Julian Tuwim Dom mój: cztery ściany wiersza Wiersze, poematy, przekłady Wybór i posłowie Ziemowit Fedecki ŚWIAT KSIĄŻKI Projekt okładki i stron tytułowych Mieczysław Wasilewski Opracowanie typograficzne Cecylia Staniszewska Redaktor serii Barbara Miecznicka Posłowie i nota bibliograficzna Ziemowit Fedecki Honoraria i tantiemy z tytułu praw autorskich Juliana Tuwima, dzięki szlachetnej darowiźnie Jego Spadkobierczyni, są w całości przeznaczone - za pośrednictwem FUNDACJI „POMOC SPOŁECZNA SOS" - na pomoc dzieciom. Ty też możesz im pomóc. NR KONTA: Bank Handlowy w Warszawie SA. Oddział IV w Warszawie, 10301058-09872401 Czyhanie na Boga Pieśń o radości i rytmie Na niebie gwiazdy zabłysły. W przestrzeni — miliardy wszechświatów. Cisza. Wspieram czoło na dłoni i myśli. Nie śnię. Obudziła się we mnie wielka Rzeczywistość, Prawda, co w oczy się rzuca, Prawda będąca, widoczna, jedyna, Wieczna: Ja — pod tą gwiezdną olbrzymią kopułą, Ja — który mózgiem jej całość ujmuję, Przepajam się nią, stapiam się sam z sobą, Powoli — w sobie — dochodzę do siebie: Do wielkiej radości i wielkiego rytmu. Wszystko, com myślał i mówił, i czynił, Było jedynie owym dochodzeniem Do wszechobjęcia: Gdy oto w sobie spoczywam radośnie, Julian Tuwim Ciszą ogromną zewsząd otulony, I gdy mi serce bije w rytm wszystkiego, Co mnie otacza. Dość. Słów nie potrzeba. Syna poetowego narodziny Prą! Dębowe wrota wywalili, Wysadzili z zawiasów zawory, Rozśpiewali się, roztańczyli, Ni to larwy, ni zapustne zmory, Umaili kwiatami kędziory, Aj, pili snadź! dużo pili! Dmą w piszczałki, tną w grube basetie, Sowizdrzały, łokietki, poczwary, Chochlik, Świstak i Boruta stary, Pan Twardowski i wiedźma na miede, Żydy, pany, mieszczany i chłopy, Kuse fraki i szerokie popy! A na przedzie kompanii ochoczej Marchołt gruby a sprośny się toczy, Podryguje, opasły, a sapie, Z tłustej brody małmazja mu kapie, Kwiczy, bestia, tańcząc, wywijając, Dylu dylu na badylu grając! A witajcieże mi, goście mili! A bywajcie mi, śmieszki-wesołki! ------ 8 ----- Wierszę Hej, pachołki, w rząd ustawić stołki, Warzyć jadło, smażyć mięsa połcie, Będziem jedli, będziem miody pili, A witaj cieże mi, goście mili! Racz do izby, kochany Marchołcie! Chrzciny u mnie! Chłopak — niech go kąty, Tłuścioch pulchny, czerwony, pyzaty, Patrzcie — leży: ślipska wybałuszył, A nadąsał się czegoś, napuszył, Mam ja tęgi frasunek z mołojcem! Hej, Marchołcie, bądź mu chrzestnym ojcem! Śmiał się głośno, kiedy się narodził, A na czole miał wieniec różany; Mleka nie chce — wina piłby dzbany! Ksiądz dobrodziej oglądać go chodził, Mówił, że się Antychryst narodził: Na świat przyszedł — pomyślcie - pijany! Ksiądz nie ochrzcił — wy mi go ochrzcijcie! Toć sto pociech będziem mieli z synem! A za zdrowie jego mocno pijcie, A pokropcie go święconym winem, A wykąpcie go w miodnej kąpieli! Herasz diabłu i świętoszkom w Rzymie! Hulaj dusza! Niech się świat weseli! Dionizy będzie mu na imię! 9 Julian Tuwim Staruszkowie Patrzymy sobie na ulicę Przez wpółrozwartą okiennicę. W czółka całujem cudze dziatki I podlewamy w oknach kwiatki. Żyjemy sobie jak Bóg zdarzy. Zrywamy kartki z kalendarzy. Melancholia stojących przy ścianie Miasto też ma smutek, też ma zadumanie: Są w nim dziwni ludzie, co stoją przy ścianie. Stoją z pochyloną na bok głową ludzie, Może są zmęczeni, może śnią o cudzie. Stoją nieruchomi, w jeden punkt wpatrzeni, Szarzy jak szarzyzna śródmiejskiej przestrzeni. Patrzą tępo, szkliście, jakby bez pamięci... Nie budźcie ich nigdy: to są ludzie święci. Święci, chociaż drzemią bezmyślnie pod płotem, Oni nic nie wiedzą, ale ja wiem o tern. - 10 ~ Wiersze Poezja (3) Nie stracił czaru romantyczny smęt Róż i słowików, rusałek i goplan. Lecz coraz szybciej warczy życia pęd: Tam, gdzie jest księżyc, jest i aeroplan! Nie stracił mocy Achilles i Piast, I chwalon będzie każdy, kto bohater! Lecz już z czeluści elektrycznych miast Tłum wielki bucha, jak lawa przez krater! A kto jest wyższy — może wyższym być, Niechaj na skroń mu liść laurowy kładą, Lecz i Przechodniom ma być wolno żyć! Starzec olbrzymi rzekł im: Camerado! A kto marzenie ukochał i sen, Niechaj je w śpiewną splata słów perlistość! Lecz oto z szczytów i przepastnych den Dźwiga się potwór: Wielka Rzeczywistość! Byłaś, Poezjo, teatralną grą, Miałaś swe stałe, stare rekwizyty, Lecz oto moce niesłychane prą, I Śpiew Powszechny bije pod błękity! Gromada śpiewa, współczesności chór, Tłum ekstatyczny, który w bezmiar urósł! // ----- Julian Tuwim Hej, iyciu drogą! Stanął groźny Zbór, A na spotkanie Zborowi — Futurus. Dosłownie, dobitnie, wyraźnie, Dla powszechnego zrozumienia. Bo o czymż mówię? O jednej wszechobecnej Sprawie, O prawdzie widomej, o bezspornej oczywistości: Sławię Bogo-Ducha przez potysiączne Rzeczy i Wcielenia. Przez fale wieków i światów ogromy, Sławię dzieje, pochwalam istnienie, Tłumaczę śmierć. Raduje mnie boskie moje człowieczeństwo, Raduje rozkosz groźnych możliwości, Oddycham, oddycham, Pełną piersią, płucami jak miechy... Olbrzymie uczucie rośnie. (6) Olbrzymie uczucie rośnie i dech zapiera, W oczach mam stepy, w uszach wichury, a w sercu dzwony - Ogarniam, obejmuję, widzę, Wzruszenie do gardła się wznosi, Krzyknę — bo mi tak radośnie, radośnie, radośnie, Otwórzcie się, najdalsze widnokręgi, głębie i wysokości! Wiatry szerokie — wiejcie, wiejcie! Jest mi ogromnie i powszechnie, Zamykam oczy i śmieję się, i śpiewam Beethoveniczne urojone psalmy, Wyprężam ramię — prowadzę — 12 - Wiersze Chodźcie! Nie chcę wam być przodownikiem, Chętnie w tłum się wcisnę, Będę ultimus inter pares, Chodźcie, chodźcie, O, rozmaici, oddzielni, wszyscy współcześni, Muzyka gra marsza, O, żywe, porywające, radosne akordy! Co się dzieje! Co się dzieje! Nauczyłem się cudownej pieśni, Tryumfuję, szaleję z radości, Upiłem się światem bożym, Pokochałem ostateczną miłością, Za pan brat jestem z nieskończonością! Chodźcie, chodźcie! Liberte! Fraternite! Egalite! Pochód idzie, manifestacja Braci Czerwonej Krwi! Otwórzcie bramy, okna i drzwi! I serca otwórzcie! Allons enfants! Allons enfants! Hura! To moja Marsylianka życia! Hura! To moja wesoła poezja! To moje pijaństwo świeckie, Moje święto wszechświatowe! Kajdany rwę! Allons enfants! Allons enfants! „Le jour de la vie est arrive!" (7) Słyszeliście już taką pieśń: przybyła zza oceanu, wspaniałym potokiem płynęła z ust barda siwobrodego. 13 ----- Julian Tuwim Ja zaś ku chwale imienia ojczyzny mojej przeszczepiam obce pędy na Drzewo Rodzime, na krzepki Dąb Polski. Niech wrosną głęboko w trzon jego aż do korzeni, niech się rozłożą koroną konarów szeroko nad moją ojczyzną. Niech rozrastają się dalej świeże gałązki, niech zazielenia się liście na Dębie prastarym! Donośny głos antyfilozofa ku utrwaleniu nowej poezji. Sokrates tańczący Do krytyków A w maju Zwykłem jeździć, szanowni panowie, Na przedniej platformie tramwaju! Miasto na wskroś mnie przeszywa! Co się tam dzieje w mej głowie: Pędy, zapędy, ognie, ogniwa, Wesoło w czubie i w piętach, A najweselej na skrętach, Na skrętach — koliście Zagarniam zachwytem ramienia, A drzewa w porywie natchnienia Szaleją wiosenną wonią, Z radości pęka pąkowie, Ulice na alarm dzwonią, Maju, maju! — Tak to jadę na przedniej platformie tramwaju, Wielce szanowni panowie!... - 15 ~ Julian Tuwim Sokrates tańczący Prażę się w słońcu, gałgan stary... Leżę, wyciągam się i ziewam. Stary ja jestem, ale jary: Jak tęgi łyk pociągnę z czary, To śpiewam. Słońce mi grzeje stare gnaty I mądry, siwy łeb kudłaty, A w mądrym łbie, jak wiosną las, Szumi i szumi mędrsze wino, A wieczne myśli płyną, płyną, Jak czas... Czego się gapisz, Cyrbeusie? Co myślisz? Leży stary kiep, Już do gadania słów mu brak, Już się wygadał? A tak, tak... Idź, piecz swój chleb. Z zaułka śmieją się uczniowie, Że się mistrzowi kręci w głowie, Że się Sokrates spił... Idź, Cyrbeusie, uczniom powiedz, Że już trafiłem w samo sedno: Że cnotą jest — zlizywać pył Z ateńskich ulic! Lub im powiedz, Że cnotą jest — w pęcherze dąć! Że cnotą jest — lać wodę w dzbany! Albo — wylewać! Wszystko jedno... ------ 16 - Wiersze A jeśli chcesz — to przy mnie siądź, Nie piecz swych bułek i rogali, Będziemy sobie popijali! No, trąć się ze mną, trąć! Cóż ci to? przykro, Cyrbeusie, Że mi się język trochę plącze? Że się tak śmieję, Cyrbeinku? Że w biały dzień w Atenach, w rynku, Jak żebrak leżę, wino sączę? Mędrcowi, mówisz, nie przystoi, Gdy złym przykładem uczniom świeci? Że stary broi Jak dzieci? Że tłumu uczni nie gromadzę, Że drogi prawd im nie wskazuję, Nie radzę, Nie filozofuję? A tak... a tak... Zło! Dobro! — prawda? — Ludzie, bogi, Cnota i wieczność, czyn i słowo, I od początku — znów, na nowo, Bogi i ludzie, dobro, zło, Rzeczpospolita, słowa, czyny, Piękno — to, tamto, znowu to!-------- Mój drogi - kpiny! Słyszeliście od Herifona, Żem jest najmędrszy... Tak orzekła Wyrocznia, w całej Grecji czczona, ------ 17 - Julian Tuwim Blask chwały czoło moje zdobi! Więc patrzcie, co najmędrszy robi: O! Bo cóż jest słowem, a co czynem, Bo cóż jest dobro, a co zło, Kiedym się złotym upił winem, A mam kosmatą głowę psa I w głowie zamęt obłąkańczy?! Wy patrzcie, jak filozof tańczy: I hopsasa, i hopsasa! I hopsa, hopsa, hopsasa! Wy patrzcie, jak najmędrszy tańczy! Jak mu skaczą stare nogi, Zło i dobro, ludzie, bogi, Cnota, prawda, wieczna Mojra, Hopsa, hopsa, idzie ojra: Raz na prawo - hopsasa! Raz na lewo — hopsasa! Rypcium pipcium, chodź, Ksantypciu! A muzyka gra!! Chodź tu także, Cyrbeinku, Wokoluśko tak, po rynku, Mędrzec tańczy, dalej z drogi, Cnota, prawda, piękno, bogi, Patrzcie, ludzie, patrzcie, gapie, Od Ksantypci wały złapię, Że tak we mnie wszystko drga, A ja sobie hopsasa! Tak bez końca, tak do śmierci, Niech się jasne niebo wierci, Tak — do góry, a tu kopsa, ------ 18 ~ Wiersze I znów boczkiem hopsa, hopsa! Nie żałować starych nóg! Niech się cieszy wielki Bóg, x Że Sokrates prawdę zna, Że już wie! że wszystko ma! Że już poszedł hen, za kraniec, On — najmędrszy, on — wybraniec, Gałgan z brzydką mordą psa, Poznał taniec, poznał taniec, Hopsa, hopsa, hopsasa!!! W Warszawie Ustokrotnię swe oczy, upiję spojrzenia, Puszczę je jak psy gończe w żmijowisko linij, Na tę orgię przestrzeni, na domów spiętrzenia, Cyrklem szaleństwa koło cudowne zakreślę, Ustokrotnię swe oczy, wokół je roześlę, Niech pędzą, niech się wiją, przyziemnie a gibko, Niech węszą, niech się wiją, obłędnie, zachwytnie, Śliskim pędem sunące, gnane miejską wrzawą, W turkotnym rytmie, w rozgwarnym rytmie Motorów-antychrystów, dorożek, spacerów, W rytmie nierównym, w rytmie zmiennym, Ciętym, krętym, śród alej i ulic, i skwerów, I już znów — skokiem — zwrotem — w dół rzucone szybko, Runą strzałem niechybnym, jak z procy, przed siebie, Drgające, upojone rozkoszną symetrią! Tu będziesz tańczyć, moja poetycka geometrio, 19 Julian Tuwim W tym fantastycznym mieście — nie! w tym śnie, wcielonym Z rozmachem i patosem w labirynt uliczny, W tej stulicej stolicy, rozstrzelonej gwiezdnie! Tu czynem będzie popęd i orkan liryczny. Tu będzie mi szeroko — przestrzennie — rozjezdnie, Tutaj się Duch Architekt radośnie potoczy, Liniami trysną me oczy, Kołami zawirują myśli me pijane, W centrum stanę, Gestykulując wzrokiem, ciskając źrenicą Jak rozkazem: Hej, zatańcz, Warszawo, stolico! Hej, porusz, porusz się, stolico! Przewróć się w moich oczach, owężaj się, wiń, Roztaczaj się, mozajkuj - i płyń - i płyń... Ach, wiatry przedwiosenne, duchy niezawodne! Ach, drzewa! Ach, kroczenie, alkoholu wiosny! Ach, ozłoconych domów znaczące milczenie! Płyń, płyń przeze mnie wszystko tym ciągłym potokiem! Płyń, płyń przeze mnie, niebo niebieskie, pogodne! Ach, drzewa! Ach, kroczenie! Ach, wiewy-owieje! — Prężny kroku! Skocz chwilą, raptownym podskokiem, Krwią do głowy! Znów chodzę - i śmieję się, śmieję, Zamykam oczy! Miasto wre we mnie symfonią, Szaleje! Bije w twarz akordami, skręca się, rozwija, Cwałującym galopem rytmikę wybija! — Z sykiem ulica rynek oplotła jak żmija, Dalej — dalej - strzeliło siedem ulic z placu, Rozbiegło się wesoło i przed siebie pędzi: v 20 Wiersze Jedna do wysmukłego wpłynęła pałacu, Na wylot go przeszyła i na most się rzuca, Rozpiera zwinne przęsła i hardość krawędzi, Druga — gestem szerokim, szeroką krzywizną, Zawadiackim zakrętem opasała kościół, A trzecią na zygzaki połamane rozciął Swawolny spad nad rzeką: - na chwilę przykuca I — hop! na wał się rzuca! A czwarta, a piąta Nie spotkają się nigdy i myśl ich nie splata, Szósta w ślepy zaułek w rozpędzie się wryła I mur chce przebić, krzyczy i chce się przedostać, I po wieczność już będzie rozpaczą weń chłostać! A siódmą — jasną w słońcu i prostą jak trzcina — Idzie mi na spotkanie Dziewczyna, Dziewczyna: Kołysze się na biodrach gędźbą tanecznicy, Aż się domy kołyszą z obu stron ulicy! Dwa wiatry Jeden wiatr — w polu wiał, Drugi wiatr — w sadzie grał: Cichuteńko, leciuteńko, Liście pieścił i szeleścił, Mdlał... Jeden wiatr - pędziwiatr! Fiknął kozła, plackiem spadł, Skoczył, zawiał, zaszybował, - 21 - Julian Tuwim Świdrem w górę zakołował I przewrócił się, i wpadł Na szumiący senny sad, Gdzie cichutko i leciutko Liście pieścił i szeleścił Drugi wiatr... Sfrunął śniegiem z wiśni kwiat, Parsknął śmiechem cały sad, Wziął wiatr brata za kamrata, Teraz z nim po polu lata, Gonią obaj chmury, ptaki, Mkną, wplątują się w wiatraki, Głupkowate mylą śmigi, W prawo, w lewo, świst, podrygi, Dmą płucami ile sił, Łobuzują, pal je licho!... A w sadzie cicho, cicho... Pieśń o Białym Domu Budowali Biały Dom, Stupiętrowy Biały Dom, Budowali dom szalony, Stupiętrowy, marmurowy, Na drabinach, rusztowaniach Wznosili piorunochrony, By weń bił jaskrawy grom, Jak w kościelne lśniące głowy. - 22 ~ Wiersze Budowali Biały Dom, Tłukł w marmury twardy łom I wznosili robotnicy Wężom złotej błyskawicy Dachy, wieże i kopuły, Które przednie mistrze kuły Swoim snom, strzelistym snom! Budowali, budowali, A gorzało słońce w dali, Różowiło szmat ulicy I śpiewali robotnicy: „Budujemy Biały Dom, Stupiętrowy Biały Dom, Stupiętrowy, marmurowy, By weń bił jaskrawy grom, Jak w kościelne lśniące głowy!" A był jeden murarz młody, Co niebieskie oczy miał, Na czterdziestym piętrze stał I tak śpiewał murarz młody: „A jak stanie dom gotowy, Stupiętrowy Biały Dom, Mało będzie moim snom, Pójdę wyżej, pójdę dalej, Bo się białe słońce pali, Pójdę wyżej, zrobię więcej, Stanie pięter sto tysięcy!" I rozległ się śmiech murarzy: „Zobaczymy! Jak Bóg zdarzy!" I za boki się ujęli, I śmieli się, śmieli, śmieli! - - 23 - Julian Tuwim Piotr Płaksin Poemat sentymentalny Wilamowi Horzycy 1 Na stacji Chandra Unyńska, Gdzieś w mordobijskim powiecie, Telegrafista Piotr Płaksin Nie umiał grać na klarnecie. Zdarzenie błahe na pozór, Niewarte aż poematu, Lecz w konsekwencjach się stało Główną przyczyną dramatu. Smutne jest życie... Zdradliwe... Czasem z najbłahszej przyczyny Splata się w cichą tragedię, W ciężkie cierpienie - bez winy. Splata się tak niespodzianie, Jak szare szyny kolei, W rozpacz bezsilną, w tęsknotę, W bezbrzeżny ból beznadziei. Jak odchodzące pociągi, Jest jednostajne, codzienne, Jak dzwonki trzy, wybijane W słotne zmierzchania jesienne... Przez okno spojrzy się czasem W szlak dróg żelaznych daleki, Dłońmi się czoło podeprze I łzami zajdą powieki. ------ 24 ------ Wiersze Otóż przy jednym z tych okien, Przy aparacie Morsego, Siedział Piotr Płaksin i - tęsknił, A nikt nie wiedział, dlaczego. Ani Iwan Paragrafów, Kasjer na stacji, chłop z duszą (Ten, co się zeszłej jesieni Żenić miał z panną Katiuszą). Ani Włas Fomycz Zapojkin, Technik, co ma już miesięcznie Przeszło sto rubli (bo umie Naczalstwu kłaniać się wdzięcznie). Ani Ilja Słonomośkin, Młodszy kontroler na stacji, Co gwałtem chce do miejscowej Wcisnąć się arystokracji. Ani nareszcie nie wiedział Sam pan naczelnik Rubleńko, Prokofij Aleksandrowicz, Co wypić lubił „maleńko". A jeśli sam zawiadowca — Figurra znana w powiecie — Nie wie, to chyba nikt więcej Nie może wiedzieć na świecie! 25 Julian Tuwim 3 A jednak były osoby, Które wiedziały co nieco: „S2ersze lja fam" powiadały, Czyli: za sprawką kobiecą. Wierzyć po prosto nie chciałem, Choć mi Warwara Pawłówna (Konduktorowa) mówiła, Że to przyczyna jest główna. Mówiła w wielkim sekrecie, Że to jest rzecz oczywista: Że się w kimś kocha na stacji Piotr Płaksin, telegrafista. Święte ugodniki boże! Batiuszki! Co za zdarzenie?! Kogóż to kocha Piotr Płaksin? Tanie, Anisję czy Żenię? Olgę? Awdorję? Nastasję? Wierę? Aniutę? Nataszę? Może Maryję Pawłównę? Może Siemionową Maszę? - Kogo?! Tę Polkę z bufetu?! Hospodi! Świat się przekręcił! ...A Płaksin siedział przy oknie I tak jak zwykle się smęcił. ------ 26 - Wiersze 4 Na stacji Chandra Unyńska, Gdzieś w mordobijskim powiecie, Technik, Włas Fomycz Zapojkin, Przepięknie grał na klarnecie. Czasem tak smętnie, jak gdyby Trawił go żal najstraszniejszy... A wtedy grywał przeciągle: „Ostatni dzionek dzisiejszy..." Czasem prześlicznie i słodko, Jakoś łagodnie i czule; A czasem dziko, wesoło: 0 samowarach i Tulę. A pannie Jadzi z bufetu Serce z wzruszenia aż mięknie, Szeptała często: „Włas Fomycz, Pan gra tak cudnie... tak pięknie..." A technik wąsa pokręca 1 oczkiem zdradnie jej miga: „Jej-Bogu, głupstwo zupełne, To dla was, panna Jadwiga!" Ach, wzdycha Jadzia do grajka, A grajek zwodnie jej kadzi, I wzdycha jeszcze Piotr Płaksin Do Jadzi ślicznej, do Jadzi... ------ 27 - Julian Tuwim 5 Wicher po polu się tłucze, Huczy za oknem zawieja, Włas Fomycz gra żałośliwie: Och, żal mnie ciebie, Rassieja! Śnieg pada gęsty i gruby, Wiatr w szpary okien zawiewa, Panna Jadwiga, jak co dzień, Podróżnym wódkę nalewa. Sroży się mróz trzaskający, Dreszczem przejmuje do kości, Siedzi Piotr Płaksin i pisze, List pisze o swej miłości. Pisze Piotr Płaksin do Jadzi, Że jej powiedzieć nie umie, Więc błaga w liście chociażby: Niechaj go Jadzia zrozumie! Pisze, że kocha ją dawno, Jeno powiedzieć jej nie śmiał, 0 tajemnicę ją prosi, Aby Włas Fomycz się nie śmiał. Pisze serdecznie, miłośnie, Że kocha, marzy, wspomina! 1 łzy padają na papier Telegrafisty Płaksina. ------ 28 - Wiersze 6 Jest smutne okno na stacji, Skąd widać pola dalekie, Skąd widać szyny, pociągi I trzy drzewiny kalekie. Skąd widać ludzi, co jadą W dalekie, smutne podróże, Skąd widać jesień rosyjską I szare niebo — hen, w górze... I jest niezmierna tęsknota, I żale stare, banalne, I oczy bardzo dalekie, I słowa, słowa żegnalne... Ach, serce biedne, wzgardzone! Ach, oczy śmiesznie płaczące! O, łkania w noce bezsenne! O, łzy miłości gorące! „Nie dla mnie pan, panie Płaksin, Dla mnie Włas Fomycz, artysta Z duszą poety marzącą, A pan co? — Telegrafista!" Czyta Piotr Płaksin i myśli: „Po com ja komu na świecie?" I myśli jeszcze: „Jak ślicznie Włas Fomycz gra na klarnecie..." 29 Julian Tuwim 7 Na stacji Chandra Unyńska, Przy samym płocie cmentarnym, Jest grób z tabliczką drewnianą, Z krzyżykiem małym i czarnym... A na tabliczce jest napis: „Duszo pobożna i czysta, Pomódl się... Leży w tym grobie Piotr Płaksin, telegrafista". Słopiewnie Karolowi Szymanowskiemu 1 Zielone słowa A gdzie pod lasem podlasina, Tam gęsta wiklina-szeleścina. Na prawo bór, na lewo trawy, Oj da i te szerokie, śpiewane morawy. Iści woda, uści woda na murawie, Szumni-strumni dunajewo po niekławie. Na prawo bór Czarnolas dąbrowiany. Na lewo ziel jasnoziel Iści wodziany. A po szepcinie wiją, a na murawie dzwionie, A i tam rżą wesoło te morawiańskie konie. ----- 30 - Wiersze 2 Słowisień W białodrzewiu jaśnie dźni słoneczno, Miodzie złoci białopałem żyśnie, Drzewia pełni pszczelą i pasieczną, A przez liście kraśnie pęk słowiśnie. A gdy sierpiec na niebłoczu łyście, W cieniem ciemnie jeno niedośpiewy W białodrzewiu ćwirnie i srebliście Słodzik słowi słowisieńkie ciewy. 3 Kalinowe dwory Kalinowe dwory Jarzeń na jawory, Jarzębiec surowy, Czerwoń do zawory! Czerwoń jagodzico Ładzie do dziewanny! Borem nie da rady, Jaworowe panny! Dziwierz borem łazi, Łyśnie na spiekory: Hej, kraśnie zagorzewią Kalinowe dwory! 31 Julian Tuwim 4 Wanda Woda wanda wiślana głaz głębica srebliwa po ciemnurzu pazurem wodzi jaskro księżawiec sino płynie dno śpiewa woda wanda ruślana czesze włosy świetłodzie topiel dziewny kniaziewny. 5 O mowie rosyjskiej Tiewnaja piewunnica Miłoj mi raduny! Zwóniestie, zagóristie Swietoładi struny! W jarkoti żurczałowo, W junica płaczewna, Grustiwie pieczałowo Tiewnaja słopiewna! - 32 - Wiersze Św. Franciszek Ptakowie kwiatowie łanie weseli alleluja, lelija ewangieli. Ewangieli angieli światu wołali: niewierno! chwalemo! płakali. Niebianie polanie słodkiej światłości Jezusie gołąbku miłości! Siódma jesień Rzuciłbym to wszystko Rzuciłbym to wszystko, rzuciłbym od razu, Osiadłbym jesienią w Kutnie lub Sieradzu. W Kutnie lub Sieradzu, Rawie lub Łęczycy, W parterowym domku, przy cichej ulicy. Byłoby tam ciepło, ciasno, ale miło, Dużo by się spało, często by się piło. Tam koguty rankiem na opłotkach pieją, Tam sąsiedzi dobrzy tyją i głupieją. Poszedłbym do karczmy, usiadłbym w kąciku, Po tym, co nie wróci, popłakał po cichu. Pogadałbym z Tobą przy ampułce wina: „No i cóż, kochana? Cóż, moja jedyna? Żal ci zabaw, gwaru, tęskno do stolicy? Nudzisz się tu pewno w Kutnie lub Łęczycy?" Nic byś nie odrzekła, nic, moja kochana, Słuchałabyś wichru w kominie do rana... I dumała długo w lęku i tęsknicy: — Czego on tu szuka w Kutnie lub w Łęczycy ? - 34 Wierszę Na balkonie Stoję na balkonie, Załamałem dłonie I w kwietniowym niebie Szary wzrok mój tonie. Bzy mi zapachniały, Żale mnie owiały, Twarz mi ojedwabia Wiew znieruchomiały. Zmierzch się wiewem żali, Żeśmy się rozstali, Przymkniętymi oczy Widzę ciebie w dali: Stoisz na balkonie, Załamałaś dłonie I w kwietniowym niebie Modry wzrok twój tonie. Wspomnienie Mimozami jesień się zaczyna, Złotawa, krucha i miła. To ty, to ty jesteś ta dziewczyna, Która do mnie na ulicę wychodziła. - 35 - Julian Tuwim Od twoich listów pachniało w sieni, Gdym wracał zdyszany ze szkoły, A po ulicach w lekkiej jesieni Fruwały za mną jasne anioły. Mimozami zwiędłość przypomina Nieśmiertelnik żółty - październik. To ty, to ty, moja jedyna, Przychodziłaś wieczorem do cukierni. Z przemodlenia, z przeomdlenia senny, W parku płakałem szeptanymi słowy. Młodzik z chmurek prześwitywał jesienny, Od mimozy złotej — majowy. Ach, czułymi, przemiłymi snami Zasypiałem z nim, gasnącym o poranku, W snach dawnymi bawiąc się wiosnami, Jak tą złotą, jak tą wonną wiązanką... Przypomnienie Miałem słoneczny gościniec I biały, cudny dom... Smutno jest sercu mojemu, Smutno jest moim snom... I było okno w mym domu Za dawnych, dobrych lat, ------ 36 - Wiersze Patrzałem sobie, patrzałem W daleki, cichy świat... Może tam byłem dzień jeden, A może cały wiek... Wiem tylko, że kiedyś rano Bieluchny opadł śnieg. I śnieżnie, biało, dziecinnie W słońcu się śmiał mój dom! Smutno jest sercu mojemu I dawnym, białym snom... Czwarty tom wierszy Pierwszy Maja Mokrą czerwienią, wzburzoną, wydętą, W oknie otwartym chorągiew furkoce, W czerwone święto, w czerwone święto Dzień się roztopił w słonecznej patoce. W ciepło niebieskie okna wycięto, W pokojach snopy, złote pociski, Luster i błysków śliskie umizgi, Bucha z błękitu niebieskie święto! Światłem spienione oddycha piętro, Oślepiające jarzą się dachy I milion światła w gorące święto W oknach zwierciadłem przewraca gmachy! A wiatr się tarza po srebrnej wodzie, Zartęcił blaskiem, rozchwiał obłoki; Piętra się łamią w słonecznej wodzie, Szkło dzwoni w wodzie jasnogłębokiej! - 38 - Wierszę Salwo promienna Złotego Oka! Bij w wodę, w dzwony, w dzwoniącą wodę! Swoboda moja bardzo wysoka, Skrzydłami uderz w pogodę! Przewróć się w wietrze przez miasto mostem, Furkotem blasku chorągwiej krasna! Z Wisły do nieba, z wiatru do miasta, Światłem radosnym wiosna i jasna, Swobodo moja, swobodo własna, W czerwień cię wpięto, w błękit zaklęto, W wodę wdzwoniono, w piętra podjęto, Szalej, czerwona, niebieska, zielona, W czerwone święto, w niebieskie święto, W zielone święto majowe! Nauka Nauczyli mnie mnóstwa mądrości, Logarytmów, wzorów i formułek, Z kwadracików, trójkącików i kółek Nauczali mnie nieskończoności. Rozprawiali o „cudach przyrody", Oglądałem różne tajemnice: W jednym szkiełku „życie w kropli wody", W innym zaś — „kanały na księżycu". Mam tej wiedzy zapas nieskończony; 7t R i H2S04, Jabłka, lampy, Crookesy i Newtony, Azot, wodór, zmiany atmosfery. - 39 — Julian Tuwim Wiem o kuli, napełnionej lodem, 0 bursztynie, gdy się go pociera... Wiem, że ciało, pogrążone w wodę, Traci tyle, ile... etcetera. Ach, wiem jeszcze, że na drugiej półkuli Słońce świeci, gdy u nas jest ciemno! — Różne rzeczy do głowy mi wkuli, Tumanili nauką daremną. 1 nic nie wiem, i nic nie rozumiem, I wciąż wierzę biednymi zmysłami, Że ci ludzie na drugiej półkuli Muszą chodzić do góry nogami. I do dziś mam taką szkolną trwogę: Bóg mnie wyrwie — a stanę bez słowa! — Panie Boże! Odpowiadać nie mogę, Ja... wymawiam się, mnie boli głowa... Trudna lekcja. Nie mogłem od razu. Lecz nauczę się... po pewnym czasie... Proszę! Zostaw mnie na drugie życie, Jak na drugi rok w tej samej klasie. ----- 40 - Wierszę Garbus Piękne krawaty, Lecz cóż mi po nich, kiedy jestem garbaty? W tym, w paski srebrne, Byłoby mi do twarzy. Ale daremnie: I tak go nikt nie zauważy. I Choćby był z tęczy, Choćby z papuzich był barw, Nikt nie powie: „Jaki śliczny krawat!" Każdy powie: „Jaki straszny garb!" Mnie trzeba szarfy długiej, ^Najcudniejszej z szarf! Zawiążę ją tak pięknie, Że mnie nie poznacie! — Ach! ach! — szepniecie — Jaki garb! Ale... dlaczego pan wisi — na krawacie? Julian Tuwim Moment W szarym oknie sklepiku stała srebrna trumienka, A przed szybą — maleńka, biedna, chuda panienka. Zapatrzyła się w okno, w swoje nikłe odbicie, I w trumienkę śmiertelną, i w nieżywe swe życie. I nie patrząc, patrzała; i nie wiedząc, wiedziała; I na morzach płynęła, i pomocy wołała! Słowa we krwi Słowo i ciało i Słowo ciałem się stało I mieszka między nami, Karmię zgłodniałe ciało Słowami jak owocami; Piję jak zimną wodę Słowa ustami, haustami, Wdycham je jak pogodę, Gniotę jak listki młode, Rozcieram zapachami. Słowo jest winem i miodem, Słowo jest mięsem i chlebem, Słowami oczy wiodę Po ścieżkach gwiezdnych niebem. Radości daru świętego, O! wieczne umiłowanie! Słowa mojego powszedniego Daj mi dziś, Panie! ----- 43 - Julian Tuwim 2 Nie mam żadnego zajęcia: Jestem tylko łowcą słów. Czujny i zasłuchany Wyszedłem w świat na łów. Słowami fruwają chwile, I wszystko, com kochał i czuł, Brzęczy całymi dniami Rojem słonecznych pszczół. Muskają mnie słowa skrzydłami, Żądłami tną do krwi. Skłutemu, strutemu słowami Tak słodko mi! W sercu zamknięte Trzepocą słowa, Dlatego tak serce drży. Miodem zaklętym Pijana głowa, Dlatego — sny. 3 Każde słowo ma korzeń w czarnej głębi ziemi, A gdy na wierzch wytryska — to zielenią śliską, A drugie się z nim splata włóknami świeżemi I rosną w górę razem gałęzią roślistą. Krew z ziemi słowotryskiem do ramion i głowy: Ramiona nam rozwiera, głowę światłem zlewa. Ach, w trzepocie wiosennym, jak w gęstwie dąbrowy, Na dwugałęzi ptakiem pełne serce śpiewa! - 44 Wiersze Dzień, jak z łona rodzącej, wyłazi z ciemności I co dzień żyć zaczyna, młody i wysoki! I chwyta nas w godziny, jak w uścisk miłości, I całując, wyciska słowa z ust, jak soki. Tak to w męce, w rozkoszy krzyczą rozedrgane, Krwawiące ciosem bożem, jak cesarskim cięciem: Głowy, ostrym tasakiem słońca rozpłatane, Łona, rozdarte słowem, jak matka dziecięciem. 4 Ty jesteś moja czerwień, Ty jesteś moja zieleń. Mózg w gałązkach unerwień: Rośliny żywych wcieleń. Świata groźnego ucisk, Boga strasznego rozpędy, W mózgu szumy trucizn, Słów, skroplonych obłędem. Krew moja — moja mowa, Gorąca miazga ziemi. - Czerwieńcie, zieleńcie się, słowa, Hymnami buntowniczemi! 5 Nie darmo z śpiewem rymuje się krew, Nie darmo krwi oddzwania gniew. Słowo wie, jakim brzmieniem nabrzmiewa! Krew — gniewem — śpiewa. ---- 45 Julian Tuwim Nasz gniew rozdziera niebiosów strop, Przetapia słowa w płomienny stop, A światłem, które nam świeci, Bóg cieleśnieje, poeci! * * * Zacisnąć pięści, zaciąć zęby, Spod bruzdy gniewu patrzeć w świat, Iść pod wysoki, szumny wiatr, Bijący w twarz, tłukący w świat, Jak rebeliantów twarde bębny. Oto samotnych prosta droga: Wielki, przeciągły wichru huk, Groźny, szumiący w wichrze Bóg I burza w chmurach —Jego pięść złowroga. I ja, i On w odwiecznej męce Miłością rozsadzamy świat, W niebie szaleją mściwe ręce I Jego oczu gwiezdny grad. A jeśli grom — to On, to On Na dół płonącą runął głową! A jeśli krzyk — to ja, to ja: Ludzkiego buntu boże słowo! ------ 46 - Wierszę Prośba o piosenkę Jeżelim, Stwórco, posiadł Słowo, dar twój świetny, Spraw, by mi serce biło gniewem oceanów, Bym, jak dawni poeci, prosty i szlachetny, Wichurą krwi uderzał w możnych i tyranów. Nie natchnij mnie hymnami, bo nie hymnów trzeba Tym, którzy w zżartej piersi pod brudną koszulą Czcze serca noszą, krzycząc za kawałem chleba, A biegną za orkiestrą, co gra capstrzyk królom. Lecz słowom mego gniewu daj błysk ostrej stali, Brawurę i fantazję, rym celny i cienki, Aby ci, w których palnę, prosto w łeb dostali Kula z sześciostrzałowej, błyszczącej piosenki! Quatorze Juillet Już jest gotów. Nosi strój odświętny: Żółte buty, frak naftalinowy, Krawat lila, „półkoszulek" zmięty I błyszczący kołnierzyk gumowy. W mętnym lustrze z ramą pozłacaną Widzi pysk spasiony, tłustą szyję. „Polsko", szepce, „łojczyzno kochano! I ty, Francjo — oto jezdem — niech żyje!" - 47 Julian Tuwim JEGO święto dzisiaj, w tę rocznicę Czarnych tłumów, krwi, szału, wściekłości, Kanonady, co prażyła ulice W burzy słodkiej, francuskiej wolności! JEGO święto dzisiaj! On dziś będzie Dźwigał sztandar rzeźnicki cechowy, On w resursie dziś wieczór zasiędzie, „Wiwe lafrans!" będzie krzyczał śród mowy! ON, bałusząc oczy, będzie śpiewał Marsyliankę z cechową starszyzną I sztandarem na jej cześć powiewał, Myśląc: „Francjo! Moja druga łojczyzno!" On to właśnie, on — rzeźnik cechowy — Bunt świętuje i łezkę ociera, On — sojusznik rewolucji lipcowej, Korfantego, wszystkich świętych i Hallera! Lecz gdy kiedyś będzie szedł z obchodu, Już nie zdąży na „sztukamięs" do domu! — Ty, Madame, z wzburzonego narodu Skoczysz nagle, błyśniesz blaskiem gromu! I dopędzisz go! I jak szalona W pysk go batem smagniesz śród ulicy, Rewolucjo! Amazonko czerwona! O, płomieniu oszalałej stolicy! ------ 48 ' Wiersze Pogrzeb prezydenta Narutowicza Krzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeni, Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie, Wy, w chichocie zastygli, bladzi, przestraszeni, Chodźcie, głupcy, do okien - i patrzcie! i patrzcie! Z Belwederu na Zamek, tętnicą Warszawy, Alejami, Nowym Światem, Krakowskiem Przedmieściem, Idzie kondukt żałobny, krepowy i krwawy: Drugi raz Pan Prezydent jest dzisiaj na mieście. Zimny, sztywny, zakryty chorągwią i kirem, Jedzie Prezydent Martwy, a wielki stokrotnie. Nie odwracajcie oczu! Stać i patrzeć, zbiry! Tak! Za karki was trzeba trzymać przy tym oknie! Przez serce swe na wylot pogrzebem przeszyta, Jak Jego pierś kulami, niech widzi stolica Twarze wasze, zbrodniarze — i niech was przywita Strasznym krzykiem milczenia żałobna ulica. Nędza Krzywda krzyczy spod ziemi, Czarni i chudzi wołają: Z żonami, sukami wyschłemi, Wyjdziemy wyjącą zgrają! 49 Julian Tuwim Jest, jest nędza nasza! Są, są te dzieci jak zmory! Doprawdy są te poddasza, Sutereny i nory! Są, są ci sapiący chorzy, Z których krew do kubła chlusta, Jest, jest wilgoć zielona w komorze, Brud, smród i kwaśna kapusta! Zmarzłe kartofle surowe, Kaszel suchy, piec zimny, Deska twarda pod głową: Takie będą nędzarskie hymny. Było, było o chłodzie i głodzie. Jest, jest, że się męczy i zdycha, Będzie, będzie kość chuda w wodzie I razowiec z piaskiem, i mdła kicha. Jest, jest nędza: stół zmarznięty, Szmaty w oknach i na ciele łachmany, I krzyk w nocy, krzyk święty, przeklęty: „Tato, tato kochany!" ------ 50 ~ Wierszę Do Marii Pawlikowskiej O, staroświecka młoda pani z Krakowa! Strzeż się! Biskup pieni się i krzyczy: horrendum! Na łąkę wychodzisz nocą po kwitnące słowa, Tajne czynisz praktyki, aby pachniały ambrą i lawendą. Czy to prawda, że warzysz wrotycz i nasięźrzał W księżycowej, źródłosłowej wodzie? Już w to pono synod krakowski wejrzał I wieść gruchnęła w narodzie. W fiołkowych olejkach i w różanych Warzysz słowa-hiacynty i słowa-akacje, W jakim to grimoirze, w jakich księgach zakazanych Wyczytałaś owe inkantacje? Co tak szepczesz słodko w wierszach kolorowych, Że się lud bogobojny wzdryga? Ach, na stos cię weźmie mistrz ogniowy, Quia es venefica et striga! Ćmy czartowskie, powiernice twoje, Znoszą miód, kwiatom wyczarowany, A potem barwią się, szumią, pachną trujące miłosne napoje W wierszach, jak w retortach szklanych. 51 Julian Tuwim Żydek Śpiewa na podwórku, tuląc się w łachmany, Mały, biedny chłopiec, Żydek obłąkany. Ludzie go wygnali, Bóg pomieszał głowę, Wieki i wygnanie pomieszały mowę. Drapie się i tańczy, płacze i zawodzi O tym, że się zgubił, że po prośbie chodzi. Pan z pierwszego piętra patrzy na wariata: Spójrz, mój bracie biedny, na smutnego brata. Kędy nas zaniosło? Gdzieśmy się zgubili, Światu ogromnemu obcy i niemili? Pan z pierwszego piętra, brat twój opętańczy, Głową rozpaloną po wszechświecie tańczy. Pan z pierwszego piętra wyrósł na poetę: Serce swe, jak grosik, zawinie w gazetę — I przez okno rzuci, żeby się rozbiło, Żebyś je podeptał, żeby go nie było! I pójdziemy potem każdy w swoją stronę Na wędrówki nasze smutne i szalone. Nie znajdziemy nigdy ciszy i przystani, Żydzi śpiewający, Żydzi obłąkani... ------ 52 Wierszę Sprawozdanie z podróży na Wystawę Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu Jest w tym Paryżu Dużo krzyku i rozpusty, I jest „Exposition des Arts Decoratifs". A ja siedzę w knajpce w pobliżu I piję aperitif, Piąty czy szósty. Na trotuarze W- krześle plecionym Siedzę i gwarzę Z drzewem zielonym: - Arbre! Ecoutez! Votre sante! Cest vous — le plus beau pavillon polonais! Wtedy Kiedy kino nazywało się jeszcze „bioskop" Albo „iluzjon", Kiedy nosiłem czapkę uczniowską, Wszystko było doprawdy iluzją, Marzeniem i beztroską. 53 Julian Tuwim Nie znałem wtedy „Cunardów" i „White Starów", Miałem w Łodzi kamienicę zaklętą, Tam nie trzeba było mieć dolarów, -o 1 ¦ j Bo każde piętro Było pokładem okrętu. Kiedy pisałem jeszcze: „Kwiatów kielichy" I „róż kobierce", A rymowałem: - Cichy, — Serce, Miałem doprawdy ciche serce. Wtedy, Kiedy kino nazywało się „bioskop", Kiedy na schodach były dziwy, Kiedy wszystko było budzącą się piosnką, Byłem jeszcze szczęśliwszy. Dziś jestem tylko szczęśliwy. Nad Cezarem Szkoło! Szkoło! Gdy cię wspominam, Tęsknota w serce się wgryza, Oczy mam pełne łez! ...Galia est omnis divisa In partes tres... ----- 54 ~ Wiersze Książko podarta! Niejedną tobie rzuciłem obelgę, A dzisiaj każda twa karta Słodkim wspomnieniem rani! ...Quarum unam incolunt Belgae, Aliam Aąuitani... Ileż to z serca Płynęło nad tobą skarg: Czy mają cel te Przekłady z rzymskich awantur? ...Tertiam, Qui ipsorum lingua Celtae, Nostra Galii appellantur... Dzisiaj Z burzami się mozolę Na wielkim morzu, dokąd los mnie zagnał, A w szkole, w szkole Palus erat non magna... Nigdy nie zgłębię gruntu Ani do portu nigdy nie zawinę! Cezarze! Dum haec geruntur Magnis itineribus ku śmierci płynę... ----- 55 ----- Julian Tuwim Berlin 1913 O, smętne, śnieżne nevermore! Dni utracone, ukochane! Widzę cię znów w Cafe du Nord W mroźny, mglisty poranek. Strach, słodki strach od stóp do głów, Dygot błękitnych, czułych nerwów, I sen był znów, i list był znów: Mgła legendarnych perfum. Lecz nie ma mnie i nie ma mnie, I nigdy w życiu mnie nie będzie. Zostanę w liście, zostanę w śnie, W tkliwej, śnieżnej legendzie. Nic o tym nie wiesz. Czekasz, drżąc. Dzień sennie sypie się i szepce. Ach, serce moje i młodość mą W srebrnej nosisz torebce. Wczoraj? A co to było? Tak: Carmen, kareta, wino, walce... Mignęło w oczach. Nie - to ptak, Wyszyty na woalce. Pusto i ciepło w tym Cafe. Zima się w oknie szronem perli. Nie przyjdę. Idź. Nie spotkasz mnie. ...Wielki, wielki jest Berlin. ---- 56 - Wiersze Nie2nane drzewo Poświęcam najświętszej pamięci Stefana Żeromskiego Gdzie jesteś, drzewo mocne i dumne, Rozgałęzione, liściami szumne, Węzłem korzeni zarosłe w ziemi, Drzewo, z którego będę miał trumnę? Muszę cię poznać, w korę zastukać, Po lasach wołać, po borach hukać: Gdzieżeś, tajemne drzewo trumienne? Twój narzeczony przyszedł cię szukać! Błądzi strapiony po czarnym borze, Drzewa swojego znaleźć nie może, Zaszum mi, zaszum na wieczność naszą, Zanim się z tobą do snu ułożę. Trzeba się przecież umówić wprzódy Na owe ciężkie, śmiertelne trudy, Gdy nam sądzono po nieskończoność Zmieniać się w popiół, w bezpłodne grudy. Może na tratwach po sinej fali Przypłyniesz do mnie z ogromnej dali, I wstyd nam będzie, wieczny sąsiedzie, Żeśmy do śmierci się nie poznali!... A może rośniesz przed moim domem, Co dzień witane a nieznajome, ------ 57 ------ Julian Tuwim I ktoś ci może wyrzezał w korze Miłe litery, serce wiadome? Długo, serdecznie gadałbym z tobą, Wzruszyłbym wierszem, wymógł żałobą, Żebyś rozparło tę ziemię czarną I znów zakwitło, na dziwo grobom. Żebyś mnie w siebie jakoś wszczepiło, Wydarło z ziemi ukrytą siłą! Coś może złączy nerw jakiś z kłączem I zadrzewimy się nad mogiłą! Może ogromnym westchnieniem z łona W górę nas wzniesie ziemia zielona, Ziemia jedyna, ziemia rodzima, Tym grobem w samo serce zraniona. Pod gwiazdami Leopoldowi Zborowskiemu Mieszkam teraz w białym domu Z zielonymi żaluzjami, Z liliowymi glicyniami Za oknami. W słońcu grzeję się pod płotem Albo chodzę po ogrodzie (Cały ogród — dwa kasztany), 58 Wiersze Od kasztanów do altany I z powrotem. Znam tu mnóstwo głośnych ptaków I zupełnie nie znam ludzi. Ptak mnie co dzień świtem budzi, Ostrym świstem z mokrych krzaków. Czuję się tu doskonale. Jem - niczego, śpię niezgorzej, Czytam Lalkę, świeczkę palę... Mieszczuch w wiejskim futerale. Lecz wieczorem, gdy gwiazdami Bóg na niebie się rozpina I złotymi ich ćwiekami Wali w świat, jak kamieniami, I straszliwie napomina Krążącymi światłościami: — Chaos ciemny we mnie wzbiera, Chwyta mnie w prastary związek, Pod batogiem spojrzeń bożych Idę pełnić obowiązek. Jestem we śnie jak chimera Z wilczą mordą i ślepiami, I nad sobą samym, śpiącym, Czuwam, wsparty granitowo O dom biały z glicyniami, Z zielonymi żaluzjami Za oknami... 59 Rzecz Czarnoleska Rzecz Czarnoleska Rzecz Czarnoleska — przypływa, otacza, Nawiedzonego niepokoi dziwem. Słowo się z wolna w brzmieniu przeistacza, Staje się tern prawdziwem. Z chaosu ład się tworzy. Ład, konieczność, Jedyność chwili, gdy bezmiar tworzywa Sam się układa w swoją ostateczność I woła, jak się nazywa. Głuchy nierozum, ciemny sens człowieczy Ostrym promieniem na wskroś przeświedony, Oddechem wielkiej Czarnolaskiej Rzeczy Zbudzony i wyzwolony. Suum cuique Komu antyckie dzieła, Włoskie słońce, muzea I inne wspaniałości, ----- 60 Wierszę A mnie w szynku, w dzień dżdżysty, Duże jasne po czystej I sztukamięs przy kości. Komu rzeźby, symfonie, Luwry i filharmonie, Lot, stolice zawrotne, A mnie stolik w kąciku, Szklaneczka na stoliku I patrzenie samotne. Deszcz siwizną włochatą Omszył zielsko przed chatą, Droga wodą ucieka. Słoto, słoto znużona! Niczym niezastąpiona Samotności człowieka! Commedia Divina A jednak we Florencji załamałem ręce, Zimne Stelle Dantejskie błagając o słowo. Trzynastowieczny, suchy, tworzący surowo, Stąd patrzał w gwiazdy nasze w dziwacznej Firenze. I była jedna chwila, kiedy wspólnym sercem Uderzyła skroś wieki jedna miłość w niebo: I spadło gwiezdnym deszczem pięć tysięcy tercyn Na rozmodlone usta poety obcego. 61 Julian Tuwim Koń Koniu płomienny, koniu mój gniewny Z Apollinowej stajni! Kto zawołaniem zbudzi nas śpiewnym I wieść, i drogę oznajmi? Ze snów zapadłych głucho krzyczący, Z tobą nocami się zmagam I obudzony rżeniem twym grzmiącym Skrzydlaty słyszę huragan. Czemu mnie widmem straszysz obłocznym, Tętniący w świata bezkresie? Kiedyż mnie cwałem, rumaku skoczny, Do Czarnolasu poniesiesz? A tam nie miody, nie srebrne wody Z prastarej lipy bryzną. Tam niebo w łunach, bory w piorunach, Pożar nad wieczną ojczyzną. Matematyka Kościele powszechny! Ucieczko przed mroczącym moje zmysły biesem! Jedyna prawdy opoko, O, celne z wieczności Oko, Patrzące na mnie bezkresem! ----- 62 - Wiersze Liczbo zbawicielko! Wyniknij! Stań się! Wskaż mi! Nieubłaganym WZOREM Ujmij, przemianuj, ujarzmij! Oto kwadrat. I nic prócz prostego kwadratu. W uwięzi czterech linii zamknięta sprawa jedyna. O, matematyko cierpka! Dałaś ty radę światu! Zadrwiłaś z Boga i Czarta, o, heretyczko okrutna! Kwadrat w chaos się wcina, I piękniejszego nie ma poematu! Oto skończoność, wiedza, ostateczność, Dumna jedyność radosnego Prawa, Że czterema liniami stworzyłem konieczność. Nic się tutaj nie dnieje. Trwa powzięta Sprawa. Chrystusie! Gdybyś nie miał tej krwi gorejącej, Co w niebo Cię porwała, by prawdę objawić, Gdybyś dzień dłużej dumał, surowy, milczący, Musiałbyś z linii prostych figurę ustawić I nie męczyć nas krzyżem — ale cyrklem zbawić. Temperatura W termometrze rtęcią, W kręgosłupie śmiercią Coraz wyżej się wspina. 63 Julian Tuwim Już zaraz się nie zmieści, Pod kark i za czterdzieści Podnosić się zaczyna. Czterdziestoma i dwoma Linia nagła i stroma Góruje na wykresie. Rysują mi śmierć własną: Kanciaste górskie pasmo, Co na przepaści rwie się. Czterdziestoma i trzema, Szczytem, którego nie ma, Wbiło się w czaszkę nieba. Strząsnęli rtęć przemocą, Oblekli góry nocą I dosyć, i nic już nie trzeba. Pieśń o głowie i księżycu Naprzeciwko księżyca jest mój dom, W oknie okrągła głowa, Szybą równo ucięta. On kołem niebo toczy, Przewracają się oczy, Łypią rybio i głupio. Ach, głowo uśmiechnięta, Jak woskowo i trupio Kręcisz się, głowo śnięta! - 64 - Wiersze Naprzeciwko księżyca jest mój dom, Srebrną żonę obudziłem i mówię: „Zobacz, jadę ścianami ku drzwiom, Chwyć mnie kołującego, bo się zgubię. Ja oczami muszę za nim, patrz; Ginę, tonę w bielonej powodzi!" Srebrna żona nieszczęśliwa w płacz, Wzrokiem za mną po świetlicy wodzi. Naprzeciwko księżyca jest mój dom, Opłynąłem światłą głąb pokoju. I wróciłem na okno, I świt siwy mnie połknął, Szara wdowa nade mną płacze, Ja ze szkła okrągłego patrzę Jak potworek, jak gnom: Głowa pływa w przeźroczystym słoju. Nie siadajcie przy oknie w pokoju, Gdy naprzeciw księżyca jest dom! Pogrzeb Słowackiego Janom Lechoniowi Witaj, trumno wąziutka! Co tam stuka w popiele? Czaszka, wyschłe piszczele, Paryskiej ziemi grudka, - 65 ------ Julian Tuwim Nie wiem co, ale niewiele... Dzień dobry, biedny aniele. Biją dzwony i działa Zmurszałym szczątkom ciała, Kłaniają się ministrowie, Kroczą persony przednie. Ulica patrzy i słucha. - Wiozą ci — ach! Krakowie! - Wiozą ci Króla Ducha. Prezydent mówi i blednie. Marszałek mówi i blednie. Sztandar śnieżnie i krwawo Okrył cię, prochu, dumnie. Wiozą ci — ach! Warszawo! — Wiozą ci Króla Ducha, A kości grzechocą w trumnie, Stukają okrutną sławą I rośnie cisza głucha I tłumów pobożnych mrowie. Witaj i żegnaj, Warszawo! Witaj i żegnaj, Krakowie! A co się stało? Co było? Szczupły brunecik. Syn Sally. I nagle — Ogień — Idea: Polska — On — Salomeą. I już się wszechświat pali! Sam płonie w nim! Spalił się! Spalił! Spalonego grzebali Syna twojego, Sally! - 66 Wiersze Zgasili go mogiłą, Spopielił się, zatracił!... Potem grób rozkopali, Świat się matce odpłacił: Odniósł proch. Tak to było. A tu się działo i działo To, za czym serce pękało, Za czym wył - obłąkaniec: Na śmierć szli po kolei Jak kamienie Przez Boga Rzucane Na szaniec! A potem stało się, wstało Słowo Ognia — Idei, I teraz tłum stoi niemy, Ulica zastygła we dnie, Prezydent mówi — i blednie, Marszałek mówi — i blednie. A wszyscy jednako nie wiemy, Gdzie słowo i gdzie ciało? Słowo? dzwoni i błyska, Słowo pioruny ciska, Jak dawniej — szumnie, dumnie! Ciało? Próchnicą przeżarte, Ciało na popiół starte Kołace w czarnej trumnie. - 67 - Julian Tuwim Niewiele tego, niewiele, Czaszka, zeschłe piszczele I obcej ziemi grudka... Matki nie ma w kościele, Dobranoc, biedny aniele! Żegnaj, trumno wąziutka!... Biblia cygańska ...I młody nasz mózg odurzając, goreją Liliowe topiele wygasłych bałwochwalstw. Borys Pasternak Biblia cygańska Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska? Niepisana, wędrowna, wróżebna. Naszeptała ją babom noc srebrna, Naświetliła luna świętojańska. I aromat w niej, jak mirt roztarty, Leśny szum i gwiazdarska kabała, Cień mogilny, pięćdziesiąt dwie karty, Podkościelny dziad i mara biała. Kto tę księgę odkrył? My, uczeni, Szperający w starzyźnie pamięci, Węchem gnani i przeczuciem tknięci, Pod spód zmysłów i myśli wpatrzeni. Dolinami zapadłej wiedzy Klechda kręta nurtuje jak rzeka: I nie w życiu, i nie w śmierci, lecz między, A na śmierć i na życie urzeka. 69 Julian Tuwim Na tę księgę woskowymi łzami Kapią nocą żałobne gromnice. W tej to księdze ułudnymi domysłami Przewracają się sny jak stronice. Migające wibrują wersety, Nie uchwycisz, co się w nich ukrywa, Coś jak gdyby: męczeństwo poety... ...że coś zbawić ma... I księga się rozpływa. Życie codzienne Tajemniczeją rzeczy, fantastycznie ją zdania, I mówić coraz trudniej, i milczeć coraz boleśniej. Obrastają natrętnym szeptem głębiny mieszkania, Krzesło, przy stole zaczęte, melodią kończy się we śnie. Z dnia na dzień więcej znaczy każde słowo codzienne, Mchem wieków obrośnięte, korci ukrytą pierwszyzną. Przykładam ucho do mebli — słyszę szumy tajemne: Skarżą się dęby, skarżą i płaczą za ojczyzną. ------ 70 ~ Wiersze Zbrodnia Poświęcam Marii Pawlikowskiej Mówili jej: lilia, Śpiewali: lilija, A to była nimfa, Biedna Ofelija. Chcesz, bym Nocą nazwał Ofeliję biedną? Mogę Nocą, Zorzą, Bo to wszystko jedno. Chcesz, żeby na stawie, Na liściu szerokim? Proszę, niech nią chwieje Zzieleniałym okiem. Chcesz - niech będzie muzą Ofelija miła, Bo to wszystko jedno, Jeśli wiosną była. Wietrzyk nad nią modry Jak obłoczek miodny, A o zmroku oddech Chłodnej zieli wodnej. Przyszła do mnie nocą, Siadła u wezgłowia: Zaszumiały bory, Ciemny wiater powiał. - 71 — Julian Tuwim W zawrót ją wkołysał Przepaścisty wiszar, Wołała, płakała, Nikt jej nie usłyszał. Ale po tej nocy, W poezyjne rano, W wierszu ją znalazłem Zasztyletowaną. Śliczna moja, wieczna, Sedno mego sedna, Pierwsza i konieczna, Ofelijo biedna! Dymi się kałuża Krwi jasnozielonej, Zwłoki zasłoniłem Weselnym welonem. Komu ja to śpiewam? Komu dzwony biją? Widmo przeraźliwe, Straszna Ofelijo! „Dzionek wiosenny" Kwiaty rosną z ziemi Poważnie, powoli. Tak się piąć, wyciągać, Sądzę, że to boli. - 72 - Wiersze Świegotają ptaki Zawzięcie, dotkliwie. Jak żądłami kłują. Cwierkiem rozpaczliwym. Na pastwisku krowa Nagle zaryczała, Patrzy zaświatowo I znieruchomiała. Jest w przyrodzie boleść Wzrastania i trwania. Tylko to szczęśliwe, Co się w niebyt skłania. Miłośnicy dumek, Szumek i sielanek! Męką się podźwignął Ten majowy ranek. Weźcie swe kochanki Na zielone łąki, Dręczcie chciwe usta, Męczcie piersi pąki! ------ 73 - Julian Tuwim Eksperyment Wiosno! Wyraźnie i dobitnie, Wyraźnie, dobitnie i ostro W noc twych narodzin o tobie myślę. Myślę zimno, spokojnie i ściśle: Oto Śnieg Topnieje. Oto Jest Cieplej. Oto kępami ziemi brunatnej Pulchnieje od głębi wzruszone Powiśle. Tają lody ostatnie, Ruszają wolne wody (Pięknie! choć pseudoklasycznie). I z zakrzepłej przyrody Wypływa nowy, młody Świat I kwitnie. Wyraźnie i dobitnie. I naj świadomiej, Jak fizjolog na preparacie, Tak ja Powyższymi słowy Obnażam nerwy polskiej mowy. (Nie inaczej na przykład Uprawiałbym anatomię). ------ 74 — Wierszę Tak właśnie spokojnie, Tak świadomie Kładę na szklanej płycie Wiosnę, Jak żabkę zieloną. Przecinam wzdłuż, Otwieram wszerz — I celnym lancetem W nerw. Drgnęła. Więc: życie. Różnica jest znikoma. Tyle tylko, Że zamiast anatoma Wzięliśmy poetę. O to mi właśnie chodzi, Wiosno, wiosno, żabko zielona! W noc twych narodzin Leżysz rozpięta na tym papierze, Piórem z wysoka w sedno twe mierzę. Zaraz uderzę. Jeszcze ostatnie spojrzenie Przymrużonego oka, Jeszcze ostatnie wahanie O włos------ I Cios W głąb Pospolitego słowa Drgnęło. Potopem słońca trysnęło, - 75 Julian Tuwim I w bezwstydnych gałęziach bzów („Bzów"!!!) Miota się zakochana, szalejąca głowa. I teraz nie wstydź się już słów — Powiedz o wiośnie: radosna, Powiedz o wiośnie: miłosna, Bo to już PRAWDA. Poeci! Oto jedyny sekret naszego rzemiosła: Wtargnąć wewnątrz! I wiosną stanie się nawet wiosna. Słuchajcie, jakie dziwy się dzieją! I jak ta wiosna, kiedy ją natnę, Tętni i śpiewa mi w każdym zmyśle: „Oto jest cieplej, śniegi topnieją, Oto kępami ziemi brunatnej Pulchnieje od głębi wzruszone Powiśle". Trawa Trawo, trawo do kolan! Podnieś mi się do czoła, Żeby myślom nie było Ani mnie, ani pola. Żebym ja się uzielil, Przekwiecił do rdzenia kości ------ 76 - Wiersze I już się nie oddzielił Słowami od twej świeżości. Abym tobie i sobie Jednym imieniem mówił: Albo obojgu — trawa, Albo obojgu — tuwim. Wiersz Gdy wiem, że wiersz powstanie, w klamrę nawiasu zamykam świat i przed nawiasem stawiam znak funkcji, czynnika. Wtedy zaczyna się działanie, dźwięczne i szybkie rozmyślanie, aż wiersz, jak zadanie algebraika, na czarnej tablicy wyraźnie wynika. Potem nawias otwieram, uwięzione wypuszczam żywioły, czarną tablicę z działań wycieram. ----- 77 ----- Julian Tuwim I wracam wesoły do domu ze szkoły i w domu z miłości umieram. Muza Aptekarzowa w papilotach, Różowa, duża, z zadartym nosem, Od rana śpiewa wysokim głosem Romans Moja tęsknota. Jej szlafrok w piórach, jej suczka kipi W kudłatej pianie białych kędziorów, Jej myśli — w łóżku króla tenorów, Gdy kawę z kożuchem chlipie. Srogi, wapienny żar nad rynsztokiem Kurzy się nisko płomieniem suchym, A ona — trele, wstążki i loki, A ona — ptaszek obłocznym puchem. Przeto i baba w piecu drożdżowa Puchnie i rośnie pachnącym ciastem. I pofrunęła aptekarzowa, Z Moją tęsknotą buja nad miastem. — Żółknący mężu, czaplo apteczna, Nosem dziobiąca recept łacinę! Nad niebiosami twego miasteczka Za pulchną Muzą, śpiewając, płynę. ------ 78 - Wiersze Wieś Smagły dzień, cygański maj, Pachnie mocno wiatrem i chlebem. Kraj brunatny, zorany kraj, Niebo zorzą spięte z czarnoglebem. O, nie wiosna — sama wieśń, Żyzność młoda co krok się iści. Literami wszedł czerwiec w wieś, Tkwi jak pestka twarda w mięsie wiśni. I gdy wzrok nabiega krwią Na wesołe wiśniowe wyjezdne, Łuna bije w wieczorny dzwon Na złocone noclegi, na gwiezdne. A tam — gwiazdy, zorze, dźwięk i śmiech W sen się zdzwonią, w jeden aniołpański, I wystrzelisz trzaskiem ognia ze strzech, Wiejski dniu, smagły maju cygański! Kuracja Serce bystre, serce spalinowe, Jak łomocą odmęty twoje! Biorę krople walerianowe, Ale już się nie uspokoję. - 79 — Julian Tuwim Bo i jakże się uspokoić W takim świecie, gdzie z każdą wiosną Nawet kwiaty, zamiast ukoić, Już tym straszą, że znowu rosną. Doktor pilnie przy sercu sapie, Słucha, jakie tam głębie płoną, I doradza hydroterapię; A ja mruczę: „Wodą święconą..." Wizyta Odwiedził mnie raz przykry gość, Wizyta była krótka, Doradzał coś, tłumaczył coś, Wystrychnął mnie na dudka. Na karcie było: Doktor Zet. Incognito się zjawił. W lansadach do pokoju wszedł I mętnie o czymś prawił. A jak się w gracji słodko wił! Jak wdzięcznie siedział boczkiem! Z rękawa prztyczkiem strącał pył I mrugał tłustym oczkiem. Słuchając go wiedziałem, że Nieczysta to afera; Że szelma jest, że głupio łże, Nabiera mnie, nabiera! ----- 80 Wiersze Ni w pięć, ni w dziewięć bzdury plótł, Cytował biegłych w Piśmie, Zamroczył bestia mnie i zwiódł, A niech go dunder świśnie! Gdy jął się płaszczyć, łasić, łotr, I w niebie mnie kołysać, Gdy wypił, szepcząc: „A la vótre!" Musiałem skrypt podpisać. I odtąd chodzę błędny, mdły, Krokami znad przepaści, I szczerzą do mnie żółte kły Ojcowie eklezjaści. W niedzielę do piskliwych dam, Chichocąc, wciąż się mizdrzę Lub w bilard z facetami gram I kupleciki gwiżdżę. Melonik mój, krawacik mój, Ubranko kuse, wcięte, Ach, wszystko, wszystko, jak ten strój, Na dudka wystrychnięte! Nie pomógł żal, nie pomógł post Ni modły przed ołtarzem. W pysk trzeba było gościa wprost, Jak Luter, kałamarzem! Uczyli mnie skutecznych sztuk Bodinus i Del Rio, - 81 - Julian Tuwim Więc było cisnąć go do nóg I stłamsić podłe ryjo! A teraz co? Ha, ha, hi, hi, Spacerkiem poprzez miasto, I w pustej piersi wieczność mdli, I patrzę wyłupiasto. Poprawiam, gwiżdżąc, krawat pstry W przepastnych szybach wystaw I szczerzy do mnie żółte kły Ponury egzorcysta. Listy miłosne Inkunabuły, papirusy, palimpsesty! Słowa runiczne! Etruskie słowa! Jak odcyfrować serca szyfr bolesny, Hieroglificzne już dzisiaj gesty? Jaki smutek! jaka żałoba! A pamiętam, jak słówko po słówku, Jak okrzyk po okrzyku, jak chwilkę po chwilce Wbijałem w marmur karty drgającą stalówką: Wiekopomnym moich cierpień rylcem. - 82 - Wiersze Złota polska jesień Korporanci na motocyklach Pędzą w sprawie patriotycznej, Uradzonej na konwentyklach Jednomyślnie i spontanicznie. Idę jesienią na ukos. Oburzeni oficerowie Domagają się interwencji I meldują w drodze służbowej Na audiencji u ekscelencji. Idę jesienią na ukos. Delegacja obywatelska Deklaruje znaczne ofiary, Reprezentant nauczycielstwa Do katedry wiezie sztandary. Idę jesienią na ukos. Proletariat zorganizował Wiec masowy za rewolucją, Idzie właśnie kadra szturmowa Z transparentem i rezolucją. Idę jesienią na ukos, Przepływam taflą przekroju, Cięciem lustrzanym rozcinam Nieziemską ojczyznę swoją. - 83 — Julian Tuwim Cel Szukałem tego w Paryżu, szukałem w Berlinie i Rzymie, A to za oknem było i miało polskie imię. Myślałem, że to potęga, świat nowy, nowe dzieje, A to ogródek wiejski, co się kwiatami śmieje. A to groszek pachnący, georginie i malwy, Wymalowane słońcem w proste, włościańskie barwy. Teraz kołysz się, kołysz, nierozumna głowo, Że w ogródku niebiesko i płowo, i różowo. Szukałem tego pogonią - niecierpliwie, proroczo, A to mi z paru grządek ukazało się oczom. Będę jeszcze w New Yorku, będę w Moskwie i Hadze, Da Bóg, to i o Tokio, to i o Tokio zawadzę. Apokalipsa Ciosami świateł ciemności rozciął Blask stutysięczny, nożowy zamach. I noc, podźgana elektrycznością, W oślepiających stanęła ranach. Zorzo zbrodnicza, tęczo pożarna, O, fajerwerku bożka Philipsa! Jakich objawień pali się barwna Amerykańska apokalipsa? ------ 84 - Wiersze Kto idzie? Bokser. W kułakach — ołów, Zęby na wierzchu: zbawiciel nowy. I chwali Pana wrzask apostołów Z krwawo rozdartych szczęk kwadratowych. Spostrzeżenia w wagonie sypialnym 1. W bezsenne, podróżne noce Korytarz sleepingu jest upiorny, Na mosiężnych klamkach dygoce Odblask potworny. 