Tematy polsko-ukraińskie Historia Literatura Edukacja Pod redakcją Roberta Traby Wspólnota Kulturowa Borussia Olsztyn 1808002201 Opracowanie graficzne Antefe Grzybek Znak graficzny serii Marcin Kofpa Redakcja wydawnicza Barbara Wojczulanis Korebta Marcin Kuleszo Tytuł wydany z pomocą Fundacji im. Stefana Batorego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Zarządu Województwa Warmińsbo-Mazursbiego © Copyright by Borussia, Olsztyn 2001 ISBN 83-913377-8-2 c|awca: Wspólnota Kulturowa Borussia |$$-549 Olsztyn, ul. Mickiewicza 4/316, teł. 0 89 523 72 93 teł./fax 0 89 534 00 26 e-maił: borussia@rubibon.pl http://free.ngo.pl/borussia Sbład i łamanie: Michał Knercer WK Borussia Książhę do drubu oddano w grudniu 2000 r. Drub: ZP „Gutgraf" 10-176 Olsztyn, ul. Baltycba 131, teł. 0 89 523 81 01 Spis treści Robert Traba: 3:2 dla Ubrainy, czyli rozważania o stereotypach i symbolach narodowych naszych sąsiadów ........................................... 9 Historia Bohdan OsadcZUb: Między upiorami przeszłości i wyzwaniami przyszłości ...................................................................................................29 Jerzy KioCZOWSbi: Ubraińcy w Rzeczypospolitej Obojga Narodów .....33 Rex RexheilSer: Znaczenie rozbiorów Polsbi dla niepolsbiej ludności Rzeczypospolitej ...............................................................................40 Christoph Micfe: Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r.? Pamięć o zmarłych, znaczenie wojny i tożsamość narodowa wieloetnicz-nego miasta, tłum. Anna Jachimiab .........................................................56 Jan Kęsik: Pomiędzy współpracą a irredentą. Ubraińsba mniejszość narodowa w II Rzeczypospolitej .....................................................80 Grzegorz Motyka: Między porozumieniem a zbrodnią. II wojna światowa oraz jej skutki w stosunkach polsko-ukraińskich .................. 93 Gabriele Lessef: Pogromy w Galicji Wschodniej w 1941 r., tłum. Ewa Heyde .........................................................................................103 Jarosław Hrycafc: Po obu stronach Zbrucza? Regionalizm i tożsamość narodowa na Ukrainie po upadku Związku Sowieckiego ........127 „Nie ma tego miasta / Zaszło pod ziemię". Przeszłość w tradycji współczesnego Lwowa i Gdańska. Dyskusja (Bogumiła Berdy-chowska, Wojciech Duda, Wojciech Hrynkiewicz, Paweł Huelle, Oleksandr Krywenko, Wołodymyr Pawliw, Andrij Pawłyszyn) ..........145 Stanisław Stępień: Społeczność ukraińska w Polsce ........................162 Wojciech Łukowski: Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego na Mazurach na przełomie wieków ..................................214 Literatura Serhij JakowenkO: Polska i Polacy we współczesnej literaturze ukraińskiej ...................................................................................................247 Oksana ZabuŻkO: Badania terenowe nad ukraińskim seksem (fragmenty powieści), tłum. Katarzyna Kotyńska ....................................264 Jurij AndmchowycZ: Mała intymna urbanistyka, tłum. Ola Hnatiuk .......................................................................................297 Jerzy NeciO: Przenikanie światów .........................................................307 Edukacja Bohdan Hud': Przez poznanie prawdy historii do porozumienia. Polska i Polacy na stronicach podręczników historii Ukrainy XIXiXXw.,tłum.BazyIiNazaruk ...............................................................319 Stanisław Kryciński: Ćwierć wieku spotkań z Bieszczadami...........328 Jerzy Necio / Sławomir Skowronek. Katarzyna PasłaWSka-Iwanczewska-. Szkice scenariuszy lekcji na temat stosunków polsko-ukraińskich .....................................337 Postscriptum: Węzeł gordyjski? Dziedzictwo i przyszłość stosunków polsko-ukraińskich. Dyskusja (Bogumiła Berdychowska, Zbigniew Gluza, Jerzy Szmit, Bohdan Hud', Andrij Nechyporuk, IhorMarkh?) ............................................................................................349 Noty o autorach 365 Robert Traba 3:2 dla Ukrainy, czyli rozważania o stereotypach i symbolach narodowych naszych wschodnich sąsiadów Zasada „kręgów" Teza, że tyle o innych wiemy, ile wzajemnie od siebie doświadczyliśmy, jest ryzykowna, ale prawdopodobna z perspektywy indywidualnych doświadczeń. W kategoriach grup społecznych, narodów oprócz zbiorowych doświadczeń czynnikiem nie do przecenienia jest stereotypizacja rzeczywistości. Bywa, że fakty, które zdarzyły się w zamierzchłej przeszłości nadal obciążają nasze wzajemne postrzeganie i wyobrażenia, chociaż rzeczywistość dawno przeszła metamorfozę. W wypadku państw i narodów sąsiadujących ze sobą wydaje się, że intensyfikacja występowania stereotypów i ich nasycenie emocjami przypomina zjawisko kręgów powstających wokół kamienia rzuconego do wody. Im bliżej epicentrum zdarzeń, tym intensywniejsze i żywsze są w świadomości negatywne stereotypy myślenia o sąsiadach. Dostrzegam dwa wyjątki od tej reguły, są to Niemcy i Żydzi. W pierwszym wypadku brak „epicentrum". Dawne, naturalne doświadczenie współżycia na pograniczu polsko-niemieckim zostało zastąpione negatywnymi przeżyciami okresu wojny i okupacji. Przeżycia te, dotykając bez mała całego narodu polskiego, położyły się cieniem na dzisiejsze postrzeganie Niemców. W drugim wypadku z kolei sąsiedztwo polsko-żydowskie miało charakter prawie powszechnie obecnych centrów wzajemnych oddziaływań. Dzisiaj centra te zniknęły z życia publicznego. W spadku odziedziczyliśmy natomiast irracjonalny wizerunek wszechobecnego Żyda, zagrażającego polskiej tożsamości i egzystencji. Pozostali sąsiedzi spełniają zasadę „kręgów". Pamiętam, jaki szok przeżyłem, doświadczając polsko-litewskich antagonizmów z przeszłości w Sejnach i okolicy, gdzie dominuje litewska mniejszość narodowa, a w obopólnych kontaktach unosi się jeszcze duch wzajemnych „rzezi" z okresu wojny polsko-bolszewickiej. W Kłajpedzie zaś, dalekiej od wileńskich 10 Robert Traba antagonizmów, doznałem miłego rozczarowania, dyskutując na tematy polsko-litewskie bez emocji i widma narodowej konfrontacji. Podobna skala zróżnicowania emocji oraz wzajemnych wyobrażeń występuje między Przemyślem a Warszawą i Lwowem a Kijowem. Tę dziwną symetrię dekomponuje dynamika współczesnych przemian. Młode pokolenie Ukraińców dostrzega w Polsce przede wszystkim kraj sukcesu ekonomicznego. Inaczej Polskę widzą komuniści, a jeszcze inaczej ukraińscy okcydentaliści, niezależnie od wieku i geografii zamieszkania. Wcale też nie jest tak, że nasycenie antagonistycznymi wyobrażeniami w Przemyślu czy Lwowie musi tworzyć tylko negatywne podglebie, z którego wyrastać będą nowe konflikty i niekończące się spory. Pokolenie świadków dramatycznych wydarzeń, pokolenie ofiar i sprawców w nowych warunkach społecznych i politycznych staje się nierzadko pasem transmisyjnym pozytywnych przemian. Paradoksalnie są to bowiem środowiska dobrze znające się nawzajem. Ich emocjonalne zakorzenienie w przeszłości przy sprzyjających okolicznościach może stać się zaczynem nowych inicjatyw skierowanych ku teraźniejszości i przyszłości. Znowu odwołam się do przykładu niemieckiego. Jakże utrudniony byłby dialog polsko-niemiecki, gdyby nie aktywność „wypędzonych" i ich potomków nie tylko w kontaktach z mieszkańcami ziem zachodnich i północnych. W sytuacji zwrotu na Zachód i prawie pięćdziesięcioletniego trwania społeczeństwa Republiki Federalnej Niemiec w tej pozycji okazało się, że „pokolenie świadków" było jedynym, które przechowało pamięć o polsko--niemieckim pograniczu, o sąsiadach i znajomych. „Pokolenie świadków" miało autentyczną motywację, by upiory historii zamieniać na miejsca pozytywnego upamiętniania przeszłości i akty pojednania. Dramaturgia mijającego wieku sprawiała, że wydarzenia te stawały się medialnymi newsami trafiającymi w ten sposób do masowego odbiorcy. Ten mechanizm, jeszcze w sposób zbyt incydentalny, powoli zaczyna towarzyszyć również stosunkom polsko-ukraińskim. Z drugiej strony nie jest tak, że brak negatywnych doświadczeń musi tworzyć pozytywne podstawy wzajemnego postrzegania się i dwustronnych kontaktów. Po pierwsze pojawia się niebezpieczeństwo obojętności, która zabija wszelkie zainteresowania i potrzebę zaangażowania się w tworzenie nowych, pozytywnych zjawisk w stosunkach bilateralnych. Po drugie „program pozytywnej niewiedzy" - by przywołać określenie Andrzeja Szpo-cińskiego - jest w praktyce edukacyjną fantasmagorią. Każda niewiedza sprowadza bowiem postrzeganie rzeczywistości do potocznych, stereoty- 3:2 dla Ukrainy, czyli rozważania o stereotypach... 11 powych (w wypadku polsko-ukraińskim czytaj: negatywnych) uproszczeń. Tymczasem właśnie doświadczenie polskiego szkolnictwa - poza liceami ogólnokształcącymi - opiera się na programie „pozytywnej niewiedzy", realizowanej przede wszystkim w nauczaniu historii literatury. Kolejny tom Tematów zacząłem od refleksji dotyczącej stereotypów, bo mam wrażenie, że w kontaktach polsko-ukraińskich ciągle, bardziej niż w stosunku do innych sąsiadów, odgrywają one rolę dominującą. O ile stosunkom polsko-niemieckim towarzyszyło od lat sześćdziesiątych wiele spektakularnych gestów (list biskupów polskich z 1965 r. czy hołd Willy Brandta złożony ofiarom wojny pod pomnikiem getta warszawskiego w 1970 r.) i praktycznych przedsięwzięć (jak prawie już legendarna działalność Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej), które tworzyły rodzaj wentyla stopniowo rozładowującego wzajemne napięcia, o tyle w wypadku Ukrainy proces ten trwa od niedawna i brak mu oryginalnych i ważnych symboli. Nawet tak wydawałoby się prekursorska uchwała Senatu III Rzeczypospolitej Polskiej z 1990 r. o potępieniu akcji „Wisła" nie znalazła większego rezonansu ani w Polsce, ani na Ukrainie. Nadal aktualna jest chyba teza Antoniny Kłoskowskiej, że obecnie w społeczeństwie polskim istnieje silniejsza, wynikająca z historycznych uwarunkowań, niechęć do Ukraińców niż do Niemców. Duża część społeczeństwa polskiego w ogóle nie miała bowiem pojęcia o antagonizmie polsko-ukraińskim, teraz zaś dowiaduje się o nim lawinowo, w formie często dalekiej od naukowej rzetelności. Odmitologizowywanie wzajemnych stosunków z przeszłości nie powinno polegać na rozdrapywaniu ran. Oprócz jednak ukazywania najczęściej zapomnianych albo zupełnie nieznanych konstruktywnych i pozytywnych wątków wspólnej historii należy ciągle - uważam - wskazywać źródła konfliktów i wyjaśniać korzenie antagonizmów. W ten sposób, dokonując konfrontacji ze stereotypami, możemy je minimalizować. Temu też podporządkowana została konstrukcja tomu. Symbole Tylko symbolicznie pojawia się na łamach książki wątek nowożytnej Rzeczypospolitej, naszkicowany piórem wybornego znawcy problemu, profesora Jerzego Kłoczowskiego. Bez tej epoki w stosunkach polsko--ukraińskich nie sposób w ogóle zrozumieć wzajemnych odniesień. Fak- 12 Robert Traba tern pozostaje natomiast, że dzisiaj w naszej zbiorowej pamięci poza wskrzeszonym „ku pokrzepieniu serc" przez Henryka Sienkiewicza i uwspółcześnionym w wersji kinowej przez Jerzego Hoffmana mniej negatywnym portrecie Kozaków i Bohdana Chmielnickiego dominują fakty, których uczestnikami było pokolenie żyjących świadków. Dlatego też skoncentrowałem się na obu wojnach światowych i okresie międzywojennym. To właśnie wówczas nastąpiło apogeum konfliktu. Tego okresu dotyczą aż cztery teksty: Christopha Micka, Kto bronił Lwowa? Walki o Lwów w latach 1918-1920; Jana Kęsika, Pomiędzy współpracą a irre-dentą. Dylematy ukraińskiej mniejszości narodowej w II Rzeczypospolitej; Grzegorza Motyki, Między porozumieniem a zbrodnią: II wojna światowa oraz jej skutki w stosunkach polsko-ukraińskich oraz Gabriele Lesser, Polacy i Ukraińcy wobec Żydów podczas okupacji sowieckiej i niemieckiej. Trzy ostatnie tematy doczekały się już w literaturze polskiej, ukraińskiej i angloamerykańskiej obszernych monografii. Zarówno Jan Kęsik, jak i Grzegorz Motyka nie poprzestali jednak jedynie na relacjonowaniu znanej faktografii, lecz włączyli nowe interesujące pytania i interpretacje. Gabriele Lesser dotknęła jednego z najtrudniejszych tematów i w obliczu trwającej dyskusji wokół zbrodni w Jedwabnem, jednego z najżywotniejszych nie tyle stereotypów, ile tabu w historii Polaków i Ukraińców. Wolę i potrzebę odsłaniania „białej plamy" w najnowszej historii Ukrainy udowodniła z przekonaniem zorganizowana pod koniec 1998 r. w Kijowie konferencja na temat zagłady na Ukrainie i w Europie Środkowo-Wschodniej. W kontekście tego pozytywnego kroku na drodze poznawania własnej przeszłości mieszane uczucia budzi Babi Jar, kijowskie miejsce kaźni ponad 100 tys. Żydów. Dziś spokojny park jest ozdobiony wielkim pomnikiem z trójjęzycznym napisem oddającym hołd pamięci „ponad stu tysięcy obywateli Kijowa - ofiar niemieckiego faszyzmu, zamordowanych w latach 1941-1943". I choć jedna z inskrypcji jest w języku jidysz, pozostaje dziwne uczucie i skojarzenie z podobnymi, ale już zmienionymi napisami w podwileńskich Ponarach i Sobiborze. W przestrzeń symboli oraz pamięci zbiorowej wprowadzają nas dwa analityczne szkice, wspomniany już Christopha Micka i Jarosława Hryca-ka, Po obu stronach Zbrucza? Regionalizm i tożsamość narodowa na Ukrainie po upadku Związku Sowieckiego. Problem ten wydaje mi się na tyle ważny, że zarówno jako badacze, jak i aktorzy życia społecznego często lekceważymy symbolikę zamkniętą w kamieniu i spiżu: pomnikach, obeliskach, pamiątkowych tablicach. Tymczasem często to właśnie 3:2 dla Ukrainy, czyli rozważania o stereotypach... 13 one przez swoje inskrypcje, symbolikę oraz wydarzenia społeczne skupiające wokół siebie tłumy sympatyków, przypadkowych gapiów czy, jak niegdyś, „przymusowych entuzjastów" systemu, są pierwszym, zewnętrznym świadectwem przemian lub stagnacji, entuzjazmu lub apatii społecznej. Przykład pamięci kulturowej mieszkańców Doniecka i Lwowa z artykułu Hrycaka ukazuje dwa (nie jedyne) modele recepcji przeszłości na Ukrainie: jeden odwołujący się do sowieckiej przeszłości, która do dzisiaj kształtuje tożsamość istotnej części społeczeństwa ukraińskiego; drugi, szukający identyfikacji w narodowym dziedzictwie i chwalebnej historii własnego narodu. Ta dychotomiczność pamięci historycznej nawiązuje do często powtarzanego schematu o dwoistości gospodarczej (uprzemysłowiony, proletariacki wschód i „zacofany" zachód), politycznej i mentalnej (so-wiecko-rosyjski wschód i nacjonalistyczno-konserwatywny zachód) Ukrainy. Czy rzeczywiście jeszcze dzisiaj można wytyczyć granicę na Zbruczu? Z irytacją i przekorą odrzuca takie widzenie uznany przez wielu za duchowego ojca nowej galicyjskości Ukrainy Jurij Andruchowycz na łamach „Gazety Wyborczej", w szkicu Kompleks geografii narodowej: „Integruje samo życie, jego sposób czy też raczej sposoby i warunki przetrwania, a wraz z nimi także aberracje mentalności. Zarówno mieszkańcy skrajnie zrusyfikowanego Donbasu, jak i najbardziej nacjonalistycznej Galicji płacą mniej więcej takie same (i za to samo) łapówki przedstawicielom władzy, piją wódkę mniej więcej takiej samej jakości, z mniej więcej tymi samymi skutkami, słuchają tej samej paskudnej muzyki rosyjskiego pochodzenia, przewożą ten sam bazarowy towar w jednakowych kraciastych przepastnych torbach, od października do kwietnia noszą jednakowe futrzane czapki z królika, objaśniają sobie egzystencję z pomocą jednakowych stereotypów i - co najważniejsze - z jednakowym zapałem kibicują kijowskiemu Dynamu oraz piłkarskiej reprezentacji Ukrainy (czynnik, który w ciągu ostatnich pięciu lat okazał się chyba jedynym pozytywnym elementem integrującym)". Ktoś z moich ukraińskich znajomych stwierdził nawet, że Andrij Szew-czenko, trzeci piłkarz mijającego sezonu w Europie, przebił ostatnio popularnością narodowego wieszcza, Tarasa Szewczenkę. Między tym żartem a rzeczywistością odnaleźć można jednak sporo prawdy. Nic innego nie integruje bardziej jak wspólnie przeżywane pozytywne emocje. Dzisiaj we współczesnym zatomizowanym świecie dostarcza ich właśnie masowy sport. W tym kontekście z wymiaru jedynie sportowego wydarzenia sezo- 14 Robert Traba nu symbolicznego znaczenia dla integracji zróżnicowanego społeczeństwa Ukrainy nabrał mecz z Rosją w 1996 r. Pierwsza pokojowa konfrontacja na oczach 100 tys. kibiców i milionów telewidzów przyniosła zwycięstwo Ukrainie 3:2. Entuzjazm przeszedł wszelkie oczekiwania, a stadionowe hasło „Bij Moskala!" nie niosło w sobie nienawiści wobec Rosjan, bo wydobywało się także z gardeł właśnie ukraińskich Rosjan kibicujących ukraińskiej reprezentacji narodowej. Być może wkrótce to wydarzenie będzie określone jako przełom w kształtowaniu się ukraińskiego patriotyzmu obywatelskiego. Dodajmy: przynajmniej w męskiej, bardziej zarażonej „duchem kibicowania" części społeczeństwa. Nie trzeba wcale dzielić Ukrainy na dwie części, by dostrzec wyraźne przeobrażenia świadomości zbiorowej i balast niedawnej przeszłości. Wszystkiego, aż w nadto jaskrawych kontrastach, dostarczyć może wspaniale rozpościerający się nad brzegiem Dniepru stołeczny Kijów - metropolia wschodniej Europy, swym przestrzennym rozmachem, a jednocześnie intymnym urokiem przewyższająca wiele europejskich stolic. Już przed wjazdem do miasta można dostrzec srebrzysty blask usytuowanego na naddnieprzańskim wzgórzu pomnika Matki Ojczyzny, według projektu Eugeniusza Wuczeticza i zespołu. Pomnik stanowi część ogromnego kompleksu muzealnego poświęconego historii „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941-1945". Patos i monumentalizm, podobnie jak w przypadku innego dzieła Wuczeticza - słynnego pomnika obrońców Stalingradu na kurhanie Mamaja w Wołgogradzie (tego samego autorstwa są m. in. pomnik żołnierzy sowieckich w berlińskim parku Treptow oraz kijowski pomnik generała Nikołaja Watutina) - przypominają nie tyle o tragedii wojny, ile o uwielbieniu gigantomanii przez twórców i zleceniodawców budowy pomnika. Stosunek do wojny się zmienia. Rośnie dystans młodego pokolenia, coraz bardziej jest akcentowany jej wymiar narodowo-ukra-iński, a nie radziecki. Monumentalizm Matki Ojczyzny powszednieje coraz bardziej w odbiorze społecznym i, mimo że mija niespełna dwadzieścia lat od jej krajobrazowej dominacji nad Kijowem, traci duchowy walor „patronki i obrończyni". Odmienne wrażenie sprawia inny „żywy" symbol socrealizmu: centralna ulica Kijowa - Chreszczatyk. Anna Strońska pisała, że po obejrzeniu tego warszawskiego „zmonstrualnionego MDM-u" można nabrać awersji do Kijowa. Zgoła inne są moje odczucia. Przestronność tej półto-rakilometrowej, szerokiej od 40 do 100 m, arterii wizualnie sprawia wrażenie otwartości. Podkreśla ją wieńczący Chreszczatyk Plac Niepodle- 3:2 dla Ukrainy, czyli rozważania o stereotypach... 15 głości, niegdyś Plac Rewolucji Październikowej, którego centralnym monumentem była do niedawna kilkumetrowa figura wodza rewolucji, dziś zastąpiona wielkim billboardem. Odbywają się tu festyny i patriotyczne uroczystości. Rytm codzienności wyznaczają uliczne zabawy, gry, kijowscy kloszardzi i tłumy mieszkańców mijających się z tysiącami turystów. Symbol socrealistycznej architektury zmienił się w nowoczesne centrum pulsującego życiem miasta. Wystarczy tylko skręcić w jedną z bocznych ulic, by zanurzyć się w architekturę przełomu wieków. Ukoronowaniem krótkiego spaceru są jedenastowieczne Złote Wrota, kunsztownie odrestaurowana, najwspanialsza z trzech prowadzących niegdyś do Kijowa bram. Dziś symbolizuje powrót do korzeni, będąc jednocześnie świadkiem restauracji sąsiadującej z nią wspaniałej architektury secesyjnej przy ulicy Wołodymyrskiej, której jednym z twórców był polski architekt, Władysław Horodecki. Pomnik „czekistów" i „zagubiony" Lenin kryją się na obrzeżach głównych ulic Kijowa. O wiele bardziej zauważalne, również w nazwach, są postacie narodowych bohaterów: Tarasa Szewczenki, Bohdana Chmielnickiego czy Mychajły Hruszewśkiego, pierwszego Przykład odnawianej kijowskiej secesji przy ul. Wołodymyrskiej. Fot. Robert Traba 16 Robert Traba Kościół katolicki św. Mikołaja z przełomu XIX i XX w., wg projektu Władysława Horo- deckiego Fot. Archiwum Borussii prezydenta niepodległej Ukrainy. W Kijowie jest więc wszystko, i Wschód, i Zachód, tyle że ten drugi dominuje w centrum, a ten pierwszy na obrzeżach, w wielkich blokowiskach-sypialniach stolicy. Wystarczy też wyjechać poza miasto... Czernihów leży tylko 140 km od stolicy. Wizualnie i „onomastycznie" przypomina skansen „gubernialnej architektury rosyjskiej" i socjalizmu, a nie duże trzystutysięczne miasto w stanie transformacji. Miłym kontrastem wobec smętnej późnomarcowej (czytaj: pluchowatej) rzeczywistości jest prężna sieć miejscowych organizacji pozarządowych. Kontrast polega na tym, że w starym krajobrazie funkcjonują ludzie myślący nowoczesnymi kategoriami, nieprzytłoczeni balastem codziennych trudności. Ta obserwacja mimochodem potwierdza przekorną tezę Jurija Andru-chowycza o anachronicznym wizerunku Ukrainy podzielonej na wschodnią i zachodnią. 3:2 dla Ukrainy, czyli rozważania o stereotypach... 17 Kijowski pomnik Bohdana Chmielnickiego, wg projektu M. Mikeszyna; w tle Mihajliw-skij Zołotowierhij Sobór Fot. Archiwum Borussii Zróżnicowanie Ukrainy ma swój historyczny kontekst bardzo mocno osadzony w dziejowej rzeczywistości Europy. Przywołam tu lapidarną, ale jakże trafną dygresję redaktora naczelnego lwowskiego czasopisma kulturalnego „Ї", Tarasa Wozniaka: „Geograficzne i cywilizacyjne położenie Ukrainy sprawia, że leży ona jednocześnie - i w kulturalnym, i w politycznym sensie - w Zachodniej, Wschodniej i Południowej Europie. Istnieją zatem podstawy, żeby zaliczyć Ukrainę i do bizantyjsko-prawosławnego, częściowo zniszczonego przez komunizm, Wschodu Europy i do katolic-ko-protestanckiego Zachodu i muzułmańskiego Południa. [...] Sama w sobie jest Ukraina państwem wieloetnicznym, wieloreligijnym, wielokulturowym. Budowanie nowej rzeczywistości bez uwzględnienia tego faktu jest po prostu niemożliwe. Tak więc przed Ukrainą stoi zadanie umocnienia swej jedności w rozmaitości, która powinna stać się dla niej nie tylko problemem, ale i siłą". 18 Robert Traba Ukraińcy - Polacy i co dalej? W różnorodności tkwi także istota kształtowania się ukraińskiej tożsamości narodowej. Tekst niemieckiego historyka, profesora Rexa Rexheuse-ra, nie wprost nawiązuje do wydanej niedawno w Polsce książki Jarosława Hrycaka, Historia Ukrainy 1772-1999. Narodziny nowoczesnego narodu. Obaj odrzucają pozytywistyczną tezę o „przebudzeniu narodowym" i sięgają do teorii Benedicta Andersona o narodzie jako „wspólnocie wyobrażonej". Wcale więc nie jest oczywistym faktem, że narody istniały niezmiennie od zawsze*. Faktem jest natomiast, że nowoczesne ruchy narodowe były kształtowane przez ideologów nacjonalizmu. W przypadku narodów o wielowiekowej tradycji państwowej odwoływanie się do korzeni własnej kultury i osiągnięć nie było zbyt trudne. U tzw. „młodszych" narodów - a do nich zalicza się Ukrainę - sprawa się komplikowała. Ich tożsamość narodowa musiała być budowana w konfrontacji ze „starszymi" narodami. Zanim jednak dochodziło do otwartych konfliktów, pierwsi „budziciele" narodowi, tworząc własną kulturę, wykorzystywali możliwości, jakie dawał im naród dotychczas dominujący. Tak w pewnym uproszczeniu wyglądał proces narodowotwórczy Białorusinów, Litwinów i właśnie Ukraińców. Rex Rexheuser taką formę budowania własnej, nowoczesnej świadomości narodowej nazywa „wielofrontowością" i snuje interesujące rozważania porównawcze, uzupełniając wschodnioeuropejską mozaikę o zasiedziałych tu Żydów i Niemców. Oprócz Polaków drugim partnerem konfrontacji byli Rosjanie. Zarówno w stosunku do Rosjan, jak i Polaków jedyną obroną przed rosnącą asymilacją stał się, poza otwartą walką, wybór własnej kreacji wizerunku narodowego. Tworzyły ją radykalna koncepcja języka, odchodząca od zasady naturalnej syntezy starocerkiewnosłowiańskiego z miejscowym dialektami, twórczość ludowa i tradycje ludu ukraińskiego. Dzisiaj nie chodzi o wzajemną przeciwstawność idei „rosyjskości" i „ukraińskości". Większość badaczy przyznaje, że główna linia sporu przebiega pomiędzy ideą ukraińską a radziecką. Świadczy o tym m. in. fakt, że na wschodzie i południu Ukrainy znaczna część ludności nieukraińskiej woli określać się nie jako Rosjanie, lecz „ludzie radzieccy". Niechęć elit rosyjskich w samej Rosji do nieza- * Ciekawym głosem ze strony polskiej w tej dyskusji jest artykuł J. Stryjka, Jak «powstat naród ukraiński? Konstrukcje historyka, „Biuletyn Południowo-Wschodniego Instytutu Naukowego", (1997), t. 3, s. 19-45. 3:2 dla Ukrainy, czyli rozważania o stereotypach... 19 leżności Ukrainy wynika natomiast z zakorzenionego głęboko w narodzie rosyjskim poczucia jego „obszczeruskosti", czyli wiary w nierozłączną jedność duchową i kulturową Białorusi i Ukrainy z „pramatką" Rosją. A Polacy... Brak, niestety, szkicu, który dotyczyłby tego zagadnienia. Nie chcąc popaść w banał, wolałem zrezygnować w ogóle z takiego tematu. Według różnych statystyk obecnie na Ukrainie mieszka ok. 300 tys. Polaków. Naturalna obecność polskiej mniejszości narodowej związana jest z Galicją Wschodnią i ze Lwowem jako tradycyjnym ośrodkiem kultury i nauki. Dziękuję w tym miejscu redaktorowi „Przeglądu Politycznego", Wojciechowi Dudzie, za prawo druku bardzo ważnej rozmowy na temat symbolicznej spuścizny przeszłości w dzisiejszym Lwowie. Bez tego miasta i jego wielokulturowego dziedzictwa trudno zrozumieć współczesny kontekst stosunków polsko-ukraińskich. Początków organizacji polonijnych należy jednak szukać w międzywojennym Kijowie i centralnej Ukra- Dzisiejszy widok dawnego Państwowego Teatru Polskiego w Kijowie Fot. Robert Traba 20 Robert Traba inie. W ramach leninowskiej koncepcji polityki wobec mniejszości narodowych w Związku Sowieckim zaczęto preferować narodowe autonomie socjalistyczne. W czerwcu 1925 r. na Wołyniu powstał Polski Rejon Narodowościowy na Ukrainie im. Juliana Marchlewskiego (tzw. Marchlew-szczyzna), który przetrwał dziesięć lat, do czasów stalinowskich czystek. Dla ponad 40 tys. mieszkańców stworzono enklawę polskości z własnymi szkołami, prasą itp. Inną, niezwykłą formę obecności kultury polskiej na Ukrainie stworzyła dziesięcioletnia działalność Państwowego Teatru Polskiego w Kijowie (1931-1939). Po wojnie, dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, nastąpił stopniowy rozwój organizacji polskich, które obecnie (1992) skupiają się w Federacji Organizacji Polskich na Ukrainie. Związek Polaków na Ukrainie wydaje od marca 1992 r. własny organ prasowy, reaktywowany po wielu latach, „Dziennik Kijowski" (red. naczelny Stanisław Panteluk), jako dodatek do „Hołosu Ukrainy". Podobnie jak stan liczebny Ukraińców w Polsce na Ukrainie maleje liczba polskiej mniejszości narodowej. Oprócz migracji wpływ na to zjawisko mają procesy naturalnej asymilacji ze społecznościami ukraińską bądź rosyjską. Liczebność Polaków w obwodzie lwowskim w końcu lat pięćdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych zmniejszyła się ponad dwukrotnie, a w żytomierskim i chmielnickim prawie dwukrotnie. Według danych z początku lat dziewięćdziesiątych największymi skupiskami ludności polskiej pozostają Kijów (10 455) i Lwów (9730). Na razie na temat procesów asymilacyjnych i akulturacyjnych Polaków ukraińskich nie dysponujemy tak wnikliwymi badaniami, jak chociażby prezentowane w tym tomie studia o mniejszości ukraińskiej w Polsce: monograficzne -Stanisława Stępnia i analityczne - Wojciecha Łukowskiego. Nowość !!! Spotkanie po 75 latach !!! Gazeta polska znów ukazuje się w Kijów DZIENNIK N ' KIJOWSKI Pismo społeczne, ekonomiczne i literackie Istnieje od 1906 roku Ніимусту Herb Kijo*. Winieta pierwszego numeru „Dziennika Kijowskiego" 3:2 dla Ukrainy, czyli rozważania o stereotypach... 21 Tym razem udało się zaprezentować polskiemu czytelnikowi nieco obszerniejszy „kącik" literacki. O ile Jurij Andruchowycz jest obecnie chyba najpopularniejszym pisarzem ukraińskim w Polsce, o tyle wydarzeniem, dla wielu spektakularnym, jest publikacja fragmentów książki tyleż znanej, co kontrowersyjnej na Ukrainie pisarki, podobnie jak Andruchowycz, „nowego" pokolenia - Oksany Zabużko. Poza przypadkową publikacją w jednym z polskich miesięczników jest to debiut autorki na polskim rynku wydawniczym. Tematy polskie w literaturze ukraińskiej są znane jedynie w kręgach specjalistów, stąd tym cenniejsza wydaje się publikacja młodego ukraińskiego polonisty, Serhija Jakowenki. Refleksje młodego nauczyciela mieszkającego w Kamieńsku koło Górowa Iławeckiego stanowią interesującą próbę zmierzenia się z tematem przemijania i zakorzeniania się pokoienia „synów i córek" w ziemi, która jeszcze na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych była zupełnie obca. Część „edukacyjna" ma głównie charakter „szkolny". Propozycje dwóch scenariuszy lekcji (Jerzy Necio/Sławomir Skowronek oraz Katarzyna Pa-sławska-Iwanczewska) starają się zmierzyć z trudnymi problemami stosun- W kijowskiej kawiarni — tłumaczka Witolda Gombrowicza na język ukraiński, Roksana Harczuk, Robert Traba oraz pisarka, Oksana Zabużko (pierwsza z prawej). Fot. Archiwum Borussii 22 Robert Traba ków polsko-ukraińskich. Ciekawostką są nie tylko tematy i sposób ich realizacji, ale także fakt, że scenariusze zostały przygotowane zarówno przez nauczycieli polskich, jak i ukraińskich, co w żaden sposób nie wpływa na tendencje dydaktyzacyjne. W przypadku wspomnień Stefana Krycińskiego udało się po raz drugi (w Tematach żydowskich uczynił to Jan Jagielski) przedstawić problem opieki nad porzuconymi nie z własnej woli cmentarzami ukraińskimi w południowej Polsce. Jest to również rodzaj wyzwania rzuconego tym wszystkim, którzy nie zauważają ginących śladów tak bliskiej nam nie tylko geograficznie kultury. Bohdan Hud' podjął się opracowania tradycyjnie już obecnego w Tematach wątku podręcznikowego, czyli podsumowania obecności Polski i stosunków polsko-ukraińskich w nauczaniu historii na Ukrainie. Pod koniec szkicu zamieszczonego w tej książce wielki ukraiński polo-nofil i jeden z twórców porozumienia polsko-ukraińskiego, Bohdan Osad-czuk, napisał: „Trudno z dzisiejszej perspektywy ocenić, w jakiej sytuacji byłyby ostatecznie nasze stosunki, gdyby prawie przed pół wiekiem redaktor i wydawca paryskiej «Kultury», Jerzy Giedroyc, nie podjął, dla wielu ówczesnych jego ziomków i ukraińskich sąsiadów, złudnej inicjatywy pogrzebania starych sporów terytorialnych za cenę współpracy w przyszłości. Gdyby owa idea wielkiego polskiego myśliciela i wizjonera doznała klęski, na pewno mielibyśmy inną sytuację. Ale nie «gdybajmy», gdyż jest to czcza demagogia. Pomyślmy, jak utrwalać spełnione dzieło Jerzego Gie-droycia, tym bardziej że jego odejście spowodowało dotkliwą stratę i lukę w pilnowaniu wspólnej sprawy realizowania testamentu zmarłego twórcy i patrona naszej współpracy i przyjaźni". Jak utrwalać dzieło Jerzego Giedroycia? Odpowiedź może być jedna. Banalna, ale prawdziwa. Należy rozwijać wzajemne kontakty, poznawać się nie tylko przez historię własnych mniejszości narodowych mieszkających u sąsiada, nie tylko przez dzieje nie zawsze przykładnych wzajemnych stosunków, lecz przez próby odkrywania różnorodności wizerunków partnerów zza Buga. Niedawno z zapałem czytałem książkę Bogumiły Berdychow-skiej i Oli Hnatiuk, Bunt pokolenia. Rozmowy z intelektualistami ukraińskimi. Okazało się, że historia ukraińskich powojennych intelektualistów, nazwiska najwybitniejszych twórców, nie mówiąc o ich dziełach, są w ogromnej większości zupełnie mi obce. Nie sądzę, bym był w tym względzie wyjątkiem. Ta książka odkrywa nową rzeczywistość i z całą siłą uświadamia, jak daleka droga dzieli nas od wzajemnego poznania i zrozumienia. Nie ma szans na zmianę, dopóki naszą wyobraźnią będzie rządził bazarowy obraz 3:2 dla Ukrainy, czyli rozważania o stereotypach... 23 ukraińskich „szoszonów" w Przemyślu i nieco starszych „przekamów" - jak określano Polaków handlujących we Lwowie. Śledząc przez ostatni rok inicjatywy polsko-ukraińskie, można być ostrożnym optymistą. Liczne teksty o Ukrainie i ukraińskich twórców głównie na łamach „Gazety Wyborczej" i „Rzeczpospolitej", ale także w tygodnikach i miesięcznikach, rozwój bilateralnych kontaktów oświatowych, edukacyjnych i naukowych, dynamiczna działalność przemyskiego Południowo-Wschodniego Instytutu Naukowego, nie mówiąc już o inauguracji Polsko-Ukraińskiego Kolegium Europejskiego w Lublinie i bardziej niż poprawnych stosunkach politycznych, są znakiem niespotykanego ożywienia. To prawda, że poziom naukowy niektórych artykułów w nawet tak prestiżowej i ważnej dla obu stron, zapoczątkowanej z inspiracji Ośrodka KARTA przez Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej i Związek Ukraińców w Polsce serii Polska - Ukraina: trudne pytania czasami przypomina polsko-niemiecki ping-pong z lat siedemdziesiątych. Istnieją jednak zapał i wola pokonywania kolejnych progów trudności. Podobnie dzieje się w wymianie między polskimi i ukraińskimi organizacjami pozarządowymi. Obie strony przestają już tylko patrzeć na Zachód, szukają też bezpośrednich kontaktów partnerskich. Chociaż występują czasami dysproporcje zainteresowań i potrzeb, to istnieje ogromny potencjał jakościowy i ilościowy, czego dowód stanowi ok. 18 tys. organizacji na Ukrainie i prawie 25 tys. w Polsce. Warto ten potencjał wykorzystywać... **** Każdy z poprzednich tomów Tematów był w dużej części pokłosiem konferencji. Tym razem stało się inaczej. Charakter i forma prezentowanych wystąpień w większości nie mieściły się w profilu i pomyśle serii wydawniczej. Stąd niniejsza książka musiała powstać prawie zupełnie od nowa. Dziękuję wszystkim autorom i tłumaczom za wytrwałość i cierpliwość w oczekiwaniu na publikację. Mam nadzieję, że było warto. Być może nasz trud będzie też małym wzbogaceniem polsko-ukraińskiego dialogu w duchu Redaktora paryskiej „Kultury". Boże Narodzenie, 2000 r. 24 Robert Traba WYBRANA LITERATURA Akcja „Wisła". Dokumentacja, oprać. E. Misiło, Warszawa 1993. „Biuletyn Południowo-Wschodniego Instytutu Naukowego", t. 1-4, od t. 5 ".Biuletyn Ukrainoznawczy". D. Beauvois, Walka o ziemię. Szlachta polska na Ukrainie prawobrzeżnej pomiędzy caratem a ludem ukraińskim 1863-1914, Sejny: Pogranicze, 1996. Bunt pokolenia. Rozmowy z intelektualistami ukraińskimi, oprać, i komentarz B. Berdychowska i O. Hnatiuk, Lublin: Wydawnictwo UMCS, 2000. A. Chojnowski, Koncepcje polityki narodowościowej rządów polskich w latach 1921-1939, Wrocław (i inne): Ossolineum, 1979. A. Chojnowski, Ukraina, seria: Historia państw świata XX wieku, Warszawa 1997. P. Eberhardt, Przemiany narodowościowe na Ukrainie w XX wieku, Warszawa 1994. Historycy polscy i ukraińscy wobec problemów XX wieku, red. P. Ko-siewski, G. Motyka, Kraków 2000. J. Hrycak, Historia Ukrainy 1772-1999. Narodziny nowoczesnego narodu, tłum. K. Kotyńska, Lublin: Instytut Europy Środkowo-Wschodniej, 2000. G. Hryciuk, Polacy we Lwowie 1939-1944, Warszawa: „Książka i Wiedza", 2000. M. Klimecki, Polsko-ukraińska wojna o Lwów i Galicję Wschodnią 1918-1919, Warszawa: Volumen, 2000. A. S. Kowalczyk, Pan Petlura? Warszawa 1998. „Krasnogruda" (2000) nr 10. „Krakowskie Studia Ukrainoznawcze", t. 1-6. W. Mędrzecki, Niemiecka interwencja militarna na Ukrainie w 1918 roku, Warszawa: DiG, 2000. G. Motyka, Tak było w Bieszczadach. Walki polsko-ukraińskie 1943--1948, Warszawa: Volumen, 2000. S. S. Nicieja, Cmentarz Łyczakowski we Lwowie w latach 1786-1986, Wrocław 1988. T. A. Olszański, Historia Ukrainy w XX wieku, Warszawa 1993. Polska-Ukraina. Spotkanie kultur, red. T. Stegner, Gdańsk: STEPAN design, 1997. 3:2 dla Ukrainy, czyli rozważania o stereotypach... 25 Polska - Ukraina: trudne pytania, Warszawa: KARTA, t. 1-6, 1998-2000. Polacy na Ukrainie. Zbiór dokumentów, Część Y.data 1917-1939, t. 1-2, Przemyśl: PWJN, 1998-1999. Problemy Ukraińców w Polsce po wysiedleńczej akcji „Wisła", red. W. Mokry, 1997. W. A. Serczyk, Historia Ukrainy, Warszawa 1990 (wyd. II). A. Strońska, Dopóki milczy Ukraina, Warszawa: Wydawnictwo Trio, 1998. R. Torzecki, Polacy i Ukraińcy. Sprawa ukraińska w czasach II wojny światowej na terenie Rzeczypospolitej, Warszawa 1993. Ukraińcy w Polsce 1944-1989. Walka o tożsamość, red. R. Drozd, J. Ha-łagida, Warszawa 1999. W. Wilczyński, Leksykon kultury ukraińskiej, Zielona Góra: Wydawnictwo WSP, 2000. Historia Bohdan Osadczuk Między upiorami przeszłości i wyzwaniami przyszłości Na przełomie XX i XXI w. znaleźliśmy się w zupełnie odmiennej sytuacji geostrategicznej niż w ciągu całego ubiegłego stulecia. Miniony wiek był rozdziałem w historii świata szczególnie burzliwym, pełnym wojen, zbrodni i okrucieństw na kontynencie euroazjatyckim. Polska i Ukraina znajdowały się już wielokrotnie w wirze tych kataklizmów. U progu wieku przeżywały podobną sytuację: rozbiór państwowy w przypadku polskim i rozbicie w sensie etnograficznym i terytorialnym w odniesieniu do Ukrainy. Nawet co do liczby rozbiorów było podobnie. Polskę podzieliły trzy mocarstwa: Rosja, Prusy i Austria; Ukraina znalazła się pod okupacją Rosji, Austrii (Galicja Wschodnia i Bukowina) oraz Węgier (Ukraina Zakarpacka) jako autonomicznego trzonu monarchii Habsburgów. Polska mimo niewoli miała jednak w dużym stopniu pozycję uprzywilejowaną. Polskie aspiracje niepodległościowe znajdowały wielu zwolenników za granicą. Wewnątrz zaborów istniała w dużym stopniu zachowana polska świadomość narodowa. Stopień asymilacji w poszczególnych zaborach był w stosunku do planów i konkretnych nacisków rządów państw zaborczych relatywnie niski. Ukraina zarówno w aspekcie zewnętrznym, jak i wewnętrznym znajdowała się w o wiele gorszym położeniu. Znajomość jej problemów i zainteresowanie za granicą były znikome. Dawny splendor Rusi Kijowskiej i spuścizna wojen kozackich przestały stanowić źródło pielęgnowania samoiden-tyfikacji narodowej. Stopień wynarodowienia, zwłaszcza w zaborze rosyjskim, przybrał formę zastraszającą. Pozbawione podmiotowości społeczeństwo obydwu narodów stało się obiektem rozgrywek imperialistycznych. Nierówne struktury społeczne - zachowanie arystokracji polskiej, spowinowaconej z rodami i królami państw zaborczych i wynarodowienie szlachty rosyjsko-ukraińskiej - spowodowały wzajemne kompleksy wyższości i niższości w systemie ówczesnych elit, co зо Bohdan Osadczuk w konsekwencji doprowadziło do wyobcowania polskiej kultury postszla-checkiej i ukraińskiej kultury chłopskiej. Skutki tego kulturowego dystansu są widoczne do dzisiaj. W Galicji Wschodniej na styku plemiennej, religijnej i etnicznej konkurencji doszło do tragicznych następstw, a mianowicie do konfrontacji dwóch partnerów sojuszu polsko-ukraińskiego - Józefa Piłsudskiego i Semena Petlury - z rzeczywistością, niezgodną z ich wizją. Wizja ta runęła nie tylko na skutek załamania się rewolucji ukraińskiej, niezdatnej do podjęcia walki w imię niepodległości w starciu ze społeczną demagogią rosyjskich i ukraińskich bolszewików. Doznała również klęski w obozie Piłsudskiego, po polskiej stronie, z powodu braku szerokiej bazy społecznej i dążeń do odnowienia polskiej dominacji. Konsekwencją tej podwójnej przegranej była kolejna podwójna pomyłka polskiej myśli i praktyki politycznej w okresie międzywojennym. Warszawa kierowała się - po odejściu Piłsudskiego od aktywnej polityki na początku lat dwudziestych - zasadą asymilacji mniejszości narodowych, w celu stworzenia w perspektywie państwa mononarodowego i centralistycznego według wzorców francuskich. W tym założeniu tkwiła klęska Rzeczypospolitej. Tego rodzaju polityka dawała Niemcom i Związkowi Sowieckiemu, dwóm państwom zainteresowanym zniszczeniem „bękarta dyktatu wersalskiego" - jak się później wyraził Mołotow - moc atutów i pretekstów do antypolskich akcji. Polityka nacisku wobec mniejszości narodowych przy dość słabym poziomie rozwoju ekonomicznego i kulturalnego polskiej większości była koncepcją samobójczą. Dawała oprócz tego obydwu państwom zainteresowanym w unicestwieniu polskiej niepodległości szansę wykorzystania mniejszości niemieckiej i ukraińskiej do akcji destabilizujących jedność państwa polskiego. Brak konsekwencji w podejściu do problemu niepodległościowego miał dla Polski fatalne skutki. Wywoływał wzajemną wrogość i podejrzliwość. Drugim, nie mniej negatywnym elementem było zbudowanie na Zbruczu „żelaznej kurtyny". Polska przedwojenna odgrodziła się od ukraińskiego sąsiada murem ignorancji i nienawiści. W następstwie utworzenia „kordonu sanitarnego" nastąpiło też odgrodzenie duchowe od Ukrainy za Zbruczem. Polska przestała się interesować zarówno radykalnymi zmianami politycznymi, jak też życiem powszednim wschodniego sąsiada. Ta obojętność opinii społecznej spowodowała zanik informacji na temat Ukrainy Sowieckiej w prasie i radiofonii polskiej. Prasa codzienna, by wymienić tylko „Gazetę Polską", „Kurier Warszawski" czy „Robotnika", poświęcały miejsce Ukrainie „zazbruczańskiej" tylko w wyjątkowych wypadkach. Między upiorami przeszłości... 31 Dla gazet bulwarowych tzw. Czerwoniaków (z powodu czerwonego koloru czcionek w tytułach) kwestie ukraińskie „zza miedzy" nie istniały na co dzień. Wyłaniały się czasami jedynie w sensacyjnej formie i szybko się ulatniały. Zresztą z biegiem czasu zanikła wiedza dziennikarzy o wydarzeniach na Ukrainie. Luk tych nie mogły wyrównać takie pisma jak, „Bunt Młodych", a potem „Polityka" Jerzego Giedroycia czy „Wschód" Włodzimierza Bączkowskiego lub „Biuletyn Polsko-Ukraiński". Nakłady tych tytułów były bowiem zbyt szczupłe. W rezultacie przeciętny Polak w drugiej dekadzie II Rzeczyspospolitej uważał, że sprawa ukraińska ogranicza się do problemów współżycia w tzw. Małopolsce Wschodniej - jak wówczas oficjalnie i potocznie nazywano dawną Galicję Wschodnią oraz Wołyń. Ponieważ jednak na tych ówczesnych polskich wschodnich i ukraińskich zachodnich rubieżach istniał nierozwiązany konflikt narodowościowy, w mentalności owych przeciętnych Polaków umocnił się stereotyp o ukraińskim antypolskim separatyzmie. Jednocześnie ze świadomości polskiej znikała niegdyś powszechna wiedza o Ukrainie Naddnieprzańskiej, o Zagłębiu Donieckim, Charkowszczyźnie, Odessie i wybrzeżu czarnomorskim. Brak jakiejkolwiek współpracy międzypaństwowej i wymiany w nauce, kulturze, sztuce i literaturze pogłębił postępujący stale proces wzajemnego wyobcowania. Wykorzystały to ówczesne Niemcy Weimarskie, zacieśniając nie tylko związki z Rosją Sowiecką, ale również z Republiką Ukraińską. Przed dojściem Hitlera do władzy i zwycięstwem stalinizmu kontakty pomiędzy Berlinem a Charkowem (ówczesną stolicą Ukrainy Sowieckiej) były bez porównania bardziej ożywione niż pomiędzy Charkowem a Warszawą. Polityka odgrodzenia pozwoliła komunistom ukraińskim rozpętać ogromną falę falsyfikacji na temat Polski i Polaków, sojuszu Piłsudskiego z Petlurą itd. Z następstwami ówczesnych oszczerstw i pomówień mamy do czynienia po dziś dzień. Jednak i po polskiej stronie destruktywne skutki wyobcowania były nie mniej groźne. Po pierwsze dla większości Polaków pojęcie Ukrainy (poza negatywnym obrazem nieustającej wojny kozackiej w Ogniem i Mieczem Sienkiewicza) ograniczało się do ziem na zachód od Zbrucza. A ponieważ większość Polaków, uznająca dążenia endecji i postpiłsudczykowskiej sanacji do asymilacji, zgadzała się z traktowaniem Ukraińców jako obywateli drugiej kategorii, to w naturalny sposób w ich usiłowaniach do pozbycia się nieznośnej dominacji widziała jednoznacznie zdradę Polski. Po katastrofie w 1939 r. w polskiej publicystyce i na emigracji nie oceniono w należyty sposób faktu, że nie doszło do antypolskiego powstania __ Bohdan Osadczuk Ukraińców, na co liczyły Niemcy hitlerowskie. Nie zwrócono również uwagi na fakt, że na frontach z najeźdźcą niemieckim nie zdarzył się ani jeden wypadek dezercji ze strony żołnierzy narodowości ukraińskiej, a po przykrych doświadczeniach z polityką narodowościową Warszawy wobec Ukraińców mogło być przecież inaczej. Snując ten smutny wątek o upiorach przeszłości muszę przytoczyć jeszcze jeden posępny wypadek. Po inwazjach niemieckiej i sowieckiej i po ukonstytuowaniu się rządu polskiego na obczyźnie w otoczeniu premiera, generała Władysława Sikorskiego, zrodziła się inicjatywa włączenia przedstawicieli ukraińskich mniejszości do sejmu, a Wasyla Mudrego do Rady Narodowej najpierw we Francji, a potem w Londynie. Otóż Mudryj czekał na sygnał, aby przejść przez „zieloną granicę" na Węgry lub do Rumunii i przedostać się do „wolnej Polski", Czekał, czekał i nigdy się nie doczekał... To zlekceważenie Wasyla Mudrego w oficjalnej polskiej polityce emigracyjnej było kolejnym fatalnym błędem, zaostrzyło bowiem sytuację na ziemiach okupowanych przez Niemców. Zaczęły się bratobójcze walki. W parlamencie polskim na obczyźnie zabrakło rozsądku i siły do powstrzymania straszliwych wydarzeń na spornych ziemiach pogranicza. II wojna światowa z jej następstwami w postaci przymusowych wysiedleń i przesiedleń pozostawiła na naszych stosunkach tyle ran, ze blizny po nich wciąż jeszcze widnieją ku przestrodze współczesnych i przyszłych pokoleń. Trzeba o tych bliznach mówić otwarcie i prawdziwie, bez przemilczeń, upiększeń, nie aby jątrzyć zagojone rany, ale by przypominać, do czego prowadzą niezałatwione konflikty etniczne. Trudno z dzisiejszej perspektywy ocenić, jak wyglądałyby ostatecznie nasze stosunki, gdyby prawie przed pół wiekiem redaktor i wydawca paryskiej „Kultury", Jerzy Giedroyc, nie podjął dla wielu ówczesnych jego ziomków i ukraińskich sąsiadów złudnej inicjatywy pogrzebania starych sporów terytorialnych za cenę współpracy w przyszłości. Gdyby owa idea wielkiego polskiego myśliciela i wizjonera doznała klęski, na pewno mielibyśmy inną sytuację. Ale nie „gdybajmy", gdyż jest to czcza demagogia. Pomyślmy, jak utrwalać spełnione dzieło Jerzego Giedroycia, tym bardziej ze jego odejście spowodowało dotkliwą stratę i lukę w pilnowaniu wspólnej sprawy realizowania testamentu zmarłego twórcy i patrona naszej współpracy i przyjaźni. Berlin-Warszawa, 10 grudnia 2000 Jerzy Kloczowski Ukraińcy w Rzeczypospolitej Obojga Narodów W ukraińskiej wizji historii własnego kraju, konsekwentnie od ponad stu lat budowanej wysiłkiem narodowej historiografii, Ruś Kijowska - Kijów przede wszystkim - stanowią zasadniczy punkt odniesienia; z Rusią Kijowską wiążą się w takim ujęciu początki państwa, narodowości, kultury, opcji wschodniego chrześcijaństwa. Ruś ta jednak już w XII w. uległa daleko idącemu rozbiciu, a w XIII stuleciu w bardzo znacznej części znalazła się pod panowaniem mongolskim. Dla dalszych dziejów Ukrainy zasadnicze znaczenie miało znalezienie się jej ziem w ciągu XIV w. w ramach Wielkiego Księstwa Litewskiego. Związek obu tych państw, Wielkiego Księstwa i Polski, zawarty w latach 1385/1386, oznaczał zwierzchnią władzę litewskiej dynastii, nazywanej w Polsce jagiellońską, aż do 1572 r. - daty śmierci ostatniego Jagiellona -nad ogółem ludności rusko-ukraińskiej. W obu państwach stosunki wewnętrzne układały się bardzo różnie, stąd też daleko idące różnice między Rusinami-Ukraińcami w części polskiej - Ruś Halicka zwana też Czerwoną z ważnym miastem Lwowem na czele - i litewskiej na Wołyniu, Kijowszczyźnie i Bracławszczyźnie. Okcy-dentalizacja i polonizacja Rusi Czerwonej - duże województwo zachowujące nazwę ruskiego - posunęły się dość daleko w ciągu XV-XVI w. zwłaszcza wśród dominującej szlachty, która w 1438 r. uzyskała pełne zrównanie w prawach ze szlachtą polską. Ostre napięcia w związku z próbami ograniczenia znaczenia mieszczan rusko-prawosławnych w stosunku do mieszczaństwa katolickiego wystąpiły zwłaszcza w miastach. W części litewskiej zaś silna warstwa bojarów ruskich ze starymi rodami kniaziowskimi na czele zachowała ogromne znaczenie, włączając się coraz silniej w życie państwa - Wielkiego Księstwa Litewskiego. Uprzywilejowanie w tym państwie Litwinów - od 1386/1387 r. katolików - kosztem 34 Jerzy Ktoczowski prawosławnych ustępowało stopniowo w ciągu XV-XVI stulecia, by zniknąć prawie całkowicie w połowie XVI w. Znaczący przełom przyniosła unia lubelska 1569 r., przekształcająca dynastyczny związek polsko-litewski w rzeczywistą unię, federację dwóch państw, Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa. Federacja ta zawarta w formie bardzo trudnego kompromisu, w rezultacie poważnych ustępstw z obu stron, miała jednak okazać następnie zdumiewającą wręcz trwałość. Istniała aż do końca Rzeczypospolitej, do 1795 r. - data ostatniego rozbioru - nie-rozbita od wewnątrz, ale z zewnątrz, przez trzy mocarstwa rozbiorowe. W toku pertraktacji i sporów w pierwszej połowie 1569 r. Wołyń, Kijowsz-czyzna i Bracławszczyzna zostały oderwane od Wielkiego Księstwa i włączone do Korony Polskiej, przy czym - rzecz ważna - dokonało się to za zgodą szlachty ruskiej. Granica Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa od 1569 r. na ziemiach ruskich odpowiada dzisiejszej granicy Ukrainy i Białorusi. Podział ruskich społeczności Wielkiego Księstwa na przodków dzisiejszych Białorusinów i Ukraińców miał naturalnie swe głębokie podstawy w poprzednich stuleciach, ale w r. 1569 niejako ujawnił je w sposób oczywisty i w dalszych konsekwencjach umocnił ten podział bardzo wyraźnie. Szlachta ruska trzech przyłączonych do Korony Polskiej województw zachowała duży stopień autonomii, z oficjalnym językiem ruskim i własnymi prawami -statutem litewskim. Włączyła się też stosunkowo szybko w utrwalony już w Polsce system parlamentarny, uzyskując miejsca w senacie, udział w izbie poselskiej reprezentującej wszystkie sejmiki. Rozbudowała własne sejmiki jako organ daleko posuniętego samorządu. W ciągu dwóch--trzech pokoleń, po 1569 r., wyłoniła się wyrobiona elita polityczna, w pełni świadoma swej ruskiej odrębności i tożsamości, ale zarazem traktująca Rzeczpospolitą Obojga Narodów jako własne państwo. Kluczowe znaczenie przemian i wydarzeń siedemnastowiecznych, dotyczących wzajemnych stosunków polsko-ukraińskich, rozumiemy dziś, wydaje się lepiej także w świetle najnowszych ustaleń historiografii zarówno ukraińskiej, jak i polskiej. Mimo to wzmożone, wielostronne, nowocześnie pojęte badania historyczne, przede wszystkim nad całokształtem przemian zachodzących w społecznościach na Ukrainie, są pilnie potrzebne. Mogą przynieść weryfikację czy też nowe ujęcia w stosunku do rysujących się w kontekście aktualnych badań poglądów. W grę wchodzi uchwycenie całej dynamiki intensywnych przekształceń w globalnej strukturze społecznej pierwszej połowy XVII stulecia, ze szcze- Ukraińcy w Rzeczypospolitej Obojga Narodów 35 gólnym uchwyceniem swoistego, jakże ważnego zjawiska, jakie stanowili wzrastający w siłę i znaczenie Kozacy. W pierwszym rzędzie chodzi tu o trzy wyżej wspomniane województwa ruskie z ich własną, odrębną w niemałym stopniu problematyką. Czy np. procent szlachty był tam - to jedno z ważkich pytań - rzeczywiście dużo niższy niż na innych ziemiach Rzeczypospolitej (niektórzy mówią o 1%, co odbiega od sytuacji np. na Mazowszu z ok. 20% szlachty!)? Stan permanentnego zagrożenia najazdami Kozaków, powiązanych ze światem miasteczek i wsi rozwijających się cały czas z rozmachem, stwarzał sytuację bardzo specjalną i wyjątkową w skali państwa. Jak rzeczywiście reagowały na to w pierwszym rzędzie elity polityczne, od Ukraińców poczynając? W jakiej mierze pęknięcia tak widoczne od 1648 r. były uwarunkowane wcześniej? Dotykam tylko przykładowo kompleksu złożonych spraw, od dawna dostrzeganych jako ważne i badanych, ciągle jednak za mało znanych, za mało wielostronnie, nowocześnie analizowanych. Hipoteza, która rysuje się ostatnio coraz wyraźniej, uwypukla znaczenie procesu odkrywania przez elity polityczne rusko-ukraińskie swych korzeni historycznych, „starożytnego narodu ruskiego", promocji Kijowa jako głównego ośrodka - symbolu Rusi Kijowskiej. Na tym gruncie została sformułowana w latach dwudziestych XVII w. idea przekształcenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów w „Rzeczpospolitą Trojga Narodów", polskiego, litewskiego i ruskiego. Ciekawe, że w pokoleniu unii lubelskiej kniaziowie i bojarzy rusko-ukraińscy nie myśleli wcale o takim programie, nie ma śladów w każdym razie jego formułowania. Dopiero doświadczenia związane z bardzo intensywnym życiem politycznym i parlamentarnym państwa federacyjnego stworzonego w 1569 r. doprowadziły po kilkudziesięciu latach do wysunięcia postulatu zrównania Rusi-Ukrainy w jej prawach z Polską i Litwą. Ostre polemiki i walki po unii brzeskiej 1596 r. między jej zwolennikami i przeciwnikami miały dla zajmujących nas tu zjawisk istotne znaczenie. Najogólniej biorąc, opozycja wobec unii była o wiele silniejsza na Ukrainie aniżeli na Białorusi. Obrona prawosławia, polemiki sprzyjały odkrywaniu „starożytności" ruskich. Wytwarzała się zarazem solidarność we wspólnej walce o prawo Kościoła prawosławnego wielkich panów, szlachty ruskiej, świadomego mieszczaństwa - rola silnego ruchu brackiego! - mnichów i duchownych nie przyjmujących unii i szerokich rzesz ludzkich przywiązanych do tradycyjnej wiary i własnych duchownych wzorców. Istotne znaczenie miało związanie ruchu kozackiego z obroną prawosławia, coraz wy- 36 Jerzy Kłoczowski raźniejsze zwłaszcza od lat dwudziestych. Przy całej różnorodności i sprzecznościach wewnętrznych rysujących się wyraźnie ruch ukraiński reprezentował w gruncie rzeczy ogromną siłę, co uwidoczniło się tak jaskrawo po wybuchu powstania Chmielnickiego w 1648 r. Polityka Władysława IV (1634-1648) uznania hierarchii prawosławnej i koegzystencji obu Kościołów wschodnich, unickiego i prawosławnego, przyniosła chwilowe wyciszenie narastających konfliktów, ale nie ich poważne rozwiązanie. Wybuch powstania kozackiego szeroko wspartego przez masy chłopsko-mieszczańskie i część szlachty ruskiej - nie wielkich panów z potężnym Jeremim Wiśniowieckim na czele! - oznaczał początek długoletnich, bardzo krwawych starć, w swych ostatecznych rezultatach bardzo osłabiających zarówno Rzeczpospolitą Polsko-Litewską, jak i zdumiewająco wręcz potężny w pierwszych zwłaszcza latach ruch rusko-ukraiński. Sprawa szybko nabrała charakteru międzynarodowego, w konflikt włączyli się od razu Tatarzy krymscy podlegli Turcji, a po kilku latach Rosja Moskiewska, wypowiadając wojnę Rzeczypospolitej Polsko-Litewskiej. Rychło doszło jeszcze do inwazji szwedzkiej (1655). W końcu 1655 r., pierwszy raz od setek lat, prawie całość ziem państwa polsko-litewskiego znalazła się pod obcym panowaniem. Przywódcy powstania, z hetmanem Bohdanem Chmielnickim i jego następcami na czele, szukali różnych sposobów na trwałe rozwiązanie powstałej sytuacji i umocnienie rysującej się państwowości Rusi-Ukrainy. Kompromis z Polską właściwie ciągle wchodził w grę, chociaż przeciągające się walki i rosnąca wzajemna nienawiść wcale go nie ułatwiały. Rosja zaczęła się liczyć na dobre od 1653/1654 r. - układ w Perejesławiu między carem a Chmielnickim w 1654 r.! - i umacniała systematycznie swoją pozycję. Najpoważniejszą próbę rozwiązania stosunków polsko-ukraińskich stanowił układ w Hadziaczu we wrześniu 1658 r. Ze strony ukraińskiej do układu doprowadziła nowa elita kozacko-szla-checka „starszyzny", zainteresowanej otrzymaniem i zagwarantowanym utrzymaniem wolności szlacheckich tak znamiennych dla ustroju Rzeczpospolitej Obojga Narodów. W myśl układu hadziackiego Rzeczpospolita przekształciła się w Rzeczpospolitą Trojga Narodów. Trzy województwa ruskie, kijowskie, bracławskie i wołyńskie - a więc cały obszar, który przeszedł w 1569 r. z Wielkiego Księstwa do Korony Polskiej - miały odtąd stanowić jako Księstwo Ruskie trzeci człon federacji. Głowa księstwa, hetman, wchodził do senatu Rzeczypospolitej wraz z metropolitą prawosławnym Kijowa Ukraińcy w Rzeczypospolitej Obojga Narodów 37 i biskupami prawosławnymi Księstwa. Wojsko kozackie, w liczbie 60 tys., miało być utrzymywane przez państwo. Zapewniano wolność Kościoła prawosławnego, likwidując zarazem Kościół unicki. Przewidziano nobilitacje po stu Kozaków z każdego regimentu, co w szczególności odpowiadało aspiracjom starszyzny kozackiej. Ugoda hadziacka po dziesięciu latach od krwawych walk i rzezi przychodziła za późno. Polski sejm, ratyfikując układ, wprowadził w nim istotne zmiany; zmniejszono wojsko kozackie do 30 tys. ludzi, nie dopuszczono do senatu biskupów prawosławnych ani nie wyrażono zgody na likwidację Kościoła unickiego poza Księstwem Ruskim. Zadecydowało o tym zapewne odrzucenie ugody Hadziaczu przez szerokie rzesze ludności i rozbicie elit, starszyzny, prowadzące aż do walk bratobójczych podsycanych, oczywiście, przez siły zewnętrzne. Rosja stopniowo umacniała swoją pozycję zwłaszcza na lewym brzegu Dniepru. Długoletnia wojna polsko-rosyjska zakończyła się niejako ponad głowami Ukraińców pokojem w Andruszowie w 1667 r. W rezultacie lewobrzeżna Ukraina, a także Kijów znalazły się pod zwierzchnictwem rosyjskim. Autonomia, jaką cieszyli się Rusini-Ukraińcy pod protektoratem cara w „państwie hetmańskim" - hetman stał na jego czele - stopniowo była ograniczana, a próby zjednoczenia lewobrzeżnych i prawobrzeżnych obszarów nie dawały wyniku. Ostatnia próba uzyskania niezależności łączy się z barwną postacią hetmana Iwana (Jana) Mazepy (ok. 1639-1709), który z królem polskim, Stanisławem Leszczyńskim, i szwedzkim królem, Karolem XII, szukał rozwiązania bliskiego unii w Hadziaczu. Klęska pod Połtawą (1709) przekreśliła definitywnie te plany. Autonomia „państwa hetmańskiego" pod zwierzchnictwem cara została naruszona i ostatecznie w ciągu XVIII w. całkowicie zniesiona. W polityce słabnącej Rzeczypospolitej w XVIII w. nie było w gruncie rzeczy miejsca na naruszanie istniejącego stanu rzeczy. Ruchy hajdamackie na Ukrainie co pewien czas bulwersowały opinię publiczną w Polsce, podtrzymując utrwalony od wojen z połowy XVII w. stereotyp chłopskiego buntu kozackiego. Zjawiskiem wielkiej wagi stało się utrwalenie na całej koronnej Ukrainie unii kościelnej i zwiększenie siły religijno-kulturowego oddziaływania zreformowanego głęboko Kościoła na ogół ludności. Pilnym i ważkim postulatem badawczym jest i w tej kwestii rozwinięcie nowocześnie pojętych badań społeczno-religijnych, które pozwoliłyby na uchwycenie rzeczywistego znaczenia tego okresu także dla społeczności ukraińskich. W dłuższym trwaniu historycznym dziedzicem bezpośrednim zwycięskiej 38 Jerzy Kfoczowski unii osiemnastowiecznej stal się Kościół greckokatolicki Hahczyzny - Galicji, tak bardzo znaczący także dla narodowego ruchu ukraińskiego w XIX--XX w. aż po dzień dzisiejszy. Bardzo ważnym staje się też pytanie, w jakim stopniu swoistość religijnej kultury ukraińskiej z czasów Rzeczypospolitej utrzymała się pod rządami rosyjskiego caratu po gwałtownej likwidacji tam unii u schyłku XVIII i na początku XIX stulecia. Dla historii ukraińskich społeczności wiejskich, mocno związanych z siecią ich parafii, sprawa ma fundamentalne znaczenie. Historia Ukrainy i społeczeństwa ukraińskiego splotła się od XIV-XV w. bardzo ściśle z historią Wielkiego Księstwa Litewskiego i Korony. Związek obu państw od 1385 r. miał kolosalny wpływ na losy Ukrainy, z kolei znaczenie Rusinów-Ukraińców w obu państwach, a po 1569 r. przede wszystkim w Koronie (Polsce), rosło wyraźnie w ciągu XV-XVI stulecia az po połowę w. XVII. Dramatem' była wojna domowa od 1648 r., która ostatecznie zakończyła się klęską zarówno Ukrainy, jak i Polski. NOTA BIBLIOGRAFICZNA Dla historii Ukrainy szczególnie ważna synteza profesor Natalii Jako-wenko z Kijowa, Historia Ukrainy od najdawniejszych czasów do końca XVIII w., Lublin 2000, Instytut Europy Środkowo-Wschodniej. Jest to opracowanie wyrosłe z kilkuletniej współpracy historyków białoruskich, litewskich, polskich i ukraińskich nad badaniami dziejów ich własnych krajów, tak bardzo splecionych w przeszłości i przedstawianych zarazem jakże często w XX w. w bardzo odmienny sposób. W tej samej serii ukażą się w roku 2000 dwa polskie opracowania Historii Polski do końca średniowiecza Jerzego Kłoczowskiego oraz Historii Rzeczypospolitej Polsko-Litewskiej w XVI-XVIII wieku w opracowaniu Andrzeja Sulimy Kamińskiego. We wspomnianych wyżej pracach nad przeszłością Rzeczypospolitej czterech narodów mających prawo do określania się jej dziedzicami (wbrew silnej tendencji polskiej w ХІХ-ХХ w. do polonizacji tejże Rzeczypospolitej) duży nacisk położono na przynależność Ukrainy do Europy Środkowo-Wschodniej. Por. też m. in. opracowania: Jerzy Kłoczowski, Europa Środkowo-Wschodnia w historiografii krajów regionu, Lublin 1993; Historia Europy Środkowo-Wschodniej, t. I-II, red. Jerzy Kłoczowski (w druku w kolekcji Nouvelle Clio, Presses Universitaires de France, Paris oraz w wersji polskiej w Instytucie Europy Środkowo-Wschodniej Ukraińcy w Rzeczypospolitej Obojga Narodów 39 w Lublinie); Bulletin of the International Federation of the Institutes of East-Central, vol. 1-2 1992-1998, Lublin 1999. Dla unii lubelskiej i jej późniejszego znaczenia dla Ukrainy: Unia lubelska i tradycje integracyjne w Europie Środkowo-Wschodniej, red. J. Kłoczowskiego, P. Kras, H. Laszkiewicz, Lublin 1999, Instytut Europy Środkowo-Wschodniej (tamże na s. 211-220 bibliografia podstawowa, różnojęzyczna); Jerzy Kłoczowski, Lublin miasto Unii, Lublin, wyd. Idea Media 1999; Frank E. Sysyn, Between Poland and the Ukrainę. The Dilemma of Adam Kystl, 1600-1653, Harvard University Press 1985; Andrzej Sulima Kamiński, Republic os. Autocracy Poland - Lithuania und Russia 1686-1697, Harvard University Press 1993 (ważny dla zrozumienia spraw ukraińskich w XVII w. rozdział The Ukrainian Paradox, s. 176-200). Dla poznania związków religijno-kulturalnych jako punkt wyjścia do dalszych pogłębionych lektur polecam: J. Kłoczowski, Polska - Ukraina. Związki religijno-kulturalne we wspólnej historii, w: Polska - Ukraina 1000 lat sąsiedztwa, t. 2, Przemyśl 1994, s. 9-16; Ihor Śevćenko, Ukrainę between East and West. Essays in Cultural history to the Early Eighteenth Century, Ed-monton-Toronto 1996; Le Origin e lo Suiluppo delia Cristianita Slauo-Biza-ntina, red. S. W. Swiergosz-Lenart, Roma 1992 (akta kolokwium międzynarodowego w Rzymie w maju 1988; por. m. in. okrągły stół pod przewodnictwem Ihora Śevćenki na temat kultury religijnej wschodniego chrześcijaństwa w polsko-litewskim Commonwealth wXVI-XVI1 w., s. 461-481). Rex Rexheuser Znaczenie rozbiorów Polski dla niepolskiej ludności Rzeczypospolitej* W chwili gdy rozbiory państwa polskiego stały się faktem, prawie nikt nie zwrócił uwagi na to, że ok. dwóch trzecich mieszkańców pod względem etniczno-językowym nie było Polakami, lecz reprezentowało wiele innych narodowości. Nie tylko państwa zaborcze koncentrowały się na polskim aspekcie rozbiorów. Również te narody, które dzieliły z Polakami los rozbiorowy, w ogóle nie traktowały tych doświadczeń w kategoriach narodowych. Gdy doszło do powstania państwa polskiego, nastąpiła diametralna zmiana sytuacji. Oprócz kiedyś pojedynczego problemu polskiego pojawiły się kwestie litewska i białoruska, ukraińska, niemiecka i żydowska i świat musiał poważnie potraktować te zagadnienia, gdyż dla ludzi należących do tych narodów stały się one sprawą życiową. Przyczyną tej drastycznej zmiany od początku do końca rozbiorów był ten ogólnoeuropejski proces, który wcześniej nazywano „przebudzeniem narodów", a teraz często określa się jako „wynalazek narodu". Nie muszę tutaj wybierać między tymi dwiema interpretacjami i potraktuję niekwestionowane powstanie problemów narodowych po prostu jako fakt. Przechodzę od razu do tytułowego zagadnienia. Celem moich rozważań jest sprawdzenie, jaki wpływ miały rozbiory Polski na ludność niepolską w Rzeczypospolitej, szczególnie na ruchy narodowe. Takie postawienie problemu jest w pewnym sensie niezwykłe. Wprawdzie historiografie narodowe wszystkich narodów, które podczas rozbiorów - obojętnie czy przebudzone, czy wynalezione - rozpoczęły ich ruch narodowy, przypisują rozbiorom wielkie, najczęściej negatywne znaczenie. Podobnie jednak jak w polskiej tradycji odbywa się to zwykle w pewnych ramach, ograniczonych z kolei narodowo i dotyczących tylko jednego narodu - zawsze własnego1. Fakt, iż roz- * Wersja niemiecka tekstu ukazała się w księdze pamiątkowej profesora Hansa Lemberga. Znaczenie rozbiorów Polski... 41 biory w różnych swoich przejawach stanowiły również wspólne doświadczenie i m. in. właśnie z takiej perspektywy powinny być traktowane, pozostaje na drugim planie. Wiadomo, jak bardzo narodowe obrazy historii mają tendencję do zacierania ponadnarodowych powiązań. Ten fatalny fenomen powtarza się we sfragmentaryzowanym postrzeganiu okresu rozbiorów i stanowi - ponieważ w tym przypadku podobieństwo historycznego losu jest tak oczywiste - jego szczególnie trafny przykład. W swoich porównawczych obserwacjach ograniczę się do długoletnich granic rozbiorowych, ustalonych na kongresie wiedeńskim i do czterech grup etnicznych: Ukraińców, Litwinów, Niemców i Żydów. Najpierw chciałbym zająć się kwestią granic, znaleźć odpowiedź na pytanie: Czy i jak granice z 1815 r. odpowiadały obszarom zamieszkałym przez niepolską ludność dawnej Rzeczypospolitej? Niepodzieleni pozostali Litwini. Ich terytorium przypadło w udziale Rosji, tak więc byli związani jedynie z wewnętrzną historią imperium carskiego. Ukraińcy zostali za to podzieleni na dwie części: między Rosję i Austrię. Niemcy i Żydzi dostali się również pod pruskie panowanie, byli zatem rozproszeni w trzech zaborach. Jednak już przed rozbiorami przedstawiciele owych grup zamieszkiwali na terytorium Rosji, Austrii i Prus. Gdy weźmiemy pod uwagę ową całościową konstelację, zauważymy, że te cztery grupy etniczne dzielą się dalej na wyraźnie oddzielne, pojedyncze przypadki. Niemcy jako jedyni posiadali tę samą narodowość co dwa z państw biorących udział w rozbiorach; ponadto jedno z tych państw zdecydowało się, podczas trwania rozbiorów, utworzyć niemieckie państwo narodowe. Żydzi, jak zwykle bez własnego państwa, zostali rozproszeni w wielu obcych im krajach. Rosyjskie panowanie otworzyło jednak przed nimi swoje imperium do tej pory pozostające dla nich nieomal hermetycznie zamknięte. Żydzi, którzy dostali się pod pruskie i austriackie panowanie, zetknęli się natomiast z od dawna osiadłymi tam współwyznawcami, posiadającymi w owych krajach długą tradycję. Z kolei podzieleni na dwie części Ukraińcy trafiali zarówno w Rosji, jak i w Austrii na licznych przedstawicieli ich grupy etnicznej, w pierwszym przypadku na terenach na wschód od Dniepru, w drugim zaś w węgierskich Karpatach. Rosyjscy Litwini posiadali po drugiej stronie granicy językowych krewnych na Małej Litwie, na terytorium Prus Wschodnich, w okolicach Kłajpedy i Tylży. (Na marginesie przypominam, że odwrotnie niż w przypadku litewskim, między polskimi Białorusinami i ich rosyjskimi krewnymi zniknęła granica w okolicach Smoleńska. W przeciwieństwie do wszystkich innych grup etnicznych rozbiory przyniosły więc Białorusinom zjednoczenie w ramach jednego państwa). 42 Rex Rexheuser Mimo iż przestrzenny stosunek między narodami i granicami byt tak różny, to istniał jeden zbieżny dla wszystkich punkt, mający znaczenie dla każdego ruchu narodowego, a mianowicie wspólne dla wszystkich skutki rozbiorów. Określam je skrótowo jako „Mehrfrontennationalismus", czyli nacjonalizm na wielu frontach bądź - chyba lepiej - „nacjonalizm wielofrontowy". Pojęcie to oznacza, że ruchy narodowe czuły się zmuszone do równoczesnej konfrontacji z więcej niż jednym narodowym przeciwnikiem2. Jeden front wynikał z przeszłości, powracał w każdym ruchu i dotyczył całego obszaru rozbiorowego. Chodziło o odgraniczenie i opór wobec Polaków, którzy wprawdzie stracili w tym regionie polityczną władzę, ale zachowali dużo ze swojej gospodarczej, społecznej i kulturowej dominacji3. Drugim, wynikającym z rozbiorów, typem przeciwników byli nowi panowie - państwa biorące udział w rozbiorach oraz coraz bardziej również narody, które zaczęto sobie wyobrażać w roli ich eksponentów. Dla Litwinów (i Białorusinów) Rosja i Rosjanie odgrywali taką właśnie rolę. Z tymi samymi kontrahentami mieli do czynienia również Ukraińcy i Żydzi. Jednak dodatkowo byli oni jeszcze przeciwstawieni Austrii i Niemcom. Nacjonalizm z dwoma frontami w przypadku Litwinów i Niemców (i Białorusinów), z trzema frontami w przypadku Ukraińców i Żydów - ta zagmatwana konstelacja, elementarny składnik czterech ruchów narodowych, stanowiła bezpośredni wynik rozbiorów. W stopniu skomplikowania przewyższał ją tylko jeden przypadek, który nie jest tematem mojego wywodu. Polacy znajdowali się w tym fatalnym położeniu, że jako jedyni ściągnęli na siebie całą wrogość, która pojawiła się w okresie rozbiorów: nie tylko przeciw nowym władzom, lecz również między starymi współmieszkańcami regionu. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na dwie osobliwości tego wielofrontowego wschodnio--środkowo-europejskiego nacjonalizmu, charakteryzujące również nacjonalizm polski. To, iż ruch narodowy ma więcej niż jednego przeciwnika, samo w sobie nie jest niczym niezwykłym. Niemiecki ruch narodowy np. przeżywał podwójny konflikt z Francuzami i Polakami, nie licząc ostrego, lecz raczej epizodycznego zatargu z Duńczykami. Zasadniczo jednak Niemców konfrontowano z zewnętrznymi wrogami, którzy tylko marginalnie ingerowali na terenach zamieszkałych przez Niemców czy pozostających pod ich panowaniem. W Europie Środkowo-Wschodniej płaszczyzny antagonizmu były natomiast wszechobecne, gdyż konfliktowe grupy współistniały na tym samym obszarze i ponadto przejawiały tendencje do zbieżności z warstwami Znaczenie rozbiorów Polski... 43 hierarchii społecznej - na samej górze stały posiadające polityczną władzę narody państw rozbiorowych, niżej Polacy o silnej pozycji społecznej, na samym dole chłopskie narody Litwinów i Ukraińców i wiejsko-miejska ludność mieszana Niemców i Żydów. Owa konstelacja, najwidoczniej wynik różnorodnych i historycznie oddalonych od siebie nawarstwiających się procesów, nadała wielofrontowemu nacjonalizmowi wszystkich narodów Europy Środkowo-Wschodniej specyficzne oblicze. Druga właściwość, wynikająca z tej konstelacji, dotyczy obszarów i taktycznych możliwości ruchu narodowego. Z jednej strony przeszkoda w jego rozwoju polegała na tym, że miał on do czynienia równocześnie z wieloma i do tego silnymi przeciwnikami. Jednak sytuacja taka nie była pozbawiona pewnych dobrych stron. Ponieważ wszyscy kontrahenci działali na tym samym obszarze, a najsilniejsi aktorzy, czyli państwa zaborcze i Polacy, byli również ze sobą w konflikcie, najsłabsi spośród nich mogli lawirować i czasem próbować wzajemnie ich ze sobą skłócać. Niekiedy wykształcały się formalne opcje, polegające na przejściowym lub ograniczonym zbliżeniu do jednego bądź drugiego wroga, z zamiarem poprawienia szans na sukces u jednego lub drugiego. To z kolei mogło, oczywiście, stanowić powód do poważnych napięć i rozdźwięków wewnątrz ruchu narodowego, w chwili gdy trzeba było zdecydować, na jakim froncie należałoby załagodzić lub zaostrzyć konflikt. Wszystkie te zjawiska są nam dobrze znane z polskiego ruchu narodowego. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę na to, że z analogicznych powodów powracają one również w ruchach z nim konkurujących. Niezależnie od tych ogólnych warunków poszczególne grupy narodowe znalazły się przez rozbiory w tak różnych położeniach, że muszę zająć się każdym przypadkiem oddzielnie. Oczywistym jest jednak, że nie zdołam poruszyć wszystkich aspektów. Zacznę może od największej grupy: podzielonego na dwa zabory chłopskiego narodu Ukraińców. Na początek również tutaj pojawia się kwestia polska. Tak długo i tak dalece, jak polski ruch narodowy był przede wszystkim sprawą szlachty, państwa zaborcze-zwalczały go na dwa sposoby: bezpośrednimi represjami wobec poszczególnych osób i instytucjonalną ingerencją w punkt dla tego stanu najwrażliwszy, czyli w jego stosunek do chłopów. Jako chłopi pańszczyźniani (początkowo byli nimi wszędzie) znajdowali się oni we wszystkich trzech zaborach w otwartym konflikcie interesów ze szlachtą. Na Ukrainie, między Dnieprem a Sanem, gdzie wieś należała z reguły do Kościoła unickiego, podczas gdy pan był katolikiem, do różnicy stanowej 44 Rex Rexheuser doszedł jeszcze dystans wyznaniowy. Z obu tych rozgraniczeń zarówno Wiedeń, jak i Petersburg wyciągnęły korzyści dla swojego konfliktu z polską szlachtą. Ta w swojej kombinacji już typowo ukraińska polityka zaczęła się na długo, zanim kwestia ukraińska stała się palącym problemem. Początkowo znajdowała się ona całkowicie pod wpływem kwestii polskiej, czyli takiego horyzontu problemów, jaki był charakterystyczny dla dziesięcioleci rozbiorowych, aż do 1815 r. Stworzyła ona jednak warunki wyjściowe, które miały mieć konsekwencje dla ukraińskiego ruchu narodowego. Na porządku dnia w XIX w. pojawiła się kwestia zniesienia poddaństwa osobistego, która z wielu powodów i w różnych okolicznościach nabrała rozmachu w obu imperiach. Czas i rodzaj środków zastosowanych na terenach ukraińskich związany był tymczasem z rosyjską i austriacką polityką wobec Polski, działającą z regularnością schematyzmu: koncesje przyznawane chłopom miały pomóc w pozbawieniu domniemanych lub rzeczywistych powstań posiadaczy ziemskich chłopskiego poparcia. Obliczone na przyszłość byty wydane w 1847 r. na wschodniej Ukrainie tzw. inwentarze Bibikowa, pisemne określenie chłopskich powinności wobec pana i ochrona przed jego samowolą, na które rosyjscy chłopi musieli czekać aż do r. 18614. W Galicji hrabia Stadion przeprowadził w 1848 r., stając w szranki z polskim powstaniem, zakrojone na stosunkowo dużą skalę uwłaszczenie chłopów5. Na powstanie styczniowe 1863 r. Petersburg odpowiedział w Prawobrzeżnej Ukrainie, wydając reformatorski edykt, przyznający chłopom 18% zysków z uprawy ziemi, podczas gdy na pozostałych terenach w południowej Rosji musieli oni oddawać ziemię6. Już chociażby z tego można wywnioskować, że w tych rozporządzeniach względy narodowe były dalekie od ich nowoczesnego rozumienia. Państwa rozbiorowe próbowały raczej, zresztą nie bez sukcesu, zmobilizować przeciwko polskiemu ruchowi narodowemu, tak długo, jak był on kształtowany przez szlachtę, chłopski interes stanowy, który poruszał się jeszcze zupełnie w kategoriach przednarodowych. Mamy do czynienia z przypadkiem planowego wykorzystania historycznie nierównoczesnych zjawisk do celów politycznych. W polityce wyznaniowej na Ukrainie nie można rozpoznać tak jednoznacznej taktyki. Kościół unicki, ów osobliwy twór o podwójnym charakterze ortodoksyjnego pochodzenia pod katolickim zwierzchnictwem, nieporównywalny z niczym produkt historii polsko-litewskiej, był zarówno dla katolickiego Wiednia, jak też ortodoksyjnego Petersburga trudnym do traktowania problemem, dając tu, i tam powód do chwiejnych i sprzecznych de- Znaczenie rozbiorów Polski... 45 cyzji. Mimo to w obu stolicach przeważała jedna podstawowa tendencja. Zmierzała ona oczywiście w przeciwnych kierunkach. W Austrii była pozytywna i prowadziła do stabilizacji Kościoła unickiego7, w Rosji zaś negatywna, co w efekcie doprowadziło do zniesienia Unii w 1839 r.8. Po żadnej stronie rozwoju wydarzeń nie warunkował wyłącznie motyw polski. Tak się jednak złożyło, że w obu przypadkach wynik polityki otworzył przed zaborcami optymalne szanse na to, aby polską katolicką szlachtę jeśli nie wziąć pod kontrolę, to przynajmniej odizolować. To, iż Austria z zachowania, a Rosja ze zburzenia Kościoła unickiego mogły wyciągnąć jednakowe korzyści, wynikało z różnorodności sytuacji Kościołów państwowych. Powrót do prawosławia podporządkował ukraińską wieś wyłącznej kompetencji rosyjskiego Kościoła państwowego. W ten sposób doszło do rozerwania religijnego związku między ukraińskimi chłopami a polskimi posiadaczami ziemskimi. Odpadło również wiele możliwości wywierania wpływu przez wspólną zwierzchność rzymską bez względu na różnice wyznaniowe tych stanów. W Galicji zostały owe stosunki utrzymane. W ramach wspólnego katolicyzmu dalsze istnienie Unii zapewniło jednak wsi maksimum religijnej autonomii wobec dworu. Wiedeń potrafił ową niezależność w konflikcie z polską szlachtą wykorzystać w podobny sposób, jak zrobił to Petersburg wobec wsi zależnych od Kościoła państwowego. Zniesieni Unii w r. 1839 było m. in. rosyjską odpowiedzią na polskie powstanie listopadowe w latach 1830/1831. Gdy w 1848 r. ci sami Polacy zakwestionowali austriackie panowanie w Galicji, stosunki między Habsburgami a unitami były tak dobre jak nigdy podczas okresu rozbiorowego. Podobnie jak reforma rolna obu państw zaborczych, tak samo polityka wyznaniowa na Ukrainie znajdowała się najpierw zupełnie w cieniu kwestii polskiej. Właśnie tutaj jednak zarysowały się między Rosją a Austrią różnice, -które powróciły, gdy Petersburg i Wiedeń musiały zająć stanowisko wobec ukraińskiego ruchu narodowego. Austria, państwo wielonarodowe ze swoim liczebnie słabym rdzennym narodem (Kernvolk) niemieckim, miała w konfrontacji z innymi narodami tylko wtedy szanse na przetrwanie, jeśli zalegalizowałaby ich konkurujące ze sobą żądania i znalazła między nimi równowagę. Podjęto dwukrotną próbę znalezienia takiego balansu, oczywiście pod wpływem silnego nacisku z dołu i z zewnątrz: po raz pierwszy w 1848 r., po raz drugi z bardziej trwałym sukcesem od 1866 r. Skutki tej sytuacji wyszły również na dobre ukraińskiemu ruchowi narodowemu, m. in. dlatego, iż Wiedeń widział w nim przeciwwagę dla polskiego ruchu narodowego. W rezultacie utworzyła się na trzeciej płaszczyźnie owa kon- 46 Rex Rexheuser stelacja, która wystąpiła już w kwestiach rolnej i kościelnej. Państwo zaborcze było zainteresowane i miało swobodę działania w wyjściu naprzeciw Ukraińcom - początkowo w kwestiach społecznej i wyznaniowej, w końcu również narodowej. Imperium carskie stanowiło również państwo wielonarodowe. Tam jednak rdzenny naród posiadał ogromną przewagę. Ponadto dla Ukraińców Rosjanie jawili się nie tylko jako naród sąsiedni, ale do tego ściśle spokrewniony językowo. Gdy powstał ich ruch narodowy, stało się psychologicznie zrozumiałe i politycznie sensowne, że władza centralna zareagowała zakazami, represjami i rusyfikacją. Jako narodowa przeciwwaga dla Polaków Ukraińcy okazali się użyteczni również w Rosji, ale nie wspierano ich tak jak w Austrii, lecz przez podporządkowanie Rosjanom. Petersburg, podobnie jak Wiedeń, był w stanie i miał zamiar pod względem społecznym wyjść Ukraińcom naprzeciw w kwestii chłopskiej. W odróżnieniu od Wiednia nie mógł zgodzić się na ustępstwa zarówno w kwestii narodowej, jak wyznaniowej. Inwentarzom Bibikowa z 1847 r. należy przeciwstawić zniesienie unii w 1839. W 1863 r. w całym cesarstwie zabroniono publikacji w języku ukraińskim, w tym samym czasie, kiedy próbowano pozyskać przychylność ukraińskich chłopów mieszkających na zachód od Dniepru, dając im w prezencie ziemię. Związek owych pozornie sprzecznych rozporządzeń z ciągle niezmienną kwestią polską, który już w latach 1839 i 1847 zarysował się, umocnił się w 1863 r.9 Różnice w rozwoju ustrojowym Rosji i Austrii jeszcze bardziej zaostrzyły sprzeczności w warunkach ramowych, w jakich żyli Ukraińcy po obu stronach granicy. Fale demokratyzacji jednak głęboko zmieniły oba cesarstwa w okresie rozbiorowym. W jednym wypadku działo się to głównie w latach 1848 i 1867, w drugim zaś w r. 1905. Austriacka czasowa przewaga nad Rosją o ponad jedno pokolenie przyczyniła się w rezultacie do tego, że ukraiński ruch narodowy bardzo się od siebie oddalił w obu imperiach. Uwypuklę jedynie dwa przykłady. Najpierw warto zwrócić uwagę na przesunięcie faz związane z siłą i powodzeniem ruchu. Ok. 1900 r. nie było w Rosji ani jednej (legalnej) szkoły z wykładowym językiem ukraińskim. W Galicji nie stanowiło to już od dziesięcioleci problemu10, a Ukraińcy walczyli już z Polakami i Austriakami o otwarcie ukraińskiego uniwersytetu11. Nie mniej jaskrawo niż różnice czasowe przedstawiały się strukturalne odrębności zaborów. W Galicji utrzymanie Unii, polityka narodowościowa Wiednia i demokratyzacja Rzeszy spowodowały, iż Kościół unicki mógł przekształcić się w ukraiński Kościół naro- Znaczenie rozbiorów Polski... 