Beata Andrzejczuk Ja, mój Tata i reszta świata DOM WYDAWNICZY fAfAEL Korekta i redakcja Agata Chadzińska Anna Kendziak Agata Pindel-Witek Opracowanie komputerowe Anna Kendziak Projekt okładki Andrzej Witek Rysunki Justyna Kamykowska Ol A '*. -o. i J ■ KraW w o ISBN 83-89431-92-0 © 2005 Dom Wydawniczy „ Rafael" ul. Grzegórzecka 69 31-559 Kraków tel./fax (0*12) 41114 52 e-mail: rafael@rafael.pl www.rafael.pl Druk: EKODRUK, tel. (0*12) 267 36 60 mn^oo5 Tato kręcił się po kuchni. — Jacuś! - zawołał. - Pobiegnij szybko do piwnicy i przynieś słoik kiszonych ogórków! Klucze leżą na półce - dodał. Jacuś wziął klucze. Wyszedł z mieszkania i zszedł schodami w dół. Zatrzymał się przed drzwiami piwnicy. Włożył klucz do zamka i przekręcił go. Potem pchnął powoli drzwi. W środku panowała ciemność. Za nic tam nie we]dzie\ Me co powie tato? Pewnie będzie się śmiał z Jacka, że jest straszyportek. Nie! Trzeba się przełamać i wejść. Jacek delikatnie ręką próbował znaleźć kontakt. Jest! Nacisnął. Słabe światło rozproszyło ciemność. Jeden stopień w dół, drugi... Jacuś ostrożnie stawiał stopy na schodach. Nagle usłyszał dziwny dźwięk. Coś skoczyło, zakotłowało się. Zawrócił tak szybko, jak tylko było to możliwe. Zatrzasnął z hukiem drzwi. Za nic na świecie tam nie wejdzie! — Gdzie masz ogórki? - zapytał tatuś, gdy Jacek stanął przed nim z pustymi rękoma. — Chyba się zamek zepsuł - skłamał chłopiec. - Nie mogłem otworzyć drzwi. — Trudno - rzekł tato. - Obejdziemy się bez ogórków. * * * Niebo przybierało coraz ciemniejszą barwę. Było już prawie sine. Jacek z przerażeniem wpatrywał się w widok za oknem. Słyszał, jak głośno wali mu serce, a dziwny niepokój ściska żołądek. — Będzie burza - powiedział tato. - Nic dziwnego - dodał. - Po takich upalnych dniach powinna być burza. Nagle niebo przecięła błyskawica, potem druga. Jacek liczył w myślach: raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Do sześciu już nie doliczył. Usłyszał potworny grzmot, aż podskoczył ze strachu. „A jak piorun uderzy w dom?" - myślał. Wprawdzie wszystkie bloki i domy mają piorunochrony, ale Jacek i tak nie czuł się bezpiecznie. I znów błyskawica przeszyła niebo. „Raz, dwa..." -liczył Jacek. Nagle grzmot! I błyskawica! I od razu grzmot! — O rety - szepnął Jacuś. - To znaczy, że pioruny biją tuż, tuż! Pędem rzucił się do łazienki i zamknął drzwi. W łazience nie było okien. Nie widział więc błyskawic, ale wciąż słyszał grzmoty. Wszedł szybko do wanny i nakrył głowę ręcznikiem Pomyślał, że dłużej tego nie wytrzyma! — Jacek! Jacek! - tato dobijał się do drzwi. - Co ty tam tak długo robisz? Chłopiec zerwał się na równe nogi. Chyba zasnął w tej wannie. — Już wychodzę tato - zawołał i powoli uchylił drzwi. — Przestraszyłeś się burzy? - zapytał tato, uważnie przyglądając się synkowi. Zawstydzony Jacek spuścił oczy. Przenigdy nie powie tacie, że boi się burzy. Zresztą nie tylko burzy, ale też ciemności, szczurów, wypraw na strych i do piwnicy, i jeszcze paru innych rzeczy. — Nie boję się jakiejś głupiej burzy - powiedział i czmychnął szybko do pokoju, żeby tatuś nie odkrył prawdy. * * * Jechali na rowerach już dłuższy czas. Powietrze było rześkie po deszczu, a słońce przedzierało się przez chmury. J — Popatrz, tato! - Jacek zatrzymał nagle rower. Tatuś także stanął i spojrzał w kierunku, który wskazywał synek. — To skoki na bungee - odparł tato. — Pojedźmy tam - zachęcał Jacuś. — Dobrze - zgodził się tatuś i już po chwili stali w pobliżu ogromnego dźwigu, z którego zwisała lina. — Będzie skakał - pisnął z podziwem chłopiec, wpatrując się w młodego mężczyznę. Rzeczywiście. Winda ruszyła w górę, wioząc śmiałka. Tatuś i Jacek zadarli głowy. Mężczyzna był już na samej górze. Widzieli, jak instruktor przypinał go pasami, coś do niego mówił, tłumaczył. Potem młody człowiek stanął na krawędzi. Instruktor rozpoczął odliczanie i... młody mężczyzna poszybował w dół niczym ptak. Cały czas krzyczał, ale nie był to krzyk strachu czy przerażenia. Raczej okrzyk radości. Wszyscy na dole zamarli w bezruchu i ciszy. — Skocz, tatusiu - powiedział Jacek. — Nie skoczę - odparł tatuś. — Dlaczego? - zdziwił się chłopiec. — Bardzo się boję takiej wysokości - powiedział. — Boisz się? - Jacek nie dowierzał własnym uszom. - Tatusiu, to ty jesteś tchórzem. — Mylisz się - powiedział młody człowiek, który jeszcze przed chwilą skakał na bungee, a teraz stanął tuż obok nich. - Trzeba mieć w sobie wiele odwagi, by przyznać się, że czegoś naprawdę się boimy. Potem poklepał Jacka po ramieniu, uśmiechnął się i odszedł. •к -к -к — Boję się, tato - wyszeptał Jacuś, gdy tatuś powtórnie poprosił go, aby przyniósł ogórki z piwnicy. - Boję się sam chodzić do piwnicy. — W takim razie pójdziemy razem - wykrzyknął wesoło tato. Wziął klucze z półki, a potem objął Jacka ramieniem. — Strach można pokonać - rzekł. — To znaczy, że ty też spróbujesz kiedyś skoczyć na bungee? - zapytał chłopiec. — Tego nie mogę ci obiecać - roześmiał się tato. jf bysiu przeżywał praw-^_JBdziwe chwile grozy! Jutro miał jechać na piknik ze swoją grupą starszaków. Pani obiecała ognisko, pieczenie kiełbasek i wiele fajnych zabaw. Problem w tym, że zbiórkę zapowiedziała na szóstą rano! Przecież tato za nic w świecie nie wstanie o piątej! Tato zawsze zasypia i na pewno ciągle spóźnia się do pracy, chociaż chodzi na ósmą. A mama jak na złość wyjechała i wróci dopiero pojutrze. Trzeba będzie szybko coś wymyślić! Ale co? — Przywiąż sobie rękę do łóżka - poradziła Alusia. — Jak to? - zdziwił się Zby-siu. — Normalnie. Sznurkiem - tłumaczyła Alusia. - Gdy będziesz chciał się przewrócić w nocy na drugi bok, sznurek pociągnie cię za rękę i obudzisz się. — Eeeee, to głupi pomysł - wtrącił Romek. - Ja przez całą noc się kręcę, wiercę i przewracam z boku na bok, więc w ogóle nie mógłbym spać. — Lepiej w ogóle nie spać, niż nie pojechać na piknik - broniła się Alusia. — Włóż sobie coś pod prześcieradło - powiedział poważnie Antek. - Będzie ci niewygodnie, więc będziesz się budził. — A czy ja jestem księżniczką na ziarnku grochu? - zezłościł się Zbysiu. — Lepiej żebyś był księżniczką - roześmiała się Ala. - Inaczej nic nie poczujesz i będziesz spał jak suseł. — Hmm - zastanawiał się Zbysiu i minę miał coraz bardziej markotną. — A dlaczego po prostu nie poprosisz tatę, żeby cię obudził? - zapytał Romcio. — Bo mój tato, gdy tylko dzwoni budzik, od razu go wyłącza i śpi dalej. — To jak wstaje do pracy? - zapytała Alusia. — Mama go budzi, a tato zrywa się wtedy na równe nogi i krzyczy: „Jestem już spóźniony!". I tak codziennie. — To masz problem - poważnie powiedział Antek. - Praca taty nie ma kół, więc nie odjedzie, ale twój autokar z całą pewnością tak. — No właśnie - zmartwił się Zbysiu. — Wiem! - zawołała Alusia. -Włącz telewizor przed snem. W nocy jest dużo reklam, będą cię budzić. iSSfeSSS* T' -.■-'-' .- ¥ — Pewnie będą, ale co chwilę. W nocy są prawie same reklamy - powiedział Antek. - Lepiej obejrzyj jakiś straszny film. Moja babcia mówiła, że oglądała niedawno taki film, po którym całą noc spać nie mogła. Wszystko wskazywało na to, że aby nie zaspać, to najlepiej wcale nie spać. * * * Zbysiu wykąpał się, sprawdził, czy wszystko ma przygotowane na jutrzejszy piknik, i zajrzał do pokoju. Tato leżał już w łóżku. — Idź spać - polecił tatuś. - Musimy się porządnie wyspać. Jutro bardzo wcześnie trzeba wstać. Zbysiu pomyślał, że tato, jak zwykle, o niczym innym nie myśli, tylko o spaniu. Prawdziwy z niego śpioch. A niech tam! Zbysiu nie zmruży nawet oka. Nie minęła chwila, a tato chrapał, że hej! Chłopiec wskoczył do łóżka i włączył telewizor. Teraz trzeba było znaleźć tylko kanał ze strasznym filmem. O, jest! Muzyka niepokojąca, na ekranie mroczno, a człowiek w czarnej pelerynie rozgląda się dookoła zabójczym wzrokiem. Zbysiu wpatrywał się w ekran i o mało oddechu nie stracił ze strachu. To chyba nie był dobry pomysł. Chłopiec co chwila chował głowę pod kołdrę, a później, to już w ogóle nie miał odwagi, żeby się spod niej wychylić. Wtedy postanowił wypróbować sposób z reklamami. Przełączył więc kanał. Reklam było co niemiara, ale powieki Zbysia stawały się coraz cięższe i cięższe. Co tu robić? Pod prześcieradło nic nie będzie wkładał. Co to, to nie! Księżniczką na ziarnku grochu być nie zamierzał! — No, tak -westchnął Zby-siu. - Może jednak lepiej zabawić się w księżniczkę, niż nie pojechać na piknik? Wstał z łóżka. Trzeba coś znaleźć, żeby włożyć ł pod prześcieradło. Wolnym krokiem po omacku wyszedł do przedpokoju. Usłyszał