Jan Twardowski Jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca Wybór wierszy Wybrała, opracowała, wstępem i kalendarium opatrzyła Aleksandra Iwanowska WSTĘP „Jestem bardzo wdzięczny tym, którzy pisali recenzje i artykuły o moich wierszach. Stale się od nich uczę. Zdarzało się jednak, że omawiając moje wiersze, pisano o dialektyce, antynomiach, Pascalu, Heraklicie, Heglu, koegzystujących realiach. Przeraziłem się. Otworzyłem tom moich wierszy i natrafiłem na takie teksty: «polna myszka siedzi sobie, konfesjonał ząbkiem skrobie», «kto bibułę buchnie, temu łapa spuchnie», «siostra Konsolata, bo kąsa i lata», «rysowałem diabła bez rogów, bo samiczka» — I uspokoiłem się” — tak zapisał w „Niecodzienniku” ksiądz Jan Twardowski. Oddajemy do rąk Czytelnika retrospektywny tom wierszy, który pokazuje nie tylko rozwój doświadczeń autora, ale — co odnosi się do wcześniejszych wierszy — stanowi rodzaj poetyckiego pamiętnika. W czasach nieżyczliwych dla wierszy religijnych, kiedy nie mogło być mowy o ich druku, w takiej właśnie formie Ksiądz zapisywał swoje spostrzeżenia, przeżycia, refleksje, wspomnienia. Pisał w sposób bardzo osobisty, prosty, przyjmując ubogie środki wyrazu. Pisał do i dla ludzi, których znał. Nie miał przy tym szczególnych ambicji poetyckich. Wiersze traktował trochę jak listy, trochę jak zwierzenia i opowiadał o wsi, lesie, dzieciach, które uczył, kościołach, w których pracował, przyrodzie, jaka go otaczała. Zapisy te dalekie były od uczonej poezji. Przypominały raczej bezpośrednią rozmowę z serca do serca. W druku znalazły się dzięki Jerzemu Zawieyskiemu, który spowodował drugi — po tomiku „Powrót Andersena”, wydanym w nakładzie czterdziestu egzemplarzy w 1937 roku — poetycki debiut Jana Twardowskiego. W1959 roku ukazały się „Wiersze”. „Debiutów” było kilka. Dopiero po jedenastu łatach ukazał się tom następny — „Znaki ufności” (1970), a kolejny znów po dziesięciu, „Poezje wybrane” (1980). Po 1980 roku do księgarń śmielej zaczęły trafiać następne tomy, a zjawisko lat dziewięćdziesiątych zdumiewa samego twórcę, w jednym roku bowiem ukazuje się po kilka tytułów i wszystkie w wielotysięcznych nakładach. Są to nie tylko wiersze, obok nich także proza ewangeliczna, opowiadania dla dzieci, aforyzmy, anegdoty. Prostota i zwięzłość są cechami wyróżniającymi autora każdej z wymienionych form przekazu. Mały, nieco starszy i dużo starszy czytelnik bez trudu odnajdzie bliski sobie język wypowiedzi, mimo że w miarę upływu lat, wraz ze wzrastającymi możliwościami druku, wzbogacone zostały poetyckie środki wyrazu i rozszerzona problematyka utworów. Ksiądz Twardowski należy do autorów wybranych najpierw przez czytelników, potem przez wydawców. Sam niczego nie narzuca, a każda z publikowanych pozycji jest odpowiedzią na potrzebę chwili. Trudno w dzisiejszej rzeczywistości przebić się wierszem religijnym. Ale na szczęście w świecie niewiary odzywa się zakrzyczany głos. Wiersze księdza Twardowskiego stanowią próbę przebicia się przez skorupę materializmu, egoizmu, grubiaństwa. Wśród odbiorców zdobyły sobie więcej niż popularność. Stały się bliskie sercu, trafiły do torebek i kieszeni, by lapidarnymi, ale jakże celnymi stwierdzeniami, ocenami, a i pytaniami uderzyć w sedno przeżywanych doświadczeń i po prostu pomóc. O swoim widzeniu świata ksiądz Jan Twardowski tak mówi: „ W tym, co nieważne — jest coś ważnego, w tym, co niepotrzebne — jest coś potrzebnego, w tym, co nieświęte — jest coś świętego. „Jego wzrok wewnętrzny, „trzecie oko”, patrzy na rzeczy i sprawy, dostrzegając ich paradoksalną naturę. Intuicja i wrażliwość stale wynajdują coś „na opak”, wbrew przyjętym schematom. Smutny świat, pełen tragizmu, gwałtu, przemocy wypełniony jest jednocześnie miłością, poświęceniem, nawróceniami: „Zło jest romantyczne a dobro zwyczajne I dobro wciąż na ostatku bo zło jest ciekawe.” Paradoks tego świata. Z takiego spojrzenia zrodziły się jasno zakreślone intencje — wydobyć i odczytać sens tego, co ukryte, by poprzez zaskoczenie pobudzić do refleksji, podjąć próbę przerwania stereotypu myślowego, nakłonić do odejścia od automatyzmu skojarzeń i zachowań. Dostrzeganie paradoksów jest według autora jedyną możliwą drogą do pogodzenia się z wewnętrzną sprzecznością otaczającej człowieka rzeczywistości: „Świat można zaakceptować, jeśli się dostrzeże wartość czy nawet więcej — urok dramatu, jaki jest składnikiem życia” („Poezje wybrane”, 1980). Zaakceptować z pogodą i optymizmem, eliminującym bezwolną, bierną konieczność, nawet wbrew sobie. Ksiądz Twardowski uważa swoje wiersze za rodzaj rozmowy z kimś bliskim, w której chce podzielić się własnymi przeżyciami, pytaniami, poszukiwaniami, obserwacjami, płynącymi także z faktu, iż jest księdzem. Tematy rozmów? Fundamentalne: Bóg, wiara, miłość, przemijanie, śmierć, przyroda. Me udaje przy tym nowoczesnego, nie pretenduje do wykreowania nowego kierunku literackiego. Wypracował wszakże przez lata swój własny język wypowiedzi: „Nie śledzę kierunków, nurtów i tendencji przejawiających się w poezji. Piszę tak, jak mi dyktuje myśl” („Rzeczpospolita” 1990). Chociaż nie stara się nikogo naśladować, nie ukrywa silnych związków z rodzimą literaturą, także z tą dawną. Deklaruje to często w wywiadach, konkretne zaś odniesienia zawiera w wierszach. A samą poezję podciąga wręcz do rangi antidotum na przejawy bezsensu doczesnego świata. Dla Twardowskiego — czytelnika, ale i autora wierszy zarazem, poezja jest przejawem dobra, serdeczności, przekazem, który nie jest zatruty nienawiścią, złością, sporami i jako taki próbuje wnosić ład i harmonię, oczyścić, odtruć dzisiejszą rzeczywistość. Do przywoływanych często pisarzy, jak: Kochanowski, Sęp Szarzyński, Mickiewicz, Prus, Orzeszkowa, Lenartowicz, Syrokomla, Lechoń, Baczyński czy Kamieńska, trzeba jeszcze dodać jedno nazwisko — Józef Baka: Królewno ze Skępego podaj rączkę proszę uratuj wiersze nieśmiałe i bose takie co nie biegną jak krytyk za modą szanują księdza Bakę z klerykalną brodą takie co nie świecą jak szyja ozdobna za które nie płacą dolarami Nobla („Królewno”) Twórczość tego jezuity, kaznodziei i poety późnego baroku, jego sposób widzenia świata — żyjącemu kilka wieków później piszącemu księdzu jest bliski od dawna: „Kiedy szukam inspiracji dopisania wierszy — wyznaje — sięgam do baroku. Myślę, że w okresie baroku powstawała polska poezja religijna intelektualna. W epoce konfliktów przeciwieństw, upadku kultury antycznej, w okresie sporów religijnych, kiedy nie uznawano obiektywnego piękna w naturze, dostrzeżono brzydotę estetyczną jako sferę doznań interesującą plastyków. Lubię czytać Sępa Szarzyńskiego, Grabowieckiego, Morsztyna, a przede wszystkim księdza Józefa Bakę, niegdyś ośmieszonego, dzisiaj cenionego. Myślę, że jego szkielety, o których pisał, nie tylko straszyły, ale i bawiły. […] moje wyliczanki też są trochę barokowe” („Powściągliwość i Praca” 1991). W twórcze Baki ujmuje go dosadny, zwięzły sposób wyrażania myśli, ale przede wszystkim wprowadzony do wiersza religijnego humor; imponuje mu postawa autora, który miał odwagę przełamać patos poezji religijnej. Na twórczość Baki uwagę studenta polonistyki Jana Twardowskiego skierował jego promotor pracy magisterskiej o „Godzinie myśli” Słowackiego, Wacław Borowy. Odnalezionym przez Stanisława Estreichera wierszom Józefa Baki poświęcił on rozdział swej monografii o poezji XVIII wieku, za co zresztą przypłacił oburzeniem znacznej części środowiska naukowego, które oceniło tę twórczość jako grafomański objaw zepsucia smaku czasów saskich. Borowy wykazał, że autor pisząc swoje wiersze uśmiechał się, czym dowiódł prawdziwego poczucia humoru, mimo że pisał o śmierci i piekle. Humor księdza Baki do dziś pozostaje bliski księdzu Twardowskiemu, który — z kolei — humor uczynił cechą szczególną swego pisarstwa. Jeden z najnowszych wierszy, „Do księdza Baki”, jest wyraźnym ukłonem w stronę osiemnastowiecznego poety: Stuk puk do nieba. — Kto to? — To ja. Noc. Święci już śpią na błękitnej trawce. Za humor i trumienkę mam chrapkę pocałować księdza Bakę w łapkę Bakę, ale także Sępa Szarzyńskiego, Wacława Potockiego ceni przede wszystkim jako poetów paradoksu, których język, w jakim się wypowiadali, oparty był na sprzecznościach, na zasadzie concors discordia, „zgodnej niezgodności”, czyli na budowaniu kontrastów, mieszaniu humoru z tragizmem (jak na przykład u Baki: „Śmierć babula, / Jakcybula I Łzy wyciska, I Gdy przyciska”; „Poezje”, 1986). Taki sposób formułowania myśli o prawdach, wykraczających poza ludzką logikę, autorowi „Znaków ufności” — tomu, który wywołał prawdziwą rewolucję w poezji kapłańskiej, popartą dziesiątkami recenzji i esejów wytrawnych krytyków — stał się szczególnie bliski: „Myślę, że o Bogu można mówić tylko językiem paradoksów. Bo i wiara jest paradoksalna: Trójca Święta, Bóg stał się człowiekiem, Eucharystia, widzenie po śmierci Boga twarzą w twarz — to są wielkie paradoksy. Bóg mówi językiem nielogicznym według naszej logiki, więc jak można mówić o Nim innym językiem?” („Słowo” 1994). Winnym wywiadzie wyznaje: „Lubię piętrzyć paradoksy: miłości, wiary, śmierci — dotyczące wymiarów egzystencji. Uważam, że ich rozwiązanie leży tylko w naturze Boga” („Nowe Książki” 1981). Drogę myślenia paradoksalnego proponuje człowiekowi końca XX wieku, by zbliżył się i pokochał to, co go przerasta, a nie przestraszył się i odszedł. Zbliżył się i został. Został i pokłonił się przed niezrozumiałym, bo przecież gdyby pojął Boga, uczyniłby zeń wytwór własnego umysłu („to co zrozumiałeś to już nie jest Bogiem”). Zaznaczmy na marginesie, iż Artur Sandauer, zastanawiając się nad motywami, które kazały Twardowskiemu sięgnąć po paradoks, sformułował logiczną prawidłowość: „ Świat jest nieskończenie poznawalny? Dobrze. Znaczy to jednak, że będziemy go poznawali bez końca, czyli — że jest nieskończenie niepoznawalny” („Polityka” 1985). Korzeni widzenia świata poprzez paradoksy należy w tych wierszach szukać nie tylko w literaturze baroku, ale i — może przede wszystkim — w Piśmie świętym, będącym podstawową pisarską inspiracją księdza — autora: „ W Ewangelii jest mowa o umarłych, o ślepcach, trędowatych — a ostatecznie wszystko jest dobrą nowiną” („Życie Warszawy” 1991). Wyłuskuje więc zeń paradoksy jako jedyną drogę nie tyle do zrozumienia, ile właśnie zbliżenia się do Tajemnicy: krzyż może nie być znakiem hańby i cierpienia, ale znakiem miłości; cierpienie może nie być nieszczęściem, ale próbą wierności Bogu i doświadczeniem, które ma człowiekowi pomóc w dojrzewaniu; słabość, przeżywana z Bogiem, jest siłą; Droga Krzyżowa może budzić nadzieję, jeśli zrozumie się, iż nie jest ważne, jak Jezus cierpiał, ale dlaczego cierpiał; śmierć niczego nie zamyka, przeciwnie — j jest bramą prowadzącą do dalszego życia (topos literatury dojrzałego baroku: „Mors ianua est”), jest spotkaniem z Bogiem („śmierć na śmierć nie umiera „). Dramat w świetle wiary nabiera nowego znaczenia. W cierpieniu, kalectwie, brzydocie piszący wiersze kapłan dostrzega i odsłania ukrytą wartość, niewidoczne piękno, a nawet więcej: ukryty skarb, znaczenie, które może dostrzec tylko subiektywny wzrok wewnętrzny („Prośba „: „Żyrafo dryblasie z trójkątną główką…”). Niestrudzenie pokazuje, że wcale nie mocne, walczące o siebie i świadome siebie, dominujące „ja”, kreowane przez psychoterapię schyłku XX wieku, ma moc. Przeciwnie: siłą staje się cisza, pokora. Prawdziwą wielkością staje się umniejszanie. Trudno nauczyć się własnej nieważności, ale tylko wtedy można dostrzec moc w wierze, tym bogatszej i głębszej, im bardziej postawa pokory, nieważności wypłynie z wewnętrznego poczucia wyzwolenia i radości. Inny jest jednakże cel Twardowskiego — autora wierszy, kiedy wydobywa i formułuje paradoksy, inny poetów baroku. O ile ci ostatni nastawiali się na zadziwianie i olśniewanie, o tyle Twardowski — ksiądz, posługujący się piórem, wyznaczył sobie rolę swego rodzaju apostoła, świadomego, iż do Boga najczęściej prowadzi pozorny nonsens: Wszystkie Mleczne Drogi jak miecz między nami krzyż wciąż nieskończony przestrzeń niepoznana wąski pasek cnoty zbliża mnie do Ciebie to co Cię oddala („Zbliżenie”) Zadziwienie czytelnika środkami wyrazu nigdy nie było celem pisarskim autora. W jego wierszach natomiast zwraca uwagę postawa człowieka, który świadom własnej małości wobec niepojętego ogromu i spraw spoza ludzkiej logiki, nie wykazuje postawy buntu. Przeciwnie: stale dziwi się. Wynika to z przyjęcia z wiarą i subordynacją tajemnic. Jako ksiądz głoszący kazania w kościele Sióstr Wizytek w Warszawie i jako autor wierszy od wielu lat podejmuje próbę zbliżenia się do tego, czego rozum ludzki pojąć nie jest w stanie, ale w taki sposób, by — jak zaznacza — słowa same sobą nie były zmęczone i nie zagłuszyły żaru i pokory, koniecznych do pochylenia się nad niezrozumiałym. Z postawą dziecka odkrywa wciąż nowy sens i staje zadziwiony wobec ogromu spraw przekraczających poznanie. Jeśli czytelnik również nad tym, co nieprzekazywalne i niewyrażalne zatrzyma się w proponowanej postawie zadziwienia, odkryje, że istota Tajemnicy stanie się bliższa. Autor cierpliwie próbuje czytelnika „zarazić” swoim podziwem, chce go zachwycić niepojętym Bogiem, który „jest jeden I i nigdy samotny”, Jego zamysłem: „czy nie dziwi cię I mądra niedoskonałość / I przypadek starannie przygotowany”, i niepojętą dla człowieka Bożą logiką i ekonomią: „sprawiedliwość Twoja jest nierównością „ „gdyby każdy miał to samo nikt nikomu nie byłby potrzebny”. Siła przekazu prawd niepojętych leży, według księdza Twardowskiego — powiedzmy to jeszcze raz — jedynie w języku paradoksów. Nie kryje swej fascynacji zbudowaną z paradoksów kolędą Karpińskiego: „Bóg się rodzi — moc truchleje, I Pan niebiosów — obnażony; / ogień krzepnie — blask ciemnieje, I ma granice — nieskończony”, i — swoimi słowami — nakreśla, w uzupełnieniu niejako, granice Boskiej wszechmocy: „Bóg wszechmogący co prosi o miłość I tak wszechmogący że nie wszystko może”. Czego nie może? Nie może kazać człowiekowi kochać siebie. Ale wszechmogącemu Bogu potrzebne jest odwzajemnione uczucie stworzenia, stale na nie czeka, puka do drzwi serc („ On „), jest „głodny” i tylko miłością „się daje nakarmić” („Głodny”). Bóg dał człowiekowi wolną wolę, która — w rozumieniu autora wierszy — jest jednoznacznym pytaniem o miłość. Człowiek postawiony został przez Stwórcę w sytuacji wyboru. W poszanowaniu wolności człowieka Chrystus stale stawia pytania, właściwie jedno pytanie, wyjściowe: czy chcesz? Wiara więc staje się drogą świadomego wyboru, dokonanego w imię wolnej woli, którą człowiek otrzymał. Nie jest zniewoleniem, ale świadomą drogą ku wolności. Wolna wola nie jest niczym innym, jak pytaniem o miłość. Kiedy mam wybrać — zastanawia się ksiądz Twardowski — co wybiorę? Co kocham: światło czy ciemność? Czy będę dalej trzymał się ręki Pana Boga, choć czasem boli zranienie i przytłacza próba? Niepokój łączy się z tęsknotą do pełnego zrozumienia tajemnicy człowieczego istnienia na ziemi. Istnienia rozpiętego pomiędzy dwoma biegunami: radością i cierpieniem. Tworzą one całość, której znaczenia człowiek może się tylko domyślać i nigdy do końca nie zrozumie. Niejako w naszym imieniu autor wierszy prowadzi rozmowę z Bogiem, z samym sobą i powtarza dramatyczne pytania, będące wyrazem tęsknoty i niepokoju: Jak się nazywa to nienazwane …] ta straszna pustka co graniczy z Bogiem („Jak się nazywa”) jak długo wierzyć nie rozumieć jak długo jeszcze wierzyć nie wiedzieć ciemno jak pod bukiem o gładkiej korze („Jak długo”) Szukając Boga, człowiek stawia sobie pytania: po co to wszystko? po co cierpienie, samotność, smutek? Czasem dochodzi nowy ból: i wciąż jeszcze tyle przeraźliwego milczenia które nie odpowiada na pytania („Do świętego Franciszka”) A po nim refleksje: „za szybko chcesz wiedzieć wszystko”, „Bogu nie stawia się pytań dlaczego”, „Bo Pan Bóg jest tak jasny że nic nie tłumaczy j bo wiedzieć wszystko to nic nie wyjaśniać”. Pytający, niepewny, czasem zagubiony bohater liryczny omawianych wierszy daleki jest od lirycznego bohatera poetów baroku, choćby Sępa Szarzyńskiego, miotanego wątpliwościami, postawionego wobec stałego dramatu wyboru, prowadzącego do konfliktu wewnętrznego, graniczącego z walką. Wie, co wybrać, ponieważ wybiera w duchu wiary i w imię prawdy. Wiara sama w sobie jest paradoksem, „skokiem w ciemność” wbrew ludzkiemu rozumowi. Zakłada, że — jak mówi ksiądz w jednym z wywiadów — „nawet to niepraktyczne jest potrzebne i ma sens, choć mogę tego wcale nie rozumieć”. Myśl tę zawiera również wiersz „Jesteś”: „bo gdy sensu już nie ma to sens się zaczyna”. Wolna wola jest pytaniem o miłość. Autor wierszy zadaje i inne pytanie: czymże więc jest miłość? Człowiek zna jej paradoksalną naturę, wie, że kryje w sobie całe bogactwo innych uczuć: radość, szczęście, spokój, także smutek, nawet rozpacz. Miłość jest stałą walką z egoizmem, nauką, jak kochać nie dla samego siebie: „Kochać — to nie znaczy iść w swą własną drogę”. Jest ciągłym pragnieniem oddania samego siebie innym, a przede wszystkim — Bogu. Jest wręcz dowodem na istnienie Stwórcy, bo nikt jej sobie nie wymyślił. Była przed naszym urodzeniem. „Z miłością jest tak, jakby padał drobniutki deszcz. Idziesz w tym deszczu i nie wiesz, że pada, ale czujesz nagle, że serce ci przemokło aż do głębi. Bóg daje czasem radość miłości w naszym sercu” — powiedział w jednej z homilii ksiądz Twardowski. Ale jest i druga strona miłości. I tej wiersze nie przemilczają. Kiedy czekamy, tęsknimy, kochamy — ludzka miłość może nas czasem zawieść, a „serce odstraszy kochać”. Jednak tęsknota, potrzeba miłości towarzyszy nam przez całe życie. W tęsknotę i w miłość wpisana jest samotność, która często jest wynikiem niezrozumienia, ludzkiej niewdzięczności. Doświadczenia te — będące zawsze próbą wiary — pozwalają odkryć wartość „miłości za Bóg zapłać”, bo wcale nie trzeba czekać, aż odpłaci nam człowiek. Płaci Bóg. Co to znaczy „Bóg zapłaci”? Pan Bóg potrafi dawać to, czego nie dadzą nam ludzie. „«Oko za oko, ząb za ząb» — można się z tym sprzeczać — czytamy w innej homilii księdza Twardowskiego — ale: serce za serce, tego już nikt nie zmieni. Za serce jest drugie serce.” Miłość za Bóg zapłać nie oczekuje ludzkiej wzajemności — oddaje wszystko i liczy na Pana Boga. On widzi i wynagradza to, czego ludzie nie potrafią wynagrodzić. Ludzkie nadzieje i tęsknoty, sens życia i pracy ksiądz ujmuje krótko: można trudzić się za Bóg zapłać, cierpieć za Bóg zapłać i można kochać za Bóg zapłać. Wiersze oddają i inną prawdę: zakochany w człowieku Bóg dał mu w miłości do Niego wszystkie uczucia, jakie znamy w miłości do człowieka: tęsknotę, opuszczenie, rozpacz osamotnienia, radość z obecności, ale człowiek sam zdobywa się na miłość. Nie byłby człowiekiem, gdyby tego nie umiał. Przez całe więc życie pragnie kochać, odczuwa tęsknotę za czymś wielkim, czystym, pięknym. Stale szuka Boga, niespokojne serce spocznie dopiero w Panu. Ludzie tak do końca sobie nie wystarczają. Zawsze w ich uczuciu jest jakaś luka. Ta luka jest właśnie miejscem dla Boga, który stale prosi o miłość. Co to znaczy: Bóg prosi o miłość? Prosi, by wybrać Jego drogę, a nie samego siebie. W tym leży potęga uczucia, które jest tak wielkie, że sam Bóg o nie prosi i stale pyta, jak Piotra: „ Czy kochasz Mnie?” (J 21,17). Ksiądz Twardowski podejmuje owo ewangeliczne pytanie i mobilizuje czytelnika do odpowiedzi i nazwania swojego stosunku do Boga, wiary, miłości, tradycji, pamięci. Zaobserwować tu można kolejny wspólny z poezją baroku rys: podkreślenie dynamiki, niestabilności uczuć, przeżyć, stanów. Ukazanie świata i problemów eschatologicznych w ruchu. Autor wyznaje: „Pochłania mnie wiara, ale wiara, która nie jest statyką, zatrzymaniem się, lecz ciągłym odkrywaniem na nowo tajemnicy” („Poezje wybrane”, 1980). Zaznacza przy tym: „Miłość ludzka nigdy nie jest gotowa, zawsze tworzy się na nowo, rozwija się, pogłębia. Człowiek kochający musi stale walczyć o miłość. Podobnie dzieje się z wiarą w Boga. Człowiek wierzący walczy stale o wiarę. Nie ma wiary gotowej już, oprawionej w ramki” („Poezja „ 1973); „ Wiara jest walką o wiarę, tak jak miłość walczy o miłość” („Wszędy pełno Ciebie…„, 1995). Wiara więc w omawianych wierszach jest „świętą niepewnością”, „pewnością niepewności”, utrzymywaniem się na chwiejnym moście z patyków, jest niemożliwością, bo „głowa za logiczna„, a „serce za nerwowe”: Przy Stole Pańskim chwieję się jak na moście z patyków zabolał mnie język od pytania głęboki i niski dlaczego ścinają kwiaty wczesnym rankiem cały w sekrecie najświętszej niepewności Na szczęście mam jeszcze łzę ukrytą furtkę („Przy Stole Pańskim”) Nie jest przy tym żadną asekuracją przed cierpieniem czy złem. Aby mieć wiarę, trzeba ją nieustannie tracić, by znów odzyskać. Wiara nie jest więc spoczynkiem, ale wytężoną aktywnością. Śmierć jest także zmianą; daleka od ukojenia, snu, ciszy, kresu wszelkich nieszczęść — jest ruchem: „śmierć to ciekawostka że trzeba iść dalej”. Jan Twardowski — liryk, ale i kapłan — stale zapewnia, że ufność, zakładająca logikę nieznanego sensu, granicząca z dziecięcym zawierzeniem, prowadzi do wewnętrznego pokoju, płynącego ze świadomości istnienia nad istotą ludzką Kogoś mądrzejszego, kto — poza faktem, że jest — w dodatku dobrze jej życzy, mimo że „rozdarty człowiek” gubi Mu się nieustannie — „urodzony dezerter”, będący „stale w kratkę”, grzeszy, ale „przez grzechy dochodzi do zalet”. Poetyka, która zestawia sprzeczności — zdaniem autora — sprawia, że człowiek stale poznaje od nowa, ożywia przy tym może czasem nieco uśpioną uczuciowość, wiarę, zaczyna stawiać pytania o cel życia, swój stosunek do Boga, do siebie, do innych ludzi, dostrzega absurd schematów i doszukuje się nowych znaczeń i treści: „W życiu jest nam dobrze i źle. Kiedy jest nam tylko dobrze — to niedobrze” („Kasztan dla milionera”, 1993), „spadają z obłoków małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia”. W wierszach dochodzi do głosu ewangeliczna zachęta, by do poszukiwań wybrać mniej wygodną drogę, która obok bogactwa ludzkich doświadczeń, będzie — dzięki trudom — wzbogacona o to jedno, najważniejsze — doświadczenie Boga. Dla pełni człowieczeństwa warto więc nie uciekać od tajemnic, nie bać się bólu, kochać to, czego znieść nie sposób, modlić się o to, czego się nie chce. Paradoksalne formuły słowne, które osiągają celność wręcz aforyzmu, brzmią „jak zaklęcie, mające usunąć ze świata jego fundamentalną sprzeczność” — jak pisał jeden z krytyków („Tygodnik Powszechny” 1981). Słowa, które wykluczają się wzajemnie, „dziwią się sobie”, jak częste powtarza ksiądz Twardowski za Boileau, stawiają obok siebie z pozoru nielogiczne znaczenia, oscylujące między sensem a absurdem, jak w wierszu o znamiennym tytule „Razem”, gdzie nadzieja i rozpacz, radości ból, niewiara i wiara — a więc ewidentne przeciwieństwa, dysonanse — pozostają w harmonii i dopiero we współistnieniu nabierają pełnego wymiaru sensu. Rozdzielenie albo zuboży ich wartość (mówi o tym wiersz „Nie rozdzielaj”), albo doprowadzi do dramatu: Duch oklapnięty kiedy ciało obok miłość niecała bo smutek daleko jeśli śmierć nie przyjdzie życie jak matołek wiara niepewna gdy niewiary nie ma nawet uśmiech jak baran gdy zabraknie płaczu wszystko Bóg stworzył razem dlaczego osioł wyje zobaczył osobno („Osioł”) Od grożącego wierszom religijnym patosu ma bronić humor jako przejaw myślenia paradoksalnego: „Lubię humor jako jeden z paradoksów, sposób zaskoczenia, a jednocześnie wyraz pokory. Broni przed patosem, który jest zawsze zarozumiałością — wspinaniem się na koturny” („Nowe Książki” 1981). Stąd też ów terapeutyczny niemal „humor dyskretnego uśmiechu”, który rodzi się z dostrzeżenia ponad warstwą powagi — komizmu, osiąganego także poprzez nieoczekiwane zestawienia z pozoru wykluczających się pojęć. Humor i tragizm, sacrum i profanum, nauka i codzienność zarówno w warstwie treściowej, jak i językowej stale mieszają się w tej poezji: „w piątek nie wypada udawać Ludwika XIV”, „bawił dowcip o kuchni z widokiem na cmentarz”, „teza i antyteza kończą się pobiciem i protezą”. Praktyka kapłańska przynosi sytuacje komiczne, zapisane przez życie, a przez autora wierszy chętnie wplatane w teksty, jak choćby fragment przekręconych wiejskich „ Godzinek”, w których gorliwie — w miejsce „ i niezwyciężonego plastr miodu Samsona” — śpiewają „i niezwyciężonego płask w mordę Samsona „. Wyraźnie trzeba zaznaczyć, iż ironia, jowialność, satyryczność z humorem Twardowskiego niewiele mają wspólnego. Jest on bowiem wypadkową postawy aprobaty, akceptacji dla ułomności, śmieszności człowieka i autoironii, tak znamiennej w spojrzeniu na siebie. Poza tym autor często zaznacza i inną intencję: humorem stara się złagodzić, rozładować dramat, oswoić z przemijaniem („za młodu drży serce a na starość noga”; „pani dwa razy szaleje raz kiedy kocha raz kiedy siwieje”) czy wszechobecną śmiercią. Epitafia, albo wynalezione na cmentarzach, albo stanowiące własną parafrazę utworów tego gatunku, wplecione w wiersze, zyskują walory humorystyczne („Nagrobek”, „Przepisane”, „Teoretyk”). „Nieco — dziennik” — zbiór anegdot — przynosi zaś takie zapisy: „ Szanuj zdrowie, bo jak nie, to cię spotka to co mnie „; „ Tu leży mąż, co dręczył mnie wciąż. A teraz, drogi mężu, odpoczniemy sobie, ja w domu, a ty w grobie”; „Jeden z dziedziców postawił nagrobek, na którym kazał wyryć napis: «Dobry z ciebie był parobek, I więc ci stawiam ten nagrobek.» Zdarzyło się, że po pewnym czasie ktoś kredą dopisał: «Kiedyś stawiał mu nagrobek, I to już nie był twój parobek, I ani tyś mu nie był panem. I Pocałuj go w piszczel Amen.»