Opowiastki familijne Beata Andrzej czuk Opowiastki familijne . DOM WTDAWNFCIY AfAEL Redakcja Tomasz Balon-Mroczka Agata Pindel-Witek Korekta Katarzyna Lupa Anna Zając Okładka i rysunki Monika Malinoiuska Opracowanie kompu; Andrzej Wtek ISBN 83-89431-37-8 © 2004 Dom Wydawniczy „Rafael" ul. Grzegórzecka 69 31-559 Kraków 73 tel./fax: (0*12) 411 14 52 e-mail: rafael@rafael.pl www.rafael.pl Druk: Drukarnia Kolejowa Kraków Sp. z.o.o., tel. (0*12) 421 95 78 Dzieciom ze Szkoły Podstawowej nr 50 i 20 we Wrocławiu w podziękowaniu za wiele ciepłych słów płynących wprost z ich szczerych, małych serduszek. Chłopiec na wózku czasie wakacji szkoła została zupełnie przebudowana. No może niezupełnie, ale uruchomiono starą windę, poszerzono wszystkie drzwi, a w klasach wymieniono część ławek na takie dziwne i to bez krzeseł. We wszystkich miejscach, gdzie były jakieś schodki, wymurowano podjazdy. - Jestem bardzo dumna. Nasza szkoła będzie chlubą tego miasta - powiedziała pani dyrektor na rozpoczęciu roku szkolnego. - Od dnia dzisiejszego jesteśmy szkołą integracyjną! - dodała i ukradkiem otarła spływającą po policzku łzę. - Skoro jest taka dumna, to dlaczego beczy? - szepnął Antek. - To ze szczęścia - powiedziała Kasia i kopnęła Antka w nogę. - Chłopaki to nigdy nic nie zrozumieją. Antek po powrocie do domu zapytał mamusię, co to właściwie jest ta szkoła integracyjna. ^ — 7 — - To szkoła do której będą chodzić różne dzieci, na przykład takie, które mają problemy z poruszaniem się. Chłopiec nie bardzo mógł sobie to wszystko wyobrazić, zwłaszcza że do I? A przyszli nowi uczniowie, a do ich klasy nie dołączył nikt niezwykły. - Oni nie słyszą dobrze - opowiadał Damian w czasie przerwy. - Właściwie to mają takie specjalne aparaty w uszach i dzięki temu słyszą normalnie. - A mają problem z poruszaniem się? - zapytał Antek, powtarzając słowa mamusi. - Nie - odpowiedział Damian. - To dziwne - pomyślał Antek i byłby już o całej sprawie zapomniał, gdyby nie to, że pewnego dnia Pani powiedziała: - Będziemy mieć nowego ucznia. Chciałabym, abyście go bardzo serdecznie przywitali i pomogli mu, jeśli zajdzie taka potrzeba. W tym momencie drzwi do klasy otworzyły się i do środka... wjechał. Tak, tak! Wjechał, a nie wszedł chłopiec. - Dzień dobry - skinął głową w kierunku Pani, a potem spojrzał na dzieci. - Cześć. Mam na imię Piotrek - powiedział i skierował swój wózek w stronę jednej z ławek, takiej bez krzeseł. — 8 — ^t-<»^*v-> PC o t"r^U- ~ X- X- * Przez pierwsze dni w klasie Antka wrzało. Wszystkie dzieci koniecznie chciały dotknąć wózka Piotrka i zasypywały go pytaniami. Chłopców najbardziej ciekawiło jak szybko można się na takim wózku poruszać i jakie spełnia jeszcze zadania. Dziewczynki z kolei otwierały przed Piotrkiem wszystkie drzwi, woziły go po korytarzu i nie odstępowały na krok. Całe to zamieszanie było zdaniem Antka zupełnie niepotrzebne. Odciągało uwagę od zbliżających się zawodów koszykówki. Antek od pierwszej klasy był gwiazdą. Zdobywał największą liczbę celnych trafień do kosza. - Przyjdziesz na mecz? - zapytał Kasię. - Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Codziennie po szkole odwozimy Piotrka do domu. Jemu bardziej jest potrzebna pomoc niż tobie. - No - przytaknęła Marzenka. - Po drodze ma do przebycia kilka krawężników. - Widziałem jak przejeżdżał kiedyś przez krawężnik. Po prostu podniósł przednie koła i najzwyczajniej w świecie pokonał krawężnik. To nic nadzwyczajnego - żachnął się Antek. - Wcale mu nie jesteście potrzebne. - No to co! - Kasia wzruszyła ramionami. -Ty myślisz tylko o sobie. Po co mam przychodzić na mecz? Zęby cię podziwiać, tak? We wszystkim chcesz być najlepszy! Zarozumialec! - Jak nie chcesz to nie przychodź! - bronił się Antek. - W nosie to mam! - Pewnie, że nie przyjdę - odburknęła Kasia i pociągnęła Marzenkę za sobą. Tak naprawdę wcale nie miał tego w nosie. Kasia bardzo mu się podobała i gdyby był już dorosły na pewno by się z nią ożenił. Kiedyś rozmawiali ze sobą normalnie, ale gdy wysłał jej karteczkę, na której napisał: „Kocham Cię", Kasia zaczęła Antka unikać. Nawet wiedział dlaczego. Ilekroć bowiem ktoś z klasy widział ich razem, od razu pokazywał to innym i zaczepkom nie było końca: - Zakochana para - wołały dzieci. - Jacek i Barbara. Siedzą na dębie i gruchają jak gołębie! - O, narzeczeni! - Kiedy ślub? I wtedy właśnie zaczęli się ze sobą o wszystko spierać, żeby dzieci nie miały powodu do wyśmiewania się z nich. Kiedyś to nawet Antek zawołał Kasię, gdy szła do szkoły, a on był tuż za nią: - Kaśka, poczekaj! Ona nawet się nie obejrzała, tylko przyspieszyła kroku, a chwilami to nawet biegła. Może to i dobrze, bo kilka metrów dalej stał Damian z Karolem. 11 — - Narzeczeni już się odkochali w sobie? - zapytali, głupkowato przy tym chichocząc. Na meczach koszykówki to było jednak coś innego! Kaśka zawsze kibicowała Antkowi i wraz z koleżankami i kolegami wrzeszczeli wniebogłosy: - Antek! Antek! Antek! Antek wówczas spoglądał na czarne warkoczyki Kaśki i jej oczy w niego wpatrzone i myślał: - Jest najładniejszą dziewczyną w naszej klasie. I tak się z nią kiedyś ożenię! Szczerze mówiąc, nie mógł się doczekać kolejnego meczu koszykówki, a tu przyszedł Piotrek z tym swoim wózkiem i wszyscy zwariowali na jego punkcie. On, Antek, przestał kogokolwiek obchodzić! * * * Między Antkiem, a Piotrkiem zaczęło dochodzić do konfliktów. Właściwie to prowokował je Antek. - Gdzie się pchasz z tym swoim wózkiem? - burknął, gdy Piotrek wjeżdżał przed nim do klasy. - Myślisz, że jak jesteś na wózku, to wszystko ci wolno? - Przepraszam - powiedział Piotruś. — 12 — - Jesteś najgorszym chłopakiem, jakiego znam - Kaśka podeszła do Antka i z całej siły kopnęła go w nogę. Antek nie znosił tego. - Czy wszystkie dziewczyny są takie? Pani wiecznie je chwali, że takie niby grzeczne, a one kopią, gryzą, albo tak cię łokciem w brzuch uderzą, że zapomnisz, jak się nazywasz - powiedział Antek do Damiana na przerwie. - Moglibyście mi pomóc? - nagle dobiegł ich głos Piotra. - Muszę dostać się do biblioteki, a winda jest zepsuta. - Oczywiście - powiedział Damian i już chciał chwycić za wózek. - Nie trzeba - uśmiechnął się Piotr. - Wystarczy, że wypożyczysz mi tę książkę. - Ja to zrobię - powiedział Antek i wziął od Piotrka karteczkę z wypisanym tytułem. Była to lektura, która Pani kazała dzieciom przeczytać. - A dziewczyny już ci nie pomagają? - zapytał z zaciekawieniem. - Pomagają, ale poszły po przybory na plastykę. - Wiesz - dodał Antek złośliwie. - Ty to jesteś biedny! Bez innych ludzi nie jesteś w stanie nic zrobić! Nawet pójść do biblioteki! Piotr spuścił wzrok i nic nie odpowiedział. Ogarnął go smutek, a o to dokładnie chodziło Antkowi. Oparł dłonie na kółkach swojego wózka i odjechał w stronę klasy. - A ty wszystko możesz zrobić sam? - usłyszał głos. To była Kaśka! Podeszła tak cichutko, że nikt nie zauważył. - Ja? - zdziwił się Antek. - Mogę wszystko zrobić sam! - To ciekawe, bo jak powiem chłopakom jaki jesteś dla Piotrka, to będziesz musiał ten mecz koszykówki też sam rozegrać, bo nikt nie będzie chciał być z tobą w drużynie! - A to dlaczego?! - Antek był już naprawdę zły. - Bo są rzeczy na tym świecie, które lepiej robić wspólnie. Ja pomagam Piotrkowi, a chłopcy z zespołu pomagają tobie, żebyś mógł celnie rzucać do kosza, ale jak się dowiedzą jaki z ciebie egoista, to nikt ci nie pomoże. - Ja egoista?! - Tak! Samolub! Zazdrościsz Piotrkowi, że wszyscy się nim interesują, a nie pomyślisz, jak musi mu być ciężko! - Phi! - Antek wzruszył ramionami. - Siedzi sobie wygodnie w tym wózku i wszyscy koło niego