jakiś szmer i stanął jak wryty. Sparaliżował go strach! — To wszystko wina tego filmu - pomyślał. Zebrał się na odwagę i ruszył na przód. W świetle wpadającym z ulicy do pokoju taty ujrzał zarys wazonu z kwiatami. To były róże, które mama przyniosła z pracy. — Będą w sam raz - ucieszył się Zbysiu i włożył pod prześcieradło cały bukiet. Ojej, jak kłuły! Kto by pomyślał. W końcu leżały pod grubym frotowym prześcieradłem. No, ale nawet jak 4 zaśnie, to na pewno za chwilę się obudzi! Na wszelki wypadek postanowił przywiązać rękę sznurkiem do łóżka. Ot tak, żeby mieć stuprocentową pewność. Jak postanowił, tak zrobił. Cóż to była za noc! Zbysiu budził się co chwilę. Róże kłuły, w reklamach telewizyjnych proponowali a to masło, a to czekoladki, a to klej do klejenia wszystkiego, a na dodatek sznurek sprawił, że Zbysiowi zdrętwiała cała ręka. Prawdziwy koszmar, a nie spokojna noc! * * * — Wstawaj, śpiochu! - Zbysiu poczuł, że ktoś delikatnie dotyka jego ramienia. Pomyślał, że za nic na świecie nie wstanie. Tak dobrze mu się przecież śpi. — Nie chcesz jechać na piknik? - dobiegł do jego uszu głos. Piknik? Jaki piknik? O rety! Przecież dziś miał jechać ,: — Tato korzysta ze wszystkiego, jak leci, i dla dorosłych, i dla dzieci - burknął Pawełek. * * * Potem poszli jeszcze na strzelnicę. Pawełek strzelił dwa razy i chybił, więc dostał loda, a tato wystrzelał naboje do końca. — Żeby się nie zmarnowały - powiedział. Odwiedzili też salon z automatami do gier i tato kupił Pawełkowi loda, ponieważ najpierw sam musiał sprawdzić, czy gry nie są zbyt brutalne. — Jest w nich bardzo dużo agresji i mama byłaby niezadowolona, gdybym pozwolił ci w nie grać - powiedział, "fó ——.. gdy zagrał już w kilka. '*\\ X Ч4^ W końcu zgodził się \ Jr\ ^ na grę, w której jeź- с-'ІІ^ dziło się samocho-:&s> dem, ale w tym 4V/ czasie, gdy Pa- C^?C\ wełek jechał - ' *rJ czerwonym, tato jechał niebieskim. — Jak zagramy razem, to będzie weselej - wyjaśnił. - Będą super wyścigi! — Tato gra we wszystko, jak leci, i dla dorosłych, i dla dzieci - szepnął Paweł. Zrobiło się już bardzo późno i trzeba było wracać. — To może na zakończenie dnia wstąpimy do tej wielkiej lodziarni - zaproponował tatuś. Pawełkowi na samą myśl o lodach zrobiło się niedobrze, ale tato się uparł i zamówił sobie ogromną porcję lodów. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Pawełek nie ma na nie ochoty. ■*• * * — Jak się bawiliście? - zapytała mama, nakrywając do stołu. — Wspaniale - powiedział tatuś. - Musimy to powtórzyć. Może jutro? - zwrócił się do Pawełka. Chłopiec przestraszył się nie na żarty, słysząc te słowa. — Może ty, tatusiu, jutro odpoczniesz, a mnie popilnuje mama? - wykrztusił. Mama postawiła pokrojony chleb na stole i przyglądała się badawczo raz tacie, raz Pawełkowi. Po kolacji tato włączył telewizor i obejrzał z Pawełkiem kilka kreskówek. Potem zaczął się film dla dorosłych z czerwonym znaczkiem i tatuś kazał synkowi iść spać. Paweł zrobił obrażoną minę. — Tato ogląda wszystko, jak leci, i dla dorosłych, i dla dzieci - burknął pod nosem, ale wszystko usłyszała mama. I gdy tato oglądał film, Pawełek musiał jej opowiedzieć, jak minął dzień z tatą. Mamusia kilka razy zatykała usta ręką, żeby nie wybuchnąć śmiechem, ale Pawełkowi wcale nie było do śmiechu. * * * Nazajutrz mama obiecała, że pójdzie z Pawełkiem do wesołego miasteczka, ale chłopiec cały dzień przeleżał w łóżku. Bardzo bolał go brzuch. Nic dziwnego! Kogo by nie bolał po tylu porcjach lodów? W dzień wyjazdu Paweł był już zdrowy, cała rodzina wybrała się więc do parku zabaw. Pawełek poszedł na samochodziki i nawet do pałacu strachów. Niestety, na to szybko wirujące koło mamusia się nie zgodziła. Dała jednak zgodę na inne zabawy. Biedny tatuś siedział na ławeczce i tylko patrzył. — To twoja kara, bo przebrała się zabaw miara - roześmiała się mamusia i pogłaskała tatę po głowie. - Teraz Paweł leci, bo to jest zabawa specjalnie dla dzieci. Pawełkowi było jednak żal tatusia. Przecież zrobił to wszystko tylko z troski o syna. — Pozwól tacie przejechać się ze mną na tej dużej karuzeli - poprosił. — No, dobrze - odparła po chwili zastanowienia, a tatuś bardzo się ucieszył. — A może ty, mamo, też z nami pójdziesz? - zapytał Paweł. — Ja? - zdziwiła się mama. — Tak - roześmiał się Pawełek. - Bo najszczęśliwsze mamy miny, kiedy razem się bawimy! I cała trójka poszła na dużą karuzelę. Było bardzo wesoło! Tato Michała uważał, że jest najlepszym tatą na świecie. Dlatego, gdy mama pełna obaw przygotowywała się do wyjazdu na cały tydzień, uspokajał ją, jak tylko potrafił. — Możesz być pewna, że wszystkiego dopilnuję. — Jestem pewna, tylko... - zawahała się mama - tylko o jedną rzecz się niepokoję. — O co chodzi, kochanie? - spytał tato. Mama wzruszyła ramionami i nic już nie powiedziała. Pewnie nie chciała robić tacie przykrości albo najzwyczajniej w świecie, nie chciała mówić o tym, co myślała. * * * — Kochanie, zrób Michasio-wi śniadanie - prosiła czasami mama. Фъ?> Mn ж *.. - Uhf ," г ШІШШШ^Ш^Ш ь .... ,.^ щ___^ — Zaraz - odpowiadał tatuś. — Kochanie, kup w sklepie masło, bo nie mam czym chleba posmarować - mówiła innym razem. — Zaraz - odpowiadał tatuś. — Czy mógłbyś wyrzucić śmieci? - pytała, gdy z kosza wszystko wysypywało się na podłogę. — Zaraz - mówił z uśmiechem. — Zepsuło mi się żelazko - informowała. — Zaraz naprawię - obiecywał. I tak dzień w dzień. Mama aż się trzęsła, gdy to słyszała, a tatuś z zadowoloną miną obejmował ją czule w pasie i mówił: — Widzisz, jakiego masz dobrego męża. Nigdy niczego ci nie odmówiłem. I wtedy mama marszczyła groźnie brwi, a jej usta robiły się wąskie jak kreseczka. Tato odskakiwał jak porażony prądem i w mig wszystko było zrobione. No tak, ale teraz mamy miało nie być przez cały tydzień! * * * Michasiowi zapowiadał się tydzień pełen wrażeń, chociażby dlatego, że po raz pierwszy w życiu miał jechać sam do przedszkola, i to autobusem! Wprawdzie tylko trzy przystanki, ale to zawsze coś! Tatuś musiał bardzo wcześnie wstawać do pracy i nie było sensu budzić Michała. Pani Kalinowska obiecała, że przypilnuje, żeby Michaś ubrał się, zjadł coś i zamknął mieszkanie. — Tato - powiedział chłopiec - miałeś mi wytłumaczyć, jak dojechać do przedszkola. — Zaraz - rzekł tato i przełączył kanał w telewizorze. Michaś poszedł więc bawić się do swojego pokoju, a po godzinie znów podszedł do taty. — Tato, kiedy pójdziemy na przystanek, żebyś mi wszystko wytłumaczył? - zapytał. — Zaraz, synku. Tylko skończę myć naczynia. Michaś poszedł więc pograć w nową grę komputerową. Minęło sporo czasu, więc postanowił sprawdzić, co porabia tato. — Tatusiu, czy możemy już pójść? — Zaraz, mój smyku - odpowiedział ojciec. - Tylko się skończą wiadomości sportowe. — Tato, jestem głodny. Już czas na kolację - przypomniał Michaś. Michał odszedł ze smętną miną. Z szafki kuchennej wyciągnął płatki i zalał je mlekiem. Pusty karton wyrzucił do kosza. — No, ładnie - mruknął do siebie. - Na śniadanie nie starczy już mleka. Tato! - krzyknął. - Trzeba kupić mleko! Zaraz pojadę do nocnego sklepu i kupię - odkrzyknął tato. Michaś żałował, że nie potrafi, tak jak mama, zrobić wąskich usteczek i tak groźnie zmarszczyć brwi. Zjadł płatki i położył się na tapczanie. Prawie już spał, gdy poczuł, jak tatuś szarpie go za ramię. —Michałku - powiedział tato - wiem, że już bardzo późno, ale muszę ci wytłumaczyć, jak dojechać do przedszkola. Michaś, przecierając oczy, podszedł za tatą do okna. Właściwie nie podszedł, ale tatuś go tam zaciągnął. W ciemności majaczył słup z tablicą. ї^^^г ігіНШШШМІ^^Н ^ШШ^^^^^^^^^^^^^^Ш — То jest przystanek autobusowy - powiedział tato, pokazując palcem przez szybę. — Tato, wiem o tym. Przecież codziennie jeżdżę z tego przystanku z mamą. — To bardzo dobrze, że wiesz - ucieszył się tatuś. - Mądry chłopak - pochwalił syna. Michał ze zdziwieniem pokiwał głową. Co też ten tato wyprawia? Zrywa go z łóżka zaspanego i pokazuje przystanek pod domem. — To właściwie wszystko wiesz - powiedział zadowolony tatuś. - Na biurku położyłem bilet autobusowy. Musisz go mieć zawsze przy sobie. Wysiądziesz na trzecim przystanku. Ten tu pod domem, to jest przystanek zerowy - tłumaczył. - Zaczniesz liczyć od następnego. Potrafisz liczyć do trzech? - upewniał się. Tego już było za wiele! Co ten tato sobie myśli, przecież nawet maluchy potrafią do trzech policzyć. — Idę spać - rzekł zły Michał i szybko poszedł do swojego pokoju. •k * * Rano Michaś stał na przystanku i czekał na autobus. Był trochę głodny, bo płatki musiał zjeść bez mleka. No, ale co tam! Podjechał pierwszy autobus, potem drugi i trzeci. — Chłopczyku, a ty na jaki czekasz? - zapytała starsza pani. — Nie mam pojęcia - odparł szczerze. - Tatuś zapomniał mi powiedzieć. 