47 dowy i z ukraińskiego ruchu narodowego wyłonił się odłam klerykalny, który był starszy od laickiego i jeszcze długo nad nim górował. Historycznie odziedziczonej bliskości unickiego kleru z ukraińską wsią i jej dystansowi do polskiego dworu zawdzięczał ów duchowny nacjonalizm silne wyczucie kwestii społecznej12. W Rosji Kościół prawosławny nie stanowił dla Ukraińców oparcia. Wręcz przeciwnie, pod względem narodowym był on dla nich zdecydowanym i niebezpiecznym przeciwnikiem. Dlatego narodowy ruch ukraiński miał tutaj ściśle laicki charakter, zabarwiony często wrogością w stosunku do Kościoła, która może była jeszcze silniejsza niż gdzie indziej w opozycyjnych ruchach carskiego imperium. W Galicji dostojnik Kościoła unitów mógł w XX w. stać się symboliczną postacią ukraińskości - Andrij Septyc'kyj, od chwili wyborów na lwowskiego metropolitę w r. 1900 aż do swojej śmierci w 1944 bronił rodaków przed Austriakami, Polakami, Rosjanami i Niemcami13. Na terenie rosyjskim zaś dopiero w 1919 r. powstał Ukraiński Autokefaliczny Kościół Prawosławny, a w 1921 r. wybrano jego metropolitę; jedno i drugie za zgodą i pod kontrolą bolszewików, którzy, gdy były ku temu warunki, potrafili nawet pozwolić na założenie Kościoła14. Można sobie wyobrazić, jak trudno było ludziom żyjącym w takich kontrastach stworzyć narodową więź. Ukraińcy zostali jeszcze głębiej niż Polacy podzieleni przez rozbiory. Skutki tego odczuwają oni do dnia dzisiejszego. W przypadku Litwinów sytuacja wyjściowa tylko w jednym aspekcie była zbieżna z położeniem Ukraińców. Również oni stanowili naród chłopski pozostający pod władzą polskich i spolonizowanych posiadaczy ziemskich. Wszystkie pozostałe czynniki różniły te dwie nacje. Litwini, mały naród w przeciwieństwie do Ukraińców, dostali się pod rosyjskie panowanie, nie ulegając podziałowi. Stara granica z Pruską Litwą nie została przy tym przesunięta. Podczas gdy Ukraińcy językowo byli blisko spokrewnieni z Rosjanami i przez to zagrożeni w ich tożsamości, Litwinów dzieliła w tym aspekcie od narodu państwowego przepaść, której nie dało się pokonać za pomocą jakiejkolwiek manipulacji. Na litewskim terenie chłopi i panowie wyznawali tę samą katolicką wiarę. Ich wspólny Kościół miał korzenie polskie; aż do końca zaborów dominował polski kler i przed rewolucją Kościół nie dałby się zrusyfikować, jak stało się to w przypadku Kościoła unickiego czy cywilnych urzędów i szkół. Tam wystarczył jeden akt administracyjny, proste podporządkowanie unickich duchownych i parafii Świętemu Synodowi w Petersburgu. W urzędach i szkołach można było wymusić zarówno zmianę języka, jak i obsady personalnej. Kościół katolicki musiałby zostać zniszczony siłą lub po makiawelsku - infiltracją. Carat nie był w stanie wy- 48 Rex Rexheuser konać żadnego z tych kroków. Nawet jeśli prawosławie miało bezwzględne pierwszeństwo, to jednak tolerancja religijna stanowiła warunek egzystencji olbrzymiego cesarstwa, będąc solidnie poparta jego tradycją, nie tylko w odniesieniu do wyznań chrześcijańskich. Aby wydrążyć Kościół katolicki od wewnątrz potrzebni byli renegaci wyznaniowi albo prawosławni, których podawano za katolików i przemycano do szeregów katolickiego kleru. System sowiecki stosował podobne praktyki dopiero później. W okresie ancien regim stało temu na przeszkodzie religijne tabu; do samego końca bał się naruszyć autokratyzm, w innych sytuacjach bez żenady korzystający z usług szpicli i agents prouocateurs. Jedyne, co mu pozostało, to szykany i presja zewnętrzna, wystarczająco dotkliwie przeszkadzające, ale nie mające niszczącego działania. Kościół przetrwał okres ucisku, zachowując szeroką autonomię oraz wewnątrz swoich struktur oferując zwolennikom pole swobodnego działania, które na zewnątrz Kościoła zostało dopuszczone przez władzę o wiele później. Fakt iż na skutek rozbiorów Polski litewski ruch narodowy nie został podzielony, jak stało się to w przypadku ruchu ukraińskiego, był niemałą, ale również nie jedyną zaletą. (Można przy tym pominąć fakt, że z drugiej strony szczególny rozwój Pruskiej Litwy ujawniał podobne problemy integracyjne) Również wewnątrz Rosji stosunki na Litwie były zdecydowanie korzystniejsze od tych na Ukrainie. Różnice można było zauważyć w zachowaniu zarówno Rosjan, jak i Polaków, owych dwóch silnych i wrogo do siebie nastawionych przeciwników, między którymi Litwini musieli utrzymać swoją pozycję, podobnie jak Ukraińcy. Gdy Petersburg, aby osłabić Polaków, chciał posłużyć się Litwinami, podobnie jak próbował posługiwać się Ukraińcami, nie mógł pierwszych traktować tak samo jak drugich. Ukraińców można było podawać za prawosławnych Rosjan, Litwinów nie. Zamiast tego zdecydowano się, gdy polskie powstanie r. 1863 wymuszało podjęcie decyzji, na ustępstwa i ostrożne poparcie litewskiej tożsamości. Reforma rolna na Litwie poprawiła sytuację nie tylko chłopów litewskich, ale spotkało to również ukraińskich. Podczas jednak sdy zabronione było wówczas piśmiennictwo ukraińskie, litewskie wspierano, oczywiście z zastosowaniem cyrylicy15. Podobna reakcja nastąpiła w szkolnictwie: język wykładowy w seminariach dla nauczycieli i w gimnazjach w guberniach litewskich zmieniono z języka polskiego na rosyjski jednak za specjalnym pozwoleniem można było wprowadzić język litewskijako nowy przedmiot16. Poszczególne zarządzenia prezentowały się bardzo skromnie, ich skumulowane oddziaływanie miało zaś dalekosiężne Znaczenie rozbiorów Polski... 49 skutki. W efekcie reformy rolnej powstała mała, ale skonsolidowana warstwa samodzielnych chłopów, którzy mogli sobie pozwolić i mieli ambicję, aby posłać swoich synów na naukę do miast17. W atmosferze stosunkowo dużej swobody, jaka tam panowała, młodzi ludzie, początkowo jako uczniowie, szybko jednak awansując do pozycji nauczycieli, zaczęli kształtować świadomość poczucia własnej tożsamości, równorzędnej z tą, jaką mieli Polacy i Rosjanie. Zaczęła tworzyć się laicka inteligencja narodowa w litewskim narodzie chłopskim. Polityka Petersburga dotycząca państwowej kontroli oświaty była zbliżona do sposobu, w jaki polski kler zachowywał się na bezpiecznej wewnętrznej płaszczyźnie Kościoła katolickiego. Na rosyjską ofertę lekcji języka litewskiego i publikowania w cyrylicy episkopat w parafiach litewskich odpowiedział jeszcze bardziej zdecydowanie niż wcześniej, popierając kazania w języku narodowym, tworząc litewskie szkoły wiejskie i rozpowszechniając w wielkiej ilości pisemka religijne w języku litewskim z alfabetem łacińskim. Drukowanie ich w kraju przekraczało jednak możliwości władzy duchownej i naraziłoby ją jeszcze bardziej na represje ze strony władzy świeckiej. Polscy biskupi obrali jednak drogę rosyjskich rewolucjonistów, drukując literaturę poza krajem i szmuglując ją przez granicę. Drukarnie były niedostępne dla carskiej policji na Pruskiej Litwie, toteż stała się ona wygodnym i niedalekim zapleczem18. W rosyjsko-polsko-litewskim trójkącie po powstaniu styczniowym w 1863 r. powstał w ten sposób rodzaj rywalizacji. Dwaj silniejsi kontrahenci próbowali, każdy w sferze i środkami, które opanował, pozyskać tego trzeciego, słabszego, jako partnera-juniora. To, iż ten mógłby dążyć do niezależności i stawiać sobie własne cele, nie leżało ani w interesie obu protagonistów, ani nie było ich zamiarem. Mimo to w szkołach kościelnych i seminariach duchownych wykształciła się podobna sytuacja jak w państwowych seminariach nauczycielskich i gimnazjach. Tutaj rosyjskie otoczenie czyniło z młodych ludzi Litwinów, tam podobne zjawisko następowało w polskim otoczeniu. Wśród litewskich wychowanków i księży chłopskiego pochodzenia, ulegających zawsze chętnie polskiemu charakterowi swojego Kościoła, powstała teraz świadomość narodowa19 oraz wkrótce narodowa opozycja, która od lat osiemdziesiątych otwarcie zwróciła się przeciwko polskiemu episkopatowi, wysuwając w końcu postulat założenia litewskiego Kościoła narodowego, co stanowiło sprawę niebagatelną. Petersburg nie był przyjaźnie nastawiony do ruchów narodowych, z wyjątkiem rosyjskiego. Jednak zgodnie z regułami gry wspomnianej ry- 50 Rex Rexheuser walizacji te aspekty litewskiego ruchu narodowego nie wystąpiłyby bez jego pewnej przychylności20. Reasumując, litewski ruch narodowy w Rosji miał warunki zbliżone do warunków rozwoju ukraińskiego ruchu narodowego w Austrii, z wyjątkiem, oczywiście, ścisłych restrykcji caratu. Podobnie jak tam Ukraińcom, tak tutaj Litwinom państwo zaborcze szło na pewne ustępstwa. Petersburg nie mógł posunąć się w tym względzie tak daleko jak Wiedeń, obrał jednak dokładnie ten sam kierunek. Instytucjonalne wsparcie, jakie znajdowali galicyjscy Ukraińcy w Kościele unickim, Litwini mieli i w katolickim. Oparcie to było tutaj wprawdzie wyraźniej słabsze niż tam również dlatego, że Kościół unicki należał wyłącznie do Ukraińców, podczas gdy katolicki był rozdarty między Litwinami a Polakami. Sfera kościelna zapewniła jednak Litwinom wolności, które nie miały w Rosji odpowiednika tak długo, jak świecka sfera pozostawała pod kontrolą władzy autokratycznej. Z tej konstelacji wyniknęło ponadto, że ruch litewski, podobnie jak ukraiński w Galicji, potrafił stworzyć skrzydło klerykalne o znacznej sile. Również jak tam, z tych samych powodów, brakowało mu arystokratycznego zabarwienia21. Gdy od 1905 r. zaczęły powstawać na Litwie partie polityczne, chrześcijańscy demokraci należeli do największych ugrupowań odnoszących sukcesy. Ich duchowym i organizacyjnym kręgosłupem był kler, wywodzący się z chłopskiej wsi i angażujący się zarówno w sprawy narodowe, jak i społeczne22. Specyficzny, zmieniający się wraz z obszarami rozbiorowymi, związek wyznaniowych i narodowych motywów można zaobserwować również u Niemców, o czym chciałbym tu krótko wspomnieć. Będąc w przeważającej większości luteranami, Niemcy aż do czasów rozbiorów żyli w autonomicznych gminach wyznaniowych o zróżnicowanym nasyceniu, ogólnie jednak w bardzo luźnych związkach z niemieckim obszarem językowym. Zasadniczo taka sytuacja utrzymywała się w XIX w. na terenie zaborów rosyjskiego i austriackiego, również pośród bardzo licznych nowych imigrantów i mimo ważnych przemian w poszczególnych zaborach. Pod pruskim panowaniem zaś w obu aspektach nastąpił szczególny rozwój społeczności niemieckiej. Pod względem wyznaniowym zostali już w 1817 r. przyłączeni do Kościoła Unii, czyli poddani zwierzchniemu porządkowi, który od czasów reformacji kształtował luteranizm w niemieckich państwach terytorialnych. Wolniej, ale z jeszcze większymi konsekwencjami, działał fakt, że pruscy Niemcy stali się bezpośrednimi świadkami oraz współaktorami, i w pewnym sensie obiektem, niemieckiego ruchu narodowego, wojen zjednoczeniowych, państwa Bis- Znaczenie rozbiorów Polski... 51 marcka. Wydarzenia te wprawdzie nie ominęły bez śladu Niemców zamieszkujących na terenach innych zaborów, ale tutaj nie zdominowały ich doświadczeń i nie ukształtowały ich postaw. Gdy po 1918 r. owe trzy grupy ponownie spotkały się pod dachem państwa polskiego, okazało się, że bardzo się od siebie oddaliły i miały wielkie trudności w znalezieniu wspólnego języka23. Bez względu na to, jak różne było wówczas położenie mniejszości i narodu państwowego, skutki rozbiorów obciążały obie strony i postawiły je przed podobnymi problemami integracyjnymi. Wymienię tylko jedno źródło niesnasek między „volksdeutschami": ich bardzo różny sposób odnoszenia się do Polaków. Stosunki były napięte w całym kraju, jednak w dawnym zaborze pruskim zdecydowanie bardziej niż na terenach należących kiedyś do Austriaków czy Rosjan. Obserwujemy skutki owych wydarzeń sprzed dwóch stuleci aż do dnia dzisiejszego. Karl Dedecius dorastał w Łodzi, nie w Poznaniu. Do swojego dawnego rodzinnego miasta poznańscy Niemcy mają dzisiaj wstrzemięźliwy i raczej chłodny stosunek. Łodzianie przybywają do Łodzi tłumnie i od dawna są tu chętnie widzianymi gośćmi. Gdy dokonano rozbiorów Rzeczypospolitej, oprócz Polaków Żydzi stanowili jedyną grupę, posiadającą ostro wykształconą świadomość swojej odrębności i wspólności. Była ona u nich nawet silniejsza niż u Polaków, wśród których poczucie narodowe dopiero zaczynało się zmieniać - od cechy typowej dla stanu szlacheckiego do dobra powszechnego. Żyd, obojętnie gdzie i z czego żył, wiedział już zawsze, że jest Żydem. Nie znał innej właściwości, która byłaby dla niego ważniejsza niż ta. Ona decydowała o jego istnieniu przed Bogiem i ludźmi. Łączyła go ze wszystkimi innymi Żydami, również tymi znajdującymi się w odległych zakątkach świata. Wyróżniała go od wszystkich nie-Żydów, nawet jeśli byli to najbliżsi sąsiedzi. Musiał wprawdzie mieć wzgląd na to otoczenie, od którego był zależny i które wystarczająco często źle go traktowało. Wzgląd na to otoczenie nie oznaczał jednak poddania się, wręcz przeciwnie, Żydzi potrafili dopasowywać się do wielu środowisk, ponieważ w żadnym nie mogli się rozpłynąć jako grupa. Starym zwyczajem potrafiliby również przetrwać pod władzą nowych panów Rzeczypospolitej, gdyby rozbiory Polski nie przypadły na w. XVIII i XIX. Nadszedł czas wolności dla Żydów znoszący wszystkie dawne reguły. Wraz z emancypacją przed Żydami otworzyły się nowe, prowadzące w różnych kierunkach drogi: od związku religijnego do sekularyzacji, od izolacji do jednej z narodowych kultur europejskich, od żydowskości do innej narodowości. Wszędzie w Europie Żydzi osiągnęli bardzo róż- 52 Rex Rexheuser ne etapy na tych drogach, nie tylko jako pojedyncze osoby, ale również jako grupy regionalne. Różnice nie byty jednak nigdzie tak ekstremalne jak na terenie dawnej Polski. Tutaj Żydzi mieli do wyboru trzy wielkie, konkurujące ze sobą grupy narodowe - niemiecką, polską i rosyjską. Ponadto zarówno nacisk, jak i gotowość przejęcia jednego z tych wzorów różniły się między poszczególnymi zaborami, w zależności od tego, jak szybko i jak głęboko ogólnoeuropejskie procesy transformacyjne przebiły się w gospodarce, społeczeństwie i polityce24. Najbardziej istotne skutki przyniosły zmiany w zaborze rosyjskim25. Gdyby nie było rozbiorów, również istnieliby, może w innych wymiarach i proporcjach, Żydzi ukształtowani przez niemiecką i polską kulturę, Żydzi, którzy stali się Polakami i Niemcami. Tuwim czy Heine są wprawdzie tak silnie zrośnięci z krajami, w których się urodzili, że historyczne losy Polski i Niemiec nie dają się wyrzucić z ich duchowego profilu. Tuwim jednak nie stał się poetą polskim za sprawą rozbiorów, podobnie jak rewolucyjne „przedwiośnie" 0/ormarz) i pruska policja nie uczyniły z Heinego niemieckiego poety. Rosyjscy Żydzi są natomiast pod każdym względem produktem rozbiorów. Do 1772 r. kraj prawie bez Żydów, imperium carskie, z dnia na dzień stał się państwem, w którym żyło ich więcej niż gdzie indziej. Początkowo Żydzi i Rosjanie byli wobec siebie obcy, nie łączyły ich żadne związki i egzystowali w przestrzennej segregacji. Gdy dwa, trzy pokolenia później również tutaj, tylko z pewnym opóźnieniem i słabiej niż w zaborze pruskim czy austriackim, faktem stała się emancypacja wraz z jej korelatami, zaczęło się owe wzajemne przenikanie żydowskich i rosyjskich elementów. Wydaje nam się ono dzisiaj oczywiste, bo już nie pamiętamy, jak jest w rzeczywistości młode. Jako przykład wymienię jedynie żydowski udział w rosyjskiej polityce i żydowską produktywność w rosyjskiej kulturze. Od lat sześćdziesiątych Żydzi występują w rewolucyjnym ruchu imperium carskiego, wiadomo, w jakiej liczbie i z jaką siłą26. Z pewnością ich szczególna energia opozycyjna była związana z tym, że w rosyjskim społeczeństwie ciągle jeszcze zajmowali oni miejsce dyskryminowanych outsiderów. Nie mniej rewolucyjny był jednak fakt, że uważali się za część tego społeczeństwa i żądali od niego praw obywatelskich. Jeszcze ich ojcowie czuli się obco i nigdy nie wpadliby na pomysł, aby współpracować z Rosjanami, aby zmieniać Rosjtj. W 1891 r. w Petersburgu urodził się Osip Mandelsztam, w 1895 w Odessie Izaak Babel. Pokolenia przed nimi mówiły w języku jidysz i dopiero w Ostatnim czasie nauczyły się nowego dla nich języka, rosyjskiego. Młodzi zaliczają się dzisiaj do klasyków rosyjskiej liryki i prozy XX w. Czy Znaczenie rozbiorów Polski... 53 bez rozbiorów Polski nie byłoby więc ani Trockiego, ani również „Konnej armii Budionnego"? Można zaryzykować takie twierdzenie, jeśli nie odczyta się go jako twierdzenia przyczynowego, lecz odbierze się jako wskazówkę pewnego związku uwarunkowań. W każdym wypadku jest jasne, że Żydzi wyszli z okresu rozbiorów głęboko zmienieni. Dotyczy to oczywiście również innych narodów Rzeczypospolitej szlacheckiej. Dotyczy jednak w innym, nieomal przeciwnym względzie. W chwili rozbiorów reprezentanci innych narodów nie nadawali wielkiego znaczenia faktowi, że byli Ukraińcami, Litwinami czy Niemcami. Pod koniec okresu rozbiorów etniczne wspólnoty i różnice przesunęły się w centrum uwagi i wszędzie w hierarchii solidarności nadawały narodowi priorytet przed każdą inną wspólnotą. Żydzi, którzy wkroczyli w okres rozbiorów jako zamknięta wobec zewnętrznych wpływów jedność, u schyłku rozbiorów stworzyli wiele religijnych i świeckich ugrupowań dzieląc się na cztery orientacje narodowe. Tylko jedna z nich nosiła jeszcze żydowskie miano. Odczuwała ona głęboką wrogość wobec wielu Żydów, którzy zbliżyli się do Niemców, Polaków czy Rosjan lub wydawali się z nimi stopić27. To, co scalało jeszcze ów rozbity świat, to była być może mniej wewnętrzna koherencja, a bardziej nacisk z zewnątrz, który nie uwzględniał żadnych narodowych granic, ciągle wzrastał i już wówczas osiągnął niebezpiecznie wielkie rozmiary. Antysemityzm jednak daleko wykracza poza temat polskich rozbiorów i nie jest już przedmiotem moich rozważań. Autor dziękuje za pomoc translacyjną pani Annie Molendzie, Annie Pyrce i Robertowi Trabie. 1 Ważny wyjątek w polskiej literaturze stanowi L. Wasilewski, m. in. w swoich pismach Ukraina i sprawa ukraińska, Kraków 1911 oraz Litwa i Białoruś. Przeszłość - teraźniejszość - tendencje rozwojowe, Kraków [b. d.]. 2 Tu, a także poniżej stówa „nacjonalizm" używam bez wartościującego akcentu. Ma ono oznaczać całość nastawień, motywów i działań odnoszących się do narodu. 3 Gospodarcze aspekty polsko-ukraińskich napięć krytycznie opracował D. Beauvois, La bataille de la terre en Ukrainę 1863-1914. Les Polonais et les conflits socio-ethniques, Lille [1993]. 4 W. Bihl, Aufgegangen in Grolireichen: Die Ukrainę ais ósterreichische und russische Prouinz, w: F. Golczewski (red.), Geschichte der Ukrainę, Góttingen 1993, s. 147. 54 Rex Rexheuser 5 St. Kieniewicz, 1848 in Polen, w: H. Stuke, W. Forstmann red., Die europaischen Revo-lutionen von 1848, „Neue Wissenschaftliche Bibliothek" 103, Kónigstein/Ts. 1979, s. 167-169. Jak dalece rozpowszechnione były kalkulacje Stadiona w latach 1846-1848 wśród austriackich urzędników w Galicji, udowadniają źródła przytaczane przez W. Hauslera, Nationale und so-ziale Probleme Galiziens 1846-1848, w: M. Wojciechowski, R. Schattkowski red., Historische Grenzlandschaften Ostmitteleuropas im 16.-20. Jh. Gesellschaft - Wirtschaft - Politik, Toruń 1996, s. 127-136. 6 W. Bihl op. cit., s. 149. 7 A. Kappeler, Kleine Geschichte der Ukrainę, „Beck'sche Reihe" 1059, Munchen 1994, s. 113; R. A. Mark, Galizien unter ósterreichischer Herrschaft. Verwaltung - Kirche -Beuólkerung, w: Historische und landeskundliche Ostmitteleuropa-Studien 13, Marburg 1994, s. 23, 28, 31, 34 n, 46 n; E. Winter, Byzanz und Rom im Kampf urn die Ukrainę 955--1939, Leipzig 1942, s. 143-145. 8 1. Smolitsch, Geschichte der russischen Kirche, t. 2, red. Gregory L. Freeze, w: Forschun-gen zur osteuropaischen Geschichte, t. 45, Berlin 1991, s. 357 n, 394-415. 9 Tajny okólnik ministra spraw wewnętrznych Valueva z czerwca 1863 r., zakazujący drukowania ukraińskich pism, wyraźnie podkreśla następujący związek: „Mali Rosjanie" mówią tylko rosyjskim „dialektem", „tak zwany język ukraiński" jest „wymyślony" - „przez paru Małych Rosjan, a w szczególności przez paru Polaków", A. Kappeler, op. cit., s. 132. 10 St. Mauersberg, Szkolnictwo powszechne dla mniejszości narodowych w Polsce w latach 1918-1939, Wrocław 1968, s. 59-61. 1' Cz. Partacz, Od Badeniego do Potockiego. Stosunki polsko-ukraińskie w Galicji w latach 1888-1908, Toruń 1996, s. 127-153. 12 E. Winter, op. cit., s. 160-163, 173 n, 186. Ogólnie o ukraińskim systemie partyjnym Cz. Partacz, op. cit., i K. S. Jobst, Die ukrainische Nationalbewegung bis 1917, w: F. Gol-czewski, op. cit., s. 163-165. 13 Na temat młodości Szeptyckiego głównie polskie studia w A. A. Zięba red., Metropolita Andrzej Szeptycki. Studia i materiały, w: Polska Akademia Umiejętności. Prace komisji wschodnioeuropejskiej 1, Kraków 1994. Z perspektywy unijnej J. M. de Wolf, Katholisch seine ist ein Verbrechen. Fakten und Dokumente iiber die offizielle Liąuidierung der ukrainisch--katholischen Kirche in der Sowjetunion und ihr Fortbestehen ais Katakombenkirche, Koln [b.d.],s. 93-121. 14 W. A. Serczyk, Die sowjetische und die „polnische" Ukrainę zwischen den Weltkriegen, w: F. Golczewski, op. cit., s. 213. 15 M. Hellmann, Grundzuge der Geschichte Litauens, w: Grundzuge, t. 5, Darmstadt 1966, s. 102 n.; L. Wasilewski, Litwa i Białoruś..., s. 169; J. Ochmański, Litewski ruch naro-dowo-kulturalny w XIX wieku (do 1890 r.), w: Prace Białostockiego Towarzystwa Naukowego nr 5, Białystok 1965, s. 111 n. 16 J. Ochmański op. cit, s. 111 n.; 118; M. Hellmann op. cit, s. 115, 127, 132. O stopniowaniu rosyjskich działań między należącym do Królestwa Polskiego regionem suwalskim i „rosyjskich" guberni kowieńskiej i wileńskiej, zob. J. Ochmański, s. op. cit, s. 118 n i 166. 17 J. Ochmański op. cit, s. 118 n. i 174 n. 18 M. Hellmann, op. cit, s. 101,105, 114 n;J. Ochmański, op. cit, s. 115-118. 19 M. Hellmann, op. cit, s. 105-108; J. Ochmański, op. cit, s. 13, 118-120,128 n, 136. Znaczenie rozbiorów Polski... 55 20 L. Wasilewski, Litwa i Białoruś..., s. 185 n; M. Hellmann, op. cit, s. 114-119,124,127 n; D. Olszewski, Okres wzrastającego ucisku i głębokich przemian społecznych (1864-1914), w: J. Kłoczowski, red. Chrześcijaństwo w Polsce. Zarys przemian 966-1979, Lublin 1992, s. 460. 21 Na te podobieństwa zwrócił uwagę już L. Wasilewski, Litwa i Białoruś..., s. 219 n. 22 M. Hellmann, op. cit, s. 118-124, 128; V. S. Vardys, Die Entwicklung der Republik Lita-uen, w: B. Meissner, red, Die baltischen Nationen. Estland Lettland Litauen, Nationalitaten- und Regionalprobleme in Osteuropa, t. 4, Koln 1990, s. 77 n; V Krivickas, The Lithuanian Populists and the Agrarian Question 1918-1926, w; aabs VI (1975) 4, s. 264. 23 Na temat stosunku Kościoła Unii (obszar Prus), Kościoła ewangelicko-augsburskiego (obszar rosyjski), Kościoła ewangelickiego wyznania augsburskiego i helweckiego (obszar Austrii) po 1918 r. B. Krebs, Nationale Identitdt und kirchliche Selbstbehauptung. Julius Bursche und die Auseinandersetzungen um Auftrag und Weg des Protestantismus in Polen 1917-1939, w; Histo-risch-Theologische Studien zum 19. und20. Jahrhundert, t. 6, Neukirchen-Vluyn 1993; E. Alabru-dzińska, Kościoły ewangelickie w województwach wschodnich II Rzeczypospolitej, praca doktorska, Toruń 1996, s. 10,144-1448,208 n. Na temat organizacyjnego rozłamu niemieckich robotników O. Heike, Die deutsche Arbeiterbewegung in Polen 1835-1945, w. Veróffentlichungen der ostdeulschen Forschungsstelle im Lande Nordrhein-Westfalen. Reihe A, nr 17, Dortmund 1969, s. 77-82.0 wyjątkowej pozycji środkowej Polski i Wołynia T. Bierschenk, Die deutsche Volksgrup-pe in Polen 1934-1939, w: Beihefte zum Jahrbuch der Albertus-Uniuersitdt Konigsbergl Pr. X, Kit-zingen 1954, s. 356-361 i H. von Rosen, Wolhynienfahrt 1926, w: Schriften derl G. Herder-Biblio-thek Siegerland e. V, 1.10, Siegen 1982. 24 A. Eisenbach, Emancypacja Żydów na ziemiach polskich 1785-1870 na tle europejskim, Warszawa 1988. 25 J. D. Klier, Imperial Russia's Jewish Question, 1855-1881, Cambridge University Press 1995; M. Hildermeier, Die rechtliche Lagę der jiidischen Beuólkerung im Zarenreich und Polen: Einige uergleichende Aspekte, w: G. Rhode red, Juden in Ostmitteleuropa von der Eman-zipation bis zum Ersten Weltkrieg, Historische und landeskundliche Ostmitteleuropa-Studien 3, Marburg 1989, s. 181-196. 26 J. Frankel, Prohecy and Politics. Socialism, Nationalism, and the Russian Jews, 1862-1917, Cambridge University Press 1981. 27 Na temat wprowadzenia w problematykę S. Volkov, Juden und Judentum im Zeitalter der Emanzipation. Einheit und Vielfalt, w: W. Beck, red, Die Juden in der europaischen Geschichte, „Beck'sche Reihe" 496, Munchen 1992, s. 86-108. Podstawy na temat pozycji wyjściowej ludności żydowskiej Europy Środkowo-Wschodniej i Wschodniej po I wojnie światowej E. Mendelsohn, TheJews ofEast Central Europę between the World Wars, Bloomington 1983, s. 6-8,18. Na temat konkurencji między opcją żydowską, polską i rosyjską H. Haumann, Geschichte der Ostjuden, w: dtv4549, wyd. III, Munchen 1991, s. 111-121, 146-151. Christoph Mick Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r.? Pamięć o zmarłych, znaczenie wojny i tożsamość narodowa wieloetnicznego miasta- „Pamięć o zmarłych to część ludzkiej natury. Pamięć o poległych, o pomordowanych brutalnie, o tych, co zginęli w walce, w starciu bratobójczym bądź na wojnie to część kultury politycznej"2. Tymi słowami Reinhart Kosel-leck rozpoczyna tom Der politische Totenkult. Kriegerdenkmaler in der Modernę. Dalej wywodzi on, że żyjącym chodzi o to, by „odnaleźć się we wspomnieniach o zmarłych". Brutalna śmierć zawsze wywołuje pytania o sens. Polityka i religia mają za zadanie usprawiedliwić tę śmierć bądź ją przynajmniej wyjaśnić. Tyle Koselleck. W historii nowożytnej gloryfikowano poległych jako ofiary w obronie uzasadnionego historycznie prawa oraz wykorzystywano do budowania jedności tych, którzy przeżyli. Polityczny kult zmarłych służył uzasadnieniu lub też umocnieniu tożsamości narodowej. Francuski historyk religii, Ernest Renan, już przed stu laty stwierdził, że wspólne cierpienie bardziej jednoczy niż wspólna radość. „Narodowa pamięć i żałoba więcej ważą aniżeli triumfy, bo wiążą się z obowiązkiem, nakazują wspólny wysiłek". Naród stanowił dla Renana „wielką solidarną wspólnotę, niesioną poczuciem ofiary poniesionej i tej, którą dana wspólnota gotowa jest jeszcze ponieść"3. W swoich badaniach podejmuję zagadnienie pamięci o zmarłych i konstrukcji tożsamości narodowej, przekazywanej za pomocą kultu zmarłych i interpretacji wojny. W Europie Wschodniej zadanie to przedstawiało się nieco inaczej niż na zachodzie kontynentu. W Anglii czy Francji wystarczająco wiele trudności przysparzało znalezienie takiej interpretacji Wielkiej Wojny, która mogłaby pokonać granice polityczne, wyznaniowe i społeczne. Zadanie to było w krajach wschodnioeuropejskich nieporównywalnie trudniejsze, gdyż konflikty etniczno-wyznaniowe przekraczały możliwości oddziaływania zwykłych symboli. Jako przykład może służyć tu polsko-ukraińska walka o Lwów w 1918 r. Chciałbym za pomocą tego przykładu ukazać, w ja- Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r... 57 ki sposób interpretowano ten konflikt w Polsce w okresie międzywojennym i jakie wyzwanie dla hegemonicznej nacjonalistycznej interpretacji polskiej stanowiły twierdzenia konkurencyjne. Aby uzasadnić takie ujęcie tematu, na zakończenie przedstawię sytuację dzisiejszego - ukraińskiego - L'viva, polskiego Lwowa, niemieckiego Lembergu. Lwów miastem wieloetnicznym W wyniku I rozbioru Polski, po czterechsetletniej przynależności do Korony polskiej, Lwów znalazł się pod władaniem Habsburgów. Po długotrwałej fazie stagnacji prowincje Galicja i Lodomeria w 1866 r. uzyskały autonomię, a Lwów - stolica prowincji - daleko idącą niezależność. Miasto rozwijało się szybko: liczba mieszkańców wzrosła z 87 tys. w 1869 r. do 212 rys. w 1912. Lwów był siedzibą galicyjskiego namiestnictwa, parlamentu zdominowanego przez Polaków oraz kilku uniwersytetów. Pod względem przemysłowym miasto było słabo rozwinięte, podobnie jak cała wschodnia część prowincji, czyli Galicja Wschodnia4. W sposób typowy dla Europy Wschodniej kształtowało się etniczne zróżnicowanie społeczności Lwowa: w 1910 r. ponad połowa mieszkańców była wyznania rzymskokatolickiego i najczęściej narodowości polskiej, 28% stanowili Żydzi, 18% - grekokatolicy, najczęściej Rusini, jak oficjalnie określano Ukraińców w państwie habsburskim5. We Lwowie Polacy stanowili większość, na prowincji zaś sytuacja była zgoła odmienna. W Galicji Wschodniej prawie dwie trzecie z ponad 5 min mieszkańców (62%) wyznawało obrządek greckokatolicki, a jedna czwarta rzymskokatolicki. Małe miasteczka zamieszkane były w większości przez Żydów, którzy stanowili ogółem 12% społeczeństwa, a w Galicji Zachodniej dwie trzecie ludności to Polacy6. Podawane przeze mnie dane dotyczące etniczno-wyznaniowego zróżnicowania ludności uwzględniają przynależność wyznaniową, a nie język czy narodowość. Austriackie spisy ludności nie zawierały bowiem pytania o narodowość, lecz tylko o wyznanie i język używany na co dzień. Jidysz - ojczysty język większości wschodnioeuropejskich Żydów - nie uznawano za język odrębny, lecz za podgrupę języka niemieckiego. Jednak nie tylko ze względu na ówczesne źródła trudno jest ustalić etniczno-wyznaniowy skład społeczeństwa. Muszę posługiwać się określeniami Żyd, Polak i Ukrainiec, lecz rzeczywistość w tamtym czasie nie była tak jednoznaczna jak te pojęcia. I tak niejeden chłop wyznania greckokatolickiego zdziwiłby się bardzo, 58 Christoph Mick że zarówno przez współczesnego sobie ukraińskiego nacjonalistę, jak i przez niemieckiego historyka w sto lat później nazwany zostanie po prostu Ukraińcem. Tak jak w innych regionach Europy Wschodniej samookreś-lenie się ludzi zwykle miało związek z ich bezpośrednim otoczeniem, wsią lub związkiem osadniczym, a także z wyznaniem czy też religią. Granice między grupami etnicznymi i wyznaniowymi były płynne. Także w miastach trudno mówić o ścisłym rozgraniczeniu. Wielu określało siebie mianem Polaków wyznania żydowskiego, inni postrzegali się jako gente Ruthenus, natione Polonus - Rusinowie polskiej narodowości. Małżeństwa mieszane osób przynależących do obu Kościołów katolickich nie należały do rzadkości. Od subiektywnego przekonania potomstwa zależało, czy postrzegali siebie jako Ukraińców, Polaków czy innych. Na taką decyzję miały wprawdzie wpływ rodzina i środowisko, ale niektóre osoby zmieniały orientację religijną kilkakrotnie w ciągu swojego życia. Nawet w późniejszych latach XX w. nie można było nawet mieć pewności, czy pytanie o narodowość jest rzeczywiście zrozumiałe dla mieszkańców wsi. Panowała niejasność co do przyporządkowania narodowościowego, która dezorientowała i drażniła polityków i intelektualistów kierujących się wartościami narodowymi. Jednakże wojny światowa i domowa wzmogły, jeszcze presję zadeklarowania przynależności. Granice płynne przerodziły się w granice ostre, które jednak w latach dwudziestych zmieniały się bardziej, niżby sobie tego życzyli nacjonaliści wszelkiej maści7. W ciągu ostatnich trzydziestu lat XIX w. polskie elity w Galicji umacniały swoją przewodnią pozycję w gospodarce, administracji, szkolnictwie i oświacie. Lwów stał się kulturalną stolicą ziem polskich pod wszystkimi trzema zaborami. To, co w poprzednich stuleciach odbywało się spontanicznie i prawie niezauważalnie: włączenie obcych elit - w tym także rusiń-skiej szlachty - do polskiego stanu szlacheckiego, w epoce nacjonalizmów przeobraziło się w polityczny program polonizacji, aktywnie realizowany przede wszystkim przez ultrakonserwatywnych wschodniogalicyjskich właścicieli ziemskich, Podolan i polskich endeków. Polacy musieli jednakże zawsze brać pod uwagę poglądy centralnych władz państwa, które wspierało Rusinów jako przeciwwagę dla polskich aspiracji. Wśród Żydów coraz silniejszy na przełomie XIX i XX w. stawał się ruch syjonistyczny, który propagował i utrwalał żydowską świadomość narodową. Jednocześnie dla postępowych żydowskich elit intelektualnych i gospodarczych po uzyskaniu autonomii przez Galicję atrakcyjna stała się nie asymilacja z niemieckością, lecz przystosowanie do polskości. Zasymilowani Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r... 59 polscy Żydzi tworzyli osobne stowarzyszenia, jak chociażby „Zjednoczenie" (Vereinigung)8. Siła oddziaływania polskiej kultury i większe szanse na zrobienie kariery czyniły polonizację pożądaną nie tylko w oczach Żydów. Także niemieccy koloniści, a przede wszystkim mieszkańcy miasta pochodzenia niemieckiego stali się Polakami w ciągu dwóch pokoleń. Nie posiadając żadnych barier religijnych jak ludność żydowska, rodziny te bez trudu zostały zaakceptowane przez polskie społeczeństwo. Rusiński/ukraiński ruch narodowy rozwijał się początkowo wśród kleru greckokatolickiego, ale na przełomie stuleci rolę przywódczą objęła elita świecka wykształcona we Lwowie. Nacjonalistyczni politycy i intelektualiści ukraińscy wzorowali się przy tym na sprawdzonym przykładzie. Stosowali te same metody co Polacy w Poznaniu, Galicji i pod rosyjskim zaborem: poprawa sytuacji gospodarczej, walka z analfabetyzmem i poszerzanie politycznej świadomości chłopów przez organizację szkolnictwa, zakładanie spółdzielni, instytucji ubezpieczeniowych i banków. Na polski przykład powoływano się nawet przy doborze hymnu narodowego. Podczas gdy Polacy już od czasów wojen napoleońskich śpiewali Jeszcze Polska nie zginęła, Ukraińcy intonowali pieśń Jeszcze Ukraina nie umarła - na inną melodię. Ukraińcy żądali przeprowadzenia reformy rolnej, rozbudowania szkolnictwa średniego szczebla, utworzenia ukraińskiego lub chociaż dwujęzycznego uniwersytetu we Lwowie oraz reformy prawa wyborczego, która miałaby spowodować odpowiednie przedstawicielstwo w parlamencie. W niedługim czasie planowano podział prowincji na części ukraińską i polską9. Nacjonaliści po obu stronach dokładali wszelkich starań, aby nadać kontrastom społecznym na prowincji wymiar narodowy. Ukraińscy narodowi demokraci starali się przekonać chłopów wyznania greckokatolickiego, że polska dominacja stoi na przeszkodzie poprawie ich sytuacji ekonomicznej. Polscy właściciele ziemscy zabiegali o chłopów wyznania rzymskokatolickiego, wmawiając im, że ruch chłopski nie ma na celu reformy rolnej, lecz wygnanie wszystkich Polaków10. Na początku XX w. konflikty rozwiązywano z rosnącą przemocą. We Lwowie dochodziło do potyczek między ukraińskimi i polskimi studentami oraz zamachów, których kulminację stanowiło zamordowanie namiestnika, Andrzeja hrabiego Potockiego przez ukraińskiego studenta. Krajem wstrząsały strajki rolne i towarzyszące im ataki na polskich właścicieli ziemskich1'. Ludność żydowska w przeważającej większości była wierna Habsburgom. Spory w obrębie żydowskich elit dotyczyły stosunku wobec polskiego i ukraińskiego ruchu narodowego. Syjoniści zawierali taktyczne sojusze 60 Christoph Mick z ukraińskimi partiami, Polakom wyznania żydowskiego zależało natomiast na odrodzeniu państwa polskiego. Mimo że niektórzy namiestnicy polscy i umiarkowani politycy ukraińscy starali się wypracować kompromis, do 1914 r. nie doszło do żadnej trwałej ugody. Ostatnia taka obiecująca próba tuż przed wybuchem wojny zawiodła z powodu protestu episkopatu rzymskokatolickiego, który obawiał się o polski stan posiadania w Galicji Wschodniej12. Podczas I wojny światowej losy Lwowa i Galicji Wschodniej były zmienne. Najpierw wojska rosyjskie zajęły miasto. Rosyjska administracja wojskowa zachowywała się powściągliwie, chociaż jasno stwierdziła, że po oczekiwanym pomyślnym zakończeniu wojny Lwów nieodwołalnie zostanie włączony do jednej i niepodzielnej Rosji. Wiosną 1915 r. powróciły jednakże wojska austriackie, a prowincją zarządzał niemiecko-austriacki namiestnik wojskowy13. W 1918 r. we Lwowie wrzało tak jak wszędzie na ziemiach polskich pod zaborami. W wyniku kilkakrotnych zwrotów - a to obietnic dawanych Ukraińcom, a to znowu ustępstw na rzecz Polaków - zaufanie do monarchii habsburskiej całkowicie zanikło. Lwów jesienią 1918 r. Jesienią 1918 r. państwo rozpadało się. Utworzenie państwa narodowego oznaczało dla mniejszości narodowych największe szczęście. Czter-nastopunktowy program amerykańskiego prezydenta Wilsona postulował prawo samostanowienia narodów, a w Europie Wschodniej odebrano ten program jako obietnicę. Założenie, że w ten sposób uda się stworzyć sprawiedliwy porządek europejski, w Europie Wschodniej nie mogło być zrealizowane. Żaden z historycznie powstałych tworów nie miał jednolitego charakteru pod względem etnicznym. Całkiem niemożliwe okazało się wyznaczenie jednoznacznych granic na podstawie kryteriów etniczno-wyznaniowych. Rywalizowały ze sobą roszczenia uzasadnione historycznie i te odwołujące się do aktualnego układu narodowościowego. Zależnie od potrzeb i konstelacji posługiwano się obydwoma wzorcami argumentacji. Roszczenia w stosunku do Galicji Wschodniej wysuwał zarówno polski, jak i ukraiński ruch narodowy. Jeszcze latem 1918 r. społeczeństwo Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej dążyło do podziału prowincji i do autonomii Galicji Wschodniej w ra- Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r... 61 mach monarchii habsburskiej. Żądania Polaków posuwały się jeszcze dalej. Po rewolucji lutowej w Rosji niepodległość państwa polskiego przestała być zadaniem na przyszłość, lecz stała się przedmiotem codziennej polityki. Cel ten jednoczył Polaków ponad podziałami społecznymi i partyjnymi. Jednakże na jesieni 1918 r. także ukraińska niezależność państwowa nie była już czystą utopią i budziła emocje nie tylko garstki intelektualistów i duchownych. W dawnej rosyjskiej Ukrainie niemieckie wojska wspierały reżim hetmana Skoropadskiego, Galicja Wschodnia była o krok od proklamacji Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. W kawiarniach i klubach lwowskich pod koniec października panowała wzmożona aktywność. Polskie i ukraińskie komitety narodowe obradowały nieprzerwanie i wysyłały swoich delegatów do namiestnictwa, gdzie ruch był nieustający. Obie partie daremnie starały się przekonać namiestnika, aby odstąpił władzę na ich rzecz w sposób formalny. W lazaretach i koszarach przebywali żołnierze wszystkich narodowości skupionych w cesarstwie austriackim. Tak się złożyło, że w mieście przebywało więcej żołnierzy ukraińskich aniżeli polskich. Polacy tłumaczyli tę sytuację rzekomym spiskiem austriackiego sztabu generalnego. Uważali, że sztab liczył na to, iż przy pomocy tradycyjnie już wiernych cesarzowi Rusinów uda się uratować chociaż część monarchii habsburskiej14. Przedstawiciele polskiego komitetu likwidacyjnego we Lwowie zapowiedzieli na 1 listopada 1918 r. przejęcie kontroli nad miastem. Ukraiński komitet narodowy postanowił uprzedzić Polaków i zająć miasto, nacierając niespodziewanie. 1 listopada w nocy ukraiński dowódca przypuścił atak. Nieliczni żołnierze narodowości polskiej zostali rozbrojeni, żołnierzy z innych części cesarstwa zaciągnięto bądź też odesłano do domu. Cios ten spadł na polską ludność całkiem niespodziewanie. Następnego ranka przechodnie bezradnie przyglądali się ukraińskim żołnierzom patrolującym ulice. Polska mieszkanka Lwowa tak wspomina: „Na chwilę wszyscy obecni w domu jakby zaniemówili. To niemożliwe! To być nie może! [...] Uszliśmy kawałek ulicy Łyczakowskiej, gdy ujrzeliśmy żołnierza z przypiętą żółto-niebieską kokardką, który rozbrajał każdego przechodzącego wojskowego. [...] Gdy ujrzeliśmy na Ratuszu flagę ukraińską, jakieś niepojęte uczucie wstrząsnęło nami do głębi. Skąd oni do tego... to niemożliwe. Lwów jest nasz i musi być!"15. Początkowo zamach stanu przebiegał bezkrwawo. Słychać było tylko pojedyncze strzały. Wkrótce jednak w wielu punktach miasta zaczął narastać opór. Wojskom ukraińskim nie udało się przejąć kontroli nad ca- 62 Christoph Mick łym miastem. Błyskawicznie rozeszła się wiadomość, że garstka Polaków zajęła kilka budynków. Stały się one punktami zbornymi dla kolejnych ochotników. Ze względu na nieobecność poborowych była to przeważnie młodzież - studenci i uczniowie - oraz członkowie rozmaitych polskich komitetów wojskowych. Dzielnice żydowskie kontrolowała zorganizowana ad hoc milicja żydowska. Ukraiński komitet narodowy daremnie usiłował przeciągnąć na swoją stronę żydowskich i polskich mieszkańców miasta. Obu grupom proponowano daleko idące prawa mniejszościowe oraz miejsca w tymczasowym zachodnioukraińskim rządzie. Jednakże żaden z polskich czy żydowskich dygnitarzy nie przyjął tej oferty. Także Polacy bezskutecznie starali się zdobyć poparcie ludności żydowskiej. Przywódcy gminy żydowskiej zadeklarowali swoją neutralność. Przez trzy tygodnie trwały walki o przejęcie kontroli nad miastem. W pierwszych dniach powstał polsko-ukraiński komitet składający się ze znanych polityków i osobistości, który starał się do ostatniej chwili zakończyć przelew krwi. Konflikt jednak rozwijał się nadal. Siła decyzyjna przeszła w ręce dowódców wojskowych. Do tego doszła podsycana emocjonalnie wola walki polskiej młodzieży. Niemożność uzgodnienia stanowisk dopuszczała tylko rozwiązanie siłowe. Była to dziwna wojna. Kombatanci zarzucali sobie z jednej strony okrucieństwo i łamanie prawa wojennego. Z drugiej strony część polskiej rady miejskiej obradowała jawnie w budynku izby przemysłowo-handlowej znajdującym się na terenie zajętym przez Ukraińców. Także polskie stowarzyszenia mogły - pomijając okazjonalne przeszukania - dalej pracować w części kontrolowanej przez Ukraińców i wspierać logistycznie swoich rodaków za linią frontu. Co jakiś czas udawało się osiągnąć porozumienie. Miejskie zakłady kanalizacyjne przejął komitet polsko-ukraiński. Strony uzgadniały przerwy w strzelaniu, tak aby mieszkańcy ulic, na których toczyły się walki, mogli zapewnić sobie wyżywienie. W pierwszych dniach zdarzało się, że ukraińscy i polscy dowódcy woleli wypalić wspólnego papierosa niż kazać swoim młodym żołnierzom strzelać do siebie nawzajem. Tradycyjny kodeks honorowy i akty okrucieństwa istniały obok siebie. I tak np. Ukraińcy wypuścili pojmanego polskiego oficera, kiedy dał słowo, że nie będzie więcej brał udziału w walkach. Ten złamał dane słowo, został zatrzymany i rozstrzelany. Polska ludność zapewniała swoim bohaterom dostawy wyżywienia. Młode kobiety walczyły z bronią w ręku, opiekowały się rannymi, wykonywały niebezpieczne zadania kurierskie, dostarczały broń i amunicję. Takie- go bronił Lwowa w listopadzie 1918 r... 63 go oparcia nie miały wojska ukraińskie. Mniejszość greckokatolicka w mieście z niechęcią brała udział w walce przeciwko rzymskokatolickim sąsiadom, próby mobilizacji ze strony ukraińskich dowódców nie odnosiły większego skutku. Żołnierze ukraińscy pochodzili w większości z prowincji i nie radzili sobie w mieście. Sytuacja Polaków była zupełnie inna. Młodzi bojownicy znali miasto jak własną kieszeń. Stopniowo szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę Polaków. Galicję Wschodnią wprawdzie kontrolowały prawie całkowicie jednostki ukraińskie, lecz ze strony starostw ZURL walczący we Lwowie otrzymali tylko niewielkie wsparcie. Wszystkie apele rządu zachodnioukraińskiego pozostawały bez echa. Pomijając niewielki stopień mobilizacji narodowej, pewną rolę mógł tutaj odgrywać fakt, że dla ukraińskich chłopów Lwów był bardziej polskim niż ukraińskim miastem. Chłopi chcieli pozbyć się polskich właścicieli ziemskich i żandarmów, losy Lwowa zaś nie obchodziły ich na tyle, by chcieli ryzykować własne życie dla tego miasta. Kiedy z Przemyśla zaczęły koleją nadjeżdżać polskie wojska, żołnierze ukraińscy 22 listopada opuścili Lwów wraz ze swoim rządem. Jeszcze przez kilka miesięcy miasto okupowały wojska ukraińskie, potem Ukraińcy musieli się poddać. Również Armii Czerwonej nie udało się zająć miasta podczas wojny polsko-sowieckiej w 1920 r. Galicja Wschodnia stała się częścią II Rzeczypospolitej. Wraz z odejściem Ukraińców nie ustały jednak akty przemocy. Polscy dowódcy nie reagowali, kiedy od 22 do 24 listopada 1918 r. żołnierze i oficerowie w towarzystwie polskiej ludności grabili dzielnice żydowskie, dokonywali aktów przemocy na Żydach, gwałcili i zabijali. Plądrujący żołnierze mówili swoim ofiarom, że otrzymali na to zgodę swoich dowódców: jako sąd nad Żydami za kolaborację z Ukraińcami. Według ostrożnych szacunków pogrom pochłonął 72 ofiary śmiertelne, wiele domów spalono i splądrowano tysiące sklepów16. Rzekomo proukraińska postawa ludności żydowskiej stanowiła jednakże tylko okazję do pogromu, a nie jego głębszą przyczynę. Antyżydowskie odczucia przybrały na sile podczas wojny. Żydom zarzucano, że współpracowali z siłami okupacyjnymi, denuncjowali Polaków i czerpali korzyści z wojny. Tuż po odzyskaniu miasta wiosną 1915 r. austriacki generał Riml stwierdził istnienie „nieznanego wcześniej antysemityzmu"17. Podczas walk o Lwów polska gazeta wojskowa podsycała te wrogie odczucia jeszcze bardziej. Już przed pogromem w dzielnicach opanowanych przez Polaków i Ukraińców plądrowano żydowskie mieszkania. Po pogromie napady na Żydów nadal 64 Christoph Mick trwały całymi tygodniami, chociaż na mniejszą skalę. Pogrom odbił się szerokim międzynarodowym echem i przyniósł szkody młodemu państwu polskiemu. Rząd w Warszawie starał się wyjaśnić tę sprawę i wysłał do Lwowa komisję śledczą, która dostarczyła wstrząsający opis wydarzeń: „To było rzeczywiście bestialskie, całkowicie średniowieczne. Z bólem stwierdzamy, że pewna liczba oficerów brała udział w mordowaniu i rabowaniu"18. Walka Ukraińców przeniosła się po ich wojskowej klęsce na arenę międzynarodową. Tutaj jednak mieli słabe karty. Polska była dla Francji i Anglii zbyt ważna jako „bastion przed komunizmem" i przeciwwaga dla Rzeszy Niemieckiej. Po pokoju ryskim zawartym między Polską a Rosją Sowiecką nie pozostał już cień szansy na stworzenie niepodległego ukraińskiego państwa na terenie Ukrainy Wschodniej. Wprawdzie Polska pod naciskiem zwycięskich mocarstw musiała przyznać Ukraińcom szerokie prawa jako mniejszości, w praktyce dotrzymywano jednak tylko nielicznych postanowień. Prowincja ani nie otrzymała specjalnego statusu, ani też nie utworzono we Lwowie ukraińskiego uniwersytetu. Ukraińcy mieli w Polsce pod względem kulturalnym i politycznym znacznie mniejsze pole działania niż w monarchii habsburskiej. Pole to jednak było wystarczająco duże, by mogli skutecznie przeciwstawić się dążeniom polonizacyjnym i utrzymać własny system spółdzielczy oraz własne stowarzyszenia19. Wzajemna przemoc, jakiej doświadczono podczas wojny domowej, w latach dwudziestych i trzydziestych odżywała od czasu do czasu w postaci nowych zajść, co znacznie utrudniało rozwiązanie bądź załagodzenie konfliktów etniczno-wyznaniowych. Poza tym na co dzień stosunki Polaków, Żydów i Ukraińców układały się spokojnie. Te dwa oblicza miasta przybliżą następujące cytaty. W 1924 r. Lwów odwiedziło dwóch sławnych pisarzy, całkiem niezależnie od siebie. Pochodzący z miejscowości Brody Joseph Roth w gazecie „Frankfurter Zeitung" zamieścił następujące zdanie: „Miasto staje się demokratyczne, proste, ludzkie, i wydaje się, że cechy te związane są z jego kosmopolitycznymi skłonnościami... Jest to miasto zatartych granic"20. Mniej przyjazny obraz odmalował Alfred Doblin. W swojej książce Podróż przez Polskę napisał: „Oni [Ukraińcy, - C. M.] czują silną sympatię dla tego, co niemieckie i dla samych Niemiec. Lecz straszna, ślepa, tępa nienawiść, całkiem zwierzęca nienawiść do Polaków tryska z wielu z nich... Miastem żywym, nowoczesnym w zachodni sposób jest Lwów, na ulicach panuje atmosfera pracowitości i spokoju. I jest też dziwna rzecz, z którą się nagle zetknąłem. Miasto to leży w rękach dwóch przeciwników, którzy je sobie Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r... 65 wyrywają. W tle i podskórnie sączy się wrogość i przemoc... To tajna i jawna wojna, gorsza niż ta Irlandii przeciwko Anglii. Bo tutaj kraju i narodu nie da się oddzielić od siebie w przestrzeni; one nakładają się na siebie"21. Na poziomie symbolicznym walka ta w okresie międzywojennym rozegrała się w postaci sporu o znaczenie listopada 1918 r. Pamięć o zmarłych i interpretacja wojny Pamięć o zmarłych i bohaterach służąca ustanowieniu i utrwaleniu narodowej tożsamości ma w Polsce długą tradycję. Polski kalendarz wypełniony był dniami pamięci narodowej, przypominającymi o przeszłych triumfach lub tragicznych klęskach. Pod koniec XIX w. pamięć o ofiarach polskich powstań stała się zrytualizowaną formą zaklinania niegdysiejszej niepodległości. Cmentarze z grobami poległych stały się pomnikami narodowymi, uroczystości upamiętniające - politycznymi manifestacjami. Bohaterska przeszłość przodków stale towarzyszyła w życiu codziennym. We lwowskich gimnazjach odwiedzanie grobów bohaterów stanowiło część politycznego programu nauczania. Według jednego z pamiętnikarzy każdemu uczniowi przydzielano grób jednego bohatera powstania, o który musiał dbać. Ofiara dla Polski była celebrowana i dorastającym pokoleniom przekazywana jako zobowiązanie22. Przywoływano z pamięci także wydarzenia bardzo odległe w czasie. Zwycięstwo polsko-litewskiej armii rycerskiej nad zakonem krzyżackim w bitwie po Grunwaldem - w Niemczech znanej jako pierwsza bitwa pod Tannenbergiem - pod koniec XIX w. interpretowano jako zwycięstwo Polski wobec niemieckiego najeźdźcy. Obchody pięćsetlecia bitwy przerodziły się w wielką narodową manifestację. We Lwowie 1869 polskich obywateli przeniosło z okazji trzechsetlecia unii polsko-litewskiej tysiące metrów sześciennych ziemi, by usypać Kopiec Unii Lubelskiej. Do dziś jest to jedno z najlepszych miejsc widokowych w mieście. Wspólna praca nad widocznym symbolem jedności Polski miała integrujące oddziaływanie. Odciski na dłoniach łączyły patriotów ponad podziałami społecznymi i pokazywały na zewnątrz, że Polska jeszcze nie zginęła. Jeśli nie przelana krew, to przynajmniej przelany pot miał świadczyć o tym, że Polacy gotowi byli ponieść każdą ofiarę i podjąć każdy wysiłek dla swojej ojczyzny. Jeszcze w czasie walk o Lwów na obrzeżach cmentarza Łyczakowskiego powstała niewielka nekropolia z drewnianą kapliczką poświęconą pamięci 66 Christoph Mick poległych żołnierzy polskich. Po 1918 r. cmentarz „polskich obrońców" Lwowa, tzw. Orląt Lwowskich, stał się centralnym miejscem pamięci polskiej części mieszkańców miasta. Z polskiego punktu widzenia młodzież należąca do „Orląt Lwowskich" broniła miasta przed ukraińskimi uzurpatorami. Le-opolis - semper fidelis - to siedemnastowieczne hasto z czasów, kiedy Lwów stawiał czoło armii kozackiej Bohdana Chmielnickiego, podchwycono ponownie w 1918 r. To hasło określające Polskę jako antemurale christianitatis, przedmurze chrześcijaństwa, odnosiło się zarówno do walki przeciwko kozakom Chmielnickiego, wojskom zachodnioukraińskim, jak i sowieckim. Jednakże Ukraińcy uważali, że Polacy stawiają ich po niewłaściwej stronie barykady. Uważali, że to nie Polska, lecz Ukraina jest ostatnim bastionem kultury europejskiej. Jak argumentował pewien ukraiński historyk, ich ofiara ostatecznie przyczyniła się do zatrzymania bolszewickiego parcia na Zachód23. Kult, jakim otaczano obrońców Lwowa, pielęgnowano również daleko poza granicami miasta i wykorzystywano go do legitymizacji włączenia całego regionu do państwa polskiego, i to z dużym powodzeniem. Francuski marszałek Foch w 1923 r., dziękując za przyznanie doktoratu honorowego Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie - niegdyś Uniwersytetu im. Franciszka Józefa - wypowiedział następujące słowa: „W chwili, kiedy wykreślano granice Europy, biedząc się nad pytaniem, jakie są granice Polski, Lwów wielkim głosem odpowiedział: Polska jest tutaj"24. Uczestnicy ukraińskiego ruchu narodowego uważali polską interpretację wydarzeń z listopada 1918 r. za afront. Starali się, mając do dyspozycji ograniczone środki i podlegając restrykcjom cenzury, przekonać, że to nie Polacy, lecz Ukraińcy bronili Lwowa. Z ukraińskiego punktu widzenia stare, ukraińskie miasto Lwów zostało 1 listopada odebrane nieprawowitym właścicielom, Polakom, przez wojska ZURL. Ludność żydowska listopad 1918 r. wiązała nieodłącznie z pamięcią o pogromie. Szok był tym większy, że właśnie w tak cywilizowanym i kulturalnym Lwowie polscy współmieszkańcy uczestniczyli w pogromie. Niespełna w trzy tygodnie po tych wydarzeniach Mechl Zorn, którego mieszkanie zostało obrabowane, a następnie podpalone, podał do protokołu, co następuje: „Po przeciwnej stronie ulicy stał tłum ludzi cywilnych i żołnierzy, a wśród tego pospólstwa i wielu obywateli, po których wyglądzie było można poznać inteligencyę. Spostrzegłem, że wszyscy z radością i uśmiechem patrzeli, jak płoną domy żydowskie. Szedłem więc tu pod palącym się domem, bo wygląd tego tłumu, tak wrogo Żydom usposobionego, przeraził mnie więcej jak sam pożar". Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r... 67 Sytuacja ta miała jednak także inny wymiar. Pewien polski żołnierz podszedł do Mechla Zorna i polecił mu ostrzec Żydów mieszkających na sąsiedniej ulicy, których dom następnie miał być podpalony. Żołnierz ów odprowadził tę żydowską rodzinę w bezpieczne miejsce i odmówił przyjęcia nagrody25. Nawet wśród polskich patriotów żydowskiego pochodzenia wydarzenia listopadowe budziły głęboką rozterkę. Z jednej strony był to miesiąc, w którym odzyskali ponownie upragnione państwo polskie i wywalczyli przynależność Lwowa do Polski. Z drugiej jednak strony był to miesiąc pogromu, który pogrążył zwolenników asymilacji w głębokim kryzysie tożsamości. Próbowali rozstrzygnąć ten problem w dwójnasób. Jedni gwałtownie oskarżali swoich żydowskich współwyznawców o ich neutralną postawę w konflikcie ukraińsko-polskim i przypisywali Żydom współwinę za ekscesy. Nieliczni czynili ostatni krok na drodze do asymilacji i przyjmowali chrzest. Większość zwolenników asymilacji krytykowała wprawdzie masę ludność pochodzenia żydowskiego z powodu jej neutralności, lecz równie palące było przerażenie spowodowane doświadczeniem pogromu i brakiem zrozumienia ze strony polskich polityków i polskiej opinii publicznej, która nadal uparcie trwała przy stwierdzeniu, że żydowska milicja współpracowała z Ukraińcami i systematycznie ostrzeliwała polskich żołnierzy. Ludność żydowska stale musiała bronić się przed tymi zarzutami. W 1933 r. znany prawnik, Izaak Burger, zaprotestował w swoim liście otwartym przeciwko pomówieniom rozpowszechnianym w popularnej wersji opisu Obrony Lwowa. Na zakończenie gorzko stwierdził, że „[...] to jakoś zapomniano o krwi przelanej przez młodzież żydowską ramię przy ramieniu z polskim Orlęciem na szańcach polskości naszego Lwowa". Nikt nie przypomni długiej listy Żydów-uczestników powstań, Żydów-niepodległościowców, Żydów-ochotników, Żydów-komb-atantów polskich, Żydów-obrońców Lwowa26. Uroczystości upamiętniające wydarzenia z listopada 1918 r. każdego roku od nowa stawały się przedmiotem dysput politycznych. W pamięci zbiorowej Żydów, Polaków i Ukraińców listopad 1918 r. pozostawał wiecznie żywy, a własne i interpretowane doświadczenia przekazywano kolejnemu pokoleniu. Działo się tak zarówno w trudno uchwytnej formie prywatnej, jak i na forum publicznym - przez uroczystości i rytuały, pomniki i symbole, książki i artykuły w gazetach. Sposób, w jaki pielęgnowano pamięć, nastawiony był na integrację Pola-ków-katolików, chociaż także w obrębie polskiej społeczności w różny sposób interpretowano tamte wydarzenia. Im więcej czasu upływało, tym bardziej zrytualizowane stawało się celebrowanie pamięci i tym bardziej jedno- 68 Christoph Mick wymiarowa była jej treść. Początkowo, opisując bohaterstwo młodzieży lwowskiej, krytykowano jednocześnie obojętną postawę wielu obywateli, którzy nie brali udziału w obronie. Niektórzy z nich żądali nawet zaprzestania walk z bratnim narodem rusińskim. Przenikliwie ostrzegali, że przelew krwi zatruje w przyszłości współżycie z sąsiadami narodowości rusińskiej. Taka postawa od samego początku została uznana za bezdyskusyjną przez dominujący pogląd. Listy zajmujące odmienne stanowisko drukowano tylko po to, by napiętnować tę „bezojczyźnianą" postawę27. W późniejszym czasie głosów takich nie było już wcale słychać. Nawet starania o rozejm ze strony polskich osobistości w niezliczonych opisach i wspomnieniach występują tylko na marginesie i przedstawiane są w pogardliwym tonie. Już w 1923 r. postawy podające w wątpliwość waleczną jedność lwowskich Polaków uważano za skandaliczne, zwłaszcza gdy prezentowano je w ramach obchodów upamiętniających. Zdarzyło się na pewnym zgromadzeniu, że mówca przypomniał zgromadzonym, iż niecałe polskie społeczeństwo uczestniczyło w walce obronnej. Wielu polskich oficerów armii austro-węgierskiej nie było skorych do ryzykowania życia w potyczkach ulicznych. Kiedy przemawiający dodał jeszcze, że walka o Lwów w porównaniu z I wojną światową przypominała grę w kotka i myszkę, miarka się przebrała. Wypowiedź ta wywołała wśród zebranych takie oburzenie, że obchody zawieszono na pół godziny. Następnie na trybunę wstąpił prowadzący zgromadzenie, ostro skrytykował swojego przedmówcę i oświadczył, że w czasie wydarzeń listopadowych oczywiście wszyscy Polacy bronili miasta28. Krytyk powoływał się na własne doświadczenia, zupełnie nie rozumiejąc sensu obchodów. Nie chodziło bowiem o krytyczne sprawozdanie przeszłych wydarzeń, lecz o utrwalenie bardzo określonej ich interpretacji. Jedność narodu w tym czasie, tak bardzo opanowanym przez walkę polityczną i społeczną, miała zapewniać pamięć o dawnej jedności, uszlachetnionej cierpieniem. Już w jednym z pierwszych opisów z 1919 r. czytamy: „Walczył inteligent, mieszczanin, student, robotnik, chłop. Wszystkie stany zeszły się w okopach, w których ramię przy ramieniu znaleźli się i wyrobnicy dzienni, i radcowie, z tych nawet jeden radca dworu". Walkę w obronie Lwowa interpretowano jako symbol walki o jedność Polski i jej granic, a nawet o losy całego narodu29. Listopad 1918 r. stał się częścią mitu o powstaniu II Rzeczypospolitej. Nie bez powodu marszałek Piłsudski przyznał 22 listopada 1920 r. wojskowy order Virtuti Militari zbiorowo całemu miastu Lwów. Panowały wówczas zwycięskie nastroje, a tylko jedność narodowa gwarantowała sukcesy także w przyszłości. Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r... 69 Wspólna żałoba po poległych wiązała się ze zobowiązaniem, by ich ofiara nie była daremna. Ci, którzy ocaleli, i następne pokolenia wzięły na siebie ten obowiązek. Odpowiadali za to, by ofiara i śmierć ofiarna nie straciły sensu. Kolejne pokolenia miały podążać za przykładem bohaterów poległych za Lwów i Polskę. Motyw ten stale był obecny podczas listopadowych uroczystości w dziesiątą rocznicę tych wydarzeń. Związek Oficerów Rezerwy w Katowicach wzywał: „Młode pokolenia powinny wczytywać się w dzieje obrony Lwowa i brać sobie za przykład bohaterstwo Orląt Lwowskich"30. Podobnych sformułowań używali Ukraińcy w odniesieniu do swoich bohaterów poległych w walkach o Lwów. Pewien greckokatolicki ksiądz powiedział w kazaniu wygłoszonym 1 listopada 1929 r. w unickiej katedrze: „Jakkolwiek ciała ich zginęły, to jednak ich duch żyje i powinien żyć pośród Narodu Ukraińskiego"31. W latach dwudziestych pamięć uległa instytucjonalizacji. Założono Polski Związek Obrońców Lwowa, następnie Towarzystwo Studiów nad Obroną Lwowa, organizujące szerokie akcje zbiorowe, wykłady i publikacje książek. W całym mieście zawieszono tablice pamiątkowe na budynkach, o które toczyły się walki, zmieniano nazwy ulic, by uczcić wydarzenia listopadowe. W ten sposób miasto zapełniło się polskimi miejscami pamięci. Ze szczególnym rozmachem organizowano okrągłe jubileusze. W tym celu zawiązywały się specjalne komitety złożone z wybitnych osobistości, czuwające nad przebiegiem uroczystości. W pochodach brały udział polskie szkoły, stowarzyszenia, związki i jednostki wojskowe, maszerując w ściśle określonym szyku. Między dniem Wszystkich Świętych i Zaduszkami, tradycyjnymi katolickimi świętami upamiętniającymi zmarłych, a 22 listopada, rocznicą wyjścia wojsk ukraińskich, odprawiano liczne msze, organizowano przemarsze, pochody z pochodniami i procesje, aby uczcić wydarzenia listopadowe. Do najważniejszych miejsc pamięci Polaków należała katedra łacińska, gdzie toczyły się walki, oraz tzw. Cmentarz Orląt. Pierwotnie chowano poległych na różnych nekropoliach bądź bezpośrednio w miejscu zgonu. Już w 1920 r. te przypadkowe miejsca pochówku uznano za nieodpowiednie i zdecydowano o poszerzeniu cmentarza Łyczakowskiego. Na jego obrzeżach istniał już prowizoryczny cmentarz z drewnianą kaplicą. Rozpisano konkurs na projekt nekropolii, który wygrał student architektury, niegdyś sam będący uczestnikiem walk. Zgodnie z jego koncepcją cmentarz wojenny usytuowano na stoku, wzniesiono okrągłą kapliczkę, katakumby, łuk triumfalny i kolumny ustawione półkoliście. Na ten 70 Christoph Mick cmentarz przeniesiono szczątki Polaków poległych we Lwowie i okolicach. Owa nekropolia stała się bardzo popularna i wprowadzono nawet regulacje określające, kto jest uprawniony do pochówku w tym miejscu. Z biegiem lat sprawdzono każdy grób i usunięto szczątki wszystkich osób, co do których istniały wątpliwości, czy rzeczywiście brały udział w walkach po polskiej stronie. Ze szczególnym rozmachem lwowscy Polacy obchodzili dziesiątą rocznicę walk listopadowych. Już o godzinie 840 na ratuszu uroczyście wciągnięto polską flagę. Orkiestra wojskowa zagrała hejnał, a od 845 przez pięć minut biły dzwony wszystkich kościołów rzymskokatolickich. Potem odprawiono mszę w katedrze łacińskiej. W ciągu następnych trzech tygodni nie było polskiego stowarzyszenia, dzielnicy czy szkoły, w których nie odbyłyby się okolicznościowe imprezy. Z tej okazji wydrukowano też jubileuszowe broszury oraz wyprodukowano i sprzedawano plakietki. Polski patriotyzm i lwowski patriotyzm lokalny połączyły się. Kolej państwowa udostępniła specjalne pociągi, które dowoziły „Obrońców Lwowa" i gości do miasta32. Każdego roku także Ukraińcy czcili rocznicę powstania Zachodnioukraiń-skiej Republiki Ludowej i pamięć o swoich poległych. Część centralną tych uroczystości stanowiły świąteczne nabożeństwo w unickiej katedrze św. Jerzego oraz procesja do grobów ukraińskich „Obrońców Lwowa". Dziesiątą rocznicę nacjonaliści postanowili uczcić w szczególny sposób. W nocy na 1 listopada wysadzili w powietrze polski pomnik „Obrońców Lwowa", prowokując gwałtowne reakcje po polskiej stronie. 1 listopada 1928 r. w katedrze i na placu przed katedrą zebrało się 10 tys. Ukraińców. 30 unickich kapłanów odprawiło uroczyste nabożeństwo, po czym procesja miała ruszyć w kierunku cmentarza, tymczasem konna policja polska zagrodziła drogę tłumowi i usiłowała go rozpędzić. Część uczestników pochodu dostała się pod końskie kopyta i ranni trafili do szpitala. Inni stłoczyli się w obrębie zabudowań kościelnych. Brutalne zachowanie policji uzasadniono strzałami, jakie rzekomo oddano wśród zgromadzonego tłumu. Podczas gdy policja zajęta była tłumem, polscy studenci postanowili zemścić się za zamach na pomnik. Według raportu policji 4,6 tys. studentów wzięło udział w zamieszkach. Zaatakowali oni swoich ukraińskich kolegów, wtargnęli do ukraińskiego domu akademickiego i zniszczyli jego wyposażenie. Policja, która pojawiła się dość późno, zajęła akademik, lecz nie starała się zatrzymać wandali. Polscy studenci podzielili się następnie na grupy i w sposób systematyczny rozpoczęli demolowanie obiektów należących do organizacji ukraińskich. Policja za każdym razem przybywała zbyt późno i nawet w ciągu kolejnych kilku dni nie Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r... 71 zdołała zaprowadzić porządku33. W następnym roku uroczystości ukraińskie mogły odbyć się tylko w bardzo ograniczonym wymiarze. Wzmocnione siły policyjne dbały o to, by obchody nie wyszły poza nabożeństwa i składanie wieńców. Policji polecono nawet natychmiast usuwać emblematy Zachod-nioukraińskiej Republiki Ludowej, czego jednakże nie przestrzegano zbyt pilnie, aby nie prowokować nadmiernie Ukraińców34. W polskiej kulturze pamięci Żydów i Ukraińców wykluczano z szeregów narodu polskiego. Na płaszczyźnie symbolicznej to wykluczenie stanowiło odbicie stosunków społecznych i jednocześnie oddziaływało zwrotnie na te stosunki. Proces ten rozpoczął się przed wojną i nabrał rozmachu w czasie wojen światowej i domowej. Nie był jednak jednorodny i nieodwracalny. We wszystkich trzech grupach etniczno-wyznaniowych istniały siły dążące do pojednania. Jednakże wśród elit ukraińskich koncepcja połączonej, federacyjnej Polski nie cieszyła się poparciem. Podobnie jak Litwini, Ukraińcy nie chcieli być młodszymi braćmi Polski, lecz dążyli do utworzenia własnego państwa narodowego. Koncepcja polskiego narodu wykraczająca poza schemat Polaka-katolika miała natomiast wielu zwolenników wśród żydowskich elit, choć nie docierała do niższych warstw społeczności żydowskiej. Możliwość bycia Polakiem wyznania mojżeszowego podawana była w wątpliwość po obu stronach. Z jednej strony polscy narodowi demokraci starali się wykluczyć Żydów z polskiego społeczeństwa. Z drugiej strony żydowski - syjonistyczny - ruch narodowy uważał pogodzenie kultury żydowskiej i polskiej za niemożliwe. Doświadczenia pogromów lat 1 wojny światowej i wojny domowej oraz antysemityzm okresu międzywojennego sprawiły, że argumenty te brzmiały przekonująco. Do 1939 r. elity żydowskie stanowiły jednakże część społeczności Lwowa, choć w coraz większym stopniu narażone były na prześladowania. Znacznie lepiej niż Ukraińcy Żydzi reprezentowani byli w magistracie, a wieloletni przewodniczący kahału, Wiktor Chajes, pełnił funkcję wiceprezydenta miasta. W izbie przemysłowej i handlowej, lekarskiej i adwokackiej Żydzi odgrywali dominującą rolę. Nieznany żołnierz Spór o właściwą interpretację walki o Lwów podzieliła zarówno Polaków, Ukraińców, jak i Żydów. Różnił ich także konkurencyjny kult Obrońców Lwowa i osobne uroczystości na ukraińskich i polskich cmentarzach wojennych. Jak przedstawiała się natomiast sprawa symbolu Nieznanego Żołnie- 72 Christoph Mick rza, tak stosownego przecież jako integrujący ponadpartyjny i ponadklasowy symbol wojenny? Anglia i Francja jako pierwsze państwa już w 1920 r. urządziły odpowiednie miejsca pamięci. Grób Nieznanego Żołnierza stał się tam mimo wielu sporów symbolem dla całego narodu. We Francji toczył się jednak spór pomiędzy prawicą a lewicą co do właściwej interpretacji i odpowiedniej lokalizacji Grobu Nieznanego Żołnierza. Działacze prawicy nie chcieli oddać tego symbolu Republice i przeforsowali ustanowienie Łuku Triumfalnego miejscem pamięci. Panteon jako alternatywna lokalizacja wiązał się z silniejszym podporządkowaniem symbolu Nieznanego Żołnierza tradycji republikańskiej, co dla strony katolickiej i prawicowej było nie do zaakceptowania. Zrezygnowano jednakże w znacznym stopniu z odniesień religijnych, a powiązanie z Republiką zrealizowano w taki sposób, że Nieznanego Żołnierza najpierw umieszczono w Panteonie, a następnie w drodze do Łuku Triumfalnego dołączono urnę z sercem Gambetty. Oddźwięk wśród społeczeństwa był ogromny, a Grób Nieznanego Żołnierza stał się jednym z najważniejszych francuskich miejsc pamięci35. W Anglii religia odegrała w tej sprawie większą rolę. Nieznanego Żołnierza pochowano w Westminster Abbey, co stanowiło symbol łączności królestwa, narodu i Kościoła anglikańskiego. Przez dobór miejsca pochówku i ukierunkowanie religijne katolicy i dysydenci mieli pewne problemy z utożsamieniem się z tym symbolem. Być może dobór miejsca pamięci spowodował, że Grób nie cieszył się w Wielkiej Brytanii tak dużą popularnością, jak chociażby Cenotaf Nieznanego Żołnierza w Whitehall36. W federacyjnej Republice Weimarskiej nie istniał centralny pomnik Nieznanego Żołnierza. Wiele gmin wybudowało wprawdzie pomniki, lecz kult miał tylko regionalne znaczenie. W Polsce już w 1921 r. podjęto rozważania nad wyborem Nieznanego Żołnierza. Inicjatywa wyszła od warszawskiego kardynała Kakowskiego, lecz wkrótce rolę przewodnią przejęło wojsko. Także tu spierano się o właściwe miejsce i sposób upamiętnienia ofiar. Dopiero w 1925 r. zdecydowano, w jaki sposób i gdzie oddany zostanie hołd Nieznanemu Żołnierzowi. Spór dotyczący formy pomnika zaszedł tak daleko, że minister obrony narodowej, Władysław Sikorski, musiał przypomnieć zwaśnionym stronom, że uczczenie pamięci Nieznanego Żołnierza ma naród łączyć, a nie dzielić. Formę pomnika wybudowanego w kolumnadzie Pałacu Saskiego w Warszawie - będącego jednocześnie siedzibą Sztabu Generalnego - wielu krytyków uznało za nie dość triumfalną. Rzeźbiarz Stanisław Ostrowski trzy środkowe arkady pomnika odciął ścianami, tak że po- Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r... 73 wstała budowla w formie mauzoleum. Cały pomnik ozdobiono polskimi symbolami narodowymi i rozpalono Wieczny Ogień. Podobnie jak we Francji symboliczną wymowę pomnika podkreślono przez wprowadzenie codziennych rytuałów, np. ceremonii zmiany warty. W przypadku inskrypcji Polacy nie wzorowali się na bogatym i patetycznym napisie angielskim, lecz na lakonicznym, choć wymownym tekście francuskim, który brzmi: „Tu leży żołnierz francuski poległy za ojczyznę". Polski napis brzmi: „Tu leży Żołnierz Polski poległy za ojczyznę". Nieznanego Żołnierza wyobrażano sobie jako bohatera. Przyznano mu pośmiertny order Virtuti Militari, do którego z upływem lat dołączyły wysokie odznaczenia innych państw. Odpowiednie zagraniczne symbole Nieznanego Żołnierza otrzymały w zamian polski order Virtuti Militari37. W wyniku zniszczenia Warszawy przez wojska niemieckie w czasie II wojny światowej przestał istnieć Pałac Saski i mauzoleum, sam Grób jednak nie doznał uszczerbku. Pomnik ten już 1946 r. ponownie poświęcono i znajduje się on w centralnym punkcie placu. Pozostaje głównym miejscem manifestacji i uroczystości narodowych. Zdarza się jednak, że nawet polscy historycy nie wiedzą, skąd pierwotnie pochodził Nieznany Żołnierz. Przypadek sprawił, że Nieznany Żołnierz poległ w walkach o Lwów. 4 kwietnia 1925 r. w Wielkiej Sali Rady Wojennej w Warszawie odbyła się szczególna ceremonia. Komisyjnie wyłoniono 15 uczestników walk niepodległościowych lat 1918-1920 - nie I wojny światowej - i wręczono im kartki z nazwami miejscowości, w których rozegrały się walki. Najmłodsza osoba odznaczona Virtuti Militari wylosowała ostatecznie kartkę z napisem Lwów. Następnie we Lwowie utworzono komisję, która na cmentarzu Obrońców wybrała trzy groby nieznanych żołnierzy. Ekshumacja ciał nie rozwiała jednakże wątpliwości, czy zmarli rzeczywiście walczyli po polskiej stronie. Otworzono więc trzy kolejne groby; znaleziono w nich polskie emblematy sierżanta, kaprala i żołnierza szeregowego. Jego odznaka dowodziła, że był ochotnikiem. Matka jednego z zaginionych żołnierzy podczas uroczystej ceremonii wybrała szczątki zmarłego, które następnie miały być przewiezione do centralnego, narodowego miejsca pamięci w Warszawie. Wybrane zostały szczątki szeregowca, a rany postrzałowe dowodziły niezbicie, że poległ na polu walki. 29 października 1925 r. ciało ekshumowano i umieszczono w kaplicy cmentarnej. Następnego dnia wielki kondukt pogrzebowy przybył do katedry łacińskiej, gdzie arcybiskup rzymskokatolicki i arcybiskup ormiański odprawili nabożeństwo żałobne. W błogosławieństwie uczestniczyli wprawdzie również księża uniccy, lecz 74 Christoph Mick nieobecny byt arcybiskup greckokatolicki. 1 listopada szczątki przeniesiono na dworzec kolejowy w asyście dziesiątków tysięcy ludzi, polskich stowarzyszeń, szkół, związków wojskowych i dygnitarzy. Symbolicznie trumnę umieszczono w tym samym wagonie, którym kilka lat wcześniej przewieziono do ojczyzny zwłoki narodowego pisarza, Henryka Sienkiewicza. Delegacja lwowskich dostojników oraz dwóch matek, żon i dzieci poległych żołnierzy towarzyszyła w podróży. Przewiezienie do Warszawy przerodziło się w wielką narodową manifestację. Na każdej stacji gromadziły się tłumy ludzi, pragnących oddać ostatnią cześć Nieznanemu Żołnierzowi. Orkiestry wojskowe grały hejnał i marsze pogrzebowe, śpiewano hymn narodowy, wygłaszano przemowy i składano wieńce, które wieziono w dwóch dodatkowych wagonach. O godzinie 600 rano trumna dotarła do Warszawy i została przewieziona na lawecie do katedry św. Jana. Kardynał warszawski odprawił nabożeństwo żałobne z udziałem najwyższych dostojników państwowych i kościelnych. Następnie nieprzebrane tłumy odprowadziły trumnę do Ogrodu Saskiego, gdzie została złożona podczas uroczystej ceremonii38. Pomimo silnej polskonarodowej konotacji kultu w wydarzeniu tym uczestniczyła też część kleru greckokatolickiego, Ukraińcy i obywatele pochodzenia żydowskiego. W jednej z polskich gazet podkreślono, że podczas ceremonii w Warszawie „powszechną uwagę zwracał żywy udział ludności prawosławnej [jednak nie greckokatolickiej - C. M.] i żydowskiej"39. O ile mi wiadomo, uroczystości upamiętniające odbyły się oprócz kościołów katolickich jeszcze tylko w świątyniach, a więc w synagogach reformowanych. Rabini chasydzcy i ortodoksyjni uczestniczyli w kulcie Nieznanego Żołnierza równie rzadko co kler unicki. Udział Żydów i Ukraińców był możliwy dzięki zjawisku, które można by nazwać iluzją porozumienia. Księża uniccy i umiarkowani politycy ukraińscy, rabini wyznania reformowanego i zasymilowani Żydzi, rzymskokatoliccy biskupi i politycy endeccy przypisywali Nieznanemu Żołnierzowi inne znaczenie. Wszyscy mogli zatem uczestniczyć w tym kulcie, lecz dla każdego oznaczał on coś innego. Ponieważ nie dyskutowano tych różnych postaw publicznie, stworzono domniemaną wspólnotę, która przy bliższym poznaniu okazywała się iluzoryczna. Polskonarodowa prasa opiewała Nieznanego Żołnierza patetycznie słowami, „bo on jest symbolem Króla-Ducha narodu, pomnikiem wszystkich marzeń, tęsknot i tego bezimiennego Czynu, co w dniach krwawych narodzin wolności ziszczał się w bezimiennym heroizmie na chwałę imienia polskiego"40. We Lwowie, Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r... 75 który, będąc zwykłym miastem wojewódzkim stracił na znaczeniu, kult ten miał znamiona patriotyzmu lokalnego i koncentrował się wokół obrony polskiego charakteru miasta. Uznawano tu, że Lwów od zawsze bohatersko wypełniał swoje obowiązki wobec ojczyzny i oczekiwano większego zaangażowania finansowego państwa w tym polskim przyczółku na Wschodzie. Wychodzące we Lwowie żydowskie czasopismo „Chwila", zbliżone do kręgów syjonistycznych, symbol Nieznanego Żołnierza rozpatrywało w znaczeniu ogólnoludzkim i oddzielało go od jego polskonarodowej interpretacji: „On [Nieznany Żołnierz - C. M.] - przestał być synem jednej klasy, jednej warstwy społecznej, jednego narodu. Stał się symbolem ofiary i bezinteresownego cierpienia, z którego bez wyjątku korzystają wszyscy ci, którzy przeżyli". Nie można go wykorzystywać politycznie, jak to, niestety, często dzieje się podczas manifestacji, gdyż stoi on ponad wszystkim, co dzieli ludzi. „Dlatego też symbol Nieznanego Żołnierza jest ponadnarodowy i jest drogi każdemu, w którego ciele bije ludzkie serce"41. Ponieważ Nieznany Żołnierz poległ w wojnie domowej przeciwko Ukraińcom, trudno było przekonać ludność ukraińską do udziału w kulcie. Każdy mieszkaniec Lwowa zdawał sobie sprawę, że to ukraińska kula odebrała życie temu polskiemu bohaterowi. Ludność żydowska mogła podejrzewać, że żołnierz przed śmiercią zdążył wziąć udział w pogromie. Nieznany Żołnierz stanowił więc symbol dopuszczający szerokie spektrum interpretacji, lecz fakt, że wybór padł właśnie na Lwów, radowało wprawdzie serca polskich mieszkańców miasta, ale ograniczał zarazem ponadwyznaniową i ponadetniczną siłę integrującą tego symbolu. W Polsce kult Nieznanego Żołnierza połączył przede wszystkim Polaków wyznania rzymskokatolickiego. Ta dominująca interpretacja nie dopuszczała mniejszości narodowych do udziału w kulcie. Pod tym względem nie pomógł fakt, że pewna ogólnoludzka interpretacja umożliwiała uczestnictwo Żydów i Ukraińców w uroczystościach. Zamysł władz polskich, by za pomocą symbolu grobu Nieznanego Żołnierza zmobilizować naród, przeszkodził ostatecznie w realizacji drugiego celu, jakim było zbudowanie pomostu ponad różnicami etniczno-wyznaniowymi. Oczekiwanie, że symbol mógłby zmienić panujący porządek społeczny, to przecenienie roli tegoż symbolu, lecz fakt, że integracja nie nastąpiła nawet na płaszczyźnie symbolicznej, to znak, jak ostry konflikt etniczno-wyznanio-wy panował w II Rzeczypospolitej. 