Wiera Badalska Dom Nasza Księgarnia, Warszawa 1981 W pewnym miasteczku, nie dużym, ale i nie małym, żyło czterech przyjaciół. Znali się od dawna. Od dawna lubili i od dawna przyjaźnili się ze sobą. A każdy z nich cieszył się ogromnie, gdy któryś z przyjaciół go odwiedził. Tylko — niestety — nieczęsto mogli się odwiedzać, з to dlatego, że bardzo daleko od siebie mieszkali. Piekarz - rumiany pan Dominik - mieszkał na jednym końcu miasta. Lekarz — wąsaty pan Felicjan — mieszkał na drugim końcu. Nauczyciel — poważny pan Wincenty — na trzecim A wesoły pan Tymoteusz, który był ogrodnikiem, mieszkał najdalej, bo aż na czwartym "końcu miasteczka. Widzicie więc, że z tymi odwiedzinami niełatwa była sprawa. Tym bardziej że w miasteczku nie jeździły tramwaje, a autobusy kursowały bardzo rzadko. Telefonowali więc przyjaciele do siebie dość często. Ale to przecież nie to samo co odwiedziny. 2 Bo czy można przez telefon uśmiechnąć się do kogoś? Poklepać go po ramieniu? Albo poczęstować czymś smacznym? Jasne — że nie można! No, ale tak było, jak było i już. Aż kiedyś pewnej majowej niedzieli złożyło się, że wszyscy czterej przyjaciele zeszli się razem u pana Tymoteusza, żeby podziwiać kwitnące akurat w tym czasie bzy. Przyszedł rumiany pan Dominik. 1 wąsaty pan Felicjan. I poważny pan Wincenty. A kiedy się już spotkali - trudno im bvło rozstać się ze sobą. Bo miło jest zawsze przyjaciołom to o tym, to o tamtym pogadać. Dawne czasy powspominać... O tym, co ich dobrego może jeszcze spotkać, pomarzyć. I wtedy właśnie pan Dominik powiedział: — Wiecie co? Zbudujemy sobie dom. Nasz wspólny dom. Będziemy w nim razem mieszkać. Będziemy w w nim pracować i odpoczywać. Będziemy smucić się razem i razem cieszyć. — To jest myśl! — uradował się pan Tymoteusz. — Wspaniały pomysł! — klasnął w ręce pan Wincenty. — Nadzwyczajny! - dodał pan Felicjan i podkręcił wąsa. Zaraz też następnego dnia czterej panowie udali się do budowniczego, który mieszkał w samym środku miasteczka i od dawna znany był z tego, że potrafi budować piękne i mocne domy. Przyszli. Przywitali się, zasiedli w fotelach i mówią: — Chcemy budować wspólny dom. — Bardzo proszę - budujcie. Chętnie wam w tym pomogę i radą swoją będę służył — powiedział budowniczy. Potem pomyślał chwilę i spytał: — A jaki to dom chcecie budować? — Piękny! — wykrzyknął pan Dominik. — Wygodny... — powiedział pan Felicjan. — Taki, w którym by było nam wszystkim dobrze i spokojnie żyć - dodał pan Tymoteusz. - Так! Так! Taki właśnie chcemy mieć! - wykrzyknęli zgodnie wszyscy czterej przyjaciele. Budowniczy pokiwał głową, uśmiechnął się do swoich klientów. Wyjął z szuflady notes, pstryknął długopisem na znak, że zaczyna notować, i znowu spytał: - Czy ten dom ma być niski, czy wysoki? ""Щ - Wysoki! Bardzo wysoki! - krzyknął z entuzjazmem pan Felicjan. — Chciałbym urządzić w nim piękny gabinet i przyjmować wielu pacjentów. - Przepraszam - przerwał mu pan Tymoteusz -- ale ja osobiście nie lubię wysokich domów. Chciałbym mieć niski, żeby kwiaty mogły zaglądać do okien... Malwy na przykład albo słoneczniki... - Uważam, że dom nie powinien być ani za wysoki, ani za niski, tylko taki w sam raz... - próbował załagodzić spór pan Wincenty. Budowniczy nic nie odpowiedział. Zanotował coś w swoim notesie i dalej pytał: - A jak w tym domu ma być? - Ciepło! Gorąco jak w chlebowym