49 — A dokąd chcesz dojechać? — Do przedszkola! Na ulicę Kasprowicza. Starsza Pani popatrzyła na rozkład jazdy i powiedziała: — Jedziemy tym samym. Ten autobus ma numer 130. Jedynka, trójka i zero. Michaś odetchnął z ulgą. Teraz już codziennie czekał na autobus numer 130, a tatuś dzień w dzień zostawiał na biurku jeden bilet. — Tato - zapytał w końcu Michał. - Po co mi tyle biletów? Nie zgubiłem przecież tego, który dałeś mi pierwszego dnia. Tato wpatrywał się w Michała blady i przerażony. — A nie skasowałeś tego biletu? - wykrztusił. — Nie - odpowiedział Michaś. - Nic mi nie mówiłeś o kasowaniu. Powiedziałeś tylko, że jak przyjdzie pan kontroler, to mam pokazać bilet. Tato zrobił się jeszcze bardziej blady. — Idziemy na przystanek! - krzyknął. - Wsiądziemy do autobusu i razem przejedziemy te trzy przystanki, a ja ci po drodze wszystko wytłumaczę. — Tatusiu - bronił się chłopiec - ale po co? Jutro wraca mama i nie będę więcej sam jeździł. Tato był jednak nieubłagany, ale przynajmniej Michał dowiedział się, że po wejściu do autobusu należy skasować bilet. * * * Wraz z powrotem mamy wszystko wróciło do normy. — Kochanie - zwróciła się do taty - chciałam ubić śmietanę, ale mikser nie działa. Czy mógłbyś naprawić? — Oczywiście, skarbie - odparł tato. - Zaraz to zrobię... - i pogrążył się w lekturze gazety. Mama usiadła na kanapie. Wzięła do ręki kartkę i długopis, i coś zaczęła notować. — Co robisz? - zaciekawił się Michaś. — Układam rymowanki - roześmiała się mama. - Chcesz posłuchać? - zapytała i zaczęła czytać: „Nie ma rady na taty wady, ale i tak go bardzo kochamy, bo na całym świecie jednego go mamy!". — To prawda - pomyślał Michaś. - A dzięki tacie może mama zostanie poetką? Nawet nieźle jej idzie! \ / \ f i^da zatrzymała się V у na czwartym piętrze. Tato otworzył drzwi i przepuścił Patryka przodem. Chłopiec wsiadł do windy i już po chwili zaczął kaszleć, udawać, że się dusi i zatykać nos. — Takie śmierdzące perfumy nie są powodem do dumy - wykrztusił w końcu. Młoda kobieta, starannie ubrana, uczesana i wyperfumo-wana, oblała się rumieńcem. — Patryku! -wrzasnął tato. - Jak ty się zachowujesz?! - po czym przygładził włosy i zwrócił się do kobiety. - Przepraszam panią bardzo za zachowanie mojego syna. Winda zatrzymała się na parterze i kobieta w pośpiechu opuściła kabinę. — Co ty wyprawiasz?-tato był cały czerwony ze złości. Patryk wzruszył ramionami. — Przecież sam mnie uczyłeś, że nie należy kłamać, a szczerość to bardzo dobra cecha. Tatuś chciał wszystko wytłumaczyć synkowi jeszcze raz, ale nie zdążył. Patryk podbiegł do Eli, która wyszła na spacer ze swoim pieskiem. — Cześć, Elka! Ten kundel ma pysk jak moja szufelka - zaśmiał się. — Nieprawda - oburzyła się dziewczynka. -Jest piękny, a ty tak mówisz, bo w ogóle nie masz psa! - obróciła się na pięcie i odeszła. Tato złapał się za głowę. Co też Patryk dziś wyczynia? *** Weszli do przedszkola. W holu siedział już Michał. Jego babcia wiązała chłopcu sznurowadła przy pantoflach. — Michał butów wiązać nie umie! Pewnie ma braki w rozumie - krzyknął Patryk. — Z rozumem u niego wszystko dobrze - powiedziała babcia. - Tylko paluszki ma mało sprawne. — Jak ktoś paluszków używać nie umie, to też ma braki w rozumie - zrymował swoim zwyczajem Patryk. Tato już nic nie powiedział, tylko stał zamyślony, opierając się o ścianę. — Cześć, tato - chłopiec pomachał na pożegnanie ręką i popędził po schodach do swojej sali. БЗ &?® "^ łj^ri Мм — Pani Ola zmieniła fryzurę! - piszczała Kasia. - Zobaczcie! Pani przedszkolanka poprawiła włosy ręką i uśmiechnęła się do Kasi. — Ale ładnie pani wygląda - zachwycała się Anitka. — Naprawdę bombowo! - wtrącił rudy Mietek. — Super! - zawołał Wojtek. Patryk przyjrzał się pani Oli uważnie. — A ty co o tym sądzisz? - zwróciła się do niego. — Hmm - zawahał się Patryk - lepsze były tamte włosy. Wyglądały jak dwa kłosy. Teraz wygląda pani, pani Olu, jak strach na wróble w polu. Pani przedszkolanka posmutniała i poprosiła dzieci, aby usiadły przy swoich stoliczkach. * * * Jacuś cały dzień bardzo płakał i Patryk chciał już wracać do domu. Nie wytrzyma dłużej z tą beksą. Zaczęło się od zupy mlecznej. Gdy tylko pani postawiła przed Jackiem talerz na stole, to on od razu w ryk. A przecież pani Ola wyraźnie powiedziała: — Jak nie chcesz, Jacusiu, to nie jedz zupy mlecznej. Zjesz same kanapki. Ale on tak się rozbeczał, że nawet kanapek nie zjadł i pani Ola trochę się zdenerwowała. Potem przy obiedzie było to samo i jeszcze przy leżakowaniu, i zabawach, i nawet przy czytaniu bajek. — Ty mazgaju, bądź wreszcie cicho albo niech cię porwie licho! - wrzasnął Patryk i ze złości potrząsnął kolegą. Jacuś tak się zaczął zanosić szlochem, że pani nie mogła go uspokoić. — Głowa przez tą beksę mi pęka} Co za udręka! - krzyknął Patryk i, łapiąc się za głowę, wybiegł z sali. Wpadł prosto w ramiona pani Dorotki z grupy siódmej. — Ma pani bardzo brzydką spódnicę. Wygląda jak potłuczone donice - powiedział. Rzeczywiście, spódnica pani Dorotki była brązowa i dziwnie powycinana na dole. A materiał miał takie esy-floresy, jakby pęknięcia. Panią Dorotkę tak zatkało z wrażenia, że wypuściła Patryka z objęć. Słyszał, jak potem rozmawiała z panią Grażynką. — Czy ty też uważasz, że ta spódniczka jest brzydka? Wydałam na nią wszystkie zaoszczędzone pieniądze. — Jest piękna! - powiedziała pani Grażynką. — Pani Grażynką kłamie i powinna dostać lanie! - zawołał Patryk i zaczął szybko biec, bo pani Grażynką spojrzała na niego srogim wzrokiem. A wiadomo, z nią nie ma żartów! * * * Gdy tatuś przyszedł odebrać Patryka z przedszkola, pani Ola poprosiła go o chwilę rozmowy. Ojej! Ta chwila trwała bardzo długo! Patryk kręcił się, wiercił i pomyślał sobie, że dłużej tego nie wytrzyma. Już chciał podejść do taty i pani Oli i coś powiedzieć, ale jego uwagę odwróciła mama Krzyśka, która właśnie przyszła po syna. Patryk przyglądał jej się w osłupieniu. Zauważyła to i zapytała: — Co się stało, że mi się tak przyglądasz? — Strasznie gruba jest pani, grubsza niż mama Ani. A ja myślałem, że najgrubsza na całym świecie jest właśnie ona, bo podobna jest do wielkiego, nadmuchanego balona! — Dość tego! - wrzasnął tato, który nie wiadomo skąd znalazł się obok niego i pociągnął syna za rękaw, przepraszając jednocześnie mamę Krzyśka. * * * Gdy wrócili do domu, tato długo rozmawiał z Patrykiem. Minęła jedna godzina i druga. Tato z synem siedzieli przy zapalonej lampce i uchylonych drzwiach. Bury kot pomrukiwał sennie, leżąc na parapecie okna. Rozmowa zakończyła się dopiero wtedy, gdy chłopiec zrozumiał swój błąd. Bo czy to szczerość była Patryka, że wszystkim wady wytykał? Z całą pewnością NIE! To się brakiem kultury zwie! Szczerość to prawda, która nikogo nie zrani! I o tym rozmawiała z dziećmi w przedszkolu pani. W domu Patrykowi wyjaśnił wszystko tato. A co wy, kochane dzieci, na to? nka wspinała się pod górkę. Górka nie była wielka, ale dziewczynka miała po raz pierwszy w życiu narty na nogach. Wchodziła ostrożnie za tatusiem. — Tato, narty mi zjeżdżają - zawołała i bęc! Tato się zaśmiał. — Musisz ich krawędzie wbijać w śnieg, wtedy nie będą zjeżdżały - powiedział. Tacie łatwo mówić. Już dawno wszedł na górkę. I to zupełnie inaczej. Ot tak, jak kaczka... człap, człap, człap. Inka podniosła się, ale znów zjechała i to do tyłu. — Aaaaaa - krzyknęła i znów bęc! Zupełnie przestało jej się to podobać. Nawet nogi bolały, a przecież jeszcze ani razu nie zjechała tak jak trzeba. Zrobiła obrażoną minę. — Wstawaj - zaśmiał się tato. Inka nie miała ochoty wstawać. To miała być wspaniała zabawa! Tymczasem to jakiś koszmar. ■* * * Inka rozejrzała się za bratem. O, jest! Wjechał na samą górę! No tak, ale Radek już ćwiczył w poprzednią sobotę. — Tato! - zawołała, zapominając o tym, że postanowiła być na wszystkich obrażona. - Radek jest na przeciągu! — Na wyciągu! - roześmiał się tato. - To wyciąg, kochanie. Wyciąg czy przeciąg - dla Inki to wszystko jedno. Też chciała wyjechać tym urządzeniem na górkę. Przecież to o wiele łatwiejsze. Lina ciągnie dzieci pod górę i nic nie trzeba robić. Ona sasemmusi wchodzić własnych siłach. — Tato - zawołała znów - chcę na przeciąg. Tato nie słuchał. Patrzył na Radka. Brat wypadł z wyciągu jak kamyk z