Julie Garwood \ Tytuł oryginału THE UONS LADY Copyright © 1988 by Julie Garwood Koncepcja serii Marzena Wasilewska Redaktor Krystyna Borawiecka Ilustracja na okładce Robert Pawlicki pracowanie okładki Siefan Nyka SKtad i łamanie [FfOlTIOITIYlM MILANÓwa* For the Poiish translaBOIT Copyright © 1997 by Wydawnictwo Da Capo For the PoJish edition Copyright © 1997 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie 1 ISBN 83-7157-O3O-9 Printed in Germany by ELSNERDRUCK-BERLW ftolog Black Hills, Ameryka 1797 Nadszedł czas przepowiedni. Szaman czekał na znak od Wielkiego Ducha. Minął miesiąc, potem drugi, a bogowie wciąż go ignorowali. Ale szaman był cierpliwy. Nie zaprzestawał codziennych modlitw, nie skarżył się, przepełniony nadzieją, że jego pokorne prośby zostaną wysłuchane. Po czterech bezksiężycowych nocach wiedział, że nastał właściwy czas. Wielki Duch go wysłuchał. Natychmiast zabrał się do przygotowań. Spakował tajemny proszek, grzechotkę, bębenek i wyruszył w drogę na szczyt góry. Drogę ciężką i powolną, bo miał już swoje lata, a siły zła, pragnąc wypróbować jego wytrwałość, rozścieliły wszędzie gęste mgły. Kiedy tylko dotarł na szczyt, rozpalił na występie skały ognisko. Usiadł przy nim, kierując twarz do słońca. Potem sięgnął po proszek. Najpierw wsypał do ognia szałwię. Wiedział, że złe duchy nie lubią jej gorzkiego zapachu. Chciał powstrzymać je przed czynieniem zła, zmusić do opuszczenia gór. Mgła rozwiała się następnego dnia. Znak, że złe moce odeszły. Starzec odłożył szałwię, a do ognia wrzucił kadzidło. Rozszedł się słodki zapach, w którym czuć było dodatek JUUE GARWOOD świętej trawy. Kadzidło miało oczyścić powietrze i zgodnie z wierzeniami przyciągnąć dobre duchy Przez trzy dni i trzy noce szaman nie oddalał się od ogniska. Nie jadł, modlił się, a czwartego dnia sięgnął po grzechotkę i bębenek Zanucił pieśń do bogów W ciemności czwartej nocy doczekał się nagrody Wielki Duch zesłał mu sen. Szaman spał, ale nie jego rozbudzony wizją umysł. Na nocnym niebie pojawiło się słońce. Jakiś ciemny kształt w magiczny sposób formował się w wielkie stado bawołów. Okazałe zwierzęta, grzmiąc kopytami, zbliżały się ponad chmurami. Przewodził im szary orzeł z białymi cętkami na skrzydłach. Szaman zobaczył, że niektóre z bawołów mają twarze jego pobratymców, tych, którzy odeszli już do krainy cieni. Zobaczył ojca i matkę, a także braci. Wtedy stado rozstąpiło się, odsłaniając stojącego dumnie pośrodku górskiego lwa. Miał sierść białą jak błysk błyskawicy i oczy koloru nieba. Stado ponownie się połączyło, a zaraz potem sen nagle się urwał. Następnego ranka święty mąż powrócił do wioski. Siostra przygotowała dla niego posiłek. Rychło po nim szaman udał się do przywódcy plemienia Dakotów, walecznego wojownika o imieniu Szary Orzeł. Przekazał mu, że nadal musi przewodzić swojemu ludowi, jednak resztę wizji zachował w tajemnicy, bo sam jeszcze do końca nie rozumiał jej znaczenia. Potem powrócił do swojego tipi, by uwiecznić sen. Użył miękkiej skóry jeleniej. Namalował na niej stado bawołów i górskiego lwa, starając się wiernie odtworzyć biel jego sierści i błękit oczu przypominający letnie niebo. Skończył, odczekał, aż farby wyschną, po czym zwinął skórę i schował. Sen jednak nadal go nawiedzał. Święty mąż nie tracił nadziei, że w końcu otrzyma pomyślny przekaz dla wodza plemienia. Szary Orzeł był przygnębiony. Szaman wiedział. 6 LWICA iż przyjaciel pragnie oddać przywództwo innemu, młodszemu wojownikowi. Odkąd zginęła jego córka i wnuk, serce wodza nie należało już do plemienia. Przepełniały je smutek i gniew. Święty mąż nie potrafił pocieszyć przyjaciela. Choć bardzo się starał, nie był w stanie ulżyć jego boleści. Córka Szarego Orła, Merry, powracała ze świata zmarłych. Rodzina z pewnością już dawno pożegnała i ją, i Białego Orła. Rok tmu Szara Chmura, przywódca plemiennych wyrzutków, sprowokował bitwę nad brzegiem rzeki. Pozostawił tam poszarpane ubranie Merry i jej syna, by mąż Merry myślał, is. wraz z innymi polegli oni w walce. Plemię pogrążyło się w żałobie. Choć Merry wydawało się, że upłynęła cala wieczność, od napaści minęło zaledwie jedenaście miesięcy. Upływ czasu zaznaczała na trzcinowej laseczce. Znajdowało się na niej teraz jedenaście nacięć. Brakowało dwóch, by według kalendarza Dakotów minął cały rok. Merry wiedziała, że czeka ją ciężki powrót do domu. Nie martwiła się o syna. Plemię przyjmie Białego Orła. Ostatecznie jest pierwszym wnukiem wodza, Szarego Orła. Tak, będą się nawet bardzo cieszyli z jego powrotu Bała się natomiast o Christinę. Instynktownie przytuliła do siebie córkę. - Już niedługo, Christino - powtarzała uspokajająco. -Już niedługo dotrzemy do domu Christina zdawała się nie zwracać uwagi na pocieszenia matki. Z werwą dwulatka wywijała się jej z objęć, pragnąc dołączyć do sześcioletniego brata, który schodzi! z pagórka w dolinę prowadząc kobyłę za uzdę. - Cierpliwości. Christino - szepnęła Merry. Ponownie delikatnie uścisnęła dziewczynkę. - Orle! - krzyknęła mała. 7 JULIE GARWOOD Chłopiec odwrócił się i uśmiechnął do siostry. Pokręcił głową - Słuchaj mamy - nakazał. Christina zignorowała jego słowa Znowu spróbowała wyr w a ć " się z ramion matki. Dziewczynka była po prostu za mała, by zrozumieć, że może jej się stać krzywda. Zupełnie nie przerażała jej odległość dzieląca grzbiet konia od twardej ziemi. - Mój orzeł! - krzyknęła - Twój brał musi zaprowadzić nas do wioski, Christino - tłumaczyła Merry. Mówiła łagodnie i cicho z nadzieją że uspokoi podenerwowane dziecko. Christina nagle odwróciła się i popatrzyła na matkę. W niebieskich oczach gościł figlarny uśmiech. Widząc to, Merry ucieszyła się. - Mój orzeł! - Dziewczynka znowu krzyknęła. - Twój orzeł - przyznała matka z westchnieniem. Och, jak bardzo pragnęła, by Christina umiała naśladować jej miękki głos. Jak dotąd nie zdołała jej tego nauczyć. Christina, taka mała, miała głos, od którego liście opadały z gałęzi drzew. - Moja mama! - krzyknęła Christina, uderzając tłuściutkim palcem w pierś opiekunki. - Twoja mama - powtórzyła Merry. Pocałowała córkę, po czym pogłaskała główkę otoczoną jasnymi loczkami. - Twoja mama - powiedziała jeszcze raz, mocno tuląc córeczkę. Uspokojona pieszczotami Christina oparła się o pierś matki i złapała za jeden z jej warkoczy. Następnie włożyła kciuk do buzi, zamknęła oczy, a koniuszkiem warkocza głaskała się po perkatym nosku. Już po chwili spała twardo. Merry naciągnęła na nią bawolą skórę, chcąc ochronić twarzyczkę dziecka przed letnim słońcem Christina była już bardzo zmęczona długą podróżą Przez ostatnie trzy miesiące znajdowała się w ciągłym stresie. Merry dziwiła się, że dziewczynka w ogóle mogła spać. LWICA Wszędzie chodziła za bratem, we wszystkim go naśladowała, choć nieustannie też pilnowała matki. Jedna już ją opuściła, więc bała się, że to samo uczyni Merry i Biały Orzeł. Stała się ogromnie zaborcza. Merry miała jednak nadzieję, że z czasem jej to minie. - Obserwują nas z drzew - powiadomił matkę Biały Orzeł. Zatrzymał się, oczekując na jej reakcję. Merry skinęła głową - Idź dalej, chłopcze. I pamiętaj, zairzymaj się dopiero przed najwyższym ttpi. Biały Orzeł uśmiechnął się. - Pamiętam, gdzie stoi tipi dziadka - zapewnił. - Minęło tylko jedenaście miesięcy - zauważył, wskazując na trzcinową laseczkę. - Cieszę się, że pamiętasz - powiedziała Merry. - Czy pamiętasz także, jak bardzo kochałeś swojego ojca i dziadka? Chłopiec skinął głową Jego twarz przybrała poważny wyraz. - To będzie trudne dla mojego ojca, prawda? - Jest dumnym człowiekiem - zaznaczyła Merry. - Tak, to będzie dla niego trudne, ale z czasem zrozumie, że to uczciwe. Biały Orzeł wyprostował się, odwrócił i ruszył w dalszą drogę. Wyglądał jak wojownik. Kroczył pewnie, czym bardzo przypominał ojca. Serce Merry przepełniała duma. Biały Orzeł zostanie wyszkolony na wodza To było jego przeznaczenie, tak jak jej zapisane było, że zaopiekuje się tą białą dziewczynką która teraz tak niewinnie spała w jej ramionach Merry starała się myśleć tylko o zbliżającym się spotkaniu. Wbiła wzrok w plecy syna prowadzącego konia przez wioskę. Cicho nuciła pieśń, której nauczył ją szaman, w nadziei, że wesprze ją to na duchu. Ponad setka członków plemienia Dakota wpatrywała się JUUE GARWOOD w nią i Białego Orla. Nikt nie wypowiedział ani jednego słowa Biały Orzeł szedł przed siebie i zatrzymał się dopiero przed tipi wodza. Starsze kobiety otoczyły konia Merry. Widać było, że są zaskoczone. Niektóre z nich wyciągnęły ręce, jakby chciały dotknąć przybyłej i sprawdzić, czy nie jest złudzeniem Kręciły głowami wzdychając. Widząc to, Merry uśmiechnęła się. Uniosła wzrok i zauważyła Kwiat Słonecznika, młodszą siostrę męża. Dziewczyna nie kryła łez. Nagłe ciszę przerwał huk. Ziemia zatrzęsła się pod uderzeniem kopyt koni powracających do doliny. Najwyraźniej wojownicy zostali powiadomieni o pojawieniu się Merry. Z pewnością przewodził im jej mąż, Czarny Wilk. Poły namiotu wodza rozchyliły się w chwili, gdy wojownicy zsiadali z koni. Merry popatrzyła na ojca. Na pomarszczonej twarzy Szarego Orła rysowało się zdumienie, ale wkrótce w jego oczach pojawił się wyraz wzruszenia. Plemię czekało na znak Szary Orzeł jako pierwszy powinien przywitać Merry i jej syna. U jego boku stanął Czarny Wilk. Merry natychmiast pokornie schyliła głowę. Ręce zaczęły jej drżeć, a serce biło tak głośno, że bała się, iż obudzi Christinę. Indianka wiedziała, że jeśli spojrzy teraz na męża, straci nad sobą panowanie. Z pewnością się rozpłacze. Obawiała się, że taka manifestacja uczuć zawstydzi dumnego wojownika. Zresztą uczciwość nakazała jej okiełznać emocje. Merry kochała Czarnego Wilka, ale od chwili rozstania okoliczności uległy tak drastycznej zmianie, że mąż, zanim przyjmie ją z powrotem, musi podjąć przemyślaną decyzję. Nagle Szary Orzeł uniósł ramiona w dziękczynnej modlitwie do Wielkiego Ducha; odwrócił dłonie do słońca. Był to sygnał dla reszty. Głośny okrzyk radości rozszedł się echem po dolinie. Najpierw dziadek, potem ojciec uścisnęli Białego Orła. 10 Christina poruszyła się w ramionach matki. Kilka z kobiet zauważyło to i aż sapnęło ze zdumienia. Czarny Wilk tulił do siebie syna, ale zarazem patrzył na żonę; uśmiechał się do niej. Meny odważyła się rzucić mu ukradkowe spojrzenie. Szary Orzeł skinął kilkakrotnie głową przekazując w ten sposób swją radość i przyzwolenie, po czym ruszył wolno w stronę córki. Święty mąż stał przed swoim tipi i przyglądał się powitaniu Rozumiał już, dlaczego we śnie nie widział twarzy Merry i jej syna. Jednak reszta wizji nadal pozostawała dla niego zagadką. - Jestem cierpliwy - szepnął do duchów. - Godzę się przyjąć jeden dar na raz. Patrzył, jak wojownicy, ignorując Merry, podchodzą do Czarnego Wilka i jego syna. Kobiety przybliżyły się, ciekawe przywitania wodza z córką. Grupa mężczyzn wpadła w szał radości. Icb piskliwe okrzyki obudziły Christinę. Nie podobał jej się mrok kryjówki, odrzuciła więc z twarzy bawolą skórę. W tej samej chwili Szary Orzeł stanął obok Merry. Trudno było osądzić, kto wyglądał na bardziej zdumionego. Dziewczynka z zafascynowaniem przyglądała się dużemu mężczyźnie wpatrującemu się w nią intensywnie. Czuła się chyba trochę niepewnie, bo wepchnęła kciuk do buzi i wtuliła się w matkę. Szary Orzeł nawet nie próbował ukryć zaskoczenia. Przez dłuższą chwilę patrzył na dziecko, po czym spojrzał na córkę. - Masz nam wiele do opowiedzenia, córko - oświadczy!. Merry uśmiechnęła się. - To prawda, ojcze. Christina widocznie zauważyła ożywienie na twarzy matki, bo natychmiast wyjęła palec z ust i z ciekawością rozejrzała się dokoła. Kiedy wyłowiła z tłumu brata, wyciągnęła w jego stronę ramionka i zawołała: U JUUE GARWOOD - Orie! Szary Orzeł zrobił krok do tyłu, po czym odwrócił się do wnuka. Christina była przekonana, że brat przyjdzie do niej; ponieważ chłopiec nie posłuchał od razu jej wezwania, zaczęła wyrywać się z objęć matki. - Mój Orzeł, mama! - krzyknęła. Merry nie zwracała uwagi na córkę. Patrzyła na męża. Twarz Czarnego Wilka była spięta, twarda. Stał w rozkroku, z ramionami złożonymi na piersi. Merry wiedziała, że słyszał, jak Christina nazwała ją matką. Mała mówiła językiem plemienia równie dobrze jak każde dziecko Dakotów, a krzyk miała tak donośny, że mogła ją słyszeć cała wioska. Zbliżyła się Kwiat Słonecznika. Merry, podając jej Chris-tinę, zamierzała przestrzec Indiankę, aby mocno trzymała dziecko, ale nie zdążyła. Christina ześliznęła się na ziemię i zanim Kwiat Słonecznika czy Merry zdążyły ją pochwycić, wstała, przytrzymując się nóg Szarego Orła i pobiegła do brata. Śmiała się przy tym głośno. Nikt nie wiedział, co zrobić z tym pięknym białym dzieckiem. Kilka starszych kobiet, nie potrafiąc opanować ciekawości, wyciągnęło dłonie, by dotknąć złotych loków. Dziewczynka godziła się na ich pieszczoty. Stała obok brata, ledwie sięgając mu do kolan; naśladowała jego postawę i tuliła się do jego dłoni. Nie wyrażała sprzeciwu, kiedy jej dotykano, ale wyraźnie dawała do zrozumienia, iż nie chce, by ktokolwiek zbliżał się do brata. Kiedy wódz zapragnął ponownie go objąć, odepchnęła dłoń starca. - Mój Orzeł! - krzyczała. Merry była przerażona. Złapała Christinę, posłała ojcu niepewny uśmiech i szeptem zwróciła się do syna: - Idź z ojcem. Czarny Wilk nagle się odwrócił i zniknął w tipi Szarego Orła. 13 LWICA W chwili gdy rozdzielono ją z bratem, Christina zaczęła głośno płakać. Merry wzięła małą na ręce, bez powodzenia usiłując ją uspokoić. Dziewczynka wbiła twarzyczkę w zagłębienie szyi matki i tam wypłakiwała swoje rozczarowanie. Kobiety z wioski otoczyły Merry. Żadna nie śmiała zapytać o dziecko, ale uśmiechały się do niego i gładziły delikatne ciałko. Niektóre nawet zaczęły nucić kołysanki. Wtem uwagę Merry przykuła postać szamana Natychmiast ruszyła w jego kierunku. Zatrzymała się przed świętym mężem i ukłoniła niezręcznie. - Witaj w domu, moje dziecko - odezwał się. Wrzaski Christiny prawie zagłuszyły jego słowa - Brakowało mi ciebie, Wakan - wyznała Merry. - Płacz dziewczynki aż rozsadzał uszy, więc matka lekko potrząsnęła małą. - Cicho, dziecko - upomniała. Odwróciła się do szamana i powiedziała: - Moja córka ryczy jak lwica. Może z czasem nauczy się... Zdumienie rysujące się na twarzy szamana sprawiło, że urwała w pół zdania. - Czy źle się czujesz, Wakan? - zapytała zaniepokojona. Święty mąż potrząsnął głową. Merry zauważyła, że kiedy sięgał po Christinę, jego dłonie drżały. - Ma włosy koloru białej błyskawicy - wyszeptał. Christina popatrzyła na starca. Nagle jakby zapomniała o smutku i juz po chwili uśmiechała się do tego dziwacznie wyglądającego człowieka, któremu z głowy sterczały kolorowe pióra. Szaman sapnął ciężko. Merry pomyślała, że jednak coś jest nie tak z jego zdrowiem. - Moja córka ma na mię Christina, to znaczy święta - wyjaśniła. - Jeśli wódz zgodzi się, żeby z nami została, będzie potrzebowała imienia Dakotów oraz błogosławieństwa - Ona jest lwicą - odrzekł szaman. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Zostanie z nami, Merry. Nie martw się o nią Będzie jej strzegł sam bawół. Duchy B JVUE GARWOOD przekonają twojego ojca, a także twojego męża Cierpliwości, dziecko. Cierpliwości. Merry była zdziwiona. Chciała zapytać szamana, co oznaczają jego słowa, ale nie śmiała. Przecież kazał czekać. Reakcja starca zastanowiła ją, nie miała jednak czasu na rozmyślanie. Pojawiła się Kwiat Słonecznika i pociągnęła Merry za sobą - Wyglądasz na wyczerpaną Merry. I z pewnością jesteś głodna. Chodź do mojego tipi. Razem zjemy popołudniowy posiłek. Merry skinęła głową i ruszyła za przyjaciółką. Kiedy już znalazły się w namiocie, najpierw nakarmiła Christinę, a potem pozwoliła jej pomyszkować po tipi. - Tak długo mnie nie było - szepnęła - a jednak mój mąż nie chce mnie widzieć. - Meny, Czarny Wilk nadal cię kocha - zapewniła Kwiat Słonecznika. - Ciężko przeżył twoje znikniecie. Ponieważ przyjaciółka milczała, Kwiat Słonecznika ciągnęła - To tak jakbyś wróciła do nas ze świata zmarłych. Po ataku szukaliśmy waszych ciał, ale nigdzie ich nie znaleźliśmy więc doszliśmy do wniosku, że zmyła je rzeka. Jeden Czarny Wilk nie chciał w to uwierzyć. Zaatakował renegatów z nadzieją że odnajdzie cię w ich letnim obozie. Wrócił z pustymi rękami, przepełniony smutkiem. Teraz jesteś z nami, Mer ry, ale przyprowadziłaś ze sobą dziecko innego mężczyzny. Kwiat Słonecznika popatrzyła na Christinę. - Wiesz, Merry, jak bardzo twój mąż nie lubi białych ludzi. Myślę, że właśnie z tego powodu do ciebie nie podszedł. Dlaczego przygarnęłaś to dziecko? Co się stało z jego matką? - Nie ż . e - odpowiedziała Merry. - To druga historia, przyjaciółko, Zresztą wiesz, że najpierw muszę wyjaśnić wszystko mojemu mężowi i ojcu Powiem ci tylko tyle: jeśli 14 LWICA plemię sprzeciwi się obecności Christiny, będę musiała odejść razem z nią Jest teraz moją córką. - Ale ona ma białą skórę - zaprotestowała Kwiat Słonecznika wyraźnie poruszona stanowczym stwierdzeniem przyjaciółki. - Zauważyłam to - odparła Merry z uśmiechem. Kwiat Słonecznika także się uśmiechnęła. Christina natychmiast im zawtórowała. - Jest ślicznym dzieckiem - przyznała Kwiat Słonecznika. - Będzie miała czyste serce, tak samo jak jej matka - powiedziała Merry. Kwiat Słonecznika odwróciła się, by odebrać małej gliniany dzbanek, który ta właśnie podniosła dnem do góry. Merry pomogła zebrać rozsypane zioła. - Jest bardzo ciekawska - skomentowała, przepraszając za niesforność córki. Kwiat Słonecznika ponownie się roześmiała. Tipi wyglądało tak, jakby przeleciał przez nie huragan. Christina znowu wybuchneła śmiechem. - Nie można nie lubić takiego radosnego dziecka - stwierdziła Kwiat Słonecznika. Przy następnych słowach uśmiech zniknął z jej ust. - Ale twój mąż, Merry. Wiesz, że on nigdy jej nie zaakceptuje. Merry nie sprzeczała sie z przyjaciółką. Modliła się jednak, by Kwiat Słonecznika była w błędzie. Czarny Wilk musi przyjąć Christinę. Bez jego pomocy Merry nie wypełni przyrzeczenia, które złożyła matce dziecka. Nie mogąc się powstrzymać. Kwiat Słonecznika próbowała wziąć dziewczynkę na ręce. Wyciągnęła w jej stronę ramiona, ale mała wywinęła się i usiadła na kolanach matki. - Chciałabym odpocząć przez chwilę, jeśli przypilnujesz Christiny, ale ostrzegam - pospiesznie dodała Merry, widząc jak ochoczo Kwiat Słonecznika kiwa głową - moja córka cały czas coś broi. Jest bardzo ciekawska i przez to nieostrożna. a JUUE GARWOOD Kwiat Słonecznika wyszła z tipi. Poszła do męża Merry prosić o zgodę, aby jego żona i dziecko mogły u niej zostać. Kiedy wróciła, Mer ry spała twardo. Christina zwinięta w kłębek, wtulona w jej brzuch, spała także. Merry obejmowała ją ramionami. Mała trzymała kciuk w buzi, a jeden z warkoczyków matki spoczywał na jej twarzy. Przespały kilka godzin. Zbliżał się już wieczór, kiedy Merry zaniosła córkę do rzeki. Kwiat Słonecznika, objuczona ubraniami na zmianę, podążyła za nimi. Dziewczynka uwielbiała wodę. Dzień był upalny i Christina zdawała się znajdować prawdziwą przyjemność w taplaniu się w chłodnej wodzie. Bez oporów też przystała na to, by matka umyła jej włosy. Merry właśnie wychodziła z wody, z Christina na ręce, kiedy nagle pojawił się przy nich Czarny Wilk. Stanął na brzegu w wyzywającej postawie, z rękami opartymi na biodrach, ale Merry dostrzegła w jego oczach ciepłe błyski. Zmieszała ją obecność męża. Odwróciła się, by ubrać siebie i dziecko. Czarny Wilk poczekał, aż skończy, po czym nakazał siostrze zabrać dziewczynkę. Kwiat Słonecznika z trudem oderwała małe raczki od szyi matki. Christina krzyczała, ale Metry wolała nie sprzeciwiać się mężowi. Poza tym ufała, że Kwiat Słonecznika potrafi zaopiekować się małą Kiedy tylko zostali sami, Merry popatrzyła na męża. Drżącym głosem opowiedziała mu całą historie od momentu, gdy została pojmana - Na początku myślałam, że ich przywódca. Szara Chmura, chce nas zatrzymać jako kartę przetargową. Wiedziałam, że bardzo się nienawidzicie, ale nie przypuszczałam, iż będzie chciał nas zabić. Jechaliśmy przez kilka dni i nocy, aż w końcu rozbiliśmy obóz w Brązowej Dolinie. Jedyną osobą która nas dotknęła, był Szara Chmura. Przechwalał się przed resztą że zabije twojego syna i żonę. Oskarżał cię, mężu, o brak honoru 16 Merry przerwała na chwile, a Czarny Wilk pokiwał głowa, jednak nadal milczał. Merry głęboko nabrała powietrza, po czym na nowo rozpoczęła opowieść. - Bił naszego syna tak długo, aż doszedł do przekonania, że go zabił. Potem wziął się za mnie. Glos Meny załamał się. Odwróciła wzrok ku rzece. - Wykorzystał mnie tak, jak mężczyzna może wykorzystać niechętną temu kobietę - wyznała szeptem Zaczęła płakać. Wróciło poczucie przytłaczającego wstydu Wspomnienia rozdzierały jej serce. Czarny Wilk przytulił żonę. Gest ten natychmiast ją uspokoił. Oparła głowę o pierś Czarnego Wilka. Pragnęła przywrzeć do niego całym ciałem, ale wcześniej musiała dokończyć opowieść. - W pewnym momencie rozpętała się kłótnia, bo w dole pojawiła się karawana. Chociaż Szara Chmura był przeciwny, jego wojownicy ustalili w końcu, że napadną na białych podróżników i ukradną im konie. Szara Chmura nie brał udziału w napadzie. Był wściekły, że wojownicy postąpili wbrew jego woli. Merry zabrakło sił na dalsze opowiadanie. Płakała cicho. Czarny Wilk odczekał chwilę, po czym delikatnie obrócił żonę do siebie i popatrzył jej w twarz. Mocno zaciskała powieki. Starł łzy z jej policzków. - Opowiedz mi resztę - poprosił łagodnie. Merry skinęła głową. Chciała się cofnąć, ale Czarny Wilk ją przytrzymał. - Twój syn ocknął się i zaczął jęczeć. Był straszliwie obolały, mój mężu. Szara Chmura rzucił się na niego z nożem. Zaczęłam krzyczeć i czołgać się w ich stronę, ale krepował mnie powróz na rękach i stopach. Głośno wyklinałam Szarą Chmurę, mając nadzieję, że swój gniew przeniesie na mnie. Udało mi się przyciągnąć jego uwagę. Uciszył mnie uderzeniem pięści. Zemdlałam, a kiedy ponownie otworzyłam oczy, klęczała nade mną biała kobieta. Trzymała w ramionach Białego Orła. Christina, jej córka, 17 JULIE GARWOOD spala na ziemi obok niej. Czarny Wilku, myślałam, że pomieszał mi się umysł, dopóki mój syn nie otworzył oczu i nie spojrzał na ranie. Żył. Uratowała go ta biała kobieta. Jej nóż tkwił w plecach Szarej Chmury. - Nie miałam pojęcia, kim jest, ale przypomniałam sobie karawanę. Zaufałam jej, bo widziałam, w jaki sposób trzymała w ramionach naszego syna. Błagałam, by uciekła z Białym Orłem, zanim wrócą pozostali wojownicy. Nie chciała mnie jednak zostawić. Pomogła mi wsiąść na swojego konia, podała mi Białego Orła, po czym zaprowadziła nas do lasu. Odezwała się dopiero po kilku godzinach, kiedy zatrzymałyśmy się na odpoczynek. Wielki Duch sprzyjał nam tamtego dnia, bo renegaci nie puścili się w pogoń za nami. Jessica, tak nazywała się ta kobieta, powiedziała, że być może zabili ich biali. Wysoko na wzgórzach znalazłyśmy chatę i schroniłyśmy się w niej. Jessica zajmowała się nami. Mówiła językiem, którego używają misjonarze, ale ledwie ją rozumiałam. Kiedy o tym wspomniałam, wyjaśniła, że pochodzi z dalekiego kraju, który nazwała Anglią. - Co stało się z tą kobietą? - zapytał Czarny Wilk, marszcząc brwi. - Kiedy nadeszła wiosna, Biały Orzeł czuł się już na tyle dobrze, że znowu mógł podróżować. Jessica zamierzała udać się z Christiną do doliny, a ja postanowiłam wrócić do ciebie. Na dzień przed naszym rozstaniem Jessica poszła obejrzeć wnyki, króre zastawiła poprzedniego dnia. Nie wróciła. Zaczęłam jej szukać. Znalazłam ją martwą - zakończyła szeptem Merry. - Napadł na nią górski niedźwiedź i poszarpał ją na strzępy To straszna śmierć, Czarny Wilku. Nie zasłużyła na nią. - I dlatego właśnie przyprowadziłaś ze sobą to białe dziecko? - zapytał Indianin, choć w jego oczach pojawił się już błysk zrozumienia. - Jessica i ja stałyśmy się siostrami serca. Poznałam JS LWICA historię jej życia, a ona mojego. Przysięgłyśmy sobie też, że gdyby którejś z nas przytrafiło się coś złego, to ta, która ocaleje, zaopiekuje się dziećmi i odprowadzi je do ich rodzin. - Chcesz oddać dziecko białym? - dociekał Czarny Wilk. - Najpierw muszę je wychować - odparła Merry. Twarz Czarnego Wilka zdradzała zdumienie. Merry odczekała chwilę, po czym wróciła do opowieści. - Jessica chciała, by Christiną wróciła do Anglii już jako dorosła kobieta. Musimy wychować ją na silnego człowieka, mężu, by umiała przetrwać w obcym świecie. - Nie rozumiem tej obietnicy - wyznał Czarny Wilk, potrząsając głową - Jessica opowiadała mi o swojej rodzime i o mężu. Uciekała przed nim. Twierdziła, że ten zły człowiek chce ją zabić. - Wszyscy biali są źli - rzucił Czarny Wilk. Merry kiwnęła głową. Nie zgadzała sie z mężem, ale nie chciała go drażnić. - Jessica miała książkę, nazywała ją dziennikiem, w której codziennie coś pisała. Przyrzekłam, że przechowam tę książkę dla Christiny i dam ją jej, kiedy już będzie gotowa do powrotu do domu - Dlaczego ten biały mężczyzna chciał zabić swoją żonę? - Nie wiem - wyznała Merry. - Jessica uważała, że jest słabą kobietą. Często to powtarzała i błagała mnie, bym wychowała Christine na osobę odważną na wojownika. Wiele razy opowiadałam jej o tobie, ale ona mało mówiła o swoim mężu Czarny Wilku, Jessica przeczuwała, że nie będzie mogła wychować córki. - A jeśli się sprzeciwię? - zapytał Indianin. - Będę musiała odejść - oświadczyła Meny. - Wiem, że nienawidzisz białych, jednak to biała kobieta uratowała twojego syna. Moja córka także będzie taka odważna. - Jej córka - ostrym głosem poprawił Czarny Wilk. Merry potrząsnęła głową. Czarny Wilk wyminął żonę 19 JUUE GARWOOD i zbliżył się do brzegu rzeki. Przez dłuższą chwilę patrzył przed siebie w noc, a kiedy się w końcu odwrócił, w jego oczach szkliła się powaga - Uszanuję twoją obietnicę - rzekł. Meny już zamierzała wyrazić wdzięczność, ale Czarny Wilk uniósł dłoń - Kwiat Słonecznika od trzech lat pozostaje w związku małżeńskim, a mimo to nadal nie dała swojemu mężczyźnie potomka. Jej oddamy pod opiekę to dziecko o białej skórze. Jeśli na to nie przystanie, znajdziemy inną kobietę. - Nie, my musimy ją wychować - upierała się Meny. - Potrzebuję twojej pomocy, Czarny Wilku. Przysięgłam, że Christina zostanie wojownikiem. Bez twoich wskazówek... - Pragnę cię, Merry. - Indianin przerwał jej. - Ale nie wpuszczę tego dziecka do mojego domu. Nie, zbyt wiele ode mnie wymagasz. - Niech więc tak będzie - szepnęła Merry. Skurczyła ramiona w poczuciu porażki. Czarny Wilk znał żonę i wiedział, jak potrafi być uparta. - Co za różnica, kto ją wychowa? - Jessica umarła przekonana, że ty i ja tego dopilnujemy. Musimy nauczyć" dziecko, jak przetrwać w świecie białych. Zachwalałam Jessice twoją siłę, mężu, i... - W takim razie nigdy jej nie odeślemy - znowu przerwał Indianin. Merry potrząsnęła głową - Nigdy nie żądałam od ciebie złamania słowa. Dlaczego ty chcesz, bym splamiła swój honor? Czarny Wilk wyglądał na wściekłego. W oczach Merry na nowo pojawiły się łzy. - Dziwię się, że nadal chcesz mnie za żonę. Jestem zhańbiona i to za sprawą twojego największego wroga. Gdyby nie to, że musiałam opiekować się Białym Orłem, odebrałabym sobie życie. Teraz spadła na mnie odpowiedzialność za drugie dziecko. Nie wolno mi nikomu go oddać. 20 LWICA Muszę dotrzymać obietnicy, co z pewnością doskonale rozumiesz. Lepiej się stanie, jeśli zabiorę stąd Christinc. Odjedziemy jutro. - Nie! - krzyknął wojownik. - Nigdy nie przestałem cię kochać, Merry - wyznał. - Tej nocy wrócisz do mnie. - A Christina? - zapytała kobieta. - Wychowasz ją - zgodził się Czarny Wilk - Możesz nawet nazywać ją córką. Ja jednak mam tylko jedno dziecko, Białego Orła. Pozwolę Christinie mieszkać z nami, ponieważ jej matka uratowała życie naszemu synowi. Lecz w mym sercu nie ma dla niej miejsca. Będę ją całkowicie ignorował. Merry nie wiedziała, co sadzić o decyzji męża, lecz mimo to tej nocy wróciła do niego, a z nią córka. Czarny Wilk był uparty i tak, jak zapowiedział, zupełnie nie zauważał małej dziewczynki. Jednak z każdym dniem przychodziło mu to coraz trudniej. Christina zasypiała z bratem, ale w nocy wędrowała do łoża rodziców. Zawsze budziła się wcześniej od Czarnego Wilka i kiedy otwierał oczy, natykał się na jej badawczy wzrok. Dziewczynka nie rozumiała, że Indianin ją ignoruje. Widząc, z jakim zaufaniem mu się przygląda, Czarny Wilk marszczył czoło. Christina natychmiast go naśladowała. Wyglądało to tak, jakby z niego kpiła, ale przecież była na to za mała. Czarny Wilk z trudem krył rozbawienie z tego jej małpowania i buńczuczności. Nieustannie upominał się w duchu, że Christina jest biała i ma dla niego nie istnieć. Odwracał się od dziewczynki i wychodził z tipi z miną tak ponurą jak gradowa chmura. Mijały dni, tygodnie, a cały obóz nadal czekał, aż wódz wezwie Merry przed oblicze rady. Ale Szary Orzeł obserwował zięcia. Miał nadzieję że zaakceptuje Christinę. Kiedy Czarny Wilk odseparował syna od Christiny, Merry uznała, że czas przedsięwziąć jakieś kroki. Christina całe dnie płakała, stała się ogromnie bojaźliwa i nie chciała jeść. 31 JUUE GARWOOD W desperacji Merry poszła do ojca i na jego barki zrzuciła rozwiązanie problemu. Tłumaczyła, że jeśli oficjalnie nie uzna dziewczynki, kobiety i dzieci z wioski, idąc za przykładem Czarnego Wilka, też będą ją ignorować. Szary Orzeł przyznał córce rację. Przyrzekł, że lego samego wieczora zwoła radę, po czym udał się do szamana. Święty mąż wydawał się tak samo przejęty losem Christiny jak Merry. Wiedząc, że szaman podobnie jak Czarny Wilk nie znosi białych, wódz nie posiadał się ze zdumienia. - Tak, nastał czas, by zwołać wojowników. Czarny Wilk musi znaleźć w sercu miejsce dla białego dziecka. Najlepiej byłoby, gdyby sam do tego doszedł - dodał starzec - ale jeśli będzie się upierał przy dotychczasowym stanowisku, opowiem radzie o mojej wizji. Szaman pokręcił głową, widząc, że wódz zamierza go o coś zapytać. Wyjął zwiniętą skórę i podał ją Szaremu Orłowi. - Nie rozwijaj skóry i nie patrz na rysunek, dopóki nie nadejdzie właściwy czas. - Co jest na rym rysunku, Wakanie? - zapytał szeptem Szary Orzeł. - Wizja dana mi przez Wielkiego Ducha. - Dlaczego nie widziałem go do tej pory? - Ponieważ nie rozumiałem znaczenia tego, co mi ukazano. Powiedziałem ci tylko, że widziałem orfa krążącego nad stadem bawołów. Pamiętasz? • Szary Orzeł skinął głową. - Pamiętam - przyznał. - Nie wyjawiłem ci, że bawoły posiadały twarze przodków, którzy już odeszli. Nie było między nimi Merry i jej syna. Wtedy tego nie rozumiałem i nie chciałem nic ci mówić do czasu, aż sam rozwiążę zagadkę. - Teraz obydwaj rozumiemy - stwierdził Szary Orzeł. - Po prostu żyli. LWICA - Ale na tym wizja się nie kończyła, przyjacielu Na początku myślałem, że widok bawołów zapowiada pomyślne łowy- Tak, tak właśnie myślałem. - A teraz, Wakanie? Święty maż ponownie pokręcił głową. - Nie rozwijaj skóry do czasu, aż Czarny Wilk ponownie nie przekaże nam swojego stanowiska. Jeśli nie uzna dziecka, rysunek zmusi go do zastanowienia. Nie możemy zgodzić" się, by postępował wbrew woli duchów. - A jeśli uzna dziecko za swoje? Czy rysunek pozostanie zagadką? - Nie, wszyscy powinni go zobaczyć, ale dopiero wtedy, gdy Czarny Wilk dokona wyboru. JeśH zadecyduje słusznie, malowidło tylko utwierdzi go w postanowieniu. Szary Orzeł pokiwał głową. - Dzisiaj wieczorem musisz usiąść koło mnie, przyjacielu - zarządził. Mężczyźni uścisnęli się. Potem Szary Orzeł z jelenią skórą pod pacha powrócił do swojego tipi. Męczyła go ciekawość, ale zmuszał się do cierpliwości. Przed wieczornym zgrupowaniem czekało go wiele pracy, która powinna odciągnąć jego myśli od rysunku. Merry cały wieczór niespokojnie krążyła po tipi. Uśpiła Christinę i czekała na posłańca. Wojownicy zebrali się w kole otaczającym ognisko. Jeden z nich poszedł po Merry. Postanowiła, że zostawi Christinę samą w namiocie, przekonana, że po męczącym dniu dziecko nie obudzi się aż do rana. Mężczyźni rozsiedli się na ziemi, zgrupowani wokół wodza. Po jego lewej stronie zajął miejsce Wakan, po prawej Czarny Wilk. Merry powoli otoczyła koło, po czym przyklękła przed ojcem. Pospiesznie zdała relację z tego, co przytrafiło jej się przez ostatni rok, podkreślając fakt, iż Jessica uratowała Białego Orła. n ¦Jl JUUE GARWOOD Twarz Szarego Oria nie zdradzała żadnych emocji. Kiedy córka skończyła, dal znak, by odeszła. W drodze powrotnej Merry natknęła się na Kwiat Słonecznika. Kobiety stanęły w cieniu i z ukrycia przysłuchiwały się obradom Przyszła kolej na syna Merry. Teraz on miał przedstawić swoją wersję wydarzeń. Kiedy skończył, podszedł do ojca i stanął tuż za nim. Nagle u boku brata pojawiła się Christina. Złapała go za rękę. W pierwszej chwili Merry chciała pójść po córkę, ale Kwiat Słonecznika powstrzymała ją. - Poczekaj, zobaczymy, co się wydarzy - poradziła. - Wojownicy będą źli, jeśli teraz im przeszkodzisz. Twój syn zaopiekuje się Christina. Merry przyznała przyjaciółce rację. Wpatrywała się w syna, chcąc zasugerować mu wzrokiem, że powinien odprowadzić* dziewczynkę. Biały Orzeł przysłuchiwał się ostrej wymianie zdań pomiędzy wojownikami. Wszyscy pragnęli zachować lojalność w stosunku do Czarnego Wilka i jak on ignorować dziecko. Wódz skinął głową na znak zgody, po czym zaproponował, by opiekę nad Christina powierzyć starej kobiecie o imieniu Roześmiany Strumyk. Słysząc to. Czarny Wilk potrząsnął przecząco głową - Dziecko Merry nie będzie czuło się z nią dobrze - oświadczył. - Nie mogę pozwolić, by do tego doszło. Dziecko nie jest niczemu winne. Szary Orzeł ukrył uśmiech. Czarny Wilk nie chciał oddać dziewczynki w ręce starej i zwariowanej kobiety, co dowodziło, że w rzeczywistości zależało mu na dziecku Pozostawał problem, jak mu to uzmysłowić. Niełatwe zadanie, biorąc pod uwagę fakt, iż zięć wodza był nie tylko dumny, ale i uparty. Szary Orzeł sięgnął po skórę, zamierzając położyć kres LWICA dyspucie, ale szaman pokręcił głową Wódz posłuchał go i odłożył malowidło na kolana. Ku zaskoczeniu wszystkich spór rozstrzygnęła sama Christina przy niewielkiej pomocy brata. Biały Orzeł bacznie śledził ostrą wymianę zdań dotyczącą przyszłości siostry. Chociaż miał dopiero sześć lat, widać już było po nim tę samą buóczuczność, która cechowała ojca. Nie myśląc o reperkusjach swojego kroku, nagle pociągną} Christinę i staną} z nią przed ojcem Dziewczynka ukryła się za bratem, choć zerkała na mężczyz-nę który z wściekłością wpatrywał się w syna. Christina zrobiła podobną miną ale zaraz wtuliła się w kolana Białego Orła. - Ojcze - zaczął chłopiec - biała kobieta uratowała mi życie, dzięki czemu mogłem do was powrócić. Przepełnione emocją słowa w jednej chwili uciszyły wojowników. - Christina jest teraz moją siostrą i będę ją chronił tak, jak robi to każdy brat. Czarny Wilk nie potrafił ukryć zdumienia, które wzbudziła w nim arogancka wypowiedz syna. Zanim zdążył odpowiedzieć, chłopiec odwrócił się do miejsca, w którym stała jego matka. Wskazał na nią spojrzał w dół na Christinę i powiedział: - Moja mama. Doskonale wiedział, co się zdarzy. Christina nie raz potwierdzała swoją zaborczość. To, co należało do Białego Orła, należało też do niej. Dziewczynka szybko stanęła obok brata, wyciągnęła kciuk z buzi i głośno zawołała: - Moja mama. - Potem uśmiechnęła się do brata, czekając na dalszą część nowej zabawy. Biały Orzeł skinął głową. Uścisnął dłoń siostry na znak zadowolenia, po czym odwrócił się do ojca. Powoli uniósł dłoń i wskazał na Czarnego Wilka. - Mój tata - powiedział wyraźnie. Christina ssała palec i wpatrywała się w Indianina. H JUUE GARWOOD - .Mój. tata - powtórzył Biały Orzeł, ściskając rączkę dziewczynki. Christina nagie wyciągnęła z ust palec. - Mój tata - krzyknęła, wskazując Czarnego Wilka. Potem znowu zerknęła na brata, szukając jego poparcia. Biały Orzeł spojrzał na dziadka. Kiedy wódz pokiwał głową chłopiec skinął głową na siostrę. To jej wystarczyło. Puściła rękę brata i nie okazując nawet cienia strachu, rzuciła się w objęcia Czarnego Wilka. Zaczęła mościć się wygodnie na jego kolanach, po czym złapała go za warkocz. Indianin zesztywniał, jednak nie odepchnął małej rączki, tylko popatrzył na wodza. Szary Orzeł uśmiechał się z satysfakcją. Merry z nisko pochyloną głową podbiegła do męża. Czarny Wilk widział jak bardzo była roztrzęsiona. Odetchnął głęboko na znak akceptacji. - Moje dzieci nie powinny znajdować się tutaj. Zabierz je do naszego tipi. Merry natychmiast pochwyciła Christinę w ramiona. Szarpała rączkę zaciśniętą na warkoczu, gdy nagle uzmysłowiła sobie sens słów, które przed chwilą usłyszała. Jego dzieci. Naprawdę bardzo starała się powstrzymać uśmiech, ale rozjaśniona twarz zdradzała radość. I miłość. Czarny Wilk skwitował wszystko dumnym kiwnięciem głowy. Szary Orzeł odczekał, aż Merry z dziećmi oddali się. - Czy teraz mam wnuczkę? - zapytał Czarnego Wilka, domagając się potwierdzenia. - Tak - padła odpowiedź. - Cieszę się - oświadczył wódz. Potem popatrzył na szamana i poprosił, by opowiedział zgromadzonym o proroczej wizji. Święty mąż wstał i przedstawił swój sen. Powoli rozwinął skórę i uniósł tak, by wszyscy mogli ją zobaczyć. M LWICA Rozeszły się pomruki pełne zdumienia. Szaman uciszył wojowników dramatycznym ruchem dłoni. - My jesteśmy bawołami - powiedział, przyciskając dłoń do piersi. - Lew nie należy do naszego stada. Na ziemi są wrogami, tak jak biały człowiek jest wrogiem Dakotów. Ale bogowie chcą nas wypróbować. Przystań' nam niebieskooką lwicę. Mamy ją chronić do czasu, kiedy będzie musiała nas opuścić. Czarny Wilk zdumiał się, słysząc słowa szamana. Potrząsnął głową - Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej, Wakanie? - Ponieważ najpierw prawdę musiało poznać twoje serce - wyjaśnił święty maż. - Twoja córka jest lwicą Czarny Wilku To pewne. Ma włosy koloru białej błyskawicy, a jej oczy są niebieskie jak dom Wielkiego Ducha na niebie. Nagły okrzyk złości Christiny dał się słyszeć w całej wiosce. Szaman przerwał i uśmiechnął się. - Ma też głos lwicy - zauważył. Czarny Wilk roześmiał się radośnie, a za nim reszta wojowników. Święty mą ż uniósł skórę. - Obietnica Merry zostanie wypełniona. Tak postanowiły duchy. Następnego wieczora Christina została oficjalnie przyjęta do plemienia. Dakotowie byli ludźmi łagodnymi. Szybko otworzyli serca przed niebieskooką lwicą. Obdarzali ją prezentami, których wartości nie można było wycenić. Kształtowali jej charakter. Dziad rozwijał w niej świadomość, uczulał na piękno i zagadkowość otaczającego ich świata. Stali się nierozłączni. Szary Orzeł obdarzył Christinę bezgraniczną miłością poświęcał jej mnóstwo czasu i dzielił się swją mądrością. Ale największym skarbem, jaki dał wnuczce, była zdolność śmiania się z tego, czego nie mogła zmienić, żalu nad tym. 27 JULIE GARWOOD co minęło, oraz cieszenia się najmniejszymi podarunkami życia. On też ćwiczył jej odwagę i determinację w osiągnięciu celu. Szybko też Christina nauczyła się posługiwać nożem i jeździć konno, co wychodziło jej lepiej niż niejednemu chłopcu z wioski. Była córką Czarnego Wilka i obserwując go uczyła się, że należy dążyć do osiągnięcia perfekcji w każdym działaniu. Uwielbiała ojca i najbardziej ze wszystkiego zależało jej na zdobyciu jego uznania i pochwały. Od matki uczyła się współczucia, zrozumienia oraz sprawiedliwości zarówno w stosunku do przyjaciół, jak i do wrogów. Tyle razy ją w tym naśladowała, aż cechy te stały się częścią jej osobowości. Merry otwarcie okazywała uczucia dzieciom i mężowi. Christina szybko zrozumiała, że Czarny Wilk wybrał ją właśnie ze względu na jej kochającą naturę. Oschłość, z jaką traktował żonę przy wojownikach, stanowiła część jego buńczucznego wizerunku. Ale kiedy nikt nie patrzył, Czarny Wilk obdarzał żonę pieszczotami. Wodził za nią czułym wzrokiem, przyciągał do siebie i obsypywał ciepłymi słowami, które tak często słyszał z jej ust. Christina postanowiła, że kiedy nadejdzie czas i będzie musiała wybrać sobie partnera, poszuka kogoś takiego jak Czarny Wilk. Tak samo dumnego i pewnego siebie, tak samo wymagającego i dbającego o swją własność, i tak samo zdolnego do odczuwania głębokiej miłości. Zapowiedziała bratu, że nie zgodzi się na nikogo innego. Biały Orzeł był jej powiernikiem. Nie zamierzał niszczyć marzeń siostry, ale martwił się o nią Namawiał ją do ostrożności, ponieważ, tak jak reszta wioski, wiedział, że pewnego dnia Christina powróci do świata białych. I ta świadomość była dla niego katuszą. Nie miał wątpliwości, że w kraju zwanym Anglią Christina nie znajdzie wojowników takich jak ich ojciec. i Ani jednego. 1 Londyn, Anglia, 1810 Krzyki Lettie słabły. Baron Winters, domowy lekarz markizy Lyonwood pochylił nad nią przerażoną twarz. Próbował pochwycić jej dłonie. Piękna kobieta wiła się w boleściach. Jak oszalała drapała paznokciami po skórze wydętego brzucha. - Zaraz, zaraz, Lettie - szepnął lekarz z nadzieją że jego głos brzmi uspokajająco. - Wszysdco będzie dobrze, moja kochana. Jeszcze troszeczkę, a będziesz mogła pokazać swojemu mężowi piękne niemowlę. Baron nie był przekonany, czy Lettie rozumie, co się do niej mówi. Jej szmaragdowozielone oczy płonęły od bólu. Wydawało się, że patrzy na lekarza i nie widzi go. - Pomagałem przy przyjściu na świat twojego męża. Czy wiedziałaś o tym, Lettie? Następny przeszywający krzyk przeszkodził lekarzowi w uspokajaniu pacjentki. Winters zamknął oczy i modlił się o boską poradę. Czoło zraszał mu pot, trzęsły mu się ręce. Przez całe lata praktyki nie natknął się na tak skomplikowany poród. Trwał już stanowczo za długo. Markiza była zbyt zmęczona, by sobie pomóc. Drzwi do sypialni otworzyły się z trzaskiem. Stanął J9 JUUE GARWOOD w nich Alexander Michael Phillips, markiz Lyonwood Winters odetchnął z ulgą - Dzięki Bogu, że jesteś - zawołaj. - Martwiliśmy się, że I nie wrócisz na czas. Lyon rzucił się do łóżka. Był bardzo przejęty. - Na Boga, Winters, to za wcześnie. - Dziecko zdecydowało inaczej - stwierdził Winters. - Nie widzisz, że przeżywa straszliwe katusze? - zawołał markiz. - Zrób coś! - Robię wszystko, co mogę! - krzyknął w odpowiedzi baron, nie panując nad wściekłością. Lettie ogarnął nowy spazm bólu, więc lekarz znowu skierował na nią uwagę. Próbował ją przytrzymać. Markiza nie należała do drobnych kobiet. Była bardzo wysoka i dość' krepa. Energicznie odpychała ręce lekarza. - Ona szaleje, Lyon. Pomóż mi przywiązać jej ręce do I wezgłowia - rozkazał Winters. - Nie! - krzyknął Lyon, wyraźnie zgorszony. - Ja ją przytrzymam. Ty rób swoje, Winters. Tylko szybko. Ona długo tego nie zniesie. Boże, od jak dawna jest w takim stanie? - Minęło ponad dwanaście godzin - wyznał lekarz. - Położna posłała po mnie kilka godzin temu Wpadła w panikę, kiedy zorientowała się, iż dziecko nie chce przyjąć odpowiedniej pozycji - dodał szeptem. - Musimy czekać i modlić się, żeby się odwróciło. Lyon skinął głową chwytając żonę za ręce. - Już jestem, Lettie. Jeszcze trochę, kochanie. Wkrótce będzie koniec. Lettie odwróciła się w stronę znajomego głosu Miała mętny, martwy wzrok. Lyon nie przestawał szeptać jej słów otuchy. Kiedy zamknęła oczy i wydawało się, że usnęła, ponownie odezwał się do Wintersa. - Czy te trudności wynikają z faktu, że dziecko przychodzi na świat dwa miesiące wcześniej? 30 LWICA Lekarz nie odpowiedział. Odwrócił się i podniósł z miski z wodą kolejny kawałek płótna. Kontrolował swoje ruchy. Był zły, ale kiedy kładł chłodny materiał na czole pacjentki, robił to niezwykle delikatnie. - Niech Bóg broni, żeby teraz dostała gorączki - mruknął do siebie. Lettie nagle otworzyła oczy. Wpatrywała się w barona Wintersa. - James? Czy to ty, James? Pomóż mi, błagam cię, pomóż mi. Twoje dziecko rozdziera mnie na pół. To kara boska za nasze grzechy, czy nie tak, James? Zabij je, jeśli trzeba, ale uwolnij mnie od tego bólu. Lyon nigdy się nie dowie. Proszę, James, proszę. Przeklęte wyznanie zakończył histeryczny szept. - Ona nie wie, co mówi - wybuchnął Winters, kiedy tylko odzyskał głos. Zanim znowu się odezwał, starł krew z ust kobiety. - Twoja żona jest w malignie, Lyon. Ból pomieszał jej zmysły. Nie słuchaj tego, co mówi. Baron Winters zerknął przez ramię na markiza. Wyraz jego twarzy dowodził, że słowa lekarza zupełnie go nie przekonały. Prawda wyszła na jaw. Winters odchrząknął i powiedział: - Lyon, wyjdź stąd Zajmę się tym, to moja praca. Idź i czekaj w swoim gabinecie. Przyjdę po ciebie, kiedy to się skończy. Markiz nie przestawał wpatrywać się w żonę. Kiedy wreszcie oderwał od niej wzrok i skinął głową jego oczy wyrażały cierpienie. Potem potrząsnął głową jakby w niemym zaprzeczeniu tego, co usłyszał i nagle wyszedł z pokoju Wrzaski żony, wzywającej kochanka, ścigały go do drzwi. Poród zakończył się po trzech godzinach. Winters znalazł Lyona w bibliotece. - Lyon, zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. Boże, straciłem ich obydwoje. Baron odczekał kilka minut, po czym zapytał: 3] JUUE GARWOOD - Słyszałeś, co powiedziałem? - Czy dziecko rodziło się dwa miesiące przed czasem? Winters nie odpowiedział od razu. Z trudem rozumiał słowa wypowiedziane głuchym, pozbawionym emocji głosem. - Nie, dziecko nie rodziło się za wcześnie - stwierdzi! wreszcie. - Zbyt długo byłeś oszukiwany, synu Nie będę osłaniał ich grzechów. Baron opadł na najbliższe krzesło. Patrzył, jak markiz spokojnie nalewa drinki. - Jesteś dla mnie jak syn. Jeśli mogę jakoś ci pomóc w tej tragedii, powiedz. - Wyjawiłeś mi prawdę, mój przyjacielu - odpowiedział Lyon. - To wystarczy. - Uważaj na siebie. Wiem, jak bardzo kochałeś Lettie. Lyon potrząsnął głową. - Wyjdę z tego - oświadczył. - Zawsze mi się to udaje, czyż nie, Winters? - Tak - zgodził się lekarz i westchnął ciężko. - Lekcje braterstwa niewątpliwie przygotowały cię na wiele okoliczności. - Jest rzecz, którą pragnąłbym ci zlecić - powiedział markiz, po czym sięgnął po atrament i pióro. Minęły długie minuty, w czasie których Lyon pisał coś na kartce papieru. - Zrobię wszystko - odezwał się Winters, kiedy już nie mógł dłużej znieść ciszy. Lyon skończył Ust, złożył kartkę i podał ją lekarzowi. - Winters, zanieś wieści Jamesowi. Powiedz mojemu bratu, że jego kochanka nie żyje. 2 Twój ojcia: byt tttktrti pfzymajnynt meź^ytni^ ChmtiAP, Stogi wybrnt' kti&tą ko&iftę w Anglii. A Jrttfwi pragnął mnie. Mittfł Nit witrzyłam w i troje .taezffritf- Nie byłam zbytnia urutłziikti. zji la strasznie wtyttiiwa i naiwna. C&ikwitr. przfciwiabTwtt TwcjrgO ojca, 8yt taki kulturalny, fditf abyty, fagaany i knettający, Wszyscy UWOioii go Vt vspaniaic$a cdbffiŚHL Ąte to wszystka byta jrdttym wielkim tiantirwrm, Tfrifflnill. 1 ueijmit 179i LONfyn, Anglia 1X14 /¦ip-.iwjjjjjj -ur długa noc. Marfctz Lyonwnod cicho weswhnęi i oparł mc o Icciminek w sali recepcyjnej lorda Carljniw. Nw= przy heni trj pazy z imjiinrji, ale 2 Jtufft6CLnO&tL. Vyjk. ntmzm.- cit/tar na jidn* napę. daWil odpOCF4Ć drugiej, ibotaJej Rana nudni dawała o «*ie cnac" pukujjHryin boktni w tnlńnic. co Rfc pr/>-^zyniułu- sk da popniwimia. i tak wisie Łooegn nastroju mxńcijm. Znalazł tic na tym przyjęciu tylka k względu m pxvx 33 JULIE GARWOOD prośby siostry, Diany, która chciała, by jej towarzyszył. Nie potrzeba dodawać, że okoliczności zupełnie nie czyniły go szczęśliwym Choć uważał, że należałoby przywołać na twarz uprzejmy uśmiech, za nic nie potrafił się do tego zmusić. Dręczył go tak wielki ból, że nie zależało mu na tym, czy ktokolwiek widzi jego skrzywioną minę, która w ostatnich dniach była mu nierozłączną towarzyszką. Złożył ręce na masywnej klatce piersiowej, czym jeszcze bardziej podkreśli! nastrój całkowitej rezygnacji. Tuż obok stał lord Rhone, dobry znajomy Lyona jeszcze z czasów ojtfordzkich figlów Obydwaj byli przystojni. Rhone o kruczych włosach, jasnej karnacji, wysoki i szczupły. Zawsze nienagannie ubrany, miał doskonały gust i tak ujmujący uśmiech, że młode panny zapominały o jego krzywym nosie. Podobnie działało na nie spojrzenie jego zielonych oczu Rhone był prawdziwym lwem salonowym. Matki i ojcowie straszyli córki jego reputacją natomiast dziewczęta, całkowicie ignorując ostrzeżenia, otwarcie walczyły o jego względy. Rhone przyciągał je do siebie zupełnie jak miód wabi zgłodniałego niedźwiedzia. Był draniem, prawda, ale za to jak kuszącym Lyon zaś miał w sobie coś, co powodowało, że wszysdde te słodkie panienki z okrzykiem strachu kryły sie przed nim po kątach Nikt nie wątpił, że gdyby markiz chciał, potrafiłby oczyścić salę balową jednym lodowatym spojrzeniem. Był wyższy od Rhonea. Muskularna pierś, ramiona i biodra sprawiały, że wydawał się większy, niż był w rzeczywistości. Jednakże co odważniejsze panie, zdecydowane zapolować na tytuł, nie dawały sie odstraszyć masywną budową Nie zniechęcały ich także inne elementy jego wyglądu. Miał ciemnozłote włosy, nieco kręcone, dłuższe, niż wymagała tego moda. Z profilu przypominał rzymskiego żołnierza. Miał patrycjuszowskie kości policzkowe, klasyczny nos i idealny kształt ust. Ostre rysy łagodził nieco ciepły odcień włosów, ale w orzechowych oczach czaił się chłodny cynizm. Świadomość iluzoryczności świata na stałe wykrzywiła mu usta w grymas. Blizna z pewnością nie polepszała sprawy. Cienka, głęboka linia biegła przez czoło, kończąc się nagle w łuku prawej brwi. Szrama nadawała markizowi piracki wygląd I tak plotki mówiły, że Rhone to hulaka, a Lyon pirat, ale oczywiście nikt nie odważył się powtórzyć tego żadnemu z dżentelmenów prosto w twarz. Do markiza podszedł służący i powiedział: - Lordzie, oto brandy, o które pan prosił. - Starszy mężczyzna ukłonił się ceremonialnie, potrząsając przy tym wysokimi szklankami stojącymi na srebrnej tacy. Lyon sięgnął po szklanki, jedną podał Rhone'owi, po czym zaskoczył służącego dziękując mu głośno. Ten ukłonił się ponownie i z szacunkiem oddalił Lyon opróżnił szklankę jednym długim haustem. Rhone zwrócił na to uwagę. - Boh cię noga? - zapytał, marszcząc współczująco brwi - Czy może masz zamiar się upić? - Nigdy się nie upijam - zauważył Lyon. - Noga sie goi - dodał i wzruszył ramionami. - Tym razem uszło ci płazem, Lyon - stwierdził Rhone. - Wypadasz z gry na co najmniej sześć miesięcy, i dzięki za to Bogu Gdyby to zależało od Richardsa, już jutro kazałby ci wracać. Uważam, że to błogosławieństwo, iż twój statek został zniszczony Nigdzie się nie ruszysz, dopóki nie zbudujesz następnego. - Wiedziałem, jakie czeka mnie ryzyko - odparł markiz. - Nie lubisz Richardsa, prawda, Rhone? - Nie powinien był zlecać ci tej ostatniej sprawy, przyjacielu. - Richards stawia dobro kraju nad osobiste problemy - Nad nasze osobiste problemy, chciałeś powiedzieć - poprawił Rhone. - Trzeba ci było wycofać się w tym samym momencie co ja. Nie miałeś na tyle sił... 31 JULIE GARWOOD - Zrezygnowałem, Rhone. Przyjaciel nie potrafił ukryć zdumienia. Lyon widząc to zdał sobie sprawę, że pospieszył się z nowiną. - Nie rób takiej zdziwionej miny, Rhone. Od dawna mnie do tego namawiałeś. Lord potrząsnął głową - Namawiałem cię, bo jestem twoim przyjacielem i przypuszczalnie jedyną osobą która naprawdę przejmuje się twoim losem - oświadczył. - Przez umiejętności, w które wyposażyła cię natura, pozostawałeś w służbie o wiele za długo. Ja bym tego nie zniósł. Ale czy mówisz poważnie? Rzeczywiście zrezygnowałeś? Powiedziałeś już Richardsowi? Rhone mówił podnieconym szeptem, z napięciem wpatrując się w Lyona. - Tak, Richards już wie. Nie jest zbytnio zadowolony. - Musi się pogodzić - mruknął Rhone. Podniósł szklankę. - Wznoszę toast, mój przyjacielu, za długie życie. Życzę ci szczęścia i spokoju Należy ci się po trosze jednego i drugiego. Ponieważ Lyon wypił już swoje brandy, nie mógł uczestniczyć w toaście. Zresztą wątpił, by życzenia przyjaciela miały się spełnić. Szczęście - w małych dawkach, oczywiście - istniała taka możliwość. Ale spokój... nie, przeszłość nigdy nie pozwoli mu odnaleźć spokoju Podobnie z miłością. Lyon pogodził się już z losem. Robił to, co uważał za słuszne, i gdzieś w głębi serca czuł, że nie ponosi żadnej winy. Tyle tylko, że nocą kiedy samotnie leżał w łóżku oczekując na sen, nachodziły go twarze z przeszłości. Nie, nigdy nie zazna spokoju. Koszmary mu na to nie pozwolą. - Znowu to robisz - obudził go Rhone, potrząsając za ramię. - Co robię? - Odstraszasz miną wszystkie damy. - Dobrze wiedzieć, że nadal to potrafię - zakpił Lyon. Rhone pokręcił głową LWICA - No więc, będziemy się tak marszczyli przez cały wieczór? - Możliwe. - Twój brak entuzjazmu jest zatrważający. Ja mam wspaniały nastrój. Na początku sezonu zawsze podskakuje mi ciśnienie. Zdaje się, że tak jak i twojej siostrze - dodał. - Boże, aż trudno uwierzyć, że jest już dorosła. - Diana jest podekscytowana - przyznał Lyon. - Ma już tyle lat, że może zacząć rozglądać się za mężem. - Czy nadal jest taka... spontaniczna? Minął rok od czasu, kiedy widziałem ją po raz ostatni. Markiz uśmiechnął się, słysząc ten dość niezręczny opis zachowania siostry. - Jeśli pytasz, czy nadal bez zastanowienia wplątuje się w różne sytuacje, to owszem, jest spontaniczna. Rhone skinął głową rozejrzał się po sali i westchnął głęboko. - Tylko pomyśl, cała rzesza nowych panien. Szczerze mówiąc, sądziłem, że mamusie nie pozwolą im się ruszyć z domu, biorąc pod uwagę Jacka i jego bandę. - Słyszałem, że w zeszłym tygodniu odwiedzili Wellin- . ghamów - rzucił Lyon. - Narobili nieco zamieszania - skomentował Rhone z uśmieszkiem. - Lady Wellingham położyła się do łóżka i oświadczyła, że z niego nie wstanie, dopóki nie odnajdą się jej szmaragdy. Zaskakujące, nie sądzisz, kiedy się pomyśli o oszustwach, których dopuszcza się jej mąż przy stole karcianym. Ten człowiek to notoryczny szuler. - Z tego, co słyszałem, Jack dobrał się tylko do WelUn-ghamów. Podobno nie ruszył gości. Rhone skinął twierdząco głową. - Tak, najwyraźniej się spieszył. - Coś mi się zdaje, że chce dać się złapać. - Nie zgadzam się - sprzeciwił się lord - Jak dotąd okrada tylko tych, którym należy się prztyczek w nos. W sumie nawet go podziwiam. 