Julka, blog i dog Odcinki w serii Cztery osoby i trzy psy (cz. 1) Wszystko dobrze! (cz. 2) SMS i pies (cz. 3) POLECAMY INNE SERIE POWIEŚCI DLA NASTOLATEK! Kaśka, Julka, Zuzka i Emma są właśnie takie jak TY! Nocą lubią gadać o szkole, chłopakach, swoich rodzinach i koleżankach. I przeżywają wiele niezwykłych przygód, bo każdy dzień i noc przynoszą niespodzianki... Współczesne życie nastolatków tu i teraz - w Polsce. Nasze historie, nasze sprawy, nasze życie. To ono dopisuje kolejne odcinki. ąL4mm 1 OWOREK POD DĘBAMI / Zycie to podróż. Przekonuje się o tym boleśnie nastoletnia Mała, która po tragicznych przeżyciach trafia do podupadłego dworku na wsi. Mieszka w nim jej trochę zwariowana ciotka z mężem i trójką kuzynów. Mała nie umie znaleźć sobie miejsca w tym wielkim domu z jeszcze większym ogrodem, gdzie psy, koty i ptaki są tak samo ważne jak ludzie, gdzie dzieją się tajemnicze rzeczy i rządzi oschła gospodyni. 3 JF^ .
i»
J ulka stała na przystanku autobusowym. Przed chwilą wyszła ze szkoły i próbowała się uspokoić. Ostatnia lekcja wprost zszargała jej nerwy'
Tymczasem pojawił się zatłoczony autobus. Zahamował, z trudem otworzył drzwi i jakby z ulgą pozbył się części pasażerów. Ich miejsce natychmiast zajęli następni. Julka wskoczyła na schodki. Dalej nie było sensu się przeciskać. Drzwi się jakoś domknęły i pojazd ze stęknięciem ruszył w dalszą drogę. Właśnie wtedy odezwał się sygnał sms-a. Z komórki Julki, rzecz jasna. Ponieważ panował niemiłosierny ścisk i ze wszystkich stron przygniatali ją pasażerowie, wydostanie telefonu ze szkolnego plecaka było niewątpliwie niemałym wyczynem.
Pola, oprócz Kaśki druga jej najlepsza przyjaciółka, napisała: „mam problem muszę porozmawiać", „ok. ja też mam problem i też chcę pogadać" - wystukała szybciutko Julka, „to gdzie się spotykamy?", „błonia? Za 2 godz?". „oki" - odpisała Pola.
22
***
Figo i Maks, berneńczyk Poli, wałęsali się po rozległej, usytuowanej prawie w centrum miasta łące zwanej Błoniami. Pola i Julka, daleko w tyle, niespiesznie podążały ich śladem. Julka, mrużąc oczy, popatrzyła w stronę pomarańczowego słońca, zanurzającego się właśnie w mgłę, która rozsnuła się nad rzeką Rudawą.
- Całe szczęście, że psy muszą chodzić na spacery. Inaczej chyba bym w ogóle z domu nie wychodziła. Normalnie czuję się jak zakonnica klauzurowa. Albo benedyktyn. Mój tata uważa, że w naszym wieku człowiek powinien tylko siedzieć przy biurku i zakuwać... - powiedziała Julka, a w jej głosie czuło się bunt.
- Mój, niestety, ma takie same poglądy... - zgodziła się z nią Pola. - Dlatego bardzo cieszę się, że jest Maks. Bo to moja przepustka...
Przyjaciółki zapatrzyły się w dal, aby zlokalizować swoje przepustki - berneńczyk dostojnie kroczył ścieżką, a żywiołowy golden retriever niemal fruwał wokół niego w radosnym szale. Nic nie stało na przeszkodzie, by przejść do konkretów. Zaczęła Pola:
- Sama widzisz, jak to wygląda. No więc poradź mi, co ja mam z tym problemem zrobić?
- Trudna sprawa. Powiedz mi, tak szczerze, czy Oskar ci się podoba?
- Podoba mi się, nawet bardzo... -jęknęła Pola. - Tylko dlaczego on jest taki niewyrośnięty? Wszystko przez ten jego wzrost!
- Weź pod uwagę, że Oskar jest prawie półtora roku młodszy od ciebie. Każdy facet w wieku dojrzewania musi zacząć rosnąć, więc jego też to z pewnością czeka. W jakimś momen-
23
іє cię dogoni... -Julka zadarła głowę, aby spojrzeć w oczy przyjaciółce, która od dwóch lat z powodzeniem grywała w drużynie koszykówki. W jej oczach ujrzała smutek.
- A może nawet cię przerośnie... - Julka naprawdę chciała to powiedzieć z przekonaniem, ale chyba jej nie wyszło, bo oczy Poli zaszkliły się:
- Tak naprawdę Oskar podoba mi się już od dawna, ale wyobraź sobie nas jako parę! - wykrzyknęła. - Narzeczony sięgający mi do pasa...
- Pola, jak zwykle przesadzasz, jest trochę wyższy... -pocieszała ją Julka. - A poza tym, czy to aż takie ważne? I tak wszyscy wiedzą doskonale, że Oskar kocha się w tobie na zabój. Ale o tym, że ty jesteś w nim zakochana, wiem wyłącznie ja. Biedny Oskar... - westchnęła, a potem zdecydowanie powiedziała:
- Uważam, że łączy was naprawdę coś wyjątkowego. Pomyśl, ile już lat minęło od waszego pierwszego spotkania w piaskownicy, a on jest niezmiennie wpatrzony w ciebie... Zupełnie jak jakiś Romeo... Nie zepsuj tego.
- Ja... postaram się... - szepnęła targana nieustannymi wątpliwościami Pola.
- O, moja babciu, co mnie podkusiło, żeby wypowiedzieć to przeklęte imię?! - jęknęła nagle Julka. - To jest właśnie mój kłopot!
Pola natychmiast zapomniała o Oskarze.
- A co, w twoim życiu pojawił się jakiś Romeo? - spytała niecierpliwie, wietrząc sensację.
- W pewnym sensie - burknęła Julka.
- A Antek, co Antek na to? Błagam cię, mów szybko, umieram z ciekawości...
- Pola, to zupełnie coś innego, niż ty myślisz - wystękała Julka. - Chodzi o dzisiejszą lekcję polskiego, a ten tajemniczy
24
Romeo ma na imię Kajetan. Chyba nie sądzisz, że mogłabym się w kimś takim zakochać...
- No nie - potwierdziła ze zrozumieniem Pola.
***
Jeżeli chodzi o lekcję polskiego, która tak zbulwersowała Jul-kę, zaczęło się od tego, że Michalina Szymczyk, nauczycielka, przygotowała dla swych uczniów niespodziankę. Jak się spodziewała, reakcje na wieść o inscenizacji Romea i Julii były różne. Nigdy jednak w swojej karierze nie zetknęła się z takim wybuchem entuzjazmu, jaki zaprezentował Kajetan. Eksplodował niczym pamiętny wulkan Krakatau, powodując, że reszta klasy zamarła, zasypana potężną lawą słów, które z siebie wydobywał:
- Ja jestem jak najbardziej za. Fan-tas-tycz-ny pomysł! -niemal unosił się w powietrzu. - Po pierwsze, to jest o wiele ciekawsze niż zwykłe omawianie lektury, po drugie, ja uwielbiam teatr, zwłaszcza elżbietański! Kocham Szekspira! A po trzecie, byłem w Weronie, w domu Kapuletów!
- Kajetanie, wszyscy cieszymy się z tobą - nieśmiało wtrąciła nauczycielka.
- Mam nadzieję, że będziemy mogli grać w strojach z epoki? Boja właśnie mam nieograniczony dostęp do garderoby teatralnej. Przyjaciel rodziców, ten znany aktor, co teraz gra w „Na Wspólnej", a wcześniej występował w roli Romea na scenie...
- Oczywiście, że będziecie mogli - przerwała mu nauczycielka i wykorzystując chwilę, kiedy Kajetan napawał się szczęściem, zwróciła się do całej klasy:
- Bardzo zależy mi na tym, żeby każdy uczeń wziął udział w tym przedstawieniu. Dlatego teraz podzielimy się na gru-
25
py. Potem każdy zespół wybierze sobie ten fragment z Romea i Julii, który najbardziej mu się spodoba.
- Proszę paaaniiii... - z ławek odezwały się jęki.
- Tylko bez protestów, proszę. Powiem więcej. Nie chcę żadnych kłótni i sporów na temat tego, kto z kim chce albo nie chce występować. Dlatego zaraz sama dokonam podziału na grupy... - uniosła wzrok, żeby uciszyć wrzawę, która nastąpiła po tym oświadczeniu, po czym uzupełniła:
- .. .podzielę was alfabetycznie. Taka sama liczba dziewcząt i chłopców w każdym zespole.
Julka już czuła, co się święci. Jej nazwisko znajdowało się niebezpiecznie blisko nazwiska Kajetana.
- O, moja babciu, tylko nie to - z przerażenia aż zamknęła oczy, kiedy polonistka zaczęła się wpatrywać w dziennik.
Jej najgorsze przeczucia okazały się jak najbardziej słuszne. Wylądowała w grupie razem z wrogiem number one z jej prywatnej listy. Do tego Olimpia i Jarek. Wiadomo było, że Kajetan zrobi wszystko, co się da, aby zagrać Romea. Jarek nie miał w takim starciu szans. Właśnie z tego powodu Julka postanowiła, że za żadne skarby świata nie zostanie Julią. Niestety, była prawie pewna, że Olimpia, ważąca niemal osiemdziesiąt kilo i rzucająca młotem, nie da się nakłonić do zagrania roli nieszczęsnej kochanki.
Kajetan też chyba zdał sobie z tego sprawę. Mrocznym spojrzeniem omiótł Julkę, a potem podniósł palec.
- Jakieś wątpliwości, Kajetanie? - Michalina Szymczyk spojrzała na niego uważnie znad okularów w różowej oprawie. Niektórzy uczniowie podejrzewali, że dostała je w prezencie od samego Eltona Johna.
- Tak, proszę pani. Zmieniłem zdanie. Romeo i Julia to takie oklepane. Czy nie moglibyśmy zrobić inscenizacji Otella? - zapytał ponurym głosem.
26
#**
- I co mam z tym klopsem zrobić? - zapytała Julka, gdy już zdała przyjaciółce dramatyczną relację z wydarzeń na lekcji polskiego.
Pola nie wiedziała, jak ją pocieszyć.
- Faktycznie, nieciekawa sytuacja... - zamyśliła się. -No, bo tak... nie dosyć, że będziecie musieli teraz spędzać sporo czasu razem, żeby przygotować to całe przedstawienie, to jeszcze na dodatek musicie odgrywać, że jesteście w sobie szaleńczo zakochani...
- To w ogóle nie wchodzi w grę - Julka stanowczo ucięła wywód Poli. - Po prostu niemożliwe. Powiedz mi, bo jeszcze tego nie przeczytałam, czy Romeo całuje się z Julią?
Pola próbowała sobie przypomnieć, a w tym czasie Julka biadała dalej:
- Kurczę blade, to już jest szczyt wszystkiego! Nie udało mi się jeszcze nigdy pocałować z Antkiem, a za chwilę może się okazać, że będę musiała się całować z tym... z tym... - na szczęście nie zdążyła powiedzieć z kim, bo w tej chwili Pola ze zdumieniem zapytała:
- Naprawdę? To ty jeszcze nigdy... nigdy nie całowałaś się z Antkiem? A ja myślałam...
- Jakoś się nie złożyło... Nieważne - westchnęła Julka. Po ujawnieniu tej sensacji nastąpiła chwila niezręcznego
milczenia. Przerwała ją Pola:
- Jest jeszcze jeden problem... _ ?
- Chodzi o Kaśkę, wiesz, jaka ona jest przewrażliwiona na punkcie Kajetana. I wiesz, jak ci strasznie zazdrości, że chodzisz z nim do klasy... Mogą się dziać dantejskie sceny... On Romeo, ty Julia... Pozabijacie się wszyscy.
27
- Nie przesądziliśmy jeszcze, kto będzie Julią. W naszej grupie jest przecież Olimpia - odparła Julka bez przekonania, bo na własne uszy słyszała, jak Olimpia kategorycznie oświadczyła, że nie będzie się ośmieszać. Wyraźnie powiedziała, że rola Julii to nie jej kategoria wagowa.
Pola, chcąc się odwdzięczyć Julce za porady sercowe dotyczące Oskara i obawiając się o los przyjaciółki, postanowiła zasugerować jakieś rozsądne wyjście, które pozwoliłoby wszystkim dramańs personae przeżyć w miarę spokojnie czas prób oraz dotrwać do premiery bez obrażeń na duszy i ciele.
- Myślę, że powinnaś naciskać, żebyście wybrali scenę, kiedy Julia leży, jakby martwa, a Romeo rozpacza.
- Dlaczego?
- A dlatego, że Julia ma wtedy zamknięte oczy. Dla ciebie to idealna sytuacja, bo nie będziesz musiała patrzeć na Kajetana. To po pierwsze. Po drugie, Kajetan lubi takie mordercze sceny, więc powinien być usatysfakcjonowany. Po trzecie, nie będzie miał konkurencji jako aktor, bo tam jest głównie monolog Romea. I zatrudniłabym Kaśkę jako reżysera. Unikniesz dwuznacznych sytuacji i posądzeń, że podrywasz Kajetana.
- Wiesz, Pola, ty naprawdę miewasz przebłyski geniuszu - zachwyciła się Julka.
- Aha, jeszcze jedno... - dodała Pola. - Myślę, że będzie ci łatwiej, jeśli przeczytasz Romea i Julię.
***
Zblogujulki:
„27 września
hejka, udało mi się namówić moją grupę do odegrania sceny
w grobowcu! Jeszcze do niej nie dotarłam, ale czytam i jestem
28
już na 87. stronie. Biorąc pod uwagę, że działo się to kilkaset lat temu, to ta Julia miała niezły pałer. Tak się przeciwstawić rodzicom! Jak ja bym próbowała coś takiego zrobić, miałabym niezłą łaźnię. Swoją drogą, to ci rodzice Julii chyba oszaleli. Planować małżeństwo córki, kiedy biedaczka ma 14 lat! Nie wyobrażam sobie siebie w roli żony. Chciałabym mieć jeszcze przez parę lat normalny wyraz twarzy, a nie tak znękany jak czasami moja mama.
A teraz wiadomość dla Kasiuniuni: DZIĘKI, ŻE ZECHCIAŁAŚ ZOSTAĆ NASZYM REŻYSEREM - DUŻA BUŹKA.
Wiadomość dla Kajetana: Muszę cię rozczarować, ale nie jesteś jedynym człowiekiem na Ziemi, który był w Weronie. Rodzice mi przypomnieli, że ja też byłam w domu Kapule-tów! Cha, cha. Wprawdzie to było już kilka lat temu, ale coś pamiętam - ściany pokryte graffiti z wyznaniami miłosnymi, mnóstwo Japończyków i fajne krzesełka w kształcie krasnali na ostatnim piętrze. No i co ty na to?
I jeszcze pytanie - czy ty też, jak wszyscy turyści, zrobiłeś sobie zdjęcie przy posągu Julii? Wiesz, o co mi chodzi?
Skomentuj"
***
A oto fragment blogu Julki, uwagi spisane zaraz po tym, kiedy dotarła do strony 116., a chwilę później 118. Romea i Julii i dowiedziała się, co naprawdę wydarzyło się w grobowcu Capulettich. Nim jednak zapisała refleksje (adresowane przede wszystkim do Poli), zmuszona była jeszcze przebrnąć przez komentarz Kajetana: „Żałosne jest to, co piszesz. Jeżeli chodzi o ten nieszczęsny biust Julii, to nigdy nie zniżyłbym się do poziomu tej niedouczonej turystycznej tłuszczy, aby chwytać
29
za pierś posągu i jeszcze to dokumentować, robiąc sobie zdjęcie. Nawiasem mówiąc - rzeźba Julii nie ma żadnej wartości artystycznej, więc tym bardziej jest to dla mnie niezrozumiale. Ciekaw jestem za to, jaką ty będziesz Julią... mam przeczucie, że nie podołasz."
Krztusząc się z wściekłości, Julka pisała: „Pola, naprawdę wielkie dzięki!!! Miałaś świetny pomysł z tym grobowcem. Czy wiesz, jak się zachowuje Romeo w chwili śmierci??? Dla jasności cytat: »Plyn twój skutkuje: całując - umieram«. A co robi Julia, zanim skona? Jeśli nie pamiętasz, to ci przypomnę: «Przytknę usta do twych kochanych ust, może tam jeszcze znajdzie się jaka odrobina jadu, co mię zabije w upojeniu błogim. Twe usta ciepłe«. Boże, jakie to upokarzające... Za co mnie to spotyka?!!!"
***
Nadszedł dzień próby. W domu Julki zgromadzili się aktorzy - Kajetan i Julka jako para tragicznych kochanków, Olimpia jako Baltazar i Paź równocześnie oraz Jarek w roli Ojca Lau-rentego, a ponadto zwłok Parysa. Oprócz nich przyszły trzy osoby spoza klasy. Kaśka jako reżyser; Antek, który bardzo chciał się przyglądać próbie, znalazł pretekst w postaci ciotki charakteryzatorki - dostarczył aktorom sztuczną krew oraz sztylet z ruchomym ostrzem. Pojawiła się również Pola, która postanowiła, że będzie czuwać nad całością tego niebezpiecznego przedsięwzięcia i reagować w razie drastycznych scen. Do tego wszystkiego po domu pałętali się Misio, dwa jamniki i golden retriever.
Atmosfera była napięta. Powietrze wibrowało od tłumionych emocji. Kajetan miał na sobie kostium z teatru, co dodatkowo komplikowało sytuację. Wszyscy starali się omijać wzrokiem je-
30
go atłasowe pumpy i baniasty aksamitny kapelusz z piórem. Istniało bowiem niebezpieczeństwo niekontrolowanej eksplozji śmiechu, a nikt nie chciał ranić uczuć Kasi.
Kaśka, bardzo przejęta, w zupełnie nowej dla siebie roli reżysera, ogłosiła:
- Zaczynamy... Jarek, kładź się na podłodze. Julka, wskakuj na katafalk (chodziło jej o drewnianą ławę na środku pokoju)... Kajtuś, czekamy na twój monolog - szepnęła czule.
Kajetan też czekał na swój monolog, więc nie zwlekając przystąpi! do recytacji, żwawo przy tym gestykulując i wywracając białkami oczu w odpowiednich, jak sądził, momentach. Julka zamknęła oczy, żeby na to nie patrzeć.
- Złożę twe zwłoki w tryumfalnym grobie! - wykrzyknął Romeo co sił w płucach, następnie bardzo cicho i niewyraźnie (w czym pomógł mu aparat ortodontyczny) przemknął przez następne frazy:
- W grobie? Nie, młoda ofiaro, nie w grobie, wiatami raczej, bo tu Julia leży; a blask jej wdzięków zmienia to sklepienie w przybytek światła. Spoczywaj w pokoju.
Tu, nie wiedzieć czemu, na chwilę zawiesił głos, a potem skierował mordercze spojrzenie w stronę leżącej na twardym blacie Julki i groźnie ryknął:
- Trupie, rękami trupa pogrzebany! Antek nie wytrzymał:
- Stary, a może trochę mniej triumfu w głosie? Przecież stoisz nad grobem ukochanej...
Kajetan aż się zapienił, że ktoś śmiał mu przerwać, więc Kasia zażądała natychmiastowej ciszy, aby umożliwić ukochanemu dalszą recytację. Romeo dał się nakłonić do powrotu na scenę. Na krótko jednak, bo przy słowach „Julio! Kochanko moja! Moja żono! Śmierć, co wyssała miód twego tchnienia,
31
wdzięków twych zatrzeć nie zdołała jeszcze" Kasia nie wytrzymała psychicznie. Tłumiąc łkanie, umknęła do kuchni. Kajetan pomknął za nią.
Jarek podniósł się z podłogi, gdzie odgrywał trupa Parysa. Julka również ożyła.
- Naprawdę, Kaśka powinna się leczyć - powiedziała.
- Czemu? - zapytał Jarek, który nie miał pojęcia o miłosnym związku Kasi i Kajetana.
