ANSELM GRUN OSB Małżeństwo Błogosławieństwo na wspólną drogę TŁUMACZENIE Grzegorz Sowinski WYDAWNICTWO ZNAK KRAKÓW 2004 spis treści I. Sakrament małżeństwa 1. Znaczenie głównych pojęć Małżeństwo Wesele Zaślubiny Sakramentalne „tak" Związek małżeński Zwyczaje weselne 2. Sakrament Spotkanie z Chrystusem Dotyk Miłość 3. Biblijne wypowiedzi na temat małżeństwa Stworzeni jako mężczyzna i niewiasta Opuścić ojca i matkę Być jednym ciałem Nierozerwalność związku małżeńskiego Wesele w Kanie Galilejskiej Małżeństwo - sakrament dnia codziennego „Ty" jako tajemnica II. Uroczystość zaślubin 4. Obrzęd zaślubin Pytania do nowożeńców „Oddaję się w twoje ręce" Błogosławieństwo obrączek Nałożenie obrączek Błogosławieństwo nowożeńców Świeca ślubna Prośby wstawiennicze 5. Liturgia słowa Bożego i Msza święta Czytania Ewangelie Homilia Obrzęd przygotowania darów Wspólne spożywanie III. Sztuka partnerstwa 5. Wspólny dom budować na solidnym fundamencie (Mt 7, 24-27) Ludzkie słabości jako fundament Miłość czyni podatnym na zranienie 6. Znak pokoju po potopie (Rdz 8, 1-12) Wewnętrzna strefa ochronna Klarowne struktury Gołębica miłości Gałązka oliwna: symbol pojednania Odporność miłości Oliwa na małżeńskie rany 7. Odkrywać źródło miłości i radości (Flp 4, 4-9 i J 15, 9-17) Bliskość współmałżonka Nasza prawda Nasza godność „Miłe" Satysfakcja z życia Codzienna miłość Oddanie Otwartość Zakończenie I. Sakrament małżeństwa 1. Znaczenie głównych pojęć Małżeństwo Podczas uroczystości zaślubin nowożeńcy wzajemnie udzielają sobie sakramentu małżeństwa. Zanim omówię sens teologiczny tego sakramentu, spróbuję od strony języka przybliżyć się do tajemnicy małżeństwa, zaślubin i wesela. Język jest bowiem wyrazem doświadczenia i życiowej mądrości pokoleń. Słowo „Ehe" („małżeństwo") w zachodniogermańskim znaczyło „prawo". Małżeństwo niewątpliwie uważano za jedną z ważnych instytucji życia społecznego. Nie jest ono jedynie sprawą uczuć, lecz ma konkretną strukturę, która pomaga małżonkom żyć w należyty sposób. Umowa małżeńska jest umową publiczną: ludzie, którzy się miłują, odczuwają potrzebę, by swą miłość przejawiać również publicznie. I umową, która wiąże małżonków. Socjologowie wskazują, że w dzisiejszych czasach potrzeba należenia do kogoś jest silniejsza niż niegdyś. Czując się przynależnym do kogoś, zyskujemy pewność i oparcie. Ehe łączy się również z echt („autentyczny"). Winniśmy żyć autentycznie. Związek może być udany tylko wtedy, gdy małżonkowie są autentyczni wobec siebie, gdy jedno nie udaje niczego przed drugim. Związek słów „Ehe" i „echt" wskazuje też, że małżeństwo jest zgodne z istotą człowieka, który został stworzony przez Boga jako mężczyzna i kobieta. Wesele Hochzeit („wesele") oznacza „hohe Zeit" („szczytna pora, wysoki czas") - szczytne święto, coś w najwyższym stopniu wspaniałego. Nastaje zatem szczytny czas, gdy dwoje ludzi tak się miłuje, że nie wahają się iść razem przez życie; i jest to święto, które oczarowuje oblubieńców i pozwala wpływać obietnicy Bożej miłości w ich żywot codzienny. Sam Bóg wkracza w ich życie ze swą miłością, która jest największym darem, jaki Stwórca ma dla ludzi. Kto odprawia wesele, daje wyraz temu, że jego życie wypełnia tajemnica Bożej miłości. I zaprasza innych, by razem z nim uczestniczyli w tym święcie. Gdy oblubieńcy rezygnują z weselnej uroczystości, również taki wybór jest wymowny. Jakże mało sobie ufają, jeśli uważają, że nie ma potrzeby świętować ani zapraszać innych na własne święto! Jakże nudna musi być ich miłość, jeśli nie chce się wyrażać weselem! Zaślubiny Trauung („zaślubiny") pochodzi od trauen („ufać"). Kto żeni się czy wychodzi za mąż, poślubia (antrauen) drugiego człowieka. Pokłada zaufanie w drugim człowieku i w Bożym błogosławieństwie. Ufa sobie i ufa współmałżonkowi, że pozostanie mu wierny. Trauen łączy się z treu („wierny"). Treu pierwotnie znaczyło „mocny, trwały jak drzewo". Biorąc ślub, poślubiając drugiego człowieka, mamy nadzieję, że wierność małżeńska będzie trwałym i niezawodnym oparciem, dającym poczucie bezpieczeństwa. Tak jak drzewo rośnie, tak rosnąć i nabierać trwałości musi też zaufanie. Nie od razu ma ono dojrzałą postać. Decydując się na ślub, dajemy wyraz przekonaniu, że nasze zaufanie do Bożego błogosławieństwa i do przyszłego współmałżonka jest dostatecznie duże, byśmy się mogli związać z tą osobą na całe życie i osiągnąć dzięki temu poczucie stałości i bezpieczeństwa. W dzisiejszych czasach wielu ludzi boi się stałego związku. Doświadczenie dawniejszych pokoleń, utrwalone przez język, niewątpliwie wyglądało inaczej. Zaślubiny oznaczały przyrzeczenie wierności i pociechy, stałości i wsparcia. Sakramentalne „tak" W zaproszeniu ślubnym często można przeczytać, że młoda para zamierza sobie powiedzieć sakramentalne „tak". Formuła ta ma głębszy sens. Powiedzieć komuś „tak" znaczy: całkowicie go akceptować. Rzeczywiście akceptować współmałżonka możemy tylko wtedy, gdy mówimy „tak" również samym sobie, gdy samych siebie bezwarunkowo akceptujemy. Gdy dwoje ludzi wzajemnie się aprobuje, gdy afirmuje wszystko, czym jest partner, tworzy się przestrzeń, w której każde ze współmałżonków może się przemieniać - i przybliżać do obrazu, jaki przeznaczył im Stwórca. Małżeńskie „tak" jest niczym klamra, która sprzęga wszystko, co w każdym z nas sprzeczne. Nadaje stałość. Umożliwia nam wrastanie w kształt, który harmonizuje z naszą istotą. „Tak" uroczyście wypowiadane przed ołtarzem przez dwoje ludzi jest poruszające również dla przybyłych. W obecności osób, które się bezwarunkowo aprobują, także inni czują się akceptowani. Dlatego ślub i wesele są świętem afirmacji, świętem radości, którą rodzi świadomość, że Stwórca bezwarunkowo nas aprobuje, tak iż również my możemy się wzajemnie aprobować. Związek małżeński Zaproszenie ślubne czasem ma postać anonsu, że odbędzie się uroczystość zawarcia związku małżeńskiego. Oblubieńcy chcą się ze sobą związać. Ale węzły małżeńskie nie powinny się zamieniać w pęta. Przeciwnie, winny wiązać to wszystko, co w nas samych grozi rozdarciem. Każdy człowiek czuje w sobie również rozdarcie. Rozdzierają go uczucia, rozrywają obowiązki i zadania. Dlatego potrzeba nam węzła, który scali tę mnogość. Pismo Święte mówi, że najlepszym węzłem, jaki wiąże człowieka w jedność, jest miłość. Wiążąc się z drugim człowiekiem, dajemy wyraz bezwarunkowej miłości do niego, a także ufnemu przekonaniu, że ta więź dobrze zrobi nam obojgu, że poradzi sobie z wszelkimi pęknięciami wewnętrznymi w naszej duszy. Zwyczaje weselne Nie tylko język wyraża tajemnicę małżeństwa, zaślubin, zamążpójścia czy ożenku i wesela. Jej wyrazem są także zwyczaje weselne, często uświęcone przez wielowiekową tradycję. Wiele zwyczajów weselnych wiąże się z motywem opuszczenia przez pannę młodą rodzicielskiego domu i wejścia w nowy krąg życia. Na przykład istnieje zwyczaj, że o północy zakłada się pannie młodej czepiec. Zgodnie z innym zwyczajem, nowożeńcom podaje się chleb i sól na wspólną drogę. W wielu okolicach można spotkać zwyczaj, że oblubieńcy muszą wspólnie przeciąć pień drzewa, co symbolicznie obrazuje, że dawne więzi zostały przecięte i zaczął się nowy rozdział życia. W Izraelu oblubieniec o północy w uroczystej procesji prowadzi oblubienicę do rodzicielskiego domu, gdzie następują zaślubiny. Większość tego typu zwyczajów jest wyrazem przekonania, że małżeństwo może być udane tylko wtedy, gdy panna młoda wyzwoli się spod wpływu swych rodziców i wprowadzi do nowego domu, w którym ma gospodarzyć wspólnie ze swym wybrankiem. 2. Sakrament Spotkanie z Chrystusem Analiza znaczeń językowych pozwala wiele powiedzieć o istocie małżeństwa, zaślubin i wesela. Ale Kościół celebruje sakrament małżeństwa. Słowo sacramen-tum znaczy: „zobowiązanie, tajemnica religijna, wtajemniczenie". Sacrare to „poświęcić bóstwu, uczynić świętym, uczynić nierozerwalnym i nienaruszalnym, umocnić i przypieczętować". Pojmując małżeństwo jako sakrament, Kościół daje wyraz przekonaniu, że „tak" wypowiadane przed ołtarzem przez dwoje ludzi jest znakiem obecności Boga. Kościół uświęca małżeństwo, czyni je świętością, powierza je błogosławieństwu Bożemu. Tym sposobem przekazuje nowożeńcom dar nadziei, że ich związek małżeński pozostanie nierozerwalny i nienaruszalny. Z drugiej strony, w języku niemieckim słowo „uświęcić" (weiheń) łączy się z „miękki" (weich). Sakrament czyni małżeństwo „miękkim", gibkim, żywym - przeciwieństwem czegoś sztywnego. Dzięki błogosławieństwu Bożemu małżeństwo winno się stać drogą, która uczyni małżonków bardziej miękkimi, bardziej otwartymi na siebie, bardziej miłosiernymi i czułymi. Z teologicznego punktu widzenia sakrament oznacza, że wszystko, czego Jezus dokonał przed dwoma tysiącami lat, zostaje uobecnione w naszym świecie i wywiera wpływ na konkretne sytuacje ludzkiego życia. W odniesieniu do małżeństwa oznacza to zatem, że miłość Jezusa, którą umiłował nas On aż po śmierć, wywiera wpływ na miłość małżonków i prowadzi do jej przemiany. Sakrament małżeństwa oznacza, że Chrystus dopełnia i uzdrawia miłość dwojga ludzi, która zawsze jest krucha i zagrożona przez ich roszczenia, projekcje i nieporozumienia; że dla Kościoła małżeństwo jest jednym z najważniejszych miejsc, w których dochodzi do naszego spotkania z Chrystusem. Przez swą wzajemną miłość małżonkowie mogą pojąć miłość Chrystusa do ludzi. Coraz głębiej wrastają dzięki niej w tajemnicę Chrystusowej miłości, która spełniła się na krzyżu. Jeśli każdego dnia starają się miłować wzajemnie, to mogą rzeczywiście pojąć najgłębszy sens Jego słów: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich" (J 15, 13). Dotyk Zwłaszcza pod wpływem germańskiej umysłowości teologia średniowieczna nieco inaczej rozumiała sens sakramentu. Sakrament oznaczał wówczas, że widzialny znak pośredniczy w przekazie czegoś niewidzialnego. W większości sakramentów tym widzialnym znakiem jest gest nałożenia rąk czy namaszczenia, któremu