Opowiastki familijne Beata Andrzej czuk Opowiastki familijne W DOM «TDAWMlClY AEL Redakcja Agata Chudzińska Korekta Anna Kendziak Okładka i rysunki Monika Malinowska Opracowanie komputerowe Andrzej Witek l\0 &% ob TfiBN 83-89431-57-7. © 2004 Dom Wydawniczy „Rafael" ul. Grzegórzecka 69 31-559 Kraków 73 tel./fax: (0*12)41114 52 e-mail: rafael@rafael.pl www.rafael.pl Druk: Drukarnia Kolejowa Kraków Sp. z o.o., tel. (0*12) 421 95 78 ( 7 Wszystkim dzieciom, a w szczególności dzieciakom ze Zduńskiej Woli i ich rodzicom. i Drzewko marzeń % i ogusia często chodziła z mamusią na zakupy. Po drodze oglądała otaczający ją świat. Zawsze coś ciekawego się działo. A to dziewczynka tupała nóżkami, że chce lizaka, a to jakaś pani w kapeluszu pokłóciła się ze sprzedawczynią, ponieważ koniecznie chciała taki ser, jakiego akurat nie było. Innym znów razem zacięła się kasa lub młode dziewczyny chichotały, szepcąc sobie coś do ucha. Od pewnego jednak czasu uwagę Bogusi przykuło zupełnie coś innego. Na wprost niej szła kobieta. Wiał wiatr, więc naciągała szal na głowę. Twarz miała czerwoną, spuchniętą, a w oczach łzy. - Mamusiu, dlaczego ta pani płakała? - zapytała dziewczynka. — 7 — - Może nie płakała - zastanowiła się mama. - Może to łzy od wiatru. Bogusia uważniej zaczęła przyglądać się ludziom. W tramwaju dostrzegła młodą kobietę, która wpatrzona w świat za szybą ukradkiem ocierała łzy brzegiem rękawa i dyskretnie pociągała nosem. W szkole zobaczyła dziewczynkę siedzącą pod ścianą i płaczącą rzewnymi łzami. Nieco później jej własna babcia, siedząc na kuchennym taborecie, wycierała oczy rąbkiem fartucha, a najlepsza koleżanka Kasia płakała, wtulając głowę w miękki fotel. - Mamo - znów wspomniała Bogusia. - Dlaczego tylu ludzi płacze? - Nie wiem, córeczko - zamyśliła się mamusia. - Pewnie dlatego, że jest im smutno. - Ale dlaczego jest im smutno? - Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, kochanie - odparła mama. - Ale są też łzy szczęścia, wzruszenia i radości - dodała na pocieszenie. - Te, które ja widziałam, nie wyglądały na takie - rzekła Bogusia. — 8 — * * * W klasie dzieci rysowały na tablicy „drzewko szczęścia". Inne nazwały je „drzewkiem marzeń". Było rozłożyste, o zielonych liściach i pięknych białych kwiatach. Trochę przypominało kwitnącą wiśnię, ale tylko trochę. Kwiaty były o wiele większe i było ich tyle, ile dzieci w klasie. - Każde z was ma jeden kwiat dla siebie - powiedziała pani. - Możecie tam wpisać własne marzenie. Tylko jedno - dodała. - Dobrze się więc zastanówcie. Pierwsza podeszła do tablicy Patrycja. Wybrała kwiat pośrodku. Napisała w nim: - Chciałabym, aby wszystkie dzieci robiły to, co ja chcę. - Czy wytłumaczysz nam swoje marzenie? - zapytała pani. Patrycja spuściła wstydliwie wzrok. - Czasem chcę się bawić w chowanego, a inne dzieci wolą się bawić w zupełnie coś innego. Ja chcę iść na basen, a dziewczynki do kina. Gdy ja mam ochotę biegać po dworze, inni wolą oglądać telewizję - wyjaśniła. - Wtedy się nudzę albo muszę bawić się sama. — 10 — Chciałabym więc, żeby już zawsze wszyscy robili to, co ja chcę. - Rozumiem - odparła pani. Kolejna dziewczynka, która podeszła do tablicy, to była Iza. - Chciałabym, aby Andżelika bawiła się wyłącznie ze mną - napisała, wybierając kwiat u góry drzewa. - To znaczy? - dopytywała pani. - No bo Andżelika czasami się ze mną bawi - wykrztusiła Iza - ale jak przychodzi Jola, to bawi się z nią, a mnie zostawia samą. Jest też tak, proszę pani, że gdy jesteśmy we trzy, to ona rozmawia więcej z Jolą niż ze mną. Ostatnio to nawet Jola się ze mną pokłóciła i Andżelika stanęła po jej stronie - opowiadała Iza. - A ty chciałabyś, aby była po twojej stronie? - zapytała pani. - Tak - odparła Iza. - Chciałabym też, żeby ze mną się bawiła i więcej ze mną rozmawiała, gdy jesteśmy we trójkę, niż z Jolą. - Rozumiem - skinęła głową pani. - No proszę! - zachęcała. - Kto następny? Następny był Kamil. — 11 — - Chciałbym, żeby Kasia została moją narzeczoną - napisał na tablicy, a twarz oblał mu rumieniec. Cała klasa wybuchnęła śmiechem. Chłopcy wykrzykiwali wesoło i szturchali się, a dziewczynki chichotały i piszczały. Kasia siedziała zawstydzona, choć gdyby się jej dokładnie przyjrzeć, to wyglądała również na zadowoloną. Bogusia pomyślała w tym momencie, że zadowolona to jednak długo Kasia nie będzie, ponieważ gdy tylko rozlegnie się dzwonek na przerwę, to dzieci nie dadzą jej spokoju. Pani, odgadując myśli Bogusi, powiedziała: - Pewnie już zacieracie ręce z uciechy, że będziecie mogli podokuczać Kasi i Kamilowi. A ja bardzo cenię odwagę Kamila. Wiem, że szczerze napisał swoje marzenie i że wymagało to wielkiej odwagi. W klasie zapanowała cisza. Chłopcy zaczęli Kamilowi nawet trochę zazdrościć. Pewnie większość z nich nie zdobyłaby się na taką szczerość. A przecież Jurek czasami pociągnął Zosię za warkocze, a Kazik podłożył dwa razy Izie nogę i wcale nie dlatego, żeby się potłukła. — 12 — - Zapraszam do wypełniania kolejnych kwiatów swoimi marzeniami - zachęcała pani. Zosia napisała, że chciałaby mieć własny pokój. - Mam ochotę poczytać książkę, ale mój brat w tym czasie ogląda telewizor lub gra na komputerze i nie mogę zupełnie się skupić - wyjaśniła. - Gdy przychodzi do mnie Weronika, to on nie chce wyjść nawet na chwilę z pokoju i przysłuchuje się całej rozmowie, a potem przedrzeźnia nas i głupio wyśmiewa. Okazało się, że nie tylko Zosia miała takie marzenie. - Ja też bym chciała mieć własny pokój - wykrzyknęła Karolina i popędziła czym prędzej do tablicy, aby je zapisać w dolnym białym kwiatuszku. - Moja mała siostra bez przerwy wszystko mi psuje. Gdy posprzątam, zaraz zrobi bałagan. Zagląda do moich szafek i wyciąga rzeczy z moich szuflad. Wszystko rozwala. Czasem jestem bardzo na nią zła. - Widzę, że dzielenie pokoju z rodzeństwem bywa kłopotliwe - oznajmiła pani. - Doceniam, że mówicie szczerze o swoich pragnieniach. — 13 — - A ja bym chciała, proszę pani - zawołała Iwonka - żeby moja mamusia czasem mi przyznała rację. U nas zawsze jest tak, że to ja wszystkiemu jestem winna. Gdy Filip coś rozwali albo zepsuje, to mamusia mówi, że go nie dopilnowałam, a gdy ostatnio dałam mu klapsa, bo szedł właśnie do wazonu z kwiatami, to też było źle. Mamusia powiedziała, że nie wolno mi bić Filipa. Czasami to już sama nie wiem, co mam robić - Iwonka miała zatroskaną minę. - On jest młodszy i wszystko mu wolno, a mnie nic nie wolno! - podniosła głos. - To niesprawiedliwe, bo ja jestem tylko trzy lata od niego starsza. - A u mnie - zawołał Bartek - to jest odwrotnie. Mojemu starszemu bratu wszystko wolno. Mama czasem każe mu się mną zająć, jak idzie do pracy, a wtedy on się zaczyna rządzić. Sam gra na komputerze, a mi każe odrabiać zadania. Jak przychodzi do niego kolega, to muszę zabierać zeszyty i iść do kuchni. I jeszcze mi każe siedzieć cicho. Ostatnio powiedział, że jak coś naskarżę mamie, to będę miał przechlapane. Mama ciągle go chwali. To jest okropne - opowiadał Bartek. - Wciąż powtarza tacie i wszystkim ciociom i wujkom, — 14 — jaki to ten Bartek jest odpowiedzialny i ile poważnych obowiązków ma na głowie. Chwali go, że tak dobrze się uczy i mną zajmuje. Jak chce iść do kina, to mama mu daje pieniądze i może sobie iść. Mnie nie puszcza, bo jestem niby za mały! A Bartek to wszędzie chodzi sam. Też bym tak chciał. Z dwojga złego wolałbym już młodszego brata niż starszego - rzekł Bartek i takie życzenie napisał na białym kwiatku. Iwonka popatrzyła na Bartka z dziwną miną: - Ty nie wiesz, co mówisz - szepnęła mu do ucha. - Gdybyś miał młodszego brata, to zobaczyłbyś, jaki z niego potwór. Wolałabym mieć starszego, tak jak ty. - Wolałabyś mieć starszego, bo go nie masz - odburknął Bartek. - Nie masz pojęcia, co to oznacza mieć starszego brata! - A ty nie masz pojęcia, co znaczy mieć młodszego! - skrzywiła się Iwonka i o mały włos a pokłóciliby się, gdyby nie przerwała im pani: - Proszę o spokój - zwróciła się do Iwon-ki i Bartka. - Każdy ma prawo do własnych marzeń i często bywa tak, że coś, czego nie mamy, wydaje nam się lepsze. Oczywiście — 15 — wcale nie musi tak być, ale nie o tym dziś rozmawiamy. Dziś mówimy o waszych marzeniach. - Ja bym chciał-wtrącił Olaf-żeby moja mama znalazła pracę. Tato bardzo mało zarabia i nie starcza nam pieniędzy. - To jest bardzo poważny problem - zgodziła się pani. - Doskonale rozumiem twoje marzenie. - Ja pragnę brata albo siostrę. To moje wielkie marzenie od zawsze - powiedziała cichutko Kinga. - Dla mnie nie ma znaczenia, czy ten brat byłby starszy czy młodszy - dodała. - Po prostu bardzo chciałabym mieć rodzeństwo. „Drzewko marzeń" było coraz bardziej zapełnione. Dzieci podchodziły już śmiało i pisały o tych rzeczach, których bardzo pragną. Niektóre pisały o podróżach zagranicznych, nowych wspaniałych zabawkach, piesku albo jakiejś super grze. Inne o rodzeństwie, pracy dla rodziców lub swoim własnym pokoju. Były marzenia o domku z ogródkiem i nawet kinie domowym. Już tylko trzy kwiatki na „drzewku szczęścia" zostały puste. Mateusz długo się zastanawiał i przyglądał pani podejrzliwie. — 16 — - Czy pani wybierze najlepsze marzenie i będzie za to stawiać oceny? - zapytał w końcu. - Nie - odparła poważnie wychowawczyni. - Nie mam prawa oceniać waszych marzeń. Sądzę, że nie ma marzeń gorszych i lepszych. Każde jest inne. Ktoś, kto ma domek, nie będzie marzył o domu, a ten, kto ma pieska, nie będzie marzył o piesku. Nigdy nie pozwoliłabym sobie na to, żeby stawiać oceny za wasze marzenia. Mateusz odetchnął z ulgą i dopiero wtedy powiedział, że marzy o tym, aby podróżować po całym świecie i zwiedzić nawet najbardziej odległe zakątki ziemi. - To bardzo piękne marzenie - rzekła pani i uśmiechnęła się delikatnie, po czym zwróciła się do Bogusi. - Bogusiu, jeszcze ty nie powiedziałaś, o czym marzysz? - Bo ja długo o tym myślałam, proszę pani - wydukała Bogusia - i nie mogę wybrać. Ja marzę o wielu rzeczach. Chciałabym mieć i pieska, i nowe meble w pokoju, i takie ładne ubrania jak ma Andżelika... tylko - dziewczynka zająknęła się - tylko, że tutaj trzeba wymienić jedno marzenie i... — 17 — - I nie możesz się zdecydować? - przerwała pani. Bogusia myślała dłuższą chwilę. - Sądzę, że to powinno być takie marzenie, żeby zrobić z niego użytek nie tylko dla mnie, ale dla wielu osób - powiedziała w końcu. - Ja bym chciała, żeby ludzie nie płakali - wyrzuciła z siebie jednym tchem. - Jak to, Bogusiu? - zdziwiła się pani. I Bogusia opowiedziała o wszystkich łzach, które ostatnio widziała: i o tych w sklepie, i o tych w tramwaju, i w miękkim fotelu - o wszystkich. Pani podeszła i pogłaskała dziewczynkę po głowie. Tak jak obiecała, nie oceniała marzeń dzieci, ale Bogusia poczuła się tak, jakby dostała kilka szóstek jednocześnie. - Został jeszcze jeden pusty kwiatek! - zawołał Jacek. - To kwiatek dla pani - domyśliła się Kinga. - To kwiatek dla mnie - potwierdziła pani i podeszła do tablicy. Dzieci aż powstawały z ławek, by zobaczyć, co pani napisze. - Chciałabym, aby wszystkie wasze marzenia się spełniły - napisała. — 18 — J*_ &y<*> (??