76 Christoph Mick Epilog II wojna światowa oznaczała koniec wieloetnicznego Lwowa. Prawie cala ludność żydowska zginęła z rąk nazistów, a większość Polaków pod koniec wojny przymusowo wysiedlono ze Związku Radzieckiego. Lwów jest dzisiaj głównie ukraińskim miastem, z liczną mniejszością rosyjską. Jak wielką rolę odgrywał Cmentarz Obrońców dla lwowskich Polaków, okazało się po raz ostatni 1 listopada 1944 r. Już po powrocie Armii Czerwonej 20 rys. Polaków zebrało się na cmentarzu, aby na krótko przed przesiedleniem zademonstrować na rzecz polskiego Lwowa. W czasach sowieckich nowi właściciele systematycznie doprowadzali do zrujnowania cmentarza. Podczas prac „porządkowych" przewracano kolumny, ograbiano groby i zniszczono kaplicę. Dopiero po 1989 r. można było rozpocząć renowację. Właśnie ten cmentarz wybrany został przez głowy obu państw, prezydentów Kwaśniewskiego i Kuczmę, na symbol porozumienia. Jak Mit-terand i Kohl uczynili gest pojednania nad grobami poległych pod Verdun, tak w 1997 r. ukraiński i polski prezydent spotkali się na cmentarzu polskich Obrońców Lwowa42. Można by sądzić, że listopad 1918 r. to data na tyle odległa, że nie budzi już takich emocji. Tak jednak nie jest. Z jednej strony powtórzyło się doświadczenie wzajemnej przemocy w czasie II wojny światowej w zaostrzonej jeszcze formie. Z drugiej jednak strony utworzenie Zachodnioukraiń-skiej Republiki Ludowej i przejęcie władzy we Lwowie 1 listopada 1918 r. odgrywa centralną rolę wlnuention of Tradition, czyli „Wynalezieniu - bądź odnalezieniu - tradycji" młodego państwa ukraińskiego. Przed dwoma laty z dużym rozmachem zorganizowano obchody osiemdziesiątej rocznicy, przy udziale prezydenta Kuczmy, który wygłosił wybitnie patriotyczne przemówienie, sławił w nim tzw. czyn listopadowy - czyli proklamację Zachod-nioukraińskiej Republiki Ludowej i przejęcie Lwowa. Przed rozpoczęciem obchodów jednak młodzi ukraińscy nacjonaliści zniszczyli odnowione inskrypcje na polskim cmentarzu, mówiące o obronie Lwowa przez Polaków. Wpisali się tym czynem w nastroje panujące wśród społeczeństwa ukraińskiego. Wcześniej burmistrz Lwowa publicznie oświadczył bowiem: „Rada miasta zrobi wszystko, żeby Cmentarz Orląt został odnowiony. Nie można jednak przywracać nekropolii jej historycznego wyglądu, bo ten narusza dumę Ukraińców i zagraża ich suwerenności"43. Zemściło się w tym przypadku to, że odbudowa cmentarza nie była wynikiem wspólnej ukraińsko-polskiej inicjatywy obywatelskiej. Ukraińska ludność miasta nie uczest- Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r... 77 niczyła ani w podejmowaniu decyzji, ani też w realizacji prac. Polski architekt zaprojektował przebieg renowacji, polska firma „Energopol" ją finansuje, a realizują polscy przedsiębiorcy budowlani. Fakt, że Cmentarz Orląt jeszcze dziś tak bardzo porusza Zachodnioukra-ińców, wskazuje na konieczność podjęcia nowej inicjatywy. Zarząd miasta zdecydował o zbudowaniu tuż obok polskiego cmentarza wojennego kolejnego ukraińskiego pomnika, który zawiera wiele elementów polskiego cmentarza. Częściowo jest to jego wierna kopia. Zamiast białej kaplicy w formie rotundy z kopułą wzniesiono ośmiokątną kaplicę z kopułą. Dodatkowo, dla podkreślenia i dodania szczególnego znaczenia, postawiono obelisk. Miejsce to poświęcono bojownikom o niepodległość Ukrainy. Czy w tym celu szczątki ukraińskich bohaterów przeniesione zostaną z innych cmentarzy, jeszcze nie zdecydowano. Wracając jeszcze do tytułu mojego artykułu: Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r.?, polska większość broniła miasta przed uzurpacją ze strony Ukraińców. Ukraińcy bronili stolicy Zachodnioeuropejskiej Republiki Ludowej przed polskimi planami aneksji. Żydzi bronili swoich dzielnic przed plądrującymi polskimi i ukraińskimi żołnierzami. Puentą tej historii jest zdanie: Wszyscy mają w pewnym sensie rację. Tłum. Anna Jachimiak 1 Materiał do wykładu i niniejszego tekstu został zebrany po części podczas trzymiesięcznego pobytu autora w Polsce jako stypendysty Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie oraz podczas rocznego stypendium naukowego im. Feodora Lynena ufundowanego przez Fundację Alexandra von Humboldta na Uniwersytecie Warszawskim. 2 R. Koseleck, Wprowadzenie, w: R. Koseleck, M. Jeismann, red., Derpolitische Totenkult. Kriegerdenkmaler in der Modernę, Monachium 1994, s. 9. 3 E. Renan, Was ist eine Nation? w: M. Jeismann, H. Ritter, red., Grenzfalle. Ober neuen und alten Nationalismus, Lipsk 1993, s. 290-311. 4 Większość spośród 25 tys. robotników pracowała w małych zakładach rzemieślniczych, 27 tys. osób zatrudnionych było w handlu, a 40 tys. w administracji bądź wykonywało wolny zawód - Istorija gorodou i sel Ukrairiskoj SSR. Luouskaja oblast', Kijów 1978, s. 97 n. 5 S. Makarćuk, Naselennja stolyci' u druhij polouyni XIX - persij tretyni XX st., w: Lub. Istoryśni narysy, Lwów 1996, s. 218 nn. Kościół greckokatolicki, inaczej unicki, powstał w wyniku unii Kościołów zachodniego i wschodniego, zawartej w 1439 r. na soborze we Florencji. Część kleru prawosławnego, który z czasem przeszedł pod polskie panowanie, po soborze uznawała wprawdzie jurysdykcję papieską i katolickie dogmaty, lecz Kościół greckokatolicki zachował swoje prawo kanoniczne i obrządek religijny. 78 Christoph Mick 6 R. A. Mark, Galizien unter ósterreichischer Herrschaft. Verwaltung - Kirche - Beuólke-rung, Marburg 1994, s. 85, 100. 7 Ch. Mick, Nationalisierung in einer multiethnischen Stadt. Interethnische Konflikte in Lemberg 1890-1920, „Archiv fur Sozialgeschichte", 40 (2000), s. 164-197. 8 F. Friedman, Die galizischen Juden im Kampfe um ihre Gleichberechtigung 1848-1868, Frankfurt/Main 1928, s. 210 n; V. Melamod, Eurel vo Lboue (XIII - peruaja polouina XX ueka). Sobytija, Obścestwo, judi, L'vov 1994, s. 107 n; Jakubowska, Życie polityczne, s. 92 n. M. Bo-brzyński, Z moich pamiętników, Wrocław 1957, s. 317 n. 9 Cz. Partacz, Od Badeniego do Potockiego. Stosunki polsko-ukraińskie w Galicji w latach 1888-1908, Toruń 1996. O problemie reformy wyborczej por. H. Binder, Die Wahireform von 1907 und der polnisch-ruthenische Konflikt in Ostgalizien, „Osterreichische Osthefte", 38 (1996), s. 293-320. 10 Por. O. Subtelny: Ukrainę. A History, Toronto 1988,330 nn; S. Hryniuk, Polish Lords and Ukrainian Peasants. Conflict, Deference and Accomodation in Eastern Galicia in the Late Ni-neteenth Century, „Austrian History Yearbook", 24 (1993), 119-132; K. Bachmann, Kriegs-grund Galizien. Der ostgalizische Nationalitdtenkonflikt und seine auBenpoUtischen Auswir-kungen uor dem Ersten Weltkrieg, „Osterreichische Osthefte", 32 (1990), s. 40-68. 1' Cz. Partacz, op. cit., s. 47 nn. 12 Cz. Partacz, Przyczyny i przebieg konfliktu ukraińsko-polskiego, „Przegląd Wschodni", 2 (1992/1993), s. 841-849. 13 H. Kramarz, Samorząd Lwowa w czasie pierwszej wojny światowej i jego rola w życiu miasta, Kraków 1994. 14 O listopadzie 1918 r. we Lwowie por. M. Kozłowski, Między Sanem a Zbruczem, Kraków 1990 (II wydanie ukazało się pt: Zapomniana wojna, Bydgoszcz 1999); M. Klimecki, Polsko-ukraińska wojna o Lwów i Galicję Wschodnią 1918-1919, Warszawa 2000; S. A. Makarcuk, Ukrdins'ka Respublika Halycan, Lwów 1997. 15 Wspomnienia J. Chomówny, bez daty (przypuszczalnie spisane w 1935 r.); DAŁO (Archiwum Państwowe Obwodu Lwowskiego), f. 257, op. 2, d. 1657,1. 30-47. 16 O pogromie por. F. Golczewski, Polnisch-jiidische Beziehungen 1881-1922. Eine Studie zur Geschichte des Antisemitismus in Osteuropa, Wiesbaden 1981, s. 185-205. Zob. też ówczesne opisy J. Bendowa, Der Lemberger Judenpogrom, Wiedeń etc. 1919; A. Insler, Dokumenty fałszu, Lwów 1933. 17 Sprawozdanie generała Rimla o jego wrażeniach i spostrzeżeniach po odzyskaniu Lwowa, 26. VII. 1915; CD1AL (Centralne Państwowe Archiwum Historyczne Ukrainy we Lwowie), f. 146, op. 6, spr. 118, 413-423. 18 Sprawozdanie delegacji ministerstwa spraw zagranicznych Rzeczpospolitej Polskiej w sprawie zamieszek antysowieckich we Lwowie, 17.12.1918, przedruk J. Tomaszewski, Lwów, 22 listopada 1918, „Przegląd Historyczny", 75 (1984), s. 279-285. 19 R. Torzecki, Kwestia ukraińska w Polsce w latach 1923-1929, Kraków 1989; M. Papie-rzyńska-Turek, Sprawa ukraińska w Drugiej Rzeczypospolitej 1922-1926, Kraków 1979. 20 J. Roth, Lemberg, die Stadt, w: J. Roth, Werke, Bd. 2, Kolonia 1990, s. 288 nn. 21 A. Doblin, Podróż po Polsce, Kraków 2000, s. 191 n. 22 K. Żygulski, Jestem z lwowskiego etapu, Warszawa 1994, s. 21. Kto bronił Lwowa w listopadzie 1918 r... 79 23 T. Horynkiewicz, Ereignisse in der Ukrainę 1914-1922, dereń Bedeutung und histori-sche Hintergrunde, Bd. 1, Philadelphia, Pa. 1966, s. XXVII. 24 Cytat za S. Nicieją, Łyczaków. Dzielnica za Styksem, Wrocław-Warszawa-Kraków 1998, s. 365. 25 Protokół nr 273 z zeznaniem Mechla Mojżesza Zorna, 12 XII 1918; CDIAL, f. 505, op. 1, d. 201, s. 57. 26 Izaak Burger do TBHOL (Towarzystwo Badania Historii Obrony Lwowa i Małopolski), [b.d.] (jesień 1933); DAŁO, f. 257, op. 2, spr. 1573, s. 95-99. 27 F. Krysiak, Z dni grozy we Lwowie, Kraków 1919. 28 „Kurier Lwowski", 25 XI (1923), 2. 29 J. Dunin-Wąsowicz, Listopad. 1-22 Xl 1918 we Lwowie, Lwów 1919, s. 21. 30 Związek Oficerów Rezerwy Rzeczpospolitej Polskiej, Zarząd Okręgu Śląskiego Katowice do Głównego Komitetu Obchodu 10-lecia Obrony Lwowa, 20 XI1928, DAŁO, f. 257, op. l,d. 3, s. 112. 31 Lwowskie Starostwo Grodzkie do Urzędu Wojewódzkiego, 4X11929, DAŁO, f. 110, op.4, d. 121,1, lob. 32 Komitet obchodów do Konsorcjum wyznania łacińskiego, 8 Xl 1928, DAŁO, f. 257, op. 1, spr. 3, 148. 33 Przewodniczący Ukraińskiej Rady Narodowej Petruśeuyc do przewodniczącego Rady Ligi Narodów (w jęz. francuskim), / XII 1928; CDIAL, f. 355, op. 1, spr. 85, 1-9. 34 Zarząd województwa lwowskiego do starosty lwowskiego, 29 X 1929; DAŁO, f. 110, op. E, spr. 121,5. 35 V Ackermann, „Сеих ąui sont pieusement morts pour la France..." Die Identitał des UnbekanntenSoldaten,w. R. Koseleck, J. Jeisman, red., Derpolitische..., s. 281-314. 36 K. S. lnglis, Entombing Unknown Soldiers: From London and Paris to Baghdad, „History and Memory" 5 (1993), s. 7-31. 37 Por. J. Hubner-Wojciechowska, Grób Nieznanego Żołnierza, Warszawa 1991. 38 Tamże, s. 41 nn. 39 „Kurier Lwowski", 4 XI (1925), 4. 40 Symbolizm Nieznanego Żołnierza, „Kurier Lwowski", 1 XI (1925), 1 41 „Chwila", 1 XI 1925. Podobnie wypowiadał się rabin podczas nabożeństwa żałobnego w Świątyni. 42 S. Nicieja, op. cit., s. 389 nn. 43 Wg S. Niciei, op. cit., s. 397. Jan Kęsik Pomiędzy współpracą a irredentą. Ukraińska mniejszość narodowa w II Rzeczypospolitej Przedstawienie powikłanych stosunków polsko-ukraińskich w II Rzeczypospolitej, a w przypadku problematyki zakreślonej tytułem referatu postaw społeczeństwa ukraińskiego w międzywojennej Polsce, należy do zadań wyjątkowo złożonych. Na trudne współżycie obu nacji w tamtych latach składało się wiele czynników. Tylko ich pełne uwzględnienie może dać dopiero w miarę prawdziwy obraz wzajemnych relacji. Nie ma w tym przypadku łatwych odpowiedzi, a wszelkie próby spłycenia tej problematyki, przez ograniczanie się do prezentowania racji tylko jednej ze stron, zawsze będą szkodzić i szkodzą zarówno sprawie wyjaśnienia przeszłości, jak i współczesności. Pisanie o historii stosunków polsko-ukraińskich czy to w okresie międzywojennym, czy po 1 września 1939 r. nadal bywa silnie nacechowane treściami emocjonalnymi z obu stron. Warto jednak odrzucić zachowane w świadomości zbiorowej klisze przeszłości i popatrzeć na stosunki polsko-ukraińskie chłodnym okiem badacza. Tylko taka postawa przybliżać nas będzie bowiem do idei porozumienia. W wielonarodowościowej II Rzeczypospolitej Ukraińcy stanowili najliczniejszą grupę ludności niepolskiej. Wedle oficjalnej statystyki z 1931 r., której wiarygodność podawano w wątpliwość z wielu względów zarówno ówcześnie, jak i dzisiaj, obszar państwa polskiego zamieszkiwało ponad 4,4 min osób (14% ogółu) przyznających się do języków ukraińskiego i rusiń-skiego jako ojczystych. Była to przy tym zbiorowość zamieszkująca przede wszystkim zwarte terytoria kresów wschodnich, gdzie zazwyczaj stanowiła zdecydowaną większość. W okresie międzywojennym najwięcej Ukraińców - ponad 1,4 min - mieszkało w województwie wołyńskim. Stanowili oni tu ponad 68 % ogółu mieszkańców. Struktura narodowościowa tego obszaru była swoistym odwróceniem proporcji dotyczących całego kraju. Jeżeli w Polsce odsetek ludności ukraińskiej szacowano, jak wspomniano Pomiędzy współpracą a irredentą... 81 wyżej, na 14-15%, przy ponad 68% Polaków, to na Wołyniu było niemal dokładnie odwrotnie - udział Polaków sięgał zaledwie 17%'. Ok. 1,1 min osób przyznających się do języków ukraińskiego i rusińskiego jako ojczystych mieszkało w województwie lwowskim, gdzie stanowili 34,1% ogółu. W samym Lwowie było wówczas stosunkowo niewielu Ukraińców - ok. 35 tys. (11,2%). Z kolei w województwie stanisławowskim choć liczba Ukraińców także niewiele przekraczała milion osób, ich udział sięgał prawie 69%. W ostatnim z województw południowo-wchodnich - tarnopolskim - 728 tys. mieszkających tu Ukraińców stanowiło 45,5% ogółu mieszkańców. Poza tym większe skupiska ludności przyznającej się do języków ukraińskiego i rusińskiego występowały również w województwach: lubelskim (ok. 74 tys. - 3% ogółu), poleskim (54 tys. - 4,8%) oraz krakowskim. Reasumując, należy stwierdzić, że na terenie województw wołyńskiego i stanisławowskiego - według oficjalnych wyników drugiego spisu powszechnego -Ukraińcy mieli bezwzględną większość, a biorąc pod uwagę cały obszar województw południowo-wchodnich i Wołynia, byli najsilniejszą grupą narodowościową. Pewną specyfikę wykazywała struktura narodowościowa ośrodków miejskich kresów wschodnich. W przypadku miast województwa wołyńskiego zdecydowanie dominowała ludność żydowska (49% ogółu), dalej polska (27,5%), dopiero na trzecim miejscu znaleźli się Ukraińcy (16,3%). W byłej Galicji Wschodniej wyglądało to nieco inaczej, ale tylko jeżeli chodzi o dwie pierwsze z wymienionych nacji. Zdarzały się bowiem ośrodki, gdzie przeważali Polacy, np. miasta województwa tarnopolskiego oraz Lwów - w innych większość stanowili Żydzi. Gdy weźmiemy pod uwagę strukturę społeczną mniejszości ukraińskiej, to zdecydowanie dominowała w niej warstwa chłopska. Występowały też ogromne różnice w poziomie świadomości narodowej na poszczególnych obszarach zamieszkałych przez ludność ukraińską. Relatywnie najlepiej wyglądało to w przypadku byłej Galicji Wschodniej. U progu II Rzeczypospolitej Ukraińcy z dawnej Rusi Halickiej byli społeczeństwem posiadającym w znacznym stopniu ukształtowane nowoczesne poczucie odrębności narodowej i dążeń państwowotwórczych. Choć nacja ta miała zdecydowanie chłopski charakter, ukształtowała się już skromna liczebnie, ale coraz mocniej oddziaływująca na całokształt stosunków warstwa inteligencji. Odmiennie rzecz się miała w przypadku województwa wołyńskiego i Polesia, do I wojny światowej pozostających w obrębie carskiej Rosji. Charakter imperium Romanowych, sprowadzający się do systemu samodzierżawia, praktycznie uniemożliwiał rozwój świadomości ludności nierosyjskiej. Nie 82 Jan Kęsik powstała tu, tak jak w autonomicznej Galicji, warstwa inteligencji ukraińskiej. Co prawda nie udało się wynarodowić chłopa ukraińskiego, ale też miejscowa społeczność identyfikowała się głównie przez swoją odrębność etniczną, określoną przede wszystkim językiem, własną kulturą ludową oraz wyznaniem. Poziom świadomości narodowej ludności ukraińskiej na tzw. ziemiach zabranych dobrze ilustruje wypowiedź jednego z działaczy ukraińskich: „Wojna światowa wyzwoliła mnie z jarzma rosyjskości. Byłem tak przesycony literaturą w języku rosyjskim, że uważałem własną mowę ukraińską na Wołyniu i mowę polską, którą rzadko słyszałem, za nie posiadające własnej literatury, jako że książek na wsi w tych językach nie można było zdobyć. Poza tym zamieszkujący tu po wsiach Polacy rozmawiali po ukraińsku, a w szkole uczyli się po rosyjsku"2. Można więc chyba zaryzykować twierdzenie, że do 1918 r. na Wołyniu i Polesiu mieliśmy do czynienia nie tyle z odrębnymi grupami narodowymi, ile bardziej ze wspólnotami etnicznymi. Spostrzeżenie to dotyczy zarówno ludności ukraińskiej czy białoruskiej, jak i - choć może w mniejszym stopniu - polskiej. Wielu mieszkańców tamtych obszarów nie posiadało tego, co moglibyśmy określić jako nowoczesne poczucie odrębności narodowej, identyfikowało się najczęściej tylko jako „tutejsi". Potwierdzają to wyniki drugiego spisu powszechnego na Polesiu. Mieszkańcy tylko tego województwa mogli wyjątkowo oprócz języków ukraińskiego, polskiego i innych wybrać tzw. język tutejszy. Co ciekawe, z takiej szansy skorzystała większość - ponad 700 tys. osób. Uzasadnione wydaje się zatem przypuszczenie, że gdyby możliwość takiego wyboru zastosowano w skali całego kraju, część jego mieszkańców - zarówno na kresach wschodnich jaki i w centrum - z pewnością określiłaby się jako owi „tutejsi". Tak czy inaczej można zaryzykować stwierdzenie, że Ukraińcy w II Rzeczypospolitej szybko stawali się nowoczesnym społeczeństwem wykazującym aktywność na wielu odcinkach życia społeczno-politycznego. Notując zjawiska bezsprzecznego rozwoju świadomości narodowej w okresie międzywojennym, trzeba też pamiętać, że na kresach wschodnich istniały jeszcze skupiska ludności niemal nietknięte procesami rozpadu tradycyjnych wspólnot wiejskich. Pod względem formalnoprawnym status mniejszości ukraińskiej w międzywojennej Polsce regulowały ustawodawstwo wewnętrzne i umowy międzynarodowe. W ostatnim z wymienionych przypadków chodziło przede wszystkim o tzw. mały traktat wersalski i traktat ryski. Na mocy pierwszego aktu, potwierdzonego w dwóch kolejnych konstytucjach z lat Pomiędzy współpracą a irredentą... 83 1921 i 1935, Polska gwarantowała wszystkim obywatelom, bez względu na pochodzenie, równość wobec prawa, swobodę praktyk religijnych, dostęp do urzędów publicznych, możliwość używania własnego języka oraz szkolnictwa. Postanowienia dotyczące ochrony praw mniejszości narodowych zawierał też polsko-rosyjski traktat podpisany w Rydze w marcu 1921 r.3. Aby pełniej zrozumieć postawy społeczeństwa ukraińskiego w II Rzeczypospolitej i stosunki polsko-ukraińskie, należałoby jednak cofnąć się do okresu kształtowania ukraińskiej świadomości narodowej w XIX stuleciu. Proces tworzenia tożsamości narodowej Ukraińców nie pozostawał wówczas bez wpływu na postawy tej ludności wobec państwa polskiego i Polaków w okresie międzywojennym. Świadomość nowoczesnego narodu ukraińskiego ukształtowała się najpierw w Galicji, co rzutowało na charakter przyszłych stosunków polsko-ukraińskich. Początkowo, do lat czterdziestych XIX w., sprawa sprowadzała się wyłącznie do tworzenia etnicznej świadomości narodowej, bez formułowania postulatów natury politycznej. Jedną z kluczowych kwestii stawała się sprawa wyboru alfabetu, a w istocie dylemat - alfabet łaciński czy cyrylica. Jak wiadomo, zdecydowano się na tę ostatnią. W przyjęciu cyrylicy chodziło przede wszystkim o zachowanie odrębności narodowej w stosunku do Polaków, „gdyż alfabet łaciński (jak się wydawało) groził utonięciem w morzu kultury polskiej, która skądinąd fascynowała wówczas wielu młodych" budzicieli ukraińskości4. Z drugiej strony wielu działaczy ukraińskich, szczególnie po klęsce powstania listopadowego, angażowała się w polskie ruchy spiskowe w Galicji. Trzeba jednak podkreślić, że choć szlacheccy spiskowy polscy pisali na swoich sztandarach hasła: „za waszą i naszą wolność", nie dostrzegali wówczas zagadnienia ukraińskiego. Przyświecał im ideał Polski w granicach historycznych. Język ukraiński uważali za swego rodzaju polską gwarę. Powszechnie w środowiskach tych dominował pogląd, że naród polityczny w granicach historycznych był i jest tylko jeden - Polacy; inne narodowości to szczepy polskie, tak jak choćby górale czy Kaszubi5. Już na etapie tworzenia etnicznej świadomości narodowej Ukraińców oprócz niewątpliwie istniejących wówczas przejawów sympatii propolskich - od końca lat czterdziestych zdecydowanie osłabły - zaczęły pojawiać się tendencje przeciwstawne. Właśnie po klęsce powstania listopadowego w 1832 r. ukazał się anonimowy wiersz Kto Lach, ma strach, w którym autor sławił Paskiewicza i represje popowstaniowe6. Ogólnie rzecz biorąc, istotą procesu kształtowania ukraińskiej świadomości narodowej był fakt, że dokonywał się, mimo niepodważalnych 84 Jan Kęsik związków historycznych, w radykalnej opozycji do polskości. Ukraińska świadomość narodowa została ukształtowana na opozycyjnej wobec Polski Kozaczyznie, powstaniu Chmielnickiego czy też osiemnastowiecznych zrywach chłopskich. Nie znalazło się natomiast w niej miejsce np. dla unii cha-dziackiej, hetmana Piotra Sahajdacznego czy Jana Wyhowskiego. Pojawia się pytanie, czy tak być musiało? Wydaje się, że było to jednak nieuniknione. Jeszcze w połowie XIX w. kultura polska do tego stopnia dominowała, że propagatorzy ukraińskiej odrębności narodowej musieli stworzyć przed nią, po części sztuczne, bariery7. Jak celnie zauważa Roman Wapiński w swojej pracy pt.: Polska i małe ojczyzny Polaków (Wrocław 1994), działacze ukraińscy, biorąc pod uwagę fakty „polonizacji części swojej społeczności etnicznej w wiekach minionych, jak i [...] utrzymujące się nadal wśród tej społeczności przekonania o wyższości kultury polskiej", stali przed koniecznością radykalnego z nią zerwania. Innymi słowy „wielowiekowa symbioza obu społeczności, polskiej i ukraińskiej, nie ułatwiała identyfikacji narodowej"8. Konsekwencją tego była gwałtowność opozycji wobec polskości. Podobnie wyglądało to zresztą w przypadku tworzenia nowoczesnej świadomości narodowej Litwinów czy Białorusinów. Co więcej, nie była to specyfika narodów żyjących w historycznych granicach Rzeczypospolitej. Podobnie świadomość narodowa Czechów krystalizowała się w opozycji do wspólnych związków z Niemcami, a na przykład Słowaków z Węgrami, z którymi łączyła ich wielowiekowa wspólnota polityczna. Wpływ na radykalizm ukraińskiego ruchu narodowego w XIX w. miało z pewnością również stanowisko, które w niemal pełnej zgodności prezentowały wpływowe koła polskie. Jego istotą była negacja ukraińskiej odrębności narodowej oraz przekonanie, że ruch ten jest wyłącznie intrygą austriacką obliczoną na neutralizację polskich dążeń niepodległościowych. Wydarzenia Wiosny Ludów wyznaczały zdecydowanie nowy etap w stosunkach polsko-ukraińskich w Galicji. Pomysł podziału prowincji na dwie części: wschodnią, z autonomią ukraińską, i zachodnią dla Polaków, sformułowany w maju 1848 r. przez Hołowną Ruską Radę, przenosił konflikt obu nacji na płaszczyznę polityczną. Zarówno w XIX jak i XX stuleciu (do 1939 r.) na polityczny zatarg między Polakami i Ukraińcami nakładały się problemy społeczne. Na obszarach zamieszkałych przez obie narodowości zazwyczaj właścicielem majątku ziemskiego bywał Polak, chłopem zaś Ukrainiec. W Galicji Wschodniej 40% ziemi należało do 2,5 rys. wielkich posiadaczy, wśród których dominowali Polacy i instytucje kościelne. Jednocześnie 80% chłopów na tym obszarze Pomiędzy współpracą a irredentą... 85 posiadało gospodarstwa poniżej 4 ha9. Problemy agrarne bezpośrednio rzutowały na stan stosunków polsko-ukraińskich, niekiedy stawały się wprost katalizatorem konfliktów. Pogodzenie się dworu habsburskiego z Polakami w latach sześćdziesiątych XIX w., czego konsekwencją okazało się wprowadzenie systemu autonomicznego w Galicji, nie oznaczało zdecydowanej zmiany na gorsze położenia Ukraińców. Co prawda władze austriackie zaniechały taktyki wykorzystywania ich przeciw Polakom, jednakże wprowadzenie względnie liberalnego systemu stwarzało możliwości rozwoju ukraińskich instytucji narodowych. Upowszechnianiu świadomości narodowej towarzyszyło narastanie polsko-ukraińskich konfliktów narodowych. W drugiej połowie XIX stulecia - aż do wybuchu wojny - życiem politycznym w Galicji targały coraz silniejsze konflikty pomiędzy obu nacjami, znaczone takimi zjawiskami, jak burdy na uczelniach czy np. mord namiestnika Galicji, Andrzeja Potockiego, w 1908 r. Autonomiczne władze polskie prowadziły w stosunku do mniejszości ukraińskiej politykę raczej chwiejną, sytuującą się pomiędzy koncepcją twardego kursu a ugodą. Przejawem ugody było głośne porozumienie podpisane przez namiestnika Badeniego i koła ukraińskie w 1890 r. Próby porozumienia polsko-ukraińskiego zazwyczaj okazywały się nietrwałe. Decydował o tym z jednej strony brak konsekwencji w realizacji polityki ugody ze strony kół polskich, z drugiej zaś taktyka eskalacji żądań, którą często posługiwała się strona ukraińska. Mimo narastania konfliktu polsko-ukraińskiego polskie koła polityczne w Galicji aż do wybuchu wzajemnych walk w listopadzie 1918 r. na ogół nie brały pod uwagę ewentualności dojścia do otwartego starcia o władztwo polityczne w tym rejonie10. W ich rozumieniu to, co się działo w Galicji Wschodniej, było czymś na kształt konfliktu rodzinnego, w którym, mimo rozbieżności, niekiedy nawet bardzo ostrych, ostatecznie przeważało to, co łączy. Dlatego też walki polsko-ukraińskie w Galicji Wschodniej, od 1 września 1918 r. do połowy następnego roku, stanowiły ogromny szok. Wykopywały one na trwałe przepaść pomiędzy obu narodami. Po stronie polskiej zaczęło dominować przekonanie o konieczności przeciwstawienia się zagrożeniu ukraińskiemu, które wedle takiego rozumowania godziło w podstawy suwerenności państwa polskiego. Stosunki polsko-ukraińskie w okresie międzywojennym już na wstępie zostały zdeterminowane przez wydarzenia z lat 1918-1920. Zwycięskie walki Polaków o Lwów i Galicję Wschodnią dla wielu Ukraińców oznaczały pogrzebanie nadziei na niepodległość i początek okupacji. Na takich 86 Jan Kęsik właśnie odczuciach - choć nie wyłącznie - ugruntowywały się separatyzm mniejszości ukraińskiej w Polsce i jej postawy irredentystyczne. Z drugiej strony również polityka polska względem Ukraińców - szczególnie w Galicji - była przesycona pierwiastkami emocjonalnymi. Walki między Sanem a Zbruczem zakodowały na trwałe w świadomości polskiej poczucie zagrożenia integralności Galicji Wschodniej wraz ze Lwowem z resztą terytoriów Rzeczypospolitej. W konsekwencji często miejscowe władze polskie podejmowały działania ignorujące potrzeby Ukraińców. Wbrew przyjętym rozwiązaniom prawnym traktowano ich jak obywateli drugiej kategorii, to z kolei sprzyjało nakręcaniu spirali polsko-ukraińskich antagonizmów narodowościowych. Niemal w tym samym czasie rozgrywały się inne wydarzenia, które mogły zasadniczo inaczej ukształtować stosunki polsko-ukraińskie w XX w. Chodzi tu przede wszystkim o próby realizacji koncepcji polityki wschodniej Józefa Piłsudskiego, potocznie określanej federacyjną. Zasadzała się ona na przekonaniu, iż Rosja, bez względu na formę ustrojową, stanowi największe zagrożenie dla suwerenności państwa polskiego. Realizowana w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości polityka wschodnia Piłsudskiego w istocie była próbą zmiany niekorzystnego geopolitycznego położenia Polski, wciśniętej pomiędzy dwa mocarstwa, Rosję i Niemcy. Budowę niepodległego państwa litewskiego czy ukraińskiego traktowano niemal wyłącznie jako środek prowadzący do tego celu. Jak zauważa Andrzej Chojnowski, „przebieg wydarzeń pokazał jednak niezdolność Polski do narzucenia własnego projektu zagospodarowania tej części Europy"11. Warto temu zagadnieniu poświęcić nieco więcej miejsca, gdyż w ostatnich latach próbuje się przedstawiać je w sposób szczególnie zmitologizo-wany. Niektóre środowiska w Polsce, nie tylko na użytek bieżących spraw politycznych, próbują przedstawiać Józefa Piłsudskiego jako polityka, który, lansując koncepcję federacyjną, niemal wyprzedził swoją epokę. Zdają się w tej koncepcji widzieć analogię do współczesnej idei jednoczącej się Europy. W takim ujęciu można wykreować Naczelnika Państwa na poprawnego politycznie prekursora partnerskiego porozumienia polsko-ukraińskiego. Z drugiej strony zwraca się niekiedy uwagę na wiarołomstwo strony polskiej, która mimo porozumienia z rządem Ukraińskiej Republiki Ludowej w kwietniu 1920 r. podpisała traktat ryski i przez to opuściła swojego dotychczasowego sojusznika. W obu przypadkach konfrontacja wyobrażeń z rzetelną wiedzą historyczną, opartą na gruntownej analizie materiałów archiwalnych, nie wytrzymuje krytyki. Pomiędzy wspótpracą a irredentą... 87 Polityka federacyjna Piłsudskiego została podporządkowana wyłącznie polskiej racji stanu. Jak wspomniałem wcześniej, podstawowym celem tej polityki było odsunięcie na wschód zagrożenia rosyjskiego, jedynie środkiem do niej prowadzącym zaś - wysunięcie programu budowy państw ukraińskiego i litewskiego. Bodaj najtrafniej prezentuje istotę poczynań Piłsudskiego Piotr Wandycz. Jego zdaniem „układ polsko-ukraiński nie wynikał z chęci ujarzmienia Ukrainy, ale nie był też jakąś altruistyczną umową, z której Polska nie miała uzyskać żadnych korzyści. Jak większość umów międzynarodowych był on wypadkową wspólnych interesów. Strona słabsza płaciła koncesjami za uzyskaną pomoc i poparcie"12. Co do drugiej kwestii, podpisując traktat ryski, strona polska nie zdradziła Ukraińskiej Republiki Ludowej, byt on raczej wynikiem, jak wspomniałem, braku możliwości politycznego zagospodarowania tej części Europy według scenariusza polskiego. Tezy o zdradzie nie potwierdza zachowanie polskich władz wobec atamana Petlury, którego strona polska ukrywała przez pewien czas, nie chcąc dopuścić do wydania go Rosjanom. Bezpośredni wpływ na zachowania i postawy mniejszości ukraińskiej w II Rzeczypospolitej miała polityka narodowościowa państwa. Nie była ona jednorodna w całym okresie międzywojennym, ale ewoluowała pod wpływem zmieniającej się sytuacji politycznej - wewnętrznej i międzynarodowej. W zasadzie daje się wyodrębnić kilka zasadniczych etapów. Pierwszy przypada na okres od zakończenia wojny polsko-bolszewickiej do przewrotu Józefa Piłsudskiego w maju 1926 r. Wcześniej Rzeczpospolita skoncentrowana na zasadniczej dla jej suwerennego bytu kwestii granic nie wypracowała, poza rozwiązywaniem spraw bieżących, bardziej długofalowych działań wobec ludności niepolskiej pozostającej na jej terytorium. W konsekwencji, w pierwszej połowie lat dwudziestych stosunek państwa wobec kwestii mniejszościowej nie był jeszcze do końca sprecyzowany. Dopiero względny sukces ugrupowań mniejszościowych w wyborach do parlamentu pierwszej kadencji w 1922 r. i ich postawa w trakcie prac sejmu, a także bojkot instytucji państwowych przez Ukraińców galicyjskich powoli uzmysławiały władzom polskim, że kwestia narodowościowa może stać się najpoważniejszym problemem wewnętrznym młodego państwa. W okresie rządów parlamentarnych polityka narodowościowa Rzeczypospolitej wahała się pomiędzy koncepcją asymilacji państwowej, polegającą na zapewnieniu niepolskim mieszkańcom swobody rozwoju kulturalnego i gospodarczego za cenę ich lojalności wobec państwa, a koncepcją asymilacji narodowej, czyli w istocie polonizacji. W okresie rządów parlamentarnych najszerzej 88 Jan Kęsik kwestią narodowościową, zwłaszcza problemem mniejszości słowiańskich, zajmował się pozaparlamentarny gabinet Władysława Grabskiego. Bazę polityczną tego gabinetu stanowiły przede wszystkim ugrupowania centrowo--prawicowe. Pragmatyczne podejście do polityki powodowało jednak, że inicjowane działania zmierzały nie do urzeczywistnienia endeckiego programu asymilacji narodowej, ale raczej preferowanej przez partie lewicowe i liberalne koncepcji asymilacji państwowej. Rząd przygotował m. in. projekt reformy rolnej, dający nadzieję na osłabienie konfliktów narodowościowych na tle agrarnym, doprowadził do powstania Korpusu Ochrony Pogranicza, co zahamowało przenikanie na obszar kresów wschodnich grup dywersyj-no-partyzanckich z ZSRR. Wstrzymując rewindykacje mienia cerkiewnego, przyczynił się też do uspokojenia w sprawach religijnych. Urzeczywistnił również uchwalenie mocno krytykowanych przez stronę ukraińską ustaw językowo-szkolnych, wprowadzających szkolnictwo utrakwistyczne. Dojście do władzy Józefa Piłsudskiego, niegdyś związanego z ruchem socjalistycznym, a przede wszystkim z programem federacyjnym, zdawało się nieść nadzieje na poważniejsze zmiany - w duchu liberalnym - w polityce narodowościowej Polski13. Tak się jednak nie stało. Choć w obozie rządzącym na eksponowanych stanowiskach pojawili się politycy opowiadający się za programem autonomii terytorialnej dla Ukraińców (Tadeusz Ho-łówko, Leon Wasilewski), to jednak zasadnicza linia polityki narodowościowej sprowadzała się nadal do programu asymilacji państwowej. Przywódca przewrotu majowego w ogóle stosunkowo niewiele miejsca poświęcał temu zagadnieniu. Traktował je przede wszystkim jako problem bezpieczeństwa Polski. Główną przesłanką ideologii sanacji pozostawała koncepcja solidaryzmu państwowego, zasadzająca się na przekonaniu o nadrzędności interesu państwa i konieczności podporządkowania się temu wszystkich obywateli, bez względu na pochodzenie. Logiczną konsekwencją przyjęcia tego rodzaju filozofii politycznej władzy było opowiedzenie się w kwestii mniejszościowej za programem asymilacji państwowej. Piłsudski deklarował wobec ludności niepolskiej zamieszkałej w granicach Rzeczypospolitej poszanowanie pełni praw zawartych w konstytucji. Polityka silnej ręki i represji miała być stosowana jedynie wobec tych, którzy podejmowali działania wymierzone w państwo i podkopujące jego autorytet. Jedynie w kwestii językowej instrukcje Marszałka były formułowane w sposób bardziej precyzyjny i zdecydowany. Bezwzględnie opowiadał się za językiem polskim jako jedynym urzędowym. Miało to bezpośrednie konsekwencje dla możliwości dalszego rozwoju szkolnictwa mniejszościowego. Pomiędzy współpracą a irredentą... 89 O stosunku Piłsudskiego do kwestii ukraińskiej po przewrocie majowym możemy więcej powiedzieć po zanalizowaniu jego decyzji personalnych. Bodaj najszerszym echem odbiła się nominacja na stanowisko wojewody wołyńskiego w 1928 r. Henryka Józewskiego14. Była to jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci świata polityki w okresie międzywojennym. Urodzony w Kijowie w 1892 r., już od czasów gimnazjalnych zaangażował się w działalność lewicujących ugrupowań niepodległościowych w Rosji, a w latach 1914-1919 Polskiej Organizacji Wojskowej, w kwietniu 1920 r. (po podpisaniu układu Piłsudski-Petlura) wszedł do rządu Ukraińskiej Republiki Ludowej w randze wiceministra spraw wewnętrznych, stając się i w późniejszych latach współrealizatorem polityki wschodniej Komendanta. Dla jednych administrujący przez dziesięć lat województwem wołyńskim Henryk Józewski był grabarzem sprawy polskiej na kresach, niemal zdrajcą ojczyzny czy wręcz atamanem ukraińskim. Dla innych, przeciwnie, ukrainożercą, politykiem polskim, który zwalczał na Wołyniu samodzielne ukraińskie organizacje społeczno-polityczne. Wnioski płynące z rzetelnych badań naukowych nie potwierdzają żadnej z tego rodzaju skrajnych ocen. W przekonaniu wojewody Józewskiego rozwój świadomości narodowej prowadzący do nasilania się tendencji irredentystycznych wśród Ukraińców w Polsce był zjawiskiem nieuniknionym. Nie mogły go powstrzymać żadne, prowadzone metodami administracyjnymi, działania represyjne. Chodziło więc o to, by w ukraińskim ruchu narodowym zaszczepić nurt propolski, opierający się na innych niż dotychczas podstawach ideologicznych, czyli na tradycji, jak to określał, „ideologii 1920 r.", odczytywanej jako symbol możności porozumienia polsko-ukraińskiego, zwróconego przeciw Rosji (ZSRR). Wedle takiego sposobu rozumienia rozwijający się pod kontrolą Polski nacjonalizm ukraiński nie tylko miał przeobrazić swoje oblicze z antypolskiego na antyrosyjski, ale również winien ograniczyć swoje aspiracje terytorialne do obszarów poza ówczesnymi granicami Rzeczypospolitej15. Wraz z tym istotą „eksperymentu wołyńskiego" Henryka Józewskiego była próba zmiany wzajemnego nastawienia obu nacji. W warunkach petryfikacji przeciwieństw narodowościowych w latach trzydziestych okazywało się to jednak mało realne. Stąd poczynania wojewody spotykały się z jednakowo zdecydowaną reakcją zarówno ze strony ludności ukraińskiej, jak i polskiej. Miał on na Wołyniu raczej skromną i kurczącą się z biegiem lat grupę swoich zwolenników. Fakt, że pozostał na swym stanowisku aż przez dziesięć lat, zawdzięczał przede wszystkim poparciu Józefa Piłsudskiego. 90 Jan Kęsik Postulat zmiany wzajemnych relacji dwóch najsilniejszych grup narodowościowych w województwie wołyńskim zmuszał do koncentrowania uwagi na sprawach oświatowych. W tej dziedzinie poczynania wojewody Józewskiego odznaczały się jednak daleko idącym umiarkowaniem. Niemniej jednak, spotykały się z bardzo ostrą, choć nie do końca uzasadnioną krytyką z obu stron. Władze w Łucku zmierzały konsekwentnie do ograniczania liczby szkół ukraińskich. Preferowały za to rozwój placówek polskich z obowiązkiem nauki języka ukraińskiego jako obowiązkowego (również dla Polaków) oraz szkół utrakwistycznych (mieszanych). Wojewoda uważał, że przez danie Ukraińcom możliwości poznania własnego języka i kultury w szkołach polskich, zostaną zaspokojone ich potrzeby w tym względzie. Gwarantowało to, pryncypialnie traktowane przez Piłsudskiego, prawa języka polskiego jako jedynego języka państwowego, a jednocześnie sprzyjało wzajemnemu poznawaniu - przenikaniu kultur. Wokół kwestii szkolnictwa mniejszościowego w II Rzeczypospolitej narosło we wzajemnych stosunkach wiele nieporozumień. Historycy ukraińscy, a także niektórzy polscy, często traktują oficjalne dane o liczbie zlikwidowanych placówek oświatowych jako dowód represji władz polskich wobec tej nacji. Często przywołuje się fakt, że w 1925 r. w województwie wołyńskim funkcjonowało ponad 500 szkół ukraińskich, a w 1938 r. ich liczba spadła do zaledwie 8. Tak w istocie było, co wcale nie oznacza, że mniejszość ukraińska w Polsce została pozbawiona możliwości poznawania w państwowych placówkach oświatowych własnego języka narodowego. Mogła się go uczyć zarówno w szkołach mieszanych (utrakwistycznych), jak i polskich, gdzie był przedmiotem. W przypadku województwa wołyńskiego pod rządami wojewody Józewskiego został uznany za obowiązkowy również dla młodzieży polskiej. Oczywiście działania polskich władz oświatowych nie zaspokajały aspiracji mniejszości ukraińskiej, domagającej się istnienia szkół mniejszościowych. Z drugiej jednak strony trudno się też dziwić państwu polskiemu, że na swoim obszarze dążyło do zapewnienia własnemu językowi prawa jedynego państwowego. Zwłaszcza państwu powstałemu po ponad stu latach niebytu, mającemu zasadnicze problemy z konsolidacją w wymiarze gospodarczym, społecznym i politycznym. Krytykując poczynania władz polskich wobec Ukraińców, należy równocześnie mieć na uwadze możliwości rozwoju narodowego, jakie ta nacja posiadała w tym samym czasie na obszarze ZSRR. Były one niewspółmiernie mniejsze. W połowie lat trzydziestych w obozie rządzącym w Polsce narastało wyraźnie rozczarowanie poczynaniami w kwestii mniejszościowej. Do- Pomiędzy współpracą a irredentą... 91 strzegano, że program asymilacji państwowej nie przyniósł spodziewanego uspokojenia na kresach, sprzyjał natomiast krystalizacji poczucia świadomości narodowej ludności niepolskiej i nasilaniu się tendencji irredenty-stycznych. Skłaniało to do istotnych przewartościowań w polityce narodowościowej państwa. Nowy kurs miał polegać na wzmożeniu działań zapewniających zachowanie polskiego stanu posiadania na kresach wschodnich. Zamierzano to realizować głównie metodami represyjnymi wobec ludności niepolskiej. W ramach nowych tendencji w polityce narodowościowej II Rzeczypospolitej doszło do takich akcji, jak chociażby głośna sprawa rewindykacji cerkwi prawosławnych na Chełmszczyźnie czy ruch konwersyjny na Wołyniu. Druga połowa lat trzydziestych niosła ze sobą zdecydowany wzrost udziału wojska w kształtowaniu i realizacji polityki narodowościowej państwa. Podsumowując sprawę polityki państwa polskiego wobec mniejszości ukraińskiej w okresie międzywojennym, warto przywołać cenną, bo wyważoną i pozbawioną emocji, opinię wybitnego specjalisty w tej dziedzinie, Andrzeja Chojnowskiego, zaczerpniętą z jego ostatniej książki zatytułowanej Ukraina. Jego zdaniem „położenia ludności ukraińskiej w Rzeczypospolitej nie da się sprowadzić do jednolitej formuły. Ukraińcy przypisywali często stronie polskiej chęć zniszczenia ich życia narodowego, w zarzutach tych kryło się jednak wiele przesady. Osobowość społeczeństwa ukraińskiego była silnie wykrystalizowana i dzięki temu odporna na administracyjne restrykcje. Z kolei polityka władz, jako wypadkowa wielu tendencji, miała charakter niespójny i cechowała ją głównie bierność, przerywana od czasu do czasu serią represji (po które sięgano przeważnie w odpowiedzi na ukraińskie akty terroru). Stałym zjawiskiem bywały też drobne, ale upokarzające szykany, przeważnie o charakterze administracyjnym. Nie tyle jednak występki polskiej policji, co raczej poczucie braku perspektyw sprzyjało w sposób decydujący zwycięstwu po stronie ukraińskiej postaw radykalnych"16. 1 Posługując się oficjalnymi danymi statystycznymi, opieram się na kryterium językowym. 2 Życiorysy wiejskich działaczy Wołynia, Warszawa 1938, s. 22-23. 3 A. Chojnowski, Ukraina, Warszawa 1997, s. 77-79. 4 H. Wereszycki, Pod berłem Habsburgów. Zagadnienia narodowościowe, Kraków 1975, s. 47-50. 5 Tamże. 6 M. Kozłowski, Między Sanem a Zbruczem. Walki o Lwów i Galicję Wschodnią 1918--1919, Kraków 1990, s. 37. 92 Jan Kęsik I Tamże. 8 R. Wapiński, Polska i matę ojczyzny Polaków. Z dziejów kształtowania się świadomości narodowej w XIX i XX w. po wybuchu II wojny światowej, Wrocław 1994. 9 A. Chojnowski, op. cit., s. 17. 10 r. Wapiński, op. cit., s. 138. II A. Chojnowski, op. cit., s. 82. 12 p. Wandycz, Z zagadnień współpracy polsko-ukraińskiej w latach 1919 - 1920, „Zeszyty Historyczne", (1967), z. 12, s. 20. 13 A. Chojnowski, op. cit., s. 108. 14 w przypadku kresów zachodnich podobny wymiar miała nominacja Michała Grażyńskiego na wojewodę śląskiego. 15 Szerzej na ten temat A. Chojnowski, op. cit.; J. Kęsik, Zaufany Komendanta. Biografia polityczna Jana Henryka Józewskiego, Wrocław 1995. 16 A. Chojnowski, op. cit., s. 115. Grzegorz Motyka Między porozumieniem a zbrodnią. II wojna światowa oraz jej skutki w stosunkach polsko-ukraińskich Niewątpliwie okres II wojny światowej ma dla stosunków polsko--ukraińskich znaczenie szczególne. Krwawy konflikt, który wówczas rozegrał się m. in. na terenach Wołynia i Bieszczad, głęboko wrył się w pamięć zbiorową obydwu narodów. Świadczą o tym choćby pojawiające się co jakiś czas różne prasowe dyskusje. Nie od rzeczy będzie zatem spróbować odpowiedzieć na trzy pytania: - jak wyglądał polsko-ukraiński konflikt zbrojny w latach 1943-1948? - jak był on przedstawiany w polskiej i ukraińskiej historiografii? - jakie ma to skutki dla współczesnych stosunków polsko-ukraińskich? Z dzisiejszej perspektywy konflikt polsko-ukraiński podczas II wojny światowej jawi się jako nieuchronny. Zarówno Polacy, jak i świadomi Ukraińcy dążyli do stworzenia niepodległego państwa. W deklaracjach strona polska nie była przeciwna Ukrainie w Kijowie, a ukraińska nie miała nic przeciwko państwowości polskiej w Warszawie. Polacy i Ukraińcy uważali jednak, że Galicja Wschodnia i Wołyń należą się im. OUN-B, będąca wówczas najbardziej dynamicznie rozwijającym się ukraińskim ugrupowaniem, w swoich dokumentach programowych opowiadała się „za złagodzeniem polsko-ukraińskich stosunków", ale „na płaszczyźnie [...] uznania prawa narodu ukraińskiego do panowania na ziemiach zachodnio-ukraińskich"1. Było to dla Polaków nie do przyjęcia. Wszystkie polskie siły polityczne dążyły do odnowienia przedwojennej granicy wschodniej. Najdalej idące ustępstwo, na jakie godzono się pójść, to przyznanie ludności ukraińskiej faktycznego równouprawnienia oraz autonomii kulturalnej. Nie mogło to zaspokoić rozbudzonych przez wojnę ukraińskich aspiracji ani tym bardziej zmienić sztywnego stanowiska OUN. Nic zatem dziwnego, że w tej sytuacji nie przyniosły efektu żadne polsko--ukraińskie rozmowy2. Zarówno Polacy, jak i Ukraińcy spodziewali się powtórzenia 1918 r., to znaczy jednoczesnej klęski Niemiec i ZSRR. W tej sytuacji re- 94 Grzegorz Motyka alna stawała się możliwość wybuchu kolejnej wojny polsko-ukraińskiej. Władze polskie liczyły się z jej możliwością bardzo poważnie. Prowadzono prace studyjne oceniające ewentualne siły militarne Ukraińców, sondowano szanse uzyskania od Węgrów pomocy dla Lwowa. Jednocześnie starano się możliwie najdłużej odwlec w czasie wybuch konfliktu. Polakom starcie zbrojne z Ukraińcami nie odpowiadało bowiem zarówno ze względu na słabość polskich sił na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, jak i z powodu uwarunkowań międzynarodowych, ponieważ osłabiałoby argumenty wobec aliantów na rzecz zachowania status que antę bellum. Inaczej rzecz wyglądała z punktu widzenia Ukraińców. Z ich perspektywy najkorzystniejsze musiało się wydawać natychmiastowe uderzenie, zanim w sukurs mieszkającym w Galicji Wschodniej i na Wołyniu Polakom mogły nadejść posiłki z Zachodu. Ukraińska konspiracja nie obawiała się również ewentualnych reperkusji konfliktu na arenie międzynarodowej. Wprost przeciwnie, jego nagłośnienie dawało szansę zademonstrowania przed światem woli Ukraińców do życia we własnym państwie. Warto też zwrócić uwagę, iż banderowcy wychowali się na krytyce swoich ojców za klęskę w woj nie z Polakami w latach 1918-1919. Za wszelką cenę chcieli oni uniknąć błędów, które, ich zdaniem, doprowadziły do upadku Zachodnio--Ukraińskiej Republiki Ludowej (ZUNR). Za jeden z nich, przypomnijmy, uważali zbyt łagodne obchodzenie się z Polakami. Te przesłanki zapewne zadecydowały o podjęciu przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów Ukraińskiej Powstańczej Armii na początku 1943 r. decyzji o rozpoczęciu tzw. antypolskiej akcji. Jak napisał jeden z przywódców OUN, Mykoła Łebed': „UPA dała polskiej ludności rozkaz opuszczenia terenów Wołynia i Polesia"3. W 1944 r. polecenie to rozszerzono na wszystkie tereny „ważne dla działalności UPA"4. Łebed' przyznał, iż polski sprzeciw „był likwidowany siłą" oraz że akcja ta „przybrała w niektórych miejscowościach spontaniczne, ostre formy"5. Antypolska akcja Ukraińskiej Powstańczej Armii na Wołyniu rozpoczęła się w marcu/kwietniu 1943 r. Dwie kolejne fale napadów nastąpiły tam w lipcu/sierpniu i grudniu 1943 r. W Galicji Wschodniej masowa banderowska operacja zaczęła się w lutym 1944 r. Przebieg akcji UPA był bardzo okrutny. Niejednokrotnie wybijano w pień całe wsie. Tylko w lipcu i sierpniu 1943 r. na Wołyniu, według polskich danych, zginęło ok. 17 tys. Polaków6. Ludność polska masowo opuszczała zagrożone tereny. Uciekano do miast i do centralnej Polski, grupowano się w większych miejscowościach. Polskie podziemie przystąpiło do tworzenia samoobrony. Nie wahano się Między porozumieniem a zbrodnią... 95 przed organizowaniem uderzeń odwetowych i stosowaniem odpowiedzialności zbiorowej. W marcu 1944 r. w powiatach Hrubieszów i Tomaszów Lubelski spalono kilkadziesiąt ukraińskich wsi i zabito ok. 1,5 tys. cywilów. W następnych dniach powstał w tym rejonie prawie regularny front polsko--ukraiński, na którym co chwila dochodziło do zaciętych bitew o poszczególne wsie. Dopiero przejście frontu i represje zastosowane przez NKWD zarówno przeciwko polskiemu, jak i ukraińskiemu podziemiu wpłynęły na zmianę sytuacji. Dla wszystkich stało się oczywiste, że 1918 r. już się nie powtórzy. We wrześniu 1944 r. dowództwo UPA wydało zakaz atakowania nieuzbrojonej polskiej ludności. Był on, niestety, nierzadko łamany przez lokalnych dowódców. Niemniej, doprowadził do złagodzenia sytuacji. W kwietniu i maju 1945 r. w województwach rzeszowskim i lubelskim zawarto nawet porozumienia pomiędzy poakowską partyzantką a UPA7. Postanowiono unikać wzajemnych walk, zapewnić bezpieczeństwo ludności cywilnej, a także współuczestniczyć w działaniach przeciwko komunistom. Dalszy ciąg konfliktu upływał już w cieniu masowych przesiedleń ludności polskiej i ukraińskiej. W dniu 9 września 1944 r. PKWN podpisał z rządami Ukraińskiej i Białoruskiej SRR umowę o wymianie ludności. Zgodnie z tą umową ludność polska miała opuścić tereny Zachodniej Ukrainy i Białorusi, ukraińska i białoruska zaś państwo polskie. Pamięć o antypolskiej akcji UPA i ciągle jeszcze zdarzające się wypadki napadów na Polaków sprawiły, iż wezwania do bojkotu przesiedleń pozostały w USRR bezskuteczne. Tzw. repatriacja zakończyła się ostatecznie w 1946 r. W jej efekcie opuściło Zachodnią Ukrainę ponad 700 tys. polskich obywateli. Wraz z ich wyjazdem na tych terenach przestała istnieć polska konspiracja. Przesiedlenia Ukraińców z Polski zaczęły się jeszcze w 1944 r. i początkowo nie stosowano przymusu bezpośredniego. Dopiero kiedy w lipcu/sierpniu 1945 r. akcja ta załamała się całkowicie, władze komunistyczne postanowiły użyć siły. Przymusowe wysiedlenia rozpoczęły się we wrześniu 1945 r. Prowadziło je kilka dywizji piechoty Wojska Polskiego. By sprowokować Ukraińców do wyjazdu, żołnierze niejednokrotnie dopuszczali się rabunków, gwałtów i zabójstw. Zdarzały się nawet wypadki mordów zbiorowych (np. w Terce, gdzie 9 lipca 1946 r. zabito 33 cywilów). Jednak część polskiej administracji i wojska (m. in. pod wpływem poakowskiego podziemia) starała się bojkotować przesiedlenia. Ogółem akcję wysiedleńczą 96 Grzegorz Motyka zamknięto w końcu 1946 r. oficjalną liczbą 488 612 wysiedlonych8. Wyjeżdżający na Ukrainę Ukraińcy znajdowali się w równie tragicznej sytuacji jak opuszczający ZSRR Polacy. Tereny dzisiejszej Polski miały dla UPA znaczenie drugoplanowe. Zadaniem ukraińskiego podziemia było utworzenie i utrzymywanie kanałów łączności pomiędzy Ukrainą a zachodnią Europą oraz sprzeciwianie się wysiedleniom. Ten drugi powód sprawił, że we wrześniu 1945 r. dowództwo OUN-UPA w Polsce rzuciło hasło do masowej kontrakcji. Liczba działających grup partyzanckich błyskawicznie wzrosła od kilku do kilkunastu. W sotniach znalazło się wiele osób pragnących bronić swoich bliskich przed wypędzeniem. Aby zatrzymać proces wysiedlenia, UPA niszczyła tory kolejowe, mosty, atakowała oddziały wojska oraz paliła wysiedlone wioski. Inaczej niż działo się to w latach 1943-1944, starano się jednak oszczędzać polską ludność cywilną. Dzięki temu w województwie lubelskim przetrwał do 1947 r. „sojusz" AK-WiN i UPA. Przeprowadzono tam nawet dwie wspólne akcje przeciwko komunistom (w jednej z nich opanowano nocą z 27 na 28 maja 1946 r. na kilka godzin Hrubieszów). Do zerwania porozumienia doszło natomiast w województwie rzeszowskim, gdzie UPA zaczęła palić wsie zamieszkane przez Polaków. Wprawdzie celem tych operacji nie było zabijanie osób cywilnych, lecz „jedynie" palenie domów, to czasami zdarzały się liczne ofiary śmiertelne, np. w Nowosielcach zginęło 17 cywilów. Zimą 1946/1947 r., po zakończeniu wysiedleń na Ukrainę, poparcie ludności dla UPA wyraźnie spadło. W samych oddziałach dawało się dostrzec objawy zmęczenia walką. Zarysowała się szansa na zniszczenie ukraińskiego podziemia. Większość sił Wojska Polskiego była jednak w tym czasie zajęta fałszowaniem wyborów do sejmu ustawodawczego. Z tego powodu nie podjęto wówczas żadnych poważniejszych operacji przeciwpartyzanc-kich. W tym kontekście trudno uznać twierdzenia o konieczności przeprowadzenia masowych wysiedleń w celu likwidacji UPA. Wiosną 1947 r. władze komunistyczne zdecydowały się „rozwiązać ostatecznie problem ukraiński w Polsce"9. Postanowiono wysiedlić pozostałych jeszcze w Polsce Ukraińców na ziemie odzyskane. Przesiedleniami zdecydowano objąć także Łemków zamieszkujących Beskid Niski i odnoszących się do działań UPA z wyraźnym dystansem i niechęcią (co jest kolejnym dowodem na to, że nie chodziło tylko o likwidację ukraińskiej partyzantki). Akcja, oznaczona kryptonimem „Wisła", rozpoczęła się 28 kwietnia 1947 r. W ciągu kilku miesięcy wywieziono ponad 140 tys. osób. Równocześnie toczono Między porozumieniem a zbrodnią... 97 walki z oddziałami UPA, prowadzące do ich wykrwawienia i w konsekwencji zmuszające je do przebicia się na Ukrainę lub do zachodnich Niemiec, a niekiedy do rozformowania. W Polsce pozostały jedynie niewielkie grupy konspiratorów wyznaczonych do obsługiwania kanałów łączności. Ostatecznie grupy te zlikwidowano jesienią 1948 r. W walkach polsko-ukraińskich toczonych w latach 1943-1948 zginęło najprawdopodobniej ok. 100 tys. Polaków i 15-20 tys. Ukraińców. Setki tysięcy osób musiało porzucić swoje ojcowizny. Po obydwu stronach przeważającą część ofiar stanowiła ludność cywilna. Większość Polaków zabito na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, Ukraińców zaś na ziemiach dzisiejszej Polski (zginęło ich tu 10-12 tys.). Jak widać z przedstawionych faktów, polsko-ukraiński konflikt zbrojny podczas II wojny światowej i w latach powojennych dzieli się wyraźnie na dwie fazy. Pierwsza, przypadająca na okres 1943-1944, była swoistym przedłużeniem wojny z 1918-1919. UPA stosowała w tej fazie niejednokrotnie bezwzględny terror wobec polskiej ludności cywilnej. Druga faza, w latach 1945-1948, wiązała się już ściśle z prowadzonymi wówczas masowymi przesiedleniami. W tym czasie ukraińska partyzantka rzadko atakowała cywilów, większość jej uderzeń było skierowanych w wojsko i administrację Polski Ludowej. Cel tych ataków stanowiło zerwanie prowadzonych przesiedleń. W PRL badania nad konfliktem polsko-ukraińskim, jak chyba wszystkie tematy historyczne, podlegały ideologicznej wykładni. Ingerencje cenzury polegały, z grubsza biorąc, na przemilczaniu jednych i fałszowaniu innych epizodów walk polsko-ukraińskich. Przemilczaniu podlegały wydarzenia antypolskiej akcji OUN-UPA z lat 1943-1944 na Wołyniu i w Galicji Wschodniej10. Właściwie ograniczano się tu do ogólnego stwierdzenia, że na Wołyniu dochodziło do mordów na ludności polskiej, dokonywanych przez UPA. Zaraz też dodawano niezgodnie z prawdą, iż były to działania prowadzone w ścisłym porozumieniu lub wręcz na zlecenie Niemców (chodziło o zrobienie z UPA formacji kolaboranckiej). Na temat wołyńskich wydarzeń ukazywały się jedynie przyczynkarskie prace lub wspomnienia, głównie poświęcone obecności Polaków w szeregach radzieckiej partyzantki. Komunistyczne władze nie pozwalały nawet na policzenie zabitych tam osób ani na ich jakiekolwiek upamiętnienie. O wydarzeniach w Galicji Wschodniej nie pisano w ogóle. Zupełnie inaczej podchodzono natomiast do wydarzeń z lat 1945-1948, związanych z wysiedleniami Ukraińców. Tu nie tylko pozwalano na badania nad działalnością UPA, 98 Grzegorz Motyka lecz zachęcano do dopisywania tej formacji niepopełnionych przez nią zbrodni. Zdarzały się fałszerstwa źródeł historycznych11. O paleniu wysiedlonych wsi ukraińskich starano się pisać w taki sposób, jakby akcje te miały taki sam charakter jak te przeprowadzane na Wołyniu w 1943 r. Szczególną pomysłowością wyróżnił się tu Jan Gerhard, który w swoich „beletryzo\vanych wspomnieniach" Łuny w Bieszczadach potrafił prawdziwy atak UPA na oddział WOP przedstawić jako zasadzkę na transport chorych i rannych12. W wydawanych publikacjach wyraźnie sugerowano, iż akcja „Wisła" była zwycięskim zakończeniem konfliktu wywołanego przez UPA na Wołyniu. Rzecz jasna, o zbrodniach popełnionych w trakcie wysiedleń na ludności ukraińskiej nie wspominano. Inaczej wydarzenia te przedstawiano w historiografii ukraińskiej. Pierwszym, który ten temat poruszył w 1946 r., był cytowany Mykoła Łebed', przyznając, iż w latach 1943-1944 UPA chciała „oczyścić" z Polaków tereny „ważne" dla jej działalności13. O konflikcie z Polakami pisał też Lew Szan-kowśkyj w latach pięćdziesiątych. Oskarżył on stronę polską o rozpoczęcie „niepotrzebnego" militarnego konfliktu, który UPA wygrała, zmuszając w latach 1943-1944 do ucieczki 425 tys. Polaków. Pokrótce opisał on także próby przeciwstawienia się wysiedleniom z lat 1945-194814. W następnych latach nastąpiła... cisza. Historiografia ukraińska, prawdopodobnie w reakcji na propagandę komunistyczną, zaczęła przemilczać antypolską akcję na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. W najlepszym wypadku wspominano eufemistycznie o niektórych mniej kontrowersyjnych akcjach lub kwitowano je - po wymienieniu polskich przewin - ogólnymi uwagami, że „w ówczesnej sytuacji [...] zdarzały się ekscesy tak z jednego, jak i drugiego boku"15. W wołyńskich „czerwonych nocach" dopatrywano się głównie, jeśli nie wyłącznie, prowokacji NKWD i Niemców. Doszło do tego, że miano współpracownika komunistycznej propagandy mógł otrzymać badacz powtarzający słowa Łebed'ia z 1946 r.! Ukraińscy historycy dużo pisali natomiast o walce z wysiedleniami. Polemizowali też z twierdzeniami propagandy PRL, wykazując jej różne fałsze. Nie wolno nie dostrzegać wpływu, jaki literatura ta wywarła na społeczne przekonania. Literatura PRL wywoływała zarówno w Ukraińcach, jak i w Polakach poczucie dyskryminacji. Polacy czuli się pokrzywdzeni faktem, że nie mogą pisać o całej historii tamtych wydarzeń. Co gorsza, nie mając możliwości sporządzenia list poległych i pomordowanych, członkowie rodzin nie mogli ukoić niepokoju moralnego po stracie bliskich. Polacy wierzyli natomiast gremialnie we wszystkie kłamstwa propagandy. Z kolei Między porozumieniem a zbrodnią... 99 Ukraińcy łatwo odkrywali fałszerstwa literatury PRL, choćby dzięki przekazywanej przez ojców „historii mówionej". W związku z tym szybko dochodzili do wniosku, że również polskie informacje o tragedii Wołynia są fałszywkami. Jeśli Gerhard kłamał na temat ataku na wopistów, to dlaczego dajmy na to Henryk Cybulski miał pisać prawdę o Hucie Stepańskiej? Dodajmy, że również Ukraińcy cierpieli z powodu niemożności upamiętnienia czy czasem wręcz pogrzebania swoich bliskich. Brak wzajemnego zrozumienia pogłębiała jeszcze literatura ukraińska. W przemilczeniach ukraińskich badaczy na temat Wołynia Polacy dopatrywali się „banderowskiego spisku". Apriorycznie odrzucali też wszystkie informacje o brutalnym przebiegu wysiedleń ludności ukrańskiej. Traktowano je jako pomówienia mające odwrócić uwagę od zbrodni UPA. Ukraińcy, jak łatwo się domyśleć, przyjmowali natomiast prace emigracyjne dość bezkrytycznie, jak „łyk świeżego powietrza w zatrutej kłamstwem atmosferze komunistycznej rzeczywistości". Rok 1989 przyniósł możliwość pisania o wszystkim bez obawy o ingerencję cenzury. Wszyscy też zaczęli oczekiwać sprawiedliwości. Można było wreszcie zająć się upamiętnieniem bliskich, którzy ponieśli śmierć w tych okrutnych wydarzeniach, a nie doczekali się dotąd nawet symbolicznej mogiły. Stanowiło to naturalny ludzki odruch. Zdaniem francuskiego antropologa, Louisa-Vincenta Thomasa, nie ma bowiem „nic tragiczniejszego" niż brak, choćby symbolicznego, ciała (grobu) bliskiego zmarłego. „Stąd praktyka substytutów, które stanowią kontynuację fikcyjnych ceremonii pogrzebowych. [...] Powtórne ceremonie pogrzebowe [...] stanowią obrzęd, który zrywa związek potomnych z nieboszczykiem (koniec żałoby) i pozwala temu ostatniemu przejść do nowego stanu, na przykład przodka"16. Wszystkie rozbieżności w interpretacji historii i wiążące się z nimi emocje zostały nagle ujawnione. Zapanował ogólny chaos. Polscy historycy podejmujący badania nad tragedią ludności polskiej na Wołyniu i w Galicji Wschodniej po to, by zapełnić stworzone przez władze PRL „białe plamy", nagle, ku swojemu zaskoczeniu, zostali zarzuceni oskarżeniami i podejrzeniami o uleganie wpływom komunistycznej propagandy, kontynuowanie szowinistycznych praktyk z czasów PRL, czasem wręcz o... sympatię do ZSRR. Z kolei piszących o tragedii społeczności ukraińskiej w Polsce i potępiających akcję ,Wisła" nierzadko traktowano, w zależności od narodowości, jako „ukraińskich nacjonalistów", „filoukraińców" lub co najmniej ludzi „naiwnych". Epitety i emocje pojawiały się w dyskusjach niezwykle często. Sytuację dodatkowo zaogniły konflikty w Przemyślu o Karmel i w Birczy o ekshu- 100 Grzegorz Motyka mację poległych członków UPA, ostatnio także spór o Cmentarz Orląt. Nie chodziło i nie chodzi w tych wszystkich wystąpieniach tylko o historię i pamięć o bliskich. Coraz częściej pojawiają się obawy, iż za ukraińskimi posunięciami kryje się chęć odebrania Polsce Przemyśla i Chetma, za polskimi zaś długofalowy plan odzyskania Lwowa. I choć w rzeczywistości środowiska rewizjonistyczne w obydwu narodach są nieznaczącym politycznie marginesem, to jednak tego typu obawy w moim głębokim przekonaniu są zjawiskiem znacznie szerszym i bynajmniej nie ograniczonym do wąskich środowisk „dyżurnych patriotów". Powstały chaos postanowili wykorzystać tacy autorzy, jak Edward Prus czy Wiktor Poliszczuk17. Pod pretekstem uprawiania historii postawili oni żądania czysto polityczne. Najprościej rzecz ujmując, ich zdaniem ukraińscy nacjonaliści przez zakłamanie historii dążą do rewizji granic. Ukraińskim nacjonalistą zaś jest każdy, kto nie uznaje członków UPA za pospolitych bandytów. Stąd należy prowadzić rozmowy polityczne tylko z tymi Ukraińcami, którzy potępią UPA i uznają tę organizację za zbrodniczą. Nietrudno zauważyć, że autorzy ci wykorzystują niedomówienia ukraińskiej historiografii. Nie chcą oni także dostrzec, iż UPA prowadziła walkę nie tylko z Polakami, lecz również z Niemcami i Sowietami. I za to właśnie - a nie za zabijanie ludności polskiej na Wołyniu - organizacja ta jest dzisiaj szanowana w wielu kręgach na Ukrainie. Spełnienie politycznych postulatów Wiktora Poliszczuka i Edwarda Prusa miałoby bardzo poważne konsekwencje. Oznaczałoby bowiem w praktyce zerwanie kontaktów z całą ukraińską prawicą. W zasadzie kontakty utrzymywać można by było wyłącznie z lewicą, do niepodległości Ukrainy odnoszącą się dość ambiwalentnie. Na szczęście z pomysłów Prusa i Poliszczuka nie skorzystano. Powoli też zaczęto porządkować faktografię konfliktu polsko-ukraińskiego w latach 1943-1948. Nie do przecenienia jest tu rola, jaką odegrała praca Ryszarda Torzeckiego Polacy i Ukraińcy. Sprawa ukraińska w czasie II wojny światowej na terenie II Rzeczypospolitej. Uporządkowała ona dyskusje, odrzucając skrajne poglądy i wykazując przekłamania stosowane w pracach Edwarda Prusa18. Choć w dalszym ciągu dyskusjom często towarzyszą emocje, to można wyraźnie zaobserwować proces powolnego zmierzania ku pojednaniu. Do pełnego uspokojenia tych emocji pozostaje jednak daleka droga. Aby doprowadzić do całkowitej zgody, wydaje się, że musi być spełnionych kilka warunków. Przede wszystkim należy postawić na wszystkich grobach Polaków i Ukraińców krzyże. Powinno się to zrobić, ponieważ chęć upamiętnienia bli- Między porozumieniem a zbrodnią... 101 skich zmarłych jest naturalnym ludzkim odruchem i przeciwstawianie się mu jest niehumanitarne. Trzeba zrobić to w sposób i w formie takiej, by nie urazić uczuć drugiej narodowości i nie podsycać obaw przed rewizjonizmem. Sprawy tej nie da się załatwić bez ingerencji władz państwowych obydwu krajów, ponieważ im będzie najłatwiej wypracować bezkonfliktową formułę upamiętnienia nieżyjących. W przeciwnym razie groby i pomniki i tak będą stawiane, lecz w atmosferze konfliktu. Przestrzegałbym przed lekceważeniem tej sprawy. Wystarczy przypomnieć sobie Antygonę Sofoklesa, aby zrozumieć, jak istotny i bolesny jest to problem dla wielu osób. Niemniej ważne zadanie spoczywa na historykach. Powinni oni nie tylko prowadzić badania naukowe nad różnymi aspektami ówczesnego konfliktu, lecz także otwarcie i bez niedomówień przekazywać wiedzę o podstawowych znanych faktach. I tak, ukraińscy historycy - oprócz pisania o walce ukraińskiej partyzantki z Niemcami i Sowietami - winni otwarcie mówić o antypolskiej akcji UPA z lat 1943-1944, nie ukrywając popełnionych w tym okresie zbrodni. Strona polska powinna natomiast przyznać, że akcja „Wisła" była niepotrzebna i nieetyczna. Nie oznacza to przyjęcia punktu widzenia drugiej strony (jest oczywiste, że działania UPA będą inaczej oceniać Ukraińcy, a inaczej Polacy), lecz jedynie szacunek dla podstawowych faktów, których zaprzeczanie wywołuje dziś wiele emocji. Wydaje się, że spełnienie tych paru warunków pozwoli odpolitycznić dyskusję nad konfliktem polsko-ukraińskim z lat 1943-1948 i pomoże przejść tym wydarzeniom ostatecznie do historii. 1 R. Drozd, Ukraińska Powstańcza Armia. Dokumenty - struktury, Warszawa 1998, s. 46. 2 Rozmowy te zostały omówione w pracy R. Torzeckiego, Polacy i Ukraińcy. Sprawa ukraińska w czasie Ii wojny światowej na terenie II Rzeczypospolitej, Warszawa 1993. 3 M. Łebed', UPA, Drohobycz 1993, s. 53. 4 Tamże, s. 89. 5 Tamże. 6 W. i E. Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez OUN-UPA w latach 1939-1945 na ludności polskiej na Wotyniu. Próba podsumowania, „Na Rubieży", nr 4, (1995). Na ten temat por. też W. Romanowski, ZWZ-AK na Wotyniu 1939-1944, Lublin 1993; J. Turowski, Pożoga. Walki 27. Wołyńskiej Dywizji AK, Warszawa 1990; W. Filar, „Burza" na Wołyniu, Warszawa 1997; J. Węgierski, W lwowskiej Armii Krajowej, Warszawa 1989; T. A. Olszański (Jan Łukaszów), Walki polsko-ukraińskie 1943-1947, „Zeszyty Historyczne", nr 90; H. Cybulski, Czerwone noce, Warszawa 1977. 7 Szerzej na ten temat zob. G. Motyka, R. Wnuk, „Pany" i „rezuny". Współpraca AK-WiN i UPA 1945-1947, Warszawa 1997. 102 Grzegorz Motyka 8 Na temat deportacji por. Repatriacja czy deportacja. Przesiedlenia Ukraińców z Polski do USRR 1944-1946. Dokumenty, oprać. E. Misito, t. 1, Warszawa 1996, t. 2, Warszawa 1999. 9 Zob. Akcja „Wisła". Dokumenty, oprać. E. Misito, Warszawa 1993, s. 93. 10 Szerzej na temat oceny historiografii PRL zob. G. Motyka, Obraz Ukraińca w literaturze Polski Ludowej, w: Polska - Ukraina spotkanie kultur. Materiały z sesji naukowej, Gdańsk 1997. 11 Chodzi mi tu np. o książkę W. Szelągowskiego, Pseudonim „Myron", Warszawa 1974, w której sfałszowano oryginalną kronikę sotni UPA. 12 Zob. G. Motyka, „Łuny w Bieszczadach" Jana Gerharda a prawda historyczna, w: Polacy o Ukraińcach, Ukraińcy o Polakach. Materiały z sesji naukowej, Gdańsk 1993. 13 M. Lebed', UPA... (I wydanie tej pracy w 1946 r.). 14 L. Szankowśkyj, UPA, w: lstorija ukrajinskoho wijska, Winnipeg 1953. Ten ukraiński historyk jako pierwszy stwierdził, że antypolska akcja UPA na Wołyniu była odpowiedzią na analogiczne, wcześniejsze poczynania polskiego podziemia na Zamojszczyźnie. Pogląd ten jednak nie odpowiada prawdzie. Mordy na Ukraińcach na Zamojszczyźnie były faktem, lecz już po rozpoczęciu wołyńskiej operacji UPA. 15W. Kosyk, UkrajinaiNimeczczyna udruhijswitowijwijni, Paryż-NewYork-Lwiw 1993, s. 396. 16 L. -V Thomas, Trup. Od biologii do antropologii, Łódź 1991, s 44. Nieco szerzej poruszam ten wątek w artykule Próba spojrzenia na postępowanie z ciałami ofiar konfliktu. Walki polsko-ukraińskie w latach 1943-1948, „Kultura i Społeczeństwo", nr 3, (1998). 17 Mam tu na myśli np. prace: E. Prus, Taras Czuprynka, Wrocław 1999; W. Poliszczuk, Gorzka prawda. Zbrodniczość OUN-UPA (spowiedź Ukraińca), Toronto-Warszawa-Kijów 1995. 18 R. Torzecki, op. cit. Gabriele Lesser Pogromy w Galicji Wschodniej w 1941 r. „Najwyższe, co można osiągnąć, to wiedzieć i wytrzymać to, że jest tak, a nie inaczej". Hannah Arendt (Vbn der Menschlichkeit in finsteren Zeiten) W czasie gdy 22 czerwca 1941 r. Niemcy rozpoczęły ofensywę przeciwko swojemu dotychczasowemu sojusznikowi, Związkowi Sowieckiemu, w Galicji Wschodniej żyto ok. 540 tys. Żydów, co stanowiło po Warszawie największe regionalne skupisko ludności żydowskiej w Europie. Trzy lata później większość już nie żyta - pomordowana, zagłodzona, zagazowana. Przeżyli jedynie ci wschodniogalicyjscy Żydzi, którzy już wcześniej zostali wywiezieni przez Rosjan na Syberię, lub ci, którym jeszcze przed pojawieniem się Niemców udało się uciec dalej na wschód. Na pomoc ze strony chrześcijańskich sąsiadów Żydzi wschodniogalicyjscy w 1941 r. nie mogli liczyć. Tylko nielicznym z ukrytych u Polaków i Ukraińców udało się przetrwać tę prowadzoną przeciwko „bol-szewicko-żydowskiemu wrogowi świata" wojnę. Wręcz przeciwnie: bezpośrednio po wkroczeniu wojsk niemieckich, częściowo jeszcze przed przybyciem oddziałów Wehrmachtu, zarówno Polacy jak i Ukraińcy dopuszczali się aktów agresji w stosunku do swoich żydowskich sąsiadów. Tylko w czerwcu i lipcu 1941 r. dokonali oni w Galicji Wschodniej co najmniej 35 pogromów1, największego z nich we Lwowie, 20 innych w małych miasteczkach, a 14 we wsiach. Na terenie całej zachodniej Ukrainy doszło do co najmniej 58 pogromów2. Tylko w dwóch pierwszych miesiącach okupacji Galicji Wschodniej przez Niemców zginęło ponad 10 tys. Żydów. W pamięci historycznej Polaków i Ukraińców ten fakt współpracy z Niemcami zatarł się prawie całkowicie. Bezpośrednio po zakończeniu wojny przeprowadzono wprawdzie liczne procesy o kolaborację, jednak przez to, że wykorzystywano tego typu procesy także do likwidacji przeciwników politycznych nowego reżimu w Polsce i na Ukrainie, zyskały one reputację „krwawych procesów stalinowskich". Wraz z powrotem ocalałych Żydów ze Związku Radzieckiego po 1945 r. jeszcze bardziej umocnił się znany sprzed wojny stereotyp „żydokomuny". W 1941 zbrodnie popełnio- 104 Gabriele Lesser ne w Galicji Wschodniej przez NKWD przypisane zostały prawie wyłącznie Żydom i stały się pretekstem pogromów. Po 1945 r. zaś powojenne zbrodnie NKWD zostały w wyniku przedziwnej „żonglerki liczbowej" uznane za zbrodnie żydowskie. W ten sposób Polacy i Ukraińcy czuli się zwolnieni z obowiązku rozliczenia się z własnych win3. Dopiero w połowie 2000 r., wraz z publikacją książki Jana Tomasza Grossa Sąsiedzi, rozpoczęła się w kraju intensywna dyskusja o uwikłaniach Polaków w zbrodnie hitlerowskie. W studium o Jedwabnem, małym, położonym w północno-wschodniej Polsce miasteczku, Gross opisał pogrom z 10 czerwca 1941 r.: po wkroczeniu wojsk niemieckich Polacy spalili swych żydowskich sąsiadów w drewnianej stodole. W pogromie straciło życie łącznie 1600 żydowskich kobiet, dzieci i mężczyzn. Obok stali żołnierze Wehrmachtu, fotografując i filmując masakrę4. O ile jednak w Polsce dyskusje na temat stosunków polsko-żydowskich toczą się na forum publicznym od początku lat osiemdziesiątych, co zaowocowało m. in. dziesięć lat później zmianą treści pierwszych tablic pa- „Tutaj w latach 1941-1943 faszystowscy najeźdźcy niemieccy rozstrzelali ponad 100 tys. obywateli miasta Kijowa i jeńców wojennych" - inskrypcja na pomniku poświęconym Żydom zamordowanym w kijowskim Babim Jarze. Fot. K. Wójcik Pogromy w Galicji Wschodniej w 1941 r. 105 miątkowych - w Oświęcimiu czci się obecnie pamięć pomordowanych tam przez Niemców Żydów oficjalnie jako Żydów, a nie tylko „obywateli Polski i innych państw" - o tyle na Ukrainie dyskusję taką podjęto dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych5. Napisów na pomnikach nie zmieniono do dziś. Przykładem może być znajdujący się w Kijowie pomnik ku czci ofiar z Babiego Jaru, upamiętniający rozstrzelanie 34 tys. Żydów przez niemieckie Einsatzkommando w 1941 r. Do dnia dzisiejszego tablica informuje tylko o „obywatelach Kijowa i jeńcach wojennych", którzy w tym miejscu „zostali rozstrzelani przez niemiecko-faszystowskich najeźdźców". Nie ma słowa o Żydach. Zwiedzających nie informuje się również o tym, że wymordowano w tym miejscu trzecią pod względem liczebności gminę żydowską w ówczesnym Związku Radzieckim. Drugi pomnik - mniejszy i niełatwy do znalezienia, zbudowany w formie menory - opatrzony jest małą tabliczką z brązu, z napisem: „50 rocznica zdarzeń w Babim Jarze". O tym, ku czyjej pamięci został postawiony, wie jedynie ten, komu i tak nieobce jest pojęcie „Babiego Jaru". Źródłem konfrontacji Ukraińców z czarnymi kartami ich historii była do tej pory przede wszystkim zagranica. Chociaż jednak nie wszystkie pozycje miały tytuł tak wyrazisty jak Alliance for Murdeń, historiografię zachodnią odrzucano zasadniczo najczęściej ze względu na jej „antyukraiński" charakter lub wręcz rezygnowano z jej recepcji7. Z podobną reakcją spotykamy się również ze strony ukraińskiej historiografii powstałej na wychodźstwie, w której nader często ignoruje się temat udziału ludności ukraińskiej w holokauście8. Należy wspomnieć wreszcie wspólną Polsko-Ukraińską Komisję Historyków, zbierającą się, począwszy od 1997 r., co sześć miesięcy i stawiającą sobie za cel wyjaśnienie „trudnych kwestii"9 wspólnej historii okresu od 1918 do 1947. Komisja ta problematykę pogromów i kolaboracji z Niemcami pozostawiła jednak dotychczas poza nawiasem swych prac. Na podstawie sześciu wydanych dotychczasowo tomów odnosi się takie wrażenie, jakby w Galicji Wschodniej nigdy nie mieszkali Żydzi. Plan „Barbarossa" W przeciwieństwie do sposobu prowadzenia wojny przeciwko Polsce, przedsięwzięcie ukryte pod nazwą „Barbarossa" już w swym założeniu miało stać się wojną między „rasą aryjską" a wszystkimi innymi, prowadzoną aż do wyniszczenia wroga (Rassen- und Yernichtungskrieg). Rozkaz mordowania 106 Gabriele Lesser Żydów oraz inteligencji okupowanego kraju otrzymały w rezultacie nie tylko grupy operacyjne SS (SS Einsatzgruppen), lecz również oddziały Wehrmachtu w zbliżającej się „wojnie światopoglądowej" zostały zobowiązane do traktowania ludności cywilnej z „barbarzyńską ostrością". Już w marcu 1941 r. Hitler przedstawił wysokim oficerom Wehrmachtu nowe zasady prowadzenia wojny na Wschodzie. Wydana 13 maja 1941 r. dyrektywa w sprawie sądownictwa wojennego zapewniała żołnierzom armii hitlerowskiej niekaralność zbrodni wojennych popełnionych na ludności cywilnej. W ten sposób żołnierzom niemieckim niejako dano „licencję na zabijanie". Dnia 6 czerwca 1941 r. naczelne dowództwo Wehrmachtu wydało rozkaz mordowania komisarzy politycznych Armii Czerwonej (Kommissarbefehl), których „nie należy uznawać za żołnierzy, a ochrona, jaką zapewnia jeńcom wojennym prawo międzynarodowe, nie ma w ich przypadku żadnego zastosowania". Dlatego też należy ich „natychmiast likwidować za pomocą broni"10. Członkowie grup operacyjnych już od 2 czerwca 1941 r. mieli świadomość, iż po przekroczeniu granicy czeka ich nie walka, lecz mordowanie. Rozkaz wydany przez Heydricha, szefa policji bezpieczeństwa (SP) i służby bezpieczeństwa (SD), brzmiał następująco: „Należy przeprowadzić egzekucję wszystkich: funkcjonariuszy Komintemu (jak zresztą wszystkich zawodowych polityków komunistycznych); wyższych, średnich, a także radykalnych niższych funkcjonariuszy partii; komisarzy ludowych; Żydów zajmujących pozycje partyjne i państwowe [sic!]; pozostały element radykalny (sabotażystów, propagandystów, snajperów, zamachowców, podżegaczy itd.)" •'. „Akcja więzienna" we Lwowie Dnia 22 czerwca, kiedy to na Galicję Wschodnią zaczęły spadać pierwsze niemieckie bomby12, Armia Czerwona rozpoczęła paniczny odwrót z okupowanych od 1939 r. terenów. Nie mając do dyspozycji wystarczającej liczby wagonów kolejowych, autobusów i ciężarówek, które umożliwiłyby ewakuację na Wschód więźniów politycznych, radziecka służba tajna NKWD rozstrzeliwała ich. W piwnicach i podwórzach więzień, w okolicznych lasach i na cmentarzach Galicji pozostało ponad 5300 ofiar, częściowo prowizorycznie tylko zagrzebanych w zbiorowych mogiłach, częściowo porozrywanych salwami z karabinów maszynowych lub okaleczonych w wyniku tortur13. W co najmniej dwudziestu dwóch miejscowościach Galicji Wschodniej wkraczające oddziały Wehrmachtu odkrywały zwłoki byłych więźniów NKWD14. Pogromy w Galicji Wschodniej w 1941 r. 107 Ukraińcy witający Niemców jako wybawicieli od radzieckich ciemięzców, byli przepełnieni bólem i złością. Ponieważ jednak właściwi sprawcy dawno już uciekli, rozwścieczony tłum mścił się na Żydach, którym zarzucano, że są ostatecznie współwinni mordów NKWD, ponieważ współpracowali z Sowietami w czasie okupacji. We Lwowie, gdzie w czterech więzieniach znaleziono liczne zwłoki, pomiędzy nimi kobiet i dzieci, ludność dokonała straszliwej rzezi. Doszło do największego pogromu w Galicji Wschodniej. Jednostki propagandowe Wehrmachtu filmowały nie tylko pozostałe po Sowietach góry zwłok, żałobę i zwątpienie bliskich czy też powszechną radość z przybycia do Galicji Wschodniej wojsk niemieckich, ale również nieopisaną wściekłość Ukraińców i Polaków skierowaną do Żydów. Filmowe ujęcia krwawych pogromów na „bolszewickich Żydach" ukazały się w niemieckich kronikach filmowych15, niektóre także w Generalnym Gubernatorstwie. Celem tych filmów było potwierdzanie i utrwalanie istniejących uprzedzeń do „żydow-sko-bolszewickich zbrodniarzy"l6. Zanim jeszcze oddziały Wehrmachtu osiągnęły Lwów 30 czerwca 1941 r., Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN)17 próbowała pokierować przebiegiem wydarzeń. Jej członkowie wywiesili flagę ukraińską, podjęli walkę z uciekającą Armią Czerwoną, tworząc oddziały milicji ludowej. W dniu 26 czerwca według niektórych relacji doszło we Lwowie do pierwszych ekscesów skierowanych przeciwko Żydom i komunistom18. Właściwy pogrom rozpoczął się jednak 30 czerwca 1941 r., już w obecności w mieście wojsk niemieckich. Milicja ukraińska aresztowała mężczyzn żydowskiego pochodzenia, doprowadzała ich na posterunki, maltretując, prowadziła do enkawudowskich więzień. Tam zmuszano ich do wydobywania rozkładających się zwłok ofiar NKWD. Wielu z Żydów zostało przy okazji tej „akcji karnej" pobitych na śmierć lub rozstrzelanych. Pierwsze jednostki Wehrmachtu we Lwowie donosiły: „Wśród społeczeństwa panuje szalone rozgoryczenie haniebnymi czynami bolszewików, które zwraca się przeciwko żyjącym w mieście Żydom, którzy współpracowali z bolszewikami"19. Wojsko fotografowało i filmowało pogrom. Następnego dnia pojedynczy żołnierze dołączyli do motłochu na ulicach, rozruchy osiągnęły swój punkt kulminacyjny, wreszcie 2 lipca pułkownik Wintergerst, nowy komendant miasta Lwowa, ukrócił krwawe rozruchy, wprowadzając „spokój i porządek"20. W czasie „akcji więziennej", jak nazwali ten pierwszy duży pogrom w lecie 1941 r. żydowscy mieszkańcy Lwowa, straciło życie co najmniej 108 Gabriele Lesser 4 tys. Żydów21, być może nawet 7 tys.;22 w tej kwestii zeznania świadków są sprzeczne. „Dni Petlury" we Lwowie Od dnia 8 lipca 1941 r. Żydów lwowskich zaczęło obowiązywać noszenie białych opasek z niebieską gwiazdą Dawida. W następnych dniach SS i milicja wymordowały kilkuset Żydów, którzy odważyli się wyjść bez opasek na ulicę. Jednocześnie, chcąc utrzymać dobry nastrój Ukraińców, którym pomimo wcześniejszych obietnic nie pozwolono proklamować niezależnego państwa, Niemcy przyznali prawo do pewnych symboli narodowych. Tak więc pozwolili wywiesić na dachu ratusza lwowskiego - obok flagi ze swastyką - flagę ukraińską w niebiesko-żółtych barwach. Nowym burmistrzem miasta Lwowa został mianowany Ukrainiec Polański, rozkazy zaś wydawano w niemieckim i ukraińskim języku „urzędowym". Zamiast święta narodowego Ukraińcom pozwolono na obchody rocznicy śmierci Szymona Petlury, ostatniego premiera niezależnej Ukrainy, współtwórcy sojuszu polsko-ukraińskiego z lat 1918-1920. Jemu też przypisuje się odpowiedzialność za liczne pogromy w 1919 r. Został zastrzelony w Paryżu 25 maja 1926 r. przez żydowskiego zamachowca S. Schwarzbarda. Chcąc skierować zemstę Ukraińców na Żydach na „właściwe tory", Niemcy zmienili datę obchodów rocznicy śmierci Petlury na 25 lipca. Odniosło to pożądany przez władze niemieckie skutek - jeszcze w tym samym dniu wybuchł następny pogrom. Trwał cztery dni i kosztował życie ponad 2 tys. Żydów. O tym, jak mało „spontaniczne" były owe pogromy, świadczą zachowane listy z adresami, stanowiące podstawę wyboru ofiar: większość z zamordowanych należała do żydowskiej inteligencji23. Mogiła w cytadeli ztoczowskiej W końcu czerwca 1941 r. niemiecka Luftwaffe zbombardowała dwu-dziestotysięczne miasteczko Złoczów; wiele domów płonęło, na ulicach pojawiły się leje od bomb, drogi zapchane były ciężarówkami Armii Czerwonej. W dniu 1 lipca, wczesnym rankiem, przez Złoczów przetoczyły się pierwsze niemieckie czołgi, za nim zaś wmaszerowało Sonderkomman-do 4b grupy operacyjnej C2! W starej cytadeli, pełniącej w czasie okupa- Pogromy w Galicji Wschodniej w 1941 r. 109 cji radzieckiej funkcję więzienia NKWD, mieszkańcy miasteczka odkryli 649 zwłok - ich braci, ojców, synów i mężów. Po sprawcach nie było żadnych śladów. Już następnego dnia nowy komendant miasta zarządził obowiązek noszenia białych opasek z niebieską gwiazdą Dawida przez wszystkich Żydów, także dzieci od lat sześciu. Członkowie milicji ukraińskiej rozlepili plakaty z informacją, że Żydzi Złoczowa muszą stawić się następnego dnia o godzinie 800 na placu ratuszowym. Kto nie chciał przyjść dobrowolnie, musiał liczyć się z karą śmierci. Szlomo Woikowicz, w owym czasie osiemnastoletni maturzysta, po ucieczce ze Lwowa zamieszkał u rodziny swego wuja w Złoczowie, która nie chciała stawić się na placu. Już w godzinę po ustalonym terminie przyszedł po nich esesman wraz z Ukraińcem. Rodzinę zaprowadzono na dziedziniec cytadeli. Szlomo Wołkowicz wspominał: „Także i mnie rozkazano wskoczyć do jamy i wspólnie z innymi, najczęściej starszymi towarzyszami niedoli, wyciągać z niej zwłoki. Wszyscy zmarli mieli w głowie ślady po kulach. Prawdopodobnie Rosjanie przed wycofaniem rozstrzelali ich pojedynczo, układając potem jeden obok drugiego. Na zasypanie zbiorowej mogiły zabrakło im czasu. Miała ona coś około dziesięciu na dziesięć metrów i była na półtora metra głęboka. Im więcej zwłok wyjmowaliśmy, tym głębiej staliśmy w niej sami. [...] SS-mani stali wokół jamy i od czasu do czasu rozkazywali komuś - szczególnie upodobali sobie mężczyzn z brodami i pejsami -wyjść i upaść na kolana. Z sadystyczną przyjemnością bili swą ofiarę tak długo, aż nieprzytoma padała na ziemię, a oni kopniakami strącali ją znowu do jamy. [...] Tak trwało to cały dzień. Byłem do głębi wstrząśnięty okrucieństwem, z którym później już nigdy więcej się nie spotkałem. Rano miałem jeszcze nadzieję, że stąd wyjdziemy, ale przed obliczem tak okrutnych czynów było dla mnie jasne, że ich świadkowie nie mogą pozostać przy życiu"25. [Wieczorem] „rozpoznaliśmy po zachowaniu się Niemców i Ukraińców, że coś przygotowują. [...] Ochotnicy ukraińscy nie mieli wtedy jeszcze żadnej broni [...], ale SS posiadała karabiny maszynowe, które rozpoczęła teraz stawiać na podnóżkach. Ludzi ogarnął nieopanowany strach. Wybuchła panika. (...) Nagle Niemcy dali rozkaz «ognia», zaczęły padać strzały, długie nieprze-rywane salwy strzałów. Kule trafiały otaczających mnie ludzi, którzy jeszcze przed sekundami wznosili modły: «Słuchaj Izraelu, nasz Bóg jest jedynym Bogiem». Przed nami rozwarło się piekło"26. Łącznie mordy przeprowadzone przez oddziały SS i milicję ukraińską trwały cztery dni. Pod datą3 lipca 1941 r. znajdujemy w dzienniku bojowym 295. dywizji piechoty następujący wpis: „W Złoczowie sytuacja nieprzyjemna. Ukrain- 110 Gabriele Lesser су dokonują masowych mordów na Żydach i Rosjanach. Żydów rozstrzeliwu-je się na ulicach. W cytadeli leży około 900 zwłok Ukraińców pomordowanych przez Rosjan oraz Rosjan i Żydów pomordowanych przez Ukraińców"27. Dopiero w tym momencie do akcji wkroczył komendant miasta z żądaniem „przywrócenia porządku". W przeciągu czterech dni od wkroczenia do Złoczowa oddziałów Wehrmachtu wymordowano co najmniej 3 tys. Żydów. I tu - podobnie jak we Lwowie - wśród pomordowanych znalazła się prawie cała elita społeczeństwa żydowskiego28. Także w Złoczowie żołnierze Wehrmachtu fotografowali zbrodnie. W dniu 8 lipca oficer sztabu generalnego 295. dywizji piechoty, Helmuth Groscurth, wysłał odpowiedzialnemu oficerowi cenzury w Hanowerze 2 artykuły i 19 zdjęć. Z opublikowanego później w gazetach materiału Groscurth zamówił po 2 tys. odbitek mających stanowić materiał szkoleniowy dla jego jednostki. Autorem pierwszego artykułu był jeden z gefrajtrów dywizji: „Żydowscy mieszkańcy miasta, rozgoryczeni ciągłym odnoszeniem przez nas zwycięstw i radosnym wyczekiwaniem nas przez społeczność ukraińską, popychani bezgraniczną nienawiścią do wszystkiego, co przychylne Niemcom, spędzili ową biedną, przyjazną nam ludność, aby zagnawszy ich do cytadeli, dokonać na nich bestialskiego mordu. Straszliwych okaleczeń i cierpień tych ofiar opisać się nie da. Owe 500 [osób], które padły ofiarą sadystycznej żądzy krwi ze strony żydowskich podludzi to nowe ogniwo w łańcuchu dowodów. Stali się oni ogniem, który nie wygaśnie w nas, dopóki nie zniknie z Europy ostatni Żyd. Ta wojna oznacza koniec żydostwa w Europie"29. Także celem drugiego artykułu, którego autorem był korespondent wojenny kompanii propagandowej 666, było podniesienie progu akceptacji dla mordów dokonywanych na Żydach. I tak autor owego artykułu do ciał rozstrzelanych Ukraińców dodaje wymyślone przez siebie okaleczone zwłoki żołnierzy Wehrmachtu, które zmasakrowane zostały jakoby przez „bolsze-wicko-żydowskich zbrodniarzy". Notka kończy się konkluzją: „Również i te haniebne czyny [Żydów] nie zostaną zapomniane i będą pomszczone30. 