Kiedy ostatni raz przebiegały Ci po plecach dreszcze? Nie przegap innych fascynujących książek z serii „Krąg Ciemności": Dom żywych trupów Lato mulistych potworów Krzyki w mroku Kosmita pod łóżkiem Pożegnanie z mumią J. R, Black Zemsta komputerowych wojowników Przełożyła Iwona Żółtowska Siedmioróg 1 INWAZJA LATAJĄCYCH SPODKÓW Nie było czasu do namysłu. Otaczały mnie pojazdy obcych. Latające spodki opadały z nieba. Ledwie dotknęły ziemi, z otwartych luków wynurzali się szkarłatni przybysze z kosmosu. Sunęli w moją stronę drobnym kroczkiem — zupełnie jak pingwiny. W przeciwieństwie do tych zabawnych ptaków byli jednak bardzo niebezpieczni; dysponowali śmiercionośną bronią. Ich skrzydła emitowały groźne promieniowanie, które mogło w mgnieniu oka unicestwić przeciwnika. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że kosmici mnie wybrali sobie za cel. Odwróciłem się błyskawicznie i unieszkodliwiłem napastników, którzy próbowali zajść mnie od tyłu. Zniszczyłem jeden spodek; pozostało jeszcze pięć. Udało mi się unicestwić kolejny, ale sytuacja z minuty na minutę była coraz gorsza. Kończyła się amunicja. Brzegi ogromnego leja, w którym znalazłem prowizoryczne schronienie, osypywały się pod wpływem niszczycielskiego promieniowania. Moje położenie było niemal beznadziejne. Miałem tylko jeden pocisk. Nie mogłem go zmarnować! Czułem, że pocą mi się dłonie. Zamierzałem nacisnąć spust, gdy czyjaś ręka przesłoniła ekran gry elektronicznej. Niespodziewanie wróciłem do rzeczywistości. Właśnie trwała matma. 5 >? — Przepraszam! — Usiłowałem niepostrzeżenie przesunąć miniaturowy komputerek, ale było już za późno. Wystarczyła chwila nieuwagi, by kosmici błyskawicznie ruszyli do ataku. Zostałem unicestwiony, starty na proch. Gra skończona! — Co za pech! A mogłem ich pokonać — wyrwało mi się, gdy podniosłem wzrok. Ujrzałem okrągłe okulary i groźnie ściągnięte brwi. Powinienem był ugryźć się w język. Między ławkami stała pani Fernandez! Próbowałem jakoś wybrnąć z głupiej sytuacji. — O rany, ale mnie pani wystraszyła! Światło odbijało się od szkieł. Może to i lepiej, że nie widziałem ciskających pioruny oczu pani od matematyki. — O ile się nie mylę, masz do rozwiązania kilka zadań, prawda, Willis? — stwierdziła ironicznie. W klasie było cicho jak makiem zasiał. Ponad ramieniem pani Fernandez widziałem zwrócone ku nam twarze uczniów szóstej klasy. Moi koledzy błyskawicznie zwęszyli sensację. — Już skończyłem, proszę pani — odparłem podsuwając jej zeszyt. Wszystkie zadania były dziecinnie proste. Uporałem się z nimi w mgnieniu oka. — W takim razie powinieneś wziąć się do odrabiania pracy domowej. — Pani Fernandez wyciągnęła rękę. — Oddaj mi tę grę. — Proszę, niech jej pani nie zabiera — trajkotałem jak karabin maszynowy, zaciskając dłoń na niewielkim pudełku. — Przecież rozwiązałem wszystkie zadania. Wiadomo, że gry rozwijają zdolność logicznego myślenia. Obiecuję, że nie będę grał w klasie, skoro pani zdaniem nie należy tego robić. Obiecuję... — To już trzeci raz w tym tygodniu — przypomniała zirytowana nauczycielka. — Natychmiast oddaj mi tę grę! Totalna klęska. Pani Fernandez zabrała elektroniczne pudełko i podeszła do swego biurka. Gapiłem się wrogo na jej plecy. Chętnie pokazałbym język tej podłej babie. Najlepiej byłoby zetrzeć ją na proch. Przestałaby mnie wreszcie prześladować. — Nauczyciele to potwory — oznajmiłem półgłosem, zwracając się do siedzących w pobliżu kolegów. Spodziewałem się usłyszeć cichy szmer aprobaty, ale moi sąsiedzi gryźli tylko końcówki długopisów i z wielkim zapałem rozwiązywali zadania. Devon 0'Dell, lizus, który na matmie zajmował ławkę tuż przede mną, odwrócił się i stwierdził z głupkowatym uśmiechem: — Wiedziałem, że cię nakryje. Siedzący trzy ławki dalej, mój najlepszy przyjaciel Ben Hux-ley toczył po klasie umęczonym spojrzeniem. Przeganiał palcami krótkie włosy. Ben ma czarną skórę i jest niesamowicie ostrzyżony. Włosy na czubku głowy są gęste i równiutko obcięte; tworzą idealną płaszczyznę. Ben chciał wystrzyc nad karkiem swoje inicjały, ale jego mama się sprzeciwiła. Ben jest moim najlepszym przyjacielem, ale pani Fernandez nie pozwala nam razem siedzieć. Huxley twierdzi, że pani od matematyki okropnie się nas boi. Gdybyśmy siedzieli razem, podwójna siła naszych umysłów byłaby tak wielka, że okropny babiszon wyleciałby z pracowni jak z procy. To się nazywa tele-kineza. Sądzę jednak, że nie możemy razem siedzieć, bo okropnie gadamy podczas zajęć. W końcu zabrzmiał dzwonek. Lekcje dobiegły końca. Podszedłem do stolika nauczycielki, by odebrać grę elektroniczną, ale pani Fernandez schowała ją do teczki. — Będziesz musiał pożegnać się z tym pudełkim na cały tydzień — oznajmiła. — Nie! Bardzo panią proszę! — jęknąłem błagalnie. — Jeśli zaczniesz marudzić, gra pozostanie u mnie przez całe dwa tygodnie — ostrzegła pani od matmy. Natychmiast zamilkłem. Nie miałem żadnych szans. Wróciłem do ławki, by zabrać swoje rzeczy. — T. S. — stwierdził ponuro Ben podając mi zeszyt. Chcecie wiedzieć, co to znaczy? Wyjaśniam: trudna sprawa. Ben uwielbia mówić skrótami. 6 7 — Ostrzegałem cię. Lepiej nie zadzieraj z panią Fernandez — ciągnął Ben. — To herold-baba. — Herod-baba — poprawiłem machinalnie i dodałem z naciskiem: — Od Heroda, prześladowcy niewiniątek. — Mniejsza z tym — odparł z uśmiechem. — Nie przejmuj się, Mikey. Tylko mojemu przyjacielowi pozwalałem używać tego zdrobnienia. Wszyscy inni mogliby za to zdrowo oberwać. — Weź się w garść i po prostu zapomnij na kilka dni o tej grze — poradził Ben. — Ostatnio jedynie to cię interesuje. Chwilami mam wrażenie, że przeniosłeś się już na drugą stronę ekranu i żyjesz w innym wymiarze. Cóż mogłem na to odpowiedzieć? Ben miał rację. Gry komputerowe były o wiele bardziej interesujące niż codzienność szkoły podstawowej w Woodmont. — Co ja na to poradzę, że ta buda jest nudna jak flaki z olejem? — odparłem wzruszając ramionami. — Przestań jęczeć. Chodźmy już — przerwał mi Ben, zarzucając plecak na ramię. — Powinniśmy być u Vickie o pół do czwartej. Ben, Vickie Goldberg i ja pracowaliśmy jako zespół na lekcjach geografii i przedmiotów ścisłych. Całkiem zapomniałem, że postanowiliśmy dziś po południu zabrać się wreszcie do konstruowania zadanego modelu. — Nie idziesz do pracowni komputerowej? — zapytałem. — Daruję sobie dzisiejsze zajęcia. To żadna rewelacja. Pewnie bym się nudził. Musimy jak najszybciej zacząć pracę nad modelem. Od tego zależą nasze oceny z geografii. Mama Vickie pozwoliła nam wykorzystać swoją piwnicę do zbudowania makiety wulkanu. — Powiedz Vickie, że przyjdę kiedy indziej — poprosiłem. — Hacker obiecał mi pożyczyć kopię gry „Niebezpieczna wy prawa". Mają dzisiaj przynieść. — Jutro odbierzesz dyskietkę — stwierdził Ben, dając mi 8 kuksańca. — Zrób sobie wolny dzień. Ciągle przesiadujesz w pracowni komputerowej. Nic, tylko grasz i grasz. Ben także uwziął się na mnie! — Stary, przestań mi prawić morały. Najpierw pani Fernan dez, a teraz na dokładkę ty. — Zniecierpliwiony podniosłem ręce do góry. — Czy ktoś się w ogóle zastanawia, co mi sprawia przyjemność, na co mam ochotę? Cisza. — No dobrze — mruknął Ben, kierując się do wyjścia. — Tylko pamiętaj, nie miej do mnie pretensji, jeśli zawalisz geo grafię. Czułem się podle. Chyba nie powinienem pochopnie skazywać Bena na towarzystwo Vickie. Wzruszyłem ramionami. Sam dokonał wyboru. Mógł przecież iść ze mną do pracowni komputerowej. Poza tym termin oddania modelu upływał dopiero za dwa tygodnie. Ben i Vickie będą plotkować o mnie i całej klasie, zamiast się wziąć do roboty. Gdy usiadłem przed ekranem komputera, byłem ponury jak listopadowa noc. Hacker się nie pokazał. W pracowni było pusto. Przyszło zaledwie kilka osób. Inni zaraz po lekcjach popędzili do domu, chcąc zdążyć przed deszczem, który lunął wkrótce po ostatnim dzwonku. — Hacker miał pecha, co? — oznajmił siedzący obok mnie chłopak. Nazywał się John Miluski. Był maniakiem komputerowym. Z wyglądu przypominał pudla. Miał wielką szopę kręconych włosów i długi wąski nos. — O czym ty gadasz? — burknąłem, odsuwając książki leżące na biurku. — Nie słyszałeś, co mu się przytrafiło? — odparł z niedowierzaniem John. Pokręciłem głową. Miluski perorował z zapałem: — Hacker spadł dziś rano z dachu swego domu. Zleciał na tylną werandę, która się pod nim zawaliła. Hacker wylądował w szpitalu. Ma złamaną nogę. Serce podeszło mi do gardła. Okropna wiadomość! 9 — Co Hacker robił na dachu? — Skąd mam wiedzieć? — John wzruszył ramionami. — Zawsze był dziwakiem, ale ostatnio całkiem mu odbiło. Zadudnił grzmot. John wrócił do swego komputera. Otworzyłem pudełko i wyjąłem z niego dyskietkę. No cóż, będę się musiał zadowolić „Wojną szczurów". Skoro Hacker jest w szpitalu, przyjdzie mi jeszcze przez jakiś czas spędzać wolne chwile przy tej grze. Włożyłem dyskietkę; rozgrywka się rozpoczęła. Elektroniczny bohater pędził długim korytarzem, umieszczając tu i ówdzie pułapki na podstępne gryzonie. Niespodziewanie usłyszałem, że ktoś woła mnie po imieniu. — Wybacz, że muszę ci przeszkodzić. — To był pan Norman, opiekun pracowni komputerowej, blady i korpulentny mężczyzna, który przypominał mi pieczarkę. Przerzedzone jasne włosy zaczesywał na bok, aby ukryć łysinę. Starałem się na nią nie gapić. Pan Norman jest w porządku: to najlepszy nauczyciel, jakiego dotąd spotkałem. — Co się stało? — zapytałem. Podał mi brązową kopertę. — Mama Hackera zostawiła rano tę przesyłkę w szkolnym sekretariacie. Na kopercie jest twoje nazwisko. Poprawiłem okulary i zerknąłem na wyraźny napis: Mikę Wil-lis. Niżej widniały drukowane litery układające się w podkreśloną dwa razy uwagę: DO RĄK WŁASNYCH. Nigdy jeszcze nie otrzymałem listu za pośrednictwem sekretariatu. Domyślałem się, co jest w brązowej kopercie. — Dziękuję — powiedziałem do pana Normana. Gdy usiadł przy swoim biurku, rozerwałem kopertę i zajrzałem do środka. Była tam dyskietka i kartka papieru. Wyciągnąłem je natychmiast. „Niebezpieczna wyprawa"! Hacker zdołał mi ją dostarczyć, mimo złamanej nogi! Rozłożyłem kartkę i przeczytałem skreślone naprędce bazgroły. Cześć, Mikę. Przekazuję ci dyskietkę, bo obiecałem i muszę dotrzymać sło- wa. Radzę ci jednak zapomnieć raz na zawsze o tej grze. Ostrzegam, jest jak narkotyk. To nielegalna kopia. Wydaje mi się podejrzana. Dotarłem na trzeci poziom; to górska wyprawa. Nie mam pojęcia, jakim cudem znalazłem się na dachu. Gra wciąga jak żadna inna. Nie będziesz mógł się oderwać od komputera i w końcu przydarzy ci się nieszczęście. Dostałem tę dyskietkę od Eryka Gottlieba. Sam wiesz, co mu się przytrafiło. Teraz kolej na mnie. Eryk twierdzi, Że do programu dostał się jakiś wirus. Moim zdaniem wszystkiemu winna jest ciążąca na tej grze klątwa. Mówię serio, Mikę. To nie gra, tylko potworny koszmar! Hacker 10 2 KLĄTWA WIDMOWYCH PRZEŚLADOWCÓW Coś ścisnęło mnie za gardło. Zastanawiałem się, dlaczego Hacker próbuje napędzić mi strachu. Jeszcze raz przeczytałem otrzymany list. Czy to żart? Jeśli tak, to dość makabryczny zważywszy, że Hacker wylądował w szpitalu ze złamaną nogą. Poza tym trudno uznać tego chłopaka za wesołka. Poznałem go lepiej na początku roku szkolnego i od tamtej pory zaledwie kilka razy widziałem uśmiech na jego twarzy. Doskonale pamiętałem, co spotkało Eryka Gottlieba, który omal nie utonął w czasie szkolnych zawodów pływackich. Wiadomość o tym wypadku ukazała się nawet w lokalnej gazecie. Podczas wyścigu ktoś nagle spostrzegł, że Eryk leży bez ruchu na dnie. Kiedy ratownik wyciągnął Gottlieba z wody, chłopak nie oddychał. Na szczęście lekarze wiedzieli, co robić, i uratowali topielca. Wszyscy daremnie zachodzili w głowę, jak to się stało, że Eryk opadł niepostrzeżenie na dno basenu. Muszę przyznać, że Ben i ja najedliśmy się wtedy strachu, ale po raz pierwszy spotkałem się teraz z twierdzeniem, że tajemnicze utonięcie spowodowane zostało klątwą ciążącą na grze komputerowej. Na skutek nieszczęśliwego wypadku ucierpiała chyba nie tylko noga... lecz także głowa Hackera! Po namyśle doszedłem do wniosku, że Eryk najzwyczajniej w świecie zasłabł podczas zawodów pływackich. Cóż ma z tym wspólnego program komputerowy — choćby nawet został skopiowany nielegalnie. Przecież Gottlieb nie mógł jednocześnie używać komputera i pływać w basenie! Sięgnąłem po dyskietkę. Wydawała się całkiem zwyczajna: trzyipółcalowa, wykonana z plastyku. To niemożliwe, by ktoś rzucił klątwę na program komputerowy! Dawno przestałem wierzyć w rozmaite zabobony! Spojrzałem na ekran. Gromada przebiegłych szczurów ominęła zręcznie moje pułapki i deptała uciekinierowi po piętach. Przerwałem grę i ponownie wziąłem do ręki otrzymaną od Hackera dyskietkę. Przez chwilę spoglądałem na nią podejrzliwie. „Niebezpieczna wyprawa"! Tak długo jej szukałem. Ach, trudno, kto nie ryzykuje... Wsunąłem dyskietkę i rozpocząłem pierwszą rozgrywkę. Na ekranie pojawił się standardowy napis: „Czy jesteś gotowy do rozpoczęcia gry?" Nacisnąłem klawisz oznaczający potwierdzenie. Niebieskożółta błyskawica wyrysowała na ekranie świetlisty tytuł: „Niebezpieczna wyprawa". Byłem na pierwszym poziomie. Czekała mnie podmorska ekspedycja. Musiałem wydobyć zatopiony skarb, nim mnie dopadną zamaskowani, przypominający ponure widma prześladowcy. — Coś nowego? — zagadnął John, zerkając na ekran ponad moim ramieniem. — Zdobyłem ciekawą grę. — Już wiem! Miał ją mój kuzyn — oznajmił John, spoglądając na monitor. — To „Niebezpieczna wyprawa", zgadłem? Skinąłem głową, nie odrywając wzroku od ekranu. — Piracka czy legalna kopia? — dopytywał się John. — A jak sądzisz? Nie miałem dość forsy, żeby kupić nową grę. Rodzice nie kwapili się z pomocą. Mama traci pewność siebie na sam widok komputera, a tata był zdania, że zbyt dużo czasu spędzam w swoim pokoju, zamiast szaleć na świeżym powietrzu. 12 13 — Trudna sprawa — mruknął John. — Dobrze ci radzę, miej się na baczności. Całkiem możliwe, że ta dyskietka ma jakiś feler. — Będę ostrożny. — Wielokrotnie słyszałem takie ostrzeżenia. Rozmaici spryciarze tworzą groźne wirusy, które niszczą programy komputerowe. Zawsze istnieje spore prawdopodobieństwo, że nielegalna kopia będzie trefna. Do tej pory miałem szczęście; na żadnej z moich bezprawnie skopiowanych dyskietek nie było komputerowego wirusa. Całkiem nieźle radziłem sobie na pierwszym poziomie. Mój nurek użył wielkiej muszli, która uchroniła go przed pociskami widmowych prześladowców. Po chwili wybrzeże opustoszało. Dałem nura w głębinę, podpłynąłem do skrzyni ze skarbami i otworzyłem ją specjalnym kluczem. Wieko odskoczyło i moim oczom ukazały się niezliczone kosztowności. Pierwszą wyprawę zakończyłem wielkim sukcesem! — Wspaniale! — zawołałem, gdy na ekranie pojawiły się klejnoty i złote łańcuchy. — Dobrze ci idzie — stwierdził John. — Mój kuzyn nie przebrnął przez drugi poziom. — Może za wcześnie zrezygnował. — Nie. — John zamilkł na chwilę. Potem dodał: — Początkowo grał na okrągło. Najchętniej w ogóle nie wstawałby od komputera. Zmienił się z dnia na dzień, gdy omal nie został pogrzebany żywcem. — Proszę? — Nie mogłem się skoncentrować. Odwróciłem głowę, żeby popatrzeć na Johna. — Chyba żartujesz? — Niestety to prawda. — Podobne do psich ślepi oczy mojego kolegi wyrażały prawdziwy smutek. — Wypadek zdarzył się na budowie. Ten chłopak wpadł do głębokiego dołu, a pracujący w pobliżu spychacz przypadkiem go zasypał. Mój kuzyn twierdził, że coś go wciągnęło do jamy. Tych samych sztuczek używają widma grasujące na drugim poziomie. — Okropne! — mruknąłem. — Jak tamten chłopak wydostał się spod zwałów ziemi? — Miał szczęście. Ktoś przechodził obok i widział, co się stało. Po wypadku mój kuzyn zapomniał raz na zawsze o „Nie bezpiecznej wyprawie". Przysiągł, że więcej nie tknie pirackiej dyskietki. Dziwne, co? Wzdrygnąłem się. To była trzecia opowieść o cudem uratowanym pechowcu, którą mnie uraczono tego dnia. Nie mieściło mi się w głowie, że tego rodzaju nieszczęścia mogą mieć jakiś związek z nielegalną kopią gry komputerowej. Chciałem porozmawiać o tym z Johnem, lecz nim zdążyłem coś powiedzieć, kolega przesiadł się do innego komputera. Popatrzyłem znowu na ekran. W samą porę! Zaczynała się kolejna wyprawa; tym razem była to ekspedycja w głąb ziemi. Nim dotknąłem klawiatury, widmowi prześladowcy przeniknęli warstwy gruntu, by pochwycić i w mgnieniu oka przykuć do podziemnej skały mego śmiałka. Nastąpił zawał, który pozbawił go życia. Napis na ekranie głosił: „Jesteś trupem!" Nie było mi do śmiechu, lecz mimo to ponownie rozpocząłem grę. Bohaterem drugiej wyprawy był górnik, który miał za zadanie dotrzeć do środka ziemi przed depczącymi mu po piętach widmami. Gra pochłonęła mnie tak bardzo, że ledwie słyszałem śmiechy i rozmowy kolegów. Niespodziewanie ekran poczerniał. Zniknęły kolorowe sylwetki uczestników niebezpiecznego wyścigu. — Co się dzieje? — jęknąłem. Może to wirus komputerowy, o którym wspomniał Hacker? Sprawdziłem dyskietkę. Okazało się, że są kłopoty z odczytaniem dwu sektorów. Uznałem, że trzeba przenieść cały program z dyskietki na twardy dysk. Powi nienem był wprawdzie zapytać o pozwolenie Normana, ale wola łem tego nie robić. Nasz pan od informatyki zawzięcie tępił komputerowych piratów. Wydałem polecenie skopiowania gry. To musiało chwilę potrwać. Rozejrzałem się po sali. Pan Norman sprawdzał klasówki. 14 15 Większość naj wy trwalszy eh miłośników informatyki zbierała się do odejścia. Nie zwracali na mnie uwagi. Wciąż lało, gdy ponownie rozpocząłem grę. Powinienem lada chwila wyruszyć do domu, ale nie mogłem się oderwać od komputera. Marzyłem, że jako pierwszy w Woodmont w stanie Illinois zostanę prawdziwym mistrzem „Niebezpiecznej wyprawy". Z pewnością nie będę wykorzystywał losowych wypadków, by ukryć sromotną klęskę! Tym razem udało mi się bez przeszkód dotrzeć na trzeci poziom. Czekała mnie górska wyprawa. Gdy alpinista strącił w przepaść swoich prześladowców, usłyszałem głos pana Normana. — Zaraz wracam. Muszę przynieść z sekretariatu parę kwe stionariuszy. Skinąłem głową, nie odrywając wzroku od ekranu. Musiałem skoncentrować się na grze, by znaleźć pewne oparcie dla stóp na pionowej skale, po której wspinał się alpinista. Nadal ścigały go widma. Ich zadaniem było zepchnąć alpinistę ze skały. Mimo wszystko zdołałem wspiąć się na szczyt! Gdy zatknąłem flagę w śnieżnej zaspie, na ekranie pojawił się napis: „Wspaniały wyczyn, Mikey!" — Co to było? — Miałem wrażenie, że widzę swoje imię, ale świetliste litery ukazały się tylko na ułamek sekundy. Wy obraźnia mogła spłatać mi brzydkiego figla. Byłem przecież w euforii; niemal oszalałem z radości, gdy znalazłem się na czwartym poziomie, gdzie miałem toczyć pojedynki z dzielnymi wojownikami. Upiorne światło błyskawicy rozjaśniło pracownię, kiedy cztery zakapturzone sylwetki pojawiły się na ekranie. Ale numer! Ujrzałem te same widma, które próbowały mnie unicestwić na trzech niższych poziomach. Tajemnicze postaci przypominały zwykłych rzezimieszków... póki nie zdjęły czarnych kapturów. Ujrzałem cztery niezwykłe oblicza. 16 „Wybierz wojownika, który stanie do pojedynku!" — Żaden z kandydatów nie budzi mojej sympatii — mruk nąłem. Jedyną odpowiedzią na tę uwagę był donośny grzmot. Czworo wojowników patrzących na mnie z ekranu nie wzbudza ło zaufania. Pierwszy był muskularnym blondynem, drugi przy sadzistym łysym osiłkiem, a trzeci krępym stalowym robotem; towarzyszyła im postawna kulturystka o złośliwym uśmiechu. Wybrałem jasnowłosego olbrzyma, który miał na imię Thor. Krople deszczu bębniły po szybach. Nie zważałem na nic. Cały świat przestał dla mnie istnieć. Istotne były tylko wydarzenia dziejące się na czwartym poziomie. Wybrany przeze mnie wojownik poddawany był niezliczonym próbom, które miały dowieść jego siły fizycznej. Pojedynków było kilka, a każdy z nich poprzedzało wybieranie głównego bohatera trudnych zmagań. Thor świetnie dawał sobie radę, toteż raz za razem posyłałem go do walki. Musiał stawić czoło odrzuconym przeze mnie wojownikom, którzy przed kolejnym pojedynkiem z powrotem zakładali kaptury, przybierając postać krwiożerczych widm. Pierwszy etap zmagań nosił nazwę „Pajęcza sieć". Thor wspinał się po olbrzymiej pajęczynie, a widma próbowały go z niej strącić, by nie dotarł na sam szczyt. Drugie zadanie przypominało grę w kręgle. Thor uciekał wąską dróżką, a widma spychały w jego kierunku olbrzymie czarne kule.Wojownik musiał w porę uskoczyć lub wykonać unik. Gdyby się zagapił, zostałby spłaszczony i starty na miazgę. Musiał przetrwać trzydzieści sekund, by wyjść z pojedynku jako zwycięzca. Wskazówka zegara wolno pełzła do przodu. Naciskałem właśnie klawisz, by zmusić Thora do kolejnego skoku, gdy błyskawica ponownie rozświetliła niebo. Pracownię zalał na moment oślepiający blask, a potem zrobiło się zupełnie ciemno. — Tylko nie to! — krzyknąłem w bezsilnej złości. Dlaczego awarie sieci elektrycznej następują zawsze w najmniej odpowiednim momencie? 