- Bo nie ma dżemu - odpowiedziała niezbyt uprzejmie Julka, wściekła, że musi leżeć bez ruchu na twardej ławie. I zdenerwowana, że za chwilę dojdzie do sceny pocałunku. Nie miała jeszcze koncepcji, jak z tego wybrnąć.
Jarkowi pospieszyła na pomoc Pola. Wyjaśniła:
- Oni są w sobie zakochani - wskazała znaczącym ruchem głowy w kierunku kuchni. - Kasia jest bardzo wrażliwa. I czasami bardzo zazdrosna o Kajetana. Nie spodziewałam się, że aż tak bardzo... - zmartwiła się.
- Dobra, dajmy im pięć minut, niech się uspokoją - powiedziała umierająca z nudów i głodu Olimpia. - Julka, jest coś do przegryzienia? Miałam wyczerpujący trening i trochę sflaczałam.
W oczekiwaniu na powrót Romea i reżysera zaczęli się pokrzepiać chipsami i colą. Wtedy odezwał się Antek:
- Wiecie, że ten Szekspir nawet ładnie to wszystko opisał? Nie spodziewałem się...
- Co opisał? - zapytał Jarek.
- No, miłość... I chyba miał rację, że Romeo i Julia są tacy młodzi. Bo mnie się wydaje, że tylko w naszym wieku można przeżywać wielkie uczucia. Potem to już wszystko się robi takie... no, sam nie wiem - poczuł, że się trochę zaplątał.
Julka miała nadzieję, że Antek nie spojrzy w jej stronę. Trochę spłoszyło ją to wyznanie na temat miłości. Mała wraże-
32
nie, że mówił o nich. Na szczęście Antek nawet nie myślał o patrzeniu na Julkę. Zawstydził się szczerości swoicli wyznań i uparcie wpatrywał się w czubki butów. Atmosfera zrobiła się nieznośnie romantyczna. Na szczęście była wśród nich niezawodna Olimpia. Chrupiąc chipsa, odezwała się:
- W starszym wieku to człowiek nawet jak bardzo chce być romantyczny, to mu nie wychodzi. Weźmy na przykład moich rodziców. Moja matka wysłała ojca ostatnio na Kleparz, żeby kupił ziemniaki, bo się właśnie skończyły, i jeszcze jakąś zieleninę. I ojciec to wszystko kupił, a potem, jak wychodził z Kleparza, zobaczył stragan z perfumami, no wiecie, z podróbkami oczywiście. I wtedy go coś tknęło i postanowił kupić matce perfumy. Taki romantyczny gest chciał wykonać... Tyle że on się na tych pachnidłach nie zna, więc zdał się na kobietę, co to sprzedawała. I ona mu zabajerowała, że „Fatal snake" najpiękniej pachnie. Mój rodziciel na angielskim też się nie zna, więc wziął z pocałowaniem ręki. Mówię wam, co się działo, kiedy wręczył te perfumy mamusi. Wystarczyło, że zobaczyła ten fatalny napis. Nawet nie powąchała. Zaczęła wrzeszczeć, że jak można być tak bezczelnym i sugerować jej, że jest wężem albo nawet żmiją... A potem wszystko zaczęło latać po całym domu, łącznie z kupionymi przez ojca ziemniakami, bo wiecie, matka jest trochę wybuchowa... A talent do rzucania mam chyba po niej - zakończyła opowieść Olimpia, zagryzając chipsem.
- To ja może pójdę po Kasię i Kajetana... Strasznie długo ich nie ma - wyjąkała Julka i poderwała się z kanapy.
Kasia i Kajetan stali w kuchni pod lampą... i wyglądali tak, jakby mieli się za moment pocałować!!!
- No, nie! - szepnęła Julka i pogalopowała z powrotem do pokoju. Wyciągnęła stamtąd zdumioną Połę i z wypiekami na twarzy opowiedziała, co zobaczyła.
33
- Co robić? - zapytała.
- No, chyba nic... - szepnęła Pola.
- A co z naszą próbą, nie będziemy tutaj przecież tkwić w nieskończoność, czekając, aż ten niewydarzony Romeo przećwiczy pocałunki?
Chwilę później Misio z jamnikami i golden retrieverem wpadli do kuchni, co wprawiło w popłoch zakochaną parę. Misio nie znalazł się tam przypadkowo. Julka pozwoliła bratu wziąć jajko niespodziankę ze spiżarki.
***
Losy przedstawienia zawisły na włosku, gdyż próba utknęła na martwym punkcie. Julka i Kajetan strawili wiele czasu, zawzięcie dyskutując, co zrobić, by się pocałować, równocześnie się nie całując. Jak można było przewidzieć, doprowadzili się wzajemnie do stanu furii. Ponieważ sytuacja stała się patowa, Antek i Kasia, emocjonalnie zaangażowani w ten problem, postanowili się włączyć do negocjacji. Reszta nudziła się w tym czasie jak mopsy. W końcu ustalono szczegóły techniczne i można było „ruszyć z kopyta". Julka, aby uniknąć kontaktu fizycznego z Romeem, nakryła twarz chusteczką higieniczną. Kajetan, jak mu stanowczo nakazał reżyser (czyli Kasia), miał w odpowiednim momencie leciuteńko musnąć chusteczkę ustami. Musnął ją jednak nie tylko ustami, ale również aparatem ortodontycznym, skutkiem tego chusteczka przyczepiła się do jakiegoś drucika i poszybowała na zębach Romea w górę. Trzeba było powtórzyć scenę. Kiedy wreszcie udało się przez to wszystko przebrnąć, w iście wyścigowym tempie gnali już do szczęśliwego finału (próby oczywiście, bo przecież nie dramatu). Julka chwyciła sztylet z ruchomym ostrzem i zamierzając wbić go sobie w okolice serca, krzyknęła:
34
- Idą, czas kończyć. Zbawczy puginale!
I osunęła się w pobliżu martwego już od jakiegoś czasu Romea. Sztuczna krew rozlała się szeroką strugą po dywanie.
Zgodnie z przebiegiem akcji dramatu, był to odpowiedni moment, aby pojawiła się pani Kapuletowa. W progu domu stanęła więc mama. I - trzeba przyznać - to właśnie jej występ poraził wszystkich najgłębszym autentyzmem, mimo że wszystko potoczyło się nieco inaczej niż u Szekspira i przypominało raczej kiepską komedię omyłek. Mama mianowicie skierowała spojrzenie w głąb pokoju, gdzie na dywanie leżała jej córka skąpana w kałuży krwi. To spowodowało, że na moment zamarła. Potem upuściła siatki z zakupami na ziemię, z czego natychmiast skorzystały psy, na wyścigi wydzierając sobie łupy. Mama natomiast rozdzierająco krzyknęła:
- Dziecko moje kochane, co z tobą?! - i natychmiast pospieszyła na ratunek.
Okrzyk ten spowodował, że Julka momentalnie poderwała się z podłogi, a mamie wystarczyła sekunda, by się zorientować, że oto staje się tematem radosnych szkolnych opowieści. Świadczyły o rym miny kolegów i koleżanek córki. Próbując jakoś ratować nadszarpniętą godność rodzicielską, dosadnie wypowiedziała się na temat okazałej plamy sztucznej krwi na dywanie. Skutek był taki, że cała szekspirowska trupa teatralna w popłochu opuściła dom Julki.
***
Zblogujulki
„5 października
Uff, nareszcie mam to za sobą. Przedstawienie się odbyło. Czas
zapomnieć o tragicznym losie Julii. Jutro wybieramy się z Ka-
35
sią i Połą na jakąś romantyczną komedię. Koniecznie coś o miłości i ze szczęśliwym zakończeniem... Musimy odreagować. A tak swoją drogą, to chyba chwyciłam bakcyla aktorstwa. Jest szansa, że zagram w filmie. Oczywiście tylko jako statyst-ka. Antek mi mówił, że Włosi będą kręcić film. O papieżu. I poszukują statystów. Postanowiliśmy się razem zapisać!
UWAGA: czy ktoś wie, jak to jest, kiedy w pocałunku uczestniczy aparat ortodontyczny? Wprawdzie miałam okazję to sprawdzić, ale jakoś się nie odważyłam. Oczywiście ze względu na osobę, a nie aparat".
ROZDZIAŁ 3
Podróż poślubna
**
lVlam nadzieję, że nie zamierzacie się wybrać Werony? -powiedziała Julka, kiedy usłyszała, że rodzice właśnie planują podróż poślubną.
Siedzieli na werandzie, jak często zdarzało im się o zmroku. Tata wolno wodził palcem po mapie Europy, przede wszystkim w okolicy italskiego buta, i roztaczał przed mamą wizję cudownej podróży. Jego żona była najwyraźniej oszołomiona. Od dnia ich ślubu minęło już piętnaście lat i zdążyła prawie zapomnieć, że nie udało im się wtedy wyjechać w podróż poślubną, ponieważ niemal natychmiast po ceremonii zaślubin tata dostał powołanie do wojska. Spakował więc swój plecak i ruszył podróż, o jakiej nie marzył - na drugi koniec Polski, do Węgorzewa, gdzie z innymi świeżo upieczonymi absolwentami szkół wyższych musiał spełnić swój obywatelski obowiązek. W Krakowie pojawiał się wtedy jedynie na przepustki. A kiedy po sześciu miesiącach powrócił do domu, nikt już nie pamiętał o podróży poślubnej. Julka była w drodze i za kilka miesięcy miała się pojawić na świecie.
37
- Tato, skąd właśnie teraz wziąt ci się ten pomysł podróży poślubnej? Jesteście już przecież całe wieki po ślubie... -Julka zapytała takim tonem, jakby rozmawiała z rodzicami o wykopaliskach archeologicznych.
- Córcia, właśnie wczoraj piętnaście lat nam stuknęło! To piękny jubileusz i wystarczający powód, żeby dłużej nie odkładać naszej podróży! - wyjaśnił tata.
Mamie udzielił się jego entuzjazm, a chwilę później również i Julce, ponieważ nagle uświadomiła sobie, że w podróż poślubną wybierają się jedynie państwo młodzi. Zarysowała się przed jej oczami wizja - kiedy rodzice pojadą sobie do Włoch czy gdziekolwiek indziej, ona, nieskrępowana i wolna, będzie mogła się spotykać z Antkiem, Kaśką, Połą i wszystkimi znajomymi. Może nawet urządzi imprezę w domu?
- Kiedy wyjeżdżacie? - zapytała niecierpliwie.
- Bimbusiu - czule powiedziała mama. - Wyjeżdżamy... wszyscy wyjeżdżamy! Ty i Misio jedziecie z nami...
Julka usłyszała, jak pęka wielka bańka mydlana. Cóż za naiwność z jej strony! Tata pochwycił to jej rozpaczliwe spojrzenie i jakby złośliwie (czuła to wyraźnie), powiedział:
- Przecież nie zostawimy was samych, owoców naszego piętnastoletniego związku...
- To ja jestem owocem? - przerwał mu zdziwiony Misio, który już jakiś czas temu władował się mamie na kolana i przysłuchiwał się rozmowie.
Mama popatrzyła na niego z rozczuleniem i, całując go w rumiany policzek, odpowiedziała:
- Poziomeczką moją kochaną...
- Chyba raczej arbuzem - zauważyła Julka, mając na uwadze wielkość głowy brata. Była wprost przepełniona żalem, że mama znowu zachwyca się głupim Miśkiem! Poza tym musiała jakoś wyładować wściekłość wywołaną ruiną jej pla-
38
nów towarzyskich. Obróciła się na pięcie i prawie z płaczem opuściła werandę, gdzie rodzice próbowali właśnie wytłumaczyć Misiowi, dlaczego Julka uważa, że jest arbuzem, a nie poziomką. Zdaje się, że mówili coś o jego słodyczy.
**#
Julka prosto z werandy skierowała swe kroki do komputera:
„12 października
Witam wszystkich w moim blogu. Czy zdarzyło wam się brać udział w podróży poślubnej waszych rodziców? Myślicie, że to niemożliwe? Mylicie się! Jak się ma takich rodziców jak moi, to wszystko może się zdarzyć. Nie potrafili sobie załatwić wyjazdu zaraz po ślubie i nagle teraz, po 15 latach im się przypomniało. .. Dziwne to wszystko jakieś... Dlaczego nie mogą pojechać sami i zostawić mnie i Miśka w spokoju? Przecież jest rok szkolny, nie mogę zawalić lekcji (no, może trochę przesadzam, tak bardzo się tym nie przejmuję). Oburza mnie co innego. Kiedy oni będą pielęgnować swoją miłość (jeśli to możliwe w ich wieku i do tego jeszcze w towarzystwie Miśka), mnie grozi kompletny zastój w życiu towarzyskim i uczuciowym. Najprawdopodobniej przez ten wyjazd nie będę mogła wziąć udziału w pierwszych treningach przed sezonem narciarskim. A tak się cieszyłam!:(((
Poza tym mam jeszcze inne podejrzenia... Cała ta podróż poślubna jest, moim zdaniem, tylko pretekstem. Przecież tyle razy wyjeżdżaliśmy wszyscy razem w różne miejsca i nie nazywało się to wtedy podróżą poślubną. Dlaczego właśnie teraz? Uwaga - detektyw Julka myśli... Moim zdaniem, stoi za tym ten gruchot, czyli ukochane volvo taty. Niedawno je kupił i po prostu oszalał. Ponieważ nie ma teraz wakacji,
39
a strasznie chce sobie tym autem pojeździć, więc podstępnie wykorzystał rocznicę ślubu i wymyślił wyjazd do Włoch. Wiecie, niby z powodu jubileuszu, a tymczasem wszyscy jesteśmy potrzebni, żeby podziwiać jego genialne auto (które zdążyło się już popsuć ze cztery razy). Biedna ta moja mama... Jest taka naiwna... Skomentuj"
- No tak, teraz wszystko jasne, jestem geniuszem - powiedziała do siebie Julka z dumną miną, zamykając komputer. Rozwiązała zagadkę podróży poślubnej. Jej uśmiech przypominał uśmiech detektywa Poirot, któremu właśnie udało się błyskotiiwie wyjaśnić przyczynę tajemniczych morderstw w Orient Expressie.
Późnym wieczorem jeszcze raz otworzyła swój blog. Natknęła się na komentarz Antka:
„Jula, nawet jeżeli to prawda z tym volvo, to ja na twoim miejscu bym tak bardzo nie rozpaczał, tylko z przyjemnością wsiadł do samochodu i pojechał gdziekolwiek. Nie każdemu zdarza się taka gratka. Poza tym twój ojciec dobrze wymyślił z tymi Włochami. To jest bardzo romantyczny kraj. Ja na przykład bardzo chciałbym w przyszłości pojechać w podróż poślubną do Wenecji..."
***
W domu panował przedwyjazdowy chaos. Mama była bardzo zdenerwowana, bo dopiero dotarło do niej, że w podróż poślubną wyruszą nie ich przestronnym rodzinnym autem, gdzie z łatwością mieściły się tony bagażu, tylko volvo taty. Zmuszało ją to do ograniczeń przy pakowaniu.
40
- Nie możemy pojechać Krową (taki pseudonim miał ich samochód) -powiedział tata. - Dawno nie miała przeglądu. Ciągle wyświetla się check oil level i nie chcę ryzykować. Za-trze jej się silnik gdzieś po drodze i będzie klops - wyjaśnił.
- Ale ona prawie od roku jeździ z tym napisem i nic się nie dzieje. To chyba komputer jej się popsuł, bo z poziomem oleju jest wszystko w porządku... - wyjąkała mama.
- Volvo jest świeżo po naprawie... - powiedział kategorycznie tata. - Jeszcze tylko umyć autko i jest gotowe do podróży.
Po tych słowach wsiadł do samochodu i pojechał do myjni. Mama tymczasem zmagała się z problemami. Przed chwilą Misio oznajmił jej, że boli go siusiak, co jej zdaniem, stawiało pod znakiem zapytania losy wyjazdu. Zastanawiała się, czy już iść do lekarza, czy jeszcze poczekać. Na razie postanowiła dalej się pakować. Przeszkadzali jej w tym bardzo Figo, Felek i Lucek, bez przerwy pałętając się jej pod nogami. Na dodatek z minuty na minutę robiły się coraz bardziej natarczywe. Otworzyła drzwi do ogrodu, spodziewając się, że pozbędzie się w ten sposób prześladowców. Nic z tego. Zaczęły machać błagalnie ogonami i popiskiwać. Nosami wskazywały zupełnie odwrotny kierunek. Powędrowała więc za nimi i dotarła do pokoju Julki. Grolden i jamniki oszalały ze szczęścia, że nareszcie zrozumiała, o co im chodzi. Kiedy otworzyła drzwi, popędziły do leżącego na ziemi plecaka i tam zastygły w oczekiwaniu. Mama otworzyła plecak, z którym jej córka powędrowała tydzień temu na ognisko klasowe. Najpierw wysypały się stamtąd skamieniałe bułki, a potem na podłogę osunął się worek z bardzo już nieświeżą kiełbasą. Psy na ten widok dostały ataku radosnego szału, mama również, chociaż nie radosnego.
- Julka, chodź tu natychmiast! - krzyknęła do córki.
- Zaaaraaa, właśnie się kąpię! - z łazienki dobiegły niewyraźne dźwięki, zniekształcone odgłosem prysznica; Julka
41
pod prysznicem płakała. Chciała się wykąpać przed podróżą poślubną. Wcześniej, jak zwykle, zerknęła w lustro. I nagle, ni stąd, ni zowąd, odkryła trzy poważne mankamenty swej urody - zbyt widoczne niebieskie żyłki przebijające przez skórę, krzywe kolana i do tego wszystkiego włosy, które się nie układają. I to wszystko właśnie spowodowało, że wpadła w głęboką rozpacz. Kiedy w bardzo podlyrn nastroju wyszła z łazienki, napadła na nią mama (nadal w ataku furii):
- Julka, przed wyjazdem masz posprzątać swój pokój! -krzyknęła. - Ta kiełbasa to już naprawdę szczyt wszystkiego! Gdyby nie psy, rozłożyłaby się na czynniki pierwsze! A poza tym potrzebuję toreb i walizek, żeby się spakować. Właśnie odkryłam je u ciebie. W środku są twoje nierozpakowane rzeczy, jeszcze z Łotwy!!! Po prostu skandal!
Rozgoryczona Julka pomyślała sobie, że mama w niczym nie przypomina szczęśliwej oblubienicy na moment przed wyruszeniem w podróż poślubną.
***
„pozdrowienia z wędrówki z dinozaurami właśnie wyruszamy" - Julka wysłała sms-a do Kasi. „trzymaj się" - odpisała jej przyjaciółka.
Julka zapadła w filozoficzną zadumę i ocknęła się dopiero gdzieś koło Katowic, u wylotu z autostrady. Tata odsunął szybę i podawał do okienka pieniądze za przejazd. Do wnętrza auta wdarł się jakiś dziwny chemiczny zapach.
- O, moja babciu, jak ta ciężarówka strasznie smrodzi, nie powinno się pozwalać jeździć takim gruchotom. Przecież to śmierć dla środowiska - głęboko westchnęła Julka, przyglądając się wypuszczającemu szare kłęby spalin TIR-owi, stojącemu na sąsiednim pasie.
42
Tata czym prędzej zamknął okno i volvo pomknęło dalej. Co dziwne, chemiczny duszący zapach nie opuszczał auta. Wszyscy mieli nawet wrażenie, że staje się on nie do zniesienia. Mama uchyliła szybę, mając nadzieję, że pęd powietrza wywieje trujące opary. Tymczasem wpuściła do środka jeszcze jeden aromat -jakby palonych szmat czy czegoś takiego.
- O, Boże, tego się nie da wytrzymać... głowa zaczyna mnie boleć - zajęczała Julka.
- Maciek, nie uważasz, że ten zapach to... z naszego samochodu? - zapytała bardzo nieśmiało mama.
- Coś ty - odpowiedział optymistycznie jej mąż. - Lepiej zamknij okno. Widzisz przecież, że tu przebudowują drogę. Wylewają asfalt i stąd ten smród.
W samochodzie zrobiło się bardzo gorąco. Tata zwolnił nieco i zaczął majstrować przy pokrętłach klimatyzacji.
- Cholera, akurat jak jedziemy na południe, wysiada kli-ma - szepnął do siebie, lekko zaniepokojony.