„ Wyrazistość, dosadność, zamierzoną prostotę i zwięzłość uwypuklają kolokwializmy. Autor wyznaczył im szczególną rolę, stosuje je bowiem w odniesieniu do spraw zarówno egzystencjalnych, jak i eschatologicznych. Z tymi ostatnimi zwłaszcza chce także w ten sposób oswoić lękliwego człowieka. Słownictwo potoczne wydobywa humor, ale i wytwarza dystans w stosunku do ludzkich uczuć. Niedoskonałej — z różnych względów — ludzkiej miłości towarzyszą takie na przykład określenia, jak: „pół — idiotka”, „ślamazara”, „wariatka”, „egoistka” („Nie sądź miłości nie oskarżaj żadnej I […] I uszanuj półidiotkę dokładnie od rzeczy I taką która umarła i jeszcze się leczy”; „Miłość niecierpliwa I […] I ślamazara I skończyć się nie może”; „jest miłość wariatka egoistka gapa”). Zwroty potoczne kontrastują świadomie z metafizyczną refleksją: „od biednej rozpaczy święci uciekają jak od jasnej cholery”; „broniłem tak gorliwie Boga że trzepnąłem w mordę człowieka”; „święci […] I […] nie przypuszczają żeby z jednej strony było wszystko a z drugiej guzik z pętelką”; „i nie mamy zielonego pojęcia I umierając po raz pierwszy”. Świadome zestawianie sprzeczności wyraża się także poprzez wprowadzanie języka świata ziemskiego do świata pozaziemskiego. Słownictwo urzędowo–administracyjne brzmi tu zaskakująco, ale swojsko zarazem: w wierszach księdza Twardowskiego pojawia się „wydział personalny aniołów”, anioł pracujący „podobno na dwóch etatach”. Człowiek, który stoi u bram niebios, pyta, czy ma stanąć między świętymi, „niosącymi przymusowy papier z pieczątką „. W nawiązywaniu kontaktów z istotami Stamtąd służą ziemskie telefony („zadzwonię do świętych I przez telefon poproszę I by krzyż nie przychodził bez Ciebie”). Kolokwialny sposób zwracania się do Istot Niebieskich bywa równie zaskakujący w modlitwach. Mamy tu prośby do Boga o wiarę prawdziwą, niezachwianą, która „nie przewraca się do góry nogami I jeżeli kogoś szlag trafi”, do Matki Boskiej — by „szturchnęła czasem po ciemku” i „tupała na diabła w całym moim domu”. Anioł Stróż nie ma zaś stać „jak malowana lala”, ale ruszać „w te pędy” i uświadamiać nam, żebyśmy nie „stanęli / jak dwa świstaki I i zapomnieli I że trzeba stąd odejść”. Połączeni takie daje zamierzony efekt zaskoczenia oraz komizmu Ale wszelkie stylistyczne ornamenty nie są u Twardowskiego efektownymi, wymyślnymi ozdobnikami, tylko nie odłączną częścią poetyckiej refleksji. Krytycy literatury od lat dopatrują się w omawianej poezji barokowych analogii, prowadzących wręcz do zaliczenia współczesnego poety do grona spadkobierców marinizmu, a w Janie Andrzeju Morsztynie i Danielu Naborowskim widzą jego siedemnastowiecznych poprzedników Analogie te nie umniejszają wszakże w niczym oryginalności Jana Twardowskiego. Zadajmy wieńczące barokowe analogie pytanie: w czym leży istota związku między teatralnym, przesadnym barokiem a prostotą i zwięzłością, którym hołduje współczesny autor? Wiarę zabija poza, maniera, teatralność, ratuje ją jednak to, co jest ponad miarę, nie utemperowane, co prowadzi do uniesienia, wychodzącego poza wszelkie kanony. Święci doby baroku, Teresa z Ávila, Jan od Krzyża, nie bali się spontaniczności przeżywania, Teresa — radości, Jan — cierpienia. Uniesieniom mistycznym poświęcili niejedną kartę swych dzienników. Postawmy obok nich późniejszą wielką mistyczkę Karmelu — świętą Teresę z Lisieux, szukającą uświęcania w cierpieniu i najbardziej szarej codzienności. Księdzu Twardowskiemu bliska jest ich postawa, chce bowiem wypowiedzieć tyle, ile wypowiedzieć można, niemal wszystko, nie bojąc się przesady w wyrażaniu uczuć. W pisaniu o miłości, cierpieniu, wierze szuka prawdy, a nie piękna. Szuka i dziwi się. Prawdziwa wiara nie boi się zdziwienia. Prawdziwa wiara nie boi się spontaniczności. Także w modlitewnym wyrażaniu uczuć stworzenia do Stwórcy. Dyskretnie ukryta wśród innych wierszy liryka modlitewna bardzo bliska jest poezji metafizycznej mistrzów Karmelu. Wynika bowiem z przekonania, iż modlitwa jest osobistym spotkaniem każdego człowieka z Bogiem. Może ona być dialogiem, zasłuchaniem, uwielbieniem. Może być także zauroczeniem pięknem obecności Boga. Bóg daje się poznać w milczeniu, które prowadzi do wewnętrznego poznania siebie i oderwania się od wszystkiego, co Bogiem nie jest. Liryka księdza Twardowskiego nakreśla drogę do Boga. Na pewno nie najłatwiejszą. Wpisane jest w nią biblijne wezwanie: „Bądźcie świętymi, ponieważ Ja jestem święty!” (Kpł 11,44). Poprzez bardzo konkretne, zindywidualizowane widzenie świata i ludzi autor „Znaków ufności” pokazuje, że Pan Bóg wzywa każdego, by Go poznał i kochał; każdemu wyznaczył jego własną, niepowtarzalną drogę; każdemu dał tyle miłości, by mógł nią iść. A jeśli jest to droga przez ogień doświadczeń, jeśli jest to miłość naznaczona bólem? Jej dar jest tym cenniejszy. „ Twej miłości zranionej Bóg łaknie jak chleba” — czytamy w jednym z wierszy, i zaraz potem: „Nieszczęście nie — nieszczęście kiedy szczęścia nie ma”. To, co wydawało się klęską, trudem, może stać się ratunkiem. Żadna przepaść nie jest tak głęboka ani żadne wzniesienie nie jest tak wysokie, by nie mogło stać się drogą. Byle tylko wytrwać w wierze — zachęca stale ksiądz Twardowski — nie ustawać w modlitwie, by ból doświadczenia przemienił się w dobro, które wyda owoce i zakwitnie pełnią łaski radości z wiarą przekazywanej innym. Radość wiary, moc miłości ukaże się wtedy, kiedy człowiek w swoim zranionym sercu przebaczy Bogu, że go doświadcza. Więcej jeszcze: przebaczy i podziękuje za cierpienie. Wtedy wszystko to, co było cierpieniem — stanie się drogą ku świętości. Autor wierszy, choć tak otwarcie dzieli się swoją postawą, nie narzuca jej nikomu, jednak można powiedzieć, że nie pouczając — uczy, nie nawracając — nawraca. Na drodze poszukiwań nie opuszcza małego, wątpiącego i szukającego człowieka, ale go podprowadza, pyta i dziwi się razem z nim. Odnosi się czasem wrażenie, że prowadzi nas — czytelników — za rękę, jak Gamaliel Szawła, kiedy to wyjaśniał mu Pismo i pomagał stawać się świętym Pawłem. Prowadzony człowiek idzie chętnie, jak za dobrym przewodnikiem, gdyż wyczuwa jego wielką dlań życzliwość i zrozumienie. Wierszy księdza Twardowskiego — jak powiedział jeden z krytyków — „nie można czytać, te wiersze nas czytają” („Osnowa” 1982). Dzieje się tak dlatego, że dotykają one najbardziej skrytych zakamarków duszy. O człowieczych wadach i ułomnościach ich autor pisze szczególnym, charakterystycznym dla siebie językiem, świadczącym o wielkiej sympatii, miłości i wyrozumiałości dla wad ludzkich: Poznaję Ciebie bo masz swe humory niebo obok czyśćca a piekło od zaraz i Ty mnie zauważasz bo mam krzywe serce to znaczy wiele uczuć które mnie prowadzą błądzimy grzeszymy i trzaskamy drzwiami gdy wady nam uciekną to się nie poznamy („Poznaję”) W tych wierszach odnajdujemy samych siebie, a więc grzeszników: pytających, czasami wątpiących, ale jednak — mniej lub bardziej świadomie — szukających świętości. Ksiądz Twardowski w dzisiejszym smutnym, pogubionym, poszukującym Boga świecie cierpliwie pokazuje dobro, zbierane z małych okruchów dnia powszedniego, uwrażliwia, by nie marnować skarbu czasu, przypomina o nadziei. Uświadamia przy tym, że miłość jest pracą, i to ciężką pracą, bo „kochać — to nie tylko dawać, ale i przyjmować”, przyjmować z miłością także to, co bywa trudne do zniesienia: ból, cierpienie, smutek, niemiłego człowieka. Ileż pokory wymaga mądra miłość, będąca wyjściem poza siebie, zapomnieniem o sobie: „Zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz”. Miłość ludzka nie byłaby miłością, gdyby była do czegokolwiek zmuszona. Wraca pytanie o wolną wolę. Miłość trzeba wybrać świadomie — największa tajemnica wolnej woli, która jest stałym pytaniem: czy chcesz kochać? czy wybierasz miłość? czy rozumiesz miłość jako służbę? Wiersze odpowiadają na te pytania swoim własnym językiem: „być chlebem który krają /żywicą którą z sosny na kadzidło skrobią / czymś z czego robią radio, żeby choremu przy termometrze śpiewało”. Trudna do udźwignięcia rola narzędzia, instrumentu, zwłaszcza w tych momentach, kiedy jest się „przekreślonym do końca nonszalancją ręki” i trzeba wcielić w życie słowa z Łukaszowej Ewangelii: „Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać” (Łk 17,10). Na koniec kilka słów o tytule wyboru. Pochodzi on z wiersza „Więcej”, nakreślającego niepodważalną wartość i piękno postawy wewnętrznej przezroczystości, postawy niezbędnej w drodze ku doskonałości, ku świętości. Myśl tę podejmują i inne liczne wiersze: „Przezroczystość”, „Być nie zauważonym”, *** (Żebym nie zasłaniał sobą Ciebie…), „Gorętsza od spojrzenia”, „Ciało pedagogiczne” czy „Korepetycje” z tomiku „Spóźnione kukanie”: Koniku polny od nieważnych wierszy naucz mnie od małego być mniejszym Tak naprawdę wtedy dopiero można spotkać się z Bogiem, jeśli się jest „nie zauważonym”, bo „miłość której nie widać / nie zasłania sobą „. Wewnętrzna przezroczystość nigdy nie zasłoni Boga, a ofiara miłości będzie najczystsza i wyzwoli z chęci błyszczenia. „Być jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca”. Czymże jest tęcza? Pomostem rozpiętym między niebem a ziemią, przezroczystym i wielobarwnym znakiem przymierza Boga z człowiekiem. Tęcza poprzez bogactwo kolorów wyraża piękno. Obok niego zaś — pokorę, gdyż nie zajmuje sobą miejsca. Być jak tęcza — zachęca nas do tego wcale nie łatwego zadania ksiądz Twardowski — to dążyć do doskonałego, ale i pokornego piękna, bycia także widocznym, harmonijnym w swym bogactwie znakiem miłości Boga w świecie. Patrz na tęczę i wychwalaj Tego, kto ją uczynił, nadzwyczaj piękna jest w swoim blasku: otacza niebo kręgiem wspaniałym, a napięły ją ręce Najwyższego. (Syr 43,11 — 12) Aleksandra Iwanowska Z WIERSZY SZKOLNYCH (1934) * * * Nocą klękasz i znaleźć chcesz Boga potem w oczach strach nosisz i łzy — na dalekich, rozstajnych gdzieś drogach ktoś się zbłąkał i płacze jak ty. Pachnie ze wsi kwitnącym jaśminem złote zboże wśród pola się śni — kto cię zbudził, kim jesteś, gdzie płyniesz w nieskończoność wieczorów i dni. Nikt nie szuka cię dłońmi dobrymi, nikt nie mówi, czy dobrze czy źle, tylko ziemia z grobami starymi o twej ciszy słyszała i wie. Z TOMU POWRÓT ANDERSENA (1937) OPOWIADANIE WIECZORNE gdzieś rozdawali dziewczynkom lato chłopcy w pękach zerwanych kwiatów potem szli nad wodę wianki pleść może dobrze może źle może tak a może nie tataraki zanurzone w zachodzie nogi chłopcom pokrwawiły w wodzie i szły panny pełne cichych przeczuć w pierwszych nocy przekochanych niepokój a przed nimi konie biegły głęboko coraz głębiej w granatowy wieczór w zbóż złotej szeleszczącej strudze kłosy puste kłosy pełne złudzeń zamyślony nad ludźmi las może z kimś a może bez może nie ma może jest za dnia z wody go śpiącego wyjęli potem w suche odzienie ubrali nad głowami na rękach rozpięli niosąc w cmentarz zielony śpiewali przyjacielu nie obawiaj się — po co i przed tobą byli przecież ludzie co schodzili nocą wolno w śmierć jak w dojrzałość nowych przebudzeń przyjacielu nie obawiaj się — po co tak się dzieje w niejednej młodości że spragnieni kochania nocą czują gorzki niedosyt miłości a on jakby nikogo nie słuchał leżał pełen białego koloru gdy deszcz gwiazd powoli podnosił w studniach okien poziom wieczoru POWRÓT ANDERSENA na poduszkach gwiazd dalekich upływ a na twarzy nocy czarnej supły Andersenie w ciszę ludzie zbiegli się na nowo rwąc wysokie gałęzie snów w wodospadzie zielonym drzew coraz głębiej dom moknął i moknął po okrętach kołysała się Dania w Bałtyk pełen niebieskiego lnu smutnych baśni rozplatane kłosy a na oczach nadmiar i niedosyt — otwarte okno — spokój — dzwony księżyc przyjmowały do wnętrza w kościelnego spadając sznurami który myśląc że to włosy klęczał nocy czarnej szeleszczący bąk chłód rąk dreszcz na poręczach port uśpiony po latarniach ociekał w fale które na wiosłach się darły drżały srebrne mostów łukowania najsmutniejsi ludzie ze snu najsmutniejsi ludzie ze snu cienie nieśli na rękach długie włosy umarłych furgot płaszczów barwił ich z daleka późny zachód maszty pozapalał jak pochodnie w twarze uśpionym po strzelistych gotyku falach nie okręty nie okręty lampiony zawsze Bałtyk odbiega na północ okrętami głębiej wodę świecąc ponad miastem gwiazd złociste rżysko ptaki dzwonów rwą się w wieżach gniazdach snów pokój stół noc w oknach tak nisko lamp gasnących w nocy jasny węzeł ciężkie liście podniesionych powiek taką porą przyszedł Andersen w snach najdalszych spokojny człowiek o uśmiechnięci o zapłakani na okrętach kołyszącej się Danii Z WIERSZY ROZPROSZONYCH (1944–1956) MATKA BOSKA POWSTAŃCZA Bóg Ci słońca na dłonie Twoje nie żałował ani ciszy na usta Twe zbyt mało dał — broń bym zdobył dla Ciebie, o głodzie wędrował, potajemnie orzechy na ołtarz Ci rwał Najświętsza, utracona, z rozkazami spalona — w barykady równoczarnym strumieniu — z Tobą twarz zapłakana, z Tobą bitwy do rana i uśmiechy, i sen na kamieniu MODLITWA DO ŚWIĘTEGO JANA OD KRZYŻA Święty Janie od Krzyża, kiedy pełnia lata i derkacz się odezwał, głuchy odgłos łąki, owieczka z dzwonkiem beczy, przepiórka szeleści, rzuć mi malwę i nazwij Janem od Biedronki * * * Pamięci Profesor Marii Dłuskiej Święty Franciszku z Asyżu nie umiem Cię naśladować — nie mam za grosik świętości nad Biblią boli mnie głowa Ryby nie wyszły mnie słuchać — nie umiem rozmawiać z ptakiem pokąsał mnie pies proboszcza i serce mam byle jakie Piękne są góry i lasy i róże zawsze ciekawe lecz z wszystkich cudów natury jedynie poważam trawę Bo ona deptana niziutka bez żadnych owoców, bez kłosa trawo — siostrzyczko moja karmelitanko bosa KOMAŃCZA Kocham deszcz, który pada czasami w Komańczy, nawet taki szorstki i chłodny, gwiazdkę śniegu, co nieraz Mu w oknach zatańczy, żeby był tak jak zawsze pogodny Prostą lampę na stole. Wszystkie Jego książki, brewiarz, zegar, wieczorną ciszę — nawet taki najmniejszy z Matką Boską obrazek, który komuś z wygnania podpisze Krzyże żadne nie krwawią, gdy jest świętość i spokój, gdy z wygnańcem po cichu drży Polska — wszystko proste jak wiersze — brewiarz, lampa i pokój, drzew warszawskich na niebie gałązka Z TOMU WIERSZE (1959) SUPLIKACJE Boże, po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty — Iżeś stworzył papugę, zaskronca, zebrę pręgowaną kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom — teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami — dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno — uśmiechnij się nade mną O WRÓBLU Nie umiem o kościele pisać o namiotach modlitwy znad mszy i ołtarzy o zegarze co nas toczy — o świętym przystrzyżonym jak trawa o oknach które rzucają do wnętrza motyle jak małe kolorowe okręty o ćmach co smolą świece jak czarne oddechy o oku Opatrzności które widzi orzechy trudne do zgryzienia o włosach Matki Bożej całych z ciepłego wiatru o tych co nawet żałują zanim zgrzeszą lecz o kimś skrytym w cieniu co nagle od łez lekki gorący jak lipiec odchodzi przemieniony w czułe serce skrzypiec i o tobie niesforny wróblu co łaską zdumiony — wpadłeś na zbitą głowę do święconej wody ZBAWIA PRZEZ.… Chrystus przez wierzących jeszcze nie poznany — zbawia znów przez robotników dźwigających ciężkie kosze przez odmrożone nogi przez bóle głowy przez okropne mieszkania przez nowenny nie wysłuchane przez korkiem wykładaną ścianę co wariatom zdrowie ochrania przez zająca nękanego ołowiem który stanął ze strachu na głowie przez śmieszne życie złamane przez chorób niewyleczenie choć tyle włożyłeś trudu przez niespełnienie cudu choć jak Matka prosiłeś w Kanie przez heretyków bezradne szukanie przez dziobatą twarz nieforemną przez płacz dziecka zgubionego w pociągu co upadło nosem w ciemną noc przez twoje własne cierpienie to ostatnie co tak bolało przez twoją krew i ciało przedłuża się ramię krzyża wyszła msza — Jezu przez pogan wyglądany przez wierzących jeszcze nie znany GORĘTSZA OD SPOJRZENIA Żeby nie być taką czcigodną osobą której podają parasol którą do Rzymu wysyłają w telewizji jak srebrnym nieboszczykiem kręcą wieszają przy gwiazdach filmowych Ale być chlebem który krają żywicą którą z sosny na kadzidło skrobią czymś z czego robią radio żeby choremu przy termometrze śpiewało zegarem który w samolocie jak obrazek ze świętym Krzysztofem leci żółtym dla dzieci balonem — a zawsze hostią małą gorętszą od spojrzenia co się zmienia w ofierze ZDJĘCIE Z KRZYŻA Rozmaite zdjęcia z krzyża bywają, na przykład: zdjęcie z krzyża samotności Ktoś cię nagle odnajdzie, ugości, mówi na ty, jak w Kanie zatańczy, doda miodu, ujmie szarańczy Albo: zdjęcie z krzyża choroby Wstajesz z łoża jak Dawid młody — I już jesteś do procy gotowy, gotów guza nabić Goliatowi Ale są takie krzyże ogromne, gdy kochając — za innych się kona — To z nich spada się, jak grona wyborne w Matki Bożej otwarte ramiona * * * Własnego kapłaństwa się boję, własnego kapłaństwa się lękam i przed kapłaństwem w proch padam, i przed kapłaństwem klękam W lipcowy poranek mych święceń dla innych szary zapewne — jakaś moc przeogromna z nagła poczęła się we mnie Jadę z innymi tramwajem — biegnę z innymi ulicą — nadziwić się nie mogę swej duszy tajemnicą * * * Tylko mali grzesznicy spowiadają się długo w niepokoju gorących warg — potem niebo ich goni spadających gwiazd smugą, jak pożary Joannę d’Arc Ale wielcy grzesznicy na błysk mały przyklękną i wypłaczą się jednym tchem — potem noc mają cichą i jak dobry łotr świętą — byłem z nimi, klękałem, wiem NA SŁOMCE Przygasnę przy ołtarzu iskierka po iskierce zostaną tylko buty jak przydeptane serce Lampka wieczna jak lizak czerwony — lub policzek żołnierza, który gra na trąbce Msza się dzieje. Matka Boska mnie trzyma jak niezdarną bańkę na słomce NAUCZ SIĘ DZIWIĆ Naucz się dziwić w kościele, że Hostia Najświętsza tak mała, że w dłonie by ją schowała najniższa dziewczynka w bieli, a rzesza przed nią upada, rozpłacze się, spowiada — że chłopcy z językami czarnymi od jagód na złość babciom wlatują półnago — w kościoła drzwiach uchylonych milkną jak gawrony, bo ich kościół zadziwia powagą I pomyśl —jakie to dziwne, że Bóg miał lata dziecinne, matkę, osiołka, Betlejem Tyle tajemnic, dogmatów, Judaszów, męczennic, kwiatów i nowe wciąż nawrócenia Że można nie mówiąc pacierzy po prostu w Niego uwierzyć z tego wielkiego zdziwienia O ŁASCE BOŻEJ W BRZYDKIM KOŚCIELE Kościół ten był tak brzydki, że nie powiem który, brzydota wprost się lała z każdej większej dziury Dobry święty Antoni miał twarz wykrzywioną, inny święty był lepszy, lecz przed wojną spłonął Została po nim broda na pace przy murze, wota i dwie donice na fikusy duże Barankowi z chorągwi popruły się żebra, a za oknem drżał deszczyk z jaskółek i srebra, o cały cmentarz dalej, gdzie już las wysoki kolory czarnych jagód składał na obłoki W samym rogu świątyni baldachim jak szczudło łowił mole we frędzle, tuż — ambony pudło I nagle cud się zdarzył, że w to straszne wnętrze — szły na mnie jakieś dłonie od winnic gorętsze — i uniosły mą duszę nad rude aniołki pod Matki Bożej oczu szafirowe pąki wtedy sercem ukląkłem. I płakałem wiele O SPACERZE PO CMENTARZU WOJSKOWYM Że też wtedy beze mnie przewracali się w hełmie lecąc twarzą bledziutką na bruk Jurku z Wojtkiem i Jankiem klękam z lampką i wiankiem z czarnym kloszem sutanny u nóg Przeminęło, odeszło w milczeniu jak pod kocem na wycieczce ziemia — świecę lampkę rękoma obiema gdzie pod hełmem dawnych oczu nie ma Warszawa, sierpień 1947 POŻEGNANIE WIEJSKIEJ PARAFII Pożegnać wikariatkę na niewielkim piętrze zabrać Biblię w tłumoczek kazania gorętsze a sad sobie zostanie z gęsiami i płotem strasząc konie proboszcza kasztanów bełkotem Niechaj memu następcy kwiatem w brewiarz spada wart bo lepszy ode mnie i mądrzej spowiada Jeszcze skryję się w kościół. Nie chciej tu mnie widzieć, bo ksiądz płacząc sam siebie jak grzechu się wstydzi Tylko spojrzeć. Ten święty z pospolitą głową jakieś śmieszne serduszko z wstążeczką różową spośród wotów świecące jak żuczek z ukrycia w czas co na usługach i śmierci i życia Pora odejść. Nie płoszyć myszy i pacierzy patronów dobrej sławy złej sowy na wieży Pora odejść żal tając jak iskry niezgasłe że mnie ze wsi zabrali by pokrzywdzić miastem Tak smutno psy porzucać. Tak zapomnieć trudno wodę w stawie mierzoną złocistą sekundą las z dzięciołem kukułkę uczącą w gęstwinie jak śmiesznie jest powtarzać tylko własne imię przybłędę co na rzece wywrócił się z łódką i spoczywa pod krzyżem krzywym z niezabudką Żal szkoły dzieci w ławkach woźnej z pękiem kluczy chociaż lepiej że przyjdzie tu ktoś inny po mnie stopnie gorsze postawi lecz czegoś nauczy Żal kulawych i głuchych chorego w szpitalu bardzo dawnej paniusi w przedpowstanczym szalu przygotowań do wilii smutnej oczywiście gdy opłatek od matki drży na poczcie w liście Jeszcze tu kiedyś wrócę. Nocą po kryjomu wiersz o świętej Teresce dokończyć w tym domu Po cmentarzu pobłądzę. Ty dłońmi dobrymi przebacz wszystko. Pochowaj między najgorszymi PRYMICJA O wiersze smutne moje, w tym stroju pełnym haftu przed krzyżem Pańskim stoję Jurkowi na Powązkach wojskowa dźwięczy sława, a mnie tasiemka alby zakwitła u rękawa O Jezu potłuczony, z tą szramą i tą różą, na chłopców spójrz z Powiśla, co do mszy przy mnie służą Niech jednym choć oddechem westchnienie mi powierzą czupurnych rówieśników co pod gruzami leżą DO KAZNODZIEI Na rekolekcjach nie strasz śmiercią — bo po co Za oknami bór pachnie żywicą, pszczoły z pasiek się złocą w abecadłach dzieci oczy mrużą Nie dręcz babek, dziadków czcigodnych, oblubienic w kapeluszach modnych rozmodlonych przed poślubną podróżą Mów o częstej komunii z Chrystusem — złotych sercach bijących w ukryciu, z katechizmu o cnotach najprościej, i że grzechy przeciwko nadziei są tak ciężkie jak przeciw miłości Nie o śmierci mów z ambony — o życiu — O żonie szukającej z lampą w ręku igły zagubionej w ciemny wieczór, żeby mąż nie miał skarpet podartych — wczesnej wiosny na piętach nie czuł Jak najwięcej o dobrych uczynkach, o gościnnych domach, poświęceniu, o Jezusie na naszych ołtarzach tak samotnym w każdym Podniesieniu I błogosław kaznodziejską dłonią babciom, starcom, młodzieńcom i pannom wszystkim dzieciom, co się w berka gonią, zimą tęskniąc za łyżwami i sanną KOCHANOWSKIEGO PRZEKŁAD PSALMÓW Powróć mi Panie z dawnych lat herbaty gorzkiej łyk w manierce i umarłego ojca list sweter od siostry matki serce Kochanowskiego przekład psalmów spalony z Wilczą w czas powstania i wszystko, czego życzę innym — a sam niestety nie dostanę I spowiedź świętą z dawnych burz gdy łzy ważyła ręka Zbawcy — i jeszcze jeden jakiś dzień z dzieciństwa mego na ślizgawce Ten śnieg co mi na oczy spadł, i to, com szeptał bezrozumny — a potem jak najcięższy mszał postaw z kielichem mi na trumnie DO MOICH UCZNIÓW Uczniowie moi, uczennice drogie ze szkół dla umysłowo niedorozwiniętych, Jurku z buzią otwartą, dorosły głuptasie — gdzie się teraz podziewasz, w jakim obcym tłumie czy ci znów dokuczają, na pauzie i w klasie — Janko Kąsiarska z rączkami sztywnymi, z nosem, co się tak uparł, że pozostał krótki — za oknem wiatr czerwcowy z pannami ładnymi Pamiętasz tamtą lekcję, gdym o niebie mówił, te łzy, co w okularach na religii stają — właśnie o robotnikach myślałem z winnicy, co wołali na dworze: Nikt nas nie chciał nająć Janku bez nogi prawej, z duszą pod rzęsami — garbusku i jąkało — osowiały, niemy — Zosiu, coś za wcześnie zmarła, aby nóżki krzywe — szybko okryć żałobnym cieniem chryzantemy Wiecznie płaczący Wojtku i ty, coś po sznurze drapał się, by mi ukraść parasol, łobuzie, Pawełku z wodą w głowie, stary niewdzięczniku, coś mi żabę położył na szkolnym dzienniku Czekam na was, najdrożsi, z każdą pierwszą gwiazdką — z niebem betlejemskim, co w pudełkach świeci — z barankiem wielkanocnym — bez was świeczki gasną — i nie ma żyć dla kogo. Ten od głupich dzieci DO JEZUSA Z WARSZAWSKIEJ KATEDRY Jezu z warszawskiej katedry, Jezu czarny i srebrny — cierpiący — rzuć na ręce niemego smutku więcej Jeszcze jedno cierpienie, jeszcze jedno rozstanie — lampę jasną na stole, jak najmniejsze mieszkanie Bardziej gorzką niewdzięczność pożegnania, powroty — okno takie, by księżyc dowiązywał się złoty Jeśli las — to szumiący, jeśli rzeki — urwiste, a serce na złość ludziom i naiwne, i czyste REKOLEKCJE Przynoszę, Matko, na Jasną Górę kapłaństwo moje Stanąłem w samym kącie kaplicy boję się podejść Nie w łożach ojców z twarzą na wale klasztornym spałem Księżyc jak czapla wciąż chodził po mnie srebrnym hejnałem Biję się w piersi jak tłukły kule za Kordeckiego Weź me kapłaństwo na ręce teraz jak Syna swego Niechaj zaświeci święte i czyste w kaplicy a mnie niech zdepcą butami w drodze pątnicy SPOWIEDŹ Wstyd mi, Boże, ogromnie, że jak grzesznik piszę, że z czasem zapomniałem Tomasza z Akwinu, że gdy w maju litania — słowika wciąż słyszę, a jadąc do chorego — sławię dzikie wino, obłoki, karpie w stawie, zimą — kiepskie sanie, kominek, co mi do snu po łacinie gada — I nagle myśl natrętna, straszna jak powstanie — Z uczynków? To zbyt mało. Z ran mnie wyspowiadaj O LUDZKIM SERCU POD WIELKIM BALDACHIMEM Cóż że albą przy ołtarzach jaśnieję drży ornatów grubo tkanych złoto Msza się kończy w zakrystii na klęczkach będę szary maleńki potem Cóż że wielki mi niosą baldachim w dzwony hucząc w procesjach nad głową To dla Boga. Sam na sam zostanę z swoim ludzkim sercem na nowo * * * Żeby móc tak nareszcie uprościć, jedną miłość wybrać z wielu miłości, jedną przyjaźń najbardziej prawdziwą, z zim na łyżwach — tę jedną szczęśliwą, z psów kudłatych — najwierniejsze psisko, z prac doktorskich — jasną nade wszystko To bliziutko już od tej prostoty do jedynej za Bogiem tęsknoty ROZMOWA Z KARMELEM Oto jestem. Chciałbym z siostrą pomówić, ja — ksiądz byle jaki — Proszę czekać. Już idzie z ogrodu, chociaż nie chcą jej puścić ptaki Chyba ona. Nie widzę jej twarzy, czy się modli, czy się uśmiecha za zjeżoną Karmelu kratą, jak za łupiną orzecha — U nas wszystko tutaj dla Boga Nawet fartuch ogrodniczki niebieski, nawet trepki z jednym rzemykiem, jakby zdjęte ze świętej Tereski Czasem śnieg mamy mokry we włosach, za oknami — zmarznięty sad Karmelitanko bosa, szedłem tu tyle lat PROSZĘ CIEBIE O UFNOŚĆ Nie pragnę twej miłości — nie szukam przyjaźni — to właśnie jest nie dla mnie i wcale nie wzrusza Po prostu proszę ciebie o trochę ufności, by oprzeć się na biednej mej kapłańskiej duszy Nic więcej. Jej zaufać, nawet zamknąć oczy i jak po Ziemi Świętej do Betlejem płynąć I wszystko to, co boli, w Boga przeistoczyć jak w Ofierze na co dzień — zwykły chleb i wino Z WIERSZY ROZPROSZONYCH (1960–1969) JEST Mówią, że modlimy się do głuchych obrazów ślepnących świec że dmuchamy jak dzieci w papierowe trąbki — a On przecież jest w małej hostii jak w iskierce ciepła w mocnych ścianach nadziei. Czeka z sercem jak z Wielkim Piątkiem w tabernakulum umówionej alei — w domkniętym milczeniu — przychodzę tu nieraz jak pogryziony psiak i ostrożnie, dokładnie, po kolei wyjmuję z łap kolce lęku. * * * Ile napisano pobożnych książek — droga do siódmej twierdzy życia duchowego komentarze do komentarzy analizy ucha igielnego matematyczny dowód na istnienie Boga z wykresami o artylerii łaski — a Jezus myśli o nas w liter ciemnym stuku jak trudno w niebo wstąpić spod robactwa druku ZDUMIENIA PEŁNA Matko Najświętsza któraś się zdumiewała o której nie powiedziano w litanii Zdumienia Pełna któraś dziwiła się dlaczego Bóg urodził się w stajni dlaczego musi uciekać na kopytkach osiołka — spraw — żebym ucząc religii nie mówił: Już wiem. Rozumiem Mam na wszystko odpowiedź gotową Żebym umiał się