N. I. Szerstiennikow Wewnętrzne światło, tom 1 i 2 Wstęp Kolę Szerstiennikowa poznałem w 1989 roku w Rostowie. Odbywało się wtedy spotkanie, seminarium, na które zostali zaproszeni różni ludzie, którzy poszukują, przecierają wiele dróg rozwoju duchowego. Wśród nich był też Nikołaj Szerstiennikow. Mówiąc szczerze, początkowo nie podobał mi się ten człowiek, później dowiedziałem się, że ja mu się również nie podobałem. Po kilku dniach odczytów i spotkań zdarzyło się, że siedzieliśmy przy jednym stoliku i zaczęliśmy rozmowę. Okazało się wówczas, że mentalność, droga rozwoju duchowego, psychologiczne podejście do swojej pracy u Koli i u mnie są bardzo podobne. Byliśmy zachwyceni tym, że myślimy tak samo i prawie nie musieliśmy rozmawiać na temat teorii i zajmowaliśmy się tylko praktyką. Potem przez tydzień wspólnie pracowaliśmy, pokazywaliśmy sobie pewne techniki, wymienialiśmy doświadczenia. To nam bardzo pomogło, pozwoliło poznać nowe ćwiczenia i pokazało możliwości rozwinięcia swoich zdolności. Od tego czasu spotykałem się z Kolą co najmniej raz w roku i za każdym razem dziwiła mnie intensywność, z jaką ten człowiek pracuje. On nie zna pojęcia przerwy, odpoczynku, wakacji, pracuje nieustannie, jego głowa cały czas myśli, tworzy nowe, coraz lepsze techniki. Znam uczniów Koli i wiem, na co ich stać, co potrafią i dziwi mnie to, że ludzie ci tak spokojnie, powoli, ale bezustannie idą do przodu i żaden z nich nie rezygnuje z tej drogi. Droga ta sama w sobie jest ciekawa, między innymi dlatego, że każdy może osiągnąć wyznaczone cele, wystarczy tylko chcieć. Bardzo się cieszę, że ukazuje się w Polsce ta pierwsza, bardzo interesująca, książka Koli Szersiennikowa i cieszę się również, że autor zgodził się od czasu do czasu przyjeżdżać do Polski i szkolić osoby zajmujące się rozwojem duchowym. To wspaniale, że Polacy mają okazję zetknąć się z tą wiedzą, poznać ją i rozwijać się w tym kierunku. Jest to pierwsza, ale nie ostatnia pozycja tego autora. Wiem, że Kola ma przygotowanych siedem różnych książek. Mam nadzieję, że wkrótce zostaną one również wydane, i że już niedługo polski Czytelnik będzie miał w swoich rękach kolejne metody, techniki, szkoły, nad którymi pracuje Kola Szerstiennikow. Karen Jemendżan OD WYDAWCY W porozumieniu z Autorem, kursy zostały podzielone na dwa tomy: dla początkujących i dla zaawansowanych. Kolejność prezentacji wynika ze stopniowania trudności w opanowywaniu technik samoregulacji. Równocześnie jednak kursy “Życie bez bólu" (z tomu dla początkujących) i “Siła twoich myśli" (z tomu dla zaawansowanych) mogą zostać wyodrębnione z cyklu i wykorzystane oddzielnie, niezależnie od układu całościowego. Kurs samoregulacji psychoenergetycznej składający się z pięciu stopni: “Odkrycie siebie", “Przestrzenie wewnętrzne" (te dwa kursy są zawarte w tomie dla początkujących), “Siła zewnętrzna", “Połączenie" i “Dwa strumienie" (zawarte w tomie dla zaawansowanych) – splata w całość pozostałe treningi i stwarza możliwość realizacji każdego z nich z maksymalnym efektem. Na ewentualne, pojawiające się w trakcie pracy, pytania Autor zgodził się odpowiadać w trakcie swoich kursów w Polsce. Szczegółowe informacje na ich temat można uzyskać u p. Karena Jemendżana w Centrum “ARTEMA", Kobylec 135, 62-100 Wągrowiec, tel. (0-67) 620008 (od poniedziałku do piątku w godz. 11-16). Czytelnikom życzymy cierpliwości, uważności, wytrwałości w dążeniu do celu. A co najważniejsze – dobroci w sercu oraz miłości do ludzi. Wyłącznie przez dobroć i miłość możemy poznać głębiny ducha ukryte w każdym z nas! Od Autora System Samoregulacji Psychoenergetycznej (PESR), którego opracowanie rozpoczęło się w latach osiemdziesiątych, na trwałe wszedł w życie dziesiątków tysięcy ludzi, którzy szkolili się w grupach treningowych, i znakomicie sprawdził się jako sposób samouzdrawiania, samorozwoju i duchowej samorealizacji. Uogólnienie doświadczeń z pracy uczestników zajęć oraz osób praktykujących obecnie, ich działań w zakresie samouzdrawiania różnorodnych chorób, pozwala mówić o wysokiej efektywności opracowanego systemu. Czytelnicy mieli już okazję poznać początkowe kursy systemu z dwóch książek: “Wewnętrzne Światło" [Wydawnictwo Uniwersytetu Rostowskiego, 1991 r.] oraz “Odkrycie siebie" [Wydawnictwo Maryjskie, 1991 r.]. Nowa książka nie jest powtórzeniem książek wydanych wcześniej. Jest to zupełnie samodzielna praca, w której znane już praktyki i ćwiczenia rozpatruje się z innej płaszczyzny, z uwzględnieniem nagromadzonego doświadczenia i analizy efektywności oddziaływania na organizm. Dołączono nowe rozdziały i podrozdziały, poświęcone takim problemom rozwoju każdego człowieka jak: wyzwolenie i rozwój wewnętrznej siły, cechy metod samouzdrawiania, duchowa transformacja czakr i zmiany osobowości człowieka... W nowych rozdziałach wiele informacji publikowanych jest po raz pierwszy i nie mają one analogii w innych systemach i technikach. W trakcie aktywnej, samodzielnej pracy z wykorzystaniem całego proponowanego spektrum ćwiczeń i metod uczestnik kursu dochodzi do wniosku, że żaden wysoki, osiągnięty przez niego stan – nie jest celem samym w sobie, bez względu na to, jaki wspaniały by nie był. Jest jedynie motywacją do analizy rzeczywistości, do zrozumienia głębi tez filozoficznych mówiących nam o wyższym celu wszystkich rozumnych istot na tym świecie. I bardzo szybko człowiek osiąga świadomość, że zwykłe człapanie w miejscu, bezproduktywne spędzanie czasu, odstąpienie od wymagań etyki, od wyższych celów duchowych, prowadzi do wielu nieprzyjemności i chorób... Właśnie z tego powodu w książce nie ograniczono się do przypadkowego zestawienia rad, ćwiczeń i metod, ale wszystkie je uszeregowano w taki sposób, żeby ludzie w trakcie samodzielnej pracy nad sobą zrozumieli prawdziwą wartość dobra i zła, miłości, dążenia do spokoju duszy... Naturalne i organiczne przejście ze stopnia na stopień idzie w parze z niedostrzegalnymi na pierwszy rzut oka zmianami w świecie duchowym człowieka. Z każdym krokiem staje się on lepszym, prostszym, radośniejszym i zaczyna rozumieć wysoki stan miłości “nie za coś", a po prostu miłości do ludzi... Książka zbudowana jest w sposób gwarantujący płynne stopniowanie trudności. Ważnym jest zrozumienie, że bez opanowania elementarnych podstaw nie opanujesz wyższych kursów. I sam język oraz terminologia sprzyjają temu, żeby czytelnik i ćwiczący nie mógł rozpocząć wyższych kursów, o ile nie zrozumiał poprzednich. Chciałbym powiedzieć kilka słów o tych, którzy od pierwszych kroków, od pierwszych dni pracy idą razem i sami aktywnie tworząc, pomagają swoim osobistym doświadczeniem pozostałym. Takich ludzi jest wielu i trudno wymienić wszystkich z nazwiska, dlatego nie wskazując nikogo konkretnie, chcę z całego serca podziękować moim przyjaciołom, pomocnikom i współpracownikom z Joszkar-Oły, Rostowa nad Donem, Rygi, Jełgawy i z innych miast Rosji oraz bliskiej zagranicy, za szczere uczestnictwo oraz pomoc w pracy na rzecz ogólnego rozwoju. Dziękuję Warn za wszystko! Zaś tych, którzy w tej książce po raz pierwszy przeczytają o systemie i metodach samoregulacji psychoenergetycznej, zapraszamy w urzekającą podróż do swego wewnętrznego świata, świata wielkich przeżyć i szczęścia, świata subtelnych energii, świata wzlotu duchowego – ukrytego przed pierwszym i powierzchownym wejrzeniem, lecz otwierającego się przed wejrzeniem bacznym, poszukującym i dążącym do Światła! Szczęśliwej podróży, przyjaciele! Z Bogiem! Do części drugiej. Trzymasz w rękach Czytelniku drugą część niezwykle interesujących kursów rozwoju duchowego N. I. Szerstiennikowa. Są one przeznaczone dla osób zaawansowanych w praktykach duchowych. Kurs “Siła twoich myśli" możesz zacząć przerabiać od zaraz. Przyniesie ci on wiele satysfakcji i korzyści, których do tej pory nawet sobie nie wyobrażałeś. I wreszcie opanujesz żywioł swoich myśli, zmusisz go do pracy wedle swoich życzeń. “Siła zewnętrzna", “Połączenie" i “Dwa strumienie" to kolejne stopnie kursu samoregulacji psychoenergetycznej (pierwsze dwa stopnie – “Odkrycie siebie", “Przestrzenie wewnętrzne" – zostały przedstawione w tomie dla początkujących). Radzimy podchodzić do nich dopiero po przerobieniu części dla początkujących (jeżeli nie znajdziesz jej w księgarniach, możesz zamówić w naszym wydawnictwie). Wówczas osiągniesz maksymalny efekt. W książce Wewnętrzne światło – kursy dla początkujących wyjaśniono wszystkie terminy i omówiono struktury energetyczne, których być może jeszcze nie znasz. Wstecz / Spis Treści / Dalej Czym jest PESR? Samoregulacja psychoenergetyczna [PESR to skrót od PsychoEnergetycznej SamoRegulacji] nie zrodziła się w próżni. U jej podstaw leżą ogromne pokłady wiedzy nagromadzonej przez ludzi. Zawarte są w niej elementy jogi, dawnych słowiańskich, chińskich, maryjskich i innych ludowych systemów uzdrawiania, jak również niemało samodzielnie opracowanych ćwiczeń i metod. PESR zaczyna się od elementarnych podstaw – nawyków kierowania swoim stanem przy pomocy rozluźnienia, spokojnego rytmicznego oddychania. Proste w wykonaniu, ale bardzo skuteczne, ćwiczenia te już na samym początku zajęć dają trwały efekt uzdrawiający. Stopniowo ćwiczenia i metody stają się bardziej złożone, pojawiają się możliwości kierowania nie tylko stanami fizjologicznymi, ale i korzystnego wpływania na własne reakcje psychiczne. Wyjaśnijmy, co rozumiemy pod pojęciem poziomów subtelności w kierowaniu własnym samopoczuciem. Można na przykład, podregulować ciśnienie krwi wielokrotnie powtarzając słowne formułki. Do tej metody ucieka się klasyczny trening autogenny. Bardziej złożony wariant treningu autogennego, a w ślad za tym i bardziej subtelne oddziaływanie, proponuje psychoneurolog A. M. Wasiutin, w swojej metodzie, którą nazwał “bioenergotreningiem". Efekt terapeutyczny osiąga się w niej na drodze połączenia oddechu, żywych, malowniczych wyobrażeń i aktywnej wizualizacji. O metodzie tej można przeczytać w książce “Ekstrasensoryka: konkretna, abstrakcyjna, intuicyjna" [Wydawnictwo Uniwersytetu Rostowskiego, 1990 r.]. Jeszcze bardziej subtelne i złożone metody samooddziaływania wykorzystują wyobrażeniowo-zmysłowe przeżycia człowieka, które wpływają na głębokie struktury organizmu i pozwalają dotrzeć do ukrytych przyczyn chorób. JAK SIĘ TO ROBI? Podstawowym instrumentem pracy w PESR jest wewnętrzne przeżycie albo doznanie. Jest zrozumiałe, że doznania powstające w procesie funkcji życiowych organizmu nie mogą zostać zbyt łatwo wykorzystane do wytworzenia nawyków samokierowania i samouzdrawiania. Ale możemy stworzyć w sobie cały bank modelowych doznań, które nie różnią się niczym od przeżyć wywołanych okolicznościami zewnętrznymi. Do wywołania takich przeżyć służy medytacja. Medytację definiuje się na różne sposoby, w zależności od szkoły i typu nauczania. Ktoś rozumie medytację jako wyższą koncentrację na jakimś działaniu lub przedmiocie, a ktoś inny za prawdziwą uważa jedynie medytację bezruchu mentalnego, kiedy wszystkie wewnętrzne przeżycia człowieka zanikają, a on sam staje się jakby czystą świadomością, nie przywiązaną do swojej materialnej powłoki. Wszystko to jest prawdą, ale osiągnąć takie stany można jedynie po długich latach wytrwałego treningu. A dla nas ważny jest szybki i konkretny efekt – poprawienie własnego zdrowia. Proponuję takie określenie medytacji: “Jest to stan wytwarzany przez naszą wyobraźnię, ale przeżyty przez nas realnie we własnych doznaniach". Zakładamy, że sugerując sobie obraz jabłka i osiągając zupełnie realistyczny obraz, chociaż nie zdołamy tym wyimaginowanym jabłkiem się nasycić, to zdolni jesteśmy wytworzyć specyficzne reakcje w organizmie, które odpowiadają procesowi trawienia, jak gdybyśmy jedli realne jabłko. Organizm podatny jest na takie “oszustwo" i reaguje na taką podnietę jak na zdarzenie realne... Reasumując, możemy wytwarzać impulsy myślowe o różnej sile, z ich pomocą prowokować reakcje organizmu i, w zależności od stopnia wyrazistości obrazu, doznawać w pełni realnych odczuć. Dla przykładu przytoczę taki przypadek. Na jednym z treningów robiliśmy mentalny masaż złogów tłuszczowych na brzuchu. W tym celu wyobrażaliśmy sobie, że każdemu w brzuch bije silny strumień wody, ugniata i masuje mięśnie tłoczni brzusznej, rozgania tłuszczyk. Jedna z uczestniczek zajęć wyobraziła sobie, że w jej brzuch bije strumień wody nie z węża ogrodowego, ale z hydrantu, a ona bohatersko stawia opór silnemu naporowi wody. Następnego dnia demonstrowała grupie sińce na brzuchu, które powstały w tych miejscach, w które, w jej wyobraźni, bił strumień wody. Taka jest siła autosugestii. Praktykujący lekarze, w szczególności neuropatolodzy, znają wiele przykładów, kiedy pacjenci sami siebie uzdrawiali i odwrotnie – nadmiernie dramatyzując nad błahymi schorzeniami wpędzali siebie w ciężkie stany. Stąd płynie wniosek: autosugestia jest wielką siłą i dla własnego dobra trzeba nauczyć się nią władać. Ktoś może zaprzeczyć, powiedzieć że autosugestia jest dobra, kiedy w organizmie zachodzą określone zmiany funkcjonalne, jednak w przypadkach ciężkiej organicznej patologii autosugestia może tylko ulżyć w przebiegu choroby. Wszystko się zgadza i nie zgadza jednocześnie. Zaczniemy od tego, że nawet ulżenie w cierpieniu jest wielkim dobrodziejstwem. Co do przyczyn zmian organicznych można powiedzieć, że owe zakłócenia w tkankach i układach powstają w wyniku głębokich niedociągnięć w pracy komórek tkankowych, molekuł i atomów. Z poziomu komórki albo molekuły, wszystkie zmiany, które w niej zachodzą, są zakłóceniami funkcjonalnymi. To, co my przyjmujemy za nieodwracalne zmiany organiczne, jest funkcjonalnym zakłóceniem na poziomie komórek, molekuł itd. To znaczy na subtelniej szych poziomach wzajemnego oddziaływania. W kierowaniu procesami w tych subtelnych strukturach pomaga odpowiednio ukształtowane myślenie obrazowe, które pośrednio zmusza mechanizmy samoregulacji organizmu do wpływania na głębokie zakłócenie wzajemnych subtelnych oddziaływań. O efektywności takiego podejścia mówią także rezultaty zajęć. Ludziom udaje się za pomocą samooddziaływania, uporczywego i precyzyjnie ukierunkowanego, uwolnić się od takich dolegliwości jak: kamica woreczka żółciowego, kamica nerkowa, nowotwory łagodne, osteochondroza, zapalenie korzonków nerwowych, zapalenie splotów nerwowych, itp. Pomagają sobie również chorzy na astmę oskrzelową, niewydolność serca spowodowaną przyczynami organicznymi. Nie są to stwierdzenia gołosłowne. Wielu ludzi znajdowało się pod ciągłą kontrola lekarską w związku z chronicznymi chorobami. Po rozpoczęciu ćwiczeń i nastawieniu się na wyzdrowienie, osiągnęli w końcu swój cel. Powszechnie wiadomo, że nawet w jednej trzeciej nie wykorzystujemy możliwości mózgu. Dlaczego więc nie nauczyć się wykorzystywać w swoim życiu chociażby połowy przepadających bezużytecznie możliwości! Zastanówcie się, dlaczego tak mało wiemy o sobie, o swoich ukrytych, potencjalnych możliwościach? Dlatego, że po prostu zatrzymaliśmy się na zwyczajowych płaszczyznach współzależności świata materialnego. A przecież człowiek może widzieć niewidzialne, słyszeć niesłyszalne, odczuwać nieodczuwalne bez jakichkolwiek technicznych środków, wykorzystując tylko to, co jest mu dane od Boga. A kiedy nauczymy się tego, pojmiemy, że nasz rozum posiada władzę nad subtelną materią świata, że przy pomocy naszej świadomości możemy wpływać na procesy tak makro– jak i mikroświata. I zaczniemy odkrywać niewykorzystane możliwości człowieka. Jest to horyzont, który możemy nakreślić dla siebie w śmiałych marzeniach. I wyznacza on połowę możliwości umysłu. A cóż jest za horyzontem? Jakież to, naprawdę kosmiczne, siły tam drzemią? W ostatnim czasie bardzo dużo pisze się i mówi o ekstrasensorykach, jasnowidzach itp. Według moich obecnych wyobrażeń, paranormalne możliwości, którymi posługują się ekstrasensorycy, są dane każdemu przeciętnemu człowiekowi. Po prostu obecnie są one uśpione, niewykorzystywane. A kiedy człowiek odkryje je w sobie, powstanie pytanie: jakie możliwości ukryte są w głębszych warstwach naszej psychiki? Na razie jedna nie wiadomo, co się tam znajduje – za granicą nieznanego, niepojętego. I owa tajemnica odsłoni się przed nami w powszedniej, żmudnej pracy nad sobą. DLACZEGO PESR? A w rzeczy samej, dlaczego samoregulacja psychoenergetyczna? W naszym organizmie oprócz organów wewnętrznych i układów fizjologicznych istnieje jeszcze system, którym przepływa energia życia. Na razie nikt nie zdołał wyczerpująco odpowiedzieć na pytanie: co to jest życiowa energia? W tradycyjnym chińskim systemie filozoficznym wszystko na świecie rozdzielone jest pomiędzy dwa pierwiastki jang oraz jin, a energia życiowa organizmu pojawia się u człowieka w wyniku wzajemnego oddziaływania tych dwóch, przenikających się nawzajem przeciwieństw i nosi nazwę chi. Stąd i nazwa starodawnej sztuki kierowania energią życiową – chi kung. Za pomocą metod chi kung można zapanować nad energią życiową, kierować przepływem chi w systemie kanałów i meridianów przenikających całe ciało człowieka. Ale odpowiedzi na pytanie, czym jest w istocie sama chi – nie ma. Pojęcia podobne do przeciwstawnych pierwiastków jang – jin występują praktycznie we wszystkich kulturach świata, w tym również w pradawnych słowiańskich poglądach na życie. I u naszych praojców zawsze istniało wyobrażenie o sile życiowej, soku życia. Powszechność tego pojęcia we wszystkich kulturach wiele mówi: pierwotna, ukryta w głębinach psychiki wiedza, dostępna jest dla każdego przedstawiciela ludzkości. Ale aby uzyskać do niej dostęp, trzeba długo i dużo pracować nad sobą, praktycznie stworzyć siebie od nowa. Jest pewna substancja w ciele, która stanowi ogniwo spajające pomiędzy strukturami grubomaterialnymi a tym pozahoryzontalnym, subtelnym stanem materialnym, który jest wewnątrz nas i na zewnątrz, który jest wszędzie i nigdzie. Naukowiec japoński Kim Bonchan w serii swoich eksperymentów udowodnił istnienie u człowieka systemu meridianów i kanałów, nazywając ów system “Kenrak". Jego następcy, pracując dalej nad tą hipotezą i eksperymentując, doszli do wniosku, że w kanałach i meridianach płynie pewna ciecz, którą trudno zakwalifikować do jakiegokolwiek rodzaju substancji. Cieczą została określona umownie, a nazwano ją “cieczą Bonchana" od nazwiska pierwszego naukowca, który potwierdził istnienie kanałów i meridianów. Woda posiada tak zwany “punkt krytyczny", kiedy podczas gotowania przestaje już być wodą, a jeszcze nie jest parą. Widocznie jest to nowy stan skupienia, który utrzymać i przebadać nie wydaje się możliwe z powodu niezwykłej złożoności takiego zadania. Wystarcza zmiana temperatury o milionowe części stopnia, aby woda ponownie stała się cieczą, albo przekształciła się w parę. I oto “ciecz Bonchana" w niepojęty dla nas sposób pozostaje w tym stanie i przepływając kanałami i meridianami zaopatruje te lub inne organy w siłę życiową, tj. w ładunek nieznanej natury, który wpływa na prawidłowe funkcjonowanie organów i układów. Przy niedostatku lub nadmiarze “cieczy Bonchana" na tym lub innym odcinku kanału pojawia się stan chorobowy. Czy człowiek może wpływać na te subtelne procesy wewnątrz siebie? Praktyka dowodzi, że może! I dla wywarcia wpływu nie trzeba wymyślać skomplikowanych instrumentów. Wszystko już jest. Najważniejszym regulatorem przepływu siły życiowej w nas jest nasza psychika. Właśnie jej dana jest możliwość kierowania równowagą sił i energii, a w końcowym efekcie, harmonią wewnętrzną człowieka i jego współzależnościami ze światem zewnętrznym. Aby w ogólnych zarysach zrozumieć istotę psychiki, należy odwołać się do pochodzenia tego słowa. Greckie słowo “psychikos" oznacza “duchowy". Paradoks tkwi w tym, że dusza, która była starannie odrzucana przez ateistów, mimo wszystko dała swoje imię (co prawda, w języku greckim) wielu naukom społecznym i medycznym. Właśnie ta ważniejsza część naszej istoty, odrzucana przez materialistów, maskowała się pod “szczególną formą odbicia rzeczywistości", pod “rezultatem specyficznej współzależności między żywymi systemami a otaczającym środowiskiem" [Słownik Encyklopedyczny, str. 1088, Moskwa 1990 r.]. Ale przecież organizm człowieka jest także specyficznym otaczającym środowiskiem, w którym musi znajdować się psychika i z którym powinna w jakiś sposób współdziałać. Doświadczenie licznych lekarzy wskazuje, że od nastawienia psychicznego człowieka w znacznej mierze zależy powodzenie leczenia, działanie i efektywność metod leczenia. Można więc przypuszczać, że to właśnie psychika steruje procesem przywracania równowagi energetycznej organizmu, to właśnie psychika albo wtrąca organizm w padół choroby albo podnosi go, poprawiając stan ducha. Wygląda więc na to, że to właśnie dusza jest głównym centrum sterującym, które może zarządzać naszym zdrowiem. Jeżeli jednak przypomnimy sobie, że i psychika, i ciało, i znajdująca się w nim siła życiowa, tworzą w tym życiu jedną całość, to nie wolno nam rozdzielać siebie na odrębną powłokę fizyczną, odrębną duszę i gdzieś tam płynącą “ciecz Bonchana". Z przyczyn psychicznych cierpi ciało, a z powodu dolegliwości cielesnych męczy się psychika. Wszystko w nas jest wzajemnie powiązane i ściągnięte w ciasny węzeł... Świadomość jako funkcja duszy służy przekazującym i sterującym pierwiastkom, które albo mobilizują, albo też osłabiają fizjologiczne i energetyczne możliwości ciała. Wszystko zależy od wewnętrznych wartości, na które człowiek jest zorientowany, od tego, co zajmuje dominujące miejsce w jego świadomości. Teraz spróbujemy rozpatrzyć pojęcie “energia". Greckie “energeia" dosłownie tłumaczy się jako czynność, działanie. Według definicji oznacza ona “ogólną, ilościową miarę różnorodnych form ruchu materii" [Słownik Encyklopedyczny, str. 1572, Moskwa 1990 r.], czyli ruch. Zestawiając połączone w nazwie samoregulacji psychoenergetycznej dwa rozszyfrowane pojęcia “dusza" i “ruch" otrzymujemy: samoregulację duszy, kierowanie przez duszę ruchem. Pamiętajmy także, że ruch to życie, a więc dusza steruje w nas samym życiem. Oczywiście, w moim uzasadnieniu krytyczny materialista znajdzie niemało słabych punktów, lecz dla nas najważniejsze jest to, że system działa i pomaga ludziom. A im umiejętnie] będziemy sterować wewnętrznymi procesami, tym odporniejszy będzie nasz organizm na zewnętrzne podrażnienia, stresy, choroby... OD CZEGO ZACZĄĆ? Od spojrzenia na siebie, spojrzenia obiektywnego i bez uprzedzeń – chociaż nie jest to łatwe. Każdy w pewnym stopniu sobie pobłaża. I nawet ci, którzy szczerze uważają, że bardzo krytycznie siebie oceniają, są w ciągłym konflikcie z samym sobą. Swoimi działaniami tylko podkreślają swój pobłażliwy stosunek do siebie. Krytykując siebie, człowiek domaga się od siebie rozgrzeszenia: nie lubię siebie, sam sobie bez końca powtarzam, że jestem taki-siaki i mimo to robię, według mojej oceny, rzeczy niestosowne. Wszystko to dlatego, że moja gorsza część nie słucha tego, co do niej mówi lepsza. I ja, na Boga, nie jestem temu winien, ja się staram, ale... Tak więc, aby zacząć, należy obiektywnie siebie ocenić. Nie upokarzać siebie, ale i nie zachwycać się sobą aż do narcyzmu. Należy przyjąć siebie takim, jakim się jest, bez przyozdabiania, ale i bez oczerniania siebie. Przyjąć uczciwie, nie starając się przed sobą usprawiedliwiać, ale też nic sobie nie ujmując. Ważnym jest poddawanie samoanalizie wszystkich swoich działań i maksymalnie szczera rozmowa ze sobą o tym, co przeżyliśmy – uczciwe stawianie pytań i tak samo uczciwe na nie odpowiadanie. Wówczas zobaczymy swe zalety i wady. Aby realnie zmienić siebie trzeba zgodzić się na pewne samoograniczeń, które pomogą postawić pierwszy krok na Drodze samodoskonalenia. Po pierwsze: postarajcie się uwolnić od oczekiwania na cud. I tak nieustannie oczekujemy jakichś cudownych przemian w życiu, a one wciąż spóźniają się i tym samym rodzą konflikt oczekiwania... I to oczekiwanie pozostanie do czasu, aż sami sobie nie powiemy, że każda chwila istnienia jest cudem życia, właściwie każda chwila naszego istnienia może być dla nas ostatnią... Na pierwszy rzut oka myśl ta wydaje się straszną, ale jeśli ją zgłębimy, to stanie się dla nas jasne, że to dzięki niej możemy mocno poczuć cały urok istnienia i wykorzystać swój czas żyjąc aktywnie i wartościowo, a nie wegetując. Załóżmy, że człowiek dokładnie zna czas swojego odejścia. Daje mu to możliwość wyboru: albo pogrążyć się w smutku i tęsknocie, albo przeciwnie – wykorzystać każdą minutę na radość odczuwania życia, widzieć urok w prostocie: blasku słońca, szeleście liści, błękitnym niebie itp. I to będzie właśnie największym cudem – cudem pełnego wchłonięcia w siebie świata i zespolenia się z nim. Ważne jest zrozumienie, że oczekiwanie na cud dopuszcza bezczynność, podczas gdy prawdziwy cud może zdarzyć się tylko w wyniku wytrwałej i systematycznej pracy nad sobą. Cud osobistego przeobrażenia to efekt uporczywych, długotrwałych starań, żmudnej, codziennej pracy. Po drugie: zapamiętajmy zasadę: należy ograniczyć własne miotanie się, wybrać dla siebie jeden, najbardziej interesujący kierunek pracy i posuwać się w nim wytrwale, aż do osiągnięcia celu. Ale i tutaj są skały podwodne: w trakcie systematycznej pracy zanika element nowości, niespodzianki. Taki sposób samokształcenia poprawia samopoczucie stopniowo, naturalnie i niepostrzeżenie. Dzisiaj samopoczucie jest odrobinę lepsze niż wczoraj, jutro odrobinę lepsze aniżeli dzisiaj itd. Cud nie jest natychmiastowy, jest rozciągnięty w czasie i na tym polega się jego dostępność i osiągalność. Po trzecie: ważnym samoograniczeniem dla wszystkich początkujących powinna być rezygnacja z alkoholu, ciągła kontrola nad myślami i uwolnienie się od złego nastroju. Praca w zakresie samodoskonalenia wymaga trzeźwości, jasności myśli, a spożywanie alkoholu jest oszukiwaniem samego siebie. To samo odnosi się do wszystkich środków narkotycznych. Oczywiście, takie nastawienie nie oznacza, że już nigdy w życiu nie wolno nam będzie tknąć alkoholu. Dlaczego przy świątecznym stole, w towarzystwie, nie wypić dobrego wina? Ale przecież nie upijać się, a jedynie ocenić napój, jego bukiet, smak, siłę energetyczną... Nawet jednorazowe, nieumiarkowane spożycie alkoholu może nas dalece cofnąć i trzeba będzie rozpoczynać wszystko od nowa. Dla osób, które bez wewnętrznego sprzeciwu mogą odrzucić potrawy mięsne i rybne, korzystnie będzie przejść na dietę wegetariańską (warzywno-nabiałową). Jeżeli jednak zaczniemy sztucznie ograniczać spożywanie produktów z uboju, doprowadzi to tylko do gwałtownego pragnienia zjedzenia mięsa. Wszystko powinno przebiegać naturalnie, bez gwałtu na sobie samym. Przejście na wegetarianizm posiada wiele zalet. Systematyczne spożywanie mięsa powoduje nadmierne gromadzenie się w organizmie soli kwasu moczowego, a to stanowi bodziec do rozwoju chorób sercowo-naczyniowych, uszkodzeń w aparacie ruchu, kamicy nerkowej. Jeżeli decyzja o przejściu na dietę bezubojową mimo wszystko została podjęta, lepiej nie wyznaczać sobie czasu dobrowolnego postu, a już tym bardziej nie zarzekać się, iż do końca życia nie weźmiemy do ust mięsa. Sam fakt spożywania mięsa będzie o wiele mniej szkodliwy, aniżeli męki wewnętrzne z powodu niedotrzymania danego sobie słowa. Są ludzie, którzy traktują spożywanie potraw mięsnych i rybnych jako swego rodzaju współuczestnictwo w zabijaniu żywych istot. Należy uszanować ich postawę. Mają oni prawo do własnego punktu widzenia. Są też ludzie, którzy uważają, że wyrzeczenie się potraw z mięsa i ryb stanowi swego rodzaju złotą klatkę, do której człowiek zapędza się dobrowolnie. Jest to ograniczeniem wolności człowieka. I do tej postawy również należy odnosić się z szacunkiem. Wszak historia świata mówi nam, że dzielenie ludzi według jakichkolwiek cech prowadzi do żałosnych skutków. Niestety, dzielenie ludzi według sposobu odżywiania – wegetariańskiego, mięsnego – rozprzestrzeniło się na świecie. Zwolennicy żywienia pozaubojowego uważają “mięsożernych" za nieczystych, brudnych, przesiąkniętych agresją i żądzą... Na tym tracą obie strony. Bowiem celem nie jest zmiana żywienia, ale wewnętrzna gotowość do zmiany i jej zrozumienie. Kontrola własnych myśli i nastroju jest zasadniczym warunkiem postępu. Podstawą jest tutaj uszlachetnienie siebie, nauczenie się patrzenia na innych ludzi nie jak na źródło ewentualnych nieprzyjemności, lecz jak na potencjalnych pomocników żyjących obok nas. Konkretne metody i sposoby, pomagające w tej przemianie, będą podane w części praktycznej książki. ZALECENIA OGÓLNE Orientacyjny czas trwania zajęć to 2-3 godziny dziennie. Można oczywiście pracować dłużej, ale może to doprowadzić do niepożądanych następstw – fizycznego i psychicznego przeciążenia, przemęczenia, załamania. Po opanowaniu programów kilku kursów pojawi się stan nieprzerwanej, samoczynnej pracy, kiedy każdą wolną minutę będziecie wykorzystywać na samokształcenie. Najlepiej ćwiczyć w czystym, przewietrzonym pomieszczeniu. My pracujemy w salach sportowych lub podobnych pomieszczeniach. Oczywiście do samodzielnej pracy wystarczy pokój w mieszkaniu. Jeżeli jednak będziecie pracowali w grupie, ważny będzie komfort w czasie zajęć, aby nie było ciasno... Bardzo istotny jest podkład muzyczny. Obecnie nie ma z tym problemu, ponieważ w każdym sklepie muzycznym jest wybór, a niekiedy wręcz cała kolekcja muzyki medytacyjnej. W opanowaniu rnateriału pierwszych kursów pomagają medytacyjne utwory Kitaro, Schultza, Klaudermana, Jobsona i innych kompozytorów. Niestety, na razie rynek nie jest nasycony podobnymi utworami rodzimych kompozytorów. Ale w osiągnięciu stanu wewnętrznego oświecenia bardzo pomagają uduchowione śpiewy w wykonaniu rosyjskich chórów zakonnych. Niczego podobnego, co do siły emocjonalnego oddziaływania na słuchacza, nie znajdzie się na Zachodzie. Strój do zajęć – zwykty sportowy trykot z bawełny, wełny, lnu itd. Syntetyczne tkaniny, przy całym swoim pięknie, nie pozwalają ciału swobodnie oddychać i ciągle przebywać w strumieniu wymiany energetycznej. Zajęcia należy rozpocząć od uświadomienia sobie swoich postępków i działań w tyciu. W tym celu każdego wieczoru robimy jakby podsumowanie dnia: co zrobiłem dobrego, co złego? Komu szczerze, z całego serca życzyłem dobrze, bez względu na powód? Po prostu życzyłem, a to jest najważniejsze. Niedobre postępki i myśli powinny być dla człowieka sygnałem alarmowym. Wszelkie zło wyemitowane w przestrzeń w formie myśli, słów, uczuć, czynów, na pewno powróci do swojego autora. Nie od razu, nie natychmiast, ale powróci. Może pojawić się za kilka lat w postaci choroby, problemów rodzinnych itp. Dlatego ważna jest nie tylko zewnętrzna przemiana człowieka, ale przede wszystkim jego wewnętrzna transformacja, dobrowolne, świadome dążenie do stania się czystszym, lepszym na planie duchowym. Ale w życiu nic nie dzieje się samo z siebie. Wszystkie nasze osiągnięcia są owocem wytrwałej pracy nad sobą, a wszystkie nasze smutki – owocem lenistwa, bezczynności, dążenia do przerzucenia na barki innych ludzi rozwiązywania naszych problemów. Każdemu dana jest swoboda wyboru: czy iść drogą wiodącą donikąd, do piekła bezmyślności, obojętności, okrucieństwa i tępoty, czy też wstąpić na niezbadaną ścieżkę i krocząc nią odkrywać co chwilę siebie dla siebie i – już z innej strony – widzieć swoje miejsce wśród ludzi, w społeczeństwie, w świecie. PRZED ROZPOCZĘCIEM PRACY W życiu każdego człowieka bywają momenty, gdy wydaje się, że bez radykalnych zmian dalsze istnienie po prostu nie jest możliwe. Naturalnie pojawia się pytanie: “Co należy uczynić, aby wszystko zmienić?" Podobnie jak w tysiącach innych sytuacji, człowiek znajduje się w sytuacji dokonywania wyboru. Dano mu możliwość wzniesienia się– ponad zwykłe odczuwanie świata i spojrzenia na swoje otoczenie, na siebie, inaczej, ale... Jakże często owo spojrzenie, do którego nie przywykliśmy, rodzi wewnętrzny strach, sprzeciw – dlatego, że pojawia się konieczność zmiany modelu życia, do którego przywykliśmy, to znaczy wyrzeczenia się stereotypów i rozpoczęcia swojego życia w innym systemie współrzędnych społecznych, logicznych, światopoglądowych. Życie zmusza człowieka do zastanowienia się nad jego miejscem, nad sensem istnienia, nad prawami przyrody, prawami duchowymi leżącymi u podstaw wszystkiego, co dzieje się wokół nas. Niewiele osób uświadamia sobie, że przyczyny wszystkich naszych kłopotów są tkwią w nas samych i, aby wybawić się od życiowego nieładu, konieczna jest zmiana samego siebie, swojego stosunku do życia, do ludzi. I wówczas przyjdzie zrozumienie, że owoce naszych postępków są miarą tego, na co zasługujemy. Co posiejesz, to i zbierzesz! PIERWSZY KROK KU ZDROWIU Będzie to, moim zdaniem, dobra nazwa dla kursu przygotowawczego, z którym teraz się zapoznamy. Z czego bierze się choroba? Przyczyn, oczywiście, jest bardzo, ale to bardzo wiele, jednak można podzielić je na kilka dużych grup: – stresy; – utrata sił, zjawiska zastoinowe; – zatrucia, w tym infekcyjne, alkoholowe, ekologiczne, informacyjne, psychologiczne...; – nieprawidłowe odżywianie i oddychanie; – zmęczenie psychiczne. Na papierze wszystko wygląda prosto, lecz w rzeczywistości, kiedy masz ukształtowany określony model życia, jakoś nie przywiązujesz należytego znaczenia do tego, że rankiem lubisz powylegiwać się w pościeli kilka minut dłużej, nie zauważasz, że często reagujesz na drażniące drobiazgi nie-adekwatnie, z nadmiernym wzburzeniem. Chętnie podtrzymujemy rozpowszechniony pogląd, że lepiej siedzieć niż stać. A leżenie jest najspokojniejszym zajęciem w życiu. No i tak dalej, według hierarchii współczesnego człowieka, zwłaszcza mieszkańca miasta. I przy takim, zdawałoby się rytmicznym i spokojnym życiu, bardzo wcześnie zaczynają pojawiać się symptomy chorób. Dopóki jeszcze są one utajone, jakby ostrzegają człowieka: “Zastanów się, ocknij!". Jednakże człowiek przywykł patrzeć nie tyle na siebie, co na sąsiadów. Jeżeli u niego pojawiają się takie same symptomy jak u innych, wtedy wszystko jest w porządku – jestem taki jak wszyscy! Po prostu nadszedł czas. Większości nie chce się wierzyć, że nie jest tu przyczyną wiek, lecz tryb życia. By usprawiedliwić własną bezczynność, wymyślono nawet powiedzonko: “Jeżeli po czterdziestce budzisz się rano i nic cię nie boli – znaczy to, że już nie żyjesz". A przecież czterdzieści lat jest wiekiem rozkwitu człowieka, jego intelektualnych, psychicznych i fizycznych sił. Zresztą każdy wiek jest okresem unikalnym, pełnym interesujących spostrzeżeń, wspaniałych przeżyć i dążeń. Szkoda, gdy lata życia traci się na chorobę, na poszukiwanie dróg wyzdrowienia przy pomocy lekarstw, nowomodnych metod i preparatów. Nie neguję roli lekarstw, szczególnie w ostrych stanach, wymagających niezwłocznej i skutecznej ingerencji. Jednak dowolne oddziaływanie farmakologiczne nie jest panaceum – jest środkiem, który pomaga pokonać objaw, skutek, pozostawiając przyczynę nietkniętą. Oczywiście, natychmiastowe dotarcie do źródeł choroby jest trudne, prawie niemożliwe. Konieczne jest działanie stopniowe, wypełnione zrozumieniem każdego czynionego kroku. Według ocen fizjologów, rezerwy możliwości naszej wątroby są takie, że mogłaby ona normalnie funkcjonować przez prawie 500 lat. Pomyślcie, połowę tysiąclecia! A my przez czterdzieści lat potrafimy doprowadzić ją do takiego stanu, że pora umierać. To samo dzieje się z innymi organami i z całym ciałem. Człowiek swoim konsumpcyjnym stosunkiem do życia i do siebie upodobnił się do niedbałego czeladnika, który powinien utrzymywać narzędzia w ładzie, a zamiast tego rzuca je gdzie popadnie, nie troszczy się o nie, i dopiero wówczas, gdy majster ukarze go za niedbalstwo, zaczyna wypełniać swoje obowiązki, ale niedługo. Nasze ciało jest doskonałym instrumentem poznawania i badania świata, twórczej realizacji swoich zamysłów. Lenistwo, brak troski o siebie – są tym niedbałym czeladnikiem. A karą za nasze niedbalstwo jest choroba... Początek zawsze jest trudny. / im gwałtowniejszy jest start, tym prędzej kończy się zapał, z którym człowiek brał się do pracy. Proponujemy łagodne, proste wchodzenie w system samoodbudowy, a następnie doprowadzenie siebie do normy, wyzdrowienia. Zaczniemy od opanowania zestawu ćwiczeń psychofizycznych. Niech one staną się pierwszym krokiem do zdrowia. Ćwiczenie 1. Stajemy prosto, rozstawiając nogi na szerokość ramion. Kolana lekko uginamy, miednicę wypychamy do przodu, zaokrąglamy plecy, zwłaszcza w piersiowej części kręgosłupa. Ręce swobodnie zwisają wzdłuż ciała. Zginamy je w łokciach, wnętrzem dłoni ku górze i zaczynamy powoli podnosić dłonie do ramion, równocześnie przesuwając miednicę do tyłu, wyprostowując i odchylając ramiona do tyłu. W końcowej fazie tego ruchu ciało wygnie się na całej długości kręgosłupa, głowa odchyli się do tyłu, tułów będzie przypominał mocno napięty łuk z cięciwą pomiędzy potylicą a kością ogonową. Rys. 1 “Kurs wprowadzający" – Ćwiczenie 1. W trakcie wykonywania ćwiczenia po raz pierwszy pojawi się uczucie silnego napięcia mięśni pleców. Zdrętwiałe, pozbawione wysiłku mięśnie zostały pobudzone do pracy, krew zaczęła aktywnie krążyć w naczyniach i kapilarach, zwiększyło się zasilanie tkanki mięśniowej, napięły się mięśnie przy kręgowe i obcisnęły kręgosłup jak gorset. Wykonajmy to ćwiczenie 5-7 razy, a odczujemy, że w plecach pojawiło się przyjemne zmęczenie. Po dłuższej przerwie mięśnie popracowały. To jest fizyczna część ćwiczenia. Do ruchu dodamy jeszcze wyobrażenie mentalne. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy otoczeni twardą, lecz łamliwą otoczką. Na przemian zaokrąglając plecy i mocno wyginając się, napinając i rozciągając mięśnie, rozkruszamy otoczkę. Odczuwamy, jak po włączeniu wyobraźni coraz wyraźniejsze staje się doznanie, że otaczająca nas skorupa trzeszczy, pęka, a świeże powietrze dociera do ciała i skóra chłonie je... Zwiększając za każdym razem liczbę powtórzeń, do 20-25, zaczniemy odczuwać, że ciało pozbyło się ze skorupy i swobodnie, lekko oddycha każdą swoją komórką. Pojawi się uczucie świeżości, czystości, prężności mięśni. Ćwiczenia tego nie wolno od razu powtarzać wielokrotnie. Należy starannie dopracować ruch, wytworzyć wyraźny, odczuwalny obraz mentalny skorupy. Technika wykonania ćwiczenia pokazana jest na rysunku 1. Ćwiczenie 2. Stajemy prosto, nogi rozstawiamy na szerokość ramion, dłonie kładziemy na oparciu krzesła stojącego przed nami. Leciutko uginamy kolana i zaczynamy obracać miednicą w prawo. Staramy się trzymać głowę, ramiona, tułów prosto, w bezruchu. Pracują tylko mięśnie skośne brzucha, mięśnie krzyża i tłoczni brzusznej. Obracamy miednicę dwudziestokrotnie w jedną, a następnie w drugą stronę. Przy wykonywaniu ćwiczenia pojawia się uczucie, że w brzuchu przemieszczają się organy wewnętrzne. Jeżeli nogi są ugięte, a dłonie leżą na oparciu krzesła, to dodatkowo pojawia się odczucie przypływu ciepła do organów miednicy mniejszej. Zastoje w tej strefie są źródłem wielu dolegliwości, tak u mężczyzn, jak i u kobiet. Wykonywanie tego ćwiczenia pozwala stopniowo uwalniać się od zastojów. Rys. 2 “Kurs wprowadzający" – Ćwiczenie 2. Opanowaliśmy już fizyczną część ćwiczenia, ale dla nas ważne jest połączenie realnego ruchu z obrazem mentalnym. Wygląda on tak: przed rozpoczęciem ćwiczenia wyobrażamy sobie, że stoimy w zielonej, zamulonej wodzie. Uczucie nieprzyjemne, staramy się od niego uwolnić. Przy obrocie miednicy wyobrażamy sobie, że wskutek intensywnego mieszania woda stopniowo zaczyna robić się czystsza. Zwiększamy tempo obrotów miednicy i będziemy wykonywać ten ruch do tego czasu, aż pojawi się uczucie, że zielona, zastała woda przemieszała się i oczyściła i z każdym następnym ruchem oczyszcza się coraz bardziej. Uzyskujemy pełne “oczyszczenie" wody, uczucie jej płynności, kryształowej przejrzystości, ruchliwości. Gdy tylko pojawia się ten efekt, pojawia się także wrażenie świeżości, czystości wlewające się w obszar miednicy, spływające po nogach... (rys. 2). Ćwiczenie 3. Stajemy nieco dalej od krzesła i pochylając się do przodu wyciągamy ręce, kładąc je na oparciu krzesła. Sprężystymi ruchami w górę i w dół, wyginamy tułów i czujemy, jak pracują mięśnie deltopodobne, stawy barkowe, cały kręgosłup, zwłaszcza jego odcinek krzyżowy. Kiedy tułów opada w dół, staramy się maksymalnie wygiąć kręgosłup. Przy wygięciu ku górze silnie zaokrąglamy plecy. Ćwiczenie to samoistnie, doskonale rozwija struktury pleców, powoduje naprężanie i rozciąganie mięśni, prawie do granic możliwości. Ale żeby wzmocnić efekt, do pracy fizycznej dodajemy obraz mentalny. Wyobrażamy sobie, że znajdujemy się pod lodem, plecami do góry. I żeby nie zginąć, trzeba przebić w lodzie dziurę, wychylić się, zaczerpnąć powietrza. Podczas poruszania tułowiem w górę – w dół, naciskamy na “lód", plecami przebijamy w nim otwór. Nasilamy ruch, zwiększamy jego amplitudę i w końcu czujemy, że lód jest złamany, otworzyła się przestrzeń czystej wody. Człowiek, który długo przebywał pod wodą, wynurza się i łapczywie oddycha – tak i my, opierając się rękami o oparcie krzesła, imitujemy ruch wynurzania się z wody, uwolnienia z lodowej niewoli: wychylamy się z “wody" do pasa, silnie przeginamy się w talii opierając się rękoma o oparcie krzesła, wyciągamy się każdym mięśniem tułowia i nóg do góry, i chciwie pijemy komórkami skóry życiodajne powietrze. Rys. 3 “Kurs wprowadzający" – Ćwiczenie 3. Zewnętrznie ćwiczenie wygląda tak: po kilku powtórzeniach sprężystego kołysania tułowiem w górę i w dół (rozbijania lodu), zapieramy się rękoma o oparcie krzesła, łokcie pod brzuchem, silnie przeginamy się w talii, wyciągamy się do przodu ku górze (wynurzanie się), nogi wyciągnięte, wyprężone opierają się na palcach, głowa jest odchylona jest do tyłu (rys. 3). Ćwiczenie 4. Obracanie stopami w pozycji siedzącej. Siadamy na krawędzi krzesła, jedną nogę zakładamy na drugą tak, aby stopa zwisała swobodnie i opierała się w okolicy kostki. Przeciwległą ręką (prawa stopa – lewa ręka) chwytamy stopę za palce i rozluźnioną zaczynamy powoli obracać. Koncentrujemy uwagę na tej czynności, na odczuciach w stawie skokowo-goleniowym. Łączymy ruch z oddechem. Powolny wdech – i równocześnie wyobrażamy sobie, jak jest on wchłaniany przez tkanki stawów, jak wypełnia torebkę stawową, tkanki kostne... Jeżeli uda się poczuć, jak staw napełnia się wdechem, to bardzo szybko pojawia się odczucie głębokiego, idącego z wnętrza kości ciepła. Jeżeli początkowo nie udaje się połączyć oddechu z ruchem, nie należy się martwić. Wszystko przyjdzie z czasem... Za pierwszym razem wystarczy wykonać 50 obrotów w jedną oraz tyle samo w drugą stronę. Za każdym razem liczba obrotów będzie się powiększała i stopniowo dojdziemy do 200 obrotów w każdą stronę. Przy tym, obroty na początku należy wykonywać bardzo wolno – rozgrzewające, a przy końcu – bardzo szybko, ugniatająco. Aby opanować ćwiczenia w pełnym zakresie, ważne jest jeszcze zastosowanie obrazu mentalnego: równocześnie z obracaniem wyobrażamy sobie, ze ciepło ruchu fizycznego towarzyszy wnikaniu światła w staw skokowo-goleniowy. Stopniowo, w miarę wzrostu prędkości ruchu, ciepło i światło rozlewają się po całej stopie, płyną po goleni do kolana i wyżej. Na tym zakończymy pierwsze spotkanie z ćwiczeniami psychofizycznymi. Do ich opanowania w pełnym zakresie potrzebny jest czas – mniej więcej 2-3 tygodnie. Razem z ćwiczeniami można będzie wykonywać relaksacje (rozluźnienia), ale zasadniczą uwagę należy poświęcić właśnie gimnastyce. W tym czasie ćwiczenie i wyobrażenie połączą się w jeden kompleks wewnętrznego i zewnętrznego działania, pojawi się efekt poprawy samopoczucia i można będzie kontynuować kurs wprowadzający. SIŁA OBRAZU MENTALNEGO Dlaczego tworzymy obraz mentalny? Do jakiego celu dążymy, jaki rezultat chcemy osiągnąć? Ciało nasze jest źródłem ogromnej energii, którą organizm wytwarza i zużywa na czynności fizjologiczne układów i organów. Gdybyśmy stworzyli fabryki i laboratoria chemiczne, imitujące działalność poszczególnych organów wewnętrznych i powiązali je w jeden system podobny do organizmu ludzkiego, to do funkcjonowania potrzebowałyby tyle energii, ile wytwarza elektrownia, żeby zasilić miasto zamieszkałe przez 200 tysięcy osób. Energia psychiczna i biologiczna są innej natury i na tyle różnią się od elektrycznej, że nie można ich ze sobą porównywać. Dysponują one kolosalną siłą, a przy tym źródła zasilania naszego organizmu są tak doskonałe, że w ciągu dziesięcioleci życia wytwarzają niezbędną ilość siły i energii, i w większości wypadków nie wymagają remontu. Organizm sam stopniowo wymienia zużywające się komórki, odnawia organy i układy. Na tym właśnie polega doskonałość jego pracy. Czy słusznie jest ingerować w ów doskonalony przez tysiąclecia mechanizm? Nieprawidłowy tryb życia, naruszenia etyki, utrata sił, lekceważący stosunek do siebie dają się we znaki szybko i bardzo wyraźnie – poprzez choroby, depresje itp. Schorzenia te pojawiają się wskutek osłabienia energetycznej regeneracji organizmu, zaburzeń funkcji kanałów i meridianów – “Kenrak" – i organów odtwarzających siłę życiową. Istnieje wewnętrzny i zewnętrzny system energetyczny człowieka. W specjalistycznym laboratorium profesorów Gulajewa i Godika – którzy jako jedni z pierwszych, wówczas jeszcze w ZSRR, rozpoczęli badania problemów wymiany energoinformacyjnej organizmów żywych – ustalono, że człowieka otacza pewien obłok składający się ze specyficznych aerozoli, strumieni zapachowych, różnego rodzaju drgań elektromagnetycznych. Rozpatrywany jako mechaniczna suma czynników obłok ów niczego konkretnego prezentować sobą nie będzie. Kiedy jednak jest zespolony z osobowością człowieka i odzwierciedla sobą jego emocje, przeżycia, działania, wówczas przekształca się w szczególną atmosferę wokół każdego z nas. Zmienia się jakościowo, staje się tym, co w dawnych tradycjach medycyny ezoterycznej, psychologii, psychoenergetyki, nazywało się kokonem. Powłoka ta jest unikalna i niepowtarzalna w takim samym stopniu, jak odciski palców człowieka. I jak odciski palców, tak samo odciski energetyczne swojego kokonu człowiek zostawia wszędzie tam, gdzie przebywał. Szczególnie tam, gdzie przeżywał silne wzloty emocjonalne, wstrząsy lub radości. Energetyka zewnętrzna ma bezpośredni związek z samopoczuciem człowieka. Istnieje powiązanie dwustronne: choroby ciała wyraźnie odbijają się określonymi objawami na powłoce kokonu, i odwrotnie, wszystkie zakłócenia swobodnego przepływu energii wewnątrz kokonu, natychmiast objawiają się w wewnętrznym stanie organizmu. I w ten sposób ujawnia się oczywisty fakt – związek pomiędzy ciałem fizycznym a jego kokonem może zostać wykorzystany do leczenia i samouzdrawiania. Bardziej szczegółowo i konkretnie będziemy mówili o tym w rozdziałach opisujących praktyki trzeciego i czwartego kursu. Wspominaliśmy już, że psychika – do której odnosi się również myślenie obrazowe – może kierować przepływem wewnętrznych i zewnętrznych energii ciała. Tworząc obraz mentalny zmuszamy energetykę ciała do wyjścia z zastoju, do stania się bardziej ruchliwą, płynną, i w wyniku tego możemy aktywnie kierować procesami uzdrowienia. Kiedy wyobrażamy sobie, że obracając miednicą rozbełtujemy zastałą wodę, czynimy ją bardziej czystą i przeźroczystą, równocześnie pośrednio wpływamy na procesy energetyczne, stymulujemy je. Zmuszamy siłę życiową do aktywnego i szybkiego przepływu przez kanały i meridiany, do przenikania przez cały system zasilania energetycznego i chronimy się w ten sposób przed zastojami i swoistymi “czopami" energetycznymi (o mechanizmie ich tworzenia się i o tym, co one sobą przedstawiają, będziemy mówili dalej). RELAKSACJA Nie umiemy rozluźniać się. A przecież właśnie rozluźnianie się jest podstawą samouzdrawiania. Niekiedy wystarczy usunąć głębsze napięcia fizjologiczne i psychiczne, a stany chorobowe ustąpią (bardziej szczegółowo o technikach głębokiego rozluźnienia w rozdziale Trans medytacyjno-uzdrowicielski). Jak więc nauczyć się wprowadzania siebie w stan pełnej i głębokiej relaksacji? Stanem przeciwstawnym wobec rozluźnienia jest napięcie. Nie doświadczając silnego napięcia, nie odczujesz także głębokiego rozluźnienia. Spróbujmy się napiąć. Siadamy na krześle, ręce podnosimy nad głowę i łączymy dłonie, kolana razem, stopy rozstawiamy na szerokość stopy. W takiej pozycji zaczynamy ściskać dłonie i kolana: początkowo powoli liczymy do trzech i utrzymujemy równe napięcie, następnie liczymy od trzech do ośmiu i z każdym odliczeniem zwiększamy siłę nacisku. Na “osiem" następuje maksymalny ścisk dłoni oraz kolan. W tym momencie gwałtownie zrzucamy napięcie i czujemy, jak przeciążone mięśnie powoli rozluźniają się. Zamiast maksymalnego napięcia pojawia się błogie rozluźnienie. Ale to, czego doświadczyliśmy, jest zaledwie zewnętrzną relaksacją mięśniową. Ażeby połączyć głębokie rozluźnienie energetyczne z mięśniowym, trzeba nauczyć się rozluźniania wewnętrznej osi ciała. Na początek rozgrzewamy opuszki palców. Silnie pocieramy palcami jednej ręki o dłoń drugiej i na odwrót. Stukamy opuszkami palców o siebie, znów pocieramy itd. Powtarzamy tę czynność aż do chwili, gdy poczujemy w opuszkach silnie pulsujące ciepło. Przesuwając palcami po środkowej linii ciała znajdziemy najwyżej położony punkt na czaszce – tam, gdzie wzgórek kostny przechodzi we wgłębienie potyliczne. Jest to miejsce, w którym znajduje się punkt “Baihui" [Więcej informacji o punkcie Baihui i innych punktach omawianych w dalszej części tej książki Czytelnik może znaleźć w książce Z. Garnuszewskiego Renesans akupunktury, Wydawnictwo “Sport i Turystyka", Warszawa 1988. (przyp. tłum.)]. Dobrze rozgrzane opuszki palców obydwu rąk nakładamy na ten punkt i “słuchamy" swoich doznań. Wkrótce ciepło palców zacznie przenikać do wnętrza tkanek głowy, spływać w dół. Przypomina to spływanie ciepłej wody. Razem ze stopniowym rozprzestrzenianiem ciepła, pojawia się uczucie głębokiego, wewnętrznego rozluźnienia, które powoli rozchodzi się, początkowo na głowę, następnie na szyję, ramiona, ręce, tułów i niżej – do koniuszków palców nóg. Zaczynamy gładzić głowę od jej czubka w dół. Ruchem tym pomagamy ciepłu napełnić wszystkie części ciała falą światła i rozluźnienia. Stopniowo w tych ciepłych strumieniach zaczynają “tajać" ręce. Dosłownie jakby się rozpływały w przestrzeni, stając się kruchymi jak kostka cukru w wodzie, a potem rozpuszczają się całkowicie. Odczucia z rąk zarazem są i nie ma ich. Czujemy, że ręce są na miejscu, ale innych wrażeń nie ma. W miarę rozprzestrzeniania się fali rozluźnienia coraz niżej, zaczynamy gładzić rękoma klatkę piersiową, boki, brzuch. Kończymy rozluźnianie ciała gładzeniem podbrzusza. Stąd fala relaksacji popłynie po nogach. Ciało rozluźniło się na tyle głęboko, że odnosi się wrażenie, jakby mięśnie i kości rozpuściły się, zanikły, i od mostka do obrzeży ciała rozlewa się błogie znużenie i spokój. Pozostajemy w tym stanie, rozkoszujemy się nim, przysłuchujemy się swoim odczuciom i wrażeniom powstającym w stanie głębokiego rozluźnienia i spokoju. A teraz przykładamy sobie ręce do brzucha i “słuchamy" ciepła rozpływającego się z rąk po całym brzuchu. Wraz z ciepłem, w brzuchu pojawia się odczucie spokoju. Ogólne rozluźnienie pogłębia się. Przenosimy dłonie na klatkę piersiową. Odczuwamy, jak napełnia ją ciepło pochodzące z rąk. Uspokaja się bicie serca, oddech spowalnia się i spłyca. Wydaje się, że puls życia w ciele cichnie, staje się ledwie słyszalny, i tylko gdzieś tam w głębinie pozostają iskierki świadomości, które nie pozwalają zapaść w sen, w nieprzytomność. Następuje spokój. Przekładamy ręce na potylicę i znów “przysłuchujemy się" ciepłu spływającemu z dłoni do wnętrza głowy. Pod wpływem tego ciepła wszystkie struktury głowy rozluźniają się, cichną nawet myśli, stają się ociężałe, ciągliwe, płyną powoli i leniwie. Nakładamy opuszki palców wprost na zamknięte powiekami gałki oczne. Pojawia się ciepło i oczy zaczynają rozluźniać się. Napięcie mija,' zmęczenie oczu znika, oczy odpoczywają. Trzymamy palce do chwili pojawienia się odczucia całkowitego wypełnienia gałek ocznych ciepłem. Po zakończeniu rozluźniania oczu, ledwie dotykając opuszkami palców, ruchami okrężnymi masujemy skronie, starając się nie przesuwać skóry. Ze skroni ręce opuszczają się w dół i opuszki palców ześlizgują się wzdłuż uszu, okrążają płatki małżowin i trafiają w zagłębienia za uszami. Na sekundę zatrzymujemy tam palce, następnie powoli prowadzimy je po dolnej szczęce okrążając kąt żuchwy i po krawędzi kości przesuwamy palcami do podbródka. Na moment zatrzymujemy tutaj palce i zaczynamy ruch powrotny po krawędzi żuchwy do góry, ku zagłębieniom przyusznym. Wykonujemy to kilkakrotnie, aż do pojawienia się przyjemnego odczucia rozluźnienia tkanki kostnej żuchwy. Rozluźnianie głowy kończymy gładzeniem gardła i bocznych mięśni szyi. Kolejny raz, przesuwając palcami od zagłębień przyusznych do podbródka, nie cofamy już rąk, lecz zaczynamy ruch opuszkami palców od podbródka w dół, po gardle do dołka międzyobojczykowego, a stąd po kościach obojczyka do bocznych mięśni szyi, a po nich w górę, do żuchwy. Robimy to kilka razy. Po wykonaniu całego cyklu ruchów rąk i rozluźnienia, powoli i płynnie opuszczamy ręce na biodra. Pozostajemy w stanie głębokiego spokoju do czasu, póki nie odczujemy, że ociężałość, zmęczenie rozpuściły się, odeszły... Kończąc odpoczynek, z przyjemnością przeciągamy się i obowiązkowo uśmiechamy, albowiem uśmiech rodzi impuls dobrego nastroju... ROZLUŹNILIŚMY SIĘ? A TERAZ SIĘ OBUDZIMY! Czy umiemy budzić się? Najprawdopodobniej – nie. Kiedy rozlega się dzwonek budzika, u człowieka pojawia się naturalna reakcja: puls ulega przyspieszeniu, podskakuje ciśnienie krwi, serce kołacze w piersi. Dlaczego? Rzecz w tym, że nasz organizm od dawien dawna, kiedy człowiek w istocie był jeszcze zwierzęciem, nauczył się reagować na zewnętrzne oznaki niebezpieczeństwa w specyficzny sposób. W przypadku pojawienia się jakiegokolwiek zagrożenia gwałtownie podskakuje ciśnienie, przyspiesza puls, serce zaczyna kołatać, a do krwi wpuszczane są hormony stresu. A wszystko w tym celu, żeby człowiek mógł podjąć walkę, a organizm był gotowy do natychmiastowych, dużych obciążeń fizycznych: bójki, szybkiego biegu – słowem do silnych napięć mięśniowych. A wpuszczone do krwi hormony stresu zostają przetworzone i przeistaczają się – wskutek obciążeń, aktywnych działań, ruchu – w nieszkodliwe związki. A teraz porównajmy obraz stresu z obrazem przebudzenia się. To samo kołatanie serca, ten sam skok ciśnienia. W istocie przebudzenie przez nagły dzwonek budzika okazuje się takim samym stresem dla organizmu jak niebezpieczeństwo dla pradawnego człowieka. Przebrzmiał dzwonek, obudziliście się: serce kołacze, w głowie dzwoni. Kierując się logiką reakcji cielesnych należałoby teraz zerwać się, dokądś pobiec... A my wyłączamy budzik i z ciężkim westchnieniem padamy z powrotem w pościel, żeby jeszcze minutkę powylegiwać się pod kołdrą. I tak z dnia na dzień. A potem ze zdziwieniem zauważamy, że serce pracuje już nie tak niedostrzegalnie jak kiedyś, pojawia się zadyszka, nieuzasadnione napady rozdrażnienia... I wszystko dlatego, że rano nieprawidłowo wstajemy? Wyobraźcie sobie, że tak.! Owe hormony stresu, które zostały wprowadzone do krwi podczas nagłego przebudzenia przez dzwonek budzika, nie zostały przetworzone poprzez aktywność fizyczną. I stopniowo gromadzą się. Tak więc reakcja systemów krwionośnego i nerwowego przy niezmiennym stereotypie budzenia się (dzwonkiem budzika) powszednieje i na wszystkie podobne sytuacje nasz organizm reaguje mniej więcej tak samo, z drobnymi modyfikacjami. Najczęściej nie zależy to od uświadomienia sobie sytuacji. Świadomość nie zdąża ogarnąć sytuacji, kiedy nagle rozlega się, powiedzmy, dzwonek telefonu. Hormony stresu dostają się do krwi, nie są przetwarzane, a więc gromadzą się. I tak z dnia na dzień, od samego rana. Jak więc zachowywać się, aby ustrzec się codziennego stresu porannego ? Jedni wcześnie kładą się spać i wcześnie wstają, inni gimnastyką poranna starają się usunąć stres przebudzenia. Proponujemy własny podstęp. Porównajcie swoje samopoczucie w te dni, kiedy rano będziecie wykonywali zestaw ćwiczeń samooddziaływania, z samopoczuciem w tych dniach, kiedy będziecie budzić się zwyczajnie i trudno jest wstać... A więc słodki sen zostaje przerwany przez trel porannego dręczyciela – budzika. Normalną reakcją jest gwałtowne zerwanie się z pościeli, tj. przetworzenie pierwszej dawki hormonów stresu w gwałtownym i szybkim działaniu – podskoczeniu. Jeśli to uczynimy, to kołatanie serca będzie znacznie mniejsze. Wielu instynktownie właśnie tak robi, nawet nie starając się zrozumieć dlaczego. Następnie, posiedziawszy kilka minut, obudziwszy się zupełnie, znów kładziemy się i rozpoczynamy pracę. Pierwsze, co czynimy – to rozcieramy palcami małżowiny uszne tak, jak pocieramy cienkie płótno. Osiągamy odczucie ich rozluźnienia. Następnie kilkakrotnie naciskamy wzgórki przykrywające otwory uszne. Nakładamy opuszki palców na zamknięte powieki i zaczynamy miękko je wygładzać lekko masując. Zanim zaproponujemy następne ćwiczenie, należy powiedzieć o nim kilka słów. Jedną z dolegliwości współczesnego człowieka jest przykry zapach z ust, zwłaszcza po nocy. Jest wiele powodujących ten stan czynników: są to choroby zębów, przewodu pokarmowego, zaburzenia procesów metabolicznych, zapalenie śluzówki jamy ustnej, zaburzenie pracy gruczołów ślinowych itp. Ale jednym z najważniejszych jest to, że praktycznie nie wietrzymy swojej jamy ustnej. Jest zamknięta, kiedy myślimy, zamknięta, kiedy jemy, a nawet rozmawiamy wymawiając słowa przeważnie na wydechu, nie dopuszczając do wnętrza jamy ustnej dopływu świeżego powietrza. Zapewne wszystkim zdarzyło się doznać dziwnego uczucia, kiedy wchodzi się do czysto wysprzątanego pokoju, lecz zamkniętego przez kilka dni. Jest tam ciężkie, nieświeże powietrze. A cóż dopiero w naszych ustach? Tam przecież znajduje się masa drobnoustrojów, w tym także gnilnych, resztki pożywienia, ślina zastoinowa itp. I niezależnie od tego, jak znakomitą pastę do zębów będziemy używać, jak dobry dezodorant – zapach pozostanie, ponieważ nie usunęliśmy przyczyn jego istnienia. Spróbujmy posiedzieć lub poleżeć z odrzuconą do tyłu głową i szeroko otwartymi ustami, jak podczas wizyty u dentysty. Początkowo nastąpi obfite wydzielanie śliny, a następnie śluzówki jamy ustnej zaczną wysychać. Pomożemy sobie oddychaniem. Będziemy wciągać powietrze szeroko otwartymi ustami i bardzo szybko błony śluzowe ust wysuszą się. A teraz zamykamy usta i “słuchamy" swoich doznań. Początkowo ogarnia nas nieprzyjemne uczucie suchej śluzówki... A potem jama ustna zaczyna wypełniać się świeżą śliną, która oczyszcza śluzówki i przynosi uczucie czystego oddechu, czystości w ustach. Proponuję wszystkim chętnym każdego ranka, po roztarciu małżowin usznych i masażu oczu, kilka minut spokojnie poleżeć z szeroko otwartymi ustami – przewietrzyć je. Można z pewnością powiedzieć (i nasze doświadczenie to potwierdza), że po dwóch – trzech tygodniach praktycznie pozbędziecie się nieprzyjemnego zapachu z ust, nawet jeśli jego przyczyną są zaburzenia pracy przewodu pokarmowego albo zepsute zęby. Oczyszczanie jamy ustnej oddychaniem i wysuszaniem śluzówki wywołuje także sprzężenie zwrotne: dobroczynny wpływ na przewód pokarmowy, na dziąsła, na system ukrwienia zębów itd. W sposób praktyczny ustalono różne strefy wzajemnego oddziaływania języka i ich związek z organami wewnętrznymi. Oddziaływanie na język całościowo lub wybiórczo na ten lub inny jego fragment, stanowi pośrednie oddziaływanie na organy wewnętrzne. Topografia stref języka przedstawia się następująco: sam koniuszek języka jest projekcją trzustki. Strefy u nasady języka odpowiadają: z prawej – woreczkowi żółciowemu, z lewej – wątrobie. Osoby cierpiące na zapalenie pęcherzyka żółciowego lub schorzenia wątroby wiedzą, że bardzo często właśnie u nasady języka pojawia się rankiem odczucie goryczy, stęchlizny. To strefy projekcyjne sygnalizują nam o procesach chorobowych w wątrobie i woreczku żółciowym. Strefa jelita cienkiego rozciąga się na górnej płaszczyźnie języka, mniej więcej pośrodku. Strefy jelita grubego leżą na brzegach górnej płaszczyzny języka, odpowiednio po prawej – okrężnica wstępująca, po lewej – zstępująca, a przednia powierzchnia odpowiada okrężnicy poprzecznej. Jeżeli rozpatrywać język z boku, to prawa i lewa powierzchnia boczna odpowiadają nerkom. Chcecie sprawdzić? Rozchylcie usta i wysuńcie język na zewnątrz, rozluźniając go. Uważnie “słuchajcie" odczucia, płynącego od bocznych stref projekcyjnych nerek. Jeśli pojawia się odczucie, że do tych stref powietrze z zewnątrz jakby było wciągane, jakby wlewało się bez żadnych świadomych wysiłków z waszej strony, będzie to oznaką pustki energetycznej w nerkach. Czym się ona przejawia? Spadkiem sił, obniżeniem aktywności, zwłaszcza seksualnej. U mężczyzn może to wyrażać się ogólnym zmniejszeniem zainteresowania życiem, stanem przeddepresyjnym. Uczuciom pustki w rejonie krzyża i lędźwi, chorobliwej lekkości, towarzyszy zakłócenie wewnątrzkomórkowej wymiany energii w tkance nerek. Ponosząc język ku podniebieniu, na jego wewnętrznej powierzchni, zawsze ukrytej przed naszym wzrokiem, znajdziemy strefy płuc, odpowiednio – prawego i lewego. Zaś powierzchnia strefy podjęzykowej jest projekcją serca. Dlaczego właśnie pod język kładzie się tabletkę Validolu, gdy nasz “motor" zaczyna nawalać? Rzecz w tym, że sam w sobie Validol nie posiada właściwości leczniczych, ale jego miętowe, chłodzące działanie wpływa na strefy odruchowe pod językiem i tym samym stymuluje pracę serca i naczyń. Spróbujmy zwyczajnie otworzyć usta i unieść koniuszek języka ku podniebieniu. Przestrzeń pod językiem odsłoniła się, a dopływ świeżego powietrza i energii nasilił się. Poprzez strefę projekcyjną odbywa się proces bezpośredniego wchłaniania niezbędnego strumienia energetycznego. Gdybyśmy posiedzieli tak kilka minut, to efekt będzie w przybliżeniu podobny do działania tabletek Validolu. Dodatkowo pojawi się trwałe odczucie kanału, łączącego strefę podjęzykową wprost z sercem. Po nauczeniu się odczuwania tego kanału i kierowania nim za pomocą oddychania, można będzie wzmacniać swoje serce w dowolnym czasie, nie uciekając się do preparatów wspomagających: Validolu i jemu podobnych. Strefa śledziony rozpościera się na podniebieniu, bliżej krtani. A u nasady języka, na górnej jego powierzchni – projekcja żołądka. Jeżeli zachodzi konieczność oddziaływania na ten lub inny organ, można zwyczajnie otworzyć usta, doprowadzić do wyschnięcia śluzówek i skoncentrować uwagę na właściwej strefie. Można także wyobrazić sobie, że oddychając właśnie tą strefą wciągamy razem z powietrzem uzdrawiającą siłę życiową. Sprzężenie zwrotne w tym przypadku jest na tyle silne, że dobroczynny wpływ na organ bywa zauważalny już po kilku seansach. Oczywiście jedynie wietrząc jamę ustną i oddziaływując na właściwe strefy poprzez oddychanie, nie wyleczycie się z choroby wrzodowej. Ale jako silny środek wspomagający metoda ta sprawdziła się i została zweryfikowana przez setki, setki praktykujących ją ludzi. Niemało jest przykładów, że ludzie przestali nosić ze sobą Validol, samodzielnie radzą sobie ze zgagą, bolesnym odbijaniem się i innymi objawami nieżytu żołądka, usuwają objawy chorobowe pracy pęcherzyka żółciowego i wątroby. Słowem, arsenał jest dostatecznie duży, ważne jest nie zapominać o tych prostych i skutecznych metodach samopomocy. Z własnych obserwacji wiem, że regularne poranne wietrzenie jamy ustnej, a także krtani i jamy nosowo-gardłowej, szybko i skutecznie usuwa rozpoczynający się katar, symptomy kataru górnych dróg oddechowych, pomaga też wzmocnić śluzówki jamy nosowo-gardłowej, staje się barierą na drodze różnorodnych infekcji wirusowych. Wietrzeniem jamy ustnej kończymy zestaw przebudzenia, który wykonuje się bezpośrednio w pościeli. Wstajemy i przeciągamy się... Przeciągać się również trzeba umieć. Proponuję swój sposób przeciągania się po obudzeniu: robimy głęboki wdech i równocześnie z wdechem podnosimy ręce bokiem ku górze. Łączymy nad głową dłonie wyciągniętych ku górze rąk. Wyobrażamy sobie, że nasze stopy są mocno przyklejone do podłogi i ktoś mocno ciągnie nas za ręce do góry. Pomagamy swojemu mentalnemu wyobrażeniu działaniem fizycznym. Przeciągamy się całym tułowiem i podniesionymi do góry rękoma. Kręgosłup, klatka piersiowa, mięśnie pleców i tłoczni brzusznej rozciągają się pomiędzy nogami "przyklejonymi" do podłogi a sufitem, do którego ktoś nas “ciągnie" za ręce. Mięśnie pleców naciągają się, naprężają... i powoli wydychamy powietrze w przestrzeń przed sobą. Po zakończeniu wydechu opuszczamy ręce bokiem do poziomu ramion i trzymamy je wyprostowane, równolegle do podłogi. Rozpoczynamy wdech, rozszerzając klatkę piersiową na boki i równocześnie opuszczamy naprężone ręce bokiem do dołu. Kończymy wdech i opuszczanie rąk równocześnie. Wdech napełnia klatkę piersiową, a ręce łączą się opuszkami palców w rejonie miednicy. Stąd ponownie podnosimy ręce bokiem do góry i powtarzamy pierwsze ćwiczenie na przeciąganie się. Cały cykl przeciągania się można wykonywać 3-4 razy. Po przeciąganiach przechodzimy do wykonania już opisanych ćwiczeń gimnastyki psychofizycznej. Dodamy do nich jeszcze jedno: dłonie leżą na biodrach. Powoli przysiadamy. Ręce w miarę przysiadania powoli przenoszą się na oparcie stojącego przed nami krzesła. Po osiągnięciu pełnego przysiadu, nogi zwracamy w prawo i lewa noga opiera się kolanem, a prawa stoi na stopie. Tułów i ramiona są nieruchome, ręce trzymają oparcie krzesła. Wracamy do pozycji przysiadu i zwracamy nogi w lewo. Teraz prawa noga opuszcza się na kolano, a lewa pozostaje stojąc na całej stopie. Tułów nieruchomy, ręce leżą na oparciu krzesła. Wracamy do pozycji przysiadu i powoli podnosimy się do pozycji wyjściowej. Ćwiczenie to należy wykonywać początkowo 3-4 razy i stopniowo zwiększać ilość powtórzeń do 10, a następnie do 15-20. Nie należy się spieszyć ze zwiększaniem ilości powtórzeń. Jeśli okaże się, że ćwiczenia wykonuje się lekko i łatwo, to należy zwolnić tempo, wykonywać ruchy powoli i wówczas w pełni będzie odczuwalne obciążenie. Tradycyjnie zwykło się kończyć ćwiczenia fizyczne zabiegami wodnymi. Można przeprowadzić je jak rutynowe działanie, obmywanie ciała, lub można uczynić z tego pewien rytuał. Największy pożytek mamy z nich właśnie wtedy, gdy obmywanie staje się rytuałem. Z jakim nastrojem wchodzimy pod natrysk, taki też nastrój będzie nam towarzyszył w ciągu dnia. Mistyczna siła wody polega na tym, że umacnia ona ten stan fizyczny i duchowy, w jakim została rozpoczęta kąpiel wodna. Można wejść pod prysznic i ledwie opłukawszy pot pędzić dalej, zbierać się do pracy. Pożądanym jest jednak poświęcić myciu nieco więcej czasu i poczuć, jak woda razem z potem po gimnastyce, resztkami ospałości w głębinach świadomości zmywa także zły nastrój i codzienne troski... Będę rozpatrywał wariant mycia pod natryskiem, bo dotyczy on większości mieszkańców miast. Ale jeśli nie ma wygód, można posłużyć się zwykłym wiadrem wody, konewką, dzbankiem... Ważne, aby nastroić się, a woda pomoże umocnić nastrój. Zatem przed rozpoczęciem obmywania wyobrażamy sobie, że wszystkie troski i niepokoje zebrały się na wierzchołku głowy w postaci twardej grudki. Ściągnęły one tutaj dosłownie zewsząd: z ciała, z mózgu, umysłu... Ludzie wierzący przed myciem mogą odmówić modlitwę. Ale nie należy odmawiać ją zwyczajowo pospiesznym "odklepywaniem", lecz sercem, czując każde wymawiane słowo. Zaś ci, którzy są dalecy od jakiejkolwiek religii i przyjmują życie oraz przyrodę jako siły wyższe kształtujące naszą świadomość, mogą posługiwać się starodawnym rosyjskim porzekadłem, które również wywołuje określony nastrój u człowieka: Wodo, wodeńko, daj mi zdróweńko, Dodaj urody, natchnienia dla głowy, Napój serduszko, ma dobra wróżko. Strumieniem rześkim odpędź zmęczenie, Choroby wszystkie, i co dręczy sumienie. Dobro niech na mnie spłynie, A zło przeminie! [Tłum. Przemysław Szulgit] Po takim przygotowaniu naprawdę pojawi się odczucie, że strumienie wody wymywają z ciała i umysłu całą czerń i brud, a samo obmycie powoduje nowy stan – czystości, radości, lekkości i szczęścia. Idealnie byłoby zakończyć zabiegi wodne uderzeniem chłodu, jak zaleca znany Nauczyciel i praktyk P. K. Iwanów. Przedstawiam własną metodę uderzeń chłodem, z której korzysta już wiele osób i której skuteczność została potwierdzona ich doświadczeniem. Jeżeli komuś to doświadczenie przypadnie do serca, będę rad! Praktycznie wszyscy ćwiczący w grupach pokonują pierwszy lęk przed chłodem i potem stają się jego gorącymi zwolennikami. Bez specjalnego długotrwałego przygotowania ludzie kąpią się w przeręblach, chodzą po lesie podczas silnych mrozów obnażeni, boso po śniegu i czerpią z tego ogromną rozkosz, którą trudno z czymkolwiek porównać. Wszak jest to rozkosz rzeczywistego połączenia się ze światem przyrody, kiedy chłód pomaga otworzyć wszystkie pory, aktywizuje wymianę energetyczną między ciałem a przestrzenią zewnętrzną. Jeżeli zaryzykujecie wejść od razu pod zimny prysznic, to postarajcie się skoncentrować uwagę tylko na odczuciach skóry. Da to ładunek rześkości, siły i świeżości. Na początek najlepiej jednak oblać siebie wiadrem zimnej wody. Będzie to chłodzące, uzdrawiające uderzenie. Zapamiętajmy sobie prostą zasadę: “Parzące zimno i przenikające ciepło – leczą. Przenikające zimno i parzące ciepło – kaleczą". Stąd wniosek: krótkotrwały, lecz intensywny wpływ zimna na ciało może “sparzyć", spowodować silny napływ krwi do powłok zewnętrznych, zmusić naczynia do aktywnej pracy. I nie należy bać się przeziębienia, ponieważ w przypadku krótkotrwałego, chłodnego uderzenia ryzyko jest minimalne. Ale jeżeli mimo wszystko pojawi się katar, można go całkowicie zrzucić na karb własnej autosugestii i lęków, poprzedzających zimne oblewania. Już przed samą procedurą człowiek wewnętrznie zdemobilizował się, otworzył drogę uśpionej dotąd infekcji, a samo chłodne oblewanie jedynie uaktywniło chorobę. Przed samym oblewaniem przeprowadzamy przygotowanie. Jeżeli jest możliwość wpuścić do wanny strumień zimnej wody, to należy bosymi stopami wykonać w tym improwizowanym strumieniu 108 kroków. Przy czym nie należy dreptać przebierając nogami, a kroczyć równo, podnosząc kolana... Następnie oblewamy nogi od biodra w dół. W tym celu przenosimy ciężar ciała na jedną nogę, a drugą maksymalnie rozluźniamy i polewamy od góry. Rozluźnione mięśnie reagują na chłód dalece spokojniej niż napięte. Teraz polewamy ręce od ramion do nadgarstków. Można nachylić się tak, ażeby ręce swobodnie i luźno zwisały, i polewać je kolejno. Jak się oblewać? Wodę do tej procedury lepiej przygotować wcześniej. Jeśli dzieje się to zimą, to wodę można wystawić na ulicę (na balkon, do chłodnej sieni, albo zwyczajnie pod gołe niebo). Ma to na względzie dwa cele. Woda ochłodzi się do możliwie minimalnej temperatury i z wierzchu na pewno pokryje się lodem. Rankiem, od razu po wstaniu, należy zanieść wodę do pokoju i podczas gimnastyki lód nieco się stopi. Następnie, po gimnastyce porannej, należy go rozbić, uprzątnąć wszystkie większe i ostre kawałki lodu, ale koniecznie pozostawić kilka drobnych kawałeczków. Będą one spełniały rolę aktywatora wody. Po oblaniu rąk i nóg, chlapnięciu kilku garści wody na okolicę serca, za jednym zamachem wylejcie na siebie wiadro wody. Ale nie tak, żeby woda chlusnęła w dół obok ciała, ale przedłużając wylewanie wody z wiadra przykładowo na 2-5 sekund. Oddech, oczywiście, zablokuje się, nawet nie zdążycie krzyknąć “mama". Po oblewaniu nie sięgajcie za szybko po ręczniki, dajcie możliwość systemom termoregulacji organizmu rozprowadzić krew i ciepło. W tym celu zwyczajnie postójcie, wsłuchując się w siebie. Pojawi się uczucie, że skądś z wewnątrz, z głębi ciała podnosi się ku zewnętrznym powłokom fala żaru, skóra płonie, kanały i meridiany aktywizują się, energia silną falą przetacza się od nóg do głowy i z powrotem. Można nawet kierować tą ogromną siłą. W tym celu łączymy dłonie opuszkami palców przed klatką piersiową, łokcie rozsuwamy na boki, przedramiona równolegle do podłogi. Oczy zamknięte, cała uwaga skoncentrowana jest na odczuciach wewnętrznych. Bardzo szybko poczujemy wyraźnie, jak fala wewnętrznego żaru i siły podporządkowuje się naszej woli i możemy swoim nakazem mentalnym skierować ją ku temu lub innemu fragmentowi ciała. Ćwiczeniem takim osiąga się dwojaki rezultat: komórki skóry, naczyń krwionośnych trenują ściskanie-rozciąganie, a wola i świadomość ćwiczą się w kierowaniu energią wewnętrzną. Wspomnieliśmy poprzednio o tym, że zimą dobrze jest wynosić wodę na mróz. Dlaczego? A co robić latem? Przez noc woda nie tylko klaruje się, lecz także osiąga równowagę, zmienia swoją strukturę na chłodzie, nasyca się energią nieba i ziemi. Latem można wrzucić do wody kilka kostek lodu, wcześniej przygotowanych w lodówce. A sama woda niech także przenocuje w miarę możliwości pod odkrytym niebem, albo przynajmniej nie w pomieszczeniu mieszkalnym. Przed rozpoczęciem polewania, kiedy już wykonaliśmy wszystkie przygotowawcze czynności, dobrze jest przeprowadzić wewnętrzne samonastrojenie. Tutaj każdy ma pełną swobodę twórczą. Można w myślach powtórzyć tekst autosugestii typu: “Teraz poczuję na skórze dotknięcie parzącego chłodu i przyniesie mi to radość i zdrowie... Naczynia krwionośne staną się czyste i elastyczne, serce będzie pracowało pewnie i wytrwale, dato napełni się sita wewnętrzną i energią, poczuję się zdrowy i rześki". Można połączyć nastrojenie wewnętrzne z modlitwą, można stwarzać własne kombinacje... Słowem, próbujcie i znajdźcie własny, niepowtarzalny wariant nastrajania się. Następnie, gdy woda została wylana na ciało, ono lekko obeschło, a wewnątrz opadły fale żaru, można kończyć poranny zestaw ćwiczeń. Ale trzeba pamiętać, że jeżeli po oblewaniu nie będzie aktywnego ruchu, to szybko pojawi się uczucie zamarzania. Po uderzeniu chłodu krew, która napłynęła do skóry, stopniowo spływa ku organom wewnętrznym. Termoregulacja w tym przypadku skierowana jest do wnętrza i zaopatruje w ciepło głębsze struktury. Powinniśmy osiągnąć równowagę w wahaniach wewnętrznych różnic cieplnych. Najlepszym środkiem, by to uzyskać jest energiczne chodzenie. Wystarczy przejść się w ciągu 20-25 minut sprawnym krokiem, a ciepło równym strumieniem rozleje się po ciele i będzie utrzymywać się przez cały dzień. Oprócz tego będzie mu towarzyszyć zadziwiające wrażenie, jakbyśmy obmyli siebie od wewnątrz. Jeżeli takie poranne obmywania staną się regułą i zostaną połączone z gimnastyką i ćwiczeniami psychofizycznymi, to bardzo szybko nastąpi trwała poprawa zdrowia, wzrost sił i energii życiowej. Dowodzi to, że nawet mało istotne na pierwszy rzut oka wysiłki w zakresie samouzdrawiania prowadzą do dużych pożytecznych przemian w zdrowiu i samopoczuciu. A to jest zaledwie początek! Dalej będziemy zaznajamiali się z innymi niezwykłymi metodami, które pomogą wszystkim zainteresowanym osiągnąć kolejny stopień osobistego samorozwoju. CHOROWAĆ CZY NIE CHOROWAĆ? Dziwne pytanie, któż dobrowolnie będzie chorować! Okazuje się, że dla wielu ludzi choroba jest ulgą, której nieświadomie szukają. Wiele można opowiadać o dziwnych, czasami paradoksalnych reakcjach naszej podświadomości na sytuacje życiowe, ale to jest odrębny temat. Dla nas ważne jest wyjaśnienie, dlaczego czasami sami chcemy chorować i, odpowiednio, chorujemy. Oto przykład: mąż stał się nieco chłodniejszy wobec żony, nie przejawia już poprzedniej płomienności, a ona bardzo pragnie, aby wszystko było tak jak przedtem. Można spróbować ustalić przyczyny tego ochłodzenia stosunków i zrozumieć, że – być może – sama kobieta uczyniła niemało, aby mąż zaczął bardziej krytycznie, a zarazem i chłodniej odnosić się do niej. Ale obiektywnie i krytycznie ocenić siebie i swoje działania – to zadanie skomplikowane. Natomiast żywy jest obraz w głębi pamięci, jak czuły i opiekuńczy był małżonek, kiedy ona była chora. I wewnątrz rozpoczyna się niewidzialna, nieodczuwalna praca, efektem której jest pojawienie się choroby nie poddającej się leczeniu. Bo i jakże leczyć, kiedy organizm nastawiony jest nie na pomoc sobie, lecz na prowokowanie choroby... Jak uprzedzić podobne wybiegi podświadomości, jak narzucić sobie pełne przekonania, wytrwałe pragnienie zdrowia? Nie można osiągnąć żadnych znaczących rezultatów, gdy w głębi siebie samego nie ma się spokoju i harmonii. O psychologicznych i psychicznych aspektach samouzdrawiania będziemy mówili później, a oto kilka recept na poprawę własnego samopoczucie bez wykorzystywania jakichś szczególnych praktyk. Wywołanie uczucia wewnętrznego zdrowia pomoże wielu osobom osiągnąć stan odczuwania siebie jako monolit emocji i spokoju, stabilności i zrównoważenia. Wychodzicie z domu. Jeżeli mieszkacie na wsi, to macie właściwe sobie problemy. A mieszkaniec miasta styka się z niedogodnościami komunikacji miejskiej. Wcisnęliście się do autobusu, ten ruszył, ale ze wszystkich stron niemiłosiernie napierają, gniotą. W tej sytuacji nastrój szybko opada. A jeżeli jeszcze trafią się obok pasażerowie kłótliwi, krzykliwi... Spróbujcie wyobrazić sobie, że jesteście poduszką. Jeżeli naciskać na nią ze wszystkich sił z jednej strony, to jej zawartość zwyczajnie przemieści się w drugą. Gdy tylko uda się wam to zrobić, od razu stanie się trochę lżej. Zabawne będzie patrzeć, jak ludzie walczą o miejsca w autobusie, złoszczą się na siebie, przeklinają. Wam osobiście miejsca zupełnie wystarcza i aż dziw bierze, popychanie i nacisk jakby zelżały. Jesteście poduszką i jest wam wszystko jedno, kto i jak stara się na was naciskać. Wrażenie dyskomfortu fizycznego przeminie. Tak więc szczęśliwie dotarliście do pracy. “Poduszka" pomogła. A w pracy czeka już niemiła rozmowa z szefem. Może pozwoli sobie nakrzyczeć na was, a wam nawet odpowiedzieć nie wolno – zwłaszcza wówczas, gdy pod byle pretekstem niewygodny pracownik otrzymuje propozycję zwolnienia się... To nic, wysłuchajcie wszystkiego, co mówią do was w gniewie. Ale w tym czasie postarajcie się wyobrazić sobie, że jesteście cegłą. Leży taka zwarta, solidna i choć się na nią wrzeszczy, ona nie zmniejszy przez to rozmiarów, ani nie stanie się krucha. Jak była cegłą, tak jest nią nadal. Jeżeli uda się wytworzyć w sobie ten stan, natychmiast zobaczycie, jak zmienia się ton rozmowy, ponieważ wszystkie gniewne emocje skierowane na was będą gaszone przez waszą mentalną cegłę, a w waszym oponencie zaniknie bodziec gniewu, ponieważ nie napotyka on reakcji zwrotnej sprzeciwu, strachu, gniewu itp. Jeżeli mimo wszystko po niemiłej rozmowie pozostała w was uraza, poszukajcie zacisznego kącika, stańcie prosto, podnieście ręce na wysokość ramion, mocno zaciśnijcie pięści, zróbcie głęboki wdech i zatrzymajcie go w sobie. W tym momencie zacznijcie z silą obracać pięściami. Czynić tak należy do czasu, aż ogarnie was nieodparte pragnienie zrobienia wdechu. Robimy wdech, rozluźniamy się, czujemy jak zanika napięcie fizyczne i razem z nim słabnie napięcie psychiczne. Dialog wewnętrzny, będący kontynuacją sporu z waszym niedawnym oponentem, został przerwany. Jeżeli wewnątrz siebie dialog mimo wszystko trwa, wykonajcie to ćwiczenie jeszcze raz, wszak spór wewnętrzny jest rzeczą bezużyteczną... Bardzo ważną rolę w samopoczuciu odgrywa nawyk nieobjadania się. Przy normalnym, umiarkowanym odżywianiu się, człowiek nie doświadcza uczucia ociężałości i lżej reaguje na wydarzenia zewnętrzne. Kiedy przewód pokarmowy jest chronicznie przeciążony nadmiarem pożywienia, wówczas można zaobserwować podwyższoną drażliwość, rozleniwienie umysłu, chwiejność psychiki. Stopniowo można to przyzwyczajenie w sobie zmienić i przejść na normalny, umiarkowany rytm odżywiania. A oto kilka rad dla pragnących uregulować nawyki odżywiania się. Przede wszystkim staraj się będąc głodnym nie przystępować od razu do jedzenia. Uczucie głodu jest jednym z najsilniejszych w nas i kiedy zaczynasz je zaspokajać, zawsze przekraczasz granicę niezbędności. Dlatego – bez względu na to, jak bardzo jesteś głodny – zjedz na początek niewielki kawałeczek chleba, na przykład z pastą warzywną, a następnie odczekaj 15-20 minut. Natychmiast poczujesz, jak zmniejsza się apetyt. Porcja wystarczająca dla zaspokojenia głodu zmniejszy się dwukrotnie. W przerwie pomiędzy pierwszym kęsem a posiłkiem zasadniczym pomasujcie sobie oczy pod zamkniętymi powiekami. Za gałkami ocznymi położone są strefy regulujące apetyt. Masować należy delikatnie, wolnymi, okrężnymi ruchami. Teraz – obiad! W trakcie posiłku należy przestrzegać jednej nieskomplikowanej zasady: koncentrować swoją uwagę na odczuciach języka i podniebienia. Zmusza to do długiego i starannego przeżuwania. Tutaj rozlokowane są receptory odpowiedzialne za wrażenie sytości. I kiedy wsłuchujemy się w płynące stamtąd odczucia, to w porę odbieramy sygnał o sytości i dalsze przyjmowanie pożywienia doprowadzi do przejedzenia się. Zazwyczaj podczas jedzenia rozmawiamy, czytamy, słuchamy radia, oglądamy telewizję i potokiem informacji zewnętrznej zagłuszamy słabe sygnały receptorów sytości. Jemy do czasu, aż żołądek się przepełni. I jego rozpieranie mówi nam o najedzeniu się. Podczas koncentracji uwagi na odczuciach języka i podniebienia zjadana porcja zmniejsza się dwukrotnie i ta ilość pożywienia jest zupełnie wystarczająca, żeby nie odczuwać głodu. Pozostałe spożywane przez nas jedzenie tworzy zanieczyszczenia, idzie do magazynu tłuszczu, zmusza przewód pokarmowy do pracy w warunkach przeciążenia. Nawet metal nie wytrzymuje długo skrajnych przeciążeń, a co dopiero struktury biologiczne! Postarajcie się wyeliminować przyzwyczajenie kończenia posiłku piciem herbaty. Aby uzmysłowić to sobie, porównajcie swoje odczucia: po sutym obiedzie bez natychmiastowego picia płynów – nie ma uczucia ciężkości w żołądku, głowa jest bardziej jasna... Kiedy natomiast napijemy się herbatki, obiad przekształca się w ciężki ładunek i jego strawienie jest dla żołądka ciężką pracą. Uczucie pragnienia, powstałe od razu po spożyciu posiłku, minie bardzo szybko, jeżeli przeczekamy kilka minut. A dla przyspieszenia procesu trawienia radzę zastosować nieskomplikowane ćwiczenie psychofizyczne. Weź pustą szklankę i postaw ją na lewej dłoni. Prawą umieść z góry nad szklanką, jak gdyby nakrywając ją. Wyobraź sobie, że szklanka napełnia się światłem spływającym z prawej dłoni. Następnie wypij to światło realnie podnosząc szklankę do ust i wykonując ruchy połykania. Jednocześnie z piciem światła lekko gładzimy strefę żołądka. Powstaje równoczesne uczucie wypełniania się i lekkości w żołądku. Po wypiciu “szklanki światła" trawienie pokarmu przyspiesza się, zwiększa się jego przyswajalność. PIERWSZE SPOTKANIE Wiele powiedziano o biopolu – tej zagadkowej, niewidzialnej i niewyczuwalnej składowej ludzkiej egzystencji. Właśnie za pomocą biopola ekstrasensorycy tworzą swoje cuda, zaś astralni podróżnicy zagłębiają się w sąsiednie światy, a kontaktujący się z innymi cywilizacjami od czasu do czasu ekscytują się kolejnymi wiadomościami pochodzącymi od Wyższego Rozumu. Nie ironizuję samego faktu istnienia tych wszystkich fenomenów. Po prostu w obfitym i mętnym potoku informacji na ten temat sprofanowany został sam termin i ukryte w nim możliwości. Z jednej strony biopole niewątpliwie istnieje – sam jestem co do tego święcie przekonany i wykorzystuję współzależności bioenergetyczne w pracy. Z drugiej – nie widzę potrzeby nadawania jakiegoś mistycznego sensu temu zjawisku, zupełnie zwyczajnemu, właściwemu każdemu człowiekowi (podkreślam – każdemu). Prawdziwy mistycyzm, którego przejawy od czasu do czasu możemy odczuć na sobie, jest rzadkością. I dany jest bynajmniej nie każdemu, lecz człowiekowi, który mocno stoi na Drodze moralnego i duchowego przekształcania siebie. Nie należy mylić tych dwóch pojęć. Każdy posiada biopole. I każdy może posługiwać się nim z mniejszym lub większym powodzeniem. Pole można trenować, rozszerzać, ściskać, wzmacniać siłę lub ją tracić. Słowem, z biopolem mogą zachodzić takie same przeobrażenia jak z człowiekiem. Wszystkie zmiany zachodzące w człowieku natychmiast znajdują odzwierciedlenie w jego biopolu. A teraz spróbujemy poczuć własne biopole. Łączymy dłonie i wyobrażamy sobie, że stanowią one jedną całość. Dłonie dosłownie przenikają się, zlewają się w jedną całość. A teraz stykamy ze sobą opuszki palców i staramy się rozerwać powstałe połączenie. Z pewnym trudem, ale mimo wszystko udaje się to nam uczynić. Dłonie rozchylą się i utworzą czerpak. Wewnątrz niego pojawi się jeden z możliwych stanów: ciepło, chłód, kłucie, przyciąganie, odpychanie. Możliwe są też kombinacje tych stanów. Powoli rozsuwamy ręce na boki i w miarę, jak dłonie oddalają się od siebie, pojawia się uczucie ich połączenia. Zupełnie jakby pomiędzy dłońmi przeciągnięte były niewidzialne nici. Pozostawiamy prawą rękę w bezruchu, a lewą powoli poruszamy w górę i w dół. Ruchy lewej ręki odbijają się odczuciami w prawej. Wykonajmy to samo zmieniając dłonie. Zbliżamy dłonie, powoli zataczając nimi względem siebie pionowe kręgi. Im bliżej siebie znajdują się dłonie – tym wyraźniejsze jest połączenie między nimi. Powstaje odczucie, że między dłońmi przepływa gęste powietrze. Gdy dłonie zbliżą się ostatecznie na odległość, na przykład 7-10 cm, będzie się nam wydawać, że między nimi obraca się niewidzialna piłeczka. Ustawiamy dłonie równolegle do siebie i zaczynamy poruszać nimi w górę i w dół. Praktycznie od razu pojawia się uczucie, że ręce ślizgają się po liniach sił jak dwa magnesy, skierowane ku sobie jednoimiennymi, odpychającymi się biegunami. Pierwsze spotkanie odbyto się. To jest właśnie wasze biopole. Jak je wykorzystać – jest osobistą sprawą każdego z was. Wiedząc, że jest to energetyczny przejaw naszego organizmu można zastosować je przy samouzdrawianiu. Jest ważne, żeby umieć z niego korzystać. Na początek ponownie wywołujemy odczucie ciepła pomiędzy dłońmi. W przestrzeni pomiędzy nimi umieszczamy swoją głowę i czujemy ciepło, chłód, kłucie, ucisk w uszach. Jeżeli dłonie potrzymamy w taki sposób nieco dłużej, to pojawi się odczucie przenikania strumienia energii przez kości czaszki do mózgu. Po opanowaniu podstawowych technik pracy z energią, można takim sposobem leczyć własne bóle głowy, obywając się bez tabletek. BIOPOLEM PO CHOROBACH Praktyka pokazuje, że człowiek, który opanował podstawowe techniki pracy ze swoim biopolem, zdolny jest wyleczyć siebie z licznych dolegliwości. Koniecznie trzeba uwierzyć we własne siły i zrozumieć, że “Jestem zdolny siebie wyleczyć!". Tę formułę autosugestii należy stale pamiętać i w miarę możliwości powtarzać jak zaklęcie. Podzielimy choroby na kilka dużych grup: 1. Choroby przewodu pokarmowego. 