Po chwili jego lęk niepomiernie wzrósł, bo do dziwnych zapachów i tropikalnego gorąca dołączyły zastanawiające dźwięki dochodzące spod maski. Zjechał na pobocze i zatrzymał auto.
- Gdzie jesteśmy? -Julka wysiadła i rozejrzała się. - Coś się dzieje z volvem? - zapytała, gdy zobaczyła tatę bezradnie wpatrującego się w dymiące wnętrzności samochodu.
- Gdzieś koło Bielska-Białej, Bimbusiu - odpowiedziała jej zatroskana mama.
- Musimy zboczyć do miasta, tam jest serwis volvo. Mam nadzieję, że szybko to naprawią - wydusił z siebie tata.
***
- Tego nie da się teraz naprawić - stwierdził kategorycznie przedstawiciel salonu volvo w Bielsku-Białej. - Wysiadła sprę-
43
żarka od klimatyzacji, a bez tego auto na pewno nie pojedzie. Trzeba sprowadzić nową.
- Do jutra państwo dadzą radę? - zapyta! tata. Przedstawiciel popatrzy! z lekkim politowaniem najpierw
na antyczne volvo, a potem na jego właściciela.
- To może potrwać do dwóch tygodni - bezradnie rozłoży! ręce. -Jedyne, co mogę zrobić, to zaoferować państwu odwiezienie do Krakowa jednym z naszych służbowych aut - tu powiódł dumnym wzrokiem po stojących na parkingu najnowszych modelach. Wyglądały nieco inaczej niż samochód taty. -Za godzinkę nasz pracownik będzie do państwa dyspozycji...
***
Zblogujulki:
„17 października
Witajcie ponownie w moim blogu! Co za niespodzianka! Nie spodziewałam się, że tak szybko skończy się podróż poślubna rodziców! I muszę przyznać, że chociaż trwała tylko dzień, była niezwykle męcząca. To znaczy poza końcówką. Nie macie pojęcia, jakim wypasionym samochodem wracałam do Krakowa. Nowiusieńkie volvo terenowe. Muszę sobie kiedyś kupić takie autko.
Jestem bardzo dumna z siebie - ani słowem nie dałyśmy z mamą odczuć tacie, co sądzimy o jego samochodzie. Nie zrobiłam nawet żadnej miny. Biedny tata, aż żal było na niego patrzeć.
Wiadomość dla Kasiuniuni i Połci: CO ROBICIE JUTRO? MOŻE PÓJDZIEMY SOBIE DO KINA?
Pa pa idę spać :)"
44
***
-Julka, wstawaj, zbieramy się! - zawołał tata.
Poderwała się jak z katapulty, mimo że był blady świt.
- Gdzie się zbieramy? - zapytała zdumiona.
- Chyba nie myślisz, że tak łatwo odpuszczę? Obiecałem mamie podróż poślubną, więc będzie ją miała, choćby nie wiem co - powiedział tata stanowczo. - Poza tym za dużo nerwów kosztowały mnie rozmowy z dziadkiem, zanim zdecydował się zaopiekować psami. Nie przeżyłbym, gdybym teraz musiał się tłumaczyć, dlaczego nie pojechaliśmy...
- Dziadek na pewno to zrozumie - Julka uporczywie czepiała się ostatniej deski ratunku.
- Nie dyskutuj, pakuj rzeczy do Krowy!
Mniej więcej po godzinie tata nacisnął pedał gazu i Krowa ruszyła z kopyta. Zadławiła się jeszcze lekko na pierwszym zakręcie, ponieważ nie lubiła wolnych obrotów, ale już potem, przemierzając Europę, gnała niczym prawdziwy mustang po prerii. Lubiła szerokie, wolne przestrzenie. Migając wesoło napisem swego pokładowego komputera - check oil level -pruła autostradą prosto na południe. Tego samego dnia późnym wieczorem dotarli do Włoch. Julka napisała sms-a do Kasi: „ponowne pozdrowienia z wędrówki z dinozaurami jestem teraz nad jakimś jeziorem co ja tu w ogóle robię?"
***
Byli nad jeziorem Garda w północnych Włoszech. Zgodnie z obawami mamy, że jej podróż poślubna może się zmienić w rajd po wesołych miasteczkach (jak każdy ich wakacyjny wyjazd), poprzedniego dnia zaliczyli wielki park rozrywki. Julka wysyłała entuzjastyczne sms-y do wszystkich swoich
45
przyjaciół: „pozdrówka z gardalandu myliłam się tata miał jednak świetny pomysł z tą podróżą poślubną jazda na blue dragonie fantastyczna:)))".
Teraz zmierzali na safari. Na olbrzymiej przestrzeni zgromadzono dzikie zwierzęta z wielu zakątków świata. O tym, że jest to wielka atrakcja turystyczna, świadczył nieziemski wprost korek. Nie był to zwykły, nudny korek. Był to korek żywiołowy i dynamiczny, a wszystko za sprawą Włochów, przeżywających tę sytuację z wrodzoną sobie energią - klaksony trąbiły, muzyka ryczała na całego, zza otwartych szyb samochodów docierał płacz dzieci. Ojcowie i matki krzyczeli. Wszystko to nagle cichło, kiedy auta po kolei docierały do wielkiej bramy. Tam właśnie rozpoczynało się safari, czyli zoo na odwrót, jak je nazwala Julka:
- No, bo my jesteśmy zamknięci w samochodzie jak w klatce, a te wszystkie zwierzaki latają sobie na wolności!
- O, lemur! - wykrzyknął zachwycony Misio, kiedy zobaczył swe ulubione zwierzątko.
A już chwilę później wychylali się z Julka z samochodu, żeby lepiej się przyjrzeć żyrafie, która, nie zważając na auta, spokojnie podążała w sobie tylko znanym kierunku. Julka trzaskała fotki bez opamiętania.
Sznur samochodów ciągnął do lwów, największej atrakcji safari. Zanim jednak również Krowa tam dotarła, zdarzyły się dwa mrożące krew w żyłach wypadki. Pierwszy za sprawą niewinnej lamy.
- Jaka śliczna! - zawołała Julka, kiedy ujrzała wpatrzone w siebie aksamitne oczy zwierzęcia. Były obrysowane nieprawdopodobnej długości rzęsami.
- Misiek, daj jabłko - postanowiła się z nią zaprzyjaźnić. Lama przyjęła prezent z wdzięcznością. Zamrugała swymi wspaniałymi rzęsami, a potem zaczęła się dusić, próbując
46
przełknąć jabłko o nazwie Delicjusz. W jej wielkich oczach, które zrobiły się jeszcze większe, odmalowało się bezgraniczne wprost zdumienie. Następnie, zwyczajem lam, plunęła na odległość. Niestety, w niczym jej to nie pomogło. Chrząknęła więc dramatycznie, potem zakaszlała, po czym kompletnie już osłabiona wsparła się o samochód i, pokładając się na masce, rzęziła wymownie, wybałuszając oczy na tatę, który był przekonany, że rozpoczęły się męki konania.
- Rany boskie, Julka, coś ty, dziecko, najlepszego zrobiła! - krzyknął. - Widziałaś napis, że nie wolno dokarmiać zwierząt? Ta nieszczęsna lama zaraz tutaj wykorkuje! Złapią nas... nawet nie wiem, jak stąd uciekać...
Mama natychmiast wyobraziła sobie olbrzymie nagłówki włoskich gazet - „Śmierć lamy", „Polskie jabłko przyczyną zgonu", „Bezmyślni turyści odpowiedzialni za męczarnie lamy", a poniżej zdjęcie ofiary z jabłkiem Delicjusz w przełyku. Co za wstyd! Z tych ponurych rozmyślań wyrwało ją pełne ulgi westchnienie Julki:
- Udało jej się przełknąć...
Nie był to jednak koniec mocnych przeżyć, ponieważ chwilę później zdarzył się drugi incydent. Zachęcone, jak się zdaje, przykładem lamy, nadbiegły dwa młode jelonki. Na szczęście z niewykształconym jeszcze porożem. Zanim ktokolwiek zdołał się zorientować, władowały dwa wielkie zaślinione pyski przez okno samochodu i spojrzały Misiowi prosto w twarz.
- Mama, bojeee sieee! - ryknął Mchał.
Był przytwierdzony pasami do fotelika, więc nie mógł się ruszyć. Próbował się jakoś odsunąć od poszukiwaczy jabłek, ale bez skutku. Cały czas czuł na sobie ich ciepłe oddechy. Julka wyciągnęła aparat, aby uchwycić ten wyjątkowy moment zbliżenia między człowiekiem a dziką naturą.
47
- Paszly, won! - krzyknęła wyprowadzona z równowagi mama (psy czasami na to reagowały). - Maciek, proszę cię, jedź, może wtedy te jelenie się odczepią...
- Nie dam rady, jest korek...
W końcu Julka postanowiła ponownie zaryzykować. Przerwała na chwilę fotoreporterską robotę i wepchnęła zwierzętom jabłka do pysków. Poskutkowało. Wyszarpnęły łby z samochodu i oddaliły się radosnym truchtem.
- Superzdjęcia zrobiłam - oznajmiła zadowolona Julka.
- Tb będzie wspaniała historia o moim młodszym bracie, dzielnym pogromcy jelonków...
Pogromca jelonków pokazał jej język. A potem dokładnie zasunął szybę od swojej strony.
- Julka, ty też szybko zamykaj okno, za chwilę będą lwy
- rozkazał tata.
***
Krowa niechętnie sunęła w stronę lwów. Droga była kręta, wyboista, a auta przemieszczały się w tempie piechura. Tb nie były prędkości, które lubiła. Zaczęła się lekko krztusić i tata musiał dodać gazu, żeby mogła powrócić do równowagi. W końcu wjechali na lwie terytorium. W oddali zamajaczyły płowe czupryny drapieżników. Zwierzęta leżały na skalnym podwyższeniu. Z tej odległości wyglądały niewinnie, niczym pluszowe zabawki rozłożone na półce.
- Znowu się boję... - westchnął cicho pogromca jelonków.
Nie da się ukryć, że wszyscy byli pod wrażeniem. Siedzieli wprawdzie w zamkniętym samochodzie, ale kiedy zobaczyli, że jedna z lwic ruszyła ze swego miejsca i leniwie zmierza w ich kierunku, emocje wzrosły. Sięgnęły zenitu w momencie, gdy tata przytknął nos do wywietrznika klimatyzacji.
48
- Co ty robisz? - zapytała zdziwiona mama.
- Początkowo myślałem, że to zapach lwów... ale teraz jestem prawie pewien, że to ten sam, co w volvo... Czujesz? Taki chemiczny i gryzący...
Mama również przyłożyła nos do wywietrznika. Odniosła wrażenie, że to coś innego -jakby liście się paliły...
- Masz rację. Coś faktycznie śmierdzi, może na wszelki wypadek wyłącz klimatyzację...
Tata wyłączył i chwilę później w aucie zrobiło się gorąco jak w piekarniku.
- Mogę lekko odsunąć szybę? - zapytała spragniona świeżego powietrza Julka.
- Nawet się nie wygłupiaj - powiedziała mama, ocierając zroszone czoło chusteczką.
Najbardziej spocony był jednak tata. Był już pewny, że zepsuła się sprężarka od klimatyzacji. Słyszał rzężenie Krowy.
- I to akurat w takim miejscu... - szepnął do mamy. -Ciekawe, jak nas wydostaną z tego siedliska lwów, jeśli auto stanie tutaj na amen?
I Michał, i Julka oczywiście usłyszeli, co mówił tata. Nie trzeba dodawać, jaka była reakcja Misia.
- Najważniejsze, to stąd wyjechać, a potem będziemy się martwić, co dalej - powiedziała mama, która marzyła w tej chwili jedynie o otwarciu okien i dopływie świeżego powietrza.
- Mam nadzieję, że samochód wytrzyma - odparł tata, wsłuchując się w coraz słabiej pracujące auto.
Jak na złość, na środku drogi pojawił się potężny lew z wielkim gnatem w paszczy. Rozłożył się przed zderzakiem Krowy i rozpoczął ucztę, która wydawała się trwać w nieskończoność. Krowa była coraz bardziej osłabiona. Ledwie dyszała. Siedzący w samochodzie tata, mama, Julka i Misio byli u kresu wytrzymałości. I wtedy właśnie Krowa padła.
49
Mama otępiałym wzrokiem popatrzyła na lwa i pomyślała o swojej podróży poślubnej. Dlaczego nie jest jej dane siedzieć na Piazza Navona w Rzymie, popijać espresso w kawiarni i spoglądać na kamienne lwy na fontannie? Albo patrzeć na złote lwy na placu Św. Marka w Wenecji? No, dlaczego? Czemu zamiast tego musi tkwić w zepsutym samochodzie naprzeciw żywego lwa!!!
Tata nerwowo przekręcał kluczyk w stacyjce.
- Króweńko, moja kochana... - błagał.
Auto ani drgnęło. Za to lew podniósł się z ziemi i podszedł do samochodu od strony mamy. Wywołało to u niej nagły przypływ adrenaliny. Z wielkim trudem powstrzymywała się, żeby nie krzyczeć. Julka zauważyła, że inne lwy też ruszyły się ze swoich miejsc.
- O, kurczę - szepnęła.
Spojrzała do tyłu, żeby zobaczyć, co na to ludzie w samochodach za nimi. Zauważyła, że wszyscy strasznie gestykulowali - wymachiwali rękami, wykonując dramatyczne gesty, których nie rozumiała. Jedyne, co było dla niej oczywiste, to pukanie się palcem w głowę.
- Chyba nie jest dobrze... - pomyślała.
Była przekonana, że tamci ludzie również przestraszyli się niespodziewanej aktywności lwów. Włosi jednak dawali wyraz swemu zniecierpliwieniu. Gdyby nie obowiązywał nakaz bezwzględnej ciszy, już dawno ryczeliby klaksonami. Krzyczeć też nie mogli, bo okna musiały być zamknięte. W takiej sytuacji pozostawało im tylko gestykulowanie -próbowali przekazać maruderom przed nimi, że ich czas dla lwów dawno się skończył. Następni amatorzy mocnych wrażeń czekali w kolejce...
Krowa zdobyła się na ostatni wysiłek. Tata z wielkim trudem uruchomił silnik i auto powlokło się ku wyjściu.
50
***
Przyczyną niedyspozycji Krowy były liście, które dostały się pod maskę i zwęgliły się w zetknięciu z rozpalonym silnikiem. Oraz oczywiście zbyt wolne obroty. Kiedy opuścili safari i poczuła równą, bitą drogę, wierzgnęła kopytem i pogalopowała wprost przed siebie - znowu na południe. Na dłuższy popas zatrzymała się dopiero w Rzymie. Tam, w miłym otoczeniu skuterów piaggio, stała na parkingu kilka dni.
*** Z blogu Julki:
„28 października
Nareszcie wróciłam. Boże, jakie to było czasami straszne! Tylko rodzice i Msio - i znikąd ratunku! Ale jakoś wytrwałam... Dzięki wam, dziewczyny, za sms-y podtrzymujące mnie na duchu w tych ciężkich chwilach. Sorry, że nie pisałam więcej, ale wiecie - roaming...
A oto moje postanowienia dotyczące podróży poślubnej -mieć mniej niż 25 lat, kiedy się w nią wybiorę i W ŻADNYM WYPADKU NIE BRAĆ DZIECI Z SOBĄ!!! (to na podstawie moich doświadczeń z Misiem).
Jeżeli chodzi o miejsce - WENECJA JEST IDEALNA!!!"
ROZDZIAŁ 4
Okropieństwo w suficie
9SP
*■ sy naprawdę zachowywały się dziwnie. Były najwyraźniej zdenerwowane. Przemieszczały się z kąta w kąt, nigdzie nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Felek drżał na całym ciele i na dodatek nieustannie powarkiwał. Figo kierował przerażony w^rok w stronę sufitu. Futerko Lucka, poza tym, że zmierzwione jak zwykle, było wręcz postawione na sztorc. Zwłaszcza w okolicach karku.
- Lucuś, piesku, co jest z tobą? Wyglądasz jak zminiaturyzowany lew. Chodź tu do nas, piesku... -Julka starała się gc» uspokoić, ale na nic się to nie zdało. Pies podkulił ogon pod siebie i skowycząc, co mu się nigdy przedtem nie zdarzało, rz-ucił się na tatę.
- Tato, uważaj, bo nasz Lucek ma chyba wściekliznę! -krzyknęła ostrzegawczo Julka.
Okazało się jednak, że wszystkie objawy domniemanej wścieklizny ustąpiły, kiedy tylko jamnik zdołał się władowac t^cie na kolana. Tam uspokoił się, przybrał kształt parówki i spokojnie zasnął.
5^
Niedzielny obiad przebiegał jak zwykle. Tylko tata miał pewien problem z tym, by zasiąść do stołu, ponieważ Lucek mocno wczepił się w niego pazurami, niczym kot, i trzeba było się trochę natrudzić, żeby go strząsnąć. W momencie, kiedy Michał odmawiał jedzenia zupki, coś nagle zachrobo-tało w suficie. Najpierw cichutko, a potem głośniej.
Figo i Felek ze strachu schowali się pod stołem, Lucek zaś zaczął przeraźliwie skamleć i ponownie wskoczył na tatę. Równie paniczna była reakcja Misia.
- Boję się, boję się - zapiszczał i mocno przylepił się do mamy.
Tata, Julka i mama skierowali wzrok ku górze. Nad nimi znajdowały się tak zwane pokoje dzieci. Tak zwane, gdyż ku wielkiemu żalowi Julki i radości Michała, nie wyobrażającego sobie życia z dala od mamy, nie mieli jeszcze okazji w nich zamieszkać. Piętro domu wymagało gruntownego remontu, a do tego, jak wiadomo, potrzebne są pieniądze, które mają to do siebie, że ich nieustannie brakuje. Na razie na piętro powędrowały więc jedynie stosy niepotrzebnych bambetli. Słowem, jedna wielka rupieciarnia.
- Idę na górę, zobaczę, co się tam dzieje - tata bohatersko powstał z krzesła, ponownie zrzucając z siebie Lucka.
- Idę z tobą - Julka była nieodrodną córką swojego ojca. Poza tym świetnie się bawiła.
Na dole pozostali Misio, mama i psy, z niepokojem oczekując na wyniki śledztwa.
- Tam się coś szamoce, ale nie w pokojach, tylko gdzieś w podłodze. - Julka zbiegła na dół, żeby się podzielić z nimi sensacyjną wiadomością. Nie uspokoiła towarzystwa, raczej wywołała ponowny wybuch paniki.
- Ale jak to w ogóle możliwe? - mama z osłupieniem wpatrywała się w Julkę.
53
_ lata mówi, że między podłogą a sufitem jest wolna przestrzeń i tam chyba zagnieździło się jakieś zwierzątko. I ono, Misiu, tefa2 tam żyje -Julka nie mogła sobie odmówić przyjemności postraszenia brata. Jego oczy stały się okrągłe z przerażenia. _ Sprawdzę, czy świeci się lampa - tata schodził na dół. - U nź»s w kiedyś wysiadły komputery. Fachowcy cały dzień szukali usterki, a okazało się, że to szczur przegryzł światłowody- Nie dało się pracować. - Tata z nutką nostalgii w głosie wspomniał tamten dzień przymusowego urlopu, podarowany firmie przez szczura. Nacisnął kontakt. Sufitowa lampa nie zapaliła się, lecz lekko zakołysala, a z sufitu dał się znowt» słyszeć odgłos tajemniczego stworzenia. Tym razem jakby stukot pazurków.
_ No, nie, ja tego nie wytrzymam. Nie mam ochoty mieszkać ze szczurem uwięzionym w suficie. - Mama była bliska histerii.
julka postanowiła ją nieco pocieszyć. _ Mamo, przyjrzyj się naszym jamnikom. Jeden szczur mniej, Jeden więcej. Przecież, gdyby im zgolić futerka, mogłyby Je spokojnie imitować... Pamiętasz, jak lecieliśmy na Łotw? I Jak J0I"dan myślał, że Lucuś jest szczurkiem... -W tym momencie spojrzała na Felka i Lucka. Zrobiło jej się głupio- Odniosła wrażenie, że dostrzega wyrzut w ich smutnych oczach. - Przepraszam was, nie obrażajcie się, ale sam Wiecie, że piękni to nie jesteście.