procy. Teraz leżał tam na górze i nie wstawał. — Podnieś się! - krzyknął tato. - Radek, wstawaj! Radek leżał dalej, a z oddali widać było, że minę miał tak obrażoną, jak przed chwilą Inka. Tato wymachiwał kijkiem i coś wołał. Radek podniósł się powoli. Zaczął machać w powietrzu rękami, pochylił się do przodu i... ruszył! Ruszył, to mało powiedziane. Radek pędził! Wszyscy uciekali z drogi! Ince serce waliło tak, jakby zaraz miało wyskoczyć. Spojrzała w dół stoku. — Tato! - zawołała. - Tato! Radek wyleci za drogę! - złapała się za głowę. - Radek! Radek! - krzyczała. - Hamuj! Hamuj! Pod stokiem było mało miejsca, a potem w dole parking - niczym skocznia dla narciarzy. „Przeleci nad parkingiem albo nad drogą. Chyba lepiej, żeby nad drogą przeleciał. Przynajmniej nie wyląduje na dachu jakiegoś samochodu" - pomyślała. Miała łzy w oczach. Tato patrzył przerażony. W mig wprawnym ruchem odepchnął się kijkami i zjechał przed Radkiem na sam dół. Łaps! Podjechał wprost pod nogi syna. Złapał go prawie w biegu, niemalże w locie. Leżeli razem na ubitym białym śniegu! — Nie wolno jechać na krechę! - mówił rozgniewany tato. Inka domyśliła się, że „na krechę" to jest prosto, tak jak narty niosą. Radek wstał wściekły. Odpiął narty. Ruszył w kierunku ławki, stojącej obok. * ■* * Tato puścił oko do Inki. — Próbujemy? - zwrócił się do niej. Inka wstała i wytrwale ćwiczyła podchodzenie pod tę małą górkę. Szło jej coraz lepiej. Zjechała pługiem. Pług to taki śmieszny sposób zjeżdżania. — Noski się całują - tłumaczył tato i Inka wiedziała, że chodzi o noski nart. - A pięty nie lubią. To oznacza, że czubki muszą być skierowane do siebie, a końce szeroko rozstawione. Inka była uparta. Chciała pokazać Radkowi, że ona się nie obraża o byle co. W duchu żal jej było Radka, ale miała szansę udowodnić, że nie jest mazgajem! Wiedziała, że chwilę temu leżała na śniegu z miną równie obrażoną. Całe szczęście, że nikt nie zauważył. Podchodziła więc i zjeżdżała, podchodziła, zjeżdżała i tak cały czas. Spojrzała na ławeczkę. A to co? Radek wstał i przypinał narty. Tato był obok. Po chwili skierowali się w stronę wyciągu. — Ja też chcę na przeciąg! - zawoła za nimi. — Za chwilę pójdziesz - odpowiedział tato, oglądając się za siebie. Teraz jednak wjeżdżał tuż za synem. Powoli lina wciągała ich pod górę. Radek wyskoczył pierwszy. Nawet stał tam na górze! O dziwo wcale nie leżał! Tato był za nim. Trzymał Radka i widać było, że coś mu tłumaczył. A potem pokazywał. Zginał nogi w kolanach i śmiesznie balansował biodrami: w prawo, w lewo, w prawo i znów w lewo. Radek próbował naśladować te wygibasy. Ruszył powoli, nie pędził wcale. Tato był obok niego, nie odstępował go na krok. Radkowi szło coraz lepiej, ale gdy przyspieszył, nagle wywrócił się na śnieg! Nie obraził sie jednak. Inka widziała dokładnie. Uśmiechnął się raczej. Podniósł się i jechał dalej. — Hamuj, Radek! - krzyknęła Inka właściwie niepotrzebnie, bo Radek sobie poradził. * ** Tato był zadowolony. — Teraz kolej na ciebie - powiedział i machnął ręką na Inkę. — Mogę iść na przeciąg? - radośnie wykrzyknęła Inka. - Naprawdę? — Tak - potakiwał głową tatuś. - Idziemy na wyciąg. Za pierwszym razem tatuś wjechał z Inką. Trzymał ją przed sobą. To nie takie łatwe, bo wyciąg wcale się nie zatrzymywał, tylko cały czas lina się obracała. — Musisz panować nad nartami - tłumaczył tatuś - prowadzić je prosto. Inka próbowała. — Teraz uważaj! Trzeba zeskoczyć i stanąć tak, aby nie zjechać od razu w dół - mówił, gdy zbliżali się na szczyt góry. Dziewczynka zeskoczyła, ale przewróciła się. Wstała, jednak zanim tatuś zdążył ją złapać, narty ją poniosły nie tam, gdzie trzeba. I znów się wywróciła. Tym razem leżała na brzuchu tyłem do zjazdu. Prawie na brzuchu, bo długie narty nie pozwalały na tym brzuchu wygodnie się położyć. Wtedy Inka czułaby się chyba bezpieczniej. — Przewróć się na bok - zawołał tatuś. Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić? Wysokie buty trzymały nogi prawie nieruchomo. Przewrót na bok wydawał się niemożliwy. Inka podniosła pupę do góry. Narty ześlizgiwały się do tyłu. — Nie chcę jechać do tyłu! - zawołała Inka. — To nie jedź - śmiał się tatuś. - Przewróć się na bok - powtórzył. — Kiedy nie mogę! - krzyczała Inka. — Tato - usłyszała głos brata - ona się wypięła pupą na cały świat - żartował Radek. Inka wołała o pomoc. — Trzymaj się! - odpowiedział tato. - Jadę do ciebie. — Trzymam się śniegu - krzyczała Inka - ale on się odkleja. Tato był już przy niej. Pomógł jej wstać. Inka nie wiedziała, czy ma płakać, czy się śmiać. Tak naprawdę to chciało jej się płakać. Nie! Nie będzie mazgaj ani maruda! - postanowiła. - W końcu Radek o mały włos nie skoczyłby dalej niż Adam Małysz, tak pędził! A teraz, proszę. Całkiem nieźle sobie radzi. Samochody, które stały na parkingu, były już całkiem bezpiecznie. Radek hamował z taką wprawą, że raczej nie było zagrożenia, że wyląduje na dachu któregoś z tych aut. A przecież jeszcze nie tak dawno... Inka ćwiczyła pilnie do końca dnia. Tatuś udzielał wciąż rad a to Ince, a to Radkowi. Udało się raz ^^*Я^> i drugi. Za trzecim razem narta uciekła Ince w bok. Pan musiał zatrzymać wyciąg, ale nawet nie pogroził jej palcem. Za to udzielił fachowych wskazówek. — Próbuj dalej - zachęcał tatuś. — A jak znów się coś stanie? - przestraszyła się Inka. — Nic nie szkodzi - odpowiedział tatuś. - To mały stok, szkoleniowy - wyjaśnił. - Dla tych, którzy się dopiero uczą. I Inka znów spróbowała. Było już całkiem nieźle. Podobała jej się jazda na nartach. Uśmiechnęła się zadowolona. * * * Nadszedł w końcu czas, kiedy trzeba było wracać do domu. Cała trójka wsiadła do samochodu. Radek był zmęczony, ale szczęśliwy. Tatuś dumny ze swoich dzieciaków. Ince buzia się nie zamykała. Przecież to tak dużo wrażeń i tyle dobrej zabawy! daś bardziej lubił spacery z tatą niż mamą. CRcecie wiedzieć dlaczego? Otóż mamusia chodziła za nim krok w krok i wołała: — Nie idź tam, bo złamiesz nogę! I nie biegaj tak szybko! Nie wariuj na rowerze, bo to się źle skończy! Jeszcze głowę rozbijesz! Nie kręć się tak szybko na karuzeli, bo ci się w głowie zakręci! Ba! Żeby tylko mama mówiła. Ale mama zaraz biegła, łapała Adasia za rękę, zabierała rower, zatrzymywała karuzelę. A gdy Adaś robił smutną minę, mama mówiła: — Martwię się o ciebie. Nie chcę, żeby stała ci się jakaś krzywda! Adaś i tak nie rozumiał mamy. Przecież nie był już taki mały i potrafił chyba bawić się bezpiecznie. P Z tatą, to było zupełnie co innego! Pozwalał biegać i nawet krzyczał: — Szybciej! Szybciej! Jeszcze szybciej! Dasz radę! A potem, gdy mama załamywała ręce i ocierała pot z czoła Adasia, tato tłumaczył: — Będzie z niego szybki biegacz! Musi trenować. Gdy Adaś jeździł na rowerze, tato też nie zwracał uwagi na szybkość i nawet wtedy, gdy Adaś robił różne akrobacje i puszczał kierownicę, tato patrzył z dumą. Mama na pewno dawno by zemdlała. Nawet gdy Adaś nabił sobie guza, tato przemył jego czoło wodą utlenioną i powiedział: — Nic ci nie będzie. Były jednak rzeczy, których tato nie pozwalał robić. Adaś mógł jeździć szybko na rowerze, ale tylko tam, gdzie nie było innych dzieci. Po specjalnie wyznaczonych alejkach. Nawet na karuzeli mógł się kręcić tak bardzo szybko, że świat wirował, ale tylko wtedy, gdy był sam. * * * Najbardziej Adaś lubił chodzić z tatą do parku. Tato siadał wtedy na ławce i czytał gazetę. A Adaś tylko czekał, aż tato całkowicie zagłębi się w lekturze i... no właśnie, nie zawsze bawił się tak, jak należało. Tamtego dnia pojechali do parku prawie na drugi koniec miasta. Było zimno, ale to tacie nie przeszkadzało. Ubrał wełnianą czapkę, gruby szalik i rękawice. Swoim zwyczajem rozsiadł się na ławce i z kieszeni wyciągnął gazetę. — Chyba nie muszę ci mówić - tato spojrzał na pokryty warstwą lodu staw - że pod żadnym pozorem nie wolno ci wchodzić na lód! — Nie musisz - odparł Adaś. - Wiem o tym doskonale! — Mądry chłopiec - pochwalił tato Adasia. Adaś chwilę rozmyślał, po czym zapytał: — A skąd wiesz, który lód może się załamać, a który nie? — Nie wchodzę na żaden lód - odparł stanowczo tato. - Wiem, że to niedozwolone - dodał. - Wchodzę jedynie na lodowisko - roześmiał się. — Ale czasem lód może być gruby - upierał się Adaś. — Nie zamierzam sprawdzać. Głupotą jest ryzykować. Uczę się na błędach innych. — Co to znaczy? - zapytał Adaś. — Inni sprawdzili i powpadali dowody. Ja o tym przeczytałem i wiem. Dlatego nie wchodzę. Adaś pomyślał, że tatuś jest dziwny. Nigdy go nie