2. Chodzę wprost - wzdłuż - z biegiem. Potem z powrotem — naprzeciw — wbrew — Krokami odwróconego pędu. 3. Oto trzęsący się kanał obłędu, Rozpryskujący miedzianą krew. 4. Gdy wskoczy na ekspres i dęba stanie, Torpedą wylecę, Świecący spadnę w otchłanie. 5. Już teraz nawet fosforycznie świecę. Jest to: przygotowanie. 6. Dudni i wali coraz prędzej. Kiedy śpię w domu, Tak samo pędzę. 85 Julian Tuwim Burza (albo miłość) Zamknij pamięć, bo idzie burza, Wiatr firanki nadyma. Idzie burza, niebo się zachmurza I patrzy moimi oczyma. Zamknij oczy, żeby noc opadła Na burzliwe, na huczące dalekim gongiem. Wieją firanki jak widziadła. Zamknij okno. Rozpacz nadciąga. Między oknem i pamięcią — przeciągiem Ciemne myśli, jasne oczy — a przez ulicę Dumy szumne i żałobne chorągwie. Zamknij życie. Otwórz śmierć. Już błyskawice. ...Et arceo Odi profanum vulgus. Kościół czy kawiarnia, Republika czy kino, wiec szewców czy armia, Naród, gmina, rodzina, uczelnia, czytelnia — Wszystko chaos i zgroza, i pustka śmiertelna. I w tym hucznym stuleciu tyrańskiej wspólnoty, Śród głupich wielkorządców i tępej hołoty, Gdzie patos lwi rozdyma mrówczą krzątaninę, Gromadząc ludzkość w nudną, mieszczańską rodzinę, Gdzie pustego kościoła krzykliwi papieże ----- 86 - Wiersze Na gruzach Babilonu — babilońskie wieże Wznoszą pośród szwargotu wyszczekanych maszyn, A chciwa czerń szpieguje samotność serc naszych, W tym wieku rozjątrzonym, wydętym, okrutnym — Przechodzę, mijam, milczę: obcy, zimny, smutny. Wspomnienie Rzymu Gromowładyko Dzewsie! Czas uderzyć! Odezwij się! Widzisz ten dumny, kościelny tum? Ogniem i orłem wznieś się I krąż, praojcze, i szum! W krętym, górzystym Rzymie Czai się grzech starodawny. Lotem ogromnym na gwiaździstym niebie Imię swe napisz, gromodzierżawny! Dzewsie, ognisko kary, Tryśnij złotymi żądłami Błyskawicowych żmij! Zatrząsł się rzymski wikary. Zjaw się nad nami! Ogniu i orle, grzmij! 87 Julian Tuwim Zachód i Na horyzoncie Mosiężnym felczerskim talerzem W ziemię wcina się słońce dzwoniące, Barwą oliwną gorące, Świecące kuchennym moździerzem. Dzwońcie, metale, dzwońcie! Na horyzoncie W czerwonozorzu Blachy hucznego blasku łopocą, Głębie łbami w dzwony grzmocą, Kuźnia płomieni w morzu, Krwawisko gore w morzu, Płońcie, metale, płońcie! 2 — Zaganiaj do obory krwawomiedziane woły, Zwoź snopy złotochrzęste do pękatej stodoły, Zgarniaj garściami dukaty-czerwieńce, Rąb toporami bryły granitu na romby, Wbij w kipiące orkiestry ostrogłose trąby, Beczkom burgunda odbij dna, Niech po niebiańskich wybojach gna Faetonowy furgon chlastających barył, A ty jeszcze z wiatrem za nim puść Jarzębinowe wieńce dyskobolem! Jazda pieninami chmur, tatrami zórz, światła podolem! - 88 ~ Wiersze Żagwiącym pragniesz kaukazem? O, i kaukazem możesz! Patrz! nie dekalogami, ale całymi synajami ciska gorejący Mojżesz, Całe wisły i wołgi ciekłego kotłują rubinu, I gradobicie róż i spienione bałtyki bursztynu, A cegły z fabryk i z ulic bruk Wyrywa rewolta kolorów i form — I w gruzy tęczowe! i wali się bóg I strzępy sztandaru nabija na piorun. 3 Takiego nieba nie pamiętali najstarsi ludzie, Z takiego nieba religie nowe w stulecia płyną, Lud się biczuje, w zakony zbiera, krzycząc o cudzie, I wieki potem żyją tą jedną dziką godziną. Później jest mały kościółek wiejski z barwnym ołtarzem, I nabożeństwo odprawiający nie wie ksiądz pleban, Że tłum na klęczkach i śpiew błagalny, i tępe twarze: Że się to wszystko poczęło niegdyś z takiego nieba. I za lat tysiąc nie będzie wiedział ów papież nowy, Z gwardią pstrokatą na stupiętrowym siedzący tronie, Że to runęło z takiego nieba w wieczór lipcowy, Że niebo zgasło, niebo ucichło, a wiara płonie. - 89 - Julian Tuwim Ptaki Pan zamknął się w sypialni I śpiewa wysokościom, Pieje kogucie psalmy, Buduje ptasi kościół. Trzepoce pan, skrzydleje, Nurza się śpiewem w zorzy, A pani biedna mdleje I cucą ją doktorzy. Obudził się północą, Zahuczał kościelnym dzwonem, Że niebiosa łopocą Ptactwem nieprzeliczonem. Jak na pustyni, na łożu W świętej miotał się wojnie! Poduszki prując nożem, Uwolnię, krzyczał, uwolnię! I już mu w czaszkę wpina Krwawy grzebień zorzany Nadciągający kardynał: Brzask, kogut zarzezany. Stosy gwałtowne pali Pod fruwającym pierzem, A słońce w okno wali Skrzydlatym Ptakiem-Papieżem. - 90 Wiersze Opadła niebieska głębia Hymnem, szczęściem i puchem. Bezmiar się rozgołębia Ojcem, Synem i Duchem. Trudy majowe Trzeba kochać po majowemu, Jak najgłupiej i jak najprościej, Cierpieć, ginąć, nie wiedząc czemu, Nie dla ciebie, lecz dla miłości. Zaplątany w zabawę bzową, Musisz w gąszczu wikłać się rośnym I roztrącać węszącą głową Zgiełk i trzepot wesołej wiosny. Nocą długo kochać w ogrodzie, Potem spacer w mrok samotności, Wolno, smutnie, bo tak się chodzi Za pogrzebem swojej młodości. I tak krocząc za karawanem Umajonym szczęściem zielonem, Mruczeć głupstwa nieporównane, Głupstwa niczym niezastąpione. Julian Tuwim Lata siedemdziesiąte, lata osiemdziesiąte, Miedziorytowe lata! Prowincjo naszego wieku, wiosno ojców daleka, Przedmieście naszego świata! Anglicy z bokobrodami, rudzi, pokratkowani, New York — cichy jak Kraków. Ach! „piszą nam z Paryża..." Ach, już machina chyża Trwoży serca prostaków. Fantastyczna rycina: zmrok, bufiasta dziewczyna Z paluszkiem przy podbródku, Na ramieniu jej ptaszek, w marzeniu — młodzieniaszek, Tytuł: Godzina smutku. Tu straszny ludożerca misjonarza uśmierca, Tam — widok na Niagarę. I petitem w kąciku M.L. kwili w wierszyku, Że dawno stracił wiarę. Świecie rzewny i dawny! Kopersztychu zabawny! Jak tu śmiać się nam z wierszy tych? Wyblakły dagerotypie! I z nas się proch już sypie, I samiśmy już kopersztych. - 92 ~ Wiersze Wiosna chamów Dzień długo judził i dogrzewał, Podniecał, wzmagał moce tajne, Aż nocą wypuściły drzewa Nagłe dodatki nadzwyczajne. Wybuchła wiosna — wstrząsająco. Jak wojna. I do mieszkań z hukiem. A z mieszkań tłumem, armią grzmiącą, Radością w bruk i w niebo brukiem. Tak! brukiem, buntem w strop promienny, W dach świata rąbie szturm kanalii. I gromem armat stuwiosennych W niebiosa chamska wolność wali. Do prostego człowieka Gdy znów do murów klajstrem świeżym przylepiać zaczną obwieszczenia, gdy „do ludności", „do żołnierzy" na alarm czarny druk uderzy i byle drab, i byle szczeniak w odwieczne kłamstwo ich uwierzy, że trzeba iść i z armat walić, mordować, grabić, truć i palić; gdy zaczną na tysiączną modłę ojczyznę szarpać deklinacją - 93 - Julian Tuwim i łudzić kolorowym godłem, i judzić „historyczną racją" o piędzi, chwale i rubieży, o ojcach, dziadach i sztandarach, 0 bohaterach i ofiarach; gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin pobłogosławić twój karabin, bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba, że za ojczyznę — bić się trzeba; kiedy rozścierwi się, rozchami wrzask liter z pierwszych stron dzienników, a stado dzikich bab — kwiatami obrzucać zacznie „żołnierzyków". — — O, przyjacielu nieuczony, mój bliźni z tej czy innej ziemi! wiedz, że na trwogę biją w dzwony króle z panami brzuchatemi; wiedz, że to bujda, granda zwykła, gdy ci wołają: „Broń na ramię!", że im gdzieś nafta z ziemi sikła i obrodziła dolarami; Że coś im w bankach nie sztymuje, Że gdzieś zwęszyli kasy pełne Lub upatrzyły tłuste szuje Cło jakieś grubsze na bawełnę. Rżnij karabinem w bruk ulicy! Twoja jest krew, a ich jest nafta! 1 od stolicy do stolicy Zawołaj, broniąc swej krwawicy: „Bujać — to my, panowie szlachta!" - 94 Wiersze Mieszkańcy Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach Strasznie mieszkają straszni mieszczanie. Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach Zgroza zimowa, ciemne konanie. Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą, Że deszcz, że drogo, że to, że tamto. Trochę pochodzą, trochę posiedzą, I wszystko widmo. I wszystko fantom. Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie, Krawacik musną, klapy obciągną I godnym krokiem z mieszkań — na ziemię, Taką wiadomą, taką okrągłą. I oto idą, zapięci szczelnie, Patrzą na prawo, patrzą na lewo. A patrząc — widzą wszystko oddzielnie: Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo... Jak ciasto, biorą gazety w palce I żują, żują na papkę pulchną, Aż, papierowym wzdęte zakalcem, Wypchane głowy grubo im puchną. I znowu mówią, że Ford... że kino... Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna... Warstwami rośnie brednia potworna I w dżungli zdarzeń widmami płyną. 95 Julian Tuwim Głowę rozdętą i coraz cięższą Ku wieczorowi ślepo zwieszają. Pod łóżka włażą, złodzieja węszą, Łbem o nocniki chłodne trącając. I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki, Spodnie na tyłkach zacerowane, Własność wielebną, święte nabytki, Swoje, wyłączne, zapracowane. Potem się modlą: „...od nagłej śmierci... ...od wojny ...głodu ...odpoczywanie" I zasypiają z mordą na piersi W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie. Patriota Karczemny jestem człowiek, karczemny patriota, chmielny mój zamiar ziemski, pijana w życiu ochota. Gardłuje jeden z drugim za Polską mocarstwową, a tobie za imperium kąt w szynku, bujna głowo! Tobie naftowa lampka Indiami w butelkach płonie, nędzę ojczystą przetapiasz w stare, zamorskie kolonie. ------ 96 ~ Wiersze Diabła tam łopot sztandarów i bohaterskie dzieje! Śmiechem najtkliwszej miłości śmieję się w Polsce i chwieję. Jaka tam „harfa eolska"! Bas i dwie skrzypki w karczmie, i taka starczy mi Polska, rzępoląca jarmarcznie. Trafiłbym do niej słuchem spod tropikalnej palmy, na nic mi króle-duchy albo hrabiowskie psalmy. A niechże się miss Gdynia sto razy wyameryczy! Mnie — kozienicka świnia serdeczniej w rynku kwiczy. W Krościenku na odpuście urżnąłem się z furmanem: Persjo moja! Tartario! Colorado pijane! Och, wietrze za oknami, a tobie jaka troska? Brzęczy strunami deszczu straszliwa pieśń dziadowska. - 97 Julian Tuwim 7ATH2, Boyom O ciemnej szóstej W mroźny poranek Bębni w ulice Jazgot blaszanek. Huczy po bruku Wolno, daleko. W sinych blaszankach Bulgoce mleko. Konie parują, Ludzie się chwieją, Wozy skrzypiące Ciężko kuleją. O ciemnej szóstej W mroźny poranek W sen mój się wbłąkał Werbel blaszanek. W grubym kożuchu Drzemię na koźle, Chucham jak matka W sny moje mroźne. Żywot mój senny, Znieruchomiały, - 98 - Wiersze 1 Zalewa bełkot Mleczny i biały. Biały i ciepły Bulgot matczyny Tuli mnie w łonie Pod burką zimy. Już mnie poczęło, Już się zaczynam, Tchnieniem się błąkam We śnie matczynym. W mleku dalekim Echo kołysze, Dudnią furmanki Wciąż dalej, ciszej. Treść gorejąca Oczekiwanie Zażenowany swym anielstwem Udaję (dosyć źle) człowieka. I serce, aż nieludzko czerstwe, Zacinam w samotności. Czekam. Znam ewangelię i nieszczęście, Narodów tętent, szepty kobiet I starość słów, i snów poczęcie, I wina czad, i kwiat na grobie. I ducha znam, co bez wcielenia Na ziemi jest jak głoska głucha, I ciało — nie do pomyślenia Bez łaski i świętego ducha. Czekam. W przypływie i odpływie Kołysze się daleki poszum, I dzień po dniu, jak dziw po dziwie, Wybucha płaczem lub rozkoszą. -100 Wiersze Wybucha kwieciem, jak gałęzie, Odfruwa ptactwem gołębianem. Ach, moje życie, co to będzie? Ach, moje wiersze niespodziane! Teogonia W imię ojca i syna, z których się duch poczyna, Opowiadajmy dzieje. Ojciec chmurzyska ganiał, mroczne bydło poskramiał I kosmate zawieje. Ugory nocne orał, z czarniachami się porał, Karczował uroczyska. Straszny był, niewidomy — i gromy-niebołomy W otchłanie miotał z pyska. Przez moczary ciemności brnął w zawziętej pewności, Że praca niedaremna. Wył, huczał małowiele: miliard lat; aż w niedzielę Sfolgowała moc ciemna. Stary się spać zawalił, a już Młodzianek w dali Prześwitywał złotawie. Rumieńcem płonił wody, nazieleniał ogrody Ku onej przyszłej sprawie. Nazieleniał, rumienił, promieniał, blaskiem mienił, Jak to do dzisiaj czyni. Światłość ciepłą nasila — i fala się rozchyla, I wypływa bogini. 101----- Julian Tuwim W imię ojca i syna, z których się duch poczyna, Opowiedzieliśmy dzieje. Kwiat pachnie, słońce świeci, rodzice miłują dzieci I dziewczyna się śmieje. Przyglądając się gwiazdom Czy pamiętasz chaos młode, Mglisty zamiar niebieskawy, Bezdźwięk błogi, cel łaskawy, Gdy wypłynął duch na wodę? Gdy się lęgło, gdy się częło Wątłą mgiełką, pierwojądrem, Gdy się ciało słowa jęło Pierwszem ciepłem i okrągłem, Gdy westchnęło, przeznaczone, Nie wiedzące, że się ziści, Jaką przyszłość sobie wyśni Lekkomyślnie nieskończone. Czy pamiętasz, jak nas przejął Luby dreszczyk, domysł tajny, Przed stworzeniem, przed nadzieją, Przed rozkazem życiodajnym? Przed stworzeniem, przed nadzieją, Przed marzeniem o istnieniu, ------102- Wiersze Już miłosny, urodzajny, Zapowiedzią, Melodeją. Ach, i kiedyś - czy pamiętasz? — Niestworzonych, niewiadomych, Połączyło nas w odmętach W ruch tworzący, w rytm ruchomy. A już potem gwiazd miliardy, Światy, dzieje — błahe sprawy... Patrzę: teatr planetarny, Co przyjechał do Warszawy. Fantazja słowotwórcza O zieleni można nieskończenie. Powielając dźwiękiem jej znaczenie, Można kunsztem udatnych powieleń Tworzyć światu coraz nowszą zieleń. Nie dość słowo z widzenia znać. Trzeba Wiedzieć, jaka wydała je gleba, Jak zalęgło się, rosło, pęczniało, Nie — jak dźwięczy, ale jak dźwięczniało, Nie — jak brzmi, ale jakim nabrzmieniem Dojrzewało, zanim się imieniem, Czyli nazwą, wyrazem, rozpękło. W dziejach wzrostu słowa — jego piękno. Zieleń -103- Julian Tuwim Więc nie lepo-ż by nam zieleń ziemi Opowiedzieć słowiesy staremi! A poczniemy tę powieść — od spodu, Od pierwizny, od lęgu, od rodu, Od rdzennego zrodzenia, od jądra, Tam gdzie wnętrze, gdzie nutro, gdzie jątra, Od głębiny, gdzie szepnął w zawięzi Pierwszy dźwięczek zielonej gałęzi. Nie wydziwiaj i nie bierz mi za złe, Że w podsłowia tego świata wlazłem, Że się ziaren i źródeł dowiercam, Że pobożny jestem Słowowierca, Że po mojej ojczyźnie-polszczyźnie Z różdżką chodzę, wiedzący, gdzie bryźnie Strumień prawdy żywiący i żyzny Z mojej pięknej ojczyzny-polszczyzny. Jedni wiosną słuchają słowików, Innym — panny majowa przynęta, Dla mnie — dźwięczą słowicze dziewczęta W młodych pąkach liściastych słowników: Wieczna młodość w kwitnącej starzyźnie, Z wiosny w wiosnę i młodsza, i świeższa! Oto dom mój: cztery ściany wiersza W mojej pięknej ojczyźnie-polszczyźnie. Zjedźmy tedy w dzieciństwo tej mowy, Jako górnik zjeżdża w szyb węglowy I latarką rozświeda cmentarze Leśnych dziejów i drzewnych wydarzeń. Oto leży hercyńskie cesarstwo, - 104 - Wiersze A niepołomickie na nim warstwą, Na niepołomickim — białowieska Starodrzewna monarchia litewska; Oto moje inowłodzkie lasy, Gdy w nich jeszcze Centaur miał popasy, A nad nimi mateczna, pogańska Adantyda jodłowo-słowiańska; Oto miazga rozgromionej kniei: Herculanum dębowe, Pompei Nieprzebyte uroczyska ciemne, Tajne jary i puszcze podziemne, Jarogniewem niebiosów spalone, Siekierami błyskawic zwalone, W tysiącwiecznym ubite moździerzu W węgiel, który jest z ogniem w przymierzu, W skamieniały grobowiec przepastny, Tchnący chłodem zamogilnej astmy, W diamentowy lodowiec — w milczenie. Zjedźmy w głąb i obudźmy kamienie, Wyczarujmy zielenie. Bo górnik, Spraw umarłych wskrzesiciel, powtórnik, Mogił świadom i głosów przedwiecza, Wie, że leśna rzecz jest jak człowiecza, Że w jednakich głębokościach giną, Ponikami płyną, aż wypłyną I wyjawią prawdę człowiekowi ródłosłowin blaskiem i śródsłowin; I zaszumi rozruszony węgiel Lasem, polem, miodoborem, łęgiem, I wyszumi z siebie słońca snopy, 105- Julian Tuwim Mchy piętrowe, brodate potopy, I płaz wszelki posłucha rozkazu, I wyślizną się jaszczury z głazu, Wiatr się wyrwie i ptaki wyskrzydli, Jeż z jałowcem się równie naigli, Aż zwierz grubszy wyruszy: korzenie, Pnie, konary opuszczą więzienie I otrząsną się po długim znoju, Zielem strzelą — i do słowopoju. Wtedy źródło wzejdzie od korzeni W trzon pijących gałęzi-jeleni, I samica przebudzona, Mowa, Po swych pierwszych płodownikach wdowa, Na zielone wyjdzie rykowisko! I zakapie ze słowiska wyskok, I pociągnie od końców korzeni Krew-zielica, miód żywiczny ziemi, I — brzask w lesie, zaiskrzy się wszystko: Grekowisko, żmudzisko, sanskrzysko, Po zieleni pójdą echa bliźnie W mojej pięknej ojczyźnie-polszczyźnie. Zaziołali na głos bracia braci, Wszysdio krewni i powinowaci, I zaczęli się wabić, tokować, Imionami-echami mianować, Choć z oddali, to po dziadach z bliska, Zieleniący bujnego słowiska, Z prajednego szczepu, z pra-praiska. Do nurtowań, gruntowań się wzięli: Kto się pierwszy w cel zielisty wzięli, - 106 - Wiersze Kto z zielinek i pozielców wiela Wydrze ślad najdrzewiejszego ZIELA, Kto z ziołoci stawów i strumieni Zielorostek pierwszy wyzieleni, Kto z zielistków, ziółek i przyziółków ZIELA zerwie w podsłownym zaułku I w zieliszczu, w szumnej zielbie świata, Antenata znajdzie, Zielonata. Przyłączyły się do nich jaszczurki, Że tej samej są zielszczyzny córki, Że też zielskie — i że przecież one, Jak te inne zielki, są zielone! Lecz zielacy trawowici, iści, Zaszumieli - i większością liści Wiec uchwalił, że im praw nie przyzna, „Precz" szeleszcząc i „Ziel i zielszczyzna!" Zapłakały jaszczurki skulone, Powtarzając: przecież my zielone... Zapłakały, jak płaczki na tryźnie, W swojej pięknej ojczyźnie-zielszczyźnie. Przeszukali milion zieloności, Nie znaleźli ziela Zieloności, Bo on, kłaczek zieleniście mokry, Trwał nie w trawie i nie mchem się pokrył, I nie w liściach, nie w lesie, nie w grządce, Lecz w zielątce — w zielonawej łątce, Co w tym wierszu od początku fruwa, Śród słów krąży, łączy je, rozsnuwa, Siada na nich, na wylot przeziela, -107------ Julian Tuwim Dźwięki spaja, przeszczepia, rozdziela, I odleci — i znowu przyfruwa. Tak nad pracą ziołowieda czuwa Nakrapiana słońcem łątka trawna... Nie od dzisiaj. Z pradawien pradawna: Gdy się jeszcze zioło nie zieliło Ani zieła na ziemli nie było, Ani zołte ze żełtem przemiennie Wspólnym gełtas nie pluskało w Niemnie (A i dziś — wyjdź za Wilno, na pole, Na tym polu nie trawa, lecz zole, Nie zieleni się: żelti murawa, A żolynas: złotawa otawa), Jeszcze w Renie nie bulgnęło gulthem I nie było ni złotem, ni żółtem, Ani w skarbcach łotewskich zeltsem (Znaczy: złotem — a słychać: zielcem!), Jeszcze krętej wikliny zawijas Nie rozprężył się Prusom w żalias, Jeszcze Żmudzin, zanim słowo znalazł, Rdzy wiewiórczej nie nazywał żalas, Jeszcze zołki-bylice, przed złakiem, Słowiańszczyźnie żółciły się złatem, Jeszcze ZEL kroplą „i" się nie zrosił, Jeszcze żółcień o złocistość prosił, Jeszcze żołna (zielony dzięciołek, Chloropicus, pożółtek, od-ziołek) Ziutą żluną nad Wełtawą była, Jeszcze Chloe się nie zieleniła Ani trawy zielonawy porost -108- Wiersze Nie podszepnął Greczynowi: chloros — A już łątki-polotki złocone Ze słowami grywały w zielone, I przez myśli domyślne, przedśpiewne, Już ziołoród przeświecał niepewnie. Tak to było i tak się ziściło, Taką pieśnią się dozieleniło. I zielono, zielono w ojczyźnie, W mojej pięknej ojczyźnie-polszczyźnie! O' li świcie Dnieje. Noc na stopach rośnych się chwieje I w zawrocie gwiaździstej głowy Mdleje. Dnieje. Mrok się w wodzie jeziornej rozcieńcza, Świeżość z gaju mglistego młodzieńcza Wieje. Wdali Już się kresa czerwona pali, Porankowi krew do głowy wali. Kogut pieje. Szumek Na listeczkach stulonych zadrżał I na trawę się gładko ześliznął. 109----- Julian Tuwim Wielki Rumak Skrzydłami strzelił, zarżał I śnieżną pianą z pyska bryznął. Dar Powierzam ci różowość. Słyszysz, jaka jest świeża? Słowa ci nie dość? Więc — owoc: Brzask śród liści powierzam. Rododaktylos wplata Promienne palce w zieleń I pluska słoneczne jabłka Na błyskotliwą ziemię. Otrząsają się drzewa Dreszczem owej pieszczoty I gra, i dzwoni Dziewa Gradem różowozłotym. Uwierzyłeś w różowość? Już różowieje lazur. No widzisz — teraz się dziwisz, A ja wiedziałem od razu. ------110- Wiersze Mgła Ciemne, wilgotne węglowodany, Kto wy jesteście? Mglisty uczony, oczarowany, Błądzę po mieście. Za krepą deszczu krwiste neony W poranku bledną. Węglowodany czy elektrony, Wszystko wam jedno. Łażę i ziębnę, ziębnę i ziewam, Pszczelarz atomów, Kręcąc laseczką, głucho opiewam Wszechświaty domów. Wszystko mi jedno: atom czy eter Skondensowany. We mgle majaczą barwnym bukietem Odowęgliany. Dźwięki przewracam, nicuję barwy, Mędrzec zamglony. Jedno mi wszystko, moje miliardy I centryliony! Julian Tuwim Choinka Ziemio, ziemiątko, Nocą nad łóżkiem Świecisz i krążysz Różowym jabłuszkiem. Sny wyogromniały, Ziemio, zieminko, Wszechświat stał w pokoju Świąteczną choinką. Ziemio, ziemeczko, Dróżki gwiaździste Po gałązkach błyskały Mlekiem wieczystem. Trzaskały świeczki, Świerkowe świerszcze, Anioł zaniemówił Najpiękniejszym wierszem. Strzyżenie Ja nie pojadę, bo przed wyjazdem Trzeba się ostrzyc, A któż to widział, by przed zwierciadłem Zasiadł nieboszczyk? A któż to widział, żeby nieżywe Oczy otworzyć I patrzeć w żniwo młodości siwej Przy brzęku nożyc? -112- Wiersze Na szumnym polu kosy i kłosy, To co innego. A tu się sypią popiołem włosy Przerażonego. Z wierszy o państwie i Dogasa legendarna łuna Pożarów, kurzu, krwi i walk, Polsko, wskrzeszona od pioruna, Wezbranych chmur i wieszczych warg! Sztandary twoje, przesiąknięte Poezją i pokoleń krwią, W muzeach drzemią — i są święte; I dobrze jest, że święte są. Jak walka miała lata szkolne (I laury - jak liryczne bzy), Tak muszą mieć narody wolne Zadumy swoje, klechdy, mgły. I trzeba, żeby wargi drżały, Czytając smutny dziejów skrypt, I tylko bęcwał przemądrzały Nie drgnie w grobowym mroku krypt. 113 Julian Tuwim 2 Lecz nam w misterium przepowiedni Rosła o państwie każda wieść, Więc dziś wolności dzień powszedni Trudno zrozumieć nam i znieść. Od chorągwianych amarantów Żądamy cudów, niczym w Lourdes, I uskrzydlonych policjantów Wzywamy śród ulicznych burd. A on nie Konrad, on nie Gustaw, Ni Króla Ducha dalszy ciąg, Jemu wystarczy „Dziennik Ustaw", Najmistyczniejsza z polskich ksiąg. I żadnej w tym nie widzę racji, By rozanielił się nasz wiek: Żeby Anhellim był Zawadzki, A Wernyhorą wieszczym — Beck. 3 Wielki to mozół i tortura Być państwem wymodlonym przez Poetów, co maczali pióra W gorzkim inkauście krwi i łez. Być państwem, które ma w obiegu, Niczym walutę, echa słów Z tamtego, dalekiego brzegu Proroczych mgieł i mglistych snów. -----114- Wierszę Gdy „późny wnuk", co w duchy wierzy, Mistyczny rozwiązuje szyfr, Nieubłagani buchalterzy Przychodzą z kolumnami cyfr. I jeśli bilans się nie zgadza, Gdy trzeba znów podatków, ceł, Do sumień apeluje władza Słownictwem romantycznych dzieł. Temporis acti laudatorzy! Lub wy, dla których dziś - to cud! Nie było „lepiej", nie jest „gorzej", Draństw nie przybyło ani cnót. Nie było „gorzej", nie jest „lepiej", Zawsze potrzebny glebie gnój. Obok widzących byli ślepi, A przy szlachetnych — kilka szuj. I już ludzkości pierwocina Wyodrębniła każdy dział: Już Abel brata miał Kaina, A Kain brata Abla miał. Przy czym ów Abel był schóngeistem, Niewartym, by go nosił glob, A Kain zerwał z tym mazgaj stwem I dowiódł, że jest... „byczy chłop". 115 Julian Tuwim 5 Karności ucz, urabiaj, mustruj, Zarządzaj, sądź i skazuj! Wiem: Tak każe racja stanu, ustrój; Lepszy czy gorszy — mniejsza z tern. W każdym jest śmieszność, grzech i zgroza, I groteskowej mocy gest. Szubienicznego splot powroza Gordyjskim jego węzłem jest. A sprawiedliwy niech nie wini Mocy o przemoc. Tak ma być. Sprawiedliwemu - na pustyni Do gwiazd o sprawiedliwość wyć! W państwowy Samotników sztandar Noc go otuli. Będzie sam. Chociaż... kto wie?... czasami żandarm Służbowo zajrzy nawet tam. 6 Rozumiem wszystko: rząd, policję, Podatki, wojsko, budżet, sąd, Więzienia, karne ekspedycje I LOPP, i gospodarczy front. Rozumiem rygor, dryl wojskowy, I P.K.U. i P.K.O. I sejm, i rozmach mocarstwowy, I innych konieczności sto. ------116- Wiersze Ani się dziś nie bałamucę Humanitarnym „och" i „ach"! Jak rząd — to rząd. W rządzenia sztuce Chirurgiem trzeba być i — ciach! Jedno pytanie tylko — szorstkie, Lecz zasadnicze: czemu w tej Potężnej firmie, w przedsiębiorstwie Ma Duch, Ideał wodzić rej? 7 Gdzie on? I w co się ucieleśni? Już państwo jest i dzielny rząd; Urasta siła; głuchną pieśni Cmentarnych, żałobniczych świąt. Tężeje rześka młodzież w sporcie, I B.G.K. ma groźny gmach, Ruch coraz większy w gdyńskim porcie I większa moc w marsowych brwiach. Niech jeszcze zgłuchnie głodnych skowyt, Niech państwo wszystkim pracę da, A duch się wcieli. W co? W dobrobyt? W rekrutów? w Gdynię? w B.G.K.? W potęgę! A potęga nasza To co? To — Duch!... I właśnie ta Kołowacizna mnie przestrasza: Mieszanie duchów z B.G.K. 117 Julian Tuwim 8 Nastanie wreszcie ten dobrobyt, Siedem tysięcy tłustych lat, Po uszy będzie pracy, robót, Eksportem zawalimy świat. Pobudujemy domy, szkoły, Szpitale i drapacze chmur, Stadiony, banki i kościoły, Teatry i tysiące biur. Nastanie szczęście: radość, sytość I Luna-Park — powszechny raj, Potęga, nadmiar i obfitość, I wszystko hiper - super - naj... I gdy w gorączce i pośpiechu Zaczniemy sięgać szczytów, gwiazd, Będą pokładać się ze śmiechu Biesy w podziemiach grzesznych miast. 9 Panie Ministrze Spraw Wewnętrznych! Dla słowa żywiąc kult i cześć, Pozwalam sobie w strofach dźwięcznych, Interpelację pewną wnieść. Otóż: czy Panu Ministrowi Wiadomo, że od wielu lat Ferajna durniów i szumowin Fałszywe słowa puszcza w świat? -118------ Wiersze Czy Pan Minister nie uważa, Że zbrodnia ta, powszechna już, Na wielkie straty skarb naraża, Skarb (mówiąc szeptem) ludzkich dusz? I co zamierza Pan Minister Uczynić, żeby szajka kpów Przestała raz uprawiać system Jawnego podrabiania słów? 10 To jest anarchia! To defetyzm! Podważa narodowy byt! Hotentot! Cygan! Metek! Metys! Pięknoduch! Pacyfista! Żyd! Jehanna wyskoczyła z kina, Pieńkower sika wodą z łba, Jan Narodmowy z Rembielina Z drużyną korporantów gna. Pieni się Szczapa, Adolf skrzeczy, Wieniawa grzmi, jak armat sto: „Au fond nie widzisz jednej rzeczy! Bardzo przepraszam! A to co?" I konkurując znów z Rypinem, Warszawa w taki wpadła szał, Jak gdybym znowu karabinem O bruk uliczny wyrżnąć chciał. -119- Julian Tuwim 11 „Au fond"... To twoje słówko częste Bardzo nam przyda się. „Au fond" Znaczenie właśnie ma i sens ten, Który mi głupcy spaczyć chcą. Au fond — to tam, gdzie rdzeń i sedno; Gdzie sprawy grunt i spód; to coś, Co samo przez się jest i jedno; Idea, przechodząca wskroś. Au fond - bez miejsca jest i czasu, A ma pierwotną siłę swą: Sumienie rzeczy, co z nakazu Dna duszy płynie. Więc - au fond Jest w rządach, władzach i urzędach, I w tych, co światem rządzić chcą, Dogłębne zło, wyrosłe w błędach - I ja to widzę: tam, au fond. 12 Przez dzieje życia, jak melodia, jak eter, jak błękitny prąd, Drga poetycka teologia, Istnienia sprawująca rząd. Ona: podziemna i nadniebna, Ona: będąca w i śród, Radosna, niecierpliwa, gniewna, Rządczyni nietutejszych cnót. ------ 120 Wiersze Nieustający piorun bytu, Fontanny niewidzialnej pył (Rorate coeli!), dreszcz błękitu W drutach i żyłach ziemskich sił. I przeto, czcząc daleki ogień, Ojczyzny naszej lotny ląd, My — z wysokości Teologii Piorunujemy ziemski rząd. Z wierszy ocalałych Aprobata Trzęsienie róż! I nic innego. I nie inaczej - tylko właśnie: Trzęsienie róż! I w różach niebo! A niech to jasny piorun trzaśnie! Poezjo! Matko! Któż by skłamał, Kiedy cię woła? I już łoskot! To szklany pręt nad głową złamał Różany czarnoksiężnik Bosko. Z rozpaczy? Nie wiem. Może, może... Lecz gdy trzasnęło i zabłysło, Trzęsieniem róż przyznałeś, Boże, Najświętszą rację mym zamysłom. - 122- Wiersze Dumy Cmentarzyk wiejski, trawą zarosły, Spleśniałe krzyże, utkwione chromo. Cmentarzyk wiejski, cichy i prosty. Taki jak zawsze i jak wiadomo. Utkwiony chromo, mogiły liczę, Żałobny głupiec, trwam nieruchomo. Ptak pogwizduje, ptak cmentarniczek, Taki jak zawsze i jak wiadomo. Dumam i dumam; wracam do domu, Błogo tonący w głębi letejskiej. Z ptakiem opiewam cmentarzyk wiejski: Ja, ten co zawsze i jak wiadomo. Szczęście Ka^imier^e Iłiakowic^ównie Ukąszonemu w serce najłaskawszym żądłem: Szczęściem — posłuchaj, jakim: prawdziwem! prawdziwem! Więc: legendą na co dzień, więc poezji dziwem, Tak pewnym jak kalendarz, a jak tętno ciągłym; Dalej: owocem światła, po ziemsku okrągłym, Wypełniającym żywot, jak płód miłościwy, A jeszcze dodaj uśmiech, ukryty a tkliwy, Z jakim absurd istnienia chłonę ciałem żądnym — 123 Julian Tuwim Więc cóż ukąszonemu pocałunkiem bożym Więcej szczęścia przysporzy, dalszą dal otworzy, Gdy już wszystko wymodlił i we wszystkim wytrwał? Gwiazdy? Co dzień w nich brodzi jak w wysokim śniegu. Spokój? Jest czas na spokój w wieczystym noclegu. Więc co? Modlitwa. O co? Nie wiem. Lecz modlitwa. Piosenka umarłego Dusza z ciała wyleciała, Na zielonej łące stała. Ja pobiegłem, patrzę na nią: Nie wiedziałem, żeś ty anioł. A tyś anioł jak z obrazka, Nad twą głową wieńcem łaska, Szklane oczy, lniane włosy, Suplikacje wniebogłosy. Powróć ze mną do miasteczka, Pobekując jak owieczka, Podaj rączkę, białoruna, Niech nie mówią, żem ja umarł. U trumniarza na wystawie W srebrnym gaju cię postawię, Na drewnianej, twardej łączce, Z papierową lilią w rączce. -124- Wiersze Staną gapie za szybami, A ty ruszaj skrzydełkami, A ty stukaj sztywną nóżką, Zatracona moja duszko! Burza i bzy Burza chrabąszczów w błyszczących bzach! Kto wylągł chrabąszcze? Burza. Piorun, jak sztylet zaryty w piach, Stygnie i syczy: „Użas!" Ktoś widać niebu ogień chciał skraść, Lecz, oślepiony srebrzyście, Prądem rażoną otworzył garść I rtęcią opryskał liście. Gawęda rymowana o ojcu i synu, o dwóch miastach i starej piosence W mieście Łodzi, czterdzieści lat temu, Pewien ojciec synkowi małemu Miasto Paryż rysował na stole. Najpierw rzeki szerokie półkole Na serwecie paznokciem zataczał, Wyżej, krążkiem, Etoile naznaczał I w bok kreskę. Tą kreską się szło - 125 - Julian Tuwim Na róg rue Tilsitt i avenue Carnot. Tutaj mieszkał. Stąd spacer zaczynał. I prowadził wpatrzonego syna Przez wybrzeża, bulwary i place, Pokazywał kościoły, pałace, Tu Notre-Dame, tu Concorde, Invalides, Tu Montmartre... Ale czas do spoczynku, Więc na rogu Carnot i Tilsitt Zatrzymywał się. Dosyć. Spać, synku. Ojciec kładzie na Paryżu rękę I, palcami bębniąc, po nim chodzi. Chodząc, śpiewa pewną starą piosenkę, Którą przywiózł z Paryża do Łodzi. Syn zasypia. Po obrusie sen się wije, W obcych słowach plącze się i rwie: „Allons enfants de la patrie, Le jour de gloire est arrive..." Słońce lampy naftowej w Sekwanie Złotym słupem uderzyło w dno... Tutaj będziesz na mnie czekał, kochanie, Tu, na rogu Tilsitt i Carnot... Tak zestarzał się ojciec, dumając, Pośpiewując, „Figaro" czytając, Zajadając pieczone kasztany Na obrusie z półkolem Sekwany, Jakby czekał na wizytę wróżki, Co na skrzydłach zaniesie go w dal, Z miasta Łodzi, z Alei Kościuszki, Na Tilsitt i Carnot, przy Etoile. - 126 - Wiersze A syn stał się poetą, gdy podrósł, Coraz częściej w niebo wznosił oczy, Aż na łódzki, czarodziejski obrus Siadł jak w bajce i na Paryż zeskoczył. I od razu — za łódzkim staruszkiem — W kręty ulic labirynt, jak w mit... Wtedy w Łodzi, na Alei Kościuszki, Ojciec był przy Carnot i Tilsitt... W mieście Łodzi, pod majowym niebem, Pewien syn szedł za ojca pogrzebem... Jak Komandor kamienny, jak pomnik, Kroczył hardy, rozpaczliwie przytomny; W blaskach sławy, koniaku i słońca Syn do domu odprowadzał ojca... Lecz i pieśń szaleńcowi potrzebna, Żeby godnie Rodzica pożegnał! Więc z uśmiechem, w radosnej żałobie, Syn zaczyna głucho nucić w sobie: O dzieciństwie, którym dotąd żyje, 0 tęsknocie, co go w przeszłość zwie, 1 wspomina syn, i milcząc wyje: „Allons, enfants de la patrie, Le jour de gloire est arrive..." Jeśli zgrzeszył przeciw ojcu i Bogu, Jeśli to świętokradztwo i wstyd, To wybaczcie mu — bo to było znowu Nad tą starą serwetą, na rogu Avenue Carnot i Tilsitt. ------127- Julian Tuwim Szkoda ojcze, mój przyszły sąsiedzie, Że już nigdy do Paryża nie przyjedziesz... Ale syn do polskiej Łodzi wróci - I z Alei Kościuszki, co dziś zwie się „Hermann Goeringstrasse" — syn przyniesie Wieść na grób — i Marsyliankę zanuci. Prośba o pustynię Już ja z ziemi nieba nie widzę, Już i gwiazdy na mnie nie wejrzą, Sprawiedliwy! wydaj mi wizę Na pustynię najpustynniejszą. Żebym bez trwogi i pogardy, Ale z nadzieją i miłością Mógł wznieść oczy w bezmiar rozwarły: Wieczną prawdą świecący kościół. Żeby nocą usiedli przy mnie Nowi bracia moi — szakale, I zwierzęco dysząc na zimnie Ciepło do mnie pomrukiwali. A ja z bladym nad głową krążkiem, Najszczęśliwszy w świecie uchodźca, Zapomnianą otworzę książkę, Gdzie Syn skonał dla prawdy Ojca. 128 Wiersze Pod tą czystą nocą ogromną W ludzkie strony zawyją żalem, Zrozumieją — i nie zapomną Moi nowi bracia, szakale. Wzniosą oczy, nowe i inne, W moje spojrzą wiernie i ufnie. I z tej czystej nocy pustynnej Gwiazda spadnie — i nie wybuchnie. Lekcja Ucz się, dziecko, polskiej mowy: To przed domem — to są groby, Małe groby, wielki cmentarz... Taki jest twój elementarz. Ustawiły się w szeregu Czarne krzyże w brudnym śniegu, Na Warszawie mrok żałoby, Ucz się pięknej polskiej mowy. Tańczy wicher ze śnieżycą, Tańczy upiór z upiorzycą, Piszczą małe upiorzęta... Zapamiętasz? Zapamiętam. W nocy przez sen gniewnie krzyczysz, Straszne ptaki w niebie liczysz, Rano — w ziemi rozoranej Szukasz piąstki oderwanej. -129- Julian Tuwim Ucz się gruzów, ruin ucz się, Z upiorami siądź przy uczcie, W świat potężny, w świat plugawy Pieśń warszawskich dzieci zawyj! Z wierszy o Małgorzatce ...Zagórami, %a lasami Tańcowała Małgor^atka ^ Cyganami. Przyszedł ojciec, prsys^ia matka: - Chod^ do domu, chod^ do domu, Małgoręątka! — Ja nie pójdę, idźcie sami, Wok tańcę/ć, wolą tańczyć % Cyganami. 1 „Za górami" to co? „Za lasami" to jak? Że to góry, myślicie, że lasy? Za górami — to dzwon, Zaśpiew pieśni i ton — Zaraz zagra zagóramizalasami, Hołubcami, podkutymi obcasami W ziemię wyrżnie step-topot żelazny. „Tańcowała" to co? Tańcowała, no tak... Ale tańce cygańcami gędą, Wywijała od Tater, od Beskid, ku Węgrom, Zapadała w ramiona tańcującym łazęgom, Przefruwała cyganiącym od siebie do siebie, Gwiazdowała ogniem oczu po łące, po niebie, ------130- Wiersze Za morawą, za madziarą tańcowała Małgorzatka gorejąca, zagorzała. Trawą-łęgiem węgrowała kołokręgiem Po murawach, po dolinach gnała cięgiem, Cięgiem-kołem, góra-dołem, za górami, Za lasami Morawianka z Cyganami. Wichrowały gwiazdy w głowie i gorzałka, Aż huknęła, ogłosiła Małgorzatka: „ja w góry ja od gór na hory na wierhy hornym jarem w czarny bór a z boru ja na czehry na czehry na uhry na hongry na huzary na wichry na wędry na żebry na hungary — na wędry na udry na hory na hongrowiany a ganiaj go d'ogniago naj śmiga da na cygany! Na bałgary w bałkany w istambuł w pustynie w araby w mazuwary da na hindackie stepynie ste-pynie stepia-ny pastare istukany -131- Julian Tuwim na gangi na gandziary gań d'ganiaj go na cygany! step-zastep step-topot step-potop kopytary top stepem top trawami trawy kopcem za mazuwary!" 3 Pracowała najpierw w KIP'ie W Katowicach, Niezbyt długo była w KIP'ie W Katowicach; Zamiast kwity KIP'u Rejestrować w biurze „...Zakwitały pęki białych róż" W rejestratorze I na ulicach, I na księżycach — Wszędzie róże, W całych na świecie Katowicach. W KIP'ie robiono takie rzeczy: L. Dz. 2813/BP/36 Katowice dnia w związku z powołując się na z wys. poważ. i pieczęć. -----132- Wiersze Albo takie w KIP'ie mieli troski: L. Dz. 4702/MK/77-a Katowice dnia w odpowiedzi na mamy zaszczyt za------ Nacz. Wydz. (-)ścikowski. I dlatego: wielki był KIP ważny był KIP "——i -/*—- groźny był KIP dom — blok nikiel i szkło dom - blok 99 lustrzanych szyb - a było - STO! Lecz pewnego dnia (Katowice dnia, jerum, jerum! Katowice dnia — i bez numeru!!!) miała zaszczyt za — śpiewać nagle przed dygnitarzem: „Siedziała na lipie, pracowała w KIP'ie" i w szybę KIP'u kałamarzem! I więcej nic. Wyrzucona za (—) Nacz. Wydz. -/ii" Julian Tuwim Taki jest początek opowieści 0 Indyjskim Jarmarku, Który się odbył w mieście... w mieście: Cieszynie, Kieżmarku, Bagdadzie, Nowym Targu, W Rzymie, Jerusalimie, Pod Bieszczadem, gdzie nie Bieszczad, nie Beskid, Ale polski Hindukusz niebieski, W onej Persji, gwiazdami dzierganej, Gdzie Śpiewanie i gdzie Cygany, 1 gdzie Ona — zamaszysta, kraciasta, kwiaciasta — Cyganeczka, naczynie żądz, Idzie szybko ulicami pstrokatego miasta, Papirosku, papirosku ćmiąc... 5 „Czego ty u Cyganów szukasz? le ci to w domu? Kocha się w tobie dependent, pan Łukasz, I pan Jan z PKO, I pan Paweł, perukarz, A ojciec w rynku ma sklep z galanterią, A matka z domu Rożniecka, A wuj Rożniecki był uczestnikiem, A stryj Kościński jest kanonikiem, A uczyłam cię przecież od dziecka: Dajże ty pokój tym breweriom, Życie trzeba brać na serio, Wuj uczestnik przewróci się w grobie, -----134- Wiersze Stryj kanonik pozbawi cię spadku! Zmiłuj się, przestań, zaszkodzisz sobie! Chodź do domu, chodź do domu, Małgorzatko!" 6 Pijanemu targ, pijanemu jarmark, Kaszkiecik na bakier, a biczysko kamrat, Jak z bicza wystrzeli, to jak z piąci armat. Targ na rynku, W rynku szynk, A w tym szynku Ciosek dzyng, A w tym szynku dymno, piwno, Nic nie mówił, tylko kiwnął. Znaczy: śpyrt. Szklanka, dwie, Tylko kiwnąć, Żyd już wie. Na czterdziestkę toby mrugnął, Ale co czterdziestka? G... Dzisiaj - śpyrt. Zagryzł trzecią korniszonem. Zamknął oczy. Czeka. Już. Już mu gra, już pnie się wzgórz Ulubione, upragnione. Ciągnie z brzucha aż po kark I w gorących wzbiera wargach I: „Pi-ja-nemu targ, Pijanemu jarmark!" Aż po oczy wypuczone, -135- Julian Tuwim Aż po czub! A w czubie — fyrt! Niesie szumne i spiętrzone... Znaczy: śpyrt. 7 A ten jej tancerz, Dżuli imieniem, Twardy w ramionach, pierś — łuk, Kamienie, kamienie, o-oj kamienie, Kamienie, kamienie na szosie tłukł. Patrzy dziewczyna: wrząca smołą czupryna, Oczy — arabia, tors — brąz, pot z torsu miedzią spływa, oczy — arabia, smolista oliwa, a każdy cios — wstrząs, a każdy cios: tors — brąz. „Cygan, Cygan, gdzieś ty bywał? Ze mną tańcował, ze mną śpiwał. Czegoś uciekł? Kamienie tłuczesz. Widzisz? Ręka. Włosy nią uczesz, Uczesz włosy żywym grzebieniem, Żebyś był ładny — i chodź w pląs! Kamienie, kamienie, o-oj kamienie, Kamienie, kamienie, tors-brąz! A na mnie — dotknij — tylko ta kiecka, -136- Wierszę Cieniuśka - czujesz - nie!!! grzech! A moja mama z domu Rożniecka, A ojciec" — prysła, i w śmiech, w śmiech! Kamienie, kamienie, o-oj kamienie, A w lesie mięciutki mech... mech... I zerwała kłos jęczmienia wąsaty, Niedaleko stanęła — o kłos, I łaskoce go kłosem włochatym, Kłośnym włosem łaskoce mu nos... „Cygan, Cygan, gdzie masz wąs?" I chichoce chutliwie, tkliwie, Aż — rozbłysło pełganiem w hebanowej oliwie I pod brązem wystąpił — pąs, Ale jeszcze wali uporczywie: Tors — brąz, tors — brąz, A ta bliżej, bliżej, o włos, Coraz chytrzej, coraz urodziwiej... Wiesz, jak pachną w upał pokrzywy? Tak pachniała. I jeszcze mlekiem gorącym, I macierzanką, gdy nieomal Ogniem liliowym pełga, palona Przedpiorunowym słońcem. I nie myrrhą, ambrą i nardem, Ale łożem żarkim i twardym Z tłuczonego kamienia, I nie górnym cedrem libańskim, Ale sinym dymem cygańskim, Pachnącym jak sama ziemia. -137- Julian Tuwim 8 Popatrzyła. Uśmiechnęła się. „Daj się sztachnąć"... Zaciągnęła się. Dymek mu puściła w twarz: „Cygan, Cygan, co mi dasz?" Inni, o! nie żałowaliby, Jak nic pięćset złotych daliby. W Katowicach jeden szwab To mi tysiąc na stół kładł. Nawet ładny, nawet młody, Ja w cukierni jadłam lody: Malinowe, ananasowe (Bo ja lubię owocowe). On podchodzi, grzecznie wita się, Ja go nie znam, a on pyta się: „Ist der Platz - powiada - frei?" (Jeszcze raz się sztachnąć daj). Zaciągnęła się. Uśmiechnęła się. Jak kot w miękki kłąb zwinęła się. Mówię: frei. Bo czemu nie? Siadł i zaczął kusić mnie. Że on dobry, że ożeni się, Że on stały, nie odmieni się, Że on w banku krocie ma I w Cieszynie ciocię ma. ------138- Wiersze A ta ciocia... No, jednym słowem Dwie pięćsetki seledynowe Kładł mi na stół, żebym w holu Dziś czekała w „Metropolii". Ja go słucham, bo on miły, A mnie lody się roztopiły: Malinowe, ananasowe (Bo ja lubię owocowe). Roztopiły się w mleczko chłodne, Seledynowo-złoto-miodne Z pasemkami różowymi Mali-mali-malinowytni. Czasem tak na niebie bywa. Kiedy obłok w obłok wpływa: Różowieniu, malinowy W złoty, złoty, ananasowy... Uśmiechnęła się. Popatrzyła. Spał jak ciemna w polu mogiła. Wstała, śliczna i nieszczęśliwa, Idzie ścieżką i chabry zrywa. Idzie — naga i sprawiedliwa. Pamiętajcie: SPRAWIEDLIWA. Z wierszy nowych i rękopisów ¦ Matka i Jest na łódzkim cmentarzu, Na cmentarzu żydowskim, Grób polski mojej matki, Mojej matki żydowskiej. Grób mojej Matki Polki, Mojej Matki Żydówki, Znad Wisły ją przywiozłem Na brzeg fabrycznej Łódki. Głaz mogiłę przywalił, A na głazie pobladłym Trochę liści wawrzynu, Które z brzozy opadły. A gdy wietrzyk słoneczny Igra z nimi złociście, W Polonię, w Komandorię Układają się liście. 140- Wiersze 2 Zastrzelił ją faszysta, Kiedy myślała o mnie. Zastrzelił ją faszysta, Kiedy tęskniła do mnie. Nabił - zabił tęsknotę, Znowu zaczął nabijać, Żeby potem... — lecz potem Nie było już co zabijać. Przestrzelił świat matczyny: Dwie pieszczotliwe zgłoski, Trupa z okna wyrzucił Na święty bruk otwocki. Zapamiętaj, córeczko! Przypomnij, późny wnuku! Wypełniło się słowo: „Ideał sięgnął bruku". Zabrałem ją z pola chwały, Oddałem ziemi-macierzy... Lecz trup mojego imienia Do dziś tam jeszcze leży. -----141- Julian Tuwim Ab urbe condita Zaraz nazajutrz, tj.: Dnia Osiemnastego Stycznia roku Tysiąc Dziewięćset Czterdziestego Piątego, Kiedy skwierczące miasto Dogorywało, jak ofiarna jałowica na religijnym stosie I tylko drgawkami kończyn świadczyło o życiu, Które było śmiercią, I dyszało, konając, czadem spalenizny, Jak sierść całopalnego zwierzęcia; I kiedy po drabinach dymu Już się w niebiosa wspinała Warszawa, Aby dalekim prapokoleniom Na wysokościach Zaświecić kiedyś mitem astralnym, Ognistą legendą, A tutaj zostać wygasłym kraterem, Kraterem wulkanu do dna wykrwawionym - Dnia Osiemnastego Stycznia roku Tysiąc Dziewięćset Czterdziestego Piątego, Na rogu Ruin i Kresu, Na rogu Gruzów i Śmierci, Na rogu Zwalisk i Zgrozy, Na rogu Marszałkowskiej i Jerozolimskiej, Co padły sobie w płonące objęcia, Żegnając się na zawsze, całując płomiennie — Zjawiła się pękata warszawska babina, Nieśmiertelna paniusia z chusteczką na głowie, Postawiła, dnem do góry, skrzynkę na ruinach, Podparła ją- meteorem: jakimś szczątkiem Miasta, -----142- Wiersze I zawołała nieśmiertelnym tonem: „Do chierbaty, do chierbaty, Do świeżego ciasta!" Nie widziałem jej, ale widzę: Łzy się toczą Z jej — mimo wszystko - uśmiechniętych oczu. Mogła się zjawić Niobą-Żałobą, Furią wieszczącą, panią Hiobową, Rachelą, dzieci swoje płaczącą — I też by jej uwierzono. Mogła przyfrunąć wiedźmą na miede Czy upiorzycą w krwawiącym świetie Dnia zgliszczowego — I też by jej uwierzono. Mogła - bajeczna Wielka Piotrzyca - W patos jambiczny zestroić słowa, Że nowy wstanie gród z rumowisk „Na złość dufnemu sąsiadowi" — I też by była prawdziwa... Mogła stanąć na skrzynce wzniosłym monumentem, Upozować się pięknie i zadeklamować: „Per me se va nella citta dolente" — I nikt by się nie zdziwił. Ach, mogła wreszcie, Klio nie Klio, Liwiusz w spódnicy, - 143 - Julian Tuwim Siąść na kamieniach wymarłej stolicy I byle gwoździem na byle cegle Wyskrobać tytuł: „Od założenia miasta"------ Ale ona —inaczej: „Do chierbaty, do chierbaty, Do świeżego ciasta!" Założycielko! Pionierko! Muzo! Dziś - stuk i łomot w całej Warszawie Ku twojej sławie! Dziś każdy murarz każdą nową cegłą Pomnik twój wznosi! I cała Polska — paniusiu! paniusiu! — Wieczność twą głosi. Woła gdyński port — sława! Wołają warsztaty łódzkie — sława! Śląskie kopalnie i huty — sława! Wrocław — miasto wojewódzkie — sława! sława! Szczecin — miasto wojewódzkie — sława! sława! Sława królowej w koronie ruin, Której na imię po prostu: Warszawa! - 144- Wiersze Spotkanie w roku 1952 „Pamiętam twego dziada, kościstego stracha, Z ojca - mówili — cepa, a matki drabiny. Bezzębny, zawsze głodny, wiecznie w szmatach, łachach, Zesypywał w papierki chleba okruszyny. Tak zgłupiał z niedojadu, do reszty zeszmaciał... A gdy dosiadał oklep chudego konika I bosymi stopami aż ziemi dotykał, Wyglądał jak Don Kichot w prasłowiańskich gaciach. Pamiętam twego ojca, jak na swej pół-mordze Siał, zbierał — dla sześciorga (nie wróbli, lecz ludzi). Wybacz: ciemny był chłopek. Wzdychał, plótł, marudził I jak dziadek zdziwaczał w rodzimej katordze. A gdy sobie uroił Legionerski Upiór Śladem Chrobrego ruszyć na „szlaki dziejowe", Westchnął tatulo, poplótł, u Berka się upił I poszedł „bronić Polski" ... Wiesz gdzie? Pod Kijowem. Wrócił ślepy. A lat miał niespełna trzydzieści... Jeszcze was troje spłodził z twą sczerniałą matką: Janka, krzywą Tereskę — i ciebie, ostatnią, I na ślepo was kochał, i na ślepo pieścił. „A ty co? Ciągle jeszcze na tym skrawku ziemi?" Podniosła piękną głowę na wysokość dziejów I odrzekła, promienna, natchniona nadzieją: „Ja - w Warszawie. Ja - pracę piszę. Z agrochemii". -145- Z wierszy rozproszonych W karczmie Zapłakała, zajęczała W starej karczmie polska zguba, Wichrem w kominie zawiała, Coś sobie snadź przypomniała... Bo to taki dziwny kraj, Bo to taki smutny kraj... Pije Kuba do Jakuba, Jakub do Michała, Pijesz ty, piję ja... Zapłakała, zajęczała Rozbawiona polska zguba!... A ciosek gra, a ciosek gra, Krzyki, tupania, litkupy! Trzęsie się pułap chałupy! „Kompanija cała!"... Okna w karczmie zapotniały, A pod oknami ktoś chodzi, 146- Wierszę A tak zawodzi, zawodzi Jak Licho, płanetnica... Bo to taki dziwny kraj, Bo to taki smutny kraj... A gdy jęk na chwilę ścichł, Huknął ciosek: „Bum-cych-cych! A kto nie wypije, tego we dwa kije!" Tak się tu dziwnie żyje... Tak się tu smutnie żyje... A ta zastygła bez ruchu I patrzy, i głową kiwa, A ciosek huczy: oj-jej! Oj-jej-Jezu! ...Ktoś się za oknem skrywa... „Łupu-cupu, po kożuchu, Tego we dwa kije!"