35 pogromów Wydarzenia we Lwowie i w Złoczowie nie należały do wyjątków. Do następnego dużego pogromu doszło w Tarnopolu, w dniach od 4 do 11 lipca 1941 r. W ciągu tych ośmiu dni zginęło 600 Żydów, ponadto 127 zostało rozstrzelanych przez Sonderkommando 4b SS. W ciągu kolejnych dni i tygodni Pogromy w Galicji Wschodniej w 1941 r. 111 straciło życie wiele tysięcy żydowskich mieszkańców Tarnopola31. Akta niemieckie dokumentują również inne pogromy, w Samborze i Skalacie: „wystąpienia Ukraińców przeciwko Żydom", w Chrostkowie: „pogrom zainicjowany przez grupy operacyjne", w Bóbrce: „ekscesy po odnalezieniu 16 ofiar NKWD", w Drobomilu, Borysławiu, Krzemieńcu -wszędzie plądrowano, bito, mordowano. Rozmiar przeprowadzonych na wsiach pogromów ilustruje zachowana lista gminy żydowskiej w Drohobyczu. Uwydatnia ona fakt, iż liczba pogromów jest przypuszczalnie o wiele wyższa od znanej nam dotychczas z relacji świadków.32 Do chwili obecnej udało się udokumentować 35 pogromów w Galicji Wschodniej, względnie 58 w całej wschodniej Polsce. Były to pogromy dokonywane na Żydach już po wkroczeniu wojsk niemieckich - sprawcy to w przeważającej części Ukraińcy, ale również Polacy33. Niezmiernie wysoka liczba pogromów, a także powtarzający się prawie wszędzie scenariusz ich przebiegu oraz wysoka liczba pomordowanych zmuszają do postawienia kilku podstawowych pytań: - Jak dochodziło do masakr? - Czy pogromy wybuchały spontanicznie, czy też były planowane długofalowo? - Jakie były ich głębsze przyczyny? - Kim byli sprawcy? - Czy próbowano stawiać opór? Jeśli tak, to z czyjej był strony? - Czy istniała jakaś pomoc? Jeśli tak, to kto jej udzielał? I wreszcie: - Czy sprawcy tych pogromów zostali ukarani po II wojnie światowej? Na obecnym etapie nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć w pełni na te pytania. Ciągle jeszcze badania nad fenomenem kolaboracji na okupowanych przez nazistów obszarach Europy Wschodniej znajdują się bowiem w fazie początkowej. Niezmiernie problematyczna jest sprawa źródeł34. W niemieckich aktach wojskowych tylko sporadycznie można znaleźć jakieś zapiski, a raporty sytuacyjne policji bezpieczeństwa tak mocno są przesiąknięte ideologią narodowego socjalizmu, że właściwe wydarzenia prawie nie dają się rozpoznać. Dokumenty polskiego ruchu podziemnego czy też ruchu ukraińsko-nacjonalistycznego, które wskazywałyby na udział w pogromach, spotyka się niezwykle rzadko. W przeprowadzonych po wojnie w Niemczech i Austrii procesach o zbrodnie hitlerowskie temat pogromów nie odegrał właściwie żadnej roli. Co zaś tyczy się przeprowadzonych w Polsce i na Ukrainie procesów o kolaborację, to ich ak- 112 Gabriele Lesser ta nie zostały jeszcze wykorzystane w sposób systematyczny. Tak więc pierwszą wskazówką przeprowadzonego pogromu pozostają w chwili obecnej jedynie relacje tych, którym udało się przeżyć, oraz pojedynczych świadków tamtych wydarzeń. Przyczyny pogromów Wydaje się, że przyczyn pogromów należy upatrywać w zbrodniach stalinizmu, masakrach funkcjonariuszy NKWD przed ich ucieczką na Wschód, w widoku niewyobrażalnie zmasakrowanych zwłok w więzieniach, a wreszcie w żałobie i podniecanej nienawiścią złości. Wszakże Żydzi, ofiary późniejszych pogromów, sprawcami owych masakr więziennych wcale nie byli. Czyżby więc skierowane przeciwko „żydowsko-bolszewickim zbrodniarzom" pogromy miały być współczesnym wariantem oskarżeń o mordy rytualne?35 1 rzeczywiście, sporo przemawia za tym, że pogromy w Galicji Wschodniej 1941 r. nie wybuchały tak spontanicznie, jak mogłoby się z początku wydawać. W przypadku połowy z przeprowadzonych w miastach pogromów brak wskazówek o poprzedzających je zbrodniach en-kawudowskich, jeśli zaś chodzi o pogromy na wsiach, to nie odnotowano ani jednej takiej informacji. „Zemsta na zbrodniarzach" nie mogła więc tu prowadzić do „spontanicznego pogromu". Jednocześnie oczywistym dla wszystkich był fakt, iż prawdziwi sprawcy uciekli już dawno. Tak więc tylko w niezmiernie rzadkich przypadkach stracono w publicznych samosądach rzeczywistych lub domniemanych sprawców - tak jak w Żytomierzu36. Przy tym zarówno niemiecka, jak i ukraińska propaganda przemilczały obecność Żydów wśród ofiar NKWD, pomiędzy nimi aktywnych syjonistów, np. przywódców żydowskich ruchów młodzieżowych - Ha-szomer Hacair i Betar, członków Bundu i jego organizacji młodzieżowej Cukunft. Nie wspomniano również o zwłokach Leona Wajnsztoka, jednego z redaktorów „Chwili", które zauważono w więzieniu przy ulicy Zamarstynowskiej37. Wydanie „Volkischer Beobachter" z 6 lipca doniosło najpierw, że identyfikacja zwłok jest prawie niemożliwa, ponieważ znajdują się one już w stanie rozkładu. Trzy dni później pismo rozpropagowało oficjalną wersję propagandową: wśród ofiar nie znaleziono ani jednego Żyda. Pogromy w Galicji Wschodniej w 1941 r. 113 Istnieją też wskazówki dotyczące usuwania ofiar żydowskich jeszcze przed pozwoleniem zwiedzania więzień przez ogół ludności38. W przypadku Stanisławowa administracja miasta dopuściła nawet do rejestracji wyłącznie chrześcijańskich ofiar NKWD39. Fakt, iż pochodzenie etniczne „elementów kontrrewolucyjnych" nie odgrywało dla NKWD w owym czasie zbyt wielkiej roli, był co prawda ogólnie znany, to jednak większość zarówno Polaków, jak i Ukraińców zdawała się widzieć tylko ofiary ze swoich szeregów. W tym mniemaniu utwierdzali ich jeszcze dodatkowo Niemcy, których celem było przecież podżeganie nienawiści Polaków i Ukraińców w stosunku do Żydów. Już po pierwszym wkroczeniu Niemców we wrześniu 1939 r. dochodziło do brutalnych ekscesów. W tym czasie akty nienawiści ze strony Ukraińców zwracały się co prawda także przeciwko Żydom, ale głównym celem ataków byli Polacy, których obarczano odpowiedzialnością za skierowaną przeciwko mniejszościom politykę rządu warszawskiego. Po powtórnym wkroczeniu armii niemieckiej w czerwcu 1941 r. nienawiść owa została skierowana wyłącznie przeciw ludności żydowskiej, przejawiając się w fali pogromów. Z tego punktu widzenia zbrodnie enkawudowskie należałoby uznać li tylko za pretekst pogromów. Ich głębszych przyczyn powinno się dopatrywać w tradycji napiętych stosunków ukraińsko-żydowskich i polsko-żydowskich40. Sytuacja wyjściowa w ujęciu historycznym Napięcia w stosunkach między Polakami, Żydami i Ukraińcami spotęgowały się znacznie od czasu upadku monarchii austro-węgierskiej. Rząd polski nie potrafił bowiem pozyskać dla siebie sympatii mniejszości narodowych, stanowiących od 1919 r. ponad jedną trzecią ludności państwa polskiego. Wręcz przeciwnie, na skutek przymusowej polonizacji przeciwieństwa między polskim „narodem państwowym" a mniejszościami, jak gdyby obywateli drugiej kategorii, przybrały formę tlącej się nienawiści, która często, szczególnie w latach trzydziestych, dawała o sobie znać wybuchami przemocy41. Sytuacja Żydów w Galicji Wschodniej była szczególnie krytyczna: znaleźli się oni bowiem między frontami konfliktów polsko-ukraińskich. I tak już w 1919 r. z rąk polskich oddziałów zginęło we lwowskim pogromie 107 Żydów. „Żydowscy zdrajcy" mieli rzekomo udzielić poparcia Ukraińcom 114 Gabriele Lesser w ich próbie utworzenia niezależnej Republiki Zachodnioukraińskiej42. W 1929 r. we Lwowie doszło nieomal do pogromu, jednak w porę zapobiegła, policyjna interwencja; szybko rozproszono procesję katolicką, która właśnie zaczynała się przeradzać we wściekły motłoch43. Po śmierci Józefa Piłsudskiego ekscesy o podłożu antysemickim zaczęły się dramatycznie nasilać. Dotyczy to szczególnie Lwowa. Na miejscowym uniwersytecie doszło do powstania „getta ławkowego", a po „numerus clausus" zażądano wprowadzenia „numerus nullus" dla Żydów, gdzie Stowarzyszenie Asystentów wprowadziło „paragraf aryjski" - tu atmosfera stawała się dla Żydów coraz cięższa. Pod koniec lat trzydziestych płonęły akademiki zamieszkałe przez żydowskich studentów, w roku akademickim 1938/1939 zostało zamordowanych 6 studentów Żydów44. Wybuch 11 wojny światowej spowodował, że Polacy stracili dominującą pozycję we Lwowie i okolicy. Zgodnie z paktem Ribbentrop-Mołotow Galicja Wschodnia znalazła się w „sferze zainteresowania Stalina". Represje radzieckie w pierwszej kolejności dotknęły „naród państwowy", czyli Polaków, którzy w aparacie państwowym i administracji zajmowali pozycje kierownicze. To oni jako pierwsi zostali wywiezieni na Syberię i do Kazachstanu, podczas kolejnych akcji deportacyjnych los Polaków podzielili także Ukraińcy i Żydzi. Łącznie deportowano od 400 rys. do 500 tys. osób. Trzydziestoprocentowy udział ludności żydowskiej wśród nich był niewspółmiernie wysoki w stosunku do ogólnego udziału w liczbie ludności45, a jednak ani Polacy, ani Ukraińcy nie wykazali większego zainteresowania losem żydowskich ofiar nowego, radzieckiego reżimu. Wręcz przeciwnie - Żydzi jawili się mi jako ci „wygrani" nowego porządku, ponieważ wówczas, gdy Polakom i Ukraińcom przyszło stracić zarezerwowane dla nich pozycje w aparacie państwowym i administracji, do gry weszli Żydzi - po raz pierwszy od 1918 r. Dla nich zakończył się okres dotychczasowej dyskryminacji. Wyższe pozycje w administracji obsadzono co prawda przede wszystkim funkcjonariuszami z Ukraińskiej Republiki Radzieckiej, ale ponieważ ogół ludności miewał zazwyczaj styczność z urzędnikami państwowymi niskiego szczebla, tak więc zarówno wśród Polaków, jak i Ukraińców utrwaliła się opinia o żydowskiej mniejszości jako kolektywnym kolaborancie współpracującym z radzieckim okupantem. Od tego przekonania do stereotypu „żydowskiego bolszewika" został już tylko mały krok. W pierwszych miesiącach okupacji sowieckiej również Ukraińcy odnieśli korzyści, ale zapomnieli o nich w momencie, gdy Sowieci zaczęli stosować terror również wobec ludności ukraińskiej. Pogromy w Galicji Wschodniej ш 1941 r. 115 O tym, jak niewiele wspólnego ze stanem faktycznym miało prawie całkowite identyfikowanie Żydów z bolszewikami, świadczą listy członkowskie ukraińskiej partii komunistycznej: w 1940 r. 13% członków partii było Żydami, tak więc trzon główny stanowili nie-Żydzi. Patrząc z perspektywy całego społeczeństwa, można stwierdzić, że w 1940 r. tylko 4,9% wszystkich Żydów było zorganizowanych w partii komunistycznej. Tak więc 95% ukraińskich Żydów pozostawało bezpartyjnych. We Lwowie zaś, gdzie 30% ludności miejskiej stanowili Żydzi, zajmowali oni tylko 2 miejsca spośród 160 radnych w sowiecie miejskim46. Tak więc stawianie wspólnego mianownika dla Żydów i komunistów nie miało żadnych podstaw. Jednak zrodzonych z nienawiści stereotypów nie przełamie się liczbami lub argumentami. I tak już przed wkroczeniem wojsk niemieckich kursowały we Lwowie ulotki OUN-u, w których ukraińscy nacjonaliści publicznie grozili Żydom zemstą za ich rzekomą postawę prosowiecką: „Wy przywitaliście Stalina kwiatami, my Hitlerowi pod nogi złożymy wasze głowy na powitanie"47. Inspiratorzy i sprawcy Wszystko wskazuje na to, iż owe „spontaniczne wybuchy przemocy" planowane były długofalowo. W przypadku Litwy i Łotwy możliwe jest obecnie udowodnienie systematycznego planowania pogromów ze strony niemieckiej. Istniały tam bowiem konkretne układy z miejscowymi organizacjami nacjonalistycznymi, które miały za zadanie atakować uciekających czerwonoarmistów i Żydów w przypadku wkroczenia armii hitlerowskiej, w celu osłabienia zaplecza władzy radzieckiej48. II oddział Abwehry, odpowiedzialny za kontakty z wychodźcami ze wschodniej Europy, utrzymywał ścisły kontakt z OUN-em w Niemczech. Wkroczenie Niemców do Związku Radzieckiego wspomógł wystawieniem dwóch ukraińskich batalionów Wehrmachtu - „Roland" i „Nachtigall". Jest całkiem możliwe, że przy okazji spotkań organizowanych w celu wspólnego omawiania sytuacji mogły powstać również plany akcji przeciwko „radzieckiemu zapleczu "49. Konkretnych wytycznych nie można w chwili obecnej udowodnić. Same akcje jednak były przeprowadzane, jak chociażby w końcu czerwca 1941 r. we Lwowie, kiedy to OUN podjął powstańczą próbę wyzwolenia miasta spod okupacji radzieckiej. Próba ta nie powiodła się. Powstanie zostało stłumione przez NKWD. Podobnie działo się w Soka- 116 Gabriele Lesser lu, Buczaczu, Samborze, Podhajcach i pod Monasterzyskami. Czy zadaniem działających w podziemiu grup OUN-u miało być nie tylko ostrzeliwanie wycofujących się jednostek Armii Czerwonej, lecz również wywołanie pogromów? Jeżeli uwzględni się fakt, iż powstania i pogromy wybuchały w tym samym czasie, jest to prawdopodobne, ale - zgodnie z powyższą uwagą - nie do udowodnienia. „Program wojenny" OUN-u był rzeczywiście bardzo zbliżony do programu niemieckich grup operacyjnych. Dyrektywy OUN-u dotyczące traktowania mniejszości brzmiały następująco: „w czasie walki należy zgładzić przede wszystkim tych, którzy bronią radzieckiego reżimu; przesiedlenia na ich tereny, wyniszczenia głównej części inteligencji"50. Także ulotki OUN-u z pierwszych tygodni wojny są tego widomym świadectwem: „Także i teraz nie rzucajcie broni! Weź ją w swoje ręce! Zniszcz wroga. [...] Narodzie! Wiedz! Moskwa, Polska, Węgry, Zydostwo - oto twoi wrogowie. Zniszcz ich!" W piśmie z 25 czerwca 1941 r. Jarosław Stecko, „szef rządu" proklamowanej w kilka dni później Republiki Ukraińskiej, zwrócił się do Stepana Bandery, przywódcy radykalnej frakcji OUN-u (OUN-B): „Stworzymy milicję, która pomoże w usunięciu Żydów". I rzeczywiście w tym okresie na terenie całej Galicji Wschodniej tworzono oddziały ukraińskiej milicji. Nie wszystkie z nich wzięły udział w pogromach, jednostką siejącą jednak prawdziwy terror była utworzona wiosną 1941 r. służba bezpieczeństwa OUN-u (OUN-Służba Bezpieki). Niewielką ilość pozostałych śladów zainspirowania pogromów w Galicji Wschodniej wyjaśnia rozkaz Reinharda Hey-dricha, wysłany na dzień przed zdobyciem Lwowa do dowódców grup operacyjnych: „Nawiązując do moich wypowiedzi z dnia 17 czerwca w Berlinie, przypominam: 1) dążeniom kręgów antykomunistycznych i antyżydowskich do dokonania przez nich czystek na przewidzianych do okupacji terenach nie należy stawiać przeszkód. Wręcz przeciwnie, należy je, oczywiście bez pozostawiania śladów, tak wywoływać, intensyfikować, a także, o ile to konieczne, nadawać im właściwy kierunek, by uniemożliwić owym miejscowym «grupom samoobrony» późniejsze powoływanie się na czyjeś zarządzenia lub czynione obietnice polityczne"51. Sonderkommando 4b wkroczyło do Lwowa przed wszystkimi innymi grupami operacyjnymi, a następnie skierowało się na Złoczów i Tarnopol. We wszystkich trzech miastach doszło do dużych pogromów. Jakkolwiek jednostka ta należała do osobowo najmniej licznych i zameldowała stosunkowo niewielką liczbę rozstrzelań, dokonano z jej inicjatywy potwornych Pogromy w Galicji Wschodniej w 1941 r. 117 masakr. Udokumentowane zostały one w raportach sytuacyjnych. I tak pod datą 11 lipca 1941 r. notuje się lapidarnie, że grupa dokonała w Tarnopolu ekzekucji 127 osób i „zainspirowała" wymordowanie 600 Żydów52. O tym, iż również w Wehrmachcie już wcześniej przemyśliwano sprawę pogromów, które miałyby zostać wywołane w Galicji Wschodniej, wynika z zeznania złożonego w dniu 30 listopada 1945 r. przez Erwina La-housena, świadka w procesie norymberskim. Lahousen zeznał, iż szef naczelnego dowództwa Wehrmachtu, Keitel, zlecił Canarisowi, szefowi Abweh-ry, „wywołanie na galicyjskiej Ukrainie ruchów powstańczych, których celem powinna stać się eksterminacja Żydów i Polaków". Krótko po tym minister spraw zagranicznych, Ribbentrop, miał wyjaśnić Canarisowi powtórnie, że: „[należy] tak zainscenizować powstanie lub ruch powstańczy, by spalić wszystkie zagrody Polaków i zatłuc na śmierć wszystkich Żydów". W wyjaśnieniach dla sądu Lahousen stwierdził, iż ukraińskim partnerem, mającym przejąć to zadanie, była Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów53. Faktem jest, że 22 czerwca 1941 r. do Związku Radzieckiego wkroczyły wspólnie z siłami niemieckimi oba ukraińskie bataliony: „Roland" i „Nachti-gall". We Lwowie żołnierze batalionu „Nachtigall" wzięli udział w mordowaniu Żydów w więzieniu Brygidki54. Batalion przyniósł ze sobą lub już wcześniej rozprowadził listy przedstawicieli żydowskich i polskich elit. Listy te już kilka miesięcy przed wprowadzeniem w życie planu „Barbarossa" ułożyli w Krakowie Jarosław Stecko, Stepan Bandera i Roman Czuchewicz. Wyłącznie obecność takich list mogłaby wyjaśnić, dlaczego w owych pierwszych, rzekomo „spontanicznych", pogromach i masakrach stracili życie przede wszystkim członkowie żydowskiej inteligencji. Także grupy operacyjne dokonały z pomocą owych list w pierwszej kolejności mordów na inteligencji żydowskiej Brodów, Tarnopola, Złoczowa, Sokalu, Rudek i innych miast55. Opór W pierwszych miesiącach niemieckiej okupacji Galicji Wschodniej większość Żydów została tak zaskoczona dosięgłymi ich nagle falami terroru i pogromów, że o zorganizowanym ruchu oporu nie można było nawet myśleć. W ciągu trwającego dwadzieścia jeden miesięcy sojuszu z Rzeszą Niemiecką cenzura sowiecka udaremniła wszelkie próby podania do wiadomości publicznej prawdy z dokonywanych, w objętej już od 1939 r. oku- 118 Gabriele Lesser pacją niemiecką części Polski, przez SS i administrację cywilną zbrodni. Informacje o szykanach, żółtej „gwieździe żydowskiej" lub białej opasce z gwiazdą Dawida, o gettach i samowolnych rozstrzeliwaniach docierały do Galicji Wschodniej wraz z uciekinierami z Generalnego Gubernatorstwa lub drogą listową, dzięki działającej jeszcze ciągle poczcie. Jednakże w obliczu krwawego terroru radzieckiego „żydowska polityka" nazistów wydawała się być złem niewiele różniącym się od tego, jakie spotykało Żydów ze strony Sowietów. W rzeczy samej koncepcję totalnej wojny prowadzącej do zniszczenia ras Hitler zaplanował dopiero w przypadku „Barbaros-sy". Decyzja o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej" zapadła dopiero w 1941 r. - podczas kampanii rosyjskiej. Dlatego też do marca 1942, kiedy to zginęli pierwsi zagazowani w obozie zagłady w Bełżcu Żydzi, o zorganizowanym oporze praktycznie nie mogło być mowy. W ciągu tych dziewięciu miesięcy w kierowanych przez Ukraińców i Polaków pogromach oraz przeprowadzanych przez SS i Wehrmacht rozstrzeliwaniach, które po nich nastąpiły, zginęło już ok. 100 tys. osób. Stanowili oni 15% całej żydowskiej ludności Wschodniej Galicji56. Badacze ruchu oporu na okupowanych przez wojska hitlerowskie terenach Europy Wschodniej mają przed sobą jeszcze dużo pracy. Wynika to z faktu, iż do końca lat osiemdziesiątych większość archiwów dawnego bloku wschodniego była zamknięta dla publiczności. Do tego należy dodać niezwykle trudną sytuację źródłową: większość Żydów, biorących udział w ruchu oporu, straciła życie w walce. Rzadko kiedy mieli oni możliwość prowadzenia pamiętników i dzienników, a jeszcze rzadziej tego typu notatki znajdowały drogę do archiwum. W niektórych miasteczkach i licznych wsiach Galicji Wschodniej nie przeżył ani jeden Żyd, zabrakło więc świadków tamtejszych ówczesnych wydarzeń. Walka o przetrwanie musiała mieć jednak dramatyczny przebieg: kiedy rozwiały się już ostatecznie wątpliwości co do intencji nazistów, dziesiątki tysięcy ludzi uciekało do lasów, próbowało mimo śniegów i mrozów utrzymać przy życiu siebie i swoje rodziny, dołączało do uzbrojonych oddziałów partyzanckich57. Niemal we wszystkich gettach wybuchały w latach 1942 i 1943 powstania, w Kołomyi i Stanisławowie hitlerowcy musieli spalić całe getto, by zmusić mieszkańców do poddania się. Walka o likwidację gett w Drohobyczu i Borysławiu trwała ponad miesiąc, w Brodach zaś i Buczaczu wiele dni58. Dla Żydów wschodniogalicyjskich największym problemem był nie brak broni, lecz najczęściej antysemickie nastawienie chrześcijańskich sąsiadów. Tutaj nie pomagały już nawet pieniądze. Często brano je, by potem i tak zdradzić Ży- Pogromy w Galicji Wschodniej w 1941 r. 119 dów. Szczególnie dramatyczny okazał się los jednej z grup oporu z lwowskiego getta. Przez wiele tygodni mężczyźni, zgrupowani pod dowództwem piszącego w jidysz poety, Jankiela Szudricha, zbierali broń i przygotowywali się do walki partyzanckiej w lesie. Wreszcie znaleźli dwóch chrześcijan, którzy za 20 tys. złotych mieli przeprowadzić ich do lasu w okolicy Brodów. Już w Brodach, po udanej ucieczce okazało się, iż zostali zdradzeni przez swych pomocników. Wszystkich ich oczekiwało już SS, które rozstrzelało całą grupę59. Także lasy nie dawały gwarancji bezpieczeństwa. W gruncie rzeczy dla większości Żydów, wywodzących się przecież z miast, myśl o próbie przeżycia w lesie wydawała się wręcz groteskowa, tym bardziej że te od dawna już były miejscem obozowania polskich i ukraińskich grup oporu, a od nich Żydzi niczego dobrego spodziewać się nie mogli. Jako przykład podać tu można telegram nadany przez generała Grota-Roweckiego 25 września 1941 r. Komendant Armii Krajowej pismo to skierował do rządu emigracyjnego w Londynie w trzy miesiące po rozpoczęciu akcji „Barba-rossa", a więc już po przejściu pierwszej dużej fali pogromów w Galicji Wschodniej: „Melduję, że wszystkie oświadczenia i posunięcia Rządu i członków Rady Narodowej dotyczące Żydów w Polsce wywołują w Kraju jak najgorsze wrażenie i ułatwiają propagandę Rządowi nieprzychylną lub wrogą. Tak było z «Dniem Żydostwa» i przemówieniem Schwarcbar-ta, nominacją Libermana i życzeniami na żydowski Nowy Rok. Proszę przyjąć jako fakt zupełnie realny, że przygniatająca większość kraju jest nastawiona antysemicko. Nawet socjaliści nie są tu wyjątkiem. Różnice dotyczą tylko taktyki postępowania. [...] Postulat emigracji jako rozwiązanie problemu żydowskiego jest [...] dla wszystkich równie oczywisty, jak np. konieczność usunięcia z kraju Niemców. [...] Antysemityzm jest obecnie postawą szeroko rozpowszechnioną"60. Podobne nastroje panowały wśród Ukraińców. Latem 1943 r. partyzanci z Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA) porozlepiali na ścianach domów plakaty, informując społeczeństwo o rozpoczęciu bezlitosnej walki „przeciwko polskim chłopom, rosyjskim partyzantom i ich sprzymierzeńcom -Żydom". W pierwszym kroku UPA zamierzała „oczyścić lasy i wsie z obcego elementu"61. Ucieczka do lasu była więc równie niebezpieczna jak pozostanie w mieście i poszukiwanie wciąż nowych kryjówek. Walka zbrojna oznaczała natomiast pewną śmierć. Pomimo to wielu ją podjęło, a niektórzy przeżyli. 120 Gabriele Lesser Pomoc W końcu 1942 r. polski rząd emigracyjny w Londynie wydał polecenie założenia w Warszawie Rady Pomocy Żydom. We Lwowie Radzie, znanej też pod nazwą „Żegota", przewodniczyła kobieta, Władysława Choms. Otrzymała ona poparcie członków Polskiego Stronnictwa Ludowego, Stronnictwa Demokratycznego, zakonnic z rozmaitych zakonów i wielu ludzi pragnących pomóc Żydom. Także liczni Żydzi dołączali do szeregów „Żegoty", przejmując niebezpieczne funkcje kurierów lub wystawiając fałszywe dokumenty. Ponieważ nie tylko w przypadku Choms, ale i całej Rady, a także ratowanych Żydów, stałym zagrożeniem byli szantażyści i zdrajcy, tzw. szmalcownicy, Armia Krajowa przejęła zadanie ochrony „Żegoty". Piętnowała ona „szmalcowników", stawiała przed sądem doraźnym i niektórych rozstrzeliwała62. W 1941 r. nie można było jeszcze prawie wcale liczyć na pomoc ze strony ludności chrześcijańskiej. Jeżeli już udało się zażegnać pogrom lub mu zapobiec, to najprawdopodobniej za sprawą wojsk węgierskich, które weszły do Związku Radzieckiego razem z oddziałami Wehrmachtu. Węgrzy z surowością traktowali każdą próbę terroryzmu i mordu na ludności żydowskiej ze strony ukraińskiej milicji. W niektórych położonych na wschodzie miejscowościach, jak Kołomyja i w okręgu Niezwiska, pogromy odbyły się jeszcze przed dotarciem oddziałów węgierskich. W zdobytym wcześniej przez nich Stanisławowie udało im się natomiast w porę rozbroić przygotowaną do pogromu milicję63. Zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni dokonał w ciągu trwania okupacji niemieckiej arcybiskup lwowski i metropolita kościoła greckokatolickiego, Andrzej Szeptycki. Chociaż jeszcze w czerwcu 1941 r. pochwalał on wejście wojsk hitlerowskich do Związku Radzieckiego, błogosławiąc proniemieckiemu „rządowi Stecki", wkrótce stało się dla niego jasne, że Hitler nigdy nie pozwoli Ukraińcom na stworzenie niezależnego państwa. Pogromy na Żydach, masowe rozstrzeliwania wstrząsnęły arcybiskupem tak głęboko, że opublikował liczne listy pasterskie, nawołując bezpośrednio swych wiernych: „Nie zabijaj!" Szeptycki polecił klasztorom udzielać Żydom pomocy i kryjówki. On sam w czasie pogromów przyjął pod swój dach kilku Żydów, w tym lwowskiego rabina, Dawida Kahane. Metropolita napisał do papieża długi list, w którym opisywał codzienne mordy na ulicach, ostrzegając przed moralnym zdziczeniem wiernych. Wysłał list protestacyjny do Himmlera. Podjął także próbę nakłonienia prezesa polskiej Głównej Rady Opiekuńczej, Adama Ronikiera, do Pogromy w Galicji Wschodniej w 1941 r. 121 ułożenia wspólnie z nim, kardynałem Sapiehą z Krakowa i uznanym przywódcą Stronnictwa Ludowego, Wincentym Witosem, wspólnego orędzia adresowanego do Polaków i Ukraińców. Propozycję tę jednak Polacy odrzucili. Zagadką pozostaje pytanie, czy arcybiskup Szeptycki rzeczywiście pochwalił utworzenie w 1943 r. ukraińskiej dywizji SS „Galizien" (SS „Hałyczy-na"), czy też ukraińskim esesmanom pobłogosławił w imieniu śmiertelnie chorego w tym czasie metropolity jeden z biskupów?64 Oprócz form zorganizowanych istniała też pomoc ze strony pojedynczych osób, ale należała ona do rzadkości. Spośród wszystkich żyjących w Galicji Wschodniej Żydów udało się przeżyć tylko 10 tys. do 15 tys. osób, czyli 2 do 3% społeczeństwa przedwojennego65. Ukaranie sprawców po zakończeniu wojny Jeszcze przed zakończeniem II wojny światowej w Polsce i Związku Radzieckim stanęli przed sądami wojennymi pierwsi przestępcy wojenni i kolaboranci66. W szeregach oskarżonych, a później i skazanych, znalazło się jednak wielu politycznych przeciwników nowego reżimu. Do dziś niejasne więc pozostaje, jaką liczbę spośród skazanych stanowili prawdziwi nazistowscy kolaboranci i zbrodniarze. Łącznie odbyło się kilka tysięcy procesów. Historyk Werner Brockdorf twierdzi wręcz, iż na całym terenie Ukrainy zostało skazanych 50 tys. osób z policji pomocniczej, 30 tys. z nich na karę śmierci. Z drugiej strony w okręgu Czerniowce dokonano do połowy 1992 r. przeglądu 8500 akt procesowych i zrehabilitowano 4500 osób, które otrzymały nieuzasadnione wyroki. Także w radzieckiej strefie okupacyjnej w Niemczech, późniejszej NRD, przeprowadzono liczne, wzorowane na radzieckich, postępowania. W Polsce przeprowadzono ok. czterdziestu procesów przeciwko Polakom i Ukraińcom, podejrzanym o udział w zbrodniach hitlerowskich we Wschodniej Galicji. W Niemczech Zachodnich prowadzono ok. siedemdziesięciu postępowań przeciwko zbrodniarzom nazistowskim w Galicji Wschodniej, w Austrii ok. dziesięciu. Stany Zjednoczone i Kanada dopiero w latach osiemdziesiątych rozpoczęły pierwsze postępowania przeciwko imigrantom z Ukrainy, oskarżonym o kolaborację z nazistami w czasie wojny. W Izraelu wielki odzew wywołał przeprowadzony przed kilku laty proces Iwana Demjaniuka. Jeśli uwzględni się liczbę ofiar z Galicji Wschodniej - ponad 530 tys. - bilans karnego ścigania sprawców można określić jedy- 122 Gabriele Lesser nie mianem deprymującego. Spośród sprawców, którzy w czerwcu i lipcu 1941 r. wzięli udział w pogromach, prawie żaden nie został po zakończeniu II wojny światowej pociągnięty do odpowiedzialności. *** Niemcy, prowadząc Rassen- und Vernichtungskrieg, ponoszą winę za II wojnę światową i „rozwiązanie ostateczne" kwestii żydowskiej. Niemcy też zainicjowali większość pogromów antyżydowskich, dokonanych przez Polaków i Ukraińców w 1941 r. Tych faktów nie da się zakwestionować. Jednocześnie i Polacy, i Ukraińcy muszą zadać sobie pytanie, dlaczego zemścili się na Żydach, a nie na właściwych mordercach ich bliskich z więzień NKWD? Dlaczego nad żałobą po zmarłych zwyciężyło uczucie zemsty? Dlaczego przejęli nazistowski stereotyp o „żydowsko-bolszewickich zbrodniarzach"? Dlaczego stereotyp ten trwa po dzień dzisiejszy pod pojęciem „żydokomuny"? Zatem nie chodzi o to, by powiedzieć, „nie jesteśmy antysemitami". Trzeba znaleźć odpowiedź na te wszystkie „dlaczego?". Tłum. Ewa Heyde 1 A. Żbikowski, Lokalne pogromy Żydów w czerwcu i lipcu 1941 r. na wschodnich rubieżach IIRzeczpospolitej, „Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego" („BŻ1H"), nr 162-163 (1992), s. 3-18, tutaj s. 12. 2 A. Weiss, Holocaust and the Ukrainian Victims, w: M. Berenbaum (red.), Mosaic of Vic-tims: Non-Jews Persecuted and Murdered by the Nazis, New York 1990, s. 109-115, tutaj s. 110. 3 W tym duchu powstało studium B. Musiał: Konterreuolutionare Elemente sind zu er-schieBen. Die Brutalisierung des deutsch-sowjetischen Krieges im Sommer 1941, Ber-lin/Munchen 2000. 4 J. T. Gross, Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka, Sejny 2000, s. 16, przypis 10. Jako pierwsza zareagowała na jego książkę „Rzeczpospolita", publikując serię znakomitych artykułów pióra A. Kaczyńskiego na ten temat, m. in. Całopalenie, „Rzeczpospolita", 5 V 2000. Dopiero kilka miesięcy później zareagowała także „Gazeta Wyborcza". J. Żakowski, jeden z najlepszych polskich dziennikarzy, odczuwa w obliczu tej książki i opisanych w niej faktów przerażenie, ponieważ odnajduje się on w niej nagle - jako Polak - w roli oskarżonego. Zdaniem Żakowskiego nie można w żaden sposób obwiniać obecnych pokoleń za dokonane w przeszłości zbrodnie Polaków. Daje to początek prowadzonej bardzo emocjonalnie i trwającej do dzisiaj (stan z grudnia 2000 r.) dyskusji. 5 Por. oba sprawozdania z konferencji: A. Nove, Kieu Conference on Ukrainian-Jewish Re-lations, „Soviet Jewish Affairs", 21 (1991), nr 2, s. 71-72; J. Marszałek, Międzynarodowa Konferencja Naukowa we Lwowie: Holocaust Żydów w dystrykcie Galicja, „Dzieje Najnowsze", 26(1994), nr l,s. 193-194. Pogromy w Galicji Wschodniej w 1941 r. 123 6 B. F. Sabrin, red., Alliance for Murder. The Nazi-Ukrainian Nationalist Partnership in Ge-nocide, New York 1991. 7 Tak byto np. w przypadku artykułów i książek J. Armstronga, m. in.: Collaboration in World War 11: The Integral Nationalist Variant in Eastern Europę, „Journal of Modern History", 40 (1968), nr 4, s. 396-410; Ukrainian Nationalism 1939-1945, 111 zmienione wydanie, Engle-wood 1990, poza tym bogatąw materiały analizę T. Berenstein, Eksterminacja ludności żydowskiej w dystrykcie Galicja, „BŻIH", nr 61 (1967), s. 3-58, jak również artykuły P. Friedmana, Roads to Extinction. Essays on the Holocaust, New York 1980. 8 Zob. S. Spector, The Attitude of the Ukrainian Diaspora to the Holocaust of Ukrainian Jewry, w: Y. Gutman, G. Greif red., The Historiography of the Holocaust Period, Jerusalem 1988, s. 275-290; krytycznie na ten temat J. Hrycak, Stosunki ukraińsko-żydowskie w postra-dzieckiej historiografii ukraińskiej, w: Historycy polscy i ukraińscy wobec problemów XX wieku, red. P. Kosiewski i G. Motyka, Kraków 2000, s. 102-113. Defensywne stanowiska zajmuje większość autorów specjalnego numeru czasopisma Związku Ukraińców w Polsce „Zustriczi" - „Żydzi i Ukraińcy", 9 (1995). 9 Tak brzmi tytuł dokumentacji planowanej dziesięciotomowej edycji: Polska-Ukraina: Trudne pytania, wyd: Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, Związek Ukraińców w Polsce i Ośrodek KARTA, Warszawa 1998 i n. 10 Rozkaz ten można znaleźć w licznych zbiorach dokumentów, tu cytowany jest wg G. KóSler, Vernichtungskrieg. Verbrechen der Wehrmacht 1941-1944, Frankfurt/Main 1997, s. 37; oprócz komisarzy politycznych, których mordowano natychmiast, 3,3 z 5,7 min radzieckich jeńców wojennych zginęło w niemieckich obozach z głodu lub epidemii. Zob. Ch. Streit, Keine Kameraden. Die Wehrmacht und die sowjetischen Kriegsgefangenen 1941-1945, Stuttgart 1978. 1' Cytat wg R. Ogorreck, Die Einsatzgruppen und die „Genesis der Endlósung", Berlin 1996, s. 102 i n. 12 Za trzema grupami armii, które w 1941 r. napadły na Związek Radziecki, postępowały 4 grupy operacyjne policji bezpieczeństwa i służby bezpieczeństwa SS oznaczone nazwami: „A" (kraje bałtyckie), „B" (Białoruś), „C" (Ukraina), „D" (Krym). Ofiarami tych morderczych oddziałów liczących łącznie tylko 3 tys. żołnierzy, padło w latach 1941-1942 ponad milion osób. 13 Zob. D. Pohl, Nationalsozialistische Judenoerfolgung in Ostgalizien 1941-1944. Organi-sation und Durchfiihrung eines staatlichen Massenuerbrechens, 11 wyd. Munchen 1997 (1 wyd. 1996), cytowany tutaj i w dalszej części wg przedłożonego w 1994 r. na uniwersytecie w Monachium manuskryptu dysertacji, s. 49 - Pohl powołuje się na dzieło I. Bilasa, Represi-uno-karalna systema u Ukraini 1917-1953. Suspilno-politycnyj ta istoriko-praoouyi analiz, 2 tomy, Kyiv 1994, tutaj tom 2, s. 267-271; wg Ukrainę. A Concise Encyclopedia, tom 1, Toronto 1963, s. 886 w całej Ukrainie Zachodniej jest to 10 tys. ofiar, nowsza Encyclopedia ofthe Ukrainę podaje w tomie 2, Toronto 1988, s. 11 - 10 tys. ofiar tylko w samej Galicji Wschodniej. 14 Zob. tamże. 15 Zob. B. Pietrow-Ennker, Die Sowjetunion in der Propaganda des Dritten Reiches: Am BeispielderWochenschauen, „Militargeschichtliche Mitteilungen", nr 46, (1989), s. 79-120, tutaj s. 93 i n. 16 Zob. także J. T. Gross, op. cit., s. 16 i n„ zob. też przypis 10. Kolega Wiktora Nielawic-kiego, który pierwszy raz widział szyld z napisem „Jedwabne", przypomina sobie, że zna tę 124 Gabriele Lesser nazwę z kroniki filmowej w Warszawie, gdzie pokazano Polaków, jak mordują oni Żydów „w sprawiedliwym gniewie". 17 Powstała ona w 1929 r. z połączenia antypolskiej Ukraińskiej Organizacji Wojskowej (UWO) z kilkoma organizacjami studenckimi. 18 Zob. D. Pohl, op. cit., s. 55, por. B. Musiał, op. cit., s. 175. 19 Dziennik bojowy ХХХХ1Х. AK, 30.VI.1941, godz. 1500, BA-MA RH 24-49/8, s. 176, cytowany u D. Pohla, op. cit., s. 55. 20 Rozkazy ХХХХІХ. AK, 29 cytowane za D. Pohlem, op. cit., s, 56. 21 Tamże, jak również A. Weiss, Lemberg, w; Enzyklopadie des Holocaust. Die Verfol-gung und Ermordung der europdischen Juden, red. I. Gutman i in„ 3 tomy, Berlin 1993, tutaj, tom 2, s. 851. 22 Zob. E. Jones, Żydzi Lwowa w okresie okupacji 1939-1945, Łódź 1999, s. 47 i n. 23 Zob. A. Weiss, Petljura-Tage, w: Enzyklopiidie des Holocaus...,. tom 2, s. 1108. (Więcej na temat samego Petlury, A. S. Kowalczyk, Pan Petlura, Warszawa 1998); E. Jones op. cit., zob. przypis 22, s. 52 i n. oraz T. Berenstein, op. cit., s. 6; zob. także zapiski w dzienniku inspektora administracji wojennej, Griitznera w: Muller, R. Dieter red., Die deutsche Wirtschaftspolitik in den besetzten sowjeti-schen Gebieten 1941-1943, Boppard 1991, s. 593 i n. oraz wspomnienia J. Heschele, MitdenAugen eines zwólfjahrigen Madchen, w: Im Feuer uergangen, Berlin 1962, s. 299-356, tutaj s. 308-310. 24 Zob. B. Boli, Das Grab in der Zitadelle, „Frankfurter Rundschau", 14 VIII 1999. 25 S. Wolkowicz, Das Grab bei Zloczow. Geschichte meines Uberlebens. Galizien 1939--1945, Berlin 1996, s. 44 i n. 26 Ibidem, s. 47. 27 Cytat wg B. Boli, op. cit. 28 Zob. tamże; poza tym D. Pohl, op. cit., s. 58; także A. Weiss, A. Solotschew, Enzyklopadie des Holocaust..., tom 3, s. 1336 i n. 29 Cytat wg B. Bolla, op. cit. 30 Tamże. 31 Zob. A. Weiss, Ternopol, w: Enzyklopiidie des Holocaust..., tom 3, s. 1402; D. Pohl, op. cit., s. 58 i n.; T. Sandkuhler, ,£ndlósung" in Galizien. DerJudenmord in Ostpolen und die Ret-tungsinitiatiuen von Berthold Beitz 1941-1944, Bonn 1996, s. 120. 32 Zob. D. Pohl, op. cit., s. 58 i n. oraz B. Musiał, op. cit., s. 185-191. 33 Zob. A. Żbikowski, op. cit., oraz A. Weiss, op. cit. 34 Zob. D. Pohl, op. cit., s. 48 i n. oraz T. Szarota, U progu zagłady. Zajścia antyżydowskie i pogromy w okupowanej Europie, Warszawa-Paryż-Amsterdam-Antwerpen-Kowno, Warszawa 2000, s. 5-18. 35 Zob. także z D. Pohl, op. cit., s. 50 i nn. 36 Zob. ze zdjęciami E. Klee i in. wyd., Jchóne Zeiten". Judenmord aus der Sicht der Tdter und Gaffer, Frankfurt/Main 1988, s. 105-115. 37 Zob. E. Jones, op. cit., s. 49. 38 Zob. J. Armstrong, Ukrainian Nationalism..., s. 54; P. Friedman, Ukrainian-Jewish Rela-tions during the Nazi-occupation, w: tenże Roads to Extinction..., s. 198; wyjątki, w których propaganda wymienia także ofiary żydowskie - Litopys neskorenoi Ukrainy. Dokumenty, materiały, spohady, tom 1, Lviv 1993, s. 58 i s. 93, jak również Feindlagemeldung Armee-Oberko-mmando 6/Ic, 2 VII 1941, „Bundesarchiv-Militararchiv Freiburg", 20-6/515, fol. 191. Pogromy u> Galicji Wschodniej w 1941 r. 125 39 „Ukrainske Slovo", 10 VII 1941. Cytowane za: D. Pohl, op. cit. 40 Zob. również J. T. Gross, TheJewish Community in the Soviet-Annexed Territories on the Eue of the Holocaust, w: L. Dobroszycki, J. S. Gurock red., Holocaust in the Souiet Union. Studies and Sources on the Destruction ofJews in the Nazi-Occupied Territories of the USSR, 1941-1945, Armonk, New York 1993, s. 155-171, tutaj s. 170 i n. - Gross wychodzi z założenia, że ukryta gotowość pogromów wśród ludności chrześcijańskiej wymknęła się spod kontroli, kiedy władza znajdowała się już w rękach niemieckich. Podobną pozycję zajmuje F. Golczew-ski, Die Ukrainę im Zweiten Weltkrieg, w: tenże wyd., Geschichte der Ukrainę, Góttingen 1993, s. 241-260, tutaj s. 243. 41 A. Chojnowski, Koncepcje polityki narodowościowej rządów polskich w latach 1921-1939, Wrocław (i inne) 1979. 42 Zob. M. Klimecki, Lwowskie archiwalia do dziejów Polski i Ukrainy 1914-1939 r., „Wojskowy Przegląd Historyczny", 38 (1993), nr 2, s. 261-267, tutaj s. 261; tenże, Polsko-ukraińska wojna o Lwów i Galicję Wschodnią 1918-1919, Warszawa 2000. 43 Zob. A. Polonsky, A Failed Pogrom: The Demonstrations in Lwów, June 1929, w: The Jews of Poland betweeen the two World Wars, ed. by Y. Gutman m. in., Hanover 1989, s. 109-125. 44 Zob. Sz. Rudnicki, From „Numerus Clausus" to „Numerus Nullus", „Polin. Studies in Polish Jewry", vol. II, (1987), s. 246-268; P. Korzec, Antisemitism in Poland, w: The Jews of Poland..., s. 97-108; J. Żyndul, Cele akcji antysemickiej w Polsce w latach 1935-1937, „BŻIH", nr 161 (1992), s. 53-63. 45 Zob. Z. S. Siemaszko, W sowieckim osaczeniu, 1939-1943, Londyn 1991, s. 86-100 oraz P. Zaron, Ludność polska w Związku Radzieckim w czasie U wojny światowej, Warszawa 1990, s. 125-146; zob. również wspomnienia ocalałego J. Bardacha, Der Mensch ist des Men-schen Wolf. Mein Uberleben im Gulag, Miinchen 2000. 46 Zob. B. Pinkus, The Jews of the Souiet Union. A History of a National Minority, New York 1988, s. 70; B. -C. Pinchuk, ShtetUews under Souiet Rule. Eastern Poland on the Eue of the Holocaust, Oxford 1991, s. 49. 47 Te i podobne pamflety rozpropagowała później, oczywiście, propaganda niemiecka, dlatego też tę ulotkę cytuje się również w „Lemberger Zeitung", nr 135, z dnia 10 VI 1942, s. 3, cytowane za T. Sandkuhlerem: Judenpolitik und Judenmord im Distrikt Galizien, 1941-1942, w: Nationalsozialistische Vernichtungspolitik 1939-1945. Neue Forschungen und Kontrouer-sen, red. U. Herbert, Frankfurt/Main 1998, s. 122-147, s. 127 i n. 48 Por. K. Kangeris, Kollaboration uor der Kollaboration? w: W. Róhr, wyd: Okkupation und Kollaboration (1938-1945). Beitrage zur Konzeption und Praxis der Kollaboration in der deut-schen Okkupationspolitik, Heidelberg, Berlin 1994, s. 165-190, szczególnie s. 182 i n., zob. również H. -H. Wilhelm, Offene Fragen der Holocaust-Forschung, Das Beispiel des Baltikums, w: U. Bac-kes, Eckhard Jesse, Rainer Zitelmann, red.: Die Schatten der Vergangenheit. Impulse zur Historisie-rung des Nationalsozialismus, Berlin 1990, s. 403-425, tutaj s. 416-421, z indeksami dla Litwy. 49 D. Pohl, op. cit., s. 51. 50 Ten i następujące cytaty z odsyłaczami - za D. Pohlem, op. cit., s. 52 i nn. 51 Telegram Heydricha, 29 VI 1941, cytat wg D. Pohla, op. cit., s. 53. 52 Ereignismeldung UdSSR des CdS, Nr 19, 11 VII 1941, Bundesarchiv Koblenz, R 58/214, fol. 123-129. 126 Gabriele Lesser 53 Obrady w „pociągu fiihrera" na stacji Iglau pod Opolem zeznania świadka Lahousena - IMG tom II, s. 494. 54 Zob. D. Pohl, op. cit., s. 56. 55 Zob. R. Ajnsztein, Jiidischer Widerstand im deutsch besetzten Osteuropa wahrend des Zweiten Weltkrieges, Oldenburg 1993, s. 75-80. 56 Zob.. tamże, tutaj s. 79; zob. także B. -C. Pinchuk, op. cit., przypis 45, szczególnie rozdział 10: Wfty did they stay? The strength of stereotypes, s. 117-126. 57 Zob. A. Lustiger, Jiidische Partisanen, w: Im Kamptgegen Besatzung und„Endlósung". Widerstand der Juden in Europa 1939-1945, Frankfurt/Main 1995, s. 216-223. 58 Zob. R. Ajnsztein, op. cit., s. 79. 59 Zob. E. Jones, op. cit., s. 189. 60 Cytat wg J. T. Grossa: „Ten jest z ojczyzny mojej... ale go nie lubię" w: tenże, Upiorna dekada. Trzy eseje o stereotypach na temat Żydów, Polaków, Niemców i komunistów 1939-1948, Kraków 1998, s. 46 i n. 61 Cytat wg E. Jonesa, op. cit., s. 194; UPA powstała w 1942 r. z obu frakcji OUN-u: В - jak Bandera i M - jak Melnik. 62 Zob. tamże, s. 192 i nn. 63 Zob. D. Pohl, op. cit., s. 60 i n. 64 Zob. A. A. Zięba, Ewangelia, Ukraina, „Gazeta Wyborcza", 5 Xl 2000; zob. E. Jones, op. cit., s. 220-221. 65 Zob. A. Weiss, op. cit., s. 113. 66 Zob. także w następującym tekście: D. Pohl, op. cit., s. 388-397, zob. tamże, s. 390, Sprawozdanie komitetu partii komunistycznej w oblascie lwowskim dla Kruszczowa (Chmscht-schow), też daty (1946), w: Derzavnyi Archiv L'vivskói Oblasti Partyjnyj Archiv 3/1/445, Blatt 59-64. Jarosław Hrycak Po obu stronach Zbrucza? Regionalizm i tożsamość narodowa na Ukrainie po upadku Związku Sowieckiego Większość obserwatorów postkomunistycznego krajobrazu wschodnioeuropejskiego zasadniczą rolę spuścizn historycznych dostrzega w kształtowaniu różnorodnych wzorców rozwoju gospodarczego, politycznego i kulturowego tego regionu po upadku komunizmu. Przykład Ukrainy może najlepiej służyć zobrazowaniu tej tezy. Regionalizm uważany jest za kluczowy czynnik we współczesnej historii Ukrainy1 i, jak ukazują zmiany zachodzące na dawnym terytorium sowieckim, głęboko idący polityczny rozłam współczesnego społeczeństwa ukraińskiego ma swój wyraźny wymiar regionalny. W wysoko zurbanizowanych, zindu-strializowanych wschodnich regionach Ukrainy, zamieszkanych przez zwartą populację rosyjską i rosyjskojęzyczną, partie komunistyczne i lewicowe cieszą się znaczną popularnością. W zachodniej części Ukrainy, gdzie większość stanowi etniczna ludność ukraińska, dobre wyniki osiągają ugrupowania demokratyczne, politycy niezależni i umiarkowani nacjonaliści2. W regionach zachodnich preferuje się całkowitą niezależność od Rosji, podczas gdy Wschód opowiada się za bliższymi związkami z tym krajem3. Także w kulturze politycznej zaznaczają się wyraźne różnice: Zachód jest zwykle bardziej konsekwentny w swoich politycznych żądaniach i ma silną mobilizację polityczną, Wschód wydaje się natomiast bardziej niechętny wobec długofalowych akcji politycznych i skupia się głównie na problemach społecznych4. Istnieją dwie różne szkoły myślowe związane z wyjaśnieniem przyczyn tych głębokich różnic regionalnych na Ukrainie po upadku Związku Radzieckiego. Według jednej za tym regionalnym i politycznym zróżnicowaniem stoi rozłam etniczny i językowy kraju,5 druga zaś podkreśla decydującą rolę czynników ekonomicznych i kultury politycznej6. Niniejsza praca przedstawia odmienną interpretację stanowiącą w pewnym sensie kom- 128 Jarosław Hrycak promis między dwiema wspomnianymi szkołami. Zagadnienie regionalizmu w dzisiejszej Ukrainie jest tutaj jednak potraktowane z innej perspektywy - sugerującej, że Wschód i Zachód prezentują dwa różne sposoby tworzenia narodu, a w konsekwencji dwie różne koncepcje narodu. Taka interpretacja zasadza się na następujących danych empirycznych: badanie opinii publicznej (1994 r.)7 i dyskusje w grupach fokusowych (1996 r.)8 przeprowadzone w dwóch głównych miastach zachodniej i wschodniej Ukrainy - we Lwowie i Doniecku. Ankieta z 1994 r. pochodzi z okresu między wyborami parlamentarnymi a wyborami prezydenckimi, kiedy napięcia regionalne na Ukrainie wydawały się sięgać szczytu. Sytuacja ta dała niektórym zachodnim analitykom powód do głoszenia alarmujących scenariuszy na temat etnicznych zamieszek na Ukrainie i możliwego upadku państwa9. Dlatego też skupienie się na dwóch miastach i czas przeprowadzenia ankiety w 1994 r. to niezwykle ważne elementy rozpatrywania zagadnienia regionalizmu i jego politycznych implikacji. Oprócz studiów z tej dziedziny proponowana interpretacja opiera się na wynikach badań ogólnonarodowych, przeprowadzonych w tymże okresie10. Badania opinii publicznej zostały skonstruowane na podstawie pewnych założeń. Aktualne teorie na temat nacjonalizmu stwierdzają istnienie złożonego, dynamicznego i utrwalonego charakteru tożsamości narodowej11. Podejście takie jest niezwykle istotne w kontekście Ukrainy okresu postsowiec-kiego, kiedy to tożsamość miała bardzo niejednoznaczny charakter i stale zachodziły w niej zmiany. Odzwierciedla ono szczególną spuściznę historyczną rosyjsko-ukraińskich utarczek i sowieckiej polityki narodowej. Z powodu pokrewieństwa językowego i kulturowego zarówno Rosjanie, jak i Ukraińcy przeżywają kryzys tożsamości. Większość analityków skupia się na ukraińskiej stronie tego zagadnienia (różnicach między Ukraińcami mówiącymi po ukraińsku i tymi, którzy mówią po rosyjsku)12, zwykle ignorując fakt, że nacjonalizm rosyjski także przeżywał poważne dylematy w związku z własną identyfikacją narodową13. John A. Armstrong, znany specjalista w dziedzinie studiów nad nacjonalizmem i historią Europy Wschodniej, wysuwa pewną koncepcję związków ukraińsko-rosyjskich, kładąc szczególny nacisk na procesy narodowotwór-cze14. Jego zdaniem jeszcze w XVII w. Słowianie Wschodni nie posiadali odrębnych tożsamości narodowych. Posługiwali się ogólnie zrozumiałym dialektem, powszechnie pielęgnowali pamięć o odłączeniu od Rusi Kijowskiej oraz wspólnie wyznawali obrządek prawosławny. Stopniowo, wskutek odśrodkowych politycznych i kulturowych wpływów centralnych ośrod- Po obu stronach Zbrucza... 129 ków regionu, wykształciły się wyraźne tożsamości narodowe. Zgodnie z ową koncepcją istnieją różne modele tworzenia tożsamości narodowej na podstawie uwarunkowań lingwistycznych i podobieństw lub różnic kulturowych: ogólna tożsamość wschodniosłowiańska, tożsamość zasymilowana (z rosyjskim bądź polskim), odrębna tożsamość każdej większej grupy etnicznej (Rosjanie, Ukraińcy czy Białorusini), tożsamości mieszane (np. wspólna „rosyjska" tożsamość Ukraińców i Białorusinów). Na pierwszy rzut oka koncepcja ta nie wydaje się szczególna: Armstrong rysuje paralelę do kultury „Wielkiego Rzymu" wzdłuż północno--zachodnich wybrzeży Morza Śródziemnego. Z łatwością można dostrzec podobieństwo do terenów zamieszkałych przez ludność posługującą się językiem niemieckim15 czy arabskim. Pewna charakterystyczna cecha spowodowała jednak zbliżenie Europy Wschodniej do świata arabskiego, a nie do niemieckojęzycznego. Cechę tę stanowiły specyficzne tradycje polityczne i kulturowe prawosławnego chrześcijaństwa, które znacznie opóźniły proces tworzenia odrębnych tożsamości narodowych i oddziaływały podobnie jak muzułmańska spuścizna kulturowa w świecie arabskim. Dla przykładu warto wspomnieć o samej możliwości wyobrażenia narodu powstałego w wyniku kombinacji kapitalizmu, reformacji i sztuki drukarskiej16. Żaden z tych procesów nie znalazł szerszego odzwierciedlenia wśród wyznawców prawosławia. Podczas gdy w świecie katolickim do początku XVII w. wydrukowano ok. 200 min ksiąg, to w Rosji liczba ta była nieporównywalnie mała (jedynie 20). Ze względu na to, że inne tożsamości zostały wchłonięte przez tożsamość religijną (prawosławną), pozostał problem wyłonienia się tożsamości świeckiej. Zrozumiałe jest zatem, dlaczego mocarstwo rosyjskie tak długo nie mogło pogodzić się z ideą odrębnych narodowości. W pewnym stopniu problem ten pozostał nierozwiązany jeszcze w dzisiejszych czasach17. Było to spowodowane w dużej mierze połączeniem władzy kościelnej i państwowej w Europie Wschodniej, w przeciwieństwie do zachodniej tradycji podziału władzy. W świecie katolickim, w wyniku średniowiecznej rywalizacji władców świeckich i Kościoła, mogła wyłonić się trzecia siła, posiadająca własne źródła władzy (samorządy miejskie, uniwersytety, konfraternie). W Rosji podporządkowanie Kościoła państwu spowodowało natomiast brak drugiej, a w rezultacie wszelkiej innej władzy18. Ze względu na dominację państwa nad niemal wszystkimi aspektami życia społecznego nacjonalizmy rosyjski, ukraiński i białoruski nie mogły opierać się na instytucjach obywatelskich i zostały zatrzymane w swoim rozwoju. 130 Jarosław Hrycak Łuck, Ml W latach dwudziestych XX w. władze radzieckie, mając na uwadze względy pragmatyczne, zaczęły wspierać procesy narodowotwórcze w republikach nierosyjskich19. W dużym stop niu polityka ta była rezultatem kompromisu pomiędzy komunistyczną władzą centralną a lokalnymi ruchami nacjonalistycznymi, powstałymi podczas 1 wojny światowej i rewolucji. Komuniści moskiewscy sprzeciwiali się jednak próbom wykroczenia poza system radzieckiej polityki narodowej przez ukraińskich i innych nierosyjskich przywódców narodowych oraz jednocześnie zakazali działalności wszystkich niepaństwowych instytucji obywatelskich, jakie pojawiły się w wyniku rewolucyjnego przebudzenia społeczeństwa. Represje lat trzydziestych i czterdziestych całkowicie wykorzeniły zarówno przywódców, jak i instytucje, ograniczając zarazem tworzenie narodu do ram państwowych. W latach sześćdziesiątych i aż do lat osiemdziesiątych władze radzieckie lansowały nową koncepcję jednego narodu radzieckiego. Oprócz Rosjan głównymi grupami mającymi stworzyć jeden naród radziecki byli Ukraińcy i Białorusini. Polityka ta miała na celu całkowite zniwelowanie różnic pomiędzy tymi trzema narodami. Ze względu na brak wiarygodnych danych trudno było ocenić, w jakim stopniu została zrealizowana20. Jednak, jak pod koniec lat osiemdziesiątych słusznie stwierdził Roman Szporluk, w tak silnie zrusyfikowanych regionach, jak Donbas co najmniej cztery tożsamości zabiegały o powszechne poparcie: ukraińska, „małorosyjska" (zarówno Ukraińcy, jak i Rosjanie), rosyjska i radziecka21. Ogólnie rzecz ujmując, zarówno mocarstwowa polityka rosyjska, jak i polityka radziecka w sposób znaczący opóźniły wytworzenie się wyraźnych narodowych tożsamości wśród Słowian Wschodnich. Wpływ tej polityki różnił się jednak w poszczególnych regionach Ukrainy. Znaczne obszary \ I Po obu stronach Zbrucza... 131 rnlhów zerkgłs % Mikołajów podlegały wpływom polskiej polityki i kultury. Polski nacjonalizm, pozostający pod silnym wpływem współczesnych zachodnich tendencji w polityce i wśród elit intelektualnych, wywołał narodowościowe dążenia Słowian Wschodnich i zapoczątkował ich myślenie w kategoriach odmiennych od Słowian prawosławnych. Gdyby narysować mapę Ukrainy, uwzględniając trzy różne strefy intensywności polskiego „Drang nach Osten" 1. Galicję, która łftawa" >шергс \ Dgrtgg, Ługańsi •; ^F~ znajdowała się pod polskim panowaniem od 1340 r. praktycznie do II wojny światowej, 2. Wołyń i Podole, gdzie polska ofensywa w XIV i XV w. napotkała opór Wielkiego Księstwa Litewskiego i gdzie polskie wpływy odnotowywano od momentu podpisania unii lubelskiej (1569) aż do upadku kolejnych powstań w 1831 i 1863 r. oraz 3. ziemie ukraińskie na lewym brzegu Dniepru, które należały do Polski tylko przez okres jednego stulecia (od unii lubel- 132 Jarosław Hrycak skiej do powstania Chmielnickiego w latach 1648-1654) - to owe trzy strefy odpowiadałyby w przybliżeniu różnym poziomom nasilenia nacjonalizmu ukraińskiego na dzisiejszej Ukrainie22. Lwów i Donieck znalazły się w różnych „strefach czasowych" tworzenia narodu ukraińskiego. W pewnym sensie miasta te stanowią dwa przeciwne bieguny, pomiędzy którymi tworzy się naród postsowiecki23. Różnice te pogłębiły się dodatkowo przez czynniki historyczne, a szczególne tendencje demograficzne. Lwów jest typowym miastem środkowoeuropejskim, założonym w połowie XIII w. Swój spektakularny rozwój w czasach średniowiecznych i współczesnych zawdzięcza statusowi głównego centrum administracyjnego i handlowego ziem zachodnioukraińskich pod rządami polskimi i austriackimi. Aż do czasu rządów sowieckich ziemie te w niewielkim stopniu objął proces industrializacji i pozostały one regionem zaliczanym do najbardziej przeludnionych populacją zajmującą się rolnictwem w całej Europie. W 1946 r. reżim sowiecki ogłosił ambitny projekt przekształcenia Lwowa w wielkie centrum przemysłowe. Gwałtowne uprzemysłowienie miasta przyciągało znaczne siły robocze z innych części Związku Radzieckiego, a przede wszystkim (ok. 60%, jak podają niektóre źródła24) z sąsiednich terenów Ukrainy Zachodniej. Nowo przybyli mieszkańcy zajęli miejsce przedwojennego polskiego i żydowskiego segmentu populacji miejskiej, który został w drastyczny sposób wyniszczony w wyniku okupacji hitlerowskiej i sowieckiej. W dekadzie powojennej Ukraina Zachodnia była terenem działania silnego ruchu antykomunistycznego i nacjonalistycznej partyzantki. Dlatego też reżim sowiecki zrezygnował z przeprowadzenia tam gwałtownej rusyfikacji i sowietyzacji. Podczas gdy wszystkie inne miasta Ukraińskiej SRR stawały się coraz bardziej rosyjskie pod względem demograficznym i językowym, Lwów prezentował odmienną tendencję. Udział ludności ukraińskiej stale wzrastał - z 44,2% w 1955 r. do 79,1% w 1989 r, a udział Rosjan w populacji spadł z 35% do 16%. W 1989 r. 77,6% całej populacji uznało ukraiński za swój język ojczysty25. Historia Doniecka kształtowała się inaczej. Miasto to założono w 1872 r. jako ośrodek wydobywczy i siedzibę przemysłu ciężkiego w zagłębiu do-nieckim (Donbas). Miasto rozwijało się dzięki dużej migracji ludności z centralnej części Rosji26. W porównaniu z Ukraińcami przesiedleńcy rosyjscy korzystali ze znacznych przywilejów. Byli w wysokim stopniu zmobilizowani: większość z nich pochodziła z miast i posiadała większe umiejętności i wykształcenie niż przybysze z innych części Ukrainy27. Choć ludność Doniecka składa się zarówno z Rosjan, jak i Ukraińców, pod względem infra- Po obu stronach Zbrucza... 133 struktury kulturalnej jest ona właściwie całkowicie rosyjska. Zgodnie ze spisem ludności przeprowadzonym w 1989 r. Rosjanie stanowią większość populacji (53,5%), Ukraińcy są natomiast w mniejszości (39,4%). Gdy uwzględni się dodatkowo kryterium językowe, wówczas jeszcze wyraźniej widać rosyjski charakter Doniecka: udział ludności posługującej się językiem rosyjskim wynosi 80,5%28. Biorąc pod uwagę odmienną historię obu miast, trudno się dziwić, że Lwów i Donieck reprezentują różne typy tożsamości narodowej. Różnicę tę jasno wykazała ankieta przeprowadzona w 1994 r. Pytania dotyczące tożsamości narodowej respondentów sformułowano na dwa różne sposoby. W obu przypadkach badanych poproszono o wskazanie tożsamości, która najlepiej ich opisuje. W pierwszym przypadku zaproponowano listę obejmującą dwadzieścia osiem możliwych odpowiedzi, w tym tożsamość ukraińską, rosyjską i sowiecką. Pytanych poproszono o wybranie dowolnej liczby odpowiedzi najlepiej oddających sposób, w jaki sami się postrzegają. W drugim przypadku listę odpowiedzi ograniczono do czterech tożsamości: ukraińskiej, rosyjskiej, sowieckiej i innej. W obu przypadkach, niezależnie od podanych możliwości, liczba wskazań tożsamości sowieckiej w Doniecku była nieoczekiwanie duża - właściwie tożsamość sowiecka okazała się najpopularniejsza (por. tabela nr 2). Tabela nr 3 potwierdza obraz Lwowa jako miasta „nacjonalistycznego": spośród wszystkich tożsamości mieszkańcy postrzegają swoją ukraińską tożsamość jako najważniejszą. Odmiennie jest w przypadku Doniecka, gdzie najwyższe notowania ma identyfikacja z regionem i płcią. Szczególnie godne odnotowania jest stosunkowo niskie zaszeregowanie tożsamości rosyjskiej - częściowo pomaga to zrozumieć, dlaczego niemożliwe jest tutaj zmobilizowanie ludności do poparcia rosyjskich haseł nacjonalistycznych. Wniosków takich nie należy jednak wysnuwać, nie wziąwszy pod uwagę charakteru każdej z tych narodowych tożsamości. W literaturze dotyczącej nacjonalizmu rozróżnia się etniczne i polityczne koncepcje narodu. Koncepcja etniczna zakłada, że jednostki stanowiące naród powinny dzielić pewne wspólne podstawy kulturowe. Koncepcja polityczna narodu opiera się na solidarności politycznej, terytorialnej i jest popularna wśród grup nie posiadających wspólnej kultury i wspólnego dziedzictwa ani też żadnych iluzji co do tych zjawisk. Kluczową kwestią w drugim przypadku stanowi wzrost solidarności ludności zamieszkującej dany obszar29. Z całą pewnością jednak wspomniane dwie koncepcje narodu rzadko występują w czystej formie. Jak zauważył Anthony D. Smith, „w głębi każdego ro- 134 Jarosław Hrycak dzaju nacjonalizmu istnieje pewne rozdwojenie... właściwie każdy nacjonalizm zawiera elementy obywatelskie i etniczne, występujące jedynie w różnym stopniu i w różnych formach. Czasami dominujące są elementy obywatelskie i terytorialne, a czasami podkreślane są bardziej elementy etniczne i rodzime"30. W historii procesów tworzenia narodu ukraińskiego i rosyjskiego odnaleźć można przykłady obydwu podejść. Dlatego też tożsamości ukraińska i rosyjska różnią się charakterem w zależności od umiejscowienia w czasie i od specyfiki regionalnej. Aby ustalić, który element - obywatelski czy etniczny - dominuje we Lwowie i w Doniecku, należy dokonać analizy postaw ludności względem: 1. języka, 2. historii, 3. kwestii politycznej niezależności, 4. zamieszkiwanego terytorium, 5. kwestii ekonomicznych. Zakłada się, że jeżeli wśród danej społeczności podkreśla się znaczenie kwestii językowej i wspólnego dziedzictwa historycznego, to oznacza to przewagę elementów etnicznych. Zgodność co do innych kwestii wskazuje natomiast na wyższość elementów obywatelskich. Jeśli chodzi o język, to okazał się on jednym z najbardziej uderzających przedmiotów sporu pomiędzy Lwowem a Donieckiem. Największe różnice ujawniły opinie wobec stwierdzenia: „Osoby żyjące na Ukrainie muszą nauczyć się języka ukraińskiego i posługiwać się nim w życiu publicznym". Większość mieszkańców Lwowa zgodziła się z tym stwierdzeniem, podczas gdy przeważająca część obywateli Doniecka była przeciwnego zdania. Dyskusja w grupach fokusowych przeprowadzona w 1996 r. potwierdziła te wyniki. Ludność Doniecka obawia się, że większość mówiąca po rosyjsku ucierpi, jeżeli język ukraiński rzeczywiście zostanie ogłoszony językiem oficjalnym. Z obawą podawany jest przykład Ukrainy Zachodniej i Lwowa, gdzie rosyjskojęzyczna mniejszość staje się obiektem dyskryminacji ze względu na swój język. Można odnieść ogólne wrażenie, że jeśli chodzi o język we Lwowie, to dominuje koncepcja etniczna, podczas gdy w Doniecku wyraźne preferencje ma koncepcja obywatelska. Być może takie uogólnienie jest jednak zbyt daleko idące. Należałoby przeprowadzić co najmniej dwie klasyfikacje. Po pierwsze, w obu miastach istnieje zgodne przekonanie, że ważny jest nie tyle język, ile wsparcie Ukrainy. Po drugie, nie wydaje się, aby chodziło tu o preferencję koncepcji etnicznej czy obywatelskiej jako takiej, gdyż w obu przypadkach ludzie bronią po prostu swojego prawa do posługiwania się publicznie językiem, którego używają w domu. W tym wymiarze rozbieżność ta ujawnia raczej różną sytuację historyczną i polityczną obu regionów, a nie świadomy wybór zamieszkującej ich ludności. Po obu stronach Zbrucza... 135 W istocie niektórzy respondenci w Doniecku gotowi byli zaakceptować język ukraiński pod dwoma wszakże warunkami: że będą mieli czas na przygotowanie się oraz że ukraiński stanie się językiem „silnego pana", który przejmie kontrolę nad wydarzeniami na Ukrainie. Stanowi to dowód znanej skądinąd hipotezy, że na Ukrainie status języka ukraińskiego nie stanowi narzędzia nacjonalizmu, lecz posiada symboliczne oznaczenie statusu społecznego osób posługujących się tym językiem 31. Mieszkańcy miast zwykle różnili się znacznie w swoich postawach wobec tego, co uważają za historyczny początek Ukrainy. W obu miastach większość pytanych utożsamiała początek dziejów Ukrainy z Rusią Kijowską. Jednakże w stosunku do późniejszych okresów występuje wyraźna rozbieżność zdań. Im bliżej wydarzeń współczesnych, tym większe występują różnice w postrzeganiu historii (por. tabela nr 3). Tabela nr 1: Jak znaczące były twoim zdaniem następujące wydarzenia w historii Ukrainy? Bardzo znaczące Lwów (w %) Donieck (w %) Ruś Kijowska 72,7 77,2 Kozaczyzna 74,1 45,9 Ugoda Perejasławska (1654 r.) 33,4 77,7 Narodowa Republika Ukrainy 67,5 23,3 Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka 19,8 59,7 Proklamacja niepodległości Ukrainy w 1991 r. 90,4 28,0 Dyskusje w grupach fokusowych dostarczyły dodatkowych przykładów tej tendencji. Jedną szczególnie wartą wspomnienia rzeczą jest zjawisko niezwykłej idealizacji okresu sowieckiego przez ludność Doniecka. Okres ten wspomina się jako stare dobre czasy, kiedy to partia komunistyczna dbała o potrzeby prostych ludzi, biurokracja państwowa nie była skorumpowana i dotrzymywała obietnic, opieka medyczna przysługiwała każdemu nieodpłatnie, lodówki wypełniała żywność, a nawet mężowie kochali swoje żony bardziej płomiennie niż obecnie. Większość mieszkańców Lwowa czasy sowieckie wspomina natomiast z uczuciem grozy, oskarżając głównie spuściznę sowiecką o opóźnienie ekonomicznego rozwoju Ukrainy. Jednakże również we Lwowie wielu osobom brakuje zabezpieczenia socjalnego, zapewnionego przez państwo sowieckie, i niektórzy przyznają, że wiele spraw lepiej wyglądało za czasów reżimu komunistycznego niż obecnie. 136 Jarosław Hrycak Największe rozbieżności opinii zarejestrowano na temat politycznej niezależności Ukrainy. Dla 62% lwowian najważniejszym zagadnieniem jest niepodległość Ukrainy, a pokusa zjednoczenia z Rosją zajmuje jedną z najmniej pożądanych pozycji. W Doniecku ponad połowie (57%) respondentów marzy się „nowe zjednoczenie" z Rosją. Na skali siedmiopunktowej, gdzie pozycja 1 oznaczała „Ukraina i Rosja powinny być całkowicie odrębnymi państwami", a pozycja 7 - „Ukraina i Rosja powinny stanowić jedno państwo", ludność Lwowa osiągnęła wynik 2,20, ludność Doniecka zaś - 5,74. Chęć ponownego zjednoczenia z Rosją można by interpretować jako wynik poważnego upadku gospodarczego po ogłoszeniu niepodległości Ukrainy w 1991 r. Takiego wyjaśnienia nie potwierdzają jednak dane: choć w obu miastach badani negatywnie lub bardzo negatywnie oceniali zmiany ekonomiczne zachodzące na Ukrainie od tegoż roku, to ludność Lwowa uparcie opowiadała się za utrzymaniem niepodległości Ukrainy, podczas gdy znacząca liczba mieszkańców Doniecka była odmiennego zdania. Aby podkreślić niewielki wpływ czynnika ekonomicznego na zagadnienie niepodległości Ukrainy, należy wspomnieć, że przeciętny dochód na rodzinę w Doniecku jest istotnie wyższy niż we Lwowie (według naszych badań ok. 40%). Główna różnica pomiędzy Lwowem a Donieckiem ma wymiar polityczny, a nie ekonomiczny. 74,4% mieszkańców Lwowa w sposób pozytywny bądź bardzo pozytywny ocenia zmiany polityczne, jakie nastąpiły na Ukrainie od momentu uzyskania niepodległości. W Doniecku 88,2% badanych uważa natomiast te zmiany za negatywne lub wręcz bardzo negatywne. Najbardziej wymowny jest fakt, że we Lwowie komuniści zaliczają się do najbardziej nielubianych ugrupowań, a w Doniecku - nacjonaliści. Różnice kulturowe wydają się nie mieć tak wielkiego znaczenia. Na siedmiopunktowej skali, na której skrajne punkty 1 i 7 oznaczały potwierdzenie jednego z dwu przeciwnych stwierdzeń: „Ukraina i Rosja różnią się całkowicie" oraz „Ukraina i Rosja są w zasadzie takie same", przeciętna liczba punktów osiągniętych we Lwowie wynosiła 3,96, a w Doniecku 6,17. Z całą pewnością różnica zdań w tej kwestii była spora, jednakże oba miasta znalazły się na tej samej połowie skali - inaczej niż w przypadku pytania, czy Ukraina i Rosja powinny stanowić dwa całkowicie odrębne państwa. Dyskusje w grupach fokusowych przeprowadzone w 1996 r. ujawniły, że ludność Doniecka nie sprzeciwia się kategorycznie politycznej niezależności Ukrainy. Stan taki byłby dla nich do zaakceptowania, jeżeli Ukraina okaże się państwem sprawnie funkcjonującym i zdolnym do przetrwania. Niektórzy uznali niepodległość Ukrainy za atrakcyjną ideę, chociaż uważają, że możli- Po obu stronach Zbrucza... 137 wość uzyskania niepodległości w 1991 r. była przeceniana. Niewiele osób wyraziło życzenie, by Ukraina raczej przynależała do wspólnoty europejskiej niż do Rosji. W praktyce są zdania, że Ukraina zajmie miejsce między Europą a Rosją, pozostając jednakże bliżej Rosji. W obu miastach ujawniło się zaskakujące poczucie wspólnoty, znajdujące wyraz w silnym ukraińskim patriotyzmie terytorialnym. Jedynie 1% mieszkańców Lwowa i 5% mieszkańców Doniecka opowiedziało się za możliwością podziału Ukrainy na kilka odrębnych państw. Większość badanych chciała, by ich region pozostał częścią Ukrainy. Jak widać, choć ludność Lwowa i Doniecka prawie całkowicie nie zgadza się co do wizji przyszłości Ukrainy, to niemal jednogłośnie opowiada się za tym, żeby zamieszkiwany przez nią region dzielił los z pozostałą częścią kraju. Ukraina postrzegana jest zatem rozmaicie. Podczas badań przeprowadzonych wśród wybranych grup okazało się, że w różny sposób definiowane jest pojęcie terytorium, z którym dana grupa się utożsamia. Dla mieszkańców Lwowa ojczyzna to Ukraina, z którą czują się emocjonalnie związani. Odmiennie jest w przypadku Doniecka. Tam ludzie zapytani o swój kraj, niekiedy mówili zarówno o Ukrainie, jak i o Rosji. Konieczne okazywało się zadanie dodatkowego pytania, tak by zrozumieli, że dotyczy ono Ukrainy. Z całą pewnością patriotyzm terytorialny może zmieniać się pod wpływem koniunktury politycznej. Wojna rosyjsko-czeczeńska spowodowała wzrost uczuć patriotycznych, gdyż Ukraina okazała się państwem bardziej stabilnym niż Rosja. Takie nastawienie charakteryzowało szczególnie kobiety w Doniecku, obawiające się perspektywy wysłania swych mężów i synów na wojnę. Ogólnie rzecz ujmując, stabilizacja polityczna na Ukrainie jest niezwykle wysoko oceniana i w obu miastach należy do najwyższych priorytetów. Z tego samego powodu niektórzy z badanych w Doniecku uważali Krym za najniebezpieczniejszy region, gdyż w ich opinii dojrzewa tam „druga Czeczenia". Paradoksalnie za najprzyjaźniejszy region uznawali Ukrainę Zachodnią. Większość osób zarówno we Lwowie, jak i w Doniecku jest zdania, że sprawy ekonomiczne mają dla wpółczesnej Ukrainy największe znaczenie. Postawa ta nie dziwi, jeśli uwzględni się poważny kryzys gospodarczy, jaki przeżywa Ukraina od chwili oderwania się od Związku Radzieckiego. Z tego też względu ta zgodność poglądów nie może służyć jako dowód na istnienie jednej „narodowej" tożsamości - można by wątpić, czy obywatele rosyjscy różnią się w tej mierze znacząco od obywateli ukraińskich. Są jed- 138 Jarosław Hrycak пак przykłady na pewien rodzaj konsensusu w sprawach interesów gospodarczych, obejmującego Ukrainę jako odrębną jednostkę. Mianowicie większość osób zarówno we Lwowie, jak i w Doniecku nie zgodziła się z opinią, że zamieszkiwany przez nie region znajdowałby się w lepszej sytuacji, gdyby nie był częścią państwa ukraińskiego. Wspólnota interesów gospodarczych znalazła również wyraz w fakcie, że przeważająca część badanych w obu miastach zgodziła się ze zdaniem, że „Ukraińcy oczekują zbyt wiele od innych państw" oraz że „nikt nam nie pomoże, możemy polegać tylko na sobie". Ze stwierdzeń tych wyciągano jednakże odmienne wnioski. Mieszkańcy Lwowa skłaniali się ku twierdzeniu, że każdy powinien sam dbać o siebie, w Doniecku ludność wolała natomiast postrzegać rząd jako gwaranta pracy i wysokiego standardu życia społeczeństwa. Niezwykle trudno jest wyciągnąć jednoznaczne wnioski na podstawie danych informacji. Trzeba uwzględnić pewną charakterystyczną ambiwa-lencję opinii publicznej w krajach postsowieckich. Mianem „pluralizmu posttotalitarnego" analitycy określają zjawisko, gdy większość ludności wyraża dwie wzajemnie wykluczające się opinie (np. wspiera ideę politycznej niezależności państwa, a jednocześnie pragnie odbudowania Związku Radzieckiego itp.)32. Dlatego też rozbieżności analizowanych odpowiedzi należałoby przypisać temu właśnie zjawisku. Bezpieczniej jest stwierdzić, że zarówno różnice, jak podobieństwa opinii wyrażanych we Lwowie i w Doniecku odzwierciedlają pewne ogólne tendencje identyfikacji narodowej na Ukrainie. Przede wszystkim oczywiste jest, że identyfikacja ta nie przebiega wyłącznie bądź głównie wzdłuż linii etnicznej/lingwistycznej. Podział zagadnień sięga znacznie głębiej i ma wyraźnie regionalny wymiar. Większość lwowian sądzi, że istotne jest, by osoby mieszkające na Ukrainie znały i używały języka ukraińskiego w sferze publicznej. Postrzegają oni historię Ukrainy w kategoriach tradycyjnie „narodowych" i uważają, że Ukraina i Rosja różnią się kulturowo. Biorąc pod uwagę fakt, że większość mieszkańców Lwowa stanowią Ukraińcy posługujący się językiem ukraińskim, oczywistym staje się wniosek, iż tożsamość ukraińska we Lwowie ma bardziej etniczny aniżeli polityczny charakter. Wśród większości mieszkańców Doniecka sprawy etniczne są przemilczane. Najchętniej wskazywana tożsamość wiąże się tutaj z regionem (do-nieckim), płcią czy też pozycją społeczną (robotnicy). Choć ludność ta składa się głównie z osób posługujących się językiem rosyjskim, tożsamość rosyjska zdecydowanie ustępuje tożsamościom sowieckiej i ukraińskiej, za- Po obu stronach Zbrucza... 139 równo jeśli chodzi o liczby jak i o miejsce w rankingu. Zauważa się także stosunkowo silny ukraiński patriotyzm terytorialny i ekonomiczny. Dlatego też należy wnioskować, że ludność Doniecka skłonna jest postrzegać naród ukraiński w aspekcie politycznym, a nie etnicznym. Preferencje Doniecka nie są jednakże czysto polityczne, a wręcz obejmują niektóre elementy etniczne. Wypowiadano się tam przeciwko ustanowieniu ukraińskiego językiem urzędowym oraz uważano Ukrainę za jednostkę zbliżoną do Rosji kulturowo i historycznie. Częściej wyrażano tu również opinię, że Ukraina i Rosja powinny stanowić jedno państwo. Trudno ocenić, czy współczesne społeczeństwo ukraińskie stanowi jeden naród o dwóch duszach (pod względem religijnym i podziałów politycznych/etnicznych), czy też jesteśmy świadkami powstawania dwóch odrębnych narodów. Najprawdopodobniej pierwszy wariant ma większe szanse na urzeczywistnienie, zwłaszcza że cieszy się poparciem państwa ukraińskiego. Chociaż w całym kraju tożsamość ukraińska nie jest aż tak popularna jak we Lwowie, to nawet w Doniecku zajmuje ona wyższe miejsce niż tożsamość rosyjska. Potwierdza to ogólnokrajowe badanie opinii społecznej (por. tabela nr 4): wśród różnych tożsamości ukraińska była najbardziej popularna. Należy również podkreślić, że według analizy wstecznej z 1994 r. różnice pomiędzy tożsamością ukraińską, rosyjską a sowiecką nie są tak decydujące, jak w pierwszej chwili mogłoby się zdawać. Owe trzy grupy różnią się w istotny sposób pod wieloma aspektami, lecz zasadniczo znajdują się „po tej samej stronie barykady". Aby uprościć obraz, ale go nie wypaczyć, można by powiedzieć, że Ukraińcy skupiają się na jednym krańcu skali, podczas gdy Rosjanie i Sowieci zajmują jej środek, rzadko jednak przekraczają granicę oddzielającą ich od Ukraińców. Stosunkowa popularność tożsamości ukraińskiej oraz jej pozbawione antagonizmów relacje z tożsamościami rosyjską i sowiecką pozwalają zrozumieć, dlaczego (jak to ujawniła inna ankieta przeprowadzona w tym samym czasie)33 Ukraina stanowi dość stabilną wspólnotę polityczną, jej rzeczywisty problem stanowią natomiast rozbieżności etniczne i językowe. Przeprowadzone analizy ukazują także inną tendencję: spośród trzech głównych wskaźników - regionu (Lwów a Donieck), własnej tożsamości (Ukraińcy, Rosjanie i Sowieci) oraz mieszanej tożsamości używanego języka/narodowości obiektywnej (Ukraińcy mówiący po ukraińsku, Rosjanie mówiący po ukraińsku, Rosjanie mówiący po rosyjsku i Ukraińcy mówiący po rosyjsku) - to właśnie region jest najważniejszym wskaźnikiem stosun- 140 Jarosław Hrycak ku społeczeństwa do wymienionych wyżej pięciu zagadnień34. Druga pod względem ważności jest subiektywna tożsamość własna. Na ostatnim miejscu, lecz nie bez znaczenia, plasuje się wskaźnik języka/narodowości (co kłóci się z tezą niektórych analityków, utrzymujących, że ostatnio wymieniony wskaźnik odgrywa najważniejszą rolę w ustalaniu poglądów masowych). Aby wyrazić to obrazowo, można powiedzieć, że jeżeli zapyta się kogokolwiek na ulicy, jakie ma zdanie na każdy z zadanych tematów, podana odpowiedź będzie przede wszystkim zależała od tego, gdzie taki wywiad jest przeprowadzany - we Lwowie czy w Doniecku. Następnie zależeć ona będzie od tożsamości własnej pytanego (ukraińska, rosyjska czy sowiecka) i wreszcie od języka, w jakim udzielona zostanie odpowiedź (ukraiński czy rosyjski). Wszystkie trzy wskaźniki są jednak blisko ze sobą związane, a różnice w ich znaczeniu niewielkie. Wszystko to prowadzi do ostatecznego wniosku, jakim jest stwierdzenie, że różnice regionalne i narodowe mają związek ze szczególną historią współczesnej Ukrainy. Czy tak będzie nadal, pozostaje pytaniem otwartym. W dużej mierze zależy to od tego, w jaki sposób zostanie potraktowana prawosławna i sowiecka spuścizna kraju. W każdym razie dużo czasu upłynie, zanim ukształtuje się narodowa jednorodność pomimo różnorodności regionalnej. Tabela nr 2: Tożsamości narodowe we Lwowie i w Doniecku Lista wielu tożsamości (w %)* Lwów Ukraińska 73,1 Rosyjska 13,6 Sowiecka 7,4 Inne od 0,8 do 69,6 Donieck Ukraińska 39,3 Rosyjska 30,0 Sowiecka 40,0 Inne od 0,5 do 55,6 Z zastrzeżeniem, że w tej grupie pytani mieli możliwość wybrania więcej niż jedną tożsamość, suma w kolumnie nie musi wynosić 100%. Lista czterech tożsamości (w %) 78,5 8,3 4,9 4,1 25,9 22,9 45,4 4,7 Po obu stronach Zbrucza... 