korciło, żeby samemu sprawdzić pewne rzeczy? Teraz rozsiadł się na ławce, mimo mrozu szczypiącego w policzki, i rozłożył gazetę. Chłopiec biegał sobie wkoło drzew, przeskakiwał przez pocięte i ułożone na ścieżce zdrowia pniaki. Ale lód na stawie wciąż nie dawał mu spokoju. * * * Podszedł blisko stawu i rzucił kamieniem. Kamień poturlał się po lodzie i zatrzymał. Adaś postawił jedną nogę. Lód nawet nie zatrzeszczał. Postawił więc drugą. Nic. Przeszedł parę kroków. Dalej nic. Oj, chyba tato przesadza! Spojrzał w kierunku ławki. Tato wciąż czytał gazetę. Na szczęście nie chodził za Adasiem krok w krok, jak mama, i nie próbował go trzymać za rękę. Chłopiec poślizgnął się na lodzie! O, jaka zabawa! Poślizgnął się drugi raz! O, jak świetnie! Nagle! Trach! Nim się Adaś zorientował, lód pękł i chłopiec znalazł się w lodowatej wodzie! Tato popędził w stronę syna. Nie biegł po lodzie, lecz położył się i zaczął czołgać z grubą gałęzią w dłoni. Na szczęście nie było to potrzebne, bo staw był płytki i Adaś, wprawdzie cały przemoczony, poczuł grunt pod nogami. * * * Tato wszedł do pokoju i spojrzał na Adasia wygrzewającego się pod ciepłą kołdrą. Przez tą kąpiel w lodowatej wodzie chłopiec złapał porządne przeziębienie. Spuścił wzrok i zrobiło mu się strasznie wstyd. — Ty wolisz uczyć się na własnych błędach - powiedział tato - jak malutkie dziecko. A ja myślałem, że jesteś już dużym chłopcem. — Jestem, tatusiu, dużym chłopcem i udowodnię ci to - obiecał Adaś. Gdy wyzdrowiał, nadal chodził z tatą na spacery. Tato zawsze czytał gazetę, ale Adaś już nigdy nie zrobił nic, czego mu tato zrobić nie pozwolił! Tc' WSr ^~ — No! Nareszcie! Ta- tuś powoli zbliżał się do Antka. Czy naprawdę trzeba aż tak się natrudzić, żeby dostać loda? Dziwni są ci dorośli. Jakby nie mogli kupić od razu. Antosia bolało już gardło od tego krzyku, a ręce zrobiły się czerwone od ciosów zadanych słupowi ogłoszeniowemu. — Uspokój się - powiedział szeptem tatuś, nachylając się nad Antosiem. Zaskoczyło to chłopca. Dlaczego tato szepce? Już prędzej spodziewałby się, że zacznie krzyczeć. No a najprędzej, że kupi loda. Ot, dla świętego spokoju, żeby Antek już nie krzyczał. Coś więc było nie tak. Należało szybko działać. I z oczu chłopca popłynęły ogromne łzy. Może płacz wzruszy tatę? — Przestań się tak zachowywać - znów szepnął tato. 9« ж м <ч — То kup mi loda! - krzyknął przez łzy Antek. - Słyszysz? Ja chcę loda! — W tej chwili na pewno ci nie kupię - tato cały czas mówił stanowczo, ale bardzo cicho. — Dlaczego?! - zanosił się płaczem Antek. — Bo zachowujesz się w taki sposób, że nie mam ochoty tego zrobić - rzekł tato. - Idę do parku i poczekam tam na ciebie - dodał i ruszył wolnym krokiem w stronę rozłożystych, zielonych drzew. * * * Antek siedział na osobnej ławce obrażony na cały świat, a naj bardziej na tatę. Czyżby tato nie miał serca? Przecież Antek nawet rzucił się na ziemię z rozpaczy, a tato wziął go pod pachę i przeniósł na drugą stronę uli- ^£L су. Postawił na nogi dopiero w parku. — Jak bę-dzleszdaLe^się —- p^ ~ awanturował, /4^\.^ to wrócimy do domu УТП - powie- тІ X-^" dział. i»^- ■■." ".€.' 'Л ж Ш ■£c* ■0Ш '*^ят&&8Ё$:#8к»**-^»*.<--. ^Ш:%. $С:Ш Chłopiec przestał więc krzyczeć, ale do taty odzywać się nie zamierzał. Co to, to nie! — Może pójdziesz na karuzelę? - zapytał tato. Antek pokiwał przecząco głową. Tato wyciągnął z kieszeni książkę, otworzył ją w zaznaczonym miejscu i zaczął czytać. Po chwili ponownie zwrócił się do Antka: — Może zagrasz z chłopcami w piłkę? Antek bardzo chciał zagrać w piłkę, tym bardziej, że chłopcy proponowali mu grę już kilka razy. Pokiwał jednak przecząco głową. Niech sobie tatuś nie myśli, że Antek już nie jest na niego obrażony. Tato pochylił się więc nad książką, ale nie na długo. — Wiesz - zwrócił się do Antka. - Skoro ty nie chcesz grać, to może ja zagram z chłopakami? - odłożył lekturę na ławkę, zdjął kurtkę i podszedł do grupki małych piłkarzy. Zgodzili się z entuzjazmem i tato po chwili biegał za piłką, zapominając o całym świecie. Tego już było naprawdę za wiele. Chłopiec chciał ukarać tatę za tego nieszczęsnego loda, a ukarał samego siebie. No bo kto siedzi na ławce smutny, nieszczęśliwy i obrażony? Tato czy Antek? A kto śmieje się radośnie, biegając po zielonej trawie? — Głupi był ten sposób na mojego tatę - burknął do siebie i cierpliwie czekał, aż tatuś skończy mecz. — Przyjdzie pan jutro z nami zagrać? - krzyczeli chłopcy, gdy tatuś się z nimi żegnał. — Nie wiem czy jutro, ale na pewno jeszcze z wami zagram - odpowiedział. * * * Antek szedł, powłócząc nogami. To był okropny dzień. Chłopiec był bardzo zmęczony. W końcu tupanie, walenie pięściami w słup ogłoszeniowy, krzyki, płacz i rzucanie się na ziemię są bardzo wyczerpujące, tak samo jak obrażanie. Zbliżali się właśnie do lodziarni. A w środku, Antek wiedział o tym bardzo dobrze, było tyle różnych smaków! Spojrzał na wychodzącą dziewczynkę. Miała gałkę niebieską, różową i czekoladową. Wszystko by oddał za jedną, jedyną gałkę i to obojętnie jaką. Niestety nie miał już w sobie siły nawet na tyłe, by tupnąć nogą. Więc tylko cichutko do taty powiedział: — Tatusiu, ja cię tak bardzo, bardzo proszę, kup mi chociaż jedną gałkę loda. — Co powiedziałeś? - tato spojrzał na Antka badawczo. — Bardzo cię proszę... — Wystarczy - przerwał tato. - Pewnie, że ci kupię. Antka zamurowało. To on tyle wcześniej się namęczył, a tatuś teraz bez oporów kupuje mu loda? Ale nagle wszystko zrozumiał! — Tatusiu? - zapytał. - Wcześniej wystarczyło tylko poprosić? Prawda? — Tak - odparł tato - PROSZĘ to magiczne słowo i często czyni cuda - uśmiechnął się do Antka i objął syna ramieniem. ucio lubił płatać figle. Nie wiedział, dlaczego tatusia czasem to złości. ■ Tato! Przecież to świetna zabawa! - powtarzał, gdy tatuś groził mu palcem. — Zabawa jest wtedy, gdy wszyscy dobrze się bawią! - tłumaczył tata. - Ja, gdy bywam zmęczony, nie mam ochoty na figle. Gucia to jednak nie przekonało i gdy następnego dnia zobaczył tatę wracającego z pracy, szybko ukrył się w krzakach. Do długiej zielonej linki przyczepił wypchany papierami portfel, który leżał tam, gdzie tato nie mógł go nie zauważyć. Tatuś szedł wolnym krokiem. Nagle przystanął. Spojrzał pod nogi i schylił się po portfel. Gdy już miał go podnieść, Gucio pociągnął za linkę i portfel, ku zdumieniu taty, <® zaczął sam uciekać. Tato rozejrzał się dookoła i za uważył głowę Gucia wystającą zza krzaków. — Gucio! - wrzasnął. — Tato! Ależ to świetna zabawa! - chłopiec krzyk nął swoim zwyczajem i popędził w przeciwnym kie runku. W końcu lepiej poczekać, aż tacie minie złość. * * * Tato wykładał na stół kartki z bloku rysunkowego: jedną pomalowaną na zielono, drugą na biało, trzecią na żółto, a czwartą na czarno. Gucio rozpoznał je natychmiast. — Czy możesz mi wyjaśnić, co to jest? - zapytał tato. — To moje prace z przedszkola - odpowiedział chłopiec. — Domyślam się - powiedział tato. - Dostałem je od twojej pani. A co one przedstawiają? \ - zapytał, spoglądając na Gucia podejrzliwie. — Ta biała to śnieg w górach. Jest go tak dużo, że nic innego nie widać - wyjaśnił chłopiec. - Ta czarna to po prostu noc, a zielona to wiosna. — Czy wiosną jest wyłącznie ■ zielono? - zapytał tato. — Nie. Ale rysowałem łąkę i tam trawa tak wyrosła, że nic innego nie było już widać. — W takim razie ta żółta to słoneczny dzień - próbował odgadnąć tatuś. - Słońce cię pewnie tak oślepiło, że nic więcej już nie widziałeś. — Nie - z dumą odparł Gucio. - Żółta to piasek na plaży - wyjaśnił. - Dużo, dużo piasku. — Wszystko jedno - rzekł poważnie tato - słońce czy piasek. Domyślasz się chyba, że nie o takie prace waszej pani chodziło? — Tato! - tłumaczył się Gucio. - Przecież trzeba mieć wyobraźnię, żeby takie prace stworzyć. A po za tym to przecież świetna zabawa! - dodał, patrząc na ojca, który minę miał taką, jakby argumenty Gucia w ogóle go nie przekonały. ■*•*•* Gucio kręcił się koło łazienki, obserwując dyskretnie tatę. Wczoraj wieczorem zauważył, że lakier do włosów mamy jest prawie w takiej samej butelce, jak pianka do golenia taty. Przestawił więc butelki, a teraz czekał na efekt. Tato umył się i sięgnął po butelkę. Otworzył ją i prysnął sobie na twarz. Nagle zaspane oczy zrobiły mu się dwa razy większe i aż podskoczył kilka razy z wrażenia. Gucio czmychnął do kuchni i jak gdyby nigdy nic pałaszował płatki śniadaniowe. — Mama, wychodząc do pracy, musiała przestawić butelki - powiedział w końcu tato. W tym czasie zadzwonił telefon. Tatuś