... Och, mary, mary, mary W piosence zwykłej, starej! O, graj mi, karczmo, graj, O, hucz mi, ciosku, hucz! Wtem - klucz!... Bo to taki dziwny kraj, Bo to taki smutny kraj... -147- Julian Tuwim I krzyki, i głosy, i śmiechy, A w tym kącie już nie zguba, Lecz jakaś cudna królewna — I znów, i znów: — Pije Kuba do Jakuba I owa polskość rzewna I owe łzy... Ale za oknem coś sterczy... Może ów Chochoł szyderczy Promiennego Stanisława, A może — owe Sny?... A może polscy zziębnięci Chrystusi, Może rozstajni tułacze, O których wicher w dżdżyste noce płacze - Ach, zawsze tu coś być musi! ...Bo to taki dziwny kraj, Smutny... smutny... Wspomnienie Petersburskie konszachty, austriackie siuchty, Bluszcze wokół monarchii, szable wielkim księciom — — Taką „zdradą" w kurierkach straszcie sobie kuchty; Przyszłość je groźnym jadem wyżre: niepamięcią. Doraźnym złodziejaszkom, mordercom zza węgła Dobrotliwie przebacza Wielka Korektorka. -----148----- Wiersze Nie stawia się szubienic, gdy się wesz wylęgła, Ani pręgierza hańby dla kpa i potworka. Bo przyszłość po swojemu i gani, i chwali: Jeden powiew mazurka — wszystkie grzechy zmiecie, Jeden wiersz Mickiewicza, jedno „ach"! w sonecie W proch zetrze i rozproszy zastępy kanalii. Ale kiedyś o smętnych losach zadumany Naszej wolnej ojczyzny, zadrży kto szlachetny Na myśl o Prezydencie, błotem obrzucanym Przez tak wielkich Polaków, a tak małoletnich. I hańbą jest — nie zbrodnia zimnego szaleńca, Co Głowę Państwa jawnie kulami roztrzaskał, Lecz ten konwój bezwstydny bez czci i rumieńca I szpalerem stojąca niema czerń warszawska. Wróg nr 1 Bronisławowi Unkemu Cham natchniony, codzienniak, nieuk, niedonosek, Plugawiec z przyrośniętą do brudnego ucha Słuchawką, w którą wcieka biegunka pogłosek, Ropa nikczemnych plotek i alarmów jucha! Fertyczny rejwachowicz, który wietrznym piórkiem Wali jak w kaczy kuper tysiąc słów co wieczór ------U9------ Julian Tuwim O kulturze, Kiepurze, przedmurzu, zapleczu, O mieczu, meczu, duchu — wszystko jednym ciurkiem. O Marlenie, Szekspirze, o majtkach kokocich, O narodzie, o modzie — wszystko złoży w czcionki! Jak zapalniczkę, patos wyciągnie z kieszonki, Pstryknie — i już się pali ideowy knocik. Szmaciarz, co Ewangelię zna z encyklopedii, Historię — z kalendarza, Norwida — z procesu, Wzmiankarz i bałwochwalca oślizgłych frazesów, Codziennie odgrzewanych w pomyjach powszednich. On, na parkanach prasy mazią dziennikarską Smarujący kwiecistą pornografię „haseł", Ten nudziarz jak pchła skoczny, ten trup z miną dziarską, W ruch wprawiony swym własnym łgarstwem i hałasem. Ten — „byle szum, panoczku!" - władca tłustych liter Na sześć szpalt rozstawionych na pierwszej stronicy, Pachołek jaśniechamów i czarnej ulicy, Kaina totumfacki. Narodowiec Wysłuchał nabożeństwa do Boskiego Żyda (Po łacinie odprawił je ksiądz Unszlicht Jacek), Poczytał Chestertona, Rosenberga przydał I Kanta, jak go streścił w dodatku „Ikacek". -150 Wierszę Ogolony żyletką, z brauningiem w kieszeni, W kapeluszu paryskim, krawacie wiedeńskim, Wszedł do knajpy, zjadł bryzol, popił winem reńskim, Zapalił chesterfielda, gwiżdżąc tango Vieni. Już druga. Auto czeka. Więc narodowego Ducha w sobie pokrzepił sarmackim Piaseckim, I to, co Hitier buchnął u Mussoliniego, Będzie głosił na wiecu w powiecie dupeckim. OZNR Więc, jak słychać, ścisły sojusz... Bardzo słusznie: jak już, to już. Pan pułkownik — dzielny trener: Z O-zet-en i O-en-er Migiem zrobił O-zet-en-er, Co obejmie państwa ster. Nie za tanim goniąc rymkiem (Bo mnie stać na każdy rym), Pytam: co pan zrobi z Szymkiem, Z ukochanym Szymkiem swym? Nawet na Kowalewskiego (Choć nazwisko dobrze brzmi) Już się boczą, że coś... tego... Że jest pewno obcej krwi. A najbardziej Wasiutyński Kręci nosem abisyńskim: -----151 - Julian Tuwim „Czy to czasem nie familia? Czuję węchem swąd i dym... Podejrzane to ogromnie, Że on jest podobny do mnie... Jakieś buchbinderabilia Najwyraźniej widzę w nim..." A przy Szymku — już nie dymek, Postanowią w Oenerze, Że utrwalić chcąc przymierze, Musi Szymka dać w ofierze, Jak Izaaka Abra-cham. Toast Generałowie dzielnie się bili, Generałowie — zwyciężyli. Sławiąc zwycięstwo, pijmy ich zdrowie: Hurra, niech żyją generałowie! Demonicznego i żydowskiego Żywcem schwytali Kominternego, Łeb mu ucięli, jak ciosem brzytwy! Inaczej — rządziłby Europą Żydby. Żądło wyrwali uciętej głowie. Hurra, niech żyją generałowie! Dwie Lejby (Trocki oraz Blum Żydus) Giewałt, krzyknęły, aj waj wusydus? Sie przewrócnęli na obie nogi - 152- Wiersze I poszli płakać do synagogi! A my, panowie, wiwat, panowie! Hurra, niech żyją generałowie! Usłyszałem od tej gnidy, Żem żydowski jest krwiopijec. A ja — szlachcic między Żydy, Gdy on gudłaj, choć aryjec. Mucha Świeca w lichtarzu Do dna dopływa, Stęka po kątach Cisza mrukliwa. Z ręką na ustach, Z drugą na czole, Jak malowany Siedzę przy stole. Nie słychać świerszcza, Zegar nie tyka, I tylko mucha Na lepie bzyka: Muzyką wzywa, W śmierci grzęznąca, Brzękiem żałosnym Wszechświaty wstrząsa. -153- Julian Tuwim (Rusałeczko moja wiślana..}) Rusałeczko moja wiślana, Pozwól, że na twoje kolana Głowę skłonię. Od miłości tak posiwiały Moje skronie. Nic nie pytaj, bo nic nie powiem, Tylko cichym bądź mi wezgłowiem, Żebym usnął. Od miłości zaniemówiły Moje usta. Niech w zmęczonej mojej jesieni Twoja wiosna się rozpromieni Snem przeźroczym. Od miłości tak posmutniały Moje oczy. I ta nowa, nie pomyślana, Rusałeczko moja wiślana, Też niech uśnie. Niech zastygnie nade mną smutny Twój uśmiech. Przekochałem życia trzy ćwierci, Chcę dokochać całe, do śmierci - Kogo? Nie wiem. Rusałeczko moja wiślana, Może ciebie... -154 Wierszę Może ciebie, może nie ciebie, Może — wid2is2? — tę drżącą w niebie Gwiazdę nad rzeczką... I to ws2ystko, moja wiślana Rusałec2ko... Wiersze dla dzieci Mowa ptaków Kto z was mowę ptaków zna? Nikt - i tylko jeden ja. Chrzęst i szelest, szepty cisz, W szmerach trzciny cicho śnisz, Ćwir-ćwir-ćwir i tiju-fit, A to znaczy: zaraz świt, Zaraz drgną różowe zorze, Bo i cóż to znaczyć może? Cóż, cóż, Jak nie świt wiosennych zórz? Ćwir-ćwir-ćwir i tiju-fit, Cyt... Jeszcze nic? A może już? Mokre listki polnych róż, Blade krople chłodnych ros, Wiew, westchnienie, jakiś głos: „Tiju-tiju-tiju-fit..." Tak, tak tak, lecz cicho cyt, A to znaczy: Cóż, czy wiesz? Wiem, nie powiem... Ja wiem też. -----156- Wiersze Tak, to to... Któż wytłumaczy, Że to coś innego znaczy? Cóż, cóż? Czy to, czy to, czy to już? Kuku, tiju, ćwir i fit, Cyt — a może to już świt? Ni to tan, ni nuty ton, Coś z dalekich, leśnych stron, Szelest, cisza, szept i szmer? Czyj to, czyj to, czyj to szmer? Liście? Trzciny? Trawy? Cóż? Szum śród ciszy suchych zbóż? Może tak, a może nie, Marzę, nucę, słodko śnię, Ćwir-ćwir-ćwir przez pola leci, A to znaczy: słońce świeci, Z gąszczy ptaszek ptaszka zwie, Tak, to to... A jeśli nie? Tak, to to... A jeśli tak, To zrozumie ptaka ptak, To zrozumiem także ja, Jaką piosnkę las mi gra: Że już tiju-tiju-fit, A to znaczy — że już świt. ---- 157 — Julian Tuwim Warzywa Położyła kucharka na stole: kartofle, buraki, marchewkę, fasolę, kapustę, pietruszkę, selery i groch. Och! Zaczęły się kłótnie, Kłócą się okrutnie: Kto z nich większy, A kto mniejszy, Kto ładniejszy, Kto zgrabniejszy: kartofle? buraki? marchewka? fasola? kapusta? pietruszka? selery czy groch? Ach! Nakrzyczały się, że strach! Wzięła kucharka, ------158- Wierssg Nożem ciach! Pokrajała, posiekała: kartofle, buraki, marchewkę, fasolę, kapustę, pietruszkę, selery i groch — I do garnka! Ptasie plotki Przyszła gąska do kaczuszki, Obgadały kurze nóżki. Do indyczki przyszła kurka, Obgadały kacze piórka. Przyszła kaczka do perliczki, Obgadały dziób indyczki. Kaczka kaczce wykwakała, Co gęś o niej nagęgała. Na to rzekła gęś, że kaczka Jest złodziejka i pijaczka. 159- Julian Tuwim O indyczce zaś pantarka Powiedziała, że plotkarka. Teraz bójka wśród podwórka, Że aż lecą barwne piórka. Rzeczka Płynie, wije się rzeczka, Jak błyszcząca wstążeczka. Tu się srebrzy, tam ginie, A tam znowu wypłynie. Woda w rzeczce przejrzysta, Zimna, bystra i czysta, Biegnąc mruczy i szumi, Ale kto ją zrozumie? Tylko kamień i ryba Znają mowę tę chyba, Ale one, jak wiecie, Znane milczki na świecie. 160 Wiersze Figielek Raz się komar z komarem przekomarzać zaczął, Mówiąc, że widział raki, co się winkiem raczą. Cietrzew się zacietrzewił słysząc takie słowa, Sęp zasępił się strasznie, osowiała sowa, Kura dała drapaka, że aż się kurzyło, Zając zajęczał smętnie, kurczę się skurczyło. Kozioł fiknął koziołka, słoń się cały słaniał, Baran się rozindyczył, a indyk zbaraniał. r^ i Cjabrys Był raz głupi Gabryś. A wiecie, co robił? Kiedy konie żarły, on im owies drobił. Sitem wodę czerpał, ptaki uczył fruwać, Poszedł do kowala: kozy chciał podkuwać. Czapką kwiat nakrywał, kiedy deszczyk rosił, Liczył dziury w płocie, drwa do lasu nosił. Zimą domek z lodu zbudował przed chatą, „Będę miał — powiada - mieszkanie na lato". Gdy go słońce piekło, to na słońce dmuchał, A za topór chwytał, gdy go gryzła mucha. A tatusia pytał, czy mu księżyc kupi... Taki był ten Gabryś. A jaki? No, głupi. 161- Julian Tuwim Bambo Murzynek Bambo w Afryce mieszka, Czarną ma skórę ten nasz koleżka. Uczy się pilnie przez całe ranki Ze swej murzyńskiej Pierwszej cyytanki. A gdy do domu ze szkoły wraca, Psoci, figluje - to jego praca. Aż mama krzyczy: „Bambo, łobuzie!" A Bambo czarną nadyma buzię. Mama powiada: „Napij się mleka", A on na drzewo mamie ucieka. Mama powiada: „Chodź do kąpieli", A on się boi, że się wybieli. Lecz mama kocha swojego synka, Bo dobry chłopak z tego Murzynka. Szkoda, że Bambo czarny, wesoły, Nie chodzi razem z nami do szkoły. -----162----- Wiersze Abecadło Abecadło z pieca spadło, 0 ziemię się hukło, Rozsypało się po kątach, Strasznie się potłukło: 1 — zgubiło kropeczkę, H — złamało kładeczkę, B — zbiło sobie brzuszki, A — zwichnęło nóżki, O — jak balon pękło, aż się P przelękło, T — daszek zgubiło, L — do U wskoczyło, S — się wyprostowało, R — prawą nogę złamało, W — stanęło do góry dnem i udaje, że jest M. Taniec Skoczył stołek do wiaderka, Zaprosił je do oberka, Dzbanek z półki — hyc na ziemię: „Ja nie gorszy! Poproś-że mię!" A za dzbankiem talerz skoczył, Dokoluśka się potoczył, Piec, choć grubas, złapał kija I ochoczo z nim wywija. 163- Julian Tuwim Biedna miotła w kącie stoi, Też by chciała, lecz się boi, Bo jak w tańcu się rozluźni, To ją będą zbierać później. Tańczy skrzynia i siekiera, Aż się miode na płacz zbiera, Już nie może ustać dłużej I tak pląsa, że się kurzy. Kotek Miauczy kotek: miau! - Coś ty, kotku, miał? — Miałem ja miseczkę mleczka, Teraz pusta jest miseczka, A jeszcze bym chciał. Wzdycha kotek: o! — Co ci, kotku, co? - Śniła mi się wielka rzeka, Wielka rzeka pełna mleka Aż po samo dno. Pisnął kotek: pii... -Pij, koteczku, pij! Skulił ogon, zmrużył slipie, Śpi — i we śnie mleczko chlipie, Bo znów mu się śni. - 164 - Wiersze Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu Śnieżek niebieski, Szczekały ptaszki, Ćwierkały pieski. Fruwały krówki Nad modrą łąką, Śpiewało z nieba Zielone słonko. Gniazdka na kwiatach Wiły motylki, Trwało to wszystko Może dwie chwilki. A zobaczyłem Ten świat uroczy, Gdy miałem właśnie Przymknięte oczy. Gdym je otworzył, Wszystko się skryło I znów na świecie Jak przedtem było. Wszystko się pięknie Dzieje i toczy... Lecz odtąd — często Przymykam oczy. 165 Julian Tuwim Dżońcio Mój piesek Dżońcio — oto go macie — To mój największy w świecie przyjaciel. Codziennie w kącie kanapy siadam I z moim Dżońciem gadam i gadam. Gadam i gadam, a Dżońcio milczy, Lecz mnie rozumie piesek najmilszy. Dziś mówię: „Dżońciu! Pomówmy o tem, Żebyś od jutra był naszym kotem. Będziesz pił mleko i łapał myszy..." Dżońcio udaje, że mnie nie słyszy. „Albo zrobimy z ciebie niedźwiedzia I będziesz w klatce żelaznej siedział! Nie będzie szynki, schabu tłustego..." Dżońcio udaje głuchoniemego. „Albo zostaniesz... koniem, powiedzmy... Chcesz owsa?..." (Dżońcio jest nieobecny) „Jeśli nic nie chcesz, to wiesz, co zrobię? Sklep z kiełbaskami otworzę sobie. (Dżońcio już uszy nastawił sztorcem, Słucha)... a z ciebie zrobię dozorcę, Żeby nie skradli kiełbas złodzieje!" Dżońcio się łasi, Dżońcio się śmieje! -----166 Wiersze Lokomotywa Stoi na stacji lokomotywa, Ciężka, ogromna i pot z niej spływa: Tłusta oliwa. Stoi i sapie, dyszy i dmucha, Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha: Buch - jak gorąco! TT U • 1 I Uch - jak gorąco! Puff — jak gorąco! Uff — jak gorąco! Już ledwo sapie, już ledwo zipie, A jeszcze palacz węgiel w nią sypie. Wagony do niej podoczepiali Wielkie i ciężkie, z żelaza, stali, I pełno ludzi w każdym wagonie, A w jednym krowy, a w drugim konie, A w trzecim siedzą same grubasy, Siedzą i jedzą tłuste kiełbasy, A czwarty wagon pełen bananów, A w piątym stoi sześć fortepianów, W szóstym armata — o! jaka wielka! Pod każdym kołem żelazna belka! W siódmym dębowe stoły i szafy, W ósmym słoń, niedźwiedź i dwie żyrafy, W dziewiątym — same tuczone świnie, W dziesiątym — kufry, paki i skrzynie. A tych wagonów jest ze czterdzieści, Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści. Lecz choćby przyszło tysiąc atletów I każdy zjadłby tysiąc kodetów, ------167- Julian Tuwim I każdy nie wiem jak się wytężał, To nie udźwigną, taki to ciężar. Nagle — gwizd! Nagle - świst! Para — buch! Koła — w r u c h! Najpierw — powoli — jak żółw - ociężale, Ruszyła — maszyna — po szynach — ospale, Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem, I kręci się, kręci się koło za kołem, I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej, I dudni, i stuka, łomoce i pędzi, A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost! Po torze, po torze, po torze, przez most, Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las, I spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas, Do taktu turkoce i puka, i stuka to: Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to. Gładko tak, lekko tak toczy się w dal, Jak gdyby to była piłeczka, nie stal, Nie ciężka maszyna, zziajana, zdyszana, Lecz fraszka, igraszka, zabawka blaszana. A skądże to, jakże to, czemu tak gna? A co to to, co to to, kto to tak pcha, Że pędzi, że wali, że bucha buch, buch? To para gorąca wprawiła to w ruch, To para, co z kotła rurami do tłoków, A tłoki kołami ruszają z dwóch boków ------168 - Wierszę I gnają, i pchają, i pociąg się toczy, Bo para te tłoki wciąż tłoczy i tłoczy, I koła turkocą, i puka, i stuka to: Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!... Ptasie radio Halo, halo! Tutaj ptasie radio w brzozowym gaju, Nadajemy audycję z ptasiego kraju. Proszę, niech każdy nastawi aparat, Bo sfrunęły się ptaszki dla odbycia narad: Po pierwsze — w sprawie, Co świtem piszczy w trawie? Po drugie — gdzie się Ukrywa echo w lesie. Po trzecie — kto się Ma pierwszy kąpać w rosie? Po czwarte — jak Poznać, kto ptak, A kto nie ptak? A po piąte przez dziesiąte Będą ćwierkać, świstać, kwilić, Pitpilitać i pimpilić Ptaszki następujące: Słowik, wróbel, kos, jaskółka, Kogut, dzięcioł, gil, kukułka, Szczygieł, sowa, kruk, czubatka, Drozd, sikora i dzierlatka, ~169 Julian Tuwim Kaczka, gąska, jemiołuszka, Dudek, trznadel, pośmieciuszka, Wilga, zięba, bocian, szpak Oraz każdy inny ptak. Pierwszy — słowik Zaczął tak: „Halo! O, halo lo lo lo lo! Tu tu tu tu tu tu tu Radio, radijo, di jo, i jo, ijo Ti jo, trijo, tru lu lu lu lu Pio pio pij o lo lo lo lo lo Pio plo plo plo plo halo?" Na to wróbel zaterlikał: „Cóż to znowu za muzyka? Muszę zajrzeć do słownika, By zrozumieć śpiew słowika. Ćwir ćwir świrk! Świr świr ćwirk! Tu nie teatr Ani cyrk! Patrzcie go! Nastroszył piórka! I wydziera się jak kurka! Dość tych arii, dość tych liryk! Cwir ćwir czyrik, Czyr czyr ćwirik!" I tak zaczął ćwirzyć, ćwikać, Ćwierkać, czyrkać, czykczyrikać, Że aż kogut na patyku Zapiał gniewnie: „Kukuryku!" -170 Wiersze Jak usłyszy to kukułka, Wrzaśnie: „A to co za spółka? Kuku-ryku? Kuku-ryku? Nie pozwalam, rozbójniku! Bierz, co chcesz, bo ja nie skąpię, Ale kuku nie ustąpię. Ryku — choć do jutra skrzecz! Ale kuku — moja rzecz!" Zakukała: kuku! kuku! Na to dzięcioł: stuku! puku! Czajka woła: czyjaś ty, czyjaś? Byłaś gdzie? Piłaś co? Piłaś, to wyłaź! Przepióreczka: chodź tu! Pójdź tu! Masz co? daj mi! rzuć tu! rzuć tu! I od razu wszystkie ptaki W szczebiot, w świegot, w zgiełk — o taki: „Daj tu! Rzuć tu! Co masz? Wiórek? Piórko? Ziarnko? Korek? Sznurek? Pójdź tu, rzuć tu! Ja ćwierć i ty ćwierć! Lepię gniazdko, przylep to, przytwierdź! Widzisz go! Nie dam ci! Moje! Czyje? Gniazdko ci wiję, wiję, wiję! Nie dasz mi? Takiś ty? Wstydź się, wstydź się!" I wszystkie ptaki zaczęły bić się. Przyfrunęła ptasia milicja I tak się skończyła ta leśna audycja. - 171------ Julian Tuwim W aeroplanie Miała babcia kurkę, Kurkę-złotopiórkę, Wesołą kokoszkę, Zwariowaną troszkę. Kiedyś jej ta kurka Uciekła z podwórka. Babcia za nią truchtem drepce, „Wracaj" — krzyczy... — „A ja nie chcę!" A tam zaraz blisko To było lotnisko, Kurka się tam zapędziła, Aeroplan zobaczyła, A że była dobra skoczka, Wskoczyła tam nasza kwoczka. Wtedy babcia - hopla! - Też na aeroplan. Jak nie zaczną się szamotać, Drapać, dziobać, rzucać, miotać, Szarpać, łapać się za rygle, To przy skrzydle, to przy śmigle. Aż przez takie szamotanie Motor warknął niespodzianie, Śmigło kręci się jak fryga I samolot w górę dźwiga. -172 - Wiersze Kurka w skrzek - babcia w płacz: „Co się dzieje? Kurko, patrz!" Kurka w bek, babcia w krzyk, A on sobie kozła — fik! Kurka gdacze, babcia płacze, A on sobie buja, skacze, Coraz wyżej się unosi, Chociaż babcia błaga, prosi, Chociaż kurka motor dziobie, Kółka drapie, śrubki skrobie, Aeroplan coraz chyżej, Coraz śmielej, coraz wyżej! Na dół popatrzyły, Dziwy zobaczyły: Wielkie góry — jak kupki piasku, Wielkie drzewa — jak krzaczki w lasku, Rzeki — srebrne wstążeczki, Łąki - zielone chusteczki, Domy — klocki drewniane, Pola — kratki malowane, Jeziora - jak donice, Pociągi - jak gąsienice, Ludzie — jak mrówki, Krowy - jak boże krówki, ----- 173----- Julian Tuwim A kurek to nawet nie widać. Popatrzyły do góry — Co zobaczyły? Chmury? Akurat! Chmury już w dole były I ziemię zasłoniły. „Ach, babciu — krzyczy kurka — Na głowie stanął świat!" Aż tu naraz w środku nieba Księżyc zjawia się przed niemi, Ze sto razy chyba większy Niż ten, który widać z ziemi: Przymrużył jedno slipie, A drugim groźnie łypie, Otworzył usta jak okno. I byłby samolot połknął, Ale babcia zeskoczyła I nagle się obudziła. Patrzy — porządek wszędzie, Nic złego się nie dzieje, Kurka siedzi na grzędzie I z babci się śmieje. -174- Wiersze Trudny rachunek Szły raz drogą trzy kaczuszki, Grzeczne, że aż miło: Pierwsza biała, druga czarna, A trzeciej nie było. Na spotkanie tym kaczuszkom Dwie znajome wyszły: Pierwsza z krzaków, druga z sieni, Trzecia prosto z Wisły. Aż tu jeszcze jedna idzie Bardzo wesolutka, Idzie sobie, podskakuje, A ta druga - smutna. Siadły wszystkie na ławeczce, Wtem dziewiąta krzyczy: „Pięć nas było, a jest osiem! Kto nas wreszcie zliczy?" Na to mówi jej ta trzecia: „Sprawa bardzo trudna! Wyszłam pierwsza, przyszłam szósta, Teraz jestem siódma!" I nie mogły się doliczyć, Nic nie wyszło z tego, Więc do domu, choć to kaczki, Wróciły gęsiego. -175 Julian Tuwim Słoń Trąbalski Był sobie słoń, wielki — jak słoń. Zwał się ten słoń Tomasz Trąbalski. Wszystko, co miał, było jak słoń! Lecz straszny był zapominalski. Słoniową miał głowę I nogi słoniowe, I kły z prawdziwej kości słoniowej, I trąbę, którą wspaniale kręcił, Wszystko słoniowe — oprócz pamięci. Zaprosił kolegów — słoni — na karty Na wpół do czwartej. Przychodzą — ryczą: „Dzień dobry, kolego!" Nikt nie odpowiada. Nie ma Trąbalskiego. Zapomniał! Wyszedł! Miał przyjść do państwa Krokodylów Na filiżankę wody z Nilu: Zapomniał! Nie przyszedł! Ma on chłopczyka i dziewczynkę, Miłego słonika i śliczną słoninkę. Bardzo kocha te swoje słonięta, Ale ich imion nie pamięta. Synek nazywa się Biały Ząbek, A ojciec woła: „Trąbek! Bombek!" Córeczce na imię po prostu Kachna, A ojciec woła: „Grubachna! Wielgachna!" -----176 Wiersze Nawet gdy własne imię wymawia, Gdy się na przykład komuś przedstawia, Często się myli Tomasz Trąbalski I mówi: „Jestem Tobiasz Bimbalski". Żonę ma taką — jakby sześć żon miał! (Imię jej: Bania, ale zapomniał). No i ta żona kiedyś powiada: „Idź do doktora, niechaj cię zbada, Niech cię wyleczy na stare lata!" Więc zaraz poszedł — do adwokata, Potem do szewca i do rejenta, I wszędzie mówi, że nie pamięta! „Dobrze wiedziałem, lecz zapomniałem, Może kto z panów wie, czego chciałem?" Błąka się, krąży, jest coraz później, Aż do kowala trafił, do kuźni. Ten chciał go podkuć, więc oprzytomniał, Przypomniał sobie to, co zapomniał! Kowal go zbadał, miechem podmuchał, Zajrzał do gardła, zajrzał do ucha, Potem opukał młotem kowalskim I mówi: „Wiem już, panie Trąbalski! Co dzień na głowę wody kubełek Oraz na trąbie zrobić supełek". I chlust go wodą! Sekundę trwało I w supeł związał trąbę wspaniałą! Pędem poleciał Tomasz do domu. Żona w krzyk: „Co to?" — „Nie mów nikomu! To dla pamięci!" - „O czym?" - „No...chciałem..." - „Co chciałeś?" — „Nie wiem! Już zapomniałem!" ------177 Julian Tuwim Zosia Samosia Jest taka jedna Zosia, Nazwano ją Zosia Samosia, Bo wszystko „Sama! sama! sama!" Ważna mi dama! Wszystko sama lepiej wie, Wszystko sama robić chce, Dla niej szkoła, książka, mama Nic nie znaczą — wszystko sama! Zjadła wszystkie rozumy, Więc co jej po rozumie? Uczyć się nie chce — bo po co, Gdy sama wszystko umie? A jak zapytać Zosi: — Ile jest dwa i dwa? — Osiem! — A kto był Kopernik? -Król! — A co nam Śląsk daje? -Sól! — A gdzie leży Kraków? — Nad Wartą! — A uczyć się warto? — Nie warto! Bo ja sama wszystko wiem I śniadanie sama zjem, I samochód sama zrobię, I z wszystkim poradzę sobie! Kto by się tam uczył, pytał, -----178- Wiersze Dowiadywał się i czytał, Kto by sobie głowę łamał, Kiedy mogę sama, sama! — Toś ty taka mądra dama? A kto głupi jest? —Ja sama! Spóźniony słowik Płacze pani Słowikowa w gniazdku na akacji, Bo pan Słowik przed dziewiątą miał być na kolacji, Tak się godzin wyznaczonych pilnie zawsze trzyma, A tu już po jedenastej — i Słowika nie ma! Wszystko stygnie: zupka z muszek na wieczornej rosie, Sześć komarów nadziewanych w konwaliowym sosie, Motyl z rożna, przyprawiany gęstym cieniem z lasku, A na deser — tort z wietrzyka w księżycowym blasku. Może mu się co zdarzyło? może go napadli? Szare piórka oskubali, srebrny głosik skradli? To przez zazdrość! To skowronek z bandą skowroniątek! Piórka — głupstwo, bo odrosną, ale głos — majątek! Nagle zjawia się pan Słowik, poświstuje, skacze... Gdzieś ty latał? Gdzieś ty fruwał? Przecież ja tu płaczę! A pan Słowik słodko ćwierka: „Wybacz, moje złoto, Ale wieczór taki piękny, że szedłem piechotą!" — 179 Julian Tuwim O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci — Wrzuciłeś, Grzesiu, list do skrzynki, jak prosiłam? — List, proszę cioci? List? Wrzuciłem, ciociu miła! — Nie kłamiesz, Grzesiu? Lepiej przyznaj się, kochanie! —Jak ciocię kocham, proszę cioci, że nie kłamię! — Oj, Grzesiu, kłamiesz! Lepiej powiedz po dobroci! —Ja miałbym kłamać? Niemożliwe, proszę cioci! — Wuj Leon czeka na ten list, więc daj mi słowo. — No, słowo daję! I pamiętam szczegółowo: List był do wuja Leona, A skrzynka była czerwona, A koperta... no, taka... tego... Nic takiego nadzwyczajnego, A na kopercie — nazwisko I Łódź... i ta ulica z numerem, I pamiętam wszystko: Że znaczek był z Belwederem, A jak wrzucałem list do skrzynki, To przechodził tatuś Halinki. I jeden oficer też wrzucał, Wysoki — wysoki, Taki wysoki, że jak wrzucał, to kucał, I jechała taksówka... i powóz... I krowę prowadzili... i trąbił autobus, I szły jakieś trzy dziewczynki, Jak wrzucałem ten list do skrzynki... Ciocia głową pokiwała, Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia: ~180- Wiersze - Oj, Grzesiu, Grzesiu! Przecież ja ci wcale nie dałam Żadnego listu do wrzucenia!... O panu Tralalińskim Elżbiecie Wittlinównie W Śpiewowicach, pięknym mieście, Na ulicy Wesolińskiej Mieszka sobie słynny śpiewak, Pan Tralisław Tralaliński. Jego żona — Tralalona, Jego córka - Tralalurka, Jego synek - Tralalinek, Jego piesek — Tralalesek. No a kotek? Jest i kotek, Kotek zwie się Tralalotek. Oprócz tego jest papużka, Bardzo śmieszna Tralaluszka. Co dzień rano, po śniadaniu, Zbiera się to zacne grono, By powtórzyć na cześć mistrza Jego piosnkę ulubioną. Gdy podniesie pan Tralisław Swą pałeczkę — tralaleczkę, Wszyscy milkną a po chwili Śpiewa cały chór piosneczkę: „Trala trala tralalala Tralalala trala trala!" 181 ~ Julian Tuwim Tak to pana Tralisława Jego świetny chór wychwala. Wyśpiewują, tralalują, A sam mistrz batutę ujął I sam w śpiewie się rozpala: „Trala trala tralalala!" I już z kuchni i z garażu Słychać pieśń o gospodarzu, Już śpiewają domownicy I przechodnie na ulicy: Jego szofer — Tralalofer I kucharka — Tralalarka, Pokojówka — Tralalówka I gazeciarz — Tralaleciarz, I sklepikarz — Tralalikarz, I policjant — Tralalicjant, I adwokat — Tralalokat, I pan doktor — Tralaloktor, Nawet mała myszka, Szara Tralaliszka, Choć się boi kotka, Kotka Tralalotka, Siadła sobie w kątku, W ciemnym tralalątku I też piszczy cichuteńko: „Trala — trala — tralaleńko..." ------182- Wiersze Dyzio marzyciel Położył się Dyzio na łące, Przygląda się niebu błękitnemu I marzy: „Jaka szkoda, że te obłoczki płynące Nie są z waniliowego kremu... A te różowe — Że to nie lody malinowe... A te złociste, pierzaste — Że to nie stosy ciastek... I szkoda, że całe niebo Nie jest z tortu czekoladowego... Jaki piękny byłby wtedy świat! Leżałbym sobie, jak leżę, Na tej murawie świeżej, Wyciągnąłbym tylko rękę I jadł... i jadł... i jadł..." Idzie Grześ Idzie Grześ Przez wieś, Worek piasku niesie, A przez dziurkę Piasek ciurkiem Sypie się za Grzesiem. 183- Julian Tuwim „Piasku mniej — Nosić lżej!" Cieszy się głuptasek. Do dom wrócił, Worek zrzucił, Ale gdzie ten piasek? Wraca Grześ Przez wieś, Zbiera piasku ziarnka. Pomaluśku, Powoluśku, Zebrała się miarka. Idzie Grześ Przez wieś, Worek piasku niesie, A przez dziurkę Piasek ciurkiem Sypie się za Grzesiem.. I tak dalej... i tak dalej.. Skakanka „Żeby kózka nie skakała, Toby nóżki nie złamała". Prawda! Ale gdyby nie skakała, Toby smutne życie miała. Prawda? - 184 Wiersze Bo figlować — bardzo miło. A bez tego — toby było Nudno... Chociaż teraz musi płakać, Potem będzie znowu skakać! Trudno! Więc gdy cię dorośli straszą, Że tak będzie, jak z tą naszą Kozą, Najpierw grzecznie ich wysłuchaj, Potem powiedz im do ucha Prozą: „A ja znam może dwadzieścia innych kózek, co od rana do wieczora skakały i zdrowe są, i wesołe, i nic im się nie stało, i dalej skaczą! Grunt, żeby się nie bać! Tak skakać, żeby się nic nie stało! Bo inaczej, co by za życie było? Prawda?" I skacz, ile ci się podoba. Niech do- rośli zobaczą, jak się to robi! Rycerz Krzykalski Oto rycerz Krzykalski. Spójrzcie, co za mina! Zdarzyło mu się kiedyś Złapać Tatarzyna. 185- Julian Tuwim Krzyczy: „Hura! To moja odwaga i męstwo! Wróg w niewoli! Ja górą! Odniosłem zwycięstwo! Nieustraszony jestem, Więc natarłem zbrojnie! Hura! hura! Jam pierwszy Śmiałek na tej wojnie. Któż by się mógł porównać Z takim bohaterem? Niech tu sam król przyjedzie Z największym orderem! Dla mnie wszystkie zaszczyty! Dla mnie cześć i chwała! Złapałem Tatarzyna! Zdobyłem trzy działa!" Więc krzyczą mu: „Przyprowadź tego Tatarzyna!" A Krzykalski: „Nie mogę, Bo mnie za łeb trzyma!" ------186- Wiersze Okulary Biega, krzyczy pan Hilary: „Gdzie są moje okulary?" Szuka w spodniach i w surducie, W prawym bucie, w lewym bucie. Wszystko w szafach poprzewracał, Maca szlafrok, palto maca. „Skandal — krzyczy — nie do wiary! Ktoś mi ukradł okulary!" Pod kanapą, na kanapie, Wszędzie szuka, parska, sapie! Szpera w piecu i w kominie, W mysiej dziurze i w pianinie. Już podłogę chce odrywać, Już policję zaczął wzywać. Nagle - zerknął do lusterka... Nie chce wierzyć... Znowu zerka. Znalazł! Są! Okazało się, Że je ma na własnym nosie. -187- Julian Tuwim Pan Maluśkiewicz i wieloryb Był sobie pan Maluśkiewicz Najmniejszy na świecie chyba. Wszystko już poznał i widział Z wyjątkiem wieloryba. Pan Maluśkiewicz był - tyci, Tyciuśki jak ziarnko kawy, A oprócz tego podróżnik, A oprócz tego ciekawy. Więc nie można się dziwić, Że ujrzeć chciał wieloryba, Bo wieloryb jest przeogromny, Największy w świecie chyba. Pan Maluśkiewicz wesoły, Że mu się podróż uśmiecha, Zrobił sobie z początku Łódkę z łupinki orzecha. A żeby miękko mu było, Dno łódki watą posłał, Potem z jednej zapałki Wystrugał cztery wiosła. Zabrał worek z jedzeniem, Namiot i wina beczkę, Rower i różne narzędzia — Wszystko na tę łódeczkę. ------188- Wiersze Gramofon, radio, armatę, Strzelbę, nabojów skrzynkę, Futro, ubrania, bieliznę — Wszystko na tę łupinkę. Bo wszystko było malusie, Tyciuchne, tyciutynieczkie, Bo przecież sam Maluśkiewicz Był tyciuteńkim człowieczkiem. Wziął łódeczkę pod pachę, Wsiadł w samolot motyli I powiedział: — Do Gdyni! — Po godzinie — już byli. Zameldował się w porcie U pana kapitana: — Czy jest miejsce na morzu? - Wystarczy, proszę pana! - Więc się pan Maluśkiewicz Zaraz puścił na fale. Płynie sobie i płynie Coraz dalej i dalej. Morze ciche, spokojne I gładziutkie jak szyba, Ale jakoś nie widać, Nie widać wieloryba. -189 Julian Tuwim Wiosłuje jednym wiosłem, Dwoma, trzema, czterema... Już dwa tygodnie płynie, A wieloryba nie ma. Woła: - Cip-cip, wielorybku! Gdzie ty jesteś, rybeńko? Pokaż mi się choć tylko Tyciutko, tyciuteńko... — Już dwa miesiące płynie, A wieloryba nie ma, Aż się zmęczył biedaczek I coraz częściej drzemał. O, z jaką by się rozkoszą Na lądzie wreszcie wyspał! Aż któregoś dnia patrzy, A przed nim jakaś wyspa. Wziął łódeczkę pod pachę, Wszedł na wyspę bezludną - „Odpocznę — myśli — i wrócę! Jak go nie ma, to trudno". Pojeździł sobie po wyspie Rowerem na wszystkie strony, Trzy dni był w tej podróży I wrócił bardzo zmęczony. -----190 - Wiersze Nastawił sobie gramofon, Popił, potańczył, pośpiewał, Zabił komara z armaty I chce spać, bo już ziewał. Trzeba namiot ustawić, Zabiera się do dzieła, Wbija gwoździe do ziemi - Nagle... wyspa... kichnęła!!! Kichnęła i tak ryknęła: - A to znów sprawka czyja? Jaki to śmiałek gwoździe W nos wieloryba wbija?! - Wieloryb?! - (Pan Maluśkiewicz Tak się na cały głos drze). - Nie wieloryb, głuptasie, Lecz jego lewe nozdrze. Pod wodą jestem, rozumiesz? Ciesz się, żeś cało uszedł! - A wyspa? — Jaka znów wyspa? To mego nosa koniuszek! — Zatrząsł się pan Maluśkiewicz! - Kto mnie tu znowu łechce? - Nie łechcę, tylko się trzęsę I już cię widzieć nie chcę! — - 191 - Julian Tuwim Wziął łupinkę pod pachę, Zaraz do morza się rzucił, Szybko popłynął do Gdyni I do Warszawy powrócił. Teraz, gdy kto go zapyta, Czy widział już wieloryba, Nosa do góry zadziera I odpowiada: — No chyba... Raz-dwa-trzy! Raz! Pierwsza rzecz — to wstawać rano! Dwa! Kto o krzepkie zdrowie dba, Ten się długo myje co dzień Mydłem, szczotką, w zimnej wodzie, Pluska, pryska, parska, rży! Trzy! Trzyj ręcznikiem suche ciało, Żeby aż poczerwieniało. Spraw mu, bracie, mocne wciery, Aż we krwi poczujesz skry! Raz-dwa-trzy! Cztery! Gdy chcesz czerstwej nabrać cery, Żywym, bystrym być jak rtęć, Wiedz, że sprawią to spacery! A codziennie rano: 192 Wiersze Pięć! Musisz się gimnastykować! Ciało w ruch rytmiczny wprowadź, Ćwicz je prężnie i miarowo; Bo to pięknie, bo to zdrowo, A dopiero potem: Sześć! Jeść! Kwiaty polskie Część pierwsza Rozdział pierwszy i Bukiety wiejskie, jak wiadomo, Wiązane były wzwyż i stromo. W barwach podobne do ołtarza, Kształt serca miały lub wachlarza Albo palety. Z niej to, kwietnej, Kolory brał bohomaz świetny, Rafael Rawy i Studzianny, Kiedy ku czci Najświętszej Panny Malował uczuć swoich kwiaty W tonacji bladej, choć pstrokatej. Ja nie o wiechciach z byle chwastu, Stawianych na werandzie na stół, Nie o wiązankach z kwiatów polnych, Może i wdzięcznych, lecz dowolnych, Nie o „naręczach", specjalności Wiochen i starszych dam rozwianych, Noszących je dla wykazania Polskości swej lub niewinności; 197----- Julian Tuwim Ja o bukietach z kunsztem, ładem, Z przewodnią myślą i układem, 0 zaściankowych, niestołecznych, Lecz ogrodniczych, lecz dorzecznych, Z kwiatów ścinanych nożycami, Ściąganych pasemkami łyka Przez popękane, czarnoziemne, Zgrubiałe ręce ogrodnika. Spójrz, jak przejmuje i przetyka Łodygi ich między palcami, Jak coraz nową barwą plami, Przeplata, więzi i zamyka, Znów kładzie, przewiązuje, ściąga, Palcami jak na drutach robi — 1 rośnie wizja półokrągła, On wzmacnia ją, przystraja, zdobi, Siedzi spod gęstych brwi oczyma, Jak pełznie w górę klombik pnący, A taśmę łyka w zębach trzyma, Milczek surowy — bo tworzący. Patrz: znowu wybrał — odgryzł — wstawił, Na przejmy chwycił i przewinął, Łyczaną ścieśnił pępowiną I świeżym rzutem pojaskrawił, Tu tknął, tu trzepnął, tutaj prztyknął, A bukiet zaraz się odezwał: Rezedą szepnął, różą krzyknął, Westchnął, pokiwał się i przestał. Więc on palcami po bukiecie Przejechał się jak po szpinecie, -198- Kwiaty polskie Falistym musnął go pasażem I wtem — do góry go nogami, Łodygi chlasnął nożycami, Że aż omdlały pod żelazem, Aż dreszczem poszło przez ogrody, Aż pobladł w grządkach lud pstrokaty... Więc mistrz nabiera do ust wody I opryskując cuci kwiaty. Jakiż to bukiet? Zaraz służę Opisem ścisłym. Najpierw róże. Nie karminowe, kosmetyczne, Róże królowe poetyczne, Pragnące, pachnąc, uszczęśliwić, Z łodygą jak balowa kibić: Metr wysokości, płatki rżnięte W krwawym koralu, zawinięte; Róże Hiszpanki feudalne, Nieopisanie seksualne, Przy których by sam rubin pobladł, Z jakimi na bajeczny obiad Przychodził bogacz pełnokrwisty, Lawendą woniejący ogier, Do giętkiej i wysokonogiej Panny Anieli — smutnej, czystej, Szarojedwabnej, no i z tymi Wargami z lekka mięsistymi, Którymi, po koniaku ciemnym I mocnej kawie na wanilii, Chwytała róży płomień silny I warg Alfreda smak korzenny. - 199- Julian Tuwim Piękna Aniela, utrzymanka, Tańczyła na stołecznej scenie. Przychodził do niej („po natchnienie") Ktoś inny jeszcze prócz amanta: Marny wierszopis, neurastenik, Z dziurami w płucach i w kieszeni. Jest właśnie teraz: zły, pijany I patrzy w róże wzrokiem szklanym; Patrzy nie widząc; pije koniak I młotem żar mu wali w skroniach, I wie — bez róż — że ją zabije, Czy dziś, czy jutro, czy za tydzień, Choć nie wie nic i róż nie widzi, I ciągle tamten koniak pije. A róże nie zauważone Jak rany jątrzą się czerwone, Osypujące pierś kochanki, Pięknej Anieli-utrzymanki. I oto krwi morderczej kurzem Już dymią gorejące róże... Jak dziś, jak jutro, jak za tydzień, Żegna się i do „Adrii" idzie. Ja też tam siedzę z moją żoną, Bardzo daleko zapatrzoną; I patrzy na nas krwisty, brwisty, Pijący przy stoliku whisky, I puszcza z gęby kłęby dymne, A w kłębach widać czerwonawe Płatki odblasków, prawie krwawe, I huczy noc pijackim hymnem... Więc to nie takie róże. Inne. - 200 - Kwiaty polskie W bukiecie wiejskim, jak wiadomo, Róże są skromne, bo po-domu; Nie tkwią w kryształach na wystawie Za lśniącą taflą szkła w Warszawie, Nie sterczą swą łodygą długą, Jakby połknęły jedna drugą; Bez aspiracji do salonu, Bez wywodzenia się z Saronu, Bez dąsów, pąsów i purpury, Nie zadzierają głów do góry; Jak porzucone narzeczone, Trzymają główki opuszczone, A oczy wznoszą — i tak trwają, I spoglądając — przepraszają. Owe z cieplarni emigrantki, Sztamowych biedne familiantki Nie są wyniosłe ni zawistne, Lecz dobroduszne, drobnolistne, Gęste i niskie, krasne, kraśne, Zawsze z żółtawym proszkiem w środku, Dobre przy bluzkach u podlotków Lub w szklance. Takie róże właśnie. A woń kwiatowej mają wody, Świeżej jak w mojej Łodzi młodej Kwietniowy dyngus na Piotrkowskiej I uśmiech Zosi Opęchowskiej. Gdzie jesteś dziś, dziewczyno śliczna O dwu warkoczach wyzłoconych, Na pierś, wzdłuż ramion, przerzuconych, Smukła i smagła, i pszeniczna, Miodna, dysząca plonem pszczelnym -201 Julian Tuwim I wiatrem w zbożu pochylonem, I wczesnym na wsi dniem niedzielnym, Gdy kolorowe, krochmalone, Krajkami szumiąc wzorzystemi, Ścieżką przydrożną idą z sioła Kwietne dziewczęta do kościoła: Z oczyma niebu odjętemi I chabrom inowłodzkiej ziemi; Choć wystrojone, idą boso, Trzewiki na ramionach niosą. Wcześnie na świecie - i po łące Świeżości płyną parujące. Ja, siadłszy na zwalonym drzewie, Patykiem w pniu żywicznym grzebię, Wyciągam bursztynowe pasmo W nitkę wciąż cieńszą, aż pajęczą; Las pachnie mocno, kwiaty brzęczą; Zamykam oczy — jak w nich jasno! Otwieram oczy — co to? o czem? Urwana nitka... Gdzie warkocze? Gdzie echo napiętego rymu? Gdzie wiersz? gdzie sen? „Kłębami dymu Niechaj otoczę się..." I płaczę. Drobnomieszczańskie nasze róże, Różyczki raczej lub różęta, Tak jak je widzę i pamiętam, Z barwy przyrównałbym tynkturze Na siódmej wodzie po purpurze. Coś miały z barszczu i coś z malin -----202- Kwiaty polskie Rosnących dziko śród rozwalin, Gdzie żużle, cegły, osypiska I złom kredowy w słońcu błyska, I rozpalony wielki kamień (I błystki lśniącej miki na nim, A pod nim wilgny, chłodny piasek I panika spłoszonych mrówek: Dla skarbów wymarzony schowek, Więc ukrywałem je tam czasem... O, czarodziejstwo tych kryjówek!) — Gdzie stary trzewik szpilki szczerzy, Gdzie zardzewiały nocnik leży, Gdzie na cykorii kwiat niebieski, Falując, siada paź królewski, Progenitury półjaskółczej, Skrzydełka składa i rozkłada I w lot — i na dziewannę spada: Bardziej mu swojsko tam, bo żółciej; Gdzie stare gonty, klepki z cebra I smród, i żar, i końskie żebra Albo zbielały kundla szkielet, I potłuczone szkło butelek, Przez które widać świat na piwno, Gdzie rozeschnięte kół obręcze, Gdzie chaos zielska i rozbrzęczeń, Gdzie parzę się o dzicz pokrzywną I siekę kijem, mały wariat, Roślinny lumpenproletariat - Tam zawsze w rumowisku owem Stał malinowy krzak, przybłęda. Sam nie wie, jak się tu przyszwendał, -203----- Julian Tuwim Lecz rósł, lecz trwał — i malinowe Grube łzy ronił... Jednym słowem, Róż wiejskich czerwień rozcieńczona Coś miała z malin, coś z buraków, Coś z pomidorów i coś z raków, Ot, jakaś niedoczerwieniona. Ogrodnik, czuły na harmonię I rozkład sił między barwami, Rezedę przypiął pod różami. Poeta dałby tu piwonie, Lewkonie albo pelargonie, Żeby słuchowi była radość, By rymem wzmocnić tę harmonię — Lecz on, kwiecistej znawca flory, Patrzącym oczom czyniąc zadość, Dbał nie o rymy, lecz kolory. Posłuszny tedy barw naturze, Kępką rezedy podparł róże. Bo jeśli czerwień róż naoczna Jakaś barszczowa jest, uboczna (Patrz wyżej, bo już nie powtórzę), To zieleń, tutaj mu niezbędna, Też musi w tonie być podrzędna, Inaczej — zginą biedne róże... Przez zieleń brnąć i jej odcienie Można, jak wiemy, nieskończenie (Patrz Zieleń, bo już nie powtórzę), Lecz gdy się pióro raz rozjedzie (Rok nie pisałem, nawet dłużej), To trudno! muszę o rezedzie. -----204----- Kwiaty polskie Jak barszcz (pamiętaj i o uszkach!) Przedstawił róże-prowincjałki, Tak o rezedzie — ulęgałki Niech barwą świadczą; owoc miałki, Bękarty po karlicach gruszkach. Zgniławe były i rudawe, A gdy rozgryzłeś miąższ ich cierpki, Fermentujący, ziarnkowa ty, Widziałeś brąz — brąz taki prawie Jak cukier umoczony w kawie. A przysypane są te kwiaty Rdzą bardzo świeżą lub przetartą Pomarańczową skórką. Rosną---- Nie wiem, jak rosnaj lecz że mszyste, Gąbczaste, wilgne i porzyste, Jakby szczeliny w nich otwarto, By chłód chłonęły i ciemń nocną — I że są rdzawe, więc w pobliżu Musi być woda zielonawa, Staw zarzęsiony, zgniła trawa I jar bedoński na Zakrzyżu — I stąd ten przyrodzony wyrzut, I leśność kwiatu stąd wynika (Za pozwoleniem botanika, Który mi tutaj racji nie da, Bo — ogrodowa jest rezeda). A pachnie — Właśnie! Jak opiszę Woń, którą kwiat swobodnie dysze? Ile słów trzeba i łamańców! Jaki zawiły sprzęgnąć muszę Metafor i porównań łańcuch! -205- Julian Tuwim Jak mózg utrudzę i wysuszę, Zanim wykrętnie i wymyślnie Pióro tę woń w wyrazy wciśnie, W słowa bezradne i bezsilne, W fałszywe słowa i omylne, Co już, tuż-tuż, są niby blisko, Już wlazły w kwietny pył jak osa - — I nic. A przytknąć kwiat do nosa, Powąchać raz — i wie się wszystko. Weź jaśmin. Choćbyś zamknął oczy, On całą jaśmień mleczną leje I żółtą farbką złociścieje, I blaski listków swoich toczy, I pąki jak jajeczka ptasie, I giętkich krzaków gąszcz i trzepot — Wszystko na dłoni masz, głuptasie, Gdy raz nim westchniesz — choć na ślepo. A róża, pachnąc samej sobie, Sobie i głupiej twej osobie (I niezawodnie innym różom, Które na wyścig tamtej wtórzą), Róża, wkrwawiona w dzień rozgrzany, Składa ci paszport swój różany. Ona w ogrodzie, ty w pokoju, Ale ci całą siebie powie, Jeśli na chwilę dzień u znoju Wybłaga upragniony powiew: Ten aromatów wierny aliant Przywionie przez otwarte okno Nią jedną tchnący, oczywisty, Cudowny dowód osobisty, ------206- Kwiaty polskie Zawierający personalia. Jak pachną niezapominajki W glinianej misce pod kamieniem? Jak narcyz, biały książę z bajki, W kryzie, z zieloną długą szpadą? Jakim wyrazić mam imieniem Woń miękkiej mięty nad strumieniem? Za aptekarską stanąć ladą I poczęstować czytelnika Pastą do zębów albo proszkiem? A może pani dobrodzika Pozwoli eliksiru troszkę? A może podam na ochłodę Angielkę pepermintu z lodem? Bardzo orzeźwia zgrzanych gości, A także, co do zieloności... Rzecz by to była niepojęta, Gdyby po tylu porównaniach Ktoś nie wyrobił sobie zdania, Jak (najdokładniej) pachnie mięta. Z tym zastrzeżeniem i pointą (Niechaj czytelnik się nie żachnie), Że to nie mięta nimi pachnie, Lecz wprost przeciwnie: one miętą. Stwierdziwszy tedy niewątpliwie, Że z „opisami" wielka bieda, Należy uznać, że właściwie Rezeda pachnie — jak rezeda. 207- Julian Tuwim (...) Ja — wódkę za wódką w bufecie... Oczami po sali drewnianej - I serce mi wali. Pijany. (Czy pamiętasz?) orkiestra powoli opada przycicha powiada, że zaraz (Czy pamiętasz, jak z tobą...?) już znalazł mój wzrok twoje oczy, już idę — po drodze zamroczy — już zaraz za chwilę... (Czy pamiętasz, jak z tobą tańczyłem?...) podchodzę na palcach i naraz nad głową grzmotnęło do walca i porywam — na życie i śmierć — do tańca. - 208 ~ Kwiaty polskie Grandę Valse Brillante Czy pamiętasz, jak z tobą tańczyłem walca, Panno, madonno, legendo tych lat? Czy pamiętasz, jak ruszył świat do tańca, Świat, co w ramiona mi wpadł? Wylękniony bluźnierca, Dotulałem do serca W utajeniu kwitnące, te dwie, Unoszone gorąco, Unisono dyszące, Jak ty cała, w domysłach i mgle. I tych dwoje nad dwiema, Co też są, lecz ich nie ma, Bo rzęsami zakryte i w dół, Jakby tam właśnie były I błękitem pieściły, Jedno tę, drugie tę, pół na pół. Rośnie grom i strun, i trąb, Rośnie krąg i zachwyt rąk, Coraz więcej kibici Chciwe ramię ochwyci, Świętokradczo napełza Drżąca ręka na pąk drżący, Huczą słońca grzmiących trąb, Kołujący rośnie krąg, Pędzi zawrót kolisty Po elipsie falistej, Jednomętnym rozpływem wiruje jak bąk. - 209 - Julian Tuwim Gdy przez sufit przetaczam — Nosem gwiazdy zahaczam, Gdy po ziemi młynkuję, To udaję siłacza. Wątłe mięśnie naprężam, Pierś cherlawą wytężam, Będziesz miała adetę I huzara za męża. Wniebowziętym bełkotem 0 zabawie coś plotę, Będziesz miała za męża Skończonego idiotę, Słuchasz, chłodna i obca, Cudo-chłopca, co hopsa, Żebyś miała za męża Wytwornego światowca. A tu noga ugrzęzła, Drzazga w dziurze uwięzła, Bo ma dziurę w podeszwie Twój pretendent na męża. Ale szarpnę się, wyrwę — 1 już wolny, odeszło, I walcuję, szurając Odwiniętą podeszwą. Z jakąś gracją diabelską, Czardaszowo-węgierską, Czarcie kręgi zataczam Tą przeklętą podeszwą, — 210 Kwiaty polskie Trzęsę tyłkiem łatanym I na pysku mam łatę, Sześć kopiejek w kieszeni I nic więcej poza tem. Palce lewej mej dłoni, Dziarsko w bok odrzuconej, Między palce twe wchodzą I znajdują pierścionek, Zaciskają się kleszcze — Choć krzyknęłaś, to jeszcze! Niech cię boli, ty podła, To kółeczko złowieszcze. Ja ci inny dam pierścień: Ja ci moim nieszczęściem Śliczną szyjkę owinę Jeszcze przed tym zamęściem. Mściwą pętlą zacisnę Tę łabędzią, tę wonną, Będziesz tańczyć na stryczku, Wiarołomna madonno. Krąży koło powroźne i podnosi się, zwęża, Po wariacku wywija twój pretendent na męża, A w to koło się wtańcza fabrykańcza szarańcza, Pan właściciel, posiadacz, kareciarz, brylanciarz! Jak z piekielnej czeluści wyskakują ci tłuści, Odbijają cię, kradną, ci złodzieje, oszuści, W pulchne łapska cię chwycą — żywo, w supeł, pętlico! I ty w węzeł, berlińska tajemnicza ulico! -----211- Julian Tuwim Sercem teraz (zmiłuj się, zmiłuj), Echem teraz (miłuj mnie, miłuj), Zlituj się, daruj, pożałuj, Weź w ciemny las - i zacałuj, Szeptem teraz, cichą namową, Szeptem tajnym, żalem-żałobą, Płynną melodią — zwolnioną — W las cię wytańczam, madonno... Tajnym szeptem, żałobą, Czy pamiętasz, jak z tobą W ciemny las mego życia wkroczyłem - Czy pamiętasz, jak z tobą tańczyłem walca — Moja najbliższa — i najdalsza - i najdalsza — Rozdział drugi VIII Jak z tą szufladą, tak z ojczyzną: Nic nie wyrzucisz. Coś ci wzbrania Przetrząsnąć lamus przywiązania I „niepotrzebne", „nieużyte" Usunąć. Niech zostanie z tobą. Zabobon, mówisz? Tak, zabobon... 212~ Kwiaty polskie Ludzie uczeni zwą to - mitem. I z tej codziennej mitologii Nagłych, z zaułka, zjawień, olśnień, To z barwy, z linii, to z melodii Chwila ojczyzną ci wyrośnie. Zjawi się taka niewątpliwa, Wyłączna, nie do podrobienia, Że poznasz z echa, zwęszysz z cienia: To ona — twoja, własna, żywa. A to silniejsze niż potęga Batorych, Chrobrych, Jagiellonów, Niż pompatyczna dziejów księga, Niż namaszczona rozbajęda Bombastów, bardów, fanfaronów! O, te histriony historyczne! O, ci histerycy historii, Rymarze „glorii" i „wiktorii", Gęsi skrzeczące na zapłotkach O swych kapitolińskich przodkach! O, historyczne rymochlasty, „Patosem dziejów" rozegżone, Skrzydlate szkapy, zaprzężone W dziejowy rydwan drabiniasty! Dalej będziecież Polskę włóczyć Po „szlakach", „misjach", „przeznaczeniach"? Znowu się będzie byle szczeniak, Fuks gazeciarski i codzienniak Tłustością dawnej chwały tuczyć? A szlag niech raz te „szlaki" trafi! Zamiast historii rozbuchanej - 213 - Julian Tuwim Może by trochę, dla odmiany, Botaniki lub geografii? A kysz, bajczarzu bałamutny, Plotący szumne historyzmy! Nie okryć matejkowskim płótnem Nędzy, nagości, ran ojczyzny! Na wielkość będziesz ją skazywał, Na przeznaczenia, orły, szczerbce, A lud ci będzie pokazywał Łatane portki, zdarte kierpce? Będziesz swym piórkiem naród wodził Na historyczne dęte szlaki, A on o głodzie i o chłodzie Po kurnych chatach będzie smrodził I pasem ściskał puste flaki Albo pogubi je, wyprute, Na krwawych drogach ku „wielkości"... Legną kurhany białych kości Na polach... To jedyny skutek Arcydziejowych wspaniałości. Historia! „Historyczne prawa"! Patrz - „die Geschichte" jest u celu! Patrz — leży stara kurwa krwawa W spalonym własnym swym burdelu, Ofiara własnych swych nakazów, Przeznaczeń, szlaków, drogowskazów, Które wbił w rdzeń germańskich mózgów Jej pierwszy alfons oraz uczeń: W prościutkiej linii miłe wnuczę Herulów, Wolsków i Cherusków! Patrz — drugi! rzymski kipiszczyna, 214- Kwiaty polskie Birbone, farbo, truffatore, II grandę storico gridore, Antycznych małpujący Rzymian! Pokazał jeden jak i drugi Wielkodziejowe swe zasługi I — trzeba przyznać — zdał egzamin: Pokazał Orbi, dowiódł Urbi, Do czego kurwę swą dokurwił Historycznymi przesłankami. Nie chcemy milionowych czeków, Płatnych na Marsie za sto wieków! Drobne, lecz na stół! Dzień zwyczajny, Dzisiejszy dzień strapionym dajmy! Banknot radości — nie numizmat — I bilon szczęścia — nie brakteat — A piękny historyczny teatr W muzeum może mieć ojczyzna! O, spekulanci! O, rzeźnicy, Którzy na ladzie swojej jatki Padlinę macie dla ulicy, Kości pradziadów i odpadki, A Dzień Dzisiejszy — tłusty, świeży — Pod ladą wielkim połciem leży: To — dla was. To wynagrodzenie Za patriotyzm i natchnienie. O, telewizjonerzy świetni! Zapowiadacze szczęśliwości, Propagujący „wyścig", „pościg", Wszystko dla Jutra, dla Przyszłości, A dzisiaj — bankiet dla proroka: Za bystrość przezierczego oka, - 215 - Julian Tuwim Za śmiałość przenikliwych wejrzeń, Za wiarę, ufność i za „hejże!"... A innym — generalny pościk. Moi mocarni i dziejowi Nieraz wzdychali, zazdrościli: „Gdybyż to nam... w dziejowej chwili... Gdybyż naszemu narodowi Takiego wodza i geniusza!... Wróg? Niemiec? Owszem, proszę pana, Ale uchylam kapelusza. Szatan? Bodajby i szatana Takiego mieć, proszę ja pana, Bo to potęga — a nam trzeba Potęgi, jeszcze raz potęgi — I naprzód, ufni w pomoc nieba, Naprzód — po nasze ideały! Czytał pan przecież wieszczów księgi, Więc wie pan: wiara wzrusza skały, Słowo jest czynu testamentem... A Chopin! Gdyby naród cały Zapalił się tym ogniem świętym Wiary w potęgę! Gdyby znalazł Taką jednostkę — oczywiście Polaka, Piasta, proszę pana — I zrzucił z nas niewiary balast, O, wtedy zobaczylibyście, Co może naród twardy, karny, Gotowy, zwarty i mocarny!"