141 Tabela nr 3: Najczęściej wskazywane tożsamości we Lwowie i w Doniecku Lwów Ukraińska (73,1%) Lwowska (69,6%) Kobiety (46,0%) Unicka (38,4%) Zachodnia (38,1%) Mężczyźni (37,1%) Robotnicza (36,1%) Demokratyczna (32,2 %) Prawosławna (31,7%) Młodzież (27,9%) Donieck Doniecka (55,6%) Kobiety (48,8%) Sowiecka (40,0%) Ukraińska (39,3%) Robotnicza (36,6%) Mężczyźni (33,0%) Prawosławna (31,2%) Emeryci (30,2%) Rosyjska (30,0%) Osoby starsze (27,7%) Tabela nr 4: Procentowy udział „najbardziej powszechnych" tożsamości z wyróżnieniem miast i całej Ukrainy Lwów Donieck Ukraina Ugrupowanie polityczne Komuniści 0,3 1,4 0,5 Ukraińscy nacjonaliści 3,4 0,0 0,9 Reformatorzy 1,9 0,8 0,3 Narodowość Ukraińcy 33,4 11,6 28,5 Rosjanie 3,6 . 11,4 6,1 Sowieci 0,5 16,4 3,5 Żydzi 1,0 0,2 0,4 Klasa spot. /grupa £rCiw uuuwa Ludzie biznesu 3,3 1,0 2,1 Zamożni 3,1 2,1 0,5 Gospodynie domowe 6,5 3,3 7,0 Emeryci 10,9 19,0 15,6 Robotnicy 27,5 27,9 25,3 142 Jarosław Hrycak Lwów Donieck Ukraina Wyznanie Ukraińscy katolicy 4,8 0,2 1,2 Prawosławni 1,3 3,9 3,2 Źródło: O. Malanchuk, Social Identification uersus Regionalism in Contemporary Ukrainę (artykuł na Lokalne troski, globalne problemy: konferencja na temat problemów społecznych i transformacji w regionie Morza Bałtyckiego, 26-28 VIII 1999, Helsinki, Finlandia oraz Tallin, Estonia). Tłum. Anna Jachimiak 1 D. Saunders, Modern Ukrainian History, „East European Quarterly", cz. 21, nr 1, (1991), s. 85. 2 Por. D. Arel і A Wison, The Ukrainian Parliamentary Elections, „RFL/RL Research Report", t. 3, nr 26, 1 VII (1994), s. 6-17; R. Szporluk, Reflections on Ukrainę after 1994: The Di-lemmas of Nationhood, „The Harriman Review", cz. 7, nr 79, marzec-maj (1994), s. 1-10. 3 R. Solchanyk, The Post-Souiet Transition in Ukrainę: Prospects for Stability, w: T. Kuzio wyd., Contemporary Ukrainę. Dynamics of Post-Souiet Transformation, Armonk, Nowy Jork 1998, s. 30-31; V. Nebozhenko, 1. Bekeshkina, Politychnyjportret Ukrainy (Skhid, piuden), „Po-litychnyi Portret Ukrainy", nr 9 (1994), s. 44-45. 4 D. J. Meyer, Why Haue Donbass Russians Not Ethnically Mobilized Like Crimean Rus-sians Haue? An Institutional/Demographic Approach, w: J. S. Micgiel, red., State and Nation Building in East Central Europę: Contemporary Perspectiues, Nowy Jork 1996. 5 V. Khmel'ko, Tretijgod niezauisimosti: chto pokazali utoryje prezidentskije uybory, „So-wemennoje Obshchestvo", nr4 (1994), s. 17-18; V. Khmelko, A. Wison, Nationalism andEth-nic and Linguistic Cleauages in Ukrainę, w: T. Kuzio wyd., op. cit., s. 60-80. 6 Zenovia A. Sochor, Political Culture and Foreign Policy: Elections in Ukrainę 1994, w: V. Tismaneanu, wyd. Political Culture and Ciuil Society in Russia and the New States ofEu-rasia. Armonk, N. J., Londyn 1995, s. 208-226. 7 Projekt nadzorowali Oksana Malanchuk (Uniwersytet Michigan), Natalia Chernysh (Uniwersytet Lwowski) i autor. Projekt sfinansowano ze środków Międzynarodowej Fundacji „Re-naissance" (ukraińska filia Fundacji Sorosa) i wzorowano na słynnym amerykańskim projekcie „The Detroit Area Studies". Wcześniejsze publikacje danych o ankietach zob. Y. Hrytsak, O. Malanchuk, N. Chernysh, Sxid iZaxid Ukrajiny: integracija cny dezintegracija? „UN1AN -polityka (ohliady, komentari, prohnozy)", nr 36 (37), (1994), s. 7-9; Y. Hrytsak, Social and National Identities in Western andEastern Ukrainę, w: E. Matynia wyd., Grappling with Demo-cracy. Deliberations on Post-Communist Societies (1990-1995), Praga 1996, s. 266-269. 8 Dyskusje w grupach fokusowych oraz przeprowadzone wywiady stanowiły część większego projektu porównującego nowe tożsamości na Ukrainie, w Estonii i Uzbekistanie w okresie transformacji ustrojowej. Projekt prowadzono pod kierownictwem dra socjologii, Michaela Kennedyego, z Uniwersytetu Michigan, przy udziale stypendystów z Estonii, Ukrainy, Stanów Zjed- Po obu stronach Zbrucza... 143 noczonych i Uzbekistanu. Projekt sfinansowano ze środków Fundacji Forda. Część ukraińska projektu prowadzona byta m. in. przez Oksanę Malanchuk (Uniwersytet Michigan) oraz przez Yaroslava Hrytsaka i Victora Susaka (Uniwersytet Lwowski). Dyskusje w obu miastach przeprowadzono w czterech grupach robotników w średnim wieku (2 grupy męskie i 2 kobiece). 9 Por. Ukrainę - The Birth and Possible Death of a Country, „The Economist", 7 V (1994); D. Williams i R. J. Smith, U. S. Intelligence Sees Economic Flight Leading to Breakup of Ukrainę. 10 Odnośnie do dyskusji zob. O. Malanchuk, Social Identification uersus Regionalism in Contemporary Ukrainę (artykuł przygotowany na Lokalne troski, globalne problemy: konferencja na temat problemów społecznych i transformacji w regionie Morza Bałtyckiego, 26-28 sierpnia 1999, Helsinki, Finlandia oraz Tallin, Estonia); W. Zimmerman, Is Ukrainę a Political Community? „Communist and Post-Communist Studies", cz. 31, (1998), nr 1, s. 43-55. 11 Zob. np. A. D. Smith, National Identity, Reno-Las Vegas-Londyn 1991. 12 A. Wilson, Ukrainian Nationalism in the 1990s. A Minority Faith, Cambridge 1997. 13 Na temat dylematów rosyjskiego nacjonalizmu zob. R. Szporluk, Dilemmas of Russian Nationalism, „Problems of Communism", t. 38, 4 lipiec-sierpień 1989, s. 15-35; G. Hosking, Russia: People an Empire, Cambridge, Ma, 1997. 14 J. A. Armstrong, Myth and History in the Euolution of Ukrainian Consciousness, P. J. Po-tichnyj, M. Raeff, J. Pelenski, G. N. Zekunin, wyd, Ukrainę and Russia in Their Historical Enco-unter, Edmonton 1992, s. 129-130. 15 Chociaż specjaliści w dziedzinie filologii słowiańskiej stwierdzają, że różnice pomiędzy dialektami w przypadku języków wschodniosłowiańskich nie były tak silne jak w przypadku języka niemieckiego, zob. G. Y. Shevelov, Language, w: Encyclopedia of Ukrainę, t. III, s. 36-44. 16 Zob. klasyczna relacja B. Anderson, lmagined Communities. Reflections on the Origin and Spread of Nationalism, Londyn, Nowy Jork 1991. 17 M. Osterrieder, Von der Sakralgemeinschaft zur Modernen Nation. Die Entstehung eines Nationalbewugtseins unter Russen, Ukrainern und Weifirussen im Lichte der Thesen Benedict Andersons, w: Formen des Nationalen Bewufitseins im Lichte zeitgenóssischer Na-tionalismustheorien, E. Schmidt-Hartmann red., Monachium, 1994, s. 207. 18 G. Shoepflin, The Political Traditions of Eastern Europę, w: Eastern Europę... Central Europę... Europę. Wydano jako: „Daedalus. Journal of the American Academy of Arts and Sciences", cz. 119, nr 1, zima (1990), s. 57. 19 Y Slezkin, The USSR as a Communal Apartment, or How a Socialist State Promotes Eth-nic Particularism, „Slavic Review", cz. 53, nr 2, lato (1994). 20 R. Solchanyk, Molding the Souiet People: The Role of Ukrainę and Belorussia, „Journal of Ukrainian Studies", nr 1, lato (1983), s. 3-18. Jak wykazała ankieta z grudnia 1990 r., 70-80% Rosjan mieszkających w miastach republik nierosyjskich (łącznie z Ukrainą) określało się raczej jako „obywatele ZSRR" aniżeli „Rosjanie", tamże. 21 R. Szporluk, Dilemmas of Russian Nationalism..., s. 35, nn., 86. 22 Na temat polskich wpływów na tworzenie narodu ukraińskiego zob. I. Shevchenko, Ukrainę between East and West, Edmonton, 1996, w wielu miejscach. 23 L. Jackson, Identity, Language and Transformation in Eastern Ukrainę..., w: T. Kuzio, wyd. Contemporary Ukrainę..., s. 100-101. Dla bardziej dramatycznego porównania można by skoncentrować się na Ukrainie Zachodniej i Krymie; z wielu powodów Krym stanowi przypadek szczególny, który nie może być tutaj omówiony. 144 Jarosław Hrycak 24 D. Zlepko, Aufbruch unter Blau-Gelb. Der Wandel uom sowjetischen zum ukraini-schen Lemberg, w: Lemberg-Luiów-Luiu. Eine Stadt im Schnittpunkt europdischer Kulturen, P. Fassler, T. Held, D. Sawitzki red., Kolonia-Weimar-Wiedeń, 1993, s. 182. 25 Dane urzędu statystycznego miasta Lwowa, zebrane przez V. Susaka. 26 Szczegóły zob. T. H. Friedgut, Yuzouka and Reuolution: Life and Work in Russia's Don-bass, 1869-1924, Princeton, 1986. 27 Szczegóły zob. B. Krawchenko, Social Change and National Consciousness in Twen-tieth-Century Ukrainę, Londyn, 1987, s. 178-187. 28 Dane urzędu statystycznego miasta Lwowa, zebrane przez V. Susaka. 29 Ph. L. White, What is a Nationality? „Canadian Review of Studies in Nationalism", XII, 1, wiosna (1985), s. 1-24. 30 A. D. Smith, op. cit., s. 13. 31 R. Szporluk, Reflections on Ukrainę After 1994..., w wielu miejscach. 32 E. I. Holovakha, Postkomunisticheskoe razuitiye Ukrainy i Rossii (sravnitel'nyj analiz sotsial'no-politiceskikh protsesou); T. I. Zaslavskaja, red., Kuda idet Rossia?... Sotsiafnaja transformatsija postsouetskoho prostranstua, t. III, Moskwa, 1996, s. 51. 33 W. Zimmerman, op. cit., w wielu miejscach. 34 Jestem niezwykle zobowiązany dr Oksanie Malanchuk za przeprowadzenie analizy i wyjaśnienie mi jej wyników. Wyniki naszych badań podsumowano w: Y. Hrytsak, O. Malanchuk, National Identities in Post-Souiet Ukrainę: The Case of Loiv and Donets'k, praca niepublikowana, Ann Arbor, Uniwersytet Michigan, 1997. „Nie ma tego miasta Zaszło pod ziemię..." Przeszłość w tradycji współczesnego Lwowa i Gdańska. Dyskusja* Andrij Pawfyszyn Zacznę swoją wypowiedź od wstępu bardzo osobistego: urodziłem się we Lwowie. Zawdzięczam to Polsce Bieruta i Związkowi Radzieckiemu Stalina. Mój dziadek i ojciec zostali przesiedleni na Ukrainę z Łemkowsz-czyzny. Dziadek bardzo tęsknił do swoich gór i nie mógł zadomowić się w jednym miejscu. Przez całe życie wierzył, że może kiedyś wróci w swoje rodzinne góry. Ojciec poniechał takich myśli, zrezygnował i przesiedlił się do Lwowa, gdzie został robotnikiem. Ja zaś wyrosłem w tym przepięknym miejscu, w którym zawsze można było odnaleźć bardzo wiele dziwnych rzeczy. Starych szpargałów na strychu w nieznanym języku; ścian, z których osypywał się tynk i występowały nazwy składające się z obcych słów- potem dowiedziałem się, że były to: polski, jidysz, niemiecki. To było miasto z domami o dziwnej architekturze. Po latach, kiedy to wszystko próbowałem przemyśleć, oswoić, często powracał do mnie sen, sen, który śni mi się - bywa - i teraz: że jestem w mieście, w którym zostały ściany, zostały domy, zostało wszystko, tylko nie ma w nim ludzi. To tylko sen, tylko wrażenie, bo oczywiście ulice dzisiejszego Lwowa wypełnione są tłumami ludzi, wszystko żywo pulsuje. Miasto się rozwija i na Ukrainie odgrywa dużą rolę, choć może teraz mniejszą niż kiedyś. Nazywaliśmy go przez lata Ukraińskim Piemontem - z tego względu, że promieniowała z naszego miasta na całą Ukrainę idea ukraińska. Ale dlaczego miasto z mego snu było wyludnione? Wyrosłem w domu, wzniesionym naprzeciwko kamienicy, w której żył i pracował Oswald Balzer (może dlatego od dziecka marzyłem o profesji historyka?), 300 metrów od domu, w którym przez okres * Skrócony zapis dyskusji, która odbyta się 23 czerwca 2000 r. w redakcji gdańskiego „Przeglądu Politycznego" (tyt. od redakcji „Borussii") i ukazała się na jego tamach w nr 46/47, 2000. 144 Jarosław Hrycak 24 D. Zlepko, Aulbruch unter Blau-Gelb. Der Wandel vom sowjetischen zum ukraini-schen Lemberg, w: Lemberg-Lwów-Lviv. Eine Stadt im Schnittpunkt europaischer Kulturen, P. Fassler, T. Helci, D. Sawitzki red., Kolonia-Weimar-Wiedeń, 1993, s. 182. 25 Dane urzędu statystycznego miasta Lwowa, zebrane przez V. Susaka. 26 Szczegóły zob. T. H. Friedgut, Yuzooka and Reuolution: Life and Work in Russia's Don-bass, 1869-1924, Princeton, 1986. 27 Szczegóły zob. B. Krawchenko, Social Change and National Consciousness in Twen-tieth-Century Ukrainę, Londyn, 1987, s. 178-187. 28 Dane urzędu statystycznego miasta Lwowa, zebrane przez V. Susaka. 29 Ph. L. White, What is a Nationality? „Canadian Review of Studies in Nationalism", XII, 1, wiosna (1985), s. 1-24. 30 A. D. Smith, op. cit., s. 13. 31 R. Szporluk, Reflections on Ukrainę After 1994..., w wielu miejscach. 32 E. I. Holovakha, Postkomunisticheskoe razuitiye Ukrainy i Rossii (sravnitel'nyj analiz sotsial'no-politiceskikh protsesoo); T. I. Zaslavskaja, red., Kuda idet Rossia?... Sotsialnaja transformatsija postsouetskoho prostranstua, t. III, Moskwa, 1996, s. 51. 33 W. Zimmerman, op. cit., w wielu miejscach. 34 Jestem niezwykle zobowiązany dr Oksanie Malanchuk za przeprowadzenie analizy i wyjaśnienie mi jej wyników. Wyniki naszych badań podsumowano w: Y. Hrytsak, O. Malanchuk, National Identities in Post-Souiet Ukrainę: The Case ofUuiu and Donets'k, praca niepublikowana, Ann Arbor, Uniwersytet Michigan, 1997. „Me ma tego miasta Zaszło pod ziemię..." Przeszłość w tradycji współczesnego Lwowa i Gdańska. Dyskusja* Andrij Pawfyszyn Zacznę swoją wypowiedź od wstępu bardzo osobistego: urodziłem się we Lwowie. Zawdzięczam to Polsce Bieruta i Związkowi Radzieckiemu Stalina. Mój dziadek i ojciec zostali przesiedleni na Ukrainę z Łemkowsz-czyzny. Dziadek bardzo tęsknił do swoich gór i nie mógł zadomowić się w jednym miejscu. Przez całe życie wierzył, że może kiedyś wróci w swoje rodzinne góry. Ojciec poniechał takich myśli, zrezygnował i przesiedlił się do Lwowa, gdzie został robotnikiem. Ja zaś wyrosłem w tym przepięknym miejscu, w którym zawsze można było odnaleźć bardzo wiele dziwnych rzeczy. Starych szpargałów na strychu w nieznanym języku; ścian, z których osypywał się tynk i występowały nazwy składające się z obcych słów- potem dowiedziałem się, że były to: polski, jidysz, niemiecki. To było miasto z domami o dziwnej architekturze. Po latach, kiedy to wszystko próbowałem przemyśleć, oswoić, często powracał do mnie sen, sen, który śni mi się - bywa - i teraz: że jestem w mieście, w którym zostały ściany, zostały domy, zostało wszystko, tylko nie ma w nim ludzi. To tylko sen, tylko wrażenie, bo oczywiście ulice dzisiejszego Lwowa wypełnione są tłumami ludzi, wszystko żywo pulsuje. Miasto się rozwija i na Ukrainie odgrywa dużą rolę, choć może teraz mniejszą niż kiedyś. Nazywaliśmy go przez lata Ukraińskim Piemontem - z tego względu, że promieniowała z naszego miasta na całą Ukrainę idea ukraińska. Ale dlaczego miasto z mego snu było wyludnione? Wyrosłem w domu, wzniesionym naprzeciwko kamienicy, w której żył i pracował Oswald Balzer (może dlatego od dziecka marzyłem o profesji historyka?), 300 metrów od domu, w którym przez okres * Skrócony zapis dyskusji, która odbyła się 23 czerwca 2000 r. w redakcji gdańskiego „Przeglądu Politycznego" (tyt. od redakcji „Borussii") i ukazała się na jego łamach w nr 46/47, 2000. 14G Dyskusja swego lwowskiego życia mieszkał Stefan Banach, w centrum, gdzie ulicami chodzili Iwan Franko, Stanisław Przybyszewski, Szolem Alejchem i wielu innych wybitnych ludzi kultury. Dzisiaj to wszystko należy do przeszłości. Lwów to miasto - jak sądzę - o bardziej skomplikowanej przeszłości aniżeli Gdańsk czy powiedzmy Kraków. W miastach tych na pierwszy rzut oka widać, jak odcisnęły się na nich różne elementy i wątki zachodnioeuropejskiej kultury. To zauważa się w architekturze, sposobie życia. Lwów jest osobliwy. Zupełnie inny - przez to, że tam połączyły się elementy nie tylko Zachodu, ale i Wschodu, i w bardzo ciekawy sposób połączono te elementy kultury ukraińskiej - mówię tu o spuściźnie bizantyńskiej, polskiej spuściźnie rzymskokatolickiej, ormiańskiej, żydowskiej, jakichś elementach już prawie niewidzialnych, ale odczuwalnych - kultury Karaimów, mieszkających kiedyś dawno we Lwowie, i innych narodowości, a od pięćdziesięciu lat bardzo silnego także elementu rosyjskiego. I jest to bardzo ważny element, którego w żadnym wypadku nie chcielibyśmy wyłączyć z całości dyskursu naszej kultury. Lwów - miasto specyficzne jeszcze dlatego, że nie było zrujnowane w latach II wojny światowej; różne kataklizmy naszego wieku obeszły go „stroną" i pozostało takim, jakim było kiedyś - tworzone przez setki lat. Ale na zawsze zniknęły z pejzażu miasta całe grupy etniczne: Żydzi (wymordowani przez Niemców w czasie ostatniej wojny), Niemcy (od wieków mieszkający we Lwowie; bardzo szybko wycofali się z miasta razem z armią niemiecką), wreszcie - Polacy (po 1944 r. brutalnie wygnani przez stalinowską Rosję). Nowym mieszkańcom zostawiono cudowne miasto w spuściźnie. Miejscowi Ukraińcy - nie uwierzycie - także byli wypędzeni ze Lwowa, bo większość rodzin narodowości ukraińskiej, które od setek lat żyły w tym miejscu, albo dobrowolnie poszło na wygnanie, wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, do Kanady, do Niemiec, do Francji, jak najdalej od Stalina, albo została zesłana na Syberię. I kiedy po II wojnie światowej zjawili się we Lwowie jego nowi mieszkańcy, odnaleźli prawie puste miasto, prawie miasto bez ludzi. Chcesz? - mieszkaj tam sobie, tylko że każdego dnia możesz mieć tutaj jakiś problem, bo kiedy naczelnik NKWD zechce, to wyrzuci cię wprost na Syberię, a mieszkanie odbierze on albo jakiś oficer Armii Sowieckiej. Krótko po wojnie Lwów bardzo szybko został zasiedlony przez wychodźców z Ukrainy Sowieckiej, Ukrainy Wschodniej. Byli to głównie specjaliści z różnych dziedzin, zaczęła się bowiem bardzo szybko industrializacja. Z okolicznych wiosek zaczęli też przyjeżdżać do Lwowa chłopi, którzy do dziś -w większości - nie zaadaptowali się do miejskiego stylu życia. I dalej żyją Przeszłość w tradycji współczesnego Lwowa i Gdańska 147 bardzo często na sposób, powiedziałbym, wiejski, przywiązani w większym stopniu do ziemi, a nie do tego miasta, do jego spuścizny kulturowej. Równocześnie z industrializacją pojawiły się kłopoty mieszkaniowe. Zaczęto więc budować naokoło nowe bloki, takie same jak w całym imperium, od Berlina Wschodniego po Władywostok. W czasach polskich, po I wojnie światowej, mieszkało we Lwowie ok. 100 tys. ludzi co stanowiło jakby optymalną liczbę dla tego miasta, ale w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych było już ok. 700 tys. Dla Lwowa było to zabójcze. Paweł Huelle Przede wszystkim chciałbym podziękować panu Pawłyszynowi za ten osobisty ton na początku wypowiedzi. Muszę stwierdzić, że jako dziecko pamiętam te same archetypy, o których Pan tutaj mówił - i strych, i książki nie w moim języku, napisy spod tynku w obcym języku. Słowem, pamiętam te same archetypy, kiedy odgrzebuję przeszłość mojego miasta, która nie jest przeszłością ani mojej rodziny, ani mojego języka, ani mojej kultury, a być może także nawet religii, w jakiej ja zostałem wychowany. Teatr opery i baletu (dawniej Teatr Wielki), zbudowany w 1. 1897-1900 wg proj. Z. Gorgolewskiego. Fot. K. Wójcik 148 Dyskusja A więc pojawia się tutaj podobna przestrzeń, wypełniona wspomnieniami i... literaturą. Ale o tym nie chcę mówić. Powiedział Pan, że widzi istotną różnicę w doświadczeniu powojennego Gdańska i powojennego Lwowa. Myślę, że z racji swoich korzeni, swojego pochodzenia również przez wiele lat jako młody człowiek odczuwałem ogromną różnicę między Lwowem i Gdańskiem, ale z innych powodów. Moja babka, moi pradziadkowie i prapradziadkowie byli lwowianami. Tam się urodzili, tam się wychowali, tam kończyli szkoły, tam pracowali, tam się żenili. Lwów poznałem więc z opowieści mojej babki Marii, a także dzięki rodzinnym pamiątkom. Ja zresztą nigdy nie byłem we Lwowie, więc tym bardziej wydawało mi się egzotyczne, ciekawe to miasto jakby z powieści, bardzo nostalgicznej powieści, która zarazem składała się z okruchów pamięci. W tym sensie Lwów był dla mnie światem istniejącym i jednocześnie całkowicie zmitologizowanym. Gdańsk zaś właśnie miastem odbudowywanym, miastem moim rodzinnym, gdzie się czułem jak u siebie, ale równocześnie był tu jakiś element obcy, tajemniczy. Dopiero po latach zdałem sobie sprawę, że mimo wszystkich różnic geopolitycznych, kulturowych, językowych, historycznych istnieje pewna symetria w dziejach Gdańska i Lwowa. Ta symetria polega na tym, że w gruncie rzeczy kiedy widzimy historię Gdańska, to patrzymy na osadzanie się tutaj kultury niemieckiej. Proces ten zaczyna się silnie gdzieś tam w XIII wieku, powiedzmy, i przez paręset lat to narastanie niemieckojęzycznej kultury właściwie przemienia się w całkowitą jej dominację, gdzie Polacy i Kaszubi są wprawdzie obecni, ale równocześnie stają się mniejszością w mieście, które do nich przecież wcześniej należało - w sensie i językowym, i etnicznym. To samo dotyczy Lwowa, to znaczy Lwów przecież był miastem rusińskim, jak to się dawniej mówiło. Później dopiero następuje - w wyniku procesów historycznych - jego kolonizacja, która właściwie, podobnie jak germanizacja Gdańska, nie zawsze była krwawa i zaborcza militarnie. Potem przychodzi finał I wojny światowej i przebudzenie ukraińskiego żywiołu narodowego. I co się okazuje: wl918 r. mamy „Ukrainkę" - tak to się mówiło w mojej rodzinie - czyli otwarty konflikt między Ukraińcami a Polakami we Lwowie. (Mój dziadek jako Polak był zaangażowany w ten konflikt.) Od razu dodajmy, że w Gdańsku projektowano podobne powstanie, tylko że zwrócone przeciwko Niemcom. To się nie spełniło z różnych powodów, ale całkiem poważnie je planowano. I gdyby tutaj nad Motławą, którą wtedy nazywano Motlau, powiedziano Niemcom to samo, co mówili Polacy we Lwowie Ukraińcom: „To nie jest wasze miasto!" - Niemcy byli- Przeszłość w tradycji współczesnego Lwowa i Gdańska 149 by zdziwieni - „Jak to?". To samo Polacy we Lwowie: gdyby Ukraińcy powiedzieli: „To nie jest wasze miasto, nie macie prawa tutaj być!" - Polacy byliby zdziwieni: „Jak to? Przecież tutaj mówi się po polsku!" Taka sama sytuacja była w Gdańsku. I tu widzę analogię, która oczywiście kończy się w 1945 r. Wtedy Gdańsk „powraca do macierzy" - świadomie cytuję ówczesny propagandowy zwrot. Ale ten powrót do macierzy jest już inny chociażby dlatego, że Gdańsk uległ strasznemu zniszczeniu. Lwów na szczęście dla tego miasta i dla nas wszystkich zachował swój cudowny, niepodważalny charakter i nawet pięćdziesiąt lat sowieckich rządów nie było w stanie tego zniszczyć. Wojciech Duda W 1945 r. ciągłość z dawnym Gdańskiem została przerwana. Mówiły o tym nie tylko ruiny miasta. Zmienił się język, obyczaj, skład socjalny. Dla tych gdańszczan, którzy tu pozostali i którzy nie wyobrażali sobie egzystencji w Bremenhafen czy Lubece, wyrzeczenie się przeszłości, wykreślenie jej z pamięci było chyba warunkiem niezbędnym, aby zaadaptować się do nowej rzeczywistości. Dla tych, którzy przybyli do miasta po 1945 r., przeszłość oznaczała przede wszystkim utraconą „ojczyznę prywatną", krainę rozciągającą się w okolicach Mołodeczna, Drohobycza czy też kwartał ulic na Żoliborzu. „Umarłe miasto" - tak bodaj po latach nazywała tamten Gdańsk moja babcia, gdy opowiadała mi o swoim życiu. Kiedy dzisiaj próbujemy odtworzyć to, co zdarzyło się później z naszą pamięcią, skazani jesteśmy na badanie materii wspomnień, kolejnych wtajemniczeń... Każdy na swój sposób i każdy odrębnymi drogami docierał bowiem do własnej historii Gdańska. Dla mnie była to wpierw odzyskana pamięć o losach mojej kaszubsko-gdańskiej rodziny, ale również - odnajdywanie śladów materialnych gdańskiej „Atlantydy" (nielicznych fotografii, dokumentów, przedmiotów etc). Potem przyszło odkrycie Grassowskiego Gdańska. Tutaj na koniec spełniły się w ubiegłej dekadzie warunki symbolicznego porozumienia z historią, pojednania w Gdańsku polskiej teraźniejszości i niemieckiej przeszłości. W tym samym czasie proza Pawła Huellego, Stefana Chwina i Wojciecha Hrynkiewicza stworzyła literacką mitologię, ale także literacką legendę Gdańska, otwartą na najboleśniejsze prawdy. Wreszcie powszechność recepcji imponującej, wielotomowej serii albumowej Byt sobie Gdańsk, autorstwa Donalda Tuska (którą wraz z Grzegorzem Fortuną miałem przyjemność współtworzyć), odsłoniła autentyczną potrzebę poznania przeszłości miasta. Co 150 Dyskusja więcej, obudziła dyskusję, w której rezultacie doszło do głosu przekonanie, wypowiedziane po raz pierwszy u progu obchodów milenium Gdańska: „To wspólne święto, zarówno tych którzy przybyli tu po 1945 r., tych, którzy się tutaj urodzili po wojnie, jak i tych, którzy zostali stąd wygnani" {Ust otwarty do gdańszczan Donalda Tuska, Pawła Huellego i Zbigniewa Żakiewicza). Andrij Pawfyszyn Sposób, w jaki Lwów został zasiedlony, przesądził o jakiejś naturalnej wrogości nowych mieszkańców do tego miasta. Tak mi się wydaje. Tylko pokolenie lwowian, które urodziło się w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych, uważa to miasto za swoje, czuje się u siebie, a pokolenia poprzednie z dystansem odnoszą się do swego przecież miasta. I oni właśnie stanowią ten największy konglomerat potencjalnej ksenofobii, polonofobii - uważa się bowiem, że Polacy w jakiś mityczny sposób nadal do niego pretendują. Tu się zaczynają bardzo poważne różnice między Lwowem i Gdańskiem. W Gdańsku - moim zdaniem - uformowała się pewna grupa inteligencji, która rozumiała problemy tego miasta, była otwarta na kwestie wielonarodowe. W Polsce i w Niemczech od lat sześćdziesiątych prowadzono dyskusję wokół stosunków polsko-niemieckich. To w pewien sposób zmieniało społeczeństwo. Na Ukrainie temat wspólnych relacji polsko-ukraińskich był natomiast zakazany do czasu niepodległości i nie mogliśmy w żaden sposób normalizować dzielących nas konfliktów historycznych. Ten stan rzeczy naznaczył świadomość zbiorową, pogłębiając dodatkowo poczucie obcości i niechęci wobec Polski i Polaków. Odpowiedzialność za ten stan tylko częściowo spada na lwowską inteligencję, która żyła pod szczególną presją reżimu totalitarnego. W takich warunkach proces pojednania nie mógł się dokonać Teraz roz-grzebujemy wielkie problemy wspólnej przeszłości i jest to bardzo trudne. Współrozmówcą Polaków w rozmowach o Gdańsku są Niemcy, spokojnie reagujący na różne ostre problemy, wyrozumiale - powiedziałbym. Partnerem Ukrainy zaś - państwa biednego, państwa, które przechodzi ciężką transformację - jest państwo polskie, nie tak bogate, oczywiście, jak Niemcy, i, co więcej, mające bardzo dużo własnych problemów. Często nie stać je na to, aby aktywnie zajmować się stosunkami ukraińsko--polskimi. Wiem jednak, że w Polsce istnieje wielkie zainteresowanie Ukrainą i moim marzeniem jest, żeby na Ukrainie zaistniało podobne zainteresowanie Polską i taka wiedza o niej, jak w Polsce o Ukrainie. Przeszłość w tradycji współczesnego Lwowa i Gdańska 151 Na pierwszym planie dawna siedziba ukraińskiego kulturalno-oświatowego Towarzystwa „Proswita"; w tle, po lewej, wysoka wieża Cerkwi Uspieńskiej tzw. „Wieża Kor-niakta", po prawej dwie wieże kościoła Karmelitów Bosych z XVII w. Fot. K. Wójcik Oteksandr Krywenko Dzisiaj we Lwowie biją źródła zarówno skrajnie prawicowych tendencji, jak i nurtów liberalnych. Trzeba powiedzieć, że bazą tendencji otwartej, rynkowej są dziś ludzie, którzy nie mieli za sobą żadnego doświadczenia realnych konfliktów zbrojnych między Polakami i Ukraińcami, przelanej krwi w przeszłości, co stwarza szansę na pogodzenie się z historią. Dopiero ten czynnik, upowszechnianie się takich postaw pośród elit naszego miasta stworzyło możliwość podjęcia w latach dziewięćdziesiątych w sposób aktywny dialogu polsko-ukraińskiego. Umiejętność prowadzenia dialogu okazała się cenna dla niepodległego państwa ukraińskiego. Mówimy tutaj o tym, że nie ma już dawnego Gdańska, nie ma już dawnego Lwowa, o zmierzchu, rozpadzie dawnych form życia i duchowości. Moim zdaniem 152 Dyskusja tak w pełni nie jest, albowiem gdyby tak było, to miasta te w nowych czasach, po 1945 r., nie stanowiłyby miejsc pojawiania się nowych idei. Istnieje doprawdy coś takiego, jak rodzaj magnetycznego pola, duch miejsca podkreślający jego wyjątkowość - bez tego nie dałoby się wyjaśnić mojego osobistego doświadczenia. Pochodzę z rodziny przesiedleńców ze Wschodu - tych, którzy przyjechali do Lwowa, by wyprzeć ukraińskich nacjonalistów. Tak więc więc wzrastałem w przekonaniu, że wszystko, co nazywa się ukraińskim nacjonalizmem, jest złe, a to, co radzieckie - dobre. Niemniej jednak, właśnie we Lwowie zostałem zwolennikiem idei niepodległego państwa ukraińskiego, walczyłem w obronie tej idei i jako polityk, i jako dziennikarz. Rodzice tolerowali moje poglądy, ale została pomiędzy nami różnica, determinowana generacyjnie. Wojciech Hrynkiewicz Zacznę od tego, że w Gdańsku czuję się obco. A Lwów? Chciałbym, żeby Lwów stanowił dla mnie Lizbonę. Nie jestem z Gdańska, rodzina pochodzi z terenów, skąd bliżej było do Moskwy niż do Wilna. Tak, że na poły znalazłem się tutaj przypadkiem i niejednokrotnie słyszałem w domu, jak ojciec mówił: „Ach, ci Polacy!" Ojciec, który w Wilnie spędził raptem parę lat, nie miał ani swojej przystani, ani nie zaczerpnął mądrości życiowej od swoich rodziców, rozstrzelanych zaraz na początku wojny. Tak więc i ja nie znałem arkadii: wypieków babci, spacerów z dziadkiem. Każdy człowiek wszakże powinien gdzieś osiąść na stałe. Pierwszy raz poczucia wspólnoty z miastem i jego ludźmi doznałem w 1980 r., gdy rozpoczęły się strajki. Po raz drugi doświadczyłem tego związku, gdy mój syn zaczął pytać mnie o swoje miasto. Wtedy też zrozumiałem, że nie miałem dotąd własnego miejsca. Do Gdańska przyjechałem w wieku czternastu lat. Wcześniej mieszkałem w Szczecinie, gdzie cały czas straszono mnie, że to miasto i tak nam zabiorą Rosjanie albo wróci ono do Niemiec. Dopiero, gdy syn zaczął zadawać pytania, uświadomiłem sobie, że nie mogę utrzymywać go w poczuciu tymczasowości, które odziedziczyłem po swoich rodzicach: to miejsce jest jego i musi się czuć tu jak u siebie - bo jest u siebie. Musiałem TO miasto poznać, aby stać się dla syna przewodnikiem po jego MIEŚCIE. Dlaczego chciałbym, aby Lwów był dla mnie Lizboną? Stalin wyświadczył Polakom i Ukraińcom ogromną przysługę: on nas na pięćdziesiąt lat rozdzielił. Skoro przez wieki nie nauczyliśmy się żyć zgodnie, wciąż docho- Przesziość w tradycji współczesnego Lwowa i Gdańska 153 dziło między nami do wojen i konfliktów, w których popłynęło morze krwi - to powinniśmy żyć osobno. Teraz, po przymusowej separacji, możemy rozmawiać, a nie walczyć ze sobą, co być może stałoby się naszym udziałem, tak jak w Jugosławii. Nigdy nie byłem we Lwowie. Byłem w Lizbonie, gdzie w ciągu paru godzin musiałem załatwić podstawowe sprawy: znaleźć stomatologa dla zbolałego syna, aptekę, kupić leki. Czułem się tam wspaniale i bardzo bezpiecznie. I tego oczekiwałbym od Lwowa - że będzie on dla mnie miastem przyjaznym. Wotodymyr Pawliw Rozpocznę również od doświadczeń bardzo osobistych. Jestem dziennikarzem, przewodniczącym Polsko-Ukraińskiego Klubu Dziennikarzy w Kijowie, redaktorem wydziału kultury tygodnika „РІК". Chciałbym zacząć od zmian, jakie zaszły po II wojnie światowej i zastąpiły początkową konfrontację kultur w Gdańsku i we Lwowie. Otóż różnica polega przede wszystkim na tym, że w Gdańsku kultura niemiecka została zastąpiona kulturą polską, a we Lwowie kulturę polską zastąpiła kultura sowiecka, kultura, która nie miała swego narodowego oblicza. Dzieci byłych lwowiaków, wysiedlonych na Syberię czy na Wschód (podobnie jak ja, urodziły się w Kazachstanie), po powrocie do Lwowa były zmuszone dzielić się tym miastem z przybyszami ze Związku Sowieckiego. Teraz czuje się tu na swoim już drugie pokolenie, które wyrosło tu w przeciągu ponad pięćdziesięciu lat - dzieci imigrantów z Ukrainy Wschodniej, dzieci emigrantów ze Związku Sowieckiego, dzieci przybyszów, utożsamiające się z kulturą sowiecką, w każdym bądź razie nie Ukraińców. Powtórzę tu wypowiedź jednego z najlepszych współczesnych pisarzy ukraińskich, Jurija Andrucho-wycza ze Stanisławowa, że Ukraińcy teraz powinni wejść do miast ukraińskich, bo w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat byli oni prawie nieobecni w dużych centrach urbanistycznych. Teraz, kiedy Ukraina zaczęła się usamodzielniać, właśnie Ukraińcy powinni wziąć na siebie całą odpowiedzialność nie tylko za spuściznę Lwowa, ale i za dialog ukraińsko-polski. Jednak zwracam Państwa uwagę, że nieruchomości do dnia dzisiejszego pozostają w większości wypadków w rękach ludzi, którzy tutaj zamieszkują od pięćdziesięciu lat. Ukraińcy nie mają prawa nawet do swych domów, swych mieszkań. A więc dialog ukraińsko-polski na terenie Lwowa jest trudny również dlatego, że Ukraińcy po prostu do tego czasu nie są zwycięzcami w swoim kraju. Dziękuję. 154 Dyskusja Andrij Pawfyszyn Myślę, że kolega Pawliw w dużym stopniu odpowiedział na pytanie, dotyczące naszej tożsamości. Większość lwowian uważa się dzisiaj za Ukraińców. Uznają swoją ukraińską kulturę, chcą rozwoju ukraińskiego państwa, ale obok nich żyją ludzie, których można identyfikować z homo souieticus. Są przekonani, że wcześniej czy później powróci Imperium, powróci język rosyjski - w swym rodzaju pidgin Russian - bardzo zniekształcony język rosyjski, którym się mówi na Ukrainie, odległy od tego prawdziwego rosyjskiego, używanego w Moskwie czy Petersburgu. Żyją też skromne grupy ludności zaliczające siebie do mniejszości narodowych: polskiej, żydowskiej, ale muszę z żalem powiedzieć, że często traktują to bardziej instrumentalnie, jako sposób wyjazdu albo do Polski, albo do Izraela, a najlepiej do Stanów Zjednoczonych lub do Niemiec. Wojciech Duda Poszukujemy cały czas odpowiedzi na podstawowe pytanie naszej dyskusji, czy gdańskie obrachunki z pamięcią korespondują z doświadczeniem lwowskim. Chciałbym więc dowiedzieć się, jakie są szanse pojednania we Lwowie polskiej przeszłości i ukraińskiej teraźniejszości? Dzisiaj wiemy, że polskości otwartej, wolnej od resentymentów, nie sposób budować w Gdańsku bez zakorzenienia jej w przeszłości tego miasta, bez uznania jego związków z językiem i kulturą niemiecką, słowem bez uznania jego niemieckości do 1945 r. Dla nas oznacza to całkowitą zmianę języka, unieważnienie myślenia w kategoriach „Gdańsk zawsze polski" i krytyczną refleksję nad relacjami polsko-niemieckimi. W tym sensie traktuję stosunek do przeszłości obu miast jako swoisty test dojrzałości do rzeczywistego pojednania. Twierdzę, że bez uznania polskości dawnego Lwowa, jego miejsca w historii Polski, ochrony polskiego dziedzictwa trudno tak naprawdę mówić o rzeczywistym porozumieniu polsko-ukraińskim. Jakie są więc szanse na pojednanie dzisiejszych mieszkańców Lwowa z jego polską przeszłością do 1944/1945 r.? Paweł Huelle Właściwie dopiero po latach zdałem sobie sprawę z tego, że wszystko, co Lwów i Gdańsk mają najpiękniejszego, wiąże się z przeszłością. To jest to, o czym pisał przed siedemnastu laty Milan Kundera w swoim słynnym eseju o tragedii Europy Środkowej. Otóż Kundera tak oto definiował europejskość Europy Środkowej: „Jak najwięcej różnic na jak najmniejszym obszarze". Przeszłość w tradycji współczesnego Lwowa i Gdańska 155 Również dla mnie jest to istota fenomenu Europy Środkowej. A co jest w opozycji do takiej filozofii bycia i do takiej filozofii kultury? Oczywiście - jak najmniej różnic na jak największym terytorium, czyli jest to idea Rosji, którą zresztą Kundera wykluczył z Europy, budząc gwałtowny sprzeciw Brodskiego. Otóż ja właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że w tej wielokuiturowości obu miast tkwi podobieństwo doświadczeń, które powinny nas łączyć, a nie dzielić: Gdańsk polski, niemiecki, kaszubski; podobnie Lwów - polski, ukraiński, rosyjski, żydowski... I jeżeli rzeczywiście w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych (czego bytem świadkiem i uczestnikiem) w Gdańsku doszło do dialogu - ważnego i owocnego - pomiędzy Polakami i Niemcami, i to jakoś zaowocowało później, więc moim marzeniem jest, żeby Lwów stał się takim właśnie miastem dialogu polsko-ukraińskiego, który na tych szczytach politycznych w tej chwili ma się bardzo dobrze... Chciałbym jeszcze powiedzieć jedną rzecz na zakończenie. Trzeba koniecznie przywołać wspaniałą rolę paryskiej „Kultury". Dlaczego? Jeżeli jest faktem, że w polskich elitach intelektualnych i politycznych panuje absolutna zgoda co do tego, że nie mamy i nie Pomnik Tarasa Szewczenki (1992 r.), w tle dawny kościół pod wezwaniem św. Piotra i Pawła Apostołów i klasztor oo. Jezuitów, w którym na początku XVII w. uczył się Bohdan Chmielnicki; obecnie magazyn Biblioteki Akademii Nauk Ukrainy i szkoła średnia. Fot. K. Wójcik 156 Dyskusja będziemy mieć żadnych roszczeń terytorialnych, jest to w dużym stopniu zasługa wieloletniej pracy intelektualnej, politycznej, historycznej Jerzego Gie-droycia. Na łamach „Kultury" dokonała się głęboka rewizja podstawowych aksjomatów polskiej polityki, kolejne generacje przekonywano i przekonano, że polskie Kresy Wschodnie zostały utracone bezpowrotnie, że na tym też można budować, że w przyszłość nie wolno patrzeć z resentymentem. Bogumiła Berdychowska Kiedy słuchałam wypowiedzi gdańszczan, to miałam wrażenie, że oto widzę i słyszę ludzi, którzy z małej pogranicznej przestrzeni „prywatnej ojczyzny" potrafili wydobyć maksimum smaku i piękna. Dla gdańszczan historia ich miasta jest niczym palimpsest. W gdańskiej przestrzeni nawarstwiły się wpływy różnych narodów i kultur. I dziś jeżeli ktoś chce, może odkrywać coraz to nowe pokłady dziedzictwa historycznego. Miejsce, które, jak to ujął Wojciech Duda, było miejscem podwójnego wygnania, staje się miejscem, gdzie tworzy się nowa tożsamość młodego pokolenia gdańszczan. Dla nich równie ważny jest Gdańsk Guntera Grassa, jak i Pawła Huel-lego. Gdańszczanie nie tylko „oswoili" przeszłość, nauczyli się z nią żyć, ale dostrzegli w polsko-niemieckiej tradycji tego miasta wartość samą w sobie. Funkcja pogranicza jako miejsce spotkania i poznania innego, jako miejsce nawarstwiania się kultur, z których później można czerpać, jest tylko jedną z funkcji, jaką pogranicze może pełnić. Nie zapominajmy, że pogranicze to również przestrzeń, która dzieli. „Nawarstwianie się kultur to nie tylko święto zatartych granic - to także krew, brud, czystki etniczne, ludobójstwo, eksterminacja. Być może przejęzyczyłem się i powinienem powiedzieć «nawarstwianie antykultur»" - napisał w swoim skądinąd pięknym eseju Miasto-okręt ukraiński pisarz, Jurij Andruchowycz. Miasto-okręt to ważny tekst nie tylko dlatego, że opowiada o magicznym dla Andruchowy-cza mieście Galicji - Lwowie, ale przede wszystkim dlatego, że wiele mówi o stanie świadomości młodego pokolenia ukraińskich intelektualistów. Andruchowycz z miłością opisuje historię miasta, które powołał z niebytu kniaź Daniel Halicki, zbudowali włoscy architekci, nadali swoisty charakter Ormianie, w którym autorowi brakuje żydowskiej synagogi, do którego garnęli się Szwabowie „Serbowie, Dalmatyńczycy, Argonauci, Tatarzy, Turcy, Arabowie, Szkoci, Czesi, Maurowie, Baskowie, Scytowie, Karaimi, Cha-zarowie, Asyryjczycy, Etruskowie, Hetyci, Goci, Biali i Czarni Chorwaci, Celtowie, Antowie, Alanowie, Hunowie, Kurdowie [Kurdowie!], Etiopczycy, Cyklopi, Agrypi, Lestrygoni, Androgeni, Arianie, Cyganie, Kinokefalowie, Przeszłość w tradycji współczesnego Lwowa i Gdańska 157 Elefantofagowie, Afrykańczycy, Masoni i Metysi, Małorusini i masochiści" itd. itd. Aż do zaskakującej pointy eseju Andruchowycza w jego Lwowie w ogóle nie pojawiają się Polacy, nie ma też żadnego odwołania do polskiej kultury. Okazuje się, że w połowie lat dziewięćdziesiątych ukraiński pisarz młodszego pokolenia może pisać o Lwowie, z pozoru nawet eksponując (momentami aż do prześmiewczego absurdu) wieloetniczny i wielokultu-rowy charakter tego miasta, zupełnie nie wspominając o również polskiej przeszłości tego miasta. Ten fragment polskiego odbiorcę może dziwić, wywoływać nawet oburzenie. Pozostawmy jednak emocje z boku, bo przywołany urywek zawiera też ważną informację dotyczącą stanu świadomości młodego pokolenia ukraińskich intelektualistów. Dodajmy tych spośród nich, którzy z całą pewnością są otwarci na świat, bo z jednej strony trudno odmówić Andruchowyczowi dążenia do pokazania niepowtarzalności Lwowa jako miejsca, gdzie spotkały się ludy i kultury z różnych części Europy, a nawet świata. Ukraiński autor ma kłopoty jedynie z zaakceptowaniem polskiego kontekstu historii Lwowa. Skąd dysproporcja w traktowaniu przybyszów z różnych stron świata w stosunku do Polaków, którzy w końcu przez sześć wieków współtworzyli historię miasta nad Pełtwią? To trudne pytanie, bo z rzędu tych „co autor miał na myśli?" Może nic się za tym nie kryje, może tak autorowi „się napisało", może nie lubi Polaków, a może jest to dowód, że nawet młodsze pokolenie Ukraińców ciągle nie dało sobie rady z „polskim kompleksem". Łatwo zachwycać się przybyszami z odległej Armenii, nostalgicznie wspominać nieobecnych już Karaimów czy doceniać kunszt architektów z dalekiej Italii; łatwo, bo do historii Lwowa wnosili oni domieszkę egzotyki, nigdy nie stanowiąc rzeczywistego problemu. Z Polską jest inaczej. Polacy współtworzyli świetność Lwowa, ale im większy był w to dzieło wkład Polaków, tym bardziej Lwów stawał się obcy dla Ukraińców. Zaakceptowanie „polskiej" historii Lwowa budzi odruchowy lęk, że w ten sposób akceptuje się „ukraińską" obcość tego miasta. Dla porządku dodajmy, że tego typu lęki były w swoim czasie udziałem również Polaków. Tu, w Gdańsku, nie trzeba się nad tym specjalnie rozwodzić, choć znacznie bardziej problem ten dotyczył Wrocławia czy Szczecina. Historia tych miast przecież, praktycznie przez cały okres Polski Ludowej, była wykastrowana z niemieckiej przeszłości. W polskim przypadku radykalną zmianę przyniosły lata osiemdziesiąte. Debiutujący wówczas twórcy nie tylko nie bali się odkrywać historycznych tabu i obnażać nacjonalistycznych mitów, ale wręcz dostrzegli w tym procesie szansę na trwałe zakorzenienie i budowanie lokalnych tożsamości. To, co przed kilkunasto- 158 Dyskusja ma laty było udziałem nie tak wielkiej przecież grupy intelektualistów, staje się obecnie świadomością coraz bardziej powszechną (przykład sprzed kilku miesięcy - jedno z pierwszych miejsc w ankiecie na najbardziej zasłużonego szczecinianina zdobył przedwojenny niemiecki burmistrz tego miasta). Ukraińcy jeszcze tej drogi nie przebyli. Polaków więc w ich historii nie ma lub pojawiają się nie wiadomo skąd jako synonim niszczącej siły. Kończąc swój esej, Andruchowycz pisze: „W ulicznych walkach 1918 roku we Lwowie Polacy wygrali z Ukraińcami przede wszystkim dlatego, że było to ich miasto - i to nie w jakimś abstrakcyjno-historycznym wymiarze, ale właśnie w wymiarze konkretnym, osobistym - to były ich bramy, podwórza, zaułki, to oni znali je na pamięć, choćby dlatego, że właśnie tam umawiali się na pierwsze randki ze swoimi pannami. Ukraińcy w znakomitej większości pochodzili ze wsi i słabo orientowali się w obcych sobie warunkach. Wspierała ich jedynie nieco przebrzmiała idea «książęcej świetności naszego Lwowa». Ale kiedy po osiągniętym zwycięstwie (używam tego słowa z tak dużą względnością, na jaką mnie stać), polska administracja rozpoczęła histeryczne wręcz represje wobec bezbronnych, przeprowadzając masowe aresztowania, pogromy, zachowała się jak obcy, przybysz, zdobywca obcego miasta, jak ślepy barbarzyńca, nieczuły na prawdziwie lwowską polifonię. Biada zwycięzcom - oto nieunikniony rezultat czyjegokolwiek zwycięstwa". Nie bardzo wiemy, skąd nagle w 1918 r. we Lwowie wzięli się Polacy, wszak wśród rozlicznych jego mieszkańców Andruchowycz ich nie wymienia, i jak to się stało, że było to ich miasto „w wymiarze konkretnym, osobistym". W tej sprawie jesteśmy skazani na hipotezy. Wiemy jedno: okazali się nierozumnymi barbarzyńskimi zwycięzcami, nieczułymi na lwowską polifonię. To właściwie wszystko, co ma Andruchowycz do powiedzenia o polskiej przeszłości Lwowa. Zaiste „biada zwycięzcom". Istotnie nie są oni czuli na polifonię. Tyle tylko, że tym razem po stronie zwycięzców znalazł się sam Andruchowycz. Lwów z jego opowieści, Lwów wyprany z polskości przypomina bardziej „okręt-widmo" niż „miasto-okręt". Porzućmy na chwilę Lwów i zajrzyjmy do małego, ale z punktu widzenia literatury nie mniej magicznego, Drohobycza. Drohobycz - to oczywiście Bruno Schulz. Niemniej Drohobycz to również miasto jednego z największych polskich poetów XX w., Kazimierza Wierzyńskiego, potrafiącego z wielką miłością pisać o tamtej przestrzeni. To również miasto Andrzeja Chciuka, który w dalekiej Australii ratował miasto swojej młodości: polsko-żydowsko-ukraiński Drohobycz przed niszczącą siłą czasu w swoim błyskotliwych i pełnych humoru wspomnieniach Atlan- Przesztość w tradycji współczesnego Lwowa i Gdańska 159 tyda i Ziemia księżycowa. Zresztą nie tylko Drohobycz, ale i Lwów. Dzięki Chciukowi czytelnik, zamykając oczy, widzi biegnącego przez Lwów jednego z największych ukraińskich malarzy pierwszej połowy XX w., Ołeksę Nowakiwskiego, który znów nie ma pieniędzy i musi sprzedać jakiś swój obraz, choć bardzo tego nie lubi. Chciuk stworzył w swoich, zapewne ucukrzonych, wspomnieniach mit Galicji, gdzie Polacy, Ukraińcy, Żydzi świadomi swojej odrębności, mający inne, czasami wykluczające się nawzajem, cele polityczne byli dopełniającą się wspólnotą na poziomie swojej małej ojczyzny. Drohobycz Schulza z wolna zyskuje prawo obywatelstwa w kulturze ukraińskiej, przy czym dla współczesnych drohobyczan jest to pisarz żydowski i wcale nie mam pewności, czy mają oni świadomość, iż był wielkim pisarzem języka polskiego. Po Drohobyczu Wierzyńskiego nic nie pozostało. Drohobycz Chciuka, jak głosi tytuł jego wspomnień, jest Atlantydą, która znikła w oceanie historii. Współczesnych drohobyczan, lwowian łączą z poprzednikami tylko mury zamieszkiwanych domów. Być może jest tak, jak mówi Myrosław Marynowycz, że współcześni Ukraińcy mają tyle problemów sami z sobą, że po prostu nie stać ich na to, by zainteresować się dziedzictwem innych narodów obecnych na Ukrainie. Pewnie jest tak, że trzeba jeszcze czasu, by mogli „oswoić" przeszłość, by na spuściznę innych nie reagowali lękiem, lecz zainteresowaniem. Polskich odbiorców może bulwersować brak polskiego wątku w wizji „wieloetniczego" Lwowa a la Andruchowycz. W gruncie rzeczy jest to jednak problem samych Ukraińców. Nie da się „oswoić" przeszłości bez odwagi spojrzenia na historię taką, jaką ona była. Można, oczywiście, udawać, że Lwów zamieszkiwali głównie Biali i Czarni Chorwaci, a Szczecin Francuzi, tyle tylko, że w ten sposób nie pokona się historycznych kompleksów - to jest po prostu droga donikąd. Współczesny Lwów to nie arka, gdzie „zebrano nas po to, by uratować «po parze z każdego rodzaju», to przestrzeń autonomicznie funkcjonujących pamięci, znaków architektonicznych, świadomości itd. „Starego eklektycznego", wielonarodowego, wielokulturowego Lwowa nie ma. Jak pisał Zbigniew Herbert: „To miasto -/ Nie ma tego miasta / Zaszło pod ziemię / Świeci jeszcze / Jak próchno w lesie / Puste miejsce / Lecz wciąż ponad nim drży powietrze / Po tamtych głosach". Paradoksalnie herbertowski wiersz to nie tylko podzwonne dla „starego eklektycznego" Lwowa, to może być również, przynajmniej potencjalnie, znak nadziei. Dopóki bowiem „drży powietrze/ Po tamtych głosach", dopóty można próbować je usłyszeć. 160 Dyskusja Andrij Pawfyszyn Niestety, nie mieliśmy swego lwowskiego Guntera Grassa, który podobnie jak autor Blaszanego bębenka tak pięknie opowiedziałby o Lwowie. Bo Andruchowycz jest z ducha Iwano-Frankiwska (Stanisławowa). 1 zawsze o tym mówi, przyznaje się, że istnieje we współczesnej literaturze ukraińskiej cała szkoła stanisławowska, nawiązująca do mitu habsburskiego - bardzo ważnego mitu, jeszcze tu nie wymienionego. Oczywiście w tym micie jest bardzo mało miejsca dla Polaków, bo wszyscy w tej bajecznej Arkadii Austro-Węgierskiej byliśmy dziećmi Franciszka Józefa. Uważam, że człowiekiem, najlepiej prezentującym wielonarodowy Lwów, wielonarodowe społeczeństwo galicyjskie, był pisarz, o którego twórczości teraz coraz więcej się mówi na Ukrainie - jest wznawiany i popularność jego wzrasta. Chodzi o Leopolda von Sacher-Masocha, urodzonego we Lwowie. Był synem policmajstra i znany jest z rzeczy perwersyjnych („masochistycznych"), ale poza tym napisał bardzo dużo ciekawych powieści realistycznych. Bywał nawet określany przez krytyków w przeszłości mało-rosyjskim Turgieniewem, bo zawsze mówił, że jest po części Rusinem, czyli identyfikował się z Rusią i Galicją. Innym pisarzem, który, moim zdaniem, bardzo trafnie połączył ze sobą elementy kultury wielonarodowego Lwowa, jest współczesny rosyjskojęzyczny literat, Ihor Klech. Żyje w Moskwie, ale korzenie jego twórczości tkwią we Lwowie. Tu po raz pierwszy przeczytał Brunona Schulza, tu go przetłumaczył na język rosyjski. Tu Ihor napisał jedną z najpiękniejszych swoich książek - Pożegnanie z Kalima-chem. Świetnie opisał w niej amalgamat lwowski, jaki on (jako Rosjanin) odczuł może najlepiej, bo nie należy do typu zaborców, typu agresorów, jest człowiekiem czułym na inność. Dlatego też żyje teraz w Moskwie, a nie we Lwowie, bo nie chce odbierać Ukraińcom, lwowianom, ich miasta. On niecałkowicie identyfikuje się ze Lwowem, lecz kocha to miasto; on tu żył, ale jest to miasto innych ludzi i on z najlepszych pobudek to miasto pozostawił i pojechał do Rosji, którą uważa za swoją ojczyznę. Bardzo żałuję, że nie został tym lwowskim Grassem Zbigniew Herbert. W jego twórczości - wszystkie jego utwory prozatorskie przetłumaczyłem na język ukraiński - odczuwa się ból metafizyczny; moim zdaniem bez Lwowa niemożliwe byłoby napisanie tego wszystkiego, co on napisał. Ja odczuwam jego ból, kiedy pisze o lękach Pana Cogito, który nie chce wracać do rodzinnego miasta, bo nie zastanie tam nikogo, tylko cierń i popielisko - ale myślę, że w pewnym stopniu to przesada, jak i przesadą jest opinia Stanisława Lema, nigdy nie pragnącego powrotu do Lwowa. Jestem przekonany, że od- Przesztość w tradycji współczesnego Lwowa i Gdańska 161 nalazłby on tam ducha starego miasta i metafizykę miasta nawracającego na Iwowskość ludzi różnych narodowości. Myślę, że jest pewna nadzieja na przyszłość: od lat kontynuujemy w swoim czasopiśmie projekt, w którego ramach chcemy przyswoić naszym czytelnikom pewne elementy doświadczenia granicy niemiecko-francuskiej, Alzacji-Lotaryngii, oraz Nadrenii, wybrane modele, jakie tam zostały wypracowane. Spodziewamy się stopniowej poprawy wzajemnych stosunków społeczności ukraińskich i polskich. Dziś dobre stosunki istnieją już pomiędzy naszymi państwami, ale na poziomie społeczeństw zostało jeszcze wiele przemilczeń, nieszcze-rości. I to jest zadanie, wyzwanie dla przyszłości. Bogumiła Berdychowska - wieloletni dyrektor Biura ds. Mniejszości Narodowych MKiS, wicedyrektor Radia Polonia (Program dla Zagranicy Polskiego Radia), ostatnio opublikowała (wspólnie z Olą Hnatiuk) Bunt pokolenia. Rozmowy z intelektualistami ukraińskimi (2000). Wojciech Duda - historyk, współzałożyciel „Przeglądu Politycznego", jego redaktor naczelny i wydawca (od 1991 r.), współautor serii albumowej Był sobie Gdańsk. Wojciech Hrynkiewicz - pisarz, opublikował powieść Tej rzeki nie przejdę (1992), współpracownik „Przeglądu Politycznego". Paweł Huelle - pisarz; opublikował m. in. Weiser Dawidek (1987), Opowiadania na czas przeprowadzki (1991), Pierwsza miłość i inne opowiadania (1996), Inne historie (1999). Oieksandr Krywenko - dziennikarz, publicysta, pod koniec lat osiemdziesiątych związany z pierwszą niezależną organizacją studencką na Ukrainie „Towarzystwem Lewa", na początku lat dziewięćdziesiątych związany z tygodnikiem „Po-stup", redaktor naczelny tygodnika „РІК". Wołodymyr Pawliw - dziennikarz, publicysta, na początku lat dziewięćdziesiątych związany z tygodnikiem „Postup". Obecnie związany z tygodnikiem „РІК", stypendysta Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności. Andrij Pawfyszyn - redaktor niezależnego czasopisma kulturalnego „I", tłumacz literatury polskiej, deputowany do Rady Miasta Lwowa (1994-1998). Stanisław Stępień Społeczność ukraińska w Polsce W konsekwencji II wojny światowej radykalnie zmieniła się polska granica wschodnia. Decyzja o jej przebiegu zapadła poza Polską i bez udziału legalnych władz państwowych. Przez wiele lat różne środowiska krajowe i zagraniczne, polskie i ukraińskie, kwestionowały te ustalenia. Należy jednak pamiętać, że przeprowadzenie precyzyjnej linii rozgraniczającej Polaków i Ukraińców nie było możliwe, ponieważ w ciągu wieków ukształtowała się swoista szachownica narodowościowa na tzw. Kresach Wschodnich. Był to więc teren narodowo mieszany, z przewagą elementu ukraińskiego na wsiach, a polskiego w miastach. Powojenni decydenci kreujący ład polityczny w Europie Środkowej nie byli w stanie odwołać się bezpośrednio do argumentacji historycznej. Nie zachowały się bowiem żadne materiały umożliwiające precyzyjne określenie granicy między państwem polskim a księstwami ruskimi w okresie wczesnego średniowiecza, a później ów sporny obszar zasiedlenia polsko--ukraińskiego wchodził w skład jednego organizmu państwowego. Zdecydowano się więc na odwołanie do, powstałego na początku XX w. w kręgach nacjonalistycznych obu narodów, poczucia własności ziemi ojczystej. W środowisku ukraińskim objawiało się ono lansowanym szczególnie silnie w okresie międzywojennym, a zwłaszcza w okresie II wojny światowej, hasłem „Lachy za San", zmierzającym do wyrzucenia żywiołu polskiego z ziem uważanych za ukraińskie na lewą (zachodnią) stronę rzeki San. Apetyty terytorialne nacjonalistów polskich były w tym czasie znacznie większe, bo zważywszy, że znajdujące się na terenie obszaru spornego miasta stanowiły silne ośrodki polskości, lansowano hasło „Ukraińcy za Zbrucz", domagając się w ten sposób pozostawienia po stronie polskiej całej dawnej Galicji Wschodniej. Nawet jeśli pewne środowiska inteligenckie w Polsce uświadamiały sobie fakt, że ziemie na wschód od Sanu i środkowego Bugu Społeczność ukraińska w Polsce 163 we wczesnym okresie państwowym były ruskie (ukraińskie), to jednak uważano, że powinny one pozostać w państwie polskim ze względu na wielki wkład cywilizacyjno-kulturowy w ich rozwój oraz z powodu wymogów bezpieczeństwa państwa. Inny element, na który zdecydowali się powołać władcy na Kremlu, to tzw. linia Curzona z 1919 r., która wprawdzie w stosunku do Galicji Wschodniej była mało precyzyjna1, ale Stalin uznał ją za wystarczający argument w rozmowach z Anglikami i Amerykanami na temat nowego ładu w Europie Środkowo-Wschodniej. Stanowisko Moskwy zostało narzucone marionetkowym władzom polskim, z Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego na czele. Właśnie ów Komitet w dniach od 22 do 27 lipca 1944 r. uzgodnił w Moskwie ze stroną radziecką ostateczny kształt polskiej granicy wschodniej. Ponieważ jej przebieg pozostawiał po stronie ukraińskiej znaczne skupiska ludności polskiej, a po stronie polskiej ludności ukraińskiej, zdecydowano, że nastąpi repatriacja do macierzystych państw. Po wytyczeniu granicy po stronie polskiej pozostało ok. 650 tys. Ukraińców z ponad 5 min żyjących w granicach państwa polskiego w okresie II Rzeczypospolitej2. Przesiedlenia na Ukrainę radziecką i akcja „Wisła" Dnia 9 września 1944 r. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego oraz rząd Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej podpisały umowę o „wymianie ludności" i już 15 października z Polski wyjechały pierwsze transporty przesiedleńców. Repatriacja miała mieć charakter dobrowolny, ale ludność ukraińska, po pewnych doświadczeniach z systemem politycznym i rzeczywistością radziecką, nie chciała opuszczać stron rodzinnych3. Tak więc w pierwszej kolejności na wyjazd decydowali się ci Ukraińcy, którzy w latach okupacji doznali różnych represji ze strony Polaków, utracili bliskich lub mienie bądź byli zaangażowani w akcje przeciwko ludności polskiej. O silnym przywiązaniu do ziem ojczystych świadczy odezwa Ukraińskiego Komitetu Obywatelskiego w Przemyślu. Już 7 września 1944 r. Komitet publicznie zadeklarował lojalność wobec państwa polskiego. Odezwę podpisało wielu znanych przedstawicieli ukraińskiej inteligencji. Niestety, efekt był taki, że inicjatorzy odezwy i osoby sympatyzujące zostały w pierwszej kolejności przymusowo przesiedlone na Ukrainę radziecką. W tej sytuacji wielu Ukraińców zaczęło szukać innych sposobów obrony przed wysiedlę- 164 Stanisław Stępień niami. Najczęściej decydowano się na „załatwianie" w pobliskich parafiach rzymskokatolickich fałszywych świadectw chrztu, mających potwierdzać fakt, że dana osoba jest Polakiem wyznania rzymskokatolickiego. Próbowano także autentycznie zmieniać wyznanie, czego zabraniało jednakże prawo Kościoła katolickiego. Wielu kapłanów rzymskokatolickich ze zrozumieniem podchodziło do zaistniałej sytuacji, decydując się na wydawanie fałszywych odpisów aktów chrztu bądź innych dokumentów, mających zaświadczyć polskość danej osoby4. Zjawisko to przybrało jednakże tak duże rozmiary, że nie uszło uwagi władz reżimowych, które instruowały administrację terenową, iż zmiana „wyznania nie powoduje żadnych zmian w przynależności narodowej"5. Przeciwko przesiedleniom wystąpiła Ukraińska Powstańcza Armia, wzywając do pozostania na miejscu, a nawet dopuszczając się karania tych, którzy zadeklarowali chęć wyjazdu. Apelowano także do społeczności polskiej o pomoc i solidarność. W jednej z wydanych ulotek pisano: „Dziś wywożą nas, a jutro Was... Nasz los jest identyczny"6. Wobec zaistniałej sytuacji władze komunistyczne podjęły wiele działań mających na celu przyspieszenie repatriacji. Posunięto się nawet do prowokacji i przymusu fizycznego. Nie obyło się bez ofiar. Próbowano w ten sposób zastraszyć ludność ukraińską, przekonać ją, że współżycie z Polakami nie jest możliwe. Kto dokonywał tych napadów? Niewątpliwie miały w tym udział oddziały Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego i Wojsk Ochrony Pogranicza. Akcje te z pewnością były uzgadniane ze stacjonującymi na danym terenie oddziałami NKWD. Pretekstem do przeprowadzania tych akcji mogło być udzielanie schronienia lub dostarczanie żywności dla oddziałów UPA bądź udział mężczyzn w danej miejscowości w ukraińskich oddziałach samoobrony. W żadnym wypadku nie usprawiedliwia to morderstw dokonywanych na ludności cywilnej, w tym na kobietach i dzieciach, jak zdarzyło się to np. w Starym i Nowym Lublińcu 1 marca 1945 r., w Gorajcu 5 kwietnia tegoż roku, czy 25 stycznia 1946 r. w Zawadce Morochowskiej. Dochodziło także do napadów na ukraińskie wioski organizowanych przez polskie podziemie antykomunistyczne, m. in. w Paw-łokomie 3 marca r. 19457. Motywacje były bardzo różnorodne i nie zawsze odpowiadające rzeczywistości. Najczęściej jako powód represji podawano napady oddziałów ukraińskich na polskich mieszkańców tych okolic, a także wydarzenia z czasów okupacji, a więc represyjny charakter ukraińskiej policji będącej na służbie Niemców, napady ze strony UPA, a zwłaszcza chęć pomszczenia polskich ofiar na Wołyniu. Przy tym z całą pewnością na- Spoteczność ukraińska iv Polsce 165 leży stwierdzić, że niektórych z tzw. polskich napadów na Ukraińców dokonywały radzieckie i polskie reżimowe służby specjalne, udające żołnierzy polskiego podziemia. Akcja przesiedleńcza była bowiem przeprowadzana pod kierownictwem radzieckich doradców do spraw bezpieczeństwa, działających przy polskich urzędach administracji terenowej. Znaczącą rolę odgrywał wśród nich zwłaszcza płk NKWD, Nowikow, tajny doradca do spraw bezpieczeństwa przy wojewodzie rzeszowskim; osobiście podejmował wiele decyzji związanych z przesiedleniem. On także nadzorował akcję deportacji 25 czerwca 1946 r. do ZSRR greckokatolickiego ordynariusza przemyskiego, biskupa Jozafata Kocyłowskiego, a następnie biskupa pomocniczego, Hryhoryja Lakoty, i innych przedstawicieli duchowieństwa8. Wiele napadów na wsie i pojedynczych mieszkańców narodowości ukraińskiej miało charakter zwykłych akcji bandyckich, powodowanych nie czynnikami natury politycznej, lecz chęcią rabunku. Działania takie z pewnością mogły wpływać na decyzje o wyjeździe na Ukrainę. Niemniej jednak cała akcja trwała wolno i władze były zmuszone przesuwać termin jej zakończenia. W sumie do końca 1946 r. udało się przesiedlić na Ukrainę radziecką jedynie 482 rys. Ukraińców. Na terytorium państwa polskiego pozostało jeszcze ponad 140 tys. osób narodowości ukraińskiej. Dla reżimu oznaczało to kolejny problem, tym bardziej że władze radzieckie pragnęły, aby akcja repatriacyjna została zakończona ze względu na chęć tworzenia pozytywnego image na forum międzynarodowym (cały czas podkreślano, iż repatriacja ma charakter dobrowolny), ale głównie dlatego, że administracji radzieckiej coraz bardziej brakowało odpowiednich miejsc dla przesiedleńców z Polski. Nie należy zapominać, że na Ukrainę Zachodnią przybyło w tym czasie także wiele tysięcy Rosjan, mających być oparciem w procesie sowietyzacji i rusyfikacji tego terytorium. Moskwa naciskała więc na polskich komunistów, aby kwestię ukraińską rozwiązali w ramach państwa polskiego. Dotychczas nie znamy prowadzonych w tej sprawie rozmów, ale niewątpliwie musiały się toczyć, gdyż polskie władze nawet w drobnych sprawach uzgadniały swoje stanowisko z radzieckim centrum decyzyjnym albo bezpośrednio, albo przez sowieckich rezydentów, tym bardziej że w danym wypadku chodziło o ludność ukraińską. Władze radzieckie oficjalnie uważały się bowiem za reprezentantów narodu ukraińskiego, mającego własną państwowość w postaci republiki radzieckiej, „dobrowolnie sfederalizowaną" z innymi republikami tworzącymi Związek Radziecki. Od 1939 r. publicznie głoszono, że władze sowieckie biorą w obronę ludność ukraińską. Argument ten powtarzano 166 Stanisław Stępień także po zakończeniu II wojny światowej, i to zarówno wobec marionetkowych władz polskich jak i na forum międzynarodowym. Niemożliwym było więc, aby wasalne władze polskie samowolnie stosowały restrykcje wobec części tego narodu. Stalin, mający problemy z likwidacją ukraińskiego podziemia niepodległościowego na zachodniej Ukrainie, pragnął do działań przeciwko ruchowi ukraińskiemu włączyć także swych polskich sojuszników, tym bardziej że doskonale orientował się, że po walkach na Wołyniu i na kresach południowo-wschodnich wśród ludności polskiej bez trudu można będzie rozniecić silne nastroje antyukraińskie. Posłuszne Moskwie polskie organy władzy państwowej, przy ścisłej współpracy z rezydującymi w Polsce radzieckimi tajnymi doradcami do spraw bezpieczeństwa, opracowały koncepcje i plany przesiedlenia ludności ukraińskiej na ziemie zachodnie i północne. Dlaczego władzom radzieckim zależało na wysiedleniu resztek ludności ukraińskiej z terenów dotychczasowego zamieszkania? Otóż głównym powodem była konieczność likwidacji wciąż walczących oddziałów Ukraińskiej Powstańczej Armii. Jak wiadomo, oddziały te, zmuszane do wycofywania się, wobec wciąż jeszcze słabego strzeżenia granicy polsko-radzieckiej, miały możliwość opuszczania terytorium USRR czy to czasowo, czy też w celu ewakuacji do zachodnich stref okupacyjnych. Przez terytorium Polski biegły też drogi przerzutowe łączników i emisariuszy politycznych. Dlatego również stronie radzieckiej bardzo zależało na oczyszczeniu terenu pogranicza po stronie polskiej, a zarazem pozbawieniu zaplecza opozycji politycznej, mogącej czasowo tu się chronić bądź znajdować pomoc w drodze na Zachód. Nieprzypadkowo też później obszary po wysiedleniu ludności ukraińskiej zasiedlano repatriantami ze Wschodu, mającymi często negatywne doświadczenia z podziemiem ukraińskim, a zatem gotowych do współpracy z polskimi organami bezpieczeństwa publicznego. Oficjalnym powodem przesiedlenia ludności ukraińskiej miała być konieczność likwidacji operujących na tamtym terenie oddziałów UPA. W rzeczywistości oddziały te po stronie polskiej były już w stanie szczątkowym, mocno zdezorganizowne, tracące lub nieposiadające łączności z wyższym dowództwem, a nierzadko o niskim morale bojowym. Pewną siłę mogła mieć wówczas co najwyżej ukraińska samoobrona, ale ona praktycznie nie podejmowała działań zaczepnych wobec polskich instytucji państwowych, starała się natomiast prowadzić politykę propagandową antyprzesiedleńczą oraz chronić ludność ukraińską w przypadku ataku ze strony polskiej, mającego charakter prowokacyjny lub bandycko-rabunkowy. Nie ulega wątpliwości, że zarówno od- Spoieczność ukraińska w Polsce 167 działy UPA, jak i samoobronę bez większego wysiłku można było całkowicie zlikwidować bez uciekania się do wysiedleń ludności. Według podawanych przez dowództwo Wojska Polskiego danych siły ukraińskiego podziemia liczyły jedynie ok. 2400 osób, ówczesny dowódca UPA w Polsce zaś, płk Myrosław Onyszkewicz, określał liczebność swych sił na 1390 żołnierzy, wchodzących w skład 17 sotni, oraz pewną liczbę członków siatki cywilnej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów9. Akcji przesiedleńczej nadano kryptonim „Wisła" i do jej przeprowadzenia utworzono specjalną Grupę Operacyjną pod dowództwem gen. Stefana Mossora, choć w rzeczywistości główną rolę odgrywał w niej zastępca do spraw politycznych i jednocześnie wiceminister bezpieczeństwa publicznego, płk Grzegorz Korczyński. Wywózka rozpoczęła się 28 kwietnia 1947 r. (dokładnie w miesiąc po śmierci gen. Karola Świerczewskiego). Zaangażowano w nią aż sześć dywizji Wojska Polskiego, liczących ponad 17 tys. żołnierzy. Akcja miała wyraźnie represyjny charakter, zwłaszcza w pierwszym okresie nosiła wiele cech brutalności i znęcania się nad bezbronną ludnością. Z reguły wczesnym rankiem wojsko otaczało daną miejscowość i nakazywano mieszkańcom w ciągu kilku godzin przygotować się do ewakuacji10. Polscy komuniści akcję „Wisła" pragnęli wykorzystać w celu całkowitej likwidacji „kwestii ukraińskiej" w Polsce, wobec tego zalecano takie rozmieszczenie ludności ukraińskiej, aby całkowicie wtopiła się ona w polskie otoczenie. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego w wydanej w tej sprawie instrukcji zalecało ludność ukraińską osiedlać w takim rozproszeniu, by nigdzie nie przekraczała ona 10% mieszkańców danej miejscowości, a ponadto by można było tam umieścić tylko jedną rodzinę z kategorii uznanej przez UB za najbardziej uświadomioną narodowo. Osadników obowiązywał zakaz samowolnego zmieniania miejsca stałego pobytu. Szczególnie starano się odizolować inteligencję od reszty społeczeństwa. Zasad tych jednak nigdy nie przestrzegano zbyt rygorystycznie i mieszkańcom wielu miejscowości udało się stworzyć większe grupy osadnicze. Przy tym bardziej liberalnie traktowano ludność ukraińską z Chełmszczyzny, Podlasia i Łemkowszczyzny. W okresie od 28 kwietnia do 28 lipca 1947 r. przesiedlono na ziemie zachodnie i północne 140 575 Ukraińców i członków rodzin mieszanych (z województwa krakowskiego - 10 510 osób, z rzeszowskiego - 85 339, z lubelskiego - 44 726)11. Ludność ta została osiedlona na terenie dziewięciu województw: w białostockim - 995 osób, w olsztyńskim - 56 625, w gdańskim - 5280, w koszalińskim - 31 169, szczecińskim - 15 058, 168 Stanisław Stępień w poznańskim - 1437, w zielonogórskim - 10 870, we wrocławskim -15 491, w opolskim - 254212. W tej liczbie około 100 tys. osób stanowili grekokatolicy, resztę prawosławni, a niewielki odsetek nawet rzymskoka-tolicy, głównie z rodzin mieszanych. Przesiedlenia Ukraińców i członków rodzin mieszanych odbywały się także po oficjalnym zakończeniu akcji „Wisła", i tak np. w 1950 r. wysiedlono mieszkańców czterech wsi z tzw. Rusi Szlachtowskiej13. Najbardziej represyjny charakter miało umieszczenie wielu ukraińskich działaczy narodowych, przedstawicieli inteligencji i duchowieństwa greckokatolickiego oraz prawosławnego w Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie. Ogółem znalazło się tam 3873 Ukraińców, w tym kobiety i dzieci. Wśród duchowieństwa było 22 księży greckokatolickich i 5 prawosławnych. Ciężkie warunki bytowe, niedożywienie, choroby z braku należytej opieki lekarskiej oraz znęcanie się i tortury spowodowały śmierć co najmniej 161 osób14. Akcja „Wisła" nie objęła przesiedleniem całej ludności ukraińskiej w Polsce. Wielu rodzinom i większym skupiskom Ukraińców udało się pozostać w miejscach dotychczasowego zamieszkania. W większości lub w znacznej części pozostali m. in. mieszkańcy wsi: Komańcza, Końskie, Hłomcza, Łodzina w Sanockiem, Kalników w Przemyskiem, Zapałów w Jarosławskiem15. W niewielkim procencie pozostali także ukraińscy mieszkańcy Przemyśla. W dotychczasowej literaturze ukazywano zwłaszcza negatywne postawy ludności polskiej wobec wysiedlanych Ukraińców. Nie negując istnienia takich postaw, zwłaszcza że walki polsko-ukraińskie w czasie wojny i tuż po jej zakończeniu rzeczywiście miały często bardzo brutalny charakter, ponadto władze komunistyczne używały wszelkich możliwych narzędzi propagandowych, a nawet prowokacji, aby ukształtować w społeczeństwie polskim negatywny obraz Ukraińca, trzeba także zwrócić uwagę na fakt, że mimo wszystko w wielu miejscowościach, podobnie jak w przypadku wcześniejszych przesiedleń na Ukrainę, dochodziło do sąsiedzkiej solidarności między Polakami a wysiedlanymi Ukraińcami. W niektórych miejscowościach, zwłaszcza tam, gdzie współżycie ludności układało się dobrze, zaczęła ujawniać się ta solidarność między mieszkańcami Polakami a Ukraińcami, tym bardziej że na terenie dawnej Galicji Wschodniej liczba małżeństw mieszanych była znaczna. Tak więc lokalne więzi, dobre stosunki sąsiedzkie oraz pokrewieństwo rodzinne stały się przyczyną podejmowanych przez niektórych Polaków prób uchronienia Ukraińców przed wysiedleniem. W zasadzie było to możliwe jedynie przez udokumentowanie pol- Spoteczność ukraińska w Polsce 169 skiej narodowości. Czyniono tak, głównie przedkładając metryki rzymskokatolickie oraz poświadczenia sąsiadów lub sołtysa, że dane osoby nie są Ukraińcami i nie mają nic wspólnego z podziemiem ukraińskim. Innym sposobem mogło być przekupienie urzędników, aby nie umieszczali danej rodziny na liście przeznaczonych do wysiedlenia. W każdym wypadku potrzebny był jakiś dokument stwierdzający narodowość polską. I tu największa rola przypadała proboszczowi parafii rzymskokatolickiej. Sprawy te nie zawsze znajdują zrozumienie u piszących o przebiegu akcji „Wisła". Spotyka się np. zarzuty, że w ten sposób świadomie wykorzystywano zaistniałą sytuację, aby spolonizować Ukraińców. Tymczasem należy zdać sobie sprawę z tego, że działo się tak wówczas, gdy struktury Kościoła greckokatolickiego już nie istniały i był to w zasadzie jedyny sposób uniknięcia wysiedlenia, aczkolwiek nie zawsze skuteczny. Ponadto, po pierwsze, przenoszenie metryk następowało dobrowolnie przez tych Ukraińców, którzy pragnęli uniknąć wysiedlenia, a nie wskutek nacisków duchowieństwa rzymskokatolickiego; po drugie, kapłan rzymskokatolicki, decydując się na przyjęcie grekokatolika do Kościoła rzymskokatolickiego, miał świadomość, że w ten sposób łamie prawo kościelne zakazujące zmiany obrządku bez zgody Stolicy Apostolskiej. Dopiero później instrukcje hierarchii kościelnej ze względu na wyjątkową sytuację polityczną zezwalały na takie działania. Ponadto w źródłach znajdujemy najczęściej informacje o wystawianiu fikcyjnych metryk, a więc nie może chodzić tu o wykorzystywanie ciężkiej sytuacji grekokatolików do zwiększenia stanu posiadania parafii rzymskokatolickich, dokumenty takie w żadnym wypadku nie oznaczały bowiem zmiany przynależności wyznaniowej ani nie zobowiązywały do praktykowania w Kościele rzymskokatolickim. Przypadki solidarności z ludnością ukraińską nasilały się jeszcze bardziej w miarę trwania akcji przesiedleńczej16. Niestety, ze względu na wspomniane walki bratobójcze w latach wojny i po jej zakończeniu, a zwłaszcza wydarzenia na Wołyniu, rozmiary pomocy Ukraińcom ze strony Polaków nie mogły przybrać szerszego charakteru. Ponadto wszelka pomoc byta ostro zwalczana przez władze reżimowe. Kwestie te dotychczas nie stanowiły przedmiotu badań historycznych, choć z pewnością rzuciłyby one nowe światło na lokalne stosunki polsko-ukraińskie w czasie przesiedleń. Po wysiedleniu ludności majątek poukraiński w całości przeszedł na Skarb Państwa. Następnie część nieruchomości została przekazana osiedlającej się na opuszczonych terenach ludności polskiej. Znaczną część gruntów oddano tworzącym się państwowym gospodarstwom rolnym, budyń- 170 Stanisław Stępień ki instytucji ukraińskich zaś różnym instytucjom polskim, przede wszystkim oświatowym i kulturalnym. Oprócz mienia osób prywatnych i instytucji świeckich we władaniu władz państwowych znalazły się także majątki kościelne i obiekty sakralne. Losy cerkwi greckokatolickich, zwłaszcza wiejskich, były bardzo różne. Wiele z tych świątyń pozostało opuszczonych, ulegając stopniowej dewastacji, inne zaś miejscowe społeczności lub władze zamieniały na magazyny, co także przyczyniało się do niszczenia tych obiektów. Ocalały w zasadzie jedynie te, które przejmowano na potrzeby kultu rzymskokatolickiego, często z wielkimi przeszkodami ze strony władz państwowych17. Kilkanaście cerkwi w latach późniejszych znalazło się w posiadaniu Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego. Społeczność ukraińska w okresie stalinowskim Ludność ukraińska wykazywała na ogół silne przywiązanie do własnych tradycji narodowych oraz Kościołów greckokatolickiego i prawosławnego. Niestety, publiczne kultywowanie tych tradycji w pierwszych latach po wysiedleniu było niemożliwe. Niemniej jednak istniała silna chęć zachowania własnej tożsamości, co objawiało się utrzymywaniem, w miarę możliwości, więzi w ramach własnej grupy narodowej, dążeniem do zawierania małżeństw w obrębie własnej społeczności oraz kontaktami z duchowieństwem greckokatolickim i korzystaniem z jego „nielegalnej" posługi duszpasterskiej. W lepszej sytuacji znalazła się ludność wyznania prawosławnego. Początkowo władze nie zezwalały na zakładanie parafii prawosławnych w miejscach nowego osadnictwa ludności ukraińskiej tegoż wyznania18. W jakimś sensie wpływał na to także fakt nieuregulowania stosunków między Kościołem prawosławnym w Polsce a Patriarchatem Moskiewskim, który nie uznawał uzyskanej w okresie międzywojennym autokefalii prawosławia w państwie polskim. Dopiero gdy w 1948 r. hierarchowie tegoż Kościoła wyrzekli się jej, przepraszając patriarchę za spowodowaną schizmę, otrzymali zgodę na nową autokefalię, a zarazem wstawiennictwo u władz państwowych w sprawie umożliwienia działalności duszpasterskiej. W 1949 r. funkcjonowało już kilkanaście parafii prawosławnych na terenie województw: olsztyńskiego, szczecińskiego i wrocławskiego19. W okresie późniejszym, zwłaszcza po objęciu w 1951 r. stanowiska metropolity warszawskiego przez zasłużonego dla likwidacji Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie, arcybiskupa Makarija Oksijuka (oddelegowanego z ZSRR), władze Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej zalecały wła- Spoieczność ukraińska w Polsce 171 dzom terenowym popieranie zakładania parafii prawosławnych w skupiskach ludności greckokatolickiej. Początkowo jednak nie przynosiło to większych efektów. Parafie prawosławne powstawały w zasadzie jedynie wśród przesiedleńców tegoż wyznania. Konwersje na prawosławie wśród grekokatolików miały raczej charakter sporadyczny i zdarzały się dopiero w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Ludność greckokatolicka była mocno przywiązana do swego obrządku i do momentu uzyskania możliwości praktykowania w obrządku greckokatolickim, w zdecydowanej większości zawsze wybierała Kościół rzymskokatolicki, w którym też podjęła pracę w rycie łacińskim część duchownych greckokatolickich20. Okres reżimu stalinowskiego był najcięższy w dziejach społeczności ukraińskiej w Polsce. Ludność ta z powodu przynależności narodowej i wyznaniowej publicznie doznawała wielu upokorzeń i własne tradycje mogła kultywować jedynie w zaciszu domu rodzinnego. Działalność na rzecz zachowania tożsamości narodowej w latach 1956-1989 Zmiany polityczne po październiku 1956 r. rozbudziły duże nadzieje ludności ukraińskiej na powroty w rodzinne strony oraz na odbudowę życia narodowego. Na fali odnowy i częściowej demokratyzacji władze państwowe zaakceptowały fakt istnienia społeczności ukraińskiej jako mniejszości narodowej. Dużą aktywnością wykazała się sama społeczność ukraińska. W wielu miejscowościach spontanicznie zaczęto organizować zebrania, wysyłać petycje do władz. W proces ten zaczęli włączać się duchowni greckokatoliccy, podejmując samorzutnie publiczne sprawowanie liturgii w rycie greckokatolickim. Z wielkim zainteresowaniem obserwowano podjęte rozmowy władz partyjnych z hierarchią Kościoła rzymskokatolickiego, zainicjowane po wyjściu na wolność prymasa Polski, kardynała Stefana Wyszyńskiego. Wielu Ukraińców spontanicznie, nie czekając na zezwolenia władz, podjęło decyzję o powrocie od swych ojcowizn. W ten sposób do środkowej i wschodniej Lemkowszczyzny, na Nadsanie, na Chełmszczyznę i Podlasie powróciło ok. 20 tys. Ukraińców21. Władze reżimowe z jednej strony były zmuszone do pewnych działań związanych z demokratyzacją życia państwowego, z drugiej jednak pragnęły całkowicie je kontrolować. Dotyczyło to także mniejszości narodowych. Ówczesny premier, Józef Cyrankiewicz, już 30 kwietnia 1956 r. powołał komisję do spraw ukraińskich, zwaną potocznie Komisją Tkaczowa (od na- 172 Stanisław Stępień zwiska jej przewodniczącego, Stanisława Tkaczowa - wiceministra rolnictwa i reform rolnych). Zadanie Komisji polegało na badaniu skutków ekonomicznych i możliwości powrotu ludności ukraińskiej na dawne tereny zamieszkania, czego powszechnie ludność ta się domagała. Kolejne posunięcie władz to udzielenie zgody na powstanie powszechnej organizacji społeczno-kulturalnej ludności ukraińskiej. Organizacja ta przyjęła nazwę Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego i na swoim I Zjeździe, w dniach 15-17 czerwca 1956 r. w Warszawie, uchwaliła statut i określiła główne kierunki działalności22. Już w trakcie obrad okazało się, że intencje obu stron są odmienne. Społeczność ukraińska pragnęła bowiem pełnego naprawienia krzywd powstałych wskutek akcji „Wisła", władze zaś pragnęły mieć organizację prorządową, za pomocą której mogłyby kontrolować aktywność społeczności ukraińskiej. Dlatego też Towarzystwo zostało podporządkowane Ministerstwu Spraw Wewnętrznych i weszło w skład Frontu Jedności Narodu, a w kierownictwie w zdecydowanej większości zasiadali ci Ukraińcy, którzy byli członkami PZPR. W kierownictwie partyjnym dość szybko jednak przeważył pogląd, aby zahamować proces powrotu ludności ukraińskiej w rodzinne strony, dlatego też wspomniana Komisja Tkaczowa zajęła w tej sprawie stanowisko niekorzystne, motywując to koniecznością zagospodarowania ziem zachodnich i północnych. Konsekwencją było rozporządzenie rządu z dnia 2 czerwca 1956 r., na mocy którego ludności autochtonicznej i niepolskiej przyznano kredyt na łączną kwotę 54 936 zł. Dodatkowo 16 sierpnia tegoż roku rząd udzielił ludności ukraińskiej kredytów i materiałów budowlanych na kwotę 15 min zł. Również w roku następnym, 4 grudnia, przyznano bezzwrotne kredyty ludności autochtonicznej i niepolskiej w wysokości 50 min zł. Udzielanie kredytów leżało w kompetencji rad powiatowych, które podejmowały decyzje w konsultacji z miejscowymi władzami UTSK. Pomoc ta częściowo poprawiła warunki bytowania ludności ukraińskiej na nowym terenie osadnictwa. Część Ukraińców jednakże nie występowała z podaniami o pomoc, obawiając się, że otrzymanie wsparcia finansowego będzie oznaczało rezygnację z chęci powrotu w rodzinne strony23. Kolejnym ustępstwem