biegają, jakby był jakimś królem. - Siedzi sobie wygodnie? Jaki ty głupi jesteś! - powiedziała Kasia. - To spróbuj tak przez jeden dzień. — 15 — - Też mi problem. Pewnie, że spróbuję! Tylko skąd wziąć wózek? - U mnie w domu jest wózek - powiedziała Kasia. - Moja starsza siostra miała kiedyś wypadek i jeździła na wózku przez kilka lat - wyjaśniła dziewczynka i potem zawołała wszystkie dzieci i powiedziała, że Antek zdecydował się jeden dzień spędzić na wózku. - No to jestem ugotowany - pomyślał chłopiec. - Nie mam wyjścia. Muszę im pokazać, że to nic takiego. - A tą kartkę daj - powiedziała Kasia odchodząc. - Wypożyczę Piotrowi książkę, bo pewnie wcale nie miałeś takiego zamiaru. Antkowi zrobiło się wstyd! Rzeczywiście, chciał Piotra ukarać za to, że wszyscy się o niego troszczą i udać, że zapomniał wypożyczyć książkę. Przynajmniej Pani przestałaby Piotrka wychwalać pod niebiosa, jaki to z niego pilny uczeń - pomyślał. * * * To był okropny dzień! Już poprzedniego dnia wieczorem Kasia przy pomocy innych dzieci przytargała dla Antka wózek, budząc ogromne zaniepokojenie mamusi chłopca. - Niech się pani nie denerwuje - uspokajała Kasia. - To na znak przyjaźni z Piotrkiem — 16 — niektórzy z nas zdecydowali się spędzić jeden dzień na wózku - dodała i gdy mamusia nie patrzyła, pokazała Antkowi język. - Nie martw się - powiedziała do Antka. - Pomożemy ci. I rzeczywiście, nazajutrz rano spora grupka dzieciaków przybyła do domu Antka. Wytargały wózek z domu, co wcale nie było łatwe. Po drodze do szkoły dzieci na zmianę pchały wózek, ale czasem zapominały i Antek sam musiał kręcić kołami. - Pomóżcie! - wrzasnął nagle. - Tu jest krawężnik! Nie podjadę! - To nic trudnego - powiedziała Kasia. - Wystarczy podnieść dwa przednie kółka do góry tak, jak to robi Piotr. - Piotr jeździ na wózku od jakiegoś czasu, a ja od dzisiaj! - burknął Antek. - Jak nikt mi nie pomoże to zostanę tutaj! Damian podszedł i pchnął wózek. Momentami było nawet zabawnie, ale tylko momentami. Tak naprawdę, to Antek marzył, aby ten dzień jak najszybciej się skończył, choć na dobrą sprawę niedawno się zaczął. W szkole na szczęście nie było tak źle. Antek teraz dopiero docenił jak ważne było powiększenie tych wszystkich drzwi i wybudowanie podjazdów nawet w tych miejscach, gdzie był tylko jeden schodek. No i winda! Szeroka, wygodna winda! Piotr nie bardzo — 17 — rozumiał co Antek robi na wózku, ale przyjął to za dobry znak i pomagał koledze. - Musisz mieć bardzo silne ręce - powie-dział Antek na przerwie do Piotra - żeby tak wciąż kręcić tymi kółkami. - Ręce też mam porażone - odrzekł smutno chłopiec. - Ćwiczę jednak w domu, żeby były sprawne. - Piotrek... - Antek nabrał powietrza, bo nie wiedział, jak ma o to zapytać i czy w ogóle wypada. - Czy ty kiedyś będziesz chodził? - wyrzucił z siebie. - Na szczęście jest taka szansa - uśmiechnął się Piotr. - Ścigamy się? - zapytał zaczepnie. Antek rozejrzał się po korytarzu. Był prawie pusty. - Ścigamy! - zawołał i obaj popędzili przed siebie. - Chłopcy! Nie wolno! Stać! Zatrzymać się! - pani woźna biegła za nimi i groźnie wymachiwała ścierką. Zatrzymali się i przeprosili, a potem roześmiali się wesoło. Tak oto rodziła się między nimi przyjaźń. * * * Antek spędził cały dzień na wózku tak, jak obiecał dzieciom. Właściwie, gdy rozmyślał — 18 — tht*p<*i ! Me. ™°l~o f sfac / o tym dniu, cieszył się, że tak właśnie się stało. Gdyby nie to przeżycie, nigdy by nie zrozumiał Piotra, a tak miał nowego i to najlepszego przyjaciela. Sam od tamtej pory pomagał Piotrowi i już nie był zazdrosny. Pomagał też innym dzieciom, które tego potrzebowały i nawet wpadł mu do głowy świetny pomysł: - Proszę Pani - powiedział w czasie lekcji. - Jestem dumny, że chodzę do szkoły integracyjnej i chciałbym, żeby dzieci na wózkach też mogły brać udział w meczach koszykówki. Wszystkim ten pomysł bardzo się spodobał. Pani obiecała, że tak właśnie będzie. - Możemy zrobić mieszane drużyny - powiedziała. - Cieszę się, że to zaproponowałeś, Antku. - Będziemy w jednej drużynie - chłopiec puścił oko do Piotra, a potem odwrócił się w kierunku Kasi i szepnął: - A z tobą i tak się kiedyś ożenię! Kasia zaczerwieniła się, a Piotr, który to przypadkiem usłyszał, wcale z Antka nie kpił, tylko cicho powiedział: - Masz dobry gust, mój przyjacielu! Chłopcy roześmiali się serdecznie. Koniec — 20 — Kto kogo przezywa, tak samo się nazywa! Z***! ulka siedziała na parapecie i machała f J nogami. Z grymasem złości na twarzy przyglądała się Paulinie. Paulinka uśmiechnięta rozmawiała z Kingą. - Gruba! - zawołała Julka w stronę dziewczynki. - Gdzie kupiłaś tę bluzkę? - Nie przezywaj jej - Kinga stanęła w obronie koleżanki. - Wcale jej nie przezywam - odparła naburmuszona Julka. - Przecież mówię prawdę. Jest gruba jak beka! Oczy Pauliny stały się smutne, ale odważnie powiedziała: - A ty jesteś chuda jak szkapa! - Zazdrościsz mi? - zapytała Julka złośliwie. - Pewnie, że mi zazdrościsz — 21 — - natychmiast dodała. - Chciałabyś być taka szczupła, co? - roześmiała się szyderczo. W tej chwili rozległ się dzwonek na lekcję i dziewczynki weszły do klasy. Paulinka była bardzo smutna, co nie umknęło uwadze Pani. - Co się stało? - zapytała. - Julka przezywa Paulinę od grubasów - powiedziała Kinga. - Bo ona mnie przezywa od chudzielców! - próbowała bronić się Julka. - To ty pierwsza zaczęłaś! - powiedziała ze złością Kinga. - Czy przyjemnie by ci było, gdyby ktoś ciebie tak przezywał? - zapytała Pani. - Ja nigdy nie będę taka gruba! - krzyknęła Julka. Paulina podniosła się powoli z ławki. Buzię miała mokrą od łez. - Gdy chodziłam do poprzedniej szkoły - powiedziała, pociągając nosem - miałam tam dużo koleżanek. Lubiły mnie - dodała. -1 nikt mnie nie przezywał. Poproszę mamusię, aby mnie przepisała do starej szkoły. Pani podeszła do Paulinki i coś jej szepnęła do ucha, a potem razem wyszły z klasy. Po paru minutach Pani wróciła sama. — 22 — - Julko - zwróciła się do dziewczynki - to nie jest wina Paulinki, że jest większa i grubsza niż reszta dziewczynek w waszej klasie. Gdy Paulinka była mała, bardzo chorowała - wyjaśniła Pani. - Brała lekarstwa, które spowodowały, że zaczęła przybierać na wadze. - Co to znaczy, że zaczęła przybierać na wadze? - zapytał Karolek, który zawsze wszystko chciał bardzo dokładnie wiedzieć. - To znaczy, że od lekarstw robiła się coraz grubsza - odpowiedziała Pani. - Aha - przytaknął Karolek. - Nie wiedziałem. - A czy dzięki tym lekarstwom wyzdrowiała? - zapytała Julitka. - Tak - powiedziała Pani. -1 to jest właśnie najważniejsze! To jest ogromna radość - dodała Pani, po czym zwróciła się ponownie do Julki: - Jak byś się czuła, gdybyś była gruba i dzieci by cię przezywały? - Mówiłam już - odparła niegrzecznie Julka. - Nigdy nie będę taka gruba! Pani bardzo się zasmuciła, że Julka nie chce zrozumieć, jak wielką krzywdę sprawia koleżance. — 24 — * * * Julka ściągnęła dżinsy i bluzeczkę. Pomaszerowała do łazienki umyć zęby i wykąpać się. Woda w wannie była już przygotowana, przez mamusię. Dziewczynka popatrzyła na swoje ręce i nogi. Były szczupłe. Przypomniała sobie, jak Paulina ćwiczyła na lekcji WF. Jej nogi i ręce były oblepione tłuszczykiem. - A co mnie to obchodzi, czy to jej, czy nie jej wina, że jest taka gruba! - powiedziała głośno. - I co mnie to obchodzi, jak ona się czuje! Ja nigdy taka nie będę! - Mówiłaś coś? - z kuchni dobiegł głos mamusi. - Nie, nic ważnego - powiedziała Julka i wskoczyła do wanny. Po kąpieli założyła różową piżamkę i udała się do swojego łóżka. Zasnęła szybko po całym dniu różnych wrażeń. * * * - Wstawaj już! - ktoś szarpał dziewczynkę