... - Znam, proszę pana, te „zwycięskie Narody". Wiem też, ku przestrodze, ------216- Kwiaty polskie Co taki naród z takim wodzem Na „historycznej" swojej drodze Potrafi zdziałać. Wolę — klęskę, Niż żeby w Polsce miał być panem I zaprowadzić ład pogański Antychryst zmotoryzowany I chmurnych durniów rząd tyrański. A cóż to, panie, za ideał: Ten sam szubrawiec w polskim sosie? Pięknie by wieszczów polskich wcielał! (Chopina sądziłby po nosie). I gdyby nawet był Polakiem, Z całą wyższością swego rodu Nad owym, germańskiego chowu, Dichterem z nożem za kubrakiem, Denkerem z jaskiniowym przodkiem, Jeszcze by wtedy był łajdakiem, Jeszcze by większym był wyrodkiem. My, ludzie skromni, ludzie prości, Żadni nadludzie ni olbrzymy, Boga o inną moc prosimy, O inną drogę do wielkości: Chmury nad nami rozpal w łunę, Uderz nam w serca złotym dzwonem, Otwórz nam Polskę, jak piorunem Otwierasz niebo zachmurzone. Daj nam uprzątnąć dom ojczysty Tak z naszych zgliszcz i ruin świętych, Jak z grzechów naszych, win przeklętych: ------217- Julian Tuwim Niech będzie biedny, ale czysty Nasz dom z cmentarza podźwignięty. Ziemi, gdy z martwych się obudzi I brzask wolności ją ozłoci, Daj rządy mądrych, dobrych ludzi, Mocnych w mądrości i dobroci. A kiedy lud na nogi stanie, Niechaj podniesie pięść żylastą: Daj pracującym we władanie Plon pracy ich we wsi i miastach, Bankierstwo rozpędź — i spraw, Panie, By pieniądz w pieniądz nie porastał. Pysznych pokora niech uzbroi, Pokornym gniewnej dumy przydaj, Poucz nas, że pod słońcem Twoim „Nie masz Greczyna ani Żyda". Puszącym się, nadymającym Strąć z głowy ich koronę głupią, A warczącemu wielkorządcy Na biurku postaw czaszkę trupią. Biegłymi zrób łacinnikami Ministrów naszych, by wiedzieli, Że są sługami, nie panami, A księży naucz ewangelii. Piorunem ruń, gdy w imię sławy Pyszałek chwyci broń do ręki, Nie dopuść, żeby miecz nieprawy Miał za rękojeść krzyż Twej męki. Niech się wypełni dobra wola Szlachetnych serc, co w klęsce wzrosły, Przywróć nam chleb z polskiego pola, -218- Kwiaty polskie Przywróć nam trumny z polskiej sosny. Lecz nade wszystko — słowom naszym, Zmienionym chytrze przez krętaczy, Jedyność przywróć i prawdziwość: Niech prawo zawsze prawo znaczy, A sprawiedliwość - sprawiedliwość. Niech więcej Twego brzmi imienia W uczynkach ludzi niż w ich pieśni, Głupcom odejmij dar marzenia, A sny szlachetnych ucieleśnij. Spraw, byśmy błogosławić mogli Pożar, co zniszczył nasz dobytek, Jeśli oczyszczającym ogniem Będzie dla naszych dusz nadgnitych. Każda niech Polska będzie wielka: Synom jej ducha czy jej ciała Daj wielkość serc, gdy będzie wielka, I wielkość serc, gdy będzie mała. Wtłoczonym między dzicz niemiecką I nowy naród stu narodów — Na wschód granicę daj sąsiedzką, A wieczną przepaść od zachodu. Dłonie Twe, z których krew się toczy, Razem z gwoździami wyrwij z krzyża I zakryj, zakryj nimi oczy, Gdy się czas zemsty będzie zbliżał. Przyzwól nam złamać Zakon Pański, Gdy brnąć będziemy do Warszawy Przez Tatry martwych ciał germańskich, Przez Bałtyk wrażej krwi szubrawej. ...A gdy będziemy, Nekropolu, -----219 ~ Julian Tuwim Przybliżać się do twych przedmieści, Klękniemy kwarantanną w polu, Nadziei pełni i boleści: Nadziei — że nam przyjaciele Naprzeciw wyjdą z Miasta Krzyżów, Niosący w oczach przebaczenie I łzy radości, a nie wyrzut. Boleści — że nam nie pomogą Te łzy ni łaska, ni witanie... MILCZĄCE między nami stanie Zjawą złowrogą. IX Po tym rozdziale — huczny wystrzał Oklasków: „Prawda to najczystsza! Mistrzu! Niech żyje demokracja! Mam zastrzeżenia, ale racja, Ja zawsze uwielbiałem mistrza, Zawsze mówiłem, że ten Tuwim —" ...Cóż to za jeden, co tak mówił? A to siurpryza! Popatrz, popatrz! Zamordębierca, totalista, Podjudzacz, hecarz, dołków kopacz Do „zgniłej demokracji" przystał! Co się to stało? Proszę, proszę, Me diga, faz favor, amigo, Jakżeś z faszyzmu się wymigał I w Rio aż do tego doszedł, Że mówisz „łajdak Mussolini", Że „bydlę" mówisz o Hiderze, Z radości liżesz się i ślinisz, 220- Kwiaty polskie Gdy Grek albańskie miasta bierze. W Warszawie - Berlin był ci Mekką, A Rzym - Bedejem niewątpliwem, Londyn i Paryż — Tel Avivem, A Hradczyn - Kremlem. Jakżeś lekko W drodze wykręcić się potrafił Z tej politycznej geografii! Już „w innym świede" rzeczy widzisz, Zmieniłeś „w pewnej mierze" zdanie, Niewiele brak, a powiesz: Żydzi To także ludzie. (Czyżby, panie?) Co do przyszłości — to na czele Zwycięskich wojsk z Sikorskim wkroczysz I „razem, starzy przyjaciele, Ludu włościański i roboczy" (Bo choć w zakresie jak najwęższym, Aleś socjalizm w Polsce zwęszył). Słowem: pobita dzicz germańska, Niech tam kto skoczy Rosję pobić, A my na piwo, proszę państwa, I gdzie tu można coś zarobić?... — Mój demokrato, któryś z wtorku Na środę tak się zmył do czysta, Że, myślę, z Rio do New Yorku Pojedziesz jako... komunista. Mój anglofilu i zelancie Wolności, tolerancji, prawa, Co ze mną jesteś dziś w aliansie, Za dobrze, mój figlarzu, znam cię... Kawa na ława! Gdy zwiądł rozmaryn, kwiat prześliczny -221 ~ Julian Tuwim Polskiej paproci romantycznej (Pamiętasz? „O, mój rozmarynie..." I pierwsza łza gorąca spłynie, Że zakwitł... jest... więc ty do kwiecia: „Rozwijaj się" — i druga, trzecia, A ty przynaglasz, szerzej, głośniej, I płynie: „O, mój rozmarynie, Rozwijaj się!..." I tak miłośnie, Tak rzewnie kwiat na oczach rośnie, I coraz więcej łez i wiosny Na rozmarynie, na miłosnym, I ciągniesz: „Pójdę do dziewczyny" — I śpiewasz: „Pójdę do jedynej, Zapytam się...") - Zapytaj się: 0 podeptane butem kwiecie, Choćby o jedno pięciolecie — Kiedy się Wilk Żelazny rozpadł Na setki piesków skocz-hitlerków, Kiedy jak trąd, jak czarna ospa, Pokryła Polskę dzicz burszowska Szturmowców, sturmerowskich „clerków"; Gdy generalskie Kaffeepflanze Złapały faszystowską france 1 matkowały bogom nowym: Pierwszej Kohorcie czy Falandze Ostatnich mętów i szumowin; Kiedy ministrom wystraszonym Na murach pisał epitafium Wódz, młokos, gówniarz „przeświedony", Z mistyczną misją wprost z Monachium; -----222 ~ Kwiaty polskie Gdy panowali na ulicy Drobnomieszczańscy drobni dranie, Już znakomici „katolicy", Tylko że jeszcze nie chrześcijanie; Gdy się szczycili krzepą pustą, A we łbie grochem i kapustą, Gdy bili Żydów z tej tężyzny, Tak bili, rozjuszeni chwaci, Że większy wstyd był za ojczyznę Niż litość dla mych bitych braci; Gdy groził „nocą długich noży" Liryk, deliryk, satanista, Gdy ksiądz Charszewski, sługa boży, W stolicy sławił Antychrysta, Ksiądz Trzeciak w Norymberdze zasię Hołd składał parteitagom wrażym, A księdza Pudra o tym czasie Policzkowano przed ołtarzem; Gdy cham i nieuk, jeden z drugim, Szpik, łapacz z „dwójki" czy z „Zadrugi", Znieważał „Żyda" Mickiewicza I — nie bał się Jaroszewicza, W dupie miał rząd, opinię, prasę, Bo szefa miał — na Wilhelmstrasse; Gdy Wielki Łowczy w Polsce gościł I wielkopańskie pił szampany, Gdy zesrywały się z radości Ozońskie błazny i bałwany, Że podejmują Ribbentropa (A wyrok był już podpisany, Na śmierć skazana Europa); - 223 - Julian Tuwim Gdy wielki grzmiał w obozie jubel, Że Józek z Hessem był na wódce, Że Ciano w tany porwał Dziubę, Że Bolek z Eddą tnie hołubce — O, danse macabre! Gdy wbijali Tym tańcem gwoździe w naszą trumnę I — dobra nasza! A już w dali Trepakiem przytupywał Stalin I słusznie mrużył oczko „umne"; Kiedy berlińskich biesów szajka Ze śmiechu się tarzała patrząc, Jak się przyjaźnią z nimi paprzą, Jak Polskę toczy rak marszałka; Gdy było „byczo" i rząd „amcił", Śmigły „podciągał" gosudarstwo, A olrajtnicy, adiutanci Stukali obcasami dziarsko; Gdy się u stóp głuptasa wili Ten w „szczerym hołdzie", ów na żołdzie, Gdy honor dziejów plugawili Nikczemnym marszem na Zaolzie; Kiedy sztrabanclom z oenerii Miedziński składał ukłon dworski, A Słonimskiego bił w cukierni Plagiografoman Ipohorski; Gdy arsenałów nie doglądał Buławy legendarnej dziedzic, A dla mnie szubienicy żądał Poeta polski Pierd-Piertkiewic; Kiedy za rządów twych ozońców Kto żyw, ten błotem mnie smarował: 224 Kwiaty polskie Bandyci z rozwrzeszczanych „Gońców", Klechici z Niepokalanowa, „Myśl (do złudzenia) Narodowa", Semi-Sarmata z „Mosdorf z mostu" (A jak słyszałem - Żyd po prostu, Co sarmackiego majufesa Na muzykę Goebbelsa tańczył, Wnuk krakowskiego handełesa, Von Silberfeld — a codreańczyk), Z „Polski (na pozór) Zbrojnej" młokos, Marsz, marsz, Dąbrowski, herbu Kokos, Hula-babula Hulewica, Kontryfałowa hiderzyca, Komersów w deklach sztab wałkoni, Draby z „Żylecji" i „Pałkonii", Rydzowi „bierkamraci" mili (Razem warzyli, razem pili), Ksiądz Miłaszewski z „Podbipięty" Z samopiszącą żonąjentys, Stahl, miglanc, śmiglanc i odmieniec, Co za tasiemcem rżnął tasiemiec I fetorysta Młodorżeniec, Item — postawię je osobno — ABC („DEF" podobno, Jak i tajniaki z „Merkuriusza"); Kiedy im, głupim, rosła dusza, Że będzie getto (już jest getto), Że będą mogli bić po mordzie „Konstytucyjnie"; gdy in petto Marzyli o germańskiej hordzie, Wiernie oddani duszą całą 225 Julian Tuwim Tym samym w końcu ideałom, Bliźniaczym draństwom i ohydzie; Kiedy w żurnalii robaczywej Nic, tylko wrzało i migało: Żyd, Żyda, Żydom, Żydów, Żydzie, Żydy parchate czy parszywe, Żyd jest największym naszym wrogiem, Żyd z nożem czyha przed twym progiem, Przez Żyda głód, przez Żyda nędza, Żyd okradł, Żyd znieważył księdza, Białego orła Żyd podeptał, Żyd z niemowlęcia krew wychłeptał, Żyd otruł, zgwałcił, zdradził, wydał, Zbezcześcił Żyd, splugawił, splamił, I znowu: Żyd, Żydowi, Żyda, Żydom, o Żydach i Żydami; Gdy zaprawiony w drobnym kancie Byle kto w łydki mi się wgryzał - - Gdzie wtedy byłeś, mój aliancie? Gdzie pies ci wtedy mordę lizał? „A sio!", jak mówią. „A ze szkody!" ...Bo ja pamiętam Grzmot Majowy I ogień wiary mojej młodej, Że się w tej Polsce ucieleśni Sen z czarodziejskiej opowieści, Jeśli się ziścił sen wiekowy... Ale się prześnił... prędko prześnił. „A sio!" powtarzam. „A ze szkody!" Nie ma „aliansu"... „NIE MA ZGODY, MOPANKU". Taki koniec pieśni. -226~ Część trzecia Rozdział pierwszy ii (...) Na statku mszę odprawiał szatan (W dzieciństwie bies o takim pysku Wyłaniał się z sennego czadu...). A to był czarny arcybiskup Z conradycznego Trynidadu. Wołał: „O, Lamb of God! Redeemer! O, Lord!" A potem - Twoje imię, I co wymówi je — przyklęknie. Ale co więcej i co piękniej: W ojczyźnie — samym „pochwalony" Sławiły Cię co dzień miliony! Więc bezimiennie-żeś WIADOMY Imieniem podrozumiewanem! I jak! „Na wieki wieków amen!" Chwało ogromna, straszna chwało! To, że się imię Twe na co dzień Westchnieniem, wykrzyknikiem stało I dźwiękiem pustym trwa w narodzie! O, czci cudowna! Stać się brzmieniem -227 Julian Tuwim 0 zapomnianej dawno treści! Być bezpamiętnym przypomnieniem 1 bohaterem bez powieści! Lec2 zaszczyt rośnie. Gwiazd dosięgnął. Już w aureoli gwiezdnych legend Zajaśniał sfer nieziemskich Regent... Więc, zdałoby się, kres zaszczytom, Kres wspaniałościom i potęgom, Gdy się na każdym Twoim słowie, Na kroku każdym — klechdy lęgną. Bo jedną znam prawdziwą sławę: Tę doskonałą, znamienitą, Kiedy CZŁOWIEKA - a Tyś człowiek - Myśl odda we władanie MITOM I puści w fantastyczny obieg, W kręgi tajemne, w baśń, w legendę... Tak pamięć staje się obrzędem. Więc — mówię — zdawać by się mogło, Zdobywco chwały niedościgłej, Że nic Cię wyżej nie podźwignie Niż cudowności złoty obłok: Niepokalane Twe poczęcie, Astrologiczne narodziny Znachorsko-czarnoksięskie dziwy I wzlot bajeczny — wniebowzięcie, A potem — tajna mszy alchemia, Sakramentalna teofagia, Spektakl ofiary, święta magia, Codzienna cudów akademia. ------228- Kwiaty polskie To nic, to wszystko nic. Bo ludzie, My, świat, w malignie uwielbienia, Uczciliśmy Cię w większym cudzie, W zawrotnym, nie do pomyślenia! Bo ponad wszystkie chwały inne, Należne Tobie i powinne Za Twą naukę i męczeństwo, Przypadło Ci bezkresne, wieczne, Już najszczytniejsze, ostateczne, Upajające Dostojeństwo: ABSURD. Nie bluźnię. Credo, quia... Bo oto na opoce szarej, Na twardym złomie prostej wiary URZĄD namioty swe rozbija! URZĄD uświęca bogożerstwo! Ratyfikuje go w dekrecie! URZĄD i SZEF! O, Ministerstwo Spraw Zaświatowych! MSZ-cie! O, łasko wiary objawionej! O, Gabrielu w Nazarecie! O, watykańskie remingtony! O, kartoteki! O, budżecie! O, Rosa Mystica! O, Mario, Schylona słodko nad dziecięciem! O, buchalterio! Kancelario! O, konto w banku! O, pieczęcie! O, ciężki krzyżu męki Pańskiej! O, Talleyrandzie watykański! -229 Julian Tuwim Wznieś oczy, Piotrze! Spójrz: z wysoka Skroś Babel ksiąg wielojęzyczny, Skroś pychę katedr niebotycznych, Mozaiki rzymskie i marmury, Przeziera blask wiecznego Oka Z nawisłej nad urzędem chmury, Oka w Trójkącie. Widzisz, Piotrze, Promienia rozpalone ostrze? Widzisz, jak spada i przeszywa Dyplomatyczne twe archiwa, Strzeliste wieże, skarbce, włości, Nabożeństw lśniące obfitości, Ksiąg, bulli i encyklik góry Zuchwale wyższe niż Oliwna? Spójrz: skroś ten przepych - żar spojrzenia Na dno przebija się, w podziemia, Do NAUKI, do SŁÓW proroka, I pisze: „Piotrze! gdzie OPOKA?" Ubi haec Petra? Gdzie ta skała, Na której wzniósł się malowniczy Wyrodny urząd namiestniczy, Brednia wymyślna i wspaniała? Gdzie głaz węgielny? Gdzie testament, Wyraźny nakaz? W ziemię wryty, Porosły w tajemnice, mity, Pleśnieje w mroku. Lecz to NA NIM, Na fundamencie zapomnianym, Władztwo rozparło się wielebne, To wypiętrzone, to podniebne Olśniewające Magie City! -----230- Kwiaty polskie Lecz ja Twej świętej krwi nie przyjmę W cienkuszu sakralnego wina, Ani mi biskup ni kardynał, Sprawując gusła tragedyjne, Istoty Twojej nie opowie. I nie w tym winie ani chlebie Znalazłem Ciebie, kocham Ciebie, Lecz w Skale — w buntowniczym Słowie. CO krzyczy pogrzebany kamień, Lat przywalony dwutysiącem? CZYJ jest ten krzyż, to gniewne ramię, Ogień skroś wieki miotające? KOMU On przyszedł? Ślepym, chromym, Hołocie, nędzy, pokrzywdzonym, On, w szopie lichej urodzony Rebeliant, Rewolucjonista! I grzesznej ziemi grożąc niebem, CO wam przykazał pod tym chlebem, Wam, możnym i rozwielmożnionym? Wam, żywcem go pożerającym? KTO jest ten Bóg w pochodach czczony, Pod baldachimem obnoszony Przez Tłustych, Zbrojnych, Wyfraczonych, Przez Chciwych, Pysznych i Rządzących? Pamiętam, jak w Cielesne Święto, Pod rozjątrzonym gniewnym słońcem, Procesję wiedli tragedianci, A żądło ognia pałające Blasków mieniło się tysiącem W centrum monstrancji; -231 Julian Tuwim I w ten peryskop tajemnicy Nos utkwił Książę-Arcybiskup (Nie nos — ogórek fioletowy); Szedł, niosąc Ciało dla ulicy... Dla teatralnej niepoznaki W magicznym stroju był godowym Ów pałacowy Arcyfakir I wschodni kołpak miał na głowie, Kołpak-niewidkę: by zataić, Że ziemska prawda — w ziemskim słowie, Zataić, że człowieka — człowiek Wielbi w ulicznym widowisku; Szedł z myślą: „Patrzcie, prostaczkowie, To Boga niesie Arcybiskup". A któż to w kornej adoracji Prowadzi ciebie? Arcyżandarm, O czarowniku z nominacji Watykańskiego Talleyranda! Małpa cezarów! Dzierżymorda! Kto jego moc? Stalowa horda! Kto jego „lud"? Pochlebców banda! A kto sług jego i statystów Pogromca wieczny? Jezus Chrystus. Jakże to, książę? Herodianin Pod baldachimem? Pod tym samym?! Szepnij mu w ucho, którym strzyże Przy sacrosanctum swojej wiary, On — czciciel hostii i ofiary, Guseł celebrant i wielbiciel, Nie krzyż męczeństwa dźwigający, Lecz złote na mundurze krzyże, — 232- Kwiaty polskie Szepnij mu — niech się tak nie liże Do onej z krwią niewinną czary! Niech raczej skrzyknie swe janczary, Paktuje z pękatymi Żydy, Nowy krzyż ciosa, ostrzy dzidy, Supły na biczach niech zaciąga, Niech uczy szydzić, plwać, urągać I gorzką żółcią gąbkę poi! Tam jego miejsce i ochota, W katowni, nie przy boku Twoim. Bo niechby tej procesji Sprawcę, Wiekuistego Światłodawcę, Mógł w łapy dostać... Książę! Magu! Wierz mi: znów rozdziałby do naga, Zbił, skopał, oplwał — i rózgami, Rózgami liktorskimi smagał Do krwi! Do krwi! Tak! DO TEJ SAMEJ! I ukrzyżowałby! I dobił! On, on, wiodący cię pod ramię Zbir, wierny tylko cezarowi... ...Książę! I wiedziałby, co robi... * Nazajutrz donos miał, anonim, Że... Zresztą nie czytałem listu. To tylko wiem, że zaraz po nim Zapisał sobie: „Jezus Chrystus Agit. wywr. Zbadać. Żyd. Syn cieśli". (Dwa razy słowo „Żyd" podkreślił). Potem się nadął — i zadzwonił, By Ewangelię mu przynieśli. -----233- Julian Tuwim (Pierwszy raz w życiu ją zobaczył...) Nie dał się greckim zwieść tytułem, Długo studiował tę „bibułę", Czerwonym ją ołówkiem znaczył, I taki z niej wyciągnął morał: „Nowina - niebezpieczna raczej... Szengajsty i żydokomuna... Zadzwonię chyba do cenzora..." Trzeba mu przyznać, że zrozumiał... I gdzieś w tym racja jest głęboka, Gdy mocarz wzywa przed trybunał Pieśniarza ludu lub proroka: Bo oto strzała mściwej kary Przebijająca pierś ofiary Na wskroś przebija mrok prastary, Błyskiem wskazując, gdzie OPOKA. Epilog tomu pierwszego (...) Wierszu mój, w klęsce, w bólu wszczęty, Wężysko zamorskiego chowu! Z kwiatów-żeś powstał, pstry i kręty, I w kwiaty się obrócisz znowu. Cokolwiek w tej powieści długiej Za ludzi mówię, czynię, czuję, Gdy czule dzieje ich wierszuję, Gdy piórem w obcych duszach dłubię Lub czegokolwiek nie domówię, Gdy w krzakach wierszy przyczajony Podglądam los ich nieznajomy (Jak uczniak, z żądzy dygocący, Nagim przygląda się służącym, Wieczorem w rzece się kąpiącym: Ciemnawozłotym, połyskliwym, Gdy wakacyjny księżyc pływa W rozcieku miodu i oliwy — I bulgocący słychać tercet: Chichot i wody plusk, i serce); Gdziekolwiek tę gromadkę ludzką Zapędzam poetycką rózgą, Na jakiekolwiek przeznaczenia -235 Julian Tuwim Skazuję ją, kapryśny rodzic - — Zawsze na pamięć mi przychodzi Jej tajne, kwietne pierworództwo. Jak sztukmistrz, co z cylindra głębi Wyciąga wielobarwne wstęgi, Wiązanki róż, rzucane damom, Królików parkę lub gołębi I szklankę wina — ja tak samo Pod słów zaklęciem czarodziej skiem, Spod podwójnego dna pamięci, Z głębi serdecznej i letejskiej Dobywam pasma dni kwieciste... ...Był sobie niegdyś bukiet wiejski... („Bukiety wiejskie, jak wiadomo, Wiązane były wzwyż i stromo"... Już mi ten dwuwiersz mży legendą, Już się śród jego liter przędą Słoneczne nitki żalu, marzeń...) Był jakiś ogród snów szumiących I róż jak wróżb... I to rozjarzeń, To gaśnień znów... I wzruszeń drżących... Ach, tak się kocha po raz pierwszy! Był sobie... Nagle wzrok przezierczy Śród kwiatów dostrzegł ludzkie twarze... I patrz — zza gęstych sztachet wierszy Rozbłysły wielkie oczy zdarzeń... Tam są już ludzie!... Ach, nieszczęsny, Gorliwy uczniu czarnoksięski! Przebrałeś czarodziejstwa miarkę... Ach, wierszodzieju zatracony, 2)6- Kwiaty polskie Coś ty rozpętał swym szalonym Magicznym drążkiem firmy Parker! Za sztachetami gęstych jambów Grzmi burza losów, serc, pożądań... Patrz! Patrzę. Tak do raju wglądał Ciekawy swoich stworzeń Pan Bóg. Tam, z kwietnych narodzeni przyczyn, Ludzie swe losy wróżą z kwiatów I liczą wiersze poematu, Jak więzień dni zostałe liczy. Przypadli niespokojną zgrają Do wierszowanych prętów lśniących I trwogą oczu, głosów wrzawą O życie się dopominają, O łatwy dzień, o noc łaskawą, Jak pod balkonem wielkorządcy Wzburzony tłum o chleb i prawo. Chcą szczęścia. Proszą, by im, żywym, Szczęście na wichrze wierszy przywiać — Jednym to małe: „Być szczęśliwym", Innym to wielkie: „Uszczęśliwiać". Wierszu mój - z żalu, jak stół z drzewa, Wierszu z tęsknoty, jak dom z cegieł! Syrena nad wiślanym brzegiem Cichutko jednostajnie śpiewa, Że Wisła płynie, Wisła płynie I co ma przetrwać — trwa w głębinie. Wierszu mój, ścisły jak zaploty 237 — Julian Tuwim Srebrnostrunnego jej warkocza! Z twardej wybiłeś się tęsknoty Jak źródło z kamienistej ziemi... O, wierszu z gruzów i kamieni Ojczyzny mojej i młodości! Płyń, wzbieraj, nurcie namiętności, Łzami grający tęczowemi! Wydłużaj się — wyciągaj - sięgnij Dnia-Tam, Dnia-Domu, Dnia w krainie, Gdzie (słuchaj! słuchaj!) Wisła płynie, Z płynącą Wisłą bieg swój sprzęgnij, Rozchyl spragnione wargi rymów I pij — i chłoń — i czule wymów Te dwa wyrazy godne księgi! Wierszu, rodzona moja mowo, Polsko, matczyne moje słowo, Matko, dla której żadnych nigdy Słów nie znalazłem prócz modlitwy, Matko, co swemu niemowlęciu Śliczności wśpiewywałaś tkliwe, Do dziś szumiące w głowie siwej, A chłopcu mazurkowe zwrotki, Gdzie dźwięk z oddźwiękiem się sprzymierzał, Wprawiając serce w podziw słodki, I nauczyłaś go pacierza, A potem „ty jesteś jak zdrowie" — — A wszystko było w jednej mowie, W tej samej, którą dziś, struchlały, Nadziei pełen i rozpaczy, Śpiewam dwusłowy hymn prostaczy, Jakby to był poemat cały: -----238- Kwiaty polskie Że Wisła płynie... Wisła płynie... Matko i wierszu, i ojczyzno, Umiłowani trójjedynie! Płonę i dzwonię: „Wisła płynie!" Poszum jej gonię: „Wisła płynie!" I przed Poezją zasłuchaną Zeznaję jak przed trybunałem: Że ja, co mowy tej caliznę Do dna miłością przeorałem I znam jej żwir i piasek złoty, Czarnoziem, węgiel i klejnoty, I jak jagody do kobiałki Zbierałem rośne jej rozbłyski I dźwięków samorodny kruszec Z mięsistych kwiatów brazylijskich, Z drzew w White Plains, z trawy w Massachusetts; Ja, wdany w żywot jej korzeni, Pnia i gałęzi, i zieleni, Jak pszczoła w plastry barci leśnej, Ja, co jej prawdę chwytam bystrzej Niż usta świeży miąższ czereśni, Ja — radośniejszej i srebrzystszej W polszczyźnie nie słyszałem pieśni... Rzeko, co wiernie w swojej fali Warszawskie powtarzałaś gwiazdy I każdy świt, i każdy zmierzch, Jak się powtarza piękny wiersz (Płynnie i drżąco — a czasami Głos ze wzruszenia się załamie Jak światło w strumienistej wodzie, ~239~ Julian Tuwim \-L.cz jeszcze wdzięczniej, jeszcze słodziej Toczy się wtedy razem z łzami), O, rzeko, co na pamięć znałaś Niebieskie nieba poematy I strofy chmurek na wyrywki, I sagi burz, i zórz Iliady, I Pismo Święte naszych gwiazd - Aż przyszło ci, pieśniarko szara, Ogniem stolicy swej zapałać I wyć, gdy wycie usłyszałaś Warszawy, Hioba polskich miast! Gdy się nad tobą. strop roztrzaskał, Płynęłaś w purpurowych blaskach Tym samym prądem niewzruszonym, Płynęłaś dumnie i swobodnie, A domy miasta, jak pochodnie, Lecz odwrócone w dół żałobnie, Pochodem w tobie szły czerwonym... Wrócimy, Wisło, po tę czerwień, W głębinie twej chowaną wiernie, Wrócimy z wichrem, zbrojnym w gniew I w nową młodość, wiarę nową... Ten wicher — naszą pięść poderwie I blask, i krzyk, i wiersz, i krew! Bal w operne I Dzisiaj wielki bal w Operze! Sam Potężny Archikrator Dał najwyższy protektorat, Wszelka dziwka majtki pierze I na kredyt kiecki bierze, Na ulicach ścisk i zator, Ustawili się żołnierze, Błyszczą kaski kirasjerskie, Błyszczą buty oficerskie, Konie pienią się i rżą, Ryczą auta, tłumy prą, W kordegardzie wojska mrowie, Wszędzie ostre pogotowie, Niecierpliwe wina wrą, U fryzjerów ludzie mdleją, Czekający za koleją, Dziwkom łydki słodko drżą. Na afiszu - Archikrator, Więc na schodach marmurowych Leży chodnik purpurowy, Ustawiono oleandry, ------243 — Julian Tuwim Ochrypł szef-organizator, Wyfraczony krępy madryl, Klamki, zamki lśnią na glanc, W blasku las ułańskich lanc, Szef policji pierś wysadza I spod marsa sypiąc skry, Prężnym krokiem się przechadza... Co za gracja! Co za władza! Co za pompa! Jezu Chry...! Zajeżdżają futra, fraki, Lśniące laki, szapoklaki, Uwijają się tajniaki W paltocikach Burberry. Szofer szofra macią ruga, Na tajniaka tajniak mruga... - No jadź, jadź! będziesz tu stać? Caf się, frrruwa twoja mać! Zajeżdżają gronostaje I brajtszwance, Barbarossy, oxenstierny I braganze, Zajeżdżają Buicki, Royce'y I Hispany, Wielkie wstęgi, śnieżne gorsy, Szambelany, I buldogi pełnomocne I terriery I burbony i szynszyle I ordery I sobole i grand-diuki ------244 - Bal w operne I goeringi, Akselbanty i lampasy I wikingi, Admirały, generały, Bojarowie, Bambirały, grubasowie, Am! Ba! Sado! Rowie! Raz! Dwa! Hurra, panowie! Hurra, panowie! Hurra, panowie! W szatni tłok, W lustrach - setki, Potrzaskują Damskie torebki, Każda poprawia, każda zerka — I boty! numerek! bez numerka! I jeszcze pudrem I jeszcze usta I lustro lustrem I znów do lustra I już — do loży — która? druga... Na tajniaka tajniak mruga, Na lewo, na prawo, na le, na pra, A w środku już orkiestra gra, Orkiestra gra! Orkiestra gra! 245----- Julian Tuwim Ostro gra orkiestra-kiestra, Z czterech rogów, czterech estrad Pryska extra bluzgi grzmiące, Miedzią pluska i mosiądzem — I bac! w blask, w oklaski, brawo, W drgawki metalową lawą I jazz w blask grzmiąc furioso - I nagle duszną tuberozą W krew, w nozdrza placadiutanta (Tempo: szampan, szatan, szantan) I już — wziąć, i już — udami I już — da mi! da mi! da mi! I chuć — wskok, i wzrok — kastetem I pod żyrandol piruetem — solo! solo! małpa! nie po...! buch magnezja foto ślepo uda uda da mi da mi gene orde dzwoni rami zęby śmiechem do maestra i gra orkiestra, gra orkiestra!... II Ze swych wież astronomowie, Zapatrzeni w gwiezdne mrowie, W teleskopach cud ujrzeli: Małpy biegły przez firmament! W zodiakalnej karuzeli Apokaliptyczny zamęt. Na przystankach dawnych zwierząt Siadło szpetnych małp dwanaście I zaczęły małpi nierząd — 246 "^ Bal w operne W planetarne siać przepaście. Obręcz niebios w pęd szalony Złe puściły małpiszony, Skaczą, kręcą się, iskają, Jak za kratą swojej klatki, I czerwone pulchne zadki Ziemi, krążąc, wystawiają. Nie ma już niebieskich znaków! Małpa toczy się w zodiaku! I wisząca ciężką zmorą Nad tą groźną nocą gwiezdną, Każe tańczyć gwiazdozbiorom, Gdy małpiarzy diabli biorą, Diabli biorą, diabli wezmą! III A na scenie Satanella Chwyta gwiazdy w tamburino, Tarantella, tarantella Meteorów serpentyną, Satanella — młynek rtęci, Satanellę niebo kręci Mgławicową pienną plamą, Satanella — blasku smuga I oblana srebrną lamą Bystrych bioder centryfuga! ...Z satyrycznym erotyzmem Na tajniaka tajniak mruga. Satanellę księżyc porwał, Wzniósł ze sceny w niebo sine I nad placem teatralnym -247- Julian Tuwim Znowu zawisł tamburinem. A ta dalej wrą w zabawie, I na scenie, rosnąc w blaski, Wybuchają białe pawie Ogniomiotem zórz bengalskich, Rozigraną wbiega sforą Tłum różowych świń z maciorą I kaczuczą i macziczą I jak zarzynane kwiczą, Aż tancerzy diabli biorą diabli biorą diabli biorą! Potem księżyc nad Taiti I gitary na Haiti, Potem śpiewa Włoch Tęsknotti Zakochane totti-frotti, Potem duo Pitt and Kitty, Klowny się po pyskach piorą I śpiewają: I am Pitty I am Pitt I love you Kitty, Aż tancerzy diabli biorą diabli biorą diabli biorą! „Patrz go, jak wariata struga", Na tajniaka tajniak mruga. Brzuchem do czarnego gacha Babilońska trzęsie swacha, Chrzęszcząc w drgawkach, z małpim krzykiem, ------248- Bal w operne Bananowym nabiodmikiem, Centaur wlazł na Centaurzycę, Dęba stanął koń w muzyce I oderżał arię końską, Mierząc w swachę babilońską, A w basenie pełnym syren Kozłonogi pływa Sylen. Brawo! brawo! brawo! brawo! Jazz — zamiecią, dym — kurzawą, Sześć tysięcy w jedno ciało Zrosło się i oszalało! Hucznie, tłusto, płciowo, krwawo, Brawo! brawo! brawo! brawo! Płciowo, hucznie, tłusto, biało, Mało! mało! mało! mało! I po piętrach, i przez schody Opętanym korowodem, Piekłem, żarem, pląsem, tanem, Gąsienicą — Lewiatanem, Pterofiksem, Kikimorą, Archimałpą, Zadozmorą, Szampankanem, Pankankanem Grzmocą w tempie obłąkanem, Tak że wszystkich diabli biorą diabli biorą diabli biorą! Przy bufecie — żłopanina, Parskanina, mlaskanina, Burbon z młodym Rastakowskim - 249 - Julian Tuwim Serpentynę flaków wcina, Na talerzu Donny Diany Ryczy wół zamordowany, Dżawachadze, prync gruziński, Rwie zębami tyłek świński, Szach Kaukazu, po butelce Rumu cum spiritu vini, Przez pomyłkę tknął widelcem W cyc grafini Macabrini, Rozdzierane kaczki wrzeszczą, Tłuszczem ciekną, w zębach trzeszczą A najgorzej przy kawiorze: Tam — na zabój, tam — na noże, A jak złapią - szczerzą zęby I smarują głodne gęby Czarną mazią jesiotrową, A bieługi białe kłęby Żrą od razu na surowo, Bo to dobrze, bo to zdrowo! („Bycza, bracie, rzecz — bieługa!" Na tajniaka tajniak mruga). Cwierciomirski z Podhajdańca Sarni udziec wziął do tańca, Esterhazy, w sztok zalany, Zrobił z wędlin przekładańca I na wszystkie strony pchany Klaps go w talerz Donny Diany, W ostry sos — więc ryk pijany, Śmiech prezesów i burbonów----- A nad wszystkim — pułk garsonów Fruwa zmotoryzowany. ------250- Bal w operne W okolicznych hotelikach Całą noc robota dzika, Seksualny kontredansik: Na momencik, na kwadransik, Na portiera tajniak mruga: Portier — owszem, portier — sługa, Ta w woalu, tamta w szalu, Na kwadransik, prosto z balu, Na momencik, ot przelotem, Szybko — i na bal z powrotem: Rotmistrz Rewski z miss Lenorą, Oxenstierna z panią Fiorą, Borys Silber z księżną Korą Na kwadransik, szofer! wio! Potem znów ich diabli biorą diabli biorą diabli biorą, W wir tej nocy diabli biorą, Roztańczeni diabli bio------! Rąbią w ziemię Buicki, Royce'y, Akselbanty, śnieżne gorsy I buldogi i terriery, I szynszyle i ordery, Generały i wikingi, Admirały i goeringi, Bambirały, bojarowie, Deterdingi - Am! Ba! Sado! Rowie! -----251----- Julian Tuwim Raz! Dwa! Hurra, panowie! Brawo, panowie! Mało, panowie! ...Raz... Dwa... Druga, panowie... V Na ratuszu bije druga, Na tajniaka tajniak mruga, Na widowni i w sznurowni, I pod dachem i w kotłowni, I pod sceną i w bufecie, Na galerii i w klozecie, W kancelarii i w malarni, W garderobach i w palarni, I w dyżurce u strażaka Mruga tajniak na tajniaka... Poziewając, siedzą w szatni Czterej z gliny, dwaj prywatni, Poziewują, pogadują, Przechadzają się, pogwizdują, Pogwizdują, przechadzają się, Swym kamaszkom przyglądają się. Słowikowski z trzeciej śledczej Mówi, że mu w żółtych letczej, Czarne palą jak cholery, A najgorzej — to lakiery. Macukiewicz z jedenastki Patrzy w szpice, widzi gwiazdki: Dobra pasta, połysk śliczny, ------252 Bal w operne Całkowicie elekstryczny. Szulc z ósemki ma giemzowe: „Powiedz, Czesiek, nie jak nowe? Drugi rok na co dzień noszę A raz fleki dałem - proszę!", Wańczak z piątki, zwany Blindzia, Chwali pastę marki „India", Popatruje, pogwizduje: Udibidibindia, udibindia. Kruman (karniak) nosi nowe Stebnowane, orzechowe. Ziewa - „daj płaskiego, Blindzia..." Udibidibindia, udibindia... VI Już z ratusza bije trzecia, Senne pola dreszcz obleciał, Dzień się rodzi. Brzask przez szarość się przedziera, Owoc słońca krwi nabiera, Zaszeptały wiewem brzozy, W zagajniku ptaszek gwizdnął... Do stolicy jadą wozy Z zielenizną. Jadą wozy, poskrzypują, Ludzie drzemią, poziewują, Brzozy błyszczą białą korą, Wiatr przez owies przeszeleścił, Jadą wozy wczesną porą Do przedmieści. 253 Julian Tuwim Trąbi auto ciężarowe, Wozy mija I na długo kurz różowy Z szosy wzbija. Chłopki suche i dostojne Idą szosą. Idą boso i na sprzedaj Masło niosą. Zapiał kogut, za nim drugi, Potem trzeci, Na pastwiska bydło gnają Małe dzieci. Przetrąbiło drugie auto Ciężarowe, Chłop prowadzi kulejącą Krowę. Skrzypią wozy, przewalają się Z boku na bok, Ludzie w chatach przewracają się Z boku na bok. Chrapie w rowie, twarzą w trawę, Ktoś pijany, Na pastwisku podryguje Koń spętany. Na kościele niebijące Wiszą dzwony, Suche pęki ziół pod krzyżem Ogrodzonym. ------254 Bal w operne Jakiś duży wyszedł w gaciach Przed zagrodę, Mruży oczy i tarmosi Ostrą brodę. A tam dalej stoi szkoła Murowana, W szkole mapa, bardzo pięknie Malowana. Na ćwiczenia idą żołnierze Z karabinami... „...że na tobie giną, że na tobie giną chłopcy malowani"... Skrzypią wozy, przewalają się; Pozgrzytują... „...W mieście tera rymbarbarum Dużo kupujom". Skubią trawę białe kozy Wymioniaste. W sinym dymie, w złotym pyle Dzień nad miastem. Owoc pękł — i mokrym świtem Oróżowił miejską ziemię. Zawieszony pod sufitem W żyrandolu tajniak drzemie. -----255 ~ Ju/ian Tuwim VII Przez ul. Zdobywców, Przez Annasza, Kajfasza, Przez Siwą, przez św. Tekli I Proroka Ezdrasza, Przez Krymską, Kociołebską, Przez Gnomów i przez Dziewic, Przez Mysią, Addis-Abebską I Łukasza z Błażewic, Przez Czterdziestego Kwietnia, Przez Bulwary Misyjne - Jadą za miasto wozy Asenizacyjne. Z facjatki budy drewnianej Tłusta panna wygląda: — Która godzina, gówniarzu? — Piąta, kurwo, piąta... I przez puste ulice Jadą dalej i dalej. Panna przed siebie patrzy I papierosa pali. Widzi dom czerwony, Nowo zbudowany, Ludzie już mieszkają W nieotynkowanym. -----256 - "^ Bal w operne W jednym oknie gąsiory Z wiśniakiem i jagodnikiem, Za oknem wietrzyk igra Różowym balonikiem. Na żelaznym balkonie Łbem na dół wisi zając, Łąkę przewróconą Jeszcze oglądając. Pan w spodniach, ale boso, Na drugi balkon wyszedł, Ziewa, patrzy na niebo, Szelki mu z tyłu wiszą. Chaplin, z dykty wycięty, Krzywo stoi przed kinem. Przejechał na rowerze Policjant z karabinem. Na potłuczonej szybie Sklepu z konfekcją „Lolo" widać kawałek gazety: Litery IDEOLO... Widać blachę z napisem: Golenie 20 gr. Strzyżenie 40 gr. Manikir 60 gr. Przeleciała taksówka, Podskakując w pędzie, Jedzie gruby z wędką, Ryby łowić będzie. -257- Julian Tuwim Z piwnicy wędliniarza Gorąca para wali. Panna patrzy przed siebie I papierosa pali. VIII Nocą — tylko w kasach kolejowych Beznamiętnie Ciurkające, Zaspane, A w szulerniach gejzerem gorączkowym, A w burdelach — nieodżałowane, Na dancingach — syczące szampanem, Wytrysnęły z brzaskiem dnia - kipiące, Zapienione, robaczywe pieniądze. Z portmonetek, szuflad, kieszeni Do kieszeni, szuflad, portmonetek, Za chleb, za tramwaj, za gazetę, Za lekarstwo, za szpinak, za siennik, Do kas i z kas, Za wóz i przewóz, Do miasteczka z miasteczka, Do województw z województw, Za mleko, za gaz, Za zwierzęta, za las, Do banków, straganów, sklepików i kas I z kas, i z banków, straganów, sklepików, Do kelnerów, lekarzy, oficerów, rzeźników I znów do lekarzy, rzeźników, kelnerów, Od zdunów, monterów, do stolarzy, szoferów, Za kurs, za stół, za golenie, za drut, ------258------ Bal w operne Za sól, za ząb, za cegłę, za but, Od ślusarza do księdza, od księdza do szklarza, Od szklarza do szewca i znów do ślusarza, I znów T / I znów I jeszcze raz, Za bilet, za nóż, za wodę, za gaz, Za armatę, musztardę, podkowę, protekcję, Za ślub, za grób, za schab, za lekcję, Za klej, za klamkę, za klops, za kliszę, Za papier, na którym te wiersze piszę, Za pióro, atrament, za czcionki, za druk, Za bombę, za śledzia, za radio, za bruk, I poecie — za dar, za nazwisko, za czas, I wszystkim za wszystko, z kieszeni do kas I z kas do kieszeni, na wszystkie strony, Rozdrobnione na grosze, spęczniałe w miliony, Labiryntem i mrowiem, kołowrotem splątanym, Chaosem kierunków i linii pijanych, Buchające i schnące, znikające, rosnące Zakrążyły diabelsko robaczywe pieniądze. Adiutanci poczynań i działań, i dziejów, Atakują Verdun, atakują Pociejów, Płyną na Celebes transadantykiem I płyną rynsztokiem ulicy Dzikiej. Bułka - grosz, Wojna - miliard: Cyk! Buch! Zgierz: -259- Julian Tuwim Asyria. „Silni jednością, Silni wolą C2UJ Duch": IDE OLO. Wije się złoty Lewiatan zły, W srebrne szczury, wijąc się, zmienia, Drobnieje w bilon pcheł i wszy, I znowu w szczury zrastają się pchły, Grosze i wszy srebrzeją w kieszeniach I znów wypełzają szczurami szaremi, Za nami, przed nami, biegają po ziemi, I jak papier wyschnięty, szeleszczą, szurają I znów się w złotego potwora zlewają, Co płodzi się, ciekąc przez sioła i miasta, Rozłazi się w pędzie, rozpada i zrasta, I krąży, miliardząc, od biesa do czorta, Od czorta do diabła, rozpłodem łapczywym, I ciągnie, i wre trędowata eskorta, Skacze i plącze się konwój parszywy. IX Jadą ze wsi wozy Aprowizacyjne, Jadą na wieś wozy Asenizacyjne. Przy rogatce się minęły Pod szlabanem, Jak kareta ślubna z karawanem. -----260 Bal w operne Przyjechała na targ zielenizna, Przyjechał nawóz na pole, I zaczęła nowy dzień ojczyzna, Żeby pełnić posłannictwo dziejowe I odegrać historyczną Rolę. X Rozmyślając głęboko nad rolą Dziennikarze szybko pisali: - ideolo — ideolo — ideolo — A tancerzy w hucznej sali Jeszcze ciągle diabli brali diabli brali diabli brali. A już ludzie pracy wstali: W rzeźniach bydło zabijali, Karabiny nabijali, Interesy ubijali, Wrogom zęby wybijali, Wrogom czaszki rozbijali I do krzyża przybijali, Na stalowy pal wbijali I do grosza grosz zbijali I banknoty odbijali, Odbijali, odbijali - Precz z niedolą! Precz z niewolą! Nad poziomy! w lot i w polot! Czas uderzyć w czynów stal! Ideolo — ideolo — Udał się ten piękny bal! - 261 - Julian Tuwim Ideolo — ideolo - Czynem! duchem! wiarą! wolą! Hej do walki! zniszczyć nędzę! Kupą, kupą ku potędze! Czynu! czynu! nic po słowie! Ducha! ducha! więc po głowie I kolbami, i salwami Ka Ra Bino wymi! Raz! Dwa! Hurra, panowie! Ducha, panowie! Czynu, panowie! Raz! Dwa! Solo! Solo! Z panną Tiutką graf Ramolo! Hop! siup! W dziejowej skali, - ali, - ali, - ali, - ali, I zecerzy w całym państwie Czcionki gigant układali: IDEOLO, IDEOLO Ideolo ideali Lari fari lafirindia Udibidibindia, udibindia! Da mi! da mi! Z Olą Tolo Barszczyk piją, wódę golą, A maszyna wali, wali: IDEOLO, IDEOLO mało mało solo solo -----262- Bal w operne mało solo mało brawo! Kawa z rumem, koniak z kawą, Piękny Dusio z panną Violą Pod schodami się certolą I wesoło na bulwarze Pokrzykują gazeciarze: „Wielki bal z dziejową rolą! „Dzisiaj strrraszne ideolo! „Kurrr Stołeczny Fioletowy! „Kurrr dzisiejszy; Kurrr dziejowy! „Ideoo za dziesięć groo!... „Bal w Operze! Katastroooo! „Kurrr Poranny z opisami! Kurdesz grzmi nad kurdeszami! XI Płynie na czcionki drukarska farba: IDE OLO „Ile rebarbar?" Karna Kadra Ducha Czynu „Proszę za dziesięć groszy kminu" Miecz Krzyż Duch Dziejów „Proszę za dziesięć groszy kleju" -----263 Julian Tuwim Ducha Dziejów Karne Kadry „Proszę za dziesięć groszy musztardy" Czerep rubaszny Paw narodów „Proszę za dziesięć groszy lodów". Jeden Tylko Jeden Cud- „Ober, jeszcze butelkę na lód!" I bac! bac! I plac opustoszał, I do bramy wloką truposza. I bac, bac! zza rogu, z sieni, I w bruk, w bruk tętniącemi Kopytami bac po głowie Ka Wa Le Ryjskiemi! Raz! Dwa! Hurra, panowie! Mało, panowie! Brawo, panowie! I bac, bac! Słońce na ziemi! Człowiek na ziemi! I krew na ziemi! -----264----- Bal w operne I bac jazz! I gra orkiestra Z czterech rogów Z czterech estrad Z czterech rogów IDE OLO A tancerzy diabli biorą! Bo patrzcie! patrzcie, jaka sensacja! Brawo dyrekcja! Co za atrakcja! Gąsienicą hipopotamową, Glistą, na miarę przedpotopową, Na salę wpełza tłusty Jaszczur, Czołg złotociekły, forsiasty praszczur: Szczurząc i wsząc, i pchląc wspaniale, Książę Karnawał wjeżdża na salę! Tajniaki z tyłu, tajniaki na przedzie, Mlaskiem, człapem, wijąc się, jedzie, Pełznie smoczysko — a na nim okrakiem Goła, w pończochach, w cylinderku na bakier, Z paznokciami purpurowymi, Z wymionami malowanymi, Z szmaragdowym monoklem w oku, Z neonową reklamą w kroku, Skrzecząc szlagiera: „Komu dziś dać? Komu dziś dać? Komu dziś dać!" Wierzga na gęstym pieniężnym potoku Promieniejąca Kurwa Mać! -----265----- Julian Tuwim I nagle - kotłującym ściskiem Rzuciła się sala z piskiem, wizgiem! Pianą zieloną pryska z pyska, Kopie, szarpie, krzesłami ciska, Tratuje, gryzie wściekłymi kłami, Nożami błyska, tłucze pałkami, Na zakrwawionym śliskim parkiecie Tarza się, tapla się, dusi i gniecie, Mordem i smrodem pozycje zdobywa I z cielska potwora łapami wyrywa Złotą juchą ociekające Wrące szczurami i wszami pieniądze I żre, i chłepce wydarte kawały, Aż ryczy ze śmiechu Odwłok Wspaniały, Kipiący bezmiarem metalu, I dalej się wije i tłuszczem obrasta, I nonszalancko ogonem chlasta Największa atrakcja Balu! I przyśpiewuje „Komu dziś dać? Komu dziś dać? Komu dziś dać?" Promieniejąca Kurwa — Mać Kurwa — Mieć Kurwa - Brać! „Jak bal, to bal! Maestro, wal! Grubasku, teraz solo! O, IDEOL! O, IDEAŁ! Takie małe, słodkie IDEOLO!" I gdy w strop szampitrem strzelił Metaliczny tusz kapeli, - 266 Bal w operne \ Ani się nie obejrzeli, Ani zdążył z żyrandziaka Mrugnąć tajniak na tajniaka — Jak błyskawicowym zdjęciem, Foto-ciosem, blasku cięciem Wszystkich wszyscy diabli wzięli diabli wzięli diabli wzięli Aż ze śmiechu małpy spadły Z zodiakalnej karuzeli. XII TAK MÓWI TEN, KTÓRY ŚWIADECTWO DAJE O TYCH RZECZACH: ZAISTE, PRZYJDĘ RYCHŁO. AMEN. I OWSZEM, PRZYJD , PANIE JEZUSIE! (Objawienie św. Jana XXII, 20) Jarmark rymów Poeto! Poeto! rozpruj krewnym bety i pierzyny! „Foteliki", „gablotki" - przez okno, o bruk! Piruetami rozpląsanych nóg Wystukuj anapesty na szczęce rodziny. Poeto! kup czerwony ołówek w sklepiku I przekreśl nim, jak cenzor, sklepikarską twarz! Skonfiskowaną mordę, gdy odetniesz — zważ I wywieś, jak zająca, przed sklepem na stryku. Poeto! śród wykwintnej nobliwej zabawy Bądź miłym gentlemanem, lekki dyskurs tocz; Ale nagle zgaś światło, małpą na stół wskocz, Ugryź prezesa w ucho i grobowo zawyj! Poeto! jest czterysta milionów Chińczyków, To nie żarty. To dziesięć Adantyków krwi. Zawiadom o tym, w piorun załamując brwi, Mitologiczne ciotki i wujów Asyryjczyków. Poeto! u strażaków wypożycz drabinę, Przystaw ją, gdzie należy (Złota 8... wiesz), Wejdź nocą— i za szybą milczkiem zęby szczerz; Zauważ, jaką będzie miał Grydzewski minę. -----271- Julian Tuwim Poza tym, gdy ci serce zapłacze z tęsknoty, Możesz pałyczeć, krumskać, skobrować i kmić, Sąjbrzyć, wichatać, rumczeć, ulpansonić, brtyć... Widzisz, miły poeto, ile masz roboty! Spleen Ze znudzenia, ze znużenia Pusto, sennie, mdło. Neurocholia? melanstenia? Diabli wiedzą co. Gdybyż w innej być mieścinie, Bo w Warszawie źle... W Pajtuliszkach? w Bambierzynie?... Diabli wiedzą gdzie. Byłoby też doskonale Lata puścić wspak. Chętnie bym to zrobił, ale Diabli wiedzą jak? Zająć by się jakąś... pracją... Mracją... czy ja wiem? Pempologią? alansacją? Diabli wiedzą czem. Siadłbym z jakim byczym chłopem, Pogawędziłbym Z księdzem? Żydem? czartem? popem? Diabli wiedzą z kim. -272 Jarmark rymów Może wylazłby z rozmowy Jakiś zdrowy sąd? Może z serca, może z głowy, Diabli wiedzą skąd. Ziewam, dumam żałośliwie, Że... że co? że pstro? Owszem, może... Lecz właściwie Diabli wiedzą co. Błaganie Ustrzeż mnie, obroń Od ognia, głodu i moru, Od rodzimego humoru, Od proletariackiej poezji, Od Mannergesangvereinów z poznańskiej archidiecezji, Od teatromanów, yogów, szaradzistów, Od arystokratów ducha i essayistów, Od autorów „szkiców" i „bluetek", Od Zachęty, krewnych i chórów z operetek, Od dusz artystycznych i obiecujących talentów, Od „Wiadomości Literackich" abonentów, Od wiercikuprów, titin, dziwek szczebietkwych, Od izraelickich inteligentów i socjałów nobliwych, Od patriotycznych cyklistów i wioślarzy, Od pisujących wiersze malarzy, Od starych skautów, od słuchania Roty, -273 Julian Tuwim Od znawcy literatury i ciężkiego idioty, Od „Zwrotnicy" i od sztuki góralskiej, Od aktorów z pseudonimami: Wirski, Gromicz, Malski, Od subtelnych felietonistów, Od psychoanalityków i footbalistów, Od „przysiadających się" do stolika, Od spinki do sztywnego kołnierzyka, Od studenckich dowcipów, komediowych amantów, Od żydowskich szlagonów i korporantów, Od scen amatorskich, Od poetów pomorskich, Od miłośników, bywalców i ulubieńców, Od mówiących „sakpalto" młodzieńców, Od nagłej kwesty, Od szoferów nie mających reszty, Od szczura w prewecie, Od recenzji w „Świecie", Od życia świadomego, Od Grydza zaperzonego, Od kuchni postnej, Od zapalenia okostnej, Od wszelkich wrzodów i pryszczów, Od tych, co piszą „Tuwin", a mówią „mistrzu!" Od ości w gardle, Od supła w sznurowadle, Od sprawy honorowej, Od pani.......owej, Od próśb o protekcję u rządu, Od „Małego Naszego Przeglądu", Od rozmowy z panem A., - 274 - Jarmark rymów B., C, D., E., F., G., H., I.,J.,K.,P.,R.,S.,U„ T., Z., L., Ł., M., N., W., Od słów „kwef, „smęt", „kruż" i „chram", Od tłumaczących powieści dam, Od męki dni powszednich i nudy niedzielnej Ustrzeż mnie, wielki, mocny Boże nieśmiertelny! Dyskusja 3 ) Ostro urżnęliśmy się czystą Władek i ja. Władek jest twardym komunistą, Gdy w czubie ma. Jak piłki, tak przy głowie głowa, Pijane w pień, Po białych płotach Czerniakowa Hula mój cień. Zabiega naprzód, plackiem leży, Usłużny tchórz... I nagle — za mną; zęby szczerzy, A w ręku nóż. Księżulo z nieba — zezowate Spojrzenia śle. Więc może optyka? gra świateł? A może nie. 275 Julian Tuwim Może nie księżyc? Może rybak Z gwiaździstych stron? A Władzio mi o kolektywach! A won!! Że industrializacja? Racja. Pożytek z niej. Indus — rozumiem. Trializacja — Już mniej. Pierwsza kolacja w pensjonacie Cztery paniusie jędzowate Dziobią nosami filiżanki I przyglądają się zjadliwie Butelce wina na mym stole. Panna Mimosenduft z Tarnowa Omdlewające ma spojrzenie I głośno mówi z panem Pinklem 0 „Wiadomościach Literackich". Dyrektor z Pszczyny promienieje 1 wylizując sos z talerza Czyta w kurierku z satysfakcją Matrymonialne ogłoszenia. Lecz Kolasiński z Częstochowy Jest tutaj duszą towarzystwa! W rodzinnym mieście swym ten młodzian Musi być pierwszym bilardzistą. -----276- Jarmark rymów Z jaką piekielną gracją nosi Ten ulubieniec dam miejscowych Barwną chusteczkę bankową W bocznej kieszonce marynarki! Z jaką dystynkcją tudzież swadą Wygłasza lotne aforyzmy: „Taniec, faktycznie, proszę pani, Obecnie sportem jest poniekąd". Panna Mimosenduft żarłocznie Świdruje wzrokiem tytuł książki Na moim stole. Wreszcie szepce Do pana Pinkla: „Klub Pitwicd'. Wielką sensację w towarzystwie (Sensację i rozczarowanie) Budzą me skromne słowa: „Proszę Jeszcze kawałek chleba z masłem". Panna Mimosenduft szaleje: „Co on powiedział? Co powiedział?" Pinkel z uśmiechem pobłażliwym Powtarza: „On chce chleba z masłem". Cztery paniusie jędzowate Dziobią nosami i gadają: „Wiersze wierszamy, moja pani, A Żyd — czytałam sama w prasie!" -277 — Julian Tuwim A po kolacji biegnie za mną Pinkel w binoklach i powiada: „Przepraszam, zdaje się, pan Tuwim? Pozwoli pan, że się przedstawię..." Wielki traktament dla mędrca Tadeusza Boya1 W którymi tam życia swego lecie Winem do syta napoiony, Ni źrały mąż, ni puste dziecię, Mimo iż ciężko doświadczony Kaźnią, ścirpianą z ręki krwawey Beauprego pana Antoniego2, Siadłeś tu pełen czci y sławy... Mnie ta nie będziesz za świętego. Pikardzki pacierz ci ukropię! Nie znasz go? Widzisz mi niezgułę! To wracay na naukę, chłopie, Do siestry Francji lub do Due. Nie taki dzisiaj jubileusz, By się przed tobą w słowie puszyć! Znamy cię, coś ty za Tadeusz, Jak sobie lubisz poświntuszyć! 1 Wiersz wygłoszony na bankiecie Pen-Clubu dla Boya. 2 Antoni Beaupre - redaktor „Czasu", z którym Boy się procesował. -----278- Jarmark rymów Gdybych swobodnie mógł folgować Rozświerzbionemu jęzorowi, Takie naszeptać w uszko słować, Jako Małgośka Villonowi! I tako rzec ci, z bebechami, To, co od serca w krwie mej płynie, Byś rzewnie zalał się ślozami: „Ach, gdzież są niegdysieysze świnie?" Bywało ci onego czasu, Iż rzeczy nazywano iście, 0 nich psalmista z Czarnolasu Kropił pod lipą najsoczyściej. Item Potocki! Ten ci smakosz Mało rzec: świnił — ale wieprzył! Jadał korzenno, gadał takoż 1 pełną garścią mowę pieprzył. Item i Fredro — Lubomirę, Czy jak ją zwano, piewał smacznie, A dziś o byle pindę, ździrę Zaraz się gwałt i proces zacznie. Owa by rzecz się tutaj zdała! Ów hrabia uczciłby cię godnie! Tak by przygadał, że Grzymała Leżałby krzyżem trzy tygodnie. Bo jakiejż innej dziś materyey Chwytać się w mowie, Boyu dobry? Wspominać, gdzie jest graf Owerniey Lub Artus, diuk Bretaniey chrobry? -279- Julian Tuwim Ultramaryna! Fiume, bracie! 0 tym niech gada, kto się uprze. A ja bych tobie, jubilacie, Tylko o jednym! — o tym kuprze! Ale, uczciwszy obyczaje, Milknę, mistrzuniu, na półsłowie 1 chociaż mi się serce kraje, Rzeczy z imienia nie wypowiem. Xsiążę! Lecz niechaj kronikarze Zapiszą, iż na twoje święto Wraz z sercem, któreć składam w darze, I kupra też nie pominięto. Podświadomość W skwar, w upał płomiennobiały, Tchnący patosem mistycznym, Odczytywano referat W kole filozoficznym. Odczytywano referat 0 ja^ni podświadomości, W skwar, w upał płomiennobiały, Tchnący pożarem białości. Czytała go koleżanka Z piersią wypukło-burzliwą, Z biodrami, co siewcom zdarnym Plenne wróżyłyby żniwo. ------280- Jarmark rymów Z jej ust drastycznie wyciętych, Z jej ust czereśnio-wiśniowych Padały zdania o jaźni I o abstrakcjach jaźniowych. I prawił długo o duszy W terminach mądrych i szczytnych Ów kompleks ramion, biódr gibkich, Piersi i ud aksamitnych. A gdy skończyła część pierwszą (0 podświadomym pods tanie), Spytała zgoła poważnie: „Jakie kolegi jest zdanie?" A • • • 1 A ja w jej oczy zamglone Wzrokiem żarliwym spoglądam I mówię szeptem, dobitnie: „Ja ko-le-żan-ki po-żąąą-dam". Sic! Szła Nowym Światem z pieskiem (Raderek. Wabił się Smyk), Oczy miała niebieskie, A piesek — czarne (sic). Widzę - dziewczyna klasa, I wdzięk, i urok, i szyk... - 281 - Julian Tuwim — „Przepraszam, jaka to rasa?" Odrzekła: „Rader" (sic). — „Rader? To dziwne", wtrącam, „Myślałem, że fiat lub buick"... Mrużąc oczęta od słońca Szepnęła: „Możliwe"... (Sic). Chwyciłem dziewczę za biodro (Mój stały nerwowy tik), Spojrzała słodko i modro, A piesek — zaszczekał (sic). — „Czy chcesz być moją?" Chciała. Świat mi sprzed oczu znikł! Co wszystko mogą dwa ciała! Nie licząc pieska (sic). Chwila pędziła za chwilą: To całus, to wódki łyk. „Kocham cię, kocham, Marylo". Maryla jej było (sic). Rozkoszą nienasycony, Jak dzik, jak żbik i jak byk Wyłem: „Co znaczą miliony, Kiedy mam ciebie!!" (sic). A miły piesek w kąciku Uśmiechnął się na ten krzyk, Coś sobie mruknął po cichu I podniósł nóżkę i... (sik). ------282- Jarmark rymów Kartka z dziejów ludzkości Spotkali się w święto o piątej przed kinem Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem. Tutejsza idiotko! — rzekł kretyn miejscowy — Czy pragniesz pójść ze mną na film przebojowy? Miejscowa kretynka odrzekła: — Z ochotą, Albowiem cię kocham, tutejszy idioto. Więc kretyn miejscowy uśmiechnął się słodko I poszedł do kina z tutejszą idiotką. Na miłym macaniu spłynęła godzinka I była szczęśliwa miejscowa kretynka. Aż wreszcie szepnęła: — Kretynie tutejszy! Ten film, mam wrażenie, jest coraz nudniejszy. Więc poszli na sznycel, na melbę, na winko, Miejscowy idiota z tutejszą kretynka. Następnie się zwarli w uścisku zmysłowym Tutejsza idiotka z kretynem miejscowym. W ten sposób dorobią się córki lub syna: Idioty, idiotki, kretynki, kretyna. By znowu się mogli spotykać przed kinem Tutejsza idiotka z miejscowym kretynem. - 283 - Julian Tuwim Bezdomna Ledwo ze strachu nie umarłem! W domu, Gdzie byłem z wizytą, Nagle w kąt oczy wparłem: Tuż za wygódką Spostrzegłem skrzynkę, A w niej Ukrytą Niemą, obcą, czyściutką Morską świnkę. Patrzyła chwilę... drugą... Patrzyła smutnie... długo, Czekając, czy otworzę. Potem, już śmielsza, Bliżej podeszła I zapytała: „Gdzie jest morze?" (z Joachima Ringelnatza) - 284 - Jarmark rymów Nóż i — Wielmożny panie! nie mam gdzie spać! Noc ciemna i zimno na dworze. Czy możesz mi nocleg u siebie dać Choćby na słomie w oborze? — Bracie mój! Bliźni! Jakżebyś tam Śród bydła mógł spać na gnoju? Dla bliźnich łoże puchowe mam W ciepłym zacisznym pokoju. 2 — O, dobry panie! Wstyd mi tych łez, Lecz z głodu, ach! z głodu płaczę! Gdy trochę żarcia zostawi twój pies, Daj mi ten ochłap sobaczy. - Gościu mój miły! Oto jest drób, Pieczeń, kiełbasa, zwierzyna! Siadaj do stołu! Zaszczyt mi zrób I napij się ze mną wina! 3 - Jakże mam z tobą do stołu siąść, Mój dobroczyńco kochany? Bosy, obdarty jest, panie, twój gość I wiszą na nim łachmany. - Weź najładniejszy z mej szafy strój I wszystko, czego ci trzeba. - 285 - Julian Tuwim A na śniadanie masz, bracie mój, Ten świeży bochenek chleba. 4 A kiedy północ wybiła już, Gdy spali i pan, i sługi, Włóczęga wyjął z zanadrza nóż Ostry, błyszczący i długi. Nóż w jego ręku tak drżał i lśnił Jak gwiazdy z mroźnego nieba, Aż wreszcie podszedł i nagle — wbił W bochenek świeżego chleba! 