z ludźmi dziwić nie rozumieć właśnie kiwać głową mój Boże, ile tajemnic w jednej sekundzie Chwaląc męczennika, żebym dodał że skaleczony dmucham czule na krew żeby mniej szczypało Nie głosić tylko, że jak się kocha to mniej boli że przez dziurę łzy można zobaczyć więcej lecz czasami nad tym wszystkim załamać ręce mój Boże, jak pojąć serce śmierci * * * Dogmatycy hałasują po łacinie moraliści brzęczą nad korytkiem ludzkiego sumienia apologeci skrzypią — porozpinani na krzyżu wiary kaznodzieje reperują głośnik, żeby ich było lepiej słychać filozofowie mruczą na świętego Tomasza ustawionego już ze starymi rocznikami świętych — w archiwum raju męczennicy liczą na głos uderzenia w twarz skrupulatom spadła nareszcie na głowę dynia grzechu organiści oblizują dźwięki — wierni podzielili się na wojenne obozy I tylko w szczerym polu w oddechu zioła — na klęczkach podziwiając zaspy nieba można jeszcze znaleźć Ciszę * * * Jezu z huczącą jak pszczoła raną z czerwoną ulotką wiecznej lampki ja — ksiądz wędrujący jak grzyb po deszczu w epoce podróży kosmicznych na księżyc proszę Ciebie o zwykły młotek żeby nim stuknąć w kamień serca JESZCZE NIE Jeszcze nie umiesz być sam jeszcze się trzymasz wspomnień jak pochyłej poręczy jeszcze się czepiasz chudych moli pamiątek jeszcze nie dajesz spokoju umarłemu chcesz go przyciągnąć z drugiego świata za guzik jeszcze się rzucasz kukłom na szyję jeszcze szukasz serca żeby je doić jak kozę ważny jak puzon stukasz cierpliwym kopytkiem różańca ostatecznie można ci postawić trójkę minus z religii Z TOMU ZNAKI UFNOŚCI (1970) * * * Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś za to, że nie mieścisz się w naszej głowie, która jest za logiczna za to, że nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za nerwowe za to, że jesteś tak bliski i daleki, że we wszystkim inny za to, że jesteś już odnaleziony i nie odnaleziony jeszcze że uciekamy od Ciebie do Ciebie za to, że nie czynimy niczego dla Ciebie, ale wszystko dzięki Tobie za to, że to czego pojąć nie mogę — nie jest nigdy złudzeniem za to, że milczysz. Tylko my — oczytani analfabeci chlapiemy językiem WYJAŚNIENIE Nie przyszedłem pana nawracać zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania jestem od dawna obdarty z błyszczenia jak bohater w zwolnionym tempie nie będę panu wiercić dziury w brzuchu pytając co pan sądzi o Mertonie nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor z czerwoną kapką na nosie nie wypięknieję jak kaczor w październiku nie podyktuję łez, które się do wszystkiego przyznają nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką po prostu usiądę przy panu i zwierzę swój sekret że ja, ksiądz wierzę Panu Bogu jak dziecko RACHUNEK SUMIENIA Czy nie przekrzykiwałem Ciebie czy nie przychodziłem stale wczorajszy czy nie uciekałem w ciemny płacz ze swoim sercem jak piątą klepką czy nie kradłem Twojego czasu czy nie lizałem zbyt czule łapy swego sumienia czy rozróżniałem uczucia czy gwiazd nie podnosiłem których dawno nie ma czy nie prowadziłem eleganckiego dziennika swoich żalów czy nie właziłem do ciepłego kąta swej wrażliwości jak gęsiej skórki czy nie fałszowałem pięknym głosem czy nie byłem miękkim despotą czy nie przekształcałem ewangelii w łagodną opowieść czy organy nie głuszyły mi zwykłego skowytu psiaka czy nie udowadniałem słonia czy modląc się do Anioła Stróża — nie chciałem być przypadkiem aniołem a nie stróżem czy nie klękałem kiedy malałeś do szeptu O KOŚCIELE Kościele w którym wypadło mi po raz pierwszy w życiu pić ustami mszę chować się do konfesjonału któremu stale odrastają uszy w którym Matka Najświętsza miała złotą koronę i bose nogi w którym obraz świętej Tereski służył latem za plażę dla much drewniany święty Antoni oblazł z habitu ciemny i czysty Kościele w którym zieleniała miedź zasłaniano sumienie listkiem brzozowym kolor nieba wyleniał jak szelest smutny jakby jaskółki umiały tylko chodzić Kościele z posadzką od pacierzy wytartą i krzywą gdzie skrzypiały obcasy pluskało korytko wody święconej szczekał zegar jak emerytowany ludożerca z amboną tak prostą że nie sposób było zakryć na niej żadnym kazaniem swej własnej twarzy Kościele przed którym klękał las krzyżodzioby otwierały szyszki łaskotał zajęczy szczaw cieszyło babie lato jak grzech za lekki fikały żaby a każda żaba ma zawsze czkawkę jesienią czerniały coraz mocniej szpaki zimą sikory sypiały na mrozie parafianki rozbierały się ze śniegu gdzie zamykałem Jezusa w tabernakulum zawsze z cząstką czyjegoś płaczu gdzie modliłem się żeby nigdy nie być ważnym * * * Nic mnie nie załamało ani pustka po życzliwym spojrzeniu ani zbieranie na tacę ani to że o mało nie zwichnąłem palca stukając w konfesjonał ani pytania osiemnastoletnich ani anonimy których koperty nawet syczą — ani dowody w które trzeba najpierw uwierzyć ani wierni którzy się nienawidzą w tramwajach ani cnota płacząca jak nieszczęśliwe szczęście ani kaznodzieje ze złotymi zębami ani obawa że nie dam rady nie dojdę wywrócę się jeszcze przed płotem Królestwa Niebieskiego bogatsi zostaną coraz bogatsi a biedni coraz biedniejsi nawet ptaki śpiewają ze strachu nic mnie nie załamało bo wciąż widzę Ciebie Matko Najświętsza zamiast berła — trzymasz kłębek włóczki cerujesz teologię O MALUCHACH Tylko maluchom nie nudziło się w czasie kazania stale mieli coś do roboty oswajali sterczące z ławek zdechłe parasole z zawistnymi łapkami klękali nad upuszczonym przez babcię futerałem jak szczypawką pokazywali różowy język grzeszników drapali po wąsach sznurowadeł dziwili się że ksiądz nosi spodnie że ktoś zdjął koronkową rękawiczkę i ubrał tłustą rękę w wodę święconą liczyli pobożne nogi pań urządzali konkurs kto podniesie szpilkę za łepek niuchali co w mszale piszczy pieniądze na tacę odkładali na lody tupali na zegar z którego rozchodzą się osy minut wspinali się jak czyżyki na sosnach aby zobaczyć co się dzieje w górze pomiędzy rękawem a kołnierzem wymawiali jak fonetyk otwarte zdziwione „O” kiedy ksiądz zacinał się na ambonie — ale Jezus brał je z powagą na kolana KAZNODZIEJA Ty co nie zbawiasz dusz porośniętych słowami chroń mnie od pięknej gładkiej wymowy kościelnej od homiletyki na piątkę naoliwionych zdań proroczych ryków zgrabnego szeptu czasem można przecież przez dziurę własnego kazania zobaczyć Ciebie jąkać się — chociaż powiedzą znowu wyszedł stał jak rura czerwienił się przez mikrofon wszystkie palce sterczały — jak uszy na ambonie ANKIETA Czy nie dziwi cię mądra niedoskonałość przypadek starannie przygotowany czy nie zastanawia cię serce nieustanne samotność która o nic nie prosi i niczego nie obiecuje mrówka co może przenieść wierzby gajowiec żółty i przebiśniegi miłość co pojawia się bez naszej wiedzy zielony malachit co barwi powietrze spojrzenie z nieoczekiwanej strony kropla mleka co na tle czarnym staje się niebieska łzy podobno osobne a zawsze ogólne wiara starsza od najstarszych pojęć o Bogu niepokój dobroci opieka drzew przyjaźń zwierząt zwątpienie podjęte z ufnością radość głuchoniema prawda nareszcie prawdziwa nie posiekana na kawałki czy umiesz przestać pisać żeby zacząć czytać? POSTANOWIENIE Postanawiam pracować nad tym żeby się pozbyć byka retoryki wazeliny stylizacji galanteryjnych pauz wypucowanej składni lirycznego śmietnika żeby zimą przyklęknąć i przynieść Ci niewykwalifikowaną ręką baranka śniegu O UŚMIECHU W KOŚCIELE W kościele trzeba się od czasu do czasu uśmiechać do Matki Najświętszej która stoi na wężu jak na wysokich obcasach do świętego Antoniego przy którym wiszą blaszane wota jak meksykańskie maski do skrupulata który stale dmucha spowiednikowi w pompkę ucha do mizernego kleryka którego karmią piersią teologii do małżonków którzy wchodząc do kruchty pluszcza w kropielnicy obrączki jak złote rybki do kazania które się jeszcze nie rozpoczęło a już skończyło do tych co świąt nie przeżywają ale przeżuwają do moralisty który nawet w czasie adoracji chrupie kość morału do dzieci które się pomyliły i zaczęły recytować: Aniele Boży nie budź mnie niech ja najdłużej śpię do pięciu pań chudych i do pięciu pań grubych do zakochanych którzy porozkręcali swoje serca na części czułe do egzystencjalisty który jak rudy lis przenosi samotność z jednego miejsca na drugie do podstarzałej łzy która się suszy na konfesjonale do ideologa który wygląda jak strach na ludzi TAM GDZIE PROCESJA Tam gdzie procesja przeszła po kościele szukałem przydeptanej śnieżnej rzeżuchy i żółtej ognichy wywietrzałego wrotyczu i rumianku mikołajka jak ametystu omdlałego kadzidła sutanny zamiatającej jak miotła ceremoniarza kiwającego palcem w bucie dotkliwości przedmiotów które stały się wspomnieniem widzialnego świata przechodzącego już w podczerwienie i pozafiolety w ciepło i zimno I odnalazłem Tłumaczyłeś że nie chcesz złotego baldachimu tylko bandaża z grubego płótna DO SAMEGO SIEBIE Żebym pisząc wiersze nie wzywał Imienia Pana Boga nadaremno nie tłumaczył Biblii na nie—Biblię nie przychodził w wilczej skórze wtajemniczonych nie polował na piękne słowa jak na płochliwe zające wciągające w puste pole lub na karasie w tataraku nie udowadniał — to znaczy nie zamęczał nie był zbyt pewny (przecież nawet biała kawa nie jest biała) nie sadzał sumienia jak spoconej babci na miękkim fotelu żebym nie patrzył w nie jak w okrucieństwo pamięci nie odkładał milczenia na jutro nie kochał miłością mniejszą od miłości nie uprawiał zdenerwowanej teologii nie pocieszał bólu a nade wszystko żebym nie chował twarzy do rękawa nie zamykał się w budce poezji — kiedy trzeba mówić najprościej o Matce Najświętszej o cierpliwości sakramentów dłuższej niż życie o ciepłym pomruku schodów po których niosą nadzieję chorym — o śniegu który padając na ręce — uczy chyba rozdawania o Jezusie który nieraz tak wygląda między nami jakby chodził od nie swoich do obcych * * * Żebym nie zasłaniał sobą Ciebie nie zawracał Ci głowy kiedy układasz pasjanse gwiazd nie tłumaczył stale cierpienia — niech zostanie jak skała ciszy nie spacerował po Biblii jak paw z zieloną szyją nie liczył grzechów lżejszych od śniegu nie kochał długo i niepewnie nie załamywał rąk nad okiem Opatrzności — żeby serce moje nie toczyło się jak krzywe koło żeby mi nie uderzyła do głowy święcona woda sodowa żebym nie palił grzesznika dla jego dobra żebym nie tupał na tych co stanęli w połowie drogi pomiędzy niewiarą a ciepłem nie szczekał przez sen a zawsze wiedział że nawet największego świętego niesie jak lichą słomkę mrówka wiary WYZNANIE Zamykałem wiedzę w szufladkach wymieniałem pajęczaki stawonogi i kręgowce myliłem na niebie gwiazdę pierwszą z ostatnią nie rozumiejąc kamieni — nazywałem notowałem w zeszycie spostrzeżenia wiedziałem że kiedy przylecą drozdy i żółte pliszki można już spać przy otwartym oknie — że po wilgach i derkaczach przychodzi pierwsza burza że słonka wędruje tylko w nocy a wyżeł ma brwi nad oczami poznawałem głuszca po zielonej piersi zimorodka po czerwonych nogach dostrzegłem że wiewiórka jest od spodu biała że czajki kładą dzioby na ziemi że kwiaty zapylane nocą nie są nigdy ciemne że w maju kwitną rośliny niskie a w czerwcu wysokie mówiono że można szukać prawdopodobieństwa i utracić prawdę że prac doktorskich teraz się nie czyta tylko się je liczy że króla najłatwiej uwieść ale trudno się do niego dopchać że więcej jest dowodów na istnienie Pana Boga niż na istnienie człowieka że piekło to po prostu życie bez sensu czytałem na cmentarzu: „Tu leży Maria Dymek, ducha oddała Bogu, ziemi — ciało, jezuitom — domek. Dobrze się stało” Chwytałem się jeszcze teologii za rękę pytałem czy anioł spowiadający byłby do zniesienia dzieliłem grzechy na śmiertelne to znaczy ciche i lekkie — inaczej hałaśliwe podglądałem czystość po obu stronach śniegu wreszcie wzruszyłem ramionami: przecież wszystkie słowa sprawiają że widzi się tylko połowę DO JEZUSA UMĘCZONEGO ORGANAMI Panie Jezu chyba nie lubisz jak Cię męczą organami w kościołach dość masz muzyki Bacha — może chciałbyś posłuchać jak skrzypi w Biblii na czarnych nogach hebrajska litera jak spowiadający mruczą w samo ucho sumienia boli rosnąca aureola nad świętym płaczą uciekające spojrzenia — ciekną buty po deszczu na posadzce ziewa babcia nad litanią skacze szczygieł śniegu po tramwajowych przystankach piszczy nad świecą w lichtarzu jedna płonąca zapałka Nawet w skrzypcach nie słyszymy strun tylko pudło SPOJRZAŁ Spojrzał na gotyk co stale stroi średniowieczne miny na osiemnastowieczny ołtarz jak barokową trumnę na szczurzych łapkach na włochate dywany które zmieniają nasze kroki w skradające się koty na żyrandol jak dziedziczkę w krynolinie na jaśnie oświecony sufit na pyszno pokutne klęczniki na anioła co stale o jeden numer za mały na liście co w świetle lampki czerwonej wydają się czarne stanął w kącie załamał odjęte z krzyża ręce i pomyślał chyba to wszystko nie dla mnie MÓWIŁ DO DUSZY — Niebo jest niepoprawnie czarne nad powietrzem udającym błękit gwiazdy z wierzchu najostrzejsze dmuchają na rozpacz a jeszcze tyle milczenia głębokiego jak bazalt ponad zbyt pewnymi odpowiedziami na pytania — — mówił do duszy skubanej jak ptasi rdest nieruchomej jak żółty nocny kwiat zapylony przez ćmę — wahającej się jak ktoś co chciał wejść do kościoła ale chodził w kapeluszu po klamce to co ciasne — przestrasza to co wąskie — kaleczy to co małe — poderżnie to co wielkie — osłoni to co wielkie — zrozumie to co wielkie — rozgrzeszy O NAWRÓCENIU Więc tyle razy musiałem stawać na uszach w konfesjonale biegać po ambonie rękami na rekolekcjach błyszczeć jak koński ząb bębnić w kociołek sumienia żebyś po prostu zrozumiał bez mojej dłoni wsuwającej się pod ramię — przy lampie czerwonej jak marchew na stole przy zegarze ogryzającym nas po trochu lecz systematycznie nad własnym grzechem — jak dokładnie załataną dziurą PROŚBA Panno Święta rysowana w zeszycie dziecięcymi rączkami — piękna jak jedna kreska módl się za nami żeby w kościołach nie było wyszywanych serwetek katafalku z czarną kapą aniołka z barokową łapką z pędzelkami przy chorągwiach frędzli stukających pieniędzy ozdóbek z trupią główką świętej Tereski jak rozpieszczonej gwiazdy niepodobnych do siebie świętych co nie mogą wyjść z nieswojej twarzy — żeby nie było sympatycznego gładko uczesanego Pana Jezusa tylko dla porządnych ludzi WOŁANIE Bliższy od reguł życia wewnętrznego przepisów na zbawienie odwrotna strono rozpaczy świecący nawet niewierzącym jak ogromne ciało dobroci ile razy klękam przed Tobą bojazliwy i spokojny z wszystkimi dowodami na istnienie Boga w torbie mózgu i spuszczonym pyskiem sumienia prosząc abyś mnie nauczył cierpienia bez pytań POZA KOLEJKĄ Ilu umundurowanych świętych kanonizowanych bez poprawek moralistów na twardych podeszwach aniołów kipiących jak mleko chyba ciężko będzie czekać po śmierci na swój sąd szczegółowy ze łzą — jak z ostatnim osłem ale Ty Matko Najświętsza — spod ciężkiej betlejemskiej gwiazdy co otwierasz na nas oczy jak weneckie okna co nie przemiękłaś w cierpieniu przyjmiesz poza kolejką wszystkich niepewnych którym się zdawało że znak zapytania jest dłuższy od znaku krzyża tych którzy niczego nie mają chociaż niczego nie oddali wyczekujących w ogonkach narzekających na lata coraz szybsze wydeptujących na krzywych obcasach swoje zbawienie nawet tak załatanych że nie mając czasu modlili się na jednej nodze NA SZARYM KOŃCU Wreszcie na szarym końcu zbaw teologów żeby nie pozjadali wszystkich świec i nie siedzieli po ciemku nie bili róży po łapach nie krajali ewangelii na plasterki nie szarpali świętych słów za nerwy nie wycinali trzcin na wędki nie kłócili się między sobą nie zajeżdżali na hipopotamie łaciny żeby się nie dziwili że do nieba prowadzi bezradny szczebiot wiary O STALE OBECNYCH Mówiła że naprawdę można kochać umarłych bo właśnie oni są uparcie obecni nie zasypiają mają okrągły czas więc się nie spieszą spokojni ponieważ niczego nie wykończyli nawet gdyby się paliło nie zrywają się na równe nogi nie połykają tak jak my przerażonego sensu nie udają ani lepszych ani gorszych nie wydajemy o nich tysiąca sądów zawsze ci sami jak olcha do końca zielona znają nawet prywatny adres Pana Boga nie deklamują o miłości ale pomagają znaleźć zgubione przedmioty nie starzeją się odmłodzeni przez śmierć nie straszą pustką pełną erudycji nie łączą świętości z apetytem bliżsi niż wtedy kiedy odjeżdżali na chwilę przechodzą obok z niepostrzeżonym ciałem ocalili znacznie więcej niż duszę DO ŚWIĘTEGO FRANCISZKA Święty Franciszku patronie zoologów i ornitologów dlaczego żubr jęczy jeleń beczy lis skomli wiewiórka pryska kos gwiżdże orzeł szczeka przepiórka pili drozd wykrzykuje słonka chrapi sikora dzwoni gołąb bębni i grucha kwiczoł piska derkacz skrzypi kawka plegoce jaskółka piskocze żuraw struka drop ksyka człowiek mówi śpiewa i wyje tylko motyle mają wielkie oczy i wciąż jeszcze tyle przeraźliwego milczenia które nie odpowiada na pytania CIERPLIWOŚĆ Modlę się do Ciebie o cierpliwość ale nie o taką małą w której się mogą pomieścić ciężkie grzechy czekania na list na kogoś kto wyszedł i zostawił klucz pod słomianką na oczy nieznajome lecz potrzebne na wspomnienie szkoły które ugrzęzło w kredzie na tablicy na Anioła Stróża jak na protezę — ale o taką która czeka tylko na Ciebie a Ty przychodzisz albo z kimś bliskim albo sam jak ciemność co jaśniej oświetla jak niewinność śmierci wtedy staje pomiędzy nami cisza niby goły piesek wpuszczony bez kagańca i medalu — do nieba nawet dziurawy parasol wzrusza bo ma druty tak cienkie jak dla jaskółek i nawet nie mamy pretensji że wieczność niedokończona że Biblia jest nadal uparta jak nieostrożne serce że łza wcale nie jest okrągła że spada ku górze tak prosta że się znowu wymknęła rozumowaniom NIE Nie posypujcie cukrem religii nie wycierajcie jej gumą nie ubierajcie w różowe gałgany aniołów fruwających ponad wojną nie odsyłajcie wiernych do fujarki komentarza Nie przychodzę po pociechę jak po talerz zupy chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę o kamień wiary DO ŚWIĘTEJ TERESKI Ciemna pod powiekami święta Teresko nie trzymaj stale róż oklepanych arystokratek sztywnych jak wiersze na imieniny pokaż nam leśny śnieżny zawilec najmniejszy i nieostatni jaskółcze ziele co leczy kurzajki żółty żarnowiec znad morza czerwoną smółkę jak lep na owady przylaszczkę która z różowej staje się niebieską wrotycz z zapachem na kilka metrów bławatek jak wianek nieustanny i krótki wiosenną firletkę polodowcowy biały siódmaczek mlecze dla nie ogolonych królików gotyckie rdzawe szczawie storczyk jak przystojnego pająka i wszystkie inne jeszcze boże zielska na liściach których słońce staje się pokarmem tyle tego że nie można się połapać przy nich nawet każdy uczony — niedouczony zwłaszcza w lipcu kiedy wyłażą maślaki i rydze SŁOWA Do ostatniej chwili nie przestawał mówić jakby chciał język wyciągnąć poza śmierć klęcząc przy jego łóżku tłumaczyłem mu tam słowa już nic nie znaczą nie zawracają ludziom głowy nie można za nie otrzymać żadnego honorarium niemodne jak wiarus dzwoniący nogami nie kłamią dłużej niż żyją nieporadne jak nie oblizane jeszcze cielę tłumaczyłem mu że czeka go tylko jedno słowo które jest milczeniem BOJĘ SIĘ TWOJEJ MIŁOŚCI Nie boję się dętej orkiestry przy końcu świata biblijnego tupania boję się Twojej miłości że kochasz zupełnie inaczej tak bliski i inny jak mrówka przed niedźwiedziem krzyże ustawiasz jak żołnierzy za wysokich nie patrzysz moimi oczyma może widzisz jak pszczoła dla której białe lilie są ziełononiebieskie pytającego omijasz jak jeża na spacerze głosisz że czystość jest oddaniem siebie ludzi do ludzi zbliżasz i stale uczysz odchodzić mówisz zbyt często do żywych umarli to wytłumaczą boję się Twojej miłości tej najprawdziwszej i innej ZA SZYBKO Za szybko chcesz wiedzieć wszystko już masz pretensję do samego Boga że odłożył słuchawkę — do własnego Anioła Stróża że nietypowy nie biały ale serdecznie rudy — podsłuchuje spojrzenia podobno na dwóch etatach ponieważ fruwa — omija pytania (a wszędzie tyle pyskatego cierpienia) za prędko chcesz żeby wszystko było tak proste jak seter irlandzki ze świętym Franciszkiem w brązowych oczach gdy łeb zwężony położy na kolanach ofiarując ogon — wypróbowany przyrząd do powitań i pożegnań Tymczasem spada ciemność jak pilśniowy kapelusz obłazi nas chude milczenie wiedza wydaje się lizaniem choć zawsze większa od odpowiedzi skomli chłód zrozumienia wszystko żeby nie widzieć jeszcze a już wierzyć WESTCHNIENIE Broń mnie przed hasłem: „smutny święty to żaden święty” przed nadzieją gwarantującą mój własny stan posiadania przed modlitwą o aureolę jak o bezpieczny daszek nad głową przed świętym kapitalizmem duszy także żebym nie szukał dziury zamiast mostu nie kochał aż do znienawidzenia nie zakładał ogródka podejrzeń nie trąbił jak pogrzeb z orkiestrą żebym się nie wzruszał tak sentymentalnym i zemerytowanym osłem jakim jest księżyc nie wyjadał ciepła z przedwojennych fotografii nie ułatwiał sobie wszystkiego gładki jak sarnie uszy nie spowiadał na gumowej poduszce nie podlizywał się wiernym mówiąc że nawet grzech pierworodny jest przytulny TYLE WIEKÓW Pochwalono chrześcijaństwo że tak długo rosło mój Boże tyle wieków nawet święci Twoi co poczernieli ze starymi deszczami jak turkusy umierając zielenieją a ono pobiegło do Matki Najświętszej grającej małemu Jezusowi na laskowym orzechu ubogiej — jak w grottgerowskiej burce tak prawdziwej — że już bez powrotu i skarżyło się do ucha że się jeszcze na dobre nie zaczęło NIEKONIECZNIE NA PEWNO Jezu na krzyżu od nieba do ziemi miałem mówić ale pomyślałem że słowa umniejszają jak każda czułość miałem iść z postępem ale powstrzymał mnie artykuł „Moda i życie wewnętrzne’” miałem rozpaczać ale sądziłem że czasem można przedostać się do nieba pomiędzy niepewnością wiedzy a pewnością wiary pokazując jak bilet ulgowy — zapłakany policzek miałem udowadniać przeszkodziła mi śmierć — jak inna ojczyzna więc trzymałem się tylko Ciebie za palec O NIEOBECNYCH Myślała że został już tylko na fotografii z twarzą bez oddechu Tymczasem w każdej chwili kiedy zapalała światło nakrywała do stołu w świecie tak małym w którym jest już wszystko wiedząc że zmęczenie jest przynajmniej połową miłości że kochać — to nie znaczy iść w swą własną drogę nieefektowna jak zielona cyranka bez połysku wytrwała jak chory z urojenia który ma w końcu rację kiedy odkrywała że można się modlić mając tylko czyste sumienie kiedy odchodziła żeby wrócić z sercem nie skróconym przez oszczędność tak znikoma że prawdziwa sama na wspólnej drodze po obu stronach wiary Tłumaczył że wieczność jest tylko jedna że już są razem chociaż się nie widzą że miałby ochotę nagadać jej serdecznie choćby w przedpokoju ciepłym od ubrań przecież tylko nieobecni są najbliżej DO ŚWIĘTEGO PIOTRA Nie na początku kiedy zaczynamy wierzyć wtedy chodzimy jeszcze jak borsuk na całej stopie z nosem do góry ale potem kiedy milknie pobekiwanie świateł ściemnia się jakby katechizm mrużył oko więdnie ultrafiolet jak hiacynt niebo wydaje się grzeczne i niewskazane na samym szarym końcu wiary gdzie przystaje spocona teologia kaznodzieja nie gimnastykuje języka wtedy przyjdź wprost z dziedzińca Kajfaszowego jeszcze bez kluczy a już ze łzami które najdalej prowadzą NIC WIĘCEJ Napisał „Mój Bóg” ale przekreślił bo przecież pomyślał o tyle mój o ile jestem sobkiem napisał „Bóg ludzkości” ale ugryzł się w język bo przypomniał sobie jeszcze aniołów i kamienie podobne w śniegu do królików wreszcie napisał tylko „Bóg”. Nic więcej Jeszcze za dużo napisał PRZED PODROŻĄ Ty co nie chronisz od rozczarowań nie strzeżesz od zawodu ludzkiej miłości dajesz tak jakbyś żebrał nie leczysz raka karmisz głodem nie wydajesz polisy ubezpieczającej na życie nie układasz ran na jedwabnej poduszce który poustawiałeś aniołów z mieczami za bramą raju a nie dyplomatów w białych rękawiczkach wciąż wierzę że podnosisz nasze załamane paluchy otwierasz nam oczy czerwone jak u królika zapalasz światło tłumaczysz po drugiej stronie każdy ma swoją daleką podróż NIE SĄDŹ Mój ty w gorącej święconej wodzie kąpany proszę cię nade wszystko nie sądź przedwcześnie nikogo ani ascety który prowadzi do nieba sam siebie na smyczy ani skrupulata który stale przepisuje swoje sumienie tam i z powrotem z czystego na brudno ani szlachetnych a nadmuchanych ani ostrzących sztylet litości ani żmijki serca ani deklamujących: polna myszka siedzi sobie konfesjonał ząbkiem skrobie — ani stukających do nieba w kaloszach ani pesymizmu tak głębokiego że każe szukać ani tych dla których śmierć jest tylko ostatnią urzędową formalnością ani tych po których zostają portrety jak dostojne małpy CO ZOSTAŁO WE MNIE Nie o grzechy mnie pytaj co zostało we mnie Ile szczerości tego co już było dawno ile uśmiechów wcześniejszych od myśli niewinności jak długowłosego jamnika albumu z wierszem „kto bibułę buchnie niech mu łapa spuchnie” snu od bólu głowy liścia wiązu co drapie serca widzącego bez okularów barwy której się uczyłem jak muzyki kamienia wystrzelonego z procy który nie doleciał jeszcze do ziemi modlitwy szumiącej jak ogień siostry przy rodzinnym stole jak niebieska ostrożka pokazującej mi język po drugiej stronie lampy słów wciąż czujnych by nie uśpić krzywdy sumienia tak wiernego jak anioł i zwierzę i tego niewiadomego — co dalej WIERZĘ Wierzę w Boga z miłości do 15 milionów trędowatych do silnych jak koń dźwigających paki od rana do nocy do 30 milionów obłąkanych do ciotek którym włosy wybielały od długiej dobroci do wpatrujących się tak zawzięcie w krzywdę żeby nie widzieć sensu do przemilczanych — śpiących z trąbą archanioła pod poduszką do dziewczynki bez piątej klepki do wymyślających krople na serce do pomordowanych przez białego chrześcijanina do wyczekującego spowiednika z uszami na obie strony do oczu schizofrenika do radujących się z tego powodu że stale otrzymują i stale muszą oddawać bo gdybym nie wierzył osunęliby się w nicość NIEWIDOMA DZIEWCZYNKA Matko mówiła niewidoma dziewczynka tuląc się do Jej obrazu poznam Cię światełkami palców Korona Twoja zimna — ślizgam się po niej jak po gładkiej szybie są kolory tak ciężkie że odstają od przedmiotu to co złote chodzi swoimi drogami i żyje osobno Słucham szelestu Twoich włosów idę chropowatym brzegiem Twojej sukni odkrywam gorące źródła rąk pomarszczoną pończoszkę skóry szorstkie szczeliny twarzy żwir zmarszczek tkliwość obnażenia ciepłą ciemność sprawdzam szramę jak bliznę po miłości zatrzymuję tu oddech w palcach uczę się bólu na pamięć zdrapuję to co przywarło ze świata jak śmierć niegrzeczna wydobywam puszystość rzęs odwracam łzę zbieram nosem zapach nieba odgaduję wreszcie małego Jezusa z