2. Choroby układu sercowo-naczyniowego. 3. Choroby systemu nerwowego. 4. Choroby aparatu ruchu. 5. Choroby układu moczowo-płciowego i nerek. Oczywiście taka klasyfikacja jest bardzo przybliżona i umowna, nam jednak jest potrzebna do wykorzystania w praktyce osobistej. Weźmy pierwszą grupę chorób. Zostało już powiedziane, że aby przewd pokarmowy funkcjonował normalnie, nie można go przeciążać nadmiarem pokarmu. O sposobach regulacji apetytu już mówiliśmy. O roli języka w trawieniu i normalizacji pracy przewodu pokarmowego także była już mowa. Wywołujemy odczucie biopola pomiędzy dłońmi i zaczynamy nim manipulować. Nakładamy swoje dłonie na strefę prawego podżebrza i powoli odsuwając je od ciała oraz przybliżając do niego osiągamy pojawienie się kontaktu pól dłoni i skóry na prawym podżebrzu (o formach więzi kontaktowej – ciepło, chłód, przyciąganie itd. była już mowa). Kiedy kontakt pól został nawiązany, zaczynamy samooddziaływanie. Prawa ręka w odległości kilku centymetrów od ciała ślizga się po linii żeber, a lewa po środkowej linii brzucha, od wyrostka mieczykowego splotu słonecznego do pępka. Ruch odbywa się powoli, uwaga koncentruje się na odczuciach w okolicy brzucha. Równocześnie z ruchem rąk zachodzi jakiś ruch w jamie brzusznej. Wydaje się, że ruch wewnątrz podąża w ślad za dłońmi. Rytmicznie poruszając rękoma osiągamy uczucie lekkości w prawym podżebrzu, rozluźnienia woreczka żółciowego. Zazwyczaj pierwsze rezultaty pojawiają się po kilku minutach pracy. Jeżeli jednak wystąpiły silne bóle, ważne jest nie ulegać panice i w skupieniu pracować przez 20-30 minut. Jest to dla początkujących bardzo nużące i z reguły prowadzi do zmęczenia oraz głębokiego snu. We śnie ból przejdzie, skurcz minie, atak powstrzymany zostanie w samym zarodku. Nie należy uważać, że opisany sposób daje gwarancję wyleczenia chorób wątroby i woreczka żółciowego. Pozwala on na samym początku ataku przyjść sobie z pomocą i zapobiec nasileniu się bólu. Z reguły zapalenie woreczka żółciowego towarzyszy zapaleniu trzustki. Bioenergoterapia w tym przypadku jest również bardzo skuteczna. Na brzuchu znajdują się szczególne punkty. Nazywamy je błądzącymi. Mogą one nie pokrywać się z położeniem tradycyjnych punktów chińskiej terapii Dżen-tsu. Owe błądzące punkty energetycznie związane są z organami wewnętrznymi i energetyczne oddziaływanie na nie wpływa terapeutycznie na same organy. Zatem trzustka. Nakładamy lewą dłoń na prawą stronę brzucha tak, żeby palec wskazujący był przyciśnięty do prawego dolnego żebra, a kąt pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym odpowiadał zaokrągleniu żeber przy splocie słonecznym. Palce dłoni są mocno ściśnięte. Wówczas pierwszy punkt trzustki będzie się znajdował u podstawy małego palca tzn. w odległości równej szerokości dłoni od granicy żeber. Drugi punkt znajduje się po lewej stronie. Żeby go umiejscowić, przyciskamy dwa palce prawej ręki – wskazujący i środkowy – do lewego podżebrza, a kąt pomiędzy palcem wskazującym a kciukiem powinien odpowiadać zaokrągleniu żeber z lewej strony. Wtedy drugi punkt skupienia będzie znajdował się pod stawem pierwszego członu środkowego palca. Oddziaływanie na punkty. Nakładamy palce złączone koniuszkami na wskazane punkty i skupiamy się na odczuciach. Wkrótce poczujemy, jak od opuszek palców rozchodzi się przyjemne ciepło, początkowo po powierzchni ciała, po skórze, następnie ciepło przenika do wnętrza jamy brzusznej i rozchodzi się w trzustce. W tym momencie uda się ją poczuć. Czas oddziaływania każdy określa indywidualnie, jednak nie mniej niż 15 minut. Po rozpoczęciu pracy mogą wystąpić lekkie bóle, które szybko miną, a pozostaną przyjemne odczucia rozgrzanej trzustki. Stopniowo ciepło rozluźni strefę chorobową i nastąpi uczucie spokoju, komfortu. Może rozpocząć się aktywizacja perystaltyki, co objawi się burczeniem w brzuchu – jest to dobry znak. Ważnym warunkiem normalnej pracy organizmu jest stabilna praca jelita grubego. W naszym organizmie odgrywa ono rolę głównej magistrali wydalania niestrawionych resztek spożytego pokarmu i swego rodzaju pieca, ogrzewającego nerki oraz inne organy wewnętrzne. Jeżeli niestrawione resztki pokarmu nie zostaną na czas wydalone z jelita grubego – następuje wewnętrzne zatrucie, organizm zaczyna sam siebie zatruwać. W celu aktywizacji jelita grubego opanujemy nieskomplikowaną technikę, którą jednakże należy wykonywać regularnie, systematycznie w cyklach dziesięciodniowych. Nakładamy dłonie na strefy jelita grubego – po bokach brzucha, z prawej i lewej strony. Dłonie zwrócone są palcami w dół. Ustanawiamy kontakt energetyczny pomiędzy ciałem a dłońmi i zaczynamy nimi poruszać. Ruchy wykonuje się następująco: prawa dłoń opuszcza się w dół ku miednicy i stąd wolno podnosi się w górę ku żebrom. Lewa dłoń odwrotnie, podnosi się ku żebrom i wolno spływa w dół – ku miednicy. Przy czym lewa dłoń w dole brzucha zbacza w kierunku pępka, zgodnie z biegiem esicy, a potem kieruje się w dół. Po kilku przejściach dłońmi (w naszej praktyce, po dziesięciu) po bocznych powierzchniach brzucha, co odpowiada wstępującemu i zstępującemu odcinkowi jelita grubego, robimy dwa-trzy przejścia po całej drodze ruchu fizjologicznego. W tym celu obie dłonie przemieszczamy w prawo, przykładowo na strefę wyrostka robaczkowego i ustanawiamy kontakt energetyczny pomiędzy nimi a ciałem. Zaczynamy wolno podnosić dłonie ku górze, do prawego podżebrza, następnie prowadzimy ręce poziomo w górnej części brzucha od prawej dolnej granicy klatki piersiowej ku lewej dolnej granicy. I stąd powoli przesuwamy ręce w dół po lewej stronie brzucha i na końcu tej drogi zaokrąglamy ruch ku pępkowi i opuszczamy ręce w dół. Opanujemy jeszcze jedną bardzo ważną technikę pracy ze sobą, która pozostanie w waszym arsenale na długie lata. Jest to metoda pracy z pierścieniami. Ma ona wiele wariantów, zapoznamy się z konkretnym i najprostszym przykładem. Łączymy opuszki palców obu rąk – wskazujące (lub środkowe) oraz kciuki. Powstaje pierścień. Wyobraźmy sobie, że przez jego wnętrze płynie strumień, jakby powiew wiatru. Jeśli w tym momencie ustawimy pierścień równolegle do ciała, to pojawi się odczucie ciepłego strumienia – to potok skoncentrowanej zewnętrznej energii płynie przez pierścień z palców w zadanym kierunku. W ogóle praca z pierścieniami może zostać wydzielona jako odrębne zagadnienie z uwagi na znaczenie i możliwości, jakie ofiarowuje praktykującym ją osobom. W metodach samouzdrawiania za pomocą pierścieni mogą być wykorzystywane drewniane, kamienne, srebrne, złote, miedziane, mosiężne i inne konstrukcje. Posiadają one różne rozmiary, bywają z uchwytami lub bez nich... Słowem, arsenał jest bardzo duży. I różne materiały w różnym stopniu zdolne są aktywizować procesy energetyczne w organizmie, wpływać wybiórczo na organy i węzły ciała. Jednak pierścień z palców jest zawsze pod ręką i może być wykorzystywany jako środek szybkiej samopomocy. W starodawnych rosyjskich metodach uzdrowicielskich jest i taka: gdy boli głowa, to trzyma się nad nią sitko, lub po prostu nakłada się je na głowę. Praktyka pracy z pierścieniami posiada, jak widzimy, długą historię. Wszak sito jest wielostopniową strukturą pierścieniową. Siatka sitka składa się z ogromnej ilości drobnych oczek – w istocie także pierścieni. Strumień energii, zogniskowany przez zewnętrzny pierścień sitka, przechodząc przez oczka siatki rozdrabnia się w nich, każdy strumyczek ogniskuje się oddzielnie i kiedy ten delikatny energetyczny deszcz przenika głowę, wtedy oddziały wuj e na przykurczone fragmenty siatki naczyń krwionośnych, likwiduje zastoje energetyczne, zachodzi wyrównywanie ogólnego tła energetycznego głowy, a zjawiska zastojowe w kanałach i meridianach zanikają, zostaje przywrócona normalna cyrkulacja, ból przechodzi. Zjawiska zastojowe w naczyniach i meridianach są ze sobą powiązane i kiedy rozpoczyna się ruch energii przez kanały, równocześnie aktywizuje się przepływ krwi w naczyniach. Przykurcz zanika. Nawiasem mówiąc sito można wykorzystać nie tylko do usuwania bólów głowy, ale także do skutecznego i zmasowanego oddziaływania na dowolny organ wewnętrzny lub strefę ciała. W tym celu należy przytrzymać je nad stosownym fragmentem ciała w odległości np. 30-50 cm przez 15-20 minut. Jeśli dodatkowo wyobrażamy sobie, jak przez wnętrze sita płynie strumień siły, to efekt oddziaływania zwiększy się wielokrotnie. Przy niedomaganiach w okolicy serca można stosować następujący sposób. Prawą rękę nakładamy na lewą stronę klatki piersiowej tak, żeby palec wskazujący przylegał do lewego obojczyka, wzgórek kciuka leżał na środkowej kości mostka, nieco poniżej dołka międzyobojczykowego. Przy takim położeniu prawej ręki akurat pod drugim stawem małego palca znajdować się będzie błądzący punkt serca, bezpośrednio związany z naszym “motorem". Przy naciskaniu na niego pojawia się silny ból. Opuszki palców prawej ręki, stykające się koniuszkami, umieszczamy na punkcie serca. Lewą rękę wewnętrzną powierzchnią nadgarstka (tam, gdzie bada się puls) przykładamy do najniższego lewego żebra. Zamykamy oczy i rozluźniamy się. Bardzo szybko ból serca zaczyna słabnąć, a jego przyspieszony puls – normalizuje się. Jest to jeden z licznych sposobów, którymi praktykujący posługują się systematycznie z dużym dla siebie efektem. Ogrzewanie nerek. W praktykach Wschodu, takich jak Tsigun, Tai-chi, U-szu nerkom przyznaje się szczególne miejsce, jako organom produkującym nasienie I-tsin, czyli podstawę siły życiowej. Nasze badania potwierdzają, że nerki nie tylko wydalają zanieczyszczenia z organizmu, ale i wytwarzają rezerwę siły życiowej. Do pracy z nimi przywiązuje się szczególne znaczenie. Dla początkujących istnieje nieskomplikowana technika, która przy regularnym stosowaniu niezwykle korzystnie wpływa na nerki i ogólnie na cały organizm. Nakładamy dłonie na nerki i trzymamy je tak. aż do pojawienia się ciepła. Następnie przenosimy dłonie ze strefy nerek (z pleców) na brzuch i wolno opuszczamy zgodnie z fizjologicznym przebiegiem moczowodów: od dolnych granic żeber z prawej i lewej strony do owłosienia łonowego, pęcherza moczowego. Osiągnąwszy tę dolną strefę zatrzymujemy na niej dłonie aż do pojawienia się odczucia ciepła. Następnie powoli wykonujemy dłońmi ruch powrotny po przebiegu moczowodów do dolnej granicy żeber po prawej i lewej stronie, okrążamy ciało i znów umieszczamy dłonie na nerkach. Na początku ćwiczenie to kilkakrotnie należy wykonać kontaktowo, a następnie można przystąpić do bezkontaktowego oddziaływania energetycznego na nerki. W każdym przypadku sam proces ogrzewania nerek należy wykonywać kontaktowo, poprzez nałożenie rąk na odpowiednią strefę na plecach. Jako środek wspomagający można wykorzystać strefy projekcji nerek na języku. Jeżeli w momencie wykonywania ćwiczenia dodatkowo otworzymy usta i zaczniemy oddychać bocznymi powierzchniami języka (odpowiadającym nerkom), to efekt nasili się i rezultat zostanie osiągnięty szybciej. A rezultat jest taki: w okolicy nerek pojawia się uczucie napełnienia, ciepłej siły, swoistego zamknięcia i osłony pleców. Opisane wyżej techniki samopomocy nie obejmują całego spektrum stanów człowieka, a nawet nie pretendują do szczegółowego wykazu środków na wszystkie okoliczności życiowe. Ważne jest, aby człowiek sprawdził siebie, poczuł swoje siły i nabrał przekonania, że może sobie pomóc. Wszystkie metody uzyskały aprobatę w grupach treningowych i zostały zweryfikowane doświadczeniem tysięcy ćwiczących. Wystarczy powiedzieć, że wielu chorych ludzi zdołało wyciągnąć siebie z choroby, uwolnić się od dolegliwości wątroby, woreczka żółciowego, trzustki itd. Inne metody pracy i samooddziaływania zostaną opisane w kolejnych rozdziałach książki. Systematyczne wykorzystywanie technik samopomocy w dłuższym okresie – od miesiąca do pół roku – przynosi stabilną poprawę zdrowia, bez korzystania z preparatów leczniczych. A jest to ważne dzisiaj również dlatego, że ludzie cierpią na alergie spowodowane ogromną ilością środków chemicznych, które trafiają do organizmu nie tylko z pożywieniem, ale także z powietrzem, wodą. To zrozumiałe, że przy stosowaniu środków farmakologicznych istnieje ryzyko nie tylko oddziaływań ubocznych, ale i nieoczekiwanej alergii. Współczesne metody terapii są bardzo skuteczne w stanach ostrych, kiedy potrzebna jest natychmiastowa pomoc. Ale przy powoli rozwijających się, chronicznych chorobach nietradycyjne techniki uzdrowicielskie mogą okazać się znacznie skuteczniejsze. Dzieje się tak dlatego, że metody samouzdrawiania pozwalają aktywizować sam organizm, włączyć do pracy wszystkie jego rezerwy i siły obronne. Oczywiście, najważniejsze miejsce w walce z chorobą przypada samemu choremu, jego nastawieniu by wyzdrowieć. Mam nadzieję, że zaproponowane metody pomogą wytworzyć odpowiednie nastawienie, umotywować siebie do zdrowego życia, do odniesienia zwycięstwa nad chorobą! KILKA SŁÓW NA ZAKOŃCZENIE Dobiegło końca zaznajamianie się z częścią wprowadzającą systemu samoregulacji psychoenergetycznej, mającą na celu wstępne zapoznanie się z podstawowymi leczniczymi metodami samopomocy i zasadami ich stosowania. Następne rozdziały książki poświęcone są początkowym kursom samoregulacji psychoenergetycznej i specjalnym technikom treningowym, pozwalającym człowiekowi odkryć w sobie i wykorzystać potencjalne możliwości. Opanowanie następnych kursów pozwoli każdemu, kto jest szczerze zainteresowany samodoskonaleniem się, wejść w świat wielkich uniesień duchowych, świat nowych stanów fizycznych i duchowych, świetlanych przeżyć nieziemskiego szczęścia. Zapraszamy wszystkich chętnych na wędrówkę po swoim wewnętrznym Wszechświecie. Po opanowaniu podstaw, wielu z was pojmie, że nie ma wyraźnej granicy pomiędzy Kosmosem wewnętrznym a zewnętrznym, zaś człowiek jest w sobie tak samo nieskończony, jak Wszechświat. Poznając swój świat wewnętrzny poznajemy również Wszechświat, wszak prawa rozwoju duchowego i ruchu są jednakowe tak dla mikro-, jak i dla makrokosmosu. Nie należy łudzić się, że rozwiniemy w sobie czarodziejskie siły i będziemy wzrokiem podnosili przedmioty. Nie! Jest to zupełnie inny kierunek, nie mający odniesienia do naszej Drogi. My proponujemy system samodoskonalenia służący wewnętrznej przemianie człowieka, dający możliwość rozwoju duchowego. A efekty zewnętrzne nie posiadają głębokiego znaczenia dla rozwoju osobistego. Przyjęcie idei samodoskonalenia zakłada, że największym cudem jest osobiste przeobrażenie człowieka, jego transformacja na planie duchowym, analizowanie siebie jako Bożego przejawu, obdarzonego wyższym darem – tworzenia świata w swoich relacjach z przyrodą, innymi ludźmi, tworzenia siebie od nowa w swoich relacjach z Bogiem! Wstecz / Spis Treści / Dalej Odkrycie siebie (praktyka samoregulacji psychoenergetycznej – kurs I stopnia) ILUZJA CZY RZECZYWISTOŚĆ? Od dawien dawna toczy się spór pomiędzy zwolennikami różnych poglądów na świat. Jedni bronią stanowiska idealistycznego i zapewniają, że wszystko wokół nas jest niczym więcej niż iluzją. Materialiści nie mniej uparcie obstają przy stanowisku niezachwianej realności i materialności otaczającego nas świata. Jednak wraz z rozwojem nauki sam przedmiot sporu przestał być na tyle znaczący i bardziej dotyczył ideologii, aniżeli rzeczywistego zrozumienia i stosunku do świata. Już teraz nauka przemawiając językiem swoich odkryć stwierdza, że obie strony jednocześnie mają i nie mają racji. Współczesna fizyka jądrowa dowodzi, że każdy przedmiot materialny istnieje dopóty, dopóki występuje proces ruchu elektronów po ich orbitach wokół jądra atomowego. Gdy tylko ruch elektronów ustaje, wszystkie ciała materialne zwyczajnie znikają, ponieważ jest w nich dużo więcej pustki, aniżeli materii. Prędkość ruchu elektronów dookoła jądra atomowego jest na tyle duża, że wywołuje pełną iluzję trwałego ciała materialnego. Podczas obrotów śmigła samolotu nie widzimy pojedynczych łopat, lecz przeźroczysty, monolityczny krąg. I nawet jeśli go dotkniemy, nadal pozostanie wrażenie jednolitej powierzchni (jeśli oczywiście pozostanie to, czym dotykaliśmy...). Jednak kiedy śmigło zatrzyma się – kręgu jakby nigdy nie było, są tylko cztery łopaty, l nawet jeśli ewentualne zetkniecie zakończy się dramatycznie, to jednak upewnimy się o materialności iluzji. Są też subtelne przejawy iluzji, które przyjmowane są przez nas bezsprzecznie jako materialne przejawy świata. Być może najważniejszym z nich są stosunki międzyludzkie. Nie można ich dotknąć, zobaczyć w jakimś konkretnym i zakończonym wyrażeniu, jednakże one istnieją i dyktują nam swoje reguły gry. Główną ich zasadą jest podporządkowanie. Każdy z nas świadomie dostosowuje się do określonych stereotypów postępowania, każdy uznaje pewien autorytet, a odrzuca inny. A ostatecznie, niezależnie jak dobrowolnie i świadomie wchodzimy w relacje podporządkowania i zarządzania, obaj uczestnicy tego procesu męczą się swymi współdziałaniami. Męczy się ten, kto pełni rolę podporządkowanego i nie mniej ten, kto zarządza. Nieważne, jak jest to wyrażone: stosunki rodzinne, służbowe, rodziców z dziećmi... Obustronne zmęczenie kumuluje się i prowadzi do wewnętrznych załamań, które objawiają się dolegliwościami zewnętrznymi. Nie jesteśmy w stanie uniknąć podobnych stosunków wzajemnych, ponieważ całe nasze życie zorganizowane jest w systemie podporządkowania i zależności. Ale można znaleźć wyjście. Ktoś wykorzysta w tym celu kieliszek, ktoś inny zamyka się w sobie i tam szuka spokoju dla duszy. Ale każdy próbuje własnymi środkami odkryć siebie, swoje możliwości. Nasz wariant “wyjścia" różni się od innych tym, że proponujemy sztuczną ucieczkę w świat wyobraźni. Naszym “wyjściem" jest żywa przyroda. Jest ona aspołeczna i wszystko w niej rozwija się według własnych, nie pojętych do końca praw, w których i dla silnego i dla słabego jest oddzielna nisza, ale nie ma miejsca dla wyżywania się szefa nad podwładnym. Jeśli zwierzę osłabło, to drapieżnik zabija je i w ten sposób zdobywa pożywienie. Przy czym występuje tam rywalizacja sił, wytrzymałości, prędkości, zręczności. Nie potrafimy wyobrazić sobie scenki, że wilk z godnością zasiadł do stołu i rozkazał owcom stawić się u siebie na obiad punktualnie o 13.00. A wilk w porównaniu z owcami jest siłaczem tego świata. Współzależność podwładny-przełożony rozwija się w ramach społeczności ludzkiej. W innych znanych nam strukturach, na przykład u owadów, nie ma podporządkowania oddzielnych osób, ale występuje podporządkowanie bezwarunkowe – jak refleks – wewnętrznym programom działań, funkcji. Można uciec w przyrodę, ale na ile jest to realne? W dużych miastach do najbliższej prawdziwej przyrody trzeba tłuc się pociągiem dwie-trzy godziny. W parkach już dawno nie ma przyrody, tylko środowisko stworzone ręka ludzką. Mieszkańcy wsi, chociaż przyrody mają pod dostatkiem, to jednak nie do niej, lecz do pracy spieszą. Ale jest wyjście: w swojej twórczości medytacyjnej możemy kreować dowolne zakątki przyrody i być w nich samowystarczalnymi i harmonijnymi. Będzie to iluzja całkowicie realnie wpływająca na nasze samopoczucie, przeżycia, tworząca określony życiowy nastrój. W medytacji możemy na pewien czas poczuć się wyzwoleni i swobodni, a po wyjściu z niej inaczej spojrzeć na świat i bardziej świadomie ocenić siebie w systemie stosunków społecznych. Stopniowo pojawia się wolność wewnętrzna, wyzwolenie. Medytacja po medytacji oswobadzamy się od ciężaru problemów życiowych, otrzymujemy ładunek rześkości, optymizmu. Daje to wspaniały efekt uzdrowicielski. OSTRZEŻENIA! Po rozpoczęciu zajęć mogą pojawić się pewne negatywne odczucia. Przede wszystkim ospałość, rozbicie, bezpodstawne rozdrażnienie, szybsze męczenie się. U kobiet może wystąpić jednorazowe zaburzenie cyklu menstruacyjnego. Jeśli podobne stany pojawiły się po rozpoczęciu ćwiczeń – nie obawiajcie się. Jest to naturalne i wkrótce przejdzie bez śladu. Na samym początku swojej drogi do wyzdrowienia przeżyłem cały kompleks negatywnych reakcji organizmu. Obecnie zajęcia zbudowane są tak, że stany negatywne, towarzyszące początkowi pracy, ograniczone są do minimum. Przeszedłem długą i skomplikowaną drogę do systemu samouzdrowienia. A rozpoczęła się ona z konieczności – od choroby, wyniszczającej, zatruwającej życie, sprawiającej, że czasami stawało się ono nie do zniesienia. Środki proponowane przez lekarzy dawały tylko czasową ulgę, a potem wszystko powtarzało się i nawet nasilało... Same tabletki i lekarstwa także po cichu truły organizm i na dodatek oprócz choroby podstawowej pojawiły się jeszcze objawy alergii. Ale los był dla mnie łaskawy i zetknął mnie z lekarzem neurologiem A. M. Wasjutinem. To u niego nauczyłem się metod treningu autogennego według jego własnego programu, który nazwał “bioenergotreningiem". Gdy zacząłem praktykować trening autogenny w domu, szybko przekonałem się, że same “zanurzenia" przebiegają nie tak, jak mówiły polecenia. Za każdym razem podczas autogennych rozluźnień i koncentracji rodziło się coś swojego. Początkowo nie zwracałem na to uwagi, ale podczas jednego z “zanurzeń" stało się jasne, że wszystkie moje odstępstwa od instrukcji są wyłomem do innej realności, która proponuje mi swoje oceny świata, systemy ćwiczeń itd. Pojawiło się także odczucie, jakby objaśniano mi system ćwiczeń i proponowano spróbować... Jestem człowiekiem przyziemnym i nie nadawałem szczególnego znaczenia przeżyciom wewnętrznym. Mało to przychodzi do głowy podczas głębokiego rozluźnienia. Kontynuując pracę nad sobą, coraz bardziej pogłębiając swoje “zanurzenia" autogenne, wciąż powracałem do myśli: “Spróbuj! Spróbuj!". I spróbowałem. Zwłaszcza, że niczym nie ryzykowałem, a innej drogi zwyczajnie nie było. Wcześnie rano, ubrawszy się ciepło (było to zimą, a wtedy bałem się przeziębienia) wybrałem się do podmiejskiego parku. Wykonałem tam jakieś nieskomplikowane ćwiczenia i te techniki, które przyszły do mnie w stanie “zanurzenia". Do domu wróciłem wstrząśnięty. Ciało – dosłownie nie moje – lekkie, silne, posłuszne. Głowa po miesiącach tępej mgły wokół – rozjaśniła się, świat był przepiękny i zadziwiający. Jednak stan ten utrzymywał się niedługo. Po kilku godzinach osłabł i już pod wieczór całkiem zniknął. Wróciła wcześniejsza słabość i rozbicie, mgła w głowie, pustka we wnętrzu. Jednak to, co przeżyłem, wskazało mi furtkę do zdrowia – jest ona otwarta, trzeba tylko zrobić krok. Twardo postanowiłem sobie powtórzyć całą procedurę nazajutrz rankiem i kontynuować pracę nad sobą tymi metodami, które na razie jeszcze niewyraźnie zarysowywały się w świadomości. Następnego ranka wykonałem wszystko jak za pierwszym razem, ale efekt był odwrotny. Wróciłem do domu rozbity, jeszcze bardziej chory niż poprzednio. I w tym momencie z głębin psychiki coś powiedziało mi, że wszystko jest uzasadnione, nadchodzi przełom. Choroba sprzeciwia się, zmusza mnie do ponownego sięgnięcia po lekarstwa. Dzisiaj na wszystkich kursach wyjaśniamy ich uczestnikom, że podobne stany są nieuniknione i trzeba je przeżyć. Przypomnijmy sobie mądrość ludową: “Zdrowie odchodzi rzeką, a wraca po kropli!". Żeby w pełni to zrozumieć, wyobraźmy sobie, że po długiej, nudnej pracy za biurkiem, kiedy nie trzymałeś niczego cięższego od pióra, musisz przeładować furę ziemniaków: najpierw przenieść je z pola do wozu, a następnie z wozu do piwnicy. Nazajutrz nieuchronnie będą bolały mięśnie, dopadnie nas stan rozbicia, ospałości. Tak samo jest z naszą wewnętrzną energetyką. Przed rozpoczęciem zajęć system zabezpieczenia bioenergetycznego pracował autonomicznie. A ingerencja w jego działalność, próby wpływania na intensywność pracy powodują reakcję... Wszystkie kanały i meridiany zaczynają pracować na zwiększonych obrotach i powodują odczucie wewnętrznego dyskomfortu. Przy regularnej, wewnętrznej pracy, nastawieniu na bezwzględną kontynuację nauki samoregulacji, wszystkie te negatywne stany szybko przechodzą. Zamiast ospałości i zahamowania pojawi się siła i rześkość. Jedną z charakterystycznych oznak następującego przełomu jest pragnienie. Nie silne, ale stałe. Należy je zaspokajać. Ale jeśli od razu wypijemy litr wody, to pojawi się ciężar w brzuchu i nic więcej. Należy pić dużo, ale małymi porcjami. W okresie przełomu dobowa dawka wody powinna dochodzić do 10-20 szklanek. Ale pić należy tak, aby jedna szklanka wystarczała przykładowo na pół godziny picia małymi łyczkami, ze świadomością odczuwania wody jako życiodajnej wilgoci. A to oznacza, że cały czas należy mieć obok siebie szklankę wody i pić z niej regularnie drobne łyczki. Zadziwiający efekt takiego picia można odczuć dosłownie na trzeci dzień. Skóra zaczyna stopniowo wygładzać się, zwiększa się ogólna aktywność, naczynia staną się bardziej elastyczne itd. Ogólne niedomaganie spowodowane przełomem można przezwyciężyć przy pomocy nieskomplikowanych, wykonywanych wolno ćwiczeń oddechowych (o nich trochę później). Przez pierwsze dni trzeba będzie zmuszać się do pracy, ale wkrótce pojawi się uczucie oczekiwania na czekającą nas pracę. I jeszcze po jakimś czasie może pojawić się pewne uzależnienie od ćwiczeń, procedur ładowania organizmu energią. Jak każde uzależnienie tak i to rodzi poczucie braku swobody i trzeba zrozumieć, że lepsze jest czasowe uzależnienie od gimnastyki i specjalnych ćwiczeń, niż od wódki i papierosów. Uzależnienie to szybko minie, a jest ono wywołane tym, że organizm intensywnie odnawia swój dawny poziom sił i energii. Odczucie fizycznej potrzeby zajęć, mówi nam jakby: teraz potrzebne ci są zajęcia fizyczne, nasycanie energią, oddychanie lub wszystko razem. I jeszcze jedno ostrzeżenie: wkrótce po rozpoczęciu zajęć może pojawić się euforia, uczucie radości mięśniowej, szczęścia cielesnego. Jest to uczucie zdrowia, ale szybko przyzwyczajamy się do niego. Zdrowie staje się dla nas normą i zaczyna się wydawać, że zawsze tak było, że nie było żadnej choroby ani spadku sił, a zwyczajnie przyśnił nam się zły sen. W celu porównania należy opisać sobie swój stan przed rozpoczęciem zajęć. Zróbcie to, nie leńcie się. Wcale nie trzeba używać terminów medycznych, opiszcie swoje samopoczucie tak, jak potraficie. Jeśli po kilku miesiącach porównacie swój stan z tym, co zostało zapisane, to rezultat będzie wyraźnie widoczny. Nawiasem mówiąc uzależnienie od zajęć zmusza do wykonywania ćwiczeń fizycznych, aktywności ruchowej, walki z własnym lenistwem. Wystarczy tylko poddać się lenistwu, a brak sił, pustka i niezadowolenie z siebie będą was prześladować przez cały dzień. Jednak nastąpi dzień, kiedy wewnętrzna energetyka ciała i jej zewnętrzne przejawy zrównoważą się i wtedy nastąpi stan harmonii. Należy powiedzieć o nim kilka słów. Kiedy następuje harmonia, pojawia się pokusa rzucić wszystko, ponieważ samopoczucie poprawiło się, wszystko się uporządkowało... Ale gdy tylko przerwiecie zajęcia, rozpocznie się powolny powrót. Ale nie do tych chorób, od których uciekliście. Pojawią się nowe dolegliwości i zmuszą was do przypomnienia sobie otrzymanej wiedzy i nawyków oraz rozpoczęcia pracy. Dlatego raz zacząwszy, lepiej nie zatrzymywać się, tym bardziej, że z czasem zajęcia te stają się trybem życia i nie będą wykonywane w ściśle określonych godzinach. Przeprowadzać je będzie można w dowolnej, swobodnej chwili, w przerwie pomiędzy czynnościami, a także w czasie pracy, kiedy wykonujemy jednostajną, monotonną, rutynową czynność. Rozpoczynając zajęcia każdy wyraził chęć zmiany siebie, swojego życia i zaczął ją realizować. I każde odejście od swoich nowych życiowych zasad i wytycznych oznacza krok w tył. Czy warto wracać do tego, od czego rozpoczęliśmy? LEKCJA 1 Program kursu pierwszego stopnia samoregulacji psychoenergetycznej (PESR) rozpoczniemy od opanowania sposobów odprężania się, lub relaksacji. W przedstawionym wcześniej programie kursu przygotowawczego napisano już o odprężeniu fizycznym, niech będzie, że głębokim. Rozpoczynając opanowywanie nowego etapu, należy nauczyć się nowych metod głębszej relaksacji. Kładziemy się w wygodnej pozycji. Obowiązkowo mościmy się układając. Najpierw głaszczemy rękoma całe ciało od czubka głowy w dół. Ażeby pogłaskać nogi, możemy usiąść. A teraz to samo głaskanie wykonujemy w myślach. Wyobrażamy sobie, jak rękoma głaszczemy swoje ciało od czubka głowy do stóp i przypominamy sobie te odczucia, które pojawiały się podczas rzeczywistego głaskania. Pomogą nam one stworzyć bardziej wyraziste wyobrażenie. Wyobrażamy sobie, jak mentalne dłonie, ślizgając się po ciele, ścierają z niego brud negatywnych emocji i psychologicznej agresji, który nagromadził się w ciągu dnia. Wykonujemy w myślach ten ruch kilkakrotnie, odczuwając, jak ucichają wszystkie wewnętrzne zakłócenia, oddech staje się powierzchniowy i prawie niezauważalny, znikają napięcia mimowolne, ciało staje się lekkie i czyste. “Przysłuchujemy się" swojemu nowemu stanowi: Czyżby to było moje ciało, takie posłuszne i lekkie, ciało bez bólu i dolegliwości? Żeby pogłębić koncentrację zaczynamy w myślach kierować swoim oddechem: jednocześnie z wdechem powtarzając w myślach: “Robię wdech...". A z wydechem – “Robię wydech...". Wypowiadamy w myślach słowa i skupiamy się na odczuciach: oto wdech swobodnie i lekko wlewa się do płuc, a wydech tak samo lekko wypływa z ciała. Stopniowo cała uwaga skupia się na owych prostych słowach: “Robię wdech...", “Robię wydech...". Wielokrotne ich powtarzanie prowadzi do pojawienia się stanu przypominającego lekkie zamroczenie, kiedy wszystkie bodźce zewnętrzne uchodzą ze sfery uwagi, a świadomość balansuje na nieuchwytnej granicy jawy i snu. Znikają wszystkie głębokie wewnętrzne napięcia. Płynnie przenosimy swoją uwagę na stopy i w myślach powtarzamy: Moje stopy są całkowicie rozluźnione...". Robimy to kilka razy. Mięśnie stóp rozluźniają się, znikają ukryte napięcia. Wydajemy sobie dyspozycję: “Rozluźniają się łydki i podudzia...". Słuchamy, jak uchodzą napięcia z tych stref. Rozluźniamy się dalej: “Całkowicie rozluźnione są biodra... Rozluźniają się pośladki i mięśnie miednicy... Rozluźniły się mięśnie krzyża i lędźwi... Rozluźnione są mięśnie brzucha... Pleców... Rozluźnione są mięśnie klatki piersiowej... Ramion... Rozluźniają się mięśnie rąk od ramion do łokci... Rozluźnione są przedramiona i kiście rąk... Rozluźnione są palce... Rozluźnia się szyja... Mięśnie karku i głowy... Rozluźnia się czoło i twarz... Wargi i język...". Teraz przenosimy koncentrację uwagi na nasadę nosa. Od razu wyczuwamy ukrytą nitkę napięcia łączącą czoło i potylicę. Zaczynamy “mentalnymi dłońmi" gładzić niteczkę napięcia, która z każdym dotknięciem staje się coraz cieńsza i w końcu zanika, taje... I od razu słabnie odczucie napięcia tkanki kostnej nasady nosa. Należy pozbyć się jeszcze pozostałych napięć, dlatego zaczynamy przenosić swoją uwagę z nasady nosa na potylicę, powoli, dosłownie pokonując warstwy: rozluźniamy skórę nasady nosa... warstwę podskórną... tkankę kostną... kanały nosowe... tkankę kostną czaszki... mózg... potylicę... Fala rozluźnienia rozpłynęła się po głowie, popłynęła przez ciało ku nogom, zmywając resztki głębokich napięć. W tym stanie zachodzi ryzyko mocnego uśnięcia. Jeżeli się to zdarzy – nie przejmujcie się, będzie to oznaczało, że w owej chwili sen jest najważniejszy dla organizmu... Może pojawić się jeszcze jeden stan, kiedy niemalże jak na huśtawce będziecie to zapadać w głębokie zamroczenie, to znów powracać do rzeczywistości. To również jest stan normalny, dający możliwość owocnej pracy... Osiągnęliśmy potrzebny stopień relaksacji. Pobędziemy w tym błogim, przyjemnym stanie, posłuchamy własnego ciała. Z mgły realnie zakrywającej horyzont mentalnego widzenia stopniowo wyłaniają się kontury drzwi. U jednych osób mogą one być w pełni realne i namacalne, u innych rozpływają się, dosłownie utkane są z kłębów mgły. Jest to wejście do nowego, nieznanego świata medytacyjnej realności, harmonii i spokoju. Otwieramy drzwi i przechodzimy przez próg... Znaleźliśmy się w przyjaznym i ciepłym świecie, w którym króluje dziecięca otwartość. Ten stan otwarcia siebie przed sobą i widzialny w myślowej przestrzeni pejzaż jest nasz i tylko nasz. Nikt nie może wtargnąć tutaj bez naszego pozwolenia. Od progu lekko wspina się na wzgórze długa, równa droga. Słońce zawisło nad wzgórzem i wszystko wokół przesiąknięte jest ciszą, spokojem... Wykonujemy krok po drodze i czujemy, jak ona łagodnie sprężynuje pod nogami popychając nas dalej – do szczytu wzgórza. Zaczynamy liczyć bezgłośnie do dziesięciu i przy każdej liczbie robimy krok przybliżający nas do szczytu wzgórza. Jeden... Dwa... Trzy... Cztery... Pięć... Sześć... Siedem... Osiem... Dziewięć... Został ostatni, dziesiąty krok oddzielający nas od szczytu wzgórza. Robimy krok – dziesięć... A tam, za szczytem – urwisko. A na samym grzbiecie wzgórza przebiega linia, granica... Musimy ją przekroczyć i śmiało zrobić krok z urwiska w dół... Możliwe, że przy przechodzeniu przez linię pojawi się opór. Śmiało i zdecydowanie – naprzód! Robimy krok z urwiska w dół... I nic się nie dzieje. Nie ma gwałtownego upadku, a jest płynne, powolne szybowanie. Zupełnie jak jesienny liść w bezwietrzną pogodę opadamy w dół. W świecie harmonii i spokoju nie może być urazów, a. nasz lot w swoich odczuciach przypomina lot pajęczynki w cichy, słoneczny poranek babiego lata. Powoli opuszczamy się w dół, ku falom mgły kłębiącej się u podnóża urwiska. Zanurzywszy się w nią, jakby podtrzymywani ciepłymi i silnymi rękoma, powoli opadamy głębiej – na powierzchnię morza spokoju, wytchnienia, błogości. Fale przyjmują nas czule i troskliwie, niczym ręce matki. Kołyszą miękko na swych pienistych grzbietach, spowijają ciepłem i światłem. W całym ciele pojawia się słodkie znużenie. Czujemy, jak fale niosą nas w dal, płyną, przelewają się, wymywają z ciała wszystko ciemne i niepotrzebne, pieszczą skórę, przenikają do wnętrza ciała i wypełniają je krystalicznie dźwięczącą czystością. Stopniowo ciało rozpuszcza się w iskrzącym się tęczowo morzu. Dosłownie jak kostki cukru w wodzie, roztapiają się ręce, znikają nogi, tułów, głowa... Fizyczna powłoka całkowicie się rozpuściła, znikła, a my czujemy się nowi jakościowo – uwolnieni od ciała. Postarajmy się możliwie najpełniej odczuć ten upajający stan wolności od ciała fizycznego. Wcześniej byliśmy z nim w konflikcie, a teraz, po rozdzieleniu, dajemy ciału możliwość odpoczynku od świadomości, a świadomości od ciała. Pozostańmy w tym stanie... Spójrzmy w górę. Wprost nad nami wisi biała, świecąca, matowa kula. Zaczyna powoli opuszczać się prosto na nas i pulsować w takt oddechu. Kula jest coraz bliżej i bliżej, czujemy jej przyciąganie. Świadomość wciągana jest przez kulę do jej wnętrza i znajdujemy się w jasnej mgle, zlewamy się z nią i sami stajemy się mgłą. Czujemy się kulą. Ja – to kula, kula – to Ja! Z jasnej mgły kuli zaczynamy formować swoje nowe ciało. Tworzymy je takie, jakie chcielibyśmy je widzieć na jawie. Lepimy swoje nogi, tułów, ręce, szyję, usta, głowę... Ciało jest silne i gibkie, ze sprawnymi stawami. Skóra świeci się delikatnym, złocistym światłem. Stworzyliśmy prawdziwe dzieło sztuki. Jesteśmy najwspanialszymi rzeźbiarzami własnego ciała. Z rodzicielską czułością oglądamy je i wchodzimy w nie jak do nowego domu, wzniesionego dla siebie. Nasze ciało jest produktem naszej pracy. Jest takie, jakim sami je uczyniliśmy. Na razie w naszej wyobraźni. Ale ono będzie się zmieniało, jeśli i my zaczniemy zmieniać samych siebie. W swoim nowym ciele poczujemy przypływ energii, rześkości! Porównajmy to odczucie z tym, co było zanim rozpoczęliśmy pracę. Opanujemy kilka uzupełniających ćwiczeń psychofizycznych, które pomogą w aktywizacji kanałów rąk i nóg. Szczelnie ściskamy trzy palce jednej ręki (wskazujący, średni i serdeczny) i nakładamy je opuszkami na dołek w środku dłoni drugiej ręki. Bardzo powoli przesuwamy opuszkami zgodnie z ruchem wskazówek zegara, starając się nie przemieszczać skóry dłoni. Dotyk jest ledwie wyczuwalny. Wkrótce czujemy, że pod skórą w środku dłoni wytworzyła się pustka. To zaczyna pracować otwór wejściowy kanału ręki, który znajduje się akurat w środku dołka dłoni. Zatrzymujemy ruch palców na dłoni i odczuwamy, jak ciepło od nich płynie po ręce w górę, od dłoni do barku. U jednych ciepło przepłynie od razu całą drogę od dłoni do barku, a u innych zatrzyma się na poziomie nadgarstka. Jest to test drożności kanału ręki. Pomagamy sobie oddychaniem. Odsuwamy rękę w bok i wyobrażamy sobie, że wdychamy powietrze przez otwór kanału. Drugą rękę przesuwamy powoli, równocześnie z wdechem, od kiści do barku. Początkowo możemy niczego nie odczuwać, ale po kilku powtórzeniach pojawi się odczucie, że na całej długości ręki, w samym jej centrum przechodzi rurka, przez którą równocześnie z wdechem przepływa chłodny, łaskoczący strumień. Kiedy w taki sposób oczyścimy kanały, jeszcze raz robimy wdech przez rękę, opuszczamy ją i powoli robimy wydech przez kanał ręki. Pojawi się przy tym uczucie, że ręka wydłuża się razem z wydechem. Te same czynności wykonujemy również z drugą ręką. Opanujemy jeszcze jedno ćwiczenie do oczyszczenia psychoenergetycznych kanałów rąk. Nazywa się ono “Wyciorek". Stajemy swobodnie, rozluźniona ręka zwisa wzdłuż ciała. Drugą ręką bierzemy ją za nadgarstek i podnosimy do góry. Jeżeli po puszczeniu nadgarstka ręka bezwładnie opadnie w dół – będzie to oznaczało, że osiągnęliśmy pożądany stopień rozluźnienia. Przećwiczymy tę czynność. Następnie aktywizujemy otwory wejściowe kanału ręki rozgrzewaniem palcami drugiej. Pooddychajmy przez kanał ręki... Wyobrażamy sobie wyciorek podobny do tych, którymi myje się butelki. Wprowadzamy go do kanału rozluźnionej ręki i powoli przesuwamy od dłoni do barku po całej długości. Pojawia się realne odczucie ruchu wewnątrz kanału, łaskoczący dotyk włosków wyciorka aktywizuje ścianki kanału i zmusza brudy psychiczne do odrywania się. Przesuwając wyciorkiem do przodu i do tyłu, w górę i w dół, osiągamy uczucie realnego oczyszczenia ścianek kanału. Jeżeli porównać to z jego stanem początkowym, to pojawia się uczucie świeżości. Przy pomocy “wyciorka" przeczyszczamy kanały obu rąk, aż do pojawienia się odczucia pełnego ich udrożnienia i lekkości przepływu oddechu. Stajemy prosto, nogi nieco szerzej niż ramiona. Wyprostowane ręce podnosimy do przodu dłońmi do góry, dłonie łączymy w “koszyczek". Oczy zamknięte. Wyobrażamy sobie, że na dłoniach położono nam ciepłą, jędrną, nagrzaną słońcem pomarańczę. Czujemy jej skórkę, aromatyczną, cierpką. Gładzimy pomarańczę palcami, przetaczając z jednej dłoni do drugiej. Lekko zaciskamy palce i czujemy, jak skórka pomarańczy ugięła się. Ściskamy owoc coraz mocniej i mocniej. Spod palców tryska sok, szczypiący, ostry. Cieknie po rękach... Ściskamy pomarańczę jeszcze mocniej... Sok owocu wpada do wnętrza kanałów rąk i płynie nimi, szczypiąc ścianki kanałów i oczyszczając je. Ten sok “mentalnej pomarańczy" obmywa ścianki kanałów rąk... Nasilamy ściskanie i pomarańcza przeistacza się w maleńkie słoneczko w naszych dłoniach. Światło i pieszczotliwe ciepło ogrzewają dłonie. Początkowo nieśmiałym strumyczkiem, a potem coraz silniej i silniej płyną kanałami. Teraz już wyraźnie odczuwamy położenie kanałów w rękach i ich przebieg od dłoni do barków. Początkowo kanały rąk są podobne do cieniutkich rurek, lecz stopniowo, w procesie treningów, staną się silnymi, wypracowanymi strukturami i wypełnią całą objętość ręki. Kanały te (jak i kanały nóg, o których mowa będzie później) przeznaczone są do wzmożonej wymiany energetycznej organizmu ze środowiskiem zewnętrznym w procesie ludzkiego działania, ruchu, tworzenia czegoś. Otwieranie kanałów wspomagamy oddychaniem. Kilka razy “wdychamy" przez kanały rąk ciepło i światło maleńkiego słoneczka znajdującego się w naszych dłoniach. I wkrótce poczujemy, jak ciepło i światło już swobodnie płyną po rękach. W celu szybkiego i skutecznego wypracowania kanałów rąk i włączenia ich do pracy, należy regularnie wykonywać następujące ćwiczenia: 1. Głaskanie otworów wejściowych kanałów rąk. Opis tego działania przytoczono wyżej. Początkowo wykonujemy wszystko realnie, rękoma, następnie to samo, ale w myślach, na poziomie wyobrażenia i obrazów myślowych. Przy regularnym wykonywaniu tego ćwiczenia szybko pojawi się odczucie, że otwór wejściowy na początku pracy rozszerza się i zajmuje powierzchnię całej dłoni. 2. “Mentalnymi rękoma" polerujemy i gładzimy ścianki kanałów wewnątrz rąk na całej ich długości. Czujemy, jak ćwiczenie to zmusza kanały do powiększania ich średnicy. 3. Kiedy poczujemy, że kanały dostatecznie czule reagują na działanie “mentalnych rąk", zaczynamy wchodzić w nie przy pomocy koncentracji uwagi. Wyobrażamy sobie ciepłą kuleczkę na dłoni i zaczynamy przetaczać ją po kanale od dłoni do barku i z powrotem. A teraz masujemy tę kuleczkę mentalnymi rękami, gnieciemy ją. Dotykana, zaczyna jaśniej świecić, pulsuje. Znów wprowadzamy kuleczkę w przestrzeń kanału, podnosimy do barku, przeprowadzamy przez barki i opuszczamy kanałem drugiej ręki do dłoni. Powtarzamy to działanie, ale w odwrotnym kierunku. Uczyniwszy tak kilka razy czujemy, jak między rękami powstało trwałe połączenie. I jeżeli wywołać odczucie pola pomiędzy dłońmi (patrz kurs wprowadzający), to szybko przybierze ono nowe oblicze: ciepło od dłoni będzie płynąć w głąb kanałów rąk, spotykać się w okolicy dołka międzyobojczykowego i spływać rękami od barków ku dłoniom. Bardzo szybko strumień zamknie się, a po kole rąk będzie przepływać strumień energetyczny w formie pierścienia. Zmusimy go do obracania się w kanałach początkowo z prawego do lewego, a następnie z lewego do prawego. Poruszamy strumień do czasu, aż pojawi się trwałe odczucie czystości i lekkości przejścia kanałami rąk, i po pierścieniu utworzonym przez strumień. Koniecznie należy zapisywać swój stan przed rozpoczęciem i po zakończeniu pracy z polem. W pierwszym okresie szybko będzie pojawiać się zmęczenie, ziewanie, senność. Jednak przy regularnych treningach szybko to minie i zamiast zmęczenia przyjdzie skupienie wewnętrzne, pewność, dokładność, jasność myślenia. Będzie to oznaką początku akumulacji siły wewnętrznej. A im wyższy będzie jej potencjał, tym większe sukcesy będziemy mogli osiągnąć w samorealizacji. Analogiczne kanały wymiany energetycznej są także w nogach. W zasadzie praca z nimi bardzo przypomina to, co robiliśmy ze swoimi rękoma. Ale są też pewne różnice. Po pierwsze, pracę z kanałami nóg należy rozpocząć na siedząco. Otwory kanałów wejściowych znajdziemy na środku stóp i masujemy je opuszkami palców aż do wystąpienia uczucia pustki pod skórą. A teraz dobrze rozgrzanymi rękami ustanawiamy kontakt energetyczny z lewą stopą. Czujemy, jak energia dłoni przenika tkankę stopy. Energetycznym strumieniem rąk gładzimy otwory wejściowe kanałów nóg: początkowo na lewej stopie, później na prawej. Zaczynamy poruszać rękami wzdłuż podudzia – wolno i płynnie. Słuchamy swoich odczuć. Początkowo pojawia się uczucie, że na podudziu równocześnie z ruchem rąk porusza się fala pod skórą. Następnie odczucie to pogłębia się, aż w końcu ruch rąk wywoła w odpowiedzi ruch w kanale nogi. To samo wykonujemy z drugą nogą. A teraz wstajemy. Nachylamy się do przodu i koncentrujemy energię rąk na swoich stopach. Zaczynamy wolno wyprostowywać się i jednocześnie mentalnie podnosimy energię kanałami nóg, pomagając w tym sobie rękami. Ręce także wolno przesuwają się od stóp w górę, do kolan, następnie do bioder – ku miednicy. Przypomnę, że ręce poruszają się samoistnie, a po nogach ślizga się promień energetyczny, spływający z dłoni. Stopniowo kanały nóg także się aktywizują i będzie można nimi przepuścić fale oddechu, przeczyścić je oddychaniem, ale o tym nieco później. LEKCJA 2 Zanim przejdziemy dalej, musimy zaznajomić się z zestawem ćwiczeń oddechowych “Lotos". Później ćwiczenia te staną się podstawowymi podczas pracy nad strukturami energetycznymi. Pozycja wyjściowa cyklu oddychania “Lotos" – nogi rozstawione nieco ponad szerokość ramion, lekko ugięte w kolanach, plecy wyprostowane, dłonie zwrócone do brzucha, koniuszki palców wskazujących i kciuków obu rąk złożone tak, aby między palcami powstał nieregularny romb, wyciągniętym kątem ostrym skierowany w dół. Romb ten umieszczamy na poziomie górnej części brzucha, w odległości kilku centymetrów od ciała. Łokcie rozstawione na boki (patrz rys. 4a). Wdech robimy powoli, wciągając powietrze małym strumieniem, i równocześnie otwarte dłonie zwrócone do ciała podnosimy ku ramionom. Ręce zojęte w łokciach, przyciśnięte do boków, kiście podniesione do ramion, dłonie zwrócone w tył. Kończymy wdech w takiej pozycji (patrz rys. 4b). Wciągamy nieco powietrza rozluźniając brzuch i czujemy napięcie w szczytach płuc. Zatrzymujemy wdech i liczymy w myślach uderzenia serca. Wstrzymujemy oddech na 8-10 uderzeń serca, po czym rozpoczynamy powolny, płynny wydech, skierowany w dół. “Odprowadzamy" go rękami, dosłownie jakbyśmy ściskali wydech w sprężystą piłeczkę. Kończymy fazę wydechu i umieszczamy ściśnięty w sprężysty kłębek wydech w najniższej części brzucha, trochę powyżej wzgórka łonowego (patrz rys. 4c). Wstrzymujemy oddech na 8-10 uderzeń serca. Rys. 4 Oddychanie “Lotos" Ponownie rozpoczynamy wdech z aktywną pomocą rąk. Zaczepiamy nimi o skraj sprężystej piłeczki wydechu, rozciągamy jej materie i podnosimy ją ku sercu. Wykonujemy to z jednoczesnym płynnym wdechem. Fazę wdechu kończy skrzyżowanie rąk w nadgarstkach na wysokości tarczycy (patrz rys. 4d, e). Do tego położenia ręce dochodzą naturalnie, kontynuując ruch wdechu. I znowu wstrzymujemy oddech na 8-10 uderzeń serca. Cykl oddechowy kończymy powolnym, płynnym wydechem połączonym z dźwiękiem “Siu-ju". W tym celu język zwija się w trąbkę i przyciska do podniebienia, wargi zaokrąglają się, a dźwięk przypomina wysoki świst. Wydech skierowany jest w dół. Rys. 4 – c.d. Oddychanie “Lotos" Ręce towarzyszą wydechowi i wolno opuszczają się w dół do pasa, nogi lekko uginają się w kolanach i końcowa pozycja wydechu wygląda następująco: ręce wyciągnięte do przodu, dłonie równolegle do ziemi, nogi ugięte, stopy równolegle. Poza ta przypomina postawę gimnastyka, który dopiero co wykonał trudny skok i szczęśliwie wylądował (patrz rys. 4f). Wykonajmy kilka cykli oddechowych “Lotos". Zapamiętajmy regułę: pierwsze cykle obowiązkowo powinny składać się z nieparzystej liczby powtórzeń. Drugi etap tego ćwiczenia oddechowego różni się tylko tym, że wydech “Siu-ju" kierujemy poprzez ciało i miednicę – w dół, ku ziemi. Sam wydech kończymy lekkim przysiadem, zgięciem tułowia i zaokrągleniem pleców, co pozwoli w pełni wydalić powietrze z płuc. I oto ostatnia, trzecia część ćwiczenia. Od dwóch poprzednich różni się tym, że podczas ostatniego wdechu zatrzymujemy go w piersi i ściskamy napinając mięśnie klatki piersiowej. Zwiększamy ciśnienie wydechu i wreszcie wypuszczamy powietrze gwałtownym wydechem z okrzykiem “Tja-a!". W momencie sprężenia powietrza w płucach wyobrażamy sobie, że wydech ten gromadzi w sobie brud, ciemność i wyrzuca je z ciała razem z krzykiem. A sam głośny okrzyk jakby usuwa napięcia sfery emocjonalnej i rozładowuje nagromadzony potencjał stresu... Jest to wydech oczyszczający. Jeśli przyjmiecie jako regułę rozpoczynanie dnia od ćwiczeń oddechowych “Lotos", doprowadzając ogólną liczbę cykli najpierw do 10, a następnie dodając po 3-5 cykli tygodniowo (maksymalna dopuszczalna liczba powtórzeń – nie więcej niż 60 dziennie), to bardzo szybko poczujecie znaczne podwyższenie poziomu aktywności życiowej, poprawę ogólnego samopoczucia. Technika oddechowa “Lotos" pozwala oczyścić organizm z wielu negatywnych przejawów, w tym także z resztek napięć psychicznych, zwiększa poziom energii w ciele. Jednakże trudno jest osiągnąć znaczące zmiany w samopoczuciu jedynie poprzez oddychanie. Dlatego naturalnym i koniecznym składnikiem systemu samouzdrawiania jest specjalna gimnastyka. Proponujemy jeden z wariantów starodawnego zestawu odnowy kręgosłupa. Ćwiczenia są tak opracowane, ażeby były jak najlepiej dostosowane dla Rosjan, ludzi, którzy myślą i postrzegają po europejsku. Dewiza łącząca wszystkie ćwiczenia zestawu brzmi: “Człowiek jest młody i zdrowy dopóty, dopóki ma elastyczny kręgosłup". 1. Stajemy w postawie podstawowej: nogi szerzej ramion, lekko ugięte w kolanach. Ręce zgięte w łokciach przed piersią, dłonie swobodnie ułożone palcami w dół. Prawa ręka przesuwa się w bok łokciem do przodu i w ślad za nią podąża tułów. Stopniowo ciężar ciała przemieszcza się na prawą nogę. Lewa ręka wykonuje ruch, jakby popychając prawą w kierunku ruchu. Kończymy ruch w najdalszym punkcie, do którego możemy dociągnąć łokieć prawej ręki. Na moment zamieramy w tej pozycji, następnie wykonujemy ruch powrotny. Teraz lewa ręka przesuwa się łokciem do przodu, a prawa jakby ją popycha. Ciężar ciała stopniowo przenosi się na lewą nogę... Całe ćwiczenie wykonuje się tak, aby ciało maksymalnie odchylało się od swojej pionowej osi w prawo i w lewo. Ćwiczenie to doskonale wyrabia kręgosłup, szczególnie w płaszczyźnie bocznego wygięcia. Tempo wykonywania – powolne, oddech swobodny, nieskrępowany, rodzący się naturalnie w trakcie wykonywania ćwiczenia (patrz rys. 5). Rys. 5 2. Pozycja wyjściowa. Ręce wyciągnięte do przodu na wysokości piersi, dłońmi do ziemi. Prawa ręka obraca się grzbietem dłoni ku piersi i w takim położeniu przesuwa się w górę do momentu, kiedy sama zacznie się obracać do naturalnego położenia. Dłoń przy tym otwiera się do góry, ku niebu. Lewa ręka w tym czasie przesuwa się wzdłuż bocznej powierzchni ciała w dół i osiąga punkt maksymalnego wyciągnięcia. Dłoń obraca się ku ziemi. W tym położeniu ciało jest jakby rozciągane pomiędzy wyciągniętymi w różne strony rękami (w górę – w dół). W momencie maksymalnego rozciągnięcia ciała pomiędzy rękami należy lekko przegiąć kręgosłup na odcinku piersiowym i znieruchomieć na kilka sekund. Po pauzie w skrajnym położeniu lewa ręka obraca się dłonią ku górze i wznosi się, a prawa obraca się grzbietem w kierunku nosa, opuszcza w dół. Obie dłonie spotykają na poziomie nosa, rozchodzą się i przyjmują położenie przeciwstawne (lewa ręka u góry, prawa na dole). Oddychanie równomierne, spokojne, swobodne (patrz rys. 6). Rys. 6 3. Nogi rozstawione znacznie szerzej ramion. Ręce złożone w “zamek" przed tułowiem na poziomie pępka. Wykonujemy obroty tułowia na boki z podnoszeniem rąk nad głowę i równoczesnym wygięciem kręgosłupa. Złożone w “zamek" ręce przesuwają się na poziomie pasa w bok ku górze i jednocześnie z nimi rozprostowuje się tułów. Nogi pozostają nieruchome. Ćwiczenie kończy się silnym wygięciem kręgosłupa. Tempo ruchu jest powolne, oddech równy, spokojny (patrz rys. 7). Rys. 7 4. Ćwiczenie "Reka-wąż". Ręce wyciągnięte do przodu, przed tułowiem na wysokości ramion, dłonie zwrócone w dół, ku ziemi. Głowa pozostaje nieruchoma, wzrok utkwiony w jednym punkcie. Ręka zaczyna ruch od ugięcia w łokciu. Łokieć podnosi zgiętą rękę ku górze, dłoń “patrzy" do przodu zwartymi palcami (ręka przypomina gibkie ciało żmii, a dłoń – głowę). Przesuwamy dłoń prawej ręki ponad lewym uchem, okrążając głowę z przodu od strony czoła i przesuwamy ją, zgiętą w łokciu, daleko w tył za plecy, wolno opuszczamy w dół. Patrząc z boku, ręka jakby opisuje kolisty ruch nad głową. To samo wykonujemy lewą ręką. Synchronizujemy ruchy obydwu rąk i osiągamy takie wykonanie, w którym obie ręce jedna za drugą przechodzą nad głową, na podobieństwo gibkich ciał węży. Kręgosłup przy tym, całkowicie uwolniony, wygina się swobodnie w tym samym tempie i rytmie, który wyznaczają ręce (patrz rys. 8). Rys. 8 5. Ćwiczenie “Myjący się kot". Przypomnijmy sobie, jak kot oblizuje swoje łapki, zanim rozpocznie “mycie się". Ćwiczenie polega na imitowaniu ruchów kota podczas tej czynności. Ręce ugięte w łokciach, rozluźnione. Zaczynamy ruch lekkim szarpnięciem ramienia do przodu, podnoszącym rękę do ust. Ręka na poziomie stawu łokciowego zamiera na sekundę na wysokości ust i powoli opuszcza się w dół, przesuwając łokieć w bok na zewnątrz (patrz rys. 9). Rys. 9 Po wykonaniu tego ćwiczenia zaczynamy opanowywać jego następny etap. Ręce zgięte w łokciach i przyciśnięte do boków. Dłonie opuszczone w dół. Prawa ręka przesuwa się do góry ku ramieniu, następnie za kark i okrąża głowę od tyłu, przez potylicę na czoło i twarz, po czym wraca do punktu wyjścia. To samo wykonuje lewa ręka. Wykonujemy to ćwiczenie równocześnie obiema rękami, starając się zsynchronizować ruch. Kręgosłup jest całkowicie rozluźniony i czujnie reaguje na wszystkie ruchy rąk, swobodnymi, płynnymi wygięciami (patrz rys. 9a). Rys. 9a 6. Podnosimy ręce do góry i zaczynamy opisywać nimi w przestrzeni nad sobą “ósemkę", stopniowo zwiększając jej rozmiary. W miarę powiększania się rozmiarów “ósemki" ciało stopniowo zaczyna odchylać się od osi pionowej. Równocześnie z kołysaniem ciała przenosimy jego ciężar z jednej nogi na drugą (patrz rys. 10). Rys. 10 7. Stoimy w postawie wyjściowej – nogi szerzej ramion, lekko ugięte w kolanach, ręce przed sobą, plecy wyprostowane. Silnie zaokrąglamy plecy, uginając się i podciągając głowę do piersi. Następnie tak samo powoli zaczynamy wyginać kręgosłup w przeciwną stronę, silnie odwodzimy w tył miednicę i barki. Na końcu ćwiczenia ciało przypomina mocno naciągnięty łuk (patrz rys. 11). Rys. 11 8. Nogi rozstawione szeroko. Przysiadamy na jednej nodze, a druga stoi na całej stopie. Noga utrzymująca ciężar ciała początkowo stoi na palcach, a następnie płynnie opada na całą stopę. W pozycji tej płynnie huśtamy się w górę – w dół, rozciągając mięśnie krocza i bioder. Powtarzamy ćwiczenie z przeniesieniem środka ciężkości na drugą nogę (rys. 12). Rys. 12 Na tym kończymy rozgrzewkę i uspokajamy oddech. Żeby przywrócić normalny rytm oddychania, stosujemy taką technikę: ręce zwrócone dłońmi ku górze, połączone ze sobą opuszkami średnich palców, umieszczamy poziomo na wysokości pępka. Robimy krótki, niepełny wdech i przemieszczamy ręce na wysokość piersi. Jeszcze jeden krótki, niepełny wdech i ręce przemieszczają się do poziomu tarczycy. Stąd z wydechem ręce opadają po bokach do pępka i tam ustawiają się w początkowym położeniu. Szybkość zmienia się w zależności od intensywności oddychania. Początkowo należy robić szybkie, krótkie wdechy oraz szybko i zdecydowanie przemieszczać ręce od pępka w górę. Ale już po dwóch powtórzeniach należy spowolnić ruch rąk i, odpowiednio, rytm oddychania. Wydech wykonujemy płynnie, w coraz wolniejszym rytmie. Po pięciu-sześciu powtórzeniach ćwiczenia oddychanie wyrównuje się, a rytm pracy serca normalizuje się. Kładziemy się. Upewniamy się, czy jest nam wygodnie. W myślach powtarzamy formułę: “Robię wdech lekko i spokojnie... Robię wydech lekko i swobodnie." Rozluźniamy się etapami opanowanymi na pierwszych zajęciach. Znów znajdujemy się u drzwi prowadzących do świata medytacyjnej rzeczywistości i przechodzimy drogę od progu do grzbietu wzgórza. Skaczemy w dół i rozpływamy się w morzu spokoju, odpoczynku, błogości. Nasza fizyczna powłoka topi się w falach wypoczynku... Zlewamy się z matową kulą i formujemy z jej materii swoje nowe, czyste, świetliste i silne ciało... Wychodzimy z kuli na kwitnącą łąkę. Elastyczna trawa sprężynuje pod nogami, duże polne kwiaty dotykają kolan, powietrze jest ciche i przeźroczyste, dzwoni od pszczelego brzęczenia i upału. W dali, w lekkiej mgle, widać przeźroczysto-błękitne jezioro. Wabi do siebie chłodem, woła, przyciąga... Idziemy na brzeg jeziora, a po drodze dotykamy rękami kwiatów. A każdy daje swoje odczucie. W celu nasilenia tego niezwykłego uczucia wciągamy energetyczny zapach kwiatów przez kanały rąk. Energetyka zapachu niezwykłą, ciepłą falą przetacza się kanałami rąk, jest wchłaniana przez ich ścianki. Zapamiętajmy to odczucie. Biegniemy do jeziora. Bieg jest lekki, jak we śnie. Nie tyle biegniemy, co ogromnymi skokami przelatujemy przez kwitnącą łąkę. I ostatnim skokiem opadamy na pas piasku na skraju wody. Piasek jest gruby, ciepły, delikatnie łaskocze nasze stopy. Promienie słońca wypełniają wody jeziora złocistym światłem. Wchodzimy do wody. Czujemy, jak delikatna jeziorna fala czule liznęła przypływem stopy i wabi za sobą. Wchodząc do wody głębiej czujemy, jak delikatnie obejmuje nasze stopy, łydki, kolana, jak pieści i gładzi skórę. Woda nasycona jest płynnym złotem słońca. Czerpiemy pełnymi garściami mieniącą się słońcem wodę, podnosimy ręce w górę i wylewamy sobie brylantowe kropelki na ramiona, głowę, piersi. Miriadami mieniących się, tęczowych kropelek woda rozbryzguje się na naszym ciele, spływa od ramion do nóg i dreszczem radości przenika ciało. Kilka razy oblewamy się słoneczną wodą i z każdym nowym dotknięciem słonecznych kropel do ciała, nasila się wewnętrzna radość, która przepełnia nas, wylewa się na zewnątrz. Wolno siadamy i wyciągamy ręce do przodu. Zaczyna po nich płynąć odczucie wewnętrznej radości. Ten mieniący się strumień cieknie od każdego uczestnika grupy do środka kręgu i tam koncentruje się w jasnym, świecącym słoneczku. Staje się ono coraz jaśniejsze i wkrótce wybucha strumieniami światła. Stoimy w tych strugach i czujemy, jak ciała zamieniają się w długie, gibkie wodorosty i wolno, płynnie kołyszą się pod naciskiem potoków światła. Ciało-wodorost kołysze się i rozprzestrzenia wokół siebie stan spokojnej, cichej radości, napełnia nim całą otaczającą przestrzeń. Dzielimy się swoją cichą radością z otaczającymi nas ludźmi, oddajemy ją całą, bez reszty i otrzymujemy ją od swoich towarzyszy w nadmiarze... Na fali radosnego, swobodnego oddawania kończymy nasze ćwiczenie. Na podstawie doświadczeń wyniesionych z pracy w grupach radzę nie starać się opanować wszystkich ćwiczeń za jednym razem. Na każdych zajęciach należy dopracować dwa ćwiczenia. Wtedy, na końcu kursu, wszystkie one będą zrozumiałe i całkowicie opanowane. Niezmiernie ważne jest zachowanie tego nastroju radości i pragnienia dzielenia się z bliskimi swoimi nowymi przeżyciami, także w czasie pomiędzy zajęciami. W celu wywołania w sobie tych przeżyć, należy przypomnieć sobie jakieś wyraziste odczucia, związane z zajęciami w grupach. I tak pierwszy krok został zrobiony... LEKCJA 3 Po intensywnej rozgrzewce grupę należy posadzić tak, aby powstał swego rodzaju pociąg: każdy uczestnik siedzi twarzą do potylicy osoby przed sobą. Odległość między uczestnikami powinna wynosić około półtora metra. Zadanie jest następujące: siedzący z tyłu powinien nastroić swoje ręce na odczucie bioenergetycznego strumienia pomiędzy dłońmi. Następnie ustala taki kontakt energetyczny z plecami siedzącego przed nim (technika tego działania jest opisana w materiałach kursu wprowadzającego). Tworzymy nastrój dla czekającej nas pracy: pozbywamy się uraz, złych myśli, nastroju przygnębienia. Przypomnijmy sobie zalecenia ze wstępnego kursu samoregulacji – wykorzystujmy je dla szybkiej samopomocy. Zaczynamy od tego, że strumieniami energii ze swoich dłoni będziemy gładzić plecy swojego partnera. A ponieważ koło, jakie tworzy grupa, jest zamknięte, indywidualny impuls energetyczny wróci do swojego nadawcy, przechodząc przez wszystkich uczestników pracy i wzbogacając ich w siłę i energię. Stopniowo w procesie pracy zauważamy, że gładząc swoimi energetycznymi strumieniami z dłoni plecy partnera, w poszczególnych ich częściach doświadczamy różnych odczuć. Rzecz w tym, że dotknięcie strumieniami z waszych rąk ciała drugiego człowieka jest dla niego nie tylko przyjemnym oddziaływaniem, ale z drugiej strony – jest także informacją diagnostyczną dla was. W miejscu, gdzie u partnera istnieją określone zjawiska zastojowe, czujecie nadmiar ciepła lub odpychanie, a tam, gdzie występuje niedobór energii w tkankach i organach, otrzymujecie informację w postaci odczucia chłodu lub przyciągania. A w miejscach zakłóceń subtelnych energetycznych współzależności pojawia się w waszych dłoniach odczucie kłucia. Także i partner czuje to kłucie. I tak, niezauważalnie dla siebie, wykonaliśmy pierwszy seans ekstrasensorycznej diagnostyki. Oczywiście daleko jej jeszcze do doskonałości, brakuje zrozumienia wielu niuansów stanu człowieka, ale przecież najtrudniejszy jest początek! W procesie pracy grupowej można zauważyć jedną, bardzo ważną prawidłowość zajęć grupowych. Gdybyśmy po ustaleniu kontaktu energetycznego pomiędzy partnerami, zmienili ich, a jeszcze lepiej – przemieszali cały krąg, to wkrótce wyraźne odczucia, występujące przy kontakcie pomiędzy dłońmi a pewnymi częściami ciała, ulegną zatarciu. We wzajemnym oddziaływaniu energetycznym dwojga ludzi subtelne zakłócenia zostały skorygowane, przy czym bez świadomego działania operatora na swojego pacjenta. Dlaczego? Przeprowadzono następujące doświadczenie: pierwszym aparatem określono potencjał energetyczny jednego człowieka i wyniósł on przykładowo 16 jednostek. Drugim aparatem określono potencjał drugiego człowieka i wyniósł on przykładowo 12 jednostek. Ale kiedy dokonano pomiaru jednocześnie u obu uczestników eksperymentu jednym przyrządem, wskazał on wielkość średnią – po 14 jednostek u każdego. Ten, u którego potencjał był wyższy, zwyczajnie podzielił się z tym, u którego potencjał był niższy. Dokonało się to bez świadomego udziału uczestników eksperymentu. Taka jest po prostu natura człowieka: kiedy jesteś spustoszony wewnętrznie i osłabiony, nie będąc tego świadomy przyciągasz do siebie energię od innych ludzi. I odwrotnie – kiedy jesteś pełen sił, lekko dzielisz się swoimi zapasami z potrzebującymi. Chcę od razu uprzedzić wszystkich, którzy lubują się w opowieściach o “energetycznych wampirach", wysysających siły życiowe ludzi. Takich wilkołaków jest bardzo, bardzo mało i z reguły wszystkie ich próby przeżycia cudzym kosztem kończą się żałośnie właśnie dla nich samych. Na początku pojawia się oczywiście efekt silnego podchmielenia, ale bardzo szybko razem z siłą życiową innych ludzi do “wampirów" przywędruje wszystko negatywne, co wypełnia człowieka: jego dolegliwości, stresy, zmartwienia i nieszczęścia. Jest to swego rodzaju reakcja obronna naszej podświadomości wobec próby wyciągnięcia energii... Nie jesteśmy, jak nam się wydaje, odosobnieni w naszym życiu. I jeżeli po dniu obcowania z innymi ludźmi w pracy zamykamy się w mieszkaniu, to w ten sposób zrywamy tylko zewnętrzne, fizyczne kontakty. A psychoenergetyka kontynuuje pracę. Przypominamy sobie kogoś i w ten sposób wysyłamy mu cząstkę własnej energii. Ktoś wspomina nas i dzieli się z nami swoją siłą i tak dalej. We śnie intensywność wymiany energetycznej jest ograniczona, ponieważ większość ludzi śpi i procesy przekazywania sił i energii zachodzą jedynie pomiędzy najbliższymi osobami. Przykładowo, małżonkowie śpią w jednym łóżku i znajdują się w stanie stałej wymiany energetycznej. Zwłaszcza gdy lubią się nawzajem, to energia czułych uczuć, rzeką wylewa się na partnera. Jeżeli stosunki są napięte, to pomiędzy nimi dosłownie wyrasta ściana, przez którą trudno się przebić. Nasz organizm jest na tyle samodzielny i doskonały, że nie zagraża mu zbyt wielkie ryzyko, gdy ktoś tam wyssie naszą siłę życiową. Mechanizmy samoregulacji, stojące przez cały czas na straży, zdołają na czas zamknąć śluzę i zatrzymać wyciekanie energii, choćby nie wiadomo jak bardzo chciały domorosłe “wampiry" nassać się cudzej siły. Najważniejsze, o czym należy wówczas pamiętać, to że energii wokół nas są całe oceany. I otrzymanie potrzebnej jej ilości nie wymaga szczególnej pracy, wystarczą szczere chęci i pewna, niewielka praktyka. Przeprowadzimy doświadczenie. Ustawiamy grupę w krąg, twarzami do środka. Wyciągamy ręce i wysyłamy potoki energii ze swoich dłoni – do przodu. Stopniowo zmieniają się odczucia u wszystkich uczestników pracy. Wydaje się, że wewnętrzna przestrzeń kręgu zapełnia się czymś bardziej gęstym niż powietrze. Trudno opisać słowami ten stan, ale wrażenie gęstego, sprężonego powietrza wewnątrz kręgu nasila się i dochodzi do niego jeszcze odczucie świeżości, “subtelności", jak zdarza się to w lesie po burzy. Jest to koncentracja energii, wziętej nie z organizmu, ale z zewnątrz. Po prostu uczestnicy pracy nie umieją jeszcze zaobserwować, jak oni to robią. Ale umiejętność – rzecz nabyta, wszystko przyjdzie w swoim czasie. Wróćmy do “wampirów". Jak już powiedziałem, prawdziwych profesjonalistów jest niewielu i nie próbują oni wysysać cudzej siły jak popadnie. Obiektami ich zainteresowania stają się ludzie szczególnego rodzaju, o szczególnej charakterystyce energetycznej, którzy mogą jakościowo zadowolić “wampirze" potrzeby. Ale ma to miejsce poza sferą życia większości ludzi, praktycznie ich nie dotyka. Są to swego rodzaju psychoenergetyczne "rozboje" na subtelnych płaszczyznach bytu. Dla większości ludzi ważne jest coś innego: wszyscy jesteśmy jednocześnie i dawcami, i wampirami. Komuś, kogo lubimy, oddajemy energię nie zastanawiając się. A przed kimś, przed kim mamy się na baczności – chowamy swoje siły. W życiu rodzinnym jeden z małżonków obowiązkowo wyciąga po trochu siły z drugiego. Przy czym role ciągle zmieniają się i w przeciągu doby wampirem może być wielokrotnie i żona, i mąż. Przewiduję, że wiele egzaltowanych osób, częściej kobiet, zacznie obwiniać swoich życiowych partnerów za ciągły wampiryzm, a siebie uważać za niewinną ofiarę i bezgranicznego dawcę. Uspokójcie się, najczęściej ci obwiniający okazują się podstępnymi wampirami, próbując oskarżeniami, wymówkami, wewnętrzną obrazą wywołać u partnera wybuch emocjonalny i jego siłą, energią uzupełnić swoje zapasy, stracone przez użalanie się nad sobą. Spróbujcie nie obwiniać waszego partnera, a zwyczajnie odnosić się do niego ze spokojem. Zobaczycie, jak od razu zrobi się lżej i jemu, i wam. Zaczynamy medytację. Rozluźniamy się i wychodzimy na znaną nam już łąkę, odczuwamy urok letniego południa. Wchodzimy na pagórek porośnięty dużymi, polnymi kwiatami. Oddycha się tutaj lekko i swobodnie. Kładziemy się na ziemi i czujemy, jak pod naszymi plecami sprężyście ugięły się źdźbła traw. A teraz przysłuchujemy się swojemu ciału i czujemy potężny prąd Ziemi, który płynie po źdźbłach trawy, wchodzi w nasze ciało. To energia rodzimej Planety wlewa się w nas, napełnia swoją macierzyńską siłą. Otwieramy swój kręgosłup na spotkanie strumieniom ciepła z Ziemi. Otwieramy jakby rozpinając zamek błyskawiczny wzdłuż całego kręgosłupa. Gdy jest już w pełni otwarty, czujemy, jak intensywne ciepło wlewa się do wnętrza, rozpuszcza wszystkie przegrody przeszkadzające w cyrkulacji ciepła wewnątrz kręgosłupa. Na koniec ciepło jaskrawym, iskrzącym się słupem wypełnia kręgosłup, rozprostowuje go, usuwa wszystkie wewnętrzne blokady. Prąd ciepła rozprzestrzenia się coraz dalej, rozgrzewa ręce i nogi, delikatną falą przetacza się po ciele, zanurza je w spokoju i ukojeniu. Poleźmy tak, zlejmy się z cichym strumieniem błogości wypełniającej ciało. Mentalnie wstajemy. Przed nami łąka i jezioro na jej krańcu. Jednym ogromnym susem, lekkim, jak we śnie, pokonujemy odległość do jeziora, wchodzimy w wodę i polewamy się roztopionym złotem słońca i na