^??? , ^«Ay /Lwe/-U.«t ??«. pt<*~U~>Ju. I Potem odłożyła kredę i powiedziała: - Na niektóre marzenia nie mamy wpływu. Nie możemy zrobić tak, aby młodszy brat stał się starszym i odwrotnie. Mamy jednak wpływ na nasze stosunki z rodzeństwem. Jeśli chcemy, aby nasze marzenia się spełniały, musimy coś robić w tym kierunku, musimy działać. Najlepiej, jeżeli zaczniemy od siebie. Nie próbujmy zmieniać brata czy siostry na siłę. Spróbujmy sami się zmienić. To my bądźmy dla nich milsi, lepsi i bardziej serdeczni. Jeśli chcemy zabawkę, możemy zacząć zbierać pieniądze, zamiast wydawać je na słodycze. Są pewne rzeczy, na które mamy wpływ - mówiła pani. Bogusia zaczęła się zastanawiać, czy ona ma wpływ na to, żeby inni ludzie nie płakali. Pani, choć nikt nigdy nie wiedział, jak ona to robi, znała myśli Bogusi. - Masz wpływ na swoje marzenie - rzekła. - Chyba nie - z powątpiewaniem odparła dziewczynka. - Masz - uśmiechnęła się pani. - Ty także musisz zacząć od siebie. Powinnaś realizować to marzenie małymi kroczkami. by pobyć chwilkę samo. Tak. Pani nie mówiła o marzeniach. Pani działała. Na Bogusię całe to wydarzenie też wywarło duży wpływ. Pewnego dnia chciała podoku-czać na przerwie Kasi, gdy ją tylko zobaczyła w towarzystwie Kamila. Już otworzyła buzię, żeby krzyknąć na przykład: „Jacek i Barbara - zakochana para", albo zupełnie coś innego, gdy nagle pomyślała, że Kasia to taka wrażliwa dziewczynka, która zaraz się rozpłacze. Wyobraziła sobie, jak Kasia wraca z zapłakaną buzią do domu, a na wprost niej idzie jakaś inna nieznajoma dziewczynka i na widok Kasi zaczyna zastanawiać się, dlaczego ludzie tak często płaczą? Bogusia zamiast dokuczać koleżance, uśmiechnęła się do niej radośnie i pomachała ręką. * * * A czy ty myślałaś albo myślałeś, jakie masz marzenia i co możesz zrobić, aby się spełniły? Koniec Łatka / A ajwiększym marzeniem Marlenki było s " posiadanie pieska. Wątpiła jednak, czy go kiedykolwiek dostanie. - Mamy malutkie mieszkanie - mówiła mamusia. - To ogromny kłopot. Myślę, że piesek będzie się tutaj męczył. - Będzie miał mnie - próbowała przekonać mamę dziewczynka. - A ja będę miała jego. Nie pozwolę, aby czuł się samotny. Rodzice uważali, że Marlenka jest za mała i nie będzie potrafiła zająć się pieskiem. Odkładali podjęcie decyzji, aż dziewczynka straciła nadzieję. Nieraz zdarzało się, że płakała, wtulając się w swoją błękitną poduszkę uszytą z futerka. Nadszedł jednak dzień urodzin. Marlenka zdmuchnęła świeczki na urodzinowym torcie, — 23 — 4^ - Zamknij oczy - powiedziała mama. - Będzie podglądać - rzekł tato, trzymając w ręku szal mamy. - Zawiąż jej oczy - dodał. - Będzie musiała zgadnąć, co to jest. Marlenka była zdziwiona. Jeszcze nigdy rodzice nie zachowywali się tak tajemniczo. Tatuś zawiązał dziewczynce oczy szalem i poprosił, aby wyciągnęła przed siebie ręce. Marlenka poczuła dotyk czegoś mięciutkiego, ale tatuś zaraz odsunął to coś. - Kapcie! - zawołała. - Nie - odpowiedzieli rodzice. To coś było mięciutkie i puchate, całkiem jak wymarzone kapcie Marleny. Teraz tatuś pozwolił troszeczkę dłużej dotknąć córeczce prezent, ale to także trwało zaledwie chwilkę. - Torebka z futerka - próbowała zgadnąć dziewczynka. - Nie - odparli rodzice. - Mięciutki kocyk-zgadywała dalej. - Nie - śmiała się mama. - Bluza z futerkiem. - Nie - zanosił się od śmiechu tato. - Wiem! - wykrzyknęła Marlena. - Plu-szak! To jest pluszak! Jakaś milutka pluszowa zabawka! - ucieszyła się. - Tylko jaka? Misiek, — 26 zajączek, króliczek, kaczuszka, tygrysek... - wymieniała jednym tchem. - Nie, nie, nie... - padały odpowiedzi z ust rodziców. - Osiołek, małpka... - wyliczała dalej dziewczynka. W pewnym momencie, dotykając tajemniczego prezentu, poczuła niezwykłe ciepełko, a potem ktoś najwyraźniej oblizał jej rączkę. - To niemożliwe! - Marlenka zdarła z oczu szal. - To nie może być prawda! - zawołała, wpatrując się w malutkiego białego pieska, którego trzymał na rękach tatuś. Szczeniaczek wyglądał jak puchowa kuleczka i miał śmieszną czarną łatkę na oczku. - To dziewczynka - rzekł tatuś. - Będzie miała na imię Łatka - wyszeptała wciąż zaskoczona dziewczynka. - Tatusiu, uszczypnij mnie, bo nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Tatuś uszczypnął Marlenkę tak, że aż podskoczyła. - Tatusiu! - zrobiła groźną minkę. - Oszalałeś? To boli! Nie miałeś mnie szczypać tak mocno! - uśmiechnęła się. - Tatusiu, proszę... daj mi potrzymać Łatkę - i wzięła na ręce małą, — 27 — ?? P' ?- ? 00 * * * ??. ?- 11 >? ?? ? ? ?? ? ? * ?8; ?? rf ? ??' N ? N -?? ??> ? ,5? ?? ? CL P ??.? S5 ?. ? 5*? i-1- -Ó ?? N ? ? ?" O' Ej Ł N N <-< ? -?? ?? ?? L? ?? g Taka właśnie była Marlenka. Kochała wodę, lasy, łąki i bardzo lubiła rozmawiać. Miała wiele koleżanek, lecz nie miała bliskiej przyjaciółki, gdyż była dziewczynką bardzo nieśmiałą. Opowiadała więc o wszystkim Łatce. Nie miała przed nią żadnych tajemnic. Wiedziała, że cokolwiek powie, Łatka nikomu nie zdradzi i nigdy nie będzie się z niej śmiała, co najwyżej poliże ją po rączce. Gdy nastała zima, Marlenka zjeżdżała z górki na sankach, a Łatka biegała obok, merdała ogonkiem i wesoło szczekała. W domu dziewczynka starannie czyściła jej zaśnieżone łapki mięciutką ściereczką, a Łatka w zamian tuliła się do stóp Marlenki i ciepłe kapcie były już zupełnie niepotrzebne. Zdarzało się też tak, że Łatka rozrabiała. Podczas jej pierwszych świąt, gdy dziewczynka ubierała choinkę, Łatka nie potrafiła wysiedzieć na miejscu. Biegała wokół drzewka, ujadała i ściągała wszystkie włosy anielskie. Ileż się Marlena musiała natrudzić, aby jej te włosy z pyszczka powyciągać! A gdy już choinka była ubrana, a Marlenka wyszła na chwilę do kuchni, usłyszała głośne „łup!". Biegiem wróciła do pokoju. Łatka leżała nieruchomo, wystraszona, z pyszczkiem — 30 — opartym na przednich łapach i smutnymi oczyma wpatrywała się w dziewczynkę. Obok leżała przewrócona choinka. - Niegrzeczna jesteś! - skarciła pieska Marlena, ale nie potrafiła się długo gniewać. Kochała Łatkę całym swoim malutkim serduszkiem. * * * To był najgorszy dzień w życiu dziewczynki! Tak jej się przynajmniej wydawało. Tatuś rano odjechał samochodem, a Łatka ile sił w łapach popędziła za nim. Tatuś jej nie zauważył. Zdarzało się już tak, że Łatka biegła kawałek za autem tatusia, ale prawie natychmiast wracała. Tym razem biegła tak długo i daleko, że Marlenka straciła ją z oczu. - Łatka! Łatka! - wołała dziewczynka, szukając swojej czworonożnej przyjaciółki. - Mamusia nigdy nie widziała tak spuchniętej od płaczu buzi córeczki. Poszukiwania trwały kilka dni. Rodzice rozwiesili ogłoszenia i zdjęcie Łatki. Szukano jej wszędzie, ale na próżno. Marlenka nie potrafiła o niczym innym myśleć. Tęskniła tak bardzo, że tęsknota, smutek i żal wypełniały ją całą. Każde — 31 — szczeknięcie, każdy dziwny odgłos, szurnięcie stawiało dziewczynkę na równe nogi. Nie wahając się, natychmiast biegła sprawdzić, czy to nie Łatka szczeka pod oknami, a może skrobie w drzwi wejściowe? Za każdym razem, gdy wracała rozczarowana, smutek był coraz większy. Marlenka przestała płakać. Wypłakała już wszystkie łzy. Po jakimś czasie rodzice zrezygnowali z poszukiwań pieska. - Musimy się z tym pogodzić - tłumaczyli spokojnie Marlence. - Powinniśmy mieć nadzieję, że dostała się w ręce dobrych ludzi, którzy nie wiedzą, że jej szukamy. Dziewczynka jednak nie rezygnowała. Chodziła do pobliskiego parku, nad rzekę. Nawet do centrum miasta wybrała się w poszukiwaniu pieska. Wieczorami rozmyślała, gdzie też Łatka może się podziewać. I wtedy wpadła na pomysł, że pojedzie do schroniska dla bezdomnych zwierząt. Tak też zrobiła. Oglądała każdy boks, każdego psiaczka, od tych najmniejszych do tych dużych. Zatrzymywała się przy każdym z nich i przemawiała do nich łagodnym głosem. - Nie smućcie się. Pewnego dnia przyjdzie po was ktoś, kto będzie was kochał tak bardzo, jak ja kocham Łatkę. — 32 — Nagle spostrzegła, że w pobliżu stoi dziewczynka w czerwonej sukience i przygląda się jej uważnie. - Nie gniewaj się - zwróciła się do Marleny. - Mieszkam niedaleko i często przychodzę do schroniska. Moja mama tu pracuje - wyjaśniła. - Podsłuchiwałam, co mówisz, bo rzadko się zdarza, aby ludzie tak długo rozmawiali ze zwierzętami. Często przychodzą, wybierają najpiękniejszego i odchodzą. Marlenka zawstydziła się. Pomyślała, że w oczach dziewczynki wyszła na jakieś dziwa-dło, co rozmawia z każdym psem po kolei. - Ja też tak robię - rzekła nieoczekiwanie dziewczynka. - Kocham zwierzęta. Czasem widzę, jak mama opatruje rany jakiemuś psiakowi potrąconemu przez samochód. Gdy już