za ramię. - Prześpisz cały dzień! - Julka oiwerz^ła oczy i rozejrzała się dookoła. /^Sfzle^jajbstem? - zapytała zdziwiona. - Gq^ie mój ???? Gdzie moja mamusia? \ -^ *v> ©y \C> * /__ oc __ ¦ Jesteś w Królestwie Smukłości - powiedziała dziewczynka, która obudziła Julkę. - Mam ci towarzyszyć podczas twojego pobytu tutaj - dodała. - Skąd się tutaj wzięłam? - zdziwiła się Julka. - Jak długo zostanę? - O nic mnie nie pytaj! Nic nie wiem! Ja mam tylko zadbać, byś zwiedziła nasze Królestwo Smukłości i dobrze się bawiła. Nikt nie zostaje tutaj na zawsze. - To pewnie mamusia przygotowała dla mnie niespodziankę - ucieszyła się Julka. - Niedługo mam urodziny! - Możliwe - odparła dziewczynka. Julka przyjrzała się swojej nowej koleżance. Była piękna. Miała jasne, sięgające do pasa proste włosy, oczy zielone jak ocean i smukłą sylwetkę. - Jak masz na imię? - zapytała Julka. - Mówią do mnie Sarna - odpowiedziała dziewczynka. - Ubieraj się. Przed nami mnóstwo atrakcji. - Jakich? - dopytywała zadowolona Julka. - Powiedz! - Mam cię zabrać do Ogrodu Zoologicznego, a potem do Parku Zabaw. Mamy pójść też na lody i do kina. — 26 - To wspaniale! - wykrzyknęła Julka. - Już dawno nie byłam w ZOO! W kinie też nie! - Ubieraj się - rzekła poważnie Sarna. - To są twoje rzeczy. Julka nie zastanawiając się długo, założyła ubrania i przyczesała gładko włosy. Gdy była gotowa, wyszły na ulicę. Wszystko tu było takie piękne! Wysokie drzewa, różnokolorowe kwiaty, błękitne niebo, czerwone domki: wąskie i długie, z pnącą się po nich bujną, ciemnozieloną roślinnością. Wąskie też były uliczki i Julka nie dostrzegła ani jednego samochodu. Zycie płynęło wolno i dziewczynce wydawało się, że bardzo szczęśliwie. W powietrzu czuła słodki zapach kwiatów. Uliczkami spacerowali chłopcy i dziewczynki - piękne i bardzo zgrabne. - Jak dobrze, że chociaż tutaj nie muszę oglądać grubasów! - zawołała z entuzjazmem Julka. Sarna nie odpowiedziała. Szły powoli, obok siebie. Julka zauważyła, że przechodzący obok chłopcy i dziewczynki przyglądają się jej uważnie. - Pewnie podoba im się mój wygląd - pomyślała. - Też jestem szczupła i zgrabna. — 27 — Im dłużej szły, tym dziewczynka czuła większy niepokój. Wydawało się nawet, że jakiś chłopiec na jej widok wybuchnął śmiechem, a dziewczynka z kruczoczarnymi włosami zasłoniła buzię ręką, aby ukryć pogardliwy uśmiech. - Czy ja jestem brudna na twarzy? - zwróciła się Julka do Sarny. Sarna przyjrzała się uważnie koleżance, po czym odparła: - Nie. Nie jesteś brudna na twarzy. - A coś jest ze mną nie tak? - dopytywała nadal Julka. - Mam wrażenie, że wszyscy się za mną oglądają. - Nie zwracaj na nich uwagi - powiedziała Sarna. Julce jednak coś nie dawało spokoju. Zapomniała o tym dziwnym uczuciu na chwilkę, widząc po drugiej stronie ulicy sklep z zabawkami. Ponieważ w tym dziwnym miejscu nie było samochodów, rzuciła się pędem w kierunku sklepu, aby obejrzeć wystawę. I nagle! - Nie, to niemożliwe! - krzyknęła zatrzymując się przed nią. - To niemożliwe! To jakiś koszmar! - krzyczała wniebogłosy wpatrzona — 28 — w swoje odbicie w szybie. Niby buzię miała tą samą i te same włosy, nawet oczy te same, ale była... z dziesięć razy grubsza niż w rzeczywistości! - Uspokój się - powiedziała Sarna. - Wszyscy na nas patrzą. - Nic dziwnego, że patrzą! Chyba widzisz, jak wyglądam! - No - przytaknęła spokojnie Sarna. - W Królestwie Smukłości twój wygląd zwraca uwagę, ale Królowa Gazela powiedziała mi, że to nie twoja wina, i że mam zadbać o to byś się dobrze bawiła. - Królowa Gazela! - prychnęła pogardliwie Julka. - Sarna! Ależ się głupio nazywacie! - Jesteś w Królestwie Smukłości - rzekła poważnie Sarna, więc przybieramy imiona od rzeczy, zwierząt i roślin smukłych - wyjaśniła. - To jak mnie byście nazwały? - zapytała Julka. - Nie wiem - Sarna zamyśliła się i po chwili wybuchła śmiechem. Julka po raz pierwszy widziała jak dziewczynka się śmieje. - Co ci tak wesoło? - zaciekawiła się. - Myślałam o tym, jak można by cię nazwać - odparła Sarna, wciąż się śmiejąc. — 29 — - I co wymyśliłaś, mądralo? - No, smukła nie jesteś, więc może... Sło-niątko! - powiedziała Sarna i roześmiała się jeszcze głośniej. - Lepiej się zamknij - niegrzecznie odparła Julka. - Ja jestem szczupła! - krzyknęła. - Nie mam pojęcia dlaczego tak teraz wyglądam! - Przepraszam - Sarna spojrzała na Jul-kę serdecznie. - Nie gniewaj się. Chodźmy. Już widać bramę Ogrodu Zoologicznego. * * * Julka uwielbiała chodzić do Ogrodu Zoologicznego. Niestety w Królestwie Smukłości czuła się okropnie. Była bardzo zła, że jest taka gruba i zupełnie nie rozumiała dlaczego. Zawsze z ciekawością i prawdziwym zainteresowaniem obserwowała zwierzęta, ale tutaj wszyscy przyglądali się jej. - Czego się tak gapisz? - nie wytrzymała w końcu Julka, pytając pięknej szczupłej dziewczyny, która nie odrywała od niej oczu. - Jak bym była taka gruba - powiedziała dziewczyna - to na krok bym się z domu nie ruszyła. - Czy jak ktoś jest gruby to nie ma prawa oglądać zwierząt?! - kfzyknęła ze złością Julka. _ 30 Dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami i odeszła. Julka odetchnęła na chwilę z ulgą, ale tylko na krótką chwilę, bo zaraz następni spacerowicze coś cicho szeptali, patrząc w jej stronę, a jeden mały rudy chłopiec nawet wskazał w jej kierunku palcem. - Chodźmy stąd! - dziewczynka pociągnęła Sarnę za rękę. - Mam dość tego ZOO! I dlaczego tu nie ma dużych zwierząt? - zauważyła nagle zdziwiona. - Dlaczego nie ma goryli, niedźwiedzi i słoni?! Bo to jest Ogród Smukłych Zwierząt - odparła Sarna. * * * - Nie martw się - powiedziała Sarna, widząc smutną minę Julki. - Przed nami jeszcze wiele atrakcji. Rozejrzyj się, jaki piękny Park Zabaw. Julce aż oczy zaświeciły się na widok huśtawek, kolejek jeżdżących po fikuśnie powyginanych szynach i dziwnych pojazdów, które wyglądały jak wielkie materace ześlizgujące się po czerwonych tunelach wprost do wody. Całą jednak radość odbierały dziewczynce ciągłe spojrzenia, ironiczne uśmiechy i szepty skierowane w jej stronę. Tak, jak nie potrafiła cieszyć się spa- — 31 — cerem po Ogrodzie Zoologicznym, tak również w Parku Zabaw czuła się bardzo nieswojo. - Co mi po tych wszystkich atrakcjach? - zapytała. - Skoro ja jestem smutna? - Myślałam, że spodoba ci się wycieczka po Królestwie Smukłości - rzekła poważnie Sarna. - Spodobałaby mi się i to bardzo, gdybym była szczupła - odparła Julka. - A jakie to ma znaczenie? - zamyśliła się Sarna. - Pewnie jakoś zniosłabym to, że jestem gruba, gdyby wszyscy się tak na mnie nie gapili! - rzuciła ze złością. - Jest tu tyle fajnych rzeczy, że zapomniałabym o tym, że jestem taka gruba, ale oni wszyscy... - Julka ogarnęła wzrokiem przechodzące dziewczęta i kroczących obok chłopców. - Oni wszyscy wciąż mi o tym przypominają. Sarna nic nie powiedziała. Wzięła Julkę za rękę i pociągnęła za sobą. Po paru minutach zatrzymały się przed budynkiem z napisem: „Kino". * * * Julka nie wiedziała o czym jest film. Wierciła się w niewygodnym dla niej, ciasnym fotelu — 32 — i rozmyślała o tym jakie to przykre, gdy ktoś jest gruby. I dlaczego właśnie ją to spotkało? Czy zrobiła coś złego? I te wszystkie piękne dziewczynki dookoła, dlaczego się z niej śmiały? Przecież to nie jej wina, że położyła się spać szczupła, a obudziła taka gruba! - Czekają cię jeszcze pyszne lody - Sarna dotknęła ramienia Julki i dopiero w tej chwili dziewczynka zorientowała się, że film-już się skończył. Lodziarnia była tuż obok, a w niej aż się mieniło od kolorów lodów. Były chyba wszystkie smaki. Julka zamówiła niebieską gałkę o nazwie „błękitne niebo", do tego żółtą - „promyk słońca" i „wiśniowe kwiaty" o lekko różowym odcieniu. Poprosiła też o bitą śmietanę, której nazwa brzmiała „delikatna mgła". Dziewczynki usiadły przy stoliku. - Ty, gruba - do uszu Julki dobiegł nagle głos. - Jak zjesz te lody, to pękniesz! - przy stoliku obok rozległ się śmiech. Wszyscy zaczęli Julce dogadywać: - Gruba, zostaw te lody! - Gruba, skąd się tu wzięłaś? - Gruba, uważaj, bo się krzesło pod tobą złamie! — 34 — Julka ze łzami w oczach, zerwała się od stolika! - Kto kogo przezywa, tak samo się nazywa!!! - krzyknęła z całych sił raz, drugi i kolejny... * * * Julka otworzyła oczy. Całe policzki miała mokre od łez. Leżała w swoim łóżku, a obok siedziała mamusia i delikatnie gładziła dziewczynkę po włosach. - Musiałaś mieć okropny sen - powiedziała łagodnie. - Bardzo krzyczałaś. Na szczęście to był tylko sen. Już dobrze, kochanie. Dziewczynka mocno wtuliła się w kolana mamusi. Nie była taka pewna, czy to był tylko zwykły sen. Wiedziała jednak, co powinna zrobić, zwłaszcza że była znów szczupła jak dawniej. * * * Tego dnia Julka poszła do szkoły szybciej niż zazwyczaj. Usiadła na parapecie i machała nogami. Gdy zobaczyła Paulinkę, zeskoczyła i podeszła do niej. - Znów chcesz jej dokuczać? - zapytała Kinga, stając szybko przy grubiutkiej koleżance. — 35 — - Nie - powiedziała z poważną miną Julka i zwróciła się do Paulinki. - Chciałam cię bardzo przeprosić. Obiecuję, że więcej nie będę cię przezywać. Byłam głupia - dodała. - Wiecie co, przyjdźcie do mnie po szkole! - zaproponowała. - Moja mamusia bardzo się ucieszy! Pobawimy się razem! Dziewczynki spojrzały na siebie zaskoczone. - Dobrze - powiedziała w końcu Paulin-ka i Julka dostrzegła w jej oczach promyczek szczęścia, a może zadowolenia. Nieważne jaki to był promyczek. Julka wiedziała już, że ten promyk podoba jej się znacznie bardziej niż wcześniejsze łzy w oczach jej koleżanki. Wiedziała też, że zrobi wszystko by już nigdy tych łez nie oglądać. A Paulinka miała nadzwyczaj piękne oczy. Koniec — 36 To ona! K inga była jedynaczką. Tęskniła za ro-_y V dzeństwem, ale mamusia z tatusiem tłumaczyli dziewczynce, że to nie takie proste i że bardzo długo musieli się starać, aby ona, Kinga, przyszła na świat. - Kilka lat na ciebie czekaliśmy - mówiła mamusia. - Myślałam, że nie będę mogła być mamą. Czasami tak się zdarza. - Dlatego jesteś jedynaczką - dodał tatuś. No cóż. Kinga pomyślała, że dobrze w takim razie, że chociaż ona przyszła na ten świat. Dzieci na podwórku wprawdzie nie brakowało, ale gdy dni były chłodne lub deszczowe, Kinga nudziła się bardzo. Zazdrościła wtedy dzieciom mieszkającym w blokach, bo odwiedzały się, nie ubierając nawet butów. Ot, w kapciach schodziły kilka pięter w dół lub odwrotnie i już miały towarzysza zabaw. Kinga mieszkała — 37 — w domku jednorodzinnym i gdy było ciepło dzieciaki nawet z odległych domów schodziły się w wyznaczonym miejscu lub bawiły u kogoś na podwórku. Gdy padał deszcz, pójście do kolegi bądź koleżanki to już była wyprawa. Trzeba było ubrać kurtkę, buty, a rodzice nie bardzo zgadzali się na to, aby dzieci przemierzały te odległości w taką pogodę same. Nieopodal był rów i kiedyś Antkowi z tej samej ulicy zdarzyło się poślizgnąć i wpaść do środka. Na szczęście woda była płytka i nic mu się nie stało, ale rodzice zrobili się bardziej czujni. Kinga, nie mając nikogo z kim mogłaby się bawić w deszczowe dni, wymyśliła sobie przyjaciółkę. Właściwie była to jej siostra bliźniaczka, ale jakoś tak się złożyło, że w wyobraźni dziewczynki ta siostra była jednak troszeczkę brzydsza, troszeczkę mniej bystra, troszeczkę mniej lubiana, a także mniej utalentowana. Kinga dała jej na imię Majka. Wymyśliła sobie też koleżanki, ale one rzadko brały udział w zabawie. Na ogół bawiła się z Majką. - Dziś pojedziemy na konkurs piosenki - mówiła do swojej wymyślonej siostry. - Ja zaśpiewam tę o wiośnie, a ty o jaskółkach. Potem Kinga udawała, że wsiadają do autokaru, który wiezie je do wielkiego miasta. — 38 — Wysiadają z autobusu, wchodzą do pięknego budynku, potem do garderoby. Przebierają się w błyszczące stroje. Kinga wyciągała z szafy różne sukienki mamy i przymierzała je. Zakładała też buty na wysokich obcasach, czesała włosy i owijała szyję jedwabną apaszką albo cieniutkim szalem. Rozpoczynał się występ. Kinga wychodziła na scenę, w ręku trzymając skakankę, czyli mikrofon i śpiewała najpiękniej jak potrafiła. Potem oczywiście śpiewała za Majkę. Zawsze było tak samo: Kinga wracała z pierwszą nagrodą, kwiatami i pucharami, a Majka zajmowała drugie miejsce. Podczas ostatniego występu ska-kanka, czyli mikrofon, zawadziła o piękny kryształowy wazon, który stał na stole w pokoju mamy. Wazon upadł na podłogę i rozbił się na tysiące drobniutkich kawałeczków. Dziewczynka pozamiatała okruchy szkła z podłogi i zawinęła w bawełnianą chusteczkę. Były piękne i mieniły się wszystkimi kolorami. Ukryła je w szufladzie. Gdy mamusia wróciła z pracy natychmiast zauważyła, że nie ma wazonu. Zawołała Kingę. - Gdzie jest wazon? - zapytała. - Potłukł się - odpowiedziała dziewczynka. - Sam się potłukł? Policzki Kingi oblał gorący rumieniec. — 40 - Majka go potłukła - wyjaśniła. - Ach, tak - westchnęła mamusia. - A kto to jest Majka? - To moja siostra bliźniaczka - wyszeptała cichutko Kinga. Mamusia pokiwała głową ze zrozumieniem. - Twoja siostra bliźniaczka, mówisz? W takim razie będę musiała z nią porozmawiać. Kindze kamień spadł z serca. Majka była wymyślona, ale jeśli mamusia też ją zaakceptowała, to stała się jakby prawdziwa. * * * Pani w szkole sprawdzała zadania domowe. Dzieci miały napisać jak spędzają wolny czas. Pani bardzo podobały się prace dzieci. - Proszę, podaj mi teraz swój zeszyt, Kin-gusiu - zwróciła się do dziewczynki. Wzięła przyniesiony zeszyt i zaczęła wertować kartki. - „Jak spędzam wolny czas?" - odczytała tytuł. - Wolny czas spędzam na zabawie w domu lub na podwórku - Pani spuściła wzrok, a twarz jej posmutniała. - To chyba troszkę za mało - powiedziała po chwili. - Myślałam, że opiszesz to dokładniej. Byłam pewna, że temat spodoba się wszystkim dzieciom - spojrzała na Kingę badawczym — 41 — wzrokiem. - No cóż, nie mogę pochwalić cię za tą pracę. Kinga zawstydziła się. Bawiła się cały wczorajszy dzień z Majką i nie bardzo miała ochotę na pisanie czegokolwiek. Gdy wracała ze szkoły, powiedziała ze złością do Majki: - To wszystko przez ciebie! To wszystko twoja wina! W domu czekała na nią mamusia. - Witaj, dziecinko - powiedziała radośnie, ale widząc smutną minę córki, zapytała: - Czy coś się stało? Czy coś się w szkole wydarzyło? - Nie - odparła Kinga. - W szkole wszystko w porządku. Pani pochwaliła mnie za ładnie napisaną pracę. - Ogromnie się cieszę! - zawołała mamusia. - To cudownie! Zjedz szybko obiad i będziesz mogła wyjść na dwór. Dziś pogoda jest całkiem ładna i pewnie będziesz miała się z kim pobawić. Kinga ucieszyła się. Była zła na Majkę i z nią akurat nie miała ochoty dziś spędzić czasu. Gdy tylko skończyła jeść obiad, wyszła na podwórko. Niestety nie było żadnych dzieci z wyjątkiem małej Anielki. Ale co robić z takim — 42 małym dzieckiem? - pomyślała Kinga. Anielka chodziła dopiero do przedszkola. - Ceść - powiedziała. - Cześć - burknęła Kinga. - Pobawis się ze mną? - zapytała Anielka. Kinga wzruszyła ramionami. - A w co chcesz się bawić? - Nie wiem - Anielka stała wpatrzona w starszą koleżankę. - Szkoda, że już tak późno - rzekła poważnie Kinga. - Inaczej może udałoby się nam zobaczyć czarownicę. - Moja mamusia mówi, ze nie ma carow-nic - powiedziała Anielka. - Twoja mamusia się myli. W mojej skrzynce na listy