fali radości, która napełniła ciało, wychodzimy z medytacji. Grupa staje w kręgu. Podnosimy ręce przed siebie na wysokość ramion, składamy dłonie w “koszyczek" i czujemy w nich maleńkie słoneczko. Ono ogrzewa wejścia kanałów rąk, rozmiękcza struktury dłoni. Pieszczotliwie i delikatnie dmuchamy na słoneczko i widzimy, jak kulka światła zerwała się z naszych dłoni i niesiona podmuchem skierowała się do środka kręgu. Tam słoneczne kulki z dłoni wszystkich uczestników pracy zlały się w jedną całość i zapłonęły jak jedno wielkie słońce. Jego łagodne promienie oblewają nasze ciała i równym, stabilnym strumieniem płyną kanałami rąk. Czujemy, jak kanały lekko dudnią i wibrują w strugach strumienia. Strumień słonecznego ciepła dosięga ramion. Tutaj mogą objawić się ostatnie blokady na drodze energii. Usuwamy je natężeniem woli, otwieramy drogę sile – kanałami rąk – do wnętrza naszego ciała. Ono, jak pusty dzban, wypełnia się złocistym światłem i ciepłem energii słońca. Wskaźnikiem wystarczającego napełnienia jest odczucie ciężkości w rękach. Zaczynają one wolno opadać na miejsce. Wykonujemy kilka cyklów oddychania “Lotos". Po wykonaniu tego ćwiczenia mogą pojawić się pewne negatywne stany: senność, ociężałość, lekkie kołatanie serca, niewielkie podwyższenie ciśnienia tętniczego. Nie należy się tym niepokoić. Po prostu organizm po raz pierwszy tak intensywnie i celowo wpompował w siebie energię, i musi rozdzielić ją, zrównoważyć, napełnić swoje magazyny. Dlatego najlepiej po zajęciach położyć się spać lub spokojnie posiedzieć w samotności i głęboko rozluźnić się. A przynajmniej nie należy zajmować się wtedy aktywną pracą fizyczną. LEKCJA 4 “Otwórz się przed szczęściem i wtedy ono wejdzie w ciebie. Otwórz oczy i słuchaj: szczęście jest w kołysaniu się trawki i w szemraniu wody, w pierwszym krzyku porannego ptaka i delikatnym szeleście liści. Szczęście jest w tej harmonii między ludźmi i przyrodą, która została utracona. Oduczywszy się widzieć otoczenie ludzie oduczyli się odczuwać szczęście. Uczcie się od nowa szczęścia, uczcie się od lasu i pola, uczcie się od wiatru i słońca, ponieważ szczęście może dać tylko świat w harmonii..." Tą sentencją rozpoczynamy kolejną lekcję. Prawdziwy stan świata żywej przyrody – to szczęście istnienia. Ale ludzie dawno już przestali zadowalać się tym, co samo wpada w ręce, uważając, że aby być szczęśliwym należy posiadać jakieś rzeczy, mieć coś takiego, czego nie ma nikt. W rzeczy samej jest to tylko iluzja naszego stereotypu postrzegania świata. Nie potrafimy po prostu inaczej zrozumieć tego zdumiewającego stanu – szczęścia! Jednak spróbujemy oderwać się od zwyczajowych norm i standardów pojmowania świata. Przypomnijmy sobie, jak na poprzednich zajęciach napełnialiśmy kręgosłup energią Ziemi. Wykonujemy to. Od razu czujemy, jak energia Ziemi zaczyna potężnie cisnąć z dołu na plecy i barki, odpychać od powierzchni. Ciało odrywa się od planety i początkowo wolno, a potem coraz szybciej i szybciej, jak rakieta, dąży w górę, ku granicom atmosfery. Czujemy, jak mocny wiatr opływa ciało, gwiżdże w uszach... i otacza nas milczenie Kosmosu... Wokół rozpościera się cisza i majestatyczny spokój. Wpadamy w ten spokój ze swoimi emocjami i namiętnościami, pragnieniem posiadania. Stopniowo zaczynamy czuć, jak fale spokoju przenikają z zewnątrz w nasze głębiny, rozpuszczają w sobie wzburzenie, przyjmują do siebie... Stajemy się cząstką tego spokoju. Wolno płyniemy w milczeniu Kosmosu i odczuwamy na swojej twarzy i ciele miękkie i delikatne promyki gwiezdnego światła. Są one jak pieszczotliwe dotknięcia. Na spotkanie gwiezdnemu światłu otwieramy swoją pierś. Czujemy, jak napełnia się... Łagodne, gwiezdne światło koncentruje się w piersi w postaci świecącego obłoczka, rozlewa się po całym ciele i napełnia je aż do pojawienia się uczucia lekkiego rozpierania. Ciało upodabnia się do balonika wypełnionego gwiezdnym światłem. Wracamy na orbitę Ziemi. Oblatujemy rodzimą planetę i z zainteresowaniem obserwujemy obrazy daleko w dole, pod nami. Nieco rozmyte mgiełką atmosfery przesuwają się oceany, kontynenty, góry, rzeki, lasy, pola... Gwiezdne światło w ciele przepływa w okolice miednicy i koncentruje się tam w postaci gęstego, sprężystego obłoczka, który strzela promieniem światła w dół, ku Ziemi. Promień staje się coraz bardziej intensywny, i oto już cała dolna część ciała staje się promieniem, skierowanym na powierzchnię planety. Promień przebija warstwy atmosfery, skorupę planety, osiąga środek Ziemi i zlewa się z silnie pulsującym jądrem ziemskim. Promień staje się nerwem, szybem, przez który energia ziemskiego jądra wlewa się potężnymi strumieniami w ciało i koncentruje się w okolicy miednicy. Tworzy się tam ciężki, niewzruszony dysk energii – fundament naszej stabilności psychicznej. Opierając się na tym dysku spokoju będziemy mogli łatwo poradzić sobie z materialnym i życiowym zamętem. Aby odczuć działanie dysku, należy rozkręcić go zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara i poczuć, jak wszystkie niepokoje, bolesne przeżycia i emocjonalne wzburzenia są przyciągane do wirującego dysku, a on – jak żarna – miele je, zamienia w mąkę najbardziej smutne przeżycia. Rozkręcamy “dysk odporności psychicznej", osiągając pojawienie się uczucia głębokiego spokoju, o którego ścianę mogą rozbić się najbardziej agresywne psychiczne docinki waszych życiowych przeciwników. I znów, napełniwszy się spokojem, kierujemy promień gwiezdnego światła z siebie na powierzchnię Ziemi. Nieoczekiwanie dla siebie czujemy, jak promień, na podobieństwo wrażliwego nerwu, odczuwa wszystkie emanacje żywej przyrody. Promieniowanie każdej trawki, stan kwiatka i drzewa, pole spokoju lasu i drżącą, jak upalne powietrze, ciszę łąki. Za pomocą swojego nerwu-promienia ostro doświadczamy uczucia prawdziwego szczęścia, wywołanego tylko samym faktem istnienia na świecie. Każda trawka, płatek, drzewo, krzak, woda, las – wszystko jest przeniknięte szczęściem istnienia. Świat kocha je dlatego, że one są. Na moment i nam uda się poczuć tę miłość na sobie. Miłość po prostu za to, że żyjemy na tym bożym świecie. To wstrząsające uczucie dane jest tylko na moment, aby móc zrozumieć, że istota prawdziwej miłości nie zawiera się w przyczynie, ale w samym fakcie istnienia. Wchłaniamy miłość świata w siebie i szczęście przyrody od samego stanu jej życia. W połączeniu z “dyskiem odporności psychicznej" mogą one wywołać w człowieku stan cichej radości z życia. Radośnie będzie budzić się i zasypiać, radośnie widzieć świat takim, jaki jest. Radośnie żyć... Na tej fali kończymy medytację. Przeprowadzamy kilka ćwiczeń rozgrzewających, wykonujemy ćwiczenia kręgosłupa. Niekoniecznie wszystkie – wystarczą dwa-trzy. Następnie oddychamy według techniki oddychania “Lotos" i na krótko rozluźniamy się. Radość nieco opadnie, ale tak powinno być, ponieważ nie można cały czas przebywać w stanie wielkiego szczęścia. Ono męczy nie mniej niż ciężka praca fizyczna. Po zajęciach należy cały czas przysłuchiwać się sobie, odczuwać nowy stosunek do świata, nową jakość życia w sobie... LEKCJA 5 Lekcja ta będzie podobna do poprzednich i należy zacząć ją od znanej medytacji lotu wokół Ziemi. Ponownie napełniamy kręgosłup siłą planety, wzbijamy się do góry, przedzieramy się w Kosmos i napełniamy siebie obłokiem gwiezdnego światła. Światłem tym zasilamy “dysk odporności psychicznej". Kontynuujemy lot po orbicie wokół Ziemi... Stopniowo zwalniamy lot i zaczynamy opuszczać się przez atmosferę prosto do wody znanego już nam jeziora. Polewamy się słoneczną wodą, czerpiąc ją garściami. Podnosimy ręce ku górze, otwieramy dłonie na spotkanie promieni słońca. Odczuwamy ich ciepło i ciśnienie w samym środku dłoni, tam gdzie otwiera się i pulsuje otwór wejściowy kanału energetycznego. Promienie słońca silnym strumieniem płyną po rękach i napełniają wnętrze ciała. Tak jakby wewnątrz wschodziło słońce, zalewało ciało światłem i napełniało nas dziwnym uczuciem czystości, wewnętrznego obmycia. Ciało zostało wypełnione, wychodzimy z jeziora na ciepły, gruby piasek. Nieopodal jest łączka z młodą, zieloną trawką. Stajemy na niej boso i całą powierzchnią stóp odczuwamy jedwabistą delikatność. Skupiamy swoją uwagę na odczuciach stóp i odczuwamy, jak potężny strumień energii rosnącej trawy kieruje się kanałami nóg ku górze, w ciało. Strumienie płynącej w nogach energii podnoszą się do tułowia i tutaj mieszają z energią słońca, tworząc po zmieszaniu harmonijny stan równowagi wewnętrznej. Kładziemy się, rozluźniamy, rozpuszczamy w opuszczającej się ku nam z błękitnych przestworów nieba świecącej kuli i budujemy z jej materii nowe, silne i zdrowe ciało. Poczynając od tej lekcji wszystkie nasze działania medytacyjne i fizyczne będziemy kończyć tworzeniem z materii kuli swego nowego, silnego i zdrowego ciała. Efekt tego ćwiczenia nie omieszka ujawnić się, jeśli będziecie formować nowe ciało odrzucając na bok ciemność chorób, nadmiar złogów tłuszczowych, będziecie tworzyć ciało takim, jakim chcielibyście je widzieć... Ta, środkowa, lekcja doprowadza wszystkich uczestników kursu do najważniejszego – opanowania kanałów energetycznych rąk i nóg. Właśnie przy pomocy tych struktur będziemy potrafili aktywnie uzupełniać zużyte zasoby sił, utrzymywać siebie zawsze na wysokim poziomie psycho-energetycznym i pozostawać w zrównoważonym, spokojnym stanie ducha. Od dzisiaj ważne będzie codzienne ładować ciało energią przez kanały nóg i rąk. Najlepiej jest wykonywać to rano, gdzieś w parku, na brzegu rzeki, w lesie... Jeśli jednak nie ma takich możliwości, można wykonywać to także w domu. Potrwa to, co prawda, znacznie dłużej, ponieważ żywa energia przyrody i zastała energia mieszkania znacznie różnią się od siebie swoimi charakterystykami jakościowymi. Dołóżmy starań, aby wykonywać poranne ćwiczenia w parku lub jakimkolwiek innym zielonym zakątku. Po wykonaniu kilku cyklów oddychania “Lotos" za pomocą oddechu przeczyszczamy kanały rąk i nóg (technika wykonania opisana jest wyżej). Następnie wolno podnosimy ręce ku niebu i wyobrażamy sobie, że przez otwory wejściowe kanałów na dłoniach zaczyna wolno płynąć prąd energii. Płynie coraz szybciej, a otwory wejściowe kanałów rozszerzają się. W środku dłoni pojawia się ciepło, które w miarę narastania siły strumienia staje się intensywniejsze. Strumień płynący po rękach przenika całe ciało i wlewa się w nie jak do pustego dzbana. Zapełnia, od stóp, najpierw przestrzeń wewnątrz nóg, następnie wnętrze tułowia i dalej szyję oraz głowę. Początkowo w rękach pojawi się ociężałość, ale w miarę nasilania się strumienia coraz lżej będzie utrzymywać podniesione ręce, ponieważ strumienie same będą je podtrzymywać. Po napełnieniu ciała energią przez kanały rąk przyszła pora napełnić je innym rodzajem siły, napływającej kanałami nóg. Związanych jest z tym kilka osobliwości. Pierwsza – aktywizując oddechem kanały nóg postarajcie się wyobrazić sobie, że nie ma na nogach obuwia, ono jakby rozpuściło się i dlatego energia swobodnie przenika do podeszwy i wchodzi do kanału, jest wchłaniana przez jego ścianki, wciągana jak powietrze do odkurzacza. Druga – nie starajcie się napełniać ciała tak, jak robiliście to przy przyjmowaniu strumieni przez ręce. Energia płynąca z dołu zorientowana jest w swoim ruchu z dołu do góry, a siły grawitacji wpływają na nią nieznacznie. Dlatego umożliwcie tej energii z dołu swobodnie płynąć po ciele od stóp do głowy. Napełnianie odbędzie się tak, że organizm sam skieruje strumień od dołu tam, gdzie będzie to jemu potrzebne i nie trzeba kontrolować napełniania ciała. Waszym zadaniem w tym przypadku jest tylko stać i “słuchać" swoich odczuć, siłą woli poprawiać strumień od dołu, kontrolować pracę otworów wejściowych kanałów nóg. Między piątą a następnymi lekcjami można zrobić sobie przerwę na przykład na tydzień, i codziennie, rano i wieczorem, wykonywać lądowanie energią przez kanały rąk i nóg. Jak już wyżej powiedziano, dla porównania należy zapisać sobie swoje subiektywne odczucia na początku tego tygodnia i później, po jego zakończeniu. Porównajcie. Energetyczne i siłowe napełnienie organizmu wzrośnie wielokrotnie, a regularne powtarzanie tych ćwiczeń doprowadzi każdego – kto do tego dąży – na nowy jakościowo poziom w swoim rozwoju wewnętrznym. LEKCJA 6 Lekcja ta stanowi naturalną kontynuację poprzedniej i oparta jest na aktywnym wypracowaniu kanałów rąk i technikach ładowania energetycznego. Najlepiej jest lekcję tę przerabiać wczesnym rankiem, gdzieś w cichym, zielonym zakątku. Postarajmy się zdążyć przed świtem, kiedy jutrzenka subtelnym strumieniem delikatnych energii maluje niebo i w tym łagodnym płomieniu rodzi się słońce. Stajemy twarzą na wschód. Koncentrujemy się na kanałach rąk przygotowując je na przyjęcie słonecznej energii i siły. W pewnym momencie czujemy, że ręce stały się lekkie, jak puszek. Koncentracją wchodzimy w kanały nóg i odczuwamy, jak one również “budzą się" i przygotowują na przyjęcie energii Ziemi. Słońce wschodzi i ręce lekko wznoszą się na spotkanie jego promieni, wiszą swobodnie, nie trudzą nas swoim ciężarem. Słońce potężnymi strumieniami leje się kanałami, napełniając swoim ciepłem i światłem wnętrze ciała. Teraz – nawet chcąc to uczynić – opuścić ręce nie jest łatwo. W kanały jakby zostały wstawione sworznie ze sprężonego powietrza i to one utrzymują ręce podniesione ku słońcu. W momencie rozpoczęcia wchłaniania strumienia energii ze słońca czujemy, jak zapulsowały wejściowe otwory kanałów nóg i przez nie płynną falą podnosi się delikatna i chłodna energia Ziemi. Jej fala podąża na spotkanie kryształowym strumieniom słonecznego światła, niby kiełek wyciąga się ku niebu. Obie energie – Słońca i Ziemi – spotykają się, przenikają wzajemnie, mieszają się i wypełniają ciało stanem czystości i harmonii. Mogą pojawić się lekkie mdłości i uczucie ciężkości. Należy je po prostu przecierpieć. Stany te są przewidziane i wywołane tym, że energetyczne systemy organizmu nie są jeszcze gotowe do pracy na dużych obrotach. Owe nieprzyjemne odczucia miną w ciągu najbliższej półtorej godziny. W przypadku, kiedy po intensywnej pracy poczujecie ociężałość, pustkę wewnętrzną, stan ten można szybko popoprawić przez dziesięciominutowe ładowanie energią (lub krócej – według własnego odczucia napełnienia). Obok tych metod uzupełniania siły należy stale praktykować napełnianie kręgosłupa. Nie jest konieczne wykonywanie całego zestawu czynności medytacyjnych, związanych z ładowaniem kręgosłupa. Wystarczy po prostu usiąść z wyprostowanymi plecami, wyobrazić sobie, że rozpinamy zamek błyskawiczny wzdłuż całej długości kręgosłupa i napełniamy go. Są jeszcze bardziej skuteczne metody szybkiego i silnego rozgrzania kręgosłupa, napełnienia go energią. Przypomnijmy sobie kurs wprowadzający. Poruszyliśmy w nim temat pracy ze strukturami pierścieniowymi. Wtedy chodziło o pierścienie z palców i napełnienie struktur ciała strumieniem energii zakumulowanym przy pomocy pierścienia. Jedną z najbardziej skutecznych metod pracy z pierścieniami – w parach i samodzielnie – jest naładowanie energią całego ciała od razu. A więc, ładowanie i rozgrzewanie kręgosłupa. W tym celu należy usiąść z partnerem plecami do siebie. Najlepiej jest usiąść okrakiem na dwóch krzesłach. Odległość między wami powinna wynosić 20-30 centymetrów. Odchylamy ręce do tyłu i łączymy swoje dłonie z dłońmi partnera. Dwa ciała i zamknięte z tyłu nich ręce utworzyły zamkniętą strukturę, przypominającą nieco pierścień. Aby włączyć go, należy wyobrazić sobie, że przez wewnętrzną przestrzeń (w istocie w przestrzeni pomiędzy dwojgiem pleców) płynie strumień energii z góry do dołu. Wyraźny obraz tego można uzyskać wywołując odczucie, że z góry na głowę i ramiona płynie strumień powietrza. Bardzo szybko, dosłownie w ciągu minuty, pojawi się uczucie silnego, przenikającego całe ciało, płynącego z góry strumienia. Następnie zaczyna rozgrzewać się kręgosłup. Gorąco pojawia się jakby od wewnątrz i w tym miejscu, gdzie odczuwamy największą bolesność. Potem rozprzestrzenia się wdłuż całej długości kręgosłupa. Jednocześnie z kręgosłupem rozgrzewają się mięśnie pleców, tak zwane “woreczki grzbietowe", o których będziemy mówić w następnym rozdziale. Jeśli dostatecznie długo posiedzimy w sztucznie wytworzonym strumieniu (do 10 minut), pojawi się uczucie przepełnienia, rozpierania ciała od wewnątrz. Jeżeli w tym momencie przerwiemy pracę, to uczucie to szybko minie. Siła, która napełniła ciało, wchłaniana jest przez komórki oraz tkanki i zapewnia im efektywną pracę. Z następnej metody wykorzystania pierścienia można korzystać w pojedynkę. W tym celu stajemy prosto, a ręce zaokrąglamy w pierścień na poziomie piersi, łącząc dłonie. Nie należy splatać palców, lepiej jest przycisnąć tylną stronę prawej kiści do lewej dłoni, a palce pozostawić zwarte. To położenie rąk zapewnia największą gęstość strumienia. Wyobrażamy sobie, że przez pierścień z rąk zaczyna płynąć strumień, albo z góry do dołu, albo od dołu do góry. Kierunek każdy określa dla siebie na drodze eksperymentu. Jednym nie starcza “siły jang" i wtedy strumień popłynie z góry, inni mają deficyt “siły jin" i wtedy strumień popłynie z dołu. Oznaką zakończenia pracy jest uczucie przepełnienia ciała, rozpierania od wewnątrz, urywany oddech. Po pojawieniu się takich objawów nie należy kontynuować pracy, ponieważ może to doprowadzić do przepełnienia organizmu i wywołać nieoczekiwane mdłości, senność, słabość, uczucie niedomagania serca... Praca z pierścieniami jest niezwykle różnorodna i po zakończeniu każdego kursu zostaną opisane konkretne techniki, odpowiadające poziomem złożoności percepcji przerobionego rozdziału. LEKCJA 7 Mottem tej lekcji będzie krótki, aforystyczny tekst jednej z duchowych wskazówek: “Promień Światła – to ta radość, jedyna i niepowtarzalna, na którą można jeszcze patrzeć z tego świata. Jak tylko zmrużysz oczy – zobaczysz w tym promieniu ściany wspaniałych pałaców, ślady dawno minionej wiedzy. Zobaczysz także starożytną mądrość Wszechświata. Trzeba umieć zmrużyć oczy. Przypomnijcie sobie, jak to robiliście w dzieciństwie. Przez jaskrawe światło zobaczymy splot własnych rzęs i w ich koronce ożyją i zatańczą śnieżynki wiedzy. Weźcie je w ręce i przyjmijcie do siebie...". Wykonujemy ładowanie energetyczne organizmu poprzez ręce. Stajemy w kręgu, tworzymy nad nim wspólny dla całej grupy obraz słońca i kładąc sobie wzajemnie ręce na ramiona, łączymy się w jeden pierścień. Czujemy, jak ciało rozpływa się w pierścieniu, a każdy uczestnik pracy jest jedynie ogniwem scalającym poszczególnych ludzi w jeden krąg, w pierścień, przez który wylewa się energia świata... Światło słoneczne zalewa całą przestrzeń kręgu, napełnia sobą każdego z nas, rozpuszcza w sobie i wkrótce znika samo odczucie pierścienia, a pojawia się nowe – zjednoczenia w żywym, silnym, potężnym świetle. Po zjednoczeniu się w kręgu i zlaniu się ze światłem zaczęliśmy odczuwać bardziej subtelnie i dokładnie, zrozumiałe są dla nas przeżycia naszych towarzyszy z grupy, niuanse ich subtelnych, duchowych stanów. Otwieramy krąg i dzielimy się na pary. Siadamy twarzą w twarz w niewielkiej odległości od siebie. Ciągle jeszcze czujemy w sobie światło słonecznego pierścienia. Skoncentrujmy go w swojej piersi. Nakładamy opuszki palców na splot słoneczny, ogrzewamy go ciepłem rąk i wkrótce czujemy, że powstaje w nas efekt wzroku wewnętrznego. Ciepło z palców na splocie słonecznym podnosi się do góry, miesza się ze światłem kręgu, rozpala się jasno i silnie, dosłownie oświetla wnętrze ciała. Swoim mentalnym wzrokiem na razie widzimy niewyraźne cienie i chaotyczne przemieszczanie się fal światła. Posiedźmy spokojnie, a wkrótce obrazek zacznie się stabilizować, plamy światła i cienie układają się w obraz, który stopniowo (jak na ekranie starych telewizorów) uzyskuje wyrazistość i wykończenie. Czym jest to, co zobaczyliśmy? Każdy ma swój obraz, ale najprawdopodobniej wasz organizm, zaktywizowany strumieniami energii, pokazuje wam te części, które wymagają interwencji, gdzie należy przeprowadzić określoną korekcję. Żeby lepiej zrozumieć ten obraz, odniesiemy go do odczuć ciała. Mentalnie nakładamy obraz na klatkę piersiową, głowę, kręgosłup, okolice miednicy, nogi itd. Jeśli nastąpiło pełne połączenie i pojawiło się odczucie, że dokładnie pojęliście sens wewnętrznego obrazu, można zrozumieć, gdzie nie ma równowagi w waszym ciele, jakie problemy ze zdrowiem mają miejsce... Zawierzcie swojej intuicji. Wiedza o problemach organów i systemów ciała jakby pojawiała się w was znikąd. To nie jest zapis historii choroby z wykorzystaniem terminów medycznych, ale po prostu odczucie, które mówi nam, że naczynia pracują źle, napięcie mięśni gładkich organów wewnętrznych jest obniżone, że żołądek jest na razie w normie, a płuca należy wyzwolić od nikotynowej presji, że serce na razie nie daje o sobie znać, ale może zachorować, jeżeli natychmiast się nim nie zajmiemy... Słowem, każdy będzie miał swój wewnętrzny “pejzaż", swoje cechy stanu organów i systemów wewnętrznych. Na razie jeszcze nie władamy w należytym stopniu metodami samopomocy i samoleczenia. Ale wszystko przed wami, każdy będzie w stanie wykonać samodzielnie niezbędne procedury dla poprawy swojego ukrytego lub jawnego stanu chorobowego. Popatrzmy ponownie na swojego partnera. On, tak jak i wy, dopiero co wrócił z podróży “w głąb siebie". Napełnijmy swoje światło w piersi najcieplejszymi i najlepszymi uczuciami do partnera i wyobraźmy sobie, że światło leje się strumieniem na niego, przenika go, obmywa zewnętrzne powłoki ciała, z miłością i dobrocią przenika do głębi. Nieoczekiwanie przed oczami ponownie pojawia się obrazek, podobny do tego, który widzieliśmy wewnątrz siebie. Jednak różni się on pod wieloma względami od waszego osobistego. Rzecz w tym, że teraz widzimy stan organów wewnętrznych innego człowieka. Tak samo, zawierzając własnej intuicji, przebiegamy promieniem mentalnej uwagi po całym ciele waszego towarzysza. Na poziomie odczuć stanie się jasne, co u niego jest nie w porządku, a jakie organy i systemy pracują normalnie. Przeprowadziliśmy pierwsze doświadczenie diagnostyki psychoenerge-tycznej. Głównym jego warunkiem jest wasze dobre usposobienie, ciepły, przyjazny stosunek do człowieka, którego mamy diagnozować. Jeśli dopuścicie do siebie choćby małą cząstką nieprzychylności, to organizm partnera natychmiast zamknie się, zabezpieczy się przed możliwością energoagre-sji. Należy o tym pamiętać. A teraz popracujemy ze swoim partnerem, generując uczucia czułości, dobra i ciepła. Pierś napełniona jest światłem kręgu, przypominamy sobie coś bardzo dobrego ze swojego życia, czujemy, jak ciepło wspomnienia rozlewa się w piersi, i to uczucie przesyłamy impulsem do piersi partnera. On przyjmuje je, wzmacnia swoim ciepłym i dobrym stosunkiem i odsyła z powrotem. W taki sposób wielokrotnie przesyłamy sobie wzajemnie swoje najlepsze i najcieplejsze uczucia. Wkrótce pojawia się odczucie, że napełniamy się wzajemną sympatią, dobrocią, czułością, widzimy w ludziach tylko dobro, a wszystko złe wypieramy z naszej uwagi, nie chcemy tego zauważać, albowiem człowiek jest z natury szlachetny i dobry. A obojętność, ordynarność, okrucieństwo to najczęściej maski nałożone przez życiowe stereotypy. I wgląd wewnątrz siebie pozwala nie tylko zrozumieć własne dolegliwości, ale dodatkowo wskazuje każdemu na możliwość wielkiego szczęścia otwarcia siebie dla siebie, zrozumienia istoty swoich głębokich stanów. Wstajemy i ponownie zamykamy krąg. Do jego wnętrza wlewamy serdeczne ciepło i czułość przepełniające nas, i napełniamy krąg od wewnątrz tymi stanami. Stoimy z zamkniętymi oczami i czujemy energię miłości i dobra wewnątrz kręgu jak jasne, ciepłe światło. Rozprzestrzeniamy to światło poza granice kręgu, wypełniamy nim całe pomieszczenie, w którym odbywa się praca. I kiedy to się stanie, tworzymy w sobie odczucie, że nasze ciało stopniowo rozpuszcza się w subtelnym i delikatnym energetycznym polu miłości. Stajemy się jego częścią i światło pola miłości napełnia nas. Rozprzestrzeniamy światło na wszystkie strony: w górę, w dół, w prawo, w lewo... I wkrótce cała przestrzeń wokół napełnia się nim, światłem miłości do całego świata, do każdego człowieka, do towarzyszy z grupy, do swoich bliskich i krewnych... Na tej radosnej fali radości wychodzimy z medytacji. Być może u kogoś pojawiły się w oczach łzy szczęścia. Cieszmy się z nim. Bo na razie jeszcze nie każdy tak mocno i wyraźnie odczuwa czystość subtelniej szych stanów emocjonalnych. Wykonujemy kilka ćwiczeń na kręgosłup, strząsamy z siebie ciężar zastoju w mięśniach, zmuszamy stawy do pracy, rozgrzewamy je. Stopniowo dołączamy do ćwiczeń znany nam już obraz mentalny: stoimy w ciepłej, przeźroczystej wodzie jeziora. Wody przybywa, zakryła nas już z głową, ale oddychamy lekko i swobodnie jak wcześniej. Ciała, zgniecione wodą, stopniowo przekształcają się w długie, giętkie łodygi wodorostów, które płynnie i miękko wiją się w strugach podwodnych nurtów. Nogi-korzenie wrosły w piaszczyste dno, a giętka, długa łodyga-ciało kołysze się w słonecznych refleksach fal. Giętkość i plastyczność wypełniają stawy, zadziwiająca ruchliwość w kręgosłupie pozwala na ryzykowne wygięcia bez naprężeń. Ta fizyczna pewność napełnia także organy wewnętrzne i zaczynają one pracować spokojnie, bez zrywów, w trybie stałego zdrowia. Przed zakończeniem pracy, powtarzamy kilka razy w myślach: “Chcę, aby ten stan zdrowia utrwalił się we mnie! Będę zawsze zdrowy tak jak teraz! Jestem zdrowy! Zdrowy!! Zdrowy!!!". LEKCJA 8 Lekcję tę rozpoczniemy od przywrócenia i naładowania dysku odporności psychicznej. W tym celu nie należy znowu powtarzać całej pracy przygotowawczej. Stajemy prosto, koncentrujemy uwagę na okolicach miednicy. Ręce wolno unoszą się ku górze, dłonie otwierają się ku niebu. Wyobrażamy sobie, że kanały rąk wydłużają się, przenikają przez atmosferę, w kosmosie rozchylają się jak płatki zadziwiającego kwiatka. W kielich kwiatka wlewa się tak, jak w lejek, strumień samego kosmosu, żywy, iskrzący się, przeniknięty ciepłem, światłem i mocą. W mgnieniu oka ciało napełnia się i strugi potoku zaczynają koncentrować się w okolicy wyrostka mieczykowatego środkowej kości mostka – ta strefa ciała jest najlepiej nam znana jako splot słoneczny. Zaczynamy pracę z kanałami nóg. Tak samo jak z rękami wydłużamy kanały, przenikamy nimi w głąb ziemi i dostajemy się do jądra – oceanu ciężkiej, ale żywej, potężnej, powolnej energii. Wchłaniamy ją kanałami nóg i podciągamy również do poziomu splotu słonecznego. Dwie energie – górna, kosmiczna, subtelna, lekka, figlarna i ciężka, powolna, ciągliwa, dolna, ziemska – łączą się. Początkowo połączenie przebiega ciężko, dwie siły dosłownie walczą ze sobą, ale stopniowo ich wzajemne przenikanie się staje się spokojne, potencjały mieszają się i powstaje trzeci stan – spokojny, zrównoważony, trwały i niezachwiany. Ładowany z górnych i dolnych kanałów twór, przypominający kłębek energii, wolno rozkręca się zgodnie z ruchem wskazówek zegara i zapełnia sobą całą jamę brzuszną. Następnie wierzchołek jego odrywa się od splotu słonecznego i cały kłębek energii opuszcza się w okolice miednicy. Wirowanie trwa nadal i stopniowo zagęszczona energia rozwija się w dysk, znajdujący w przestrzeni pomiędzy stawami biodrowymi. Z góry dysk ten kończy się na wysokości górnej granicy włosków wzgórka łonowego, a z dołu dochodzi do kości ogonowej. Jest to swoisty fundament, na którym opierając się można zawsze pozostawać w jednakowym, spokojnym stanie. W tym celu wyobraź sobie, że mentalnie stanąłeś na dysku odporności psychicznej, mocno zaparłeś się stopami, wyprostowałeś się i jakby stałeś się wyższy od siebie. I z tego mentalnego punktu “ponad sytuacją" patrzysz na rozwój wydarzeń. Jeśli trzeba wzmocnić efekt uspokojenia – rozkręcamy dysk zgodnie z ruchem wskazówek zegara (patrząc z góry). Wtedy nawet najpoważniejsze psychiczne agresje, stany stresowe zostaną usunięte, osłabią swój duszący uchwyt i pozwolą przyjrzeć się im z góry i z boku – aby znaleźć prawidłowe rozwiązanie i nie popełnić błędów w ferworze namiętności. Po pracy nad ładowaniem dysku odporności psychicznej, i opanowaniu nowych strumieni z dołu i z góry, czujemy przypływ sit. Po ciele błąkają się odurzurzające soki życia, cała istota napełniona jest radością odczuwania życia. Spójrzmy wokół: jak przepiękny jest ten świat. Oto rosną drzewa. Wcześniej nie zastanawialiśmy się nad nimi, a teraz nagle zrozumieliśmy, że są to takie same żywe istoty jak my, pełne swego niepowtarzalnego wdzięku i siły. Były one dla nas po prostu częścią pejzażu, nie widzieliśmy i nie chcieliśmy widzieć, że każde drzewo jest wypełnione swoim wewnętrznym życiem. Nie słyszeliśmy śpiewu ptaków – był on częścią tła dźwiękowego. Przypatrujemy się, przysłuchujemy. Każdy plusk fali w rzece, szmer liści, szczebiot ptaków przynosi nam oddech życia, ukryty przed nami przez naszą nieuwagę. Nawet w lesie rozwiązujemy swoje problemy, a po powrocie do domu uważamy, że rozbolała nas głowa od nadmiaru powietrza. Ale głowa boli od tego, że nie zechcieliśmy wyrzec się swoich problemów i zamiast radośnie i spokojnie przyjąć świat, odgrodziliśmy się od niego ścianą poczucia własnej ważności i właściwych temu problemów. Tylko świat lasów i rzek, pól i jezior, świat żywej przyrody zdolny jest ofiarować nam poczucie prawdziwego szczęścia. Nie widzimy przyrody i to jest nasze nieszczęście. Przystańmy, popatrzmy wokół! Jak wiele zostało jeszcze zakątków, do których nie wdarliśmy się z naszą techniką? Popatrzmy i postarajmy się zobaczyć w każdym drzewie, kwiatku, trawce swojego towarzysza życia na tej planecie... Wchodzimy w stan wodorostów na dnie słonecznego jeziora... Kołyszemy się razem z cichym ruchem podwodnych nurtów. Rozluźniamy się, usuwamy wewnętrzne naprężenie, odczuwamy, jak razem z wodą jeziora wchodzi w nas spokój i cisza. Ostrożnie wyswobadzamy swoje nogi-korzenie z piaszczystych objęć dna jeziora. Wychodzimy na brzeg i z radością rozglądamy się: na lądzie spotyka nas umyty i czysty świat. W pobliżu nas stoi kilka delikatnych, drżących brzózek. Swoimi zielonymi listkami pieszczotliwie szepczą starą jak świat opowieść o ciszy, czystości, spokoju i szczęściu. Zbliżamy się do drzewa i, utworzywszy w piersi obłok światła, przytulamy się całym ciałem do pnia. Czujemy, jak drzewo przywarło do nas. Obejmujemy pień i nie myśląc o niczym zaczynamy wlewać w pień drzewa światło z piersi. Drzewo z wdzięcznością przyjmuje naszą energię i w odpowiedzi kieruje na nas strumień pełen najsubtelniejszej siły Ziemi, jej macierzyńskiej czułości. Zamieramy tak zjednoczeni z drzewem, stoimy czując, jak drzewo przenika nas, a my drzewo. Zlewamy się z brzózką w jedną całość, swoimi nogami-korzeniami wyczuwamy soki ziemi i wchłaniamy je. Tułowiem-pniem wchłaniamy delikatność wiatru, rękami-gałęziami łapiemy w palce-liście słońce. Wierzchołkiem korony patrzymy na ten słoneczny i świetlisty świat i rozkoszujemy się jednością z nim. Zamieniamy siebie w obłok światła, pieszczotliwie gładzimy sobą na pożegnanie pień i odlatujemy w strumieniach słonecznego wiatru. Właściwie nie lecimy, a płyniemy w strugach słońca i, w końcu, rozpuszczamy się w nich całkowicie. Następnie ze słonecznego światła lepimy nowe ciało i wracamy na Ziemię, wracamy z uczuciem, że w duszy zaszły pewne zmiany. Czujemy po prostu, że na wiele spraw możemy spojrzeć innymi oczami... Z przeżytego doświadczenia medytacyjnego zjednoczenia się z drzewem wynika praktyczna metoda pracy z różnymi drzewami. Do pracy najbardziej odpowiednimi w okresie od kwietnia do początku sierpnia są brzózki, lipy (szczególnie w okresie kwitnienia), inne drzewa liściaste. Należy ostrożnie obcować z topolą. Ogólnie przyjmuje się, że topola wyciąga z człowieka energię życiową i można obcować z nią tylko w takim przypadku, gdy chcemy pozbyć się jakiejś choroby lub bólu. Stwierdzenie to jest według mnie jednocześnie słuszne i sporne. Rzecz w tym, że drzewo będzie odgrywać taką rolę, jaką człowiek mu zaproponuje. Jeżeli będziemy podchodzić do topoli z obawą, że wyciągnie ona z nas siłę, to tak się stanie. A oto spokojny stosunek do brzozy umożliwia każdemu wejść z nią w głęboki kontakt i otrzymać niezbędną energię. Nawiasem mówiąc, efekt “wysysania" energii może mieć miejsce takie w przypadku brzozy, szczególnie pod koniec sierpnia. Wszystkie drzewa liściaste przygotowują się w tym czasie do snu zimowego i zbierają maksymalną ilość energii. I jeśli ktoś zaproponuje im swoją silę, to drzewo nie będzie odmawiać. Tak właśnie stało się ze mną. Zgodnie ze zwyczajem w czasie porannej rozgrzewki podszedłem do ulubionej brzózki, objąłem ją i... Miałem odczucie, że wszystkie moje siły dosłownie wyssano ze mnie potężną pompą. Zimą praca z drzewami także może być kontynuowana. Ale w tym celu należy wykorzystywać iglaste, wiecznie zielone sosny i świerki. Przy czym sosna jest szczególnie dobra w silne mrozy, a świerk – w okresach lekkich odwilży. Jeśli porównać różne gatunki według poziomu ich delikatności i siły, to w średnim paśmie najbardziej odpowiednimi dla początkujących będą właśnie brzozy, dęby i sosny. Jak pracować z drzewem? Jest wiele technik, zwłaszcza tych owianych legendami staroruskiej tradycji wróżbiarstwa i znachorstwa. Proponuję to, co zostało przebadane przez setki praktykujących i od wielu lat potwierdza swoją skuteczność... Ścisłe współdziałanie z drzewami można rozpocząć już po zakończeniu wiosennych roztopów, ale dla stawiających pierwsze kroki w samoregulacji lepiej jest rozpoczynać w połowie maja. Nastrajamy się na odczuwanie drzewa jako żywej istoty. Bosymi stopami stajemy na ziemi obok pnia, tam gdzie korzenie drzewa wychodzą na powierzchnię. Obiema rękami chwytamy pień w taki sposób, aby dłonie leżały na korze drzewa. Staramy się wytworzyć miedzy nimi strumień energii, tak jak to robiliśmy, kiedy zapoznawaliśmy się ze swoim biopolem. W pewnym momencie, kiedy wytworzy się strumień pomiędzy dłońmi i wejdzie w drzewo, pojawi się uczucie przyciągania do pnia. Jest to sygnał od drzewa, że jest ono gotowe do kontaktu. Przyciskamy się całym ciałem, czołem do pnia, obejmujemy go rękami i “przysłuchujemy się" swoim odczuciom. Od nóg podnosi się potężna, subtelna fala kłującej siły. Ona wciąga nas w pień, zespala z nim na tyle, że traci się odczucie własnego ciała. Podczas tego zjednoczenia można poczuć, jak na gałęziach siedzi ptak, jak wiatr porusza liśćmi... A jeżeli skierować swoją świadomość wzdłuż pnia w górę, ku koronie, to (nie zdziwcie się...) można spojrzeć na świat z wysokości drzewa. Właśnie fizycznie zobaczyć, co dzieje się za pasem krzewów lub na odległej polance, która dla nas jest niedostrzegalna, ale z drzewa widoczna jest jak na dłoni. Można w tym stanie przebywać dosyć długo, ale nie wiecznie. Drzewo po oddaniu wam wszystkiego, co może, zacznie nas wypychać z siebie. Nie próbujcie zatrzymywać się dłużej, może to zakończyć się zakłóceniem samopoczucia, zawrotami głowy, mdłościami. Po odejściu od drzewa nie zapomnijcie podziękować mu, albowiem wasza wdzięczność jest swego rodzaju impulsem energetycznym, który bardzo korzystnie wpływa na roślinę. Za pomocą drzew można leczyć siebie i innych, ale o konkretnych metodach powiemy później. LEKCJA 9 Przez kanały rąk i nóg przeprowadzamy doładowanie energetyczne. Tworzymy dla siebie medytacyjny obraz pracy z drzewami, zestrajamy się ze swoim ulubionym drzewem, przeżywamy w zespoleniu z nim minuty radości i szczęścia. Zajmiemy się treningiem osobistej wrażliwości. Siadamy jak najdalej od ścian i wyobrażamy sobie, jak promieniem energii wypływającym z rąk dotykamy ścian. Czujemy ich temperaturę, fakturę powierzchni, następnie próbujemy rękę-promień wprowadzić w głąb ściany i poczuć materiał, z którego ściana została wykonana. Siadamy z partnerem twarzą do siebie. Zaczynamy odczuwać jego głowę swoim promieniem-ręką i odtwarzamy w sobie odczucia dotykania. Najpierw włosów, następnie czoła, policzków, podbródka. Należy dążyć do maksymalnej realności odczuć energetycznych, jakby były dotknięciami rąk. Zadanie partnera podczas treningu polega na tym, żeby poczuł on nasze nieodczuwalne i niewidoczne dotknięcia energetyczne. W tym celu należy uwolnić się od wszystkich bodźców zewnętrznych i słuchać tylko swoich odczuć idących ze skóry i włosów na głowie. To mało prawdopodobne, aby pierwsze doświadczenie powiodło się, ale z każdym treningiem osobista wrażliwość będzie wzrastać i wkrótce każdemu z pary uda się realnie poczuć dotknięcie do siebie lub te odczucia, które ono niesie. Końcowym etapem pracy programu pierwszego kursu psychoenergetycznej samoregulacji będzie opanowanie i przeżycie medytacji “Harmonia". Dzięki niej każdy ćwiczący będzie potrafił zrównoważyć się wewnętrznie, przestroić różne plany i struktury organizmu na subtelne możliwości odczuwania, osiągnąć wysoką wewnętrzną mobilizację i, jednocześnie, głębokie uspokojenie. Jako muzyczny akompaniament do tej medytacji wykorzystaliśmy utwór kompozytora japońskiego Kitaro “Srebrne obłoki". Ale każdy może tak przeprowadzić pracę, aby albo obejść się bez muzyki, albo wykorzystać inny utwór. Wczesny ranek. Ciche, leśne jezioro drzemie pod miękką kołdrą mgły. Mgła układa się warstwami i powoli kołysze nad powierzchnią wody, mlecznymi strugami spływa z parowów do jeziora. Stoimy na chłodnym, piaszczystym brzegu i całym ciałem odczuwamy kołysanie mgły, zlewamy się z nią i czujemy, jak mgła podąża na środek jeziora i ciągnie nas za sobą. Wkraczamy na gęstą warstwę mgły i czujemy, jak miękko pręży się pod nogami. Idziemy po mgle na sam środek jeziora, tam, gdzie mleczno-biała masa łagodnie przelewa się i kotłuje w niewidocznym kotle cieplnym. Nad wierzchołkami drzew wschodzi słońce. W jego pierwszych płomieniach rozwarstwiona mgła różowieje i zamiera, zamieramy i my. Z zachwytem patrzymy na wschodzące słonce i czujemy, jak siła pierwszych promieni rozsuwa warstwy mgły, przenika wodę, ogrzewa ją. I oto ciepło słońca i ciepło wody zlewają się razem i mgła miriadami drobniutkich kropelek wzbija się ku niebu, błękitnemu i czystemu. Lekki wiaterek podchwytuje resztki mgły i unosi je w górę, ku słońcu. Wzbijamy się razem z mgłą, czujemy się jedną z mnóstwa kropelek cieczy rozproszonych w powiewach wiatru. Wiatr i słońce robią swoje i rozsiane kropelki stopniowo zbierają się w lekkie, układające się warstwami obłoczki, które następnie łączą się w nieco większe obłoki. Woda przenika przez obłoki i skrapla się, gotowa w dowolnym momencie spaść na ziemię w postaci odświeżających kropli deszczu. I oto pierwsze, soczyste uderzenia kropel na liściach – zaczął się wesoły, słoneczny deszcz. Ziemia pije wodę, polne trawy wchłaniają słoneczny deszcz każdą swoją komórką. Niewielka rzeczka fałduje się w radosnym uśmiechu, marszczy się od kropel deszczu. Spadamy w dół razem z kroplami deszczu i wpadamy w powolne wody rzeczne. Razem z rzeką zaczynamy płynny ruch po równinie i czujemy z jaką wdzięcznością piją jej wody polne trawy i korzenie drzew, cała ziemia wokół. Zlewamy się swoim odczuciem z całą rzeką i czujemy ją jak swoje ciało. Gdzieś w oddali rzeka wpada w inną, dużą rzekę. A ta, jakby starsza siostra, woła i mami do siebie wody młodszej, małej rzeki. Ale na razie do połączenia daleko i łagodne wody równinnej rzeki wolno toczą się wzdłuż porośniętych wierzbą brzegów. W mętnych, zielonkawych głębinach wolno i leniwie poruszają płetwami duże ryby, muliste dno przyjmuje padające na nie ukośnie promienie słonecznego światła. Ale z każdym kilometrem nurt staje się szybszy, duża rzeka przyciąga do siebie, przyzywa... I oto razem z rzeką docieramy do miejsca połączenia dwóch wodnych strumieni. Wlewamy się w dużą rzekę, stajemy się z nią jednym i teraz już nie da się odróżnić, gdzie są strugi małej, a gdzie dużej rzeki – wszystkie one zlały się w jedno... A my w swoich odczuciach ogarniamy całe potężne ciało wód dużej rzeki, stajemy się tą rzeką. Dokąd ona płynie – duża rzeka wielkich równin? Do swojego ojca – oceanu! Już jest słyszalny jego zew – potężny i spokojny – zew ojca wszystkich rzek – światowego oceanu... Do mnie! Do mnie! Duża rzeka łagodnie toczy swoje wody, pędzi do oceanu i wkrótce dociera do niego. Początkowo oddzielną strugą wdziera się w nieskończone wodne przestworza, ale szybko rozpływa się i staje się samym oceanem, ponieważ w wodzie nie ma granic, nie ma oddzielnych kropli – jest tylko jeden organizm – ocean! Potężne wiatry przelatują nad równiną oceanu i toczą jego fale w dal, ku horyzontowi, tam, gdzie wodne przestworza zlewają się z przestworami niebieskimi, gdzie ocean płynnie i niezauważalnie przechodzi w inną, wyższą nieskończoność – kosmos... A my, unoszeni przez fale, pędzimy z nimi za horyzont i niezauważalnie dla siebie odrywamy się od ziemi i kontynuujemy szybki lot wśród gwiazd, w zimnym milczeniu Wszechświata. Odczucia zmieniają się i czujemy się samą przestrzenią. To nas przenika światło gwiazd i przez nas przechodzą orbity planet. Tutaj, w kosmosie, narodziło się życie, tutaj są nasze korzenie i stąd czerpiemy siłę. Wśród mnóstwa gwiazd znajdujemy maleńki, żółty punkt naszego Słońca, a obok niego niebieski pyłek Ziemi. Swoim wzrokiem przenikamy “płaszcz" atmosfery i widzimy góry i lasy, rzeki i morza, miasta, wsie, a wszędzie mnóstwo maleńkich, według naszych kosmicznych miar, ludzików goniących za swoimi sprawami. Wszyscy oni są zafrasowani i uważają swoje sprawy za najważniejsze. Myślą tylko o swoich problemach i nie znają spokoju kosmosu, wciąż krzątają się i w ten sposób odgradzają siebie od świata. Znajdźmy wśród tysięcy maleńkich ludzików swoje ciałko. Ono także krząta się i spieszy rozmienić się na tysiące spraw. Pożałujmy go... Wyciągamy do niego pomocną dłoń i wypuszczamy ze swojej piersi promień gwiezdnego światła, otulamy swoje ciałko tym światłem i odczuwamy dziwny stan, jakbyśmy byli jednocześnie i maleńkim człowieczkiem, i ogromnym, nieskończonym duchem kosmosu. Czujemy siebie jednocześnie i na Ziemi, i w kosmosie. Bierzemy człowieczka w swoje kosmiczne dłonie, podnosimy go do piersi, przytulamy do niej i czujemy, jak on wchodzi nam w pierś i rozpływa się tam, zlewa się z naszą kosmiczną świadomością. Dosłownie jak iskry na wietrze gasną w kosmosie naszego serca wszystkie troski i obawy, odchodzi i znika wszystko, co małostkowe, pozostaje jasne, spokojne zrozumienie jedności pomiędzy maleńkim ciałem i kosmicznym duchem każdego z nas. I to jest pierwszy krok na Drodze do swojej kolebki – w kosmos, w objęcia Wiekuistego! Czujemy, jak znikły wszystkie małostkowe obawy i troski, jak stopniały te smutki, które nas ogarniały... Nastąpił stan wewnętrznej równowagi. Zadziwiająca cisza rozpuszcza w sobie nasze ciała i dusze... Zachowujemy w sobie ten stan na dłużej. Utrwalamy go w swojej zmysłowej pamięci, aby w miarę możliwości przeżywać go znowu i znowu... Patrzymy na świat zupełnie innymi oczami i widzimy, jak napełnia się tą ciszą, która jest wewnątrz nas. Świat i my staliśmy się dosłownie dwoma wzajemnie uzupełniającymi się pierwiastkami. Weszliśmy w świat harmonijnie i on otwiera się dla nas... Na tym kończymy ostatnie zajęcia pierwszego kursu samoregulacji psychoenergetycznej. Ci, którzy przezwyciężyli w sobie lenistwo, sprzeciw własnego ego i wypróbowali na sobie skuteczność i efektywność proponowanych ćwiczeń mogą, mam nadzieję, powiedzieć z przekonaniem: “Zmieniliśmy się! Życie stało się prostsze, lżej jest znosić życiowe komplikacje, więcej jest w nas radości i dobra!". I ta ocena, jeśli zgadzacie się z nią, jest najważniejsza dla wszystkich, którzy tworzyli system samoregulacji psychoenergetycznej. KOŃCOWE WNIOSKI U czytelnika zapewne pojawią się pytania: wykonaliśmy wszystkie medytacje, rzetelnie zgłębiliśmy gimnastykę, nauczyliśmy się oddychać i co? Jakich, konkretnie, korzystnych zmian w sobie należy oczekiwać? Na początek przypomnijmy określenie medytacji z rozdziału wprowadzającego: “Stan wytworzony przez naszą wyobraźnię, ale przeżyty przez nas realnie w odczuciach". Ważność kursu pierwszego stopnia polega na tym, że nauczyliśmy wyobraźnię tworzyć nowe obrazy, w istocie, prawdziwe rzeczywistości medytacyjne i doznawać odczucia niepodobne do innych doznań w naszym powszednim doświadczeniu życiowym. Przeżycia te pozwoliły pobudzić nerwowe i psychiczne siły organizmu, podnieść jego aktywność życiową i, w konsekwencji, rozpocząć proces samouzdrawiania. Jeżeli wyobrazimy sobie przed sobą talerz ze smakołykami, to nie zaspokoisz głodu obrazem mentalnym. Ale system trawienny sprowokowany obrazem mentalnym zacznie reagować tak, jakbyśmy rzeczywiście zabierali się do jedzenia. Coś podobnego zachodzi i z innymi organami i systemami ciała. Tworzenie bodźców wyobrażeniowych zmusza system nerwowy do reagowania na nie, doprowadzając siebie do określonego stanu. A ponieważ wszystkie nasze modele myślowe miały na celu uspokojenie, harmonizację, stworzenie równowagi wewnętrznej, to i reakcje systemu nerwowego miały dobroczynny wpływ na cały organizm. Drugim ważnym rezultatem praktyk pierwszego kursu stała się umiejętność aktywizowania prostych systemów energetycznych ciała – kanałów rąk i nóg. Dzięki nim można regularnie wykonywać energetyczne doładowywanie organizmu, nasycać go siłą życiową. A to jest wspaniały środek podwyższenia poziomu aktywności życiowej, reagowania adekwatnie do okoliczności. Czy rzeczywiście przez kanały płynie jakaś substancja nieznana oficjalnej nauce? Czy naprawdę wewnątrz organizmu pod wpływem obrazów mentalnych zachodzą jakieś korzystne zmiany aktywizujące rezerwy, ukryte możliwości? Czy jest to takie ważne? Cała nasza wieloletnia praktyka mówi, że takich pytań ludzie sobie nie stawiają. Jest im lżej, poprawiło się samopoczucie, zanikły objawy licznych chorób, ciało jest posłuszne i nie skrzypi przy każdym niezgrabnym ruchu – czyż nie są to osiągnięcia?! W moim przekonaniu kanały rąk i nóg rzeczywiście są przewodnikami, przez które energia z zewnętrznych oceanów siły, z kosmosu, napływa do ciała i gromadzi się w nim. Gdzie, w jakich strukturach? O tym będzie mowa w opisie kursu drugiego stopnia PESR. Nowe, nieoczekiwane przeżycia wewnętrzne, związane z niezwykłymi dla człowieka stanami, uaktywniły w organizmie potężne siły równoważące i teraz, w skomplikowanych sytuacjach, spełniają rolę kompensatorów nadmiernego pobudzenia albo zbyt emocjonalnego reagowania na sytuacje zewnętrzne. Jeżeli po opanowaniu programu pierwszego kursu będziecie regularnie doładowywać siebie przez kanały rąk i nóg, chociażby raz w tygodniu wykonywać medytację “Harmonia", aktywizować dysk odporności psychicznej, to można z przekonaniem powiedzieć, że w swoim życiu wykonaliście znaczący krok prowadzący do zmiany siebie. Osiągnęliście rezultat, uporządkowaliście harmonijność stosunków z samym sobą. I ten rezultat jest najważniejszy w całej praktyce. Nie warto myśleć o wysokich mistycznych stanach duszy. Każdy dostąpi ich w swoim czasie, jeżeli będzie taka potrzeba. Na razie jednak największym osiągnięciem jest miłość do siebie i ludzi, dobroć w stosunkach międzyludzkich, dążenie do czynienia dobra wokół siebie... I to jest ważniejsze od domniemanych olśnień, bowiem jest praktyką życia... TECHNIKI LECZNICZE Umiejętność kierowania sobą, swoimi psychoenergetycznymi, uczuciowymi i emocjonalnymi stanami, nabyta w procesie opanowywania kursu pierwszego stopnia, daje możliwość opanowania także niektórych bardzo skutecznych sposobów samoleczenia. Przy ich pomocy można radzić sobie z bólami głowy, obniżać poziom ciśnienia tętniczego, obchodzić się bez tabletek w tych przypadkach, kiedy nie ma ku temu nagłej konieczności, wzmacniać siły odpornościowe organizmu, jego zdolność do – szybkiego i skutecznego powracania do zdrowia po chorobie, a także zwalczać chorobę jeszcze w zarodku, kiedy ona zaledwie napomyka człowiekowi o swojej obecności w ciele, informuje, że trzeba się nią zająć, bo inaczej będzie za późno. To zrozumiałe, że owe techniki lecznicze nie oznaczają całkowitego odrzucenia nawykowych środków pomocy medycznej, ale wykorzystując je, można obejść się znacznie mniejszą ilością lekarstw, a niekiedy zupełnie bez nich. Techniki przedstawione w tym rozdziale w pełni odpowiadają poziomowi umiejętności po kursie pierwszego stopnia i nastawione są na to, ażeby przy ich wykorzystaniu utrwalana była zdobyta wiedza i nawyki. Oto pierwsza technika, którą nazwaliśmy... “Obmywanie" Najczęściej metoda ta wykorzystywana jest przy bólach głowy, niedotlenieniu mózgu, niektórych rodzajach uszkodzeń naczyń krwionośnych głowy. Istota metody, jak i wszystkich pozostałych, polega na połączeniu obrazu myślowego z oddychaniem. Umieszczamy prawą dłoń przed twarzą, palcami w dół. Środek dłoni (otwór wejściowy kanału) będzie znajdował się na poziomie nosa. Rozpoczynamy powolny wdech przez nos i równocześnie przesuwamy rękę do podbródka, w górę, do czoła, następnie okrążamy głowę w części czołowej, prowadzimy rękę nad ciemieniową częścią głowy, okrążamy potylicę, przesuwamy nad karkiem i tylną powierzchnią szyi do ramion. Przed rozpoczęciem ruchu ręki ustanawiamy cieplny kontakt pomiędzy skórą twarzy a dłonią; ten sam strumień energetyczny, który wzbudzaliśmy na poprzednich zajęciach, przenika skórę i kości twarzy, aktywnie oddziaływuje na tkankę mózgu. Żeby wzmocnić efekt, łączymy ruch ręki z wdechem. Zaczynamy powolny wdech i wyobrażamy sobie, jak ręka podchwytuje świeżą strugę powietrza i przeprowadza je wewnątrz czaszki od nozdrzy, nad obiema półkulami w strefie ciemieniowej, następnie w strefie potylicznej, obmywa most (przejście mózgu w rdzeń kręgowy) i wnika w naczynia i mięśnie szyi. Po pierwszych powtórzeniach powstaje odczucie, że wewnątrz głowy, pomiędzy czaszką a mózgiem, przepływa orzeźwiający wiaterek. Ruch ręki i płynący z niej strumień energetyczny wzmacniają to wrażenie. Przy silnym bólu głowy należy wykonywać to ćwiczenie przez 15-20 minut. Można je wykonywać również tak: prawą rękę przesuwamy nad prawą częścią głowy i wykonujemy wdech przez lewe nozdrze. Lewą rękę przesuwamy nad lewą stroną głowy i wykonujemy wdech przez prawe nozdrze. W tym czasie sąsiednie nozdrze zaciskamy palcami drugiej ręki. W czasie długotrwałego wykonywania ćwiczenia (15-20 minut i więcej) obowiązkowo należy robić przerwy, gdyż inaczej może nastąpić hiperwentylacja mózgu, powodując właściwe sobie komplikacje. Ważnym warunkiem poprzedzającym wykonanie ćwiczenia jest rozgrzanie rąk przed rozpoczęciem działania. Ręce powinny być ciepłe, chłodne dłonie mogą wywrzeć odwrotny wpływ. Ogrzać ręce można zwykłym i silnym pocieraniem dłoni o siebie... Następną technikę nazwaliśmy... “Tafla" Ćwiczenie to jest szczególnie skuteczne przy wyrównywaniu ciśnienia tętniczego. Podczas jego wykonywania należy zachowywać rozsądny umiar. Były u nas precedensy, gdy kobieta w ciągu pół godziny obniżyła ciśnienie ze 190 do 90, co nie jest wskazane. Podobnie gwałtowne obniżenie ciśnienia tętniczego może spowodować trwałe pogorszenie samopoczucia. Dlatego w każdej pracy ważne jest zachowywanie umiaru. Nie należy się spieszyć. Kiedy ciśnienie “skacze" tylko w sytuacjach przeciążeń stresowych, metoda może dać szybki efekt i nie będzie w tym nic strasznego. Przy chorobie natomiast, gdy naczynia przywykły utrzymywać wysokie ciśnienie, nie należy drastycznie go obniżać. Na czym polega metoda? Siadamy albo kładziemy się, jak komu wygodnie. Wyobrażamy sobie, że nad naszą głową znajduje się przejrzysta tafla, ustawiona prostopadle do ciała. Wykonujemy powolny, pełny wdech i razem z wydechem zaczynamy przemieszczać taflę w dół, przez ciało. Na początku trudno będzie utrzymać koncentrację uwagi, dlatego odnotowujemy dla siebie: oto tafla przeszła przez głowę, minęła ramiona, klatkę piersiową, brzuch... i tak dalej – do stóp. W miarę przesuwania się tafli w dół czujemy, że na pewnych odcinkach przesuwa się ona z trudem, a gdzie indziej przechodzi szybko. Jest to wskaźnikiem zastojów energetycznych i odcinków rozluźnionych w ciele. Przy zastojach pojawi się uczucie oporu, przy rozluźnieniu – odwrotnie, szybkości i lekkości przesuwania. Przypominamy, że przesuwaniu tafli w dół musi towarzyszyć wydech. Wdech wykonujemy swobodnie, a wydech jakby naciska na taflę z góry i pcha ją w dół płynnie i silnie. Nie trzeba usiłować przechodzić przez całe ciało na jednym wydechu, to nierealne. Należy przesuwać ją odcinkami: wdech, z wydechem przechodzimy przez głowę, następnie znowu wdech i z wydechem przesuwamy taflę przez klatkę piersiową... itd. Za pomocą tej metody można skutecznie blokować początkowe objawy przeziębienia. Gdy tylko pojawia się uczucie podrażnienia w nosie, zwiastun kataru, przeprowadzamy taflę przez głowę w taki sposób, żeby wyprowadzić ją przez nos i wyobrażamy sobie, że oczyszcza nam ona śluzówki dróg oddechowych, usuwa mikroby powodujące infekcję. To samo można wykonywać z gardłem... Odwrotnym działaniem w tej metodzie będzie podnoszenie tafli od stóp ku górze, wraz z wdechem. W przypadku, kiedy ciśnienie jest obniżone i należy je podnieść do normalnych wartości, szybko i skutecznie wykonać uspokajające rozluźnienie, usunąć skurcz mięśni, w tym również z mięśni gładkich organów wewnętrznych – można leżąc wyobrazić sobie taflę znajdującą się za stopami prostopadle do ciała. Razem z wdechem zaczynamy podnosić ją do góry przez nogi. Równocześnie skupiamy uwagę na tym, że za taflą odczucia ciała jakby zanikają lub stają się bardzo słabe. W miarę przesuwania tafli od nóg w górę wszystkie większe objętości ciała rozpuszczają się w tym ruchu i następuje błogi, ciepły stan spokoju. Kiedy tafla z ostatnim wdechem zostanie przeprowadzona przez głowę, na jakiś czas może wystąpić zamroczenie... Po nim odczuwa się trwałą poprawę samopoczucia, zniknięcie skurczów i innych objawów bólowych w ciele. Stanem podobnym do osiąganego przy pomocy przesuwania tafli od stóp w górę jest w jodze wykonywanie “Sawasany" – pozycji trupa, kiedy to rozluźnienie osiąga głębsze poziomy [W.W.Antonow "Iskustwo być scziastliwym. Leningrad. «Pietrodworiesz»] Najlepiej jest wykonywać ćwiczenie z taflą przed snem, kiedy głębokie rozluźnienie naturalnie przechodzi w sen i cała praca samouzdrawiania przebiega we śnie. “Krab" Ta technika samoleczenia jest bardzo skuteczna przy chorobach oskrzeli, pluć, infekcjach górnych dróg oddechowych, przeziębieniach itp. Objaśnimy ją na przykładzie: mamy kaszel, suchy, wycieńczający. Obok inhalacji, rozgrzewania, spróbujemy zastosować siłę energetyczna własnych rąk. Prawą (albo lewą) dłoń kładziemy sobie na piersi w taki sposób, aby środek dłoni znajdował się nieco poniżej dołka międzyobojczykowego, a palce, rozstawione w różne strony, obejmowały fragment piersi nad obojczykami. Przy takim ułożeniu palec środkowy znajduje się na tarczycy. Robimy wdech i powoli wydychamy powietrze wyobrażając sobie, jak wydech przepływa przez dłoń i palce gorącym strumieniem do wnętrza piersi, przenika oskrzela i płuca, ogrzewa je wewnętrznym ciepłem, wyrównuje potencjał bioenergetyczny organów, przywraca normalny obieg energii w kanałach i meridianach. Nie trzeba wyobrażać sobie, jak energia przepływa przez kanały, najważniejsze to wytworzyć odczucie ciepła płynącego z ręki do piersi i przenikającego do oskrzeli i płuc. Wszystko pozostałe odbędzie się niezależnie od naszej wyobraźni. “Kraba" można wykorzystywać nie tylko do samopomocy, ale również do pomocy innym. Jednakże fascynować się tym nie należy, ponieważ każde oddziaływanie lecznicze na ludzi wymaga poważnego doświadczenia i wprawy, określonej wewnętrznej organizacji energetycznej. W przeciwnym wypadku nie pomożecie człowiekowi, a sobie zaszkodzicie. W ogóle wszystkie techniki samoleczenia przeznaczone są właściwie do pomagania sobie i własnej odnowy. Co się tyczy pomagania innym, to istnieją całe kierunki uzdrawiania, lecz autor nie zamierza ich przedstawiać. Uzdrawianie jest bardziej złożoną formą działania i nie znosi dyletantów. Wymaga długich lat wytrwałej praktyki i wewnętrznej pracy nad sobą. Tylko wtedy pojawią się rezultaty. Ciepło oddechu Ostatnia z proponowanych technik leczniczych również opiera się na połączeniu energii rąk, wyobraźni i oddechu. Tym razem jednak wszystkie trzy czynniki połączone są w jedną całość. A więc, oddychanie do organów. Często pojawiają się stany dyskomfortu w tych czy innych organach wewnętrznych, nie uwarunkowane żadnymi przyczynami zewnętrznymi. Po prostu coś jest nie tak, powiedzmy w nerkach, i jeżeli w tym momencie przeprowadzi się badania medyczne, nie wykażą one niczego lub tylko jakieś nieznaczne odchylenia. Funkcjonalne zakłócenia – wyłącznie w skrajnym przypadku. Jednak odczucie dyskomfortu jest dla nas ostrzeżeniem, że w organie lub układzie występuje zakłócenie równowagi energetycznej, że tkanka nie otrzymuje niezbędnej ilości siły życiowej i w następstwie tego zaczyna pracować wykorzystując wewnętrzny, nienaruszalny zapas sił. Jeżeli nie podejmie się niezwłocznie środków zaradczych, to rezerwa ta szybko się wyczerpie i wówczas z prawdopodobnej, choroba stanie się realna. Powstanie takich stanów chorobowych doskonale można zilustrować na przykładzie lampki elektrycznej. Aby świeciła normalnie, potrzebuje ona prądu o ściśle określonym napięciu i natężeniu. Jeżeli w sieci parametry te będą obniżone, to lampka będzie świeciła gorzej albo będzie wręcz ledwie żarzyć się. Tak samo jest z organizmem: do jego skutecznej i normalnej pracy potrzebna jest energia życiowa w niezbędnych ilościach. Jeżeli będzie jej za mało, to wszystkie funkcje organu lub układu nie będą w pełni realizowane. A jeżeli zmniejszenie ilości siły życiowej przedłuży się, to organ zwyczajnie przestanie funkcjonować i pojawi się ciężka patologia organiczna. Oczywiście nie wszystko przebiega tak prosto w realnym życiu, jak to zostało powyżej opisane. W rozwoju każdej choroby uczestniczy ogromna ilość innych czynników: od wpływu środowiska zewnętrznego poczynając, na stanie psychicznym człowieka kończąc, ale ostatecznie to one właśnie wpływają na normalny przebieg wzajemnych energetycznych oddziaływań w organizmie, w tym czy innym organie lub układzie. Proces pełnego przywrócenia subtelnych energetycznych współdziałań jest złożony i długotrwały. Można jednak pomóc sobie wcześniej, nie dopuszczając do choroby, już przy pierwszych objawach pogorszenia. Robimy wdech i wyobrażamy sobie, jak wdech koncentruje się w okolicy tarczycy w postaci świecącego obłoczka, kłębka światła lub jakiegoś innego świetlistego tworu. Podczas tworzenia tego obrazu mentalnego można wykorzystać dowolny model myślowy. Wdech zawisł jako obłoczek w dołku międzyobojczykowym. Z wydechem kierujemy ten obłoczek w dół – do splotu słonecznego. Potem jeszcze raz wdech – i znowu z wydechem opuszczamy obłoczek wdechu do splotu słonecznego. Tak powtarzamy do czasu, aż w splocie słonecznym pojawi się uczucie lekkiego rozpierania i ciepła. Wzmacniamy je przez kilkakrotny wdech kierowany do splotu słonecznego. Odczucie rozpierania wzrośnie, nasili się też ciepło. A teraz wyobraźmy sobie, że ciepło z wyrostka mieczykowatego mostka kieruje się promieniem do tego organu, w którym pojawił się dyskomfort. Do tego obrazu dodać można jeszcze wyobrażenie, że niezdrowy organ aktywnie wdycha ciepło promienia, wciąga je każdą komórką, odżywia się nim, napełnia od zewnętrznej błony do najgłębszych struktur. Znajomość anatomii i dokładne zbudowanie realistycznego obrazu nie jest konieczne, zastąpi je wasze samoodczuwanie. Jeżeli tam, gdzie uprzednio było odczucie niemiłej pustki lub nawet bolesności, pojawia się łagodne ciepło, to znaczy, że “proces ruszył". Rozpoczęło się przywracanie wymiany energetycznej w tkankach, poprawił się przepływ energii w kanałach i meridianach. Organ można nagrzewać promieniem siły aż do zaniku chorobowej pustki, a nawet dłużej, do pojawienia się rozpierania w organie. Wytworzy to pewną rezerwę siły w tkankach, wzmocni je. Jeszcze jedną, bardziej skuteczną, jest metoda łącząca energetyczną siłę rąk i oddechu. Polega ona na tym, że w strefie chorobowej zderzają się dwa silne strumienie: z rąk i z promienia siły. Ustanawiamy kontakt cieplny i energetyczny pomiędzy własnymi dłońmi a niedomagającym fragmentem ciała. Czujemy jak ciepło dłoni przenika skórę, w głąb przez tkanki, i dociera do niezdrowego organu. Przyciskamy dłonie do powierzchni ciała i ogrzewamy organ przez skórę i tkanki ciepłem swoich rąk. Uprzednio napełniliśmy splot słoneczny siłą oddechu i teraz w organie zderzamy dwa strumienie. Ciepło z rąk przenika z zewnątrz. Razem z wydechem kierujemy energię ze splotu słonecznego do tkanek organu i czujemy, jak dwa strumienie ciepła które się zderzyły, rozgrzewają wewnętrzne struktury ciała, ten lub inny organ. Wdech robimy swobodnie, natomiast wydech obowiązkowo powinien być powolny, płynny. Najsilniejsze ciepło może pojawić się w momencie, kiedy wyciskamy z płuc ostatnie resztki wydechu. W tym celu pomagamy sobie podciąganiem brzucha. Ćwiczenie to należy wykonywać długo, do czasu pełnego rozgrzania tej strefy ciała lub organu, gdzie kierowane jest oddziaływanie. Jednak za każdym razem czas trwania procedury będzie się skracał, ponieważ stopień napełnienia tkanek i komórek wzrasta. W procesie pracy z samym sobą ważne jest staranne obserwowanie odczuć w ciele, praktyczne rozpoznawanie gdzie położone są poszczególne organy, jak one przejawiają siebie w naszych odczuciach podczas pracy, w stanie spokoju itd. Wszystkie te samoobserwacje potrzebne są do tego, aby w niedalekiej przyszłości, w czasie opanowywania kursu drugiego i trzeciego stopnia samoregulacji, a także materiału z towarzyszących rozdziałów treningowych, każdy mógł już realnie wyobrażać sobie, widzieć swoje organy i kierować nimi nie tylko na poziomie obrazu mentalnego, ale i bezpośredniego odczytywania informacji komórkowej... Wstecz / Spis Treści / Dalej Życie bez bólu (praktyka transu medytacyjno-uzdrowicielskiego i odrzucania bólu) Człowiek reaguje na każdy ból: nieważne, czy jest to ukłucie komara czy też silne oparzenie... Odczucia bólu nie pozostają niezauważone dlatego, że ból jest uniwersalnym sygnałem niebezpieczeństwa dla człowieka. Natężenie bólu informuje o stopniu zagrożenia. Czym kończy się reakcja na ból? Albo zwyczajnym stwierdzeniem faktu, że boli i następującymi potem skargami, albo aktywną walką z bólem przy pomocy lekarstw, specjalnych zabiegów i ćwiczeń. Nasz organizm jest zdolny przezwyciężyć praktycznie każdy ból – po pewnym treningu. Obchodzimy się z bólem ostrożnie, podczas gdy trzeba go po prostu odtrącać, odrzucać jako całkowicie niepotrzebny dla ciała. Oczywiście zwyczajnym powtarzaniem formuły “Odrzucam ból" rezultatu nie osiągniemy. Konieczne są skuteczne metody. Czym jest ból? Jest to sygnał niebezpieczeństwa. Organizm nasz krzyczy o zagrażającym nieszczęściu. I nie na próżno ostrzega tak mocno naszą świadomość, wszak w niej są mechanizmy neutralizacji bólu. Ale z powodu niedowierzania sobie, niechęci lub kompleksu samokarania się, człowiek słucha swego bólu i nie próbuje z nim walczyć żadnymi innymi środkami oprócz lekarstw. Czy zatem są w nas takie możliwości? Tak, są! Nauczenie się wykorzystywania ich nie jest skomplikowane, najważniejsze to chcieć! Kiedy człowiek godzi się na ból – oznacza to, że jest mu on w pewnym sensie potrzebny: być może jako samoukaranie za dawne grzechy, które kotłują się w ciemnych głębinach podświadomości. Być może służy to zaspokojeniu kompleksu masochistycznego: swoim nieprawidłowym życiem sam stworzyłem sobie ból – teraz więc za to płacę! Słowem przyczyn, jeśli dobrze poszukać, znajdzie się wiele. Także z pomocą psychoanalizy można znaleźć praprzyczynę bólu oraz zrozumieć, z jakiego powodu ona powstała, o czym ona informuje naszą świadomość. Jest to jednak droga długa i nie zawsze prowadząca do sukcesu. Wszak człowiek, który nawet uświadomi sobie jakieś własne nieprawidłowe postępowanie, nie spieszy się z naprawą jego skutków w nadziei, że albo wszystko samo się ułoży, albo... i tak jakoś przejdzie, damy sobie radę... Lecz jest także inna droga – pośredniej zmiany siebie, swego stosunku do bólu, a w ślad za tym – walki z nim. Jej skuteczność polega na tym, że w każdym człowieku początkowo istnieje lęk przed bólem, aktywny sprzeciw wobec niego. Jeżeli jednak niechęć do bólu jest instynktowna i istnieje w człowieku na poziomie nieświadomego sprzeciwu, to przedkłada on najczęściej tylko pasywną drogę walki – odstąpienie, odejście, dążenie do uniknięcia, nawet za cenę ustępstw i strat osobistych... A świadoma zasłona na drodze bólu, jego odrzucanie, przenosi ten sprzeciw na inny poziom: uświadomionej nieprzyjemności... Jeśli będziemy aktywnie generowali w sobie odrzucanie bólu, jego zaprzeczenie, to ono samo stanie się narzędziem w walce z syndromem bólu. Najczęściej człowiek cierpi ból i pociesza się myślą, że z pokorą przyjmuje dane mu doświadczenie. Ból staje się integralnym elementem życia – jest jak tło, jak dekoracja w spektaklu życia. I ze wszystkich stron napływa potwierdzenie prawidłowości takich przeżyć: każdego przecież coś tam boli. I ta okoliczność wzmacnia w nas pogląd, że ból jest nieunikniony i należy go po prostu cierpieć. Czy na pewno? Każdemu dany jest ból, by uświadomił sobie, że nadszedł czas, żeby podjąć jakieś stanowcze działania, aby zmienić siebie i swój stosunek do bólu. A pokora wobec bólu nie jest wyższą pokorą wzrastania duchowego, lecz zwykłą bezradnością i niechęcią wobec jakiegokolwiek działania, walki z bólem, zmiany siebie. Z przyzwyczajenia sięgamy po lekarstwa, próbując zagłuszyć ból. Oznacza to, że jedynie mu pobłażamy. Wszak równocześnie z wystąpieniem bólu zahamowaniu ulegają pozaświadomościowe programy wewnętrznego samoodbudowywania, przeciwstawiające się rozwojowi chorób. Należałoby im pomóc wspierając je impulsami woli, świadomą ingerencją przezwyciężyć chorobę, a my zamiast tego – uciekamy od problemu, wpychamy go do wewnątrz, sztucznie wyłączając sygnał wewnętrznego alarmu. A u podstaw tego leży brak umiejętności zmiany siebie. Ale kiedy rodzi się wiedza i możliwość przemian wewnętrznych, pojawia się też gotowość do nich. Pierwszym krokiem przeciwstawiania się bólowi będzie wypracowanie specjalnego stosunku – niegodzenia się na ból, odrzucania go. Na czym to polega, wyjaśnimy doświadczalnie: dwoma palcami ściskamy paznokieć małego palca, aż do pojawi się silny ból. Mimowolną reakcją człowieka jest cofnięcie ręki. Zapamiętajmy to uczucie bólu i pragnienie cofnięcia ręki. A teraz spróbujemy to zmienić. W miejsce odruchowego cofania ręki wytworzymy w sobie siłą woli barierę odrzucenia bólu. W tym celu wykonajmy nieskomplikowane ćwiczenie: powiedzmy głośno zdanie: “Nie chcę bólu! Odrzucam ból! Ból – nie dociera!". W trakcie wymawiania uważnie "słuchamy" odczucia w ciele. Wypowiedziane głośno zdanie na pewno odezwie się jakimiś odczuciami cielesnymi. Zapamiętajmy je. Kiedy sztucznie zadajemy sobie ból w małym palcu, wyobrażamy sobie, że uczucie odrzucenia, nieakceptowania bólu wysiłkiem woli kierujemy na strefę powstania bólu. I jeżeli przy pierwszej próbie powstał ostry ból i wystąpiło pragnienie cofnięcia ręki, to po stworzeniu uczucia odrzucenia ból był odczuwany znacznie słabiej, prawie nie wywołując reakcji negatywnych. Mogą zaistnieć komplikacje z wytworzeniem w sobie uczucia odrzucenia bólu, ale po kilku powtórzeniach pojawi się ono i utrwali. Swoim nowym odczuwaniem wyrażamy stosunek do bólu. Wcześniej było bezradne cierpienie, a teraz stosunek zmienił się na nieprzyjmowanie i odrzucenie. Dla naszego organizmu, organów, komórek i systemów – język przeżyć, wewnętrznych wzruszeń jest jedynym zrozumiałym i nie wymagającym objaśnień językiem. Generowanie nowego przeżycia może zmusić ciało i poszczególne jego części do przestrojenia programów swojej pracy, do włączenia do nich komponentu przeciwstawiania się bólowi, i w ślad za tym, podwyższenia własnej odporności życiowej. Podczas “wytwarzania" odrzucenia bólu ważne jest, aby nie dopuszczać do siebie rozdrażnienia i gniewu, ponieważ emocje te osłabiają impuls woli i aktywizują ból. Zanim zaczniemy opanowywanie praktycznych technik transu medytacyjno-uzdrowicielskiego, trzeba zrozumieć, że głęboka relaksacja, usunięcie napięć wewnątrz ciała i psychiki, koncentracja uwagi na odrzucającym stosunku wobec bólu – są zasadniczymi warunkami aktywizacji mechanizmów samoregulacji. Po włączeniu się i otrzymaniu wsparcia od psychiki w postaci negatywnego stosunku do bólu, system samoodbudowy organizmu sam dokona wszystkiego, co konieczne. Zasady, które pomogą skutecznie opanować system transu medytacyjno-uzdrowicielskiego. 1. Znajdź miejsce występowania bólu, określ jego granice, postaraj się zrozumieć, jak ból odbija się na twoim samopoczuciu: osłabieniem, rozdrażnieniem, spustoszeniem, zobojętnieniem, depresją... Z nimi należy walczyć w pierwszej kolejności. 2. Określ swój stosunek do własnego bólu. Zrozum, dlaczego go doznajesz. A teraz – wysiłkiem woli – pomóż sobie: wzbudź odczucie odtrącenia bólu, jego aktywnego odrzucenia, silnego protestu wewnętrznego. 3. Odrzuć gniew i rozdrażnienie. Rozluźnij tylną powierzchnię szyi i kark, a odczujesz, jak negatywne emocje zaczynają cichnąć. Od czasu do czasu powracaj swoją uwagą do tych stref, ponieważ mogą one samorzutnie naprężać się, a to oznacza nasilenie rozdrażnienia i gniewu. Nie szamocz się, nie oczekuj natychmiastowego sukcesu, a wtedy rezultat przyjdzie szybko! 4. Słuchaj swego chorego miejsca. Zacznij mentalnie rozluźniać je, pomagaj sobie słownymi formułami typu: “Miejsce bólu rozluźnia się, ból – przechodzi, zanika...". Wykaż jak najwięcej własnej inwencji w komponowaniu takich formuł. 5. Po osiągnięciu rozluźnienia chorego miejsca swoim odrzucającym stosunkiem do bólu, jakby pociskiem woli, mentalnie wystrzel w ognisko chorobowe. A następnie – rozluźnij się... OSTRZEŻENIE! Zaproponowane praktyki pozwalają uśmierzyć ból, ale skuteczne są one w tym przypadku, kiedy ból jest następstwem zakłóceń funkcjonalnych w organizmie, chronicznych chorób, zmian pourazowych w tkankach i układach. W żadnym wypadku podobnymi sposobami nie należy tłumić bólu, który sygnalizuje o zagrożeniu życia albo o ewentualnych urazach. Jeżeli nagle rozbolał brzuch, to należy koniecznie skonsultować się z lekarzem, aby ujawnić możliwą przyczynę bólu. Nie należy stosować metod samoznieczulania, kiedy ból nieznanego pochodzenia, silny, ostry pojawia się nagle i świadczy o gwałtownym narastaniu zjawisk destrukcyjnych w organizmie. W tym przypadku konieczna jest pomoc lekarska. Lekarz postawi diagnozę i, jeżeli nie ma bezpośredniego zagrożenia życia, to równocześnie z proponowanym leczeniem można aktywnie stosować praktyki transu medytacyjno-uzdrowicielskiego, ażeby uchronić siebie od zbędnych cierpień. Metody te są bardzo efektywne w okresie rehabilitacji pooperacyjnej i pourazowej. ZACZYNAMY ROZLUŹNIANIE Podstawowym narzędziem walki z bólem będzie dla nas głębokie, wszechogarniające rozluźnienie. Umownie podzielimy je na kilka etapów-stopni, po których dojdziemy do pełnej wewnętrznej i zewnętrznej relaksacji. 1. Rozluźnienie zewnętrzne, które zawiera w sobie relaksację mięśniową, uwolnienie wewnętrznych i zewnętrznych napięć mięśni, stawów, tkanki kostnej. 2. Niemyślenie. Osiągnięcie tego stanu pozwala zatrzymać potok myśli, przerwać nie kończący się dialog wewnętrzny. 