaliśmy. - Nigdzie z tobą nie pojadę! Muszę tu zostać, a ty musisz stanąć przed sądem za twoje zbrodnie! - odparła z gniewem. - Czy księżniczka wie, o co jesteś oskarżony? - Dość już tych sprzeczek, złotko! Nic złego cię nie spotka. Od tej pory ja będę się tobą opiekował. - Tak samo jak tamtej nocy, gdy Lazar musiał się w to wtrącić? -syknęła wyrywając rękę z jego uścisku. Domenie zacisnął szczęki; zielone oczy miotały iskry. - Żadne z nas nie jest mile widziane na Ascencion, Allegro - odparł szybko, głosem pełnym napięcia. - Nie zapominaj, że jesteś córką zdrajcy! Szlachetni członkowie Rady zdradzili mnie tak samo, jak niegdyś twego ojca. Przestań się ze mną kłócić... - Co to znaczy: „zdradzili twego ojca"? - Nie ma czasu na wyjaśnienia. - Powiedz mi! W jaki sposób Rada Genueńska zdradziła ojca? Ukrywasz coś przede mną! Przez chwilę wpatrywał się w sufit; jego cierpliwość była już na wyczerpaniu. Potem znów spojrzał na Allegrę. 298 - Przestaniesz robić trudności, jeśli ci powiem? - Zgoda - odparła, nie zamierzając wcale dotrzymać słowa. Odpowiedział z pośpiechem, bardzo cicho: - Twoja matka nie popełniła samobójstwa. Została zamordowana, gdyż zamierzała ujawnić kulisy spisku przeciw Fiorim. Czuła, że grozi jej niebezpieczeństwo, więc odesłała cię do Paryża, do ciotki. Twój ojciec nigdy nie dowiedział się prawdy. Allegra zbladła i cofnęła się, zakrywając rękami usta. - A teraz chodź, nim nasza eskorta nabierze jakichś wątpliwości. Gotowi się jeszcze rozmyślić! - Nigdzie z tobą nie pójdę- odparła zdławionym głosem. - Moje miejsce jest tutaj! - Okłamałaś mnie? Ty? - spytał zaskoczony Domenie. Zmrużył oczy i ścisnął mocniej ramię Allegry, odwracając ją twarzą do drzwi na końcu korytarza. - Twoje nowe talenty są zdumiewające, ale najwidoczniej nie rozumiesz sytuacji. Tylko z tobą zdołam wymknąć się z klatki, a czas ucieka! - Nie mogę go opuścić! - wykrztusiła, wyrywając mu się. Zatrzymał się i popatrzył na nią. - Chyba żartujesz! To dzika bestia. - Nie odejdę z tobą! Kocham go, a ty, Domenicu, musisz stanąć przed sądem. - Co za bzdura! - burknął ze zniecierpliwieniem. Zaraz j ednak zdobył się na pogardliwą wyrozumiałość, którą tak dobrze znała. -Nie martw się, kochanie. Z czasem zapomnisz o nim. A ja mam dla ciebie wiele serca, Allegro. Zawsze tak było. Znów chwycił ją za ramię. - Spodziewam się jego dziecka! - zawołała po francusku, by austriaccy żołnierze zrozumieli; teraz z pewnością nie wywiozą jej stąd. Nareszcie wypowiedziała to na głos! Poczuła ogromną ulgę. Jej ciąża przestała być wstydliwie ukrywanym sekretem. Przez chwilę Austriacy spoglądali na siebie zmieszani; Domenie zbladł jak ściana. - Jeden powód więcej, by księżniczka się jej pozbyła- wyjaśnił żołnierzom. Sięgnął znów po ramię Allegry. - Idziemy! - Nie! - Próbowała uciec, ale krzepcy gwardziści zatrzymali ją. - On ma rację, Frdulein - powiedział jeden z nich. - Mogłyby się zacząć problemy dziedziczenia i tak dalej... Zaczerpnęła powietrza i miała już zawołać na ratunek Sully'ego i innych członków Bractwa, ale Austriak zasłonił jej usta ręką. 299 - Rozczarowałaś mnie, Allegro - mruknął Domenie, pochylając się ku niej. - Nigdy bym nie przypuścił, że odpowiada ci rola dziwki. Ale z przyjemnością wykorzystam cię w tym charakterze. Próbowała go kopnąć, ale niewiele to dało. Domenie cofnął się właśnie z ponurym uśmiechem, by nie mogła go dosięgnąć, gdy na drugim końcu korytarza mignął jej Darius. Chłopiec stał bez ruchu, obserwując zajście; potem zniknął bezszelestnie, nie dostrzeżony