go opatrzy, pocieszam go, nawet bajki niektórym opowiadam - roześmiała się. - Pewnie myślisz, że jestem stuknięta? - No coś ty! - zaprotestowała Marlena i na potwierdzenie swoich słów opowiedziała dziewczynce o przyjaźni z Łatką, o tym, jak powierzała jej wszystkie tajemnice, jak opowiadała jej przed snem o swoich marzeniach, a potem o tym, jak ją straciła. Zaskoczyło — 33 — ją, gdy po policzkach zaczęły jej spływać łzy, gdyż dawno myślała, że wypłakała już wszystkie. Dziewczynka podeszła do Marlenki i przytuliła ją mocno. - Będę tu zawsze na ciebie czekała - oznajmiła. - I powiem ci, jak tylko Łatka się znajdzie. A w ogóle to mam na imię Ola. Mama mówi do mnie Oleńka. - Ja mam na imię Marlena - odpowiedziała Marlenka i wyciągnęła przed siebie dłoń. * * * Dziewczynki spotykały się codziennie po lekcjach. Tatuś Marlenki pojechał nawet z córką do schroniska i długo rozmawiał z mamą Oleńki. Chciał mieć pewność, że Marlenka jest w schronisku bezpieczna i że nie przeszkadza. - Na pewno nie będzie przeszkadzała. Tutaj jest tyle pracy. Jeśli Marlenka zechce, może tylko pomóc - odparła wesoło mama Oli. Dziewczynki pomagały w opiece nad bezdomnymi pieskami. Robiły to z sercem i prawdziwą radością, a do tego nagadać się ze sobą nie mogły. Wciąż miały sobie tyle — 34 — do opowiedzenia. Tatuś Marlenki zabierał też często Oleńkę do ich domu. Mamusia piekła wtedy ciasto i robiła ciepłe kakao. Dziewczynki pałaszowały przysmaki i paplały wesoło. Tak mijały dni, tygodnie, miesiące. Mar-lenka nigdy nie zapomniała o Łatce, ale ogromny smutek powoli przeradzał się w radość i szczęście. Bo przecież Marlenka doznała prawdziwej przyjaźni, wielkiej i wspaniałej, takiej, która przytrafia się niezwykle rzadko i potrafi przetrwać wszystko. - Wiesz, mamusiu - powiedziała któregoś dnia poważnie Marlenka - gdyby Łatka nie zginęła, nigdy nie poznałabym Oleńki i nie wiedziałabym, że istnieje na świecie tak wspaniała przyjaźń. Mama uśmiechnęła się do córeczki i mocno przytuliła ją do siebie. - Kochanie - szepnęła jej do ucha. - Czasem w życiu bywa tak, że musimy najpierw coś stracić, aby w to miejsce dostać coś innego, coś równie wyjątkowego. Tak, Marlenka wiedziała o tym. Wtuliła się jeszcze bardziej w mamusię. Jej skóra tak pięknie pachniała spokojem i lawendą. Koniec — 36 Jeżeli doczytałeś do końca, młody przyjacielu lub młoda przyjaciółko, to pomyślisz, że jest to smutne zakończenie. Ja zapewniam cię, że tak nie jest. Kiedyś to na pewno zrozumiesz. Lecz jeśli jeszcze jesteś mały i nie chcesz, aby tak skończyła się ta opowiastka, to zdradzę ci pewien sekret. Jakiś czas później, może rok, a może dwa... tatuś Marlenki pojechał na wieś. Tam w pewnym małym domku pod lasem zobaczył białego pieska merdającego na jego widok ogonkiem. To była Łatka! Trafiła w dobre ręce, do dobrych ludzi. Przy-błąkała się, a oni nie wiedzieli, czyj to piesek. Nakarmili ją, przygarnęli i pokochali. Nie wróciła już do Marlenki, bo przyzwyczaiła się do nowych gospodarzy. Jednak zawsze, kiedy Marlenka z Oleńką i tatusiem jadą do niej w odwiedziny, merda wesoło ogonem i oprowadza ich po lesie. — 37 — Obrażalski Grześ ¦ przesiek oglądał od dłuższej chwili ^W rozdanie nagród w telewizji. Nawet przestał się bawić z Łukaszem, tak się zapatrzył. - Rezyszeli? - zapytał. Mamusia i Łukasz spojrzeli na chłopca zdziwieni. - Co słyszeli? - zapytał Łukasz. - Nic nie słyszeli - burknął Grzesiek. - Coś z Seszeli? - dociekała mama, próbując odgadnąć, o co chodzi Grzesiowi. - Rezyszeli! - powtórzył Grześ. W tym momencie mama wybuchnęła śmiechem. - Nie rezyszeli - rzekła - tylko w reżyserii. Tak powiedział ten pan - wyjaśniła. — 39 — - To znaczy, że jest on reżyserem - wtrącił Łukasz. - Kimś, kto mówił aktorom, jak mają zagrać, i pilnuje, aby wszystko było dobrze. - W rezyszeli-próbował wymówić trudne słowo Grzesiu. - W re-zy-sze-li. Niestety, bezskutecznie. Łukasz znów się roześmiał, słuchając, jak kolega łamie sobie język nad tym wyrazem. Grześ poczerwieniał nagle ze złości. - Wynoś się z mojego domu - wysyczał, gdy tylko mama zostawiła ich na chwilę samych. - Nie chcę się z tobą bawić! - No co ty? - Łukasz poczuł się zakłopotany. Nie chciał w końcu zrobić Grześkowi przykrości. Cała sytuacja była po prostu zabawna. Mamusia Grzesia też się śmiała. Widząc jednak obrażoną minę kolegi, Łukasz ubrał buty, pożegnał się z mamą Grześka i poszedł do domu. - Myślałam, że się trochę dłużej pobawicie - zdziwiła się mamusia. - Jeszcze wcześnie. Grzesiu wzruszył tylko ramionami i nic nie powiedział. — 40 — * * * W szkole siedział obok Łukasza, ale nie odezwał się do niego ani słowem. Na przerwach rozmawiał wyłącznie z Bartkiem i nawet zaprosił go do siebie. - Może pogramy w nową grę? - zapytał. - Dobrze - zgodził się Bartek i po lekcjach przyszedł do Grzesia. Grali w skoki narciarskie. Bartek robił to po raz pierwszy, natomiast Grzesiu zdążył już poznać wszystkie tajemnice gry. Wiedział, jak najlepiej oddać długi skok, i wygrywał z Bartkiem. Było tak przez ładnych parę dni. Po jakimś czasie Bartek również wprawił się w tej grze i zaczął wygrywać z Grzesiem. - Oszukujesz! - krzyknął Grześ. - Wcale nie oszukuję - powiedział spokojnym głosem Bartek. - Właśnie że oszukujesz - burknął Grzesiek. - A w ogóle to idź sobie do domu i nie przychodź więcej. - Pewnie, że nie przyjdę. Też mi przyjemność bawić się z kimś, kto nie potrafi przegrywać - odciął się chłopiec. - Sam nie potrafisz przegrywać! — 41 — - Ja potrafię. Przegrywałem przez pierwsze dni i nie obrażałem się jak głupi - powiedział Bartek wychodząc. Grzesiu wybiegł za nim na korytarz i krzyknął: - Sam jesteś głupi! - a potem szybko zatrzasnął drzwi. * * * Następnego dnia bawił się z Axlem. Zaprosił go do siebie. - Słyszałem, że masz fajną grę - powiedział Axel. - Zagramy? - Nie chce mi się - rzekł Grzesiu. - To może w jakąś inną? - zapytał Axel. - Nie chce mi się grać na komputerze - odpowiedział Grzesiu. - To co będziemy robić? - zastanawiał się Axel. - Może pogramy w statki? - Nie chce mi się grać w statki - wzruszył ramionami Grześ. - To może w warcaby? - Warcaby są głupie - Grześ wciąż był niezadowolony. - To chodź, złożymy ten tor samochodowy i urządzimy sobie prawdziwe wyścigi. — 42 — *¦"¦ J **"ł dLo <&-*> «—/ vi *Jt ?~ i?-~??~~? AxtA~ - To jeszcze głupszy pomysł - skrzywił się Grzesiek. - A może obejrzymy jakąś bajkę na wideo? - Beznadziejny pomysł - odparł Grześ. - To sam coś wymyśl - powiedział Axel. - Co chcesz robić? - Nie wiem - Grześ był znudzony. - Na pewno nie chcę wymyślać dla ciebie zabaw. - Nie chcesz się bawić w nic, co ja zaproponowałem - powiedział poważnie Axel. - Bo wymyślasz same idiotyczne zabawy. Grzesiek usiadł na tapczanie, wziął do ręki książkę o motorach żużlowych, którą dostał od taty, i zaczął ją przeglądać. Axel stanął przy biurku kolegi i nie bardzo wiedział, co ma ze sobą począć. W pewnym momencie zrobiło mu się tak smutno, że aż wystraszył się, iż na biurko kapnie jakaś łza i Grześ to zauważy. Pewnie by się śmiał. - Idę do domu - powiedział cichutko Axel. Grzesiek nic nie odpowiedział. Siedział bardzo obrażony. - Pokłóciliście się? - zapytała mamusia, gdy drzwi za Axlem się zamknęły. — 44 — - W nic się nie chciał bawić - odparł Grześ. Mama wyszła z pokoju, ale minę miała bardzo zmartwioną i widać było, że o czymś intensywnie myśli. * * * Przed lekcjami Axel próbował nawet zagadać do Grześka. - Zrobiłeś zadanie z matmy? - zaczepił go. Grześ przeszedł jednak obok, udając że nikogo nie słyszy i nie widzi. Pomyślał, że może będzie się kolegował z Pawłem. Poszukał go wzrokiem i natychmiast zmienił zdanie. Paweł rozmawiał z Magdą, a Magda była najfajniejszą dziewczyną w klasie. Grześ myślał nawet o tym, aby zaprosić ją do siebie. Nie wiedział tylko, co będą razem robić. Wiadomo przecież, że dziewczyny bawią się inaczej niż chłopcy. Zrezygnował więc z tego pomysłu, ale teraz był wściekły na Pawła, że z nią rozmawia. Przyglądał się im dłuższą chwilę. Śmiali się. Magda trajko-tała jak najęta. - Patrzcie! - wykrzyknął na tyle głośno, żeby słyszała go reszta dzieci z klasy. — 45 — - Zakochana para! Zakochana para! Zakochana para! - wołał. Chciał ich zawstydzić, żeby już nigdy więcej tak dobrze ze sobą im się nie rozmawiało. Nie spodziewał się jednak reakcji Magdy. - A co, nie wiedziałeś?! Paweł to moja dozgonna miłość! - odparła dziewczyna wcale się nie zawstydzając i na dodatek cmoknęła Pawła w policzek, śmiejąc się przy tym radośnie. Paweł poczerwieniał wprawdzie, ale widać było, że mu się to bardzo spodobało. Na dodatek nikt z klasy wcale im nie dokuczał. Wszyscy chyba obawiali się ostrego języka Magdy. Grzesiu był zły, tym bardziej, że Paweł z Magdą wracali nawet razem ze szkoły. Przypomniał sobie, jak kiedyś dał Izie breloczek do kluczy, taki malutki, z narysowanym misiem. Cała klasa im wtedy dokuczała i wszyscy się śmiali. Ale Iza nie miała takiego ciętego języka jak Magda. A on sam niby mógł coś powiedzieć, ale właściwie po co? Na Pawła i Magdę obraził się jednak bardzo. Zwłaszcza na Magdę, no bo o czym ona mogła rozmawiać tyle czasu z Pawłem? On, Grześ, to co innego. Miał w domu komputer, a nawet telefon — 46 — komórkowy i dużo różnych gier i zabawek. Mieszkał w przestronnym mieszkaniu i zawsze na wszystko miał pieniądze. Jego tatuś dobrze zarabiał, bo był dyrektorem w takiej zagranicznej firmie. Tatuś Pawła wcale nie pracował i na wszystko w domu brakowało pieniędzy. Słyszał, jak kiedyś Paweł opowiadał Kubie: - Mój tato jest od kilku miesięcy bezrobotny. Mama liczy każdą złotówkę. Zaczyna nam brakować pieniędzy na potrzebne rzeczy. Grześ nawet zastanawiał się, co to znaczy „liczyć każdą złotówkę". Najpierw myślał, że może jego mama pracuje w banku albo na poczcie i musi liczyć wszystkie złotówki. Potem jednak dowiedział się, że mama Pawła też jest bezrobotna. Zapytał