3. Odrętwienie. Osiągane jest drogą wzajemnego przenikania się zewnętrznego rozluźnienia i niemyślenia, ich harmonijnego zespolenia i przekształcenia w jeden stan. 4. Pustka. Stan, gdy w odrętwieniu gasną resztki doznań zmysłowych i myśli, kiedy zatraca się poczucie własnego ciała, a potem zanikają również sygnały osobowości. Kładziemy się wygodnie, tak, żeby nic nam nie przeszkadzało. Mentalnie odczuwamy całe swoje ciało i promieniem swojej uwagi przebiegamy po nim od czubków palców po wierzchołek głowy... Mówimy w myślach: “Mięśnie stóp płynnie rozluźniają się... Rozluźnione są łydki i podudzia... Rozluźnione są kolana i biodra... Rozluźniają się pośladki i mięśnie miednicy... Rozluźniają się narządy płciowe i mięśnie krocza... Rozluźnia się krzyż i lędźwie... Rozluźniają się mięśnie brzucha i klatki piersiowej... Rozluźniane są mięśnie pleców, barki... Rozluźniają się ręce od barków do łokci... Od łokci – do koniuszków palców... Rozluźnione są mięśnie szyi i karku... Rozluźniają się mięśnie głowy... Czoła... Rozluźnione są brwi, mięśnie oczu... Rozluźniają się mięśnie twarzy, wargi, język...". Przenosimy uwagę na nasadę nosa. Rozluźniamy skórę na niej oraz tkankę kostną. Rozluźniamy kanały nosowe... Pojawia się odczucie, że od nasady nosa do potylicy przeciągnięta jest przez głowę niteczka napięcia. Wyobrażamy sobie, że “mentalnymi dłońmi" gładzimy ją i po każdym dotknięciu staje się ona coraz cieńsza, rozmywa się... W miarę zanikania niteczki napięcia odprężają się struktury mózgu, głowa staje się lekka, nieważka... Po wielokrotnym powtarzaniu formuł rozluźnienia wszystkie mięśnie ciała stają się miękkie, uzyskują swoistą płynność, obwisają na kościach szkieletu. Pojawia się w nich ciepła, przyjemna ociężałość. U niektórych osób pełne odprężenie zostanie osiągnięte po pierwszym mentalnym przejściu promieniem odprężenia po ciele. Inni, żeby osiągnąć rezultat, będą musieli powtórzyć działanie kilkakrotnie... Obowiązkowo należy wyobrażać sobie, jak równocześnie z wypowiadaniem słownych formuł po wszystkich mięśniach ciała – a zwłaszcza po tych, które wymieniamy w formule – rozlewa się ociężałość i ciepło... Tradycyjnie uważamy, że nasz szkielet, tkanka kostna to twardy twór, konstrukcja nośna ciała. Jednakże kości, podobnie jak mięśnie, mogą i napinać się, i rozluźniać. Tylko amplituda napięcia-rozluźnienia jest u nich dalece mniejsza, niż w tkance mięśniowej i staje się zauważalna przy koncentracji uwagi. Koncentrujmy się na odczuciach kości nóg. Robimy powolny wdech i kierujemy go w kości bioder... Wyobraźmy sobie, że wnika on w tkankę kostną ze wszystkich stron równocześnie, podobnie jak sucha gąbka wciąga wodę... Odczuwamy, jak kości bioder zaczynają powoli i płynnie rozluźniać się, napełniać się ciepłem... Wytwarza się stan głębokiego rozluźnienia nie tylko kości, ale i przyległych do nich mięśni, naczyń, skóry... Podobnie, jak napełnialiśmy wdechem i ciepłem kości bioder, napełniamy i rozluźniamy kości goleni, stóp... Przenosimy uwagę na kości miednicy. Robimy wdech kośćmi miednicy przez skórę i mięśnie, napełniamy je. Dajemy im możliwość wypełnienia się energią wdechu i rozluźnienia... Koncentrujemy się na kręgosłupie i odczuwamy go wzdłuż całej długości – od kości ogonowej do potylicy. Oddychaniem pomagamy tkance kostnej wszystkich kręgów wypełnić się energią, ciepłem i rozluźnić się. Odczuwamy, jak fale ciepła i sprężystej siły wlewają się w kręgi, gromadzą się w nich. Stopniowo cały kręgosłup nasiąka ciepłą, sprężystą, płynącą siłą. Wdech niosący w sobie energię życia przenika przez zewnętrzne, twarde warstwy tkanki kostnej, wypełnia najgłębsze komórkowe struktury kości i wchłaniany jest przez rdzeń kręgowy. Rdzeń kręgowy na całej długości pije wpływającą razem z wdechem energię życia. Siłę światła, młodości, siłę działania. Właśnie w nasyceniu tkanki kostnej świeżą energią tkwi jedna z tajemnic młodości, siły, zdrowia. Pełne energii kości odżywiają swoim ładunkiem tkanki ciała i stwarzają warunki, w których wewnętrzny zegar biologiczny, odliczający dni i lata naszego życia, zaczyna pracować wolniej. Przy tym procesy metaboliczne aktywizują się, regeneracja sił życiowych przebiega szybciej i starość oddala się. Stałe, systematyczne nasycanie kości energią oddechową, energią życia, doprowadza do tego, że człowiek jakby zamiera w swoim fizjologicznym biegu od dzieciństwa ku starości i zatrzymuje się dostatecznie długo na jednym poziomie: aktywnego zdrowia i pełnowartościowej, konstruktywnej, twórczej mocy. Kiedy rdzeń kręgowy napełni się siłą od zewnątrz, pojawi się odczucie sprężonego, pulsującego, ciepłego pieczenia, napełniającego kręgosłup od wewnątrz. Na tym kończymy pierwsze doświadczenie głębokiego rozluźnienia. Należy zapamiętać powstające odczucia i podczas następnych rozluźnień wystarczy je odtworzyć. Razem z formułami słownymi wprowadzą nas one szybko w stan głębokiej relaksacji, zaoszczędzą czasu przechodzenia przez wstępne stadia rozluźnienia. Na następnych zajęciach kontynuujemy opanowywanie technik rozluźniania tkanki kostnej. Zaczynamy od żeber. Fala ciepła razem z wdechem płynie od kręgosłupa do mostka po żebrach, jak po przewodach. Przepływ ten wywołuje uczucie rozluźnienia tkanki kostnej żeber. Przenosimy uwagę na część potyliczną czaszki. Robimy wdech kośćmi potylicy i w miarę ich napełniania odczuwamy rozluźniającą sprężystą siłę ciepła. W miarę rozluźniania tkanki kostnej potylicy przenosimy uwagę na kości skroniowe i zaczynamy nimi oddychać. Następnie oddychamy kością ciemieniową. Osiągamy odczucie głębokiego rozluźnienia. W miarę napełniania kości ciemieniowej i skroniowych przenosimy oddychanie na kości czoła i twarzy. Oddychamy nimi, napełniamy je i rozluźniamy w przepływie ciepła wytworzonego oddychaniem. Kontynuujemy oddychanie do czasu, aż nie pojawi się uczucie, że cała głowa, wszystkie kości czaszki napełnione są sprężystym ciepłem rozluźnienia i wydaje się nam, że nawet zęby ogrzały się od wewnątrz i rozluźniły. Po całkowitym rozluźnieniu tkanki kostnej czaszki odczuwamy, jak z zewnątrz w głąb głowy, do mózgu, wpływa ożywcza siła nieskończonego oceanu energii, w którym wszyscy żyjemy. Każda komórka mózgu wchłania tę siłę, rozluźnia się. I w tym rozluźnieniu, napełnieniu struktur mózgu, rodzi się najważniejsze – wyraźne uczucie nieprzyjęcia bólu, jego odrzucenia. Napełnione życiową siłą struktury mózgu, jego komórki, przeniknięte są harmonią, zrównoważeniem i spokojem. Ból jest dla nich stanem obcym i harmonijna równowaga całkowicie go wyklucza. Teraz nie jesteśmy już bezbronni wobec bólu. Znamy to wielkie uczucie nieprzyjmowania bólu, jego odrzucenia. Teraz możemy odczuć i przeżyć wewnątrz siebie odrzucenie bólu. Poprzednio każdy z nas pozostawał w stanie niezrozumienia i niewiedzy i sądził, że ból jest zrządzeniem, które należy przyjąć i cierpieć albo walczyć z nim za pomocą jakichś zewnętrznych oddziaływań. Ale teraz odrzucenie bólu pomoże nam, da nam pewność, że ból nie naruszy naszej psychiki, lecz przy umiejętnym podejściu do jego neutralizacji, przeciwnie, podsyci ciało swoją energią. Nowe, silne odczucie odrzucenia bólu – powstałe w nas po rozluźnieniu tkanki kostnej czaszki – jest swoistym programem nieświadomej walki z zespołem bólowym. Jeśli w początkowym okresie nieodzownie musimy generować w sobie to uczucie świadomie, to po kilku powtórzeniach ono dosłownie wpisze się w system pozaświadomych współzależności, stanie się bezwarunkową barierą na drodze bólu. Dla przyspieszenia tego wewnętrznego oddziaływania mentalnie rozprzestrzenimy uczucie odrzucenia bólu na rozluźnioną tkankę kostną czaszki. I nowe odczucie nieprzyjmowania, wypierania bólu, aktywne i silne – wpisuje się w każdą komórkę kości czaszki, w komórki mózgu, naczyń przenikających mózg do wszystkich struktur głowy. Każda komórka struktur biologicznych głowy napełnia się czuciowym programem odrzucenia bólu, nieprzyjmowania, wyrzeczenia się go. Rozprzestrzeniamy uczucie nieprzyjmowania bólu, jego odrzucenia na rozluźnioną tkankę kostną kręgosłupa, rdzenia kręgowego. Każda komórka tkanki kostnej kręgów, dysków międzykręgowych, rdzenia kręgowego nasyca się odczuciem odrzucenia bólu! To wewnętrzne przeżycie rozlewa się ciepłą falą po żebrach i kościach mostka, i każda komórka tkanki kostnej żeber i mostka nasyca się uczuciem odrzucenia bólu. Ciepła fala płynie w dół i napełnia kości miednicy. Program odrzucenia bólu wpisuje się w komórkowe struktury niższych partii ciała. Kości nóg, mięśnie, naczynia, stawy, wiązadła – wszystko nasyca się uczuciem odrzucenia bólu. Kości rąk, stawy, wiązadła nasycają się uczuciem odrzucania bólu. Stopniowo program przeciwstawiania się bólowi napełnia sobą struktury informacyjne komórek całego ciała, wpisuje się w nie i staje się główną siłą działającą, która pomoże uniknąć ciężkich, wyniszczających bólów. W tym celu wystarczy głęboko rozluźnić się i relaksacja posłuży za sygnał do włączenia programu odrzucenia bólu! Kontynuujemy rozluźnianie, pogłębiamy je. Udało się nam rozluźnić biologiczne struktury ciała, rozluźniony jest mózg. Ale pozostało jeszcze napięcie w sferze naszych myśli, która, częstokroć, jest źródłem licznych nieprzyjemności. Właśnie one powodują wewnętrzne napięcia, są źródłem głębszych zaburzeń zdrowotnych, które pogrążają nas w smutku, depresji, chorobie. Aby uchronić się od dokuczliwych, naprzykrzających się myśli, postaramy się rozluźnić je. Pierwotny impuls napięcia pojawia się bardzo głęboko, w ciemnych przestworzach nieświadomego świata wewnętrznego, do których niewytrenowany człowiek praktycznie nie ma dostępu. Tam właśnie kształtuje się obszar naszych myśli. Jest on przeniknięty nieświadomymi napięciami, a one z kolei nadają bieg myślom, ich ukierunkowanie – orientację na chorobę, brak zdrowia, apatię i zobojętnienie. Odczuwszy rozluźnienie struktur mózgu zagłębiamy się w nie swoją uwagą, przenikamy głębiej i głębiej, jakbyśmy schodzili z pietra na piętro... I w którymś momencie powstanie uczucie, że zostawiliśmy z tyłu biologiczne struktury mózgu i wyszliśmy w mglistą, świecącą się przestrzeń naszych myśli. Tutaj one poruszają się, uzyskują siłę obrazu mentalnego, stąd wpływają na przebieg procesów fizjologicznych. Przysłuchujemy się własnym subtelnym odczuciom, stykamy się z przestrzenią myśli i rodzi się w nas odczucie jej napięcia, sztywnego i dzwoniącego. Sama materia przestrzeni myśli jest naciągnięta jak skóra na bębnie. Napięcie to jest źródłem wszystkich negatywnych myśli i emocji. Każda myśl, niczym kamyczek spadający na sztywno naciągniętą tkaninę, wywołuje w niej rezonans, prowokuje materię przestrzeni myślowej do lokalnego wzburzenia, zmusza fale tego wzburzenia do rozchodzenia się kręgami we wszystkie strony i tworzenia nowych stref napięć. Zjawiska te wywołują drgania rezonansowe w biologicznych oraz informacyjnych strukturach ciała, prowokując organy i układy do reakcji negatywnych doprowadzają do funkcjonalnych zakłóceń wewnątrz ciała. Zaczynamy “wygładzać" mocno napiętą przestrzeń myśli od środka ku obrzeżom. W tym celu wyobraźmy sobie, że wysiłki naszej woli, impulsy, przybierają formę miękkich, delikatnych dłoni. Ich zetknięcie się z przestrzenią myśli wywołuje przyjemne, ciepłe odczucie, początkowo oddala nadmierne napięcia, a następnie również je rozluźnia... Można też zastosować i taki obraz – przecieramy mętne, zakurzone szkło. Początkowo brud tylko rozmazuje się po powierzchni, lecz z każdym nowym ruchem jest go coraz mniej i szkło jaśnieje. Konieczna jest cierpliwość i wytrwałość, aby przemyć brudne, zapaskudzone szkło. Przestrzeń myśli w każdym z nas niewiele różni się od takiego szkła. Jedynie tym, że nie posiada twardej fizycznej natury, a jest odczuwalna tylko przy określonej koncentracji uwagi. Ale tak jak brudne szkło przepuszcza słabe, szare światło, nasza przestrzeń myśli zatrzymuje światło radości, szczęścia, świeżości w odbiorze świata. Po jej oczyszczeniu – to znaczy rozluźnieniu – otworzymy siebie na nowe fale zrozumienia, radosnego, bez uprzedzeń, spokojnego. Stopniowo przestrzeń myśli od centrum do obrzeży jaśnieje, staje się przejrzysta, napięcie słabnie... zanika... Mocno napięta materia obszaru myśli jakby się rozpuszczała, jaśniała, zanikała, a zamiast niej pojawia się błoga, cicha, zrównoważona pustka... Wsłuchujemy się w to nowe dla nas odczucie – pustkę obszaru myśli. Rozkoszujemy się nim. Odczuwamy, jak to przeżycie – w istocie nowa, wcześniej nam nie znana emocja – rozprzestrzenia się od przestrzeni myśli do biologicznych struktur ciała, komórek, napełnia je sobą i powoduje jeszcze głębsze rozluźnienie, w którym usuwane są ostatnie napięcia w głębokich strukturach komórkowych. W miarę przenikania rozluźnienia do komórek ciała gasną wszystkie odczucia, pozostaje tylko głęboki, wszechobejmujący spokój dookoła... Nie ma ciała – jest tylko nasze samoodczuwanie i fale ciepłego, miękkiego światła wokół. To delikatne falowanie wokół i wewnątrz nas rodzi uczucie nieskończonej szczęśliwości... Z zewnątrz wydaje się, że ciało sztywnieje, unieruchamia się. Człowiek nie reaguje na bodźce rozdrażniające, jeżeli sam tego nie zechce. Wartość terapeutyczna danego poziomu rozluźnienia polega na tym, że udaje się usunąć napięcia z takich struktur informacyjnych ciała, jak programy bezwarunkowe, odruchy. Ważne jest to, że nasza świadomość nie wtrąca się do procesu korekcji struktur informacyjnych. Zadaniem jej jest doprowadzenie rozluźnienia do wyższych stopni, całą resztę wykonają podświadome mechanizmy samoregulacji ciała. Jakakolwiek świadoma ingerencja w ich działanie jest szkodliwa i może doprowadzić do negatywnych skutków. Natomiast świadome kierowanie rozluźnieniem, usuwanie stłumień i napięć z głębokich struktur, pomaga im przywrócić równowagę, harmonizować pracę organów i układów... Znajdujemy się w najgłębszym rozluźnieniu, odrętwieniu i czujemy, że jest jeszcze jedna, ukryta bariera napięcia, zawarta w samym przepływie światła w przestrzeni myśli... Jest to nasze samoodczucie. Jest ono w nas ostatnią granicą napięcia. I kiedy uda się nam je usunąć, będziemy mogli poczuć dotknięcie wiecznego, nieskończonego i niezmierzonego spokoju... Wieczny i nieskończony spokój Wszechświata, przeniknięty ciszą miłości Bożej! Rozluźniamy swoje samoodczuwanie i rozpuszczamy je w cichym, delikatnym świetle. W miarę zaniku samoodczuwania wszystko wokół się zmienia. Dosłownie stykamy się ze Wszechświatem ciepłego, rozumnego spokoju. Wchodzimy w niego i on przyjmuje nas pieszczotliwie, stajemy się z nim jednym, stajemy się jedną całością. Zostańmy w tym stanie, pobądźmy w nim, czując się jak po powrocie do domu... A teraz po przeżyciu tylu nowych wrażeń, wracamy... Swoją myślą i wolą przywracamy sobie samoodczuwanie... Wznosząc się po stopniach uczuć przywracamy odczucie rozluźnionych, nasyconych siłą i energią kości... Rdzenia kręgowego i mózgu, mięśni, stawów, skóry... Lekko naprężamy kości, a następnie mięśnie... Bardzo wolno i płynnie zaczynamy poruszać palcami rąk... nóg... Poruszamy stopami, zaciskamy pięści... nasilamy zacisk... Poczujemy, jak napięcie od pięści rozlewa się po rękach, barkach... Po całym ciele... Zakładamy ręce za głowę i z zadowoleniem przeciągamy się – silnie, do chrzęstu. Przeciągamy się i koniecznie uśmiechamy... Uśmiechamy się do siebie, świata, do którego powróciliśmy z naszej przepięknej podróży w głębiny samego siebie. Uśmiechamy się dlatego, że żyjemy i będziemy żyć... Cieszymy się z tego, że wróciło do nas uczucie spokoju, wypoczęcia, zdrowia! Będziemy zdrowi, silni, szczęśliwi! KILKA PRAKTYCZNYCH WSKAZÓWEK Jeśli praca przebiega w grupie, prowadzący pomaga uczestnikom rozluźnienia recytując teksty wprowadzające w medytację. Ale jak postąpić, kiedy trzeba wykonać wszystko samodzielnie? Można nagrać przebieg relaksacji na taśmę magnetofonową, a potem, słuchając swego głosu, rozluźniać się pod jego dyktando. Można też wykorzystać inny wariant. Jest on mniej skomplikowany, ale wymaga więcej uwagi i wyjaśnienia sensu pracy. Przeczytajcie tekst kilkakrotnie, wyobrażając sobie każdy etap pracy. Stopniowo w waszej świadomości pojawi się obraz przyszłej pracy, jej przebieg i końcowy rezultat. Wcale nie trzeba wykonywać od razu cały cykl rozluźnienia i dążyć do przeniknięcia w głębokie warstwy psychiki, do kontaktu z kosmicznym spokojem. Lepiej początkowo stworzyć w sobie trwałe odczucie odrzucenia bólu, umocnić je, wykorzystać w różnych sytuacjach życiowych. A dopiero później, kiedy stworzony program sprzeciwu wobec bólu stanie się częścią waszego stosunku do życia, można kontynuować pogłębione rozluźnienie i usuwanie głębokich napięć. Praca według programu transu medytacyjno-uzdrowicielskiego zakłada przerwę po opanowaniu każdego etapu. Nie należy forsować wydarzeń, lepiej zająć się jakimiś innymi praktykami, wracając od czasu do czasu do technik transu medytacyjno-uzdrowicielskiego. Efekt będzie tym większy, im bardziej świadomie będziecie podchodzić do opanowania każdego nowego etapu, na nowym jakościowo poziomie powtarzać rzeczy już opanowane. W ogóle techniki transu medytacyjno-uzdrowicielskiego niosą w sobie olbrzymi ładunek terapeutyczny i psychologiczny, i pomagają przywrócić nie tylko zdrowie fizyczne, ale i równowagę duchową. Wstecz / Spis Treści / Dalej Przestrzenie wewnętrzne (praktyka samoregulacji psychoenergetycznej – kurs II stopnia) LEKCJA 1 Większość zaczynających naukę samoregulacji psychicznej kieruje się praktycznymi zadaniami i celami: nauczyć się kierować sobą, swoimi emocjami, pragnieniami, swoim zdrowiem, samopoczuciem. Program kursu pierwszego stopnia dał możliwość opanowania technik, dzięki którym można uzupełniać swoje roztrwonione zasoby energetyczne, a nawet oddać część swoich zapasów energetycznych, sił, innym ludziom, pomagając im. W tym miejscu na praktykujących czyha inne niebezpieczeństwo. Pojawia się zwątpienie w konieczność oddawania własnej siły. Rozum podpowiada: nagromadziłeś i strzeż – to wszystko dla ciebie... A życie uczy czegoś innego: ten, kto “konserwuje" w sobie otrzymaną energię, oszczędza ją na własne potrzeby – ten tylko zubaża siebie w swojej wędrówce przez życie. Starożytni nauczyciele mawiali: “Oddając nie obawiaj się naruszyć harmonii własnego świata...". W tej formule zawarta jest mądrość sprawdzona przez setki lat praktyki. Starożytni Chińczycy mawiali: “Aby napełnić dzban świeżą wodą, trzeba wylać starą". Nie obawiajcie się szczodrego dzielenia się swoim dobrym nastrojem z innymi, a dając swoją miłość i dobroć, przekazując swoją energię, nie oczekujcie zapłaty, wszak żadnymi dobrami materialnymi nie da się zrekompensować tej żywej siły, którą przekazaliście ludziom. Dając szczerze i bezinteresownie, otrzymacie zapłatę w zupełnie innej walucie: ludzie będą dobrze odnosić się do was, garnąć się, dążyć do serdecznego kontaktu. Czyż to nie jest najważniejsze w naszym życiu – odczuwać i wiedzieć, że możemy pomóc ludziom, obdarzyć ich bezcenną, przyjacielską sympatią? Oczywiście, rozważania te nie oznaczają, że należy całkowicie wyrzec się wszystkich spraw materialnego zabezpieczenia życia. Żyjemy w takim świecie, gdzie pieniądze odgrywają kluczową rolę i z jaką pogardą byśmy się do nich nie odnosili, to i tak nie da się bez nich przeżyć. I nie należy obłudnie temu zaprzeczać. Powinniśmy zarabiać na życie, ale mimo wszystko pierwszeństwo mają inne cele: dobroć, miłość, szczera sympatia, samodoskonalenie, poszukiwanie Prawdy... Pieniądze tworzą tylko warunki do życia, ale kiedy ich nie ma i wiele najbardziej potrzebnych rzeczy staje się niedostępne – wtedy wszystkie szlachetne cele oddalają się i pozostają pytania zasadnicze: jak wykarmić rodzinę, gdzie zarobić... W tym zawarty jest paradoks i w nim też jest odpowiedź na wieczne pytanie. Nie rób z pieniędzy bożka, któremu będziesz się kłaniać zapominając o tym, że życie nie ogranicza się tylko do strony materialnej, że nawet w najbardziej wyrachowanych dążeniach występują ziarenka pierwiastków duchowych, ponieważ nie w imię pięknych papierków urzeczywistniają się sprawy, a w imię tych możliwości, które otwierają się przed człowiekiem. I każdy w głębi duszy pragnie – choćby nieświadomie – złożyć swoje zdolności na ołtarzu służby, aby w zamian otrzymać ludzkie uznanie, chwałę lub przeciwnie, potępienie, ale nie obojętność. I to jest dawanie... Wstępując na drogę dawania poczujecie od razu, że życie nabrało wiele odcieni, wcześniej nieznanych... Nie należy jednak mylić oddawania duchowego z materialną szczodrością. Oddawanie materialne, majątkowe – to jedynie uboczny produkt naszej życiowej działalności. Chociaż przywykliśmy mierzyć ludzką pomyślność ilością posiadanych rzeczy, to w głębi duszy każdy zdaje sobie sprawę z tego, że majątek – to tylko dekoracja, która może się zmieniać, nie zmienią się jedynie czyny, ponieważ pozostają ci sami aktorzy i grają tę samą sztukę pod tytułem “Życie". Im więcej będzie wokół każdego rzeczy martwych, tym mniej będzie w nim życia. Ponieważ człowiek jest niewolony przez rzeczy, staje się jakby częścią świata materialnego. Wreszcie zwyczajnie gubi się wśród jaskrawych i prestiżowych zabawek, jeśli niczego sobą nie reprezentuje. Nic nie zmieni duszy człowieka, nic nie zdoła zastąpić radości żywych kontaktów, dobroci i sympatii, radości miłości – tylko sam człowiek, jego spojrzenie, ciepłe i dobre, pełne wewnętrznego światła i siły, podtrzymujące nas w ciężkich sytuacjach. Drugi stopień kursu samoregulacji psychoenergetycznej pozwala opanować te struktury energetyczne, które doprowadzą nas do pojmowania subtelnych odczuć, ich odcieni, dadzą możliwość zrozumieć przyczyny powstania zaburzeń emocjonalnych, kierować nimi. Podczas całego kursu drugiego stopnia mowa będzie o systemie czakr i łączących je kanałów. Co ta są czakry? W różnych źródłach przytacza się różne interpretacje tego terminu. Niektóre nauki rozpatrują je jako pewne symboliczne ośrodki rozwoju duchowego, inne określają je jako punkty, maleńkie centra na kręgosłupie. My proponujemy własne ujęcie, potwierdzone wieloletnią praktyką tysięcy ćwiczących. Czakrami nazywane są pewne struktury energetyczne ułożone w ciele na osi pionowej i pełniące określone funkcje psychoenergetyczne w organizmie. System czakr szczegółowo opisał leningradzki naukowiec W. W. Antonow w swojej książce pt. “Kompleksowy system samoregulacji psychicznej" [Leningrad, 1983r.]. W kursie wprowadzającym wspominano już o pracach japońskiego profesora Kima Bonchana, który potrafił udowodnić eksperymentalnie istnienie kanałów i meridianów, a także koncentratorów energetycznych – czakr. Według hipotezy akademika Rosyjskiej Akademii Nauk Medycznych W. P. Kaznaczejewa biologiczne struktury naszego mózgu wiążą się wzajemnie na kilku płaszczyznach: białkowo-nukleinowej, energetycznej, pola itd. Naszym zdaniem system czakr i kanałów jest swego rodzaju mechanizmem zabezpieczenia energo-polowej formy działania naszego mózgu i całego organizmu. Nie należy przy tym zapominać o energofizjologicznej funkcji tych ośrodków. Zwykliśmy uważać, że człowiek i ciało są w istocie jednym i tym samym. Ale ciało jest zewnętrznym, widzialnym przejawem człowieka. Oprócz materialnej powłoki każdy z nas posiada jeszcze cały szereg przejawów niewidocznych gołym okiem – co nie oznacza, że mniej realnych – aktywnie uczestniczących w życiu. Przez analogię można porównać człowieka do góry lodowej – nad powierzchnią wody wznosi się jedynie jej mały fragment, pozostała część pozostaje pod wodą, ale przez to nie jest ona mniej realna... Obecnością u człowieka niewidocznych i nieodczuwalnych struktur łatwo wyjaśnić liczne tajemnicze – na pierwszy rzut oka – zjawiska psychiczne, ekstrasensoryczne itp. Jednakże badanie i analiza tej hipotezy nie wchodzi w zakres niniejszej książki. Opierając się na swoim ponad dwunastoletnim doświadczeniu chcę podkreślić, że nie raz praktycznie przekonywałem się o istnieniu u każdego człowieka niewidzialnych i nieodczuwalnych struktur wewnątrz ciała i w przestrzeni zewnętrznej wokół niego. Pomimo ukrycia, struktury te dają się wykryć przy pomocy specjalnie wytrenowanej wrażliwości: dotyku, węchu, słuchu, smaku, wzroku... Najważniejsza funkcja czakr polega na gromadzeniu i rozprowadzaniu energii biologicznej wewnątrz organizmu, przekształceniu jej w bardziej subtelne stany otwierające drogę w głębiny psychiki. Umiejętność sterowania energetyką ciała w dużym stopniu zależy od umiejętności koncentrowania własnej świadomości w czakrach. Po opanowaniu tego, będziemy mogli kierować własną sferą emocjonalną, podniesiemy zdolność do pracy, uwolnimy ciało od niepotrzebnych dolegliwości, osiągniemy ogólne uzdrowienie. W organizmie znajduje się siedem czakr (według niektórych źródeł jest ich dwanaście, ale do praktycznego opanowania ważnych jest właściwie siedem), z których każda ma swoje przeznaczenie. Należy podkreślić, że koncentracja świadomości w każdej czakrze wywołuje określone zmiany w sferze emocjonalnej człowieka. Pozwala to na bardzo owocne wykorzystanie pracy z czakrami do opanowania metod psychicznej samoregulacji. W naszym przypadku nie tylko samoregulacja psychiczna, ale i kierowanie procesami energetycznymi w czakrach, pozwalają ćwiczącym skutecznie radzić sobie ze swymi dolegliwościami oraz zaburzeniami psychicznymi. Topograficznie czakry odpowiadają dużym splotom nerwowym i rozmieszczone są następująco: Sahasrara – przypominająca dysk czakra znajdująca się pod kością ciemieniową. Umiejscowiona jest w okolicy półkul przodomózgowia. Adżna – położona jest w środkowej części głowy. Środek jej, jeśli patrzeć od przodu, znajduje się nad nasadą nosa, w punkcie schodzenia się brwi; widziana z boku – około dwóch centymetrów w przód i do góry od małżowiny usznej. Czakrze tej topograficznie odpowiadają środkowe części mózgu: śródmózgowie, międzymózgowie, most. Visuddha – czakra położona w dolnej części szyi, obejmująca przestrzeń od kręgosłupa do tarczycy. Anahata – czakra odcinka piersiowego. Dobrze rozwinięta, zajmuje większą część klatki piersiowej. Manipura – czakra górnej połowy brzucha. Sradhisthana – czakra dolnej połowy brzucha. Muladhara – ostatnia, siódma czakra, znajduje się w dolnej części miednicy, między kością ogonową a kością łonową (rys. 13). Stopień rozwinięcia poszczególnych czakr odpowiada psychologicznym cechom konkretnego człowieka. I tak, dobrze rozwinięta sahasrara wyraża zdolność do myślenia strategicznego, całościowej oceny sytuacji. Adini odpowiada za zdolność myślenia taktycznego, pozwalającego rozwiązywać skutecznie “ograniczone" problemy osobiste. Visuddha – to czakra muzyków, poetów, malarzy, ludzi twórczych, zdolnych wyraziście i silnie odczuwać piękno świata i oddawać je w swoich dziełach. Nie oznacza to, rzecz jasna, że u zwykłych ludzi czakra ta jest słabo rozwinięta. Każdy, kto jest zdolny do głębokich przeżyć, dostrzega piękno przyrody i subtelność jej przejawów, posiada rozwiniętą visuddhę. Anahata jest czakra miłości emocjonalnej, nie za coś, a zwyczajnie miłości do człowieka, świata, Boga. Kochać można po prostu za to, że człowiek jest i że jest obok... To jest anahata! Manipura wytwarza zdolność do działań energetycznych i słusznie uważana jest za centrum siły człowieka. Jednak czakra ta rodzi też gniew, rozdrażnienie, strach i inne negatywne emocje. Rys. 13 Podstawowe czakry Sradhisthana – odpowiada za funkcje reprodukcyjne Tutaj położony jest ośrodek psychoseksualny, emocjonalny, który określa popęd płciowy człowieka, dyktuje mu seksualne upodobania. Muladhara zapewnia odporność psychiczną w życiu, daje, poczucie ukrytej siły, spokoju, przenikania w subtelniejsze stany świata wewnętrznego, służy za swego rodzaju drzwi do niewidzialnych i nieodczuwalnych przejawów człowieka (rys. 14). Rys. 14 Przed rozpoczęciem pracy z czakrami należy zastosować wobec siebie jeden kategoryczny zakaz: ani kropli alkoholu. Praktyka otwierania i aktywizacji czakr nie daje się pogodzić ze spożyciem nawet małych dawek alkoholu. Jego picie może doprowadzić do poważnych zakłóceń zdrowia. Później, kiedy czakry uzyskają stabilność, będą zaktywizowane i zajmą swoje miejsce w energetyce organizmu, zakaz ten będzie można cofnąć, ale należy pamiętać, że wszelkie nadużywanie napojów wyskokowych może raptownie i – czasami – nieodwracalnie cofnąć nas w rozwoju. Oczywiście, nie oznacza to, że należy rozpocząć nowe życie w surowej wstrzemięźliwości. Wypić kieliszeczek dobrego wina podczas świąt nie jest grzechem... Ale nie upijajcie się! Aby odczuć w sobie położenie czakr, poczuć ich wibracje, najlepiej jest aktywizować je poprzez śpiewanie mantr. Istnieje określony system połączeń dźwiękowych, których śpiewne wymawianie powoduje otwieranie się czakr. Rezonans, który powstaje podczas śpiewania mantr, odpowiada tej lub innej czakrze i zgadza się z jej wewnętrznymi wibracjami. Dlatego też podczas wykonywania mantry powstaje odczucie wibracji, rezonansu w określonej czakrze. Mantry są następujące: dla sahasrary – am; dla adżni – wom; dla visuddhy – ham; dla anahaty – jam; dla manipury – ram; dla svadhisthany – wam; dla muladary – lam. Na schemacie pokazano rozmieszczenie czakr, a w przestrzeni każdej z nich zaznaczona jest odpowiadająca im mantra. Mantry należy śpiewać stosunkowo wysoko, przeciągle, delikatnie, niemalże żeńskim głosem. Jednak wykonanie głębokim “piersiowym" głosem daje podobny efekt, niezależnie od tembru i wysokości. Podczas takiego śpiewania należy trzymać plecy wyprostowane, a wydech z dźwiękiem mantry kierować nie z gardła, jak to najczęściej robimy, a z piersi... Jednocześnie z brzmieniem mantry poczujemy, jak zaczyna wibrować określony obszar ciała i możemy dzięki temu odczuć jego granice. Przed rozpoczęciem pracy z czakrami zapoznamy się z ośrodkami napięcia. Praca z nimi umożliwi szybko i skutecznie osiągać głębokie rozluźnienie. Jest pięć ośrodków napięcia. W celu ich określenia wyobraźmy sobie pionową oś ciała. Na niej rozmieszczone, są punkty, które tworzą głębokie, wewnętrzne naprężenia w ciele i psychice. Ośrodek pierwszy umieszczony jest w miejscu przecięcia prostej, przeprowadzonej od punktu między brwiami do potylicy, prostopadle do osi pionowej. W istocie jest to geometryczne centrum głowy. Ale nie każdemu uda się od razu wyobrazić sobie oś i znaleźć na niej ośrodek napięcia. Dlatego uprościmy zadanie. Wychodzimy z tego, że wszystkie ośrodki napięcia posiadają projekcje z osi pionowej na powierzchnię ciała. Dla pierwszego ośrodka napięcia jest to punkt między brwiami, który w praktykach medycyny chińskiej nazywa się “Yintang" i poza specyficznymi funkcjami terapeutycznymi przyczynia się do uspokojenia i szybkiego rozluźnienia. Jeśli jednocześnie przeprowadzić oddziaływanie na punkt Yintang i symetryczny względem niego punkt na potylicy, efekt nasili się. Ośrodek drugi – projekcja punktu umieszczonego w środku szyi. Na skórze możemy go znaleźć w dołku, utworzonym przez podstawę czaszki i tylne mięśnie szyi. Dołek staje się widoczny, gdy troszkę odchylimy głowę do tyłu. Ośrodek trzeci – projekcja punktu umieszczonego w zagłębieniu między obojczykami (w okolicy tarczycy) na oś ciała. Praktycznie można wykorzystać powierzchnię szyi w okolicy tarczycy. Ośrodek czwarty – punkt umieszczony na wyrostku mieczykowatym mostka, na samym jego ostrzu. Ośrodek piąty – punkt na przecięciu pionowej osi ciała i prostej przeprowadzonej od kości ogonowej do kości łonowej. Zewnętrznie ośrodek ten wyraża się punktem w kroczu i może odpowiadać aktywnemu punktowi medycyny chińskiej Huiyin. Szósty, uzupełniający ośrodek napięcia, znajduje się na nogach, w dołkach podkolanowych. W celu uwolnienia napięć przy pomocy owych ośrodków, należy poczuć je. Nakładamy opuszki palców kolejno na każdy punkt zewnętrznych przejawów ośrodków (ich topografia opisana jest wyżej). Jednocześnie koncentrujemy swoją uwagę w tych strefach. Razem z ciepłem od palców ręki zaczynamy mentalnym wysiłkiem rozluźniać tę strefę. W polu naszego mentalnego wzroku ośrodek napięcia może wyglądać jak ciemna, zwarta grudka. Delikatnie dotykając palcami punktów ośrodków napięcia i mentalnie gładząc je, osiągamy odczucie głębokiego wewnętrznego rozluźnienia odpowiedniej strefy. Początkowo pojawia się w niej ciepło, następnie zaczyna się ono rozprzestrzeniać na wszystkie strony, jak fala spowodowana pluskiem wody, a za nią podąża już rozluźnienie. Oddziaływując na ośrodki przez kilka minut można doprowadzić do głębokiego rozluźnienia mięśni. Istnieje jeszcze jeden sposób, bardziej przydatny dla tych, którzy posiadają myślenie obrazowe i łatwo generują mentalne obrazy. Wyobraźmy sobie punkt ośrodka napięcia jako strefę dyskomfortu na pionowej osi ciała. Mentalnym młoteczkiem uderzamy w tę strefę jeden raz i odczuwamy, jak to działanie wywołuje gwałtowne nasilenie napięcia. Czekamy, aż osiągnie ono maksimum. Następnie uderzamy młoteczkiem jeszcze raz. I prawie momentalnie napięcie opada: w okolicy ośrodka i przyległych tkankach rozlewa się błogie rozluźnienie. Tak więc, napięcie zostało usunięte, ciało jest rozluźnione i gotowe do pracy. Wstajemy. Kanałami nóg podnosimy energię do kości ogonowej i koncentrujemy ją tam w postaci jaskrawozłocistej kulki. Robimy wdech od dołu przez kręgosłup i czujemy, jak kulka energii razem z wdechem przesuwa się w górę po kręgosłupie. Robimy wydech w dół i czujemy, jak kulka światła wraz z wydechem opuszcza się w dół. Wykonujemy to ćwiczenie kilka razy. Pojawia się odczucie, że wdech i wydech przeprowadzają kulkę energii po kanale wewnątrz kręgosłupa. Kanał ten zajmuje prawie całą objętość pnia kręgowego i nosi nazwę “suszumna". Biegnie on od kości ogonowej do potylicy. Przenosimy koncentrację uwagi na okolicę potylicy i czujemy tam otwór wejściowy kanału suszumny. Opuszki palców obu rąk nakładamy na wejście kanału i nagrzewamy je ciepłem swoich rąk. Jednocześnie delikatnymi ruchami gładzimy go i wkrótce czujemy, jakby pod palcami powstała pustka: kanał jest otwarty. Robimy wdech z góry, a wydech kierujemy w dół po kanale w taki sposób, aby wydech wyszedł przez kość ogonową w dół. Powtarzamy to ćwiczenie kilka razy. Następnie podnosimy wdech przez kość ogonową do góry po suszumnie i wydychamy przez potyliczny otwór kanału. Powtarzamy to kilka razy. Odczuwamy cały kanał od razu, na całej długości. Świadomość jakby rozciągnęła się po kręgosłupie i pojawiła się możliwość poczuć kanał w całej jego rozciągłości. Robimy wdech jednocześnie z góry i z dołu. Ćwiczenie to wywoła odczucie, że dwa przeciwne strumienie energii rozgrzewają kanał suszumny, napełniają go ciepłem i światłem. Ścianki kanału stają się sprężyste, szczelne... Kilka razy śpiewamy mantrę “La-a-am...". Odczuwamy, jak czakra muladhara odzywa się wibracją. Równocześnie z wdechem z góry opuszczamy się swoją uwagą do poziomu kości ogonowej i tutaj ponownie śpiewamy mantrę “Lam". Wyobrażamy sobie, że patrzymy z kości ogonowej w przód. I to mentalne spojrzenie pozwala nam poczuć, lub w pełni realnie zobaczyć, wejście do czakry muladhara. Może ono wyglądać jak ciemny otwór, tunel. Koncentracją świadomości wchodzimy w otwór i znajdujemy się wewnątrz ciemnej przestrzeni. U większości ludzi na ściankach czakry występują swego rodzaju warstwy brudu energetycznego – skutek bezczynności czakry. Próbujemy “mentalnymi rękoma" zebrać brud, zdjąć go ze ścian. Niektórym może się to udać, ale praktyka pokazuje, że ta metoda oczyszczania czakr jest mało efektywna. Proponujemy własną technikę: robimy wdech przez potyliczny otwór suszumny i czujemy, jak razem z wdechem do kanału wlewa się płynne światło. Przetacza się ono po całej długości kanału – do kości ogonowej – i napełnia czakrę muladhara. Napełniamy czakrę tym światłem aż do pojawienia się odczucia lekkiego rozpierania jej od wewnątrz. Wtedy zatrzymujemy światło. Rozpuszcza ono w sobie brud warstw energetycznych tak jak woda, stopniowo mętniejąc. W okolicy krocza w czakrze muladhara znajduje się otwór – okno. Oczywiście, fizycznie żadnego otworu dodatkowego w ciele nie ma, ale struktura psychoenergetyczna – czakra – posiada kanał ujścia ze swojej przestrzeni wewnętrznej, który topograficznie odpowiada strefie krocza. Światło z rozpuszczonym w nim brudem wypychamy przez ten kanał na zewnątrz. Jeśli odprowadzimy swoim mentalnym wzrokiem wylewające się światło, zobaczymy, jak znika ono w nieskończoności... Czakra jest umyta i wyczyszczona. Jeśli nie udało się tego dokonać za pierwszym razem, należy kilkakrotnie powtórzyć ćwiczenie. I za każdym razem, napełniając i oczyszczając czakrę, część energii nieświadomie kierujemy na aktywizację całej przestrzeni, ścianek czakry, które składają się ze skomplikowanego splotu energetycznych linii sił. Sygnałem gotowości czakry do jakościowo nowej pracy jest odczucie czystości w niej. Ponownie kierujemy potok światła po suszumnie z góry do muladhary i pozwalamy mu swobodnie i płynnie wlewać się do czakry, nie próbujemy wtłaczać światła swoim wysiłkiem mentalnym. Ćwiczenie zajmie więcej czasu, ale będzie za to skuteczniejsze. Pojawia się odczucie, że napełniona światłem czakra powoli wchłania je w swoje “pory", napełnia się nim, linie sił ścianek ożywają i zaczynają pulsować... Kontynuujemy do pojawienia się uczucia lekkiego rozpierania w okolicy czakry muladhara – w przestrzeni ciała pomiędzy wzgórkiem łonowym a kością ogonową. Powstaje wrażenie, że wewnątrz ciała w tym miejscu nadmuchiwane są maleńkie baloniki. A teraz kierujemy uwagę na czakrę muladhara, koncentrujemy się przy samej kości ogonowej i razem ze strumieniem światła z kręgosłupa wchodzimy do wnętrza czakry. Przed naszym mentalnym wzrokiem pojawi się ono w formie jeziora światła, równego, gładkiego jak lustro... Nasza świadomość kapie się w tym jeziorze i stopniowo po całym ciele rozlewa się głęboki spokój, rozluźniają się wszystkie naczynia, ciepło płynie po rękach i nogach. Znikają napięcia i niepokój, zamierają myśli i porywczość, głęboka wewnętrzna cisza napełnia całe nasze jestestwo. Starając się nie zniszczyć wytworzonych odczuć wolno siadamy, następnie równie wolno kładziemy się na swój dywanik i tak jak na kursie pierwszego stopnia rozpuszczamy się w białej, świecącej się, matowej kuli, zlewamy się z nią i odpoczywamy. Budujemy ze światła kuli swoje nowe, czyste i silne ciało, napełniamy je ciszą z muladhary... Ciało gotowe jest do długiej i wytężonej pracy, jest pełne rześkości i sił. LEKCJA 2 Opanujemy nowy sposób uzupełniania energii. Podnosimy ręce i przepuszczamy strumień przez kanały. Tworzymy odczucie, że zewnętrzna energia z otaczającej przestrzeni gęstnieje na dłoniach, zamienia się w kule energetyczne. Wydechem przez kanały rąk nadmuchujemy te kule i w pewnym momencie czujemy, jak kule wyciągają się w wąskie promienie i kierują się ku górze, ku niebu, ku granicom atmosfery. Wyrywają się one poza granice powietrznej powłoki planety, w kosmos i, jak zadziwiające kwiaty, otwierają się tam. Do kielichów kwiatów kieruje się rozsiana w przestrzeni energia kosmosu. Czujemy, jak potężny strumień wlewa się przez promienie-kanały w nasze ciała i w jednej chwili napełnia je energią przestrzeni wszechświata. Ładowanie jest zakończone. Sposób ten będziemy wykorzystywać w sytuacjach, kiedy konieczne jest szybkie i efektywne odbudowanie sił, zregenerowanie swojego energetycznego potencjału. Nie należy jednak entuzjazmować się i wykorzystywać do ładowania tylko ten sposób. Intensywne ładowanie powinno być stosowane tylko w szczególnych okolicznościach, a kiedy jest czas i możliwość, lepiej korzystać z opanowanych metod, które pozwalają napełniać delikatną energią z dołu i z góry każdą komórkę ciała. Oprócz tego intensywne ładowanie pozwala otrzymać energię o potencjale jang (górną), właściwą mężczyznom. I o ile w pojedynczych przypadkach będzie to korzystne, to wprowadzenie do systemu uzupełniania siłą jang może skończyć się pogorszeniem samopoczucia, a nawet problemami ze zdrowiem. Dla wewnętrznej równowagi jest ważne, aby w organizmie współdziałały w odpowiednich ilościach oba rodzaje energii świata – górna jang i dolna jin. Zaczynamy opanowywać drugą od dołu czakrę – svadhisthanę. Opuszczamy się swoją świadomością po suszumnie do odpowiadającego tej czakrze segmentu tułowia (mniej więcej środek dolnej części brzucha: między pępkiem a owłosioną częścią wzgórka łonowego). Kilkakrotnie śpiewamy mantrę “Wa-a-am, wa-a-am...". Kiedy czakra wejdzie w rezonans z wibracjami mantry i odczujemy jej objętość i granice, wdechem przez potyliczny otwór suszumny z góry do dołu wzbudzamy strumień światła i kierujemy go do wnętrza czakry. Wdechem z dołu ku górze przez kość ogonową wzbudzamy przeciwny strumień siły i także kierujemy go do svadhisthany. Dwa strumienie, po zmieszaniu się w czakrze, obmywają jej ścianki i całą przestrzeń wewnętrzną. Zatrzymujemy światło wewnątrz czakry aż do powstania uczucia rozluźnienia strefy svadhisthany i pojawienia się ciepła w dole brzucha. Otwieramy okno czakry w przedniej ściance (skierowane do przodu w odniesieniu do ciała). Wypuszczamy światło w przestrzeń przed ciałem i czujemy, jak rozpływa się w nieskończoności. I ponownie dwoma przeciwnymi strumieniami w kanale suszumny (przez potylicę i kość ogonową) napełniamy svadhisthanę aż do powstania odczucia lekkiego rozpierania. Swoją uwagą wchodzimy w czakrę svadhisthanę i słuchamy przemian zachodzących w naszym samopoczuciu, w sferze emocjonalnej. Po kilku próbach utrzymania się w czakrze, udaje się to w końcu i stopniowo całe jestestwo ogarnia subtelna delikatność i ciche, niezwykle przyjemne pragnienie bliskości. Nie jest to ordynarna żądza wymagająca natychmiastowego zaspokojenia, ale subtelne pragnienie, które wywyższa człowieka, podnosi jego wrażliwość na jakościowo nowy poziom i pozwala zobaczyć w kobiecie (lub w mężczyźnie) nieskończenie upragniony dar losu... Zajrzyjmy do książki o praktykach psychoseksualnych w miłości [ta książka N. I. Szerstiennikowa ukazała się w 1997 roku]i porównajmy: ośrodek cichej namiętności i czakra svadhisthana położone są w jednej strefie ciała i ściśle współdziałają ze sobą, uzupełniają się wzajemnie, ale nie są jednym i tym samym. Poprawniejsze byłoby stwierdzenie, że ośrodek cichej namiętności w konkretnym zachowaniu i formie emocjonalnej realizuje energię svadhisthany. Wracamy ze svadhisthany do kanału suszumny i opuszczamy się do czakry muladhara. Ładujemy ją wdechem i strumieniem energii z góry. A teraz robimy wdech przez kość ogonową z dołu do góry i razem z wdechem podnosimy się do czakry sahasrara, położonej pod kością ciemieniową głowy. Śpiewamy mantrę “A-a-a-m...". Tak samo jak w poprzednich doświadczeniach wchodzimy do wnętrza czakry, napełniamy ją światłem płynącym z dołu po suszumnie, rozpuszczamy brud wewnętrzny i wyrzucamy strumień "brudnego" światła przez okno sahasrary w górę (w tym miejscu należy zastrzec: okna-tunele muladhary i sahasrary skierowane są w dół i w górę; w przypadku pozostałych czakr – w przód od ciała). Ponownie napełniamy sahasrarę strumieniem światła aż do wystąpienia odczucia lekkiego rozpierania. A teraz przeciągamy strumień świetlny po suszumnie od sahasrary do dolnej czakry – muladhary, łączymy je ze sobą i osiągamy uczucie równowagi, harmonii. W tym celu siłą woli wyrównujemy potencjały dwóch czakr, aż do pojawienia się uczucia komfortu. Następnie próbujemy rozdzielić się swoją uwagą na obie czakry i poczuć w nich swoją jednoczesną obecność. Analogiczne ćwiczenie wykonujemy także z drugą parą czakr: svadhisthaną – adżną. Przed rozpoczęciem należy oczyścić adżnę światłem. W tym celu śpiewamy mantrę adżny: “Wo-o-om!". Po odczuciu granic czakry napełniamy ją światłem z dwóch kierunków: z dołu – od kości ogonowej, i z góry – od potylicy. Rozpuszczamy brud w strumieniach światła, wyrzucamy go na zewnątrz i ponownie napełniamy adżnę czystymi strumieniami energii, aż poczujemy lekkie rozpieranie od wewnątrz. Łączymy svadhisthanę i adżnę pulsującą po suszumnie nicią światła i, rozdzieliwszy koncentrację uwagi między obie czakry, próbujemy odczuć swoją obecność w obu jednocześnie. Zapamiętajmy stan, jaki przy tym powstaje. Jest on bardzo użyteczny i okazuje się doskonałym środkiem wyrównywania tła emocjonalnego. Kolejno przemieszczamy koncentrację świadomości z jednej pary czakr na drugą... Rozpływamy się w białej, świecącej się, matowej kuli i odpoczywamy połączeni z nią. Tworzymy z materii kuli swoje nowe, czyste i zdrowe ciało. Leżymy, czując jakbyśmy dopiero co wyszli z wody, obmyci kryształowymi strumieniami. Stan jasności i świeżości rozpływa się po ciele... LEKCJA 3 Przeprowadzamy ładowanie kanałami rąk i nóg i harmonizujemy wypełniające ciało energie jang-jin. Przeczyszczamy światłem i oddechem suszumnę i napełniamy ją strumieniami energii. Opanujemy jeszcze jedną parę czakr: manipura – visuddha. Najpierw określamy lokalizację i granice manipury za pomocą mantry: “Ra-a-am, Ra-a-am...". Wykonujemy wszystkie czynności związane z jej oczyszczeniem i napełnieniem światłem. Przenosimy koncentrację świadomości w okolicę tarczycy i śpiewamy mantrę: “Ha-a-am, Ha-a-am...". Na dźwięki mantry czakra visuddha odżywa się lekką wibracją. Przeprowadzamy z nią wszystkie konieczne czynności związane z oczyszczeniem i napełnieniem światłem. Podobnie jak na lekcji poprzedniej, ponownie łączymy poznane czakry w parę: łączymy je strumieniem światła po suszumnie, rozdzielamy koncentrację i staramy się przebywać jednocześnie w obu czakrach. Skupiamy uwagę na odczuciach wewnętrznej przestrzeni energetycznej ciała. Trzy dolne i trzy górne czakry wypełnione są jasnym i czystym światłem. Dodajemy jeszcze więcej światła do każdej czakry, zasilamy je po suszumnie do czasu, aż światło rozpali się wewnątrz czakr w formie równego blasku płynącego zewsząd jednocześnie. Przypomnijmy, że dolne czakry są ładowane zasadniczo strumieniami z suszumny płynącymi z góry, a górne – odwrotnie! Czujemy lekkie rozpieranie czakr, zupełnie jakby to były baloniki, nadmuchane światłem. A teraz po suszumnie podnosimy się do poziomu piersi, gdzie mieści się nie otwarta jeszcze czakra anahata. Czujemy, jak wszystkie pozostałe czakry z niecierpliwością oczekują jej aktywizacji. Bo przecież właśnie ona kończy pełne uruchomienie całego kompleksu energetycznych akumulatorów ciała. Śpiewamy mantrę: “Ja-a-a-am, Ja-a-a-am..." i czujemy, jak anahata delikatnie wibruje. Wchodzimy w nią. Oczyszczamy czakrę delikatnymi ruchami “mentalnych rąk", zgarniając wszystko co ciemne w jedno miejsce. Wyrzucamy to przez okno w przedniej ściance czakry. Napełniamy anahata strumieniami światła z dołu i z góry, myjemy jej ścianki, czyścimy ją od wewnątrz i wypuszczamy światło na zewnątrz. Ponownie napełniamy czakrę anahata. światłem i czujemy, jak lekko rozciąga się pod jego naciskiem. Podnosimy ręce i promieniami wychodzimy w kosmos. Opuszczamy subtelną energię w kanał suszumny i kierujemy ją do anahaty. Czujemy, jak doznanie subtelnej radości napełnia początkowo pierś, następnie rozlewa się po wszystkich czakrach. Z płynącej kanałami-promieniami energii w środku anahaty formuje się mglisty obłoczek. Odczucie cichej radości wypełnia całe ciało. Oddajemy się jej, czujemy jak nas zalewa. Jesteśmy zanurzeni w radości, pływamy w niej. Wydaje się, że każda komórka naszego ciała przesiąknięta jest radosnym światłem. Wewnętrzne światło rozpuszcza powłoki ciała i zlewa się z zewnętrznym, napełnia radością przestrzeń wokoło... Ciało znika i rodzi się uczucie wyzwolenia. Zapominamy o ciele: jest tylko światło i nasza świadomość w nim... Zlewamy się z białą, świecącą się, matową kulą i budujemy swoje nowe ciało. LEKCJA 4 Tak wiec zaktywizowaliśmy czakry i teraz należy nieustannie praktykować w nich koncentrację świadomości. Przenosząc uwagę z jednej czakry na drugą przeżywamy różnorodne stany emocjonalne, odczuwamy ich niezwykłą subtelność i wyrazistość. Wróćmy do utworzonego w anahacie mglistego obłoczka. Strumieniami energii po suszumnie zagęszczamy obłoczek do materialnie odczuwalnego punktu. Mentalnie potrząsamy nim i nieoczekiwanie punkt zmienia się w kryształowy dzwoneczek w centrum czakry. Delikatnie podzwania i wywołuje ledwie zauważalną wibrację we wszystkich pozostałych czakrach. Opuszczamy dzwoneczek nieco poniżej ośrodka anahaty i trącamy go mentalnymi palcami. Zaczyna dzwonić silnie i delikatnie jednocześnie. Jego dzwonienie wywołuje w odpowiedzi wibrację ścianek anahaty i szybko przeradza się w strumień radości i śmiechu, wyrywający się z wnętrza. Śmiech wypełnia pierś i początkowo zmusza tylko do uśmiechu, następnie wyrywa się na zewnątrz i radosnym, dźwięcznym strumieniem rozpluskuje się wokoło... Szczodrze rozlewamy wokół siebie szeroki i swobodny strumień śmiechu, wynosimy go poza granice pomieszczenia, w którym przebywamy i napełniamy nim cały odczuwany przez nas świat. Napełniamy swoim śmiechem i radością wszystko co żyje, nie oczekując niczego w zamian. A teraz, kiedy śmiech powoli ucicha, przysłuchujemy się swoim odczuciom. Ciało jest pełne sił i energii, jesteśmy gotowi do dalszej pracy. Zapamiętajmy: przemieszczenie wewnętrznego dzwoneczka w anahacie odrobinę poniżej jej centrum włącza siły radości i śmiechu. Wiedzę tę będziemy wykorzystywać w naszym życiu... Ponownie uruchamiamy dzwoneczek w centrum anahaty. Trącamy go i nastrajamy ścianki czakry na wibracje dzwoneczka. Przenosimy koncentrację do muldahary i ze światła w centrum czakry tworzymy taki sam kryształowy dzwoneczek. Zaczyna on dzwonić do wtóru z dzwoneczkiem anahaty. Przenosimy koncentrację do svadhisthany i tworzymy w niej dzwoneczek. Zestrajamy go z dzwonieniem anahaty. Wykonujemy to samo kolejno z manipurą, visuddhą, adżną, sahasrarą. We wszystkich czakrach odczuwamy delikatnie podzwaniające, kryształowe dzwoneczki. Podajemy sygnał z anahaty i wszystkie dzwoneczki razem, we wszystkich czakrach, zaczynają dzwonić silnie i delikatnie. Ich kryształowe dzwonienie zlewa się w jedną całość, i w tej czystej i delikatnej fali zacierają się granice pomiędzy czakrami, ich przestrzenie zlewają się w jedną przestrzeń, wewnątrz której dźwięczy siedem dzwoneczków. Stopniowo melodia wszystkich siedmiu dzwoneczków staje się coraz bardziej jednolita, harmonijna i potężnym strumieniem rozlewa się po obszarze wszystkich czakr. Ton w tym samonastrajaniu nadaje dzwoneczek anahaty. Strumień kryształowego dźwięku zaczyna falą podnosić się do góry – ku czakrom głowy i opuszczać w dół – ku muladharze. Następnie znowu wyrównuje się. Teraz we wszystkich czakrach, połączonych między sobą, potężnie i jednolicie dźwięczy jedna, prześliczna melodia Harmonii. Zapamiętajmy: praktykując medytację melodii Harmonii możemy bardzo szybko i skutecznie eliminować u siebie mnóstwo dolegliwości, ponieważ równocześnie z harmonizacją czakr będzie się równoważyć także fizjologia ciała. Przy leczniczym stosowaniu melodii Harmonii należy pamiętać jeszcze o jednym: nastrajanie na dźwięk dzwoneczka w jednej z czakr powinno odbywać się według dzwonienia dzwoneczka w najbardziej w danym momencie czystej i zdrowej czakrze. Powinna ona pełnić funkcję wzorca. LEKCJA 5 Zapoznamy się z topografią kanałów, przebiegających w kręgosłupie. Jeden z nich, największy, już znamy – to suszumna. Ale oprócz niego w kręgosłupie funkcjonują jeszcze dwa kanały, z których każdy odpowiada za różne przejawy aktywności organizmu i służy do transportowania takich lub innych jakościowych stanów energii. Kilka słów należy powiedzieć o poziomach subtelności energii. Wydaje się czymś niemożliwym rozdzielić na bardziej i mniej subtelne coś takiego, czego nie da się dotknąć, a zobaczyć można tylko po długotrwałym, specjalnym treningu. Żeby łatwiej to zrozumieć, odwołamy się do analogii. Dawniej często w dni świąteczne na placach miejskich organizowano takie widowiska: wystawiano kilka reflektorów przeciwlotniczych i przeszywano niebo jaskrawymi, silnymi promieniami. Weźmy ten silny, niebieski promień światła za wzorzec i porównajmy z niezwykle delikatnym, łagodnym i czystym światłem rodzącego się o wschodzie słońca. Które źródło światła będzie mocniejsze: reflektor czy słońce? Oczywiście, że słońce. Nikt nie ma co do tego wątpliwości. Ale słońce może być i żywe, i drgające, delikatne i pieszczotliwe o wschodzie, i oślepiające i prażące w zenicie. Reflektor z naszego przykładu natomiast będzie zawsze jednakowy. Może dać tylko bardzo silne, ale nie subtelne światło, promień. Porównajmy dwa rodzaje światła: wschód słońca i promień reflektora. Oto przykład subtelności i jej braku. Jeśli w poszukiwaniu przykładów zwrócimy się do świata przyrody ożywionej, możemy znaleźć ich bardzo dużo, wystarczy tylko rozejrzeć się. W praktyce samoregulacji psychoenergetycznej proponujemy stosowanie pojęć subtelnej i niesubtelnej energii. Oczywiście nie należy identyfikować różnorodności przejawów świata wyłącznie według przeciwstawnych kategorii: “subtelne-niesubtelne". Między nimi zawiera się bowiem cała gama stanów pośrednich, istotnych dla naszego odczuwania i pojmowania. Istnieją także ponadsubtelne stany i energie, o czym będzie mowa na dalszych kursach. I w ogóle nie ma ustalonego jednoznacznie pojęcia subtelności. Dla każdego stopnia samorozwoju pojęcia te przyjmują właściwe sobie znaczenia jakościowe. Wróćmy do kanałów kręgosłupa. Oprócz suszumny są jeszcze dwa. Są to: wadżrini i czitrini. Kanał wadżrini położony jest wewnątrz kanału suszumny. Tak samo jak rura w rurze. Zasadniczo służy on do przenoszenia energii seksualnej, która krąży po specyficznych kanałach (patrz: książka o praktykach psychoseksualnych). Główne odgałęzienia wadżrini łączą ze sobą czakry: adżnę i svad-histhanę. Dlatego oba koncentratory energii aktywnie uczestniczą we wszystkich sferach płciowego funkcjonowania człowieka. Jeśli uważnie przysłuchamy się pracy czakr podczas kontaktów seksualnych, to odczujemy ich przejawy w postaci napięć, wibracji itp. Kanał czitrini – to jedna z najbardziej subtelnych struktur energetycznych organizmu. Znajduje się z tyłu za kanałem suszumna i przebiega częściowo w ciele, a częściowo poza nim, w postaci energetycznego substratu. Zaczyna się u wierzchołka kości potylicznej, przechodzi przez całą długość kręgosłupa do kości ogonowej i tam odchodzi jedną gałęzią do muladhary, a drugą okrąża muldaharę od dołu i otwiera się w przestrzeń kokonu (o kokonie i innych zewnętrznych strukturach będziemy mówić na kursie trzeciego stopnia PESR). Dla nas, w dalszej pracy, najważniejszym będzie kanał czitrini. Zadaniem tej lekcji jest otwarcie tych kanałów i nastrojenie ich na falę pracy. Koncentrujemy się w anahacie. Przy pomocy kryształowych dzwoneczków łączymy wszystkie czakry w jeden kompleks. Trwa wibracja dzwoneczków, a my odczuwamy, jak fale energii wypełniają całą przestrzeń połączonych czakr i zaczynają ją rozpierać. Koncentrację przenosimy w dół na ten poziom, gdzie muladhara łączy się z suszumna. Otwieramy wejście i czujemy, jak energia z ogólnej przestrzeni czakr (nazwiemy ją kanałem centralnym) zaczyna wpływać do suszumny i wypełniać ją od dołu w górę. Energia wibracji dzwoneczków płynie po suszumnie w górę do potylicy i, osiągając górną krawędź kanału, zaczyna przelewać się do kanału wadżrini. (Obraz taki stosujemy dla wygody pracy. Nie oznacza to jednak, że energia na podobieństwo wody napełnia studnię suszumny i przelewa się przez jej skraj. Praktyka jednak pokazuje, że obraz takiej medytacji pozwala otworzyć i przerobić wszystkie kanały bardzo efektywnie). Teraz energia płynie już kanałem wadżrini w dół, napełniając go. Odczuwamy jednak, że do wadżrini dostała się tylko ta część energii z suszumny, jaka odpowiada poziomem subtelności i funkcjonalnym właściwościom kanału wadżrini. Rys. 15 Schemat kanału czitrini Kanał napełnia się i w momencie, kiedy przepełni się, energia przez górny jego brzeg zaczyna przelewać się do najsubtelniejszego kanału – czitrini. Jednak do niego może dostać się tylko ta część energii, która odpowiada mu poziomem subtelności. Odbywa się swoiste rozdzielenie energii wytworzonej kryształowymi dzwoneczkami w kanale centralnym. Kanał czitrini został napełniony, lecz energia napływa nadal i czujemy, jak na poziomie dolnej granicy łopatek odchodzą z czitrini w obie strony cienkie gałązki kanalików, którymi nadmiar subtelnego światła (energii) kieruje się i wpada do woreczków grzbietowych. Struktury te są, jak się zdaje, naszym odkryciem, jako że w literaturze nie ma ich opisu, nawet się o nich nie wspomina... Woreczki grzbietowe położone są pomiędzy dolną granicą łopatek a odcinkiem lędźwiowym i zajmują praktycznie całą objętość mięśni długich pleców (rys. 15). Wypełnienie woreczków grzbietowych znacznie wzmacnia odporność organizmu na przeziębienia, podwyższa poziom ochrony immunologicznej. W przypadku, gdy przeziębienie już się rozwija i pojawia się odczucie łamania w stawach oraz mięśniach, trzeba niezwłocznie oczyścić woreczki grzbietowe i napełnić je czystą, “świeżą" energią. Regularne wykonywanie takich zabiegów kilka razy w tygodniu pozwoli praktycznie całkowicie uchronić się od przeziębień. Woreczki grzbietowe są wypełniane aż do wystąpienia odczucia lekkiego rozpierania. Czujemy, jak od górnych i dolnych ich krańców odchodzą zwężające się stopniowo kanały. U góry te kanały łączą się z adżną, a na dole – ze svadhisthaną, muladharą. Czujemy, jak energia z przepełnionych woreczków grzbietowych kieruje się kanałami do adżny i svadhisthany-muladhary, wlewa się przez czakry we wspólną przestrzeń centralnego kanału i stopniowo w strumieniu tym rozpuszczają się wszystkie przegrody oddzielające kanał centralny od czitrini, woreczków grzbietowych. Odczucie jest takie, że najsubtelniejsze światło czitrini wypełniło całe nasze ciało, uczyniło je nieważkim i teraz płyniemy w strumieniu światła zrodzonego w naszym wnętrzu. Także poczucie realności już zanikło. Trudno się zorientować, gdzie się znajdujemy – na zewnątrz, czy wewnątrz własnego ciała. Jest nam po prostu dobrze, przytulnie, spokojnie. Kończymy lekcję formowaniem ze światła czitrini swojego nowego, czystego ciała. LEKCJA 6 Lekcję tę najlepiej jest przeprowadzić w lesie, parku lub na brzegu rzeki, jeziora. Wybieramy przytulna polankę, miejsce, w którym nikt nie będzie nam przeszkadzać. Idealną porą roku na wykonanie tego ćwiczenia po raz pierwszy jest początek babiego lata, przed południem, kiedy to jeszcze lekka jesienna mgiełka unosi się w powietrzu, a delikatny zapach jesiennych liści, tajemniczy i smętny, napełnia świadomość cichym ukojeniem. W innej porze roku ćwiczenie to również należy wykonywać w pierwszej połowie dnia, kiedy słońce jeszcze nie podniosło się zbyt wysoko nad horyzontem. Przy pierwszych wykonaniach ćwiczenia niezbędna jest jasna, słoneczna pogoda. Później, kiedy zgromadzimy pewne doświadczenie, ani pogoda, ani pora dnia nie będą odgrywały istotnej roli w naszych praktykach. Wykonujemy ładowanie przez kanały rąk, napełniamy ciało świeżą, “czystą" energią. Teraz odwracamy się twarzą ku słońcu i otwieramy potyliczny otwór suszumny. Wolno obracamy się plecami do strumieni słonecznego światła i odczuwamy, jak stopniowo przybiera na sile strumień światła kierujący się do kanału suszumna. Równo płynie kanałem, dociera do muladhary i wypełnia ją, przelewa się do svadhisthany, manipury, anahaty, visuddhy, adżni i sahasrary. W trakcie tej pracy osiągamy odczucie lekkiego rozpierania w czakrach, co staje się sygnałem przejścia koncentracji uwagi na następną czakrę i przeniesienia strumienia. To samo powtarzamy z kanałem czitrini, z tą różnicą, że czujemy, jak światło uchodzi z niego gdzieś w nieokreśloność, w pewne obszary o rozmiarach daleko większych niż czakry połączone z suszumna (poziom subtelności takich bądź innych struktur energetycznych określać będziemy mianem planu suszumny). Póki co, nie mamy jasności, dokąd ono uchodzi, a z tymi strukturami zapoznamy się na kursie trzeciego stopnia. Napełniamy woreczki grzbietowe i ich kanały, łączymy wszystkie struktury razem i otwieramy swoją anahatę do przodu. Odczuwamy aktywizację kanału centralnego i przez anahatę odbywa się aktywna wymiana energii z otaczającą nas przyrodą, przestrzenią. Uczucie niezwykłe, ale bardzo przyjemne. W jego strumieniu rozmywają się liczne bloki psychiczne i w piersi rodzi się uczucie cichego, ciepłego szczęścia. Stoimy tak, aż pojawi się odczucie, że nasza własna energetyka i energetyka otaczającej nas przestrzeni wyrównały się, stały się jakby jednym polem. Zestroiliśmy się z przyrodą, żywą i pulsującą, i odczuwamy jej rytm jak swój własny. Czujemy, jak w tym zestrojeniu rozpuszczają się i znikają wszystkie odczucia chorobowe w ciele. W momencie zestrojenia można użyć także formuły słownej: “Zabierz wszystko, co jest we mnie niepotrzebne, a daj to, co niezbędne". Adresujemy tę formułę do otaczającej nas przyrody. Nie należy przypisywać tej frazie jakiegoś mistycznego znaczenia. Słowa te pomagają strukturom energetycznym nastroić się właśnie na te fale wibracji, które niezbędne są w danym momencie. Wychodzimy z medytacji i czujemy, że nasze ciało jest jakby przemyte od wewnątrz – na tyle stało się ono czyste, jasne, uwolnione od mnóstwa dolegliwości, krzepkie i silne... LEKCJA 7 Doszliśmy do doświadczeń z rozbudzaniem drzemiącej w muladharze energii kundalini, która pomoże nam na drodze do osiągnięcia Harmonii. Należy zastrzec, że tego, co proponujemy, nie należy uważać za pełne przebudzenie kundalini i pracę z nią. Jest to zaledwie próba dająca kursantom wyobrażenie o tej ukrytej wewnątrz nas niezwykłej sile i drogach, którymi kundalini może rozprzestrzeniać się w organizmie, o orbicie mikrokosmicznej. Ludzie, którzy poświęcili swoje życie na badanie możliwości kundalini, tracą na jej przebudzenie lata pracy. My podążamy inną drogą i dlatego znajomość z wielką energią ograniczymy jedynie do przelotnego kontaktu. Z tego względu uznaliśmy za najbardziej stosowną metodę opracowaną przez W. W. Antonowa, opisaną w jego książce “Kompleksowy system samoregulacji psychicznej" [Leningrad, 1989r.]. Za pozwoleniem autora przedstawiamy tę metodę: “Na Wschodzie wyobrażają kundalini symbolicznie w postaci węża zwiniętego w kolko. Nie wyobrażajcie jej sobie jednak jako zimnej, strasznej, pokrytej luskami. Analogia z wężem jest wygodna ze względów praktycznych dla ćwiczenia noszącego nazwę “przebudzenie kundalini". Powtarzamy ćwiczenie z napełnianiem kręgosłupa (suszumny) światłem. Razem z tym światłem wchodzimy w muladharę. Ujrzymy tam spiralnie zwiniętego, łagodnego, delikatnego, jasnego, półprzeźroczystego, z niewyraźnie zarysowanymi konturami ciała, węża (ma się rozumieć, żadnego węża tam nie ma: jest to po prostu wygodny do pracy obraz stworzony przez naszą wyobraźnię). Bierzemy go delikatnie “mentalną ręką" za głowę i kołysząc podciągamy ku górze. I oto kundalini jest “przebudzona". Teraz jest to zwarty kształt delikatnej, promieniującej światłem i równocześnie potężnej, ale podającej się kierowaniu energii. Podnosimy ją po suszumnie od czakry do czakry, ale nie na zasadzie wyciągania jej w górę (byłoby to bezużyteczne), lecz poprzez masowanie “mentalnymi dłońmi" energii w muladharze. Kundalini wlewa się do każdej z czakr, napełniając i rozszerzając je. Napełniamy nią wszystkie czakry. Rys. 16 Pierścień mikrokosmicznej orbity Schemat kanałów suszumna i żeń-mo W czakrach i całym ciele czujemy potężny przypływ sił, rześkości. Powodzenie ćwiczenia i wyrazistość postrzegania zależą także od obecności i wielkości zgromadzonego w muladharze potencjału bioenergetycznego. Tak oto kundalini została “przebudzona" i wypełniła wszystkie czakry. Wolno i potężnie pulsuje w kręgosłupie i wydaje się, że domaga się natychmiastowego ujścia, ruchu, działania. Wchodzimy do suszumny w okolicy jej górnego otworu wejściowego i patrzymy z tego punktu na sahasrarę. Widzimy dwa boczne kanały odgałęziające się od suszumny i okrążające sahasrarę z obydwu stron. Kanały te łączą się w punkcie przecięcia środkowej linii głowy i granicy owłosienia na głowie. Stąd siecią maleńkich kanałów opuszczają się po twarzy i gardle, łączą się w okolicy visuddhy. W miejscu tym bierze swój początek przedni kanał żeń-mo. Szeroką wstęgą opuszcza się on po przedniej powierzchni ciała do czakry muladhary. Przepuszczamy energię kundalini bocznymi odgałęzieniami suszumny w okolicy sahasrary i przez sieć kanalików na twarzy zbieramy ją w jeden strumień w okolicy visuddhy, a następnie przednim kanałem opuszczamy do muladhary. W muladharze kundalini zacznie promieniować jaskrawym światłem. Ponownie wpuszczamy energię do suszumny, podnosimy do sahasrary, przeprowadzamy bocznymi rozgałęzieniami i opuszczamy kanałami twarzy i przednim kanałem do muldahary. Wykonujemy to kilka razy, początkowo nie należy powtarzać więcej niż trzy – cztery razy (rys. 16). Odpoczywamy zrzucając napięcie i rozluźniając ośrodki napięć. Siadamy twarzą do siebie. Koncentrujemy się w anahacie. Wzbudzamy w tej czakrze najczulsze emocje. Ściskamy je w zwarty pęczek i posyłamy partnerowi, który przyjmuje je w anahacie i odsyła z powrotem, i tak – wielokrotnie. Osiągamy odczucie trwałego kontaktu energetycznego pomiędzy czakra-mi partnerów. Rozchodzimy się w różne końce pomieszczenia, w którym odbywają się zajęcia, i odczuwamy, że w miarę powiększania się odległości więź energetyczna rozciąga się, ale nie słabnie. To samo wykonujemy z innymi czakrami bloku dolnego: manipurą, svadhisthaną, muladharą. Przeprowadzimy jeszcze jeden eksperyment. Umawiamy się z partnerem co do godziny nawiązania kontaktu i na następny dzień o umówionym czasie, nie widząc się wzajemnie, próbujemy nawiązać zmysłową więź energetyczną między czakrami. Później można porównać rezultaty tej próby. Dla poprawności doświadczenia nie umawiajcie się wcześniej, od jakiej czakry rozpoczniecie i jaka będzie kolejność włączania innych czakr. LEKCJA 8 Przypomnijmy sobie poprzednią lekcje. Pierścień orbity mikrokosmosu (suszumna – boczne odgałęzienia obok sahasrary – kanały twarzy i gardła – przedni kanał żeń-mo wchodzący w muladharę) służy do ruchu energii kundalini, jednak nie musimy za każdym razem wykonywać manipulacji związanych z jej przebudzeniem. Pracę tę można wykonywać następująco: koncentracją wchodzimy w czakrę muldahara i podnosimy koncentrację swojej uwagi po suszumnie i dalej prowadzimy ją po całym biegu orbity. Początkowo ruch będzie trudny, ale z każdym kolejnym obrotem będzie stawał się coraz lżejszy i swobodniejszy. Jakby kanał oczyszczał się z wieloletnich nawarstwień negatywnej energii, rozszerzając i uwalniając wewnętrzną przestrzeń dla swobodnego przepływu energii naszej uwagi. Taki ruch po mikrokosmicznej orbicie wywołuje określone zjawiska rezonansowe w całym organizmie, który staje się z jednej strony silniejszy i bardziej krzepki, z drugiej – osiąga gotowość do dalszej pracy z energiami zewnętrznymi, w tym również z tymi najsubtelniejszymi. Oczywiście nie należy sądzić, że po kilkakrotnym przejściu koncentracją po mikrokosmicznej orbicie osiągniemy wysoki stopień gotowości. Do osiągnięcia niezbędnego poziomu konieczna jest systematyczna, planowa praca, a krążenie po mikrokosmicznej orbicie musi stać się nieodzownym ćwiczeniem na każdych zajęciach. Po opanowaniu mikrokosmicznej orbity na planie suszumny rozpoczynamy praktykowanie tego ćwiczenia na innych, bardziej subtelnych poziomach. W tym właśnie celu aktywizowaliśmy kanał czitrini. Na początek opanujemy pracę z subtelnymi kanałami położonymi po obydwu stronach wyrostków kolczystych kręgosłupa, w odległości mniej więcej trzech palców od kręgów. Według naszej oceny średnica każdego z tych kanałów waha się od 3 do 5 milimetrów. Początkowo zakładaliśmy, że są to kanały “Księżyca" i “Słońca" – “Ida" i “Pingala", znane z klasycznej topografii kanałów jogi. Później wyjaśniło się, że kanały te także tworzą pierścień orbity i na dolnych piętrach muldahary tworzą swój własny poziom, oddzielony od innych barierą energetyczną, i służą do przenikania do znajdujących się poza granicami kosmosu wewnętrznego takich planów jak “Pustka" i “Nicość". Praktyczne prace z tymi poziomami wykonuje się na kursach od piątego stopnia wzwyż. Należy od razu przestrzec niecierpliwych: dostanie się tam jest skomplikowane i nie znając podstawowych zasad pracy na tych planach można wyrządzić sobie krzywdę. W specjalistycznej literaturze brak jest wzmianek o tych kanałach i ich odgałęzieniach, dlatego też ośmieliliśmy się nazwać je tradycyjnymi nazwami: Ida-Pingala. Zaczynamy pracę z tymi strukturami. Wchodzimy do czitrini przez górny otwór i opuszczamy się w dół, do muladhary. Zwróćmy uwagę, że po opuszczeniu się w muladharę trafiamy na specjalny plan energetyczny czakry, odpowiadający subtelności czitrini. Umownie nazwiemy go “poziomem czitrini". Jak już zostało powiedziane, kanały Ida-Pingala mają również swój poziom w muladharze. Jeżeli rozpatrywać czakrę z tego punktu widzenia, to będzie ona strukturą trójpoziomową. Oczywiście taka wielopoziomowa budowa ma charakter umowny i służy oznaczeniu wieloplanowo-ści czakry. Na poziomie czitrini odczuwamy stany energetyczne, odpowiadające właśnie poziomom subtelności kanału czitrini. Zaczynamy rozdmuchiwać to światło poziomu czitrini i czujemy, jak zewnętrzne, subtelne energie dosłownie wciągane są do czakry przez wszystkie przegrody (odzież, materię ciała itp.). Światło rozpala się coraz jaśniej i już zaczynamy odczuwać, że czakra na planie czitrini nadyma się, pojawia się odczucie lekkiego rozpierania od wewnątrz. Światło kieruje się do kanału czitrini i wspina się po nim do poziomu potylicy. Tutaj rozszerza się ono w obie strony i szeroką wstęgą okrąża głowę, płynie po całej powierzchni twarzy i gardła, i spływa na pierś. Tam światło rozpływa się na obie strony i wypełnia pas równy szerokością klatce piersiowej i brzucha. Przedni odcinek mikrokosmicznej orbity na planie czitrini odpowiada szerokości ciała, a opadając ku dołowi zwęża się dopiero w okolicy svadhisthany i, w okolicy kości łonowej, ponownie zmienia się w wąski kanał (patrz rys. 15). Strumień energetyczny po wykonaniu okrążenia po pierścieniu mikrokosmicznej orbity planu czitrini wpływa na poziom czitrini muladhary i tu ponownie nasyca się światłem, otrzymuje nowy impuls i kieruje się przez muladharę do kanału czitrini. Po wykonaniu kilku okrążeń energią czitrini odczuwamy, jak na całym przebiegu orbity energia płynie swobodnie i lekko. Odczucie czystych i sprężystych ścianek kanałów ofiarowuje nam wspaniały stan wewnętrznego obmycia, oczyszczenia światłem. A teraz, kiedy orbita mikrokosmiczna poziomu czitrini została przerobiona, przenikniemy na jeszcze subtelniejszy poziom energetyczny muladhary – na dolne piętro, na plan Ida-Pingala. W tym celu przechodzimy po przedniej części orbity czitrini i po zejściu na właściwe czitrini piętro muladhary nie wchodzimy w jego przestrzeń, a zobaczymy kanały energetyczne prowadzące gdzieś jeszcze głębiej w dół... Opuszczamy się tymi kanałami i odczuwamy, że znaleźliśmy się na najniższym poziomie muladhary, w przestrzeni wypełnionej jasnym, czystym, delikatnym światłem. Przebywamy w niej przez pewien czas odczuwając, jak światło wypełniania nas subtelnym spokojem. Przemieszczamy się ku tylnej części muladhary, ku kości ogonowej i tutaj dostrzegamy, idące z dolnego poziomu tej czakry ku górze, dwa cieniutkie kanały, położone po obu stronach wyrostków kolczys-tych kręgosłupa. Wchodzimy w te kanały i wolno przesuwamy się w górę. Odczuwamy, że znajdujemy się w bardzo wąskich kanałach, które przebiegają niemal przy powierzchni ciała, w skórze. Wznosimy się tymi kanałami do szyi, następnie po szyi do potylicy. Tutaj kanały Ida-Pingala biegną równolegle względem siebie i otaczają głowę do granicy pomiędzy czołem a owłosioną częścią głowy. Dalej kanały Rys. 17 Schemat kanałów Ida-Pingala biegną w dół przez czoło ku wewnętrznym końcom brwi, ku kącikom oczu, przechodzą po obu stronach nasady nosa, opływają skrzydełka nozdrzy i przez kąciki ust opuszczają się po podbródku dwiema równoległymi liniami do dolnej jego granicy. Niżej kanały są już tylko strukturami energetycznymi, w postaci dwóch cienkich i nieodczuwalnych rurek biegnących od podbródka do kości łonowej w odległości około 5-7 cm od ciała. Na wysokości svadhisthany kanały zbliżają się do ciała i wchodzą do jego wnętrza w okolicy kości łonowej i tu schodzą na niższe piętro muladhary (rys. 17). Taka jest topografia subtelnych kanałów data. A teraz wykonujemy kilka obrotów energii po mikrokosmicznej orbicie. Obracamy energię aż do pojawienia się odczucia czystości i lekkości przejścia. Nie należy przy tym tworzyć nieprzerwanej wstęgi energetycznej i kręcić nią po pierścieniu kanałów. Wiele osób próbuje w ten sposób oczyścić orbitę mikrokosmiczną. Jest to skuteczne, daje jednak słabą jakość nastrojenia. Stan czystości należy osiągać poprzez niespieszny, spokojny obrót energii. Kiedy zostanie osiągnięty niezbędny stopień czystości i subtelności energetycznej, rozpoczniemy nowy etap pracy. Strumień energii na poziomie sahasrary wyprowadzamy poza granice kanałów orbity kundalini i rozpoczynamy ruch kanałami planu subtelności czitrini. Tam także osiągamy odczucia czystości i subtelności przez wielokrotne obracanie energii. Kiedy poczujemy, że przepływ odbywa się lekko i swobodnie, możemy przenieść ruch na plan Ida-Pingala. W tym celu kończymy ruch po poziomie czitrini przedniego kanału wyjściem na niższe piętro muladhary i stąd wznosimy się koncentracją po cienkich kanałach, jak to już zostało opisane wyżej. I tak oto za jednym razem zdołaliśmy przejść koncentracją po trzech poziomach subtelności kanałów energetycznych ciała, dokonując przy tym przeczyszczenia tych struktur. Po zakończeniu medytacji w ciele pojawi się lekkie zmęczenie razem z uczuciem głębokiego komfortu wewnętrznego. Upajamy się tym uczuciem w stanie głębokiego relaksu, który tworzymy rozluźnieniem ośrodków napięcia. LEKCJA 9 Lekcję tę przeprowadzamy wczesnym rankiem na łonie natury. Najodpowiedniejszy będzie brzeg rzeki lub jeziora, czas – przed świtem. Zawczasu przeprowadzamy oczyszczenie wszystkich planów orbity mikrokosmicznej i osiągamy stan wewnętrznego komfortu, czystości i subtelności wszystkich odczuć. Wychodzimy na brzeg rzeki lub innego zbiornika wodnego i koncentrujemy uwagę na stanie wody o brzasku. Odczuwamy jej cichy i senny stan, wypełniony subtelnością lekkiego, jak mgiełka, snu. Zlewamy się z nim. Czujemy, jak miękka cisza wody zamyka nas w swoich objęciach. Stajemy się wodą i czujemy, jak nasze ciało-woda styka się z brzegiem, też zastygłym w drzemce przed świtem. Głęboko odczuwamy najsubtelniejsze energetyczne ruchy wody, powietrza, ziemi, drzew, traw... Po zlaniu się koncentracją swojej uwagi z przyrodą czekamy na moment przebudzenia świata. I oto wschodzi słońce. I my, razem z rzeką, ziemią, drzewami – wyciągamy się ku niemu. My – dzieci Słońca i Ziemi, staramy się wchłonąć w siebie wszystko, co najczystsze i najsubtelniejsze, co pochodzi od naszych rodziców. Odczuwamy, jak wszystkie nasze kanały, wszystkie uczucia i odczucia podporządkowują się jednolitemu rytmowi drgań budzącej się przyrody, rytmowi wschodu Słońca i budzenia się Ziemi. Ciało napełnia się mocą i siłą Słońca, spokojem i ciszą Ziemi. Wypromieniowujemy te emanacje z siebie i odczuwamy, jak otaczająca przyroda przyjmuje je, w odpowiedzi wysyła impulsy... Początkowo nasze fale będą natarczywe, niesubtelne, wkrótce jednak poczujemy, że strumienie przeciwnych emanacji wyrównują poziom subtelności i w końcu nasze wibracje zlewają się w jedną harmonijną całość z wibracjami świata żywej przyrody, świata jasnego, pełnego Miłości, Siły, Mądrości... Kiedy zespolimy się z otaczającą nas przyrodą i staniemy się z nią jednym, będziemy wypromieniowywać światło i harmonię, będziemy obdarowywać nimi wszystkich szeroko i szczodrze, tak jak obdarowuje nas sobą Ziemia. I to wewnętrzne działanie rodzi odczucie głębokiego szczęścia, w którym rozpuszczają się nasze drobne powszednie troski i niepokoje, znikają nasze próżne myśli, pragnienia i dążenia, ginie pyszałkowatość i przerost poczucia własnej wyjątkowości. Kto raz odczuje w pełnym wymiarze harmonię i szczęście świata, pragnie przeżyć to jeszcze raz. I za każdym razem będziemy odczuwali te stany tylko oddając się służeniu, szczeremu i bezinteresownemu. Zapamiętajmy: służąc światu, ludziom – służymy sobie! LEKCJA 10 Na tej lekcji kończącej drugi stopień kursu samoregulacji psychoenergetycznej opanujemy medytację, która postawi w programie swego rodzaju kropkę nad “i" oraz stworzy fundament do kontynuacji i pogłębienia pracy w przyszłości. A wiec zaczynamy: Bosymi nogami stąpamy po polnej drodze. Pył, drobniuteńki niczym puder, przy każdym kroku kłębi się u naszych nóg miękko i ciepło... Pojawiają się wspomnienia z dzieciństwa i to odczucie szczęśliwości i beztroski, kiedy człapiesz bosymi nogami w pyle i wydaje ci się, że cały świat stoi otworem i słońce świeci i ptaki śpiewają dla ciebie. Idziemy tą drogą i jedną ręką lekko dotykamy żywopłotu z jasnozielonych krzewów. Ich miękkie i soczyste liście łaskoczą naszą dłoń. Ten przelotny kontakt nasyca ciało energią roślin. Szczodrze oddajemy krzakom swoje wewnętrzne światło i otrzymujemy powrotny impuls siły i światła. Gdzieś w oddali słyszymy równy szum wody. Podążamy w tym kierunku. Wkrótce wychodzimy na niewysokie urwisko, widzimy nieduży wodospad i błękitne jezioro pod nim. Z urwiska biegnie w dół ścieżka. Schodzimy po niej na brzeg jeziora, podchodzimy do wodospadu. Jest niewielki – trochę wyższy od człowieka. Woda, spadająca z występu, przelewając się pobłyskuje czystymi, krystalicznymi strugami w promieniach słońca. Maleńkie tęcze rozbłyskują i znowu gasną, żeby za moment narodzić się w blasku brylantowych kropelek. Na brzegu rośnie zadziwiający kwiatek na długiej, gibkiej łodydze. Jego płatki wygięły się i utworzyły duży biały kielich. Bierzemy go w dłonie i napełniamy słonecznym płynem spadających strug wody. Łodyga lekko rozciąga się i zupełnie nie przeszkadza podstawić kwiatek pod strugi wodospadu. Kielich napełnia się i wydaje się, że woda w nim mieni się iskrzącym, niebieskim światłem. Wylewamy na siebie tę ciecz i odczuwamy, jak obmywa nam ciało. Ponownie napełniamy kielich kwiatu błękitnym światłem spod wodospadu. Z rozkoszą wypijamy jego zawartość i wyobrażamy sobie, jak światło ciepłą falą rozlewa się, płynie po ciele wypłukując z niego dolegliwości. A teraz spójrzmy: u stóp wodospadu wystaje z wody kilka płaskich kamieni. Stajemy na nich. Zanurzamy ręce po łokcie w spadające strugi niebieskawego światła i odczuwamy, jak rozpuszczają się tkanki ciała i każda komórka rąk napełnia się czystym i subtelnym światłem. Wykonujemy krok do przodu i stajemy pod wodospadem. Początkowo strugi światła z góry jedynie opływają ciało, lecz bardzo szybko odczuwamy, że zewnętrzne powłoki ciała zniknęły i światło przenika nas na wylot, napełniając sobą każdą komórkę. Pojawia się zadziwiający stan wewnętrznej czystości i komfortu. W trakcie przebywania pod wodospadem mogą pojawić się różne odczucia: 1. Ciało rozpuściło się i silny strumień momentalnie wypełnił je światłem. Dalsze pozostawanie pod wodospadem może spowodować przesycenie energią światła i odbić się negatywnie na samopoczuciu. W tym przypadku bywa nawet trudno wyjść spod strug wodospadu, na tyle ciało zlewa się ze strumieniami energii... Aby przerwać oddziaływanie, należy zrobić rzeczywisty krok w przód i tym samym wyprowadzić ciało spod energetycznego oddziaływania. 