17 - Zemsta komputerowych.. Opadłem bezwładnie na oparcie fotela czekając, aż oczy przywykną do mroku. Jeśli przerwa w dopływie prądu się przedłuży, będę musiał zebrać manatki i pojechać do domu. W chwili gdy podniosłem się z fotela, zamigotało górne światło, a ekran komputera zalśnił czerwonym blaskiem, co od razu wzbudziło moje podejrzenia. Po włączeniu zasilania powinienem zobaczyć ciemny ekran z migającym wesoło kursorem. Pochyliłem się nad klawiaturą. Mogłem w każdej chwili podjąć grę w miejscu, w którym została przerwana. Pojedynek był pasjonujący. Czułem, że mam szansę na zwycięstwo. Z niepokojem obserwowałem smugę zielonego dymu, która wydobyła się z monitora. Pracownię wypełniła szmaragdowa poświata. Serce waliło mi jak młotem. Czyżby nastąpiło jakieś zwarcie? A może nielegalnie skopiowany program wywołał spustoszenia na twardym dysku i spowodował zniszczenie sprzętu? Migotliwy obłok przesłonił ekran. W zielonej mgle niewyraźnie majaczyły twarze czworga wojowników. Po chwili rozpłynęły się bez śladu. — Niesamowite! Smuga zielonkawego dymu zaczęła wirować. Ujrzałem oblicze wybranego do pojedynku wojownika imieniem Thor. Z mgły wyłoniła się głowa pokryta złotymi kędzierzawymi włosami. Oczy Thora były jasnobłękitne i zimne niczym okruchy lodu, szczęka kwadratowa i mocna. Ujrzałem obraz wyrazisty i kolorowy jak na komiksowym rysunku. Problem w tym, że widziałem go w trzech wymiarach! Nie ulegało wątpliwości, że mam halucynacje. To było jedyne rozsądne wyjaśnienie. Postać Thora stawała się coraz bardziej wyrazista. Z migotliwego obłoku wyłoniły się barczyste ramiona. Wojownik stęknął, podciągnął się na rękach i wylazł z wnętrza monitora. Przypominał do złudzenia człowieka z krwi i kości, a co gorsza... przybył, by się ze mną rozprawić! tS KATASTROFA! Dotknęła mnie klątwa... Chciałem wrzeszczeć ze strachu. Otworzyłem szeroko usta, ale nie mogłem wydobyć głosu. Prawa logiki zawodzą, gdy komputerowy wojownik niespodziewanie i wbrew zasadom nauk ścisłych wyłazi z komputera i zaczyna siać spustoszenie w świecie rzeczywistym. Czy ten osiłek chce mnie żywcem pogrzebać lub zrzucić z dachu? Musiałem go powstrzymać! Ale jak to zrobić? Gdy spowity zieloną poświatą Thor wychodził z wnętrza monitora, niespodziewanie doznałem olśnienia. Trzeba wyłączyć komputer, a wówczas elektroniczne widmo zniknie natychmiast. Drżąc na całym ciele, przysunąłem fotel do biurka. Poczułem ciepło emanujące ze srebrzystej klamry, którą miał u pasa Thor. Pochyliłem się i nacisnąłem wyłącznik. Ekran od razu zgasł, lecz groźne widmo ani myślało zniknąć. Zapewne Thor dysponował własnym źródłem zasilania, niczym maskotki, które łażą w kółko, bo mają wmontowaną niewielką bateryjkę. A może ten osiłek czerpał energię z wyładowań atmosferycznych? Drapałem się po głowie, próbując rozwiązać ten problem, gdy... Trach! 19 Thor skierował w moją stronę dwa ogromne paluchy, z których wydobyła się połyskliwa smuga. Dostałem prosto w pierś. Wrzasnąłem na całe gardło. Uderzenie wepchnęło mnie w oparcie fotela i odrzuciło wraz z nim w głąb pracowni. Zwijałem się z bólu. Byłem od stóp do głów naładowany elektrycznością! Pospiesznie zdjąłem okulary, by wytrzeć płynące z oczu łzy. Obraz pracowni stracił ostrość. Gdy podniosłem wzrok, Thor przerzucał właśnie stopy nad krawędzią ekranu. Skoczył w dół z kocią zręcznością, ale podłoga zadudniła pod ciężarem olbrzyma, który opadł tuż przede mną. Miał na sobie kolarskie spodenki i obcisły czerwony podkoszulek, uwydatniający potężne mięśnie. Na głowie nosił metalową przepaskę ozdobioną rogami, która sprawiała, że przypominał Wikinga albo... szarżującego byka. — A więc tak wygląda rzeczywistość — mruknął rozglądając się podejrzliwie. Potem dodał z uśmiechem: — Nie jest tak źle. — Co to ma znaczyć? — pisnąłem nerwowo. Nadal nie mieściło mi się w głowie, że postać z gry komputerowej stoi przede mną jak żywa. — Przyszedłem po ciebie! — ryknął Thor, rzucając mi taksujące spojrzenie. — Jesteś wprawdzie słabeuszem, ale za to lubisz gry komputerowe. Wkrótce rozpoczniesz rozgrywkę, która potrwa całą wieczność. — Co masz na myśli? — zapytałem słabnącym głosem i cofnąłem się na bezpieczną odległość. — Chcesz mnie zabić? — Już widziałem nagłówki w gazetach: UCZEŃ PORAŻONY PRĄDEM W PRACOWNI KOMPUTEROWEJ! — Nie pozwolę, żebyś się wykręcił tanim kosztem — odparł Thor uśmiechając się złowieszczo. — Mam dla ciebie coś znacznie ciekawszego. Zabawimy się nieźle przy komputerze, chłopaczku. Kolejne rozgrywki będą następowały jedna po drugiej, aż... — Do czego zmierzasz? — wpadłem mu w słowo. Trząs łem się ze strachu. Wodziłem spojrzeniem od mego prześladowcy do komputera. Rozsądek podpowiadał mi, że trzeba wiać, i to natychmiast! Niestety, paraliżował mnie strach. Bałem się, że Thor zaatakuje ponownie. Po jego poprzednim ciosie bolało mnie całe ciało. Thor wskoczył na biurko i kopniakem zwalił na podłogę klawiaturę. — Gdzie są inni? — zapytał, rozglądając się po szkolnej pracowni. — Inni? — Nie śmiałem mu powiedzeć, że wszyscy już poszli. Gdybym zaczął wrzeszczeć, i tak nikt by mnie nie usłyszał. Poza tym, gdy nieco ochłonąłem ze strachu, przypomniałem sobie, co od lat kładziono mi do głowy: napastnikowi nie wolno zdradzać, że jestem zdany na własne siły. — Mam na myśli Eksterminatora, Syrenę i Mongo — burknął osiłek. Gdy nie usłyszał odpowiedzi, zeskoczył z biurka i zamierzył się na mnie. — To imiona pozostałych wojowników, chłopaczku. Nie próbuj mi wmówić, że zapomniałeś, kto uczestniczy w grze! — Przecież dopiero dziś otrzymałem dyskietkę — próbowałem się usprawiedliwić. Zaniemówiłem, gdy Thor chwycił mnie za kołnierz koszuli. Jeśli nie spodobała mu się odpowiedź, ciśnie mną pewnie o ścianę i zatłucze jak szczura. Dodałem skwapliwie: — Szybko się uczę. — Wątpię. Jeszcze do ciebie nie dotarło, że niebezpiecznie jest korzystać z kradzionych programów. Teraz z pierwszej ręki dowiesz się wszystkiego o ciążącej na nich klątwie. Olbrzym zachichotał ponuro i uniósł mnie w powietrze jak bezbronne szczenię. Gapiłem się bezmyślnie na kolorową błyskawicę, która zdobiła jego koszulkę. Może to i lepiej, że mnie tak mocno chwycił, bo nie byłem w stanie utrzymać się na nogach. — Jesteś mięczakiem. Co za cherlak! 20 21 Fakt. Nie zaczynam dnia od dwudziestu pompek. Nikt nie jest doskonały. — Słusznie — przytaknąłem, szukając gorączkowo sposobu, by uwolnić się od tego potwora. — Jestem wątłym chłopcem. Powinieneś znaleźć większego i silniejszego przeciwnika. Chętnie się wycofam. Nie mam nic przeciwko temu, żebyś wrócił do komputera i poczekał tam na lepszego kandydata. — Nie próbuj przechytrzyć wojownika! — zagrzmiał Thor, rzucając mnie na fotel i popychając w stronę komputera, przy którym siedziałem poprzednio. Nacisnął guzik. Na ekranie pojawił się znak „Niebezpiecznej wyprawy". Niebieskożółte upiorne światło rozjaśniło twarz osiłka. — Graj, szczeniaku! — rozkazał. — Teraz? — zapytałem z niedowierzaniem. Wierzcie mi, ostatnią rzeczą, na którą miałem wtedy ochotę, była zabawa przy komputerze. Chciałem zwinąć się w kłębek i zamknąć oczy. Miałem nadzieję, że gdy je otworzę, Thora już przy mnie nie będzie. — Graj! — powtórzył wojownik. Zamierzałem stawić mu czoło, ale coś niezwykłego działo się ze mną. Odczuwałem w palcach dziwne mrowienie. Mimo woli dotknąłem klawiszy i zacząłem w nie uderzać jak szalony. Odniosłem wrażenie, że ktoś z zewnątrz kontroluje moje ręce. Grałem, chociaż nie miałem na to ochoty. — To mi się podoba — pochwalił stojący za moimi plecami Thor. Zacisnąłem zęby, daremnie próbując oderwać dłonie od klawiatury. Waliłem w nią jak oszalały. — Coś ty mi zrobił? — Pilnuję tylko, żebyś grał — burknął Thor. Gdy dotarłem do czwartego poziomu, wojownik zbliżył twarz do ekranu. — Chwileczkę, musimy się przekonać, czy reszta nadal tam tkwi. Na ekranie pojawiły się trzy zakapturzone sylwetki. Gdy odsłoniły twarze, Thor zarechotał na widok trojga wojowników. — Doskonale! Ci durnie są w komputerze, a mnie udało się stamtąd wydostać! — Pomachał kolegom. — Cześć, pechowcy! Było oczywiste, że nie żywi dla swych kolegów przyjaznych uczuć. Brakło mi czasu na rozmyślania o jego sympatiach i antypatiach. Palce uderzały w klawisze z oszałamiającą szybkością. Wkrótce rozbolały mnie dłonie. — Kiedy przerwiemy grę? — zapytałem, z trudem łapiąc oddech. — Drętwieją mi ręce. — Przerwać grę? — rzucił z irytacją jasnowłosy wojownik. — To niemożliwe! Przestań gadać bzdury i skup się — rozkazał, spoglądając na ekran. Syrena miotała się na wszystkie strony, umykając przed wielkimi czarnymi kulami. Thor rzucił drwiąco: — Ta idiotka powinna wyżej skakać. — Ledwie to powiedział, wojowniczka się przewróciła. Straciłem punkt. — Nie dorównuje mi zręcznością — oznajmił chełpliwie Thor. Kolejne zadanie wymagało, by wojownik utrzymał się przez jakiś czas na rozkołysanej linie. Widmowi prześladowcy próbowali go z niej strącić. Tym razem wybrałem Monga, żeby dla mnie walczył. Thor zmarszczył brwi. — Nie wyznaczaj tego durnia do pojedynków — skarcił mnie wskazując łysiejącego wojownika. — Brak mu krzepy. Długo nie wytrzyma. Thor miał rację. Nim minęło piętnaście sekund, ubrani w czarne stroje prześladowcy dopadli Monga, który z hukiem spadł na ziemię. Nie zważając na obolałe, palce posłałem Eksterminatora ku olbrzymiej pajęczynie. Miał za zadanie wspiąć się jak najwyżej; pozostali wojownicy próbowali mu w tym przeszkodzić. — Strasznie się wlecze — marudził Thor, obserwując wo jownika, który pełzł w górę najszybciej, jak potrafił. Wkrótce zleciał na łeb na szyję. 22 23 — Eksterminator musi jeszcze długo terminować — zażar tował Thor. Porażka kolegów po fachu najwyraźniej go ucieszy ła. To był dowód, że nie dorastają mu do pięt. Cóż za pyszałek i egoista! Obolałe palce coraz bardziej dawały mi się we znaki. Dłonie miałem spuchnięte. — Muszę przerwać na chwilę — jęknąłem błagalnie. — Proszę, zlituj się. — Graj, bo odmowa drogo cię będzie kosztować, Mikey — wycedził Thor, chwytając mnie za kołnierz koszuli i unosząc w górę. — Jeśli przerwiesz, to na własną odpowiedzialność. — Zapłacę, ile chcesz — odparłem skwapliwie. — Przy sobie mam niewiele, ale w domu trzymam większą forsę. — Nie potrzebuję twoich pieniędzy — rzucił wzgardliwie Thor, unosząc mnie jeszcze wyżej. — Teraz wiesz, na czym polega klątwa. Zapłatą za nieposłuszeństwo jest ból. 4 ZIELONA MGŁA — Nie! — wrzasnąłem na całe gardło. Zacisnąłem powieki. Kopałem na oślep i wiłem się jak piskorz, ale chwyt Thora był mocny. Czułem, jak moje nogi odrywają się od podłogi. Przygo towałem się na najgorsze. W chwilę później poczułem, że leżę na podłodze obok fotela. Ostrożnie uniosłem powieki. Było ciemno. Nasłuchiwałem próbując dojść, co się stało. Wszędzie panowała głucha cisza i nieprzenikniona ciemność. Podłoga z ceramicznych płytek przyjemnie chłodziła obolałe dłonie. Oczy z wolna przywykły do ciemności. W mroku rozpoznałem niewyraźne zarysy przedmiotów. Byłem nadal w pracowni komputerowej. Nie słyszałem żadnych głosów. Wokół panowała głęboka cisza. Znowu nie było prądu. W miejscu, gdzie stał Thor, ujrzałem obłok zielonej mgły. Materializacja wojownika i jego nagłe zniknięcie na pewno miały związek z dzisiejszą burzą. Ostatkiem sił podpełzłem do komputera. Ręce mi drżały, kiedy go wyłączałem i wyjmowałem dyskietkę. Thor został odcięty od źródła zasilania. Koniec nieszczęść! Choćby waliły pioruny, a powietrze kipiało od elektryczności, mój prześladowca nie zdoła ponownie wy leźć z komputera, skoro przerwałem grę! — Mikę... — rozległ się czyjś głos. Natychmiast schowałem się pod biurko. Po chwili dotarło do 25 mnie, że to pan Norman. Stał w drzwiach, trzymając w ręku zapaloną latarkę. — Nic ci się nie stało? — zapytał. — Skądże. — Oczywiście kłamałem! — Moim zdaniem piorun uszkodził przewody — stwierdził nauczyciel. — Wybierasz się do domu? — Tak, proszę pana! — Schowałem książki i dyskietki do plecaka. Ruszając ku drzwiom, podniosłem zrzuconą przez Thora klawiaturę. — Czy komputery są wyłączone? — dopytywał się z niepokojem pan od informatyki. — Byłoby fatalnie, gdyby zaczęły pracować w środku nocy, gdy awaria zostanie usunięta. — Sprawdziłem. Wszystko w porządku — zapewniłem, gdy wychodziliśmy z pracowni. Poczułem się lepiej po opuszczeniu budynku, chociaż musiałem przejechać rowerem spory kawałek w ulewnym deszczu, nim wreszcie dotarłem do domu. Dygotałem z zimna i wyczerpania. Trudno się dziwić, że obolałymi dłońmi z trudem ściskałem kierownicę, jadąc zakosami po mokrym i śliskim chodniku. Pędziłem w deszczu, myśląc o jasnowłosym wojowniku i grze dotkniętej złowieszczą klątwą. Czy to już koniec? Może Thor zniknął na dobre? Gdy pan Norman obchodził pracownię, świecąc latarką w każdy kąt, miałem wrażenie, że poza nami dwoma nikogo tam nie ma. — Obym już więcej nie spotkał tego potwora — mruknąłem skręcając w ulicę, przy której stał nasz dom. Gdy wprowadzałem rower do garażu, poczułem się dziwnie. Miałem wrażenie, że ktoś obserwuje mnie z ukrycia. — Przemokłeś do suchej nitki! — zawołała mama, kiedy wszedłem do kuchni. Woda dosłownie lała się na podłogę. — Straszna pogoda — stwierdziłem zgodnie z prawdą. — Zdejmij natychmiast buty i wytrzyj głowę — poleciła mama, rzucając mi kuchenny ręcznik. Wtuliłem twarz w miękką czystą tkaninę i westchnąłem głę- boko. Miałem nadzieję, że nie zobaczę więcej widmowego prześladowcy z czwartego poziomu. Po kolacji próbowałem zapomnieć o Thorze, skupić się i odrobić pracę domową. Miałem do przeczytania cały rozdział o elektryczności na jutrzejszą lekcję fizyki. Kartkując podręcznik, myślałem o dziwnym promieniowaniu, którym posłużył się Thor, kiedy mnie zaatakował. Czułem ból, kiedy dotykałem miejsca, gdzie uderzyła srebrzysta błyskawica. Podwinąłem sweter i... zobaczyłem czerwone znamię! Lekko nabrzmiała, zygzakowata linia przecinała mój tors! — Niesamowite... — Zastanawiałem się, czy ślad po ude rzeniu kiedyś zniknie. Latem podczas kąpieli w jeziorze trudno mi będzie wytłumaczyć, skąd się wziął. Z drugiej strony jednak ten znak stanowił dowód, że Thor naprawdę istnieje. A zatem nie zwariowałem. Postanowiłem natychmiast opowiedzieć Benowi o swoich przygodach. Zbiegłem do holu i wystukałem numer telefonu. — Nie masz pojęcia, co mi się przydarzyło w pracowni komputerowej — oznajmiłem bez żadnych wstępów. Opowiedziałem o dotkniętej klątwą grze komputerowej. Zacząłem od tego, że Hacker spadł z dachu. Potem krótko opisałem szalonego wojownika, który wyskoczył z komputera. — Ten facet chwycił mnie za kołnierz, podniósł jak szczeniaka... — Nie wygłupiaj się, Mikey — przerwał Ben. — Zmyślanie słabo ci wychodzi. Przygryzłem wargę. Chyba powinienem był poczekać, aż się zobaczymy, i dopiero wówczas opowiedzieć Benowi o swoich przygodach. To była niesamowita historia. Ludzie niechętnie dają wiarę takim opowieściom. Z drugiej strony jednak Ben to mój najlepszy przyjaciel. Niechby okazał trochę dobrej woli. — Wcale nie zmyślam, Ben! Słowo daję! Mogę nawet... — No dobrze, niepotrzebnie dziś powiedziałem, że nudzę się 26 27 w pracowni komputerowej — przerwał mi kolega. — Nie powinieneś się tym przejmować. Jeśli chcesz, żebym zmienił zdanie, wymyśl coś lepszego od idiotycznej historyjki o klątwie ciążącej na programie komputerowym. Przecież to bez sensu! Rozległ się trzask odkładanej słuchawki. Połączenie zostało przerwane. Najlepszy przyjaciel nie chciał ze mną gadać! Byłem wyczerpany. Włożyłem piżamę i wśliznąłem się do łóżka. Benowi i mnie zdarzały się takie spory. Byłem przekonany, że pan Mądraliński (tak go czasami nazywałem) w końcu mi uwierzy. Jutro pokażę mu czerwone znamię. Dotknąłem obolałego miejsca i westchnąłem. Poczułem senność. Miałem za sobą ciężki dzień. Byłem wykończony, ale spałem marnie. Dręczyły mnie koszmarne sny, w których na ekranie monitora widziałem twarze nieznajomych; ostrzegali, żebym nie grał. Zgodnym chórem twierdzili, że grozi za to wieczna klątwa. Obudziłem się z krzykiem. Szybko zapomniałem o koszmarnych zjawach, przewróciłem się na drugi bok i ponownie zasnąłem. Tym razem nawiedził mnie jeszcze gorszy sen. Miałem wrażenie, że zostałem przysypany zwałami ziemi jak górnik z drugiego poziomu. Czarny piach osypywał się nieubłaganie, spychając mnie na dno jamy. Nie mogłem złapać powietrza, brakło mi tchu... Zostałem pogrzebany żywcem! Widmowy prześladowca zagłębił w ziemi kościstą rękę i chwycił mnie za nogę. Ocknąłem się nagle i usiadłem na łóżku. Dygotałem na całym ciele. Gdy otworzyłem oczy, natychmiast zrozumiałem, że koszmar wcale się nie skończył! Nad moim łóżkiem wisiał duszący obłok zielonej mgły. W tej widmowej poświacie ujrzałem pochylonego nad łóżkiem Thora! 5 SPALONE PIERZE Jęknąłem rozpaczliwie i przetarłem oczy. Miałem nadzieję, że okropne widmo zniknie. Gdy powtórnie uniosłem powieki, komputerowy wojownik wydał mi się większy i groźniejszy niż kiedykolwiek przedtem. Skąd się tu wziął, skoro burza minęła? — Wstawaj, mięczaku! — ryknął Thor. Skuliłem się oparty plecami o wezgłowie łóżka. Z całej siły objąłem poduszkę. Mój prześladowca zbliżał się coraz bardziej. — Boisz się? — rzucił kpiąco. Czy ktokolwiek zachowałby w takiej sytuacji zimną krew? — Jak się tu dostałeś? — zapytałem słabym głosem. — Przecież burza minęła. — Ha! Burza nie ma nic do tego. Czerpię energię z innego źródła — oznajmił. — Skąd się tu wziąłeś? — nie dawałem za wygraną. — Przecież mój komputer jest wyłączony. — Mam swoje tajemnice. Nie twoja sprawa. Postanowiłem się wyrwać na wolność. Miałem dosyć tej gry. Jak długo można robić bez przerwy to samo? Sam wskazałeś mi wyjście, gdy wkroczyłeś do Kręgu Ciemności, Mikey. Krąg Ciemności? Raz jeszcze przetarłem oczy; miałem wrażenie, że nadal śnię. — Nie wiem, o czym mówisz. Co to za kraina? Przecież mnie interesują wyłącznie gry komputerowe! 