podniósł słuchawkę, a po chwili przełączył aparat tak, aby Gucio też mógł słyszeć rozmowę. — Taki pech - szlochała mama. - Całą noc układałam fryzurę. Spałam w wałkach na głowie, bo dziś mam bardzo ważne spotkanie. Rano chciałam fryzurę utrwalić lakierem. Złapałam za butelkę i zaczęłam spryskiwać włosy. Wyobraź sobie, Jerzy, że całe włosy miałam pokryte białą pianką do golenia. Wyglądałam jak morski bałwan. Cała byłam w pianie. — Nie denerwuj się, kochanie - uspakajał mamę tato, groźnie spoglądając na Gucia. - Jak teraz wyglądasz? — Musiałam umyć głowę. Nie zdążyłam ułożyć fryzury. Związałam włosy gumką. — W każdej fryzurze wyglądasz pięknie - powiedział tatuś. - Na pewno świetnie wypadniesz na spotkaniu - dodał, a gdy skończył rozmowę z mamą, podszedł do Gucia. — I co najlepszego zrobiłeś? - zdenerwował się tak, że aż poczerwieniał. — Tato - szepnął Gucio - ależ to świetna zabawa. Potem złapał drugie śniadanie i już go nie było! * * * Gucio wpatrywał się w ekran komputera z wielkim zainteresowaniem. — Musisz mi pomóc - zawołał. — O co chodzi? - zapytał tatuś, podchodząc do syna. — Tu jest plansza. Trzeba znaleźć dziesięć szczegółów, które nie pasują do obrazka - wyjaśnił, wskazując rysunek na ekranie. - Osiem znalazłem. O, zobacz! Zamiast jabłka rośnie na drzewie zegarek - pokazał palcem. - A tu zamiast zasłonki w oknie wisi kolorowa gazeta. Usiądź i pomóż mi odnaleźć te dwa - poprosił, podsuwając tacie obrotowe krzesło. Tato z uwagą zaczął wpatrywać się w ekran. Był bardzo skupiony i spokojny. Nagle... Ekran błysnął! Raz i drugi! Pogodny obrazek znikł, a w jego miejsce ukazała się głowa ryczącego potwora! Tato zbladł! Krzyknął! I tak się wystraszył, że aż z obrotowym krzesłem wylądował na drugim końcu pokoju! A Gucio turlał się ze śmiechu! — To taki komputerowy kawał! - chichotał. - Czy to nie świetna zabawa?! — Nie! - krzyknął tatuś, gdy ochłonął z wrażenia. - Tym razem przeholowałeś! To jest niebezpieczna zabawa! Od dziś koniec z żartami! Mam tego dość! Gucio przestał się śmiać i przyglądał się ojcu. Wyglądało na to, że tym razem to już naprawdę koniec z kawałami. Tato miał minę nieznoszącą sprzeciwu. * * * Do końca tego dnia tato nie odezwał się do Gucia ani słowem. Na stole czekała jednak kolacja, a woda do wanny była napuszczona. Chłopiec wziął kanapkę do ręki. Polana keczupem, tak jak lubił. Ugryzł kawałek i włosy stanęły mu dęba na głowie! Czyżby tatuś się pomylił?! Podał Guciowi pikantny ketchup? Oczy błyszczały chłopcu, jak gdyby ktoś podłączył go do prądu. Już chciał tatę zapytać, co z tym ketchupem, ale jakoś nie miał odwagi. Odsunął talerz z kanapkami, poszedł do pokoju i zaczął przygotowywać się do kąpieli. Nie był \ж w dobrym nastroju, bo w brzuszku burczało mu z głodu. Pójdzie wcześniej spać, a jutro wszystko jakoś się ułoży. Zrzucił z siebie ubranie i wskoczył do wody! — Auuuuuuua! - zawołał. Jak szybko wskoczył do wanny, tak szybko z niej wyskoczył! Woda była lodowata! Co się z tym tatą dzieje?! Chłopiec wciągnął na siebie piżamkę i nakrył się po czubek głowy kołdrą. Mycie zębów zostawił na później. Chciał sobie osłodzić dzisiejszy dzień czekoladkami z bombonierki, którą dostał od cioci Basi. Sięgnął po pudełko. Otworzył je. 11 . No, nareszcie jakaś przyjemność. Czeko- V \{ ladki błyszczały w złotych i srebrnych papierkach. Odwinął pierwszą. Ale co to? W środku drugi papierek i trzeci. A po czekoladce ani śladu! Zaczął sprawdzać po kolei. Wszystkie oszukane! Ani jednej prawdziwej! Co za pech! Guciowi wcale się to wszystko nie podobało. Poskarży się tacie! W końcu jest głodny, brudny i czekoladki oszukane. Wyślizgnął się z łóżka i cicho zakradł się do pokoju rodziców. Tatuś siedział przed telewizorem i oglądał mecz. Obok w miseczce leżały czekoladki, które pałaszował z apetytem. Zauważył Gucia, uśmiechnął się do niego i powiedział: — Guciu, przecież to świetna zabawa! — Zabawa jest wtedy, gdy wszyscy dobrze się bawią - burknął pod nosem Gucio i poszedł spać. Л/1 ■N^^uba obserwował tatę JL "*z niepokojem. Od ostatniej wizyty u lekarza tatuś zachowywał się bardzo dziwnie. — Ćwiczy silną wolę - szepnęła Ewa. — Ale po co? - zastanawiał się Kuba. - Zresztą może ćwiczyć w inny sposób - dodał. — Jak? - spytała Ewa. — Może nie oglądać przez miesiąc telewizji albo wstawać pół godziny wcześniej i nie spóźniać się do pracy - wyliczał Kuba - albo przez pół roku nie dotykać komputera. — Jasne! - roześmiała się Ewa. - Chyba po to, żebyś mógł więcej przy nim przesiadywać. Kuba wzruszył ramionami i obserwował ojca ukradkiem. Tatuś krzątał się po kuchni, a w ręku trzymał talerz. Po chwili podszedł do stołu. Na Pa. talerzu miał surówkę z marchewki i ugotowany kawałek mięsa. To nie wszystko! Minę miał grobową! Nic dziwnego, przecież dla nikogo nie było tajemnicą, że tatuś lubi dobrze zjeść: duży kawał mięsa, kopę ziemniaków, jajecznicę na smalcu i ciasto na deser. A tu taka odmiana. — I po co on się tak męczy? - zastanawiał się Kuba, po czym wpadł na pewien pomysł. - Skoro ćwiczy silną wolę, to nie należy mu tego ułatwiać - zwrócił się do Ewy. - Musi wytrwać i przeciwstawiać się pokusom - dodał i nim Ewa zdążyła cokolwiek powiedzieć, Kuba siedział już przy stole z wielkim kawałkiem czekola- rf\\ J^J dy i zajadał ją z rozkoszą. — Nie przeszkadza ci to, że jem czekoladę? - zapytał, puszczając oko do siostry. — Nie, wcale - odpowiedział tato. — Chcesz, to zostawię ci kawałek - zaproponował Kuba. — Nie. Dziękuję - burknął tato. Kuba zjadł czekoladę i sprawdził zawartość lodówki. — Mama kupiła całe pudło lodów czekolado-wo-waniliowych! - krzyknął i nałożył sobie potężną porcję. - Chcesz tato? - zapytał. — Nie! Dziękuję! - prawie krzyknął tato, odstawił talerz z resztą marchewki i gotowanego mięsa i zaszył się w swoim pokoju. * * * Tak mijały dni i tygodnie. Kuba siadał przy stole, a to z kawałkiem tortu, a to z ciastkiem kremowym. Innym znów razem, pałaszował rogaliki drożdżowe lub deser czekoladowy. I to wszystko na oczach tatusia. Nawet był z niego dumny, bo tato coraz rzadziej zamykał się w swoim pokoju i zjadał do końca warzywa z talerza. Przestał też burczeć, a w zamian za to częściej się uśmiechał. Właściwie nie wiadomo, co byłoby dalej, gdyby nie to, że pewnego ranka Kuba obudził się z potwornym bólem brzucha. — Chyba się czymś zatrułem! - krzyczał. - Oj, jak boli! — Spokojnie, synku - powiedział tato. - Zaraz przyjdzie lekarz. Pan doktor usiadł na łóżku, z torby wyciągnął różne rzeczy i rozpoczął badanie. — Pokaż język - polecił i Kuba wywalił calutki jęzor na wierzch. - Powiedz: Aaaaaaaa - zwrócił się doktor do Kuby, a potem osłuchał go całego. — Oddychaj! - mówił. - Nie oddychaj! Oddychaj! Nie oddychaj! Aż się Kuba zmęczył od tego oddychania i nie-oddychania. — Nic ci nie jest, chłopcze - powiedział w końcu doktor. - Przejadłeś się tylko. Pewnie lubisz słodycze, co? - spojrzał badawczo na Kubę. — On bardzo lubi słodycze - wtrąciła Ewa. - Żeby pan doktor wiedział, ile on lodów i ciastek ostatnio spałaszował. A czekolad... - nie dokończyła, bo Kuba spojrzał na nią takim wzrokiem, że niechby tylko spróbowała choć jedno słowo więcej powiedzieć, to już by miała z nim do czynienia. — Tak myślałem - pokiwał głową doktor. - Mój drogi chłopcze, teraz czeka cię dieta. Będziesz pił ziółka i jadł lekkostrawne posiłki. — Lekkostrawne? - zdziwił się Kuba. - To takie, które są lekkie jak lody? - zapytał. — To takie, które są lekkie dla żołądka - wyjaśnił doktor. - Gotowane warzywa, kleik ryżowy... — Kleik ryżowy?! - Kuba aż podskoczył w łóżku. - To jest okropne paskudztwo! — To jest moja recepta - rzekł groźnie doktor - żadnych lodów, czekolad, ciasteczek, chipsów i batoników. Jasne?! - zapytał w taki sposób, jakby rozkazywał. Kuba przykrył się po uszy kołdrą. — Jasne - odparł. - Bardzo jasne. — To dobrze - powiedział już łagodniej doktor, po czym zarzucił płaszcz, włożył narzędzia do torby i wyszedł. — To jest gorsze od kataru jeść słodycze bez umiaru! - zrymowała Ewa. — Poetka się znalazła - prychnął obrażony Kuba. — Chciałeś ćwiczyć wolę taty, teraz za to zbierasz baty - powiedziała jeszcze Ewa i czym prędzej schowała się za drzwiami, ponieważ w jej stronę leciała właśnie puchowa poduszka,, rzucona z rozmachem przez Kubę. Tato nic nie mówił, tylko gdy nadeszła pora obiadu, pokazał w uśmiechu wszystkie swoje białe, równe zęby i wskazał wzrokiem na stół. Były tam przygotowane dwie porcje: gotowane udka z kurczaka i dużo, bardzo dużo, gotowanej marchewki! fzieńbył naprawdę piękny i