2. Stan dostarcza zadziwiająco silnej rozkoszy i radości. Można wówczas stać, ile się chce, trzeba jedynie pamiętać, że strugi światła przenikając ciało nie pozostają w nim, lecz wychodzą przez nogi i z każdą sekundą coraz bardziej i bardziej przemywają ciało od wewnątrz. W ogóle nie należy wykonywać tej medytacji dłużej niż dziesięć minut, gdyż przesycenie energetyczne przy dłuższym staniu jest nieuniknione i może na jakiś czas pogorszyć samopoczucie. Po wyjściu spod wodospadu zanurzamy się w jeziorze błękitnego światła i kąpiemy się w falach kipiących pod spadającą wodą. Wyraziście przeżywamy ten stan, kiedy napierające, prężne, silne kłęby wody ugniatają i masują ciało ze wszystkich stron. Płyniemy coraz dalej i dalej od wodospadu i czujemy, jak stopniowo ucicha burzliwość wody i dotyk jej staje się coraz bardziej delikatny. Jeszcze kilka silnych pociągnięć rękoma i wypływamy na cichą, delikatną wodę, pełną wewnętrznego światła. Dotyk jej jest prawie nieodczuwalny. Płyniemy dalej i wkrótce znajdujemy się w świetle – delikatnym, niebieskim, pełnym ciszy, spokoju, czystości... Pozostajemy w nim i odczuwamy, jak światło rozpuszcza nas w sobie i czyni cząstką siebie. Przypatrujemy się światłu – składa się ono z ogromnej ilości maleńkich cząsteczek. Wchodzimy swoją koncentracją w jedną z nich. Znaleźliśmy się w podobnym oceanie światła, tylko że jeszcze subtelniejszej natury. Zlewamy się z nim i znowu widzimy cząsteczki tworzące światło i wchodzimy w jedną z nich... Będziemy tak wchodzić w głąb wciąż nowych i nowych cząsteczek aż do momentu, kiedy poczujemy, że doszliśmy do granicy. Stoimy przed ścianą chłodnej, niebieskiej mgły. Rozumiemy, że droga skończyła się – to jest granica możliwości przenikania w subtelne plany istnienia. Jakakolwiek próba wejścia w niebieska mgłę prowadzi do pojawienia się sprężystego oporu. Mgła jest miękka i podatna, a jednocześnie – twarda i nie do pokonania. Wpuszcza nas w siebie, aby następnie silnie odepchnąć, cofnąć z powrotem. I wydaje się, że nie ma siły, żeby przejść przez tę ścianę. Zlewamy energetyczne pola ciała w jedną całość, ściskamy w wąski i ostry jak igła promień i przeszywamy nim ścianę mgły. Po promieniu tym, niczym po przeźroczystej rurce, prześlizgujemy się przez granicę – ścianę chłodnoniebieskiej mgły... i znajdujemy się w kosmosie. Odczuliśmy, jak łączą się mikro- i makrokosmos... Ze wszystkich stron otacza nas majestatyczna, wypełniona ciszą i światłem przestrzeń. Rozpuszczamy się w niej i napełniamy swoje ciała gwiezdnym światłem, budujemy z niego swoją nową powłokę. Po stworzeniu nowego ciała przenikniętego czystością i ogromem całego kosmosu, wracamy do naszego świata. Czujemy, że staliśmy się inni, zmieniło się nasze spojrzenie na świat, i świat także stał się inny – bardziej czysty, jasny i dobry dla nas. Wcześniej po prostu nie dostrzegaliśmy dobroci świata, a teraz – jakby spadła nam z oczu zasłona. Staliśmy się innymi i ujrzeliśmy prawdziwy stan świata – jego dobroć, czystość, szczęście... Medytacja ta kończy program nauczania kursu drugiego stopnia systemu samoregulacji psychoenergetycznej. KRÓTKIE PODSUMOWANIE Co udało się nam osiągnąć podczas opanowywania kursu drugiego stopnia? Przede wszystkim – opanowaliśmy czakry. Są to i energetyczne akumulatory ciała, i swego rodzaju ośrodki regulacji stanu emocjonalnego. Regularne wykorzystywanie w swoich praktykach oczyszczania orbity mikrokosmosu i nasilenie ruchu energii po niej powoduje silny wzrost odporności organizmu, zwiększa jego siły życiowe, wzmacnia wszystkie organy i systemy, podwyższa odporność psychiczną. Otrzymana wiedza pomoże wam w poprawie własnego samopoczucia, stwarza możliwość przeprowadzenia skutecznego samouzdrowienia. Ale przede wszystkim, otworzyliśmy drzwi do ukrytego świata – do świata naszych nierealizowanych możliwości. Nauczyliśmy się odczuwać fizyczne i psychiczne stany nie tylko własne, ale i bliskich, otaczających nas ludzi. Nauczyliśmy się lepiej ich rozumieć. Mam nadzieję, że zmienił się wasz stosunek do błędów i wad innych ludzi. Staliście się bardziej wyrozumiali i mili w kontaktach z innymi ludźmi, zdołaliście osiągnąć stan wewnętrznej zgody, pojednania z samym sobą. Ale wewnętrzna harmonia jest jedynie krokiem do stworzenia pełnej harmonii osobowości. Droga do niej została otwarta, lecz jest długa i skomplikowana, wymaga wysiłku i wytrwałości – więc nie będziemy się zatrzymywać... Miłość, miłosierdzie, dobroć, zrozumienie i cierpliwość, wyrozumiałość i szacunek – to są składowe etycznej drogi rozwoju. A zdobyte doświadczenie w pracy ze swoimi czakrami doprowadziło nas do najważniejszego – staliśmy się lepsi. I jeśli każdy zapyta siebie: czy osiągnąłem wszystko to, do czego należy dążyć, i zdola odpowiedzieć sobie ze smutkiem – nie!... To właśnie będzie głównym rezultatem pracy, ponieważ umiejętność trzeźwego spojrzenia na siebie, krytycznej oceny swoich osiągnięć, jest najważniejsza na niełatwej drodze samorealizacji i samodoskonalenia. Swoje braki powinniśmy uważać za powód do wytężonej pracy nad sobą, a wtedy słabości zmienią się w siłę. Nasze potknięcia – to nie powód do smutku i udręk moralnych. Jest to powód do rozmyślań nad prawdziwymi przyczynami naszych błędów, bodziec do przyjęcia takiego modelu życia, w którym nie będziemy powtarzać poprzednich błędów... NIEKTÓRE PRAKTYCZNE TECHNIKI Opiszę pewne działania praktyczne, których wykorzystanie pomoże wielu ludziom uporać się z własnymi dolegliwościami, lepiej zestroić się z innymi ludźmi. A więc praktyka: 1. Zapoznamy się z subtelnymi kanałami rąk. Zaczynają się one na tylnej stronie dłoni. Te subtelne kanały w obu rękach przebiegają wewnątrz ciała i tam zapewniają wymianę energetyczną pomiędzy pewnymi organami i strukturami. Aby poczuć te kanały, należy rozluźnić kiście rąk, opuścić je swobodnie, a ręce podnieść do góry. Skupiamy uwagę na tylnych stronach nadgarstków i próbujemy przez tę strefę zrobić wdech. Powstaje odczucie, że wdech płynie po kilku kanalikach, które zaraz za nadgarstkiem zlewają się w jeden duży kanał. Przechodzi on po przedramieniu, ramieniu i wchodzi przez bark do wnętrza ciała. Jednak w barkach ma on odgałęzienia prowadzące bezpośrednio do woreczków grzbietowych. Z pomocą tych kanałów możemy nauczyć się pracować z nimi i ze strukturą nazwaną przez nas “Centrum lecznicze". 2. “Centrum lecznicze" – jest to dysk znajdujący się na żebrze i zajmujący przestrzeń w górnej części brzucha (strefa czakry manipura). Dysk skierowany jest płaską stroną do przodu. Aby zaktywizować “centrum lecznicze" i włączyć je do pracy, trzeba najpierw napełnić je subtelnymi energiami i przeczyścić. Podnosimy ręce w górę i subtelnymi kanałami napełniamy dysk “centrum leczniczego" energią czystą i subtelną. Napełnienie odczuwamy jako lekkie rozpieranie. Koncentrujemy się w dysku “centrum leczniczego" i zaczynamy obracać energię, którą go napełniliśmy, w pionowej płaszczyźnie z lewej na prawo poprzez górę brzucha. Obracamy energię aż do pojawienia się odczucia lekkości i czystości, jej swobodnego ruchu wewnątrz struktury. W momencie pojawienia się lekkości i czystości umieszczamy swoje dłonie – jedną w okolicy splotu słonecznego, drugą – jako dokładny rzut pierwszej na plecach. Poczuwszy ich ciepło gwałtownie zaciskamy dłonie, jakbyśmy próbowali połączyć je gdzieś w głębi brzucha. Impuls ten dodaje nowej siły wirowaniu energii w “centrum leczniczym" i odczuwamy, jak stopniowo powiększa się objętość dysku: wkrótce rozedmie się i zajmie całą przestrzeń górnej części brzucha. Jeżeli porównamy dysk “centrum leczniczego" z czakrą manipura, to ich topografia niemal nakłada się. Różnica polega na tym, że “centrum leczniczego" znajduje się na innym planie energetycznym, bardziej subtelnym i dlatego nie koliduje położeniem z czakrą. Po zaktywizowaniu dysku “centrum leczniczego" i włączeniu go do pracy wysyłamy z niego promień do jakiegoś chorego miejsca. Promień energii jak reflektor oświetla ognisko chorobowe oraz przylegające do niego tkanki. Natężamy promień “centrum leczniczego" i widzimy, że wypala on chorobę. Ognisko chorobowe staje się czarne, kurczy się, dymi i stopniowo znika. Przy pomocy “centrum leczniczego" można skutecznie uwolnić się od mnóstwa drobnych dolegliwości. 3. W życiu często zdarzają się sytuacje, kiedy człowiek cierpi z powodu niezaspokojenia seksualnego. Przy pomocy metod samoregulacji psychoe-nergetycznej można czasowo kompensować te stany. Jak nam już wiadomo z programu kursu drugiego stopnia, podstawowym kanałem, po którym krąży energia seksualna, jest kanał wadżrini. A czakrami bezpośrednio uczestniczącymi w kontaktach seksualnych są adina i svadhisthana. Właśnie one połączone są między sobą kanałem wadżrini. I każdy stan niezaspokojenia jest następstwem tego, że w jednej z czakr zgromadziła się zbyt duża ilość niezrealizowanej energii. Koncentrujemy się w kanale wadżrini i przechodzimy po nim kilkakrotnie, oczyszczając go z wszelkich możliwych brudów. Następnie rozluźniamy się i staramy wywołać w sobie skojarzenia związane z silnym pobudzeniem seksualnym. Odczuwamy jak energia zapulsowała w svadhisthanie. W momencie, kiedy poczujemy, że w czakrze zebrało się zbyt dużo energii, otwieramy wejście do kanału i powoli zaczynamy podnosić energię po wadżrini. Podnosimy powoli zatrzymując się w każdej czakrze. Zatrzymujemy się przy manipurze i wpuszczamy tam strumień. Odczuwamy, jak energia seksualna przechodząc przez otwór wejściowy czakry manipury traci swoje specyficzne ukierunkowanie i staje się po prostu strumieniem energii niosącej siłę i wytrzymałość, moc i pewność siebie. To samo powtarzamy w anahacie, z tą różnicą, że wlewający się do anahaty strumień z wadżrini nabiera innych cech, takich jak dobroć, serdeczność, łagodny i życzliwy stosunek do wszystkich. Napełniając z wadżrini czakrę visuddha będziemy mieli na względzie to, że płynie w niej nie tylko strumień ze svadhisthany, ale także nadmiar energii z adżni. Wchodząc do czakry strumień sublimuje się i wnosi uczucie świeżości, subtelności postrzegania, radosnego i subtelnego widzenia świata. Podobne ćwiczenia pomagają dość szybko i skutecznie uwolnić się od natarczywych obrazów i stanów wywalanych niezaspokojeniem seksualnym. Spis podobnych ćwiczeń można długo kontynuować, jednak ważniejsze są własne techniki, powstałe w procesie samodzielnej pracy i badań. Najważniejsza jest samodzielna twórczość człowieka! Mamy nadzieję, że każdy, kierując się potrzebami własnego organizmu, może opracować wiele oryginalnych technik samopomocy i samouzdrawiania. Zgłębianie wyżej opisanych metod i ćwiczeń pomoże zrozumieć zasadę działania, a dalej, jak się mawia: jest to już sprawa techniki! ŚMIAŁO! SZUKAJCIE, PRÓBUJCIE! UDA SIĘ WAM! Wstecz / Spis Treści / Dalej Siła twoich myśli (praktyka gimnastyki medytacyjno-sensorycznej i technik transformacji) Rozmowy o nadprzyrodzonych zdolnościach naszego organizmu stały się dzisiaj modnym tematem salonowym. Jednak u wielu ludzi mimo wszystko budzi się autentyczne zainteresowanie naszymi rzeczywistymi, a nie wymyślonymi możliwościami. Tym bardziej, że życie dostarcza pod dostatkiem pożywki do rozmyślań. Człowiek gnany strachem, mógł jednym ruchem przeskoczyć przez wysoki płot albo szeroki i głęboki rów. Ratując przed pożarem dzieci, siebie lub dobytek, wątłe kobiety dźwigały takie ciężary, których w innej sytuacji nie potrafiłyby nawet ruszyć z miejsca. Skąd u normalnego człowieka w chwilach niebezpieczeństwa albo niezwykłej wewnętrznej mobilizacji biorą się takie siły? Do czego zdolny jest człowiek w sytuacji ekstremalnej? Podobne pytania nasuwają się ciągle i po przeanalizowaniu faktów dochodzimy do wniosku: w każdym człowieku ukryta jest siła zdolna czynić cuda. Ale przejawia się ona tylko w momentach najwyższej wewnętrznej mobilizacji. Jeżeli więc kryją się w nas takie siły, to czyż nie można ich rozbudzić nie czekając na jakieś tam ekstremalne okoliczności? Za pomocą tych samych impulsów woli! Przypominają nam się obrazy widzianych nie raz filmów reklamowych o mistrzach wschodnich sztuk walki, pięściami rozbijających skały, impulsami energii przebijających grube drzwi stalowe itp. Czy to fakty, czy bajki? Ależ nie, to nie bajki, tyle że reklamowy przekaz nie pokazuje, za jaką cenę osiąga się owe możliwości. Nie widać długich lat żmudnych treningów, życia całkowicie podporządkowanego jednemu celowi – otwarciu w sobie “nadludzkich" możliwości. I tak powstaje legenda o tajemnej wiedzy mistrzów Wschodu i o naszej ułomności w porównaniu z resztą świata. Ale i w historii Słowian niemało jest wszelkiego rodzaju cudownych przejawów siły, które nie afiszowały się jako coś nadprzyrodzonego. Były one naturalną częścią życia naszych przodków. Starożytni Słowianie zajmowali się uprawą roli, zbierali plony naszych ubogich ziem, walczyli z wrogami broniąc siebie i swój ród od napaści. Czyż nie jest cudem zapewnienie sobie pożywienia, obronienie się, przetrwanie w ciężkich czasach? Z dawien dawna Rosja słynęła ze swoich bohaterów, a nie wszyscy z nich byli podobni do czempionów “body building". Budowanie masy mięśniowej nie miało znaczenia. Decydowało posiadanie realnej siły, a nie muskulatury na pokaz. Siły, którą skutecznie można było wykorzystać zarówno w boju, jak i w pracy. Dzisiaj możemy z przekonaniem powiedzieć, że przykłady uwolnienia siły wewnętrznej istniały na Rusi z dawien dawna. Siły tej nie odkrywano, lecz wypracowywano ją. Kształtowano ją równocześnie z charakterem, z wolą zwycięstwa, osiągnięcia potrzebnego rezultatu. Efektem kształtowania było to, że wszelkie występne wykorzystanie własnej siły obracało się przeciwko temu, kto ją wykorzystał. Wszystko to zweryfikowała wieloletnia praktyka. Ponieważ metody wewnętrznej mobilizacji, aktywizacji i wyzwolenia ukrytych możliwości organizmu są nieskomplikowane i niezwykle efektywne, opanowanie ich nie wymaga długiego czasu. Nie oznacza to jednak, że wystarczy zaledwie musnąć swoje możliwości wewnętrzne, aby natychmiast stać się supermenem. Tak jak wszystko, również otwarcie potencjału siły wewnętrznej wymaga systematycznej pracy nad sobą, treningu, opanowywania ciągle nowych poziomów siły. Nasi przodkowie nie mieli potrzeby zajmowania się specjalnymi treningami. Oni praktykowali ciągle: w pracy, na łowach, igrzyskach, zabawach. Treningiem było całe życie. Pewnie dlatego praktyki siłowego samowyraża-nia stały się istotną, powszednią wiedzą ludową. Oczywiście, te sposoby i metody, o których będzie mowa niżej, istniały i istnieją w różnorodnych szkołach sztuki walki, w formach dostosowanych do idei i filozofii tych szkół. Jednakże stanowiły tam zawsze podstawową tajemnicę stylu, kierunku, były szczególnie chronione przez mistrzów i powierzane tylko tym, którzy przeszli wiele stopni wtajemniczenia. I w tej tajemnej wiedzy realizowała się, kształtowała i rozwijała wewnętrzna idea tej lub innej szkoły sztuki walki, co czyniło samą szkołę rzeczywiście oryginalną ł niepowtarzalną. Zaryzykuję twierdzenie, że u starożytnych Rosjan podobne sposoby i metody były praktykowane szeroko, we wszystkich warstwach społecznych. A ich dalszy rozwój i pogłębione badanie miały miejsce w środowisku profesjonalistów – drużynników, rycerzy. Wszystkie te sposoby i małe siłowe fortele można umownie podzielić na dwie nierówne grupy: Pierwsza i większa to praktyczne sposoby zwiększenia siły osobistej w domu, pracy, tyciu codziennym. Druga – bezpośrednie zastosowanie w walce wiedzy o wewnętrznych możliwościach człowieka, umiejętność błyskawicznego mobilizowania się w chwilach niebezpieczeństwa, wywoływanie wysiłkiem woli eksplozji siły ukierunkowanej na osiągnięcie zwycięstwa nad przeciwnikiem lub na jakiś inny rezultat. Podkreślę, że podział ten jest umowny i liczne techniki z pierwszej części, lekko zmodernizowane, zmienione w orientacji wewnętrznej, staną się bojowymi i odwrotnie. Dla nas ważne jest to, że w oparciu o te prastare techniki i zasady teoretyczne udało się stworzyć funkcjonalny system treningowy, który można umownie nazwać: “GIMNASTYKA DLA LENIUCHÓW" Zdarzyło mi się kiedyś jechać autobusem z jednego miasta do drugiego. Czas podróży wynosił dziewięć godzin. Siedzenie w fotelu w bezruchu jest męczące – mimo woli to jedna, to druga grupa mięśni drętwieje... Wybawieniem była znajomość wspomnianych technik. Na zewnątrz nic się nie działo – po prostu siedziałem rozluźniony, z zamkniętymi oczami i zapewne sprawiałem wrażenie, że śpię. Lecz pod zewnętrznym, maskującym wyglądem, odbywała się wytężona praca. Mięśnie pracowały z dużym obciążeniem. W rezultacie po zakończeniu podróży wyszedłem z autobusu z odczuciem, że solidnie fizycznie przepracowałem cały dzień. Mięśnie ciążyły, po ciele rozchodziło się przyjemne zmęczenie, jak po wyczerpującym treningu. Przykład ten przytoczyłem aby dowieść, że nasze zasłanianie się brakiem czasu na treningi, nadmiarem zajęć, jest niczym innym, jak zewnętrznie wyrażoną projekcją wewnętrznego braku chęci zmienienia czegokolwiek. Doświadczenie pokazuje, że można ćwiczyć z wysokim stopniem obciążenia wszystkich grup mięśniowych w dowolnych warunkach – siedząc w domu na tapczanie, w służbowym gabinecie, leżąc na trawie, na naradzie, wśród przyrody, w środkach komunikacji – jednym słowem – wszędzie! Głównym warunkiem jest wasze osobiste pragnienie. A przy tym, po opanowaniu zestawów treningowych, nikt z otoczenia nawet nie zauważy, że pilnie pracujecie. Cały fortel polega na tym, że ćwiczenie wykonujecie na poziomie wyobraźni, odczuć. W tym celu należy NAUCZYĆ WYOBRAŹNIĘ PRACY Jeżeli w swojej wyobraźni stworzymy obraz węgla na dłoni, to w najlepszym wypadku poczujemy lekkie ciepło. Jeżeli będziemy regularnie ćwiczyli swoje wizualizacje, to możemy osiągnąć odczucie wyraźnego ciepła, a nawet piekącego żaru. A przy szczególnie wyrazistym przeżyciu, wzmocnionym jakimś stresem, na dłoni może pojawić się nawet ślad oparzenia. Tak samo jest w systemie ćwiczeń – początkowo pojawi się lekkie odczucie, następnie realne uczucie obciążenia tych lub innych mięśni, i w końcu praca wizualizacji przekształci się w rzeczywisty, trudny, ciężki fizycznie trening. A ostatnim, wyższym etapem treningu jest eksplozja spowodowana wewnętrznym, samoorganizowanym stresem. Ale aby osiągnąć ten efekt, należy zmusić wyobraźnię do pracy! Dlatego ważne jest zdobycie umiejętności łączenia dwóch płaszczyzn działań – mentalnej i fizycznej. W celu lepszego zobrazowania mechanizmu takiego łączenia, rozpatrzymy schemat współdziałania włókna mięśniowego i plastycznego wyobrażenia. Pod pojęciem pracy mięśniowej zwykliśmy rozumieć cały kompleks psychicznych, fizjologicznych, biochemicznych wzajemnych oddziaływań wewnątrz organizmu. Jest to polecenie centrum sterującego napięciem i rozluźnieniem mięśni, jest to system zasilania tkanki mięśniowej krwią, jest to system odprowadzania nadmiaru ciepła z mięśni przegrzanych w procesie pracy, jest to także system oceny obciążenia mięśnia w związku z wykonywaniem konkretnego działania i z uwzględnieniem rozmiaru czekającej pracy. Słowem, na poziomie subtelnych wzajemnych oddziaływań wewnątrz organizmu – takich jak biochemia bezpośredniego rozkazu i zwrotnej łączności pomiędzy centrum kierującym a wykonawcą – rodzi się założona w działaniu siła mięśnia. W procesie kształtowania siłowych oddziaływań wzajemnych ważną rolę odgrywa strona psychiczna pracy mięśniowej. Umysł, świadomość oceniają jednorazowe obciążenia mięśnia oraz cały rozmiar czekającej pracy. Jeżeli ocena jest zawyżona i człowiek bierze się za pracę, której wykonanie wyraźnie przewyższa jego fizyczne możliwości, to program pracy mięśni będzie ustalony w taki sposób, żeby zużycie energii mięśniowej było niepełne, by pozostawały rezerwy na wciąż nowe i nowe działania. Zewnętrznie człowiek pracuje jakby na pół gwizdka, przez cały czas wynajdując różne powody dla odpoczynku. Nierzadko w takim przypadku pojawia się uczucie słabości, niemocy, a nawet niedomagania. Ma to miejsce dlatego, że psychika, nie posiadająca wewnętrznego oparcia na rdzeniu siły, zawyża ocenę ewentualnych wydatków siły i przez podświadomość wpływa na organizm programem osłabienia, spadku wiary w siebie, demobilizacji. W podświadomości ukryta jest pewna stereotypowa skala oceny możliwości mięśni. W celu wykonania pracy, mięsień musi napiąć się, skrócić oraz powiększyć rozmiary i w ten sposób wykonać samą pracę. Każdy mięsień posiada określony pułap napięcia i rozluźnienia, poza którym zaczyna się inny typ reakcji biochemicznych we włóknach i mięsień męczy się. Świadomość ocenia rozmiar przyszłej pracy, podświadomość wydaje oszczędnościową ocenę możliwości mięśniowych i z tych dwóch ocen rodzi się odczucie: podołam czy nie. W tym przypadku, jeśli w procesie oceny zakłada się jeszcze czynnik stresu, uwarunkowania ekstremalne, strach, przerażenie, niebezpieczeństwo, to próg oceny oszczędnościowej znacznie obniża się, albo w ogóle znika, ponieważ od intensywności pracy mięśni zależy, być może, fizyczne istnienie człowieka. Znaczy to, że jeżeli do systemu oceny systematycznie wprowadzać pewien czynnik stresowy, to można podwyższyć wielokrotnie siłowe możliwości mięśni. Jednakże tego rodzaju stymulatory, mogą okazać się niedźwiedzią przysługą dla organizmu jako całości. Wszak stymulacja czynnikiem stresowym mobilizuje nie tylko siłowe możliwości mięśni, ale i wszystkie systemy organizmu, zmusza je do pracy w warunkach przeciążenia, nadmiernego napięcia i dość szybko może doprowadzić do nagromadzenia tzw. “hormonów zmęczenia", które same z siebie mogą stać się źródłem licznych odchyleń w samopoczuciu, a nawet chorób. Jakie jest więc wyjście? Czyżby kuszące perspektywy mobilizacji wewnętrznych rezerw siły musiały doprowadzić do przedwczesnego zużycia mięśni, organów i układów? Przy zwykłej logice treningu, o której wyżej była mowa, najczęściej tak się stanie. Jeżeli jednak zastąpić czynnik stresujący innym podejściem do pracy mięśni, to można znacznie podwyższyć ich efektywność. Nowe podejście polega na zmianie pierwotnych przesłanek oceny pracy mięśni. Zwykły schemat oceny jest taki: w celu wykonania pracy, mięsień powinien naprężyć się, następnie skurczyć, zwiększyć swoje rozmiary. W ten sposób następuje przemieszczenie jakiegoś ładunku w przestrzeni, ruch ciała, dowolne działanie, które człowiek wykonuje kosztem siły mięśni. Stereotyp naszej szacunkowej percepcji zawiera się w tym, że powodem dla skrócenia mięśni jest wykonanie pracy i jest ona w tym przypadku pierwotna. Oczywiście, człowiek nie rozmyśla o mięśniach, jego myśli skierowane są na pracę, na to, aby ją szybciej wykonać... Tkanka mięśniowa otrzymuje zasilanie i wzmocnienie energetyczne na poziomie podświadomościowych procesów fizjologicznych organizmu. Tylko stres może zmienić trochę stereotyp oceny i mięśnie otrzymają zwiększone zasilanie oraz wzmocnienie i pełniej zrealizują swoje możliwości. A teraz spróbujemy ocenić prace mięśni niezależnie od zewnętrznego obciążenia. Wyjaśniliśmy już, że dla wykonania pracy mięsień musi naprężyć się, skrócić i powiększyć swoje rozmiary. Całą uwagę skupiamy na zmianie rozmiarów mięśnia, na samym procesie skrócenia i powiększenia jego rozmiarów. O pracy, którą należy wykonać, staramy się w ogóle nie myśleć. Weźmy do ręki coś ciężkiego, co by odczuwalnie ciągnęło rękę. Spróbujmy kilkakrotnie podnieść ciężar do ramienia wykorzystując siłę mięśnia-zginacza – bicepsa. Po dwóch-trzech powtórzeniach powstanie w nim odczuwalne naprężenie. A teraz spróbujemy zmienić stereotyp postrzegania pracy. Koncentrujemy uwagę na zginaczu i staramy się odczuć go w pełni. Wyobrażamy sobie, jak biceps zaczyna rozdymać się we wszystkie strony, zwiększać swoje rozmiary. Wyjaśniliśmy już, że jednorazowe powiększenie mięśnia możliwe jest tylko przez jego skrócenie. Więc tworząc wizualizację rozdymającego się mięśnia, zmuszamy go w rzeczywistości do powiększenia się i skrócenia. Mięsień skraca się dlatego, że się powiększa w rozmiarach, ciężar podnosi się, a więc wykonywana jest praca. Jest ona w tym przypadku zjawiskiem wtórnym. W pierwszym przypadku mięśnie pracowały w trybie działania bezwiednego, w myśl postawionego przed nami zadania – podnieść ciężar. W drugim przypadku całą uwagę koncentrowaliśmy tylko na mięśniu, stymulując w ten sposób jego pracę – była więc ona wykonywana jako działanie towarzyszące. Stworzenie wizualizacji pomogło w pełniejszej realizacji możliwości mięśnia, zapewniło takie jego zasilanie jak przy ekstremalnych obciążeniach, a jednocześnie wszystkie pozostałe organy i układy ciała pracowały w zwykłym trybie, bez przeciążeń. Według współczesnych poglądów, wykorzystanie możliwości naszych mięśni, daleko nie odpowiada ich realnemu potencjałowi – w najlepszym wypadku wynosi około 60% i to u profesjonalistów. A o zwykłych ludziach to i mówić nie wypada. W codziennym życiu człowiek wykorzystuje swój mózg w znikomym stopniu – zaledwie w 10% jego realnych możliwości. Wpływa to także na związki centrów kierujących i organów wykonawczych. W tym przypadku – mięśni. Aktywizacja działalności mózgu poprzez wizualizację biorących udział w pracy mięśni wywołuje reakcję zwrotną – impulsy aktywności z mięśni kierują się do centrów sterujących mózgu. Następuje wielostopniowy trening. Wizualizacja trenuje i aktywizuje świadomość, wpływa na pracę mięśni. Mocny impuls aktywności, wzmocniony obrazem mentalnym, daje połączenie zwrotne z centrami sterującymi mózgu i wymusza ich dostrojenie się do siły oddziaływania i aktywności wizualizacji. Jeżeli oddziaływania takie są regularne, systematyczne, to aktywność utrwala się, staje się normą. W konsekwencji łączność centrum sterującego i mięśni przechodzi na inny poziom współdziałania, na którym możliwości mózgu i mięśni realizują się pełniej. Jest to jedna z zasad służąca wypracowaniu nadprzyrodzonych zdolności człowieka. Długie i systematyczne treningi z wizualizacjami wytwarzają jakby nowe kanały wzajemnego oddziaływania lub wielokrotnie podnoszą wydolność starych. Długotrwałość treningu zależy od konstruktywności samej wizualizacji oraz od tego, na ile jest ona ograniczona w przypadku konkretnego człowieka. Co się zaś tyczy naszych doświadczeń z podnoszeniem ciężaru, to w przypadku wykorzystania wizualizacji, podniesienie wymaga znacznie mniejszego wysiłku aniżeli wtedy, gdy podnosimy ciężar tylko siłą mięśni. Tworzone wizualizacje odzwierciedlają przede wszystkim stopień osobistej fantazji i rozwoju myślenia obrazowego człowieka. Odgrywa ono w naszych treningach znaczącą rolę. Jako przykład przytoczę taki autentyczny przypadek: Jeden z ćwiczących stworzył obraz mentalny, że jego ręka jest ręką znanego aktora A. Schwarzeneggera. Podczas ćwiczeń w parach, początkowo nie mógł ruszyć swego partnera z miejsca. A później, po włączeniu wizualizacji, dosłownie “zmiótł" go. Przy tym jego osobiste fizyczne możliwości byty niewielkie. Oczywiście nie należy wyciągać pochopnych wniosków i przyjmować, że trening fizyczny jest zbędny, bo wystarczy nauczyć się generowania obrazów mentalnych. Proponujemy tylko sposób bardziej harmonijnego i wszechstronnego treningu siły w sobie, rozszerzenia zakresu własnych możliwości. Swoimi korzeniami sięgamy zamierzchłych czasów odwiecznej słowiańskiej mądrości. Każdy naród posiada własne, wyszlifowane przez wieki systemy i techniki treningowe. I naiwnością byłoby sądzić, że setki lat chińskich czy też japońskich doświadczeń zaadaptowanych do naszych warunków da duże plony. W każdym przypadku nastąpi adaptacja, zmiana ideologii stylu, kierunku jego rozwoju, co doprowadzi w dalszej perspektywie do upadku i do częściowego zwyrodnienia obcej wiedzy. Ważna jest kulturowa tradycja narodu, która odzwierciedla całą różnorodność psychofizycznych, przyrodniczych, geoenergetycznych warunków egzystencji konkretnej jednostki. Właśnie w ramach tradycji kulturowej tworzą się właściwe szkoły, techniki, praktyki sięgające korzeniami do realnego życia narodu. To, co zaprezentuję w części treningowej, jest w istocie zaadaptowaną do współczesnej percepcji praktyką naszych przodków. Znajomość tych technik pozwoli każdemu znacznie wzmocnić potencjał własnej siły, zwiększyć wytrzymałość, opanować metody, które pomogą wykonać najcięższą nawet pracę ze znacznie mniejszym niż uprzednio zużyciem sił fizycznych i psychicznych. Od razu należy zastrzec – nie będzie tu ani słowa o bojowych zastosowaniach i możliwościach nowego podejścia. Nie będę opowiadać o specyficznych kierunkach rozwoju siłowego. Tutaj każdy sam może przejawić inwencję twórczą. Chcemy przekazać czytelnikowi doświadczenie osobistego rozwoju człowieka, oparte na prastarej wiedzy. Nasi przodkowie (z wyjątkiem zawodowych wojowników), nie zajmowali się specjalnymi treningami. Sprawność nabywano i utrwalano w codziennej pracy, w życiu, podczas zabaw i igrzysk. Właśnie dlatego element siłowy był wielce ceniony, ponieważ pozwalał człowiekowi dużo i wydajnie pracować, być wytrzymałym podczas pracy, polowania, aktywnego wypoczynku. A w razie potrzeby umożliwiał zwycięstwo w potyczce z wrogiem. Opisywany system ćwiczeń umownie dzieli się na dwie części: 1. Metody zwiększania siły osobistej i stymulujące wizualizacje. 2. Wyzwolenie siły wewnętrznej i wykorzystanie jej do samouzdrawiania i samoodnowy. Nasza praktyka, oparta na osobistym doświadczeniu tysięcy ćwiczących w różnych miastach Rosji i bliskiej zagranicy, pokazuje, że przy minimalnym nakładzie czasu można osiągnąć wspaniałe rezultaty. Najważniejsze jest chcieć je osiągnąć! Zanim zaczniemy opisywanie praktycznych technik, rozpatrzymy niektóre zasadnicze momenty treningów. Pierwszy, to pojęcie PUSTY – PEŁNY W potocznym, fizycznym rozumieniu, pustkę i wypełnienie można określić jako potencjalną i kinetyczną energię mięśnia. Mięsień rozluźniony nie pracuje. Naładowany jest energią potencjalną, gotowością do działania, lecz jest pusty, nie jest wypełniony samym działaniem, pracą. Z chwilą rozpoczęcia kurczenia się, mięsień zaczyna się wypełniać... Do napełniania mięśni wykorzystujemy oddychanie, jako najbardziej dostępny i prosty sposób energetycznego działania. W opuszczonej ręce trzymamy ciężar. Robimy wdech i wyobrażamy sobie, że wydech płynie do bicepsu i zaczyna rozdymać go jak balonik. Całą uwagę skupiamy na mięśniu. Jeżeli przećwiczyliśmy już kierowanie mięśniami poprzez wizualizację, to wydech w biceps pomoże lekko i swobodnie podnieść ciężar. Jeszcze jedno doświadczenie: Kładziemy się na plecy. Partner trzyma nas za kostki nóg. Dłonie splatamy za głową. Wysiłkiem tłoczni brzusznej kilkakrotnie podnosimy tułów z leżenia do siadu. Zwróćcie uwagę na pracę mięśni. Naprężacie tłocznię, a ręce jakby podchwytują głowę za potylicę pomagając tułowiu podnieść się. Przy czym włączenie rąk do pracy następuje automatycznie, bez świadomej komendy. A teraz ten sam ruch postaramy się wykonać inaczej: leżąc na plecach będziemy wyobrażać sobie (i pomagać oddychaniem), że mięśnie tłoczni brzusznej napełniają się wydechem, zwiększają swoje rozmiary i skracają się. Osobliwość tego wariantu ćwiczenia polega na tym, że mięśnie tłoczni napinają się niezależnie od innych mięśni ciała – na przykład ręce i barki pozostają rozluźnione. Stopniowo napełnianie tłoczni zmusza mięśnie do skurczu i do pracy. Tułów powoli podnosi się z leżenia do siadu. Ręce, założone za głową, pozostają rozluźnione, a tułów podnosi się tak powoli, że z boku wydaje się, jakby ciało poruszało się w wyniku działania jakichś sił zewnętrznych, bez udziału własnych mięśni. Rzeczywiście, nakłady sił na takie podnoszenie się są o wiele mniejsze, niż na zwyczajne, ostrym zrywem mięśni tłoczni. A wytrenowanie mięśni od podnoszenia tułowia poprzez napełnianie jedynie wzrasta. Dla większego wykorzystania potencjału mięśniowego proponujemy poniższe ćwiczenie. Kładziemy się na plecy, ręce pod głową, palce splecione na karku. Napełniamy mięśnie tłoczni brzusznej i w ten sposób lekko podnosimy tułów nad podłogę. Dodajemy wizualizację: z tyłu, pod plecami rozsypane są rozżarzone węgle, ich żar piecze w plecy, a szybkie podniesienie uniemożliwiają silne ręce wyobrażonego partnera, którymi powstrzymuje nas za ramiona. Sił mięśni tłoczni do pokonania oporu zrywem mimo wszystko nie wystarczy, bowiem jakbyście nie byli silni, swój obraz mentalny możecie stworzyć jeszcze silniejszy. Pozostaje jedno – napełnić mięśnie tłoczni brzusznej, wzmocnić je swoim oddechem i zmusić do skrócenia się. Powstaje takie naprężenie, jakbyście realnie walczyli z potężnym przeciwnikiem. Mięśnie tłoczni pracują z maksymalnym obciążeniem. Ale oto wreszcie udało się wam usiąść, pokonać skrajne napięcie. Niedługa przerwa na odpoczynek i ponownie włączamy wizualizację: ciągną was za ramiona do tyłu, chcą przewrócić na podłogę, a tam – rozżarzone węgle. Tułów odchyla się do tyłu, a mięśnie tłoczni doświadczają krańcowego naprężenia. Gdyby nie pomoc oddychaniem, upadlibyście już na “rozpalone węgle". Według naszych obserwacji dwa-trzy powtórzenia tego ćwiczenia w trybie “pusty-pełny" z wykorzystaniem opisanej wizualizacji z powodzeniem zastępują 50-60 powtórzeń tego ruchu. Trzeba jeszcze zaznaczyć, że efektywność wyćwiczenia mięśni w trybie “pusty-pełny" jest dalece wyższa i regularne treningi mogą w ciągu dwóch tygodni dać rezultat porównywalny z treningami trzymiesięcznymi. Oto następne ćwiczenie: Zrób mały wypad nogą do przodu, stopę nogi przedniej skręć piętą na zewnątrz, palcami do środka; stopa nogi tylnej stoi prosto palcami do przodu; kolana nieco ugięte. Ręce podniesione do poziomu barków, łokciami do przodu; kiście, złożone razem, przyciśnięte do piersi dłońmi na zewnątrz; tułów wyprostowany. Partner staje naprzeciwko i opiera się rękoma o twoje dłonie, a nogami mocno zapiera się o podłogę. Zadanie: spróbuj wyprostowując ręce ruszyć partnera z miejsca. (Rys. 1) Rys. 1 Jeśli zwyczajnie siłowo naprężasz mięśnie, skutku z reguły nie ma. Spróbuj posłużyć się wizualizacją. Wyobraź sobie, że wydech płynie przez ramiona do łokci, napełnia je i następnie zaczyna rozdymać mięśnie trójgłowe. Mięśnie prostowniki napełniają się wydechem, rozdymają się, zwiększają rozmiary, a w rezultacie skracają się i wyprostowują ręce. Pozwala to bez szczególnego wysiłku przesunąć partnera z miejsca. Po pewnym treningu można przesuwać “pociąg" złożony z trojga-czworga ludzi zapierających się kolejno rękoma o plecy poprzednika. Równie efektownie wygląda takie ćwiczenie: Stań prosto, nogi na szerokość ramion, jedna wysunięta do przodu mocno opiera się o podłogę, kolana ugięte. Skręć tułów, jak przy zamachu kosą, ręce oprzyj na biodrach. Partner staje z tyłu i chwyta cię za ramiona tak, żeby jedna ręka przechodziła pod pachą i mocno cię trzymała za odchylone do tyłu ramię. Drugą ręką partner opiera się o dalsze ramię. Powinien on z całych sił przeszkadzać w powrocie twego tułowia do położenia wyjściowego. Tak jak kosiarz – po wykonaniu zamachu kosą trzeba wraz z obrotem tułowia machnąć nią i wracając tułowiem do położenia wyjściowego ściąć trawę. Partner uniemożliwia ci wykonanie tego ruchu kosiarza. Jeżeli spróbujesz wykonać ten ruch używając siły mięśni skośnych brzucha, najprawdopodobniej niczego nie osiągniesz, ponieważ mięśnie te nie zdołają pokonać oporu twojego partnera. Ale ze względów poglądowych spróbuj w ten sposób wrócić tułowiem do normalnego położenia. A teraz zmienimy to ćwiczenie. Ten, kto stoi ze skręconym tułowiem, podnosi odwiedzioną do tyłu rękę równolegle do podłogi, zaciska pięść i całą swoją uwagę koncentruje na pięści. Jego zadaniem w tej chwili jest myśleć tylko o tym, żeby pięść wyprostowanej, naprężonej ręki, przemieścić do przodu. Ręka w tym przypadku jest swego rodzaju dźwignią, przy pomocy której przemieszcza się ładunki (rys. 2a). I ostatnia modyfikacja tego ćwiczenia, oparta tylko na sile wizualizacji. Skręć tułów i pozwól partnerowi dobrze chwycić twoje ramiona i zaprzeć się o podłogę. Wyobraź sobie, że przez twoje ramiona przechodzi gruby i długi drążek. Im jest on dłuższy, tym mniej wysiłku potrzeba, aby obrócić tułów razem z uczepionym partnerem. Kiedy zaczniesz przesuwać ten mentalny drążek, tułów będzie obracać się lekko i swobodnie, a twój partner będzie przemieszczał się razem z obrotem ramion po łuku – jakby wcale nie starał się ciebie przytrzymać. Zadziwiające jest to, że siłowy skręt z wizualizacją nie wymaga jakiegoś znacznego wysiłku. To ćwiczenie nazywa się “Drążek" (rys. 2b). Rys. 2 Następnym ćwiczeniem, bardzo ważnym dla rozumienia zasad wykorzystania wizualizacji, będzie “Brzózka". Przy wykonywaniu go należy skoncentrować uwagę na własnym kręgosłupie. Wyobraź sobie, że twój kręgosłup jest pniem młodej, gibkiej brzózki, mocno wrośniętej korzeniami w ziemię. Nawet jeśli “brzózkę zegniemy", ona sprężyście wyprostuje się. Spróbujmy zgiąć się do przodu dotykając rękoma podłogi przed sobą. Aby utrzymać równowagę, należy w skłonie odchylić się trochę ku tyłowi, przesuwając środek ciężkości z linii “kość ogonowa – pięty". Pamiętaj – twój kręgosłup to giętki, sprężysty pień brzózki Partner trzyma cię za ramiona w taki sposób, aby uniemożliwić ci wyprostowanie tułowia (rys. 3). Rys. 3 Ćwiczenie “Brzózka". Jeżeli spróbujesz wyprostować się używając siły mięśni pleców, będzie to wymagało bardzo dużego wysiłku. Zastosuj wizualizację. Giętki i silny pień “brzózki" jest zgięty, lecz jest już “naładowany" energią sprzeciwu, dążącą do wyprostu... Pień to kręgosłup, skoncentruj na nim uwagę, zaczynamy! Partner, nawet jeśli uwiesi się na twoich ramionach, zostanie zadziwiająco lekko uniesiony przez “prostujący się pień brzózki". Jeszcze raz należy podkreślić, że wymaga to o wiele mniej wysiłku, niż wyprostowanie się za pomocą siły mięśni. W celu zgromadzenia doświadczenia treningowego, należy opanować jeszcze kilka ćwiczeń, które z powodzeniem wykorzystywane będą w naszych grupach treningowych po opanowaniu gimnastyki medytacyjno-sensorycznej. W celu wyćwiczenia grup mięśni rąk, barków, tłoczni brzusznej i pleców zastosuj następujący wariant: Ręce są rozluźnione, swobodnie zwisają wzdłuż ciała. Partner bierze twoją rękę za nadgarstek i przytrzymuje ją w skrajnym dolnym położeniu. Twoim zadaniem jest zgiąć rękę w łokciu. Aby skutecznie wykonać ćwiczenie, można wykorzystać wizualizację połączoną z oddychaniem. Wyobraź sobie, że wydech napełnia biceps jak balonik, rozdyma się, powiększa swoje rozmiary. Postaraj się w tym momencie absolutnie wyzbyć pragnienia pokonania partnera, myśl wyłącznie o napełnieniu mięśnia. Wzmagaj wizualizację swoimi odczuciami. Mięsień rozdyma się, powiększa swoje rozmiary, a więc – skraca się i wykonuje określoną pracę. Zginanie ręki następuje w tym przypadku jakby samo z siebie, bez związku z celem – pokonaniem oporu partnera. Dlatego siłowe przeciwdziałanie traktuje się jako wtórną przeszkodę, nie odgrywającą decydującej roli. Oczywiście istnieją skrajne możliwości fizjologiczne mięśni, lecz nasze doświadczenie wskazuje, że wizualizacja pomaga wykonać działanie, którego realizacja siłowa wielokrotnie przewyższa możliwości normalnego człowieka. Analogiczne możliwości można znaleźć i dla innych mięśni oraz grup mięśniowych. Otwiera się tutaj pole dla twórczości indywidualnej. Przy znajomości zasady, wszystkie ćwiczenia będą dla was wypełnione szczególnym sensem. Jako przykład opiszemy ćwiczenie dla mięśni prostowników. Połóż się na brzuchu, podeprzyj rękoma i wyobraź sobie, że od góry jesteś przyciśnięty ciężką, betonową płytą. Nie masz wyjścia – albo wysiłkiem woli napełnisz mięśnie, odepchniesz się od podłogi i zrzucisz z siebie ciężar, albo zostaniesz przygnieciony do podłogi. I nie myśl, że wyobrażony ciężar nie odbije się na twoim samopoczuciu. Jeżeli poddasz się jemu, to w pełni realnie pojawi się odczucie zgniecenia, wewnętrznego ściśnięcia oraz “psychicznego rozwałkowania". ZWYCIĘŻYĆ CZY PODDAĆ SIĘ? W treningu medytacyjno-sensorycznym najważniejsze jest nastawienie na pokonanie własnego mentalnego oporu. Ale trzeba w tym miejscu odróżnić nastawienie od gry w poddawanie się. Na zajęciach często spotykamy się z tym, że ludzie oszczędzają siebie i z łatwością pokonują wytworzone przez siebie obciążenia mentalne. Usprawiedliwiają się tym, że nie mogą realnie wyobrazić sobie oporu. Według mnie, rzecz bynajmniej nie w słabej pracy myślenia obrazowego, lecz w głęboko zawoalowanej litości dla siebie, w wewnętrznej niechęci do nakładania na siebie jakichkolwiek niewygód, nawet dla własnego dobra. Jednakże wysoka efektywność treningów medytacyjno-sensorycznych wynika właśnie ze stwarzania niedogodności wewnętrznych, wywoływania przeciążeń mięśniowych i pokonywania ich przy pomocy impulsów woli i wizualizacji. Dlatego w systemie treningów głównym warunkiem jest przezwyciężenie litości dla siebie, ukierunkowanie na przezwyciężenie skłonności do ucieczki od wewnętrznych i zewnętrznych napięć mięśniowych. Musisz podjąć decyzję na przyszłość: uchylić się czy pokonać? Uchylając się, i tak pozostajemy pod wpływem tych negatywnych samooddziaływań i napięć, tylko do pewnego czasu udaje się nam wykręcać od nich. Pokonanie, to znaczy świadome dążenie naprzeciw napięciu, uwalnia nas z ram nawykowych, negatywnych stereotypów samooddziaływania, stawia ponad nimi, daje możliwość zrozumienia, zaobserwowania na dalekich rubieżach samo powstawanie negatywnego samooddziaływania i neutralizowania go, albo nawet – co jest jeszcze ważniejsze – daje możliwość zmiany warunków swego życia wewnętrznego w taki sposób, żeby samooddziaływanie, spowodowane podświadomościowymi reakcjami organizmu, pierwotnie zorientowane było na trenowanie wszystkich systemów. Tak więc, zwyciężyć czy poddać się? System “medytastyki" (tak w skrócie nazywamy gimnastykę medytacyjno-sensoryczną) przewiduje również przeprowadzenie wewnętrznego samotestowania, które pomaga ujawnić psychologiczną orientację człowieka. Nieświadome nastawienie na zwycięstwo albo na wycofanie się decyduje o sukcesie w treningach medytacyjno-sensorycznych. Swój wewnętrzny, nieświadomy status psychiczny “zwycięzcy" lub “nieudacznika" określić można w następujący sposób: Usiądź wygodnie, tak, aby nigdzie i nic ci nie przeszkadzało. Powinieneś mieć odczucie komfortu wewnętrznego. Właśnie odczucie komfortu, spokoju jest tym papierkiem lakmusowym, który ujawnia status wewnętrzny. Zacznij rozluźniać ciało, wydając w myślach polecenia usunięcia wewnętrznych napięć nogom, rękom, plecom, brzuchowi, szyi, głowie itd. Osiągnąwszy głębokie rozluźnienie, wyobraź sobie przed swoim mentalnym wzrokiem trzy kolorowe pola: czarne, białe, czerwone. Czarne oznacza silne pragnienie zwycięstwa. Białe jest polem wycofania się, odejścia. Czerwone oznacza względną równowagę pomiędzy dążeniem do zwycięstwa a brakiem chęci walki. Kiedy kolorowe pola w twojej wyobraźni staną się wyraziste, przeprowadź następujący eksperyment mentalny: Zacznij rozszerzać białe pole. Ogarnia ono całą przestrzeli mentalną, wypełnia także odczucia. Przysłuchaj się im... Jeżeli pojawia się dążenie do zrobienia czegoś – to znaczy, Że posiadasz silną, wewnętrzną postawę “zwycięzcy". Sprawdź teraz kolor czarny – tak samo wypełniasz nim całą przestrzeń myślową. Jeżeli jesteś typem “zwycięzcy", to w kolorze czarnym odczujesz podnoszenie się gwałtownej fali protestu, pragnienie wyrwania się z czarnych objęć, dążenie do działania, do robienia czegoś! A jeżeli posiadasz inny status psychiczny... Przebywanie w czerni wywoła stan apatii, niechęci do działania, do poruszania się, pojawi się odrętwienie, nieruchawość... Najczęściej jednak człowiek przebywa w pośrednim stanie. Tutaj, we względnej równowadze, znajdują się dążenie do zwyciężania i brak woli zwycięstwa. Jeżeli przebywasz właśnie w takim dwoistym stanie, to kolor czerwony sam zajmie dominującą pozycję w twojej przestrzeni myślowej, jakby wypychając biały i czarny. Przebywanie w czerwieni jest jedną z bardziej złożonych barier w początkowym etapie pracy. Nie może służyć jako pole do produktywnej pracy ze sobą. Należy postanowić – albo jestem “zwycięzcą", albo “potencjalnym przegranym". Decyzja ta powinna zapaść podczas pracy z testowymi kolorowymi polami: trzeba stanowczo otrząsnąć się z senności, równowagi, apatii, bezczynności i odrzucić jak najdalej wszystkie kolorowe symbole. W ten sposób, odrzucając je, wyznaczysz początek przemian wewnętrznych w samym sobie. Przeżyte w medytacji przyjęcie postanowienia może dokonać prawdziwego przewrotu w wewnętrznym, uczuciowym, nieświadomym świecie człowieka. Postanowienie powzięte na poziomie wizualizacji rodzi impuls woli, który zaczyna przestrajać cały system nieświadomych (przyczynowych) reakcji człowieka. Na tym etapie szczególnie ważne jest precyzyjne ukierunkowanie treningu medytacyjno-sensorycznego. Każde rutynowe zajęcia, posiadające zewnętrznie wyrażone działania wykonuje się prościej, ponieważ praca mechaniczna, fizjologiczne reakcje organizmu, powtarzalność czynności odpowiadają ogólnie przyjętemu stereotypowi treningu. Są one zrozumiałe, dobrze znane, powszechnie akceptowane. Ćwiczenie medytacyjno-sensoryczne wykraczają poza ogólnie przyjęty system i dlatego mogą wywołać wewnętrzne odrzucenie... Dlatego dla opanowania owych technik ważne jest wypracowanie w sobie “statusu zwycięzcy". A następnie umocnienie tego statusu i jego internalizacja. Pierwsze zestawy treningowe poświęcone były przezwyciężaniu fizycznych obciążeń przy pomocy wizualizacji. Wszystkie przytoczone ćwiczenia zorientowane były na wzmocnienie oddzielnych mięśni lub grup mięśniowych. Opanowaliśmy fragmenty, które układają się w ogólny obraz. Zrozumienie go i opanowanie nowych bloków treningowych pomoże uporządkować ćwiczenia, harmonijnie łączyć aspekty pracy mięśniowej, wizualizacyjnej i psychoenergetycznej. Na zakończenie pierwszego etapu pracy należy opanować bardzo ważny zestaw ćwiczeń. Wykonaj wszystkie ćwiczenia opisane powyżej, zapamiętując subtelne wrażenia i niuanse swoich odczuć. Następnie postaraj się odtworzyć ćwiczenia w myślach, bez zewnętrznych działań fizycznych. Zaczynając od prostych, mentalnych napięć i rozluźnień grup mięśni, wkrótce przekonasz się, że mentalne wykonanie zestaw ćwiczeń wywołuje takie same odczucia w mięśniach, jak przy wykonywaniu realnych ruchów. Mięśnie fizycznie uaktywniają się, a procesy fizjologiczne zachodzące w nich, będą odpowiadały warunkom treningu. A to z kolei pozwoli włączyć wszystkie rezerwy mięśni do pracy, umożliwi wykorzystanie potencjału mięśniowego praktycznie w pełni. Pierwszy etap treningu w systemie gimnastyki medytacyjno-sensorycznej został zakończony. Rezultatem jest aktywizacja mięśni, odkrycie ich możliwości. Jest to jednak tylko część nadzwyczajnych możliwości, które – niewykorzystywane – ukryte są w każdym z nas. Drugi etap treningu poświęcony jest odkryciu wewnętrznej siły, której istnienia najczęściej nawet nie podejrzewamy. Od razu zaczniemy od praktyki. W sali, w której odbywają się treningi, należy wytyczyć sobie dwie granice (znaki na ścianach, na podłodze itp.) w odległości 5-7 metrów od siebie. Wyobraź sobie, że każda granica to przeźroczysta, nieodczuwalna, pionowa ścianka, a przestrzeń pomiędzy nimi wypełniono wodą po sufit. Powstało swego rodzaju akwarium przegradzające salę. Masz za zadanie przedostać się na drugą stronę sali. W tym celu musisz przejść przez wodną przeszkodę pokonując opór warstwy wody. Na pierwszy rzut oka zadanie jest proste. Nie spiesz się jednak z wnioskami. Jeżeli wizualizacja jest dostatecznie wyraźna i czujesz wyobrażoną wodę swoja skórą, całym ciałem, to przejście przez nią nie będzie takie proste. Woda, jako środowisko gęste, aktywnie stawia opór każdemu naszemu ruchowi i wykonanie w niej zwykłego kroku wymaga niemało wysiłku. Oczywiście mięśnie całego ciała pracują z obciążeniem niezbędnym do pokonania prężnego, gęstego, stawiającego opór środowiska. Każdy ruch wykonuje się z trudem, trzeba robić kroki poślizgowe, stopy ledwie podnoszą się nad podłogę. Woda sprężyście stawia opór ruchom na całej powierzchni ciała. Aby przesunąć się do przodu należy pokonać tę twardą warstwę wody. Wystarczy jeden raz przejść przez takie wyobrażone akwarium, aby poczuć, z jaką siłą musi pracować ciało – wszystkie mięśnie są krańcowo napięte. Jednak w celu utrwalenia efektu, należy wielokrotnie powtarzać to ćwiczenie. W tych powtórzeniach rodzi się nowa jakość pracy mięśniowej. W organizmie wytwarza się łańcuch współzależności: Mózg, sprowokowany wizualizacją, wydaje organom wykonawczym polecenia odpowiadające natężeniu obrazu mentalnego. Nasila się przepływ krwi, zasilanie energetyczne mięśni, w psychoenergetycznej pamięci komórek gromadzona jest informacja o wysokim napięciu mięśniowym i o tym, jaki powinien być poziom zasilania energetycznego tkanek. Równocześnie za wzmożoną pracą mięśni podąża wzrost aktywności układu krążenia i zasilania energetycznego. Jednym słowem trening intensywnością odpowiada realnym obciążeniom, a wizualizacja stanowi główne jego ogniwo. To ona inicjuje i kończy wszystkie fizjologiczne i psychoenergetyczne procesy w organizmie. Następny pod względem złożoności i stopnia napięcia obraz mentalny i odpowiadające mu ćwiczenia przypominają poprzednie, z tym, że wodę w “akwarium" należy zastąpić innym, bardziej lepkim i sprężystym środowiskiem – na przykład gliceryną. Do wyćwiczonych już odczuć poruszania się w wodzie dochodzi nowe – odczucie oporu wypychającej z gęstego środowiska siły. Aby go pokonać, sztucznie zwiększamy ciężar ciała, co pogłębia naprężenie, zmusza do aktywniejszej pracy wszystkie układy organizmu. Dzięki temu wszystkie organy i układy ciała uczą się pracować z obciążeniami przewyższającymi możliwości mięśni w zwykłym stanie. A to prowadzi do aktywnego włączenia mechanizmów mobilizacji rezerw wewnętrznych, do powiększenia tych rezerw. Stworzenie odczucia ciężkości w ciele jest także jedną z form treningu. Naturalnie, nie należy uczyć się zwiększania ciężaru ciała bez opanowania metod jego zmniejszania. Zacznij od tworzenia odczuć. Początkowo stojąc w miejscu odczujesz, jak wszystkie tkanki ciała zalewane są ciężkością i obwisają. W celu lepszego wyobrażenia pomóż sobie oddychaniem, koncentrując uwagę na wydechu. Kieruj go mentalnie do mięśni – z wektorem ruchu w dół. Pod ciężarem wydechu mięśnie jakby ściekają w dół, ku stopom i wciskają je w podłogę albo w ziemię. Odczucie wewnętrznej ciężkości płynie poprzez ciało od głowy ku stopom i w miarę narastania tego odczucia rodzi się też subiektywne uczucie ogromnego powiększenia wagi ciała. Faktycznie jednak, waga ciała niewiele się zmieniła, a zaczyna, pracować psychoenergetyczne połączenie ciała z ziemią. Jeżeli w tym momencie ktokolwiek spróbuje podnieść cię obejmując tułów, w pełni realnie odczuje wzrost ciężaru. W naszej praktyce pracę z ciężkością kojarzyliśmy z ciemnym kolorem, który wlewał się w ciało i napełniał je. Odwrotny proces zmniejszenia ciężaru ciała łączy się z napełnianiem jasnym światłem. Rodzi się odczucie, jakby w skórze otworzyło się mnóstwo otworków – porów – przez które w przestrzeń wypromieniowuje się ciężar ciała. Efektywność obu metod będzie tym wyższa, im częściej pracować będziecie z nimi nie w spokojnych, “stacjonarnych" warunkach, lecz w ruchu, w działaniu. Na przykład w czasie chodzenia można na przemian zwiększać ciężar ciała, a potem gwałtownie zmniejszać go. Połączenie takiego treningu z ruchem daje wspaniały rezultat, wielorakie korzyści. Oprócz ciężkości-lekkości do pracy włączają się naczynia krwionośne, kanały energetyczne i meridiany, co pozwala osiągać zmiany odczuć wagowych, aktywniej zaczynają pracować organy równowagi, koordynacji itp. Korzyść z takiego treningu jest podwójna: opanowanie techniki oraz stymulacja naczyń krwionośnych, mózgu, magistrali energetycznych ciała. Trenując “poruszanie się w wodzie", a potem w “gęstszej cieczy", opanowaliście kompleksowe ćwiczenie w którym biorą udział wszystkie mięśnie ciała. Organizm doznaje dużych obciążeń bez specjalnych przyrządów, hantli, sztang itp. Daleko bardziej efektywnym okazuje się nasze wyobrażenie, nie wymagające ani specjalnej sali, ani przyrządów. Następnym ćwiczeniem, które proponujemy w celu utrwalenia efektu treningu medytacyjnego, jest “pogrążenie na dnie". Kładziesz się na podłodze, na plecach, wokół pluszcze ciepła woda, ledwie przykrywa ciało. Swoim mentalnym postrzeganiem czujesz łagodny jej dotyk. Ale oto dno pod tobą gwałtownie się opuszcza, a przestrzeń ponad ciałem wypełnia się nowymi masami początkowo błękitnej, następnie ciemnoniebieskiej, fioletowej i w końcu ciemnej, czarnej wody... Woda otacza cię ze wszystkich stron, zgniata ciało, każdą jego komórkę do tego stopnia, że potrzebne jest maksymalne napięcie wszystkich mięśni ciała, ażeby choć w pewnym stopniu skompensować ucisk. Jeżeli na moment osłabisz opór, to setki ton wody po prostu zmiażdżą ciało (rys. 4 poz. I). Niemożliwe jest długie wytrzymanie tego napięcia, spróbuj odwrócić się z pleców na brzuch. W normalnych warunkach czynisz to lekko, ale tutaj każdemu twojemu ruchowi stawiają opór masy wody i trzeba z największym naprężeniem przezwyciężać ten opór. Postaraj się przeżywać ten obraz możliwie najwyraźniej i zatrzymać go w swoich odczuciach... Odwróciłeś się na brzuch, teraz musisz wstać na czworaki i zaokrąglić plecy; wykonaj to ćwiczenie z wykorzystaniem wszystkich opanowanych już nawyków. Najpierw zaprzyj się rękoma o podłogę i postaraj się od niej odepchnąć. Przypomnij sobie, jak pchałeś rękoma “pociąg", jak tworzyłeś w łokciach kłębki energii i z ich pomocą wyprostowywałeś ręce. Odepchnąłeś się, teraz podciągnij pod siebie jedna nogę, następnie drugą – jesteś na czworakach (rys. 4 poz. II). Spróbuj przeprowadzić ciało do przysiadu. W tym celu rękoma odepchnij się od podłogi, zatocz się plecami do tyłu i stań na całych stopach (rys. 4 poz. III). A teraz spróbuj wstać, chociaż przy tym ciśnieniu wody zadanie wcale nie jest proste. Dla ułatwienia stwórz w swoich ramionach powietrzne kule, które ciągną ciało w górę, pomagają mu wstać (rys. 4 poz. IV)... Podniosłeś się, a powietrzne kule nadal ciągną do góry, ciało szybko mknie przez grubą warstwę wody na powierzchnię i wynurza się! Tutaj czeka na ciebie nowe niebezpieczeństwo: ciało, które ze wszystkich sił przeciwstawiało się gigantycznemu ciśnieniu na dnie, nieoczekiwanie wyzwoliło się od obciążenia. W tych nowych warunkach niezbędne jest maksymalne napięcie wszystkich mięśni, aby skompensować rozsadzające ciało od wewnątrz napięcie. Rys. 4 Wykonanie powyższego zestawu ćwiczeń umożliwi pobudzenie drzemiących dotychczas możliwości ciała, jego siłowej energetyki. I ostatnie ćwiczenie, związane z wykorzystaniem wizualizacji wody jako żywiołu. Wyobraź sobie siebie stojącego na brzegu oceanu. Za twoimi plecami jest pionowa, nieprzystępna skała. Pomiędzy nią a brzegiem wody jest tylko wąski pasek piasku. Cichy i łagodny przypływ wtacza się na brzeg i płynnie powraca. Świeci słońce i wszystko promieniuje spokojem i rozluźnieniem. Jednak tam, na horyzoncie, już pojawia się ciemne pasmo. Szybko rozszerza się, obejmuje połowę nieba i przeistacza się w ogromną, ryczącą falę, pędzącą do brzegu. Nie masz gdzie się podziać – z tyłu skała, z przodu morze. Pozostaje tylko jedno – przyjąć uderzenie fali. A jest ona coraz bliżej i bliżej... uderzyła! Zalała, zatopiła, wgniotła w skałę, jednak twoje doświadczenie w przeciwstawianiu się sile wody przychodzi z pomocą. Mięśnie uruchamiają głębokie rezerwy, napełniają się mocą i wytrzymują ogromne ciśnienie wody. W pewnym momencie zaczynasz odczuwać, że przeciążone mięśnie napełniają się impulsem idącym z wewnątrz. Otwierają się siłowe, wymienne kanały energetyki mięśni. Mechanizm tej transformacji jest złożony i nie będziemy go tutaj opisywać. Wystarczy zrozumieć, że przy skrajnych obciążeniach, mięśnie zaczynają wykorzystywać siłę obciążenia dla samowzmocnienia i przeciwdziałania samemu obciążeniu. Tym po części objaśnia się fenomen “drugiego oddechu" u sportowców. Niestety, bez specjalnego przygotowania, mięśnie w takim trybie mogą pracować bardzo krótko. Należy więc uformować wewnętrzny rdzeń, który pomoże utrzymać siłę zdolną do długotrwałego oporu. Za każdym razem, kiedy fala z oceanu przyciska nas do skały, ciało reaguje silnym napięciem mięśni. I z każdym takim napięciem odpierającym natarcie żywiołu coraz wyraźniej odczuwasz zagęszczenie siły wewnątrz ciała. Rośnie, zapełnia całą wewnętrzną przestrzeń, przenika od wewnątrz kości, mięśnie i w końcu przekształca ciało w monolit siły, w którym nie ma słabych, ani delikatnych miejsc. Na każde zewnętrzne oddziaływanie twój organizm zdolny jest teraz zareagować całą mocą rdzenia siły, wypełniającego sobą każdą komórkę. W ćwiczeniu tym – z wizualizacją ogromnych fal – zaczyna się trening nowej jakości siły wewnętrznej, opartej na wykorzystaniu oddziaływania zewnętrznego do podwyższenia własnego potencjału siły. Powrócimy jeszcze do tego tematu później. Na zakończenie proponujemy kilka ćwiczeń, również opartych na wykorzystaniu wizualizacji wody... Aby pomóc sobie w pozbyciu się zbędnych złogów tłuszczowych na brzuchu lub innych częściach ciała, możesz wyobrazić sobie, że skierowano na ciebie wąż strażacki i na twój, oczywiście mentalny, sygnał potężny strumień wody zaczyna celnie bić w wybrany punkt ciała. W tym miejscu mięśnie zaczynają wibrować, podskórny tłuszcz rozmiękcza się, staje się “płynny", spala się... W naszej praktyce zdarzało się, że po treningach z mentalnym strumieniem, ludzie szli do domów z prawdziwymi sińcami, pojawiającymi się w miejscach, na które skierowany był “strumień". Ćwiczenie to nie tylko pomaga pozbyć się zbędnego tłuszczyku, ale dodatkowo wspaniale wzmacnia mięśnie, dodaje im twardości i elastyczności. Ważne jest, aby powtarzać je regularnie przez choćby miesiąc. Jeszcze jedno ćwiczenie z wodą, które sprzyja głębokiemu rozluźnieniu i usunięciu zbędnego napięcia z mięśni. Wyobraź sobie siebie stojącego po szyję w ciepłej, czystej wodzie. Od dna do góry, do ramion płyną miriady pęcherzyków powietrza. Obejmują one ciało miękką, wibrująca strugą, masują każdą komórkę skóry, mięśni... Ciało rozluźnia się i płynnie kołysze w pieniącym się potoku powietrznych strumieni. Uchodzą wszystkie napięcia, skóra rozluźnia się i stopniowo prąd pęcherzyków przenika zewnętrzne powłoki ciała, wnika w głąb i zaczyna masować organy wewnętrzne. Równocześnie, w trakcie masowania, każdy pęcherzyk powietrza zabiera ze sobą cząsteczkę złogów i unosi, pomagając tym samym organom w samooczyszczaniu. Oczywiście nie następuje realne wymywanie złogów, ale w wyniku opisanego ćwiczenia mięśnie gładkie organów wewnętrznych zaczynają pracować, podwyższa się ich tonus, stopniowo usuwane są zjawiska zastojowe, poprawia się ukrwienie i aktywny obieg krwi już w pełni realnie rozpoczyna oczyszczanie tego lub innego organu. Przy wykonywaniu tego ćwiczenia również ważna jest systematyczność i regularność. Przy epizodycznych powtórzeniach nie należy oczekiwać właściwego, uzdrawiającego efektu. Te ćwiczenia, które zaproponowaliśmy powyżej, stanowią jedynie część systemu treningów, która zawiera w sobie praktyczne sposoby sterowania mięśniami gładkimi organów wewnętrznych, naczyń itp. Opanowano także sposoby energetycznego napełniania tkanki kostnej, jako podstawy siłowych możliwości organizmu. Na wyższych stopniach treningów opanowuje się techniki transformacji układu kostno-mięśniowego, biorąc za wzór różne zwierzęta, co pozwala lepiej i dokładniej pojąć osobliwości biegu, skoków, zwierzęcej elastyczności i gracji, przeżyć fizyczne działania związane z dużymi obciążeniami jako naturalne stany organizmu. Taka praca utrwala osiągnięty poziom otwarcia siły wewnętrznej. Proponowane ćwiczenia – przy regularnym i rozumnym ich wykonywaniu – nie tylko podwyższają potencjał siłowy organizmu, ale i pomagają zyskać zdrowie, równowagę ducha, spokój i pewność w działaniach. W czasie wykonywania ćwiczeń, należy pamiętać o kilku prostych zasadach. Nie napinaj się zatrzymując oddech. Oddech zawsze powinien być swobodny. W czasie napięcia następuje przypływ krwi do głowy, co po treningu może wywołać ból głowy. Starajcie się wyobrazić sobie, że napięcie koncentruje się nie w głowie, a w górnej części brzucha. Pomoże to uniknąć nieprzyjemnych odczuć, a także pozwoli szybko włączyć do pracy i uformować rdzeń siły. Tworzone wizualizacje nastawiaj początkowo na niewielkie obciążenia, aby poczuć pracę mięśni, ich wypełnienie, reakcje, a dopiero po zgromadzeniu niezbędnych doświadczeń włączaj obciążenia wizualizacji na pełną moc. Zapamiętaj, że podstawą całej energetyki siłowej są kości i stawy, a gromadzenie energetycznych impulsów zachodzi w wiązadłach. Dlatego szczególną uwagę należy zwrócić na ich wzmocnienie. Postaraj się każdy trening rozpoczynać i kończyć następującą wizualizacją: Najpierw kłębek światła i ciepła pojawia się w stawach skokowych, następnie w kolanach, dalej w stawach biodrowych, w ramionach, łokciach, nadgarstkach. Stawy nagrzewają się, stają się bardziej elastyczne, wiązadła nasycają się energią i uzyskują zdolność szybkich i gwałtownych działań. Przed treningiem należy rozgrzać kręgosłup przez wielokrotne powtarzanie powolnych, płynnych ruchów. Można wykorzystać w tym celu następującą wizualizację: Jesteś wodorostem na dnie ciepłego zbiornika. Stopy – korzenie – mocno wrosły w piaszczyste dno; ciało – długie ciało wodorostu – elastycznie kołysze się w strugach podwodnych prądów. Ręce, podniesione w górę – jak liście wodorostów pływają po powierzchni wody. Wykorzystanie tego ćwiczenia pozwala swobodnie, bez niepotrzebnych napięć, dokładnie rozgrzać cały kręgosłup. Czas trwania samych zajęć nie powinien przekraczać półtorej godziny, inaczej mogą pojawić się efekty przeciążenia. Lepiej pracować w niedużych grupach, aby była możliwość wykonywania ćwiczeń w parach. A poza tym w czasie treningów należy kierować się swoim samopoczuciem – pracować tak, żeby było to przyjemnością, a nie przezwyciężaniem siebie! ŻYCZĘ WAM POWODZENIA W OPANOWYWANIU WEWNĘTRZNEJ SIŁY Wstecz / Spis Treści / Dalej Siła twoich myśli – część II TRANSFORMACJE Aktywizacja, odtworzenie i zwiększenie siłowych możliwości mięśni i całego ciała – o konkretnych sposobach już mówiliśmy w pierwszej części pracy – to zaledwie początek ogólnego systemu zmiany siłowego i energetycznego statusu organizmu. Rzeczywiście, mięśnie napełniły się siłą, zwiększył się tonus, a realizować swoich nowych możliwości nie możemy, bo powiedzmy boli w stawach albo w wątrobie... Tutaj i siła jest niepotrzebna, ponieważ całą uwagę pochłaniają stany bólowe i nieustanne oczekiwanie na ból, niedomagania. Drugi stopień gimnastyki medytacyjno-sensorycznej zorientowany jest na samokształcenie w zakresie kierowania mięśniami gładkimi organów wewnętrznych, naczyń, stanami napięcia-rozluźnienia tkanki kostnej. Często dzielimy swoje ciało na pewne umowne części: głowa, klatka piersiowa, brzuch, nogi itd... I ten schematyczny podział tworzy i umacnia stereotyp postrzegania – uważamy, że jeżeli boli nas pięta, to nie może to mieć żadnego związku z głową. Ale organizm jest całością i jeżeli gdzieś pojawia się ból, to oznacza, że zachodzi ogólny proces, którego konkretnym przejawem jest bolesność w tym lub innym organie, czy odcinku ciała. Ból, w danym przypadku, występuje jako ogólny sygnał alarmowy. W miejscu, które boli znajduje się właściwie epicentrum ogólnego zaburzenia, natomiast w pozostałych częściach ciała – echa tego zaburzenia. Moim zdaniem każdy przejaw choroby należy rozpatrywać jako ogólne zaburzenie funkcjonowania organizmu, które może mieć różny zakres i znaczenie dla pracy różnych systemów. Nasze fizjologiczne mechanizmy obronne w większości przypadków natychmiast blokują samorzutne zaburzenia w organach i układach i nie dopuszczają do dalszego, znaczącego ich rozwoju. Ale i w tym przypadku zaburzenia te pozostawiają ślad. Seria drobnych zakłóceń, przerw w pracy organów i układów, ech większych zmian bólowych gromadzi się, osiada w pamięci komórek na podobieństwo negatywnych programów i w jakimś nieoczekiwanym momencie aktywizuje się, ujawnia na pierwszy rzut oka bezpodstawnym niedomaganiem albo nawet chorobą. Jeżeli rozpatrywać jedynie siłowe wytrenowanie ciała, jego mięśni, to tkanka kostna i mięśnie gładkie organów wewnętrznych odgrywają tutaj decydującą rolę. Na przykład, jeżeli mają miejsce odchylenia w pracy organów jamy brzusznej, to można pomóc sobie ćwiczeniami mięśni tłoczni. Na poziomie mechanicznego oddziaływania jest to aktywizacja organów wewnętrznych masażem. Na poziomie reakcji biochemicznych jest to przewaga procesów anabolicznych nad katabolicznymi. Natomiast na poziomie energetyki jest to aktywniejszy obieg energii życiowej w kanałach i meridianach za sprawą zwiększonej aktywności ruchowej. A jeśliby nauczyć nasze organy wewnętrzne samodzielnej, niezależnej od ćwiczeń fizycznych pracy w systemie napięcie-rozluźnienie? O ile zwiększy się ich zdolność do pracy i możliwości samoodnowy! I to jest realne! System takich ćwiczeń zweryfikował czas i setki skutecznie praktykujących. Należy od razu zastrzec: w ten sposób można trenować praktycznie wszystkie organy wewnętrzne z wyjątkiem serca i pluć. Są one dynamicznie pracującymi mechanizmami biologicznymi i każda ingerencja w ich pracę może zakończyć się zakłóceniem rytmu i zmianami chorobowymi. Dla serca i płuc istnieją pośrednie sposoby treningu, które nie zakłócają rytmu ich pracy. Zanim zaczniemy opisywanie ćwiczeń należy uświadomić sobie rolę kości w naszym organizmie. Pierwszy wniosek nasuwa się sam: są one podporą – konstrukcją nośną ciała. Jednak z punktu widzenia rozwoju ewolucyjnego, nieracjonalne byłoby ograniczanie roli tak ważnej części organizmu do funkcji podpory. Według mnie oprócz podpory, kości są swego rodzaju dożywotnim akumulatorem. W dzieciństwie ludzie są niezwykle aktywni, ruchliwi, energiczni, a ich kości są sprężyste i elastyczne. W miarę dorastania ubywa aktywności, ruchliwości, a w miarę upływu lat kości stają się coraz mniej nasycone i sprężyste, a na starość – kruche i łamliwe. Zapewne jest tu zależność obustronna. Ciało starzeje się z powodu rozładowywania się w procesie fizjologicznym akumulatorów kostnych. A rozładowanie prowadzi do zmiany samej struktury kości, czyniąc je kruchymi i łamliwymi. Każdy od urodzenia ma w kościach różną ilość energii pierwotnej i dlatego ludzie posiadają różny status życiowy i energetyczny. Uwarunkowane jest to wieloma przyczynami: dziedzicznością, specyfiką okresu rozwoju płodowego, konfliktem porodowym. Bardzo ważne jest, jak dokonywało się poczęcie. Znacząca rolę odgrywa siła rodu, do którego człowiek należy, “świeżość krwi", tak zwana “sukcesja karmiczna", tzn. zachowanie i psychologiczne współzależności rodziców w społeczności. Dla nas ważnym jest zrozumieć, że siłę życiową zakumulowaną w tkance kostnej człowiek w ciągu życia zużywa praktycznie bez uzupełniania. Energetyczne zasilanie organizmu poprzez odżywianie, oddychanie i inne bardziej specyficzne metody słabo wpływa na odtworzenie kostnej energetyki i daje najczęściej doraźny rezultat w konkretnym momencie. Uzupełnienie siły w kościach następuje innymi drogami: poprzez tworzenie mentalnych obrazów i kierowanie nimi, specjalne oddychanie, szczególny wzorzec życia seksualnego. Najszybciej, jak pokazuje praktyka, udaje się opanować oddychanie. Właśnie z pomocą oddychania można rozpocząć proces odtwarzania siły życiowej w kostnych akumulatorach. Jednak zanim poznasz tę technikę, należy określić, które części szkieletu są najbardziej rozładowane. Moim zadaniem, biorąc pod uwagę warunki rozwoju na naszej planecie, konstrukcja szkieletu nie jest całkiem udana. Jego niepewność, kruchość uniemożliwiają właściwą ochronę człowieka. Jednakże właśnie ten model zwyciężył w konkursie zwanym Ewolucją! Dlaczego? Może dlatego, że optymalnie zabezpiecza energetycznie procesy fizjologiczne i umożliwia szeroki kontakt energoinformacyjny człowieka z biosferą Ziemi. Jakie mamy ważne życiowo centra w organizmie? Przede wszystkim – głowę! Mózg! I właśnie mózg chroniony jest w kostnym pancerzu przed wszelkimi możliwymi mechanicznymi uszkodzeniami. Ten kostny pancerz odgrywa rolę zasilającego akumulatora, ponieważ właśnie zabezpieczenie energetyczne mózgu stanowi podstawę wysokiej wydajności pracy całego organizmu. Drugimi, pod względem stopnia ważności, będą serce i inne organy klatki piersiowej. Je także dokładnie chroni kostny pancerz, który równocześnie zabezpiecza zasilanie energetyczne serca, płuc, częściowo wątroby, nerek, śledziony. Odstępy międzyżebrowe niezbędne są do bieżącego odprowadzania nadmiaru energii cieplnej wydzielanej podczas pracy płuc i serca. W przeciwnym razie, serce po prostu spaliłoby się we własnym cieple wydzielanym podczas nieprzerwanego bicia. Nawiasem mówiąc, wiele chorób serca jest właśnie efektem zakłóceń w wymianie cieplnej w organizmie. Wolny od kostnego pancerza jest brzuch. Tutaj organy trawienne rozkładają pokarm. Zbędna energia, która się przy tym wydziela, w części wspomaga termoregulację organizmu. Mocne kości miednicy zasilają energią organy rodne, zabezpieczają proces poczęcia i donoszenie płodu. A kości rąk i nóg zasilają mięśnie kończyn i w określonych warunkach mogą rozprzestrzeniać swój wpływ energetyczny na znaczne odległości wokół ciała. I na koniec kręgosłup – podstawowa magistrala energetyczna naszego organizmu. Łączy on dwie główne formacje kostne – czaszkę i miednicę. W rezultacie otrzymujemy zrównoważony system energetyczny, w którym bezustannie zachodzą procesy przegrupowywania, gromadzenia i zużywania energii życiowej. Na przykład kiedy człowiek pochłonięty jest intensywną pracą intelektualną, energia kości miednicy zasila mózg. Wzmożone zużycie “niższej" energii powoduje obniżenie aktywności płciowej. Tym, częściowo, można wyjaśnić zjawisko, że aktywny proces twórczy dostarcza twórcy dużej rozkoszy także na poziomie przeżyć cielesnych. Oczywiście samym tylko przegrupowaniem energii nie można tłumaczyć twórczości. Ale kiedy człowiek doznał silnego napięcia umysłowego, wybuchu intelektualnego, odczuwa nieprzemijające napięcie jeszcze długo po kulminacji aktywności mózgowej. Energia “dolnego kośćca", wykorzystana do aktywizacji myślenia, nie może od razu powrócić na miejsce. Do jej “spłynięcia w dół" może przyczynić się współżycie płciowe. Właśnie w trakcie kontaktu płciowego następuje aktywne przegrupowanie siły życiowej, jej spływanie w dół po kręgosłupie i przywracanie zakłóconej równowagi energetycznej. W doznaniach wyraża się to rozluźnieniem, zadowoleniem, usunięciem napięcia. Niestety we współczesnym świecie niekorzystne uwarunkowania zewnętrzne prowadzą do nakładania się na siebie licznych procesów energetycznych, powstawania sytuacji chorobowych i do zbędnego, nieuzasadnionego zużywania siły życiowej z naszych kostnych akumulatorów. Proponowany zestaw ćwiczeń służy utrzymaniu w równowadze bilansu energetycznego. Pierwsze ćwiczenie rozwija wrażliwość, wyostrza nasze przeżycia wewnętrzne i odczucia. Usiądź wygodnie z wyprostowanymi plecami. Postaraj się skoncentrować całą uwagę na kręgosłupie. Mentalnie, promieniem swojej uwagi obmacaj go na całej długości od potylicy do kości ogonowej. Wykonaj powolny wdech i równocześnie wyobraź sobie, jak przetacza się on delikatną falą po kręgosłupie. Jest to być może najbardziej skomplikowany moment – połączenie oddychania, odczuwania oraz wizualizacji. Jednak po kilku dniach treningu stan ten osiągniesz szybko i łatwo. Najpierw wyobraź sobie, jak wdech przetacza się po kręgosłupie od góry, a wydech wypływa przez kość ogonową do dołu. Po osiągnięciu stałego odczucia zmieniamy orientację. Teraz wdech jakby podnosi się od kości ogonowej w górę po kręgosłupie, a wydech wychodzi przez potylicę. Opanowanie tego ćwiczenia wymaga czasu, dlatego w pierwszych dniach należy trenować intensywniej. Czas trwania treningu – dwa razy dziennie po 20-30 minut. Nie należy wykonywać tych ćwiczeń tuż przed zaśnięciem, ponieważ może wystąpić pobudzenie zakłócające sen. Poza tym porę ćwiczeń każdy określa sam, kierując się samopoczuciem, nastrojem, chęcią itp. Kiedy uda się połączyć oddech, odczucie i wizualizację, powstanie trwały stan – wdech, jak fala, płynie przez kręgosłup. Początkowo może to wywoływać zawroty głowy, bolesne napięcia mięśni pleców i klatki piersiowej. W przypadku takiej reakcji należy przerwać ćwiczenie, rozluźnić się, posiedzieć nie myśląc o niczym. Następnie można powtórzyć ćwiczenie. Kolejnym etapem treningu jest przetoczenie dwóch strumieni: od góry i od dołu. Wykonaj powolny, głęboki wdech i wyobraź sobie, że dwie fale ruszyły po kręgosłupie, jedna naprzeciw drugiej. W środku długości kręgosłupa górny i dolny strumień spotykają się i powstaje odczucie przyjemnego ciepła. Oddychaniem rozprowadzamy ciepło po całej długości kręgosłupa. Stopniowo tkanka kostna kręgów zaczyna wchłaniać ciepło oddechu. Pomagamy sobie wizualizacją: tkanka kostna jest jak przesuszona gąbka, nie od razu wchłania ciepło, ale szybko kręgi jakby rozmiękają i zaczynają wypełniać się energią. Koncentrujemy się na tym procesie. Stopniowo pojawi się odczucie głębokiego napełnienia tkanki kostnej na poziomie komórek, a następnie wrażenie przepływu ciepła wewnątrz kręgów. Ważnym jest kontynuowanie napełniania, wówczas siła życiowa oddechu, którą odczuwamy jako ciepło, przeniknie w głąb, przejdzie przez okostną i napełni kruchy, porowaty rdzeń kości – tę strukturę, w której pierwotnie zakumulowana jest siła życiowa. Aktywizujemy oddychanie oraz wizualizację i osiągamy odczucie głębokiego wypełnienia kręgosłupa ciepłem od wewnątrz, aż każda komórka zaczyna promieniować siłą i energią. Odczucie to jest naprawdę niezwykłe i pomylić go z czymkolwiek innym po prostu się nie da. Moment napełniania kręgosłupa każdy rozpozna bezbłędnie. Ciepło przepełnia kręgosłup, zaczyna płynąć po kościach szkieletu, po żebrach aż do mostka. Następnie ciepło wypełnia kości miednicy. Tkanka kostna rozluźnia się i aktywnie wchłania ciepło w swoje głębokie struktury. Przypomnij sobie analogię z przesuszoną gąbką, wrzuconą do wody. Po napełnieniu się kości miednicy rozprzestrzeniamy ciepło po kościach nóg: od stawów biodrowych do kosteczek stóp i palców nóg. Po napełnieniu żeber i klatki piersiowej, zaczynamy przenosić ciepło na łopatki, obojczyk i stąd po kościach rąk – od stawów barkowych do kiści. Postaraj się możliwie najwyraźniej wyobrazić sobie wypełnienie ciepłem wszystkich stawów. To wzmocni wiązadła. A mocne wiązadła są podstawą siły naszego ciała. Należy również pamiętać, że napełnienie tkanki kostnej nie nastąpi szybko, bo kości muszą rozluźnić się, a komórki – przestroić się z oddawania na odtwarzanie potencjału energetycznego. Wreszcie ciepłem wypełnione są: kręgosłup, klatka piersiowa, miednica, kości nóg i rąk. Wykonujemy jeszcze kilka wdechów i czujemy, jak pod naporem oddychania ciepło z kręgosłupa rozlewa się po szyi, potylicznych kościach czaszki... Następnie ciepłem napełniają się kości ciemieniowe i skroniowe, kości twarzy. Powstaje dziwne uczucie, że czaszkę wypełnia miękkie, płynące ciepło, przenikające w głąb głowy, obmywające mózg, wnikające w niego i rozpuszczające napięcia, skurcze, wewnętrzne bloki. Mózg żywi się energią płynącą od kości czaszki. Ciepło z kości stopniowo wypełnia mięśnie i tkanki całego ciała. Postaraj się rozluźnić jak najgłębiej. Właśnie wtedy w twoich kościach odtwarzana jest energia. Jeżeli będziesz regularnie doładowywać kostne akumulatory, to już po kilku tygodniach znacznie poprawi się twoje samopoczucie, drobne niedomagania spowodowane zakłóceniami równowagi energetycznej organizmu znikną niezauważalnie, jakby same z siebie. Celem jest nie tylko poprawa stanu zdrowia, ale i osiągnięcie jakościowo nowego stanu: stać się młodszym, silniejszym, ładniejszym i aktywniejszym. Opanowanie ćwiczeń energetycznego doładowywania tkanki kostnej jest pierwszym krokiem w systemie treningu subtelnych struktur organizmu. Następnym etapem są treningi skierowane na oczyszczenie organizmu ze złogów, zwiększenie rezerwy wydajności organów wewnętrznych, ich aktywności życiowej. Tradycyjnie pod ogólnym oczyszczaniem organizmu rozumiemy zestaw procedur, skierowanych na fizyczne wyprowadzenie złogów z ciała. Nie odrzucając tych rzeczywiście bardzo efektywnych działań, mimo wszystko proponujemy własne doświadczenie. W odróżnieniu od popularnych metod, nie zakłada ono lewatyw, przemywania jelit itd. Główną tezą naszej metody jest to, że nasz organizm zdolny jest uporać się praktycznie z każdą dolegliwością i syntetyzować każdą substancję, zdolną przetworzyć toksyczne złogi w związki neutralne, albo rozłożyć je na czynniki proste i wykorzystać na własne potrzeby. Aby ten proces ruszył z pełną mocą i był celowy, a nie przypadkowy, należy opanować specjalne sposoby oddychania, wywołać specjalne wizualizacje i odczucia. Oddychanie i połączenie wizualizacji z odczuciami wprowadza do organizmu określony program, wpływa na procesy syntezy i rozkładu w naturalnych, fizjologicznych laboratoriach ciała. Decydujące znaczenie odgrywa tutaj trening psychiki. Zmiana orientacji procesów biochemicznych prowadzi do tego, że złogi organiczne są utylizowane, rozkładane i transformowane na substancje niezbędne dla procesów fizjologicznych. Natomiast nie podlegające rozkładowi toksyny są zwyczajnie blokowane i wydalane z organizmu drogą naturalną. Metody te wymagają większego nakładu pracy i samodyscypliny na pierwszych etapach oczyszczania. Ci jednak, którzy opanowali praktykę i wykonują ćwiczenia, zdolni są uporać się z licznymi dolegliwościami bez uciekania się do uciążliwych i często drogich metod oczyszczania. Jeszcze jedną zaletą psychosomatycznego spalania złogów jest wydzielanie przy tym ogromnej ilości energii, która zużywana jest na podtrzymanie procesów fizjologicznych. Zatem pierwszy składnik treningów – oddychanie. Siadamy wygodnie, plecy proste, oczy najlepiej zamknięte. Zresztą to sprawa indywidualna... Robimy wdech, uważnie obserwując swoje odczucia. Śledzimy jak powietrze przechodzi przez drogi oddechowe, oskrzela, wlewa się do płuc i wypełnia je. (Nie śledzimy wizualnie, lecz towarzyszymy wdechowi skupiając się na swoich odczuciach.) Aby wyraźniej przeżywać najpierw wstrzymujemy oddech na kilka sekund, a następnie zaczynamy robić powolny wdech, odnotowując sobie: powietrze weszło do kanałów nosowych, płynie przez jamę nosowo-gardłową, przechodzi przez oskrzela, napełnia płuca. Stopniowo udaje się poczuć topografię struktur oddechowych, ich stan oraz reakcje na różne rodzaje oddychania. Po pełnym wdechu zatrzymujemy oddech i robimy powolny wydech. Wydech również odprowadzamy swoją uwagą. Staramy się zapamiętać odczucia pojawiające się w tkankach jamy nosowo-gardłowej. Wyobrażamy sobie, że robimy wdech pewnym fragmentem skóry. Na przykład, jeśli występują bóle w krzyżu, to całą płaszczyzną krzyża. Po kilku powtórzeniach tego ćwiczenia pojawi się odczucie pełnej przenikalności skóry dla wdechu i wydechu. Skóra jak gdyby rozpuszcza się w oddechu. Zaczynamy oddychać mięśniami. Przez skórę, która stała się już przeni-kalna dla ruchu powietrza, wciągamy je bezpośrednio tkanką mięśniową. Odczucia będą wyraźne, ponieważ mięśnie napełniają się krwią, rozgrzewają się. Oddychamy mięśniami i stopniowo one również rozpuszczają się w oddechu, tak jak skóra. Teraz kolej na kości szkieletu. Podobnie jak skóra i mięśnie, kości po kilku powtórzeniach stają się przenikalne i strumień oddechu dotyka wewnętrznych organów. Koncentrujemy uwagę na odczuciach tego fragmentu ciała, gdzie znajduje się chory organ. Jeżeli uda się poczuć i wyobrazić sobie sam chory organ, będzie to niewątpliwy sukces treningów. Swoim wdechem, niczym obłokiem, otulamy organ wewnętrzny. W tym przypadku wdech jest bardziej wizualizowanym, aniżeli realnym strumieniem