_ A może to nie szczur? - Julka była bardzo dociekliwą osobą' ~ M°że to Jakiś ptak albo nietoperz, albo zwykła mysz, albo jez? Jeze przecież tak tupią...
_ Julka, przestań! - Misio krzyknął i zatkat sobie uszy, dając tym znak> że już dość tych opowieści.
jakoś przeżyli noc, zwłaszcza że tata był w pobliżu. Ale rankiem wyruszył na dwa dni do Warszawy. Reszta domow-
54
ników również rozpierzchła się do swoich zajęć i dość szybko zapomniała o dziwnym zjawisku w suficie. Poza psami, które zostały w domu same. No, może nie całkiem same. Nikt nie wie, co przeżyli nieszczęśni Figo, Felek i Lucek. Jedno jest pewne. Kiedy późnym popołudniem wszyscy znaleźli się z powrotem w domu, zastali nie psy, ale zmiętoszone kupki nieszczęścia. Trzy pary psich oczu patrzyły na nich z bezgranicznym wyrzutem. W momencie, gdy Misio gładził Lucka po głowie, próbując go pocieszyć, w suficie coś się poruszyło. Tym razem jakby się szamotało.
- Matko Przenajświętsza, to chyba musi być coś, co ma skrzydła. Słyszę wyraźnie łopot skrzydeł - wyszeptała mama, trwożliwie spoglądając ku górze.
Misio z Luckiem ze strachu przemienili się w dwa skamieniałe posągi. Figo i Felek także się usztywnili. Stoicki spokój zachowywała tylko Julka. Widząc, że mamę zaczyna ogarniać lekka psychoza o podłożu ornitologicznym, a Michał i psy za chwilę oszaleją ze strachu, postanowiła czym prędzej rozładować atmosferę. Trzeba zbagatelizować całą sprawę, a potem sobie pożartować.
- Dajcie spokój, co wy w ogóle wyrabiacie? Przecież to niemożliwe, żeby w suficie mogło żyć jakieś stworzenie. Po pierwsze, jakby tam wlazło, a po drugie, przecież żywa istota musi coś jeść. A co tam jest? Same kable, styropian, pewnie jakieś drewno. - To ostatnie spostrzeżenie nasunęło jej pewien pomysł. Popatrzyła przeciągle na Misia i powiedziała:
- Misiu, w suficie nie mieszka żadne zwierzę, tam się pewnie ukrywa Buka, ona pożera kable - przypomniała się jej książka o muminkach.
Wszystkie muminki bardzo bały się Buki. Msio, niestety, nie docenił jej poczucia humoru. Wyobraził sobie Bukę i wpadł w histerię.
55
- Julka, natychmiast skończ z tym science fiction. Czyś ty oszalała? - mama była wstrząśnięta. - Czy mam ci przypomnieć historię z ET? Pamiętasz, jak ukazywał ci się w nocy w kącie pokoju? I jak strasznie się bałaś? I jak musiałam kupić lampę, żeby oświetlić kącik z ET, żebyś była pewna, że go tam niema?!
Oczywiście, Julka doskonale pamiętała ten kompromitujący incydent w jej życiu.
- Przepraszam - przytuliła Misia, który, choć z rezerwą, odwzajemnił jej gest.
Tę właśnie chwilę wykorzystał sufitowy stwór, aby znowu dać znać o sobie.
- Teraz mam z kolei wrażenie, że to coś się czołga - mama podzieliła się swym spostrzeżeniem z Julka i chwilę potem bardzo tego pożałowała. Uświadomiła sobie, że jej córka wprawdzie od dawna już nie obawia się ET, ale za to panicznie boi się węży.
- Mamo, co ty znowu wymyślasz... - twarz Julki ścięło przerażenie.
- Nie, Bimbusiu, to niemożliwe, żeby w suficie był wąż - mama próbowała zatuszować gafę.
- A właśnie, że możliwe! Czy ty wiesz, ilu ludzi hoduje węże w domach?! Byłam u Kasi, to wiem! Jej brat ma w akwariach aż cztery, w tym jednego pytona. Ja natychmiast muszę do niej zadzwonić! - zerwała się na równe nogi i wykręciła numer przyjaciółki.
- Kaśka, słuchaj, możesz mi powiedzieć, co z waszym pytonem? ... Nie, nie pytam, czy zdrowy, tylko czy on jest u was w akwarium... Dobrze, to sprawdź. I te inne węże też...
Telefon do Kasi trochę ją uspokoił. Pyton oraz jego koledzy znajdowali się w akwariach w pokoju brata Kasi, czyli tam, gdzie powinni być.
56
- Dobrze, koniec z tą histerią - mama nieco otrzeźwiała.
- Nie możemy doprowadzić się do paranoi. Idziemy spać, a jutro wzywam pana Waldka. Niech coś z tym zrobi.
Pan Waldek, ich sąsiad, był szanowaną w okolicy „złotą rączką". Zapobiegł już niejednej domowej katastrofie, przybywając na odsiecz z wiertarką albo kluczem francuskim w dłoni.
Noc przespali wspólnie w jednym łóżku. Na poduszkach spoczywały obok siebie głowy mamy, Julki i Misia. Psy też skorzystały z okazji, by się wyspać w łóżku swych państwa.
Pan Waldek zjawił się po południu. W ręce trzymał skrzynkę na narzędzia. Z pewnym niedowierzaniem wysłuchał chaotycznej opowieści o tajemniczej istocie w suficie.
- Znaczy, chyba będę musiał pójść do siebie po łapkę na myszy. Wywiercimy otwór w suficie, wsadzimy w niego łapkę i trzeba będzie czekać.
- Panie Waldku, ale pan będzie czekał z nami, dobrze?
- błagalnym tonem zwróciła się do niego Julka. Nie wyobrażała sobie, żeby mógł ich opuścić w takim momencie.
Kilkanaście minut później wszyscy ze zgrozą przyglądali się, jak pan Waldek stoi na drabinie i demoluje sufit. Kiedy dziura była gotowa, zszedł z drabiny, ujął łapkę na myszy w dłonie i spojrzał spod krzaczastych brwi na Julkę.
- Poproszę o serek, żółty serek.
Umocował ser w pułapce i z dostojeństwem kelnera podrzędnej restauracji wspiął się z powrotem na drabinę, aby umieścić przygotowane przez siebie danie w otworze.
- Podano do stołu! - zachęcił tajemniczego mieszkańca sufitu do konsumpcji.
Pół godziny później nastąpił dramatyczny moment. Pan Waldek po raz kolejny wspiął się na drabinę. Grzebał patykiem w czarnej dziurze, stękając przy tym z wysiłku.
57
- No, chyba coś mamy... - powoli wydobywał ramię z otworu. Zobaczyli, że w ręku ma szarą polną mysz. Trzymał ją za ogonek.
Mamie na ten widok zrobiło się słabo - bardzo źle reagowała na widok tych sympatycznych gryzoni. Julka i Misio z niepewnymi minami przyglądali się szarej myszce, która, niestety, nie żyła- Nieszczęsna wyzionęła ducha na skutek podstępnych działań pana Waldka.
- Biedna myszeczka - Julka nie mogła pohamować łez. Łkała teraz na całego, a wraz z nią łkał i Misio.
Pan Waldek poczuł się nieswojo. To zresztą za mało powiedziane, poczuł się niczym morderca. Nie czekał więc na podziękowania. Zabrał swoją skrzynkę z narzędziami i opuścił mieszkanie, żegnany ponurymi spojrzeniami Misia i Julki.
ROZDZIAŁ 5
Leon i inne stworzenia
•8»
J ulka pierwsza zaniepokoiła się zniknięciem pana Waldka.
- Mamo, w tym tygodniu pan Waldek ani razu nie był u ciebie na herbatce... Nie uważasz, że to dziwne?
- Faktycznie - zdziwiła się mama. - Tyle było spraw w ostatnich dniach, że nawet tego nie zauważyłam. Wiesz, to zastanawiające...
- Może poczuł się dotknięty tym, jak potraktowaliśmy go z Miśkiem... chodzi o mysz w suficie...
Tata oderwał na chwilę wzrok od gazety i spojrzał na nią z powątpiewaniem:
- Nie sądzę, by pan Waldek mógł się o cokolwiek obrazić -powiedział z miną eksperta. W końcu nieraz próbował go na różne sposoby zdenerwować, zazdrosny, że jego żona tak lubi towarzystwo sąsiada. Pan Waldek zawsze wykazywał zdumiewającą odporność. I to właśnie tatę zaniepokoiło. Pomyślał, że musiało się stać coś złego. Doszedł do wniosku, że powinien to sprawdzić.
- Wiecie co, pójdę do pana Waldka, dowiem się, co u niego słychać... Mam nadzieję, że nie zachorował.
59
- To może zaproś go przy okazji na herbatkę! - zawołała mama, kiedy tata przechodził przez ulicę.
- Oczywiście, jasne. Najlepiej niech się jeszcze do nas przeprowadzi - mruczał sobie pod nosem, dzwoniąc do bramy domu sąsiada.
Cisza. Nie pojawił się ani pan Waldek, ani jego pies, Leon. I właśnie to, że Leon nie pospieszył na spotkanie, było najbardziej zagadkowe.
- Gdzie jest ten wścibski pies? - zdenerwował się nie na żarty tata.
Nacisnął klamkę i furtka otworzyła się bez problemu. Tata niemal biegł do drzwi wejściowych. Były otwarte. Nawet nie pukał, tylko wpadł do środka.
- Panie Waldku! Panie Waldku! - zaczął się miotać po pokojach.
Znalazł go wreszcie w kuchni. W ciemnej, zimnej kuchni. W zlewie piętrzyła się sterta nie pozmywanych naczyń, zaś na podłodze walały się gazety i reklamówki. Na stole bałagan. A pan Waldek siedział w wiekowym, kiedyś pewnie stylowym fotelu, z którego wystawały sprężyny. Otulony był po czubek głowy burym kocem, na którym zwykle wylegiwał się Leon, niewidzącym wzrokiem spoglądał w okno. Jego twarz była spopielała.
- Panie Waldku, dobrze się pan czuje? Coś się stało? -zapytał przestraszony tata.
Sąsiad bardzo powoli przeniósł martwy wzrok z okna na tatę. I bez emocji powiedział:
- Leon umarł.
Tata nie dowierzał. Spojrzał w kąt na podłodze. Stały tam dwie blaszane miski. Jedna z nich jeszcze napełniona wodą. Wzrok sąsiada powędrował za jego wzrokiem i tata usłyszał, jak ten stary człowiek płacze.
60
- Był ze mną tyle lat.. .taki mądry, kochany pies...
- „O, Boże, biedny Leon, biedny pan Waldek, co ja mam zrobić?" - pomyślał tata. - Panie Waldku, tak mi przykro... Proszę, niech pan chwilkę poczeka, pobiegnę po żonę...
***
Julka z Miśkiem znowu szlochali przez pana Waldka. Tym razem jednak nie chodziło o polną myszkę. Niełatwo im było się uspokoić. Strata była zbyt bolesna. Julka cały czas miała przed oczami rudego olbrzyma wędrującego ulicą... Jeszcze nie tak dawno Leon trącał ją mokrym nosem i domagał się drapania za uchem...
- To niemożliwe... - powtarzała bez ustanku.
- Gdzie Leon teraz jest? - dla Misia sprawa była zupełnie niezrozumiała. - Dlaczego on sobie odszedł? Czy Figo, Feluś i Lucuś też umarną? - to ostatnie pytanie tak go przeraziło, że zakrył oczy dłońmi.
„Dlaczego nie ma mamy?" -Julka potrzebowała ratunku, a tymczasem byli sami w domu, bo rodzice poszli do pana Waldka. „Jak mam odpowiedzieć Miśkowi na te pytania?!"
Do tej pory w ogóle starała się nie zastanawiać nad takimi sprawami... Zresztą nigdy nie musiała. A teraz umarł Leon, a brat siedzi przy niej i oczekuje, że ona udzieli mu wyjaśnień.
„Jak to możliwe? I co ja mam mu powiedzieć?" - kołatało jej się po głowie. Szukała pociechy i w końcu znalazła:
- Misiu, z tego, co wiem, w niebie są takie zielone pastwiska. .. no, więc wszystkie psy, koty i inne zwierzęta, one wędrują sobie na te pastwiska i są tam szczęśliwe...
- Hasają tam sobie jak hasacze? - Michałowi zdaje się to wytłumaczenie przypadło do gustu, więc Julka odetchnęła z ulgą. Jej zresztą też się spodobało.
61
***
- Martwię się o pana Waldka - powiedziała mama.
Mijał kolejny tydzień, a sąsiad nie dawał się namówić na herbatkę. Siedział w swoim wielkim, nagle opustoszałym domu i prawie nie wychodził. Nawet dla taty, ku jego zaskoczeniu, bo nigdy za sąsiadem nie przepadał (z wiadomych względów), myśl o samotnym panu Waldku była nie do zniesienia. Już trzy razy był u niego z zaproszeniem.
- Dziękuję, panie Maćku, dziękuję, na pewno przyjdę...
- odpowiadał pan Waldek.
I nie przychodził.
- No, coś przecież z tym trzeba zrobić - powiedziała stanowczym tonem Julka. - Słyszałam, że w takich sytuacjach podobno najlepszym rozwiązaniem jest kupno nowego psa. To taka terapia wstrząsowa...
- Nie sądzę, żeby pan Waldek był zachwycony... Poza tym leonberger to rzadka rasa. Taki pies na pewno dużo kosztuje - mama była pełna wątpliwości.
- A kto tu mówi o leonbergerze?! Możemy mieć psa za darmo. Prawda Figo, że Pyza bardzo ci się podoba?! - wykrzyknęła Julka do leżącego pod stołem goldena.
Figo entuzjastycznie poderwał się z miejsca i zamerdał ogonem.
- Widzicie, że mam rację?
- Julka, po pierwsze, ten pies zawsze macha ogonem, cokolwiek by się do niego mówiło, a po drugie, nieee!!! Nie zgadzam się na takie szalone pomysły! Co będzie, jeśli pan Waldek nie przyjmie szczeniaka? Mało mamy psów w domu?! - mama popatrzyła na goldena i jamniki, śpiące jak zwykle pod kaloryferem. Nie potrafiła sobie wyobrazić większej gromady czworonogów w domu.
62
- O, moja babciu, to tylko taki pomysł, a ty się od razu denerwujesz... - mruknęła Julka.
- Nie jestem twoją babcią - powiedziała nieco uspokojona mama.
Niestety, chwilę później niepokój powrócił ze zdwojoną siłą ponieważ Julka oznajmiła, że wybiera się na spacer z Figo. I że Antek z Pyzą czekają już na nią pod bramą.
- Julka, uprzedzam cię...
- Mamo, daj już spokój... powiedziałaś, że nie, to nie. Jestem przecież odpowiedzialną osobą - z niezachwianą pewnością stwierdziła jej córka.
Mamy to zapewnienie nie uspokoiło. A mniej więcej dwie godziny później poczuła, że musi jednak zażyć coś na nerwy.
Wszystko przez to, że Julka i Misio, golden i jamniki z zaciekawieniem przyglądali się kolejnemu czworonogowi, który pojawił się u nich w domu. Zawitał nie za sprawą Julki, co wydawało się najbardziej prawdopodobne - przyniósł go tata. Zwierzę ciekawie wyciągnęło szyję, zupełnie tak samo jak ślimaki, kiedy oczekiwały na piwo.
- Jest w domu jakaś zielenina?! - krzyknęła Julka w stronę kuchni, gdzie mama raczyła się nervosolem. - Ten żółw jest chyba głodny...
Mama, pokrzepiona ziołową miksturą postanowiła uprzedzić wydarzenia. Uznała, że albo żółw, albo ona.
Stanęła w drzwiach pokoju i słodkim głosem powiedziała do taty:
- Kochanie, miałeś naprawdę genialny pomysł. Myślę, że pan Waldek będzie zadowolony. On potrzebuje żywej istoty koło siebie. Gdyby mu sprawić psa, mogłyby powrócić smutne wspomnienia... Ale przecież żółw to zupełnie co innego... O, jak on słodko rusza pyszczkiem - pochyliła się nad skorupą, z której wystawała główka kosmity i z trudem udała zachwyt.
63
Tata trochę zgłupiał. Zupełnie nie przyszło mu do głowy, żeby wręczać żółwia panu Waldkowi. Po prostu jechał samochodem, kiedy ten zwierzak pojawił się na drodze. Zatrzymał auto, chcąc go przepuścić. W czasie, kiedy stworzenie ospałym krokiem przesuwało się przed maską, dotarło do niego, że w Polsce żółwie raczej nie chodzą po ulicach. Instynktownie wysiadł z auta, by się zaopiekować egzotycznym znaleziskiem. Chciał to teraz mamie wszystko wyjaśnić. Postawił żółwia na podłodze. To wystarczyło, żeby psy wpadły w amok. Najpierw nieśmiało, a potem coraz mocniej zaczęły trącać to dziwne zwierzę nosami. Żółw w panice schował głowę i łapy do skorupy, co okazało się błędem, bo został potraktowany jak piłka. Zdecydował się więc na desperacki krok. Wydostał z powrotem nogi i głowę z pancerza i o dziwo, pogalopował rączo pod regał z książkami, gdzie jak słusznie przeczuwał, znalazł ocalenie. Tata uznał, że nie będzie już nic wyjaśniał.
Uśmiechnął się do żony i powiedział:
- Prawda, że jestem genialny? Uważam, że pomysł z żółwiem dla pana Waldka jest fantastyczny!
Mama popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Naprawdę, czasami potrafił ją zaskoczyć!
***
Julka, Antek, Kaśka, Pola i Jasiek stali pod kasztanem i debatowali, jak uszczęśliwić pana Waldka żółwiem. Wiadomo, że nie wchodziło w grę wręczenie prezentu. Bali się, że nie byłby przyjęty. Pan Waldek dalej był w złym stanie, tęsknił za Leonem i pewnie nie pojąłby, czemu ktoś chce go obdarować żółwiem.
- Musimy działać z zaskoczenia - powiedział Jasiek.
- To już wiemy, teraz chodzi o to, żeby wymyślić właściwe zaskoczenie - odparła Julka, w napięciu wpatrując się
64
w twarze swoich przyjaciół, licząc, że coś sensownego im przyjdzie do głowy. Ona nie miała pomysłu.
- Myślę, że najbardziej skuteczne są proste metody -powiedział Antek. - Trzeba zrobić tak, żeby pan Waldek go znalazł. Ujrzy samotnego, zagubionego żółwia na ścieżce w swoim ogrodzie i pomyśli, że trzeba się nim zaopiekować.
- Oki - odezwała się praktyczna jak zawsze Pola. - To chyba dobry pomysł, tylko trzeba omówić szczegóły techniczne. Nie wiemy, kiedy pan Waldek wychodzi z domu. Żółw nie będzie przecież cały czas stał na ścieżce i czekał na niego...
- Wybadam to - powiedziała Julka.
***
Następnego dnia żółw znalazł się o właściwej porze na drodze pana Waldka, zmierzającego w stronę sklepu. Sąsiad szedł z zasępioną miną człowieka, dla którego otaczający świat mógłby nie istnieć. Dlatego ominął żółwia. Nawet go nie zauważył. Żółw natomiast skorzystał z nadarzającej się okazji życia na swobodzie i w iście wyścigowym tempie pognał w krzaki. Nie były to, niestety, te same krzaki, zza których Julka i przyjaciele śledzili poczynania pana Waldka. Kiedy sąsiad zniknął za zakrętem, rzucili się na poszukiwanie zbiega. Długo przetrząsali zarośla. W końcu Jasiek wrzasnął:
- Jest, znalazłem tego cwanego skorupiaka!!!
- Trzeba wymyślić coś innego - powiedział Antek. Musieli się bardzo spieszyć, żeby zdążyć przed powrotem
sąsiada. Nie da się ukryć, że bez zaproszenia wpadli do jego ogrodu, po drodze przeskakując płot, i podbiegli pod dom. Zaczęli się przyglądać oknom.
- Znalazłem, jedno jest uchylone... - Antek podbiegł do Julki. - Dawaj żółwia!