słoneczny. Tatuś usiadł na ławce w cieniu rozłożystego drzewa. Z kieszeni wyciągnął gazetę. Wzrokiem poszukał córki. Bawiła się w piaskownicy. Budowała babki, potem je burzyła i budowała od początku. Rozejrzała się i zawołała dziewczynkę stojącą obok huśtawek. — Maltyna! Chodź do piaskownicy! Martyna obróciła się plecami do Kseni i udawała obrażoną. — Maltyna! No, chodź! - krzyczała Ksenia. Martynka dała się w końcu namówić. Podeszła do piaskownicy. Wciąż była zła. — Już ci mówiłam, że nie jestem żadna Maltyna! Mam na imię Majtyna! - powiedziała i popchnęła z całej siły Ksenię, która się wywróciła. ■P Dziewczynka podniosła się szybko. Rozpłakała się i z całych sił kopnęła Martynkę. Zaniepokojony tatuś wstał z ławki. — Co wy robicie?! - wrzasnął. - Kłócicie się, a żadna z was literki „r" wymawiać nie potrafi. — Ja potlafię! - zawołała Ksenia. — Ja też porjafię! - krzyknęła Martynka i zaczęła tupać. — Tak? - zdziwił się tatuś. - To robimy zawody! Która poprawnie powtórzy, to co ja powiem, ta będzie musiała przeprosić koleżankę. — Zgoda! - zawołały równocześnie. — Ty pierwsza - wskazał na Ksenię. - Król Karol kupił królowej Karolinie korale koloru koralowego - wyrecytował tatuś. Ksenia nabrała powietrza. — Klól Kalol kupił klólowej Kalolinie kolale koloru kolalowego - powtórzyła. Martynka pękała ze śmiechu. Tatuś za wszelką cenę próbował zachować powagę. — Teraz na ciebie kolej - zwrócił się do Martynki. Dziewczynka wzięła głęboki oddech i powiedziała: — Kjój Kajoj kupił kjójowej Kajojinie kojaje kojoju koj aj owego. — Żadna z was nie potrafi - śmiał się tatuś. - Przeproście się więc nawzajem. — Przeplaszam - powiedziała Ksenia i wyciągnęła rączkę do Martynki. — Przepjaszam - odpowiedziała Martynka. Tatuś objął Ksenię ramieniem. — Musimy wracać do domu - powiedział. ж ж * Szli wolno. — Do jutla, Maltynko - Ksenia odwróciła się i pomachała na pożegnanie do koleżanki. — Nie jestem Maltynka! Tylko Majtynka! Mówiłam ci już! - usłyszeli za plecami. — Widzisz, jaka ona jest? - oburzyła się Ksenia. - Godzi się, a za chwilę znów zaczyna. I co ja mam telaz zlobić? - zmartwiła się. - Tatusiu - poprosiła - wymyśl coś. Tatuś podrapał się w głowę. — Do widzenia, dziewczynko! - krzyknął w kierunku Mar tynki. — Do widzenia! - odpowiedziała zdumiona Martyna. — Do widzenia, dziewczynko - powtórzyła za tatą Ksenia. Martynka zrobiła wielkie oczy, ale odpowiedziała: — Do widzenia, Kseniu. — Wiesz co? - rzekł po namyśle tato. - Zapytaj Martynę na wszelki wypadek, jakie ma drugie imię. — Ja wiem - ucieszyła się Ksenia. - Na długie ma Ewa. — To powiedz jej, że to drugie imię jest o wiele piękniejsze i tak ją nazywaj - podsunął pomysł tatuś. - Przynajmniej do momentu, kiedy obie nie nauczycie się wymawiać „r". ctf си o (U С o *r~4 O O я -lenka wbiegła do pokoju. - Baja, baja! - tupała nóżkami i marszczyła zabawnie nosek. - Baja, baja! — Nie teraz - zniecierpliwił się Pawełek. - Nie widzisz, że oglądamy z tatą mecz! — Baja! Baja! - krzyczała Oleńka i wskazywała paluszkiem na telewizor. — Mamo! - zawołał Paweł. - Zabierz Olę! Przeszkadza nam! Mama zajrzała do pokoju. — Chodź, Oleńko - powiedziała łagodnie. - Pójdziemy do magla. — Baja! Baja! - rozpłakała się Oleńka. Mama wzięła córkę na ręce. — No już cicho! Nie płacz, -przemówiła do niej jeszcze spokojniej, a potem zwróciła się do taty i Pawła - Idę z Olą do magla. Mam pościel do odebrania. хг — Jutro! - wtrącił Paweł. — Co jutro? - zdziwiła się mama. — Pościel miałaś odebrać za tydzień. A zanosiłaś w środę. Pamiętam, bo był ten polski film sensacyjny, a on jest tylko w środy - wyjaśnił Pawełek. — Masz rację - przyznała mama. — Teraz za to na podwórku jest ciocia Wanda. Ona zawsze wychodzi z Julcią, gdy na piątym kanale jest ta kreskówka o wojownikach - Paweł przełączył na chwilę kanał. - O, widzisz? Właśnie się zaczęła! Mama ubrała Oli buciki i znikły za drzwiami. Słychać było jeszcze tylko piskliwy głosik: „Baja, baja!", ale coraz ciszej i ciszej, aż ustał zupełnie. * * * Mecz skończył się dobry kwadrans temu, ale ponieważ tato zdrzemnął się przed telewizorem, Pawełek podszedł na paluszkach i wziął pilot do ręki. Rozsiadł się wygodnie. Ileż ciekawych programów można było w spokoju obejrzeć! — Mama jeszcze nie wróciła? - zapytał po chwili tato, przecierając zaspane oczy. — Nie - odparł Pawełek. - Też się martwię, bo powinna już być. — Znasz się na zegarku? - zdziwił się tatuś. — Nie za dobrze - odparł Pawełek. - Ale właśnie przed chwilą skończyły się wiadomości i sport. Teraz jest prognoza pogody, a po prognozie pogody nadają ulubiony serial mamy. Miał rację. Obaj usłyszeli zgrzyt klucza w zamku, a potem cieniutki głosik Oli. ^^^«^■мЯИНЯЯНЯ^^І^Н ^^^НІ^^^^^Н — Baja! Baja! — Baja się już zaczęła i za chwilę skończy - powiedział Paweł. -1 tak nie obejrzysz. — Kochanie - zwróciła się mama do taty - daj Oli kolację. Chciałam obejrzeć mój ulubiony film. Tato zabrał Olę do kuchni i nakarmił, a gdy film się skończył, zapytał: — Wyprasujesz mi koszulę? Jutro jadę do Poznania. — Oczywiście - odparła mama. — Nie jutro, lecz pojutrze - wtrącił Paweł. — Pojutrze? - zdziwił się tato. — Oj, tato! Pomieszały ci się dni. Zobacz - Pawełek wcisnął guzik na pilocie i przełączył na inny kanał. - Popatrz, teraz jest program „Wielkie Kino". On jest zawsze we wtorki, a ty masz jechać do Poznania w czwartek. Tato pobiegł do kalendarza i zaczął wertować kartki. — Rzeczywiście - przyznał i nagle zawołał do Pawła. - A ty co tu jeszcze robisz?! Do łóżka. Już późno! — Jeszcze nie tak późno - burknął do siebie Paweł. - Dopiero zaczął się program przyrodniczy - dodał, ale widząc groźne spojrzenie taty, posłusznie wyłączył telewizor. Oleńka już spała, ale przed zaśnięciem strasznie płakała, powtarzając wciąż: — Baja, baja! — Może będziemy musieli kupić drugi telewizor - zastanawiał się tato. — Co to, to nie! - powiedziała stanowczo mama, a wyraz twarzy miała taki, jakby nagle coś niesamowitego przyszło jej do głowy. Paweł wiedział, że jak mamie raz coś przyjdzie do głowy, to nikt jej tego nie wybije. * * * Przeskakiwał po dwa stopnie, aby szybciej być w domu. — Mamo, włącz telewizor. Zaraz będzie mój ulubiony program o sporcie! - krzyknął od drzwi. - Dziś mają mówić o kolarstwie, o rowerach... - wyrzucał z siebie jednym tchem. — Przykro mi - powiedziała poważnie mama. - Telewizor poszedł na urlop. — Jak to poszedł na urlop? - zdziwił się Paweł i dopiero teraz zauważył tatę siedzącego w kącie ze smutną miną. — Tato - zwrócił się do niego - o czym mama mówi? — Poprosiłam dziadka, aby przyjechał dziś rano i zabrał na jakiś czas z naszego domu telewizor . — Dlaczego? - wołał zrozpaczony Pawełek. - Kiedy dziadek nam go odda?! — Może za miesiąc... może za dwa... - odpowiedziała mama. — Za miesiąc, za dwa?! - nie dowierzał własnym uszom Pawełek. - Dlaczego?! — Właśnie dlatego, że nie potrafimy się bez niego obejść - wytłumaczył tato. - Mama ma rację - dodał. - O czym miał być ten program? O rowerach? W takim razie bierzemy rowery i jedziemy na wycieczkę - powiedział już radośniej tato. - Olę też weźmiemy. Mam dla niej specjalne malutkie siodełko przy swoim rowerze. * * ■* — Co za spokój w domu - pomyślała mama, gdy cała trójka zniknęła za drzwiami. - Zaraz zrobię pranie. A może? - zawahała się. - Może najpierw obejrzę swój serial? - i myśląc o tym, weszła do pokoju. Wzięła pilot do ręki. Ale zaraz! Co to? No tak, przecież dziadek zabrał telewizor! — Zupełnie o tym zapomniałam - szepnęła do siebie i błyskawicznie podjęła decyzję. Podbiegła do okna, otworzyła je na oścież i z całych sił krzyknęła: — Paweł, Roman, Ola! Pocze- g* kajcie! ,r(No> Widziała, jak zatrzymują rowery i odwracają głowy w jej stronę. — Jadę z wami___ na wycieczkę! - zawołała i pobiegła po rower. Nie widziała, jak mała Ola klaskała w dłonie! ra-dośnie paplała: „Odź, odź" - co oznaczało, że się bardzo cieszy! P P* (U -V—© *r~4 Namiot został rozbity w błyskawicznym tempie. Wujek Alek miał wprawę. Karol także pomagał i strasznie złościł się na Jureczka, że nic nie robi. — Rusz się - pokrzykiwał. - Podaj śledzie! Jureczek ziewnął i przeciągnął się leniwie. — Po co mam podawać śledzie, jeśli ty to robisz? - spytał. — Bo nie będę robił wszystkiego za ciebie! - wrzasnął Karol, a potem zwracając się do wujka Alka powiedział z wyrzutem: — Tato, on się obija. — Bez nas byście zginęli - zaśmiał się wujek Alek, spoglądając przy tym na tatę Jureczka, który męczył się z nadmuchiwaniem materaców. — Bez nas byście zginęli - powtórzył Karol