przez mężczyzn. Domenie odebrał Allegrę przytrzymującemu ją żołnierzowi i poprowadził, a właściwie powlókł ją oświetlonym blaskiem pochodni korytarzem. Dotarłszy do klasztoru, Lazar zeskoczył ze zdyszanego konia i rzucił lejce jednemu z ekspiratów, którzy pełnili straż przy rzęsiście oświetlonym frontowym wejściu. - Cześć, kapitanie! - powitał go, poprawiając się natychmiast: - To znaczy... Najjaśniejszy Panie. Lazar uśmiechnął się szeroko, otworzył masywne drewniane drzwi i wszedł do wnętrza. W olbrzymim refektarzu zastał również swoich ludzi. - Skądeś się tu wziął?! - spytał go Sully, ale nim Lazar zdążył odpowiedzieć, Irlandczyk uśmiechnął się od ucha do ucha. - Gdzie ona jest? - zawołał król dźwięcznym, donośnym głosem. - Nareszcie wrócił mu rozum! - zaśmiał się Sully, klaszcząc w dłonie. - Podobno to jędza? - droczył się Donaldson. - Ostatnia kobieta na świecie, co? - krztusił się Mutt. - Wszyscyśmy wiedzieli, że nie możessz bez niej żyć, chłopie! -chichotał doktor Raleigh. - Tędy! - Sully wskazał Lazarowi odchodzący od refektarza kamienny pasaż. - Biedactwo siedzi w kaplicy; chciała być sama - wypłakuje sobie oczy za tobą. Serca nam się krajały na jej widok. Lazar klepnął Sullivana po plecach. - Życzcie mi powodzenia, przyjaciele! Idę żebrać o zmiłowanie -oświadczył. Zmierzał właśnie w stronę korytarza, gdy w kamiennej sali rozległ się ostry krzyk. - Panie Sully! Donaldson! Darius wybiegł pędem z oświetlonego pochodniami korytarza i stanął jak wryty na widok Lazara. - Capitan! Porwali Allegrę! Chcą ją wywieźć! - Kto taki? - zagrzmiał król, a wszyscy zerwali się na równe nogi. 300 - Austriaccy gwardziści i Clemente! Lazar biegł już korytarzem, z mieczem w ręku; piraci byli tuż za nim. Serce waliło mu jak szalone. Wybiegł zza zakrętu w chwili, gdy ostatni z austriackich gwardzistów wymykał się przez wielkie drzwi na końcu korytarza. Było to boczne wejście do klasztoru. - Haiti - ryknął Lazar. Żołnierz odwrócił się. - Wasza Królewska Mość! - Skamieniał w drzwiach, zgodnie z rozkazem. Gdy Lazar z groźną miną dogonił go, spostrzegł, że pozostali austriaccy gwardziści także zatrzymali się, nie ośmielając się sprzeciwić królowi. Przepchnął się między nimi. Ogarnięty strasznym przeczuciem podejrzewał już, co za chwilę ujrzy. - Cofnij się! - wrzasnął Clemente, przykładając pistolet do głowy Allegry. Lazar wrósł w ziemię. Allegra wyszeptała z płaczem jego imię. Król opuścił miecz, spojrzał głęboko w oczy ukochanej i zbliżył się powoli. - Nie bój się, cherie - powiedział miękko. - Jestem już przy tobie. Nie odrywała od niego oczu. - Powiedz mu, żeby mnie puścił... proszę! - powiedziała drżącym głosem. - Czego chcesz, Clemente? Puść ją, a spełnię każde twoje żądanie. - Myślisz, że ci uwierzę? Piratowi?! - Wicehrabia zaśmiał się histerycznie. - Puść Allegrę! Czego chcesz? Ułaskawienia? Załatwione. Pieniędzy? Wymień tylko sumę. - Chcę mego dawnego stanowiska! -ryknął. -Ta wyspa jest moja! - Nie. Moja - odparł Lazar. - Wpatrywał się z najwyższą uwagą w twarz Domenica i zmienił taktykę, dostrzegłszy strach w zielonych oczach wicehrabiego. Clemente mógł oddać z pistoletu tylko jeden strzał. Jeśli zdołam go sprowokować, żeby strzelił do mnie - kalkulował pospiesznie, Allegra będzie bezpieczna, a moi ludzie natychmiast go obezwładnią! - Ależ z ciebie tchórz, Clemente! -powiedział z uśmiechem. -Nie potrafisz walczyć sam? Musisz się chować za babską spódnicą? - Zamknij się! - wrzasnął Domenie. - Trzęsidupek! - rzucił półgłosem Lazar z szaleńczym błyskiem w oczach. 