swą sprawczą mocą towarzyszy słowo. Każdy sakrament ma formę dotyku. U wielu Ojców Kościoła można przeczytać, że przez sakrament dotykają nas dłonie Jezusa -i przekazują nam Jego uzdrawiającą miłość. Czuły dotyk małżonków, którego apogeum stanowi zespolenie płciowe, pośredniczy w przekazie Bożej miłości. Fakt ten pokazuje, jak wielka jest godność miłości małżeńskiej. Teologia sakramentalna również płciowość postrzega znacznie pozytywniej niż katolicka teologia moralna, która wciąż jeszcze pozostaje niekiedy pod wpływem tendencji wrogich ciału. Miłość fizyczna jest miejscem, gdzie małżonkowie mogą najbardziej intensywnie doświadczyć Boga. Sakramentalne pojmowanie miłości płciowej wykazuje zgodność z wynikami współczesnej psychologii. Hans Jellouschek, psychoterapeuta małżeński nawiązujący do psychologii Junga, dowodzi, że płciowość ma w sobie „potencjał transcendentny". Akt płciowy zwraca nas ku tajemnicy transcendencji, ku tajemnicy Bożej miłości, która jest nieskończona i niewyczerpana. A Walter Schubart, filozof żydowskiego pochodzenia, wskazuje na ścisły związek między Duchem Bożym, który jednoczy sprzeczne elementy, i miłością małżonków, przez których cząstka tej Bożej jedności wkracza w ziemski świat: „Boża jedność posługuje się ludzką dualnością, aby się uwidocznić dzięki niej. (...) Wszelki akt miłości (...) jest wstępem do doskonałości, preludium ponownego zespolenia Boga i świata. (...) Tam gdzie miłujący odnajdują siebie, tam w jednym punkcie uniwersum zabliźnia się rana życia w pojedynkę" (W. Schubart, Religion und Eros, Miinchen 1941, s. 83 n.). Miłość Skoro widzialny znak pośredniczy w przekazie czegoś niewidzialnego, to znaczy, że widzialny świat nie jest wszystkim; że wskazuje na niewidzialną, Bożą rzeczywistość. Świadomość tego może być znacznym odciążeniem dla par małżeńskich, które na gruncie swych ideałów stawiają sobie nadmierne wymagania. Wiele związków ulega rozpadowi, ponieważ jedno z małżonków oczekuje od partnera czegoś absolutnego - wręcz boskiego: absolutnej miłości, absolutnego zrozumienia, absolutnej wierności. Współmałżonek nie jest w stanie sprostać tak wygórowanym oczekiwaniom. Bo tylko Bóg może człowieka obdarzyć czymś absolutnym. Jeśli oczekujemy od partnera absolutnej miłości, to wciąż czujemy się zawiedzeni. Bo widzimy, że jego miłość jest ograniczona - ograniczana przez jego humory, przez jego projekcje, przez jego bolesne przeżycia. Ciągle chcielibyśmy więcej, niż otrzymujemy. Potrafimy się tą miłością cieszyć, potrafimy się nią radować dopiero wtedy, gdy zaczynamy ją rozumieć jako znak, który odsyła do Bożej miłości. Zdajemy sobie sprawę, że to ludzkie uczucie jest kruche, że już za moment większy wpływ na zachowanie współmałżonka mogą mieć jego traumy niż miłość. Zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy w stanie pochwycić i zatrzymać tej miłości, że nie zawsze jesteśmy w stanie więcej jej z niego wykrzesać. Ale mamy prawo się nią cieszyć. Właśnie ona pozwala nam wyczuć, na czym polega absolutna miłość Boża, której niewyczerpane źródło nigdy nie wysycha. Jeśli małżeńska miłość jest otwarta na Bożą miłość, to nie zagrożą jej wzajemne zarzuty: okazujesz mi za mało miłości. Możemy się cieszyć darem ludzkiej miłości, który otrzymujemy od współmałżonka. Ale nie przywieramy doń kurczowo: wiemy, że wzajemna miłość zwraca nas ku Bogu. Bóg, a nie uczucie ludzkiej miłości, jest prawdziwym fundamentem, na którym możemy budować wspólne życie. Jeśli miłość małżonków zwraca ich ku miłości Boga, to nigdy nie pojawi się znudzenie. Wiele par ubolewa, że ich miłość spowszedniała - że coraz bardziej traci na intensywności. Poznaliśmy małżonka. Miłość nas już nie ekscytuje. Nie ma w sobie dawnego czaru. Ale jeśli zwraca nas ku tajemnicy Bożej miłości, to nigdy się nie skończy. Dobrze znamy ciało współmałżonka. Ale gdy zwraca nas ono ku tajemnicy miłości Boga, gdy w spojrzeniu męża czy żony wyczuwamy spojrzenie Bożej miłości, nasze uczucie pozostaje żywe. I partycypuje w Bożej nieskończoności i wieczności. Miłości współmałżonka doświadczamy wówczas jako daru, który otrzymujemy bez względu na jakiekolwiek zasługi. Również naszą własną miłość postrzegamy wówczas jako tajemnicę. Miłując drugiego człowieka, dotykamy nieskończonej tajemnicy Boga. 3. Biblijne wypowiedzi na temat małżeństwa Stworzeni jako mężczyzna i niewiasta Swą teologię małżeństwa Kościół wywiódł z biblijnych wypowiedzi. Do ważniejszych pod tym względem należy ustęp 19, 3-12 Ewangelii św. Mateusza, traktujący przede wszystkim o nierozerwalności związku małżeńskiego. Ale w trakcie dyskusji z faryzeuszami Jezus wskazuje też, co uważa za istotę małżeństwa. Swym oponentom przypomina słowa Pisma Świętego: „Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę? I rzekł: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela" (Mt 19, 4-6). Przytoczone słowa artykułują trzy ważkie tezy, jeśli chodzi o istotę małżeństwa. Pierwsza formułuje przesłankę i podstawę małżeństwa: Bóg stworzył ludzi jako mężczyznę i kobietę. Małżeństwo jest więc zgodne z wolą Stwórcy. Mężczyzna i kobieta zostali stworzeni jedno dla drugiego - i jako zdani na siebie są wspólnie obrazem Boga. Boga, który z samej swej istoty jest miłością, który sam w sobie jest relacją, na ziemi najpełniej odzwierciedla relacja mężczyzny i kobiety. Opuścić ojca i matkę Druga teza dotyczy warunków udanego małżeństwa. Aby związek należał do udanych, mężczyzna musi opuścić ojca i matkę. Wiele małżeństw ulega rozpadowi, ponieważ mąż nie przestał być ukochanym synkiem swej mamusi - nie opuścił jej ani wewnętrznie, ani zewnętrznie. W konsekwencji nie może skupić się na relacji z żoną. U matki szuka rady w każdej sprawie. Z matką nieustannie porównuje swą wybrankę. Traktuje ją jak konkurentkę matki. Tym sposobem żona staje się namiastką matki, a nie prawdziwą partnerką. Oczywiście, podobna sytuacja może dotyczyć kobiet. Jeśli żona nie opuściła ojca, to nie jest otwarta na męża jako prawdziwego partnera. Jeśli żyje w zbyt daleko idącej symbiozie z matką, to mąż ma w istocie dwie żony. Zamążpójście czy ożenek wymaga od małżonków, by opuścili swych rodziców, by się od nich uniezależnili, by się uniezależnili również od wzorców życia, jakim hołdują ich rodzice. Być jednym ciałem Trzecia teza jednoznacznie podaje cel małżeństwa: mężczyzna i kobieta jako małżonkowie staną się jednym ciałem. Położą kres dualizmowi. Małżeństwo zaspokaja odwieczną tęsknotę za jednością. Cierpimy z powodu swego rozdwojenia. Tematem wielu mitów jest rozszczepienie człowieka na mężczyznę i kobietę. W dziejach ludzkości powodowało ono nieustanną walkę płci. Z lęku przed kobietą mężczyźni poniżali płeć piękną. A kobiety rozwijały strategie, dzięki którym zmuszały płeć brzydką do uległości. Wałka płci rodzi jednak tylko rany i lęki po obu stronach barykady. Zróżnicowanie płciowe ma służyć wzajemnemu inspirowaniu się mężczyzny i kobiety, a także doświadczaniu przez nich jedności. Jej najwyższą formą jest zjednoczenie płciowe. Stanowi ono spełnienie tęsknoty człowieka za jednością. Miłość między mężczyzną i kobietą „jest ruchem poza samotność, powrotem do boskiej całości" (W Schubart, op. cit., s. 84). Cytowany autor w entuzjastycznym tonie rozwija biblijną tezę: „Tak jak w muszli słychać szum odległej potęgi oceanu, tak w oddechu umiłowanej można posłyszeć szum całej natury. Szum ten mówi: wybaw się ze swej samotności; wyjdź poza siebie i spotkaj swoje »Ty«, swoją pomocnicę w drodze do Boga. Miłość płciowa koniec końców prowadzi człowieka w ramiona Boga i wymazuje linię podziału między »ja« i »ly«, między »ja« i światem, między światem i Bogiem" (ibid., s. 86). Ze słów Jezusa, że mężczyzna i kobieta stają się jednym ciałem i że w ten sposób są świadkami jedności Boga i człowieka, teologia katolicka wywodzi swe rozumienie małżeństwa jako sakramentu. Małżeństwo zwraca ludzi ku Bogu, który jest jeden i w którym każde z małżonków może doświadczyć prawdziwej jedności: „Miłujący obejmuje coś więcej niż ciało umiłowanej; obejmując ją, obejmuje Jedno, które obejmuje wszystko. Umiłowana staje się dla miłującego gwarantem istnienia miłującej przyczyny świata; staje się dla miłującego pomocnicą Boga i Jego świadkiem" (ibid., s. 85). Nierozerwalność związku małżeńskiego Małżeństwo jest nierozerwalne, ponieważ mężczyzna i kobieta w akcie zjednoczenia płciowego stają się jednym ciałem: „Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela" (Mt 19, 6). Przytoczone słowa w dzisiejszych czasach rodzą lęk w sercu niejednego człowieka, który nosi się z zamiarem zawarcia związku małżeńskiego. Nierozerwalność małżeństwa jawi mu się jako coś absolutnego. Zawierając związek małżeński, obiecujemy współmałżonkowi, że pozostaniemy z nim na zawsze -a przecież zdajemy sobie zarazem sprawę, że nie możemy ręczyć za wieczną wierność. Boimy się, że nasze drogi się rozejdą; albo że ujawnią się na przykład zaburzenia psychiczne, które uniemożliwią małżeńską wspólnotę. Według Jezusa, nierozerwalność związku małżeńskiego wynika z pierwotnej woli Boga, a zatem również z istoty relacji małżeńskiej. Jednocześnie Jezus ma świadomość, że człowiek nie zawsze potrafi urzeczywistnić ten ideał. Dlatego dopuszcza wyjątek, który formułuje tak zwana klauzula nierządu (zob. Mt 19, 9). Zaślubin nie można obwarować zastrzeżeniem, że jeśli pojawią się trudności, to się rozstaniemy. Z drugiej strony, żaden człowiek nie może gwarantować współmałżonkowi swej wierności. Możemy zawrzeć związek tylko w ufnym przekonaniu, że Bóg będzie nam błogosławił i uczyni nas zdolnymi do wzajemnej wierności. Małżeństwo nie jest tylko kwestią ludzkiej woli: jako sakrament, przypomina nam o Bożej łasce, bez której trwała wspólnota małżeńska byłaby niemożliwa. Wesele w Kanie Galilejskiej Sw. Jan rozwija Jezusową teologię małżeństwa w opowieści o weselu w Kanie Galilejskiej (zob. J 2, 1-11). Ma ona symboliczny sens. Ewangelista chce nam