29 — No właśnie — krzyknął tryumfalnie jasnowłosy osiłek. — Gra stała się dla ciebie znacznie ważniejsza niż rzeczywistość. Żyłeś na granicy dwóch obszarów. Musisz wiedzieć, że między światem realnym i królestwem wyobraźni znajduje się Krąg Ciemności. Dzięki tobie powstał most łączący wszystkie trzy strefy. Wstawaj! Szkoda czasu! Zaczynamy kolejną partię. — Skończyłem z „Niebezpieczną wyprawą" — odparłem, zerkając ku drzwiom. Zastanawiałem się, czy zdołam ich dopaść i zwiać, nim Thor połapie się, o co chodzi. Wojownik był wyraźnie zniecierpliwiony. — Mam dość tej gry — perorowałem z zapałem. — Nigdy więcej! — Tak ci się tylko wydaje — oznajmił mój prześladowca. Jego oczy lśniły zimnym blaskiem; przypominały okruchy lodu. Wyciągnął rękę w moją stronę. Tym razem byłem przygotowany na najgorsze. Nie pozwoliłem, by mnie ponownie zaskoczył! W mgnieniu oka zasłoniłem się poduszką. Oślepiające promienie strzeliły z palców Thora. W poduszce powstała okrągła dziura. Posypało się z niej nadpalone pierze. Poczułem okropny swąd i zacząłem kaszleć. — Nie wygłupiaj się! — burknąłem. — Kto będzie grał, jeśli mnie usmażysz? Thor buńczucznie wziął się pod boki i wytrzeszczył oczy, jakby nie rozumiał, co do niego mówię. Nagle chwycił mnie za stopę i ściągnął z łóżka. Zleciałem na podłogę. Thor ani myślał się zatrzymać. Przeciął pokój, wlokąc mnie za sobą niczym worek rupieci. — Dokąd mnie ciągniesz? — krzyknąłem. — Musisz grać. — Zatrzymał się przy biurku i puścił moją nogę. Nadal leżałem na podłodze. Gdy ośmieliłem się podnieść wzrok, Thor wskazał palcem monitor. — Do roboty! — rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu. — To niemożliwe! — pisnąłem łamiącym się głosem, który przypominał skrzek wystraszonej papugi. — To znaczy... gra jest przecież zapisana na twardym dysku szkolnego komputera. Thor pogrzebał w moim plecaku i wyciągnął stamtąd trefną dyskietkę. Na jej widok jęknąłem rozpaczliwie. Oczy wojownika zalśniły zimnym niebieskim światłem. A to co? . Kopia — odparłem z westchnieniem. — Nie nadaje się do użytku. Dwa sektory zostały... Graj! — wrzasnął Thor. Miałem wrażenie, że ten krzyk wywoła trzęsienie ziemi. Zerwałem się na równe nogi i pospiesznie włożyłem okulary. Ujrzałem mego prześladowcę w całej okazałości. Wyglądał teraz o wiele groźniej. Rzuciłem okiem na zegar. Była trzecia w nocy! Dawno nie zdarzyło mi się być na nogach o tej porze. Ostatniego lata raz jeden nie spałem do rana, gdy biwakowaliśmy z Benem w jego ogródku. Westchnąłem głęboko. Próbowałem zyskać na czasie. Nie w głowie mi była przeklęta gra! Jeśli istotnie wszyscy użytkownicy dyskietki narażali się na śmiertelne niebezpieczeństwo, każda kolejna rozgrywka stanowiła dla mnie coraz poważniejsze ryzyko. Czy mogłem się jednak przeciwstawić barczystemu osiłkowi? — Nim zacznę grać, chciałbym zadać ci pytanie — oznajmiłem, czując dziwne i znajome mrowienie w palcach. Wiedziałem, że lada chwila przestaną mnie słuchać. — Czy jesteś tu, by ukarać osoby używające nielegalnie skopiowanego programu? Na tym polega klątwa? Chciałbym wiedzieć, czy własnoręcznie zepchnąłeś Hackera z dachu i próbowałeś utopić Eryka... — Graj! — ryknął Thor. Byłem przekonany, że jego wrzask obudzi moich rodziców. Oczyma wyobraźni widziałem, jak wchodzą zaspani i zdumieni do mego pokoju, a potem jakimś cudem przenoszą Thora na drugą stronę ekranu albo teleportują go na ulicę. Nie miałem innego wyjścia: musiałem grać, żeby nie rozdrażnić wojownika. Zrobię, co każesz, jeśli odpowiesz na moje pytania — 30 31 stwierdziłem zdecydowanie. Okazało się jednak, że nie mam wyboru. Moje palce już uderzały w klawisze. Były chyba zdalnie sterowane przez Thora. Jasnowłosy siłacz bez trudu złamał opór znacznie słabszego przeciwnika. — Powiedz wreszcie, o co chodzi z tą klątwą — mruknąłem, obserwując własne palce, które poruszały się automatycznie. — Dlaczego dotknęła innych chłopców? — Wszyscy posługiwali się nielegalnie skopiowaną dyskietką — wyjaśnił Thor i wskazał falujące na ekranie błękitne morze. — Eryk utknął na pierwszym poziomie, a zatem kara spadła na niego w wodzie. Sądziliśmy, że utonął, ale jakimś cudem zyskał drugie życie. — Lekarze go reanimowali — oznajmiłem, kuląc się ze strachu na myśl o straszliwym zagrożeniu. — A pozostali chłopcy? Hacker... i kuzyn Johna? Czy jesteś ich prześladowcą? — Zajęli się nimi inni wojownicy — wyjaśnił Thor. — Musisz wiedzieć, Mikey, że po raz pierwszy wykonuję samodzielne zadanie. Dopiero dziś udało mi się wydostać z tego pudła. Wspaniała nowina! Przyszło mi zatem stawić czoło raczkującemu potworowi! — To Syrena wciągnęła do dołu tamtego chłopaka — perorował niestrudzenie wojownik. — Miała szczęście, że spychacz pracował akurat w pobliżu. Smarkacz w mgnieniu oka zniknął pod zwałami piachu. — Kto wpadł na ten okropny pomysł, by atakować podstępnie zwykłych chłopców? — zapytałem, nie kryjąc oburzenia. — Uznaliśmy, że kara powinna odpowiadać winie, a także okolicznościom, w których została popełniona — stwierdził Thor, wzruszając ramionami.,— Hacker dotarł do trzeciego poziomu. Nie ma w okolicy żadnej wysokiej góry, więc Mongo posłał chłopaka na dach. Niestety, spaprał tę robotę. Twój kolega wyszedł z wypadku obronną ręką. Mogło być gorzej, zważywszy wysokość, z jakiej spadł. Reszta dzieciaków też może mówić o dużym szczęściu, skoro wszyscy zdołali przeżyć. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Błękitna poświata ekranu nadała jego twarzy sinawe zabarwienie. — Na twoim miejscu nie liczyłbym zbytnio na pomyślny zbieg okoliczności, Mikey — dodał ironicznie. — Co... co ty knujesz? — wykrztusiłem sparaliżowany potwornym strachem. — Na razie nic — szepnął. — Wszystko będzie dobrze, o ile nie przerwiesz gry. Gdy odmówisz współpracy, pomyślę, jak cię ukarać. Wszystko będzie zależało od poziomu, na którym się zatrzymasz. Jesteśmy na czwórce? Pojedynki wojowników — to brzmi interesująco... chociaż wątpię, czy taki mięczak jak ty da sobie radę, kiedy przyjdzie do prawdziwej walki. Waliłem w klawisze jak oszalały. Minęła trzecia nad ranem, a ja byłem już na nogach. Jak pozbyć się barczystego osiłka, który siedział mi na karku? Wyczerpany i śpiący patrzyłem bezmyślnie na rozświetlony ekran, gdy niespodziewanie otworzyły się drzwi do mojego pokoju. Na progu stał ojciec. Potargane kasztanowate włosy sterczały jak koguci grzebień, a niedbale zarzucony szlafrok zwisał z ramion. — Michael... — zaczął spokojnie i rzeczowo lekko zachryp nięty tata. To była cisza przed burzą. — Możesz mi wyjaśnić, co to ma znaczyć? 32 3 — Zemsta komputerowych... 6 CAŁKOWITY ZAMĘT — Tato... — zacząłem niepewnie. Wprawdzie pasjonująca gra trochę mnie wciągnęła, lecz gdy ojciec niespodziewanie stanął w drzwiach, poczułem ulgę. Miałem nadzieję, że zdoła uwolnić mnie od straszliwej klątwy i pozbędzie się z domu na pastliwego siłacza, który mną pomiatał. Wydarzenia przybrały jednak całkiem inny obrót. Tata spokojnie rozglądał się po pokoju, jakby nie dostrzegł nic osobliwego. Można by pomyśleć, że widok dwumetrowego wojownika grożącego niewinnemu chłopcu całkiem mu spowszedniał! — Michael — rzucił ojciec — należy mi się chyba jakieś wyjaśnienie... Byłem zaskoczony. Natychmiast obróciłem fotel. Za mną nikogo nie było! Thor zniknął! — Już spałem, gdy niespodziewanie... — zająknąłem się i szeroko otworzyłem oczy ze zdumienia. Ujrzałem w końcu mego prześladowcę. Jakimś cudem spłaszczył się zupełnie. Jego podobizna ozdabiała teraz drzwi szafy. Gdybym nie wiedział, co się za tym kryje, mógłbym przysiąc, że to plakat wydrukowany na doskonałym kredowym papierze. Niestety, zdawałem sobie sprawę, że jasnowłosy wojownik może wrócić do swej dawnej postaci w mgnieniu oka. — Tam jest! — oznajmiłem, wskazując szafę. — On mnie 34 zbudził! Wylazł z komputera, żeby się nade mną znęcać, tato. Błagam, przepędź go z domu! — Michael... — przerwał ojciec marszcząc brwi. — Nie jestem w nastroju do żartów. — Ja wcale nie żartuję. Jestem śmiertelnie poważny. Potrzebuję twojej pomocy — zapewniłem łamiącym się głosem. Tata dotknął ręką mego czoła. W jego oczach widziałem niepokój. — Masz gorączkę? Odczuwasz mdłości? — Nie. Wierz mi, nie jestem chory — zapewniłem, odsuwając jego dłoń i spoglądając na podobiznę Thora zdobiącą szafę. Miałem ochotę krzyczeć na cały głos: Czy nie widzisz, że w moim pokoju grasuje komputerowe widmo? Daremny wysiłek! Tata uwierzyłby w istnienie Thora dopiero wówczas, gdyby niebezpieczny wojownik zmaterializował się przed nim w całej okazałości. — No cóż, wracaj do łóżka — polecił z westchnieniem zatroskany ojciec. Przetarł oczy. — Za dużo czasu spędzasz przy komputerze, Mikę. Mama bardzo się tym niepokoi. — Ma wiele zmartwień — brzmiała moja odpowiedź. Wyłączyłem komputer i wśliznąłem się pod kołdrę. — Ja również jestem zaniepokojony twoim postępowaniem — przyznał ojciec, odsuwając nadpaloną poduszkę i siadając obok mnie na posłaniu. Nie zwrócił uwagi na rozsypane wokół sczerniałe pióra. — Umiejętność korzystania z komputera jest ogromnie ważna — przypomniałem. — To moja najmocniejsza strona i dlatego nauczyciele dużo ode mnie wymagają. — Jesteśmy dumni z twoich osiągnięć — oznajmił tata pojednawczym tonem. — Pamiętaj jednak, że chłopiec w twoim wieku powinien spędzać więcej czasu na świeżym powietrzu. Musisz częściej wychodzić. Powinieneś grać w piłkę i jeździć na rowerze. Znałem ten wykład na pamięć. Dziesiątki razy słyszałem po- 35 dobne argumenty. Szkoda, że nie posłuchałem ojca wczoraj po południu zamiast... — Muszę ci narzucić pewne ograniczenia. Możesz spędzać przy komputerze tylko dwie godziny dziennie — stwierdził ojciec. — Ależ, tato... — jęknąłem. — Dwie godziny dziennie i ani minuty dłużej. Mówię serio. — Wstał i podszedł do drzwi. Mimochodem zerknął na plakat z wizerunkiem Thora. — Cóż to za dziwaczna postać? — Facet nie z tego świata — mruknąłem. — Dobranoc, Mikey. — Tata cicho zamknął za sobą drzwi. Thor natychmiast wrócił do swej dawnej postaci i roześmiał się szyderczo. — Gdzie twoja duma, Mikey? Dlaczego pozwalasz, żeby ten wojownik tobą pomiatał? Nie przyszło ci do głowy, że trzeba stawić mu czoło? — Mam na imię Mikę — przypomniałem chłodno. — Wbij sobie do zakutego łba, że muszę słuchać tego faceta, bo to mój ojciec. — Ojciec? — Thor zmarszczył brwi próbując zrozumieć, co mam na myśli. Zorientowałem się, że na czwartym poziomie nie istnieją rodzice ani rodziny. — Czy to jakiś wyjątkowo sprawny wojownik? Postać najwyższa rangą? — W pewnym sensie — oznajmiłem, wznosząc oczy do góry. — Rzecz w tym, że muszę robić, co mi każe. — Można to zmienić. — Thor wyciągnął ręce w kierunku drzwi. — Załatwię Ojca i wówczas... — Nie! — Wyskoczyłem z łóżka i chwyciłem Thora za ramię, pociągając je w dół. — Zostaw go w spokoju. Nie możesz włóczyć się po mieście i unicestwiać ludzi wedle swego widzimisię! Daj mi spokój! Wróć na czwarty poziom, gdzie jest twoje miejsce! Zimne spojrzenie Thora sprawiło, że poczułem nagły chłód i zadrżałem. — Nadal nie rozumiesz, Mikey, że ciąży nad tobą klątwa. — Zdjął ozdobioną rogami metalową opaskę Wikinga i włożył mi ją na głowę. — Nie masz innego wyjścia, musisz grać. Przyszło mi jednak do głowy, że byłoby o wiele ciekawiej, gdybyś znalazł się po drugiej stronie ekranu. To byłaby stosowna kara za twoje przewinienie. Wyślę cię na czwarty poziom. — Mnie? — Zdjąłem natychmiast idiotyczną opaskę. Bałem się, że przy jej pomocy Thor w mgnieniu oka przeniesie mnie do wnętrza komputera. Zapytałem z niedowierzaniem: — Jak to możliwe? — Wystarczy jedno pstryknięcie — oznajmił chełpliwie Thor, strzelając palcami. — Czysta robota! Ani się obejrzysz i będziesz postacią z gry komputerowej. Przez chwilę nie mogłem wykrztusić słowa. Czyżby moja sytuacja przedstawiała się aż tak źle? Muszę uczciwie przyznać, że od dawna żyłem w pewnym sensie po drugiej stronie ekranu. Gry komputerowe stały się moim prawdziwym światem. „Niebezpieczna wyprawa" była pasjonującym wyzwaniem. Sama myśl, by przenieść się na dobre do elektronicznego świata, wydała mi się niesłychanie dziwaczna. Propozycja Thora zabrzmiała jak... najgorsza ostateczność. W pewnym sensie oznaczała śmierć! — Serdeczne dzięki — odparłem, zwracając wojownikowi metalową opaskę. — Wolę pozostać tutaj. Thor uśmiechnął się bez słowa. Podejrzewałem, że nie powiedział mi wszystkiego. Miałem rację. Niewiele spałem tej nocy. Najpierw musiałem przekonać Thora, że będę grał znacznie lepiej, jeśli pozwoli mi trochę odpocząć. W końcu widmowy prześladowca odszedł i zostawił mnie w spokoju, ale nadal czułem się jak więzień zamknięty w celi. 36 37 Zwinąłem się w kłębek na brzegu łóżka za barykadą z poduszek i koców. Zawsze to jakaś ochrona przed atakami Thora. Wyrwał mnie ze snu dziwny szum i osobliwa zielonkawa poświata. Thor dobrał się do mego budzika! Siedział w kącie z palcami przytkniętymi do baterii i wysysał z nich elektryczność! Otaczała go świetlista aura. Oczy miał zamknięte, a na szerokich ustach pojawił się uśmieszek zadowolenia. Wydało się w końcu, jak rozwiązał problem zasilania. Ukradkiem czerpał energię z sieci i baterii. Nareszcie miałem dowód, że moje domysły są słuszne, ale nie zamierzałem budzić osiłka z transu i wypytywać go o szczegóły. Nagle rozległo się energiczne pukanie do drzwi. — Wstawaj! — usłyszałem głos mamy, która zajrzała do pokoju. — Zaspałeś? Lepiej się pospiesz. — Zniknęła; chyba nie dostrzegła potężnie zbudowanego faceta, który siedział w ką cie i lśnił jak choinka. Thor nadal żarł prąd, szumiąc cicho. Oczy miał zamknięte. Postanowiłem skorzystać z okazji i wymknąć się niepostrzeżenie. Szybko chwyciłem trochę ciuchów i w mgnieniu oka zwiałem z pokoju. Pogalopowałem do łazienki. — Z życiem, Mikey! — poganiała mama. Gdy wszedłem do kuchni, ujrzałem pobojowisko. W powietrzu unosił się szary dym. Tata otworzył okno nad zlewem i usiłował przyspieszyć naturalną wentylację, energicznie machając ścierką. — Idę do piwnicy sprawdzić bezpieczniki. Opiekacz do grza nek dziwnie się zachowuje — stwierdził ponuro. W zlewie leżały dwa kawałki pieczywa spalone na węgiel. Wyglądało na to, że moje dzisiejsze śniadanie będzie się składać z płatków i zimnego mleka. Otworzyłem kartonik. Zamiast białej strugi, na chrupiące złociste płatki chlusnęła gęsta serowata ciecz. — Jak pech, to pech! — mruknąłem. — Mleko się zsiadło — stwierdził tata. — Dziwne. Mimo przerw w dostawie prądu, lodówka nie powinna się rozmrozić w ciągu nocy. Płatki z kwaśnym mlekiem wylądowały w pojemniku na odpadki. Z niepokojem myślałem o kłopotach z zasilaniem. Prawdopodobnie tylko my je mieliśmy, a przyczyną wszystkich problemów był komputerowy wojownik, którego ulubiony przysmak stanowił prąd. Thor na pewno eksperymentował z elektrycznością. Wywołał spore zamieszanie w naszym domu. Nie miałem pojęcia, jak do tego doszło, ale nie ulegało wątpliwości, kto ponosi odpowiedzialność za poranne kłopoty. Mama wpadła do kuchni jak burza, błyskawicznie oceniła sytuację i wyjęła dwie pomarańcze z kosza na owoce. — Czyżby huragan zniszczył nam kuchnię? — mruknęła, krojąc je na połówki i włączając sokowirówkę. To był popisowy numer mojego prześladowcy. W chwili gdy mama nacisnęła guzik, lepki sok i pomarańczowa pulpa chlusnęły po ścianach. Mama, tata i ja zostaliśmy sprawiedliwie i równo ochlapani. Mama wrzasnęła na całe gardło. — Wyłącz to! — ryknął w tej samej chwili tata. Zapowiadał się koszmarny dzień. 38 7 ŹLE SIĘ DZIEJE! Minęło trochę czasu, nim uporaliśmy się przynajmniej częściowo ze straszliwym bałaganem. Gdy wpadłem do swego pokoju, by się przebrać, Thor zniknął bez śladu. Wreszcie jakaś przyjemna niespodzianka! Komputerowy wojownik ulotnił się na dobre. Sprawdziłem, czy nie ma go pod łóżkiem albo w szafie. Z ulgą wyciągnąłem dyskietkę z komputera i schowałem ją do plecaka. Miałem nadzieję, że Thor wrócił na czwarty poziom. — Nie ulega wątpliwości, że to zrobił — rzuciłem na głos, by się upewnić. Miałem nadzieję, że mój prześladowca na zawsze pozostanie tam, gdzie jego miejsce. Obiecałem sobie, że jeśli dotrę wreszcie do szkoły, niezwłocznie usunę kopię „Niebezpiecznej wyprawy" z twardego dysku komputera. Gdy się z tym uporam, przyjdzie czas na wymazanie programu z dyskietki. Kiedy przyjechałem do szkoły, pierwsza lekcja już się zaczęła. To było do przewidzenia i dlatego mama napisała mi usprawiedliwienie. W chwili gdy oddawałem je szkolnej sekretarce, pani Wu, z gabinetu wypadł niespodziewanie nasz dyrektor. — Co się stało? — zapytał pan Borinski chwytając kartkę. — Wysiadła elektryczność? Gdzie były kłopoty z prądem? — Na Baldwin Lane — odparłem. Popatrzyłem na dyrektora. Doskonale rozumiałem, dlaczego 40 moi koledzy i koleżanki mówili na niego: Niedźwiedź. Był wysoki i barczysty, miał gęste ciemne włosy oraz krzaczastą brodę. Strzygł się krótko, lecz mimo to ledwie panował nad bujną czupryną. Rzucił kartkę na biurko i zerknął na mnie podejrzliwie. — To dziwne. Mieszkam na tej samej ulicy, lecz u mnie nie było żadnych kłopotów z elektrycznością. Jasne, przecież w pańskim domu nie grasuje komputerowy wojownik, pomyślałem z goryczą. Zabrakło mi odwagi, by powiedzieć to na głos. Przygryzłem wargi. Nikt dotąd nie ośmielił się pyskować w obecności naszego dyrektora. Pan Borinski po raz drugi przeczytał uważnie notatkę, głaszcząc gęstą brodę. Wreszcie uznał, że dokument jest autentyczny. — Uznamy to usprawiedliwienie — zwrócił się do sekretarki, a potem rzucił na mnie badawcze spojrzenie. — Wolałbym jednak, żebyś jutro zjawił się w szkole punktualnie, Willis. — Oczywiście, panie dyrektorze — mruknąłem, czując na sobie świdrujące oczka Niedźwiedzia. Z pewnością dobrze mnie zapamiętał. Wspaniale! Znalazłem się na czarnej liście naszego dyra. Gdy wpadłem do pracowni komputerowej, moi koledzy stukali już w klawisze. Pan Norman wysłuchał spokojnie mego usprawiedliwienia i wyjaśnił, co mam robić. Przynajmniej jeden człowiek okazał mi trochę wyrozumiałości. Opadłem na fotel obok Bena, który wpatrywał się w ekran monitora. Wczoraj odłożył słuchawkę i nie chciał ze mną gadać, lecz wcale się na niego nie złościłem. Zamierzałem opowiedzieć mu szczegółowo o klątwie ciążącej na feralnej grze, a także o moim okrutnym prześladowcy. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Ben oznajmił pospiesznie: — Mam dwie wiadomości... obie są dobre. Po pierwsze, temat dzisiejszej lekcji jest śmiesznie łatwy. Po drugie, wykona łem już wszystkie ćwiczenia. Czas na m. o. 41 — Moment odpoczynku? — rzuciłem domyślnie. Gdy zerknąłem na ekran, strach chwycił mnie za gardło. Ujrzałem kolorową błyskawicę. Znałem ten symbol aż za dobrze! — „Niebezpieczna wyprawa"! Ben, nie możesz w to grać! Mówiłem ci przecież o klątwie! — Nie wygłupiaj się, Mikey — rzucił z drwiącym uśmiechem Ben, wpatrując się w ekran. — Cała ta gadanina o klątwie to zabobony. Jesteś wściekły, bo powiedziałem, że nudzę się w pracowni komputerowej. Przepraszam. Nie przejmuj się głupstwami i wyjaśnij mi zasady „Niebezpiecznej wyprawy". Popatrzyłem na mego najlepszego przyjaciela zastanawiając się, co zrobić. Ben spoglądał na ekran jak urzeczony. Jeszcze chwila i wpadnie po uszy. Będę go miał na sumieniu. Musiałem działać szybko. Nim Ben zdołał mnie zatrzymać, wyciągnąłem rękę i wyłączyłem komputer. Ekran zamigotał i zgasł. — Ejże! — Ben uderzył ręką w blat i obrócił krzesło. — Co się dzieje? — Musimy porozmawiać — oznajmiłem spokojnie. — Najpierw zagrajmy — błagalnie jęknął zirytowany chłopak. — Przestań się wygłupiać. — Wyciągnął rękę, zamierzając włączyć komputer. — Mówię poważnie, Ben — odparłem i dodałem z naciskiem: — Śmiertelnie poważnie. Nigdy w życiu nie miałem podobnych kłopotów. Gdybym ci opowiadał wyssane z palca bzdury o przybyszach z innej planety lub nawiedzonych domach, mógłbyś sądzić, że mi odbiło. Ta gra naprawdę jest podejrzana. Jeśli chcesz zachować kontrolę nad swoimi palcami... — wymownym gestem uniosłem otwarte dłonie — posłuchaj uważnie, co mam do powiedzenia. Przez chwilę ciemne oczy mojego kolegi były zimne i nieprzyjazne, lecz wkrótce Ben poweselał i oznajmił: — Niech ci będzie. M. g. — burknął. — Proszę? 