potłuczonym spuchniętym kolanem na Twym ręku Tyle tu wszędzie spokoju pomiędzy słowem a miłością kiedy dotykam obraz stuka jak krew klejnoty niepotrzebnie jęczą robaczek piszczy w trzewiku sypie się szmerem czas pachną korzonki farb milknie ucho Opatrzności Palce moje umieją się także uśmiechać miętosząc Twój staroświecki szal ciągnąc rękaw jak ugłaskanego smoka odsłaniam z włosów kryjówkę słuchu — żartuję że czuwając mrużysz lewe oko stopy masz bose — od spodu pomarszczone jak podbiał przecież nie chodzisz w szpilkach po niebie myślę że Ty także nie widzisz oddałaś wzrok w Wielki Piątek stało się wtedy tak cicho jakbyś prostowała na zegarku ostatnią sekundę i już nie pasują do nas żadne poważne okulary oparłaś się na świętym Janie jak na białej kwitnącej lasce piszesz dalszy ciąg Magnificat alfabetem Braille’a którego nie znają teologowie bo za bardzo widzą tak Cię sumiennie zasuwają na noc w jasnogórskie blachy pancerne To nic wystarczy kochać słuchać i obejmować MIĘDZY GOŁĘBIEM A ORNITOLOGIĄ Ile jest jeszcze świętego luzu niespodzianek z nastawionym uchem ile tego co najprostsze a nie wyliczone choćby różowego ślazu pospolitej bylicy białego krwawnika orzeszków grabu i żołędzi dla dzików ile jeszcze miejsca na modlitwę ile miejsca na pokorę — ile okazji na spowiedź świętą z cienkim milczeniem w gardle ile dosłowności serca ile komórek do wynajęcia — pomiędzy gołębiem w słońcu — a ornitologią pomiędzy kolorem czerwonym a pomidorowym pomiędzy koniem jabłkowitym a jasnogniadym pomiędzy rezedą dziewanną na żółtej nodze — a botaniką pomiędzy świętą zasadą — a żywym sumieniem pomiędzy tęgimi naukami o Bogu — a Bogiem * * * Nie mówią o Tobie nie piszą oddalają w ciemność przechodzą mimo chcą zasłonić jednym palcem jakbyś już poszedł na prowincję zakładają okulary przeciwniebieskie obcinają oczy świętym niezadowoleni jakby wiara stała na jednej krzywej nodze jakbyś miał usta z filmu niemego Klękam w świeżych ranach mszy PRZEZ PAMIĘĆ NIKODEMA Przez pamięć tak długo nienawróconego Nikodema wychodzącego jak rak wieczorem ratuj trzymających się oburącz trzeźwej rozpaczy egoistów albo inaczej litujących się nad samym sobą pytających — czy to prawda że piękne kobiety wymyślili tylko mężczyźni umierających niedbale dostrzegających łatwiej głupstwo niż nikczemność skrupulatów którzy tak dokładnie sprawdzają czas że nie wiedzą która godzina odchodzących od pacierza na co dzień MODLITWA Któryś się modlił bo było Ci za ciasno w pacierzu któryś rozgrzeszył Magdalenę nie słuchając jej grzechów tylko łez któryś nie tłumaczył do końca cierpienia który wygadanym kaznodziejom kładziesz do ust gąbkę ciszy odsłaniasz czas jak piękno któryś widział na audiencji w Betlejem trzech monarchów na klepisku ziemi jak trzy złote placki który masz więcej niż pięć ran który się nie gniewasz na ceremonie niewiary Proszę Cię o kryjówkę w cienkim kąciku Twych ludzkich rąk przed zgrają formuł O WIERZE Jak często trzeba tracić wiarę urzędową nadętą zadzierającą nosa do góry asekurującą głoszoną stąd dotąd żeby odnaleźć tę jedyną wciąż jak węgiel jeszcze zielony tę która jest po prostu spotkaniem po ciemku kiedy niepewność staje się pewnością prawdziwą wiarę bo całkiem nie do wiary PODZIĘKOWANIE Dziękuję Ci że nie jest wszystko tylko białe albo czarne za to że są krowy łaciate bladożółta psia trawka kijanki od spodu oliwkowozielone dzięcioły pstre z czerwoną plamą pod ogonem pstrągi szaroniebieskie brunatnofioletowa wilcza jagoda złoto co się godzi z każdym kolorem i nie przyjmuje cienia policzki piegowate dzioby nie tylko krótkie albo długie przecież gile mają grube a dudki krzywe za to że niestałość spełnia swe zadanie i ci co tak kochają że bronią błędów tylko my chcemy być wciąż albo albo i jesteśmy na złość stale w kratkę KTÓRY Który stworzyłeś pasikonika jak szmaragd z oczami na przednich nogach czerwoną trajkotkę z wąsami na głowie bociana gimnastykującego się na łące kruka niosącego brodę z dłuższych piór barana znającego tylko drugą literę łacińskiego alfabetu kolibra lecącego tyłem słonia wstydzącego się umierać może dlatego że taki duży osła aż tak miłego że głupiego kowalika chodzącego do góry ogonem zresztą wszystkich co nie wiedzą dlaczego ale wiedzą kanciaste orzeszki buku co pękają tylko na czworo anioła po nieobecnej stronie — bez własnego pogrzebu z braku ciała żabę grającą jak nakręcony budzik nieśmiertelniki więdnące — więc prawidłowe i nieprawdziwe dyskretną rozpacz jak pogodne krakanie logiczną formułkę nad przepaścią niezawinioną winę psiaka z półopadniętym uchem łzę jak skrócony rachunek chyba jeszcze nie powstał na serio świat jeszcze trwa Twój uśmiech niedokończony STARE FOTOGRAFIE Tylko fotografie nie liczą się z czasem pokazują babcię jak chudą dziewczynkę z wiosną na czerwonych gałęziach wikliny jej piłkę sprzed pół wieku i wróble jak liście jej warkoczyk tak wierny jak anioł prywatny jej skakankę jak prawdę bez łez i pożegnań biskupa w krótkich majtkach na wysokim płocie fotografie najchętniej ocalają dziecko wolą uśmiech niż ostre dogmatyczne niebo również serce co się dyskretnie spóźniło pokazują wakacje bezlitosne lato z psem spotkanie pomiędzy pszenicą i owsem zwłaszcza gdy życie ucieka jak balon i ślimak chodzi z domem swym bezdomny kamień z twarzą królewską który nie skamieniał przed dworem co się spalił siostry cienkie w pasie dowcipne choć zegarek im płakał na rękach wspomnienie 6 klasy stygnące jak perła z dyrektorem jak z ssakiem niewinnym pośrodku umarł nie zmartwychwstał by odejść jak człowiek staw pożółkły jak topaz i żabę z talentem kiedy szczygieł z ogrodu przenosi się w pole nawet trawę co zawsze wykręci się sianem krajobraz co już przeszedł dawno w geografię i oczy już za wielkie by stać je na rozpacz KTÓRĘDY Którędy do Ciebie czy tylko przez oficjalną bramę za świętymi bez przerwy w sztywnych kołnierzykach niosącymi przymusowy papier z pieczątką może od innej strony na przełaj trochę naokoło od tyłu poprzez ciekawą wszystkiego rozpacz poprzez poczekalnię II i III klasy z biletem w inną stronę bez wiary tylko z dobrocią jak na gapę przez ratunkowe przejścia na wszelki wypadek z zapasowym kluczem od samej Matki Boskiej przez wszystkie małe furtki zielone otwierane z haczyka przez drogę nie wybraną przez biedne pokraczne ścieżki z każdego miejsca skąd wzywasz nie umarłym nigdy sumieniem ANIOŁ POWAŻNY I NIEPOWAŻNE PYTANIA Czy zostałeś aniołem dopiero po dłuższym namyśle czy zamiast palca serdecznego masz tylko wskazujący czy spowiadasz tylko z grzechów ciężkich bo lekkie trudno udźwignąć czy klaszczesz w dłonie patrząc na konanie jak na sytuację przedbramkową czy nigdy nie płaczesz żeby się nigdy nie uśmiechać czy umiesz uważnie bez powodu słuchać czy nie przytulasz się żeby odejść czy nie tęsknisz za ciałem za ludzkim uśmiechem za dłońmi złożonymi w kominek za ziębą co we wrześniu opuszcza ogrody za źrebakiem zamykającym powieki za chrząszczem o nogach żółtoczerwonych za każdą sekundą zawsze ostatnią za tym co nietrwałe i dlatego cenne TROCHĘ PLOTEK O ŚWIĘTYCH Święci — to także ludzie a nie żadne gąsienice dziwaczki nie rosną krzywo jak ogórki nie rodzą się ani za późno ani za wcześnie święci bo nie udają świętych na przystankach marznąc przestępują z nogi na nogę śpią czasem na jedno oko wierzą w miłość większą od przykazań w to że są cierpienia ale nie ma nieszczęść wolą klękać przed Bogiem niż płaszczyć się przed człowiekiem nie lubią deklamowanej prawdy ani klimatyzowanego sumienia nie przypuszczają żeby z jednej strony było wszystko a z drugiej guzik z pętelką stale spieszą kochać znajdują samotność oddalając się od siebie a nie od świata tę samotność bez której świat dostaje bzika są tak bardzo obecni że ich nie widać nie lękają się nowych czasów które przewracają wszystko do góry nogami nie chcą być również umęczeni w słodki sposób jak na nabożnych obrazkach niekiedy nie potrafią się modlić ale modlą się zawsze chętnie wzięliby na indeks niejedną dobrą książkę żeby bronić jej przed głupim czytelnikiem nie noszą zegarków po to żeby wiedzieć ile się spóźnić mają sympatyczne wady i niesympatyczne zalety boją się grzechu jak fotela z fałszywą sprężyną uważają że tylko pies jest dobry kiedy jest zły nie mają i dlatego rozdają tak słabi że przenoszą góry potrafią żyć i nie dziwić się odchodzącym potrafią umierać i nie odchodzić Można o nich wiele mądrzej pisać ale po co trzymają się przyjaźni jak gawron gawrona poznają późne lato po niebieskiej goryczce słyszą na pamięć wilgi gwiżdżące przed deszczem bawią ich jeszcze grzyby nieprawdziwe WIĘC TO CIEBIE SZUKAJĄ Więc to Ciebie szukają gdy kupują kwiaty by na serio powtarzać romantyczne słowa wierność innym ślubując gdy biegną po schodach roznosząc swoje serce pod różne adresy gdy patrzą sobie w oczy by siebie nie widzieć więc to Ciebie szukają nic nie wiedząc o tym pisząc o dziurze w niebie o bólu zdumienia czy Bóg być musi jeśli Boga nie ma czy może się sumienie zaciąć jak parasol o tym że kto nie płacze przestaje być dzieckiem o głuchym co wykończy wreszcie kaznodzieję gdy nie pasują jak dwie nogi lewe gdy mówią: Zaraz przyjdę. Czekajcie z herbatą mam tylko pospisywać nazwiska z cmentarza niewielka robótka zaraz będę gotów gdy chcą oddawać wszystko umierać dla kogoś maciejkę czułą w nocy pieścić na pamiątkę gdy trąbią z przekonania że nikogo nie ma i chodzą wkoło Ciebie jak czapla po desce SPRAWIEDLIWOŚĆ Prof. Annie Świderkównie Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka gdyby wszyscy byli silni jak konie gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłości gdyby każdy miał to samo nikt nikomu nie byłby potrzeby Dziękuję Ci że sprawiedliwość Twoja jest nierównością to co mam i to czego nie mam nawet to czego nie mam komu dać zawsze jest komuś potrzebne jest noc żeby był dzień ciemno żeby świeciła gwiazda jest ostatnie spotkanie i rozłąka pierwsza modlimy się bo inni się nie modlą wierzymy bo inni nie wierzą umieramy za tych co nie chcą umierać kochamy bo innym serce wychłódło list przybliża bo inny oddala nierówni potrzebują siebie im najłatwiej zrozumieć że każdy jest dla wszystkich i odczytywać całość SAMOTNOŚĆ Nie proszę o tę samotność najprostszą pierwszą z brzega kiedy zostaję sam jeden jak palec kiedy nie mam do kogo ust otworzyć nawet strzyżyk cichnie choć mógłby mi ćwierkać przynajmniej jak półwróbla kiedy żaden pociąg pośpieszny nie śpieszy się do mnie zegar przystanął żeby przy mnie nie chodzić od zachodu słońca cienie coraz dłuższe nie proszę Cię o tę trudniejszą kiedy przeciskam się przez tłum i znowu jestem pojedynczy pośród wszystkich najdalszych bliskich proszę Ciebie o tę prawdziwą kiedy Ty mówisz przeze mnie a mnie nie ma Z WIERSZY ROZPROSZONYCH (1970–1979) KIEDY Boże ile spraw odfajkowano poza nami kiedy mieliśmy się urodzić w którym roku miesiącu i dniu od kogo uciekać żeby się z nim spotkać i biec do kogo aby się z nim minąć jak nie wierzyć aby zyskać wiarę kogo kochać nareszcie by stać się samotnym kto ma nam umrzeć by zbliżyć do Ciebie kiedy kto postanowi żeśmy już umarli SŁOWA JUŻ NAZBYT PEWNE Słowa już nazbyt pewne wzruszenia odważne szczęście od razu czyste jak pamięć bez wstydu wszystkich spotkań kolejne bramy triumfalne jak oczy wyżła zabawne i ciemne bliscy sobie co mogą powiedzieć nad ranem jak długo jest nie patrzeć na siebie od wczoraj nawet radość że przyszło nagle to ogromne możliwe niemożliwe co przedtem nie było bez jednej choćby rany to jeszcze nie miłość NIEBIESKIE Z CZARNYM W miłości każdej zawsze cokolwiek z przekory zakochani czasem brzęczą na siebie jak trzmiele choć podobno do nieba wpuszczają parami do piekła pojedynczo bo tam separatki z świętością moją kłopot bo chyba przeze mnie mój Stróż Anioł ma stale jedno pióro ciemne zwierzęta także różne bo gorsze i lepsze owcę solą uraczysz a indyczkę pieprzem jeśli jest Kain musi być i Abel w raju Adam solidny a niepewna Ewa połącz niebieskie z czarnym będzie barwa szara co czasem przypomina pobożność bez gustu skrzywdzisz tego kogo za bardzo pokochasz nie udaje się wiara bez diabła i Boga Z TOMU POEZJE WYBRANE (1980) BLISCY I ODDALENI Bo widzisz tu są tacy którzy się kochają i muszą się spotkać aby się ominąć bliscy i oddaleni jakby stali w lustrze piszą do siebie listy gorące i zimne rozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiaty by nie wiedzieć do końca czemu tak się stało są inni co się nawet po ciemku odnajdą lecz przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkać tak czyści i spokojni jakby śnieg się zaczął byliby doskonali lecz wad im zabrakło bliscy boją się być blisko żeby nie być dalej niektórzy umierają — to znaczy już wiedzą miłości się nie szuka jest albo jej nie ma nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek są i tacy co się na zawsze kochają i dopiero dlatego nie mogą być razem jak bażanty co nigdy nie chodzą parami można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem TO SAMO Młodzi co biegną gromadą dorośli co chodzą parami starzy przy końcu osobno tylko wciąż serce to samo pracuje jak pszczoła po ciemku szuka miłości w miłości przed śmiercią czystą i wielką PRZEPIÓRKA Przepiórko co się najgłośniej odzywasz zawsze o wschodzie i zachodzie słońca prawda że tylko dwie są czyste chwile ta wczesna jasna i tamta o zmierzchu gdy Bóg dzień daje i gdy go zabiera gdy ktoś mnie szukał i jestem mu zbędny gdy ktoś mnie kochał i gdy sam zostaję kiedy się rodzę kiedy umieram te dwie sekundy co zawsze przyjdą ta jedna biała ta druga ciemna tak bardzo szczere że obie nagie tak poza nami że nas już nie ma W SZPITALU Ni to staruszka ni dziewczynka wyczesały się włosy i został jeden chudy warkoczyk może blizna po liściu w szpitalu oczy tak smutne jak w haremie w listopadzie kiedy chomik śmiesznie zasypia już bez lekarza bo zląkł się prawdy mówiłem o Bogu — nie mogła zrozumieć pytałem o flirty — pozapominała patrząc na mnie jak w nadmuchany kołnierz prosiła tylko abym umył jej ręce usta twarz bo chce umierać czysta DRZEWA NIEWIERZĄCE Drzewa po kolei wszystkie niewierzące ptaki się zupełnie nie uczą religii pies bardzo rzadko chodzi do kościoła naprawdę nic nie wiedzą a takie posłuszne nie znają ewangelii owady pod korą nawet biały kminek najcichszy przy miedzy zwykłe polne kamienie krzywe łzy na twarzy nie znają franciszkanów a takie ubogie nie chcą słuchać mych kazań gwiazdy sprawiedliwe konwalie pierwsze z brzegu bliskie więc samotne wszystkie góry spokojne jak wiara cierpliwe miłości z wadą serca a takie wciąż czyste ŻEBY SIĘ OBUDZIĆ Żeby się obudzić rano doprowadzić włosy do opamiętania umyć się i ubrać postawić czajnik z gwizdkiem odgarnąć z okna samotny deszcz trzeba się oprzeć na tym co wymyka się jak mokry kamyk na sekundzie której już nie ma na myśli której nie sposób dotknąć na sile ciążenia co oddala tego kogo się kocha kochamy od razu dwie osoby niemożliwe do kochania bo tę co za blisko i tę za daleko i chyba nawet dlatego umieramy żeby nas było widać i nie widać NA SZPILCE Chodzi Anioł Stróż po świecie sprząta po miłościach co się rozleciały zbiera jak ułomki chleba dla wróbli żeby się nic nie zmarnowało listy tam i z powrotem telefony od ucha do ucha małe śmieszne pamiątki co były wzruszeniem notes z datą spotkania ukryty w czajniku blizny po śmiechu sprzeczki nie wiadomo po co żale jak pojedyncze osy flirtujące osły wszystko na szpilce to co na zawsze już się wydawało mądrość przy końcu że nie o to chodzi radość że się kocha to co niemożliwe GWIAZDA Gwiazda według rozkładu jak tam i z powrotem nie tylko by trzem mędrcom przewróciła w głowie chodzi z teologią po wysokim niebie grzechem jest upaść — mówi — nie splamię się ziemią patrzą astry jesienne zwane michałkami trzy rodzaje skowronków dwie pary śmieciuszek szczypawki królik z wąsem jak dreszczyk liryczny na jedną kroplę deszczu z najwyższego liścia tak niziutko upadła i taka wciąż czysta POCZEKAJ Nie wierzysz —— mówiła miłość w to że nawet z dyplomem zgłupiejesz że zanudzisz talentem że z dwojga złego można wybrać trzecie w życie bez pieniędzy w to że przepiórka żyje pojedynczo w zdartą korę czeremchy co pachnie migdałem w zmarłą co żywa pojawia się we śnie w modnej nowej spódnicy i rozciętej z boku w najlepsze najgorsze w każdego łosia co ma żonę klępę w dziewczynkę z zapałkami w niebo i piekło w diabła i Pana Boga w mieszkanie za rok Poczekaj jak cię rąbnę to we wszystko uwierzysz PRZEZROCZYSTOŚĆ Modlę się Panie żebym nie zasłaniał był byle jaki ale przezroczysty żebyś widział przeze mnie kaczkę z płaskim nosem żółtego wiesiołka co kwitnie wieczorem wciąż od początku świata cztery płatki maku serce co w liście wzruszenie rysuje (chociaż serce chuligan bo bije po ciemku) pióro co pisze krzywo kiedy ręka płacze psa co rozpoczął już wyć do sputnika mrówkę która widzi rzeczy tylko wielkie więc nawet jej przyjemnie że jest taka mała miłość jak odległość trudną do przebycia zło z którym biegnie cierpienie niewinne bliskich umarłych i nagle dalekich jakby jechali bryczką w siwe konie babcię co mówi do dziewczynki w parku kiedy będziesz dorosła jeszcze mniej zrozumiesz najkrótszą drogę co zawsze przy końcu aby już Ciebie tylko było widać ŻEBY WRÓCIĆ Można mieć wszystko żeby odejść czas młodość wiarę własne siły świętej pamięci dom rodzinny skrzynkę dla szpaków i sikorek miłość wiadomość nieomylną że nawet Pan Bóg niepotrzebny potem już tylko sama ufność trzeba nic nie mieć żeby wrócić PRZESZŁOŚĆ Kiedy nie umiałem jeszcze płakać i być poważnym z panią od francuskiego nie można było wytrzymać kiedy rysowałem kredką skośne oczy lisa a wojna jeszcze nie spaliła szafy z żółtej czereśni kiedy ławka bez oparcia w parku była najwygodniejsza kiedy układaliśmy wiersz pewien dziad na swoich zębach siadł — nagle krzyknął przerażony ktoś mię ugryzł z tamtej strony — kiedy psy na dworze szczekały częściej rano a głośniej wieczorem kiedy chciałoby się do serca przytulić owcę i wilka kiedy nie mogliśmy się nadziwić że można po spowiedzi zjeść całego Boga na wszystko czas był jeszcze dzisiaj już go nie ma TO NIEPRAWDZIWE To nieprawdziwe trudne nieudane ta radość półidiotka bólu nowy kretyn żale jak byliny kwiaty zimnotrwałe rozum co nie przeszkadza żadnemu odejściu miłość której nigdy nie ma bez rozpaczy serce ciemne do końca choć jasne wzruszenia pociecha po to tylko że prawdę oddala żuczek co nas nie złączył choć obleciał wkoło śnieg tak bardzo wzruszony że niewiele wiedział jedna mrówka co zbiegła nareszcie z mrowiska uśmiech twój co za życia mi się nie należał wszystko stało się drogą co było cierpieniem PAMIĄTKA Z TEJ ZIEMI W miłości wciąż to samo radość i cierpienie nawet sam Pan Bóg nie kochał inaczej kocha gwizd kosa co rychło ustaje liść klonu co opadnie bo już poczerwieniał jelenia co zrzuca rogi po kolei ciemne szczęście nieposłuszne to jest to go nie ma kuropatwy co wszystkie dokładnie poginą choć stale powracały na to samo miejsce patrzy w kruchość — radosne świadectwo istnienia między tym co przemija jest się wciąż na zawsze szuka tych wszystkich co po śmierci swojej już nie potrafią słać łóżek po sobie na listy odpisywać powracać do domu tak znajomych że mogli wyjść bez pożegnania o tym że nie umarli nie mówiąc nikomu to tutaj na ziemi jest jeszcze milczenie bo się idzie do Niego odchodząc od siebie wczoraj ciebie widziałem jutro nie zobaczę tak jakbym już odnalazł i znów nie mógł trafić bo serca są te same lecz niejednakowe w niebie także krzyż niosą pamiątkę z tej ziemi SKĄD PRZYSZŁO Zło jest romantyczne a dobro zwyczajne dobro wciąż na ostatku bo zło jest ciekawe a przecież białych kwiatów najwięcej na świecie dopiero po nich żółte a potem czerwone czemu się rozum karmi tajemnicą a chwila niepewności wciąż sprzyja nauce po tylu rewolucjach biedne ptaki bose i ćma tak bardzo mała że żyje za krótko czemu deszcz słyszysz z góry a śnieg trochę z boku i skąd nagle przyszło to wielkie wzruszenie jakby dzwonek z lat szkolnych przyłożył do ucha dzieciństwo co minęło na zawsze zostało tylko się z młodości zrobiła starucha RĘCE Twoje ręce — mamusiu dobre jak szafirek po deszczu jak czajki towarzyskie przyniosły mnie na świat kołysały ustawiały na podłodze sadzały na stołku mówiły że motyl dzwoni że młodych grzybów nie sposób rozeznać uczyły trzymać łyżkę by nie trafiała do ucha rozróżniać klon od jaworu prowadziły przy oknie po ciemku po ziemi co czernieje jak szpak suche i ciepłe za słabe żeby wyprowadzić mnie z tego świata ANIELE BOŻY Aniele Boży Stróżu mój ty właśnie nie stój przy mnie jak malowana lala ale ruszaj w te pędy niczym zając po zachodzie słońca skoro wygania nas dziesięć po dziesiątej ostatni autobus jamnik skaczący na smycz smutek jak akwarium z jedną złotą rybką hałas cisza trumna jak pałacyk ładne rzeczy gdybyśmy stanęli jak dwa świstaki i zapomnieli że trzeba stąd odejść ŚCIEŻKA Modlę się żeby go nie ogłoszono świętym nie malowano nie wytykano palcami nie ośmiecano życiorysem koniecznym i niepotrzebnym bez fotografii tak dokładnej że nieprawdziwej bez reklamy śmierci bez wiary wygładzonego szkiełka żeby był ścieżką jak życie drobną schyloną jak kłosy przez którą przebiegł Jezus nieśmiały i bosy SERCE Cebulo za nerwowa firletko wesoła maślaku w deszczu lepki opieńko miodowa obupłciowa dżdżownico więc dwa razy smutna biedronko kropka w kropkę jak przed pierwszą wojną czy lat dwadzieścia cztery czy sześćdziesiąt dziewięć tak samo serce łazi jak samotna pszczoła JAKBY GO NIE BYŁO Tak w Pana Boga naprawdę uwierzył że mógł się modlić jakby Go nie było i widzieć smutek ogromny na polu pszenicę która nie zakwitła w czerwcu i same tylko niewierzące dzieci jakby Pan Jezus nie rodził się zimą i nawet serce ludziom niepotrzebne bo krew wariatka gdzie indziej pobiegła wierzyć — to znaczy nawet się nie pytać jak długo jeszcze mamy iść po ciemku NIE PŁACZ Nie płacz. To tylko krzyż przecież tak trzeba Nie drżyj. To tylko miłość jak rana w przylepce chleba i ty jak zabawny kos co się kosowej spodziewa łatwiej kiedy się nie wie Zamyślił się anioł chciał zabrać głos lecz poszedł do nieba O BÓLU W co się ból może zmienić w gniew tupanie nogą w otwartą książkę zamkniętą powoli w modlitwę płacz prywatny bo wprost do poduszki list pisany pięć razy bez związku od rzeczy milczenie przy stole chodzenie tam i nazad dookoła prawdy dotknięcie ust samotnych łyżeczką herbaty w to co niemożliwe — jeszcze nie ostatnie w tę samą znowu miłość kończącą się długo pozwól więc Matko niech dalej boli PRZYJDŹCIE Przyjdźcie potrzaskane klony jasne i żółte obszarpany z liści grabie dyskretny żołnierze z dziurami w głowach przyjdź dziewczynko spalona z łopatką do piasku i chłopcze coś przed śmiercią grał na scenie słonia przyjdź stara kwoko na urwanej łapie przyjdźcie cierpienia niewinne przyjdźcie Adamie i Ewo coście za szybko chcieli wiedzieć co dobre a co złe przyjdź cebulo co w swoich trzech sukienkach namawiasz do płaczu przyjdźcie i powiedzcie że to nie Jego wina WSZYSTKO INACZEJ Bo Pan Bóg jest tak jasny że nic nie tłumaczy bo wiedzieć wszystko to nic nie wyjaśniać stąd cierpienie po prostu nie wiadomo po co tak od razu bez sensu że całkiem prawdziwe wszystkie łzy jak prosiaki chodzące po twarzy bo miłości tak piękne że wciąż niemożliwe choć listy po staremu i szept w białej kartce spotkania po kolei wiodące w nieznane szczęście co się nagle obliże jak cielę i śmierć tak punktualna że zawsze nie w porę choć wiadomo śmierć miłość od śmierci ocala I jeszcze stare furtki donikąd i wszędzie w których kiedyś czekałeś na to co nie przyszło wyżeł co chciał ci łapę podawać na zawsze biedronka co wróżyła że wojny nie będzie Lecz Pan Bóg wie najlepiej — więc wszystko inaczej czasem prośby nam spełnia żeby nas zawstydzić TELEFON Przed chwilą nieznajoma nagle zadzwoniła podała adres tego co właśnie umierał więc poszedłem go szukać. Wieczór był zbyt szorstki chociaż trochę powolny i ciemny jak wrona szli przy mnie obojętni co się nie dziwili że sen — ciała ludzi którzy śpią — oddziela choć leżą obok siebie we śnie są daleko może dlatego bliscy i tacy samotni tak jakby się bawili jeszcze w chowanego miłość bierze nam ręce i na krzyżu składa szli także niewierzący lub inaczej tacy którzy właśnie w to wierzą w co wierzyć potrzeba biegła jeszcze dziewczynka co długo krzyczała na swojego tatusia żeby nie umierał o wszyscy niewidzialni o nas zatroskani — i ty telefonie cymbale brzęczący co masz tylko z nami dostęp do wzruszenia mówimy wszyscy razem bo wciąż kogoś nie ma WSZYSTKIEGO Indyczek którym głowy nagle czerwienieją leszczynowej ścieżki dzięcioła co nie śpiewa tylko woła koguciego ogona w którym jest pięć kolorów zielony granatowy czarny biały i żółty bażanta którego wiek poznasz po pazurach motyla co porusza skrzydłami pięć tysięcy razy na minutę pstrych ptaków co przylatują najpóźniej demonów duszy i ciała psa co radości nie zna gdy nie ma ogona tych co będąc dla siebie pozostają obok i w ogóle wszystkiego nie można zrozumieć do końca NA WSI Tu Pan Bóg jest na serio pewny i prawdziwy bo tutaj wiedzą kiedy kury karmić jak krowę doić żeby nie kopnęła jak starannie ustawić drabinkę do siana jak odróżnić liść klonu od liścia jaworu tak podobne do siebie lecz różne od spodu a liści nie zrozumiesz ani nie odmienisz tu wiedzą że konie stają głowami do środka że kos boi się bardziej w ogrodzie niż w lesie że skowronek spłoszony raz jeszcze zaśpiewa kukułka tutaj żywa a nie nakręcona pszczoła wciąż się uwija raz w prawo raz w lewo a mirt rozkwita tylko w zimnym oknie ptaki też nie od razu wszystkie zasypiają zresztą mogą się czasem serdecznie pomylić jak ktoś kto bije żonę by zranić teściową i wiadomo że sosny niebieskozielone a dziurawiec to żółte świętojańskie ziele tu Pan Bóg jest jak Pan Bóg pewny i prawdziwy tylko dla filozofów garbaty i krzywy Z ZIEMIĄ KRĄŻYMY Z Ziemią krążymy wokół Słońca jak drzewo morze głaz jak bazalt czarny i spokojny co najmniej milion lat z wodą niebieską i zieloną z głową nad śmiercią zamyśloną z nie rozpoznanym a koniecznym w miłości małym smutkiem serca ze ścieżką którą odchodzimy z listem wrzuconym po rozstaniu zamiast na poczcie w skrzynkę szpaka z miłością która przeszła obok samotni razem i osobno tylko jak z tobą dotąd nie wiem drżę że zostajesz z tym cierpieniem co krąży tylko wokół siebie DAJ NAM UBÓSTWO Daj nam ubóstwo lecz nie wyrzeczenie radość że można mieć niewiele Tzi&czy i że pieniądze mogą być jak świnie i daj nam czystość co nie jest ascezą tylko miłością — tak jak życie całe i posłuszeństwo co nie jest przymusem ale spokojem gwiazd co też nie wiedzą czemu nad nami chodzą wciąż po ciemku i daj nam sen zdrowy świąteczny apetyt wiarę bez nerwów to jest bez pośpiechu a zimą jeszcze matkę mi