uzmysłowić, że istnieje ścisły związek między Wcieleniem i weselem. Gdy Bóg przyjmuje ludzką postać, odbywają się gody weselne Boga i ludzi - Bóg jednoczy się z nami tak, jak dzięki małżeństwu jednoczą się mężczyzna i kobieta. Poprzez swe Wcielenie łączy się z nami węzłem małżeńskie) miłości. I przemienia nasze życie, którego nie symbolizuje już sześć stągwi - naczyń używanych podczas żydowskich obrzędów oczyszczenia. Nie chodzi już o pedantyczne wypełnianie Prawa. Kto przestrzega tylko nakazów i zakazów, łatwo może ulec skostnieniu. Jego życie się petryfikuje. I wyjaławia. Traci smak. Wcielenie przemienia naszą wodę w wino. Ludzkie życie uzyskuje nowy smak. Możemy uczestniczyć w godach weselnych Boga i ludzi. Dlatego wczesny Kościół pojmował Eucharystię jako ucztę weselną - jako ucztę zjednoczenia z Bogiem. Można przypuszczać, że swą opowieścią o weselu w Kanie Galilejskiej św. Jan Ewangelista zaspokajał także tęsknotę Greków za ekstazą i przemianą. Wyrazem tej greckiej tęsknoty za upojeniem był kult Dionizosa. Grecki bóg wina personifikował doświadczenie upojonej miłości, która oczarowuje człowieka. W przeddzień święta Dionizosa kapłani stawiali w świątyni trzy naczynia z wodą, która w nocy przemieniała się w wino. Wiele małżeństw lęka się, że ich miłość się rozwieje, że przegra z codziennością, że będzie jałowa jak woda; że z czasem zaniknie czarująca siła początków miłości; że skończy się wino; że wszystko zamieni się w rutynę. Św. Jan koi ten lęk: Bóg stał się ciałem, człowiekiem, dlatego wino twej miłości nigdy się nie skończy. Nie musisz wywoływać w sobie uczucia miłości. W twojej duszy bije źródło miłości Bożej - źródło, które nigdy nie wyschnie. Nie musisz uczestniczyć w upojnych świętach. Gdy wchodzisz w kontakt z Bożą miłością, której źródło bije w tobie, twe życie uzyskuje nowy smak. Znów jesteś oczarowany. Znów nastaje pora wesela - szczytna pora. Bez ustanku obchodzisz święto swej miłości. Małżeństwo - sakrament dnia codziennego Istotne znaczenie dla rozwoju kościelnej teologii małżeństwa miał też List do Efezjan, ustęp 5, 21-33, w którym św. Paweł przyrównuje małżeństwo do relacji między Chrystusem i Kościołem. „Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz [każdy] je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus - Kościół" (Ef 5, 28-29). Apostoł nawiązuje do znanych nam już słów Jezusa o istocie małżeństwa i odnosi je do relacji między Chrystusem i Kościołem: „Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła" (Ef 5, 31-32). Małżeństwo jest więc widzialnym znakiem jedności nie tylko Boga i człowieka, lecz również Chrystusa i Kościoła. W języku łacińskim „tajemnica" to sacramentum. Stąd Kościół katolicki zawsze powoływał się na przytoczony ustęp, by uzasadnić swą wizję małżeństwa jako sakramentu. Ale nie samo słowo jest tu istotne, lecz również fakt, że małżeńska miłość między mężczyzną i kobietą odwzorowuje miłość Chrystusa do Kościoła. Miłując się wzajemnie, małżonkowie doświadczają, jak miłuje ich Jezus Chrystus. „ Ty " jako tajemnica Sw. Paweł pisze do Efezjan (zob. Ef 5,25 n.), że Chrystus wydał siebie za swój Kościół, aby go uświęcić. I konkluduje, że również mąż winien miłować żonę jak własne ciało. Sakramentalne rozumienie małżeństwa implikuje określoną wizję relacji między mężem i żoną. Tak jak każdy człowiek żywi i pielęgnuje swe ciało, tak mąż winien „żywić i pielęgnować" swą żonę. Apostoł ani słowem nie wspomina o prawie męża do traktowania żony jak swej własności czy o wzajemnych powinnościach małżeńskich. Mówi jedynie o odnoszeniu się do współmałżonka z uwagą i szacunkiem. Użyte w greckim oryginale słowa znaczą: „żywić, chować, wychowywać, ochraniać, pielęgnować". Zatem nie uciskać i tyranizować, lecz pokrzepiać i podnosić winien mąż żonę, by odczuła swą boską godność, by z podniesionym czołem kroczyła przez życie, by stała się w pełni sobą; a także ochraniać ją i pielęgnować, by się jej wiodło, by się dobrze czuła w swej skórze. Wszystko to wymaga od męża wyczucia i skupienia. Żona natomiast, pisze św. Paweł, winna się odnosić do męża ze czcią. W oryginale czytamy wręcz „lękać się". Żona winna zatem okazywać mężowi bojaźń, mieć poczucie, że pozostaje on tajemnicą. Bojaźń i szacunek są niezbędne właśnie dlatego, że małżonkowie coraz lepiej się znają. Tylko dzięki bojaźni i szacunkowi miłość broni się przed nudą. Wciąż na nowo karmi się świadomością tajemnicy współmałżonka, w którym jaśnieje promień nieskończonej tajemnicy samego Boga. Św. Paweł pisze: niech żona odnosi się ze czcią do męża; bo dzięki temu może w nim wyczuć ślad tajemnicy Jezusa Chrystusa, który wydał siebie za swój Kościół. Abstrahując od tła historycznego wywodów Apostoła, przyrównanie przez niego miłości między Chrystusem i Kościołem do związku małżeńskiego uwidacznia niezwykle istotny aspekt tajemnicy miłości małżeńskiej. Dzięki niej małżonkowie nie tylko spotykają się ze sobą, lecz także dotykają tajemnicy miłości Chrystusa. Małżeństwo jest wprowadzeniem i wnikaniem w tajemnicę miłości Jezusa Chrystusa, którą ostatecznie uwidoczniło Jego wydanie siebie za wszystkich na krzyżu. Zatem codzienna miłość małżeńska pozwala nam w takim samym stopniu jak kościelne nabożeństwo doznawać obecności Chrystusa i czuć Jego miłość. Dlatego małżeństwo jest sakramentem dnia codziennego, sakramentem, który spełnia się nie tylko podczas uroczystych zaślubin przed ołtarzem, lecz także jako codzienna wierność i wzajemna miłość. II. Uroczystość zaślubin Nawet chrześcijanie, którzy oddalili się od Kościoła, często decydują się na ślub kościelny. Można usłyszeć opinie, że traktują Kościół jak przedsiębiorstwo usługowe, które jest po to, by nadawać zaślubinom uroczysty charakter. Nie byłbym tu aż takim pesymistą. Większość takich chrześcijan zapewne wyczuwa, że droga we dwoje nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać, i że dobrze jest w tę wspólną wędrówkę wybrać się z Bożym błogosławieństwem. A niejeden zdaje sobie przynajmniej sprawę, że żadna instytucja świecka nie potrafi nadać uroczystości tak wspaniałego kształtu jak Kościół. Choć podśmiewa się z obrzędów kościelnych, które uważa za przestarzałe, to jednak chce, by stanowiły oprawę jego zaślubin. Sposób, w jaki obchodzimy święta i uroczystości, pośrednio świadczy też o naszej wspólnocie. Jeśli nie mamy odwagi celebrować wspólnej wędrówki, to niczemu już nie ufamy, to droga szybko nam się nuży i powszednieje. W każdej kulturze występują obrzędy inicjacji. Właśnie inicjację małżeńską wszelkie kultury obudowały bogatą obrzędowością. Obrzędy inicjacji mają uśmierzyć nasz lęk przed nieznanym, a jednocześnie wzbudzić w nas energię, której potrzebujemy, by rozpocząć nowy rozdział życia. 4. Obrzęd zaślubin Pytania do nowożeńców Kościelny obrzęd samych zaślubin ma bardzo prostą formę. Składa się z niewielu elementów, może być celebrowany podczas Eucharystii bądź poza nią - towarzyszy mu wtedy tylko liturgia słowa. Najpierw kapłan pyta narzeczonych, czy chcą dobrowolnie i bez przymusu zawrzeć związek małżeński. Pytanie to brzmi jak formuła prawna, jaka pojawia się już podczas tak zwanego protokołu małżeńskiego - w trakcie rozmowy przedślubnej z proboszczem parafii. Dlatego podczas rozmów przygotowujących do uroczystości zaślubin często proponuję przyszłym małżonkom, by się zastanowili, co w obecności zebranych chcieliby wówczas powiedzieć o wspólnej drodze, co uważają za najważniejsze w małżeństwie i dlaczego chcą wziąć ślub kościelny. Każde musi to powiedzieć wobec drugiego. Dzięki tej próbie, często bardzo pożytecznej, mogą sobie uprzytomnić, czego pragną w głębi serca i czemu chcieliby dać wyraz swymi zaślubinami. Narzeczony mówi na przykład, że się cieszy, iż poznał swą przyszłą żonę; że dzięki niej odkrył w sobie wiele nowych cech; że dzięki niej poczuł, czym jest tajemnica miłości. Dlatego chciałby z nią dzielić życie i ma nadzieję, że wspólna droga będzie drogą coraz żywszego uczucia, coraz większej miłości. Narzeczona mówi na przykład, że świadomie podjęła decyzję o ślubie kościelnym, ponieważ wie, że oboje potrzebują błogosławieństwa Bożego na wspólną drogę; że silna Bożym błogosławieństwem, będzie mogła bez lęku udać się w nową drogę; że celowo wybrała właśnie ten kościół - kościół, z którym łączy się tyle jej przeżyć i doświadczeń, kościół, który stał się dla niej prawdziwym źródłem siły; że pragnie, by również jej przyszły mąż mógł czerpać z tego źródła; że nie bez znaczenia jest dla niej nawet ten łuk nad prezbiterium, że właśnie pod tym łagodnym łukiem chciałaby potwierdzić swój wybór, aby nad ich wspólną drogą zawsze wznosił się Boży łuk pokoju, pomagając im pokonywać konflikty i podążać drogą pokoju i miłości. W żadnym razie nie musi więc to być jakaś teologiczna perora. Wystarczy autentycznie osobista wypowiedź - wyraz pamięci o konkretnym domu Bożym czy o doświadczeniach religijnych albo wyraz nadziei i ufności do Bożego błogosławieństwa. Jeśli narzeczeni chcą, to mogą przyprowadzić drużbów, by w ich obecności powiedzieć, kogo i dlaczego wybrali na świadków i czego od nich oczekują. Świadkowie mają wszak nie tylko potwierdzić, że małżeństwo zostało zawarte zgodnie z prawem, lecz także towarzyszyć nowożeńcom w ich dalszej drodze i wiernie ich wspierać, gdy nadciąga kryzys. Później, podczas uroczystości ślubnej, wspólnym „chcemy" państwo młodzi dają wobec wszystkich świadectwo temu, jak w świetle swej wiary pojmują wspólną drogę przez życie. „Oddaję się w twoje ręce" Kapłan zwraca się do pana młodego i panny młodej, by sobie podali ręce: „Skoro zamierzacie zawrzeć sakramentalny związek małżeński, podajcie sobie prawe dłonie i wobec Boga i Kościoła powtarzajcie za mną słowa przysięgi małżeńskiej". Potem wiąże końcem stuły prawe dłonie nowożeńców, a po wysłuchaniu przysięgi potwierdza zawarcie małżeństwa: „»Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela* (Mt 19, 6). Małżeństwo przez was zawarte ja