301 - Nie boję się ciebie! - A powinieneś! - ostrzegł go Lazar - bo tym razem nie skończy się na złamaniu ślicznej rączki! Pogruchoczę ci wszystkie kości, a potem wezmę się do noża. Moi ludzie chętnie mi pomogą! - O Boże! - płakała Allegra. - Lubisz rekiny, Clemente? Sporo ich tu przy brzegu. Młoty. - Zamknij się! I tak cię zabiję! - Myślisz, że ci się to uda? No, spróbuj! Strzel do mnie. Będę miał okazję zademonstrować ci moją sztuczkę: wracanie zza grobu. - Lazar, przestań!... -jęknęła Allegra. - Nie bój się, cherie. No, mój mały? Jestem od ciebie zaledwie o... dwa metry, może dwa i pół? Założę się, że nawet z tej odległości nie zdołasz mnie zastrzelić. Podchodził do nich powoli, a Domenie cofał się w stronę czekającego na nich powozu. Nadal trzymał mocno Allegrę, przystawiając jej pistolet do głowy. Zajęty bez reszty prowokowaniem wicehrabiego, Lazar schował królewski miecz do pochwy i wyciągnął obie ręce. - Widzisz? Jestem bezbronny. No, strzelaj, Clemente! Obaj dobrze wiemy, że to właśnie mnie pragniesz zabić. Nie byłoby ci przyjemnie pozbyć się mnie raz na zawsze? Zagarnąłbyś wszystko z powrotem! Ale zbyt wielki z ciebie tchórz, żeby się na to ważyć! Wolisz schować się za babską spódnicą, a potem zwiać. Tylko że nigdy ci się to nie uda! - Sukinsynu! - syknął Clemente, ciężko dysząc. - Wolę zabić ją! Stracisz i kochankę, i dziecko! Lazar zatrzymał się raptownie. Spojrzał w osłupieniu na Allegrę. Łzy spływały jej po pliczkach. - Proszę cię, Łazarze... - wyszeptała. Korzystając z chwilowej nieuwagi wpatrzonego w Allegrę króla, Domenie wymierzył w niego. Nim jednak nacisnął spust, Allegra z gniewnym okrzykiem podbiła mu rękę i wyrwała się. Kula świsnęła Lazarowi nad głową. Domenie z wrzaskiem popędził do czekającego powozu i wdrapał się na kozioł. Lazar rzucił się natychmiast za nim. Gwardziści zatrzymali konie, nim zrobiły drugi krok. Król własnymi rękami ściągnął Domenica z kozła, oparł go o ściankę powozu i dwukrotnie z całej siły uderzył go w twarz. Powalił go na ziemię i wyrwał z pochwy Excelsior. Nie uśmiercił nim wroga. Był przecież Lazarem di Fiore i nie zabijał w obecności kobiet. Ciężko dysząc, ujął miecz w obie ręce i przyłożył ostrze do gardła Clemente'a. 302 - Brać go! - burknął, gdy nadbiegli jego ludzie. - O świcie zawiśnie na szubienicy. I zatrzymajcie tych Austriaków. Chcę ich przesłuchać - dodał, spoglądając groźnie na gwardzistów księżniczki. Sully i Bickerson chwycili oszołomionego Domenica za ramiona i założyli mu kajdanki. Lazar odwrócił się i zaczął przegarniać palcami włosy. Usiłował się opanować: jeszcze nigdy w życiu nie był taki wściekły! Kiedy znów się odwrócił, dostrzegł wpatrzone w niego oczy Alle-gry. Gdy jednak na nią spojrzał, spuściła natychmiast głowę i skierowała się ku drzwiom klasztoru. Gotów był zginąć, byle ją ocalić! Z rękoma przyciśniętymi do piersi Allegra sztywno kroczyła do drzwi: jeden krok, drugi krok... Obiecywała sobie, że gdy znajdzie się w swej małej, zimnej celi, nareszcie się wypłacze. Po tym szarpiącym nerwy incydencie nie zniosłaby obecności Lazara: ani jego lodowatej obojętności, ani gniewnych wymówek, że nie powiedziała mu o dziecku. Nie śmiała wierzyć, że to, co mówił do wicehrabiego, było czymś więcej niż zwykłym fortelem dla wytrącenia przeciwnika z równowagi. Jednak wiadomość o dziecku wyraźnie go zaskoczyła. - Przepraszam - mruknęła, gdy ktoś zastąpił jej drogę. Głowę miała spuszczoną, więc najpierw zobaczyła czarne buty. Potem ozdobną pochwę miecza. Poczuła