65
Delikatnie mu go wręczyła. A on, z nieoczekiwaną dla siebie wprawą włamywacza, błyskawicznie wdrapał się na parapet kuchenny i wrzucił żółwia do środka, na szczęście wprost na fotel z wystającymi sprężynami.
- Nie na darmo trenuje się koszykówkę ... - powiedział z dumą do siebie.
- Słuchajcie, zwiewamy, pan Waldek się zbliża... - od strony furtki nadbiegała Kasia.
***
Następnego dnia pan Waldek pojawił się w końcu na herbatce. Był ogolony, odświeżony i wyglądał o niebo lepiej niż jeszcze kilka dni temu.
- Nie uwierzy pani, pani Marto, co mi się przydarzyło...
- rozpoczął opowieść. - Historia równie nieprawdopodobna jak z waszą myszką w suficie. Niech pani sobie wyobrazi, że u mnie w domu ukrywał się żółw. Wczoraj wszedł mi pod nogi. Nie ma pani pojęcia, jaki jest śmieszny... A jak potrafi galopować! Nie wiedziałem, że te stworzenia są takie szybkie.. .Nazwałem go Torpedo.
Sąsiad pożegnał się szybko, bo - jak powiedział - musiał jeszcze wstąpić do warzywniaka po sałatę.
Tak, pan Waldek był w zdecydowanie lepszej formie...
***
- Jak to dobrze, że pan Waldek czuje się już lepiej - Julka zwierzyła się Antkowi. - Martwi mnie tylko jedno... Co on zrobi, kiedy Torpedo zapadnie w sen zimowy?
- Słuchaj, może podrzucimy mu jeszcze jakieś zwierzątko? - zapytał Antek z nieukrywanym entuzjazmem. Bardzo
podobała mu się akcja o kryptonimie Żółw i chętnie wziąłby udział w następnej.
Julka popatrzyła na niego podejrzliwie.
- Czy ty w przyszłości chcesz zostać włamywaczem?
- No, coś ty, ale może zapiszę się do policji. Wiesz, taka robota w brygadach antyterrorystycznych to chyba by mi pasowała... A wracając do zwierzątek. U nas w ogrodzie od jakiegoś czasu pojawia się rudy kot. Wyraźnie szuka domu. A Pyza cały czas go przepędza. Co ty na to?
- Wiesz, to jest naprawdę całkiem fajny pomysł uśmiechnęła się Julka.
Następnego dnia rudy kot niemal wylądował na głowie pana Waldka, kiedy ten zmierzał do pobliskiego warzywniaka po kolejną porcję sałaty. Spadł nagle z drzewa, wprost pod jego nogi. Starszy pan podniósł miauczącego rudzielca i zawrócił w stronę domu.
- Nazwałem go Meteor - zwierzał się później mamie, popijając herbatkę. - Ten kot spadł mi po prostu z nieba -zaśmiał się z udanego dowcipu.
ROZDZIAŁ
Święta tuż, tuż...
**
Uwielbiam atmosferę świąt Bożego Narodzenia! - wykrzyknęła uszczęśliwiona Julka, z hałasem odsuwając krzesło, aby zasiąść obok mamy przy kawiarnianym stoliku.
Działo się to szóstego listopada w galerii handlowej, gdzie mama, Julka i Misio beztrosko marnotrawili czas. Pretekstem było kupno nowych tenisówek dla Michała.
- A skąd u ciebie, Bimbusiu, ta nagła euforia związana z Bożym Narodzeniem? - zdziwiła się nieco mama, dotychczas spokojnie siedząca nad filiżanką aromatycznej kawy i rozmyślająca o niebieskich migdałach. Tę rzadką chwilę spokoju zapewniła sobie, wysyłając Michała na ruchome schody, które szczęśliwie znajdowały się w pobliżu kawiarni. Julki nie musiała natomiast nigdzie wysyłać, bo sama, bez niczyjej zachęty, wyruszyła na rajd po sklepach. Ale właśnie już wróciła i ni stąd ni zowąd wyrażała świąteczną radość.
- Święto Zmarłych ledwo co za nami, nawet adwent się jeszcze nie zaczął, a ty już o Bożym Narodzeniu... - mama uzasadniła, skąd jej zdziwienie.
68
- Mamo! Ty czasami zupełnie nie widzisz, co się dzieje na świecie! - zawołała Julka - Rozejrzyj się wokół...
Mama powiodła wzrokiem po pasażu. Zobaczyła wielki napis: „Poczuj magię świąt"; domyśliła się, że autorom tego hasła chyba nie chodziło o Święto Zmarłych, zwłaszcza że dojrzała zawieszone u sufitu zielone girlandy sztucznej jedliny, gęsto przetykane czerwienią. Taka sama sztuczna jedlina ozdabiała witryny wielu sklepów. Co odważniejsi handlowcy ustawili już na wystawach bożonarodzeniowe drzewka. Zza choinek wynurzały się złowrogo anorektyczne manekiny w Mikołajowych czapach.
- No, widzisz, święta tuż, tuż - powiedziała Julka.
Mama uwierzyła w to dopiero po wyjściu z kawiarni. Maszerowali w stronę wyjścia, kiedy dotarły do jej uszu delikatne dźwięki bożonarodzeniowego przeboju o świątecznych dzwonkach. Zobaczyła również kilka stoisk z bombkami. Ale ostatecznie pozbyła się wątpliwości przed sklepem ze sprzętem AGD, ujrzawszy sztucznego renifera z saniami pełnymi prezentów. Wszystko to razem sprawiło, że udzielił jej się świąteczny nastrój Julki oraz handlowców. Dlatego do samochodu wsiedli nieco później, niż planowała, ale za to z obfit-szymi zakupami. Julka stała się szczęśliwą posiadaczką spodni, o których od dawna marzyła, a mama po bardzo okazyjnej cenie kupiła dla siebie prześliczny sweterek. Misio też był zadowolony, bo w sklepie z zabawkami ekspedient, przebrany w strój świętego Mikołaja, zaproponował mu nowy model transformersa. I mama mu go kupiła!
- Zapomnieliśmy o tenisówkach dla Misia - zauważyła w drodze powrotnej Julka.
Tata był w domu i podgrzewał sobie obiad. Świadczył o tym dobitnie zapach spalenizny, rozsnuwający się po wszystkich pomieszczeniach.
69
- Urwałeś się wcześniej z pracy? - zapytała mama. Popatrzył na nią jakoś dziwnie. Jakby to ona się urwała,
tyle że z choinki.
- Normalnie wyszedłem... To wy jesteście później, niż planowałaś. Niech zgadnę, znowu szaleństwo zakupów? -powiedział ze współczuciem.
Nałożył na talerz przypaloną górę fasolki po bretońsku i prawie pobiegł do pokoju, skąd dochodził glos rozemocjono-wanego Dariusza Szpakowskiego.
- Znowu ogarnęło go szaleństwo kibica - westchnęła ze współczuciem Julka.
Znany sprawozdawca sportowy na chwilę zamilkł, ale tylko z tego powodu, że pokazano reklamy.
- Ja bardzo uwielbiam tę lekramę!!! - wykrzykiwał uszczęśliwiony Misio.
Po raz pierwszy w tym roku na ekranie telewizora pojawił się święty Mikołaj. Padał śnieg, dzwoniły dzwoneczki, na niebie unosił się zaprzęg reniferów, a czerwone ciężarówki wiozły coca-colę. Święta były naprawdę tuż, tuż...
***
Nie tylko święta były za pasem. Zbliżał się czas wyjazdów na narty. Klub Narciarski Himalaje był w zasadzie gotowy do inauguracji sezonu. Brakowało jedynie śniegu. Po treningu szef klubu, Peleton, ogłosił, że w tym roku oprócz tradycyjnego wyjazdu na narty w czasie ferii, planuje jeszcze narciarski obóz sylwestrowy. W Wierchomli.
- Kochani! - zakrzyknął do podopiecznych, którzy po morderczych ćwiczeniach, czerwoni i spoceni z wysiłku, padli właśnie na materace. Jego elektryzujący głos poderwał ich na równe nogi.
70
- No więc, kochani - powtórzył raz jeszcze. - Oprócz jeżdżenia na nartach będą i inne atrakcje... kuligi, pieczenie kiełbasek na ognisku, górale nauczą nas swoich przyśpiewek. I najważniejsze ... Nowy Rok powitamy na stoku! Zjedziemy ze szczytu z pochodniami! Co wy na to?
- Hurraaa!!! - krzyknęli radośnie jego podopieczni, co wprawiło Peletona w bardzo dobry nastrój.
- Chyba będę się musiał wziąć do nauki - powiedział Antek do Julki i Jaśka, kiedy wracali autobusem do domu. -Przy moich ocenach nie mam nawet co marzyć, żeby starsi mnie puścili na ten obóz... - tu ciężko westchnął.
Jasiek popatrzył na niego ze zrozumieniem, bo należał do uczniów, którym skala ocen kończyła się na dostatecznym. ■Wfyżej ani rusz. Na szczęście nie musiał się tym przejmować. Syn Peletona był pewien, że na obóz pojedzie, tak czy siak. Ale właśnie dlatego, że był synem Peletona, zgromadził na swoim koncie dużo doświadczeń związanych z łagodzeniem nadmiernego gniewu i wzburzenia rodzicielskiego.
- Stary, nie martw się na zapas, wszystko da się jakoś załatwić, byle inteligentnie...
Antek popatrzył na niego powątpiewająco.
- Przede wszystkim nie należy się przeciwstawiać, kiedy starsi zaczynają swoje ględzenie. Zgodzić się ze wszystkim, co powiedzą. Obiecać poprawę i posunąć się nawet dalej. Musisz ich zaskoczyć ... - Jasiek zamyślił się na sekundę. - O, mam! Powiesz im, że oprócz tego, że przyłożysz się do nauki, to jeszcze zgrabisz wszystkie liście z ogrodu albo coś w tym stylu... Jak już to zrobisz, będą tak zachwyceni, że posprzątałeś im ogród, że zapomną o ocenach...
- Jasne, jasne. Świetnie to wymyśliłeś - powiedział Antek z niedowierzaniem. - Skończy się na tym, że będę na przemian ślęczał nad książkami i grabił liście.
71
- Możesz nie wierzyć, ale to są sprawdzone metody... -Jasiek poczuł się trochę urażony.
***
- I oprócz jeżdżenia na nartach będzie mnóstwo innych atrakcji... -Julka zaczęła wyliczać w tej samej kolejności, co Peleton:
- Będą kuligi, pieczenie kiełbasek na ognisku, a górale nauczą nas swoich przyśpiewek...
- Byle nie takich, jakie śpiewali u nas górale pana Ziąb-ka - mama aż się zarumieniła na wspomnienie niektórych ludowych pieśni, którymi raczyła ją niezapomniana ekipa remontująca dom.
- Nie za dużo tych obozów? - mina taty natychmiast zgasiła entuzjazm Julki. Przeczuwała, co za chwilę usłyszy. Miała rację:
- Czy myślisz, że ja mam w piwnicy fabrykę pieniędzy? Przecież każdy taki wyjazd kosztuje...
Tak jak przeczuwała, rodzice nie byli zachwyceni pomysłem wyjazdu na obóz sylwestrowy.
„Czy wszyscy starsi są tacy okropni, czy tylko moi?" -pomyślała ze zniechęceniem, a potem przypomniała sobie, co mówił Jasiek w autobusie: „Zgódź się ze wszystkim, co powiedzą, a potem ich zaskocz". Postanowiła walczyć o swoje.
- Tata, masz rację... Ale może... może dałoby się coś zrobić? Ja... ja... - rety, nic, co mogłoby go zaskoczyć, nie przychodziło jej w tej chwili do głowy. W końcu ujrzała światełko w tunelu. Wypaliła:
- Ja na przykład stwierdziłam, że nie są mi potrzebne nowe narty w tym sezonie, mogę jeszcze pojeździć na starych
72
deskach. Rozłupane kanty pewnie się da skleić Kropelką..., a wtedy pieniądze można przeznaczyć na obóz! Co ty na to?
Tata popatrzył na nią przeciągle, a Julka zrozumiała, że przede wszystkim zaskoczyła samą siebie: „O mój boże, co ja wymyśliłam? Co za idiotka ze mnie!!!".
Wtedy tata powiedział:
- Miałem trochę inne plany związane z tegorocznym sylwestrem. Rodzinny wyjazd na narty... znalazłem już nawet fajne schronisko w górach...
- O, MOJA BABCIU!!! - Julce aż pociemniało przed oczami. Krew zaczęła jej pulsować w żyłach. Włosy zjeżyły się od cebulek po same koniuszki. Niewyczerpana w takich sytuacjach wyobraźnia podsunęła jej obraz jak z horroru -ujrzała zarys drewnianego budyneczku, w okowach śniegu i lodu, na szczycie jakiejś góry. Wokół szaleje zamieć. W schronisku nie ma żywej duszy. Tylko oni. Przy lampie naftowej siedzą tata, mama, Misiek, Julka, golden retriever i jamniki. I będą tak siedzieć przez kilka dni, żeby dożyć cudownego rodzinnego sylwestra!
Julka była pewna, że nie dożyje. Tłumiąc płacz, wybiegła z pokoju.
***
Z blogu Julki:
„10 grudnia
Rozpaczliwie witam was w moim blogu, szczególnie ciebie, Jasiek. WIELKIE DZIĘKI ZA SUPERPORADY!!! Moje nowe narty, które miały się pojawić pod choinką, oddalają się z prędkością światła. Renifery zawróciły na północ. Adres zwrotny: święty Mikołaj.
73
To jeszcze nie koniec nieszczęść. Wiecie, jak będę spędzać sylwestra? W górach z MAMĄ, TATĄ i BRATEM! Kolejne niepowodzenie w moim życiu...
Już na niczym mi nie zależy. Przestałam się martwić, czy spadnie wreszcie śnieg. Niech nie spada...
Skomentuj"
***
Minęło kilka dni. Śnieg nadal nie padał, ale Julki to zupełnie nie interesowało. Gdzieś rozwiał sie również jej bożonarodzeniowy entuzjazm. Zamknięta w swoim pokoju, odseparowana od reszty rodziny, pogrążała się w bolesnych rozważaniach.
Zabzyczała komórka. Antek zapytał:
„co robisz?"
„nic" - odpisała.
„bo ja ślęczę nad książkami albo grabię liście"
„zazdroszczę ci przynajmniej masz szansę wyjazdu na
obóz..."
„jula napisz coś w swoim blogu dawno nic nie pisałaś a ja tak lubię cię czytać :)" - Antek podjął próbę wydobycia jej
z letargu.
Julka westchnęła. Stwierdziła, że może Antek ma rację? Może powinna coś napisać... Faktycznie, zaniedbała swój pamiętnik. Otworzyła blog i od razu się zdenerwowała:
„A ten nieudany Romeo co tu znowu nawypisywał?!"
Kajetan komentował:
„Ja też będę spędzał sylwestra z rodzicami. I w przeciwieństwie do ciebie nie rozpaczam. Wszystko zależy od tego, jakich się ma rodziców i w jakie góry się jedzie. Ja z moimi zawsze mam mnóstwo ciekawych tematów do rozmowy. Nigdy się z nimi nie nudzę. A jeśli chodzi o góry - to jadę w Do-
74
lomity. Miejscowość nazywa się Cortina d'Ampezzo. Mam nadzieję, że słyszałaś o tym słynnym kurorcie..."
Julka nie mogła się powstrzymać. Nie zwlekając, odpisała:
„Nie wiem, czy słyszałeś o takim słynnym kurorcie, który nazywa się Wierchomla. Tam właśnie wybiera się Kaśka na sylwestra. Jestem przekonana, że będzie się świetnie bawiła. Pozdrawiam cię serdecznie".
A potem natknęła się na zastanawiający komentarz Jaśka. To znaczy druga jego część była bardzo zastanawiająca, bo w pierwszej pisał o śniegu:
„W przeciwieństwie do ciebie, ja cały czas się martwię, czy spadnie śnieg. To znaczy marzę o tym, żeby spadł dopiero po świętach. NIENAWIDZĘ trzepania dywanów przed świętami! Moja mama uważa, że śnieg doskonale odświeża dywany, więc wygania mnie przed kamienicę z trzema wyleniałymi imitacjami persów i muszę jak idiota machać trzepaczką. Wszyscy mi się przyglądają, a na dodatek po tym wszystkim na śniegu zostają takie okropne plamy z kurzu.
Julka, coś ci się chyba POMYLIŁO. Moim zdaniem, jedziesz na obóz. Koniecznie to sprawdź. Widziałem wyraźnie, jak twój ojciec wpłacał mojemu zaliczkę na Wierchomlę. A do tej pory nigdy nie miałem halucynacji..."
Julka natychmiast napisała: „Jasiek, WIELKIE DZIĘKI!!! Zaraz lecę to sprawdzić".
I na tym skończyła pisanie błoga.
***
Z tatą w tej chwili nie można było porozmawiać. Właśnie wszedł do domu i serdecznie witał się z psami, a równocześnie próbował się pozbyć ich radosnego towarzystwa. Na szyi oprócz krawata wisiał mu jeszcze Misio. Mama podeszła do
75
taty, bez słowa przejęła od niego jakieś tajemnicze pakunki i szybko zaniosła je do sypialni. Do Julki dotarło, że zbliżają się święta. Tajemnicze pakunki świadczyły, że rozpoczęła się akcja „Prezenty pod choinkę".
„O, kurczę, nie mam jeszcze dla nikogo żadnego prezentu... - uświadomiła sobie. - Pomyślę o tym później, najpierw wyjaśnię sprawę obozu" - zadecydowała i rozpoczęła wędrówkę za rozmawiającym przez telefon ojcem. Snuła się tak za nim przez pewien czas, aż w końcu zauważył, że córka ma do
niego sprawę.
- Co tam u ciebiesłychać, córcia? - zapytał, kiedy odłożył słuchawkę. - Dawno cię nie widziałem... zdecydowałaś się nareszcie opuścić swoją jaskinię?
„Super - pomyślała z niechęcią Julka. - Czy wszyscy ojcowie są tacy złośliwi?" Chciała go nareszcie zapytać, czy zdecydował już, co z tym sylwestrem, ale tata oczywiście znowu nie pozwolił jej się odezwać:
- Po twojej minie widzę, że dręczy cię poważny problem, niech zgadnę, chodzi o sylwestra?
- Yhm - potwierdziła.
- Wiedziałem - tata zaczął się serdecznie śmiać. -Już wpłaciłem zaliczkę na ten obóz w Wierchomli. My z mamą postanowiliśmy spędzić Nowy Rok w domu. Zaprosiliśmy znajomych... - nie zdążył dokończyć, bo Julka z piskiem rzuciła mu się na szyję.
- Dzisiaj jestem szczęśliwym ojcem - powiedział potem do mamy. - Najpierw w drzwiach Misiek omal mnie nie udusił, a chwilę potem Julka. Przyjemnie jest być duszonym od czasu do czasu - westchnął zadowolony.
- A porozmawiałeś z Julka o oknach? - mama przerwała mu te miłe rozmyślania.
- Jakoś zapomniałem...
76
***
Następnego dnia Julka przekonała się, że za chwile szczęścia trzeba zawsze zapłacić. Tata powiadomił ją, że razem z mamą liczą na jej pełne zaangażowanie w trakcie świątecznych przygotowań. I najlepiej by było, gdyby najmocniej zaangażowała się w mycie okien.
- Wiesz, że mama bardzo źle znosi ostatni tydzień przed świętami. Praca w kuchni rozstraja ją nerwowo, zwłaszcza uszka i gołąbki, nie mówiąc o przyrządzaniu karpia. Musimy zapewnić jej komfort psychiczny. Dlatego zajmiemy się porządkami. My z Misiem posprzątamy piwnicę, a ty załatwisz okna...
Julka błyskawicznie policzyła, ile okien ma ich olbrzymi dom.
- Tato, tego jest piętnaście sztuk, podwójnych, skrzynkowych... -jęknęła.
- No właśnie. Doskonały trening przed obozem narciarskim - wyjaśnił tata, a potem, jakby tego było mało, powiódł wzrokiem po jej pokoju i zagrzmiał:
- A tak w ogóle, to co to w ogóle jest?! Jak można żyć w czymś takim. Normalnie stajnia Augiasza. Co to są za patyki, które gryzie w tej chwili Felek?