powagą Kościoła katolickiego potwierdzam i błogosławię w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego". Stuła już w IV wieku była oficjalnym elementem stroju, noszonym przez diakonów, kapłanów i biskupów. Wiążąc dłonie nowożeńców, kapłan w imieniu Kościoła potwierdza akt zaślubin, którego dokonali narzeczeni. Nowożeńcy podają sobie prawe ręce. Gest ten oznacza zawarcie aktu prawnego. Ale zarazem symbolizuje otwartość, przebaczenie, wzajemne oddanie. Ma wieloraki sens: jedno oddaje się w ręce drugiego, by się u niego schronić; jedno osłania drugie swymi dłońmi; oboje chcą podążać wspólną drogą; jednoczą się ze sobą; miłość płynie z serca do serca. Stuła, której końcem kapłan oplata złączone dłonie oblubieńców, w chrześcijańskiej tradycji była nie tylko oznaką oficjalnego pełnomocnictwa, lecz także szatą nieśmiertelności. Oplatając stułą dłonie nowożeńców, kapłan daje wyraz nadziei, że ich miłość okaże się nieśmiertelna i przekroczy próg śmierci - stanie się wieczną miłością. Owija miłość nowożeńców nieskończoną i niezniszczalną miłością Boga. Ten symboliczny gest oznacza, że Bóg trzyma swoje strzegące i błogosławiące dłonie nad głowami nowożeńców, że w Jego rękach oboje mogą się czuć bezpieczni, że wspólnego życia, które biorą w swe ręce, dotykają ręce Boga. I że sam Bóg im błogosławi. Błogosławieństwo obrączek Następnie, po modlitwie do Ducha Świętego, kapłan błogosławi obrączki małżeńskie. Obrączka należy do prastarych symboli. Swym kształtem symbolizuje ludzką pełnię. Zaokrągla wszystko, co w człowieku kanciaste - niedoskonałe. Krąg jest symbolem jedności i doskonałości. Nie ma początku ani końca, dlatego obrazuje też wieczność. Obrączki małżeńskie oznaczają więc nadzieję, że nowożeńcy osiągną jedność, która czyni człowieka doskonałym, i że ich miłość będzie trwać po wiek wieków. Obrączka jest też znakiem jedności. Jako taka, ma chronić ich miłość przed wszelkimi zagrożeniami. Symbolizuje więź, wierność, przynależność do wspólnoty. Przed pobłogosławieniem obrączek - lub podczas tego aktu - kapłan powinien przypomnieć zebranym, jakie znaczenie ma ten symbol. Jest to o tyle wskazane, że wielu ludzi nie zna głębszej symboliki obrączek. Błogosławieństwo oznacza, że spływa na nie Boża miłość i wierność. Dlatego obrączki stają się dla małżonków znakiem, który uzmysławia im, że na zawsze do siebie należą, że wszystko, co było w nich niedoskonałe, dzięki miłości stało się pełne, że chcą być sobie wierni, że się ze sobą związali i że ich miłość jest bezpieczna od dążeń, które mogłyby zagrozić jej trwałości. Obrączką małżonkowie dają też znak innym, że do siebie należą. Obrączki są wspólnie noszoną oznaką wzajemnej miłości - miłości, którą poświadczają właśnie tym symbolem. Nałożenie obrączek Następnie nowożeńcy nakładają sobie obrączki. Najpierw pan młody bierze obrączkę panny młodej i powtarza za kapłanem: „Ja, N., biorę ciebie, N., za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący, w Trójcy Jedyny, i wszyscy Święci", po czym nakłada jej obrączkę na palec. Potem panna młoda bierze obrączkę pana młodego i wypowiedziawszy identyczne słowa, nakłada mu ją na palec. To dobry zwyczaj, że nakładaniu obrączki towarzyszy nawiązanie do Trójcy Świętej. Bóg w Trójcy Jedyny jest bowiem miłością. I tak jak Trójca Święta symbolizuje krążenie miłości, tak obrączka ma oznaczać, że między nowożeńcami i Bogiem w obu kierunkach płynie miłość, bez końca - i w taki sposób, że Boża miłość i ludzka miłość są nie do rozróżnienia. \Błogosławieństwo nowożeńców Po modlitwie eucharystycznej celebrans udziela nowożeńcom błogosławieństwa. Może przy tym nałożyć na nich ręce. Gest ten unaocznia zebranym, że Boża miłość wpływa w miłość młodej pary. Słowa nie tylko poruszają umysł i serce. Za ich pośrednictwem po całym ciele rozlewa się uzdrowiciełska i przemieniająca siła Stwórcy. Ze słowami błogosławieństwa miłość Boża dociera do każdej cząstki ciała i duszy. Celebrans może wypowiedzieć czy odśpiewać standardową formułkę błogosławieństwa. Ale może też udzielić Błogosławieństwa w bardziej osobisty sposób, własnymi słowami wyrazić wszystko, czego im życzy na nowej drodze życia. W modlitwie może nawiązać do tych spraw, które wcześniej poruszył w kazaniu, bądź do tych, które w trakcie rozmowy z narzeczonymi uznał za filar ich małżeńskiego domu. Świeca ślubna Pięknym zwyczajem, praktykowanym po błogosławieństwie nowożeńców, jest pobłogosławienie świecy ślubnej. Podczas rozmowy przedślubnej zwykle proszę oblubieńców, by się zaopatrzyli w świecę ślubną. Niektórzy wspólnie ją dekorują stosownymi symbolami; inni proszą o to artystycznie uzdolnionego przyjaciela; jeszcze inni zamawiają świecę u wytwórcy, podając symbole, jakich sobie życzą. Po błogosławieństwie nowożeńców świecę stawiają na ołtarzu świadkowie bądź osoba, która nadała jej ostateczny wygląd. Czasem sam próbuję objaśnić te symbole. I wspominam obrzęd, o którym opowiedziało mi pewne małżeństwo. Gdy dochodzi między nimi do konfliktu, który uniemożliwia dialog, on albo ona zapalają świecę ślubną, będącą dla nich symbolem pojednania. Choć jedno jest jeszcze zbyt wzburzone czy zranione, by móc rozmawiać z drugim o konflikcie, to jednak chciałoby drugiemu dać znak, że ufa w ich wspólną miłość i pragnie, by jej światło na powrót rozjaśniło mrok. Potem zapalam świecę ślubną od paschału, który pozwala jej partycypować w potędze światła Paschy -światła, które pokonało wszelki mrok i chłód śmierci. Nad płonącą świecą wypowiadam słowa błogosławieństwa, na przykład: „Miłosierny i dobry Boże, pobłogosław tę świecę. Uczyń ją znakiem ognia Twej miłości, który nieustannie płonie w sercu nowożeńców. Niech ich miłość będzie światłem, które rozjaśni świat. Niech ich miłość pokona chłód świata. Niech światło tej świecy rozświetli ich dom, aby stał się on domostwem dla gości, w którym będą się oni czuć jak u siebie w domu, akceptowani, ze wszystkich stron oświetlani przez łagodne światło miłości. Niech zawsze będzie blisko tej pary nowożeńców i niech zawsze im przypomina, że Twoja miłość wypala w nich wszystko, co mogłoby zagrozić ich miłości, że przynosi im ciepło, gdy ich miłości grozi chłód, i że rozjaśnia ją, gdy skrada się mrok lęku. Bądź przy nich i spraw, by ich miłość promieniowała jasnym światłem i dawała nadzieję ludziom, którzy zajdą do ich domu, by się ogrzać ciepłem ich miłości. Mocą tej świecy uczyń ich dom schronieniem dla ludzi, którzy czują się samotni. Spraw, by ich miłość była dla ludzi światłem, które ich oświeci i ogrzeje chłodne serca". Prośby wstawiennicze Po błogosławieństwie małżonków wskazana jest chwila ciszy, aby wszyscy zgromadzeni mogli odczuć tajemnicę małżeńskiej miłości; lub żeby zaprzyjaźnieni muzycy mogli słowem i dźwiękiem wyrazić swe życzenia dla młodej pary, do których mogą się przyłączyć również inni z zebranych. Potem obrzęd przewiduje prośby wstawiennicze. Jest to moment, gdy krewni i przyjaciele mają możliwość bardziej aktywnego uczestnictwa w ślubnej uroczystości. Może ono przyjmować różnorakie formy. Na przykład jeszcze przed ślubem młodzi zwracają się do przyjaciół, by sformułowali prośbę wstawienniczą i wygłosili ją podczas uroczystości zaślubin; a także przynieśli, jeśli chcą, jakiś symbol, który dla wszystkich będzie ilustracją tej prośby. Z własnych obserwacji wiem, jak wielką kreatywnością można się tu wykazać. Przyjaciele nowożeńców podchodzą do ołtarza z przygotowanymi symbolami, objaśniają ich sens, mówią, czego życzą nowożeńcom. Zebrani mogą się przyłączyć do tych życzeń, na przykład intonując Kyrie. Zdarza się również, że zapraszam przybyłych, by świeczkę, z którą przyszli do kościoła, zapalili od świecy ślubnej, jednocześnie wypowiadając swą prośbę wstawienniczą. Zapalenie świecy jest pięknym symbolem modlitwy. Dopóki świeca się pali, dopóty modlitwa wznosi się ku niebiosom. Stawiając swe świeczki przy ołtarzu, proszący rozpłomieniają nabożeństwo i naocznie poświadczają, że cała parafia wspiera nowożeńców modlitwą, aby w ich sercach było coraz jaśniej i cieplej. 5. Liturgia słowa Bożego i Msza święta Na tym kończy się właściwy obrzęd zaślubin. Może on być częścią Mszy świętej bądź liturgii słowa Bożego. Od zaangażowania religijnego nowożeńców i zaproszonych gości zależy, która z tych możliwości będzie bardziej stosowna. Eucharystia naturalną koleją rzeczy oferuje wiele symboli, które mogą dopełnić i pogłębić ślubny obrzęd. Dlatego najpierw opowiem o sakramencie małżeństwa w czasie Mszy świętej, a następnie w połączeniu z liturgią słowa. Nabożeństwo rozpoczyna się uroczystą procesją kapłana, ministrantów i narzeczonych. Po powitaniu następuje akt pokuty. Wspólna droga jest możliwa jedynie wtedy, gdy jest drogą przebaczenia. Potem rytuał przewiduje czytania. Czytania Podczas rozmowy przedślubnej dobrze jest zapytać narzeczonych, jakich czytań by sobie życzyli. Wiele par od razu udziela odpowiedzi. Wybiera teksty, które miały znaczenie w ich dotychczasowym życiu lub które wiążą się z ich wspólnymi doświadczeniami. Do najbardziej popularnych czytań ze Starego Testamentu należą Księga Rodzaju 1, 26-28. 31 (Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę), Księga Rodzaju 2, 18-24 (więź wewnętrzna między mężczyzną i kobietą), Księga Tobiasza 8, 4-8 (istota wspólnej miłości), Księga Rut 1, 15— 17 (wspólna wędrówka), kilka fragmentów Pieśni nad pieśniami: 2, 10-12; 4, 9-15; 8, 6 n. Prócz tego ze sta-rotestamentowych pism brane są pod uwagę Mądrość Syracha 26,13-16 (warunki szczęśliwego związku), Księga Jeremiasza 31, 31-34 (nowe przymierze). Z Nowego Testamentu można czytać List do Rzymian 8, 31-35. 37-39 (bezgraniczne umiłowanie ludzi przez Boga) i 12, 1-2. 9-18 (miłość bez obłudy), Pierwszy List do Koryntian 6, 13-15. 