37 JUUE GARWOOD Widząc zdziwione spojrzenie Lyona, lord pospiesznie zmienił temat - Myślę, że gdyby nie twoja ponura mina, panie z ochotą by się do nas zbliżyły. Może poprawiłyby ci humor. - Chyba postradałeś zmysły. Jak możesz udawać, że ta farsa cię bawi? - Niektórzy myślą że to ty zbzikowałeś, Lyonie. Zbyt długo nie bywałeś w towarzystwie. - Za to tobie stanowczo go już wystarczy - odparował markiz. - Z mózgu zrobiła ci się galareta. - Nonsens. Mój mózg przekształcił się w galaretę już wiele lat temu, kiedy za czasów szkolnych piliśmy razem dżin. Pomimo to dobrze się bawię. Ty także znalazłbyś w tym przyjemność, gdybyś pamiętał, że to tylko zabawa. - Nie uznaję zabaw - stwierdził Lyon. - Zresztą bardziej pasuje mi tu słowo wojna Rhone wybuchnął donośnym śmiechem, ściągając na siebie zaciekawione spojrzenia. - Powiedz mi więc, przyjacielu, czy stajemy w szrankach przeciwko damom? - Tak. - A o co one walczą? Co mają nadzieję zyskać, kiedy już zwyciężą? - Małżeństwo, oczywiście. - Aha - rzucił przeciągle Rhone. - Przypuszczam, że jako broni użyją swoich ciał. Czy ich plan opiera się na założeniu, że tak nas podniecą iż przepełnieni pożądaniem oddamy im wszystko, czego zażądają? - Tylko tyle mogą zaoferować - odpowiedział Lyon. - Mój Boże, ty jednak rzeczywiście jesteś niespełna rozumu Boję się, żeby to nie przeszło na mnie. Rhone wzdrygnął się, ale na jego ustach pojawił się kpiarski uśmiech. - Nie wyglądasz na bardzo przerażonego - sucho zauważył Lyon. LWICA - Te panie chcą za nas wyjść, a nie poderżnąć nam gardła - przypomniał lord. - Zresztą nie musisz brać udziału w tej zabawie. Tylko że ja jestem jedynie nic nie znaczącym lordem, ty natomiast, jeśli pragniesz zachować ród, musisz ożenić się powtórnie. - Do diabła, doskonale wiesz, że nigdy więcej się nie ożenię - oświadczył Lyon głosem tak twardym jak marmur, o który się opierał. - Skończ z tym tematem, Rhone. Tracę humor, kiedy mowa schodzi na małżeństwo. - W ogóle nie masz humoru - skwitował Rhone wesoło, na co markiz odpowiedział lekkim uśmiechem. Earl zamierzał dalej wyliczać przywary kolegi, kiedy jego uwagę przykuła rudowłosa dama. Przyglądał jej się uważnie, gdy nagle spostrzegł małą siostrę Lyona torującą sobie drogę w ich stronę. - Lepiej pozbądź się tej swojej ponurej miny - poradził przyjacielowi. - Idzie tu Diana. Boże, właśnie trąciła łokciem hrabinę Seringham. Lyon westchnął, ale przywołał uśmiech na usta. Kiedy Diana gwałtownie zatrzymała się przed bratem, jej krótko obcięte orzechowe loki zawirowały wokół twarzyczki cherubinka. Brązowe oczy pałały. - Och, Lyonie, tak się cieszę, widząc, że jesteś uśmiechnięty. Cóż, zdaje się, że dobrze się bawisz. - Nie czekając na odpowiedź odwróciła sie do Rhonea. - Miło znowu cię zobaczyć - rzuciła prawie bez tchu Lord uprzejmie schylił głowę. - Czy to nie wspaniałe, że udało mi się namówić Lyona na przyjście tu ze mną? On nie bardzo przepada za takimi przyjęciami. - Naprawdę? - zapytał Rhone tak szczerze zdziwiony, że markiz wybuchnął śmiechem. - Nie kpij z niej - ostrzegł. - Dobrze się bawisz, Diano? - zwrócił się do siostry. - O tak - odpowiedziała. - Mama będzie zadowolona. 39 JutJB GjUfWOOD Mara nadzieję, że kiedy wrócimy, nie będzie jeszcze spała, bo chcę jej opowiedzieć o dzisiejszym wieczorze. Właśnie się dowiedziałam, że pojawi się tu księżniczka Christina. Przyznaję, że bardzo pragnę ją poznać. Słyszałam o niej tyle niesamowitych historii. - Ko to jest księżniczka Christina? - zainteresował się Lyon Pierwszy odpowiedzi udzielił Rhone. - Zbyt długo przebywałeś w izolacji, mój drogi, inaczej z pewnością doszłyby cię o niej jakieś słuchy. Przyznaję, że jej nie widziałem, ale podobno jest bardzo piękna. A także tajemnicza Jej ojciec byt jakimś pomniejszym władcą gdzieś w okolicy austriackiej granicy. Został zdetronizowany w czasie raczej krwawej rewolucji - kontynuował. - Lady Christina, jeśli używać tytułu, który odziedziczyła po matce, zwiedziła cały świat. Brummel ją poznał i natychmiast padł ofiarą jej uroku. On pierwszy nazwał ją księżniczką. A ta dama ani nie zaakceptowała, ani nie odrzuciła tytułu. - Co się stało z jej matką? - dopytywała się Diana. Wyglądała na urzeczoną historią księżniczki. Rhonea rozbawiło jej zainteresowanie. - Mówiono mi, że przytrafiło jej się coś tragicznego. Miała słabą głowę i... - Co to znaczy słabą głowę? - przerwała mu Diana. - Była nienormalna - wyjaśnił. - Kiedy się dowiedziała, że będzie miała dziecko, uciekła. Jeszcze trzy miesiące temu wszyscy myśleli, że zarówno matka, jak i dziecko nie żyją - A co z ojcem księżniczki Christiny? - dociekała dalej Diana. - Wyjechał z Anglii wkrótce po zaginięciu żony Od tamtej pory nikt o nim nie słyszał. Prawdopodobnie nie żyje - zakończył Rhone i wzruszył ramionami. - Och, biedna księżniczka - szepnęła Diana - Czy ma jakąś rodzinę, czy jest zupełnie sama? - Na Boga, Diano, nawet jej nie znasz, a wygląda na to, że za chwilę zaczniesz płakać nad jej losem - obruszył się Lyon - Cóż, to taka smutna historia. - Dziewczyna odwróciła się plecami do Rhonea. - Pamiętam, jak ciężko wszyscy przeżywaliśmy śmierć Jamesa. Mama nadal do końca się z nią nie pogodziła. Ukywa się w swoim pokoju, wymigując się różnymi chorobami, ale tak naprawdę trzyma ją tam żałoba Rhone spojrzał na nagle pobladłą twarz Lyona i pospieszył ze zmianą tematu. - No tak, wszystkim nam brakuje Jamesa - skłamał. - Ja także jestem ciekawy spotkania z księżniczką Christina, Diano. Nikomu nie udało się dowiedzieć wiele więcej o jej przeszłości. A więc mamy zagadkę do rozwiązania, czyż nie? Mrugnął i Diana zaczerwieniła się. Nadal była jeszcze tylko niewinnym dziewczątkiem Choć ponętnym, stwierdził Rhone, kiedy uważniej przyjrzał się Dianie. Od ostatniego ich spotkania ładnie się zaokrągliła. Ta myśl zirytowała lorda, chociaż w żaden sposób nie umiałby wyjaśnić dlaczego. - No, brzdącu - wyrzucił z siebie nagle - wydasz dzisiaj naprawdę prześlicznie. - Skrzywił się, słysząc w swoim głosie chrypkę. Diana nie zwróciła na nią uwagi. Uśmiechnęła się, zadowolona z komplementu, ukłoniła się i powiedziała: - Dziękuję, Rhone. Miło mi, że to zauważyłeś. Lord zmarszczył brwi i popatrzył na Lyona. - Jej suknia jest za bardzo wycięta. Jak mogłeś się zgodzić, żeby tak się pokazała? Lepiej miej na nią oko. - Wystarczy, że będę miał oko na ciebie - odparował Lyon - Tak czy inaczej, naprawdę sądzę... - Rhone zamilkł w pół zdania, bo właśnie spojrzał w stronę wejścia do salonu. Cicho zagwizdał. Diana szybko się odwróciła, chcąc sprawdzić, co go tak zaskoczyło. - Księżniczka Christina - wyszeptała z podziwem. 41 JUUE GARWOOD Lyon ostatni skierował wzrok w przeciwległy koniec sali i aż podskoczył. Instynktownie przyjął postawę gotowości do walki. Napiął mięśnie. Z trudem zdołał zapanować nad ciałem. Zdał sobie sprawę, że dłonie ma zaciśnięte w pięści, a nogi szeroko rozstawione. Zmusił się do rozluźnienia mięśni. Gwałtowny ruch przywołał bolesne pulsowanie w kolanie. Nic nie potrafił na to w tej chwili poradzić, tak jak i nie mógł powstrzymać szaleńczego bicia serca. I chód bardzo się starał, nie był w stanie oderwać wzroku I od księżniczki Christiny. Wyglądała naprawdę pięknie. Miała na sobie srebrną suknię, której kolor doskonale komponował się z jasnymi kosmykami jej włosów. Markiz uznał, że to najpiękniejsza kobieta, jaką widział w życiu Miała nieskazitelną cerę i nawet z tak dużej odległości mógł dostrzec kolor jej oczu Był to najbardziej zachwycający odcień błękitu Księżniczka nie uśmiechała się, ale też nie miała miny poważnej. Jej twarz wyrażała raczej umiarkowane zaciekawienie. Lyon ratując się cynizmem powiedział sobie w duchu, że dama najwyraźniej wie, jakie wywołuje wrażenie. Złościł się, że i jego ciało nie pozostało obojętne na jej urok. - Brummel miał rację - oświadczył Rhone. - Jest za- ] chwycająca. - Och, mam nadzieję, że będę mogła ją poznać - rzuciła Diana. Szeptała, jakby była w kościele. - Tylko popatrz po sali, Rhone. Wszyscy stoją jak zaczarowani. Czy myślisz, że księżniczka ma ochotę na zawieranie nowych znajomości? - Cicho, Diano - uciszył ją. - Księżniczka Christina nie może cię zignorować. Zdaje się, że zapominasz, kim jest twój brat. Diana kiwnęła głową. - Kochanie, wyprostuj ramiona i przestań zaciskać ręce. Dostaniesz od tego odcisków. Znajdziemy kogoś, kto nas ' I przedstawi. - Rhone wiedział, że młodziutka siostra Lyona nie słyszała jego ostatniej uwagi. Uniósłszy nieco suknię, zaczęła przedzierać się do wejścia. - No, a co my zrobimy? - zapytał, kiedy chcąc podążyć za Dianą poczuł na ramieniu powstrzymującą go dłoń Lyona. - Poczekamy i zobaczymy - poradził przyjaciel. W jego głosie pobrzmiewała irytacja. - Twoja siostra jest zbyt impulsywna - mruknął Rhone, potrząsając głową. - Zapomina o wszystkich naukach... - Najwyższy czas, żeby Diana nauczyła się dyskrecji. - Miejmy nadzieję, że zniesie to bez większego bólu Lyon nie skomentował tej wypowiedzi. Całą uwagę skupii na pięknej księżniczce. Zatrzymało się przed nią starsze małżeństwo, a w sekundę po nich zziajana Diana. Omal nie zwaliła Christiny z nóg. Rhone aż stęknął, a starsi państwo obrzucili dziewczynę oburzonym wzrokiem. - O mój Boże, Diana wepchnęła się przed księcia i księżną! - Rhone sapnął. Lyon był wściekły na siostrę. Już zamierzał ruszyć w tamtą stronę, chcąc zapobiec jej następnym wybrykom, ale w tej chwili sprawę wzięła w ręce sama księżniczka. I uczyniła to nawet miło. Przywitała siostrę Lyona uśmiechem, który wydawał się szczery, a kiedy Diana zaczęła mówić, wzięła ją za rękę. Lyon pomyślał, iż księżniczka umyślnie stwarza pozory, że ona i Diana są bliskimi przyjaciółkami. Delikatnie pchnęła młodą dziewczynę na bok, tak by obydwie mogły się przywitać z księżną i księciem Davenwood. Rhone odetchnął z ulgą. - No, no, kto by pomyślał- I nadal trzyma dłoń Diany. Pewnie na wypadek, gdyby znowu strzelił jej do głowy jakiś szaleńczy pomysł. Lyon uśmiechnął się, słysząc komentarz kolegi. - Diana lubi gestykulować przy rozmowie - przyznał. - Księżniczka ma dobre serce. A niech to, zdaje się, że się zakochałem. 43 JłJUE garwooD - To dla ciebie normalny stan - przypomniał mu markiz. Jego głos zdradzał irytację. Choć to dziwne, z jakiegoś powodu poczucie humoru Rhone'a go denerwowało. Nie bardzo mu się uśmiechało zobaczyć księżniczkę Christinę na liście jego przyszłych podbojów. To śmieszne. Co go obchodzą miłosne przygody przyjaciela? Westchnął, kiedy zdał sobie sprawę, że nie zna odpowiedzi, i że zdenerwowanie wcale go nie opuszcza. Do diabła, jest za stary i za bardzo zmęczony na takie emocje. Christina nie miała pojęcia o zamieszaniu, jakie wywołała. Cierpliwie czekała w drzwiach wejściowych, aż ciotka Patrycja skończy rozmowę z gospodarzem balu. Stojąca obok niej młoda dama pytlowała w tak zastraszającym tempie, że Christina zupełnie nie mogła jej zrozumieć. Udawała zainteresowanie, uśmiechała się, kiedy sądziła, iż tak wypada, i kiwała głową, kiedy tylko panna o imieniu Diana przestawała mówić dla nabrania oddechu. Lady Diana oświadczyła, że pójdzie po znajomych, których chciała jej przedstawić. Christina została sama. Z wdzięcznym uśmiechem na ustach popatrzyła na gości, którzy otwarcie się w nią wpatrywali. Nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby kiedykolwiek mogła do nich przywyknąć. Anglicy to taki dziwny naród. Choć mieszkała w Londynie już od trzech miesięcy, cały czas zaskakiwały ją cudaczne rytuały białych. Mężczyźni wydawali sie tak samo głupi jak ich kobiety. I wszyscy wyglądali jednakowo w tych swoich czarnych strojach. Białe kołnierzyki zdawały się ich dusić, a wrażenie to potęgowały czerwone, nabrzmiałe policzki. Nie, poprawiła się w duchu Christina, one nie nazywają się kołnierzyki... krawaty. Musi to zapamiętać. Pozostawało jeszcze mnóstwo rzeczy, których powinna się nauczyć i zapamiętać. Christina pilnie studiowała od chwili, kiedy przed rokiem stanęła na schodach domu ciotki LWICA Patrycji. Na szczęście już przed laty poznała angielski i francuski. Bostońskie lekcje sprowadzały się głównie do nauki etykiety. Christina chciała sprawić przyjemność ciotce, ponieważ ta oschła kobieta była teraz jej jedyną rodziną. Później jednak, kiedy księżniczka nauczyła się czytać i kiedy zrozumiała zapiski w dzienniku matki, jej motywy uległy zmianie. I to diametralnej. Postanowiła, że musi zająć znaczące miejsce wśród śmietanki towarzyskiej. Nie mogła pozwolić sobie na zrobienie najmniejszego błędu, dopóki nie dopnie tego, co sobie przyrzekła. - Jesteś gotowa, Christino? Pytanie padło z ust ciotki Patrycji. Stara kobieta podeszła z boku i pochwyciła jej ramię w żelaznym uścisku - Jak zawsze - odpowiedziała dziewczyna. Uśmiechnęła się do opiekunki, po czym odwróciła się do tłumu obcych. Lyon przyglądał się jej uważnie. Zauważył, że bardzo opiekuńczo traktuje pomarszczoną staruszkę, przywierającą do jej ramienia; zauważył także, że piękna dama każdy gest wykonuje nieco sztucznie. Jakby się nieustannie kontrolowała, pomyślał. Witała wszystkich wyćwiczonym uśmiechem, który nie docierał do oczu Potem krótka rozmowa i szybkie pożegnanie. Musiał przyznać, że jest pod wrażeniem. Ta pani naprawdę miała klasę. Brummel nie bez kozery tak się nią zachwycił. Księżniczka postępowała zgodnie z wszelkimi wymogami etykiety. Co do Rhone'a, to się mylił. Christina aż tak bardzo nie różniła się od reszty dam. Wcale nie była taka spontaniczna. Raczej właśnie sztuczna i spięta. Ocena, jaką wystawił księżniczce, nie wzbudziła w Lyonie zawodu Musiał mieć rację, skoro wcześniej czuł się tak wyprowadzony z równowagi, a teraz wreszcie ją odzyskał. Uśmiechnął się z ulgą. Nagle spostrzegł Rhone'a przeciskającego się między gośćmi w stronę księżniczki- Był przekonany, że dostojna dama poświęci jego przyjacielowi 45 JUUE GARWOOD znacznie więcej uwagi niż innym. Cały Londyn słyszał o rodzinie lorda, bo choć nie posiadała ona największych tytułów, była jedną z najbogatszych. A jednak markiz się przeliczył. Rhone nie uzyskał ani na jotę więcej niż reszta Szybki grymas złośliwej satysfakcji przemknął po twarzy Lyona. - Tracisz talent - rzucił, kiedy przyjaciel ponownie staną) u jego boku - Co przez to rozumiesz? - zapytał Rhone, udając zdziwienie. Lyon nie dał się zwieść. Dostrzegł lekki rumieniec na policzkach towarzysza. W tym momencie uzmysłowił sobie, że rzeczywiście zaczyna się dobrze bawić. Postanowił więc, jak na dobrego przyjaciela przystało, wetrzeć nieco soli w ranę kolegi. - Czy mi się zdawało, czy też księżniczka Christina nie poświęciła ci więcej uwagi niż innym? Wiesz, stary, nie wyglądało na to, żeby twój urok zwalił ją z nóg. - Tobie też by lepiej nie poszło - oświadczył Rhone. - Ta dama to prawdziwa zagadka. Z rozmysłem zadałem jej kilka dość niewygodnych pytań, ale kiedy odszedłem... - Chcesz powiedzieć, kiedy ona odeszła, prawda? Rhone zmarszczył brwi, popatrzył na przyjaciela i wzruszył ramionami. - Węc tak, kiedy odeszła, zdałem sobie sprawę, że nie uzyskałem żadnej konkretnej odpowiedzi. Przynajmniej tak mi się wydaje. - Za bardzo koncentrowałeś się na jej wyglądzie - osądził Lyon. - Na widok ładnej twarzyczki zawsze tracisz rezon. - Tak sądzisz? - zakpił lord. - W takim razie, staruszku, zobaczmy, czego tobie uda się dowiedzieć. Stawiam butelkę najlepszej brandy. - Zakład stoi - podjął wyzwanie Lyon. Rozejrzał się po sali i natychmiast odnalazł księżniczkę. Miał tę przewagę, że +6 LWICA wzrostem górował nad większością gości, a obiekt poszukiwań był jedyną blondynką w towarzystwie. Christina rozmawiała właśnie z sir Reynoldsem, starym znajomym ojca Lyona. Markiz z zadowoleniem stwierdził, że srogo wyglądająca opiekunka księżniczki przysiadła na krześle w drugim w rogu pokoju Z werwą ruszył w stronę rozmawiających. Kiedy w końcu udało mu się zwrócić na siebie uwagę sir Reynoldsa, dał mu stanowczy znak, że chce zostać przedstawiony. Reynolds skinął głową - trochę zbyt entuzjastycznie jak na gust Lyona - po czym pochylił się i szepnął coś do księżniczki. Leciutko skinęła głową i wdała się w rozmowę z przysadzistą kobietą. Kiedy gruba dama zamilkła, by nabrać powietrza, sir Reynolds wtrącił się do dyskusji. Lyon domyślił się, że pospieszne tłumaczenie musiało zawierać wzmiankę o nim, bo grubaska rzuciła w jego stronę przestraszone spojrzenie, po czym uniosła rąbek spódnicy i drobiąc rzuciła się w przeciwnym kierunku. Przypominała otyłą mysz, gonioną przez wściekłego kota. Lyon uśmiechnął się szeroko. A więc jego reputacja nie poniosła jak na razie uszczerbku Zapomniał o głupiej kobiecie w tej samej chwili, w której stanął twarzą twarz z księżniczką. Sir Reynolds dreptał nerwowo obok niej jak anioł stróż. Christina skinęła głową. Lyon z przyjemnością stwierdził, że nie była bez skazy. Na jej nosie dostrzegł kropeczki piegów, dzięki nim nie przypominała już porcelanowej lalki. Ledwo sięgała mu do ramienia. Jak na gust Lyona była za delikatna i za szczupła. Spojrzała na niego pewnie i ujmująco. Markiz zapomniał, jak się nazywa. W duchu dziękował Bogu za obecność sir Reynoldsa i jego gadulstwo. Wymieniał właśnie niezliczone tytuły Lyona, co dało markizowi czas na odzyskanie równowagi. Nigdy jeszcze nie czuł się tak niepewnie. To przez to jej 47 JULIE GARWOOD niewinne spojrzenie. I te oczy. Miały kolor błękitu, jak iegs.; markiz nigdy wcześniej nie widział Musiał wziąć się w garść Z rozmysłem spuścił wzrok na usta księżniczki, ale natychmiast zrozumiał, że popełnił błąd Znowu poczuł fizyczną reakcję swojego ciała. Sir Reynolds zakończył litanię słowami: - Jak sądzę, moja droga, poznałaś już lorda Rhonea. - Tak - wtrącił się Rhone, uśmiechając się do Christiny. - Lyonie, czy mogę przedstawić cię księżniczce Chris-tinie? - zapytał sir Reynolds, co zabrzmiało straszliwie oficjalnie. Oczy kobiety zdradziły ją Coś ją poruszyło. Jednak szybko się opanowała. Gdyby nie fakt, że Lyon uważnie się jej przyglądał, z pewnością przegapiłby ten wyraz zdziwienia w jej oczach. - To wielki zaszczyt móc pana poznać, sir - szepnęła. Jej głos poruszył markiza. Był miękki i zmysłowy Zwrócił też uwagę na niezwykły akcent. Lyon wiele podróżował, ale nie potrafił określić rejonu, w którym mogła się go nabawić. Ogromnie go to zaintrygowało, tak jak i niezrozumiałe pragnienie, by porwać księżniczkę i uwieść. Dzięki Bogu, że nie mogła wiedzieć, co się działo w jego umyśle. W innym wypadku niewątpliwie uciekłaby z salt z okrzykiem przerażenia. A przecież Lyon nie chciał jej wystraszyć. Jeszcze nie teraz. - Rhone to wieloletni przyjaciel Lyona. - Sir Reynolds przerwał niezręczną ciszę. - Jestem jego jedynym przyjacielem - z kwaśnym uśmiechem skomentował lord Lyoa zorientował się, że kolega trąca go łokciem. - Czy mówię nieprawdę? Markiz zignorował pytanie. - A pani, czy rzeczywiście jesteś księżniczką? - zwrócił się do Christiny - Wiele osób tak sądzi - rzuciła. LWICA Markiz uznał, że w gruncie rzeczy nie uzyskał odpowiedzi. Rhone zakaszlał - prawdopodobnie po to, by zatuszować chichot, pomyślał Lyon. Christina odwróciła się do Rhonea. - Czy dobrze się pan bawi? - Znakomicie - oświadczył. Popatrzył na Lyona i powie- • dział: - Twoje pytania? - Pytania? - zainteresowała się Christina, lekko marszcząc brwi - Zastanawiałem się, gdzie pani mieszka? - powiedział markiz. - U mojej ciotki Patrycji - odpowiedziała. - Lyonie, z pewnością pamiętasz lorda Alfreda Cum-mingsa - z entuzjazmem wtrącił sir Reynolds. - Był znajomym twojego ojca. - Przypominam sobie nazwisko - przyznał Lyon. Chciał popatrzeć na rozmówcę, ale nie potrafił na dłużej oderwać wzroku od Christiny Prawdopodobnie wyglądało to nieuprzejmie, lecz postanowił nie zaprzątać sobie głowy etykietą. - No cóż - kontynuował sir Reynolds - kilka lat temu Alfred został wysłany do kolonii. Umarł w Bostonie, niech jego dusza spoczywa w pokoju, jakieś dwa czy trzy lata temu, a księżna wróciła do Anglii ze swją piękną siostrzenicą - Ach, więc przebywa pani w Anglii od dwóch lat? - zaciekawił się Lyon. - Nie. Minęła dłuższa chwila, zanim markiz zdał sobie sprawę, że to koniec krótkiej odpowiedzi. - Więc wychowała się pani w koloniach. - Było to stwierdzenie, nie pytanie. - Nie - zaprzeczyła Christina, a w jej oczach pojawiły się figlarne iskierki. - Ale mieszkała pani w Bostonie? - Tak. JifłJŁ GAKWOOP - Tak? Naprawdę nie zamierzał podnosid głosu, ale rozmowa I z księżniczką straszliwie go irytowała. Zdławiony chichot I Rhonea w niczym nie pomagał Lyon żałował, że pokazał po sobie zdenerwowanie, obawiając się, że księżniczka wykorzysta to przy pierwszej sposobności. - Sir, jest pan ze mnie niezadowolony, ponieważ urodzi- I łam się w koloniach? - niespodzianie zapytała Christina. - Świadczy o tym pańska marsowa mina. Lyon usłyszał w jej głosie rozbawienie, które pojawiło się także w kącikach oczu. Nie ulegało wątpliwości, iż w najmniejszym stopniu nie jest przestraszona. Można było pomyśleć, że nawet się z niego naśmiewa, - Oczywiście, że nie jestem niezadowolony - zaprzeczył. I - Tylko czy zamierza pani odpowiadać na wszystkie moje I pytania prostymi tak i nie? - dociekał. - Na to wygląda - potwierdziła Christina. Uśmiechnęła 1 się rozbrajająco i czekała na reakcję. Irytacja Lyona gdzieś się ulotniła Podobała mu się otwartość I księżniczki, urzekał go jej uśmiech. Nie starał się powstrzymać śmiechu Dudniący odgłos odbił się rykoszetem od ścian salonu, wywołując na twarzach niektórych gości wyraz zdziwienia. - Kiedy się pan śmieje, sir, brzmi to jak ryk lwa - stwierdziła Christina. Uwaga ta zbiła markiza z tropu. Była taka zaskakująca. - A czy słyszała pani ryczące lwy, Christino? - zapytał, pomijając tytuł. - Och, wiele razy - rzuciła, zanim zdążyła przemyśleć odpowiedź. Jej słowa zabrzmiały szczerze, ale przecież nie miały sensu - Gdzie mogła je pani słyszeć? Uśmiech raptownie ulotnił się z twarzy księżniczki. Mimowolnie pozwoliła wyciągnąć z siebie więcej, niż wymagała ostrożność. SI* Lyon czekał na odpowiedź. Christina popatrzyła na niego z zastanowieniem, po czym odwróciła się do sir Reynoldsa. Pożegnała się z nim, tłumacząc, że wraz z ciotką przyrzekły odwiedzić tego wieczora jeszcze jedno przyjęcie. Potem zwróciła się do Rhonea i Lyona i odprawiła ich dystyngowanie i chłodno, niemal jak królowa. Markiz nie był przyzwyczajony do takiego traktowania. Księżniczka Christina ulotniła się, zanim zdążył jej o tym wspomnieć. Wiedziała, że musi przed rum uciec. Czuła, że traci grunt pod nogami. Opiekunka siedziała na krześle stojącym pod ścianą Christina szła w jej kierunku, zmuszając się do spokojnego kroku - Myślę, że powinnyśmy zbierać się do wyjścia - szepnęła. Księżna mieszkała z siostrzenicą na tyle długo, by domyślić się, iż dzieje się coś złego. Jej podeszły wiek nie wpłynąj w żadnym stopniu na jej władze umysłowe czy fizyczną sprawność. Uniosła się z krzesła, oparła na ramieniu Christiny i wraz z nią podążyła w stronę wyjścia. Lyon stał obok Rhonea i sir Reynoldsa. Wszyscy trzej przyglądali się obu paniom pospiesznie żegnającym się z gospodarzami. - Zgłoszę się jutro po tę butelkę brandy - przypomniał Rhone, szturchając kolegę w bok, by przyciągnąć jego uwagę. - Rhone, jeśli jeszcze raz wbijesz łokieć w moje żebra, przysięgam, że ci go złamię - mruknął Lyon. Przyaciel nie wyglądał na przestraszonego groźbą Poklepał markiza po ramieniu - Pójdę i dopilnuję twojej siostry, Lyonie. Coś mi się zdaje, że ty się do tego teraz nie nadajesz. Kiedy tylko się oddalił, Lyon odwrócił się do sir Reynoldsa. - Co pan wie na temat Patrycji Cummings? - zapytał. 51 JUUE GARWOOD -1 proszę o prawdę, jeśli łaska, a nie żadne tam towarzyskie dyrdymały. - Obrażasz mnie, Lyonie - oświadczył starszy mężczyzna z ponurym grymasem na twarzy. - Jest pan znany z dyplomacji - wyjaśnił markiz. - No a teraz wracając do opiekunki Christiny, co może mi pan o niej powiedzieć? 2 pewnością znał ją pan w młodości. - Oczywiście - potwierdził sir Reynolds. - Zapraszano nas na te same przyjęcia. Powiem ci całą prawdę, bez owijania w bawełnę. Ta kobieta to wcielenie zła, Lyonie. Nigdy jej nie lubiłem i nadal za nią nie przepadam. Urodą rekompensowała swoje... zachowanie - dodał. - Wyszła za Alfreda, kiedy rozchorował się jego starszy brat. Miała nadzieję, że wkrótce umrze. Patrycja jak sęp czekała na odziedziczenie majątku Ale brat Alfreda ją przechytrzył. Żył z dobre dziesięć lat dłużej, niż się spodziewano. Alfred musiał wynieść się do kolonii, bo inaczej wylądowałby w więzieniu za długi. - A co z ojcem Parrycji? Czy nie miał ochoty spłacić długów zięcia? Wydawałoby się, że dla uchronienia się przed wstydem powinien był to uczynić, chyba że, oczywiście, nie posiadał odpowiednich funduszy. - Och, był wystarczająco zamożny - oświadczył sir Reynolds. - Ale umył ręce, gdy chodziło o sprawy związane z córką. - Czyżby dlatego, że wyszła za Alfreda? - Nie, plotki mówią coś innego - zaprzeczył Reynolds, kręcąc głową. - Patrycja była zawsze nieuprzejmą, chciwą osobą. Ma na sumieniu wiele okrucieństw. Jeden z jej żarcików skończył się tragedią. Młoda kobieta, z której Patrycja zrobiła sobie pośmiewisko, popełniła samobójstwo. Nie chcę wchodzić w szczegóły, Lyonie, ale nie wygląda na to, żeby księżna się zmieniła. Czy widziałeś, w jaki sposób obserwowała swoją siostrzenicę? Aż przechodziły mnie ciarki. 32 LWICA Lyon z zaskoczeniem słuchał podnieconego głosu sir Reynoldsa. Stary znajomy ojca znany był ze spokojnego i pogodnego usposobienia, a jednak w tej chwili dosłownie trząsł się ze złości. - Czy padłeś ofiarą okrucieństw tej kobiety? - zapytał. - Tak - przyznał Reynolds. - Christina jest jak delikatny i bezbronny kwiat. To pewne, że nie księżna ją wychowała. Współczuję księżniczce. Nieźle się namęczy, by zadowolić starą wiedźmę. Patrycja bez wątpienia będzie się starała wydać ją za tego, kto postawi najwięcej. - Nigdy nie słyszałem, byś mówił w ten sposób - zauważył Lyon, przechodząc do szeptu - Ostatnie pytanie, sir, bo widzę, że ta rozmowa cię przygnębia. Sir Reynolds kiwnął głową. - Powiedziałeś, że ojciec księżnej był bogaty. Kto przejął jego majątek? - Nie wiadomo. Ojciec przeniósł uczucia na młodszą córkę. Miała na imię Jessica. - To ona była matką Christiny? - Tak. - Czy rzeczywiście była pomylona, jak wszyscy twierdzą? - Nie wiem, Lyonie. Spotkałem ją kilkakrotnie. Wydawała się przeciwieństwem siostry. Była słodka i nieśmiała - straszliwie nieśmiała. Kiedy wyszła za mąż, jej ojciec oszalał z radości. Puszył się jak kogut Bo widzisz, jego córce dostał się prawdziwy król. Pamiętam te wspaniałe bale wydawane na ich cześć. Aż zatykało dech w piersiach. Ale coś się zepsuło. Nikt tak do końca nie wiedział, co się stało. - Sir Reynolds westchnął przeciągle. - To tajemnica, Lyonie, która, jak sądzę, nigdy nie zostanie wyjaśniona. Chociaż markiz przyrzekł, źe nie będzie męczył rozmówcy dalszymi pytaniami, ciekawość nie pozwoliła mu porzucić tematu. - Czy znał pan ojca Christiny? Króla, jak pan mówi, choć nigdy o nim nie słyszałem. JUUE GARWOOD - Zostaliśmy sobie przedstawieni, lecz nie znałem go dobrze. Miał na imię Edward - przypomniał sobie Reynolds i kiwnął głową. - Nie pamiętam nazwiska. Lubiłem go. Wszyscy go lubili. Był miłym człowiekiem i niezwykle prostolinijnym. Nie chciał, żeby zwracano się do niego jak do króla. Zresztą stracił królestwo. Lyon skinął głową. - To prawdziwa zagadka, czyż nie? - dodał. - Zastanawia mnie ta Jessica. - Dlaczego? - Wyszła za króla, a potem od niego uciekła. - Rozwiązanie zagadki zabrała ze sobą do grobu - stwierdził sir Reynolds. - Przypuszczam, że umarła wkrótce po narodzinach Christiny. Nikt nie wie więcej niż to, co ci przed chwilą powiedziałem, Lyonie. A sądząc po twojej raczej jednostronnej konwersacji z księżniczką, ona także woli zachować tajemnicę. - Tylko jeśli na to pozwolę - oświadczył Lyon. - Ach, wiec jesteś księżniczką zainteresowany? - zaciekawił sie sir Reynolds. - Względnie - odparł markiz wzruszając ramionami. - Czy to prawda, Lyonie, czy tylko tak mówisz? - To prawda. - Rozumiem - rzucił Reynolds z uśmiechem, który wskazywał, że wcale zbyt wiele nie rozumiał. - Czy przypadkiem wiesz, dokąd udały się Christina i jej opiekunka? Słyszałem, jak księżniczka tłumaczyła się, że przed zakończeniem wieczoru muszą wstąpić na jeszcze jedno przyjęcie. - Do lorda Bakera - wyjawił staruszek. - Planujesz tam wpaść? - zapytał Reynolds słodko. - Sir Reynoldsie, nie wyobrażaj sobie, proszę, więcej niż potrzeba - uprzedził Lyon. - Po prostu chcę dowiedzieć się czegoś jeszcze na temat naszej księżniczki. Do rana zaspokoję ciekawość. W LWICA Oschłość w głosie młodego mężczyzny przekonała sir Reynoldsa, że lepiej zrezygnować z dalszych dociekań. - Nie przywitałem się jeszcze z twoją siostrą. Pójdę jej poszukać. - Musisz sie pospieszyć - poradził Lyon. - Diana i ja wkrótce wychodzimy. Podążył za Reynoldsem w stronę tłumu gości. Pozostawił siostrze jeszcze kilka minut, po czym zarządził wyjście. Diana zrobiła zawiedzioną minę. - Nie bądź taka smutna - odezwał się sir Reynolds. - Zapewne nie wracasz jeszcze do domu - dodał ze śmiechem. Markiz nie cieszył się tak jak on. - No tak, Diano, pomyślałem, że przed odstawieniem cię do domu wstąpimy jeszcze do Bakera. - Ależ, Lyonie, przecież odrzuciłeś jego zaproszenie - zdziwiła się Diana. - Powiedziałeś, że lord jest strasznie nudny. - Zmieniłem zdanie. - Nie jest nudny? - zapytała zdziwiona. - Na Boga, Diano - mruknął Lyon, zerkając na Reynoldsa. Ostry ton brata zaskoczył Dianę. Miała mocno wystraszoną minę. - No, ruszajmy. Nie wypada się spóźnić - popędzał Lyon, nieco łagodniejszym głosem. - Spóźnić? Lyonie, lord Baker nawet nie wie, że mamy zjawić się na jego przyjęciu. Jak możemy się na nie spóźnić? Kiedy brat w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami, Diana odwróciła się do sir Reynoldsa. - Czy wie pan, co opętało mojego brata? - zapytała. - Atak względnej ciekawości, moja droga - wyjaśnił starzec, po czym odezwał się do Lyona. - Jeśli wolno mi coś zasugerować, to proponowałbym, żebyś pozwolił siostrze zostać tu jeszcze chwile. Z wielką przyjemnością odwiozę ją do domu. JUUE GARWOOD - O tak, Lyonie, proszę, mogę zostać? - dopominała się Diana. Przymilała się jak małe dziecko. Markiz wcale by się nie zdziwił, gdyby zaczęła klaskać w dłonie. - Czy istnieje jakiś specjalny powód, dla którego chcesz zostać? - zapytał. Rumieniec wypływający na policzki siostry wszystko mu wyjaśnił. - Jak brzmi imię tego mężczyzny? - dociekał. - Lyon - szepnęła z miną męczennicy. - Nie zawstydzaj mnie przy sir Reynoldsie - upomniała brata. Markiz westchnął ciężko. Minutę temu Diana wyjawiła, ze nazwał Bakera nudziarzem, teraz zarzuca mu, że ją zawstydza. Spojrzał na siostrę karcąco. - Porozmawiamy o tym później - oświadczył. - Dziękuję, sir Reynoldsie, że zajmiesz się Dianą. - Lyonie, nie potrzebuję strażnika - zaprotestowała. - Musisz to jeszcze udowodnić - rzucił markiz, po czym skinieniem głowy pożegnał sir Reynoldsa i opuścił salę batową, Nagle ftinfro zaczęto mu /alcicć mu ru tym, by umieść Mf w domu nudziajTO- 3 Tflfwliimy w to$Unfa?.rj niż żyt-syiby sifoe EtłwerA. ,df itiia chćial m-ze.slnirr.yt' W iWitfh urwliwach. fidward tak hardza prĘtjmoWtił aie wzuciami najęto dragiesyt papy. HcirA pff wiftĄczeniu przez mnie fiedrrrmttitu Ali vrm l ntfiem rozpłynęliśmy do domu. Plakatom, ttlt ptunif rant, ir my.fłafam o sobie. ii Jestem fjraitjiwi *g&i*tką. Wiedziałam, ze będę tęskniła ZQ OJiWm. Itcz mann ttbtnviązldeHt bytu ttfiywiśeie towarzyszenie mężowi. ftt jakimi czasie zacięłam nr ekfcyK>wa Zaprugnęiam i nie musiałam nie robić'. Wq-.J zOÓOWit^al fllrtrr iy(kp 4t> }cdnc}sa: z.akazaJ mi opruliCiać U KU prrynnktny dfl pałacu. Mtfrrtł. te lo Z* wzglrdir 1" *wjr bezpurrzensrwo. Dotrzymywałam obietnicy prze' prdwie pół toku. ł'virm zaczęty mnie dochodzić słuchy o tytn, « Jlf dtłtjf po:ti murami. Sadziłam, te plafki o bfUtpłwfci mętu rożnowa Jtjro WrOgOwłc. Wraz ze stutaca przebrałyśmy sie W slrajt! wieśniaczek i poszłyśmy da najbliższej wttwh. fraklawałian (t wycieczkę jak przygodę. Botf mi^OSitmy. iflaioziam sie w ezyfćcti. I>ujLky prawm InnU Aulom jupnwtafkttli iitf 2 wi^ytł u taicŁncj Patrycji Ctimniingit tu dzieciąt* ruto we wira^t PutOW Hunctersctn i Runem %tuwi1i we punkt u U nie. 0 Juue Gąk#oo& LWICA Księżna z trudem kryła podniecenie. Wprowadziła siwo. włosych dżentelmenów do biblioteki, zamknęła za nimi drzwi i usiadła przy zdezelowanym biurku. - Muszą panowie wybaczyć te zniszczone meble - zaczęła. Zamilkła i posłała gościom zdawkowy uśmiech. - Ostatnie rezerwy przeznaczyłam na ubranie siostrzenicy. Przed nami sezon. Nic mi jednak nie zostało. Cóż, zmuszona byłam odwołać wiele wizyt, rozumiecie, panowie, wstyd pokazać, jak żyjemy. Niemniej Christina wzbudziła sensacje. Myślę, ze dobrze ją wydam. Księżna zdała sobie sprawę, że mówi chaotycznie, więc zakasłała z wdziękiem, by zatuszować" zmieszanie. - Wiecie, panowie, że ten dom mamy wynajmować jeszcze tylko przez następny miesiąc. Zgłosili się już do panów chętni na zakup, prawda? Henderson i Borton zgodnie twierdząco kiwnęli głowami. Borton odwrócił się do partnera i obrzucił go nieswoim i zakłopotanym spojrzeniem. Poprawił krawat. Księżna zmrużyła oczy widząc to niegrzeczne zachowanie. - Kiedy dostanę moje pieniądze? - zapytała wprost. - Potrzebuję ich. - Ale to nie są pani pieniądze, księżno - oświadczył Borton, a jego towarzysz przyzwolił na to skinieniem głowy. - Z pewnością sama pani to rozumie. Borton skurczył się, widząc gniewną minę księżnej. Odwróci! wzrok. - Wyjaśnij to, Henderson - poprosił i wbił wzrok w podłogę. - Oczywiście - zgodził się wspornik. - Księżno, gdybyśmy mogli na osobności zamienić słówko z pani siostrzenicą, jestem pewny, że nieporozumienie szybko zostałoby wyjaś- Henderson najwyraźniej nie przeraził się groźnie wyglądającej staruszki. Nawet się nie zająknął. Nie przestał się też grzecznie uśmiechać. Borton był pod wrażeniem. K-l Patrycja uderzyła pięściami w blat stołu. - Co wspólnego z tym spotkaniem ma Christina? Jestem jej opiekunką i mam prawo zarządzać jej funduszami. Czyżbym się myliła? - zaskrzeczała. Zanim Henderson zdążył odpowiedzieć, ponownie walnęła dłońmi w stół. - To ja zarządzam pieniędzmi, tak? - Nie, madame. Nie pani. Christina usłyszała krzyk ciotki. Natychmiast wybiegła z sypialni na piętrze, by sprawdzić, co tak poruszyło staruszkę. Dziewczyna już dawno temu nauczyła się rozpoznawać różne rodzaje okrzyków ciotki. Ten przypominał skrzek starej sowy w potrzasku i oznaczał nie przestrach, tylko furię. Dopiero pod drzwiami biblioteki Christina zdała sobie sprawę, że jest bosa. Wielki Boże, na ten widok ciotka z pewnością dostanie zawału. Christina wbiegła z powrotem na górę i szybko wdziała trzewiki. Zanim zdołała wrócić pod drzwi biblioteki, naliczyła pięć dodatkowych okrzyków. Nie próbowała nawet zapukać, wiedząc, że wrzaski staruszki zagłuszą każdy odgłos. Pchnęła drzwi i wpadła do środka. - Czy mogę w czymś pomóc, ciociu? - zapytała. - To jest pani siostrzenica? - rzucił Henderson, pospiesznie podnosząc się z krzesła. - Christino, wracaj do swojego pokoju. Sama dam sobie rade z tymi nikczemnikami. - Księżno, nie będziemy rozmawiali z panią o warunkach spisanych przez pani ojca - oświadczył Borton. - I to pani powinna pozostawić nas na osobności ze swoją siostrzenicą. Tego życzył sobie pani ojciec. - Skąd w ogóle takie warunki? - wrzasnęła księżna. - Mój ojciec nawet nie wiedział, że Jessica miała urodzić dziecko. Nie mógł tego wiedzieć. Zadbałam o to. - Pani siostra napisała do ojca, madame, i powiadomiła JUUE gakwooD o narodzinach wnuczki. Przypuszczam, że wysłała list, gtr, przebywała u pani. A także pozostawiła dla niego wiadomość. Lord znalazł ją w rok po jej zniknięciu. - Jessica nie mogła do niego napisać - zaprzeczyła! Patrycja i sarknęła nader nieeiegancko. - Kłamiecie. Wiedziałabym o tym. Przeglądałam każdy list. - Raczej zniszczyła je pani wszystkie, prawda, księżno? - zapytał Henderson nie spuszczając wzroku z Patrycji. - Nie chciała pani, by ojciec dowiedział się o istnieniu spadkobierczyni? Twarz staruszki zmieniła się w płonącą żagiew. - Nic pan o tyra nie wie - mruknęła. Christina nie mogła spokojnie patrzeć na zdenerwowaną ciotkę. Podeszła i dotknęła jej ramienia. - To nieważne, w jaki sposób dziadek dowiedział się o moim istnieniu. Przeszłość jest za nami, panowie. Pozo-stawmy ją w spokoju. Obydwaj mężczyźni z ochotą pokiwali głowami, - Sensowna propozycja, moja droga - skomentował I Henderson. - A teraz, zgodnie z warunkami zawartymi w testamencie, musimy pani wyjaśnić stronę finansową ale ' na osobności. Christina mocniej uścisnęła ramie staruszki, widząc, że ciotka zamierza się sprzeciwić. - Czy jeśli poproszę, aby księżna została, zgodzicie się na to? - zapytała. - Naturalnie - potwierdził Borton po przyzwalającym skinieniu partnera. - W takim razie, usiądźcie panowie i zaczynajcie - zarządziła Christina. Widziała, że ciotka powoli się uspokaja. - Pewien mężczyzna, kapitan Hammershield, dostarczył lordowi Acton Ust od pani matki - rozpoczął Henderson. - Jest w naszym posiadaniu ten list Jessiki oraz jej wiadomość, gdyby chciała pani to sprawdzić, księżno - dodał LWICA prawnik. - Nie ma potrzeby wchodzić w szczegóły dotyczące listów, skoro, jak sama pani mówi, księżniczko Christino, przeszłość mamy za sobą. Pani dziadek natychmiast sporządził nowy testament. Wydziedziczył panią księżno, a ponie-waż był wściekły na swoją drugą córkę, postanowił całą fortunę przekazać wnuczce. Borton pochyliwszy się wtrącił: - Nie wiedział, czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka. Naturalnie warunki ostatniej woli zmarłego różnią się w zależności od płci, ale my przedyskutujemy tylko te dotyczące dziewczynki. - Co takiego uczyniła moja matka, że dziadek się od niej odwrócił? Myślałam, że byli sobie bliscy - zainteresowała się Christina. - Tak, cóż takiego zrobiła moja świątobliwa siostra? - wtrąciła kpiąco Patrycja. - Jessica poniżyła swojego ojca, ponieważ opuściła męża. Księżniczko Christino, pani dziadek bardzo to przeżył. Lubił zięcia i sądził, że córka... złamała zasady - zakończył Borton wzruszając ramionami, by zatuszować zmieszanie. - To, co pan tak oględnie opisuje, to fakt, iż w końcu ojciec zdał sobie sprawę, że Jessica była wariatką - zauważyła Patrycja. - To smutna prawda - zgodził się Borton. Popatrzył na Christinę ze współczuciem - A więc pieniądze dostanie Christina? - zapytała Patrycja. Henderson zauważył przebiegłe błyski w oczach staruszki. Niemal się roześmiał. Lord Acton nie mylił sie co do swojej córki. Henderson postanowił się pospieszyć, żeby wspomnienie księżnej nie popsuło mu popołudniowego posiłku. - Księżniczko Christino, fundusze zostały zamrożone do chwili osiągnięcia przez panią dziewiętnastu lat. Gdyby wyszła pani przedtem za mąż, mają zostać przekazane pani mężowi JweCwaoft - To niecałe dwa miesiące - wtrąciła księżna. - K; u wyjdzie za mąż w tym czasie. A więc, skoro jestem jej opiekunką... - Proszę wysłuchać reszty - twardo upomniał ją Henderson. - Mimo że lord lubił zięcia, podjął jednak pewne kroki na wypadek, gdyby oskarżenia córki nosiły jakieś ziarno prawdy. - Tak, tak - potwierdził ochoczo Borton. - Lord był bardzo rozważnym człowiekiem. Z tego też powodu dołączył dodatkowe zastrzeżenia tyczące się jego olbrzymiej fortuny. - Przejdziecie wreszcie do sedna? - zirytowała się księżna. - Wyrzućcie z siebie te przeklęte warunki albo zwariuję tak jak Jessica. Staruszka miała już dość. Christina poparła jej żądanie, choć o wiele łagodniejszym tonem. - Ja także chciałabym usłyszeć resztę, gdybyście panowie zechcieli kontynuować. - Oczywiście - zgodził się Henderson. Umyślnie unikał patrzenia na księżniczkę, wiedząc, że jeśli spojrzy w jej piękne niebieskie oczy, natychmiast straci kontenans. Nie mógł się nadziwić, że te dwie kobiety siedzące przed nim są rzeczywiście spokrewnione. Księżna to stara i brzydka jędza, zarówno z wyglądu, jak i z charakteru, a ta słodka i urocza młoda kobieta stojąca obok niej wyglądała jak anioł i taki też zdaje się miała charakter. Henderson wbił wzrok w blat biurka; wrócił do tematu. - W wypadku gdyby pani nie wyszła za mąż przed ukończeniem dziewiętnastu lat, nadzór nad spadkiem ma przejąć pani ojciec. Księżniczko Christino, pani ojciec został powiadomiony o warunkach testamentu, zanim opuścił Anglię wyruszając na poszukiwanie pani matki. Zrozumiał, że nie przejmie pieniędzy, jeśli... - Przecież on nie żyje! - wykrzyknęła księżna. - Od lat nikt o nim nie słyszał. M - A jednak żyje - oświadczył Borton. - Przed tygodniem otrzymaliśmy od niego oficjalne pismo. Mieszka gdzieś na północy Francji i zamierza zjawić się w Anglii w dniu dziewiętnastych urodzin córki. - Czy wie, że Christina żyje? Że jest tutaj, w Londynie? - zapytała księżna. Głos trząsł się jej z gniewu. - Nie i nie widzieliśmy potrzeby, by go o tym informować - wyjaśnił Henderson. - Księżniczka będzie obchodziła urodziny za niecałe dwa miesiące. Naturalnie, I jeśli życzy sobie pani, byśmy powiadomili pani ojca przed.. - Nie - powiedziała Christina, kontrolują*; głos, choć miała ochotę to wykrzyczeć. Z trudem wytrzymywała ucisk w piersiach. - To będzie dla niego miła niespodzianka, nie sądzicie, panowie? - dodała z uśmiechem. Prawnicy odpowiedzieli jej podobnym uśmiechem. • - Panowie, zmęczyliśmy ciocię - oświadczyła. - Jeśli dobrze zrozumiałam, nigdy nie otrzymam tych pieniędzy. Jeśli wyjdę za mąż, przejmie je mój mąż, jeśli nie - pełna kontrola nad funduszami będzie należeć do mojego ojca. - Tak - potwierdził Borton. - Pani dziadek nie chciał, by kobieta zarządzała tak znacznymi sumami. - Cały czas myślałam, że ja... - Księżna skurczyła się w krześle. - Ojciec wygrał. Christina przestraszyła się, że za chwilę ciotka zacznie łkać. Pożegnała więc prawników. Przed wyjściem Henderson powiadomił ją, że przekaże jej pewną sumę, by miała się z czego utrzymać do przyjazdu ojca. Christina podziękowała mu, ale niezbyt wylewnie. Odprowadziła prawników do drzwi, po czym wróciła do ciotki. - Wszystko straciłam - załkała staruszka, kiedy Christina stanęła w wejściu. - Niech dusza mego ojca zostanie przeklęta! - krzyczała. - Proszę, nie wpędzaj się znowu w nerwy - powiedziała Christina. - To ci może zaszkodzić. - Wszystko straciłam, a ty śmiesz mi mówić, żebym s^' nie denerwowała? - zaskrzeczała Patrycja. - Będziesz musiała wstawić się za mną do swojego ojca, Christino. Da mi jakieś pieniądze, jeśli ty go o to poprosisz. Edward mnie nie lubił. Żałuję, że nie byłam dla niego milsza, ale tak zazdrościłam Jessice, że go dostała, iż z trudem go tolerowałam. Nadal nie rozumiem, dlaczego wybrał ją a nie mnie. Jessica była tylko niepozorną myszką. Stokrotnie przewyż-*rnłńrn ja. urtKJtat Chnstinn nk rcagnwafc na mamrotanie ttaruszki, Za-i:zchi jic prTschadzac i razmy^ac o C7c-](»jflcych ją przejściach. - Cny hyłiis Karicoczonfl. kiedy *ic dowiedzjatei. Le r*tij ojnee iyje? - zaciekawiła nie Irskę/nn - Nie - otŁpnrifl Christina. - Nigdy nic wierryimn. tó - Będziesz omsiałi się mmi Laupiekow«c\ Ouistino - uifciiii ftEtrycja, -Coj4»jjoi)ie.jeifli cw szylinga. CtuiiCmii A impelem zalraymaJa się przed ciotką. - Pn&ktJJtiiit pieniędzy ojtu nie idzje w parze i moimi pjajiami - oznajmi to, - Nie dopuszczę do Kgo. Patrycja Cumminc^ nigdy nic widziała siostrzenicy takiej zagniewanej Skioetu gtowd. patem sic uinuechnehi, do chodząc do wniosku. ze głupiutka dziewczyna wpadła W gniew z jej powodu. - Masz hurdz Się święci? Zdarzyło mu Stc (lotładnit IPh op zar/uciil tUwncowi - pódl uTun sprytnej wbActcieUti ładnej hmi. Cnd t*Łte obnydzcnic do samego sicfcirH 2t chciało mu m JULIE GARWOOD się wyć". Postanowił, że przy najbliższej okazji jasno przedstawi Christinie swoje stanowisko. Nie zamierzał nigdy więcej się żenić. Jeden raz wystarczy. Och, naturalnie, pragnął Christiny, ale sam chciał ustanawiać reguły ich związku i nie potrzebował do tego pomocy instytucji kościelnej. Życie nauczyło go jednego: każda kobieta zmienia sie po ślubie. Pech chciał, że pierwszą osobą, na którą się natknął po wejściu do salonu sir Hunta, była Diana. Gdy tylko spostrzegła brata, uniosła suknię, podbiegła do niego i wdzięcznie się ukłoniła. Do diabła, muszę być uprzejmy, upomniał się w duchu markiz. - Lyonie, dziękuję, że poprosiłeś sir Reynoldsa, by się mną zaopiekował. To taki miły człowiek. Ciotka Harrietta zjawi się w Londynie w przyszły poniedziałek, a wtedy już zupełnie się mnie pozbędziesz. Jak ci się podoba moja nowa suknia? - zapytała, wygładzając fałdy żółtej kreacji. - Wyglądasz bardzo ładnie - pochwalił, ledwie zerkając na siostrę. W salonie było już pełno gości i Lyon z trudem odszukał Christinę. Choć górował wzrostem nad innymi, nigdzie nie widział mgławicy złotych loków. - Do twarzy mi w zieleni, prawda, Lyonie? - Tak. Diana wybuchnęła śmiechem, przyciągając tym uwagę brata. - Moja suknia jest żółta. Wiedziałam, że nawet na mnie nie spojrzałeś. - Nie mam nastroju na zabawy, Diano. Idź i zawieraj znajomości jak na grzeczną dziewczynkę przystało. - Jej tu nie ma, Lyonie. - Nie ma? - powtórzył markiz. Wydawał się niezbyt przytomny. Diana rozchichotała się jeszcze bardziej. 140 LWICA - Księżniczka Christina jeszcze nie przyjechała. Nasze wczorajsze spotkanie było bardzo miłe. - Gdzie się z nią spotkałaś? - zainteresował się Lyon. Jego głos zabrzmiał ostrzej, niż wypadało. Diana nie zwróciła na to uwagi. - Na herbacie. Mama oczywiście do nas nie dołączyła. Zresztą ty także nie. Zapomniałeś, Lyonie, że chcesz, bym ją zaprosiła? Markiz potrząsnął głową. - Nie chciałem wam przeszkadzać - skłamał. W rzeczywistości zapomniał o spotkaniu, a winą za swoje gapiostwo obarczył Christinę. Od chwili, gdy zaproponowała mu małżeństwo, nie mógł myśleć o niczym innym. Diana podejrzliwie popatrzyła na brata. - Ty przecież nigdy o niczym nie zapominasz - stwierdziła ze zdziwieniem. Nie słysząc odpowiedzi, dodała: - Tak czy inaczej, bawiłyśmy sie naprawdę wspaniale. Księżniczka Christina jest fascynującą osobą. Cży wierzysz w przeznaczenie, Lyonie? - O, Boże! - Nie rozumiem, dlaczego wzdychasz - obruszyła się. - Nie wierzę w przeznaczenie. - A teraz znowu krzyczysz. Lyonie, wszyscy się nam przyglądają. Uśmiechnij się. Ja wierzę w przeznaczenie. - Oczywiście. - Dlaczego tak cię to denerwuje? - zapytała i ciągnęła nie czekając, aż brat jej odpowie. - Księżniczka ma takie trafne uwagi na temat różnych osób. A zarazem nigdy nie mówi o nich nic nieuprzejmego. To taka delikatna i szlachetna kobieta. Wiesz, w jej towarzystwie czuję się silna. Ona jest taka... - Czy stara sowa była z nią? - przerwał siostrze zniecierpliwiony Lyon. Nie miał nastroju na słuchanie o zaletach Christiny, bo nadal byt na nią wściekły. - Kto? - zapytała zdumiona Diana. 141 JUUB GARWOOD - Księżna - wyjaśnił markiz. - Przyszła z nią? Diana z trudem pohamowała wybuch śmiechu. - Nie, nie przyszła. Sama powiedziałam coś niemiłego na temat księżnej, choć, oczywiście, nie nazwałam jej starą sową Christina zwróciła mi uwagę, że to bardzo nieuprzejme mówić w ten sposób o starszych osobach Po tym łagodnym skarceniu poczułam się zakłopotana, ale po chwili, nie wiem nawet dlaczego, zaczęłam opowiadać jej o mamie i o tym, że przez cały czas nie potrafi pogodzić się ze śmiercią Jamesa. - Nie należy rozmawiać z obcymi o sprawach rodzinnych - pouczył siostrę Lyon. - Pragnąłbym, byś... - Ona stwierdziła, że to przez ciebie mama... - Co? - markiz niemal wrzasnął. - Proszę, posłuchaj do końca, zanim wyciągniesz mylne wnioski - poradziła Diana. - Christina mówiła naprawdę dziwne rzeczy. Zgadzam się z nią. - Domyślam się - odburknął markiz i westchnął głęboko. Boże, to zaraźliwe. Jedno popołudnie spędzone z księżniczką przemieniło Dianę w podobnie nierozumną istotę. - Nie bardzo pojęłam, o co jej chodziło, ale powiedziała - i to z całym przekonaniem - że to twoja wina i że to ty powinieneś pomoc jej wrócić do rodziny. Tak właśnie powiedziała. Przyglądając się bratu Diana doszła do wniosku, że jest tak samo zaskoczony jak ona. - Mówię ci, Lyonie, wyglądało to tak, jakby powtarzała jakąś regułę. Nie chciałam, żeby pomyślała, iż jestem niedouczona, więc już jej o nic nie pytałam Ale nie zrozumiałam, co miała na myśli. Księżniczka Christina zachowywała się tak, jakby jej rada była całkowicie rozsądna... - Nic, co mówi czy robi ta kobieta, nie ma sensu - zdecydowanie oświadczył markiz. - Diano, wracaj do sir Reynoldsa. On pozna cię z gośćmi. Muszę jeszcze porozmawiać z gospodarzem. 142 &MBI - Jest tu lady Cecille, Lyonie - wyszeptała Diana. - Trudno jej nie zauważyć. Ma na sobie suknię o rażąco wstydliwej czerwieni. - Wstydliwej czerwieni? - Markiz uśmiechnął się kwaśno słysząc to dziwaczne sformułowanie. - Mam nadzieję, że nie spotykasz się już z tą kobietą Lyonie? Księżniczka Christina z pewnością poczułaby do ciebie odrazę, gdyby się dowiedziała, że zadajesz się z osobą o tak złej reputacji. - Nie, nie spotykam się z Cecille - mruknął markiz. - A skąd ty wiesz... - Mam uszy i słyszę plotki - przyznała Diana i spłonęła rumieńcem zawstydzenia. - Zostawię cię z tym twoim wisielczym nastrojem, bracie. Zganisz mnie później. - Ruszyła przed siebie, ale po chwili zatrzymała się. - Lyonie? Czy Rhone zjawi się tu dzisiaj? Markiz wyczuł napięcie w jej głosie. - Diano, to, czy Rhone tu będzie, czy nie, nie powinno cię obchodzić. Jest dla ciebie za stary. - Za stary? Ależ jest w twoim wieku, a ty jesteś starszy ode mnie tylko o dziewięć lat - Nie sprzeczaj się ze mną Diano. Dziewczyna skrzywiła się i odeszła. Pozostawiony sam Lyon oparł się o poręcz i czekał na pojawienie się Chnstiny. Nagle u jego boku stanął gospodarz balu. Pociągnął markiza ze sobą i podprowadził do grupy mężczyzn zawzięcie dyskutujących na temat ostatnich ustaleń rządu. Lyon cierpliwie przysłuchiwał się dyspucie, ale nie odrywał wzroku od wejścia. W końcu Christina się pojawiła. Weszła do salonu w towarzystwie gospodyni i księżnej. W tej samej chwili ktoś dotknął ramienia markiza. Była to lady Cecilie. - Kochanie, wspaniale, że cię spotykam. Markiz miał ochotę ryknąć w głos. Powoli odwróci! się do niedawnej kochanki. 143 JULIE GARWOOD Co, na Boga, widział w tej kobiecie? Zdumiała go różnica między nią a Christiną Najchętniej by uciekł. Cecille była wysoka, korpulentna i okropnie wulgarna. Ciemnobrązowe włosy upinała wysoko na czubku głowy. Policzki mocno wysmarowane różem, podobnie jak pełne, wydęte usta. Christiną nigdy nie wydymała ust. Nigdy też nie udawała uległości. Przyglądając się Cecille, Lyon czuł niesmak. Rozmawiała z nim prowokującym tonem, obrzucając go powłóczystym spojrzeniem spod połprzymkniętych powiek. - Pisałam do ciebie, Lyonie, i prosiłam o spotkanie - szepnęła i mocniej uścisnęła jego ramię. - Już lak dawno nie spędziliśmy razem nocy. Tęsknię za tobą. Markiz dziękował losowi, że mężczyzna, z którym przed chwilą rozmawiał, odszedł. Spokojnie zdjął z ramienia dłoń kobiety. - Już o tym rozmawialiśmy, Cecille. To koniec. Pogódź się z tym i znajdź sobie kogoś innego. Cecille udała, że nie słyszy oschłych tonów w głosie markiza. - Nie wierzę ci, Lyonie. Było nam tak dobrze. Tylko udajesz. Lyon postanowił nie dać się wyprowadzić" z równowagi. Nie chciał wyładowywać gniewu na Cecille; wolał cały zachować dla Christiny. Odwrócił się i natychmiast ją dostrzegł. Stała obok gospodyni, uśmiechając się słodko. Wyglądała wprost przepięknie. Miała mocno wyciętą suknię, ukazującą piękny, kremowy dekolt. Jej suknia nie była aż tak wyzywająca jak ta, którą nosiła Cecille, ale i tak Lyon poczuł niezadowolenie. Hunt wpatrywał się zajadle w biust Christiny Markiz miał ochotę go udusić. Szybko rozejrzał się dokoła, obrzucając nieprzyjaznym wzrokiem każdego mężczyznę otwarcie patrzącego na Chris-tine. Zdawał sobie sprawę, że jego zachowanie jest bezsensowne. Nie chciał żenić się z księżniczką ale nie chciał też, 144 by należała do kogokolwiek innego. Nie, naprawdę sam siebie nie rozumiał. Oczywiście za wszystko winił Christinę. Przez tę kobietę stawał się szaleńcem. Cecilłe stała obok i przyglądała mu się bacznie. Szybko zorientowała się, że markiz zauroczony jest księżniczką. Poczuła irytację. Nie pozwoli, by ktokolwiek rywalizował z nią o względy markiza. Nikt nie zniweczy jej planów. Musi za niego wyjść. Lyon należał do ludzi upartych, ale Cecille znała swój urok i uważała, że wcześniej czy później dopnie celu. Zawsze jej się to udawało. Tak, Lyon się podda, tylko nie należy zbytnio na niego naciskać. Widząc, w jaki sposób obserwuje tamtą piękną kobietę, Cecille uznała, że musi się pospieszyć. Mała księżniczka może sprawiać kłopoty. Cecille postanowiła, że najszybciej, jak się da, porozmawia z nieznajomą. Minęła cała godzina, zanim Cecille doczekała się, aż oficjalnie przedstawiono ją Christinie. Wcześniej usłyszała co nieco o zainteresowaniu Lyona księżniczką. Spekulowano, że markiz zamierza się jej oświadczyć. Cecille oprócz zirytowania poczuła prawdziwe zaniepokojenie. Sprawa wyglądała poważniej niż sądziła. Wyczekała moment, gdy Christiną została sama; złapała ją za ramię i poprosiła o chwilę prywatnej rozmowy w bibliotece. Mała księżniczka o niewinnej twarzy wyglądała na zmieszaną tą prośbą. Cecille uśmiechała się tak słodko, jak tylko pozwalał jej obecny nastrój. Była podniecona. Za chwilę wystraszy tę głupią gąskę tak, że spełni każde jej polecenie. Biblioteka znajdowała się na pierwszym piętrze, na tyłach domu. Obie panie weszły tam od strony holu Przy długim biurku stały trzy krzesła o wysokich oparciach. Christiną usiadła w jednym z nich, splotła ręce na piersiach i z wyczekującym uśmiechem popatrzyła na Cecille. Ta jednak nie usiadła. Chciała zachować przewagę wzrostu nad przeciwniczką. ¦145 JUUE GARWOOD - O czym chciała pani ze mną rozmawiać? - spokojnie zapytała Christina. - O markizie Lyonwood - oświadczyła Cecille. Słodycz w jej glosie gdzieś się rozwiała. - Lyon należy do mnie, księżniczko. Zostaw go w spokoju. W tej samej chwili bocznymi drzwiami do biblioteki wszedł sam Lyon. Usłyszał ostatnie słowa Cecille. Nie przez przypadek znalazł się w tym miejscu i nie przez przypadek wszedł drzwiami sąsiadującymi z kuchnią. Pamiętał z wcześniejszych spotkań u Hunta, że do biblioteki prowadzą dwa wejścia. Pilnował Christiny od chwili, gdy pojawiła się na balu. Kiedy Cecille wyprowadziła ją z salonu, podążył za nimi. Żadna z pań go nie zauważyła. Markiz zdawał sobie sprawę, że nie wypada podsłuchiwać, ale powody, dla których to zrobił, uznał za wystarczająco poważne. Wiedział, do czego zdolna jest Cecille. Potrafiła z niewinnej owieczki przemienić się w starą kozicę. Delikatna Christina nie da sobie rady z kimś tak podstępnym i złośliwym jak Cecille, a Lyon za wszelką cenę pragnął ochronić księżniczkę. - To znaczy, że Lyon się pani oświadczył? - nagle zapytała Christina. - Nie - odwarkneła Cecille. - Nie patrz na mnie tak niewinnie, księżniczko. Dobrze wiesz, że się nie oświadczył. Ale uczyni to - dodała z kpiącym uśmiechem. - Jesteśmy bliskimi przyjaciółmi. Czy wiesz, co to oznacza? Niemal każdą noc spędza w moim łóżku Rozumiesz mnie? - zapytała - Och, tak - potwierdziła Christina. - Jesteś jego kochanką. Cecille szeroko otworzyła usta. Splotła ręce na piersiach i z nienawiścią popatrzyła na przeciwniczkę. - Wyjdę za niego za mąż. - Nie, nie wydaje mi się, lady Cecille - spokojnie sprzeciwiła się Christina. - Czy to już wszystko, co chciała mi pani powiedzieć? I naprawdę nie musi pani podnosić głosu. Słuch mam doskonały. - Nadal nic nie rozumiesz, prawda? Albo jesteś głupia, albo prawdziwa z ciebie dziwka. Zniszczę cie, jeśli wejdziesz mi w drogę! - zagroziła Cecille. Lyon nie posiadał się ze zdumienia. Słysząc obraźliwe słowa Cecille, miał zamiar się wtrącić, ale powstrzymał go wyraz twarzy Christiny. Księżniczka wyglądała na zupełnie nieponiszoną groźbami. Nawet uśmiechała się do rywalki, a po chwili całkowicie opanowanym głosem zapytała: - Jak zamierzasz mnie zniszczyć? - Zacznę wymyślać na twój temat różne historie. Nieważne, czy prawdziwe, czy nie. Tak - ciągnęła z zapałem Cecille. - Będę opowiadała, że spałaś z wieloma mężczyznami. Zszargam ci reputację. Daj sobie spokój z Lyonem, Christino. I tak szybko by się tobą znudził. Jestem bardziej pociągająca. Lyon zawsze będzie do mnie wracał. Jest zauroczony moją urodą. Masz natychmiast dać mu do zrozumienia, że nie jesteś nim zainteresowana. A potem go ignoruj. Inaczej... - Możesz mówić, co ci się podoba. Nie dbam o to, co mówią o ranie ludzie. Słysząc rozbawienie w głosie Christiny, Cecille wpadła w furię. - Jesteś głupia! - wrzasnęła. - Proszę, nie denerwuj się tak, lady Cecille. To źle wpływa na cerę. Popatrz, na całej twarzy porobiły ci się czerwone plamy. - Ty... ty... - Cecille zamilkła, by nabrać tchu. ~ Kłamiesz Musisz się przejmować tym, co o tobie mówią. A już z pewnością obchodzi to twoją ciotkę, jestem o tym przekonana. Ona nie jest taką ignorantką jak ty. Och, widzę, że wreszcie cię czymś zainteresowałam. Tak, księżna nie przeżyje skandalu, który wywołam. 