przypomnij w ubogim czystym i posłusznym śniegu W KOLEJCE DO NIEBA Powoli nie tak prędko proszę się nie pchać najpierw trzeba wyglądać na świętego ale nim nie być potem ani świętym nie być ani na świętego nie wyglądać potem być świętym tak żeby tego wcale nie było widać i dopiero na samym końcu święty staje się podobny do świętego ŻEBY NAGLE ZOBACZYĆ Więc tak długo trzeba było rozsądku się uczyć na pytania logiczne odpowiadać nie mówić bez sensu i od tzqct^ żeby nagle zobaczyć że nadzieja może być obok rozpaczy niewiara obok wiary skakanka dziecięca na podłodze obok trumny dostojnik obok prosiaka prawda z palcem na ustach podopieczny pod kołami karetki pogotowia modlitwa obok smutnego kotleta na talerzu i ten krzyk nie umieraj nie odchodź jeszcze okażę ci serce z którym uciekałem — obok ciszy NIEWIDZIALNE Żółknie pora roku węgorze wyruszają w ostatnią podróż cisza stamtąd wilga dawno już uciekła uczyć polskiego w Afryce barwa niebieska oddala a zbliża różowa starsi maleją niewinni dźwigają ciężar grób się zarumienił opadają skrzydła po locie godowym pamięć zmienia rzeczy kamień usnął ze zmęczenia liść osiki się trzęsie narzeka na za długi ogonek krowa ryczy bo ma nieufność do języka księżyc kawaler stale tylko jeden i jeszcze tyle niewidzialnego gdyby nie to — niczego nie byłoby widać DZIĘKUJĘ Dziękuję Ci za miłość prędką bez namysłu za to że nie jest całym człowiek pojedynczy za oczy nagle bliskie i niebezimienne za głos niedawno obcy a teraz znajomy za to że nie ma czasu by pisać list krótki więc dlatego się pisze same tylko długie choć pisanie jest po to by szkodzić piszącym a miłość wciąż niezręcznym mijaniem się ludzi że nie można Cię zabić w obronie człowieka Dziękuję Ci za tyle bólu żeby sprawdzać siebie za wszystko co nieważne najważniejsze za pytania tak wielkie że już nieruchome JAK SIĘ NAZYWA Jak się nazywa to nienazwane jak się nazywa to co uderzyło ten smutek co nie łączy a rozdziela przyjaźń lub inaczej miłość niemożliwa to co biegnie naprzeciw a było rozstaniem wciąż najważniejsze co przechodzi mimo przykrość byle jaka jak chłodny skurcz w piersi ta straszna pustka co graniczy z Bogiem to że jeśli nie wiesz dokąd iść sama cię droga poprowadzi TAK LUDZKA Jadwidze Marlewskiej Nie wierzą świętej Annie wszyscy ważni święci że znała Matkę Bożą w sukience do kolan z dowcipnym warkoczykiem i wesołą grzywką w sandałach z rzemykami co były niepewne czy może się poplątać to co nieśmiertelne biegającą jak wróbel polski po podwórku zerkającą do studni orzechowym okiem jak spada całe niebo bez bliższych wyjaśnień umiejącą odróżnić jak pszczołę najprościej zwykłe dobro na co dzień od doskonałości bo zawsze są prawdziwe rzeczy mniej ogólne poznającą zapachy i uparte smaki jak słodki kwaśny słony i najczęściej gorzki zwłaszcza gdy pies wprost z budy nie archanioł dziwny demonstrował ogonem liryzm prymitywny O córko świętej Anny z najżywszych obrazów tak ludzka że nie byłaś dorosłą od razu NIEOBECNY JEST Bóg jest tak wielki że jest i Go nie ma tak wszechmogący że potrafi nie być więc nieobecność Jego też się zdarza stąd czasem ciemno i serce się tłucze poskomli nawet jak pies niecierpliwy nawet wierzący nie wierzą po cichu i chcą się żartem wymknąć ze wzruszenia choć tak niedawno wierzyli na pamięć że całe życie czeka się na chwilę lecz Bóg tak wielki że Go czasem nie ma mózg jak tulipan chyli się zmęczony i myśli biegną wspólną pustą drogą tak jak biedronki co się razem schodzą by przed rozpaczą ukryć się na zimę tylko milczenie trwa i gwiazdy w górze i księżyc sprawiedliwy bo zupełnie nagi a ważki tak znikome że już wszystko wiedzą i liść ostatni brzęczy wprost z topoli że Nieobecny jest bo więcej boli DZIECIŃSTWO WIARY Moja święta wiaro z klasy 3b z coraz dalej i bliżej kiedy w kościele było tak cicho że ciemno a w domu wciąż to samo więc inaczej kiedy święty Antoni ostrzyżony i zawsze z grzywką odnajdywał zagubione klucze a Matka Boska była lepsza bo przedwojenna kiedy nie miała pretensji do nikogo nawet zmokła kawka a miłość była tak czysta że karmiła Boga wielka i dlatego możliwa kiedy martwiłem się żeby Pan Jezus nie zachorował boby się komunia nie udała kiedy rysowałem diabła bez rogów — bo samiczka proszę ciebie moja wiaro malutka powiedz swojej starszej siostrze — wierze dorosłej żeby nie tłumaczyła — dopiero wtedy można naprawdę uwierzyć kiedy się to wszystko zawali SZUKAŁEM Szukałem Boga w książkach przez cud niedomówienia o samym sobie przez cnoty gorące i zimne w ciemnym oknie gdzie księżyc udaje niewinnego a tylu pożenił głuptasów w znajomy sposób w ogrodzie gdzie chodził gawron czyli gapa w polu gdzie w lipcu zboże, twardnieje i żółknie przez protekcję ascety który nie jadł więc się modlił tylko przed zmartwieniem i po zmartwieniu w kościele kiedy nikogo nie było i nagle przyszedł nieoczekiwany jak żurawiny po pierwszym mrozie z sercem pomiędzy jedną ręką a drugą i powiedział dlaczego mnie szukasz na mnie trzeba czasem poczekać NIE MOGĘ TRAFIĆ Wszystko się pozmieniało nie ma małych dworów pachnących owocami i pastą do podłóg z zazdrostkami w oknach z lawendą w szufladzie kościół też nieco inny. Spokojny choć przecież bez cichej i dyskretnej prababci łaciny stara się by Boga było lepiej widać lecz Bóg kocha naprawdę więc jest niewidzialny dworce przebudowano już nie mogę trafić na peron gdzie kogoś żegnałem na zawsze długopis karierowicz nieboszczyk atrament niebo morze i góry zostały te same ŚWIAT Bóg się ukrył dlatego by świat było widać gdyby się ukazał to sam byłby tylko kto by śmiał przy nim zauważyć mrówkę piękną złą osę zabieganą w kółko zielonego kaczora z żółtymi nogami czajkę składającą cztery jajka na krzyż kuliste oczy ważki i fasolę w strąkach matkę naszą przy stole która tak niedawno za długie śmieszne ucho podnosiła kubek jodłę co nie zrzuca szyszki tylko łuski cierpienie i rozkosz oba źródła wiedzy tajemnice nie mniejsze ale zawsze różne kamienie co podróżnym wskazują kierunek miłość której nie widać nie zasłania sobą POWIEDZCIE TO DALEJ Różo powiedz to róży szpaku powiadom szpaka ogary szczekajcie ogarom jak zwykle w wielu tonacjacl czaplo wypaplaj czapli na żółtych nogach stojąc mrówko powtórz to mrówce miniemy. Potoczy się dalej ziemia niebo powietrze tylko ten kamień na polu ten sam wciąż księżyc przed deszczem wiara co pije ze skały bez nas zostanie jeszcze DLACZEGO Nie wierzysz w siebie większego od siebie w śmierć mniejszą od śmierci w to że można zachorować na grzech w to że samotność jest zła jeżeli się przed nią ucieka w to ze czas krzyczy na całe gardło ale go nie słyszysz albo udajesz Greka siedzisz smutny jak Stańczyk w Hołdzie pruskim oparty na flecie nie wierzysz w nic ale dlaczego się boisz WESTCHNIENIE Duchu stale pobożny twardy i uparty jesteś — a przecież nigdy cię nie widać bo przez grzeczność udajesz że cię wcale nie ma chociaż chcemy oglądać ręce oczy uszy robić miny na pokaz żeby się podobać żenić się by po kwiatkach kupować jarzyny bądź już taki jak jesteś lecz nie odchodź od nas bo czas coraz prędszy znów wiara niestała od samego siebie najdalej do nieba a ciało wciąż nie może uspokoić ciała BLISCY I OBCY Co to się dzieje księżyc płaski jak dolar dom bez domu dwoje bliskich i obcych jak po grzechu każdy bardziej samotny lato ucieka z ostatnim motylem na ramieniu nawet zachwyt nie zachwyca zimno po każdym słowie jedzenie smutne wszystko jak nagie cielę tak zawsze kiedy się z miłości wymknie tajemnica CZAS NIEDOKOŃCZONY Nie opowiadajcie razem i osobno że nie ma ludzi niezastąpionych bo przecież moja matka łagodna i nieubłagana cała w czasie teraźniejszym niedokończonym wychyla się z nieba żeby mi przyszyć oberwany guzik kto to lepiej potrafi w czyich palcach drży igła jak drucik ciepła gdy tyle dzisiaj uczuć a mało miłości i tyle cudzych kobiet a żadna nie moja a śmierć tak bardzo ważna bo się nie powtórzy i smutek jak sprzed wojny ostatnia choinka a przecież ta babcia z przeciwka przy stoliku na kółkach z pasjansem co nie wychodzi tak bardzo szybko żyła umarła pomału a czasami tak skryta że płakała w wannie lub ta co z sercem przyszła wojna ją zabiła razem z jasną torebką do letniej sukienki kto przywróci jej ciało kiedy nie ma ciała jej nos na mnie skrzywiony i kogutek włosów PRZYCHODZĄ SAME Spotkania co przychodzą same tak poza nami że już się nie dziwisz że będzie dalej jak miało być wszystko bo Bóg był przedtem zanim szliśmy razem i można wracać po nitce do kłębka aż do rodziców co też się spotkali najpewniej po raz pierwszy nic nie wiedząc o tym że śmierć nie będzie ważna tak jak to spotkanie choć mogli wtedy zabawnie wyglądać bo wiatr zrywał matce kapelusz słomkowy jakby chciał przed małżeństwem jak kogut uciekać w wieczór co się zapomniał i stał się zielony radością najbardziej można się przestraszyć spotkania co przychodzą same tak dokładnie konieczne że zupełnie czyste wie o tym serce jak skrzydło niezgrabne w życiu co bez śmierci byłoby banałem żeby odejść od siebie też trzeba się spotkać BIEDNA LOGICZNA GŁOWA Przyjdź to co ni w pięć ni w dziewięć i to co trzy po trzy przyjdź dwa razy dwa wcale nie cztery nie tak i tak dalej ale tak i nie tak dalej przyjdź wszystko do góry nogami całkiem inaczej piąte przez dziesiąte przyjdź godzino dwunasta szukana w południe przyjdź serce razem z drugim i nagle osobno pokaż naszej biednej logicznej głowie jak kotce przyuczonej do porządku to co niemożliwe i konieczne SIEDMIOWIERSZ Jak piękna jest brzydka pogoda zabawny spóźniony generał surowy wesoły śnieg słońce rano podłużne w południe okrągłe jak chuda goła pensja jak dalekie bliskie serce jak krótkie długie życie CO ZGINĘŁO Szukam co było zginęło co Ci zginęło Panie gwiazdy nie ruszyły z miejsca nie zmieniły adresu księżyc staroświecki został po dawnemu choć już podeptany tak jak przedtem półtora miliona gatunków chrząszczy w dalszym ciągu kaczka ma dwanaście tysięcy piór wiatr kręci się w kółko tak stale potrzebny że bezradny zgodnie z planem wędruje w marcu łosoś w górę rzeki niebieski i szary gryfon wystawia ptaki wodne unosząc przednią łapę gęś tylko pod skrzydło chowa głowę jeśli się mrówki zgubią to się same odnajdą bo mrowisko zawsze przy drzewie od południowej strony podobno małp przybywa — nie ubywa tylko człowiek stale Ci się gubi urodzony dezerter WSZYSTKO CO DAWNE Dlaczego dom rodzinny widać choć go nie ma i lampę co zgaszono trzydzieści lat temu i psa co szczeka groźnie a chciał nas powitać wciąż rzeczywiste to co niemożliwe czemu to co nie jest chlebem ważniejsze od chleba czemu ci co odeszli są bardziej obecni i nawet dawna miłość co straszyła grzechem stroi miny zabawne bo stała się duchem miłość to samotność co łączy najbliższych stąd czyste nawet co jest zbyt gorące fotografie prawdziwe — bo już niepodobne choćbyś nie chciał stać w miejscu tylko się śpieszył jak nagietki co kwitną przed dziesiątą rano czemu ból pisze wiersze nie idiotka ręka wszystko po to by pytać co nas łączy z ciałem MRÓWKO WAŻKO BIEDRONKO Mrówko co nie urosłaś w czasie wieków ćmo od lampy do lampy na przełaj i najprościej świetliku mrugający nieznany i nieobcy koniku polny ważko nieważka wesoło obojętna biedronko nad którą zamyśliłby się nawet papież z policzkiem na ręku człapię po świecie jak ciężki słoń tak duży że nic nie rozumiem myślę jak uklęknąć i nie zadrzeć nosa do góry a życie nasze jednakowo niespokojne i malutkie RATUNKU Eugeniuszowi Zielińskiemu Dziki króliku chrząszczu mały co świecisz jak czerwony brokat wiosenne czajki czarno—białe ślimaku lekko ozłocony wierny granicie zielonkawy dębie surowy i niewinny droździe niezgodny i słowiku co podpowiadasz całą miłość od pocałunku do pobicia polny kamieniu przemęczony głosie oboju trochę suchy i fletu — niski ale lekki zapachu szałwii dobrodziejki niby nieśmiały a gorliwy i polski śniegu przedwojenny tak podeptany że już czysty wszystkie też wiązu liście krzywe jak niegenialnych ludzi dramat i po kolei pańscy święci niepopularni więc prawdziwi ratujcie mnie przed abstrakcjami SKRUPUŁY PUSTELNIKA Tak zająłem się sobą że czekałem aby nikt nie przyszedł stale prosiłem o jeden tylko bilet dla siebie nawet nic mi się nie śniło bo śpi się dla siebie ale sny ma się dla drugich jeśli płakałem — to niefachowo bo do płaczu potrzebne są dwa serca broniłem tak gorliwie Boga że trzepnąłem w mordę człowieka myślałem że kobieta nie ma duszy a jeśli ma to trzy czwarte założyłem w sercu tajną radiostację i nadawałem tylko swój program przygotowałem sobie kawalerkę na cmentarzu i w ogóle zapomniałem że do nieba idzie się parami nie gęsiego nawet dyskretny anioł nie stoi osobno ŻAL Zofii Małynicz Żal że się za mało kochało że się myślało o sobie że się już nie zdążyło że było za późno choćby się teraz pobiegło w przedpokoju szurało niosło serce osobne w telefonie szukało słuchem szerszym od słowa choćby się spokorniało głupią minę stroiło jak lew na muszce choćby się chciało ostrzec że pogoda niestała bo tęcza zbyt czerwona a sól zwilgotniała choćby się chciało pomóc własną gębą podmuchać w rosół za słony wszystko już potem za mało choćby się łzy wypłakało nagie niepewne NA DOBRANOC Rozgadana wiedza wymowna poezja przez radio Szopen mówić do mnie będzie całuję cię na dobranoc mój krzyżyku niemy bo milczy tylko prawda i nieszczęście CZEKANIE Myślisz — znowu się spóźnia zaraz się obrażasz marudzisz jak sikorka ta brzydsza bez czubka kto miłości nie znalazł już jej nie odnajdzie a kto na nią wciąż czeka nikogo nie kocha martwi się jak wdzięczność że pamięć za krótka miłość dawno przybiegła i uklękła przy nas spokojna bo szczęście porzuciła ciasne spróbuj nie chcieć jej wcale wtedy przyjdzie sama RYMOWANKA Miłość i rozpacz. Miej mnie w opiece dwa razy tonę w tej samej rzece ból i milczenie tak jak dwie drogi lub z krzyża zdjęte ręce i nogi na ławce w parku nie trzeba więcej dwie cięte rany czas nasz i serce KTÓRY STWARZASZ JAGODY Ty który stwarzasz jagody królika z marchewką lato chrabąszczowe cień wielki małych liści zawilec półobecny bo uwiędnie zanim go się przyniesie do domu czosnek niedźwiedzi dla trzmieli smutek roślin wydrę na krótkich nogach ślimaka co zasypia na sześć miesięcy niezgrabny śnieg co ma wdzięk większy zanim zacznie tańczyć serce choćby na chwilę spraw niech poeci piszą wiersze prostsze od wspaniałej poezji BEZDZIETNY ANIOŁ Właśnie wtedy kiedy pomyślałeś że papugi żyją dłużej że jesteś okrutnie mały niepotrzebny jak kominek na niby w stołowym pokoju jak bezdzietny anioł lekki jak 20 groszy reszty drugorzędnie genialny kiedy obłożyłeś się książkami jak człowiek chory nie wierząc w to że z niewiary powstaje nowa wiara że ci co odeszli jeszcze raz cię porzucą święty i pełen pomyłek właśnie wtedy wybrał ciebie ktoś większy niż ty sam który stworzył świat tak dobry że niedoskonały i ciebie tak niedoskonałego że dobrego ŚPIESZMY SIĘ Annie Kamieńskiej Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą zostaną po nich buty i telefon głuchy tylko to co nieważne jak krowa się wlecze najważniejsze tak prędkie że nagle się staje potem cisza normalna więc całkiem nieznośna jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy kiedy myślimy o kimś zostając bez niego Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście przychodzi jednocześnie jak patos i humor jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon żeby widzieć naprawdę zamykają oczy chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć kochamy wciąż za mało i stale za późno Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą ROZMOWA Z MATKĄ BOŻĄ Czy lubisz podbiał żółty lipce z koźlakami konwalie w kłączach stulone pod ziemią lubczyk co miłość przywraca a częściej nadzieję księżyc chodzący za nami jak cielę ceremonialny lecz bez rękawiczek poziomki te najniższe kminek najpodlejszy i lato półniebieskie gdy kwitną ostróżki co przyjdą jak leniwa mądrość od niechcenia żołędzie co się dłużą w październiku zwykły chleb co wie zawsze ile bólu w hostii kota niewiernego ale z zasadami bo najpierw myje prawą nogę przednią Ale Ty Matko nie myślisz źle o nas zawsze tych co się potkną gotowa obronić między prawdą a szczęściem najłatwiej nos rozbić pragniesz spraw ostatecznych wybierasz najbliższe i szukasz pewnie jednej mrówki w lesie tak bardzo spracowanej jakby miała umrzeć najzabawniej jak człowiek wśród wszystkich osobno JESZCZE Jeszcze się trzymasz własnego szczęścia za włosy odkładasz sobie w byle garnuszku piszesz pamiętnik to znaczy stawiasz sobie pomnik dlatego powietrze karmi cię skąpo nie prowadzą niewidzialne ręce to co wielkie nie przychodzi mimo woli ból daremny — bo nie umierasz nie umiesz oddać siebie jakże masz dostać wszystko ODSZUKANY W CIENIU Święty Kopciuszku odszukany w cieniu święta Dziewczynko z zapałkami święta Sierotko Marysiu święty Andersenie święta Mario Konopnicka dzieciństwo przeminęło stół rodzinny się spalił czas jak zadyszana pszczoła Anioł Stróż już na rencie bo i świat się zawalił DO PANI DOKTOR Dr Blance Mamont Pani Doktor w białym fartuchu w podkolankach co odmładzają przynoszę Pani serce do naprawy Bogu poświęcone a takie serdecznie niezgrabne jak nie wyczesany do końca wróbel niezupełne bo pojedyncze nie do pary biedakom do wynajęcia od zaraz i na zawsze niemożliwe i konieczne niewierzących irytujące zdaniem kobiet zmarnowane dla Anioła Stróża za ludzkie dla świętych podejrzane dla rządu niepewne dla teologów nieprzepisowe dla medyków nieznośnie normalne dla pozostałych żadne połóż je do szpitala i nawymyślaj żeby się choć trochę poprawiło NIE TAK NIE TAK Moja dusza mi nie wierzy moje serce ma co do mnie wątpliwości mój rozum mnie nie słucha moje zdrowie ucieka moja młodość umarła moje fotografie rodzinne nie żyją mój kraj jest już inny nawet piekło zmyliło bo zimne nakryłem się cały żeby mnie nie było widać ale łza wybiegła i rozebrała się do naga RACHUNEK DLA DOROSŁEGO Jak daleko odszedłeś od prostego kubka z jednym uchem od starego stołu ze zwykłą ceratą od wzruszenia nie na niby od sensu od podziwu nad światem od tego co nagie a nie rozebrane od tego co za wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska od tajemnicy nie wykładanej na talerz od matki która patrzyła w oczy żebyś nie kłamał od pacierza od Polski z raną ty stary koniu WIECZNOŚĆ Mieczysławowi Milbrandtowi Wciąż wieczność była z nami a nam się zdawało że wszystko jest nietrwałe więc trochę na niby jak zając nie chroniony lub trzmiel na ostróżkach że ciemność kapie z zegarka jak z rany że czas zmarnowany stale i za krótki każdą miłość zamienia na łzy bardzo drobne że dawni zakochani już się nie całują bo list najpierw przybliża a potem oddala dopóki będzie poczta ze skrzynką czerwoną i panny złe nieznośne a dobre za nudne i słów wszystkich za wiele bo brakuje słowa Wciąż wieczność była z nami a nam się zdawało że czas wszystko wymiecie mądry i niechętny że tylko nie odleci sójka zbyt ostrożna bo po to żeby cierpieć trzeba być bezbronnym jak dzieciństwo na wsi z królikiem przy sercu Patrz — mówiłeś — tak wszystko na oczach się zmienia jak pasikonik za szybko zielony więc możemy nie poznać nawet swego domu połóż chociaż nożyczki na tym samym miejscu naparstka po mamusi nie oddaj nikomu i trzymaj fotografie bo Pan Bóg je zdmuchnie zwłaszcza kiedy podbiał zamyka się na noc a pszczoła sprawy ważne powiadamia tańcem i każda chwila już nie teraźniejsza stale przeszła lub przyszła ostatnia i pierwsza Wciąż wieczność była z nami a nam się zdawało RAZEM Nadzieja i rozpacz radość i ból niewiara i wiara czas coraz szybszy trwanie jak ciemność to za daleko i już niedługo dom pełen bliskich i bez nikogo człowiek co szuka anioł co nie wie tak jak dwa jeże sobą zdziwione szukają razem miejsca dla siebie Z TOMU NIEBIESKIE OKULARY (1980) PRZECIW SOBIE Pomódl się o to czego nie chcesz wcale czego się boisz jak wiewiórka deszczu przed czym uciekasz jak gęś coraz dalej przed czym drżysz jak w jesionce bez podpinki zimą przed czym się bronisz obiema szczękami zacznij się wreszcie modlić przeciw sobie o to największe co przychodzi samo W OKULARACH Narysowałem Cię Matko Najświętsza w okularach w grubych i ciężkich taka jesteś w nich ludzka jak urzędniczka na poczcie zmęczona naszymi listami jak babcia nad pasjansem który nie wychodzi jak przyszywana ciocia tak bliska że samotna jak nauczycielka nad klasówką z zielonym kleksem jak pewna niewierząca która dużo czyta i mniej widzi czasami bezdomna jak popielata kukułka bez rodziców teraz wymazuję okulary gumą i kawałkiem białego chleba żeby nie było śladu tylko tych łez to ja nie rysowałem jak to się stało MATKA BOSKA STAROŚWIECKA Matko Boska Staroświecka z dawnego kościoła podobnego do zakochanego co osiwiał znowu spadają skrzydlaki jesionu tak samo szczeka owczarek szorstkowłosy ze szczotką na ogonie ziewa po adoracji niewyspany święty znowu kiedy się nie kocha — przedmioty stoją bez pożytku w sierpniu młode bociany stają się samodzielne teza i antyteza kończą się pobiciem i protezą kura stale się jąka zimą trochę liści trzyma się na grabie nawet łacina milczy żeby wrócić znowu najważniejsi nieważni stale kos dłuższy od szpaka po dawnemu osioł zakochany uczy fruwać i nie mamy zielonego pojęcia umierając po raz pierwszy Tylko nam się w głowie poprzewracało i chcemy wymyślić dzisiaj bez wczoraj nowe bez starego WNIEBOWZIĘCIE Nikt nie biegł do Ciebie z lekarstwem po schodach lampy nie przymrużono żeby nie raziła nikt nie widział jak ręka Twa od łokcia blednie pies nie płakał serdecznie że pani umiera nawet anioł zaniechał nadymania trąby to dobrze bo śmierć przecież za dużo upraszcza a ponadto zbyt ludzka zła i niedyskretna nikt nie przymknął Twych oczu nie zasłonił twarzy ani w bramie nie szeptał rozebranym głosem o tym co za głośno słyszy się w milczeniu Pan uchronił do końca i zdrową zostawił tylko kiedy pukano Ciebie już nie było nie śmierć ale miłość całą Cię zabrała jeśli miłość jest prawdą to ciała nie widać dzień był taki jak zawsze powietrze dzwoniło pszczołami co wychodzą rano na pogodę tylko ta sama cisza to straszne milczenie to puste miejsce przy kubku na stole choćby się razem z ciałem opuszczało ziemię GŁODNY Mój Bóg jest głodny ma chude ciało i żebra nie ma pieniędzy wysokich katedr ze srebra Nie pomagają mu długie pieśni i świece na pierś zapadłą nie chce lekarstwa w aptece Bezradni rząd ministrowie żandarmi tylko miłością mój Bóg się daje nakarmić RĘCE Mówią że ręce Twoje błogosławią wskazują drogę jak po ciemku światło z karetki pogotowia chorego dźwigają nigdy na maszynie wprost na ziemi piszą mówią że słabną że są utrudzone że przez lat dwa tysiące urlopu nie mają jak deszcz stale zajęty deszcz wciąż nie ma czasu tyle kwiatów podlewać musi na cmentarzu widzieli Twoje rany rysują Twe serce żeby wierzyć naprawdę ktoś nie wierzyć zaczął OBRAZEK Znalazłem swój obrazek całkiem przypadkowo szedłem leżał przy drodze może jak liść grabu co się trzyma przez zimę żeby spaść na wiosnę z brewiarza wprost wyleciał a bliski jak człowiek bez którego żyć trudno gdy się lata śpieszą bo tylko umierając umiemy być sami (choć samotność to niezła zabawa dla duszy zwłaszcza gdy się przez grzechy dochodzi do zalet) był wieczór i nie mogłem go sprawdzić po ciemku dopiero przy lampie zobaczyłem wszystko ukrytego Jezusa ksiądz we mszy podawał a On swoje ciernie wkładał mu na głowę dziś nie lubią pobożnych obrazków z morałem nawet tak oswojonych że wracają same dobrze uciec nie umiał i już nic poza tym PYTAM Jak uprościć wszystko zapłakać jak nie szukać innego siebie jak nie wiedzieć w sam raz i za dużo ani trochę już i zupełnie jak biedronkę osłonić ręką jak patykiem rysować wzruszenie jak Jezusa przybliżyć tym wszystkim którym dzisiaj zgłupiało sumienie PEWNOŚĆ NIEPEWNOŚCI Dziękuję Ci za to że nie domówionego nie domawiałeś nie dokończonego nie kończyłeś nie udowodnionego nie udowadniałeś dziękuję Ci za to że byłeś pewny że niepewny że wierzyłeś w możliwe niemożliwe że nie wiedziałeś na religii co dalej i łza Ci stanęła w gardle jak pestka za to że będąc takim jakim jesteś nie mówiąc powiedziałeś mi tyle o Bogu NIC SIĘ NIE ZMIENIŁ Zestarzał się nam księżyc. Ludzie po nim chodzą mówią o nim tak szczery że zaczyna nudzić nikt go nie traktuje w poezji na serio jak Hamlet uogólnia nie myśli praktycznie poezję diabli wzięli prawie już jej nie ma szary świerszcz ją zastąpi swą metodą zwykłą a z wierszy napisanych chyba ten nie umrze co nie bał się być prawdą lub stał się muzyką tylko Jezus pozostał choć ludzie nerwowi nawet nie zauważą że przystanął w sieni Ma tyle ran co przedtem a nic się nie zmienił OWCE MIĘDZY WILKI Krowo co dajesz się doić tyle razy dla mnie wszystkie króliki umęczone abyśmy według przepisu chorowali wróblu w mieście brudny byle być z nami przez zimę szałwio co umierasz i do nieba idziesz byle nas zęby nie bolały prawdziwi chrześcijanie nie wodą z kranu ale krwią ochrzczeni co idziecie jak owce między wilki wstydzę się was kiedy biegam od siebie do siebie grymaszę na niewinne cierpienie lekkomyślnie poważny umawiam się aż z trzema lekarzami żeby nie umrzeć kiedy nie chcę być chlebem zmielonym dla Boga DAWNA WIGILIA Przyszła mi na Wigilię, zziębnięta, głuchociemna, z gwiazdą jak z jasną twarzą — Wigilia przedwojenna, z domem, co został jeszcze na cienkiej fotografii, z sercem, co nigdy umrzeć porządnie nie potrafi, z niemądrym bardzo piórem skrobiącym w kałamarzu, z przedpotopowym świętym — z Piłsudskim w kalendarzu, z mamusią, co od nieszczęść zasłonić chciała łzami — podając barszcz czerwony, co śmieszył nas uszkami, z lampą, z czajnikiem starym wydartym chyba niebu, z całą rodziną jeszcze, to znaczy sprzed pogrzebów. Nad stołem mym samotnym zwiesiła czułą głowę — nad wszystkie figi z makiem — dziś już posoborowe. Przyszła, usiadła sobie. Jak żołnierz pomilczała, Jezusa z klasy pierwszej z opłatkiem mi podała. LIST DO MATKI BOSKIEJ W pierwszych słowach donoszę nic się nie zmieniło żółta pliszka się cieszy swoim czarnym dziobem łosoś wraca do rzeki w której się urodził mrówki się oblizują jak na nie przystało sarna leczy się ślazem więc mniej pokasłuje las tak rzeczywisty że zdaje się zjawą pszczoła nie zna Szopena ale jest muzyką śmierć jak zwykle niziutko układa na ziemi świętym można tu zostać nawet na podwórku rzucając kurom ziarno staroświecką modą znów najpiękniejszy w Polsce jest lipiec nad wodą a piękno jest najbliżej gdy czas się oddala żadna ryba nie traci nawet jednej łuski sroka z wąskim ogonem powtarza dowcipy rzeczy mają własną po umarłych pamięć więc pamięta mą matkę czajniczek rozbity dla słowika w czerwcu każda noc za mała ponieważ wierzy w miłość nie boi się ciała śpiewa że serce żywe a już nieśmiertelne bocian dalej podnosi tylko lewą nogę