17-20 (godność ciała). Bodaj najbardziej znanym tekstem jest Pawłowy Hymn o miłości w Pierwszym Liście do Koryntian, 13. Niektórzy wolą opis miłości w Liście do Kolosan 3, 12-17 czy w Pierwszym Liście św. Jana Apostoła 3,18-24. Dla pewnej pary, której drogę na ślubny kobierzec znaczyło wiele konfliktów, opowieść o arce Noego stała się symbolem nadziei, że Bóg nie przestaje wysyłać do nich gołębicy pokoju z gałązką oliwną w dziobie. Gałązki takie wręczyli każdemu ze swych gości. Ewangelie Jeśli chodzi o Ewangelie, to liturgia przewiduje czytanie z Ewangelii św. Mateusza 5, 1-12 (osiem błogosławieństw) i 19, 3-6 (nierozerwalność małżeństwa), z Ewangelii św. Jana 2, 1-12 (przemiana wody w wino), 15, 9-17 (przykazanie miłości) czy 17,6. 20-26 (prośba za uczniów i Kościół). Pary małżeńskie, które mają bardziej zdroworozsądkowe podejście do życia, wybierają logion o domu wzniesionym na skale z Ewangelii św. Mateusza (7, 24-27): nie zamierzają gonić za iluzjami, które się rozsypują jak zamek z piasku, lecz poszukują trwałego fundamentu dla swego domostwa. Inni wybierają którąś z opowieści o uzdrowieniach, na przykład z Ewangelii św. Łukasza (13, 10-17) -jako symboliczny wyraz tego, że jedno chciałoby podnieść drugie, by z podniesionym czołem szło przez życie. Jeszcze inni wybierają opowieść o uzdrowieniu chorego na trąd z Ewangelii św. Marka (1, 40-45): jedno bezwarunkowo akceptuje drugie, z tym wszystkim, czego czasami u siebie nie może zaakceptować. Miłość małżeńska uzdrawia „trąd". W jej świetle każde z małżonków ma prawo czuć się całkowicie czystym, akceptowanym i afirmowanym. Również opowieść o uzdrowieniu głuchoniemego z Ewangelii św. Marka (7, 31-37) zawiera piękne symbole, które ukazują sens małżeństwa: jedno czyni drugie zdolnym słuchać, wyczuwać tęsknotę, która dochodzi do głosu we wszystkim, co mówi współmałżonek, i pragnienie więzi, które pobrzmiewa nawet w jego swarli-wych słowach; jedno czyni drugie zdolnym mówić -mówić w taki sposób, by się rodziła więź, a słowa przekazywały prawdę i wyrażały miłość. Wybór czytań jest dobrą okazją do wnikliwszej refleksji: jak rozumiemy wspólną drogę i jakie słowa Pisma Świętego mogą się stać dla nas drogowskazem? Dlatego kapłan nigdy nie powinien sam podejmować decyzji, lecz zlecić wybór narzeczonym. Rzecz jasna, winien im służyć pomocą w poszukiwaniach, zwłaszcza gdy narzeczeni nie są zbyt obeznani z Biblią. Homilia Po odczytaniu Ewangelii celebrans wygłasza homilię o małżeństwie, nawiązując do biblijnego tekstu. Aby nadać wystąpieniu bardziej osobisty charakter, winien wcześniej porozmawiać z narzeczonymi, dowiedzieć się, jak wyglądają ich zasady życiowe i oczekiwania małżeńskie. Kazanie nie powinno być zarysem ogólnych zasad życia małżeńskiego, lecz w bardziej osobistej tonacji zwracać się do nowożeńców, jednocześnie przykuwając uwagę pozostałych uczestników uroczystości. Obrzęd zaślubin musi w sobie łączyć przepisowe formy i akcenty osobiste. Słuchacze od razu rozpoznają, czy kapłan tylko odczytuje przygotowany wcześniej tekst, czy też autentycznie zwraca się do nowożeńców, znając ich biografię i tęsknoty. Obrzęd przygotowania darów Po właściwym obrzędzie zaślubin następuje obrzęd przygotowania darów. Nowożeńców, którzy chcą bardziej aktywnie uczestniczyć w liturgii eucharystycznej, proszę, by przynieśli do ołtarza chleb i wino. Oba dary są pięknym znakiem miłości, którą nowożeńcy niosą do ołtarza. Potem Duch Boży przemienia je w Ciało i Krew Jezusa Chrystusa, które kapłan podaje uczestnikom uroczystości. Obrzęd zaślubin sprawił wszak, że miłość nowożeńców została przeniknięta i przemieniona przez miłość Boga. Teraz również wszyscy zaproszeni mogą się napić ze źródła Bożej miłości, aby również ich ludzka miłość znów zaczęła żywiej płynąć. Wspólne spożywanie Dalszy ciąg liturgii eucharystycznej stanowią modlitwa eucharystyczna, prefacja i przemiana darów w Ciało i Krew Chrystusa. Po modlitwie eucharystycznej wszyscy zgromadzeni odmawiają „Ojcze Nasz". Gdy jest to wskazane, zapraszam zebranych, by podali sobie ręce i utworzyli łańcuch miłości, którym Boży Duch miłości może przepływać przez serca wszystkich uczestników uroczystości, stając się źródłem ich więzi. Po modlitwie pokoju przekazuję nowożeńcom znak pokoju i proszę, by go przekazali krewnym i przyjaciołom. Potem następuje szczególny moment Eucharystii: wspólne spożywanie komunii pod dwiema postaciami. Najpierw sam przyjmuję komunię, a później podaję ją młodej parze. Potem zapraszam pozostałych, by przystąpili do komunii - by nasycili się Bożą miłością pod postacią chleba i wina. Nowożeńcy przynieśli do ołtarza chleb i wino jako znak swej miłości. Teraz ich miłość zostaje przemieniona. Wszyscy mogą pić z jej źródła. Wszyscy poją się Bożą miłością. Powstaje najgłębsza wspólnota. Zwieńczenie liturgii eucharystycznej i całego obrzędu stanowią końcowa modlitwa i błogosławieństwo. Potem kapłan, nowożeńcy i zgromadzeni uroczyście wychodzą z kościoła. Przed kościołem każdy z przybyłych składa młodej parze życzenia na nową drogę życia. Pierwsza część obrzędu zaślubin zawsze wygląda tak samo. Gdy nie jest on elementem Mszy świętej, lecz liturgii słowa Bożego, uroczystość nie kończy się obrzędem przygotowania darów, lecz wspólną Modlitwą Pańską, znakiem pokoju, końcową modlitwą i błogosławieństwem. W tym wypadku jest wskazane, by znak pokoju miał bardziej uroczystą formę. Nowożeńcy mogą go przekazać każdemu z osobna - albo wręczyć każdemu jakiś symbol, na przykład gałązkę oliwną, jako pamiątkę. Jego sens dobrze byłoby zgromadzonym wyjaśnić w paru słowach. Mogą to uczynić sami nowożeńcy bądź kapłan. Ale najważniejsze jest, by nowożeńcy się nie śpieszyli. Gdy pora przyjęcia weselnego powoduje, że trzeba do maksimum skrócić nabożeństwo, nie może być mowy o rzeczywiście uroczystym charakterze zaślubin. Czasami zdarza się, że państwo młodzi występują z osobliwymi pomysłami, trudnymi do pogodzenia z kościelną uroczystością, która nie może mieć dowolnej formy. Kapłan winien z powagą odnosić się do oblubieńców i nie ośmieszać ich propozycji, ale też nie może nie brać pod uwagę własnych odczuć. Gdy uważa siebie tylko za narzędzie, nie jest to dobre ani dla niego, ani dla parafian. Musi umiejętnie łączyć elastyczność z przejrzystością, co niekiedy bywa balansowaniem na krawędzi. Gdy narze-czeni mówią mu, że na ślubie chcieliby usłyszeć najnowszy przebój, który nie ma nic wspólnego z nabożeństwem, trudno o łagodną perswazję. Aby przedślubna rozmowa nie zakończyła się niepotrzebnymi niesnaskami, dobrze jest zapytać kandydatów, dlaczego tak im zależy właśnie na tej piosence. Można się wspólnie zastanowić, czy tego rodzaju utwór nie byłby bardziej stosowny w innym momencie uroczystości. Kapłan w żadnym razie nie może być jedynym decydentem. Winien się wsłuchiwać w tęsknoty przyszłych małżonków. Ślub jest wspólną uroczystością, która powinna zadowalać obie strony, nie tracąc charakteru nabożeństwa. Podstawą poszukiwań musi być wspólny dialog. III. Sztuka partnerstwa Wiele par małżeńskich zachowało w pamięci tylko mgliste wspomnienie swych zaślubin. Powiedzieć, że na co dzień żyją one tą uroczystością, byłoby brakiem realizmu. Coraz więcej nowożeńców utrwala ślubną uroczystość na taśmie magnetofonowej czy filmowej, którą od czasu do czasu włączają, by posłuchać czytań, śpiewu, a przede wszystkim homilii. Obrzęd zaślubin wywiera wpływ także na ich dzień powszedni. W rozdziale tym nie będę próbował szczegółowo wywodzić, na co małżonkowie winni zwracać uwagę, jakich form komunikacji się nauczyć, jak sobie radzić z możliwymi konfliktami, aby ich związek należał do udanych. Psychoterapeuci małżeńscy mają w tych sprawach znacznie więcej doświadczenia. Na rynku księgarskim jest też wystarczająco wiele wszelkiego rodzaju poradników małżeńskich. Horyzont moich zainteresowań ograniczę do Pisma Świętego, by w tym, co dotyczy problematyki wspólnoty małżeńskiej, zająć się kilkoma fragmentami, które często są odczytywane podczas uroczystości zaślubin. Mam nadzieję, że moje wywody okażą się inspirujące przynajmniej dla części czytelników. 6. Wspólny dom budować na solidnym fundamencie (mt 7, 24-27) Kończąc swe Kazanie na Górze, Jezus mówi: „Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale" (Mt 7, 24). Słowa Jezusa są więc solidnym fundamentem, na którym każde małżeństwo może budować wspólny dom. Ale w oczach wielu ludzi odsyłanie do słów Jezusa jawi się jako coś zbyt abstrakcyjnego. Z całego Kazania przytoczę tylko jedną przestrogę, która w moim pojęciu mogłaby stanowić istotną dewizę na wspólnej drodze małżeńskiej: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą" (Mt 7, 1-2). Ciągłe ocenianie jest niebezpieczne dla wzajemnej miłości małżonków. Gdy na przykład mąż nie jest w humorze, żona od razu ocenia to jako brak miłości. Zarzuca mu: „Zepsułeś mi humor! Tak się cieszyłam na ten wieczór! A ty masz taką minę!". Tego rodzaju ocenami w istocie osądzamy drugiego. Wyznaczamy mu normę, do której winien się stosować, by nas zadowolić. Nie pozwalamy mu być takim, jaki rzeczywiście jest. Ciągle ma odnosić wyłącznie sukcesy. Na skutek takiej postawy współmałżonek czuje się deprecjonowany, nabiera przekonania, że nigdy nas nie zadowoli. Wysłuchując takich ocen i zarzutów, wciąż musi się usprawiedliwiać - lub odpłaca podobnymi zarzutami. Ciągle czuje na sobie presję: powiedz, dlaczego właśnie tak zrobiłeś. Albo próbuje się bronić, samemu nas atakując i oceniając nasze zachowanie: gdybyś byl dobrym mężem, tobyś się domyślił, czego potrzebuję; gdybyś była dobrą żoną, tobyś się postarała, żebym się dobrze czuł. Zarzuty takie i oceny wywierają negatywny wpływ na związek, przygniatając go swym ciężarem. Rodzą bowiem przekonanie, że nie jest się dobrym partnerem, że jest się nieudacznikiem, który nie zasługuje na tak wspaniałą żonę czy tak wspaniałego męża. Ludzkie słabości jako fundament Skałą, na której małżonkowie mogą zbudować wspólny dom, jest trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość. Nie możemy patrzeć na partnera przez okulary swych ocen czy projekcji. Często nie dostrzegamy, kim naprawdę