powietrza. Ważne, aby towarzyszyło mu odczucie przepływu powietrza. Wyobrażamy sobie, jak obłok energii, światła, ciepła otacza chory organ i pomagamy temu procesowi oddychaniem. Nie spieszymy się, by napompowywać organ energią. Jest on teraz jak przesuszona gąbka wrzucona do wody. Zadaniem pierwszego treningu jest otworzenie energii oddychania drogi do głębin naszej fizjologii. Należy dać organowi pobyć w energetycznym obłoku, wchłonąć siłę życiową, i z przeciążonego, zmęczonego, częściowo pokurczonego, staje się on rozluźniony, napełniony, aktywny. I dopiero wówczas, kiedy organ “rozmięknie", zacznie oddychać, robimy pierwszy, bardzo powolny wdech i wyobrażamy sobie, że komórki wciągają w siebie energię, napełniają się nią. Po zatrzymaniu wdechu zaczynamy równie wolno robić wydech. Po wykonaniu kilku cykli oddechowych staramy się wywołać odczucie, że wydech zabiera brud z chorego organu. W całości cykl oddechowy może przebiegać razem z wyobrażeniem, że wdech wlewa się jak świeża, czysta, niosąca lekkość struga, a wydech wypływa jak brudny, mętny potok. Połączenie oddechu i wizualizacji wprowadza określony program działań struktur fizjologicznych na poziomie wymiany międzykomórkowej. Proces oczyszczenia został zapoczątkowany. Ale to dopiero pierwszy krok, wszak zadany program ledwie dotyka zewnętrznych poziomów wzajemnych subtelnych oddziaływań w organizmie. A zjawisk zastojowych w tkankach nie zlikwiduje jedna wizualizacja. Dlatego należy zmusić mięśnie gładkie organów wewnętrznych do pracy – do napinania i rozluźniania. Za podstawę w tym przypadku posłuży umiejętność napinania i rozluźniania tkanki kostnej. I znów z pomocą przychodzi oddychanie. Robimy wdech wyobrażając sobie, że przetacza się on po kręgosłupie od potylicy do kości ogonowej. Następnie powtarzamy wdech, ale tym razem kierujemy go od kos'ci ogonowej do potylicy. A teraz równocześnie – z góry i z dołu. Pojawia się uczucie, że kręgosłup napełnia się wdechem, jest jakby rozpierany od wewnątrz. Zatrzymujemy wdech, zamykamy go w kręgosłupie. Powstaje dziwne odczucie napięcia kręgosłupa. Nie mięśnie przykręgowe, położone po obu stronach kręgosłupa, a sama tkanka kostna kręgów napręża się, wyprostowuje kręgosłup, rodzi odczucie niezwykłego usztywnienia... Przypomnijmy sobie powiedzonko: “Jakby kij połknął..." Czujemy się podobnie. Naprężenie tkanki kostnej tym różni się od mięśniowego, że jest mniej dynamiczne, ale przenika kręgosłup na całej długości. Pomagamy sobie wysiłkiem woli i czujemy, jak kręgosłup stopniowo zamienia się w twardy, nie zginający się pień. I dopiero w końcowej fazie napinania w proces ten włączają się przylegające mięśnie... Napięcie z kręgów przenosi się na kości miednicy, żebra, obojczyki, łopatki, podnosi się po kręgach szyjnych do góry i wypełnia kości czaszki. Powstaje odczucie pełnej skamieniałości ciała. Trudno jest oddychać, reakcje są zwolnione. Nie można przebywać długo w takim stanie, dlatego po osiągnięciu maksymalnego napięcia od razu zaczynamy relaksację. Należy wykonywać ją bardzo powoli, gdyż szybkie zrzucenie napięcia spowoduje nieprzyjemne zjawiska szczątkowe w kościach. Tkanka kostna znacznie wolniej niż mięśnie reaguje na myślowe impulsy woli. Natomiast powolne rozluźnienie kości rozlewające się falą po kręgosłupie, kościach miednicy, żebrach, obojczykach, łopatkach, kościach czaszki, osiąga taką głębię, jaka jest niemożliwa do osiągnięcia przy rozluźnianiu mięśniowym. Po osiągnięciu pełnego, nieznanego wcześniej rozluźnienia, pobędziemy w nim dostatecznie długo, ażeby poczuć “przezroczystość" wszystkich struktur ciała. One jakby równocześnie są i ich nie ma... Zaczynamy powracać do normalnego stanu. Przypomnijmy sobie, jak napełnialiśmy mięśnie podczas treningu medytacyjno-sensorycznego pierwszego stopnia. Napełniamy je gotowością do działania, zmuszamy do napinania się, początkowo rozkazami mentalnymi, a następnie realnymi działaniami. Po kilku minutach pełnego rozluźnienia kostnego ciało jest tak wypoczęte, jak po nocy głębokiego snu. Odczucie świeżości, rześkości płynie z wnętrza... Przy pomocy napinania-rozluźniania, udało się usunąć zjawiska zastoinowe w kościach szkieletu. Następny etap treningu, to połączenie napełniania energetycznego z naprężeniem tkanki kostnej. Proces naprężenia odpowiada wydechowi, wyciskającemu z komórek zastoinową “energię spokoju". Przy narastaniu napięcia tkanki kostnej następuje wzmocnienie połączeń energetycznych, zagęszczanie tkanek siłami wewnętrznego ściskania. Tkanki, zagęszczając się, gotowe są pozbyć się nagromadzonych w nich szkodliwych substancji. Jeżeli proces naprężania połączymy z wizualizacją oraz z odczuciem, że z kości jest wyciskana czerń i brud, to komórki otrzymają program rozkładu, transformacji i utylizacji złogów organicznych, i zaczną go realizować. Pełne i głębokie rozluźnienie kości po naprężeniu odpowiada fazie wydechu, przyjmowania i gromadzenia energii. Można ponownie odwołać się do analogii z gąbką. Kiedy ją wyżymasz, wyciskasz na zewnątrz wypełniającą ją wodę mydlaną. Kiedy puszczasz gąbkę – powracając do pierwotnego stanu wciąga w siebie czystą wodę. Podobnie zachowuje się tkanka kostna. Ważnym jest, aby w momencie ściśnięcia i rozluźnienia wizualizować – początkowo wydalaną ciemność i brud, a następnie wciąganie czystej i jasnej siły, energii, cieczy, światła – jak komu pasuje. Napełnianie i oczyszczanie tkanki kostnej samo z siebie jest dobrą metodą samouzdrawiania. Oprócz efektu terapeutycznego technika ta ma duży wpływ na wewnętrzne formowanie i rozwijanie struktur szkieletu, podwyższenie ich energetycznej aktywności akumulowanych możliwości. Aby dać przykład wpływu na formowanie struktur kostnych wykonamy doświadczenie. Stań przy ścianie mocno przyciskając do niej plecy. Zrób na niej znak na wysokości czubka głowy. To jest twój normalny wzrost. Teraz zacznij naprężać kręgosłup, tak jak wcześniej to opisano. W momencie największego napięcia zrób ponownie znak na wysokości czubka głowy. Następnie porównaj oba znaki. Pomiędzy nimi może być różnica od 0,5 do 4 centymetrów. Wszystko zależy od twojego wzrostu, ostrości wizualizacji, zdecydowania i determinacji. Praktyka pokazała, że ukierunkowane treningi pozwalają na stałe zwiększyć wzrost. W jednym przypadku o 5 cm, w drugim – o 8 cm. Ale rekordzistką stała się trzydziestoletnia kobieta, która po pół roku wytrwałych treningów podrosła o 14 cm. Przy regularnych treningach efekt zwiększenia wzrostu jest trwały, utrzymuje się do końca życia. Mechanizm wzrostu, moim zdaniem, jest następujący: Tkanka kostna kręgosłupa w trakcie napinania-rozluźniania wzmacnia się, staje się silniejsza, napełnia się energią. Z tym, że kość może ulegać wzmocnieniu albo “poziomo" przez zagęszczenie kręgów wszerz, albo “pionowo" przez zagęszczenie i wzrost kręgów w górę. Kierunek rozwoju określa program wizualizacji i odczuwania. W trakcie naprężania tkanki kostnej kręgosłupa wysiłkiem woli zmuszamy uczucie naprężania do orientacji ku górze, jakby rozciągając kręgosłup. Kiedy naprężenie osiągnie szczyt, utrwalamy je w odczuciach, zapamiętujemy. Można nawet w myślach wypowiadać słowne formuły typu: “Kręgosłup rozciągnął się. Podrosłem. Zawsze taki będę..." Ważne jest, aby te słowne formuły wypowiadać z pełnym przekonaniem. Następnym etapem treningów jest wypracowanie nawyków kierowania mięśniami gładkimi organów wewnętrznych. Najczęściej stany chorobowe u człowieka zaczynają się od powstania zjawisk zastoinowych. Naczynia, wątroba, nerki, jelita – wszystkie organy potrzebują określonego poziomu dynamiki, działania związanego nie tylko z wypełnianiem przez nie ich funkcji fizjologicznych. I o ile nasi przodkowie zaspokajali tę potrzebę poprzez ciągły ruch, to człowiek współczesny, ze swoją hipodynamią [Hipodynamia (zespół hipokinetyczny) – zespół zaburzeń wewnątrzustrojowych, powstający w wyniku długotrwałego ograniczenia lub zmniejszenia aktywności ruchowej. Cechuje go: obniżenie napięcia ścian naczyń krwionośnych i zwolnienie akcji serca prowadzące do obniżenia ciśnienia tętniczego, zmniejszenie uwapnienia kości, częściowy zanik włókien mięśniowych, zagęszczenie krwi i obniżenie uwodnienia tkanek, utrata ciężaru ciała, zmniejszenie koordynacji ruchów mięśniowych, (przyp. tłum.)] coraz częściej staje się ofiarą miękkich tapczanów. Często zjawisk hipodynamicznych w organizmie nie mogą usunąć ani poranne biegi, ani gimnastyka... Mamy zbyt mało ruchu, a na większą jego ilość nie wystarcza czasu. A i same organy wewnętrzne, które nagromadziły w sobie niemało złogów, mogą zbuntować się przy jednorazowych, nadmiernych obciążeniach. Jakie jest wyjście? Proponujemy jeden z możliwych wariantów – trening mięśni gładkich organów wewnętrznych poprzez specjalne ćwiczenia medytacyjno-sensoryczne. Podczas gdy w pierwszej części opisu gimnastyki mowa była o medytacyjno-sensorycznych ćwiczeniach mięśni, to teraz spróbujemy wymusić nietypową pracę organów wewnętrznych. Kiedy człowiek dużo się rusza, zajmuje się pracą fizyczną, to jego organy wewnętrzne są poddawane oddziaływaniom z zewnątrz – ze strony gorsetu mięśniowego, ruchomości kośćca, w szczególności żeber itd. Następuje mimowolne naprężanie i rozluźnianie mięśni organów wewnętrznych, którego nie rejestruje nasza świadomość. W ten sposób zapewniony jest aktywny obieg krwi, a procesy zastoinowe nie rozwijają się. Ale w warunkach chronicznej hipodynamii, ważne jest zmusić organy wewnętrzne do takiej pracy, jakbyśmy przez cały czas aktywnie ruszali się. Niektórzy powiedzą, że o wiele lepiej byłoby naprawdę poruszać się! Jednak kiedy nagromadziły się zjawiska zastoinowe, nawet najbardziej aktywnym ruchem nie można ich szybko zlikwidować, ponieważ działania fizyczne mają charakter ogólny i ich wybiórczość jest niewielka. Nawet w przypadku, kiedy wykonuje się określone asany... Poniżej przedstawimy system ćwiczeń ukierunkowanych na samodzielne nauczenie się napinania i rozluźniania mięśni gładkich organów wewnętrznych. Przy opanowywaniu tych technik pomocna będzie umiejętność napinania i rozluźniania tkanki kostnej. Ale zanim rozpoczniemy ćwiczenia, zapoznajmy się z niektórymi zasadami bezpieczeństwa. Nie należy wywoływać dużego, nadmiernego naprężenia organów wewnętrznych. Może to doprowadzić do niekontrolowanego skurczu. Na początku treningów najlepiej wywoływać bardzo lekkie napięcia i głębokie rozluźnienia. Należy przestrzegać złotej zasady: niedobór i tak przesunie nas do przodu, a nadmiar może odrzucić daleko w tył. Każde naprężenie-rozluźnienie należy przeprowadzać płynnie, powoli, kontrolując swoje stany. Przy najmniejszym, negatywnym odczuciu naprężanie należy przerwać i rozpocząć głębokie rozluźnianie. Podczas treningów należy oddychać powoli i płynnie, łącząc naprężanie i rozluźnianie z oddechem. Jeżeli mimo wszystko skurczu nie udało się uniknąć, w żadnym razie nie wpadajcie w panikę. Zachowujcie panowanie nad sobą, albowiem skurcz nie może rozwijać się gwałtownie, jak przy zmianach chorobowych. Minie sam, co prawda, po dostarczeniu wam kilku nieprzyjemnych chwil. Aby uniknąć tych negatywnych reakcji, trzeba nauczyć się przerywać zjawiska kurczowe przy pomocy czynnika odwracającego uwagę. Na przykład, w odwróceniu uwagi podczas pracy z wątrobą pomoże następujący sposób: zegnij mały palec prawej ręki tak, ażeby opuszka dotykała jego podstawy; mocno naciśnij z dwóch stron na paznokieć i podstawę małego palca w taki sposób, aby wywołać ból. Ten bodziec przyciągnie uwagę i rozpoczynający się skurcz minie sam z siebie. W żadnym wypadku nie wolno napinać i rozluźniać serca i płuc. Organy te nieustannie, dynamicznie pracują i w celu ich trenowania konieczne są inne, pośrednie ćwiczenia. Według mnie, serce samo z siebie zachorować nie może. Wszystkie choroby sercowe są następstwem negatywnych procesów w organizmie, które zmuszają nasz “motor" do pracy w warunkach przeciążenia, albo zakłócają jego pracę i w ten sposób prowadzą do zmian w strukturach serca. Bywa, że wystarczy zlikwidować te procesy, a serce odzyskuje pełną sprawność. Nasze serce jest organem, który zaopatrzony jest w znacznie lepsze systemy samoregulacji i samoodnawiania niż pozostałe organy. Do jego pełnej odnowy wystarczy stworzyć warunki normalnej pracy, wyeliminować wszystkie uboczne wpływy na naczynia, obniżyć ogólne tło toksyczne organizmu, przywrócić równowagę hormonalną... Stosowanie się do powyższych zasad jest szczególnie ważne na początku treningów. Po niedługim okresie pracy pojawi się doświadczenie w rozluźnianiu i naprężaniu organów wewnętrznych i treningi będą przebiegać pewnie, bez zrywów. Aby sprawnie przeprowadzać ćwiczenia, należy najpierw zaznajomić się, chociażby w ogólnych zarysach, z anatomią i fizjologią. Głęboka wiedza nie jest potrzebna, ale trzeba posiadać wyobrażenie o topografii naczyń, rozmieszczeniu organów, kości. Tak więc, po wykonaniu wszystkich ćwiczeń przygotowawczych, nauczeniu się techniki naprężania i rozluźniania kości, można rozpocząć treningi z organami wewnętrznymi. Na początek nauczymy się odczuwać mięśnie gładkie organów wewnętrznych. Teoretycznie wiemy, że wewnątrz ciała jest wiele układów, które zabezpieczają nasze procesy fizjologiczne. Ale w praktyce, dopóki coś tam nie zaboli, nawet nie myślimy, a już na pewno nie czujemy, gdzie co się znajduje. Do pierwszego doświadczenia najlepiej nadaje się wątroba. Znajduje się ona w prawym podżebrzu. Naprężamy kręgosłup na całej długości. Tkanka kostna napełnia się naprężeniem, które przenosi się na żebra, rozpływa się po nich i napełnia kość mostkową. Szczególną uwagę zwracamy na dolne prawe żebra. W momencie maksymalnego naprężenia poczujemy, że pod nimi znajduje się ciało wątroby. Ważnym jest tutaj stworzenie warunków do przeniesienia naprężenia z kości na tkankę wątroby. Wyobrażamy sobie, że fala naprężenia z żeber jak gdyby przecieka w ciało wątroby i napełnia je. Ten obrazowy sygnał przechodzi poprzez psychikę do podświadomości i stąd po stopniach związków samoregulacji w postaci programu działań, wnika w komórki mięśni gładkich wątroby. W rezultacie wątroba zaczyna naprężać się. Jest to stan na tyle nieoczekiwany, że łatwo zapomnieć o stałej kontroli nad procesem naprężenia-rozluźnienia. Zachowajcie czujność! I oto tkanka wątroby naprężyła się, cała ona stała się odczuwalnym, naprężonym tworem. Zatrzymujemy się. Przedłużanie naprężania może doprowadzić do niekontrolowanego przesilenia i przerodzić się w skurcz. W celu rozluźnienia tkanki wątroby należy zmienić program, który został zadany komórkom za pomocą wizualizacji. Wyobrażamy sobie, że do wątroby, ze wszystkich stron równocześnie, zaczyna wlewać się strumień świeżego powietrza. Pomagamy sobie oddychaniem. Powoli wciągamy powietrze, starając się odczuć jak wchodzi ono do wątroby, omijając skórę, mięśnie i kości. Tak samo powoli jak przy naprężaniu tkanka wątroby rozluźnia się. Przypomnijmy sobie opisaną już analogię z suchą gąbką wrzuconą do wody. Podobnie wolno rozluźnia się wątroba, napełnia odczuciem świeżości, wewnętrznej aktywności. W początkowym okresie cykl naprężania-rozluźniania nie powinien być wykonywany więcej niż trzy razy. Stopniowo zwiększamy liczbę powtórzeń i dochodzimy do 7-9. Naprężanie-rozluźnianie już samo z siebie jest silnie stymulującym czynnikiem usuwającym zjawiska zastoinowe. Jednakże jeżeli do tego działania dołączyć znaną już wizualizację, że w momencie naprężenia z wątroby wyciskane są ciemność i brud, a w czasie rozluźniania wlewa się w nią czystość i świeżość, to odnawianie tkanek, ich aktywizacja nastąpią znacznie prędzej i efektywniej. Schemat treningu innych organów wewnętrznych jest taki sam: 1. Naprężenie odpowiednich odcinków kręgosłupa i przylegających do organu kości. 2. Przeniesienie naprężenia bezpośrednio na sam organ wewnętrzny. 3. Naprężenie mięśni gładkich do pojawienia się odczucia naprężonej, monolitycznej bryły. 4. Stopniowe rozluźnienie organu. 5. W następujących po pierwszym razie powtórzeniach procesowi naprężania-rozluźniania towarzyszy wizualizacja wyciskania z tkanek brudu w czasie naprężania i napełniania ich czystością i świeżością w czasie rozluźniania. Przestrzegając tego schematu, w ciągu kilku dni można nauczyć mięśnie gładkie organów wewnętrznych pracować autonomicznie, według rozkazów woli. Przede wszystkim zapobiega to zjawiskom zastoinowym, obniża stopień hipodynamii, a przy regularnych treningach, doprowadzi do pełnej regeneracji tkanek organów. Twierdzenie to oparte jest na doświadczeniu setek praktykujących. Możemy przytoczyć wiele przykładów jak przy pomocy tylko tych ćwiczeń ludzie praktycznie przywracali sprawność tego lub innego organu i uwalniali się od dolegliwości. Praktyka ta przedstawia określoną wartość także dla osób, które aktywnie uprawiają sport albo stale wykonują pracę fizyczną. Zarówno u jednych, jak i u drugich, pewne grupy mięśni i odpowiadających im organów wewnętrznych są rozwinięte bardzo dobrze, natomiast inne cierpią z powodu braku aktywności. Techniki świadomego, kierowanego naprężania-rozluźniania mięśni gładkich organów wewnętrznych pomogą im przywrócić zachwianą równowagę, nauczą szybkiej i efektywnej regeneracji po ciężkich treningach i fizycznych przeciążeniach, po urazach. Zaznaczmy, że treningi naprężania-rozluźniania to dopiero pierwszy etap opanowania technik głębokiej transformacji. Ale wszystko po kolei. Tak więc, nauczywszy się naprężać-rozluźniać organy wewnętrzne, otrzymaliśmy środek przeciwko zastojom, hipodynamii, zaburzeniom procesów wymiany. Jest to jednak poziom zewnętrzny. W celu głębokiego kierowania procesami wewnątrz ciała opanujemy kilka technik, które pozwolą regulować swój stan na poziomie oddziaływań komórkowych. Tak jak w poprzednich opisach, podstawową metodą jest wizualizacja w połączeniu z odczuwaniem. Nasza praktyka w badaniu procesów podświadomości, a także doświadczenie nagromadzone w dziedzinie psychofizyki samoobserwacji, pozwala stwierdzić, że wizualizacja razem z odczuwaniem jest uniwersalnym środkiem tworzenia nowych programów lub modyfikacji już istniejących. W celu zmiany programu wewnątrzkomórkowego, należy stworzyć specjalną wizualizację. A odpowiedzią komórki będzie dla nas uświadomione odczucie. Stopniowo, gromadząc zmysłowe doświadczenie odczuć, możemy wysubtelnić własne postrzeganie do tego stopnia, że poprzez swoje wewnętrzne przeżycia zaczniemy rozumieć i śledzić rozwój procesów zachodzących w komórkach. Wytrwałym treningiem można dojść do odczuwania jeszcze subtelniejszych wzajemnych oddziaływań. Pojawia się pytanie: W jakim celu? Ponieważ w większości przypadków świadoma ingerencja w samoczynne procesy subtelnych współzależności w organizmie może doprowadzić do negatywnych następstw. Po to, żeby efektywnie ingerować w pracę układów i organów, wystarczy pośredni wpfyw wizualizacją na poziomie organów wewnętrznych i komórek kluczowych. O tej właśnie szczególnej właściwości struktur komórkowych będzie mowa. Jeżeli weźmiemy ogromną ilość komórek tkanki wątroby i połączymy je razem – nie otrzymamy jeszcze pracującej, żywej wątroby. Koniecznym jest, aby ta ilość komórek była zjednoczona nową jakością. A pierwiastkiem jednoczącym w tym przypadku będzie “komórka kluczowa". Ona właśnie jest głównym nosicielem programów działania wewnątrzkomórkowego, ona koordynuje wszystkie procesy w organie i przez nią realizuje się łączność organu z centrami samoregulacji, następuje korekcja programów. Właśnie komórka kluczowa może zostać zablokowana zmianami chorobowymi, negatywnymi programami. Wówczas każde, nawet najbardziej efektywne leczenie nie przynosi rezultatu, ponieważ konieczna jest radykalna zmiana sposobu działania, przeprogramowanie. Jak w praktyce znaleźć tę komórkę kluczową i nauczyć się pracować z nią? W znany już sposób – poprzez przeżywanie wizualizacji. Kontynuujmy rozpatrywanie przykładu wątroby. Po wielokrotnym naprężaniu-rozluźnianiu powstaje odczucie, że organ jak gdyby na nowo ożył, oczyścił się i zaczął pracować intensywniej. Ale jeżeli nie utrwalimy rezultatu, wszystko możne szybko wrócić do punktu wyjścia. Dlatego należy utrwalić program pozytywny. W miarę nasilania się odczuć rozluźnienia organu wzmagamy wizualizację napełniania wątroby czystą, kryształową, ciepłą wodą. Wkrótce pojawia się odczucie, że komórki wątroby jak gdyby rozdzielają się jedna od drugiej i swobodnie pływają w ciepłym, kryształowym płynie. Ogromna ilość komórek, oddzielonych od siebie, wypełnia wodę czyniąc ją podobną do gęstego bulionu. A wśród nich ukrywa się komórka kluczowa. Swoimi odczuciami wchodzimy w pole komórkowe i mentalnie jakby wzywamy komórkę kluczową do ujawnienia się. Na pierwszy rzut oka może się to wydać oszukiwaniem samego siebie, ale mimo wszystko uwierzcie i wkrótce praktycznie odczujecie rezultat – jesteście na progu dobroczynnych przemian. Kluczowa komórka pojawia się w polu mentalnego widzenia jako jakiś rozmyty obraz, u niektórych na przykład w formie podobnej do równoległościanu, półprzeźroczystej struktury. Słowem, u każdego tworzy się własny obraz, podyktowany właściwościami postrzegania wewnętrznego. Kiedy obraz ten pojawi się, postarajmy się go odczuć, aby zrozumieć jakie zmiany zaszły w komórce kluczowej. I znowu będą to jedynie odczucia, a nie proste wskazówki co należy wykonać. Przedstawię poniżej kilka typów postrzegania komórki kluczowej. Z pewnymi wariacjami obrazy te pojawiają się u większości praktykujących: 1. Wyraźna struktura o kształcie półprzeźroczystego równoległościanu. Ciemny osad na ściankach jest świadectwem zanieczyszczenia pierwotnych programów negatywnymi blokami informacyjnymi. 2. Bezkształtny twór, podobny do obłoku, przez który przebijają się ciemne promienie. W tym przypadku ciemne promienie są negatywnymi ingerencjami informacyjnymi w program pierwotny. 3. Dwa koncentryczne kręgi. Wewnętrzny – jasny, przeźroczysty, a zewnętrzny wypełniony ciemnymi zagęszczeniami. Owe zagęszczenia to negatywne zniekształcenia programów. 4. Krótki jasno-przeźroczysty tunel, jedno z wyjść lub oba zalepione są czymś ciemnym, co rozprzestrzenia się do wnętrza tunelu. Ciemność jest symbolem negatywnej ingerencji w program fizjologiczny. Oczywiście wyliczone obrazy nie wyczerpują całej różnorodności indywidualnego postrzegania. Całkiem możliwy jest wariant zupełnie niezwykły. Ale istota nie ulega zmianie. Jasne pole i ciemne wtrącenia bloków informacyjnych – tak w pierwszej chwili spostrzegasz komórkę kluczową. Naszym zadaniem jest taka zmiana struktury kluczowej, aby usunąć z niej ciemność i przywrócić poprzedni czysty, jasny, płynący, rozluźniony stan komórki – nosicielki roboczych programów danego organu. Każdy może kierować tym procesem w miarę swoich sił i fantazji. Ale można pójść już sprawdzoną drogą. Zaczynamy naprężać i rozluźniać komórkę kluczową. Stopniowo światło z zewnątrz zacznie napełniać ją w momencie rozluźnienia i wypierać ciemność. Wizualizacja ta usuwa zniekształcenia w programie i przywraca mu pierwotną czystość. Praktycznie wystarczy wypchnąć bloki informacyjne poza granice komórki, aby stopniowo powrócił i zaczął działać pierwotny program. Jednak najbardziej radykalnym środkiem jest pełne rozpuszczenie ciemnych zagęszczeń w świetlnych pulsacjach towarzyszących naprężeniu-rozluźnieniu. Kiedy to nastąpi, pozostanie odczucie głębokiego wewnętrznego rozluźnienia, pustki w organie, z którym pracujemy, i wewnętrznego drżenia. Jest to dowód usuwania negatywnych programów. Należy jednak zregenerować siły poświęcone na proces normalizacji działania komórki kluczowej. W tym celu rozszerzamy swój wzrok wewnętrzny i odczuwamy całe pole komórkowe danego organu. Po odtworzeniu komórki kluczowej procesy odbudowy przebiegają w organie płynnie, niedostrzegalnie, ale wymagają ogromnej energii. Dlatego wyobrażamy sobie i równocześnie odczuwamy, jak czysty prąd krystalicznej, ciepłej wody, energii lub światła (w zależności od tego, jaki obraz pojawi się wyraźniej) wlewa się do przestrzeni pola komórkowego i napełnia je, przemywając komórki i unosząc resztki ciemności. Utrzymujemy ten obraz do czasu, aż powstanie odczucie wypełnienia, a nawet lekkiego rozpierania w organie wewnętrznym. Istnieją także uzupełniające, całkiem efektywne i co najważniejsze posiadające niezależną wartość użytkową, sposoby energetycznego oczyszczania i nasycenia organizmu. Pierwszy to metoda sterowanego krwioobiegu. A drugi – otwarcie równoległego kanału oddechowego. Pierwszy sposób – sterowany krwioobieg – jest efektywny i ważny dla wszystkich osób bez wyjątku, ponieważ wspomaga wydalanie ze struktur biologicznych złogów i przywraca normalny metabolizm zarówno organu, jak i organizmu w całości. Natomiast drugi sposób – równoległy kanał oddechowy – obok praktycznej wartości dla każdego, jest szczególnie ważny dla sportowców i tych, którzy często doświadczają silnych, gwałtownych obciążeń fizycznych i muszą szybko, skutecznie się regenerować. Zaczniemy od opisania metody sterowanego krwioobiegu. Nie będziemy wdawali się w szczegóły teoretyczne. Po prostu znajdujemy u siebie na lewym nadgarstku miejsce pulsu. Następnie na prawej ręce, na wierzchu dłoni w rejonie nadgarstka znajdujemy punkt, w którym puls również jest wyczuwalny, ale bardzo słabo. Znaleźć ten punkt nie jest trudno, należy lekko zgiąć kiść prawej ręki i mniej więcej na środku nadgarstka utworzy się mały dołek. Jeżeli położymy na nim opuszkę średniego palca lewej ręki, to wkrótce poczujemy słabe bicie własnego pulsu. Teraz obracamy obie ręce wnętrzem dłoni do ciała i nakładamy je na krzyż w taki sposób, aby punkt słabego pulsu na wierzchniej stronie prawego nadgarstka nałożył się na punkt pulsu na lewym nadgarstku. Pierwsza część ćwiczenia została wykonana. Teraz uważnie wsłuchujemy się w odczucie pulsacji, które z początku pojawiło się w miejscu złączenia punktów pulsów. Mentalnie pomagamy pulsacji rozprzestrzenić się najpierw na całą długość rąk, następnie na ramiona, głowę, tułów, plecy, nogi... Oczywiście początkowo pojawią się komplikacje, ponieważ trudno będzie utrzymać koncentrację, czując, jak całe ciało pulsuje w jednym rytmie. Wkrótce jednak zdobędziemy doświadczenie. Kiedy nauczymy się wywoływać pulsację w ciele, opanujemy pracę z organami wewnętrznymi. Dla przykładu weźmy ową wątrobę, od której rozpoczynaliśmy opis praktyk. Wysiłkiem woli przenosimy pulsację na wątrobę (albo inny organ wewnętrzny) i zaczynamy przebijać się przez nią. Wyjaśnię to na takim przykładzie. Jeżeli chcemy przeczyścić zapchaną brudem rurkę, to możemy włożyć do niej jakiś tłok i stopniowo, za każdym razem przepychając go coraz dalej i dalej, wypchnąć czop brudu. Podobnie odczuwa się proces przepychania pulsacji przez organ wewnętrzny. Początkowo fala pulsacji ledwie wchodzi w tkankę organu. Cofnąwszy się, znów wnika w nią, ale już nieco głębiej. I tak wielokrotnie, aż do czasu kiedy nie poczujemy, że swoją pulsacją zdołaliśmy przebić się przez zapchaną złogami, naprężoną tkankę organu. W tym momencie pojawia się odczucie, że pulsacja krwioobiegu zaczyna swobodnie przepływać, przenikając tkankę organu i unosząc z niego naprężenia, brud, złogi. Ćwiczenie to tworzy program wewnątrzkomórkowy, który pomaga naturalnemu strumieniowi krwi w organach i w ciele przedostać się przez kapilary, doprowadzić tlen do najdalszych zakątków, napełnić nim komórki, usunąć skurcze naczyń oraz mięśni gładkich. Metoda sterowanego krwioobiegu może mieć wiele zastosowań. Od samouzdrawiania organów wewnętrznych, po szybkie odtworzenie sprawności mięśni po dużych, fizycznych obciążeniach i naprężeniach. Trudniejsza do opanowania jest technika równoległego kanału oddechowego. Zanim rozpoczniesz przerabianie jej, spróbuj zatkać sobie usta i nos dłonią i nie oddychać, jak długo będzie to możliwe. Kiedy nie będziesz mógł już dłużej wytrzymać, otwórz usta i nos i wsłuchaj się w to błogie odczucie: powietrze wlewa się do płuc i, nawet jeżeli nie jest bardzo czyste, wydaje się najsmaczniejsze, bo jest niezbędne do życia. Ze starożytnych nauk wiemy, że oddychanie nasyca organizm energią. I o ile oddychanie jest aktem nieświadomym, to również nasycenie energetyczne dokonuje się poza naszą świadomością. Spróbuj uświadomić sobie ten proces. Kiedy zatkałeś usta i nos rękoma, pojawiło się odczucie, że drogi oddechowe próbując złapać choćby niewielką porcję powietrza napinają się. A teraz wyobraź sobie, że zakrywasz ręką usta i nos, to znaczy stwórz wizualizację. Powstaje mniej więcej ten sam stan, co przy realnej czynności, ponieważ tworząc wizualizację zgodnie z nią przestajesz oddychać. Ponownie mentalną ręką przykrywasz sobie nos i usta, ale w rzeczywistości otwory te pozostawiasz otwarte, więc oddychanie trwa dalej. Ale cóż to? Niby oddychasz, a brakuje powietrza! Masz wrażenie, że gdzieś obok fizycznego kanału oddechowego istnieje jeszcze jeden, którym coś tam powinno płynąć. To właśnie jest równoległy kanał oddechowy, albo, posługując się stosowaną obecnie terminologią jogi, kanał prany, którym energia życiowa swobodnie napływa do organizmu. Kiedy zakrywasz sobie usta i nos podczas wizualizacji, to rzeczywiste powietrze napływa do organizmu, ale jego najważniejszy składnik – energia – zatrzymywany jest mentalną ręką. Albowiem energia i wizualizacja są w istocie tym samym i właśnie wizualizacja może generować energię lub zatrzymywać jej strumień. Ponownie zatkaj swoje otwory oddechowe fizyczną ręką. Powietrze nie przepływa, natomiast energia może swobodnie przepływać przez tkanki ręki kanałem prany. Wysiłkiem woli otwórz ten kanał i poczuj, jak łagodną falą zaczyna się w nim przepływ energii. Zadziwiające, że w tym przypadku można stać z zamkniętymi ustami i nosem dostatecznie długo i nie doświadczać śmiertelnego pragnienia wdechu. Po kilkakrotnym wykonaniu realnie odczujemy położenie nieznanego nam dotąd równoległego kanału oddechowego (kanału prany), przez który dokonuje się nasycenie ciała siłą życiową. Trzeba zauważyć, że opanowanie kanału prany i jego praktyczne wykorzystanie wymaga wprawy oraz niezbyt skomplikowanych, ale regularnych treningów przez kilka dni. Ale za to później, kiedy będziecie czuli w sobie ten kanał i potrafili otwierać go szerzej małym wysiłkiem woli, wasze oddychanie wzbogaci się o nieznaną dotąd jakość – świadome włączenie strumienia energetycznego. Praktyczne wykorzystanie tej wiedzy jest wielorakie. Od umiejętności długotrwałego zatrzymania oddychania, kiedy trzeba przebiec pełen gazu lub pyłu odcinek ulicy, po szybkie i skuteczne regenerowanie się po nadmiernych obciążeniach albo długotrwałym, wyczerpującym działaniu, które męczy człowieka bardziej niż jednorazowy, nagły wysiłek. Dwa eksperymenty: Wykonaj 15-20 przysiadów... Oczywiście, oddech wzburzy się. Spróbuj uspokoić go tradycyjnymi sposobami i zaobserwuj, ile czasu na to poświęciłeś. A teraz powtórz doświadczenie z przysiadami, ale w celu uspokojenia oddechu wysiłkiem woli otwórz kanał prany i zacznij oddychać obydwoma kanałami – tradycyjnym i nowym. Cztery-pięć wdechów i rytm oddychania zostanie przywrócony, ponieważ przez kanał prany energia życiowa transportowana jest bezpośrednio do serca i błyskawicznie uzupełnia zaistniały niedobór. Jednym z wyjaśnień drugiego oddechu u sportowców jest pogląd, że po ogromnym fizycznym wysiłku, kiedy organizm jest na granicy zupełnego wyczerpania, włącza się do pracy w aktywnym trybie kanał prany i człowiek otrzymuje ogromny zastrzyk siły. Jeżeli po długim i męczącym działaniu – związanym z napięciem fizycznym i umysłowym, wstrząsami emocjonalnymi, stresami – czujesz się całkowicie przybity, wycieńczony, pomóż sobie kanałem prany. Znajdź ładne, smukłe i równe drzewo. Latem może to być dąb, brzoza, modrzew... Zimą – sosna, świerk... Stań obok niego i zwyczajnie oddychaj. Stopniowo, wysiłkiem woli, zaktywizuj kanał prany. Odczuwasz, jak równocześnie z wdechem i równolegle z nim do organizmu wlewa się ciepły strumień siły życiowej. Najpierw napełnia on płuca i oskrzela. Bardzo szybko przepełniają się. W tym momencie wstrzymaj oddychanie i poczuj, jak przepełniającą płuca energię wchłaniają tkanki. Nie ma już potrzeby robić wydechu, a nawet nie ma czego wydychać – wszystko wchłonęły tkanki płuc. Można napełniać organizm, a następnie czekać, kiedy energia z płuc rozejdzie się po całym ciele. Ale można w momencie wdechu wysiłkiem woli, jakby przedłużyć kanał w dół – do miednicy i jeszcze niżej, do stóp. I wówczas każdy wdech niesie w sobie energię życia i napełnia zarówno sam kanał, jak i otaczające go tkanki. Takie oddychanie “od głowy do pięt" zdolne jest w bardzo krótkim czasie wyrównać zaburzony bilans energetyczny organizmu. Zatem oba sposoby każdemu potrzebującemu dają do ręki silę samooddziatywania oraz samoregeneracji, którą trzeba tylko wykorzystywać, a do tego wystarczy osobiste pragnienie człowieka. Teraz zajmiemy się bardzo specyficznym kierunkiem treningów związanym z generowaniem wizualizacji. Przede wszystkim są to techniki transformacji i stworzenia w sobie rdzenia woli, dążenia, zamierzenia. Te formy pracy przydadzą się każdemu, ale w pełnym zakresie mogą być realizowane tam, gdzie wre sportowa walka, gdzie zwycięża rzeczywiście silniejszy. A silniejszym stanie się ten, kto zdoła nie tylko zwyczajnie trenować, ale i otworzyć w sobie ogromny potencjał wewnętrznych możliwości. Zanim zaczniemy opisywanie tych treningów należy powiedzieć o tak zwanych gestach otwarcia. Są to specjalne pozy i połączenia rąk, które pozwalają otwierać w sobie możliwości siłowe, koncentrować je w jakimś działaniu lub ruchu, a co najważniejsze, pozwalają w pełni realizować potencjał transformacji. Język gestów otwarcia jest różnorodny i wielofunkcyjny. Posługując się nimi można koncentrować się na jakichś mentalnych lub fizycznych działaniach, można liczyć nie gorzej niż komputer, a przede wszystkim zupełnie się rozluźnić i zbliżyć do stanu niemyślenia. Coś przypominającego gesty otwarcia znamy z tanich filmów o niewidzialnych wojownikach – Ninja. W wielkiej sztuce “Nin-jitsu" rzeczywiście istnieje cały obszar specjalnych połączeń palców – mudr – przy pomocy których adepci osiągali to samo, co my poprzez gesty otwarcia: koncentrację, skupienie, rozluźnienie, gromadzenie siły w jednym punkcie itp. Różnica polega na tym, że oni wyrośli w innej kulturze i swoje korzenie mają w innych tradycjach. I to co może być niezwykle skuteczne dla mieszkańców Kraju Wschodzącego Słońca, wcale nie musi przynieść oczekiwanego efektu nam. Chociaż zewnętrznie niektóre gesty są podobne... Zatem, pierwszy gest otwarcia jest nam już znany: jest to skrzyżowanie rąk przyciśniętych do piersi, kiedy miejsce pulsu na tylnej stronie prawego nadgarstka połączone jest z punktem pulsu na lewej ręce. I obie ręce, miejscem połączenia, przylegają do piersi mniej więcej na środku odległości pomiędzy tarczycą a mieczykowatym wyrostkiem kości mostkowej. Głowa lekko opuszczona, oczy półprzymknięte. Cała uwaga skupiona na odczuciu zespolenia nadgarstków i piersi. Jest to gest koncentracji i wewnętrznej ciszy. Stojąc tak przez pewien czas, wykonujący gest odczuwa wyciszenie myśli, uspokojenie i skupienie. Oddech staje się płytki, natomiast kanał prany otwiera się, organizm aktywnie wypełnia się energią, a równocześnie wypoczywa. Cisza spowija mózg i myśli, przychodzi stan wyciszenia i wysokiej gotowości. Właśnie ten pierwszy gest zaczyna pierwszą transformację. Tworzymy wizualizację: Idziemy po miękkiej, leśnej ziemi, słoneczko przenika przez korony jasnych, złotych sosen, migocze w liściach brzóz. Wspinamy się na pagórek, przechodzimy na jego drugą stronę, schodzimy do parowu, w którym jeszcze od wiosennych roztopów pozostało jeziorko kryształowej wody. Ciepła, nagrzana słońcem woda przyciąga do siebie, zaprasza. Wchodzimy w nią i czujemy, jak kryształowa woda rozmywa nasze ciało, które powoli rozpuszcza się w jeziorku i staje się tylko polem komórek, ogromnym obłokiem biologicznych komórek, z których nasz rozum i wola zdolne są ulepić wszystko, co zechcemy. Kim winniśmy się stać? Odpowiedź jest już gotowa, udzielił jej gest otwarcia. W tym ciepłym jeziorku powinniśmy napełnić się cierpliwością, wewnętrzna ciszą i spokojem. W jaki sposób rozpuścić swoje ciało w wodzie? To czysto praktyczne pytanie ważne jest dlatego, że od stopnia odczuwania rozpuszczenia się zależy także siła transformacji. W momencie mentalnego wchodzenia do wody jeziorka wykonujemy głęboki wdech kanałem prany i zatrzymujemy energię wewnątrz siebie. Ona od wewnątrz i obraz mentalny wody od zewnątrz tworzą odczucie, że stopniowo powłoki ciała stają się przenikalne. Pomagamy procesowi rozpuszczania się oddychaniem. Wdychamy ciepłą wodę jeziora skórą, mięśniami, kośćmi... Ciało, jak kostka cukru w wodzie, stopniowo rozpuszcza się, zamienia w jakąś bezkształtną masę, a następnie całkiem znika. Oczywiście nie samo realne ciało, a jedynie odczucia płynące ku nam z mnóstwa zewnętrznych receptorów, podpowiadają: wszystkie tkanki rozpuściły się, zniknęły, stały się po prostu komórkami kąpiącymi się w wodzie. A dla nas ważnym jest wywołanie właśnie tych odczuć, ponieważ one tworzą określone programy w naszej podświadomości i zmuszają struktury biologiczne do pracy zgodnie z nimi. Kiedy powstanie oczekiwane uczucie zniknięcia ciała, przypominamy sobie techniki naprężania tkanki kostnej. Wyobrażamy sobie siebie jako dużą i leniwa rybę, która spokojnie grzeje się w ukośnych promieniach słońca, przenikających płytką wodę. Jest to nowa forma, w którą powinniśmy wbudować swoje rozpuszczone ciało... Zaczynamy naprężać szkielet: najpierw naprężamy kręgosłup, następnie żebra, kości nóg, rąk, a na końcu kości miednicy. Naprężamy tak, aby realnie odczuć jak nasz szkielet przekształca się w szkielet ryby. Nie ma konieczności wdawać się w szczegóły anatomiczne. Dla nas ważnym jest wytworzyć w swojej wyobraźni odczucie szkieletu ryby. I ono powstanie, jeżeli początkowe wyobrażenie wielkiej, leniwej ryby było dostatecznie wyraźne. Kiedy osiągniemy wyraźne przeżycie nowej dla nas formy szkieletu, on sam obrośnie mięsem i łuską, pojawi się ogon i płetwy. W każdej transformacji jest pewien kluczowy moment, który obowiązkowo należy wymodelować i przeżyć w swoich odczuciach. W tym przypadku jest to oddychanie skrzelowe. Kiedy poczujemy, że ciało ryby jest ukształtowane i stopiliśmy się z nim, kierujemy uwagę na to, jak po obu stronach głowy rytmicznie unoszą się i opadają pokrywy skrzelowe. Przez szczeliny skrzelowe do kanału prany wlewa się strumień energii i rozpływa się po ciele. Duże, leniwe ciało napełnione jest spokojem, a równocześnie gotowością do natychmiastowego działania. Przy najmniejszym zagrożeniu wystarczy mocne machnięcie ogonem i ryba błyskawicznie umyka przed uderzeniem. Ale póki nie ma niebezpieczeństwa, można porozkoszować się ciepłymi promieniami przenikającymi wodę... Myślę, że nie ma potrzeby objaśniać podstawowego celu transformacji. Nas przecież interesuje nie tyle odczucie ryby, ile ta właśnie zdolność ciągłego zasilania energią z zewnątrz i pozostawanie w najwyższej gotowości do działania. Po opanowaniu tej transformacji nie ma potrzeby za każdym razem wykonywać rozpuszczania się i wszystkich pozostałych czynności. Wystarczy tylko wywołać odczucie miarowo kołyszących się pokryw skrzelowych po obu stronach głowy, mniej więcej w rejonie uszu i bocznych powierzchni szyi. Wizualizacja ta, jeżeli jest dobrze wyćwiczona, daje stały strumień energii w kanale prany i zapewnia zasilanie energetyczne oraz odnawianie organizmu. Nasze badania wzajemnego oddziaływania struktur podświadomości i wizualizacji dały podstawy do wyrażenia poglądu, że podobne transformacje, przeprowadzone i utrwalone wielokrotnymi powtórzeniami, zmieniają cały system fizycznych reakcji człowieka i czynią go posiadaczem rzeczywistych nadmożliwości, utrwalonych jako odruchy bezwarunkowe. Oto następny gest otwarcia, który poprzedza drugą transformację. Nogi rozstawione na szerokość ramion, stopy ułożone równolegle. Plecy wyprostowane, ramiona swobodnie opuszczone. Ręce ugięte w łokciach. Dłonie wierzchnią stroną do piersi, opuszki palców wskazujących i kciuków obu rąk połączone ze sobą, a same palce rozsunięte w ten sposób, żeby przestrzeń pomiędzy nimi przypominała kształtem romb. Pozostałe palce obu dłoni podgięte. Gest ten wykonuje się w przestrzeni, w odległości mniej więcej 20-30 cm od środka piersi (rys. 5). Rys. 5 Po ułożeniu palców zamykamy oczy, uwagę koncentrujemy na punkcie projekcji gestu na kość mostka. Dość szybko pojawi się odczucie ciepłego, miękkiego strumienia wlewającego się przez uformowany palcami otwór w kształcie rombu w wewnętrzną przestrzeń piersi. Można pomóc sobie i nasilić strumień, wywołując odczucie, że on, niby lekki wiatr, owiewa otwór z palców od wewnątrz. Według moich danych gest ten stosowano w rytualnym znaczeniu połączenia się z sercem Świata (rozumianego jako Wszechświat). W miarę napełniania klatki piersiowej (lub środkowego kotła siły) ciepłym, delikatnym strumieniem, ciało zaczyna kołysać się powoli i rytmicznie do przodu i do tyłu. Przebywając w tym stanie zaczynamy pomagać sobie wizualizacją rozmywania powłok ciała, tak jak to robiliśmy w pierwszej transformacji. Po zupełnym rozpuszczeniu ciała pozostajemy w stanie przepływu strumienia energii. Nie ma wokół niczego więcej, tylko strumień, który określa nasze życie. On jest samym życiem! Pobędziemy w tym strumieniu na tyle długo, na ile jest to niezbędne. Świadomość podpowie, kiedy należy kontynuować transformację... Kiedy każda komórka jest już przemyta strumieniem i napełniona siłą, w dół, w ziemię wkręcają się potężne korzenie, zamocowują się w niej i piją siłę Ziemi... Ciało wyciąga się i rośnie w górę, ręce wyciągają się ku niebu i obrastają mnóstwem gałęzi, liści... Potężne drzewo wchłonęło nas w siebie. Jego korzenie stanowią jak gdyby jedną całość z Matką Ziemią, jego korona tysiącami niewidzialnych nici związana jest z siłą słońca, a ciało jest pomostem między dwiema nieskończonościami – Niebem i Ziemią. Świadomość rozpływa się we wzajemnym przenikaniu tych nieskończoności i rozkoszuje się uczuciem miłości do wszystkich stworzeń wokół. Miłości nie za coś, a zwyczajnie dlatego, że jestem, dlatego, że życie mnie kocha, a ja oddaję mu swoją miłość stokrotnie. Wyjście z transformacji jest proste: opuszczamy ręce-koronę, poruszamy nogami-korzeniami, otwieramy oczy. Pozostaje jeszcze odczucie rozmycia, ale wkrótce ono minie. Rezultatem drugiego przeobrażenia jest przeżycie zestrojenia się ze światem przyrody ożywionej, poczucie sobą siły subtelnych współzależności. W taki sposób nasi przodkowie stapiali się z lasem i polem, wykorzystywali ich siłę w pracy, na polowaniu, w boju. Właśnie z prastarych, zamierzchłych czasów doszło do nas: “Naturalnym stanem świata przyrody ożywionej jest szczęście. Ludzie odgrodziwszy się od niego, pozbawili się szczęścia pojmowania życia, szczęścia połączenia się z nim." Jeżeli transformację tę będziemy praktykowali regularnie, to wkrótce poczujemy wsparcie sił otaczającego nas życia. Trzeba nauczyć się kochania tego życia, a ono odpłaci nam za naszą miłość. Gest otwarcia dla trzeciej transformacji przypomina poprzedni, ale z tą różnicą, że łączą się opuszki kciuków obu rąk i palców serdecznych obu rąk. Powstaje figura przypominająca pierścień. Pierścień ten ustawia się w odległości 20-30 cm od górnej części brzucha, w punkcie, który mniej więcej odpowiada środkowi odległości pomiędzy wyrostkiem mieczykowatym mostka a pępkiem. Gest ten nazywa się “Linza siły" (rys. 6). “Linza siły" poprzedza całą serię transformacji, które łączą są w trzecią pozycję. Rys. 6 Sens ich zawiera się w zestrojeniu, przekształceniu i przeżywaniu stanu zwierząt. Ilość transformacji w trzeciej pozycji zależy od tego, ile różnych zwierząt zechcemy odczuć poprzez siebie i jakie ich cechy moglibyśmy wykorzystać w rzeczywistości. Tak jak w pierwszej transformacji zaczynamy od wytworzenia obrazu mentalnego miękkiej, leśnej ziemi, ciepła, słońca i niewielkiego, kryształowego jeziorka w kotlinie pomiędzy pagórkami. Wchodzisz do ciepłej, kryształowej wody i zaczynasz rozpuszczać w niej swoje ciało. Technikę wykonania tej czynności opisano już powyżej. Kiedy wszystkie odczucia ciała ustaną (dokona się rozpuszczenie), zaczynasz tworzyć nową formę myślową. Czy potrzebujesz siły? Jeśli tak, to najbardziej właściwy do transformacji będzie obraz niedźwiedzia. Naprężasz tkankę kostną szkieletu tak, aby w tym naprężeniu twój kościec zamienił się w kościec niedźwiedzia... Po uformowaniu szkieletu kości zaczynają obrastać potężnymi mięśniami, ciało pokrywa się kosmatą skórą. Z jeziorka do lasu wychodzi już potężny niedźwiedź, w którym twoja świadomość czuje się pewnie. Przeżywasz naturalny dla tego zwierzęcia stan siły i mocy, i równocześnie nadzwyczajnej zwinności i zręczności. Poruszasz się po lesie zręcznie unikając wykrotów i powalonych drzew i czujesz, jak przed tobą toczy się przez gęstwinę fala siły, a zwierzęta wolą ustąpić z drogi gospodarzowi lasów. Dla ciebie w tym stanie istotne jest odczucie fali siły, toczącej się przed tobą. Zapamiętaj je... Leśna ścieżka biegnie pod górę. Pokonawszy wierzchołek kolejnego wzgórza widzisz w rozpadlinie nowe jeziorko. Niedźwiedź wchodzi do niego i potężne ciało zaczyna stopniowo rozpływać się. Rozpuszcza się skóra, mięśnie, kości... Znowu pozostaje tylko ludzka świadomość i pole komórek w kryształowej wodzie jeziora. Zaczynasz nowe przeobrażenie: naprężasz tkankę kostną tak, żeby uformować szkielet rysia – tego pełnego gracji, niezrównanie zwinnego leśnego zwierzęcia. Po zakończeniu przeobrażenia ryś wyskakuje z wody i z niezadowoleniem otrząsa się, koty nie lubią się kąpać. Podchodzi do najbliższego drzewa i stanąwszy na tylne łapy, pazurami przednich drapie pień. Kot ostrzy pazury... A teraz – na drzewo, na bezpieczną i niezawodną gałąź – oczekiwać na zdobycz... I oto ona pojawia się. Beztroski zając raźno skacze pomiędzy pniami drzew. Odczuwasz, jak skurczyło się i sprężyło silne, lite ciało. Tylko niecierpliwe drganie pędzelków na końcach uszu zdradza nerwowe napięcie. Wzrok skupia się na zdobyczy i równocześnie obserwuje wszystko, co dzieje się wokół. I kiedy zdobycz znajdzie się w zasięgu, lita sprężyna mięśni rozprostowuje się i potężnym skokiem ryś rzuca się na zająca... Ale i ten nie śpi i szybko ucieka przed łowcą... Pogoń między drzewami doprowadza do nowego jeziorka, w które ryś wpada z pełną szybkością. I znów rozpoczyna się rozpuszczanie. Znasz już stan zaniku odczuć ciała. Zaczynasz naprężanie kości i formowanie nowego szkieletu. Tym razem w wodzie jeziora rodzi się leśny olbrzym – łoś. Ogromne, potężne ciało, zgrabne nogi, ciężkie i groźne rogi na głowie. Oto on wychodzi z wody, radośnie parskając i sapiąc. Dla niego kąpiel jest przyjemnością. Otrząsnął się i pobiegł. Ale jego bieg tylko z boku wydaje się być biegiem. Twoje postrzeganie ruchu z punktu widzenia samego łosia – to niespieszne, płynne przemieszczanie się. Krzewy i trawy rozstępują się przed tobą i radość tego naturalnego dla zwierzęcia ruchu nasyca każda komórkę ciała, pozostaje w pamięci jako bezwarunkowy program przyszłego działania. Wyjście i transformacji jest proste – wystarczy ponownie wejść do wody i wyjść z niej jako człowiek. A można też jeszcze prościej – otrząsnąć się poruszać rękoma, nogami... Jednak wszystkie te transformacje należy kończyć ostatecznym przeobrażeniem. Po kolejnym wejściu do wody jeziora, rozpłynąwszy się, teraz formujesz siebie już jako człowieka i robiąc to starasz się połączyć w sobie wszystkie te cechy i odczucia, których doświadczyłeś łącząc się ze zwierzętami. Formujesz nogi i nadajesz im siłę oraz szybkość łosia. Formujesz ciało i kodujesz w pamięci komórek wspomnienie o sile niedźwiedzia oraz zręczności i płynności ruchów rysia. W realnym życiu, po opanowaniu techniki transformacji i zgromadzeniu niezbędnych odczuć siły, zręczności, szybkości itp., wystarczy po prostu przypomnieć sobie przeżycia z przeobrażeń. To wspomnienie będzie bodźcem uruchamiającym pracę określonego programu. Objaśnimy to na przykładzie. Sportowiec staje na starcie. Przed zawodami przeprowadził drugą transformację i zgromadził w sobie siłę skupienia i koncentracji uwagi. A przed startem przypomina sobie odczucia szybkiego i majestatycznego biegu po lesie pod postacią łosia... Głębokie programy podświadomości reagują i odpowiednio przygotowują komórki mięśni i kości do czekającego biegu. Jeżeli sportowiec ma wystarczającą wprawę w transformacjach, to pobiegnie bez wysiłku, płynnie, znacznie wyprzedzając swoich rywali. Opisane transformacje to tylko mała część tego arsenału, który jest obecnie zgromadzony i z powodzeniem praktykowany przez setki ludzi w różnych miastach Rosji. Każdy może szukać swojego stylu i kierunku transformacji – możliwości twórczości są nieograniczone. Mogę tylko dodać, że transformacje z owadami czy zwierzętami ziemnowodnymi są źródłem bardzo interesujących obserwacji w zakresie zmian rytmu i upływu czasu biologicznego. Są też transformacje wyższych szczebli, w których spotykasz się z czymś, co nie daje się z niczym porównać. Ale to jest temat na oddzielną rozmowę. Początkowo transformacje należy przeprowadzać kiedy nikt nie przeszkadza, albowiem transformacja przerwana w środku może wybić człowieka z normalnego rytmu na kilka godzin. Później, kiedy zdobędziesz doświadczenie i wzrośnie twoje wytrenowanie, warunki zewnętrzne już nie będą grały żadnej roli. Dobrze jest wykonywać transformacje na krótko przed snem, ponieważ we śnie nastąpi utrwalenie programu odczuć. Ale przed snem należy koniecznie wyjść z przeobrażenia, zająć się czymś innym i dopiero kłaść się spać... Nie ma żadnych przeciwwskazań do transformacji, jednak osoby niezrównoważone nie powinny się nimi zajmować, ponieważ mogą pojawić się u nich stany podwyższonej pobudliwości. A teraz porozmawiamy o formowaniu rdzenia woli, zamierzenia, celu... W tej lub innej postaci jest on obecny w każdym człowieku, ale najczęściej nie czuje się go i nie uświadamia. Naszym zadaniem jest pojąć ten rdzeń w sobie, uświadomić go sobie i nauczyć się wykorzystywać w życiu. Sama nazwa – rdzeń – jest czysto umowna i użyta dla wygody rozumienia, ponieważ odczuwa się go właśnie jako pewien wewnętrzny rdzeń, swego rodzaju oś symetrii psychicznej. Symetria psychiczna jest to równowaga wewnętrznych składowych każdego człowieka, mądre i harmonijne połączenie sfer: zmysłowej, psychicznej i emocjonalnej. Powiedzmy, że u kogoś gniew góruje nad spokojem, żar miłości gasi zdrowy rozsądek, a nadmierna lękliwość przeważa nad spokojem wewnętrznym. Taki człowiek znajduje się w stanie asymetrii psychicznej. Trzeba u niego przywrócić symetrię psychiczną, gdyż inaczej organizm na wewnętrzny rozgardiasz nieuchronnie zareaguje chorobą. Podstawą równowagi psychicznej jest właśnie rdzeń woli, zamierzenia, celu... Formowanie tej struktury związane jest z przeżyciami serii ostatnich transformacji. Oczywiście można byłoby znaleźć sposoby także na zrównoważenie subtelnych i nadsubtelnych przeżyć wewnętrznych, ale ponieważ wszystko w nas opiera się na określonej podstawie siłowej, to i formowanie rdzenia opiera się na zgromadzonym w transformacjach potencjale siłowym. Powróćmy do ostatniej transformacji, kiedy to łączyliśmy w sobie razem wszystkie cechy odczute u różnych zwierząt. Tym razem wypełnianie siebie nimi będziemy przeprowadzać delikatniej, uważnie obserwując jakich przeżytych cech wchłaniamy więcej, a jakich mniej. Wyjaśnimy to na przykładzie: Nabieramy siły niedźwiedzia i czujemy, jak zapełnia ona pewną przestrzeń wewnątrz ciała, jakąś jego część. Tak samo jest ze zwinnością rysia i z pełną gracji szybkością i mocą łosia. Na pierwszy rzut oka (albo na pierwsze odczucie) wydaje się, że wszystkie te stany równomiernie zapełniają nasze ciało. Ale jeżeli przysłuchamy się odczuciom, zauważymy, że i siłą, i zwinnością, i szybkością zajęte są jakieś amorficzne przestrzenie w nas, których istnienia wcześniej nawet nie podejrzewaliśmy... Są to indywidualne pola odczuć, które istnieją w każdym, ale przejawiają się nie u wszystkich. Właśnie ich odczuwanie daje nam możliwość wykorzystania ukrytego potencjału siły psychicznej. Spróbujemy wyobrazić sobie, że przestrzeń tych pól przenika nić przeciągnięta od czubka głowy do obszaru miednicy mniejszej. Początkowo, póki nić utrzymuje się tylko naszym wyobrażeniem, nie odczuwamy jej związku z polami odczuć. Po to, aby struktury te rozpoczęły pracę, zaczynamy naprężać i rozluźniać nić. Początkowo wyobrażone działania będą ledwo zauważalne, ale już po kilku powtórzeniach pojawi się odczucie, że wewnątrz ciała, wzdłuż całego pionu rdzenia, przebiega praca. Powtórzenia, następujące jedno za drugim, prowadzą nas do realnego przeżywania pulsacji rdzenia. A on, jak bibuła, zaczyna wchłaniać w siebie stany pól odczuć. I siła, i zwinność, i szybkość zlewają się w pulsującym rdzeniu w jedną całość, mieszają się, zmieniają się jakościowo i wkrótce nie ma już oddzielnych stanów – w pulsacji rdzenia rodzi się nowy, harmonijny stan, który połączył w sobie wszystkie nowe cechy... Przysłuchujemy się temu stanowi. Jest w nim i wola zwycięstwa, i jasne uświadomienie celu, i zamierzenie rozwinięcia w sobie wielkiej siły wewnętrznej ! W pierwszej chwili może wydawać się, że opanowanie praktyk transformacji dostępne jest tylko dla ludzi posiadających znaczne doświadczenie w praktyce medytacyjnej. Ale w życiu wszystko jest znacznie prostsze. Ważne jest, aby po prostu zacząć, a już pierwsza próba da każdemu przekonanie o tym, że osiągnie założony cel i otworzy w sobie potencjał wewnętrznych możliwości. To przekonanie opieram na doświadczeniu grup, które opanowały system gimnastyki medytacyjno-sensorycznej, w których zbierali się najróżniejsi ludzie, w tym także w ogóle nie posiadający nawyków z zakresu kultury fizycznej. Mimo to, wszyscy, którzy pracowali nad sobą, już osiągnęli znaczące rezultaty. Oto kilka przykładów. Po katastrofie samochodowej ciężki uraz kręgosłupa na kilka miesięcy przykuł Irinę do łóżka. Później, kiedy zaczęła przemieszczać się samodzielnie, myślała tylko o jednym – uśmierzyć ból w plecach. Na zajęcia przyszła z poważnymi wątpliwościami co do możliwości zmiany swego stanu. Nawet by nie przyszła, gdyby nie nalegania koleżanki. Po półrocznych treningach (od października do maja) w ogródku działkowym rozrzuciła półtorej tony nawozu i tylko dzięki temu zauważyła, że plecy od dawna już nie bolą, a wydajność pracy stała się taka, jakiej przed urazem nie bywało... Bory s był posiadaczem sporego brzuszka, zwiotczałych mięśni i pierwszych oznak niewydolności serca. Ciągle marzył, że zacznie ćwiczyć na siłowni, ale to czasu nie było, to chęci... Do grupy przyszedł sam, zaintrygowany opowieściami o gimnastyce, którą można wykonywać nie schodząc z tapczanu. Zaczynał kilka razy i rzucał... Ale pewnego razu jego zapał trwał dłużej niż zwykle – dwa tygodnie – i Borys odczuł rzeczywisty rezultat. Pracuje nad sobą już rok, chociaż częstotliwość jego treningów jest niewielka: po 20 minut 2-3 razy tygodniowo. Ale nawet to wystarczyło – brzuch wciągnął się, mięśnie stwardniały, o dawnej zadyszeć zapomniał, chodzi lekko, sprężyście... Władimir jest sportowcem. Ćwiczy sztuki walki. Po zapoznaniu się z systemem treningów spróbował na sobie i przekonał się o ich wysokiej efektywności. On sam tak ocenia rezultat: “Kiedy zaczynam wykorzystywać w walce zasadę pustego mięśnia i błyskawicznego jego napełniania, to szybkość działania wzrasta wielokrotnie. Ale szczególnie ważne stały się dla mnie transformacje. W trakcie treningów, biegu, w walce – zawsze – przed rozpoczęciem wykonuję transformacje i wówczas rezultat przewyższa moje oczekiwania." Pozostaje dodać, że niedawno Władimir otrzymał czarny pas w swoim stylu sztuk walki. Przykładów można przytoczyć wiele, ale najważniejszy i najcenniejszy – to wasza własna praca nad sobą. Oczywiście trening medytacyjno-sensoryczny nie jest panaceum na wszystkie nieszczęścia i nie jest jedynym kluczem do sukcesu, ale jego możliwości są ogromne i zajmie on, mam nadzieję, poczetne miejsce w arsenale sportowców i w ogóle wszystkich potrzebujących, pragnących uporać się z hipodynamią i prowadzić aktywny tryb życia. Ważne jest również to, że korzenie tej metody leżą w prastarych słowiańskich praktykach psychofizycznych i dlatego maksymalnie odpowiadają nam, którzy żyjemy na słowiańskiej ziemi i z mocy naszych geograficznych, psychicznych i duchowych właściwości nie możemy, a nawet nie chcemy przestrajać siebie pod nowomodne wschodnie lub zachodnie nauki. Dla nas ważne jest nasze kulturowe doświadczenie, pozostające w ukryciu tyle lat. I jeżeli ktoś z czytelników pójdzie tą drogą – otworzy siebie dla siebie – to będzie to osiągnięcie gimnastyki medytacyjno-sensorycznej. Myślę, że dla osób, które opanowały pierwsze części systemu, pewne sprawy staną się oczywiste, a życie – jaśniejsze i bardziej zrozumiałe, albowiem praktyki, które zostały omówione, prowadzą człowieka ku odkrywaniu w sobie tajemnicy... Szczęśliwej podróży, drodzy przyjaciele! Idźcie ramię w ramię z silą i dobrocią, a one pomogą rozwiązać wszystkie życiowe węzły! Wstecz / Spis Treści / Dalej Siła zewnętrzna (praktyka samoregulacji psychoenergetycznej – kurs III stopnia) Doszliśmy do bardzo ważnego etapu pracy. Pierwsze dwa kursy poświęcone były opanowaniu technik medytacyjnych, ukierunkowanych na rozwój struktur energetycznych ciała i osiągnięcie zdrowia. Wszystkie towarzyszące treningi jedynie pokrzepiały ciało, wzmacniały organizm, pomagały pełniej realizować ukryte możliwości. Wielu ćwiczących osiągnęło już pewność siebie, swoich sił, odporność psychiczną, możliwość samodzielnego radzenia sobie z wieloma dolegliwościami. Ale oprócz konkretnej wiedzy i zdolności samoregulacji pojawiły się i nowe życiowe zainteresowania, jakościowo odmienne spojrzenie na świat. I oczywiście każdy, kto zakończył program dwóch kursów i zaczyna odczuwać potrzebę posuwania się naprzód, rozumie, że nowy pogląd na życie – to dopiero początek drogi prowadzącej nas w świat subtelnych odczuć. I droga ta, w nowy świat subtelnych odczuć, droga do doskonałości – nie ma końca. Możemy oceniać swoje osiągnięcia tylko poprzez porównanie swojego stanu przed i po opanowaniu kursów, według tego, ile zrobiono, a nie według tego, ile pozostało do osiągnięcia harmonii. Albowiem po osiągnięciu oczekiwanej harmonii zobaczymy nowe, niejasne uprzednio cele i możliwości, ku którym droga wiedzie przez pracę i rozwój. I według nas pogląd ten jest lekiem na nieuzasadnioną zarozumiałość. Wszak nieskończoność dążenia do pełnej doskonałości wskazuje, że zawsze będzie więcej przed, niż za nami. Jeżeliby cel – doskonałość – można było wyrazić w jakichś skończonych formach, to po zbliżeniu się do niego nieuchronnie stanęlibyśmy przed wyborem: albo utknąć na tym etapie, albo szukać jakichś nowych form rozwoju. Wszak ruch jest istotą życia. Trzeci stopień kursu samoregulacji psychoenergetycznej daje możliwość przejścia od względnie prostych ćwiczeń ze strukturami energetycznymi ciała do dalece bardziej złożonych treningów zewnętrznej energetyki, opanowania technik medytacyjnych prowadzących naszą świadomość ku pracy na wysokich poziomach subtelnej percepcji świata. Nie stawiamy pytania: Co to takiego świadomość? Rozpatrujemy konkretne techniki i ćwiczenia, przy pomocy których możemy odczuć swoją świadomość jako coś realnego, nie abstrakcyjnego. Jak już wspominaliśmy, na kursie trzeciego stopnia rozpoczynamy poznawanie zewnętrznych struktur energetycznych – kokonu. Co rozumiemy pod pojęciem kokonu? Jest to swego rodzaju powłoka energetyczna otaczająca człowieka, posiadająca niezwykle skomplikowaną strukturę, tak przestrzeni wewnętrznej, jak i błony zewnętrznej. Wystarczy powiedzieć, że błona zewnętrzna to nie tylko linie sił oddzielających kokon człowieka od otaczającej go przestrzeni. Jest to kompleks dwunastu siłowych, informacyjno-praktycznych, diagnostycznych i kontaktowo-dystansowych struktur, które można porównać do cebuli. Tak właśnie są one ułożone i jednocześnie połączone w jedną całość. Na tym polega osobliwość różnowymiarowych przestrzeni, że powłoki mogą układać się kolejno jedna za drugą, a równocześnie przenikać się wzajemnie. Kokon pozwala nie tylko kierować procesami wewnątrz ciała na wszystkich płaszczyznach energetycznych, ale także wpływać na procesy zewnętrzne, w które człowiek włączony jest przez uczestnictwo w różnorodnych zdarzeniach. Bazą kokonu są tzw. czakry czitrini. Są to zewnętrzne odpowiedniki czakr ciała, będące według nas swego rodzaju strukturami przejściowymi sprzęgającymi przestrzenie różnych wymiarów. Jeśli spojrzeć na czakry czitrini z punktu widzenia energetyki, to przypominają one zbiorniki podobne do baniek mydlanych, otaczające ciało ze wszystkich stron. Ich rozmiary mogą wahać się od połowy do kilku metrów średnicy. Kiedy jednak koncentracją świadomości wejdziemy do wnętrza czakr czitrini, znajdziemy się w bezgranicznej przestrzeni, wypełnionej najsubtelniejszymi stanami energetycznymi. Moim zdaniem, właśnie w łączeniu się różnych przestrzennych wymiarów (w naszym przykładzie czakr ciała i czakr czitrini), należy poszukiwać wielowymiarowej natury życia człowieka. Przejście świadomości w inny system współrzędnych przestrzennych po wejściu do czakry czitrini może właśnie dać nam klucz do poznania nieskończoności przestrzeni, zrozumienia czasu jako względnego wskaźnika istnienia biologicznych obiektów i innych ciał materialnych. Opanowanie czakr czitrini pozwoli nauczyć się kierowania powstawaniem i przepływem różnorodnych procesów wewnątrz organizmu, które według starożytnych nauk rodzą się właśnie na subtelnych i supersubtelnych planach energetyki istnienia. Oprócz opanowania tych struktur i kierowania energetyką na poziomie subtelności odpowiadającym czitrini, program kursu III stopnia pozwala synchronizować subtelne struktury energetyczne ciała z grubszymi. Jak pokazała praktyka, podobna synchronizacja, a w następstwie harmonizacja, ma niezwykle silne oddziaływanie terapeutyczne i bardzo korzystnie wpływa na procesy psychiczne. LEKCJA 1 Zaczynamy ją od przeprowadzenia medytacji “Wodospad", którą zakończyliśmy kurs II stopnia. Kąpiąc się w jeziorze, zaczynamy przenikać w głąb cząsteczek światła i dochodzimy do ściany błękitnej mgły. Przechodzimy przez nią i wychodzimy w kosmos. Lekko i swobodnie płyniemy w wypełniającym przestrzeń gwiezdnym świetle. Wchłaniamy energię gwiazd i rozkoszujemy wrażeniem nieograniczonej swobody, poczuciem jedności z Kosmosem! Wyrwaliśmy się z pęt tradycji i wyobrażeń, i po raz pierwszy być może zetknęliśmy się z ogromem i wolnością kosmosu. Rozszerzamy pola własnych czakr w kosmiczną dal. Wchodzimy kolejno we wszystkie czakry i mentalnymi rękoma otwieramy przednią ściankę. Czakra będzie się otwierała początkowo z trudem, a później coraz lżej. Rozproszony strumień światła z czakr kierujemy w przestrzeń i czujemy jak przednia ścianka topnieje, rozpuszcza się, wkrótce zanika kompletnie. Nasze czakry są w pełni otwarte na kosmos, a jego emanacje swobodnie wlewają się do ich wnętrza. Dostrzegamy kilka zamglonych, starych gwiazd, leżących blisko siebie. Obejmujemy je swoimi polami i podciągamy bliżej jedną ku drugiej. Czujemy opór, który przezwyciężamy swoją siłą. Ściągnęliśmy gwiazdy razem, ale wciąż jeszcze każda z nich świeci oddzielnie... Jeszcze jeden wysiłek i gwiazdy zlewają się w jedną nieforemną, jasną bryłę. Blask ich na moment gaśnie, po czym nagle wybucha z ogromną siłą. Po połączeniu się rozbłysła nowa gwiazda, która wchłonęła moc wszystkich starych i wyrzuca teraz w przestrzeń potężny strumień światła i energii. Wybuch odrzucił nas daleko od gwiazdy, a strumień światła pochwycił i unosi. Potężne wichry szalejące w pobliżu gwiazdy stopniowo słabną, stają się łagodniejsze, przekształcają się w wartki strumień, który unosi nas w swoich strugach. Poddajemy się woli strumienia i odczuwamy jak unosi on nas w głębiny przestworzy pełnych światła. Wokół rozbrzmiewa dziwna, trudna do opisania muzyka kosmosu, muzyka Powszechnej Harmonii. Na razie słyszymy jedynie daleki jej odgłos, ale strumień niesie nas wprost do źródła światła i muzyki. W pewnym momencie okazuje się, że moc muzyki i światła są dla nas zbyt silne, ich subtelność i czystość uchodzą w niedostępne dla nas stany... Pojawia się pragnienie powrotu... Zaczynamy płynąć pod prąd strumienia i odczuwamy, jak strumienie światła zdzierają z nas resztki ciemności i brudu, zmywają powłoki ciała i unoszą je. Z dużym wysiłkiem przebijamy się pod wartki prąd ku gwieździe i z każdą chwilą, coraz intensywniej obmywamy się w strumieniu światła, odrzucamy wszystko co zbyteczne. Z każdą chwilą wysubtelnia się nasze postrzeganie świata. Docieramy do kipiącej światłem powierzchni gwiazdy i wchodzimy w głąb. We wnętrzu nowego ciała niebieskiego buszuje jaskrawe i czyste światło o niezwykle wysokim natężeniu. Odczuwamy jak napełnia nas siłą i mocą, popycha w kierunku zewnętrznej powłoki gwiazdy i w końcu wyrzuca w przestrzeń pięcioma oddzielnymi promieniami. Czujemy się każdym z tych promieni i równocześnie nimi wszystkimi. Promienie padają na ziemię, każdy w inne miejsce: jeden – na kwitnącą letnią łąkę; drugi – w głębinę cichej, ciepłej, sennej rzeki; trzeci – w leśną gęstwinę wypełnioną zapachami grzybów i cichym szelestem opadających liści; czwarty – na pokryty lodem i śniegiem szczyt górski, gdzie powietrze jest kryształowo czyste i tylko obojętny na wszystko wiatr poświstuje smętnie i monotonnie; piąty – na rozpaloną żarem pustynię. Głęboko wczuwamy się w każde z tych miejsc, przebywamy w każdym z nich i wchłaniamy je. A teraz łączymy je w jedną całość. Odczuwamy jak zlewają się łąka i rzeka, las i pustynia, czystość i zimna obojętność górskiego szczytu. W tym momencie pojawia się dziwny stan – zupełne zobojętnienie, zatraca się poczucie przestrzeni i znów zaczyna pobrzmiewać muzyka, która towarzyszyła nam podczas pływania w strumieniu światła w kosmosie. Odczuwamy, jak przenika nas, ustawia wszystko na właściwe miejsca, i – wracamy do rzeczywistości. Czujemy, jak zmienił się nasz odbiór świata. Wiele rzeczy przestało być dla nas tak prymitywnymi i prostymi jak dawniej. Zaczynamy wnikać w ich istotę. Odpoczywamy w głębokiej relaksacji... Przeprowadzamy oczyszczanie kanału czitrini i włączamy go do pracy. W tym celu koncentracją wchodzimy weń od góry, opuszczamy się do kości ogonowej i powoli wdychamy energię przez muladharę od dołu przez kanał centralny i suszumnę w górę, do sahasrary. Zatrzymujemy wdech, koncentrujemy go i z falą światła wydychamy powoli i spokojnie po kanale czitrini w dół. Odczuwamy jak wydech, wychodząc z czitrini na dole, rozlewa się kałużą światła i wsiąka w ziemię. Powtarzamy to ćwiczenie (nosi ono nazwę “Krija Joganandy" od nazwiska wielkiego nauczyciela). Po kilku powtórzeniach odczuwamy, że kanał czitrini stał się bardziej otwarty i przestronny dla przepływu energii. Teraz podnosimy wdech po czitrini w górę i czujemy jak napełnia on pęcherz energetyczny nad głową. Wdychamy energię z przestrzeni nad głową, opuszczamy ją w dół po czitrini, i czujemy jak napełnia ona podobny pęcherz energetyczny w okolicy kości ogonowej. Zaczynamy teraz oddychać w taki sposób, aby wdech płynął poprzez anahatę i kierował się do czitrini, rozpływając się do góry i w dół, napełniając sobą górny i dolny pęcherz energetyczny. Wykonujemy kilka wdechów i czujemy jak energia zaczyna samoczynnie promieniować wewnątrz pęcherzy. Oba one rozszerzają się, otaczając: górny – głowę od sahasrary do visuddhy, dolny – ciało od anahaty w dół. Gdybyśmy spojrzeli z boku, to ujrzelibyśmy energetyczną strukturę podobną do przestrzennej ósemki z przewężeniem (swego rodzaju talią) na granicy pomiędzy visuddhą a anahatą. Struktury te nazywają się “górnym i dolnym pęcherzem percepcji". Utrwalamy je przechodząc kilkakrotnie po orbicie “ósemki", która otacza po przedniej powierzchni dolny pęcherz, przechodzi pod stopami nóg i wznosi się po tylnej powierzchni dolnego pęcherza do granicy pomiędzy anahatą i visuddhą. Tutaj ruch energii po orbicie przechodzi poprzez dolną granicę visuddhy i zaczyna wznosić się po przedniej powierzchni górnego pęcherza percepcji (przed twarzą), obiega głowę i po tylnej powierzchni górnego pęcherza opuszcza się do visuddhy, wchodzi w nią, po dolnej granicy wychodzi na przednią powierzchnię dolnego pęcherza i kieruje się w dół, powtarzając całą drogę “ósemki" od początku. Kończymy lekcję kilkoma energicznymi ćwiczeniami fizycznymi z programu kursu I stopnia. LEKCJA 2 Rozpoczynamy poznawanie czakr czitrini. Wstajemy. Koncentrujemy się w rejonie potylicy na otworze wejściowym kanału czitrini. Opuszczamy strumień światła po czitrini do muladhary i razem z subtelnymi energiami wchodzimy w muladharę. Z zaskoczeniem odczuwamy, że dobrze znana czakra pozostaje w górze, a my przesuwamy się wąskim kanałem otaczającym muladharę od dołu. Dochodząc nim do przedniej powierzchni ciała odczuwamy, że wyjście w przestrzeń czakry czitrini zakrywa cieniutka energetyczna błonka. Rozmywamy ją i kiedy przegroda znika zostajemy dosłownie wypchnięci z ciała do przodu – w przestrzeń czakry czitrini. Daleko w dole majaczy niewyraźny odblask złocistego światła, z przodu szara mgła zasłania widok. Przez kanał czitrini, strumieniem z góry, rozpoczynamy napełnianie światłem muladhary czitrini. Stopniowo z mgiełki wyłaniają się wyraźne granice czakry czitrini. Są one odległe, możemy swobodnie wędrować w tej przestrzeni jak w powietrznym oceanie. Rozglądamy się po tej przestrzeni, staramy się połączyć z nią, rozpuścić się w niej i odczuć poziomy subtelności, którymi jest ona wypełniona. Pływamy w przestrzeni czakry czitrini lekko i swobodnie, i czujemy jak stopniowo opadamy na jej dno, skąd wydobywa się łagodny, złocisty blask. I oto wreszcie, zbliżywszy się do dna czakry, widzimy złote pola rozpościerające się tak daleko, jak sięga wzrok. Czujemy łagodne, delikatne przyciąganie złotych pól muladhary i kładziemy się na nich. Ogarnia nas głęboki spokój i rozluźnienie. Złote pola wysyłają subtelne promieniowanie, które przenika nas łagodnymi falami i zamienia w obłok światła kołyszący się spokojnie na powierzchni złotych pól. Odpoczywamy w tym stanie obłoku światła i wracamy z medytacji na wysokiej fali radości i spokoju napełniających ciało czystością i świeżością. Wchodzimy koncentracją w czitrini i odczuwamy kanał na całej jego długości. Śpiewamy mantrę “Y-y-y-ym" odczuwając jak kanał czitrini leciutko wibruje. Natężamy śpiew mantry, równocześnie starając się podnieść głos na wyższy próg brzmienia. Teraz czujemy, jak równocześnie z kanałem czitrini odzywają się także jego gałązki otaczające czakry ciała od spodu. Lekcję kończymy krążeniem po orbicie “ósemki" i ćwiczeniami fizycznymi. LEKCJA 3 Kontynuujemy poznawanie czakr czitrini. W muladharze czitrini już przebywaliśmy. Wchodzimy jednak do niej ponownie i napełniamy ją czystym światłem przez czitrini od góry. Następnie wchodzimy do svadhisthany czitrini. Wracamy w tym celu do kanału czitrini i stąd, po wzniesieniu się do svadhisthany, omijamy ją od dołu po odgałęzieniu kanału czitrini i wchodzimy w przestrzeń svadhisthany czitrini. Zapamiętajmy ogólną procedurę wejścia do czakr czitrini: Z kanału czitrini, po cienkim jego odgałęzieniu, omijamy od spodu czakrę ciała i wchodzimy do czakry czitrini. Przed wejściem w jej przestrzeń po raz pierwszy, należy rozpuścić cienką energetyczną błonkę. Napełniamy svadhisthanę czitrini światłem. Wchodzimy z powrotem do kanału czitrini i przenosimy się do manipury czitrini, napełniamy ją światłem. Odczuwamy jak światło po czitrini zaczyna płynąć od dołu. Podnosi naszą świadomość w górę, do poziomu sahasrary. Wchodzimy do sahasrary czitrini i napełniamy ją subtelnym światłem. Następnie wchodzimy do adżni czitrini i napełniamy ją światłem. Dalej wchodzimy do visuddhy czitrini i także napełniamy ją subtelnym światłem. Nietkniętą pozostała już tylko jedna, ale najważniejsza czakra – anahata czitrini. Równocześnie z góry i z dołu zaczynamy napełniać czitrini światłem. Odczuwamy, jak światło zagęszcza się w samym środku kanału, w rejonie anahaty. Znajdujemy odgałęzienie kanału czitrini obejmujące anahatę od dołu i impulsem światła, niezbyt silnym, rozłożonym w czasie, przechodzimy przez to odgałęzienie, rozpuszczamy energetyczną błonkę na wejściu w przestrzeń czakry i wchodzimy w nią. Przestrzeń jej jest ogromna, cała wypełniona jest najsubtelniejszymi energiami, w których płyniemy niczym w delikatnych strugach światła. Oddalamy się od wejścia do czakry i tutaj, w łagodnym blasku światła wypełniającego anahatę czitrini, widzimy fragment przestrzeni wypełniony jeszcze subtelniejszymi, aniżeli otaczające nas światło, energiami. Próbujemy wejść w to okno, lecz odczuwamy, że jest ono jakby zamknięte przezroczystą przegrodą. Jesteśmy jeszcze zbyt “grubą" materią, aby móc tam wejść. Porównajmy subtelność światła w anahacie czitrini otaczającego nas z tym, którego zaledwie domyślamy się w oknie czakry. Różnica w subtelności postrzegania jest ogromna. Należy nastroić siebie na ten wyjątkowo subtelny stan... Rozpoczynamy opuszczanie się w strumieniach światła w dół i wkrótce odnosimy wrażenie jakiegoś przejścia, jakby coś się zmieniło wokół nas. Przekroczyliśmy granicę pomiędzy anahata a manipurą. Dalej opuszczamy się w strumieniach zstępującego światła, przechodząc granice manipury czitrini, svadhisthany czitrini, muladhary czitrini. Kończymy wędrówkę głębokim odprężeniem się na złotych polach muladhary czitrini. Odczuwamy jak zaczynają przepływać przez nas strumienie światła z głębin złotych pól muladhary. Mienią się one różnymi odcieniami. Przez nas płynie czerwone światło i podnosi do manipury, całą naszą istotę napełnia poczuciem siły, mocy. Czerwone światło zwolna jaśnieje, staje się żółte i ponownie pogrążamy się w spokoju złotych pól, w ich ciszy i milczeniu. Kolor żółty stopniowo transformuje się w zielony. Jego wznoszące strumienie podnoszą nas do anahaty. Odczuwamy jak zielone światło napełnia i czakrę i nas potokami dobroci, delikatności, jasnej i czystej miłości do wszystkiego wokół nas... Teraz z głębin wspólnej przestrzeni czakr czitrini wypływa chłodny niebieskawy strumień, który podchwytuje nas i wlecze w górę. Wznosząc się przekraczamy granicę visuddhy czitrini, adżni czitrini, trafiamy do sahasrary czitrini. Przechodząc przez czakry czitrini odczuwamy ich ogrom. W sahasrarze, wypełnionej chłodnym, niebieskim światłem, odczuwamy zadziwiającą jasność myśli, spokój umysłu, zdecydowanie! Teraz stało się jasne, że można mobilizować różnorodne emocjonalne możliwości do wykonania jakiegoś zadania, skoncentrować się na rozstrzygnięciu problemu poprzez oddziaływanie na określone czakry czitrini światłem o zabarwieniu odpowiadającym czakrze i stanowi, który chcemy osiągnąć. Światło stymulujące działalność wypływa ze złotych pól muladhary. Lekcję kończymy niewielką serią ćwiczeń gimnastycznych z programu kursu I stopnia. Pomogą nam one zrzucić resztki głębokiej alienacji, w którą pogrążyliśmy się podczas medytacji. Odpoczywamy rozluźniwszy się w białej, świecącej matowo kuli. LEKCJA 4 Rozpoczynamy lekcję krążeniem po orbicie “ósemki". Wykonujemy kilka obrotów, do pojawienia się poczucia czystości kanałów i lekkości ruchu. U człowieka nie zajmującego się stale specjalnymi ćwiczeniami z reguły miejscem pobytu świadomości (lub koncentracji) jest czakra adżna głowy. I to właśnie powoduje niemało komplikacji, zwłaszcza u ludzi wykonujących pracę umysłową. Dolega im nieustanne poczucie ciężaru w głowie, ciśnienie i rozpieranie, zmęczenie oczu itd. Można wyliczyć znacznie więcej odczuć z tym związanych. Teraz spróbujemy przenieść na dłuższy czas koncentrację świadomości z adżni do niższych czakr. Do tej pory, przemieszczając koncentrację świadomości do innych czakr, robiliśmy to na krótko, po czym u większości osób świadomość znów powracała do adżni. Taki już jest nasz życiowy stereotyp: myśleć i uświadamiać należy głową... Odczuwamy swoją świadomość w adżni. Koncentrujemy ją na dnie czakry w sprężysty kłębuszek i przenosimy do visuddhy. Odczuwamy, jak pod ciężarem naszej świadomości dno visuddhy ugina się. Zaczynamy świadomie rozmywać je strumieniami światła z niższych czakr, aby stało się cieńsze. Nastąpi moment, w którym wyraźnie odczujemy, że dno visuddhy stało się cienkie jak błonka, a świadomość już ledwie utrzymuje się w czakrze. W tym momencie prowadzący zajęcia powinien ostro klasnąć w dłonie, i dźwięk ten ostatecznie przerwie błonkę dna visuddhy. Świadomość lekko spadnie do anahaty lub w niższe czakry. Teraz wsłuchujemy się w siebie. Nowe, niezwykłe odczucie budzi się w nas, w naszym ciele. Dosłownie jakbyśmy spoglądali na świat z czakr niższego pęcherza. Głowa jest pusta, uwolniona od ciężaru i ta niezwykła