więc swojej mamusi, co to znaczy, że ktoś liczy złotówki. - Gdy brakuje pieniędzy, to człowiek musi się zastanawiać, na co ma je wydać, co jest bardziej potrzebne w danej chwili. Jeśli kupi dziecku loda, może nie wystarczyć na chleb - powiedziała. - Dziś bardzo ciężko jest znaleźć pracę i wiele osób jest w ciężkiej sytuacji. Mam nadzieję, że tatuś Pawła szybko znajdzie nową pracę. Paweł mieszkał w malutkim mieszkanku i swój pokój musiał dzielić z dwoma braćmi. — 47 — Mimo to Grześ widział kilka dni później, jak Magda szła do domu Pawła pobawić się z nim. To spowodowało, że mimo, iż był obrażony na Magdę, zaczepił ją i powiedział: - Gdybyś nie zadawała się z Pawłem, mógłbym cię zaprosić do siebie. Mam gry, których Paweł nigdy nie będzie miał, i wiele innych rzeczy. Mam też bardzo duży pokój i nawet kosz do grania w piłkę. A w salonie jest bilard. Miał nadzieję, że Magda będzie zachwycona i skończy przyjaźnić się z Pawłem. Przecież każdy chciałby pograć w bilard! - Mam w nosie twoje gry! - wykrzyknęła dziewczynka. - Paweł to dobry chłopiec. Jest wesoły i uśmiechnięty. A ty... - szukała odpowiednich słów - a ty... jesteś naburmuszony ponurak i... obrażalski! Sam sobie graj w ten bilard! - dodała, obróciła się na pięcie i odeszła. No, tego to już Grzesiu nie mógł jej darować. On obrażalski? Ponurak? Też coś! Pomyślał, że niech rozmawia z Pawłem, ile chce. On sobie znajdzie jeszcze kolegę. Koleżankę też! I to ładniejszą od Magdy! Będzie na pewno chudsza i będzie miała jaśniejsze włosy! — 48 — — /I-*-*»» t^» #-v-^»< r-~ 2? ?1 * * * Olaf przyglądał się Grzesiowi od dłuższej chwili. Chłopiec nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. - Z czego się śmiejesz? - zapytał Olaf. - Bo jesteś zezol i nie wiedziałem, czy patrzysz na mnie, czy nie na mnie. - Ja jestem zezol?! - wykrzyknął oburzony Olaf. - Sam jesteś zezol, a innych przezywasz! Tak więc Grześ obraził się również na Olafa. Właściwie nie wiedział, dlaczego nazwał Olafa zezolem. Olaf nie miał zeza, natomiast wczoraj mamusia powiedziała do tatusia, że Grzesiowi czasami, ale zaznaczyła, że bardzo rzadko, ucieka jedno oczko. - Trzeba będzie pójść ponownie do okulisty - zwróciła się do taty. No ale „uciekanie jednego oka", jak to nazwała mamusia, to nie zez i zdaniem Grzesia Olaf nie miał prawa go tak nazwać. A Grześ powiedział to wcześniej tylko dla żartów. Ze szkoły wracał już w całkiem kiepskim humorze. Był tak zamyślony, że wszedł prosto na drzewo. Usłyszał śmiech. To Kamil widział całe zdarzenie i śmiał się serdecznie. — 50 - Czego się śmiejesz, głupku?! - wrzasnął Grzesiek. Czuł, jak na głowie wyrasta mu olbrzymi guz. Postanowił, że poprosi mamusię, by go przepisała do innej klasy albo nawet do innej szkoły. Wszyscy koledzy byli dla niego niemili, śmiali się z niego i nie chcieli się z nim bawić! * * * Ostatnia nadzieja pozostała w Mariuszu. Zadzwonił więc do niego i zapytał, czy może przyjść po niego za dwie godzinki. Pani organizowała przedstawienie dla rodziców i przez najbliższe dwa tygodnie dzieci miały przychodzić do szkoły po lekcjach. - Pójdziemy razem? - zapytał kolegę. - Jasne - usłyszał w słuchawce - ale tylko dzisiaj. W następne dni mam treningi i tato będzie mnie zawoził na próby prosto z treningów. Tego dnia poszli więc razem. Nazajutrz chłopiec również udał się po kolegę. Wprawdzie pamiętał o treningach Mariusza, miał jednak nadzieję, że ten będzie czekał na niego w domu. - Nie ma Mariusza. Jest na treningu - odparła mama. — 51 — I tak oto Grześ obraził się na Mariusza, choć Mariusz nie miał o tym zielonego pojęcia. * * * - Przenieś mnie do innej klasy - powiedział przy kolacji do mamusi. Tatuś zatrzymał rękę z kanapką w połowie drogi do ust i przyglądał się Grześkowi z rozdziawioną buzią. - A to dlaczego? - zapytała spokojnie mamusia, nie przerywając jedzenia. - W tej klasie nie mam przyjaciół. - A czy chociaż próbowałeś się z kimś zaprzyjaźnić? - mama przyglądała się synkowi badawczym wzrokiem. - Oczywiście! - wykrzyknął Grzesiu. - Sama widziałaś, że zapraszałem kolegów. - Widziałam też, że wszyscy wychodzili smutni, a ty siedziałeś z obrażoną miną - rzekła poważnie. Tatuś odłożył kanapkę na talerz i przysłuchiwał się rozmowie. - Miałem powody, żeby się na nich obrazić... - usprawiedliwiał się chłopiec. - Oczywiście - przerwała mamusia. - Nie robili tego, co ty byś chciał. Śmiali się bez twojego pozwolenia, Magda bez twojej zgody — 52 — poszła do Pawła, a Mariusz zamiast siedzieć w domu i czekać na twoje przyjście pojechał sobie na trening. Tak, kochanie - powiedziała z przekąsem mama. - Miałeś prawo się na nich wszystkich obrazić. Grzesiu dobrze wiedział, że mamusia wręcz jest niezadowolona. Dziwił się też, skąd ona o tym wszystkim wie. - Chciałbyś się z kimś zaprzyjaźnić - powiedział powoli, cedząc słowa tatuś, który już jakiś czas temu przestał jeść. - A czy chciałbyś mieć takiego przyjaciela, jak ty? - Nie rozumiem - odparł zaskoczony chłopiec. - Czy będąc na miejscu któregoś ze swoich kolegów, chciałbyś się przyjaźnić z takim Grzesiem? Chłopiec wystraszył się i pomyślał, że tatuś źle się czuje i z tego powodu mówi takie dziwne rzeczy. Pewnie zachorował i dlatego cała kolacja leży na talerzu prawie nietknięta. Spojrzał ukradkiem na mamę, czy nie zechce przypadkiem zadzwonić po lekarza, ale ona uśmiechnęła się tylko do taty i pogłaskała go po dłoni. - Tatuś ma rację - popatrzyła teraz na Grzesia. - Spójrz na to wszystko ze strony — 53 swoich kolegów. Przypomnij sobie sytuacje, w których się na nich obraziłeś - mówiła. - Ale zamień się z nimi rolami. To ty jesteś Łukaszem, Bartkiem, Axlem, Pawłem - wymieniała - Magdą, Olafem i Kamilem, a oni są tobą. - A potem przyjdź i powiedz, czy będąc na ich miejscu chciałbyś przyjaźnić się z Grześkiem - dodał tatuś. - Jeśli uznasz, że tak, to zmienię ci klasę. * * * Grześ leżał w swoim łóżeczku i rozmyślał. W wyobraźni był już Łukaszem i Bartkiem, i Axlem. Trochę trudniej było mu się zamienić rolami z Magdą, no bo przecież wiadomo, że to dziewczyna, zostawił więc sobie ją na koniec. Powrócił myślami do wszystkich zdarzeń. Długo nie mógł zasnąć. Nawet wstawał kilkakrotnie, podchodził do lustra w łazience i pytał odbicia: - Czy chciałbyś się zaprzyjaźnić z kimś takim, jak ja? Za każdym razem wydawało mu się, że odbicie w lustrze krzyczy: - Nie! Nie! Nie chciałbym! - No właśnie - powiedział głośno Grześ. - Magda miała rację. Jestem naburmuszony — 54 — ponurak i obrażalski - rzucił okiem jeszcze raz na odbicie w lustrze. - Obrażalski Grześ, obrażalski Grześ! - zawołał i pokazał język, po czym wskoczył do łóżka i nakrył się kołdrą. Zrozumiał, że żaden z jego kolegów tak naprawdę nie chciał zrobić mu przykrości. To on, Grzesiu, wymagał od nich zbyt wiele, nic nie dając w zamian. Postanowił, że to się zmieni. - Tatusiu - powiedział następnego dnia przy śniadaniu - zrobię wszystko, abym kiedyś chciał się zaprzyjaźnić z takim facetem jak ja - uśmiechnął się i dumnie wypiął pierś do przodu, a tatuś rozczochrał jego czuprynę. - Wiem - rzekł. - Wiem - powtórzył i włożył kanapkę do buzi. * * * A czy ty chciałabyś się zaprzyjaźnić z taką dziewczynką, jaką sama jesteś? A czy ty chciałbyś się zaprzyjaźnić z takim chłopcem, jakim sam teraz jesteś? Mam nadzieję, że odpowiedź brzmi: TAK!!! Koniec — 56 — Opieka nad siostrą *""3*4odzice postanowili pójść na spotkanie "/ laJz przyjaciółmi. Ewelinka i Michał mieli ? V ten czas spędzić pod opieką babci. Niestety, babcia Ziuta przeziębiła się okropnie i leżała przykryta dwoma kołdrami w swoim łóżku. - Odwołamy wizytę - powiedziała zrezygnowana mamusia. Michał zauważył jej smutną minę. - Zaopiekuję się Ewelinka. Przecież nie jestem już dzieckiem. - To nie jest głupi pomysł - wtrącił tatuś. - Idziemy na dziewiętnastą. Ewelinka wykąpie się przed naszym wyjściem i zje kolację. Michał dopilnuje tylko, żeby położyła się spać. - No nie wiem - wahała się mamusia. - Michał nie zostawał do tej pory sam z siostrą. — 57 — - Więc najwyższa pora, aby w końcu zaczął - uśmiechnął się tata. Mama myślała dłuższą chwilę, ale w końcu zgodziła się. - Michał - zwróciła się do syna. - Gdy Ewelinka zaśnie, ty też połóż się spać. - Mamo - zawołał chłopiec - ale jutro jest niedziela! - Nie szkodzi - odpowiedziała. - Nie powinieneś siedzieć po nocach. - No dobrze - mruknął chłopiec, myśląc sobie, że przecież jak rodzice wyjdą z domu, to i tak nie będą wiedzieli, co on robi. Bardzo chciał zostać sam! Jego koledzy bywali w domu podczas nieobecności rodziców i opowiadali fajne rzeczy. No wprawdzie miał zostać z siostrą, ale pomyślał, że maluch z niej, więc szybko pójdzie spać. Już nie mógł się doczekać! * * * Chłopiec spoglądał na mamę. Minęły chyba już ze dwie godziny, a ona wciąż nie była gotowa. Biegała w pośpiechu po całym domu, pootwierała wszystkie szafy i wciąż czegoś szukała. - Janek - zwróciła się do taty. - Nie wiesz przypadkiem, gdzie są moje rajstopy? Te beżowe, bo czarne nie pasują. — 58 — Tato zrobił wielkie oczy. Na ogół sam nie wiedział, gdzie są jego skarpetki, a jak już znajdował, to zwykle jedna różniła się od drugiej. - Janek-wołała po chwili mama.