władz wobec społeczności ukraińskiej było zezwolenie na wydawanie ukraińskojęzycznego tygodnika „Nasze Słowo", którego pierwszy numer ukazał się wraz z powstaniem Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Zaczęto wydawać także coroczne „Kalendarze UTSK", zawierające liczne artykuły z zakresu historii, kultury i problemów życia codziennego24. Objętość „Naszego Słowa" zwiększyła Społeczność ukraińska w Polsce 173 się w 1958 r., kiedy to wraz z tygodnikiem zaczął wychodzić comiesięczny dodatek pt.: „Nasza Kultura". Bardzo ważnym efektem odwilży 1956 r. było uzyskanie możliwości nauki języka ukraińskiego dzieci i młodzieży oraz nauki szkolnej w tym języku. Wprawdzie pierwsze punkty nauczania zaczęto organizować już w roku szkolnym 1952/195325, to jednak dopiero w okresie odwilży popaździer-nikowej nastąpił ich znaczący rozwój. Zaczęły także powstawać szkoły państwowe z ukraińskim językiem nauczania. We wrześniu 1957 r. władze oświatowe otworzyły w I Liceum Ogólnokształcącym w Przemyślu klasy z ukraińskim językiem nauczania. Funkcjonowały one do końca roku szkolnego 1963/1964, stając się, oprócz innych szkół z ukraińskim językiem nauczania oraz funkcjonującej już od 1953 r. Katedry Filologii Ukraińskiej w ramach Uniwersytetu Warszawskiego, ważnym ośrodkiem kształtowania inteligencji ukraińskiej w Polsce. Zezwolenie na nauczanie w języku ukraińskim w Przemyślu, historycznym ośrodku kultury i życia politycznego Ukraińców, miało szczególne znaczenie dla podejmowanej akcji powrotów na „rodzinne ziemie". Podejmująca tam naukę młodzież pochodziła bowiem z województw zachodnich i północnych i zamieszkiwała w oddzielnym zorganizowanym dla niej internacie. Te kilkuletnie pobyty młodzieży w stronach ojczystych rodziców z pewnością zachęcały do reemigracji, którą starały się powstrzymywać władze państwowe, nie były jednak w stanie jej całkowicie zahamować. W związku z organizacją klas ukraińskich przybyło do Przemyśla także kilku nauczycieli i wychowawców narodowości ukraińskiej. To oni, poza działaczami UTSK i duchowieństwem, odbudowywali ukraińskie tradycje w mieście do dziś uważanym za najważniejszy ośrodek życia duchowego społeczności ukraińskiej w Polsce. Klasy ukraińskie w przemyskim liceum nie utrzymały się jednak; czy było to spowodowane polityką władz państwowych, czy też innymi czynnikami, trudno dziś jednoznacznie stwierdzić. W każdym razie jednak z roku na rok spadała liczba chętnych do podejmowania tam nauki. Być może wpłynęło na to powstanie konkurencyjnych szkół średnich z ukraińskim językiem nauczania w innych regionach Polski. Od 1956 r. szkoły podstawowe z ukraińskim językiem nauczania działały bowiem w Białym Borze (woj. koszalińskie), Baniach Mazurskich (woj. białostockie), w Łabuniu Wielkim i Trzęsaczu (woj. szczecińskie), w Jaroszówce (woj. wrocławskie), w Sognitach (woj. olsztyńskie). Na poziomie średnim zaś, prócz wspomnianych klas w Przemyślu, kształcono w klasach z ukraińskim językiem nauczania w Liceum Pedagogicznym w Bartoszycach (woj. olsztyńskie) oraz w Liceum Ogólnokształcą- 174 Stanisław Stępień cym w Złotoryi, przeniesionym z czasem do Legnicy (woj. wrocławskie)26. W 1958 r. w Studium Nauczycielskim w Szczecinie utworzono kierunek filologii ukraińskiej. Systematycznie rosła liczba punktów nauczania języka ukraińskiego prowadzonych przy kołach UTSK, w roku szkolnym 1959/1960 było ich już 210 z 2958 uczniami. Przy Towarzystwie działało także kilka zespołów artystycznych. W 1959 r. odnotowano już 26 chórów, 15 zespołów dramatycznych i tyleż samo muzycznych, a także 6 zespołów tanecznych27. Już na I Zjeździe UTSK wystąpił zorganizowany w Warszawie Chór Ukraiński. Przez kilka lat jego dyrygentem był Józef Kuroczko, ówczesny dyrektor Państwowego Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze"28. Dla rozproszonej ludności ukraińskiej, zwłaszcza wiejskiej, duże znaczenie miały nadawane od stycznia 1958 r. na falach Polskiego Radia w Olsztynie, Koszalinie, Lublinie i Rzeszowie audycje w języku ukraińskim. Niestety, stopniowe usztywnianie polityki PZPR i rezygnacja z demokratyzacji życia społecznego wpływały bezpośrednio na położenie mniejszości ukraińskiej. Reżim pragnął przy pomocy UTSK, „Naszego Słowa", audycji radiowych i innych form działalności upowszechniać wśród mniejszości ukraińskiej ideologię partii komunistycznej. Nie zawsze się to udawało, tym bardziej że wielu nawet partyjnych członków UTSK poważnie traktowało upowszechnianie kultury narodowej. Od 1967 r. zaczęto organizować ogólnopolskie Festiwale Kultury Ukraińskiej. Pierwszy odbył się w Sanoku, drugi w 1968 r. w Kętrzynie, trzeci w Koszalinie, a dwa następne w Warszawie29. Znaczenie festiwali było ogromne nie tylko dlatego, że dawały one możliwość prezentacji osiągnięć różnych zespołów wokalno-muzycznych i choreograficznych, inspirowały do podnoszenia ich poziomu artystycznego, ale także dlatego, że impreza służyła spotykaniu się przedstawicieli środowisk ukraińskich z różnych części Polski. Ta aktywna działalność często niepokoiła władze PRL. Już w 1959 r. wielu czołowych przedstawicieli reżimu zaczęło bić na alarm z powodu „wzrastania nacjonalizmu ukraińskiego". W efekcie tego zaostrzającego się kursu znacznie spadła aktywność kulturalna UTSK, a wielu działaczy czuło się zastraszonych, dlatego też wycofywali się z organizacji. W ślad za tym następował także znaczny kryzys w szkolnictwie ukraińskim. W roku szkolnym 1969/1970 funkcjonowały już tylko trzy szkoły podstawowe z ukraińskim językiem nauczania (Biały Bór, Banie Mazurskie i Jaroszówka), jedno liceum ogólnokształcące (Legnica) oraz klasy ukraińskie w liceach w Bartoszycach i Górowie Iławeckim. Liczba punktów nauczania języka spadła do 96. Zlikwidowano także filologię ukraińską w Studium Nauczycielskim w Szczecinie30. Społeczność ukraińska w Polsce 175 Sytuacja ludności ukraińskiej pogorszyła się w 1968 r. Władze reżimowe, organizując akcję antyżydowską, starały się podsycać nastroje Polaków przeciwko wszystkim mniejszościom narodowym. W stosunku do nich zaczęto stosować zasadę tzw. integracji społecznej, co w praktyce oznaczało dążenie do polonizacji. Działania takie powodowały opór ludności ukraińskiej. Jedyną wówczas możliwą formą protestu stały się dyskusje nad tezami na V Zjazd PZPR, którymi partia pragnęła zainteresować wiele organizacji społecznych, m. in. Ukraińskie Towarzystwo Społeczno--Kulturalne. Na fali tych dyskusji dochodziło do wysuwania postulatów o charakterze kulturalnym i zobowiązywania członków PZPR narodowości ukraińskiej do ich oficjalnego zgłaszania. W dniu 2 listopada 1968 r. delegacja składająca się z zasłużonych działaczy partii z Łemkowszczyzny, zgłosiła do komisji wniosków V Zjazdu PZPR petycję w sprawie mniejszości ukraińskiej. Niestety, nie została ona pozytywnie rozpatrzona przez władze partyjne i państwowe. W tej sytuacji z nową nadzieją patrzyli Ukraińcy na zmianę ekipy rządzącej w grudniu 1970 r. i objęcie funkcji 1 Sekretarza KC PZPR przez Edwarda Gierka. Społeczność ukraińska po raz kolejny zaczęła występować z postulatami do władz31. Postulaty te dotyczyły głównie kwestii kulturalno-oświatowych, choć domagano się także takiej nowelizacji ordynacji wyborczej, aby ludność ukraińska miała swych przedstawicieli w sejmie. Wkrótce jednak okazało się, że kierownictwo partyjno-rządowe nie tylko nie zamierza zliberalizować polityki wobec mniejszości narodowych, ale, wręcz przeciwnie, zaczęło dążyć do ich przyspieszonego wynarodowienia. W oficjalnej propagandzie partyjnej pojawiło się hasło „o jedności moralno-politycznej narodu polskiego", oznaczające w pierwszym rzędzie zaostrzenie kursu wobec najsilniejszej mniejszości narodowej, jaką byli Ukraińcy. Doszło wówczas do wydań bądź wznowień wielu książek o charakterze antyukraińskim, a niektóre z nich, jak np. Łuny ш Bieszczadach czy Ślady rysich pazurów ministerstwo oświaty zaliczyło w poczet lektur szkolnych. Pierwsza z wymienionych książek doczekała się nawet ekranizacji. W latach siedemdziesiątych stopniowo zmniejszał się stan szkolnictwa ukraińskiego. Następował spadek liczby uczniów zarówno w dwu istniejących liceach ogólnokształcących (Legnica i Górowo Iławeckie), jak i w dwu ukraińskojęzycznych szkołach podstawowych (Biały Bór i Banie Mazurskie). Kilkakrotnie w stosunku do lat sześćdziesiątych zmniejszyła się liczba punktów nauczania języka ukraińskiego. W roku szkolnym 1976/1977 było ich już tylko 37. Łącznie można przyjąć, że na- 176 Stanisław Stępień uką języka (w szkołach i punktach) objęto wówczas tylko 1146 uczniów32. Podobnie przedstawiała się kwestia działalności kulturalnej prowadzonej pod auspicjami UTSK, choć niektóre z zespołów miały bardzo wysoki poziom artystyczny. Szczególne miejsce zajmowały zwłaszcza reprezentacyjne chóry „Żurawli"33 i „Duma". Wyrazem antyukraińskiej polityki władz partyjnych i państwowych PRL była także decyzja Ministerstwa Administracji, Przemysłu Terenowego i Ochrony Środowiska z 9 sierpnia 1977 r. o zmianie tradycyjnych nazw (pochodzenia ukraińskiego) ok. 120 wsi w Polsce południowo-wschodniej34. Spotkało się to z protestami nie tylko społeczności ukraińskiej, ale także Polskiej Akademii Nauk i Związku Literatów Polskich, a nawet polskich mieszkańców niektórych z tych miejscowości. Zdecydowanie przeciwstawiali się wprowadzeniu nowej nazwy np. mieszkańcy podprzemyskiej wsi Hnatko-wice, którą przemianowano na Ignaców. Protestowano także w innych miejscowościach, m.in. Koło Gospodyń Wiejskich ze wsi Monasterzec35. W 1980 r. przywrócenia starych nazw domagały się lokalne struktury „Solidarności". W wydawanym w Przemyślu biuletynie Regionu Południowo--Wschodniego „Solidarności" - „Odnowa" - zamieszczono protest mieszkańców wsi bieszczadzkich. Pisali oni: „Protestujemy przeciwko bezprawnemu wprowadzeniu nowych nazw [...] w woj. krośnieńskim, przemyskim, rzeszowskim. Nigdzie na terenie Bieszczadów nie odbyło się zebranie wiejskie w celu zasięgnięcia opinii społeczeństwa w tej sprawie. Wprowadzenie nazw nowych miejscowości odbyło się bezprawnie. Żądamy przywrócenia starych nazw miejscowości w Bieszczadach. W załączeniu przesyłamy 160 podpisów mieszkańców wsi: Dwerniczek, Dwernik, Chmiel, Nasiczne, Zatwarnica"36. Władze ustąpiły dopiero pod wpływem wydarzeń okresu solidarnościowego i w styczniu 1981 r. stare historyczne nazwy zostały w większości przywrócone37. Właśnie powstanie „Solidarności" i podjęcie przez ten ruch zdecydowanej krytyki dotychczasowej polityki reżimu wobec mniejszości narodowych spowodowało znaczne ożywienie społeczności ukraińskiej. Wielką zachętą do tego była rezolucja I Zjazdu „Solidarności", w której stwierdzano: „Dbając o rozwój kultury polskiej otwartej na dorobek innych narodów, wyrażamy wolę wykazania nie mniejszej dbałości o to, by obywatele polscy należący do innych narodów i grup etnicznych - Białorusini, Cyganie, Grecy, Litwini, Łemkowie, Niemcy, Ukraińcy, Tatarzy, Żydzi i inne narodowości -znaleźli we wspólnej z Polakami ojczyźnie warunki do swobodnego rozwoju swej kultury i przekazywania jej następnym pokoleniom"38. Społeczność ukraińska w Polsce 177 W tej sytuacji nawet w organizacji tak całkowicie kontrolowanej przez partię i MSW, jaką było UTSK, zaczęły dochodzić do głosu siły reformatorskie. To pod ich naciskiem Zarząd Główny Towarzystwa wystąpił 29 listopada 1980 r. do Rady Legislacyjnej przy Radzie Ministrów z pismem, w którym wyrażano własną opinię do opracowywanej ustawy o cenzurze. Następnie wysunięto kilka innych propozycji mających na celu umożliwienie pełniejszego rozwoju kultury ukraińskiej w Polsce. Domagano się m. in. utworzenia muzeum ukraińskiego, dokształcania na koszt państwa instruktorów ukraińskich amatorskich zespołów artystycznych, obiektywnego przedstawiania stosunków polsko-ukraińskich w podręcznikach szkolnych39. Ta aktywność kierownictwa UTSK posunęła się tak daleko, że w sierpniu 1981 r. doszło nawet do spotkania z ambasadorem ZSRR bez uzgodnienia tego z władzami PRL. Trudno określić, jak aktywność tę potraktował przedstawiciel radziecki, choć oficjalnie zapewnił przedstawicieli mniejszości, iż wstawi się w ich sprawie do władz polskich. Być może spotkanie to miało wręcz odwrotny skutek, bo na odbywającym się w tym samym miesiącu II plenum KC PZPR wprost zaatakowano mniejszości narodowe, oskarżając je o prowadzenie destrukcyjnej polityki wobec socjalistycznego państwa polskiego. Argumentem zagrożenia ze strony mniejszości ukraińskiej władze partyjne „grały" przez cały czas istnienia „Solidarności". Już jesienią 1980 r. gen. Oliwa wystąpił w sejmie, pokazując ulotki rzekomo rozrzucane w Przemyślu przez „ukraińskich nacjonalistów spod znaku tryzuba". Miało to zastraszyć społeczność polską w regionach przygranicznych i odwrócić jej uwagę od ruchu solidarnościowego. Władze nie godziły się na żadne ustępstwa wobec Ukraińców. Zdecydowanie odmówiono nawet rejestracji założonego 1 maja 1981 r. Zrzeszenia Studentów Ukraińskich. Argumentem antyukraińskim usiłowano szermować także po wprowadzeniu stanu wojennego. Oczywiście nie było nic dziwnego w zawieszeniu UTSK i zakazie wydawania tygodnika „Nasze Słowo", bo identycznie postąpiono ze wszystkimi organizacjami społecznymi, nawet całkowicie lojalnymi wobec PZPR, tyle że internowanych ok. 50 Ukraińców przedstawiano w propagandzie partyjnej (oficjalnie lab w postaci pogłosek) jako wrogów narodu polskiego, gromadzących broń, współpracujących z siłami rewizjonistycznymi w Niemczech i amerykańskimi służbami wywiadowczymi. Posługiwano się nawet tak absurdalnymi argumentami, obliczonymi na najbardziej naiwnego odbiorcę, że ludność ukraińska dąży do oderwania ziem południowo-wschodnich od Polski. 17В Stanisław Stępień Restrykcje stanu wojennego złagodzono 30 stycznia 1982 r., zezwalając na ograniczoną działalność UTSK, które wkrótce weszło w skład reżimowego Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. Jednocześnie wznowiono wydawanie tygodnika „Nasze Słowo". Po okresie „aktywności solidarnościowej" nie było już możliwe całkowite spacyfikowanie społeczności ukraińskiej, a nawet działaczy UTSK. Coraz wyraźniej w tej organizacji dawał się zauważyć rozdźwięk między „konserwatystami", gotowymi dla drobnych ustępstw oficjalnie popierać linię partii, a opozycjonistami o wyraźnie antysocjalistycznym obliczu i radykalnych postawach. Ci ostatnio wymienieni domagali się pełnego respektowania zapisów Konstytucji oraz sprawiedliwego traktowania mniejszości narodowych w państwie polskim. Szczególnie aktywne było środowisko studenckie. W grudniu 1983 r. pojawiło się w drugim obiegu niezależne pisemko religijne „Łystok Myrian" i zawiązało się Bractwo Cerkiewne. Przy Zrzeszeniu Studentów Polskich utworzono Ogólnopolską Radę Kultury Studentów Mniejszości Narodowych, której sekcja ukraińska wydawała własne nieregularne czasopismo „Zustriczi". Przedstawiciele społeczności ukraińskiej nawiązywali kontakty z konspiracyjnym ruchem demokratycznym40. W latach osiemdziesiątych UTSK, mimo że nadal było największą organizacją mniejszości ukraińskiej41, przestało pełnić rolę monopolisty. Nawet oficjalnie działające przy Towarzystwie zespoły artystyczne starały się jak najdalej trzymać od polityki. To one swą działalnością nie tylko powstrzymywały procesy polonizacyjne, ale pełniły rolę prawdziwych filarów ukraińskiej świadomości narodowej. Pod koniec lat osiemdziesiątych niektóre z zespołów doszły do takiego perfekcjonizmu, że z dumą pokazywano je w środowiskach ukraińskiej emigracji. Wielkim sukcesem zakończyło się np. tournee wspomnianego wcześniej chóru „Żurawli" po USA i Kanadzie w 1986 r., a w roku następnym zespołu folklorystycznego „Lemkowyna", podobnie dwa lata później zespołu „Osławiany". Do Republiki Federalnej Niemiec wyjeżdżała przemyska kapela „Bandura". W kraju cyklicznie odbywały się Festiwale Kultury Ukraińskiej, Młodzieżowe Jarmarki w Gdańsku, dziecięce festiwale w Koszalinie, przeglądy dziecięce w Elblągu oraz wiele innych imprez. Słabnięcie reżimu w Polsce, a także przemiany zainicjowane w ZSRR przez Gorbaczowa powodowały, że Ukraińcy coraz bardziej stanowczo domagali się należnych im praw. Do publicznego zamanifestowania tych postaw doszło zwłaszcza podczas IX Zjazdu UTSK w czerwcu 1988 r. w Jachrance koło Warszawy. Niestety, mimo burzliwej dyskusji nie udało się Społeczność ukraińska w Polsce 179 przekształcić Towarzystwa w organizację demokratyczną zdolną do reprezentacji ludności ukraińskiej w nadchodzących czasach. W tej sytuacji inteligencja ukraińska usiłowała występować samodzielnie, pomijając władze UTSK. Przykładem tego był wystosowany w październiku 1988 r. list do Lecha Wałęsy i „Sześćdziesiątki", w którym intelektualiści, przedstawiciele mniejszości narodowych, zwrócili się z prośbą o reprezentację interesów tej grupy ludności podczas planowanych rozmów Okrągłego Stołu42. Zapoczątkowało to ścisłą współpracę przedstawicieli mniejszości ukraińskiej z powstałym 18 grudnia 1988 r. Komitetem Obywatelskim przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność"; w ramach Komitetu utworzono Komisję Współpracy z Mniejszościami Narodowymi. Tuż przed wyborami do sejmu „kontraktowego" Lech Wałęsa zwrócił się osobiście do społeczności polskiej, a zwłaszcza do kandydatów na posłów i senatorów, aby w swej działalności nie zapominali o mniejszościach narodowych. Przewodniczący „Solidarności" pisał m. in.: „Było w naszej wspólnej historii wiele konfliktów i wzajemnych krzywd. Żyją one, niestety, i do dzisiaj. Nie pozwólmy jednak, by wzięły te uczucia i «racje» górę nad pojednaniem - w tak ważnej chwili. Nie pozwólmy też nikomu na tym grać"43. To ostatnie zdanie znalazło się nieprzypadkowo, ponieważ zachodziła obawa, iż władze partyjne będą chciały podczas kampanii wyborczej przedstawiać ruch „solidarnościowy" jako nacjonalistyczny. Rzeczywiście partia starała się tak konstruować listy wyborcze, aby w regionach zamieszkałych przez mniejszości narodowe wystawiać przedstawicieli oficjalnych organizacji mniejszościowych. W przypadku Ukraińców na listy te wprowadzono także działaczy ukraińskich nastawionych opozycyjnie do ówczesnego kierownictwa UTSK. Praktycznie nie mieli oni żadnych szans na dostanie się do parlamentu, ponieważ ich nazwiska umieszczano na ostatnich miejscach list, a ludność ukraińska w żadnym z okręgów nie stanowiła odsetka gwarantującego oddanie odpowiedniej liczby głosów na „swojego kandydata". Mniejszość ukraińska na ogół wyczuwała tę próbę manipulacji i angażowała się po stronie „Solidarności", zwłaszcza młode pokolenie. W Przemyślu Komitet Obywatelski osobnym listem otwartym zwrócił się do społeczności ukraińskiej z prośbą o poparcie kandydatów „Solidarności", a tuż przed wyborami w budynku rzymskokatolickiej parafii katedralnej zorganizowano spotkanie „solidarnościowych" kandydatów do sejmu i senatu z ludnością ukraińską Przemyśla i okolicy. Działania te nie pozostały bez echa i znaczna grupa przedstawicieli ukraińskiej inteligencji czynnie zaangażowała się w akcję wyborczą nie tylko w mieście, ale w całym regionie. 180 Stanisław Stępień Dnia 4 czerwca 1989 r. na posła do sejmu wybrano jednego z czołowych ukraińskich opozycjonistów, członka Komisji Mniejszości Narodowych przy Przewodniczącym „Solidarności", pracownika naukowego Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktora Włodzimierza Mokrego. Obrona tożsamości wyznaniowej w latach 1956-1989 Najważniejszym problemem społeczności ukraińskiej w Polsce była obrona tożsamości wyznaniowej grekokatolików. Kwestia ta konsolidowała zarówno czynniki świeckie, działaczy UTSK, jak i duchownych. Największą rolę w tym względzie należy przypisać księdzu kanonikowi Bazylemu Hrynykowi, wikariuszowi greckokatolickiej diecezji przemyskiej. Po 1956 r. przygotował on kilka petycji i pism skierowanych do władz kościelnych, a także państwowych, starając się przedstawić wyczerpującą analizę położenia grekokatolików w Polsce oraz wysunąć wiele niezbędnych postulatów mających na celu legalizację Kościoła greckokatolickiego. Szybko jednak okazało się, że władze państwowe absolutnie nie zamierzają nadać osobowości prawnej Kościołowi greckokatolickiemu. W wyniku pertraktacji prowadzonych przez Kościół rzymskokatolicki zgodziły się jedynie na tolerowanie duszpasterstwa greckokatolickiego, i to pod warunkiem, że na zewnątrz będzie ono reprezentowane przez hierarchię rzymskokatolicką. Prymas Polski, po konsultacji ze Stolicą Apostolską, zdecydował o erygowaniu greckokatolickich placówek duszpasterskich, działająch przy parafiach rzymskokatolickich. Władze domagały się jednak, aby każdorazowa erekcja placówki następowała po uprzednim uzyskaniu zgody Urzędu ds. Wyznań lub jego przedstawicieli w strukturach wojewódzkich i powiatowych. Mimo to już pod koniec 1957 r. placówek takich utworzono 17, a w roku następnym powstało dalszych 15. Przede wszystkim odrodziło się duszpasterstwo greckokatolickie w Przemyślu, Warszawie i w Krakowie. W Przemyślu już pod koniec 1956 r. ksiądz Sylwester Krupa, nie czekając na dekret władz kościelnych i zezwolenie władz państwowych, zaczął publicznie odprawiać liturgie w obrządku greckokatolickim w jednej z cerkwi, znajdującej się wówczas w użytkowaniu miejscowej parafii rzymskokatolickiej. Zaskoczone tym władze państwowe podjęły działania zmierzające do uniemożliwienia mu duszpasterstwa w dawnej stolicy diecezji, dlatego też, powołując się na dekret z dnia 5 września 1947 r. o przejęciu na własność państwa mienia osób wysiedlonych do ZSRR, pozbawiły parafię rzymskokato- Spoieczność ukraińska w Polsce 181 licką prawa do wspomnianej cerkwi, mimo iż dotychczas nie kwestionowały używania jej do celów kultowych. W tej sytuacji miejscowy ordynariusz, biskup Franciszek Barda, zezwolił księdzu Krupie na sprawowanie liturgii greckokatolickiej w kościele p.w. Najświętszego Serca Jezusowego. W Warszawie ojcowie bazylianie pierwszą liturgię w obrządku greckokatolickim odprawili w Wielkanoc 1947 r.44 W Krakowie odbyło się to w 1948 r., kiedy arcybiskup Baziak, ze względu na niemożność odzyskania dawnej cerkwi, przeznaczył dla grekokatolików jedną z kaplic w klasztorze oo. Augustia-nów (17 października tegoż roku prymas Polski mianował księdza mitrata, Mikołaja Deńkę, duszpasterzem grekokatolików w tym mieście)45. Nieco później udało się rozpocząć duszpasterstwo w obrządku greckokatolickim w kilku innych miejscowościach na terenie dawnej eparchii przemyskiej. Władze państwowe jednak ze wszech miar starały się nie dopuścić do odrodzenia duszpasterstwa greckokatolickiego na terenie południowo--wschodniej Polski. Ludność greckokatolicką wracającą po 1956 r. na swe dawne ziemie zachęcano natomiast do tworzenia parafii prawosławnych. Organy bezpieczeństwa starały się na wszelkie sposoby utrudniać otwieranie placówek greckokatolickich. Próbowano zastraszać miejscowych księży rzymskokatolickich, przy których parafiach prowadzono bądź zamierzano prowadzić duszpasterstwa greckokatolickie. Rzeczywiście w tym czasie bez przeszkód powstawały na terenie południowo-wschodniej Polski parafie prawosławne. Powracająca ludność greckokatolicka pragnąca odzyskać dawne cerkwie otrzymywała od władz państwowych odpowiedź, iż będzie to możliwe jedynie pod warunkiem instalacji tam parafii prawosławnych. W ten sposób powstały one w Szczawnem, Mokrem, Sanoku, Morochowie, Turzańsku, Kalnikowie, Kłokowicach, Młodowicach, Zapałowie, Gładyszowie, Bilance, Zdyni, Koniecznej, Wysowej, Hańczowej, a później także w Zagórzu, Polanach i Komańczy. O czynnym angażowaniu się władz państwowych w tę kwestię mogą świadczyć przykłady z Komańczy i Sanoka. W Komańczy władze administracyjne w 1961 r. zakwestionowały prawo grekokatolików do miejscowej cerkwi. Wojewódzki Urząd ds. Wyznań przekazał świątynię Kościołowi prawosławnemu, do którego przeszło w tej miejscowości dwanaście rodzin. Nie pomogły protesty zarówno Kurii rzymskokatolickiej w Przemyślu, jak i miejscowej społeczności greckokatolickiej, na czele z proboszczem, księdzem Złoczowskim. W tej sytuacji grekokatolicy zostali zmuszeni do przeniesienia swych nabożeństw do kościoła rzymskokatolickiego46. W latach 1958-1959 na terenie południowo-wschodniej Polski było już czternaście parafii prawosławnych, tak więc władze 182 Stanisław Stępień Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego zdecydowały się na utworzenie tam w 1959 r. dekanatu rzeszowskiego47. Hierarchia Kościoła prawosławnego miała nadzieję na dalsze rozszerzanie działalności na terenie dawnej eparchii przemyskiej. Dlatego też podejmowała pewne starania o uzyskanie którejś ze świątyń greckokatolickich na terenie Przemyśla, co jednak wówczas nie przyniosło pożądanego rezultatu. Odradzanie się duszpasterstwa greckokatolickiego po 1956 r. spowodowało, niestety, pewne konflikty między duchownymi rzymskokatolickimi a greckokatolickimi. Wielu duchownych łacińskich zaczęło się bowiem niepokoić o to, że ich parafianie, byli grekokatolicy, mogą nagle powrócić do swego obrządku, znacznie zmniejszając lub nawet likwidując w ten sposób ich parafie. Obawiano się także utraty w południowo-wschodniej części kraju zaadaptowanych na świątynie rzymskokatolickie dawnych cerkwi oraz budynków i majątków należących przedtem do parafii greckokatolickich. Niezrozumiałe było także postępowanie niektórych ordynariuszy, którzy, mimo znanego stanowiska Stolicy Apostolskiej i prymasa Polski, nadmiernie zwlekali lub nawet odmawiali zgody na sprawowanie liturgii w obrządku greckokatolickim. Były także i inne postawy reprezentowane przez wielu polskich biskupów, przełożonych klasztorów, zakonników i księży diecezjalnych. Wśród polskiego episkopatu grekokatolicy w owym czasie mogli liczyć zwłaszcza na biskupa Tomasza Wilczyńskiego4». W 1951 r. został on mianowany biskupem diecezji warmińskiej, jednak początkowo nie mógł objąć urzędu ze względu na zdecydowany sprzeciw władz państwowych. Dopiero 1 grudnia 1956 r. został skierowany przez prymasa Polski do Olsztyna jako specjalny delegat z uprawnieniami biskupa rezydencjalnego. Położył tam wielkie zasługi zarówno dla rozwoju obrządku łacińskiego, jak i greckokatolickiego49. Odradzanie się działalności duszpasterskiej w obrządku greckokatolickim postawiło przed prymasem Wyszyńskim i jego referentem do spraw obrządku greckokatolickiego, księdzem Hrynykiem, bardzo istotne zadanie przygotowania kadr kapłańskich. Pierwszy duchowny tego obrządku, jako birytualista, wyszedł z olsztyńskiego seminarium duchownego już w 1956 r. Był nim późniejszy greckokatolicki ordynariusz wrocławsko--gdański, ksiądz Teodor Majkowicz. Ksiądz Hrynyk, pragnąc generalnie rozwiązać kwestię kształcenia nowych kapłanów, zwrócił się już 26 października 1957 r. specjalnym pismem do prymasa Polski. Stwierdzał m. in.: „My kapłani greckokatoliccy prawie wszyscy jesteśmy w starszym wieku. Z liczby 113 w 1947 r. pozostało nas obecnie w Polsce 79. Musimy oglądać Społeczność ukraińska w Polsce 183 się za nowym pokoleniem naszego duchowieństwa i poszukać sobie następców. Na szczęście zgłosiło się 7 kandydatów do Wyższego Seminarium, posiadających wykształcenie średnie - z maturą dużą i 15 kandydatów do Seminarium Małego po 7-mej klasie podstawowej. Bardzo prosimy o umieszczenie ich w jednym seminarium duchownym, gdzie mieliby swoje greckokatolickie nabożeństwa (np. w Przemyślu, Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku, Warszawie) i jednocześnie pobieraliby naukę przedmiotów związanych z obrządkiem wschodnim (z liturgiki, śpiewu cerkiewnego, języka cerkiewnosłowiańskiego, historii i prawa kanonicznego Kościoła wschodniego). Wyłoni się przeto potrzeba dopuszczenia specjalnych profesorów z tych przedmiotów"50. Prymas po przeanalizowaniu wszystkich uwarunkowań, w tym także politycznych, początkowo zdecydował, że kandydaci na kapłanów dla obrządku greckokatolickiego powinni kształcić się w Wyższym Seminarium Duchownym w Gnieźnie. Jednakże podejmowali oni studia w różnych seminariach diecezjalnych i zakonnych. Do połowy lat sześćdziesiątych wyświęcono ich siedemnastu51. W 1964 r. prymas po konsultacji z księdzem Hrynykiem postanowił, że alumni greckokatoliccy będą kształceni w lubelskim seminarium duchownym. Na decyzję tę wpłynął fakt, że w Lublinie funkcjonował jedyny w Polsce uniwersytet katolicki, co stwarzało najzdolniejszym pełne możliwości kształcenia na wyższym poziomie (studia magisterskie). Wybór seminarium lubelskiego okazał się bardzo trafny, dlatego też Kościół greckokatolicki korzysta z niego do dziś. Od 1970 r. klerycy obrządku greckokatolickiego tworzą tam odrębną grupę seminaryjną, którą opiekują się kapłani greckokatoliccy52. Stolica Apostolska cały czas starała się wpływać na polepszenie warunków działalności obrządku greckokatolickiego w Polsce. Z myślą o tym w 1964 r. mianowała prymasa Polski swym specjalnym delegatem do spraw obrządków wschodnich ze wszystkimi prawami ordynariusza. Opierając się na tych uprawnieniach, powołał on w 1967 r. swego wikariusza do spraw obrządku greckokatolickiego, którym został dotychczasowy referent do tegoż obrządku, ksiądz Bazyli Hrynyk. Mianowanie takie stało się konieczne, aby oficjalnie mógł on w imieniu prymasa występować na zewnątrz w sprawach dotyczących duszpasterstwa greckokatolickiego. W1958 r. było już w Polsce 38 greckokatolickich placówek duszpasterskich, w 1959 - 43, w 1960 - 45, w 1961 - 46, w 1965 - 53, a w 1967 - 56. W wysłanym w grudniu 1968 r. sprawozdaniu do Kurii Rzymskiej ksiądz Hrynyk pisał, że greckokatolickie placówki duszpasterskie obsługuje 29 kapłanów, sporadycznie pomaga im 3 księży emerytów. Ponadto 30 księży greckoka- 184 Stanisław Stępień tolickich pracowało w obrządku łacińskim53. Pięć lat później liczba kapłanów greckokatolickich wzrosła do 39, w tym 8 kapłanów zakonnych (bazylianów) oraz dwóch birytualistów. W obrządku rzymskokatolickim pracowało nadal 13 księży greckokatolickich54. Stopniowo następowała odbudowa duszpasterstwa greckokatolickiego na terytorium dawnej administracji apostolskiej Łemkowszczyzny, gdzie, jak już wspomniano, po 1956 r. powróciła część ludności łemkowskiej. Ksiądz Hrynyk osobiście dojeżdżał do takich miejscowości, jak: Gładyszów, Uście Gorlickie, Nowica, Przysłup, Małastów, Pantna, Rozdzielę. Niestety, władze państwowe w 1967 r. surowo zabroniły mu sprawowania tam opieki duszpasterskiej, informując ludność, że jeśli chce duszpasterstwa w obrządku wschodnim, to powinna zwrócić się do Kościoła prawosławnego. Ponieważ jednak nikt nie był do tego skłonny, po pewnym czasie tolerowano dojazdy tam kolejnego kapłana greckokatolickiego, księdza Teodora Majkowicza. Bardzo istotnym osiągnięciem księdza Bazylego Hrynyka jako wikariusza generalnego było odnowienie działalności Kapituły przemyskiej. W konsekwencji ksiądz Hrynyk przeniósł się w 1969 r. do Przemyśla - historycznej stolicy eparchii. Miało to znaczenie nie tylko symboliczne, ale także realne. Wikariusz generalny podjął bowiem działania mające na celu odtworzenie parafii katedralnej. Wprawdzie nie udało się doprowadzić do uznania jej przez władze państwowe, ale faktycznie od tego czasu funkcjonowała ona nieprzerwanie w życiu religijnym społeczności greckokatolickiej. Po śmierci księdza Hrynyka (31 V 1977 r.) prymas Wyszyński dekretem z 14 czerwca 1977 r. mianował księdza kanonika Stefana Dziubinę wikariuszem generalnym dla grekokatolików. W czasie jego pracy doszło do dalszej rozbudowy, wzmocnienia i ujednolicenia działalności rozproszonych po terytorium całego kraju placówek. Ksiądz Dziubina jako wikariusz generalny przeprowadził ich kanoniczną wizytację. Zwoływał posiedzenia Kapituły, której został kolejnym prepozytem. Następca kardynała Wyszyńskiego na tronie prymasowskim, arcybiskup Józef Glemp, będąc automatycznie delegatem Stolicy Apostolskiej ds. obrządków wschodnich, ze wszelkimi prawami ordynariusza, utworzył dwa wikariaty dla duszpasterstwa greckokatolickiego - północny i południowy. Do pierwszego należały greckokatolickie placówki duszpasterskie znajdujące się na terenie rzymskokatolickich metropolii - warszawskiej, gnieźnieńskiej i poznańskiej oraz archidiecezji białostockiej i dwu diecezji: łomżyńskiej i drohiczyńskiej. Drugi wikariat zaś obejmował placówki greckokatolickie leżące na terenie metropolii wrocławskiej Społeczność ukraińska w Polsce 185 i krakowskiej oraz archidiecezji w Lubaczowie i diecezji przemyskiej. Wikariaty dzieliły się na dekanaty. W skład północnego wchodziły - olsztyński i koszaliński, południowy zaś tworzyły - wrocławsko-legnicki i przemyski. Dnia 22 grudnia 1981 r. prymas mianował dwóch wikariuszy generalnych - dla wikariatu północnego został nim protoihumen zakonu bazylianów ojciec Jozafat Romanyk, a dla południowego ksiądz mitrat Jan Martyniak. Stopniowo przybywało także greckokatolickich placówek duszpasterskich, zwiększała się liczba duszpasterzy. Tabela nr 1: Stan organizacyjny Kościoła greckokatolickiego w Polsce w latach 1983-1989 Rok Liczba Liczba księży Zakony męskie Zakony żeńskie placówek diecezjalni* zakonnicy liczba domy zakonnicy liczba domy zakonnice duszpasterskich 1983 70 32 14 1984 76 b.d. b.d. 1987 82 45 14 1988 84 46 15 1989 85 41 16 * Wraz z księżmi emerytami i pracującymi za granicą. Źródło: Kalendarze greckokatolickie z lat 1987-1989; S. Stępień, Obrządki wschodnie Kościoła katolickiego, w: Kościół katolicki w Polsce (1918-1990). Rocznik statystyczny, red. L. Adamczuk, ks. W. Zdaniewicz, Warszawa 1991, tabl. 14, s. 69. Rozwijały się także zakony męskie i żeńskie. W 1983 r. w duszpasterstwie greckokatolickim pracowało 13 kapłanów z zakonu bazylianów, 1 werbistai 1 salwotorianin (ostatnio wymienieni jako birytualiści). Dobrze rozwijały się zgromadzenia żeńskie; w wymienionym roku w Polsce pracowały 22 bazylianki, 40 sióstr św. Józefa i 81 Służebnic Najświętszej Marii Panny55. Zakonnice w zależności od specyfiki zgromadzenia zajmowały się katechezą w szkołach, szyły szaty liturgiczne, opiekowały się chorymi, prowadziły działalność charytatywną. Stopniowo rozwijało się życie wewnętrzne Kościoła greckokatolickiego. Powstawały bractwa i organizacje religijne. W 1982 r. po raz pierwszy zorganizowano publiczną pielgrzymkę grekokatolików do sanktuarium Matki Boskiej Częstochowskiej. Od tego roku jest ona organizowana corocznie. b.d. 3 25 143 b.d. 3 26 b.d. 19 3 26 140 15 3 26 b.d. 16 3 26 bd 186 Stanisław Stępień Na poprawę sytuacji Kościoła greckokatolickiego w Polsce wpłynął niewątpliwie wybór na papieża Polaka, metropolity krakowskiego, kardynała Karola Wojtyły. Nowy papież występujący pod imieniem Jana Pawła II już w pierwszej chwili swojego pontyfikatu dał szczery dowód troski o Kościół greckokatolicki. Postawa papieża oddziaływała zachęcająco na polskie duchowieństwo i katolików świeckich. Wydawnictwa podziemne zaczęły drukować prace poświęcone dziejom i problemom Kościoła greckokatolickiego w Polsce. W kręgach inteligencji katolickiej organizowano polsko-ukraińskie spotkania. Wydarzenia polityczne w Polsce zapoczątkowane powstaniem w 1980 r. ruchu „Solidarność" sprawiły, że ukraińska mniejszość narodowa znacznie wzmogła swoją aktywność. W sferze wyznaniowej przyczyniły się do tego zapoczątkowane w 1984 r. wizyty Sekretarza Kongregacji Kościołów Wschodnich, arcybiskupa Myrosława Marusyna, który podczas kolejnych przyjazdów do Polski w latach 1986-1989 nie tylko przeprowadził wizytację wielu greckokatolickich placówek duszpasterskich, wyświęcił też kilku księży, ale także konferował z polskim hierarchami na temat dalszego funkcjonowania Kościoła greckokatolickiego. Wszystko to zarówno torowało drogę do poprawy położenia Kościoła greckokatolickiego w Polsce, jak i służyło zbliżeniu i przezwyciężaniu obopólnych uprzedzeń. Jesienią 1987 r. doszło w Rzymie do oficjalnych spotkań duchowieństwa polskiego i ukraińskiego. Spotkaniom przewodniczyli prymas Polski, kardynał Józef Glemp, i rezydujący w Rzymie arcybiskup większy Lwowa, kardynał Myrosław Lubacziwski. Hierarchowie obu Kościołów, za wzorem biskupów polskich i niemieckich, mając na myśli wzajemnie wyrządzone w przeszłości krzywdy, wypowiedzieli wówczas w imieniu katolików obu obrządków znamienne słowa: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie"56. Wizyty duszpasterskie arcybiskupa Marusyna przyczyniały się bezpośrednio do rozbudowy duszpasterstwa greckokatolickiego i przejmowania dawnych cerkwi na terenie polsko-ukraińskiego pogranicza. W 1987 r. obrządek greckokatolicki przejął będącą dotychczas w administracji Kościoła rzymskokatolickiego zabytkową cerkiew w Jarosławiu. W roku następnym, stanowiącym milenium Chrztu Rusi-Ukrainy, zbudowano cerkiew w Komańczy, przejęto nieczynną cerkiew w Nowych Sadach, odbudowano świątynie w Rzepedzi, Ustrzykach Dolnych, Malawie, Lesznie-Poździaczu. Podczas pobytów arcybiskupa Marusyna w Polsce dochodziło także do ważnych spotkań tego wysokiego hierarchy Kurii Rzymskiej z władzami państwowymi, stopniowo rozluźniającymi swoje przepisy i praktykę administracyjną wobec wyznawców obrządku wschodniego. Coraz łatwiej moż- Spoieczność ukraińska w Polsce 187 na było uzyskać zgodę na użytkowanie i remonty świątyń czy też publiczne sprawowanie obrzędów religijnych, jak np. święcenie wody nad rzekami w święto Jordanu. Na początku lat osiemdziesiątych władze państwowe zezwoliły, po długich staraniach, na utworzenie parafii prawosławnej w Przemyślu. Wielokrotna odmowa władz wynikała zapewne z faktu, że miejscowi decydenci partyjni pragnęli zachować polski charakter miasta, obawiając się, że parafia prawosławna zaktywizuje miejscową społeczność ukraińską. Po 1980 r., kiedy to jednak miejscowa „Solidarność" upomniała się o prawa grekokatolików, rozbudzając nadzieje Ukraińców na poprawę ich sytuacji religijnej, być może władze, chcąc wyciszać nastroje ludności ukraińskiej, wyraziły zgodę na erygowanie tam parafii prawosławnej i przekazały na ten cel w 1982 r. jedną z nieczynnych cerkwi greckokatolickich57. Początkowo parafia zgromadziła wielu wiernych, stopniowo jednak, w miarę poprawy sytuacji obrządku greckokatolickiego, wracali oni do Kościoła greckokatolickiego. Wielkie znaczenia dla Kościołów greckokatolickiego i prawosławnego w Polsce miały odbywające się w 1988 r. obchody milenium chrztu Rusi--Ukrainy. Jednakże jubileusz w obrządku greckokatolickim miał bardziej narodowy, ukraiński charakter. Ukraińcy z dumą podkreślali, że to właśnie Kijów był miejscem chrztu Słowian Wschodnich. Charakter wielkiej manifestacji religijno-narodowej przybrały uroczystości zorganizowane z okazji milenium na Jasnej Górze. Również w Polsce odbyło się wiele konferencji, sympozjów naukowych, inicjowanych nie tylko przez kręgi kościelne, ale także przez uniwersytety i różne ośrodki naukowe. Odrodzenie ukraińskiego życia spoteczno-kulturalnego i religijnego po 1989 r. Zaangażowanie społeczności ukraińskiej w proces przemian demokratycznych w Polsce spowodowało początkowo przychylną atmosferę dla rozwoju życia narodowego tejże społeczności. Tego nowego impulsu nie mogli jednak nadać dotychczasowi działacze UTSK, postrzegani przez ogół społeczeństwa jako skompromitowani współpracą z peerelowskim reżimem, tym bardziej że wielu z nich, uwikłanych w stare układy i powiązania z MSW, starało się hamować aktywność licznych ukraińskich środowisk społecznych i lokalnych. Do ostrego starcia między zwolennikami odrodzenia ukraińskiego życia narodowego a „konserwatystami" z UTSK doszło podczas odbywającego 188 Stanisław Stępień się w dniach 1-2 lipca 1989 r. w Sopocie XII Festiwalu Kultury Ukraińskiej, kiedy to władze Towarzystwa nie chciały dopuścić do publicznego wystąpienia na scenie jedynego ukraińskiego posła, Włodzimierza Mokrego, a także przedstawiciela opozycji z Ukrainy, Bohdana Horynia. Żywiołowo reagujący tłum widzów spowodował nie tylko wystąpienie obu gości, ale przeobraził spotkanie w publiczną manifestację uczuć narodowych, czego symbolem stała się przyniesiona na scenę przez członków chóru „Żurawli" ukraińska flaga narodowa (należy pamiętać, że było to przed ogłoszeniem przez Ukrainę niepodległości)58. W tym okresie niekwestionowanym przywódcą społeczności ukraińskiej był poseł Mokry. To dzięki jego działalności sprawa ukraińska w Polsce nabrała rangi kwestii publicznej i choć nie wszystkie wysuwane przez niego postulaty znalazły pozytywne rozwiązanie, to jednak znacznie poprawiło się położenie ludności ukraińskiej w Polsce, a 3 sierpnia 1990 r. Senat RP oficjalnie potępił akcję „Wisła". Poseł Mokry miał także swój wpływ na przeobrażenia instytucjonalne życia społecznego ludności ukraińskiej. W efekcie aktywności posła i nacisków innych działaczy doszło do zwołania Nadzwyczajnego Zjazdu UTSK w Warszawie w dniach 24-25 lutego 1990 r. Doszło na nim do rozwiązania UTSK i powołania nowej, niezależnej politycznie i światopoglądowo, organizacji społecznej pod nazwą Związek Ukraińców w Polsce. W tym czasie nastąpiła także pluralizacja życia społecznego mniejszości ukraińskiej w Polsce. Pierwsze organizacje powstawały wprawdzie już pod koniec okresu komunistycznego (Bractwo Cerkiewne), ale ich działalność miała charakter ograniczony, a inicjatorzy nie starali się o uzyskanie osobowości prawnej. Po 1989 r., prócz licznych chórów, zespołów artystycznych, kół zainteresowań, zaczęło tworzyć się wiele rozmaitych organizacji grupujących społeczności lokalne, zawodowe, kobiece, studenckie i młodzieżowe. Powstały wówczas: Związek Ukraińskiej Młodzieży Niezależnej (1989)59, Związek Ukrainek (1990), Związek Lekarzy Ukraińskich (1990)60, Związek Przedsiębiorców Ukraińskich (1991), Stowarzyszenie Ukraińców - Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego (1991), Ukraińskie Towarzystwo Nauczycielskie (1991)6i, Kiub Prawników (1991)62, Towarzystwo „Narodnyj Dim" w Przemyślu (1990), Ukraińska Organizacja Skautowa „Płast" (1990), Towarzystwo im. Bohdana Lepkiego w Krakowie (1991). Organizacje te ściśle współdziałają ze Związkiem Ukraińców w Polsce, a ich przedstawiciele są wybierani w skład Rady i Zarządu Głównego Związku, który jest największą organizacją mniejszości ukraińskiej w Polsce. Obecnie liczy on ok. 10 tys. członków zorganizowanych w 10 oddziałach i 137 kołach terenowych. Posiada własny Zakład Wydawniczy „Tyrsa". Organem ZUwP jest wspomniany tygodnik „Nasze Sło- Spoteczność ukraińska w Polsce 189 wo". Związek wydaje także corocznie od 1996 r. kalendarz „Ukrajinśkyj Almanach". W 2000 r. rozpoczął wydawanie własnego czasopisma „Informacijnyj Wisnyk Zakerzonnia" przemyski oddział Związku Ukraińców. Ze Związkiem Ukraińców w Polsce współpracuje utworzone w 1989 r. Zjednoczenie Łemków, skupiające ok. 450 członków zrzeszonych w 28 kołach. Organizacja pragnie działać na rzecz upowszechniania ukraińskiej świadomości narodowej wśród ludności łemkowskiej przy zachowaniu przez nią odrębności kulturowo-regionalnej. Od 1990 r. wydaje własne pismo „Watra". Odrębną od Związku Ukraińców w Polsce organizacją jest Związek Ukraińców Podlasia. To małe stowarzyszenie, liczące ponad 50 członków, ma charakter regionalny i skupia wyłącznie ludność wyznania prawosławnego uważającą się za świadomych Ukraińców. Wydaje od 1991 r. własny kwartalnik społeczno-kulturalny „Nad Buhom i Narwoju", na bazie wcześniej ukazującego się czasopisma „Osnowy". Na Podlasiu, w Bielsku Podlaskim, wychodzi także od 1998 r. nieperiodyczne pismo dwujęzyczne (po polsku i ukraińsku) „Nasza Hazeta". Ważne miejsce w procesie odrodzenia życia ukraińskiego w Polsce zajęła założona 21 czerwca 1989 r. przez posła Włodzimierza Mokrego Fundacja Świętego Włodzimierza Chrzciciela Rusi w Krakowie. Fundacja ta stała się znaczącym centrum kultury ukraińskiej w państwie polskim. Ma na celu wspieranie i popularyzowanie ukraińskiej nauki i kultury chrześcijańskiej oraz działanie na rzecz zbliżenia polsko-ukraińskiego. W ramach Fundacji działa Centrum Nauki i Kultury Ukraińskiej, które organizuje wystawy, imprezy artystyczne, spotkania autorskie. Wydawane jest czasopismo naukowe „Krakowskie Zeszyty Ukrainoznawcze", almanach w języku ukraińskim i polskim „Miż Susidami - Między Sąsiadami" oraz polskojęzyczne pismo „Horyzonty Krakowskie" poświęcone mniejszościom narodowym. W ramach Fundacji działają także pracownia konserwacji ikon, księgarnia ukrainoznawcza oraz klub studencki „Wernyhora". W Gdańsku środowisko ukraińskie utworzyło lokalną Fundację Rozwoju Kultury „Kontakt". Powstała ona na bazie grupy teatralnej „Kontakt", która w 1993 r. zakończyła swoją działalność. Fundacja jest organizatorem Festiwalu Mniejszości Narodowych, organizowanych corocznie w Gdańsku. Stara się także popularyzować ukraińską muzykę ludową, wydając ją na kasetach. Bogatą działalność wydawniczą prowadzi utworzona w 1989 r. w Warszawie Fundacja „Archiwum Ukraińskie"63. Jak dotąd dokumentuje ona jednak wyłącznie powojenne dzieje Ukraińców w Polsce. 190 Stanisław Stępień Jednym z najważniejszych osiągnięć społeczności ukraińskiej po 1989 r. jest dalszy rozwój państwowego szkolnictwa z ukraińskim językiem nauczania. Już w 1990 r. zainaugurowano naukę w liceum ogólnokształcącym z ukraińskim językiem nauczania w Białym Borze oraz w szkole podstawowej w Bartoszycach. Duże znaczenie dla społeczności ukraińskiej w Polsce miała odbudowa szkolnictwa ukraińskiego w Przemyślu. 1 września 1991 r. powstała tam szkoła podstawowa, nawiązująca do tradycji przedwojennej siedmioklasowej Szkoły Powszechnej im. Markiana Szaszkiewicza. Placówka dobrze się rozwijała i od 1994 r. została przekształcona w Zespół Szkół Ogólnokształcących obejmujący prócz szkoły podstawowej liceum ogólnokształcące. Po wprowadzeniu nowego systemu oświaty w ramach Zespołu działa także gimnazjum. Niezależnie od szkół z ukraińskim językiem nauczania w szkołach państwowych organizowana jest nauka języka ukraińskiego na podstawie deklaracji rodziców, a w szkołach średnich także samych uczniów. Aby utworzyć klasę z ukraińskim językiem nauczania w państwowej szkole podstawowej niezbędne są deklaracje co najmniej siedmiorga rodziców, w szkole średniej zaś musi się zgłosić co najmniej czternastu uczniów. W roku szkolnym 1995/1996 w 86 placówkach podległych Ministerstwu Edukacji Narodowej uczono języka ukraińskiego lub w języku ukraińskim. Wśród tych placówek były 2 przedszkola, 8 oddziałów przedszkolnych przy szkołach podstawowych, 69 szkół podstawowych, 6 liceów ogólnokształcących oraz zespół promocji języka ojczystego dla młodzieży i starszych. W placówkach tych łącznie pobierało naukę języka ukraińskiego 2491 dzieci i młodzieży64. Poza szkolnictwem publicznym Związek Ukraińców w Polsce prowadzi punkty nauczania języka ukraińskiego. Obecnie na terenie kraju funkcjonuje ok. 70 takich punktów, do których uczęszcza blisko 600 dzieci65. Kadra nauczycielska do nauki języka ukraińskiego jest przygotowywana, prócz wspomnianej Katedry Filologii Ukraińskiej Uniwersytetu Warszawskiego, także na filologiach ukraińskich Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Poznańskiego, Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, Uniwersytetu Szczecińskiego oraz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Największą ukraińską imprezę kulturalną w Polsce stanowi kontynuowany przez Związek Ukraińców w Polsce Festiwal Kultury Ukraińskiej. Uczestniczy w nim przeciętnie od 4 do 6 tys. Ukraińców z Polski, Ukrainy oraz diaspory. W 1995 r. został przeniesiony z Sopotu do Przemyśla. Inicjatywa ta spotkała się jednak z pewnymi protestami polskich środowisk nacjonalistycznych w mieście. Wprawdzie udało się te protesty zażegnać Społeczność ukraińska w Polsce 191 i w Przemyślu odbył się także kolejny Festiwal, ale w 2000 r. organizatorzy zdecydowali się na przeniesienie go ponownie do Sopotu. W Przemyślu brakuje bowiem odpowiedniej bazy na tak dużą imprezę. Z powodzeniem odbywają się tam natomiast Dni Muzyki Bandurowej oraz inne imprezy o znacznie mniejszym wymiarze. Do innych współczesnych imprez mniejszości ukraińskiej w Polsce należą: „Młodzieżowy Jarmark" w Gdańsku, Festiwal Zespołów Dziecięcych w Koszalinie, organizowana w słupskim „By-towska Watra", a na Podlasiu - Festiwal Kultury Ukraińskiej Podlasia oraz Muzyczne Dialogi nad Bugiem. * Przeobrażenia polityczno-ustrojowe w Polsce po 4 czerwca 1989 r. miały bezpośredni wpływ na legalizację struktur i rozwój działalności duszpasterskiej Kościoła greckokatolickiego. Dnia 16 lipca 1989 r. Ojciec Święty mianował pierwszego po II wojnie światowej biskupa greckokatolickiego z przeznaczeniem dla wiernych obrządku greckokatolickiego w Polsce. Biskupem został jeden z dotychczasowych wikariuszy generalnych, ksiądz Jan Martyniak. Jego konsekracja odbyła się 16 września tegoż roku na Jasnej Górze. Nowy hierarcha początkowo był biskupem pomocniczym prymasa Polski, wówczas jeszcze pełniącego obowiązki ordynariusza obrządków wschodnich w Polsce, ale już 16 stycznia 1991 r. Stolica Apostolska odnowiła greckokatolicką diecezję przemyską, a biskup Martyniak został jej ordynariuszem. Ingres nowego władyki, czyli oficjalne objęcie we władanie eparchii, nastąpiło w Przemyślu 13 kwietnia 1991 r. Niestety, ingres nie mógł odbyć się do dawnej katedry greckokatolickiej użytkowanej przez zakon oo. Karmelitów, ponieważ uniemożliwił to samozwańczy Społeczny Komitet Obrońców Polskiego Kościoła oo. Karmelitów. W tej sytuacji biskup Jan Martyniak odbył ingres do katedry rzymskokatolickiej. W ciągu następnych miesięcy działania wspomnianego Komitetu stały się powodem znacznego wzrostu napięć na tle narodowościowym i wyznaniowym w mieście i regionie. Przyczyna konfliktu miała podłoże historyczne. Sporny obiekt był bowiem pierwotnie kościołem klasztornym oo. Karmelitów, ufundowanym przez Marcina Krasickiego w 1631 r. Świątynię tę, p.w. św. Teresy, zakon utracił po kasacie klasztoru w wyniku „reform józefińskich". W1784 r. została ona przekazana przez władze austriackie grekokatolikom pod warunkiem zaprzestania budowy własnej .katedry i była użytkowana przez Kościół greckokatolicki nieprzerwanie do 1946 r. Jego praw do tej świątyni nie kwestionowały władze II Rzeczypospolitej, a Konkordat z 1925 r. potwierdzał istniejący stan rzeczy. Po likwi- 192 Stanisław Stępień dacji struktur Kościoła greckokatolickiego w 1946 r. obiekt wraz z przyległymi do niego budynkami poklasztomymi ponownie znalazł się we władaniu zakonu karmelitów bosych. Po mianowaniu przez Ojca Świętego greckokatolickiego biskupa przemyskiego miał on objąć wspomnianą świątynię jedynie na pięć lat, do czasu wybudowania przez grekokatolików własnej katedry. Odpowiednią umowę w tej sprawie zawarli 15 lutego 1991 r. przedstawiciele hierarchii rzymskokatolickiej i zakonu karmelitów z ordynariuszem greckokatolickim66. Trwające przez kilka miesięcy działania protestacyjne, a następnie okupacja kościoła św. Teresy spowodowały przekreślenie wspomnianej umowy, a ponadto uniemożliwiły planowane w byłej katedrze spotkanie społeczności greckokatolickiej z Ojcem Świętym podczas jego pobytu w Przemyślu w dniu 2 czerwca 1991 r. W zaistniałej sytuacji Jan Paweł II, pragnąc, aby eparchia przemyska jak najszybciej mogła normalnie funkcjonować, podarował wspólnocie greckokatolickiej dotychczas współużytkowany przez nią kościół Najświętszego Serca Jezusowego na „wieczną własność" i podniósł go do godności katedry tegoż obrządku67. Sporny kościół św. Teresy został natomiast przez miejscowego ordynariusza rzymskokatolickiego, arcybiskupa Ignacego Tokarczuka, obłożony czasowo interdyktem kościelnym, a zakonnicy przeniesieni dyscyplinarnie do innego klasztoru. Sytuacje konfliktowe wywoływała w Przemyślu także kwestia wystąpień Kościoła greckokatolickiego w sprawie zwrotu bezprawnie zagarniętego mu po II wojnie światowej majątku. Chodziło głównie o dawne świątynie i budynki pocerkiewne, bez których trudno byłoby Kościołowi funkcjonować zarówno w sensie duszpasterskim, jak i materialnym. Ponieważ obiekty te były zagospodarowane, znajdowało się w nich bowiem kilka instytucji o charakterze ogólnospołecznym (szkoła, archiwum, muzeum, dom dziecka), zawsze wywoływało to obawy lokalnych społeczności o dalsze losy wspomnianych placówek. Kościół greckokatolicki domagał się ich zwrotu, opierając się na ustawie O stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego uchwalonej przez sejm 17 maja 1989 r.68 Kwestię zwrotu upaństwowionego majątku miała rozstrzygać specjalna komisja rządowo-kościelna. „Procedura regulacyjna" była jednak bardzo długotrwała, powodując duże zniecierpliwienie wiernych Kościoła greckokatolickiego oraz działania antyrewindykacyjne podejmowane przez niektóre organizacje przemyskie i lokalnych polityków. Stopniowo jednak społeczność greckokatolicka odzyskiwała w Przemyślu kolejne obiekty: byłe seminarium duchowne, dom zakonny sióstr Bazylianek, cerkiew i klasztor oo. Bazylianów. W 2000 r. istotnym dla tegoż Kościoła było odzyskanie dawnego pałacu biskupów greckokatolickich69. Społeczność ukraińska w Polsce 193 Od czasu odnowienia eparchii przemyskiej rozpoczął się proces tworzenia parafii zamiast dotychczasowych placówek duszpasterskich. Nowa sieć parafialna objęła całe terytorium państwa polskiego70. Powołano urzędy i instytucje diecezjalne. Oficjalnie rozpoczęła działalność Kapituła katedralna, zyskując osobowość prawną71. Tabela nr 2: Stan organizacyjny Kościoła greckokatolickiego w Polsce w latach 1991-1996 Rok 1991 1992 1993 1994 1995 1996 Rok 1991 1992 1993 1994 1995 1996 Liczba dekanatów Zakony męskie liczba domy ; Liczba Liczba księży placówek diecezjalni* zakonni duszpasterskich 95 40 19 95 47 16 108 50 16 116 51 15 116 50 16 116 49 18 Zakony żeńskie akonnicy liczba ( iomy zakonnice b.d. 3 19 b.d. b.d. 3 20 b.d. 16 3 22 139 16 3 23 b.d. 16 3 23 b.d. 18 3 25 144 Wraz z księżmi emerytami i pracującymi za granicą. Źródło: Kalendarze greckokatolickie „Błahowista" z lat 1991-1996 oraz Sprawozdanie o stanie diecezji przemyskiej obrządku greckokatolickiego przygotowane przez wikariusza generalnego, ks. mitrata Teodora Majkowicza (stan na listopad 1995 r.) -Archiwum Kurii Metropolitalnej w Przemyślu (mps.), [b. sygn.]. Istnieje pewna rozbieżność między wspomnianym sprawozdaniem, w którym ks. Majkowicz podaje, iż na terenie eparchii istnieje 108 parafii, a Szematyzmem peremyśkoji jeparchiji wi-zantijśko-ukrajinśkoho obriadu (Przemyśl 1994), z którego uzyskujemy informację, że jest ich 116. Prawdopodobnie w pierwszym źródle wymienia się placówki duszpasterskie faktycznie funkcjonujące, a w drugim oficjalnie erygowane parafie. 194 Stanisław Stępień Według szacunków z połowy lat dziewięćdziesiątych liczba wiernych K°ściola greckokatolickiego w Polsce waha się między 110 tys. a 160 tys.72 Rozbieżność ta wynika z braku precyzyjnych statystyk dotyczących wyznań, zarówno kościelnych jak i państwowych. Pewnym usprawiedliwieniem po-danej rozbieżności jest fakt, iż obecnie ludność wyznania greckokatolickiego jest rozrzucona po całym terytorium państwa polskiego. W wielu regionach są to zbiorowości tak małe, iż nie ma możliwości objęcia ich opieką duszpasterską. Dlatego też korzystają one z posługi Kościoła rzymskokato-lickiego lub prawosławnego. Z drugiej strony niektórzy zaliczają do grekokatolików osoby, które obecnie świadomie, z nieprzymuszonej woli, prak-tykują zarówno w Kościele rzymskokatolickim, jak i innych chrześcijańskich związkach wyznaniowych lub przynależą do różnych sekt. Niektórzy z lich obecnie już nie utożsamiają się z narodowością ukraińską i w zasapie nic nie wskazuje na to, aby w przyszłości osoby takie mogły powrócić do rodzimego obrządku lub narodowości73. W innej sytuacji są byli grekokatolicy, którzy w minionych dziesięcioleciach przeszli do Kościoła prawosławnego i utożsamiają się na ogół z narodowością ukraińską, jedynie w marginalnie występujących przypadkach separatyzmu regionalnego z „narodowością łemkowską". Nie ulegli oni natomiast polonizacji. Daje się zauważyć także wiele wypadków powrotu z prawosławia do grekokatolicyzmu, choć do dziś w wielu regionach przedwojenni greckokatolickiej eparchii przemyskiej istnieją powstałe po II wojnie światowej parafie prawosławne. Wyznanie to na tamtym terenie znajduje się jednak w odwrocie. Wśród wielu wyznawców prawosławia zdecydowanie przeważa poczucie ukraińskiej wspólnoty narodowej nad poczuciem tożsamości wyznaniowej. Dlatego też osoby takie w zależności od okoliczności lub miej-Sca pobytu uważają za równoznaczne uczestnictwo w liturgii jednego lub dl"Ugiego wyznania. Ze zjawiskiem tym wiążą się nierzadko występujące wśród świeckich postulaty zbliżenia obu Kościołów, zwłaszcza w sferze działu w uroczystościach o charakterze patriotyczno-religijnym. Bardzo krytycznie odbierane są, dające o sobie znać zwłaszcza wśród duchownych, głosy krytykujące drugie z wyznań. Być może w zamierzeniu wyrażających je duchownych wypowiedzi takie mają w prosty sposób wpłynąć na umocnienie tożsamości wyznaniowej, z reguły jednak przynoszą odwrotny skutek. O dużej wrażliwości na kwestie obrony własnej tożsamości narodowo-"kulturowej świadczy kampania, jaką podjęto także w środowiskach inteligenckich, gdy 25 marca 1992 r. bullą papieską Totus tuus Poloniae Populus Poprowadzono nowy podział terytorialny Kościoła katolickiego w Polsce. Społeczność ukraińska w Polsce 195 Greckokatolicką diecezję przemyską włączono wówczas do rzymskokatolickiej metropolii warszawskiej. Spowodowało to lawinę protestów, wypływających zarówno ze środowisk kościelnych, jak i świeckich. Protesty te nie ustały nawet w sytuacji, gdy nuncjusz apostolski w Polsce wyjaśniał, iż jest to jedynie stan tymczasowy, zanim powstaną struktury Kościoła greckokatolickiego i zostanie utworzona w niedalekiej przyszłości metropolia tegoż obrządku74. Naciski były tak duże (w krótkim czasie pod protestem zdołano zebrać blisko 10 tys. podpisów), że już 19 czerwca następnego roku diecezja ta została wyłączona ze wspomnianej prowincji kościelnej i podporządkowana bezpośrednio Stolicy Apostolskiej. Zwieńczeniem organizacji struktur Kościoła greckokatolickiego w Polsce było ustanowienie przez Stolicę Apostolską 1 czerwca 1996 r. greckokatolickiej prowincji kościelnej - metropolii przemysko-warszawskiej. W jej skład weszły dwie jednostki - archidiecezja przemysko-warszawska i diecezja wrocławsko-gdańska75. Pierwszym metropolitą został dotychczasowy władyka eparchii przemyskiej, arcybiskup Jan Martyniak, a ordynariuszem nowej diecezji - biskup Teodor Majkowicz (zm. 1998)76. Nowo mianowani władycy dokonali podziału administracyjnego swych diecezji. Archidiecezja przemysko-warszawska zajmuje teren położony na wschód od rzeki Wisły i podzielona jest na 4 dekanaty: przemyski (27 parafii), kra-kowsko-krynicki (19 parafii), olsztyński (19 parafii) i elbląski (17 parafii)77. W duszpasterstwie archidiecezjalnym pracuje 35 kapłanów i 2 diakonów. Diecezja wrocławsko-gdańska, której nowym ordynariuszem w 1999 r. został bazylianin, biskup Włodzimierz Juszczak, również składała się z 4 dekanatów: wrocławskiego (17 parafii), zielonogórskiego (14 parafii), koszalińskiego (12 parafii) i słupskiego (13 parafii). Parafie te obsługuje 22 kapłanów i 1 diakon78. Na terenie metropolii działały zakon męski - bazylianie (domy zakonne - Warszawa /siedziba protoihumena i nowicjat/, Przemyśl, Węgorzewo, Kętrzyn) oraz 3 zakony żeńskie: bazylianki (Gorlice /siedziba protoihumenii/, Kętrzyn, Warszawa, Pasłęk, Pieniężno, Przemyśl), Zgromadzenie Sióstr Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej (Warszawa/siedziba przełożonej prowincjonalnej/, Bartoszyce, Goleniów, Koszalin, Kruklanki, Olsztyn, Przemyśl /dwa domy zakonne i nowicjat/, Świdwin, Janów Lubelski) oraz Zgromadzenie Sióstr Świętego Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny (Kraków /siedziba przełożonej generalnej i nowicjat/, Banie Mazurskie, Wrocław, Komańcza, Międzylesie, Przemyśl)79. Kościół greckokatolicki w Polsce posiada własne wydawnictwo mieszczące się w Górowie Iławeckim; od stycznia 1991 r. wydaje 196 Stanisław Stępień ono regularnie miesięcznik religijny „Błahowist", a od 1992 r. kalendarze liturgiczne ze skróconym schematyzmem. Organizacją laikatu jest powstałe 29 lipca 1989 r. w Warszawie (z przekształcenia Bractwa Cerkiewnego) Ukraińskie Bractwo Chrześcijańskie im. św. Włodzimierza. Celem Bractwa jest szerzenie kultury chrześcijańskiej przy ścisłej współpracy z Kościołem greckokatolickim, a także działania na rzecz współpracy greckokatolickiej i prawosławnej wspólnoty wyznaniowej oraz zbliżenia polsko-ukraińskiego80. Przeobrażenia ustrojowe państwa, odrodzenie i reorganizacja życia religijnego grekokatolików stawia nowe perspektywy przed Kościołem tegoż obrządku. Obecnie może on swobodnie rozwijać się dzięki gwarancjom konstytucyjnym oraz Konkordatowi zawartemu przez Rzeczpospolitą Polską ze Stolicą Apostolską w 1993 r. Po 1989 r. zdecydowanie poprawiła się także sytuacja Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego w Polsce. Społeczność ukraińska w przeważającej większości należy do dwu diecezji tegoż Kościoła: epar-chii przemysko-nowosądeckiej utworzonej w 1983 r., na której czele stoi arcybiskup Adam Dubec (katedra i rezydencja ordynariusza mieści się w Sanoku) oraz reaktywowanej w 1989 r. eparchii chełmsko-lubelskiej, na czele z biskupem Ablem Popławskim. Ukraińscy wierni Kościoła prawosławnego należą także do innych diecezji. Według oficjalnych danych kościelnych Kościół prawosławny w Polsce w 1991 r. miał 250 parafii, 410 cerkwi oraz 259 duchownych81. Liczył 570 600 wiernych, spośród których Ukraińcy stanowią prawdopodobnie jedną szóstą. Stopniowo odbudowuje się także prawosławne życie monastyczne. Po II wojnie światowej na terytorium państwa polskiego pozostał jedynie klasztor męski św. Onufrego w Jabtecznej nad Bugiem. Klasztor żeński powstał dopiero w 1947 r. na Świętej Górze Grabarce. Kolejne monastery utworzono dopiero w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. W 1984 r. reaktywowano klasztor męski Zwiastowania NMP w Supraślu, a w 1993 powołano do życia Żeński Dom Zakonny w Białymstoku82. W roku następnym pod jurysdykcję Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego przeszedł utworzony w 1986 r. męski monaster św. św. Cyryla i Metodego w Ujko-wicach pod Przemyślem83. Kandydaci do stanu duchownego Kościoła prawosławnego przygotowywani są w Prawosławnym Seminarium Duchownym w Warszawie. Następnie mogą studiować na Sekcji Prawosławnej Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Pogłębieniu życia religijnego wiernych Społeczność ukraińska w Polsce 197 służy działające pod patronatem Kościoła Bractwo Młodzieży Prawosławnej założone w 1980 r.84 Ważną dla dalszego rozwoju Kościoła prawosławnego w Polsce była przyjęta przez sejm 23 maja 1991 r. Ustawa o stosunku Państwa do Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego (oficjalnie nosi ona datę podpisania przez Prezydenta RP 4 lipca). Niemniej jednak, Kościół ten boryka się z wieloma problemami związanymi z ochroną własnego dziedzictwa kulturowego, cerkwi i cmentarzy85. Wielkie poruszenie wśród prawosławnych wywołało podpalenie w nocy z 12 na 13 lipca 1990 r. cerkwi na Świętej Górze Grabarce (najważniejszym sanktuarium prawosławnym w Polsce) oraz włamanie do prawosławnego monasteru w Jabtecznej nad Bugiem, gdzie skradziono cudowną ikonę św. Onufrego oraz trzy inne86. Niekorzystnie na społeczności ukraińskiej odbija się także spór o przejęte przez Kościół prawosławny w ubiegłych dziesięcioleciach cerkwie greckokatolickie. Sprawa dotyczy 24 cerkwi na terenie Polski południowo-wschodniej, głównie Lemkowszczyzny, ciągnie się od lat i praktycznie nie widać możliwości kompromisowego rozwiązania. Ostatnio daje się zauważyć zmniejszanie liczby prawosławnych na terenie południowo-wschodniej Polski. Powodem jest przejście całych parafii pod jurysdykcję Kościoła greckokatolickiego, jak to działo się w Htomczy i Wielopolu, lub części wiernych, m. in.: w Morochowie, Zyndranowej i Sanoku87. Zjawisko to, choć już na mniejszą skalę, będzie występować także w przyszłości, bo dotyczy ono osób pochodzących z rodzin greckokatolickich, które na prawosławie przeszły w celu zachowania swojej tożsamości narodowej w sytuacji, gdy niemożliwa była legalna działalność Kościoła greckokatolickiego. Współczesne polskie prawosławie stoi także przed koniecznością pełniejszego dostosowania się do życzeń wiernych, które dotyczą języka kazań i nabożeństw paraliturgicznych oraz zasad wymowy cerkiewnosłowiań-skich tekstów liturgicznych. Wielu wiernych razi bowiem ich rosyjska wymowa. Istota sporu bierze się z faktu, że w ciągu wieków w liturgii Kościoła prawosławnego język cerkiewnosłowiański ukształtował się w dwu odmiennych tradycjach fonetycznych - ukraińskiej (ruskiej) i rosyjskiej. Wersja rosyjska stała się obowiązująca w okresie zaborów i do dziś dominuje w tym Kościele. Wiele wspólnot ukraińskich domaga się więc powrotu do tradycji pierwotnej, a zarazem odpowiadającej współczesnym aspiracjom narodowym Ukraińców. Dotychczas naprzeciw takim oczekiwaniom wyszedł jedynie arcybiskup Adam Dubec w diecezji przemysko-nowosąde- 198 Stanisław Stępień ckiej. W ostatnich czasach ukraińskie tradycje w diecezji lubelsko-chełm-skiej usiłuje wskrzeszać grupa inteligencji ukraińskiej, świeckiej i duchownej, która w 1991 r. powołała w Chełmie Cerkiewną Komisję Badań nad Dziejami Prawosławia i Kultury Ukraińskiej na Chełmszczyźnie. To dzięki niej podjęto wiele prac badawczych i wydawniczych pod nazwą Archiwum Chełmskie. Ukraiński charakter nosi także działalność edytorska na terenie diecezji przemysko-nowosądeckiej, gdzie publikuje się corocznie „Cerkow-nyj Kałendar" oraz kwartalnik „Antyfon" (od 1997 r.), a także literaturę o charakterze religijnym. Ponadto w wydawanym w Białymstoku miesięczniku „Przegląd Prawosławny" jest zamieszczana wkładka ukraińskojęzycz-na pt.: Za matirnu Cerkwu ridnym słowom. W zachowaniu zabytków kultury prawosławnej duże znaczenie ma także powstałe w 1990 r. Towarzystwo Miłośników Skansenku Kultury Materialnej Chełmszczyzny i Podlasia w Holi. Skansen ten powstał w 1984 r. i na jego terenie znajduje się cerkiew z 1703 r. p.w. św. Antoniego i Paraskewii Męczennicy, kolekcja krzyży przydrożnych i wiele innych zabytków kultury materialnej. Nowym zjawiskiem w Kościele prawosławnym jest wprowadzenie w jednej z wrocławskich cerkwi p.w. Cyryla i Metodego do liturgii języka polskiego. Częściowo w tym kierunku idą także mnisi klasztoru w Ujkowicach. Udział Ukraińców w życiu publicznym. Problemy wewnętrzne i zewnętrzne Nie mamy dokładnych informacji o liczbie Ukraińców w Polsce współczesnej, oficjalnie nie prowadzi się bowiem urzędowych statystyk dotyczących narodowości obywateli państwa. Badacze powyższej problematyki posługują się więc danymi szacunkowymi. Mało precyzyjne i nie obejmujące wszystkich przedstawicieli ludności ukraińskiej są statystyki wyznaniowe (grekokatolików i prawosławnych). Ogólnie przyjmuje się więc, że w Polsce mieszka od 150 do 300 rys. Ukraińców88. Zamieszkują oni głównie województwa zachodnie i północne oraz południowo-wschodnie. Według danych szacunkowych na 1998 r. najwięcej Ukraińców mieszkało w województwie olsztyńskim - 50 tys. osób. W województwach wschodnich i południowo-wschodnich zaś liczebność ludności ukraińskiej przedstawiała się następująco: w województwie przemyskim - 20 tys., w chełmskim - 10 tys., lubelskim - 2 tys., w krośnieńskim - 5 tys.; nowosądeckim - 2 tys. W zdecydowanej większości ludzie ci powrócili na tereny dawnego zamieszkania Społeczność ukraińska w Polsce 199 po 1956 r. i w latach następnych. Proces ten trwa do dziś, przy czym powroty dotyczą głównie młodej inteligencji89. Społeczność ukraińska w Polsce nie stanowi monolitycznej grupy narodowej. Wśród problemów natury wewnętrznej, prócz wspomnianego podziału na tle wyznaniowym należy wymienić zwłaszcza tzw. separatyzm łemkowski. Część Łemków nie uważa się za ukraińską grupę etniczną, lecz za czwarty, po Rosjanach, Ukraińcach i Białorusinach, naród wschodniosło-wiański90. Na zewnątrz społeczność tę reprezentuje powstałe w 1989 r. Stowarzyszenie Łemków, z siedzibą władz centralnych w Legnicy. Wydaje ono od 1988 r. własny dwumiesięcznik „Besida" i organizuje corocznie festiwale „Łemkiwska Watra na Czużyni" w Michałowie koło Legnicy. Na terenie Łem-kowszczyzny separatyzm łemkowski kultywuje stowarzyszenie „Ruska Bursa" w Gorlicach. Łemkowie uważający się za Ukraińców działają natomiast we wspomnianym wcześniej Zjednoczeniu Łemków, które jest organizatorem corocznej „Łemkowskiej Watry" w Zdyni. Bliżej nieokreślony charakter ma Rusiński Demokratyczny Krąg Łemków „Hospodar" (wcześniej Obywatelski Krąg Łemków), działający jako partia polityczna, a stawiający sobie za główny cel odzyskanie lasów łemkowskich. Od kilku lat nie wykazuje on większej aktywności publicznej. Ogólnołemkowski charakter „ponad podziałami" mają zorganizowane przez Teodora Gocza Muzeum Kultury Łemkowskiej w Zyndranowej oraz Społeczna Rada tegoż muzeum (przewodniczący Roman Gocz). Są one organizatorem święta kultury łemkowskiej „Od Rusala do Jana", odbywającego się corocznie w Zyndranowej. Jest to po Festiwalu Kultury Ukraińskiej największa impreza gromadząca ludność ukraińską, uczestniczy w niej bowiem od 2 do 4 tys. osób nie tylko z Polski. Z Muzeum Kultury Łemkowskiej wiążą się także takie imprezy artystyczne, jak „Łemkowskie Lato" i „Łemkowska Jesień Poetycka" oraz wydawane od czerwca 1994 r. czasopismo „Zahoroda". „Ponad podziałami" starają się także działać zespoły artystyczne „Łemkowyna"91 i „Kyczera"92. Wśród innych zagadnień dotyczących społeczności ukraińskiej wspomnieć należy o rywalizacji między Ukraińcami a Białorusinami, o tzw. tutejszych na Podlasiu, posługujących się na co dzień językiem ukraińskim, uważanych do niedawna za Białorusinów. Obecnie obserwuje się, że młode pokolenie coraz wyraźniej pragnie utożsamiać się z Ukraińcami, choć ludność ta w swej większości jest przeciwna kwalifikowaniu jej do wspomnianych społeczności narodowych, określając siebie mianem „prawosławnych". Są to jednak problemy marginalne i w swej większości ludność ukraińska jest społecznością o wyraźnie skrystalizowanym obli- 200 Stanistaw Stępień czu narodowym i dynamicznie dążącą do rozwoju własnych tradycji. Po 1989 r. uczyniono w tym względzie znaczne postępy. Społeczność ukraińska ma w państwie polskim pełne możliwości uczestnictwa w życiu publicznym. Prawnie zapewnia jej to polskie prawodawstwo wewnętrzne na czele z Konstytucją RP uchwaloną przez Zgromadzenie Narodowe dnia 2 kwietnia 1997 r. Artykuł 35 tejże Konstytucji stanowi bowiem, że: „Rzeczpospolita Polska zapewnia obywatelom polskim należącym do mniejszości narodowych i etnicznych wolność zachowania i rozwoju własnego języka, zachowania obyczajów i tradycji oraz rozwoju własnej kultury". I dalej: „Mniejszości narodowe i etniczne mają prawo do tworzenia własnych instytucji edukacyjnych, kulturalnych i instytucji służących ochronie tożsamości religijnej oraz do uczestnictwa w rozstrzyganiu spraw dotyczących ich tożsamości kulturowej". Problem mniejszości narodowych w polskim życiu politycznym należał do istotnych zagadnień już od wyborów czerwcowych 1989 r. W wyłonionym wówczas sejmie utworzono Komisję Mniejszości Narodowych i Etnicznych, która podjęła wiele istotnych kwestii nurtujących społeczność ukraińską, a co było najistotniejsze -wprowadziła praktykę konsultacji bezpośrednio z zainteresowanymi. Często też podejmowała się funkcji mediacyjnych. Od tamtego czasu komisje do spraw mniejszości narodowych powstawały we wszystkich sejmach późniejszych kadencji. W ślad za działaniami na forum parlamentu (kwestie mniejszościowe były przedmiotem zainteresowań także komisji senackich) rząd Tadeusza Mazowieckiego w ramach Ministerstwa Kultury i Sztuki powołał Zespół do Spraw Mniejszości Narodowych, w 1992 r. został on przekształcony w Biuro ds. Mniejszości Narodowych. Biuro to nie tylko na bieżąco konsultowało różne kwestie dotyczące społeczności mniejszościowych, ale także wychodziło z licznymi cennymi inicjatywami. Znaczne zasługi w jego organizacji położyła wówczas Bogumiła Berdychowska-Szos-takowska, która kierowała pracą Biura. Od 1995 r. instytucja ta zmieniła nazwę na Biuro ds. Kultury Mniejszości Narodowych. W 1997 r. powołano Pełnomocnika Premiera ds. Mniejszości Narodowych, a minister spraw wewnętrznych utworzył Międzyresortowy Zespół ds. Mniejszości Narodowych. Nie była to jednak działalność zbyt aktywna, a ponadto pełnomocnik nie miał prawnego umocowania. Po wyborach parlamentarnych w 1997 r. nowy premier nie powołał już swego pełnomocnika, jeden z wiceministrów spraw wewnętrznych miał natomiast poruczone sprawy związane ze społecznościami mniejszościowymi. Nie zadowala- Spoieczność ukraińska w Polsce 201 ło to mniejszości, które od wielu lat domagają się utworzenia w Polsce urzędu Pełnomocnika Rządu ds. Mniejszości Narodowych. Niewiele sytuację w tym względzie poprawiło utworzenie w 1998 r. w ministerstwie kultury, zamiast dotychczasowego Biura, Departamentu ds. Kultury Mniejszości Narodowych. Dotychczas nie sprecyzowano jednak żadnych szczegółowych przepisów prawnych, które nakazywałyby organom administracji rządowej i samorządowej konsultowanie spraw dotyczących mniejszości narodowych z samymi zainteresowanymi. Wojewodowie na terenach zamieszkałych przez ludność ukraińską w latach 1994-1996 ustanowili własnych pełnomocników do spraw mniejszości narodowych93. Podobna sytuacja istnieje także obecnie po nowym podziale administracyjnym kraju, choć wielu obecnych wojewodów zamiast powoływania pełnomocników powierzało sprawy mniejszości jednemu z urzędników bądź doradców. Urzędnicy ci, zarówno uprzednio jak i teraz, w wielu wypadkach są osobami przypadkowymi, słabo orientującymi się w powierzonej im problematyce, a swą aktywność ograniczają zazwyczaj do reagowania na istniejące problemy konfliktowe. Na praktykę pracy zarówno centralnych, jak i terenowych urzędów zajmujących się problemami mniejszości narodowych, zwłaszcza Ukraińców, bardzo negatywnie wpływa postulowana przez niektórych parlamentarzystów oraz pełniących funkcje państwowe polityków tzw. zasada wzajemności. Niekiedy bardzo wąsko pojmowana prowadzi do sytuacji, w której mniejszości stają się zakładnikami sytuacji politycznej wynikającej z położenia mniejszości polskiej na Ukrainie. Wówczas zwleka się lub odmawia spełnienia słusznych postulatów danej mniejszości, mimo iż gwarantuje jej to ustawodawstwo wewnętrzne. Takie sytuacje zdarzały się, a wynikało to z faktu, iż wiele postulatów mniejszości polskiej na Ukrainie z przyczyn ekonomicznych tego kraju bądź lokalnie niekorzystnej atmosfery politycznej nie mogło być zrealizowanych. Położenie mniejszości ukraińskiej w państwie polskim determinuje także sytuacja związana ze słabą reprezentatywnością w parlamencie i organach samorządowych. Przyczyna tego w głównej mierze tkwi we wspomnianym wcześniej znacznym rozproszeniu ludności ukraińskiej. Wybrany do sejmu „kontraktowego" poseł Włodzimierz Mokry, w konsultacji ze środowiskiem ukraińskim, usiłował doprowadzić do uchwalenia takiej ordynacji wyborczej, która zapewniałaby mniejszościom narodowym wejście ich przedstawicieli do parlamentu. Proponowano m. in. utworzenie puli dla mniejszości narodowych z zagwarantowaniem dla niej ok. 10 mandatów poselskich. 202 Stanisław Stępień Przydzielano by je poszczególnym listom wyborczym na zasadzie proporcjonalności. Ponadto pojawiły się również propozycje postulujące przyznanie mniejszościom pewnej liczby miejsc w senacie. Ostatecznie jednak zdecydowano się jedynie na zastosowanie wobec mniejszości ulg w sposobie rejestracji list wyborczych oraz zniesienie progu liczbowego uzyskanych głosów i mandatów przy dzieleniu miejsc z puli 69 mandatów z listy ogólnopolskiej. Podczas wyborów parlamentarnych w 1991 r. Związek Ukraińców w Polsce podjął decyzję wystawienia wspólnych kandydatów z mniejszościami litewską, słowacką i czeską, tworząc Wyborczy Blok Mniejszości. Niestety, nie uzyskał on aprobaty całej społeczności ukraińskiej, podlaski oddział Związku Ukraińców wszedł bowiem w skład innej koalicji, tworząc Wyborczy Komitet Prawosławnych, a część środowisk łemkowskich z województw nowosądeckiego i krośnieńskiego wystawiła swych kandydatów na listy mniejszości niemieckiej. Z listy Wyborczego Bloku Mniejszości nie startował również dotychczasowy poseł, Włodzimierz Mokry, który stanął do wyborów jako kandydat „Solidarności". Powyższy brak konsolidacji społeczności ukraińskiej, a także rozproszenie wyborców narodowości ukraińskiej spowodowało, że w nowym sejmie nie znalazł się żaden przedstawiciel ludności ukraińskiej. W kolejnych wyborach parlamentarnych w 1993 r. ukraińscy kandydaci znaleźli się na listach polskich partii politycznych. Z ramienia Unii Demokratycznej startowali: Mirosław Czech w województwie koszalińskim, a Bohdan Pecuszek w województwie legnickim. Na listach Kongresu Liberalno-Demokratycznego znaleźli się: Jerzy Stabiszewski (woj. przemyskie) i Władysław Kozubel (woj. olsztyńskie). Działacze ukraińscy na Podlasiu Wystawili natomiast wspólną listę z reprezentantami innych grup ludności prawosławnej pod nazwą Prawosławny Komitet Wyborczy. Niestety, wszyscy uzyskali zbyt małą liczbę głosów, aby dało to im mandat parlamentarny. Niemniej jednak, w parlamencie znalazł się przedstawiciel ludności ukraińskiej - Mirosław Czech, który wszedł do sejmu z listy krajowej Unii Demokratycznej. Z listy krajowej tej partii (po zjednoczeniu z Kongresem Liberalno-Demokratycznym noszącym nazwę Unii Wolności) wszedł on do sejmu także w 1997 r. Należy również odnotować, że we wspomnianej Partii pełni funkcję sekretarza generalnego. Społeczność ukraińska ma swych reprezentantów także w organach samorządu terytorialnego. Trudno jednakże określić, jak duża jest to liczba. W trakcie kampanii wyborczych przedstawiciele mniejszości na ogół nie Podkreślali swej przynależności narodowej. W1990 r. startowali z list Komi- Społeczność ukraińska w Polsce 203 tetów Obywatelskich „Solidarności". W Przemyślu został wówczas radnym znany działacz ukraiński, doktor Jerzy Stabiszewski (była to jedyna kadencja samorządu lokalnego, kiedy miejscowa społeczność ukraińska miała swojego przedstawiciela w Radzie Miejskiej). W 1994 r. niektóre lokalne społeczności ukraińskie zdecydowały się na wystawienie własnych list wyborczych. Niestety, ze względu na brak większości w okręgach wyborczych nie byli w stanie wprowadzić do samorządów swych przedstawicieli. W radach samorządu terytorialnego zasiadło natomiast kilkudziesięciu Ukraińców wybranych z list polskich (co najmniej 31 radnych) - najwięcej w gminach Górowo Iławeckie - 6 radnych, Bielsk Podlaski - 5, Lelkowo - 5, Budry - 494. Podobna sytuacja zaistniała po ostatnich wyborach samorządowych. Poważnym sukcesem społeczności ukraińskiej jest wybór na przewodniczącego Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazurskiego znanego działacza Związku Ukraińców, Mirona Syczą (dyrektora Liceum Ogólnokształcącego w Górowie Iławeckim). Narodowość ukraińską reprezentuje także kilku starostów i wicestarostów w północnej i zachodniej Polsce. Demokratyzacja życia społeczno-politycznego po 1989 r. ujawniła wiele wspomnianych sytuacji konfliktowych. Dotyczyły one w głównej mierze kwestii związanych z omawianymi wcześniej rewindykacjami majątkowymi Kościoła greckokatolickiego. Ujawniły przy tym brak wiedzy Polaków na temat dziejów Ukraińców w państwie polskim, a także istnienie na pograniczu polsko-ukraińskim zorganizowanych polskich ugrupowań nacjonalistycznych. Wprawdzie organizacje te występują marginalnie i nie mają większego wpływu na społeczności lokalne, to jednak są dość krzykliwe i potrafiące działać z dużą determinacją. Takim dobitnym przykładem akcji politycznej tych ugrupowań był złożony w 1995 r. wniosek do prokuratury o delegalizację Związku Ukraińców w Polsce, poparty oskarżeniem o propagowanie postaw nacjonalistycznych oraz podżeganie do konfliktów narodowościowych. Postępowanie zostało ostatecznie umorzone, ale wytworzył się duży stan napięcia w środowisku ukraińskim. Stopniowo jednak rośnie w Polsce zrozumienie dla kwestii ukraińskiej. W wielu miastach organizowane są Towarzystwa Polsko-Ukraińskie, wystawy sztuki cerkiewnej, koncerty zespołów ukraińskich, konferencje naukowe, coraz więcej Polaków podejmuje studia ukrainistyczne. Przedsięwzięcia te są finansowane przez działające w Polsce fundacje. Duże zasługi w tym względzie ma zwłaszcza Fundacja im. Stefana Batorego. Wiele cennych inicjatyw naukowych i wydawniczych podejmuje Polskie Towarzystwo Ukrainoznawcze, kierowane przez profesora Stefana Kozaka. 