tak dobrze jej znany zapach. - Nie teraz, proszę... - wykrztusiła, wbijając wzrok w ziemię. - Wytłumaczę ci później... - Allegro - powiedział cicho. Zamknęła oczy. Nie była w tej chwili w stanie spojrzeć Lazarowi w oczy. Ten głupiec o mały włos nie zginął! Dwa ciepłe, twarde palce ujęły ją za brodę. Szarpnęła się. - Nie dotykaj mnie! - powiedziała i znów spuściła głowę. - Popatrz na mnie, kochana - poprosił z bezgraniczną czułością. Nigdy nie potrafiła mu się oprzeć. Z wolna podniosła na niego pełne łez oczy. Górował nad nią jak wieża, ale wydawał się taki zbolały i zagubiony. .. Nie odzywał się. Nadal wpatrując się w ukochaną, nie zważając na swych gwardzistów ani na zakonnice, które wybiegły z klasztoru, usłyszawszy zamieszanie, nie dostrzegając zbitych z tropu dostojników i tłoczących się dworzan, Lazar padł na kolana przed Allegra i wziął ją za rękę. Przesunął nią po swoim policzku i przycisnął do ust. 303 Allegra spoglądała na jego pochyloną głowę, nie pojmując niczego. I nagle zaczęła drżeć. - Przyjmij mnie z powrotem - szepnął Lazar. - Proszę, wybacz mi. Tylko ty jesteś moją żoną, Allegro. Wiesz, że to prawda. Moje życie nic nie jest warte bez ciebie. 23 L azar nie miał pojęcia, czy mu wybaczy. Powoli, z lękiem ośmielił się podnieść na nią oczy. Spoglądała na niego; na jej twarz padało światło latarni. Strach i niepewność, które widział w tak niegdyś ufnych, brązo-wozłotych oczach Allegry, były dlań torturą. Przygryzła wargę i wyprostowała się. - To zbyt bolesne - odparła wreszcie. - Nie jestem twoją żoną i nie potrafię już sobie tego wmawiać. Znajdź sobie inną kochankę. Lazar nie przypuszczał, że jego ból może jeszcze wzrosnąć... ale spokojne, choć wypowiedziane z trudem słowa Allegry zraniły go bardziej niż wszystko inne. Zacisnął mocno powieki. - Wcale nie to miałem na myśli. - Znowu otworzył oczy i spojrzał jej prosto w twarz. - Allegro, kocham cię. Chcę, byś została moją żoną. Wyjdź za mnie! Popatrzyła na niego zupełnie zdezorientowana. Potem odchyliła głowę do tyłu i spojrzała w rozgwieżdżone niebo. I w końcu znów zwróciła oczy na Lazara. - Wszyscy się na nas gapią! - szepnęła. - Wstań, jesteś przecież królem! - Jestem twoim mężem - odparł ze spokojnym uporem. - I skończonym głupcem! Odwróciła wzrok od jego błagalnych oczu; wydawała się skrajnie wyczerpana. Pociągnął ją za rękę, wpatrując się w nią bezradnie. - Kocham cię-powtarzał uparcie. -OBoże...?Allegro,powiedzcoś! Milczała przez chwilę, zbierając siły. - To był bardzo męczący wieczór, Łazarze. Nie podejmujmy żadnych pochopnych decyzji. Wstań! Wejdźmy do środka. Lazar nie odrywał od niej oczu. To nie była odpowiedź, jakiej pragnął. 304 Allegra go nie chciała. Poczuł, że traci wszystkie siły; wiedział jednak, że ma, na co zasłużył swoim tchórzostwem. Bez słowa skinął głową. Zranił i rozczarował Allegrę. Nigdy nie zdoła tego naprawić. Nie ma rady: odtąd gra musi toczyć się według jej reguł. Allegra wyprostowała się tak dumnie, j ak j ej na to pozwalała drobna figurka, i czekała na Lazara. Podniósł się i podążył za nią. Weszli do klasztoru i powędrowali do jej celi. Lazarowi serce ściskało się na widok Allegry, kroczącej z dumnie podniesioną głową, choć wszyscy wiedzieli już, że spodziewa się dziecka. Jego dziecka! Jeszcze jeden cud! - myślał olśniony. Allegra musi mu przebaczyć! Staną się rodziną; w gruncie rzeczy tego tylko pragnął. Kiedy wydawał swym ludziom ostatnie rozkazy, Allegra weszła do swej izdebki. Wszedł za nią i zamknął drzwi za sobą. Stała przy otwartym