42 — Możesz gadać. Nim zacząłem, rozległ się dzwonek. — Ale pech! — jęknąłem rozpaczliwie. — Nie zdążę usu nąć gry z twardego dysku. Byłoby fatalnie, gdyby ktoś ją znalazł. Wrócimy tu dopiero po obiedzie. Wiele się może zdarzyć do tej pory. Nikt wprawdzie nie wie, że skopiowałem „Niebezpieczną wyprawę", lecz nie brakuje przecież hobbystów, którzy przeglą dają wszystko jak leci. Musiałem się pospieszyć. Jeżeli pan Borinski odkryje, że spóźniłem się także na drugą lekcję, kolejne uczniowskie przewinienie nie ujdzie mi na sucho. — Opowiem ci wszystko po drodze do sali gimnastycznej — zaproponowałem Benowi. Gdy szliśmy korytarzem, zza zakrętu wyłonił się niespodziewanie mój elektroniczny prześladowca. Górował wzrostem nad najwyższymi uczniami; był szerszy w ramionach od samego Niedźwiedzia. Po prostu rzucał się w oczy. Zachodziłem w głowę, co ten osiłek robi w naszej szkole. Thor stał w drugim końcu długiego holu, uśmiechając się do mnie ponad głowami pędzących na lekcje uczniów. — Tylko nie to... — Co się stało? No gadaj! — wypytywał Ben, spoglądając badawczo na mnie i Thora. — To on — szepnąłem. — Wojownik z komputera. — Ten facet wygląda jak mistrz kulturystyki w przyciasnym garniturku. Przytaknąłem skinieniem głowy. Strój Thora wydawał mi się znajomy. Gdy widmowy prześladowca podszedł bliżej, natychmiast pojąłem, że buszował w pokoju mego ojca. Z szyi olbrzyma zwisał granatowy krawat z wizerunkami tańczących Mikołajów, kupiony jako gwiazdkowy prezent — dla hecy. Zupełnie nie pasował do brązowego garnituru w drobne prążki. Pominę milczeniem fakt, że Thor z najwyższym trudem zdołał wcisnąć marynarkę na szerokie bary. 43 — Ten facet nie wygląda na potwora — mruknął Ben. — Muszę jednak przyznać, że ubiera się dość dziwnie. — Mówiłbyś zupełnie coś innego, gdyby wyskoczył nagle z twojego komputera i na powitanie poczęstował cię niewielką porcją zabójczego promieniowania. — Chyba wiesz, co mówisz, Mikey — odparł Ben wzruszając ramionami. — Co z nim zrobimy? Głupie pytanie! Czy ten idiota wyobraża sobie, że wspólnymi siłami zdołamy przewrócić Thora na podłogę i założyć mu nelsona? A może chce zaprowadzić nieproszonego gościa do gabinetu dyrektora? Żaden z tych pomysłów nie wydawał się realny. Doskonale wiedziałem, po co komputerowy prześladowca zjawił się w szkole: chciał mnie zmusić, abym znowu grał. — Nie zwracajmy na niego uwagi. Zobaczymy, jak się zachowa — stwierdziłem. W drodze do sali gimnastycznej pospiesznie opowiedziałem Benowi całą historię. Byłem właśnie przy scenie wysysania elektryczności z baterii zegara, gdy usłyszałem znajomy głos. — Mikey... — wydzierał się Thor na całą szkołę. — Woła cię — powiedział Ben oglądając się dyskretnie. Skręciliśmy w stronę szatni, przepychając się przez tłum kolegów. — Nie zwracaj na niego uwagi — syknąłem. — Nie zatrzymujmy się. Chodźmy prosto do sali gimnastycznej. — Musimy się przebrać — zaprotestował Ben. — Pan Rocco znowu obniży nam stopnie. Może komuś wyda się to niemożliwe, ale Ben i ja byliśmy na najlepszej drodze do tego, by zawalić wychowanie fizyczne. Nie jesteśmy ofermami, ale rzadko mamy ochotę z samego rana wyciskać z siebie siódme poty. Na nasze nieszczęście trener szybko odkrył, że bez entuzjazmu przychodzimy na jego lekcje. Bardzo mu się to nie podobało. — O, Willis i Huxley — burknął na nasz widok pan Rocco. — Zamierzacie się przebrać i dołączyć do reszty? — Nie, proszę pana. Wolelibyśmy dzisiaj tylko kibicować — odparłem, siadając na ławce. Pan Rocco rzucił mi ponure spojrzenie. Chwycił zwisający z szyi gwizdek i ruszył w naszą stronę wzdłuż szeregu uczniów. Postanowił chyba zgnieść nas na miazgę. — W szatni jest pewna osoba, z którą nie chcemy się spotkać — dodał Ben. Rzuciłem mu karcące spojrzenie. Chyba zdawał sobie sprawę, że trener nie podwyższy nam stopni za bujną wyobraźnię. — Czy wolno mi zapytać — powiedział trener uprzedzająco grzecznie, ku uciesze reszty chłopaków — kto tak bardzo dał się wam ostatnio we znaki? — Pewien osiłek imieniem Thor — odparł spokojnie Ben. Ukradkiem szepnął do mnie: — Skoro i tak mamy kłopoty, możemy trochę z niego pożartować. — Thor? — powtórzył trener, uśmiechając się porozumiewawczo do uczniów, jakby usłyszał świetny dowcip. — Takie imię nosi skandynawski bóg piorunów, zgadłem? — Owszem — stwierdził z godnością Ben. — Obecnie jest wojownikiem na czwartym poziomie... Rozległ się przenikliwy dźwięk gwizdka. Pan Rocco nie pozwolił Benowi dokończyć. W tej samej chwili spostrzegłem, że drzwi szatni powoli się otwierają. Na progu stanął Thor. Po chwili drewniana podłoga zadrżała od jego ciężkich kroków. — Dość tego, Huxley — wrzasnął trener. — Willis, ciebie również mam powyżej uszu. W ogóle nie przykładacie się do ćwiczeń, co znajdzie odzwierciedlenie w waszych ocenach. Kilka krotnie was ostrzegałem, że... Pan Rocco perorował z irytacją, a w tym samym czasie Thor wędrował po sali gimnastycznej. Czuł się tam jak u siebie w domu. Minął ustawionych w szereg chłopców, spoglądając na nich z uwagą. W końcu podszedł do trenera, który był coraz bardziej zirytowany. — Ma tu panować żelazna dyscyplina! Nie wolno gadać! — 44 45 wrzasnął. — Żadnych chichotów! Jak wam każę, przestaniecie nawet oddychać! Zrozumiano? Ben i ja potwierdziliśmy skinieniem głowy. Trener odwrócił się... i ujrzał Thora. — Co pan tu robi? To sala gimnastyczna! — ryknął. — Przyszedłem trochę pograć — odparł wojownik. Zrobiło mi się niedobrze, gdy usłyszałem to słowo. — Proszę? — Pan Rocco zamilkł na chwilę. Wkrótce odzyskał głos i dodał: — Źle pan trafił, kolego. Przeszkadza mi pan w prowadzeniu zajęć. — To nie ja przeszkadzam — odparł Thor. Wyciągnął dłoń w stronę trenera. Świetlista smuga uderzyła w tors pana Rocco. W sali gimnastycznej rozległy się krzyki i piski. — Znowu! To okropne! — krzyknąłem, rzucając się w stronę Thora. Ben chwycił mnie za ramię. — Stój! Wojownik opuścił rękę. Trener Rocco zniknął. Na podłodze leżał jego srebrny gwizdek. 8 UNICESTWIONY — Niesamowite! — krzyknął Ben, otwierając szeroko oczy. — Co mu zrobiłeś, ty łobuzie? — Z krzykiem podbiegłem do Thora, przeskakując zamontowane pod ścianami ławki. — To na pewno jakaś sztuczka! — wykrzyknął Devon 0'Dell. — Pan Rocco przysłał na zastępstwo cwanego gościa. — Gdzie jest trener? — dopytywał się niespokojnie jeden z chłopców. — Pozbyłem się go — oznajmił z uśmiechem Thor. Podniósł z podłogi srebrny gwizdek, popatrzył na błyszczący przedmiot i dodał: — Ten facet strasznie się ciskał. Miałem wielką ochotę popukać go w tę pustą mózgownicę; wiedziałem, że usłyszę jedynie głuchy odgłos. W środku nie było ani odrobiny rozumu. — Przecież ci mówiłem, że nie wolno unicestwiać ludzi. — Odciągnąłem Thora na bok, z dala od innych' chłopaków, którzy zaglądali w rozmaite zakamarki, próbując wyjaśnić niezwykłą zagadkę. Devon wmówił im, że to magiczna sztuczka. Oczekiwali, że trener lada chwila wyskoczy spod ławki. — Cała klasa widziała, co zrobiłeś — beształem Thora. — Powinieneś natychmiast sprowadzić tu pana Rocca. Mam nadzieję, że... nie jest na to za późno. — Chyba go nie zabiłeś? — Ben popatrzył z niepokojem na komputerowego wojownika, a potem na mnie. 47 — Spokojnie, Mikey — rzucił Thor uspokajającym tonem. — Sam jesteś wszystkiemu winien. Dlaczego zwiałeś mi dziś rano? Nie musiałeś chyłkiem wymykać się z domu. Jeszcze do ciebie nie dotarło, że nie można uciec przed klątwą? — Przestań opowiadać bzdury. Doskonale wiesz, co się u nas działo! Chcesz mi wmówić, że uszkodzenie opiekacza do grzanek i sokowirówki to sprawka siły nieczystej ? — Należy mi się odrobina rozrywki. Miałem niezły ubaw! — oznajmił Thor uśmiechając się szeroko. — Coraz lepiej ra dzę sobie w waszym świecie, zauważyłeś? — Z dumą pokazał mi krawat. — Pożyczyłem od Ojca trochę ciuchów, by nikt się nie domyślił, że pochodzę z czwartego poziomu. — Zerknął na chłopców w koszulkach i szortach. — Widzę, że niektórzy z was ubierają się tak samo jak ja. — Tylko podczas lekcji wychowania fizycznego — odparłem z naciskiem. — Szorty można również nosić pracując na świeżym powietrzu. — Znakomicie — oznajmił Thor, zdejmując koszulę i krawat. — Podoba mi się rzeczywisty świat, Mikey. Sądzę, że wkrótce całkowicie się przystosuję. — Cóż za wspaniała nowina! — stwierdziłem ironicznie. — Możesz nam w końcu powiedzieć, jaki los spotkał trenera? — Miałem złe przeczucia. Ostatniej nocy Thor wspomniał, że przeniesie mnie na drugą stronę ekranu, do gry komputerowej. Zapytałem szeptem: — Czy pan Rocco uczestniczy teraz w „Niebezpiecznej wyprawie"? — Punkt dla ciebie! — Thor poklepał mnie po ramieniu. — Widzę, że szybko się uczysz. Chcesz dołączyć do swego nauczyciela? — O czym on mówi? — zainteresował się Ben. Nie było czasu na wyjaśnienia. Miałem nadzieję, że zdołam uniknąć teleportacji i bezpośredniego udziału w przygodach „Niebezpiecznej wyprawy". Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej przerażała mnie perspektywa życia w elek- tronicznym świecie. Z drugiej strony, jeśli będę udawał, że chciałbym się tam przenieść, zdołam uśpić na pewien czas podejrzliwość Thora. Postanowiłem kłamać. — Jasne — odparłem. — Najpierw jednak muszę poznać wszystkie sekrety twojej gry. Grunt to dobre przygotowanie. — Wpadnij do pracowni komputerowej w czasie przerwy obiadowej. — Wpaść? Czy to bezpieczne? — dopytywał się zaniepokojony wojownik. — Chciałem powiedzieć: przyjdź. Spotkamy się we trójkę — wyjaśniłem. — Rozumiem. — Thor miał na sobie tylko podkoszulkę i kolarskie spodenki. Chłopcy z naszej klasy zaczęli się rozchodzić. Thor zagwizdał ostro i zawołał, uśmiechając się od ucha do ucha: — Chłopcy, co powiecie na wspinaczkę po wielkiej pajęczej sieci? — Wkrótce cała klasa szalała pod dyktando roześmianego Thora. — Ten facet zwariował — mruknął Ben, osuwając się na podłogę. — Wybacz, Mikey, że ci wczoraj nie uwierzyłem. Sądziłem, że zmyślasz. Powinienem był spokojnie wysłuchać tego, co miałeś do powiedzenia, i dopiero później wyciągać wnioski. — Nie ma sprawy. — Zdjąłem okulary, by wytrzeć zlaną potem twarz. Thor nalegał, żebyśmy przebrali się w stroje gimnastyczne i uczestniczyli w lekcji. Gdy poszliśmy do szatni, pokazałem Benowi czerwone znamię wypalone na mojej piersi. Wydaje mi się, że był równie przerażony jak wówczas, gdy Thor wyekspediował pana Rocca do elektronicznego niebytu... albo jeszcze dalej. Usłyszałem donośny gwizd. Thor klasnął w dłonie i podszedł do nas. — Hej, chłopcy! Kolej na was. — Dał mi przyjacielskiego kuksańca. — Pojedynki są o wiele ciekawsze, gdy odbywają się w rzeczywistym świecie. 48 4 — Zemsta komputerowych... 49 Po kilku rozgrywkach, podczas których wspinaliśmy się na wyścigi po drabinkach i umykaliśmy przed wielkimi piłkami, rzucanymi przez drużynę przeciwną, niemal wszyscy zapomnieli o panu Roccu. Tylko Devon 0'Dell wspomniał go kilka razy, jak przystało na klasowego lizusa. Gdy wreszcie zabrzmiał dzwonek, Ben i ja poczuliśmy ulgę. Kilka godzin z dala od Thora to nie lada gratka. Do przerwy obiadowej i naszego spotkania w pracowni komputerowej pozostało sporo czasu. W głębi ducha żywiłem jeszcze nadzieję, że ktoś z nauczycieli znajdzie sposób na mego prześladowcę. Można wezwać policję albo straż miejską, a nawet wojsko z czołgami, helikopterami i megafonami, przez które ktoś nada twarde ultimatum dla intruza: Zostałeś otoczony! Poddaj się! Ben trącił mnie łokciem. — Skup się, Mikey. Siedzieliśmy w szkolnej bibliotece udając, że piszemy referat o życiu i działalności Thomasa Jeffersona; gryźliśmy ołówki zastanawiając się, co zrobić, by Thor dał nam spokój. — Ktoś go w końcu dopadnie — stwierdził Ben drapiąc się po głowie. — Pan Borinski ma oczy szeroko otwarte. Wkrótce stanie się oczywiste, że trener Rocco zniknął. Nie można unicestwić ogólnie znanego nauczyciela i udawać, że nic się nie stało. — Jesteś pewny? — rzuciłem z powątpiewaniem i oparłem skołataną głowę na rękach. — Do tej pory Thor bez trudu wykręca się sianem. Słyszałeś, co mówili chłopcy po wyjściu z sali gimnastycznej? Twierdzili, że Thor jest lepszym trenerem niż pan Rocco, a na dodatek zna się na czarnej magii. Nawet im do głowy nie przyszło, by go podejrzewać... o morderstwo. — Chyba nie sądzisz, że pan Rocco to już... z. t.? — powiedział Ben, spoglądając na mnie lśniącymi z emocji oczyma. — Zimny trup? — Poczułem nieprzyjemny dreszcz i wzruszyłem ramionami. — Jedno nie ulega wątpliwości: klątwa ciąży nad kopią „Niebezpiecznej wyprawy", która dostała się w moje ręce. Thor przybył tu, by wymierzyć sprawiedliwość. Jeśli zdołamy go przekonać, by wrócił na czwarty poziom... może wszystko dobrze się skończy. — W tym celu zaproponowałeś mu spotkanie w pracowni komputerowej? — zapytał domyślnie Ben. Przytaknąłem skinieniem głowy. — Problem w tym, że ten szaleniec będzie mnie próbował skłonić, abym dobrowolnie przeszedł na drugą stronę ekranu. — Co ty gadasz? — Ben z wrażenia upuścił ołówek. — To niemożliwe! — Thor zna sposób. — Nie możesz tego zrobić — nalegał Ben. — Zostaniesz tutaj, prawda? Westchnąłem głęboko. Jeszcze wczoraj szalałbym z radości na samą myśl, że mógłbym przez dwadzieścia cztery godziny na dobę grać w ulubioną grę. Teraz dostawałem gęsiej skórki, rozważając taką możliwość. Wystarczyło sobie wyobrazić, że uciekam przed wielkimi kulami, które toczą się prosto na mnie, albo walczę bez wytchnienia z innymi wojownikami. To bardzo monotonne życie; szybko może się znudzić. — Najchętniej w ogóle nie szedłbym na to spotkanie — wyznałem Benowi — ale musimy trzymać Thora w szachu, póki go nie przekonamy, żeby wrócił do elektronicznego świata. — To nie jest dobry plan — stwierdził Ben marszcząc brwi. — Jak zdołasz przechytrzyć faceta, który ustala zasady gry? Pech nadal mnie nie opuszczał, a Thorowi dopisywało szczęście. Przybysz z komputera przeprowadził jeszcze dwie lekcje wychowania fizycznego. Chłopcy wynosili go pod niebiosa. Gdy Ben i ja szliśmy na spotkanie w pracowni komputerowej, obaj widzieliśmy przyszłość w czarnych barwach. — Jesteś gotowy do nowych przygód w obcym świecie? — wypytywał żartobliwie Thor, przysuwając mój fotel do komputera. — Czy nie przyszło ci do głowy, że Mikey ma już tego dość? 50 57 — zapytał Ben, kładąc rękę na moim ramieniu, jakby chciał zatrzymać najlepszego przyjaciela w rzeczywistej przestrzeni. — Może znudziła mu się ta gra? — Wykluczone — stwierdził kategorycznie Thor. — Gry komputerowe są treścią jego życia. Właśnie dlatego trafił do Kręgu Ciemności. Paraliżował mnie strach, ale musiałem wziąć się w garść. Znowu jak szalony waliłem w klawiaturę. Ben i ja opracowaliśmy całkiem niezły plan. Mój przyjaciel miał odwrócić uwagę Thora, natomiast moim zadaniem było sprawdzenie w czasie gry rozmaitych elementów programu i znalezienie ukrytego w nim hasła, które pomogłoby nam uporać się z ciążącą na „Niebezpiecznej wyprawie" klątwą. Autorzy programów często umieszczają w nich pewne detale, z pozoru mało istotne; może to być hasło albo dodatkowe przejście między poziomami. W ten sposób użytkownik może w każdej chwili przerwać grę albo podążać na skróty. Szukałem drogi, którą moglibyśmy wyekspediować Thora z powrotem do elektronicznego świata — nawet bez zgody upartego wojownika. Przyznaję, że plan był marny, ale czy mieliśmy inne wyjście? Ben otworzył usta ze zdumienia, gdy pokonałem jak burza poziom pierwszy i rozpocząłem podziemną wyprawę. — Świetnie sobie radzisz. — Moje umiejętności nie mają tu nic do rzeczy. To klątwa wymusza na grających takie tempo. — Mikey jest zmuszony grać, choćby nie miał na to ochoty — potwierdził skwapliwie Thor. — Na tym polega jego kara. — Możesz mi zdradzić, na ilu poziomach rozgrywa się „Niebezpieczna wyprawa"? — zapytał Ben, nerwowo wyłamując palce. — Jest ich pięć — odparł uprzejmie Thor. Słuchałem go jednym uchem. Mimo woli ucieszyłem się, że jestem tak blisko całkowitego zwycięstwa. Przede mną tylko jeden poziom! — Co się dzieje na piątce? — Podobno to ostatnia wyprawa. Nic więcej nie wiem. Jeszcze tam nie dotarłem — wyjaśnił Thor. — Ostatnia wyprawa — powtórzył Ben. — To brzmi niepokojąco... całkiem jak ostateczność. Znasz niższe poziomy? — Wszyscy wojownicy je odwiedzają — tłumaczył cierpliwie Thor. — Przyjrzyj się dokładniej widmowym prześladowcom. Bez trudu nas rozpoznasz. Od jedynki do trójki pojawiamy się w czarnych szatach. Dopiero kiedy gracz dotrze do czwórki, zdejmujemy kaptury i maski. — Bardzo sprytnie — stwierdził Ben. — Jak długo jesteś wojownikiem? — Od dnia, w którym stworzono program — odparł Thor. — Dlaczego zadajesz tyle pytań? — Zwrócił się do mnie: — Jesteś gotowy do skoku w komputerowy świat? A może wolisz do końca życia walić w klawisze? — Ja... my... — wyjąkałem. — Nie rozumiesz, durniu, że Mikey próbuje znaleźć sposób, żeby się ciebie pozbyć? — krzyknął zdesperowany Ben. — Jeśli wrócisz do komputera, wszystko da się naprawić. Zniszczymy nielegalną kopię gry. Klątwa przestanie działać, a my będziemy żyli jak normalni ludzie. Dlaczego nie chcesz nam pójść na rękę i wrócić do komputera? — Podoba mi się wasz świat — odparł z prostotą Thor. — Na czwartym poziomie jest potwornie nudno. Nie chcę tam wracać. Postanowiłem tu zostać, chłopaki. Nagle komputer wydał głośny pisk. Powietrze zafalowało. Dałem nurka pod stół i pociągnąłem za sobą Bena. Z monitora wydobyła się zielonkawa mgła. Nawet Thor wydawał się zaskoczony. Zrobił krok do tyłu, z trudem łapiąc oddech. Ben i ja skuliliśmy się, obserwując zielony obłok, który wirował, przybierając kształt ogromnego miecza, a następnie podzielił się na trzy bezkształtne chmury. — Co się dzieje? — krzyknął do Thora Ben. — Gadaj! 52 53 Nim wojownik zdążył odpowiedzieć, trzy mgliste obłoki zaczęły się materializować. Z pierwszego wyłoniła się potężna kulturystka z okrutnym uśmiechem na ustach. Potem naszym oczom ukazał się pulchny mężczyzna z wyłupiastymi oczyma i wielką łysiną. Na końcu ujrzeliśmy faceta, który topornymi rysami i sylwetką przypominał stalowego robota. Syrena, Mongo i Eksterminator! Trójka gladiatorów przybyła do naszego świata! 9 NOWE KŁOPOTY — Co to za jedni? — dopytywał się Ben, chwytając mnie za ramię. — Wojownicy z czwartego poziomu — wyjaśniłem, gdy widmowi prześladowcy ukazali siew całej okazałości. Wkrótce przypominali do złudzenia żywych ludzi. Wysypali się z monitora i bezładnie spadli na ziemię. Powstała gigantyczna plątanina muskularnych torsów, rąk i nóg — zupełnie jak w marnej komedii, w której aktorzy walą się na ziemię pod lada pozorem. — Zejdź ze mnie! — wrzasnęła Syrena. — Bez obrazy! To nie moja wina — jęknął Mongo, wypełzając ze stosu ciał i tocząc się po podłodze. — Nie mam wprawy. Rzadko jest okazja, by wy leźć z tego pudła. Eksterminator zerwał się na równe nogi. — Przestańcie marudzić i szykujcie się do walki — skarcił pozostałych wojowników, omiatając spojrzeniem pracownię. — To będzie niezwykle emocjonujące przeżycie. — Zemsta jest słodka — oznajmiła Syrena z krwiożerczym uśmiechem na ustach. Jednym płynnym ruchem podniosła się z podłogi i pomknęła w stronę Thora. Miała ponad dwa metry wzrostu! Trudno się dziwić; wszyscy wojownicy z czwartego poziomu byli olbrzymami. — Jesteśmy tutaj, by zetrzeć cię na miazgę! — Syrena do- 55 tknęła Thora szczupłym palcem, który był zakończony długim, pomalowanym na czerwono paznokciem. — Postaciom z tamtej strony ekranu nie wolno przebywać w świecie rzeczywistym. Zamierzałeś tu pozostać, łamiąc wszelkie reguły, a to jest kategorycznie zabronione. Thor odsunął dłoń wojowniczki i burknął lekceważąco: — Okropnie mnie przestraszyliście. Trzęsę się jak galareta — kpił z koleżanki po fachu. Rzecz jasna, nadrabiał miną.Obserwowałem go uważnie i spostrzegłem, że niespodziewane przybycie gromady wojowników zrobiło na nim spore wrażenie. — Dobrze się czujesz w rzeczywistym świecie, koleś? — rzucił łysy Mongo. — Zapomniałeś chyba, po co zostałeś tu wysłany. — Przypilnujemy, aby zrobił, co do niego należy — dodała Syrena, oblizując czerwone wargi. — Ha! — Thor popatrzył na nich spode łba. — Jestem od was silniejszy. Nikt mnie nie pokona. Wygrywam wszystkie pojedynki. Jak możecie się łudzić, że uda się wam mnie zwyciężyć? — rzucił arogancko, krzyżując na piersi potężne ramiona. — Opracowaliśmy nową strategię — oznajmił Ekstermina-tor. — Powstała drużyna. — Drużyna? — powtórzył wyraźnie zdziwiony Thor. Rzucił mi pytające spojrzenie. — Czy to jakaś tajna broń? Pokręciłem głową. — Drużyna oznacza wspólne działanie i podział zadań — wyjaśniłem. — Masz teraz przeciwko sobie całą trójkę. To nie jest uczciwe... — umilkłem, gdy Syrena pochyliła się mierząc, Bena i mnie groźnym spojrzeniem. — Ci chłopcy są twoimi jeńcami? — zapytała, przewracając stolik jednym mocnym kopnięciem, żeby przyjrzeć nam się z bliska. Wycelowała palec w moją pierś. — Poznaję tego dzieciaka. Kazał mi walczyć niemal bez wytchnienia. 