5 Świtem włóczęga zniknął — bo cóż? Wyspał się, najadł... W porządku. Lecz w świeżym chlebie zostawił nóż, Zostawił go — na pamiątkę: Że kto ma dom swój, stragan czy sklep, Ten może spokojnie chrapać, Póki nędzarze mają ten chleb, Żeby w nim noże zatapiać!! (z T. Botrela) -----286 Jarmark rymów Miłosierdzie Cóż to za zjazd niezwykły Samochodów i karet? Premiera? Bal? Reduta? Może nowy kabaret? Trąbią, krzyczą stłoczeni Szoferzy i stangreci, Policja gwiżdże, macha, Ulica pędzi, leci. Jaśnie pan, jaśnie pani, Jaśnie państwa tysiące Wyskakują z pojazdów Zdyszani, w trwodze, gorączce. Kto tylko żyw, ten bieży, Ścisk, zator, tłumy bezbrzeżne, Fraki, futra wspaniałe, Cylindry, gorsy śnieżne. Biegną damy płaczące, Gwiazdy ekranu i sceny, Zawodzą, na alarm wrzeszczą Samochodowe syreny. Kardynałowi drogę! Policja macha, gwiżdże, Minister skarbu zemdlał - Wody! policja! ministrze! -----287 ~ Julian Tuwim Pan premier biegnie blady, Rząd, władze, generalicja, Dyplomatyczny korpus, Magistrat, kler, policja. Panowie z rad nadzorczych, Prezesi banków, trustów, Z ogniem w oczach i w sercu, W drgawkach nerwowych gestów. Na szczyty anten włażą, Krzyczą korespondenci, Psy wyją do księżyca, Nie wiedząc, co się święci. Grzmi tłumu rosnącego Nieustający grom, I wszyscy na jedną ulicę, I wszyscy przed jeden dom. I wszyscy na jedne schody, I wszyscy z burzą we krwi Duszą się, depcą, tłoczą, Wszyscy do jednych drzwi. A rzecz się stała prosta, Najprostsza rzecz na świecie: Biedny, cierpiący człowiek Tak ogłosił w gazecie: BEZROBOTNY, chory, obarczony liczną rodziną błaga litościwe serca o pomoc. Ceglana 73, m. 101 ------288 Jarmark rymów Kiedy to przeczytali, Zerwali się wszyscy hurmem, Walą do jego mieszkania Porywającym szturmem. Bo jakże to? Bliźni cierpi, Brat nasz, człowiek ubogi, A my nie zawitamy Z pociechą w jego progi? A my nie damy bliźniemu Pomocy, rady skutecznej, W imię przykazań boskich, W imię miłości wiecznej? Już więcej nie będzie cierpiał, Już teraz będzie mu dobrze! I - milion złotych zebrali: Na pogrzeb. Burza Rok się ociągała sąsiadeczka Hanka, Wreszcie wyszeptała: „W parku jest altanka... Więc... rozumiesz, miły? — gdy zapadnie zmrok..." Dłużył mi się dzionek - bardziej niż ten rok. -289- Julian Tuwim Młoda krew nie woda: jak zakipi — amen! Patrzę ja na niebo, a na niebie zamęt. W ciemne, ciężkie chmury bliski deszcz się zebrał, Potem grzmot ponury - i lunęło z cebra. Nachmurzyłem czoło, w sercu burza wściekła, Diabli wzięli schadzkę przez tę słotę z piekła. Hanka delikacik, Hance nie ochota Wyjść za próg domostwa, kiedy taka słota. Może by i w gorszą burzę wyszła do mnie, Gdyby... Lecz czy kocha mnie aż tak ogromnie? Bez nadziei, smutny idę przed altankę I w altance widzę sąsiadeczkę Hankę. Choć ją całą wyżmij, tak zmoczyło Hanię, Długom ja osuszał moje ukochanie. Ale od tej nocy czoła już nie chmurzę, Tylko się uśmiecham, gdy posłyszę burzę. (z Niekrasowa) 290 Jarmark rymów Giełdziarze Wybiegają obłędnie i w popłochu pędzą, W nerwowych mózgach skaczą kursą, akcje, czeki, Mówią do siebie, liczą, biegną, byle prędzej, Zapinając po drodze pękate swe teki. Wczoraj kupił za milion, dzisiaj za dwa sprzeda, Kupi jeszcze — gdzie dostać? — leci — płaci więcej, Był w cukierni, był w banku, targuje się, nie da, Liczy, gemacht, wziął, pędzi, sprzedał. Sto tysięcy. A jutro znów pobiegną z giełdy do kawiarni, Puszczą w ruch bystre oczy i paluchy drżące, I znów obsiada stolik jak spiskowcy czarni, Rzucając krótkie słowa i grube tysiące. W twarz dadzą sobie napluć za tyle a tyle, Obetrą gębę ręką, a sumę — przeliczą! Poproś ich o Chrystusa — zapytają: ile? A gdy zgodzisz się — przyjdą jutro ze zdobyczą! Gudłaje w drogich futrach, w jedwabnej bieliźnie, Wystrojone szajgece w eleganckich butach, Chamy, bydło spasione na własnej ojczyźnie, Którą codziennie w obcych kupczycie walutach! Haussa, łotry! Na giełdę! Kwadransik szermierki! Wrzeszczcie! To cały trud wasz, tak hojnie płacony! Nuże! Z rączki do rączki przerzucać papierki I leciutko zagarniać krocie i miliony! - 291 - Julian Tuwim A potem — zakąskami zastawiać stoliki! Żreć, żreć, chlać i używać — wre wściekła robota! Tłustym, słodkim likierem zapijać indyki I - „Wina dla orkiestry! - Orkiestra! Foxtrotta!" Złodzieje na wolności! Próżniaki! Parszywce! Bando rozzuchwalona i niesyta nigdy! Baczcie! Marki, przepite wieczorem przy dziwce, Jak proklamacje fruną w mrowie ludzkiej krzywdy. Wyjdą z okrutnym hymnem podziemni mściciele, Sto tysięcy ziębnącej i głodnej gołoty, Rozbiją kasy, podrą spęczniałe portfele I do gardła wam zaczną pięścią pchać banknoty! Tutaj nie ma gadania. Tutaj pięści trzeba! Wyłapać ten sztab czarny, łajdaków gromadę! Za mordę, do więzienia - na suchy kęs chleba, Bo do dziś — po cukierniach żłopią czekoladę! A potem — dać im pracę. Niechaj rąbią drzewo. Niech z dworca noszą kufry, cięższe od kamieni, Niech sprzedają gazety w mróz i pod ulewą Lub trochę przy warsztacie postoją zgarbieni. ~292- Jarmark rymów Gdy święty turkot maszyn zadudni im w głowie, Kiedy pot zrosi czoło, plecy zegnie ucisk, 0 życiu wtedy ramię omdlałe im powie 1 duszne sale fabryk, i wściekły żar hucisk! Bank Jak czarne włochate kulki Po banku toczą się srulki. Skaczą, skaczą nad biurkiem, targuje się srulek ze srulkiem. Srulek srulkowi uległ i biegnie do kasy srulek. Liczy drżącymi palcami i zmyka przed srulkami. W klubzeslach z dala od kasy siedzą srule-grubasy. Srulki z uśmiechem lubym kłaniają się srulom grubym. A w głębi — w ciszy — wielki jak król Duma sam główny Srul. 293 Julian Tuwim Anonimowe mocarstwo Już w podziemiach synagog wszystko złoto leży. Amunicję przenoszą czarni przemytnicy. Naradzają się szeptem berlińscy bankierzy, Dzwoni tajny telefon z warszawskiej bóżnicy. W Londynie, w wielkiej loży, już postanowiono... Siedem pieczęci kładą masoni pod dekret. Nad skrwawionym Talmudem żółte świece płoną, W płachtę zwinęli szczątki i przysięgli sekret. I zaraz żydzi w Kremlu dostali depeszę! I skoczyła iskrówka! Zawrzały redakcje! Paryski Rotszyld ręce zaciera w uciesze: W Amsterdamie i Rzymie wykupiono akcje. Smok olbrzymi od morza do morza się wije, Nocą widzą go w ogniu najśmielsi lotnicy, Ciemny łopoce w miastach i na trwogę bije, Sygnał strzelił rakietę znad pruskiej granicy. ...A po naszych miasteczkach, w straszne skwarne święto, Wieje z sieni ziejących pomruk głuchych nowin: „Do kościoła się zakradł pejsaty żydowin I dzieweczkę w cegielni na macę zarżnięto". - 294 ~ Jarmark rymów Przed Paryżem Voila, voild, bandits! Rimbaud Zwyciężało więc chamstwo. Do miasta-światłości Zbliżał się gbur germański z tryumfem przechwałki, Juzem widział, jak butnie w mieście się rozgości, Jak warkną suche bębny, zagwiżdżą piszczałki! Zasię bałwan spiżowy, święty buldog pruski Pierś wydętą ustroi czarnej chwały krzyżem I legnie ciężkim cielskiem na ziemi francuskiej, Groźnie pysk nad jej sercem zwiesiwszy Paryżem. Pycha zbruździ głupotę stalowego pyska, Mózg pod hełmem śnić zacznie nową cezariadę, I sztywno wyrzucając podkute buciska Głupie junkry z łoskotem otrąbią paradę. I potoczą się ciężkie a krnąbrne przemowy, Kirasjerskie tyrady o Bogu i prawie: „Wolność", „ideał", „cnota", „praca", „mur stalowy" I „stary miecz niemiecki w niespożytej sławie". Zaprawdę, to by było, meine Herrn, wspaniałe! Miliard serc by zamarło nagle w przerażeniu, Miliard ust by przeklęło tę potworną chwałę, Miliard ludzi stanęło ramię przy ramieniu. 295 Julian Tuwim A kiedy wasz Sterczywąs Suchoręki właśnie Byłby armii dziękował za zwycięstwa plony, Wiedziałem, że ktoś w gniewie tak w stół pięścią trzaśnie, Że podniesie nie pięść już, lecz, ochłap skrwawiony! A takim uderzeniem miażdży się narody I przed gniewem Jednego drżą wtedy miliony! Historia mu wyciąga pierwsza dłoń do zgody, Wiekom prawa dyktuje taki gniew czerwony! Dzwoń, mój gniewie-zwycięzco! Dzwoń, radosny gniewie! Pękajcie, wulkaniczne strofy, jak granaty! Kłujcie, zdania-bagnety! Sycz, złote zarzewie! Wibrującym smaganiem sieczcie, słowa-baty! Nuże, kulturtragery, dichtery, denkery, Bibliofile, hofraty, leutnanty, doktory, Pracowici idioci, żandarmy, siegery, Hegle, schlegle, geistszelmy, durnie, profesory! Deutschenhetzer przemawia! Niech was to oburza! Zgromcie niekulturalną moją inwokację! Śpiewam gniewem i wzgardą — więc mój śpiew jak burza! Wy zaś — wysiadujecie mądre dyssertacje! Niech się eksplodująca moja inwektywa Śrutem obelg i gradem wymysłów rozpryska, A chociaż będzie lżywa — będzie sprawiedliwa, Żagwią — prask! — bijąc w butę zuchwałego pyska! ------296 - Jarmark rymów Wczorajsze domokrady — dzisiaj demokraty, Spokorniałe na rozkaz von oben pyszałki, Pomyślcie, co by było, gdyby swe armaty Do Paryża wtoczyły wasze feldmarszałki! Gdyby na Place de la Concorde sam Kaiser Na białym koniu wjechał w kasku kirasjerskim, Nie buchnęłażby pycha z was dzika jak gejzer, Nie zalałaby ziemi tryumfem kajzerskim?! Nie poszliżbyście wszyscy z pielgrzymką do Essen? Nie czcilibyście Kruppa niczym demiurga? I Deutschlandiiber alles wyjąc nawet przez sen, Czyż nie lizalibyście butów Hindenburga?! Pojechałyby brzeskie kanalie nach Westen, Podyktowały pokój vonhoffmany grube, I kułak jeneralski z heroicznym gestem Byłby przypieczętował Europie — zgubę!! Potem byście stworzyli Kosmiczną Policję, Kagańce z numerami nosiliby ludzie, Gromadząc dla was, zbiry, świętą amunicję, Pracując dla was, zbiry, w niewolniczym trudzie. Bandą pruskich rekrutów byliby wam wszyscy, Wiernym poddanym bydłem Wilhelma Zwycięzcy, Szalelibyście z pychy, bogom, zda się, bliscy, Z Bożej łaski szucmany, żołdaki, ciemięzcy! Wżarlibyście się w ziemię swą pychą i dumą, Cisnęlibyście sobie cały świat pod stopy, -297 Julian Tuwim A my byśmy musieli, jak przed czarną dżumą, Uciec z hochhohenzollernvonpreusseneuropy! Uciec! I raczej kędyś na wyspie pierwotnej, W Australii, u dzikusów, Europę założyć, Niż w germańskim zaduchu, śród kliki przewrotnej, W ciężkiej waszej kulturze żyć i życie tworzyć! Lecz otośmy ujrzeli z zapartym oddechem, Jak na polach francuskich piechota i tanki, Działa, pułki pędzone zwycięskim pośpiechem Poszły naprzód w cudownym rytmie Marsylianki. I dokonały dzieła. Zmiażdżyły świat stary. Chwała krwi, co zmoczyła francuskie okopy! — Na sztandary przerzućcie czerwone pożary I - hurra! — wolne ludy wolnej Europy! Parademarsz (Wspomnienie z roku 1916) Przed Grand Hotelem w mieście Łodzi Z trzaskiem parademarsz odchodzi. Brodaty landszturm, w lewo łby, A karną linią za feldfeblem Wyrzuca sztywno i uparcie Podkute stopy. Trzeszczy werblem Groch pruskich bębnów. A na warcie, -----298 ~ Jarmark rymów Wpatrzone w marsz jak wierne psy, Giętkie lejtnanty, adiutanty: Czerwony kołnierz, monokl, trzcinka, Cienka jak ostry gwizd piszczałek: „Za Ren, za Ren, niemiecki Ren", " ' ' ' I gość dostojny — feldmarszałek, Szkarłatno-siwy Mackensen. A pośród tłumu gapiów łodzian Miota się gniewnie chudy młodzian. Kapelusz na nos, kołnierz sztorcem, Wściekłością trzepie jak proporcem, Oczyma krzyczy Marsyliankę I ostrzem wbija w pruski szyk Nienawiść młodą, mściwy krzyk: Za Łódź, za wolność, za kochankę, Z którą umówił się na randkę W cukierni naprzeciwko. Toć Nie puści szucman, rudy pałkarz, W obliczu sztabu, feldmarszałka I kreiskomendy miasta „Lodź". Tedy się gniewem i tęsknotą Rwie linie frontów, zachód, wschód, Historię błaga się o cud I sprzymierzonym kulomiotom Zbrodnicze śle błogosławieństwo: Na rzeź, na mord, na okrucieństwo! Żeby pod gradem kul ententy Skrwawione padły lejtenanty I sztab, i marsz, i Mackensen, 299- Julian Tuwim Żeby przez jezdnię po ich cielskach Przejść mogła cudna i anielska, Z mundurów krwawy mając tren! Nie wiedzą, jaka to męczarnia, Nie słyszy Foch, nie wierzy Bóg! I wciąż, i wciąż cesarska armia Paradą rąbie łódzki bruk, I wciąż rozdyma przez piszczałki Sekundy w wieki, jak balony, Butami bębnów bataliony Druzgocą serce na kawałki! Narody! Zaraz koniec! Stąd, Z armaty w gardle cios ugodzi I pęknie front, ostatni front Przed Grand Hotelem w mieście Łodzi! Zachód od lewej, wschód od prawej W boki sprężyny wparły dwie - Rwij! Wyskocz z łuku! Oczy lwie W powietrze wrył — i skacze, rwie, Drze uroczysty marsz plugawy! Między chorążym i doboszem Prześlizgnął się zwycięskim Fochem I w tłum po drugiej stronie - szast! I wtedy jakby tysiąc miast Runęło za nim. Jakby globus Pękł wrzaskiem Niemca: „Sie, Mikrobus! Kreuzsappermentrebelle Sie!" Wpadł do cukierni. Śmiech i łzy... — 300 Jarmark rymów Rewolucja w Niemczech Deutsch sein heisst Charakter haben Schlegel 1 Profesor Otto Gottlieb Schmock Pracuje już dziesiąty rok Nad dziełem, które za tyleż lat Przeczyta kulturalny świat: Gott, Każser. Deutschland und Proletariat. Profesor Schmock jest zdania, iż Niemcy — to boża stal i spiż, Z których sam Stwórca dla swej chwały Wykuł na zawsze pomnik trwały; Że to jedyna w świecie nacja, Że trzyma ją orrrganizacja, Że Bóg jej sprzyja, wszechświat sprzyja, Że państwo ciągle się rozwija, Że mocno stoi Wacht am Rhein (- Lieb Vaterland, magst ruhig sein!), Że feste Burg ist deutscher Gott (Es lebe Unterseeboot), Że Deutschland iiber alles stoi, Nikogo w świecie się nie boi, Wszyscy zazdroszczą nam — und doch Lieb Vaterland steht immer hoch! I że do końca od początku Wszystko w ojczyźnie jest w porządku. 301- Julian Tuwim A jednak - mimo owych prawd - Jak wykazuje Wissenschaft, Zgodnie z Bismarckiem, Kruppem, Schwanzem, Radcą Mullerem i Schweinwanzem, Jak to wykazał jeszcze Kant, Profesor Schmidt, profesor Schmandt, Doctor Drecovius, radca Schweiner, Hofrat von Schnupper, Herr Gemeiner, Furst Oberschelmer, major Trick W „Jahrbuch fur eiserne Politik", Tom siedemnasty, część dziewiąta, Stronica pięćset sześćdziesiąta, Trzydziesty pierwszy wiersz od góry, Byłoby nett und gut und fein (Lieb Vaterland, magst ruhig sein!) Zbadać noch einmal plon kultury I na podstawie koniunktury Najnowszych studiów oraz badań, Beitragów, zdań, dociekań, zadań Wyświetlić griindlich: czy czasami (Zgodnie z wszystkimi badaniami) Kraj, mimo swego dobrobytu, Swej niezłomności i rozkwitu, Patriotyzmu, konstytucji, Nie potrzebuje rewolucji? Więc siadł — i czytał przez dziesięć lat 0 tym, was braucht das Proletariat, A po dziesięciu latach wstał 1 całą sprawę znał genau. Więc zaraz wydał nową Buch, -302- Jarmark rymów Gdzie uzasadniał w tomach dwóch, Że są co prawda inne państwa, Lecz to materiał do poddaństwa, To tylko tak... dodatki małe, Co winny zwiększać Niemiec chwałę: 's ist Quatsch, ci wszyscy cudzoziemcy! Zaś Salz der Erde to są Niemcy. Następnie dowiódł, iż historia To Niemiec gloria i victoria, Że, w ogóle, 's ist wunderbar: Wir sind die Sieger! na, nicht wahr? Że w Niemczech (patrz, co pisał Wundt, Von Hundenschwanz, von Schwanzenhund, Profesor Speck, jenerał Dreck Und Archivar der Bibliothek Von Untenstinkenhosenknopf, Następnie doctor Lausenkopf W „Zeitschrift fiir deutsche Oekonomie", A za nim docent Siegfried Vieh, A potem pastor Johann Laus W „Zeitschrift fur deutsche Kirche und Haus", Geheimrat Stock, Justizrat Bock, A wreszcie on - Otto Gottlieb Schmock) Naród, pomimo dobrobytu, Pomimo szczęścia i rozkwitu, Mimo najlepszej konstytucji, Musi przejść okres rewolucji! „Die Sache ist klar, sie steht offen und breit: 's ist eine historische Notwendigkeit!" Hoch! Niechaj słucha cały kraj! Hoch! Niechaj słucha deutsche Nation! -303----- Julian Tuwim Morgen beginnt piinktlich um drei Die kaiserlich-deutsche Revolution! 2 Die vaterland'sche Komission Zur Vorbereitung der Revolution Opracowała dokładny plan: Wie, was, warum, wozu und wann? Każde z tych „w" miało własny Schalter, Przy każdym siedział specjalny buchalter, „Sprawdzał paszporty i stemple kładł: „Beruf: KD Sozialdemokrat", Albowiem został rozkaz wydany, Że konserwatyzm jest zakazany, Landsmanów zasię wszelkich rang Obowiązuje „SD — Zwang". W szkołach rozdano dzieciom „Paketchen", A w tych Paketchen Fritzl i Gretchen Znaleźli bombkę i chorągiewkę, Rewolucyjny wierszyk i śpiewkę, Trzy proklamacje, notesik, wstążkę I do wyboru maleńką książkę Warum bin ich ein So^ialist? Lub Handbuchfur kleinen Anarchist. Wnet praca zawrzała w drukarniach państwowych, Wydano natychmiast stos cały dzieł nowych, Więc: RLvolutionsschat%Jurfeldgraue He/den, Następnie: Die rotę Fahne im Fe/de, A potem: Wie mach' ich den Auf stand am Meere I Grundriss der Attentatenlehre. Odbyły się w kraju tysiące odczytów, ------304- jarmark rymów Powstało sto fabryk „ersatz-dynamitów" I „Explosivstoffverteilungszentrale"; „Begeisterung" — prima! I władza w zapale, W czerwone odświętnie przybrana kokardki, Ludności dynamit dawała na kartki (Przy każdej karteczce był plan demonstracji). Co odezw dotyczy zaś i proklamacji, To w każdej był okrzyk: „Der Kaiser soli leben!" „Gepriift" były wszystkie „und freigegeben" W cesarsko-niemieckiej wojennej cenzurze, By zadośćuczynić germańskiej naturze. Powstały też biura wskazówek i porad, A objął nad wszystkim sam rex protektorat. Scheidemann dostał „Pour le merite", Quod bonum faustum felixque sit, Bogu zaś za to, iż natchnął Schmocka, Ranga przypadła nader wysoka: Tytuł na wstędze schwarz-weiss-rot: „Der kóniglich-preussische Kammergott". Rodowód Po co się ciskasz, mój Wuerze, Po co wymyślasz mi od żydka? Żydem aż śmierdzi w twym „Kurierze", Żona waćpana — też semitka, Karmiona z żydowskiego dydka, Ciocia Hortensja, mój Wuerze -----305- Julian Tuwim (Dama a Paulo czy wizytka), Od Chai swój początek bierze, Wuj zaś Salezy (mówmy szczerze: Syn Moska, Szmulka czy Dawidka) Kiwał się mrucząc przy sajderze I jako Saluś był w chederze, Studiując (o, przeszłości brzydka!) Ałef bejs gimel na syderze. Kędy tej szlachty jest początek, Skąd ród swój bierze Wuerzyna? I gdzie twych własnych wuerzątek Ród po kądzieli się zaczyna? Jakież to herby i sztandary Miały twej żony antenaty, Owe L...auy i Kr....ary Z miszpuchy cycełesowatej? Ku wiadomości potomności Niechaj czytają ludzie prości, Jaki rodowód jest rodziny Żony Wuera — Wuerzyny. Rodzinnych kronik idąc śladem Opowiadają ludzie starzy, Że B..son R..skiej był pradziadem, Zasię wywodził się z karczmarzy; Miał karczmarz B..son wuja Szmula, A Szmul Pinkusa miał i Srula, Którego żona Cypa Łaja Na mendle sprzedawała jaja. Mendel był nawet synem Łai, ------306- Jarmark rymów Złośliwi mówią, że od Szai, Ten Szaja ze swym szwagrem Joskiem Handlował rybą tudzież czosnkiem. Kuzynką Joska była Jenta, Żona Chaima, konkurenta, Chaima siostra zasię, Pesa, Tańczyła w purym majufesa, Tańczył z nią Mordka, tańczył Chaim, Chill, Henoch, Lejba i Efraim; Majufes Pesy z Efraimem Zakończył się pod baldachimem. Z tej pary była dzieci fura: Abramek, Boruch, Rojza, Sura, Cywia i Brajndla i Gedali, Ryfka i Chaskiel i tak dalej. Wziął potem Brajndlę Ber z przeciwka, A za Szulima wyszła Ryfka; Syn Fajwla, Aron, wnuk Chaskiela, Wziął Taubę z Perli i Jankiela, Majer wziął Surę, Symcha Cywię, A rudą Rojzę dali Kiwie, Ta Rojza właśnie miała stryja, Co zwał się Symcha-Ajzyk-Szyja, Którego babka, Fajga-Bina, Potrzebowała mieć kuzyna. Ten kuzyn Nuta z żoną Chawą Miał sklep z śledziami pod Warszawą, A Fiszel, brat owego Nuty, Tuwimom w Łodzi czyścił buty. -307- Julian Tuwim O St. R Jadem i pianą z pyska Pluje, parska i pryska, Pisze, że jestem rzeźnikiem, Gudłajem i bolszewikiem, Judokokiem, bakcylem, Pawianem i skamandrylem; Że sprzedaję ojczyznę, Że koślawię polszczyznę, Że znieważam, bezczeszczę I diabli wiedzą co jeszcze. I pomyśleć, że z całej Działalności wspaniałej Tego pana — więc z plwocin, Charczeń, wrzasków, wypocin, Rzygań, kopnięć i wycia, Na co stracił pół życia, Z książek i artykułów, Ze słów, zdań i tytułów, Z recenzji, wzmianek szyderczych, Słowem, z tego całego Kramu dziennikarskiego Zostanie... jeden wierszyk, I to — mój, a nie jego. Ten właśnie wierszyk... O, sroga, Przez żydowskiego boga Natchniona zemsto! Ot, fraszką, Paru słówek igraszką Unieśmiertelnić wroga!... -308- Jarmark rymów O- j jednym Och, ten straszliwy dłubinos, Eunuch piskliwy, albinos, Kanalia, nieuk nachalny Z redakcji prowincjonalnej! W nosie nie znalazł inwencji, Więc ze łba, z brudnych wyskrobów, Pazurem szuka sposobów Na podniesienie potencji. Smaruje cuchnącą maścią Swoje kurierskie kolumny, Już widzi kraj nad przepaścią, Już go pakuje do trumny. Ryczy z patosem, że Polak! Forsę pożycza od dziwek, Kelnerów straszy! Pikolak, Węszący od rządu napiwek. O „Gazecie Warszawskiej" Patrz „Gazeta Warszawska" z dn. 21 sierpnia 1932 r., nr 251 -b, str. 18; nr 259 z dn. 28 sierpnia i in. Dość dużo rozumiem i wiem jak na „wieszcza", Lecz jedno wyjaśnić mi proszę: ~309----- Julian Tuwim Dlaczego „Gazeta Warszawska" zamieszcza Tak dużo żydowskich ogłoszeń? Dlaczego na wszystkich stronicach „Gazety" Są Żydzi złodzieje i dranie, A na osiemnastej — już mają zalety I w miłej gazetce mieszkanie? I jaka jest tego ukryta przyczyna, I co z tego faktu wynika, Że pismo ogłasza Gelbfisza, Fajncyna I nawet Szyllera-Szkolnika? Gelbfisza, Fajncyna, Szyllera-Szkolnika, Bursztyna, Cajtlina i Katza, I (Żyd!) Dobrzyńskiego, Zyberta, Grosglika - To pewno się dobrze opłaca. I Muszkatblit jest, gdy kto chce Muszkatblita, I Endelman - gdy Endelmana, Gazetka nie pyta, kto swój, kto zrajlita, Bo forsa to forsa, prósz' pana. Wiadomo: non olet, więc olens i volens, W żydowskiej niewoli cierpiąca, Gazetka złączyła żydowską niewolę z Gudłajską miłością pieniądza. Więc miesza się w głowie: Kozicki z Dobrzyńskim, A Grosglik i Stroński z Zybertem, I Gelbfisz z Rybarskim, i Katz z Rembielińskim, A Szkolnik po prostu z Neuwertem. ------310 ~ Jarmark rymów Heil Adolf! Pod twoją aryjską opiekę Oddaję kochanych gelbfiszów, Neuwert erwache! Juda verrecke! A giten cześć! Pisz na Berdyczów. O pewnym pieńku Zacietrzewiona w głupiej złości Z byle redakcji byle gnida, Co w mojej Poetyckiej Mości Umiała dostrzec tylko żyda; Nadęty bałwan nad bałwany, Impertynencik, impotencik, Na żółć swą w braku spermy zdany, Świętej pamięci ćwierćtalencik. Bóstwo żandarmów, klech, dziedziców, Byk, co już tępym rogiem bodzie, A imponuje wdziękiem witzów Swej ciotce albo golibrodzie. Pieczeniarz, amant dwóch żydówek Kiep, krytykaster, estetetryk, Który, nim skrobnie kilka słówek, Zagląda w spodnie i do metryk. Gramofonowa zgrana płyta, Skryba, skrobiący na odcinek, -311 - Julian Tuwim Arcykanalia, abderyta, Kramów i jatek beniaminek; Ten sam, ten sam, co ze mną wojnę Prowadzi tym sposobem nowym, Że mnie imieniem ochrzcił „Jojne", A sam jest srulem — zawodowym. Współczesna oda Cnoty zdobią cię wielkie i rzadkie, Szczycić możesz się swoim imieniem I niebiosa niech będą mi świadkiem, Że cię bardzo szanuję i cenię. Nawet łotr znajdzie w tobie obrońcę I nie skrzywdzisz go czynem ni słowy. Nie kradzione są twoje czerwonce U sieroty bezbronnej i wdowy. Z wielkorządcą jak z równym rozmawiasz Nie szukając protekcji możnego I bez złego zamiaru zostawiasz Sam na sam śliczną córkę i jego. Ciemny lud cię nie mierzi: „Ach, mili Bracia nasi w Chrystusie, kmiotkowie!" I brodatej przyjezdnej familii Nie przepędza od progu twój człowiek. -312~ Jarmark rymów Nie zapytam, skąd w kufrach i skrzyniach Coraz więcej przybytku, przyrostu. Wiem: do tego się cnota przyczynia, Z nieba wszystko ci spadło po prostu. Cnoty zdobią cię wielkie i rzadkie, Szczycić możesz się swoim imieniem I niebiosa niech będą mi świadkiem, Że cię bardzo szanuję i cenię. (z Niekrasowa) Na potwarców Ile drzew się na wiosnę okrywa zielenią, Ile błota na rynku pińczowskim jesienią, Ile sobie wielmożni nawarzyli piwa, Ile kłamstwa w zeznaniach o dochodzie bywa, Ile wielkich działaczów wyjrzało z rozporka, Ile szydeł wylazło z wyborczego worka, Ile w tym karnawale na bale zaproszeń, Ile w prasie endeckiej żydowskich ogłoszeń, Ile razy wódz dobry, ale kiepska reszta, Ile razy Piłsudski swych ministrów beształ, Ile w bankach na Śląsku zasiada Prusaków, Ile wisi orderów na piersiach łajdaków, Ile jest na koncesje państwowe oskomy, Ile Żydzi robili wrzasku o pogromy, Ile co dzień złodziejów na połów wyrusza, Ile wieńców na grobie było Eligiusza, -313~ Julian Tuwim Ile interpelacji jest bez odpowiedzi, Ile w sejmie bezkarnie drapichrustów siedzi, Ile każdy... ten i ów zarabia „na boku", Ile tomów poezji wyszło w ciągu roku, Ile westchnień na wiosnę drży w dziewiczym łonie, Ile klap teatralnych było w tym sezonie, Ile razy sprzedano szkiełka za brylanty, Ile geszeftów zrobił z Niemcami Korfanty, Ile ksiądz obiecuje szczęścia na niebiosach, Ile końskiego łajna w naszych papierosach, Ile razy przegrałem w życiu na loterii, Ile w piersiach nędzarzy gruźliczych bakterii, Ile nam się skurczyły przez ten rok dochody, He mętnej w studenckich łepetynach wody, Ile w krzaczkach majowych zakochanych parek, Ile u akuszerek bywa pensjonarek, Ile razy „Robotnik" głosił rewolucję, Ile razy cytował Stroński konstytucję, Ile nudy na każdy obchód narodowy, Ile w lombardach leży poduszek spod głowy, Ile armat w zbrojowniach Europy „czeka", Ile żółci i kwasu wezbrało w endekach, Ile dolarów kryją przekupek pończochy, Ile co dzień w teatrach warszawskich darmochy, Ile razy ktoś kogoś o grandę posądził, Ile by się kto inny nakradł, gdyby rządził, Ile obwiepolaki o Hitlerze marzą — Tyle wieków niech w piekle potwarcy się smażą! -----314- Jarmark rymów Mój dzionek Ledwo słoneczko uderzy W okno złocistym promykiem, Budzę się hoży i świeży Z antypaństwowym okrzykiem. Zanurzam się aż po uszy W miłej moralnej zgniliźnie I najserdeczniej uwłaczam Bogu, ludzkości, ojczyźnie. Komunizuję godzinkę, Zatruwam ducha, a później Albo szkaluję troszeczkę, Albo, gdy święto jest, bluźnię. Zaśmiecam język z lubością, Znieprawiam, do złego kuszę, Zakusy mam bolszewickie I sączę jad w młode dusze. Czasem mnie wujcio odwiedza, Miły, niechlujny staruszek, Czytamy sobie, czytamy Talmudzik, Szulchan-Aruszek. Z wujciem, jewrejem brodatym, Emisariuszem sowietów, Śpiewamy Pierwszą Brygadę, Chodzimy do kabaretów. ~315----- Julian Tuwim Od oficerów znajomych Wyłudzam w czasie kolacji Sekrecik jakiś sztabowy Lub planik mobilizacji. Często mam misje specjalne To w Druskienikach, to w Kielcach, I wywrotowców werbuję Na rozkaz Moskwy do Strzelca. Do domu wracam pogodny, Lekki jak mała ptaszyna, W cichym mieszkaniu na Chłodnej Czeka drukarska maszyna. Odbijam sobie, odbijam Zielone dolarki śliczne, Komunistyczną bibułę, Broszurki pornograficzne. A potem mała orgijka W ramionach płomiennej Chajki! (Mam w domu taką sadystkę Z odeskiej czerezwyczajki). I choć mam milion rozkoszy Od Chajki krwawej i ryżej, To ciężko mi! Nie na sercu, Lecz wprost przeciwnie i niżej. -----316- Jarmark rymów Niech się ciężarem tym ze mną Podzieli który z rodaków! Mój Boże, ileż tam siedzi Głupich endeckich pismaków! Protest 0 tę Polskę, o ojczyznę Najboleśniej zatroskani (Bożeż Ty mój miłościwy, Co to będzie, moja pani?), Widząc ją zhańbioną strasznie, Niespokojni o jej losy, Co ją tajgi wywalczyli, Sybiraki i niebiosy; 1 te wieszcze, te proroki, Co ją w pieśniach opiewali, I te dzieci, co we Wrześni Z tą Drzymałą, i tak dalej; I ten Śląsk, i własny dostęp, I że ciągle nas od wschodu Miazmaty zatruwają, I że gaśnie duch narodu; I że bierność, a przeważnie Elementy wywrotowe I ogólne wyuzdanie, Podkasanie dekoltowe; Że zginęła praworządność I nie słów, a czynu trzeba 317 Julian Tuwim (Bożeż Ty mój miłościwy! Patrz, Kościus2ko, na nas z nieba!) I szkodliwe partyjnictwo, I te rządy osobiste, I że brak poszanowania, W związku też 2 pasterskim listem; Także samo, że bluźnierstwo, I że sprawcy nie wykryci, Że sanacja sobie hula, Że ohyda i bandyci — Z tych to względów i powodów (Bożeż Ty mój! Moja pani!) Uroczyście protestują Wszyscy niżej podpisani: Ładwinowicz z Czerbichowa, Kłys z Podwodzisk, Szurguń z Wierpska, Z Białych Mogił Hacelkowa I z Czerwiny Kwasisierpska, Antałkowski z Dobrogajców, Cudak z Żółczki, Płańtas z Wierzbian, Dymba z Rykwi, Frynd z Murajców I Kordulec z Górnych Świerzbian. Dułdujewicz z Małgocina, Rańcuchowski z Księżych Skałek, Ksiądz Kapucha z Węgorzyna I Buchaj ska z Odrzygałek. -----318- Jarmark rymów Diak Przed urzędem, u wrót, prosty zebrał się lud Gęsto. Opowiada, że głód, kiszki grają jak z nut Często. „Durnie! - ozwał się diak — niby czego wam brak? Żarcia? Jam się obżarł za dwóch, aż dostałem na brzuch Parcia". Wracał z targu i wiózł poprzez rzekę swój wóz Gazda. Chłopek prosty — no co? widzi most, no to wio! Jazda! „Durniu — ozwał się diak — na to most, myślisz? tak? Fraszki? Ty go szczędź! nie znasz praw! przedostałyż się wpław Kaczki!" Jak Pietrkowi we wsi capnął złodziej sprzed drzwi Prosię, W ręcznik zwinął je drab, a tu władza go cap! Proszę! A diak na to: „Rzecz w tem - ręcznik Pietrka? Już wiem Wszystko! Więc kto złodziej i łotr? Któż by inny, jak Piotr? W pysk go!" Przyszedł chory - i w płacz: „Oj jej, diaku mój, patrz!" „A no?" „W brzuchu rżnie coś jak nóż, a najgorzej to już Rano. -319----- Julian Tuwim Ani wstać — ani stać — i nic nie jem, więc dać Racz co!" „Dureń jesteś — rzeki diak — nie żryj, gdy ci nie w smak Na czczo". Przyszedł biedak: „Och, zważ, dobrodzieju ty nasz — Jęczy - W sprawie pomoc chcę mieć!" W kiesie srebro i miedź Brzęczy. „W czapkę wsypię, gdy chcesz, dziesięć rubli, no bierz! Służę!" „To otwieraj swój sak i syp zaraz — rzekł diak — Nuże!" (z Aleksego Tołstoja) Zapomniana wieś i Przyszła babuleńka z prośbą do sołtysa: Chatka jej się wali, strzecha całkiem łysa, Niech da drzewa, słomy i niech ma na względzie, Że... A sołtys na to: „Nie ma i nie będzie". Myśli sobie babcia: „Dziedzic, jak przyjedzie, Spojrzy na chatynkę i zaradzi biedzie". Sąsiad, chciwiec łasy, kroił grunt, okrawał, Aż zagarnął sobie chłopskiej ziemi kawał. „Czekaj — myślą chłopi, kułakami łeb trą — -----320 - Jarmark rymów Jak przyjedzie dziedzic — będzie geometrą, Powie jedno słowo, zjawi się tu z władzą I nasz grunt należny znowu nam oddadzą". 3 Wania kocha Maszę, byłby ślub gotowy, lecz ekonom-Niemiec — także jest sercowy, Nie przepuszcza dziewce. „Czekaj — mówi Masza — Jak przyjedzie dziedzic, będzie dobra nasza". Dziwują się ludzie, że się chłop nie żeni... Niechaj dziedzic wróci, wszystko się odmieni. Zmarła w nędznej chatce babuleńka miła, Złodziejowi ziemia setnie obrodziła, Byle młokos dawny chodzi już brodaty, Wańki we wsi nie ma, wzięli go w sołdaty, Zapomniała o nim Masza krasawica, A dziedzica nie ma, nie widać dziedzica. 5 Aż się wreszcie zjawił — pięknie wysrebrzony Wóz wysoki, w szóstkę koni zaprzężony, Na tym wozie trumna, a w trumnie dębowej Leży dawny dziedzic, a za trumną — nowy. I po mszy w kościele nowy, bestia chytra, Siadł do swej karety — i jazda do Pitra. (z Niekrasowa) -321----- Julian Tuwim Tak, bracie... Tak, bracie! biłeś się, to wiesz, Że z wojną kramu jest niemało. My niby nic — a u nas też Różne się sztuczki wyrabiało. Jak się z naszymi Francuz bił, To mu powietrze nie służyło. Pomyślał: marnie... I co sił Drapaka dał, aż się kurzyło. Tożeśmy raz capnęli tu Rodziców z trzema szczeniakami. Zakatrupiliśmy musju! Nie z dubeltówki - kułakami. Żona w krzyk, wrzeszczy, leje łzy, Rwie włosy... któż by nie żałował? Aż litość brała. No to my Ciach ją toporem, i gotowa. Patrzymy: dziatki. Masz ci los, Rączkami proszą, wyją, skaczą, Gaworzą w swojej mowie coś I rzewnie, biedaczyny, płaczą. Serce krajało się! Bo cóż Tu robić? Długośmy gadali, Aż dzieci, przy rodzicach tuż, Utłukliśmy i pochowali. ------322------ Jarmark rymów Taka to, bracie, była rzecz. Człek naharował się niemało. I choć na wojnie nie był, lecz Różne się sztuczki wyrabiało. (2 Niekrasowa) Pif-paf! Sensacja wszechświatowego lunaparku Amerykańska, mechaniczna Słynna strzelnica elektryczna! Proszę spróbować! Ta zabawa Jest i ciekawa, i bezkrwawa. Kto z państwa odda celny strzał, Będzie uciechę wielką miał! Oto tancerka. Gdy tancerce Nabojem trafić prosto w serce, Ona nóżkami wdzięcznie fika, Przy czym wesoło gra muzyka. Obywatelu! Strzel i traf! Pif-paf! Bardzo proszę! Bardzo proszę! Jeden strzał 20 groszy! Pośród kurkowych luminarzy Może się znaleźć każdy z was. Bardzo proszę! Bardzo proszę! Trzy wystrzały 50 groszy! Kto się odważy, kto się odważy, Kto się odważy jeszcze raz? -323------ Julian Tuwim Trafisz dobosza w centrum tarczy, A zaraz bęben mu zawarczy. Trafisz anioła między oczy, A para skrzydeł mu wyskoczy. Pies będzie szczekać, kogut piać, A pozytywka walca grać. To tylko zręczność! Żadne cuda! Komu się pierwszy raz nie uda, Ma prawo za 50 groszy Trzy razy zaznać tej rozkoszy. Obywatelu! Strzel i traf! Pif-paf! Bardzo proszę! Bardzo proszę! Jeden strzał 20 groszy! Pośród kurkowych luminarzy Może się znaleźć każdy z was. Bardzo proszę! Bardzo proszę! Trzy wystrzały 50 groszy! Kto się odważy, kto się odważy, Kto się odważy jeszcze raz? Uwaga! Spoza automatów Widmo wynurza się z zaświatów. Pierś malowniczo poszarpana, Wspaniały cel — ta wielka rana. Ten pan odziany w krwawą rdzę, Był za automat pod Verdun. Świetny mechanizm zegarowy, Ot, coś strzeliło mu do głowy, Że znów zabawy takiej pragnie, ------324------ Jarmark rymów Bo na wojence bardzo ładnie. Obywatelu! Strzel i traf! Pif-paf! Bardzo proszę! Bardzo proszę! Jedno życie za 2 grosze! Może się znów okazja zdarzy Puszczać szrapnele, kule, gaz! Bardzo proszę! Bardzo proszę! Miliony trupów po 3 grosze! Ale kto się odważy? Kto się odważy? Kto się odważy jeszcze raz? (wolny przekład z niemieckiego) „Popierajcie LOPP" Pod wpływem agitacji Poparłem wczoraj Loppa, Bo jaki byłbym Ppolak, Jeżelibym nie popparł? Jest na to poppieranie Ppowodów cała koppa, Na przykład ten, że Niemiec Ma także swego Loppa. Poppiera go ppodobno Ppotężnie na całego, Więc jako ppatriota Ja ppoprzeć muszę swego. 325----- Julian Tuwim Bolszewik też ma Loppa, Poppiera go galoppem, Więc ja nadążyć muszę Za bolszewickim Loppem. Ma swego Loppa Anglik I Turek też ma Loppa, I cała go poppiera Ppieniędzmi Europpa. I Bułgar, i Jappończyk, I Ppers, i Czechosłowak, I Pportugalczyk — oraz Moc innych w świecie ppowag. Ppanowie! Niech się przeto Do Loppa każdy modli, Byśmy się wszyscy pprędko Pporządnie wytruć mogli. Ppo prostu w tym ppoczuciu, Że choć mnie to kosztuje, To mam tę satysfakcję: „Ja ppłacę, ja się truję!" Europpo! Wybacz, pproszę, Że poppieranie Loppa Uważam dziś ppo trosze Za błąd, czyli za faux ppas. ------326 - Jarmark rymów Piosneczka Idzie przez ulicę Krwawy komunista, Rękę w kieszeń wsadził I tak sobie śwista: „Hej, wyrzutek ci ja Własnego narodu, Całkiem mnie zatruły Miazmaty wschodu. Deterding ma naftę, Kreuger ma zapałki, Ja mam kałdun pusty, A policja pałki. Pan żre kawior, a ja Nie mam na razowiec, Dobrze mi, draniowi, Bom ja wywrotowiec. Hrabia jeździ buickiem, Hrabina minerwą, Ja na tramwaj nie mam, Dobrze mi tak, ścierwu. Krupp armatę zrobi Pod protekcją Boga I wróg zacznie kropić W odwiecznego wroga. -327- Julian Tuwim Ważne ma powody, Znane nawet dziecku, Bo ja klnę po polsku, A on po niemiecku". Pycha Chodzi Pycha, nadyma się, Pod boki, ważna, trzyma się, Wzrostu w Pysze łokieć i ćwierć, A czapka na niej jak żerdź, Brzucho w perłach, klejnotach, Zadek cały ze złota. A i poszłaby Pycha do ojca-matki, To wrota nie bielone! Pomodliłaby się Pycha w kościele, To jej nie zamiecione. Patrzy Pycha: tęcza na niebie... Zawróciła, powiedziała: „Nie będę się ta schylała!..." (z Aleksego Tołstoja) ------328------ Jarmark rymów Jak Bolesław Leśmian napisałby wierszyk Wla^ł kotek na płotek Na płot, co własnym swoim płoctwem przerażony Wyziorne szczerzy dziury w sen o niedopłocie, Kot, kocurzak miauczurny, wlazł w psocie-łaskocie I podwójnym niekotem ściga cień zielony. A ty płotem, kociugo, chwiej, A ty kotem, płociugo, hej! Bezślepia, których nie ma, mrużąc w nieistowia Wikłające się w płatwie śpiewnego mruczywa, Dziewczynę-rozbiodrzynę pod pierzynę wzywa Na bezdosyt całunków i mękę ustowia. A ty płotem, kociugo, chwiej, A ty kotem, płociugo, hej! Sprzeczka z żoną Lojalnie mówię do żony: „Małżonko, jestem wstawiony". Odrzekła z pogardą: „Błazen! Uważam, że jesteś pod gazem". Mówię: „Przesady nie lubię. Przysięgam ci, że mam w czubie". -329----- Julian Tuwim Powiada: „Kłamiesz, kochany. Twierdzę, że jesteś pijany". „Nie przeczę - mówię - żem hulał, Lecz jam się tylko ululał". Odrzekła: „Łżesz jak najęty. Po prostu jesteś urżnięty". „Ja — mówię — nic nie skłamałem; Doprawdy, pałę zalałem". „Kłamstwo — powiada - co krok! Jesteś urżnięty w sztok". „Oszczerstwo! — oświadczam z gestem - Pijany jak bela jestem". „Baranek — krzyczy — bez winy! A kurzy mu się z czupryny". Wyję: „Niech pani przestanie! Ja jestem w nietrzeźwym stanie". „Łżesz — mówi znów — jak najęty! Trynknięty jesteś, trynknięty!" „Nieprawda - ryknąłem na to - Ja jestem pod dobrą datą!" „Gadaj — powiada — do ściany, Wiem dobrze: jesteś zalany!" ------330- Jarmark rymów „Jędzo — szepnąłem — przestaniesz? Ja — zryty jestem! Ty kłamiesz!" Godzinę trwała ta sprzeczka, Aż poszła na wódkę żoneczka. A ja, by się nie dać ogłupić, Także poszedłem się upić. Bogobojnej macierzy polskiej z córką satanistką dyskurs, w którym, poczciwym uszom folgując, figle sprośne szatanów łacińską wyrażone są mową1 - Córuś moja, córuś moja, Jak to tam bywało? - Pudet dicere, o mater! - Powiedz, córciu, śmiało. - In cubiculum me iecit Magno cum fervore, O, puelła, inquit, vide: Ardeo amore. - Córuś moja, córuś moja, Jakie miał maniery? 1 Z C2asów procesu mariawickiego. -331 Julian Tuwim — Tetigit me impudice, Femora aperi. — Córuś moja, córuś moja, Co było poza tern? — Hic satanas fecit mihi Magnam voluptatem. — Powiedz wszystko, gdy cię, córko, Już na spytki wzięłam. — Totis artubus concepi Artem veneream. — Czy to robił legę artis, Czy był jaki feler? — Titillabat, osculabat, Fentidus et celer. - A jak często? Wymień, złoto, Całkowitą sumkę! - Mater mea, mater mea, Semel iterumąue! - Córuś moja, straszne rzeczy I skończenie świata! — O, eximia delectatio, Eram tam beata! Wstydź się, córko, bo to hańba I kompromitacja! — Sed iuvabit meminisse! — Racja, córuś, racja! 332 Jarmark rymów Ż^by łacinniczki - Miłe żabki, składam dank wam Za to: „Quamquam! quamquam! quamquam!" Podziękowań cała sakwa Za to „qua qua qua" in aqua. W sercu mym na zawsze utkwi To piskliwe „ut qui! ut qui!" Smutno mi. Straciłem wiarę. Nie pytajcie: „qua re? qua re?" Głośny tłum żabich kum Kumkać zaczął: „Cum, cum, cum!" (Zaznaczając, że to cum Jest cum con-se-cu-ti-vum). Eia, eia, alala! W Sulejówku po ogródku Chodził sobie powolutku, Roynaryna nucił - lub Hupaj-siupaj-hupaj-siup. „Poranniaka" czytał pilnie, Marszczył brwi i klął odtylnie ------333----- Julian Tuwim — Hocki klocki, be ni me, Dobre pismo, lecz do d... I powiada do Wieniawy: — Pojedź no pan do Warszawy, Takie bujdy ja mam gdzieś, Ty mi inne pisma zwieź! Przywiózł Bolek gazet masy: Cały stos endeckiej prasy. Stary spojrzał: - Dobrze. Idź Do „Ziemiańskiej" kawę pić. Sam się zamknął w pokoiku, Usiadł sobie przy stoliku, Czyta miesiąc, czyta dwa, Eia, eia, alala! Czyta, jak „Rzeczpospolita" Pieje hymny dla Benita, Że parlament w d.... ma, Eia, eia, alala! Czyta to, co pisze B.K., Czyta, jak się Adolf wścieka I jak nucą obydwa: Eia, eia, alala! Jak „Corriere di Varsavia" Onorevola wysławia, Że ojczyznę siłą pcha, Eia, eia, alala! ------334- Jarmark rymów Jak Ligocki nam zaleca, Żeby śpiewać Giovine^a\ Jak pobudkę byczo gra: Eia, eia, alala! Jak się pieni całe bractwo Na spróchniałe demokradztwo, Jak na zamach czyha! Ha! Eia, eia, alala! Wrzasnął dziadek: - Żono! Dzieci! Przekonali mnie faceci! Idę robić to, co trza! Eia, eia, alala! Taka się zrobiła heca, Primavera di belleza! Per Giuseppe e la salvezza Della nostra liberta! Giovinezza, giovinezza! Eia, eia, alala! „Mein Liebchen, was willst du noch mehr?" Nie perły, diamenty, lecz cuda, Ach, cuda masz zawsze, gdy chcesz: Nad Wisłą - ten pięknie się udał, Nad Urną — ten udał się też. -335- Julian Tuwim Masz klucz, co ci Zamek otwiera, I „nawę państwową", i ster, I swego Walera premiera, Mein Liebchen, was willst du noch mehr? Nie będzie nad byle kawałkiem Parlament zbyt głośno się darł, Bo Kazio jest sejmu świtałkiem, A wiceświtałkiem jest Car. Nie będzie okrzyków prócz „hurra!!" Wzbronione szemranie czy szmer. Niech żyje sejmowa cenzura! Mein Liebchen, was willst du noch mehr? Nie przeczę: gdzieś mogła być skaza, Przesada, omyłka czy błąd... Lecz pobór do sejmu pokazał, Że jedność w narodzie — to gront. Szli razem: żyd, rusin i mongoł, Hrabiowie, sanojce i kler, I rabin polowy, i Żongołł! Mein Liebchen, was willst du noch mehr? I senat sejmowi, jak bratu, Zatwierdzi, co chcesz — tylko każ, Bo pan Wojewoda Senatu Wileński za sobą ma staż. I niech cię już głowa nie boli O budżet, cyfr parę czy zer, Niech sobie już Ignac pozwoli! Mein Liebchen, was willst du noch mehr? ~336- Jarmark rymów Już pan Michałowski wziął Themis, Już Norwid uprawia RP, Już Prystor ma handel i przemysł, A Szczapa oświatę in spe. A ja bym dał jeszcze, panowie, By komplet z fachowych mieć sfer, Kostkowi higienę i zdrowie. Mein Liebchen, was willst du noch mehr? Wieniawa Co kilka dni się do mnie Ktoś nowy z prośbą zgłasza, Zaczyna arcyskromnie I bardzo mnie przeprasza: „Pan mnie wysłuchać raczy, O drobną chodzi sprawę, Co to dla pana znaczy? Pan przecież zna Wieniawę!" W tych dniach się brunet zjawił, Interes ma gotowy: „Czy rząd by wydzierżawił Monopol tytoniowy? Nie chodzi o przekupstwo, Dość zmienić jest ustawę! Dla pana to jest głupstwo! Pan przecież zna Wieniawę!" -337----- Julian Tuwim Dentysta pewien z Brześcia, Brat szwagra mej kuzynki, Chce dla hurtowni teścia Sprowadzić z Włoch rodzynki. Godzinę mi tłumaczy, Uderza w tony łzawe: „Co to dla pana znaczy? Pan przecież zna Wieniawę!" Ignacy Pupcikowski (Brat mleczny naszej praczki, Pochodzą z jednej wioski) Wyrabia wykałaczki. „Szanowny pan wybaczy, Do armii chcę dostawę... Pan słówko szepnąć raczy, Pan zna pana Wieniawę..." Mimosenblum Maurycy Artylerzystę syna Chce przenieść do stolicy Z Radomia czy z Lublina. „On płacze i on płacze, On kocha tak Warszawę! Co to dla pana znaczy? Pan przecież zna Wieniawę!" A wczoraj (nie wierzycie? Pod chajrem! bez przechwałek!) Przychodzi do mnie skrycie Po prostu — sam Marszałek. -----338----- Jarmark rymów I prosi o dyskrecję, Bo ma intymną sprawę, A wierzy w mą protekcję: „Pan przecież zna Wieniawę!" ...Choć prosił — nie uległem, Choć groził — wytrzymałem. Gdy skończył mówić, rzekłem: „Nie mogę! Próbowałem! Do «Wróbla» się nie chodzi Na mleczko ani kawę, A zresztą — co to szkodzi? Pan przecież zna Wieniawę!" Skrót „Wesela" St. Wyspiańskiego w jednym zapytaniu i 17 odpowiedziach Zapytanie: Cóż tam, Panie, w polityce? Odpowiedzi: — Pan się boją we wsi ruchu. — Koncept narodowy gaśnie. — Sami swoi, polska szopa. — Bałamuctwa w wielkim stylu. — Ensemble jak feeria z bajki. — Ciewy, ciewy z kiepskim rządem. — Kto by zadarł z tą bestyją? -339----- Julian Tuwim — Wojewoda, wojewoda, Ja pan, ćwierć kraju mam w ręku. — A wie pan: ojczyzna to chemia. — Odbywa się wielkie darcie. — Sam w stolicy, ten nas zbawi. — Cóż takiego? Kto ten stary? — Tyla się naciskoł, szumioł, Zwymyśloł het dookoła. — Ja muzykę zacznę sam. — Wszystko jest prowizoryczne. — A umie pan kopnąć nogą? — W powietrzu atmosferyczna zmiana. Trzy bajki Koźmy Prutkowa1 Niezapominajka i bryczka Z bukietem niezapominajek Piotr bryczką jechał nocną porą, A że odciski miał na piętach, W domu nacierał je kamforą. - O, czytelniku! Gdy z tej bajki Usuniesz niezapominajki, Zostanie jednak sensu sporo: Gdy odcisk będziesz miał na nodze 1 Pod tym pseudonimem pisali utwory satyryczne bracia Żemczużnikow i Aleksy Tołstoj. ------340- Jarmark rymów I gdy ci ból dokuczy srodze, To lecz się, jak nasz Piotr, kamforą. Ser i hipokryta - Czy lubisz ser? - spytano hipokryty. Ten odrzekł: — Lubię. Smak ma znakomity. Pastuch, mleko i czytelnik Pewnego razu niósł pastuch mleko, Ale tak strasznie daleko, Że już nie wrócił więcej. Zginął. Czytelniku! Czy ci się gdzie po drodze nie nawinął? Grenada Jechaliśmy stępa, Pędziliśmy w kłębach I Jabłoacko — piosnkę Trzymaliśmy w zębach. Ach, piosnkę tę dotąd Na pewno pamięta Malachit stepowy, Murawa pomięta. Lecz inną pieśń jeszcze, O obcym narodzie, Do siodła przytroczył Towarzysz w pochodzie ------341- Julian Tuwim I śpiewał, choć rodak, Tutejszy jak ja: — Grenada, Grenada, Grenada maja! Na pamięć tę piosnkę Jak pacierz znał Pański, I skąd do mołojca Ten smutek hiszpański? Kijowie! Połtawo! Od kiedyż w te strony Przybyły z Grenady Hiszpańskie canzony? Nie w twoimż to zbożu, Ukrajno, śród żniwa, Tarasa Szewczenki Papacha spoczywa? Więc skąd, przyjacielu, W piosence twej łka: — Grenada, Grenada, Grenada maja! A chochoł-marzyciel Po małej chwileczce Powiada: „Grenadę Znalazłem w książeczce. Wysoki to honor Tak piękne mieć imię, Jest powiat grenadzki W hiszpańskiej krainie. Ja chatę porzucił I walczyć szedł po tom, ------342 Jarmark rymów Że ziemię w Grenadzie Ja oddać chcę chłopom. Żegnajcie, najmilsi, Powrócę, Bóg da!" - Grenada, Grenada, Grenada maja! Pędziliśmy w znoju, By poznać dokładnie Gramatykę boju I słowa armatnie. Świt wstawał na niebie, By znowu się schować, I koń się utrudził Po stepie cwałować. Lecz Jdbłoc^ko szwadron Wciąż grał bez wytchnienia Na skrzypcach epoki Smyczkami cierpienia. I gdzież, przyjacielu, Podziała się ta - Grenada, Grenada, Grenada maja! Na ziemię od kuli Zwaliło się ciało, Rozstało się z siodłem, A nigdy nie chciało. Nad trupem się księżyc Potoczył jak łza, I wargi martwiejąc ------343- Julian Tuwim Szepnęły: „Grena..." Daleko, za chmury, Unosząc swą mękę, Przyjaciel mój poszedł I zabrał piosenkę, I nikt już nie słyszał Od tego dnia: - Grenada, Grenada, Grenada maja! A szwadron kolegę Bez żalu pogrzebał I Jdbłoc^ko — piosnkę Do końca dośpiewał. I tylko z niebiosów Opadła nad nami Łza deszczu maleńka Na zmierzchu aksamit. I cóż wy, najmilsi? Za pieśnią tęsknicie? Nie wolno! Pieśń nową Złożyło nam życie! I składa, i składa, I naprzód nas gna! — Grenada, Grenada, Grenada maja! (z M. Swietłowa) -----344- Jarmark rymów Łódź Gdy kiedyś czołem dosięgnę gwiazd I przyjdzie chwały mej era, Gdy będzie o mnie kilkaset miast Sprzeczać się jak o Homera, Gdy w Polsce będzie pomników mych Więcej niż grzybów po deszczu, I w każdym mieście zacznie się krzyk: „Ja Ciebie wydałem, wieszczu!" — Niechaj potomni przestaną snuć Domysły „w sprawie Tuwima", Bo sam oświadczam: mój gród — to Łódź, To moja kolebka rodzima! Niech sobie Ganges, Sorrento, Krym Pod niebo inni wynoszą, A ja Łódź wolę! Jej brud i dym Szczęściem mi są i rozkoszą! Tu, jako tyci od ziemi brzdąc, Zdzierałem portki i buty, Tu belfer, na czym świat stoi klnąc, Krzyczał: „Ty leniu zakuty!" Tu usłyszałem burz pierwszych grom I pierwsze muzy szelesty! (Do dzisiaj stoi ten słynny dom: Andrzeja, numer czterdziesty). -345~ Julian Tuwim Tu przez lat dziesięć, co drugi dzień, Chodziłem smętnie do budy, Gdzie jako łobuz, pijak i leń Słynąłem, ziewając z nudy. I tu mi serce na wieczność skradł Ktoś cichy i modro-złocisty, I tu przez siedem ogromnych lat Pisałem wiersze i listy. Nawet mizerne wiersze me Łódź oceniła najpierwsza, Bo jakiś Książek drukował mnie Po dwie kopiejki od wiersza. Więc kocham twoją „urodę złą", Jak matkę niedobrą — dziecię, Kocham twych ulic szarzyznę mdłą Najdroższe miasto na świecie! Zaszwargotanych zaułków twych Kurz, zaduch, błoto i gwary Piękniejsze sami niż stolic szych I niż paryskie bulwary! Śmieszność twa łzami przyprósza mi wzrok, Martwota okien twych ślepych I czarnych ulic handlarski tłok, I uszargany twój przepych. I ten sterczący głupio „Savoy", I wytłoczone przekupki, I szyld odwieczny: „Mużskij portnoj, On-że madam i pszerupki". ------346- Jarmark rymów Minister i sztuka Pan minister się spóźnił na początek, A gdy przyszedł — z oburzenia zbladł: Podejrzany, niebezpieczny wątek, Skonfiskować! Niech mają naukę! ...Pan minister się spóźnił na sztukę O pięć minut i piętnaście lat. Sześć fraszek Do jednej Piotr miał cię za swą dziką żądzę, Jan za to, że jest piękny ciałem. Alojzy miał cię za pieniądze, Ja — zawsze cię za k...ę miałem. Anatol Anatol, autor Mandoliny dolin, Na Lido lecząc spleen, na lutni swej dyndoli, W hallu „Palace'u" siadł w oczekiwaniu windy I szuka w Lindem słów dla pindy Rozalindy. -347----- Julian Tuwim Małomówna matka Anielcia miała matkę bardzo małomówną, Więc gdy kiedyś spytała z minką zatroskaną: „Powiedz, droga mamusiu, co to jest guano?'! Mama odrzekła: „G...o". Na krytyka Oto krytyk, który idealnie Umie geniusz połączyć z głupotą, Każdym słowem dowodząc genialnie, Że jest bardzo wybitnym idiotą. Po uszy Cenię urok jej wytwornej duszy, Czar, subtelność i mnóstwo kultury. Zakochany w niej jestem po uszy (Oczywiście: mierząc od góry). Symptomat Rozwoju współczesnego miasta Jeden z ważniejszych symptomatów: Kiedy okolica obrasta Sanatoriami dla wariatów. Z listów do redakcji „Poradnika Rasowego" B. W. w miejscu. Babka moja ze strony ojca była frankistką, dziadek zaś aryjczykiem, ale pijał pejsachówkę. Dziadek nato- miast ze strony matki był nieprawym synem wychrzty oraz aryjki, która pochodziła po kądzieli od żyda, po mieczu zaś od polaka. Czy mogę teraz ożenić się z córką pewnego księdza, którego babka ze strony dziadka była niemką, dziadek zaś ze strony matki synem żydówki, pochodzącej z mieszanego małżeństwa (żyd i izraelitka) — i mieć nadzieję, że będą dzieci? Wszystko mi jedno, jakie dzieci, byle moje. St. C. w Jaśle. Mam czworo dzieci: para trojaczków i jeszcze jedno, starsze, także z bliźniąt. Otóż, co do tej pierwszej trójki (dwie dziewczynki) nie mam żadnych wątpliwości, gdyż dobrze pamiętam, że wszyscy ojcowie byli aryjczykami, natomiast po- wyższy bliźniak pochodzi, mam wrażenie, z mieszanej kombina- cji, gdyż stało się to po wieczornicy miejscowego związku denty- stów, na którą przybyli także cykliści z Tarnopola. Co robić? R. Kr. w Kutnie. Ojciec mój, syn Ormianina i greczynki, urodził się w Szwecji, ale całe życie mieszkał w Portugalii, gdzie ożenił się z córką żyda, którego matka była czeszką, ojciec zaś endekiem. Ja sam przyszedłem na świat w Kazaniu (gdzie rodzice występowa- li w cyrku), ale mieszkam teraz w Kutnie i ożeniłem się tam 349----- Julian Tuwim z przejezdną japonką, córką mandżura i jugosłowianki. Dlaczego synek mój nie może wymówić „się" tylko „sze"? Z. M. w Warszawie. W zeszłe środę wyszłam na Marszałkowskie i trafił mi sie przyjezdny gość, który mnie zapreponował dozgon- ne miłość i stanęło na 10 złotych. A jak my poszli do hotelu „Capri" na Widok, to portier w śledzionę szarpany mnie przed gościem obgadał, że tera, mówi, to katolika dla pucu przyprowa- dziła, a tak to tylko samech żydków miewa, bo on ścierwo na mnie złość ma od czasu, jak mu precęt zniżyłam, i takiem sposo- bem mnie przed polskiem gościem obsmarować pragnęł. A gość był w sztylpach i w ogóle w zupełności pijany, tyle tylko, że bar- dzo sie spieszył, żeby na pociąg zdążyć. Ale jak usłyszał, to mówi, że ja, mówi, nie będę, mówi, po żydowskich tych (i słowa takiego użył) swoją, mówi, rasę zanieczyszczać, gdyż, mówi, gruntowny jezdem narodowiec i prasowo uświadomiony. I poszedł do nume- ru z tą grubą Rojzą Szpint, co tylko katolicką klijentelę trzyma i żydamy sie brzydzi. To sie teraz pytam, kto mnie moje stracone 10 złotych odda? K. Uin>enhei\ w Pułtusku. Matka moja jest z domu Lówenbaum, babka — Lowenstein, prababka Lówenberg, a praprababka - Lówenfeld. Co robić dalej, żeby dziecku się to nie powtórzyło? Zaznaczam, że żona moja jest z domu Lówengold. Wywiad Już na wizytówce, którą podała mi służąca, było „Bohdan Ry- szard Łupko, literat". Następnie wszedł sam literat Bohdan Ryszard Łupko, oświadczył, że jest Bohdanem Ryszardem Łupko, literatem, i usiadł. 