147 JULIE GARWOOD LWICA Christina wyprostowała się. Zmarszczyła brwi i uważnie popatrzyła na Cecille. - Twierdzisz, że wymyślone przez ciebie historie przygnębią moją ciotkę? - Boże, ty naprawdę jesteś prostaczką. Oczywiście. Nie będzie śmiała pokazać się publicznie. Poczekaj, a sama się przekonasz. Cecille czuła już wygraną. Przechadzała się, wyliczając kłamstwa, które rozpowie o Christinie. Lyon usłyszał wystarczająco dużo. Wyciągnął dłoń w stronę drzwi z zamiarem pchnięcia ich, zdecydowany wkroczyć do biblioteki. Najwyższy czas obronić anioła przed podstępnym wężem. To, co się wydarzyło, zajęło ułamki sekund Wzrok Lyona tylko na chwilę opuścił postać Christiny, ale gdy znowu do niej powrócił, nie było jej na dotychczasowym miejscu Scena, którą zobaczył, zaparła mu dech w piersiach. Wręcz nie mógł uwierzyć w to, co widział. Christina trzymała Cecille przy-szpiloną do ściany. Była kochanka markiza nawet nie jęknęła na znak protestu. Nie mogła. Lewą ręką Christina przyduszała szyję przeciwniczki. Widząc wybałuszone oczy Cecille, Lyon przestraszył się, że Christina rzeczywiście ją udusi. Cecille wyglądała na cięższą od Christiny przynajmniej o dwadzieścia funtów. Była także od niej wyższa. A mimo to wydawało się, że księżniczka nie używa więcej siły, niż gdyby trzymała w dłoni puchar. Mały anioł, którego Lyon zamierzał bronić, użył tylko jednej ręki, żeby poskromić rywalkę. W drugiej Christina trzymała nóż. Jego czubek opierał się o policzek Cecille. Zwycieżczyni stała się ofiarą, Christina powoli wzmacniała ucisk na szyi Cecille, potem potrząsnęła przed jej oczami ostrzem noża. - Czy wiesz, Cecille, co robią moi ludzie z kobietami tak zarozumiałymi? - zapytała słodkim szeptem. - Wycinają im znaki na całej twarzy. 148 Cecille zaczęła drżeć. Christina dotknęła nożem jej policzka. Pojawiła się na nim kropla krwi. Księżniczka z satysfakcją pokiwała głową. Lady Cecille wreszcie uważnie jej słuchała i wyglądała na przerażoną. - Jeśli powiesz o mnie choć jedno kłamstwo, dowiem się o tym. A wtedy zacznę cię ścigać, Cecille. Nie istnieje kamień na tyle duży, byś mogła się pod nim skryć. W całej Anglii nie ma mężczyzny, który by cię przede mną ochronił. Przyjdę do ciebie nocą A kiedy otworzysz oczy, zobaczysz ten nóż. O tak, dotrę do ciebie, przyrzekam ci. A wtedy - dodała Christina, milknąc na chwilę, by teatralnie przesunąć czubkiem noża wzdłuż twarzy ofiary - potnę ci twarz w kawałki. Zrozumiałaś mnie? Christina puściła gardło rywalki na tyle, by ta zdołała nabrać łyk powietrza. Potem ponownie przyszpiliła ją do ściany. - Księżna jest moją ciotką Nikt nie ma prawa jej denerwować. I nie skarż się, że cie straszyłam, bo i tak nikt ci nie uwierzy. A teraz wyjdź stąd i idź do domu. Choć nie wypada mi tego mówić, wyglądasz na prawdziwie przestraszoną. Przy tych słowach Christina odsunęła się od swojej ofiary. Lady Cecille nie miała teraz nawet odrobiny godności. Cała zalewała się łzami. Oczywiste było, że uwierzyła w każde słowo wypowiedziane przez Christinę. Boże, jaka to głupia kobieta. Księżniczka z trudem zachowywała srogi wyraz twarzy. Chciało jej się śmiać, choć naturalnie nie wolno jej było tego uczynić. Jeszcze przez chwilę patrzyła groźnie na rywalkę, po czym zlitowała się nad nią. Lady Cecille stała jak skamieniała. - Możesz już iść - przynagliła ją księżniczka. Cecille skinęła głową. Powoli wycofywała się do drzwi. Roztrzęsionymi dłońmi ujęła dół sukni, potem pchnęła drzwi i wybiegła na zewnątrz, jakby goniły za nią demony. 149 touiihmoao Christina odetchnęła głośno. Schowała nóż za pasek nad kostką, poprawiła suknię i z gracją przygładziła włosy. - Cóż za niemądra istota - szepnęła i ruszyła do wyjścia. Lyon musiał usiąść Odczekał, aż Christina zniknie mu z oczu, po czym podszedł do biurka i oparł się o nie. Chciał nalać sobie porcję whisky, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Na Boga, cały się trząsł od powstrzymywanego śmiechu I na tym koniec z mrzonkami, że Christina jest taka jak inne kobiety. Z pewnością nie wychowała się we Francji. Lyon potrząsnął głową. Wydawała się taka bezbronna... a może po prostu wolał tak myśleć". Łatwo było się pomylić Christina miała w sobie tyle kobiecości, gracji, godności, tyle niewinności... a pod ręką zawsze miała nóż. Identyczny jak ten, który trzymał w dłoni na przyjęciu u Bakera, nóż, którym ugodzono Rhonea. Mała kłamczucha. Przecież doskonale pamiętał, jak się odwróciła, żeby sprawdzić, czy ktoś za nią nie stoi. Miała taką przestraszoną minę. Do diabła, odwróciła się za siebie, jakby podzielała jego podejrzenie, że ktoś mógł się skryć na balkonie. Potem skorzystała z tego, że odszedł i zabrała nóż. Lyon zaczął wszystko rozumieć Czuł, jak wściekłość rozsadza mu głowę. Przecież wtedy po balu powiedziała, że. omal nie zemdlała ze strachu. Dobre sobie. Nic dziwnego, że chciała opatrzeń ranę Rhonea. Gnębiły ją wyrzuty sumienia. Markiz już się nie śmiał. Marzył tylko o tym, żeby udusić księżniczkę. - Nie potrafi kłamać, tak? - mruknął do siebie pod nosem. Mówiła to patrząc mu prosto w oczy. Udusi ją. Ale najpierw z nią porozmawia... Ta mała wojowniczka musi mu wiele wyjaśnić Z hukiem odstawił pustą szklankę na tacę i wyszedł na poszukiwanie Christiny. - Dobrze się bawisz? Christina podskoczyła. Okręciła się dokoła i spojrzała na intruza. - Skąd się tu wziąłeś? - zapytała podejrzliwie i zerknęła na drzwi biblioteki. Lyon doskonale wiedział, o czym myśli. Wyglądała na przestraszoną. Zmusił się do zachowania spokojnego wyrazu twarzy. - Byłem w bibliotece. - Nie, właśnie z niej wracam, Lyonie. Nie mogłeś tam być - oświadczyła, potrząsając przecząco głową. Omal mu się nie wyrwało, że w przeciwieństwie do niektórych nie jest kłamcą, ale ugryzł się w język. - Ależ owszem, kochanie, byłem w bibliotece. Christina drgnęła. - Czy był tam z tobą ktoś jeszcze? - zapytała, starając się nie okazywać ciekawości. Z pełnym zadowoleniem twierdząco pokiwał głową Christina uznała, że wygląda jak złośliwy troi. Zresztą i jego ubiór zmuszał do podobnego skojarzenia. Ubrany był na czarno, nie licząc białego kołnierzyka. Ten strój wspaniale na nim leżał. Markiz byl zbyt przystojny, by mogła w jego obecności zachować spokój umysłu Doszła do wniosku, że Lyon nic nie widział ani nie słyszał. Patrzył na nią z taką czułością. Poczuła się bezpieczna. Nie wyglądał na wzburzonego. Ale dlaczego kłamał? Pewnie zauważył, jak wraz lady Cecille wchodziła do biblioteki. Biedaczysko, obawia się, że Cecille powiedziała o nim coś niestosownego. W ten sposób próbuje się dowiedzieć, o czym rozmawiały. Christina odetchnęła, choć wiedziała, że nigdy nie należy być niczego pewnym do końca. Opuściła wzrok i zmusiła się do niedbałego tonu. - Czy przypadkiem nie podsłyszałeś mojej rozmowy z lady Cecille? - Mówi się .^podsłuchałeś", Christino, nie „podsłyszałeś". 151 JUUE GARWOOD Księżniczka odniosła wrażenie, że ton głosu markiza uległ j zmianie - był bardziej napięty. Może starał się pohamować śmiech. Może też zirytowało go samo pytanie. Nie wiadomo. - Dziękuję, Lyonie, za podpowiedz. Tak, teraz sobie przypominam, to słowo rzeczywiście brzmi „podsłuchiwać". Lyon nie zdziwiłby się, gdyby zaczęła wykręcać dłonie ze zdenerwowania. Musiała być nieźle przerażona, skoro zaczęła do niego mówić po francusku i zdaje się, że wcale tego nie zauważyła. Postanowił zachować uprzejmy ton. - Zawsze do usług, kochanie. - Dziękuję jeszcze raz. Więc nie podsłuchiwałeś? - Och, Christino, jak możesz o to pytać? Oczywiście, że nie. Księżniczka starała się nie pokazać po sobie, jak wielką sprawiło jej to ulgę. - Zresztą wiesz, najsłodsza, że nie śmiałbym cię okłamać. Nie mógłbym oszukać kogoś tak otwartego i uczciwego. - Cieszę się, Lyonie, bo bardzo sobie cenię uczciwość. Markiz zacisną! dłonie za plecami, ostatkiem sił powstrzymując się, by nie pochwycić Christiny za gardło. Najwyraźniej poczuła się już pewniej i zachowywała się bardziej swobodnie. - Czy nauczyli cię tego Summertonowie? - zapytał. - Kto? Markiz mocniej zacisnął dłonie. - Summertonowie - powtórzył skrywając gniew. - Pamiętasz, kochanie, to ludzie, którzy cię wychowali. Christina jakoś nie mogła spojrzeć rozmówcy w oczy. Męczyło ją że musi oszukiwać tak dobrego i szlachetnego człowieka. - Tak, to Summertonowie nauczyli mnie starać się o uczciwość we wszystkich poczynaniach - przyznała. - Nie umiem oszukiwać. Zaraz naprawdę ją uduszę, pomyślał Lyon. 152 LWICA - Czy dobrze usłyszałem? Rozmawiałaś w bibliotece z lady Cecille? A więc słusznie podejrzewała. Markiz bał się o to, co mogła usłyszeć. Widział, że wchodziła do biblioteki z lady Cecille. Christina postanowiła uspokoić towarzysza. - Lady Cecille sprawiła na ranie przemiłe wrażenie. Mówiła mi też o tobie. Bardzo pochlebnie. Nie, nie udusi jej. Najpierw spuści jej porządne lanie. - Miło mi to słyszeć - udał, że jest zadowolony. Jego głos przypominał letnią bryzę. Aż go gardło zabolało. - Cóż takiego dokładnie powiedziała? - Och, różne rzeczy. - Jakie? - nalegał markiz. Jego dłonie spoczęły na ramionach rozmówczyni. - Och, mówiła, że z nas piękna para - odparła Christina. . Wbiła wzrok w pierś Lyona. Choć z jednej strony cieszyła się, że Anglicy zdawali się być nieco naiwni, z drugiej naprawdę źle się czuła okłamując markiza. - Czy może wspominała coś na temat przeznaczenia? Christina nie usłyszała w jego głosie ostrzejszej nuty. - Nie, nic takiego sobie nie przypominam. Ale to znowu przywodzi mi na myśl moją propozycję. Czy się nad nią zastanowiłeś? - Owszem. -* Lyonie, dlaczego mówisz do mnie po francusku? Jesteśmy w Anglii i powinieneś używać języka swojego narodu - Wydało mi się to odpowiednie - mruknął. - Och - westchnęła Christina. Chciała strząsnąć dłonie Lyona ze swoich ramion. Nadal znajdowali się w holu sami, ale w każdej chwili ktoś mógł nadejść. - Tak więc, czy zostaniesz moim... chciałam zapytać, czy ożenisz się ze mną? - Tak, zostanę twoim kochankiem. Jeśli chodzi o małżeństwo, obawiam się, że muszę odrzucić twoją propozycję. 153 Jtiut AUMMd Christina nie miała czasu nic powiedzieć Usłyszała I okrzyk sir Reynoldsa Lyon zdjął ręce z jej ramion, 1 ale zaraz pochwycił ją w pasie, by przytrzymać ją przy I sobie. I - Lyonie, wszędzie cię szukałem. Czy zgadzasz się, I żebym zabrał twoją siostrę do Kimblejów? Oczywiście dopiero po obiedzie. 1 - Naturalnie - zgodził się markiz. -1 dziękuję, że wziąłeś I Dianę pod opiekę. ] - To sama przyjemność - odparł Reynolds. - Dobry I wieczór, księżniczko Christino. Jak się pani ma? - Dziękuję, dobrze - odparła Christina. Chciała się 1 ukłonić, ale Lyon jej na to nie pozwolił, więc tylko się uśmiechnęła. Jednak jej uśmiech nie był najradośniejszy, bowiem myślami cały czas wracała do odpowiedzi markiza. Choć powtarzała sobie, źe nie ma to znaczenia, że z pewnością znajdzie kogoś innego, kto zechce się z nią 1 ożenić, wiedziała, że się okłamuje. Boże, miała wrażenie, że zaraz się rozpłacze. - Moja droga - ponownie zwrócił się do niej sir Reynolds. ] - Zgodziłem się, że odprowadzę panią do domu. Pani ciotka I poczuła się zmęczona i zabrała powóz. Mówiła, że jutro wyjeżdża na wieś, Jeśli dobrze zrozumiałem, pani się z nią nie wybiera. - Tak, to prawda - przyznała Christina. - Ciotka jedzie odwiedzić chorą przyjaciółkę. Woli, żebym ja została w Londynie. Będę musiała jeszcze poczekać, zanim zobaczę waszą piękną wieś. - Zapomniałem, że jest pani u nas tak krótko - powiedział 1 sir Reynlods. - Ale chyba nie zostanie pani sama przez cały tydzień? Czy zechce pani, bym jej towarzyszył w sobotni wieczór? Zamierzamy wybrać się na bal do Crestonów. A może jest już pani umówiona? - Nie pójdę do Crestonów - stanowczo oświadczyła Christina. 134 - Owszem, pójdziesz - wtrącił się Lyon i mocniej uścisnął ją w pasie. - Przyrzekłaś. - Zmieniłam zdanie. Sir Reynoldsie, ja także poczułam się zmęczona. Byłabym wdzięczna, gdyby pan... - Ja cię odwiozę. - W głosie markiza słychać było wściekłość Sir Reynolds domyślił się, ze Lyon i Christina nie są do siebie najlepiej usposobieni. Najwyraźniej przerwał im kłótnię. Było to oczywiste, zważywszy, że księżniczka cały czas starała się wyrwać z objęć markiza, a on jej na to nie pozwalał. Postanowił pomóc Lyonowi. - Jesteś pewien, że chcesz odwieźć księżniczkę? - zapyta!. - Tak - odwarknął markiz. - Czy księżna mówiła, o której Christina ma być z powrotem w domu? - Nie. Sądziła, że księżniczka uda się ze mną i Dianą do Kimblejów. Macie co najmniej dwie godziny - z uśmiechem wyjaśnił Reynolds. - Proszę, nie mówcie o mnie tak, jakby mnie tu nie było - upomniała się Christina. - Jestem zmęczona i wolałabym... - Natychmiast stąd wychodzimy - przerwał Lyon księżniczce i tak mocno ścisnął ją w pasie, że z trudem łapała oddech. - Może wyjdziecie bocznymi drzwiami - konspiracyjnym tonem zasugerował sir Reynolds. - Powiem gościom, że wyszła pani razem z ciotką i oczywiście pożegnam od pani gospodarzy. - Wspaniale - rzucił Lyon i uśmiechnął się kwaśno. - Reynolds, naturalnie, zachowasz wszystko w tajemnicy. Christina wprawdzie nie potrafi kłamać, ale skoro nie będzie musiała wymyślać specjalnej historyjki na użytek ciotki, jej honor pozostanie nie splamiony. Mam rację, kochanie? Christina zmierzyła go groźnym spojrzeniem. Miała już dosyć uwag na temat jej uczciwości. I tak męczyły ją 155 JUUE GARWOOD wyrzuty sumienia, że jest zmuszona bez przerwy oszukiwii;: Lyona. Po drodze do wyjścia postanowiła, że więcej nie będzie o nim myślała ani przejmowała się jego zdaniem. Nie zgodził się przecież na małżeństwo. Nigdy więcej już się z nim nie spotka. Do oczu napłynęły jej łzy. - Właśnie znowu złamałeś zwyczaj - mruknęła. Miała nadzieję, że w jej głosie słychać gniew, a nie przygnębienie. - Moja ciotka będzie oburzona, kiedy się dowie o tym oszustwie. - Mów po angielsku, kochanie. - Słucham? Lyon nie odezwał się więcej jednym słowem, zanim nie posadził Christiny w powozie. Usiadł obok, po czym wyprostował długie nogi. Powóz był o wiele większy od tego, który wypożyczała księżna Patrycja i o wiele bogaciej wyposażony. Ale i tak Christina źle się w nim czuła. Duży czy mały, elegancki lub nie, dla niej nie stanowiło to żadnej różnicy. - Czy nie posiadasz otwartego powozu, takiego, jakie widziałam w Hyde Parku, Lyonie? I błagam, przestań łamać mi kości. Przesuń się. - Owszem, posiadam. Taki powóz nazywa się featon. Ale nie używa się go po zmierzchu - tłumaczył dość zniecierpliwiony markiz. Spieszno mu było dowiedzieć się od Christiny całej prawdy, a nie dyskutować o tak prozaicznych sprawach jak rodzaje powozów. - A szkoda - mruknęła księżniczka. - Och, Boże, nigdy więcej się już z tobą nie zobaczę, więc chyba nie powinnam ci lego mówić, ale nie znoszę ciemności. Możesz przynajmniej odsłonić zasłonki? Brakuje mi powietrza. Panika dźwięcząca w jej głosie przykuła uwagę Lyona. Zobaczył, że Christina drży. Złość szybko ustąpiła miejsca uczuciu niepokoju. LWICA Natychmiast odsunął zasłony, a potem otoczył Christinę ramieniem. - Właśnie dałam ci broń przeciwko sobie. Markiz nie bardzo rozumiał, o czym mówi jego towarzyszka. Światło dobiegające z ulicy oświetlało jej twarz i rysujący się na niej przestrach Księżniczka mocno zaciskała dłonie. - Ty naprawdę się boisz - stwierdził i przyciągnął ją do siebie. Troska w głosie markiza sprawiła, że Christina poczuła w sercu rozlewające się ciepło. - To nie strach - wyszeptała. - Tylko coś uciska mnie w piersi - wyjaśniła, po czym położyła dłoń markiza na sercu - Czujesz, jak mocno bije? Lyon zaniemówił. Zakręciło mu się w głowie. - Pomogę ci przezwyciężyć lęk, moja kochana - wyszeptał, kiedy odzyskał głos. Pochylił się i zmysłowo pocałował księżniczkę, delektując się delikatnością jej warg. Christina dotknęła jego policzka. Lyon poczuł dreszcz rozkoszy. Serce zabiło mu mocniej. - Czy wiesz, jaka z ciebie wiedźma? - zapytał. - Nie masz pojęcia, co chciałbym z tobą zrobić. - Wsunął dłoń w dekolt sukni, wyczuwając pod palcami delikatną skórę biustu Szeptał przy tym słowa pełne miłości i pożądania. - Nie mogę już dłużej czekać, moja miłości. Chcę czuć cię pod sobą. Nagą, błagającą. Boże, chcę znaleźć się w tobie. Ty także mnie pragniesz, prawda? Nie C2ekał na odpowiedź. Znowu objął usta dziewczyny w gorączkowym, żarliwym pocałunku. Christina poddała się fali namiętności. Sama nie wiedziała, jak do tego doszło, ale nagle siedziała na kolanach markiza i obejmowała go za szyję. - Lyonie, nie wolno ci mówić takich rzeczy - zaprotestowała nieśmiało. - Nie wolno nam dzielić łoża przed ślubem - dodała, po czym ujęta w dłonie twarz mężczyzny i gorąco pocałowała go w usta. 156 157 JilŁlŁ Gą*WHX> LWICA Niedawna panika, wszystkie dręczące ją troski, odmowna odpowiedź na propozycję małżeństwa, wszystko to gdzieś się ulotniło. W objęciach Lyona traciła resztki rozsądku. Piersi tętniły tęsknotą za jego dotykiem. Poruszała się zmysłowo. Lyon przesuwał językiem po jej szyi, gorącym oddechem pieścił koniuszek ucha, palcami błądził po biuście. Christinę ogarnął ogień pożądania. Chciała powstrzymać Lyona, bo zaczął rozpinać jej suknię, ale obezwładniona podnieceniem nie miała siły wykonać najmniejszego ruchu. - Uwielbiam twój smak - szeptał mężczyzna. - Boże, jesteś taka miękka. - Językiem gładził jeden sutek, palcami drugi. Christina mocno zacisnęła oczy. Cicho jęknęła, gdy wziął w usta jej pierś i zaczął ssać. Nagły skurcz w lędźwiach zmusił ją do poruszenia się. Lyon westchnął głęboko, pokazując, jak ogromną sprawiło mu to przyjemność. Christina czuła się jak na torturach, ale jakże słodkich. Nie chciała, by kiedykolwiek się skończyły. Opamiętanie przyszło wraz z okrzykiem woźnicy, oznajmiającym, iż dotarli do celu. - Dobry Boże, jesteśmy w domu! - z przerażeniem zawołała Christina. Markiz powoli dochodził do siebie. Oddychał ciężko i urywanie- Oparł się o poduszki siedzenia i nabrał głęboko powietrza, walcząc o odzyskanie przynajmniej pozorów równowagi. Christina zasłoniła biust i usiadła na swoim miejscu. Kiedy nieopatrznie oparła dłoń na udzie towarzysza, ten aż podskoczył, jakby ugodziła go nożem. Pospiesznie odsunął jej rękę. - Jesteś na mnie zły? - zapytała szeptem. Lyon miał zamknięte oczy i zaciśnięte szczęki. Rzeczywiście wyglądał na wściekłego. Christina złożyła ramiona, starając się opanować drżenie całego ciała. - Proszę, nie bądź na mnie zły. - Do diabła, Christino. Daj mi chwilę, bym mógł się uspokoić. - Markiz niemal warknął. Księżniczka z zawstydzeniem skinęła głową - Przepraszam, Lyonie. Nie przypuszczałam, że posuniemy się tak daleko, ale przy tobie zawsze się zapominam. - Nie przepraszaj mnie - wymamrotał markiz. Nie chciał, by Christina czuła się winna. W końcu otworzył oczy i spojrzał na nią Do diabła, wyglądała na rozżaloną Chciał ją objąć, ale zamiast tego wbił się w róg powozu. - Kochanie, wszystko jest w porządku. - Zmusił się do uśmiechu. - Czy chcesz, żebym wszedł z tobą do środka? Potrząsnęła przecząco głową. - Nie, księżna ma lekki sen. Może się obudzić - poinformowała szeptem. Lyon nie chciał się z nią rozstawać. Jeszcze nie... nie w ten sposób. Przytłaczało go poczucie winy. Christina wydawała się taka zawstydzona. Gdyby się teraz rozpłakała, nie wiedziałby, jak ją pocieszyć. - Do diabła - mruknął pod nosem. Tak bardzo pragnął wesprzeć Christinę na duchu, ale bał się jej dotknąć, bo za każdym razem, kiedy to czynił, nieomal tracił zmysły. Otworzył drzwi i podał księżniczce dłoń. - Kiedy znowu cię zobaczę? - zapytał, próbując objąć Christinę, ale ona odtrąciła jego ramię. Nie wiedział, czy go usłyszała, więc powtórzył - Christino, kiedy się zobaczymy? Nie odpowiadała, czekając, aż uwolni ją z objęć. Lyon jednak nie puszczał. - Będziemy tu stali całą noc - stwierdził stanowczo. Wtedy Christina niespodziewanie zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się mocno. - Mam wyrzuty sumienia, Lyonie. Źle postąpiłam, prosząc cię, byś się ze mną ożenił. Zachowałam się egoistycznie. Markiz był tak zaskoczony rym wyznaniem, że puścił Christinę. Nie widział jej twarzy, bo pochyliła głowę, ale po 138 159 jej roztrzęsionym głosie domyślił się, jak bardzo jest przy gnębiona. - Proszę, wybacz mi. - Pozwól mi coś wyjaśnić - wyszeptał Lyon Znowu chciał przyciągnąć ją do siebie. Christina szybko zrobiła krok do tyłu. - Małżeństwo zmienia ludzi. Nie chodzi o to, że nie chcę z tobą być ", ale... Christina potrząsnęła głową. - Nie mów nic więcej. Gdybyś się we mnie zakochał, prawdopodobnie złamałabym ci serce. Widzisz, Lyonie, zamierzam wrócić" do domu. Lepiej zrobię, wybierając kogoś innego, kogoś, na kim mi nie zależy. - Christino, tu jest twój dom. Nie musisz nigdzie wracać. - Markiz był zdumiony. - Dlaczego nie mielibyśmy utrzymać naszej znajomości w takiej postaci? - Wiesz, jesteś bardzo podobny do Rhonea. Po tych zaskakujących słowach Christina wbiegła po schodach. Kiedy się odwróciła, Lyon zobaczył, że po policzkach spływają jej łzy. - Tyle że on tylko kradnie biżuterię, ty stanowisz większe zagrożenie. Potrafisz skraść serce. Nie mogę dopuścić, by tak się stało. Żegnam cię, Lyonie. Nie powinnam nigdy więcej cię widzieć. Po tych słowach odwróciła się i zniknęła w domu. Drzwi cicho zamknęły się za nią Lyon nadal stał na chodniku - Już widzę, jak o mnie zapominasz! - krzyknął. Był wściekły. Pomyślał, że jest najbardziej nieszczęśliwym mężczyzną w Anglii. Jak, na Boga, wplątał się w romans z tą dziwną kobietą? Śmiała powiedzieć, że mógłby się w niej zakochać. W rzeczywistości już sie to stało. Oczywiście niełatwo mu było się do tego przyznać. Prawie wyrwał drzwiczki powozu, kiedy do niego wskakiwał. Krzyknął do woźnicy, żeby ruszał do domu, po czym zaczął 160 LWICA w myśli wyliczać powody, dla których powinien trzymać się z dala od Christiny. Jest notoryczną kłamczuchą. A on nienawidzi kłamców. Kto wie, ile serc złamała. Przeznaczenie... już teraz nienawidził tego słowa. Dojeżdżając do domu, musiał skapitulować. Na nic wydumane oskarżenia. Był skazany na Christinę czy tego chciał, czy nie. 8 Mylala nie chciała wyjeżdżać z kraju. Nie chciała opuszczać rodziny. Rozumiałam jej powody, ale martwiłam się o nią. Przyrzekła mi, że zabezpieczy się na wszystkie możliwe sposoby. Planowała skryć się na wzgórzach do czasu, aż mój mąż zostanie zdetronizowany albo ucieknie z kraju. Wiedziała, że jej rodzina się nią zaopiekuje. Podarowałam jej wszystkie moje drogocenne przedmioty, choć na standardy angielskie nie było tego wiele. Przed rozstaniem długo razem płakałyś-my, jak siostry, które wiedzą, Że nigdy się już nie zobaczą. Tak, Mylala była moją siostrą, duchem i sercem. Nigdy nie miałam nikogo, komu mogłabym się zwierzyć. Mojej prawdziwej siostrze, Patrycji, nie ufałam. Uważaj, dziecko. Gdyby Patrycja nadal tyła, kiedy ty dorośniesz, bądź ostrożna. Nie pokładaj w niej wiary, Chństino. Moja siostra uwielbia sprawiać bliźnim ból. Żywi się ich cierpieniem. Czy wiesz, Że to ona miała wyjść za Edwarda ? Pasowaliby do siebie. Tak, są do siebie podobni. Dziennik, 3 września 1795 Piątkowe popołudnie Lyutb łpedzit Jmicchti, kiedy ci powiem, dlatzego sZuluiLH uc po całym Londynie. Lepiej zuid* kunkch inoj drogi. Czele* nc robom. Słysząc rmpłccle w glosie przyjacielu. Lyiltt natychmiast upoważniał. /aluiył rete bu ptefsi i ponagli}: - Mów, o co chodzi. - O ChfUtinc. Wpadła w tarapaty. Markiz zajTURowjJ tuk, jakby strzelił w niego grom, Odskoczył od bitnia i chwycił [Hryjsciela za ramiona. - Jc*l jtaZCZC wiele czasu, Lyonie. M.irtwiteui sic Tytkor ze wyjochutai nu wieś. Mimy czas do putuocy, bo wtedy [m JJią przyjadą... Na Bognh człowieku, puui mnie. Małki/ zastosował sic do lego poleceniu i Lutd opadł nu faomto. - Jacy oni? - zapytał. Twarz mu skamieniała. Rhone dziękował Bogu, że markiz należy do jego przyja- fl ciół, a nie wrogów. - Splickler i jacyś ludzie, których wynajął. Lyon szybko skinął głową i wyszedł do holu. Kazał 9 przywołać powóz. Rhone podążył za nim. - Czy nie szybciej dojedziesz na koniu? - Powóz będzie mi potrzebny później. - Do czego? - Dla Splickłera. Sposób, w jaki markiz wymówił to nazwisko, powiedział Rhone'owi wszystko, co chciał wiedzieć. Odczekał, aż usadowią się w powozie, po czym zaczął wyjaśniać sytuację. - Jednemu z moich ludzi - a raczej jednemu z ludzi Jacka - zaproponowano sporą sumkę za wywiezienie Christiny do Gretna Green. Widzisz, Splickler chce zmusić ją do małżeństwa. Poszedłem na spotkanie z moimi ludźmi, żeby im powiedzieć, iż nie będzie więcej napadów. Jeden z nich to porządny człowiek, oczywiście jak na bandytę. Ma na imię Ben. Przyznał się, że Splickler mu to zaproponował, a on się zgodził. Ben uznał, że to dość zabawny sposób na zarobienie małej sumki. Wyraz twarzy Lyona mógłby wodę zmienić w lód. - Splickler najął Bena i jeszcze trzech innych. Zapłaciłem Benowi, żeby dalej udawał, iż bierze udział w tej zmowie. Nie pomoże Splicklerowi, jeśli wierzyć mu na słowo. - Jesteg pewny, że to dzisiaj o północy? - dociekał Lyon. - Tak - Rhone kiwnął głową. - Masz jeszcze sporo czasu. Czuję ulgę, kiedy wiem, że ty się tym zajmiesz. - O tak, zajmę się. Głos markiza zabrzmiał wręcz jedwabiście. Rhone poczuł przebiegający po plecach zimny dreszcz. - Wiesz co, zawsze miałem Splicklera za gadzinę, ale nie sądziłem, że jest w nim tyle jadu, żeby poważyć się na coś 170 podobnego. Jeśli jego plan wyjdzie na jaw, reputacja Christiny może ucierpieć. - Nic nie wyjdzie na jaw. Dopilnuję tego. Rhone ponownie skinął głową. - Jak sądzisz, czy ktoś namówił Splicklera? Ten głupiec nie potrafi przecież nawet wydać reszty. - O, z pewnością ktoś poddał mu ten pomysł. Założę się o własne życie, że to księżna. - Wielki Boże, Lyonie, przecież to ciotka Christiny. Nie wierzysz chyba... - Wierzę - mruknął markiz. - Zostawiła Christinę zupełnie samą. Wygodnie, nie uważasz? - Czy masz dla mnie pistolet? - zainteresował się Rhone. - Nigdy go nie używam. - Dlaczego? - z oburzeniem zapytał lord - Zbyt wiele hałasu - wyjaśnił Lyon. - Poza tym, napastników będzie tylko czterech, jeśli wierzyć twojemu koledze. - Pięciu - Spickler się nie liczy. Ucieknie, gdzie pieprz rośnie. Zajmę się nim, kiedy będzie już po wszystkim. - W to nie wątpię - zauważył Rhone. - Rhone, kiedy dojedziemy do domu Christiny, każę woźnicy, by odwiózł cię z powrotem. Nie chcę, żeby powóz tam stał, bo Splickler może go zobaczyć. A przecież nie chcemy, żeby zmienił plany. Powiem woźnicy, żeby po mnie wrócił gdzieś koło pierwszej. - Nalegam, żebyś przyjął moją pomoc - mruknął lord - Masz do dyspozycji tylko jedną zdrową rękę - z uśmiechem przypomniał mu Lyon. - Jesteś taki spokojny, Lyonie. - Staram się, przyjacielu Zanim konie zdążyły na dobre stanąć w miejscu, markiz wyskoczył z powozu i zaczął wydawać polecenia woźnicy. 171 JUUZ GA*Vtxx> LWICA - Do diabła. Lyon, na pewno bym się przydał! - krzyknął Rhone. - Bardziej byś przeszkadzał, niż pomagał. Wracaj do domu. Zawiadomię cię, kiedy będzie już po wszystkim. Boże, zachowywał się tak, jakby to, co się działo, zupełnie nie robiło na nim wrażenia. Ale Rhone wiedział, jak jest w rzeczywistości. Niemal współczuł opryszkom, którzy zgodzili się pomóc Splicklerowi. Biedaczyska niedługo się przekonają, w jaki sposób markiz Lyonwood zdobył reputację. Cholera, naprawdę żałował, że straci całe przedstawienie. - O nie, nie stracę - mruknął pod nosem. Wyczekał, aż powóz zwolni przed zakrętem, po czym wyskoczył. Wylądował na kolanach, przeklął własną niezręczność, ale zaraz się otrzepał i ruszył w drogę powrotną do domu Christiny. Pomoże Lyonowi, bez względu na to, czy przyjaciel tego chce, czy nie. Markiz trząsł się z wściekłości. Wiedział, że uspokoi się dopiero wtedy, kiedy się przekona, iż z Christiną wszystko jest w porządku. Nie spieszyła się z otwieraniem drzwi. Markiz z trudem trzymał nerwy na wodzy. Już zamierzał użyć wytrycha, który nosił przy sobie na takie właśnie okazje, gdy nagle usłyszał brzęk zdejmowanego z łańcucha. Choć w obecności Rhone'a panował nad sobą teraz, gdy Christiną otworzyła drzwi, wybuchnął płomiennym gniewem. - Co ty sobie wyobrażasz? Jak możesz otwierać, mając na sobie tytko szlafrok? Do diabła, nawet nie sprawdziłaś, kto stoi przed drzwiami. Christiną szczelniej zsunęła poły podomki i ustąpiła z drogi. Lyon taranem wpadł do holu. - Co ty tutaj robisz? - zapytała księżniczka. - Dlaczego nie otwiera Elbert? - dociekał markiz. Utkwił wzrok centymetr nad głową Christiny w obawie, że widok ukochanej, ubranej w lekki szlafroczek, z rozpuszczonymi włosami rozrzuconymi w cudownym nieładzie, natychmiast sprowadzi jego myśli na niepożądane tory. - Elbert wybrał się w odwiedziny do matki - wyjaśniła Christina. - Lyonie, czy to nie za późno na składanie wizyt? - Dokąd się wybrał? - Złość markiza nagle się ulotniła. Roześmiał się. - Do matki. I dlaczego wydaje ci się to takie zabawne? - zapytała. - Jesteś jak żmija, Lyonie. Najpierw na mnie krzyczysz, a w sekundę później śmiejesz mi się prosto w twarz. - Kameleon, Christino, kameleon - poprawił ją markiz. - Elbert ma co najmniej osiemdziesiąt lat. Czy to możliwe, żeby jego matka jeszcze żyła? - Och, poznałam ją Lyonie. To przemiła kobieta. Jest podobna do Elberta. No cóż, czy wyjaśnisz mi powód swojej wizyty? - Idź na górę się ubrać. Nie mogę myśleć, Medy tak przede mną paradujesz. - Nie paraduję. Stoję przecież spokojnie. - Za chwilę będziemy mieli tu towarzystwo. - Towarzystwo? - Christina potrząsnęła głową. - Nikogo nie zapraszałam. Naprawdę nie jestem w nastroju do zabawy, Lyonie. Właśnie zaczęłam po tobie rozpaczać, a ty tutaj... - Rozpaczać? - powtórzył za nią markiz. - Dlaczego, do diabła, miałabyś po mnie rozpaczać? - Nieważne. - Christina wymigała się od odpowiedzi. - I przestań się wściekać. Kto ma tu przyjść? By wrócić do równowagi, markiz musiał najpierw wziąć głęboki oddech. Dopiero później opowiedział o pianie Splicklera i o jego opryszkach. Umyślnie nie wspomniał o roli, jaką w spisku odegrała księżna, bo nie chciał do reszty przygnębiać Christiny. Postanowił z tym poczekać. - Co powinnam zrobić? - zapytała Christina. Zatrzasnęła drzwi wejściowe i stanęła na wprost markiza. Lyon wciągnął w nozdrza powietrze wypełnione zapachem kwiatów. Wyciągnął do Christiny ramiona. 172 173 JUUE GARWOOD - Ładnie pachniesz - pochwalił. Objął dłońmi anielską twarz. Boże, patrzyła na niego z takim zaufaniem. - Musisz mi powiedzieć, co mam robić - powtórzyła szeptem. - Pocałuj mnie - rozkazał i pochylił głowę. - Miałam na myśli tych złoczyńców - wyjaśniła księżniczka, kiedy się od niej odsunął. - Nie potrafisz trzymać się jednej myśli nawet przez minutę, prawda, Lyonie? Czy to się zdarza także innym członkom twojej rodziny? Potrząsnął przecząco głową. - Oczywiście, że potrafię trzymać się jakiejś myśli. 0 wzięciu cię w ramiona myślałem już w chwili, gdy otworzyłaś drzwi. Czy jesteś naga pod tym cienkim szlafroczkiem? Christina chciała przecząco potrząsnąć głową, aie nie mogła wykonać najmniejszego ruchu, bo markiz mocno tulił ją do siebie. - Właśnie wyszłam z kąpieli - wyjaśniła z uśmiechem. Wspięła się na palce, by dać mu to, czego pragnął. Myślała jednak tylko o krótkim pocałunku, Lyon był odmiennego zdania. Mocno przytrzymał jej twarz i głęboko wsunął język w jej usta. Christina wczepiła się w poły jego marynarki, czując, jak uginają się pod nią kolana. Po sekundzie, kiedy się upewniła, że nogi jej nie zawiodą, mocno się na nich oparła Odważnie odpowiedziała na pieszczoty, co doprowadzało Lyona niemal do szaleństwa. Jego pocałunki stały się gorące 1 zmysłowe. Christina nie miała sił, by się opierać, co dodatkowo podnieciło markiza. Uwielbiał ją taką. Doszedł też do wniosku, że tylko w chwilach zbliżenia Christina jest z nim zupełnie szczera. Odsunął się, choć jego ciało całe się przeciwko temu buntowało. 174 LWICA - Przez ciebie trzęsą mi się ręce - poskarżyła się księżniczka. - Na nic się nie przydam, jeśli zjawią się tu teraz ci twoi niespodziewani goście. - Szkoda, że nie umiesz posługiwać się nożem - zauważył Lyon. Oczekiwał wykrętnej odpowiedzi, spodziewając się, że Christina nie zechce przyznać się do swoich umiejętności. - Rzeczywiście, to wielka szkoda - zgodziła się. - Ale rzucanie nożem to domena mężczyzn. Kobieta mogłaby się nim tylko skaleczyć. Nie posiadam nawet pistoletu. Jesteś rozczarowany, że tego nie potrafię? Po sposobie, w jaki zadała pytanie, markiz domyślił się, że bardzo zależy jej na aprobacie. - Ależ skąd, kochanie - zaprzeczył łagodnie. Objął ją i poprowadził w stronę schodów. - Po co ci te umiejętności, skoro masz mnie. Rolą mężczyzny jest bronić kobiety. - Tak, tak to wygląda u większości narodów - zgodziła się Christina. W jej głosie zabrzmiała niepewność, a nawet zawstydzenie, kiedy dodała: - Zastanawiam się, czy uprzedziłbyś się do mnie, gdyby się okazało, że choć jestem słaba i wiotka, potrafię sama się obronić. To znaczy, czy uznałbyś to za niekobiece...? - To twój pokój? - zapytał Lyon, umyślnie unikając odpowiedzi. Pchnął drzwi do pierwszej sypialni, zobaczył mroczne wnętrze wypełnione zapachem ciężkich perfum i zanim Christina zdążyła cokolwiek wyjaśnić, sam się domyślił, iż wstąpił na terytorium księżnej. Pokój miał na tyle ponury i ciemny wystrój, że pasował akurat na kryjówkę pająków. Albo starej sowy, pomyślał Lyon z przekąsem. - To pokój mojej ciotki - poinformowała Christina. Zerknęła do wewnątrz. - Potwornie ponury, nie sądzisz? - Wydajesz się zaskoczona. Nigdy wcześniej tu nie byłaś? - Nie. 175 JUUE GARWOOD Markiz postanowił wyjść, gdy nagle jego wzrok padł na < kUka zasuw i łańcuchów przymocowanych do drzwi. - Twoja ciotka musi mieć bardzo niespokojny sen - rzucił. - Przed kim tak się zamyka, Christino? Znał odpowiedź. Zaczynała ogarniać go złość. Przypomniał sobie, co mówił Mick Zasuwy znajdowały się po niewłaściwej strome drzwi, przynajmniej w mniemaniu markiza. To raczej Christina winna obawiać się księżnej, a nie odwrotnie. Jak ta dziewczyna tu żyje? Musi się czuć straszliwie samotna. I co za kobieta odgradza się w taki sposób od własnej siostrzenicy? - Moja ciotka nie lubi, żeby jej ktoś przeszkadzał - wytłumaczyła Christina. Słysząc w jej głosie smutek, Lyon przytulił ją do siebie. - Musi ci być tu ciężko, kochanie? Wzruszyła ramionami. - Mój pokój znajduje się w końcu korytarza. Jego szukałeś? - Tak - potwierdził. - Chcę sprawdzić okna. - W moim pokoju są dwa - poinformowała Christina. Odsunęła się od Lyona, wzięła go za rękę i pociągnęła za sobą. Markiz obrzucił pomieszczenie szybkim spojrzeniem. Zupełnie nie przypominało kobiecego pokoju. Na komodzie nie zauważył żadnych drobiazgów. Oprócz tego mebla było tam jeszcze krzesło stojące w rogu, obok parawan, łóżko z baldachimem, przykryte jasną narzutą i dwie nocne szafki. Wyglądało na to, że Christina lubi porządek Wszystko leżało tu na swoim miejscu. - Zaraz pod oknem jest ogród - oznajmiła. - Łatwo jest się wspiąć po ścianie. Winoroślą sięgają parapetu. Pnącza są na tyle mocne, że wytrzymają ciężar człowieka. - Wolałbym, żeby nie wchodzili przez okno - bez namysłu stwierdził Lyon. Wypróbował framugi, potem spojrzał w dół. 176 LWICA Żałował, że tej nocy księżyc był w pełni. Rzucał zbyt dużo światła. Zerknął przez ramię na Christinc. Jej nastrój wyraźnie sie zmienił. Wydawało się, że ma ochotę się uśmiechnąć. Zgadywała, nad czym się w tej chwili zastanawia. To prawdziwy wojownik, pomyślała, widząc, z jakim napięciem ustala plan walki. - O ile dobrze pamiętam, w saloniku są także dwa okna. Czy istnieje jeszcze jakieś wejście oprócz głównego? - zapytał. - Nie - odparła księżniczka. - To dobrze. Ubierz się, Christino. Możesz tu zostać. Zabezpieczę ten pokój. - Jak? - Zablokuję okna i drzwi - wyjaśnił markiz. - Nie o to mi chodziło. Po prostu nie chcę być nigdzie zamknięta. Przerażenie w jej głosie zaskoczyło Lyona. Przypomniał sobie jednak, jak nieswojo się czuła w zamkniętym powozie. Ogarnęło go współczucie. - Jeśli umieszczę zasuwę od wewnątrz, będziesz mogła w każdej chwili się wyswobodzić. - Och tak, dobrze - ucieszyła się Christina, kiwając energicznie głową. - Dziękuję za wyrozumiałość. - Więc czym znowu się martwisz? - zdziwił się Lyon, całkowicie już zdezorientowany - Zdałam sobie sprawę, że udostępniłam ci następną broń przeciwko mnie - przyznała. - Właśnie wyjawiłam ci swoją słabość - dodała i wzruszyła ramionami. - Nie, właśnie mnie obraziłaś - odparł Lyon. - Nie znam zbyt wielu kobiet ani też mężczyzn, którzy z przyjemnością daliby się zamknąć w pokoju, Christino. A teraz przestań mi przeszkadzać. Ubierz się. Księżniczka pospiesznie zabrała się do wykonania polecenia. 177 JUUE GARWOOD - Wcale nie mam ochoty siedzieć w saloniku - mruknęła do siebie, chwytając za pierwszą suknię, która wpadła jej w ręce, po czym skryła się za parawanem. Dopiero kiedy się ubrała, zdała sobie sprawę, jak złego dokonała wyboru - Lyonie? Sznurówki sukni znajdują się z tyłu - zawołała. - Sama nie dam sobie z nimi rady Markiz odwrócił się od okna. Christina stała przed nim z suknią przyciśniętą do piersi. Powoli odwróciła się do tyłu. Lyon z zachwytem patrzył na nieskazitelną skórę jej pleców. W świetle świecy błysz-czała jak jedwab. Poczuł, że znowu wiruje mu w głowie. Na dodatek Christina nie miała nic pod suknią. Drżącymi palcami sznurował wiązanie, pragnąc zamiast tego gładzić aksamitną skórę. - Gdzie twoja pokojówka, Christino? - zapytał z nadzieją że rozmowa odciągnie go od niedżentelmeńskiej pokusy, by porwać Christinę do łóżka i natychmiast ją posiąść - Dałam jej tydzień wolnego. To spokojne jaśnienie zirytowało markiza. - Na Boga, dama nigdy nie zostaje sama - mruknął. - Doskonale daję sobie rade. Jestem samowymagajaca. - Samowystarczalna - z westchnieniem poprawił Lyon. Miał trudności z zapięciem ostatniego guzika. Złote pasma włosów wplątywały sie w dziurkę. - Przepraszam. Przerzucił włosy przez ramię. Uśmiechnął się widząc, że na szyi Christiny pojawiła się gęsia skórka. - Samowystarczalna, moja słodka, nie samowymagajaca. - Jest jakaś różnica? - zapytała, odwracając się do niego. - Stój spokojnie - rozkazał markiz. - Tak, jest różnica. Twoja ciotka jest samowymagajaca, ty jesteś samowystarczalna. - Czy wiesz, Lyonie, że mylę się tylko wtedy, kiedy jestem z tobą? Dlatego sądzę, że to twoja wina. Markiz nie chciał marnować czasu na utarczki. 178 LWICA - Chodźmy - polecił, kiedy skończył zapinać suknię. Złapał Christinę za rękę i pociągnął za sobą Żeby dotrzymać mu kroku, musiała biec. - Nie upięłam włosów - powiedziała zdyszana. - Muszę to zrobić. Inaczej ktoś może to wykorzystać. Rozumiesz? Lyon nie rozumiał i wiedział, że nie powinien pytać, ale zapytał. - Jak to? - Przeciwnik mógłby mnie pochwycić za włosy, chyba że będę szybka jak pantera, nieustraszona jak wilk i sprytna jak niedźwiedź. Lyon stanął jak wryty. Nie chciał i nie mógł dłużej ukrywać zdumienia. - Czy nie będzie ci przeszkadzało, że zostaniesz w ciemności? - zapytał. Podszedł do okna, pociągnął za wyszywany sznur od zasłon i podał go Christinie - Nie boję się ciemności - odparła, patrząc na niego z oburzeniem. - Co za śmieszne podejrzenie. - Zawiąż ten sznur wokół klamek, Christino. Zrób to porządnie. Gdy ktoś będzie chciał się tu wedrzeć, usłyszę hałas. Dobrze? Sprawdził okna. Wydały mu się dosyć stare. - Dobrze, Lyonie, nie zawiodę cię - zapewniła go Christina. - A teraz posłuchaj mnie uważnie, mój mały wojowniku - zaczął stanowczo. Położył ręce na ramionach dziewczyny. - Zostaniesz w tym pokoju do czasu, aż niebezpieczeństwo zostanie zażegnane. Zrozumiałaś mnie? Mówił ostro i gniewnie, lecz Christina wcale nie wyglądała na przestraszoną. Nadal się uśmiechała. - Naprawdę chciałabym ci pomóc, Lyonie. Pozwól, że ci przypomnę, że to na mnie szykują napaść. Mam prawo się bronić. - Nie! - ryknął markiz. - Będziesz mi tylko wchodziła w drogę, Christino - dodał już łagodniejszym tonem. 179 jgOt f-rA#.Wf>Ot> - Wspaniale - odparła. Odwróciła się do małego owalnego lustra wiszącego na przeciwległej ścianie i zabrała się do upinania włosów. Wyglądała przy tym ogromnie wdzięcznie i kobieco. Podniosła ramiona i spod sukni ukazały się jej stopy. - Zapomniałaś założyć butów - zauważył Lyon z rozbawieniem. - Znowu. - Znowu? Co masz na myśli? - zdziwiła się Christina. Odwróciła się do Lyona. Potrząsnął głową. - Nieistotne. Możesz nie upinać włosów. Nie będziesz w niczym brała udziału. Księżniczka uśmiechnęła się słysząc te słowa. Lyon natychmiast zaczął coś podejrzewać. - Daj mi słowo, Christino. I to zaraz. - Jakie słowo? - zapytała niewinnie. Odwróciła się od niego i powtórnie zabrała się do upinania włosów. Lyon z trudem trzymał nerwy na wodzy. Christina nie zauważyła, że widział jej twarz w lusterku. I zobaczył na niej upór. Markiz postanowił, że choćby siłą, ale zmusi towarzyszkę do złożenia przysięgi. Liczyło się dla niego jedynie jej bezpieczeństwo. Postanowił nie dopuścić, by przytrafiło się jej coś złego. Poza tym zależało mu jeszcze na jednym. Prawdę mówiąc, nie chciał, by Christina widziała go w akcji. Bał się, że przerazi ją bardziej niż sam Splickler czy jego kompani. Nie walczył ani uczciwie, ani z honorem. Christina nie znała jego przeszłości. Ta kobieta tak wiele dla niego znaczyła, że za wszelką cenę pragnął ochronić ją przed złem tego świata, a w szczególności przed takimi szubrawcami jak Splickler... ale także przed poznaniem jego własnej ciemnej strony. Nie chciał rozczarować Christiny. Zależało mu, by nadal sądziła, iż jest tylko markizem Lyonwoodem, nikim więcej, nikim mniej. IM Wydawało mu się, że może utracić Christinę, jeśli pozna prawdę. - Przyrzekam, że nie będę się wtrącała, jeśli sam nie poprosisz mnie o pomoc - oświadczyła, wyrywając go z ponurego zamyślenia. - Pan Smitherson pokazał mi, jak się bronić - pospieszyła z wyjaśnieniem, kiedy spojrzał na nią złym wzrokiem. - Wiem, co mam robić. - Summerton - przypomniał Lyon i westchnął głęboko. - Ludzie, którzy cię wychowali, nosili nazwisko Summerton. Christina pomyślała, że nastroje markiza są zmienne jak kierunek wiatru. Zupełnie nieprzewidywalne. Już się do niej nie uśmiechał, tylko patrzył tak. jakby chciał ją zamordować. - Zachowujesz się tak, jakby do przyjazdu naszych gości zostało mnóstwo czasu - zauważyła. - Czy nie zjawią się tu wkrótce? - zapytała z nadzieją że odwróci uwagę Lyona od tematu, który sprowadził na jego twarz ten ponury wyraz. - Jeszcze nie teraz - odparł. - Zostań tu, a ja pójdę sie rozejrzeć. Christina skinęła głową na znak zgody. Kiedy tylko Lyon zniknął jej z oczu, pobiegła do swojego pokoju po wstążkę do włosów. I oczywiście po nóż. Postanowiła pomóc Lyonowi, czy sobie tego życzył, czy nie. Kiedy wrócił do saloniku, siedziała grzecznie na wysłużonej kanapie. - Wymyśliłem, że ułatwię sprawę Splicklerowi. - Jak? - Zostawię otwarte tylne drzwi. - To bardzo sprytne. Lyon uśmiechnął się na te słowa pochwały. Stanął naprzeciwko Christiny. Oparł ręce na biodrach i szeroko rozstawił nogi. Księżniczka, żeby spojrzeć mu w twarz, musiała niewygodnie wygiąć głowę. Ponieważ markiz znowu się uśmiechał, doszła do wniosku, że najwyraźniej humor mu się już poprawił. - Skoro jesteś przekonany, że zechcą wejść do domu 181 przez ogród, po co w ogóle wpuszczać ich do środka? Dlaczego nie przywitać ich na zewnątrz? - Przywitać? - Lyon potrząsnął głową. - Christino, oni nie przychodzą tu na pogawędkę. Bardzo możliwe, że dojdzie do walki. Nie chciał wystraszyć księżniczki, ale z drugiej strony pragnął, by zrozumiała powagę sytuacji. - Oczywiście, że do niej dojdzie - potwierdziła. - Właśnie dlatego wolę, żebyś spotkał się z nimi na zewnątrz. W końcu to ja będę później sprzątała cały bałagan. Markiz nie pomyślał o tym. Zarazem jednak poczuł ulgę, bo wyglądało na to, że Christina doskonale rozumie, co się może wydarzyć. - Jesteś bardzo odważna - pochwalił. - Nie chcę walczyć na zewnątrz, bo księżyc świeci zbyt jasno. Wolę pokój. Zapamiętałem rozstawienie mebli, więc w ciemności zdobędę przewagę nad przeciwnikami - I będą zmuszeni wchodzić pojedynczo - wtrąciła Christina. - Sprytnie to obmyśliłeś. Ale co się stanie, jeśli postanowią wspiąć się po winoroślach, zamiast użyć drzwi? - Nie uczynią tego, kochanie. Markiz wydawał się taki przekonany, że Christina postanowiła się nie martwić. Patrzyła, jak odchodzi do drzwi. - Czas zgasić świece, najsłodsza. Pamiętaj, zawiąż sznur wokół klamki, dobrze? Boisz się? Przysięgam, że nic ci się nie stanie. - Wierzę ci, Lyonie. Słysząc tę odpowiedź markiz poczuł ciepło w sercu. - A ja wierzę, że stąd nie wyjdziesz. - Lyonie? - Tak, Christino? - Uważaj. - Dobrze. - Och, i jeszcze coś. - Tak? 182 LWICA - Postarasz się nie narobić za dużego bałaganu? - Postaram się. Mrugnął do niej, zanim zamknął za sobą drzwi. Christina zawiązała podwójny węzeł na klamkach. Zdmuchnęła świece i usiadła. Minuty dłużyły jej się niemiłosiernie. Nasłuchiwała odgłosów dochodzących z tyłu domu Z tego też powodu dała się całkowicie zaskoczyć, kiedy usłyszała drapanie dochodzące od frontowego okna. Napastnicy mieli zjawić się z innej strony. Lyon będzie zawiedziony. Christina miała ochotę krzyknąć do opryszków, żeby obeszli dom, ale zaraz zdała sobie sprawę, że to śmieszne. Doszła do wniosku, że musi poczekać, aż im się znudzi i postanowią obejść dom - Christino? Zawołanie nie było głośniejsze od szeptu. Księżniczka natychmiast rozpoznała głos Rhone'a. Odsunęła kotarę i zobaczyła go skulonego na parapecie. Uśmiechał się, ale trwało to tylko chwilę. Nieoczekiwanie stracił równowagę i zniknął. Zaraz potem dało się słyszeć głuche pacnięcie, a za nim nastąpiła seria przekleństw. Christina domyśliła się, że biedaczysko nie wylądował na nogach. Musiała pomóc mu wydostać się z krzaków. Inaczej narobi tyle hałasu, że zwróci na siebie uwagę rzezimieszków. Natknęła się na Rhone'a przy drzwiach wejściowych. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Miał porwany rękaw, ubrudzony i przekrzywiony kołnierzyk i kulał na jedną nogę. Jakaż z niego niezdara, pomyślała Christina, niemniej poczuła radość na widok lorda. Najwyraźniej Lyon musiał mu o wszystkim powiedzieć i Rhone postanowił mu pomóc. To jedyne wytłumaczenie, które przychodziło Christinie do głowy jako wyjaśnienie tej niespodziewanej wizyty. - Wyglądasz tak, jakbyś już się z kimś bił. Rhone, uważaj, za tobą! 183 Juue G/uttynM Trzask dochodzący z tyłu domu niemal zagłuszył jej okrzyk Rhone usłyszał ją jednak. Odwrócił się błyskawicz-aie, po czym prawym ramieniem pchną) drzwi wprost w twarz dziwnie wyglądającego mężczyzny próbującego staranować wejście. Kiedy stało się oczywiste, że lord sam nie da rady zamknąć drzwi, Christina postanowiła przyjść mu z pomocą - Lyon! Wrzask Rhone'a prawie ją ogłuszył. - Skryj się gdzieś - dodał cicho zwracając się do Christiny. - Christino, wracaj do salonu! Polecenie padło zza pleców księżniczki. Odwróciła głowę, pragnąc wyjaśnić, że chciała tylko pomóc Rhone'owi zamknąć drzwi, ale kiedy jej oczy napotkały wzrok markiza, słowa uwięzły jej w gardle. Aż skamieniała, widząc, jaka zmiana nastąpiła w Lyonie. W tej chwili w żaden sposób nie przypominał angielskiego dżentelmena. Miał porwaną koszulę, a po brodzie skapywała mu krew płynąca z rozcięcia w kąciku ust. Nie była to poważna rana i Christina nie przejęła się nią ani też czerwoną plamą na rękawie koszuli. Instynktownie przeczuwała, że nie jest to krew Lyona... nie, nie przestraszył jej jego wygląd. Ale jego oczy. Lśniła w nich żądza mordu. Markiz wydawał się całkowicie spokojny. Ręce złożył na piersiach, a na jego twarzy błąkał się półuśmiech. Oczywiście grał. Prawda czaiła się w jego wzroku. - Natychmiast! Ten okrzyk wyrwał Christinę z oszołomienia. Nawet nie spojrzała w tył na Rhone'a, tylko pędem rzuciła się do salonu. - Zejdź z drogi, Rhone. Lord bez chwili wahania wypełnił rozkaz przyjaciela. Kiedy tylko oderwał się od drzwi, trzech mężczyzn o posturze olbrzymów wpadło z impetem do środka. Pierwszy przewrócił się na progu, a za nim następni. Rhone stał w kącie w oczekiwaniu na znak od Lyona. Markiz zaś spokojnie czekał na środku korytarza, aż trzech bandziorów podniesie się na nogi. Lord pomyślał, że przyjaciel zachowuje się chyba zbyt pewnie. Nie dość, że był jeden na trzech, to nie miał przy sobie broni. Mężczyźni podźwigneli się i natychmiast sięgnęli po noże. Jeden z nich trzymał nawet dwa, po jednym w każdym ręku. Któryś zaczął kpiąco prychać. Rhone uśmiechnął się. Głupcy nie wiedzieli, że Lyon nadal miał nad nimi przewagę. Nagle gruby oprych rzucił się do przodu. Markiz kopnął go w podbródek Mężczyzna wzbił się ponad ziemię, a wtedy Lyon uderzył go w krocze. Napastnik stracił przytomność, nim zdążył wylądować na podłodze. Dwóch następnych wspólnie ruszyło do ataku W tej samej chwili na schodach frontowych pojawił się trzeci oprych. Słysząc kroki, Rhone kopnął w drzwi i zdaje sie, że zrobił to w najbardziej odpowiednim momencie, bo po chwili doszedł go jęk bólu. Cały czas nie spuszczał wzroku z Lyona. Choć już nie raz widział go w walce, nigdy nie przestawała mu imponować jego siła. Właśnie wbijał łokieć w szczękę jednego napastnika, a drugim ramieniem odtrącił następnego. Kiedy po chwili Rhone usłyszał trzask, domyślił się, że markiz złamał opryszkowi rękę. Ciała tarasowały wejście. - Otwórz drzwi, Rhone. - Do diabła, nawet się nie zdyszałeŚ - mruknął lord Otworzył drzwi, potem usunął się z drogi Lyonowi, który bez większego wysiłku wytaszczył nieprzytomne ofiary na ulicę. - Dobrze nam się razem pracuje - skomentował Rhone. - Nam? - Ja patrzę, a ty pracujesz - wyjaśnił lord 184 185 Jutu Gakkooo - Rozumiem. - Co stało się ze Splicklerem? Wszedł tylnymi drzwiami czy uciekł? Lyon uśmiechnął się złośliwie, po czym skinął w stronę piramidy z ciał. - Splickler jest na dole. Myślę, że złamałeś mu nos, trzaskając drzwiami prosto w twarz. - W takim razie odegrałem tu pewną rolę - oświadczył Rhone, pęczniejąc z dumy. Lyon wybuchnął śmiechem. Klepnął przyjaciela po ramieniu, a potem odwrócił się i zobaczył, że w drzwiach do salonu stoi Christina. Wyglądała tak, jakby właśnie zobaczyła ducha. Z twarzy odpłynęła jej cała krew, a oczy miała szeroko otwarte ze strachu. Lyon poczuł skurcz serca. Zrobił krok w jej stronę, ale się cofnęła, więc on także się zatrzymał. Poczuł się przegrany. Christina bała się go. Boże, chciał ją obronie, a nie przestraszyć. Raptem Christina rzuciła się do przodu. Wpadła mu w ramiona, niemal przewracając go na ziemię. Lyon nie rozumiał, co wpłynęło na zmianę jej zachowania, lecz był szczęśliwy. Z ulgą rozluźnił napięte mięśnie. Objął Christine ramionami, oparł policzek na jej głowie i głęboko westchnął. - Chyba nigdy cię nie zrozumiem. - Tak się cieszę, że nie jesteś na mnie zły. Ledwo ją słyszał, bo usta miała tuż przy jego piersi. - Dlaczego miałbym być na ciebie zły? - Ponieważ złamałam obietnicę - przypomniała mu. - Wyszłam z salonu, żeby wpuścić Rhone'a. Lyon obejrzał się na przyjaciela. - Pamiętam, że kazałem ci wracać do domu. - Zmarszczył brwi, ale nagle zwrócił uwagę na wygląd lorda. - Co ci się stało? Nie pamiętam, żebyś się z kimś bił. - Mały wypadek - wyznał Rhone. - Wpadł w krzaki - wyjaśniła Christina, uśmiechając się 186 LWICA na widok zaambarasowania, które pojawiło się na twarzy lorda. Dostał nawet rumieńców. - W krzaki? - z niedowierzaniem powtórzył Lyon. - Myślę, że już pójdę. Twój powóz, Lyonie, prawdopodobnie czeka przed moim domem. Każę woźnicy wrócić po ciebie. Dobranoc, księżniczko Christino. - Nie, nie powinieneś wracać pieszo. Lyon, musisz.. - Niech idzie. To niedaleko - przerwał jej markiz. Christina nie upierała się. Ktoś musiał przysłać powóz i wolała, żeby to był Rhone. Chciała jeszcze porozmawiać z markizem. - Rhone, dziękuję za opiekę. Lyonie, co zamierzasz zrobić z tymi mężczyznami leżącymi przed moim domem? Jeśli się nie mylę, dwóch albo trzech zostało także na tyłach domu. - Dwóch - uściślił markiz. - Obudzą się i jakoś się doczłapią do swoich domów - pocieszył Rhone. - Chyba że... - Nie - zaprzeczył Lyon. - Nie, co? - zdziwiła się Christina. - Nie zabił nikogo - wyjaśnił lord - Rhone, nie strasz jej - zaperzył się Lyon. - Na Boga, mam nadzieję, że nikogo nie zabiłeś. Pomyślcie o kłopotach z tym związanych - w głosie Christiny zabrzmiał niepokój, ale z innych powodów, niż można się było spodziewać. Obaj panowie wybuchnęli śmiechem. - Czy raczej nie powinnaś zacząć płakać albo coś w tym rodzaju? - zainteresował się Rhone. - Czy to konieczne? - Nie, Christino, nie powinnaś - zapewnił ją Lyon. - A teraz przestań się tak marszczyć. - Christino, jesteś boso - nieoczekiwanie wypalił Rhone. - Uważaj w drodze do domu - przestrzegła księżniczka, ignorując tę uwagę. - Pamiętaj, że nikt nie może zobaczyć twojej zabandażowanej ręki. Ludzie zaczną coś podejrzewać. 