-Gdzieś zawieruszyła mi się czerwona sukienka! - Przecież masz na sobie sukienkę - odparł tato. - Po co ci jeszcze jedna? - Ta nie może być! - mama wykrzywiła twarz w grymasie niezadowolenia. - Ta się skurczyła. Nie widzisz, że jest za mała? Ledwie w nią weszłam. - To nie sukienka się skurczyła, tylko ty przytyłaś parę kilogramów, kochanie - uśmiechnął się tato. Okazało się, że nic gorszego nie mógł powiedzieć w tym momencie. - Jak możesz tak twierdzić? - mama była oburzona. - Wyprałam ją ostatnio i woda była za gorąca! Sukienka się skurczyła! Tato bez słowa wyciągnął z szafy czerwoną sukienkę i podał ją mamie. - Ta też się skurczyła - powiedział, obserwując, jak mama siłuje się z zamkiem i nie może go dopiąć. - Masz rację - odparła. — 59 — Tato podszedł do szafy i wyjął kolejną. - Wszystkie się skurczyły - powiedziała Ewelinka, przyglądając się mamie. - I co ja teraz zrobię? - mama bezradnie rozłożyła ręce. - Musisz się odgrabić - odparła Ewelina. - Nie mówi się „odgrubić", tylko „schudnąć" - poprawiła ją mama. - Czy ja jestem gruba? - Tak - potwierdziła Ewelinka. - Nie martw się jednak. Jak koleżanki mnie spytają, to powiem, że jesteś średnia. Iza też tak mówi o swojej mamie, a jej mama jest jeszcze grubsza od ciebie - dodała Ewelina. W końcu mamie udało się wepchnąć w jakąś sukienkę. - Nie będziesz mogła nic zjeść, bo pęknie w szwach - parsknął Michał. Mama jednak zrobiła groźną minę i chłopiec nic już nie powiedział. - Czy możemy wychodzić? - zapytał tato. - Nie - zawołała mama, patrząc na niego. - Znów założyłeś dwie różne skarpetki. - Jak to? - zdziwił się tato. - Obydwie są brązowe. - Jedna jasna, a druga ciemna. — 60 — - Nie widzę różnicy - odpowiedział tato. - Ale ja widzę - skrzywiła się mama i pobiegła do szuflady ze skarpetkami. Michał pomyślał, że jak tak dalej pójdzie, to rodzice dotrą na dziewiętnastą, ale jutro, nie dzisiaj. Na szczęście po paru minutach stali gotowi do wyjścia, a mama udzielała dzieciom ostatnich wskazówek: - Ewelinka jest już wykąpana i macie pościelone łóżka. Na komodzie leżą numery telefonów: do babci, cioci Marysi, cioci Eli i sąsiadów. Gdyby działo się coś bardzo ważnego, nie wahajcie się zadzwonić. - Dobrze, mamo - odparł Michał. * * * Rodzice wyszli. Ewelinka siedziała przy stole i pisała. - Co to jest imię szkoły? - zapytała. Michał nie odpowiedział wpatrzony w ekran komputera. - Czy to jest imię dyrektora? - zapytała siostra. - Czyś ty oszalała? Jakie imię dyrektora szkoły? - burknął Michał, zły na siostrę, że przeszkadza mu grad w pożyczoną od kolegi grę. — 62 — - Tak tu jest napisane - wyjaśniła Ewelina. - „Szkoła imienia...", a potem są kropki. - To chodzi o patrona szkoły. - To mam wpisać nazwisko dyrektorki? - Dyrektorka nie jest patronem - odparł. - A kto? Wicedyrektorka? - nie dawała spokoju Ewelina. - Patron to ktoś ważny - powiedział Michał. - Na ogół już nie żyje i szkoły przybierają sobie jego imię. - Nasza pani dyrektor żyje - powiedziała dziewczynka. Michał roześmiał się. - Nasza szkoła nosi imię Tadeusza Kościuszki. - Nie znam go - zdziwiła się Ewelina. - Nie szkodzi - rzucił Michał. - Wiesz co? Daj mi pograć w tę grę. Idź sobie pooglądaj telewizję. - Ale już nie ma żadnych bajek. - To obejrzyj sobie jakiś film. - Mama nie pozwala mi oglądać filmów o tej godzinie. - Mama się nie dowie. - A tobie nie pozwala grać w tę grę. Miałeś ją oddać Bartkowi. Mama mówiła, że w niej się tylko zabijają. — 63 — - Słuchaj - powiedział poważnie Michał. - Ja sobie zagram w grę do końca, a ty sobie obejrzysz film i to będzie nasza tajemnica. Zgoda? - Zgoda-odparła zadowolona dziewczynka i poszła włączyć telewizor. Film był z czerwonym znaczkiem, taki tylko dla dorosłych. * * * Michał pomyślał, że Ewelince bardzo podoba się film, bo w sąsiednim pokoju panowała absolutna cisza. Nie zajrzał więc do siostry, tylko krzyknął z przedpokoju, że na sekundę idzie do Bartka po inną grę. Bartek mieszkał cztery piętra wyżej. Po chwili rozległ się dzwonek. Ewelinka wyszła z łóżka i otworzyła drzwi. Na progu stał mężczyzna. - Jest tatuś w domu? - zapytał. - Nie ma - odparła. - A jest ktoś w domu? - Nikogo nie ma - powiedziała. - To zamknij szybciutko drzwi i nikomu nie otwieraj - pouczył mężczyzna. Ewelinka przypomniała sobie, że mamusia nie pozwala nikomu otwierać, nawet jeśli ten ktoś mówi, że jest znajomym. — 64 — Po chwili znów zadźwięczał dzwonek. - Kto tam? - zapytała dziewczynka. - To ja, Bartek - usłyszała głos brata. - Otwórz, bo spaliła się na korytarzu żarówka i nie mogę trafić kluczami do zamka. - Nie mogę - powiedziała dziewczynka. - Mama nie pozwala otwierać nikomu drzwi, nawet znajomym. - Ale ja jestem rodziną! - wrzeszczał Bartek. - Otwórz drzwi! - Mama mówi, że rodzina ma klucze - powiedziała Ewelinka i poszła oglądać film. Akurat wampir schwytał taką piękną kobietę, która przed nim uciekała. Ewelinka przerażona schowała głowę pod poduszkę i zaczęła bezgłośnie płakać ze strachu. Bartkowi udało się w końcu namówić siostrę, aby otworzyła drzwi. Wszedł do mieszkania i postanowił napuścić wodę do wanny. - Wykąpię się - pomyślał - a potem zagram w tę drugą grę. Był jednak zły na Ewelinę, że nie chciała go wpuścić do mieszkania, i postanowił jej coś powiedzieć. Co sobie myśli w końcu ta smarkula? On nie jest jakimś tam znajomym, — 65 — tylko jej rodzonym bratem. Wszedł do pokoju i zaniemówił. Buzia Ewelinki była mokra od łez i malowało się na niej przerażenie. - Czego beczysz?! - krzyknął przestraszony. - Bo ten wampir... - dukała dziewczynka. - Ja się go boję! A jak on przyjdzie do nas i nam zrobi coś złego? Michał usiadł na łóżku i zaczął głaskać siostrę po główce. Wziął pilota i przełączył telewizor na jakiś podróżniczy kanał. - Czy mama ci nie tłumaczyła, że filmy nie są prawdziwe? - zapytał. - Ten wampir to aktor, zwykły człowiek, który się przebrał i kamera to nakręciła. - Ale ja się boję - szlochała dziewczynka. - Pamiętasz, jak grałaś w przedstawieniu o Czerwonym Kapturku? Ty przebrałaś się za babcię, a Kuba za wilka. Ten facet z telewizji przebrał się za wampira. - Wiem, ale nie zostawiaj mnie samej - szepnęła Ewelinka i złapała Michała za rękę. Dopiero teraz poczuł się za siostrę odpowiedzialny i taki ważny. Chciał nawet przeczytać jej bajkę na dobranoc, żeby się nie bała i słodko zasnęła, lecz ktoś zaczął dobijać się cło drzwi. — 66 — - Poczekaj chwilę - zawołał Michał. Skierował się w stronę drzwi, ale gdy tylko zrobił kilka kroków, zobaczył, że przedpokój zalewa woda. Przypomniał sobie, że chciał się wykąpać i odkręcił wodę do wanny. - Zaraz!-krzyknął w stronę drzwi i rzucił się pędem do łazienki, pozakręcał kurki, a potem ściągnął wszystkie ręczniki, jakie były pod ręką, i zaczął zbierać nimi wodę z podłogi. - Kto tam? - zapytał w końcu. - Pani Jabłońska - odpowiedział głos zza drzwi. Michał otworzył, gdyż rozpoznał głos sąsiadki. - Przepraszam - zaczął się tłumaczyć. - Odkręciłem wodę do wanny i poszedłem do siostry... - Jesteście sami w domu? - przerwała sąsiadka. - Tak. Pani Jabłońska uśmiechnęła się wyrozumiale. - To wielka odpowiedzialność, chłopcze, zwłaszcza jak masz młodszą siostrę pod opieką - powiedziała i zapytała, czy trzeba Michałowi w czymś pomóc. — 68 — Potem wytarli do sucha podłogę, tak że po powodzi nie było ani śladu. - Powie pani rodzicom? - zapytał Michał. - Nie - odparła. - Człowiek uczy się na błędach, a często na swoich własnych uczy się najlepiej. Sam im kiedyś powiesz. Jestem tego pewna. Michał wrócił do Ewelinki, a ona opowiedziała mu o tym, jak otworzyła drzwi nieznajomemu mężczyźnie. - Całe szczęście, że był to dobry człowiek - mruknął pod nosem Michał, a potem pomyślał, że rodzice udzielają tych wszystkich rad i wskazówek z ważnych powodów. Do tej pory sądził, że robią tak wyłącznie dlatego, iż są rodzicami i lubią wydawać polecenia. Ten wieczór nie był wcale taki zły, bo chłopiec zrozumiał, co to jest odpowiedzialność za kogoś, za dom i za siebie. Przeczytał siostrze bajkę, która dobrze się kończyła i było w niej dużo piękna i dobroci, a Ewelinka zasnęła z uśmiechem na buzi wtulona w ramię swojego starszego brata. Koniec — 70 — To jest mój tatuś! jk anią nie miała swojego prawdziwego taty. Nawet go nie pamiętała. Wprawdzie na jej stoliczku nocnym stała fotografia młodego, przystojnego mężczyzny oprawiona w piękną srebrną ramkę, odkąd jednak Hania sięga pamięcią, mieszkała zawsze z mamusią i Pawłem. Pamięta też dobrze ich ślub. Mama miała na sobie długą, białą suknię z trenem, który Hania niosła razem ze swoją kuzynką Irenką, gdy mama powoli zbliżała się do ołtarza. Paweł ubrany był w elegancki garnitur. Hania pamięta też, jak po wyjściu z kościoła wszyscy rzucali drobne pieniążki, ryż na szczęście i bardzo dużo kwiatów. Mama i Paweł wyglądali jak królewska para w tym deszczu białych płatków sypiących — 71 — się dookoła. Hania nawet wtedy pomyślała sobie, że jej własny ślub też tak kiedyś będzie wyglądał. Tak więc Paweł w jej życiu był prawie od zawsze. Miał niesamowite pomysły. Otwierał jej drzwi, gdy wracała ze szkoły, i chował się gdzieś w mieszkaniu. Ileż się Hania musiała czasami go naszukać! Innym razem wyskakiwał ukradkiem zza drzwi i krzyczał na całe gardło: - Łaaaaaa! - a dziewczynka aż podskakiwała ze strachu. Zaraz potem śmiała się jednak radośnie. Paweł był bardzo wesoły i lubił się wygłupiać. Gdy Hania ćwiczyła najnowszy taniec, który miała pokazać przed całą szkołą, Paweł stał za nią i także się wyginał: w przód, w tył, na boki. Trochę niezgrabnie mu to wychodziło, czym rozśmieszał dziewczynkę do łez. Czasem Hania odrabiała z Pawłem lekcje. Z czytaniem różnie bywało. Wystarczyło, że nie zauważyła jakiegoś ogonka albo zamiast „b" przeczytała „p" i wychodził zupełnie inny wyraz. Kiedyś zamiast: „Nie będę brała cudzych rzeczy", napisała w zeszycie: „Nie będę prała cudzych rzeczy" . Wtedy Paweł łapał się za brzuch i udawał, — 72 — ^-'Uk/^\ fc^~"^t A-yt Jknr4%*> s+se^*t-j t' A+*b~ł iif <~ryj-h'j»4c . że zanosi się od śmiechu. Początkowo złościło to Hanię, ale potem śmiali się już razem. Tak w tajemnicy mówiąc, Hania wolała odrabiać lekcje z Pawłem niż z mamą. Mama zaraz się denerwowała i podnosiła głos: - Haniu, jak możesz takie głupstwa czytać! Przyłóż się bardziej do nauki. Paweł zabierał Hanię na wycieczki, na basen, w każdą niedzielę do kościoła, a nawet chodził na wywiadówki, jeśli mamusia musiała zostać dłużej w pracy. O Hani zawsze mówił: - To moja córeczka! Mój największy skarb świata! - i chwalił się nią przed swoimi znajomymi. Czasami mama nawet zwracała mu uwagę: - Nie chwal jej tak za wszystko, bo zupełnie się jej w głowie poprzewraca - ale widać było, że cieszy się, widząc jak bardzo Paweł Hanię kocha. Była jego oczkiem w głowie. Tak mówiła mamusia. * * * Tego dnia pojechali na wycieczkę za miasto. Było słonecznie i ciepło. Na gęstym -74- dywanie utkanym z żółtych kaczeńców Hania bawiła się malutką pluszową małpką i różowym zajączkiem. Po pewnym czasie wstała i zaproponowała: - Paweł, zagraj ze mną w bambinktona. - Nie - odparł stanowczo Paweł i zabawnie zmarszczył nos. - Dlaczego? - zapytała dziewczynka. - Ponieważ zagram z tobą w badmintona - roześmiał się Paweł i wziął do ręki leżące obok kocyka rakietki. Jedną podał Hani. Gdy skończyli grę, brodzili wśród bujnych traw, obserwując delikatnie kołyszące się na wietrze kwiaty. Paweł pokazywał Hani niektóre ptaki i szeptem, aby ich nie spłoszyć, opowiadał o nich. Czasem przykładał palec do ust i wsłuchiwał się w tworzoną przez nie muzykę. Potem wracali do mamy, która opalała się na skąpanej w słońcu polanie. Nic nie zapowiadało, że coś zmąci ten błogi nastrój. A jednak! Nieopodal, także na piknik, rozłożyła się inna rodzina, a wraz z nią dziewczynka. Była w Hani wieku. Początkowo zerkały w swoją stronę z zaciekawieniem, trochę nieśmiało. Wyglądało to tak, jakby każda z nich czekała, aż ta druga wykona jakiś — 75 — ruch. W końcu dziewczynka z sąsiedniego kocyka wstała i powoli podeszła do Hani. - Pobawimy się w coś razem? - zaproponowała. - Może zagramy w badmintona? - W badmintona grałam już dzisiaj. Może w piłkę? - podsunęła myśl Hania. - No dobrze - zgodziła się dziewczynka. - Możemy zagrać w piłkę, na przykład w kolory. Hania wzięła swoją piłkę. - Jak masz na imię? - zwróciła się do dziewczynki. - Basia - odparła. - Ja mam na imię Hania. - A do której klasy chodzisz? - zapytała Basia. - Do trzeciej. A ty? - Ja też do trzeciej - odparła dziewczynka. Zaczęły rzucać piłką. Początkowo nawet zgodnie się bawiły, ale po jakimś czasie Basi znudziła się ta gra i zaczęła wykopywać piłkę, jak najdalej się dało. - Nie rób tego - powiedziała Hania. - To nadmuchiwana piłka. Nie można jej kopać, bo pęknie. — 76 — Basia nie bardzo jednak miała ochotę słuchać próśb koleżanki. W pewnym momencie piłka przeleciała przez gęste krzaki tworzące zwartą ścianę zieleni. - Przecież mówiłam, abyś nie kopała piłki! - zawołała Hania. - Widzisz co narobiłaś?! Teraz idź po nią! - To twoja piłka. Nigdzie nie pójdę - odparła Basia. - Sama sobie idź! Tego było już za wiele. Hania zdenerwowała się okropnie. - Głupia jesteś! - wrzasnęła. - Ty idiotko! Wynocha po piłkę! Basia odwróciła się na pięcie i poszła do swoich rodziców. Hania była czerwona ze złości. W tym momencie poczuła szarpnięcie za ramię. - Jak ty się zachowujesz!? - Paweł mówił podniesionym głosem. - Co ty wyprawiasz! Wstyd mi za ciebie! - Nie musisz się za mnie wstydzić!-krzyknęła Hania. - Nie jesteś moim ojcem! - dodała. - I nie masz prawa na mnie krzyczeć! - wyrwała się z uścisku i pobiegła w stronę zwartej ściany zieleni. W tym gąszczu znalazła otwór i przecisnęła się przez niego. Przeszła — 78 — na drugą stronę. Tuż nad jej głową rozpościerała swoje liście duża gałąź. Na niej zawisła kolorowa piłka. Hania podniosła leżący na mchu długi patyk i poruszyła gałąź. Piłka spadła. Dziewczynka przykucnęła, przytuliła policzek do miękkiej z braku powietrza piłki i rozpłakała się szczerze. Po jakimś czasie usłyszała w krzakach szamotanie. To mama przedzierała się przez mur zieleni. * * * Od tamtej pory Paweł nie wygłupiał się z Hanią tak, jak dawniej. - Paweł, zawieziesz mnie dziś do szkoły? - pytała czasem dziewczynka. - Tak - odpowiadał, a gdy wysiadała z samochodu, życzył jej miłego dnia, ale oczy miał smutne, a na twarzy nie było śladu po tym zabawnym, żartobliwym uśmiechu, którym tak często ją kiedyś obdarzał. Brakowało tego dziewczynce. Udawała jednak, że wcale jej nie brakuje. W końcu nie miał prawa na nią krzyczeć! Nie był jej ojcem! Nic takiego nie zrobiła. Powiedziała mu tylko prawdę. Mama to co innego. Ona była jej mamą i mogła czasem nakrzyczeć na Hanię, — 79 — choć dziewczynka wolałaby, żeby tego nie robiła. - Zachowałaś się bardzo niegrzecznie! - powiedziała jej mama, gdy wróciły do domu po tym feralnym pikniku. - Jak mogłaś obcą dziewczynkę zwyzywać od głupich i idiotek? - wprost nie mogła w to uwierzyć. - Kopnęła mi piłkę w krzaki i nie chciała po nią iść - usprawiedliwiała się Hania. - Już wcześniej jej mówiłam, żeby piłki nie kopała. - Trzeba było zabrać piłkę i powiedzieć dziewczynce, że nie masz ochoty bawić się w taki sposób. Można to było zrobić grzecznie - mama załamywała ręce na samo wspomnienie. - Uciekłaś na dodatek w krzaki i Paweł poszedł przeprosić za ciebie rodziców Basi i samą Basię. Hania wzruszyła ramionami. - Basia prosiła, aby również cię przeprosić w jej imieniu, ale ja uważam, że powinny-ście zrobić to osobiście i wyjaśnić całą sytuację - ciągnęła mama. - A jeśli chodzi o Pawła... - mama głęboko westchnęła - to bardzo go zraniłaś. - Nie miał prawa na mnie krzyczeć! - powtórzyła Hania. — 80 — - Zareagował impulsywnie, bardzo szybko, nie myślał o tym, co mówi i w jaki sposób wypowiada słowa - tłumaczyła go mama. - Wszystko się działo błyskawicznie. Zrobiło mu się wstyd za twoje zachowanie i powiedział to głośno. Co w tym złego? - zapytała, przyglądając się córce uważnie. - Nie jest moim ojcem - po raz kolejny powiedziała dziewczynka. - To znaczy, że nie może ci zwrócić uwagi? - zdziwiła się mama. - Pani w szkole też nie jest twoim tatą, a zwraca ci uwagę, gdy się źle zachowujesz. Nasza sąsiadka z czwartego piętra też ci zwróciła uwagę, że trzaskasz drzwiami z całej siły, tak że aż meble skaczą u niej w pokoju. Uważasz, że nie miała prawa? A pan woźny? - mama przypomniała sobie historię z drugiej klasy. - Wpadł w furię, bo przewieszałaś dzieciom dla żartów worki z butami, a on musiał ich szukać. Pamiętasz? Był taki wściekły, że krzyczał na całą szkołę. - To co innego - powiedziała poważnie Hania. - Ja nie widzę różnicy, chyba taką, że Paweł cię kocha, a pan woźny najwyżej lubi. — 81 — Choć biorąc pod uwagę twoje figle, mogę mieć wątpliwości - odparła mama. - Lubi mnie - burknęła Hania. - Nawet mi o tym powiedział - dodała. - Kiedyś stałam w szatni, a on podszedł do mnie i powiedział: „Lubię cię, ty moja mała figlarko". Mamusia jednak nie bardzo była zadowolona z wyjaśnień Hani. Tego dnia miała zresztą wyjątkowo zły humor i wszyscy już do samego wieczora schodzili jej z drogi. * * * Nadszedł dzień występu Hani. Miała pokazać przed całą szkołą taniec, którego uczyła się w domu, do bardzo pięknej muzyki. Inne dzieci miały recytować wiersze, a klasa Ilia przygotowała na ten dzień przedstawienie teatralne. Cała sala gimnastyczna już od kilku dni zamieniła się w galerię prac plastycznych. Obok rysunków malowanych farbami i kredkami wisiały prace wyklejane papierem kolorowym, materiałami, a nawet zasuszonymi roślinami. Na specjalnych stoliczkach ustawione zostały rzeźby z masy solnej, z gliny i ceramiczne dzbanki. Kilka dziewczynek z klasy piątej przygotowało pokaz pantomimy. Hania — 82 — widziała to na próbie i bardzo jej się podobało. Dziewczyny ćwiczyły w czarnych i białych obcisłych strojach i za pomocą samych ruchów ciała, gestów i min przedstawiały historię o kotach. Gdy jedna z nich, Justyna, udawała kota, który siedzi zamknięty w szklanej klatce i próbuje się z niej wydostać, miało się wrażenie, jakby jej ręce rzeczywiście ślizgały się po szybie, a przecież żadnej szyby nie było. Hania była bardzo przejęta całym czekającym ją dniem. Nie spała pół nocy, rozmyślając. Jej myśli krążyły zarówno wokół tańca, jak i wokół Pawła. Z samego rana, pijąc ciepłe kakao, zapytała: - Paweł, przyjdziesz na mój występ? Bała się bardzo odpowiedzi. Wiedziała, że na występ zaproszeni są rodzice, a przecież ona sama nie tak dawno odmówiła Pawłowi prawa bycia rodzicem, prawa bycia jej tatą. - Chcesz, abym. przyszedł? - zapytał cichutko. - Tak - odparła, przełykając ślinę. - To w takim razie będę - powiedział i wyszedł z kuchni. Po chwili jednak wrócił i puścił do Hani oko, a potem dodał wesoło: — 83 — - Tylko sobie nóg nie połam przy tych twoich wygibasach, bo na rękach cię do szkoły nosić nie będę! Zobacz, jakie ze mnie chuchro! Nie dam rady - dodał i zrobił jedną ze swoich śmiesznych min. Nie miał pojęcia - nie mógł przecież wiedzieć - jakie to było dla Hani ważne. Zresztą może jednak wiedział... Poczuła, jakby odzyskała Pawła takiego, jakim był wcześniej, wesołego, życzliwego i kochającego, choć nie miała ani cienia wątpliwości, że przez ten czas, gdy nie było między nimi najlepiej, on ani przez chwilę nie przestał jej kochać. * * * Sala była już zapełniona. Hania rozejrzała się uważnie. Nie widziała w tym tłumie ani mamy, ani Pawła. - Może coś ważnego ich zatrzymało - uspokajała pani, widząc zmartwioną twarz Hani. Dziewczynka czuła, jak łomocze jej serce. Czekała na swoją kolej. Gdy klasa III a kończyła swoje przedstawienie, Hania dostrzegła między rzędami ławek niebieską bluzkę mamy. Tak, to była ona, przeciskała — 84 — I się w poszukiwaniu miejsca, a ? >ogę torował jej Paweł. - Teraz ty, Haniu - dobW, do niej głos nauczycielki. Spojrzała jeszcze ^ na publiczność. Mama siedziała już na lwZegu ławki, a Paweł kucał obok niej. Wyszła na środek sceny j ukłoniła się wszystkim. Potem przy deli^nym akompaniamencie zaczęła się porażać w rytm muzyki. Tańczyła płynnie, czasem miało się wrażenie, że unosi się nad powierzchnią podłogi, jakby frunęła. Delikatne dźwięki zmieniły się w ostre i głośne, ale równie rytmiczne. I z tym Hania poradziła sobie bez trudu. W końcu przygotowała się solidnie. Dynamiczne fragmenty utworu przykuwały uwagę publiczności, ożywiały całość, by po chwili znów przeistoczyć się w delikatną i lekką jakby trzepocące skrzydła motyli melodię i tym samym zakończyć występ, pozostawiając w sercach rodziców i dzieci powiew spokoju i wyciszenia. Hania skłoniła się raz jeszcze. Rozległy się brawa niczytti burza znienacka pojawiająca się na zalanej słońcem łące. Dziewczynka podeszła do mikrofonu. Na sali zapanowała cisza. — 85 — - Chciałam wszystkim podziękować, a taniec, który wykonałam, dedykuję mojemu tatusiowi... - wzięła głęboki oddech - mojemu tatusiowi Pawłowi, który jest najlepszym tatą na świecie! - ukłoniła się raz jeszcze i ustąpiła miejsca dziewczynkom z piątej klasy. Odszukała wzrokiem Pawła. Choć był wmieszany w tłum rodziców i próbował ukryć wzrok, widziała w jego oczach migoczące łzy, które próbował powstrzymać. Wiedziała jednak, że tym razem go nie zraniła, że to nie łzy smutku. Powiedziała to, co czuła zawsze, ale niedawno dopiero zrozumiała: Paweł opiekował się nią jak ojciec, był z nią zawsze w chwilach dobrych i złych, kochał ją jak ojciec. Był nim, po prostu nim był! - To jest mój tatuś - powiedziała Hania z dumą, przedstawiając go pani nauczycielce i zupełnie zapominając, że Paweł chodził przecież na wiele wywiadówek. Mamusia też się tak ciepło do Hani uśmiechała. A on przytulał ją mocno do siebie i nic nie mówił. Czasami słowa są niepotrzebne. Koniec — 86 — Wakacje Mileny ^^?