mieszka czarownica. Wiele razy ją widziałam i nawet z nią rozmawiałam. - W której skzynce? - zapytała zdziwiona dziewczynka. - O, w tej! - Kinga wskazała zieloną dużą skrzynkę przyczepioną do drewnianego płotu. - Kiedyś zanim poszłam do szkoły, mamusia poprosiła mnie, abym sprawdziła, czy nie ma listów, bo dzień wcześniej zapomniała zajrzeć do skrzynki. Wzięłam kluczyk i otworzyłam, a tam zamiast listów ujrzałam łóżeczko i meble czarownicy. — 43 — - To ona jest taka mała? - zaciekawiła się dziewczynka. - Przecież to czarownica, więc zna się na czarach. Jak mieszka w skrzynce, to jest mała i wszystko ma malutkie, ale jak wychodzi ze skrzynki, to może zrobić tak, że jest większa ode mnie. - I co? - pytała Anielka, a jej oczy stawały się coraz większe ze zdziwienia. - Powiedziała, że zobaczyć ją można tylko raniutko - kłamała Kinga. - Potem wszystkie jej mebelki i ona sama stają się niewidzialne. Ja to mam z nią dobrze - dodała. - Ponieważ mieszka w mojej skrzynce, to spełnia wszystkie moje życzenia. - A plosiłaś ją o coś? - Jasne, że prosiłam - roześmiała się Kinga. - Kiedyś Grzesiek, wiesz ten z żółtego domu, przezywał mnie, przyszłam wtedy raniutko do czarownicy i powiedziałam jej o tym. - I co? - pytała przerażona już całkiem Anielka. - Jak to co? Czarownica poleciała do niego w nocy, jak spał i rzuciła urok. - I co? - I Grzesiek stracił mowę. - Ale pzeciez mówi, bo słysałam - powiedziała dziewczynka. — 44 - Teraz już mówi, bo poprosiłam czarownicę, żeby oddała mu głos, ale wcześniej nie mówił. - Wcale ci nie wieżę. Kłamies mnie - odparła odważnie Anielka. - Mamusia mówi, ze nie ma na świecie carownic. - Wiesz co? Zrobiłaś teraz najgorszą rzecz - wyszeptała Kinga. - Czarownica bardzo, ale to bardzo nie lubi, jak się nie wierzy w to, że ona istnieje. Zresztą pewnie nas słyszy - Kinga zastukała w drewniane drzwiczki skrzynki na listy - Puk, puk. Słyszysz nas, czarownico? - przytknęła ucho do drzwiczek. - Powiedziała, że słyszy. Mówi też, że zostaniesz ukarana za to, że w nią nie wierzysz. - Ale ja jus wieżę! - zawołała dziewczynka ze łzami w oczach. - Powiedz jej, że ja jus w nią wieżę. - Cicho - syknęła Kinga. - Postaram się jej to powiedzieć. Czarownico! Czarownico! Słyszysz mnie? Anielka mówi, że już wierzy w to, że istniejesz. Cicho - powtórzyła Kinga. - Coś mówi. - Co mówi? - Anielka była wypełniona strachem tak, że aż małe rączki jej drżały. - Mówi, że i tak musi cię ukarać, ale dzięki temu, że uwierzyłaś kara nie będzie taka sroga. — 45 Anielka rozpłakała się. - Nie becz - zawołała Kinga - bo się czarownica zdenerwuje. - Nie możesz beczeć i nie wolno ci nikomu zdradzić tej tajemnicy. Rozumiesz? - Tak - wydukała Anielka i wytarła zapłakane oczy. - Nie przejmuj się tak bardzo - Kinga pocieszała Anielkę. - Ona przyleci dziś w nocy i na pewno kara będzie łagodna. No, chyba, że wygadasz wszystko... To wtedy nie będzie miała litości. - Nic nie powiem, tylko poploś ją, żeby to była taka maluteńka kala. Dobze? - Dobrze, dobrze - zapewniła Kinga. - A teraz uciekaj do domu. Gdy Anielka odeszła, Kinga szepnęła: - Widzisz Majka, bez ciebie też się świetnie bawię. * * * Kolejny dzień przyniósł ze sobą bardzo wiele wydarzeń. Rano Kinga wylała kakao na gazetę taty. - To ona! - powiedziała szybko. - To Majka! Nie ja! — 46 — ¦Mc* S> Potem mamusia szukała skarpetek dla Kingi w szufladzie i niechcący natrafiła na chusteczkę, w którą zapakowane były okruchy szkła z potłuczonego wazonu. Skaleczyła sobie dłoń. - To ona! - zawołała dziewczynka, zanim mamusia zdążyła cokolwiek powiedzieć. - To Majka! Nie ja! A zaraz po powrocie ze szkoły, zobaczyła w swoim domu mamusię Anielki. Zdrętwiała z przerażenia, bo domyśliła się, że mała wszystko wygadała. Mamusia Anielki zmierzyła Kingę chłodnym spojrzeniem i powiedziała do mamusi Kingi: - Mam nadzieję, że porozmawia pani ze swoim dzieckiem. Do widzenia. - Ależ oczywiście, proszę się nie martwić - rzekła poważnym tonem mamusia i odprowadziła mamę Anielki do drzwi. Gdy wróciła westchnęła głęboko. - Czy mogłabyś mi wyjaśnić, co to za kłamstwa naopowiadałaś tej małej dziewczynce? - zapytała. - To ona! - zawołała Kinga. - To nie ja mamusiu! To Majka! Mamusia wstawiła wodę na gaz i zaczęła opowiadać. - Anielka bardzo w nocy płakała. Mama nie mogła jej uspokoić. Nie miała po- jęcia o co chodzi, bo mała nie chciała powiedzieć ani słowa - mamusia wyjęła szklankę z szafki i wsypała do niej herbatę. - W końcu powiedziała, że jeśli piśnie choć słówko, to czarownica nigdy jej tego nie wybaczy. No i potem powiedziała wszystko - mamusia zalała herbatę wodą i postawiła szklankę na stole. - To ona! To ona! - powtarzała Kinga, a oczy zachodziły jej łzami. - To nie ja! To Majka! - Dzwoniła też twoja Pani ze szkoły - mamusia wzięła cukiernicę i wsypała do szklanki jedną łyżeczkę cukru. - Powinnam przestać słodzić herbatę - powiedziała bardziej do siebie. - Pewnie byłabym szczuplejsza - zamieszała łyżeczką brunatny płyn. - Pani skarżyła się, że przestałaś odrabiać prace domowe. Niby coś tam miałaś w zeszycie napisane, ale Pani twierdzi, że to było jedno zdanie. - To przez Majkę - powiedziała Kinga i pierwsze łzy zaczęły jej spływać po policzkach. - Dość tego!-zawołała mamusia.-Mam dość tej całej Majki! - A co jest złego w wymyślaniu sobie przyjaciółki takiej na niby? - zapytała dziewczynka przełykając łzy. - Nie ma nic złego - odparła mama. - Nie ma nic złego - powtórzyła - dopóki lu- _ 49 _ bisz tą wymyśloną postać i nie zwalasz na nią winy za wszystko. - Ja ją lubię - wyszeptała Kinga. - Akurat - mamusia była zdenerwowana. - Wymyśliłaś ją po to, żeby zrzucić na nią wszystkie swoje niepowodzenia, wszystko co złe. A gdyby to była twoja prawdziwa siostra? - zapytała nagle mama. - Co ona by czuła? Jak myślisz? - Byłaby nieszczęśliwa i smutna - powiedziała szybko Kinga i wybuchła niepohamowanym płaczem. - Chodź tu - mamusia skinęła ręką na córeczkę. - Chodź do mnie - i przytuliła mocno do siebie dziewczynkę. - Wiesz co? - szepnęła. - Na szczęście to nie jest twoja prawdziwa siostra, tylko taka na niby. - Ale już nie pozwolisz mi jej mieć? - zapytała Kinga płacząc i wtulając się w mamusi szyję. - Pozwolę, ale musisz ją kochać tak, jak siebie. Wtedy żadna z was nie zrobi nikomu przykrości. Wymyśliłaś ją, więc ona jest częścią ciebie - mówiła czule mamusia. - Gdy ją pokochasz, pokochasz także siebie, będziesz potrafiła przyznać się do błędu i naprawić go. - Zrozumiesz, że nie ma na świecie dzieci, które robią wszystko dobrze - powiedział tatuś, stając w drzwiach. -1 że to jest normalne, — 50 — że wcale nie trzeba być ideałem. Nie musisz wymyślać kogoś, żeby wszystko co niedobre, zwalić na niego - roześmiał się tatuś i rozczochrał włosy Kingi. - Ważne, aby uczyć się na swoich błędach i starać się ich nie powtarzać - dodała mamusia. - Jestem pewna, że gdybyś wiedziała, jak bardzo wystraszy się Anielka, nie wymyśliłabyś tej historii o czarownicy. Wierzymy w dobro i kochamy cię taką, jaką jesteś. - Więc kochaliście także Majkę - powiedziała Kinga. - Choć ona była wyłącznie zła, a ja wyłącznie dobra. Rodzice roześmiali się. - Trzeba kochać siebie, a to z kolei pozwala nam kochać innych. Kinga niewiele rozumiała z tłumaczeń rodziców, ale to najważniejsze zrozumiała. Rodzice kochali ją bez względu na to czy robiła dobrze, czy źle. Kinga kochała też rodziców, więc musiała ponaprawiać swoje błędy. No bo jak kogoś kochamy to chcemy mu sprawić radość. Postanowiła to zrobić bez pomocy Majki. - Wybacz, ale to są sprawy, które muszę pozałatwiać sama - powiedziała, puściła łobuzersko oko i pięknie się uśmiechnęła. Koniec — 52 — Tajemnicze Czamisie asia siedziała na huśtawce. Nudziło jej się okropnie. Dni były chłodne i większość dzieci bawiła się w swoich domach. Basi w domu nudziło się tak samo, jak na podwórku! - Pobawimy się w coś? - zwróciła się do idącej alejką Agatki. - Nie mogę - odparła dziewczynka. - Kupiłam mamie cukier i zaraz pędzę do szpitala. - A kto jest chory? - zapytała zdziwiona Basia. - Wczoraj widziałam twoją babcię i twojego tatę - dodała. - Byli zdrowi. Agatka roześmiała się. - Chodzę do szpitala w innym celu - odparła. - W jakim? - dopytywała Basia. - Chodź ze mną, to zobaczysz - uśmiechnęła się dziewczynka. <3 — 53 — N hS2 su 43 su '—•• -;¦ su ^ 4D i i 4? a r-J- u f -? 