187 iutlt (lAłwiurj Zamknęła drzwi za lordem i natychmiast odwróciła się do Lyona, ale był już w połowie schodów, przeskakując po dwa stopnie na raz. - Dokąd idziesz? - Umyć się - zawołał w odpowiedzi. - Christino, czy w twoim pokoju stoi miska z wodą? Zniknął jej z oczu, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Pobiegła za nim. Kiedy dotarła do pokoju, pożałowała, że nie została na dole. Lyon zdjął już koszulę. Pochylał się nad miską i spryskiwał wodą twarz i ramiona. Potężne ciało zachwyciło Christinę. Napięte mięśnie ramienia i przedramienia; złote włosy porastające klatkę piersiową, przechodzące w cienkie pasemko na płaskim brzuchu. Nigdy nie widziała tak pięknego mężczyzny. Była zachwycona i odurzona. Zapragnęła znaleźć się w tych ramionach. Lyon sięgnął po ręcznik. Christina odebrała mu go i zaczęła osuszać twarz markiza. - Masz taką ciemną skórę, Lyonie. Czy pracowałeś na słońcu bez koszuli? - zapytała. - Zdarzało mi się, kiedy pływałem na statku - potwierdził. - Masz statek? - zdziwiła się księżniczka. - Miałem - odparł Lyon. - Spalił się, ale chcę zbudować następny. - Sam? Markiz uśmiechnął się. - Nie, kochanie. Wynajmę do tego budowniczych. - Podobał mi się statek, którym przypłynęłam do Anglii. Tylko pod pokładem nie było już tak przyjemnie. Zbyt ciasno - przyznała i wzdrygnęła się. Głos jej drżał. Trzęsły jej się ręce, w których trzymała ręcznik. Lyon miał na ciele kilka wspaniałych blizn i ich widok sprawił, że jej serce zabiło szybciej. Po raz pierwszy w swoim życiu markiz czuł się naprawdę niezręcznie. Christina była taką piękną kobietą, a on cały w szramach. Pamiątki po mrocznej przeszłości, pomyślał, ale przecież nigdy wcześniej nie przeszkadzało mu ich istnienie. - Przyrzekam, że zabiorę cię na mój nowy statek - powiedział. - Bardzo bym chciała - ucieszyła się Christina. Ręcznik upadł na ziemię, a ona delikatnie przesuwała palcem po długiej i szerokiej bliźnie na piersi. > - Jesteś taki przystojny - szepnęła. - Raczej cały poszarpany - także szeptem zauważył Lyon. - Och nie, te blizny to twoja chluba. Są przecudowne - sprzeciwiła się Christina, patrząc mu prosto w oczy. Pomyślał, że nigdy nie przywyknie do jej urzekającej urody. - Powinniśmy wrócić na dół. - Mówiąc to wziął Christinę w ramiona. Nie potrafił się opanować. Świadomość, że są sami w jej sypialni, przezwyciężyła wszelkie opory. - Czy pocałujesz mnie, zanim tam zejdziemy? - zapytała. Christina wyglądała tak, jakby już ją ktoś całował. Miała zarumienione policzki, a oczy znowu przybrały ciemnoniebieski odcień. Ta kobieta z pewnością nie zdawała sobie sprawy ze swojego powabu i niebezpieczeństwa, jakie on dla niej stanowił. Gdyby tylko poznała myśli przebiegające mu teraz przez głowę, prawdopodobnie zemdlałaby z przerażenia. Ufała mu. Nie prosiłaby go o pocałunek, gdyby mu nie ufała. Lyon postanowił, że musi się pilnować. Tak, zachowa się jak dżentelmen. Jeden pocałunek z pewnością nie zaszkodzi. Pragnął wziąć ją w ramiona już w chwili, gdy skończyła się walka. Wściekłość jak lawa rozpalała mu tętnice. Och, pożądał jej wtedy całym sobą, zwierzęco. Ale Christina odsunęła się. Zadrżał na to wspomnienie. - Christino, czy ty się mnie boisz? JUUE GARWOOD Księżniczka wyczula, że pytanie jest poważne. Poznała to po strachu, który dojrzała w oczach markiza. Zdziwiła się. - Dlaczego myślisz, że się ciebie boje? - zapytała powstrzymując śmiech. Lyon wydawał sie bardzo przejęty. - Po waice, kiedy się ode mnie odsunęłaś... Teraz otwarcie się już roześmiała. Nie mogła się pohamować. - Lyonie, nie nazywaj walką tej małej bijatyki-. Myślałeś, że naprawdę się przestraszyłam? Tak zaskoczyła go tą odpowiedzią, ze natychmiast zaczął się bronić. - No, ja także nie uważam, że była to jakaś wielka bitwa, ale kiedy patrzyłaś na mnie z takim przestraszonym wyrazem twarzy, oczywiste, iż pomyślałem, że cię przeraziłem. Do diabła, Christino, większość kobiet wpadłaby w histerię - oznajmił wyraźnie poirytowany. - Czy oczekiwałeś, że będę płakała? Przepraszam, ze cię zawiodłam, ale muszę sporo jeszcze się nauczyć o waszych zwyczajach. - Wiesz, najzdrowszego człowieka doprowadziłabyś do szaleństwa - stwierdził zrezygnowany markiz. Ponieważ się uśmiechał, Christina postanowiła nie okazywać zniecierpliwienia jego nieustannymi zmianami nastroju. - Ciągle mnie zaskakujesz, Lyonie. Muszę cały czas pamiętać, że jesteś Anglikiem. Nie mogła jednak oprzeć się pokusie. Wyciągnęła dłoń i dotknęła piersi mężczyzny. Z przyjemnością wyczuła jej ciepło. - Nie bałam się ciebie, Lyonie - szepnęła, unikając spojrzenia markiza - Nigdy się ciebie nie bałam. Jesteś takim łagodnym, miłym człowiekiem. Markiz nie miał pojęcia, co ma na to odpowiedzieć. Christina mówiła niemal z podziwem. Oczywiście, myliła się. Nigdy nawet przez chwilę nie był łagodny. Ale przecież może się zmienić. Postanowił, że stanie się takim, jakim ona LWICA chce go widzieć. Na Boga, jeśli uważa go za łagodnego, i będzie łagodny. - Jesteś prawdziwym wojownikiem, - Chcesz, żebym nim był? - zapytał zmieszany. - O tak - potwierdziła Christina, odważając się na krótko podnieść wzrok. - Wojownicy nie są łagodni - przypomniał. Christina nie chciała dalej ciągnąć tematu; wiedziała, że Lyon i tak jej nie zrozumie. Mylił się, ale postąpiłaby niezręcznie, gdyby to powiedziała na głos. Zarzuciła mu ręce na szyję i wsunęła palce między miękkie włosy. Markiz zadrżał i napiął mięśnie. Chciał coś powiedzieć, ale obawiał się, że znowu zawiedzie Igo głos. Rozpływał się pod dotykiem Christiny. Mam być łagodny, upominał się w myśli Muszę postępować z nią delikatnie. Pocałował Christinę w czoło - zamknęła oczy i westchnęła zachęcająco. Pocałował ją więc w czubek nosa, a w końcu dosięgnął ust. Starał się całować bardzo delikatnie. Słodko. Bez nacisku, dopóki nie poczuł jej języka... Głód, który go trawił, wybuchnął z całą mocą Uczucie było tak potężne, tak wszechogarniające, że całkowicie zapomniał o łagodności. Wdarł się Iw ciepłe usta Chnstiny z pasją, próbując jej, smakując. Kiedy przywarła do niego, pożądanie jeszcze w nim wzrosło. Mógł myśleć tylko o tym, że chce... wypełnić ją całą. Christina nie opierała się. Jej jęki nie wskazywały wcale, że wolałaby, by przestał. Wbijała się w niego biodrami. Markiz świadomy był, że włada nim żądza, ale powolne ruchy ukochanej doprowadzały go do szaleństwa. Z trudem oderwał od niej usta. - Pragnę się z tobą kochać, Christino - wyszeptał. - Jeśli nie przestaniemy, stanie się to teraz. Głowa kobiety opadła do tyłu. Lyon obsypywał pocałunkami wygiętą szyję. Palce Christiny, nadal wplątane we włosy, błagalnie zaciskały się i otwierały. 190 191 JuuirGutwooD Lyon czuł, że za ułamek sekundy straci nad sobą panowanie. Musiał bezzwłocznie oderwać się od źródła tych - Bozr. drisjino. odejdź ode mnie. Natychmiast. tWejW. Widii Boże. ledwie trzymała lic na nogacn. ["irzała przy oajmnicjszym dotknięci u Lyona. Słyszała w jefo głosie gniew, czuta w nim napięcie. Szukają wytłumaczenia tych raakaknjacycn dla niej reakcji. - Nic przerywaj, Lyonie. Wiedziała, ze ji ustysznl. bo wzmocnił bolesny jiez uicisŁ. Spojrzała nu w oczy i zobaczyła w nich pożądanie. Jezu ogrom lek ja. ptv.yiiiitz.yl, ze całkowicie straciła koturnie nad ruesadkjem. - Czy [ozumiecr, co do mnie mówisz'.' Odpowiedziała w jedyny sposób, jaki przyszedł jej do olowy. Użyła swego ^iiiłu na znak zgody. Umyślnie wtuliła sic w Lyonu. potem przyciągnęła do siebie jego głowę. Obsypują Iwiirz markiza pocałunkami tuk namielnyzoi. ze wprosi oszalał. Początkowo, nie wiedząc, jak potraktować tak śmiałe posrepowanie partnerki. zachował nit pasywnie, nie już po chwili [d on staj zic agresorem. PffigitĄł dłc kochance największą rozkosz, lak by wldo-mnienie innych lucr.cz.yiiL rozwiało sic jak mgła. Będzie należała tylko do niego, na zawsze Wbił Kie w run ustami, a zarazem prOhowal rozsznurowuc' jej Kuknie. Rozleci mc odgłos rozdzieranego materiału. Magie Lyon odsunął od swbic Chriirtirjc i jednym ruchem zerwał z niej suknię. Zrobił krok do tyłu i oniemiały wpiELrywał się w nagoftc Jej ciało należało do mego. Był jej lwem. Christina raz za razem powtarzała w myśli te iłowa, usiłując pokonaj wstyd i lek. Nie mogła ocbnmic' przed nrm swojego ciała,,, gai seicsL I jedno, i drugie nakłuto do Lyona. m Markiz wpatrywał się w Christinę z uniesieniem. Była tak idealnie zbudowana, tak bardzo, bardzo piękna. Miała gładką kremową skórę. Pełne i jędrne piersi. Naprężone podnieceniem brodawki oczekiwały jego dotyku. Przecudownie wąska talia, płaski brzuch, zgrabne biodra, wszystko to należało do niego. Jego dłonie drżały, kiedy wyciągnął je do kobiety, by ponownie ją do siebie przytulić. Jęknęła, kiedy oparła gołe piersi na jego torsie. Czuła łaskotanie włosów, ciepło skóry i bijącą od markiza siłę, która dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Nigdy przedtem nie była z mężczyzną a jednak coś jej mówiło, że Lyon obejdzie się z nią łagodnie. Pocałowała go w szyję, tam, gdzie widziała pulsującą żyłę. Potem położyła mu dłoń na ramieniu, wdychając jego wspaniały męski zapach. Czekała, aż pokaże jej, co powinna zrobić. Lyon powoli odwiązał wstążkę przytrzymującą jej włosy, po czym rozłożył jedwabiste pasma w złotą zasłonę na jej plecach. Podniósł Christinę i zaniósł do łóżka. Chciała zaprotestować, powiedzieć, że to ona powinna go rozebrać, ale Lyon zdążył już zdjąć buty i skarpety. Głos uwiązł jej w gardle, kiedy pozbył się reszty ubrania. Mogła jedynie patrzeć na niego z zachwytem. Był najwspanialszym wojownikiem, jakiego widziała. Jego mocne ramiona i uda były uosobieniem siły. Miał pięknie umięśnione biodra. Był w pełnym wzwodzie. Kiedy podszedł i położył się na niej, Christina instynktownie rozchyliła nogi. Umościł się między nimi. Christina prawie nie czuła jego ciężaru. Potem zapomniała o wszystkim, bo ponownie zaczął ją całować. Objęła go w pasie. Nigdy wcześniej jego usta nie były takie wspaniałe, język tak ekscytujący. Dłonie nigdy tak pewne, czułe, zręczne. Spletli nogi, a kiedy objął ustami jej sutki, Christina zaczęła jęczeć z rozkoszy, co doprowadzało 193 JUUE UAKWOOD Lyona do szaleństwa. Palce pieściły piersi, język wirowa! wokół jednego, a potem drugiego sutka. Kiedy w końcu zaczął je ssać, wnętrze Christiny było już rozpalone do czerwoności. Poruszała biodrami, ocierając się o jego wzniesiony podnieceniem członek. Pragnęła dotykać Lyona, czcić jego ciało, tak jak on czcił jej, ale to, co czuła, było dla niej zbyt nowe, zbyt zaskakujące. Mogła jedynie przywrzeć do kochanka i ruchami ciała dawać mu znać, jak bardzo go pragnie. Położył dłonie na jej udach i pieścił je delikatnie. Wkrótce Christina szalała z pożądania. Między nogami poczuła wilgoć, w którą Lyon wszedł palcami, jednocześnie wsuwając jej język do ust. Czuł bijące od Christiny gorąco. Oddawała mu się cała, bez zahamowań. Nie mógł dłużej czekać. Wiedział, że za chwile straci nad sobą panowanie. Nie chciał jej popędzać, lecz instynktownie rozsuwał udami jej nogi. - Od tej pory należysz do mnie, Christino. Teraz i zawsze. Wszedł w nią szybko, zdecydowanie, unosząc dłońmi jej biodra. Czuł bicie jej serca. Oddychała ciężko, urywanie. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał. Oparł się na łokciu, by spojrzeć w twarz Christiny. Boże, nawet nie jęknęła. Czy sprawił jej ból? - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że nie byłaś wcześniej z mężczyzną? - powtórzył pytanie, zakrywając jej twarz dłońmi. - Błagam, Lyonie, nie bądź na mnie zły - szepnęła. Bała się, że za chwilę zacznie płakać. Ogniste spojrzenie kochanka przeraziło ją. Całe jej ciało pulsowało bdlem, wszystkie mięśnie napięły się jak struny. - Przepraszam, że cię zawiodłam - niemal zatkała. - Ale nie chciałam, żebyś przestał. - Nie zawiodłaś mnie - odparł Lyon - Bardzo się cieszę. - Starał się, by jego głos brzmiał łagodnie i miękko. Nie przychodziło mu to łatwo, bo ciało domagało się natychmiastowego spełnienia. 194 LWICA Przedtem jednak zadba o to, by Christina pierwsza je uzyskała. - Postaram się nie sprawić ci bólu, Christino. - Już to zrobiłeś. - Och, Boże, przepraszam. Przestanę więc - przyrzekł, doskonale wiedząc, że tego nie zrobi. - Nie - zaprotestowała. Wbiła paznokcie w plecy kochanka, nie pozwalając mu z siebie wyjść - Teraz będzie już lepiej, prawda? Lyon poruszył się i jęknął z rozkoszy. - Podoba ci się to? - O tak - potwierdziła Christina. Wygięła biodra, przez co znalazł się w niej jeszcze głębiej. - A tobie się to podoba? Nie miał po co odpowiadać. Christina owładnięta płomieniami rozkoszy i tak niczego by nie usłyszała. Lyon starał się o delikatność, ale kochanka ogromnie mu to utrudniała. Ocierała się o niego z pożądaniem, niecierpliwie. W końcu zrezygnował z kontrolowania siebie. - Powoli, kochanie, nie pozwól, bym cię skrzywdził. - Lyon! Chrótino. dlaczego pożwolilHS" mi myśleć, że ruiałaj mnycb mężczyzn? Lyon leżał on IĆZau z rękami pod głowi. Chriauna cwroelu MS ohok. Zarzudki mu nogę nu biodru, a głowę irpriila na piersi. - Pozwoliłam ci myśieć? - zdziwiła aie. - Wiesz, o to mi chodzi - upotanuft markiz, ijpiorujac jej rozbawiony ton. - Uznałam, łemenu sensu sic z lobu aprztczBc'. Byłeś taki a Łytti przekonany. Łe&zui. prawdopctdołraiF i Lnk bys mi nic uwierzył. - Dlaczego nic? - sprzeciwił sic choć" wiedział, ze. kłamie. Nic mady by jej nie uwierzył, IM JUUE GARWOOD - Dlaczego sądziłeś, że ja... - To przez to, jak całujesz - wyjaśnił z uśmiechem. - A cóż takiego jest w moim całowaniu? Tylko cię naśladowałam. - Och, nieważne, kochanie. Podoba mi się twój... entuzjazm. - Dziękuję, Lyonie - odparła Christina i badawczo przyjrzała się twarzy mężczyzny, sprawdzając, czy przypadkiem nie żartuje. - Mnie także podoba się sposób, w jaki całujesz. - Co jeszcze naśladujesz? - zaciekawił się markiz. Księżniczka nie poznała się na podstępie, więc nie zastanawiała się długo nad odpowiedzią. - Och, wszystko. Jestem w tyra całkiem dobra, zwłaszcza kiedy to, co naśladuję, mi się podoba. - Przykro mi. Christino, że sprawiłem ci ból - szeptem przeprosił Lyon. - Gdybym wiedział wcześniej, że jesteś dziewicą, postarałbym się być bardziej delikatny. Czuł się trochę winny, ale zarazem przepełniała go duma. Christina należała do niego. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak jest zaborczy. Chciał wierzyć, że nie oddałaby mu się, gdyby go nie kochała. Wiedział, że ją zaspokoił. Boże, tak głośno krzyczała jego imię, że mogli ją słyszeć przechodnie na ulicy. Na twarzy rozkwitł mu uśmiech. Christina nie jest delikatnym, małym kwiatuszkiem, jak do tej pory myślał. Kiedy mu się oddawała, robiła to całą sobą. Jest dzika. Całkowicie bez zahamowań. I głośna, musiał to przyznać. W uszach nadal dźwieczały mu jej donośne, zmysłowe jęki. Lyon uważał, że osiągnął szczyt szczęścia. Nie, Christina nie powstrzymywała się przed niczym. Zadrapania na jego ciele tylko to potwierdzały. Teraz pragnął usłyszeć prawdę płynącą z jej serca. Chciał, by mu wyznała, jak bardzo go kocha. Westchnął przeciągle. Zachowywał się jak dziewica podczas nocy poślubnej. Niepewny, bezbronny. 196 - Lyonie, czy wszyscy Anglicy są tak zarośnięci? Pytanie niczym kopnięcie wyrwało go z zamyślenia. - Niektórzy tak, niektórzy nie - odpowiedział i wzruszył ramionami, niemalże strząsając przy tym ruchu jej głowę ze swojej piersi. - Czy nigdy nie widziałaś pana Summertona bez koszuli, kochanie? - przekomarzał się. - Kogo? Nie miał zamiaru znowu odświeżać jej pamięci. Jeśli nie potrafiła zapamiętać własnych kłamstw, nie będzie jej tego ułatwiał. Ogarnęła go irytacja. Wiedział, że sam jest sobie winien. - Christino, skoro jesteśmy ze sobą tak blisko, nie musisz już niczego zmyślać. Chcę wiedzieć o tobie wszystko - dodał z napięciem. - Nieważne, jak wyglądało twoje dzieciństwo. I tak cię pragnę. Christina nie miała ochoty na zwierzenia. Nie chciała znowu kłamać... nie teraz. Jej serce nadal pulsowało ciepłem. Lyon jest takim delikatnym kochankiem. - Czy było ci ze mną dobrze, Lyonie? - zapytała i by wyrwać kochanka z zamyślenia, pogładziła go po piersi. - Bardzo - potwierdził. Złapał jej dłoń, kiedy przesunęła ją niebezpiecznie blisko brzucha. - Najsłodsza, opowiedz mi o... - Czy nie zapytasz o moje wrażenia? - zdziwiła się, wyrywając rękę. - Nie. - Dlaczego nie? Nabrał głęboko powietrza. Czuł, że znowu się podnieca. - Ponieważ wiem, że było ci dobrze - wyszeptał. - Christino, przestań. To dla ciebie za wcześnie. Nie możemy znowu się kochać. Nakryła ręką jego męskość, urywając tym słowa protestu. Markiz jęknął przeciągle. Odsunął dłoń, a Christina zaczęła obsypywać jego płaski brzuch wilgotnymi pocałunkami. Przesuwała się niżej. - Wystarczy - rozkazał. 197 /! iJJH. ił/titWHJtJ Pociągnął ją za włosy. - Lepiej poczekaj z tym do jutra - ostrzegł. - Na razie wystarczy. - Wystarczy? - szepnęła Jej usta zbliżały się do jego wyprężonego członka Lyon przesunął twarz ukochanej z powrotem na pierś. - Mamy tylko tę jedną noc - zaprotestowała. - Nie, Christino - zaprzeczył markiz. - Mamy przed sobą całe życie. „ Nic na to nie rzekła, ale wiedziała, że Lyon jest w błędzie. Odwróciła głowę, by nie zobaczył łez zbierających się w jej oczach. Tak bardzo pragnęła go dotknąć, poczuć. Musiała zapamiętać te chwile na zawsze. Ponownie pochyliła głowę do jego brzucha. Złożyła na nim pocałunek, potem zsunęła się niżej, aż znalazła się miedzy udami. Lyon nie dał jej jednak długo rozkoszować się tą chwilą bo zaraz wciągnął ją na siebie. Całował ją tak, jakby był strasznie wygłodniały. Christina objęła go nogami i całym ciałem dawała do zrozumienia, jak bardzo pragnie, by w nią wszedł. Była gotowa. Lyon zadrżał, kiedy poczuł wilgoć między jej nogami. Powoli wszedł w to gorąco, przytrzymując dłońmi biodra, nie pozwalając, by Christina sprawiła sobie ból zbyt szybkimi ruchami. Za karę ugryzła go w ramię. Doprowadzał ją do szaleństwa Powoli w nią wszedł, a potem równie powoli wycofał się. Cierpiała katusze. Był cierpliwy i wytrzymały jak wojownik Pomyślała że takie cierpienie mogłaby znosić do końca życia. Ale Lyon znał się na sztuce kochania o wiele lepiej niż ona. Kiedy wsunął w nią palec i dotknął delikatnie, Christina zapomniała o całym świecie. Orgazm, który przeżyła, prawie ją spalił. Podrywana dreszczami zacisnęła powieki i opadła na ramię kochanka. 198 Lyon nie musiał się już kontrolować. Wszedł w Christinę zdecydowanym ruchem. Wtedy ona instynktownie wygięła biodra i zacisnęła uda. Lyon poczuł, że dosięga go orgazm Siła szczytowania zaskoczyła go. Gdzieś w najdalszej głębi swego ciała czuł wirowanie. I spokój. Minęło kilka minut, zanim zdołał opanować bicie serca i nierówny oddech Był tak zadowolony, że nie chciało mu się ruszać. Christina płakała. Lyon poczuł mokre krople na ramieniu Natychmiast się poderwał - Christino? - szepnął, przyciągając ukochaną do siebie. - Czy cię bolało? - Nie. - Dobrze się czujesz? Skinęła głową - W takim razie dlaczego płaczesz? Gdyby nie przemawiał do niej tak czule, może zdołałaby się pohamować. Ale skoro i tak zauważył, że płacze, po chwili zaczęła wręcz zawodzić, zupełnie jak stara^w Markiz był przerażony. Przekręcił ją na bok, odsunął włosy z twarzy i delikatnie starł łzy. - Powiedz mi, kochana, co się stało? - Nic. Oczywiście kłamała, ale Lyon postanowił być cierpliwy. - Czy na pewno cię nie skrzywdziłem? - zapytał, nie potrafiąc ukryć strachu. - Proszę, Christino. Przestań płakać i powiedz mi, o co chodzi. - Nie. Westchnął tak głęboko, że mógł tym westchnieniem osuszyć łzy na policzkach Christiny. Wziął w dłonie jej twarz. - Nie ruszę się stąd, dopóki nie powiesz mi, o co chodzi. Wróci twoja ciotka i zastanie nas w tym łóżku Księżniczka wiedziała, że nie kłamie. Znała jego upór. 199 LWICA JULIE UARWOOD - Nigdy dotąd nie czułam się tak, jak czuję się przy tobie, Lyonie Boję się tego - wyznała. Na nowo zaczęła płakać. Dobry Boże, jak ma go opuścić? Nie mogła znieść brzemienia prawdy Lyon prawdopodobnie ją kocha. Nie, zaprzeczyła sobie w myśli. On kocha księżniczkę. - Christino, straciłaś dziewictwo. To normalne, że czujesz się dziwnie - pocieszał ją - Następnym razem będzie lepiej. Przyrzekam ci to, moja słodka. - Nie będzie następnego razu - załkała i odepchnęła ramię markiza. Natychmiast się uniósł i położył obok. - Oczywiście, że będzie - oświadczył. - Pobierzemy się i to najszybciej, jak to możliwe. Zaraz, co ja takiego powiedziałem? Musiał krzyczeć, bo Christina płakała tak głośno, że z pewnością go nie usłyszała. Powiedziałeś, że się ze mną nie ożenisz. Ach, w tym rzecz. - Zmieniłem zdanie - stwierdził. Uśmiechnął się, ponieważ rozumiał już powód strachu Christiny. Czuł także ogromne zadowolenie. Boże, właśnie mówił o małżeństwie i wcale przy tym nie cierpiał. Jeszcze bardziej zadziwiło go, że rzeczywiście pragnie się ożenić. Sam był zaskoczony zmianą jaka w nim zaszła. Christina usiadła. Przerzuciła włosy przez ramię i spojrzała na Lyona. Długo mu się przyglądała i przy okazji układała w myśli najprostsze wytłumaczenie. Ostatecznie postanowiła powiedzieć jak najmniej. - Ja także zmieniłam zdanie. Nie mogę za ciebie wyjść. Wyskoczyła z łóżka, zanim markiz zdążył ją zatrzymać i pobiegła do szafy po szlafrok. - Początkowo myślałam, że to dobry pomysł, bo przez to mój pobyt w Anglii stałby się bardziej znośny, ale wtedy jeszcze sądziłam, że z łatwością cię opuszczę. - Do diabła, Christino, jeżeli bawisz się ze mną w jakąś grę, radzę ci przestać. 200 LWICA - To nie jest gra - zaoponowała. Zacisnęła pasek szlafroka i starła napływające do oczu łzy. - Ty pragniesz ożenić się z księżniczką Christina - powiedziała - a nie ze mną - Nic z tego nie rozumiem - mruknął Lyon. Wstał z łóżka i stanął obok niej. Nie miał najmniejszego pojęcia, o czym mówiła, lecz postanowił, że nie ma to dla niego żadnego znaczenia. - Możesz kłamać, ile tylko chcesz, ale sposób, w jaki się ze mną przed chwilą kochałaś, wszystko wyjaśnia. Pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie. Już chciał przyciągnąć ją do siebie, ale zatrzymały go jej słowa. - To nieważne. Nagle dotarł do niego przeraźliwy smutek brzmiący w głosie kochanki. - To nie jest gra, prawda? Ty rzeczywiście myślisz, że nie możesz za mnie wyjść? - Nie mogę. Ta prosta odpowiedź rozwścieczyła go. - Do diabła pobierzemy się, Christino, kiedy tylko wszystko załatwię I na Boga, jeśli jeszcze raz potrząśniesz przecząco głową zbiję cię. - Nie musisz na mnie krzyczeć - obruszyła się. - Już prawie świta, Lyonie. Obydwoje jesteśmy zbyt zmęczeni, by prowadzić teraz dyskusje. - Dlaczego więc prosiłaś mnie, żebym się z tobą ożenił? - zapytał. - I czemu teraz zmieniłaś zdanie? - Myślałam, że będę twoją żoną przez jakiś czas, a potem... - Małżeństwo zawiera się na zawsze. - Zgodnie z twoim prawem, nie z moim - odparła. Odsunęła się. - Jestem za bardzo przygnębiona, by teraz o tym rozmawiać. Zresztą chyba nigdy mnie nie zrozumiesz. Lyon wyciągnął ręce, objął ją w pasie i przytulił do piersi. 201 JULIE GARWOOD LWICA - Czy zanim zaczęliśmy się kochać, wiedziałaś już, że się nie pobierzemy? Słysząc gniew w jego głosie, Christina zamknęła oczy. - Przecież już wcześniej odrzuciłeś moją propozycję - przypomniała. - Tak, wiedziałam, że za ciebie nie wyjdę. - W takim razie, dlaczego mi sie oddałaś? - zapytał zaskoczony. - Walczyłeś o mój honor. Ochraniałeś mnie - odparła. Dostawał gorączki słysząc jej ton. Jakby to, co mówiła, było takie naturalne i zrozumiałe. - Wiec, do diabła, wielkie szczęście, że ktoś inny nie,.. - Nie, nie przespałabym się z żadnym innym Anglikiem. Naszym przeznaczeniem było... - Twoim przeznaczeniem jest zostać moją żoną, zrozumiałaś, Christino? - zawołał. Odsunęła się, trochę zaskoczona, że jej na to pozwolił. - Nienawidzę Anglii, rozumiesz? - odpowiedziała też krzykiem. - Nie mogłabym tu żyć. Ludzie tu są tacy dziwni. Biegają od jednego małego pudełka do następnego. I jest ich tak dużo. Nie ma tu czym oddychać. Nie mogłabym... - Jakie małe pudełka? - zdziwił się markiz - Domy, Lyonie. Nikt nie przebywa na powietrzu Chowacie się po domach jak myszy. Nie mogłabym tak żyć. Nie mogę oddychać. I nie lubię Anglików. Co na to powiesz, Lyonie? Czy sądzisz, że jestem obłąkana, a może szalona, jak moja matka? - Dlaczego nie lubisz ludzi? - zapytał markiz Jego głos stał się miękki, czuły. Christina pomyślała, że może rzeczywiście uznał, iż oszalała. - Nie podoba mi się ich zachowanie - oświadczyła. - Kobiety mają mężów i kochanków. Traktują starszych jak uciążliwy bagaż. To najgorsze - wyznała. - Starszych należy szanować, a nie ignorować. A dzieci, Lyonie. Słyszałam o nich, ale jeszcze żadnego nie widziałam. Matki zamykają 202 je w szkołach. Czy nie rozumieją, że dzieci są sercem rodziny? Nie, Lyonie, nie mogłabym tu żyć. Zatrzymała się, by nabrać tchu, kiedy nagle zdała sobie sprawę, że markiz wcale nie wygląda na oburzonego. 1- Dlaczego nie jesteś zły? - zapytała. Pochwycił ją, choć znowu chciała się od niego odsunąć. Objął i mocno do siebie przytulił. - Po pierwsze, zgadzam się ze wszystkim, co powiedziałaś. Po drugie, przez cały czas mówisz „oni", a nie „ty". Nie łączysz mnie z resztą i skoro tak jest, reszta mnie nie obchodzi. Już kiedyś powiedziałaś mi, że wydaję ci się inny. Dlatego właśnie de pociągam, prawda? To zresztą nieważne - dodał z westchnieniem. - Obydwoje jesteśmy Anglikami. Tego nie możesz zmienić, Christino, tak jak nie możesz zmienić faktu, iż należysz do mnie. - W sprawach najważniejszych nie jestem Angielką, Lyoaie. - To znaczy w czym? - W sercu Markiz uśmiechnął się. Mówiła jak małe dziecko, które potrzebuje pocieszenia. Akurat w tej chwili odsunęła się i zobaczyła radość na jego twarzy. Wpadła w gniew. - Jak możesz się śmiać, kiedy mówię, co dzieje się w moim sercu? - krzyknęła. - Mogę - odkrzyknął. - Mogę, ponieważ po raz pierwszy jesteś ze mną całkowicie szczera. Mogę, ponieważ próbuję cię zrozumieć, Christino - dodał i zrobił krok do przodu. - Mogę, ponieważ tak się zdarzyło, ze mi na tobie zależy. Sam nie wiem dlaczego, ale tak jest. 1 Christina odwróciła się od niego. - Nie chcę ciągnąć tej rozmowy - oświadczyła. Podniosła spodnie i rzuciła je Lyonowi. - Ubierz się i idź do domu. Obawiam się, że musisz wrócić piechotą, ponieważ nie mam nikogo, kto poszedłby po powóz dla ciebie. 203 JUUE GARWOOD Zerknęła na markiza i zobaczyła przerażenie na jego twarzy. Nagle coś jej przyszło do głowy. - Twój powóz nie czeka chyba na zewnątrz? - O, do diabła - mruknął markiz. Pospiesznie naciągnął spodnie, po czym z bosymi stopami i bez koszuli, nadal mrucząc coś pod nosem, wybiegł z pokoju. Christina ruszyła za nim. - Jeśli ktoś zobaczy twój powóz... cóż, mogę liczyć na to, iż ten ktoś z pewnością podzieli się tą informacją z moją ciotką, prawda? - Przecież nie zależy ci na tym, co myślą Anglicy, pamiętasz? - odkrzyknął Lyon. Otworzył drzwi wejściowe, po czym odwróci! się do Christiny i popatrzył na nią ze złością. - Że też musisz mieszkać przy głównej ulicy - powiedział, jakby specjalnie wybrała ten budynek. Odwrócił się i wydał woźnicy dyspozycje. - Jedź i zbudź służących, człowieku. Przywieź ich tu kilku. Zostaną z księżniczką Christina, dopóki jej ciotka nie wróci ze wsi. Byl zmuszony wydawać polecenia krzykiem, bo inaczej woźnica by go nie usłyszał. Po ulicy przejeżdżała akurat parada powozów, odwożących gości z balów. Markiz wiedział, że powinien się wstydzić tego, co właśnie uczynił. Kiedy spostrzegł pierwszy powóz, mógł po prostu odesłać woźnicę i szybko zamknąć drzwi. - Przyjęcie u Thompsonów musiało się właśnie skończyć - rzucił niedbale do Christiny stojącej za jego plecami. Uśmiechnął się nawet, gdy usłyszał, jak sapnęła, zadowolony, że rozumie w jakiej znalazła się sytuacji. Potem oparł się o framugę i pomachał do zaskoczonych pasażerów pierwszego powozu. - Dzień dobry, lady Margaret - zawołał, zupełnie ignorując fakt, że jego spodnie były zapięte tylko częściowo. 204 LWICA Przez ramię rzucił do Christiny: - Lady Margaret wygląda tak, jakby miała wypaść z powozu. Wisi do połowy za oknem. - Lyonie, jak mogłeś? - oburzyła się Christina. - Przeznaczenie, moja najdroższa. - Co? Pomachał jeszcze trzem następnym powozom i dopiero wtedy zamknął drzwi. - To powinno wystarczyć - rzucił bardziej do siebie niż do towarzyszki, która przeszywała go wzrokiem ostrym jak sztylet. - A teraz, czy nadal upierasz się, że nie możesz za mnie wyjść? - Nie masz wstydu! - krzyknęła, kiedy wreszcie odzyskała głos. - Nie, Christino. Właśnie zabawiłem się w Pana Boga. Nadal wierzysz w przeznaczenie? - Nie wyjdę za ciebie bez względu na to. jaki skandal wywołasz! Gdyby nie była taka wściekła, próbowałaby jeszcze raz wszystko mu wytłumaczyć". Ale Lyon uśmiechał się do niej z tak pewną siebie, arogancką i zwycięską miną że postanowiła nie wyjawiać rau prawdy. Nie mogła się jednak długo gniewać. Markiz niespodziewanie przyciągnął ją do siebie i pocałował z rozmachem. Kiedy ją puścił, nie miała już siły na niego krzyczeć. - Wyjdziesz za mnie. Ruszył do schodów, szukając po drodze butów. Christina przywarła do poręczy i przyglądała mu się uważnie. - Sądzisz, Lyonie, że zrujnowanie mi opinii ma jakieś znaczenie? - To dobry początek - odkrzyknął. - Pamiętaj: co ma się zdarzyć, zdarzy się. To twoje własne słowa, nie moje. - Powiem ci, co się zdarzy - powiedziała głośno Christina. 205 JULIE GARWOOD LWICA - Nie pozostanę w Anglii aż tak długo, żeby przejmować się reputacją. Nie rozumiesz, Lyonie? Muszę wrócić do domu. Wiedziała, że ją usłyszał. Krzyczała tak głośno, że aż ściany drżały. Lyon zniknął za rogiem, ale Christina cierpliwie czekała, aż wróci na dół. Nie miała zamiaru za nim chodzić. Nie, doskonale wiedziała, że gdyby to uczyniła, znowu wylądowaliby w łóżku. I najprawdopodobniej ona sama by go do tego prowokowała. Poza tym, dodała w myśli, nienawidzę go. Jest podstępny jak żmija. Markiz zszedł na dół już całkowicie ubrany. Udawał, że nie widzi Cnristiny. Milczał aż do przyjazdu powozu. Wraz z nim zjawiło się dwóch potężnych lokai i jedna przysadzista pokojówka. Lyon wydał służącym polecenia. Christina z oburzeniem przysłuchiwała się jego wielko-pańskiej mowie. Kiedy zaznaczył, że służba ma za zadanie ją ochraniać i nie wpuszczać nikogo do domu bez jego uprzedniej zgody, postanowiła się sprzeciwić". Spojrzenie, jakie rzucił, kazało jej się zastanowić. Miała okazję poznać nową stronę charakteru Lyona. W tej chwili bardzo przypominał Czarnego Wilka wydającego rozkazy wojownikom. Mówił podobnie chłodno, ostro i władczo. Instynkt podpowiadał Christmie, że lepiej mu się teraz nie sprzeciwiać. Postanowiła zignorować go tak. jak i on ignorował ją. Nie wytrwała jednak długo. Wpatrywała się w kominek nieobecnym wzrokiem, kiedy nagle usłyszała sążniste przekleństwo. Odwróciła się i zobaczyła, że Lyon zrywa się z kanapy. Usiadł na jej nożu. - Masz za swoje - mruknęła. Uważnie przyglądał się ostrzu Chciała odebrać mu nóż, ale Lyon nie pozwolił na to. - Należy do mnie - oświadczyła. 206 - A ty do mnie, mały wojowniku - odburknął. - Przyznaj to, Christino, albo przysięgam, że zaraz ci pokażę, jak prawdziwy wojownik robi użytek z takiego narzędzia. Wpatrywali się w siebie przez długą, napiętą chwilę. - Ty naprawdę nie wiesz, na co się narażasz. Dobrze, Lyonie. Na razie - to znaczy do czasu, dopóki nie zmienisz zdania - należę do ciebie. Zadowolony? Markiz opuścił nóż i przyciągnął Christinę do siebie, po czym zaczął jej udowadniać, jak bardzo jest usatysfakcjonowany. 9 Edward wyjechał, by zdusić powstanie na zachodzie. Kiedy zjawił się kapitan statku, którym miałam odpłynąć, kazałam mu zaczekać przed pokojami mojego męża, a sama weszłam tam, by ukraść klejnoty. Przez chwilę myślałam o zostawieniu Edwardowi liściku, potem zrezygnowałam z tego pomysłu. Odpłynęliśmy natychmiast, ale bezpieczna poczułam sie dopiero po dwóch dniach podróży. Większość czasu spędziłam pod pokładem, ponieważ straszliwie chorowałam. Nie mogłam jeść i sądziłam, że to z powodu pogody. Dopiero po tygodniu zaczęłam sobie zdawać sprawę z prawdy. Nosiłam w łonie dziecko Edwarda. Boże, wybacz, ale modliłam się o Twoją śmierć, Christino. Dziennik 7 wrzeSnia 1795 Poniedziałek ofcaziu Me dla Chnsuny prtba wyuzymrio-icł. Choć opierali sic, jik nuigłŁ sluzacy Lyonu ipakuwili jej dobytek i \t południe przewieźli do domu macki mortLiuL Christina upleratit się. ze nigdzie nic pojdeic. Aa luie^iu wmca vi niiMcnoy pooiedziiuelc i ze umi dl SLihic rudę do lego czasu. Nikt jednak nie zwracał ni nią uwagi. Służący LWICA wypełniań' polecenia swojego pracodawcy i choć odnosili się do niej życzliwie, każdy z nich radził, by zwróciła się z protestami bezpośrednio do markiza Lyonwooda. Choć nie widziała Lyona od piątku, jego obecność była doskonale wyczuwalna. Nie pozwolił jej pójść na bal do Crestona i w ogóle nigdzie. Christina przypuszczała, że markiz obawia się jej ucieczki. Pomyślała też, że być może pragnie oszczędzić jej nieprzyjemności. Nie chce, by doszły do niej powtarzane szeptem plotki o ich romansie. Oczywiście, zdarzył się skandal, ale przecież markiz sam był sobie winien. Teraz bał się, że złośliwe komentarze sprawią jej przykrość. No tak, połowa towarzystwa widziała ją i rozebranego Lyona. Skandal na dużą miarę. Christina słyszała, jak Colette, służąca, którą przysłał jej markiz, powtarzała co bardziej pikantne kawałki z rozmowy podsłuchanej na targu. Po południu księżniczka dostała potężnej migreny. Głowa zaczęła jej pękać zaraz po tym, jak przeczytała w gazecie zawiadomienie o jej ślubie z Lyonem. Miał się odbyć w przyszłą sobotę. Colette weszła do salonu w chwili, gdy Christina darła gazetę. - Och, proszę pani, czy to nie romantyczne, sposób, w jaki markiz lekceważy tradycję? Robi to, na co ma ochotę i zupełnie nie przejmuje się zdaniem innych. Księżniczce wcale nie wydawało się to takie romantyczne. Miała ochotę wyć. Poszła na górę do swojej sypialni z nadzieją, że znajdzie tam odrobinę spokoju, ale ledwo zamknęła za sobą drzwi, znowu jej przerwano. W salonie czekał na nią gość. Ponieważ Lyon zabronił wpuszczać kogokolwiek, wydało się logiczne, że to właśnie on przyszedł z wizytą. Wpadając do salonu, Christina walczyła z wybuchem wściekłości. JUUE GAKWOOD - Jeśli sądzisz, że wolno ci... Zamilkła w pół zdania, widząc starszą kobietę. - Jeśli co sądzę, moja droga? - zapytała nieznajoma lekko przestraszonym głosem. Christina zarumieniała się ze wstydu, szybko jednak wróciła jej śmiałość, bo starsza pani uśmiechnęła się do niej, przy czym wokół jej ust i oczu pojawiły się zmarszczki mimiczne. Wyglądała na miłą osobę, choć nie odznaczała się wielką urodą. Zakrzywiony nos zajmował większą część twarzy, a nad górną wargą wyraźnie rysowała się ciemna linia włosków. Była to kobieta wysoka, postawna, o szerokich ramionach. Wydawało się, że jest mniej więcej w wieku księżnej. - Przepraszam, że na panią krzyknęłam, madame, ale myślałam, że to markiz Lyonwood - wyjaśniła Christina i złożyła głęboki ukłon. - To wielka odwaga, moje dziecko. - Odwaga? Nie rozumiem. - Księżniczka zdziwiła się. - Podnosić głos na mojego bratanka. To dowód, że posiadasz wielkiego ducha - oświadczyła starsza pani. Pokazała ruchem głowy, by Christina usiadła. - Znam Lyona od wczesnego dzieciństwa i nigdy nie miałam odwagi na niego krzyknąć. No, a teraz pozwól, że się przedstawię - kontynuowała. - Jestem ciotką Lyona. Ciotką Harriettą, dla ścisłości. Jestem młodszą siostrą jego ojca i ponieważ wkrótce zostaniesz markizą Lyonwood, już teraz możesz do mnie mówić ciotko Harrietto. Czy jesteś już gotowa do przenosin, czy może potrzebujesz jeszcze trochę, czasu? Z przyjemnością poczekam tu na ciebie, jeśli tylko dostanę filiżankę herbaty. Och, znowu zrobiło się tak gorąco, prawda? - zapytała na koniec. Christina nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Patrzyła, jak starsza pani podnosi z kolan mały wachlarz, otwiera go jednym ruchem i nieco zbyt energicznie wachluje nim twarz. Ze względu na jej podeszły wiek Christina postanowiła LWICA zachować się wyjątkowo grzecznie. Starszych należało szanować, a kiedy to możliwe, słuchać bez protestu. Tak postępowali Dakoci i tak została wychowana Christina. Skinęła głową i powiedziała: - To dla mnie honor, że mogę cię poznać, ciociu Harrietto. Jeśli tylko zgodzisz się mnie wysłuchać, pragnęłabym wyjaśnić ci tę sytuację, która mnie wydaje się nieporozumieniem. - Nieporozumieniem? - zdziwiła się staruszka. Jej głos zdradzał rozbawienie. Wycelowała wachlarzem w Christinę. - Moja droga, czy mogę mówić z tobą otwarcie? Lyon zlecił mi dopilnowanie, byś przeniosła się do domu jego matki. Obydwie wiemy, że dopnie swego. Nie patrz na mnie z takim żalem, dziecko. On ma na sercu jedynie twoje dobro. - Tak, madame. - Czy chcesz wyjść za Lyona? To proste pytanie nie mogło pozostać bez odpowiedzi. Staruszka uważnie wpatrywała się w księżniczkę. Trochę jak jastrząb, pomyślała Christina. - Więc jak. dziecko? Christina zastanawiała się, jak tu osłodzić nieco prawdę. - To, czego bym chciała, a co jestem zmuszona uczynić, to dwie odrębne sprawy. Staram sie ochronić Lyona przed popełnieniem straszliwej pomyłki, madame. - Mówisz, że wasze małżeństwo byłoby pomyłką? - dopytywała się ciotka Harriettą. - Myślę, że tak - potwierdziła księżniczka. - Jestem znana z otwartości, Christino, wiec zapytam bez ogródek. Czy kochasz mojego bratanka? Christina czuła, że się rumieni. Patrzyła na ciotkę Harriettę przez dłuższą chwilę. - Nie musisz mi odpowiadać, dziecko. Sama widzę, że tak - Staram się go nie kochać - wyszeptała dziewczyna. Staruszka znowu zaczęła się wachlować. - Nie rozumiem tej ostatniej uwagi. Nie, nie rozumiem. 210 211 JUUE GARWOOD Lyon uprzedzał mnie. że dopiero niedawno nauczyłaś się mówić po angielsku i że czasami twoje wypowiedzi wydają się nie mieć sensu. No, nie czerwień się, Christino, nie mówił tego, by cię krytykować. Czy zdajesz sobie sprawę, jakie to wspaniałe, że wasz związek oprze się na miłości? - Kiedy poznałam Lyona, byłam przekonana, że jesteśmy dla siebie stworzeni... na krótko. Myślałam, że to nasze przeznaczenie - dodała, widząc brak zrozumienia na twarzy staruszki. - Przeznaczenie? - uśmiechnęła się. - Cóż za romantyczne pojęcie, Christino. Myślę, że jesteś dokładnie tą osobą, której potrzebuje mój bratanek. To taki poważny i zgorzkniały człowiek. A teraz wyjaśnij mi, co miałaś na myśli mówiąc „na krótko"? Czy uważasz, że łatwo jest przestać kogoś kochać? Dość powierzchowne podejście, nie sądzisz? Christina nie wiedziała do końca, co miało oznaczać pytanie staruszki. - Lyon pragnie ożenić się z księżniczką Ja pragnę wrócić do domu. To naprawdę bardzo proste. Wyraz twarzy ciotki Harrietty przeczył temu twierdzeniu. - W takim razie Lyon będzie musiał wraz z tobą wrócić do domu - uznała. - Jestem pewna, że i tak bardzo będzie chciał odwiedzić twoją ojczyznę. Ta absurdalna sugestia rozśmieszyła Chnstinę. - Widzisz? Już zdołałam cię rozweselić - ucieszyła się staruszka. - No, to oczywiste, że Lyon zawiezie cię w odwiedziny do domu. Christina uznała, że postąpiłaby nieuprzejmie otwarcie sprzeciwiając się gościowi, postanowiła więc zmienić temat. Po zaordynowaniu poczęstunku następną godzinę spędziła na słuchaniu zabawnych rodzinnych historyjek. Dowiedziała się też, że ojciec Lyona umarł we śnie, gdy syn był w szkole. Christina pomyślała, że to naprawdę smutne, iż nie mógł w tej tragicznej chwili towarzyszyć ojcu. Potem ciotka Harrietta mówiła o żonie Lyona, Lettie, 212 LWICA która zmarła przy porodzie. Historia była tak smutna, że Christina z trudem hamowała łzy. Po godzinie obie panie wyruszyły do domu matki Lyona. Christina była tu już wcześniej z wizytą u lady Diany, tak więc przepych miejsca nie zdołał jej tym razem odebrać tchu w piersiach. Duży hol zalewało światło świec. Pokój przyjęć położony po lewej stronie był co najmniej trzy razy większy od każdego pokoju, jaki Christina do tej pory widziała. Po prawej stronie znajdowała się jadalnia. Prawie całą zajmował długi i wąski stół, tak starannie wypolerowany, że można się było przejrzeć w nim jak w lustrze. Po każdej jego stronie stało szesnaście krzeseł. Christina doszła do wniosku, że w tym domu musi mieszkać bardzo dużo osób. Lyon niezwykle dbał o swoją rodzinę. Wszędzie krzątała się służba. Ciotka Harrietta wyjaśniła, że za wszystko płaci jej bratanek. Ze schodów zbiegła lady Diana, by przywitać gościa. - Lyon czeka na ciebie w bibliotece - poinformowała. - Och, Christino, wspaniale ci w różowym. To taki subtelny kolor - dodała. - Wiesz, chciałabym mieć tak delikatną budowę jak ty. Przy tobie czuję się jak słonica. Ponieważ Diana ani na chwilę nie przerywała monologu, Christina uznała, że nie musi jej odpowiadać. Poszła za Dianą na piętro do biblioteki. Był to jasny i przestronny pokój, ale tylko tyle zdołała zauważyć, gdyż zaraz po wejściu całą uwagę skupiła na Lyonie. Stał przy oknie, odwrócony do niej plecami. Nagle poczuła, że ogarnia ją wściekłość za wielkopański sposób, w jaki markiz obszedł się z jej życiem. Coś ściskało ją w gardle i wiedziała, że za chwilę zacznie krzyczeć. Ze względu na obecność Diany pohamowała emocje, a nawet udało jej się przywołać na usta uśmiech. - Lady Diano, czy mogę porozmawiać z pani bratem na osobności? ¦ 213 JUUE GARWOOD - Och, sama nie wiem, czy to dobry pomysł. Ciocia Harrietta mówi, że nie wolno was zostawiać samych nawet na krótko. Rozumiesz, Christino, doszły ją plotki - szeptem podzieliła się z gościem wątpliwościami. - Ale ciotka jest teraz na dole, wiec jeśli przyrzekniesz mi, że to potrwa tylko chwilę, to nikt nie... - Diano, zamknij za sobą drzwi. Lyon odwrócił się od okna. Wydając polecenie siostrze, wpatrywał się w Christinę. Księżniczka wytrzymała to spojrzenie. Nie zamierzała się poddać. I oczywiście nie zamierzała ani chwili dłużej zastanawiać się nad tym, że Lyon jak zawsze prezentował się niesamowicie przystojnie. Miał na sobie ciemnoniebieską kurtkę do konnej jazdy, w której jego ramiona wydawały sie szersze niż zwykle. Nagle zdała sobie sprawę, że markiz patrząc na nią marszczy czoło. Najwyraźniej był na nią zły. Była tak zaskoczona, że ledwie mogła wydobyć z siebie głos. Jak on śmie jeszcze się na nią złościć? To przecież ona ma powody do gniewu. - Słyszałem, że przyjęłaś zaproszenie barona Thorpa na zabawę u Westleya Czy to prawda? - Skąd o tym wiesz? - zdziwiła się Christina. - Czy to prawda? Nie podniósł głosu, ale dał się w nim słyszeć szorstki ton. - Tak, Lyonie, przyjęłam zaproszenie barona. Złożył mi je w zeszłym tygodniu. Idę na to przyjęcie na otwartym powietrzu - wcale ranie nie obchodzi, czy jesteś na mnie zły, czy nie. Dałam słowo i nie wypada mi teraz się wycofać. - Nigdzie nie pójdziesz, chyba że w mo im towarzystwie. - Zanim ponownie się odezwał, wziął głęboki oddech. - Nie wypada, by kobieta, która w niedługim czasie ma wyjść za mąż, umawiała się z obcymi mężczyznami. To oczywiste, kochanie, że nie rozumiesz sytuacji. W sobotę bierzemy ślub, wiec niech mnie diabli wezmą jeśli zgodzę się, żebyś 214 LWICA dzień wcześniej wychodziła dokądkolwiek z innym mężczyzną. Lyon starał się panować nad sobą ale kończąc zdanie, krzyczał. - Nie wyjdę za ciebie! - odkrzyknęła Christina tym samym tonem. - Nie wolno nam tego uczynić. Nie widzisz, że chcę cię ochronić? Nic o mnie nie wiesz. Na Boga, ty pragniesz księżniczki. - Christino, jeśli zaraz nie zaczniesz mówić zrozumiale... Markiz niespodziewanie ruszył z miejsca i zanim Christina zdążyła się cofnąć, porwał ją w objęcia. Nie próbowała z nim walczyć. - Gdybyś nie był tak uparty, Lyonie, dotarłoby do ciebie, że mam rację. Muszę znaleźć kogoś innego. Jeśli Thorpe nie przyjmie mojej propozycji, pójdę do kogokolwiek, nawet do Splicklera. Markiz wziął głęboki, uspokajający oddech. - Posłuchaj mnie uważnie, Christino. Nikt inny oprócz mnie cię nie dotknie. Splickler nie będzie w stanie chodzić jeszcze co najmniej przez miesiąc, a co do Thorpea, to przewiduję dla niego daleką podróż. Uwierz mi, że każdego mężczyznę, którego zaszczycisz swoją uwagą czeka kilka niemiłych niespodzianek. - Nie śmiałbyś. Jesteś markizem. Nie możesz tak po prostu straszyć ludzi. Dlaczego Splickler nie może chodzić? - zapytała nagle. - Pamiętam, że Rhone walnął go drzwiami w nos. Przesadzasz. Chyba nie... - Och, chyba tak. - I jeszcze masz czelność się uśmiechać? - Robię to, co chcę, Christino. - Pogładził palcem jej usta. Miała ochotę go ugryźć. Już po chwili jednak ramiona opadły jej bezradnie. Wystarczyło, że Lyon jej dotknął, a natychmiast przestawała myśleć. Na Boga, znowu czuła znajome mrowienie. 113 Pozwoliła się pocałować, nawet sama otworzyła usta, a potem uleciał z niej cały gniew. Lyon nie przestawał jej pieścić, dopóki nie odpowiedziała mu z tą samą namiętnością i puścił dopiero w chwili, gdy zarzuciła mu ramiona na szyję i przywarła do niego. - Christino, jesteś szczera tylko wtedy, gdy się ze mną całujesz. No, a teraz już wystarczy. Księżniczka oparła mu głowę na piersi. - Nie oddam ci serca, Lyonie. Nie będę cię kochała. Potarł policzkiem o jej głowę. - Będziesz, moja słodka, będziesz. - Jesteś bardzo pewny siebie - mruknęła. - Oddałaś mi się, kochana. To zrozumiałe, ze jestem pewny siebie. Przerwało im głośne pukanie do drzwi. - Lyonie, puść ją natychmiast. Słyszysz ranie? Pytanie nie miało zbytniego sensu. Ciotka Harrietta krzyczała tak głośno, że słychać ją było na ulicy. - Skąd ona wie, że mnie obejmujesz, Lyonie? Czy jest jasnowidząca? - z lekkim przestrachem zapytała Christina. - Jaka? - zdziwił się markiz. - Otwórz drzwi i to już! - krzyknęła ciotka. - Jasnowidząca - szepnęła Christina, gdy staruszka umilkła. - Potrafi widzieć przez drzwi. Markiz wybuchnął śmiechem Christina poczuła w uszach , nieprzyjemny ucisk. - Nie, moja kochana. Ciotka Harrietta po prostu dobrze mnie zna. Księżniczka wyglądała na zawiedzioną. Kiedy starsza pani ponownie krzyknęła, odwróciła się w stronę drzwi. - Jeśli mi coś przyrzekniesz, wyjdę za ciebie w sobotę - stwierdziła. Lyon potrząsnął głową. Ta niewinna istota nadal nic nie rozumiała. Z przyrzeczeniami czy bez, i tak za niego wyjdzie. - Wiec? - ponaglała. 216 LWICA - Co mam ci przyrzec? Christina odwróciła się i popatrzyła na niego. Stał z założonymi na piersiach rękami, w wyczekującej pozie. - Po pierwsze, musisz mi przyrzec, że pozwolisz mi wrócić do domu, kiedy wykonam tu już swoje zadanie. Po drugie, przyrzeknij, że się we mnie nie zakochasz. - Po pierwsze, Christino, nigdzie nie pojedziesz. Po drugie, nie mam pojęcia, dlaczego nie chcesz, żebym cię kochał, ale postaram się zastosować do tej prośby. - Spodziewałam się, że nie będzie to łatwe. Po prostu wiedziałam - mruknęła Christina. Nagle otworzyły się drzwi. - No, dlaczego mi nie powiedzieliście, że nie są zamknięte? - złościła się ciotka Harrietta. - Christino, czy wyjaśniłaś już nieporozumienie? - zapytała. - Postanowiłam, że na krótko wyjdę za Lyona. - Na długo - mruknął. Sposób rozumowania tej kobiety coraz bardziej go zdumiewał. Miał ochotę mocno nią potrząsnąć. - To dobrze. A teraz chodź ze mną Christino. Pokażę ci twój pokój. Sąsiaduje z moją sypialnią - dodała staruszka, przy okazji posyłając Lyonowi długie i znaczące spojrzenie. - Dopóki ja tu jestem, nie będzie żadnych nocnych spotkań. - Za minutkę - rzucił do ciotki Lyon. - Christino, przed wyjściem odpowiedz mi na jedno pytanie. - Zaczekam za progiem - zaznaczyła ciotka Harrietta, nim przymknęła drzwi. - Co to za pytanie? - zainteresowała się Christina. - Czy nie zmienisz zdania do soboty? Może lepiej, żebym do tego czasu trzymał cię pod kluczem. - Uśmiechasz się, jakbyś właśnie tego pragną! - stwierdziła Christina. - Nie, nie zmienię zdania. Lyonie, będziesz bardzo żałował swojej decyzji - dodała ze współczuciem. - Nie jestem tym, za kogo mnie masz. - Doskonale wiem, co mi się dostaje - odparł markiz. 217 JUUE GARWOOO - Chcesz za mnie wyjść, bo odpowiadam ci jako partner w łóżku - rzucił, świadom, że jego stwierdzenie jest szczytem arogancji Nie przypuszczał, by Christina zechciała je skomentować - Nie. Otworzyła drzwi, uśmiechnęła się do ciotki Harrietty, ale po chwili ponownie odwróciła się do markiza. - Chcesz poznać" całą prawdę, Lyonie? - To by była miła odmiana - z przekąsem odparł markiz. - W obecności ciotki Harrietty? - upewniła się. Przerażona staruszka westchnęła i ponownie przymknęła drzwi. Christina usłyszała, jak mamrocze, że nie potrzebuje wachlarza, bo doskonale zastępują go drzwi, ale nie do końca rozumiała, co starsza pani ma na myśli. - Odpowiedz mi, Christino, ale całkowicie szczerze. Nagłe zniecierpliwienie markiza zirytowało księżniczkę. - Dobrze. Wyjdę za ciebie, bo tak wspaniale dałeś sobie radę z tymi złoczyńcami. - A co to ma wspólnego z małżeństwem? - zdziwił się. - Och, wszystko - Christino, czy chociaż raz w życiu możesz mówić sensownie? - niemal błagał markiz. Księżniczka uzmysłowiła sobie w tym momencie, że nie uniknie kłamstwa. Prawda potrafi być często o wiele bardziej przygnębiająca i bardziej skomplikowana niż kłamstwo. Tylko co takiego można na poczekaniu wymyślić? - Staram się, Lyonie. Musisz zrozumieć, że choć sama potyczka nie była niczym specjalnym, to ty walczyłeś jak prawdziwy wojownik. - I? - To dla mnie całkowicie oczywiste. - Christino-upomniał ją głosem zduszonym wściekłością. - Niełatwo cię będzie zabić. Teraz już znasz całą prawdę. Czy jesteś zadowolony? Lyon skinął głową co miało chyba oznaczać, że zrozumiał 218 jej wywód Jedno wiedział na pewno: Christina nigdy więcej niczym go już nie zaskoczy Ale co też miała na myśli mówiąc, że niełatwo będzie go zabić? - Czy chcesz przez to powiedzieć, że kiedy się pobierzemy, będziesz próbowała mnie zabić, ale ponieważ umiem się bronić, może ci się to nie udać? I właśnie dlatego za mnie wychodzisz? - Naturalnie, że nie - odparła Christina. - Jak możesz nawet myśleć, że chciałabym cię skrzywdzić? Cóż za obrzydliwe podejrzenia, Lyonie. - W porządku - rzucił markiz, zaciskając dłonie. - Przepraszam, że wpadłem na tak niegodziwy pomysł. Christina popatrzyła na niego podejrzliwie. - No, spodziewam się - mruknęła pod nosem. - Przyjmuję twoje przeprosiny - dodała zgryźliwie. - Wyglądasz na tak zdezorientowanego, że chyba mówisz szczerze. Lyon przyrzekał sobie w duchu, że nie straci cierpliwości. Nie wiedział tylko, czy uda mu się pozostać przy zdrowych zmysłach. Słuchając Christiny, czuł, że w głowie ma sieczkę. Postanowił nie puścić jej, dopóki nie wydobędzie z niej prawdy. (-hrLNlJn\j — Jiiczitt ^JuScm uii lapLninym, ie mfjgFhy nim u&pic niemowie - skoro już lltjijJiu-. te nie jesieni oaołht kiorn łatwo rabie" - prry (pkizji, wttaiecuiy ci jemem m pokładaną we mnie wian; - to mOKC przypadkowo wjeflŁ kto zamlerzu tego cIuIcueLm^ - C«(M> dakonró? - Itabić umie - ptiwtńrzjT Lyon. Mstmawiając *it m jak długo slaitiy mii cicrpliwufid. Zamiast mu odpowiedzieć CfanKtirm otworzyli drzwi i uirniechnrlA się cło senjącej r& nicmcinUti HamEtJy- Biedni kt*icLi jtii miała aiś pOWWrtcleć, ale uuum riiiiżyla Wydobyć Llu\ drzwi punnwnjE *vt wimlmely. K^idtiicJn upewniała się. czy Etan/n pani nie podaLbcliuje. 219 JULIE GARWOOD LWICA mim Gji.woon - Mój ojciec. Wraca do Anglii. Zamierza mnie zabić. Lyonie, przyrzekam, że dopóki tu będę, nie pozwolę mu ciebie skrzywdzić. - Christino, dlaczego martwisz się o mnie, skoro to tobie grozi niebezpieczeństwo? - Och, bo ojciec, żeby dotrzeć do mnie, najpierw będzie musiał pozbyć się ciebie - stwierdziła. - Jesteś bardzo zaborczy i traktujesz mnie jak swoją własność. Tak, tak, taki jesteś - dodała, kiedy wydało się jej, że markiz zamierza zaprzeczyć. - Zostaniesz moim strażnikiem. Niespodziewanie Lyon poczuł ogromne zadowolenie, choć nie do końca był przekonany, czy ostatnie słowa Christiny ma potraktować jako komplement. Postanowił więc się upewnić. - A więc ufasz mi? - zapytał. Księżniczka zrobiła zdumioną minę. - Ufać białemu człowiekowi? Nigdy. Energicznie otworzyła drzwi z zamiarem ułagodzenia 'nieźle już rozzłoszczonej ciotki Harrietty, jednocześnie myślami nadal krążyła wokół słów Lyona. Ufać mu? Skąd, na Boga, ten śmieszny pomysł? - Już najwyższy czas. młoda damo. Można się zestarzeć, czekając na ciebie. - Ciociu Harrietto, wdzięczna ci jestem za cierpliwość. Miałaś rację, rozmowa z Lyonem rozwiała moje wątpliwości. Możemy już pójść obejrzeć mój pokój. Chciałabym pomóc służącej przy rozpakowywaniu. Sądzisz, że wystarczy tu miejsca dla ciotki Patrycji, kiedy wróci do Londynu w przyszłym tygodniu? Księżna będzie zawiedziona, gdy się dowie, że się wyprowadziłam. Christina umyślnie zarzuciła staruszkę serią pytań, wiedząc, że uwielbia wszystkim kierować i natychmiast zapomni o złości. - Oczywiście, że miałam rację. A teraz chodź za mną. Czy wiesz, że Diana zaprosiła gości na dzisiejsze popołudnie? 220 LWICA Zjawiło się już sporo osób. Wszyscy niecierpliwie czekają by cię poznać", Christino. Ostatnim podekscytowanym słowom staruszki towarzyszyło ciche trzaśniecie drzwi. Lyon wrócił do okna. Zobaczył gości w ogrodzie, ale zaraz o nich zapomniał. Części układanki zaczynały do siebie pasować. Markiz skoncentrował się nad nowym elementem. Christina uważa, że jej ojciec przyjedzie do Anglii. ' Żeby ją zabić. Przestrach w oczach księżniczki, jej roztrzęsiony głos wskazywały na to. że tym razem mówiła prawdę. Jednak wiedziała o wiele więcej, niż ujawniła. To, co powiedziała, miało tylko uczulić go na niebezpieczeństwo. Bała się o niego. Markiz nie bardzo wiedział, czy ma się czuć urażony, czy szczęśliwy. W jednym zgadzał się z Christina: był zaborczy i nie dopuści, żeby spotkało ją coś złego. Tylko skąd te podejrzenia? Dlaczego posądzała własnego ojca o tak niecne zamiary? Przecież podobno, jak twierdził sir Reynolds, nigdy go nawet nie widziała? Brakowało w tym sensu, chyba że matka Christiny żyła dłużej, niż wszyscy sądzą i zdążyła ostrzec córkę... a może kogoś innego. Kto wychował Christinę? Z pewnością nie Summer-tonowie, pomyślał markiz. Ale z niej mała kłamczucha. Choć powinien być wściekły za to. że go oszukiwała, w gruncie rzeczy czuł się rozbawiony. Domyślał się, że Christina kłamała tylko po to, by oszczędzić mu niepokoju. O ileż prościej by było, gdyby powiedziała mu całą prawdę. Oczywiście nie uczyni tego, ale przynajmniej teraz rozumiał, czym się kierowała. Nie ufała mu. Nie, poprawił się w duchu, nie ufała białym ludziom. Miała chyba na myśli Anglików...? Klucz do zagadki spoczywał w rękach misjonarza. Lyon wiedział, że pozostaje rau tylko zachować cierpliwość. Bryan 221 JUUE GARWOOD przysłał notatkę, w której pisał, iż Mick przypomniał sobie nazwisko nieznajomego. Brzmiało ono - Claude Deavenrue. Zaraz po otrzymaniu wiadomości markiz wysłał na poszukiwanie misjonarza swoich dwóch zaufanych ludzi. Wprawdzie Mick twierdził, iż Deavenrue zamierza zatrzymać się w Anglii w drodze powrotnej do kolonii, jednak Lyon wolał nie polegać" aa słowach nie dożywionego marynarza. Zawsze istniała możliwość, że misjonarz zmieni zdanie albo że Mick coś źle usłyszał. Nie, Lyon postanowił nie ryzykować. Musi jak najszybciej skontaktować się z Francuzem. I choć już wcześniej o tym myślał, teraz miał po temu naprawdę poważne powody. Niepokoił się. Nie był pewien, czy ojciec Christiny stanowi rzeczywiste zagrożenie, ale instynkt nakazywał mu ostrożność. Pragnienie, by chronić Christinę, stało się przymusem. Już dawno markiz nauczył się słuchać głosu intuicji. Szrama na czole przypominała mu chwilę, kiedy tego nie uczynił. Miał nadzieję, że misjonarz rzuci jakieś światło na zagadkę, że powie mu coś, co ułatwi mu zapewnienie Christinie bezpieczeństwa. Sam też już doszedł do pewnych wniosków. Jej uwagi wskazywały na to, że została wychowana przez jedną z tych odważnych rodzin z pogranicza, o których tyle słyszał. Nawet wyobrażał sobie Christinę w prostej drewnianej chacie, gdzieś w dzikiej głuszy, daleko od cywilizowanych kolonii. To by tłumaczyło, czemu tak bardzo lubiła chodzić boso, kochała wolną przestrzeń, znała odgłosy wydawane przez lwy, a nawet widziała bawoły. Tak, to wytłumaczenie miało sens, ale nie zamierzał sztywno się go trzymać, dopóki nie otrzyma potwierdzenia od Deavenrue. Lyon westchnął długo i przeciągle. Czuł, że robi wszystko, co w danej chwili wydawało mu się możliwe. Potem zaczął się zastanawiać nad następnym palącym problemem. Chris-tina upierała się, że chce wrócić do domu. 222 LWICA Markiz przyrzekł sobie, że znajdzie sposób, by namówić ją do pozostania w Anglii. Głośne pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia. - Masz dla nas czas, Lyonie? - zapytał Rhone. - Boże, tak się krzywisz, że można by się ciebie przestraszyć - rzucił wesoło lord - Andrew, niech cię to nie przeraża - poradził młodemu mężczyźnie, który stał u jego boku. - To zwykły nastrój Lyona. Prawdopodobnie rozmawiałeś niedawno z Christiną? - zapytał kpiąco. Kiedy markiz skinął głową na potwierdzenie, Rhone zaczął chichotać. - Andrew nie poznał jeszcze twojej narzeczonej, Lyonie. Pomyślałem, że sam chciałbyś mu ją przedstawić. - Miło cie widzieć, Andrew - przywitał przybysza markiz. Złościł się, że mu przeszkodzono: nie miał ochoty na uprzejmości, o czym świadczyło wymowne spojrzenie, które rzucił Rhone'owi. Przyjaciel obciągnął rękaw kurtki. Prawdopodobnie po to, by ukryć bandaż, pomyślał Lyon. Nie powinien jeszcze pokazywać się w towarzystwie. Szkoda, że nie są sami, bo natychmiast by mu to powiedział. Pewnie dlatego przyciągnął tu ze sobą tego Andrew, że chciał uniknąć kłótni. - Panie są w ogrodzie - poinformował Rhone, ignorując ponure spojrzenie markiza. Podszedł do okna, po czym ruchem ręki zachęcił do tego samego towarzysza. Andrew obszedł gospodarza szerokim łukiem i stanął obok Rhone'a. Po jego zaczerwienionej twarzy widać było, że jest ogromnie skrępowany. - Może lepiej będzie, jak zaczekam na dole. - Zająknął się. - Przeszkadzamy markizowi - zakończył szeptem. - A oto Christiną - zwrócił uwagę towarzysza lord, udając, że nie usłyszał jego szeptu. - Stoi pomiędzy dwiema paniami, zaraz przy krzewach. Nie poznaję tej ładnej osóbki, z którą teraz rozmawia - ciągnął Rhone. - Czy wiesz, I Lyonie, kim jest ta blondynka? 