350- Jarmark rymów Rozejrzał się po ścianach, po biurku, po półkach biblioteki, wreszcie głosem drżącym i radośnie wzruszonym powiedział: - Więc to tutaj jest ta świątynia dumania, w której mistrz tworzy? Dodatnie wrażenie, jakie na mnie zrobił Bohdan Ryszard, prysło od razu. „Mistrzujących" nienawidzę. Ale gdy spojrzałem w te błękitne, błyszczące oczy, pełne podziwu i uwielbienia dla mojej osoby (w tych oczach była cała dedykacja — długa, serdecz- na, przesadna, głęboką czcią i oddaniem zakończona), gdy popa- trzyłem na bezradne ręce Łupki, ręce, które byłyby teraz naj- szczęśliwsze, gdyby trzymały bukiet róż (oczywiście dla mnie) — poczułem ciepłą sympatię dla Bohdana Ryszarda i z wielką życzli- wością odrzekłem: - Tu. Oblicze Łupki tak rozpromieniało, jak gdyby odpowiedź moja była sensacją, rewelacją, czymś najmniej na świecie spodziewa- nym. Wilgotnym, zachwyconym wzrokiem zaczął polerować me- ble. Łupko stał się wiosennym słońcem, od którego surowe półki, stół, krzesła (i ja sam) zalśniły jakby oliwą pociągnięte. Milczeliśmy tak przez kilka chwil, obydwaj szczęśliwi, z uśmie- chem zażenowania na ustach. - Przyszedłem prosić mistrza o wywiad. Jestem redaktorem kwartalnika literackiego słuchaczy Wyższych Kursów Jedwabni- czych („Wukaje", dodał z satyrycznym uśmiechem). Pismo nasze nazywa się: „Hen, dążmy w świt" i... Tytuł pisma tak mnie ze względów fonetycznych zafrapował, że przerwałem Łupce i poprosiłem, aby mi na kartce napisał. Do- piero wtedy uspokoiłem się i zapytałem o program pisma, jego treść, cele itp. nic mnie nie obchodzące sprawy. Literat Bohdan Ryszard odchrząknął, przysunął nieco krzesło i z zapałem zaczął opowiadać. -----351----- Julian Tuwim — Celem naszym, mistrzu, jest piękno i duch. Wierzymy w świetlaną przyszłość, w zwycięstwo dobra i słońca. Naszymi ideałami są: prawda, wiara, sztuka i moc. Precz ze słabością! Precz z marazmem! My dążymy ku nowej jutrzence! Ludzkość musi się odrodzić, skąpana w krynicy ducha i prawdy! Szara powszedniość musi zniknąć z oblicza ziemi — my zastąpimy ją królestwem pięk- na i ducha! Na szlachetną twarz różowego z natury Łupki wystąpiły gorące pomidorowe wypieki: lewą ręką gwałtownie manewrował pomię- dzy sercem a sufitem. Program kwartalnika bardzo mi się spodobał. Królestwo pięk- na i ducha jest przecież i moim ukrytym marzeniem. Zapytałem więc Łupki, jak „Wukaje" zrealizują swe zamierzenia. Okazało się, że w bardzo prosty sposób. Co kwartał będzie wychodzić zeszyt pisma „Hen, dążmy w świt!", w którym za- szczepiać się będzie w ludzkość wiarę w piękno, ducha oraz świet- laną przyszłość. Za pomocą ideałów, prawdy, sztuki i mocy usu- nięte zostaną z życia słabość i marazm, po czym wszyscy zaczną dążyć ku jutrzence — i narody automatycznie odrodzą się w kryni- cy ducha i prawdy. Wtedy zniknie szara powszedniość, a następnie uformuje się już królestwo piękna i ducha. Nie będę ukrywał, że się do tej sprawy zapaliłem. Bo co tu dużo gadać? Człowiek się długie lata męczy, trudzi, szuka nowych dróg, pochłania setki książek, a coraz bardziej brnie w wątpliwo- ści i rozterki. Tymczasem taki Bohdan Ryszard z piorunującą szybkością opanował całokształt zagadnień i zagadek, postawił sobie cudowny cel, znalazł proste środki do osiągnięcia - i orlim lotem pędzi ku zwycięstwu. — Więc czym mogę być panom pomocny? — zapytałem. — Prosimy, mistrzu, o wywiad! Pragniemy, aby z łamów nasze- go kwartalnika odezwały się mocne, męskie słowa... 352 Jarmark rymów - Proszę, niech pan zadaje pytania. Łupko wyciągnął z kieszeni blok i ołówek. - Co mistrz sądzi o pięknie? Odpowiedziałem bez namysłu: - Wierzę w świedaną przyszłość piękna. - Cudownie! Cudownie! — szeptał Łupko, zapisując rewela cyjną moją odpowiedź. - A o duchu co mistrz sądzi? — Duch to potęga. Prawda ducha i wiary powinna przyświecać ludzkości, a droga ku niej prowadzi przez złote wierzeje sztuki. Łupko tracił z zachwytu przytomność. — Tak jest! tak jest! — mówił gorącym, fanatycznym szeptem, notując moje słowa. - A jakie, mistrzu, powinny być ideały ludzkości? - Ideałami ludzkości powinna być moc i wiara w świedaną ju- trzenkę świtu! Narody muszą się odrodzić w krynicy ducha i prawdy, przy czym hasłem ich musi stać się wiara, że ma- razm i słabość znikną z oblicza ziemi, skąpane w brzasku króle- stwa i ducha. Łupko płakał. Z żarliwych, płonących oczu spływały łzy na pomidorowe wypieki, a następnie kapały na blok upstrzony ner- wowymi literami. — Czy to nie cudowne i święte - zawołał — że mistrz tak samo to rozumie i czuje, jak my! Przecież nie umawialiśmy się! A z ust mistrza usłyszałem potwierdzenie naszych ideałów! Tak jest! My też wierzymy w świedane zwycięstwo ducha! Naszymi ideałami także są: moc, sztuka i prawda! Dążymy wraz z mistrzem ku no- wej jutrzence! - Razem, młodzi przyjaciele! — krzyknąłem — niech żyje duch! — Niech żyje!!! - zawył Łupko już w transie, już w ekstazie, już mój na wieki. 353 Julian Tuwim — A teraz na wódę, na dziwki, na ochlaj, na ryms! - ryczałem jak opętany, wznosząc entuzjastycznie rękę do góry. — Tak! tak! — wołał Łupko w idealistycznym zamroczeniu. - Razem! na wódę! na dziwki! na ryms! na ochlaj! ku nowej jutrzen- ce! ku nowym świtom! Wracaliśmy z Bodziem w świedanym blasku nowej jutrzenki. Była siódma rano. Bodzio wlókł się zryty i mętny. Wreszcie wybełkotał: — Te! Julek!... a może na dworcu dadzą? Jak wiadomo, bufety kolejowe czynne są przez całą dobę bez przerwy, a od niedawna zaprowadzono w nich wyszynk alkoholu. Ślusarz W łazience coś się zatkało, rura chrapała przeraźliwie, aż do przeciągłego wycia, woda zaś kapała ciurkiem. Po wypróbowaniu kilku domowych środków zaradczych (dłubanie w rurze szczo- teczką do zębów, dmuchanie w otwór, ustna perswazja etc.) — sprowadziłem ślusarza. Ślusarz był chudy, wysoki, z siwą szczeciną na twarzy, w oku- larach na ostrym nosie. Patrzył spode łba wielkimi niebieski- mi oczyma, jakimś załzawionym wzrokiem. Wszedł do łazienki, pokręcił krany na wszystkie strony, stuknął młotkiem w rurę i powiedział: — Ferszlus trzeba roztrajbować. Szybka ta diagnoza zaimponowała mi wprawdzie, nie mrug- nąłem jednak i zapytałem: — A dlaczego? 354- Jarmark rymów Ślusarz był zaskoczony moją ciekawością, ale po pierwszym odruchu zdziwienia, które wyraziło się w spojrzeniu sponad oku- larów, chrząknął i rzekł: - Bo droselklapa tandetnie blindowana i ryksztosuje. — Aha — powiedziałem — rozumiem! Więc gdyby droselklapa była w swoim czasie solidnie zablindowana, nie ryksztosowałaby teraz i roztrajbowanie ferszlusu byłoby zbyteczne? — Ano chyba. A teraz pufer trzeba lochować, czyli dać mu szprajc, żeby śtender udychtować. Trzy razy stuknąłem młotkiem w kran, pokiwałem głową i stwierdziłem: - Nawet słychać. Ślusarz spojrzał dość zdumiony: - Co słychać? — Słychać, że śtender nie udychtowany. Ale przekonany je- stem, że gdy pan mu da odpowiedni szprajc przez lochowanie pufra, to droselklapa zostanie zablindowana, nie będzie już więcej ryksztosować i, co za tym idzie, ferszlus będzie roztrajbowany. I zmierzyłem ślusarza zimnym, bezczelnym spojrzeniem. Moja fachowa wymowa oraz nonszalancja, z jaką sypałem za- słyszanymi po raz pierwszy w życiu terminami, zbiła z tropu ascetycznego ślusarza. Poczuł, że musi mi czymś zaimponować. — Ale teraz nie zrobię, bo holajzy nie zabrałem. A kosztować będzie reperacja - wyczekał chwilę, by zmiażdżyć mnie efektem ceny— kosztować będzie... 7 złotych i 85 groszy. - To niedużo - odrzekłem spokojnie. - Myślałem, że co naj- mniej dwa razy tyle. Co zaś dotyczy holajzy, to doprawdy nie widzę potrzeby, aby pan miał fatygować się po nią do domu. Spróbujemy bez holajzy. Ślusarz był blady i nienawidził mnie. Uśmiechnął się drwiąco i powiedział: ------355------ Julian Tuwim — Bez holajzy? Jak ja mam bez holajzy lochbajtel krypować? Żeby trychter był na szoner robiony, to tak. Ale on jest krajcowa- ny i we flanszy culajtungu nie ma, to na sam abszperwentyl nie zrobię. — No wie pan — zawołałem, rozkładając ręce — czegoś podob- nego nie spodziewałem się po panu! Więc ten trychter według pana nie jest robiony na szoner? Ha, ha, ha! Pusty śmiech mnie bierze! Gdzież on na litość Boga jest krajcowany? — Jak to gdzie? — warknął ślusarz. — Przecież ma kajlę na iberlaufie! Zarumieniłem się po uszy i szepnąłem wstydliwie: — Rzeczywiście. Nie zauważyłem, że na iberlaufie jest kajla. W takim razie — zwracam honor: bez holajzy ani rusz. I poszedł po holajzę. Albowiem z powodu kajli na iberlaufie trychter rzeczywiście robiony był na szoner, nie zaś krajcowany, i bez holajzy w żaden sposób nie udałoby się zakrypować lochbajda w celu udychtowania pufra i dania mu szprajcy przez lochowanie śtendra, aby roztrajbować ferszlus, który dlatego źle działa, że droselklapę tandetnie zablindowano i teraz ryksztosuje. Piosenki Bajki Pomnę dzieciństwa sny niewysłowne, Baśń lat minionych wstaje jak żywa; Bajki czarowne, bajki cudowne Opowiadała mi niania siwa: O złotym smoku, śpiącej królewnie, 0 tern, jak walczył rycerzy huf! A gdy skończyła, płakałem rzewnie, Prosząc: „Nianiusiu, ach dalej mów! Mów dalej, mów dalej, mów jeszcze, Aż usnę i dalej śnić będę. Niech we śnie spokojnym wypieszczę Złocistą tajemną legendę. Złóż z czarów wzorzystą mozaikę, Niech przyjdą rycerze tu do mnie. Mów dalej czarowną swą bajkę; Ja bajki tak lubię ogromnie, Ja bajki tak lubię ogromnie. Dziś czar dzieciństwa jasno wspominam 1 często, kiedy siedzę samotnie, Marzeń przędziwo znów snuć zaczynam, Czar, który minął, tak niepowrotnie. -359 — Julian Tuwim Znów przeszłość całą mam przed oczyma I kiedy cisza nastanie w krąg, Po Andersena sięgam lub Grimma I dawne bajki czerpię dziś z ksiąg. I czytam, aż sen oczy zmruży I przymknie zmęczone powieki, Zaznaję cudownej podróży W kraj mglisty, bezmiernie daleki. Znużony do snu chylę głowę, Upaja mnie czar oszołomnie. W samotne wieczory zimowe: Ja bajki tak lubię ogromnie, Ja bajki tak lubię ogromnie. A czasem smętne moje dumanie Przerywa nagle cudna dziewczyna, Usta mi daje na powitanie, A potem czule szeptać zaczyna: Że nie zapomni mnie nigdy w życiu, W szczęścia godzinie ni w doli złej, Że kocha mocno, tęskni w ukryciu, A ja cichutko tak nucę jej: Mów dalej, mów dalej, dziewczyno, Że wiecznie mnie będziesz kochała, Że chwile miłosne nie miną Żeś moja na zawsze i cała. Że miłość twa tak jest bezmierna, Że będziesz tęskniła wciąż do mnie. Mów dalej, że będziesz mi wierną: Ja bajki tak lubię ogromnie, Ja bajki tak lubię ogromnie. -360- Piosenki Co nam zostało z tych lat... Dawne dni, czułe dni, wonią bzów przepojone, Wiosną we krwi szumiał złoty nasz śpiew. Dziś jesień łka, leżą dziś zwiędłe liście z drzew I bolesny sen mi się śni z nocy i dni minionych. Refren: Co nam zostało z tych lat miłości pierwszej? Zeschnięte liście i kwiat w tomiku wierszy, Wspomnienia czułe i szept, i jasne łzy, co nie schną, I anioł smutku, co wszedł i tylko westchnął. W jeden cień, w jeden dźwięk, w jedną pieśń melancholii Złączył nas los, płyńmy razem w tę dal. Czy szczęście to, czy to śmierć, czy serdeczny żal, To na zawsze nasze już jest, nasze już jest, choć boli. Refren: Co nam zostało z tych lat... 361 Julian Tuwim Nasza jest noc Innym dał los Pieniędzy trzos, Bogactwa i klejnoty, Nam nie dał nic, Nie mamy nic Prócz serca i tęsknoty. Lecz my bez skarg Płomieniem warg Stopimy świat na 2łoto, Gdy się pieszczotą Ramiona splotą, Nasz jest największy skarb. Refren: Nasza jest noc i oprócz niej nie mamy nic, Prócz tej nocy ciemnej Śród bzów, szeptów, marzeń i mgły wiosennej; Niech szał w naszych sercach obudzi moc. Nasza jest noc i oprócz niej nie mamy nic, Więcej nam nie trzeba, Ni skarbów ziemi, ni cudów nieba, Bo po to Bóg stworzył świat, Żeby nam dać tę noc. Gdy pierzchnie cień, Zaświta dzień, Znów z tobą się rozstanę, Otoczą mnie, Zamroczą mnie -362- Piosenki Wspomnienia ukochane. Lecz czułych słów I słodkich snów Nie będzie żal, bo po co? Jeżeli nocą, Dziś jeszcze nocą, My się spotkamy znów! Referen: Nasza jest noc... Rozstanie Nie żal mi Ciebie, nie żal mi siebie, Żal mi tylko nas, Wspólnej gwiazdy w niebie, Która nie wie, Nie wie, że była, że nam świeciła i że nastał czas, Gdy nam nasza gwiazda zgasła. Nie żal mi życia, nie żal rozbicia Dwojga młodych serc. To tylko boli, że nas wyzwoli, ach, niejedna śmierć. A miała być jedna jak miłość nasza, teraz będą dwie, I to jedno mnie przestrasza. Refren: A więc rozstanie, Niech tak zostanie, Daj dłoń na pożegnanie. 363" Julian Tuwim Ja się nie smucę, Wiem, że nie wrócę, Gdy w głuchą pójdę dal. I może znów Na obcem niebie Przy blasku gwiazd Pokocham Ciebie, I dzień rozstania, Dzień pożegnania, Przypomni straszny żal. Dwie teraz drogi, dwa teraz cele: Zdobyć szczęścia dwa. Przecież to niewiele, Tak niewiele, Szepnąć: jedyny, szepnąć: jedyna, tak jak ty i ja, I miłość się zaczyna inna. Będziesz szczęśliwa, będę szczęśliwy, Wierzę, wierz i ty. To się tak dzieje, tak zawsze bywa Śmieszna rzecz przez łzy. I chociaż to smutne, że to rozśmiesza, To uśmiechnij się, I to jedno mnie pociesza. Refren: A więc rozstanie... -364 Piosenki Przy okrągłym stole Du holde Kunst, in ivievielgrauen Stunden... (Pieśń Szuberta) A może byśmy tak, jedyna, Wpadli na dzień do Tomaszowa? Może tam jeszcze zmierzchem złotym Ta sama cisza trwa wrześniowa... W tym białym domu, w tym pokoju, Gdzie cudze meble postawiono, Musimy skończyć naszą dawną Rozmowę smutnie nie skończoną. Do dzisiaj przy okrągłym stole Siedzimy martwo jak zaklęci! Kto odczaruje nas? Kto wyrwie Z nieubłaganej niepamięci? Jeszcze mi ciągle z jasnych oczu Spływa do warg kropelka słona, A ty mi nic nie odpowiadasz I jesz zielone winogrona. Jeszcze ci wciąż spojrzeniem śpiewam: Du holde Kunst... i serce pęka! I muszę jechać... więc mnie żegnasz, Lecz nie drży w dłoni mej twa ręka. -365 Julian Tuwim I wyjechałem, zostawiłem, Jak sen urwała się rozmowa, Błogosławiłem, przeklinałem: Du holde Kunst!'Więc tak? Bez słowa? Ten biały dom, ten pokój martwy Do dziś się dziwi, nie rozumie... Wstawili ludzie cudze meble I wychodzili stąd w zadumie... A przecież wszystko — tam zostało! Nawet ta cisza trwa wrześniowa... Więc może byśmy tak, najmilsza, Wpadli na dzień do Tomaszowa?... Trzeba za czemś tęsknić Wszystko już masz, Wszystko już masz, Co miłość może dać, I szczęścia już za mało, Gdy wciąż pragniemy W rozkoszy niemej trwać. Mów do mnie, mów, Powiedz mi znów Jak wtedy pierwszy raz, Że za czemś tęsknić trzeba, A żal serdeczny Trwać będzie wieczny. -366 Piosenki Refren: Trzeba za czemś tęsknić, Maleńką tęsknotą żyć. Trzeba za czemś tęsknić, Snuć szarą smutku nić. Coś wspominać z niepowrotnych dni I popłakać, gdy się przeszłość śni. Trzeba za czemś tęsknić, Ułudnym się żywić snem, I rozumieć, że całe szczęście w tem. Spali się żar, Pierzchnie ten czar Upojnych pierwszych dni, Ostygnie krew znużona. Co nas pocieszy? Kto wspólnie wskrzesi sny? Za krokiem krok, Za rokiem rok Wlecze się miłość w dal. A przecież tęsknić trzeba, I pozostanie Smutne kochanie. Refren: Trzeba za czemś tęsknić... -367~ Julian Tuwim Miłość ci wszystko wybaczy Miłość ci wszystko wybaczy, Smutek zamieni ci w śmiech. Miłość tak pięknie tłumaczy Zdradę i kłamstwo, i grzech. Choćbyś ją przeklął w rozpaczy, Że jest okrutna i zła, Miłość ci wszystko wybaczy, Bo miłość, mój miły, to ja. Gdy pokochasz tak mocno jak ja, Tak tkliwie, żarliwie, tak, wiesz, Do ostatka, do szału, do dna, To zdradzaj mnie wtedy i grzesz! Pokoik na Hożej Brylantowe i mroźne błyszczą gwiazdy w przestworzach, Z wieczną gwiezdną chorągwią noc sprawuje swą straż, A ty, biedna dziewczyno, w pokoiku na Hożej Siedzisz sama przy oknie i łkasz. A przyczyna wiadoma: jakiś chłopak bezecny Najpierw miał, potem rzucił, przedtem kochał, dziś nie, A ty dalej go kochasz, no przypuśćmy, powiedzmy, I codziennie go widzisz we śnie. Ale czym jest pokoik na Hożej I twój smutek, i chłopiec, i ty, Miliard świateł wiruje w przestworze, Mleczne drogi, mgławice i mgły. -368- Piosenki Potem ziemia jest, lądy i morza, A na ziemi wśród krajów i miast Skrawek drobny: Warszawa i Hoża, Co to znaczy wśród światów i miast? Ty codziennie na Hożej, a ja często na Polnej Siedzę sama, samotna i wpatruję się w noc, I podobno jest trzecia, która mieszka na Solnej, Czwarta, piąta, tysiączna, ach, moc. W każdym mieście: w Paryżu, w Kopenhadze, Londynie, Nawet w Tokio, w Kaliszu, w Jokohamie, czy wiesz? Pęka serce z miłości jakiejś biednej dziewczynie, Więc na Hożej tak musi być też. Przeogromna jest ziemia i morze, Świat bez miary i kresu gdzieś gna, A maleńki jest pokój na Hożej, Jeszcze mniejsze jest serce i łza. Lecz ty jeden zrozumiesz, o Boże, W majestacie gwiaździstych twych szat, Że ważniejsze jest serce na Hożej Niż te gwiazdy, mgławice i świat. 369 Julian Tuwim Zamieńmy się ustami... Prosisz mnie o piosenkę, kochana, 0 czem ci zaśpiewać, jedyna? Noc się dziś zatacza pijana Od miłości naszej jak od wina. Jakże to wysłowić, najmilsza, Kiedy słów ze szczęścia mi brak? Taką noc najpiękniej się przemilcza, Lecz jeśli żądasz, zaśpiewam tak: Zamieńmy się nocami, ja tobie dam tę czarną, Tę od ciał naszych ciepłą i od rozkoszy parną, A ty mi dasz tę słodką, słowicza aż do brzasku, Tę w srebrnej rosie drżącą, w księżyca srebrnym blasku. Cóż ci po tych słowach, kochana, Cóż ci po tej małej piosence? Śliczna to co prawda zamiana, Lecz to jednak słowa i nic więcej. Usta płoną żarem lipcowym, Pocałunków pragnę, nie słów, Ty z mych ust piosenki chcesz wciąż nowej, A ja chcę tylko całować znów: Zamieńmy się ustami, ja tobie dam czerwone, Rozcięte krzykiem szczęścia, gorące i spragnione, A ty mi dasz płonące, wezbrane pijanym trunkiem, 1 jak do tej piosenki, rozwarte pocałunkiem. 370- Piosenki Najsłodszy całus Miał każdy z nas Ewę swoją I z tą dziewoją Wdzięk grzechu pojął Jak Adam. Co do mnie, ach! Gdy wspominam, Marzyć zaczynam. I widzę na wsi maj, Księżyc i brzozowy gaj, Adam, Ewa, słowem, raj. Najsłodszy całus był właśnie ten, A ona była jak żywy sen, Tak pierwsza, tak jedyna, Jak pierwsza szklanka wina. Gdy całowała, wierzyłeś, że Jej wynalazkiem są figle te, Ta najpiękniejsza była, Ta mi raj stworzyła, Ach, tylko ta. Ten pierwszy raz dużo znaczy, Kto się uraczy, Ten już inaczej Nie może. Całować chce coraz częściej, Goni za szczęściem, Na jawie szuka snów, Więc za drugim razem znów Przytrafiło się wśród bzów. -371 - Julian Tuwim Najsłodszy całus był właśnie ten, A ona była jak żywy sen, Tak druga, tak jedyna, Jak druga szklanka wina, Gdy całowała, myślałeś, że Jej wynalazkiem są figle te, Ta najpiękniejsza była, Ta mi raj stworzyła, Ach, tylko ta. Ach, gdybym chciał tutaj przereklamować szereg Tych bohaterek Miłości, O każdej z nich rzekłbym: bóstwo, Lecz jest ich mnóstwo, Los co dzień inną śle. Wczoraj w chambre sępa ree Znów dostałem dowód, że Najsłodszy całus był właśnie ten, A ona była, jak żywy sen, Tak pierwsza, tak jedyna, Jak trzy butelki wina. Gdy całowała, myślałeś, że Jej wynalazkiem są figle te, Ta najpiękniejsza była, Ta mi raj stworzyła, Ach, tylko ta. -----372 Piosenki Głos z daleka Bywają takie noce, Gdy miliard gwiazd migoce, I cisza jest bezbrzeżna, I wielka pustka śnieżna, I nagle gdzieś powietrze Bolesny krzyk rozedrze, I ten, co kochać umie, Zrozumie taki głos. Refren: Głos z daleka, Głos człowieka, Głos cierpienia. Czy go w ciszy... Ktoś usłyszy Śród milczenia, To tęsknoty jakiejś smutny głos, To się serce skarży na swój los, To płacz z daleka, Płacz człowieka, Serca płacz. Dziś taka noc jest we mnie, Wzywałam cię daremnie, I pustka jest dokoła, I więcej już nie wołam. Więc nie myśl, że w ciemności Krzyk rozległ się: ------373------ Julian Tuwim „Miłości!" Nie, to był głos rozpaczy, Ty wiesz, co znaczy on. Refren: Głos z daleka... Przekłady Lutnia Puszkina O metodzie i wyniku mej pracy przekładowej sąd wydadzą znawcy — sąd słusznie surowy, bo nie na miejscu byłaby pobłażli- wość dla porywania się z piórem-motyką na słońce poezji rosyj- skiej. Jak najdalszy od fałszywej skromności, zdaję sobie sprawę z nielicznych zalet tej pracy, ale i niezliczone wady jej widzę. Pierw- sza z nich i kardynalna — to rymy, często niepełne, asonansowe, na- wet czasem echowe, gdy u Puszkina rym zawsze jest pełny i wy- raźny. W rytmice i melodyce wiersza starałem się pozostawać jak najbliżej oryginału, ale i tutaj częste są potknięcia; zwłaszcza w tak częstym u Puszkina jambie. Przyczyniły się do tych krzywd, poezji Puszkina wyrządzonych, dobrze tłumaczom z rosyjskiego znane utrapienia: niedostatek rymów męskich w polszczyźnie, przy bo- gactwie ich w mowie rosyjskiej, i na mur ustabilizowany akcent słów polskich, gdy w rosyjskich zmienny jest i ruchliwy. Pomijając liczne inne różnice we właściwościach dźwiękowych i metrycz- nych obu tak bliskich, zdawałoby się (a w istocie bardzo sobie da- lekich), języków słowiańskich, już te dwie sprawiają, że przekład poetycki jest w rezultacie sumą świadomych kompromisów arty- stycznych: w walce o zdobycie całości poświęca tłumacz ten lub ów składnik formalny oryginału. Całość zaś rozumieć należy nie tylko dosłownie; całością wiersza jest przede wszystkim jego do- minanta poetycka: tę trzeba wyczuć, uchwycić i wydobyć. A zro- bić to można tylko drogą ofiar. „Najistotniejszą tłumacza powin- -----377 ~ Julian Tuwim nością — mówi Delille (cytuję według Felińskiego) - w której za- mykają się wszystkie inne, jest, żeby starał się sprawić w każdym wyjątku ten sam skutek, jaki sprawił autor. Przekładający wysta- wić winien, jeśli nie te same piękności, przynajmniej taką liczbę piękności, jaka jest w oryginale. Ktokolwiek przedsiębierze tłuma- czyć, zaciąga dług, i powinien wypłacić, chociaż nie tą samą mo- netą, ale tęż samą sumę. Jeśli gdzie nie może wydać obrazu, niech go zastąpi myślą; nic zdoła malować dla ucha, niech maluje dla duszy; jeśli nie jest tak zwięzły, niech będzie bogatszy. Przewi- duje-li, że musi osłabić oryginał w miejscu jednym, niech go wzmocni w drugim; niech mu wróci niżej, co wyżej odjął; tak da- lece, żeby uczynił wszędzie sprawiedliwe wynagrodzenie, ale zaw- sze jak najmniej oddalając się od charakteru dzieła i każdej jego części. Dlatego rzeczą niesprawiedliwą porównywać każdy wiersz tłumacza z wierszem oryginału. Sama całość i każdego wyjątku skutek może dać wiarę o rzetelnej tłumaczenia wartości". Czterowiersz na warsztacie Rozważania poniższe są próbą stenograficznego nieomal utrwalenia przebiegu pracy nad przekładem pierwszych czterech wierszy ze wstępu do poematu Puszkina „Rusłan i Ludmiła". Czterowiersz brzmi w oryginale: U łukomorja dub zielonyj, Zlatają cep' na dubie tom, I dniom, i noczju kot uczonyj Wsio chodit po cepi krugom. Spowiedź ta oddaje dość wiernie proces mego myślenia w cza- sie pracy i jest, sądzę, ciekawym obrazem metody, jaką się przy tłumaczeniu Puszkina posługuję — metody, jak się na tym przykładzie okazało, fałszywej, gdyż nie udało mi się czterowier- sza przełożyć, mimo to pouczającej, bo i z błędów płynie nauka. * Objąłem czterowiersz wzrokiem. Znam go od lat chyba trzy- dziestu na pamięć, a jednak czytam go sobie głośno jeszcze raz. Nie mam żadnych wątpliwości co do rytmu, który chcę wiernie oddać, ani co do obrazu: widzę tę scenę namalowaną w kolorach. Zaczynam przekładać. Cała uwaga skierowana przede wszystkim na „łukomorje". Jest to łuk morza, „sinus maris", więc zatoka. Urocze słowo. Samo przez się, niezależnie od znaczenia, baśnio- we, fantastyczne, rzadkie. Nawet zielone, bo „łuk", „mołodoj -379 — Julian Tuwim łuk", to zielona cebulka; „ług" znaczy łąka (i u nas: łęg); wreszcie wspomnienie o świeżozielonej okładce jakiegoś ilustrowanego pisma rosyjskiego sprzed wojny pt. „Łukomorje" — wszystkie te skojarzenia są czynnikami urabiającymi przy tłumaczeniu przyszłe oblicze odpowiednika polskiego, i tej podświadomej działalności pojęć czy wyobrażeń nie można lekceważyć. Cóż więc zrobić z pięknym „łukomorjem"? Stworzyć nowe słowo? Łukomorze, łękomorze (łąk — łuk) lub zgoła łukomor? Nad łukomorem? Przy łukomorzu? Nie. Wyglądałoby to na pójście po linii najmniej- szego oporu, na podejrzaną dosłowność; łukomor zaś zalatuje muchomorem. Sama zatoka nie wystarcza. Jest nazbyt potoczna (Puszkin nie użył słowa „zaliw", oznaczającego zatokę, lecz właś- nie niezwykłego, niecodziennego „łukomorja"). Może się znaj- dzie jaki godny synonim zatoki. Słownik morski Śląskiego podaje: zatoń, buchta, bugaj, wiąg. Ani jedno z nich mi nie odpowiada. „Łukomorje", „łu-ko-mor-je"... Przelatuje przez myśl, jak błyska- wica, jakaś łukawica... jakieś łukowisko. Nie. Nie ma takich słów. Mogę je stworzyć, ale nie będzie w nich morza. Zataczam jeszcze kilka łuków i łęków, wreszcie wzdycham, gdyż widzę, że trzeba będzie się z legendarnym „łukomorjem" rozstać. Żegnaj, śliczne słóweczko! Bardzo mi cię żal, ale co robić. Pocieszam się jednym: gdybym pozostał przy ryzykownym łukomorskim nowotworze, początek wiersza brzmiałby: „Przy łukomorzu dąb zielony", a wtedy w wierszu trzecim rąbnąłbym niewątpliwie słowo za słowem: „I dniem, i nocą kot uczony", a to mi nie w smak; wy- godne wprawdzie, stuprocentowo dosłowne, ale zbyt łatwe. Nie lubię gotowych, przez Puszkina już zrobionych rymów („zielo- nyj" — „uczonyj", zielony — uczony). Z wierszem lubię się pobory- kać, zagrać z nim w szachy, porozbijać go na klocki, pociąć jak kartonową łamigłówkę, a potem dopiero mozolnie, pieczołowicie składać kawałek do kawałka, żeby wszystko przylegało — -----380 — Przekłady przemienione, przepolszczone, a przecież, jeżeli nie takie samo (bo to niemożliwe), to bliźniacze, a właściwie nieskończenie zbliżające się do ideału doskonałości, czyli ku oryginałowi. Po tych rozważaniach postanawiam (z wielkim żalem i już spe- szony), że będzie zatoka. Co przy zatoce? Zielony dąb. Więc: zie- lony dąb przy zatoce. Niedobrze, nie ma rytmu, brak sylaby. W ta- kim razie: zielony dąbczak przy zatoce. Nie. Dąbczak mi się nie podoba. Błyska rym w trzecim wierszu: noce. I kot uczony dnie i noce. Dobrze. Ale dąbczak — za żadne skarby. Więc co? Wrócić do łukomorza i gotowego rymu: zielony — uczony? O drugiej i czwartej linijce czterowiersza jeszcze nawet nie pomyślałem, a to przecież nowy splot zagadnień i trudności, które, gdy je nawet pokonam, mogą wywrócić budowę pierwszej i trzeciej. Ale o tym później. Tymczasem walczę z „nieprzyjacielem", który się na nie- parzystych liniach okopał. Parzyste śpią, ale gdy je piórem obu- dzę, Bóg raczy wiedzieć, z czym wyskoczą. Fantastyczna strategia. Twardo i zdecydowanie postanawiam trzymać się przy zatoce, „dąbczaka" zaś wyrwać z korzeniami i — do morza go! Ale jeżeli nie dąb i nie „dąbczak", to co? Przecież w wierszu jest dąb, nie żadne inne drzewo. I tu napływa nowa fala rozmyślań. Przede wszystkim odrzucam takie kuszące kicze i łatwizny jak: „Na brze- gu morza dąb zielony", „Zielony dąb na morskim brzegu", „Zie- lony dąb u fal zatoki" (brrr! falzatoki!?) albo - last and least - „Zielony dąb nad morzem rośnie" (...wiośnie, radośnie, rozgłoś- nie... wstyd i hańba pomyśleć, a cóż dopiero napisać!?). Precz! Wszystko to do luftu. Musimy na chwilę wrócić do „łukomorja". Powiedziałem wy- żej, że je zastąpię zatoką. Ale czasownik „zastąpić" ma przy pracy nad wierszem całkiem inne, głębiej sięgające znaczenie niż w mowie potocznej. W wierszu nie tylko o to chodzi, żeby tzw. znaczenie przetłumaczyć. „Łukomorje" było pozycją (wartością) -381----- Julian Tuwim dźwiękową, kolorystyczną, folklorystyczną. Nie wolno mi rezyg- nować z tych pierwiastków. Wiersz nie jest treścią mającą formę, lecz wprost przeciwnie, bo po cóż inaczej miałoby na świat przy- chodzić? W tym wypadku wystarczyłoby wybełkotać: „Nad za- toką, proszę pana, stoi zielony dąb, na którym jest złoty łań- cuch, a na nim, proszę pana, ciągle chodzi jeden cwany kot". Oto „treść". A wiersz płynie muzycznie, wznosi się, opada, dźwięczy, gra barwami słów i ukrytymi w nich dźwiękami, rządzi się swoją melodyjną logiką i nieuchwytnymi (zdawałoby się), a przecież ma- tematycznie ścisłymi (gdy już na gotowym przeprowadzić analizę) prawami. Proces twórczości poety jest na pewno podświado- my, ale wyniki jego pracy mogą podlegać badaniom z lancetem i szczypczykami w ręku. Stycholog-specjalista (wierszoznawca, wierszowied) potrafi zawsze odkryć podskórne tkanki ciała poe- zyjnego i dowieść, czemu poeta w tym właśnie miejscu użył takie- go, a nie innego słowa. Ja, budując z polskich cegiełek strofę Puszkina, mogłem zastąpić osobliwe „łukomorje" zwykłą zatoką, ale muszę jakoś powetować straty, bo w tym miejscu będzie pu- sto. Proszę uważać. „Łukomorje" jest: a) wgłębieniem w brzegu morza, wyżłobionym przez fale (to „treść"; już ją mam), lecz jest także b) współżyciem żywych głosek, zespołem dźwięków — i to połączonych w słowo o posmaku mitologicznym, jak tajemnicze drzewo Igdrasil (to „forma", której mi brak). Nastąpić więc musi PRZERZUT: wobec tego, że zatokę pozbawiłem niejako „po- etyczności", przerzucę tę poetyczność na drzewo — okraszę je urokiem, z którego odarłem wiersz przez wycofanie czarodziej- skiego „łukomorja". Gdyby dąb był wyrazem dwusylabowym i nie psuł mi rytmu, zostawiłbym go oczywiście, bo to mocne, piękne, Perunowe, obrzędowe niejako drzewo. Gdyby mu było np. dębieć (ale nie dąbczak, jak o tym wyżej pisałem), wiersz brzmiałby: „Zielony dębieć przy zatoce" i byłoby od bidy jako ------382------ Przekłady tako (ciągle mi jednak brak niezastąpionego „łukomorja"!). Ależ że on o jedną sylabę za krótki, więc szukajmy innego drzewa, ta- kiego, co by mi i lukę w rytmie zastąpiło, i poetycznie zaszumiało. Bez namysłu: jawor. Jakie będą w tym wypadku zalety jaworu? Nie tylko jego tradycja romantyczno-sielankowa („pod umówio- nym jaworem"), nie tylko wspomnienie z zaczarowanego kraju lat dziecinnych („jawor, jawor, jaworowe ludzie" — tak, tak, czytelni- ku! to wszystko nurtuje w tłumaczu czarodziejskiej baśni o Rus- łanie i Ludmile; wszystko to są tajemnicze imponderabilia, które składają się na decyzję w wyborze słowa!), nie tylko, powtarzam, te ukryte głęboko bodźce natury uczuciowej, tworzące atmo- sferę, aurę wokół słowa, przyczyniają się do tej dość śmiałej koncepcji zasadzenia nad zatoką (zamiast nad łukomorzem) inne- go drzewa — jaworu. Są one wprawdzie pierwsze, pierworodne, najbardziej przekonujące, w sedno wizji bijące sugestywną, odru- chową mocą. Ale mimo to ważkie są i inne, już na chłodno czy- nione rozważania. A mianowicie. „Zielony jawor" to mnóstwo piękności. Zestawienie słów, zdawałoby się, arcywytarte, banal- ne, po stokroć powtarzane, a jednak. Czy jawor od tej zieleni staje się świeższy i jakoś bardziej mokro-błyszczący (zielone i mo- kro-błyszczące było właśnie zaniechane „łukomorje"), czy zieleń od jaworu — sam nie wiem, ale połączenie ich jarzy mi się w tej chwili żywo i lśniąco (już mi się tak kiedyś jawor jarzył w wierszu „Kalinowe dwory", ale tam na czerwono). Jest w słowie „jawor" coś z samej istoty drzewa (w cerkiewnosłowiańskim „aworow dąb" znaczy jawor); nie potrafiłbym wprawdzie opisać jego wyglądu anibym go w lesie nie poznał (klon?), ale jest w nim i jar zarosły, i rów-parów, i murawa — leśne, jarkie, borem tchnące słowo. Tak więc szumiącym baśniowo zielonym jaworem zastąpiłem w swym poczuciu artystycznym zieleń, świeżość i romantyczność -383- Julian Tuwim „łukomorja". Lecz to nie wszystko jeszcze. Pisze się to „łuko- morje" przez dwa „o", ale pierwsze z nich wymawia się po rosyj- sku jak „a": „łukamorje". Otóż „awor" w jaworze i „amor" w „łukamorju" tworzą dwie równoległe, nieomal identyczne gru- py dźwięków, które przez ten paralelizm harmonizują wiersz, z e - s tra j a j ą do pewnego stopnia dwa „instrumenty": trąconą strunę oryginału i jego polskie echo. Czytelnikowi chyba nigdy na myśl nie przyszło, co znawca widzi i słyszy w wierszu i jaka to trudna wiedza to przekładanie poezji. Wcale nie twierdzę, że tak należy widzieć i słyszeć. Rejestruję tylko bieg myśli. Ale jedźmy dalej, bo to dopiero połowa czterowiersza. Drugą, znacznie trudniejszą mamy jeszcze przed sobą. Trudniejsza zaś jest dlatego, że w parzystych linijkach w grę wejdą nieszczęsne rymy męskie, oraz dla innych powodów, o których niżej. Mała ilość słów jednozgłoskowych w polszczyźnie i stałość na- szego akcentu (na drugiej od końca sylabie) to istna plaga dla tłumacza. Tłumacz, który pragnie (a zawsze powinien się o to sta- rać) wiernie zachować rytm oryginału, staje zazwyczaj wobec straszliwych trudności i tylko za pomocą chytrych a karkołom- nych sztuczek, chwytów, wolt i kombinacyjek udaje mu się dopro- wadzić budowę strofy do końca. Ile słów musi poprzestawiać, po- przekręcać, pokaleczyć, skurczyć lub wyciągnąć, aby całość uło- żyła się w krótkiej koleinie określonego rytmu, godnie połączyła się z poprzednią i następną, spięła się z nimi rytmem i mocno sta- nęła na fundamencie ostatniego wersetu. Zamknięta strofa czte- rowierszowa jest jak czteropiętrowy dom. Nie wolno mi najwyż- szego piętra budować z żelaza, a najniższego z papieru, bo dom runie. Nie wolno na drugim urządzać stajni, a na trzecim salonów reprezentacyjnych, bo to absurd. Nie wolno pierwszego piętra malować na niebiesko, a czwartego na czerwono, bo to chaos. Parter nie może być nowoczesny, gdy strych jest gotycki, itd. -384- Przekłady Dom musi być jednolity, prosty, wygodny, z dopływem światła i powietrza. W naszym domu, budowanym od góry (!), mamy gotową kon- dygnację, brzmiącą: Zielony jawor przy zatoce potem - nic, następnie: I kot uczony dnie i noce i znowu nic. Aby nam się budynek nie zwalił, musimy szybko podeprzeć wyższe piętra dolnymi. Zabieramy się do drugiego i czwartego. Zadanie polega na tym, żeby w dwóch wersetach czterojambo- wych powiedzieć: a) że na naszym jaworze jest złoty łańcuch, b) że kot ciągle chodzi na łańcuchu dokoła jaworu, przy czym ma to być zrymowane na męsko, tj. zakończone słowami jedno- zgłoskowymi. Dwie są teraz drogi: albo zacząć szukać rymów, albo zająć się rytmiczną stroną zadania (uczciwiej byłoby mówić stale: metrycznąj ale to całkiem inne zagadnienie, na które tu nie miejsce). Z dwóch dróg wybieram trzecią — łączną. Zastanawiam się, która z obu linijek łatwiej podda się spolszczeniu, wtedy po- staram się dostosować do niej pozostałe. Od razu widzę, że dol- na, ostatnia. „Wsio chodit po cepi krugom": dokoła drzewa cho- dzi wciąż. Tak, „rytm" niby ten sam, ale ze słów moich nie widać, że kot przywiązany jest łańcuchem do drzewa. Trzeba więc łań- cuch wprowadzić. Wciąż na łańcuchu chodzi w krąg. Niedobrze. Po pierwsze: „chodzi w krąg" nie podoba mi się; po drugie: zle- pek sylab chu-cho jest nieprzyjemny (czyli nie do przyjęcia). Może tak: wciąż chodzi na łańcuchu w krąg. Przykre chu-cho usunięte, ale ordynarne w krąg zostało. Należałoby: wkoło, dokoła, ale gdzie to zmieścić? Gdybyż to był nie łańcuch, lecz krótka „cep' ", -385- Julian Tuwim jakiś „łańc"! Ho! „Na łańcu wkoło krąży wciąż". Może istnieje jednozgłoskowy synonim łańcucha? Albo dwuzgłoskowy, ale ro- dzaju żeńskiego? Np. fikcyjna łańca, ta łańca. Wtedy: na łańcy wkoło itd. Szukam. Nie ma. Nie założę przecież kotu smyczy. Może nie „na", lecz „w" łańcuchu? W łańcuchu złotym krąży wciąż. Niedobrze. Pies nie chodzi w smyczy, lecz na smyczy. W obroży — owszem. Prowadzić można zwierzę tylko na pasku, na sznurku, na łańcuchu. To samo z uwiązaniem. Obraz jest taki, że kota uwiązano na łańcuchu — i uwiązany chodzi czy krąży. Wracam więc do niemiłego „w krąg" (obrzydzenie do tego słów- ka z powodu nadużywania go w piosenkach), godzę się z nim, bo sytuacja zaczyna być coraz trudniejsza. Niech więc tak będzie: wciąż chodzi na łańcuchu w krąg. (Błysk: może „wciąż krąży na łańcuchu swym"? A rym? Dym? Złym? Pim? Rzym? Krym? Apage!). Tutaj zniecierpliwiony czytelnik przerywa mi i krzyczy: „Krety- nie! A gdzież to powiedziane, że przekład ma być tak niewolniczy, żeby dosłownie słówko za słówkiem przekładać? «Wsio» - wciąż, «chodit» — chodzi, «po» — na, «cepi» łańcuchu, «krugom» - w krąg! A gdzie fantazja, gdzie słynne licencje poety?" Odpowiadam czytelnikowi: „Szanowny czytelniku! Kimkolwiek jesteś — lekarzem, adwokatem, kupcem, ministrem, panną na wy- daniu, redaktorem czy nauczycielką — tobie pozostawiam przywi- lej fantazjowania, licencji, marzeń, rojeń, upojeń i innych przywi- dzeń, jakie łączysz z imieniem poety. My, poeci, chcemy być ściśli, surowi i precyzyjni do ostatnich granic, do maksimum możliwo- ści. Folgujemy dopiero w tym momencie, gdy instynkt poczucia mowy ojczystej podszepnie nam, że struna dosłowności jest prze- ciągnięta i że na skutek tego możemy zgrzeszyć przeciw duchowi języka". Czytelnik nie daje za wygraną i krzyczy jeszcze głośniej: „Ład- -386- Przekłady na mi dosłowność! Ładna ścisłość! Przecież sam dopiero co zro- biłeś, dla jakichś tam fantazji, jawor z dębu". Odpowiadam: „Czytelniku, nie krzycz, bo nie znasz się na tym. Jak każdy człowiek ma w uchu tajemniczy aparacik regulujący po- czucie równowagi, tak każdy poeta obdarzony jest jakimś słowo- mierzem, którego czuła strzałka drgać zaczyna na najdrobniejsze uchybienie. Odruchy jej są niezawodne. Ona to właśnie, ta wska- zóweczka, pokazuje, co wolno, a czego nie wolno, gdzie trzeba, a gdzie nie, gdzie można, a gdzie nie należy. Przy „łukomorju" i jaworze wahania jej były szybkie, nerwowe, niespokojne. Tutaj — są minimalne. Strzałka wskazuje na dosłowność. Niestety — krót- kotrwałą. Bo oto ustabilizowałem rzekomo to zdanie: Wciąż chodzi na łańcuchu w krąg. Czterowiersz ma już trzy kondygnacje: Zielony jawor przy zatoce ????????? I kot uczony dnie i noce Wciąż chodzi na łańcuchu w krąg — - ale cóż, kiedy teraz właśnie zaczyna się tragedia. W krąg. Rym do „w krąg" - i to taki rym, który by mógł zakończyć zdanie wy- rażające po polsku słowa: „złataja cep' na dubie tom". Bo w ogó- le to ich jest wyjątkowo dużo: rąk, łąk, sąg, pstrąg, bąk (krąg — już nie, bo to powtórzenie), zląkł (się), pąk, mąk, drąg i dalszy ciąg. Ale do czego tu przyczepić złoty łańcuch? Teraz dopiero, miły czytelniku, można mówić o fantazjach, licencjach i innych wykrę- tach! Bo to już mus, konieczność. Chyba że całą dotychczasową budowę zwalimy i zaczniemy pracę ab ovo. Mam złe przeczucie, że tak będzie. Ale spróbujmy wybrnąć. W głowie stuka: ąg, ąg, ąg... jak gong. Przebłysk głupiej myśli: dać porównanie, że złoty -387 Julian Tuwim łańcuch na jaworze dźwięczy jak gong, bardzo złe, sztuczne, za włosy wyciągnięte. A kysz! Zresztą gdzie bym to zmieścił? Na tym jaworze złoty łańcuch brzmiący jak gong. A miejsca jest tylko na słowa: na tym jaworze brzmi jak gong. Łańcuch mi w morzu utonął. Rzucam tam gong na wieczne zatracenie. Wsiąkł. Dobrze mu tak. Ale co dalej? Ąg, ąk, onk... fąk, ląk, brak, cąk... Hong- kong... Zaczyna się chińszczyzna. Coraz gorzej. Nie ma co. Trze- ba w krąg odrzucić. Przestawiam: w krąg chodzi na łańcuchu wciąż. Wciąż. Zaczynam rymować: mąż, krąż, miąższ. Bardzo się wstydzę, ale przez utrapiony łeb przelatują i takie pomysły, jak: łańcuch wbity w drzewa miąższ... łańcuch zloty lśni jak wąż... Won! Ciąż, drąż, zwiąż (właśnie: zwiąż!), gąsz...cz. Może rymować wciąż i gąszcz? Od bidy może bym jakoś wkręcił złoty łańcuch w gąszcz jaworowych gałęzi... A że to nie pełny rym, lecz tzw. asonans, no to, wyznam ze skruchą, konieczność nieraz zmuszała mnie do popełnienia tego grzechu przy tłumaczeniu Puszkina. Bo to grzech — oddawać klasyczne, kryształowe rymy Puszkinowskie tymi nowoczesnymi niedobrzmieniami. Więc może by z gąsz- czem pokombinować? Strzałka zaczyna nerwowo dygotać: w tym miejscu nie wolno. Ale gdyby nawet pozwoliła, jak bym ja w osiem sylab to wpakował? Łańcuch wplątany w jego gąszcz... Zgroza... Jakieś „go-gą" i w ogóle straszne. Łańcuch nie jest już złoty. A jakby było ze złocistym? Złocisty łańcuch oplótł gąszcz... Kryminał. Na dobrą sprawę łańcuch powinien być szczerozłoty. Złocisty — to przy łańcuchu jak pozłacany. Zresztą jakie to u Puszkina proste: „złataja cep' na dubie tom" — i jakie u mnie sztuczne. Gąszcz! Precz. Wracam do węża. Lśni jak wąż. Sliniak! Ślimak! Zbrodnia. Wcale nie lśni, tylko po prostu jest. Więc może tak: a na nim łańcuch, złoty wąż; albo: a na nim złoty łańcuch-wąż (że niby kręty, błyszczący...). Nie. Wąż kusi, bo to jego metier, ale ja się skusić nie dam. Chociaż... może by się jesz- - 388 - Przekłady cze trochę pomęczyć, bo czuję, co mnie czeka, gdy z węża zre- zygnuję...: na tym jaworze łańcuch-wąż... — Złoty! — woła Puszkin z zaświatów. — Nie deprecjonuj kosz- towności, fuszerze! — A tak: na drzewie złoty łańcuch-wąż? Poeta krzywi się i krzyczy: — Czegoś się tego węża uczepił? — Bo rym! Rym do „wciąż"! — A ja sobie żadnych wężów nie życzę i wiersza psuć nie po- zwolę. Już mi „łukomorje" i dąb sknociłeś. — Żebym ja Waszej Poetyckiej Mości przekładu „Czarów" nie przypomniał! — Może nie piękny? — Owszem, cudowny; ale inny rytm niż u Mickiewicza, a czego Waszej Wspaniałości nigdy nie daruję, to tego, że wojewoda nie jest w przekładzie zdyszany i nie bieży z altany w zamek z wściek- łością i trwogą (o czym u nas wie każde dziecko), ale po prostu późną nocą wraca z wyprawy i każe służbie milczeć. Aha! Wielki Aleksander, większy niż Aleksander Wielki, mruknął coś i skrył się za chmury, pozostawiając mnie nieszczęsnego z moim wężem i wciążem. Gdy się tak zastanowię nad ilością czasu, energii i namiętności poświęconą dotychczas (bo jeszcze nie gotowy) jednemu cztero- wierszowi, przychodzi mi na myśl urywek z „Oniegina": Wysokoj strasti nie knieja Dla zwukow żizni nie szczadit', Nie mog on jamba od chorieja, Kak my ni bilis', otliczit'. 389 Julian Tuwim Czyli: nie mając wzniosłej pasji nieoszczędzania życia dla dźwięków, nie potrafił, mimo usilne nasze starania, odróżnić jam- bów od chorejów. — Otóż to właśnie: wzniosła pasja, wysoka na- miętność: nie szczędzić życia dla dźwięków. Pali nas i spala ten dźwięczny, płomienny, ach! jakże pięknie-nikomu-niepotrzebny trud! Gdzie tajemnica brulionów poetyckich? Skąd ten niepokój, łażenie po pokoju, tarcie palcami czoła i oczu, walenie w stół, długie zapatrzenia, czujne zasłuchania albo takie łamigłówki i re- busy, przez których gęstwinę przeprowadziłem czytelnika? Skąd to kreślenie, wymazywanie, poprawianie, zostawianie pustych miejsc na lepszy, bliższy przymiotnik lub czasownik? Manuskryp- ty poetów aż się roją od wielopiętrowych poprawek. Co to zna- czy? Że wspinali się po tych piętrach ku jakiejś prawdzie. Że ta prawda poetycka gdzieś jest, tkwi, istnieje — niewymierna wpraw- dzie, niewidzialna, ale przeczuwana i przeświecająca. * Na powyższy artykuł, wydrukowany niegdyś (w roku 1934) w „Wiadomościach Literackich", odezwało się blisko pół setki osób, śród których tylko trzy zajmowały się literaturą fachowo. Resztę stanowili laicy, amatorzy, miłośnicy poezji, tzw. szara masa czytelnicza, m.in. lekarz, dwóch adwokatów, dwóch inżynie- rów, trzech nauczycieli, studentka matematyki, dziennikarz, oby- watel ziemski... Dowód to, że zagadnieniami rzemiosła poetyckie- go interesują się nie tylko fachowcy. Co zaś najciekawsze, to fakt, że wypowiedzi przeciętnych konsumentów słowa drukowanego okazały się na ogół bardziej „fachowe" i przenikliwe niż głosy specjalistów. Nadesłane próby tłumaczenia strofy są wprawdzie słabe i żadna z nich nie tylko nie osiągnęła ideału, ale nawet się doń nie zbliżyła, załączone natomiast komentarze przygodnych tłumaczy zasługują na uwagę. Oto kilka spostrzeżeń i glos, wyty- ------390- Przekłady kających mi poczynione błędy, nawet jawne grzechy artystyczne i rzeczowe. ...Powinno być nie kot uczony, ale raczej kot zmyślny, a jeszcze lepiej, choć niestety nie po polsku, kot tresowany... ...pod względem uczuciowym jawor (ten od Filona) jest może poetyczny, ale brzydko-sentymentalny, wcale nie baśniowy... Nie sądzę, aby jakiekolwiek względy mogły usprawiedliwić tłumacza zmieniającego dowolnie rzeczowniki (transformacja symbolicznego dębu na mało mówiący łzawy jawor, w dodatku drzewo wybitnie wyżynne: „Tam na górze jawor stoi..."). W takim bowiem razie można by poprzez zmianę reszty rzeczowników uzyskać dla wiersza zupełnie swoisty koloryt, np.: Zielona wierzba nad bajorem, Do wierzby przywiązany sznur, Na sznurze rankiem i wieczorem (por. „Powrót taty") Wciąż chodzi w krąg uczony (knur, tur). Doszłam do przekonania, że widocznie u wybitnego poety mu- siało zajść jakieś chwilowe przyćmienie talentu, jeśli nie mógł od razu z takiego drobiazgu wybrnąć. Można przecież przełożyć to nieomal dosłownie tak: Koło mierzei dąb zielony, Złoty łańcuch na dębie tym, -391 - Julian Tuwim A dniem i nocą kot uczony Wciąż goni na łańcuchu swym. Uważam, że słowo „mierzeja" jest lepsze od zatoki i mniej więcej oddaje owo „łukomorje"... Ale można i tak przetłumaczyć, jeżeli koniecznie chodzi o uniknięcie rymu: zielony — uczony: Dąb przy mierzei stoi modrej, Na nim łańcucha złoty łęk, A dniem i nocą kot przemądry Wciąż chodzi na łańcuchu w kręg. (Drugi wiersz pierwszego wariantu oczywiście nie do przyjęcia. Łęk i w kręg (?) — chyba żart. Nad „mierzeją" można się zastano- wić. A „kot przemądry" — znakomity. Pręypisek mój. J.T.). * Sens tłumaczenia pańskiego wygląda tak: nad morską zatoką stoi zielony dąb, na którym jest złoty łańcuch, a na nim w dzień i w nocy chodzi cwany kot. Otóż tłumaczenie takie jest błędne. Gdyby ostatni wiersz u Puszkina brzmiał: „wsio chodit na cepi krugom", tłumaczenie to byłoby wierne. Jako udowodnienie przytoczę znane powiedzenie: „U samowo w karmanie wosz na arkanie da błocha na cepi". Obrazowo wygląda pańskie tłumacze- nie tak: -392 Przekłady — czyli jak gdyby kot chodził wkoło dębu na uwięzi na złotym łańcuchu. Ponieważ jednak ten ostatni wiersz brzmi: „Wsio cho- dit po cepi krugom", tłumaczenie winno mieć sens taki: „Na stojącym nad morską zatoką dębie zawieszony jest złoty łańcuch, po którym wkoło, dzień i noc, chodzi cwany kot". Obrazowo winno to tak wyglądać: — czyli że kot jest wolny i nie przymocowany do łańcucha. Jako uzasadnienie może służyć początek znanej pieśni rosyjskiej: „Wniz po matuszkie, po Wołgie". Powyższe słuszne wywody uzupełnia slawista prof. Władimir Francew (Praga): Puszkin mówi: „złataja cep' na dubie tom"... Pan Tuwim, bez wielkiej potrzeby zastąpiwszy dąb jaworem, tłumaczył: „na na- szym jaworze jest złoty łańcuch". Jak mamy rozumieć słowa Puszkina „na dubie"? Czy złoty łańcuch jest umocowany na sa- mym pniu dębu, czy też może leży swobodnie na gałęziach jego, jako wolna złota ścieżka, po której chodzi uczony kot? Bez wątpienia jest to obraz symboliczny. Kot Puszkina najwyraźniej „chodit po cepi krugom", chodzi po łańcuchu. Tuwim wykłada: -393 Julian Tuwim kot ciągle chodzi na łańcuchu dokoła jaworu (dębu), tj. kota uwiązano na łańcuchu — i uwiązany chodzi czy krąży. Tłumacz jednak natychmiast spostrzega, że kotu nie można nałożyć smy- czy, i zapytuje: może nie na, lecz w łańcuchu? Ale odrzuca i taką redakcję. Złoty łańcuch można by przyjąć w takim razie jako de- korację kota, dystynkcję czy odznaczenie. Kot chodzi nie na uwięzi i nie w złotym łańcuchu, lecz swobodnie spaceruje na lewo i na prawo po złotym łańcuchu, jako improwizator pieśni i bajek, które opowiada. Takie wysokie powołanie nie licuje wcale z obrożą i łańcuchem na szyi! Rosyjscy komentatorzy poematu Puszkina nie zastanawiali się nad tym wierszem prologu. Więcej zajmował on ilustratorów - malarzy. W wydaniu dzieł Puszkina (Wengierowa, I, 595) znajdu- jemy ilustrację do tych wierszy znakomitego malarza, Kramskie- go: pod dębem siedzi poeta, obok niego kot, widocznie uwiązany na łańcuchu, który okrąża dąb. To jest zwyczajne pojmowanie słów: „złoty łańcuch na tym dębie". Ale obok, na starej litografii ks. Gagarina (na str. 596), poeta (Puszkin) siedzi na skale, a na- przeciwko pod dębem siedzi kot, zupełnie wolny, bez łańcucha i uwięzi. Znana mi jest jeszcze jedna ilustracja w stylu ludowych obrazków (tzw. łubocznych kartinok) — kot swobodnie spaceruje po łańcuchu rozpostartym na gałęziach dębu. Zdaje się, że p. Tu- wim także wolałby położyć złoty łańcuch na gałęzi dębu (jaworu) i puścić kota, aby spacerował po łańcuchu, a nie na łańcuchu. „Od bidy może bym jakoś wkręcił złoty łańcuch w gąszcz jawo- rowych gałęzi" — odczuwa on możność takiego pojęcia słów Puszkina: „na dubie tom". Dalej proponuje warianty: „łańcuch wplątany w jego gąszcz" lub „złocisty łańcuch oplótł gąszcz". Więc łańcuch nie okrąża całego pnia dębu, lecz wznosi się wyso- ko na gałęziach jego, w koronie drzewa. 394 Przekłady Nie obeszło się bez satyrycznych wierszyków przeciw tłuma- czowi. Cytuję dwa: I Nad brzegiem morza dąb zielony, Wokoło dębu złoty płotek, Tuwim się kręci rozdrażniony I woła: miau, chodź tu, kotek. A kotek mruga i nie dosłyszy, Na Puszkina wciąż się sierdzi. Za to, że chciał łowić myszy, Do łańcucha go przytwierdził. II Elegia O Tuwimowskiej metodzie przekładania Puszkina „Tam przy zatoce dąb zielony, Złocisty łańcuch okuł mu pień, A na łańcuchu kot uczony Bez przerwy krąży w noc i w dzień". Króciutki, prosty ten czterowiersz Raz Tuwim skomplikować chciał, Lecz nic nie zdziałał, bo się dowiesz, Że rym mu w ucho prztyczka dał. -395 Julian Tuwim Daremnie gdzieś nad „łukomorzem" Za ogon kota ciągnął bard, Daremnie słowa kroił nożem, Rozwalił mu się domek z kart. Próżno się miotał w rymów tańcu, Spod dębu do jawora lazł: Sam przykuł szyję swą na „łańcu"...ch!ch!ch!... Słów nie chciał szyku zmienić raz... Więc zwinął łańcuch się jak kobra, Kot, miaucząc, w strachu uciekł hen, I został tylko dziwny obraz Dantejskich takich oto scen: Zielony jawor przy zatoce, Złocisty na nim łańcuch-wąż, A biedny Tuwim dnie i noce W krąg na łańcuchu chodzi wciąż... *** -396- Przekłady Do Czaadajewa Miłości, wiary, cichej sławy Niedługo złudy nas pieściły. Zniknęły dawnych dni zabawy Jak mgła poranna, jak sen miły. Lecz w nas pragnienia płoną jeszcze I słucha dusza niecierpliwa Ojczyzny, która nas przyzywa, Pod jarzmem władzy mrąc złowieszczej; I na dzień świętej nam wolności Czekamy ufnie, z utęsknieniem, Jak czeka młody oblubieniec Na umówioną noc miłości. Póki swobody płomień tajny Rozpala serc szlachetnych wnętrze, Ojczyźnie, bracie mój, oddajmy Porywy duszy najgorętsze. 