/^iI??? bardzo lubiła ten dzień. Był / A I taki odświętny. Mamusia w każ-• r dą niedzielę szykowała dla niej białe rajstopy, lub na cieplejsze dni śliczne białe skarpeteczki w tłoczone kokardki, do tego czyściutka sukienka i starannie uczesane włosy. Mama też się ładnie ubierała. Potem brała Milenę za rękę i razem szły do kościoła. Dziewczynka dobrze się czuła w chłodnym wnętrzu, wysokich murach, wśród dźwięków organowej muzyki. Coś jednak wzbudziło niepokój mamy, gdyż w drodze powrotnej zapytała: - Ostatnio cały czas jesteś zamyślona. Czy masz jakiś problem? - Zbliżają się wakacje. Chciałabym wyjechać za granicę do takiego hotelu, gdzie — 89 — będą nam podawać śniadanie do łóżka, gdzie będzie luksusowy basen i ratownik, który nauczy mnie pływać, i będzie też nauka jazdy na koniach - wymieniała Milenka jednym tchem z rumieńcem na twarzy. -1 chciałabym mieć strój, taki prawdziwy do jazdy konnej, i okrągłą czapeczkę, i jeszcze takie wysokie buty. Koń musi być piękny, a w ogóle to chcę się czuć jak królewna, nic nie robić, tylko żeby inni spełniali moje życzenia... - Córeczko - odparła zaskoczona tym wyznaniem mama. - Nie mam pieniędzy na takie wczasy. - Wiem - powiedziała dziewczynka i posmutniała. Mamusia zamyśliła się. - Szczęścia nie można kupić za pieniądze - rzekła. - Luksusowe hotele i to, że ktoś wszystko będzie za ciebie robił, wcale nie muszą sprawić, że poczujesz się szczęśliwa. - To skąd mogę wziąć szczęście, mamusiu? - Trzeba go szukać w drobiazgach, dookoła siebie. Czasem potrafi być bardzo blisko, a my go nie zauważamy - głos mamy brzmiał tajemniczo. - Czasem leży tuż pod naszym noskiem — 90 — - mama uśmiechnęła się do Mileny i delikatnie potarmosiła ją za nos. - Każdy sam musi je znaleźć. Dziewczynka nie do końca rozumiała znaczenia tych słów, zresztą główkę wypełniły jej inne myśli. - Pamiętasz, jak nie miałaś domku dla lalek? - zapytała mama. - Tak - odparła Milenka. - I co wówczas robiłaś? - Domy z pudełek-odpowiedziała dziewczynka. - No właśnie. Oklejałaś je błyszczącą folią, wycinałaś okna, drzwi w tych pudełkach, a ze skrawków materiałów szyłaś zasłonki i firany... - I dywany! - przerwała Milena. -1 malowałam ściany! - krzyknęła radośnie. - A pamiętasz, jaki piękny żyrandol zrobiłam z tych szklanych guziczków? - Oczywiście, że pamiętam - powiedziała mama. - Pamiętam także, z jakim zapałem tworzyłaś ten dom, jak ciężko nad nim pracowałaś i ile sprawił ci radości. - Byłam z niego dumna - odezwała się cichutko dziewczynka. - Był taki piękny - dodała, spuszczając wstydliwie wzrok. — 92 — - Nie masz się czego wstydzić - rzekła mama. - Był naprawdę piękny. Powstał w twojej wyobraźni. Gdybym kupiła ci od razu gotowy domek dla lalek, nie miałabyś szans na stworzenie czegoś własnego, nie mogłabyś wykorzystać swojej wyobraźni, która potrzebuje pokarmu, aby działać. Tym pokarmem bywa czasami niedosyt - mama się roześmiała. - Z czego się śmiejesz? - zapytała Milenka. - Przypomniało mi się, jak zabierałaś wszystkie mydelniczki z łazienki, aby przygotować łóżka dla lalek. Dziewczynka też się roześmiała, ale zaraz potem zrobiło jej się smutno. Pomyślała, że w końcu dostała domek dla lalek, taki gotowy, prosto ze sklepu i wcale długo się nim nie bawiła. Rozpadł się zresztą szybko i teraz leży w kawałkach pod łóżkiem, bo wcale jej się nie chciało na nowo go składać. Milenka chciała zapytać jeszcze o coś, ale nie zdążyła, gdyż właśnie zbliżały się do domu. - Chodź prędzej - mama pociągnęła córeczkę za rączkę. - Podgrzeję zupę, a potem upiekę pyszne ciasto - powiedziała. Oj, tak! Milena uwielbiała niedzielę. — 93 — * * * Myślicie pewnie, że dziewczynka zapomniała o swoich marzeniach: życiu jak królewna, o tym, aby wszyscy spełniali jej życzenia i o wyjeździe za granicę? Niestety, nie tak łatwo pogodzić się z rzeczywistością i nie mieć takich pragnień, gdy następnego dnia idzie się do szkoły, na dworze świeci słońce, a dzieci dookoła o niczym innym nie rozmawiają tylko o wakacjach. - Ja jadę do Grecji - oznajmiła Justynka z dumną miną. - A ja do Chorwacji - rzekł Jacek. - Będę na polu namiotowym. - Ja do Darłówka, ale tato obiecał mi, że wykupi lekcje pływania na desce surfingowej - cieszyła się Anetka. - A ty dokąd jedziesz? - zwróciły się dzieci do Milenki. - Nie wyjadę w tym roku na wakacje - powiedziała to tak cichutko, że prawie nikt jej nie usłyszał. - Dokąd? - dzieci nie dawały za wygraną. - No powiedz, dokąd pojedziesz? - Nigdzie nie pojadę! - burknęła Milena i odwracając się na pięcie odeszła. Nie — 94 — chciała być dla swoich koleżanek i kolegów niegrzeczna. Jakoś tak samo wyszło. Było jej bardzo smutno. Z ogromnych niebieskich oczu spłynęła łza... jedna, druga, kolejne. Milenka pomyślała, że to niesprawiedliwe, iż wszyscy gdzieś jadą, tylko ona jedna zostanie w mieście. Rozpłakała się na dobre. Potem rąbkiem sukienki wycierała smutne oczy, aby nikt nie zauważył. * * * Wracała do domu tą samą drogą, co zwykle. Wszystko dookoła było takie zielone, kwiaty mieniły się całą gamą kolorów, powietrze pachniało latem. - Milena! - usłyszała wołanie. - Milena! Poczekaj! Przystanęła i odwróciła się za siebie. To był Kamil. Biegł zdyszany, próbując ją dogonić. Potem chwilę szli obok siebie, nic nie mówiąc. - Nie martw się-odezwał się w końcu Kamil. - Ja też nigdy nie wyjeżdżam za granicę. Milena wzruszyła od niechcenia ramionami, udając że wcale się nie martwi. Z uwagą jednak słuchała słów chłopca. — 95 — - Moi rodzice nie mają pieniędzy na takie podróże. Nad morzem też jeszcze nie byłem, a o pływaniu na desce surfingowej mogę tylko pomarzyć - ciągnął Kamil. - Mam czworo rodzeństwa i rodzice starannie planują wszystkie wydatki. Wakacje spędzamy kilka kilometrów od Wrocławia - opowiadał. - Mamy zaprzyjaźnionego pana leśniczego, który pozwala nam rozbić namiot koło swojego domu. W ten sposób nie musimy kupować drogich biletów na przejazd, a pan leśniczy w zamian za pomoc w niektórych sprawach, prawie nie bierze od nas pieniędzy. - Za jaką pomoc? - zdziwiła się Milena. - Tato pomaga w cięższych pracach, a ja i moi bracia sprzątamy podwórze, zbieramy butelki w lesie, aby nie spowodowały pożaru. Dziewczyny opiekują się zwierzętami - opowiadał Kamil. - Co to za wypoczynek, jeśli musicie pracować? - zapytała Milenka. - Ależ my to uwielbiamy robić. To bardzo przyjemna praca. I wiesz co, wcale bym jej nie zamienił na wyjazd za granicę. Zresztą - teraz Kamil wzruszył ramionami - nie tylko pracujemy, ale też odpoczywamy. Chodzimy — 96 — nad rzekę. Wieczorem tatuś rozpala ognisko i pieczemy zawsze kiełbaski albo chlebek. Bawimy się w podchody, słuchamy śpiewu ptaków - mówił rozmarzony Kamil i Milenka wiedziała, że on naprawdę to uwielbia. - I nigdy nie wyjedziesz za granicę? - zapytała zaciekawiona. Kamil roześmiał się. - Może, jak kiedyś będzie okazja, to wyjadę, ale na razie cieszę się tym, co mam. Moja mama mówi, że aby dzieci i dorośli dobrze się czuli i bawili, potrzeba wyobraźni, nie pieniędzy - odparł chłopiec. - To całkiem tak jak moja-burknęła dziewczynka, ale mimo wszystko Kamil sprawił, że lepiej się poczuła. Wiedziała już, że są dzieci, które nie jadą do egzotycznych krajów ani nawet nad morze, a jednak cieszą się na samą myśl o wakacjach. To dodało jej otuchy. Przed domem pożegnała się z Kamilem serdecznie. Ta rozmowa sprawiła, że stał jej się bliski. * * * Mama krzątała się po kuchni: nalała kompotu do szklanek, nakryła stół obrusem i ustawiała talerze. Minę miała tajemniczą. — 97 — - Prędzej, prędzej, umyj ręce, bo zupa wystygnie! - poganiała Milenkę. Gdy dziewczynka zasiadła w końcu przy stole, mama wycierając dłonie w kwiecisty fartuszek powiedziała: - Mam dla ciebie niespodziankę. Dzwoniła babcia. Przesunęła termin wyjazdu do sanatorium na październik i zaprasza cię na cały miesiąc wakacji do siebie na wieś. Co ty na to? - Cieszę się - odpowiedziała dziewczynka i uśmiechnęła się, jak potrafiła najładniej, choć był to uśmiech sztuczny, wymuszony. Milena nie chciała sprawiać mamie przykrości ani tym bardziej babci, która z jej powodu nie pojechała do sanatorium. Tak naprawdę to wcale nie wiedziała, czy się cieszy. - Wieś to nie Hiszpania, a babci dom to nie luksusowy hotel - pomyślała, ale zaraz potem przypomniały jej się słowa Kamila i to, jak bardzo się cieszył z wyjazdu do miejsca oddalonego zaledwie kilka kilometrów od Wrocławia. - Naprawdę się cieszę - dodała już pewniej. - To dobrze, to dobrze - powtarzała mamusia i przytuliła Milenę do siebie. - To dobrze, córeczko. — 98 — * * * Od tamtego