204 Stanisław Stępień Wśród pozarządowych instytucji naukowych wymienić wypada zwłaszcza Instytut Europy Środkowo-Wschodniej w Lublinie oraz Południowo--Wschodni Instytut Naukowy w Przemyślu. * W minionym dziesięcioleciu udało się mniejszości ukraińskiej rozbudować i ustabilizować szkolnictwo z językiem ojczystym. Oba główne Kościoły, greckokatolicki i prawosławny, uzyskały prawne zabezpieczenie działalności duszpasterskiej. Stopniowo zaspokajano roszczenia majątkowe Kościoła greckokatolickiego. W kwestii rewindykacji majątkowej nie udało się jednak sprostać żądaniom instytucji świeckich i osób fizycznych. Zwłaszcza ukraińska społeczność Przemyśla jako restrykcyjną traktuje odmowę przekazania jej na własność wybudowanego na początku XX w. ze środków społecznych Domu Narodowego, przejętego po II wojnie światowej przez Skarb Państwa, a w połowie lat dziewięćdziesiątych skomunalizowanego. Starania w tej sprawie od dziesięciu lat prowadzą Towarzystwo Ukraiński Dom Narodowy oraz miejscowy oddział Związku Ukraińców w Polsce. Jednym z najistotniejszych celów stawianych sobie przez społeczność ukraińską w Polsce jest kwestia przyjęcia przez sejm ustawy reprywatyzacyjnej oraz ustawy mającej zagwarantować zadośćuczynienie za wysiedlanie oraz poniesienie strat z powodu akcji „Wisła"95. Najwięcej emocji budzi zwłaszcza tzw. sprawa lasów łemkowskich, o które dopominają się ich właściciele i spadkobiercy. Największą troską społeczności ukraińskiej otaczane są, prócz zabytków architektury sakralnej, miejsca pamięci narodowej, znajdujące się głównie na terenie południowo-wschodniej Polski. Do najważniejszych należą m. in. cmentarze i kwatery wojskowe z czasów ukraińskich walk niepodległościowych: w Pikulicach pod Przemyślem, Łańcucie, Krakowie, Wadowicach, Sosnowcu, a na terenie Polski centralnej: w Kaliszu, Strzałkowie, Aleksandrowie Kujawskim, Tucholi, a także groby żołnierzy Ukraińskiej Republiki Ludowej na cmentarzu prawosławnym parafii św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Z pojedynczych zaś mogił wymienić należy: grób autora melodii hymnu ukraińskiego, Mychajly Werbyckiego w Młynach koło Radymna, grób dziewiętnastowiecznego historyka, księdza Antoniego Dobriańskiego w Wala-wie koło Przemyśla, groby biskupów (Tomy Polańskiego, Iwana Saturna Stupniki, Juliana Pełesza, Konstantyna Czechowicza), działacza narodowego i pisarza, Hryhorija Cehłyńskiego, pisarki, Ulany Krawczenko (Julii Sznajder- Spoieczność ukraińska w Polsce 205 -Niementowskiej) oraz działacza robotniczego, Iwana Żołnira, na Cmentarzu Głównym w Przemyślu, groby uczonych i działaczy kultury na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie (Bohdana Lepkiego, Osypa Nazaruka), generałów armii petlurowskiej: Mykoly Junakowa w Tarnowie i Marka Bezruczki w Warszawie oraz premiera Ukraińskiej Republiki Ludowej, Pylypa Pyłyp-czuka, w Chełmie. W ostatnich latach wzniewsiono w Polsce kilka pomników poświęconych pamięci wybitnych ukraińskich twórców kultury: Tarasa Szewczenki w Białym Borze, Bohdana Ihora Antonycza w Nowicy (koło Nowego Sącza), Ołeksandra Kozłowskiego w Hrebennem. W Chełmie zaś -miejscu urodzenia wybitnego ukraińskiego historyka, Mychajła Hruszew-skiego - odsłonięto tablicę pamiątkową ku jego czci. Społeczność ukraińska podjęła wiele inicjatyw związanych z upamiętnieniem miejsc pochówków osób pomordowanych w czasie i po zakończeniu II wojny światowej oraz poległych żołnierzy Ukraińskiej Powstańczej Armii. W wielu wypadkach wszystkie tego rodzaju działania natrafiały na opór ze strony władz administracyjnych oraz wywoływały konflikty z lokalnymi społecznościami, a także protesty polskich stowarzyszeń i organizacji kombatanckich. Sprawy te w większości wypadków znalazły kompromisowe rozwiązania. Dziś nie budzi już większych emocji monumentalny pomnik poświęcony poległym „upowcom" na cmentarzu w Hruszowicach niedaleko Przemyśla, choć początkowo spotkał się z silnymi protestami społecznymi. W pełni wojskowy charakter ma kwatera UPA na cmentarzu w Szychowicach koło Hrubieszowa. Od kilku lat przeciąga się natomiast sprawa upamiętnienia miejsca poległych żołnierzy UPA w Monasterze koło Lubaczowa, podjęta bez stosownego zezwolenia władz administracyjnych. Pomniki upamiętniające miejsca pochówków żołnierzy UPA zostały wybudowane m. in. w Kalnikowie, Białymstoku, Wasylowie Wielkim, Wierzbicy, Smolniku, Mrągowie, Kętrzynie. Swój finał znalazła także ciągnąca się od dłuższego czasu sprawa pochówku ekshumowanych żołnierzy UPA poległych w ataku na Birczę96. Zostali oni pochowani na ukraińskim cmentarzu wojennym w Pikulicach. Zdołano także upamiętnić miejsca pochówków osób cywilnych poległych z rąk polskiego podziemia, wymordowanych przez niezidentyfikowane oddziały bądź bandy rabunkowe. Dotychczas takich upamiętnień dokonuje się w Lublińcu Starym i Nowym oraz w Starym Dzikowie na Lubaczowsz-czyźnie, w Dobrej i Piskorowicach koło Sieniawy, w Pawłokomie i Małko-wicach w powiecie przemyskim, w Liskach i Smoligowie na Hrubie-szowszczyźnie oraz w Wierzchowinach koło Krasnegostawu. 206 Stanisław Stępień Wspomniane trudności przy upamiętnieniach wynikają z diametralnie odmiennej oceny działań Ukraińskiej Powstańczej Armii przez Polaków i Ukraińców. Wiele spornych problemów udało się rozwiązać dzięki dwustronnym negocjacjom między Radą Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa a Związkiem Ukraińców w Polsce. Wspólnie ustalono, że upamiętnienia mają dotyczyć rzeczywistych miejsc pochówków, treść napisów winna być dwujęzyczna i nie może godzić w uczucia patriotyczne Polaków97. Przypadki sporne ma rozpatrywać wspólna komisja. Niestety, to kompromisowe rozwiązanie spotkało się z krytyką ekstremalnych sił po obu stronach98. Poważnym problemem społeczności ukraińskiej w Polsce jest ochrona zabytków kultury cerkiewnej. Stosunkowo najlepszy stan prezentują te świątynie, które są w użytkowaniu Kościołów greckokatolickiego lub prawosławnego. Już pewne problemy wiążą się z tymi, które przeszły na własność Kościoła rzymskokatolickiego, bo choć są w dobrym stanie zewnętrznym, to często w poprzednich latach przez przystosowywanie ich do liturgii łacińskiej usunięto zabytkowe ikonostasy, ikony lub zatarto napisy w języku cerkiewnosłowiańskim lub ukraińskim. Większość tego typu zabiegów jest już nieodwracalna, ale dobrze by było, aby nowi użytkownicy zadbali o wywieszenie informacji, iż to dawna cerkiew greckokatolicka, a jeszcze lepiej, podali jej krótką historię. W najtragiczniejszej sytuacji znajdują się te świątynie poukraińskie, które nie mają kościelnego użytkownika i są własnością samorządów terytorialnych lub Skarbu Państwa. W stosunku do tych cerkwi Ministerstwo Kultury i Sztuki zapoczątkowało specjalny program ochrony, polegający na konserwacji budynków, ikon i innych zabytków ruchomych. Duże zasługi na tym polu ma także Społeczna Komisja Opieki nad Zabytkami Sztuki Cerkiewnej działająca w ramach Towarzystwa Opieki nad Zabytkami. Dzięki tej Komisji udało się ze środków budżetu państwa przeprowadzić renowację lub prace zabezpieczające wielu terenowych zabytków kultury ukraińskiej w Polsce. Sporo zabytków ruchomych zostało zabezpieczonych w muzeach. Największe zbiory muzealiów pochodzących z cerkwi greckokatolickich znajdują się w muzeach Łańcuta, Nowego Sącza, Sanoka i Przemyśla. Współczesne życie kulturalne społeczności ukraińskiej w Polsce wyraża się wielością form, zarówno o charakterze ogólnokrajowym jak i lokalnym. Prócz organizacji wspomnianych festiwali, przeglądów artystycznych, wystaw i czasopism na falach radiowych i telewizyjnych nadawane są audycje w języku ukraińskim. Programy w języku ukraińskim emitują rozgłośnie PR Społeczność ukraińska w Polsce 207 w Koszalinie, Szczecinie, Białymstoku, Olsztynie i Rzeszowie. Są to jednak programy bardzo krótkie (15-30 minut na tydzień). Radiowe programy dla mniejszości ukraińskiej realizują także nadawcy niepubliczni. W wyniku rozmów między Związkiem Ukraińców w Polsce a zarządem telewizji publicznej postanowiono, że Warszawski Ośrodek Telewizyjny będzie raz w miesiącu przygotowywał dziesięciominutowy program, który następnie będzie emitowany w sieci programu II w ośmiu ośrodkach terenowych (Warszawa, Gdańsk, Szczecin, Poznań, Wrocław, Kraków, Rzeszów i Lublin). Pierwszy odcinek takiego programu pt.: Telenowyny został wyemitowany w listopadzie 1995 r. Ponadto telewizja nadaje programy w języku polskim o mniejszościach narodowych. Do najciekawszej w tym względzie inicjatywy należy zaliczyć programy Ar home - U siebie realizowane przez krakowski oddział TVP, które następnie stały się podstawą organizowanych w Przemyślu festiwali filmowych pod tym samym tytułem. I co dalej? Mniejszość ukraińska w Polsce jest społecznością małą, nie stanowi bowiem nawet 1% wszystkich obywateli, a ponadto jest bardzo rozproszona. Ze względu jednak na wspólne dziedzictwo kulturowe, niestety, prawie zupełnie nieuświadamiane przez społeczeństwo polskie, oraz partnerskie stosunki polityczne z państwem ukraińskim kwestia ukraińska w Polsce należy do istotnych zagadnień polityki państwowej. Bezpośrednio wpływa na nią także fakt, że po II wojnie światowej społeczność ukraińska została poddana licznym represjom, z zastosowaniem nawet odpowiedzialności zbiorowej. Wprawdzie zdarzyło się to w sytuacji braku suwerenności państwowej, niemniej jednak, złagodzenie ówczesnej polityki jest możliwe wyłącznie na terytorium państwa polskiego i wymagają tego zarówno względy moralne, jak i standardy współczesnego życia politycznego. Na wiele kwestii hamująco wpływają zaszłości historyczne z okresu ostatniej wojny i lat powojennych. Przezwyciężenie tych zaszłości nie jest sprawą łatwą. Wymaga ono celowych i systematycznych działań edukacyjnych, zarówno w systemie szkolnym jak i w środkach masowego przekazu. Niezbędna jest tu także dobra wola i zrozumienie obu stron, a więc także otwartość i zrozumienie ze strony mniejszości ukraińskiej. Na swe rozwiązanie wciąż czekają sprawy dotyczące reprywatyzacji oraz zadośćuczynienia osobom represjonowanym, zwłaszcza więźniom 208 Stanisław Stępień obozu w Jaworznie. Rozstrzygnięcie wielu problemów byłoby możliwe przy większym zrozumieniu kwestii ukraińskiej w Polsce przez elity polityczne oraz lepszej sytuacji ekonomicznej państwa. Niemniej jednak, w ostatnim dziesięcioleciu udało się uregulować sporo zagadnień natury prawnej i majątkowej, zwłaszcza w odniesieniu do Kościołów greckokatolickiego i prawosławnego. O zrozumieniu potrzeb obywateli polskich narodowości ukraińskiej świadczy także fakt, iż ich życie kulturalne, oświata i wiele różnych form aktywności społecznej jest całkowicie lub w większości finansowana z budżetu państwa. Na położenie ukraińskiej mniejszości w Polsce wpływają także dobre stosunki między Rzeczpospolitą Polską a Ukrainą. Polskie władze państwowe wielokrotnie podkreślają, że Ukraina jest naszym partnerem strategicznym i starają się na forum międzynarodowym państwo to wspierać, a nawet reprezentować jego interesy. Należy mieć nadzieję, że dalsze odpowiednie uregulowania prawne, wzrost gospodarczy, przezwyciężanie stereotypów i tworzenie odpowiedniej atmosfery wokół mniejszości ukraińskiej będą kształtować dobre współżycie obu narodowości w państwie polskim. 1 Zob. S. Stępień, Granica polsko-ukraińska w ostatnim półwieczu. Delimitacja, status prawny, funkcjonowanie, „Biuletyn Południowo-Wschodniego Instytutu Naukowego. Badania Ukrainoznawcze" (1998), nr 4, s. 37-54. 2 Przedstawiciele mniejszości ukraińskiej podają, że ludności tej było ok. 700 tys. Jednakże po zestawieniu liczby Ukraińców wysiedlonych do USRR, a następnie w ramach akcji „Wisła" wydaje się, że liczba ta nie powinna przekroczyć 650 tys. osób. 3 Na temat przesiedleń zob. Repatriacja czy deportacja. Przesiedlenia Ukraińców z Polski do USRR 1944-1946,1.1, Dokumenty 1944-1945, red. E. Misiło, Warszawa 1996, tamże, t. 2, Dokumenty 1946, Warszawa 1999. 4 Materiały źródłowe świadczące o takich postawach kleru rzymskokatolickiego znaleźć można m. in. w zbiorach Archiwum Państwowym w Przemyślu (APP) w zespołach: Archiwum Biskupstwa Greckokatolickiego w Przemyślu (ABGK), sygn. 4790; zob. także A. S. Fen-czak, Śliwnica. Szkice z dziejów wsi i parafii, Krasiczyn 2000, s. 140-142. 5 Archiwum Państwowe w Krakowie, Urząd Wojewódzki, sygn. 1082, k. 5, 9-Ю. 6 Cyt. za E. Misiło red, op. cit., s. 269, dok. 114. 7 Zob. A. Mudryk, Trahedia seta Pawłokomy, w: Peremyszl zachidnyj bastion Ukrajiny, red. B. Zahajkewycz, Nju Jork-Fyładelfija 1961, s. 211-218; Z. Konieczny, Był takiczas. U źródeł akcji odwetowej w Pawłokomie, Przemyśl 2000. 8 Por. I. Biłaś, Likwidacja greckokatolickiej diecezji przemyskiej oraz tragiczne losy jej ordynariusza bp. Jozafata Kocyłowskiego w kontekście polityki wyznaniowej ZSRR, w: Polska--Ukraina. 1000 lat sąsiedztwa, t. 3, Przemyśl 1996, s. 277-290. Społeczność ukraińska w Polsce 209 9 Dane za Akcja „Wisła". Dokumenty, Warszawa 1993, s. 27. 10 Akcja „Wisła" ma w Polsce bogatą literaturę. Prócz wspomnianych wcześniej dokumentów opracowanych przez E. Misiłę, wymienić należy m. in.: 1947. Propamjatna Knyha. Zibrał ta do druku zładyw B. Huk, Warszawa 1997; Problemy Ukraińców w Polsce po wysiedleńczej akcji „Wista", red. W. Mokry, Kraków 1997; G. Motyka, Tak było w Bieszczadach. Walki polsko-ukraińskie 1943-1948, Warszawa 1999; R. Drozd, Droga na Zachód. Osadnictwo ludności ukraińskiej na ziemiach zachodnich i północnych Polski w ramach akcji „Wisła", Warszawa 1997. Częściowo akcji „Wisła" dotyczy także publikacja przygotowana przez R. Drozda i I. Hałagidę Ukraińcy w Polsce 1944-1989. Walka o tożsamość (Dokumenty i materiały), Warszawa 1999 oraz praca zbiorowa: Polska i Ukraina po II wojnie światowej, red. W. Bonusiak, Rzeszów 1998. 11 Są to oficjalne dane Sztabu Generalnego WP por. Akcja „Wisła". Dokumenty..., s. 32. 12 Tamże. 13 R. Żerelik, O mniejszości ukraińskiej w Polsce, „Borussia" (1999), nr 18/19, s. 371. 14 M. Truchan, Akcja „Wisła", w: Ukrajina i Polszczą miż mynułym i majbutnim, Lwiw 1991, s. 59-60. Wspomnienia o pobycie w Jaworznie pozostawił jeden z więźniów, ks. Ste-pan Dziubina, I stwerdy diło ruk naszych. Spohady, Warszawa 1995, s. 89-102. Por. także, Z. Wojewoda, Zarys dziejów Kościoła greckokatolickiego w Polsce w latach 1944-1989, Kraków 1994, s. 32. 15 Archiwum Klasztoru oo. Bazylianów w Warszawie (ABW), fond XIV, spr. 4, jedn. 16, k. 2-3; zob. także Pamiątki i zabytki kultury ukraińskiej w Polsce, zebrał przygotował i do druku podał A. Saładiak, Warszawa 1993, s. 95, 106, 123, 125, 204, 246, 275. 16 Niestety, tego typu postawy solidarności lokalnych społeczności na terenach mieszanych etnicznie nie znalazły jak dotąd zainteresowania wśród historyków i socjologów. Być może wynika to z faktu, że dotychczasowe prace poświęcone repatriacji Ukraińców z Polski oraz akcji „Wisła" wychodziły spod piór badaczy - przedstawicieli mniejszości ukraińskiej w Polsce, których rodziny mogły być poszkodowane w tamtym okresie i którzy silnie podkreślali martyrologiczny charakter tamtych wydarzeń w odniesieniu do ludności ukraińskiej. Pewne źródła archiwalne dotyczące wspomnianych postaw można znaleźć m. in. w sprawozdaniach duchowieństwa greckokatolickiego przesyłanych do Kurii greckokatolickiej w Przemyślu - zob. m. in. APP, zespół: ABGK, sygn. 4790, Akta Gminy Krasiczyn, sygn. 25, Starostwo Powiatowe Przemyskie, sygn. 89. Pewne materiały dotyczące powyższego zagadnienia można znaleźć także w archiwum parafii rzymskokatolickiej św. Marcina w Krasiczynie. W literaturze historycznej wspominają o tym m. in.: A. S. Fenczak, op. cit., s. 140-142; S. Stępień, Polacy - Ukraińcy: tradycje wspólnej przeszłości czy ścieranie się racji narodowych? w: Polska - Ukraina - Niemcy w Europie. Uwarunkowania, założenia i przesłanki wzajemnej współpracy, red. W. Bonusiak, Rzeszów 1996, s. 179. 17 Zob. A. Nałęcz, Cerkwie greckokatolickie w diecezji przemyskiej po roku 1945. Zarys problematyki, Przemyśl 1988; J. Musiał, Stan prawny i sytuacja faktyczna świątyń unickich na terenie diecezji przemyskiej w latach 1945-1985,w. Polska -Ukraina. 1000 lat sąsiedztwa, t. 1, Przemyśl 1990, s. 257-270. 18 K. Urban, Prześladowania duchowieństwa prawosławnego w Polsce po 1945r. (Przyczynek do losu uwięzionych w Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie), „Cerkownyj West-nik" (1992), nr4,s. 28-41. 2|a Stanisław Stępień 19 Tenże, Kościół prawosławny w Polsce 1945-1970, Kraków 1996, s. 161-171. 20 Szerzej na ten temat zob. S. Stępień, Kościół greckokatolicki w Polsce po II wojnie światowej i w czasach współczesnych (do roku 1998), w: Polska - Ukraina. 1000 lat sąsiedztwa red. S. Stępień, Przemyśl 1998, t. 4, s. 346-356. 21 r. Żerelik, op. cit., s. 373. 22 д. Serednicki, Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne, Warszawa 1976, s. 6. 23 Zob. M. Truchan, Ukrajinci w Polszczipislia druhojswitowoji wijny 1944-1984, Toronto 1990, s. 61-62. 24 Kalendarze te wychodziły corocznie do 1990 r. 25 istniały wówczas zaledwie 24 punkty obejmujące nauką języka ukraińskiego 487 dzieci - por. R. Drozd, I. Hatagida, op. cit., s. 15. 26 ц. Lesiów, O języku ukraińskim i jego nauczaniu, w: Ukraińcy w Polsce. Poszukiwania i odkrycia, Koszalin-Poznań 1992, s. 47. 27 r. Drozd, 1. Hatagida, op. cit., s. 16. 28 д. Serednicki, op. cit., s. 17, 20. 29 pwa kolejne festiwale odbyty się w Koszalinie, a następnie w 1983 r. imprezę przeniesiono do Sopotu. 30 r. Drozd, 1. Hatagida, op. cit., s. 18. 31 Tamże, s. 19-20. 32 Tamże, s. 21. 33 Chór męski „Żurawli" powstał w 1972 r. 34 t. Kuzio, Między miotem a kowadłem - ukraińska mniejszość narodowa w Polsce, „Kontakt" (1985) nr l,s. 69. 35 в. Berdychowska, Mniejszość ukraińska, w: Mniejszości narodowe w Polsce. Praktyka po 1989 r. Praca zbiorowa, red. B. Berdychowska, Warszawa 1998, s. 165. 36 ^dnowa", 8 XI (1980), nr 2. 37 w niektórych wypadkach zrobiono to jednak niekonsekwentnie, np. zamiast przywrócić nazwę Uście Ruskie wprowadzono nazwę Uście Gorlickie. 38 т. Kuzio, op. cit., s. 71. W ślad za tendencjami kierownictwa „Solidarności" problematyka mniejszości ukraińskiej stała się obecna także w strukturach regionalnych ruchu. Spełnienia postulatów religijnych i kulturalnych domagał się m. in. Zarząd Regionu Potudniowo-Wschodniego „Solidarności" w Przemyślu, zob. C. Kijanka, Pryczy-nok do dyskusiji pro polśko-ukrajinśki stosunky, „Suczastnist" (1985) nr 4, s. 113-119. 39 przedstawiciele UTSK spotkali się w tej sprawie 14 V 1981 r. z pracownikami Instytutu Historii PAN w Warszawie, por. R. Drozd, 1. Hatagida, op. cit., s. 24-25. 40 r, Żerelik, Mniejszość ukraińska w Polsce po U wojnie światowej, w: Mniejszości narodowe w Polsce, red. Z. Kurcz, Wrocław 1997, s. 45. 41 pod koniec lat osiemdziesiątych liczyło ok. 7800 członków zgrupowanych w 181 kołach. 42 por. Ukraińcy w Polsce. 1989-1993. Kalendarium. Dokumenty. Informacje, red. M. Czech, Warszawa 1993, dok. 1, s. 73-74. 43 ulotka w zbiorach Południowo-Wschodniego Instytutu Naukowego w Przemyślu. 44 abW, fond XIV, spr. 2, jedn. 16, k. 5. 45 Tamże, fond XIV, spr. 4, jedn. 16, k. 4. 46 Tamże, fond XIV, spr. 4, jedn. 16, k. 2-3. Społeczność ukraińska w Polsce 211 47 K. Urban, op. cit., s. 117. 48 ABW, fond X, spr. 1, jedn. 1.3, k. 3. 49 Tamże, fond XIV, spr. 4, jedn. 16, k. 5-6. 50 Tamże. 51 T. Majkowicz, Kościół greckokatolicki w PRL, w: Polska - Ukraina. 1000 lat sąsiedztwa, red. S. Stępień, Przemyśl 1990, t. 1, s. 252. 52 Tamże, s. 255. 53 Dane wg 0.1. Harasym, Hreko-Katołyćka Cerkwa u Polszczi pisla II switowoji wijny, „Kałendar Błahowista" (1999), s. 67. 54 Tamże, s. 68. 55 ABW, maszynopis J. Romanyk, Zwit pro stan Hreko-Katołyćkoji Cerkwy u Polszczi, Rym 1983, s. 3-4. 56 Teksty przemówień obu hierarchów wygłoszone podczas spotkań 8 i 17 X 1987 r. zob. „Pismo Okólne. Biuro Prasowe Episkopatu Polski" (1987) nr 44, s. 1-9. 57 Szematyzm. Katalog świątyń i duchowieństwa prawosławnej diecezji przemysko--nowosądeckiej (stan na 31.11.1999 r.), oprać. ks. ks. R. Dubec, J. Felenczak, Gorlice 1999, s. 20-23, 92-94. 58 Ukraińcy w Polsce. 1989-1993..., s. 14. 59 Zjazd założycielski odbył się 14 X 1989 r. w Gdańsku. 60 Powstało 30 IV 1990 r. na I Seminarium Medycznym ZUwP w Szczecinie. 61 Towarzystwo powstato na Zjeździe Założycielskim w Przemyślu w dniach 8-10 Xl 1991 r. 62 Powstał 30 VI 1991 r. Działa przy ZUwP. 63 Inicjatorem jego powstania byt historyk, Eugeniusz Misito. 64 Nauczanie języka ojczystego w szkolnictwie podstawowym i ponadpodstawowych dla dzieci i młodzieży mniejszości narodowych w roku 1995/1996, Informacja Centrum Obliczeniowego MEN, Warszawa 30 I 1996 r. 65 B. Berdychowska, op. cit., s. 166. 66 Tekst umowy zob. S. Stępień, Źródła do dziejów reaktywowania i organizacji Kościoła greckokatolickiego w Polsce w latach 1989-1996, w: Polska - Ukraina. 1000 lat sąsiedztwa, Przemyśl 1996, t. 3, dok. 8, s. 305-306. 67 Akt darowizny zob. tamże, dok. 15, s. 314-315. 68 Por. „Dziennik Ustaw" (1989), nr 29, poz. 154. 69 Kościół greckokatolicki stał się właścicielem obiektu, ale jeszcze przez pięć lat będzie on użytkowany przez Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej, które w tym czasie ma wybudować lub zaadaptować odpowiedni dla siebie budynek. 70 Terytorium nowej eparchii nie pokrywało się z tym obszarem dawnej greckokatolickiej diecezji przemyskiej, którego część po 1944 r. pozostała na terenie Ukrainy. Obecnie wchodzi w skład eparchii samborsko-drohobyckiej. 71 Pismo prepozyta Kapituły, ks. mitrata Stefana Dziubiny, do Wydziału do spraw Wyznań Urzędu Wojewódzkiego w Przemyślu z dnia 29 IX 1989 r. zob. dok. 2 w: S. Stępień, Źródła do dziejów reaktywowania i organizacji..., s. 301. 72 M. Kmita w artykule Cerkiew greckokatolicka w życiu Ukraińców w Polsce po akcji „Wisła 1947 r., „Krakowskie Zeszyty Ukrainoznawcze" (1996-1997) t. V/V1, s. 208, podaje, że w Polsce w 1994 r. żyło 110 tys. grekokatolików. Najliczniej zamieszkiwali oni tereny następu- 212 Stanisław Stępień jących diecezji rzymskokatolickich: legnickiej (20 tys.), warmińskiej (20 tys.), wrocławskiej (15 tys.), zielonogórsko-gorzowskiej (15 tys.), koszalińsko-kołobrzeskiej (ponad 13 tys.). M. Lesiów w pracy Rola kulturotwórcza ukraińskiej Cerkwi greckokatolickiej (Lublin 1999) stwierdza natomiast, iż w Polsce według danych szacunkowych żyje obecnie ok. 200 tys. grekokatolików (zob. s. 21). 73 Analiza tego zjawiska byłaby niezwykle interesująca, choć, należy przyznać, bardzo trudna badawczo. Kwestie te wykraczają jednak poza ramy niniejszego artykułu. 74 Materiały akcji protestacyjnej w znacznej mierze zostały opublikowane, zob. O tożsamość grekokatolików. За тотожність греко-католиків. Zbiór dokumentów z historii Cerkwi Greckokatolickiej w Polsce, Warszawa 1992. K Por. Źródła..., s. 324-325. 76 Por. artykuł Bp Teodor Majkowicz - pierwszy ordynariusz greckokatolickiej diecezji wroctawsko-gdańskiej (1932-1998), w: Polska - Ukraina... t. 4, s. 453-456. 77 Archidiecezja przemysko-warszawska obrządku greckokatolickiego w Roku Wielkiego Jubileuszu, Przemyśl 2000, s. 6-7. 78 Kałendar „Błahowista" 1999, Górowo Iławeckie 1999; Szematyzm hreko-katotyćkoho duchowenstwa u Polszczi, s. 218-221 i uzupełnienia. 79 Tamże, s. 222-225. 8° Ukraińcy w Polsce. Kalendarium..., s. 300-301. 81 K. Urban, Prawosławni w strukturze wyznaniowej Polski po drugiej wojnie światowej, w: Kościół prawosławny w Polsce. Dawniej i dziś, red. L. Adamczyk, A. Mironowicz, Warszawa 1993, s. 43. 82 O. G. Charkiewicz, Zakony męskie i żeńskie 1945-1992, w: tamże, s. 107-112. 83 Szematyzm. Katalog świątyń i duchowieństwa prawosławnej..., s. 97-98. 84 Bractwo skupia młodzież prawosławną niezależnie od narodowości. Należą do niego zarówno Ukraińcy, jak i Białorusini, Rosjanie i Polacy. 85 Wśród zjawisk negatywnych w ostatnich latach należy zaliczyć m.in. zniszczenie w 1992 r. buldożerem starego cmentarza prawosławnego w Rakołupach. 86 Bp Jeremiasz, Czym jest Grabarka dla prawosławnych, „Gazeta Wyborcza" 18-19 VIII 1990, nr 191, s. 5; (pol.), Nowa cerkiew w Grabarce za rok, tamże 21 VIII 1990 r. nr, 193. s. 2. Ponowne poświęcenie odbudowanej cerkwi na Grabarce nastąpiło 17 V 1998 por. „Nad Buhum i Narwoju" (1998) nr 3-4, s. 17-18. 87 Szematyzm. Katalog świątyń i duchowieństwa prawosławnej..., s. 22-23. 88 Niewątpliwie więcej jest w Polsce osób pochodzenia ukraińskiego, ale w wyniku różnych czynników, spowodowanych względami historycznymi bądź wynikającymi z własnych subiektywnych decyzji poszczególnych osób, należy traktować ich jako Polaków, gdyż świadomie odrzuciły one kontynuację ukraińskich tradycji narodowych. Na zjawisko to we współczesnej Polsce słusznie zwrócili uwagę A. S. Fenczak i N. Gąsiorowska-Czerny w artykule Ukraińska mniejszość narodowa w województwie przemyskim w latach 1989-1993, „Fraza" (1994), nr, s. 144. Z naszych szacunków wynika, że obecnie grupa osób pochodzenia ukraińskiego (osoby, których obydwoje rodzice byli Ukraińcami) nie stanowi więcej niż 10 tys. osób. 89 B. Berdychowska, op. cit., s. 142-143. 90 Zob. E. Michna, Stan badań socjologicznych nad społecznością łemkowską w Polsce, w: Łemkowie i temkoznawstwo w Polsce, red. A. A. Zięba, Kraków 1997, s. 257-270; M. Dzie- Społeczność ukraińska w Polsce 213 wierski, Kilka uwag na temat marginalizacji grupy etnicznej, w; tamże, s. 271-280; H. Duć-Faj-fer, Literatura łemkowska - zagadnienie badawcze, w: tamże, s. 87-98. 91 Zespół Pieśni i Tańca „Lemkowyna" jest to najstarszy łemkowski zespół w Polsce. Powstał w 1969 r. Był inicjatorem i organizatorem pierwszych łemkowskich „Watr". 92 Łemkowski Zespół Pieśni i Tańca „Kyczera" powstał w Legnicy w 1991 r. Twórcą i kierownikiem zespołu jest Jerzy Starzyński. 93 Pierwsze takie stanowisko utworzono już w 1991 r. w województwie opolskim, ze względu na tamtejszą mniejszość ukraińską. 94 B. Berdychowska, op. cit., s. 150. 95 M. Czech, Kwestia ukraińska w III Rzeczypospolitej, w: Ukraińcy w Polsce. 1989-1993, Kalendarium. Dokumenty. Informacje, red. M. Czech, Warszawa 1993, s. 282-283. 96 Zob. m. in. „Nowiny", 22 II 1995 i 6 IV 1995; „Gazeta Wyborcza", 8-9 IV 1995. 97 B. Berdychowska, op. cit., s. 173-175. 98 Ze strony ukraińskiej zdecydowanie krytykuje się środowisko związane z Archiwum Ukraińskim, wyrażone przez E. Misiłę (zob. Slidamipamjati. Litopysnyj kałendar, 1.1, Warszawa 1996), a ze strony polskiej zdecydowanie występują przeciwko nim nacjonalistyczne i kombatanckie organizacje (Stowarzyszenie Upamiętniania Ofiar Zbrodni Nacjonalistów Ukraińskich oraz przemyskie oddziały: Stowarzyszenie Pamięci Orląt Przemyskich, Związek Sybiraków III Rzeczypospolitej, Związek Inwalidów Wojennych). Wojciech Łukowski Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego na Mazurach na przełomie wieków* Socjolog, podejmujący trud zrozumienia społecznej rzeczywistości współczesnych Mazur, stoi przed dosyć złożonym zadaniem. Oczywiście można by to samo stwierdzić w odniesieniu do każdej innej rzeczywistości lokalnej czy regionalnej, jednak tutaj mamy do czynienia z kilkoma okolicznościami. Warto je wymienić, aby określić kontekst, w jakim jest podejmowana w niniejszym szkicu próba zrozumienia niektórych kwestii związanych z kondycją społeczności pochodzenia ukraińskiego we wschodniej części Mazur (teren obecnego powiatu giżyckiego). Jeżeli można obecnie zasadnie mówić o stosunkach międzyetnicznych w tej części Mazur, to właśnie w związku ze sposobem, w jaki współżyją ze sobą te dwie grupy etniczne - Polacy i Ukraińcy. Spróbujemy dalej wykazać, że nie dzieli ich jakaś ostra i nieprzekraczalna granica, ale głównie w wyniku procesów asy-milacyjnych istnieje między nimi stosunkowo szeroka sfera identyfikacji pośrednich. Powstała wręcz zbiorowość, która lokuje się „pomiędzy" i trudno jest jednoznacznie rozstrzygnąć, czy jest to tylko pewna faza owych procesów asymilacyjnych, prowadząca nieuchronnie do roztopienia się ukraińskiej mniejszości w polskiej większości, chociaż taka na pierwszy rzut oka wydaje się dominująca logika tego procesu. Nie można jednak wykluczyć, że ta „strefa pośrednia" uzyskuje znamiona pewnej trwałości. Zacznijmy jednak od owego kontekstu. Po pierwsze, należy być niezwykle ostrożnym przy formułowaniu wszelkiego rodzaju uogólnień odnośnie do stosunków społecznych na Mazurach. Występują tutaj bowiem zasadnicze różnice między poszczególnym * „Społeczność pochodzenia ukraińskiego" to określenie, które autor uznat za najbardziej adekwatne w odniesieniu do mieszkańców Mazur, będących wysiedleńcami z akcji „Wista" i ich potomków. Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 215 społecznościami lokalnymi. Już tylko w części Mazur wyznaczonej od zachodu łańcuchem Wielkich Jezior Mazurskich, od południa i wschodu dawną granicą Prus Wschodnich i II Rzeczypospolitej, od północy granicą z Federacją Rosyjską (Obwód Kaliningradzki) jesteśmy konfrontowani ze specyfiką poszczególnych społeczności lokalnych1. Po drugie, w literaturze przedmiotu występują podejścia badawcze, które co prawda nadal zachowują swoje kluczowe znaczenie dla zrozumienia społecznego świata Mazur, ale właśnie ze względu na wewnętrzne zróżnicowanie regionu2 i dynamikę przemian społecznych powinny być uzupełniane o podejścia uwzględniające inne wymiary tej rzeczywistości. Wymieńmy dwa takie podejścia - nazwiemy je tutaj interpretacją „integracyjną" i „mniejszościową". Ta pierwsza zdominowała badania socjologiczne w latach powojennych, druga uzyskała znaczną popularność po 1989 r.3 Swego rodzaju pożegnaniem z tym pierwszym podejściem była opublikowana w 1990 r. książka Andrzeja Saksona, Mazurzy. Społeczność pogranicza, która kończy się następującą konstatacją: „Dezintegracja i rozpad społeczności mazurskiej jest dotkliwą porażką dla polskiej sprawy narodowej. Obecnie w Polsce żyje nieliczna, znacznie rozproszona grupa ludności mazurskiej. Przed częścią jej reprezentantów stoją nadal trudne wybory i poszukiwania własnej tożsamości i miejsca w życiu. Żałować należy, iż tak niewielu pozostało ich na polskiej ziemi"4. Po upływie kilku lat Bożena Domagała w książce Mniejszość niemiecka na Warmii i Mazurach wskazuje na procesy przechodzenia tych ostatnich już Mazurów - tej społeczności pogranicza - na pozycje bycia mniejszością niemiecką, aczkolwiek w jej ocenie - nie tylko, że nie jest to proces dokończony, ale również nie jest powiedziane, że zakończy się on właśnie zgodnie z wyobrażeniami niektórych liderów mniejszości niemieckiej. Działo się tak głównie za sprawą tożsamości jednostek i grup, dalekiej od kulturowej jednoznaczności. Nadal te osoby, które formalnie deklarowały na Mazurach przynależność do mniejszości niemieckiej, w swych realnych identyfikacjach są chwiejne, podzielne kulturowo, dalekie od pełnej jednoznaczności, jeśli chodzi o przynależność narodową: „Dwukulturowość badanego środowiska jest faktem. Od sytuacji zewnętrznej zależy, czy będzie ona postrzegana jako bolesna ambiwalencja, czy też jako biwalentne lub poliwa-lentne uczestnictwo w dwu kulturach"5. Znamienne jest, że książki A. Saksona i B. Domagały, poświęcone rzeczywistości społecznej Mazur, traktują głównie o problemach „mazurskiej ludności autochtonicznej", „mniejszości niemieckiej", a nie polskiej wiek- 216 Wojciech Łukowski szóści czy też o problemach największej grupy mniejszościowej - społeczności ukraińskiej. Za główną przyczynę takiego właśnie podejścia uznałbym przekonanie autorów o wyjątkowości tej grupy. Tylko jej członkowie mogli uznawać Mazury za swą naturalną ojczyznę, chociaż jednocześnie za sprawą procesów dziejowych czuli się w niej obco. Polscy socjologowie byli zatem badaczami „zaangażowanymi", dając ważne świadectwo stopniowego zanikania zanikającej grupy prawowitych gospodarzy mazurskiej ziemi. Obecnie punkt ciężkości w coraz większym stopniu będzie spoczywać siłą rzeczy na analizowaniu innych kwestii, do których należy polsko-ukraińskie sąsiedztwo. Nie można, niestety, wykluczyć, że jednym z możliwych scenariuszy stanie się również postępująca asymilacja ludności pochodzenia ukraińskiego i z tego powodu o polsko-ukraińskim sąsiedztwie będziemy wkrótce mówili w czasie przeszłym. W ten sposób wie-lokulturowy charakter Mazur stawałby się coraz trudniej rozpoznawalny, aż do osiągnięcia stanu swego rodzaju homogenizacji lub, jak kto woli, pełnej, aczkolwiek nieco spóźnionej integracji Mazur z macierzą. Podejmując w tym artykule próbę wyjaśnienia, co to znaczy obecnie być osobą pochodzenia ukraińskiego, wychodzę z założenia, że należy to postrzegać jako wynik procesu konstruowania ojczyzny na Mazurach przez jego nowych, powojennych mieszkańców. Proces ten angażuje całą tożsamość człowieka, a tożsamość etniczna, na którą składają się etniczna identyfikacja i przyswojenie narodowej kultury, stanowi tylko część, choć niezwykle ważną, tej tożsamości6. Zakładam, że jednostki i grupy, działające w lokalnie ograniczonych przestrzeniach, kierują się nie tylko potrzebą integracji z otaczającą ich rzeczywistością poza tym właśnie lokalnym wymiarem7, chociaż i ona może być skutkiem ich działań. Z perspektywy aktywnych jednostek i grup na pierwszy plan wysuwa się jednak to, co pozwala na uzyskiwanie bądź podtrzymywanie równowagi społecznej, przejrzystości ładu społecznego w ramach lokalnej społeczności. Wybitny niemiecki socjolog, Rainer M. Lepsius, we wnikliwym eseju poświęconym procesom stagnacji społecznej w południowych Włoszech zwrócił uwagę na to, że raz osiągnięta równowaga ma tendencję do reprodukowania się. Jeżeli zatem upowszechnią się wzory, w których nie ma miejsca na solidarność, kooperację i wzajemne zaufanie, to, zgodnym zdaniem wielu badaczy, rozstrzyga o możliwościach rozwoju społecznego rozumianego nie tylko jako przyrost ogólnego społecznego dobrobytu, ale jako różnorodność utrwalonych pośrednich więzi społecznych8. Między tymi dwoma wskaźnikami rozwoju społecznego występuje sprzężenie zwrotne. Równowaga społeczna może zatem mieć dynamicz- Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 217 ny charakter pozytywnych wzajemnych wzmocnień. Pośrednie więzi społeczne w postaci dobrowolnych stowarzyszeń, będące emanacją takich cech kulturowych, jak solidarność czy norma uogólnionego odwzajemniania9, wpływają na wzrost społecznego dobrobytu, ten zaś z kolei sprzyja bogactwu tkanki społecznej. Może jednak również występować sytuacja odwrotna, gdy słabość tkanki społecznej oddziaływuje negatywnie na poziom dobrobytu, co pociąga za sobą utrwalanie ubogiej tkanki społecznej. Próba zrozumienia polsko-ukraińskiego sąsiedztwa na Mazurach powinna odnieść się do tego zagadnienia. Mazurscy Ukraińcy są bez wątpienia w latach dziewięćdziesiątych najbardziej aktywną częścią mazurskiej tkanki społecznej. Świadczy o tym budowa cerkwi greckokatolickich, działania lokalnych oddziałów Związku Ukraińców w Polsce. Konwersja kapitału etnicznego w kapitał społeczny nie jest jednak w tym przypadku „odkryciem" lat dziewięćdziesiątych, ale dokonuje się w zasadzie niemal od początku bytności Ukraińców na Mazurach10. Ukraińcy zatem zarówno w swym formalnym stowarzyszeniowym działaniu, jak również w nieformalnych sieciach powiązań mają zdecydowanie górować nad polską społecznością. Tak według B. Hunecke „mówi się" w badanej przez nią wiosce, z takim przekonaniem wielokrotnie był konfrontowany autor tego artykułu w wielu innych miejscowościach na Mazurach. Niewątpliwie kryją się za tym uprzedzenia grupy większościowej w stosunku do grupy mniejszościowej, bezsprzecznym faktem jest jednak znaczna obywatelska aktywność Ukraińców po 1989 r. Czy sprzyja ona wzmacnianiu się całej tkanki społecznej, czy też stanowi jedynie dramatyczną próbę obrony własnej tożsamości przed rozpływaniem się w polskim otoczeniu? Na to pytanie, analizując dokonujące się procesy, trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Siła samowzmacniającego się negatywnego stanu równowagi jest tak duża, że prawdopodobnie nie będzie w stanie go naruszyć aktywność jednej grupy mniejszościowej11. Może pojawić się tutaj również następująca zależność: im ta aktywność będzie większa, tym bardziej wzmocni potencjały wrogości i obcości wobec tej społeczności u społeczności większościowej. Ukraińska społeczność jako możliwy, zbiorowy agent zmiany społecznej znajdowałaby się zatem w sytuacji nie do pozazdroszczenia - wtopienie się dla „świętego spokoju" w polską większość, a także znaczna aktywność tej społeczności mogłyby się okazać strategiami prowadzącymi do niepożądanych skutków. W pierwszym przypadku przyspieszałoby to procesy asymilacyjne, w drugim zaś kryłoby w sobie potencjał konfliktu z polską większością. Bezpośrednio po wysiedleniu z rodzinnych stron na Mazury i w całym okresie Polski Ludowej społeczność pochodzenia ukraińskiego poza sferą naj- 218 Wojciech Łukowski bardziej intymnych kontaktów realizowała raczej tę właśnie pierwszą strategię. Nawet jeśli w rodzinnych i sąsiedzkich kręgach kultywowano język, własne wyznanie i obyczaje, to w bardziej oficjalnych kontaktach dominowało „wtapianie się", a po 1989 r. pojawiły się wyraźne próby otwartej artykulacji własnej, odrębnej tożsamości. Nie oznaczało to jednak całkowitego odrzucenia pierwszej strategii. Stanowi ona nadal wypróbowany sposób funkcjonowania w polskim otoczeniu. Ta druga to przede wszystkim nowe wyzwanie wobec własnej tożsamości, wiąże się bowiem z koniecznością wyznaczania granic swojej odrębności. Taka granica powstaje przez uczęszczanie do własnego kościoła, ale w codziennym życiu jest niezwykle trudna do wytyczenia. Ziemie zachodnie i północne - między integracją z macierzą a lokalną równowagą społeczną i co z tego mogło wynikać dla społeczności pochodzenia ukraińskiego? Jednym z najważniejszych powojennych procesów społecznych w Polsce był proces „integracji ziem zachodnich i północnych z macierzą". W historiografii niemieckiej to, co nazywane jest w Polsce ziemiami zachodnimi i północnymi, nosiło miano ziemi utraconych na wschodzie bądź ziemi pod tymczasową administracją polską. W odniesieniu do interesującego nas w tym tekście obszaru była też mowa o byłych Prusach Wschodnich. Za tymi, jakże odmiennymi, perspektywami nie kryła się jedynie politycznie umotywowana doktryna ideologiczna, ale również społecznie podzielana wiedza co do istoty tego obszaru. W badaniach historycznych i socjologicznych zwracano przy tym w szczególności uwagę na aspekt „utraty" i „integracji" zależnie od tego, czy mieliśmy tutaj do czynienia z perspektywą niemiecką, czy też polską. Integrację tych ziem traktowano jako kluczowy składnik polskiej racji stanu i trudno sobie wyobrazić, aby mogło być inaczej. Istotne wydaje się przy tym założenie, że nie mieliśmy tutaj do czynienia jedynie z doktrynalnym pomysłem wspieranym przez represyjny i ideologiczny aparat socjalistycznego państwa, ale również z odbiciem tej doktryny w procesach społecznego konstruowania ojczyzny. Jest ona zatem również elementem strategii działających jednostek i grup. Znamienne jest to, że jeszcze teraz stawia się to pytanie, „czy i jak badać ziemie zachodnie i północne Polski?"'2. Ma ono kilka kontekstów, a między innymi i ten, że w latach siedemdziesiątych formułowano już tezę o zakończeniu procesów integracyjnych na tych ziemiach. Niewątpliwie wiązało się Dylematy spoteczności pochodzenia ukraińskiego... 219 to zarówno z sytuacją wewnętrzną, jak i międzynarodową. Z jednej strony lata siedemdziesiąte w Polsce to „dekada sukcesu" i okres budowy „rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego", z drugiej zaś układ z Republiką Federalną Niemiec przyniósł normalizację polsko-niemieckich stosunków, a w tym potwierdzenie nienaruszalności zachodniej granicy Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej. Obecnie ta perspektywa ma stać się ponownie bardzo istotna, głównie za sprawą zasadniczej zmiany warunków ramowych. Na tę zmianę składają się po pierwsze zjednoczenie Niemiec i otwarcie granicy z całą Europą Zachodnią, a po drugie wprowadzenie gospodarki rynkowej i demokratycznych stosunków politycznych. Jednym z najważniejszych uwarunkowań, które trzeba uwzględniać, analizując to, co obecnie dzieje się na tych ziemiach, jest pionierska tradycja miejscowej ludności: „Należy zakładać, że pionierzy i potomkowie byłych pionierów ziem odzyskanych są «materiałem» szczególnie predestynowanym do odegrania roli «nowych pionierów» w dziedzinie gospodarki wolnorynkowej i w korzystaniu z praw i swobód polityczno-obywatelskich"13. Prawdopodobnie jest to jednak jedynie pewien postulat ideologiczny, gdyż ziemie zachodnie i północne, zwłaszcza zaś pas północny z Pomorzem, Warmią i Mazurami, są raczej obszarem stagnacji gospodarczej. Większe są tutaj niż przeciętnie w Polsce odsetki bezrobotnych, sięgające 20-30% (tylko w kilku dużych miastach są mniejsze). Nadal utrzymuje się natomiast „młodość" ludności w porównaniu z ludnością całego kraju. Na ziemiach zachodnich i północnych w końcu 1994 r. na każdą osobę w wieku poprodukcyjnym przypadało przeciętnie 2,4 osoby w wieku poniżej 18 lat (w skali kraju 2,l)14. Te dane, jak również obserwacje czynione w tej części Polski nie stwarzają wystarczającej podstawy do formułowania tak daleko idących wniosków co do cech mieszkającej tu ludności. I tak np. wspomniana „młodość" demograficzna może być czynnikiem wpływającym na zwiększoną mobilność migracyjną, a zarazem wpływać na osłabianie tkanki społecznej. Wydarzenia 1989 r. i ich następstwa były swego rodzaju testem dla mechanizmów społecznego współżycia, wykształconych często w niemal całkowitej społecznej próżni i przestrzeni naznaczonej kilkusetletnim niemieckim gospodarowaniem. Pojawiło się też pytanie, na ile strategie radzenia sobie w rzeczywistości realnego socjalizmu okażą swoją trwałość i zastosowanie w zmienionych warunkach społecznych? Zmiana formacji, ustroju politycznego i gospodarczego dotyczy, oczywiście, całego polskiego społeczeństwa, 220 Wojciech Łukowski podobnie jak całe społeczeństwo objęte było procesami socjalistycznej modernizacji, chociaż właśnie na ziemiach „odzyskanych" w „pustce osadniczej i po wysiedleniu dotychczasowych prywatnych właścicieli panowały najbardziej w Polsce sprzyjające warunki do wprowadzenia od zera państwowego, scentralizowanego socjalizmu. Większa zależność nowych przybyszy od decyzji władzy państwowej łączyła się jednak z poczuciem własnych wyrzeczeń, oczekiwania stosownych rekompensat, silniejszą roszczeniowością w stosunku do władzy i głębiej przeżywanymi rozczarowaniami"^. Obecnie w kolejnych demokratycznych wyborach widoczna jest większa skłonność mieszkańców tych ziem do głosowania na kandydatów postkomunistycznej lewicy. Wedle jednych obserwatorów ma to świadczyć o wykorzenieniu społecznym, wedle innych to właśnie postkomunistyczna lewica uosabiana m- in. przez młodego prezydenta, Aleksandra Kwaśniewskiego, jest bardziej otwarta na świat, bardziej mobilna, zdolna do innowacji, co ma odpowiadać mentalności pionierów i ich potomków. Z punktu widzenia interesujących nas tu problemów najistotniejsze pozostaje zagadnienie wytworzenia się więzi mieszkańców tych ziem z lokalną i regionalną przestrzenią. W cytowanej dyskusji socjologów pojawiła się również opinia o konieczności przemyślenia i powtórnej analizy tez na temat integracji i asymilacji mieszkańców ziem zachodnich16. Istnienie tych pośrednich więzi lub ich brak ma również kapitalne znaczenie dla sposobu, w jaki istnieć będzie społeczność pochodzenia ukraińskiego. Prawdopodobnie im bardziej „obywatelska" i „zrzeszeniowa" okaże się tkanka społeczna Warmii i Mazur (identyfikacje lokalne i regionalne wyraźnie temu sprzyjają), tym korzystniejsze staną się warunki trwania społeczności pochodzenia ukraińskiego jako grupy wyraźnie rozpoznawalnej. Tym korzystniejsze będą również warunki do konwersji kapitału etnicznego w inne rodzaje kapitału społecznego i w kapitał materialny. Przy analizowaniu zachowań i działań społecznych w interesującej nas tutaj przestrzeni musi być uwzględniana następująca dyrektywa, która wynika z obserwacji czynionych przez wielu badaczy. Według Z. Ruty na ziemiach zachodnich i północnych „każda społeczność integrowała się na swój sposób"17. Do podobnych wniosków doszedł autor niniejszego tekstu, realizując badania na Mazurach18. Te konstatacje dotyczą również tych miejsc, w których w ogóle nie było autochtonicznej ludności rodzimej lub stanowiła niedużą liczebnie grupę w stosunku do ludności napływowej, terytorialnie rozproszoną lub skupioną tylko na części zamieszkiwanego dawniej obszaru. Niewątpliwie z taką sytuacją mieliśmy do czynienia we Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 221 wschodniej części Mazur. Mazurska ludność rodzima zamieszkiwała głównie południową część regionu mazurskiego. Im bardziej na północ, w stronę granicy z Obwodem Kaliningradzkim Federacji Rosyjskiej, tym bardziej „puste" społecznie były to obszary i w tym mniejszym stopniu mniejszościowa grupa ludności autochtonicznej stanowiła grupę odniesienia dla nowych przybyszów. Na Mazurach zatem, bo do nich ograniczamy nasze pole widzenia, nie wytworzył się do tej pory silny i dość wyraźnie sprecyzowany regionalny czy ponadlokalny poziom identyfikacji społecznej. Procesy integracyjne wyczerpywały się niejako na poziomie lokalnym. Pewien wyłom w tym stanowiła próba wykreowania, w wyniku zabiegów politycznych i ideologicznych, regionu o nazwie „Warmia i Mazury". „Kreowanie" tego regionu po 1945 r. było elementem wspomnianego już powrotu „ziem zachodnich i północnych do macierzy". Niewątpliwie do 1975 r., kiedy przeprowadzono reformę administracyjnego podziału kraju, czyli zlikwidowano powiaty i zwiększono liczbę województw z 17 do 49, podział administracyjny stał się czynnikiem sprzyjającym kształtowaniu się poczucia więzi regionalnej w polskim regionie „Warmia i Mazury", tożsamym w zasadzie z województwem olsztyńskim19. Nigdy jednak charakter tej więzi nie zbliżył jej do tej, którą znamy z innych polskich regionów, jak Górny Śląsk, Wielkopolska czy Kaszuby. Likwidacja 49 województw i pojawienie się 16, a w tym województwa warmińsko-mazurskiego, może być czynnikiem sprzyjającym wytwarzaniu się więzi zasługującej na miano regionalnej. Jest to jednak proces długotrwały i decyzje administracyjne stwarzają tutaj jedynie pewne ramy. Nie można również wykluczyć, że więzi ponadlokalne będą tworzyły się na obszarze jednego czy kilku powiatów, a nie całego województwa. Jeżeli przyjmiemy perspektywę działających jednostek i grup, to wówczas poważne wątpliwości może budzić przyjmowanie „perspektywy integracyjnej" jako głównej perspektywy objaśniającej procesy zachodzące na ziemiach zachodnich i północnych. Taki punkt widzenia opiera się na tezie o istnieniu pewnego pozytywnego procesu, który musi się zakończyć udanym zrośnięciem tkanki społecznej na tych ziemiach z tkanką społeczną pozostałych części kraju. Przy tych hipotezach aksjologicznych nie jest jednak do końca jasne, co pozytywnego miałoby być w tym pożądanym „zrastaniu się", skoro również różnice regionalne mają dużą wartość kulturową. Poczucie narodowej wspólnoty winno być uzupełniane czy wręcz wzmacniane przez zróżnicowanie tożsamości regionalnej. Dlatego ważnym kryterium „integracji" miałoby być raczej powstawanie więzi regionalnej, a nie tylko 222 Wojciech Łukowski więzi z „macierzą". Tymczasem w myśl doktryny integracyjnej mieszkańcy regionu warmińsko-mazurskiego mieli uzyskiwać swoją tożsamość właśnie przez uzyskanie poczucia więzi z macierzą. To m. in. leżało u podstaw zamysłu akcji repolonizacyjnej, która objęła autochtoniczną ludność mazurską. Temu również służyło zamierzone przez polskie władze rozproszenie terytorialne ludności ukraińskiej przesiedlonej na zachód w trakcie akcji „Wisła" w 1947 r. Takie rozproszenie miało się przyczynić do przyspieszenia procesów asymilacji ludności ukraińskiej, a zarazem do pożądanej integracji etnicznie „homogenicznej" ludności z macierzą. Należy zapytać, jakie realne znaczenie miała ta narzucana urzędowo konieczność integracji z macierzą dla wysiedleńców z akcji „Wisła"? Jest z jednej strony bezsporne, że integracja trafiała na podatny grunt społeczny, kryła się bowiem za nią nadzieja na uzyskanie poczucia bezpieczeństwa i stabilności, a więc czegoś, czego ludziom w warunkach powojennych szczególnie brakowało. Z drugiej jednak strony musimy zadać sobie tutaj pytanie, co oznaczała w praktyce społecznej dla rozproszonych, mających poczucie ogromnej krzywdy osób pochodzenia ukraińskiego? Niewątpliwie również i one tęskniły za spokojem i bezpieczeństwem, ale przecież raczej na pewno ich „macierz" nie była tożsama z „macierzą" polskich pionierów i repatriantów. Możemy tutaj wysunąć hipotezę, która co prawda opiera się na licznych obserwacjach, ale wymaga jeszcze pogłębionych studiów, a mianowicie że „integracja z macierzą", absorbując energię elit politycznych i intelektualnych, nie tylko nie przeszkadzała, ale wręcz sprzyjała wytworzeniu się nisz na poziomie społeczności lokalnych, w których możliwe okazało się, w zamkniętych i intymnych kręgach, zachowanie etnicznej tożsamości. Należy to, oczywiście, widzieć we właściwych proporcjach. Jednak bez wątpienia o ile „integracja" dotyczyła autochtonicznej ludności mazurskiej, bo to przede wszystkim ona miała zostać „uszczęśliwiona" powrotem do macierzy (z wiadomym, tragicznym dla tej społeczności skutkiem), o tyle osoby pochodzenia ukraińskiego, przynajmniej pod pewnymi względami, nie mieściły się w polu widzenia autorów i gorliwych wykonawców tego projektu. Mogło to zatem oznaczać, że te osoby zostały pozostawione we względnym spokoju w swych lokalnych niszach. Należy pamiętać, że za opcją integracyjną opowiedzieli się też niektórzy liderzy mazurskiej ludności autochtonicznej, stojąc po stronie władzy ludowej i czynnie wspierając działania polonizacyjne, jak również liderzy społeczności ukraińskiej; również oni opowiedzieli się po stronie polskiej władzy ludowej. Zachowywali się w pełni politycznie poprawnie, a więc czynili to jako polscy Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 223 obywatele, bez deklarowania swej etnicznej przynależności. Prawdopodobnie działania administracyjne, zmierzające do nadawania sensu społeczności regionu o nazwie .Warmia i Mazury", zbiegały się z wielkim społecznym „głodem" takiego właśnie sensu. I tym zapewne, a nie tylko zwykłym oportunizmem, można tłumaczyć zachowania nie tylko liderów społeczności mniejszościowych, ale również wielu ich „zwykłych" reprezentantów. Z punktu widzenia zjawiska nabierania przez społeczności lokalne wewnętrznej spójności, konstruowania ojczyzny istotnego znaczenia nabiera inna perspektywa interpretacyjna, w której zwraca się uwagę na procesy osiągania równowagi. Oparciem tej perspektywy stanowi założenie, że dążenie do równowagi organizuje aktywność jednostek i grup, a każde jej zakłócenie jest postrzegane jako zagrożenie jednostkowych i grupowych interesów, nawet jeśli te interesy utrwalają stagnację jako główną cechę takiej społeczności lokalnej: „Akcje społecznego kapitału, takie jak zaufanie, normy i sieci stowarzyszeń, zwykle są samowzmacniające i kumulują się. Dodatnie sprzężenia zwrotne prowadzą do równowagi społecznej, dla której typowy jest wysoki poziom współpracy, zaufania, odwzajemniania, obywatelskiego zaangażowania i wspólnego dobrobytu. Te cechy określają wspólnotę obywatelską. I odwrotnie - niedostatek tych cech we wspólnocie nie-obywatelskiej jest także samowzmacniający się. Wyłamywanie się, nieufność, wymigiwanie się, wyzysk, izolacja, nieład i stagnacja nawzajem się stymulują w duszącej atmosferze ujemnych sprzężeń zwrotnych"20. Putnamowi zawdzięczamy tezę, że jeden z tych dwóch typów równowagi - raz osiągniętej - ma tendencję do samowzmacniania się21. W odniesieniu do interesujących nas w tym artykule mazurskich społeczności lokalnych ta teza stanowi ważną wskazówkę badawczą. Od nowa konstruowana społecznie przestrzeń mazurskich wsi i miast po 1945 r. może być postrzegana przez pryzmat właśnie osiągania stanu równowagi. Chodzi tu o sytuację -z punktu widzenia obserwacji socjologicznej - unikalną. Zazwyczaj socjolog wkracza w społeczność „trwającą" od długiego czasu. Tutaj mamy natomiast do czynienia ze społecznościami in statu nascendi, czyli możemy podjąć próbę rekonstruowania procesu dochodzenia do tej „pierwszej" równowagi czy też przejawów życia codziennego, które pozwalają dostrzegać właśnie tę niejako po raz pierwszy osiąganą równowagę. Oczywiście również w tak ubogim w struktury, w sieci powiązań świecie, jakim jest rzeczywistość pionierskich osadników, zachodzi bardzo wiele różnorodnych interakcji. Posługując się metodą biograficzną, przeprowadzając pogłębione wywiady (one stanowią główne źródło dokonywanych później analiz), natrafiamy na takie wyda- 224 Wojciech Łukowski rżenia i procesy, jakie właśnie w danych doświadczeniach biograficznych są szczególnie ważne i składają się na treść światów przeżywanych22. „Polsko-ukraińskie" Mazury Cechą charakterystyczną społeczności lokalnych zamieszkujących wschodnią część Mazur jest ich niejednorodna pod względem etnicznym struktura. Badaliśmy społeczności mieszkające na obszarze byłych powiatów giżyckiego, węgorzewskiego oraz gołdapskiego i ełckiego (po reformie 1999 r. obszar powiatów giżyckiego i ełckiego)23. Obecnie zamieszkują te tereny Polacy i Ukraińcy. Społeczność marginalną stanowią osoby deklarujące się jako członkowie mniejszości niemieckiej. Stwierdzenie, że mieszkają tutaj Polacy i Ukraińcy, nie oddaje jednak w pełni struktury narodowościowej tego obszaru, gdyż wiele osób nie jest w stanie dokonać takich jednoznacznych deklaracji narodowościowych. Na temat obecnej struktury narodowościowej nie dysponujemy żadnymi wiarygodnymi danymi statystycznymi. Prawdopodobnie jej pomiar byłby niezwykle utrudniony właśnie z tego względu, że występuje bardzo wiele identyfikacji pośrednich. Nie jest w związku z tym również możliwy dokładny, oparty na metodach statystycznych, pomiar tego składu. W ramach realizowanych przez autora badań podjęto próbę określenia składu etnicznego na podstawie autoidentyfikacji (interpretacja tych wyników poniżej). Znany jest natomiast punkt wyjścia - przynajmniej jeśli chodzi o udział ludności pochodzenia ukraińskiego. Tabela: Odsetek ludności ukraińskiej w wybranych powiatach w województwie olsztyńskim 31 lipca 1947 r. Powiat Odsetek Ukraińców w ogólnej liczbie ludności na wsi w całym powiecie Giżycko 22,4 12,4 Węgorzewo 45,3 35,1 Pruska Iławka 47,8 41,2 Mrągowo 3,8 3,0 Szczytno 2,4 1,7 Źródło: R. Drozd, Osadnictwo ludności ukraińskiej na ziemiach zachodnich i północnych Polski w ramach akcji „Wista", Warszawa 1997. Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 225 Dane w powyższej tabeli wykazują, jak znacznie różniły się nawet bezpośrednio ze sobą sąsiadujące powiaty giżycki i mrągowski pod względem udziału ludności pochodzenia ukraińskiego w strukturze zamieszkania. Zależało to oczywiście od decyzji administracyjnych warunkowanych przede wszystkim tzw. nasyceniem osiedleńczym24. Ukraińców kierowano głównie tam, gdzie jeszcze istniała możliwość zapewnienia im dachu nad głową i warunków do pracy, a przybyli przecież po dwóch latach od pierwszej fali osadników. Postępowano zatem niezgodnie z wytycznymi akcji „Wisła", która miała na celu maksymalne rozproszenie terytorialne ludności ukraińskiej. Wytycznych tych nie można było wykonać zarówno ze względu na opór Ukraińców, jak, i to prawdopodobnie w znacznie większym stopniu, z powodu warunków w miejscu osiedlenia. Przy prowadzeniu badań socjologicznych na Mazurach trzeba brać pod uwagę to bardzo daleko idące zróżnicowanie wewnętrzne, jeśli chodzi o strukturą etniczną ludności i związane z tym liczne konsekwencje. Potwierdza się tutaj teza o przede wszystkim lokalnym, a nie regionalnym wymiarze mazurskiego życia społecznego. Obecnie po ponad pięćdziesięciu latach formowania się współczesnych społeczności zamieszkujących Mazury, ze względu na często bardzo niejednoznaczne identyfikacje narodowe, będące wynikiem długotrwałych procesów asymilacyjnych, ale również ze względu na podejmowane po 1989 r. próby powrotu do jednoznacznych identyfikacji narodowych i etnicznych nie jest możliwy wiarygodny statystyczny pomiar tych właśnie identyfikacji. W przeprowadzonych przez autora tego artykułu badaniach na losowo dobranych próbach reprezentatywnych w wiejskich gminach Budry i Kruklanki, Stare Juchy oraz w mieście Giżycku25 zostało zadane pytanie, mające na celu zbadanie autoidentyfikacji charakterystycznych dla tych społeczności. Brzmiało ono: „Czy mógłby/mogłaby Pan(i) powiedzieć o sobie, że jest Warmiakiem, Mazurem, Ukraińcem, Polakiem, Niemcem, Tutejszym, Kimś innym (jeśli tak, to kim)?". Rozkład uzyskanych odpowiedzi wskazuje na to, że nadal w tej części Mazur utrzymują się podziały etniczne oraz, że znaczący jest - przypomnijmy, że mowa jest tutaj o autoidentyfikacjach - poziom identyfikacji z przestrzenią regionalną. W gminach Budry i Kruklanki deklaruje się, jako Ukraińcy, odpowiednio 13,7% i 20,6% mieszkańców. W samym Giżycku, gdzie według ostrożnych szacunków mieszka obecnie ok. 700 rodzin, w których przynajmniej jedno z rodziców jest wyznania greckokatolickiego, na poziomie autoidentyfikacji w naszym badaniu mniej niż 1% zadeklarowało, że „jest Ukraińcem". Moż- 226 Wojciech Łukowski na to wyjaśnić zapewne tym, że nawet osoby wyznania greckokatolickiego czy prawosławnego na poziomie autoidentyfikacji deklarują się jako Polacy, a nie Ukraińcy. Może to wynikać z wielu przyczyn. Zapewne procesy asymilacji w środowisku miejskim przebiegają o wiele szybciej niż w wiejskim, strategia „wtapiania się" w polskie otoczenie była tutaj stosowana również z większą konsekwencją. W gminie Kruklanki połowa osób deklarujących, że są Ukraińcami, uważa się jednocześnie za Polaków. W gminie Budry ten wskaźnik jest nieco niższy, ale również tutaj występuje w znaczącej skali zjawisko podwójnej autoidentyfikacji. Czymś naturalnym i dość powszechnym jest jednoczesne uważanie siebie za Polaka i Ukraińca. Spośród badanych lokalnych społeczności, które moglibyśmy uznać za regionalne, najwyższy poziom autoidentyfikacji występuje w gminie Stare Juchy. Tu struktura etniczna jest w zasadzie jednorodna, co znajduje potwierdzenie nie tylko w moich badaniach, ale również przeprowadzonych przez Barbarę Esser i Pawła Kaczmarczyka26. W Starych Juchach aż 62% mieszkańców uważa się za Mazurów, wobec 44,5% w Kruklankach, 49% w Budrach i 36,2% w Giżycku. Uwidacznia się tutaj zależność miedzy zróżnicowaniem etnicznym a deklaracjami „regionalnymi". Oczywiście możemy to odnosić jedynie do Budr i Kruklanek, gdzie wystąpiły autoidentyfikacje ukraińskie. Tam poziom identyfikacji regionalnych jest niższy niż w Starych Juchach. Można by zatem ostrożnie formułować hipotezę, że osoby pochodzenia ukraińskiego w mniejszym stopniu niż osoby narodowości polskiej są skłonne do jednoczesnego identyfikowania się z przestrzenią regionalną („jestem Mazurem"). Mogłoby to oznaczać, że społeczność pochodzenia ukraińskiego ma „trudniejszy dostęp" do „mazurskiej" identyfikacji niż w przypadku osób pochodzenia polskiego. Wskazuje to też na większą samowystarczalność członków tej społeczności w konstruowaniu własnej tożsamości oraz na to, że odwoływanie się do bardzo przecież nieokreślonej tożsamości „mazurskiej" byłoby raczej dodatkowym elementem niepewności, a nie pozytywnym wzmocnieniem i wzbogaceniem tożsamości własnej. Tak powszechne wskazywanie na „bycie Mazurem" wśród osób pochodzenia polskiego należałoby interpretować jako wynik oddziaływania dwóch czynników: trwających przez dziesięciolecia wpływów propagandowych, politycznych, administracyjnych, ale również tych z zakresu kultury (literatura, film, muzyka popularna). Nakładało się to na powszechny niedobór poczucia stabilności i subiektywnie odczuwanej spójności własnej tożsamości. Mie- Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 227 liśmy tutaj do czynienia ze wzajemnym wzmacnianiem się owego wielkiego projektu integracyjnego i potrzeb działających jednostek, czego skutkiem są tak powszechne deklaracje: „jestem Mazurem". Najbardziej zaskakujący dla badacza jest fakt, że oprócz tych mazurskich identyfikacji, jakie by one nie były: powierzchowne i pozbawione sprecyzowanej treści, na wschodnich Mazurach występują również identyfikacje „warmińskie". W nadspodziewanie wysokim stopniu ci nowi Mazurzy uznają siebie również za „Warmiaków". Oznaczałoby to zatem, że nie tylko Mazury, ale również Warmia i Mazury są obecne w świadomości mieszkańców jako właściwa przestrzeń lokowania własnej tożsamości. Podobnie jak w przypadku identyfikacji „mazurskiej" również identyfikacja „warmińska" częściej występuje u osób deklarujących, że są Polakami, niż u tych, którzy uważają się za Ukraińców. Tożsamość, która musi poradzić sobie z „oswojeniem" nowej, obcej przestrzeni, jest konstruowana na niezwykle dramatycznym napięciu między wydarzeniami - faktami o szczególnym znaczeniu życiowym a faktami - zdarzeniami codziennymi i potocznymi, którym świadomość jednostki nie przypisuje szczególnego znaczenia życiowego27. Prawdopodobnie doświadczenie przesiedlenia i wysiedlenia wiązało się z redukowaniem tożsamości do jej wymiaru etnicznego. Im bardziej wyraźne jest natomiast „zanurzanie" się w codzienności, w światach przeżywanych, w rym większym stopniu etniczność staje się jednym z elementów tożsamości, przywoływanym głównie w obliczu kryzysu, w obliczu zasadniczej zmiany warunków ramowych, podczas uczestnictwa w życiu własnego Kościoła, jak również przy tworzeniu nieformalnych sieci powiązań. Z taką zmianą warunków ramowych mieliśmy do czynienia po 1989 r., aczkolwiek nader szybko się okazało, że etniczność traktowana np. jako atrakcyjny atrybut, umożliwiający odnalezienie odpowiadającego własnym aspiracjom materialnym miejsca w rzeczywistości kapitalistycznej, przynosiła jedynie bardzo ograniczone korzyści (wspomniane już wcześniej problemy z konwersją kapitału etnicznego). Ukraińcy w aktywizowaniu etnicznego potencjału swojej grupy byli niejako skazani wyłącznie na siebie i nie mogli liczyć na pomoc zewnętrzną w takiej postaci i skali, jak to, zwłaszcza w pierwszych kilku latach po 1989 r., działo się w przypadku mniejszości niemieckiej (co prawda wskazuje się na pomoc ukraińskiej migracji w budowie cerkwi greckokatolickich na Mazurach czy na wykorzystywanie ukraińskich sieci powiązań szczególnie w Kanadzie, ale jest to sytuacja nieporównywalna). Nie poją- 228 Wojciech Łukowski wili się również przybywający z zewnątrz „agenci" ukraińskości. Jak wynika z naszych badań, społeczność pochodzenia ukraińskiego „nie odkryta" w takim stopniu jak społeczność polska znaczenia identyfikacji z przestrzenią regionalną. Musimy jednak w interpretacji znaczenia tego faktu zachować daleko idącą ostrożność. To, że Ukraińcy w definiowaniu własnej tożsamości w mniejszym stopniu posługują się kategorią „mazurskości" czy „warmińskości", nie musi przecież oznaczać, że w ogóle pozbawieni są lokalnych i ponadlokalnych odniesień w konstruowaniu swej tożsamości. Prawdopodobnie jednak dla trudnego procesu wytwarzania się „mazurskiej" czy „warmińsko-mazurskiej" tożsamości regionalnej istotne byłoby nadawanie jej przez różne - także etnicznie wyodrębniane społeczności -zbliżonego sensu, nawet jeśli ta tożsamość ma tak zalążkową i niewyraźną postać jak na Mazurach. Dylematy tożsamości w polsko-ukraińskich społecznościach lokalnych w świetle wypowiedzi autobiograficznych Wspominałem już, że przedmiotem mojego zainteresowania są te obszary Mazur, na których w zasadzie już od 1945 r. mazurska ludność rodzima stanowiła znikomą mniejszość, tworząc grupę marginalną. „Społeczeństwo" powstawało z dwóch żywiołów etnicznych - polskiego i ukraińskiego. Interakcje zachodzące między przedstawicielami obu tych grup i naturalnie w ich obrębie tworzyły tkankę społeczną tych właśnie polsko--ukraińskich Mazur. Poniżej przedstawione przypadki są „reprezentacyjne", ale nie „reprezentatywne" w statystycznym sensie28. Głównym celem akcji „Wisła" było rozproszenie społeczności ukraińskiej, a co za tym idzie, doprowadzenie do szybkiego rozpłynięcia się tej społeczności w polskim otoczeniu. Nie zawsze okoliczności sprzyjały temu, aby nawet tylko jedynie w najbardziej intymnym rodzinnym kręgu móc pielęgnować ukraińską tożsamość. Nawet jednak jeśli istniały odpowiednie warunki, to przemożna chęć znalezienia zgodnego z życiowymi aspiracjami miejsca w polskim otoczeniu wpływała na to, co nazywamy tutaj próbami konstruowania niejako nowej oficjalnej biografii. Z jednej strony podejmowano próby nadania swoim życiorysom sensu zgodnego z oficjalną doktryną państwa polskiego, według której kwestia ukraińska została w wyniku akcji „Wisła" ostatecznie rozwiązana - rozproszeni na Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 229 ziemiach zachodnich i północnych Ukraińcy (deklaratywnie) przyjmują polską opcję narodową. Biografie badanych przez nas osób, na pierwszy rzut oka zgodne z tym właśnie schematem, kryją w sobie jednak wielkie napięcia. Każda próba zmiany w trakcie własnego życia przynależności etnicznej musi liczyć się z poważnymi napięciami - mogą w sposób najmniej oczekiwany dla podejmującej taką próbę osoby zdarzyć się nieprzychylne reakcje otoczenia, do którego pragnie się ona dopasować. Dotyczy to konwersji od ukraińskości do polskości, a także poliwalentnych stanów pośrednich między tymi dwiema identyfikacjami29. Odpowiedzialny za to jest dystans etniczny. Jednostka podejmująca wysiłek dokonania takiej konwersji musi niejako we własnej biografii pokonać dystans etniczny między tymi społecznościami, obciążonymi negatywnymi stereotypami we wzajemnym postrzeganiu się. Z punktu widzenia osiągania przez społeczności lokalne stanu równowagi poliwalentne stany pośrednie nabierały szczególnego znaczenia, stając się dominującym sposobem przystosowania wysiedleńców z akcji „Wisła" do nowych warunków. Ta strategia z jednej strony niosła ze sobą ryzyko asymilacji, i w istocie nie udało się jej w wielu przypadkach uniknąć, z drugiej zaś umożliwiała pielęgnowanie tożsamości etnicznej bez narażania się na nadmierne zainteresowanie sąsiadów. Poza ukraińskością i polskością Za mającą walor reprezentacyjności uznaliśmy biografię MU l30. Ten zmarły w 1997 r. mężczyzna został wysiedlony na Mazury w 1947 jako ośmioletni chłopiec. Jak sam mówił, pochodził z rodziny, w której co prawda dominowała orientacja ukraińska (ojciec był Ukraińcem), ale jednocześnie matka wywodziła się z rodziny polsko-ukraińskiej. Według niego już w chwili nadawania mu przez matkę imienia podjęto próbę ukrycia ukraińskiego rodowodu. W domu i sąsiedzkich kontaktach używał imienia Bohdan, w dokumentach miał natomiast wpisane imię Bolesław, nie nadawane raczej dzieciom ukraińskim. Już na Mazurach, po uzyskaniu pełnoletności, MU1 zmienił nazwisko. Tym razem jednak deklarowanym motywem nie była chęć ukrycia ukraińskiego pochodzenia, ale zmiana nazwiska brzmiącego w języku polskim obraźliwie. Cały „mazurski" życiorys MU1 jest ciągle ponawianą próbą uzyskania społecznej akceptacji w nowym, polskim otoczeniu, podejmowaną z potrzeby zatarcia swojej obcości, która przybiera kształt poważnego komplek- 230 Wojciech Łukowski su. MUI opisuje swoje życie jako pasmo różnych sprawdzianów, jakim poddają go polskie otoczenie i polskie władze: „Przechodziłem wiele takich prób, na przykład gdy współpracowałem z żoną sekretarza partii, była to kierowniczka biblioteki i robiła takie kawały. Ja później jeździłem jako instruktor i żona tego sekretarza też, nieraz trzeba było jechać rowerem. Było tak, że ja załatwiałem sprawy za nią i za siebie. Raz pojechałem z nią na moim służbowym rowerze, nagle patrzę samochód z komitetu partii. Później na takim przyjęciu mąż podszedł i przepraszał, że podejrzewał". MUI, pracując przez całe życie jako nauczyciel wychowania plastycznego w wiejskiej szkole, starał się za wszelką cenę wybić ponad przeciętność. Jak się jednak okazało - tak to ocenia z perspektywy całego życia - taka postawa w otoczeniu nastawionym jedynie na przetrwanie, a nie na rozwój musi prowadzić do konfliktów właśnie z tym otoczeniem: „Ja nie myślałem, że, żyjąc tu, możemy robić coś złego. Skoro tutaj żyjemy, to musimy robić coś dla dobra innych. To jest nasza ojczyzna. Moją dewizą w szkole było, że jeśli nie chcesz się uczyć plastyki, to nie ucz się, ale pozwól mnie uczyć, żebym ja za darmo pieniędzy nie brał. To była moja dewiza. Jeśli nie masz szacunku, to nie przeszkadzaj". Syndrom przetrwania, na które nastawione jest otoczenie, widać także w życiu „politycznym" gminy. Rządzą nią od lat w zasadzie ci sami ludzi i 1989 r. niewiele tutaj zmienił. Wszelkie wysiłki MUI, które miał on podejmować dla dobra wspólnego, kończą się w jego opinii niepowodzeniem. Ten zamknięty, skostniały lokalny świat stał się jeszcze mniej podatny na zmiany w ocenie MUI po 1989 r. Plan gospodarczy Balcerowicza miał okazać się dla Mazur katastrofalny w skutkach. Można odnieść wrażenie, że MUI podejmuje wysiłek, mający na celu uczynienie własnej tożsamości niejako odpornej na możliwość jednoznacznego narodowego przypisania. Stara się całą swoją biografią jakby zaświadczać, że co prawda ma ukraińskie korzenie, ale to nie znaczy, że musi być traktowany jak ktoś obcy, ktoś o gorszym pochodzeniu. Także z tego punktu widzenia okres socjalizmu jest oceniany jako najbardziej udany w całej biografii. To okres największych indywidualnych osiągnięć, ale również przede wszystkim okres największej społecznej współpracy i integracji, okres, w którym możliwy był subiektywnie odczuwany awans społeczny. Dla MUI wybór opcji mniejszościowej, zdeklarowanie się jako członek mniejszości narodowej byłoby równoznaczne właśnie z marginalizacją. Rozpad świata społecznego, w którym opcja integracji społecznej ponad etnicznymi podziałami miała niejako administracyjne Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 231 gwarancje, pozostawia natomiast po sobie próżnię, nie dającą się już chyba niczym wypełnić. W przypadku MUI zadeklarowanie się po 1989 r. po stronie mniejszości ukraińskiej raczej w ogóle nie mogło być brane pod uwagę. Prawdopodobnie to trwające właściwie od samego początku bytności na Mazurach skrywanie własnej tożsamości, uczynienie jej czymś politycznie niepoprawnym nie tylko w sytuacjach mniej lub bardziej oficjalnych, ale również w życiu codziennym, doprowadziło w końcu do internalizacji postawy, zgodnie z którą etniczność przestała być znaczącym medium artykułowania własnej tożsamości. Biografia MUI stanowi próbę konstruowania własnej tożsamości poza identyfikacją narodową i etniczną, jest próbą odrzucenia własnej pierwotnej tożsamości etnicznej przy jednoczesnym unikaniu identyfikowania się z polskością. Utracona utopia „socjalistycznej" społeczności lokalnej MP1 jest Polakiem w wieku sześćdziesięciu pięciu lat i pochodzi z terenów Lubelszczyzny. Na Mazurach znalazł się w latach pięćdziesiątych. Szukając tutaj lepszego życia, zatrudnił się w państwowym gospodarstwie rolnym. W świetle dzisiejszych losów pracowników pegeerów może to wydawać się mało prawdopodobne, ale wówczas dla członków rodzin gospodarujących w małych gospodarstwach rolnych, skazanych na biedę i niedostatek, podjęcie pracy w państwowym gospodarstwie rolnym mogło oznaczać awans społeczny - pozytywnie oceniane przesunięcie w hierarchii ekonomicznej oraz hierarchii prestiżu. MP1 czasy realnego socjalizmu, również w perspektywie własnego losu i własnego doświadczenia, ocenia ze wszech miar pozytywnie: „W mieście ludzie inaczej na to patrzą, a tutaj na wsi inaczej. Były takie momenty i w tamtych latach, nazwijmy, to niby komunistycznych, chociaż w moim przekonaniu to u nas i komuny nie było. Może tam, gdzieś tam w jakiś zakątkach, to może czegoś. Ale na wsi to się nie dało odczuć, że jakaś komuna istnieje i tak dalej. Czy jakieś prześladowania. Ludzie czuli się wolni, ludzie mieli się gdzie poskarżyć, dzisiaj nie ma tego". Upadek socjalizmu oznacza dla MP1 ostateczny rozpad zintegrowanego lokalnego świata. W świetle wypowiedzi tego respondenta nie istnieje zresztą żaden inny liczący się wymiar społecznego bytowania. Do 1989 r. był ponadto postrzegany jako odizolowany od wpływów zewnętrznych, posiadał niejako wewnętrzną, samowystarczalną logikę. Podstawę ekono- 232 Wojciech Łukowski miczną stanowiła opłacalność produkcji rolnej. Poczucie tej stabilności po 1989 r. uległo rozpadowi. Według MP1 im się więcej produkuje, tym gorzej, bo trudniej jest tę produkcję sprzedać. Dlatego myślenie kategoriami rozwoju gospodarstwa nie ma sensu. Bardziej prawdopodobnym scenariuszem jest raczej powrót do form gospodarki naturalnej. Ceny artykułów przemysłowych, a w tym tych niezbędnych do produkcji rolnej, stały się tak wysokie w stosunku do cen, jakie można uzyskać za produkty roJne, że np. ponownie opłacalne staje się korzystanie z siły pociągowej konia i rezygnacja z mechanizacji. Przełomowym momentem w biografii MP1 jest małżeństwo zawarte na początku lat sześćdziesiątych z córką przesiedleńców z akcji „Wisła", gospodarujących w samodzielnym gospodarstwie rolnym. Trudno jest jednoznacznie rozstrzygnąć, czy MP1 traktuje tę zmianę w kategoriach awansu społecznego. Z wypowiedzi wynika raczej przekonanie, że praca w państwowym gospodarstwie rolnym oznaczała dla MP1 awans i wiązała się z poczuciem spełnienia aspiracji życiowych, głównie za sprawą pełnionych funkcji kierowniczych, co bezpośrednio wiązało się z przynależnością do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Z tego punktu widzenia „powrót" do gospodarowania we własnym gospodarstwie mógł wynikać z pojawienia się poczucia niepewności. W tym przypadku oznaczał jednak przede wszystkim po prostu kontynuację wcześniej wypracowanych strategii. MP1, jako człowiek solidny i wykazujący się dużą energią, został sołtysem we wsi, gdzie po zawarciu małżeństwa zamieszkał. Wszelkie jego działania, cała strategia życiowa zostały podporządkowane nastawieniu na wspieranie tego, co w oficjalnej ideologii nazywa się procesami integracyjnymi. Przy tym owa integracja, według MP1, dokonała się głównie poza ideologią, odpowiadając jedynie kryteriom lokalnego, wyłączonego z szerszych kontekstów sensu. Najczęściej wspominany również przez innych mieszkańców tej okolicy przykład takiej spontanicznej, nieinspirowanej w najmniejszym stopniu przez władze administracyjne i polityczne, harmonijnej współpracy stanowiła budowa, a właściwie odbudowa kościoła w sąsiedniej wsi. W świetle wspomnień MP1 wydarzenie to należało do najbardziej pozytywnych w lokalnych powojennych dziejach. Skutkiem działań wojennych było zburzenie kościoła (do 1945 r. kościół ewangelicki). Na początku lat sześćdziesiątych pojawiła się inicjatywa jego odbudowy. Trudno obecnie dociec, kto był jej pomysłodawcą. Przyznaje się do niej wiele osób, m. in. nauczycielka z Kut, a również MP1. Faktem jest, Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 233 że pomysł ten stał się bliski wielu mieszkańcom całej okolicy, nie tylko mieszkańcom Kut. Od razu bezdyskusyjnie ustalono lokalizację - w miejscu, gdzie stał już kościół, a po wojnie znajdowały się jego ruiny. Zupełnie bez znaczenia wydawał się fakt, że wcześniej był to kościół ewangelicki, a teraz będzie to kościół rzymskokatolicki. W żadnej z relacji ta kwestia nie pojawia się. Prawdopodobnie inicjatorom budowy świątyni wydawało się to oczywiste i nie podlegające w ogóle namysłowi, że wznoszono właśnie kościół rzymskokatolicki. Nie podlegało również w najmniejszym stopniu dyskusji, że budowany jest taki właśnie kościół w okolicy, gdzie wyraźną mniejszość, a w niektórych wsiach większość stanowili wyznawcy wiary greckokatolickiej (wyznawcy prawosławia stanowili znikomą mniejszość). Byli to przesiedleńcy z akcji „Wisła". W okolicy mieszkali również Mazurzy, którzy uczęszczali do kościoła w Kutach, gdy był jeszcze ich kościołem ewangelickim. MP1 wspomina, i nie jest to odosobniona relacja, że we wznoszeniu świątyni nieliczni widzieli odbudowę. W przedsięwzięciu brali udział niemal wszyscy mieszkańcy, czy to formie udziału finansowego, czy też przez wkład własnej pracy i dostarczanie niezbędnych materiałów. MP1 wspomina tutaj szczególnie wkład niejakiego A., który był Mazurem i który podarował na budowę kościoła 30 m3 drewna z własnego lasu. Miał to uczynić z tego powodu, że został ochrzczony w tym kościele, ale również dlatego, że pragnął przyczynić się do zbudowania świątyni i nie miało dla niego większego znaczenia, jaka ona będzie. Tak mieli się według MP1 zachowywać wszyscy mieszkańcy: „Całe to społeczeństwo budowało. I Gębałka, i Przytuły. Ja mam na pamięci, że takie, nie chcem wyszczególniać. Było takiego człowieka w obojętnie jakiej, czy rzymskokatolik czy grekokatolik. Każdy ciągnik miał, każdy jeden zakładał i jechał. Po cegłę jechało 13, 14, 15 ciągników. Cegłę woziliśmy z Rant i braliśmy ciągniki przykładowo, kto ma lepsze, ze światłami to do przodu, ze światłami do tyłu, w środek. I jechał każdy, jak tylko mógł. I nikt nie powiedział, że on jest taki i nie pojedzie". Po 1989 r. ta atmosfera, zdolność do współpracy katolików, grekokatolików, prawosławnych i ewangelików przy budowie katolickiego kościoła nie mogłaby się już powtórzyć. MP1 ocenia określanie się przez poszczególne jednostki i grupy w kategoriach poszukiwania odrębnej tożsamości jako klęskę lokalnego mazurskiego świata. Jest to niszczenie dorobku wszystkich powojennych lat i widać to w wielu wymiarach życia, również na przykładzie tego wspólnie budowanego kościoła. Zamiast wszyscy z niego korzy- 234 Wojciech Łukowski stać, grekokatolicy jeżdżą teraz do Kruklanek i do Giżycka: „I to w moim pojęciu takie troszeczkę, gdy się razem spotyka, razem to buduje. Gdybyśmy się spotkali, kanapkę zjedli, piwo wypili, czy tam kiedy po zakończeniu, i tak wszyscy wspólnie, a tak dlaczego ludzie mają gdzie indziej jechać, a nie mogą się tutaj modlić. No coś tutaj niedograne jest, mnie się wydaje, że taki kościół to powinien być od rana do nocy, po prostu niewynajęty, tylko przez wszystkie wiary jak sobie chce. [...] Czym więcej się będzie ludzi modlić, to coś po sobie pozostaje. Może w ten sposób. Skoro my wszyscy żyjemy razem wspólnie, no to dlaczego społeczeństwo się może zgodzić, społeczeństwo sobie wyrzutów sumienia nie robi, społeczeństwo sobie żyje razem, a pomodlić się mamy sobie oddzielone. Niby to się modlić, to coś tu nie gra, a tutaj w moim pojęciu to jest tylko dwóch księży, powiedzmy. Chyba ci powinni doprowadzać do tej zgody ludzi, a nie rwać jakieś szaty. [...] Mnie się wydaje, że kościół to jest dla wszystkich pobudowany". Temu wszystkiemu są winne, według MP1, „władze kierujące". Świat lokalny w poprzedniej epoce był harmonijny w wielu wymiarach, również w wymiarze gospodarczym. Tego wymowny przykład stanowił dobrze działający Fundusz Rozwoju Rolnictwa. Część podatków zostawała w dyspozycji wiejskich społeczności i mogła być przez nie bezpośrednio wykorzystywana na istotne lokalne potrzeby. MP1 przyznaje co prawda, że nie wszystko funkcjonowało znakomicie, ale zawsze istniała możliwość wsparcia lokalnej wspólnoty czy to w formie sprzętu rolniczego do ogólnego użytkowania, czy np. przez tworzenie infrastruktury służącej wszystkim mieszkańcom (np. budowa wiejskiej świetlicy). Nie do pomyślenia była również taka sytuacja, żeby nie wesprzeć potrzebujących ze środków publicznych. Obecnie zaś każdy jest skazany niejako wyłącznie na siebie i nie może liczyć na niczyją pomoc. Rozpad tego zintegrowanego świata widać również w losach córki MP1, która wyjechała do Kanady za mężem, poznanym jeszcze w Polsce. W opinii MP1 nie powodzi im się tam najlepiej, czego przyczyną ma być unikanie jednoznacznej identyfikacji z ukraińskością, a tylko takie jednoznaczne sa-mookreślenie się pozwala na uzyskanie pomocy ze strony dobrze w Kanadzie zintegrowanej mniejszości ukraińskiej. Tymczasem zarówno córka MP1, jak i jej mąż pochodzą z mieszanych polsko-ukraińskich małżeństw i w takim przypadku wszelkie próby wymuszania jednoznacznych deklaracji mają być niejako sprzeczne z naturą tożsamości tych młodych ludzi, odpowiadającej opcji integracyjnej, a nie opcji mniejszościowej. Cała narracja wypowiedzi MP1 podporządkowana jest niejako poszukiwaniu uzasadnień dla własnego życiorysu, którego sens opiera się właśnie Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 235 na wyborze opcji integracyjnej, tej opcji, która po 1989 r. straciła w pewnym stopniu rację bytu. Misja integracyjna inteligencji zza Buga KPI jest kobietą w wieku około siedemdziesięciu lat. Przybyła na Mazury jako repatriantka z Grodna. Pochodziła z oficerskiej rodziny, ojciec był oficerem ochrony pogranicza. Należała zatem do elity polskiego przedwojennego świata. Los tej rodziny w czasie okupacji należał do typowych w tym okresie - ojciec zaginął bez wieści, zabrany do radzieckiej niewoli. Matka z córką, wysiedlone ze swojego domu, tułały się po wsiach Gro-dzieńszczyzny. Córka w czasie wojny rozpoczęła studia w instytucie pedagogicznym w Grodnie, a skończyła je w Gdańsku, który stanowił pierwszy etap repatriacji do Polski. Praktyka zawodowa odbywana na Mazurach w 1947 r. wpłynęła na podjęcie decyzji o pozostaniu tutaj na stałe. Pierwsze doświadczenia to oswajanie się z nową rzeczywistością, proste porównania utraconego świata z tym tutaj zastanym: „Tam były lasy pełne storczyków latem. [...] Tutaj tego nie było, ale była inna przyroda. I było to, czego było potrzeba po wojnie, trochę odetchnąć od ludzi, tego koszmaru, który się przewinął przez sześć lat wojny". Proces konstruowania ojczyzny odbywa się w zasadzie na poziomie załatwiania codziennych problemów i niejako pozbawiony jest wszelkich konotacji ideologicznych. Postrzega go się raczej w kategoriach pewnego pozytywnego wyzwania niż w kategoriach bólu i tęsknoty za utraconą ojczyzną. Pustka symboliczna i dosłowna - liczona niewielką liczbą mieszkańców - ma kojący, uspokajający wpływ na przemęczoną koszmarem wojennym psychikę. Całkowita koncentracja na oswajaniu się z nową sytuacją eliminuje konflikty, co jednak nie oznacza, że przyczynia się do przyspieszonej integracji. Ta sytuacja sprzyja stopniowemu, pozbawionemu gwałtownych napięć wrastaniu w nową rzeczywistość. Stwarza wszystkim przybyszom, a w szczególności Ukraińcom, możliwość pielęgnowania przynajmniej w najbardziej intymnym rodzinnym kręgu etnicznej tożsamości. Napięcia związane z dopasowywaniem się do polskiego otoczenia i asymilacją pojawią się dopiero po upływie kilku lat od przesiedlenia i będą występowały w zasadzie jedynie w planie indywidualnych biografii, a nie jako problemy artykułowane w planie zbiorowej świadomości, mającej swoje instytucjonalne zabezpieczenie w postaci aktywnie działających organizacji. 