223 JUUE GARWOOD Markiz skierował wzrok na gości. Jego siostra zaprosiła na dzisiejsze popołudnie co najmniej pół socjety. Od razu dostrzegł Christine. Wydało mu się, że jest zmieszana uwagą, jaką jej poświęcano. Wszysdcie panie zdawały się mówić do niej na raz. Nagle po ogrodzie rozeszły się tony piosenki. Goście natychmiast odwrócili się w stronę pieśniarza, któremu ktoś akompaniował na szpinecie. Drzwi do pokoju muzycznego zostały otwarte. Christina lubiła muzykę. Lyon poznał to po tym, jak sie poruszała - suknia aż wirowała wokół jej stóp. Wyglądała zachwycająco. Uśmiech zadowolenia na jej ustach sprawił, że markiz poczuł w sercu ciepło. Christina wydawała się zahipnotyzowana melodią. Lyon patrzył, jak wyciąga rękę, zrywa z krzewu liść i zaczyna sie nim bawić, cały czas kołysząc się w takt muzyki. Wyglądało na to, że nie wie, co robi. Patrzyła wprost na śpiewaka, odprężona, jakby we śnie. Lyon wiedział, że zupełnie nie zdaje sobie sprawy, iż jest obserwowana, bo przecież wtedy nie zjadłaby liścia i nie sięgnęła po następny - Sir, która z pań to księżniczka Christina? - zapytał Andrew w chwili, gdy Rhone zaczął dusić się ze śmiechu Najwyraźniej on także przyglądał się Christinie. - Sir? - Tamta blondynka - mruknął markiz, potrząsając głową. Z rosnącym niedowierzaniem patrzył, jak Christina wkłada do ust następny liść. - Która blondynka? - nalegał Andrew. - Ta, która zajada liście z krzewów. 10 Ojciec nie posiadał się z radości, że mnie widzi- Był przekonany, że Edward zgodził się na moją wizytę, a ja przez kilka dni ukrywałam przed nim prawdę. Byłam zmęczona po podróży i najpierw musiałam odzyskać siły. Potem zamierza-łam mu wszystko wyjaśnić. Ojciec doprowadzał mnie do szaleństwa. Przychodził do mojego pokoju, siadał na brzegu łóżka i mówił tylko o Edwardzie. Twierdził, Że nie rozumiem, jak wielkie szczęście mnie spotkało, iż poślubiłam tak wspaniałego mężczyznę. Kiedy już nie mogłam go słuchać, zaczęłam łkać. Opowie-działam mu przy tym, chaotycznie i nieskładnie, całą historię. Pamiętam też, że na niego nakrzyczałam. Uznał, że skoro opowiadam takie straszliwe rzeczy o własnym mężu, musiałam postradać zmysły. Próbowałam jeszcze raz z nim porozmawiać Ale on obstawał za Edwardem. Potem podsłuchałam, jak służący mówił, iż ojciec wysłał do Edwarda wiadomość, każąc mu po mnie przyjechać Z desperacji spisałam całą historię, wtaczając w to fakt, iż jestem w ciąży. Schowałam list do szafy z zimowymi ubraniami ojca. Miałam nadzieję, że minie wiele miesięcy, zanim go odnajdzie. Christino, ojciec uważał, że to z powodu swojej delikatnej natury znalazłam się w stanie wyczerpania nerwowego. 225 JULIE GARWOOD Zaczęłam planować wyjazd do mojej siostry, Palrycji. Mieszkała w koloniach wraz z.e swoim mężem. Nie śmiałam zabrać ze sobą. klejnotów. Patrycja jest jak pies myśliwski; znalazłaby je. Była taka wścibska. Zawsze czytała listy pisane do mnie. Nie, nie mogłam ryzykować i zabrać ze sobą tych kamieni. Miały dla mnie zbyt wiełkie znaczenie. Zabrałam je, by kiedyś zwrócić poddanym mojego męża. Obrabował ich, a ja miałam zamiar dopilnować, by sprawiedliwości stało się zadość. Schowałam kamienie do skrzyneczki, zaczekałam, aż się ściemni i poszłam do ogródka na tyłach domu. Zakopałam kamienie w grządce z kwiatami. Poszukaj krwistoczerwonych róż. Tam znajdziesz pudełko. DTKnrlt. | prf4xkmJa IW C-hristitm była uJenerwuwajia pfTE/ cflty CCfCCnOftiti Ja-ffobiiir Lyon stal otat, hkm^o ściskaj* ją ?n rcfcc i nie pcj/wulaj^c im najmniejsi ruch. Mcirtt hal nie. że mu ¦J.LLyriJr Be* pT/ciwy lic uśmiechaj. ai w fcemcu ChriżlUlii ?jlC2chi podejncewjic.. te ZWirloWnJ. Tdk, doiitonale sje hawii. L wyglfl.da|n na ta te wlttjolc jej /JtfHi'mt'WiLriJi 1at go ittHHdl Z4C7*] Iracić dobry niiiirfij, fciedy nic chciaJa powtórzyć" Dfttitnirh •iłów pnytfęgi nia^cjiiklcj - dopóki śmierć nfli nie rozłączy. W fcotfcu jadjuut wyszeptała Uarzucone Jej zdanie, bo ubda sobie sprawę, ie duchowny w we> lurowej c1.3ptxi.Ct IM głowie Itle poprowadzi dalej. obrzędu. u ona morzyła lylko n tym, Jcby ślub JUE Sie utkońc/yl. Bytu rmcizona, bolnJy jit nogi I dlon. która, Lyon moCrto ściskaj. Obrzuciła go pochmurnym JppojrTcnJemn DJezńutowotona, że zmil&U j4 du oszukiwania. Laplnoa, ale Lyon wcak nic S2d wydawał się przejęty. Puścił do niej oczko i uśmiechnął się łobuzersko. Nie, zupełnie się nie przejął. Po prostu zbyt był zajęty puszeniem się. Wojownicy lubią stawiać na swoim. Christina to wiedziała. Ten, oczywiScie, bardziej niż inni. W końcu jest lwem i właśnie pojmał swą lwicę. Kiedy wyszli z kościoła, przywarła do ramienia męża. Martwiła się o suknię ślubną. Bała się, że przy gwałtowniejszym ruchu podrze delikatne koronki dekoltu i rękawów. Żal jej było ciężkiej pracy trzech pokojówek, które szyły suknię pod bacznym nadzorem ciotki Hametty. Była piękna, ale niepraktyczna. Lady Diana powiedziała, że Christina będzie mogła ją założyć tylko ten jeden raz. Księżniczka uznała to za ogromne marnotrawstwo. Wspomniała o tym Lyonowi, ale on tylko się roześmiał i mocno tuląc do siebie poradził, by więcej się tym nie martwiła. Zapewnił, że posiada wystarczająco dużo pieniędzy, by codziennie, do końca życia, sprawiać jej nową garderobę. - Dlaczego wszyscy na nas krzyczą? - zapytała. Stali na szczycie schodów przed kościołem. Otaczał ich wielki tłum ludzi, robiących tyle hałasu, że z ledwością słyszała własne słowa. - Oni wiwatują, kochanie, a nie krzyczą. - Lyon pochylił się i pocałował żonę w czoło. Okrzyki natychmiast się wzmogły. - Radują się z naszego szczęścia. Christina już miała zamiar powiedzieć, że to nieco bezsensowne, żeby obcy ludzie cieszyli się z ich szczęścia, ale widząc czułe spojrzenie męża zapomniała natychmiast o wątpliwościach, tłumie i hałasie. Instynktownie oparła się o Lyona. Ten objął ją w pasie. Wydawało się, że wiedział, jak bardzo potrzebowała w tej chwili jego wsparcia. Przestała drżeć. - To była wspaniała ceremonia - niespodziewanie ode- JUUE GARWOOD zwała się stojąca za Christiną ciotka Harrietta. - Lyonie, zaprowadź ją do powozu. Christino, pamiętaj, by pomachać wszystkim wiwatującym. Wasz ślub stanie się najważniejszym wydarzeniem sezonu. Uśmiechnij się, Christino. Jesteś teraz nową markizą Lyonwood. Lyon niechętnie puścił żonę, ale wiedział, że ciotka dopnie swego, nawet gdyby miało to oznaczać wojnę. Starsza pani chwyciła ramię zszokowanej Christiny i zaczęła ciągnąć ją w dół schodów. Krążyła wokół młodej pary jak wielkie ptaszysko, które zresztą przypominała w jaskrawo-kanarkowej sukni i z cytrynowym wachlarzem - zamaszycie wymachiwała nim przed nosem biednej panny młodej. Diana stała z tyłu, próbując wygładzić fałdki długiego trenu. Christiną uśmiechnęła do niej, po czym ponownie zwróciła się w stronę tłumu. Lyon podał jej rękę i pomógł wsiąść do powozu. Nie zapomniała o pouczeniach ciotki Harrietty. Z całych sił machała do nieznajomych ustawionych po obu stronach ulicy. - Jaka szkoda, że twoja mama nie mogła brać udziału w ceremonii - szepnęła do męża. - Ciotka Patrycja też będzie zła - dodała. - Naprawdę powinniśmy byli zaczekać na jej powrót ze wsi, Lyonie. - Zła, bo przegapiła ślub, czy zła, bo wyszłaś za mnie? - zapytał markiz. W jego głosie pobrzmiewało rozbawienie. - Obawiam się, że z obydwu powodów - odparła Christiną. - Lyonie, mam nadzieję, że kiedy księżna z nami zamieszka, jakoś sie z nią dogadasz. - Chyba postradałaś zmysły? Księżna nigdy z nami nie zamieszka - zaperzył się markiz. - Odłóżmy tę rozmowę na później, dobrze? - Jak sobie życzysz - zgodziła się posłusznie Christiną, choć zaskoczyła ją nagła zmiana nastroju męża. Postanowiła jednak o nic więcej go nie pytać. Przyjęcie, choć przygotowywane w pośpiechu, okazało się 228 wielkim sukcesem. Wszystkie pomieszczenia tonęły w blasku świec, stoły udekorowano prześlicznymi bukietami kwiatów, a kamerdynerzy w odświętnych czarnych strojach roznosili napoje na srebrnych tacach. Goście, nie mieszcząc się w pokojach, wysypali się nawet do ogrodu przed domem. Ciotka Harrietta nie posiadała sie ze szczęścia. Lyon zaprowadził Christinę do matki. To pierwsze spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych. Starsza pani nawet nie spojrzała na nową synową. Szybko pobłogosławiła syna i zaraz zaczęła mówić o Jamesie. Markiz zmarszczył czoło i wyciągnął żonę z ciemnego pokoju, ale kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, uśmiech z powrotem pojawił się na jego ustach. Christina postanowiła, że przy najbliższej sposobności porozmawia z nim o teściowej. Uważała, że źle spełnia synowskie obowiązki, a jego tłumaczenia w tej kwestii zupełnie jej nie przekonywały. Tak, porozmawia z nim i porządnie go zbeszta. - Nie chmurz się tak, Christino - powiedział Lyon, kiedy schodzili w dół. - Moja matka jest zadowolona. - Będzie bardziej zadowolona, kiedy zacznie z nami żyć - zauważyła księżniczka. - Już ja tego dopilnuję. - Słucham? Ten głośny okrzyk przyciągnął w ich stronę kilka zaciekawionych spojrzeń. Christiną uśmiechnęła się do męża. - Później o tym porozmawiamy, Lyonie - zaproponowała. - W końcu to dzień naszego ślubu i wypadałoby przetrwać go bez kłótni. Och, widzę Rhone'a. Stoi obok twojej siostry. Spójrz, jakim wściekłym spojrzeniem obrzuca tego młodego człowieka, który próbuje zwrócić na siebie uwagę Diany. - Widzisz to, co chciałabyś widzieć - stwierdził Lyon. Zbliżali się do wejścia i markiz przyciągnął do siebie żonę, ochraniając ją przed ludźmi własnym ciałem. - Nie, Lyonie - zaprzeczyła. - To ty widzisz tylko to, 229 JUUE GASWOOD co chciałbyś widzieć. Chciałeś ożenić się z księżniczką, prawda? Co ona, na Boga, ma na myśli, zastanawiał się markiz, zamierzając raz na zawsze wyjaśnić tę sprawę, ale nie zdążył, bo Christina pierwsza zwróciła się do niego z py- - Kim jmi Kń lueSimiMy mężczyzna stający prz.y dizwjach? Wygląda lak. jakby me umiuJ aic jJceyd(kWiK(Ł czy [cm wrjść, L:?y wyjgć, Lyon odwrócił się i jołiaczyl Bry&mi. Przywołał go skinieniem trki. - Brynnic, cieszę mch ie uduto ? bte nfzyjśc'. CJln moja żoni, Chmuna - dodał. - Moja drogOn ilhcć, byd poznała BryucUt. Jtil WJtLŚc]cieLcm lawcftiy BlCttk BryutL w innej CBędci miikutiL Chn-Lttnu ukłoniła sic i wyduafleJa rękę ob przywianie. btryiLD pnijnun: ooszijzęd^- jej takłopouitn ii wysunaj lewa rękę. alt kaittniciia bez cienia wahuTiia objętn kikul prawej dłoni. nfimicchnJAtj sic pfzy cym lak uroczo, łc marynarzowi zaparto dech w pwnfisieh. - To ZHizczyJ parui po/noc. panic Bkak Biyan - ofiwiad-czylfl pOwfiżnifr. - Wielr o panu sly!W*tanth sir. Dpowkid o pwia odwadze w/bLfdziły nfcjj podziw. Lyim nie potrafił ukryć zaskoczenia. - Moja draga, nic opowiadałem Cl O Bryknie - zauważył. MurynnTz poczerwieniał. N"igdy dot&ri pmwdj.i w:l i logiczna. Tylko że ani trochę w nią nie wierzył. Rozparł się wygodnie i uśmiechnął. Zaakceptował fakt, iż Christina potrzebuje więcej czasu, by mu zaufać. Zresztą pewnie już wkrótce dowie się wszystkiego od misjonarza. 234 Nagle przyszło mu do głowy, że jest nieuczciwy. Węszył wokół żony jak pies myśliwski, wypytując o jej życie, a sam przecież krył się ze swoją przeszłością. No tak, tylko że ona upierała się, iż chce wrócić do domu. A markiz doskonale wiedział, że tym miejscem nie jest tajemniczy klasztor. Nigdzie jej nie puści. - Lyonie, udusisz mnie! - prawie krzyknęła Christina. Markiz natychmiast rozluźnił uścisk. I Kiedy dotarli na miejsce, wziął żonę na ręce i przeniósł przez próg swojego miejskiego domu. Niósł ją przez pusty hol i po krętych schodach, aż do sypialni. Ktoś przygotował ją na ich przyjazd. Przy olbrzymim łożu na stoliczkach nocnych jarzyło się ciepłym światłem kilka świec. W kominku wesoło płonął ogień, nie dopuszczając do pomieszczenia wieczornego chłodu. Lyon położył Christinę na łóżku i przez dłuższą chwilę przyglądał się jej z uśmiechem. - Wysłałem służbę do mojego wiejskiego domu, Christino. Jesteśmy sami - wyjaśnił, po czym przyklęknął i sięgnął do stóp żony. Księżniczka zatrzymała go. - To nasza noc poślubna - stwierdziła. - Zgodnie z zasadami, które wyznaję, ja pierwsza powinnam cię rozebrać. Zsunęła ze stóp trzewiki i stanęła obok męża. Najpierw I odwiązała mu krawat, po czym pomogła zdjąć marynarkę. Kiedy ściągnęła koszulę i sięgnęła do paska spodni, Lyon z trudem się już kontrolował. Christina uśmiechnęła się, widząc, jak kurczą mu się mięśnie na brzuchu. Chciała dalej go rozbierać, ale markiz pochwycił ją w pasie, przyciągnął do piersi i zaczął obsypywać gorączkowymi pocałunkami. Przez słodkie minuty przytulali się do siebie i czule pieścili. Lyon przysięgał sobie, że tej nocy nie będ2ie się spieszył, te najpierw da rozkosz Christinie. Wiedział, że jeśli natych- JUUE GARWOOD LWICA miast się od niej nie odsunie i nie odczeka spokojnie, aż żona się rozbierze, po prostu znowu zedrze z niej suknię. Christina drżała, kiedy oderwał od niej usta. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Pchnęła męża na brzeg łóżka, by zdjąć mu buty i skarpety. Potem stanęła między jego nogami i powoli zaczęła rozpinać guziki rękawów. Czuła się nieco niezręcznie pod bacznym wzrokiem kochanka. - Będziesz musiał mi pomóc rozsznurować z tyłu suknię - powiedziała. Odwróciła się, a wtedy Lyon pociągnął ją i posadził sobie na kolanach. Walczyła z pragnieniem, by jak najszybciej pozbyć się ubrania i wtulić się w męża. Sięgnęła do włosów, chcąc uwolnić je z zapinek, ale markiz odepchnął jej dłonie. - Pozwól mi - poprosił. Złote pukle opadły do pasa. Christina westchnęła. Drżała pod dotykiem palców męża. Ten wolno uniósł ciężkie pasma i ułożył na jej ramionach. Złożył na karku Christiny gorący pocałunek, po czym zabrał się do żmudnego rozsznurowy-wania sukni. Serce biło mu jak oszalałe. Podniecenie wzmagał zapach bijący od żony. Pragnął zanurzyć twarz w jej złotych lokach i zrobiłby to. gdyby tak niecierpliwie nie ocierała się o jego uda. W końcu udało mu się rozpiąć suknię. Pod nią natknął się na jedwabny podkoszulek tak cienki, że pękł, kiedy tylko wsunął pod niego ręce. Przesunął dłonie na piersi Christiny. Wtuliła się w męża i aż wstrzymała oddech, gdy poczuła na sutkach delikatny dotyk. Ocierała się z lubością o owłosioną pierś Lyona. - Uwielbiam cię dotykać - wyszeptał jej do ucha, mocując się z suknią. Odsunął żonę od siebie tylko na ułamek sekundy, potrzebny, by zsunąć jej suknię przez biodra. Christina była zbyt osłabiona podnieceniem, by mu w tym 236 pomóc. Poruszała biodrami, wzbudzając w Lyonie jeszcze większe pożądanie. Całował ją po szyi, po ramionach. - Masz taką gładką taką miękką skórę - szeptał. Zamarła, bo między udami poczuła jego ręce. Chciała powiedzieć, jak jest jej dobrze, ale głos odmówił jej posłuszeństwa. Zmysłowa pieszczota stawała się nie do zniesienia. Wykrzyknęła imię męża i sięgnęła do jego dłoni, chcąc ją odepchnąć, ale Lyon nie przestawał. Ogarnięta spazmami rozkoszy Christina traciła poczucie miejsca i czasu. - Lyonie, nie mogę się powstrzymać. - Nie walcz z tym, Christino - szepnął, nie przestając pieścić łona kochanki, aż osiągnęła spełnienie. Czuł wstrząsające nią dreszcze. Nie potrafił sobie później przypomnieć, kiedy zrzucił z siebie ubranie i czy był delikatny przesuwając Christinę na środek łóżka. Jej włosy rozsypały się srebrnymi pasmami na poduszce. Była taka piękna. Lyon z rozbawieniem stwierdził, że nadal ma na sobie białe pończochy. Jednak bezbrzeżne pożądanie nie pozwoliło mu dłużej się nad tym zastanawiać. Rozsunął uda kochanki i położył się między nimi. Pochylił się nad twarzą Christiny i zbliżywszy usta do jej ust wsunął w nie język. W tej samej chwili jego pulsujący członek wszedł w wilgotne i płonące łono. Christina zarzuciła mężowi nogi na plecy, zmuszając go, by wszedł w nią głębiej. Poddała się jego rytmowi, jego naciskowi. Osiągnęli orgazm w tym samym czasie. - Kocham cię - wyszeptał Lyon. Christina nie miała sił, by mu odpowiedzieć. Rozpływała się w słodkiej ekstazie. Wczepiła się w ramiona męża, czekając, aż to przytłaczające uczucie ją opuści. lfl>on także powoli wracał do rzeczywistości. Najchętniej nie poruszyłby się już do końca życia. Oddychał ciężko i urywanie. 237 JULIE GARWOOD - Czy cię przygniatam, mój skarbie? - zapytał, kiedy Christina drgnęła. - Nie - odpowiedziała. - Ale mam wrażenie, że zapadam się w to łóżko. Markiz oparł się na łokciach i uniósł lekko biodra. Patrzył na żonę z czułością. - Powiedz to, Christino. Pragnę to usłyszeli - poprosił, przekonany, że za chwilę z ust żony padnie wyznanie miłości. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zobaczył, że Christina płacze. - Moja słodka? - zdziwił się, ścierając pierwszą łzę. - Czy zamierzasz płakać za każdym razem, gdy będziemy się kochać? - Nie potrafię się powstrzymać - wyszeptała pochlipując Christina. - Przy tobie czuję się tak wspaniale. Lyon pocałował ją. - Mówisz to tak, jabyś wyznawała swój największy grzech - powiedział. - Czy to źle czuć się wspaniale? - Nie. - Kocham cię. Z czasem ty także mi to powiesz. Jesteś uparciuchem, wiesz? - Nie kochasz mnie - szepnęła Christina. - Ty kochasz.. Zakrył jej usta. - Jeśli powiesz, że kocham księżniczkę, to... - To co? - zapytała buńczucznie, kiedy odjął dłoń. - Będę niezadowolony - z kwaśnym uśmiechem oświadczył Lyon, a widząc grymas na twarzy żony, przekręcił się i wciągnął ją na siebie. - Lyonie? - Tak? - Czy zawsze będę czuła się tak, jakby nasze dusze się złączyły? - Mam nadzieję - rzucił markiz - Niewielu ludzi może dzielić to, co... - To przeznaczenie - przerwała mu i otarła z twarzy łzy. 238 LWICA - Możesz się ze mnie śmiać, ale jesteśmy ze sobą bo takie było nasze przeznaczenie. Poza tym, żadna inna kobieta by cie nie chciała. Lyon zachichotał. - Tak sądzisz? - zapytał. - O, tak Jesteś łotrem. Tylko po to, żeby postawić na swoim, zniszczyłeś moją reputację. - Ale przecież nie przejmujesz się tym, co mówią o tobie inni, prawda, Christino? - Czasami się przejmuję - wyznała. - To smutne, nie sądzisz? Zależy mi na tym, co ty o mnie myślisz. - Cieszę się - stwierdził markiz. Christina westchnęła i zamknęła oczy. Zdołała jeszcze przed zaśnięciem zauważyć, że Lyon przykrył ją troskliwie. Markiz przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Wyglądała jak mały zadowolony kociak. Wiedział, że sam nie zaśnie jeszcze przez wiele godzin. W dole brzucha czuł już znajomy ucisk. Koszmary bez wątpienia znowu go nawiedzą. Działo się tak każdej nocy już od dwóch lat. Martwił się o Christinę. Nie chciał jej przestraszyć. Nie, musi zejść na dół do biblioteki i tam w samotności stawić czoło przeszłości. Zamknął oczy tylko na chwilę, chcąc jeszcze przez moment czuć ciepło bijące od ukochanej. To była jego ostatnia myśl aż do samego ranka. 11 Podróż do kolonu okazała się bardzo uciążliwa Zimowe morze było nieustannie wzburzone. Większość czasu spędzi-łam w kabinie, chroniąc się przed ostrym powietrzem. Przywiązałam się do łóżka liną którą dał mi kapitan, by nie rzucało mną po całym pomieszczeniu Już nie chorowałam każdego ranka i moje serce czulej się do Ciebie odnosiło, Chrisńno. Pomyślałam nawet, że w ko-loniach rozpocznę nowe tycie. Czułam się taka wolna, taka bezpieczna Jeszcze ocean miał mnie odgrodzić od Edwarda Widzisz, nie przyszło mi do głowy, że będzie mnie ścigał. Dziennik, 3 października 1795 Lyon obudził sie, kiedy poranne słarice wypełnili) pokój. Nic posiadał sic ze wbsiwienia. Po tu. pierwszy od rtwfcb liu przespał cala. noc. Jl^h rudodc nie trwała jednak dlogo. fłbnjcil się na bok, pragnąc przylał ic" Hic do żony. ale I Ln&koc7fnielr. stwieidal. Jre nie mu jej ołHfc niego w tóiku. Poderwał aie na równe nogi i *ann podziękował Bccn 7a siwiij refleks. Niewiele brakowało, by rozdeptał ChrisŁinc. Leżała ma toki loika Najwidoczniej aoadhi z niego 140 LWIcA podczas snu. Markiz ukląkł obok żony. Jak głęboko musiał spać, jeśli nie usłyszał jej upadku Ściągnęła ze sobą jeden z koców i wyglądało na to, że jest jej wygodnie. Oddychała głęboko i równo. Nie, chyba nic jej się nie stało. Delikatnie wziął żonę w ramiona. Kiedy się wyprostował, Christina instynktownie wtuliła się w niego. Ufasz mi, kiedy śpisz, pomyślał z uśmiechem. Christina objęła go za szyję j westchnęła z zadowoleniem. Lyon stał nieruchomo przez kilka sekund, napawając się spokojem bijącym od żony, po czym ostrożnie położył ją na środku łóżka. Oddychała równo, wiec był przekonany, że jej nie obudził. Kiedy jednak próbował oderwać jej ręce, poczuł, że wzmocniła uścisk. Niespodziewanie otworzyła oczy i uśmiechnęła się. Lyon także się uśmiechnął, ale nagle poczuł panikę, tak jakby przyłapano go na czymś zdrożnym - Spadłaś z łóżka - poinformował niepewnie. Christina wybuchnęła śmiechem. Na pytanie męża, co ją tak rozbawiło, potrząsnęła głową po czym stwierdziła, że prawdopodobnie i tak by jej nie zrozumiał. Zaraz potem zaproponowała, by przestał się chmurzyć i się z nią pokochał. Przystał na to ochoczo. Z zadowoleniem stwierdził, że Christina tak samo nieskrępowanie uprawia miłość w świetle dnia, jak nocą Ogromnie mu się to spodobało. Kiedy skończyli sie kochać, pozostał w łóżku Podłożył ręce pod głowę i przyglądał się żonie, myszkującej po pokoju w poszukiwaniu ubrań. Był zaskoczony jej brakiem zawstydzenia nagością choć jego zdaniem i tak ubrała się zbyt szybko. Kiedy zabrała się do rozczesywania włosów, zauważył, że nie sięgają już do bioder, tylko do pasa. - Christino, obcięłaś włosy? - Tak. - Dlaczego? Podobały mi się długie - powiedział z żalem. 241 JUUE GARWOOD - Naprawdę? Odwróciła się od lustra i uśmiechnęła do męża. - I proszę, nie upinaj ich. Zostaw rozpuszczone - dodał. - To niezgodne z modą - przekomarzała się. - Ale zastosuję się do rozkazów męża - dodała kpiąco. - Lyonie, czy to dzisiaj mamy wjechać do twojego wiejskiego domu? - Tak Związując włosy wstążką, zastanawiała się nad czymś. Po chwili zapytała: - Jak długo będziemy jechać? - zapytała. - Jakieś trzy godziny, może trochę dłużej - poinformował markiz. ' Nagle usłyszeli dobijanie się do drzwi frontowych. - Kto to może być? - zdziwiła się Christina. - Ktoś, kto nie ma pojęcia o dobrych manierach - mruknął markiz. Niechętnie wstał z łóżka i nie spiesząc się sięgnął po ubranie. Nagle zobaczył, że żona jak strzała wypada z pokoju - Christino, nie otwieraj drzwi, zanim nie dowiesz się, kto za nimi stoi! - zawołał za nią. W tej chwili nadepnął na coś metalowego i ostrego. Zaklął zaskoczony, potem spojrzał w dół i zobaczył trzonek noża Christiny, wystający spod koca, pod którym spała. Na Boga, po co jej ten nóż? Potrząsnął głową. Postanowił, że zapyta o to, kiedy tylko pozbędą się nie zapowiedzianego gościa. Na dole Christina, pamiętając o przestrodze Lyona. najpierw zapytała o godność przybyszy, a dopiero potem otworzyła drzwi. Stali za nimi panowie Borton i Henderson, prawnicy jej dziadka. Obydwaj wyglądali na ogromnie zmieszanych. Pomiędzy nimi Christina ujrzała rozwścieczoną ciotkę Patrycję. Zanim księżniczka zdążyła wypowiedzieć słowa przywitania, staruszka wymierzyła jej siarczysty policzek. Christina aż się cofnęła pod niespodziewanym ciosem. 242 LWICA Prawdopodobnie by się przewróciła, gdyby nie pomocna dłoń pana Bortona. Zarówno on, jak i jego towarzysz, głośno krzyczeli na księżną Henderson złapał ją nawet za ramie, widząc, że szykuje się do kolejnego uderzenia. - Ty wstrętna dziwko! - syczała księżna. - Czy sądziłaś, że nie dotrą do mnie plotki o tych wszystkich ohydztwach, które tu wyczyniałaś podczas mojej nieobecności? I jeszcze na dodatek wyszłaś za tego łajdaka! - Cisza! Ryk Lyona wstrząsnął ścianami. Prawnicy cofnęli się nieco. Księżna była zbyt wściekła, by wykazać się podobną ostrożnością Z szaleństwem w oczach patrzyła na mężczyznę, który zrujnował jej plany. Christina odwróciła się do męża. W lewym policzku czuła pulsujący ból, ale uśmiechała się dzielnie. Lyon stanął obok i objął ją ramieniem, zanim zdołała wyjąkać pierwsze słowo wyjaśnienia. Obejrzał jej twarz, po czym zimnym jak lód głosem zapytał: - Czyja to sprawka? Christina nie musiała odpowiadać. Wyręczyli ją prawnicy, krzyczący jeden przez drugiego, że to dzieło księżnej. Markiz odwrócił się do staruszki. - Jeśli jeszcze raz ją tkniesz, nie pożyjesz na tyle długo, żeby zdążyć się tym pochwalić. Zrozumiałaś? Oczy księżnej zmieniły się w szparki, a w głosie pojawił się trujący jad. - Wiem o tobie wszystko i dlatego wcale się nie dziwię, że straszysz bezbronną kobietę. Christina wraca ze mną do domu. To małżeństwo zostanie unieważnione. - Nie zostanie. - Udam się do odpowiednich władz! - wrzasnęła księżna z taką mocą że na szyi wystąpiły jej czerwone plamy. - Proszę bardzo - spokojnie odparł Lyon. - A potem ja przyślę im twojego przyjaciela Splicklera, żeby opowiedział resztę historii. 243 JUUE garwooD Księżna sapnęła z oburzeniem. - Nie masz dowodów... - Ależ oczywiście, że mam - przerwał jej Lyon. Zimny uśmiech nieprzyjemnie zmienił wyraz jego twarzy. - Kazałem Splicklerowi wszystko spisać". Jeśli chcesz kłopotów, księżno, będziesz je miała. - Nie wierzysz chyba, że miałam coś wspólnego ze Splicklerem - rzuciła księżna w stronę Christiny. - Byłam w odwiedzinach u mojej przyjaciółki na wsi. - Zatrzymałaś się w gospodzie Platte - odparł na to Lyon. - Kazałeś mnie śledzić? - Wiedziałem, że zamierzasz oszukać Christinę - oświadczył markiz. - Prawda jest taka, księżno, że nie posiadasz żadnych przyjaciół. To właśnie zrodziło moje podejrzenia. - A więc to ty zadbałeś, żebym nie zdążyła zjawić się w Londynie przed ślubem. Wiedziałeś, że mogłam sprawić, by do niego nie doszło. Ty... - Wynoś się stąd! - rozkazał Lyon. - Pożegnaj się z siostrzenicą, księżno, bo nigdy więcej jej już nie zobaczysz. Dopilnuję tego. - Lyonie - wtrąciła szeptem Christina. Zamierzała uspokoić nieco męża, lecz on lekko ją uścisnął na znak, że nie chce, by mu teraz przeszkadzała. Księżniczka uważała, że maż niepotrzebnie się tak denerwuje. Nie rozumiał postępowania ciotki, której chciwość zamgliła rozum. - Christino, czy zdajesz sobie sprawę, że wyszłaś za mąż za mordercę? O, tak - syczała księżna. - Za okrucieństwo Anglia nagrodziła go honorami... - Madame, powstrzymaj się - twardym szeptem wtrąci! się Henderson. - To był czas wojny - dodał, patrząc ze współczuciem na księżniczkę. Christina czuła, że wściekłość męża osiąga niebezpieczne stadium. Mięśnie na jego karku prawie pękały od napięcia. Należało jak najszybciej go uspokoić i natychmiast pozbyć 244 LWICA sie niefortunnych gości. Księżniczka pogładziła markiza po plecach, dając mu tym do zrozumienia, że gniewne słowa ciotki nic dla niej nie znaczą. - Panie Borton? Czy przyniósł pan ze sobą dokumenty, które mam podpisać? - zapytała szeptem. - Podpis musi złożyć pani mąż, moja droga - przypomniał Henderson. - Oficjalne przekazanie funduszy zajmie tylko kilka minut. - Funduszy? Jakich funduszy? - zdziwił się Lyon, potrząsając głową. Księżna zrobiła krok do przodu. - Christino, jeśli on nie odda mi moich pieniędzy, dopilnuję, żeby nigdy więcej nie chciał na ciebie spojrzeć. Tak, powiem mu wszystko. Rozumiesz mnie? Christina ponownie uścisnęła męża, widząc, że jego gniew, zamiast malec, niebezpiecznie się wzmaga. Lyon nigdy wcześniej nie uderzył kobiety, ale w tej chwili czuł, że najchętniej udusiłby to wstrętne babsko, które miało czelność obrażać jego żonę. Postanowił natychmiast pozbyć sie księżnej. - Czy ona przyjechała z wami, panowie, czy własnym powozem? - zwrócił się do prawników. - Powóz księżnej stoi na podjeździe - odparł Henderson. Lyon odwrócił się do księżnej. - Jeśli nie zniknie pani stąd w przeciągu trzech sekund, przyrzekam, że panią wyrzucę. - To jeszcze nie koniec! - krzyknęła starucha, rzucając Christinie wściekłe spojrzenie. - Nie, to jeszcze nie koniec - powtórzyła ciszej i odwróciła się do wyjścia. Pan Borton zamknął za nią drzwi, po czym oparł się o framugę. Henderson poklepał go po ramieniu. W drugiej ręce trzymał teczkę. Nagle jakby przypomniał sobie, co należy do jego obowiązków i powiedział: - Sir, przykro mi, że doszło do tej scysji, ale nie byliśmy w stanie powstrzymać księżnej. 245 JUUE GARWOOD - Kim wy, na Boga, jesteście? - zapytał Lyon. Jego cierpliwość była na wyczerpaniu. - To jest pan Henderson, Lyonie, a dżentelmen oparty 0 drzwi to pan Borton. Są prawnikami mojego dziadka. Skończmy z tym raz na zawsze, dobrze? Lyonie, zaproś panów do biblioteki, a ja przygotuję herbatę. No, no, ekscytujący poranek, nie uważasz, mężu? Lyon ze zdumieniem wpatrywał się w Christinę. Nie mógł uwierzyć, że w podobnej sytuacji potrafi mówić tak spokojnie, jakby żadne nieprzyjemne zajście nie miało w ogóle miejsca. Uznał, że żona udaje tylko opanowanie. - Udajesz spokój, żebym przestał się denerwować, tak? - zapytał. - Chcę tylko nieco cię ostudzić - wyjaśniła Christina 1 uśmiechnęła się, ale zaraz wykrzywiła usta, czując pieczenie na policzku. Widząc to Lyon mocniej zacisnął ramię otaczające jej kibić. Christina westchnęła, domyślając się, że męża zalała kolejna fala wściekłości. - Pójdę przygotować herbatę - rzuciła zrezygnowanym głosem. Markiz z trudem odzyskiwał równowagę. Wskazywały na to jego nadal gniewne ruchy, kiedy prowadził gości do biblioteki. Z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi. - Lepiej, żeby wasza sprawa warta była całej tej awantury - rzuci! w stronę prawników. Christina umyślnie ociągała się z powrotem do biblioteki. Wolała nie być obecna przy odczytywaniu testamentu dziadka. Już od drzwi, które na jej pukanie otworzył pan Borton, mogła powiedzieć, że rozmowa nie przebiega zachęcająco. Borton wyglądał na ogromnie zdenerwowanego. Christina zerknęła w stronę męża i natychmiast zrozumiała przestrach czający się w oczach prawnika. Lyon miotał się z wściekłości. 246 LWICA - Christino, dlaczego mi nie powiedziałaś? Do diabła, posiadasz więcej pieniędzy ode mnie. - I to cię tak martwi? - zapytała. Nalała herbaty i pierwszą filiżankę podała mężowi, a następne gościom. - Sądzę, że pańska żona nie zdaje sobie sprawy z wysokości sumy, jaką zostawił dla niej dziad - wtrącił się pan Henderson. - Czy to ważne, Lyonie? Wszystkie te pieniądze należą teraz do ciebie, czyż nie? Tak mówił pan wcześniej, panie Borton - rzuciła. - Oczywiście, musimy przeznaczyć jakąś sumę dla ciotki Patrycji. I to dość znaczną. Lyon wsparł się na krześle. Zamknął oczy i modlił się o cierpliwość. - Naprawdę sądzisz, że dam coś tej... tej... - Ona nic nie poradzi na to, jaka jest - przerwała mu Christina. - A przede wszystkim jest stara, Lyonie, i choćby tylko z tego powodu musimy jej pomóc. Nikt ci przecież nie każe jej kochać. Uśmiechnęła się do gości. - Na począdcu myślałam, że ciotka zamieszka z nami, ale teraz widzę, że jest to niemożliwe. Nie, nie znalazłaby z Lyonem wspólnego języka. Oczywiście, jeśli mój mąż nie zgodzi się jej finansować, przypuszczam, że jednak będzie musiała z nami zamieszkać. Słysząc przewrotne wywody żony markiz uśmiechnął się lekko. Doskonale wiedział, dokąd zmierza Christina. Jego mała żoneczka ma serce czyste jak kryształ, a do tego umysł dyplomaty. Szantażowała go. Musiał się zgodzić na łożenie na utrzymanie księżnej Patrycji, bo inaczej ten stary potwór z nimi zamieszka. Markiz czuł. że nie potrafi niczego odmówić swojej przebiegłej żonie. - Henderson, jeśli posiada pan wystarczająco dużo odwagi, proponuję, byście z Bortonem sprawowali nadzór nad kontem księżnej. Dajcie mi znać, ile potrzeba, by ta starucha trzymała się od nas z daleka. 247 JULIE GAHWOOD Christina cierpliwie czekała, aż panowie dogadają się co I do szczegółów, po czym odprowadziła prawników do wyjścia i natychmiast wróciła do biblioteki. - Dziękuję ci za wyrozumiałość - powiedziała, podchodząc do męża Lyon pociągnął ją i posadził sobie na kolanach. - Doskonale wiedziałaś, że uczynię wszystko, żeby tylko ta stara sowa dała ci spokój. Na Boga, gdyby zaszła taka potrzeba, przeprowadziłbym się nawet na stałe na wieś. - Dziękuję że nie nazywałeś mojej ciotki starą sową w obecności prawników - dodała Christina. - Miałem taki zamiar - z kwaśnym uśmiechem przyznał Lyon. - Zresztą domyśliłaś się tego, prawda? Dlatego mi przerwałaś. Księżniczka objęła męża za ramiona. - Tak - wyszeptała. Pochyliła się i nosem pogładziła go po szyi. - Jesteś taki przebiegły. Lyon jedną rękę położył na jej biodrze, drugą zaczął rozwiązywać wstążkę we włosach. - Kochanie, jaką broń ma przeciw tobie księżna? Spokojne pytanie zaskoczyło Christinc. - Nie rozumiem, o co ci chodzi, Lyonie. Ciotka nie posiada żadnej broni. - Christino, widziałem strach w twoich oczach, kiedy księżna powiedziała, że wszystko mi powie. Co miała na myśli? Lyon poczuł, że żona drętwieje. Był pewny, że doskonale wie, czego dotyczyła pogróżka ciotki. - Musisz powiedzieć mi prawdę, Christino. Nie mogę zapewnić ci bezpieczeństwa, dopóki nie poznam twoich sekretów. - Nie chcę teraz o tym mówić, Lyonie - oznajmiła wykrętnie księżniczka. Zaczęła bawić się koniuszkiem ucha męża, mając nadzieję, że odwróci tyra jego uwagę. - W końcu dopiero co się pobraliśmy i wolę cię teraz całować. 248 LWICA Markiz postanowił w duchu, że się nie podda i nie da się zbić z tropu Ale w lędźwiach czuł już znajome ciepło, a kiedy Christina zaczęła zmysłowo poruszać biodrami i szeptać mu do ucha, jak bardzo pragnie, by jej dotknął, pomyślał, że później znajdzie czas na pytania. Christina pocałowała go z taką rozpaczliwą namiętnością jakby za chwilę miała go stracić. I rzeczywiście ogarnęła ją nagła panika, że Lyon ją porzuci, że nie będzie chciał mieć z nią do czynienia, kiedy pozna jej przeszłość. Na szczęście pocałunki męża działały na nią w magiczny sposób. Natychmiast zapomniała o zmartwieniach. Przy Lyonie czuła się kochana i pożądana. Młodzi kochankowie bezwolnie poddawali się czarowi namiętności. Ciężko dysząc Lyon odsunął się od Christiny i wyszeptał: - Chodźmy na górę. - Po co? - Bo chcę się z tobą kochać - odparł. Cały drżał .¦ pożądania. - Ju [ukte tego pftłgne - szepnęła Christina puirued/y gorączkowymi pouhittlurn.i. - Czy musimy iść na gorę? Nic łihcę CMfcać tak tfrugiEi. Speszyła Się, itfy&cuf głuitły imiech mężu. ak kraty po chwili pndirtó$l ja ¦ K8cutł nKhierad. iHpokuihi %tt Zltczcni w mjjnsnym uici&Jw padli nn podłogę. Icłi nqgj Htbie. - Tn wrnmniBłc - ndpurt - Pocałuj mnie. Osnatino. M-f JUUE gaRwooD Wystarczy, że na ranie spojrzysz, a całe moje ciało zaczyna płonąć z pożądania. Obsypując pocałunkami podbródek męża, Christina ocierała się o niego piersiami i biodrami. , Lyon jęczał z rozkoszy. Przytrzymując dłońmi głowę żony, zmusił ją, by zbliżyła usta do jego ust. Gorączkowo wsuną! w nie jeżyk. Uwielbiał słodycz jej warg. Christina nie potrafiła opanować niecierpliwości. Wygięła w łuk biodra i pozwoliła wejść głęboko w siebie. Odchyliła głowę i potrząsnęła włosami. Lyon uniósł nogi i oplótł na jej plecach. Końmi przytrzymywał biodra. - Nie pozwól, bym sprawił ci ból - powiedział. - Zwolnij, kochanie. Nie zdołam się zatrzymać. Przestał się poruszać, kiedy poczuł, że żona zaciska na nim uda, że za chwilę osiągnie spełnienie. Sięgnął ręką do jedwabistych włosów i pieścił tak długo, aż poczuł, że ogień orgazmu zawładnął nią całą. Wtedy sam z jękiem wystrzelił w nią nasieniem. Przyciągnął Christinę do piersi, by razem, przytuleni do siebie jak najmocniej, dzielili rozkosz uniesienia. To było nieziemskie uczucie. Lyon uzmysłowił sobie, że za każdym razem ich miłość staje się coraz wspanialsza. - Jesteś dziką tygrysicą - wyszeptał z satysfakcją. Christina oparła podbródek na dłoni i wpatrywała się w męża. - Nie, jestem twoją lwicą - szepnęła. Markiz powstrzymał śmiech. W głosie żony wyczuł powagę. Widocznie to, co powiedziała, miało dla niej ogromne znaczenie. Skinął głową na zgodę, po czym wsunął dłonie w złote loki rozsypane na jej plecach. Bawił się nimi bezwiednie, wpatrując się przy tym w olbrzymie i piękne oczy żony. - Czy wiesz, że kiedy tak na mnie patrzysz, natychmiast tracę koncentracje? - wyznał. - Potraktuję to jako komplement - oświadczyła Christina. LWICA Pochyliła się i pocałowała go. - Uwielbiam, kiedy jesteś we mnie - wyszeptała. - A teraz, Lyonie, musisz mówić mi słodkie słowa. Markiz nie bardzo wiedział, co miała na myśli, ale wyraźnie nie żartowała. Podłożyła dłonie pod brodę i patrzyła na niego wyczekująco. - Jakie to słowa, Christino? Wymień je, a ja powtórzę. - Musisz mi powiedzieć, co dzieje się w twoim sercu - poinstruowała. - Och - roześmiał się z czułością. - Kocham cię, Christino. - I? - I co? - zdziwił się, nieco zakłopotany. - Christino, nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze kogoś pokocham. A tym bardziej, że się ponownie ożenię... Sprawiłaś, że złamałem wszystkie przyrzeczenia, które sobie złożyłem. Kiedy mówię, że cię kocham, to nie robię tego ot tak sobie. - Ale ja już wiem, że mnie kochasz - odparła. - Nie chciałam, by tak się stało, niemniej jestem z tego powodu zadowolona. A teraz musisz mnie wychwalać, Lyonie. Tak właśnie należy czynić. - Nie rozumiem - przyznał markiz. - Ale to wcale mnie nie zaskakuje - dodał i puścił do żony oczko. Rozejrzał się po pokoju. Wszędzie leżały części ich ubrań, które zdzierali z siebie w pośpiechu. Rozbawiła go świadomość, że jest nagi we własnej bibliotece i próbuje prowadzić poważną rozmowę z żoną także nagą i zupełnie nieskrępowaną w miłości. - Moja najmilsza, powiedz, że zawsze będziesz taka pozbawiona wstydu. - Lyonie, nie zmieniaj tematu. Musisz mi powiedzieć, że jestem piękna jak wiosenny kwiat, delikatna i miękka jak jego płatki. Co cię tak bawi? Kobieta musi czuć. że jest tak samo pożądana po miłości jak i przed nią. Lyon przestał się uśmiechać, kiedy zauważył, że żona znajduje się na granicy płaczu. 250 251 JUUE GARWOOD Widząc w jej oczach bezbronność, zrozumiał, czego w tej | chwili potrzebowała. Objął dłońmi jej twarz i pochylił się, by ją pocałować. Tym łagodnym i czułym gestem chciał rozwiać jej zmartwienia i lęki. A potem objął ją w pasie i powiedział wszystkie te słodkie I słowa, które tak pragnęła usłyszeć. 12 Spotkanie z. siostrą nie należało do najradośniejszych przeżyć Patrycja zareagowała tak jak ojciec. Cieszyła się z mojego przyjazdu do chwili, gdy dowiedziała się, ze nie ma ze mną Edwarda. Mąż Patrycji, Alfred, był tak mity, jak go pamiętałam i starał się, jak mógł, by uprzyjemnić mi pobyt u nich. Patrycja powiedziała, że z mojego powodu pozrywali wszystkie kontakty, ale po krótkim czasie przekonałam się, że nie mieli żadnych przyjaciół Patrycja nienawidziła mieszkańców Bostonu i sądzę Że z wzajemnością. Moja siostra pragnęła wrócić do Anglii. Wpadła na niedorzeczny pomysł. Kiedy dotarto do niej wreszcie, że zamierzam na zawsze pozostać w koloniach i nigdy nie wrócić do męża, oświadczyła, że powinnam oddać jej moje dziecko. Próbowała mnie przekonać, że bardzo chce zostać matką, te jej życie nigdy nie osiągnie spełnienia bez dziecka, które będzie mogła nazwać własnym. Ja oczywiście znałam prawdę Patrycja ani trochę się nie zmieniła. Nie, ona pragnęła dać naszemu ojcu wnuka. Dziedzica. Wtedy ojciec wybaczyłby jej wszystko, pragnąc zapewnić przyszłość jedynemu wnukowi. Christino, całym sercem przeciwstawiłam się tej maskaradzie. Wiedziałam, że moją siostrą kieruje wyłącznie chciwość. Powiedziałam jej, ze nigdy nie oddam dziecka. 253 JUUE GARWOOO Przyłapałam ją na tym, jak niszczyła list, który przekazałam jej mężowi, prosząc, by przesłał go do Londynu. Jednak później udało mi się ją przechytrzyć i -wysłać następny list. Poza tym pamiętałam o notatce, którą zostawiłam w zimowej szafie ojca. Albert codziennie przynosił mi prasę, żebym miała się czym zająć, oczekując na poród. Zupełnie przez przypadek wpadłam na artykuł opisujący ludzi z pogranicza. Dziennik, 5 października 1795 Lyno i Christinu wyruszyli do wiejskiej posiadłości krotko pet pikniku, rut kloty uparła sic Christńiu. Zjedli chrupiące. bułeczki. ser, płoty baraniny i ciasln ze- Uiwkaml i jabłkami. Rozsiejh się ni kncu, który Chnsttna pr/yrtoyta 7 sypialni. Lyon insiynklowme nitznuł pił spodnie, ale żona natychmiast wyśmiała jego skromno^ i przekonała 1,0, te nic musza sie nigdzie spieszyć1. Olutrli tut miejsce pokryci czuba wanrwfl kurzu. no na proLbc Christiuy pujechatr otwenym powozem. W trakcie ppaMgy mariaż próbował zmrużc ione do rozmowy u jej ojcu. a[c wymigiwała się ixj odpowiedzi. A kiedy wyjechab poza niLUtó, całkowicie pochłonęło ją piękno okolicy, lej żuchwy! był wyjątkowy. Lynn doszedł do wniosku. tt Chrisurn musiała on tej pory sądzii?, fc calu Anglia jeM toku juk Londyn - [Mactego w ogółe ijiwsz wracać rk> miasta, kredy masz do dyspozycji cos tok cudownego'? - dziwiła sic. Cudownego? Lyon nigdy nie myślał rt terenach wiejskich w tych kŁleHorinch. Jednak zuchs^yl w oczach żony zmusił en ab spojrzenia na idcauce. w inny tuusdh. da zauważenia otaczającego go piękna. - Tti wszystko jest mi lok znane - tłumaczył się. ŻS4 LWICA - Lyonie, rozejrzyj się. Zobacz te wszystkie dary Boga - poprosiła. - Czy przyrzekniesz mi coś, Christino? - zapytał. - Oczywiście - odparła. - Nigdy się nie zmieniaj - wyszeptał. Mówiąc to chciał zrobić żonie przyjemność, tym bardziej więc się zdziwił, kiedy zobaczył jej reakcję. Christina objęła się ramionami, opuściła głowę i przez dłuższy czas siedziała w tej pozycji. Kiedy w końcu podniosła oczy, jej twarz była pochmurna. - Moja droga, nie prosiłem cię, żebyś mi powiedziała, jak uregulować długi Anglii - rzucił do niej. - Zresztą zapomnij o mojej prośbie. Sam zadbam o to, byś się nie zmieniła. - Jak chcesz tego dokonać? - zapytała. - Odsunę od ciebie wszystkie pokusy. - Pokusy? - Nieważne, kochanie. Przestań się chmurzyć. Wszystko będzie dobrze. - Czy Lettie się zmieniła? Christina wiedziała, że mężowi nie spodoba się to pytanie. Z irytacją pomyślała, że przecież pierwszy raz pyta go o przeszłość. - Czy bardzo kochałeś swoją żonę, Lyonie? - Lettie nie żyje, Christino. Tylko ty się dla mnie liczysz. - Dlaczego tobie wolno wypytywać mnie o przeszłość, a moich pytań zupełnie nie akceptujesz? Nie odstraszysz mnie zagniewanym głosem. Proszę, byś mi odpowiedział. Czy kochałeś Lettie? - To było tak dawno - zaczął. - Chyba ją kochałem... na początku... - Zanim się zmieniła - wyszeptała Christina. - Okazała się kimś innym, niż chciałeś, czy tak? - Nie. - W głosie markiza pojawiła się znajoma chłodna nuta. - Nigdy jej nie wybaczyłeś, prawda, Lyonie? Tego, co uczyniła i czym cię zraniła? 255 JUUE GARWOOD - Za dużo chcesz wiedzieć - uciął markiz. - Dziwie się, ze w ogóle rozmawiamy na te tematy. - Staram się zrozumieć - wyjaśniła Christina. - Twoja siostra powiedziała mi, że kochałeś Lettie. To wielka szkoda, że nie możesz nawet wypowiedzieć jej imienia. - Christino, wolałabyś, bym zachowywał się jak moja matka? Mówi tylko o Jamesie ~ dodał. - Lyonie, pragnę, by ten krótki czas, który mamy spędzić razem, wypełniała radość. Jeśli dowiem się, na czym polegała przemiana Lettie, może zdołam nie popełnić tego samego błędu. - Kocham cię taką, jaka jesteś. Poza tym meczy mnie już wysłuchiwanie, że nasze małżeństwo ma trwać krótko. Wyrzuć z głowy to przekonanie, kobieto. Rozdzieli nas tylko śmierć. - Albo kiedy ja zmienię się tak jak Lettie! - Christina mówiła tak samo głośno i z tą samą złością, jaką słychać było w głosie markiza. - Nie zmienisz się! - Lyon nagle zdał sobie sprawę, że krzyczy na żonę. - Ta rozmowa jest niedorzeczna. Kocham cię. - Kochasz księżniczkę. - Nic mnie nie obchodzi, czy jesteś księżniczką, czy nie. Kocham cię. - Ha! - Co to, na Boga, miało oznaczać? - Lyon przyciągnął żonę do siebie. - Nie mogę uwierzyć, że krzyczymy na siebie w ten sposób. - Lyonie, nie jestem księżniczką. Christina wyszeptała to wyznanie przytulona do ramienia męża. Boże, wydawała się taka zagubiona. Gniew Lyona gdzieś się rozwiał. - To dobrze - wyszeptał. - Dlaczego? - zapytała. - Ponieważ teraz nie możesz już mówić, że kocham 256 księżniczkę - odparł z uśmiechem. - Nie ożeniłem się z tobą ze względu na twój tytuł. - W takim razie dlaczego? Powiedziałeś, że całkowicie brak mi logiki, że przy mnie głupiejesz... - Dla pieniędzy. - Co? - Christina wyrwała się z objęć męża, by móc mu spojrzeć w oczy. Zobaczyła w nich łobuzerskie ogniki. - Żartujesz ze mnie. Przed ślubem nie miałeś pojęcia, że mam jakiś majątek. - To wspaniale, że o tym pamiętasz - zakpił Lyon. Pocałował ją w zmarszczone czoło i ponownie otoczył ramieniem. Christina oparła się o nie wygodnie. Rytmiczny odgłos kopyt końskich i huśtanie powozu usypiało ją. - Lyonie, nie zapytałeś mnie, dlaczego ja za ciebie wyszłam - wyszeptała kilka minut później. - Wiem, kochanie, dlaczego to uczyniłaś. Uśmiechnęła się słysząc tę arogancką odpowiedź. - W takim razie wytłumacz mi, bo sama nadal nie rozumiem. Markiz przycisnął ją do siebie, na znak, że żart wcale nie wydal mu się zabawny. - Po pierwsze, blizny. Wygląda na to, że ogromnie spodobało ci się moje pokiereszowane ciało. - Skąd to wiesz? - zapytała, udając oburzenie. - Nie możesz się powstrzymać, by mnie nie dotykać - stwierdził. - Po drugie, przypominam ci wojownika. Christina potrząsnęła głową. - Nie masz nawet cienia skromności - rzuciła. - Zresztą, ty jesteś wojownikiem, Lyonie. Złym, ale wojownikiem. - Och, złym - kpił markiz - Czy to znaczy, że użyłabyś przeciwko mnie swojego noża? - O czym ty mówisz? - Lady Cecille. Straszyłaś ją.. 257 JULIE GARWOOD - A wiec podsłuchiwałeś naszą rozmowę w bibliotece. - Christina wydawała się zaskoczona. - Okłamałeś mnie Jak ci nie wstyd? - Ja okłamałem ciebie? - W głosie Lyona brzmiało prawdziwe niedowierzanie - Ty natomiast zawsze jesteś ze mną szczera - Będziesz musiał zapomnieć o incydencie z lady Cecille - oświadczyła Christina, zmieniając temat, żeby nie wdawać się w dalszą kłótnię. - Nie chcę być żoną włóczęgi. - Kogo? - Mężczyzny, który ugania się za kobietami - wyjaśniła. - Pozostanę ci wierna i ty musisz przyrzec mi to samo. Mimo że to w Anglii normalne, iż mężowie biorą sobie kochanki, ty nie będziesz ich miał. Tak postanowiłam. Lyon był zaskoczony stanowczością Christiny. Nie znał jej od tej strony. W gruncie rzeczy jej prośba ogromnie mu się spodobała. - Jesteś bardzo władcza, czy wiesz? - szepnął i pocałował ją lekko. Christina zdała sobie sprawę, że nie przyrzekł jej tego, o co prosiła, ale postanowiła nie naciskać. Może z tym poczekać. Właśnie pogrążała się we śnie, kiedy dotarli do Lyonwood Lyon trącił ją ramieniem. - Jesteśmy w domu, Christino. Powóz skręcił za róg. Krajobraz zmienił się z dzikich ostępów w bujny i zadbany ogród. Żwirowy podjazd otaczały przystrzyżone krzewy, a spomiędzy drzew wyzierały kępy kwiatów o jaskrawych kolorach. Na szczycie lekko wznoszącego się wzgórza stał dom Lyona. Christina wyobrażała sobie, że będzie wyglądał jak pałac. Dom zrobiony byt z szarego i brązowego kamienia, dwupiętrowy, z oknami przez całą fasadę. Kępy jasnozielonego bluszczu porastały mur. 258 LWICA - Lyonwood jest tak urzekające jak jego właściciel - szepnęła Christina. - Nigdy nie nauczę się, gdzie tu co jest. - Doskonale nauczyłaś się poskramiać mnie - zażartował Lyon. - Jestem przekonany, że tak samo szybko poskromisz ten dom. Christina uśmiechnęła się. - Kto tu z tobą mieszka? Czy spotkam tych ludzi już dzisiaj? - Sądzę, że nie - odparł Lyon. - Mieszkam tu sam. - Wybuchnął śmiechem, kiedy zobaczył zaskoczoną minę Christiny. - Teraz, oczywiście, zamieszka ze mną moja ukochana żona. - De tu jest sypialni? - - Tylko dwanaście - oznajmił. Wzruszył ramionami. Powóz zatrzymał się na środku podjazdu i w tej samej chwili otworzyły się drzwi. Zarządca, postawny, ciemnowłosy młody mężczyzna o nazwisku Brown, prowadził po czterech schodach paradę służących. Ustawili się rzędem za przywódcą Stali sztywno w eleganckich uniformach i choć ich twarze wyrażały całkowitą powagę, oczy wszystkich z ciekawością zwracały się w stronę nowej pani. Lyon nie chciał, by ktokolwiek ze służby pomagał Chris-tinie wysiąść z powozu. Miała zziębnięte dłonie i nos zaróżowiony od chłodnego wiatru. Przypuszczał, że musi być nieco zdenerwowana przed pierwszym spotkaniem ze służbą więc sam uął jej ręce. Bardzo szybko zdał sobie sprawę, że wcale nie jest speszona. Zachowywała się jak królowa... albo jak księżniczka, pomyślał i uśmiechnął się wesoło. Poruszała się ze spokojem i z godnością. Z wdziękiem witała się z każdą osobą po kolei i z uwagą słuchała wyjaśnień dotyczących zakresu obowiązków. Naturalnie ujęła sobą służbę, tak jak uczyniła to z samym Lyonem. Nawet Brown, zarządca o ponurej twarzy, wydawał się zauroczony. Christina podała mu dłoń i oznajmiła, iż jest 239 JULIE GARWOOD dla niej oczywiste, że on doskonale wypełnia swoje obowią I zki. Na twarzy mężczyzny zakwitł radosny uśmiech. - Dlatego też nie będę panu wchodziła w drogę, panie Brown - wyjaśniła. Zarządca odetchnął z ulgą. Zwrócił się do pracodawcy. - Lordzie, przygotowaliśmy obydwa pana pokoje oraz sąsiadujący z nimi dla markizy. Christina spojrzała na męża, przekonana, że ten nie- I zwłocznie skoryguje służącego. Kiedy Lyon tylko skinął głową, po czym ujął ją pod ramię, by zaprowadzić do domu, posłała służbie uśmiech, po czym zaczęła szeptem wyrażać mężowi swoje niezadowolenie. - Nie chcę oddzielnego pokoju, Lyonie. Jestem twoją 1 żoną. Chcę dzielić" z tobą łoże. I naprawdę nie jest mi potrzebna pokojówka. - Rozglądając się dokoła, dodała: - Wielkie nieba, Lyonie, to wejście jest większe od całego twojego domu w mieście. Nie zdziwiłaby się, gdyby usłyszała echo swoich słów. Hol, w którym stali, miał gigantyczne rozmiary. Podłogi aż świeciły od polerowania. Po lewej stronie znajdował się ogromny salon, a następny, tej samej wielkości, po prawej. Korytarz ciągnął się za krętymi schodami. Lyon wyjaśnił, że dalej znajduje się jadalnia, z której jest wyjście do ogrodu. Kuchnie, dodał, są po przeciwnej slronie. Ich sypialnie połączone były drzwiami. - Każę przenieść twoje ubrania tutaj - poinformował I Lyon, kiedy zobaczył na twarzy żony chmurę niezadowole I nia. Skierował wzrok na łóżko, po czym zapytał, czy nie chciałaby sprawdzić, czy jest wygodne. - Masz minę łobuziaka - roześmiała się księżniczka. - Najpierw chciałabym wziąć kąpiel, Lyonie, a potem z chęcią obejrzałabym stajnie. Trzymasz tu konie, prawda? - Ale ty przecież nie lubisz jeździć - przypomniał jej. - To nic - odparła. IM - Christino, jeśli nie odpowiada ci Kathleen, zastąpi ją inna pokojówka. - Och, Kathleen wydaje mi się urocza - pospieszyła z wyjaśnieniem Christina. - Ja po prostu w ogóle nie chcę pokojówki. - No cóż, musisz ją mieć - uparł się Lyon. - Nie będzie mnie tu zawsze, by pomóc ci przy zapinaniu sukni, kochanie, więc już przestań się na mnie gniewać. Christina podeszła do okna. - Jesteś straszliwie apodyktyczny - orzekła. Markiz objął ją i pocałował w szyję. - Upieram się, byś wypróbowała łóżko. - Teraz? Odwróciła się i patrzyła, jak mąż podchodzi do drzwi. Kiedy zasunął zasuwkę, przekonała się, że wcale nie żartuje. Oczy lśniły mu pożądaniem. Skinął arogancko głową, wskazując na łóżko. - Jestem brudna po podróży. - Ja także. Już czuła, że brakuje jej tchu, a przecież Lyon nawet jej jeszcze nie dotknął. Zrzuciła trzewiki i podeszła do łóżka. - Czy zawsze będziesz taki wymagający? - zapytała. - Tak - potwierdził. Zdjął kurtkę, potem buty, po czym zbliżył się do Christiny. - A ty, czy zawsze będziesz mi tak uległa? - zapytał, nim wziął ją w objęcia. - To obowiązek żony, prawda? - odparła pytająco. - Prawda - zgodził się. Jego dłonie powędrowały do zapinek sukni. - O tak, jak najbardziej. - W takim razie zawsze będę uległa, Lyonie - przyrzekła. - Kiedy będzie mi to odpowiadało. - Nie wyobrażam sobie, bym mógł prosić o coś więcej - powiedział markiz i uśmiechnął się żartobliwie. Christina zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała ogniście. Nie była już uległa. Jej język wdarł się pomiędzy jego zęby. Ml JULIE GAHWOOD Wiedziała, że Lyon lubi jej agresywność. Mocniej zacisnął ramiona na jej kibici i po chwili jęknął z rozkoszy. - Moja ukochana, myślę, że podrę ci następną suknię - szepnął. W jego głosie nie było słychać skruchy. Odpowiedział mu miękki i radosny śmiech żony i markiz już wiedział, że dla niej nie ma to znaczenia. Nadepnę dwa tygodnie Christina przełyk jak w cudowne; bajce. Pogoda takie Hprcyjuła. Iw padało jedynie jtfśinu doca, Młoda paru większo- dnia spędzała na wyneczLnch po dzikich terenach niaCZujuL^ '<¦ h. dom. Christina nie mogła sic nadziwić", 2e jeden człowiek może być właścicielem tak rn/leglych pejsiariłoici. Lyon nic wychodzit ze zdziwieniu, że kohteti może tak wiele Wiedzieć. ChriHlini nauczyli go nowego spojrzenia u naturę. Murki? zaczynał rozumieć, jak inlołna dU jego żony jntt wnlnoLć. fiyłu najszczęśi i waza, gdy znajdowała ti< poza domem. Jej rado Se hyłu zarttfliWiŁ. PodajAaj&L HI zono. przrz dzikie 04U;py4 Lyon KaSmirwal nic wrw. 7 nit. KoLdy dzień kończyli pczy spokojnym fiUmnlaiiu, tl-l klóry przypadkowo natknęli sit juz pierw"eegu dnia. Mnożyli Hlupy w thludncj wixiii* i zajadali die pyt/EH>ńc[fknLL. które przygotowywał dfc nich zapobiegliwy IrnctHirz. W trakcie jednego z takich popołudni Lyon postJinriwil zażartować1 L zony. ZefWaJ lt&! L tajulifcszego krzaka i udał. Łe ebee go zjetó, Christina nic była rozbawiona. Wyrwała mu Yl& i wyjaśnili. że jest trujący. Z krzykiem pouczyła męża. że nie wolno wklodiić do nitL żadnych miJiri Jcflj jest głodny, powinien byl jej tn powiedzieć, n ntfsutpiluhy mu wnjo. porcje. Dla Lyonu piątkowy poranek nadszedł zby] uybko. Musiał wrócić tło Londynu, hy ^poikać %ic ?