piszę list bo Cię przecież zobaczyć nie mogę myślę jednak że chyba czasem Ciebie słyszę bo skąd się nagle bierze ten szept kiedy zasnę RÓŻNE SAMOTNOŚCI Przyszedłem Ci podziękować za samotności różne za taką gdy nie ma nikogo lub gdy się razem płacze i taką że niby dobrze ale zupełnie inaczej za najbliższą kiedy nic nie wiadomo i taką że wiem po cichu ale nie powiem nikomu za taką kiedy się kocha i taką kiedy się wierzy że szczęście się połamało bo mnie się nie należy jest samotnością wiadomość list dworzec pusty milczenie pieniądz genialnie chory minuty jak ciężkie kamienie czas zawsze szczery bo każe iść dalej i prędzej mogą być nawet nią włosy których dotknęły ręce są samotności różne na ziemi w piekle i w niebie tak rozmaite że jedna ta co prowadzi do Ciebie BYĆ NIE ZAUWAŻONYM Być nie zauważonym by spotkać się z Tobą nie czytanym zbytecznym właśnie byle jakim przekreślonym do końca nonszalancją ręki aromatem niemocnym jeszcze nie poznanym tuż pomiędzy goździkiem pieprzem i migdałem fotografią nieważną bo niedokąpaną liryzmem co się siebie coraz więcej wstydzi książką którą się kładzie wciąż jedną na drugiej jabłkiem po gruszce zawsze trochę kwaśnym rakiem trzymanym w koszu z pokrzywami włosami co odchodzą jak myszy po cichu szczygłem co chciał przyfrunąć lecz umarł wysoko z ogonem tak leciutkim że ponad rozpaczą biedronką zapomnianą gdy przechodzą żuki świętym któremu w czas remontu utrącono głowę niech będzie niewidzialnym skoro stał się dobrym SPOTKANIA Ktokolwiek nas spotyka od Niego przychodzi tak dokładnie zwyczajny że nie wiemy o tym jak osioł co chciał zawyć i nie miał języka lub chrabąszcz co swej nazwy nie zna po łacinie będziemy się mijali nie wiadomo po co spoglądali na siebie i sięgali w ciemność myśleli o swym sercu że trochę zawadza jak wciąż ta sama małpa w secesyjnej klatce Ktokolwiek nas spotyka od Niego przychodzi jeśli mniej religijny — bardziej chrześcijański wspomni coś od niechcenia podpowie adresy jak śnieg antypaństwowy co wzniosłe pomniki z wyrazem niewiniątka zamienia w bałwany niekiedy łzę urodzi ważniejszą od twarzy co pomiędzy uśmiechem a uśmieszkiem kapie Ktokolwiek nas spotyka od Niego przychodzi nagle zniknie — od razu przesadnie daleki czy byliśmy prawdziwi — sprawdził mimochodem NA DRODZE KRZYŻOWEJ Stacja trzynasta — nagle zamieszanie skąd tu się wzięła znowu Weronika niewiasty powróciły i jak przedtem płaczą ludzi widać wciąż z bliska samotność z daleka i rzewność tak jak w domu kiedy dobre ręce cyfrują dziecku zabawny serdaczek Jan się denerwuje — tyle kobiet naraz tu Matka Boska — mówi — ma być tylko sama i przystanek bez ławki deszcz od czwartku chlapie Nikodem źle wygląda ochrypł od wyjaśnień wielu głowę straciło tylko śmierć zaradna przyszliśmy choć na chwilę po to by zapytać czy można serce zdjąć naprawdę z krzyża W PIĄTEK W piątek nie jeść mięsa to grubo za mało nie wystarczy spoważnieć nie robić takich na przykład spostrzeżeń siostra Konsolata bo kąsa i lata w piątek nie wypada udawać Ludwika XIV rządzić patrzeć z góry prowadzić siebie pod rękę być dygnitarzem osobną osobą która w pierwszej osobie mówi tylko o sobie w piątek w tym dniu w którym Bóg opuścił Boga TEORIE Podnoszę Cię we mszy świętej niezgrabnie rękoma obiema choć mówią że usprawiedliwia Cię tylko to że Cię nie ma nie pierwszy raz nie ostatni patrzę w Twe oczy Panie choć mówią że zabili Cię żydzi a teraz chrześcijanie lecz wszystkie nasze teorie spisane nie spisane najpierw są niedorzeczne potem niebezpieczne a wreszcie dawno znane więc tylko słyszę sercem Twe dłonie zawsze żywe aż łzy w kolejce stają — niemądre i prawdziwe ŚWIĘTY GAPA Kochał — ale nikt go nie chciał śpieszył się — nikt na niego nie czekał kołatał — kto inny otwierał biegł z sercem — droga się urwała jeszcze tęsknił za kimś przez furtkę ogrodu — nie chce nie dba żartuje wróżyli mu z liści i było pusto wkoło jakby świat powiedział na wieki wieków amen już tylko przez grzeczność DLATEGO Nie dlatego że wstałeś z grobu nie dlatego że wstąpiłeś do nieba ale dlatego że Ci podstawiono nogę że dostałeś w twarz że Cię rozebrano do naga że skurczyłeś na krzyżu jak czapla szyję za to że umarłeś jak Bóg niepodobny do Boga bez lekarstw i ręcznika mokrego na głowie za to że miałeś oczy większe od wojny jak polegli w rowie z niezapominajką — dlatego że brudny od łez podnoszę Ciebie stale we mszy jak baranka wytarganego za uszy PAN JEZUS NIEWIERZĄCYCH Pan Jezus niewierzących chodzi miedzy nami trochę znany z Cepelii trochę ze słyszenia przemilczany solidnie w porannej gazecie bezpartyjny bezbronny przedyskutowany omijany jak stary cmentarz choleryczny z konieczności szary więc zupełnie czysty Pan Jezus niewierzących chodzi między nami czasami się zatrzyma stoi jak krzyż twardy wierzących niewierzących wszystkich nas połączy ból niezasłużony co zbliża do prawdy DESZCZ Deszczu co padałeś w ewangelii zarówno na dobrych jak i na złych co dzwoniłeś o dom na skale nie zajmują się tobą egzegeci bo deszcz — to tylko deszcz co prawda w świętym tekście ale nie na temat trochę bezmyślny chowa rozum jak przysmak Święty deszczu nieświęty bardziej samotny od anioła uśmiechu niepogody świadku nadliczbowy przecież to ty obmywałeś nogi idącemu Jezusowi jak mąż sprawiedliwy o wiele ciszej po męsku nie tak jak Magdalena WIARA ZDZIWIENIE Boże broń wiary prostych ludzi nie wyuczonej na lekcjach nie przepytanej i sprawdzonej że w sam raz rodzącej się jak lew na złość wszystkim innym kotom od razu z otwartymi oczami zdziwionej od początku do końca jak psiak co nie wie dlaczego mówi ogonem bez retoryki stukającej kopytkiem w piekle takiej która nie sprawdza żeby rozumieć ale wierzy żeby wiedzieć ze świętym Antonim od zgubionego klucza z gromnicą na wszelki wypadek takiej która powtarza że jeden plus jeden to trzy bo jak dwoje to musi być i Pan Jezus UCZY Wiary uczy milczenie nieświęta choinka umarły we śnie żywy w starych wierzbach szpaki kwiat olchy co się jeszcze przed liściem rozwija radość przecięta wpół kłos cięższy od słomy co go z ziarnem dźwiga Jagiełłą wystraszona królowa Jadwiga modlitwa jak pogoda bo jeśli ktoś się modli Pan Bóg w nim oddycha NIE WIADOMO KOMU Daj się modlić nie wiedząc za kogo i o co bo Ty wiesz najlepiej czego nam potrzeba kto ma dzisiaj wyzdrowieć a kogo ma stuknąć śmierć lub inaczej piorun sympatyczny komu zabrać masz urząd by przywrócić rozum droga nie zna swej drogi kwiat o sobie nie wie słowik nie narzeka że nie sypia nocą gęś się nawet nie dziwi że ma oczy z boku stara małpa nie zgadnie czemu nie siwieje święty śnieg bo spada nie wiadomo komu święte to co przychodzi wciąż wbrew naszej woli WIELKA MAŁA Szukają wielkiej wiary kiedy rozpacz wielka szukają świętych co wiedzą na pewno jak daleko odbiegać od swojego ciała a ty góry przeniosłaś chodziłaś po morzu choć mówiłaś wierzącym tyle jeszcze nie wiem — wiaro malutka JEŚLI Jeśli mi zaczną wypominać że jestem do niczego że piszę trzy po trzy ograniczony jak ryba co daje się oglądać tylko z profilu że to co wymyśliłem jest dobre — ale pięćdziesiąt lat temu uśmiecham się — mój Boże tylko tyle ile można o mnie gorszego powiedzieć TRUDNO No widzisz — mówiła matka wyrzekłeś się domu rodzinnego kobiety dziecka co stale biega bo chciałoby fruwać wzruszenia kiedy miłość podchodzi pod gardło a teraz martwi ciebie kubek z niebieską obwódką puste miejsce po mnie przy stole trzewiki o których mówiłeś że są tak jak wszystkie — do sprzedania a nie do noszenia zegarek co chodzi po śmierci stukasz w niewidzialną szybę patrzysz jak czapla w jeden punkt widzisz jak łatwo się wyrzec jak trudno utracić NIE ROZDZIELAJ Miłość i samotność wzięły się pod ręce jak siostry idą noga w nogę nie rozdzielaj ich nie szarp. Łapy przy sobie miłość bez samotności byłaby nieprawdą samotność bez miłości rozpaczą stała Matka pod krzyżem jak pod srebrnym obrazem nie minęły trafiły do niej też przyszły razem Chodzi księżyc jak morał albo osioł po niebie jeśli były gdzie indziej to i przyjdą do ciebie W NIEBIE Trzeba minąć świętego Piotra z ciężkim kluczem Agnieszkę z barankiem przy twarzy Teresę co jeszcze kaszle bo marzła w klasztorze trzeba przepychać się przez męczenników co stanęli z krzyżami i utworzyli korek obok skromnego bociana obok Agaty co częstuje solą obok świętego Franciszka z wilkiem (zdejmuje mu kaganiec żeby mógł poziewać) obok świętego Stanisława z zeszytem do polskiego — i widzę wreszcie moją matkę w nie spalonym domu przyszywa guzik co się gubił stale Ile trzeba przejść nieba żeby ją odnaleźć ILE RAZY Milczenie podczas rozmowy milczenie w liście milczenie w książce telefonicznej bo numer tylko został milczenie w milczeniu milczenie bo wielkie szczęście milczenie bo miłość przyszła a serce w klinice milczenie bo dom rodzinny się przypomniał a spadła tylko mordka śniegu milczenie po milczeniu milczenie przed cenzurą milczenie bo pies zawył jak przed wojną ile to razy nawet nie wierząc spotykamy się w innym świecie JAK ZAWSZE Rozpłakała się Matka Boska Józefowi na ucho się zwierza zamiast — Domie Złoty mówią — do mnie złoty zamiast Arko — — miarko przymierza Znowu teraz jak na początku liże łapę złote cielątko POWĄZKI Romce Lewandowskiej Nie chodzę tam by usłyszeć śpiew wilgi podpatrzeć jak mikołajek zakwita od dołu do góry a cień depce po piętach goniąc wiewiórkę ze śmiechem w ogonie jak teściowe z zięciami porastają bluszczem to nie duch ale pomnik straszy jak czyjaś wielka sława zdechła zupełnie sama choć przy nazwisku łazi robak — smutno żywych kochać ponad miarę jak na grób Rydza–Śmigłego opadają ciernie chodzę dziwię się myślę przemilczam ilu młodszych umarło ode mnie WIĘCEJ Coraz więcej Ciebie bo powietrze przejrzyste między ulewami czarny las a im dalej tym bardziej niebieski może w nim szuka grzybów stary smutny anioł co zamiast poznać miłość wkuwał język grecki a teraz moja prośba o Matko Najświętsza być jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca choć biegnie jak po schodach od ziemi do nieba Tobie derkacz w zbożu Tobie zając w polu mrówki co się kochają ale się nie lubią pomidor z pępkiem koszyk z maślakami i cierpienie tak wielkie że już nie ma grzechu milczenie które myśli radość co rozumie Amen lub inaczej niech nie będzie mnie Z TOMU RACHUNEK DLA DOROSŁEGO (1982) SZUKASZ Szukasz prawdy ale nie tajemnic liścia bez drzewa wiedzy a nie zdziwienia boisz się oprzeć na tym czego nie można dotknąć zaczynasz od sukcesu wielki i zbędny nie milczysz ale pyskujesz o Bogu chcesz być kochany ale sam nie umiesz kochać myślisz że sobie zawdzięczasz wyrzuty sumienia nie wiesz że dowodem na istnienie jest to że tego dowodu nie ma inteligentny i taki niemądry Z TOMU KTÓRY STWARZASZ JAGODY (1983) STARUSZKA Tu będzie fotografia którą rozstrzelali Niemcy tam lampa co się w dzieciństwie spaliła szpak powróci na miejsce za oknem przy skrzynce tu listy z ciszą w środku miłość je zabiła niby głogi za bardzo do siebie podobne obok drobiazg na półce rozpaczy szkielecik i kapelusz z lat szkolnych co młodość udaje jak brodacz co swą brodą zasłania podbródek i teraz wie że wszystko jest razem śmierć radość niebo i ziemia bo ustawia rzeczy których nie ma WSZYSTKO SMUTNE Smutna miłość smutny Jezus z gołymi plecami smutny księżyc co nie chce wyzdrowieć smutna łąka w sierpniu od bodziszków niebieska smutna krowa smutny grzyb jak krasnoludek bez żony śpiew w klatce siwe wąsy kota smutna szałwia inaczej czerwona smutny dowcip dla wszystkich smutny deszcz co jak Chińczyk pisze z góry na dół smutny pan młody co się ożenił bo nie miał innego wyjścia Nie odchodź nie opuszczaj nas smutna strono piękna MAŁA LITANIA Święty Florianie od pożaru święty Tadeuszu od burzy święta Agnieszko od tego co najprościej ocal jak szafirek co się pojawia w kwietniu przyjaźń w miłości bo wierna i nie dostaje bzika ODPUSTY Poprzez wszystkie odpusty w Twoim niebie poprzez wesołe miasteczka aniołów świętych leżakowanie miłość bez kantów poprzez czytanki dla zbawionych dzieci Ala ma cnotę ale nie ma kota spójrz w piekło wiary po tej stronie TERAZ Teraz się rodzi poezja religijna co krok nawrócenia lepiej nie mówić kogo nastraszył buldog sumienia ale Ty co świecisz w oczach jak w Ostrej Bramie nie zapominaj że pisząc wiersze byłem Ci wierny w czasach Stalina DOBRO I ZŁO Ze złem skrada się siła władza urzędowe twarze z dobrem przychodzi serce choćby najmniejsze jamnik z każdą nogą skrzywioną jak szczęście wiejskie na wsi Godzinki gdy zmieniają słowa „i niezwyciężonego płask w mordę Samsona” PROŚBA Matko łaskawa zmiłuj się nade mną spokój ma maskę ciemną Miłość światło zapala nadzieja uczy czekać pomaleńku — Szturchnij czasem po ciemku * * * Piękno, ale tyle widać tak jakby wszystko oprócz Niego widzisz brzozę żółtą w jesieni białe kwiaty kminku przeszłość zawsze czystą bo to co przeszło wzrusza jak ogonek w śniegu i można potem znaleźć nawet czego nie ma ufne pszczoły co swą matkę wypuszczają samą nad ciepłym suchym ulem nie przegrzanym w słońcu by powrócić pod wieczór jak złoto zmęczone krzyż zachodu na niebie naga baba w wodzie bo każdy ma dwie dusze a jedną na co dzień i tyle innych cudów jak czaple szczęśliwe a czaple są udane jeżeli są krzywe Nie widzisz Go z żadną gwiazdą ze świnką serdeczną bo piękno — to po prostu Jego nieobecność dzieło aż tak wielkie że anonimowe POWITANIE Matka Boska się dziwi. Także Józef nie wie lereska uczy francuskiego w niebie — żeby „u” dobrze mówić — wszystkim pokazuje — ściągnij usta swe w dzióbek tak jak się całuje Florian już się nie spieszy bo Pan Bóg ustalił — nie polewaj nie dmuchaj gdy się miłość pali Anioł przestaje fruwać bo nagle z wzruszenia pragnie uczcić roztropność minutą siedzenia Tomasz poznał że z prawdą jest tak i inaczej jak ze szpakiem co chodzi i wróblem co skacze Wszyscy kręcą głowami Wszedł M. Kolbe — Gwarzą — — Jak można wejść do raju z taką smutną twarzą Z TOMU RWANE PROSTO Z KRZAKA (1985) NIEJEDZENIE Mario siostro Łazarza gdy Pan wszedł do domu zapomniałaś o piecu nie nakryłaś stołu bo miłość zaczyna się od niejedzenia nieważnym stał się czajnik inaczej naciągacz kasza jak chuda wrona sądzona za rozpacz czosnek jak zęby wiedźmy z zasady nierówne powiedz siostrze swej Marcie gdy Pana zobaczę — czemu latasz po kuchni i po rondle skaczesz — nic nie zjem. Padnę na pysk jak grzech się rozpłaczę JEST CZAS U nas wakacje. Nic się nie dzieje usiadły liście lnu siedem tysięcy pszczół bez urlopu pracuje za darmo nikt z nas się teraz nie spieszy jest czas Rozmawiamy — pani stale co rok młodsza tylko się kapelusz jak Pałac Kultury starzeje zresztą wszystko wiadomo bo nikt nie wie czytamy o sympatycznej świętej która poszła z grzechem do nieba opodal milczący po upadku kamień jemu wierzę STWARZAŁ Bóg stwarzał wszystko by poznawać siebie stąd barwa biała zawsze lekka zielona spokojna żółta pliszka bo taką i o zmroku widać jeż na brzegu lasu dowcipne szparagi ktoś kto umarł przed chwilą wyleciał wesoły koniec wszystkich spraw naszych wspaniale niejasny lwica co ogon chwali skoro nie ma grzywy nietoperz co składa skrzydła i opada szybko zając co się odbija tylnymi nogami księżyc jak rencista co wyszedł się martwić gwiazda polarna co wskazuje biegun ogromna kula ziemska i świat nieokrągły jaskinie latem zimne, widzenie pod wodą i czas najważniejszy — choć nie wie co będzie miłość lub inaczej wszystko i daleko żuk jak anioł swobodny bo niepoliczony kariera na początku a mięta przy końcu Bóg stwarzał świat i poznał że jest wszechwiedzący POKOCHAĆ Jaka to radość pokochać Ciebie od pierwszego spojrzenia bez dowodu na Twe istnienie bez sprawdzania papierów i dopiero wtedy wszystko jak nic dotąd trojaczki krzyczą na całego nie pyskuje pilnowana trawa dyrygent oczy zamyka żeby słuchać wyciszają gwizdy bawi ogon jelenia zawsze z jedną kreską i nawet dym zamiast do diabła idzie do nieba ze wzruszenia MIŁOŚĆ Czystość ciała czystość rąk pana przewodniczącego czystość idei czystość śniegu co płacze z zimna wody co chodzi nago czystość tego co najprościej i to wszystko psu na budę bez miłości JAKŻE Jakże się teraz nie bać — nie trwożyć — z tylu ranami naraz na krzyż Cię złożyć — Matka Boska się śniła płakała jak we mszy świętej krew Twą oddzielić od ciała z powrotem piątek słońce umiera nie widać jeśli jest miłość przestań się martwić i śmierć się przyda NIELOGICZNE To co nielogiczne prowadzi do wiary gwiazda co spadła z nieba dla nikogo zając co ma tylko strach swój na obronę miłość do połowy szczęście nieszczęśliwe kucyk nadziei i brudas który przyszedł ażeby powiedzieć tak zimno a Pan Jezus za lekko ubrany róża pomarszczona łabędź wiosłujący tylko jedną nogą za wielki Pan Bóg żeby wszedł do głowy BOŻE Darwin znikł z długą brodą posiwiały małpy Wolter już jak nekrolog w kąciku humoru nawet Kopernik zmalał choć obracał Ziemię spaniel życzy przed sklepem krótkiego ogonka wszystko na pysk zbity wali się bez Ciebie PŁACZ Marta zakrzątana obrus rozłożyła w rosół za gorący chucha serce studzi mięsa nie dopiekła solić nie skończyła nad wiarą co płacze znów się zamyśliła a tu tyle roboty Łazarz z grobu wrócił właśnie talerz odsunął — Marto — mówi — Marto Jezus przy mnie płakał DZIĘKUJĘ Dziękuję za Twoje włosy nie malowane na obrazach za Twoje brwi podniesione na widok anioła za piersi karmiące za ramiona co przenosiły Jezusa przez zieloną granicę za kolana za plecy pochylone nad śmieciem w lampie za czwarty palec serdeczny za oddech na szybie za ciepło dłoni na klamce za stopy stukające po kamiennych schodach za to że ciało może prowadzić do Boga POCIECHA Niech się pan nie martwi panie profesorze buty niepotrzebne umiera się boso w piekle już zelżało nie palą tylko wiedzę wieszają na haku smutno i szybko PROŚBA Martwię się o przeszłość dreptałem jak kulfon straszy mnie teraźniejszość by wytrwać na drogach została tylko przyszłość by się chociaż raz cieszyć jeszcze jej nie zbrudziłem cała w rękach Boga WIERSZ Z DEDYKACJĄ Zbigniewowi Herbertowi Tu znowu jest tak samo i nic się nie zmienia trójkątne liście brzozy i olchy okrągłe akacja pachnie jak za czasów Prusa obowiązkowo bo zawsze przed deszczem altana niby bliska a woła z daleka młodej kobiety bój się przed starą uciekaj leszczyna rodzi swój orzech laskowy tak sobie dla zagadki nazwany tureckim ogórki jak wiadomo rosną tylko nocą pszczoła staroświecka jak z carskiego złota na trzeciej parze nóżek trzyma swój koszyczek Poznasz tu łatwo jak się kto uśmiecha koń rży pies merda wół w dobrym humorze żeby było zabawnie ustawia się bokiem cień drzewa w samo południe wskazuje na północ święta cebula krewna zdechłej lilii strip–tease przyzwoity zasłania swym płaczem chamka czapla bezczelna coraz bliżej wody denerwuje bociana bo ma palce żółte znów Pan Bóg kocha żabę nie za to że skrzeczy żaba skrzeczy dlatego że Pan Bóg ją kocha a Pan Bóg jest tak prosty że musi być duchem Pan Cogito zdumiony meandrami świata niech wybaczy wiersze rwane prosto z krzaka WIELKIE I MAŁE Ten chrabąszcz przedwojenny co stanął na głowie i nie miał swego domu skoro mieszkał wszędzie pies co skakał do Narwi i pływał zielony szpak co wplatał w swe gniazdo całe pół stokrotki choć dziób najpierw otwierał zamykając oczy niezapominajka co krótko pamięta bo kwitnie tylko od maja do czerwca ciemne orzechy buku choć się wydawały tak drobne że nawet Bóg się nie pomieści smutny wybryk natury dziadek zakochany i łza jak samotna samiczka bez skrzydeł Furtka którą patykiem olchy otwierałem Szczegół nadaje wielkość wszystkiemu co małe PROSZĘ O WIARĘ Stukam do nieba proszę o wiarę ale nie o taką z płaczem na ramieniu taką co liczy gwiazdy a nie widzi kury taką jak motyl na jeden dzień ale zawsze świeżą bo nieskończoną taką co biegnie jak owca za matką nie pojmuje ale rozumie ze słów wybiera najmniejsze nie na wszystko ma odpowiedź i nie przewraca się do góry nogami jeżeli kogoś szlag trafi PISANIE Jezu który nie brałeś pióra do ręki nie pochylałeś się nad kartką papieru nie pisałeś ewangelii dlaczego nie pisze się tak jak się mówi nie pisze się tak jak się kocha nie pisze się tak jak się cierpi nie pisze się tak jak się milczy pisze się trochę tak jak nie jest KŁOPOTY ZAKOCHANYCH Zakochani mówili — przecież nie do wiary czy to prawda może się nam zdaje czy tak łatwo się spotkać cierpiącym na miłość w świecie w którym kłopoty nasze nie ustaną bo jak diabeł ucieknie odejdzie i anioł Jesteś i nie ma ciebie. Ten sam znowu inny trochę na odczepnego i trochę na niby jak len co kwitnie niebiesko biało i różowo choć świt i zmierzch sprawia że inne kolory Czy to ty jesteś blisko jakbyś słuchał serca i jak matka przechodzisz przez środek sumienia jesienią deszcz zasłania zimą śnieg zabawny Ten którego się kocha jest wciąż niewidzialny ZAUFAŁEM DRODZE Zaufałem drodze wąskiej takiej na łeb na szyję z dziurami po kolana takiej nie w porę jak w listopadzie spóźnione buraki i wyszedłem na łąkę stała święta Agnieszka — nareszcie — powiedziała — martwiłam się już że poszedłeś inaczej prościej po asfalcie autostradą do nieba — z nagrodą od ministra i że cię diabli wzięli Z TOMU NIE PRZYSZEDŁEM PANA NAWRACAĆ (1986) W JARZĘBINACH Krew płynie z Twojego boku wakacje a taki blady i właśnie dlatego wierzę żeś wszechmogący słaby że w jarzębinach wisisz dzwońce cię podziobały właśnie dlatego kocham że jesteś wielki mały rozeszły się całkiem drogi zgubiło się i odkryło pozostał człowiek i Pan Bóg mój grzech moja miłość PROŚBA Żyrafo dryblasie z trójkątną główką jamniczko z poczwórnym platfusem wielbłądzie kulfonie mrówko widoczna przez lupę kaczko płaskonosa dziobaku nietypowy co wyłazisz z jaja czaplo pięknie krzywa nas grzeszników na duchu podtrzymaj ile pokrak bez winy SZCZĘŚCIE Nie ma miłości bez odpowiedzi serce zostaje dalej choć odeszło byle nie dla siebie wtedy krowa pociesza ogonem dwumetrowy goryl obejmuje goryla koza pójdzie do kozy zimorodek czeka na zimę żeby się urodzić jeż nie jeży się na jeżycę komputer pyta koguta o godzinę bocian powróży choćby jedną bezpartyjną nogą całują wszystkich nawet nikogo a szczęście tak jak skrzypce im starsze tym młodsze MATKA Nieludzki urok gwiazd nad sputnikami nieludzki pomysł śmierci nieludzkie cierpienie nieludzki czas co czeka z krótkim nożem renty nieludzkie piękno mistrzów a tu zwykła matka jej nos okulary i pacierz na stole moczopędna pietruszka z selerem sałatka i bardzo ludzka miłość z początkiem romantycznym z krzyżykiem na końcu bez środka TAK MAŁO Jest miłość za nic nie chce listów spotkań cielęciny bez kości piernika ani form wyklepanych jelenie przy spotkaniu kłaniają się rogami ani głosu w telefonie — zapnij palto żeby nie zatkało tak mało potrzeba tak mało jest wielka miłość uczyła święta babcia pozostaję jej wierny miłość za Bóg zapłać BYŁO Wiersze staroświeckie co wzruszają teraz z rymami jak należy z przecinkiem i kropką z dworem co znikł nagle cicho i na zawsze a wiadomo cisza większa niż milczenie i pamięć już posłuszna gdy przeszłość przychodzi z babcią co na werandzie cerowała dziurę bez nożyczek zębami przegryzając nitkę tuż przy koszu na grzyby by się nie sparzyły z wujem co się gazetą niepotrzebnie zajął więc pomagał mu diabeł ale kopnął anioł ze smutkiem przemijania jagód jarzyn jeżyn gdyby śmierci nie było nikt z nas już by nie żył przemijamy jak wszystko by w ten sposób przetrwać uczucia bez łapówek i rąbanka grzechów wielka miłość co zawsze wydaje się łatwa i wie już tak od razu że nie wie co będzie choć za młodu drży serce a na starość noga wszystko co najcenniejsze spaliło się w piekle wiersze staroświeckie niemodne naiwne ten sam baran co wtedy ale szczęście inne Z TOMU NA OSIOŁKU (1986) DO ALBUMU Pisać wiersz niczyj dla wszystkich jak zabawny byczek co podchodzi z bliska być biedronką co uklękła w słońcu bez adresu imienia nazwiska Z TOMU DLA DZIECI NOWY ZESZYT W KRATKĘ (1986) ARKA W Arce Noego była małpa słoń i żyrafa smutny kruk i gołąbek biały kaczki które kwakały mamut czyli słoń w futrze ubrał się ciepło bo myślał że będzie zimno pojutrze wrony czarne z każdej strony gawron jak zwykle na gawrona obrażony patrzy wujek na ciotkę jak na wróbelka własnego obmyśla jak ją wpakować choć na rok do Arki Noego Z TOMU KTÓRY STWARZASZ JAGODY (1988) ZBAWIONY Ten którego kochają zostanie zbawiony choć kocha się dlatego że się nie rozumie niekiedy tylko ogarnia zdumienie jakby się księżyc świntuch rozebrał do naga ten którego kochają zostanie zbawiony ile razy błądziłeś ale ktoś cię kochał czekał w oknie bo oddech pozostał na szybie ile razy grzeszyłeś — łza cię uzdrowiła a miłość jest już czysta gdy przy końcu płacze i jak lew nieśmiało tyłem się odwraca jeśli bliskich zabraknie sam Pan Bóg przygarnie powie ci to na starość ślimak zamyślony rozpacz stara kłamczucha co rozrabia na dnie czas już poza czasem słowo ponad słowem gwiazda co przez okno chce cię stuknąć w głowę łotr na trzech gwoździach za nas powieszony ten którego kochają zostanie zbawiony WESTCHNIENIE Na uczelniach teologicznych operowany przez docentów piłowany wierzącym udowadniany przez katechetki lukrowany w ręce apologetów wydany Boże mój kochany DO ŚWIĘTEGO ANTONIEGO Szukam ewangelii z przedsoborowych tłumaczeń spod gęsiego pióra Jakuba Wujka w której czytano „onego czasu” fruwały ptaki niebieskie rósł kąkol nie ogolony pacholę podawało koszyk na pustyni dzień się nachylił na Taborze Jezus jaśniał jak śnieg martwił się o rentę nie rządca lecz włodarz jedno słowo „maluczko” krzyczało szeptem biegły po ciemku panny głupie a ciało jak ciało było mdłe szukam ewangelii kiedy dzieciństwo było jak zawsze raz tylko Święty Antoni Padewski Ratowniku Pośpieszny Niech utyje chwała Twoja — niech się znajdzie zguba moja UCIEKAJ Abstrakcjo bierna co uciekasz od człowieka od ludzkich przeżyć od dowcipu od nerwów smutku co szuka przyjaźni wiary na dobranoc od Mickiewicza który chrzcił swoje dzieci w Paryżu wodą z Niemna od dziewczynki co w lipcu o centymetr urosła od Boga któremu ludzką zapuszczono brodę uciekaj tam gdzie diabeł ma swoje młode WIARA Biło serce w gardle Już odszedł — beczałem Ktoś nie wiedząc chwycił mnie za ucho rzucił jak koc na ziemię — — Ucz się wiary — krzyczał Pokazałem mu język bo wiara to nie nauka — to doświadczenie Z TOMU WIARO MALUTKA (1989) KIEDY MÓWISZ Aleksandrze Iwanowskiej Nie płacz w liście nie pisz że los ciebie kopnął nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia kiedy Bóg drzwi zamyka — to otwiera okno odetchnij popatrz spadają z obłoków małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz Z TOMU SUMIENIE RUSZYŁO (1989) STOPNIOWANIE Pięć kropli deszcz ulewa coś niecoś kawałek kawał kanonik prałat zawał JESTEŚ Jestem bo Jesteś na tym stoi wiara nadzieja miłość spisane pacierze wielki Tomasz z Akwinu i Teresa Mała wszyscy