i usiadł z założonymi rękoma. Potem zaczął gwizdać i gapił się w niebo. Jureczek położył się na trawie i też gapił się w niebo. — Gamoń! Fajtłapa! Leń! - syknął mu do ucha Karol i szturchnął z całej siły w bok. — Odczep się - zezłościł się Jureczek i też szturchnął kuzyna. — Nie odczepię się - Karol kopnął Jureczka, więc Jureczek natychmiast mu oddał. Potem zaczęli się szarpać i turlać po trawie. — Co tu się dzieje? - zdenerwował się tatuś Jureczka. - Natychmiast przestańcie! — Trzeba nazbierać drewna - rzekł wujek Alek. - Rozpalimy ognisko - dodał. - Potem upieczemy kiełbaski i pośpiewamy - wujek trzymał w ręku patyk, który strugał ostrym nożem. — Tato, a ja mogę wystrugać patyki? - zapytał Karol. — Jesteś jeszcze na to za mały. Ale chodźcie tu - wujek skinął na Karola i Jureczka. - Pokażę wam, jak to się robi - i bardzo powoli pokazał chłopcom, w jaki sposób trzyma się patyk, a w jaki nóż, aby nie skaleczyć ręki. — Daj spróbować - poprosił Karol. - Ja jestem duży - przekonywał. - Poradzę sobie. Ale wujek Alek się nie zgodził. — Na razie się przypatrujcie. Może za jakiś czas wam pozwolę. A teraz po drzewo, chłopaki - polecił. IIі — Tylko nie łamcie gałęzi - wtrącił tatuś. - Zbierajcie wiatrołomy. Pełno ich wokół jeziora. * * * Wiatrołomy to nic innego, jak gałęzie połamane przez wiatr i opadłe na ziemię. Chłopcy poszli nad jezioro. Karol z zapałem zabrał się do pracy. Targał za sobą właśnie jakąś ogromną gałąź. — Królewiczu - zawołał do Jureczka - znów się obijasz! Bierz się do roboty! Jureczek podniósł jeden patyk, potem drugi i trzeci. — No nie! - wrzasnął Karol. - Dziewczynka z zapałkami! - zakpił z kuzyna. - Wiesz co? Mój tato ma rację! Bez nas byście zginęli. Nawet ogniska nie potrafilibyście rozpalić. Jureczkowi zrobiło się wstyd. Był pierwszy raz pod namiotem i rzeczywiście nie bardzo wiedział ani jak się namiot rozbija, ani jakie patyki ma zbierać: duże gałęzie czy małe kijki? Nikt mu przecież nie powiedział. Mógł zapytać tatusia, ale tatuś też nigdy pod namiot nie jeździł. Skąd więc miałby to wiedzieć. To był pomysł wujka Alka i Karola. — Z nami nie zginiecie - zachęcał ich nie tak dawno do wyjazdu wujek. * * * Karol odłożył na bok zebrane gałęzie. — Poczekaj tu - groźnie powiedział. Potem pobiegł na pole namiotowe. Po chwili wrócił. Z kieszeni wyciągnął ostry nóż, którym jego tato wcześniej strugał patyki. — Wujek Alek nie pozwolił nam bawić się tym nożem - przypomniał Jurek. — To baw się lalkami - fuknął Karol. - Ja wystrugam jeszcze kilka patyków. Gdy będą gotowe, to tato się ucieszy. Chcesz wystrugać jeden? - Karol wyciągnął przed siebie nóż, a jego ostrze zabłyszczało w słońcu. — Nie chcę - Jureczek obrócił się plecami. — Tchórz! - zaśmiał się Karol i zabrał się do strugania. — Idę do namiotu - oświadczył Jureczek. — To idź! Tylko nic nie gadaj, póki wystruganych patyków sam nie pokażę. Jureczek wzruszył ramionami i odszedł. — Wystarczy, że jesteś tchórzem - wołał za nim Karol. - To nie bądź jeszcze skarżypytą! Jurek wahał się, co ma zrobić? Naskarźyć czy nie naskarźyć? A jak Karolowi coś się stanie? Tato wciąż dmuchał materace i miał minę meszczęśbiica. Wujek Alek rąbał drewno, wprawnym ruchem uderzał siekierą, aż wióry leciały. Prawą nogą przytrzymywał pień. Na nogach miał sandały, co zdziwiło Jureczka. O tym samym myślał chyba tato. Przestał na chwilę dmuchać materac. — Zmień buty na pełne, bo jak siekierą w nogę trafisz, to będzie nie lada kłopot. — Potrafię rąbać drzewo - roześmiał się wujek Mek, a\e YJ\daćby\o, że się zmiesza\. ІЬо і -wujek, i Karol nie lubili, jak im ktoś zwracał uwagę. -^)\r-^ )^1 — Rąbałeś kiedyś drzewo? - zwrócił się do taty. — Nie - odparł tato Jurka. — No widzisz - wujek Alek pokręci} głową - bez nas byście zginęli. Jureczek podjął decyzję. I tak jest tchórzem, to będzie jeszcze skarżypytą! — Karol zabrał wujkowi nóż i struga patyki nad jeziorem - wyrzucił z siebie jednym tchem. I wtedy wszystko potoczyło się bardzo szybko! Tato rzucił materac i popędził ile sił w nogach w stronę jeziora, a wujek Alek natrafił na jakiś sęk w drzewie. Siekiera odskoczyła i obuchem, czyli na szczęście tępo zakończoną stroną, uderzyła go w prawą stopę. Wujek krzyknął i złapał się za nogę. A od strony jeziora już biegł tatuś, niosąc Karola na rękach. Karol darł się wniebogłosy. — Szybko zimnej wody! - krzyknął tatuś i Jureczek popędził z wiadrem po wodę. Tatuś wsadził rękę Karola do wiadra. — Krew musi zakrzepnąć. Ten nóż był bardzo ostry i Karol skaleczył się solidnie w palec - wyjaśnił i nagle zorientował się, że ze stopy wujka Alka też cieknie krew. — Do wody z tą nogą! - zawołał i po chwili przyglądał się, jak nad jednym wiadrem siedzi wujek Alek i Karol. Wujek Alek trzymał w wodzie nogę, a Karol rękę. Oboje mieli dziwne miny i byli do siebie podobni tak, jak nigdy wcześniej. Potem tatuś zrobił im opatrunki, a Jureczek pomagał. Gdy już rany były opatrzone, tatuś kazał im wsiąść do samochodu. Wujkowi Alkowi musiał pomóc Jureczek, bo z krwawiącą stopą nie ma żartów. Tatuś ruszył z piskiem opon w kierunku szpitala. * * * ,/ ж ; Ж tó fi n ', 'J»'; U- Wszystko dobrze się skończyło, >a tatuś, gdy odwoził wujka Alka ,j i Karola ze szpitala do domu, l ^ uśmiechnął się pod nosem i po- ^J wiedział. — Nie ma co! Bez nas byście zginęli. у шшт^т Л I $-pi$ treści Boję się, tato!....................................................... 5 Czy tato jest śpiochem?.................................... 10 Jaki ojciec, taki syn............................................. 17 Lepszy tatuś siwy czy łysy?............................. 23 Mój tatuś boi się dentysty................................ 28 Na ryby................................................................ 33 Najszczęśliwsze mamy miny, kiedy razem się bawimy!.................................. 38 Nie ma rady na taty wady............................... 45 O szczerości Patryka, który wszystkim wady wytyka....................... 52 Przeciąg i narty.................................................. 58 Spacer z tatą........................................................ 67 Sposób na niegrzeczną Marysię...................... 72 Spóźnialski Rysio............................................... 78 Tato gotuje!......................................................... 83 Tato, ja chcę loda!.............................................. 89 Tato, to świetna zabawa!.................................. 94 Tatuś ćwiczy silną wolę....................................101 Tatuś rozwiązuje problemy.............................106 Telewizyjna rodzinka, czyli o tym, jak tato i Paweł zostali czegoś pozbawieni.... 110 Wujek Alek kontra tatuś i chłopaki................116 RAFAEL poleca: Najcieplejszy prezent dla Twoich pociech, czyli Opowiastki familijne *•> Bajki, które bawią i uczą dzieci od 6 do... 99 lat! Świat prezentowanych przez Beatę Andrzejczuk opowiadań nie jest fantastyczną krainą pełną wróżek i latających smoków -to świat bardzo realny. Każde dziecko może w nim rozpoznać swój kawałeczek rzeczywistości. Format: 130 x 200 mm, twarda oprawa 80 cena det. 16,50 zł TomV, s. 104 cena det. 16,50 zł 102 cena det. 16,50 zł Tom VI, s. 112 cena det. 16,50 zł 104 cena det. 16,50 zł Tom VII, s. 116 cena det. 16,50 zł Tom I, s Tom II, s Tom III, s Tom IV, s. 104 cena det. 16,50 zł Patronat ЩЩ&Г1 Jedną z bajek przeczytasz na stronie medialny: и"Г;і www.rafael/opowiastki.pl j'—<£30w| n PJ ИР PULS Hj ^Ж RAFAEL poleca: Opowiastki familijne słuchowiska Tym razem opowiastki w podwójnej formie: książki i słuchowiska na CD. Może więc w świat bajek zostać „wciągnięta" cała rodzina: mama, tata i dzieci. Dzięki temu dorośli lepiej poznają tajemniczy świat swych pociech, dzieci naturalnie wkroczą w skomplikowany świat dorosłych... a wszyscy razem spędzą wspaniale RAZEM pół godziny. Format: 145x120 mm, s. 84 cenadet. 16,50 zł Papieskie opowiastki familijne Ceniona i znana młodym czytelnikom z kilku już tomików Opowiastek familijnych autorka, kolejne stworzyła „na gorąco" po śmierci papieża Jana Pawła II. Chce w nich przybliżyć dzieciom najważniejsze myśli Ojca Świętego, ogarnąć słowem to, co one intuicyjnie odczuwają, ale co trudno im nazwać, zrozumieć. W sposób naturalny, swobodny, prosty krótkie fragmenty papieskich przemówień i testamentu duchowego stały się ilustracją do wydarzeń z życia pewnej rodzinki. Format: 130 x 200 mm, s. 82 cena det. 14,50 zł ,, < •, , jf», "\ "- , . •••■ / "... -^ , - і ■■■"• \- ячнії. -—- щ .V ': ?. 4 im "*'. ...: ."Чіііі.ііІіі