oknie, wpatrując się w noc. W jej postawie widział strach: sztywno wyprostowane plecy, skrzyżowane ręce przyciśnięte mocno do piersi... Wiedział, że jej strach nie ma nic wspólnego z Domenicem Clemente. To było coś znacznie głębszego i on sam był temu winien. Czując się tak winny, jak jeszcze nigdy w życiu, Lazar czekał ze spuszczoną głową, z rękami w kieszeniach. W końcu Allegra odwróciła się do niego, by przeprowadzić z nim ostateczną rozmowę. Stali wpatrzeni w siebie w blasku świec, nareszcie bez świadków. Stojąca na drugim końcu pokoju Allegra przyglądała się uważnie kochankowi. Ręce nadal miała skrzyżowane na piersi. Wydawała się Lazarowi taka maleńka, bezbronna... i wojownicza. Ogarnął go nagle bezbrzeżny smutek; całe ciało tak mu zaciążyło, że przysiadł na łóżku. Allegra musi do niego wrócić! Musi! - No więc? - spytała chłodno. Nie mógł oderwać od niej oczu. Jest taka cudowna! - myślał. Spuścił jednak głowę, nie wiedząc od czego zacząć. - Masz prawo mnie nienawidzić - powiedział z ciężkim sercem. -Prosiłem, żebyś mi ufała, i zaufałaś mi. Wierzyłaś we mnie, kiedy ja sam nie wierzyłem w siebie. Dzięki tobie odzyskałem wszystko, co utraciłem - a wtedy... - urwał, zmarszczył czoło i wlepił wzrok w swoje ręce -... odepchnąłem cię. - Pozbyłeś się mnie - poprawiła go chłodno. - Ale przysięgam ci, że nie zrobiłem tego z braku miłości! Nigdy nie przestałem cię kochać. 20 - Jego Wysokość Pirat 305 Zapadła cisza. Lazar z trudem zaczerpnął powietrza. - Widzisz... wierzyłem, że ciąży nade mną klątwa - powiedział. Jak głupio to zabrzmiało! - Myślałem, że jeśli zatrzymam cię przy sobie, zginiesz tragicznie, tak jak cała moja rodzina, jak Proboszcz... Miałem nadzieję, że wyrzekając się ciebie, ocalę ci życie. Allegra rzuciła mu ostre, sceptyczne spojrzenie. Lazar ciężko westchnął. - Wiem, jakie to głupie... Właśnie dlatego nigdy ci o tym nie mówiłem. Byłem pewien, że uznasz to za bzdurę, a ja święcie w to wierzyłem. Dzisiaj, kiedy dotarliśmy do przełęczy D'Orofio, uświadomiłem sobie... że nie jestem tak ważny, nawet jako król, żeby Pan Bóg miał tracić czas na prześladowanie mnie! Ma przecież tyle ważniejszych spraw... choćby opiekę nad tymi maleństwami, które dopiero się narodzą... Spojrzał wreszcie na nią; oczy miał pełne łez. - Czy to prawda, Allegro? Mam wkrótce zostać ojcem? Popatrzyła na niego tak, jakby zaraz miała skapitulować, ale natychmiast się odwróciła. - Nie obawiaj się, nie sprawię ci kłopotu. Ciocia Isabelle i wujek Marc pomogą mi... Lazar zerwał się. - Nie! - Nie?! O Boże! Znów nie to, co trzeba! - Chciałem tylko powiedzieć... Proszę cię, Allegro, zostań moją żoną! Kocham cię tak bardzo, że to aż boli... - szepnął. - Zrobię wszystko, by cię odzyskać. Daj mi jeszcze jedną szansę! Nie pozwól, by nasze dziecko wychowywało się bez ojca! Świat bywa okrutny. Nasz malec powinien mieć kogoś, kto by się nim opiekował. I tobą także. Proszę cię, Allegro! Pozwól, żebym to ja był tym szczęśliwym człowiekiem! - Lazar... - Stała bez ruchu z opuszczoną głową; przycisnęła jeszcze mocniej do piersi skrzyżowane ramiona. Lazar wpatrywał się w podłogę. Wolał nie myśleć o tym, co zrobi, jeśli Allegra mu odmówi. - Tak strasznie cię przepraszam - powiedział głuchym szeptem. -Czy możesz mi przebaczyć? Przysięgam, że chciałem jak najlepiej... Próbowałem choć raz nie myśleć o sobie... Wierzysz mi, Allegro? - Wierzę... - odparła ledwie dosłyszalnym szeptem. - I będziemy znowu razem? Zapadło długie milczenie. Lazar zamknął oczy, bojąc się spojrzeć na ukochaną. W