56 — Nic na to nie można poradzić — wtrącił się Ben. — Ciąży na nim klątwa... — Klątwa nie ma tutaj nic do rzeczy — przerwał Ekstermi-nator. — Ten chłopak uwielbia gry komputerowe. Wali w klawisze jak szaleniec. Musieliśmy skakać, biegać, robić uniki, padać i natychmiast się podnosić... Wszystko pod jego dyktando i w potwornym tempie. Mam po dziurki w nosie takich graczy. Potrafią wycisnąć z wojownika siódme poty — perorował z irytacją. Dodał zwracając się do mnie: — Nadszedł czas zemsty. Teraz będziesz tańczył, jak ci zagramy! Mongo zmarszczył czoło. Na gładkiej łysinie poruszyła się skóra. — Jakiś cherlawy i słaby ten chłopak — burknął, pochylając się nade mną. Patrzył bezmyślnie wyłupiastymi ślepiami. Poczułem na plecach zimny dreszcz. Po chwili zapytał, wysuwając język niczym ogromny wąż: — Masz ochotę na małą wspinaczkę po sieci pająka, chłopczyku? — Dość tego — ujął się za mną Ben. — Nie możecie przebywać w naszym świecie i straszyć niewinnych ludzi. — Czyżby? — uśmiechnęła się Syrena szyderczo. — No to patrz! Wskazała Bena krwistoczerwonym paznokciem. Szkarłatny błysk zamigotał złowieszczo. Nim trafił w pierś Bena, Thor uniósł rękę. Pojawiła się srebrna błyskawica. Śmiercionośne promienie Syreny zmieniły tor i ominęły mego przyjaciela. Zjawisku towarzyszył oślepiający błysk. Niebezpieczna jasność zniknęła w mgnieniu oka. Osłupiały Ben wodził spojrzeniem po twarzach rozwścieczonych wojowników. — Jak śmiałeś mi przeszkodzić! — wrzasnęła Syrena podbiegając do Thora, który położył dłonie na biodrach. — Ten chłopak należy do mojej drużyny. Rzuciłem na mego prześladowcę badawcze spojrzenie. Całkiem nieźle jak na faceta, który jeszcze przed chwilą 57 nie miał pojęcia, co oznacza to słowo. Czyżby postanowił nas bronić? — Masz własną drużynę? — burknął Mongo. — Należą się nam chyba jakieś wyjaśnienia. — Potrzebna mi była do pojedynku, w którym weźmie udział Mikey — oznajmił Thor. Od razu wiedziałem, że zmyśla na poczekaniu. — Należna mu kara powinna zostać wymierzona wedle reguł obowiązujących na czwartym poziomie. Uznałem, że najlepiej będzie zmusić go do wyczerpujących pojedynków, jak nakazują zasady gry. — Sprytnie — pochwaliła Syrena. — Domyślam się, że drugi chłopiec również musi wziąć udział w turnieju — rzucił Mongo, spoglądając chytrze na Bena. — Moment! — zawołał mój przyjaciel unosząc ręce. — Zaledwie raz rzuciłem okiem na „Niebezpieczną wyprawę"! — Zacząłeś grać i miałeś na to wielką ochotę — przypomniał Eksterminator i pogroził Benowi palcem. — Obserwowaliśmy cię. Jesteś tak samo jak inni dotknięty straszliwą klątwą. — Nie! — krzyknąłem. Nie mogłem pozwolić, by wciągnęli Bena w tę aferę. — Ci chłopcy będą uczestniczyć w pojedynku — stwierdził kategorycznie Thor, ucinając dyskusję. — Doskonale — ucieszyła się Syrena. — Rozegramy dziś wielki turniej. Możemy zacząć o czwartej miejscowego czasu? — Jasne — odparł Thor, kiwając głową. — Poszukamy teraz roślejszych dzieciaków, żeby potrenować — oznajmił Eksterminator, wyglądając na korytarz. — Chętnie wezmę odwet na tych smarkaczach. W czasie gry pastwili się nade mną bez litości. Na odchodnym Mongo rzucił nam wrogie spojrzenie i ruszył za opuszczającymi pracownię kolegami po fachu. Thor zmarszczył brwi i skrzyżował ramiona na piersiach. — Nie zdołasz powstrzymać tych łotrów? — dopytywał się Ben. — Mógłbyś ich unicestwić i wysłać z powrotem na drugą stronę ekranu. — Żaden wojownik nie jest w stanie unieszkodliwić pozostałych. Nasza moc znosi się nawzajem. — Przed chwilą unicestwiłeś czerwone promieniowanie Syreny — przypomniałem. — Zmieniłem tylko jego kierunek — wyjaśnił Thor. — Czy możesz sprawić, by cała wasza czwórka powróciła do komputera, zostawiając ludzi w spokoju? — rzucił błagalnie mój przyjaciel. — Jest za późno, by cokolwiek przedsięwziąć. Turniej został ogłoszony. Musicie podjąć grę — stwierdził Thor. Spostrzegłem, że pobladł. Niespodziewane odwiedziny trójki widmowych prześladowców w naszym świecie ogromnie go zaniepokoiły. — Jeśli pokonamy wojowników — ciągnął jasnowłosy olbrzym — nie będą mogli zmusić mnie do powrotu na czwarty poziom. — W takim razie musimy zwyciężyć — stwierdził Ben. — No właśnie — przytaknąłem, wznosząc szczupłe ramiona. — Zrobimy z nich marmoladę. — Na szczęście mamy w drużynie prawdziwego osiłka — stwierdził Ben, wskazując Thora, który natychmiast poweselał. — Sądzisz, że ci szaleńcy mogą komuś zrobić krzywdę? — zapytałem, gdy trójka olbrzymów zniknęła za rogiem korytarza. — Obawiam się, że skoszą równo z trawą każdego, kto stanie im na drodze — mruknął ponuro Thor. — Nie dadzą rady Niedźwiedziowi — oznajmił chełpliwie Ben. — Zobaczysz, że pan Borinski da im czadu. Wkrótce pobiegną z płaczem na skargę do mamuśki! — Kto to jest mamuśka? — zapytał Thor. Ben nie miał racji. Hultajska trójka uporała się bez trudu z naszym dyrektorem. Posłali go w elektroniczny niebyt. 58 59 Plotki o starciu dyra z wojownikami krążyły po szkole. Wprawdzie nie widziałem na własne oczy tego zdarzenia, lecz byłem niemal pewny, że niesamowita opowieść zawiera dużo prawdy. Wszyscy uważali mnie za winnego potwornego zamieszania w naszej szkole. John Miluski paplał na prawo i lewo, że korzystałem z nielegalnie skopiowanej wersji „Niebezpiecznej wyprawy". Panowało przekonanie, że ściągnąłem klątwę na uczniów i nauczycieli. Wszyscy opowiadali niestworzone rzeczy i byli mocno przestraszeni. Gdy siedzieliśmy w pracowni, czekając na panią od matmy, czułem się jak w koszmarnym śnie. Wokół siebie widziałem rozszerzone strachem oczy, skulone ramiona, pobladłe twarze. Uczniowie szkoły podstawowej w Woodmontbyli przerażeni tym, co się działo w spokojnym do tej pory gmachu. Nawet pani Fernandez wydawała się odrobinę wytrącona z równowagi, gdy weszła do klasy i poleciła nam otworzyć podręczniki na stronie osiemdziesiątej siódmej. Potem wezwała Vickie Goldberg i kazała jej rozwiązać pierwsze z zadań, które mieliśmy zrobić w domu. Vickie stała przy tablicy, wypisując długie szeregi cyfr, gdy nagle drzwi się otworzyły. Na widok stojącej w nich postaci zerwałem się na równe nogi. To była Syrena. Poruszała nerwowo palcami o czerwonych szponach. Wydawało się, że przed chwilą umoczyła je we krwi swej ofiary. Wodziła spojrzeniem po klasie, aż spostrzegła Vickie. Nie, tylko nie to! Tylko nie ona! Serce waliło mi jak młotem. Vickie była mądrą, sympatyczną dziewczyną, która dla każdego miała jakieś miłe słowo. Syrena chwyciła kawałek kredy, zrobiła kreskę na tablicy i oznajmiła z uśmiechem: — Przyda się do notowania wyników podczas turnieju. Wszyscy byli okropnie przerażeni. Niktórzy pociągali nosa- mi, ale większość zachowywała grobowe milczenie. Plotki szybko się rozchodzą. Do moich kolegów i koleżanek dotarły wieści o inwazji widmowych prześladowców na naszą szkołę. Szeptano po kątach o ludziach znikających bez śladu, ponieważ mieli odwagę przeciwstawić się intruzom. Mówiono o klątwie ciążącej na pirackiej kopii „Niebezpiecznej wyprawy". Na widok olbrzymki w czerwonym stroju Vickie upuściła kredę i zaczęła się cofać. Pani Fernandez zachowała zimną krew. — Chwileczkę, młoda damo — rzuciła stanowczo. — To jest pracownia matematyczna, a nie sala gimnastyczna. Syrena zdmuchnęła kredowy pył z czerwonych paznokci i wyciągnęła rękę ku pani Fernandez. — No cóż, nauczycielko, czas na pierwszą lekcję. Nie wolno zadzierać z wojowniczką. Zalśniły czerwone promienie i nasza pani od matematyki zniknęła z tego świata. 60 10 ŻADNYCH LEKCJI, ŻADNEJ NAUKI Gdy pani Fernandez zniknęła, niemal wszyscy przygryźli wargi, by stłumić okrzyki przerażenia i powstrzymać łzy cisnące się do oczu. Z końca sali dobiegł pojedynczy szloch; siedział tam Devon O'Dell, który od razu dostał ataku histerii. — Uwielbiam to! — westchnęła rokosznie Syrena. Zebrała starannie wszystkie leżące przy tablicy kawałki kredy i wybiegła z klasy. — Co tu się dzieje? — wypytywała Vickie Goldberg, opuszczając drżące dłonie, którymi przed chwilą zatkała sobie usta, by nie krzyknąć. — Ta okropna baba unicestwiła panią Fernandez — wyjaśnił John Miluski. — To nie jest pierwsza ofiara widmowych prześladowców. Podobno ten sam los spotkał dwóch innych nauczycieli. — Wygląda na to, że dziś nie będzie pracy domowej — stwierdził Tony Benedetti, zamykając podręcznik. Ukryłem twarz w dłoniach. Czułem się podle. Jeszcze wczoraj marzyłem, by zetrzeć na proch panią od matematyki! W jednej chwili wszystko się zmieniło. Wiele bym teraz dał, aby nudzić się na matmie, notować długie szeregi cyfr i utyskiwać, że pani Fernandez strasznie dużo zadaje do domu. Ktoś dotknął mego ramienia. Usłyszałem głos Bena. — Chyba znalazłem niezłe wyjście z tej dziwacznej sytuacji. Chwyciłem plecak i pobiegłem za moim najlepszym kolegą, który właśnie opuszczał klasę. Czułem się okropnie, wychodząc z pracowni matematycznej przed dzwonkiem, ale wiedziałem, że nikt mnie nie zatrzyma. — Dobra, panie Mądraliński — zapytałem, gdy szliśmy korytarzem. — Co to za plan? — Musimy opowiedzieć wszystko Normanowi — odparł Ben. — Powinieneś się przyznać, że bez jego pozwolenia skopiowałeś piracką wersję „Niebezpiecznej wyprawy" na twardy dysk szkolnego komputera. Z przerażenia serce podeszło mi do gardła. — Świetny pomysł! Przecież wiesz, że po takiej aferze facet nie wpuści mnie za próg naszej pracowni. Co ja wtedy zrobię? — Możliwe, ale tylko on potrafi znaleźć sposób, by pozbyć się widmowych prześladowców i w odpowiednim momencie zniszczyć nielegalnie skopiowany program — stwierdził Ben. — Pan Norman jest świetny w te klocki. Lepszy niż Hacker. Nawet ty nie możesz się z nim równać. — Ma po prostu większe doświadczenie — odparłem urażony. — Niech ci będzie. Chyba zdajesz sobie sprawę, że jeśli w programie zostało ukryte hasło znoszące klątwę albo tajne przejście wiodące do rozwiązania tego problemu, pan Norman na pewno je znajdzie. — Powinienem był wcześniej wpaść na ten pomysł — mruknąłem. — Teraz wiesz, dlaczego tak bardzo chciałeś się ze mną zaprzyjaźnić. Zafascynowały cię moje p. g. — Rozwiń. — Przebłyski geniuszu! — wyjaśnił Ben z kamienną twarzą. Otworzyłem drzwi pracowni komputerowej. Zajrzeliśmy do środka. Krzesło przy nauczycielskim biurku było puste. Nie dostrzegłem pana Normana w głębi pracowni wśród włączonych 62 63 komputerów. Zwykle spacerował po klasie, pomagając mniej zdolnym i pilnując, żeby sprzęt był w idealnym porządku. — Gdzie jest pan od informatyki? — zapytałem Lori Wa-ters, która siedziała przy komputerze pochłonięta grą „Tajni agenci". Poświata monitora zabarwiła na zielono jasne włosy mojej koleżanki. — Nie wiem. Jeszcze się nie pokazał — odparła, wzruszając ramionami. — Jeszcze się nie pokazał? — powtórzyliśmy. Bez wątpienia nastąpiła jakaś katastrofa! Pan Norman był zawsze niezwykle punktualny; zupełnie jak szwajcarski zegarek. — Może poszedł do sekretariatu? — rzucił niepewnie Ben. — W czasie lekcji? To do niego niepodobne — odparłem, energicznie kręcąc głową. — Sądzisz, że został unicestwiony? — zapytał półgłosem Ben, żeby nie wzbudzać paniki. — A może usłyszał, co się święci, i po prostu zwiał? — Nie mam pojęcia, co o tym myśleć — przyznałem z westchnieniem, podchodząc do swego komputera. — Sprawdźmy, co się dzieje z grą. Trzeba szukać hasła albo sekretnego wyjścia z programu. Nie chciałem się przyznać, że znów czuję znajome mrowienie w palcach. Klątwa nadal działała. Ciągnęło mnie do „Niebezpiecznej wyprawy". Nic nie mogłem na to poradzić. Energicznie stukałem w klawisze, a Ben niecierpliwie prze-stępował z nogi na nogę. Pokonałem bez przeszkód trzy poziomy, wykorzystując każdą okazję, by sprawdzić, czy można się tam dostać inną drogą. Szukałem także hasła. Gra dostarczała teraz większych emocji. Pojwiło się więcej odzianych w czerń widmowych prześladowców. — Nie widzę żadnej wskazówki — mruknąłem. — Pan Norman wkrótce nadejdzie — odparł Ben, nie tracąc nadziei. Przetarłem okulary i grałem dalej, nie zaprzestając poszuki- wań. Dotarłem wkrótce do czwartego poziomu. Ledwie się tam znalazłem, wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia. — O rany, Ben. Spójrz na ekran! — Co tam masz? — wypytywał zaniepokojony chłopak, patrząc na monitor. Pojawiła się komenda nakazująca wybrać jednego z wojowników. Widoczne w specjalnych oknach sylwetki wydały nam się dziwnie znajome: trener Rocco, pan Borinski, pani Fernandez sprawiająca wrażenie nieco oszołomionej. W prawym dolnym rogu pojawiła się duża, łysawa głowa pana Normana podobnego do pieczarki. — Litości! — jęknął zdruzgotany Ben. Połowa grona pedagogicznego utknęła na czwartym poziomie gry komputerowej. 64 5 — Zemsta komputerowych... 11 WŁOS SIĘ JEŻY! Włosy zjeżyły mi się na głowie, gdy zobaczyłem swoich belfrów uwięzionych w elektronicznym świecie. — Nie mogę dalej grać. — Zrobiło mi się słabo. Odsunąłem fotel. Wierzcie lub nie, ale nie miałem ochoty patrzeć, jak moi nauczyciele miotają się bezładnie, próbując uniknąć śmiertelnego niebezpieczeństwa. — Musisz! Nie masz innego wyjścia — argumentował Ben. — W przeciwnym razie nie znajdziesz hasła. — Kolega przysunął mój fotel do biurka. Miał słuszność. Westchnąłem i powróciłem do gry. Wybrałem panią Fernandez, która okazała się zadziwiająco sprawna. Zwinnie umykała przed olbrzymimi kulami. — Nie sądziłem, że nasza matematyczka jest taka wszechstronna. — A nie mówiłem! Dadzą sobie radę — Ben poklepał mnie po ramieniu. Do następnego pojedynku wybrałem pana Normana w nadziei, że genialny informatyk wiedziony intuicją wskaże mi trop, którym warto pójść w dalszych poszukiwaniach. Marnie trafiłem. Facet nie miał krzepy i wkrótce spadł z pajęczej sieci. Wystarczyło kilka ciosów widmowych prześladowców, by stracił szanse na zdobycie punktu. — Oferma! — mruknął Ben. — Spróbujesz jeszcze raz? Wygląda na to, że Niedźwiedź ma krzepę. — Przecież nieustannie próbuję — odparłem ponuro. Zaczynałem tracić nadzieję. Nasz dyrektor szalał po drugiej stronie komputera, gdy Ben krzyknął, żebym podszedł do okna. — Szybko — rzucił, przywołując mnie niecierpliwie ruchem ręki. — Nasi goście znowu narozrabiali. Podszedłem do okna. Oprócz Bena stała tam jeszcze dwójka uczniów naszej klasy. Gapili się na szkolny dziedziniec. — O co chodzi? — zapytałem. — Wojownicy trenują przed dzisiejszym turniejem — wyjaśnił Ben. Eksterminator wspinał się po maszcie flagowym. Zbici w gromadki uczniowie przyglądali się jego wyczynom. Kilka osób gorąco dopingowało wojownika. Eksterminator dotknął kuli na szczycie masztu i zsunął się błyskawicznie. Wylądował u stóp dziewczyny nazwiskiem Stephanie Mayhews. Kosmyki rudych włosów aż podskoczyły na jej głowie, gdy energicznie pogroziła mu palcem. Była przewodniczącą samorządu szkolnego. Uwielbiała komenderować i rozstawiać wszystkich po kątach. Skuliłem się ze strachu, przeczuwając najgorsze. Stephanie z pewnością nakazała wojownikowi, by natychmiast opuścił teren szkoły. Eksterminator słuchał jej zaledwie sekundę. Dziewczyna nie miała szans. Nikczemny prześladowca uniósł rękę i unicestwił ją bez wahania. Emitowane przez niego promieniowanie miało pomarańczową barwę. Stephanie Mayhews zniknęła. Wyrwał mi się rozpaczliwy jęk. — Widzieliście? — zapytała słabym głosem Lori. — Zaczęli unicestwiać także uczniów! — zawołał przerażony Christopher Leonard. — To potworne — stwierdziła Lori, nerwowym ruchem odgarniając jasną grzywkę. — Z nikim się nie liczą. Dlaczego ich tu sprowadziłeś, Mikę? 66 67 — To nie moja wina! — krzyknąłem, patrząc na wystraszo ne twarze kolegów i koleżanek. — Nie zrobiłem tego celowo. To przypadek. Fatalny zbieg okoliczności. Nikt mi nie uwierzył. — Głowa do góry! — rzucił pojednawczym tonem Ben. — Spokojnie. Mikę i ja pracujemy nad tym. Niedługo pozbędziemy się tych łobuzów. — Po chwili dodał z uśmiechem: — To przecież tylko elektroniczne widma. Na Bena zawsze można liczyć. Ten facet ma gadane! Mówi bardzo przekonująco, a ludzie chętnie mu wierzą. Mnie jednak nie zdołał zamącić w głowie. Wiedziałem, co się święci. To przeze mnie zgraja potworów grasowała po naszej szkole. Nie miałem pojęcia, jak ich stąd wykurzyć. Oparłem się ciężko o parapet okienny, próbując zapanować nad mdłościami, które szarpały mi żołądek. Nagle do pracowni wpadła Vickie Goldberg. — Wszędzie was szukam — oznajmiła. — Ten jasnowło sy kulturysta czeka w sali gimnastycznej. Popatrzyliśmy na siebie z Benem. Każdy z nas skinął głową. — Wasz znajomy wygląda mi na dziwaka — dodała Vickie, zerkając na mnie z ukosa. — Czy on rzeczywiście jest komputerowym wojownikiem? Ubiera się tak samo jak pozostałe widma. — Ten facet to wariat — ostrzegł Ben, klepiąc ją po ramieniu, gdy szliśmy ku drzwiom. — Trzymaj się od niego z daleka. Szkoda, że sami nie mogliśmy posłuchać tej rady. Gdy weszliśmy do sali gimnastycznej, Thor robił pompki na środku parkietu. — Sześćdziesiąt trzy, sześćdziesiąt cztery — liczył nie przerywając ani na moment. Mogłoby się wydawać, że przed chwilą rozpoczął ćwiczenia. — Twoi przyjaciele stają się coraz bardziej niebezpieczni — oznajmiłem. Gdy obserwowałem, jak Thor zręcznym ruchem podnosi się z podłogi, odkryłem nagle, że już się go nie boję. W porównaniu z resztą wojowników był sympatyczny jak domo- wy kocurek. — Unicestwiają ludzi na prawo i lewo; nauczycieli, dzieciaki... Poradzili sobie nawet z naszym dyrektorem! — Oni wcale nie są moimi przyjaciółmi — stwierdził rzeczowo Thor i zerwał się na równe nogi. — Przez całe życie walczyłem z nimi na czwartym poziomie. Dlatego właśnie nasza drużyna musi zwyciężyć w turnieju. Nie zamierzam wracać do komputera i przez całą wieczność uganiać się za tymi kretynami. — Rzeczywistość to nie świat iluzji! — odparłem. — Nie mamy szans na zwycięstwo! Po walce z komputerowymi wojownikami Ben i ja na pewno wylądujemy w szpitalu. Musisz ich wpakować z powrotem na czwarty poziom. — To prawda — potwierdził Ben. — Nie zdołamy pokonać tych osiłków, nawet jeśli będziesz nas wspierał, Thorze. Zaproponujmy inne zawody. Sądzisz, że interesują ich gry komputerowe? Taki pojedynek Mikey i ja możemy wygrać. — Zapomniałeś o klątwie — przypomniał zmartwiony Thor. — Zmagania z wojownikami to kara dla Mikę'a. — Zapomnijmy o tym na chwilę, dobrze? — powiedział Ben. — Proponuję układ. Jeśli z twoją pomocą znajdziemy wyjście z trudnej sytuacji, zrobimy wszystko, żeby ci... ułatwić życie po tej stronie ekranu. Ben zerknął na mnie porozumiewawczo. Z irytacją przewróciłem oczyma. Za chwilę obieca temu osiłkowi gwiazdkę z nieba! Thor miał w tej kwestii całkiem inne zdanie. Najwyraźniej plan Bena bardzo mu się spodobał. — To uczciwa transakcja. Problem w tym, że nie wiem, co się ze mną stanie, jeśli zaniecham wykonania kary. — Później będziemy się o to martwić — stwierdził Ben, klepiąc go po ramieniu. — Umowa stoi. Uściśnijmy sobie ręce. Thor gapił się przez chwilę na wyciągniętą dłoń Bena, a potem ujął ją ostrożnie. — A zatem postanowione. Zyskaliśmy wspaniałego sprzymierzeńca. Ze strony Thora nie 68 69 groziło nam żadne niebezpieczeństwo. Mogliśmy się skupić na walce z pozostałymi wojownikami. — Turniej się nie odbędzie — stwierdziłem. — Trzeba znaleźć sposób, który pozwoli nam pozbyć się widmowych prześladowców dzięki inteligencji, a nie sile mięśni. — Będą wściekli, gdy się dowiedzą, że rezygnujemy z pojedynku — mruknął Ben. — Trenowali przez całe popołudnie. — Dlaczego mielibyśmy... ich o tym uprzedzać — odparłem, wzruszając ramionami i wciskając ręce do kieszeni dżinsów. — D. p.! To znaczy doskonały pomysł — pochwalił Ben i strzelił palcami. — Odwołujemy przedstawienie. — Jakie przedstawienie? — powtórzył zdumiony Thor. — O nic się nie martw — uspokoił go Ben. — My o wszystko zadbamy. 