co na świętych rosną po kryjomu lampka skrupulatka skoro Boga strzeże łza po pierwszej miłości jak perła bez wieprza życia ludzi i zwierząt za krótka choroba śmierć co przeprowadza przez grób jak przez kamień bo gdy sensu już nie ma to sens się zaczyna jestem bo Jesteś. Wierzy się najprościej wiary przemądrzałej szuka się u diabła PROSTUJE Nie wiem co było nie wiem co się stało wstyd mnie ogarnął od łez w oczach ciemniej i tyle grzechów razem zapłakało jakby Bóg zstąpił i ukrył się we mnie potem już tylko pacierz co prostuje wiarę dziecko co tak kocha że nic nie rozumie KORONA Tulić Jego głowę z pierwszymi włosami w Betlejem pod gwiazdą uprzejmie schyloną w Nazarecie głaskaną Maryi rękami kto przytuli do siebie z koroną cierniową NIE BÓJ SIĘ Nie bój się kochać jeśli tylko wierzysz Matka Boska królową więc Jej ziemia cała przetrzyma ustrój przeżyje rozstanie serce jak stary Werter zdolne do cierpienia a miłość daje to czego nie daje więcej niż myślisz bo jest cała Stamtąd a śmierć to ciekawostka że trzeba iść dalej NOCĄ Nocą modlił się w Ogrodzie Oliwnym sam na sam z Aniołem jak z dziewczynką w bieli trzej najbliżsi wybrani zasnęli kogut wrzasnął nad ranem biegło serce nie wybrane takie nie śpi BÓG Kto Boga stworzył uczeń zapytał ksiądz dał się przyłapać poczerwieniał nie wie A Bóg chodzi jak po Tatrach w niebie tak wszechmogący że nie stworzył siebie ZMARTWIENIE Jezu — martwił się proboszcz — głosisz tylko prawdę nie wyjeżdżasz na zachód by kupić mieszkanie w Rosji już zmiękło a Ty wciąż w ukryciu nie budujesz kościoła z pustaków lecz z żywego serca nie odkładasz na wszelki wypadek jak Ty sobie dasz radę w życiu Z WIERSZY ROZPROSZONYCH (1990) INNY Przewielebny czcigodny ważny ktoś inny przyjdzie tam skąd wyszedłeś z czasem nikt nie spostrzeże znów mrówka pójdzie do mrówki prawdziwkom pokłonią się drzewa szczygieł odpowie spytany że cię nie było i nie ma Z TOMU SUMIENIE RUSZYŁO I NOWE WIERSZE (1990) WYBACZYĆ Święty Tomaszu niewierny ze mną było inaczej On sam mnie dotknął włożył dłonie w rany mego grzechu bym uwierzył że grzeszę i jestem kochany Bóg grzechu nie pomniejsza ale go wybaczy za trudne i po co tłumaczyć * * * Janinie Hanbenstock Jaka to radość pomagać dźwigać biec do chorego z wywieszonym językiem własne swe serce nieść jak gorączkę rozdawać i wciąż się czuć bezradnym być niczym by Pan Bóg mógł działać wszystko jest wtedy kiedy nic dla siebie CZEKANIE Popatrz na psa uwiązanego przed sklepem o swym panu myśli i rwie się do niego na dwóch łapach czeka pan dla niego podwórzem łąką lasem domem oczami za nim biegnie i tęskni ogonem pocałuj go w łapę bo uczy jak na Boga czekać NIC NIE WIEDZIEĆ Być kochanym i jeszcze nic nie wiedzieć o tym stale jedną herbatę ustawiać na stole mieszać jedną łyżeczką kupić jeden bilet samemu odwiedzać w Zoo gruboskórne słonie pocieszać się że zając biegnie pojedynczo że czasem narzeczony całuje jak ryba tymczasem Ten co kocha prosto z nieba idzie białe kwiaty poziomek niesie z głębi lasu drozda borówki koźlaki życzliwe tymianek co podobny wciąż do macierzanki ciszę która nawet każdy grzech poprawia stworzył dookoła pięć miliardów ludzi i stale jednego szuka aby z nim się spotkać być kochanym i jeszcze nic nie wiedzieć o tym żeby było do twarzy zasypuje śniegiem stara się o choinkę niby od nikogo mówi że trzeba odejść żeby nie przeminąć zaprasza na spotkanie prawie po kryjomu nad wodę w noc jesienną gdzie cieplej niż w polu i opera żab swojskich niewielka lecz piękna i księżyc przypadkowy co nie wie co będzie prócz jednego że się nigdy nie powtarza szczęście być kochanym i jeszcze nic nie wiedzieć o tym lecz samotność to kuzynka najbliższa miłości a miłość wciąż za duża by całą ją widzieć i już nie wiesz do końca bo wszystko jest obok a śmierci nigdy nie można uwierzyć ZACZEKAJ Kiedy się modlisz — musisz zaczekać wszystko ma czas swój widzą prorocy trzeba wciąż prosząc przestać się spodziewać niewysłuchane w przyszłości dojrzewa to niespełnione dopiero się staje Pan wie już wszystko nawet pośród nocy dokąd się mrówki nadgorliwe spieszą miłość uwierzy przyjaźń zrozumie nie módl się skoro czekać nie umiesz BOŻE Boże którego nie widzę a kiedyś zobaczę przychodzę bezrobotny przystaję w ogonku i proszę Cię o miłość jak o ciężką pracę NIE TYLKO MY Czytamy — Bóg tak umiłował świat… a więc nie tylko ludzi ale i pliszkę odymioną pszczołę jeża eleganta wprost spod igły nawet muła ni to ni owo bo ani to koń ani osioł (żal że go człowiek stwarzał żyje jak kawaler co się nie rozmnaża) gruszę co kwitnie zaraz przed jabłonią liście konwalii prawie bez ogonka cielę co za matką się wlecze a my tak czulimy się do Boga jakby On miał nas tylko kochać na świecie RAZEM Z TOBĄ Krzyż Twój idzie razem z Tobą nad ranem w jasny dzień w końcu lata kiedy dokarmia się pszczoły przy oknie po ciemku kiedy zimorodek czeka na zimę żeby się urodzić kiedy smutek szuka przyjaźni w lipcu kiedy wysiewają koper i kwitnie ogórek od zaraz — do jeszcze nie wiem zadzwonię do świętych przez telefon poproszę by krzyż nie przychodził bez Ciebie NIE DO WIARY Ile tego dokoła anioł co mnie krzyżykiem od diabła odgrodził kamień najstarszy młodszy od milczenia ten kto tego napotkał z kim musiał się spotkać choć wyszedł boczną furtką trochę od niechcenia barwinek co tak się zmarszczył że deszczu nie będzie pani co dwa razy szaleje raz kiedy kocha raz kiedy siwieje gwiazdy co zawsze razem bo całkiem z osobna mól co cztery razy gryzie a potem ucieka i wszystko wyznaczone nie dalej nie więcej ciało włócznią przebite niewidoczne w chlebie tyle nie do wiary by uwierzyć w Ciebie Z TOMU NIE BÓJ SIĘ KOCHAĆ (1991) SPOTKANIE Barbarze A Ta jedna chwila dziwnego olśnienia kiedy ktoś nagle wydaje się piękny bliski od razu jak dom kasztan w parku łza w pocałunku taki swój na co dzień jakbyś mył włosy z nim w jednym rumianku ta jedna chwila co spada jak ogień nie chciej zatrzymać rozejdą się drogi — samotność łączy ciała a dusze cierpienie ta jedna chwila nie potrzeba więcej to co raz tylko — zostaje najdłużej ON Zatrzymał się cień pod oknem nade mną chmury wędrowne udam że mnie nie ma zapomnę puka znów nie otwieram myślę: — Późno ciemno. — Kto? — pytam wreszcie — Twój Bóg zakochany z miłością niewzajemną Z TOMU NIE MARTW SIĘ (1992) UBOGI Kocham kościół ubogi zagrożony jak bocian na cienkiej nodze w głodującej Afryce z dziewczynką do Pierwszej Komunii w cerowanej sukience — nie bój się święty Józef trzyma go jak golasa za ręce kocham kościół nieśmiały Boży z tacą na której ktoś guzik położył gdzie śpiewają modlą się o księży a banan przy rozbieraniu pokazuje język różne są serca kraje gałgany ścierki szkarłaty zgubił się Jezus na dobre w kościele bogatym SPÓR Wielki spór o Boga w licealnej klasie pytania chłopców twarde a dziewcząt piskliwe uśmiech przekory jeszcze przed rozpaczą także święty Augustyn miał kłopoty z wiarą nawet szczęście nie wierzy że jest już szczęśliwe jest krzyż wiary jest i krzyż niewiary wie o tym Jezus proszący o ciszę zrozumie obejmie rękami obiema już wierzysz — kiedy cierpisz że Go nie ma TAKIE PROSTE Matka moja tak święta że tylko przez skromność w naszym domu rodzinnym nie czyniła cudów odeszła — czuwa niewidzialna to przecież takie proste wątpliwości nie ma wiadomo miłość na śmierć nie umiera zostać niewidocznym nie szkodzi nikomu świat prawdziwy gdy mniej w nim widocznych pozorów to co widzimy może być zmyślone jak zęby sztuczne w ustach równo ustawione w marcu szafirek niebieski kubeczek podnosi w górę — potem z nim się schowa i tyle niewidocznych kochanków na świecie tych co za późno i innych — za wcześnie wrzosów co mają zwyczaj kwitnąć jednocześnie żeby się pokazać i odchodzić razem gdy czas biegnie jak kuna od wiewiórki szybsza tego co się kocha widzieć się przestaje to tylko porzekadło — jak słuszne mniemanie że wolą dwóch starszych panów niż dwie starsze panie ZANIM PRZYSZŁA Gdy mamut mruczał w raju pięć słoni straszyło wielkie oczy i cztery skrzydła ważki wiatr nieśmiały a podrywał drzewa kiedy jeszcze ziemskiej miłości nie było nikt nie mówił kocham a potem — zabij mnie lecz nie nudź jak spokojnie spał Adam zanim przyszła Ewa CHROŃ Ośle z aniołami tęskniący Zacheuszu na zielonym drzewie czwarty mędrcu coś poszedł na skróty i za późno stanąłeś w Betlejem asceto z tylną częścią nagą uśmiechu chroń przed absolutną powagą WYZNANIE Nie straszył mnie nietoperz dziadek na orzechy jak zbój ulice dłuższe nocą niż w dzień kiełbasy co się wieszają diabły prawidłowo kulawe groźny łoś co z gałązek strąca tylko pąki socrealizm katolicki tego się bałem WIERSZ STAROŚWIECKI Zbudziłem czas przeszły dokonany gwizdkiem znalezionym w szufladzie sygnetem z herbem Ogończyk chodzę teraz nad rzeką zieloną jasną czarną umarli są przy mnie żywi istnieją skoro ich nie ma mówią o ostatnich nowościach Prusie Orzeszkowej miłości Tetmajera siadamy wszyscy na ławce jak gdyby nigdy nic pytam — kim pan jest — niewierzącym sprzed stu pięciu lat a śmierć na śmierć nie umiera PROŚBA Sam nic nie czyniłem dobrego ani mniej ani więcej to tylko anioł rozdawał czasami przez moje ręce kochać też nie umiałem wiernie ani niewiernie ktoś inny lepszy kochał przeze mnie dogmatów nie rozumiałem rano w południe w nocy ufam że wytłumaczysz kiedy mi zamkniesz oczy TEN SAM Ten sam księżyc chodzi po pokoju późne komary więc łagodna zima jęczmień poczerwieniał uzbierany w deszczu kaczki ziewają jeszcze jestem wszystko to samo tylko nie kocha się nigdy jak przedtem Z TOMU WIERSZE (1993) BAŁEM SIĘ Bałem się oczy słabną — nie będę mógł czytać pamięć tracę — pisać nie potrafię drżałem jak obora którą wiatr kołysze — Bóg zapłać Panie Boże bo podał mi łapę pies co książek nie czyta i wierszy nie pisze CO POTEM Co potem — to co zawsze poznikało tylu śmierć zajdzie starszym z przodu a młodszym od tyłu takie są początku prawidła niebieskie nikogo nic nie dziwi. Poprzez życia bramę przed chwilą przeszedł ktoś zbawiony z pieskiem szli razem szukając Boga lepszego od ludzi rozgląda się po kątach a taki wzruszony jak chłopak co na choinkę poleciał do szkoły lub ten co niesie serce wyciągnięte z piekła kochamy nazbyt często gdy kochać nie można a miłość im głupsza tym bardziej ostrożna Wchodzą w Pana naszego królestwo ubogie doktoraty na zimno chrupie mysz pod progiem a to co zrozumiałeś to już nie jest Bogiem Z TOMU SŁOWIK SKOWRONEK (1993) SŁOWIK SKOWRONEK — „Chcesz już odejść? Jeszcze ranek nie tak bliski słowik to — nie skowronek się zrywa — co noc nam śpiewa skacząc na gałązce” mówiła Julia by miłość na dobre zatrzymać Romeo westchnął — „Nie to już skowronek poranek dzień się zaczyna” tak Romeo i Julia nie patrząc na zegar poznawali po ptakach która godzina Z TOMU WIELKIE I MAŁE (1993) PRZETRZYMA Wzrusza mnie niebo ciemne nie zawsze niebieskie koper przydeptany zwyczajna piosenka znowu nie lekka ale ciężka zima baranek co ssąc matkę pobożnie przyklęka miłość tak poraniona że i śmierć przetrzyma Z TOMU DLA DZIECI KASZTAN DLA MILIONERA (1993) DO ALBUMU PO RAZ DRUGI Nie czekaj na wzajemność telefon i róże gdy ciebie nie chcą nie piszcz, nie szlochaj najważniejsze przecież, że ty kogoś kochasz czy wiesz że łzy się śmieją, kiedy są za duże MODLITWA Święta dziewczynko z zapałkami chroń nas przed staruchami co płaczą, że wszędzie zło martwią się że nas okłamują nie mówiąc nam o tym a nas cieszy pole różowe kiedy wschodzi zboże nagietek który przekwita w październiku pszczoły dokładnie złote leszczyna co wydaje jednocześnie kwiaty i orzechy spotykamy się z Matką Boską w ogrodzie żyjemy z kundlem na co dzień czujemy niewidzialne ręce widzimy dalej i więcej Z TOMU KRZYŻYK NA DROGĘ (1993) NIE JAK ALE DLACZEGO Dlaczego krzyż uśmiech rana głęboka Widzisz to takie proste kiedy się kocha ŻADEN ANIOŁ NIE POMÓGŁ Gdy umierał na krzyżu cud się nie zdarzył żaden anioł nie pomógł deszcz nie obmył głowy piorun się zagapił gdzie indziej uderzył zaradna Matka Boska z cudem nie zdążyła wierzyć to znaczy ufać kiedy cudów nie ma cud chce jak najlepiej a utrudnia wiarę TEN SAM Ten sam krzyż gdy zima i zając osiwiał ten sam gdy jesień i brzozy zaledwie ubrane ten sam gdy czapla nadobna od białej o połowę mniejss ten sam gdy wiosną spóźnione kukanie ten sam gdy cię ze schodów zrzucą ręce ukochane i rozpłacze się serce jak osioł bez osła łatwiej upaść na głowę niż powstać z miłości krzyż to takie szczęście że wszystko inaczej BYŁAŚ Byłaś taka zwyczajna rozbawione włosy w ogrodzie nad porzeczką z jednym listkiem twarz nic o tym nie wiedziałaś i ja nie wiedziałem że można się tak widzieć już ostatni raz leciutki wierszyk a pomieścił rozstanie jak kosteczki śmierci CO PROSI O MIŁOSC Bóg wszechmogący co prosi o miłość tak wszechmogący że nie wszystko może skoro dał wolną wolę miłość teraz sama wybiera po swojemu to czyni co zechce więc czasem wzruszenie jak szczęście przylaszczek co się od razu na wiosnę kochają bywa obojętność to jest sprawy trudne głogi tak bardzo bliskie że siebie nie znają kocha lub nie kocha — to jęk nie pytanie więc oczy zwierząt ogromne i smutne śpi spokojnie w gnieździe szpak szpakowa szpaczek Bóg co prosi o miłość rozgrzeszy zrozumie Wszechmoc wszystko potrafi więc także zapłacze Wszechmogący gdy kocha najsłabszym być umie WDZIĘCZNOŚĆ Jest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękować lecz przystajesz jak gapa bo nie widzisz komu a przecież sam nie jesteś płacząc po kryjomu Niewidzialny jest z tobą co jak kasztan spada jest taka wdzięczność kiedy chcesz całować oczy włosy niewidzialne ręce powietrze deszcz co chlapie zimę saneczki dziecięce dom rodzinny co spłonął z portretem bez ucha rozstania niby przypadkowe kiedy żyć nie wypada a umrzeć nie wolno jest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękować za to że niosą ciebie nieznane ramiona a to czego nie chcesz najbardziej się przyda szukasz w niebie tak tłoczno i tam też nie widać JESTEŚ Jesteś — bo chociaż jesień renta jak trumienka w kieszeni jeszcze przyszłość jak cielę na razie mówi niewiele trzy pióra na głowie czapli które wróżą szczęście to co tak niemożliwe że na pewno będzie parasol co się uśmiecha do deszczu jędza całowana na dzień dobry drozd z białym kuperkiem co nie zginął w zawiei miłość zdjęta z krzyża jesteś — bo skąd tyle jeszcze nadziei DZIĘKUJĘ Dziękuję Ci że miałeś ręce nogi ciało że przyjaźniłeś się z grzeszną Magdaleną że wyrzuciłeś na zbitą głowę kupców ze świątyni że nie byłeś obojętną liczbą doskonałą KRZYŻ Mój krzyż co przyszedł z niewidzialnej strony zna samotność w spotkaniu przy stole niepokój i spokój bez serca bliskiego wie że mąż wzdycha częściej niż kawaler nie dziwi się już Hegel że w szkole dostawał po łapie nie każdy go rozumiał krzyż wszystko uprości nie człowieka — o miłość trzeba prosić Boga od tego zacząć żeby iść do ludzi wie i nie mówi bo słowom przeszkadzają słowa milczenie nawet rybkę w akwarium obudzi dopiero żyć zaczniesz gdy umrzesz kochając mój krzyż co przyszedł z niewidzialnej strony wie że wszystko wydarzyć się może choćbym nie chciał tego na przykład Wilia z barszczykiem czerwonym bez śniegu choć przecież zima w sam raz o tej porze czasami krzyż ofuka uderzy ubodzie z krzyżem jest się na zawsze by sprzeczać się co dzień jeśli go nie utrzymasz to sam cię poniesie a szczęście tak jak zawsze o tyle o ile bywa że się uśmiecha gdy myśli zapewne chce mnie zrzucić zobaczysz że ciężej beze mnie STRACIŁEM WIARĘ Straciłem wiarę w ostatnią lekcję i dzwonek nie wierzę w ogóle w koniec nie wierzę, że Matki Boskiej nie zobaczę nie wierzę, że komunista nie płacze nie wierzę już w bociana nie wierzę, że głód jest mniej potrzebny od chleba nie wierzę, że krowa zarżnięta nie idzie do nieba żeby naprawdę uwierzyć w ile trzeba nie wierzyć Z TOMU MIŁOŚĆ ZA BÓG ZAPŁAĆ (1994) PRZYCHODZĘ Przychodzę Panie Boże już przestarzały z prośbą drobną żebyśmy nie zgłupieli ulecz nas Lenartowiczem Syrokomlą Lechoniem Kamieńską Baczyńskim z powstańcami przyjmij do siebie w złą noc ciemną tak jak dziewczynkę z zapałkami SKARŻĄ SIĘ Skarżą się na Boga że nie czuje nie wie nawet kurczaki piszczą że wszystko Mu jedno a On jako człowiek każdy ból udźwignął na krzyżu z własną matką rozstawał się biedną to czego nie chce jest na zawsze ważne zanim sowy porzucą cholera zabierze nie potęga lwa słabość umocni mnie w wierze * * * Za listy bez odpowiedzi prymule z lekka wyśmiane spotkania obszczekane za nie dziękuję za serce święte bo stare Panie Boże wielki zapłać Z TOMU MIŁOŚĆ ZDJĘTA Z KRZYŻA (1995) NA POGRZEB JEZUSA Baranek biegł na pogrzeb najwcześniej przed świtaniem płakała trawa niemrawa że nie mogła ruszyć się sama lilie białe jak ręce matki omdlałe róże czerwone jak uszy zawstydzone nie zdążył już na pogrzeb wpadł na zmartwychwstanie grób murowany jak bomba się rozleciał baranek choć nie zdążył z radości się rozbeczał POKORNY Bóg wszechmogący a taki pokorny wszędzie jest a nigdzie nie widać trzyma się krzyża rękami obiema czysty bo wszystko mając nic dla siebie nie ma słucha cierpliwie że już się nie przyda tylko Wszechmogący może być tak mały jeszcze mówią Mu na złość że ma Syna Żyda MIŁO Miło się spotkać z dawną swą rozpaczą — słuchaj stara — powiedzieć — co się z tobą stało wyprzystojniałaś nie pociągasz nosem nie jesteś już jak diabeł smutny z urodzenia wyleczyły się rany wykąpały deszcze można jędzę pokochać gdy żyje się jeszcze LITANIA DO UŚMIECHU Uśmiechu w bólu głowy uśmiechu w cierpieniu uśmiechu gdy pieniędzy do jutra nie starczy uśmiechu gdy dudek rozkłada swój czubek bliźni przyszedł do kościoła i na bliźnich warczy uśmiechu kiedy koza stanęła z zachwytu ksiądz duszpasterz nie straszy bo wyciągnął nogi kiedy niewierzący modli się po cichu prezesowi rosną za uszami rogi kiedy Ewa Adama wyprowadza z raju ciemno coraz drożej niebo z komarami uśmiechu Baranku Boży zmiłuj się nad nami Z TOMU SZEŚĆ PÓR ROKU (1995) SZEŚĆ PÓR ROKU Jest w Polsce sześć pór roku chyba więcej nie ma przedwiośnie wiosna lato dwie jesienie jedna ze złotem ucieka w drugiej kalosz przecieka i zima ZA WIOSNĘ Za wiosnę lato jesień deszcze i zimę za to co się nie udało za rozpacz w kratkę za dziwaczka co zakwita kiedy leje za to że róże śmieją się kolcami za to że się marszczy najpierw ciało potem rozum a na końcu serce za to że po Annie Jagiellonce został tylko jeden kubek za postęp i każdą nowość co się starzeje jak babcia za miłość niewzajemną za nic Bóg zapłać W MARCU W marcu pojawia się gawron sroka czajka puszczyk czapla postkomunistka towarzyszka wrona tylko Boga nie widać nie chce niewierzących denerwować ZAPOMNI Zapomni o mnie ten kto wiersze czyta zapomni księżyc tajniak fiskus i kobieta pies co mą głowę poświęconą lizał i ten co dał mi liść jeden oderwany z krzyża zapomni lipiec sierpień pamięć niezawodna mewa śmieszka i kokoszka wodna każdemu rośnie nareszcie szczęśliwa niezapominajka która zapomina Z PLISZKĄ SIWĄ Śmierć miłości potrzebna jak sól ją utrwala ukochani umarli są z nami już blisko w śnie na palcach podchodzą czytamy ich listy dopiero po rozstaniu pamięta się wszystko jak pachniał orzech suszona lawenda jak wujek kochał ciotkę w pamiętniku bawił dowcip o kuchni z widokiem na cmentarz spotkanie we dwoje nad wodą zieloną w milczeniu to jest wtedy gdy wstydzi się słowo z pliszką siwą co podgląda na wysokich nóżkach nad Narwią zwą ją starą panną młodą Boga się nie udowadnia Boga się poznaje po tym że serce pęka i świat nie ustaje choćby wieś na której można pokochać króliki życie miłość umniejsza znieważa odbiera śmierć ocala na zawsze i teraz ZA WSZYSTKO Za wszystko dziękuję za spokój i trwogę za to, że nie rozumiem i odejść nie mogę za to że nas łączą nie poznane ręce za jedną jeszcze jesień by pokochać więcej uratuje, otworzy parasol nade mną posłuszeństwo, co prowadzi w ciemność TAKI MAŁY Grudzień choinka osioł zaszczycony wół zarozumiały tylko Bóg się nie wstydzi że jest taki mały * * * Zając bieleje by nie zginąć w śniegu żuk zielenieje wśród traw by śmierć nie dosięgła latem niebo błękitne dla samego piękna ile uroku w tym co niepraktyczne JEST Po wiośnie lato po lecie jesień po jesieni zima umiera Co z Panem Bogiem? Jest teraz PISZĘ Piszę to co widzę niczego nie zmyślam żurawiom rosną nogi wciąż szybciej niż skrzydła kruk buduje dwa gniazda by było na zmianę olcha czarna liście porzuca zielone stokrotka ma czasem płatków dziewięćdziesiąt osiem jak Platon nas kocha każde zwykłe prosię Niewidzialny mnie niesie jak kurczę niemrawe psy nie wyją — to znaczy że dziwią się same późno już czas na pacierz zapomnij mnie amen Z TOMU NIECODZIENNIK WTÓRY (1995) MAŁY Herod postraszył stajnia uboga ludzkie kłopoty małego Boga nawet trzech mędrców na nic się przyda bo Bóg tak mały że go nie widać śpiewają głosem grubym cienkim Bóg Wszechmogący, bo tak maleńki boją się Kościół nietriumfalny nie tak jak kiedyś nieokazały to Wszechmogący by się uśmiechać staje się taki nieduży mały KAWAŁEK Mijają lata ze mnie już tylko kawałek prawie że mnie nie ma a tymczasem rośnie rumianek krwawnik roztarty pachnie jak chryzantema sowa brwi marszczy kminek smak obiadu uświęca prowadzi zakochanych od kotleta do serca ŻABA Wrona nie ma pretensji że jest tylko wroną gawron zadowolony że został gawronem może tak go przezwano bo wraca na zimę zresztą nic gawron nie wie o gawronie jaskółka się cieszy że fruwa we fraku sam Bóg jej powycinał widełki w ogonie zimorodek koślawy piękny niebieski nad wodą samotny jak samotny co zajął się sobą kukułka się nie skarży że ma dziób niemocny że tylko samiec kuka że ma nogi słabe lecz żaba najszczęśliwsza kiedy kocha żabę KRASKA Tak wymalować kraskę dać jej skrzydła niebieskie ogon prawie czarny grzbiet jak cynamon brązowy tylko Bogu samemu przyszło to do głowy POSŁOWIE ks. Tadeuszowi Bachowi Proszę o mszę w mojej intencji latem zimą jesienią wiosną świętą to znaczy cichą nie za głośną taką w sam raz po której łzy jak boże krówki po grzechach mych rosną Z TOMU NOC SZCZĘŚLIWEGO ROZWIĄZANIA (1995) SIANO Bóg jak myszka zanurzył się w sianie i do tej pory z bliska z daleka każdy do siana z nas się uśmiecha w kołdrach puchowych noc nie przespana rzuć na bezsennych garsteczkę siana Z TOMU WIERSZE WYBRANE (1995) ODPYCHAJĄ Odpychają ciebie nie chcą być z tobą mówią źle obszczekana pani podrapana za nic samotności przytul mnie DO ALBUMU Samotność — to droga do Boga najkrócej prosta szczęśliwa nareszcie nikt nie przeszkadza sobą nie zakrywa NAGROBEK Pan Guzik pojął za żonę pannę Pętelkę po jej śmierci wziął jej siostrę rodzoną gdy wszyscy zmarli na grobie pisali tu leży pan Guzik między Pętelkami Boże zmiłuj się nad nami Z TOMU WIERSZE (1996) DESZCZ Ulewa obmywa ręce twarze grzech czy nie wiesz o tym czy wiesz święty Augustyn powiedział prawdę przynosi deszcz co brudne staje się czyste wzdłuż i wszerz świat grzeszny staje się grzeczny prawdę przynosi deszcz WIERNA Jest taka miłość która nie umiera choć zakochani od siebie odejdą zostanie w listach wspomnieniach pamiątkach w miłych sprzeczkach — Co było dla Adama lepiej czy Ewa na co dzień — czy jak przedtem żebro zostanie nie na niby nawet w jednym listku bzu gdy nie rozumiejąc rozumie się wszystko choćby że zmartwychwstaną najpierw dni powszednie wbrew krasce co przysiada na ziemi niechętnie zostanie przy zabawie i kasztanach w parku w szczęściu co się jak prawdziwek chowa pomiędzy śmiercią sekund na zegarku a przyszłość to przeszłość co znowu od nowa jest taka miłość która nie umiera choć zakochani uciekną od siebie porzucona jak pies samotna wierna nawet niewiernym na spacerze w niebie Z TOMU MIŁOŚĆ ZA BÓG ZAPŁAĆ (1996) USŁYSZANE ZAPISANE Drzwi zadrżały — kto to? — śmierć weszła drobna malutka z kosą jak zapałka zdziwienie. Oczy w słup a ona — przyszłam po kanarka STARZY LUDZIE Nie lubią proszków przy aspirynie się krzywią czekają na miłość dobroć powrót ojca i matki tak jak w dzieciństwie wszystkiemu się dziwią cieszą się gwiazdką choinką zimą tęsknią do wiosny Starzy — to dzieci które za szybko urosły * * * O mój Jezu budzą mnie nad ranem Twe oczy kochające niekochane nie chcę bliskich najbliższych sam zostanę gdy Twe serce kochające niekochane weź me życie udane nieudane w Twoje ręce kochające niekochane Z TOMU PRZED KAPŁAŃSTWEM KLĘKAM… (1996) PRZY ŁAWCE Jezu przybity w kościele przy ławce z której wstała grubsza pani przy suchym renciście co mógłby grać Ave Maria na swoich kościach wpadł trzmiel i nie wie że grzech Ciebie boli jak główka gwoździa POWRACAMY Z Matką Boską jest tak najpierw bliska najbliższa jak choinka opłatek gwiazdka mama, mamusia, matka potem teologia tłumaczy sercu że Pan Jezus na pierwszym miejscu lata biegną samotność wieczność powracamy do Niej jak dziecko POKOCHAĆ Pokochać człowieka by stać się samotnym być przy najbliższym by znaleźć się dalej to nic tak trzeba bo taka jest droga właśnie to szczęście otworzą się oczy miłości ludzkiej stacyjka uboga kochać człowieka by zdążyć do Boga JEST Jest miłość zawsze dla dwojga znana jak szwagier stary szukają się odnajdują patrzą w oczu niebieskie migdały przychodzę do Ciebie klękam jak jeden but nie do pary Z TOMU MILCZYSZ ZE MNĄ (1996) OD KOŃCA Zacznij od Zmartwychwstania od pustego grobu od Matki Boskiej Radosnej wtedy nawet krzyż ucieszy jak perkoz dwuczuby na wiosnę anioł sam wytłumaczy jak trzeba choć doktoratu z teologii nie ma grzech ciężki staje się lekki gdy się jak świntuch rozpłacze — nie róbcie beksy ze mnie mówi Matka Boska to kiedyś teraz inaczej zacznij od pustego grobu od słońca ewangelie czyta się jak hebrajskie litery od końca DO MATKI BOŻEJ Matką mi jesteś bo matka bezbronna każdego najpewniej obroni choćby jednym palcem jak uśmiechem dłoni zwykłym krzyżykiem zdjętym ze swojego ciała Królową mi jesteś gdy panujesz we mnie gdy grzechy swe wyznam płacząc po kryjomu uklęknę — zaproszę do siebie byś tupała na diabła w całym moim domu Z TOMU TROCHĘ PLOTEK O ŚWIĘTYCH (1996) WERONIKA Msza Święta czwartek piątek tłum ryczał groźne straże Weronika przybiegła — dał jej swój prymicyjny obrazek ŚWIĘTY ANTONI Święty Antoni, święty Antoni rentę zgubiłam pod miedzą. Oj, co to będzie, oj, co to będzie? „Wstyd, że tak mało” — powiedzą. Z TOMU SPÓŹNIONE KUKANIE (1996) BEZ INDYKÓW Homilie jak ciężkie indyki jakby ktoś przyszedł porozmawiać z nikim Jezus na śmierć rozebrany bosy prosi o słowa świeże wilgotne od rosy OSTATNIA Wiara — to ufność na zawsze więc jedna nadzieja — to czas bez pożegnań miłość pierwsza — zupełnie jak cielę bo patrzy w niebo by zobaczyć ziemię miłość ostatnia — to przeczucie piękna RATUNEK Niestały niezgrabny jak mamut na balu staromodny grzeszny tylko śmiech uratuje żebym nie był śmieszny NIEWINNA Jest miłość jak się patrzy razem z czcigodną Klarą poświęcona i jest bez piątej klepki niewinna