¦¦ RJionc^oi. LWICA Z ogromną niechęcią myślał o opuszczeniu swojej pięknej żony nawet na jedną noc. Otworzył oczy i przekonał się, że Christina znowu śpi na podłodze. Natychmiast wziął ją w ramiona i przeniósł na łóżko. Miała zimne dłonie, wiec zaczął je nacierać i rozgrzewać ciepłym oddechem. Płonął z pożądania. Obudził żonę, całując jej piersi. Markiz doskonale wiedział, jak sprawić, by Christina szalała z rozkoszy. Wsunął w nią palce. Jęknęła, więc wysunął dłoń, ale zaraz na nowo począł pieścić łono żony. - Lyonie - wydusiła z siebie z trudem. Markiz przesunął usta na jej brzuch, obsypując go wilgotnymi pocałunkami. Christina nie mogła złapać tchu. - Powiedz, że tego chcesz - zażądał ochryple. Wolno przesuwał się do łona. - Powiedz, Christino - szeptał. Czuła ciepło oddechu na skórze. Jego palce zanurzyły się w niej głęboko, ale zaraz zastąpiły je usta, język. Christina wstrzymała oddech. Zamknęła oczy i zacisnęła dłonie na prześcieradle. Czuła w ciele palący ogień. Rozkosz rozpłynęła się po niej niekontrolowaną falą. - Lyon! - Podoba ci się to, kochanie? - Tak. Och, Boże, tak... Lyonie, ja zaraz... - Pozwól na to, Christino - rozkazał jej niskim, ochrypłym głosem. Nie dopuścił, by się hamowała. Napór uczuć niemalże ją rozrywał. Christina wygięła się i głośno wykrzyczała imię męża. Nadal jeszcze przeżywała uniesienie, kiedy Lyon się w nią wsunął. Nie czekał. Oddychał urywanie tuż przy jej uchu - Podoba ci się to, prawda, kochanie? - dopytywał się. - Tak, Lyonie - odpowiedziała szeptem. - Obejmij mnie nogami, weź mnie... - Nie skończył, bo przerwał mu jego własny jęk. Christina zarzuciła na męża aa JUUE GARWOOO ramiona i nogi i mocno się wygięła. Paznokcie wbiła mu w plecy. Lyon stęknął z zadowolenia. - Lubisz to, Lyonie? - zapytała, unosząc biodra. Nie był w stanie odpowiedzieć, ale całe jego ciało zapewniało o tym. Potem uwolnił z siebie nasienie i wtedy pomyślał, że umarł i znalazł się w niebie. Godzin? później kroczył wiu z Christiua. po schnclftcfl. Obejmował iubę ramieniem. U stóp schodów czekał Bruwn. ł^iiitoimiiwal. ze koń jest juz gotowy i mepijsłrzeaeoie sie u!omił. hy nrołzotiŁowie mjeii jeszcze chwilę nu pożegnanie, - Cbristinu. kiedy przełamiesz sinieli przed kotami, będziemy jeździli... - Nie boję sic kani - przerwała mu. W jej glosie brzmiiio oburzenie, - Już o tym rozrnawiiłiizuy, Lyonie. Obawiam lic siodeł, a nie zwierząt. Tc rdznica, - Nie będziesz jeździła bez siodłu - upierał sit Lyon. - ] Dl tym koniec. - f Itropny uparciuch - mruknęli - Nie chcę, byś spadli i skręciła swa piękna szyję. Otworzył drzwi, złapał Zonę za rękę i wyciągnął na ¦',*i..nt/ Chriitma miała chmurna, minę. Uważała, ze Lyon znowu jo. obraził. Pocem pomyślała Ze mai po prostu nie wie. Jaz dobrym jest ona jezełzcem. Mozę rzeczywiście manwi się D nią ałho raczej, juk sam to ujrtt, n jej piękna szyję. Zastanawiała Sie, co by sobie pomyjlzł, gdyby sjc dowiedział. ze fcazdegn ranka wymyka Sie ns przejażdżce. Prawdopodobnie miałby do niej zal. Westchnęła nad tym małym oszustwem, lec? szybko odrzuciła poczucia winy. Wracali do Irizica, zanim sic budził. Wendel], stajenny, nic Lyonowi LWICA nie powie, bo z zasady mało mówił. Poza tym byl przekonany, że Christiną dosiada konia za zgodą męża. - Wrócę jutro w południe - poinformował Lyon, wyrywając żonę z zamyślenia. Podniósł jej podbródek i mocno ucałował jej usta. Kiedy zaczaj schodzić", Cbristina rzuciła się za nim. - Nadal nie rozumiem, dlaczego nie mogę pojechać z tobą. Chciałabym zobaczyć się z twoją siostrą i mamą. - Następnym razem, moja słodka. Dzisiaj wieczór Diana wybiera się na przyjęcie do Martinów. - Czy idzie tam także ciotka Harrietta? - Prawdopodobnie - odparł Lyon. - Mogłabym im towarzyszyć - zasugerowała Christiną. - Myślałem, że podoba ci się tu na wsi - zdziwił się markiz. - Podoba ci się, prawda? - Tak, i to bardzo. Ale jestem twoją żoną Lyonie. Mam obowiązki względem twojej rodziny. Wiesz, to trochę zaskakujące, że to mówię, ale niektóre z przyjęć nawet mi się podobały. Spotkałam na nich kilka miłych osób, z którymi z przyjemnością jeszcze raz bym się zobaczyła. - Nie. Sprzeciw męża był tak stanowczy, że Christiną wpadła w lekki popłoch. - Dlaczego nie chcesz, żebym z tobą pojechała? Czy zrobiłam coś, co sprawiło ci przykrość? Lyon zobaczył, że żona się przestraszyła. Spojrzał na nią i nagle ogarnęła go przemożna potrzeba pocałowania jej. - Nic, co robisz, nie może nigdy sprawić mi przykrości. Będziesz chodziła na bale, ale w moim towarzystwie. - Czy mogłabym zagrać z tobą i tymi rzezimieszkami w karty? - zapytała. - Nie znam się wprawdzie na grze, ale nie sądzę, żeby to było specjalnie trudne do opanowania. Lyon ukrył przed żoną rozbawienie. Z tonu jej głosu wywnioskował, że mówi całkowicie poważnie. 265 JUUE GAKWOOD - Kiedyś cię nauczę, Christino. Jeśli chcesz, poczekam, a ty skreśl kilka słów do Diany i ciotki Harrietty. Sądząc po lym, jak stanowczo odmówił, Christina zrozumiała, że nie ma szans na przekonania męża do zmiany zdania. - Jut do nich napisałam, a tałcze do Elberta i ciotki Patrycji - poinformowała - Wczoraj Brown wystał posłańca Z pDCZlą. Szli obok siebie. ręka w rękę. Kredy dotarli dn wierzchowca, Lym odwrócił ric dc Zony. - Musze jui jechać. moja najsłodsza. - Wiem. Nie chciała, zęby jej cios zabrzmiał lak ZaMnic. Oczywiście nrzygttebialo ja, ze- Lyon odjcztfta, ałe jeszcze bardziej bobki jii jego spokOj i chłód. Nie sadziła wprawdzie. Is mak zbytnio przejmie sic rozstaniem. ono jednak ogromnie je pTTCtyWBia, To do niej niepodobne. Wręcz nie potrafiła pufcjć jego dłoni. Co, się z clLoj, na Boga. dziido? Hoże, miała wrażenie, te uraz akr rozpłacze PrzccieZ nie hedzje Eli tylko jedna. noc, powtarzali sobie w myśli. a nic całą wieczność. Lyon pocałował ja. w czoło. - Christrao. czy chcesz mi coS jeszcze powiedzieć przed odjazdem? Sam tan je-eo głosu mówił, jakiej odpowiedzi oczekiwał. Chrisiina puficiłii dlon męża. - Nic. Lyon westchnął przeciaale. Znowu chwycił Zonę zz rękę i odciągnął ja. nil bok. lak by stajenny nic mocE ich słyszeć. - Będę za boba. tęsknił - wyznał. W jego głosie nie było juz przymilności. tylko niecierpliwość. Chrisnna nśmicebnera Bit - Do diabia. Zooo. cbcę usłyszeć od ciebie cos ciepłego - burknął. Żaru po tyra wybuchu poczuł się jak głupiec. MS LWICA - Do diabła, Lyonie, ja chcę jechać z tobą do Londynu - Christino, zostajesz tutaj! - krzyknął markiz. Wziął głęboki oddech i dodał wściekłym szeptem: - Kochani cię, Christino. A teraz powiedz mi, że leż mnie kochasz. Czekam na te słowa od tygodnia. Popatrzyła na niego z lekką pogardą. Lyon nie umiał być cierpliwy. - Czekam, Christino. - Życzę ci, Lyonie, spokojnej podróży. Nawet do tej chwili markiz nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo chce usłyszeć wyznanie miłości z ust żony. Zrozumiał to teraz, gdy mu go odmówiła. Zły i przegrany wpatrywał się w Christinę, która spokojnie odchodziła w stronę domu. - Do diabła - mruknął pod nosem. Wskoczył na wierzchowca, przejął wodze od Wendella, ale nie był jeszcze w stanie ruszyć z miejsca. Nie mógł oderwać wzroku od tej upatrej kobiety zmierzającej do drzwi wejściowych. Tym razem nie pozwoli, by go odrzuciła. Dłoń Christiny drżała, kiedy kładła ją na mosiężnej klamce. Lyon jest tak straszliwie uparty. Nieustannie na nią naciska. Wymaga, by odkryła przed nim swoje uczucia. Zupełnie nie rozumie, czego od niej żąda. Jeśli choć raz wyzna mu miłość, nie będzie już miała odwrotu. Nie będzie mogła wrócić do domu. Na twarzy Christiny pojawił się półuśmiech. Prawda jawiła jej się na pół boleśnie, na pół radośnie. W rzeczywistości nie dano jej przecież wyboru w tej sprawie. Od pierwszego ich spotkania wiedziała, że jej serce należy do Lyona. Dlaczego tak dużo czasu zajęło jej zaakceptowanie tej prawdy? Obejrzała się przez ramię. Łzy przesłaniały jej oczy. - Wracaj szybko do domu, Lyonie. Będę na ciebie czekała. - Wypowiedz to, Christino! - Tym razem markiz naprawdę krzyczał, a twarz wykrzywiał mu gniew. - Kocham cię. 267 Musiał przeczekać kilka mocnych uderzeń serca, zanim dotarło do niego wyznanie żony Wtedy pokłonił się przed nią z szacunkiem. O tak, zachowywał się arogancko, ale w jego oczach zobaczyła czułość, troskę i wielką miłość. No, wystarczy. Christina skryła uśmiech, jej serce jednak przepełniała radość. Nagle poczuła się tak lekka jak liść na wietrze. Prawda ją wyzwoliła. Otworzyła drzwi i zrobiła kilka kroków w głąb domu, kiedy zatrzymał ją okrzyk Lyona. - Żono? - Tak, mężu? - Powiedz także, że mi ufasz. Ponownie się do niego odwróciła. Oparta dłonie na biodrach. Miała nadzieję, że Lyon widzi z oddali zniecierp-liwienie malujące się na jej twarzy. - Nie naciskaj, Lyonie. Ciesz się z jednej wygranej, jak przystoi honorowemu wojownikowi. Lyon odpowiedział głośnym śmiechem. - Tak, Christino, jedna wygrana. Teraz cię wreszcie posiadam, prawda? - zapytał; w jego oczach igrały wesołe ogniki. Ach, znowu się puszył. Christina wróciła na schody. - Tak, Lyonie, posiadasz mnie. A kiedy wrócisz z Londynu, przekonasz się, co dokładnie posiadłeś. Koniec z udawaniem, mężu. Koniec z kłamstwami. - Nic nie uczyniłoby mnie szczęśliwszym - odparł na to markiz. - Ciesz się z tego, Lyonie. Obawiam się, że twoja radość nie potrwa długo. Rzuciła tę uwagę przez ramię i zatrzasnęła za sobą drzwi, zanim markiz zdążył zasypać ją dalszymi pytaniami. Lyon czuł się tak, jakby ktoś zdjął mu wielki ciężar z pleców i z serca. Christina go kocha. 268 LWICA - Reszta sama przyjdzie, żono - szepnął do siebie. - Dopilnuję tego. Nigdy dotąd nie odczuwał takiej pewności siebie i takiego wielkiego wszechogarniającego spokoju. To uczucie nie miało jednak trwać długo. JUUE GARWOOD 13 Miałaś tylko trzy miesiące, kiedy zawinęłam cię w tobołek i wyrusyłyśmy w naszą następną podróż Uciekłam w środku nocy, żeby Patrycja nie mogła mnie powstrzymać Nie zostawiłam dla niej żadnej wiadomości, ponieważ obawiałam się, że wyśle za mną pościg Byłaś takim cudownym niemowlęciem. Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że podróż była o wiele cięższa dla mnie niż dla ciebie. Właśnie nauczyłaś się uśmiechać i byłaś taka słodka. Umówiłam się, że w podróży będą mi towarzyszyli Jacob i Emily Jackson. Poznałam ich na niedzielnych kazaniach w kościele i od razu polubiłam. Byli młodym małżeństwem i sprzedali wszystkie prezenty ślubne, by za otrzymane pieniądze wyruszyć w podróż w poszukiwaniu nowego Życia. Bardzo mi byli wdzięczni, że ich wspomogłam finansowo. Emily ogromnie cię polubiła. Śpiewała ci na dobranoc i kołysała cię, kiedy ja przygotowywaiam wieczorne posiłki. Jacob uwielbiał podróżować. Każdego wieczoru opowiadał nam przecudowne historie o odwadze ludzi żyjących w Black Hills. Był tam już jego brat wraz z rodziną i pisał do Jacoba, Że jest farmerem i doskonale sobie radzi. Gorączka Jacoba okazała się zaraźliwa Wkrótce i ja poddałam się podobnej ekscytacji. Emily opowiadała, że 270 LWICA tam, gdzie jedziemy, jest wielu wolnych mężczyzn i że z pewnością szybko znajdę dobrego męża. Przyznam ci się teraz że ich okłamałam i powiedziałam, że mój mąż zmarł Bardzo się za to winie. Powtarzałam sobie tysiące razy. Że to kłamstwo i tak nie ma znaczenia. Przecież to niemożliwe, żeby Edward odnalazł mnie w tej dziczy. Dotarliśmy do miejsca, które mnie wydawało się końcem świata. Walczyłam z wyczerpaniem. Emily była zawsze taka uśmiechnięta A potem, pewnego pochmurnego, deszczowego popołudnia dotarliśmy do doliny położonej u stóp najpiękniejszych gór, jakie w życiu widziałam. Pamiętam, że był to przejmująco chłodny dzień. Nie miało to jednak dla mnie znaczenia. Byłyśmy wolne, Christino. Wolne. Nikt już nie mógł nas skrzywdzić. Dziennik, 11 października 1795 Od wyjazdu Lydnu minclo titoło dwfch godzin, gdy posłaniec pnynifrsl dwa ILsiy. Obydwa adresowane do Chrtfltiny i obydwa pilne. Olristina nakuznlu Krtlhleen, hy zaprowadziła posłańca do kuchni i inm inuumuła, po czym wzięta Listy i udatu sic do gabinelu Lyonu Nąjpiciw zabrała sie /-i lin ori ciotki Palrycji Hyl przepełniony nienawiści* i wieloma, niepochlebnymi innu-' macjami o markizie. Księżna pLSJiła, >e dowiedziała się u Lyonie wicia złych rzeczy i czuje się w obowiązku powiadomić aiosirzeniee, iż wyszli en rrwiftłercc. Następnie zaiczna Łacina. aby ChrHlina natychmiast powróciła do Londynu i towarzyszyła jej w wypełnianiu rtlitrOTDonych obuwtuzJŁOW towarzyskich. Żaliła lic tai, ze. od nbarzajange ślubu Chrisuny nie otrzymał* ani jednego 'gi'11'r' |Wł 271 JUUE GARWOOD Christina potrząsnęła głową. Od ślubu nie minął nawet I miesiąc, a ciotka zachowywała się tak, jakby to był co najmniej rok. Starsza pani kończyła litanie skarg informacją iż posyła wraz ze swoim listem list od misjonarza Deavenrue... z nadzieją że Christina nie znajdzie w nim niepomyślnych dla siebie wiadomości. To ostatnie zdanie natychmiast wzbudziło podejrzenia księżniczki. Nie w stylu ciotki było dobrze tyczyć bliźnim. Zapewne znowu stosuje swoje stare sztuczki. Jednak Christina pamiętała doskonale charakter pisma byłego nauczyciela i kiedy przyjrzała się kopercie, uznała, że adres jest istotnie napisany jego ręką. Pieczęć na odwrocie także nie była naruszona. Przekonana, że list rzeczywiście pochodzi od jej ukochanego przyjaciela, otworzyła go. Brown pierwszy zareagował na przejmujący krzyk dochodzący z biblioteki. Wpadł do pokoju i osłupiał, kiedy zobaczył, że jego pani leży na podłodze. Rzucił przez ramię polecenia służbie, pochylając się przy tym nad markizą. Następna przybiegła Kathleen, pokojówka Christiny. Krzyknęła na widok omdlałej pani. - Czy zemdlała? Brown, dlaczego krzyczała? Czy coś jej się stało? - Daj spokój z tymi pytaniami, kobieto - warknął Brown. Ostrożnie podniósł markizę, a wtedy zobaczył list zaciśnięty w jej dłoni. Domyślił się, że to z tego powodu pani zemdlała. - Idź przygotować łóżko pani, Kathleen - rozkazał szeptem- - Nie waży więcej niż piórko. Niech Bóg ma nas wszystkich w opiece, jeśli jest chora. W bibliotece zdążyła się już zebrać większość służby. Podążali teraz w milczeniu za Brownem, który niósł nieprzytomną Christinę po zakręconych schodach. Kathleen pospieszyła do sypialni pani, ale Brown ominął ją kierując się do sypialni pana. 272 - Będzie zadowolona, kiedy się obudzi właśnie tutaj - szepnął do kucharza. - Są sobie bardzo bliscy. Śpi tu z panem każdej nocy. - Czy poślemy po markiza? - zapytała Kathleen i zatkała. - Idź po Sophie - polecił zarządca. - Będzie wiedziała, co robić. Czy posłaniec nadal tu jest? Kiedy Kathleen twierdząco skinęła głową Brown powiedział: - Prześlę przez niego wiadomość do markiza. Lewis - zwrócił sie do ogrodnika - pobiegnij zatrzymać posłańca. Christina otworzyła oczy w chwili, gdy Brown dość nieporadnie naciągał na nią narzutę. - Nie przejmuj się mną Brown. - Czy coś panią boli, milady? - zapytał z trwogą zarządca. - Posłałem po Sophie. Będzie wiedziała, co robić - dodał, usiłując pohamować drżenie głosu. Christina właśnie próbowała się podnieść, kiedy do pokoju wbiegła przysadzista siwowłosa kobieta. Porwała dwie poduszki i wetknęła je księżniczce pod plecy. - Co to może być, Sophie? - zapytała Kathleen. - Pani najpierw straszliwie krzyknęła, a potem zemdlała. - Słyszałam - potwierdziła Sophie. - Przyłożyła dłoń do czoła Christiny. Jej ruchy były energiczne, twarz skupiona. - Najlepiej posłać po Wintersa, Brown Wydaje mi się, że pani ma wysoką gorączkę. Winters jest lekarzem pani męża, markizo - wytłumaczyła. - Nie jestem chora - zaprotestowała Christina. Zdziwiła się, że jej głos zabrzmiał tak słabo. - Brown, proszę nie wzywać lekarza. Czuję się zupełnie dobrze. Natychmiast muszę udać się do Londynu. Proszę o przygotowanie dla mnie powozu. Kathleen, czy zajmiesz się spakowaniem moich sukien? - Milady, nie może pani wstawać z łóżka. Jest pani chora, czy sobie pani zdaje z tego sprawę, czy nie! - wykrzyknęła Sophie. - Jest pani blada jak ściana. 273 JUUE GARWOOD - Muszę jechać do męża - upierała się Christina. - Będzie wiedział, co należy zrobić. - To z powodu lego listu pani zemdlała, prawda? - zapytała Kathleen, ściskając nerwowo dłonie. Brown z oburzeniem popatrzył na pokojówkę. Kathleen w jednej chwili spłonęła rumieńcem. - Przepraszam, że się wtrącam, milady, ale wszyscy jesteśmy bardzo przejęci. Przestraszyła nas pani, a nam tak bardzo zależy, by była pani szczęśliwa. Christina spróbowała się uśmiechnąć. - Mnie także zależy na was - powiedziała. - Tak, Kathleen, to przez list. - Czy są w nim jakieś złe wieści? - pytała dalej pokojówka. - Oczywiście, że tak, ty głupia dziewko - burknął Brown. - Nawet półgłówek by to wiedział - dodał. - Milady, co mogę uczynić, by sprawić pani ulgę? - Proszę, Brown, byś się nie sprzeciwiał mojemu wyjazdowi do Londynu Błagam, pomóż mi. - Zrobię dla pani wszystko - gorączkowo wykrzyknął służący. Zaczerwienił się i dodał: - Markizowi nie spodoba się, że sprzeciwiam się jego poleceniom, ale jeśli rzeczywiście musi pani jechać, dam pani jako eskortę czterech silnych mężczyzn. Kathleen, pospiesz się z wykonaniem poleceń pani. - Czy ja także mam z panią jechać? - dopytywała się służka. - Tak - oświadczy! stanowczo Brown, zanim Christina zdążyła otworzyć usta. - Chciałabym teraz zostać sama - szepnęła. - Musze pogrążyć się w żalu. Teraz wszystko stało się jasne. Ktoś bliski markizie odszedł z tego świata. Brown bezzwłocznie wyprowadził służbę z sypialni. Z wahaniem zamknął za sobą drzwi, a potem stał pod 274 LWICA nimi, bezsilny, wsłuchując się w przejmujący szloch swojej pani. Nie miał pojęcia, jak jej pomóc. Wyprostował ramiona i biegiem rzucił się przez korytarz. Bezpieczeństwo pani spoczywało teraz na jego barkach. Nie zamierzał ryzykować. Postanowił, że wyśle z markizą nie czterech, ale sześciu mężczyzn. I choć to zupełnie niespotykane, żeby zarządca domu opuszczał swój posterunek, Brown postanowił się tym nie przejmować. Nie odstąpi markizy, dopóki pani nie dotrze do bezpiecznych ramion męża. Tak, pojedzie wraz z nią I gdyby tylko potrafił jeździć konno, poprowadziłby wszystkich. Christina nie miała pojęcia, jak bardzo cała służba się o nią martwi. Zawinęła się w narzutę, przycisnęła do siebie poduszkę Lyona i cicho łkała. Kiedy wreszcie łzy ustały, powoli wstała z łóżka i zaczęła szukać nożyczek Zetnie włosy, tym samym zaczynając żałobny rytuał. Od tej chwili ciotka Patrycja dla niej umarła. Od tej pory przestała istnieć. Ścięcie kilku centymetrów loków nie zajęło wiele czasu. Do pokoju wpadła Kathleen z jasnozieloną suknią przewie-szoną przez ramię. Kiedy zobaczyła, co pani zrobiła z włosami, szeroko otworzyła oczy, ale milczała, po czym zaczęła pomagać markizie przy zakładaniu sukni. - Będziemy gotowi do wyjazdu za dziesięć minut - szepnęła do Christiny, zanim wyszła z pokoju Księżniczka podeszła do okna. Myślała o swojej rodzinie. Merry bardzo spodobałaby się ta okolica. Czarny Wilk także byłby pod wrażeniem, choć nigdy by się z tym nie zdradził. Duma by mu na to nie pozwoliła. Oczywiście, gdyby się dowiedział, że cała ta ziemia należy do Lyona, nie mógłby wyjść z podziwu. Biały Orzeł najbardziej zachwyciłby się stajnią Lyona. 275 JULIE GARWOOD Jego konie były silne i wytrzymałe, a nowe źrebięta tylko potwierdzały znawstwo właściciela. - Oni nie umarli! - Głos Christiny przepełniał gniew Na nowo zaczęła płakać Nie, nie umarli. List kłamał. Gdyby coś złego spotkało jej bliskich, serce już dawno dałoby jej jakiś znak - Wiedziałabym o tym - szepnęła. Tak, to podstęp. Christina nie miała pojęcia, w jaki sposób ciotce udało się tego dokonać, ale to ona kryla sie za tym kłamstwem. Ta zła kobieta cbciała, by Christina uwierzyła, że jej indiańska rodzina nie żyje. Christina nie rozumiała powodów, którymi kierowała się księżna. I Lyon będzie znał na to odpowiedź. Jest przebiegłym wojownikiem i zna wszystkie podstępy stosowane przez szakale. Poczuła przemożną potrzebę spotkania się z mężem Kiedy to nastąpi, każe Lyonowi się objąć i powiedzieć, jak bardzo ją kocha. A potem każe się całować. Jego dotyk odegna od niej smutek i ból. Zażąda tego od Lyona, a on jej to da. To należało do jego obowiązków. Kiedy Lyon dotarł Jo swojego domu w l.ondynic, prrod wejscieni. nil sttipniBch "tchodriw, ouULnąJ się nu u'r hentorui RichŁTdsfl. Sir Rkhmdri nie powiud go usmujetienl. T.Yon natychmiast stul iit czujny. — Przylałeś — rztictl wemto nn powitanie. - Tal. przytyłem - potwierdził Richards: i rtŁtzywil sic. Poklepał lic po brzuchu, pokazując, gdae umiejscowiły *ie dodatkowe funty. Lyon USf>Likoll sic. Zachowanie przyjacielu posiedziało mu wszysdcn. ca chciał wiedzieć". Musiał zaistnieć jiikig problem, bo gdyby Richard* wybrał się do niego tytka 276 LWICA towarzysko, z pewnością by na niego nie czekał. Swobodna postawa mężczyzny przekonała markiza, że sprawa nie jest jednak szczególnie poważna. Richards odwrócił sie i zapukał do drzwi. Natychmiast otworzył je służący. Lyon oddał lejce jednemu z mężczyzn towarzyszących mu w podróży, po czym wpuścił gościa do domu Weszli do biblioteki. Richards rozsiadł się wygodnie. Był to postawny mężczyzna o krzaczastej brodzie i włosach przyprószonych siwizną. Mówił miękko, miał wiecznie unieione ramiona i chyba nieustannie kontrolował swoje słowa. Poza chwilami, gdy znajdował się w towarzystwie Lyona. Wedy się relaksował, ponieważ bezgranicznie ufał młodszemu koledze. - Mamy tu piekło. Lyon z ciekawością uniósł brew. - Rhone jest w areszcie domowym - poinformował Richards. Próbowałem interweniować, ale Wellingham pod-pisał już oskarżenie. Stanęło na tym, że teraz ty przejmujesz kontrolę nad sprawą - Jak sie do niego dobrali? - zapytał markiz. Usiadł za biurkiem i zaczął przeszukiwać stertę listów i zaproszeń. Richards zachłysnął się śmiechem. - Nieźle znosisz porażkę naszego przyjaciela - rzucił. - Jak powiedziałeś, teraz wszystko zależy ode mnie. Zajmę się sprawą Opowiedz mi, co się wydarzyło. W jaki... - Wellingham zauważył bandaż na nadgarstku Rhonea. Jedno skojarzenie doprowadziło do następnego - wyjaśnił Richards. - Zdaje się, że Rhone wpadł na Wellinghama w drodze powrotnej z twojego ślubu. A przy okazji, przykro mi, że ominęła mnie ta uroczystość - dodał. - Nie było na to rady. Wróciłem do Londynu dopiero przedwczoraj. - To nie było wielkie przyjęcie - pocieszył go Lyon. - Musisz przyjechać do Lyonwood i poznać Christine 277 JUUE GARWOOD - doda}. - Jak Rhone znosi tę całą sytuację? - zapytał, I wracając do poprzedniego tematu. - Ze swoim zwykłym kpiarstwem - odparł sucho Ri- I chards. - Ponieważ nie może wychodzić1, co noc urządza I przyjęcia w domu. Dzisiaj także. Myślałem o tym, żeby do niego wpaść. - Richards zamilkł i popatrzył znacząco na Lyona. Markiz uśmiechnął się. - Przyjdę - zapewnił przyjaciela. - Nie przynoś ze sobą żadnych wartościowych przedmiotów. Nie chcesz chyba zostać obrabowany przez Jacka? - Ach, wiec pojawi się i Jack? - Mogę się o to założyć. - To się Rhone ubawi - zauważył Richards. Wyprostował I się na krześle, nagle przepełniony energią. - A więc, skoro I problem Rhone'a mamy z głowy, przejdę do innej sprawy, I dla której chciałem się z tobą widzieć. Konkretnie mówiąc, chciałem porozmawiać o ojcu twojej żony. Lyon nastawił uszu Odsunął od siebie listy i pochylił się I nad biurkiem. - Czy wiedziałeś, że ojciec twojej żony zamierza od- I wiedzić Londyn? Markiz przecząco pokręcił głową. - Znasz go? - zapytał. - Nazywa się Edward Stalinsky, ale z pewnością to wiesz I - rzucił Richards. Lyon przytaknął skinieniem głowy. Znał nazwisko teścia tylko dlatego, że podpatrywał Christinę, kiedy podpisywała I akt małżeństwa. - Tak, baron Stalinsky - potwierdził niecierpliwie. - Dawno temu oddał nam przysługę. W sprawie Bris- I bane^. Pamiętasz ten niewypał? - Niewypał? - Lyon pokręcił głową. - Pamiętam, że I nazwałeś niewypałem bitwę pod Waterloo - stwierdził. - Opowiedz mi o Brisbanie. Nic sobie nie przypominam. LWICA - Byłeś wtedy bardzo młody, ale myślałem, że potem coś ci się obiło o uszy - zaczął Richards ściszonym głosem. - Zapominam, że jestem od ciebie starszy przynajmniej dwadzieścia lat. Przypuszczam, że powinienem już ustąpić miejsca młodszym - dodał z westchnieniem. - Próbowałeś zrezygnować już kilka razy. Markiz bardzo chciał usłyszeć relację przeszłych wydarzeń i dowiedzieć się czegoś o ojcu Christiny, ale znał przyjaciela i wiedział, że nic nie zmusi go do zmiany powolnego stylu opowieści. - Jestem jak stary pies myśliwski - stwierdził Richards. - Zapach kłopotów nadal na mnie działa. Brisbane był Anglikiem - ciągnął, w końcu dochodząc do sed*na - Można by powiedzieć, że był naszym Benedictem Arnoldem. Okazał się zdrajcą sprzedał kilka tajemnic, a potem przypomniał sobie o swojej rodzinie. Miał żonę i cztery małe córeczki. Przyszedł do nas i przyznał się do zdrady. My, a raczej moi poprzednicy, poszliśmy z nim na ugodę. Mieliśmy na oku większą rybę, rozumiesz. Przy pomocy Brisbane'a zaczailiśmy się na jego zwierzchników. Baron Stalinsky stał się naszym pośrednikiem. Nie pamiętam, jak dostał się do sprawy - dodał wzruszając ramionami. - Baron zrobił, co mógł; przedsięwziął wszystkie możliwe środki ostrożności, jak mi powiedziano, niemniej akcja się nie udała. - Dlaczego? - zainteresował się Lyon. - Ktoś zamordował żonę i dzieci Brisbane'a. Poderżnięto im gardła. Upozorowano wszysdco tak, żeby wyglądało, iż zrobił to Brisbane, a potem sam się zasztyletował. - Nie wierzysz, że tak było, prawda? - zapytał markiz. - Nie, oczywiście, że nie. Myślę, że któryś ze zwierzchników Brisbane'a wyniuchał podstęp - odparł Richards. - Albo przez przypadek, albo kogoś przekupił. - A co z baronem Stalinskym? Czy nadal pracował dla rządu? - Nie. Po tej sprawie z Brisbane'em ożenił się i wrócił do 278 279 JUUE GARWOOD siebie. Był przerażony całą tą historią To on pierwszy znalazł ciała i potem nie chciał już pomagać Anglii. Nie mogę go za to winić. Nie było mnie na miejscu zbrodni, ale wyobrażam sobie koszmar, jaki przeżył, kiedy odkrył zwłoki. - Czy utrzymywaliście z baronem jakiś kontakt? - Nie - zaprzeczył Richards. - Ale kilku jego starych znajomych otrzymało wiadomość, że zamierza pojawić się w Anglii. - Ciekaw jestem, czy baron już wie, że ma córkę. - Wielki Boże. Chcesz powiedzieć, że on o tyra nie I wiedział? - zdziwił się Richards. - Nigdy nie widział córki. Sądzę, ze myślał, iż żona I i córka dawno temu umarły. Z tego też powodu każdy z kim I rozmawiałem o baronie, uważał, że on także nie żyje. Tak sugerował na przykład sir Reynolds. I - Tak, to prawda, że wieść o jego przyjeździe wywołała I zdziwienie - zgodził się Richards. - Zastanawiam się, co baron porabiał przez te wszystkie lata. - Słyszałem, że w jakiś rok po powrocie z Anglii Stalinsky stracił królestwo. Potem zniknął Nie mieliśmy powodów, żeby go śledzić - dorzucił Richards. Twarz mu spochmur-niała - Coś cię trapi. O co chodzi? - Czy istnieją jakieś powody, żeby nie ufać baronowi? - Ach, to cię gnębi. - Opowiedz mi wszystko, co wiesz na jego temat - polecił Lyon. - Wszystko, co sobie przypominasz. Rozumiem, że to odległe czasy - dodał. - Niewiele mogę powiedzieć. Byłem wtedy młody i zuchwały, ale pamiętam, że ten mężczyzna w jakiś sposób mnie przerażał. Nie był ode mnie wiele starszy. Miał takie wielkopańskie maniery. Zazdrościłem mu. Lyon, do diabła, przez ciebie aż mi się robi niedobrze. Teraz ty mów, co wiesz o baronie - poprosił stanowczo. - Nic ci nie mogę powiedzieć. Nie znam człowieka. LWICA Christina także nie, ałe się go boi. Kiedy poznasz moją żonę, zrozumiesz, co to oznacza. Nie łatwo ją przestraszyć. - Tak przypuszczałem - przyznał Richards. - A to niby na jakiej podstawie? - Wyszła za ciebie, czyż nie? Markiz uśmiechnął się. - Tak, to prawda - odparł. - Choć niezbyt chętnie, jednak... Richards zaniósł się śmiechem. - Może obawia się nieznanego - rzucił po chwli zastanowienia. - Nigdy nie widziała ojca i ma się z nim spotkać... - Nie - zaprzeczył Lyon, kręcąc głową - Jej lęk bierze się z czegoś innego. Nazywa go szakalem. Uważaj, kiedy się z nim spotkasz. Instynkt mi podpowiada, że coś jest nie tak. - Aż tak się martwisz? - Owszem. - Dlaczego Christina nie chce wyjawić, czego naprawdę się boi? - Jest bardzo uparta - odparł Lyon z uśmiechem, który powiedział Richardsowi, iż markiz ceni tę cechę u żony - I dopiero zaczyna mi ufać. Nasz związek jest jeszcze słaby Dlatego też nie chcę na nią naciskać. Christina sama wszystko mi powie, kiedy będzie na to gotowa, lecz ani minuty wcześniej. - Ale wierzysz w jej osąd? - dociekał Richards. -Ufasz jej? - Tak - odparł markiz pewnym głosem i bez chwili wahania. W tym samym momencie zdał sobie sprawę, że rzeczywiście tak myśli i czuje. Ufał Christinie. Całkowicie. - We wszystkim - dodał łagodnym głosem. - Bóg wie dlaczego, ale tak jest - powiedział do przyjaciela i wybuchnął śmiechem - Co cię tak rozbawiło? JUUE GARWOOD - Och, bawiliśmy się z moją żoną w pewną grę - wyznał Lyon. - To zabawne, wiesz, bo żadne z nas nie zdawało sobie z tego sprawy. - Nie rozumiem - stwierdził z zakłopotaniem Richards. - Sam dopiero zaczynam to pojmować - wyjaśnił markiz. - Christina ukrywa przede mną swoją przeszłość... tak jak i ja ukrywam przed nią swoją Ona sądzi, że kiedy dowiem się prawdy, zacznę o niej źle myśleć - dodał. - Oczywiście nie stałoby się tak, ale moja żona musi najpierw poczuć to w swoim sercu. Wtedy mi zaufa. - Z przyjemnością zajmę się jej przeszłością - zaoferował Richards. - Nie. Wysłałem ludzi do Francji, żeby zebrali informacje, ale każę im wracać. Nie będę grzebał w jej przeszłości i ty też tego nie rób, Richards. Z czasem sama wszystko mi powie. - A ty? Zdradzisz jej swoje tajemnice? - zapytał Richards prawie szeptem. - Nie masz się czego obawiać, Lyon. Nigdy nikomu nie ufałem tak jak tobie. Twoja lojalność wobec kraju była zawsze absolutna. Dlatego też powierzano ci najtrudniejsze zadania. Markiz zdziwił się, słysząc wzruszenie w głosie przyjaciela. Richards nie miał zwyczaju nikomu prawić komplementów. Przez te wszystkie lata, kiedy ze sobą pracowali, ani razu nie obsypał go takimi pochwałami. - No, przez ciebie teraz zaczynam się martwić Stalinskym - ciągnął Richards. - Natychmiast zajmę się przekopywaniem jego losów. Jest jednak jeszcze coś - dodał. Podrapał się po brodzie, jakby nieobecny myślami. - Departament miał nadzieje, że to właśnie ty wydasz przyjęcie na czeSć teścia. Niech Bóg nas chroni, mówi się nawet o nadaniu mu tytułu szlacheckiego. Niektórzy starsi pracownicy rozpływają się z przesadą nad bohaterskimi czynami, jakich dokonał baron na rzecz Anglii. Przyjrzę się im bliżej - dodał, energicznie kiwając głową LWICA - Takie przyjęcie nie spodoba się Christinie - stwierdził Lyon. Richards cicho odkaszlnął, po czym powiedział: - Lyonie, z pewnością nie mam zamiaru pouczać cię, jak radzić sobie w związku małżeńskim, ale w moim przekonaniu powinieneś jak najszybciej wypytać żonę o ojca. Każ, by wyjaśniła ci powody swoich obaw. Zmuś ją do odpowiedzi, synu - Odpowiedzi? - Lyon nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać. Od pierwszego spotkania z Christina. nie robił nic innego, tylko zadawał jej pytania. - O nic nie będę jej pytał. Sama mi powie... - Wiem, wiem - przerwał mu przyjaciel z głębokim westchnieniem. - W swoim czasie. - No właśnie - zgodził się Lyon. - Do tego czasu mam obowiązek zapewnić jej bezpieczeństwo. - Bezpieczeństwo? - Christina uważa, że jej ojciec zamierza ją zabić. - O, Boże. - Tak. Rozumiesz teraz, że byłby to dla nas wielki policzek, gdyby baronowi nadano tytuł szlachecki. - Lyonie, nalegam, żebyś porozmawiał z żoną Jeśli istnieje zagrożenie... - Dam sobie radę. Nie będę jej o nic pytał. Richards zignorował irytację brzmiącą w głosie markiza. - Nie mnie o tym sądzić, ale na mój gust twoje małżeństwo wygląda bardzo dziwnie. - Bo mam bardzo dziwną żonę. Polubisz ją Richards. Nagłe zamieszanie w holu przerwało ich rozmowę. Lyon podniósł wzrok i w tej samej chwili drzwi do biblioteki stanęły otworem. Pojawił się w nich Brown, wiemy zarządca markiza. Lyon poderwał się z krzesła. Serce zaczęło mu tak walić, że myślał, iż już nigdy nie zdoła nabrać oddechu Coś stało się Christinie. Ktoś ją skrzywdził... porwał... MS JULIE GASWOOD Panika z wolna ustępowała. Kiedy do pokoju wbiegła Christina z rozwianym włosem, Lyon niemal bez czucia padł na krzesło. Nic się jej nie stało, ale w oczach miała łzy, a twarz skurczona była zmartwieniem. Coś się wydarzyło, lecz przynajmniej była zdrowa. Markiz znowu zaczął równo oddychać. - Lyonie, musisz mi powiedzieć, jak to się stało - zażądała Christina. 2 pośpiechem minęła Richardsa, nawet nie zauważając, że ktoś jeszcze jest w pokoju. Stanęła u boku męża, po czym wepchnęła mu w dłonie dwie koperty. - Rozpoznałam jego pismo i z początku uwierzyłam. Ale serce mówi mi coś innego. Czułabym, gdyby coś się im stało. Czułabym. Lyon pochwycił dłoń żony. - Kochanie, uspokój się i zacznij od początku. - Najpierw przeczytaj list - poradziła Christina. Wyrwała dłoń i wskazała na Ust od księżnej. - Wtedy sam zrozumiesz, dlaczego sądzę, że to oszustwo. - Markiza zemdlała! - zawołał Brown. Lyon odwrócił się do zarządcy, który nadal stał w drzwiach. - Słucham? - Zemdlała - powtórzył Brown, energicznie kiwając głową. - W takim razie, dlaczego ją tu przywiozłeś? Nagle Lyona ogarnęła wściekłość. Gniewnie popatrzył na zarządcę, a potem na Christinę. - Powinnaś była zostać w domu, leżeć w łóżku! - krzyknął. - Nie krzycz na mnie! - zaperzyła się. Siłą głosu nie ustąpiła mężowi. - Nawet Brown uznał, że nie należy mi się sprzeciwiać. Musiałam przyjechać, Lyonie. Proszę, przeczytaj listy. Wiem, że wszystko, co w nich jest, to kłamstwo. Lyon z trudem się opanował. Christina zaczęła płakać, ISA więc postanowił odłożyć na później sprawę zdrowia żony i najpierw zająć się dręczącym ją problemem. Jako pierwszy odczytał list od księżnej. Kiedy skończył, dłonie mu drżały. Na Boga, a więc Christina zna już całą prawdę. Księżna poznała jego przeszłość i napisała o niej w liście do siostrzenicy. Teraz Christina z pewnością pragnie, by wszystkiemu zaprzeczył. Przebyła całą tę drogę do Londynu, by stanąć z nim twarzą w twarz i usłyszeć, że księżna kłamie. Nie zamierzał zaprzeczać. Ale obawiał się, że prawda może żonę załamać. Nigdy więcej kłamstw, koniec z udawaniem... czyż Christina sama mu tego nie przyrzekała tego ranka? Należało jej się to samo. - Christino... - zaczął. Powoli podniósł na nią wzrok. - Człowiek musi robić to, czego się od niego wymaga, zwłaszcza gdy w grę wchodzi zagrożenie, a ja... Wyglądało na to, że nie ma sił na dalsze tłumaczenie. Christina widziała jego ból, przestrach. Chęć podtrzymania męża na duchu zwyciężyła. Instynktownie wyciągnęła do niego ramiona. W tej samej chwili dotarło do niej, że Lyon zupełnie jej nie zrozumiał. Zastygła z ramionami w powietrzu. - O czym ty mówisz? - Co? - Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób? - Staram ci się wytłumaczyć - wymamrotał markiz. Popatrzył z gniewem na Browna. Zarządca w mig pojął, o co chodzi i pospiesznie zamknął drzwi. Wtedy wzrok Lyona spoczął na Richardsie. Przyjaciel udał, że nie rozumie cichego rozkazu i nie ruszył się z miejsca. - Lyonie, odpowiedz mi - nalegała Christina. - Kochanie, trudno mi cokolwiek wyjaśniać, ponieważ mamy słuchaczy - zaczął markiz, po czym głęboko zaczer- JUUE GARWOOD pnął powietrza. - To prawda. Zrobiłem wszystko, o czym pisze w liście twoja ciotka, tyle tylko, że kierowały mną uczciwe pobudki, niemniej... Księżniczka wreszcie pojęła. Zamknęła oczy i modliła się 0 cierpliwość. Wiedziała, że dobra żona wysłuchałaby zwierzeń męża. Nie rozumiała jednak, dlaczego wybrał sobie akurat ten moment. Choć uważała to za egoizm, wolała, by w tej chwili Lyon pomógł jej. Gdy markiz zobaczył, że Christina zamknęła oczy, poczuł w sercu taki bdl, jakby ktoś przeszył je nożem. - Moja najdroższa, byłem żołnierzem. Wykonywałem rozkazy... W końcu Christina spojrzała na męża. Jej wzrok wyrażał czułość. Lyon ze zdumienia nie mógł wydobyć z siebie następnego słowa. - Jesteś żołnierzem, Lyonie, ale jesteś także czułym 1 kochającym człowiekiem. Nie zabiłbyś nikogo bez powodu Nie, ty rozprawiasz się z szakalami. Wyraz twarzy markiza zdradzał, że nie do końca zrozumiał żonę. - W takim razie dlaczego przyjechałaś do Londynu? - Wiedziałam, że pomożesz mi odkryć prawdę - stwierdziła Christina. - Właśnie staram ci się ją powiedzieć"! Znowu krzyczał. Księżniczka potrząsnęła głową - Jak to możliwe, skoro nawet nie przeczytałeś drugiego listu? - Gdybyście pozwolili wtrącić się staremu człowiekowi - przerwał im Richards. - O co chodzi? - niemal warknął Lyon. - Kim jest ten pan? - zapytała Christina. - Fenton Richards - rzucił markiz. Christina znała to nazwisko. Ze zmarszczonym czołem popatrzyła na gościa. LWICA - Lyon nie może wrócić do pana do pracy. Jego noga jeszcze nie jest zdrowa. Myślę, że minie wiele lat, nim zagoi się na dobre - dodała. - Christno, skąd wiesz o Richardsie? - Rhone - powiedziała. - Poza tym często mówisz przez sen. Nie zamierzałam wspominać o tej słabości w obecności innych, ale... - O, do diabła - mruknął Lyon. - O Boże - szepnął Richards. - Proszę się nie martwić - pocieszyła go Christina. - Dochowam tajemnicy. Richards dłuższą chwilę wpatrywał się w nią po czym skinął głową - Ufam pani - oświadczył. - Skąd wiesz o mojej nodze? - dopytywał się dałej Lyon. - Nie skarżyłem się. Zresztą zagoiła się, do diabła. Czy Rhone... - Już przy naszym pierwszym spotkaniu spostrzegłam, że cierpisz. Widziałam ból w twoich oczach. Opierałeś się o kominek To był następny znak Potem wypytałam Rhonea, a on wyznał mi, że uszkodziłeś sobie kolano. I że jeszcze się nie zagoiło - dodała, zerkając pospiesznie na Richardsa. Skrył uśmiech. Żona Lyona ogromnie mu się podobała. - Zdaje się, że się nie rozumiecie - rzucił. - Lyonie, mam wrażenie, że twoja żona przejęła się czymś innym niż informacje z listu ciotki. Czy się nie mylę, moja droga? - Nie - potwierdziła Christina. - Księżna dołączyła list od mojego dobrego przyjaciela. Koperta zaadresowana jest jego ręką. Sam list także wydaje się być jego dziełem, ale... - Ale ty coś podejrzewasz. To właśnie miałaś na myśli, mówiąc o oszustwie? - zapytał markiz. Christina pokiwała głową - Widzisz, jak księżna kończy swój list, Lyonie? Pisze, że ma nadzieję, iż mój przyjaciel nie przesyła mi złych wiadomości. 287 JUUE GARWOOD Oczy księżniczki ponownie napełniły się łzami. Lyon pospiesznie przeczytał list od Deavenme. Następnie porówna] pismo na kopercie z pismem z listu. Christina wstrzymała oddech i czekała. Markiz szybko dostrzegł różnice. - Charaktery są podobne, ale nie takie same. Richards, spójrz - poprosił przyjaciela. - Twoja opinia uspokoi Christine. Richards poderwał się z krzesła, z trudem opanowując ciekawość. Szybko dostrzegł różnice. - Zgadza się, list napisał ktoś inny. Jest sfałszowany. Następnie odczytał tekst i ze współczuciem popatrzył tia Christinę. - Ci ludzie z pustkowia... byli pani bardzo bliscy, jak rodzina? Christina potwierdziła kiwnięciem głowy. - Co to za choroba ta dziwna gorączka? - zapytała zmartwiona. - List mówi, że zmarli... - Nie mam pojęcia - przerwał jej Lyon. - Ko to zrobił? - dopytywał się Richards. - Jaki potwór chciałby uczynić coś tak ohydnego? - Ciotka Christiny. - Markiz pałał gniewem. Richards odłożył list na biurko. - Wybacz, że to powiem, Christino, ale moim zdaniem twoja ciotka jest... - Pomyśl to sobie, ale nie mów na głos - przerwał Lyon, zanim przyjaciel zdążył skończyć zdanie. Christina oparła się o krzesło męża. Objął ją w pasie. - Nadal nie rozumiem, jak jej się to udało? Koperta nie była naruszona. Richards wyjaśnił, jak łatwo jest bez uszczerbku otworzyć zaklejoną kopertę za pomocą pary. - Ekspert potrafi to rozpoznać, moja droga - dodał. Wyszedł kilka minut później. Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, Christina wybuchnęła płaczem Lyon wziął ją w ramiona i utulił 288 J.rWi A Płk próbowsi lupoknic' luny. Mkuiib pwbytf *ic kz, bon: [alf długo lunłowale- - Zmmcyfiltm Ci koszule - wyjzep&tL Wtulta «ic jeszcze mwiuej * pień. me/A, gkme opmńm ajcĘfl podbródek i pTZCCLilgJe wcclchnek. Nic poruszula we pracz (Bugi ¦im Lvm« poflMIat, te tttfjic Jiiłin.cia. Nic pr/CK/Jcidzuło mu E(i- Jc-:.|i nit pntracta. będzie jn EUlil przez fCircę popołudniu. Pal* tym. |ak miir.iJ. wbtfnk tyle mu zajmie iJuttOJOKcic MC t gniewu Rkhordichciiłł hmzwhe kalinę jcJ/Jl Tuk whujik uifcżaln Hic do tej słłtcj Mjfty rwnca^H jc4tt nk p.or/ej Chtiibiu miuiuu myśleć o tym lamym. ki nsgte w>-HżefHflii,: - Oty WKS7, tc lazlzilun kicdyfl, ii wnzyscy Anglicy sa locy juV moja ciotko? Murki* nic OH (U HIC odpowkdztaJ. Jednak uddecb UWtłZJ mu * gardle, A w mysfci modlił rricr żeby dLU uchcdba Jonę do danych zwierzeń. Jego cierpliwi zosuhi nagrodzona w kilku ttuihit piiimej. - Mńj ojdee nienawidził bintych- A kiedy iycim z fcsicttu W B04LD[Uch moini jedynym przyjacielem byi pan Deavenrue. Tn on wialnie odprowadził mnie do ciotki 1 codziennie duwalmi lekcje. Nk po*wolimy tuj opuszczał? domu. Księżna nieustannie mi pnwttlMta, ze- nie mnie wftydZJ Bytom żdezOrientuwjinn. Nic nu/umklom. t» jen we cnnie [akkga - To bMuiru, moja FUłjdrozkM - z naciskiem t^UCJI Lyffl. - Jcsici w-ijpaitiaiii- Olnitiiiu ikinełu głuwlfc - Miło mi, tc ta mftmwt - pYBJ^fcowiifo- Mlrtit ueifli«JinąJ się styszci: Ir ttirwm odpttwkatt, Człkri tu daisM* cze4t< opowiadami. Wydowjikt mu się. ie minęła *iecznotó, KaJlim Chrittina zuftWu mv odeZWilfc. 289 JUUE GARWOOD - Na noc zamykała mnie w moim pokoju na klucz. Starałam się nie znienawidzić jej za to. Lyon przymknął oczy. Całym sobą czuł przerażenie Christiny. Oczy wypełniły mu łzy. - Nie mogłam znieść uwięzienia Musiałam wreszcie coś z tym zrobić. - Co zrobiłaś, kochanie? - Wykręciłam z drzwi zasuwy - wyznała. - Wtedy księżna zaczęła ryglować swoje drzwi. Bała się mnie. Nie przejmowałam się tym. Jest stara, Lyonie, i dlatego postanowiłam ją szanować. Tak mnie wychowała moja matka. - Jessica? - Nie, nie znałam Jessiki. - W takim razie, kto? - Merry. Lyon nie potrafił się powstrzymać, by nie zadać następnego pytania. - Czy ona także nienawidziła białych? - O nie, Merry kochała wszystkich ludzi. - Ale mężczyzna, którego nazwałaś ojcem - nie? Markiz nie sądził, że Christina mu odpowie. Cisza rozciągnęła się na długie minuty. Nie powinien był naciskać. Do diaska, przecież dopiero co przyrzekał sobie, że nie zada już więcej żadnego pytania. - Tak, on nie - wyszeptała Christina. - Ale mnie kochał. Kochał z całego serca. Christina czekała na reakcję męża. Serce biło jej jak oszalałe. Markiz nie powiedział słowa. Wtedy Christina uznała, że Lyon jej nie zrozumiał. - Mam brata. Nic. Ani słowa, nawet westchnienia, nawet mruknięcia. - Nazywa się Biały Orzeł. Powoli na usta Lyona wypłynął słaby uśmiech. - Czy rozumiesz, co mówię, Lyonie? - zapytała. 290 LWICA Pocałował czubek jej głowy. - Rozumiem - szepnął. Objął dłońmi jej twarz i podniósł do góry. Pocałował ją czule. A potem całkowicie rozwiał jej niepewność. - Rozumiem, że jestem najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem. Nie sądziłem, że kiedykolwiek znajdę kogoś, kogo będę mógł kochać tak jak kocham ciebie, Christino. Mam wobec twojej rodziny ogromny dług, najdroższa. Opiekowali się tobą. - Nie znasz ich, a mówisz tak, jakby ci na nich zależało - wyszeptała zdziwiona księżniczka. Głos drżał jej ze wzruszenia. - Oczywiście - potwierdził markiz. - Twoja matka musi być czułą i kochającą kobietą a twój ojciec... - Jest dumnym wojownikiem - zakończyła Christina. - Tak dumnym jak ty, Lyonie. - Kocham cię, Christino. Czy naprawdę sądziłaś, że twoje wychowanie pomniejszy cię w moich oczach? - Nigdy nie czułam się gorsza od innych. Nigdy. Jestem lwicą Tak naprawdę to myślałam, że to Anglicy są gorsi... dopóki nie spotkałam ciebie. Lyon uśmiechnął się. - Przejęłaś pewność siebie swojego ojca - zauważył. - Podoba mi się to. - Nie będzie ci ze mną lekko, Lyonie. Mam odmienne zwyczaje. Nie chcę już dłużej udawać. Przynajmniej nie wtedy, kiedy jesteśmy sami... - To dobrze. Ja także nie chcę, żebyś cokolwiek udawała - oświadczył markiz. - Kocham cię, Lyonie - szeptem powtórzyła Christina. Pogładziła męża po szyi. - Lyonie? Pragnę... - Ja także - z pomrukiem zgodził się markiz. Ponownie pocałował żonę, ale tym razem goręcej. Językiem wdarł się pomiędzy jej wargi. Christina zarzuciła mu ramiona na szyję. Zamierzała powiedzieć Lyonowi, ze pragnie wracać 291 do domu, do Lyonwood, ale pocałunek zepchnął w głąb tę myśl. Jej oddech stawał się coraz bardziej nierówny. - Chodźmy na górę, Lyonie - zachęciła szeptem. - Nie ma na to czasu, Christino. - Lyonie! Słysząc naglący ton jej głosu, chciał się roześmiać, ale był zbyt pochłonięty walką o panowanie nad sobą. Christina ocierała się o jego biodra, zębami delikatnie gryzła w koniuszek ucha, namiętnie masowała plecy. Nawet gdyby od tego zależało jego życie, nie byłby w stanie wspiąć się po schodach. 14 Przyszedł w nocy, kiedy wszyscy już spali. Jacksonowie rozłożyli się na zewnątrz. Było siarczyście zimno, ale Jacob pragnął intymności i z tego powodu postawił mały namiot Usłyszałam dziwny odgłos i kiedy wyjrzałam z wozu, zobaczyłam mężczyznę pochylającego się nad Emily i Jaco-bem. Krzyknęłam do nieznajomego, nadal nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Pomyślałam, że ktoś przyszedł zbudzić Jacoba na wartę. Mężczyzna wyprostował się i jego twarz oświetliło światło księżyca. Krzyk uwiązł mi w gardle. To był Edward. W dłoni ściskał nót Byłam tak zaskoczona i przerażona, że nie mogłam się poruszyć. To ty, Christino, obudziłaś mnie z. uśpienia. Tak. Obudziłaś się i zapłakałaś, a wtedy oprzytomniałam. Nie zamierzałam pozwolić, by Edward cię zabił. Pochwyciłam nóż myśliwski Jacoba w chwili, gdy Edward wspinał się na wóz- Krzyknęłam i pchnęłam nożem. Edward zwinął się z bólu. Czubek noża trafił go w kącik oka. „Oddaj mi klejnoty" - zażądał, wytrącając mi z ręki broń. Od moich krzyków obudził się cały obóz. Edward słyszał za sobą zaniepokojone głosy. Powiedział, te jeszcze wróci, Żeby mnie zabić. Zajrzał do kosza, w którym spałaś, Christino, 293 JUUE GARWOOD LWICA a potem odwrócił się do mnie. „Ją zabiję pierwszą. Żałuj, że nie oddałaś jej Patrycji" - dodał i wyskoczył z wozu. Jacksonowie nie żyli. Poderżnął im gardła. Powiedziałam przywódcy taboru, że obudził mnie jakiś odgłos i zobaczyłam mężczyznę pochylającego się nad Jacobem i Emify. Natychmiast zorganizowano grupę poszukiwawczą. Ale było ciemno. Nie znaleźli Edwarda. W kilka godzin później obóz nieco przycichł. Potrojono straże, a także ustalono, że pogrzeb Jacksonów odbędzie się za dnia. Odczekałam jeszcze jakiś czas, po czym zawinęłam cie w koce i opuściłam obóz Nie wiedziałam, dokąd idę, nie zastanawiałam się nad tym. Zawiodłam cię, Christino. To koniec. Edward nas wyśledził Dziennik 20 października 1795 WcioMiym popołudniem l,yun m.LJłłi>\ntł Cllrisune nn pożegnanie. Swlziłu, ie moi wyhierj *ie 7 Rl>OIH'c[n nu umriwinnn. pjlflic kart. MorfciŁ, pucuoniely nr7ygn[aivanumi napadu lałszywen/i Jacka. Mpnmilial poinformować żonę n iHTWych okolicznościach. Powiedział tylko, zft fft zoKuttn odłoiona i ze ma walut sprawę do znlarwicniiL OhniiLinj -wtaLnit prKbiflrula we w ciemnoniebieska. Kuknie, kiedy Kalhieen ohaieicibj. ee na dole ryptj nil nią lady l'K:i. i - Jełt czymS ogromnie pr/.yanebiana - dodata Kfll*4ea. - Biedactwo Klrasztiwie płacze Ksur±nit-ekń zbiegła pospiesznie kręconymi Rchnonird. Na jo) widok Dianu, zapominając o przywitaniu, zaczęła opo-wiodąc o Rhanie. OirLsiina zopnFWadzihi szwzgierke do bawialni, uaiodai obok niej na kanapie, ujęła jej dlon w swoją i słuchała opowieści. - Ten biedak jest niewinny - łkała Diana. - Stara się zachować z godnością. Czy wiesz, że każdego wieczoru wydaje przyjęcie? Och, żeby tytko Lyon zaraz wrócił, opowiedziałabym mu, co się wydarzyło. Będzie wiedział, co zrobić. - Jestem pewna, że wkrótce wszystkiego się dowie - odparła na to Christina. - To wszystko przeze mnie - dodała. - Jak to, przez ciebie? - zdziwiła się Diana. Christina nie odpowiedziała. Uważała, że to przez nią Rhone ma kłopoty. To przecież właśnie ona go zraniła. - Muszę wymyślić sposób... Diano, mówisz, że Rhone wydaje dzisiaj przyjęcie? - Tak. Ciotka Harrietta nie pozwoliła mi na nie pójść - poskarżyła się dziewczyna, - Już wcześniej przyjęłyśmy zaproszenie na inny bal, ale wolałabym pójść do Rhone'a. Christina ukryła uśmiech. - Oczywiście - rzuciła, klepiąc szwagierkę po dłoni. - Jutro będzie już po wszystkim - dodała teatralnym szeptem. - Jak to możliwe? - także szeptem zapytała Diana. - Czy wiesz o czymś, o czym nie chcesz mi powiedzieć"? - Tak - potwierdziła księżniczka. Przez chwilę milczała wymownie. Odwracając się do Diany, powiedziała: - Wiem z wiarygodnego źródła, że prawdziwy Jack wybiera się dzisiaj na łowy. Sapnięcie Diany upewniło Christinę, że dziewczyna jej uwierzyła. - Nie wolno ci mówić o tym nikomu, bo inaczej Jack jeszcze się dowie i zmieni plany. Dziewczyna klasnęła w dłonie. - Przyrzekam, że będę milczała jak grób - zarzekała się. - Ale skąd wiesz... 295 JUUE GARWOOD - Nie ma czasu na szczegóły - zbyła ją Christina. - Mara teraz ważna sprawę do załatwienia Czy mogę wrócić z tobą do domu i pożyczyć na krótko twój powóz? - Naturalnie - zgodziła się Diana - Mogłabym ci towarzyszyć - zaproponowała Christina potrząsnęła przecząco głową - Pospiesz się, Diano Mam wiele do załatwienia - Tak? A co? - Nieważne. Wytrzyj łzy i chodźmy Ciągnąc za sobą siostrę Lyona, zarzuciła ją gradem pytań o rodzinę, by oderwać jej myśli od Jacka. - Czy Lyoo był blisko ze swoim bratem Jamesem? - dociekała - Przez jakiś czas. Rywalizowali ze sobą - stwierdziła Diana. - Lyon zawsze zwyciężał - w jeździe konnej, walce na szpady i... cóż, nawet jeśli chodzi o kobiety - dodała wzruszając ramionami. - James miał obsesję na punkcie zwyciężania. Ciągle ryzykował. - - Jak umarł? - Spadł z konia. Śmierć była szybka. Baron Winters, nasz lekarz domowy, powiedział, że nie cierpiał. Myślę, że mógł to powiedzieć, żeby sprawić ulgę mamie. - Co do twojej matki - zaczęła z wahaniem Christina. - Przypuszczam, Diano, że jest ci bardzo bliska, ale mam nadzieję, że nie sprzeciwisz się mojemu planowi. - Jaki masz plan? - zdziwiła się Diana. - Chciałabym jutro zabrać ją ze sobą do Lyonwood. - Mówisz poważnie? Czy rozmawiałaś o tym z Lyonem? - Nie patrz na mnie tak podejrzliwie - upomniała Dianę Christina. - Nie zamierzam skrzywdzić twojej matki. Ciebie także bym zaprosiła, gdyby nie fakt, że trwa sezon. Wiem, że rozstanie będzie dla ciebie bolesne, w końcu jest twoją matką - dokończyła. Diana spuściła oczy. Wstydziła się poczucia ulgi, jakie ją ogarnęło, gdy usłyszała, że ktoś w końcu zajmie się mamą - To straszne, co ci teraz wyznam, ale jesteś przecież moją siostrą więc powiem ci, że wcale nie będę tęskniła za mamą Christina nie wiedziała, jak ma zareagować. Otworzyła przed Dianą drzwi do powozu, po czym powiedziała: - Twoja matka jest nieco... trudna we współżyciu, czy tak? - Poznałaś ją - szepnęła dziewczyna. - Mówi tylko o Jamesie. Nie zależy jej ani na mnie, ani na Lyonie. James był jej pierworodnym. Och, wiem, jak źle musisz teraz o mnie myśleć. Nie powinnam ci tego wszystkiego mówić, ale... Christina dotknęła dłoni szwagierki. - Musisz zawsze mówić mi prawdę. Dzięki temu będziemy się dobrze rozumiały. Diano, wiem, że kochasz matkę, inaczej nie byłabyś taka zła. Diana szeroko otworzyła oczy. - Jestem zła - oświadczyła. - Musisz już iść, a ja zajmę się moimi sprawami - przypomniała Christina, zmieniając temat. - Każ służbie spakować matkę. Przyjadę po nią jutro rano. Diana nagle roześmiała się głośno i pochwyciła Christinę w niezręcznym uścisku. - Tak się cieszę, że Lyon się z tobą ożenił. - Ja także jestem szczęśliwa z tego powodu - przyznała księżniczka. Diana puściła ją. Wysiadła z powozu, ale na odchodnym zaproponowała powtórnie, że może towarzyszyć Christinie w załatwianiu tajemniczych spraw. Christina jednak ponownie jej odmówiła, odczekała, aż zniknie w domu, po czym powiadomiła stangreta o celu podróży. - Czy pani wie, w jakiej okolicy znajduje się Bleak Bryan? - zapytał w odpowiedzi woźnica. Oczy aż wychodziły mu z orbit i kilkakrotnie przełknął ślinę. - Nie, nie wiem dokładnie. A pan? - No tak, madame, wiem - zająknął sie. 297 JUUi. tUltWDP - A więc w porządku. Proszę mnie tam natychmi^' zawieźć. Wróciła do powozu i zamknęła za sobą drzwiczki. Po chwili w okienku pojawiła się pobladła twarz woźnicy. - Nie mówi pani poważnie, madame. Bleak Bryan znajduje się w najgorszej dzielnicy Londynu Sami mordercy i... - Bryan to mój przyjaciel. Muszę się z nim zobaczyć. Jak się nazywacie? - zapytała. - Everet - odparł woźnica. - Everet - powtórzyła Christina. - Uśmiechnęła się do stangreta przymilnie i powiedziała: - To bardzo ładne imię. A teraz, Everet, musisz wiedzieć, że będę bardzo nieszczęśliwa, jeśli nie wykonasz tego. o co proszę. Tak właśnie będzie - dodała stanowczo. Everet podrapał się w łysinkę na czubku głowy. - W tym cały kłopot, madame. Jeśli nie zawiozę pani do Bleak Bryan, pani będzie nieszczęśliwa, a jeśli to uczynię, pani mąż mnie zabije. Bez wątpienia. W tym cały kłopot. - Och, rozumiem twoje wahanie. Nie wiesz przecież, że to właśnie mój mąż prosił, bym zjawiła się w Bleak Bryan. Odłóż strach na bok, mój dobry człowieku Lyon o wszystkim wie. Everet wydawał się uspokojony. Przekonała go szczerość brzmiąca w głosie markizy. To takie małe, niewinne stworzenie, pomyślał. Nawet nie przyszłoby jej do głowy, że można kogoś oszukać. Woźnica wydukał przeprosiny, poradził, by Christina zaryglowała drzwi od wewnątrz, a potem wrócił na kozioł. Pędził na złamanie karku Christina podejrzewała, że sam jest nieco przestraszony. Jej domysły potwierdziły się, kiedy w końcu dotarli do tawerny. Kiedy Everet pomagał Christmie wysiąść, ręce mu się trzęsły. Co chwila oglądał się przez ramię. - Madame, proszę się pospieszyć. Poczekam na panią w powozie, jeśli pani pozwoli - wyszeptał. - Och, nie musisz na mnie czekać. Nie wiem, jak długo mi tu zejdzie. Wracaj do dorau, Everet. Pan Bryan dopilnuje mojego powrotu. - Ależ, madame - zająknął się woźnica. - A jeśli go nie ma? , - Wtedy będę musiała na niego poczekać - stwierdziła Christina. Ruszyła w stronę tawemy, krzycząc za siebie podziękowania i zanim Everet zdążył zebrać myśli, zniknęła w środku Nie przyszła tu bezbronna. Nie, nie była tak naiwna, jak sądził stangret W dłoni skryła mały nóż; większy przywiązała do kostki. Wolała posługiwać się tym większym, ale nie mogłaby go ukryć w dłoni. Christina zdążyła się już nauczyć, że przestępcy to zazwyczaj ignoranci. Należy traktować ich stanowczo. Stała w drzwiach przez dłuższą chwilę, wypatrując w tłumie właściciela. Przy drewnianych stołach siedziało co najmniej dwudziestu mężczyzn, a kilku następnych opierało się o zniszczony bar ciągnący się przez całą prawą stronę wielkiej sali. Za barem stał mężczyzna, który gapił się na Christioę z rozdziawionymi ustami. Księżniczka uznała, że jegomość ten z pewnością pracuje dla właściciela, wiec ruszyła prosto do niego. Nie przeszła połowy drogi, kiedy zaczepił ją pierwszy śmiałek. Śmierdział piwem i chwiał się na nogach. Christina dźgnęła go w rękę nożem. Gbur zawył z bólu. Goście patrzyli, jak wielki mężczyzna podnosi dłoń i wpatruje się w nią z zaskoczeniem. - Skaleczyłaś mnie! - Jego wrzask zatrząsł posadami domu - Skaleczyłaś mnie! - ryknął i ruszył w stronę Christiny. Nawet się nie poruszyła. Wysunęła nóż. 299 JULIE GARWOOD - Siadaj albo znowu będę musiała cię zranić. Naprawdę nie miała czasu na zabawę. Tyle jeszcze musiała zrobić" przed przyjęciem u Rhone*a. - Skaleczyłaś mnie, ty... - Chciałeś mnie dotknąć - odparła. Czubek jej noża znalazł się na czerwonym gardle mężczyzny. -1 jeśli jeszcze | raz spróbujesz, będziesz pił piwo dziurą, którą ci wywiercę w szyi. Usłyszała śmiech i odwróciła się, by sprawdzić, kogo tak rozbawiła. - Mam sprawę do pana Bleaka Bryana. - Ach, więc jesteś jego kochanką? - zawołał ktoś. Christina popatrzyła po sali. Rzezimieszek, który siedział obok niej, znowu się na nią rzucił. Niewiele myśląc wbiła cienkie ostrze w jego szyję. Gbur wrzasnął. Christina spojrzała w sufit, modląc się o cierpliwość. Tak, przestępcy są wszędzie tacy sami - ignoranci. - Jestem żoną markiza Lyonwooda - odezwała się do grupy mężczyzn. - Jego przyjaciel jest właścicielem tej tawemy. Mam do niego ważną sprawę, a moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. - Popatrzyła z odrazą na mężczyznę trzymającego się za szyję. - To małe zadraśnięcie, sir, ale przysięgam, że następnym razem nie będę taka ostrożna. Choć Christina nie zdawała sobie z tego sprawy, informacja, iż jest żoną Lyona, zmieniła nastawienie gości tawemy. - Zostaw ją, Arthur, jeśli ci życie miłe. To kochanka Lyonwooda. - Masz na imię Arthur? - zapytała Christina. Przerażony mężczyzna nie mógł wydobyć z siebie głosu. - Arthur to wspaniałe imię, sir. Czy zna pan historie o Kamelocie? Nie? - zapytała, ponieważ mężczyzna głupio się JeJ przyglądał. - W takim razie z pewnością zna ją 300 pańska matka i dała panu imię po królu Arturze - stwierdziła. Rzezimieszek już jej nie słuchał. Myślami znajdował się bardzo daleko - zastanawiał się, co zrobi mu markiz Lyonwood, kiedy dowie się o tym wydarzeniu. - Nie miałem zamiaru pani skrzywdzić. No to już po mnie - zawodził. - Nie wiedziałem... - Że jestem mężatką? - dokończyła za niego Christina. Westchnęła. - No cóż, nie mogłeś o tym wiedzieć, niemniej to niegrzecznie dotykać kobiety, nie spytawszy jej wcześniej o pozwolenie - poinstruowała. - Ale nie martw się, nic ci się nie stanie, Arthurze - dodała łagodniejszym tonem. Odwróciła się w stronę reszty gości. - Czy ktoś jeszcze ma ochotę mnie dotknąć? Tawema zabrzmiała głośnym zaprzeczeniem. Goście energicznie kręcili głowami. Był to zabawny widok, ale Christina powstrzymała śmiech. Nie chciała nikogo urazić. - A więc przyrzekacie? - upewniła się, zamierzając schować nóż. W tej chwili musiała się już uśmiechnąć. Mężczyźni znowu energicznie kiwali głowami. - Arthurze, ióź i obmyj sobie ranę - poradziła, po czym podeszła do baru - Kiedy wrócę do domu, każę przesłać ci maść na to zacięcie. Czy ktoś z was wie może, gdzie znajduje się teraz pan Bleak Bryan? - zapytała. - Connor już poszedł po niego - zawołał jeden z biesiadników. Księżniczka uśmiechnęła się do chudego, niskiego mężczyzny. Wtedy zauważyła, że w dłoni trzyma karty. - W co gracie? - zawołała, próbując zająć sobie czas do powrotu Bryana i zarazem zmniejszyć panujące w tawemie napięcie. - Przepraszam, jeśli wam przerwałam. - Nie, nie - zaprzeczył jegomość. - Nie mogłem znaleźć nikogo chętnego do gry. 301 JUUE GARWOOD - A to dlaczego? - Nitty ma za dużo szczęścia, panienko - zawołał ktoś z boku - Czy jesteś cierpliwy, Nitty? - zainteresowała się Christina. - Nie mam pojęcia, wasza wysokość - wyznał Nitty. Christinie nie chciało się tłumaczyć, iż nie trzeba jej w ten sposób tytułować. Mężczyzna wydawał się bardzo zdenerwowany. - Może to sprawdzimy? - zaproponowała. Jej wesoły śmiech udzielił się gościom tawemy. - Chciałabym nauczyć sie grać w karty, sir, więc jeśli ma pan czas i umiejętności, sprawiłby mi pan wielką przyjemność. Musze zaczekać na właściciela... - To będzie dla mnie zaszczyt - oświadczył Nitty. Wyprostował ramiona. - Poppy, uprzątnij miejsce dla pani - rozkazał. - Preston, przynieś czyste krzesło. Jakiej gry chciałaby się pani nauczyć, panienko? - zapytał. - A w jaka lubią grać mężczyźni? - No cóż, pani mąż grywa w pokera, ale z pewnością nie będzie pani chciała nauczyć się... - Ależ właśnie tak - pospiesznie zapewniła Christina. - Proszę, śliczna pani! - krzyknął następny mężczyzna - te monety się pani przydadzą, kiedy już się pani nauczy. - Monety? - Do wsadzenia do banku - wyjaśnił ktoś inny. Christina nie mogła uwierzyć, że goście tawerny tak gamą się do pomocy. Mężczyzna o imieniu Poppy skłonił się przed nią teatralnie. - Pani krzesło czeka, madame - powiadomił. - Spit je wymył. Jest już czyste. Usiadłszy przy okrągłym stole, Christina skinęła w stronę Nitty'ego. - A wiec znasz mojego męża? - zapytała, przyglądając się zarazem, jak tasuje karty. - Powiedziałeś, że jego grą jest poker - dodała. 