końcu jednak przemógł się: musi spojrzeć jej prosto 306 w twarz, bez względu na to, jaka będzie jej odpowiedź. Otworzył oczy i podniósł głowę. Allegra również opanowała się. - Ty głuptasie! -powiedziała; przygryzła dolną wargę, jej oczy napełniły się łzami. - Po tym wszystkim, cośmy razem przeżyli... jak możesz jeszcze pytać? Kiedy ci powiedziałam, że nigdy nie przestanę cię kochać, mówiłam prawdę. - Dasz mi jeszcze jedną szansę? - Najmilszy... - szepnęła. - Nawet sto szans, jeśli to będzie potrzebne! Nim zdążyła się poruszyć, był już przy niej. Przycisnął ją do piersi, przysięgając, że już nigdy nie pozwoli jej odejść. - Naprawdę jeszcze mnie chcesz? - spytała Allegra tak żałośnie, że serce mu się ścisnęło. - Mówiłeś tyle okropnych rzeczy! Powiedziałeś, że nie jestem ci już potrzebna... Nazwałeś mnie... - Przestań! Nie mogę tego znieść - szepnął z rozdartym sercem. -Starałem się odpędzić cię, zanim stanie ci się coś złego! - Niech by się stało, bylebym była razem z tobą! Ukrył twarz w jej włosach i stał bez ruchu. Był niepocieszony, że sprawił jej tyle bólu. Nie mógł wykrztusić słowa. To przez niego w słodkim głosie Allegry było tyle zwątpienia. - Więc jeszcze mnie kochasz, Łazarze? - No pewnie! Pozwól mi tylko dowieść ci, jak bardzo cię kocham... Nigdy już nie zawiedziesz się na mnie. - Prawie jej nie widział przez łzy. Wziął ją pod brodę, żeby podniosła twarz. - Popatrz na mnie, Allegro. Czy wyglądam na człowieka, który mógłby żyć bez ciebie? Przez chwilę patrzyła mu w oczy, a potem poważnie potrząsnęła głową. Skinął na znak, że sięz niązgadza, i znowu przyciągnął ją do siebie. Przytuliła się do niego i ukryła twarz na jego piersi. - Jak cudownie jest mieć cię tak blisko - szepnęła. - Tak bardzo za tobą tęskniłam... Myślałam, że już nigdy do mnie nie wrócisz. Otoczył ją ramionami i trzymał tuż przy sobie, dotykając brodą jej włosów. Po kilku minutach Allegra odchyliła głowę do tyłu i spojrzała mu w twarz, jakby chciała go należycie ocenić. Czekał na jej wyrok. Pokiwała głową z czułym wyrzutem. Potem jej ręce powoli uniosły się w górę i oplotły szyję Lazara, przyciągając go, by ją pocałował. Pod j ej pierwszym, niewinnym pocałunkiem poczuł, że wraca mu życie. - Najmilszy... - szepnęła. 307 - Tak, cherie? - Kochaj mnie! - Kocham cię - odparł równie cicho. - Kocham cię bardziej niż cokolwiek na tym świecie. Allegra rozchyliła usta i przesunęła lekko językiem po wargach La-zara, potem wślizgnęła się pomiędzy nie. Natychmiast stanął w ogniu. Przygarnął ją mocno i pocałował zachłannie. Allegra zaczęła go pieścić. Jej ręce były wszędzie, dotykały, gładziły, roznamiętniały go. Wtargnął do wnętrza jej ust i nie wypuszczając jej z ramion, pociągnął na łóżko. Zdumiał się, gdy Allegra sama przystąpiła do ataku; całowała go tak, jakby umierała z pragnienia. - Tak bardzo cię kocham, Allegro. - Naprawdę się pobierzemy? - szepnęła trochę zasapana, bo ściągała mu właśnie koszulę. - Jutro - obiecał. - A co będzie z Ascencion...? - Będziemy wspólnie nią rządzić, moja żono. Ramię w ramię. Jesteś właśnie taką królową, jakiej potrzeba naszej wyspie. I wszystkim, czego mnie potrzeba do szczęścia. - A nasze dziecko? - Będzie księciem i następcą tronu - szepnął, pieszcząc czule jej brzuch. Poczuł, że Allegra uśmiecha się z ustami na jego ustach. - Obawiam się, najjaśniejszy panie, że to będzie księżniczka. - Naprawdę? - Nie jestem pewna, ale tak mi się wydaje. - To wspaniale! - odparł. - Jeszcze jeden cud! Zamknął oczy i poddał się pieszczotom Allegry. Miał