ogromna tłumaczy nieprzytomnych Święta Nieprzytomna NIESZCZĘŚCIE NIE–NIESZCZĘŚCIE Jest taki uśmiech co mieszka w rozpaczy bo gdy widzisz zbyt czarno to często inaczej niekiedy w smutku jak drozd ci zaśpiewa — twej miłości zranionej Bóg łaknie jak chleba nieszczęście nie—nieszczęście jeśli szczęścia nie ma jest uśmiech co się nawet na cmentarzu kryje każdy świętej pamięci umiera więc żyje cóż że go nie widzisz powraca do domu siada przy stole czyta lampę świeci czasem w bamboszach by nas nie obudzić tylko śmierć umie ludzi przybliżyć do ludzi nic dziwnego przecież tak to bywa z nieba się tęskni zawsze po kryjomu choćby królikom mlecze przed rosą pozrywać ciotkę z gotówką przy sobie zatrzymać uśmiech czasem się modli po prostu — mój Boże tu gdzie miłość odchodzi lecz jej nie ubywa ci co się kochają cierpią gdy są razem uśmiech i z cytryną uśmiechnąć się może narzekasz że świat surowy jak grzyb niejadalny a w świecie stale uśmiech niewidzialny MORDERCA Ubożuchna rzewna mogiła bez pomnika majestatu pełna przyszedł pan zdjął kapelusz jak chory w aptece i zarżnął święty nastrój ustawiając świece ŚMIETNIK Najgorsze starsze klasy na lekcji religii trochę zabawy trochę Antychrysta nie zabieraj pytań pozostaw niepokój na wiarę śmietnik spada a taka wciąż czysta URATOWANI Ratuje od rozpaczy woły składane w ofierze cielaka co na ołtarz śmierć w ogonie wlecze wróble co rozgłaszają dowcipy po świecie kozę co odchodzi śmieszna byle jaka choćby święty Roch w rzeźni się rozpłakał odsuwa żabę gdy się bocian zbliża cały w ranach Baranek przybity do krzyża WIERSZ Z CHRZANEM W ŚRODKU Wzruszenie — to czasu przemijanie był dom ale już go nie ma znikły świętej pamięci gęsi kaczki drzewa fotel na ganku strzelba co drażniła wyżła pani co miała przyjść kwadrans po trzeciej lecz nie przyszła liście brzozy co jesienią żółkną zawsze pierwsze bardzo starych poetów nie czytane wiersze portret nieznośnej babki milutki jak trzeba liść chrzanu pamiątka u siebie pieczonego chleba chłopiec co wyznał miłość i zginął na wojnie tak kochał że z nosem urwanym umierał spokojnie szczęście — to przemijanie nam też zniknąć trzeba PO ZAWALE Mam tylko dwie modlitwy i już nie odmienię psalm grzesznika i Matki Bożej dziękczynienie święty Jan się nie dziwi Tomasz nie oniemiał płacz — bo grzeszę zachwyt — że Bóg dał mnie siebie żebrak już po zawale na kredyt do nieba mam dwie modlitwy dwa kawałki chleba TEORETYK Tu leżą starego kawalera kości co za długo studiował traktat o miłości JEST Bogu nie potrzeba dowodów doktoratów tez Bogu tak jak miłości wystarczy że jest KOREPETYCJE Koniku polny od nieważnych wierszy naucz mnie od małego być mniejszym MODLITWA O BEZSENNOŚĆ Nie zasługuję na noc spokojną na kapelę świerszczy smutną pogodną na fotografie z żabą przystojną znów wojny przesuwa się cień — Panie nie jestem godzien by uśpił mnie sen CIAŁO PEDAGOGICZNE Słowik górniczek co niesie dwa czubki zadarte do góry i miłość swą spisuje na liściu czerwonym zaspany ślepowron z biarym włosem z tyłu głowy sikora z żółtą piersią w niebieskim berecie sowa uszata od puchacza o połowę mniejsza wróbel co skacze jak na cudzej nodze uczą mnie być nieważnym nic ich nie obchodzę SUNT LACRIMAE RERUM UT MENTEM MORTALIA TANGUNT Zostały same naparstek talerz płytki i głęboki lusterko po wesołej babci trzy srebrne widelce kogut z czerwonej gliny fotografie chore na serce mgr dr hab. jak pawie na grobie Rzeczy ryczą po tobie SZCZĘŚCIE PO CHOROBIE Radości byle jakie podwyżki ubogie ciemność co nos do nosa drugiego przybliża narzeczem bez jutra jak dwie ręce krzyża nieszczęście jak szczęście po ciężkiej chorobie — to nic — mówię do serca — wyruszamy w drogę NIE ŁABĘDZI ŚPIEW W śpiewie łabędzim patos udawanie wolę prawdziwe śmieszne spóźnione kukanie Lipków, lipiec 1996 Z TOMU BIEDRONECZKO LEĆ DO NIEBA (1997) DO NIEBA Po wiersz tak prosty że każdy zrozumie po krzyżyk zwykły wystrugany z drzewa po wiarę już pewną bo dowodów nie ma po szczęście bez rozgłosu pieniędzy chleba biedroneczko leć do nieba POTEM Było po śmierci świat stał się biały jak na rozpacze lek wszystkie me grzechy się rozpłakały i ucałował śnieg DO KSIĘDZA BAKI Stuk puk do nieba. — Kto to? — To ja. Noc. Święci już śpią na błękitnej trawce. Za humor i trumienkę mam chrapkę pocałować księdza Bakę w łapkę NA PRZEKÓR Pogodzić się z deszczem co kapie z grypą co za nos cię przyłapie z bykiem krową krówką z przenajświętszą gotówką z wierszem słabym z serca szczerego z teologiem co nie wie dlaczego ILE WAŻNEGO Ile ważnego w tym co nieważne ile potrzebnego w tym co niepotrzebne ile uśmiechu w tym co niewesołe ile odwagi być na krzyżu nagim Matka Boska samobójcy tłumaczy: — Nie wyskakuj za prędko z rozpaczy W ŚWIECIE W świecie przemądrzałym jak w obórce bez okna chodzi tam i z powrotem moja wiara samotna czujna jak babcia czasem trąbi do ucha gdyby starczyło wiedzieć byłaby tylko Nauka choćbyś jak paw wrzeszczał niemądry dumny ładny kochać — to być po prostu wszechmogącym bezradnym WIERSZE NOWE Z KOZĄ Słoniu kaczko żyrafo jałówko niewinna mówią że śmierć po ludzi przyjdzie całkiem inna lecz ja po miłości ostatniej chorobie chciałbym mieć z aniołami choć kozę przy sobie OCALENIE Mówią że wiersz zbyt sentymentalny że słowa się nie dziwią bo się głupio tulą — Mój ty piesku mój kotku mój szczypiorku — mówią lecz Bóg wynalazł humor by ocalić czułość SKARGA NA NAZWISKO — Nie dostrzegałem wilgi bzu orzechów liści obcy był mi wróbel wszędobylski patrzyłem tylko w siebie jak w psałterz rozdarty nazwisko mnie przygniotło — jęczał Sęp Szarzyński Inaczej Kochanowski: jak na barwnej łące nosił w nazwisku miłość pszczoły lipę słońce ŁAMIGŁÓWKA Dlaczego sójka uciekła i nie uciekła dlaczego komar przylatuje z piekła dlaczego wysoko księżyc niemowa a poniżej brzęczy teściowa dlaczego w czerwcu nietoperze dlaczego łza jedynaczką być nie umie wszystko żeby pokochać — nie rozumieć MALARZ PO ŚMIERCI Malowałem niebo złote ekologiczne zielone jak leszczyna co ma dużo owoców — czerwone wielobarwne jak koguty wiejskie a tu niebo jak niebo niebieskie OGIEŃ Patrzę Jezus na brzegu wydawał się łatwy taki do serca na co dzień Mówił: — Przyjdź czekam tylko nie licz na cuda do mnie się idzie przez ogień POCAŁUNEK JUDASZA Ten pocałunek musiał się rozpłakać nie mogło być inaczej Święty Augustyn mówi że grzech idzie do nieba gdy płacze Matko Najświętsza co się nie gorszysz gdy mówię od rzeczy ten pocałunek do dziś niebo porusza tak beczy ZDEJMOWANIE Z KRZYŻA Rozpoczynam od głowy już nie pytam czy boli śmierć nie znosi takich pytań bo po co włosy teraz odgarniam spod za ciężkiej korony co jak owce czarne się tłoczą potem ciernie wyjmuję po kolei całuję liczę na głos pierwszy drugi trzeci groźne zajadłe teraz smutne zabawne jak czerwone kredki dla dzieci teraz łzę zdejmuję Mu z twarzy tę ostatnią co ostygła i parzy wreszcie z gwoździ wyrywam nogi ręce dalej nie wiem co dalej choćby świat się zawalił modlę się do serca o serce NA RĘCE Nazywają cię brzydulą uciekają w te pędy po kolei biorę ciebie na ręce jak królika na szczęście śmierci — chwilo największej nadziei NOTA EDYTORSKA Wiersze w niniejszym wyborze powstały w latach 1934–1997 i pochodzą ze wszystkich zbiorów księdza Jana Twardowskiego. Kolejność wierszy odpowiada ich układowi w obrębie tomów źródłowych. Wiersze rozproszone drukowane są za tomem Nie przyszedłem pana nawracać, z wyjątkiem wierszy: *** („Nocą klękasz i znaleźć chcesz Boga…”) („Tygodnik Powszechny” 1946, nr 16), Jest („Tygodnik Powszechny” 1962, nr 39), Kiedy („Tygodnik Powszechny” 1972, nr 39), Słowa już nazbyt pewne („Więź 1977, nr 12), Inny (z antologii Trzeba iść dalej, czyli spacer biedronki). Uwzględniono późniejsze korekty autorskie, wprowadzane kolejno w tomach: Nie przyszedłem pana na wracać (1986), Który stwarzasz jagody (wyd. 2, 1988 Sumienie ruszyło (1989), Sumienie ruszyło i nowe wiersze (1990), Tyle jeszcze nadziei (1993), Trzeba iść dale, czyli spacer biedronki (1994), Miłość za Bóg zapłać (wyd. 2, 1996), Przed kapłaństwem klękam… (1996), Milczysz ze mną (1996), Rwane prosto z krzaka (1996). W przypadku zmiany — w porównaniu z edycjami najdawniejszymi — tytułów wierszy za podstawę przyjęto wersje z najnowszych wydań. Dotyczy to następujących utworów (w nawiasach podane są tytuły pierwotne): Komańcza (*** „Kocham deszcz, który pada czasami w Komańczy…”), Na szpilce (Wszystko na szpilce), Daj nam ubóstwo (Daj nam), Jak się nazywa (Nienazwane), Czas niedokończony (Nie opowiadajcie), Przychodzą same (Spotkania), Bezdzietny anioł (Właśnie wtedy), Rozmowa z Matką Bożą (Rozmowa), Odszukany w cieniu (Przeminę^ Ile razy (Nie wierząc), Przetrzyma (*** „Wzrusza mnie niebo…”), Kiedy mówisz (Gdy mówisz), Razem z Tobą (Krzyż), Nie jak ale dlaczego (*** „Dlaczego krzyż…”), Żaden anioł nie pomógł (Gdy umierał), Ten sam (***”Ten sam krzyż…”), Byłaś (*** „Byłaś taka zwyczajna…”), Co prosi o miłość (*** „Bóg wszechmogący co prosi o miłość…”), Wdzięczność (*** „Jest taka wdzięczność…”), Jesteś (*** „Jesteś — bo chociaż jesień…”), Dziękuję (*** „Dziękuję Ci, że miałeś ręce nogi ciało…”), Krzyż (*** „Mój krzyż co przyszedł z niewidzialnej strony…”), Straciłem wiarę (*** „Straciłem wiarę…”), Przychodzę (*** „Przychodzę Panie Boże…”), Modlitwa (Modlitwa dzieci), Odpychają (Samotność). Cztery wiersze otrzymały w tomach późniejszych dedykacje: *** („Święty Franciszku z Asyżu…”), *** („Jaka to radość…”), Sprawiedliwość, Tak ludzka. Wiersze nowe nie były dotąd publikowane w tomach. KALENDARIUM 1915 — 1 czerwca w Warszawie, w rodzinie Jana, radcy Ministerstwa Komunikacji, i Anieli z Konderskich przychodzi na świat Jan Twardowski. 1933–1935 — współredaktor międzyszkolnego pisma młodzieży gimnazjalnej „Kuźnia Młodych”; redaktor działu literackiego; tu debiut poetycki i prozatorski. 1936 — matura w gimnazjum matematyczno–przyrodniczym im. Tadeusza Czackiego w Warszawie. 1937 — początek studiów polonistycznych w Uniwersytecie Warszawskim im. Józefa Piłsudskiego; pierwszy tomik wierszy — Powrót Andersena (Warszawa: F. Hoesick). 1944 — udział w Powstaniu Warszawskim w szeregach AK 1945 — wstąpienie do Seminarium Duchownego w Warszawie. 1946–1952 i od 1957 do chwili obecnej — coroczny druk w „Tygodniku Powszechnym” nowych wierszy (sporadycznie w innych czasopismach, między innymi „Akcent”, „Kultura’ „List”, „Literatura”, „Nowe Książki”, „Pismo”, „Poezja”, „Polonistyka”, „Przegląd Katolicki”, „Przewodnik Katolicki’ „Rzeczpospolita”, „Twórczość”, „W drodze”, „Więź”, „Z i przeciw”). 1947 — zakończenie przerwanych wojną studiów polonistycznych pracą magisterską „Godzina myśli” Juliusza Słowackiego, pisaną pod kierunkiem prof. Wacława Borowego. 1948 — ukończenie Seminarium Duchownego i 4 lipca przyjęcie święceń kapłańskich. 1948–1952 — wikary w Żbikowie koło Pruszkowa; prefekt w tamtejszej Państwowej Szkole Specjalnej. 1953–1959 — wikary w Warszawie, kolejno w kościołach: Św. Stanisława Kostki na Żoliborzu; Matki Boskiej Nieustającej Pomocy na Saskiej Kępie; Wszystkich Świętych przy pl. Grzybowskim; prefekt w liceum im. Adolfa Sowińskiego na Woli; w szkole specjalnej w Pruszkowie. 1959 — od 1 sierpnia tego roku do chwili obecnej — rektor kościoła SS. Wizytek w Warszawie. 1959 — tom Wiersze (Poznań: Pallottinum), wydany staraniem Jerzego Zawieyskiego. 1970 — Znaki ufności (Kraków: Znak; wyd. 2: 1971; wyd. 3: 1995); od tego roku ukazują się tłumaczenia wierszy między innymi na angielski, niemiecki, rosyjski, francuski, włoski, czeski, słowacki, węgierski, fiński, szwedzki, albański, esperanto. 1973 — proza dla dzieci Zeszył w kratkę. Rozmowy z dziećmi i nie tylko z dziećmi (Kraków: Znak; wyd. 2 poszerz.: 1978); Ich bitte um Prosa. Langzeilen [przekł. tomu Znaki ufności]. Tłum. A. Loepfe (Einsiedeln: Johannes Verlag). 1978 — Nagroda im. Brata Alberta za wybitne osiągnięcia w dziedzinie sztuki sakralnej, przyznana przez Chrześcijańskie Stowarzyszenie Społeczne i Ars Christiana. 1979 — Poezje wybrane (Warszawa: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza) w serii „Biblioteka Poetów”. 1980 — Niebieskie okulary (Kraków: Znak; wyd. 2: 1996); Langweilig ist es in der Kirche nie… Geschichten zur Erstkommunion [Zeszyt w kratkę]. Tłum. T Mechtenberg (Leipzig: St. Benno — Verlag; wyd. 2: 1981); Fröhlich auf Weg zu Gott. Geschichten nicht nur fur Kinder. Tłum. T Mechtenberg (Graz, Wien, Köln: Styria — Verlag); Nagroda Literacka Polskiego PEN — Clubu im. Roberta Gravesa za tom Poezje wybrane; Medal im. Janusza Korczaka, przyznawany przez Międzynarodowe Stowarzyszenie im. J. Korczaka i Polski Komitet Korczakowski. 1981 — Geheimnis des Ldchelns [wybór wierszy]. Tłum. K. Wolff (Leipzig: St. Benno–Verlag). 1982 — Rachunek dla dorosłego (Warszawa: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza); Geheimnis des Lächelns [wybór wierszy]. Tłum. K. Wolff (Graz, Wien, Koln: Styria–Verlag). 1983 — Który stwarzasz jagody. Wybór wierszy. Oprac. A. Kaliszewski (Kraków: Wydawnictwo Literackie); Nagroda Literacka im. Mikołaja Sępa Szarzyńskiego za tom Rachunek dla dorosłego, przyznana przez miesięcznik „W drodze” i Krąg Literacki „Wiązania” przy Dominikańskim Ośrodku Duszpasterstwa Akademickiego w Gdańsku. 1984 — Nagroda Funduszu Literatury za tom Który stwarzasz jagody, przyznana przez Ministerstwo Kultury i Sztuki (nie przyjęta). 1985 — Rwane prosto z krzaka (Warszawa: „Wiedza”, Biblioteka Literacka. Uniwersytet Warszawski; maszynopis powielony); Nagroda Fundacji Alfreda Jurzykowskiego, New York. 1986 — Nie przyszedłem pana nawracać. Wiersze 1937 — 1985. Oprac. J. Giebułtowicz (Warszawa: Wydawnictwo Archidiecezji Warszawskiej [WAW]); Na osiołku (Lublin: KUL); proza dla dzieci Nowy zeszyt w kratkę (Poznań: Pallottinum); komentarze ewangeliczne Zapisane w brulionie [Rok B]. 1987 — proza dla dzieci Patyki i patyczki (Warszawa: WAW; wyd. 9: 1997); Na osiołku (Kraków: Literacka Oficynka Sitowa; technika powielaczowa). 1988 — Który stwarzasz jagody. Wiersze wybrane. Oprac. A. Kaliszewski, wyd. 2 poszerz. (Kraków: Wydawnictwo Literackie; wyd. 3: 1990); Polska litania (Kraków: Znak); komentarze ewangeliczne Zapisane w brulionie. Rok C (Warszawa: WAW); dwie kasety magnetofonowe: Utwory wybrane w wykonaniu autora. Poezja i proza. Edycja Paulińska (Rzym); Nagroda prywatna im. Anny Świrszczyńskiej za tom Który stwarzasz jagody, wyd. 2. 1989 — Wiaro malutka. Wybór wierszy i wiersze najnowsze. Oprac. J. Baran (Kraków: Miniatura); Sumienie ruszyło (Warszawa: WAW); komentarze ewangeliczne Zapisane w brulionie. Rok A (Warszawa: WAW); Nie przyszedłem pana nawracać. Wiersze 1945–1985 (Warszawa: WAW; wyd. 10: 1997); Nagroda Prezesa Rady Ministrów za twórczość dla dzieci i młodzieży (nie przyjęta). 1990 — Sumienie ruszyło i nowe wiersze (Warszawa: WAW; wyd. 5:1995); Stukam do nieba [wybór wierszy — modlitw] (Warszawa: Dom Księgarski i Wydawniczy Fundacji Polonia); Tak ludzka [wybór wierszy maryjnych]. Oprac. A. Iwanowska (Poznań: Księgarnia Św. Wojciecha oraz Wydawnictwo Literackie „Parnas”). 1991 — Nie bój się kochać. Oprac. B. Arsoba (Szczecin: Książnica Szczecińska; wyd. 2 zm.: 1997); zbiór anegdot Niecodziennik (Kraków: Maszachaba); Uśmiech Pana Boga. Wiersze księdza Jana Twardowskiego ilustrowane przez dzieci Podhala (Warszawa: Nasza Księgarnia); komentarze ewangeliczne Wszędy pełno Ciebie… Oprac. A. Iwanowska (Warszawa: WAW; wyd. 5: 1997). 1992 — Nie martw się. Oprac. B. Arsoba (Szczecin: Książnica Szczecińska). 1993 — Wiersze. Oprac. W Smaszcz (Białystok: Łuk; wyd. 5: 1996); w styczniu Jury Warszawskiej Premiery Literackiej tom ten ogłosiło „Książką miesiąca”; Słowik skowronek. Mini — antologia ornitologiczna (Toruń: Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Książnica Miejska im. M. Kopernika); Wielkie i małe (Poznań: „Parnas”); Krzyżyk na drogę. Fot. P Cieśla (Kraków: Znak); Tyle jeszcze nadziei. Oprac. W Smaszcz (Białystok Łuk); proza dla dzieci Kasztan dla milionera (Szczecin: Barbara); 99 wierszy… (Warszawa: S.I.) — wydanie pirackie. Nagroda im. Juliusza Słowackiego za wiersze trafiające do czytelników wszystkich pokoleń, przyznana przez Związek Literatów Polskich. 1994 — Trzeba iść dalej, czyli spacer biedronki. Wiersze wszystkie 1981–1993. Oprac. A. Iwanowska (Warszawa WAW; wyd. 3 popr.: 1996); Spieszmy się kochać ludzi. Wybór, posłowie Cz. M. Szczepaniak (Sejny: Dziecięca Oficyna Wydawnicza); Srdce vytiahnute z pekla. Tłum. V Kovćik (Bratislava: Šlovensky spisovatel’); Wiersze wybrane (Warszawa: WSiP; wyd. 2: 1995); Miłość za Bóg zapłać. Wyb. Autor, A. Iwanowska. Wstęp A. Iwanowska (Warszawa: Ar gram, Veda; wyd. 2 rozsz.: 1996); Litania polska. Fot. E Cieśla (Kraków: Znak); Nagroda Literacka im. Włodzimiei Pietrzaka za poezję, przyznana przez Stowarzyszenie Ci tas Christiana. 1995 — Miłość zdjęta z krzyża. Wybór, oprac, wst A. Iwanowska (Poznań: „Parnas”); Hoe verbenje weggegaa Przedm. A. van Wilderode [Tłum. na niderl.] (Wyd. Averb de); Sześć pór roku. Fot. E Cieśla (Kraków: Znak); wybc aforyzmów: Pewność niepewności, czyli paradoksy, aforyzn pytania, złote myśli etc. z wierszy i prozy. Wybór A. Iwano ska. Posłowie K. Orzechowski (Warszawa: WAW; wyd. 2 pop 1996); Zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz. Wybór, wst A. Iwanowska (Warszawa: Veda; wyd. 2: 1997); Blisko Jez sa. Wybór W. Smaszcz (Warszawa: PAX; wyd. 2: 1996); Ni codziennik wtóry (Kraków: Znak); Noc Szczęśliwego Rozwi zania. Wybór, oprac, wstęp A. Iwanowska (Poznań: „Pe nas”); Dzień po dniu. Wybór, oprac, zdjęcia A. Iwanowsl (Warszawa: ELIPSA); Homilie na niedziele i święta. Opn A. Iwanowska, Rok A. Cz. I: Adwent i Boże Narodzenie „Mi Nagrody: Ogólnopolska Literacka im. Franciszka Karpińskiego, przyznana przez Białostocki Oddział Katolickiego Stowarzyszenia Civitas Christiana; Fundacji im. Władysława i Nelli Turzańskich w dziedzinie kultury za lata 1993 — 1994 (Toronto). 1996 — Przed kapłaństwem klękam… Wybór W. Wojdecki, A. Iwanowska. Posłowie A. Iwanowska (Warszawa: Wydawnictwo Lumen; Wydawnictwo Sióstr Loretanek; wyd. 2: 1997); Kazanie gorętsze. [Wybór B. Drozdowski], (Warszawa: Interart; seria: Biblioteka poezji; wyd. 3: 1997); Milczysz ze mną. Wybór i oprac. A. Iwanowska. Posłowie J. Kotarska (Poznań: „Parnas”); Trochę plotek o świętych. Wybór i oprac. J. Kurella. Ilustr. podhalańskie malarstwo na szkle (Warszawa: Czytelnik); Znów najpiękniejszy w Polsce jest lipiec nad wodą. Wiersze i prozę wybrał i ułożył J. Skwara (Katowice: Wydawnictwo Unia; seria: Biblioteka Polska); Spóźnione kukanie. Fot. A. Iwanowska (Kraków: Znak); Rwane prosto z krzaka (Warszawa: PIW; seria: Kolekcja Poezji Polskiej XX Wieku; dodruk: 1997); J. Twardowski, W. Wojdecki, Na plebanii w Lesznie (Warszawa: WAW; Leszno koło Błonia: Lumen); J. Twardowski, W. Wojdecki, Trzy wiersze i trzy krótkie opowieści (Leszno koło Błonia: Lumen); Wenn du betest atmet Gott in dir. Religióse Lyrik mit biblischer Lesehilfe. Tłum. R. Bohren jun. (Zollikon: G2W Verlag); Homilie na niedziele i święta. Oprac. A. Iwanowska, Rok A. Cz. II: Wielki Post i Wielkanoc, MAG R. 40 nr 1–3; Cz. III: Okres zwykły: od II do XXII niedzieli zwykłej, MAG nr 4–6; Cz. IV: Okres zwykły: od XXIII do XXXIV niedzieli zwykłej, MAG nr 7–9; Homilie na niedziele i święta. Rok B. Cz. I: Adwent i Boże Narodzenie, MAG nr 10–12. Nagrody: Literacka im. Władysława Reymonta za twórczość całego życia, przyznana przez Związek Rzemiosła Polskiego; im. ks. Janusza St. Pasierba, przyznana przez Klub inteligencji Katolickiej w Grudziądzu; Order Uśmiechu. 1997 — Najnowszy zeszyt w kratkę. Przygotowała do druk A. Iwanowska (Kraków: Znak); Krzyżu Chrystusa, bądźże pochwalony. Spotkania na Drodze Krzyżowej. Wybór, opracowanie, wstęp A. Iwanowska. Zdjęcia A. Iwanowska, ks. S. Jai kowski (Poznań: Księgarnia Świętego Wojciecha); Po wszystkie dni [wiersze i proza o tematyce eucharystycznej]. Wybó oprac, posłowie A. Iwanowska (Poznań: „Parnas”), ksiażk ta wydana zostaje również alfabetem Braille’a (Laski); Biedroneczko leć do nieba. Wybór Autor, A. Iwanowska. Wstę H. Zaworska (Kraków: Wydawnictwo Literackie; seria: Lekcja Literatury); Spacer po Biblii. Wybór, oprac, zdjęcia A. Iwanowska (Warszawa: Oficyna Wydawniczo–Poligraficzna ADAM); Homilie na niedziele i święta. Oprac. A. Iwanowska Rok B. Cz. II: Wielki Post i Wielkanoc, MAG R. 41, nr 1–2 Cz. III: Okres zwykły: od II do XXII niedzieli zwykłej, MAG nr 4–6; Cz. IV: Okres zwykły: od XXIII do XXXIV niedzieli zwykłej, MAG nr 7–9; Homilie na niedziele i święta. Rok C Cz. I: Adwent i Boże Narodzenie, MAG nr 10–12. Nagród, Ministra Kultury i Sztuki za twórczość literacką. ALFABETYCZNY SPIS UTWORÓW Aniele Boży Anioł poważny i niepoważne pytania Ankieta Arka Bałem się Bezdzietny anioł Bez indyków Biedna logiczna głowa Bliscy i obcy Bliscy i oddaleni Boję się Twojej miłości Boże (Boże którego nie widzę…) Boże (Darwin znikł z długą brodą…) Bóg Być nie zauważonym Byłaś Było Chroń Ciało pedagogiczne Cierpliwość Co potem Co prosi o miłość Co zginęło Co zostało we mnie Czas niedokończony Czekanie (Myślisz — znowu się spóźnia… Czekanie (Popatrz na psa uwiązanego przed sklepem…) Daj nam ubóstwo Dawna Wigilia Deszcz (Deszczu co padałeś w ewangelii…) Deszcz (Ulewa obmywa ręce twarze grzech…) Dlaczego Dlatego Do albumu (Pisać wiersz niczyj dla wszystkich…) Do albumu (Samotność — to droga do Boga…) Do albumu po raz drugi Dobro i zło Dogmatycy hałasują po łacinie Do Jezusa umęczonego organami Do Jezusa z warszawskiej katedry Do kaznodziei Do księdza Baki Do Matki Bożej Do moich uczniów Do nieba Do Pani Doktor Do samego siebie Do świętego Antoniego Do świętego Franciszka Do świętego Piotra Do świętej Tereski Drzewa niewierzące Dzieciństwo wiary Dziękuję (Dziękuję Ci za miłość prędką bez namysłu…) Dziękuję (Dziękuję Ci że miałeś ręce nogi ciało…) Dziękuję {Dziękuję za Twoje włosy…) Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś… Głodny Gorętsza od spojrzenia Gwiazda Ile napisano pobożnych książek Ile razy Ile ważnego Inny Jaka to radość Jakby Go nie było Jak się nazywa Jak zawsze Jakże Jest (Bogu nie potrzeba…) Jest (Jest miłość zawsze dla dwojga…) Jest (Mówią, że modlimy się…) Jest (Po wiośnie lato…) Jest czas Jesteś (Jesteś — bo chociaż jesień…) Jesteś (Jestem bo Jesteś…) Jeszcze Jeszcze nie Jeśli Jezu z huczącą jak pszczoła raną Kawałek Kaznodzieja Kiedy Kiedy mówisz Kłopoty zakochanych Kochanowskiego przekład psalmów Komańcza Korepetycje Korona Kraska Krzyż Którędy Który Który stwarzasz jagody List do Matki Boskiej Litania do uśmiechu Łamigłówka Malarz po śmierci Mała litania Mały Matka Matka Boska Powstańcza Matka Boska Staroświecka Między gołębiem a ornitologią Miło Miłość Modlitwa (Któryś się modlił…) Modlitwa (Święta dziewczynko z zapałkami…) Modlitwa do świętego Jana od Krzyża Modlitwa o bezsenność Morderca Mówił do duszy Mrówko ważko biedronko Na dobranoc Na Drodze Krzyżowej Nagrobek Na pogrzeb Jezusa Na przekór Na ręce Na słomce Na szarym końcu Na szpilce Naucz się dziwić Na wsi Nic mnie nie załamało Nic nie wiedzieć Nic się nie zmienił Nic więcej Nie Niebieskie z czarnym Nie bój się Nie do wiary Nie jak ale dlaczego Niejedzenie Niekoniecznie na pewno Nielogiczne Nie łabędzi śpiew Nie mogę trafić Nie mówią o Tobie Nieobecny jest Nie płacz Nie rozdzielaj Nie sądź Nieszczęście nie—nieszczęście Nie tak nie tak Nie tylko my Nie wiadomo komu Niewidoma dziewczynka Niewidzialne Niewinna Nocą Nocą klękasz i znaleźć chcesz Boga O bólu Obrazek Ocalenie Od końca Odpusty Odpychają Odszukany w cieniu Ogień O kościele O ludzkim sercu pod wielkim baldachimem O łasce Bożej w brzydkim kościele O maluchach O mój Jezu budzą mnie nad ranem On O nawróceniu O nieobecnych opowiadanie wieczorne O spacerze po cmentarzu wojskowym O stale obecnych Ostatnia O uśmiechu w kościele Owce między wilki O wierze O wróblu Pamiątka z tej ziemi Pan Jezus niewierzących Pewność niepewności Piękno, ale tyle widać Pisanie Piszę Płacz Pocałunek Judasza Pociecha Poczekaj Podziękowanie Pokochać (Jaka to radość…) Pokochać (Pokochać człowieka…) Pokorny Posłowie Postanowienie Potem Powązki Powiedzcie to dalej Powitanie Powracamy powrót Andersena Poza kolejką Po zawale Pożegnanie wiejskiej parafii Prostuje Proszę ciebie o ufność Proszę o wiarę Prośba (Martwię się o przeszłość…) Prośba (Matko łaskawa…) Prośba (Panno Święta rysowana w zeszycie…) Prośba (Sam nic nie czyniłem dobrego…) Prośba (Żyrafo dryblasie z trójkątną główką…) Prymicja Przeciw sobie Przed podróżą Przepiórka Przeszłość Przetrzyma Przezroczystość Przez pamięć Nikodema Przychodzą same Przychodzę Przyjdźcie Przy ławce Pytam Rachunek dla dorosłego Rachunek sumienia Ratunek Ratunku Razem Razem z Tobą Rekolekcje Ręce (Mówią że ręce Twoje błogosławią…) Ręce (Twoje ręce — mamusiu…) Rozmowa z Karmelem Rozmowa z Matką Bożą Różne samotności Rymowanka Samotność Serce Siano Siedmiowiersz Skarga na nazwisko Skarżą się Skąd przyszło Skrupuły pustelnika Słowa Słowa już nazbyt pewne Słowik skowronek Spojrzał Spotkania Spotkanie Spowiedź Spór Sprawiedliwość Stare fotografie Staruszka Starzy ludzie Stopniowanie Straciłem wiarę Stwarzał Sunt lacrimae rerum ut mentem mortalia tangunt Suplikacje Szczęście Szczęście po chorobie Sześć pór roku Szukałem Szukasz Ścieżka Śmietnik Śpieszmy się Świat Święty Antoni Święty Franciszku z Asyżu Święty gapa Takie proste Taki mały Tak ludzka Tak mało Tam gdzie procesja Telefon Ten sam (Ten sam krzyż gdy zima i zając osiwiał…) Ten sam (Ten sam księżyc chodzi po pokoju…) Teoretyk Teorie Teraz To nieprawdziwe To samo Trochę plotek o świętych Trudno Tyle wieków Tylko mali grzesznicy spowiadają się długo Ubogi Uciekaj Uczy Uratowani Usłyszane zapisane Wdzięczność Weronika Westchnienie (Broń mnie przed hasłem…) Westchnienie (Duchu stale pobożny twardy i uparty…) Westchnienie (Na uczelniach teologicznych operowany…) Wiara Wiara zdziwienie Wieczność Wielka mała Wielkie i małe Wierna Wiersz staroświecki Wiersz z chrzanem w środku Wiersz z dedykacją Wierzę Więcej Więc to Ciebie szukają W jarzębinach W kolejce do nieba Własnego kapłaństwa się boję W marcu W niebie Wniebowzięcie W okularach Wołanie W piątek W szpitalu Wszystkiego Wszystko co dawne Wszystko inaczej Wszystko smutne W świecie Wybaczyć Wyjaśnienie Wyznanie (Me straszył mnie nietoperz…) Wyznanie (Zamykałem wiedzę w szufladkach…) Zaczekaj Zając bieleje Za listy bez odpowiedzi Zanim przyszła Zapomni Za szybko Zaufałem drodze Za wiosnę Za wszystko Zbawia przez Zbawiony Zdejmowanie z krzyża Zdjęcie z krzyża Zdumienia pełna Z kozą Zmartwienie Z pliszką siwą Z Ziemią krążymy Żaba Żaden anioł nie pomógł Żal Żebym nie zasłaniał sobą Ciebie… Żeby nagle zobaczyć Żeby móc tak nareszcie uprościć… Żeby się obudzić Żeby wrócić