jest nasz współmałżonek. Widzimy go takim, jakim chcielibyśmy go widzieć. Również naszemu spojrzeniu na samych siebie brakuje realizmu. W ogóle nie zauważamy, jak daleko nam do naszych ideałów. Fundamentem małżeństwa muszą się stać nie tylko nasze plusy, lecz również nasze minusy. Ale swym słabościom musimy się dokładnie przyjrzeć. Gdy ich nie ukrywamy przed sobą, właśnie one nadają skale niezbędną trwałość, która pozwala jej dźwigać nasz wspólny dom. Z trzeźwym spojrzeniem na małżeńską rzeczywistość łączy się wyczucie miary. Na wspólnej drodze nie można pozwalać na stawianie małżonkowi nadmiernych wymagań. Ludzie pobożni często je uzasadniają ideałami religijnymi. Zupełnie zapominają, że ideałowi nie sposób dorównać. Nazbyt wysokie ideały są kruchym fundamentem. Dom zbudowany na takim fundamencie nie ma dostatecznego osadzenia w ziemi. Jest nietrwały: rozsypuje się podczas nawet najmniejszej burzy. Niebezpieczeństwo rozpadu małżeństwa z powodu zbyt wysokich ideałów religijnych nie jest w dzisiejszych czasach już tak duże. Hans Jellouschek, psychoterapeu-ta małżeński ze Stuttgartu, uważa, że współczesnym małżeństwom rzeczywistość bardziej zasłaniają neoromantyczne wizje. Ludzie, którzy kierują się tymi neoromantycznymi wyobrażeniami, opierają swe małżeństwo na iluzjach. Nie mają prawa się dziwić, że ich małżeński dom nie wytrzymuje obciążeń. Jedną z tego typu iluzji stanowi wiara, że małżeństwo musi być źródłem nieustającej szczęśliwości. Jellouschek z ironią wskazuje, że wielu ludzi postrzega małżeństwo jako „instytucję wzajemnego uszczęśliwiania". Ale małżeństwo nie jest „instytucją dod szczęścia", lecz „drogą ćwiczeń", którą wybiera się na całe życie. Kto jest gotowy nieustannie ćwiczyć się we współbyciu, na pewno zazna na tej drodze szczęścia. Ale szczęścia nie sposób złapać i zatrzymać. Szczęście zawsze jest tylko chwilą, której wspomnienie pozwala nam kontynuować wspólną wędrówkę (zob. H. Jellouschek, Manner undFrauen aufdem Wegzu neuen Beziehungsform, w: Der Umbruch im Mann, pod red. P.M. Pfliigera, Olten 1989, s. 176). Inną z takich iluzji jest przekonanie, że małżonkowie winni stale odczuwać bliskość partnera. Wspólna wędrówka może być rzeczywiście udana tylko wtedy, gdy zostaje osiągnięta harmonia bliskości i dystansu. Niestety, często się zdarza, że jeden z małżonków ma pod tym względem inne potrzeby niż drugi; albo oboje potrzebują tego samego, lecz nie w tej samej chwili: gdy jedno pragnie bliskości, drugie marzy akurat o odrobinie dystansu. Oboje muszą się dopiero nauczyć trudnej sztuki wspólnego obserwowania i rozwiązywania tego rodzaju napięć. Zgodnie z inną neoromantyczną wizją, miłość ma być nieustannym, intensywnym przeżyciem zmysłowym. Ale uczucia są czymś dynamicznym i zmiennym. We wspólnym życiu małżonków bywają też fazy, gdy miłość wyraża się tylko jako wierność czy jako niezawodność. Miłość czyni podatnym na zranienie Nieco inaczej sens domu zbudowanego na skale interpretuje św. Jan Chryzostom, który łączy go z dewizą filozofii stoickiej: nikt poza tobą samym nie jest w stanie cię zranić. Jeśli zbudowałeś swój dom na skale, to nawet największe burze i powodzie go nie uszkodzą. Św. Jan Chryzostom powiada: nie ludzie są powodem twych ran, lecz twoje dogmata, twoje wyobrażenia na temat człowieka. Wiele związków się rozpada, ponieważ dochodzi do stadium, w którym partnerzy permanentnie zadają sobie rany. Zwaśnione pary, które szukają pomocy w poradni małżeńskiej, często ścierały się do krwi. Teraz mają zranione serca. Miłość czyni nas bardziej podatnymi na zranienie. Kto miłuje, nie uniknie ran. Wiele zależy od sposobu, w jaki bywa raniony. Gdy współmałżonek darzy nas autentyczną miłością, to czując się zranionymi, zarazem poznajemy swe słabe strony, swe wrażliwe punkty. Poszerzamy swe samopoznanie. Pogłębia się też nasza wspólna miłość. Gdy nie ukrywamy przed partnerem, że nas zranił, lecz otwarcie z nim o tym rozmawiamy, nie czyniąc mu wyrzutów, coraz lepiej poznajemy zarówno siebie, jak i jego. Znów stajemy się sobie bliżsi. Można powiedzieć, że rana otwiera małżonków na siebie nawzajem. Czasami zdarza się, że ranienie jest celowym działaniem. Do czegoś takiego dochodzi w sytuacji, gdy własne nieuświadamiane rany i traumy przenosimy na współmałżonka. Nie widzimy siebie. Żyjemy w iluzorycznym przeświadczeniu, że zawsze mamy rację. Z drugiej strony, ktoś, kto ciągle czuje się przez nas raniony, musi sobie zadać pytanie, czy nie wytworzył sobie błędnego wizerunku naszej osoby. Może postrzega nas przez pryzmat jakiegoś archetypowego wyobrażenia, na przykład archetypu uzdrowiciela, wyzwoliciela, wybawiciela? Jeśli nieświadomie spodziewa się, że go uzdrowimy, to, rzecz jasna, zawsze będziemy powodem jego ran, choćbyśmy nawet nie chcieli. Zawsze będzie się czuł raniony, bo nigdy nie spełnimy jego nieuświadamianych oczekiwań. W istocie rzeczy nie my go jednak ranimy, lecz czyni to on sam, hołdując swym błędnym wyobrażeniom (dogmatd). Żona patrzy na męża jak na własnego ojca, który nigdy nie traktował jej poważnie. Dlatego w każdym słowie partnera doszukuje się przejawów ironii. Gdy słyszy żart, czuje się lekceważona. A mąż patrzy na żonę jak na swoją matkę. I musi się zawieść w swych oczekiwaniach, że będzie się zachowywała jak matka. W rzeczywistości nie żona go rani, lecz wizerunek, jaki stara się jej narzucić. Małżonkowie muszą być realistami we wzajemnym spoglądaniu na siebie i uwalniać się od wizerunków, które nieświadomie sobie nawzajem narzucają i które przesłaniają ich prawdziwą postać. Małżonkowie tylko wtedy budują dom na prawdziwie trwałej skale, gdy są gotowi dostrzegać i akceptować rzeczywistość - zarówno własną, jak i partnera. Jednym z elementów tej rzeczywistości jest wędrówka pośród burz i powodzi. Na wspólnej drodze przez życie będziemy mieć do czynienia z naszymi wzburzonymi namiętnościami, kaprysami i emocjami, gwałtownymi konfliktami i sporami. „Wody nieświadomości" będą w nas wzbierać i grozić zalaniem. Gdy dochodzi do czegoś takiego, musimy pozwolić swym nieuświadamianym potrzebom i oczekiwaniom, by wypłynęły na wierzch, i wspólnie się im przyjrzeć. Wtedy ich fale nie podmyją i nie porwą naszego wspólnego domostwa. Nasz związek stanie się domem na skale, domem pośród morskiej kipieli, w którym będą mogli znaleźć schronienie również inni - ci, którym grozi topiel w wezbranych falach żywiołu. Stanie się domostwem, w którym każdy będzie się mógł poczuć jak u siebie. 7. Znak pokoju po potopie (Rdz 8,1-12) Starotestamentowa opowieść o potopie i arce Noego w moim przekonaniu obrazuje właściwy sposób, w jaki małżonkowie mogą sobie poradzić ze swymi konfliktami. Każdy związek pozostaje również pod wpływem nie-uświadamianych dążeń czy pragnień. Gdy małżonkowie nie werbalizują problemów i spraw, które ich nurtują czy ranią, gdy nie potrafią się ustosunkować jakoś do swych konfliktów i sporów, lecz przełykają je w milczeniu, mamiąc się nadzieją, że jeszcze nie jest tak źle, te nieuświadamiane treści ich psychiki coraz bardziej wzbierają. Wystarczy kropla, by dzban się w końcu przelał: wody nieświadomości pokrywają cały pejzaż wspólnego życia małżonków. Tama, którą zbudowali, by zapobiec powodzi, ulega przerwaniu. Pośród powodzi nie znajdują już trwałego oparcia. Tkwią w trzęsawisku emocji. Im bardziej próbują się z niego wydostać, tym głębiej grzęzną. Wzajemne oskarżenia nie mogą niczego rozwiązać. Przeciwnie, wywołują nową falę powodzi. Sytuacja staje się coraz groźniejsza. Wewnętrzna strefa ochronna Biblijna opowieść o losach Noego unaocznia nam, jak można przetrwać taki potop. Przede wszystkim musimy mieć „arkę", która da nam schronienie przed rozszalałym żywiołem. Taką arką może być wewnętrzna strefa ochronna, której każdy z nas potrzebuje, by go nie porwały wezbrane wody podświadomości współmałżonka. Każdy potrzebuje przestrzeni ciszy - przestrzeni, w której naprawdę jest w pełni u siebie. Jest to przestrzeń, w której mieszka w nas sam Bóg. Małżonek nie jest w stanie nas tam zranić. Jego nieuświadamiane inklinacje czy dążenia nie są zdolne nas tam ugodzić. Gdy wszystko wokół zalewa żywioł nieświadomości, który wypływa z głębin duszy, musimy mieć możliwość schronienia się w wewnętrznej przestrzeni ciszy. Tam każdy może wejść w kontakt z samym sobą. I tam znajduje Boga, który w nim mieszka. Dzięki Niemu powoli staje się zdolny bez lęku spoglądać na fale, które huczą wokół, ale nie są w stanie wyrządzić mu szkody. Przez „arkę" można rozumieć także wspólną strefę ochronną, w której oboje małżonkowie chronią się przed atakami świata. Potrzebują czasu jedno dla drugiego, by nie utonąć w zalewie codziennych spraw. Klarowne struktury Arka symbolizuje również strukturę, jakiej każde małżeństwo potrzebuje właśnie w sytuacjach kryzysowych. Noe wszedł do arki razem z żoną oraz trzema synami i ich żonami; wziął też po jednej parze z każdego gatunku zwierząt. W chaosie potopu arka jest więc symbolem klarownego ładu. Gdy związek przeżywa kryzys, gdy małżeństwu zagraża niebezpieczeństwo, ważne jest, by znalazło oparcie w strukturze zewnętrznej. Małżonkowie muszą w swej wspólnej „arce" czekać, aż wody opadną. Zamykają się w wybranej przez siebie strukturze, czekając chwili, gdy znów będą zdolni otworzyć swą małżeńską arkę i spojrzeć na wody. Biblijna arka osiada na górze Ararat: małżonkowie znów mają trwałe oparcie. Potem zaczynają się ukazywać szczyty najwyższych gór: znów widoczna staje się podstawa małżeńskiego związku; nie wszystko zalały wzburzone fale nieświadomości. Po czterdziestu dniach, gdy wody jeszcze bardziej opadły, Noe wypuszcza kruka - biblijny symbol inteligencji: najpierw musi powrócić rozum, który śledzi, gdzie jest stały ląd. Rozum musi pojąć, co właściwie się wydarzyło. Musi to zrozumieć, powstrzymując się od oceniania. Gdy małżonkom udaje się zrozumieć, co w nich wezbrało i stało się przyczyną wewnętrznego potopu, wiele już zyskują. Gdy natomiast