0. Agatka przybliżyła się do młodszej koleżanki i szepnęła jej do ucha: - Ja rozdaję dzieciakom Czamisie. Jeśli będziesz chciała, możesz także im coś podarować - powiedziała z zagadkową miną. - Co to są Czamisie? - zdziwiła się Basia. - Nigdy o czymś takim nie słyszałam! - To tajemnica! - powiedziała Agatka i odeszła w kierunku domu, machając na pożegnanie ręką. * * * Basia zapytała mamusię, czy będzie mogła pójść z Agatką do szpitala, do chorych dzieci. Mamusia zgodziła się bez wahania. - Agatka to bardzo rozsądna dziewczynka - powiedziała. - Nie mam nic przeciwko temu, abyś spędziła z nią trochę czasu. Pamiętaj tylko, aby wszystkie lekcje były wcześniej odrobione. Basia ucieszyła się. Poszła do swojego pokoju i długo zastanawiała się, co mogłaby podarować chorym dzieciom. Powyciągała ze skrzynek różne swoje zabawki. Wszystkie te, które nie były jeszcze zniszczone, a którymi od dawna się już nie bawiła postanowiła zanieść do szpitala. Rodzice wyrazili zgodę. — 56 — * * * Agatka czekała na Basię na podwórku. Szpital był blisko, więc przeszły ten kawałek drogi na nogach. W powietrzu czuć było zbliżającą się wiosnę, choć słońce nie grzało jeszcze mocno i dziewczynki ubrane były w kurtki. - Gdzie masz swoje Czamisie? - zapytała Basia, widząc, że Agatka idzie z pustymi rękoma. - Byłam już dziś w szpitalu i rozdałam trochę Czamisi - uśmiechnęła się. - Ja mam zabawki, którymi już dawno przestałam się bawić - z poważną miną powiedziała Basia. - To wspaniale - odrzekła starsza koleżanka. - Dzieciaki się ucieszą! W szpitalu wszyscy znali Agatkę. Już przy samym wejściu pan portier przywitał ją serdecznie. - Widzę, Agatko, że przyprowadziłaś nową przyjaciółkę! - zawołał. - To będziecie teraz podwójnie rozdawać Czamisie! - Ale ja nie mam Czamisi - zmartwiła się Basia. - Nie przejmuj się tym - rzekła Agatka. — 57 — Minęły szklane drzwi i weszły do dużej sali. Ściany były kolorowe, a na korkowych tablicach, porozwieszanych dookoła, mieniło się od rysunków, wycinanek, a nawet zwierzaków zrobionych z gąbki i kawałków materiałów. - To jest świetlica - wyjaśniła Agatka i nie zdążyła już nic więcej powiedzieć, ponieważ dzieci na jej widok rzuciły się z okrzykami radości. Były to przeważnie małe dzieci. Basia miała wrażenie, że większość z nich to przedszkolaki. Poczuła się nawet bardzo dorosła wśród tej gromady i taka jakaś ważna. Rozdała swoje zabawki, a dzieci bardzo się cieszyły. Potem razem z Agatką wymyślały różne gry i zabawy. Basia zauważyła, że mała dziewczynka podobna do cyganeczki nie odstępowała jej na krok. - Jak masz na imię? - zapytała dziewczynkę. - Roksana - odparła mała i wtuliła swoją główkę z czarnym, długim warkoczykiem w kolana Basi. Basia pogłaskała ją delikatnie po policzku. Tak dziwnie się poczuła. Zawsze to ona domagała się od rodziców pieszczot i przytulania, a teraz głaskała małą dziewczynkę podobną do cyganeczki. To było przyjemne uczucie, ale całkiem nowe, nieznane Basi. — 58 — - Przyjdziesz do mnie jutro? - zapytała Rok-sanka, wpatrując się w Basię proszącym spojrzeniem. Jej oczy były tak czarne, jak węgiel, który co roku na zimę kupowała babcia Janeczka. - Przyjdę - obiecała. Czas przeznaczony na wizytę dziewczynek w szpitalu minął bardzo szybko i nadeszła pora powrotu do domu. Wracały w milczeniu. X- * * Od tamtej pory Basia chodziła z Agatką prawie codziennie. Bardzo zaprzyjaźniła się z Roksanką. - Ona nie ma rodziców - powiedziała któregoś dnia Agatka. - Do tej pory czuła się bardzo samotna. Teraz traktuje cię jak starszą siostrę. Za każdym razem Basia starała się coś przynieść dzieciakom: a to blok rysunkowy, a to kredki, których miała za dużo, innym razem jakieś słodycze, które ofiarowała jej babcia Janeczka. Rzeczy jednak ubywało i Basia zaczęła zdawać sobie sprawę, że któregoś dnia nie będzie już nic, co mogłaby przynieść do szpitala. - Czy ty masz jeszcze Czamisie? - zapytała Agatki. — 60 — - No jasne! - dziewczynka serdecznie się roześmiała. - A kiedy ci się wyczerpią? Bo ja już nie mam w domu prawie nic, co mogłabym dać w prezencie - powiedziała zmartwiona. - Czamisie nigdy się nie wyczerpują! - powiedziała poważnym tonem Agatka. - Możesz je dawać bez końca. - Dlaczego ich nie widziałam? - Zobaczysz dopiero wtedy, gdy sama zaczniesz je rozdawać. Już rozdajesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz - Agatka uśmiechnęła się. - Nic, a nic z tego wszystkiego nie rozumiem - zasmuciła się Basia. - Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Nie usłyszała jednak odpowiedzi na swoje pytanie, w tym momencie podbiegła do niej Roksanką ze łzami w oczach. - Jutro będę miała operację - wykrztusiła. - Tak bardzo się boję! - wyrzuciła z siebie te słowa i wybuchła spazmatycznym płaczem. - Roksanko - powiedziała czule dziewczynka. - Po tej operacji będziesz już całkiem zdrowa. To przecież wspaniale! Dla Roksanki nie była to jednak wcale radosna wiadomość. Dziewczynka objęła — 61 — drobnymi rączkami szyję Basi i wtuliła mokrą od płaczu buzię w jej ciepłą szyjkę. I w tym momencie coś tak bardzo mocnego uścisnęło serduszko Basi. To taki uścisk ciepła, gorąca, czegoś takiego co chce się natychmiast podarować tej drugiej osobie, żeby nie płakała, żeby tylko nie czuła się sama, żeby wiedziała, że ta druga osoba obok tak bardzo ją lubi, i żeby już nigdy nie była smutna!!! Basia przytuliła mocno do siebie Roksan-kę i wytarła jej czerwony nosek, a potem pocałowała ją w te mokre, zapłakane oczka. I mało co brakowało, a sama by się rozpłakała ze wzruszenia. Tego dnia wyjątkowo trudno było rozstać się jej ze swoją małą przyjaciółką, tak podobną do pięknej cyganeczki. * * * Wieczorem i następnego dnia rano Basia przetrząsnęła ponownie wszystkie swoje skrzynie z zabawkami. Nie znalazła tam nic takiego szczególnego, co mogłaby ofiarować Roksance. - I co ja teraz zrobię? - myślała zrozpaczona. - To taki ważny dzień w jej życiu! -62- Powinna dostać coś wyjątkowego! A ja już nie mam nic! Zupełnie nic! Usiadła na brzegu łóżka i nawet przez chwilę pomyślała, że może lepiej by było w ogóle nie pójść, niż iść z pustymi rękoma. Nawet babcia Janeczka nie przyniosła ostatnio żadnych słodyczy. Basia nie wiedziała co ma zrobić. - Muszę iść! - zdecydowała. - Przecież Roksanka tam na mnie czeka. Wciąż czuła ten gorący uścisk w serduszku, który sprawiał, że musiała być przy Roksance za wszelką cenę. Pozbyła się więc wszelkich wątpliwości i co sił w nogach popędziła po Agatkę. - Prędzej! - poganiała starszą koleżankę po drodze. - Prędzej! Roksanka tam na mnie czeka. Agatka nie odzywała się, tylko tajemniczy uśmiech nie znikał jej z twarzy. - Jak myślisz? - zapytała Basia. - Czy Roksana wybaczy mi to, że nic dla niej nie mam? - Sama się przekonaj - rzuciła krótko Agatka. Dziewczynka nie miała czasu, aby się nad tym wszystkim teraz zastanawiać. Jak burza wpadła do sali, w której leżała Roksanka. — 63 — ON gL O N 1 3 z J2. N o n 3 !_.. 1 O u. *r ?