lekkość, spowodowana jest właśnie przemieszczeniem świadomości. Postarajmy się stale utrzymywać świadomość w anahacie – jest to najbardziej odpowiednie dla niej miejsce. Czakra ta jest duża, wypełniona miłością i subtelnymi duchowymi emanacjami, tutaj nasza świadomość zastanie przestrzeń i komfort. Ważnym jest także to, że przebywanie świadomości w niższych czakrach nie tylko zdejmuje zbyteczny ciężar z głowy i adżni, polepsza pracę wszystkich układów i organów ciała, ale także pozwala na bardziej efektywną pracę z subtelnymi planami energetycznymi i daje możliwość odłączania w stosownych momentach adżni, jako źródła “grubych" emocji (np. rozdrażnienia, apatii, obojętności itd.). Przeprowadzimy synchronizację czakr ciała i ich odpowiedników czitrini. Praca ta wymaga uwagi i głębokiej koncentracji. Szczególnie ważnym jest, aby utrzymywać w tym czasie świadomość w niższych czakrach. Napełniamy światłem, przez kanał czitrini, wszystkie czakry czitrini. Przenosimy koncentrację z sahasrary czitrini do anahaty czitrini. Stąd patrzymy na anahatę ciała i dostrzegamy, że jest ona oddzielona od czakry czitrini solidną, złocista błonka. Jest to bariera energetyczna. Wychodzimy z anahaty czitrini początkowo w czitrini, a stąd w suszu-mnę. Wchodzimy do anahaty ciała i od wewnątrz otwieramy ją w przestrzeń – do przodu, w nieskończoność. Przechodzimy koncentracją z anahaty ciała do anahaty czitrini i wyrównujemy poziomy energetyki czakr. Odczuwamy różnicę między stanem subtelności anahaty ciała i anahaty czitrini. Zaczynamy przemieszczać koncentrację z anahaty ciała do anahaty czitrini i czujemy, jak stopniowo wyrównuje się poziom subtelności energetyki. Przechodzimy z czakry ciała do czakry czitrini i z powrotem wiele razy. Podczas tego ruchu energetyka obu czakr zlewa się w jedno pole, miesza się i wyrównuje do poziomu subtelności czitrini. W momencie pełnej synchronizacji i zespolenia czakr następuje stan cichej, spokojnej radości wypełniającej całe ciało i świadomość. Kąpiemy się w nim, pływamy, rozkoszujemy się... Przenosimy koncentrację w dół i rozpływamy się świadomością po trzech dolnych czakrach – manipurze, svadhisthanie, muladharze. Otwieramy je do przodu, w nieskończoność i wchodzimy koncentracją w czakry czitrini. Podobnie jak z anahatą, wyrównujemy stan subtelności energetyki czakr ciała oraz czakr czirtini. Rozpoczynamy przemieszczanie się koncentracją z czakr ciała do czakr czitrini i z powrotem, do uzyskania odczucia pełnej synchronizacji struktur cielesnych i zewnętrznych. Po osiągnięciu synchronizacji wykonujemy harmonizację wewnątrz zespolonej anahaty. Odczuwamy, jak po zespoleniu, czakry ciała i czakry czitrini wypromieniowują czyste, subtelne światło. Światłem tym zapełniamy przestrzeń wokół siebie. Zwróćmy uwagę, że światło wypromieniowywane z zespolonych czakr nie rozlewa się po prostu nieforemnie wokół ciała, lecz zajmuje określoną przestrzeń, przypominającą ogromne jajo. Jest to nasz kokon. Razem ze strumieniami światła zbliżamy się do granic kokonu i odczuwamy stan energetyki przestrzeni poza nim. Staramy się rozsunąć kokon do określonych przez nas samych granic (na przykład do ściany lub do jakiegoś przedmiotu... słowem, punktem odniesienia może być wszystko). Utrzymując świadomość u granic kokonu i rozsuwając je, poczujemy przedmiot wyznaczający nową granicę kokonu. Za pomocą nowego ćwiczenia pozbędziemy się napięć emocjonalnych. Wchodzimy do ciepłej i czystej wody jeziora, która pieści naszą skórę i przenika nas na wskroś. Umacniamy się nogami na twardym, piaszczystym dnie i czujemy, jak stopy niczym korzenie, zaczynają wrastać w ziemię, a ciało staje się długą i giętką łodygą wodorostu. Podwodne prądy kołyszą nasze długie i gibkie ciało. Kręgosłup jest w pełni uwolniony, a ciało kołysze się w podwodnych strugach prądów płynnie i swobodnie. Znikają napięcia psychiczne i fizyczne, ciało-wodorost porusza się w jednym rytmie z miarowym kołysaniem wody. Odchodzi, znika wszystko co nas uciskało. Przychodzi spokój, rozluźnienie i cisza. Otrząsamy się kierując impuls wibracji od stóp w górę – do ramion. Wszystko wewnątrz ciała otrząsa się i układa na swoje miejsce. LEKCJA 5 Poznamy jeden ze skutecznych sposobów oczyszczania ciała. Oczywiście chodzi o oczyszczanie energetyczne. Nie zastąpi on fizycznego przemywania struktur ciała, ale efektywnie wspiera je. Stajemy w kole. Do centrum kręgu kierujemy promienie swoich anahat i odczuwamy, jak strumienie z czakr zagęszczają się, zlewają, tworzą jasną, świecącą kulę. Kula ta wisi w centrum kręgu. Stopniowo rozgrzewa się i zaczyna pulsować, i w rytm pulsacji wciąga w siebie negatywne zaburzenia energetyczne z otoczenia. Fale energii kierują się do kuli, są wciągane w nią. Oto już ze wszystkich stron płyną do centrum kręgu i wiszącej tam kuli strumienie energii. Przepływają przez nas i wymywają z ciał wszystko co niepotrzebne, ciemne, co nam przeszkadzało, negatywnie odbijało się na zdrowiu. Strumień energii płynący z zewnątrz do kręgu nasila się, upodabnia do silnego, przenikającego promieniowania, które rozbija wszystkie zatory energetyczne w ciele, rozmywa skrzepy i unosi ich resztki do kuli. “Brud" wpadając w kulę momentalnie wybucha ogniem i spala się. Wewnętrzny ogień kuli podsycany napływającym doń brudem rozpala się jaśniej. W końcu kula rozpryskuje swój ogień po całej wewnętrznej przestrzeni kręgu, zalewa ją i zaczyna “spalać" w sobie nas wszystkich. Tracimy odczucie ciała, realności istnienia. Zostaje tylko potężny, chłodny ogień i nasza czysta, obmyta nim świadomość. Płomień ognia opada i ponownie odczuwamy, że stoimy w kręgu, ale nasze ciała są przemyte, czyste i jasne. Ogień natomiast wchodzi z powrotem do kuli, która wzbija się w górę, mknie w iskrzących się płomieniach w kosmos i zlewa się z nieskończonym oceanem energii Wszechświata. Po takim oczyszczeniu znowu zaczynamy synchronizować czakry czitrini i czakry ciała. Zespalamy je, napełniamy kokon światłem. Pole zsynchronizowanych czakr rozlewamy szeroko wokół siebie i odczuwamy, jak nasze pole zlewa się z polami pozostałych uczestników zajęć. Wkrótce nadchodzi odczucie pełnego połączenia wszystkich indywidualnych pól w jedno pole grupy, podobne do ogromnego jeziora napełnionego głębokim światłem wewnętrznym. Lekko płyniemy w tym jeziorze. W głębi widzimy źródło światła. Podążamy w jego kierunku. Posuwamy się w głąb dopóki nie pojawi się trwałe odczucie zatrzymania ruchu. Doszliśmy do ostatecznej – na ten moment – granicy subtelności postrzegania. Zatrzymujemy się i pozostajemy w tym stanie. Głęboka cisza i niezwykła ostrość doznań są charakterystyczne dla tego stanu. Fale radosnego upojenia, bardzo delikatnego, nieśmiałego i subtelnego, przebiegają przez ciało jedna za drugą i czujemy się włączeni w powolny, płynny rytm, kołyszący nas razem z całym światem. Pozostajemy w tym stanie przez dłuższy czas. Czujemy, jak fale światła rodzą w nas nieznane do tej pory odczucie świata jako jednego żywego organizmu. Zaczynamy widzieć liczne, ukryte dawniej przed nami wzajemne związki ludzi, przyrody, martwych i żywych, życia i kosmosu... Stan ten nosi nazwę “Samadhi". Na razie nie możemy jednak mówić o pełnym “Samadhi". Na razie tylko otarliśmy się o nie, ale i to daje już bardzo dużo. Postaramy się, aby całą naszą przyszłą pracę nastawiać na ten poziom subtelności, który towarzyszył nam i przenikał nas w stanie “Samadhi". Opuszczamy się na złote pola muladhary czitrini, tam trafiamy na “punkt ciszy". Jest to pewna strefa, w której możemy doznać zaniku naszego wewnętrznego tła dźwiękowego. Następuje zdumiewająca w swojej pełni wewnętrzna cisza. Zamierają dźwięki pracujących organów, zamiera nasz wewnętrzny dialog. Głębokie, pełne mądrości milczenie rozlewa się wewnątrz i wokół nas. Nie należy szukać punktu ciszy. Trzeba tylko dać sobie program wejścia do niego, a punkt ciszy pojawi się i wciągnie nas do siebie. Ostro, silnie, do bólu klaszczemy dłońmi i wychodzimy z medytacji. Wykonujemy ćwiczenia rozgrzewające – silnie, intensywnie, aż do pojawienia się potu. Następnie odpoczywamy rozluźnieni. LEKCJA 6 Niezbędne staje się opanowanie ważnego elementu naszej dalszej pracy, jakim jest rozwinięcie zdalnej wrażliwości. Jej podwyższenie osiągnąć można na dwa sposoby: poprzez rozszerzenie granic kokonu i odczuwanie własnym polem, albo przez wyprowadzenie świadomości poza granice ciała. Pierwsze doświadczenia z otoczką kokonu już wykonywaliśmy. Dalsza praca winna teraz przebiegać samodzielnie. W różnych sytuacjach należy rozszerzać granice kokonu i starać się własnym polem, energią wypełniającą kokon i zdolną przekazywać informacje o świecie zewnętrznym, poczuć charakterystyczne cechy tych czy innych przedmiotów. Na przykład odczuć strukturę powierzchni drzewa, jego temperaturę, przenikając w głąb pojąć jego wewnętrzną budowę, i jako nowy etap pracy – nauczyć się odczuwać energetykę człowieka lub przedmiotu z odległości. Nowa technika zdalnej wrażliwości polega na wyprowadzeniu świadomości poza granice ciała. Wykonujemy to w następujący sposób: Wstajemy i rozluźniamy się. Wyobrażamy sobie własną świadomość jako swego rodzaju świetlne ciało, znajdujące się wewnątrz fizycznego. Próbujemy wyprowadzić je do tyłu. Najpierw z ciała fizycznego wprowadzamy nogi, następnie biodra, tułów, ramiona. Zapieramy się rękoma ciała świadomości o barki ciała fizycznego i gwałtownym szarpnięciem wyprowadzamy głowę. Pojawia się wrażenie niezbyt silnego rozbłysku światła. Jeżeli wszystko zostało wykonane prawidłowo i koncentracja była dostatecznie silna, to w momencie oddzielenia świadomości pojawi się dziwne uczucie – widzenia siebie od strony pleców. Przy stosownym poziomie przygotowania widzenie takie bywa absolutnie realne. W ten sposób wyprowadziliśmy świadomość z ciała. Odsuwamy ją dalej w tył, na kilka metrów, i stamtąd spoglądamy na siebie. Próbujemy wyciągnąć rękę i dotknąć swego ciała fizycznego, potargać włosy, pogłaskać po ramionach. Ciało może nie czuć tych działań, natomiast w świadomości pojawi się odczucie dotknięcia do własnego ciała. Jest to dla nas bardzo ważna informacja. Można będzie ją wykorzystać przy samoleczeniu. Przypomnijmy sobie, jak płynęliśmy w potężnym strumieniu światła wyrzucanego przez gwiazdę, którą sami stworzyliśmy. Ten strumień światła i energii nazywa się pranawa. Jest to strumień energii świata płynącej we wszystkich kierunkach jednocześnie. Własną wolą można aktywizować strumień w jakimś konkretnym kierunku, nasilać, osłabiać, można zwiększać lub zmniejszać w nim koncentrację energii, słowem kierować... Aby realnie odczuć pranawę w sobie, należy wyobrazić sobie, że cały świat wokół nas ruszył z posad i popłynął... Strumieniem tym możemy oddziaływać na swoje chore organy, przenikając je i wymywając z nich chorobową ciemność i zagęszczenia energetyczne. Nasza praktyka pokazuje, że istnieją przynajmniej cztery odmiany prana-wy, w zależności od stopnia udziału człowieka w przepływie energii świata. Pierwsza: ja – jako sygnał nośny, wokół którego płynie strumień pranawy. Druga: ja płynę razem z pranawa. Trzecia: ja – to pierwsza, nieustannie tocząca się fala pranawy, za którą płynie energia, lecz ja jej już nie widzę. Czwarta: ja – pranawa. Odczuwam siebie jako całą przestrzeń świata, strumień energii. Ja z przodu, z tyłu, z prawej, z lewej, wszędzie, i płynę w pożądanym kierunku. Opanujemy teraz bardzo ważną dla nas medytację. Jej dewizą jest: radość rządzi światem. Odcinamy się od wszystkiego co na zewnątrz, synchronizujemy się z ciszą i pustką. Koncentrujemy się na oddechu i odczuwamy, jak wdech wciąga do ciała przez głowę strumień złocistego światła, a wydech podnosi od dołu przez nogi miękką, sprężystą czerń. Pracujemy w taki sposób aż do pojawienia się w muladharze wibracji. Wykonujemy wtedy jeszcze kilka wdechów i wydechów, i razem z nimi rozprzestrzeniamy wibrację muladhary na inne czakry. Odczuwamy, jak wibrowanie czakr rodzi subtelną, jasną radość. Po zakończeniu medytacji próbujemy zachować w sobie to odczucie radości i czujemy o ile lżejsze stało się nasze spojrzenie na świat. Słońce migocze weselej, a ludzie, wszyscy bez wyjątku, stali się bardziej życzliwi, dobrzy. Dlaczego? Po prostu inaczej patrzymy na życie. Będziemy praktykować tą medytację często, jak można najczęściej! Po kilku tygodniach takiej pracy można dodać jeszcze jeden element: Po osiągnięciu stanu radości i napełnieniu się nią wylewamy ją z ciała do otaczającego nas kokonu energetycznego. Rozszerzamy kokon w nieskończoność i szeroko, szczodrze dzielimy się z ludźmi, oddajemy radość światu! LEKCJA 7 Lekcję tę przeprowadzamy w atmosferze wzajemnej życzliwości i przyjaźni. Ogólnie rzecz biorąc stan taki powinien być zgoła naturalnym na zajęciach, lecz życie jest życiem i dlatego nikt nie uniknie zdarzeń, spotkań, nieoczekiwanych zajść, które są ciężkim przeżyciem, psują nastrój. Jeżeli ktoś przyszedł na zajęcia z takim właśnie nadpsutym nastrojem, powinien najpierw po prostu przyglądać się, i dopiero gdy praca grupowa wciągnie go, zdejmie napięcie psychiczne, może włączyć się do wspólnych działań. Grupę dzielimy na trzy części. Ważne jest, aby prawidłowo przeprowadzić podział – pomóc uczestnikom zajęć w określeniu, do którego typu należą, tzn. jaka czakra w danym momencie u nich przeważa. Pierwszą grupę utworzą osoby z dominacją czakr górnego bloku: sahasrary, adżni, visuddhy. Do grupy drugiej wejdą osoby z dominacją czakr dolnego bloku: manipury, svadhisthany, muladhary. Trzecia grupę stanowić będą ludzie anahaty. W jaki sposób określić dominującą czakrę? Stojąc w odległości kilku metrów od człowieka wyobrażamy sobie, że pomiędzy nami występuje gęste środowisko – na przykład woda. Rozciągając otoczkę kokonu, przesuwając ją przez tę wyobrażoną gęstość, poczujemy, że na poziomie pewnej czakry ruch stał się lżejszy, prostszy. Dominująca czakra tworzy tunel energetyczny i gęstość przestrzeni nie jest tam tak duża, jak w przypadku czakr pracujących w trybie działania wewnętrznego. Każda grupa, w odosobnieniu, synchronizuje swoje dominujące czakry. Można wykonać to w następujący sposób: łączymy trzy czakry dominującego bloku w jedną, wspólną przestrzeń i przy pomocy mantry “m-m-m" synchronizujemy je tak, żeby cały blok dźwięczał jak jedna całość. Następnie wszystkie grupy rozmieszczamy tak, aby grupa czakr górnego bloku znajdowała się w niewielkiej odległości od grupy anahaty. W podobnej odległości należy ustawić grupę czakr dolnego bloku. Grupa anahaty stoi kręgiem, plecami do jego środka, a grupy czakr górnego i dolnego bloku otaczają grupę anahaty półokręgami z obu jej stron. Wszyscy razem śpiewamy mantrę “m-m-m-rn", przy czym każda grupa śpiewa mantrę swoimi dominującymi czakrami. Po jednym-dwóch powtórzeniach, brzmienie grup synchronizuje się w jedną falę i powstaje zgodny i bardzo harmonijny dźwięk. W praktyce nagrywaliśmy ten dźwięk na taśmę magnetofonową i później ludzie słuchali i dziwili się – rozbrzmiewał dobrze zgrany chór. A przecież w praktyce większość uczestników była niemuzykalna, a warunki wokalne posiadali jedynie nieliczni. Jednak synchronizacja czakr dała zadziwiający efekt. Śpiewamy mantrę “Aum". Zaczyna grupa anahaty. Śpiewają przeciągle, aby dźwięk nie kończył się. Osiągamy to w taki sposób, że podczas gdy jedni kontynuują śpiew, drudzy robią wdech i podchwytują mantrę. Po kilku sekundach dźwięczenia, kiedy grupa anahaty zaczęła właśnie śpiewnie wyciągać “a-a-a...", włącza się grupa czakr dolnego bloku ze swoja partią “y-y-y...", a następnie grupa czakr górnego bloku z mantrą “m-m-m-m..." Stopniowo grupy górnego i dolnego bloku dostrajają się do brzmienia anahaty i teraz już wszystkie grupy razem, ale każda swoimi dominującymi czakrami, śpiewają mantrę “Aum". Czyste, równe, harmonijne brzmienie przypomina gruziński, męski śpiew. Po zakończeniu grupowej melodii harmonii opanujemy technikę, która pomoże nam uporać się z różnorodnymi dolegliwościami, w tym także z artretyzmem i innymi chorobami układu narządów ruchu. Wstajemy i odczuwamy, jak suszumna wciąga strumień energii przez otwór potyliczny. Pomagamy temu strumieniowi wdechem. Następnie wdychamy energię z dołu i czujemy, jak dwa przeciwne strumienie energii przenikają się wzajemnie w kanale kręgosłupa i rozgrzewają go. Ciepło i jasne światło rozpalają się na całej długości suszumny. Odczuwamy jak ciepło i światło napełniają kości miednicy, płyną po kościach biodrowych do kolan, po kościach goleni i stóp, rozgrzewając je. Czujemy jak ciepło i światło płynące od kości miednicy i nóg ogrzewają i oczyszczają tkanki, organy wewnętrzne tej strefy od wszelakich brudów energetycznych. Szczególną uwagę poświęcamy oczyszczeniu stawów. Koncentrujemy tam ciepło i światło, i czujemy jak pulsują w stawach. Bardzo szybko pulsacja wywołuje falę gorąca. Powtarzamy to kilkakrotnie. Regularne wykonywanie tego ćwiczenia dość szybko likwiduje bóle w stawach, stany zapalne zanikną, nastąpi utajony okres choroby. Ważne jest, aby nie zatrzymywać się w tym momencie, lecz kontynuować nagrzewanie szkieletu (tak nazwaliśmy to ćwiczenie), aż do wyzdrowienia. Kontynuujemy pracę z ciepłem i światłem. Przenosimy koncentrację na kręgosłup. Odczuwamy jak ciepło i światło rozpływają się z kręgosłupa po żebrach i napełniają je. Zaczynają pulsować w kości mostka, w łopatkach, obojczykach, kościach rąk. Tak jak w pracy z nogami, skupiamy się na oczyszczeniu kości, organów wewnętrznych i tkanek mięśni strumieniami światła i ciepła. Osiągamy poczucie czystości i komfortu. A teraz zakończymy pracę ogrzewaniem szyjnego odcinka kręgosłupa i kości czaszki. Czujemy jak światło i ciepło przemieściły się w ten obszar ciała i rozpaliły w szyi i czaszce. Światło z kości czaszki przenika do mózgu, we wszystkie jego głębokie struktury i przemywa je, oczyszcza ze wszelkich możliwych napięć i energetycznych brudów, nasyca energią komórki mózgu, podnosi ich sprawność. Medytację kończymy ogólnym ogrzewaniem całego szkieletu i tkanek ciała. Czujemy jak po tym zabiegu w całym ciele pojawia się czystość i lekkość, trwałe poczucie komfortu wewnętrznego. Kończymy zajęcia serią ćwiczeń fizycznych i rozluźnieniem w pozycji siedzącej. LEKCJA 8 Doszliśmy do lekcji zamykającej kurs III stopnia. Medytacja, którą powinniśmy teraz opanować, jest bardzo ważna i w przyszłości wiele osób będzie stosowało ją przez całe życie jako potężny środek uzdrawiający i odmładzający. Przez subtelne kanały (czitrini) rąk zapełniamy przestrzeń z tyłu ciała ograniczoną osłonką kokonu. Jest to jego tylna połówka. Napełnianie przebiega powoli, energia szczelnie układa się w przestrzeni kokonu. Odczuwamy jakby z tyłu za nami powstała elastyczna, energetyczna poduszka. Po napełnieniu tylnej połówki kokonu małymi porcjami przepuszczamy z niej energię pod stopami do przodu i podnosimy kanałem, który biegnie szeroką wstęgą po przedniej otoczce kokonu w górę. Energia obiega głowę i przecieka ponownie do tylnej połówki kokonu, ale tym razem wchodzi już tam bardziej subtelna i czysta. Dlatego nie miesza się ona z pierwotną energią tylnej połówki, a kładzie się na niej z góry w postaci obłoczka. Kontynuujemy przemieszczanie energii z tylnej połówki kokonu pod stopami, po otoczce przedniej połówki do góry i przez głowę z powrotem do tylnej połówki do czasu, aż cała energia tylnej połówki nie wykona okrążenia i nie wysubtelni się. Wykonujemy kilka okrążeń oczyszczonej już energii po orbicie wewnątrz kokonu. Odczuwamy, jak każde okrążenie dosłownie rozdziela energię na bardziej i mniej subtelne stany. W którymś momencie widzimy, jak najsubtelniejsze “frakcje" energii oddzielają się z ogólnego strumienia krążącego po orbicie i w okolicy czoła spływają do przestrzeni przedniej połówki kokonu. Pozostała, bardziej “gruba" i ciężka energia, nadal krąży po orbicie kokonu. Kontynuujemy krążenie po orbicie aż do zapełnienia przedniej połówki kokonu. Wtedy opuszczamy się koncentracją do tylnej połówki kokonu, do poziomu muladhary. Wchodzimy do muladhary od tyłu razem z wdechem i przechodzimy przez nią na wskroś, otwierając czakrę na przednią połówkę kokonu. Odczuwamy stan energii w przedniej połówce kokonu, następnie przechodzimy po otwartej niczym rura muladharze do tylnej połówki i porównujemy stan w niej ze stanem w przedniej połówce. Odczuwamy różnicę w jakości tych energii. Przechodzimy kilkakrotnie koncentracją przez muladharę od tylnej połówki do przedniej i z powrotem. W czasie przechodzenia tam i z powrotem czakra oczyszcza się i każde następne przejście staje się lżejsze od poprzedniego. Kończymy to oczyszczanie w momencie pojawienia się odczucia, że muladhara upodobniła się do rury. Tą samą metodą pracujemy z pozostałymi czakrami, wznosząc się w górę od muladhary. Przechodzimy na wskroś i łączymy dwie połówki kokonu przez svadhisthanę, następnie przez manipurę, potem przez anahatę, przez visuddhę, przez adżnię i kończymy łączenie połówek kokonu przejściem przez sahasrarę. Odczuwamy, jak wszystkie czakry ciała upodobniły się do rur, otwartych z obydwu końców na przednią i tylną połówkę kokonu. Jednakże energia z tych dwóch przestrzeni, póki co, jeszcze się nie miesza. Wchodzimy koncentracją do tylnej połówki i rozciągamy świadomość pasmem wzdłuż pleców od sahasrary do muladhary. Pasmem tym przechodzimy przez wszystkie czakry do przedniej połówki kokonu, rozmywając po drodze przegrody między czakrami. Zamiast siedmiu oddzielnych przejść powstaje jedno duże, połączone ze wszystkich czakr równocześnie. Wracamy koncentracją do tylnej połówki kokonu i odczuwamy, jak w ślad za przeniesieniem koncentracji energia przedniej połówki kieruje się do ciała i tutaj spotyka się z energią tylnej połówki. W momencie ich połączenia się powstaje jasne światło, w którym rozpuszcza się ciało. Światło powstałe w obrębie sahasrary rozprzestrzenia się w dół i rozpuszcza ciało. Wkrótce światło zapełnia już obie złączone połówki kokonu i rozpuszcza w sobie nogi. Mamy wrażenie, że jest tylko kokon wypełniony czystym światłem. Opuszczamy się w dół, do poziomu stóp i odczuwamy, jak od dołu w kokonie wznosi się potężny strumień energii. Podnosimy się z nim do górnej granicy kokonu i czujemy tak samo silny strumień energii spływający z góry. Dwa przeciwne strumienie – z dołu i z góry – zderzają się w środku kokonu. W miejscu zderzenia tworzy się wir energii, rozbryzgujący na wszystkie strony promienie i strumienie gorącego światła, w którym spalają się resztki ciemnych kłębów zakłóceń bioenergetycznych, dolegliwości. Odczuwamy jak kokon wypełnia się czystym i delikatnym światłem, w którym bez śladu rozpuściły się resztki chorób. Opuszczamy się w dół, do stóp i odczuwamy jak światło wypełniające kokon zbiera się w dole w jasną, energetyczną kulę. Kula zaczyna zwolna wznosić się, i w miarę jej wznoszenia w jej wnętrzu formuje się nowe, czyste, silne i absolutnie zdrowe ciało. Starannie tworzymy każdy fragment ciała, odczuwamy jak rodzi się na nowo każda jego komórka, jak każdy organ oczyszcza się z nawarstwionych brudów fizjologicznych. Stopniowo wznosimy się do góry i kończymy formowanie ciała stworzeniem głowy. Zwróćmy szczególną uwagę na to, że formowanie ciała jest procesem długotrwałym, nie należy więc się spieszyć. Należy stworzyć ciało silne i zdrowe. Jeżeli wypadnie nam wracać się i tworzyć jakiś fragment ciała na nowo, należy wyobrażać sobie, że tkanki rodzą się ze światła czyste, nasycone, jak u noworodka. Po zakończeniu formowania ciała wznosimy się świadomością ponad głowę i patrzymy do wnętrza ciała z góry. Jeśli gdzieś pozostały uszkodzenia, ciemne miejsca – przeczyszczamy je ponownie, rozpuszczamy w strumieniach energii z góry. Następnie wchodzimy świadomością do ciała i zespalamy się z nim, stajemy się jednością z nim. Czujemy jak nam wygodnie i dobrze w nowym, czystym i silnym ciele. A teraz kładziemy się i rozluźniamy. Odczuwamy pionową oś ciała, która przenika każdego z nas od górnej granicy sahasrary do dna muladhary. Zaczynamy gładzić ją rękoma i czujemy jak każde dotknięcie dosłownie rozpuszcza oś. W miarę jej tajania coraz większe rozluźnienie rozlewa się po ciele. Osiągnąwszy pełne rozluźnienie odnosimy wrażenie, że płyniemy w strumieniach światła. Rozkoszujemy się tym stanem, odpoczywamy w nim. Wychodzimy z medytacji, silnie naprężamy wszystkie mięśnie ciała, otrząsamy się, przeciągamy i odczuwamy jaki przepiękny jest świat odbierany naszym nowym, oczyszczonym i obmytym przez światło ciałem. Dzielimy się swoją radością ze wszystkimi otaczającymi i czujemy jak to dzielenie się wzmaga naszą radość... Tak oto zakończyliśmy program III stopnia kursu samoregulacji psychoenergetycznej. Zakończyliśmy zajęcia na fali subtelnej radości rozlewającej się wokół nas. Dołóżmy starań, aby zawsze tak subtelnie odczuwać ruch Świata, nie myśląc o nasyceniu tylko siebie. Pamiętajmy, że starając się zachować harmonię osobistego świata, powinniśmy oddawać, szeroko dzielić się ze wszystkimi swoją radością, szczęściem, energią. Tylko oddając otrzymamy wszystko, co nam potrzebne, bowiem wyższym przejawem miłości jest wyrzeczenie się siebie i służenie innym. W naszych bezwzględnych czasach zasada ta wygląda co najmniej dziwnie, jednak zobaczycie, że kiedy zaczniecie oddawać, otrzymacie dużo więcej. Uwierzcie i przekonajcie się. KRÓTKIE PODSUMOWANIE Co dał nam kurs III stopnia? Przede wszystkim wiedzę o budowie zewnętrznych struktur kokonu, wprawę w kierowaniu nimi. Wystarczy powiedzieć, że dowolna choroba, a nawet lekkie niedomaganie odbijają się w ten czy inny sposób na energetyce kokonu. Korekcja jego struktur nie tylko łagodzi zły stan, ale i radykalnie uzdrawia. Poza stosowaniem tej wiedzy w samoleczeniu, każdy otrzymał możliwość kierowania swoim samopoczuciem, wpływania na głębokie procesy samoodnowy, regulacji stanów emocjonalnych i fizycznych. Należy pamiętać, że otrzymana wiedza będzie działać i okaże skuteczną pomoc tylko wtedy, gdy praca będzie wykonywana regularnie, a nie okazjonalnie, kiedy szczere dążenie do harmonii w sobie stanie się prawdziwym wewnętrznym rdzeniem określającym życie i postępowanie człowieka. TECHNIKI LECZNICZE Praktycznie każda technika medytacyjna opanowana na zajęciach może stać się skuteczną metodą leczniczą, należy tylko trochę ją zmodyfikować. Może to zrobić każdy, uwzględniając swoje potrzeby. Oprócz tego, co już opisałem, proponuję technikę, którą sam regularnie wykorzystuję, zwłaszcza po ciężkiej psychoenergetycznej pracy – po zabiegach terapeutycznych, po długich i trudnych zajęciach z grupami. Zazwyczaj kiedy występuje duże obciążenie psychoemocjonalne, które zaczyna wpływać na subtelne struktury energetyczne organizmu, przede wszystkim na kokon, pojawia się stan zahamowania, braku pewności w ruchach i nierównowagi. Głowa wydaje się być nabita watą, ciało nas nie słucha, spada apetyt i przytłacza nas apatia. Są to niezawodne oznaki głębokich zaburzeń w strukturach kokonu. Czasami wystarczy oczyścić czakry czitrini, napełnić je świeżą siłą z zewnątrz, trochę posiedzieć i... znów jesteśmy rześcy i weseli. Jednak nie zawsze wystarcza to do przywrócenia sił i wtedy należy stosować technikę rozciągania kokonu. Psychoenergetyczne zgrupowania negatywnych ładunków osiągają w przestrzeni kokonu taką koncentrację, że nie da się uporać z nimi tylko samym oczyszczaniem czakr czitrini. Aby skutecznie sobie pomóc, należy zaszyć się w jakimś cichym zakątku, najlepiej pod drzewem. Szczególnie dobra do tego celu jest wierzba płacząca. Siadamy, rozluźniamy się i nastrajamy na odczucia otoczki kokonu. Rozdymamy ją we wszystkie strony, szczególnie w górę. Kiedy zewnętrzna otoczka rozedmie się, staną się zauważalne zgrupowania negatywnej energii – gęste twory wiszące w przestrzeni obok ciała i głowy. Po rozciągnięciu otoczki energetyka przestrzeni kokonu stała się bardziej ruchliwa i płynna, chorobowe zagęszczenia straciły w niej oparcie. Wyobrażamy sobie, że cała przestrzeń wewnątrz kokonu zaczyna wibrować, trząść się, przemywać w pęcherzykach powietrza i światła płynących z dołu (przypomnijmy sobie techniki gimnastyki medytacyjno-sensorycznej z poprzedniego rozdziału). Negatywne zagęszczenia włączają się w proces wibracji przestrzeni i stopniowo rozwarstwiają się, słabną. Wystarczy 10-15 minut aktywnej pracy, a w miejscu ciężkich, ciemnych zagęszczeń w przestrzeni pozostają tylko lekkie obłoczki, przypominające o przeżytym zdarzeniu. Ale i one szybko rozpuszczą się w powszechnym ruchu zdrowej energetyki kokonu. Samopoczucie będzie się zmieniać w oczach. Kilka minut wcześniej była ospałość, otępienie, apatia, a teraz znów świat jest pełen barw, świeci słońce i powraca radość. Technika ta jest bardzo skuteczna także w przypadku wielu innych dolegliwości i chorób. Jakich – każdy odpowie sobie sam. Wstecz / Spis Treści / Dalej Połączenie (praktyka samoregulacji psychoenergetycznej – kurs IV stopnia) Do tej pory, przy pomocy połączonej wiedzy pierwszych trzech kursów i transformacji w jakościowo nowe rezultaty praktyczne, udało się nam poszerzyć swoje możliwości odbioru informacji energetycznej z wewnątrz i z zewnątrz. Przez cały czas znajdujemy się w stanie aktywnej wymiany energetycznej z otaczającym nas światem. Energia nie występuje jednak jako substancja neutralna, zawsze jest ona nośnikiem informacji. Dlatego też mówimy o wymianie energoinformacyjnej w przyrodzie. Kurs III stopnia zakończyliśmy przerobieniem struktur kokonu – powłoki energetycznej otaczającej każdego człowieka i pełniącej szczególną rolę w procesach wymiany energoinformacyjnej. Na kursie IV stopnia będziemy kontynuowali poznawanie kokonu, nauczymy się wykorzystywać go, jako niezwykle czuły i delikatny instrument badania świata. Zajmiemy się też takimi skomplikowanymi i niezwykłymi, na pierwszy rzut oka, ćwiczeniami, jak przenoszenie świadomości na różne odcinki percepcji, rozdział na kilka punktów obserwacji itp. A najważniejszą rzeczą, która nas czeka, jest przeżycie własnego psychoenergetycznego narodzenia. Jeżeli uda się wykonać ten etap pracy dokładnie tak jak należy w przypadku danego człowieka (co jest zawsze rzeczą bardzo indywidualną), to możliwa będzie w przyszłości kontynuacja nauki na wyższych stopniach kursów, opanowanie wyższych technik związanych z przenikaniem w niedostępne strefy bytu osobistego i społecznego. Naukę można zakończyć na poziomie kursu IV stopnia. Zgromadzone doświadczenie i praktyczne nawyki pozwolą rozwiązywać wszystkie życiowe i społeczne zadania. Pozostaje jedynie niezaspokojone dążenie do dalszego poznawania siebie, swojej roli w świecie, duchowej twórczości. To dla wielu osób jest bodźcem do wykonania kolejnego kroku, do odkrycia w sobie nowych, nieznanych dotąd horyzontów wiedzy. Nie jest ważne szukanie metod lub tajnych technik służących samodzielnej pracy wewnętrznej. O wiele bardziej interesujące, pożyteczne i skuteczne jest samodzielne poszukiwanie, rodzące wciąż nowe fale twórczości, odkrywanie siebie dla siebie... Ci, którzy wolą poruszać się przetartym szlakiem, powinni wiedzieć, że po skończeniu IV stopnia kursu jest jeszcze około dziesięciu stopni samodzielnej pracy pomagających człowiekowi pojąć istotę czasu i przestrzeni, stanu nietrwania i wieczności, przeniknąć w swój wewnętrzny kosmos i działać tam, poznać, co stanowi podstawę naszej siły życiowej i odpowiedzieć sobie, na ile jest silny on i otaczający go ludzie, jakie są potencjalne możliwości każdego człowieka w osiąganiu wewnętrznych wyżyn. Słowem spektrum badań jest na tyle szerokie, że nie da się, a nawet nie należy opisywać go w kilku zdaniach. Każdy osiągnie to, na co go stać, potrzebne są tylko chęci! Póki co, zaczynamy program ostatniego stopnia pierwszego cyklu samoregulacji psychoenergetycznej. Przypomnijmy sobie gimnastykę, której nauczyliśmy się jeszcze na kursie I stopnia. Teraz już nie będzie ona w pełni zaspokajać naszych potrzeb. O ile dawniej ćwiczenia fizyczne i uzupełnianie energetyczne całkowicie wystarczały, to obecnie pozostaje uczucie niezadowolenia, braku czegoś. A rzecz w tym, że obecnie system energetyki ciała zgromadził już dostateczny potencjał i zabezpiecza funkcjonowanie ciała w pełnym zakresie. Poza tym niemało energii zużywa się na rozmaite praktyki medytacyjne, współdziałanie z innymi ludźmi. Dlatego dla systemu energetycznego organizmu konieczne są specjalne ćwiczenia przyczyniające się do podwyższenia jego możliwości, poprawy współdziałania energetyki i fizjologii. Temu właśnie celowi służą nowe ćwiczenia. Ogólne zasady ich wykonywania są następujące: Wszystkie ćwiczenia należy wykonywać w wolnym tempie. Dla ustalenia rytmu i prędkości ruchu nastawiamy się na następujący typ oddychania: wdech – na 8 uderzeń serca, zatrzymanie – na 8 uderzeń serca, wydech – na 8 uderzeń serca. Prędkość oddychania dyktuje szybkość wykonywania ćwiczenia. Wolny oddech ważny jest i z tego względu, że musimy wyraźnie odczuć, jak strumień energii przenika tkanki i napełnia kanały energetyczne. Postawa wyjściowa do ćwiczeń: stopy rozstawione nieco szerzej ramion, nogi lekko ugięte w kolanach, ręce opuszczone wzdłuż ciała, ramiona rozluźnione. Ćwiczenie pierwsze. Prawą rękę podnosimy w bok do utworzenia linii prostej ręka-bark. Dłoń odwrócona w górę. Koniuszkami palców lewej ręki dotykamy otworu wejściowego kanału energetycznego na dłoni prawej ręki. Robimy wdech kanałem prawej ręki i równocześnie pomagamy wdechowi ruchem lewej ręki. Lewa ręka przesuwa się wzdłuż kanału prawej ręki od dłoni do ramienia i pomaga wciągnąć wdech i energię do kanału. Doprowadzamy wdech do środka klatki piersiowej. Teraz już lewa ręka wyciągnięta jest w bok, a prawa rozpoczyna jakby wypychać wzdłuż lewej ręki wydech razem ze strumieniem energii z klatki piersiowej. Dłoń prawej ręki przesuwa się wzdłuż kanału lewej ręki ku dłoni. Jednocześnie z tym ruchem, przenosimy ciężar ciała na lewą nogę. Powtarzamy to 5-7 razy w obie strony. Ćwiczenie drugie. Rozpoczyna się podobnie jak poprzednie. Również wciągamy energię kanałem ręki, doprowadzamy ją do środka klatki piersiowej i opuszczamy środkowym kanałem żeń-mo do poziomu miednicy. Następnie przy pomocy rąk wyznaczających bieg energii wzdłuż kanału nogi, opuszczamy wydech do stopy przeciwległej nogi, np. prawa ręka – lewa noga. Zatrzymujemy wydech w stopie lewej nogi, a następnie zaczynamy wdech przez otwór wejściowy w prawej stopie i wciągamy energię z dołu do kanału nogi. Ręce towarzyszą ruchowi strumienia w kanale. Wdech podnosimy do poziomu miednicy. Tutaj znowu następuje zatrzymanie energii i ponowny wydech Razem z wdechem powoli podnosimy energię przednim kanałem żeń-mo do poziomu ramion i z wydechem wyprowadzamy ją kanałem lewej ręki na zewnątrz. Zatrzymujemy oddech na 8 uderzeń serca i przez otwór wejściowy kanału tej samej ręki znowu rozpoczynamy nabieranie energii z wdechem... Cały cykl powtarzamy kilka razy. Przypomnę, że ważnym warunkiem jest kombinacja przeciwległej ręki i nogi: prawa ręka – lewa noga – w dół i prawa noga – lewa ręka – w górę. Ćwiczenie trzecie. Rozkładamy ręce na boki, dłońmi ku górze. Uwagę koncentrujemy na otworach wejściowych kanałów rąk. Wykonując wdech odczuwamy strumień energii w kanałach, a ręce zaczynają zginać się w łokciach. Przedramiona zataczając półokrąg opuszczają się do barków. Otwarte dłonie skierowane są ku dołowi. Energię wdechu koncentrujemy w rejonie gruczołu tarczycy i zaczynamy powoli opuszczać ją w dół szerokim polem, obejmującym całe ciało. Czujemy przy tym, jak strumień poruszającej się w dół energii przepływa przez wszystkie kanały energetyczne ciała. Wspomagamy ruch energii powolnym ruchem rąk w dół, do pasa. W czasie zginania rąk do barków wykonujemy powolny wdech, podczas ruchu energii przez ciało w dół – wydech. Ćwiczenie kończymy przeprowadzeniem energii przez miednicę. Należy poczuć jak strumień energii z góry do dołu przenika wszystkie organy jamy miednicy i wywołuje w nich odczucie ciepła. Ten element ćwiczenia można powtarzać od 5 do 15 razy i z każdym powtórzeniem ciepło w organach miednicy będzie trochę intensywniejsze. W celu wykonania następnego ćwiczenia należy wcześniej nastroić się na odczucia ciała i skoncentrować się na najsubtelniejszych przeżyciach. Stoimy rozluźnieni. Nogi lekko ugięte w kolanach, ręce zwisają swobodnie wzdłuż ciała. Wyobrażamy sobie, że ręce nasze wydłużyły się i weszły głęboko w ziemię. Stamtąd chwytamy nimi strumień energii i rozpoczynamy jego ruch przez stopy w górę, nogami. Zatrzymujemy impuls energetyczny w stawach skokowo-goleniowych, następnie w kolanach, w stawach biodrowych, a potem przenosimy energię w rejon miednicy. Odczuwamy, jak równocześnie ze strumieniem energii z dołu, po ciele przetacza się fala ciepła. Oddychamy powoli. Przy podnoszeniu energii w górę – wdech, przy zatrzymaniu w stawach – wydech. Doprowadziwszy energię do miednicy czujemy, jak razem z wydechem pojawia się tam pulsujące ciepło. Kontynuujemy ruch w górę ciała, pomagając sobie rękoma. Fala energii i ciepła wypełnia najpierw brzuch, a następnie klatkę piersiową. Czujemy ruch w woreczkach grzbietowych. Oddychamy swobodnie, podporządkowując się następującej zasadzie: wdech towarzyszy ruchowi energii, wydech odpowiada zatrzymaniu. Po podniesieniu strumienia do wierzchołka anahaty zamieramy na kilka sekund, a następnie wyprowadzamy strumień z czakry na zewnątrz i po łuku poza ciałem prowadzimy go palcami wskazującymi od tarczycy do kości łonowej, wprowadzamy w muladharę. Temu ruchowi energii towarzyszy powolny wydech. Po niewielkiej, kilkusekundowej przerwie ponownie zaczynamy podnosić strumień energii wzdłuż kanału centralnego w górę. Przeprowadzamy strumień przez czakry głowy i wyprowadzamy z sahasrary do kokonu. Tutaj rozdzielamy obłok energii na dwie części i równocześnie z ruchem rąk i powolnym wydechem opuszczamy strumienie bokami po otoczce kokonu w dół – do ziemi. Powtarzamy ćwiczenie 3-6 razy. Za każdym razem odczuwamy jak przejście energii oczyszcza ciało, stymuluje pracę struktur energetycznych, czakr, kanałów. Rozdział ten kończymy następującym ćwiczeniem. Stajemy w pozycji wyjściowej, nogi lekko ugięte, ramiona rozluźnione. Ręce zginamy, zaciskamy pięści, kciuki łączymy opuszkami i trzymamy tak na wysokości splotu słonecznego. Oczy zamknięte, ciało rozluźnione. Po pewnym czasie pojawi się stałe odczucie ciepła wewnętrznego i przepływu energii w kanałach wewnątrz ciała. Samo ciało zaczyna powoli kołysać się w przód i w tył. Nie należy powstrzymywać tego ruchu, niech ciało kołysze się, a my swoją uwagę koncentrujemy na wewnętrznych strumieniach ciepła. Nasilają się one do pewnej granicy, po czym pozostaje odczucie prężnego przepływu energii w kanałach. Wsłuchujemy się w nie do czasu pojawienia się uczucia przemycia i czystości wszystkich kanałów ciała. Wolno rozłączamy opuszki kciuków, opuszczamy ręce... Psychofizyczna rozgrzewka została zakończona. LEKCJA 1 Przypomnijmy sobie poznane jeszcze na kursie II stopnia ćwiczenie “Mikrokosmiczna orbita". Zaczynamy powoli obracać energię po suszumnie, przednim kanale, przez muladharę. Uzyskujemy odczucie stałego strumienia energii w pierścieniu “orbity mikrokosmicznej". Następnie, nie przerywając obracania, zaczynamy rozszerzać czakry ciała w taki sposób, aby pierścień “orbity mikrokosmicznej" znalazł się wewnątrz objętości czakr. Czujemy, jak orbita zagarnia strumieniem własnego obrotu energię wypełniającą przestrzeń czakr. Stopniowo energia staje się niezwykle subtelna, jakby wewnątrz czakr rozpraszała się mgła i następowała zadziwiająca przejrzystość, porównywalna z kryształowym, górskim powietrzem. W miarę wysubtelniania się energii obracanie orbity przenosimy na plan czitrini. Osiągamy zmianę jakościową energetyki przestrzeni czakr. Staje się ona subtelna, płynna i bardzo ruchliwa. Kończymy tę pracę aktywnym wypromieniowywaniem najsubtelniejszej energii z poziomu czitrini w otaczającą nas przestrzeń. Za pomocą tej energii dokonujemy harmonizacji przestrzeni (lub pomieszczenia, w którym znajdujemy się). Kiedy pojawi się uczucie pełnego zrównoważenia i harmonii, napełniamy nim swój kokon, a następnie nasycamy ściany, podłogę, sufit pomieszczenia, w którym ćwiczymy. Jeżeli zajęcia odbywają się na świeżym powietrzu, wtedy należy po prostu rozszerzyć kokon i napełnić go harmonijnym stanem energii. Dobieramy się w pary i zaczynamy łączyć czakry świetlnymi strumieniami poziomu czitrini. Jeśli czujemy w którejś czakrze partnera jakieś zakłócenia – usuwamy je kierując w to miejsce siłą woli strumienie energii. Można też rzutować odczucia z czakr partnera na siebie i poprawiać za pomocą “centrum leczniczego", strumieni pranawy itp. Rzutowanie dolegliwości partnera na siebie i usuwanie ich w sobie daje taki sam efekt, jak bezpośrednie oddziaływanie na człowieka. Nie należy się bać przyjęcia cudzej dolegliwości. Przejdzie ona na nas tylko w przypadku, jeżeli pojawia się strach. On otwiera chorobie furtkę. Gdy nie ma strachu, wtedy nasze systemy ochronne blokują każdą dolegliwość. Strach przeszkadza im, a spokój wzmacnia ochronę organizmu. Ponadto harmonizacja z partnerem umożliwia opanowanie licznych aspektów bezkontaktowych oddziaływań leczniczych, diagnostyki i leczenia na znaczną odległość (na przykład w innym mieście). Nasza praktyka wskazuje, że w tym wypadku nie jest ważne czy znaliśmy danego człowieka wcześniej czy też nie, czy widzieliśmy go kiedykolwiek, czy tylko słyszeliśmy go przez telefon... Tak więc, połączywszy czakry i przeprowadziwszy ich harmonizację, zamieramy połączeni jedynie subtelnymi strumieniami światła. Światło wylewa się w przestrzeń wokół nas i napełnia ją właściwościami poziomu czitrini. Pozostajemy w nim do czasu pojawienia się odczucia pełnego rozpuszczenia i połączenia się ze światłem. Odpoczywamy, odprężając się, zrzucając napięcie, przebywając w łagodnie kołyszącym się oceanie spokoju i czystości. LEKCJA 2 Pozornie zajęcia na kursie IV stopnia wydają się być mniej nasycone i aktywne, aniżeli zajęcia poprzednich kursów, jednakże w ich trakcie otrzymujemy o wiele więcej, ponieważ kurs ten stanowi granicę, poza którą zaczyna się ocean informacji wewnętrznej. Przez całe życie można z niego czerpać, a on i tak pozostanie nieznany i kuszący. Zajęcia powinny odbywać się na fali wewnętrznego skupienia, ześrodkowania, koncentracji woli. Kolejną lekcję zaczynamy od połączenia w jedną całość wszystkich czakr. Przy pomocy ćwiczenia poznanego na poprzedniej lekcji napełniamy je subtelnymi strumieniami energii. Rozszerzamy czakry ciała do objętości czakr czitrini. Wynosimy świadomość do punktu z tyłu i w górze kokonu wypełnionego przestrzenią czakr ciała. Kierujemy w tę przestrzeń strumienie energii kosmicznej i czujemy jak wypełnia się ona potęgą kosmosu. Od punktu, w którym znajduje się nasza świadomość, zbliżamy się ku rozszerzonej objętości czakr i naciągamy siebie, obraz samego siebie, na te ogromne czakry. Ciało staje się gigantyczne, czubek głowy wychodzi poza granice atmosfery. Dosłownie, z góry patrzymy na świat. Z góry, ale nie z wysoka! Widzimy obrazy Ziemi z wysokości lotu ptaka. Doświadczamy stanu ufności, siły, potęgi... Kierujemy strumienie energii do wnętrza ciała, do jego centrum i tam odczuwamy maleńkie – zwyczajnych rozmiarów – nasze ciało. Jest ono jakby maleńką matrioszką we wnętrzu mnóstwa innych, utkanych z subtelnych energii i tworzących nasze nowe, ogromne ciało. W ten sposób wizualizujemy te ukryte przejawy człowieka, które są niewidoczne, nieodczuwalne w powszednim życiu. Stopniowo zaczynamy przenosić koncentrację świadomości z zewnętrznego ogromnego ciała na maleńkie odczuwając, jak jakościowo zmienia się stan energetyki. Wreszcie osiągamy maleńkie ciało, wchodzimy do niego z tym potencjałem siły, który był w ogromnym ciele i równocześnie czujemy siebie i malutkimi i kosmicznie ogromnymi, napełniamy się potężną, dobrą siłą... Opanujemy ćwiczenie, które nazwaliśmy “Strumień czasu". Zakładamy, że strumień czasu z przeszłości w przyszłość płynie przez nas i postrzegany jest przez nas jako coś szczególnie indywidualnego, uwarunkowanego naszym widzeniem zdarzeń i rozumieniem tego, co się dzieje. Na podstawie własnej praktyki wysnuliśmy pogląd, że strumień czasu przepływa – z prawej na lewo – przez skroniowe części mózgu i odpowiednio przez skronie głowy. W bruździe pomiędzy półkulami mózgu, w miejscu przejścia strumienia, znajduje się punkt “teraz". Jest on stały, a jednocześnie efemeryczny, ponieważ – jak i każde wydarzenie – jest on w nieustannym ruchu, a równocześnie w spoczynku. Po prawej stronie umieszczamy swoją przeszłość, po lewej – przyszłość. Chociaż klasycy twierdzą, że kierunek ruchu strumienia czasu w naszych odczuciach jest odwrotny – z lewej na prawo – lecz wynika to pewnie ze stereotypu, że prawa strona jest u nas wiodącą. Jednakże nasze doświadczenie znalazło potwierdzenie w wielu poważnych pracach w zakresu ezoteryki i wiedzy starożytnej. Ale nie będę polemizował. Jeśli ktoś uważa, że mój pogląd odnośnie kierunku strumienia czasu jest błędny, może zwyczajnie opuścić naukę tego ćwiczenia. Jest ono cenne samo w sobie i później może zostać wykorzystane przy prognozowaniu, zaznajamianiu się z modelami probabilistycznymi itd., jednakże w opanowaniu programu kursu IV stopnia decydującego znaczenia nie posiada. Tak więc, strumień czasu z przeszłości do przyszłości skierowany jest poprzez skronie z prawej na lewo. Wykorzystując tę wiedzę możemy lepiej harmonizować siebie z otoczeniem. Praktycznie wygląda to tak: Rozluźniamy się i odczuwamy, jak od dołków skroniowych głowy w obie strony (w prawo i w lewo) rozchodzą się niewidzialne kanały, odpowiadające strumieniowi czasu. Na początku przechodzimy koncentracją w prawo – w swoją przeszłość. Nie oznacza to, że zobaczymy jakieś realne obrazy z przeszłości. Wszystko będzie zachodziło na poziomie odczuć energetycznych. Najpierw zostaniemy wyprowadzeni w jeden z najbardziej jaskrawych energetycznie i emocjonalnie momentów dzieciństwa. Nie musi on być wcale związany z jakimś decydującym wydarzeniem życiowym. Mylimy się sądząc, że okoliczności zewnętrzne decydują o losie człowieka. W rzeczywistości moment zwrotny może być zewnętrznie niezauważalny, jednakże niezwykle znaczący dla psychiki, dla całego dalszego życia. Właśnie te momenty są najbardziej nasycone energetycznie. Jeśli zatrzymawszy się na takim momencie z przeszłości zastygniemy bezmyślnie, to wkrótce obraz okoliczności zewnętrznych, towarzyszących przeżyciom wewnętrznym, zacznie pojawiać się, jak na fotografii. Może to być tylko rys, nic nie znaczący szczegół, który potrafi odtworzyć w pamięci dawne zdarzenia. Koncentrujemy energię planu czitrini i napełniamy nią kanał przeszłości. Wydarzenie, na którym zatrzymaliśmy się, także jest nasycone energią. Łączymy dwa potencjały energetyczne – nasz obecny z tym z pamięci energetycznej. Powstanie potężna fala, której siłę kierujemy na stworzenie w kanale przeszłości odczucia czystości i pomyślności. Przechodzimy przez głowę, punkt “teraz" i lewą skronią wchodzimy do ciemnego, niewyraźnego kanału przyszłości, usuwamy wszystkie przeszkody, które w nim odczuwamy, takie jak progi, wzgórki, kępki. Rozpuszczamy je i osiągamy odczucie czystości i swobody w przemieszczaniu się wewnątrz kanału przyszłości. Przeniknięcie do przyszłości nie wywoła żadnych realnych obrazów. Są to tylko subtelne odczucia energetyczne. Odczuwamy tę przyszłość, która jest rzutowana w przestrzeń kanału z dnia dzisiejszego i wywołana naszym postępowaniem. Zadanie w tym ćwiczeniu nie polega na tym, aby zobaczyć obraz ze swojej przyszłości i dowiedzieć się ci i kiedy się wydarzy, ale żeby przy pomocy oddziaływania energetycznego przeczyścić kanał przyszłości i tym samym obniżyć prawdopodobieństwo przyszłych chorób i dolegliwości. Wiedza o możliwościach pracy z kanałami czasu pozwala kierować swoim samopoczuciem na wyższym poziomie. Przypuśćmy, że pojawia się dolegliwość i nie możemy nic z nią zrobić. Spróbujemy kanałem przeszłości przejść do początku tej dolegliwości. Po odczuciu energetyki sytuacji, która przyczyniła się do rozwoju choroby, jesteśmy w stanie skorygować ją zgodnie ze swoim obecnym rozumieniem etyki stosunków międzyludzkich i tym samym jakby usunąć przyczynę choroby. Należy pamiętać, że każda choroba jest efektem nieprawidłowego sposobu życia, a opanowawszy kanały strumienia czasu, otrzymaliśmy możliwość naprawy swoich etycznie błędnych postępków, ich energetyki. Oczywiście nie oznacza to, że dzięki kanałom znaleźliśmy panaceum na wszystkie nieszczęścia. Praca z kanałami czasu jest jedynie środkiem wspomagającym, a sprawą najważniejszą jest celowe zharmonizowanie siebie ze światem wokół, dążenie do wyzbycia się swoich niedoskonałości i błędów etycznych, osiągnięcie wyższego poziomu wiedzy o sobie i o świecie! LEKCJA 3 Kontakt poprzez czakry, harmonizacja pomieszczenia, w którym odbywają się zajęcia. Tworzymy wspólny krąg. Koncentracją wychodzimy do tyłu i opuszczamy świadomość do poziomu pięt, w pewnej odległości od ciała. Zaczynamy rozpływać się świadomością na boki, stopniowo zlewając się z innymi osobami i odczuwając, jak poza kręgiem ciał powstaje nowy, energetyczny krąg stworzony naszą zbiorową koncentracją. Odczuwamy, jak energetyczny krąg zaczął mnóstwem promieni płynąć w górę. I tam, na wysokości, promienie te koncentrują się w jaskrawą, podobną do słońca kulę. Otwieramy swoje anahaty i kierujemy w kulę silne strumienie subtelnego światła. Otwieramy także anahaty czitrini i napełniamy kulę strumieniami subtelnych energii. Stopniowo kula opuszcza się do centrum kręgu i zawisa nie dotykając podłogi. Potężna i niezwykle czysta i jasna energia promieniuje z kuli prosto w nasze anahaty. Jednak my staramy się ten strumień skierować od siebie w czakry piersiowe innych osób. Staramy się oddać wszystko partnerom, nic nie pozostawiając dla siebie. I oddając szeroko i swobodnie czujemy, jak gdzieś wewnątrz rozpala się niezwykle czyste i jasne światło. Ono zatapia nas, napełnia całą istotę uczuciem przyjaźni i miłości do wszystkich stojących obok. Rozprzestrzeniamy to uczucie daleko, poza zasięg wzroku. Zaczynamy odczuwać z jaką wdzięcznością świat, wszystkie stworzenia przyjmują strumienie naszej jasnej miłości i dobroci. Opuszczamy się do punktu ciszy i odpoczywamy tam, czując, jak fale zrodzonej przez nas dobroci przetaczają się wokół otaczającej nas powłoki ciszy. Zupełnie jakbyśmy się stali niewidoczni dla świata i strumienie dobroci oraz światła rodzą się jakby same z siebie, nie posiadają żadnego konkretnego źródła. Czujemy w odpowiedzi wdzięczność świata za tę naszą anonimowość. Poczynając od tej lekcji będziemy uczyć się bardzo złożonej i trudnej medytacji. Dlatego uważam za celowe rozłożyć naukę na dwie lub trzy lekcje. Teraz opiszę tę medytację od razu w całości, zaznaczając w nawiasach, że w tym lub innym miejscu można zatrzymać się i przerwać. Celem tej medytacji jest opanowanie wspólnej pracy w trybie głębokiej synchronizacji i wejście na nowe, nadsubtelne poziomy percepcji. Stajemy w kręgu. Otwieramy z góry i z dołu kanały czitrini, odczuwając, jak fala subtelnej energii przetacza się po nich najpierw od potylicy w dół, a następnie z dołu do góry. Wszystkie działania wykonujemy powoli, starannie utrwalając niuanse odczuć i stanów pojawiających się w danym momencie. Opuszczamy się wzdłuż kanału czitrini w muladharę czitrini i zaczynamy rozdymać ją w przód i na boki, do odczucia połączenia się wszystkich muladhar czitrini uczestników medytacji w jedną, ogólną, muladharę kręgu. Kiedy uzyskamy połączenie się wszystkich czakr w jedną ogólną, napełniamy ją przez odgałęzienia czitrini subtelnym światłem i przenosimy koncentrację uwagi grupy do centrum muladhary czitrini kręgu, tj. każdy jakby przenosi się świadomością do centrum kręgu i stamtąd śpiewa odpowiadającą muladharze mantrę “Lam". Tak więc wszyscy uczestnicy zajęć wyprowadzili świadomość do centrum czakry kręgu i stamtąd śpiewają, kierując dźwięk na ludzi tworzących krąg. Wykonujemy to w taki sposób, aby powstało realne odczucie brzmienia mantry z centrum kręgu. Do tego nie wystarczy samo wyprowadzenie świadomości, należy także precyzyjnie wymodulować głos, osiągnąć odczucie brzmienia mantry z punktu przebywania świadomości. Odczuwamy, jak akustyczne wibracje mantry przenikają granice kręgu i rozszerzają czakrę dalej, poza krąg – w nieskończoność. Teraz podnosimy się do svadhisthany. Wychodzimy w jej przestrzeń czitrini i rozdymamy ją w przód i na boki do połączenia się z czakrami svadhisthanami wszystkich uczestników grupy. Napełniamy przestrzeń światłem przez czitrini i przenosimy grupową świadomość do centrum wspólnej svadhisthany kręgu. Śpiewamy z centrum mantrę “Warn" i, podobnie jak w muladharze, osiągamy rozpływanie się fal mantry ze środka kręgu ku jego granicom. Następnie granice czakr przesuwają się poza granice kręgu i rozmywają się w nieskończoności. Analogicznie łączymy wszystkie czakry w kierunku z dołu ku górze, do sahasrary. Po zakończeniu łączenia wszystkich indywidualnych czakr czitrini we wspólne czakry czitrini kręgu odczuwamy siebie jakby wewnątrz ogromnej przestrzeni czakr czitrini kręgu, przenikniętych strumieniami subtelnego światła czitrini, Zaczynamy wędrówkę od górnej czakry kręgu – sahasrary – ku dołowi. Powoli płyniemy w dół po łagodnie opadającej spirali, przenikając swoim ruchem ogromne przestrzenie czakr czitrini kręgu. W miarę przesuwania się w dół, przebywając w tej lub innej czakrze, czujemy jak wokół zmienia się energetyka przestrzeni, jak zmienia się nasze postrzeganie (przede wszystkim emocjonalne) świata. Stopniowo posuwamy się w dół, a w ślad za nami w czakrach rozpuszczają się wszystkie przegrody, roztapiają się granice pomiędzy przestrzeniami. Łączą się one w jedną, ogromną, energetyczną przestrzeń obejmującą nasz krąg. Osiągamy muladharę i powoli opuszczamy się na złote pola na jej dnie. Tam wchodzimy w łagodne, złote światło, rozpuszczamy się w nim, zlewamy się w nim, stajemy się maleńkim ziarenkiem życia w bezmiarze złotych pól. Odczuwamy senność. Powoli, starając się nie zniszczyć powstałych odczuć, opuszczamy się na podłogę, siadamy wygodnie i kontynuujemy medytację. Czujemy jak z głębin złotych pól wypływa łagodne, delikatne światło. Pobudza ono ziarenko życia, aktywizuje je, poi swoją siłą. Wkrótce ziarenko wypuszcza nieśmiały kiełek. W miarę jak kiełek wchłania siłę powszechnego strumienia, staje się mocniejszy i silniejszy, rozwija się, przebija na powierzchnię złotych pól i zdecydowanie pnie się w górę, rośnie, rośnie... Tutaj nie można zadawać żadnego programu wzrostu. Każdy odczuwa swoją roślinę i pnie się w górę po swojemu. I dorasta do sklepienia anahaty tak, jak podpowiada mu świadomość. Jeden potężnym pniem z mocnymi korzeniami, ktoś inny – delikatną trawką lub źdźbłem z pełnym kłosem, a jeszcze inny całym zagajnikiem krzaków z licznymi, giętkimi gałązkami. Jest to medytacja testująca i każdy po przejściu etapu wzrostu potrafi wyciągnąć określone wnioski. Nie będziemy dawali wskazówek wyjaśniających to co ujrzeliście, co zaszło podczas medytacji. Sądzimy, że każdy sam zrozumie wszystko, co się wydarzyło i o czym świadczy to, co zobaczył. Oczywiście, że potężny pień i korzenie świadczą o naturze jednolitej, o kimś, kto pojmuje pracę całościowo i uczynił ją sensem życia. A mnóstwo pni, krzewów mówi o rozrzucie zainteresowań itp. Zrozumienie tego, co zobaczył, pomoże każdemu uczestnikowi pracy dokładniej pojąć zalety i niedostatki swojej praktyki medytacyjnej, a tym samym określone cechy charakteru i sytuację życiową. LEKCJA 4 Lekcję rozpoczynamy od odświeżenia tego, co robiliśmy na poprzednich zajęciach. Znów wyrastamy z ziarenka. Odczuwamy, jak po pniach płynie moc i ciepło ziemi, jak listowie naszego drzewa wchłania siłę i światło słońca. I stopniowo pnie napełniają się przeciwnymi strumieniami energii, rozpuszczają się, znikają w ogólnym przepływie i zlewaniu się niebiańskiej i ziemskiej energii, w jedności dwóch przeciwieństw. I znowu jesteśmy wolni od wszelkich form. Jest tylko odczucie płynięcia w przestrzeni wypełnionej najsubtelniejszymi strumieniami energii świata. Opuszczamy się ponownie na złote pola i odczuwamy jak stały się one płynne, przenikalne, ruchliwe. Przenikamy przez nie i wychodzimy w jakąś nieokreśloną przestrzeń, dla której umysł nasz nie posiada na razie ani analogii, ani charakterystyk. Najbardziej przystającym określeniem dla tej przestrzeni jest gęsta, namacalna cisza. Odczuwamy ponad nami ogromny kokon połączonych czakr czitrini grupy. I ten kokon równoległymi odgałęzieniami otaczają dwa kanały, odpowiadające stopniem subtelności znanymi już nam “Pingala" i “Ida". Wszyscy razem, nie zrywając połączenia, wchodzimy w te kanały i zaczynamy poruszać się nimi w górę. Czujemy siebie równocześnie w obu gałęziach kanałów i wznosimy się równolegle, okrążając powłokę kokonu czakr. Osiągnąwszy sklepienie sahasrary okrążamy je i zaczynamy opuszczać się w dół – do punktu wyjścia. W miarę naszego przesuwania się w kanałach czujemy, jak wysubtelniają się odczucia, jak wyraźniejszy staje się odbiór otoczenia. Przesuwanie się jakby zmywa z każdego z nas skorupkę, którą odgrodziliśmy się od świata. Z każdym obrotem skorupka ta staje się cieńsza i w końcu następuje moment, w którym przestajemy odczuwać swoje ciała. Zamiast nich jest tylko kłębek światła pulsującego w takt uderzeń serca. Moc i siłę kłębuszka świetlnego określa osobisty potencjał energetyczny. Świetlne kłębuszki w pierścieniu łączą się w jeden monolit światła... (Tutaj można zrobić przerwę.) Zatrzymujemy obracanie w dole muladhary czitrini kręgu, pod złotymi polami, i zaczynamy podnosić się przez tkaninę złotych pól jednolitym, monolitycznym, utkanym ze światła pierścieniem. Po wejściu do muladhary odczuwamy, jak przez nasz pierścień, przez całą jego wewnętrzną przestrzeń, z dołu do góry rusza potężny strumień energii – promienistej i silnej. Natężenie strumienia wzrasta i podchwytuje on nasz pierścień, podnosi na sobie w górę – do samego sklepienia sahasrary. Zatrzymujemy się tutaj i czujemy, jak nowy strumień potężnej energii – tym razem z góry – zaczyna płynąć przez wewnętrzną przestrzeń naszego pierścienia. Czujemy, jak narasta jego natężenie. Razem z nim zaczynamy opuszczać się do środka objętości czakr – tam, gdzie zderzają się dwa strumienie – górny i dolny. W miejscu zderzenia buszują i kotłują się energetyczne wiry, i nasz pierścień, znalazłszy się w takim wirze, doznaje naprężeń. Wiry energii rozciągają pierścień we wszystkie strony i dążą do jego rozerwania. Na razie jeszcze stawiamy opór, lecz stopniowo pierścień słabnie... I oto pękł, zupełnie jakby wybuchł od wewnątrz i każdy z nas leci odrzucony tym wybuchem, plecami przeszywając przestrzeń kosmosu. Szybkość jest olbrzymia, obok nas przemykają coraz subtelniejsze plany przestrzeni, stopniowo przeciekając w najsubtelniejsze jej stany. Lot trwa dalej i czujemy, że ciało rozmywa się, zupełnie zanika ruch, a my zamieniamy się w promień światła, wartko przeszywający przestworza, przenikający do granic postrzegania, w niedostępne stany subtelności świata i energii. Ruch stał się wolniejszy i przeszedł w płynny, niespieszny lot, przypominający płynięcie w ciepłym, złocistym morzu. Przysłuchujemy się doznaniom i oceniamy stan otaczającej nas przestrzeni. Otacza nas niewiarygodna lekkość i czystość, najsubtelniejsze wrażenia przepływania świata z jednego stanu w inny. Spójrzmy na przebytą drogę. Gdzieś w głębinach ciemnego, pozostawionego w oddali kosmosu pulsuje punkcik kokonu, z którego zostaliśmy odrzuceni wybuchem. Przeciągamy od siebie do kokonu promień światła, i promień ten staje się wrażliwym nerwem, który dostarcza nam informację o stanie energii wewnątrz kokonu. Wyrównujemy poziom subtelności energii między kokonem a miejscem, w którym jesteśmy. Widzimy, czujemy, że nawet poziomy postrzegania czitrini wydają się zbyt “grube" w porównaniu z planami, w których znaleźliśmy się przeszywając przestrzeń w czasie lotu. Nie spieszymy się z powrotem. Wszystkie nasze zmysły są wyostrzone i nastrojone na odbiór subtelniejszych zjawisk świata. Wychodząc z medytacji widzimy, że świat jawiący się nam w naszych odczuciach jest tylko pierwszym poziomem tego, co można zobaczyć, a tam, w głębinach życia, zachodzą niezwykle barwne i subtelne zjawiska. Postaramy się ujrzeć życie w całej jego pełni, ujrzeć przyczyny niezliczonej ilości zjawisk na drugim poziomie życia, a nie tam, gdzie szukaliśmy ich kiedyś. LEKCJA 5 Medytacja, którą opanujemy na tych zajęciach, podobnie jak poprzednia, jest bardzo złożona i wymaga od uczestników dużej koncentracji i napięcia. Jednakże opanowanie jej i następnie praktykowanie pomoże nam osiągnąć wysoką wrażliwość nawet na zjawiska, procesy, ludzi i przedmioty, które są znacznie oddalone. Oprócz tego posiada ona potężny ładunek terapeutyczny dla samego praktykującego. Wstajemy, nogi rozstawiamy na szerokość ramion. Promień z muladhary kierujemy w dół, do centrum Ziemi, tam, gdzie buszuje ocean energii i światła. Czujemy jak promień muladhary przechodzi w głąb oceanu, a tam rodzi się ruch zwrotny. Następnie podobny promień kierujemy z sahasrary w górę, w subtelne plany kosmosu. Obydwa promienie wzbudzają ruch zwrotny. Dwa przeciwne strumienie energii – z góry i z dołu – przenikają ciało i spotykają się w rejonie manipury. Ciało rozpuszcza się w energetycznym słupie. Czujemy tylko ręce i nogi, a tułowia nie. Zaczynamy z górnej części manipury rozkręcać równocześnie dwie spirale – w górę i w dół. Spirale rozkręcając się, obracają się w różnych kierunkach. Nasza świadomość rozdwaja się – równocześnie opuszcza się razem z dolną spiralą i podnosi się razem z górną. Dolna spirala osiąga punkt na wysokości stóp, na ziemi, górna podnosi się nad głowę i zatrzymuje swój ruch mniej więcej metr nad nią. Próbujemy równocześnie patrzeć z końcowych punktów obu spirali – ze stóp i z pozycji metr nad głową. Patrzymy najpierw do przodu, następnie do tyłu, w prawo, w lewo. Odczuwamy jak świadomość z góry zaczyna przeciekać po spirali w dół, jak gęsta, płynna ciecz. Rozdwojona świadomość połączyła się na dole, w punkcie na poziomie stóp. Jeszcze raz uważnie rozglądamy się na wszystkie strony. Zmieniamy kierunek grawitacji. Nagle czujemy, że nogi znajdują się w górze, a głowa skierowana jest w dół, jak gdyby niewidzialna siła odwróciła nas. (Zmiana kierunku grawitacji pomaga przy niektórych rodzajach zawrotów głowy, zaburzeniach systemu nerwowego.) Odczuwamy jak świadomość ponownie zaczyna przeciekać z poziomu stóp – które stały się teraz górą po zmianie kierunku grawitacji – do skrajnego punktu spirali, położonego metr nad głową. Zbieramy się tam, koncentrujemy i odczuwamy jak mija zmiana grawitacyjnego postrzegania, znowu twardo stoimy na nogach. Teraz przenosimy koncentrację ze skrajnego, górnego punktu do anahaty i czujemy, jak od centralnych spirali zaczynają odgałęziać się spirale w rękach i nogach. Po spiralach kończyn zaczyna płynąć wewnętrzna energia, która ścieka do wnętrza kokonu i zapełnia go, jak podchodząca od dołu woda. Kiedy energia napełni kokon do poziomu opuszczonych rąk, one, niczym spławiki, zaczynają podnosić się równocześnie ze wzrostem poziomu energii w kokonie. Stopniowo, napełniając się, kokon staje się coraz bardziej odczuwalny i namacalny... Ręce podnoszą się razem z energią do góry i łączą się nad głową. Stoimy w tym położeniu i odczuwamy, jak ciało zaczyna powoli obracać się wokół swojej osi. Jest ono podobne do rdzenia kokonu – samo obraca się, a kokon pozostaje nieruchomy. Obracanie się ciała sprawia, że energia wewnątrz kokonu staje się wciąż płynniejsza, subtelniejsza... W czasie obracania odczuwamy, jak świadomość wychodzi z ciała do wnętrza kokonu i swobodnie rozpływa się po nim. Zaczynamy widzieć swoje ciało z boku, początkowo z jednej strony, następnie z dwóch... Stopniowo dochodzimy do tego, że możemy widzieć swoje ciało ze wszystkich stron równocześnie. Będziemy powtarzali tę medytację wielokrotnie, do powstania trwałego efektu takiego widzenia. LEKCJA 6 Do tej lekcji potrzebne będzie przypomnienie sobie najbardziej delikatnego i ciepłego zdarzenia w życiu, miłości, dobroci, radości – wszystkiego, co może zaktywizować czakrę miłości – anahatę. Napełniamy ją odczuciem swojego wspomnienia, czujemy jak odpowiada na nasz impuls mentalny. A teraz zaczynamy rozszerzać anahatę, czakrę miłości, we wszystkie strony i wkrótce odczuwamy jak szeroko i przestronnie otworzyła się ku przodowi, w nieskończoność, i jak wchłania w siebie pierwotną miłość świata. Stopniowo anahata rozszerza się do granic ciała i wypełnia je. Teraz nie ma już niczego – ani tułowia, ani głowy – sama tylko anahata, promieniująca głęboką i czystą miłością do wszystkich ludzi, do wykonujących razem z nami ćwiczenie, do tych, którzy są blisko i tych, którzy daleko. Odczuwamy jak pulsacje kosmosu wchodzą w naszą ogromną, otwartą na spotkanie świata anahatę, rozpływają się po niej falami dobroci i jeszcze bardziej rozsuwają granice czakry. Każda taka pulsacja dodaje światła i stopniowo anahata wydaje się zatapiać sobą cały odczuwany przez nas świat i napełniać go kosmiczną miłością i szczęściem pierwotnego świata – świata nie znającego ani katastrof ekologicznych, ani zagrożeń wojną jądrową, świata żyjącego według swoich naturalnych, prostych praw. Osłabiamy napór światła z anahaty i ponownie odczuwamy swoje ciało. Wychodzimy koncentracją do dołu, za pięty, i stamtąd patrzymy do przodu, poprzez ciało. Na razie udaje się nam to z trudem. Ale oto zaczynamy opuszczać anahatę z jej zwykłego położenia w dół i wkrótce odczuwamy ją na wysokości kolan. I zupełnie jakby okno otworzyło się przed nami, widzimy swoją drogę życia. Napełniamy siebie zdecydowaniem, miłością, siłą, wchodzimy w okno anahaty i idziemy drogą, która otworzyła się przed nami. I jeśli na drodze napotykamy przeszkodę, to wysyłamy w jej kierunku impuls dobroci i miłości. Czujemy, że nasza szczera miłość jest wszechpotężna, gdyż nie może oprzeć się jej żadna przeszkoda. Wszystkie drzwi otwierają się przed naszą szczerą i czystą miłością do świata. Kochamy nie konkretnych ludzi, bo miłość taka zakłada również aktywną niechęć do kogoś. Kochamy Świat tak, jak kochamy swoje życie. Po prostu rozumiemy, że nie możemy istnieć w oderwaniu od świata i dlatego coraz wyraźniej widzimy, że tylko miłość i radość uświadomienia tej miłości może rządzić światem. Wychodzimy z medytacji i odczuwamy, o ile klarowniejszy i bardziej zrozumiały stał się dla nas przyszły rozwój, o ile bliższe i prostsze, radośniejsze i jaśniejsze stało się życie z tą wiedzą. Rozumiemy także, że droga nasza nie kończy się na tym – ona zaledwie zaczyna się, bo nie ma celów ostatecznych i sztywnych. Z każdym nowym horyzontem wciąż nowe i nowe przestrzenie będą się otwierały przed nami. LEKCJA 7 Lekcję tę zaczniemy od zwrócenia się ku jednemu z największych praźródeł praktyk duchowych kultur chrześcijańskich – ku Ewangelii. Od razu należy zastrzec, że zwróceniu się temu nie przyświeca żaden cel religijny – np. zmuszenie ludzi do myślenia kategoriami chrześcijańskimi. Każdy może wyznawać swoją religię, przyjmować jedną z wielkich światowych lub też szukać wiary w sobie – ważne jest poszukiwanie i dążenie. Jednak ponieważ wiele religii uważa Chrystusa za wielkiego Nauczyciela, więc i my zachęcamy czytelników do napicia się z Jego świętego źródła. Do dalszego badania świadomie wybraliśmy apokryficzne Ewangelie Świata zapisane przez ucznia Jezusa Chrystusa. Oryginały tego tekstu w języku staroaramejskim przechowywane są w bibliotece Watykanu. Dlaczego właśnie apokryf? Dlatego, że u ludzi innego wyznania tekst niekanonizowany wywołuje mniejszy sprzeciw, zostanie przyjęty i zrozumiany. Ponadto w Ewangelii tej szczegółowo wyjaśniona jest unikalna, nie spotykana w innych tekstach, praktyka uzdrowicielska trzech aniołów: powietrza, wody i światła. A zatem sięgnijmy do praźródła: “Zaprawdę powiadam wam: człowiek – to syn Matki-Ziemi... Zaprawdę powiadam wam: stanowicie jedną całość z Matką-Ziemią... Z niej się zrodziliście, dzięki niej żyjecie i do niej w końcu wrócicie. Dlatego stosujcie się do jej praw... Zaprawdę powiadam wam: błogosławieni ci, którzy stosują się do praw życia i którzy nie idą ścieżkami śmierci. Albowiem w nich będą rosły siły życiowe i oni unikną śmierci... ...Szukajcie czystego powietrza w lesie lub w polu, albowiem tam znajdziecie Anioła Powietrza. Rozzujcie się i zdejmijcie odzienie wasze i niech Anioł Powietrza obejmie całe wasze ciało... ...Po Aniele Powietrza, szukajcie Anioła Wody. Zdejmijcie obuwie i pozwólcie Aniołowi Wody objąć was... ...Przywołajcie Anioła Światła. Rozzujcie się, zdejmijcie odzienie wasze i pozwólcie Aniołowi Słonecznego Światła objąć wasze ciało... " Widzimy więc, że nasi dawni znajomi z dzieciństwa – słońce, powietrze i woda – są naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Lecz teraz już wiemy, że – opierając się na praktykach medytacyjnych – jesteśmy w stanie wielokrotnie zwiększyć wpływ tych lub innych elementów ćwiczeń, a nawet zmusić je do zupełnie nowej pracy. Opracowano konkretne ćwiczenia, ukierunkowane na oczyszczenie organizmu, uaktywnienie głębokich procesów uzdrawiania. Najpierw opanujemy zestawy ćwiczeń oddechowych rozwijających możliwości niepłucnego oddychanie organizmu. Dłonią zamykamy usta i nos, i staramy się jak najdłużej wytrzymać bez oddychania. W tym czasie stale koncentrujemy uwagę na odczuciach w okolicy czakry visuddhy. Kiedy już dłużej nie możemy wytrzymać, robimy wdech i odczuwamy jaki jest słodki po dłuższym bezdechu. W życiu oddychamy równomiernie i często nie dostrzegamy samego procesu oddychania. Teraz, sztucznie przerywając oddychanie, a potem uruchamiając je ponownie, czujemy z niczym nie porównywalną rozkosz. Przypomnijmy sobie nasze odczucia w momencie wstrzymania oddechu... A teraz wyobrażamy sobie, że znowu mamy zakryte kanały nosa i ust (chociaż w rzeczywistości możemy spokojnie oddychać i czynimy to). Stoimy tak przez kilka chwil i nagle odczuwamy, że brakuje powietrza. Wydawało by się, że oddychamy i tylko wyobrażamy sobie zamknięcie dróg oddechowych, a mimo to pojawia się odczucie duszenia się. Dlaczego? Ćwiczeniem tym udowadniamy, że proces oddychania składa się z dwóch wzajemnie uzupełniających się elementów – bezpośredniego wciągania i wypychania powietrza i napełniania energetycznych zbiorników strumieniem energii. W jodze energię tę nazywa się “praną" (stąd właśnie liczne ćwiczenia noszą nazwę “pranajamy"). Zwróćmy uwagę na to doznanie, jakie pojawia się, kiedy mentalnie zakrywamy nos i usta. Zupełnie, jakbyśmy zakrywali jakiś szeroki kanał przechodzący od jamy nosowo-gardłowej przez szyję do piersi. Kanał ten zajmuje prawie całą szyję. Spróbujemy teraz ponownie zakryć mentalnie nos i usta, natomiast kanał, przez który wraz z oddychaniem napływa do organizmu energia, zostawiamy otwarty, a nawet staramy się go rozszerzyć. Stoimy nieruchomo, koncentrując swoją uwagę na doznaniach. Zadziwiające, że zewnętrzne oddychanie jakby ustało, w zamian przez kanał “prany" zaczyna płynąć strumień bardzo subtelnej i delikatnej energii, towarzyszącej każdemu cyklowi oddechowemu organizmu. Pojawia się odczucie, że trzeba zrobić wydech. Nie wykonywaliśmy wdechu, a pojawia się konieczność wydechu. Będziemy praktykować to ćwiczenie. Jest ono szczególnie ważne dla wypracowania równomiernego, rytmicznego oddechu... Wykorzystywanie tego kanału oddechowego jest bardzo efektywne w tych przypadkach, kiedy trzeba szybko wyrównać oddech po wysiłku fizycznym. Rozszerzamy kanał i równocześnie z oddychaniem przepuszczamy przezeń większe strumienie energii, aniżeli robiliśmy to przy zwyczajnym sposobie przywracania oddychania. Bardzo szybko oddech wyrównuje się, uspokaja. Znacznie szybciej, niż przy wykorzystaniu zwykłych metod. Poznaliśmy główny kanał oddechowy i zrozumieliśmy zasadę korzystania z niego. Poszerzenie praktycznych możliwości jego wykorzystania zależy od nas samych, ponieważ można ślepo powtarzać zaproponowane ćwiczenia, ale można też aktywnie tworzyć własne, wykorzystując podaną zasadę. A teraz poznamy mnóstwo uzupełniających kanałów oddechowych, które dosłownie przenikają całe ciało. Powietrze – to nie tylko gaz, otaczający nas ze wszystkich stron. Powietrze jest żywym, przenikniętym strumieniami wewnętrznej siły i energii stanem świata. Powietrze to nie tylko gaz życia. Rozluźniamy się. Odczuwamy całą skórę swojego ciała. Jeżeli nie uda się to od razu, nastawiamy się na odczuwanie poszczególnych fragmentów skóry. Czujemy skórę na piersi, plecach, rękach i nogach. Całą uwagę skupiamy na odczuciach skóry. Wyobrażamy sobie, że każdą komórką, każdym porem skóry wciągamy w siebie powietrze, które otacza nas ze wszystkich stron. Powstaje odczucie przepełnienia energią. I rzeczywiście tak jest, ponieważ aktywizując wszystkie kanały oddechowe skóry, wciągamy nie tylko powietrze – wdychamy razem z nim tę ukrytą siłę życiową, którą jest ono przeniknięte. Przenosimy świadomość na inne plany subtelności. Najpierw dochodzimy do poziomu czakr. Następnie przenosimy odczucia jeszcze głębiej. Dosłownie przechodzimy na inne plany istnienia, gdzie powietrze postrzegane jest jako żywa, iskrząca się siła, mieniąca się istota. Otwieramy kanały oddechowe skóry na spotkanie temu ukrytemu życiu. Odczuwamy jak żywe, iskrzące się powietrze napełnia sobą skórę, a ta rozrasta się, staje elastyczna. Powietrze wypełnia mięśnie i tkanka mięśniowa wypełnia się od wewnątrz iskrzącym się życiem powietrza. To odczucie ukrytego życia w atmosferze jest dotknięciem Anioła Powietrza. W ślad za mięśniami, iskrami powietrznego życia napełniają się kości. Wydaje się, że nie oddychamy, a mimo wszystko powietrze swobodnie i lekko wlewa się przez otwarte kanały oddechowe, wchodzi nie jako gaz, a jako ukryte życie. Odczuwamy to napełnienie, czujemy jak wszystko w nas przeniknięte jest ukrytym życiem powietrza, napełnione Aniołem Powietrza, jak płynnie, powoli rozluźnia się w falach nowego, niezwykłego życia. Wyłączamy oddychanie płucne. Ale w spokojnym ciele oddychanie przez skórę w pełni zastępuje oddychanie płucne. Wkrótce po rozpoczęciu tego ćwiczenia czujemy jak ciało nabrzmiewa, nadyma się jak balon od wdychanego przez skórę powietrza. Wolno robimy wydech. Kilka razy powtarzamy ten cykl oddechowy. I z każdym kolejnym powtórzeniem czujemy, jak wdech wlewa się kanałami oddechowymi skóry coraz bardziej subtelnymi strumieniami. To właśnie jest ta legendarna “prana", której obecność w powietrzu nadaje procesowi oddychania szczególny sens. Opanowawszy ćwiczenie doszliśmy do ważnego etapu pracy – oczyszczenia przy pomocy oddychania energetycznego. Robimy wdech całą powierzchnią skóry. Kanał oddechowy w szyi utrzymujemy szeroko otwarty. Oddychanie płucne niemal zanikło, a jeśli występuje, to nieznaczne, powierzchniowe. Stopniowo skóra napełnia się wdechem, strumień energii płynącej przez skórę napełnia tkankę mięśniową. Odczuwamy jak każda komórka mięśni wypełnia się żywą energią powietrza – jego Aniołem. Następnie iskrzące się, żywe powietrze przenika do kości i wypełnia cały szkielet: kręgosłup, żebra, kości miednicy i czaszki, kości nóg i rąk. Jeszcze głębiej wciągamy Anioła Powietrza i czujemy, jak wszystkie organy wewnętrzne wchłaniają jego siłę życiową, napełniają się nią. Szczególnie wyraźnie czujemy jak oddychają chore organy. Kończymy wdech i w czasie przerwy odczuwamy jak energia, która razem z wdechem napełniła każdą komórkę ciała, wymywa wewnętrzny brud, rozpuszcza go w sobie. Zaczynamy powolny wydech, wyobrażając sobie jednocześnie jak unosi on ciemność z ciała, wymywa stany chorobowe. Ćwiczenie to będziemy wykonywać regularnie do czasu pojawienia się trwałego odczucia lekkości i czystości wdechu i – co najważniejsze – wydechu. Proponujemy następujący sposób kontroli czystości: W momencie pełnego wdechu poprzez skórę, mięśnie, kości i organy wewnętrzne, skupiamy się na odczuciach zapachu. Wyraźnie czujemy nasz wewnętrzny zapach. Z początku obecna jest w nim woń zabrudzenia. Jednak przy stałej, aktywnej praktyce oczyszczania oddechem poczujemy, jak zapach staje się czystszy, świeżość przenika całe ciało, jakby otwarto jakieś niewidoczne okna i dobrze przewietrzono ciało od wewnątrz. Jest to wskaźnik, który pomoże każdemu zorientować się w efektach współdziałania z Aniołem Powietrza. Kiedy pojawi się zapach wewnętrznej świeżości, nie należy przerywać energetycznego oddychania przez skórę, ponieważ zaczyna się ważny proces nasycania energetycznego. Oddychamy skórą i wszystkimi jej kanałami do czasu, póki nie poczujemy, że ciało, napełnione świeżością, staje się prężnie rozdęte od wewnątrz, napięte i gorące... Na tym kończymy lekcję. Będziecie potrzebowali czasu, aby opanować te metody oddychania i nauczyć się je wykorzystywać. Dlatego poza pracą z Aniołem Powietrza, nie należy niczym więcej się zajmować. LEKCJA 8 Opanujemy