wrażenie, że już umarł i trafił do raju. Cały jego ból wypalił się w jaśniejącym płomieniu miłości Allegry. - Zdejmij to, na litość boską! - burknął, zdzierając z niej zakonny strój. Allegra wybuchnęła serdecznym śmiechem i jednym płynnym ruchem pozbyła się posępnych szat. Potem całkiem naga usiadła na nim okrakiem. Dotyk jej ciała przyprawił Lazara o zawrót głowy. Sama jej bliskość odurzała go jak narkotyk. Allegra pochyliła się nad kochankiem i pocałowała go w usta. Naprężone sutki musnęły jego pierś. - Kocham cię. - Rozpięła mu spodnie i ucałowała go w brzuch. -Kocham cię, Łazarze... - szepnęła znowu. - Mój Łazarze... - Całowała go w szyję, drażniąc ją leciutko zębami. - Mój mężu... 308 - Moja żono! - Przyciągnął do siebie jej smukłe ciało. Po długim, słodkim, miękkim jak jedwab pocałunku ujął jej twarz w dłonie i spojrzał poważnie w jej oczy. - Nigdy nie będę ciebie wart - wyznał. - Nigdy! Uśmiechnęła się leniwie. - Chyba masz rację - mruknęła. - Ale przez najbliższe sześćdziesiąt lat, albo i więcej, możesz próbować... a nuż mi dorównasz? - Ty szelmo! - szepnął i roześmiał się bez tchu, bo doprowadziła go pieszczotami do stanu wrzenia. Po chwili przyjęła go w siebie. Wydał ostry jęk graniczącej z bólem rozkoszy. - Widzę, że naprawdę się za mną stęskniłeś! - wymruczała jak kotka. Oczy miała przymknięte, twarz j aśniała upój eniem. Odrzuciła głowę do tyłu. - Jesteś najpiękniejsza w świecie - wyszeptał. Tulił ją do siebie, setki razy przysięgał jej miłość gorączkowym szeptem, między jednym a drugim pocałunkiem. Słowa jednak okazały się niewystarczaj ące. Złożył ją znów na łóżku i dowodził swej miłości każdym dotknięciem, każdą pieszczotą, każdym tchnieniem; ofiarowywał jej całego siebie. Gdy zapragnęła go, zanurzał siew niej z miłością, coraz głębiej i głębiej , aż wypełnił ją całą. Czując nogi Allegry wokół swych bioder, upajał się miękkością jej skóry i ich kurczowym, wilgotnym uściskiem. - Nigdy mnie już nie opuszczaj, Łazarze! Jesteś połową mojej duszy. W odpowiedzi spojrzał jej głęboko w oczy. Sama mogła się przekonać, że nigdy jej nie opuści, nawet za wszystkie skarby świata! Ekstaza ogarnęła ją w momencie całkowitego oddania. Opływała Lazara jak niebiańska rosa, krzyki namiętności unosiły się w mroku nocy. On także osiągnął szczyt, zaciskając w rękach jej jedwabiste włosy, powtarzając bez tchu jej imię, przelewając w nią całego siebie. Przez jakiś czas leżał na niej, gładząc ją po włosach, ona zaś nie wypuszczała go z ramion, nadal obejmując udami jego biodra. Z westchnieniem uniósł się na łokciach, popatrzył na Allegrę i objął dłońmi jej śliczną twarzyczkę. Rzęsy o złotych koniuszkach uniosły się, niewiarygodnie piękne oczy pełne były miłości. - Powiedz mi jeszcze raz, że mnie kochasz! - Kocham cię. Kocham cię, Allegro di Fiore. Miłuję cię, pragnę cię... cały jestem twój. - Pochylił głowę i musnął wargami jej wargi. -Dzięki ci, moja żono, moja najdroższa przyjaciółko. Nigdy nie przestanę ci dziękować za twoją miłość. 