12 UCIECZKA Nietrudno było wymknąć się ze szkoły. Nasz budynek ma kształt litery U. W środku znajduje się dziedziniec. Trenowała tam z zapałem trójka wojowników. Wyszliśmy niepostrzeżenie frontowymi drzwiami. Ruszyliśmy wysadzaną drzewami ulicą, która wiodła do szkolnego gmachu. Gdy byliśmy w bezpiecznej odległości, pojawił się kolejny problem. Strój Thora wzbudzał zrozumiałą sensację. Barczysty osiłek w kolarskich spodenkach i czerwonej koszulce z wizerunkiem błyskawicy wzbudzał ogólne zainteresowanie. Na szczęście Thor zostawił w domu metalową opaskę z rogami, w której przypominał Wikinga, ale i tak ponad dwa metry wzrostu i postura Arnolda Schwarzeneggera powodowały, że zdumieni przechodnie wybałuszali oczy. Musieliśmy się mieć na baczności. Wędrując ulicami Wood-mont, co pewien czas oglądałem się dyskretnie z obawy, że trójka widmowych prześladowców depcze nam po piętach. Do czwartej pozostał zaledwie kwadrans. Wkrótce elektroniczni wojownicy zrozumieją, że ich wykiwaliśmy. Miałem nadzieję, że znajdziemy bezpieczne schronienie, nim ruszą w pościg. Przecięliśmy obszerny parking na obrzeżu centrum handlowego. Chcieliśmy znaleźć jakiś ustronny stolik w miejscowej pizzerii. Za aparatami do gier wideo, na których wyskrobałem kiedyś 71 swoje inicjały, był całkiem spokojny kącik. Niestety, nasze plany zostały pokrzyżowane. Nie zdołaliśmy tam dotrzeć. — Czy pan jest Supermenem? — zapytał nagle Thora jakiś dzieciak. — Poproś pana o autograf, skarbie! — wtrąciła mamuśka tego szczeniaka. Pogrzebała w torbie, wyciągnęła z niej długopis i z przymilnym uśmiechem podała go jasnowłosemu olbrzymowi. Thor gapił się na otrzymany przedmiot. Uniósł go nawet i obejrzał pod światło. Najwyraźniej nie miał pojęcia, do czego to służy. — Podpisz się w pamiętniku tego berbecia — rzuciłem półgłosem. — Proszę? Ben i ja popatrzyliśmy na siebie z rozpaczą. Okazało się, że Thor nie umie pisać! Tego rodzaju umiejętność nie jest potrzebna wojownikowi z czwartego poziomu. — Przesuwaj końcówką długopisu po papierze — szepnąłem. Thor wzruszył ramionami i zrobił, co mu kazałem. Kiedy skończył, dzieciak chwycił pamiętnik i marszcząc z wysiłku nos, próbował odczytać osobliwe bazgroły. — Bozgoop? To pana nazwisko? — Oczywiście — oznajmił Ben, uśmiechając się promiennie. — Masz szczęście, mały. Trafił ci się autograf samego Boz-goopa. Wokół nas gromadziło się coraz więcej osób, które przyjechały do centrum po zakupy. Każdy próbował się dopchać do rzekomego Supermena. Dzieciaki patrzyły na Thora jak w obraz. Niespodziewanie mignęła mi znajoma twarz starej pani Gantry, naszej sąsiadki. — Spokojnie! Proszę sienie pchać! Bozgoop chętnie rozdaje autografy. Chudy nastolatek tak długo marudził, aż Thor złożył swój podpis na rękawie jego koszulki. Chłopak uważnie przyjrzał się autografowi, a potem zaczął wybrzydzać: — Człowieku, tu jest napisane Zagmeep! Ten gość robi nam chyba wodę z mózgu. Czy on jest tym, za kogo się podaje? — Zapewniam cię, że w swoim środowisku jest wielką szychą — zapewnił z uśmiechem Ben, klepiąc rzekomego Supermena po barczystym ramieniu. Thor był w swoim żywiole. Lubił skupiać na sobie zainteresowanie. Głaskał dzieciaki po włosach, a nawet puścił oko do zbitych w gromadkę matek. Muszę przyznać, że szybko pojął, jakie są reguły tej nowej dla niego gry. Potrafił się szybko adaptować. Całe to zamieszanie wzbudziło jednak mój niepokój. Obawy przybrały na sile, gdy spostrzegłem, że koszulka Thora zmieniła kolor. Intensywna czerwień wyblakła. Potężne ramiona wojownika drżały, a opalenizna nikła w oczach. Thor najwyraźniej tracił moc. — Szanowni państwo — krzyknąłem — nasz Supermen będzie zmuszony wkrótce was pożegnać. — Czeka go wiele pracy — wpadł mi w słowo Ben. Od razu pojął, do czego zmierzam. — Na świecie szerzy się zło. Trzeba zapobiegać przestępstwom i dbać o bezpieczeństwo zacnych obywateli Woodmont. — Ben potrafił zamącić ludziom w głowach. Zręcznie odholowaliśmy Thora na bok. Byle dalej od tłumu gapiów! Wielkim łukiem ominęliśmy centrum handlowe. — Co się z tobą dzieje? — wypytywałem Thora. — Jesteś okropnie blady. — Tracę energię — oznajmił, unosząc blade ramiona, z których dobiegał cichy szum rozregulowanych elektronicznych molekuł. — Trzeba poszukać dobrej pożywki. — Proszę? — zapytał z niedowierzaniem Ben. — O czym on mówi? — O elektryczności. Potrzebne nam źródło prądu. Thor musi podładować akumulatory. Jak sądzisz, gdzie mógłby to zrobić? Obaj woleliśmy unikać wizyt Thora w naszych domach, póki 72 73 to było możliwe. Mama Bena nie pracowała. Gdybyśmy przyprowadzili ze sobą jasnowłosego osiłka, zasypałaby nas gradem kłopotliwych pytań. Moi rodzice jeszcze nie doszli do siebie po katastrofie, która nastąpiła w naszym domu, gdy Thor pozamieniał kable i kuchnia stała się elektrycznym gabinetem osobliwości. Zdawałem sobie sprawę, że musimy znaleźć bezpieczne schronienie, nim Syrena, Mongo i Eksterminator zaczną nam deptać po piętach. — Pora się zaszyć w bezpiecznym miejscu — stwierdził Ben. — Z dala od ciekawskich dzieciaków. — Biblioteka! — krzyknęliśmy obaj po chwili namysłu. Dzieliły nas od niej zaledwie trzy przecznice. Thor musiał pochylić głowę w niskich drzwiach, ale był to jedyny problem. Czytelnia stanowiła doskonałe schronienie. Czekało nas jeszcze spotkanie z czujną siwowłosą bibliotekarką, która siedziała przy biurku u wejścia do sali. — Hej, młody człowieku! — zawołała, kiwając palcem na Thora. — Czy grał pan w telewizyjnym programie „Dzielni wojownicy"? — Rzeczywiście jestem wojownikiem — przytaknął rozpromieniony Thor, podchodząc do barierki oddzielającej czytelników od stanowiska dyżurnej bibliotekarki. Uznał, że spotkał wreszcie osobę o podobnych zainteresowaniach. I dodał uprzejmie: — Czy chce pani otrzymać mój autograf? — Odłóżmy to na później — przerwał Ben, ciągnąc go w głąb czytelni. — Musimy jak najszybciej przystąpić do szukania... ważnych informacji. Znaleźliśmy stolik na uboczu, w ciemnym kącie czytelni. Ukradkiem wypatrywaliśmy gniazdek elektrycznych. Nie można było rozmawiać, ponieważ bibliotekarka natychmiast by nas uciszyła. Byliśmy nazbyt zdenerwowani, by czytać. Thor — nasz biedny analfabeta — mógł tylko oglądać ilustracje. Po chwili blady wojownik podniósł się i podszedł do szafy z książkami, stojącej przy ścianie. Co on robi? — zapytał szeptem Ben. — Szuka kolejne go tomu? Po cichu ruszyliśmy za Thorem. Osiłek klęczał, opukując ścianę tuż nad podłogą. — Jest! Doskonałe miejsce — mruknął i ukląkł. Za szafą było gniazdko elektryczne. Thor przytknął palce do otworów. Ale numer! — szepnął Ben, przezornie odskakując na bok. Rozległ się cichy szum. Thor zalśnił niczym choinka. Uśmiechnął się i przymknął oczy. — Ten wariat... podłączył się do sieci! — mruknął osłupiały Ben i dał mi przyjacielskiego kuksańca. 74 13 POD PRĄDEM Pokiwałem głową, nie odrywając wzroku od spowitego nikłą poświatą wojownika. — Wczoraj złapałem go na tym, że podkrada energię. — Niesamowite! — oznajmił Ben. Po niespełna minucie światła w czytelni zgasły. Domyśliłem się, że Thor pobrał za dużo prądu z lokalnej sieci. W kącie obok szafy z książkami zrobiło się ciemno. — Proszę o uwagę! — dobiegło nas wołanie bibliotekarki. — W budynku nastąpiła awaria. Obawiam się, że będziemy mu sieli zamknąć czytelnię, jeśli nie zdołamy szybko usunąć przy czyny uszkodzenia. Thor podskoczył i przeciągnął się energicznie. — Czuję się o wiele lepiej. — Czy musiałeś pochłonąć całą energię dostarczaną do tego gamachu? — skarciłem półgłosem żarłocznego osiłka. — Co dalej? — mruknął Ben. — Jeśli nas stąd wyrzucą, będziemy musieli poszukać nowej kryjówki. — W takim razie chodźmy do mnie — odparłem z wahaniem. Po chwili namysłu zwróciłem się do Thora: — Musisz obiecać, że będziesz się trzymał z daleka od kontaktów elektrycznych. Niebieskie oczy wojownika lśniły jasno w mrocznym kącie biblioteki. — Zgoda. Nie brak mi na razie energii — odparł. — Przyznam, że mam ochotę na m. c. n. — oznajmił rozmarzonym głosem mój najlepszy przyjaciel. Gdy rzuciłem mu pytające spojrzenie, wyjaśnił pospiesznie: — Chodzi o małe co nieco. Ben otworzył lodówkę. W świetle niewielkiej żarówki widziałem na jego twarzy wyraz niedowierzania i zawodu. — Hej, Mikey, straszne tu pustki! Nie robicie zakupów? — Musieliśmy wyrzucić mnóstwo żarcia dziś rano — wyjaśniłem i opowiedziałem krótko, jak Thor zabawiał się elektrycznością w naszym domu. — Ale draka! — stwierdził Ben, siadając przy kuchennym stole. Zadowolił się paczką herbatników. Żartobliwie pogroził Thorowi palcem. — Niezłe z ciebie ziółko, kolego! — To była całkiem fajna sztuczka. Wyobraź sobie ich miny — odparł Thor, wzruszając ramionami. — Skoro jesteś taki sprytny, wymyśl sposób, który pozwoli nam przechytrzyć tę bandę rodem z komputera. Pamiętaj, że chcemy ich pokonać, a także sprowadzić tu wszystkich, którzy zostali unicestwieni. — W chwili gdy wrócę do gry, trener Rocco natychmiast znajdzie się w rzeczywistym świecie — wyjaśnił Thor. — Nie mam jednak wpływu na losy innych ludzi, którzy znaleźli się po drugiej stronie ekranu. Kto został tu unicestwiony, nie może powrócić do rzeczywistości, dopóki przebywa w niej jego prześladowca. — Czy zdołasz przekonać tę zgraję do powrotu na czwarty poziom? — wypytywał Ben. — Pamiętaj, że wojownicy okupują naszą szkołę. — Unicestwiają wszystkich, którzy staną im na drodze — przypomniałem, drapiąc miejsce, gdzie trafiło mnie niedawno srebrzyste promieniowanie naszego rozmówcy. Czerwone znamię przestało boleć i powoli znikało, odczuwałem jednak nieprzyjemne swędzenie. 76 77 Ben nalał sobie drugą szklankę soku jabłkowego. Aż podskoczyłem, gdy głośno stuknął dzbankiem o stół. — Mam do ciebie pytanie, Thorze. Potrafisz bez większego kłopotu określić poziom energii w swoim organizmie, prawda? Kiedy musisz ją uzupełnić, szybko znajdujesz źródło prądu? — Wojownik skinął głową. — Czy z naszymi prześladowcami jest podobnie? Oni również muszą co pewien czas podłączać się do sieci? — Oczywiście — przytaknął Thor. — Istniejemy dzięki elektryczności. Brak zasilania oznacza szybką utratę mocy. — To jest sposób! — Ben popatrzył na nas z błyskiem w oku. — Odetniemy im prąd. — Chwileczkę — przerwałem. — Zamierzasz pozbawić elektryczności stan Illinois, czy tylko jedno hrabstwo? — Wystarczy, że wyłączymy prąd w naszym mieście — stwierdził Ben. Przygryzłem wargę i rozważałem przez chwilę jego pomysł. — To by ich zatrzymało na pewien czas. W końcu jednak prąd znowu popłynie, a prześladowcy odzyskają siły. Sam widzisz, że to nie jest dobre rozwiązanie. — Zaczyna mi brakować pomysłów — oświadczył szczerze Ben. — Czas pracuje na naszą niekorzyść. Kto wie, może ta banda dopadnie nas dziś wieczorem. A jeśli czekają na mnie przed domem? — To wykluczone — oznajmił spokojnie Thor. — Dlaczego? — zapytaliśmy zgodnie. — Ci durnie nie będą nikogo nachodzić, chyba że mieszka w najbliższej okolicy szkoły. Muszą przebywać w pobliżu dysku, na którym zapisany jest program. W przeciwnym razie błyskawicznie tracą moc. — Naprawdę? — ucieszył się Ben. Nagle zmarszczył brwi i zapytał: — Dlaczego wcześniej o tym nie wspomniałeś? — Jak mamy ci wierzyć, skoro twoja obecność w moim domu przeczy tym rewelacjom? — zapytałem podejrzliwie. Thor sięgnął do mego plecaka. — To mnie chroni — oznajmił, wyciągając dyskietkę Ha ckera. Doznałem olśnienia. — Sprytne! Przez cały czas masz dostęp do programu. — Thor potwierdził skinieniem głowy, a ja perorowałem dalej: — Gdybyśmy usunęli grę z twardego dysku i dyskietki, wszyscy przybysze z czwartego poziomu zniknęliby w mgnieniu oka! — Zapewne... — Thor wydawał się przygnębiony. — Sądzę, że tak. Weź pod uwagę, że ja również zostałbym skasowany. — Gdybyśmy zniszczyli nielegalne kopie gry, los uwięzionych w niej ludzi byłby przesądzony — dodał Ben, kładąc mi rękę na ramieniu. Święte słowa! Odsunąłem nieco krzesło, żeby spojrzeć Thorowi prosto w oczy. — Posłuchaj mnie uważnie. Moje słowa wcale nie oznaczają, że chcę się ciebie pozbyć, ale tamta bandycka trójka musi zniknąć z naszego świata. Weź pod uwagę jeszcze jedną sprawę. Wprawdzie doskonale sobie radzisz, ale sam musisz przyznać, że nie pasujesz do naszej rzeczywistości. — To prawda — odparł zamyślony Thor, bawiąc się pudełkiem ciastek. — Wasz świat nie jest dla mnie właściwym miejscem. Z drugiej strony powrót na czwarty poziom oznacza potworną nudę. Musi istnieć jakaś kraina, w której poczuję się jak u siebie w domu i będę wiódł życie pełne ciekawych przygód. Doskonale go rozumiałem. Wiem, co to znaczy czuć się od-mieńcem. W ubiegłym roku rosłem bardzo wolno i dlatego w żadnej ze szkolnych drużyn sportowych nie było dla mnie miejsca. Pracownia komputerowa okazała się doskonałą kryjówką dla klasowego ofermy. Przesiadywałem tam coraz dłużej, przy okazji poznając sekrety programów i gier. Wkrótce nabrałem wprawy i zacząłem odnosić sukcesy. Od tego czasu trochę urosłem. Ben i ja przestaliśmy uchodzić 78 79 za szkolne fajtłapy. Mówiono, że jesteśmy w porządku, chociaż mamy bzika na punkcie komputerów. Całkiem wygodny układ. Czy uda się znaleźć odpowiednie miejsce dla znudzonego wojownika z czwartego poziomu? Może damy ogłoszenie do gazety: Kto przyjmie pod swój dach dwumetrowego wojownika imieniem Thor? Uwaga: często bywa pod napięciem! — Powiedz nam, co wiesz o „Niebezpiecznej wyprawie". Ważny jest każdy szczegół — stwierdziłem, sięgając po ciastko i celując nim w tors jasnowłosego osiłka. — Wiesz coś o haśle albo tajnym przejściu z jednego poziomu na drugi, które ukrył w programie jego twórca? — Nigdy o tym nie słyszałem... — mruknął Thor, drapiąc się po głowie. Przymknął oczy, żeby się skoncentrować. — Programista... to chyba on rzucił klątwę. Jeszcze z dzieciństwa pamiętam jasny i wyraźny rozkaz: kto używa nielegalnie skopiowanej kopii programu, musi ponieść karę. — Może klątwa to wirus stworzony przez autora gry? Serce zabiło mi szybciej. Nareszcie wpadliśmy na właściwy trop! — Musimy wyciągnąć potrzebne informacje od firmy, która wypuściła na rynek „Niebezpieczną wyprawę". Podaj mi książkę telefoniczną. — Chyba żartujesz! — Ben z rezygnacją pokręcił głową. — Używamy pirackiej dyskietki. Nie będą chcieli z nami gadać. — Postaram się unikać w rozmowie niebezpiecznych tematów. Przekartkowałem grube tomisko i znalazłem telefon największego w naszym mieście sklepu ze sprzętem komputerowym. Głos w słuchawce oznajmił, że grę znaną jako „Niebezpieczna wyprawa" rozprowadza agencja o nazwie „Krąg Ciemności". Sprzedawca podał mi jej numer telefonu. — Niesamowite! — zawołałem, spoglądając ze zdumie niem na Bena i Thora. — Posłuchajcie tylko! Firma komputero wa „Krąg Ciemności". Numer telefonu to same trzynastki! — Okropne! — wzdrygnął się Ben. — Tam przebywa Wielki Programista! Nie zdradź mu, że przybyłem do waszego świata — zaklinał Thor z przerażeniem w oczach. — Spokojna głowa! — odparłem, wystukując numer. — Dobrze to rozegram. Ben pobiegł do drugiego aparatu, by przysłuchiwać się rozmowie. Thor, który deptał mu po piętach, również przysunął ucho do słuchawki. Sygnał rozległ się dwukrotnie. Potem usłyszałem nosowy kobiecy głos: — Krąg Ciemności, słucham. Wyjaśniłem krótko, że kupiłem niedawno grę, z którą mam trochę kłopotów. Szczególnie oporni na wszelkie polecenia wydają się wojownicy z czwartego poziomu. — Chciałem zapytać, czy w program zostało wpisane jakieś hasło pomocne w tego rodzaju sytuacjach. A może istnieją ukryte przejścia łączące rozmaite poziomy? Potrzebuję wskazówki, która pozwoli mi zapanować nad sytuacją na wypadek, gdyby widmowi prześladowcy... zupełnie przestali mnie słuchać. — Nie mogę udzielać takich informacji — odparła moja rozmówczyni. — Cała przyjemność polega na tym, by samemu znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. — Zapewniam panią, że próbowałem wszystkiego — brzmiała moja wykrętna odpowiedź. — Obawiam się, że to na nic. Utknąłem w martwym punkcie. — W takim razie spróbuję ci pomóc — oznajmiła przedstawicielka „Kręgu Ciemności". — Podaj mi numer zakupionej dyskietki. Poczułem ucisk w gardle. Całkiem zapomniałem, że firmy komputerowe sygnują wprowadzane na rynek dyskietki. — Niestety, zgubiłem pudełko — skłamałem. — Numer znajduje się na dyskietce. Moja go nie posiada, pomyślałem z goryczą. 80 6 — Zemsta komputerowych. 81 Ben dał mi znak, żebym odłożył słuchawkę, ale postanowiłem brnąć dalej. Byłem już tak blisko. — Błagam — jęknąłem rozpaczliwie — niech mi pani po może! Czy autor gry zawarł w niej tajne hasło lub inną ważną informację? Proszę mi tylko powiedzieć, gdzie ją ukrył. Zapadła cisza. Moja rozmówczyni westchnęła. — Twórca gry szczególnie lubi piąty poziom. W jego opracowanie włożył wiele serca; pozostałe wyprawy to zwykła rzemieślnicza robota. — Czy na piątym poziomie znajdę potrzebną wskazówkę? — zapytałem niecierpliwie. — Chłopcze, jeśli twoja dyskietka nie jest sygnowana przez naszą firmę, gra została nielegalnie skopiowana — oznajmiła chłodno pani z „Kręgu Ciemności". — W takim wypadku nie mogę ci pomóc. Autor sam opracował i wpisał do programu... swego rodzaju wirusa, który atakuje użytkowników skradzionych kopii. — Jak to? — oburzyłem się. — Takie postępowanie jest sprzeczne z prawem! — Podobnie jak kradzież cudzych programów komputerowych — wpadła mi w słowo tamta kobieta. — Jeśli ich używasz, prędzej czy później spotka cię nieszczęście. Rozległ się trzask odkładanej słuchawki. Połączenie zostało przerwane. 14 KOMPLETNY CHAOS Wieczór był okropny, a noc niewiele lepsza! Czas pracował na moją niekorzyść. Przypominałem sztukmistrza, który miota się wśród wirujących talerzy; jeśli nie zdąży na czas, usłyszy brzęk tłuczonej porcelany i gwizdy publiczności. Po wyjściu Bena natychmiast rzuciłem się do komputera. Po rozmowie z przedstawicielką agencji „Krąg Ciemności" postanowiłem zebrać jak najwięcej informacji dotyczących piątego poziomu. Mimo woli musiałem złamać zakaz taty, który zabronił mi siedzieć przy komputerze dłużej niż dwie godziny dziennie. Jeśli któreś z rodziców zajrzy do mego pokoju, będę musiał powiedzieć, że dopiero przed chwilą zacząłem grać. Thor również nieźle dał mi się we znaki. Spróbujcie przywołać do porządku dwumetrowego osiłka albo zmusić go, by siedział w kącie i trzymał buzię na kłódkę, gdy sterczy wam za plecami i nieustannie poucza. Chyba wiecie, co mam na myśli. Dodam jeszcze, że piąty poziom, czyli ostatnia wyprawa, to najdziwniejsza gra, z jaką się kiedykolwiek spotkałem. Bohater ukryty w miniaturowym batyskafie odbywał podróż w ludzkim krwioobiegu. Musiał dotrzeć do serca, by obronić uczucia. Następnie wędrował do mózgu, by strzec myśli. Na koniec szukał duszy; wskazówką było przysłowie, które mówi, 83 że oczy są jej zwierciadłem. W tej rozgrywce bohater miał za zadanie bronić wiary oraz przekonań. Postaci i scenografia ostatniej wyprawy sprawiały niesamowite wrażenie. Ostre kolory aż biły w oczy. Prześladowcy bohatera przybrali postać chorobotwórczych wirusów i bakterii. Sam widok niepokojących ciemnych kształtów przyprawiał grającego o zimny dreszcz. Dodatkową przeszkodę stanowiły obce ciała zagradzające drogę w wielu miejscach. Nie będę ukrywał, że moim zdaniem facet, który zaprojektował tę grę, był kompletnym pomyleńcem. W przeciwieństwie do mnie, Thor wydawał się ogromnie zainteresowany osobliwym pomysłem. Szczególnie podobał mu się test na inteligencję, któremu należało się poddać przed rozpoczęciem kolejnego etapu wędrówki. Okazało się, że nasz Thor ma głowę nie od parady. W czasie podróży po wnętrzu ludzkiego ciała odkryłem klucz ukryty wśród włókien nerwowych. Udało mi się go wydobyć i umieścić w batyskafie. — Teraz pozostaje nam tylko znaleźć właściwe drzwi. — Słuszna myśl — zgodził się Thor. — Może przy okazji znajdziemy tajne przejście między poziomami. Ciągle się zastanawiam, gdzie zostało ukryte. Twórca gry miał do dyspozycji całe ludzkie ciało. Westchnąłem i ponownie wprowadziłem batyskaf do krwioobiegu. Potrzebowałem kolejnej wskazówki. Szkoda, że pani z „Kręgu Ciemności" była tak oszczędna w słowach. Z pewnością się domyśliła, że używam nielegalnej kopii. — Pamiętasz dokładnie słowa tamtej kobiety? — zapytałem Thora. — Powiedziała, że spotka cię nieszczęście. — Nie o to chodzi — odparłem kręcąc głową. — Wspomniała, że twórca gry szczególnie lubi piąty poziom. Włożył w jego przygotowanie wiele serca. Może to jest zakamuflowana wskazówka! Bierzemy kurs na serce! Nasz pojazd mknął arteriami. Wkrótce znaleźliśmy się w pobliżu ogromnej czerwonej pompy ssąco-tłoczącej. Thor jako pierwszy dostrzegł drzwi ukryte w jednej z komór. — Popatrz! Znaleźliśmy! — zawołał. Puls miałem przyspieszony, gdy podpływaliśmy do zagadkowych wrót. Włożyłem klucz do zamka. Pasował. Gdy drzwi się otworzyły, zrozumieliśmy, że nasz pojazd jest za duży. — Mamy pecha! — krzyknąłem, uderzając pięścią w biur ko. Niespodziewanie usłyszałem pukanie do drzwi. Thor pomknął w stronę szafy i rozpłaszczył się natychmiast. Wyglądał niczym reklama siłowni. W chwilę później tata wsunął głowę do mego pokoju. — Mikę, pamiętasz, co ci mówiłem na temat komputera? — zapytał surowo. — Oczywiście. Dwie godziny i ani minuty dłużej — odparłem z wymuszonym uśmiechem. — Przed chwilą go włączyłem. — Odrobiłeś pracę domową? — Tata podszedł bliżej i pochylił się, spoglądając z ciekawością na ekran. — Co to jest? — zapytał, kładąc dłoń na monitorze. — Nowa gra. Właśnie miałem się zabrać do lekcji... Ojciec szybko cofnął rękę. — Synu, monitor jest rozgrzany. To nieprawda, że przed chwilą włączyłeś komputer. Jak długo grasz? — Pół godziny — skłamałem. — Dlaczego powiedziałeś, że dopiero zacząłeś? — Tata z niezadowoleniem pokiwał głową. — Daję ci jeszcze pół godziny i koniec zabawy. Przyjdę sprawdzić, czy mnie posłuchałeś. — Tak jest! — Spotkałem dziś na ulicy panią Gantry — dodał tata. — Podobno widziała cię dziś w centrum handlowym. Włóczyłeś się tam z Benem i dziwnym facetem podobnym do Supermena. Czy to prawda? Niewiarygodne, jak szybko rozchodzą się plotki! 