nadal licytują się w pretensjach, z ran, które sobie wzajemnie zadali, sączy się coraz więcej negatywnych emocji, uniemożliwiając pozytywne rozwiązanie. Niezbędny jest im rozum, który powstrzymując się od ocen, prześwietla i analizuje wszystko, co się wydarzyło. Gołębica miłości Potem Noe wypuszcza z arki gołębicę. Gołębica należy do popularnych symboli miłości. W Grecji była ptakiem poświęconym Afrodycie, bogini miłości. W Azji Mniejszej łączono ją z boginią płodności Isztar. Małżonkowie muszą teraz przypomnieć sobie o swej miłości. Zapomnieli o niej w powodzi wzburzonych i spiętrzonych emocji. Gdy opadają wody małżeńskiego potopu, oboje mogą sprawdzić, ile i jak silnej miłości nadal się w nich pali. Za pierwszym razem gołębica wraca do arki, jeszcze nie znajdując stałego oparcia: jedno z małżon-ków wysyła do drugiego miłość, która jednak nie ma jeszcze gdzie wylądować, powraca więc do arki, by odpocząć i nabrać sił. Noe czeka siedem dni, po czym znów wypuszcza gołębicę. Siódemka jest symbolem przemiany - połączenia pierwiastka boskiego z ludzkim. Gdy pojawia się konflikt, musimy mieć nadzieję, że Bóg przemieni naszą niedojrzałość i nieustępliwość, że wody nieświadomości przemieni w źródło owocnego życia. Gałązka oliwna: symbol pojednania Pod wieczór gołębica znów wróciła do Noego, trzymając w dziobie świeżą gałązkę drzewa oliwnego. Gałązka oliwna jest symbolem duchowej potęgi, a także światła. Oliwa pali się w lampce, oświecając ludzi. Ma właściwości antyseptyczne, stąd symbolizuje także oczyszczenie. Drzewo oliwne wyróżnia się odpornością, stąd gałązka oliwna często symbolizuje też plenność i wi-talność. Bywa też znakiem pokoju i pojednania, gdyż ma działanie łagodzące. Cała ta symbolika jasno unaocznia nam, kiedy dokonuje się ostateczna przemiana kryzysu. Przepływając z naszego serca do serca współmałżonka, miłość rozświetla mrok jego wzburzonych emocji. Gdy zbyt długo trwamy w gniewie czy zazdrości, wszędzie w nas zapada mrok i niewiele już potrafimy dostrzec. Ale miłość współmałżonka rozświetla naszą ciemność wewnętrzną. I oczyszcza nasze wnętrze. Konflikt rodzi w nas negatywne emocje. Czasem odczuwamy wręcz nienawiść do współmałżonka. Pragniemy go ranić. Godząc weń, w istocie ranimy samych siebie. Jego miłość, przylatując do nas niczym gołębica, na powrót oczyszcza naszą zbrukaną duszę. Ale nie można powiedzieć, że dzięki miłości związek tylko powraca do dawnego stanu. Kryzys wydobył na jaw cały nasz brud wewnętrzny, dlatego miłość może teraz oczyścić również nasze głębie. Konflikt ujawnia nieczystości, jakie w nas się jeszcze kryją. Właśnie miłość partnera coraz bardziej nas oczyszcza. Wiele konfliktów, które wciąż pojawiają się w małżeństwie, nie ma nic wspólnego z brakiem miłości. Dlatego małżonkowie nie muszą sobie zarzucać: już mnie nie kochasz. To dobrze, że pojawiają się konflikty. Bo dzięki nim wypływają na wierzch nieoczyszczone treści psychiki, które może oczyścić małżeńska miłość. Dzięki konfliktom dusza staje się zatem coraz czystsza, coraz przejrzystsza, a nie coraz bardziej obciążona. Każde z małżonków lepiej poznaje samo siebie i pokornieje. Nie ma już mowy o miłosnej euforii, ale kryzysy skutkują wewnętrzną przejrzystością i równowagą, pokorą, z której miłość może tryskać z coraz większą czystością, jak z przejrzystego źródła. Odporność miłości Gałązka oliwna symbolicznie wskazuje też na odporność prawdziwej miłości. Nie są w stanie jej pokonać nawet najbardziej gwałtowne konflikty. Miłość jest równie potężna jak śmierć. Już w Pieśni nad pieśniami czytamy: „jak śmierć potężna jest miłość (...). Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki" (Pnp 8, 6 i n.). Tak jak burze zmuszają drzewo, by wzmacniało swe korzenie, tak konflikty nie osłabiają, lecz właśnie umacniają miłość. Małżonkowie, których związek przetrwał wiele konfliktów, mogą ufać, że ich miłość staje się coraz bardziej odporna. Już się nie boją, że może się rozpłynąć. Wiedzą, że nic ich nie uchroni przed kolejnymi kryzysami. Ale odporność ich miłości okazała się tak wielka, że ufnie mogą patrzeć w przyszłość. Znam sporo par, które wolą konflikty ukrywać pod korcem - z lęku, by nie przyniosły szkody ich miłości. Mylą miłość ze stanem zakochania. Jako katastrofę postrzegają to, że dochodzi między nimi do kłótni, że pojawia się nienawiść czy chęć zemsty. Ale również takie uczucia i emocje mają prawo bytu. Trzeba tylko nauczyć się bezpiecznie podążać wspólną drogą wśród ich potopu. Wówczas związek może się coraz bardziej przemieniać: stawać się arką, w której małżonkowie bezpiecznie płyną przez nawałnice i burze życia. Oliwa na małżeńskie rany Oliwa ma działanie łagodzące. Każdy konflikt powoduje rany. Cierpkie słowa, którymi się obrzucamy, kaleczą naszą duszę. Nawet gdy spór należy już do przeszłości, kaleczące słowa czasem wypływają z odmętów pamięci i pogłębiają rany. Ale nieustanne rozdrapywanie ran nie ma sensu. Żyć w związku to również być ranionym. Gdy zostajemy zranieni, do swych ran musimy przede wszystkim dopuścić miłość - naszą i współmałżonka. Pod łagodzącym działaniem miłości rany mogą się zagoić. Gdy natomiast bez ustanku wiercimy w swych ranach, ciągle się tylko jątrzą i ropieją. A ropa zranionych uczuć ciągle zatruwa nasz związek. Zranieni, rani-my współmałżonka. Miłość łagodzi ból. Może uleczyć ranę. Blizna z pewnością pozostanie. Ale dzięki bliznom uczucia nabierają większej subtelności. Delikatny naskórek, którym pokrywają się rany, sprawia, że delikatnieje nasz stosunek do samych siebie i współmałżonka. Pod wpływem miłości nasze rany przemieniają się w perły. Wiedziała o tym i pisała już św. Hildegarda: nie możemy uniknąć ran - ale muszą się one przemieniać w perły, na tym polega tajemnica udanego życia. Miłość jest ową siłą, która nasze rany przemienia w coś drogocennego. Rany stale nam przypominają, że naszą najgłębszą tęsknotą jest miłość - że pragniemy miłować i być miłowani. I właśnie rany uświadamiają nam, że jesteśmy zdani na uzdrawiającą miłość Boga. Bez Bożej miłości ludzka miłość stale będzie nas też ranić. Bo jest krucha. Bo nie jest wolna od roszczeń do posiadania na własność, od zazdrości, od najrozmaitszych oczekiwań. Ludzka miłość osiąga uzdrawiającą i przemieniającą moc jedynie wtedy, gdy przenika ją Boża miłość. Za drugim razem gołębica przynosi gałązkę oliwną -znak pokoju i pojednania. Za trzecim razem, gdy Noe wysyła ją po kolejnych siedmiu dniach, już do niego nie wraca. Znalazła na osuszonej już ziemi dostatek strawy i oparcie. Miłość, którą w chwilach kryzysu wysyłamy do współmałżonka, najpierw leczy jego rany. Potem zaczyna znów swobodnie szybować po małżeńskim niebie. Znów znajduje dostatek strawy na ziemi naszej codzienności. Życie znów toczy się zwykłym trybem. Ale teraz przenika je miłość, która szybuje między małżonkami. Ludzka miłość przypomina gołębicę, która wzbija się w przestworza, ale siedzibę ma tam, gdzie żyją i pracują ludzie. Miłość uskrzydla nasz powszedni dzień. I dodaje nam skrzydeł, żebyśmy wciąż się wznosili ponad codzienne uciążliwości, które ciągną nas w dół. Opowieść o potopie obrazowo pokazuje, w jaki sposób małżonkowie mogą przetrwać i przemienić wszelki kryzys czy konflikt. Uzmysławia nam, że w małżeństwie potrzebujemy bardziej realizmu niż euforii. Jednocześnie podsyca w nas nadzieję, że konflikty nas nie rozdzielą; i że nie zaleją nas fale naszej przeszłości, która się wlecze za każdym z nas. Konflikty mają prawo bytu, tak samo jak dawniejsze rany, z którymi się jeszcze nie uporaliśmy. Zawierając małżeństwo, zwykle nie jesteśmy ludźmi, którzy ze wszystkim już sobie poradzili i którzy potrafią w zarodku unieszkodliwić wszelki konflikt dzięki opanowaniu dojrzałych form komunikacji. Zawieramy związek małżeński jako ludzie, których ukształtowało środowisko, których skaziło zło, z jakim stykali się w swym otoczeniu. Ale zawieramy go w nadziei, że podczas zaślubin Bóg przekazuje nam arkę, w której będziemy bezpiecznie płynąć po wzburzonych falach życia. 8. Odkrywać źródło miłości i radości (Flp4, 4-9 i J 15, 9-17) Znam pewną parę, która jako czytania podczas uroczystości zaślubin wybrała ustępy z Listu do Filipian i z Ewangelii św. Jana. Oba fragmenty spróbuję zinterpretować jako zalecenie dla małżonków na ich wspólną drogę. W obu czytaniach pojawiają się pojęcia radości i miłości. Sw. Paweł wzywa Filipian, by się radowali. Zatem także radość jest kwestią decyzji. Wiele osób celebruje swą frustrację. W ich obecności nikt nie ma prawa być w dobrym humorze, który uznają tylko za pozór. Ludzie ci dają się przytłoczyć swemu smutkowi i sfrustrowaniu. Nie są podmiotem, lecz przedmiotem swego życia. Małżonkowie stale muszą podejmować decyzję, opowiadając się za radością i za miłością. Ani miłość, ani radość nie są czymś, co można po prostu wytworzyć. Ale ich zalążki tkwią w głębiach duszy. Dzięki naszej decyzji nabierają siły i zaczynają coraz bardziej określać naszą świadomość. Bliskość współmałżonka Św. Paweł zachęca Filipian do radości, bo „Pan jest blisko" (Flp 4, 5). Powodem radości może być bliskość Chrystusa - ale też bliskość współmałżonka. Mamy prawo radować się tą bliskością, gdy wiemy, że współmałżonek myślą jest przy nas, nawet jeśli akurat przebywa gdzieś daleko; że nie jesteśmy sami. Miłość pokonuje granice i obdarza nas jego obecnością. Drugim powodem radości, jaki wymienia św. Paweł, jest beztroska: „O nic się już zbytnio nie troskajcie" (Flp 4, 6). Greckie słowo użyte w tym miejscu oznacza zatroskanie. Troska pozbawia nas radości i spycha miłość na dalszy plan. Gdy ciągle się dręczę, czy współmałżonek dobrze o mnie myśli, czy jest mi wierny, czy nadal mnie miłuje, narastają we mnie lęk i smutek, niepokój i nieufność. Miłość jest ufna. Napełnia nas wdzięcznością i radością. Nasza prawda Św. Paweł podaje jeszcze jeden powód do radości. W wersecie ósmym używa słów, które w jego Listach nigdzie więcej się już nie