- Tato, to jest Lucuś... wysypały mi się waciki do czyszczenia uszu...
- I tobie nie przeszkadza, że one się pałętają po całym pokoju razem z tymi stertami papieru i ciuchów? I dlaczego na tym wszystkim leżą twoje narty, na dodatek przygniecione encyklopedią?!!! - głos mu się zrobił świszczący, a na szyi pojawiły się czerwone plamy.
Julkę akurat ucieszyło, że zwrócił uwagę na jej stare, zniszczone narty. Specjalnie wyciągnęła je z piwnicy, aby unaocznić rodzicom, jaka to ruina.
77
~ Wzą być przygnij'0116 czymś ci(*żkim> bo właśnie próbuje skleić kanty j(ropelką- wyznała nieśmiało, niczym
ucieleśnienie nieWinności.
~ oczywiście to wszyto ma być idealnie posprzątane przed %iętami. TnaCi!ej szlaban na obóz - powiedział tata ioPuścit stajnię Augiasza.
Zbl°g4Julki:
»16 grudnia
Pozdrawiam wszystkich z parapetu. Macham do was szmatką do c^ySZczenia szybi Jestem już przy siódmym oknie. Nie czuję (5^ szyi і rąk. Mycie okien szłoby mi na pewno szybciej, gdjyby nie mój kochany brat. Miał sprzątać piwnicę, ale przylazjj na górę j poWjedziai, że się boi tam siedzieć (w sumie , się nie dziwj?). Zanim się obejrzałam, chwycił za ścierkę >do ^іі psich łap i wysmarował mi dokumentnie dopi4ero CQ umyte . Myślałam, że ducha wyzionę, jak to zoba<4,zy}am Na szczęście jest telewizor - włączyłam mu kreskowa i mam spokój- Przy okazji sama od czasu do czasu rzucę^ okiem
2; macie jakieś fajne pomysły na prezenty gwiazdkowe?
Skor>nentuj"
ROZDZIAŁ 7
Gwiazdkowe prezenty
**
J ak co roku, kilka dni przed Wigilią odbyła się poważna i kłopotliwa rozmowa o karpiach.
- Misiek jest już duży, może nie musi mieć atrakcji w postaci żywej ryby w wannie? - zapytał tata z zalęknioną twarzą.
W zeszłym roku obchodzili święta Bożego Narodzenia po łotewsku. Obyło się bez karpia. Ale dwa lata temu przeżył najprawdziwszą traumę, kiedy dowiedział się, że pluskające w ich wannie ryby nie powędrują jak zwykle do dziadka, który coś tam z nimi takiego zrobi, że potem będą mogły w apetycznej formie wylądować na talerzu.
- Ojciec powiedział, że nie ma już serca zabijać karpi -powiedziała do niego wówczas mama, kiedy przygotował ryby do ostatniej drogi i właśnie tłumaczył Misiowi, że jedzie je wpuścić z powrotem do stawu. - Moi rodzice postanowili, że w tym roku kupią karpie od razu w dzwonkach...
- To dlaczego nie wspomniałaś mi o tym wcześniej? -zapytał z wyrzutem w oczach. - Co ja mam teraz z nimi zrobić? - nie wyobrażał sobie siebie w roli kata.
79
- No, to nie wiem... Może w takim razie przygotujemy kolację wigilijną bez karpia? - zapytała z nadzieją mama. Nie znosiła przyrządzania ryb.
- Coś ty, nie możemy zrywać z tradycją. Poza tym uwielbiam karpia w galarecie. Smażonego zresztą też - powiedział tata. I zarządził: - Bierz dzieci na spacer, ja to załatwię...
Kiedy rodzina wyszła z domu, wciągnął głęboko powietrze w płuca i trzymając w dłoni tłuczek do mięsa, wkroczył do łazienki.
I teraz, na samo wspomnienie tego ponurego incydentu, zrobiło mu się niedobrze. Julka, która na chwilę oderwała się od okna numer jedenaście, wykorzystała ten moment na dorzucenie swoich trzech groszy:
- Ja też uważam, że trzymanie karpi w wannie nie jest dobrym pomysłem. Te ryby są takie oślizłe... Potem człowiek brzydzi się kąpać - skwitowała, wymachując ścierecz-ką do szyb. - A najgorsze jest to, że wanna jest zablokowana przez parę dni...
Biorąc pod uwagę, jak istotny element w obecnym życiu Julki stanowiła kosmetyka, był to bardzo poważny argument.
- No i do tego to zabijanie... - westchnęła na koniec.
Misiek niby to oglądał telewizor, ale wszystko słyszał. Wiadomo, gumowe ucho. Doskoczył do taty niczym komandos, wykrzywił twarz w straszliwym grymasie rodem z japońskiego komiksu i wykonując taniec karateki, wrzasnął:
- Nic się nie martw tatuś, ja ci go zabiję! Zniszczę go i uduszę! Dawać mi tutaj tego karpa!!!
- Kto mu znowu włączył kreskówki? Tyle razy powtarzałem. .. - tata zaczął się rozglądać w poszukiwaniu Julki, ale ona miała szybszy refleks. Stała już na parapecie i zajmowała się polerowaniem okna w swoim pokoju.
- Kupujemy karpie w dzwonkach - zadecydowała mama.
80
***
Nadszedł wigilijny wieczór. Wszystko było tak, jak trzeba. W kącie znowu stała wielka choinka. W domu pachniało czystością, lasem, mandarynkami i czymś nieokreślonym, co było atmosferą świąt.
- Panie Boże, racz pobłogosławić te dary, które z rąk Twej szczodrobliwości spożywać będziemy... - mama wypowiedziała powtarzaną od zawsze w jej rodzinie formułę i wszyscy mogli zasiąść przy odświętnym stole. Misiek od razu chlapnął czerwonym barszczem na siebie i na biały obrus, a uszko z grzybkami ześliznęło mu się pod stół, ale tym razem nikt nie zwrócił na to uwagi. Przed chwilą dzielili się opłatkiem, było tak podniośle i uroczyście. Plamy na obrusie naprawdę nie miały znaczenia. Tata spojrzał na dodatkowe nakrycie i przepełniony wigilijną miłością bliźniego zapytał mamę:
- A pana Waldka nie zaprosiłaś?
- To ty nic nie wiesz? - zdziwiła się.
- Pan Waldek był na jubileuszu Towarzystwa Gimnastycznego Sokół i tam wśród weteranów sportu rozpoznał swoją pierwszą miłość, jeszcze z gimnazjum... - powiedziała Julka znaczącym tonem.
- Pani Jadwiga zaprosiła go na wigilię - mama ostatecznie wyjaśniła sprawę losów sąsiada.
- To już nie będzie do ciebie przychodził na herbatkę?! -zawołał radośnie tata.
- Na razie przychodzi... - odparła mama.
- Czy możemy zmienić temat? - Julka postanowiła zareagować, bo przeczuwała, czym może się skończyć ta wymiana zdań.
- Właśnie - dodał jej brat. - Czy święty Mikołaj z reni-formerami już do nas dotrzeł?
81
- Święty Mikołaj ma tyle adresów do obskoczenia, że ledwo zipie. Dlatego trochę upraszcza sobie sprawę i jeśli tylko może, podrzuca prezenty hurtowo - Julka postanowiła wyjaśnić bratu problem z Mikołajem, ale ten nic nie zrozumiał. Oczy zaszkliły mu się od łez.
- Misiaczku kochany, zaraz pojedziemy do babci i dziadka... - powiedziała mama. Tam pośpiewamy kolędy, a potem wszyscy razem... - tu zaczęła wyliczać - z babcią i dziadkiem, wujkiem Pawłem i ciocią Betką, ciocią Kasią i wujkiem Arturem, i pieskami...
- .. .będziemy czekać na świętego Mikołaja - dokończył zniecierpliwiony tata, wznosząc oczy do nieba.
Misio był pewien, że poszukiwał w górze niebiańskiego dostawcy prezentów.
***
Julka bacznie przyglądała się pakunkom, wkładanym przez tatę do samochodu. Żaden z nich nie miał pożądanego przez nią kształtu. Nic, co byłoby długie i wąskie. Ciężko westchnęła, a potem dorzuciła swoje prezenty. Kiedy tata zatrzasnął klapę bagażnika, z domu wyłoniła się mama z Misiem i psami. Auto ruszyło w stronę domu dziadków.
Już u progu powitała ich wesoła i szczęśliwa rodzinna gromada kolędników:
. - Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem wesoła nowina, że panna czysta, że panna czysta... - mocno zaintonowali babcia z dziadkiem, z bardzo słabym towarzyszeniem pozostałych członków rodziny.
- Wesołych świąt! - zawołała babcia i rozwarła ramiona.
- Będę dzielny. Będę twardy. Wytrwam -jak mantrę powtarzał sobie tata, przekraczając gościnne progi teściów.
82
Czas kolędowania dłużył się Misiowi w nieskończoność. Potem było jeszcze jedzenie słodyczy i tortu. Na tort już nie miał siły. Oczy zaczęły mu się kleić, czuł, że za chwilę zaśnie i nie doczeka przybycia świętego Mikołaja. Julce zrobiło się go żal. W końcu jeszcze kilka lat temu sama przeżywała podobne męki. Zresztą i teraz, choć poznała już prawdę o Mikołaju, nadal niecierpliwie oczekiwała na moment rozdawania prezentów.
- Myślę, że Misiek jest już wyczerpany ... - powiedziała głośno. - Kiedy przyjdzie do nas święty Mikołaj? - z tym pytaniem zwróciła się do dziadka.
Dziadek zerwał się na równe nogi i ogłosił:
- Pójdę go poszukać, bo wydaje mi się, że usłyszałem dzwonki u sań - i zniknął w garażu, żeby tam się przeobrazić w świętego.
Misiek natychmiast ożył, atmosfef a oczekiwania udzieliła się zresztą wszystkim.
I święty Mikołaj nareszcie przybył! Z trudem przecisnął się przez drzwi. Misiek zesztywniał ze strachu, ale i z ciekawości, bo worek z prezentami był olbrzymi.
- Ho! Ho! - zahuczał święty Mikołaj i wydobył pierwszy prezent z worka. - Czy w tym roku Michał był grzeczny? -zapytał grubym głosem.
- Taaak!!! - wrzasnął na cały głos Misio i natychmiast podbiegł do niego. Prawie wyrwał mu pakunek z rąk i gnany strachem powrócił na swoje miejsce.
- Czy Julka była w tym roku grzeczna?
- Tak - odparła Julka i odebrała prezent z rąk dziadka. Z pewnością nie były to narty.
„No cóż, nie wszystko jeszcze stra cone" - pomyślała.
- Czy babcia była w tym roku grzeczna?
Pytanie o grzeczność święty powtórzył jeszcze kilka razy, potem nieco zmienił repertuar, a w kceńcu opuścił domostwo,
83
zabierając z sobą pusty lniany worek, w którym zwykle przechowywał drewno do kominka. Misio pożegnał go bez żalu, bo chciał nareszcie rozpakować prezenty.
Jakiś czas potem podłogę pokoju zalegały ogromne ilości papieru pakunkowego i różnokolorowych wstążek. Figo był zachwycony. Nikt nie zwracał na niego uwagi, dlatego w spokoju oddawał się ulubionemu zajęciu - żucie celulozy sprawiało mu nieustannie olbrzymią przyjemność. Nie przeszkadzało mu nawet to, że ktoś nałożył mu na głowę rogi renifera, które każdy z psów otrzymał w prezencie od Mikołaja. Natomiast jamniki były z tego powodu wściekłe. Tarzając się po dywanie, próbowały się pozbyć pluszowego poroża z głów. Julka podejrzewała, że obrażą się za głupie żarty z rogami i nie będą chciały przemówić ludzkim głosem w tę wigilijną noc. Przejrzała swoje prezenty - czapka, rękawiczki i szalik są bardzo ładne, tonik do cery przetłuszczonej na pewno za jakiś czas jej się przyda, „Krzyżacy" już chyba nie bardzo, nie zamierzała do nich wracać. Album o najpiękniejszych zakątkach świata jest zachwycający, nie rozumiała tylko dedykacji na pierwszej stronie: „Serdecznie dziękuję panu Profesorowi za umożliwienie otwarcia przewodu doktorskiego oraz pomoc i wsparcie przy realizacji pracy doktorskiej. Jarosław Nożniak". Dziadek pewnie nie zauważył tego wpisu. No i do tego bardzo ładna bransoletka. Chyba od mamy.
- Jak tam, Misiu, zadowolony jesteś ze swoich prezentów? - zapytała brata, próbując tym sposobem ukryć swe rozczarowanie. Nie mogła przecież pokazać, że jest smutna.
- No - odpowiedział treściwie, kierując zdalnie sterowanym samolotem, który równocześnie jeździł, warczał, wył i świecił. Jedyne, czego aie potrafił, to latać. Innymi zdalnie sterowanymi prezentami Misia bawił się dwudziestopięcioletni Artur, świeżo upieczony mąż cioci Kasi.
84
Mama, babcia i Kasia z zachwytem przyglądały się prostownicy do włosów (prezent dla mamy) i baterii kremów przeciw-zmarszczkowych, działających ponoć cuda. Tata i dziadek, obaj miłośnicy tenisa, tonęli we wprost nieprawdopodobnej stercie żółtych piłeczek i białych skarpetek. Jedynie wujek Paweł i jego żona Betka wyglądali na osoby nietknięte mikołajkowym szaleństwem. Siedzieli zapatrzeni w siebie jak dwie synogarlice. Za chwilę miało się okazać, dlaczego. Zanim to jednak nastąpiło, tata wygrzebał się z piłeczek tenisowych i powiedział:
- Muszę coś sprawdzić... - i zniknął. Wrócił po chwili z długim i wąskim pakunkiem. Julce serce zaczęło walić jak młotem.
- Święty Mikołaj zostawił coś jeszcze pod drzwiami... córcia, sprawdź, dla kogo to jest...
Julka zerwała się z dywanu, i niczego nie sprawdzając, rzuciła się ojcu na szyję.
- My też mamy dla wszystkich jeszcze jeden niespodziewany prezent - wychrząkał nieśmiało wujek Paweł. - Spodziewamy się z Betką, spodziewamy się... dziecka - był zdumiony i szczęśliwy jednocześnie. - Przyjdzie na świat w lipcu.
Z kanapy rozległ się szczęśliwy szloch babci. Wszyscy zresztą się wzruszyli. Poza Misiem.
- Nienawidzę dzidziusiów - szepnął.
- To się świetnie składa - powiedziała potem Julka. - Akurat, kiedy Misiek przestanie wierzyć w Mikołaja, znajdzie się następca i dziadek będzie mógł dalej odgrywać swoją rolę. To byłoby smutne, gdyby już nikt w naszej rodzinie nie wierzył, że przychodzi do nas prawdziwy święty Mikołaj...
***
Śnieg w końcu spadł. Zaledwie dwa dni przed sylwestrem. Po oświetlonym stoku w Wierchomli można było jeździć do
85
późnego wieczoru. Peleton byl szczęśliwy z tego powodu, ale jego podopieczni trochę mniej.
- Kiedy Peleton zorganizuje nareszcie to obiecane ognisko z kiełbaskami? - jęknęła Olimpia, nowa członkini Klubu Narciarskiego Himalaje. Zapisała się za sprawą Julki, do której bardzo przylgnęła od czasów wspólnych występów scenicznych. Stała na muldzie i niemal fosforyzowała w świetle latarni. Jaskrawożółty kombinezon opinał się na jej muskularnym ciele. Wyglądała jak jakaś bogini sportu.
- Ja potrzebuję więcej białka - wznowiła lament. - Nie wytrzymam dłużej na pasztecie mazowieckim i dżemie brzoskwiniowym... Mój trener uważa, że narty to dla mnie idealny sport, bo wzmocnię masę mięśniową nóg, ale natychmiast kazałby mi się wypisać, gdyby wiedział, że w tym klubie nikt porządnie się nie odżywia...
Jasiek patrzył z podziwem na młodą miotaczkę. „Ma nogi jak Alberto Tomba" - zachwycił się. Podobała mu się ta dziewczyna. Postanowił, że nie może dopuścić do odejścia Olimpii z klubu.
- Spróbuję pogadać z ojcem. Mam nadzieję, że ognisko będzie dzisiaj - powiedział.
Nie wiadomo, kto lub co nakłoniło w końcu Peletona do zorganizowania ogniska tego właśnie wieczoru. W każdym razie Olimpia pochłaniała już trzecią kiełbasę i była bardzo zadowolona.
- Przydałaby się jeszcze jedna na zamknięcie kubków smakowych... - rzuciła w przestrzeń obok Jaśka. Natychmiast oddał jej swoją porcję, co spowodowało, że Olimpia po raz pierwszy uważniej mu się przyjrzała. Niesamowicie go to ucieszyło.
Starania Jaśka zostały zauważone nie tylko przez młodocianą miotaczkę. Jego przyjaciele byli zdezorientowani.
86
- Nic z tego nie rozumiem, zawsze podobały mu się dziewczyny w typie Bravo Girl - zdziwił się Antek.
- No wiesz, gusta się zmieniają - westchnęła Julka. - A poza tym, co stoi na przeszkodzie, żeby niewysoki i drobny chłopak zakochał się w potężniejszej od niego dziewczynie?
Julka powiedziała to celowo, bo obok stali niski Oskar i wysoka Pola, która do tej pory nie potrafiła się zdecydować na ostateczny krok i dać Oskarowi do zrozumienia, jak bardzo jej się podoba.
Oskar przesłał Julce uśmiech wdzięczności.
- Co miałaś na myśli, mówiąc, że gusta się zmieniają? -zapytał mocno zaniepokojony Antek.
- Potem ci wytłumaczę - spojrzała na niego uważnie i domyśliła się, o co mu chodzi. - Moje na pewno się nie zmieniły - zapewniła cicho, przy okazji delikatnym gestem odgarniając mu grzywkę z czoła.
I wtedy Antek pomyślał, że chyba już wie, czym jest szczęście.
- Popatrz na Kaśkę, stoi smętna i cały czas rozmyśla o tym głupku Kajetanie. Tej to by się przydała zmiana gustów. Trzeba ją pocieszyć... - powiedział Antek.
Brnąc przez śnieg, pomaszerowali w stronę samotnie stojącej Kasi.
- Kaśka, a cóż tak stoisz samotnie wśród tych zasp... Zjadłaś przynajmniej kiełbaskę? - zapytała Julka.
- Nie mam ochoty na jedzenie...
- Powiedz mi, dlaczego się tak umartwiasz? Kajetan na pewno niczym się nie przejmuje... Wpycha teraz jakąś włoską pizzę i rozkoszuje się życiem wyższych sfer w Cortinie d'Ampezzo! - powiedziała i Kasia oczywiście się rozpłakała.
Antek pomyślał, że Julka ma jednak wady - jedną z nich był talent do popełniania gaf.
87
- Kaśka, nie przejmuj się, znasz Julkę, ona czasami gada takie głupoty, ale wcale tak nie myśli...
Julka zrozumiała, że popełniła błąd.
- Kasia, sony, wszystko dlatego, że się martwię o ciebie. Cały czas chodzisz smutna... Pomyśl, że nawet gdyby ten głu..., to znaczy Kajetan był w Polsce, to i tak nie pojechałby do Wierchomli. Przecież on jest z Kaskadera, a to jest obóz Himalajów...
Paradoksalnie, właśnie ta uwaga przyjaciółki nieco poprawiła Kasi nastrój.
- Kaśka, spójrz w niebo. Może Kajetan patrzy teraz w gwiazdy? Jest szansa, że wasze spojrzenia się spotkają... - powiedział cicho Antek. Czasami opanowywały go takie romantyczne nastroje.
Cała trójka zadarła głowy do góry.
- Jest! Widzę ją! To spadająca gwiazda! Szybko wypowiedzcie życzenie! - krzyknęła nagle Julka.
Wszyscy w tej samej chwili instynktownie przymknęli oczy i pomyśleli marzenie.
I wtedy Kaśka się roześmiała.
- Julka, niemożliwe, to przecież nie jest sezon na spadające gwiazdy. Widać je tylko w lecie. Poza tym nie gwiazdy, tylko meteory...