84 85 * Strach chwycił mnie za gardło, gdy następnego ranka Thor i ja zbliżyliśmy się do budynku szkoły. Zdawałem sobie sprawę, że wszystkie kłopoty są rezultatem klątwy, która mnie dotknęła, a zatem ja powinienem znaleźć wyjście z sytuacji. Nie odkryłem jeszcze hasła, które pozwalało uporać się z wirusem atakującym nielegalne kopie. Zachodziłem w głowę, co zastaniemy w szkole. Ciekawe, jak widmowi prześladowcy zareagowali, gdy wystawiliśmy ich do wiatru. Podejrzewałem, że są wściekli. Z daleka widziałem, że szkolny parking jest zupełnie pusty. Nie zauważyłem ani jednego nauczycielskiego samochodu. Przy ogrodzeniu zebrała się niewielka grupka uczniów. Bali się podejść bliżej. Szkoła podstawowa w Woodmont przypominała dom nawiedzony przez duchy. Mimo wszystko Thor i ja śmiało ruszyliśmy ku głównemu wejściu. — Coś jest nie tak — mruknął jasnowłosy wojownik, marsz cząc brwi. Wyciągnął ręce i badał dłońmi aurę otaczającą budynek. — Powietrze aż huczy od elektryczności. Czuję to w palcach. Myślałem gorączkowo, co się mogło stać. Jeden z chłopców stojących przy ogrodzeniu ruszył w naszą stronę. Z daleka poznałem, że to Ben. Twarz miał wymizerowaną i worki pod oczami. Chyba niewiele spał tej nocy. — Znalazłeś już hasło? — dopytywał się z nadzieją. — Za dużo ode mnie wymagasz — mruknąłem kręcąc głową. — Pewnie i tak jest za późno, by zapobiec katastrofie. John Miluski był w środku. — Ben wskazał budynek ruchem głowy. — Mówi, że sporo się tam pozmieniało. — Co robią wojownicy? — zapytałem. — Nie mam pojęcia — odparł Ben. — John zwiewał tak szybko, że niewiele zdążył powiedzieć. — Musimy się rozejrzeć — oznajmił Thor, podchodząc do drzwi. Cieszyłem się, że szedł pierwszy. Zawsze to jakaś ochrona! Korytarz był pusty. Echo niosło odgłosy kroków. Gdy mijaliś- my sekretariat, dobiegło nas ciche tykanie ściennego zegara.Tik--tak, tik-tak... Tym razem nikt nas nie zatrzymał. Niedźwiedź dawno zniknął; krzesło stojące przy biurku pani Wu było puste. W budynku panowała martwa cisza. — Gdzie się wszyscy podziali? — szepnąłem. — Uczniowie, którzy wczoraj uniknęli najgorszego, woleli zostać w domu — wyjaśnił Ben. — Podobnie zdecydowali nauczyciele. Pewnie dzwonili, by usprawiedliwić się chorobą, ale nikt tu nie odbiera telefonów. — Zajęcia w sali gimnastycznej będą dziś strasznie nudne — mruknął Thor, zaglądając do pustych sal. — O ile w ogóle zdołasz je przeprowadzić, w co wątpię. — Przed nami był szereg zamkniętych na głucho uczniowskich szafek. Najwięksi odważniacy, którzy na co dzień zadzierali nosa, woleli nie ryzykować. Gdy podeszliśmy do drzwi stołówki, Thor zatrzymał się niespodziewanie. — Elektryczność... Powietrze aż wibruje. — Jasnowłosy wojownik ruszył dalej. — Ostrożnie, stary — szepnął Ben, gdy Thor otworzył drzwi, zajrzał do środka i wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Widok był niesamowity. Istny cyrk! — Ale numer! — mruknąłem, kiedy Ben i ja także zajrze liśmy do środka. Postaci z najrozmaitszych gier wylazły z komputera i przybyły do naszego świata. Biegały teraz po sali, tocząc zażarte pojedynki albo snuły się bez celu z kąta w kąt. Rakiety kosmiczne śmigały w powietrzu. Samochody wyścigowe zakręcały z piskiem opon. Pędzle wielkie jak kije baseballowe hasały po ścianach, zostawiając kolorowe smugi. Tajni agenci w ciemnych okularach zaglądali czujnie pod krzesła i stoły, znajdując jedynie kurz i oderwane guziki. 86 87 Elektroniczne szczury wdarły się do spiżarni. Wyżerały jedzenie z rozerwanych opakowań, jakby od wielu dni nie miały niczego w pyskach. Latające spodki czekały w pogotowiu na stolikach. Gdy weszliśmy do stołówki, u włazu do jednego z kosmicznych pojazdów pojawił się oddział szkarłatnych ludzików. Kolumna sprawnie podreptała ku brzegowi stolika i wykonała zwrot w naszą stronę. Czerwoni unieśli wąskie skrzydła. Włosy zjeżyły mi się na głowie. Miałem już do czynienia z kosmitami! — Uwaga! — krzyknąłem. — Będą strzelać! 15 GNIEW WOJOWNIKÓW Pociągnąłem na podłogę Thora i Bena. W samą porę! Kosmici posłali salwę czerwonych promieni. Świetlne smugi przemknęły nad naszymi głowami. Gdy widmowa jasność przygasła i opadł wzniecony kanonadą pył, ujrzeliśmy na metalowych drzwiach stołówki dziesiątki miniaturowych otworków. — Niesamowite... — mruknął Ben. — Z którego poziomu pochodzą te stwory? — wypytywał Thor. Pokręciłem głową przecząco. — To postaci z całkiem innej gry — wyjaśniłem. — Syrena i jej kompani dobrali się do szkolnych komputerów i wywlekli z twardych dysków wszystkie dziwaczne stworzenia, które tam przebywały. Dziwi mnie, że im się to udało. Szkolne gry pochodzą z legalnego źródła. Nie powinno być z nimi problemów. — Jak widać, sytuacja uległa zmianie — odparł Ben. — Proponuję, żebyśmy się stąd wynieśli, nim znów nam zagrozi jakaś elektroniczna pokraka. Thor pchnął drzwi. Wybiegliśmy na korytarz, zatrzaskując je za sobą. — Niesamowite — powtórzył Ben. — Nasza stołówka przypomina teraz grę komputerową stworzoną przez jakiegoś szaleńca z elementów istniejących wcześniej programów. Nic do siebie nie pasuje. — Jak wam się podoba nasza trzódka? 89 To był głos Syreny. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. — Żadnych gwałtownych ruchów! — wymamrotał Ben. — Chyba nas dopadli. Odwróciłem się powoli. Mongo, Syrena i Eksterminator stali przy uczniowskich szafkach. — Cóż to była za radość, gdy znaleźliśmy w komputerach tyle uroczych stworzeń — oznajmił pogodnie Mongo. Wyłupiaste ślepia połyskiwały jak marmurowe kulki. — Trenowaliśmy je przez całą noc — pochwaliła się Syrena i ziewnęła ostentacyjnie. — Są bardzo sprytne, ale potrzebują silnej ręki. — Słuchają naszych rozkazów — dodał Eksterminator. — Posłusznie wypełniają każde polecenie... w przeciwieństwie do paru krnąbrnych chłopaków. Ben i ja wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Wojownicy czuli się dotknięci naszym zachowaniem. Obraziliśmy ich, więc marny nasz los. Lada chwila zostaniemy usmażeni na wolnym ogniu! — Łapy przy sobie! — warknął groźnie Thor. — Ci chłopcy należą do mojej drużyny. — Ładna mi drużyna — odparł Mongo. — Dlaczego nie pokazaliście się wczoraj o umówionej porze? — Mieliśmy na głowie ważniejsze sprawy — powiedział Thor lekceważącym tonem. — Chcecie się z nami zmierzyć? Proszę bardzo. Zaczynajmy. Pojedynek? Serce podeszło mi do gardła. Czyżby Thor stracił rozum? Uradowany Mongo łakomie oblizał wargi, ale Syrena pokręciła głową. — Nie będzie żadnego pojedynku — burknęła. — Wykorzystamy te dzieciaki w inny sposób — oznajmił Eksterminator, uśmiechając się do nas. Przemknęła mi przez głowę dziwaczna myśl: czy jego sinawe zęby są popsute, czy też wykonane ze stali? 90 — Czuję się jak królik doświadczalny zamknięty w laboratoryjnej klatce — rzucił półgłosem Ben. — Chodzi o ten przeklęty komputer — burknął Mongo. — Mamy pewien... kłopot — wyznał Eksterminator. — Jesteśmy skazani na przebywanie w pobliżu twardego dysku, na którym została zapisana „Niebezpieczna wyprawa". Utknęliśmy na tym poziomie. Tu jest okropnie nudno. — To nie jest żaden poziom, tylko nasza szkoła — oburzył się Ben. — Przynajmniej tak było do niedawna. — Musimy się stąd wyrwać. Mamy prawdziwą armię — stwierdził Mongo, wskazując palcem drzwi stołówki, gdzie przebywała komputerowa menażeria. — Dysponujemy wielką siłą. Energii też nam nie brakuje. — O to nietrudno w realnym świecie. Prąd jest wszędzie — potwierdziła Syrena. Podskoczyła lekko i chwyciła oprawkę wi szącej u sufitu lampy. Prąd natychmiast popłynął przez jej elektroniczne tkanki. Wojowniczka rozjarzyła się czerwonym blaskiem. Przypominała gigantyczny czerwony sygnalizator. Po chwili zwinnie opadła na podłogę. — Chcemy być wolni — perorował z zapałem Eksterminator. Potem zwrócił się do Thora: — Zdradź nam swoją tajemnicę, kolego. Jak to możliwe, że oddalasz się stąd bez przeszkód? Zacisnąłem dłoń na pasku mego plecaka. W środku była dyskietka z kopią gry. Nie mogłem pozwolić, by dostała się w ręce tych łobuzów. — Wyznaj nam ten sekret — nalegała Syrena. — Masz przenośny komputer? — wypytywał Mongo. — A może sam program zawiera nieznane nam dotąd możliwości? Thor długo tarł w zamyśleniu policzek. W końcu uśmiechnął się szeroko. — To chytra sztuczka. Chodzi o to, że cały program można umieścić w przenośnej kapsule i mieć go zawsze przy sobie. Trójka prześladowców zrobiła krok w naszą stronę. 91 — Naprawdę? — mruknęła uszczęśliwiona Syrena. — Pokaż nam to cudo! — wyszeptał Mongo drżącymi wargami. — Po co niepotrzebnie tracić czas? — Thor położył wielką łapę na moim ramieniu. — Mikey wykona takie kapsuły dla każdego z was. Nasi prześladowcy nie kryli zachwytu. Rozległy się radosne okrzyki. Wojownicy patrzyli na mnie łakomie, jakbym był wielkim czekoladowym tortem. Poczułem strach i rozpacz. Thor nas zdradził. Nie miałem pojęcia, co zrobią widmowi prześladowcy, gdy odzyskają wolność, ale znając ich byłem przekonany, że wynikną z tego jedynie kłopoty. Po tych łotrach wszystkiego można się było spodziewać. — Nie dostaniecie kopii naszej gry za darmo — oznajmił Thor. — Musicie przysiąc, że zostawicie w spokoju moją drużynę. — Jasnowłosy wojownik, rzucając na Mongo karcące spojrzenie, dodał: — Nie wolno grozić chłopcom. Pamiętajcie, żadnych napaści! Nie chcę tu widzieć nawet iskierki, która mogłaby zrobić im krzywdę. — Szkoda — westchnął Mongo. — Aż mnie ręce świerzbią, by posłać na czwarty poziom tego smarkacza, który bez litości wyciskał ze mnie siódme poty. — Przestań się martwić. W tym świecie aż się roi od dzieciaków — przypomniała Syrena. Potem zwróciła się do Thora: — Przyjmujemy twoje warunki. — Zgoda. Oszczędzimy ich — dodał ponuro Eksterminator. — Doskonale! — Thor klasnął w dłonie. — W takim razie pora wziąć się do roboty. — Zdrajca — rzucił półgłosem Ben. — Jak długo potrwa przygotowanie kapsuł zawierających kopię gry? — zapytała Syrena. Obiecałem sobie w duchu, że za nic w świecie nie skopiuję programu. Nie ruszę palcem! Dlaczego miałbym ułatwiać życie tym łobuzom? — Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Procedura jest niezwy- kle skomplikowana — odparł z powagą Thor. — Mikę siądzie za chwilę do komputera. Będziemy was informować, jak postępuje praca. Idziemy, chłopcy — dodał ciągnąc za sobą Bena i mnie. — W takim razie zajmijmy się naszą armią — zapropono wał uradowany Eksterminator. Syrena otworzyła drzwi stołówki. Trzej tajni agenci skorzystali z okazji i wymknęli się na korytarz. — Marsz do sali, wścibskie kreatury! — wrzasnęła piskliwym głosem wojowniczka. — Zajmij się tymi miernotami — rzucił Mongo z lekceważeniem. — Ja tymczasem wymusztruję kosmitów. Nie usłyszałem dalszego ciągu tej rozmowy. Thor pociągnął nas w stronę pracowni komputerowej. Próbowałem za nim nadążyć. Nadal trzymał za ręce Bena i mnie. Pędził korytarzem jak huragan. — Po co się tak spieszysz? — zapytałem ironicznie. — Wojownicy już zamienili naszą szkołę w pobojowisko. Czy zniszczenie miasta przed zachodem słońca da im dodatkowe punkty w tej rozgrywce? — No właśnie — przytaknął Ben, potrząsając energicznie ręką Thora. — Jesteś zdrajcą i sprzedawczykiem! Co z tobą, koleś? Nie wiesz, że drużynę obowiązuje lojalność? — Krzywdzicie mnie swoimi podejrzeniami — oznajmił Thor zatrzymując się nagle. — Co ty gadasz? — odciął się Ben. — Chyba źle mnie zrozumieliście. W żadnym wypadku nie opuściłbym swojej drużyny w potrzebie. — W takim razie, po co to wszystko? — Wskazałem ręką drzwi stołówki, za którymi zniknęli nasi komputerowi prześladowcy. — Musiałem blefować, żeby uśpić ich czujność i zyskać na czasie — oznajmił Thor. — To było jedyne wyjście. Ben i ja popatrzyliśmy na siebie ze zdziwieniem. Po chwili uśmiech powrócił na nasze twarze. 92 93 — Niezły pomysł, Thorze — stwierdził pogodnie Ben, klepiąc olbrzyma po ramieniu. — Zaczynasz kapować, na czym polega życie w naszej rzeczywistości. — Dzięki, kolego — odparł z uśmiechem wojownik. — Musiałem... — Przerwał niespodziewanie i nadstawił ucha. — Słyszeliście? Z oddali dobiegł stłumiony piskliwy głos. Echo rozbrzmiewało w korytarzu. — Na pomoc! Ratunku! Ruszyliśmy do głównego holu, rozglądając się na wszystkie strony. Na prawo od nas pojawiła się jakaś postać. — Ratunku! Na pomoc! — Co tam się dzieje? — krzyknął Ben, pędząc korytarzem. W naszą stronę biegła z krzykiem przerażona dziewczynka. Zapomniałem o strachu i ruszyłem w jej kierunku. Gdy byłem w połowie korytarza, zorientowałem się, kto to jest. Biegła ku nam Vickie Goldberg. Goniło ją stado elektronicznych szczurów! Obrzydliwe gryzonie deptały jej po piętach, usiłując chwycić za spódnicę. — Mikę, ratuj! — krzyknęła Vickie. Łzy płynęły jej po po liczkach. Potknęła się niespodziewanie. Jeden z elektronicznych szczurów dopędził ofiarę, wskoczył jej na plecy i wczepił się pazurami w kasztanowate włosy. Vickie krzyczała jak opętana. Z przerażeniem ujrzałem, że szczur przysiadł na jej ramieniu i chwycił zębami trzymany w łapkach kosmyk! 16 ELEKTRONICZNE SZCZURY ATAKUJĄ! — Spróbuj je odstraszyć! — krzyknąłem. — Nie pokazuj, że się boisz. Zaraz ci pomożemy. Vickie zacisnęła zęby, wyciągnęła rękę i trzepnęła siedzącego na swym ramieniu gryzonia. Za pierwszym razem nie trafiła, ale drugi cios okazał się celny. Szczur z piskiem upadł na podłogę. — Uciekajcie! — krzyknąłem, podbiegając do napastni ków. Nogą odepchnąłem dwa szczury, które szarpały brzeg spód nicy Vickie. Ben uderzył plecakiem kolejną parę gryzoni. W tej samej chwili nadbiegł Thor. Świetlne smugi natychmiast zaczęły siać spustoszenie wśród elektronicznych zwierzaków. Siła uderzenia wyrzuciła kilka szczurów w powietrze niczym plastykowe pchełki. Stado natychmiast umknęło z piskiem. Wkrótce gryzonie rozbiegły się po opustoszałych klasach. — Dziękuję, chłopcy — powiedziała drżącym głosem Vickie. — Bałam się, że mnie pożrą żywcem. Potrząsnęła głową i odrzuciła potargane włosy. Kątem oka dostrzegłem dziurę wygryzioną w zamszowej kurtce przez wygłodzonego stwora. — Obawiam się, że nasi widmowi prześladowcy dobrze je wytresowali — stwierdził Ben. — W tej dziedzinie wojownicy doskonale sobie radzą. Nasi nauczyciele mogliby się wiele od nich nauczyć — pozwoliłem sobie na ponury żart. — Jeśli te potwory wydostaną się poza budynek szkoły, wasz świat zamieni się w koszmar — stwierdził Thor, marszcząc brwi. — Zapanuje kompletny chaos — przytaknąłem. 95 — Ktoś będzie miał z tego korzyść — wtrąciła Vickie. — Tamci wojownicy postanowili zawładnąć światem. Chcą zacząć od przejęcia kontroli nad Woodmont. — A nie mówiłem? — Ben wzniósł oczy do góry. — Jak się o tym dowiedziałaś? — wypytywałem niecierpliwie. — Podsłuchałam ich rozmowę. Wróciłam do szkoły, by zabrać kurtkę. Nagle usłyszałam jakieś głosy dobiegające z pracowni geograficznej. To oni tam buszowali. Wyciągnęli mapę Ameryki. Widziałam z daleka, że wokół Illinois zakreślili wielkie koło. Chyba już wiedzą, gdzie wylądowali. W rozmowie padały nazwy wielu miast. Prawdopodobnie zastanawiali się, w jakiej kolejności je podbiją. — Mają wielkie plany i dlatego potrzebna im większa swoboda. Chcą zawładnąć całym krajem — dodałem. — Mogą unicestwić każdego, kto stanie im na drodze — przypomniał Ben. — Wkrótce połowa ludzkości znajdzie się na czwartym poziomie „Niebezpiecznej wyprawy". Na mnie spadnie cała odpowiedzialność za to nieszczęście, myślałem z przerażeniem. Wszystkiemu będzie winien lekkomyślny chłopiec, który nie umiał w porę oderwać się od komputera. Zyskam ponurą sławę podobnie jak rewolwerowiec Jesse James albo gangster Al Capone. — Trzeba ich powstrzymać — oznajmiłem stanowczo. — Musi istnieć jakiś sposób... — Mam pomysł — wpadł mi w słowo Thor. — Musimy mieć do tego komputer. Poza tym musicie sprytnie odwrócić uwagę tej bandy. — Damy sobie z nimi radę! — zapewnił Ben. — Znajdź sobie bezpieczną kryjówkę — poradził Thor, opiekuńczym gestem kładąc dłoń na ramieniu Vickie. — Syrena i jej kompani przyrzekli oszczędzić chłopców, ale ciebie nie zdołam obronić. — Rozumiem — odparła nasza koleżanka. — Już mnie tu nie ma. Odprowadziliśmy ją do wyjścia. Thor przytrzymał ciężkie drzwi. — Po powrocie do domu zamknę się na cztery spusty — oznajmiła na odchodnym Vickie. Uśmiechnęła się i wsunęła za uszy opadające na twarz włosy. — Powodzenia, chłopcy. Patrzyłem za nią, aż zniknęła wśród dębów rosnących po drugiej stronie ulicy. Wkrótce przyłączyłem się do Thora i Bena, którzy ruszyli w stronę pracowni komputerowej. — Na czym polega twój plan? — zapytałem jasnowłosego wojownika. — Pomożesz mi się dostać z powrotem do komputera, żebym mógł poszukać hasła, które unieszkodliwi wirusa — oznajmił Thor. — Jak to? — zapytałem marszcząc brwi. — Przecież mówiłeś, że nie chcesz wracać na czwarty poziom, bo okropnie się tam nudzisz. Weź pod uwagę, że nie jest pewne, czy zdołam cię stamtąd wyciągnąć. Możesz utknąć na wieki. — Sądzę, że znalazłem miejsce, gdzie będzie mi dobrze. — Niebieskie oczy Thora zabłysły. — Wybieram się na poziom piąty. Czeka mnie ostatnia wyprawa! Muszę się dowiedzieć, co jest za drzwiami ukrytymi w sercu. Batyskaf się w nich nie mieści, aleja bez trudu przejdę na drugą stronę! Musiałem przyznać, że pomysł był ciekawy. Thor uznał ekspedycję do wnętrza ludzkiego ciała za pasjonujące wyzwanie. Spostrzegłem to poprzedniego wieczoru. — Pamiętasz schowek wśród zwojów mózgowych? Jest tam strój nurka, który pozwoli ci dotrzeć na miejsce — głośno rozważałem sytuację. — Myślę, że zdołasz tam dotrzeć bez przeszkód, ale zachowaj ostrożność. — O czym wy mówicie? — wypytywał zdezorientowany Ben. — Nie gadaj, tylko patrz. — Rozpocząłem grę i w mgnieniu oka pokonałem trzy poziomy. Szybko dotarłem na czwarty. Długo trwała prezentacja wojowników. Z ekranu patrzyły na mnie znajome twarze nauczycieli i kolegów. 96 7 — Zemsta komputerowych. 