0 druhu! wierz mi, wzejdzie ona Szczęśliwa gwiazda nad ojczyzną, Zerwie się Rosja przebudzona 1 na ruinach despotyzmu Wyryje lud nasze imiona. Do Żukowskiego Gdy wzniosłą duszą w świat marzenia W twórczym unosisz się porywie I na kolanach niecierpliwie — 397----- Julian Tuwim Trzymasz swą lutnię, pełen drżenia; Gdy w czarodziejskiej mgle jak w kole Zjawy przed tobą krążą wieszcze I ziąb natchnienia przejmie dreszczem, Podnosząc włosy na twym czole — — Tak! Prawda! Tworzysz dla wybranych, Nie dla zawiścią opętanych, Nie dla nędzarzy, co w pokorze Odpadki cudzych zdań podjęli, Lecz dla czcicieli iskry bożej, Dla objawionych prawd czcicieli. Nie wszystkich losu dłoń przyjazna Laurami wieńczy. Ten szczęśliwy, Kto szczytu upojenia zazna W wierszach i wzlotach myśli żywej; Komu Poezji skarb bezcenny Rozkoszą stał się i podnietą, Kto podjął zachwyt twój, poeto, Zachwytem jasnym i płomiennym. Samotność Błogosławiony, kto samotnie Z dala od zrzędy a nieuka, Z lenistwem dzieląc trud roztropnie, Wspomnienia i nadziei szuka; Komu przyjaciół los przeznaczył, Kto skrył się jak w klasztornej celi Od ignorantów-usypiaczy I arogantów-budzicieli. -398----- Przekłady Demon Gdy jeszcze świeży i uroczy Był dla mnie każdy objaw bytu: I lasu szum, i dziewcząt oczy, I śpiew słowika aż do świtu, Kiedy natchnione dzieła wieszcze, Miłość i wolność, pęd do chwały W młodzieńczej krwi budziły dreszcze, Wznosiły mnie i upajały, Chwile nadziei i rozkoszy Tęsknotą nagłą tłumiąc we mnie — Wtedy to jakiś Geniusz mroczny Nawiedzać zaczął mnie tajemnie. Posępnie płynął czas odwiedzin: Przedziwny uśmiech, wzrok uwodny, Zgryźliwe słowa, które cedził, W mą duszę jad sączyły chłodny. W bluźnierczą złość niewyczerpany, Z bóstwem się mierzył bogoburczo, Marzeniem wabił w świat nieznany, Gardził natchnienia mocą twórczą. Dla życia, dla wolności, chwały Miał uśmiech drwiący i nienawiść; Nie wierzył. I w przyrodzie całej Niczemu nie chciał błogosławić. -399 Julian Tuwim Ptaszek Zwyczaju ziemi mej ojczystej I na obczyźnie wiernie strzegąc, Przy święcie wiosny promienistej Wypuszczam ptaszka więzionego. Spłynęło na mnie ukojenie I już nie skarżę się, nie trwożę, Jeślim choć jedno mógł stworzenie Wolnością obdarować, Boże! Wolności siewca... Wyszedł siewca... Wolności siewca, sam na pole Wyszedłem raźnie przed jutrzenką I w rozoraną czarną rolę Rzucałem nieskalaną ręką Żywotne, urodzajne ziarno. Lecz tylko czas straciłem darmo I ciężki trud, i dobrą wolę. Pokornie paście się, narody! Na nic wolności dar dla trzody. Trzoda jest na to, żeby strzec ją Albo jej sprawić rzeź czasami, A jej dziedzictwem i tradycją Jest bicz i jarzmo z dzwoneczkami. ~~400- Przekłady Wóz życia Choćby się na nim ciężar wiozło, Wóz w biegu lekko niesie nas; Pogania wciąż, nie złażąc z kozła, Woźnica dziarski, stary czas. Na wóz siadamy rankiem, każąc, Choćby na zbity łeb, lecz gnać, I niewygody lekceważąc Wołamy: jazda,........! W południe brak już tej śmiałości, Ze strachu zaczynamy drżeć, Przy każdym rowie, pochyłości Krzyczymy: wolniej, durniu, jedź! Już wieczór. Wóz nie zwalnia biegu. Niech sobie pędzi, dokąd chce. Jedziemy, rzemiąc, do noclegu, A czas pogania konie swe. Wyjątek z „Rozmowy księgarza z poetą" Błogosławiony, który w sobie Zatajał wzniosłe ducha płody, Za nic po ludziach, jak po grobie, Nie spodziewając się nagrody. -401 - Julian Tuwim Błogosławiony, kto w milczeniu Poetą był — bez cierniów sławy, O kim zapomniał tłum plugawy, Kto zszedł ze świata bez imienia. Sława, zawodna jak nadzieja, Czym jest? Poszeptem czytelnika? Szczuciem nieuka a złodzieja, Czy też zachwytem byle łyka? Z poematu „Cyganie" Epilog Poezji czarodziejska siła W pamięci mglistej śpiewnie brzmi I oto zjawy ożywiła I jasnych, i posępnych dni. W kraju, gdzie długo bój się wiodło I nie milkł wojny straszny głos, Gdzie władztwa swego dumne godło Pokazał Stambułowi Ross, Gdzie stary orzeł nasz dwugłowy Trwa w szumie sławy swej wiekowej, Na stepach — tam, gdzie ślady żywe Walk dawnych widać śród kurhanów, Tam spotykałem mych Cyganów, Swobody dzieci dobrotliwe. Lecz i wam szczęście nie jest dane, Biedni synowie pól! I wy Pod swym namiotem obszarpanym -402 Przekłady W dręczące zapadacie sny. I wasze koczownicze schrony Nie uszły klęskom na wolności, I wszędzie fatum namiętności, I nic przed losem nie obroni. Wieczór zimowy Zamieć mgłami niebo kryje, Wichrów śnieżnych kłęby gna, To jak dziki zwierz zawyje, To jak małe dziecię łka. To ze strzechy nam słomianej Wyrwie z szumem kępę mchów, To jak pielgrzym zabłąkany W okieneczko stuknie znów. Bida z lichą tą chatynką! Ledwo się światełko ćmi. Czemuż, moja starowinko, W kątku tak przymilkłaś mi? Czyś znużona tą zamiecią Zawodzącą głuchy tren, Czy miarowy turkot wrzecion W błogi cię pogrążył sen? Pijmy, wierna towarzyszko Moich biednych młodych dni. Jak nie sięgnąć do kieliszka, -403------ Julian Tuwim Kiedy w sercu smutek tkwi? Zanuć piosnkę o ptaszynie, Co za morzem gniazdko ma, Zanuć piosnkę o dziewczynie, Jak po wodę rankiem szła. Zamieć mgłami niebo kryje, Wichrów śnieżnych kłęby gna, To jak dziki zwierz zawyje, To jak małe dziecię łka. Więc wypijmy, starowinko, Przyjaciółko troski mej! Pijmy z żalu; gdzież to winko? Zaraz sercu będzie lżej. Scena z „Fausta" Bręeg mort(a. Faust i Mefistofeks. FAUST Nudzę się, czarcie. MEFISTO Trudno, Fauście! Takie już są człowiecze dzieje I nie uniknie ich nikt z ludzi. Każdy rozumny stwór się nudzi: Ten — z pracy, tamten — że gnuśnieje; Ten wierzy, tamten stracił wiarę, Jeden się szczęścia nie doczekał, 404 ~ Przekłady Inny go zaznał ponad miarę, I każdy ziewa, ale żyje — I wszystkich grób ziewając skryje, Więc i ty ziewaj. FAUST Głupie żarty! Nie gadaj tyle. Znajdź mi raczej Jaką rozrywkę. MEFISTO Wytłumaczę! Mam dowód logiką poparty. Zapisz w albumie swym to jedno: Fastidium est ąuies — nuda To spokój duszy. Oto sedno! Psycholog jestem, a ty — cudak. Bo powiedz: kiedyś się nie nudził? Pomyśl, poszukaj takiej chwili. Wtedy, gdyś drzemał nad Wergilim I rózgi brałeś, byś się zbudził? Czy wtedy, gdyś różami wieńczył Swawolne dziewy, zawsze chętne, Darząc im w czadzie uczt szaleńczych Porywy bujne i namiętne? Czy wtedy, kiedyś się pogrążał W sny wzniosłe, w nauki odmęty I, w ciemność brnąc, do wiedzy zdążał? Lecz, jak pamiętam, nudą tknięty, Mnie wreszcie mocą różnych figlów Wyczarowałeś ze swych tyglów Jak arlekina. Jam obcesem 405 ~~ Julian Tuwim Skoczył i wił się drobnym biesem, Woziłem cię do wiedźm, szatanie, Pokazywałem duchy, zjawy, I co? sam widzisz: wszystko na nic. Chciałeś mieć sławę — no i miałeś. Chciałeś pokochać — pokochałeś, Wziąłeś od życia, co się dało, A czy zaznałeś szczęścia? FAUST Mało. Lecz przestań, nie rozjątrzaj rany. Zgłębianie wiedzy to nie życie, Przekląłem blaski jej zwodnicze... I sławy promień niespodziany Jest nieuchwytny... I honory, Zaszczyty — wszystko to pozory Jak sen bezmyślne... Lecz istnieje Bezsporne szczęście: to harmonia Dwóch dusz! MEFISTO I pierwsza schadzka. Dzieje Pierwszej miłości, prawda? Właśnie! Lecz jeśli łaska, to wyjaśnij, Kogo zaszczycasz tym wspomnieniem? Nie Gretchen czasem? FAUST O, marzenie! Cudowy śnie! Płomieniu czysty Miłości! Tam gdzie zdrój przejrzysty, - 406 - Przekłady Gdzie poszum drzew i nocne cienie, O, tam, na pierś jej kłoniąc głowę, Szczęśliwy byłem! MEFISTO Wiekuisty! Cóż to za brednie gorączkowe! Sam siebie, Fauście, mamisz złudą Usłużnych wspomnień. Lecz tej nocy Kto przyprowadził ci to cudo? Czy zdołałbyś bez mej pomocy Zdobyć dziewczynę? Ja w tym czasie Rozkoszowałem się, samotny, Płodami pracy mej sromotnej... Pamiętam! Kiedy ona, zda się, Mdlała w ekstazie i zachwycie, Ty, duchu niespokojny, skrycie Wdałeś się w rozpamiętywania (A to, jak wiesz, do nudy skłania). I czy choć zdajesz sobie sprawę, O czym myślałeś — w takim czasie, Gdy nikt nie myśli, mój głuptasie? Powiedzieć? FAUST Powiedz. To ciekawe. MEFISTO Myślałeś: O, potulne jagnię! Jak pożądliwie i namiętnie Pragnąłem cię — płomienie pragnień W twym sercu budząc umiejętnie! Niewinnie, jakby mimo woli, -407----- Julian Tuwim Czułej oddała się miłości, Więc czemu we mnie tyle czczości, Czemu znudzone serce boli? Na chuci swej ofiarę biedną Patrzę, rozkoszą upojony, Ze wstrętem nieprzezwyciężonym. Tak zbir bezmyślny - niepotrzebną Popełnia zbrodnię, gdy nędzarza Zarzyna w lesie bez korzyści, I wtedy trupa klnie, znieważa. Tak patrzy wzrokiem nienawiści Rozpustnik na sprzedajne ciało, Gdy już nasyci chuć zgłodniałą. Tak rozmyślałeś. I od razu Wysnułeś wniosek, mój doktorze... FAUST Precz z oczu mych, piekielny stworze! Przepadnij! Zgiń! MEFISTO Według rozkazu. Poproszę tylko o zajęcie. Bez pracy, bez jakiegoś celu Nie śmiem odchodzić, przyjacielu. Może spróbować na okręcie? FAUST Co to za biały okręt? Powiedz. MEFISTO Jest to hiszpański trójmasztowiec, Co właśnie do Holandii jedzie. -408~ Przekłady Trzystu szubrawców przednich wiezie, Dwie małpy, w beczkach skarb bogaty. Wielki ładunek czokolaty I modną dziś chorobę sławną, Ofiarowaną nam niedawno. FAUST Wszystko utopić. MEFISTO Słucham. Znika. Prorok Pragnieniem ducha i tęsknotą Dręczyłem się w pustyni srogiej, I sześcioskrzydły seraf oto Ukazał mi się pośród drogi. Palcami lekko jako snem Musnął źrzenice me — i wtem Przeźrzały wieszczo chwili onej Jak u orlicy przelęknionej, A potem uszu moich tknął - I gwar, i dźwięk w nich szumieć jął: I zrozumiałem nieba gromy I lot aniołów przez wyżyny, I w głębi morskiej chód gadziny, I ziół padolnych wzrost widomy. I usta do ust przywarł mych, -409 Julian Tuwim I grzeszny język wyrwał z nich, I wielomówny, i zdradliwy. W usta zamarłe i bez sił — Przemądrej żmije żądło wbił Wolą prawicy swej straszliwej. Przez pierś mnie ostrym mieczem ciął I drżące serce wyjął z rany, Żarzący węgiel ręką swą Do piersi wraził rozpłatanej. W pustynim leżał w martwym śnie I Boga głos przywołał mnie: „Prorocze! wstań! i źrzyj! i twórz! Niech wola ma się w tobie zbudzi! I na obszarach ziem i mórz przepalaj słowem serca ludzi". Droga zimowa Przez skłębionych mgieł tumany Ledwo świecąc księżyc brnie I na smutne pola, łany Sączy smutne światło swe. Nudną, senną drogą sanną Rącza trójka chyżo gna, Dzwonek śpiewkę nieustanną Monotonnym brzękiem gra. Coś tam słychać rodzimego, Gdy zawodzi mój jamszczyk, — 410- Przekłady To się żałość w dal rozlega, To hulaszczej pieśni krzyk. Ani ognia, ani chaty, Pusto, biało, głusz i śnieg, Tylko mignie słup pasiaty, Znowu wiorsta, znowu bieg. Smutno, nudno... Jutro, Ninko, Gdy znów będę z miłą swą, Zapatrzony przy kominku, Nie napatrzę się ja w nią. Dźwięcznie strzałka na zegarze Krąg zatoczy — czas już, czas! I natrętom drzwi pokaże, Nie rozłączy jednak nas. Smutno, Ninko, nudno, sennie... Drzemiąc zamilkł mój jamszczyk, Tylko dzwonek brzmi niezmiennie, W mglistym niebie księżyc znikł. Pismo na Sybir W głębinie syberyjskich rud Wytrwajcie dumni, niezawiśli, Nie zginie wasz bolesny trud I lot wysoki waszych myśli. -411- Julian Tuwim Nadzieja, siostra nieszczęśliwych, Rozproszy kiedyś mroczny cień I zbudzi rześką radość w żywych. Nadejdzie upragniony dzień — Miłości światło i przyjaźni Dojdzie was przez ponurą noc, Jak do katorżnej waszej kaźni Mój wolny dziś dochodzi głos. Okowy swe rzucicie precz, Runą ciemnice, brzask zaświta, Wolność na progu was przywita I bracia wam oddadzą miecz. Mój talizmanie, chroń mnie, chroń... Mój talizmanie, chroń mnie, chroń W dni trwogi, troski, przeciwności, W dni skruchy, łez, bo w dniu żałości Przyjazna dała mi cię dłoń. Gdy, rycząc, oceanu toń Spiętrzy się wokół wodą ciemną, Gdy zagrzmi burzy grom nade mną, Mój talizmanie, chroń mnie, chroń. Gdy na obczyźnie spocznie skroń Na łonie nudy i spokoju, -412- Przekłady Czy w znojach płomiennego boju, Mój talizmanie, chroń mnie, chroń. Ułuda snów, najświętsza broń, Duszy magiczna gwiazda miła Zawiodła, skryła się, zdradziła... Mój talizmanie, chroń mnie, chroń. Wspomnienie — o, nie wrócę doń! Niech ran nie jątrzy już zgryzotą! Żegnaj, nadziejo, śpij, tęsknoto... Mój talizmanie, chroń mnie, chroń... Poeta Póki poety nie przywoła Apollo ku ofierze świętej, W powszednich troskach i mozołach Trwa marnościami pochłonięty. Nie dźwięczy struny zamilkłemi, W bezwładzie chłodnym dusza śni I pośród nędznych synów ziemi Najnędzniej może spędza dni. Lecz ledwo dźwięk boskiego słowa Dotykiem muśnie czujny słuch, Wnet zrywa się poety duch I jako orzeł by szybował. Od uciech świata myśli biegną Nuży go rozgwar rzeszy tłumnej, -413- Julian Tuwim Do stóp bożyszcza ulicznego Już nie pochyli głowy dumnej. Zmieszany, dziki i surowy, Pełen melodii, biegnie w dal, Nad morze, nad pustkowie fal, W szerokoszumny gąszcz dąbrowy. Szczęśliwy jest śród jaśniepaństwa Szczęśliwy jest śród jaśniepaństwa Wieszcz, co u królów posłuch miewa. On gorzkie prawdy sączy w kłamstwa, Łzami przyprawia śmiech, gdy śpiewa. Dworaków tępy smak łaskoce I chciwość sławy budzi w żądnych, Ozdabia ich hulaszcze noce I słucha pochwał arcymądrych — Kiedy za drzwiami, jednocześnie, Lud, przez fagasów popychany, „Od kuchni" tłoczy się, wsłuchany W dźwięk jego pieśni. Portret Z tym sercem czujnym i burzliwym, Kipiąca żarem i pasjami, Zjawia się pośród was czasami, Żony Północy powściągliwe! -----414- Przekłady Konwenans, ustalony z dawna, Omija pędem swym szalonym: Kometa wolna a bezprawna W obiegu planet wymierzonym. Kobylico zapieniona... Kobylico zapieniona, Kaukaskiego stada chlubo, Czego pędzisz jak szalona? I na ciebie przyszła próba. Nie wódź okiem przerażonem, Dęba mi nie stawaj. Spokój! W polu gładkiem i szerokiem Narowiście nie galopuj. Czekaj, znam ja te narowy I poskromić je potrafię: Bieg twój dziki — w krok miarowy Ukróconą uzdą wprawię. Anczar W pustyni, co się w słońcu praży, Na gruncie wyschłym i zmartwiałym, Anczar jak widmo groźnej straży Sam stoi we wszechświecie całym. Pustka, dręczona przez pragnienie, Na świat wydała go w dniu gniewu -415----- Julian Tuwim I od gałęzi po korzenie Śmiertelny jad wsączyła drzewu. Kroplami kapie jad przez korę, Stopiony skwarem w ciecz ognistą, I z wolna stygnie przed wieczorem W gęstą żywicę przezroczystą. Tygrys ominie, ptak nie siędzie, Tylko czasami wiatr gorący Owionie drzewo to w rozpędzie I pomknie w dal — już śmiercią tchnący. A jeśli chmura błądząc nad niem Gałęzie skropi mu złowieszcze, To każda kropla, ledwie spadnie, Zatrutym w piasek spływa deszczem. Ale człowieka posłał człowiek, Bo władny był i postanowił, I poszedł na pustynię człowiek, I przyniósł jadu człowiekowi. Przyniósł tej smoły jadowitej I gałąź z liśćmi uwiędłymi. Z bladego czoła pot obfity Ciekł strumieniami śmiertelnymi. Przyniósł i osłabł — i półżywy Legł pod stopami pana swego, I zmarł niewolnik nieszczęśliwy Mocarza niezwyciężonego. -416- Przekłady A król, dla sławy i na postrach, Umaczał strzały swe w czemierze I śmierć rozesłał na ich ostrzach Ludziom-sąsiadom na rubieże. Czerń Procul este, profani! Poeta po natchnionej lutni Niedbałą ręką lekko wiódł, Poeta śpiewał — a okrutny, Wzgardliwie zimny, bałamutny Bezmyślnie słuchał ciemny lud. I jął rozważać motłoch tępy: „Po co te dźwięki śpiewnych gam? Uszy nam tylko drze na strzępy, A jaki cel wskazuje nam? Czego nas uczy? O czym brzęczy? Jak sztukmistrz płochy serca męczy I niepokojem na nich gra. Pieśń jego jest jak wiatr swobodna, Ale też jako wiatr bezpłodna: Jaki nam ona korzyść da?" POETA Milcz, niewolniku nędzy złej, Najmito trosk, szarzyzny mdłej! Tobie by wciąż korzyści, żeru! 417- Julian Tuwim Jam niebios syn, tyś zimny czerw; Ty — chcąc ocenić — ważysz wpierw Cudowny posąg z Belwederu. Korzyści, zysku z niego chcesz! Lecz marmur ten — to bóg! Cóż? ty się W glinianej bardziej kochasz misie, Bo jadło, jadło z misy żresz. CZERŃ Nie, wieszczu! Jeśli los cię obrał Za posła niebios, ty swój dar Zużytkuj dla naszego dobra, Byś z naszych serc ohydę starł. Myśmy podstępni, źli, nikczemni, Niewdzięczni, małoduszni, ciemni, Sercem — rzezańcy zimnokrwiści, Oszczercy, pełni nienawiści, Stugłowy żre nas grzechów gad: Ty, jeśli bliźnich swoich kochasz, Ucz nas - i drogi cnoty pokaż A posłuchamy twoich rad. POETA Precz! Cóż poetę natchnionego Obchodzi wasz plugawy los? Gińcie w bezwstydzie grzechu swego! Was nie ożywi lutni głos. Mierzicie duszę, jak dech trupi. Dla nikczemności waszej głupiej Miała dotychczas ciemna dzicz Więzienie, topór, nóż i bicz; Starczy, jak na was, niewolnicy! -418- Przekłady W miastach — brud zmiata się z ulicy, Nie przeczę — pożyteczna rzecz! Lecz, zaniechawszy służby swojej, Czy kapłan u was z miotłą stoi, Ołtarz i mszę rzucając precz? Nie dla powszednich trosk brzemienia, Nie dla kramarstwa, nie dla bitwy, Myśmy stworzeni dla natchnienia, Dla dźwięków słodkich i modlitwy. Znaki W drodze do ciebie — żywe sny Wiły się w ślad jak tłum szalony I za mym rączym biegiem szły, I księżyc świecił z prawej strony. W drodze powrotnej — inne sny, Bo smutno duszy zatęsknionej, I towarzyszył mi zza mgły Posępny księżyc z lewej strony. Tak my, poeci, w ciszy, w głuszy Marzenia wciąż snujemy płonne I tak to znaki zabobonne Są zgodne z uczuciami duszy. -419- Julian Tuwim tobie imię moje powie... Cóż tobie imię moje powie? Umrze jak smutny poszum fali, Co pluśnie w brzeg i zmilknie w dali, Jak nocą głuchą dźwięk w dąbrowie, Skreślone w twoim imionniku, Zostawi martwy ślad, podobny Do hieroglifów płyt nadgrobnych W niezrozumiałym prajęzyku. Cóż po nim? Pamięć jego zgłuszy Wir wzruszeń nowych i burzliwych I już nie wskrzesi w twojej duszy Uczuć niewinnych, wspomnień tkliwych. Lecz gdy ci będzie smutno — wspomnij, Wymów je szeptem jak niczyje I powiedz: ktoś pamięta o mnie, Jest w świecie serce, w którym żyję. Na wzgórzach Gruzji... Na wzgórzach Gruzji leży nocna mgła, U moich stóp Aragwa szumi pienna. Smutno i lekko mi. Tęsknota ma Świetlana jest i ciebie jednej pełna. — 420- Cóż Przekłady Ciebie jedynej! Smutkiem moich snów Już się nie dręczę więcej i nie trwożę, I serce płonie, serce kocha znów, Nie kochać bowiem — już nie może. Skargi podróżne Długoż bujać mi po świecie To na siodle, to na wozie, To w kibitce, to w karecie, To na piechtę, to w powozie? Nie w barłogu rodowitym Śród ojczystych mogił skonam, Lecz mi snadź na trakcie bitym Śmierć od Boga przeznaczona. Na kamieniach, pod kopytem, Pod kołami skrzypiącemi, Pod dziurawym mostem zmytym Albo w rowie, w mokrej ziemi. Nuż się dżuma mnie uczepi Lub skostnieję w mróz siarczysty, Albo w łeb mi szlaban wlepi Inwalida zadzierżysty. Albo w głuchym lesie nożem Zbój mi zada śmierć morderczą, -421 Julian Tuwim Albo z nudy zdechnę może W kwarantannie jakiejś stercząc. Długoż mi tak łykać ślinkę, Z musu pościć, gdy los skarał, I żuć zimną cielęcinkę Wspominając trufle Jara? Inna rzecz na własnych śmieciach, Po Miasnickiej trójką sypać, O żeniaczce i o dzieciach, O wsi marzyć — i zasypiać. Inna rzecz herbata z rumem, Jedną wypij, drugą nalej... W domu, bracia, to rozumiem! Ale co tam! Jazda dalej! Czy po ulicy błądzę szumnej... Czy po ulicy błądzę szumnej, Czy zwiedzam tłumny boży dom, Czy śród młodzieży bezrozumnej, Zawsze oddaję się mym snom. I mówię: chyżo przemkną lata I choć dokoła tylu nas, Zejdziemy wszyscy w mrok ze świata I zawsze komuś w drogę czas. ------422- Przekłady Patrzę na dąb, zaszyty w knieję, I myślę: patriarcha drzew, Jak przetrwał ojców moich dzieje, Mój zapomniany przetrwa wiek. Niemowlę miłe gdy całuję, Wnet myślę: Żegnaj! Czas mi w grób! Swego ci miejsca ustępuję, Dla ciebie rozkwit, a ja — trup. Dzień każdy i godziny płonne Zadumą żegnam w myślach swych, Rocznicę śmierci nieuchronnej Starając się odgadnąć w nich. I gdzie mi los przeznaczy koniec? W podróży, w bitwie, w głębi fal? Czy prochy me wystygłe wchłonie Sąsiedni zarośnięty jar? I choć nieczującemu ciału Jednaki każdy w ziemi schron, To przecież spocząć by się chciało Bliżej rodzinnych, miłych stron. A nad mym grobem niech odświętnie Młodego życia kwitną dni I niech natura obojętnie Urodą nieśmiertelną lśni. ------423- Julian Tuwim Z Homerem wiele lat... Z Homerem wiele lat samotneś wiódł rozmowy, A gdy z wyżyny tajemniczej Zstąpiłeś, niosąc nam dekalog swój surowy, Jaśniało blaskiem twe oblicze. I cóż? zastałeś nas czyniących grzech, proroku, Myśmy w pustyni pieśni wyli, Pijani szałem uczt i pląsający wokół Bożyszcza, któreśmy stworzyli. Twój blask, zjawienie twe zmieszało nas, urzekło. A ty — czyś rzucił w nasze lice Żal, smutek swój? Czyś nas, bezmyślne dzieci, przeklął I rozbił święte swe tablice? O, nie przekląłeś! Ty — z wysokich gór, dla cienia, W dolinę lubisz zejść niedużą I kochasz niebios grom, ale i pszczół brzęczenia Nad karminową słuchasz różą. Poetę poznać w tym. Niechęcią go napawa Igrzysko wzniosłe Melpomeny, A radość budzi w nim rubaszna, pstra Zabawa I płochy żart jarmarcznej sceny. To go surowy Rzym, to Ilion przywołuje, To z gór skalistych zew Osjana, Gdy on, jak lekki wiew, w baśniową dal szybuje W ślad Bowy albo Jerusłana. — 424~ Przekłady Krytyku mój rumiany... Krytyku mój rumiany, prześmiewco najłaskawszy, Co, trzęsąc tłustym brzuszkiem, kpić gotów jesteś zawsze Z bolesnej mojej muzy — chodź, bratku, siądź tu, poradź, Czy się z przeklętą chandrą tak łatwo da uporać. Spójrz na ten widok: nędzne skupiły się chatyny, Kawałek czarnoziemu, pochyła dal równiny, Nad nimi gęstym zwałem gromada szarych chmur... Gdzie jasne niwy? rzeczka? gdzie pełen cienia bór? W zagrodzie, koło płotu niskiego, na uboczu, Dwa biedne drzewka stoją na pocieszenie oczu, Dwa tylko. I to — widzisz? — jedno z nich do czysta Ogołociła z liści zimna jesień dżdżysta, Na drugim zaś pożółkłe, moknące drży listowie I czeka, by spaść w błoto, na Boreasza powiew. To wszystko. Koło chaty ni psa żywego nie ma. Tak, racja: chłop bez czapki z babami idzie dwiema, Trumienkę małą niesie pod pachą— i z daleka Popiątku leniwemu krzyczy, by nie zwlekał, By chłopak ojca wezwał: cerkiew otworzyć trzeba, Prędzej! Nie można czekać! Dawno bym już pogrzebał! Dlaczegoś się zasępił? — Byłoby lepiej przecież Piosenką nas wesołą zabawić, a ty pleciesz. — Odjeżdżasz? — Tak, do Moskwy. Zasiedzę się i stracę Obiad u księcia. — Hola! A kwarantanna, bracie! Indyjską nasze strony objęte są zarazą, Więc posiedź tu, jak siedział u groźnych wrót Kaukazu Twój uniżony sługa... I to nie raz, nie dwa... I co? Już więcej nie kpisz... markotno ci — aha! -425- Julian Tuwim Sonet Scorn not the sonnet, critic. (Wordsworth) Surowy Dante go nie lekceważył, Petrarka w sonet przelał serca żar, Makbeta twórca igrał nim i gwarzył, Camoens nim oblekał ból swych mar. I dziś poeta go miłością darzy: Wordsworth w sonecie swe uczucia zwarł, Gdy o przyrodzie idealnej marzy, Jałowy świata porzuciwszy gwar. I piewca Litwy w jego rozmiar ścisły Sny swe zamykał, gdy mu tylko błysły, I tak taurydzkim górom składał dań. U nas nie znały jeszcze go dziewoje, Jak już mój Delwig zapominał dlań Dostojnie brzmiące heksametry swoje. Biesy Pędzą chmury, walą chmury, Niewidomie księżyc mży, Na śnieg lotny prósząc z góry; Mętne niebo, mętne mgły. Jadę, jadę w dal bezbrzeżną, ~426- Przekłady Dzyń-dzyń-dzyń dzwoneczka dźwięk, Strasznie, strasznie w tę noc śnieżną! Rośnie pustka, rośnie lęk. Jazda, stary! - „Dobrodzieju, Konie ledwie zipią już, Zamieć mi powieki skleja, Drogi zmiotło, ani rusz. Wokół mrok, choć wykol oczy; Co tu robić? Będzie źle! Bies nas, widać, w polu toczy I kołuje nami w mgle. Widzisz? Widzisz? W pustce białej Wyje, wije się i piwa, Teraz konie oszalałe Prosto w otchłań jaru pcha. Tutaj słupem niebywałym Śmignął mi na jeden mig, Tam świetlikiem błysnął małym I we ćmie przepastnej znikł". Pędzą chmury, walą chmury, Niewidomie księżyc mży, Na śnieg lotny prósząc z góry; Mętne niebo, mętne mgły. Znów od rowu do parowu, Sił już braknie, dzwonek zmilkł, Konie stoją... cóż tam znowu? „Kto ich wie: czy pień, czy wilk?" -----427------ Julian Tuwim Zamieć wyje, zamieć płacze, Czujne konie chrapią, rżą, Teraz już daleko skacze, Tylko ślepia błyskiem drżą. Konie znowu się zerwały, Dzyń-dzyń-dzyń śród śnieżnych wydm; Widzę — na równinie białej Zebrał się korowód widm. Niezliczone, uprzykrzone, W blasku mdłym miesięcznych mżeń Biesy kręcą się szalone, Jako liście w słotny dzień. Skąd ich tyle? Dokąd pędzą, Zawodzące straszną pieśń? Czy to czart się żeni z jędzą? Czy ubożę zmarło gdzieś? Pędzą chmury, walą chmury, Niewidomie księżyc mży, Na śnieg lotny prósząc z góry; Mętne niebo, mętne mgły. Pędzą biesy rój za rojem W nieprzejrzany śnieżny dym, Rozdzierając serce moje Rozpaczliwym jękiem swym. ------428- Przekłady Jesień (fragment) (VII) Melancholijne dni! Oczarowanie oczu! Lubię przyrody pożegnalny strój, Gdy się wspaniałe krasy jej roztoczą. W purpurze, w złocie więdniesz, lesie mój... W gałęziach wiatr i świeży dech w przeźroczu, I mgieł na niebie białopłynny zwój, I rzadki słońca blask, i pierwszy podmuch mroźny, I oddalone Siwej Zimy groźby. (VIII) Co jesień — znów rozkwitam. Jestem zdrów, Służy mi widać ruski klimat chłodny, Małe narowy życia lubię znów, Seriami śpię, seriami bywam głodny, Radośnie krąży krew od stóp do głów, Znów pełen życia jestem i pogodny. Właściwość to mojego organizmu. (Proszę wybaczyć mi ten wybryk prozaizmu). (LX) Na koń wskakuję. Polem i po łące, Wstrząsając grzywą, gna. Też lubi chłód. I dźwięcznie pod kopytem jego lśniącym Przemarzła dudni gruda, trzeszczy lód. ~429- Julian Tuwim Lecz gaśnie krótki dzień. I na miesiące Kominek będzie buchać ogniem — lub Tlić się powoli. Z książką przy nim siadam Albo w zadumę nieskończoną wpadam. (X) Wtedy o świecie zapominam. Śnię. Uśpiony słodkim rozmarzeniem swojem. Poezja we mnie budzi się i zwie, Lirycznym dusza wzbiera niepokojem I drży, i dźwięczy, i już wreszcie chce Wyrazić się, wytrysnąć żywym zdrojem. I oto rojem niewidzialnych gości Schodzą się dawne sny, marzenia mej młodości. (XI) Już prąd natchnienia śmiałe myśli niesie I rymy lotne im naprzeciw mkną, Palce do pióra, pióro pisać rwie się, Za chwilę — wiersze świeżą trysną krwią; Tak okręt śpi na gładkich wód bezkresie, Wtem — hasło! i majtkowie już się pną Po masztach; wiatry nadymają żagle I prując fale kolos ruszył nagle. (XII) Płynie. Nam dokąd płynąć?... 430 — Przekłady Mój rodowód Pismaków naszych brać złośliwa, Złączona w jeden zgodny chór, Arystokratą mnie nazywa: No proszę! Trzebaż większych bzdur? Jam nie oficer, nie asesor, Nie szlachcic, nie herbowy pan, Nie akademik, nie profesor, Rosyjski mieszczuch — to mój stan. Rozumiem: to przewrotne czasy Sprawiły u nas taki cud, Że w świetnych rodach pierwszej klasy Im nowszy — tym świetniej szy ród. Ja zaś, zgrzybiałych rodów prawnuk (Nie jestem w tym nieszczęściu sam), Szczątek bojarów starodawnych, Drobnomieszczańską rangę mam. Blinami dziad mój nie handlował Ani się z chochłów w hrabie pchał, Carowi butów nie smarował Ni jako diak nadworny piał. Ani w peruce austriackiej Zwiał z wojska, pudrowany fryc! Więc skąd mi do arystokracji? Mieszczanin jestem, więcej nic. Mój przodek Raczą — ku obronie Przy Świętym Newskim murem stał, 431 Julian Tuwim A Iwan IV, gniew w koronie, Dla wnuków jego względy miał. Niejeden też z Puszkinów rodu Z carami bywał za pan brat, Gdy ów mieszczanin z Niżniogrodu Wadził się z Polską onych lat. Gdy ścichły zdrady, bunt, kramoła I bójki rozjątrzonych stron, Gdy Romanowych lud przywołał Hramotą swą na carski tron, Za podpis — łaską nas obdarzył Syn cierpiętnika, święty mąż. Był czas, że ród mój wielce ważył, Był czas... Lecz ja — mieszczanin wciąż. Przekory duch w nas wszystkich broił. Mój praszczur z Piotrem koty darł (Bo krnąbrny był jak wszyscy moi) I za to go powiesił car. Stąd morał płynie do nauki, Że źle jest z władcą spory mieć. Szczęściarz był Jakub Dołgoruki, A ty, mieszczuchu, cicho siedź. Kiedy bunt wybuchł w Peterhofie, Wiernie jak Minich stał mój dziad I wiernie trwał przy katastrofie, Gdy trzeci Piotr ze stolca padł. Orłowym wtedy dano chwałę, A dziad? Do twierdzy poszedł dziad. ~432- Przekłady Ród mój spokorniał. I musiałem Jako mieszczanin przyjść na świat. Dziś pod pieczęcią mą herbową Plik pergaminów został mi. Ja się nie bratam z szlachtą nową I uśmierzyłem pychę krwi. Wierszopis jestem, biedaczyna, Nie dworak, lecz uczony żak, Po prostu — Puszkin, bez Musina, Sam sobie pan: mieszczanin! tak! Wiersz napisany w noc bezsenną Ciemno. Gdybym usnąć mógł! Wokół senność dokuczliwa, Tylko w mroku się odzywa Wciąż ten sam zegara stuk. Baby Parki bełkot zły, Śpiącej nocy trwożne sny, Życia bieganina mysia... Czemu mnie tak trapisz dzisiaj, Szepcie nudny, bałamutny!? Skarga to czy wyrzut smutny Znów zmarnowanego dnia? Co ty znaczysz? Czego chcesz? Czy co wróżysz, czy mnie zwiesz? Chcę zrozumieć cię, odgadnąć, Tajemnicą twą zawładnąć. - 433 - Julian Tuwim Bohater Co jest prawda? PRZYJACIEL Tak, sława bardzo jest kapryśna. Pędzi jak język ognia zwinny Z głowy na głowę. Jeden dziś ma Płomień nad czołem, jutro inny Wybraniec losu. Czerń bezmyślna Za nowinkami gna wesoło, Jako przystało na tę zgraję, A nam świętością już się staje Każde w płomieniach sławy czoło. Na tronie i na krwawym szańcu, I z ludzi, co śród pierwszych stoją, Kto, powiedz, który z tych wybrańców Najsilniej włada duszą twoją? POETA Wciąż on i on, ów przybysz zbrojny, Przez wolność ukoronowany, Żołnierz, co królów upokorzył I znikł, jak znika poblask zorzy. PRZYJACIEL A jego gwiazdy czarodziejskiej Kiedy ci błysnął blask najrzadszy? Czy wówczas, kiedy z gór alpejskich Na dno Italii świętej patrzy? Czy kiedy sztandar chwyta dumny -434- Przekłady Lub berło dyktatora, czy też Gdy w krąg i w dal, zwycięski rycerz, Wodzi płomieniem wojen szumnym? Czy w dzień, gdy bohatera hufce Falują pod piramid cieniem, Czy wtedy, gdy jaśniejąc w pustce Moskwa przyjęła go — milczeniem? POETA Nie! Widzę go nie w pysznej chwale, Nie w boju i na szczęścia łonie, To nie Cezara zięć na tronie I nie ten, który na swej skale Siadł, bezczynnością umęczony, Nazwą „bohater" ośmieszony, I nieruchomy, niepotrzebny, Gasł otulony w płaszcz bitewny. Nie! Ja o innym snuję dumy! Szpitalne nosze widzę w rzędzie I trupy, żywe trupy wszędzie, Napiętnowane grozą dżumy, Królowej chorób. On — śród śmierci, Lecz nie tej z pobojowisk, chodzi I dżumie dłoń spokojnie ściska, I oto w konającej piersi Otuchę tym uściskiem rodzi. Na niebo klnę się, że kto z bliska Igra ze śmiercią, gardząc życiem, By konającym dodać ducha, Ten sobie łaskę niebios zyska, -435- Julian Tuwim Cokolwiek o tym sądzi głucha I ślepa ziemia... PRZYJACIEL O, marzenia! Rozprasza was historyk ścisły! Odezwał się1 i złudy prysły, I świata czar się w prozę zmienia. POETA Przekleństwo prawdzie, gdy nikczemnej Miernocie służy, zawiść łechce! Gdy przeciętności złej, przyziemnej Dogadza! Takiej prawdy nie chcę! Precz z mrokiem niskich prawd! Wybieram Kłamstwo, co wznosi nas, choć mami... Pozostaw serca bohaterom! Bez serc — czym będą? Tyranami... PRZYJACIEL Pociesz się... 1 Memoires de Bourrienne (przyp. aut.) -436 Przekłady Z „Uczty podczas dżumy" Gdy Zima, bohaterska dama, Jak rześki wódz prowadzi sama Kosmatą armię swą złowieszczą I mroźna huczy zawierucha — Na odsiecz drwa w kominkach trzeszczą I uczt zimowy żar wybucha. A teraz Dżuma, groźna dama, Zastępy swe prowadzi sama, Zdobyczą pyszniąc się bogatą. Do okien naszych w dzień i w nocy Stuka mogilną swą łopatą. Gdzież szukać przeciw niej pomocy? Przed Dżumą jak przed plagą zimy Na cztery spusty się zamknijmy, Niech pełna czara krąży wkoło, Utońmy w pijanym bezrozumie I pijatyką na wesoło Oddajmy cześć i chwałę Dżumie. Jest upojenie w boju, jest na Brzegu przepaści mrocznej bez dna I w rozwścieczonym oceanie, Gdy w burzy wrą odmętów szumy, I w afrykańskim huraganie, I w śmiercionośnym tchnieniu Dżumy. Wszystko, czym grozi moc straszliwa, Dla śmiertelnego serca skrywa -----437----- Julian Tuwim Rozkosze niepojęte! Może Nieśmiertelności obietnicę! Szczęśliwy, kto w przerażeń porze Poznawać mógł ich tajemnice! Więc sławmy Dżumę! Chwała Dżumie! Nas nie przestraszą mroki trumien, Na śmierci zew — nie chwyci drżenie, W pucharach niechaj wino szumi, Dziewicy-róży chłońmy tchnienie, Jak może — pełne groźnej Dżumy. Echo Czy w głuchym lesie ryczy tur, Czy grzmot, czy trąbka gra przez bór, Czy pieśń dziewczyny brzmi zza gór, Na każdy dźwięk W powietrzu pustym budzisz wtór, Odgłosu jęk. Piorunów słuchasz, huku wód I jak na rzece pęka lód, I krzyku z łąk pasterzy trzód, Odpowiedź ślesz na każdy głos, Samo — bez echa. Twój to trud I twój, poeto, los. -438----- Przekłady Huzar Szorował zgrzebłem koński grzbiet I klął siarczyście, gniewem zionął: - Nadaliż diabli, żem tu wszedł Na tę kwaterę zatraconą! Tu o człowieka nie dba nikt; Z Turkami raczej brać się za łby! Kapucha postna — cały wikt, A wódki - czart ci prędzej dałby. Spode łba patrzy chłop, jak zwierz, A gdy zdobędziesz się na kuraż I od gosposi czego chcesz, Prośbą ni groźbą nic nie wskórasz. 0 - Kijów, widzisz, to ci kraj! Samo się jadło do ust pcha tam! Wódki jak lodu! W to mi graj! A mołodycie! A diwczata! Bodajby zginąć — takie śle Spojrzeniem czarnobrewka czary! 1 tylko z jednym, z jednym źle... - A niby z czym? powiedzcie, stary. Pokręcił wąsa... — A no cóż... Żeby ci całą prawdę wyznać, Durnyś ty, chłopcze, choć nie tchórz, A mnie to, widzisz, nie pierwszyzna. -439- Julian Tuwim Więc słuchaj. Pułk nad Dnieprem stał. Gosposia — baba dobra, zdrowa I chętna, gdybyś czego chciał, A chłop jej zmarł, uważasz. Wdowa. Więc przyjaźń. Dobra! Przyjaźń trwa, Żyjemy zgodnie i pomyślnie. Wytłukę — nic. Matusia ma I złego słówka mi nie piśnie. Jak sobie czasem golnę zbyt, Ułoży, da na wytrzeźwienie; Mrugnę, bywało: kumo, psst! Kuma i owszem, z przeproszeniem. Zdawałoby się (dobrze zważ): Żyć nie umierać przy Marusi. A nie! Ja — w zazdrość! No i masz! Co robić? Zły mnie, widać, skusił. Bo tak miarkuję: po co ma Wstawać przed świtem? Kto ją prosi? Oj, broi coś Marusia ma! Kędy ją czart po nocach nosi? Zaczynam baczyć. Aż tu raz Leżę, lecz nie śpię, oczy mrużę (A noc — jak turma! Straszny czas! Dmie wiatr i miało się na burzę). Wtem słyszę: kuma z pieca hyc, Cichutko stąpa, staje, słucha, 440 Przekłady Coś przy mnie maca. A ja nic. Przy piecu siada, w węgiel dmucha. Zapala świeczkę, czuję swąd. Przez izbę idzie w bladym świede, Na palcach, cicho... Nagle — w kąt, Gdzie półka z flaszką, tuż przy miede. Upiła z flaszki tęgi haust I — tak jak była, nagusieńka, Okrakiem na mietlisko szast I w komin moja Marusieńka. Ehe! Powiadam, więc to tak? No, to już teraz mamy ptaszka! To z kumy — bisurmański ptak!... Złażę ci z pieca, patrzę: flaszka. Powącham: kwaśne. Zacznę lać Na ziemię — dziwy! Co za heca? Skoczyło wiadro, potem kadź, Jak oparzone - i do pieca. O, myślę, kiepsko. Patrzę — kot Pod ławką drzemie. Więc ja po nim Plusk, prask! Zaparskał się — i w lot, Jak kadź i wiadro, prosto w komin. Więc jak nie zacznę w górę, w dół, Na oślep czarcim lać ukropem, Aż wszystko — garnki, ławka, stół — Marsz! marsz! do pieca mknie galopem. 441 ~ Julian Tuwim Ki diabeł! myślę. To my też Spróbujmy. No i do dna flaszę! Wierzysz, nie wierzysz — jak tam chcesz — A pofrunąłem jak to ptaszę. Lecę ja, mknę od piórka lżej, A dokąd — nie wiem, nie wybadam. Gwiazdkom po drodze krzyczę: Hej, Ksobie! — i wtem na ziemię spadam. Spoglądam: góra. Kocioł wre, Śpiewają, grają, bluźnią głośno, Kwiczą, w plugawą wdani grę: Żyda z ropuchą żenią sprośną. Tfu! spluwam i chcę krzyknąć, że... Wtem — kto? — Marusia! Jak nie wrzaśnie: „Do domu! Kto cię prosił, kpie? Zjedzą cię tutaj!" A ja: „Właśnie! Do domu! Lecz którędy? Gdzie?" A ona: „Widział kto pokrakę? Wynocha! Już poniesie cię, Na ożóg tylko siądź okrakiem!" „Co? ja na ożóg żebym siadł? Przysięgły huzar? Ty psia dziuro! Czy to ja z diabłem za pan brat, Czy ty go raczej masz pod skórą? Konia!" — „Masz, durniu, konia!" Trach!! I stoi rumak nad rumaki: 442- Przekłady Kopytem grzebie, cały w skrach, Grzywa — wodospad, ogon — taki! „Wsiadaj!" Więc siadam. Uzda gdzie? A uzdy nie ma. I wtem — lecę, Pędzę jak wiatr! Tak poniósł mnie! I nagle znowuśmy pod piecem. Ta sama izba. W izbie — ja, Wierzchem... na lawie, co się kiwa, A już na niebie kawał dnia... I koniec. Tak to, bracie, bywa. — Pokręcił wąsa... — A no cóż? Żeby ci całą prawdę wyznać, Durnyś ty, chłopcze, choć nie tchórz, A mnie to, widzisz, nie pierwszyzna. O Boże, nie daj mi zwariować... O, Boże, nie daj mi zwariować! Głodować raczej i wędrować Z żebraczym kijem będę. Nie przeto, bym swój rozum cenił, Że chcę zachować go, że chcę nim Górować nad obłędem. Gdyby mi wolność zostawili, O, jakbym puścił się, bez chwili ------443------ Julian Tuwim Namysłu, w borów gęstwę! W płomiennym trwałbym zamroczeniu, Śpiewał w rozkosznym zapomnieniu, W bezładnych słów szaleństwie! I zasłuchany w szumy morza, I zapatrzony w dal, w przestworza, W niebiański strop gorący - Czułbym, że rośnie siła, wola, Jak wicher tratujący pola I lasy druzgocący. Lecz bieda w tym, że przed wariatem Jak przed straszliwym trędowatym Drżeć będą, wsadzą w klatkę, Zakują głupka w ciężki łańcuch I zaczną, niczym psa w kagańcu, Przedrzeźniać cię przez kradcę. A w ciemną, smutną noc usłyszę Nie świst słowika, tnący ciszę, Nie szumne pieśni lasów, Lecz towarzyszy jęk przewlekły, Dozorców nocnych groźby wściekłe I wrzask, i zgrzyt zawiasów. 444- Przekłady Był tu śród nas... Był tu śród nas, Pośród obcego mu plemienia. W duszy Nie żywił dla nas nienawiści. Myśmy Też go kochali. Cichy, dobrotliwy, Był uczestnikiem biesiad naszych. Z nim Dzieliliśmy się i marzeniem czystym, I pieśnią. (Był natchniony łaską niebios, Z wysoka więc na świat spoglądał). Często Mówił o przyszłych czasach, gdy narody Zapomną waśni — i w rodzinę wielką Połączą się. Słuchaliśmy poety Z zapartym tchem. Opuścił potem nas, Na zachód odszedł — i błogosławieństwem Żegnaliśmy go. Ale gość nasz cichy Teraz nam wrogiem stał się, co trucizną Przepaja wiersze swoje na uciechę Bujnej gawiedzi. Z dala nas dochodzi Poety głos, wezbrany nienawiścią, Znajomy głos!... O, Boże! Prawdą swoją Oraz pokojem oświeć serce w nim I przywróć mu------- 445------ Julian Tuwim Władza świecka Gdy wypełniła się tragedia objawiona I umęczony Bóg na krzyżu za nas skonał, Wtedy pod życiodajnem drzewem, wiecznie żywem, Dzierżyły smutną straż dwie żony boleściwe: Grzesznica Maria z Przenajświętszą Panną, Męką trapione otchłanną. Dzisiaj pod krzyżem, ducha w nas żywiącym, Jak przed pałacem świetnym wielkorządcy, Widać stojących groźnie z obu stron Dwóch wartowników zamiast świętych żon. Na co, powiedzcie, kaski, karabiny, straże? Czy Bóg na krzyżu jest rządowym inwentarzem? Złodziei się boicie? Myszy? Czy też chcecie Majestat króla królów zbroją podnieść w świecie? Czy opiekuńczą władzą staje rząd w obronie Umęczonego władcy w cierniowej koronie, Chrystusa, co w pokorze na rany najkrwawsze Oddał ciało pod bicze i włócznie oprawcze? A może się boicie, że znieważy tłuszcza Tego, co śmiercią swoje grzechy wam odpuszcza, I przeto, by bezpieczniej było jaśniepanom, Ludowi pod krzyż pański chodzić zakazano? 446- Przekłady Pomnik b.xegi monumentum... Dźwignąłem pomnik swój, nie trudem rąk ciosany, Wydepcą ścieżki doń miliony ludzkich stóp, Łeb buntowniczy wzniósł i wyżej w chwale stanął Niż Aleksandra pyszny słup. Nie wszystek umrę, nie! Duch, w lutnię wklęty, przecie Znikomy przetrwa proch, nie będzie w ziemi gnił, I w sławę będę rósł, póki w podgwiezdnym świecie Choć jeden pieśniarz będzie żył. Słuch o mnie pójdzie w dal przez całą Ruś w języki I nazwie imię me jej każdy lud: i Fin, I dumny Słowian wnuk, i Tunguz, jeszcze dziki, I Kałmuk, wolny stepów syn. I naród w sercu mnie po wieczny czas utwierdzi Za to, żem lutnią w swój nielitościwy wiek Wysławiać wolność śmiał i wzywał miłosierdzia, I szlachetności uczuć strzegł. Posłusznie, muzo, czyń, co boży duch rozkaże, Niech cię nie nęci laur, nie straszy obelg chór, Jednaką miarą mierz pochwały i potwarze, A z głupcem się nie wdawaj w spór. 447 - Julian Tuwim Bajka o popie i jego parobku Jołopie Był raz pop, Głupi jak czop. Chodził pop po jarmarku, Kupiłby jakiego towarku. Rozgląda się wokoło, Patrzy - idzie Jołop, Idzie przed siebie, A dokąd — sam nie wie. — Wczesny ptak z dobrodzieja. Czego szukasz? - Pop mówi: — Potrzebny mi parobek: kucharz I żeby jednocześnie Był za koniucha i cieślę, A gdzie znaleźć takiego Robotnika niezbyt drogiego? — Mówi Jołop: — Będę ja ci służył pilnie, Gorliwie i bardzo usilnie, Rocznie za trzy prztyczki w twój czub, A jeść będę sam warzony bób. — Zaczął pop medytować, W głowę się skrobać, Bo to trzeba odróżniać prztyk od prztyka... Ale co tam! Ryzyka-fizyka. Mówi pop do Jołopa: — Zgoda. Obydwu nam będzie wygoda. Pomieszkaj ty w moim obejściu trochę, Pokaż swoją ochotę i robotę. — Mieszka Jołop u popa, wiedzie mu się przednio, 448- Przekłady Śpi na słomie, je za czterech, robi za siedmiu. Jeszcze ciemno na dworze, AJołop już zaprzęgnie, zaorze, W piecu napali, narychtuje wszystko, zakupi, Jajeczko upiecze i sam obłupi. Popadia się nachwalić nie może parobka, Popówna tęsknym oczkiem zerka na Jołopka, Popiątko mówi mu: tatku cacy! On kaszą chłoptasia karmi, niańczy go po pracy. Tylko pop Jołopa nie lubi, Nigdy go nie przyhołubi, 0 zapłacie myśli często — częściutko, Czas ucieka, termin blisko — bliziutko. Nie je pop, nie pije, drzemki nie ucina, Już zawczasu mu trzeszczy łepetyna. Idzie pop do popadli, powiada: — Tak to i tak. Co nam robić wypada? — Babski rozum, wiadomo, sprytniejszy, Na chytrości rozmaite wymyślniejszy. - Znam ja sposób — powiada popadia — Żeby od nas ta nieprzyjemność odpadła. Zadaj ty mu robotę niemożebną, A żądaj, żeby ją wypełnił na pewno. Tym sposobem od rozprawy głowę zbawisz 1 Jołopa bez zapłaty odprawisz. — Poczuł się pop weselej, Na Jołopa zaczął patrzeć śmielej. Jak nie krzyknie: — Chodź tu, głupi chłopie, Mój parobku wierny, Jołopie! Słuchaj: mam umowę z diabłami, Że mi będą myto płacić do mojej śmierci samej, 449- Julian Tuwim Dobry dochód, nie trzeba lepszego, Ale od trzech lat nie płacą grosza złamanego. Jak się najesz swojego bobu, Ściągnij mi z diabłów całkowity niedobór. - Jołop nic nie odpowiedział, Poszedł nad morze, na brzegu siedział. Zaczął tam kręcić postroniec I w morzu moczyć drugi koniec. Wylazł z morza stary Bies: — Czego tu, Jołopie, chcesz? — Chcę tutaj morze postronkiem marszczyć I was, plemię przeklęte, martwić. — Stary Bies pomarkotniał naraz: — Za co, powiedz, taka niełaska na nas? —Jakże za co? Nie wypłacacie daniny, Przepuściliście, sobaki, trzy terminy. Ale zaraz będzie inna zabawa: Wielkie przeciwieństwo idzie na was. —Jołopciu, nie marszcz morza, miej litość, Zapłacimy tobie pełną należytość. Czekaj, wyślę do ciebie wnuka. — Jołop myśli: „Tego zwieść nie sztuka". Wypłynęło przysłane biesiątko, Zamiauczało jak głodne kociątko: — Witaj, chłopku Jołopku, witaj, Jakiego ci trzeba myta? Nic o mycie nie słyszeliśmy dotąd, Ominął nas, czartów, ten kłopot. Ale weźmy tak: bez namowy, Tylko z naszej wzajemnej umowy, Żeby już na przyszłość był spokój: -450- Przekłady Kto wpierw morze obiegnie wokół, Ten pełne myto zarobi, A tymczasem się tam worek przysposobi. — Zaśmiał się na to Jołop szydersko: — Także coś wymyśliłeś! Niepodobieństwo! Jakże tobie się mierzyć galopem Ze mną, z samym Jołopem? A to ci mi posłali chwata! Poczekaj na mojego młodszego brata. — Jołop zaraz do lasku się przeszedł, Złapał dwa zajączki i w mieszek. Znowu nad morze przychodzi, A biesiątko tam sobie chodzi. Jołop za uszy trzyma jednego zajączka: — Tak teraz tańcuj, jak ja ci pobrzdąkam. Ty, biesiątko, jeszcześ dzieciątko, Ze mną mierzyć się niemogątko, Byłaby to tylko czasu strata, Przegoń najpierw mojego brata, Raz, dwa, trzy! Prędzej!! - Już biesiątko za zajączkiem pędzi. Biesiątko brzegiem morza, po piasku, A zajączek do domu, do lasku. Aż tu, morze dokoła obiegłszy, Przyleciało biesiątko, nosem wietrzy, Całe mokrzuteńkie, ledwo dyszy, Łapką się wyciera, a język wisi. „Dobra jest! - myśli - zgnębiłem głuptaska", Ale patrzy — a głuptasek braciszka głaska, Przygadując: — Braciszku mój, serdeńko, Zmęczyłeś się, biedaczku, odpocznij maleńko. — -451 - Julian Tuwim Biesiątko posmutniało, Ogon skuliło, całkiem spotulniało, Patrzy na braciszka z ukosa. — Czekaj - mówi - pójdę, myto przyniosę. - Poszedł do dziada. Mówi: - le! Młodszy Jołop przegonił mnie! — Stary Bies zadumał się zaraz, A Jołop w taki wrzask, hałas, Że się całe morze zakłębiło, Rozruchało się, falami biło. Wylazł wnuczek: - Dałbyś pokój, miej litość, Przyślemy tobie całą należytość, Ale słuchaj, kmiotku: oto pałka dębowa, Wyznacz cel, jaki się tobie podoba: Kto tę pałkę dalej rzuci, Ten z pełnym mytem do domu wróci. Co? Boisz się o rączki delikatne? Na co czekasz? — Czekam na chmurkę, o — na tę! Trafię ją tym patykiem I zacznę z wami diabłami bijatykę. — Zlękło się biesiątko — i do dziada, 0 Jołopowej przewadze opowiada. A Jołop znowu wrzeszczy nad morzem 1 diabłom grozi powrozem. Znów biesiątko wylazło: — I na co ci to? Chcesz? Damy tobie pełne myto. — Nie — mówi Jołop — Odwróciło się koło: Sam teraz warunki przedkładam I tobie, wciornaski, robotę zadam, Zobaczymy, jaka twoja siła: -----452 ~ Przekłady Widzisz - tam - siwa kobyła. Ty tę kobyłę podźwig I ponieś z pół wiorsty choćby. Poniesiesz kobyłę — myto już twoje, A nie poniesiesz kobyły - ono, znaczy się, moje. — Bies — szast! Pod kobyłę wlazł, Natężył się, biedaczek, Naprężył się, nieboraczek, Dźwignął kobyłę, dwa kroki stąpnął, Na trzecim upadł, nóżki wyciągnął. A Jołop mówi: - Gdzieś tam, durny biesie, wlazł, Żeby znaleźć nas? Nawet rękami nie potrafiłeś, A ja, popatrz, nogami poniosę kobyłę. — Skoczył na niąjołopek aż miło, Wiorstę tak przecwałował, że się kurzyło. Zlękło się biesiątko - i do dziada, O takowym zwycięstwie opowiada. Nie ma co — zebrali czarci wszystkie myta, Niesie Jołop worek na plecach, zębami zgrzyta. Zobaczył go pop — skoczył za popadię, Łydki mu się trzęsą, ledwo ze strachu nie upadnie. Tam go Jołop dopadł, Oddał myto, zapłaty żąda od popa. Biedny pop, Głupi jak czop, Czuba nadstawił, A Jołop mu trzy prztyczki sprawił: Od pierwszego Skoczył pop do sufitu samego, ~453- Julian Tuwim Od drugiego Zapomniał języka rodzonego, A od trzeciego Powypadały klepki ze łba starego. A Jołop przygadywał: - Niech cię Bóg kocha! Nie węszyłbyś, popie, gdzie taniocha. O muzo gniewu O, muzo gniewu i satyry, Przyjdź na mój zew — i tnij! i ćwicz! Nie trzeba mi dźwięczącej liry, Juwenalowy daj mi bicz! Nie na tłumaczów z głodu skisłych I naśladowców zimnokrwistych, Nie na wytwornych piewców dam Przygotowane żądło mam. Pokój wam, durnie nieszczęśliwi, Pokój, pokorne pisarczyki! Lecz was zamęczę, łotry z kliki, Wezmę na wstyd jak na tortury, Gdybym zapomniał zaś o którym, To przypomnijcie mi, panowie! Ile bezwstydnych czół miedzianych, Ile pobladłych twarzy znanych, Piętnem niestartej hańby, szuje, Na wieki dziś przypieczętuję! -454 Przekłady Na hr. M.S. Woroncowa Oto półnieuk, półbohater I półszubrawiec na dodatek! Lecz co do tego — jest nadzieja, Że będzie całym na ostatek. Do przyjaciół Wrogowie moi, dotąd cicho siedzę... I, jak się zdaje, gniew mój bystry zgasł. Lecz pamiętajcie: mam na oku was, Upatrzę sobie kogo — i nawiedzę, Nie ujdzie żaden szponów mych karzących, Gdy nagle spadnę bezlitosny, mściwy! Tak pod chmurami krąży jastrząb chciwy, Na gęsi i indyki czyhający. Ex ungue leonem Niedawnom sobie w wierszu użył zdrowo I bez podpisu go puściłem w piśmie. Aż tu mi błazen dziennikarski świśnie Felieton o nim — też anonimowo. Lecz cóż? Ni ja, ni ten jarmarczny błazen, Nikt z nas nie ukrył, żeśmy nabroili: On po pazurach poznał mnie od razu, Ja jego zaś po uszach w jednej chwili. 455 Julian Tuwim Prozaik i poeta O co się troskasz, prozaiku? Daj myśl! Już mam ją na języku. Z końca naostrzę ją jak grot, Opierzę w rym, nim puszczę w lot, O prężną ją cięciwę oprę, W pałąk posłuszny zegnę łuk, A gdy już poślę — to na dobre, Że z pyszna będzie miał się wróg! Słowik i kukułka W lasach, śród mroku płochej nocy, Trubadur wiosny wielogłosy Gwiżdże, turkocze, kląska, zwie... Durna gadułka zaś, kukułka, Ptak samolubny, ciągle w kółko Kuku i kuku tylko wie. A za nią echa gra ustawna. O, głowo nasza nieszczęśliwa! Nic, tylko uciec. Boże, zbaw nas Od elegijnych pokukiwań! Zbiór owadów Proszę popatrzeć — oto śliczna Kolekcja entomologiczna. Jak pstrokata to kompania! -456- Przekłady Iłem się za tym nauganiał! A jaki dobór! ani słówka! Oto X, proszę, boża krówka, Tu Y - pająk jadowity, Z - żuk krajowy znakomity, Tu N — maluśka czarna muszka, A tutaj znowu M - stonóżka. O, jakie mnóstwo preparatów! W ramach, pod szkłem, równiutko, schludnie Sterczą, na wskroś przebite cudnie, Na szpilkach mych epigramatów. * * * Zawsze tak będzie, jak bywało, Świat z dawna urządzony tak: Uczonych — mnóstwo, mądrych — mało, Znajomych — huk, a druha brak! Na Bułgarina Nie w tym sęk, żeś ty Polak, duszko! Lach jest Mickiewicz, Lach Kościuszko. Bądź sobie Tatar czy mandaryn, Bądź Żyd — i to nie żaden wstyd, Ale w tym sęk, żeś ty Vidocq Figlarin. 