/? o W ?r T3 !-za rozp] odob woła su 3 5*T SU SU 03 SU 0 *d ? ¦ '^•"«•/ec «/.(*-» W* ***??— /vv^> 5 6-* f frc o». - Katarzynka niedawno wstała - wyjaśnił. - Wróciliśmy bardzo późno w nocy i postanowiliśmy, że pozwolimy jej wyspać się porządnie - uśmiechnął się. Nika udała się do pokoju koleżanki. - Jak dobrze, że jesteś - zawołała uradowana dziewczynka. - Mam dla ciebie prezent - powiedziała i wyciągnęła z szuflady małą, biało-czerwona laleczkę wykonaną z włóczki. - To jest Martyniczka - powiedziała, dając kukiełkę koleżance. - Prawda, że świetny prezent wybrałam dla ciebie? Był to rzeczywiście prezent niezwykły, gdyż wszyscy nazywali ją Nika, a w rzeczywistości był to skrót od imienia Martynika. Lalka, którą otrzymała dziewczynka w prezencie miała prawie takie samo imię. - Martyniczki są w Bułgarii symbolem budzącej się do życia przyrody, symbolem życia, wiosny, szczęścia i miłości - wyjaśniła mamusia Kasi stojąca w drzwiach. - Bardzo dziękuję za tę lalkę - odparła Nika. - Będzie to moja ulubiona maskotka. Dziewczynki długo jeszcze opowiadały sobie o różnych przygodach, które przeżyły w czasie wakacji. * * * Na drugi dzień, po powrocie ze szkoły, bawiły się razem na podwórku. Po chwili dołączyły też inne dzieci. - Chodźcie pobawimy się w „Rozkazy" - zaproponowała Kamila. Wszyscy chętnie się zgodzili. Chłopcy i dziewczynki ustawili się w kółku. Maciek stanął w środku i rzucał piłkę do wybranej osoby, mówiąc nazwę koloru. - Żółty! - Zielony! - Czerwony! - wymieniał. - Czarny! - krzyknął. Gdy powiedział „czarny" nie można było łapać piłki. Niestety Nika złapała. - Musisz biegać dookoła samochodu i szczekać jak pies - rozkazał Maciek. Na tym właśnie polegała gra, że gdy któreś z dzieci złapało piłkę na słowo „czarny" - musiało wykonać rozkaz. Po chwili kolejne osoby wykonywały różne rozkazy. Ależ było wesoło! Wszyscy świetnie się bawili i śmiali do łez, dopóki nie przyszła kolej Kasi na wykonanie rozkazu. — 73 — - Musisz krzyknąć trzy razy „Jestem głupia" - powiedziała Nika. Kasia zamilkła i zrobiła obrażoną minę. - Nie jestem głupia - powiedziała. - Przecież to tylko zabawa - przekonywały dzieci. - Ja musiałam biegać w koło drzewa i krzyczeć, że jestem niezdara - rzekła Iza. - A ja kiedyś musiałam podejść do Maćka i powiedzieć, że jestem kompletną idiotką. - Nie powiem tego - odezwała się Kasia. - Z nią tak zawsze - Maciek lekceważąco machnął ręką. - Każdą zabawę zepsuje. - To po co w ogóle chcesz się z nami bawić? - zapytała Nika. Kasia odwróciła się na pięcie i odeszła. Po jakimś czasie dzieci zauważyły, że dziewczynka bawi się pod opieką mamy. - Na pewno naskarżyła - powiedział z pogardą Maciek. - Też sobie przyjaciółkę wybrałaś! - powiedziała Iza. - W nic się nie chce bawić, ciągle się obraża i w ogóle nie zna się na żartach. - A do tego skarżypyta - podsumował Maciek. Nika wzruszyła ramionami. Była zła na Kasię. Rzeczywiście, ilekroć bawiły się w jakąś — 74 — 3m więcej ech f eh *»Co«^.f«_ i fyi ??/^"1-^' fc-*"N -\?*?. ¦ zabawę, Kasia była zadowolona dopóki to inne dzieci musiały coś robić. Gdy przychodziła kolej na Kasię, zawsze się obrażała i szła do domu. Wszystko psuła. W badmintona chciała grać, ale nie potrafiła ani razu odbić lotki, na rowerze nie można było z nią pojeździć, ponieważ nie potrafiła i tak było ze wszystkim. Denerwowało to Nike. Właściwie im były starsze, tym Kasia była coraz gorszą towarzyszką zabaw. „Przecież nie jestem jakimś dzieciuchem, aby się wciąż bawić lalkami - pomyślała Nika. - Chodzę już do trzeciej klasy, a trzecia klasa to nie byle co!". * * * Któregoś dnia Nika, bawiąc się zupełnie sama na podwórku, znalazła kawałki kredy, które musiało zostawić jakieś dziecko. Wzięła je do ręki i narysowała pięknego psa, potem kota i jeszcze domek ukryty wśród drzew. Następnie zaczęła pisać literki. Im więcej ich pisała, tym bardziej była zła na Kasię. Minęło może pół godziny, a pod drzwiami na klatkę schodową, w której mieszkała Kasia, widniały takie oto napisy: „Kasia to głupek". „Kasia powinna chodzić do żłobka". „Kasia nie umie się w nic bawić". „Kasia jest ponurak". Było ich znacznie więcej. Nika rozejrzała się dookoła, czy nikt nie zauważył tego, co zrobiła i upewniwszy się, że jest bezpieczna, oddaliła się szybkim krokiem od tego miejsca. * * * Na drugi dzień w szkole Kasia nie odezwała się do niej ani słowem i była bardzo smutna. Nika pomyślała sobie, że to nic nadzwyczajnego. Kasia często miała minę obrażonej księżniczki. Na przerwie poszła porozmawiać z innymi dziewczynkami. Kasia siedziała sa-miuteńka jak palec. I tak już było do końca lekcji. Po powrocie do domu mamusia zawołała: - Nika! Przyjdź do mnie. Chciałabym z tobą porozmawiać. Dziewczynka posłusznie weszła do pokoju mamusi i usiadła w fotelu. - O co chodzi? - zapytała. - Czy to ty napisałaś te wszystkie rzeczy na temat Kasi? - zapytała. - Jakie rzeczy? - Nika udawała, że nie rozumie. - Te pod bramą Kasi - wyjaśniła mamusia. - O tym, że jest głupia i tak dalej. — 77 — - Nie - skłamała dziewczynka. - Czy jesteś pewna, że tego nie zrobiłaś? - ton mamusi głosu nie był wesoły, ale próbowała mówić spokojnie. - Nic nie pisałam pod bramą Kasi - powiedziała stanowczo Nika. - Gdybyś to napisała, chciałabym znać prawdę - rzekła mama. - Mamy prawo do popełniania błędów, ale musimy je także umieć naprawiać i mieć odwagę przyznać się do nich - dodała. - Nic nie napisałam pod bramą Kasi - powtórzyła jeszcze raz Nika. * * * Za oknem świat był taki szary. Po szybie spływały strugi deszczu. Liście, które jeszcze wczoraj wyglądały tak pięknie i kolorowo, otulone promieniami słońca, tego dnia zatraciły radosne barwy. Zupełnie tak, jakby deszcz wywabił kolory. Po niebie przesuwały się granatowobure chmury, szybko popychane przez wiatr. - Może zaproś Kasię - zaproponowała mamusia - Mogłybyście pobawić się razem. - Też mi zabawa - burknęła Nika. - Kasia wygląda zupełnie jak ten świat za oknem. — 78 — Mamusia nie odezwała się ani słowem, ale Nika miała wrażenie, że spojrzała na nią badawczym wzrokiem. Dziewczynka więc czym prędzej udała się do swojego pokoju. Z szuflady wyjęła lalkę Martyniczkę. Nagle krzyknęła przerażona. Spojrzała jeszcze raz na lalkę. Martyniczka nie była już czerwono-biała, lecz cała w czarnych plamach. Nika otworzyła szerzej szufladę. Wewnątrz było czysto. Nie mogła zrozumieć jakim cudem Martyniczka tak się wybrudziła. Przyniosła z kuchni mokrą szmatkę i zaczęła starannie czyścić lalkę. - W ten sposób mnie nie wyczyścisz - powiedział piskliwy głosik. Nika wystraszyła się nie na żarty. - Kto to mówi? - zapytała zalękniona. - To ja - powiedział piskliwy głosik. Nika spojrzała na Martyniczkę. - Nie, to niemożliwe! - zawołała. - Ty mówisz? Pokaż gdzie masz ukryte baterie - Nika zaczęła dotykać miękką włóczkę, ale nie mogła znaleźć nic, co przypominałoby baterię. - Pewnie masz jakiś malutki nadajnik, dzięki któremu mówisz. Przyznaj się! - Nie mam ani nadajnika, ani żadnej baterii - zdenerwował się głosik. - I przestań — 79 — mnie tak miętosić, bo to boli! Popłaczesz mi całą wełnę i jak będę wyglądała? - I tak wyglądasz nieciekawie. Jesteś cała w plamach - odparła Nika coraz bardziej przekonana, że Martyniczka mówi swoim własnym głosem. - Przez ciebie tak wyglądam! - zdenerwowała się wełniana laleczka. - Jak to przeze mnie? - zdziwiła się dziewczynka. - Pilnowałam, aby cię nie wybrudzić. - Zawsze dostaję takich plam, jeśli dziecko, które mnie ma, jest niegrzeczne - rzekła Martyniczka. - Ja jestem grzeczna - Nika poczuła się urażona. - Tak? A kto napisał te wszystkie brzydkie słowa o Kasi? Kto okłamał mamę? - Nic nie wiesz! - próbowała