czasu wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nim Milenka się spostrzegła, rozpoczęły się wakaq'e. Nawet trochę żałowała, że to już koniec roku szkolnego, bo zdążyła się zaprzyjaźnić z Kamilem. - Wszystko mi opowiesz, gdy się spotkamy po wakacjach - powiedział Kamil, gdy widzieli się po raz ostatni. - Oczywiście. Ty mi też opowiesz - uśmiechnęła się do przyjaciela. - No jasne - odrzekł i pomachał do niej ręką. W domu mamusia pakowała walizkę. Nazajutrz rano miał przyjechać po Milenę wujek - brat babci. * * * Był punktualnie. Podróż trwała niecałe trzy godziny. Dziewczynka wysiadła z samochodu i przeciągnęła się. Na progu domu ujrzała babcię. - Moja wnusia kochana przyjechała! - krzyczała radośnie babcia. - No, choć tu szybko, dziecinko, niech cię ucałuję. Jak ty — 99 — wyrosłaś! Chyba mama karmi cię drożdżami - zażartowała babcia. Milenka biegła co sił w nogach, aby uściskać babcię, a wujek w tym czasie niósł ciężką walizkę. Dziewczynka rzuciła się na babcię, ale nagle znieruchomiała. - Co ci się stało, babciu?! - krzyknęła, spoglądając na prawą rękę obłożoną białym gipsem, spoczywającą na kraciastej chustce zawiązanej wokół szyi. - To nic takiego, dziecinko. Nic takiego - babcia tuliła do siebie wnuczkę zdrową ręką. - Poradzimy sobie - powiedział wujek, stawiając walizkę na progu domu. - Babcia złamała rękę, spadając z roweru, gdy jechała rano do sklepu. Nic nie powiedziała mamie, bo nie chciała jej martwić - wyjaśniał wujek. - Ja się wszystkim zajmę - dodał. - Babcia już nie mogła doczekać się twojego przyjazdu. - O nie, wujku - powiedziała zdecydowanie Milenka. - Ja się zaopiekuję babcią, a ty będziesz musiał coś wymyślić z obiadami, bo, niestety, gotować nie umiem. - Wujek jest świetnym kucharzem - roześmiała się babcia. - Tylko ja go nigdy — 100 — do kuchni wpuścić nie chciałam. Teraz ma okazję pokazać, co potrafi. Rzeczywiście, wujek gotował świetnie, a Milenka wymusiła na babci i wujku, że codziennie rano będzie jeździć na rowerze do sklepu po świeże bułki i lżejsze zakupy. Poprosiła też, aby mogła samodzielnie przygotowywać dla babci śniadania i kolacje. Wujek zgodził się, ale sam kroił chleb. Dziewczynka za to smarowała go masłem i kładła na niego czasami kawałek sera żółtego, innym razem plasterki kiełbasy, a na śniadanie smarowała dla babci chleb dżemem. Robiła też kakao ze świeżym mlekiem prosto od krowy i zrywała w ogródku sezonowe owoce i warzywa. Gdy nadchodziła pora snu, babcia przychodziła do pokoju dziewczynki, siadała na brzegu łóżka i mówiła: - A teraz, moja królewno, w nagrodę za ciężką pracę należy ci się bajka. Otwierała wielką książkę z pożółkłymi stronicami i czytała. Milena uwielbiała te chwile. Obserwowała łagodną twarz babci w ciepłym półmroku, który dawało światło małej nocnej lampki stojącej na szafce. Innym razem zamykała oczy, syciła się zapachem — 102 — świeżo wykrochmalonej pościeli i wsłuchiwała się w melodię głosu babci. Najbardziej lubiła bajkę o „Dwóch Dorotkach". * * * Czas płynął nieubłaganie. Dziewczynka obiecała sobie solennie, że nawet jeśli będzie miała możliwość wyjazdu za granicę, to i tak zawsze babcię w wakacje będzie odwiedzać. Pomyślała też, że babcia jest coraz starsza i potrzebuje pomocy nawet wówczas, gdy ma zdrowe obie ręce. Milenka do tej pory nie wiedziała, że pomagając drugiemu człowiekowi, można czerpać tyle radości. Czuła się u babci naprawdę wspaniale. Czuła, że jest... szczęśliwa. Tak, tak, właśnie szczęśliwa. Zrozumiała słowa mamusi, która mówiła, że szczęście można znaleźć bardzo blisko, trzeba tylko je umieć zauważyć. Milenka miała też inne przyjemności. Babcia stwierdziła, że każdemu po pracy należy się odpoczynek, i zaproponowała, aby wnuczka popołudniami jeździła razem z wujkiem nad rzekę. Rzeczka jednak była znacznie oddalona od domu babci. Wujek wpadł więc na pomysł, że będą jeździć przez las na koniach. — 103 — - Na rowerze nie damy rady - powiedział po namyśle. - Droga w niektórych miejscach jest bardzo piaszczysta. - Ale my nie mamy koni! - wykrztusiła Milena. - Niedaleko jest stadnina - rzekł wujek. - Pomagamy z babcią gospodarzowi, dając pokarm dla koni. Na pewno chętnie udostępnią nam zwierzęta. - Ale ja nie umiem jeździć konno! - jęknęła dziewczynka. - To najwyższy czas się nauczyć - powiedziała zdecydowanie babcia i łobuzersko puściła do wnuczki oko. Tak też się stało. Właściciel stadniny chętnie się zgodził i na wypożyczenie zwierzaków, i na udzielenie kilku lekcji Milence. - Koniom potrzebny jest ruch - rzekł. - Będą szczęśliwe, mogąc galopować przez las. Pierwsze dni jednak dziewczynka spędziła na nauce pielęgnacji koni. Myła je, czyściła i dbała o to, aby miały czysto. Potem mogła wsiąść na konia, ale jeździła w kółko i bardzo powoli pod bacznym okiem trenera. Wieczorami bolały ją uda, ale babcine bajki były lekiem na wszystkie dolegliwości. W końcu — 104 — nadszedł czas pierwszej samodzielnej przejażdżki. Wujek spakował koc, ręczniki i świeże bułki. Razem ruszyli przez las. Milena nie miała wysokich butów do jazdy konnej ani też specjalnego stroju. Nie miała nawet okrągłej czapeczki, o której zawsze marzyła. Ale wiecie co? Miała wiatr we włosach, zapach lasu w płucach, a dookoła siebie... błękitne niebo, zielone drzewa i ich spokojny szum. To wszystko było dużo więcej warte niż okrągła czapeczka i lśniące wysokie buty. Nie uwierzycie pewnie, ale dziewczynka nauczyła się też pływać. No, może nie tak dobrze, jak niektórzy z was, ale potrafiła przepłynąć już spory kawałek. Stało się to za sprawą wujka, który pokazał Milence ???? prostych ćwiczeń i wcale nie chciał, aby od razu pływała jak mistrzyni. Najpierw prosił ją, by na niezbyt głębokiej wodzie nauczyła się leżeć. Pokazywał jej, że musi mieć wyprostowany kręgosłup i że jak dobrze się położy na wodzie, to woda sama będzie ją unosić. Początkowo wydawało się to Milence niemożliwe, bo ile razy próbowała, tyle razy szła pod wodę. Wujek śmiał się tylko. - Uda ci się, jak się wyprostujesz. — 106 — No i w końcu udało się. Potem wujek pokazywał Milenie, jak mają pracować nogi i na końcu ręce. - Nogi musisz mieć proste, nie zginaj kolan - tłumaczył. - Stopa obciągnięta jak u baletnicy, ale jednocześnie musisz kopać nią wodę, dość mocno, energicznie. Ręce na razie zostaw w spokoju. Wyciągnij je za sobą i połóż dłoń na dłoni, lecz pamiętaj, żeby ręce były proste, nie zginaj łokci - instruował. - Wujku, skąd ty to wszystko wiesz? - pytała dziewczynka. - Skąd wiesz, jak uczyć dzieci pływać? - Wiem i już - odparł wujek, uśmiechając się do Mileny. Dopiero babcia zdradziła wnuczce, że wujek w młodości był ratownikiem. - Wiesz, babciu - powiedziała z zadowoleniem dziewczynka. - Marzenia się spełniają, choć nie zawsze dokładnie tak, jak sobie wymyślimy. - Oczywiście, kochanie - odparła babcia. -1 nigdy w to nie wątp. * * * Nadszedł czas powrotu do domu. Milence trudno było rozstać się z babcią i wujkiem. — 107 — Z drugiej jednak strony tęskniła już za mamusią. Obiecała, że będzie wracać na wieś tak często, jak to tylko będzie możliwe. - I już zawsze będę ci pomagać, babciu, nawet jak będziesz miała zdrową rękę - powiedziała na pożegnanie. - A ja w nagrodę będę ci czytała bajki - odparła babcia. - O tak! - ucieszyła się dziewczynka. - Już czas na nas - ponaglał wujek. Milenka żegnała piękne pola, pagórki i zielone lasy z okna samochodu. Wpatrywała się w kręte drogi i wiejskie zagrody tak długo, aż zasnęła. * * * Gdy się obudziła, leżała we własnym łóżeczku, a obok krzątała się mama. - Spałaś tak smacznie, że nie chciałam cię budzić - odezwała się, siadając na brzegu łóżka, tak jak to czyniła babcia. - Kamil o ciebie pytał. - Wrócił już? - ucieszyła się Milenka. - Wrócił. Poprosiłam go, aby przyszedł później - mamusia pocałowała córeczkę w policzek. — 108 — - Wiesz, mamo, że spełniły się wszystkie moje marzenia? - powiedziała Milenka. - Byłam królewną, jeździłam na koniu i nauczyłam się pływać. - Wiem, wiem - mamusia gładziła dziewczynkę po włosach. - Wujek opowiadał. Powiedział także, że wspaniale zajmowałaś się babcią. - Starałam się - powiedziała poważnie Milena. - Babcia za to traktowała mnie jak królewnę. Przykrywała ciepłą kołderką i tak pięknie czytała, że mogłam w myślach być, kim zechcę. - Pozwolisz, abym teraz wieczorami ja ci czytała? - zapytała mamusia. - Oczywiście! - krzyknęła uradowana dziewczynka. - A ja opiszę wszystko tor co się wydarzyło na wakaqach, aby przeczytać tobie i Kamilowi, i wszystkim dzieciom, by wiedziały, że marzenia się spełniają... - To bardzo dobry pomysł-pochwaliła mamusia. Tego dnia Milena spotkała się z Kamilem. Rozmowom nie było końca. Oboje mieli sobie tak wiele do powiedzenia, że aż Ewunia, która wakacje spędziła w Grecji, a która przez — 109 — dłuższy czas przysłuchiwała się ich rozmowie, powiedziała: - Poproszę rodziców, abyśmy w przyszłym roku też coś porobili, zamiast siedzieć cały dzień na plaży. Milenka chciała pocieszyć Ewunię, ale nie zdążyła, bo mama zawołała ją do domu: - Jeszcze będziecie mieli dużo czasu na rozmowy, a teraz trzeba iść spać. Już późno. * * * - Wiesz, jest coś, o czym chcę zawsze pamiętać - powiedziała Milena, przykrywając się kołdrą. - O czym, kochanie? - zapytała ciepło mama. - Chcę pamiętać, że szczęście można również odnaleźć pomagając innym. Mamusia nic nie odpowiedziała, tylko jeszcze mocniej objęła córeczkę. Milena wiedziała, że jest z niej dumna. Koniec — 110 — Spis treści Drzewko marzeń............................................. 7 Łatka..................................................................23 Obrażalski Grześ.............................................39 Opieka nad siostrą.......................................57 To jest mój tatuś!.............................................71 Wakacje Mileny...............................................89 — 111 — A _ —