pojawiają. Wywodzą się z kręgu myśli stoickiej, która w Pawłowych czasach była dominującym nurtem greckiej filozofii: „Na koniec, bracia, wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym - to bierzcie pod rozwagę" (Flp 4, 8). Św. Paweł niewątpliwie zwraca się tu do tych chrześcijan z Filippi, którzy uważali, że modlitwa i pobożność są kluczem do rozwiązania wszelkich problemów. Również małżeństwo nie może się opierać wyłącznie na pobożności. Potrzebuje ludzkich wartości, które autor Listu dokładniej wymienia; wymaga też przejrzystych reguł komunikacji, aby związek mógł należeć do udanych. Abyśmy się mogli sobą wzajemnie radować, musimy być prawdziwi, musimy naszą prawdę ukazywać współmałżonkowi. Nie trzeba niczego udawać. Wszystko, co pojawia się w naszej duszy, ma prawo bytu. Ale musi być widoczne dla współmałżonka. Gdy coś przed nim ukrywamy, naszemu związkowi brakuje autentycznego życia. To samo dotyczy naszych słabości. Więź naprawdę wolna od lęku i pełna radości może się zrodzić tylko wtedy, gdy nie ukrywamy przed współmałżonkiem naszych błędów i słabych stron. Nasza godność Na drugim miejscu św. Paweł wymienia godność. W naszym współistnieniu, we wszelkich konfliktach i potyczkach musimy pamiętać o własnej godności i baczyć na boską godność naszego partnera. Kto nie dostrzega własnej godności, własnej wartości, musi bez przerwy odmawiać wartości innym, by móc się samemu dowartościować. Postawa taka nigdy nie będzie jednak fundamentem dobrego współżycia. Wartością współmałżonka potrafi się radować tylko ten, kto ma świadomość własnej godności. Nie musi się z nim bez przerwy porównywać. Winniśmy też szanować wszystko, co sprawiedliwe -odpowiednie, harmonizujące z naszą istotą. Gdy się nie wsłuchujemy w głos wewnętrznej harmonii, również związek staje się dysharmonijny. Często nie słuchamy własnych odczuć, byle nie doszło do konfliktu. Ale rośnie w nas wówczas dysharmonia; również związek ulega zaburzeniu. Małżonkowie muszą się od siebie nawzajem domagać zachowań i postaw, które są dla nich naturalne i odpowiednie. Wszystko, co pozostaje w harmonii z nami, przyczynia się też do harmonii współmałżonka. „Miłe" „Co czyste (...) - to bierzcie pod rozwagę". Być czystym znaczy: być klarownym, przejrzystym dla drugiej osoby, niczego nie ukrywać, niczego nie udawać; być takim, jakim się jest. A także: inną istotę miłować bez jakichś ubocznych intencji i zamiarów, nie wykorzystywać jej dla własnych celów. Winniśmy szanować to wszystko, co zasługuje na miłość i uznanie. Każdy ma dostatecznie wiele cech, które są godne miłości. Możemy się wzajemnie miłować tylko wtedy, gdy w samych sobie dostrzegamy takie cechy. Znam wielu ludzi, którzy bez przerwy jakby przepraszali, że żyją, że są, jacy są. Boją się czegokolwiek domagać od współmałżonka. Możemy kogoś miłować tylko wtedy, gdy ufamy, że w niej i w nas samych jest dostatecznie wiele cech, które zasługują na miłość. Potrzebujemy zatem pozytywnego spojrzenia, które pozwala nam dostrzec w nas samych i we współmałżonku właśnie tego rodzaju cechy. Satysfakcja z życia Św. Paweł mówi także o cnocie - arete. Niemieckie Tugend („cnota") pochodzi od taugen („nadawać się, być zdatnym"). Współczesnym pojęcie cnoty nastręcza problemów. Ałe dla starożytnych Greków było istotną pomocą w życiu. Ich idea cnoty wynikała z przekonania, że każdy może sam formować i kształtować własne życie. Rzymianie mówili o virtus - sile ducha. Człowiek odczuwa satysfakcję z tego, że żyje własnym życiem, że nadaje mu kształt; że nie jest niewolnikiem swych emocji. W dzisiejszych czasach można zaobserwować raczej skłonność do biadolenia i narzekania: nie możemy nic zrobić, już tacy jesteśmy. Cnota oznacza ufne przeświadczenie, że możemy wziąć życie we własne ręce i odczuwać satysfakcję z jego kształtowania. Cnota jako satysfakcja z własnego życia stanowi ostateczny warunek radości w Pawłowym rozumieniu. Codzienna miłość W Ewangelii św. Jana (15, 9-17) Jezus ciągle mówi o miłości. Możemy miłować jedni drugich, ponieważ najpierw Jezus nas umiłował. Małżonkowie nie zapoczątkowują miłości. Miłują się, ponieważ wcześniej miłowali ich rodzice i rodzeństwo. Mogą obdarzać się miłością, ponieważ wcześniej otrzymywali ją od rodziców i rodzeństwa. Mogą miłować, ponieważ wcześniej umiłował ich Bóg. Trwamy w Jego miłości, gdy przestrzegamy przykazań. Miłość, o której mówi Jezus, ma konkretną postać. Musi się potwierdzać przez niezawodność, punktualność, jednoznaczność, z jaką małżonkowie razem kształtują swój żywot codzienny. Znam małżeństwo, które stale zapewnia się o miłości, ale on zwykle nie wraca do domu o umówionej porze, każąc jej dwie godziny czekać z posiłkiem gotowanym mu z miłością. Miłość musi się konkretnie przejawiać, w przeciwnym razie pozostaje jedynie mrzonką. Potrzebujemy codziennej miłości, w której możemy polegać na współmałżonku, i okazujemy mu swoją miłość, zachowując się tak, jak wymaga tego sytuacja. Oddanie Jezus wskazuje na jeszcze jedną stronę miłości: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich" (J 15,13). Wydaje się nam to nadmiernym wymaganiem. Myślimy: oddawać się, poświęcać - to sprzeczne z dążeniem do samorealizacji. Istotnie, w małżeństwie nie chodzi o to, by się poświęcać dla drugiego. Zdarzają się małżonkowie, którzy chcą być barankiem ofiarnym, którzy wszystko biorą na swe barki za partnera i męczą się za niego. Nie czuje się w tym jednak aury wybawienia - już prędzej aurę nieczystego sumienia. Niełatwo żyć u boku baranka ofiarnego, który nieustannie budzi we współmałżonku poczucie winy. Prawdziwa miłość wymaga bezwarunkowego oddania. Nie wolno nam się powściągać, myśleć o własnym bezpieczeństwie. Kulminacją tego oddania jest zespolenie płciowe. Jego codziennym przejawem musi być bezwarunkowa akceptacja partnera, z którym jesteśmy gotowi wspólnie wędrować wszelkimi drogami. Otwartość Jezus wymienia jeszcze jeden warunek miłości, której nas nauczył własnym życiem. Nazywa nas swoimi przyjaciółmi, ponieważ objawił nam wszystko, co usłyszał od Ojca. Autentyczna miłość wymaga otwartości, dzięki której jesteśmy zdolni opowiedzieć współmałżonkowi o wszystkim, co dzieje się w naszej duszy, o naszych mocnych stronach, ale też o naszych słabościach, o cechach, które niezbyt chętnie u siebie konstatujemy, które nas krępują, bo nie przystają do naszego idealnego wizerunku. Ta bezwarunkowa otwartość stwarza przestrzeń zaufania i wolności - przestrzeń, której nieodzownie wymaga trwała miłość. Wszystko w naszej duszy ma prawo bytu - nasze lęki, nasze wątpliwości, nasza agresja. Gdy o nich opowiadamy współmałżonkowi, mogą się one przemienić, mogą zrodzić coś nowego - przede wszystkim pewność, że mamy prawo być takimi, jacy jesteśmy, i że nasz małżonek jest dobry taki, jaki jest. Taka małżeńska otwartość najpierw skazuje na zagładę rozmaite iluzje, jakimi się dotychczas karmiliśmy. Ale potem umożliwia powstanie przestrzeni wolności i radości - owej przestrzeni, której wymaga trwała miłość. Małżonkowie mogą rozwijać i umacniać swą otwartość, by stawała się coraz pełniejsza - na przykład ustalić, że raz w tygodniu musi się znaleźć czas na spokojną rozmowę, w której dopóki jedno mówi, dopóty drugie nie ma prawa mu przerwać. Zakończenie Refleksja nad istotą małżeństwa, medytacja nad obrzędem zaślubin, lektura biblijnych tekstów: wszystko to może być pomocne i przydatne nie tylko dla oblubieńców, którzy dopiero przygotowują się do uroczystości ślubnej jako początku wspólnej drogi, lecz również dla małżonków, którzy już długo żyją razem. Ciągle musimy się zastanawiać nad swym życiem, by nie stało się wyjałowione. To piękny zwyczaj, gdy w rocznicę ślubu małżonkowie siadają razem i rozmawiają o wspólnym życiu. Wspominają początki, okres zakochania, gdy byli dla siebie tak atrakcyjni. Oglądają weselne fotografie. Wspominają ślub w kościele. Być może zachowali w pamięci fragmenty Pisma Świętego, które wybrali jako czytanie, czy główne wątki kazania. Potem mogą się przyjrzeć swej małżeńskiej teraźniejszości: czy ich wspólnota nadal jest harmonijna, czy nie zakradło się do niej coś niedobrego, czy nie potrzebują może odnowy, oczyszczenia, umocnienia. Srebrne i złote wesele są dobrą okazją, by się wspólnie zastanowić nad dotychczasową drogą, by wejść w kontakt ze źródłem miłości, które nigdy nie wysycha, bo jest Bożym źródłem. Przygotowując się do uroczystości jubileuszu, małżonkowie mają sposobność do szczerej rozmowy, w której mogą sobie opowiedzieć, co ich łączy, co martwi, co rani - co napełnia radością i wdzięcznością. Powinni też się zastanowić, jak chcieliby, żeby w tym uroczystym dniu wyglądało nabożeństwo, jakiego życzyliby sobie obrzędu odnowienia. Wiele małżeństw praktykuje swój prywatny, indywidualny rytuał. Gdy widzą, że coś niedobrego dzieje się z ich miłością, razem zapalają świecę ślubną i w blasku jej ciepłego światła na nowo nakładają sobie obrączki. Wcześniej każde zastanawia się, jakimi słowami ozdobić i dopełnić ten piękny akt. Niektóre małżeństwa w każdą rocznicę ślubu celebrują uroczysty rytuał odnowienia swego związku. Dobrze by było, gdyby każda para wypracowała sobie tego rodzaju obrzęd. Swe przemyślenia na temat sakramentu małżeństwa spisywałem z nadzieją, że ta niewielka książeczka przynajmniej niektórym małżeństwom okaże się przydatna: że pomoże im osiągnąć nową satysfakcję ze wspólnego życia i powrócić pamięcią do początków miłości. Wspomnienie często umożliwia ponowny kontakt z początkową miłością. Ważne są jednak nie tylko początki wspólnej wędrówki, lecz także źródło miłości, które nie wysycha, bo jest Bożym źródłem - to źródło małżonkowie muszą ponownie odkryć. Gdy do tego dochodzi, niewyczerpane źródło Bożej miłości odświeża czy odnawia małżeńską miłość, którą czasem zaciemnia i wyjaławia codzienność. Pełni wdzięczności, małżonkowie stają przed tajemnicą swej miłości, która potrafiła przetrzymać i przetrwać wszelkie burze i kryzysy.