- Kaśka, podpadasz mi - Julka popatrzyła na nią groźnie. - Przed chwilą ujrzałam spadającą gwiazdę. Koniec. Kropka - powiedziała bardzo zdecydowanym tonem.
***
Tak naprawdę Julka zobaczyła nie spadającą gwiazdę, lecz samolot. Na szczęście nie spadał. Kilka minut wcześniej wystartował z Balic, podkrakowskiego lotniska. Zawieszony
88
kilka tysięcy metrów nad ziemią odbywał lot do Mediolanu. Tak się przypadkowo złożyło, że na jego pokładzie znajdował się Kajetan wraz z rodziną. Z Mediolanu zamierzali się udać do Cortiny d'Ampezzo, aby tam spędzić sylwestra.
No cóż, los lubi płatać figle. Julka, Antek i Kasia popatrzyli w niebo i natknęli się tam na Kajetana pośród gwiazd...
ROZDZIAŁ 8
Omnibus
**
Coś się szykowało. Dwaj faceci z kamerą i dziennikarka energicznie przeszli przez cały szkolny korytarz, pozostawiając znajdującym się tam uczniom snucie domysłów, i wkroczyli do gabinetu dyrektorki.
Jaśkowi przypomniały się wydarzenia z podstawówki. Wtedy też do szkoły przyszli goście z telewizji.
- Kajetan, pamiętasz jak przepadłeś w eliminacjach do „Dzieciaków z klasą"? - krzyknął, kiedy tylko domknęły się drzwi dyrektorskiego gabinetu.
Z nieukrywaną satysfakcją przywołał ten wyjątkowo wstydliwy epizod z życia kolegi.
Zrobił to na tyle głośno, że duża grupka uczniów snująca się po korytarzu podczas długiej przerwy i nie wiedząca, co z sobą zrobić, natychmiast znalazła się obok nich.
- Czekaj, niech sobie przypomnę, jak brzmiało to pytanie? - oczywiście doskonale je pamiętał, ale radowała go przerażona mina Kajetana. - O już wiem! - wrzasnął. - No, więc powiedz nam, Kajetan, ilu synów ma David Beckham?!
90
Kajetan wyglądał tak, jakby chciał się bić. Z wściekłości zrobił się cały czerwony na twarzy - - nigdy nie zapomni tych upokarzających chwil! Powróciło koszmarne wspomnienie. Stanął wtedy przed kamerą w poczuciu, że za chwilę zabłyśnie wiedzą i elokwencją. Był pewien sukcesu. Już widział siebie jako laureata „Dzieciaków z klasą". Widział, jak Martyna Wojciechowska wręcza mu nagrodę i na całą Polskę głosi chwałę jego geniuszu. Taki obraz miał właśnie przed oczami, kiedy padło to straszne pytanie: „Ilu synów ma David Beckham?". Z niedowierzaniem popatrzył w oko kamery, która zarejestrowała jego wyjątkowo tym razem tępe spojrzenie.
- Tobie, chłopczyku, już dziękujemy - odezwała się prowadząca eliminacje dziennikarka. - Prosimy kolejne dziecko przed kamerę.
Koledzy i koleżanki wepchnęli tam następnego kandydata - Jaśka. A odrzucony Kajetan popłakał się z wściekłości.
- To niesprawiedliwe, jak można zadawać takie debilne pytania! - krzyczał przez łzy. - To jakiś skandal. Miał być konkurs na poziomie, a nie quiz dla ćwierćinteligentów!
Skończyło się na pisaniu listu protestacyjnego do organizatorów konkursu. Ci odpowiedzieli, że chodziło o sprawdzenie ogólnej wiedzy o świecie i pytanie o ikonę kultury pop, jaką niewątpliwie jest David Beckham, było w tej sytuacji jak najbardziej na miejscu.
Kajetan powrócił do rzeczywistości. Stojąc teraz na szkolnym korytarzu, uznał, że nie pozwoli się więcej znieważać. Przeszedł do kontrataku. Wrzasnął jeszcze głośniej niż Jasiek przed chwilą:
- Tobie, jak świetnie pamiętam, też się wtedy noga powinęła, ty piłkarski oszołomie!!! Ja przynajmniej doskonale wiem, z jakiego kraju pochodził Don Kichot!!! Na pewno nie z Holandii, bęcwale!!!
91
Kajetan zaczął machać ramionami jak wiatrak i chłopaki by się z pewnością pobiły, gdyby nie Kasia i Julka.
- Dajcie spokój! Robicie z siebie widowisko. Ci ludzie z kamerami już wyszli... a przez te wasze kłótnie przegapiliśmy okazję, żeby coś wywęszyć. Nadal nie wiemy, o co chodzi.
Z gabinetu dyrektorki wyłonił się, jak zwykle zafrasowany, nauczyciel biologii, Wiktor Mebel. Z kartką w dłoni, w którą intensywnie się wpatrywał.
- Proszę pana, proszę pana! -Julka natychmiast znalazła się obok swego wychowawcy. - Po co przyszła do szkoły telewizja? Coś się stało? - zapytała.
Wiktor Mebel oderwał wzrok od kartki:
- Idźcie do klasy, wyjaśnię wam wszystko na lekcji...
W sali oszołomiła go cisza. Takiej ciszy nie było od dawna. Wszyscy uczniowie wpatrywali się w niego w pełnym oczekiwania napięciu. Zdziwiło go to trochę, ale nie przeszkodziło podejść do szafy. Wydobył z niej pomoc naukową. Następnie postawił szkielet pod tablicą i powiedział:
- Zapiszcie temat lekcji: „Funkcje układu szkieletowego".
- Proszę panaaa - odezwał się jęk zawodu. - Miał nam pan powiedzieć, dlaczego do szkoły przyszła telewizja...
- Aaa, o to wam chodzi... - domyślił się wreszcie nauczyciel. - Nie rozumiem, dlaczego tak się ekscytujecie. Wiecie przecież, że niedługo nasz słynny Omnibus. Pani dyrektor udało się zachęcić lokalne media do zainteresowania się tym konkursem. Chce w pełni wykorzystać szanse, jakie daje rozgłos medialny i w ten sposób jeszcze bardziej rozsławić i tak już słynną rywalizację trzech szkół z naszej dzielnicy. Rozumiecie więc, jak odpowiedzialne zadanie macie do wykonania? Pani dyrektor nie ukrywa, że liczy na wasze zwycięstwo nad uczniami z Licealnej i Odeskiej.
- O, kurczę flak, znowu ta szopka... - ciężko westchnęła Olimpia.
92
Wiktor Mebel kontynuował:
- A mnie właśnie przed chwilą dyrekcja uczyniła odpowiedzialnym za prawidłowy przebieg konkursu ... - powiedział i melancholijnie spojrzał na kościotrupa jakby w poszukiwaniu ratunku.
- Biedny Mebel, przecież on sobie nie poradzi... - szepnęła Julka do Jarka.
Tymczasem wychowawca powstał, oparł dłonie o blat stołu i spojrzał groźnie na uczniów, czym nikt się oczywiście nie przejął.
- Dlatego uprzedzam was, ze względu na telewizję ('i panią dyrektor' - dodał w duchu) nie zamierzam w tym roku tolerować na widowni transparentów i flag z napisami w stylu: „Wieśniaki z Licealnej" albo „Sedesy z Odessy". Nie zgadzam się również na inne wasze kretyńskie pomysły - powiedział to bardzo zdecydowanym tonem.
Nikt się, niestety, nie przestraszył. Zuzanka nawet wszczęła polemikę:
- Proszę pana, to należy do tradycji. W naszej dzielnicy tylko jedna szkoła może być najlepsza i trzeba zrobić wszystko, żebyśmy wygrali. W takim wypadku liczy się nie tylko wiedza, ale także duch walki i wola zwycięstwa. Musimy osłabiać i niszczyć przeciwnika. Mogę się tu powołać na moją wiedzę historyczną. Podobnie postępują już od kilkuset lat mieszkańcy włoskiej Sieny. Tam rywalizują między sobą poszczególne dzielnice miasta, zwane contrades. Lojalność względem dzielnicy jest absolutna i poświęca się wszystko, aby zwyciężyć w corocznym palio, czyli wyścigu na koniu na oklep...
- Dobrze, ale... - wychowawca starał się jej przeszkodzić, lecz okazało się to niemożliwe, bo Zuzanka recytowała dalej:
- I proszę pana, tam wszystko jest dozwolone... zawiązuje się przymierza, proponuje łapówki, koniom podaje się środ-
93
ki pobudzające, znane są wypadki uprowadzania najlepszych zawodników. Liczy się tylko zwycięstwo...
- Zuzanna, natychmiast przestań! - Wiktor Mebel wykrzesał ostatki sil, aby zakończyć tę niepokojącą pod względem moralnym opowieść. Równocześnie pomyślał sobie, że z takimi zawodnikami jak Zuzanna, którzy mają w małym palcu nawet przewodnik turystyczny po Sienie, szkoła ma szansę na wygraną. I to go nieco pocieszyło.
- Moja droga - ni stąd, ni zowąd się rozpromienił. - Tak się składa, że pani dyrektor powierzyła mi również zadanie skompletowania reprezentacji, która weźmie udział w konkursie i rozsławi imię naszej szkoły na cały Kraków - mianuję cię wobec tego kapitanem szkolnej drużyny.
- Dziękuję - odpowiedziała skromnie Zuzanna, po czym już mniej skromnie dodała:
- Myślę, że dokonał pan słusznego wyboru.
- Czy są jeszcze jacyś ochotnicy? - zapytał wychowawca. Po raz drugi w czasie tej lekcji zapanowała głęboka cisza.
Wszyscy wpatrywali się pilnie w kościotrupa.
- No, Kajetan, nie wstydź się - uśmiechnął się zachęcająco nauczyciel - z twoją wiedzą na pewno sobie poradzisz...
- Wezmę udział, pod warunkiem że nie będzie żadnych pytań o rodzinę Davida Beckhama i innych tego typu idiotyzmów - odparł ponuro Kajetan.
- Nie mogę ci zagwarantować, że nie pojawią się pytania o tematyce sportowej. Ale odpowiedzą na nie inni członkowie naszej drużyny, ci, którzy świetnie znają się na sporcie... - tu spojrzał w kierunku Olimpii, na wszelki wypadek filozoficznie zadumanej nad szkieletem.
- Co na ten temat sądzi nasza przyszła mistrzyni olimpijska? - zgrabnie i dowcipnie, jak mu się wydawało, nawiązał do imienia uczennicy.
94
- O, kurczę flak - powiedziała sflaczałym głosem Olimpia, co wychowawca potraktował jako zgodę.
Łapanka trwała dalej. W efekcie do reprezentacji szkolnej zakwalifikowali się jeszcze Jarek (historia i ogólna wiedza o świecie) oraz Julka.
- Umiesz angielski i masz wiedzę przyrodniczą. Znasz się na zwierzętach... - Wiktor Mebel uzasadnił swój wybór, gdy zaskoczona Julka wyraziła zdumienie, że znalazła się w drużynie.
Wstydziła się wyprowadzić go z błędu i nie przyznała się, że podczas eliminacji do „Dzieciaków z klasą" padła na padal-cu, który pomylił jej się z leniwcem. Nie zdążyła się wtedy nawet uśmiechnąć do kamery, a już jej podziękowano.
- A jaka będzie w tym roku nagroda? O co walczymy? -zainteresował się na koniec Kajetan.
- Jak zwykle o dwa komputery. Jeden dla zwycięskiego gimnazjum, drugi zaś powędruje do wybranej szkoły w jednym z najbiedniejszych rejonów kraju. Sponsorem jest tym razem producent rur wydechowych, znany mieszkaniec naszej dzielnicy, pan Mieczysław Pulchny.
- Szkoda, że wcześniej nic o tym nie wiedziałem - odezwał się Jarek. - Mój tata mógłby załatwić dla naszej szkoły i tej drugiej nawet tuzin komputerów. Nie trzeba by urządzać tego głupiego Omnibusa...
Wychowawca na szczęście nie usłyszał tej uwagi, bo zagłuszył ją dzwonek. Zamknął szkieletona w szafie, pożegnał się z klasą i udał się szarym korytarzem na poszukiwanie kolejnych geniuszy, z których dałoby się sklecić reprezentacyjną drużynę.
#**
- No i wyobraź sobie, że po raz drugi w tym roku szkolnym mam pecha, znowu ten Kajetan... Ledwo przeżyłam Romea
95
i Julię, a teraz szkolna reprezentacja... Kasia na moim miejscu pewnie byłaby szczęśliwa... O, moja babciu, ja nie wytrzymam. .. - Julka żaliła się tacie, próbującemu z całych sił wczuć się w jej tragiczną sytuację, lecz nie do końca orientującemu się w zawiłościach towarzyskich. Nie dane mu było jednak pocieszyć córki, bo nagle z ogrodu zaczęły dobiegać niepokojące krzyki. Musiał zobaczyć, co się dzieje z Misiem i jego przedszkolnym kolegą, Mikusiem Porzeczką.
Pozostawiona bez pociechy Julka przytuliła się do Figo, aby miękkie futro psa wchłonęło wszystkie szkolne toksyny, i dzięki temu zabiegowi podniesiona na duchu, udała się do komputera. Otworzyła swój blog.
„1 marca
Hejka, co u was?! U mnie wszystko dobrze, poza tym, że Omnibus zbliża się wielkimi krokami. Nie dość, że trzeba się normalnie uczyć, to muszę jeszcze nadrobić wszystkie zaległości przyrodnicze. Mój wychowawca (żeby było śmieszniej, biolog) stwierdził, że ja jestem dobra z przyrody i wybrał mnie do drużyny. Chyba go pogięło. Jak można do tego stopnia nie znać swoich uczniów?!!! Jakim cudem on dostał tę pracę?
Wiadomość dla drużyny: musimy wymyślić jakieś nowe hasła na transparenty, bo te z poprzedniego roku jakoś się Meblowi nie spodobały.
Skomentuj"
Tymczasem to, co tata zobaczył w ogrodzie, nie napawało optymizmem. Ujrzał bowiem Porzeczkę na czereśni. Pod drzewem stał zapłakany Misio. Bardzo cierpiał, gdyż okazał się mniej odważny od przyjaciela. Bał się wejść na drzewo i Mikuś dał mu to odczuć, drwiąc z niego z wysokości. Tata postanowił odwieść dziarskiego kolegę Misia od samodzielnego schodzenia z drzewa:
96
- Mikuś, proszę cię, nie ruszaj się z tej gałęzi, już po ciebie idę! - zawołał.
- Nie trzeba, sam sobie poradzę! Uwaga, będę skakał! -wrzasnął Mikuś i niczym mikroskopijny Tarzan runął w dół.
Tata i Misio przymknęli oczy, bo tylko tyle mogli w tej sytuacji zrobić. Gdy je otworzyli, Mikuś wygrzebywał się z chaszczy. „Dzięki Bogu, że ich nie wykosiłem" - pomyślał tata, a potem powiedział:
- Chłopaki, a teraz idziemy do domu, pogram z wami w pilkarzyki.
Bardzo starannie zamknął drzwi na werandę, a klucz na wszelki wypadek schował do kieszeni. Spojrzał na zegarek. Zostało mu jeszcze pół godziny w towarzystwie Misia i Mikusia, zanim ich matki pojawią się tutaj i wreszcie będzie mógł spokojnie przeczytać gazetę.
- A tak w ogóle, to gdzie jest mama? - zapytała Julka, kiedy dotarło do niej, że tata opiekuje się dziećmi.
- Postanowiła się odchudzić i za namową mamy Mikusia udała się do klubu fitness, gdzie wymachuje teraz nogami i rękami - odparł tata ze zniechęceniem w głosie. - Na dodatek wzięła moje volvo, bo w Krowie zabrakło benzyny...
Mniej więcej pół godziny później pod dom zajechało auto. Nie było to volvo. Wysiadła z niego mama.
- Co się stało, miałaś wypadek?! - krzyknął roztrzęsionym głosem tata, kiedy ujrzał, jak jego żona wolnym krokiem, na sztywnych nogach kieruje się w stronę furtki. - Co z volvem?! - zawołał z rozpaczą.
- Mięśnie mnie bolą po ćwiczeniach - mama najpierw wyjaśniła przyczynę posuwistego chodu, a potem opowiedziała historię o krawężniku pod klubem:
- No, i tam wystawał drut czy coś takiego i poszła opona na przedzie. Całe powietrze z niej uszło...
97
- „Biedny, naprawdę mi go żal" - pomyślała Julka, widząc, jak z taty też powoli uchodzi powietrze. Niecopóźniej, kiedy Mikuś i jego mama odjechali, a rodzice skończyli dyskutować o oponach i sposobach parkowania, Julka zapytała:
- Czy ten Mikuś nie ma przez przypadek starszego brata?
- Owszem, Mikuś ma starszego brata. Nie wiem, czy przez przypadek... - odpowiedziała mama.
- I on chodzi do gimnazjum przy Licealnej?
- Chyba tak, a o co ci, córcia, chodzi?
- To ty się z mamą Mikusia lepiej nie spotykaj. My z tymi palantami z Licealnej toczymy teraz wojnę. Omnibus się zbliża... - powiadomiła ją córka.
Komentarze z blogu Julki:
Pola: „Witaj w drużynie, Julka! Mebel też mnie dopadł. M-chalina Sz. powiedziała mu, że jestem dobra z polskiego".
Antek: „Ale numer! Julka, Pola - gratulacje. Będę wam kibicował".
Jasiek: „Podobno Olimpia też jest w reprezentacji... To super! Będę zagrzewał dziewczyny do boju. Czy podoba wam się hasło: PANIEŃSKA PANY!?".
Kasia: „Julka, to niesprawiedliwe. Dlaczego ja się nie zakwalifikowałam do reprezentacji? Jeżeli chodzi o przyrodę, jestem tak samo dobra jak ty!
Jasiek, chyba zapomniałeś o Kajetanie - to on, a nie dziewczyny, jest podporą naszej drużyny!!! Ja na pewno będę mu kibicowała".
***
Julka i Pola zwiedziły już prawie wszystkie sklepy wokół Rynku. Musiały kupić białe bluzki. O tych, które do tej pory za-
98
kładały na rozpoczęcie i zakończenie roku szkolnego oraz wszystkie inne uroczystości, należało zapomnieć. Były za ciasne, zwłaszcza w biuście. To cieszyło, ale akurat nie w sytuacji, kiedy za dwa dni rozpoczyna się Omnibus. Dyrektorka zapowiedziała, że strój ma być prosty i skromny. Koszule śnieżnobiałe i, jak to określiła, bez wydziwaczeń.
- Ta mi się podoba... - westchnęła z zachwytem Julka, przymierzając przezroczystą białą szatę w stylu etno. Miała mnóstwo cekinów i frędzli.
- Nie uważasz, że Benetton to nie jest najlepsze miejsce na poszukiwanie szkolnych bluzek? - zauważyła Pola. -Chodźmy do jakiegoś mniej trendy sklepu, kupmy wreszcie coś białego, najlepiej w kształcie prostokąta, żeby się spodobało dyrektorce, i wracajmy do nauki...
- Polka, ja już nie mam siły na naukę... Myślisz, że to nasze wkuwanie ma jakiś sens? Wiesz, o czym się wczoraj uczyłam przez cały wieczór? O tym, jak widzą owady...
Coś zabzyczało. Była to komórka Julki. Antek napisał: „kupiłyście już? jesteśmy w naleśnikami kiedy przyjdziecie?". Julka odpisała: „nie mogę nic wybrać chyba pójdę w starej zaraz będziemy".
- Ja nie idę - powiedziała Pola. - Po pierwsze, muszę jednak kupić tę białą koszulę, po drugie, Mickiewicz i Słowacki czekają...
Julka przez moment pomyślała, że powinna zrobić to samo, co Pola. Ale tylko przez moment. Kilkanaście minut później siedziała przy stoliku, i pochłaniając naleśnik z serem, rozmawiała z Antkiem, Kasią, Jaśkiem i Olimpią.
- No i co z twoją białą bluzką? Kupiłaś w końcu? - zapytała Olimpia, wykazując kobiece zainteresowanie modą. Sama miała na sobie rozciągnięty, treningowy dres i Jasiek był wprost olśniony jej wyglądem.
99
- Nie kupiłam... wiesz, chyba jestem trochę przesądna. Ta moja stara bluzka kilka razy przyniosła mi szczęście i boję się, że jeśli jej nie ubiorę na Omnibusa, to polegnę już na pierwszym pytaniu.