piecu! - wykrzyknął piekarz, pan Dominik. - Jestem przyzwyczajony do gorąca. - Ależ to niezdrowo tak się przegrzewać - oburzył się lekarz, pan Felicjan. - Ja też nie lubię się piec. Nie jestem wielkanocną babką — powiedział pan Tymoteusz. — Ani ja — dodał pan Wincenty. Budowniczy spojrzał na nich spod oka, znowu coś zanotował, a potem spytał: — Czy w domu ma być dużo okien, czy mało? — Bardzo dużo! — zadecydował od razu pan Felicjan. — My, lekarze, uważamy... Ale nikt nie dowiedział się, co uważają lekarze, ponieważ pan Dominik krzyknął głośno: — A na co aż tyle okien?! Kiedy ja piekę chleb, jestem spocony. Gdy jest dużo okien, może być przeciąg. Nie będę stał w przeciągu! Ani myślę zaziębiać się co chwila! — Ale przez okno wpada słońce, a słońce to zdrowie — powiedział pan Felicjan. — Za dużo słońca może jednak zaszkodzić moim kwiatom, które będę hodował. Gdzie postawię doniczki? - zmartwił się pan Tymoteusz. — Można by w południe okna zasłaniać... — zaproponował pan Wincenty łagodnie. — Jeszcze czego! — rozgniewał się teraz na dobre pan Dominik. - Kiedy piekę chleb, muszę myśleć o tym, żeby ciasto dobrze rozczynić, żeby soli ile trzeba wsypać, żeby gotowy chleb w porę wyjąć z pieca... Nie mogę sobie zawracać głowy zasłanianiem i odsłanianiem okien! To chyba zrozumiałe! I wstyd powiedzieć - ale wyglądało na to - ze czterej przyjaciele pokłócą się na dobre. Szczęściem w porę wtrącił się budowniczy. Popatrzył spokojnie na zaperzonego pana Dominika, na rozgniewanego pana Felicjana, na smutnego pana Wincentego i na siedzącego z bardzo żałosną miną pana Tymoteusza — uśmiechnął się do nich i rzekł: — Pozwolicie panowie, że przeczytam wam to, coście tu wspólnie w sprawie waszego przyszłego domu uradzili. — Prosimy — powiedzieli przyjaciele. — Otóż postanowiliście, że wasz wspólny dom ma być ładny. -Tak. — Wygodny. — Naturalnie! — Ciepły. — Oczywiście! — Wesoły. — Jak najbardziej! — Jednym słowem, taki, w którym każdemu z was żyłoby się dobrze i bezpiecznie. Prawda? — Prawda! - wykrzyknęli zgodnie czterej panowie. — I możecie go mieć, ale... — ...ale? - powtórzyli jak echo przyjaciele. — ...ale uprzedzam, że to nie takie proste. Wasz wspólny dom musicie budować w zgodzie. I wszyscy musicie pamiętać, żeby w tym domu żyło się dobrze i przyjemnie każdemu z was. — Ho, ho, ho! To naprawdę nie jest łatwa sprawa -westchnął poważny pan Wincenty. — Tak! To niezwykle trudna sprawa! - zgodził się rumiany pan Dominik i zarumienił się jeszcze bardziej. - Trzeba się nad tym dobrze zastanowić - zamyślił się wąsaty pan Felicjan. - I trzeba naprawdę mocno chcieć! — uśmiechnął się pan Tymoteusz. Popatrzyli na siebie przyjaciele. Po czymś poże gnali budowniczego i zamyśleni rozeszli s^ę do swoich domów. Ciekawe, co postanowią? *> ISIS -*' © Copyright by I.W. „Nasza Księgarnia", Warsaw 1981 Redaktor-. Halina Piaścik Redaktor techniczny: Jolanta Odolczyk Korektor: Małgorzata Chylińska Жд ISBN 83-10-07959-1 PRINTED IN POLAND Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia". Warszawa 1981 r. Wydanie I. Nakład 375 000+300 egz. Ark. wyd. 1,6. Ark. druk. Al-1,33. Papier offsetowy kl. III. 80 g, 70X100/24. Oddano do składania w styczniu 1981 r. Podpisano do druku w listopadzie 1981 r. Składy wykonały Łódzkie Zakłady Graficzne w Łodzi. Przygotowalnie montaż i druk Zakłady Graficzne w Olsztynie. Zam. nr 55. L-22