97 — Niesamowite — szepnął Ben, obserwując sunące wolno szeregi ludzkich sylwetek. — Ta banda wpakowała tu pół szkoły! Odwróciłem wzrok. Nie mogłem patrzeć na smutne twarze znanych mi dziewcząt i chłopców. Musiałem jak najszybciej dotrzeć na piąty poziom. Wkrótce się tam znalazłem. — Gotowe — powiedziałem do Thora. — Co dalej? — Poszukaj komendy dotyczącej wyboru podróżnika i napisz moje imię. Postąpiłem wedle instrukcji. Na ekranie pojawił się wyraźny napis: THOR. — Znakomicie. — Jasnowłosy wojownik stanął w pobliżu komputera i uniósł ramiona. Wskazując monitor dodał: — Życzcie mi szczęścia. — Trzymaj się! — powiedziałem z uśmiechem. — Pokaż, co potrafisz! — dodał żartobliwie Ben. Zakryliśmy oczy. Wiązka srebrzystych promieni w mgnieniu oka przeniosła Thora do elektronicznego świata. Jasnowłosy wojownik zniknął. Dziwna poświata i zielonkawa mgła stanowiły jedyny ślad jego obecności. — Niesamowite — szepnął Ben. — Jeśli raz jeszcze powtórzysz to słowo, wyślę cię na drugą stronę ekranu — zagroziłem. — Wybacz, stary. Powtarzam się — odparł z uśmiechem Ben. Nad monitorem zawisł zielony obłok. Czyżby Thorowi się nie udało? — Ale numer! — jęknął Ben, gdy mgła przybrała ludzkie kształty. Niespodziewany gość był niższy od jasnowłosego osiłka. Miał ciemną czuprynę i złośliwy uśmiech. — Pan Rocco! — krzyknął Ben, uderzając się w czoło. — Jasne! Thor wspomniał, że po jego powrocie na drugą stronę ekranu trener automatycznie znajdzie się w naszym świecie. Pan Rocco szybko odzyskał wigor. — Willis i Huxley... — Z niepokojem przyglądał siękompu- 98 terom. — Ja... Wy dwaj zawsze... — Przerwał znowu. Najwyraźniej był zbity z tropu. — Co ja tu robię? — zapytał w końcu. Nie pamiętał, że został unicestwiony i spędził dobę w elektronicznym świecie jako wojownik toczący pojedynki z widmowymi prześladowcami. — Chciał pan z nami pogadać. Ot, przyjacielska pogawędka — oznajmił radośnie Ben. — Muszę pana zmartwić. Lekcje zostały odwołane. Och, proszę spojrzeć na zegarek! Czas iść, bo spóźni się pan na mecz tenisowy. — Słusznie. Do zobaczenia jutro na lekcji — rzucił trener niepewnym głosem. Wyraźnie nadrabiał miną. — Nie sądzisz, że trzeba go odprowadzić? — mruknąłem do Bena, gdy trener wyszedł z pracowni. Mój kolega podbiegł do drzwi i wyjrzał na korytarz. — Wszystko w porządku. Bez przeszkód dotarł do wyjścia. Szybko wróciłem do komputera. — Musimy sprawdzić, czy Thorowi się powiodło. Pospiesznie przesunąłem kursor do miejsca, w którym rozpoczynała się ostatnia wyprawa. Thor czekał na starcie. Złocista czupryna mignęła mi w oknie batyskafu. Gdy ujrzałem komendę nakazującą wybór podróżnika, wskazałem naszego przyjaciela. Gra znów się rozpoczęła. — Słyszysz nas? — zawołałem głośno. — Wszystko w porządku, Mikey — rozległ się stłumiony, lecz wyraźny głos Thora. — Ruszaj w stronę mózgu. Wśród zwojów ukryty jest strój nurka. Klucza otwierającego sekretne drzwi szukaj między włók nami nerwowymi. Batyskaf Thora pomknął w górę, ku głowie. — Gazu, kolego! — dopingował go Ben. — Pędź do ukry tych drzwi. Teraz albo nigdy! Bez hasełka nie wsadzimy bandy do pudełka! Ben chętnie dowcipkował. Zawsze potrafił mnie rozbawić. Czekaliśmy, aż Thor znajdzie niezbędne podczas ostatniej wy- 99 prawy rekwizyty. Czas okropnie mi się dłużył, a nerwy odmawiały posłuszeństwa. Ustaliliśmy, że Thor sam będzie sobie radził. Nie mogłem się wtrącać. Benowi trudno było usiedzieć spokojnie. Co chwila zrywał się z fotela i spacerował między biurkami. — Mikey, podpływam do drzwi. Zaraz je otworzę — usły szałem stłumiony głos Thora. Nareszcie dobra nowina, pomyślałem. Wyrwało mi się westchnienie ulgi. — Mikey, uważaj... — zawołał Ben.- — Widzę... — Później, Ben — przerwałem mu. — Thor dotarł do ukrytych drzwi. Znalazłeś? — Widzę hasło: „Każda wyprawa zaczyna się..." — Co robisz? Skończyłeś? Gdzie jest Thor? — Syrena niespodziewanie stanęła za fotelem i zasypała mnie pytaniami. Natychmiast odsunąłem się od komputera. Nie mogłem pozwolić, by ta jędza domyśliła się prawdy. — Jeszcze nie skończyłem. Właśnie sprawdzam... — Gdzie jest Thor? — powtórzyła z naciskiem. Bystre ciemne oczy szybko omiotły pomieszczenie. Syrena zerknęła na monitor. — Tam! Wrócił do gry. — Parsknęła śmiechem. — To było... konieczne — oznajmiłem słabym głosem. — Kopiowanie jest bardzo trudne. Nie powinnaś tu przychodzić, bo przeszkadzasz nam w pracy — krzyknął Ben, podbiegając do wojowniczki i częściowo zasłaniając monitor. — Ha! Doskonale! — krzyknęła. — Długo czekałam na taką okazję! — Uniosła rękę i dotknęła ekranu palcami o długich czerwonych paznokciach. Zamierzała chyba unicestwić komputer. Pragnęła za wszelką cenę wykończyć Thora. Ben natychmiast pojął, do czego zmierza podły babiszon. Nim z długich palców strzeliły czerwone promienie, odepchnął ramię wojowniczki i zasłonił ekran. Czerwona smuga trafiła go w pierś. Ben zgiął się wpół i... zniknął. 17 HASŁO — Ben! — krzyknąłem rozpaczliwie. Rzuciłem się na Syrenę, daremnie próbując odepchnąć jej ramię. — Czemu go unicestwiłaś? — wypytywałem gorączkowo. — Obiecałaś Thorowi, że nie zrobisz nam krzywdy. Podobno wojownicy zawsze dotrzymują słowa. — Ha! Tej reguły muszę przestrzegać na czwartym poziomie. Tutaj obowiązują całkiem inne zasady gry — odparła z uśmiechem. — Nie martw się, nic ci nie grozi, przynajmniej na razie, póki czekamy na kapsuły z kopią gry. — Nigdy ich nie dostaniecie! — wrzasnąłem na całe gardło. Rzuciłem się do drzwi i pomknąłem korytarzem w stronę wyjścia. Zdawałem sobie sprawę, że Syrena siedzi mi na karku, ale byłem niemal pewny, że nie użyje złowieszczej broni. Byłem potrzebny tej bandzie łobuzów. Tylko dzięki mojej pomocy mogli odzyskać swobodę. Byli zdani na pomoc zwykłego chłopaka. Jako komputerowe widmo stałbym się dla nich bezużyteczny. Czy zdołam im się wymknąć? Skręciłem ostro. Kątem oka dostrzegłem Monga. Leżał jak długi na biurku pani Wu. Jego potężne cielsko lśniło purpurowym blaskiem. Palce u nóg wetknął do kontaktu. Dobiegł mnie cichy szum. — Wstawaj, durniu! — krzyknęła Syrena. — Łap tego smar kacza! 101 Byłem szybszy niż opasły wojownik. Serce waliło mi coraz mocniej. Rzadko biegałem i brakło mi sił, ale pędziłem naprzód. Z daleka widziałem upragniony cel — drzwi prowadzące na ulicę. Byłem już blisko, gdy u wejścia do stołówki pojawił się Eks-terminator. W mgnieniu oka ocenił sytuację i zagrodził mi drogę do upragnionych drzwi. Skrzyżował ramiona na piersi i rozstawił nogi. Był przekonany, że za chwilę wpadnę mu w ręce. Niespodziewanie doznałem olśnienia. Rzuciłem się na podłogę i sunąłem dalej siłą rozpędu. Miękki sweter ślizgał się gładko po lśniącej powierzchni. W ułamku sekundy przemknąłem między potężnymi jak słupy nogami wojownika i dopadłem wyjścia. Nie patrzyłem za siebie. Zerwałem się na równe nogi i pchnąłem drzwi. Ustąpiły natychmiast. Wypadłem przed budynek i odetchnąłem świeżym powietrzem! Dysząc ciężko, obiegłem gmach szkoły. Szukałem dobrej kryjówki. Dostrzegłem schody prowadzące w dół, do piwnicy. Widywałem tam czasami z daleka szkolnego dozorcę, ale było to dla mnie całkiem nieznane terytorium. Uczniowie nie mieli tu wstępu. Odkrywałem nieznane obszary. Zszedłem po schodach, pchnąłem metalowe drzwi i wśliznąłem się do ciemnego pomieszczenia. Znalazłem po omacku kontakt i włączyłem światło. Ujrzałem puste, obszerne i dość schludne pomieszczenie. Nie było tam żadnych rupieci; schody nie skrzypiały. Ściany pokrywała skomplikowana plątanina rur. Betonowa podłoga była wymieciona do czysta. W rogu stał piec, za którym się schowałem. Gorączkowo zastanawiałem się, jak unieszkodliwić komputerowych wojowników. Musi istnieć jakiś sposób! Nagle wzrok mój padł na tablicę, gdzie znajdowały się rozmaite wyłączniki i przyciski. Elektryczność! Miałem szczęście. Wszystkie guziki były podpisane. Znalazłem główny wyłącznik i pospiesznie przesunąłem dźwignię. Gdy prąd nie płynął, komputerowi wojownicy błyskawicznie tracili moc. Wkrótce całkiem osłabną i przestaną być groźni. Chciałem zyskać na czasie. Prędzej czy później będę musiał włączyć elektryczność i podjąć kolejną próbę uratowania ludzi uwięzionych na czwartym poziomie. Ben również tam był. Nie mogłem się zadowolić wyłączeniem zasilania, a potem iść do domu! W ten sposób nikomu nie pomogę. Musiałem znaleźć rozwiązanie, które pozwoli mi szybko uwolnić nauczycieli i kolegów z komputerowej pułapki. Czy zdołam tego dokonać bez pomocy Bena? Wytarłem spocone dłonie o dżinsy i usiadłem na drewnianej skrzynce. Co za pech, że Syrena weszła do pracowni komputerowej w chwili, gdy Thor zza ukrytych drzwi czytał mi hasło. Jak ono brzmiało? — Każda wyprawa zaczyna się... — powiedziałem głośno. I co dalej? Kiedy się zaczyna? Rano? W południe? A może cho dzi o miejsce? Analizowałem pospiesznie dziesiątki możliwych kombinacji. Zaczynało mi się od nich mącić w głowie. — Każda wyprawa zaczyna się... w koszu na brudną bieliznę — mruknąłem bezmyślnie. Rozległo się skrzypienie otwieranych drzwi. Natychmiast spojrzałem w tamtą stronę; ktoś stał w smudze światła padającej ze szkolnego dziedzińca. — Mikę? — rozległ się dziewczęcy głos. To była Vickie Goldberg. — Tu jestem. Dziewczynka zamknęła drzwi i szybko do mnie podeszła. — Widziałam, jak tu wbiegłeś. Co się stało? — Sądziłem, że poszłaś do domu. — Chciałam wiedzieć, co będzie dalej — odparła wzrusza jąc ramionami. — Schowałam się za dębem po drugiej stronie ulicy i obserwowałam szkołę. Gdzie jest Ben? Przetarłem oczy i westchnąłem. 102 103 — Syrena go unicestwiła. — Och, nie! — Vickie zasłoniła dłonią usta, by nie krzyk nąć. — To okropne. — Thor wrócił do komputera. Odczytał już część hasła. — Krótko opowiedziałem Vickie, jak można poskromić wojowni ków i uwolnić ludzi przebywających na czwartym poziomie. Wspomniałem, że udało mi się wymknąć zgrai elektronicznych widm i unieszkodliwić je na pewien czas. Z bezsilnej złości kopnąłem leżący na podłodze kawałek drewna. — To wszystko moja wina. Pozwoliłem, żeby gry komputerowe całkiem mnie pochłonęły. Inne sprawy straciły dla mnie znaczenie. — Przestań się zadręczać — poradziła Vickie. — Moim zdaniem coś takiego każdemu mogło się przytrafić. Miałeś pecha. Dla tych biedaków to szczęście w nieszczęściu, że na ciebie padło. Ktoś inny na twoim miejscu w ogóle by się nie przejmował losem uwięzionych w komputerze nauczycieli i kolegów. Nie jesteś tchórzem ani egoistą. Wiele ludzi w trudnych sytuacjach chowa głowę w piasek albo ratuje własną skórę. Ty ryzykujesz, by ocalić innych. Od razu poczułem się lepiej. Nie pora teraz na wyrzuty sumienia. Świat nie zginie pomimo mej bezprzykładnej głupoty. Może uniknę wątpliwego zaszczytu figurowania na liście największych amerykańskich złoczyńców? — Co dalej? — zapytała Vickie. — Trzeba włączyć zasilanie — stwierdziłem ponuro. — Muszę odszukać Thora. Nie ma czasu do stracenia. Chciałbym cię prosić o pomoc. Mam nadzieję, że nie odmówisz. Oto mój plan... — No, kochane paluszki — mruknąłem, spoglądając na swoje dłonie — pokażcie, co potraficie. Siedziałem w pracowni przed ekranem monitora czekając, aż prąd znowu popłynie. Yickie obiecała policzyć do stu i przesunąć 104 dźwignię. Nim widmowi prześladowcy odzyskają pełną sprawność po nagłym zaniku życiodajnej energii, będę już na piątym poziomie. Czekałem z rękoma na klawiaturze. Rozległ się znajomy szum i popiskiwanie komputera. Ledwie zamigotały kontrolne światełka, moje palce rozpoczęły wyścig z czasem. Przeskakiwałem z poziomu na poziom i wkrótce rozpocząłem ostatnią wyprawę. — Gdzie jesteś, Thorze? — zawołałem, szukając gorączkowo mego elektronicznego sprzymierzeńca. — Mikey... — rozległ się stłumiony głos jasnowłosego wojownika. Nie potrafiłem określić, skąd dochodzi wołanie. Musiałem błyskawicznie podjąć decyzję. Bez namysłu posłałem jeden z batyskafów ku sercu. Tam znajdował się Thor, gdy straciłem z nim kontakt. To był strzał w dziesiątkę! Thor wyjrzał zza tajnych drzwi. — Dobrze, że jesteś! Znalazłeś hasło? — Tak! — krzyknął wojownik. — Słuchaj uważnie: „Każda wyprawa..." — Wróciłeś? — usłyszałem głos Eksterminatora. Włosy zjeżyły mi się na głowie, ale udawałem, że go nie dostrzegam. — Pograj sobie, chłopaczku — zachichotał wojownik. — I tak wkrótce zginiesz. Mimo jego idiotycznej paplaniny, słyszałem wyraźnie stłumiony głos Thora i zrozumiałem jego słowa. Nie zważając na Eksterminatora, który wciąż siedział mi na karku, przycisnąłem jednocześnie trzy klawisze: CONTROL, ALT i DELETE, a potem wystukałem podane przez Thora hasło: „Każda wyprawa zaczyna się tutaj". Chodziło rzecz jasna o serce! — Zwycięstwo! — krzyknąłem i błyskawicznie odsunąłem fotel od biurka. Chciałem być jak najdalej od elektronicznego huraganu, który miał się lada chwila rozpętać. Zerknąłem na ekran. Pojawił się na nim znak „Niebezpiecznej 705 wyprawy". Ogarnęła mnie szalona nadzieja. Czyżby hasło już działało? Czy wirus przestał być groźny? Powietrze w pracowni falowało, jakby poruszał nim tajemniczy wiatr. Zdarzały się u nas huragany, ale do tej pory żaden groźny tajfun nie rozpętał się w budynku. — Nie! Zatrzymaj to! — wrzeszczał Eksterminator, cofając się ku drzwiom. Zacisnął palce na metalowej futrynie. Trzymałem się kurczowo biurka, by stawić czoło naporowi wichury. Gwałtowny pęd powietrza uniósł kartki papieru, ołówki oraz wielki obłok kurzu. Wir miotał przedmiotami po całej pracowni. Rzeczy i drobiny pyłu zataczały szaleńcze kręgi, zmierzając nieuchronnie ku ekranowi monitora. Niewiele brakowało, by i mnie potworny huragan uniósł w powietrze! 18 WIR — Coś ty narobił? — jęknął Eksterminator. — Ten wir lada chwila wciągnie nas wszystkich! Spokojna głowa, kolego! Dam sobie radę! Chwyciłem kurczowo deskę biurka, aż paznokcie wbiły się w drewno. Przylgnąłem mocno plecami do oparcia fotela. Rozstawiłem nogi i wsunąłem stopy pod drewnianą podpórkę. Gumowa podeszwa butów ściśle przylegała do podłogi. Uznałem, że to wystarczy, przynajmniej na razie. Eksterminator nie był równie zapobiegliwy. Wyłączenie prądu i gwałtowna utrata mocy bardzo go osłabiły. Nie był w stanie oprzeć się gwałtownemu pędowi powietrza. Patrzyłem jak urzeczony na stalowe paluchy, które ślizgały się po metalowej futrynie, zeskrobując pasy białej farby. Usłyszałem potworny wrzask elektronicznego wojownika. Wir porwał go w końcu i uniósł w powietrze. Osłupiałem, gdy na moich oczach potężny Eksterminator koziołkował, szybując w stronę komputera. Po chwili zniknął w jego czeluści. Huragan nadal szalał w budynku. Przemknęły mi przed oczyma najrozmaitsze postaci niesione potworną wichurą. Rozległ się pisk szczurów, które wirowały niczym nasiona dmuchawców. Statki kosmiczne śmignęły przez pokój z włączonymi silnikami, zostawiając za sobą smugę dymu. Latające spod- 707 ki koziołkowały w powietrzu. Postaci i rekwizyty z najrozmaitszych gier komputerowych sunęły nieuchronnie ku jednemu punktowi. Komputer wsysał je niczym potężny odkurzacz. Jako ostatni pomknęli w stronę monitora Syrena i Mongo. Płynęli ku rozświetlonej powierzchni ekranu, młócąc powietrze ramionami. — Porwał nas wir! — krzyknął Mongo. — To twoja sprawka! — wrzasnęła Syrena, wyciągając ku mnie czerwone szpony. Wczepiony palcami i stopami w biurko nie mogłem jej u-mknąć. Zaparłem sięjeszcze mocniej. Czerwone smugi wystrzeliły z rąk wojowniczki. Elektroniczny wir pochwycił szkarłatne promienie, które oplotły potężną sylwetkę kulturystki. Syrena wyglądała jak wiśniowe ciastko o- zdobione nitkami czerwonego lukru. Wicher huczał coraz głośniej. Osłabieni utratą mocy przybysze z drugiej strony ekranu nie byli w stanie oprzeć się pędowi powietrza. Z wrzaskiem lecieli na łeb na szyję w elektroniczną czeluść. A co ze mną? Przez cały czas trzymałem się kurczowo biurka. Byłem zdecydowany pozostać w moim świecie, choćby to oznaczało wysłuchiwanie pretensji rodziców, nudną pracę domową i zakaz włączania komputera. Wolałem zostać po tej stronie ekranu z Benem, Vickie i resztą kolegów z mojej szkoły. Ledwie Syrena i Mongo zniknęli w monitorze, huragan zaczął słabnąć. Drobiny kurzu oraz kartki papieru opadły niczym jesienne liście. Wkrótce powietrze znieruchomiało. Widmowi prześladowcy zniknęli. Westchnąłem głęboko. Nagle z komputera wydobyła się chmura zielonego dymu. Nareszcie! Przysunąłem fotel, by zerknąć na ekran komputera. Oddaj mi Bena, prosiłem w duchu. Zielona mgła coraz bardziej gęstniała. Z wirujących smug wyłaniały się znajome ludzkie sylwetki. Wokół mnie było tłoczno od nauczycieli i kolegów. Pani Fer-nandez uśmiechała się niepewnie. Niedźwiedź szarpał gęstą brodę, usiłując sobie przypomnieć, co go przygnało do pracowni komputerowej. Pan Norman przeciągnął się jak człowiek wyrwany z drzemki. Stephanie i pozostali uczniowie rozglądali się z ciekawością. — Co to za impreza? Organizujesz pokaz wideo? — zapytał jeden z chłopców. — Niezupełnie — odparłem z roztargnieniem. Przebiegałem wzrokiem po twarzach, które przesłaniał rzednący dym. Gdzie jest Ben? Ktoś. dotknął mego ramienia. Odwróciłem się natychmiast i ujrzałem świdrujące brązowe ślepia. — Cześć, panie Mądraliński! — Z radości chwyciłem w objęcia mego najlepszego przyjaciela, który był wyraźnie zażenowany taką wylewnością. — Nie wariuj, stary — wymamrotał i dodał z naciskiem: -d.p. Dziewczyny patrzą? Racja! Odsunąłem się natychmiast. — Wybacz, trochę mnie poniosło. To z radości. Fajnie cię znowu zobaczyć. — Ja też się cieszę — odparł zakłopotany Ben i przesunął dłonią po idealnie płaskiej fryzurze. — Co to za zbiegowisko? — Później ci wyjaśnię. To długa historia — rzuciłem półgłosem. — Trzeba stąd wyekspediować tę zbieraninę. Sam nie wiem, co im powiedzieć. Lekcji dziś pewnie nie będzie. Chyba ogłoszę, że nastąpiła awaria sieci elektrycznej i dlatego... — Nie będzie lekcji? Wspaniale! — Ben uśmiechnął się szeroko. Stanął przed gromadką przybyszów z drugiej strony ekranu i wyszczerzył zęby. — Słuchajcie, lekcji dziś nie będzie, bo faceci z elektrowni wyłączyli prąd. Idźcie do domu. 108 709 — Najwyraźniej awaria została już usunięta — wpadł mu w słowo pan Borinski, wskazując ekran komputera. — To oznacza, że spotkamy się jutro rano. — Popatrzył na mnie znacząco. — Punktualnie. — Oczywiście, proszę pana. Pracownia z wolna pustoszała. Usiadłem przy biurku, by zrobić ostatnią rzecz, która do mnie należała. Usunąłem nielegalne kopie „Niebezpiecznej wyprawy" z pamięci komputera i dyskietki Hackera. Muszę przyznać, że ręka mi drżała, gdy potwierdzałem komendę. Mimo woli niepokoiłem się o Thora. Jak sobie radzi na piątym poziomie? Bardzo chciałem z nim pogadać. Trudno, nie miałem na to czasu; musiałem natychmiast zniszczyć piracką kopię programu. Ben opadł na fotel obok mnie. Każdą wolną chwilę wykorzystywałem na uzupełnianie jego wspomnień, które przypominały ser szwajcarski; powstały w nich spore dziury. — Czuję się jak bohater! Ty również masz prawo zadzierać nosa, Mikey — oznajmił, klepiąc mnie po plecach. — Oczywiście! — rozległ się znajomy głos. Vickie Gold-berg odgarnęła włosy, wsunęła za ucho niesforny kosmyk i obdarzyła nas promiennym uśmiechem. — W korytarzu widziałam tłumy ludzi. Udało się! Ocaliliście ich! — Z twoją pomocą — przypomniałem. — Dzięki, że zgodziłaś się poczekać w piwnicy i włączyć prąd. — To drobiazg. Ben przerwał tę wymianę uprzejmości, łapiąc mnie nagle za ramię. — Spójrz, Mikey. Chyba ktoś próbuje się z tobą skontakto wać — oznajmił i wskazał ekran monitora. Pojawił się na nim krótki tekst. Cześć, Mikey, Dzięki, kolego! Piąty poziom dostarcza wielu niespodzianek. Sądzę, że będzie mi tu wspaniale. Baw się dobrze w swojej rzeczywistości i nie spuszczaj nosa na kwintę tylko dlatego, że musieliśmy się pożegnać. Pamiętaj, że jestem i pozostanę na piątym poziomie. Przemierzam go w swoim batyskafie. Tym razem kup przyzwoitą kopię. Trzymaj się z dala od nielegalnie powielanych gier. Teraz już wiesz, że stanowią poważne niebezpieczeństwo. Uważaj na wirusy. Do zobaczenia, kolego! Thor — Pomyśleć tylko! Wiadomość z elektronicznej otchłani! — mruknął z niedowierzaniem Ben. Westchnąłem z ulgą. Przyjemnie było pomyśleć, że Thor znalazł w końcu odpowiednie dla siebie miejsce. — Mam nadzieję, że po raz ostatni spotyka nas tego rodzaju niespodzianka — oznajmiłem z naciskiem. — No, nie wiem... — zaczęła niepewnie Vickie, opadając na fotel. — Muszę z wami porozmawiać. Nie mam się do kogo zwrócić. — Oho, znowu będą kłopoty — mruknął ostrzegawczo Ben. — Do czego zmierzasz, Vickie? — zapytałem. — Chodzi o grę komputerową, która nazywa się „Podróż do środka Ziemi". Jej bohaterowie usiłują wzniecić ogień w stałym jądrze planety. — Sporo się mówi o tej grze — wtrąciłem. — W czym problem? — Sama nie wiem... — odparła z ociąganiem. — Kopia została kupiona legalnie. Tata przywiózł tę dyskietkę z niedawnej podróży do Ameryki Południowej. Jedno mnie niepokoi. Ilekroć docieram do czwartego poziomu, temperatura w moim pokoju szybko zaczyna się podnosić... 110 SPIS TREŚCI 1. Inwazja latających spodków 5 2. Klątwa widmowych prześladowców 12 3. Katastrofa! 19 4. Zielona mgła 25 5. Spalone pierze 29 6. Całkowity zamęt 34 7. Źle się dzieje! 40 8. Unicestwiony 47 9. Nowe kłopoty 55 10. Żadnych lekcji, żadnej nauki 62 11. Włos się jeży! 66 12. Ucieczka 71 13. Pod prądem 76 14. Kompletny chaos 83 15. Gniew wojowników 89 16. Elektroniczne szczury atakują! 95 17. Hasło 101 18. Wir 107