302 LWICA - Wszyscy go znają, panienko - poinformował ją Poppy. - Och, to miłe - ucieszyła się Christina. - W takim razie, Nitty, wytłumacz mi zasady tej gry. Dziękuję za monety, sir, i panu także, i... och, nie sądzę, żebym potrzebowała aż tyle pieniędzy, panowie - dodała, kiedy słupek monet urósł przed nią na stole. - Jesteście tacy szczodrzy. Mój mąż to szczęściarz, że ma takich dobrych przyjaciół. \Łtf. Christiny myrysl haniro podobnie, kiedy nazapłetizu rawerny skończył wydawać rozkazy pięciu mężczyznom o wyglądzie rzezimieszków, za to bardzo lojalnym. Bryan stal obok, L całego Hn\a Żałując, że nie może wziąć udziału w maskaradzie. - Do diabła, Lyonie. chciałbym uun być i widzieć wytilt twarzy Rhofle'a Pamięta., ehloptasiu - zwrócił Nic do mężczyzny, kidry miał udawać Jarka - rrzymaj słę w tyle. Twoje oczy nic są tak zielone jak RhoHe'Ł Kto* mOgłby to zauważyć. - Bryan, musisz. wrocłć do tawerny - po raz trzeci nnnsbywel barman. - Mowie et. że .lzykiijr się bojka Nic słyszałeś wrzflskdw'' - Słyszę, ze ludzie dobrze ale bawią. Connor. Ktokolwiek chciał wywołać bójkę, musiał zmienić zamiar. A uraz wracaj, zanim irluactka mnie do szczętu. Bryan spojrzał gnie-wnlc na Cuiuwot, po czym odwrócił się do Lyona i dalej przysłuchiwał liCn jitk wydaje rozkazy swoim ludziom. Nagły wybuch srruechu przykuł jego uwag*. Bryan kiwnął do markizo, po czym ruszył dfi gospody, itpnrardzić, co tez tak rozbawiło jego gości. Od wejścia rzucił me sie w oczu tłum otaczający okrągły flot. Przepchnął ale do niego. Kiedy zobaczył siedzące przy nim osoby, zaniemówił, ale juz po chwili rzucił sic do tylnego wyjścia. MB JUUE GARWOOD - Lyonie, czy już skończyłeś? - Właśnie zamierzałem odjeżdżać - poinformował markiz - Dlaczego pytasz? Masz jakiś kłopot? - zapytał. Zaniepokoił go ton głosu Bryana. Marynarz mówił tak, jakby się dusił. - Nie ja, tylko ty - oświadczył właściciel tawemy. Markiz mszył do drzwi, ale Bryan zamknął je przed nim. - Lyonie, czy nadal lubisz się zakładać? Lyon obrzucił przyjaciela zdesperowanym spojrzeniem. - Tak. - W takim razie zakładam się, że przeżyjesz za chwilę niespodziankę swojego życia - oświadczył Bryan i odszedł na bok. - Czeka na ciebie w środku. Lyon nie miał czasu na żarty. Pospieszył do środka, przekonany, że Bryan chce, by uspokoił któregoś rozbrykanego gościa. Mężczyźni otaczający stół zasłaniali mu widok. - Nie widzę żadnego niebezpieczeństwa - rzekł do przyjaciela. - Co to za niespodzianka? Czy Nitty znalazł następną ofiarę swoich karcianych sztuczek? - O, to jest gra w karty - niemal zapiał Bryan. - Frankie, jak idzie gra? - Pani właśnie przebiła Nitty'ego parą dziesiątek - zawołał ktoś z tłumu. - To nie moja wina - krzyknął Nitty. - Pani wszystko łapie w lot. Cholera, gra jakby... - Uważaj na język, Nitty - uprzedził go ktoś z tłumu 1 - Kobiecie markiza Lyonwooda należy się szacunek, ty | głupku. Kobiecie markiza Lyonwooda? To niemożliwe, żeby mówili to, co przed chwilą usłyszał. j Nie, to nie może być... Lyon odwrócił się do Bryana. Przyjaciel powoli kiwał głową. Markiz nadal nie mógł uwierzyć. Zbliżył się do tłumu. Mężczyźni schodzili mu z drogi. Wesołe okrzyki nagle się urwały. Christina nie zwróciła uwagi na pełną napięcia ciszę ani na męża, który stanął za Nittym i przyglądał się jej. Siedziała ze zmarszczonym czołem i wpatrywała się w karty. Nitty bał się spojrzeć za siebie. Widział twarze mężczyzn stojących za Christiną. Nie mieli wesołych min. - Myślę, że się wyłożę, proszę pani. Christina nie podniosła wzroku. Jedną ręką stukała w stolik i wpatrywała się w pięć kart, które trzymała w drugiej dłoni. - Nie, Nitty, nie możesz się teraz wyłożyć. Powiedziałeś, że muszę albo podnieść stawkę, albo się wyłożyć. - Pchnęła kilka moment na środek stolika, po czym z uśmiechem spojrzała na towarzysza gry. - Sprawdzam cię. Nitty rzucił karty na stół. - Och, nie musiała pani stawiać wszystkich monet. Pobiłem panią tymi trzema królami, ale może pani zatrzymać pieniądze. To tylko nauka. Wszyscy skinęli głowami. Niektórzy mruczeli potwierdzająco, inni rzucali w stronę Lyona przestraszone spojrzenia. Christina nie chciała patrzeć na przeciwnika. Nitty ostrzegł ją, że wyraz twarzy gracza często zdradza, co ma w kartach. Nitty pokazał już swoje, więc nie wiedziała, czy ta zasada nadal ją obowiązuje, ale nie zamierzała ryzykować... nie z tymi wspaniałymi kartami, które dostała. - Gra to gra, Nitty. Zwycięzca bierze wszystko. Czy sam tak nie mówiłeś? - Mówiłem, panienko - jąkał się Nitty. Christina położyła na stole dwie siódemki. Umyślnie przytrzymała pozostałe trzy karty. - Panowie - odezwała się do otaczających ją mężczyzn - przygotujcie się do odbioru wygranych. - Ale przecież musiałaby pani przebić moje... Nitty zamilkł, kiedy Christina wyrzuciła na stół pozostałe karty. - Wielki Boże, ma trzy asy - szepnął Nitty. Jego głos wyrażał ulgę. Kobieta Lyona wygrała. 305 jHltt. L7A«ttT!fTfl Christina wybuchnęła radosnym śmiechem, ale nikt jej mc wtórował. Wszyscy patrzyli na markiza Lyonwooda, oczekując jego reakcji Nie wyglądał na wielce szczęśliwego Jeśli sam markiz Lyonwood nie był rozbawiony, oni także nie mieli z czego się cieszyć Christina zajęła się zbieraniem monet - Nitty? Skoro nadal czekamy na powrót pana Bleaka. chciałabym, byś mi pokazał, jak się oszukuje. Kiedy będę wiedziała, jak to się robi, nikt mnie łatwo nie okpi. Nitty nic na to nie odpowiedział. Christina popatrzyła na niego. Wydawał się przerażony. W końcu dotarło do niej, że dokoła panuje śmiertelna cisza. Nie rozumiała, co się stało, dopóki nie podniosła wzroku Spojrzała wprost w oczy wpatrującego się w nią Lyona. Była zaskoczona. - Lyonie, co ty tu robisz? Jej słodki, przymilny uśmiech obudził w markizie wściekłość. Wyglądało na to, że Christina cieszy się z jego obecności. Przestała się uśmiechać, widząc, że mąż nie odwzajemnia się jej tym samym Powoli zaczynała rozumieć Wyprostowała ramiona. Prawda w końcu do niej dotarła. Lyon był wściekły. Christina zmarszczyła czoło. - Lyonie? - zapytała z wahaniem. - Czy coś się stało? Markiz zignorował pytanie. Przebiegł zimnym wzrokiem po gościach tawemy. - Wynocha! To jedno słowo wystarczyło, by wyczyścić gospodę. Głos markiza uderzył niczym bicz. Christina patrzyła, jak mężczyźni w pośpiechu wynoszą się na zewnątrz. Nitty niezgrabnie przeskakiwał przez stołek. - Zapomniałeś o monetach! - zawołała za nim księżniczka. LWICA - Ani jednego słowa więcej! - ryknął Lyon. Christina z niedowierzaniem otworzyła szeroko oczy. Wstała. - Śmiesz podnosić na mnie głos w obecności nieznajomych? W obecności twojego przyjaciela, Bleaka Bryana? - Śmiem, do diabła! - krzyczał markiz. Reakcja męża zmroziła Christinę. Odwróciła się do właściciela tawerny, zobaczyła jego współczujące spojrzenie i nagle poczuła się tak zawstydzona, że zachciało jej sie płakać. - Poniżasz mnie na oczach innego wojownika. - Głos jej drżał. Lyon pomyślał, że żona się go przestraszyła. Pomimo wściekłości dotarto do niego, że żona ma taką minę, jakby była bardzo nieszczęśliwa. Powoli wyraz jego twarzy zaczął się zmieniać - Powiedz mi, co tu robisz? - zażądał. Nadal w jego głosie brzmiał gniew, ale i tak był z siebie dumny, że zdołał nie krzyczeć. Christina nie rozumiała, na jakie niebezpieczeństwo się wystawiła, powtarzał sobie w myśli. Nie, z pewnością nie rozumiała Za to on doskonale wiedział, co mogłoby się przytrafić żonie w tej części Londynu Postanowił przestać się nad tym zastanawiać, bo inaczej nigdy się nie uspokoi. Christina nie mogła patrzeć na męża. Stała ze zwieszoną głową wpatrzona w blat stołu. - Lyonie, twoja żona musiała mieć bardzo poważny powód, żeby się tu pojawić - podsunął Bryan, próbując zmniejszyć napięcie. Christina podniosła na niego wzrok. - Mój mąż jest zły, bo tu przyszłam? - spytała z niedowierzaniem Bryan nie wiedział, co odpowiedzieć na to absurdalne pytanie. W zamian sam zapytał: 307 JtlUK GaIWIHW - Czy nie wiedziałaś, co to za okolica? Christina musiała głęboko odetchnąć, zanim się odezwała. Ścisnęła dłonie w pięści. - Będę chodziła tam, gdzie zechcę... i kiedy będę miała ochotę. Bryan rzucił markizowi szybkie spojrzenie. Biedna, niewin-1 na istota nie znała jeszcze swojego męża. Właśnie pomachała mu przed twarzą czerwoną płachtą. Gniew nie do końca jeszcze opuścił Lyona. Butne słowa 1 Christiny wcale nie pomagały mu się uspokoić. Bryan pospiesznie rzucił się na ratunek. - Dlaczego nie usiądziecie? Zostawię was teraz samych. - Po co? Już mnie poniżył w twojej obecności - wyszep-1 tała księżniczka. - Christino, natychmiast wracamy do domu. Glos Lyona przeszedł w miękki szept Właściciel tawemy miał nadzieję, ze dziewczyna rozumie, iż nie wróży to nic dobrego. Nie, nie rozumiała. Popatrzyła gniewnie na męża. Markiz był jak błyskawica. Nie wiadomo kiedy Christina znalazła się pod ścianą. Lyon pochylił się nad nią, a wściek- \ łość bijąca od niego oma! jej nie spaliła. - Tak właśnie robi się w Anglii, Christino. Żona słucha się męża. Chodzi tylko tam, gdzie on jej pozwoli i tylko I wtedy, kiedy on się na to zgodzi. Zrozumiałaś? Bryan stanął za plecami Lyona. Ogromnie współczuł Christinie. Biedaczka musiała być nieźle przerażona. Nawet on w tej chwili czuł lekki przestrach. Jednak odpowiedź księżniczki uzmysłowiła mu, że kobieta nic a nic nie boi się męża. - Naraziłeś mnie na wstyd, Lyonie. Tam, skąd pochodzę, jest to wystarczający powód, by ściąć włosy. Markiz starał się opanować, jednak absurdalna uwaga wytrąciła go całkowicie z równowagi. - Co to, do diabła, ma znaczyć? Christina nie spieszyła się z wyjaśnieniami. Nie, w całym jej wnętrzu płonął ogień wściekłości. Miała ochotę krzyczeć, ale także płakać. Trochę bez sensu, pomyślała, lecz brakowało jej czasu na roztrząsanie tych przeciwstawnych emocji. - Kobieta obcina włosy, kiedy kogoś traci. Żona obcina włosy, kiedy umiera jej maż... albo kiedy go odrzuca. - To niedorzeczne - mruknął markiz. - Czy wiesz, o czym mówisz? O rozwodzie. Nagle dotarł do niego sens pogróżek Christiny. Opuścił głowę, zamknął oczy i wybuchnął śmiechem. Gniew zniknął. - Wiedziałam, że kiedy poznasz moją przeszłość, zmienisz się, ty prymitywny Angliku! - krzyknęła do męża księżniczka. - Jesteś... jesteś głupkiem - oświadczyła, przypomniawszy sobie wyzwisko, jakim obdzielali się goście tawerny. - Christino, czeka nas długa rozmowa - ze śmiechem zapowiedział markiz. - Chodźmy - rozkazał chwytając żonę za rękę i ciągnąc za sobą. - Muszę jeszcze porozmawiać z panem Bleakiem - sprzeciwiła się Christina. - Puść moją dłoń, Lyonie - dodała, starając się wyrwać rękę z uścisku męża. - Chyba mnie nie zrozumiałaś - mruknął markiz. - Powiedziałem ci przed chwilą, że żona chodzi tam, gdzie jej mąż... - Lyonie? Zżera mnie ciekawość - wtrącił się Bryan. Nie chciał dopuścić do następnej kłótni. - Chciałbym się dowiedzieć, z czym twoja żona tu przyszła - wyjaśnił. Markiz zatrzymał się w drzwiach. - Powiedz mu - rzucił rozkazująco do Christiny. Miała ochotę się sprzeciwić, by udowodnić, że poważnie traktuje to, co przed chwilą powiedziała, ale w grę wchodziło dobro Rhone'a, więc odłożyła dumę na bok. - Rhone wydaje dzisiaj przyjęcie - zaczęła. - Chciałam cię prosić, byś wyszukał kilku ludzi, którzy mogliby udawać złodziei i... Nie dokończyła. Lyon wyciągnął ją z gospody nie czekając. 309 Jiiue GurwoaD aż skończy zdanie. Przeszli spory kawałek, nim zobaczył; jego powóz Nic dziwnego, że nie wiedziałam, iż jest u Bryana, pomyślała Christina. Ukrył powóz. Nie rozumiała, po co mąż to uczynił, ale nie zamierzała pytać. Głos mógłby ją zdradzić. Była bliska płaczu. Nie przypuszczała, że mąż może się tak zezłościć. Milczeli przez całą drogę do domu. Lyon wykorzystał ten czas, by się uspokoić. Nie było to łatwe zadanie. Nie mógł 1 przestać myśleć o tym, co mogłoby się przytrafić Christinie. Tragiczne obrazy podsycały jego gniew. Kiedy zobaczył żonę w tawemie, kolana się pod nim ugięły. Grała w karty i najgorszymi londyńskimi zbirami. Oczy- j wiście nie zdawała sobie sprawy, na jakie ryzyko się wystawia. Nie wyglądałaby na taką zadowoloną, gdyby to sobie uzmysłowiła. I uśmiechnęła się na jego widok.. Lyon nigdy nie czuł takiej wściekłości... i takiego przerażenia. - Twoja niewinność jest twoim największym wrogiem - mruknął, otwierając drzwi powozu. Christina nawet nie spojrzała na męża. Wzruszyła tylko obojętnie ramionami. .Zignorowała też dłoń markiza, kiedy chciał pomóc jej wysiąść. Ruszyła przed siebie i wtedy Lyon zauważył, że jej włosy są krótsze i sięgają do połowy pleców. W drzwiach powitał ich Brown. Markiz kazał mu strzec żoDy, po czym ruszył za nią w głąb domu. Zatrzymał ją w połowie schodów. - Kiedy już się uspokoję, wyjaśnię ci, dlaczego... - Nie chcę słuchać twoich wyjaśnień - przerwała mu Markiz zamknął oczy i wziął głęboki oddech. - Nie waż mi się opuszczać domu aż do jutrzejszego poranka - rozkazał. - Teraz muszę iść na przyjęcie do Rhone'a. - Rozumiem. - Nie, nie sądzę, żebyś rozumiała - mruknął. - Christino, chciałaś, by Bryan znalazł ludzi, którzy udawaliby szajkę Jacka, prawda? Skinęła głową. - Żono, masz zbyt mało wiary we mnie - szepnął Lyon, potrząsając głową. Zaskoczył Christinę tymi słowami. - Nie chodzi tu o wiarę. Nie miałam pojęcia, że wiesz o tragicznej sytuacji Rhone'a. - Tragicznej sytuacji? - Został zamknięty we własnym domu - wyjaśniła. - Ponieważ jest twoim przyjacielem, wymyśliłam plan, ale go zrujnowałeś - dodała. - Nie, to ty byś go zrujnowała - oświadczył markiz. - Ja już się wszystkim zająłem A teraz przyrzeknij mi, że nigdzie nie wyjdziesz. - Nie mam już nic więcej do załatwienia - odparła. Markiz puścił ramię żony, a ona odwróciła się i pobiegła na górę. Otwierał drzwi, zamierzając wyjść, gdy zatrzymał go krzyk Christiny: - Lyonie? - Tak? - Będziesz musiał mnie przeprosić. Czy zrobisz to teraz, czy po powrocie od Rhone'a? - Przeprosić? - Markiz był oburzony. Christina doszła do wniosku, że wcale jej nie zrozumiał. - A więc chcesz zacząć wszystko od początku? - zapytała. - O czym ty mówisz? Nie mam czasu na zagadki - oświadczył. - Jeśli ktokolwiek ma przepraszać, to... Nie skończył, bo żona odwróciła się i zniknęła w korytarzu. Ponownie go zlekceważyła. Lyon nie sądził, by mógł kiedykolwiek do tego przywyknąć. Nie sądził też, że kiedykolwiek zrozumie własną żonę. Niemniej podziwiał ją za to, że wymyśliła ten sam sposób pomocy Rhone'owi co on. Boże, co za wyczerpujące życie go czeka. Będzie musiał 311 nieustannie strzec Christiny i ciągle tkwić przy jej bokj Zdawała się nie dostrzegać niebezpieczeństw. Nie rozumiała nawet, że powinna się go bać, kiedy wpadał we wściekłość Żadna kobieta nigdy nie podniosła na niego głosu.. I a także niewielu mężczyzn. Jednak Christina się na to i odważyła. Kiedy on krzyczał, ona natychmiast rewanżowała się tym samym Dorównywała mu pod każdym względem. Dorównywała mu w pożądaniu i kochała go tak samo mocno jak on ją. Tak, następne dwadzieścia lat zapowiada się ogromnie wyczerpująco. Ale też bardzo, bardzo atrakcyjnie. 15 Kip** Nie chciałam, by przeze mnie ginęli następni niewinni ludzie Edward szedł za nami Wiedziałam, ze egzekucja została jedynie odroczona. Świtało, a ja dotarłam dopiero na pierwsze wzgórze. Karawana się budziła. Czy będą mnie szukali? Zobaczyłam wtedy Indian zbiegających ze zbocza. Chcia-łam ostrzec karawanę krzykiem, ale przecież by mnie nie usłyszeli. Wtem za plecami usłyszałam następny krzyk To był kobiecy głos. Edward! Myślałam, że to on. Następna niewinna ofiara zginie przeze mnie. Wyrwałam z juków nóż Jacoba i pobiegłam w stronę, skąd dochodziły krzyki. Widok, jaki ujrzałam, zmusił mnie do przezwyciężenia tchórzostwa i przerażenia. Zahaczyłam małego chłopca zwiniętego na ziemi, całego we krwi i kurzu. Kobieta, która krzyczała, teraz leżała nieruchomo. Miała związane ręce i nogi. Matka i dziecko... jak ty i ja, Christino... Napastnik stał się w moich oczach Edwardem. Nie pamiętam , kiedy położy-łam cię na ziemi, nie pamiętam jak to się stało.że pobiegłam i wbiłam nóż w plecy oprawcy. Musiałam trafić go w serce, bo natychmiast się przewrócił. Sprawdziłam, czy rzeczywiście nie żyje, a potem pomogłam małemu chłopcu, który wył z bólu. Wzięłam go delikatnie j:..!ii Owihkjb LWICA w ramiona. Uspokajałam szeptem. Po chwili jego oddech stał się bardziej równomierny. Poczułam, ze ktoś mi się przygląda. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Indianka intensywnie wpatruje się we mnie. Miała na imię Merry. Lyon wrócił do dumu dnpiero nad f Unćfu. Byl Zadowolony z przebiciu wieczoru. Na iuwizc zapamięta wyru twarzy Rhorje"a, kkdy zobaczył fahzywcpLł Jacku. Tik, wann hyły hę wy.tflić Rłwae IUt)pD±fliej jutra zoHajiie OCzysJiCTony z oikaizeA 1'crmz wszyscy uwierzyli, Je. Inrd zranit idbiti aadaursek przez przypadek, przewracając się tu puduczuim hzklinŁc. WcUingtuun wyszedł na ghlpcij. Ta myft uj;ronłOJc uiadr-wnln LyłioŁ Oczywiście nic skończył jeszcze ani z tym Inłrcni. mi t u-zema pozc4-ułłymiL ule wjedriaL te hędaJc musiu! trach? pocwfcaE, ran i m dc końca uprzykrzy im życie, Ptrtnisiojcą Rhonc'a. CzlCTTJ itłodfiejr po/irtujn. ze Wybrali Bobie EU cci rodzinę jego przyjaciela. Christiiu bpalu [Windo nu podłodze. Lynn pospiesznie się rozebrał, pcj czym delikatnie UFlió^l lianę, uważając. by nie skaleczyć ne n> tak niedorzecznego pytania. - Ależ oczywiście, Brown - odparł ze śmiechem. - A więc zgodzi się pan na rozwód, sir? - zapyta! zarządca, wyraźnie zaskoczony. - Odnoszę wrażenie, że moja żona już się ze mną i rozwiodła - z kpiącą miną oświadczył markiz. Brown nie wyglądał na szczęśliwego. - Będzie mi pana brakowało, sir. - Ciebie także zatrzymuje? - zaciekawił się markiz. Brown skinął głową. Wyglądał żałośnie. - Pani wytłumaczyła mi, że teraz jesteśmy członkami jej rodziny. - Jesteśmy? - Zatrzymuje całą służbę, sir. Lyon wybuchnął śmiechem. - Naprawdę wolałbym, żeby pan został! - wykrzyknął służący. - Przestań się martwić, Brown. Nigdzie się nie wybieram - pocieszył go markiz. - Kiedy tylko moja żona zjawi się w domu, przyślij ją do mnie. Jeśli może tak łatwo wziąć ze raną rozwód, musi istnieć podobnie prosty sposób na powtórny ożenek. Przyrzekam, że do jutra ten mały kłopot rozwiążę. - Dzięki Bogu - szepnął Brown. Pospiesznie wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Przez całą drogę na dół gonił go śmiech markiza. Tam natknął się na Christinę. Przekazał jej, że markiz jest w sypialni i prosi ją do siebie. Księżniczka obrzuciła służącego niechętnym wzrokiem, ale skierowała się na górę. Weszła do sypialni, gdzie stanęła jak wryta. - Zamknij drzwi, kochanie. Wykonała polecenie tylko dlatego, że chciała porozmawiać z mężem na osobności. - Jesteś zadowolona z przejażdżki? - spytał Lyon. 326 Czułość w jego głosie zmieszała Christinę. Przygotowała się na walkę. Jednak Lyon nie wydawał się w nastroju wojowniczym. - Lyonie - zaczęła, z rozmysłem unikając wzroku męża. - Myślę, że zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłam. - Ależ przeciwnie, kochanie - odparł markiz z takim zadowoleniem, że Christina poczuła się jeszcze bardziej niepewnie. - Będziesz musiał zacząć wszystko od początku. Będziesz musiał znowu się do mnie zalecać, choć teraz, kiedy już znasz moje nietypowe pochodzenie, wątpię, żebyś.. - Zgoda. Christina popatrzyła na męża. - Zgoda? Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? - Westchnęła przeciągle i szepnęła: - Nic nie rozumiesz. - Rozumiem. Odtrąciłaś mnie. Elbert mi to wyjaśnił. - Nie jesteś przybity? - Nie. - Ale dlaczego? Powiedziałeś, że mnie kochasz - zdumiała się Christina. Zrobiła krok w stronę męża. - Okłamałeś mnie, prawda? Teraz, kiedy wiesz.. - Nie okłamałem - zaprzeczył Lyon. Oparł się o wannę i zamknął oczy. - Och, jak dobrze. Mówię ci, Christino, podróż z Londynu za każdym razem wydaje mi się dłuższa. Księżniczka nie mogła uwierzyć, że mąż zachowuje się tak normalnie. Chciało jej się płakać. - Nie możesz mnie poniżać, a potem zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Prawdziwy wojownik zabija za taką zniewagę - oświadczyła. - Ale ty nie jesteś wojownikiem, Christino. Jesteś moją żoną. - Byłam. Nawet nie otworzył oczu, kiedy zapytał: - Co takiego zrobiłem? - Nie wiesz? - Zdumiała się. - Krzyczałeś na mnie 327 w obecności innej osoby. Okryłeś mnie hańbą. Poniżyłeśi mnie. - Kim była ta osoba? - zapytał Lyon tak cicho, żel Christina musiała podejść bliżej, by go usłyszeć". - Bryan - przypomniała. - Czy nie krzyczałem na ciebie w obecności Richardsa? Przypominam sobie... - To co innego. - Dlaczego? - Krzyczałeś, ponieważ zemdlałam. Nie byłeś na mnie zły. Jestem pewna, że widzisz różnicę. - Teraz tak - przyznał. - Zastanawiałaś się, dlaczego skrzyczałem cię przy Bryanie? - Nie. Markiz otworzył oczy. Jego irytacja była oczywista. - Przestraszyłaś mnie jak diabli - zawołał. - Co zrobiłam? - Nie patrz na mnie z takim zdumieniem, Christino. Kiedy wszedłem do tawerny i zobaczyłem ciebie pomiędzy najgorszymi szumowinami Anglii, nie wiedziałem, gdzie mam się podziać. A ty miałaś czelność uśmiechnąć się do mnie, jakbyś była szczęśliwa, że mnie widzisz. Zamilkł. Wspomnienia na nowo budziły w nim gniew. - Bo byłam Czy w to wątpiłeś? - zdziwiła sie. Ręce oparła na biodrach, zarzuciła włosy na ramię i patrzyła gniewnie na męża. - Wiec? - czekała. - Czy znowu obcięłaś włosy? - Tak. To część żałobnego rytuału - oświadczyła. - Christino, jeśli będziesz ścinała je za każdym razem, kiedy się ze mną pokłócisz, za miesiąc będziesz łysa. - Zastanawiał się przez chwilę. - Jedno mnie tylko ciekawi. Czy nigdy nie wolno mi podnosić na ciebie głosu? Christino, to sie nie uda. Czasami będę na ciebie krzyczał. - Nie obchodzi mnie to - mruknęła księżniczka. - Ja także mam wybuchową naturę - przyznała. - Ale nie zgodzę się, by ktoś obcy widział mnie skrępowaną. To poniżające, Lyonie. - Och? Wec powinienem był odciągnąć cię gdzieś na bok i dopiero wtedy na ciebie nawrzeszczeć? - zapytał. - Zgadza się - potwierdziła. - Niepotrzebnie ryzykowałaś, Christino. Wystawiłaś się na niebezpieczeństwo. Żądam, byś mnie przeprosiła i przyrzekła, że nigdy więcej nie będziesz sie tak narażała. - Muszę to przemyśleć - odparła. Słowa Lyona uzmysłowiły jej, że rzeczywiście postąpiła nieco ryzykownie. Chyba nie dałaby rady wszystkim mężczyznom znajdującym sie w tawemie. Ale z drugiej strony doskonale poradziła sobie z jednym i powiedziała, że jest żoną markiza Lyoa-wooda. - Tak - powtórzyła - przemyślę to. Sądząc po wściekłej minie męża, nie spodobała mu się ta odpowiedź. - Mówiłam, że nie będzie ci ze mną łatwo - wyszeptała. - I o to właśnie chodzi, prawda? - Przecież ci powiedziałam... - Sprawdzasz mnie, tak, Christino? Christina zbyt późno zorientowała się, że popełniła błąd zbliżając się do wanny, w której leżał Lyon. Jak błyskawica pochwycił jej dłoń i pociągnął do siebie. Woda rozprysnęła się po podłodze. - Zniszczyłeś mi suknię! - krzyknęła. - Już mi się to zdarzało - przypomniał markiz, kiedy przestała się z nim mocować. Objął dłońmi twarz żony i zmusił, by na niego spojrzała. - Kocham cię. Oczy Christiny wypełniły łzy. - Poniżyłeś mnie. - Kocham cię - powtórzył ochrypłym szeptem. - Przykro mi, że tak się poczułaś - dodał. - Przykro ci? Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Lyon starł ją kciukiem. JUUE GARWOOD - Przepraszam, że cię przestraszyłam - wyszeptała. - Pt staram się nie robić tego więcej. - Powiedz, że mnie kochasz - zażądał Lyon. - Kocham cię. - Mam ci uwierzyć? - zapytał cicho. - Tak - odparła Christina. Kiedy zdała sobie sprawę, że! właściwie Lyon ją obraził, próbowała odepchnąć jego dłonie. - Oczywiście, że masz mi uwierzyć. - Ale kiedy ja mówię, że cie kocham, nie wierzysz ini - stwierdził. - Wbiłaś sobie do głowy, że to uczucie tylko tymczasowe, prawda? - Pocałował żonę wolno, czule, chcąc' załagodzić ostry ton ostatniej uwagi. - Kiedy mi zaufasz, będziesz wiedziała, że nie zmienię zdania. Moja miłość do ciebie, Christino, będzie trwać wiecznie. Lyon nie pozwolił żonie na sprzeciw. Znowu ją pocałował.' Tak długo dotykał językiem jej ust, aż się dla niego rozchyliły. I wtedy przestał już się hamować. Christina chciała go powstrzymać. - Lyonie, musze... - Rozbierz się - przerwał jej. Rozpinał już tył sukni. Nie o to jej chodziło, ale nagle w głowie miała pustkę. Lyon ściągnął jej suknię do pasa. Dłońmi przykrył piersi, pakami masował sutki. Gorącymi ustami całował szyję. Niemal cała woda znalazła się na podłodze, lecz zupełnie nie zwracał na to uwagi. Chciał jak najszybciej zdjąć z Christiny przemoczone ubranie. Nie walczyła. Nie miała sił. Objęła męża ramionami i westchnęła. - Woda nie jest zbyt gorąca - szepnęła mu do ucha. - Ja jestem. - Co? - Gorący. - Lyonie? Chcę... 330 - Bym znalazł się w tobie - dokończył za żonę szeptem. Ustami wpił się w jej kark. Przeszły ją dreszcze. - Chcesz poczuć mnie w sobie - szepnął jej na ucho. - Twardego, gorącego. Będę starał się robić to powoli, ale ty będziesz chciała szybciej, mocniej, az w końcu zaczniesz mnie błagać o spełnienie. Christina odrzuciła głowę, a Lyon zaczął całować jej szyję. Wizje, które przed nią roztaczał, sprawiły, że gardło jej się ścisnęło, a serce biło szybciej. - Zostanę w tobie, aż znowu będę twardy i znowu sprawię ci przyjemność, chcesz tego, Christino? Usta markiza zamknęły się na ustach żony w długim pocałunku. - Tego właśnie pragniesz, prawda, moja najsłodsza? - Tak - potwierdziła Christina i westchnęła. - Tego pragnę. - Więc wyjdź za mnie. Teraz - zażądał markiz. Szybko pocałował żonę, ubiegając jej sprzeciw. - Pospiesz się, Christino. Chcę... Christino, nie ruszaj się w ten sposób - błagał. - To tortura. - Lubisz to. Szept ogrzał jego skórę. Christina wbiła mu w ramię zęby, a potem paznokcie. Poruszała biodrami, a piersiami ocierała się o jego pierś. Jednak kiedy chciała, by Lyon w nią wszedł, sprzeciwił się. Położył dłonie na jej biodrach i zatrzymał je w oddali. - Jeszcze nie, Christino - powiedział. - Czy nadal jesteśmy rozwiedzeni? - Lyonie, błagam - jęknęła. Markiz podciągnął ją na siebie, po czym wsunął w jej łono palce. - Czy chcesz, żebym przestał? - spytał ochryple. - Nie, nie przestawaj. - Czy jesteśmy małżeństwem? Christina poddała się. - Tak, Lyonie. Miałeś się najpierw do mnie zalecać. 331 JULIE GARWOOD - Nisz święty mm - wyj&inila Christina. - Taki juk len, łctory adzieUl cum ślubu. Tyłko tt nasz swjęly rrutz nigdy nic nosi rui cłciwie takiego nakryciu — stwierdziła i wzruszyła - Z jakiego powodu iwrij ojciec stracił nad sobi narurwi-aie'.' - pytał daiej Lyon. - Nte będziesz Kie liniał? - Niebtde. Chrisrjna utkwiła w/:.! w piersi rnc/.i;. żeby -ic nic i..v.|'i;i-.m,- 332 - Jęknęła, bo mąż szybciej poruszał palcami. Ugryzła go w dolną wragę. - Kompromis - wyszeptał markiz, wolno opuszczając ¦ Christinę na swoją twardą męskość. Nie rozumiała, o czym mówił, i już chciała go o to zapytać, ale Lyon niespodziewanie wbił się w nią głęboko. Poruszał się w niej mocno i sprężyście. Przestała myśleć. Unosiła ją rozkosz, która wkrótce znalazła swą słodką ulgę. Powinniśmy zajść tui obiad n;i diii, Mit chce, by twoja matka sadziła, ze może kryif le w swoim pokoju. Mu.i spor/wać wszystkie posiłki razem z nami, raezu. Lyon zienormcaj te uwuge. Przyciigntrl zune do siebie, a kiedy zobaczył, te drży z zimna, przykryj ja kocem. - Chriilino r Czy iwdj cr/ciec metry na ciebie nie krzyczał. kiedy k.-i.i-. mała erziewczynke.? Nim odpowiedziała, odwrticira ste i oparła podbródek tu piersi meta, - Tb dziwne pytanie. Tak krzyczał na mnie. - AJe medy w obecności innych':' - dociekał Lyon. - Np eoz, raz straci! panowanie nad suba - przyznała, - Byłam zbyt mała. łeby ło pamiętać', ale wszystko njłowie- - Mój brat przyniósł do domu pięknego węża. Ojciec byl z tego powodu bardzo zadowolony. - Naprawdę? - To był wspaniały wąż, Lyonie. - Rozumiem. Christina zauważyła cień rozbawienia w jego głosie, ale mówiła dalej. - Matka także się ucieszyła. Musiałam się przyglądać, kiedy brat chwalił się swoją zdobyczą, a szaman powiedział, że widocznie byłam zazdrosna o uwagę, jaką mu poświęcono, bo wyruszyłam na poszukiwanie własnego węża. Zniknęłam na kilka godzin i nikt nie mógł mnie znaleźć. Byłam bardzo mała i ciągle psociłam. - I właśnie dlatego twój ojciec się zdenerwował - domyślił się Lyon. - Twoje zniknięcie musiało... - Nie, nie o to poszło - przerwała mu Christina. - Choć oczywiście nie był zadowolony, że opuściłam wioskę. - Wiec co? - naciskał markiz, bo Christina milczała. - Wszyscy gorączkowo mnie szukali, ale wreszcie wróciłam do wioski. Szłam dumna jak paw, naśladując chód brata. Wspomnienie historii, której słuchała w dzieciństwie tysiące razy, przywołało uśmiech na jej usta. - Czy wracałaś z wężem, krocząc tak dumnie? - niecier-pliwił się Lyon. - O tak - potwierdziła. - Szaman opowiadał, że trzymałam go w ten sam sposób, jak wcześniej trzymał swojego Biały Orzeł. Ojciec stał przy ognisku, a koło niego matka. Żadne nie okazało zadowolenia na mój widok. Jak mi później powiedzieli, nie chcieli, bym się przestraszyła i puściła węża. Tak czy inaczej - dodała z westchnieniem - ojciec podszedł do mnie, wziął ode mnie węża, zabił go. a potem zaczął na mnie krzyczeć. Matka wiedziała, że nie rozumiałam, z jakiego powodu to uczynił. Rozumiesz, ojciec nagrodził mojego brata, a na mnie krzyczał. 333 JUUE GARWOOD LWICA - Czy wiesz, dlaczego tak się stało? - spytał Lyon. J przeczuwając, jaka padnie odpowiedź. - Wąż, którego złapał mój brat, nie był jadowity. - Och, Boże. Drżenie w głosie markiza zmusiło Christinę do śmiechu. - Ojcu szybko przeszła złość. Szaman obwieścił, że I ochroniły mnie duchy. Rozumiesz, byłam ich lwicą. Mama 1 powiedziała mi, że ojcu było przykro, że doprowadził mnie do płaczu. Tego popołudnia wziął mnie ze sobą na przejażdżkę konną i podczas kolacji pozwolił siedzieć na swoich kolanach. Podobieństwo sytuacji było aż zbyt oczywiste. - Twój ojciec się przestraszył - zawołał Lyon. - Kochał cię, Christino... tak bardzo, że kiedy zobaczył, iż grozi ci niebezpieczeństwo, puściły mu nerwy. Tak jak i mnie, kiedy zobaczyłem cię wczoraj w tawernie. Wciągnął żonę na siebie. - To był jego obowiązek, powinien był pilnować mojej lwicy. Christina powoli pokiwała głową. - Myślę, że polubiłbyś mojego ojca Bardzo go przypo- I minasz. Jesteś tak samo hardy jak on i jak on lubisz się ' chwalić. Christina mówiła tak poważnym tonem, że markiz postanowił się nie obrażać. - Jak brzmi imię twojego ojca? - zaciekawił się. - Czarny Wilk - A czy on by mnie polubił? - Nie. Lyon nie obraził się, słysząc tę krótką odpowiedź. Chciało mu się śmiać. - Mogłabyś mi wyjaśnić, z jakiego powodu? - On nienawidzi białych. Nie ufa im. - Ty także z tego powodu jesteś taka podejrzliwa, prawda? - Nie wiem - wyznała z westchnieniem. 334 - Ja ci ufam, moja najsłodsza. Całkowicie. Księżniczka nie zareagowała na to wyznanie. - Christino, chcę, byśmy byli przed sobą otwarci. Zmuszę cię, byś mi zaufała I nie na dzień czy dwa. To są moje warunki. Christina powoli uniosła głowę i popatrzyła na męża. - A jeśli nie będę w stanie ich wypełnić"? - spytała. Markiz dostrzegł przestrach czający się w jej oczach. - Ty mi na to odpowiedz - szepnął. - Odrzucisz mnie - odparła także szeptem. Potrząsnął przecząco głową. - Nie. - Nie? A więc co? Lyon miał ochotę pocałować" jej zmarszczone czoło. - Poczekam. Nadal będę cię kochał. Tak naprawdę w głębi serca zupełnie mi nie wierzysz, nie mylę się? Sądzisz, że możesz zrobić coś, co mi się nie spodoba, i wtedy przestanę cię kochać. To się nie zdarzy, Christino. Księżniczka poczuła się zmieszana. - Martwię się. - Wyznanie popłynęło żałosnym szeptem. - Czasami myślę, że nigdy się nie przystosuję. Jestem jak koło, które stara się dopasować do kwadratu. - Wszyscy czasami tak się czujemy - powiedział Lyon. - Czujesz się bezbronna. Czy nadal pragniesz wrócić do swoich? Markiz gładził plecy żony i czekał na odpowiedź. - Nie mogłabym cię opuścić - odrzekła. - Ale nie mogłabym też zabrać cię ze sobą Jesteś teraz moją rodziną, Lyonie. - Zmarszczka na jej czole pogłębiła się. - Życie ze mną nie będzie dla ciebie proste. - Małżeństwo nigdy nie jest proste, przynajmniej na początku - odparł Lyon. - Obydwoje musimy nauczyć się, jak osiągać kompromis. Z czasem zrozumiemy swoje potrzeby. - Twoja rodzina i służba będzie uważała mnie za dziwaczkę. 335 JVUE GARWOOD - Już tak uważają. Twarz Cfaristiny przybrała jeszcze bardziej zmartwiony wyraz, a w jej oczach pojawił się błysk gniewu. - To niemiłe, że to powiedziałeś - poskarżyła się. - Ale uczciwe. O mnie także tak sądzą. Czy tak bardzo 9 obchodzi cię, co myślą o tobie inni? Potrząsnęła głową. - Tylko to, co ty o mnie myślisz, Lyonie. Markiz pocałował żonę na znak zadowolenia, jakie sprawiło mu jej wyznanie. - Mnie także zależy na tym, co o mnie myślisz - wyszep- 1 tał. - Czy moje buty znowu kiedyś znajdą się na stopniach f schodów? - To są moje stare zwyczaje - wyjaśniła Christina. - Byłam na ciebie zła. Chciałam ci to pokazać i tylko taki j pomysł przyszedł mi do głowy. - Dzięki Bogu, że nie próbowałaś mnie zostawić - Próbowałaś? - Wiesz, że pojechałbym za tobą na koniec świata. - Wiem. W końcu jesteś wojownikiem. Lyon odsunął od siebie żonę, zdecydowany, że zanim \ zaczną znowu się kochać, najpierw dokończą rozmowę. Christina położyła dłoń na jego udzie. Lyon pochwycił ją i i lekko uścisnął. - Christino? Czy kochałaś innego mężczyznę? Czy zostawiłaś w domu kogoś, kto podbił twoje serce? Księżniczka oparła głowę na piersi męża. Uśmiechnęła się, wiedząc, że tego nie zobaczy. Spiął się, kiedy zadał jej to pytanie. Nie potrafił ukryć strachu brzmiącego w głosie. Pokazał jej swoją słabą stronę. - Kiedy byłam bardzo mała, wymyśliłam sobie, że gdy urosnę, wyjdę za Białego Orla. Potem, kiedy miałam siedem czy więcej wiosen, porzuciłam ten niedorzeczny pomysł. Był przecież moim bratem. - Ktoś jeszcze? 336 LWICA - Nie. Tata nie pozwalał mi spotykać się z żadnym z wojowników. Wiedział, że mam wrócić do białych. Moje przeznaczenie zostało z góry ustalone. - Przez kogo? - zdziwił się Lyon. - Sen Christina czekała na następne pytanie, ale kiedy przekonała się, że mąż nie zamierza go zadać, sama postanowiła mówić dalej. Chciała, by Lyon ją zrozumiał. Opowieść o szamanie i jego wyprawie na szczyt góry, gdzie dostąpił wizji, przykuła uwagę markiza. Uśmiechał się. - Gdyby twoja matka nie nazwała cię lwicą, szaman mógłby nigdy... - I tak by do tego doszedł - przerwała mu Christina. - Mam jasne włosy i błękitne oczy, tak jak lew ze snu. Tak, domyśliłby się. Czy rozumiesz teraz, jak bardzo byłam zmieszana, kiedy sir Reynolds nazwał cię lwem? Natychmiast pomyślałam, że spotkałam swojego wybranka. Logika nakazywała markizowi dostrzec w opowieści przesąd i rytuał. Ale odsunął od siebie logiczne myślenie. - Ja także od razu wiedziałem, że będziesz moja. - Obydwoje walczyliśmy z tym przeczuciem, prawda, Lyonie? - To prawda, kochanie. Christina roześmiała się. - Nie miałeś szans, mężu Twój los został przesądzony na długo wcześniej. Lyon skinął głową. - Teraz twoja kolej. Możesz mnie pytać, o co chcesz. Może o Lettie? Christina spróbowała podnieść głowę, ale nie pozwolił jej na to. - A chcesz mi o niej opowiedzieć? - zapytała z wahaniem. - Tak, chcę. A więc pytaj - nakazał łagodnie. - Czy ją kochałeś? 337 JUUE GARWOOD - Nie tak jak ciebie. Nigdy nie byłem... zadowoloin. Zbyt młodo się ożeniłem. Teraz to rozumiem. - Jaka ona była? - Całkowite przeciwieństwo ciebie - odparł Lyon. - Lettie uwielbiała życie towarzyskie. Nienawidziła tego domu, wsi. Kochała intrygi. Pracowałem wtedy z Richardsem. Zbliżała się wojna i dużo przebywałem poza domem. Mój brat, I James, towarzyszył Lettie wszędzie. Także w łóżku. Christina aż wstrzymała oddech. Lyon próbował przekazać, i jak bardzo ufał Lettie. Lecz teraz, kiedy zaczął opowiadać, gniew, który tak długo w nim żył, zaczął blednąc. Markiz ] był tym faktem zaskoczony. Już nie zastanawiał się, co mówić. - Lettie zmarła przy porodzie. Dziecko także. Nie było moje, Christino. Jego ojcem był James Pamiętam, jak siedziałem koło żony, próbując ją wesprzeć. Boże, straszliwie cierpiała. Nigdy nie chciałbym, byś przechodziła taki ból. Lettie nie uświadamiała sobie, że jestem przy niej. Wołała kochanka. Christina czuła, że za chwilę się rozpłacze. Zdrada brata musiała bardzo boleć. Nie rozumiała tego. Jak żona może okryć takim wstydem własnego męża? Przytuliła się do Lyona, ale postanowiła nic nie mówić, by nie urazić jego dumy. - Czy wcześniej twoje stosunki z bratem układały się dobrze? - zapytała. - Nie. Christina oderwała się od męża, pragnąc zobaczyć wyraz jego twarzy. Zobaczyła, że jest jedynie zdziwiony pytaniem, które zadała. A więc grzech Lettie już go nie bolał. - Nigdy do koóca nie oddałeś serca Lettie, prawda? - zapytała, - Tu chodzi o brata. To jemu musisz wybaczyć, Lyonie. Markiza zdziwiła jej przenikliwość. - Czy byłeś blisko z Jamesem? - zapytała znowu 338 L J.'< ¦¦. - Nit Kiedy byliśmy młndai. nieustannie ze sołia ty-wauZawatlsiuy. Ja wyrosłem z tej głupoty. ale James ii u'^"¦¦ i-i -hu ' nic. - Zastanawiam sic, czy Jamę* nic tiul się jak Lattcelut - wySZCptału - A Lenie hyłn moją Cruiucyere t - doettnczyl z łagudnym uśmiechem Lyon. - Możliwe - potwierdziła Cnristina - Czy ulfryloby ci, gdybyś uwierzył, że bral nic zrobił lego rozmyttuie? - To nit byłabty prawda. James to nic Lancelot. Moj bral hr.ł] wsy v.iiri.-. co chciał i kiedy chciał. nic Leząc sic L nikim. Tak ttaprawdę niujy nic dorósł - dodał Lyon, Oiriilun ziznorLiwahł jegn Mzurstłj Inn. - Może twoja mama mu na LU pozwalała - podsunęła. - A jircrpos nutki - z westchnieniem zaewd maiażz. - Czy zamierzasz Ją ni trzymać? -Tak. - Do diabła, Jak długo? - Przestań sic złościć. Zostanie z nami lak długo, aż sama zapragnk wyjechać. Oczywiście najpierw musimy ją pnai-konac. żeby zechciała /ostać. Mam potnymi, jak jej pomóc. Lyonie. Razem praywnScimy ja. rodzinie. Maiku czuje się odpowiedzialna ?a śmierć twojego hrara. - Dlaczego tak sadzisz? - zdziwił sie rnarkiz- - Bo trzymała go pizy spódnicy - wyjaśniła rhrłatfna. - Diana mówili mi. ze starała się ochronić was przed ukmuia natura, waszego ojca, -. A skąd Olana może to wiedzieć? Była malutka, kiedy ojciec umarł. - Ciotka rkrrictra ]ej opowiedziała - powiedziała Oma. tina. - Rozmawiałam i z Diana, i zdodut Harriettą, Chciałam się dowiedzieć jak najwięcej o twojej matce, łeby moc jej - Jak długo io pouwa? Nic chce przy fcafldym posiłku słuchać tylka o Jamesie. JUUE GARWOOD - Nie pozwolimy jej mówić o Jamesie - stwierdziła 1 księżniczka. - Twoja mama jest bardzo uparta. - Pocałowała męża w policzek, po czym dodała: - Ale ja jeszcze bardziej. Czy mam twoje całkowite poparcie w tym względzie? - Masz zamiar wywieźć" ją w głuszę, żeby znalazłal spokojne miejsce, by umrzeć"? - zapytał. Wybuchnął śmie-1 chem, wyobrażając sobie żonę ciągnącą matkę, po czym dodał: - Diana martwi się, że to właśnie chcesz zrobić". Christina westchnęła. - Twoja siostra jest bardzo naiwna. Tylko udawałam. Czy mam ci wyjawić mój plan? - Nie. - Dlaczego nie? - Lubię niespodzianki - odparł Lyon. - Ale mam innej pytanie. - Wcale mnie to nie dziwi. Ciągle mnie o coś pytasz. Markiz zignorował uszczypliwą uwagę. - Czy zdajesz sobie sprawę, że czasami zaczynasz mówić po francusku? Zwłaszcza kiedy jesteś zdenerwowana. Czy to był twój język ojczysty? Na policzkach Christiny pojawiły się dołeczki. Lyon uważał, że wygląda jak anioł. Ale nie zachowywała się jak anioł, bo nagle jej dłoń powędrowała do jego uniesionego członka. Lyon jęknąć, po czym odsunął rękę żony. - Najpierw mi odpowiedz - nakazał zachrypniętym głosem. Christina zrobiła niezadowoloną minę. - Ojciec pojmał pana Deavenrue, żeby nauczył mnie języka białych Gdyby matce wolno było się do niego odzywać", powiedziałaby mu, że mam wracać do Anglii. Dla ojca nie było to istotne. Nie rozumiał, że biali używają różnych języków. Deavenrue wyznał mi później, kiedy już zostaliśmy przyjaciółmi, że bał się mojego ojca. Pamiętam, że to wyznanie mnie rozbawiło - dodała. - Nie zachowałam 340 LWICA się wtedy uprzejmie, ale miałam jedenaście lat, co tłumaczy moje postępowanie. Deavenrue był także bardzo młody. Nauczył mnie języka białych... jego białych. Śmiech Lyona przerwał jej opowieSć. Zanim zaczęła na nowo, musiała poczekać, aż mąż się uspokoi. - Przez dwa długie lata cierpiałam z powodu tego języka. Całe dnie. Matce nie wolno było zbliżać się do Deavenrue. Jak na białego był przystojnym mężczyzną. Tak naprawdę to cała wioska trzymała się od niego z daleka. Miał nauczyć mnie języka i nie tracić czasu na zawieranie przyjaźni. - Więc pracowaliście we dwoje? - dociekał Lyon. - Oczywiście, że nie. Nie mogłam zostawać z nim sam na sam. Zawsze towarzyszyły nam przynajmniej dwie starsze kobiety. Z czasem jednak naprawdę bardzo polubiłam Deavenrue i przekonałam ojca, żeby traktował go trochę uprzejmiej. - Kiedy Deavenme zorientował się, że nie uczy cię właściwego języka? I w jaki sposób porozumiewał się z twoim ojcem? - Deavenrue znal nasz język - wyjaśniła Christina. - Kiedy w końcu matka mogła odwiedzić jego tipi i usłyszała, jak recytuję lekcję, od razu poznała, że nie jest to język, którego uczono jej w dzieciństwie. - Czy wybuchł skandal? - zapytał Lyon, powstrzymując śmiech. - O tak. Matka wzięła ojca na stronę i wyraźnie dała mu do zrozumienia, jak jest niezadowolona. Gdyby się tak nie upierał i pozwolił jej na kontakty z Deavenrue, dwa lata nie zostałyby stracone. Ojciec także strasznie się wściekł. Chciał zabić Deavenrue, ale matka mu na to nie pozwoliła. Lyon wybuchnął śmiechem. - Dlaczego nie uczyła cię matka? - Nie mówiła po angielsku zbyt dobrze. Uznała, że Deavenrue mówi lepiej. - Czy dlatego wolisz mówić po francusku? 341 JUUE GARWOOD - Czasami jest to łatwiejsze. - Powied2 w swoim języku, że mnie kochasz. - / love you. - To po angielsku. - To jest teraz mój rodzinny język - stwierdziła Christina. A potem zrobiła to, o co prosił mą? Wyznała mu miłość w języku Dakotów. Lyon ogromnie się wzruszył. - A teraz pokażę ci, jak bardzo cię kocham - wyszeptała I Christina. Zsunęła dłonie po jego piersi. Chciała pobudzić męża, ale on już był gotów. - Nie, to ja ci pokażę - oświadczył. Przekręcił żonę na plecy. Zasnęli potem w objęciach, obydwoje wyczerpani i szczęśliwi. Lyoo zbudził sie w tfndfcu nocy, NłłlychltlLlHl wycisnął rckę 1* blmckę inny. Przekonawszy się. ie riii* ma n'i w \fitku, tłfłojrzal aa podlec Tam tcf. jerj nie była W jednej ćhwiU oprzytnuui Poderwał się z IriżfcB z zamiarem Stukania #wy; WICIA uill wbie sprjiwe\ ie aa stuLiku nocnym paii siej jiwieai, F^fflitt*!, A zgasił wsgyytkic livy przed snem. Nic nfc rcffumtirl, tle nagle w oko wpadła mu czm ksinżkn, oblana światłem (wiccy. SkdtrZttnti OpilIWB. była nudsiJirpntrEa przez (M Orwor/ył taiuHkg i pot/ui upach iltcblizny. Kurtki były potóikte-Lynn 7, wielką ortw/no&iu przewracał strony książki. Nic umiał powiedzieć, juk duro czasy spędził na tf.yukiUu ffadenflU Jniiki. Mult goduitc. może dwie. Kiedy skończył, dmnic mu djłnły. WmjI i przccuuEO&ł Rie. &yt 7/jełimciy. ale nie wtedzuU, v/y di 7 pOWDdu zimna w pofcuju, c/.y pod wpływem Dorzucał właśnie drewna do ognia, kiedy otworzyły się drzwi sypialni. Odwróci! się i patrzył przez chwilę na swa piękną żonę. Miała na sobie długą, białą nocną koszulę. Rozpuszczone włosy otulały zaczerwienione policzki. Widać było, że jest zdenerwowana. W rękach trzymała tacę z pobrzękującymi na niej szklaneczkami. - Pomyślałam, że może zgłodniałeś Poszłam,.. - Podejdź tu, Christino. Markiz powiedział to bardzo łagodnie. Księżniczka odstawiła tacę na łóżko i szybko podeszła do męża. - Przeczytałeś dziennik? - spytała. Lyon wstał. Oparł ręce na ramionach żony. - Chciałaś, żebym to zrobił, prawda? - Tak. - Dlaczego? - Prosiłeś o zaufanie, Lyonie. To twoje słowa. Otworzyłeś przede mną serce i opowiedziałeś o Jamesie i Lettie. Zrewanżowałam ci się. - Dziękuję. - Głos markiza drżał z emocji. Christina szeroko otworzyła oczy. - Dlaczego mi dziękujesz? - Za zaufanie - odparł Lyon. Pocałował żonę w czoło. - Dając mi do przeczytania dziennik twojej matki, dałaś mi też swoje zaufanie. - Tak? Markiz uśmiechnął się. - Tak - potwierdził. Ponownie pocałował żonę, jeszcze czulej, potem zaproponował, żeby zjedli przy kominku. - I będziemy rozmawiali? - zapytała Christina. - Chcę ci tyle jeszcze opowiedzieć. O tylu sprawach jeszcze musimy zadecydować. - Dobrze, kochanie, porozmawiamy - przyrzekł. Sięgnął po koc rzucony na krzesło i rozesłał go przed kominkiem. 343 JUUE GARWOOD Christina uklękła i postawiła tace na środku. - Przynieść ci szlafrok? - zapytała męża - Nie - z uśmiechem zaprzeczył markiz. - Chcesz, żebym zdjął twój? Położył się na boku, oparł na łokciu i sięgnął po ser. Wziął kawałek i podał żonie. - Czy sądzisz, że Jessica zwariowała? - zapytała. - Nie. - Ja także tak nie uważam - potwierdziła. - Niektóre! z zapisków są naprawdę bardzo przygnębiające. Czy dotarł do ciebie strach, jaki ona przeżywała? - Była przerażona - zgodził się Lyon. - Tak, wyraźnie to odczułem - Początkowo nie chciałam czytać" tego dziennika. Merry zmusiła mnie, bym zabrała go ze sobą Powiedziała, że! z czasem zmienię nastawienie. Miała rację. - Dotrzymała obietnicy, którą dala twojej matce - wtrącił markiz. - Wychowała cię, kochała jak własną córkę i zrobiła wszystko, co mogła, żebyś była silna. Tego pragnęła Jessica, prawda? , Christina skinęła głową. - Nie zawsze jestem silna, Lyonie. Do dzisiejszej nocy bałam się go. - Ojca? - Nie lubię go tak nazywać - szepnęła Christina. - Czuję się źlę, kiedy pomyśle, że w moich żyłach płynie jego krew. - Dlaczego już się go nie boisz? - zaciekawił się markiz. - Bo teraz ty już znasz prawdę. Martwiłam się, że uznasz Jessicę za chorą psychicznie. - Christino, pamiętasz, wtedy, kiedy zastałaś mnie w bibliotece z Richardsem, rozmawialiśmy właśnie o twoim ojcu. Richards opowiedział mi o wydarzeniu, które nazwano sprawą Brisbanea. Czy słyszałaś o tym? - Nie. Nigdy nie podsłuchuję - odparła. Lyon pokiwał głową. Szybko streścił jej całe wydarzenie, 344 zakończone morderstwem popełnionym na rodzinie Brisbanea. - Biedne dzieci - wyszeptała Christina. - Ko mógł zabić niewinne dzieci? - Nie spodoba ci się moja odpowiedź - zapowiedział Lyon. - Nie opowiadałbym ci tej historii, gdyby nie była istotna. Żona i dzieci Brisbanea zostały zamordowane w ten sam sposób. - Jak? - Poderżnięto im gardła. - Nie chcę sobie tego wyobrażać - szepnęła Cbristina. - W dzienniku Jessica pisze o parze, z którą podróżowała do Black Hills. Pamiętasz? - Tak. Emily i Jacob. Ten szakal ich zabił. - Jak? - Poderżnął..., och, Lyonie, poderżnął im gardła. Chcesz przez to powiedziee\ że... - Ta sama metoda - potwierdził markiz. - Być może to zbieg okoliczności, ale instynkt podpowiada mi, że to baron jest odpowiedzialny za śmierć rodziny Brisbanea. - Czy nie możesz go zaskarżyć? - To nie takie proste - wyjaśnił Lyon. - Ale rozprawimy się z nim, Christino. Daję ci na to moje słowo. Czy pozwolisz, że użyję do tego własnych metod? - Tak. - Dlaczego? - Co dlaczego? - zdziwiła się. Umyślnie wpatrywała się w podłogę, unikając wzroku męża. Lyon pociągnął ją za kosmyk włosów. - Żono, chcę to usłyszeć z twoich ust. Christina podeszła do niego. Powoli wyciągnęła do niego ramiona. - Ufam ci, Lyonie, całym sercem. 16 Merry i ja złożyłyśmy sobie obietnicę. Ona przysięgła, że zajmie się tobą, jeśli coś mi się przydarzy, a ja dałam jej słowo, ze w jakiś sposób odprowadzę Białego Orła do jego rodziny. Od tego momentu przestałam się bać. Dzięki obietnicy Merry zyskałam spokój. Ona się tobą zaopiekuje. I tak już cię kochała, Chrisńno. Widziałam, w jaki sposób brała cię na ręce, tuliła czule, usypiała. Będzie dla ciebie lepszą matką. Dziennik 3 listopada 1795 Lyon WMti aie z cerych lił uirzynuW nerwy na wodzy. r^twtarznl itibjc co chwilii. ix: finiłdarue wkrótce ate skończy. że nietfhjtto przyjedzie Richards, ic powinien staroć sie itaduwntić /one, z^achowujat- cLerpiiwo&J w ho-Bonku Jo maiki. Wysiłek ten przypisctl utrata apetytu, fakt. o którym każda osoba przy stole cznic Sie w fhowiazku (hscAdn go rodzina, co w jego oczach tworzyło bardzo nieszczesTiwa, okoliczność. Poprzedniego dnui zjawili się ciołka HarrietLl z Dianu Lord Rhonr jakby przyrtjtdkisin pojawi] sie w godzinę po men. Oczywiście nie był to żaden zbieg okoliczności, niemniej Diana udała zaskoczenie, kiedy Rhone wkroczył do ich domu. Lyon natychmiast przejrzał grę siostry. Nie dał się zwieść. Poprzedniego dnia odbył rozmowę z Rhone'em. Przyjaciel poprosił go o rękę Diany. Lyon wstrzymał się początkowo z odpowiedzią. Lord przygotował długą przemowę, w której próbował przekonać markiza, że bardzo poważnie traktuje jego siostrę, że ją kocha i będzie się nią opiekował. Lyon dał mu swoje błogosławieństwo. Nie marnował czasu na pouczanie przyjaciela, czym jest wierność małżeńska, wiedząc, iż skoro Rhone dał słowo, będzie się go trzyma]. Siedział teraz na honorowym miejscu przy stoie, Rhone po jego prawej strome, a Christina po lewej. Z drugiego końca stołu zerkała na niego matka. Ciotka Harrietta i Diana na zmianę starały się wciągnąć starszą markizę do rozmowy. Ale na próżno. Matka tylko raz podniosła głowę znad talerza. Rzuciła jakąś uwagę na temat Jamesa. Lyon zgrzytał zębami. - Na Boga, dziecko, puść rękę Rhone'a! - wykrzyknęła ciotka Harrietta. - Zagłodzi się na śmierć, bo nie ma czym jeść. - James miał zawsze doskonały apetyt - wtrąciła matka Lyona. - Jestem tego pewna - odpowiedziała jej Christina. - Czy spodobał ci się twój pokój? - zapytała, zmieniając temat. - Nie. Jest zbyt jasny. A przy okazji, czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego upierasz się, bym nie chodziła w czerni? James lubił ten kolor. - Mamo, czy mogłabyś przestać mówić o Jamesie? - błagalnym głosem poprosiła Diana. Christina popatrzyła na nią i potrząsnęła głową z dezaprobatą. - Lyonie? - zapytała. - Jak myślisz, kiedy przyjedzie Richards? Nie mogę doczekać się wyjazdu. 