teraz jeszcze jeden sposób kontaktu medytacyjnego z Aniołami – pracę z wodą. Opanowaliśmy metodę oczyszczania oddychaniem. Tradycyjne oczyszczanie wodą polega bądź na obmywaniu, bądź na wprowadzaniu wody do wnętrza ciała i gwałtownego usuwania jej stamtąd razem z różnymi brudami. Można stosować te tradycyjne sposoby, ale doświadczenie pokazuje, że najbardziej efektywne jest połączenie metod tradycyjnych z zasadniczo nowymi. Poznamy nowe spojrzenie na proces oczyszczania wodą. Jestem przekonany, że odczucia medytacyjne towarzyszące całej pracy oczyszczającej są równie skuteczne, co metody tradycyjne. Wysoki stopień koncentracji uwagi na działaniach medytacyjnych zapewni szybkie pojawienie się oczekiwanego efektu. Medytacyjne oczyszczanie Aniołem Wody jest bardzo podobne do oczyszczania Aniołem Powietrza. O ile powietrze otacza nas ze wszystkich stron, gdziekolwiek byśmy nie byli, tak do pracy z wodą potrzebne jest szczególne nastrojenie, Wyobrażamy sobie siebie stojących na brzegu cichego, ustronnego zbiornika wodnego. Pod nogami zwierciadło wody, a wokół cisza, spokój. Wchodzimy do wody. Odczuwamy, jak obejmuje ona ciało do ramion. Ciepła, delikatna, łagodna woda wlewa się swobodnie i lekko do kanałów oddechowych skóry. Wciągamy wodę w siebie i czujemy jak trudno jest oddychać, zapiera dech, nie starcza powietrza. Co robić? Świadomością przechodzimy w głębiny subtelnych planów wody, piętro za piętrem przenikamy strukturę wody w głąb, dopóki nie poczujemy, że woda – jest żywa! Oto ukryte, ciche życie wody! Iskrzące się, ciepłe, przeniknięte światłem, takie samo jak Anioł Powietrza. Oto Anioł Wody! Zaczyna on wlewać się kanałami skóry, znika duszenie się i powietrze swobodnie krąży w ciele. Woda, Powietrze – dwa Anioły, spotkawszy się w nas, zlewają się w jedną całość i tworzą nową jakość życia! Anioł Wody napełnia skórę, mięśnie, kości szkieletu, przenika i napełnia organy wewnętrzne i oto już każdą naszą komórkę przenika Anioł Wody! Kryształowo czyste strumienie przelewają się wewnątrz ciała, rozpuszczają w sobie resztki brudu i negatywnych energii. Zamieramy w tym stanie i odczuwamy jak brud, pozostały po oczyszczaniu powietrzem, rozpływa się, rozpuszcza w wodzie. Zaczynamy wyciskać wodę z siebie przez kości, mięśnie, skórę. Odczuwamy jak brud umyka razem ze strumieniami wypływającej wody. Przed nami proste zadanie – osiągnąć jasność i wyrazistość odczuć. Kiedy to się uda, do skutecznego oczyszczenia wystarczy 5-7 powtórzeń. Ponownie napełniamy ciało wodą, obmywamy jej strumieniami każdą komórkę od wewnątrz i otwieramy wejścia kanałów w nogach. Odczuwamy jak woda opada w dół i razem z nią uchodzi cały brud. Ciało zostało umyte od wewnątrz, napełnione wewnętrznym światłem i zapachem śnieżnej świeżości i czystości. Zapoznamy się teraz z Aniołem Światła. Oblewają nas potoki słonecznego światła. Ciepłe, delikatne promienie słoneczne padają na nas ze wszystkich stron. Nie parzą, a głaszczą i pieszczą skórę. Otwieramy kanały skóry na spotkanie strumieniom słonecznego światła i stopniowo światło przeniknąwszy przez skórę napełnia kości i mięśnie. I kiedy ciało napełniło się światłem, nagle odczuwamy, że światło jest żywe. ^Połączywszy się z naszą wewnętrzną czystością przekształca się w Anioła Światła. Ujawnia się głęboki stan światła, jego życiowy pierwiastek, który zasila sobą wszystko, co istnieje wokół, również i nas. Anioł Światła napełnia sobą kości naszego szkieletu, przenika przez ich zewnętrzną otoczkę i wchłaniany jest przez gąbczaste struktury wewnętrzne. Napełniamy się, aż poczujemy, że szkielet zaczął świecić, stał się ciepły i sprężysty, błyszczy. Znowu odczuwamy jak stoimy w ciepłej, kryształowo czystej wodzie. Z góry spływa strumień łagodnego, silnego światła. Ciało otwarte jest na wodę i światło, napełnione nimi. Z dołu, spod stóp zaczyna płynąć silny strumień pęcherzyków powietrza. Wnika w ciało i tysiącami maleńkich igiełek kłuje od wewnątrz, rozgrzewa mięśnie i organy wewnętrzne, chwyta i unosi brud... Pęcherzyki powietrza migoczą w strumieniach światła, mienią się wszystkimi kolorami tęczy i równocześnie masują organy wewnętrzne, kości, mięśnie. Szczególną uwagę poświęcamy właśnie masażowi chorych organów wewnętrznych. Przy dostatecznej koncentracji powstanie odczucie realnego hydromasażu, który bardzo szybko usuwa wszystkie wewnętrzne skurcze, napięcia mięśniowe, rozbija blokady energetyczne. Czujemy jak w tym strumieniu pęcherzyków powietrznych, wody i światła rodzi się jakościowo nowy stan – wszyscy trzej Aniołowie połączyli się w jedną całość, ukrytą, żywą w nas. Anioł Powietrza, Anioł Wody i Anioł Światła połączywszy się, stawszy się jednym, stworzyli nową jakość życia w nas. Jest to coś pośredniego między wodą, powietrzem i światłem: promieniste, nie do porównania z czymkolwiek uczucie zadziwiającej żywotności, czystości i świeżości! Rodzi ono nowy stan, który właściwie należało by nazwać brakiem odczuć. Jakby nie było ciała, nie czujemy go, chociaż ono funkcjonuje i wykonuje wszystkie rozkazy mózgu. Brak odczuć wewnętrznych i zewnętrznych – oto czym jest zdrowie. Wewnątrz nie ma bólu, zmęczenia mięśni i emocji. Zamiast tego panuje uczucie powszechnej czystości, harmonii wewnętrznej i harmonii ze Światem. Pozostajemy w tym stanie, aż poczujemy, że ciało zostało całkowicie oczyszczone i wewnątrz niego unosi się subtelny, ale intensywny aromat zdrowia. Powrót z medytacji nie stanowi problemu. Należy śledzić stopień zmian odczuć wewnętrznych w miarę opanowywania praktyk oczyszczania. Po skończeniu pracy z trzema Aniołami czujemy się, jakbyśmy narodzili się powtórnie! Zaznajomiliśmy się z oczyszczaniem struktur data przy pomocy Aniołów żywiołów. To oczyszczanie przygotowało nas do kolejnego, bardzo ważnego etapu pracy, jakim jest oczyszczenie struktur energetycznych. LEKCJA 9 Przypomnijmy sobie zadziwiający stan, gdy powietrze, woda i światło połączyły się w nas w jedną całość. Odtwarzamy go i rozpuszczamy się w tym najsubtelniejszym stanie. Będąc w nim obserwujemy wszystko co dzieje się wokół nas, widzimy granice swego kokonu, czakr czitrini, przepływ strumieni subtelnych energii wewnątrz tych struktur. Pojawia się odczucie, że energetyka już nie odpowiada temu poziomowi subtelności, który osiągnęło ciało po rozpuszczeniu w trzech Aniołach. Synchronizujemy ciało z subtelnymi planami przestrzeni. Odczuwamy w niej granice kokonu i czujemy, jak przez osłonkę kokonu przenikają subtelne energetyczne strumienie. Powstaje odczucie, że oddychamy, ale kanały oddechowe położone są w pewnej odległości od ciała i wdech wypełnia lekkością przestrzeń wokół ciała tzn. odbywa się napełnianie kokonu. Wypełniamy subtelnym oddechem całą objętość kokonu, następnie wydychamy i wyrzucamy cały brud bloków informacyjnych, który nagromadził się w przestrzeni wokół ciała. Odczuwamy o ile czyściej zrobiło się wewnątrz kokonu. Powtarzamy to ćwiczenie kilkakrotnie do pełnego oczyszczenia przestrzeni wokół ciała. Następnie subtelność energetyki kokonu razem z wdechem wprowadzamy w przestrzeń czakr czitrini i przemieszczamy koncentrację “wdechu-wydechu" z czakr czitrini do kokonu i z powrotem. Osiągamy połączenie tych struktur. Kontynuujemy oczyszczanie energetyki. Aktywnie wdychamy czakrami ciała. Czujemy jak stan subtelności czakr czitrini i czakr ciała zlewają się w jedną całość, synchronizują się. Próbujemy przejść koncentracją od czakr ciała przez czakry czitrini i przestrzeń kokonu, do niedostępnych poziomów subtelności. Jeżeli uprzednio do podobnej wędrówki potrzebna nam była energia wybuchu zderzających się energii, to teraz całą drogę pokonujemy spokojnie i płynnie. Teraz, gdy wszystkie podstawowe struktury energetyczne ciała połączone zostały w jedną całość, rozpuszczamy siebie w najsubtelniejszych planach przestrzeni i strumienie energii rozlewamy po kanałach rąk i nóg, po kręgosłupie, woreczkach grzbietowych. Osiągamy odczucie, że ciało jest tylko czującym, funkcjonującym, ruszającym się zakończeniem, wierzchołkiem tej góry lodowej, którą jest sam człowiek. Otworzyliśmy granice oddzielające to, co w nas ukryte, od zewnętrznego, przejawianego, i możemy teraz kierować ciałem z wewnętrznych subtelnych poziomów. A stamtąd każde spojrzenie na świat, na postępki i działania ludzi, pełne jest pierwotnego głębokiego zrozumienia przyczyn takich, a nie innych ludzkich zachowań. Jawnym staje się również to, co jest najskrytsze na Świecie – procesy narodzin i wygasania życia. Zaczynamy widzieć życie w całej jego rozmaitości, w czasie i przestrzeni. Jest to naprawdę niezwykły stan. Wszystkie te stany osiągamy nie po to, aby kogoś zdumiewać albo zajmować się jakimiś sztuczkami. Wszystko to stanowi narzędzie badania siebie w tym Świecie, poznania swego wyższego przeznaczenia w tym życiu i, w końcu, wypełnienia swojego przeznaczenia. Można oczywiście przeżyć życie nie zapuszczając się za daleko, nie starając się zrozumieć czegokolwiek, co nie przysparza pieniędzy. Postawmy sobie jednak pytanie: Co to za życie? Być może jest to po prostu egzystencja w imię prokreacji? Czy na tym polega zadanie człowieka, czy na uświadomieniu sobie swojej szczególnej roli w Świecie – roli budowniczego, konstruktora, twórcy, a przede wszystkim twórcy relacji? Właśnie tworzenie relacji okazuje się wyższą formą wszelkiej twórczości. Aby to zrozumieć, trzeba wiele w sobie zmienić. A nade wszystko zatrzymać się w swoim biegu przez czas. Bowiem w pośpiechu zawsze szaleje chaos, który jest klęską dla ludzi. Uwijając się, chcąc w swoich usiłowaniach ogarnąć od razu dużo, człowiek upodabnia się do pająka, który rozpostarł swoją pajęczynę. Człowiek zapomina jednak przy tym, że posiada zaledwie dwie ręce, dwie nogi i nie ma czasu na wyczekiwanie momentu Prawdy. I w rezultacie sam zaplątuje się w pajęczynę krzątaniny, nie zauważa tego i nawija na siebie wciąż nowe i nowe nici, zaplątując się ostatecznie. Cóż mu potem pozostaje? Może tylko uskarżać się na zgiełk życia i sprawiać na innych wrażenie bardzo zafrasowanego i zajętego człowieka. A przecież czas życia w tym przypadku zapełniony jest sprawami drugorzędnymi, a najważniejsze pozostają nieruszone. Taki stan duszy wskazuje, że ludzie w większości swojej grają jakieś role. Przywdziewają maski zafrasowanych, znużonych... Dzisiaj przywdziewają maskę dyktatora i pełnią tę rolę w rodzinie, nazajutrz wybiorą jeszcze inną maskę. A powinni przysłuchać się swojemu życiu wewnętrznemu, które płynie w świadomości niezależnie od masek założonych dla innych. Przysłuchać się i zrozumieć, że tylko to życie jest prawdziwe. Mam nadzieję, że praktyki tutaj opisane pomogą wam! LEKCJA 10 Lekcja ta kończy kurs IV stopnia samoregulacji psychoenergetycznej. Ma ona na celu odnowienie całego organizmu, regulację procesów wewnętrznych oraz odgrywa rolę etapu przejściowego pomiędzy kursami podstawowymi a wyższymi praktykami. Powtórzmy wszystko co przerobiliśmy na poprzednich lekcjach w zakresie oczyszczania. Szczególną uwagę poświęcamy energetycznemu oczyszczeniu kokonu, czakr czitrini, czakr ciała i kanałów. Łączymy się ze skrajnymi stanami subtelności i rozpuszczamy w nich siebie. Czujemy, że te stany nie są jeszcze kresem, że gdzieś niedaleko istnieje prawdziwie pierwotny plan, gdzie odbywa się formowanie życia. Staramy się wejść w ten stan. Pozostając na maksymalnych poziomach subtelności, po promieniu pamięci kierujemy się wstecz, do momentu swoich narodzin. Po dotarciu do niego widzimy, że wokół coś się dzieje. Nie będziemy na tym skupiać uwagi. Odnotujemy tylko sobie, że pojawia się odczucie zmniejszenia ciała, jego kurczenia się, a potem... wybuch światła – i wszystkie odczucia z ciała zanikają. Jesteśmy w kosmosie, staliśmy się cząsteczką tej nieskończonej, majestatycznej przestrzeni. Wyraźnie odczuwamy stan przed swoimi narodzinami, poczucie przebywania poza czasem. Formujemy z posłusznej i podatnej materii kosmosu swój kręgosłup – jak rdzeń, wokół którego zacznie formować się nowe ciało. Czujemy kanały kręgosłupa i odczuwamy, jak zaczyna w nich płynąć energia Świata. Strumień energii rodzi czakry i napełnia je mocą i siłą. Kosmos wlewa się w kanały kręgosłupa, napełnia czakry i tworzy czakry czitrini. Pola energetyczne czakr formują kokon. Czujemy swój kręgosłup w przytulnej kołysce pól energetycznych wewnątrz kokonu. Energie w kokonie zagęszczają się, stają się bardziej zwarte i zaczynają formować ciało. Z płynących strumieni rodzą się kości szkieletu. Przenika je siła, życiodajna energia i wkrótce każda komórka tkanki kostnej zaczyna promieniować łagodnym światłem, z którego tkane są mięśnie, naczynia, organy wewnętrzne, skóra... Ciało zostało uformowane. Przytulnie i pewnie zostało zbudowane we własnych polach energetycznych, lecz nie posiada jeszcze najważniejszego – tej cząsteczki świadomości kosmicznej, która czyni nas ludźmi – twórcami, budowniczymi. Otwieramy swoje nowe ciało na cały kosmos, l w tym momencie mamy wrażenie, jakbyśmy wszystkie procesy formowania ciała i innych struktur obserwowali dotąd z boku. Równocześnie formowanie dokonywało się również, wewnątrz nas, dlatego, że wciąż pozostawaliśmy w zespoleniu z kosmosem. Ale oto nadszedł czas, abyśmy ponownie wrócili do swego ciała. Wchodzimy weń, łączymy się i stajemy się z nim jednym. Od tego momentu widzimy już kosmos oczyma innego człowieka. Jesteśmy gotowi powrócić do swojego świata. I zaczyna się proces narodzin. Zaczynamy ruch wewnątrz kosmosu, po jego porodowych drogach kierujemy się na Ziemię. Ruch ten, początkowo wolny, staje się coraz szybszy i w końcu wyrzuca nas w Świat. Znowu czujemy ciało. Ale jakie ciało! Czyste i świeże, wypoczęte, pełne sił, ciało nowo narodzone! Znowu zaczynamy odczuwać Świat! Ale jakież są nasze odczucia! Odczuwamy najsubtelniejsze ruchy przyrody, widzimy to co dawniej było ukryte przed naszym spojrzeniem. Najważniejsze jednak, co czujemy – to odczucie nierozerwalnej nici, która na podobieństwo pępowiny łączy nas z kosmosem. I przez tę nić nieprzerwanie otrzymujemy siłę, energię i wiedzę. Wszystko, czego potrzebujemy. Jeżeli dawniej sztucznie wyizowaliśmy się z kosmosu, to teraz jesteśmy związani z nim, nie oddaliliśmy się od niego, a jedynie wróciliśmy na Ziemię, aby tutaj urzeczywistnić swój postęp, rozwój, samodoskonalenie... Na tym kończymy program kursu IV stopnia. Kilka rad do ostatniej medytacji. Należy wykonywać tę medytację w pozycji leżącej. Jeden z partnerów powinien być obok i ciągle kontrolować przebieg pracy. Wynika to z tego, że sama medytacja jest bardzo wytężona i długotrwała. Najlepiej jest wykonywać tę medytację po dłuższej praktyce samooczyszczania, którą opisaliśmy wyżej. Przed rozpoczęciem pracy dobrze jest spędzić jakiś czas wśród przyrody, daleko od zwyczajnych, powszednich trosk, kontemplując trawę, listowie drzew, obserwując grę światła i cienia, słuchając wiatru oraz ciszy pól i lasów. Wszystko to uspokoi myśli, pomoże uwolnić się od mnóstwa niepotrzebnych wspomnień. Samą medytację najlepiej rozpoczynać rano. Po zakończeniu pracy mogą pojawić się następujące odczucia: trudności w koncentracji, rozproszenie uwagi. Nie należy przypisywać temu szczególnego znaczenia. Aby przywrócić normalny stan koncentracji, a równocześnie nie utracić dorobku medytacji, najlepiej zająć się jakąkolwiek pracą fizyczną, przykładając się do niej sumiennie, do potu, co utrwali jeszcze wasze osiągnięcia. Zresztą obciążenia fizyczne podczas kursu IV stopnia powinny stać się dla was stałym towarzyszem podróży. Oczywiście nie należy przesadzać, ale też nie stronić od ćwiczeń fizycznych, pracować z przyjemnością. Wszystko należy wykonywać z przyjemnością – to zasada. Po opanowaniu programu czterech kursów możemy powiedzieć jedynie, że zrobiliśmy pierwszy krok i zrozumieliśmy, że świat nasz nie kończy się na tym, co możemy zobaczyć i dotknąć. Teraz jasno zdajemy sobie sprawę, że istnieje pewna wyższa rzeczywistość i staramy się pojąć ją, ogarnąć i uczynić częścią swojego życia. Powodzenie tych starań zależy przede wszystkim od tego, czy przestaniemy uważać świat za niewygodne dla siebie środowisko. Stał się on dla nas niewygodny dlatego, że odgrodziliśmy się od przyrody, stworzyliśmy sobie drugą przyrodę – huczącą i smrodzącą, gdzieś nas wiozącą, dokąd – sami jeszcze nie mamy pojęcia. Nie nawołuję do wyrzeczenia się postępu technicznego lub komfortowych warunków życia. W żadnym wypadku! Ważne, aby nie stanowiły one celu samego w sobie. Należy pamiętać, że tylko harmonijne połączenie da nam prawdziwe szczęście poznania życia. Właśnie w harmonii świata zewnętrznego i wewnętrznego jesteśmy w stanie wiele osiągnąć. Wszystko pozostałe jest tylko iluzją. Patrzmy więc realnie na życie i nie poddawajmy się iluzjom! Wstecz / Spis Treści / Dalej Dwa strumienie (praktyka głębokiego samopoznania) BAJKA O OGNIU Bardzo dawno temu, kiedy drzewa mogły mówić, wszystko było inaczej. Ziemi nie rozdrapywała socha oracza, lasy rosły dziewicze i ani jedno drzewo nie zostało zrąbane na opał, albowiem ludzie nie znali ognia. Tak, tak, ognia nie było, a ludzie obchodzili się bez niego. Kiedy czegoś nie znasz, tego i nie pragniesz... Drzewa w lasach szeptały ludziom: – Żyjcie pod naszą osłoną wiecznie. Nakarmimy was swoimi owocami. Kochajcie nas, a my weźmiemy wasz ból, ukoimy was, damy wam schronienie u naszych korzeni i pożywienie z naszych gałęzi. Matka-Ziemia otaczała opieką swoje dzieci. Nie dawała im głodować, we właściwym czasie podkładała płody. Poiła kryształowymi wodami rzek i strumieni. Otaczała ciepłą, wilgotną troską, a ludziom było przestronnie w tym zielonkawym półmroku. Żyli nie zastanawiając się po co! Nie umieli myśleć, bo swoje myślenie oddali Matce-Ziemi i ona myślała za nich. Cieszyli się ze wszystkiego, co Matka im dawała, a ich dziecięce radości napełniały ją cichym, spokojnym szczęściem. Wszystko byłoby pięknie, ale Ten, Który Był Zawsze i Który Dał Matce Ludzi dopytywał się: – Jak długo będziesz ich niańczyła? Czyż po to ci ich dałem? Oni powinni rozwijać się i tworzyć!... A ty chowasz ich pod koronami swoich drzew, pod chmurami – przed migotaniem gwiazd, przed wabiącym przyciąganiem Nieba! Oni nie należą do ciebie! Ich dom – to Mój Dom! Dlaczego poisz ich i karmisz tak po prostu? Daj im zajęcie, niechaj chociaż myślą! Matka zgadzała się, bowiem z Tym, Który Był Zawsze nie można się sprzeczać, tak jak nie sposób poddawać w wątpliwość Prawdy! Ale kiedy Ten, Który Posłał Ludzi powiedział wszystko, Matka postanowiła: “Jeżeli ludzi oddano pod moją opiekę i wychowanie, to należy otoczyć ich wszechstronna opieką, postępować tak, żeby nie znali trosk i żyli w dostatku, tylko wówczas wyrosną na silnych i dobrych..." A w zamian Matka oczekiwała niewiele – żeby ją kochali... Wszystko pozostałe brała na siebie – ona odczuwała za ludzi. I kiedy oni coś odczuwali, to nie odczuwali tego bezpośrednio, ale poprzez Matkę. Ona myślała za nich, a oni łowiąc myśl, nawet nie wiedzieli, że myśl ta jest myślą Matki! Bardzo się bała, że do głów jej wychowanków przyjdą złe myśli i uczucia, dlatego starała się nie przepuścić bez kontroli ani jednej myśli z otaczającego świata. Wybierała potrzebne, a niepotrzebne po prostu odrzucała. W swojej miłości była przekonana, że postępuje mądrze i odgradza dzieci od świata zła. A ludziom dobrze było w świecie wolnym od trosk i żyli pierwotną miłością, która zamieszkała w ich sercu. Odczuwali ją w sobie jako pulsującą kulkę, rozpalającą się dniem i przygasającą na noc... I tylko ta miłość była w ludziach, natomiast namiętności, cierpienia, poszukiwania, dążenia – to wszystko dawno zapomnieli, odkąd pierwsi z nich rodzili się na Ziemi, a ona otoczyła ich swoim ciepłym, wilgotnym, zielonym oddechem... – Matko, ja czuję udrękę ciała! – mówiło przerośnięte dziecię. I matka dawała mu kobietę, taką właśnie, jaka była mu potrzebna, i żeniła ich, i wszyscy wiedzieli, że tak będzie zawsze! I ludzie chodzili po lasach, kłaniali się drzewom, które były jednym z Matką, i powierzali im swoje pragnienia. A Matka skwapliwie je zaspokajała. Bezgraniczna była cierpliwość Tego, Który Był Zawsze. Patrzył na Ziemię z bezkresnych głębin Swojego Domu i ubolewał nad tym, że Matka mimo wszystko nie zdołała przełamać swojej ślepej miłości do ludzi. Wiedział, że nadejdzie czas, kiedy ludzie opuszczą kolebkę bierności i rozpoczną poszukiwania... Zaczną szukać tego, co zawsze było obok – Prawdy Życia. Ale oczy od dawna zamknięte będą się otwierały z trudem i bólem. Dlatego, że im dłużej człowiek przebywa w ciemności, tym bardziej bolesne staje się dla niego patrzenie na światło dnia i tym bardziej potrzebuje czasu oraz ostrożności – inaczej światło oślepi już na zawsze... Ten, Który Był Zawsze wiedział wszystko i nie przyspieszał biegu wydarzeń. Albowiem wszystko w świecie powinno dziać się we właściwym czasie. Właściwy czas to jeden z filarów Ogólnego Porządku Wszechświata. Jak długo jeszcze trwała szczęśliwa niewiedza ludzi w ciszy i spokoju Macierzyńskiej miłości – trudno powiedzieć. Czas płynął wtedy powoli i jeden dzień mógł ciągnąć się jak miesiące... Ale dzień nastał! I wśród ludzi pojawił się Odszczepieniec. Rósł jak wszyscy, ale czasami zastygał w rozmyślaniach. Wydoroślał jak wszyscy i coraz częściej przychodził do starszych ze swoimi pytaniami. A ponieważ nie otrzymał odpowiedzi, poszedł do Matki: – Czy jesteśmy twoimi dziećmi? – zapytał. – Tak – odpowiedziała Matka, mając rację i nie mając jej równocześnie. Wszak ciała rodziła i pielęgnowała ona, ale Duch w nich drzemiący posłany był przez Tego, Który Był Zawsze. – Powiedz zatem co mi zakłóca spokój? Czego ciągle oczekuję, ku czemu nieznanemu mnie ciągnie? – Być może chcesz się ożenić? – spytała Matka. – Nie, nie chcę, nie ciało jest moją udręką, lecz coś od wewnątrz popycha mnie w dal... Tak ciągnie, że nie mogę wytrzymać! Idę za rzekę – a tam wszystko znajome. Znajome miejsca są również za górą, za dalekim lasem też byłem. Czego potrzebuję?! – wykrzyknął. I został usłyszany. Obecny Wszędzie skierował piorun na szczyt wzgórza. Tam wybuchł i niebieski płomień wystrzelił ku niebiosom. Czegoś takiego na Ziemi jeszcze nikt z ludzi nie widział. Ale najbardziej zdziwiony był Odszczepieniec. Patrzył na płomienie okrągłymi oczyma i płakał pytając: – Powiedz mi, jakiż to kwiat rozchylił płatki na odległym szczycie? – Nie chodź tam, to już wcześniej było. Zaraz poleję deszczem i wszystko przejdzie... – Nie, poczekaj, chciałbym zrozumieć, co tam świeci na szczycie! – i powiedziawszy to ruszył w drogę... Liany chwytały go i trzymały czepnymi rękoma. Ale wyrwał się. Bagna, topiele przegradzały drogę, ale on pokonał je. Po ostrych kamieniach wspiął się w górę, aby przyjrzeć się bliżej płonącemu cudowi... A Matka polała deszczem ogień, który z sykiem wygasł – głownie dymiły i tylko pojedynczy węgielek żarzył się wśród mroku zielonego spokoju. – Ktoś ty? – zapytał Odszczepieniec. – Nie znam cię, nigdy cię nie widziałem. – I nie poznałbyś, gdybyś nie podniósł wzroku ponad urodzajną Ziemię. Twoi współbracia zbierają pożywienie, nie interesuje ich, co nagle wydarzyło się na wzgórzu. – Skąd jesteś? – Przysłał mnie Ten, Który Był Zawsze. On chce, abyś spojrzał w moje oczy i przejrzał... – Ale ja niczego nie widzę. Czyś ty robaczek świętojański? – jesteście podobni i ledwie świecicie... – Daj mi pojeść drzewa, wówczas zapłonę jaskrawo, drogę ci oświecę... – Jakże można oddać tobie drzewo? Ono jest żywe, ja z nim rozmawiam... – Jeden sęczek nie osłabi lasu. Drzew jest dużo – ja jestem jeden. Zgasnę bez pożywienia. Utracisz mnie, być może na zawsze. – Ależ drzewo i Matka są tym samym! – Co tam tobie Matka! Popatrz jakie cudowne obrazy w sobie noszę, co gotów jestem otworzyć przed tobą! Daj mi gałązkę, a ja znów zapłonę... Odszczepieniec dlatego właśnie był odszczepieńcem, że starał się zrozumieć wszystkie niepisane zasady Matki. Inni stosowali je bez zastanowienia, przestrzegali ślepo ustalonych reguł zachowania, on stawiał pytania. I tymi pytaniami wprowadzał w osłupienie swoich współbraci. Jego szczęście, że ludzie nie mogli się gniewać, nie znali tego uczucia. Wzięła go więc Matka do siebie, żeby dzieci nie miały powodów do krzywdzenia się nawzajem. I wtedy zwrócił się on do Matki: – Powiedz, dlaczego powinniśmy postępować tak, a nie inaczej? – Dla waszego dobra – odpowiedziała Matka. – A dlaczego czynić dobrze można wyłącznie w ten sposób? Być może gdybyśmy postąpili inaczej, poznalibyśmy coś interesującego. Matka nic nie odpowiedziała, zamilkły trawy, drzewa. A leśne zwierzęta, które słyszały rozmowę – rozbiegły się. Wszystkim zrobiło się smutno. Po co pytać, skoro wszystko jest jasne – jedz, pij, śpij, rozmnażaj się... Ale Matka pojęła, że przyszła chwila, kiedy w jej malutkim dzieciątku przebudził się potężny wicher nienasyconego umysłu, poszukiwania i działania... Ona od samego początku oczekiwała tego, ale pokolenia przychodziły po pokoleniach, a Odszczepieniec wciąż się nie pojawiał, i Matka uspokoiła się... Ale pamiętała ostrzeżenie Tego, Który Był Zawsze: “Przyjdzie czas, że utracisz ich! Będą żyć z tobą i mścić się na tobie, odpłacać nieświadomie za to, że pozbawiłaś ich uczuć, pragnień, myślenia. Za to, że ich uczuciami czułaś ty, ich dążenia gasiłaś spełnianiem zachcianek, a wolę osłabiałaś słodyczą cichego, dostatniego życia. I będą gryźć twoje ciało i rwać twoje włosy. Będą polewać cię brudem, a w twoje błękitne oczy wrzucać śmieci. I będziesz tak cierpiała do czasu, kiedy przypomną sobie przeszłość i zrozumieją, że mszczą się na Matce! I znowu przyjdą do ciebie i pokłonią się i zechcą wyleczyć twoje rany! Ale w tobie przez czas odrzucenia zrodzi się ogień bólu i cierpienia. Będzie on płonął w twoim łonie... Czy wybaczysz im? Wszak oni będą już inni. Nie powierzą ci więcej swoich uczuć, ale gotowi będą zrozumieć twoje... I zobaczą swój Prawdziwy Dom!... I wejdą do niego i przestaną być twoimi, ale wrócą z powrotem tam, skąd wyszli dawno, dawno temu..." Matka ukorzyła się i znosi do tej pory brak rozsądku swoich dzieci. Cierpi, kiedy ogień nakarmiony przez Odszczepieńca buszuje po jej ciele. A ludzie, nakarmiwszy go widzą w nim i przyjaciela-pomocnika i wroga-zabójcę. I nie wiedzą, że ogień już wszedł w Matkę i głucho ryczy w jej ciele a wtedy, gdy ona czuje ból nie do wytrzymania i krzyczy, w jej jęku ogień wyrywa się na zewnątrz i giną w nim ludzie. A ludzie wciąż w żaden sposób nie chcą zrozumieć, że nie z gniewu drży i trzęsie się Matka, lecz z bólu, który jej zadali. Nie należy zadawać Matce bólu, a trzeba ją zrozumieć... I są tacy, którzy już to dostrzegają i pojmują, ale pozostali z uporem szaleńców sprawiają ból. I wszyscy pielęgnują ogień i nie rozumieją, że jest on istotą innego świata, której zadaniem jest zamienić wszystko w siebie! W swojej ślepocie mają nadzieję okiełznać żywioł swoimi słabymi rękoma i na pomoc im przychodzi życiodajny rozum. Zaślepieniu uległ i pragnący wszystko sobą ogarnąć ogień. Kiedy osiągnie swój cel, zginie, albowiem zje sam siebie. Jedynie Ten, Który Był Zawsze wszystko widzi i rozumie, i nieskończenie cierpliwie, to za pośrednictwem Matki, to za pośrednictwem Ognia, podpowiada ludziom, daje lekcje, uczy życia... Kto słyszy – ten zdąża ku Niemu. A wielu we mgle świata nadal pije słodką truciznę życia. Gdzieś tam pamiętają jedynie o tym, że Matka kiedyś karmiła ich nie wymagając w zamian pracy, tylko ich uczuć i myśli... I za darmowe karmienie gotowi są ponownie do niej przylgnąć... Ale Matka już ich nie przyjmie. W niej, tak jak w ludziach, buszuje ogień przemian. Cierpieniem uwalnia ona siebie i swoje dzieci od bezmyślności, popycha do działania, rozwoju, do Poznania Prawd Wszechświata! MY I STRUMIENIE W jednolitym świecie splatają się w zwartą strugę dwa strumienie określające życie w całej jego różnorodności. Jeden to strumień wszechświata materialnego, realizacji. Drugi – to strumień rozwoju duchowego i wycofania się. Zależą od siebie i uzupełniają się nawzajem – jeden jest dla drugiego siłą napędową, a równocześnie czynnikiem hamującym. Strumień tworzenia materialnego urzeczywistnia wciąż nowe i nowe formy bytu, umożliwiające ciągły postęp i rozwój duchowy. Ale w pewnym momencie materialne formy bytu zaczynają hamować rozwój duchowy. I wówczas pojawia się okno w strumień towarzyszący, przez które można zobaczyć inny świat – świat szczęścia pozamaterialnego, rozwoju innych form działania. Religie i różne nauki duchowe odgrywają rolę pewnego rodzaju okien w naszym życiu. I tym, którym udaje się osiągnąć wyżyny duchowego postępu, dane jest wchodzić w subtelne światy. Ale i tam nie kończy się droga tworzenia, bo po przejściu wielu transformacji ponownie pojawia się ona w strumieniu materialnego tworzenia, ale już w innych formach, na innych poziomach i planach egzystencji. Ludzie oświeceni przychodzą na nasz świat z bagażem doświadczeń z przeszłości i albo zostają wielkimi Nauczycielami, albo osiągają, jeszcze za życia, stan świętości – ten najwyższy dla materialnie obecnej w świecie powłoki poziom, umożliwiający realizowanie w praktycznym działaniu wyższych porywów duchowych, porywów pochodzących od ducha znajdującego się od dawna w świecie subtelniejszych emanacji duchowej twórczości. Dwa strumienie kreują świat w całej jego niewypowiedzianej różnorodności. Dwa strumienie przenikają każdego z nas. Spróbować je poczuć, zobaczyć jak jesteśmy z nimi związani my i otaczający nas ludzie – oto zadanie tego rozdziału. Oczywiście pewnie nie uda się nam otworzyć w sobie pełni działania obu strumieni wszechświata, ale możemy zrozumieć jak powstawały, jak realizujemy się obecnie. A od tego zrozumienia do wejścia w strumień duchowego działania, wejścia świadomego i zrozumiałego, jest znacznie bliżej, aniżeli od zwykłego uświadomienia siebie w świecie. Na razie niezależnie od woli i świadomości każdy z nas żyje w jednym ze strumieni wszechświata. Ale z racji tego, że są one organicznie splecione, żyjąc w nich, częścią swojego istnienia znajdujemy się w strumieniu tworzenia materialnego, a częścią swojej duszy – w strumieniu duchowo-intelektualnym. Strumień ten nosi też nazwę pól informacyjnych Kosmosu. Właśnie z niego czerpią natchnienie twórcy – malarze, muzycy, pisarze, poeci, wynalazcy. To on obdarza nas on od czasu do czasu olśnieniami, tymi chwilami boskiego natchnienia, którymi niekiedy upajamy się potem do końca życia. Strumień tworzenia materialnego, biologicznego rozumnego życia jest łatwiej wewnętrznie realizować. Bez niego życie nie mogłoby realnie się przejawiać w otaczającej nas przestrzeni. Świat Ziemi, jego biologiczna istota, są przejawionymi strumieniami tworzenia materialnego. Zaczynamy praktyki głębokiego samopoznania, które przypomną nam, że uczestniczymy jako jednostki w strumieniu biologicznym i pomogą zespolić się ze strumieniem duchów o-intelektualny m, płynącym – jak i przed milionem lat – przez przestworza Kosmosu, otaczającym wysepki życia umysłowego, opływającym je lub włączającym w siebie. Wejść w niego – oznacza po prostu otworzyć się na niego. Przyjąć i pojąć... Nasze czakry, oprócz wielu innych funkcji, spełniają jeszcze rolę swego rodzaju stacji nadawczo-odbiorczych, przez które przenikają do nas impulsy ze strumieni biologicznego, materialno-twórczego i duchowo-intelektualnego. W zwyczajnym życiu człowiek nie posiadający specjalnego przygotowania przyjmuje impulsy strumieni poprzez tę lub inną czakrę, a świadomie traktuje te informacje jako przebłyski intuicji. Praktykach głębokiej samoobserwacji umożliwi nam otwarcie czakr na przyjęcie strumieni, wchodzenie nimi w strumienie, uwolnienie czakr i osiągnięcie swobodnego, harmonijnego połączenia w każdym z nas dwóch strumieni – materialno-twórczego i duchowo-intelektualnego. Na razie realia naszej ziemskiej egzystencji pokazują nam, że w żaden sposób nie możemy wyrwać się ze strumienia materialno-twórczego. Mało tego, wybraliśmy te jego nurty, które przynoszą technicyzację ludzkości. Staliśmy się całkowicie ubezwłasnowolnieni, uzależnieni od spiętrzenia maszyn wokół nas. Drogę technicyzacji sami wybraliśmy, ale ona doprowadzi nas do zguby, jeżeli we właściwym czasie nie dokonamy zdecydowanej korekty wewnętrznych i zewnętrznych punktów orientacyjnych. W istocie idziemy teraz po kostki w strumieniu, przy samym brzegu, i bezustannie natykamy się na leżące tam ostre kamienie, ranimy sobie nogi... A przecież można wejść w nurt, poddać się mu. Wtedy on sam poniesie nas znacznie szybciej i zaprowadzi do dowolnego, niezbędnego nam punktu wiedzy... MIĘDZY PRZESZŁOŚCIĄ A PRZYSZŁOŚCIĄ “Tylko chwila dzieli przeszłość od przyszłości. Ona właśnie nazywa się życiem!" Proroczo zabrzmiały swego czasu słowa popularnej piosenki z filmu “Ziemia Sannikowa". Coraz większa liczba ludzi zaczyna rozumieć, że właśnie teraz tworzy się życie, budowane są podstawy przyszłych sukcesów i niepowodzeń... Przypomnijmy sobie rozmowę o kanałach przeszłości i przyszłości rozchodzących się na prawo i lewo od skroni. Między nimi, w bruździe rozdzielającej półkule mózgowe, znajduje się punkt “Teraz". To on właśnie jest życiem – analiza zachodzących wydarzeń, ich powiązań wzajemnych i związku z pozycją danego człowieka. Koncentrujemy się na punkcie “Teraz" i od niego kierujemy strumień woli na prawo, do kanału przeszłości. Odczuwamy, jak pod ciśnieniem woli kanał otwiera się, przeczyszcza od skroni po dalekie, mgliste krańce wczesnego dzieciństwa... Strumieniem woli przenikamy do kanału przyszłości od lewej skroni w dal, w nieskończoność. Mówiliśmy już, że wchodzenie w kanały czasu nie daje możliwości oglądania jakichś realnych obrazów. I o ile w kanale przeszłości możemy jeszcze coś zobaczyć aktywizując własną pamięć, o tyle w kanale przyszłości żadnych realnych obrazów nie będzie. Możliwe są tam tylko odczucia, które interpretować możemy różnie... Najważniejsze w pracy / kanałami czasu jest zrozumienie, że wszyscy żyjemy zgodnie z zasadą: “ Wszystkie przyszłe zdarzenia wyrastają z korzeni przeszłości." A więc z punktu “Teraz" koncentracją świadomości przenikamy do kanału przeszłości i przyszłości równocześnie. W miarę przemieszczania się w kanałach, pojawia się trwałe odczucie, że od prawej strony ku lewej (z przeszłości w przyszłość) ciągną się nici wydarzeń. Są to pozostałości jakichś byłych postępków, działań, podjętych (lub przeciwnie – niepodjętych) decyzji. Należy przeanalizować czy są one dobre, czy złe. W tym celu bierzemy dowolną nić zdarzenia w przyszłości i przesuwamy się po niej w swoją przeszłość. Kryterium oceny będą dla nas nasze odczucia, one nie zwiodą. Co czujemy? Komfort, czy też zduszenie? Serdeczne impulsy miłości i dobroci, czy smutek niezrozumienia i odrzucenia? To właśnie będzie wyznacznikiem zdarzenia z naszej przeszłości. Ważne jest, aby przejść po nitce do jej początku, to jest do powstania samego czynu, który zrodził zdarzenie i jego odległe następstwa. Jeżeli nić jest trwała i dobrze się ją odczuwa, oznacza to, że wydarzenie miało duże znaczenie dla naszego życia, a jego odległe następstwa wpływają na nasze życie dość długo. Co, nawiasem mówiąc, da się odczuć w kanale przyszłości. W nim nić albo staje się cieńsza i gubi się we mgle niedokonanego, albo też pozostaje tak samo solidną, realną, co wskazuje na to, że wydarzenie w przyszłości będzie nadal wpływać na życie człowieka... Znajdujemy wyraźnie negatywne nici, ciągnące się z przeszłości w przyszłość. Przechodzimy po jednej z nich do początku i tam zrywamy ją. Nie rozmywamy jej, czy też delikatnie usuwamy, a właśnie zrywamy, ponieważ często właśnie zdecydowane kroki mogą skorygować nici czasu. W momencie zerwania “nici zdarzenia" odczujecie maleńki wybuch – energia, która zasilała samo wydarzenie i związane z nim sytuacje, została uwolniona z systemu wzajemnych wewnętrznych powiązań. Siłę wybuchu kierujemy kanałem z przeszłości w przyszłość. Odczuwamy jak płynie po nici wydarzenia jak po przewodzie i zaciera tę nić za sobą. Tak jak ogie-niek na ścieżce prochu – biegnie i spala wszystko za sobą. Impuls energii uchodzi w kanał przyszłości i tam rozpuszcza się, zasila sobą tkankę zdarzeń możliwych. A jeżeli wysłaliśmy go z przeszłości z samymi dobrymi i jasnymi uczuciami, to można oczekiwać, że w przyszłości odegra on pozytywną rolę. Naszym zadaniem jest prześledzić wszystkie nici zdarzeń negatywnych i po znalezieniu ich korzeni w przeszłości, oberwać. A energię je zasilającą skierować kanałem w przyszłość. Po wykonaniu tego zadania promieniem mentalnym przechodzimy po przeszłości – dzieciństwo, pacholęctwo, młodość... Teraz już nie są ważne nici wydarzeń. Musimy poczuć jakim było dzieciństwo, pacholęctwo itd. Jeżeli dzieciństwu odpowiada szczyt aktywności, to – zgodnie z prawem symetrii lustrzanej – w starości będzie spadek... Dzieciństwo – starość, pacholęctwo – podeszły wiek, młodość – dojrzałość. Taka jest symetria lustrzana naszego życia. I energia rozkłada się tak, aby zapewnić określony szczyt aktywności w tym lub innym okresie. Jeżeli szczyt aktywności przypada na pacholęctwo, to podeszłe lata przepełnione będą pasywnością, apatią, niechęcią do działań. Sił wystarcza tylko na to, żeby zapewnić jeden wzlot. Ale siła nie jest zużywana w całości w momencie szczytu. W dużej części trwoniona jest w młodości na próżną, nieproduktywną fircykowatość. A w okresie dojrzałym – na usiłowanie wywarcia wrażenia na innych. Zatem zauważamy, iż w dzieciństwie był u nas szczyt aktywności. Możemy więc, z dużym prawdopodobieństwem prognozować spadek w starości. Spróbujemy pozostający w odległej przeszłości szczyt dziecięcej aktywności przesunąć w przyszłość, na okres życia odpowiadający starości. W przeszłości energia nie jest już potrzebna, zasila jedynie pamięć. A w przyszłości będzie bardzo pomocna. Wytwarzamy w kanale przeszłości silną falę i przetaczamy ją przez punkt “Teraz" do kanału przyszłości. Jeżeli na drodze tej fali napotkasz ściankę – będzie to punkt kluczowy. Jest to ważny życiowo moment w przyszłości, w którym powinieneś podjąć określoną i bardzo ważną decyzję. Popatrz, jak daleko od punktu “Teraz" znajduje się punkt kluczowy. Jeżeli blisko, to postaraj się przybliżyć go. Nastrój się na odczucia płynące z punktu kluczowego i poprzez nie ustal z czym związana będzie decyzja, z jakimi życiowymi okolicznościami. Odczucia podpowiedzą ci również, jaką decyzję należy podjąć w tej sytuacji. Po prostu bardzo uważnie wsłuchaj się w siebie i będziesz wiedział na co się zdecydować – na przyjęcie czy odrzucenie, miłość czy cierpienie itp. SPOJRZENIE W OGIEŃ Rozpoczynamy opanowywanie praktyk głębokiej korekcji. Na stole, w środku pokoju, w którym odbywają się zajęcia, stawiamy kilka świec. Grupa siada dookoła kręgiem, zapalamy świece... Łączymy ręce i patrzymy w ogień nie odrywając wzroku. Patrzymy w płomień świec i mentalnie w niego wchodzimy. Przenosimy koncentrację świadomości w głąb struktury płomieni. Z początku po prostu przebywamy w falach płomieni. Ale stopniowo pojawia się odczucie ich istoty. Ogień jest szczególną materią, istniejącą wiecznie. Zniszczony w jednym miejscu, pojawia się w innym w takiej samej postaci, z tą samą strukturą płomieni. Ogień jest istotą z innej rzeczywistości, posłaną na Ziemię, żeby przebudzić ludzi ze słodkiego snu. Pociąga nas tym, że daje możliwość zetknięcia się z innymi światami. Po wejściu w płomień zlewamy się z nim, czujemy jego falową naturę, jego płynność i siłę... Siła ognia płynie po kanale przeszłości i unosi nas w głębiny czasu, za granice pamięci, tam gdzie ludzie mieli swój początek. Płynący z głębin Wszechświata biologiczny strumień materialno-twórczej siły nakrył Ziemię i zrodził biosferę. Powstał świat zwierzęcy, rośliny. I strumień, który zrodził życie, przyjmował na siebie całą troskę o nie. Zapewniał wszystko ludziom, ale w zamian brał ich samoświadomość, ich uczucia i był dla ludzi kanałami, czakrami – wszystkim. Pamięcią ciała przypominamy sobie odczucie przebywania w strumieniu i rozumiemy, że nie ma czakr – jest tylko jedyna anahata, która rodzi szczerą miłość do wszystkiego co nas otacza, wszak ona daje nam życie i podtrzymuje je. Ona jest przejawem strumienia. Jemu jest oddana cała energetyka ciała. Strumień wykonuje za nas wszystkie funkcje – bioenergetyczne, energoinformacyjne i inne. On żyje wokół nas i w nas. Płynie w nas, w każdym naszym ruchu. Żyje nami, a my żyjemy nim... Jesteśmy jednością! I jest nam dobrze w ciepłym, zielonym półmroku, wilgotnym i żywym. Ziemia, kolebka nasza, przeniknięta strumieniem, ożyła i otacza nas troskliwością i życzliwością... Ale oto do strumienia wpadły iskry ognia. Przyciągają ku sobie uwagę ludzi, wabią i pociągają swoją nieodgadnioną istotą. Ludzie zwabieni tym tajemniczym zjawiskiem opuszczają strumień, odrywają się od niego i zbliżają się do ognia. Zrodziła się w nich wielka ciekawość. Wypełnia ich jeszcze pustka, nie posiadają tego, czym my jesteśmy wypełnieni – czakr, kanałów – ale już podjęli decyzję. Na świecie istniały wówczas dwa prapoczątki – ogień i strumień wszechświata. Oba zdolne były zjednoczyć ludzi. Jeden wokół siebie, drugi – w sobie. I ludzie postanowili usiąść wokół ognia. Razem – wokół nieznanego i pociągającego, pozostawiając strumień... PIERWSZA CZAKRA Powstaje ona z przeniknięcia ognia do rozumu i nazywa się czakrą ognia, albo adinią. Ponownie wchodzimy w płomień świec. Toniemy w nim, czujemy go jako przepływ... Na fali płomieni wlatujemy do kanału przeszłości i osiągamy odczucie obecności przy pradawnym ognisku... Patrzymy w ogień zastygłym wzrokiem, wchodzimy weń, zlewamy się z falami płomieni... W nim dla każdego z nas uchylone są drzwi, a tam, za nimi, znajduje się pamięć biologicznego strumienia. Wchodzimy i czujemy – ciepła, wilgotna, cicha obecność strumienia otacza nas ze wszystkich stron. Jest w nim ciepło i wygodnie. Nie ma w nim chorób i urazów, znajdujemy się w spokoju i ciszy. Czakrą strumienia – anahata – otwiera się i przez nią płynie ciepły, wilgotny, mglisty strumień życia. Czujemy jak strumień jednoczy nas wszystkich. Jesteśmy w nim wolni, ale jest to wolność potoku, a nie nasza osobista. W ciele zginęły wszystkie odczucia czakr i jakby utraciło zmysłowość, jest tylko przepływ strumienia, którym możemy coś odczuwać... Strumień jest dla nas życiem, naszymi uczuciami... Czujemy strumieniem, żyjemy nim, stajemy się cząstką wilgotnej, ciepłej, mglistej ciszy. Znów widzimy iskry ognia i wracamy do nich. Jesteśmy ciekawi, wysuwamy głowę ze swego niemal roślinnego istnienia. Patrzymy na ogień. Nowe, nieoczekiwane widowisko hipnotyzuje bezwolnego człowieka strumienia. Ogień wiruje w swoim tańcu, urzeka, wyciąga chciwe ręce ku oczom, wdziera się do głowy, do mózgu, wybucha tam i kręci się jak bąk... Czujemy, że tam gdzie tańczy ogień – tam jest nowe życie... I dla nas, ogarniętych potężną ciekawością, ogień jest na tyle pociągający, że nie możemy oderwać oczu. A poprzez nić spojrzenia, wciąż nowe i nowe fale płomieni wchodzą do głowy i nasilają obroty bąka. Ogień w głowie znajduje przestrzeń, wypełnia ją sobą, huczy alarmująco, wzbudza ciemne i niepojęte pragnienia, rodzi porywy... Spokojne, rytmiczne, wilgotne życie pozostało tam, poza granicami pamięci – w strumieniu. Teraz rozpoczyna się nowy etap, robimy pierwszy krok na nieznanej ścieżce... Ogień jest istotą, która przybyła do nas z głębin kosmosu, uosabiającą inny typ życia, istnienia... Przyszedł do nas, aby w odwiecznym konflikcie ognia i wody zrodzić nasz głęboki rozwój wewnętrzny. Niczym balonik, głowa, napełniona ogniem, wyciąga ciało z wilgotnych głębin strumienia... Wyrywa je z korzeniami pamięci... Siadamy przy ogniu, a płomień w głowie przeciąga niewidzialne nici do płomieni ogniska i zmusza nas do patrzenia na ogień bez odrywania wzroku. Czujemy, jak w środku głowy huczy, rozrasta się i napełnia się siłą i mocą czakrą ognia – adżnią. Wybuch ognia w niej wstrząsa całą naszą istotą. Ciało jest dosłownie przeniknięte falami płomieni... Wewnętrzna ciecz zaczyna wrzeć i gasi płomień, ale nowe języki ognia wybuchają w odżni i zmieniają wodę w parę... To wieczne przeciwstawienie zmusza ciało do mobilizacji wszystkich sił dla zrównoważenia w nim ognia. Czakrą odżnia napełnia się dążeniem, wolą, pragnieniem zrozumienia, poznania rzeczywistej przyczyny ruchu w nas. I ogień wzmaga się... Lecz ciało strumienia może zostać zniszczone przez ten nieokiełznany wewnętrzny poryw. I jedyna obecna w nim czakrą, anahata, która koncentrowała w sobie pierwotną miłość i przepływ potoku, buntuje się przeciw ogniu. Jego fale trafiając do anahaty, rozbijają się na iskry, rozsypują się... Anahata nie przyjmuje grubego płomienia adżni i rozwarstwia go... Ogień stara się obrócić w siebie wszystko, czego dotyka. Anahata przeciwstawia się temu... I w tej walce przeciwieństw zderzają się dwie siły wszechświata. Anahata, podtrzymywana strumieniem życia biologicznego, gasi fale płomieni. Adżnia, zasilana ogniem z nieznanych światów, stara się wysuszyć anahatę i spalić ją swoimi falami. Ale siły są wyrównane i męczące, bezpłodne przeciwdziałanie powoduje pojawienie się nowej struktury – czakry visuddhy. W punkcie stykania się płomieni adżni i spokoju anahaty, rodzi się wrzenie przeciwdziałania. Zawirowania siły zamykają się w sobie, skręcają przeciwne strumienie w mocny węzeł i rodzą nową czakrę w okolicy obojczyków. Pojawia się trzecia czakra – visuddha. W niej równoważą się walczące siły, w niej dokonuje się jakościowa zmiana płomieni adżni i delikatnej cieczy anahaty w pewien jednolity stan, subtelny i silny, ostry i łagodny zarazem. Rodzi się siła, której pełni są twórcy. Jest w niej wrzenie płomienia adżni, popychającego, poruszającego i subtelny spokój kontemplacji anahaty, rodzący delikatność, wzruszenie, zachwyt! I to jest siła obdarzająca twórczym porywem, niepohamowany zew tworzenia. Ta właśnie czakra staje się potężną barierą na drodze pożerającego wszystko płomienia. Wdarłszy się w człowieka, ogień starał się wypełnić go całego, uczynić go sobą, ale... W samym blasku ognia zawarty jest stan światła, subtelna falowa natura, płynność – wszystko od pierwotnego światła, które zrodziło wszystkie istnienia, w tym również sam ogień. Wielkość zespolenia dwóch żywiołów – strumienia i ognia – dała człowiekowi możliwość rozdzielenia ognia na subtelne i niesubtelne składowe. I niesubtelność porywów pozostała w adżni, a subtelność światła, zrodzona w visuddhie, spływa do anahaty i napełnia ją niezwykle delikatną i czystą grą barw. Dwa nieprzejednane żywioły, zderzywszy się w nas, zrodziły nieustającą walkę, ruch... NARODZINY WRAŻLIWOŚCI Otwieramy kanały przeszłości i przyszłości. Przez kanał przeszłości przesuwamy falę harmonii, równowagi i spokoju. Razem z nią płyniemy w głębiny przeszłości, z powrotem, ku płomieniowi pradawnego ogniska, od którego zaczęło się istnienie człowieka-twórcy! Przypominamy sobie, jak w przeddzień zderzenie ognia i strumienia, adżni i anahaty zrodziło trzecią czakrę – subtelnych i silnych stanów – visuddhę. Patrzymy na ogień pradawnego ogniska z anahaty. Czujemy, jak odblaski płomieni rodzą w piersi subtelne i delikatne światło... Swoimi uczuciami wchodzimy w głębiny anahaty i odświeżamy pamięć przeżywaniem dzieciństwa człowieczeństwa – tego szczęśliwego, radosnego okresu, kiedy strumień żył, odczuwał, radował się za nas i razem z nami. I ta łagodna, wilgotna i ciepła cisza anahaty napełnia nas teraz miłym i dobrym wspomnieniem dzieciństwa. Tak, ono minęło i możemy jedynie ze wzruszeniem wspominać je, ale drogi powrotnej już nie ma. Wyrośliśmy z pieluszek i uczyniliśmy pierwsze kroki na bezkresnym szlaku twórczego zgłębiania świata. A strumień, opuszczając nas, dał nam na pożegnanie swój cichy, płynący impuls, delikatne, drżące światło. I jest to światło ochraniające... I jeśli zlejemy się ze światłem anahaty i wejdziemy w głąb, jak gdyby nurkując pod obecny stan czakry, to ponownie wewnętrznie powrócimy w stan strumienia, który leczy, ratuje, usypia, zdejmuje napięcia. Światło strumienia w nas – to nasz Anioł Stróż, towarzyszący w życiu każdemu, kto żyje sercem i odczuwa nim świat oraz swój i cudzy ból... Miedzy ognistą, wrzącą adżnią a ciepłą i cichą anahatą leży visuddha – czakra artystów, twórców, ludzi czujących poryw natchnienia. W tych wysokich stanach zlewają się w jedną całość siła życia, ognia, twórcza namiętność i zasilająca ją cisza kontemplacji. Czakra visuddha zagradza, drogę płomieniom z adżni do anahaty. l tak się składa, że anahatą ze swoim ciepłym i cichym strumieniem biologicznym i adżnią ze swoimi falami ognia, zasilają twórczą, wysoką i czystą tęsknotę visuddhy. Odczuwamy, jak się rozluźnia i pękają wewnętrzne, ściskające czakrę okowy. Następuje zlewanie się trzech czakr w przejawieniu swobody, delikatności, subtelności odbioru, dokonuje się uwolnienie visuddhy. I jeżeli spojrzymy teraz na świat z visuddhy, to ujrzymy go obmytym i czystym, opromienionym łaską Wszechobecnego! I kiedy poczuliśmy rozluźnienie visuddhy, przebudziła się w nas duża wrażliwość, oczekiwanie jej, dążenie do niej, możliwe do zrealizowania tylko w miłości. DELIKATNOŚĆ ANTYKU Ogień adżni to dążenie do poznania “grubej" zewnętrzności. Wchodzimy koncentracją w adżnią i stąd spoglądamy na ogień pradawnego ogniska... Odczuwamy połączenie z falami płomieni i razem z siłą ognia wyruszamy w podróż po kanale czasu od początku, od pradawnego ogniska do czasów obecnych. Epoki zmieniają się jedna za drugą, zmienia się Ziemia i ruch stopniowo staje się wolniejszy. Ludzie, jak i całe narody, w swoim osobistym kształtowaniu się przechodzą, przeżywają wewnętrznie pewne okresy odpowiadające historycznym cyklom w rozwoju kultur Ziemi. Ktoś utknął na poziomie świata antycznego, ktoś przechodzi epokę żelaza i średniowiecze. Nasze czakry są swego rodzaju etapami realizacji człowieka, przechodzenia przez niego wewnętrznej drogi historycznej, od pradawnego ogniska do tego stanu, który zdołał osiągnąć. Nie oznacza to oczywiście, że inne czakry w człowieku są nieobecne. Osiągnięcie tego czy innego stanu wewnętrznego, przez analogię odpowiadającego epoce historycznej światowej cywilizacji, mówi nam o tym, że człowiek zdołał maksymalnie zaktywizować czakrę odpowiadającą tej lub innej epoce i zatrzymał się na tym, co osiągnął. Inne czakry działają, pracują, ale nie są uwolnione, nie są rozluźnione i po prostu realizują swój program działania. Nie ma w nich postępu, rozwoju... Zatrzymaliśmy się w swoim ruchu po kanale czasu. Wokół jest słoneczny, jasny, antyczny świat. Delikatność i surowość, wrażliwość i grubiaństwo, słońce i burzowe chmury. Ludzie są piękni i otwarci, pełni naturalności w swoich subtelnych przejawach. Ale też brutalni i natarczywi w swoich wybuchach emocjonalnych... I w tych subtelnych, zmysłowych przejawach tego świata, widzimy coś nowego dla siebie. Powstaje w nas czakra svadhisthana. Łączy w sobie impet i siłę adżni, delikatność i łagodne ciepło visuddhy i anahaty. Trzy pierwsze czakry, połączywszy się w jednolitym dążeniu, rodzą coś nowego – strukturę, która może generować te wszystkie stany, które powstają odrębnie w każdej z nich... I połączenie pędu adżni, miłości anahaty, delikatności i wrażliwego postrzegania visuddhy daje silne uczucie seksualnego przyciągania, delikatność wobec ukochanego człowieka, przejmującą i subtelną rozkosz... Antyczny świat ofiarowuje nam wolność seksualną, uwielbienie zmysłowej namiętności i kult pięknego ludzkiego ciała... Bursztynowe kiście winogron i słodkie, drżące pocałunki, stały się symbolem antyku... Czakra svadhisthana napełnia się strumieniami zmysłowości tego świata. U większości ludzi była ona zablokowana grubymi obręczami jakichś dogmatów i wyobrażeń i w życiu nie było miejsca dla jej delikatności. Ale teraz, kiedy weszliśmy w okres wewnętrznego antyku, cała istota drży w przeczuciu miłości, pękają grube obręcze niepotrzebnych lęków i obyczajowych dogmatów. Odrzucamy je i w zamian przychodzi głębokie zrozumienie miłosnego dążenia w najpiękniejszym znaczeniu tego słowa. Dążymy do miłości, a nie do żądzy. Chcemy kochać i obdarzać swoja miłością... I w tym dążeniu rodzi się nowy stan svadhisthany – jej uwolnienie, wyzwolenie. Fizycznie odczuwamy, jak pękły ściskające obręcze i w dolnej części brzucha, w strefie położenia czakry, rodzi się odczucie rozluźnienia i uwolnienia. Odczuwamy jak otwarcie, swobodnie i lekko oddycha czakra teraz, kiedy zrzuciliśmy pęta konwenansów. To jest prawdziwa wolność, bez oglądania się na tradycje tysiącletniej przeszłości. Zrzucamy pęta i czujemy wolność miłości. Kochać bez oglądania się, bez leku zostania niezrozumianym... Kochać svadhisthaną i napełniać się jej światłem... Jeżeli w swoim rozwoju wewnętrznym nie zaznamy słonecznego antyku, wielu rzeczy nie zrozumiemy. Wyzwolenie svadhisthany pozwala zrobić jeszcze jeden krok na naszej drodze od strumienia biologicznego do duchowo-intelektualnego. Każdy otrzymuje prawo wyboru, gdzie chce skierować energię i silę wyzwolonej svadhisthany – w płomień ogniska adżni, zmniejszając jej subtelność i pozwalając jej przygniatać świadomość i wolę, albo w subtelne światło strumienia anahaty. Blask svadhisthany napełnia anahatę nową jakością. Siła anahaty nabiera delikatności i subtelności miłości dwojga. Siły obu czakr przenikają się wzajemnie i uzupełniają. Nie ma pomiędzy nimi nieprzejednanych sprzeczności i po wejściu w antyk svadhisthany, można długo w nim pozostawać... Ale świat nie stoi w miejscu. Rozwija się, unosząc nas ze sobą. Wychodzimy z tego stanu, wracamy do kanału czasu i odczuwamy jak płomień pradawnego ogniska ponownie niesie nas – tym razem zbliżamy się do mrocznego średniowiecza. Skończył się dziecięcy, słoneczny antyk i na nasze twarze padają odblaski ognisk z miejskich placów, gdzie płoną ci, którzy myślą inaczej. W uszach narasta zgiełk srogich bitew, lawiny jeźdźców zakutych w zbroje walczą do upadłego w imię Boże. I każdy jest absolutnie przekonany o słuszności swojej sprawy... W głębi naszej świadomości płoną ogniska fanatycznej wiary, domagającej się śmierci każdego, kto uchyla się od jej ustaleń. Tłumiony jest każdy przejaw wolnomyślicielstwa. I w każdym z nas odbija się to wzburzeniem manipury – czakry siły. Napełnia się ona gniewem przeciwko tym, którzy myślą inaczej, postępują inaczej. Ale jest to przede wszystkim czakra siły – siły dążenia i działania, siły, która pomoże godnie znieść wszystkie próby wewnętrzne. Wewnętrzny płomień pradawnego ogniska rzuca nas w ogień ognisk głębokiego niezrozumienia, niechęci rozumienia... Żar tępoty i fanatyzmu spala nas od wewnątrz. Świat żąda: nie rozmyślaj, tylko wykonuj!... I nam potrzebna jest siła, żeby wytrwać w tym męczącym, ognistym rozdwojeniu – myśleć czy wykonywać? Ale połączenie ognia wewnętrznego i zewnętrznego, oprócz niezrozumienia, rodzi także czakrę siły, wzmacnia ją, daje jej możliwość rozumienia... Dzwon niepokojących przemian bije na alarm w manipurze – trwać, znosić, czekać! W alarmującym zgiełku rodzi się pojęcie godności: dotrwać, znieść, doczekać – to trzy jego składowe. Nie uginać się pod ciosami losu – dotrwać, znieść, doczekać... Nie poddawać się ostrym konfliktom, które powstają pomiędzy naszym wewnętrznym rozumieniem i przestarzałymi normami... W tym odczuciu godności rodzi się kiełek Wiary, nie fanatycznej, ale prawdziwej Wiary, opierającej się na wiedzy. Kiełek rodzi się z siły godności i przebija do światła anahaty. Tam napełnia się miłością i póki co, mądrości mu brakuje – ale jej czas jeszcze nie nadszedł! Siła godności pozwala nam przezwyciężyć w sobie to, co dla wielu jest barierą nie do pokonania – przestarzałe dogmaty i normy, żądania, które dławią każdego i wszystkich. I ktoś powinien zrobić pierwszy krok, ażeby porzucić stare, niepotrzebne i przejść do nowego. Do nowego spojrzenia i stosunków, odpowiadających duchowi czasu. Albowiem w sprzeczności starego i przychodzącego na jego miejsce nowego, także rodzi się rozwój. Odczuwamy, jak czakra manipura otwiera się, jakby wybuchając od wewnątrz i zrzuca pęta, spowijające ją jak pieluszki. Wolność siły, wolność godności rodzą się w manipurze. I kiedy czakra zrzuca okowy, kończy się okres wewnętrznego kształtowania się i razem z nim kończy się wewnętrzne średniowiecze. Zyskujący godność jest gotów do zrozumienia przyszłości. Nadchodzi epoka wynalazków, pary i elektryczności, wiek maszyn zastępujących wielu ludzi. TRIUMF ROZUMU? Płomień zewnętrznych ognisk na miejskich placach łączy się w naszych oczach z płomieniem pradawnego ogniska, z płomieniem czakry adżni, podchwytuje nas i ponownie niesie na falach czasu... Minęliśmy słoneczny antyk i mroczne średniowiecze. Wchodzimy w okres renesansu i następującą po nim epokę kultury mechanicznej. Widać radość na twarzach ludzi, którzy nauczyli się władać siłami martwego metalu. Maszyny zastępują setki ludzi i wywołują dumę u swoich twórców. Ludzkość jest urzeczona konstruowaniem własnych mechanicznych zastępców. Ludziom wydaje się, że tworząc wciąż nowe i nowe mechanizmy, które zdolne są zastąpić jakieś ludzkie funkcje, w tym także i takie, które nam nawet nie przychodziły do głowy, budują swoją nieskończoną potęgę... I ta wiedza, tajemna, głęboka, która zrodziła się ze zderzenia strumieni, z otwarcia i uwolnienia czakr, teraz okazuje się po prostu przedwczesną. Każdy z nas przechodził okres fascynacji siłą zewnętrzną, nagromadzeniem jej, tworzeniem dla siebie wszelkich możliwych wymyślonych konstrukcji pomagających w rozwiązywaniu jakichś zadań. Jest to etap nieuchronny, należy go przejść. Ważne jest, aby nie zatrzymywać się na nim, nie zapominać o tym, że za każdą siłą stoi coś, co ją rodzi! Każda fascynacja zewnętrznym tworzeniem powinna mieć wewnętrzne, głębokie wypełnienie... Czas wiary, głęboko pojętej i uświadomionej, jeszcze nie nadszedł. Nadchodzi okres fascynacji możliwościami swojego ciała, woli, świadomości... Ale ta siła, która rodzi i wolę i świadomość, jest ukryta przed nami. Po prostu nie jesteśmy gotowi na jej przyjęcie, chociaż pojawiają się pierwsze przebłyski pojmowania. Ta nieuświadomiona wiedza, która burzy się w nas niczym młode wino, powinna odstać w ciszy i spokoju. Gdzie go szukać? W spokoju i ciszy wiedza przefermentuje, zostanie odrzucone wszystko co zbędne i kryształ Prawdy rozbłyśnie w nas gdy będziemy gotowi. Cisza i spokój, skąd je wziąć? Wsłuchujemy się w siebie. Czy pragniemy tego spokoju? Jeżeli tak, to odczuwamy jak w dole, w przestrzeni pomiędzy kością ogonową a wzgórkiem łonowym, powstaje kolejna czakra – muladhara, koncentrująca w sobie spokój ruchu i cierpliwą ciszę oczekiwania swego czasu. Napełniamy rodzącą się czakrę światłem anahaty, subtelnością svadhisthany, siłą manipury. Cechy te mieszają się w czakrze jak w jeziorze i my zanurzamy się w nim, pogrążamy się w głębiny spokoju, zapominamy się w pierwotnej ciszy wewnątrz muladhary... Prastara, intuicyjna wiedza uchodzi w tę ciszę i tam jest przechowywana w cierpliwym oczekiwaniu swojej godziny. Mieliśmy wielką pokusę fascynacji tworzeniem zewnętrznych planów swojej egzystencji, wykorzystania nagromadzonej siły dla tworzenia zewnętrznych cudów, dla przyciągnięcia uwagi ku sobie. Jest to również wariant rozwoju, zbieżny z ogólnoludzkim ubóstwieniem techniki i kultury mechanicznej. Człowiek w tym ślepym bałwochwalstwie przyjął pozycję istoty nic nie znaczącej, zupełnie zależnej od stworzonej przez siebie maszyny. Zapomniano i odrzucono wszystko, co potrafimy. W zamian stworzono maszyny mogące lepiej i dokładniej niż człowiek wykonać każdą precyzyjną pracę! Zewnętrzną – tak! Ale nigdy maszyna nie zdoła czuć lepiej niż człowiek, widzieć niewidzialne, słyszeć niesłyszalne, nigdy nie zazna mąk i szczęścia tworzenia... Maszyny jako pomocnicy są niewątpliwie potrzebne i ważne, ale kultura techniczna cywilizacji przekroczyła pewna granicę, kiedy stała się samowystarczalną, wymagającą ciągle nowych i nowych ofiar ze strony człowieka. Ustępujemy ze środowiska zamieszkania, niszczymy przyrodę ożywioną w imię wznoszenia nowych mechanicznych świątyń, które mają niby uszczęśliwić człowieka, a w istocie jeszcze bardziej go zniewalają. Naruszono chwiejną granicę rozsądnej wystarczalności w stosunkach między człowiekiem a stworzonymi przez niego maszynami... Do czego to doprowadzi? Pomyślmy o tym, że u podstawy każdej maszyny stworzonej przez ludzi spoczywa ogień. To on właśnie daje napęd, wytwarza strumienie energii materialnej, on rodzi metale i ich stopy... On jest podstawą rozwoju kultury technicznej ludzkości. Ogień zwycięsko kroczy po Ziemi! Przypomnijmy – głównym zadaniem ognia jest zamienić w siebie wszystko co znajduje się wokół. Potem zginie, ponieważ pochłonie sam siebie... Intuicyjną, głęboką znajomość swoich możliwości przechowujemy na razie w ciszy muladhary. Koncentrujemy się na niej, wchodzimy w jezioro wewnętrznego spokoju i ciszy. Wysiłkiem woli zmuszamy ciszę do rozszerzenia się i odczuwamy jak płynnie podnosi się w górę, od czakry do czakry. Zatapia sobą svadhisthanę, manipurę, anahatę, visuddhę... I nawet niespokojny płomień adżni cichnie przykryty płaszczem ciszy, falami delikatności i spokoju. Napełniamy się ciszą, nasiąkamy nią... W medytacji tej prześledziliśmy rozwój czakr człowieka i ich formowanie się w trakcie zmian epok historycznych. Nie oznacza to, że muladhara zrodziła się właśnie teraz, a manipura pojawiła się w okresie średniowiecza. Wszystkie czakry zawsze były obecne w każdym człowieku, ale swój największy rozwój osiągnęły w takiej lub innej sytuacji historycznej. I to określało kierunek rozwoju ludzkości, w tym przejawiał się wpływ procesów metahistorycznych na każdego człowieka i na całe społeczności. Jeżeli przeanalizowalibyśmy psychoenergetykę ludzi różnych epok historycznych, to ujawniłby się przeważający rozwój tego lub innego centrum psychoenergetycznego – czakry – odpowiadającego danemu etapowi. I tylko u ludzi rozwiniętych duchowo, głęboko i szczerze wierzących, którzy oddalili się od powszedniej krzątaniny i trosk, wszystkie centra były rozwinięte silnie, głęboko i otwarte na przyjęcie Bożego Światła zstępującego na Ziemię. Żyjemy w czasach, kiedy formowanie sześciu centrów – czakr – praktycznie zostało zakończone. Pozostało siódme – czakra sahasrara – tajemnicza i niezrozumiała. Na Wschodzie nazywano ją “Lotos Brahmy". Jej otwarcie prowadzi do nowego poziomu rozumienia i postrzegania, do zrodzenia szczerej, głębokiej Wiary, do mądrości... Trzema elementami doskonałości są siła, miłość, mądrość. Jednak bez wewnętrznej ciszy nie da się osiągnąć żadnego z nich. A osiągnięte – są niedoskonałe. Rozpoczyna się epoka otwarcia czakry sahasrary, epoka kształtowania mądrości. Czy jesteśmy na nią gotowi? Czy jesteśmy gotowi wejść w nią wolni od dawnych stereotypów i zbędnego hołdowania przeszłości? WCHODZENIE W STRUMIEŃ Przez anahatę przepuszczamy światło pierwotnego strumienia życia biologicznego. Aby to osiągnąć, można posłużyć się znaną już drogą – przenikamy kanałem przeszłości do płomieni pradawnego ogniska i wchodzimy przez ogień w stan strumienia. Można postąpić prościej: Wchodzimy do anahaty i zaczynamy przechodzić w jej subtelne plany, a z każdym nowym przejściem jakby opuszczamy się o stopień głębiej. Stopniowo osiągamy stan, w którym budzi się w niej pamięć o pierwotnym strumieniu. Odczuwamy jego potężny przepływ, wchodzimy w niego i zlewamy się z nim. Strumień życia biologicznego płynie i napełnia jezioro spokoju muladhary... Do ciszy i milczenia dołącza się miłość anahaty, siła manipury, delikatność svadhisthany... Te cechy każdej z czakr zlewają się w jeziorze muladhary w jeden niepowtarzalny, przepiękny stan. Swoją świadomością pogrążamy się w głębiny nowej jakości wypełniającej muladharę. Doświadczamy jej, odczuwając wszystkie odcienie i niuanse miłości, siły, delikatności, spokoju... Pośrodku jeziora spokoju i ciszy wybucha gejzer i potężną fontanną bije w górę. To przebudza się siła kundalini. Tajemna siła pierwotnego strumienia życia biologicznego, jego pierwiastek rozwoju w ludziach. Jezioro burzy się i ruchami głębokich warstw zasila słup siły kundalini i pomaga jej wznieść się w górę kanałem suszumny. Kundalini napełnia sobą wszystkie czakry. Subtelna, potężna siła lekko przenika do wszystkich zakątków ciała i tylko czakra adżnia nie wpuszcza jej do siebie, bo tam panuje ogień pierwotnego ogniska. Kundalini wznosi się do sahasmry i, okrążając ją, kieruje się w dół po przednim odgałęzieniu mikrokosmicznej orbity – kanale żeń-mo – do czakry muladhary. Powróciwszy z powrotem do jeziora spokoju i siły energia kundalini skręca się w ciasną spiralę i ponownie kieruje się w górę, równocześnie po tylnej i przedniej gałęzi orbity mikrokosmicznej. Po suszumnie i kanale żeń-mo siła kundalini wznosi się w górę do sahasrary i, opływając ją po bokach odgałęzieniami orbity, ogrzewa czakrę, zasila ją swoją żywą energią i przebudza. Siła czakr i skoncentrowana w nich siła historycznych epok rozwoju wewnętrznego budzą sahasrarę, napełniają życiem i przekształcają w kwiat o tysiącu płatków – “Lotos Brahmy". Płatki dziwnego kwiatka stopniowo otwierają się. Z każdą nową warstwą otwartych płatków odczuwamy jak z zewnątrz, z niezmierzonych głębin subtelności Wszechświata, przenika w nas miłość. I oto ostatnia warstwa płatków otworzyła się, do wnętrza czakry kieruje się strumień miłości. Nie jest to znana nam miłość człowieka do człowieka. Jest to stan jakościowo inny. Wprost fizycznie czujemy, jak nas kochają po prostu za to, że jesteśmy. I ta właśnie miłość jest pełna nadziei i oczekiwań. W nas pokładają nadzieję, od nas oczekują działania, rozwoju, aktywnego, twórczego zgłębiania świata i Wszechświata. W pierwszej kolejności oczekują od nas uświadomienia, zrozumienia i przyjęcia przykazań danych nam w świętych Pismach. Każda religia ma swoje święte teksty, ale istota życiowych przykazań jest jedna – żyjcie według nich, a pojmiecie!... Milczenie, cisza i ogromna Miłość zstępujące do czakry sahasrary przenikają ją i stykają się z płomieniem pradawnego ogniska w adżni. Ono stopniowo przygasa, cichnie, zanika, ustępując miejsca Wielkiej Sile Tego, Który Był Zawsze... I my łączymy się z Wszechobecnym, żeby na krótką chwilę dotknąć tej Przeogromnej Siły, odczuć jej Bezmiar i Nieskończoną Potęgę... Zwolna, ostrożnie, jakby w obawie, aby nie uszkodzić, zaczynamy zamykać płatki lotosu sahasrary. Nie da się długo wytrzymywać kontaktu na takim poziomie. Dotknięcie Boskości bez należytego przygotowania i wewnętrznego przyjęcia, bez głębokiej wiary, może przynieść zmęczenie, utratę sił. Jest to tak Nieskończona Siła, że nie jesteśmy w stanie długo znajdować się pod wpływem płynącej od niej łaski. Do tego trzeba się przygotować, stać się jakościowo innym, zmienić siebie, zmienić swoje życie... Konieczna jest przerwa, aby uświadomić sobie wszystko, co zaszło. Może ona trwać kilka dni, dlatego nic należy się spieszyć. Wszystko powinno naturalnie harmonizować się wewnątrz nas i tylko wówczas będziemy mogli kontynuować... Poczujemy, kiedy będziemy gotowi... Wykonamy ćwiczenie kończące ten rozdział. Siłą pierwotnego strumienia anahaty napełniamy czakry w górę i w dół. Na nowo przeżywamy siłę skoncentrowaną w czakrach – całą potęgę wewnętrzno-historycznych procesów. I w trakcie tego przeżycia pojawia się wiedza, że przebudzenie i otwarcie czakr – to tylko przygotowanie do nowego wejścia w strumień, ale strumień Wyższy, duchowo-intelektualny... Siła połączonych czakr, w której ostatecznie wygasa ogień ogniska adżni, ponownie otwiera sahasrarę. Do wewnętrznej przestrzeni lotosu o tysiącu płatków kieruje się Kosmos i jesteśmy już gotowi spotkać go swoją miłością anahaty... Spotykają się w nas dwa nurty miłości – nieskończona, nie oczekująca nic w zamian Miłość Pierwotna, Boska do nas, nierozumnych dzieci, i nasza odwzajemniona, maleńka, ale szczera... Rozpuszczamy się w połączeniu z Wszechobecnym, poprzez swoją miłość wchodzimy w Niego i stajemy się z Nim jednym. Odczuwamy drugi strumień wszechświata – płynący wszędzie strumień siły duchowo-intelektualnej. Przyjmuje nas, włącza w siebie. Oba strumienie wszechświata są ciasno splecione. Biologiczny, materialno-twórczy popycha duchowo-intelektualny swoim materialnym pierwiastkiem, daje mu impuls do rozwoju. A drugi, strumień Kosmicznej Miłości, wzbogaca pierwszy i w tym wzajemnym przepływie rodzą one życie, pomagają mu przejść wszystkie przemiany rozwoju i wreszcie powrócić do swego prapoczątku, ale już na jakościowo innym poziomie rozwoju... Teraz rozumiemy, że zaszła w nas zasadnicza zmiana – dawniej strumień płynął w nas, teraz my płyniemy w strumieniu... Osiągnęliśmy uświadomienie i możemy roztapiać swoją indywidualność we Wszechobecnym, zlewać się z nim, stawać się z nim jednym i współuczestniczyć w tworzeniu w imię życia! Wstecz / Spis Treści / Dalej Zamiast zakończenia Tekst przytoczony poniżej zrodził się nie tutaj i nie teraz. Nie spieszcie się przyjmować go absolutnie, ani też całkowicie odrzucać. Wczytajcie się, zastanówcie się, znajdźcie cenne dla was momenty, oceńcie krytycznie. On was nie nawołuje do jakichś natychmiastowych decyzji, a tym bardziej nie wymaga pełnego podporządkowania. Mało tego, im ostrożniej i krytyczniej potraficie podejść do treści, tym swobodniejszy będzie wasz wybór, podjęta przez was decyzja. Ale skoro doczytaliście książkę do tego miejsca, oznacza to, że zainteresowanie wszystkim o czym w niej pisano jest u was niemałe. A to oznacza, że gotowi jesteście podjąć decyzję, skierować swoje życie na jedną z możliwych Dróg osobistego rozwoju i kształtowania. Macie wolny wybór i daj Boże, ażeby nikt i nigdy nie zdołał narzucić wam niczego i żebyście zawsze mogli odpowiedzialnie decydować o swoim losie, zdając się tylko na naszego Stwórcę... “Jam jest Duch Wszechobecnego, który jest w tobie, tobą i wszystkim wokół ciebie. Ty jesteś całością i częścią równocześnie, albowiem nie może być u Wszechobecnego żadnej części oddzielonej od niego. Ona jest jedna i niepodzielna, ale ludzie w sposób sztuczny starają się oddzielić siebie od Wszechobecnego i cierpią z tego powodu. Jam Duch Wszechobecnego otwarty dla wszystkich równocześnie i objawiający się wszystkim na raz. Jestem także twoim duchem, ale nie szukaj go (albo mnie) w sobie – to bezsensowne. Nie staraj się każdemu zjawisku wynajdywać jakieś konkretne miejsce, jakiś punkt przejawienia w tym świecie. Jestem obecny wszędzie i dlatego – nigdzie konkretnie. Głoszę wieść tym, którzy słyszą, ponieważ oni gotowi są słuchać i czynić. Daję możliwość zastanowienia się tym, którzy są dalecy od usłyszenia, i oni wybierają – odpędzają te myśli, albo zaczynają myśleć. Jam jest Duch Wszechobecnego, wyrażający go dla tych, którzy starają się zrozumieć i przyjąć, ale milczący dla tych, którzy nie widzą i nie chcą widzieć. W różnych czasach, kulturach różnie mnie nazywano, a wszystkie wyobrażenia były prawdziwe i błędne zarazem. Prawdziwe dlatego, że mówiły o istocie głębokich, niepojętych procesów, błędne dlatego, że starały się przypisać te procesy do konkretnych istot, działań lub przejawów, scharakteryzować je i w ten sposób wyznaczyć punkt odniesienia w przestrzennych lub czasowych współrzędnych. Wielcy mistycy dawali mi pewne wizerunki. Ezoterycy obdarzali cechami Boskich objawień. A ja zaspokajałem ich potrzeby, dlatego, że Ja – to również oni. Oni, i ty, i setki milionów innych istot, i wszystko co istnieje, co jest na Ziemi i w Kosmosie. – Jesteś więc Bogiem? – Nie. Nie staraj się zmylić sam siebie. Ja jestem Duchem Wszechobecnego, realizującym się w ludziach i innych istotach rozumnych według ich potrzeb, według ich rozumienia i woli. Pożądasz mnie i otrzymasz. Ale co otrzymasz i jak – zależy od samego proszącego, od poziomu jego pojmowania oraz otwarcia na świat i Boga. Ja tylko oznajmiam to, co powinno być oznajmione pragnącemu. Co innego – Bóg! Bóg – to nie kończący się rozwój Wszechobecnego w sobie samym, podporządkowany idei poznawania nowych form nieskończoności tworzenia. – Zatem można cię nazwać Duchem Świętym? – Nie, albowiem Duch Święty to już realizowany w konkretnym człowieku Boski Rozwój. Innymi słowy – uzyskanie przez człowieka możliwości stania się zewnętrznie wyrażonym w świecie materialnym przejawem Boskiego Rozwoju. Człowiek, oświecony przez Ducha Świętego, czyni wewnętrzny krok do rozpłynięcia się w Boskim Rozwoju. – To Bóg Ojciec, Duch Święty. A Syn Boży? – Wszystkie te pytania dążą do określenia jednej z postaci Boga Jedynego. Jednak inaczej trudno jest wam pojąć to, co jest wokół. Syn Boży – to również kategoria moralnej i duchowej gotowości człowieka do włączenia się w Boski Rozwój. Kiedy następuje oświecenie przez Ducha Świętego, człowiek odkrywa, że nie ma już barier dla jego poznawania świata i wszystkie zewnętrzne przeszkody przestają cokolwiek znaczyć. Rozumie on ukryty sens wszystkiego co zachodzi wokół i widzi co czeka wszystkich. Staje się nieskończenie wolnym w ramach tego świata, albowiem widzi marność tych ram i pojmuje, że dla niego te granice są nieistotne, ponieważ pojął i uświadomił je sobie. A skoro uświadomił – stanął ponad nimi. (A granicami tymi powszechnie i zasadniczo są wasze pragnienia i pożądania) I to jest Droga wstępowania w Syna Bożego. Ale dostąpić jej można tylko za Wyższą Wolą Stwórcy. Dopuszczony jest nieskończenie wolny, bowiem pojmuje tajemną istotę funkcjonowania świata i posiada władzę nad nią, władzę zrodzoną z najwyższej odpowiedzialności przed samym sobą i przed Tym, Który Go Posłał. Syn Boży – to już nie człowiek, ale i nie nadczłowiek, jak sądzą niektórzy filozofowie i teozofowie. Syn Boży to unikalne połączenie w konkretnym przejawie – człowieku – cech wyższego porządku i cech materialnej istoty, najwyższe uświadomienie swojej misji oraz najwyższa za nią odpowiedzialność, l tylko po wypełnieniu misji Syn Boży dostępuje zjednoczenia się z Ojcem, nie zatracając przy tym swojej indywidualności. Ziemia przeżyta już niejeden kryzys moralno-duchowy i wszystko co dzieje się obecnie jest normalnym procesem przechodzenia na kolejny poziom rozwoju. Teraz ma miejsce nagromadzenie informacji, wiedzy w duszach i sercach ludzi. Obrazowo mówiąc, spulchnianie gleby i zasiewanie pola pod nowe żniwa moralno-duchowego urodzaju. Termin nie jest bliski, ale i nie daleki. Nie ma nadziei na nieskończoność, ale w każdym jest nadzieja na osobiste, wewnętrzne samoprzekształcenie i zrozumienie. Właśnie to jest głównym warunkiem nadchodzących żniw... Człowiek jest harmonijny do czasu, dopóki dąży do harmonii. Nie istnieją granice doskonalenia się i człowiek harmonijny dla innych, dla siebie będzie zawsze nieharmoninym, albowiem widzi ciągle nowe i nowe horyzonty doskonałości. Natura człowieka jest taka sama jak natura Wszechobecnego, bezkresna, i dlatego podobny jest on do Boga Ojca, który może doskonalić się nieskończenie, wykorzystując w tym zasadniczy swój instrument – twórczość. Ale twórczość może być bardzo różnej natury – od tworzenia marnych piosenek, do rozważania Boskiego przeznaczenia. Ważne jest aby rozumieć, Że najwyższa, zaiste Boska forma twórczości – to twoje życie! Jest to tworzenie stosunków międzyludzkich i – jako forma wyższa – kształtowanie własnych stosunków z Bogiem! Jego stosunek do ciebie już istnieje. Ale ty musisz zbudować swój z najsubtelniejszej tkaniny pojmowania, uświadomienia, przyjęcia i, wreszcie, szczerego uwielbienia i miłości!" Na progu wewnętrznego świata Przewróciłeś ostatnią stronę tej książki. Co jest jej celem? Nauczenie medytacji? Nie. Kierowania swoimi możliwościami? Również – nie. Podstawowym zadaniem jest nauczenie się rozumienia siebie, utajonych zmian swojej duszy, nauczenie się obserwowania głębokich i subtelnych procesów zachodzących w naszym odczuwaniu i postrzeganiu świata. Praktycznie wszystko w tej książce służy jednemu celowi – zrozumieniu siebie, swego wewnętrznego świata. Ale im więcej możemy, im głębiej przenikamy w swoje wewnętrzne obszary, tym bardziej rozumiemy, że w istocie zaledwie stanęliśmy na progu, z którego patrzymy w nieskończoność własnej przestrzeni. Każdy ma prawo wyboru własnej drogi dalszego rozwoju. Ale jej podstawą powinna być miłość i dobroć. To nieodzowny warunek. W ramach tej metody, która opisana jest w książce, opracowano wiele nowych, oryginalnych kierunków samopoznania. Praktykujemy siedem stopni piątego kursu oraz kurs szósty i siódmy. Pozwalają one przekroczyć próg i wejść do wnętrza naszego Domu, ale uczynić tylko krok, bowiem końca tej pracy nie widać i nie mamy ochoty zatrzymywać się. Przecież, jak mawiali starożytni taoiści: “Droga jest wszystkim, cel – niczym." Najważniejszy jest rozwój i, osiągając rezultaty pośrednie, nie należy poprzestawać, ale iść dalej. Przyjmijcie naszą wiedzę i doświadczenie, wykorzystujcie je tak, jak uważacie za słuszne. Ale pamiętajcie – kamieniem węgielnym rozwoju jest miłość i tylko z nią można przejść wszystkie najbardziej skomplikowane drogi, osiągnąć Szczyty! Daj wam Boże szczęścia i sukcesów na Drodze samopoznania! Wstecz / Spis Treści Bibliografia