309 Jeszcze tej samej nocy Lazar poprowadził Allegrę sekretnymi korytarzami Fiorich do piwnic starego, wypalonego zamku Belfort. Z wnętrza ruin wyszli na rześkie powietrze nocy i przez kilka godzin przechadzali się po terenie, na którym miało stanąć w przyszłości ich miasto. Bez dwóch milionów austriackich dukatów budowa pójdzie wolniej, zadanie będzie trudniejsze, ale Lazar orzekł, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Tutaj stanie rotunda senatu, tam nowa katedra. Na wielkim placu w centrum nowego miasta będzie fontanna z brązu, wzniesiona na cześć króla Alfonsa i królowej Eugenii, oraz niewielka marmurowa tablica, poświęcona pamięci donny Cristiany -jedynej osoby, która próbowała oddać w ręce sprawiedliwości morderców Fiorich i została przez nich zabita. Tam, gdzie w tej chwili rośnie sosnowy zagajnik, stanie lśniący od złota gmach opery, a na szczycie tamtego dalekiego wzgórza wzniosą nowy imponujący pałac królewski, Palazzo Reale, w którym będą wzrastać nowe pędy starożytnego rodu: ich dzieci i wnuki. Żartowali i dyskutowali jak zawsze, całując się raz po raz; im dalej jednak zapuszczali się w okolice Belfort, tym częściej zapadało milczenie. - Musisz porozmawiać z Dariusem - powiedziała w pewnej chwili Allegra. - Boleśnie zraniłeś jego uczucia, wiesz? Lazar skinął głową. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, Allegro, chciałbym zostać prawnym opiekunem tego chłopca. On nie ma nikogo na świecie. Uśmiechnęła się łagodnie; była z niego dumna. - Uważam, że to doskonały pomysł. Gdy zbliżał się już świt, przysiedli obok siebie na skalnej grani, tuż nad ogrodem oliwnym, i przyglądali się, jak wschodzi słońce. Allegra spojrzała na Lazara; złotawy blask poranka łagodził jego regularne, wyraziste rysy. Jak wielu rzeczy mnie nauczył, myślała. I jak sam zmężniał! Jego gniew przemienił się w siłę, z bólu zrodziła się mądrość, a cała gorycz rozpłynęła się w miłości. - Łazarze... - Splotła palce z jego palcami. Był teraz królem, ale gdy odwrócił się do ukochanej, w czarnych oczach pojawiły się łobuzerskie błyski. Podniósł rękę Allegry do ust. O co chodzi, cherie? Uśmiechnęła się do niego czule. - Nareszcie znalazłeś swój port. 310 W samo południe kroczyli nawą główną wspaniale udekorowanej katedry. Zgromadzili się w niej dostojnicy ze wszystkich państw Europy. Gdy oblubieńcy złożyli przysięgę małżeńską, sam Pius VI włożył ciężką złotą koronę na głowę Lazara. Następnie król ozdobił głowę żony misternym diademem, lśniącym od brylantów i szmaragdów, i podniósłszy Allegrę z klęczek postawił ją obok siebie. Gdy się pocałowali, wszyscy wielmoże i dostojnicy wy-buchnęli gromkim aplauzem, który rozbrzmiał echem pod wysokim sklepieniem świątyni. I wreszcie, otoczeni licznym orszakiem, król i królowa Ascencion wyszli z katedry i stanęli w blasku słońca. Rozległy się ogłuszające wiwaty i okrzyki radości. W powietrzu unosiły się tumany kwietnych płatków. Lazar miał na sobie wspaniały biały mundur, szamerowany złotem, a u boku Excelsior w wysadzanej klejnotami pochwie. Królewska para zatrzymała się na najwyższym stopniu schodów, tuż za otwartymi na oścież, potężnymi drzwiami katedry, pozdrawiając swoich poddanych. Allegra trzymała dumnie głowę, choć nie była pewna, jakie powitanie zgotują mieszkańcy Ascencion swej nowej królowej, córce Monteverdiego. Choć Lazar stał u jej boku i mocno trzymał ją za rękę, przez chwilę Allegra była naprawdę przestraszona. Tak bardzo pragnęła, by ojczyzna, którą tak kochała, i jej rodacy przyjęli ją życzliwie. Nagle z tłumu wysunął się pulchny, niechlujny człowieczek i zaczął machać kapeluszem, zachęcając stojących obok do wiwatów, aż wreszcie wszyscy zaczęli wykrzykiwać razem z nim: - Niech żyje królowa! Allegra musiała się hamować, by nie wybuchnąć śmiechem na widok sztuczek Bernarda. Lazar mrugnął do żony, jakby chciał jej powiedzieć: „A nie mówiłem?" Potem wziął ją w ramiona; Ascencion także przytuliła ich oboje do swej piersi i na maleńkiej wyspie, otoczonej zielonym jak nefryt morzem, zapanował wreszcie pokój.