bronić się dziewczynka. - Kasia jest okropna. Wiecznie niezadowolona i w nic się nie chce bawić. Wszystko bierze na poważnie. W ogóle nie zna się na żartach. - To nie powód, żeby w ten sposób o niej pisać - powiedziała lalka. - A jeśli tak napisałaś, to powinnaś się przyznać. Jesteś tchórz -Martyniczka wykrzywiła swoją wełnianą buźkę w grymasie niezadowolenia. — 80 — - Nie mów w ten sposób do mnie - zdenerwowała się Nika. - To przez ciebie teraz tak wyglądam. Jesteś tchórz i kłamczucha! - krzyknęła lalka. Nika ze złością włożyła Martyniczkę do szuflady i zasunęła ją szybko. Nie mogła przestać jednak o tym myśleć. Może rzeczywiście jest tchórzem? Może rzeczywiście nie powinna tak napisać o Kasi? Długo o tym wszystkim rozmyślała. Na drugi dzień wyjęła Martyniczkę. - No, dobrze - powiedziała patrząc na lalkę. - Ja zrobiłam źle. Ale czy Kasia, która śmieje się z innych dzieci wykonujących rozkazy, a sama nie chce nic zrobić, jest całkiem w porządku? - Chyba nie - powiedziała laleczka. - Lecz jeśli chcesz zmienić to co złe, powinnaś zacząć od siebie. - Może masz rację - Nika zamyśliła się. - Pomożesz mi? - Jestem symbolem przyjaźni, miłości i wszystkiego nowego, co budzi się do życia - rzekła Martyniczka. - A co to ma do rzeczy? - nie rozumiała Nika. — 81 — - Właśnie teraz rodzą się w tobie nowe uczucia - powiedziała laleczka. - Odwaga, próba naprawienia błędów... Chcę przy tym być. - I tak niewiele z tego rozumiem, ale chodź w takim razie - powiedziała Nika chwytając Martyniczkę w rękę. * * * Nika opowiedziała o wszystkim mamusi. Mama powiedziała bardzo poważnie, że Nika źle zrobiła, ponieważ wyrządziła wielką przykrość Kasi. Powiedziała też, że Kasia bardzo długo płakała po przeczytaniu tych wyrazów. Zaraz potem jednak dodała: - Jestem też bardzo dumna z ciebie. Trzeba mieć wielką odwagę, aby się przyznać do błędów. Będziesz miała jednak okazję, aby wykazać się jeszcze większą odwagą... - rzekła tajemniczo. - Wiem - domyśliła się dziewczynka. - Powinnam przeprosić za wszystko Kasię. - Tak - potwierdziła mamusia. Nika przeprosiła Kasię za wszystko, co zrobiła i dziewczynka jej wybaczyła. Nawet się uśmiechnęła, co bardzo zaskoczyło Nike. Wieczorem powiedziała o tym mamie. — 82 — i' ????? ... i ¦ i » ??*???-??????&», i???>?> — foobai^uj j*> tco>vwi \???? fW**. Lc.-b»/»otu| > Wiesz, to jednak nie jest wyłącznie moja zasługa. Pomogła mi Martyniczka, która przez to wszystko cała jest w czarnych plamach... - Właśnie zauważyłam, że przez cały dzień nosisz ze sobą tą lalkę. Pokaż może mi się uda wyczyścić te plamy - powiedziała mamusia. Nika wyjęła Martyniczkę z górnej kieszonki i zaniemówiła ze zdziwienia. Laleczka była biało-czerwona i nie było na niej śladu po żadnym zabrudzeniu. - Ależ ona naprawdę była cała w plamach - zawołała dziewczynka. - Już dobrze, kochanie - uspokoiła Nike mama. - Jeśli ta lalka tak bardzo ci pomogła, to mam pewien pomysł - powiedziała. - Jutro się przekonasz. * * * Nika przeciągnęła się leniwie w łóżku. Dzień zapowiadał się słonecznie. - Zajrzyj do szuflady, a potem szybko na śniadanie - dobiegł ją głos z kuchni. Zerwała się z łóżka i czym prędzej otworzyła szufladę. Jakież było jej zdziwienie, gdy zamiast jednej włóczkowej lalki ujrzała dwie. Druga była innego koloru: błękitno-żółta. - Jeśli Martyniczka jest zaczarowana, to na pewno przekazała trochę mocy tej drugiej laleczce - powiedziała mamusia, stając w drzwiach. - Podaruj ją komuś, kto ma kłopoty. - Jesteś kochana, mamusiu - powiedziała wesoło Nika. Po śniadaniu pędziła ile sił w nogach do szkoły. Kasia już była. - Mam dla ciebie prezent - szepnęła do ucha koleżance, a potem podarowała jej błę-kitno-żółtą laleczkę. - Ma na imię Katarzynka - dodała. - Ma też wesołe kolory. Sprawi, że będziesz się więcej śmiać. - Jest śliczna - powiedziała Kasia. - Jest też zaczarowana. Całkiem tak, jak moja Martyniczka - odparła Nika, kładąc swoją laleczkę obok zeszytu. Przez chwilę wydawało jej się, że usłyszała piskliwy, radosny śmiech! Koniec — 85 — ? Prezent dla Agatki Zosia przybiegła ze szkoły z bardzo szczęśliwą miną. Podskakiwała i nie potrafiła usiedzieć na miejscu. - No mów, co takiego się wydarzyło? - mamusia przyglądała się Zosi uważnie. Dziewczynka zrobiła tajemniczą minę, ale radość tak ją rozpierała, że zawołała do mamusi. - Agatka zaprosiła mnie na swoje urodziny! Ale się cieszę! - Przecież to twoja przyjaciółka, więc dlaczego miałaby cię nie zaprosić? - zapytała mama. - Sama nie wiem - Zosia zastanawiała się przez chwilę. - Mogła przecież nie urządzać urodzin - dodała. - Mamo! - wykrzyknęła. - Tak bardzo się cieszę! - po czym podbiegła do mamusi i złapała ją w pasie drobnymi — 87 — rączkami i tak z radości mocno uścisnęła, że aż mamusia zawołała: - Zosiu kochana! Oszalałaś?! Nie mogę złapać oddechu! Gdy Zosia wypuściła mamę ze swoich objęć, mamusia roześmiała się. - Ty mój kochany głuptasie - powiedziała i rozczochrała córce włosy na głowie z prawdziwą czułością. Zosia bardzo przeżywała urodziny koleżanki. Przyjaźniły się od pierwszej klasy i siedziały w jednej ławce. Zosia pomyślała, że zrobi dla Agatki coś szczególnego, coś takiego od serca, a mamusia może kupi dla jej koleżanki pyszną czekoladę. * * X- Przez kolejne dni Zosia zastanawiała się, jaki prezent sprawić Agatce. Któregoś popołudnia leżąc na łóżku wpatrywała się w świat za oknem. Po szybie spływały ogromne krople deszczu. Świat wydawał się taki szary. Gałęzie drzew uginały się pod każdym podmuchem wiatru. Nie było już na nich ani zielonych, ani ubarwionych przez jesień liści. Było smutno. Nagle wzrok Zosi padł na karteczkę, którą kiedyś dostała od — 88 — 5 C-/ Ir ??. C-» < ioL«, ?> ąr Ouy "I? /v-Vt»v*«*1 h^U^Ctn-.tA^^^ ¦ re/v& ? f ?. ?? — - Dzwoniłam do ciebie - powiedziała później. - Nie chciałam bez ciebie zdmuchiwać świeczek. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. - Wiesz - wyznała Zosia szeptem. - Nie miałam takiego pięknego prezentu jak inne dzieci i bałam się przyjść, ale tak bardzo chciałam spędzić ten czas z tobą. - Ty jesteś moim najpiękniejszym prezentem - powiedziała Agatka, całując koleżankę w policzek. - To ty jesteś dla mnie ważna, a nie prezent od ciebie. Chodź - dodała i pociągnęła Zosię za rękę. - Poczekaj - Zosia podała Agatce ozdobną torebkę. Agatka zatrzymała się i wyjęła trójwymiarową kartkę z delflnkami oprawioną w piękną aksamitną ramkę i aż jęknęła z zachwytu. - Zosiu, pamiętałaś, że tak bardzo podobała mi się ta kartka i tak ślicznie ją oprawiłaś! Jestem taka szczęśliwa! Na te słowa weszła mamusia Agatki i również zainteresowała się prezentem. Zaprosiła dziewczynki do pokoju i zapaliła świeczki na urodzinowym torcie, po czym zwróciła się cichutko do Zosi: — 100 — - Włożyłaś w ten prezent całe swoje małe serduszko. To najpiękniejsza rzecz, jaką mogłaś podarować Agatce. Zosi zrobiło się tak cieplutko i miło w środku. Potem patrzyła jak jej przyjaciółka marszczy zabawnie nosek, wymyśla życzenie i za jednym zamachem zdmuchuje wszystkie świeczki na urodzinowym torcie. To były naprawdę wspaniałe urodziny. Zosia już nigdy o nich nie zapomni. Dowiedziała się, co tak naprawdę jest ważne w przyjaźni. A wy? Czy już wiecie? Koniec — 101 — Spis treści Chłopiec na wózku........................................ 7 Kto kogo przezywa, tak samo się nazywa!.................................... 21 To ona!............................................................. 37 Tajemnicze Czamisie................................... 53 Martyniczka................................................... 69 Prezent dla Agatki........................................ 87 — 103 —