347 JULIE GARWOOD Markiz obrzucił żonę gniewnym spojeniem. - Nigdzie nie jedziesz. Rozmawialiśmy o tym, Christino - przypomniał. - James zawsze gdzieś wyjeżdżał - wtrąciła matka Wszyscy oprócz Christiny spojrzeli z wyrzutem na siwowłosą staruszkę. - Kiedy omówimy przygotowania do ślubu? - zainteresowała się ciotka Harrietta, próbując zatuszować niezręczną ciszę. - Naprawdę nie chciałabym długo czekać - stwierdziła Diana. Zarumieniła się i dodała: - Chcę wyjść za mąż od razu, tak jak Lyon i Christina. - My byliśmy w innej sytuacji - przypomniał jej brat. Mrugnął do Christiny. - Nie będziecie mieli tyle szczęścia co my. Musicie swoje odczekać. - James też chciał się ożenić. Tylko że nie mógł znaleźć nikogo odpowiedniego - znowu odezwała się matka. Lyon skrzywił się. Christina położyła dłoń na jego dłoni zaciśniętej w pięść. - Pięknie dzisiaj wyglądasz. Powinieneś częściej ubierać się na niebiesko. Lyon spojrzał żonie głęboko w oczy i zobaczył w nich błysk. Wiedział, co robiła. Tak, starała się oderwać jego uwagę od matki. I choć znał intencję jej poczynań, to działało. Uśmiechnął się. - Ty zawsze wyglądasz pięknie - odwdzięczył się. Pochylił się i dodał szeptem: - Ale najlepiej bez ubrania. Christina zarumieniła się z zadowolenia. ¦ Rhone uśmiechnął się na widok ich szczęścia, po czym zwrócił się do ciotki Harrietty. - Czy nadal uważasz, że nie pasujemy do siebie z Dianą? Bardzo bym chciał, byś zmieniła zdanie - dodał. Ciotka podniosła wachlarz. Zastanawiając się nad odpowiedzią wachlowała nim twarz. - Może i zmieniłam, ale i tak uważam, że wy dwoje nie 348 porozumiecie się tak jak Lyon i Christina. Sam widzisz, jak doskonale się dogadują - Och, my także do siebie nie pasujemy - wtrąciła się Christina, - W rzeczywistości Rhone i Diana są o wiele bardziej dobraną parą. Zostali wychowani w tej samej kulturze - wyjaśniła. Ciotka Harrietta obrzuciła Christinę przenikliwym spojrzeniem. - A więc. skoro jesteś członkiem naszej rodziny, może nam powiesz, gdzie się wychowałaś, dziecko? - W Black Hills - wyznała i odwróciła się do Lyona. - Księżna z pewnością wszystko powie, więc może warto przygotować na to twoją rodzinę, jak sądzisz? - Księżna nie piśnie słowa - odparł Lyon. - Dopóki będzie dostawała pieniądze, będzie trzymała wszystko w sekrecie. - W jakim sekrecie? - zapytała Diana. - Christina ma prawo do tajemnic - wtrącił się Rhone. Ciotka Harrietta sarknęła nieuprzejmie. - Nonsens. Jesteśmy rodziną. Nie powinno być między nami żadnych tajemnic, chyba że zrobiłaś coś, czego się wstydzisz, ale jestem pewna, że to nieprawda. Masz dobre serce, dziecko - dodała. - James miał takie dobre serce - odezwała się stara markiza. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. - Więc? - naciskała na Christinę Diana. - Zostałam wychowana przez plemię Dakotów. Christina była przygotowana na natychmiastową reakcję, jednak napotkała tylko zdziwione spojrzenia. Odwróciła się do Lyona. - Myślę, że cię nie zrozumieli, moja najsłodsza - szepnął. - Kto to są Dakoci? - spytała ciotka Harrietta. Nie pamiętam nikogo o takim nazwisku. To chyba nie są Anglicy - dodała i pomachała wachlarzem. 349 JUUE GARWOOD - Nie, to nie sg Anglicy - potwierdził Lyon. Uśmiechną! \ się znacząco. - Czy to była duża rodzina? - dociekała ciotka, starając się zrozumieć, dlaczego Lyon się śmieje, a Christina czerwieni. - Bardzo duża - Lyon dusił się ze śmiechu. - To dlaczego o nich nie słyszałam? - denerwowała się staruszka. - To Indianie - oświadczyła w końcu Christina. Nie musiała długo czekać na reakcję. - Nic dziwnego, że o nich nie... o mój Boże, to znaczy dzikusi? - ciotka sapnęła. Christina właśnie zamierzała wyjaśnić, iż nie przeszkadza jej, kiedy ktoś nazywa Indian dzikusami - księżna często tak 0 nich mówiła - ale może zapewnić, że są to ludzie łagodni 1 czuli, lecz zanim zdążyła otworzyć usta, ciotka Harrietta i Diana wybuchnęły śmiechem. Staruszka pierwsza się opanowała. Zauważyła, że Rhone, Lyon i Christina nie podzielają ich wesołości. - A więc nie żartujesz, Christino? - spytała. - Nie, nie żartuję - potwierdziła księżniczka. - Rhone, nie wyglądasz na zdziwionego. - Byłem na to przygotowany - wyjaśnił lord. - Czy Black Hills jest we Francji? - spytała Diana, układając sobie wszystko w głowie. Lyon zachichotał. - James uwielbiał Francję - odezwała się markiza. - Miał tam wielu przyjaciół. Ciotka Harrietta dotknęła dłoni Christiny. - Moja droga, przepraszam, że się śmiałam. Pewnie myślisz, że jestem strasznie nieuprzejma. Ale to takie zaskoczenie. Błagam, byś nie myślała, że mam cię za kogoś gorszego od nas. Christina nie przejęła się reakcją ciotki, ale była przekonana, że starsza pani kłamie. Uśmiechnęła się do niej i powiedziała: 350 - A ja błagam, byście nie myśleli, że ja uważam was za gorszych. W rzeczywistości doszłam do wniosku, że moi krewni są o wiele bardziej cywlizowani niż Anglicy. Jestem z tego bardzo dumna. - James zawsze był bardzo uprzejmy dla wszystkich - oświadczyła matka Lyona. Ciotka Harrietta poklepała dłoń Christiny, po czym spojrzała na markizę. - Milicent - mruknęła, używając imienia markizy - daj spokój, na Boga. Prowadzimy tu poważną rozmowę. Ponownie z uśmiechem odwróciła się do Christiny. - Z przyjemnością wysłucham opowieści o twoim dzieciństwie, Christino. Podzielisz się nią z nami? - Z radością - zgodziła się księżniczka. - Ale chcę cię ostrzec, byś nie zdradzała się ze swym pochodzeniem nikomu spoza tej rodziny. Obcy cię nie zrozumieją. W towarzystwie trafiają się bardzo płytkie osoby - dodała staruszka i energicznie kiwnęła głowa. - A nie chciałabym, byś stała się obiektem złośliwych plotek. - Czy wasze zwyczaje są bardzo dziwne? - Na Boga, Diano - ryknął Lyon. - Nic nie szkodzi - przerwała mu Christina. - To tylko ciekawość. - Zmieńmy temat - zaproponował Rhone. Spojrzał z dezaprobatą na Dianę, lecz wziął ją za rękę. Ciotce Hamecie nie podobał się sposób, w jaki Diana patrzyła na Christinę - z szeroko otwartymi ustami. Ta głupiutka dziewczyna wyglądała na zafascynowaną W trosce o uczucia Christiny starsza pani postanowiła pospiesznie przenieść uwagę Diany na inny temat. - Lyonie? Diana uparła się, że przywiezie ze sobą tego źle wychowanego szczeniaka, którego dostała od Rhone*a - poinformowała. - Ma nadzieję, że zgodzisz się, by tu został, kiedy my będziemy w Londynie. Czy nie tak, Diano? JUUE GARWOOD Rhone musiał trącić Dianę łokciem, by się ocknęła - Och, tak To okrucieństwo trzymać to psisko w domu w Londynie. Christino, czy miałaś w dzieciństwie pieska? Czy w twoim... mieście były psy? - To nie było miasto, tylko wioska - wyjaśniła Christina, z nadzieją, że Diana przestanie wpatrywać się w nią tak intensywnie. - Ale czy były tara psy? - upierała się dziewczyna. - Tak, były - odparła Christina. Poczuła na dłoni mocniejszy uścisk ręki Lyona, więc odwróciła się do niego i mrugnęła. - Ale nie traktowano ich jak zwierzęta do zabawy - skłamała. - Zresztą długo się u nas nie utrzymywały. - James kochał zwierzęta. Miał pięknego psa, który wabił się Wiemy - Bardzo niewłaściwe imię, moim zdaniem - skomentował Lyon. - Zgodzisz się ze mną, Christino? - spytał, także puszczając do żony oczko. W tym momencie w drzwiach stanął Brown i obwieścił, że pojawił się sir Fenton Richards. Lyon i Christina wstali. - Chciałbym pojechać z wami i z Richardsem - zawołał Rhone. Lyon zerknął na Christinę, a kiedy twierdząco skinęła głową powiedział przyjacielowi, że z radością przyjmą jego pomoc. Księżniczka znajdowała się w połowie drogi do drzwi, gdy Diana krzyknęła za nią. - Christino? Dlaczego psy długo się u was nie utrzymywały? Christina chciała już zignorować pytanie, ale zobaczyła, że Diana znowu się w nią wpatruje, jakby zamiast jednej głowy miała dwie. - Co się z nimi działo? - Zjadaliśmy je - odkrzyknęła księżniczka, starając się zachować powagę. 352 Ciotka Harrietta upuściła wachlarz. Diana sapnęła. Lyon nawet nie mrugnął, kiedy nagle doszedł ich głos jego matki: - James nigdy nie jadł psów. On... och, Boże, co ja wygaduję? Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nawet starsza pani markiza lekko wykrzywiła usta. Byl to zarys uśmiechu, ale jednak uśmiechu Christina uznała, że to dobry znak. Uścisk Lyona powiedział jej, że mąż pomyślał to samo. - Diano, tylko żartowałam. Nie zjadaliśmy naszych zwierząt. Nie musisz martwić się o swojego szczeniaczka. Nie zjem go na obiad. Masz na to moje słowo. - A ona nigdy nie łamie słowa - rzucił Lyon do siostry. - Chyba że bardzo zgłodnieje - dodał, wyciągając żonę z pokoju. Richards ze zdumieniem patrzył na wchodzącą do biblioteki parę, uśmiechniętą, jak gdyby nigdy nic. Ich zachowanie zupełnie nie pasowało do tajemniczego liściku, który poprzedniego dnia od nich otrzymał. - A więc rozwiązaliście już problem? - spytał na powitanie. - Nie, nadal potrzebujemy twojej pomocy - oświadczył Lyon i spoważniał. - Richards, czy jesteś bardzo zmęczony? Zniesiesz następną przejażdżkę? - Dokąd? - Do byłej posiadłości lorda Actona - padła odpowiedz. - To dobre cztery godziny drogi, prawda? - Z Londynu - przypomniał Lyon. - Stąd tylko dwie. - Kto tam teraz mieszka? - Nikt. Dom jest do wynajęcia. Richards zwrócił się do Christiny. - Napiłbym się herbaty, moja droga. Wyruszyłem o świcie i nie miałem czasu zjeść śniadania. - Natychmiast każę przygotować cały posiłek - oznajmiła Christina. - Będzie pan musiał mieć dużo siły, by wykonać JUUE GARWOOD zadanie, które pana czeka - dodała i pospiesznie opuści ta bibliotekę. Richards zamknął drzwi, po czyra odwróci! się do Lyona. - Umyślnie pozbyłem się twojej żony, żeby móc z tobą porozmawiać na osobności. - Nie mam przed Christiną żadnych tajemnic - odparł naj to markiz. - Nie rozumiesz - oświadczył Richards. - Nie mam, zamiaru zdradzać ci żadnych tajemnic, ale twoja żona, mogłaby się zmartwić. Może będziesz wolał powiadomić ją o tym po powrocie z naszej tajemniczej wyprawy. Pojawił się baron Stalinsky. Przyjechał wczoraj. Chciał od razu zobaczyć się z córką Powiedziałem mu, że to niemożliwe, bo pojechaliście w odwiedziny do znajomych gdzieś na północy i że wrócicie pojutrze. Mam nadzieję, że nie popełniłem błędu, Lyonie. Wymyśliłem to na poczekaniu - Dobrze zrobiłeś - oświadczył markiz. - Gdzie zatrzymał się baron? - U Porterów. W środę wieczorem wydają na jego cześć przyjęcie. Baron spodziewa się spotkać na nim córkę. Lyon westchnął ciężko. - Nie możemy tego odłożyć - mruknął. - Czy Christiną nadal uważa, że ojciec chce ją zabić? - Wymyśliła na niego zasadzkę - stwierdził Lyon. - Czy zechcesz mi to wszystko wytłumaczyć? - zażądał Richards. - W drodze do posiadłości Actona - przyrzekł Lyon. - Jedzie z nami Rhone. W trójkę szybko nam pójdzie - dodał. - Co to za misja? - spytał Richards. - Będziemy przekopywać grządkę róż. Lyon, Rkhardi i Rhone tnririli do Lynnwood dojncro pojbnym popołudniem. Ich ruHIrojc t>yly równic nfcmpe jat m W chwili gdy trójka przemoczonych mężczyzn wkraczała do domu od frontu, Christiną wchodziła od zaplecza. Spotkali się w holu. Lyon był przemoczony do suchej nitki. Kiedy zobaczył żonę w tym samym stanie, pokręcił głową z dezaprobatą. Krople wody skapywały mu z włosów. - Wyglądasz jak zmoknięty kot - mruknął. Próbował ściągnąć przesiąkniętą marynarkę, cały czas patrząc ze złością na żonę. Jej burgundowa suknia ściśle przylegała do ciała. Włosy w strąkach spadały na twarz. Browo popędzał na górę Richardsa i Rhonea. Lyon zasłonił sobą żonę. Kiedy przyjaciele zniknęti na górze, markiz zwrócił się do Christiny. - Co, na Boga, robiłaś na dworze? - Nie musisz na mnie krzyczeć - zaperzyła się. - Czy znalazłeś... - Masz pojęcie, ile krzewów róż tam rośnie? Nie? - wrzasnął, kiedy pokręciła głową. - Twój dziadek musiał mieó obsesję na ich punkcie. Chyba z tysiąc. - Och Boże! - zawołała Christiną. - A wiec nie udało ci się? Mówiłam, że powinnam z wami pojechać. Mogłabym pomóc. - Christino, krzyczysz na mnie - oświadczył Lyon. - Znalazłem pudełko. Możesz się uspokoić. - Nie krzyczę na ciebie - zaprzeczyła księżniczka. Odrzuciła mokre włosy na plecy. - Nie potrafię ci współczuć. Ten przeklęty szczeniak gdzieś się zapodział. - Co? - Gdzieś się zapodział - powtórzyła Christiną. Siłą opanowywała panikę. - Wygląda na to, że obydwoje mieliśmy kiepski dzień. Pocałuj mnie, Lyonie. A potem załóż znowu marynarkę i pomóż mi szukać szczeniaka Diany. - Oszalałaś? Nie wyjdziesz na tę ulewę i koniec. Christiną męża, mocno pocałowała, po czym odwróciła się i ruszyła do drzwi prowadzących na tyły domu MS JUUE GARWOOD - Muszę odnaleźć tego psa. Diana jest na górze i dc. speracko próbuje wierzyć, że go nie zjem - mruknęła Zatrzymał ją śmiech męża. Odwróciła się i spojrzała na niego ze złością. - Moja najsłodsza, przecież ona nie wierzy, że mogłabyś zrobić coś takiego. - Nie powinnam była tak żartować - przyznała Christina - Droczyłam się z nią, ale nie przypuszczałam, że może mi uwierzyć. Mnie ostatnią widziano z tym szczeniakiem. Słyszałam, jak kilkakrotnie napomykała o tym ciotce Har-riecie. Lyonie, chciałam go tylko na krótko wypuścić. Tak mi było żal tego biedactwa, ciągle siedzi uwiązany. Ale poleciał za królikiem i cały dzień spędziłam na szukaniu go. Zobaczyli schodzącego ze schodów Rhonea. Rozpryskiwał dokoła siebie wodę i cicho klął pod nosem. Bez słowa otworzył drzwi i wyszedł. Usłyszeli, że gwiżdże na psa. - Widzisz? Rhone go szuka - stwierdziła Christina. - Musi - odparł Lyon. - Chce sprawić Dianie przyjemność. I tylko z tego samego powodu ja pomogę tobie. Rozumiesz? - mruknął, zatrzaskując za sobą drzwi. Christina wstrzymywała śmiech aż do wyjścia męża, wiedząc, że gdyby go usłyszał, wpadłby w prawdziwą wściekłość. W godzinę później znalazł nieposłusznego szczeniaka. Zwierzak skrył się za stajniami. Markiz przebrał się i wysuszył, co poprawiło mu nastrój. Po smakowitym obiedzie wraz z Richardsem i Rhoneem udali się do biblioteki na kieliszeczek brandy. Christina ucieszyła sie z chwili samotności. Nie czuła się dobrze. Zbyt dużo zjadła i bolał ją brzuch. Lyon zjawił się w sypialni około północy. Christina czekała na niego, zwinięta w kłębek na łóżku - Myślałem, że już śpisz - zdziwił się. Zaczął się rozbierać. 356 LWICA Uśmiechnęła się do niego. - Miałabym stracić okazję zobaczenia mojego męża bez ubrania? Chyba nigdy się na ciebie nie napatrzę. Lyonie. Po dumnej minie męża poznała, że spodobały mu się jej słowa. - Pokażę ci coś jeszcze ciekawszego - droczył się. Podszedł do kominka, wziął czarną lakierowaną skrzyneczkę i przyniósł ją do łóżka. - Przerzuciłem biżuterię ze starego pudełka do tego. Jest mocniejsze - dodał. Christina zaczekała, aż mąż usiądzie koło niej na łóżku. Otworzyła wieczko. Kamienie przykywał kawałek materiału Zawahała się przed podniesieniem go. Lyon nie rozumiał jej wahania. Podniósł materiał, rozwinął i wysypał cenne kamienie. Jak kolorowa tęcza posypały się szafiry, rubiny i diamenty. Było ich około dwudziestu. Miały ogromną wartość. Markiz ze zdziwieniem stwierdził, że żona nie wygląda na poruszoną. - Najsłodsza, czy masz pojęcie, ile te kamienie są warte? - Och, tak, rozumiem, Lyonie - szepnęła. - Ich ceną jest życie mojej matki. Proszę, odłóż je teraz. Nie chcę na nie patrzeć. Uważam, że są obrzydliwe. Lyon ucałował żonę. Odniósł skrzyneczkę, po czym wrócił do łóżka i objął Christinę. Miał zamiar powiedzieć, że baron Stalinsky jest już w Londynie, ale zdecydował, że zdąży to zrobić następnego dnia. Wiedział, że Christina uważa, iż na zrealizowanie ich planu mają jeszcze sporo czasu Jej urodziny minęły przed dwoma tygodniami, więc doszła do wniosku, że coś ważnego musiało ojca zatrzymać. Zdmuchnął świece i zamknął oczy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak zmęczony. Właśnie odpływał w krainę snów, kiedy Christina trąciła go łokciem. - Lyonie? Przyrzeknij mi coś? - Wszystko, kochanie. 357 JUUE GARWOOD - Nigdy nie dawaj mi w prezencie klejnotów. Markiz westchnął, słysząc cierpienie w głosie żony. Przyrzekam. Dziękuję, Lyonie. Christino? Tak? Przyrzeknij, że będziesz mnie zawsze kochała. Przyrzekam. Wyczuł, że żona się uśmiecha i nagle zdał sobie sprawę, że wcale nie jest aż tak bardzo zmęczony. - Powiedz, że mnie kochasz - rozkazał. - Mój Lyonie, kocham cię i zawsze będę cię kochała. - Nie mógłbym prosić o więcej - roześmiał się markiz i odwróci! żonę do siebie. Myślał, że czeka ich powolna, słodka miłość, ale skończyło się na dzikim wybuchu pożądania. Kołdra i poduszki spadły na podłogę. Christina zasnęła przykryta ciałem męża. Był tak zadowolony, że nie chciał jeszcze zasypiać. Pragnął delektować się tą chwilą, bo coś mu mówiło, że to cisza przed burzą. 17 Wybacz, że nie pisałam tak długo. Dobrze się czułam i nie chciałam przypominać sobie przeszłości. Ale teraz przygotowujemy się do opuszczenia naszego nieba. Nie będę miała okazji rozmawiać z Tobą za pomocą tego dziennika przez następne kilka miesięcy, dopóki znowu się gdzieś nie zadomowimy. Mam plan, by znowu dołączyć do jakiejś karawany. Droga na zachód zapełniona jest nowymi przybyszami. Ciągnąca się niżej dolina to jedyna droga, którą mogą oni dotrzeć do gór. Z pewnością ktoś się nad nami ulituje i zaoferuje opiekę. Czy to tylko moja fantazja, że wierzę. U obie przetrwamy? Zakończę, Christino, prośbą. Błagam o jedno, dziecko. Jeśli przeżyjesz i pewnego dnia wpadnie Ci w rękę ten dziennik, pomyśl o mnie cieplej. ! pamiętaj, Christino, zawsze pamiętaj, jak bardzo cię kocham. Dziennik 20 mja 1796 Nadszedł ŁEffi IW łpołkaoie z Miksilem, Chrialraa byłi zdenerwowana, ale dbwel me w połowie uk Jak Jej mai. Miał chmura* mioe- Miłczełs pnwz całą drogę z londyńskiego drami Lyurui do domu Pralen, kiedy 159 JUUE GABWOOD jednak dotarli na miejsce, Lyon z wielką niechęcią wypusz. czai Christinę z powozu. - Kochanie, czy na pewno dobrze się czujesz? Christina uśmiechnęła się. - Na pewno. - Boże, chciałbym ci tego wszystkiego oszczędzić - wyszeptał Lyon. - Jesteś taka blada. - Powinieneś raczej pochwalić moją nową suknię Lyonie. Sam wybrałeś materiał, pamiętasz? - zapytała, po czym pchnęła drzwiczki powozu - Mówiłem ci już, że wyglądasz przepięknie - mruknął markiz. W końcu wysiadł z powozu i odwrócił się, by służyć żonie pomocą Naprawdę wyglądała przecudownie. Niebieska welwetowa suknia miała skromną stójkę. Włosy związała niebieską wstążką Christina zdjęła z czarnej marynarki męża niteczkę. - Ty także świetnie się prezentujesz - skomplementowała go- Lyon potrząsnął głową Zarzucił na ramiona Christiny błękitną etolę. - Robisz to umyślnie. Nie uda ci się mnie uspokoić, więc przestań. i - Lubisz się martwić, Lyonie? Markiz nie odpowiedział. - Powtórz przyrzeczenie - zażądał. - Nie odejdę od ciebie na krok - powiedziała chyba po raz tysięczny. - Bez względu na to, co się będzie działo, będę koło ciebie. Lyon skinął głową. Wziął ją za rękę i ruszyli w górę schodów. - Ty się nie boisz, prawda, kochanie? - Tylko trochę - szepnęła Christina. - Richards zapewniał, że w Anglii obowiązują te same zasady sprawiedliwości co u Dakotów. Lepiej, żeby miał rację, Lyonie, bo inaczej 360 LWICA będziemy zmuszeni wziąć sprawę w swoje ręce. - Jej głos stwardniał. - Zadzwoń, mężu Miejmy już za sobą to niby szczęśliwe spotkanie po latach. W holu czekał na nich Richards. Christinę zaskoczyło jego entuzjastyczne przyjęcie. Z twarzy Lyona zniknął wyraz przygnębienia. Zachowywał się tak, jakby spotkał przyjaciela po długiej przerwie, bo chciał, by wszyscy tak sądzili. Po przywitaniu się z gospodarzem, dostojnym osobnikiem o surowej twarzy, Christina zapytała o ojca. - Wyobrażam sobie, z jaką niecierpliwością czekasz na spotkanie z nim - stwierdził podekscytowany Porter. - Jest jeszcze na górze, ale z pewnością za chwilę do nas dołączy. Ograniczyłem listę gości, moja droga, byście mieli dla siebie dużo czasu. Tyle spraw jest do przekazania. Lyon zdjął z ramion Christiny etolę, podał ją kamerdynerowi, po czym poinformował Portera, że zabierze żonę do bawialni, gdzie poczekają na barona. Wziął Christinę za rękę; była zimna i drżąca. Lyon nie przestawał się uśmiechać, ale nie opuszczało go pragnienie, by natychmiast zawieźć Christinę do domu, a potem samemu spotkać się z baronem Plemię Dakotów ma słuszne zasady, pomyślał. Zgodnie ze słowami Christiny wystarczyło kogoś obrazić, by doszło do walki na śmierć i życie. Sprawiedliwość działała szybko. System wydawał sie może nieco barbarzyński, ale Lyonowi podobała się jego prostota. W bawialni znajdowało się tylko osiemnastu gości. Lyon policzył ich, w czasie gdy Christina wdała się w rozmowę z gospodynią. Choć stał obok żony, nie słuchał, o czym rozmawiały. Podszedł Richards i zaczął sie rozwodzić na temat zmienności pogody. Jego też markiz nie słuchał. Kiedy pani Porter odeszła, Christina zwróciła się do Richardsa. - Czy wiesz, że nasz gospodarz także pracował dla rządu? 361 JUUE GARWOOD -Tak. Czekała na dalsze informacje, a kiedy nie nastąpiły, popatrzyła z wyrzutem na towarzysza. - Lyonie, pani Porter z pewnością przesadziła w swoich opowieściach o znaczeniu męża, ale wspomniała o pewnych ogromnie ciekawych okolicznościach - O czym mianowicie? - zainteresował się markiz. Objął żonę i przyciągnął do siebie. - Ta pani lubi plotkować - zaczęła Christina. - Kiedy 1 zobaczyła, jak radośnie Richards wita się z tobą stwierdziła, że niegdyś podobnie traktowany był jej mąż. Spytałam, dlaczego odszedł ze służby. Pani Porter wyjaśniła, że nie zna szczegółów, ale coś się źle ułożyło przy jego ostatnim zadaniu. Zdaje się, że z jego winy ucierpiał jeden z jego przyjaciół. Tak, użyła właśnie słowa ucierpiał. - Ucierpiał? Nie rozumiem. A ty Richards? - zapytał Lyon. Richards wpatrywał się w księżniczkę. - Mogłabyś dla nas pracować, Christino. - Lyonie, czy potrafisz zgadnąć, jak nazywał się przyjaciel Portera? - Stalinsky - odparł markiz. - To nie Porter popełnił błąd, Christino - stwierdził Richards. - Jego jedynym błędem był fakt, że zaprzyjaźnił się z baronem. Zaufał mu, nadal mu zresztą ufa Pamiętaj, ze baron jest jego gościem. Sama się przekonasz, kiedy poznasz barona, że łatwo jest mu zaufać. - Może Anglikowi - z powątpiewaniem stwierdziła Christina. - Mnie nie zwiedzie. Miły wygląd i zachowanie często są przykywką dla czarnego charakteru. Czy nadal uważasz, że podejrzenia moje i Lyona są słuszne? - Tak. Ale sąd może mieć inne zdanie i z tego powodu musimy zastosować nasze własne reguły postępowania. Niektórzy wierzą że Jessica postradała zmysły. Argument, że twoja matka wyobrażała sobie... 362 - Czy znamię na jego oku także jest jej wymysłem? Czy wyobraziła sobie, że poderżnięto gardła jej przyjaciołom? Czy wymyśliła sobie, że ukradła klejnoty i zakopała pod krzewami róż? Richards, widziałeś je. Czy może wydaje ci się, że to było tylko złudzenie? Richards uśmiechnął się do Christiny. - Naprawdę powinnaś dla mnie pracować - rzucił w odpowiedzi na jej atak. - A teraz, żeby zbić twoje argumenty. Po pierwsze, baron może mieć świadków, którzy przedstawią inną wersję pochodzenia blizny oa oku Po drugie, tylko Jessica była świadkiem, że to on zabił jej przyjaciół. Zgodnie z zapiskami w dzienniku nikt inny tego nie widział. Jest raczej niemożliwe dotrzeć teraz do pozostałych członków karawany. W sądzie to nie wystarczy. Po trzecie, w kwestii klejnotów nie ma sprzeciwu. Ale - dodał szeptem - mamy tylko słowa Jessiki, że jej mąż nieprawnie wszedł w ich posiadanie. Pamiętaj, że był królem, a klejnoty stanowiły część jego majątku Fakt, że był też krwawym dyktatorem, niczego- nie zmienia. Baron przyprowadzi mnóstwo świadków, którzy zapewnią o jego niewinności. - Wyzna swoje grzechy przede mną - wyszeptała Christina. - A ja i twój mąż dojdziemy sprawiedliwości, niezależnie od tego, czy twój ojciec się przyzna, czy nie. - Christino, baron właśnie wszedł do salonu - z szerokim uśmiechem na ustach poinformował Lyon i mocniej ścisnął dłoń żony. Nadszedł wreszcie długo oczekiwany moment, a wraz z nim świeży napływ gniewu. Christina zmusiła sie do uśmiechu, odwróciła się od męża po czym ruszyła w kierunku mężczyzny czekającego na nią przy drzwiach. Już przy pierwszym spojrzeniu zrozumiała, na czym polegał jego urok Choć w podeszłym wieku, nadal byl przystojny. Do twarzy mu było z siwizną. Nie miał opuszczonych ramion ani nie uty!. Nadal był wysoki, szczupły, JUUE GARWOOD 0 królewskiej postawie. Uwagę przyciągały jego oczy. Przeszywająco niebieskie. Christina z żalem stwierdziła, że pod wieloma względami są do siebie podobni. Baron uśmiechał się do niej. W oczach miał łzy i z pewnością każdy w salonie mógł dostrzec dołeczek w jego lewym policzku. Christina skoncentrowała się na bliźnie pod prawym okiem Zatrzymała się przed baronem, po czym ukłoniła się. Cały ten czas modliła się w duchu, by głos jej nie zawiódł. Wiedziała, że musi pozwolić1, by baron ją objął. Na samą myśl o tym cierpła jej skóra. Goście wpatrywali się w nich z napięciem. Christina nie spuszczała wzroku z szakala 1 ogarniała ją coraz większa wściekłość na myśl, że z pewnością wszyscy obecni rozczulają się teraz widząc to romantyczne spotkanie. Miała wrażenie, że całą wieczność mierzy się z ojcem wzrokiem. Czuła za plecami obecność Lyona. Nagle złapał ją za rękę i wtedy odzyskała równowagę. Lyon chce mi dodać otuchy, pomyślała. - Dobry wieczór, ojcze. To przyjemność móc cię wreszcie poznać. Baron Stałinsky jakby się obudził. Wyciągnął ramiona do Christiny. - To wielka radość, Christino. Brakuje mi słów. Tyle straconych lat - wyszeptał. Na policzek spłynęła mu łza. Christina oswobodziła dłoń z uścisku męża i wytarła nią policzek ojca. Gest ten zanotowany został przez gości, bo doszły ją westchnienia wyrażające wzruszenie. Pozwoliła się objąć. - Myślałem, że nie żyjesz, córko - stwierdził baron. - Czy wiesz, jakie to dla mnie szczęście, że znowu cię mam, dziecko? Księżniczka nie przestawała się uśmiechać. Z napięcia rozbolał ją brzuch. Powoli odsunęła się od ojca i ponownie zbliżyła do Lyona 364 LWICA - Jestem teraz mężatką, ojcze - oświadczyła. Pospiesznie przedstawiła Lyona, modląc się, by choć na moment przejął ciężar rozmowy. Potrzebowała chwili oddechu - Baronie, nie wyobraża sobie pan naszego zaskoczenia, kiedy się dowiedzieliśmy, że pan żyje - zaczął markiz. Mówił głosem zachwyconego uczniaka. Ciągnął pogawędkę w tym tonie, dopóki nie dołączyła do nich reszta gości, pragnących wyrazić radość ze szczęśliwego rodzinnego spotkania. Christina dobrze grała swją rolę. Uśmiechała się i udawała rozradowaną, kiedy tylko wymagała tego sytuacja. Wytrzymywała to tylko dlatego, że stał koło niej Lyon. Dopiero po godzinie Christina i jej mąż mogli spędzić chwilę sam na sam z baronem - Ojcze, skąd masz te bliznę pod okiem? - spytała Christina obojętnym tonem - Pamiątka z dzieciństwa - odparł baron, uśmiechając się. - Spadłem z konia. - Miał pan szczęście - wtrącił się Lyon. - Mógł pan stracić oko. Baron skinął głową - Dokładnie to samo pomyślałem, patrząc na twoją bliznę, Lyonie. Jaka jest jej historia? - Utarczka w tawernie - odparł markiz. - Pierwsze męskie doświadczenia - dodał z ironicznym uśmiechem Kłamstwo za kłamstwo, pomyślała Christina. Lyon delikatnie uścisnął ją za ramię. Rozpoznała sygnał. - Ojcze, chciałabym cię spytać o tyle rzeczy, a z pewnością ty także masz jakieś pytania. Czy w twoim jutrzejszym planie zajęć zmieści się spotkanie z nami? - Naturalnie, córko - potwierdził baron. - Córko! To słowo budzi we mnie tyle radości. - Czy na długo zatrzymasz się w Londynie, baronie? - zainteresował się Lyon. - Nie mam innych planów - odpowiedział mężczyzna. 365 JULIE GARWOOD - Cieszę się - wtrąciła Christina. Miała nadzieję, że jej głos brzmi entuzjastycznie. - Wystałam już wiadomość do mojego ojczyma. Musisz się z nim spotkać i uspokoić go, kiedy wróci ze Szkocji. - Ojczym? - zdziwił się baron. - Księżna nie wspominała nic o ojczymie, Christino. Sądziłem... - Odchrząknął. - To dziwaczna historia i jedno spojrzenie na ciebie przekonało mnie, że ciotka nieco przesadziła. Opowiedz mi o swoim ojczymie. Czym trapi się ten człowiek i z jakiego powodu? - Ojcze, najpierw prosiłabym, byś zaspokoił moją ciekawość" - odezwała się Christina. W jej głosie brzmiało rozbawienie. - Cóż takiego naopowiadała ci ta straszna kobieta? - Tak - westchną! baron - to rzeczywiście straszna osoba. - Uwaga ta wyniknęła mu się niemal nieświadomie. - Czyżbym widziała na twej twarzy rumieniec? - zdziwiła się księżniczka. - Obawiam się, że tak, córko. Właśnie zdałem sobie sprawę, jak bardzo byłem naiwny. Cóż, uwierzyłem twej ciotce. - Mnie także pan zaciekawił - odezwał się Lyon. - Księżna jest bardzo zła na Christinę. Sprzeciwiała się naszemu małżeństwu ze względu na majątek Christiny. Chyba miała nadzieję przejąć nad nim kontrolę - wyjaśnił. - No, a teraz niech pan nam opowie, jakie to bajki od niej usłyszał. - Zrobiła ze mnie głupca - odparł baron, potrząsając głową. - Powiedziała mi, że Christina została wychowana przez dzikusów. - Dzikusów? - z udawanym niedowierzaniem powtórzyła księżniczka. - Amerykańskich Indian - uściślił baron. Christina i Lyon popatrzyli na siebie. Następnie obydwoje spojrzeli na barona. Wybuchnęli śmiechem Baron także zaczął się śmiać. - Naprawdę byłem naiwny, ze uwierzyłem w tę niedo- 366 LWICA rzeczną historię - rzucił zanosząc się śmiechem. - Ale słyszałem od księżnej - wiele lat temu, rozumiecie - że Jessica uciekła z nowo narodzonym dzieckiem i dołączyła do karawany, zmierzającej do dzikiej okolicy. - I tak też było - przyznała Christina. - Właśnie wtedy spotkała Terrancea MacFinleya. Zaopiekował się nią. Ter-rance - dodała z ciepłym uśmiechem - nie wiedział, że matka jest nadal zamężna. Powiedziała mu, że ty nie żyjesz, ojcze. Moja matka nie była najmocniejszego... rozumu. - Po tej uwadze Christina zamilkła. Baron twierdząco kiwnął głową - Terrance to dobry człowiek. Opowiedział mi wszystko o mojej matce. - Ale co miałaś na myśli, prosząc mnie, bym go uspokoił? - Och, to nic ważnego - rzuciła od niechcenia Christina. - Jessica umarła, kiedy byłam malutka - ciągnęła. - Terrance zatrzymał mnie przy sobie. Madca, w chwili większej przytomności umysłu, ubłagała go, by się mną zaopiekował i kiedy dorosnę, odesłał do Anglii. - Jak umarła? - zapytał baron. Jego głos był niski i przepełniony emocją Do oczu ponownie napłynęły mu łzy. - Kochałem twoją matkę. Czuję sie winny jej śmierci. Zbyt późno zauważyłem, że dzieje się z nią coś złego. - Coś złego? - zdziwiła się Christina. - Choroba umysłowa - wyjaśnił baron. - Wszystkiego się bała. Myślę, że fakt, iż zaszła w ciążę, przepełnił czarę. Uciekła ode mnie. - Czy jej szukałeś, ojcze? - Nie od razu - przyznał baron. - Musiałem zająć sie interesami. Zrozum, miałem całe królestwo. Po trzech tygodniach abdykowałem i wyruszyłem do Anglii. Byłem przekonany, że żona jest u swego ojca Jednak kiedy dotarłem do domu lorda Actona, okazało się, że Jessica już wyjechała Udała się do kolonii. Ja, oczywiście, domyśliłem się, że wyruszyła do swojej siostry do Bostonu. Zarezerwowałem miejsce na statku 367 JULIE GARWOOD - Matka umarła od gorączki - stwierdziła Christa. - Mam nadzieję, że bardzo nie cierpiała - odparł Stalinsky. - To musiało być okropne, szukać i nie móc odnaleźć kobiety, którą się kocha. - Lyon głośno mu współczuł. - Tak, było mi ciężko - przyznał baron. - Przeszłość jest już za nami, Christino. Ciekaw jestem spotkania z Terran-ce*em. Jak długo był z twoją matką zanim umarła? - zapyta}. - Nie jestem pewna - odparła księżniczka. - Pewnej nocy, kiedy karawana zatrzymała się w dolinie u podnóża Black Hills, Jessica została obudzona przez złodzieja. Para, z którą dzieliła schronienie, została przez tego łotra zamordowana. Jessica wbiła sobie do głowy, że to byłeś ty, ojcze, ze ją ścigałeś. Christina zamilkła i potrząsnęła głową - Spakowała się i uciekła ze mną na wzgórza. MacFinley widział, jak odchodziła. Oczywiście poszedł za nią ponieważ orąco ją k oooooooooooooooooooo ą ałk icie zczera, jc Ni rozumiem, jak Terrance mógł kochać matkę. Z tego, co mi o niej opowiadał, raczej powinien się nad nią litować. - MacFinley wygląda na porządnego człowieka - stwierdził Lyon. - Z wielką radością złożę mu swoje podziękowania. Przynajmniej ostatnie godziny Jessiki byty dla niej lżejsze do zniesienia. Christina skinęła głową - Tak, choć nie jestem przekonana, czy matka zdawała sobie sprawę z jego obecności. Terrance opowiadał, że większość czasu spędził na ochranianiu mnie przed nią Była już tak cbora, że nie pamiętała, iż ma dziecko. Mówiła tylko o jednym, o jakimś grzechu i ścianie. Znowu zamilkła, obserwując reakcję barona. Wyglądał na przejętego. Po dłuższej chwili odezwał się: - To oczywiście nie ma sensu. Grzech i ściana? - Terrance też nic nie rozumiał. Mówił, że starał się LWICA rozmawiać z matką ale tylko powtarzała, że trzeba zakopać jej grzech. Tragiczny koniec, prawda? - Nie mówmy już o tym więcej - wtrącił się Lyon. - Dzisiejszy wieczór ma być szczęśliwy - dodał. - Tak, mężu, masz rację. Ojcze, musisz opowiedzieć mi o sobie i o tym co... - Poczekaj! - W głosie barona zabrzmiała ostra nuta. Natychmiast jednak złagodził ton i szeroko uśmiechnął się do córki. - Nadal meczy mnie ciekawość - wyjaśnił. - Czy twoja matka powiedziała Terrance'owi, gdzie zakopała swój grzech? - Pod krzewami róż w wiejskim domu jej ojca - odparła Christina i wzruszyła ramionami. - Krwawe róże. Biedna kobieta. Co noc się za nią modlę i mam nadzieję, że znalazła spokój. - Ja także modlę się za moją Jessicę - wyznał baron. - Terrance widział mężczyznę, który napadł na karawanę. Po wypowiedzeniu tego kłamstwa Lyon czekał na reakcję barona. Nie musiał długo czekać. - Masz na myśli tego złodzieja? - zapytał baron. Nawet nie mrugnął okiem. Christina była trochę zawiedziona. - Tak - potwierdziła. - Ojczym obwiniał się, że nie zareagował, ale myślał, że to jeden ze strażników. Terrance później dołączył do karawany i nie znał wszystkich jej członków. Przysięga, że nigdy nie zapomni twarzy tamtego. - Christina pospiesznie opisała ubiór mordercy. Jednak baron nadal z niczym się nie zdradził. - Choć wiedział, że matka była psychicznie chora, nie opuszczało go przeczucie, że może mówiła prawdę i że to byłeś ty, ojcze. Więc teraz rozumiesz, dlaczego powiedziałam, że kiedy cię spotka, wreszcie się uspokoi. - Jutro porozmawiacie sobie o przeszłości - wtrącił się Lyon. Czuł, że Christina drży i wiedział, że musi jak najszybciej zabrać ją do domu. 369 JUUE GABWOOD LWICA Był z niej dumny. Dobrze odegrała swoją rolę. Stawiła czoło szakaJowi, nie okazując cienia strachu. - Może pójdziemy się czegoś napić? - zasugerował. - Zgoda - przystał baron. Christina w towarzystwie ojca i męża weszła do jadalni. Usiadła między nimi przy długim stole i popijała poncz. Nie miała ochoty na jedzenie, ale ojciec bacznie ją obserwował, więc zmusiła się, by przełknąć to, co Lyon przed nią postawił. - Gdzie się kształciłaś, Christino? Twoje maniery są bez skazy - zauważył Stalinsky. - Nie uwierzę, że to wychowanie Terrance'a MacFinleya - dodał z przekornym uśmiechem. - Dziękuję za komplement - odparła księżniczka. Uśmiechała się do ojca, ale lewą dłoń zacisnęła na udzie Lyona. - MacFinley i jego bliski przyjaciel, Deavenrue, opiekowali się mną, dopóki nie skończyłam siedmiu lat. Potem wysłali mnie do szkoły klasztornej na południu Francji. Kształciłam się u sióstr - dodała. - A więc istniał jakiś Deavenrue - rzucił baron. - Księżna mówiła mi, że to misjonarz, który mieszkał z tobą w wiosce indiańskiej. - Rzeczywiście przez krótki czas był misjonarzem, a także wspaniałym nauczycielem. Kiedy mieszkałam w Bostonie, często mnie odwiedzał. Księżna go nie lubiła. Może ten szachraj powiedział jej, że mieszkałam z Indianami, żeby ją wystraszyć - dodała Christina. Roześmiała się. - To do niego podobne. Ma bardzo dziwne poczucie humoru. Lyon przykrył dłoń żony. Jej paznokcie wbijały mu się w udo. Uścisnął ją na znak wsparcia. Z chęcią zabrałby już żonę z domu Portera, ale wiedział, iż musi czekać, aż wszystkie kłamstwa dotrą do uszu barona. Christina nie miała już sił dłużej udawać. - Ojcze, ten ekscytujący wieczór bardzo mnie wyczerpał. Mam nadzieję, że nie będziesz zawiedziony, jeśli już wyjdziemy. Każę kucharce przygotować dla nas na jutro wspaniały posiłek. Będziemy mieli dla siebie całe popołudnie. 370 I oczywiście za dwa, najwyżej trzy dni przyjedzie do nas MacFinley. Wtedy znowu się spotkamy. - Tak szybko? - Baron zdziwił się, ale wyglądał na uradowanego. - Tak - potwierdził Lyon zamiast Christiny. - Terrance mieszka niedaleko. Z pewnością dostał już wiadomość albo wręcz jest już w drodze do Londynu. - Lyonie, Terrance nie może podróżować nocą - zauważyła Christina. - Możemy już wyjść, mężu? Jestem straszliwie zmęczona - dodała. W chwilę potem pożegnali się, a Christina zmuszona była znieść następne uściski ojca. Już w powozie Lyon przytulił ją do siebie. Miał zamiar powiedzieć, jak bardzo ją kocha, jaka była odważna, ale gdy tylko powóz zdążył skręcić za róg, Christina błagalnym głosem poprosiła, by się zatrzymali. Markiz nie rozumiał, po co, ale Christina zaczęła się dławić. Natychmiast krzyknął na woźnicę i kopnięciem otworzył drzwiczki. Bezsilny, przytrzymywał żonę za ramię, gdy wymiotowała, w przerwach straszliwie łkając. Kiedy skończyła, Lyon znowu objął ją troskliwie. Trzymał ją blisko, próbując uspokoić czułymi słowami. Nie mówił o baronie. Jak na jeden wieczór Christina wystarczająco się aacierpiała. Niech Bóg jej pomoże, bo to nie koniec katuszy. Bnron SuiiinHky i>puLcil iiimiiiv \.yov r>vl .Liiiimy r irjny. cpLM5 miii (ud/kjc, tp w prtys/FMi;i oigdy ju* więcej nic będzie uniuzana udiwaE. J7! Baron Stalinsky byl wspaniałym aktorem. Ani markiz, ani Christina nie zauważyli cienia zakłopotania na jego twarzy, kiedy opowiadali mu o MacFinleyu Nie mrugnął nawet w momencie, kiedy Christina stwierdziła, że MacFinley widział mordercę. Oczywiście nikt taki nie istniał, ale przekonanie, z jakim Christina o nim mówiła, zwiodło barona. Uwierzył we wszystko, dlatego też z samego rana ruszył na poszukiwanie klejnotów Rankiem Lyon wysłał do barona wiadomość, w której prosił o odłożenie spotkania z powodu choroby Christiny. Baron tym samym posłańcem przysłał liścik, wyrażający zatroskanie oraz zgodę na późniejszy termin. Wieczorem tego dnia Richards wpadł do Lyona z informacją że baron zarezerwował miejsce na statku płynącym do zachodnich Indii. Miał wyruszyć za dwa dni. Nawet nie zamierzał ponownie spotkać się z córką. To tyle, jeśli chodzi o ojcowską miłość, pomyślał markiz. Pospiesznie ubrał się w ciemności. Chciał jak najpóźniej obudzić Christinę. Kiedy już dłużej nie mógł odkładać wyjścia, pochylił się nad żoną westchnął, po czym lekko jej dotknął. I - Najsłodsza, obudź się i ucałuj mnie na pożegnanie. I Wychodzę - szepnął, składając na czole żony krótki po- I całunek Christina natychmiast się obudziła. - Musisz na mnie poczekać - zażądała. Usiadła, ale zaraz się położyła ciężko wzdychając. Znowu miała mdłości. - O Boże, znowu jestem chora. Połóż się na boku, kochanie. Pomogło ci to zeszłej nocy - przypomniał ze współczuciem. - Oddychaj głęboko - poinstruował żonę, masując jej plecy. - Już mi lepiej - szepnęła. Lyon usiadł na brzegu łóżka. 372 - Właśnie. - Co właśnie? - zdziwiła się Christina. Nie odważyła się mówić głośniej w obawie, że znowu złapią ją mdłości. - Właśnie dlatego zostajesz w domu, Christino - oświadczył Lyon. - Chorujesz na widok swojego ojca - To przez to głupie łóżko jestem chora - skłamała. Markiz zaczął się niecierpliwić. - Powiedziałaś, że jest wygodniejsze dzięki deskom, które wstawiłem - przypomniał. - Nigdzie nie pójdziesz, kochanie. - Przyrzekłeś, że będę mogła z tobą pójść! - zawołała. - Skłamałem. - Lyonie, uwierzyłam ci. Markiz uśmiechnął się słysząc to wyznanie; zabrzmiało tak żałośnie. - Nadal mi wierzysz, żono. Wydrę z niego wyznanie, przysięgam ci. - Mój stan to tylko wymówka, prawda Lyonie? Nawet przez myśl ci nie przeszło, żeby mnie ze sobą zabrać? Nie mylę się? - Nie - przyznał markiz. - Nie chciałem, żebyś ze mną poszła. Czy sądzisz, że wystawiłbym cię na takie niebezpieczeństwo? Christino, gdyby cokolwiek ci się przytrafiło, byłby to dla mnie koniec świata. Jesteś moją lepszą połową najdroższa. Christina odwróciła się do męża. Lyon zrozumiał, ze jego czułe słowa wcale jej nie ukoiły ani nie przekonały. Musiał wymyślić coś innego. - Czy indiański wojownik bierze ze sobą swoją towarzyszkę, by pomogła mu w walce? Czy Czarny Wilk narażałby Merry? - Tak. - Kłamiesz - upierał się markiz. Popatrzył na żonę z niechęcią Christina uśmiechnęła się. - Gdyby jakaś krzywda spotkała rodzinę Merry, Czarny 373 JUUE GARWOOD Wilk wziąłby ją ze sobą, aby mogła zobaczyć, jak sprawied-liwości staje się zadość. Lyonie, złożyłam obietnice mojemu ojcu i matce. - Czarnemu Wilkowi i Meny? Christina skinęła głową Usiadła powoli, zadowolona, że nie czuje przy tym żadnych sensacji w żołądku. Ignorując sprzeciw męża, opuściła nogi z łóżka i wstała. - Do diabła, Christino. Teraz jesteś moją żoną Twoje obietnice stały się moimi. Należysz do mnie, czyż nie? Christina skinęła głową. - Wreszcie zaczynasz mówić jak prawdziwy wojownik - mruknęła. - Chciałabym, żebyś przed wyjściem przyniósł mi filiżankę herbaty. Przynajmniej to możesz dla mnie zrobić - dodała. Lyon uśmiechnął się, przekonany, że odniósł zwycięstwo. - Sam ją przygotuję - oświadczył. Christina zaczekała, aż wyszedł z pokoju Ubrała się błyskawicznie, cały czas głęboko oddychając, by pohamować milroda. Kiedy Lyon wrócił do sypialni, tani czctili nu niego w czarnym knwiunuc do konnej jazdy, Zs&laj pod nosem, po czym westchnął pokonany. - Lyimie, mana; la znnłiic" dla JeiSikJ. Pmuc, /JiMUm Marti7 przyni/MlJ skinieniem głowy, jednak pozostał - Czy będziesz słuchała moich poleorf? - pni wie w utnij. - Będę. - * >hj>:: |J|f V '¦ - Obiecuję. - Do (nnbłltl ChrulinB ?jgnorowft}jl hirkclinia męża. - Biure jx ioną. nrSz. JqeI pod podlliiłJt - powiedziała. i podeszło Jo lóika. - Wiera że Uid >«al - nucił Lyon. ponownie cłetfJto 37* LWICA wzdychając. - Naprawdę wolałbym, żebyś z nim nie spała. Stolik stoi tak blisko. - Pomyślę o tym - przyrzekła księżniczka. - A teraz ty daj mi słowo, Lyonie, że nie będziesz niepotrzebnie ryzykował. Nie odwracaj się do niego plecami, nawet na sekundę. Nie pozostawiaj też swojego losu w rękach Richardsa. Ufam mu, ale o wiele bardziej wierzę w twój instynkt. Ciągnęłaby tę litanię, gdyby Lyon nie powstrzymał jej, przyciągając do siebie i zamykając usta pocałunkiem. - Kocham cię, Christino. - Ja także cię kocham, Lyonie. Proszę, weź go. Jest poręczny. Zrobił go wojownik, którego też kochałam. Mój brat cieszyłby się, wiedząc, że go używasz. Markiz wziął od żony nóż i wsunął do lewego botka. Christina z zadowoleniem skinęła głową po czym ruszyła do drzwi. Lyonie? - zawołała prze* runte. - Co znowu1* - jeknłl. - Musimy zmusić go do wygnania prawdy. - " 'iiiv lo. Christino. Przed wsjfciem Jo domu fŁtkuł Ol nich ftichardi. Siedział na Laniu trzymając lejce wierzchowcu murluiń. Mu&icli poczęta! kiLIni nttnui, zanim przygotowalni konia dla Chris-liny Lyon przechadza! tie W tym CZfiSJC niecierpliwie. - Mnmy mnóMwił czasu - pocieszył go RithanK widzy nieszczęśliwa, minę pTzjjactala. _ parnicttjh ze łych krawOw różanych jetf co najmniej tyiiłC. Markiz .Mani ste wykrzrtftc" uśmiech - Nie todze. Lchy ftaJin&y wzini ItOgO* ZE IłOhą - 7JU1WA-zyL painaRiiiur Oirinllnlc dkłsiftii wierzchowcu. - Ilu ludzi Czterech najlepszych - odparł RjChiTtfr - Dowodzi Benson. Baron nie dowie się, że tam są, a oni nie będą nic przeszkadzać, chyba że zechce odjechać - dodał. - Moja droga, jesteś przekonana, że dasz radę? - Jestem. Richards popatrzył z zastanowieniem na Christinę, po czym pokiwał głową. - Jedźmy więc, moje dzieci. Skończmy z tym. Kapitan statku Percy czeka na pasażerów. - Pasażerów? - Postanowiłem, że także popłynę. Przyrzekłem twojej żonie, że sprawiedliwości stanie się zadość, choć dochodzimy do niej, jakby tu rzec, tylnymi drzwiami. Chcę mieć pewność. Rozumiesz, co mam na myśli? Lyon skinął głową - Rozumiem. - A ja nie - przyznała się Christina. - Wyjaśnię ci to później, kochanie. Były to ostatnie słowa, jakie między sobą wymienili, aż do miejsca przeznaczenia, gdzie dotarli po czterech godzinach. Kiedy zsiedli z koni, Richards podał Lyonowi zniszczoną skrzynkę, którą wydostali z ziemi podczas ostatniej wizyty w posiadłości lorda Actona. - Zastąpiłem prawdziwe kamienie fałszywymi. Poczekajcie, aż zajmę swoją pozycję i dopiero wtedy udajcie się do barona - powiedział. Lyon potrząsnął głową. Podał pudełko Cbristinie. - Ona do niego podejdzie - poinformował Richardsa. Pojawił się jeden z jego ludzi, by odprowadzić ich konie. Przed odejściem powiedział: - Miałeś rację, Lyonie. Stalinsky tu jest Rozdzielili się. Richards poszedł główną ścieżką po czym okrążył dom z prawej strony. Lyon z Christina poszli w lewo. Zanim skręcili za rogiem, markiz otworzył skrzynkę i wyjął z niej dwa szlifowane kamienie. Na pierwszy rzut oka wydały jak prawdziwe. Wystarczająco prawdziwe, by 376 baron dał się oszukać, zdecydował, po czym wytłumaczył Christime, co ma robić. Baron Stalinsky klęczał na ziemi. Mruczał pod nosem przekleństwa, walcząc z rozrosłym krzewem różanym. Miał na rękach czarne rękawice. Obok, na ziemi, leżał wąski szpadel. - Szukasz czegoś, ojcze? Baron błyskawicznie okręcił się na kolanach. Czoło miał zlane brudnym potem Nie wyglądał już tak dumnie. Bardzo przypominał teraz szakala. Wykrzywiona twarz przywiodła Christinie na myśl rozwścieczone zwierzę szczerzące kły. Poczuła mdłości. Nie zdziwiłaby się, gdyby baron nagle zaczął warczeć. Stała w odległości jakichś dwudziestu stóp od ojca. Wpatrywał się w nią intensywnie. Kiedy widać było, że zaraz się na nią rzuci, Christina wysunęła przed siebie skrzyneczkę i wyjęła z niej garść kamieni. Podrzuciła je w powietrze. - Może tego, ojcze? Stalinsky wstał. Jego wzrok powędrował najpierw na lewo, potem na prawo. - Lyonie? Sądzę, że mój ojciec ciebie szuka. Markiz podszedł do żony. Wziął z jej rąk skrzynkę po czym ruchem ręki kazał żonie się cofnąć. Uczyniła to natychmiast - Ta walka należy do nas, baronie. - Walka? Jestem starym człowiekiem, markizie. To nieuczciwe. Poza tym nie mam nic ani do ciebie, ani do mojej córki. Te kamienie należą do mnie - dodał, wskazując dłonią skrzynkę. - Jessica mi je ukradła. Mogę to udowodnić nawet przed sądem Lyon nie spuszczał wzroku z przeciwnika. - Nie będzie żadnego sądu, baronie. Odpowiesz na pytanie Christiny i jeszcze kilka moich, a potem pójdziesz swoją drogą. To proste. Nie zamierzam wplątywać mojej żony w żadne skandale - skłamał. 377 JULIE GARWOOD - Skandale? Nie wiem, o czym mówisz - zdziwi! się baron - Proces o morderstwo nie byłby dla Christiny przyjemnością. Nie pozwolę, żeby ją poniżano. - Po tych słowach Lyon zamilkł i rzucił za siebie szkarłatny rubin. - Minie mnóstwo dni, zanim je odnajdziesz. Resztę wrzucę do strumienia, jeśli nie odpowiesz na moje pytania. - Nie! - krzyknął baron. - Czy wiesz, ile one są warte? Masz w rękach prawdziwą fortunę. - Zaczął nagle mówić przymilnym tonem Markiz zauważył, że baron powoli sięga lewą ręką za plecy. Błyskawicznie szybkością sam sięgnął po pistolet, wycelował i wystrzelił w chwili, gdy Stalinsky wyciągał broń. Kula utkwiła w dłoni barona. Pistolet wypadł na ziemię. Lyon wyrzucił skrzynkę, sięgnął po nóż Christiny i nim baron zdążył steknąć' z bólu, trzymał go na jego gardle. - Christina chce, żebyś powiedział prawdę. Wie, że Jessica nie była wariatką i chce, żebyś to przyznał. - Lyon mocniej przycisnął nóż do gardła ofiary, ale po chwili pchnął barona na ziemię. Stanął nad nim i czekał, aż pokonany podniesie na niego oczy. - Kiedy już odpowiesz na moje pytania, będziesz mógł pozbierać swoje drogocenne kamienie i odejść. Zarezerwowałeś miejsce na statku do Zachodnich Indii na jutro, ale przekonałem kapitana, żeby odpłynął dzisiaj. Czeka na ciebie, baronie. Stalinsky zmrużył oczy. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w skrzyneczkę, po czym odwrócił się do Lyona. Czubkiem języka przesunął po dolnej wardze. - Nie muszę odpowiadać na żadne pytania. Wszyscy wiedzą że Jessica była chora psychicznie. Kiedy dotrę do władz... - Lyonie! - krzyknęła Christina. - Nie wydaje mi się, żeby on rozumiał sytuację. ¦ - Zaraz mu wyjaśnię - rzucił Lyon. - Baronie, jeśli nie powiesz mi tego, co chcę od ciebie usłyszeć", nigdzie nie 378 LWICA pojedziesz. Poderżnę ci gardło. Wspaniały koniec, przyznasz, po tylu gardłach, które masz na sumieniu? - O czym ty mówisz? - krzyknął baron i przytknął do szyi zranioną dłoń. - No, baronie. Doskonale wiesz, o czym - odparł markiz. - Tyle lat uchodziły ci na sucho te wszystkie morderstwa. Nigdy nie kusiło cię, żeby się pochwalć" swoimi umiejętnościami? Naturalnie, nie mogłeś, aż do tej chwili. Czy twoje ego jest tak zaspokojone, że nie potrzebujesz pochwalić się czynami, za które i tak nie zostaniesz powieszony? Stalinsky udawał, że chce się podnieść. W rzeczywistości sięgnął do botka i wyciągnął z niego mały damski pistolet Rzucił się na Lyona, celując w niego. Markiz kopnięciem wytrącił mu broń z dłoni, po czym ponownie się zamachnął i z całej siły kopnął go w zranioną rękę. Wrzask bólu rozszedł się głośnym echem po okolicy. - To twoja ostatnia szansa, baronie. Moja cierpliwość" się wyczerpała. - Markiz przerzucił nóż z jednej ręki do drugiej. - Czy Jessica była nienormalna? - Christino! - zawołał baron. - Jak możesz mu pozwalać tak mnie terroryzować? Jestem twoim ojcem, na Boga. Czy nie masz litości? Naprawdę chcesz, żeby poderżnął mi gardło? - Nie, ojcze - zaprzeczyła Christina. - Nie chcę, by ci poderżnął gardło. Wolałabym, żeby wyrżnął ci serce, ale Lyon ma swoje upodobania i muszę na nie przystać. Baron obrzucił córkę wściekłym spojrzeniem Wstał. W jego oczach pojawił się dziwny błysk, po czym nagle wybuchnął śmiechem - Nie, Jessica nie była nienormalna. - Znowu się roześmiał. Christinę przeszył dreszcz. - Ale teraz już za póino, żeby coś z tym zrobić, Lyonie. - Terrance MacFinley rozpoznałby cię, prawda? To ty wkradłeś się do obozowiska? - zapytał Lyon. - Twoja umiejętność" dedukcji jest zadziwiająca - stwier- 379 JUUE GARWOOD dził baron i zachichota}. - Tak, Terrance mógł mnie zauważyć Czubkiem buta markiz pchnął skrzynkę z klejnotami w stronę barona. - Ostatnie pytanie i będziesz mógł odejść. Czy afera Brisbanea to twoja sprawka? Stalinsky szeroko otworzył oczy. - Skąd- - Przechytrzyłeś nasz departament wojny, prawda? - zapytał Lyon udając zdziwienie, choć w rzeczywistości zrobiło mu się niedobrze. Umyślnie podsycał próżność barona, podejrzewając, że tak obłaskawiony łatwiej przyzna się do prawdy. - Tak, przechytrzyłem. Żyłem też z pieniędzy, które dostawał Brisbane za sprzedanie tajemnic. O tak, Lyonie, byłem sprytniejszy od nich wszystkich. - Czy Porter brał udział w tym spisku? - pytał dalej markiz. - Porter? To taki sam głupiec jak reszta. Zawsze pracowałem sam, Lyonie. To dlatego przetrwałem tyle lat i dorobiłem się majątku Lyon nie mógł już dłużej patrzeć na tego człowieka. Wskazał na skrzynkę. - Podnieś ją i wynoś się stąd! Jeśli jeszcze kiedykolwiek cię spotkam, zabiję! Baron rzucił się do pudełka. Otworzył je, pospiesznie zerknął na zawartość, po czym zatrzasnął wieczko z westchnieniem ulgi. - Skończyłeś, Lyonie? Z lasu wyszedł Richards w otoczeniu swoich ludzi. - Słyszałeś? - Wszystko - potwierdził Richards. Dotknął ramienia markiza, po czym skierował się w stronę barona. - Bądź przeklęty, ty!... - wrzeszczał Stalinsky. Zatrzymał się i spojrzał z wściekłością na markiza. - Dopilnuję, żeby 380 LWICA twoja żona została całkowicie poniżona. Przysięgam, że w sądzie opowiem o jej matce takie rzeczy, że... - Zamknij się! - krzyknął Richards. - Jedziemy do portu, baronie. Ja i Benson będziemy ci towarzyszyli w podróży do domu. Ufam, że z radością cię tam przywitają Nowy rząd bez wątpienia z ochotą cię wysłucha. Lyon nie chciał być świadkiem błagań barona o to, by sądzono go w Anglii. Bez słowa złapał Christinę za rękę i pociągnął za sobą w stronę koni. Richards miał rację. Używali tylnych drzwi, by wymierzyć sprawiedliwość. Baron Stalinsky zostanie odeskortowany do swojej ojczyzny, gdzie osądzą go jego byli podwładni. To oznaczało karę Śmierci. A gdyby, w jakiś sposób, nowy rząd okazał się tak samo skorumpowany, Richards i Benson mieli sami zająć się baronem Oinstiim »tunełu przed londyńskim domem Lyona biała jak tredj Ignoftrjty: jej sprffidw, Lynn kituobŁ ją do sypialiti. - Wracasz Czym objęła tTtczn w [Msic - Nigdy w io nic wiereyftan. Smutek branjacy w jfj (losie rozrywaj mn scicc. - Wiero — potwierdzi! czule. — Teraz JeSik/a może spoczywać w spokoju. - Tak. W spokoju. diL'c wierzyj. te jej dafiju 7nu)duie hc tcr&Z między duizaroi ludzi z plemienia DakoloW. Moie czeka tik Meny. m JULIE GARWOOD - Nie sądzę, żeby Czarny Wilk podzielał twoje nadzieje - rzucił Lyon. - Och, on także do nich dołączy - odparła na to Christina. Westchnęła i pocałowła męża w szyję. - Jest mu przeznaczone, że spotka Jessicę po śmierci - oświadczyła. - Tak, przeznaczenie - powtórzył Lyon. - A twoim przeznaczeniem jest szybko wyzdrowieć. Dotrzymałaś obietnicy danej matce. Skarb został oddany prawowitym właścicielom. Richards zajmie się sprzedażą kamieni i rozprowadzeniem pieniędzy. Wracamy do domu, do Lyonwood, a ty tam utyjesz. To rozkaz Christina naprawdę usiłowała posłuchać męża. W końcu mdłości ją opuściły. Nabrała też tuszy - i to tak, że poruszała się jak kaczka. Do końca udawała, że nie jest w ciąży. Biedny Lyon bał się porodu. Christina rozumiała jego przerażenie. Widział, jak cierpiała Lettie, która umarła w straszliwych męczarniach, a wraz z nią dziecko. Christina starała się, jak mogła, uspokoić męża. Zapewniała go, że jest silna, że jej stan jest naturalny dla kobiety i że doskonale wie, co robić, żeby ulżyć sobie przy porodzie. Kobiety Dakotów rzadko z tego powodu umierały. Lyon na każde jej słowo znajdował kontrargument Tłumaczył, że jest za krucha, że to wcale nie jest naturalne, żeby taka delikatna kobieta musiała znosić tyle cierpienia i że jest Angielką a nie kobietą Dakotów, i tylko to się liczy - przynajmniej jeśli chodzi o jej łono, nie serce. Jak na ironię to matka Lyona pomogła mu zwalczyć strach. Starsza pani powoli wracała do rodziny. Przypomniała synowi, że była tak samo krucha jak Christina i że bez większego bólu urodziła mężowi trójkę zdrowych dzieci. Christina była jej wdzięczna za pomoc. Nie musiała już straszyć teściowej, że wywiezie ją w jakieś ustronne miejsce, gdzie będzie mogła spokojnie umrzeć. Matka Lyona w końcu 382 LWICA przyznała, że nie jest jeszcze gotowa na śmierć. Nadal lubiła rozmawiać o Jamesie, ale częściej wspominała też historie związane z Dianą i Lyonem. Pewnego dnia w Lyonwood pojawił się Deavenrue. Został przez miesiąc, a wyjechał obdarowany przez Lyona sześcioma wspaniałymi rumakami, które miał przekazać plemieniu Dakotów. Misjonarz pomógł Lyonowi zwalczyć strach o żonę, ale kiedy wyjechał, markiz na nowo zaczął się denerwować. Baron Winters, lekarz rodziny, zamieszkał w Lyonwood na dwa tygodnie przed przypuszczania datą porodu Christina nie miała zamiaru pozwolić, by lekarz jej w czymkolwiek pomagał, jednak nikomu się z tym nie zdradziła. Obecność lekarza działała uspokajająco na Lyona i za to Christina była wdzięczna Wintersowi. Bóle nadeszły zaraz po obiedzie i ciągnęły się przez całą noc. Christina nie budziła męża aż do ostatniej chwili. Lyon miał czas tylko na to, żeby się ubrać i wykonać polecenia żony. W kilka minut później trzymał w dłoniach syna. Christina była zbyt wyczerpana, by płakać, więc Lyon płakał za nich oboje, a wraz z nim ich wspaniały mały wojownik. Markiz pragnął go nazwać Alexander Daniel. Christina nawet nie chciała o tym słyszeć. Jej wybór to Krzyczący Biały Orzeł. Lyon na to nie przystał. W końcu poszli na kompromis. Przyszły markiz Lyonwood miał się nazywać Dakota Alexander.