457 ~ Julian Tuwim Mój nagrobek Tu leży Puszkin. Wesół z muzą w świat wyruszył. Kochał się, leniuchował, wreszcie kresu dobiegł. Nie robił nic dobrego — ale w głębi duszy Był to, jak Boga kocham, dobry człowiek. Włodzimierz Majakowski Obłok w spodniach Prolog Myśl waszą tępą, która na mózgu rozmiękczonym marzy, jak wypasiony lokaj na wytartej sofie, drażnić będę pokrwawionym serca strzępem, wyznęcam się dosyta, bezczelny i zjadliwy w każdej strofie. W duszy mej nie ma ani jednego siwego włosa, ani krzty starczej czułości miękkiej. Opioruniwszy świat potęgą głosu, idę — dwudziestodwuletni, piękny! O, tkliwi! Miłość na wiolin rozkładacie, a gbur ją gromem w burzę kotłów włoży! Lecz tak jak ja nikt skręcić się nie może, by cały — wargami stać się! -459 Julian Tuwim Chodź, nauczę cię, — ty, z saloniku, batystowo-czysta! W lidze anielskiej wzorze urzędniczki! Ty, co wargi przewracasz z miną uroczystą, jak kucharka swej książki stroniczki. Chcesz, — to mnie mięso rozwścieczy, i jak niebo będę tony zmieniał co dnia! Chcesz, — bez zarzutu cichy będę, jeśli trzeba! Nie mężczyzna — ale obłok w spodniach! Nie wierzę, że Nicea gdzieś zakwita! Oto znowu słowem swojem sławię mężczyzn zależałych jak szpital i kobiety wytarte jak przysłowie! I Sądzicie może, że to bredzi malaria? To było. Było w Odessie. „Przyjdę o czwartej", powiedziała Maria. Osiem. Dziewięć. Dziesięć. I oto wieczór, zgrudniały i chmurny, odszedł od okien, powlókł się za nocą. Za zgarbionemi plecami kandelabry rżą i chichocą. Nie mogłyby oczy mnie poznać niczyje: potwór żylasty, wije się, wyje, męka wlecze go. Czegóż to może chcieć to ryje? A ono dobrze wie czego! -461 Julian Tuwim Cóż? Mnie tam wszystko jedno: i to, żem z bronzu, i to, że serce — żelaziwo chłodne... Nocą trwożny dzwon swój chciałbym ukryć w kobiecem, łagodnem. I oto olbrzymi garbię się w oknie, czołem roztapiam szybę cienką... Będę miał miłość czy nie? A jaką? Wielką czy maleńką? Skąd wielka do takiego ciała? Pewno malusia jak figa, ot krzyna miłościneczki. Toć ona przed samochodu syreną się wzdryga, lubi saneczek dzwoneczki. Jeszcze i jeszcze, z twarzą przywartą ku szkliwu, ku dziobatej deszczu twarzy, czekam obryzgany gromem wszechświatowego przypływu. Północ z nożem się szasta, dogoniła, zarżnęła, precz do cholery! -462- Przekłady Godzina dwunasta, jak głowa skazańca z szafotu, runęła! Kropelki szare zza szyby w grymas ogromny się zwyły, jak gdyby chimery z Notre Damę pysk rozdziawiły. Przeklęta! Cóż — i to nie pomoże?! Usta wnet się rozedrą krzykiem i tęsknotą! Słyszę: cicho, jak chory z łoża, zeskoczył nerw. I oto najpierw przeszedł się z wolna, potem biegać zaczął, zakręcił się jak fryga, wzburzony, wyraźny, drga, teraz on i nowe dwa w oszalałych miotają się podrygach. Gdzieś w dolnem piętrze osypał się tynk... -463----- Julian Tuwim Nerwy, dużo nerwów, mniejsze, większe, cała czereda opętana skacze; i już uginają się nerwom kolana. A noc w pokoju iłem zamula się i błotem, wzrok tonie ociężały w zamulonej toni, nagle drzwi zadygotały, jak gdyby hotel zębami z zimna zadzwonił. Weszłaś ty, opryskliwa jak „na, masz"! Męcząc rękawiczek zamsz, rzekłaś: wiesz, wychodzę za mąż. Ano cóż... wychodź... Nie szkodzi. Zniosę ból. Spójrz, spokojny jestem, jak puls umarłego. Pamiętasz? Mówiłaś: „Jack London, -464 Przekłady pieniądze, w odmęt miłości i szału paść!" A ja wiedziałem jeno, że jesteś Giocondą, którą należy skraść. I skradli. Znów zakochany pójdę po świecie, ogniem płomieniąc brwi mych pręgi. Cóż! I w spalonym domu przecie mieszkają czasem bezdomne włóczęgi. Drażnisz? „Szmaragdów szaleństwa chcę ja, a mniej niż nędzarz groszy ma ich twa dusza!" Pamiętaj! Zginęła Pompeja, gdy rozdrażniono Wezuwiusza! Hej! Panowie! Amatorzy świętokradztw, rzeźni, wojny! A najstraszniejsze widzieliście? Moją twarz, kiedy jestem zupełnie spokojny? -465- Julian Tuwim I czuję: -„ja"- to zbyt mało. Coś w sobie noszę, co z uporem wyrywa się samo! Hallo! Kto mówi? Proszę! Mama? Mamo!! Twój syn jest cudownie chory! Mamo!! Syn ma pożar serca! Powiedz siostrom, Ludce i Oli, że nigdzie już nie ma dlań miejsca! Każde słowo, nawet żart, nawet zgłoska krótka, którą syn spalonemi wyrzyguje usty, wyskakuje jak naga prostytutka z płonącego domu rozpusty. Ludzie wąchają, — spaleniznę poczuli. Zwołali jakichś. Błyskają. Kaski w złocie. - Precz z buciskami!! Powiedzcie strażakom, że na płonące serce włazi się — w pieszczocie! -----466- Przekłady Sam! Z oczu beczkami łzy wytoczę, czekajcie, oprę się o żebra, wyskoczę! wyskoczę! wyskoczę! wyskoczę! Runęły. Lecz nie wyskoczyć z serca! Przez twarzy pożogę z rozpękłej ust szczeliny całusiątka spalone trwożnie się ciskają. Mamo! Śpiewać nie mogę! W kapliczce serca ołtarzyk się zajął! Osmalone figurki słów i liczb — naprędce z czaszki jak dzieci z pożaru kamienicy. Tak wznosił strach gorejące Luzytanii ręce, aby za niebo się chwycić! Do cichych mieszkań struchlałych ludzi z przystani sto ślepiów łuny wyrywa się, wleci! Krzyku ostatni, ty choć o tern, że płonę, wyjęcz w stulecia! II Chwałę mą głoście! Nad wszystkiem, co było, stawiam krzyżyk. Nie dla mnie miejsce tu, gdzie wasze bożki! Jam się ich wyrzekł! Nigdy nic więcej czytać nie chcę! Książki? Co mi tam książki! Myślałem dawniej, że książki robi się tak: przyszedł poeta, ledwo usta rozchylił i w tej samej chwili zakwilił z bożej łaski natchniony ptak. A okazuje się, że zanim śpiewnie się zacznie, naprzód -468- Przekłady długo się chodzi i włóczy, i łazi, i w szlamie serca żmudnie się paprze głupi kiełb wyobraźni. Gdy ze słowików i miłości miksturę warzy się liryczną, gdy się ten syrop rymkami zaprawia, ulica wije się bezjęzyczna, nie ma czem krzyczeć i rozmawiać. Miast babilońskie wieże w pysze wznosimy znowu, a Bóg je obraca w perzynę, i miesza słowa. Ulica mękę milcząc parła, krzyk jak drzazga sterczał w grdyce, dławiły uwięzłe w poprzek gardła opuchłe auta i dryndy kościste. Pierś wydeptały na piechtę. Starły jak gruźlica. Zamknął drogę mrok ponury. A kiedy — mimo wszystko! — pierś wycharknęła ścisk na ulicę, zwalone z gardła zepchnąwszy mury, zdało się: że Bóg ograbiony karać idzie w archaniołowych chórów poczcie -469 — Julian Tuwim a ulica przykucnęła, wrzasnęła w ohydzie: „Żreć chodźcie!" Nalepiają miastu Kruppy i Kruppiątka brwi groźnych zmarszczki, a w ustach rozkładają się umarłych słów trupiątka; dwa tylko żyją i tyją: „ścierwo" i jeszcze jakieś, zdaje się: „barszczyk". Poeci, rozmokli w płaczu i szlochu, odskoczyli od ulicy, rwąc sobie włosy: „Jak dwoma takiemi wyśpiewać i pannę, i to, że się kocha, i kwiatek w kroplach rosy?" A za poetami tysiące - uliczna zbieranina: studenci, prostytutki, sklepikarze. Panowie! Wara! Przestańcie! Cóż to za żebranina? Czyście nędzarze? My, chłopy chwaty, krzepkie kamraty, 470- Przekłady strzępy z nich drzyjmy, mocarni! Tak! z nich, wklejonych, jak premia gratis, w łóżka małżeńskich sypialni! Mamyż pokornie ich prosić: „Ach, naucz ty mnie!" O hymny modły wznosić lub oratorium? Samiśmy twórcy w gorejącym hymnie łoskotu fabryk i laboratoriów! Niech sobie Fausty tańczą z diabłami po niebnej posadzce w fajerwerkowej feerii reducie! Cóż mnie do tego? Wiem, że gwóźdź w moim bucie w kozi róg wpędzi fantazję Góthego! a najzłotoustszy, którego każde słowo to chrzciny duszy, imieniny ciała, powiadam wam: istnienia żywego najmniejsza z okruszyn cenniejsza jest niż wszystko, com zdziałał i zdziałam! Słuchajcie! Naucza rzężący i potargany dnia dzisiejszego Zaratustra krzykousty! -471 Julian Tuwim My, z obwisłemi wargami, z twarzą zmiętą jak pościel rozpusty, my, Trędogrodu więźnie, ostrupieni brudu, zła, złota obmierzłą zarazą, myśmy piękniejsi niż Wenecji lazur, w morzach i słońcach skąpany od razu! Gwiżdżę na to, że nie znają Homery i Owidiusze ludzi, jak my, ospą kopciu pokrytych jak maską! Wiem, że słońce, ujrzawszy pokłady złota naszej duszy, oślepłoby od blasku. Ścięgna i mięśnie — pewniejsze od próśb! Nie czekać, aż się zmiłuje czas! Nie błagać litości losu! Toć trzyma w garści każdy z nas pas transmisyjny kosmosu! To właśnie zaprowadziło mnie wtedy na Golgoty estrad Piotrogrodu, Odessy, Moskwy i Kijowa. A wszyscy -472- Przekłady wyli, jak jeden: „Ukrzyżować go, ukrzyżować!" Lecz do nich, do ludzi, nawet krzywdzicieli, z miłością najczulszą się zbliżę. Czyście widzieli, jak pies rękę bijącą liże? Ja, obeśmiany na uciechę tłumom, jak dowcip sprośny i obleśny, widzę przez góry czasu Idącego ku nam, którego nikt z was nie widzi, współcześni! Tam, gdzie urywa się ludzki słabiutki wzrok, — na czele głodnych hord, w cierniowym wieńcu rewolucji nadciąga któryś-tam rok! Jam oto jego zwiastun i przedsłaniec. Jam wszędzie, gdzie męka jest! Ukrzyżowany na każdej kropli waszych łez. Dość! Pardonu nie będzie już w niczem! Wypaliłem wam dusze, -473----- Julian Tuwim te oranżerie czułków i motyli! Trudniejsze to niż zdobycie tysiąca tysięcy Bastylii! A kiedy przyjście Jego buntem otrąbicie, sławiąc zbawcy imię, ja wam duszę wywlokę, rozdepczę na olbrzymią i dam, jak sztandar, krwawą! III Ach, po cóż to, skądże to, w jasne wesoło zamach pięści zbrukanych? Przyszła, rozpaczą okwefiła czoło myśl o domach obłąkanych. Wtedy, jak gdyby na tonącym drednoucie duszący spazm wlókł ku oknom otwartym szeroko, — przez swe do krzyku rozdarte oko lazł oszalały Burluk! Zdało się, że oczy wyszlocha, do krwi podrze; lecz wylazł, -475~ Julian Tuwim wstał, nie usiedział, i z tkliwością niezwykłą, jak na takiego tłuściocha, wziął i powiedział: „Dobrze!" Jak dobrze, gdy od oględzin żółtym kaftanem dusza jest zakryta! Jak to dobrze, gdy w zęby gilotyny rzucony bandyta krzyknie: „Pijcie kakao van Hutena!" I tej sekundy bengalskiej głośnej za skarby bym się nie wyrzekł ani na--------- Z obłoków dymu, jak wysoki kieliszek wypłynęła spijaczona twarz Siewierianina. -Jak śmiesz udawać poetę, ty ćwierkający, szaropióry ptaszku?! Dzisiaj trzeba kastetem rozpłatać światu czaszkę! 476- Przekłady Ty, który jedną masz troskę: „czy tańczę estetycznie," patrz, jak bawię się ja, łotrowski wyrzutek, sutener uliczny!! Od was, co duszę w zakochaniu macie rozmoczoną, którzy przez wieki mazgaicie łzawię, precz pójdę! Słońce — jak monokl w oko rozdziawione wstawię. Cudacznie wystrojony, przejdę przez cały glob sam, abym palił się i podobał! Napoleona, jak mopsa, na smyczy prowadząc przed sobą! Ziemia, chcąc oddać się, cielskiem zawierzga, cała się rozłoży, rozkraczy, przedmioty ożyją, każdy wargami zagaworzy: „cacy, cacy, cacy!" -----477----- Julian Tuwim Wtem chmury wraz z innem obłoczywem zaczęły się kołysać i chwiać niebywale, jak gdyby, niebu zagroziwszy strajkiem uporczywym, rozchodzili się gniewnie robotnicy biali. Grom zza chmury, jak zwierzę, wylazł, z nozdrzy ogromnych z pasją charknął, krzywiła się nieba twarz przez chwilę złym grymasem żelaznego Bismarka. Ktoś do Cafe wyciągnął ręce, ktoś zaplątany w obłocznej matni, niby łagodne, niby kobiece i niby laweta armatnia. Może myślicie, że to słoneczko z rozkoszą głaszcze po buzi Cafe? Nie! To znów idzie uśmierzać rokoszan jenerał Galliffet! Spacerowicze! Ręce z kieszeni! Chwyćcie w nie bombę, nóż lub drąg! A jeśli który nie ma już rąk, niech przyjdzie i łbem tłucze w ziemię! Chodźcie, zziajani, - 478 ~ Przekłady głodni, pokorni, w zawszonym brudku zakiśli ludzięta! Chodźcie! Poniedziałki i wtorki ufarbujemy krwią na święta! Niech się ziemia pod nożami przekona, komu bezmiar nudy jej obrzydł! Ziemia, tłusta i spasiona, jak metresa, którą wykochał już Rotszyld. By zaś w trzasku salw po całem mieście trzepotały flagi, jak przy święcie każdym, hej, latarnie, wysoko podnieście okrwawione tusze sklepikarzy! Nakląłem się, wymodliłem całego siebie, chciałem mordować, wgryzać się w ciała. Na niebie, czerwona jak marsylianka, w drgawkach zorza zachodu zdychała. Już obłąkanie. Noc przyjdzie, zdusi, przegryzie, połknie, — 479----- Julian Tuwim i w nicość - szast! Patrzcie! Niebo znowu judaszowo kusi garścią opryskanych zdradą gwiazd. Przyszła. Ucztuje jak Mamaj, ciężkim zadem miasto tłoczy. Nie zdołamy oczyma przełamać tej czarnej, jak Azef, nocy. Winem zalewam duszę i obrus, w kąt szynku skurczony się wwiercam. I widzę: w kącie okrągłe oczy — obraz. .........oczyma wżarła się w serce. Po co ciżbę karczemną obdarzasz świętym blaskiem, szablonowo malowanym? Widzisz przecie: znów im droższy jest Barabasz, niźli............ Może umyślnie uczyniono, że kto w me lico wejrzy, ten nie dostrzeże, iż jest - nowe! Ja może jestem piękniejszy niż wszyscy Twoi synowie! -480- Przekłady Niech im w radości zapleśniałym śmierć rychła w ślad podąży. Uczyń ojcami chłopców małych, dziewczątka — w ciąży. I niechaj ród młodopoczęty obrośnie szron siwizny wieszczy. Przyjdą oni i będą dzieciom na chrzcie świętym dawać imiona moich wierszy. We mnie, piewcy maszyny i Anglii, może ukryty jest po prostu z pierwszej lepszej ewangelii trzynasty apostoł. I kiedy chamskim rykiem i skowytem grzmię bez ustanku w głuszy, może Zbawiciel wącha z zachwytem niezapominki mej duszy. IV Mario! Mario! Mario! Wpuść, Mario! Nie mogę na ulicach! Nie chcesz? Czekasz, aż przyjdę z krostami na zapadniętej gębie, wypróbowany przez wszystkie, zjełczały, ckliwy, i wymamrocę bezzębnie, żem dzisiaj „przedziwnie uczciwy". Mario! Widzisz - już jestem jakiś krzywy. Na ulicach ludzie tłuszcz przedziurawią w czteropiętrowych podbródkach, wysuną oczki ryże - czterdzieści lat tępoty - i nuże w chichoty, -----482----- Przekłady że znowu, znowu gryzę czerstwą bułkę wczorajszej pieszczoty. Deszcz trotuary oszlochał, w kałuże łazęga się skroplił, liże trup ulic, brukiem przywalony, mokry i zimny, a na siwych rzęsach, tak! na rzęsach lodowych sopli, łzy z oczu, tak! z opuszczonych oczu rynny. Gęba deszczu oblizała, obessała człeka, a w powozach lśnią glancem tusze tłustych adetów, ludzie pękają na wskroś przejedzeni, sadło przez dziury przecieka, z powozów mętna sączy się rzeka: bułka wyssana i miąższ przeżuty nieświeżych kodetów. Mario! Jak wcisnąć im słowo ciche do ucha otłuszczonego? Ptakowi wystarczą pieśni: - 483 - Julian Tuwim dźwięczy świegot głodnego skowronka. Lecz jam jest, Mario, człowiek prosty: mnie suchotnicza wycharkała noc w brudną rękę Prieśni. Mario! Czy chcesz takiego? Kurczem palców zaduszę żelazne gardło dzwonka. Mario! Bestwieją ulic pastwiska, siniakami na szyi palce tłoku. Otwórz! Boli! Widzisz — szpilki z damskich kapeluszy Wkłute w oko! Wpuściła. Kochana! Nie bój się, że mi na szyję wołową spocone baby potwornym siadły narostem. To ja tak przez życie wlokę miliony ogromnych czystych umiłowań i milion milionów brudnych miłostek. Nie lękaj się, że do tysięcy przystojnych twarzyczek -484 — Przekłady znów przylgnę, niewierny i nudą znękany; „kochanki Majakowskiego"! to przecież cała dynastia księżniczek na serce wariata intronizowanych. O, Mario, bliżej! Czy w nagim bezwstydzie, czy trwożna i drżąca, lecz daj mi całować twych warg wonne kwiecie! Jam z sercem swem nigdy do maja nie dożył, a w życiu, w miesiącach, co setny był kwiecień. Mario! Poeta pieje sonety Tyjanie, lecz ja jestem z mięsa cały, człowiek cały, zwyczajnie proszę o twoje ciało, jak proszą chrześcijanie: chleba naszego powszedniego daj nam, Panie! Daj, Mario! Słuchaj! Imienia twego boję się zapomnieć, jak poeta jakiegoś, nocą zrodzonego z bólem, słowa, które wielkością równać się może z Bogiem! -485 Julian Tuwim Ciało twoje będę kochał tak czule, jak żołnierz, odrąbany wojną, niepotrzebny i niczyj, kocha swą jedyną nogę. Nie chcesz, Mario? Nie chcesz! Ha! Więc znów z rozpaczy i nudy poniosę serce pokropione łzami, jak pies, który do budy niesie łapę obciętą pod kołami - Tysiąc razy jak Herodiada opląsa słońce ziemię I kiedy ilość mych lat wypląsa do końca, krwi kropli milionem uściele się ślad ku domowi mego Ojca. Wygramolę się, brudny od noclegów w rowie, 486- Przekłady stanę tuż przy nim, nachylę się i na ucho powiem: „Słuchaj pan, panie Jak można tak bez ustanku moczyć poczciwe oczy w galarecie niebios? Wie pan co? Urządzimy karuzelę, panie kochanku, na drzewie wiadomości dobrego i złego. Nie chcesz? Marszczysz siwe brwi? Myślisz może, że ten, za tobą, skrzydlaty, coś o miłości wie? Ja też aniołem byłem, Nic — tylko baranek lukrowany, lecz nie chcę więcej dawać kobyłom wazonów z sewrskiej porcelany. O, Boże! wymyśliłeś parę rąk, za Twoją sprawą -487 — Julian Tuwim każdemu dana jest głowa, - dlaczegoś tak nie uczynił, aby można było bez mąk całować, całować, całować?! Puśćcie! Mnie nie zatrzymacie!! Czy kłamię, czy prawdę mówię świętą, ale już się nie uspokoję! Patrzcie! Gwiazdom znów głowy ścięto, niebo rzezią zakrwawiono i bojem! Te! niebo! Kapelusz zdejm! Ja idę! Głucho. Wszechświat śpi, trzymając na łapie swej z kleszczami gwiazd olbrzymie ucho. - 488 - Ziemowit Fedecki Co nam postało ^ tych lat... ? Co nam zostało z Tuwima? Myślę, że znacznie więcej, niżby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Przyjrzyjmy się tej schedzie. Moje przedwojenne szczenięce lata upłynęły pod znakiem Tu- wimowskiej poezji. Na półeczce z ulubionymi książkami Mamy stały Mortkiewiczowskie tomiki Tuwima, Ojciec kolekcjonował szopki „Cyrulika Warszawskiego" z tekstami Tuwima, a latem w naszej Lebiodzie Wielkiej, kiedy Babcia, surowo wychowana w klasztorze, poszła już spać, śpiewał z kuzynkami Pawła Jasieni- cy, paniami Zosią i Gienią Beynar-Beynarowiczównymi, niezbyt cenzuralne, jak na owe czasy, piosenki Tuwima. Kiedyś na taki śpiewający wieczorek wpadł nasz dalszy sąsiad, Melchior Wańko- wicz, który Tuwima znał i lubił. Słowem, Tuwim i Tuwim. Na każdym kroku. Największą jednak zachętą do lektury utworów poety był kult Tuwima, który szerzył niestrudzenie Cat-Mackiewicz. Jego „Sło- wo", gazeta najlepiej bodaj redagowana w Polsce, a już z pewno- ścią poświęcająca najwięcej miejsca literaturze, drukowała na ho- norowym miejscu nowe wiersze Tuwima, omawiane przy tej oka- zji w samych superlatywach. Kilku moich wileńskich kolegów i ja zaczynaliśmy się już interesować poezją i chodziliśmy nawet na -491 - Ziemowit Fedecki imprezy literackie do Bazylianów. Intrygowało nas to wynoszenie Tuwima na piedestał. Widzieliśmy Cata raczej w roli protekto- ra wileńskiej awangardy, chwalącego Przyjście wroga Zagórskiego czy Tropiciela Rymkiewicza. Wyjaśnił nam sprawę sam redaktor „Słowa" w dniu jego powrotu z emigracji do Polski. Kiedy, już w hotelu, wdaliśmy się z nim w pogawędkę o dawnych wileńskich czasach, na pytanie: dlaczego tak czcił Tuwima, Mackiewicz oświadczył krótko: „Drukowałem go, ile wlezie, bo świetnie wszedł w dwudziestolecie. Po dziennikarsku". Niezupełnie się z nim wtedy zgodziłem, ale dziś po namyśle przyznaję mu rację. Tuwim rzeczywiście wkroczył na arenę poetycką wraz z odzys- kaną niepodległością. Jako dziennikarz przyjrzał się dokładnie ro- botniczej biedzie i przerażającej nędzy wsi, jako poeta przeżył głęboko słodycz wolności i gorycz niespełnionych marzeń o spra- wiedliwości społecznej. Dzięki temu jego wiersze, nie opuszczając kręgu poezji politycznej, pozostawały liryką ze wszystkimi jej atry- butami. Jeżeli dodamy, że od strony formalnej prezentowały się interesująco, zrozumiemy z łatwością, dlaczego redaktor „Słowa", sam obdarzony ciętym piórem, wystawił poecie tak wysoką notę. Słyszę już głosy, że to przecież stare dzieje, w których nie war- to się grzebać. Nic podobnego! Żeby odnaleźć się w teraźniejszo- ści swojego kraju, trzeba znać jego przeszłość. Kiedyś na Kauka- zie usłyszałem stare przysłowie: „Kto strzeli do przeszłości z pi- stoletu, do tego przeszłość strzeli z armaty". Francuzi ujęli problem delikatniej: „Kto chce zapomnieć o przeszłości, ten przeżyje ją jeszcze raz". Jestem przekonany, że będziemy nieraz jeszcze do tej Tuwimowskiej dziennikarki powracać. Z pewnością nie porośnie trawą zapomnienia. Publicystycznym poczynaniom poety towarzyszyła od począt- ku odległa od dziennikarki liryka odzwierciedlająca jego radości, smutki i rozterki. Im późniejsza, tym lepsza. O ile młodzieńczy — 492- Posłowie impet kierował ją nieraz w stronę egzaltacji i czułostkowości, o tyle w miarę upływu lat coraz więcej w niej zadumy, nawet pe- symizmu. Stanowi ona wciąż żywą część spuścizny po Tuwimie i długo jeszcze nie wyjdzie z obiegu, ponieważ nadaje się dosko- nale do czytania, do śpiewania i po prostu do zachowania w pa- mięci. Nie pójdą także w zapomnienie liczne przekłady Tuwima, przeważnie z literatury rosyjskiej, ale także z francuskiej i z nie- mieckiej. Zasięg jego zainteresowań był ogromny. Tuwimowska „biblioteka rosyjska" obejmuje utwory od Słowa o wyprawie Igora poczynając — poprzez Puszkina, Aleksego (Konstantynowicza) Tołstoja, Leskowa i Niekrasowa — do Majakowskiego i Swietłowa włącznie. Jak niezwykle trudna była to praca, uprzytamnia nam esej Tuwima Czferowiersz na warsztacie, w którym autor opisuje swoje daremne zmagania z kilkoma linijkami Puszkinowskiego prologu do Bjisłana i Ludmły. Poecie-tłumaczowi nie udały się również, moim zdaniem, przekłady Eugeniusza Oniegina i Griboje- dowskiej sztuki Mądremu biada. Polski i rosyjski, języki pozornie tak bliskie, są w rzeczywistości bardzo odległe, a to z racji od- miennego systemu metrycznego. Wiersz rosyjski, z jego obfito- ścią rymów męskich i ruchomym akcentem, rozsadza tok syla- bicznego wiersza polskiego. Przeniesiony do krótkich utworów, nie razi nadmiernie polskiego ucha, w dłuższych staje się nie do zniesienia. Nie pomógł tu wielki kunszt translatorski Tuwima, jego przekład Eugeniusza Oniegina nie dorównuje oryginałowi. Słaba to pociecha, ale podobny los spotkał w Rosji Mickiewicza. Pan Tadeusz, mimo licznych prób przekładowych, pozostaje dla czytelnika rosyjskiego utworem nieznanym. Jak już wspomniałem, nie dotyczy to większości liryków z Lutni Puszkina, przełożonych znakomicie, niekiedy, jak choćby Scena z „Fausta", wręcz kon- genialnie. Majakowski też wypadł u Tuwima doskonale, a któż nie 493- Ziemowit Fedecki pamięta słynnej Grenady Swietłowa? Ta przekładowa część Tuwi- mowskiej spuścizny też pozostanie w pamięci miłośników poezji i nie pójdzie do lamusa. O Kwiatach polskich nie będę się rozpisywał. Myślę, że każdy już wybrał z nich coś dla siebie. Może Grandę valse brillante, który, tak pięknie odśpiewany przez Ewę Demarczyk, od dawna wszedł zasłużenie na listę polskich przebojów narodowych, a może frag- ment o kwiatach polskich, tych z małej litery, opisanych z taką miłością i tęsknotą. Mnie szczególnie poruszyły w poemacie par- tie polemiczne, w których Tuwim jak za dawnych czasów gro- mi polski ciemnogród, usiłujący stłamsić nasz kraj brudną łapą. W wielu miejscach pasują one jak ulał do dzisiejszych realiów i stanowią kontynuację przedwojennej Tuwimowskiej dziennikar- ki, podniesionej do rangi poezji wysokiego lotu. Nie będę też omawiał takich prac Tuwima jak Polski słownik pi- jacki i Antologia bachic^na, Cztery wieki fraszki polskiej, Polska nowela fantastyczna, Księga wierszy polskich XIX wieku czy Cicer cum caule. Są to już pozycje niemal podręcznikowe, do których miłośnicy oj- czystej literatury będą chętnie zaglądać. Pragnę natomiast nieco dłużej zatrzymać się nad Balem w ope- rne, najwybitniejszym w moim przekonaniu dziele Tuwima. Jest to pozycja prekursorska, nie mająca jak dotychczas odpowiednika w poezji światowej. Autor stworzył w tym poemacie wstrząsający obraz świata z jego mechanizmami ustrojowymi stworzonymi przez ludzi. Świata, w którym dla człowieka zabrakło już miejsca. Film, co prawda w wiele lat po Tuwimie, zajął się tym tragicznym paradoksem naszych czasów, czego świadectwem jest Mechaniczna pomarańcza Kubricka i Widmo wolności Bunuela. Jednakże literatura nie zabrała się dotychczas do problemu, który nabrzmiewa z każ- dym dniem. Bomba atomowa, klonowanie, a nawet pozornie po- czciwy Internet sprawiają, że „k.... mać", „k.... mieć" i „k.... brać" -494- Posłowie coraz częściej wali pięściami do drzwi naszych prywatnych miesz- kań. Zabawa się dopiero rozkręca i doprawdy daleko jeszcze do białego mazura. Bal w operne zrobiłby dziś karierę w poezji świato- wej. Czy tylko znajdzie tłumacza rangi Tuwima? Przy okazji pragnę dodać, że tekst utworu w niniejszym tomie nie zawiera Przedmowy (Z objawienia św. Jana), którą „Czytelnik" włączył do wydania z 1982 roku, a której Tuwim nie umieścił w żadnej z publikacji poematu. Woleliśmy pozostać przy autor- skiej wersji. Kończąc to posłowie, pragnę powrócić do postawionego na wstępie pytania: „Co nam zostało z tych lat...?", z lat twórczości wybitnego poety? Z całą pewnością wiele. I to nie tylko poezji. Czytelników pociąga i będzie w przyszłości pociągać także niepo- wtarzalna atmosfera Tuwimowskiego „domu z czterech ścian wiersza". Dobrze jest tam zajrzeć i poznać bliżej człowieka tak wzruszająco zakochanego w swoim języku i w swoim kraju. Czło- wieka, który za młodu doszedł do przekonania, że od bardzo ważnych nawet spraw znacznie ważniejsi są bardzo zwykli ludzie. Zrozumienie tej prawdy towarzyszy narodzinom każdego praw- dziwego poety. Niezależnie od tego, gdzie i kiedy tworzył. Jak to pięknie napisała Nowiełła Matwiejewa, rosyjska poetka, która — ręczę za to - przypadłaby Tuwimowi do gustu: Nam nie przystały miejsce ani data. Byliśmy kiedyś w jakimś punkcie świata. A jeśli cel podróży został z boku, Nigdy i nigdzie nie był żaden z nas. Nota bibliograficzna Ważniejsze publikacje utworów własnych Juliana Tuwima (w tym antologie) Czyhanie na Boga, Gebethner i Wolff, Warszawa 1918 Rewolucja w Niemczech, Łódź 1919 Sokrates tańczflcy,]. Mortkowicz, Warszawa 1920 Siódma jesień, „Ignis", Warszawa 1922 Wierszy tom 4, „Ignis", Warszawa 1923 Czary i czarty polskie oraz^ Wypisy czarnoksięskie, „Biblioteka Polska", Warszawa 1924 Słowa we krwi, W Czarski i S-ka, Warszawa 1926 Rzecz czarnoleska,}. Mortkowicz, Warszawa 1929 Biblia cygańska i inne wierszę, J- Mortkowicz, Warszawa 1933 Jarmark rymów,]. Przeworski, Warszawa 1934 PłaszfZj tragikomedia w 3 aktach wg opowiadania M. Gogola; wy- stawiono w teatrze „Nowa Komedia" w Warszawie w 1934 r.; druk: „Dialog", 1957, nr 5. Polski słownik pijacki i Antologia bachiczna, Warszawa 1935 Treść gorejąca,}. Mortkowicz, Warszawa 1936 Bal w operze, poemat napisany w 1936 r., ogłoszony w tyg. „Szpil- ki" w 1946 r., wydanie osobne: „Czytelnik", Warszawa 1982 -497- Nota bibliograficzna Cztery wieki fraszki polskiej (antologia), J. Przeworski, Warszawa 1937 Wiersze dla dzieci (wszystkie tomiki wydane w Warszawie w 1938 r. przez wyd. J. Przeworski): 1. Lokomotywa. Rzepka (wg starej bajeczki). Ptasie radio 2. Słoń Trąbalski 3. O panu Tralalińskim i inne wierszyki 4. Zosia Samosia i inne wierszyki Kwiaty polskie, „Czytelnik", Warszawa 1949 (poemat pisany w la- tach 1940-1944) Polska nowela fantastyczna (antologia), PIW, Warszawa 1949 Pegaz dęba, „Czytelnik", Warszawa 1950 Piórem i piórkiem, „Czytelnik", Warszawa 1951 Księga wierszy polskich XIX wieku, ułożył J. Tuwim, opracował J. W Gomulicki, PIW, Warszawa 1954; wyd. II1956 Dzieła, „Czytelnik", Warszawa: T. 1 Wierszę, 1955 T. 2 Kwiaty polskie, 1955 T. 3 Jarmark rymów, 1958 T. 4 Przekłady poetyckie, 1959 T. 5 Pisma prozą, 1964 A. Słonimski, J. Tuwim, W oparach absurdu, Iskry, Warszawa 1958 Cicer cum caule, „Czytelnik", Warszawa, seria 1-3: 1958,1959,1963 Listy doprzyjaciół-pisarzy, „Czytelnik", Warszawa 1979 Pisma zebrane, „Czytelnik", Warszawa. Dotychczas ukazały się: Wimą, 1986,11-2 Juwenilia, 1990, t. 1—2 Jarmark rymów, 1991 Kwiaty polskie, 1993 Utwory nieznane ze zbiorów Tomasza Niewodniczańskiego, opracował Tadeusz Januszewski, wyd. Wojciech Grochowal- ski, Łódź 1999 - 498 - Nota bibliograficzna Ważniejsze publikacje przekładów Juliana Tuwima K. Balmont i W. Briusow, Liryki, „Ignis", Warszawa 1921 J. A. Rimbaud, Poezje, pod red. J. Tuwima i J. Iwaszkiewicza, „Ignis", Warszawa 1921 (zawiera również tłumaczenia Tuwima) W. Majakowski, Obłok w spodniach, „Philobiblon", Warszawa 1923 Słowo o wyprawie Igora, Kraków 1928, seria BN (przekład popra- wiony, wyd. 1948) M. Gogol, Rewizor, wystawiono w Teatrze Polskim w Warszawie 1929 r., wydano: Kraków 1948, przekład poprawiony: 1952 A. Puszkin, Jeździec miedziany, „Biblioteka Polska", Warszawa 1932 A. Puszkin, Lutnia Puszkina,]. Przeworski, Warszawa 1937 A. Gribojedow, Mądremu biada, „Czytelnik", Warszawa 1951 M. Niekrasow, Komu się na Rusi dobrnę dnieje, Warszawa 1953 Z rosyjskiego, PIW, Warszawa 1954, t. 1—3 Tirso de Molina, Zielony Gil, „Czytelnik", Warszawa 1976 Alfabetyczny spis tytułów ora^ inapitow Trzema gwiazdkami i kursywą oznaczono incipity utworów o tym samym tytule i utworów bez tytułu Ab urbe condita........................... 142 Abecadło............................... 163 Anczar................................ 415 Anonimowe mocarstwo....................... 294 Apokalipsa ............................. 84 Aprobata.............................. 122 Bajka o popie i jego parobku Jołopie................ 448 Bajki................................. 359 Bal w operze............................. 243 Bambo................................ 162 Bank................................. 293 Berlin 1913............................. 56 Bezdomna.............................. 284 Biblia cygańska........................... 69 Biesy................................. 426 Błaganie............................... 273 Bogobojnej macierzy polskiej z córką satanistką dyskurs, w którym, poczciwym uszom folgując, figle sprośne szatanów łacińską wyrażone są mową.............. 331 Bohater............................... 434 Burza....... Burza (albo miłość) -----501- 289 86 Alfabetyczny spis tytułów ora% incipitów Burza i bzy.............................. 125 Był tu śród nas............................ 445 Cel.................................. 84 Choinka............................... 112 Co nam zostało z tych lat........................ 361 Commedia Divina.......................... 61 Cóż tobie imię moje powie....................... 420 Cuda i dziwy............................. 165 Czerń................................ 417 Czterowiersz na warsztacie..................... 379 Czy po ulicy błądzę szumnej...................... 422 Dar.................................. 110 Demon............................... 399 Diak................................. 319 Do Czaadajewa........................... 397 Do krytyków............................ 15 Do Marii Pawlikowskiej....................... 51 Do prostego człowieka....................... 93 Do przyjaciół............................ 455 Do Żukowskiego.......................... 397 Droga zimowa............................ 410 Dumy................................ 123 Dwa wiatry............................. 21 Dyskusja............................... 275 Dyzio marzyciel........................... 183 „Dzionek wiosenny"........................ 72 Dżońcio............................... 166 Echo................................. 438 Eia, eia, alala!............................ 333 Eksperyment............................ 74 ...Et arceo.............................. 86 Ex ungue leonem.......................... 455 Figielek............................... 161 Gabryś......."......................... 161 -----502----- Alfabetyczny spis tytułów ora^ incipitów Garbus ............................... 41 Gawęda rymowana o ojcu i synu, o dwóch miastach i starej piosence......................... 125 Giełdziarze............................. 291 Głos z daleka............................ 373 Grenada............................... 341 Huzar................................ 439 Idzie Grześ............................. 183 Jak Bolesław Leśmian napisałby wierszyk Wla^ł kotek napłotek............................... 329 Jesień (fragment) .......................... 429 Kartka z dziejów ludzkości..................... 283 Kobyłko zapieniona.......................... 415 Koń................................. 62 Kotek................................ 164 Krytyku mój rumiany.......................... 425 Kuracja............................... 79 Kwiaty polskie............................ 197 Lekcja................................ 129 Listy miłosne............................ 82 Lokomotywa............................ 167 Lutnia Puszkina........................... 377 Łódź................................. 345 Matematyka............................. 62 Matka................................ 140 „Mein Liebchen, was willst du noch mehr?"............ 335 Melancholia stojących przy ścianie................. 10 Mgła................................. 111 Mieszkańcy............................. 95 Miłosierdzie............................. 287 Miłość ci wszystko wybaczy.................... 368 Minister i sztuka........................... 347 Moment............................... 42 Mowa ptaków............................ 156 -----503----- Alfabetyczny spis tytułów ora% incipitów Mój dzionek............................. 315 Mój nagrobek............................ 458 Mój rodowód............................ 431 Mój talizmanie, chroń mnie, chroń................... 412 Mucha................................ 153 Muza................................. 78 Na balkonie............................. 35 Na Bułgarina............................ 457 Na hr. M. S. Woroncowa...................... 445 Na potwarców............................ 313 Na wzgórzach Gruzji.......................... 420 Nad Cezarem............................ 54 Najsłodszy całus .......................... 371 Narodowiec............................. 150 Nasza jest noc............................ 362 Nauka................................ 39 Nędza................................ 49 Nieznane drzewo.......................... 57 Nóż................................. 285 O Boże, nie daj mi zwariować..................... 443 O „Gazecie Warszawskiej"..................... 309 O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci................. 180 O jednym.............................. 309 Okulary............................... 187 O muzo gniewu........................... 454 O panu Tralalińskim ........................ 181 O pewnym pieńku.......................... 311 OSt. P. ............................... 308 O świcie............................... 109 Obłok w spodniach......................... 459 Oczekiwanie............................. 100 OZNR................................ 151 Pan Maluśkiewicz i wieloryb.................... 188 Parademarsz............................. 298 -----504---- Alfabetyczny spis tytułów ora% incipitów Patriota............................... 96 Pierwsza kolacja w pensjonacie................... 276 Pierwszy Maja............................ 38 Pieśń o Białym Domu ....................... 22 Pieśń o głowie i księżycu...................... 64 Pieśń o radości i rytmie....................... Pif-paf! Sensacja wszechświatowego lunaparku.......... 323 Piosenka umarłego......................... 124 Piosneczka ............................. 327 Piotr Płaksin. Poemat sentymentalny................ 24 Pismo na Sybir............................ 411 Pod gwiazdami........................... 58 Podświadomość........................... 280 Poeta................................. 413 Poeto!................................ 271 Poezja................................ 11 Pogrzeb prezydenta Narutowicza.................. 49 Pogrzeb Słowackiego........................ 65 Pokoik na Hożej........................... 368 Pomnik............................... 447 „Popierajcie LOPP"......................... 325 Portret................................ 414 Prorok................................ 409 Prośba o piosenkę.......................... 47 Prośba o pustynię.......................... 128 Protest................................ 317 Prozaik i poeta........................... 456 Przed Paryżem........................... 295 Przyglądając się gwiazdom..................... 102 Przy okrągłym stole......................... 365 Przypomnienie........................... 36 Ptaki................................. 90 Ptasie plotki............................. 159 Ptasie radio............................. 169 -----505----- Alfabetyczny spis tytułów ora^ incipitów Ptaszek............................... 400 Pycha................................ 328 Quatorze Juillet........................... 47 Raz-dwa-trzy!.............................. 192 Rewolucja w Niemczech...................... 301 Rodowód.............................. 305 Rozstanie.............................. 363 (Rusałec^ko moja wiślana..)...................... 154 Rycerz Krzykalski.......................... 185 Ryciny................................ 92 Rzecz Czarnoleska......................... 60 Rzeczka............................... 160 Rzuciłbym to wszystko....................... 34 Samotność.............................. 398 Scena z „Fausta"........................... 404 Sic!.................................. 281 Skakanka............................... 184 Skargi podróżne........................... 421 Skrót „Wesela" St. Wyspiańskiego w jednym zapytaniu i 17 odpowiedziach....................... 339 Słoń Trąbalski............................ 176 Słopiewnie.............................. 30 Słowik i kukułka .......................... 456 Słowo i ciało................;............ 43 Sokrates tańczący.......................... 16 Sonet................................. 426 Spleen................................ 272 Spostrzeżenia w wagonie sypialnym................ 85 Spotkanie w roku 1952....................... 145 Spóźniony słowik.......................... 178 Sprawozdanie z podróży na Wystawę Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu............................. 53 Sprzeczka z żoną.......................... 329 Staruszkowie............................. 10 -----506----- Alfabetyczny spis tytułów ora% incipitów Strzyżenie.............................. 112 Suum cuique ............................ 60 Syna poetowego narodziny..................... 8 Szczęście............................... 123 Szczęśliwy jest śród jaśniepaństwa................. 414 Sześć fraszek (Do jednej. Anatol. Małomówna matka. Na krytyka. Po uszy. Symptomat) . :.............. 347 Ślusarz................................ 354 Tak, bracie................................ 322 Taniec................................ 163 Temperatura............................. 63 Teogonia .............................. 101 Toast ................................ 152 Trawa................................ 76 Trudny rachunek.......................... 175 Trudy majowe............................ 91 Trzeba za czemś tęsknić....................... 366 Trzy bajki Koźmy Prutkowa (Niezapominajka i bryczka. Ser i hipokryta. Pastuch, mleko i czytelnik)........... 340 *** Usłyszałem od tej gnidy...................... 153 W aeroplanie............................ 172 W karczmie............................. 146 WWarszawie............................. 19 Warzywa............................... 158 Wieczór zimowy .......................... 403 Wielki traktament dla mędrca Tadeusza Boya........... 278 Wieniawa.............................. 337 Wiersz................................ 77 Wiersz napisany w noc bezsenną.................. 433 Wieś................................. 79 Wiosna chamów........................... 93 Wizyta................................ 80 Władza świecka........................... 447 Wolności siewca............................. 401 -----507----- Alfabetyczny spis tytułów ora^ incipitów Wóz życia.............................. 401 Wrógnrl.............................. 149 Wspomnienie (*** Mimozami jesień się zaczyna)............ 35 Wspomnienie (*** Petersburskie konszachty, austriackie siuchty) .... 148 Wspomnienie Rzymu........................ 87 Współczesna oda.......................... 312 Wtedy................................ 53 Wyjątek z „Rozmowy księgarza z poetą".............. 401 Wywiad............................... 350 Z Homerem wiele lat.......................... 424 Z listów do redakcji „Poradnika Rasowego"............ 349 Z poematu „Cyganie" (Epilog)................... 402 Z „Uczty podczas dżumy"..................... 437 Z wierszy o Małgorzatce...................... 130 Z wierszy o państwie........................ 113 Zachód................................ 88 *** Zacisnąć pięści, zaciąć zęby..................... 46 Zamieńmy się ustami.......................... 370 Zapomniana wieś.......................... 320 *** Zawszę tak będzie, jak bywało................... 457 Zbiór owadów............................ 456 Zbrodnia............................... 71 Zieleń. Fantazja słowotwórcza................... 103 Zima................................. 98 Złota polska jesień......................... 83 Znaki................................ 419 Zosia Samosia............................ 178 Żaby łacinniczki........................... 333 Życie codzienne........................... 70 Żydek................................ 52 Spis treści Wiersze Czyhanie na Boga................... 7 Pieśń o radości i rytmie.................... 7 Syna poetowego narodziny.................. 8 Staruszkowie......................... 10 Melancholia stojących przy ścianie.............. 10 Poezja............................. 11 Sokrates tańczący . ,................. 15 Do krytyków......................... 15 Sokrates tańczący....................... 16 W Warszawie......................... 19 Dwa wiatry.......................... 21 Pieśń o Białym Domu.................... 22 Piotr Płaksin. Poemat sentymentalny............. 24 Słopiewnie.......................... 30 Siódma jesień..................... 34 Rzuciłbym to wszystko.................... 34 Na balkonie.......................... 35 Wspomnienie (*** Mimozami jesień się t^ac^ytia)........ 35 Przypomnienie........................ 36 -509 Spis treści Czwarty tom wierszy................. 38 Pierwszy Maja......................... 38 Nauka............................. 39 Garbus............................ 41 Moment............................ 42 Słowa we krwi..................... 43 Słowo i ciało......................... 43 *** Zacisnąć pięści, paciać %ęby ................. 46 Prośba o piosenkę....................... 47 Quatorze JuiUet........................ 47 Pogrzeb prezydenta Narutowicza.............. 49 Nędza............................. 49 Do Marii Pawlikowskiej.................... 51 Żydek............................. 52 Sprawozdanie z podróży na Wystawę Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu.......................... 53 Wtedy............................. 53 Nad Cezarem......................... 54 Berlin 1913.......................... 56 Nieznane drzewo....................... 57 Pod gwiazdami........................ 58 Rzecz Czarnoleska.................. 60 Rzecz Czarnoleska...................... 60 Suum cuique......................... 60 Commedia Divina...................... 61 Koń.............................. 62 Matematyka.......................... 62 Temperatura.......................... 63 -----510----- Spis treści Pieśń o głowie i księżycu................... 64 Pogrzeb Słowackiego..................... 65 Biblia cygańska.................... 69 Biblia cygańska........................ 69 Życie codzienne ....................... 70 Zbrodnia........................... 71 „Dzionek wiosenny"..................... 72 Eksperyment......................... 74 Trawa............................. 76 Wiersz............................. 77 Muza............................. 78 Wieś.............................. 79 Kuracja............................ 79 Wizyta............................. 80 Listy miłosne......................... 82 Złota polska jesień...................... 83 Cel............................... 84 Apokalipsa.......................... 84 Spostrzeżenia w wagonie sypialnym............. 85 Burza (albo miłość)...................... 86 ...Et arceo........................... 86 Wspomnienie Rzymu..................... 87 Zachód............................ 88 Ptaki.............................. 90 Trudy majowe......................... 91 Ryciny............................. 92 Wiosna chamów........................ 93 Do prostego człowieka.................... 93 Mieszkańcy.......................... 95 Patriota............................ 96 Zima............................. 98 -----511----- Spis treści Treść gorejąca..................... 100 Oczekiwanie.......................... 100 Teogonia........................... 101 Przyglądając się gwiazdom.................. 102 Zieleń. Fantazja słowotwórcza................ 103 O świcie............................ 109 Dar.............................. 110 Mgła.............................. 111 Choinka............................ 112 Strzyżenie........................... 112 Z wierszy o państwie..................... 113 Z wierszy ocalałych.................. 122 Aprobata........................... 122 Dumy............................. 123 Szczęście........................... 123 Piosenka umarłego...................... 124 Burza i bzy.......................... 125 Gawęda rymowana o ojcu i synu, o dwóch miastach i starej piosence...................... 125 Prośba o pustynię....................... 128 Lekcja............................. 129 Z wierszy o Małgorzatce................... 130 Z wierszy nowych i rękopisów............ 140 Matka............................. 140 Ab urbe condita........................ 142 Spotkanie w roku 1952.................... 145 Z wierszy rozproszonych............... 146 W karczmie.......................... 146 Wspomnienie (*** Petersburskie konszachty, austriackie siuchty) . 148 ------512------ Spis treści Wróg nr 1........................... 149 Narodowiec.......................... 150 OZNR............................ 151 Toast............................. 152 *** Usłyszałem od tej gnidy................... 153 Mucha............................. 153 (Rusałeczko moja wiślana..)................... 154 Wiersze dla dzieci................... 156 Mowa ptaków......................... 156 Warzywa........................... 158 Ptasie plotki.......................... 159 Rzeczka............................ 160 Figielek............................ 161 Gabryś............................. 161 Bambo............................ 162 Abecadło........................... 163 Taniec............................. 163 Kotek............................. 164 Cuda i dziwy......................... 165 Dżońcio............................ 166 Lokomotywa......................... 167 Ptasie radio.......................... 169 W aeroplanie......................... 172 Trudny rachunek....................... 175 Słoń Trąbalski ........................ 176 Zosia Samosia......................... 178 Spóźniony słowik....................... 179 O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci ............. 180 O panu Tralalińskim..................... 181 Dyzio marzyciel ....................... 183 -513- Spis treści Idzie Grześ.......................... 183 Skakanka........................... 184 Rycerz Krzykalski ...................... 185 Okulary............................ 187 Pan Maluśkiewicz i wieloryb.................. 188 Raz-dwa-trzy!......................... 192 Kwiaty polskie Część pierwsza........................ 197 Rozdział pierwszy....................... 197 Rozdział drugi........................ 212 Część trzecia......................... 227 Rozdział pierwszy...................... 227 Epilog tomu pierwszego................... 235 Balw operne Bal w operze......................... 243 Jarmark rymów Poeto!............................. 271 Spleen............................. 272 Błaganie ........................... 273 Dyskusja........................... 275 Pierwsza kolacja w pensjonacie ............... 276 Wielki traktament dla mędrca Tadeusza Boya........ 278 Podświadomość ....................... 280 Sic!............................... 281 Kartka z dziejów ludzkości.................. 283 514 Spis treści Bezdomna.......................... 284 Nóż.............................. 285 Miłosierdzie.......................... 287 Burza............................. 289 Giełdziarze.......................... 291 Bank............................. 293 Anonimowe mocarstwo................... 294 Przed Paryżem........................ 295 Parademarsz ......................... 298 Rewolucja w Niemczech................... 301 Rodowód........................... 305 OSt.P............................. 308 O jednym........................... 309 O „Gazecie Warszawskiej".................. 309 O pewnym pieńku...................... 311 Współczesna oda....................... 312 Na potwarców......................... 313 Mój dzionek......................... 315 Protest............................ 317 Diak.............................. 319 Zapomniana wieś....................... 320 Tak, bracie............................ 322 Pif-paf! Sensacja wszechświatowego lunaparku....... 323 „Popierajcie LOPP"...................... 325 Piosneczka.......................... 327 Pycha.............................. 328 Jak Bolesław Leśmian napisałby wierszyk Wla^ł kotek napłotek.......................... 329 Sprzeczka z żoną....................... 329 Bogobojnej macierzy polskiej z córką satanistką dyskurs, w którym, poczciwym uszom folgując, figle sprośne szatanów łacińską wyrażone są mową........... 331 515 Spis treści Żaby łacinniczki....................... 333 Eia, eia, alala!......................... 333 „Mein Liebchen, was willst du noch mehr?"......... 335 Wieniawa........................... 337 Skrót „Wesela" St. Wyspiańskiego w jednym zapytaniu i 17 odpowiedziach.................... 339 Trzy bajki Koźmy Prutkowa (Niezapominajka i bryczka. Ser i hipokryta. Pastuch, mleko i czytelnik)........ 340 Grenada............................ 341 Łódź............................. 345 Minister i sztuka....................... 347 Sześć fraszek (Do jednej. Anatol. Małomówna matka. Na krytyka. Po uszy. Symptomat)............. 347 Z listów do redakcji „Poradnika Rasowego"......... 349 Wywiad............................ 350 Ślusarz ............................ 354 Piosenki Bajki.............................. 359 Co nam zostało z tych lat.................... 361 Nasza jest noc........................ 362 Rozstanie........................... 363 Przy okrągłym stole ..................... 365 Trzeba za czemś tęsknić................... 366 Miłość ci wszystko wybaczy................. 368 Pokoik na Hożej....................... 368 Zamieńmy się ustami..................... 370 Najsłodszy całus....................... 371 Głos z daleka......................... 373 -----516----- Spis treści Przekłady Lutnia Puszkina.................... 377 Czterowiersz na warsztacie.................. 379 Do Czaadajewa........................ 397 Do Żukowskiego....................... 397 Samotność.......................... 398 Demon............................ 399 Ptaszek............................ 400 Wolności siewca.......................... 400 Wóz życia........................... 401 Wyjątek z „Rozmowy księgarza z poetą"........... 401 Z poematu „Cyganie" (Epilog)................ 402 Wieczór zimowy....................... 403 Scena z „Fausta"....................... 404 Prorok............................ 409 Droga zimowa........................ 410 Pismo na Sybir........................ 411 Mój talizmanie, chroń mnie, chroń................ 412 Poeta............................. 413 Szczęśliwy jest śród jaśniepaństwa.............. 414 Portret............................ 414 Kobyłko zapieniona....................... 415 Anczar............................. 415 Czerń............................. 417 Znaki............................. 419 Cóż tobie imię moje powie.................... 420 Na wzgórzach Gruzji....................... 421 Skargi podróżne....................... 421 Czy po ulicy błądzę szumnej................... 422 Z Homerem wiele lat....................... 424 -517----- Spis treści Krytyku mój rumiany....................... 425 Sonet............................. 426 Biesy............................. 426 Jesień (fragment)....................... 429 Mój rodowód......................... 431 Wiersz napisany w noc bezsenną............... 433 Bohater............................ 434 Z „Uczty podczas dżumy".................. 437 Echo............................. 438 Huzar............................. 439 O Boże, nie daj mi zwariować................... 443 Był tu śród nas........................ 445 Władza świecka........................ 446 Pomnik............................ 447 Bajka o popie i jego parobku Jołopie............. 448 O muzo gniewu........................ 454 Na hr. M. S. Woroncowa................... 455 Do przyjaciół......................... 455 Ex ungue leonem....................... 455 Prozaik i poeta........................ 456 Słowik i kukułka....................... 456 Zbiór owadów........................ 456 *** Zawsze tak będzie, jak bywało................ 457 Na Bułgarina......................... 457 Mój nagrobek......................... 458 Włodzimierz Majakowski Obłok w spodniach.................. 459 Ziemowit Fedecki, Co nam postało t^tych lat...?......... 489 Nota bibliograficzna....................... 497 Alfabetyczny spis tytułów ora% incipitów.............. 501