- Święta racja. Ja też mam swój talizman - wyznała Olimpia. - Od dwóch lat ten sam. Przyniósł mi szczęście na zawodach w Rzeszowie. Byłam wtedy pierwsza na Polskę południową...
- Powiedz nam, co to jest, a ja ci wtedy zdradzę sekret moich sukcesów narciarskich - pochwalił się Jasiek.
- Guma do żucia - wyjaśniła z prostotą Olimpia. - Żułam ją podczas zwycięskiego rzutu. Mam ją przy sobie, w specjalnym pudełeczku, pokazać ci?
Zapanowała chwila ciszy. Na szczęście przerwał ją Jasiek:
- Nie, nie trzeba... A ja mam skarpetki szczęścia. Od pięciu lat wkładam je na ważne zawody.
- To chyba na ostatni slalom ich nie założyłeś, bo dostałeś ode mnie straszny łomot - odezwał się Antek.
- Żebyś wiedział... - obruszył się Jasiek. - Nie zdążyły wyschnąć i musiałem wziąć inne.
- Słuchajcie, talizmany talizmanami, a tu trzeba jeszcze wymyślić hasła, które zniszczą psyche naszych przeciwników...
- przypomniała Kaśka.
Zapanował twórczy ferment. Jednak pół godziny upłynęło na jałowej dyskusji i wszyscy doszli do wniosku, że nie ma nic lepszego niż ich stare, wypróbowane hasła i w poczuciu dobrze spełnionej misji rozeszli się do domów.
***
- Chyba będzie padało - powiedziała z niepokojem Julka, wchodząc do olbrzymiej sali gimnastycznej gimnazjum przy Panieńskiej.
100
- W czym ci to przeszkadza? - zdziwiła się Zuzanna. -Przecież w hali nie zmokniesz...
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale po zagadkach intelektualnych, które nam tu za chwilę zafundują, ma się odbyć bieg przełajowy w Parku Jordana, do którego zostałam, niestety, wytypowana. Nie chce mi się biegać w strugach deszczu... -Julka musiała wyrzucić z siebie zdenerwowanie, związane z mającym się za chwilę rozpocząć turniejem.
Zuzanna wzruszyła ramionami. Nie rozumiała zdenerwowania koleżanki. Była naładowana pozytywną energią i czuła dreszczyk emocji na plecach. Konkursy wiedzy absolutnie jej nie przerażały. Nie dało się tego powiedzieć o Olimpii. Młoda sportsmenka czuła się bardzo niepewnie w nietypowej dla siebie sytuacji. Stała obok Poli, nieruchoma jak kolumna. Ożywiła się trochę, kiedy dojrzała Julkę:
- Cześć - rzuciła, żując gumę.
Julka zauważyła, że biała bluzka Olimpii też jest za ciasna. Rękawy kończyły się w okolicach łokcia, a całość sprawiała wrażenie, że materiał nie wytrzyma długotrwałego napięcia. „Mam nadzieję, że nie wyglądam tak samo" - zmartwiła się.
- Trzymajcie się, dziewczyny! - obok przebiegł Jasiek. Pod pachą miał zwój rulonów na patykach. Na chwilę zwolnił, oszołomiony wyglądem Olimpii:
- Super wyglądasz - westchnął z podziwem i popędził w stronę trybun.
Olimpia przyjęła wyrazy uznania ze spokojem. Nadal żuła gumę. Za Jaśkiem podążała Kasia, podobnie jak on z rulonami w dłoniach i bardzo zaaferowana.
- Trzymaj się, Kąjtuś! - krzyknęła na cały głos do stojącego nieopodal Kajetana.
Rozległy się fanfary i reprezentacje trzech gimnazjów zostały doprowadzone do swych stanowisk. Podzielona na trzy
101
sektory widownia szalała. W górę poszły szaliki Cracovii i Wisły, co odpowiedzialnego za przebieg imprezy Wiktora Mebla doprowadziło niemal do ataku serca. Pani dyrektor uciszyła trybuny gestem Cezara i rozpoczęła mowę inaugurującą igrzyska. Mówiła długo i kwieciście, niczym Cycero. Trzy drużyny w tym czasie stały, stały i stały, a nogi wrastały im w ziemię. Na koniec dyrektorka podeszła do dwóch komputerów ustawionych na podwyższeniu i ogłosiła:
- Nagrodę tę... - mocno przy tym zaakcentowała głoski „ę" - ufundował wielce zasłużony dla naszej dzielnicy, a niedługo być może także dla całego kraju, pan Mieczysław Pulchny, kandydat w wyborach do parlamentu! Prosimy o brawa!!!
Do jej uszu dotarły jakieś niemrawe klaśnięcia. Na ten odgłos śpiący niemal kamerzyści i dziennikarka telewizji lokalnej ożyli. Kamery poszły w ruch. Potem kandydat do parlamentu opuści! salę gimnastyczną a chwilę później niepostrzeżenie zmyła się ekipa telewizyjna.
Konkurs wiedzy trwał. Przypominał wszystkie najgorsze teleturnieje razem wzięte. Brakowało tylko przerw na reklamy. Julka szczęśliwie odpowiedziała na pytania dotyczące ekosystemów, życia goryli i czegoś jeszcze. Jej drużyna walczyła dzielnie, wspomagana przez wiernych kibiców na widowni. Wiktor Mebel udawał, że nie jest załamany, kiedy dojrzał na trybunach świetnie znane mu hasła: „Wieśniaki z Licealnej" oraz „Sedesy z Odessy".
Nadchodził czas wielkiego finału. Drużyny szły łeb w łeb. O zwycięstwie miało zadecydować ostatnie pytanie. Na trybunach rozpętało się piekło namiętności.
- Moi drodzy! - krzyknęła do mikrofonu prowadząca turniej Michalina Szymczyk, polonistka. - Zespół, który najszybciej poda prawidłową odpowiedź... wygrywa!!!
102
- Dajcie mikrofon Kajetanowi! - zdecydowała liderka drużyny, Zuzanna, wierząc, że Kajetan podoła każdemu intelektualnemu wyzwaniu.
Kajetan szybko pochwycił mikrofon i przytknął do ust. Wyglądał, jakby za moment miał go połknąć. Tak przygotowany, a wraz z nim cała drużyna, czekał na decydujące starcie.
- Uwaga! Podaję pytanie - Michalina Szymczyk zawiesiła głos i powiodła wzrokiem po zawodnikach. Potem wolno i dobitnie powiedziała:
- Co znaczy słowo OMNIBUS?
Kajetan już chciał wykrzyczeć odpowiedź, kiedy nagle poczuł, że nie jest pewien. Wszystko przez to, że na trybunie ujrzał Kasię, trzymającą olbrzymi transparent: „Jestem z tobą, Kajtusiu". Ten widok zmącił mu umysł. Znowu poczuł to przedziwne osłabienie...
- Rany Boskie, Kajetan, co się z tobą dzieje? - szepnęła w panice Pola, a potem z nadzieją spojrzała na wszystkowiedzącą Zuzannę.
Ta jednak stała jak słup solny i już na pierwszy rzut oka było widać, że ma pustkę w głowie. Wszystko z powodu zabójczego wręcz ukłucia zazdrości - ona również zobaczyła Kasię z transparentem. I to było ponad jej siły.
Wtedy Olimpia wyszarpnęła mikrofon z osłabionej dłoni Kajetana.
- To zależy- powiedziała, żując gumę - słowo „omnibus" ma dwa znaczenia. Po pierwsze, oznacza duży, wielomiejsco-wy pojazd konny komunikacji publicznej, a po drugie, w formie żartobliwej mówi się tak o człowieku znającym się na wielu sprawach, takim specjaliście od wszystkiego...
- Zgadza się! -wykrzyknęła Michalina Szymczyk. Gimnazjaliści z Panieńskiej rozpoczęli karnawał radości.
- Skąd wiedziałaś? - zapytała zdumiona Julka.
103
- Denerwowało mnie, że nie wiem, co to jest ten głupi omnibus. Wczoraj sprawdziłam w słowniku - odpowiedziała ze spokojem Olimpia.
***
Strasznie padało. W zasadzie to była prawdziwa ulewa. Ale Julce wcale ona nie przeszkadzała. Miała wrażenie, że ten prysznic z nieba zmywa z niej cały brud i kurz z sali gimnastycznej, że dzięki niemu pozbywa się nieprzyjemnego napięcia, towarzyszącego jej nieustająco podczas konkursu. Miała to za sobą i była szczęśliwa. Z uśmiechem rozbryzgiwała kałuże i niemal podskakiwała z radości.
Bieg przełajowy rozciągnął się prawie na setkę zawodników. Nie wiadomo było, gdzie jest jego początek, a gdzie koniec. Julka nie biegła po zwycięstwo. Raczej dla przyjemności. A im dłużej biegła, tym więcej miała energii. „Chyba tak czują się konie na stepie... albo psy spuszczone ze smyczy..." -pomyślała. A potem zobaczyła linię mety. Stały tam jej przyjaciółki i radośnie piszczały.
- Julka, jesteś trzecia! - krzyczały z niedowierzaniem.
- To super - ucieszyła się, chociaż szczerze mówiąc, było jej to obojętne. - A gdzie Antek? - zapytała.
Kaśka i Pola wskazały na asfaltowe boisko. Zobaczyła tam Antka, Jaśka i Piotrka. W strugach deszczu, taplając się w kałużach, trzej kumple biegali za piłką. Jednym słowem - odreagowywali konkursowe stresy.
*#*
Cała rodzina zgromadziła się przed telewizorem. Za chwilę miały się rozpocząć wiadomości lokalne.
104
- Zaraz zobaczycie, jak dajemy czadu tym z Odeskiej i Licealnej! - krzyknęła Julka. - Byliśmy po prostu niesamowici... Żebyście słyszeli, jak opowiadałam o gorylach... Może to pokażą...
Ku ogólnemu rozczarowaniu, news z sali gimnastycznej trwał dosłownie kilka sekund. Ujrzeli dyrektorkę i producenta rur wydechowych, Mieczysława Pulchnego, złączonych uściskiem dłoni. W tle majaczyły komputery ufundowane przez kandydata do parlamentu.
Następnego dnia na umieszczonym naprzeciw gimnazjum przy Panieńskiej billboardzie wyborczym zaszły pewne zmiany. Nieznana ręka domalowała kandydatowi do parlamentu, Mieczysławowi Pulchnemu, wielki czerwony nos klauna. A z tyłu dymiącą rurę wydechową.
- Ciekawe, kto to zrobił? - zastanawiała się Julka.
- Nieważne kto, ważne, że miał rację - odparła towarzysząca jej Olimpia.
ROZDZIAŁ 9
Romantyczna kolacja
**
czekajcie, tylko wyślę mamie sms-a! - krzyknęła Julka, mocując się z zapięciem szkolnego plecaka, aby wyciągnąć komórkę.
Pola i Olimpia zatrzymały się na moment. Oparły plecy o metalową balustradę przed szkołą i wystawiły twarze do słońca - po raz pierwszy tego roku ośmieliło się mocniej przygrzać.
„będę trochę później idę do olimpii składać diody" -Julka błyskawicznie wysłała wiadomość i już była przy koleżankach, które dość niechętnie oderwały się od barierek.
- Ależ mi się nic nie chce... - ziewnęła Olimpia.
Z Julki, a w zasadzie z jej kieszeni, wydobył się bzyczący odgłos - nadeszła odpowiedź od mamy: „jakie diody? bądź o piątej tata zaprosił mnie do restauracji na kolację musisz zająć się misiem".
- Czemu się tak wpatrujesz w komórkę, jakbyś tam John-ny'ego Deppa zobaczyła? - zainteresowała się Pola.
- Dziwne... mój tata zaprosił dzisiaj mamę na kolację do restauracji... -Julka popatrzyła z niedowierzaniem na Połę i Olimpię.
106
- To faktycznie dziwne... - potwierdziła ze spokojem Olimpia. - Mój ojciec nigdy nie wpadł na taki pomysł.
- Mój do tej pory też nie... - powiedziała Julka. -1 dlatego to jest tak bardzo zastanawiające. Nawet niepokojące, bo zawsze śmieszyły go artykuły w pismach kobiecych o romantycznych kolacjach przy świecach, spacerach nad brzegiem morza o zachodzie słońca, nie mówiąc o obsypywaniu kobiet kwiatami i biżuterią...
- O, tutaj mieszkam - przerwała jej Olimpia.
***
Dwie przecznice od szkoły stało dość paskudne bloczysko. Tam, na piątym piętrze mieszkała Olimpia z rodzicami.
- Właźcie - powiedziała do Julki i Poli, otwierając drzwi swego pokoju.
Ogarnęły wzrokiem niewielką przestrzeń. Idealny porządek, który tam panował, spowodował u Julki, właścicielki „stajni Augiasza", prawdziwy szok.
- Muszę mieć posprzątane, inaczej nie potrafię funkcjonować - wyjaśniła Olimpia, jakby się tłumacząc. - Gorzej mi się rzuca młotem, jak wiem, że mam niepościelone łóżko.
Julka osłupiała jeszcze bardziej. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że sukcesy lub niepowodzenia całego dnia mogą się łączyć z porannym ścieleniem łóżka. Ta z kolei myśl skłoniła ją do refleksji, że ludzie są różni i nie wszyscy myślą tak samo jak ona.
Olimpia wygrzebała ze szkolnej torby diody i plastykową podkładkę z dziurkami, którymi to przedmiotami obdarzył je dziś nauczyciel techniki, i cisnęła to wszystko profesjonalnym ruchem na biurko.
- Zrobię herbatę i przyniosę coś do jedzenia, zanim zaczniemy próbować jakoś sobie poradzić z tym paskudztwem
107
- westchnęła. - A wy dziewczyny włączcie komputer, trzeba się czegoś dowiedzieć o tych diodach.
Kiedy wróciła po kilku minutach, Pola i Julka siedziały przed ekranem komputera i zapoznawały się, tyle że nie z diodami, ale repertuarem kin.
- Czego szukacie? - zapytała.
- Filmu o miłości, poszłabym na jakąś komedię romantyczną. .. - westchnęła Pola.
- A ja chętnie zobaczyłabym coś poważniejszego, melodramat mógłby być nawet... o wielkim romantycznym uczuciu... On zabójczo przystojny, ona nieziemsko piękna, w tle zachwycające krajobrazy. Kochają się do szaleństwa. On ją wielbi, obsypuje kwiatami, wszystko dla niej poświęca, a ona dla niego... - rozmarzyła się Julka.
- Chodzi ci o coś takiego jak Titanic? - domyśliła się Olimpia. - Fakt, nie ma ostatnio takich filmów. A na Titanicu spłakałam się jak bóbr. Może po mnie tego nie widać, ale jestem bardzo romantyczna...
- Czyżbyś sugerowała, że boski Antonio nie spełnia twoich marzeń o wielkiej miłości? - Pola zlekceważyła doniosłe zwierzenie Olimpii i spojrzała uważnie na Julkę, którą to pytanie wyraźnie zaskoczyło.
- No, nieee, nie o to mi chodzi... - powiedziała, równocześnie zdając sobie sprawę z tego, że od bardzo, bardzo dawna nie myślała o Antku jako o „boskim Antonio". A przecież na początku tylko w ten sposób go w myślach nazywała, i jak większość dziewczyn, wzdychała z onieśmieleniem, gdy tylko pojawił się w pobliżu.
- A wiesz Pola, że może masz trochę racji - powiedziała z lekkim smutkiem w głosie. - Gdzieś mi się zgubił po drodze „boski Antonio" i został tylko Antek...
Naprawdę zadziwiło ją to odkrycie.
108
- Potrzebujesz więcej romantyzmu? - zapytała Olimpia z niespodziewaną u niej przenikliwością.
- O, moja babciu, chyba tak... - westchnęła Julka.
- Kurczę flak, co ty, Julka, cały czas z tą twoją babcią? -nie wytrzymała Olimpia.
- Olimpia, daj spokój, to jest to samo, co twój kurzy flak -nie wytrzymała z kolei Pola. - Czy możemy wrócić do tematu?
Oczywiście nie chodziło jej o porzucone na biurku diody, tylko o rozmowę o romantycznych uczuciach, która zaczęła się tak obiecująco rozwijać.
- Powiem wam, że przeżyłam kilka romantycznych chwil z Antkiem... - Pola i Olimpia zastygły w oczekiwaniu na szczegóły, ale niestety spotkało je rozczarowanie, bo Julka powróciła do prozy życia:
- .. .ale jak na mnie to trochę za mało, biorąc pod uwagę, że tak długo się znamy. Nic, tylko chodzimy z psami na spacery albo spotykamy się na korytarzu w szkole, albo jeździmy na nartach i rowerach, do tego treningi z Peletonem, czasem wyjście do kina...
- Julka, czy ty czasem nie przesadzasz? - zapytała Pola. -Dobrze, że Kaśka tego nie słyszy, bo po prostu umarłaby z zazdrości. Ona biedna prawie nie ma możliwości spotkania się z tym... z tym głupkiem... wiecie, o kogo mi chodzi.
- No właśnie - powiedziała Julka. - Mnie się to nawet wydaje romantyczne, że ona tak cierpi i przeżywa. Każde zetknięcie z Kajetanem, nawet na szkolnym korytarzu, powoduje u niej wstrząs uczuciowy... A każda rozmowa z nim to huśtawka emocji przez kilka następnych dni...
- Wiem coś o tym - westchnęła Pola. Po każdym spotkaniu Kasi z Kajetanem zmuszona była bowiem do wysłuchiwania przez telefon szczegółowych relacji na temat tego, co Kajetan zrobił i powiedział. Nie dość na tym. Kasia za każdym razem za-
109
dawała Poli pytanie: „I co ty na ten temat sądzisz?" i Pola, chcąc nie chcąc, musiała analizować wszelkie niuanse życia uczuciowego Kasi i Kajetana.
- A te nasze rozmowy z Antkiem... są takie mało romantyczne. Wiecie, nie czuję tego dreszczu emocji... -Julka porzuciła temat rozmów Kasi z Kajetanem i przeszła do swoich.
Pola i Olimpia ponownie zastygły w oczekiwaniu, mając nadzieję, że tym razem usłyszą jakieś ekscytujące szczegóły.
- No, bo my ciągle rozmawiamy albo o psach, a jak nie o psach, to o szkole albo o filmach, albo o treningach, albo o młodszych braciach i siostrach... ileż tak można?
- To faktycznie nic ciekawego... - zauważyła znudzona Olimpia. - A o miłości w ogóle nic?
- Nic...
- Słuchaj, Julka, powiedz nam wreszcie, czy wy kiedykolwiek się pocałowaliście? - Pola musiała nareszcie zadać to pytanie.
- Właśnie o to chodzi, że nie... - powiedziała z żalem Julka. - On mnie jeszcze nigdy tak naprawdę nie pocałował...
- O, kurczę flak, to nienormalne. Przecież chodzicie z sobą tyle czasu... - zadziwiła się Olimpia, trzeba przyznać, niezbyt taktownie, co zdenerwowało Julkę.
- O co ci chodzi, gdzie jest napisane, kiedy dziewczyna ma się pierwszy raz pocałować z chłopakiem? Co to, jakiś przymus jest?
- W amerykańskich poradnikach dla nastolatek na pewno o tym piszą... - Olimpia próbowała się ratować. Na próżno, bo Julka wykrzyknęła:
- A wy? Czy wy całowałyście się już kiedyś z chłopakiem? Pola nie miała na ten temat nic do powiedzenia, więc na
wszelki wypadek milczała, okazało się natomiast, że Olimpia owszem, jest doświadczoną na tym polu kobietą.
110
- Jeżeli chcesz wiedzieć, to tak, całowałam sję _ oznajmiła. - W przedszkolu był taki jeden. Szalał za Witold miał na imię. W końcu spełniło się jego marzenie - c%fowaliśmy się, ukryci w cieniu zjeżdżalni. Wyciągnęła nas st^mtą^ wychowawczyni i była afera. I powiem wam, że poterr^ ca}0wanie jakoś przestało mnie pociągać. Chyba jeszcze ni^ dojrzałam do prawdziwego uczucia.
- A szkoda, bo masz idealnego kandydata