236 Wojciech Łukowski W oczach KPI na zamykanie się społeczności ukraińskiej we własnym kręgu ma wpływ już sama przyroda, a nie tylko domniemana czy rzeczywista wrogość polskiego otoczenia: „Ukraińcy czuli się ze względu na przyrodę naprawdę źle. [...] Dosłownie wszyscy narzekali na jedno, że tutaj jest wilgotno, że się źle czują, że zaczynają się bóle reumatyczne, że tutaj zima, to nie wiedzieć, czy zima, czy lato. Dopiero tam, jak była zima, to była zima. A tutaj to jest zgnilizna, absolutnie wszyscy narzekają. Nie było kogo, kto by powiedział, ach jak tu jest pięknie. Ci, co nad samym jeziorem mają swoje domy - ja ciągle mówię o Ukraińcach - stawiali wysokie wierzbowe płoty od jeziora, które mocno, mocno zarosły i stworzyły taką ścianę. Ja ciągle mówiłam takiemu sąsiadowi, [...] ma Pan tutaj przecież cały urok, piękny domek nad jeziorem i może Pan patrzeć. Cóż Pani też mówi, szumi tylko z tego jeziora, drą się z rana tylko jakieś ptaki, wrony te wodne, a tak przynajmniej ja mniej słyszę tego diabelstwa, co po wodzie pływa". Przybysze niezależnie od swojej etnicznej przynależności w charakterystyczny sposób przebudowywują poniemieckie domy, zamurowywując wejście od ściany frontowej, a pozostawiając jedynie to, znajdujące się od podwórza. Należy zachować dużą ostrożność w wyjaśnianiu społecznego znaczenia takich działań. Według KPI był to zwyczaj przyniesiony ze wschodu. Jednocześnie jednak w zdecydowanej większości domostw nie widać było jakiejś szczególnej determinacji w remontowaniu czy dopasowywaniu do nowych potrzeb poniemieckich domów. Jedyne, co miało powszechny, charakter, wiązało się ze zmniejszaniem liczby otworów - drzwi i okien. Możemy jedynie w świetle niejednoznacznych w tej kwestii wypowiedzi przypuszczać, że sprzyjało to osiąganiu tej wspomnianej już intymności, wyraźniejszemu zaznaczaniu granicy między zewnętrznym światem. Ta obcość nowej przestrzeni współistnieje ze strukturą społeczną lokalnych społeczności, która pozbawiona jest ściśle określonych statusów i pozycji w odniesieniu do pozycji wyznaczanych dochodami, prestiżem i wpływem społecznym (władzą). Owa chwiejność struktury społecznej sprzyjała również rozpraszaniu napięć i przeciwdziałała stygmatyzacji konfliktów. To, że ktoś był bogatszy, wiązało się w początkowym okresie z tym, że może wykazywał większą operatywność czy też skorzystał ze swego rodzaju przywileju pioniera. Przywilej ten polegał na możliwości przywłaszczenia sobie najcenniejszych rzeczy pozostawionych przez Niemców; nie tylko podnosiły one standard własnego gospodarstwa, ale mogły posłużyć jako towar na wymianę. Ta stosunkowa łatwość stania się bogatym czy bogatszym od innych kryła w sobie jednak pewne ewidentne niebezpieczeństwo, wskazane przez Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 237 KPI: „Byli tacy, którzy byli zamożni, operatywni, sprytni, mieli pościągane zboże, z którego pędzili samogon, pełnili funkcje wójtów czy sołtysów, więc w hierarchii wsi to miało być coś. Z drugiej strony też spadała szybko ich ranga. To było chwiejne. Jedni podnosili się, inni upadali". Na tym tle bardzo pozytywnie według KPI wyróżniali się Ukraińcy, oni potrafili się inaczej niż polska większość zmobilizować. Ukraińcy w pierwszych latach po przesiedleniu w 1947 r. aby przetrwać, musieli służyć u polskich osadników, którzy przybyli tutaj rok, dwa wcześniej. W badanym regionie szczególnie uprzywilejowaną ekonomicznie pozycję wywalczyli sobie przybysze z pobliskiej Suwalszczyzny i to oni zostali głównymi „pracodawcami" Ukraińców. Płacono zazwyczaj w naturze, np. kot, niezbędny do walki z plagą myszy, wart był trzy dniówki, swoją wartość liczoną w godzinach pracy miała słonina, kasza etc. Te niekorzystne warunki wyjściowe mobilizowały Ukraińców do wytężonej i systematycznej pracy, czego konsekwencję stanowiło wyrobienie sobie godnej pozycji w środowisku: „Dom był czysty, wybielony, nad oknami pojawiły się niebieskie otoki, bo te zwyczaje przyszły razem z nimi, ale w tej chwili też można zauważyć pewne różnice w tej kulturze". „Łatwość", z jaką Ukraińcy zdobywają „godne" miejsce w strukturze lokalnej społeczności, jest ściśle powiązana z niskim etosem polskich pionierów. Według KPI taka sytuacja utrzymywała się aż do przełomu 1989 r., kryzys, jaki się później pojawił, dotknął całą ludność wiejską i „wyrównał" w dół jej szanse. Ludność niemiecka (mazurska) podlegała natomiast przez cały powojenny okres stałemu procesowi marginalizacji - jej pozycję osłabiały kolejne fale wyjazdów. Wyjeżdżali szczególnie ci najbardziej aktywni i przedsiębiorczy, zostawali natomiast ci, którzy ze względu na wiek czy inne, głównie położeniem materialnym uwarunkowane, okoliczności nie decydowali się na opuszczenie swojej mazurskiej ojczyzny. Szczególnie ważna dla zrozumienia procesów konstruowania ojczyzny na Mazurach jest następująca obserwacja KPI: „[...] i te autorytety nie utrzymały się tutaj przez cały okres. To była taka linia płynna. Raz jedni upadali, a inni się podnosili". Ta niestabilność społecznych pozycji dawała w planie subiektywnie postrzeganych możliwości poczucie daleko idącej otwartości całej struktury, samoidentyfikacja nie była ograniczana przez ustabilizowane statusowe pozycje innych członków tej samej społeczności lokalnej. Oznaczać to mogło jednak również płynność kryteriów społecznego awansu i jego swoistą sy-tuacyjność. W takim środowisku musiała zatem wyróżniać się społeczność 238 Wojciech Łukowski ukraińska, w której przypadku dwie okoliczności, wzajemnie się wzmacniając, prowadzą do większej mobilizacji - konieczność zapewnienia sobie podstaw materialnej egzystencji i walka o zachowanie etnicznej tożsamości. W tych warunkach możliwa była również „misja" integracyjna przedstawicielki kresowej inteligencji, przejawiająca się w zwalczaniu tlących się antagonizmów, czemu sprzyjały zawód nauczycielki i bezpośredni kontakt z dziećmi, wywodzącymi się z różnych rodzin - polskich, ukraińskich i niemieckich (mazurskich). Za taką wyjątkową szansę na przyspieszenie procesów integracyjnych została uznana budowa (odbudowa) kościoła w Ku-tach. Z cytowanej powyżej relacji MP1 wynika, że było to najważniejsze wydarzenie w powojennych dziejach całej okolicy, a zarazem o zdecydowanie pozytywnej konotacji, integrujące wszystkich mieszkańców, bez względu na przynależność etniczną i wyznaniową. KPI, która, jako mieszkanka Kut, również zaangażowała się w budowę kościoła, upatrywała w tym szansę na „scalanie" ludzi. Sama inicjatywa spotkała się ze sprzeciwem Kościoła katolickiego - szczególnie zagrożony poczuł się proboszcz parafii w sąsiednim Pozezdrzu, widząc niebezpieczeństwo pomniejszenia swojej dotychczasowej parafii. Ówczesne władze komunistyczne były też ze zrozumiałych względów przeciwne tej inicjatywie. Początkowo, po uzyskaniu pozwolenia na budowę, w pracę włączyła się cała okolica. KPI podkreśla szczególne zaangażowanie grekokatolików - społeczności ukraińskiej. Ten początkowy zapał, poczucie wspólnoty zaczęły jednak wygasać, gdy stanęły już mury i trzeba było kościół wyposażyć. Ci sami ludzie, którzy jeszcze niedawno nie szczędzili czasu, własnej pracy i pieniędzy, nagle zaczęli zachowywać się wobec siebie wrogo, traktując kolejne czynności, niezbędne do zakończenia budowy, jako okazję do demonstrowania wrogości wobec innych. Relacja KPI różni się od relacji MP1 -w tej drugiej obraz jest całkowicie widealizowany. Według niego to dopiero po 1989 r. zawalił się w gruzy ten zintegrowany ponad podziałami etnicznymi i wyznaniowymi świat. Według KPI integracja miała krótkotrwały charakter i nader szybko zamieniła się w swoje przeciwieństwo. Zarówno z tej relacji, jak i z innych zebranych na wsi wynika, że powstałe antagonizmy wywołał księdz, który wkrótce zastąpił tego bezpośrednio nadzorującego budowę: „Gdybym choć trochę przewidziała, że mogą być księża tak antagonizujący ludzi, to nigdy bym się do tego nie dokładała, ale wtedy nie wiedziałam" (KPI). Powód takiej zmiany znajdował się zatem poza lokalną społecznością. Stanowiła go arogancja duchownego, który nie potrafił Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 239 uwzględnić miejscowych uwarunkowań, a w szczególności tego wymagającego dużej delikatności faktu, że większość mieszkańców w tej okolicy to grekokatolicy. Będąc parafianami kościoła katolickiego w Kutach, nie zerwali definitywnie z obrządkiem greckokatolickim, odbywając pielgrzymki do odległego Chrzanowa koło Ełku, gdzie znajdowała się kaplica greckokatolicka, czy obchodząc święta w terminach przewidywanych przez ten obrządek. To, z jaką łatwością czynnik zewnętrzny mógł zakłócić tkankę społeczną wieloetnicznej społeczności, wskazuje również na kruchość procesów integracyjnych i dużą możliwość ich zakłócenia. Porażką zakończyła się również „misja" KPI. Nie oznacza to jednak, że lokalna społeczność utraciła całkowicie wewnętrzną spójność. Zdaniem KPI takim najważniejszym spoiwem stały się małżeństwa mieszane, które pojawiły się w końcu lat sześćdziesiątych. One stały się ogniwami łączącymi polskie i ukraińskie światy przeżywane. Próba podsumowania Ten artykuł stanowi próbę ukazania niektórych dylematów, z którymi konfrontowana jest społeczność pochodzenia ukraińskiego na Mazurach. Autor odwołuje się tutaj do fragmentu własnych badań realizowanych w latach 1995-1999. Zebrany materiał jest, oczywiście, o wiele bogatszy i stanowi podstawę przygotowywanej do druku monografii. Pozwolę sobie tutaj na sformułowanie kilku wniosków, które jednak sam traktuję z dużą ostrożnością: 1. Przemiana przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nie oznaczała podważenia ważności i atrakcyjności opcji integracyjnej, która, mimo że ściśle wiązała się z formacją realnego socjalizmu, nadal występuje, i to na poziomie najtrudniej poddającym się ideologicznemu sterowaniu, a mianowicie na poziomie działających jednostek i grup. Opcja ta jest ważniejsza i atrakcyjniejsza dla osób pochodzenia polskiego niż ukraińskiego. 2. Strategie „mniejszościowe", co wynika z prowadzonych w latach 1995-1999 obserwacji stosunków panujących w badanych wsiach, przestały być traktowane jako atrakcyjne, mogące radykalnie przyczynić się do zmiany własnego położenia, a w tym zwłaszcza położenia ekonomicznego. Kapitalizm z jego negatywnymi konsekwencjami, widocznymi szczególnie w regionie peryferyjnym, spowodował równanie szans „w dół" niezależnie 240 Wojciech Łukowski od przynależności etnicznej i wyznaniowej. Bieda, wyludnianie się mazurskich wsi, marzenie młodszych mieszkańców o migracji skutecznie ograniczają znaczenie etnicznych identyfikacji. 3. W badanych przez nas lokalnych przestrzeniach wschodnich Mazur nie została przywrócona wyraźna i jednoznaczna granica między polskością a ukraińskością. Oznacza to również, że etniczna przynależność nie stała się źródłem pewności, którą mogliby skutecznie wykorzystywać ideologowie skłaniający się ku nacjonalizmowi. Z drugiej jednak strony ta rozproszona i chwiejna tożsamość nie sprzyja budowaniu więzi pośrednich, a bez nich nie istnieje społeczeństwo obywatelskie. W świetle naszych obserwacji nie widać oznak powstawania jakiejś nowej syntezy, w której jasno określone tożsamości etniczne stanowiłyby podstawę integracji społecznej, podstawę społecznej konstrukcji ojczyzny w mazurskich wsiach na początku kolejnego stulecia. 4. Pionierami mazurskiego społeczeństwa obywatelskiego mogą jednak w sposób nieoczekiwany dla nich samych okazać się wysiedleńcy z akcji „Wisła" i ich potomkowie. Obecnie dominują w obywatelskiej bardzo wątłej tkance Mazur, nawet nie dlatego, że sami są tacy aktywni, ale dlatego, że inni są tak rozproszeni i pasywni. I tak jak w 1947 r. ich opóźnione przybycie było jednym z czynników zmuszających do większej mobilizacji niż w przypadku zdemoralizowanych łatwością łupów wielu polskich pionierów, tak właśnie teraz od nich może się rozpocząć proces rozbijania stagnacyjnej równowagi społecznej, pchającej Mazury w stronę niekontrolowanej, sezonowej, pseudoturystycznej kolonizacji, która nie natrafia na żaden opór w postaci swoistej, odrębnej tkanki kulturowej. Postępująca asymilacja społeczności pochodzenia ukraińskiego stanowi obecnie nie tylko zagrożenie dla niej samej, ale również dla całych Mazur z ich bogactwem kulturowym i przyrodniczym. Pytając mieszkańców wschodnich Mazur o autoidentyfikacje, kierowałem się znaną dyrektywą metodologiczną F. Znanieckiego o badaniu rzeczywistości społecznej przy uwzględnianiu współczynnika humanistycznego, skupiając uwagę na systemach znaczeń tworzonych przez samych badanych w ich „światach życia". Na tym też poziomie tożsamość jednostek i grup - szczególnie wtedy, gdy te lokalne wspólnoty charakteryzuje relatywne odcięcie od zewnętrznego świata - określa w znaczącym stopniu właśnie ich totalność, uprawniająca do posługiwania się kategorią „polsko-ukraińskich" światów przeżywanych. Wzajemna bliskość obu zbiorowości, fakt, że tworzyły one sąsiedzkie wspólnoty, że związki i małżeństwa Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 241 mieszane stały się zwyczajnym elementem społecznego krajobrazu, pozwala na formułowanie hipotezy, że następuje wzajemne przenikanie się polskości i ukraińskości. Nie można również wykluczyć, że wykształciła się również tożsamość, która stanowiła, z perspektywy działającej jednostki, pewną spójną całość, a składała się z elementów „ukraińskich" i „polskich". Jest to jednak tylko hipoteza, oparta co prawda na licznych obserwacjach, ale wymagająca bardziej szczegółowych analiz. 1 W tej części Mazur był realizowany w latach 1995-1999 polsko-niemiecki projekt badawczy Spoteczna konstrukcja ojczyzny na Mazurach, który autor tego artykułu koordynował wspólnie z prof. Ulrichem Maiem z Uniwersytetu Bielefeld. 2 Mówimy tutaj o regionie jako o przestrzeni geograficznej, a nie jako obszarze, na którym występuje tożsamość zasługująca na miano regionalnej. 3 Przykładem takiego podejścia jest książka Z. Kurczą, Mniejszość niemiecka w Polsce, Wrocław 1995 oraz dotycząca Warmii i Mazur książka B. Domagały, Mniejszość niemiecka na Warmii i Mazurach, Olsztyn 1996. 4 A. Sakson, Mazurzy. Społeczność pogranicza, Poznań 1990, s. 318. 5 B. Domagała przywołuje tutaj koncepcję A. Kłoskowskiej (Kultury narodowe u korzeni, Warszawa 1996). Zgodnie z tą koncepcją identyfikacje narodowe i kulturowe należy postrzegać jako umieszczone na pewnym kontinuum, chociaż na pograniczu kulturowym biwalencja może mieć postać ambiwalencji, czyli głębokiego rozdarcia między dwiema kulturami. Obecnie na Mazurach nie mamy jednak raczej do czynienia z taką właśnie sytuacją. 6 Na to słusznie zwraca uwagę A. Kłoskowska, op. cit., s. 104. 7 Wokół tego zagadnienia w znacznym stopniu koncentrował się wysiłek badaczy, uprawiających swoją refleksję właśnie w perespektywie „integracyjnej", gdzie głównym pytaniem badawczym było pytanie o przebieg integracji mieszkańców ziem odzyskanych z macierzą. 8 R. M. Lepsius, Immobilismus: das System dersozialen Stagnation in Suditalien, w: tenże, Interessen, Ideen und Institutionen, Opladen 1990. Zob. również R. Putnam, Demokracja w działaniu, Kraków 1995; E. C. Banfield, The MorałBasis ofa Backward Society, Glencoe 1958. 9 R. Putnam za M. Sahlinsem (Stone Ege Economics, Chicago 1972) przypomina rozróżnienie między odwzajemnianiem „zrównoważonym" a „uogólnionym". To pierwsze odnosi się do równoważnej wymiany produktów o tej samej wartości, odwzajemnianie uogólnione zaś jest wtedy, gdy zachodzi ciągła wymiana dóbr, która w danym momencie nie w pełni odbywa się na zasadzie rewanżu, a więc jest niezrównoważona, ale opiera się na wzajemnym przekonaniu, że wyświadczone teraz usługi będą wynagrodzone w przyszłości. (...) Norma uogólnionej wzajemności jest wysoce produktywnym składnikiem kapitału społecznego -R. Putnam, op. cit., s. 267. 10 Wskazuje na to B. Hunecke, analizując rzeczywistość społeczną dużej wsi polsko--ukraińskiej położonej we wschodniej części Mazur. Argumentację osłabia jednak fakt, że jedynym materiałem dowodowym są wypowiedzi przedstawicieli polskiej większości, którzy 242 Wojciech Łukowski wskazują na to, że wszystkie eksponowane miejsca w lokalnej strukturze byty w czasach PRL zajęte przez przedstawicieli mniejszości ukraińskiej. Zob. B. Hunecke, Im Augenblick zieht sich jeder in sein Nest zuriick. Persónliche Netzwerke und Ethnizitdt. Krisenbewalti-gungen von Frauen im landlichem Masuren (Nordostpolen), Bielefeld 1999, s. 226-230. 1' Wskazuje na to jednoznacznie M. Wagner. Dominującym klimatem polsko-ukraińskich wiosek, w których prowadził swoje badania, jest stan permanentnego braku zaufania oraz obcości. Ze stanem tym mamy do czynienia ponad podziałami etnicznymi. To jest totalna obcość wszystkich wobec wszystkich - M. Wagner, Wir alle waren Fremde, „Die Neuformierung dór-flicher Gesellschaft in Masuren von 1945 bis 1996, Universitat Bielefeld", Februar 2000, s. 300. 12 W „Przeglądzie Zachodnim" (1997, nr 3) opublikowano dyskusję socjologów pt.: Czy i jak badać dzisiaj ziemie zachodnie i północne? Główna teza broniona przez wszystkich dyskutantów brzmi: Procesy społeczno-kulturowego „stawania się", jakie nastąpiły po „przeszczepieniu" na te ziemie milionowych mas polskiej ludności po 1945 r., nie zakończyły się. Nadal ziemie zachodnie i północne stanowią z punktu widzenia społecznego wyraźnie odróżniającą się część Polski. Na to nakłada się jeszcze ich wewnętrzne zróżnicowanie. 13 Tamże, s. 3. 14 L. Nowak, M. Kulisa, Zmiany liczby i struktury ludności na ziemiach zachodnich i północnych Polski ш latach 1989-1994, w: Demografia i społeczeństwo Ziem Zachodnich i Północnych 1945-1995. Próba bilansu, Warszawa 1966, s. 616. 15 M. Ziółkowski w dyskusji socjologów Czy i jak badać dzisiaj Ziemie Zachodnie i Północne Polski?, „Przegląd Zachodni" (1997) nr 3. 16 Tamże, s. 12. 17 Z. Ruta, Pszczew i Lipiny. Przemiany wybranych społeczności lokalnych na ziemi lubuskiej, w: Społeczność ziemi lubuskiej. Studia i materiały z badań socjologicznych, red. J. Leoński, Opole 1993, s. 110. 18 W. Łukowski, O tożsamości mieszkańców Mazur, „Borussia" (1995) nr 10: „Świat lokalnych społeczności o wiele szybciej, niż nam się to dzisiaj wydaje, uzyskał wewnętrzną spójność i integrację. Zatrzasnął się jednocześnie przed światem zewnętrznym, przed nadawaniem mu szerszych niż lokalne znaczeń", s. 48. 19 W zasadzie jedynie tylko wschodnia część Mazur z Ełkiem, Gołdapią i Oleckiem zostały włączone do województwa białostockiego. 20 R. Putnam, Demokracja w działaniu. Tradycje obywatelskie we współczesnych Włoszech, Warszawa 1995, s. 276. 21 Tamże. 22 Pojęcie „świata przeżywanego" czy też „świata życia" upowszechniło się szczególnie na gruncie niemieckiej tradycji socjologicznej. Lebenswelt to świat, który typowa jednostka traktuje przez pryzmat swoich zdroworozsądkowych pojęć jako dany „sam z siebie". Nabywa ona w procesie socjalizacji pogląd na świat, podzielany przez jej społeczne grupy odniesienia, który jest z subiektywnego punktu widzenia zupełnie oczywisty i nie podlegający dyskusji. Ten ogląd świata określa również, jakie sposoby zachowań są pożądane, a jakie nie, co w stosunkach z ludźmi i światem rzeczy uchodzi za normalne, a co za nadzwyczajne, co jest piękne, a co jest brzydkie, co jest jadalne, a co nie, co jest zrozumiałe, a co nie etc. Zob. m. in. Peter L. Berger, Th. Luckmann, Społeczne tworzenie rzeczywistości. Warszawa 1983; H. Korte, B. Schafers, Einfiihrung in Hauptbegriffe der Soziologie, Opladen 2000, s. 57. Dylematy społeczności pochodzenia ukraińskiego... 243 23 Badania realizowano na terenie wiejskich gmin Budry, Kruklanki oraz miejskiej gminy Giżycko. W obecnym powiecie ełckim badania objęły wiejską gminę Stare Juchy, stanowiącą obecnie gminą o jednorodnej strukturze etnicznej. 24 Znamienne przy tym jest to, że niewielki odsetek ludności ukraińskiej jest pozytywnie skorelowany z dużym udziałem mazurskiej ludności autochtonicznej zamieszkującej powiaty mrągowski i szczycieński. Niejako od samego początku więc mniejszości te stykały się bezpośrednio ze sobą tylko w bardzo ograniczonym stopniu. Mogło to również sprzyjać swoistemu „wyłączeniu" Ukraińców spod presji integracyjnej, której z wiadomym skutkiem - tragicznym dla tej zbiorowości - podlegali Mazurzy. 25 W momencie pisania tego artykułu nie dysponowaliśmy jeszcze szczegółowymi wynikami tego badania. Zadawaliśmy w nim pytanie o identyfikację etniczną i przestrzenną. Jednocześnie jednak pytaliśmy o miejsce urodzenia badanej osoby i jej rodziców (teściów), zakładając, że w ten sposób uda nam się uchwycić różnice między miejscem pochodzenia, wskazującym na określone pochodzenie etniczne, a samoidentyfikacją etniczną i przestrzenną. 26 Zarówno B. Esser (Uniwersytet w Bielefed), jak i P. Kaczmarczyk (Uniwersytet Warszawski) realizowali badania na terenie gminy Stare Juchy. 27 A. Kłoskowska wskazuje na to, że w zasadzie tożsamość każdego człowieka utkana jest między tymi dwoma biegunami. Ludzie nie przypisują szczególnego znaczenia temu, co codzienne, normalne i powtarzalne. Przywiązują natomiast szczególną wagę do tego, co niecodzienne, wyjątkowe i co pozostawia trwały ślad w świadomości, A. Kłoskowska, op. cit., s. 115. 28 Tamże, s. 115-116. A. Kłoskowska powołuje się na metodologię wypracowaną przez F. Znanieckiego i D. Thomasa, którzy traktowali życiorysy jednostek za doskonały materiał umożliwiający poznanie wszelkich zagadnień zmiennego życia społecznego. Analiza odbitego w autobiografii przebiegu życia wybranych jednostek może stanowić podstawę konstrukcji typów. Taki typ zbliżony do faktów odznaczać się ma względną powszechnością wybranych cech. Będą one zatem reprezentacyjne, chociaż jednocześnie nie będą reprezentatywne w sensie statystycznym. 29 Według A. Kłoskowskiej, która zrealizowała badania jakościowe z przedstawicielami młodej ukraińskiej inteligencji - osób urodzonych już na ziemiach zachodnich i północnych -możliwe są, oczywiście, także wśród „polskich" Ukraińców podwójne polskie i ukraińskie identyfikacje narodowościowe, chociaż postawy tych, którzy są bliscy polskości, „oscylują między biwalencją a ambiwalencją, stanem niepewności afirmacji i niejasności samooceny, jaźni odzwierciedlonej, czyli wyobrażeń dotyczących własnego odbicia w postawach cudzych". Wiąże się to z wielkim, historycznie obciążonym potencjałem wrogości między Polakami i Ukraińcami, niezwykle silnie naładowanymi negatywnymi sterotypami, zob. A. Kłoskowska, op. cit, s. 183-203. 30 Zgodnie z przyjętymi regułami opatruję tutaj przeprowadzone wywiady symbolami. Pierwsza litera oznacza płeć (M - mężyczyzna, K - kobieta), druga litera pochodzenie etniczne (U-pochodzenie ukraińskie), cyfra oznacza numer wywiadu. Literatura Serhij Jakowenko Polska i Polacy we współczesnej literaturze ukraińskiej Kwestia polska w literaturze ukraińskiej ma swoje głębokie korzenie, a może nawet tradycje, oczywiście powiązana jest też z problematyką Ukrainy w literaturze polskiej. Zaczynając od kronikarstwa starożytnego, przez barok i romantyzm, a kończąc na przełomie wieków i czasach dzisiejszych, dwie słowiańskie literatury, poplątane ze sobą w do woli zagmatwane stosunki, historyczne i obyczajowe, są wciąż obecne w literaturach obydwu krajów, w literaturze ogólnie - jako najwyższej świadomości kulturowej narodu. W ostatnim czasie kwestia ta nabiera nowych odcieni, nie zanika, lecz stale się nasila. W związku z „odkryciem" literatury baroku ukraińskiego (w literaturoznawstwie radzieckim pilnie strzeżono oficjalnego nieuznawania tego zjawiska) rozpoczęły się dyskusje na temat polskości/ukraińskości tego czy owego pisarza, który, tworząc w języku polskim, deklarował swoją „ukraińskość", przejawiającą się w jego pochodzeniu („ruthenus", „roksolan", „rusin" - te wyrazy dodawano do nazwisk), czyli w tematyce ukraińskiej (Jan Herburt-Szczęsny, Sebastian Klonowie, Stanisław Orzechowski, Maciej Stryjkowski). Uczuciowość romantyczna pozwoliła zaistnienieć w literaturze polskiej tzw. szkole ukraińskiej; jej przedstawiciele widzieli w Ukrainie już to arkadyjską „ziemię obiecaną" czy kraj sentymentalnej naiwności uczuć (Bohdan Zaleski, Tymon Padura), już to teren bratobójczej rzezi (Seweryn Goszczyński). Odtąd, tzn. od czasów Zamku Kaniowskiego Seweryna Goszczyńskiego czy Hajdamaków Tarasa Szewczenki, spostrzegamy w literaturze nasilenie konfliktowej strony kontaktów polsko-ukraińskich. Tematem najbardziej drastycznym jest, oczywiście, wojna wyzwoleńcza (według innej wersji - „zdrada") Bohdana Chmielnickiego - temat zaktualizowany dzisiaj przez superpopularną ekranizację powieści Henryka Sienkiewicza Ogniem i mieczem. Temat ten zarówno ilościowo, jak i ja- 248 Serhij Jakowenko kościowo wyprzedza w literaturze inne, o mniejszej skali kwestie konfliktowe (koliszczyzna i ogólna tematyka spoteczno-religijna, problem polskości Galicji Wschodniej oraz pogranicze polsko-ukraińskie w czasie II wojny światowej itp.). Jak wiadomo, interpretacja drastycznej problematyki stosunków polsko-ukraińskich w ukraińskiej literaturze radzieckiej była nacechowana jednostronnością ideologiczną, mającą na celu wyidealizowanie i „dokła-manie" organiczności związku Ukrainy z Rosją, szczególnie nierozerwalnego ze względu na przyjście władzy sowieckiej. W konsekwencji kwestię ukraińsko-polską nieuchronnie zawężano do problemu chłopów i panów albo, jeszcze gorzej, świadomości proletariackiej i burżuazyjnej, całkiem pomijając problematykę narodową i religijną. Świadectwem tego są liczne powieści na temat wojny Chmielnickiego czy wojny domowej i rewolucji. Przełom nastąpił dopiero wraz z pojawieniem się w literaturze pisarzy pokolenia lat sześćdziesiątych, „szistdesiatnyków", którzy, oprócz nowatorstwa w poetyce, przynieśli ze sobą także nowe spojrzenie na różnorakie treści ideowe, w tym i na kwestię Polaków. Wielką rolę odgrywa tu tematyka kresów, czyli pogranicza duchowo-kulturowego. Teren ten, poddany szczególnie ciężkiej próbie historii, stał się znaczącą inspiracją twórczą dla kilku prozaików ukraińskich. Rzecz bardzo znamienna, że w tym samym czasie współbieżne zjawiska spostrzegamy w literaturze polskiej. Chodzi tu o pisarstwo o tematyce i problematyce kresów wschodnich Rzeczypospolitej, duchowego pogranicza polsko-ukraińsko-niemiecko-żydow-skiego, pisarzy, którzy byli urodzeni na Ukrainie albo spędzili tu sporo czasu (wymienić tu trzeba „ukraińskie powieści" Jarosława Iwaszkiewicza, utwory Leopolda Buczkowskiego, Stanisława Vincenza, Andrzeja Kuśnie-wicza, Włodzimierza Odojewskiego, Juliana Stryjkowskiego). W literaturze ukraińskiej tą tematyką zajmowało się niewielu pisarzy: są to przede wszystkim Stepan Puszyk, Roman Iwanyczuk i Wałerij Szewczuk. Ich pisarstwo przedstawia sobą kresowy trójkąt geograficzny: prowincja galicyjska--Lwów-okolice Żytomierza. Utwory prozatorskie, które zostaną omówione w tym szkicu, nie są ani jednolite tematycznie, ani artystycznie jednopoziomowe - głównie ze względu na zespół wybranych autorów: od „żywych klasyków", Romana Iwanyczuka i Wałerija Szewczuka, do Stepana Puszyka, raczej folklorysty i eseisty niż pisarza sensu stricte, czy Juliany Szewczuk, debiutantki, której warsztat pisarski znajduje się dopiero w stadium szkolenia. Dlatego Juliana Szewczuk nie występuje tu jako przedstawicielka „młodych"; nie osiągnęła Polska i Polacy we współczesnej literaturze ukraińskiej 249 jeszcze poziomu takich reprezentacyjnych postaci, jak Oksana Zabużko czy Jurij Andruchowycz - chyba najbardziej znany i czytany dzisiaj w Polsce pisarz ukraiński. Jego powieści Rekreacje, Moskowiada (obie przełożone na język polski) i Perwersja w literaturze ukraińskiej ostatniego dziesięciolecia można uważać za zjawiska przełomowe. Pisarze starsi - Roman Iwanyczuk i Wałerij Szewczuk - stanowią „czołówkę" artystyczną, są jednymi z nielicznych (oprócz W. Drozda, J. Hucała, R. Fedoriwa, P. Zahrebelnego), których pisarstwo zdominowało obraz prozy ukraińskiej drugiej połowy XX w. Roman Iwanyczuk, autor dziesięciu powieści historycznych, wchodzących w skład cyklu Miecz i myśl (na język polski przetłumaczono powieść Orda]) od swego debiutu w latach pięćdziesiątych, nie napisawszy żadnego słowa fałszu, cudem przetrwał w okrutnych warunkach sowieckiej cenzury. Stworzył bowiem dzieła o wysokim napięciu intelektualnym i fabularnym, przesycone symbolem, walką idei, o świetnej konstrukcji kompozycyjnej i bogactwie języka. Wałerij Szewczuk, którego bez obawy można uznać za największego mistrza ukraińskiej prozy XX w., jest autorem ok. pięćdziesięciu książek, z których cztery zostały przetłumaczone na język polski2. Szewczuk jest pisarzem o ogromnej erudycji, historykiem, historykiem literatury, dra-matopisarzem i eseistą. Jego najważniejsze książki: Dom na wzgórzu, trylogia powieściowa Trzy liście za oknem, Kamienne echo, Ptaki z niewidzialnej wyspy, Zegar wieczny, Ścieżka w trawie, Kobieta-żmija, Bies ciała, to porażający nowoczesną uczuciowością estetyczną splot tradycji i chwytów postmodernistycznych, wyrafinowany erotyzm, wyrobiony, swoisty język i napięcia egzystencjalne. Wśród utworów, które swą problematyką w ten czy inny sposób ustosunkowują się do kwestii Polski i Polaków, ilościowo góruje proza historyczna. Jej najwybitniejsi przedstawiciele już w latach dziewięćdziesiątych prawie przestali uważać na panującą doktrynę imperialistyczną. Właściwie z chwilą pojawienia się takich utworów, jak Woda z kamienia (1981) i Blizny na skale (1986) Romana Iwanyczuka, Ja, Bohdan (1984) Pawła Zahrebelnego, oraz późniejszych, Naływajko (1992) Mykoły Winhranowskiego i Książę buntowniczy (1993) Dmytra Miszczenki, tematyka polska w ukraińskim powieściopisarstwie historycznym nabrała właściwego brzmienia, tzn. znalazła swoje urzeczywistnienie w problematyce narodowej i religijnej, poniekąd także estetycznej. Pod tym względem interesujące są także utwory, w których, jak w Bramie halickiej (1988) Stepana Puszyka, mimo nasycenia powieści materiałem autentycznym autor czuje się zobowiązany oddać hołd ideologii państwo- 250 Serhij Jakowenko wej. Cala powieść, opowiadająca o Haliczu, miasteczku zachodnioukraiń-skim, jest splotem wizji historycznych narratora - doktoranta-historyka, zajętego zbieraniem materiału do rozprawy dysertacyjnej. Utwór, nasycony z konieczności różnorodnymi relacjami stosunków polsko-ukraińskich, głównie o zabarwieniu konfliktowym, ciągle wymaga pewnej neutralizacji natężenia, eufemizacji - jeśli nie treściowej, to bodaj stylistycznej. Zaprzeczając, rzecz jasna, prawomocności dawniejszej antyukraiń-skiej historiozofii polskiej, autor nie odrzuca polskiej historiografii i etnografii, ustosunkowując się jakby z ostrożnością do całej kwestii polsko-ukraińskiej. Na polecenie kierownika naukowego, aby przeczytać grubą księgę Władysława Łodzińskiego Prawem i lewem (Obyczaje na Czerwonej Rusi za panowania Zygmunta III), narrator odpowiada, że nie studiował języka polskiego. Na to profesor odrzekł zatartym sowieckim frazesem sloganowym: „Języki braci trzeba znać, jak swój rodzimy3 (s. 27). Innym chwytem eufemizacyjnym jest funkcjonalne zastąpienie nazwy «Polacy» wyrażeniami: królowie, magnaci, księża, jezuici. Ten rodzaj neutralizacji - raczej tylko częściowej - polega głównie na kwestii stosunków gospodarczych, przejawiających się w dychotomii «pan-chłop», pod którą w rzeczywistości często występuje dyskretna dychotomia «Polak-Ukrainiec»(Rusin)". Mając na celu nienazywanie rzeczy wprost, autor wykorzystuje niejednoznaczność w języku ukraińskim wyrazu „pan": z jednej strony jest to jak gdyby synonim Polaka (zwłaszcza w zwracaniu się do odpowiedniej osoby), tzn. wyraz raczej neutralny niż ujemny, z drugiej zaś oznacza człowieka pochodzącego z wyżyn społecznych, posiadającego majątek i bogactwo, a co za tym idzie przeciwieństwo chłopa - jego ciemiężyciela. W tym drugim znaczeniu „pan" nierzadko oznacza także: „Ukrainiec pochodzenia szlacheckiego", szlacheckiego w odniesieniu bądź to duchowych, bądź to finansowych czy obyczajowych (dwie ostatnie mają pierwszeństwo) właściwości, lecz i tu polska proweniencja wyrazu jest bardziej niż odczuwalna. Z takiej oto polisemantyczności „pana" korzysta narrator S. Puszy-ka, kiedy chce się nacieszyć z porażki Polaków, występujących w postaci „panów": „Nastąpił wrzesień 1939 roku. I koniec był panom..." (s. 60). W innym miejscu narrator wyraźnie dzieli Polaków na dwa „obozy" według sumienia intelektualno-humanistycznego. Fakt odnalezienia w 1936 r. fundamentu cerkwi Uśpienia Bogarodzicy „witali wszyscy postępowi ludzie ówczesnej Polski oraz zgrzytali zębami szowiniści, którzy z wysokich trybun przekonywali haliczan, iż nie było żadnego wielkiego miasta Halicza, [...] a Ukraina Galicyjska - to wymysł" (s. 199). Szowinistami na- Polska i Polacy we współczesnej literaturze ukraińskiej 251 żywa autor-narrator też historyków polskich, którzy, fałszując fakty, dowodzą polskiego pochodzenia rodu Potockich (s. 45). Autor wcale nie stroni od właściwego nazywania rzeczy, pisząc np., jak I wojna światowa przeistoczyła się w wojnę ukraińsko-polską i Rzeczpospolita okupowała Galicję (s. 197). Od stylistycznie neutralnej konstatacji, „na miejscu królestwa Galicji i Lodomerii powstała Zachodnio-Ukraińska Republika Ludowa, którą zburzyła Polska" (s. 86), narrator przechodzi do tonu bardziej oskarżycielskiego. Pisze mianowicie, że rannych znów zaczęli przywozić do wsi, „bo walczyli pod Lwowem Ukraińcy z Polakami. A potem na dwadzieścia lat wrócili Polacy i pan polski na wieś powrócił..." (s. 86). W innej dygresji historycznej narrator relacjonuje, że „Bystrycia [rzeka - S. J.] pamięta, jak niedawno ekspedycja karna Polski szlacheckiej katowała w tych wioskach Ukraińców" (s. 132). O szczególnie drastycznych momentach dziejów polsko-ukraińskich narrator nie wypowiada się wprost - niby przekazuje informację, przechowywaną w pamięci rzeki, gór, kamienia albo w postaci tego rodzaju quasi--cytatów z rzeczywistości, jak wypowiedzi świadków naocznych i uczestników omawianych wydarzeń. W takich wypadkach autor stara się zrównoważyć oskarżenia, występujące już jak obustronne, przekazane na mocy przeżycia jednostkowego, dlatego nie przeistaczające się w większe uogólnienia: „A po wojnie, kiedy front przesunął się za Wisłę, napadli nacjonaliści Polscy z Armii Krajowej na naszą wieś i rzeź nocną wszczęli, a chaty nasze spalili. [...] Później przyszło rozporządzenie: opuścić w ciągu dwudziestu czterech godzin. Opuściliśmy. [...] A ziemię naszą oddali Polakom". A oto inna wypowiedź: „A mój mąż był Polakiem. [... ] Roku czterdziestego czwartego, kiedy jeszcze front za Dniestrem stał, dobrzy ludzie przekazali jemu: «Uciekaj, Włodziu, bo ciebie bandery chcą zabić». [...] Wtedy Wło-dzio coś rozmyślił sobie, rzucił torbę i powiedział: «A dlaczego mam od swoich dzieci uciekać? Komu co złego zrobiłem?» A w nocy przyszli z lasu, popukali w okno i powiedzieli jemu: «Zbieraj się!». Dokąd powiedli - dotychczas nie wiem..." (s. 109-110). Autora, który pochodził z tego kraju pogranicznego, najbardziej bolał jednak problem religijny, wyrażający się w ekspansywności polityki Kościoła katolickiego. I tu też spostrzegamy pewną formę ucieczki od bezpośredniości, poszukiwania innego „głosu". Ponieważ zarówno jemu, jak i narratorowi nie wypadało mieć innego światopoglądu niż ateistyczny, zastosował przewagę narracji z perspektywy postaci. W kwestii rozrachunków religijnych (np. wytykanie franciszkanom i dominikanom zajęcia cerkwi pra- 252 Serhij Jakowenko wosławnych) bohaterem prowadzącym, w którego sercu narastają gorycz i gniew, jest zachodnioukraiński romantyczny pisarz i uczony, Jakiw Hoło-waćkyj, uczestniczący w nasyconej refleksjami wycieczce w górach (s. 40). Interesującym byłoby przytoczenie jeszcze jednego cytatu, jednak w jego wiarygodność, nawet mimo bulwersującej leksyki, należy wątpić: po połączeniu Ukrainy Zachodniej ze Wschodnią, podsumowując pierwszą połowę XX w., mieszkańcy regionu rzekomo stworzyli przypowiastkę: „Kiedy przyszli Austriacy, było jako tako; kiedy przyszli Moskale, był chleb na stole, kiedy zrobiła się Ukraina - biedy było po kolana; a kiedy przyszli Polacy, ściągnęli ostatnie spodnie z dupy" (s. 59). Przypowiastka ta razi ze względu na stosunek do Moskali - aż taka fascynacja wskazuje raczej na niemożliwość autentycznie ludowej proweniencji tekstu. Inna nieco wersja obrazu Polski i Polaków powstała w powieściopisar-stwie historycznym od lat sześćdziesiątych, kiedy zmierzano do idei niepodległości Ukrainy i dezaprobaty wobec rządów radzieckich. Przede wszystkim chodzi tu o powieści Romana Iwanyczuka i Romana Fedoriwa. W Wodzie z kamienia Iwanyczuk ukazuje intelektualno-duchową i obyczajową sytuację pogranicza polsko-ukraińskiego w czasie powstania listopadowego, losy pisarzy ukraińskich, Markiana Szaszkiewicza (bohatera głównego), Iwana Wahylewicza i Jakiwa Hołowackiego (tzw. Ruska Trójca) oraz polskich - Aleksandra Fredry i Seweryna Goszczyńskiego, dyrektora Zakładu Ossolińskich we Lwowie, Konstantego Słotwińskiego, dyrektora teatru lwowskiego, Jana Nepomucena-Kamińskiego i innych. Autor pokazuje podłoże wewnętrzne i przesłanki światopoglądowe powstania listopadowego (zewnętrzny tok wydarzeń historycznych prawie ignoruje), ujmując je jako wspólną sprawę narodowowyzwoleńczą Polaków i Ukraińców. Przyczyny porażki upatruje w niedojrzałości światopoglądowej oraz - w dużej mierze - w imperialistycznym sposobie traktowania Ukrainy przez Polaków. Rzeczą najgłówniejszą, budzącą u Iwanyczuka poczucie bolesnej niesprawiedliwości, są walka o własną wolność i obojętność wobec kwestii wolności innego. Znaczenie powstania, wykraczające daleko poza granice sprawy polskiej, to główny temat refleksji historiozoficznej w powieści napisanej, jak wszystkie książki Iwanyczuka, z dużą ambicją intelektualną - autor ośmiela się bowiem wkładać swoje słowa w usta wielkich ludzi. Owa ambicja intelektualna jest w całości skierowana na lansowanie myśli, iż walka o niepodległość musi być walką o wolność wszystkich. Dlatego bibliotekarz Zakładu Ossolińskich, Lubymśkyj, (porte-parole autora) powiada Słotwińskie- Polska i Polacy we współczesnej literaturze ukraińskiej 253 mu, że powstanie spóźniło się o pięć lat (wystąpienie dekabrastów rosyjskich), dlatego Szaszkiewicz wysuwa wniosek, iż jeśli „Niemiec Maus zachęca akademików [studentów - S. I] do przejścia na polską stronę, jeżeli to czyni Niemiec, więc sprawa powstania warszawskiego nie jest wyłącznie polska..."4 (s. 99). Z tego powodu w powstaniu biorą udział Ukraińcy, Michał Suchorowśkyj i kowal Josyp z Krupiarskiej. Bieda Polaków - a właśnie to wydaje się być myślą przewodnią całej powieści - polega na tym, że, walcząc przeciw Rosji, są zakażeni tą samą co i Rosjanie chorobą - szowinizmem imperialistycznym. Autor śledzi kolejność popełnionych przez Polaków błędów, zaczynając od insurekcji kościuszkowskiej. Formułując swoją wiarę w skuteczność powstania, Słotwiński w dyskusji z Lubymśkym powiada, że polskie powstanie nie oprze się jedynie na sile wojskowej, jak to było u dekabrystów, nabierze natomiast charakteru ogólnonarodowego. „- .. .Dajmy na to, że Polacy uważa na pomyłki dekabrystów, ale czy potrafią ujść błędu Kościuszki?" - zapytywał Lubymśkyj, kontynuując: „Konrad Rylejew w Petersburgu powiedział Polakom: «Granica Polski zaczyna się tam, gdzie się kończą małoruskie i białoruskie narzecza». Lecz oni tego nie pojęli. Bowiem i słuchać kiedyś nie chciał o tym wielki Kościuszko...". Na prawach fikcji literackiej R. Iwanyczuk odbudowuje też dialog, który się odbył między Kościuszką a Lubymśkym w Paryżu, w obliczu przygotowującego się powstania, gdzie generał określa cel insurekcji jako odnowienie Rzeczypospolitej, w której Ukraińcy będą zrównani w prawach z Polakami. Autor przypisuje Lubymśkiemu poglądy, zdające się daleko wyprzedzać swój czas. W przyszłej wolnej Rzeczypospolitej Ukraińcy, w przekonaniu bohatera, zrównają się w prawach tylko z tymi Polakami, którzy „pozostaną niewolnikami". Lubymśkyj wytyka Kościuszce, że utożsamia naród z państwem, twierdzi, że i bez organizacji politycznej istnieją nacje, i one pragną wolności. Kościuszko powołuje się na „prawa społeczne", według których jeden naród popada w zależność od innego i wtedy wojna „narodów podrzędnych" - to bunt, zasługujący na pokarę (s. 77). „Trudno uwierzyć - mówił Lubymśkyj Słotwiń-skiemu - że kierownicy niniejszego powstania będą zachowywać się inaczej niż Kościuszko: na pewno i oni będą wykorzystywali siły mego narodu, ignorując jego pragnienia..." (s. 72). Istnieje jednak w utworze bohater-Polak powołany do tego, by wcielać Iwanyczukowski ideał świadomego powstańca i romantycznego buntownika. Jest to Seweryn Goszczyński. Jego porównanie z Fredrą, opisanym rów- 254 Serhij Jakowenko nież z wielką sympatią i właściwą autorowi subtelnością intelektualną, wskazuje, że Goszczyński symbolizuje świadomość nowego pokolenia, mającego przywiązywać do pojęcia wolności znamiona powszechności. Fredro, występujący w niektórych partiach utworu jako bohater prowadzący, jest ukazany jako pisarz-esteta, niezależny, chłodny i ironizujący twórca wielkiej sztuki. Oczami Fredry czytelnik obserwuje życie salonowej arystokracji Lwowa, zarówno próżnującą młodzież jak i władców owego świata: dyrektora policji lwowskiej, Leopolda Sacher-Masocha, anktuariu-sza sądu karnego, Ignacego Zajączkowskiego, oraz gubernatora, księcia Augusta Łobkowica. W ciasnym kręgu salonowej magnaterii Fredro, obcy temu światu i przyjmowany w nim tylko z powodu swej popularności dra-matopisarza, jest tu tylko ironicznym kontemplatorem, poszukującym prototypów do swych utworów (jednym z nich np. został pan Jowialski). W scenie smutnego balu (smutnego - bo zepsuł go swoją sentencją Fredro), przywodzącego na myśl Warszawiankę Wyspiańskiego, gdyż odbywa się równocześnie z toczącym się gdzieś powstaniem, na żądanie publiczności, aby coś powiedzieć, poeta przytoczył fragment swojej rzekomej rozmowy z Bonapartem, w której generał mówił: „Wy [Polacy - S. J.] dobrze umiecie pochwalić się swoim patriotyzmem, ale pokażcie jeszcze, jak potraficie pracować. Wam trzeba ofiarować siebie." (s. 105). Dopiero w stosunkach z Goszczyńskim Fredro rzuca na siebie cień, jeżeli nie arystokraty-rewolucjonisty to nieprzejednanego czciciela czystej sztuki, wrogo nastawionego wobec jakiegokolwiek angażowania się narodowego. Odmowa pożyczki pieniędzy na wydanie czasopisma patrio-tyczno-rewolucyjnego była drugim z kolei powodem nieporozumienia Fredry z Goszczyńskim, uosabiającym w intencji pisarza walkę, czyli zmianę pokoleniową, odbywającą się zarówno w umysłowości politycznej, jak i w sztuce. Przecież, co wynika z powieści, rozdźwięk ideologiczny pomiędzy dwoma wielkimi pisarzami jest nieporozumieniem na obszarze sztuki, nieporozumieniem jako hermeneutycznym „brakiem rozumienia". Rozdźwięk ten polega na typowym dla „starych" nieprzyjęciu poetyki „młodych" {Zamek Kaniowski Fredro uważał za zbiór rymowanych haseł politycznych) oraz nieakceptowanie przez nich treści ideologicznych pisarstwa poprzedników (utworom Fredry romantyczny poeta przypisywał wartość wyłącznie rozrywkową). Poeta tzw. szkoły ukraińskiej, uczestnik powstania listopadowego, Goszczyński, obdarzony przez autora niezwykłą sympatią, musiał według jego zamysłu zachowywać się lojalnie wobec kwestii ukraińskiej. Tę właśnie ce- Polska i Polacy we współczesnej literaturze ukraińskiej 255 chę widać w jego stosunku do Markiana Szaszkiewicza, który pomaga poecie z łatwością przezwyciężyć w sobie „kompleks" polski. „Dojrzewanie" Goszczyńskiego prezentuje się stopniowo, jak np., w poniższym fragmencie mowy pozornie zależnej: „Ten naród jemu, poecie polskiemu, dawał niewyczerpalny materiał do twórczości, która przeto wysławiała nie Ukrainę, lecz Polskę... Markian - Anna opowiadała - pierwszy się ośmielił stworzyć ukraińską szkołę w poezji ukraińskiej; zachwycało to i dziwiło Goszczyńskiego: czy potrafi dowieść samodzielności kultury swego narodu i w ogóle - czyż taka samodzielność jest możliwa?" (s. 182). Samodzielność kulturowa to także kwestia samodzielności narodowej. W tym sensie dialog wicemarszałka Tadeusza Wasilewskiego z Szaszkiewi-czem wydaje się - w odniesieniu do zasady prawdy wobec rzeczywistości - bardziej realistyczny, odpowiadający cechom światopoglądowym epoki: „Poćwiartowali naszą Polskę na trzy nierówne połowy - ale naród jeden, oto tylko, że się dzieli na katolików rzymskich i greckich... 1 gdyby razem na tyranów...". Markian nie podtrzymał wzniosłości Wasilewskiego, słowa wicemarszałka dziwnie go zabolały: „dlaczego jeden naród, kiedy dwa? Tak, trzeba razem na tyranów, ależ dwa... - Dwa narody - mówił posępnie. - Nie-e - ton mowy Wasilewskiego stał się nagle szorstki - naród jeden. - Okazuje się po waszemu, że ci prawosławni Ukraińcy na wschodzie to zupełnie inny naród? - Zupełnie inny - kategorycznie odparł Wasilewski" (85). Treść tego dialogu powtórzy się w innym miejscu, kiedy po porażce powstania zbierze się na kwaterze Goszczyńskiego pięćdziesięciu młodych ludzi w celu stworzenia sojuszu walczących. Poeta - w intencji Iwanyczuka -utrzymywał wtedy, że krew polska, tak jak i „krew ukraińskich braci", nie przelała się na marne, że zakiełkuje wolnością po całej Słowiańszczyźnie. „- Ukraińscy bracia? A to co za plemię? - zapytał z ironią Stabro [Antoni Stabro-Bryndza-Jaworski - S. J.] - To naród, który dotychczas jeszcze nienawidzi Lacha-pana nienawiścią niewolnika. Dajmy i jemu duchowe prawo na wolność, jeśli pragniemy jej dla siebie [...]" (s. 178). Dla Iwanyczuka jest ważne, żeby wiara w naród ukraiński łączyła się z uznaniem jego piśmiennictwa. W rozmowie z Szaszkiewiczem Goszczyński przyznaje, że literatura ukraińska to zjawisko dla niego jeszcze nie całkiem pojęte, lecz on chce je pojąć: „Wydaje mi się, że kiedyś z nim będą się liczyć 256 Serhij Jakowenko wszyscy moi rodacy [...]" (s. 184). Autor pragnie też pokazać, że Goszczyński nie jest wyjątkiem, że świadomość inteligencji polskiej porusza się w stronę „wyzdrowienia" duchowego: poecie przyznaje rację Kamiński, mówiący o niezbędności udziału w radykalnym czasopiśmie ukraińskich autorów: przecież „bez spółki z Rusinami znów będziemy podobni do ptaka o jednym skrzydle...[...] Markian spłonął. Spojrzał wdzięcznie na Kamińskiego: przecież jeszcze od żadnego Polaka nie słyszał takich słów..." (s. 220). Przyjaźń Szaszkiewicza i Goszczyńskiego miała być - w zamyśle autora - także upostaciowieniem związku duchowego, stojącego powyżej jakichkolwiek problemów osobistych - Goszczyński odebrał bowiem Szaszkiewi-czowi ukochaną. Otworzywszy polskiemu poecie oczy na ukraiński naród, Szaszkiewicz sam dużo wziął od niego. Swoją twórczością Goszczyński „podeptał" barwne obrazki pieśni Bohdana Zaleskiego, a także brawurową lirę Tymka Padury, dając wzorzec pieśni walki. Dlatego w liście do Anny napisze, że jego rusińskie zainteresowania podtrzymuje w nim Polak Goszczyński, „który tak gorąco kocha moją zbiedowaną ojczyznę" (s. 92). Ciekawą postacią powieści jest Anna - ukochana Goszczyńskiego i, beznadziejnie, Szaszkiewicza. Odnalazłszy swoją ojczyznę - jak sama mówiła w dyskusji z wujem - w Ogińskim i Goszczyńskim, gorąco przyznawała za Markianem, że ma prawo odnaleźć ją w Kotlarewskim. Nie potrafiła jednak sprostać naturalnemu pociągowi do zacisza domowego - nie potrafiła w końcu pogodzić swych radykalnych poglądów z wymogami rzeczywistości codziennej. Po seansie szalonej miłości z Goszczyńskim, który podczas swej tułaczki wpadł do Anny na parę godzin, ona wraca do przytomności i odmawia racji poecie. Uważa, że zamiast tworzyć nieśmiertelną sztukę zajmuje się sprawą, do której wystarczyłby nawet chłop. Nie chce też zrezygnować z wygód, płynących z dostatku i pozycji w społeczeństwie. Zawierająca elementy awanturnicze i obyczajowe powieść jest również potężnym głosem krytycznym w stosunku do arystokracji polskiej końca XVIII - początku XIX stulecia. Dotyczy to pana Jowialskiego czy Edmunda Rzewuskiego, pijaka, bezkarnie trwoniącego arcydzieła ze skarbnicy polskiej kultury narodowej - Zamku Podgoreckiego. To jego właśnie mając na myśli, antycypował Kamiński porażkę powstania listopadowego: „Przegrają Polacy. Tam, przy kierownictwie, tacy sami degeneraci" (s. 106). Posądzając starszych o „sarmatyzm" (hrabia Jabłonowski np. dla podniesienia swego prestiżu wśród magnaterii kupuje słonia hinduskiego), autor nieprzychylnie ustosunkowuje się do młodych, takich jak Stabro-Bryndza-Jaworski - szowinistycznych arystokratów i pseudopatriotów, którzy, mieszając świę- Polska i Polacy we współczesnej literaturze ukraińskiej 257 te z grzesznym, podnoszą kielich szampana w imię pamięci o „prawdziwych arystokratach i walczycieli [sic!] o niepodległość Polski Wacława i Edmunda Rzewuskich" (s. 257). W Bliznach na skale, powieści o Iwanie France, Iwanyczuk odnosi się do kryzysu polsko-ukraińskiego, powiązanego z obchodzeniem przez „wszechpolaków" 250-letniego jubileuszu Uniwersytetu Lwowskiego - kolejnej możliwości utwierdzenia polskości lwowskiej Alma Mater. W przypadkowym splocie okoliczności i wydarzeń - obchodzenie także jubileuszu Franki, wystąpienia studentów ukraińskich, losy pisarzy pokolenia Młodej Polski - autor daje szeroką panoramę polsko-ukraińskich stosunków kulturowych i politycznych początku XX w. I tutaj, jak w Wodzie z kamienia, Iwanyczuk snuje opowieść, przenikniętą jedną myślą przewodnią, którą pisarz wkłada w usta Polaka, Karola Adwentowicza - konflikt wokół Uniwersytetu Lwowskiego, mimo całej pa-radoksalności, stał się momentem pozytywnym zarówno dla Ukraińców, jak i dla Polaków, ponieważ „w Ukraińcach obudził świadomość rewolucyjną, Polaków zaś podzielił na szowinistów i normalnych ludzi"5 (s. 644). Relacjonując wydarzenia, autor stara się nie pomniejszać roli ani jednych, ani drugich. Najbardziej bulwersująca jest postać profesora filozofii, Kazimierza Twardowskiego. Wydarzenia powieściowe zostały ukazane jakby przez pryzmat wypowiedzi bohaterów, wcielających się w naocznych świadków i uczestników, dlatego najczęściej występują tu wypowiedzi w formie monologu: „Ból ukraiński podwójny, Karolu. Wy cierpicie od Niemców jak i my, jednak to nie przeszkadza wam metodami pruskimi gnębić nas we Lwowie [... ] sam słyszałem: «Bij Rusina! Lwów był i będzie polskim! Nie damy chamom polskiego uniwersytetu!» - i całe to wycie przema-gał histeryczny krzyk: «Nie pozwolimy szanować Frankę-łotra!»" (s. 640). A oto wypowiedź Twardowskiego: „Logika jedna - Rusinów rżnąć!" Profesor - jak chce tego pisarz - twierdził, że niepodobna stawiać znak równości pomiędzy Polakiem a Ukraińcem, katolikiem a prawosławnym. Kto czyni w ten sposób, nie zasługuje na miano profesora, na uniwersytet trzeba bowiem iść jedynie dla idei: „uniwersytet powołany jest wychowywać nasamprzód walczycieli [sic!] o jego polskość, dopiero potem uczonych" (s. 642-643). Następnie, po zabójstwie lidera ukraińskich studentów, Adama Kocki, polscy szowiniści rozeszli się, zrywając ukraińskie napisy na zakładach i bijąc okna, a obok pomnika Mickiewicza zaśpiewali: „Niech zginie Ukraina, Niech zginie chamski lud!" (s. 654). 258 Serhij Jakowenko Elementy dialogu, przebijające się przez monologowe wypowiedzi bohaterów, zdają się sugerować wrażenie, że nie są to po prostu zarzuty stawiane Polakom przez Ukraińców, jest to raczej rozmowa rozrachunkowa, tocząca się między samymi Polakami w kwestii drastycznej dla sumienia narodowego. Wanda Patkowska, mieszkająca podczas secesji w Krakowie, opowiada, że była obecna na zebraniu polskiej młodzieży, podtrzymującej ukraińskie postulaty, a referent Żuławski określił hańbą postępowanie Polaków opowiadających się przeciw stworzeniu we Lwowie uniwersytetu ukraińskiego. Największą jednak wręcz nietolerancję, a nawet apologię ukraińskoś-ci, Iwanyczuk przypisywał Tetmajerowi. W legendarnej krakowskiej kawiarni „Pod Balonikiem" po wystawieniu dramatu Kasprowicza Bunt Na-pierskiego, siedząc za jednym stołem z Władysławem Orkanem, Wasylem Stefanykiem i Wandą Patkowska, Tetmajer mówił następująco: „O tym dramacie będą mówili dużo. Niestety, rozmowy będą się odbywały nie wokół estetycznych wartości sztuki, lecz w obrębie kwestii stosunków polsko-ukraińskich, jak się to stało teraz. Pytanie drastyczne, ale nie wieczne: zaniknie ono wtedy, gdy Polacy dojdą do rozumienia sprawiedliwości historycznej... [...] Ażeby nikt z państwa nie miał wątpliwości co do mojej pozycji w tym pytaniu, odkryję tajemnicę: piszę powieść «Legenda Tatr», która zostanie antytezą do trylogii Sienkiewicza. Pokażę cierpienia polskiego chłopa, okrutność polskiego szlachcica, a Chmielnickiego nazwę wielkim człowiekiem swego czasu" (s. 520). Określając swój ideał przyjaźni polsko-ukraińskiej, Iwanyczuk ciągle zmusza swoich bohaterów do wciąż innego wypowiadania jednej treści zasadniczej: „Rusina i Polaka toczy jeden i ten sam robak, więc nie kłócić się nam trzeba z powodu, że jednego mama nauczyła rozmawiać po rusku, a drugiego po polsku, lecz iść razem do wspólnego dobra" (s. 625). Te słowa, wypowiedziane przez bohatera powieści, Iwana Frankę, mogłyby być z pewnością słowami samego autora. Ten też epizod, jak i wiele innych (powyższe słowa adresował Franko do Wandy Patkowskiej, zdziwiony, że Polka z Krakowa, aktorka teatru Pawlikowskiego może mieć taką czystą ukraińską wymowę), zdają się świadczyć o Iwanyczukowskim idealizmie i optymizmie historycznym. Niemniej interesujące są strony powieści poświęcone opisowi życia i światopoglądu „młodopolan", pokazanych głównie w relacjach ze Stefanykiem, Franką, poetami „Mołodej Muzy". Chcąc zaprezentować wysiłki pisarzy młodopolskich, a wraz z nimi i Stefanyka, zmierzające do przezwycię- Polska i Polacy we współczesnej literaturze ukraińskiej 259 żenią wpływu Stanisława Przybyszewskiego, Iwanyczuk, w moim przekonaniu, kreśli tę legendarną postać jednak nader schematycznie, wyolbrzymiając lucyferyczność, alkoholizm i demonizm seksualny. Kolejnym utworem, którego omówienia nie można pominąć w niniejszym szkicu, jest Ścieżka w trawie. Saga żytomierska (1989) autorstwa jednego z najznakomitszych współczesnych prozaików ukraińskich, Wałerija Szewczuka. Będąc urodzonym w Żytomierzu, ochrzczonym w kościele katolickim, mając polskie korzenie po linii matki, pisarz, którego każdy utwór zadziwia wyrobionym językiem i mistrzostwem prozatorskim, jest dobrze zorientowny w życiu ukraińskich Polaków żytomierskiej okolicy. Rzeczą znamienną jest to, że ukraińscy Polacy Szewczuka są zawsze na pół Ukraińcami - jeżeli nie biologicznie, to duchowo i obyczajowo - uwikłanymi w trudne losy Ukrainy XX stulecia. Dlatego Polacy u pisarza są najczęściej ofiarami dziejów i zbiegu okoliczności, wydziedziczeni z rodzimej kultury i religii, usiłujący tylko przetrwać, przeżyć w trudnej atmosferze duchowej Ukrainy, będącej częścią Związku Radzieckiego. Ścieżką w trawie, utworem z cyklu opowieści o okolicy Żytomierza, Szewczuk częściowo kontynuuje niektóre wątki swego wczesnego opowiadania Oddźwięk. Do starszej pani, Jadwigi Kalickiej - po bardzo długiej przerwie - przyjeżdża z Polski jej mąż, Janusz. Bohater opowiadania, pochodzący z arystokratycznej rodziny ukraińskich Polaków, został uwikłany w perypetie rewolucji i wojny domowej. Przy nadarzającej się okazji wyjechał do Polski, porzuciwszy dwudziestoletnią żonę i małą córkę. Jego wnuk Stach, który jednak zdaje się obojętny wobec swego polskiego pochodzenia, szuka śladów swego ojca-Ukraińca, niby pogardzonego przez wielkopańską rodzinę matki. W Ścieżce w trawie występuje podobny schemat fabularny, ale o innej treści wewnętrznej. Do swojej żony, Wandy z Marcinkowskich i córki Myrosławy, wraca z piętnastoletniego więzienia mąż i ojciec, Sylwester Bielecki. Rozerwawszy - zresztą dla dobra córki - związek małżeński z „wrogiem ludu", Wandzie jednak nie udało się zapobiec zainteresowaniu córki tajemniczą osobą ojca, zainteresowaniu, które przerodziło się w swego rodzaju kult. W odróżnieniu od Stacha z Oddźwięku Myrosława nie rozczarowuje się jednak swoim ojcem, jak tego się spodziewała po niej matka - zachwyca się nim coraz bardziej, gdyż z jego opowieści poznaje daleki świat ukraińskiej kultury, tzw. odrodzenia rozstrzelanego. Narracja z perspektywy dziecka unaocznia, jak trudna jest poznawal-ność świata dorosłych, uwikłanych w niezrozumiałe i tajemnicze konwenanse i znaki, których dziewczyna nie potrafiła pojąć. Dręczą ją pytania, dla- 260 Serhij Jakowenko czego koledzy w szkole stronią od niej, wręcz brzydzą się, nazywając córką wroga? Dlaczego ukrywa się przed władzami ciocia (właściwie babcia) Apolinaria Marcinkowska, osoba chimeryczna i niepowtarzalna (Apolinaria była kiedyś aktorką teatru ukraińskiego w Berdyczowie, za co doznała prześladowań ze strony rządów stalinowskich). Czy nie należy wskazać ją milicji, jak zrobił to kiedyś Pawlik Morozów, którego uczynkiem tak zachwycała się nauczycielka? Wanda, matka Myrosławy, przyjmuje byłego męża, lecz dawnym, przechowywanym w tajnikach podświadomości, uczuciom nie daje ujścia. Dwojga małżonków rozdzieliło życie - długi i trudny okres dojrzewania córki, wychowywania i kształcenia jej przez Wandę (jej koleżanka Marysia Szara w taki sam sposób, sama, wychowywała syna Władka). Potok życiowy, czas, ścierający, wypierający do niepamięci samoświadomość Polaków, nie potrafi jednak sprostać osiadłym gdzieś w głębi duszy potrzebom duchowym lub temu, co chyba najdłużej trwa w świadomości człowieka - przyzwyczajeniu do tradycji narodowych i obrzędów kościelnych. Wieczorami Wanda z Myrosławą lubiły przesiadywać w domu, czytając polskie lub ukraińskie książki. „Z polskich matkę najbardziej wzruszały powieści Kraszewskiego i Antoniego Marcinkowskiego - książki tego drugiego były kompletnie zmurszałe, wydane w Kijowie jeszcze w ubiegłym stuleciu i miały dla nich jakiś szczególny urok - «Pogranicze naddnieprzańskie» czy «Dwie siostry»: czasami czytały wiersze Zaleskiego, Goszczyńskiego lub Słowackiego. [... ] A jeszcze Myrosławą lubiła przeglądać stary, również babcin, «Kucharz warszawski», i to nie dlatego, że miała jakieś zainteresowania gastronomiczne - dziwiła sią nieznanym potrawom, cudnym przyprawom, a ponadto rozmiarom porcji, przeznaczonych dla jednej osoby"6 (s. 227). Grała też Myrosławą na pianinie, i to najczęściej utwory swego ulubionego kompozytora, oczywiście, Chopina. Ostatnia książka, której warto poświęcić parę słów, to całkiem „świeża" powieść córki pisarza - Juliany Szewczuk, pt.: Miedza (1998). Powieść ta jest interesująca przede wszystkim dlatego, że pisarka jako pierwsza w literaturze ukraińskiej podejmuje temat z życia współczesnej konfesji katolickiej w Kijowie i prowincji ukraińskiej. Zarówno intencje autorskie, jak i koncepcja głównego bohatera oraz bohaterów drugoplanowych są bardzo niezwykłe. Do odbudowywanego kościoła katolickiego w centrum Kijowa przyjeżdża z Polski nowy wikariusz. Trzydziestoletni Ryszard Majewski wywołuje wśród pracowników kościoła co najmniej zdziwienie: pije, dużo pali, ogląda wideo, nosi dżinsy i słucha współczesnej muzyki. Jednak w mia- Polska i Polacy we współczesnej literaturze ukraińskiej 261 rę rozwoju akcji powieści (swoją formą przypominającej raczej scenariusz lub dramat) okazuje się, że jednak rzeczy nie są tak proste. W intencji Juliany Szewczuk niezwykła osobowość księdza Ryszarda jest powołana do tego, aby przełamać skostniałe, wręcz nieproduktywne, zwyczaje i tradycje niesienia służby Bożej. Majewski łatwo nawiązuje kontakty, spotyka się z ludźmi na ulicy, zwykłą rozmowę przyjacielską przedkłada nad obrzęd spowiedzi, zresztą mówi slangiem młodzieżowym. Opisując zjawisko jako niezwykłe i ambitne, autorka ciągle stara się usprawiedliwiać zachowanie swego bohatera sytuacją Kościoła katolickiego na Ukrainie. W świątyni trwa remont, jeden z pokojów zajmuje wydawnictwo, siostry zakonne nie noszą habitów i mieszkają wspólnie w jakimś mieszkaniu, a ich głównym obowiązkiem wydaje się przyjmowanie pomocy humanitarnej z Zachodu, tzw. humanitarki. „Przychodzą. Niezbyt często, ale przychodzą - opowiada Ryszardowi ksiądz Aleksander. - Porozmawiamy troszeczkę. Trzebaż człowiekowi przypomnieć, że Bóg go kocha, dać to odczuć. Raz-dwa przyjdą i, myślę, wystarczy. - Raz-dwa? - Nie chcą chodzić na zajęcia, jak należy, nie chcą. Teraz wszyscy się śpieszą..."? (nr 3-4, s. 96). Nowe, jakby bardziej współczesne, metody Majewskiego często osiągały sukces; nie podobały się jednak władzom kościelnym: z Polski, gdzie pracował w zakładzie dla narkomanów i alkoholików, został wysłany do Kijowa, skąd znów trafił do jakiejś wsi ukraińskiej. Ryszard tym się nie przejmuje, przecież wszystko - jest tego pewien - odbywa się z woli Bożej. Jako pierwszy wprowadza do kościoła język ukraiński (nazywano go nawet nacjonalistą ukraińskim). W jego przekonaniu rozumienie i bezpośredni kontakt z Bogiem to rzeczy poważniejsze niż skostniałe tradycje. „Oni nawet nie potrafią rozmawiać po polsku, a mówią: jesteśmy przyzwyczajeni. Są dziwni" (nr 5-6, s. 115). Na pierwszych zajęciach z dziećmi na wsi Majewski spytał, jaką umieją modlitwę, na co jedna z dziewczynek podniosła rękę i, patrząc w sufit, zatrajkotała: „«- Ojcze nasz, któryś jest w niebie... Zdrowaś, Mario... - A kto wyjaśni, o co chodzi w tej modlitwie? Znów milczenie. - Wyobrażasz, z nimi rozmawiali tylko po polsku, i oni nic nie rozumieli»" (nr 3-4, s. 110). Zresztą chodzi tu o zjawisko wykraczające poza granicę omawianego utworu. W szkicu biograficznym Wełerij Szewczuk pisał o tzw. Polakach ży- 262 Serhij Jakowenko tomierskich, że są to w większej części katolicy, a nie Polacy, nazwani Polakami z powodu przyjęcia katolicyzmu - i takich „Polaków" są całe wsie. „I teraz ci katolicy są w większej mierze ukraińskojęzycznymi, co więcej, właśnie oni najmniej byli podatni na rusyfikację. Język polski wykorzystywały tylko warstwy inteligenckie, które miały u siebie polskie książki i nawet całe biblioteki, i mówili miejscowym dialektem polskim. [... ] Grupa ta jest więc między-nacjonalna, chociaż wiarą twardo katolicka, etnicznie jednak bliższa ukraiń-skości niż polskości"8 (s. 54). Można by było uznać ten sąd za subiektywny, gdyby nie wypowiedzi innych wymienionych w tym szkicu pisarzy. S. Puszyk pisze, że wielu Rusinów-Ukraińców, którzy zostali katolikami, jak starosta Andrzej Potocki, odżegnali się od wiary przodków, by tylko panować na tej ziemi9, (s. 44) „Kto oni - zapytuje Szaszkiewicz z powieści Iwanyczuka Woda z kamienia - Ostroscy, Korybutowie, Szeptyccy - bankruci z rusińskim korzeniem? Co za korzyść z ich genealogii dla ludzi, których nazywano ruthenus, a oni nie wiedzą nawet - ich to imię czy też nie?"10 (s. 120). Dla Ryszarda Majewskiego nie istnieją Polacy i Ukraińcy. Nie czyni zresztą różnicy między katolikami i prawosławnymi - jest tylko człowiek, któremu trzeba pomóc poznać Boga - w języku dla niego zrozumiałym; z tego powodu m. in. urządza w kościele jasełka dla dzieci. Lecz nie wszystko idzie mu dobrze. Czasami nawiedzają księdza Ryszarda, przestrzegającego celibatu, wizje erotyczne, nachodzą go chwile zwątpienia i pesymizmu. Czasami przekonuje się, że ludziom nie trzeba Boga, że wystarcza im lalka, którą można głaskać, całować, stać obok niej godzinami i wypraszać różne bzdur-stwa. Wielu ludzi, z którymi ma do czynienia ksiądz Majewski, naprawdę daje powody do pesymizmu. Jedni, tzw. nowi Ukraińcy, przyjeżdżają mercedesami i niemal grożąc bronią, wymagają rozgrzeszenia, inni próbują „kupić" je dla swego użytku, jedno z „dzieci" chce pooglądać razem pomo-filmy... Nie lepsi są też „koledzy": ksiądz Włodzimierz jest homoseksualistą, mnich--dominikanin Jacek sypia z dziwką i zarabia niesamowite pieniądze, „dojąc" cudzoziemców. Skądinąd w powieści Juliany Szewczuk wszystko jest na opak: pozornie cnotliwi okazują się grzesznikami, grzesznicy zaś (sam Ryszard, Anna, złodziej Majki) ludźmi z bogatym światem wewnętrznym, dla których jest otwarta droga do Boga. Jeżeli ten utwór stanowi „powieść wychowania" - a wszystko zdaje się na to wskazywać - to „wychowania" bardzo nietradycyjnego. „Ukraina... A czy potrzebniśmy tu naprawdę, ojcze?" - zapytuje Ryszard w końcowych partiach powieści Juliany Szewczuk. Polacy, z ich obyczajami, religią i kulturą, istnieją w literaturze ukraińskiej, są w niej zadomowie- Polska i Polacy we współczesnej literaturze ukraińskiej 263 ni, tak jak zadomowieni są w kulturze narodu ukraińskiego. Świadczą o tym utwory, których próba zaprezentowania była celem niniejszego szkicu. Trudno na razie sądzić, na ile ten temat we współczesnej literaturze ukraińskiej jest perspektywiczny, ale - ponieważ jest niewyczerpany - „lepszy" utwór chyba wciąż czeka na swego autora. 1 Tłum. J. Litwiniuka, Warszawa 1993. 2 Nabrzeżna 12, ttum. Z. i S. Gtowiakowie, Warszawa 1974; Wieczór świętej jesieni, tłum. E. Raczyńska-Mraczek, Lublin 1989; Dom na wzgórzu, ttum. J. Litwiniuk, Warszawa 1989; Oko otchłani, ttum. J. Litwiniuk, Warszawa 2000. 3 S. Puszyk, Hatyćka brama, Użhorod 1989. Tu i dalej numery stron są zlokalizowane w tekście. 4 R. Iwanyczuk, Woda z kameniu w: R. Iwanyczuk, Twory, t. II, Kyjiw 1988. 5 R. Iwanyczuk, Szramy na skali, tamże. 6 W. Szewczuk, Steżka w trawi. Żytomyrśka saha, Charkiw 1994. 7 Tenże, Męża, „Kyjiw" (1998) nr 3-4, 5-6. 8 Tenże, Sad żytejśkych dumok, trudiw ta poczuttiw, w; Steżka w trawi. 9 S. Puszyk, op. cit. 10 R. Iwanyczuk, Woda z kameniu. Oksana Zabużko Badania terenowe nad ukraińskim seksem (fragmenty powieści) „Boże, i dokąd dalej?" - tak brzmiał podpis pod rysunkiem, który podejrzała w jego podręcznym szkicowniku, nieostrożnie zostawionym na wierzchu: na graniastym wierzchołku góry, najwyżej jak się da, balansował na jednej nodze łysy ludzik z niebezpiecznie wyostrzonymi, jak u autora, rysami twarzy (wszystkie malowane przez niego twarze były umowne i wszystkie nieuchwytnie zmiennie podobne do siebie, niby rozbiegały się jak kręgi na wodzie od zatopionego oryginału - nigdy w końcu nienamalowanego autoportretu) - ludzik oburącz trzymał drabinę skierowaną do nieba i pytał Boga, dokąd dalej, ale niebo nad nim było puste. Jawsze pragnąłem tylko jednego - zrealizować się". Ale zbieg okoliczności, stary - ja też, tylko co to znaczy - zrealizować się? Kiedyś - jeszcze kochany, jeszcze ubarwiony przez jej miłosne zapatrzenie, niczym świeżo odrestaurowany obraz: ostre, szmaragdowe iskry w oczach, ten niemożliwy (o, do bólu!) profil jak ze starożytnej monety, srebrzyste, nie, raczej połyskujące jak aluminium, włosy na jeża {„Mój jeżozwierzu!" - śmiała się, głaszcząc, łapczywie wtulając tę rasowo sklepioną głowę między swoje piersi), czysty metal, kamień, obsydian! - gdy siedział u niej w kuchni, zwieszając ręce między kolanami i uparcie wpatrując się we wzór płytek na podłodze (i ten workowaty sweter, w którym bez reszty ginęła jego silna, węźlasta postać, ten sweter też polubiła), opowiedział jej o swoim ojcu - stary żył gdzieś samotnie na podolskiej wsi, słuchaj, odwiedźmy go, we dwoje, pojedziesz ze mną? (i od razu wyobraziła sobie, jak mówi dumnie, trzaskając drzwiczkami samochodu: „Tato, przywiozłem moją kobietę" - ta potoczna „kobieta" w ustach ukraińskich mężczyzn zawsze drażniła jej ucho, ale tutaj - tu by nie prychała, z uśmiechem stąpnęłaby, jak z okładki kolorowego pisma, w swoim eleganckim, obszernym karmazynowym płaszczu od Liz Clarbon i czarnych kozaczkach, w harmonijkę nad kostką, na niebotycznych obcasach, na roz- Badania terenowe nad ukraińskim seksem 265 miękły po deszczach czarnoziem - czy co tam u nich, glina? piach? - stawiając kołnierz, szczupłe pianistyczne palce, z polakierowanymi pod kolor płaszcza paznokciami, rozedrgane, srebrne arabskie kolczyki: jego dumnie prezentowana zdobycz, ostateczne zwycięstwo i raport składany swemu źródłu przez życie, które zwycięsko przeszło próbę) - młodość starego minęła w obozach, niemieckich i radzieckich, „pomyje się jadło z koryta" - zabrzmiało, jakby wrzód wyciskał: drapieżny ruch i chorobliwa przyjemność patrzenia na wychodzący ropień - i dokończył cicho, dalej nie podnosząc wzroku: „Niewolnicy nie powinni mieć dzieci" - „Co też ty mówisz, jak śmiesz, to grzech!" - „Bo to dziedziczne" - „Diabla tam dziedziczne -chcesz powiedzieć, że nie masz w sobie wolności?" - „Pragnienie, żeby się wyrwać, nie jest jeszcze wolnością". Wyrwać się! - poraziło ją to słowo, z taką lekkością wyjęte z jej własnego słownika, jakby od zawsze wiedział, na której stronie go otworzyć - tym słowem wydobył na powierzchnię i potwierdził, ustanowił nieomylność jej rodowego instynktu, który wstrząsnął nią tamtej pierwszej nocy, gdy rozpoznał: miły mój, kochany, maleńki, chodź do mnie, we mnie, otulę cię, ukryję w sobie, na nowo narodzę, tak, razem, od dziś aż do końca, no jasne, będziemy małżeństwem, a co tam, już nim jesteśmy, urodzi nam się syn {„Powinnaś mieć dziecko -bez tchu odrywał się od jej warg, nie mógł dłużej znieść pocałunków na stojąco: - tyle w tobie mleka!" - z tego swojego, koszmaropodobnego raczej - chociaż, jak to dobrze, oszczędzał jej szczegółów, ograniczając się do gestu pełnego bólu: dłońmi po twarzy, jak obmycie bez wody: „Ot - poniewierka. .."- małżeństwa - miał syna, dorosłego już, studenta, i mówiło się, że strasznie fajny chłopak, jemu w ogóle powinni rodzić się synowie, takie rzeczy wiedziała od razu, błyskawicznym poznaniem na wskroś, już jako młoda dziewczyna - o każdym mężczyźnie, bez pudła: co też u niego będzie, chłopczyk czy dziewczynka, czyja płeć silniejsza) - blondasek, chłopczyk z puszystymi jak u kurczątka włoskami, który już kilka razy pojawiał się w jej snach - obracał się w próżni, a potem, porwany jej gwałtownym wybuchem, płynął do niego: będzie świetny chłopak jak złoto (i całe stubarw-ne kłębowisko przeczytanych przez nich książek, jego obrazów, jej fortepianu, Boże, ileż tego wszystkiego, co człowiek przeżył i przemyślał! - uniosło się w kolorowej wichurze, złączyło w jedno i nagle w jej wyobraźni utworzyło - gniazdo, stało się strukturą - zamkniętą i krągłą, z żywym ciężarkiem w środku: całkiem nieźle byłoby urodzić się w takim świecie i my -my będziemy umieli go obronić, prawda? Ileż nas w ogóle jest, kurka wodna, tej nieszczęsnej, na siłę, w poprzek historii zatrzymanej inteligencji 266 Oksana Zabużko ukraińskiej - garstka, i to też rozproszona: gatunek na wymarciu, zapomniane rody, powinniśmy mnożyć się szaleńczo i na okrągło, kochać się, gdzie tylko można, z orgiastycznym nienasyceniem łączyć w jedno, jękliwe i wzdychające ze szczęścia kłębowisko rąk i nóg, zaścielać sobą, zasiedlać od nowa tę radioaktywną ziemię! - syn, on będzie wreszcie uwolniony od tej spuścizny, za którą my przez całą młodość musieliśmy płacić - tak ciężko, że już chyba co do grosza) - srogi, gorący instynkt rasy, raz uświadomiony sobie przez nią w całej rozciągłości ducha, zapełnił ją bez reszty i pędził naprzód, roztrącając wszystko po drodze - nic to rozpadający się samochód, nic to odległości - między miastami, niechby nawet między kontynentami! - nic to pożar z glinami, wezwaniami i protokołami (a jaki to dziwny był pożar, śledztwo niczego nie wykazało, zimą, na działce, dokąd przyjechali całą gromadą, nad ranem rozpalił w kominku, koniecznie zachciało mu się szaszłyków, o świcie kopnął się samochodem, wtedy jeszcze całym, na bazar, kupił mięso - czemuś zapamiętała, jak niósł przed sobą ciężką, pękatą pakę zawiniętą w poplamiony krwią plastik: jakoś niedobrze, mętnie robiło jej się z bezsenności - suszący, gorzkawy posmak w ustach, uczucie lepkości i brudu pod paznokciami, zdawało się wtedy -ze zmęczenia, nadmiaru dymków i opróżnionych butelek, a potem, w normalnych już, co tam normalnych, słuchaj, w bajeranckich, ze wszystkimi amerykańskimi cudami, warunkach, okazało się - nie, nie dlatego - uczucie niepojęte tym bardziej, że on był wprost klinicznym czyściochem, każdego ranka z godzinę chlapał się pod prysznicem, i to nie licząc golenia, aż brała ją złośliwa ciekawość: co zdrowy facet może tam przez godzinę robić, onanizuje się czy jak? jego własnego zapachu nigdy w końcu nie poczuła: tytoń - tak, dezodorant - tak, ale jak, u licha ciężkiego, pachnie typ, z którym przecie dwa miesiące, pardon za wysoki styl, dzieli stół i łoże? - nawet jego sperma wydawała się nie mieć zapachu, może dlatego, że jak tylko skończył, zrywał się i jak oparzony leciał do łazienki, czekaj, a ja co, mam za tobą biec czy jak? ,Ą wszystko to byt błąd i brud: /Z podziemnych wymywanie rud /Trucizny dawnej skrzepłych grud /Zostawał po tym tylko trup /Z zapachem zmytym już do cna /Rozrzucał, znacząc skrzydeł ślad /Dwie ręce w boki gdy na wznak /W milczeniu leżał, puszczał dym /I mnie milczącej mu nie rytm /piekielny w duszę wdarł się pył" - ona teraz tak pisze, chociaż po kiego czorta teraz takie rzeczy pisać, odruch chorego organizmu, nic więcej, a wtedy - wtedy przez bezsenne otępienie błyszczał lekko, do błękitu wykrochmalony śnieg, na szybach lśniły lodowe kwiaty, stała cisza, ogromna, aż niby na świat cały, tylko na dworze czasem szeleścił Badania terenowe nad ukraińskim seksem 267 pod nogami zmrożony o poranku listopad, smugi bladego słońca leżały na parkiecie, gdy weszła do pokoju, w którym on przysiadł na piętach przed kominkiem i rozpalał ogień, podsuwał przygotowane drwa, powiedział, nie odwracając głowy: słyszysz? - z góry dolatywał drażniący, pluskotliwy dźwięk - kran poszedł, trzeba będzie wezwać fachowca" - przeciągnęła mu zza pleców dłonią po głowie, pod włos, jakby spodziewała się wykrzesać iskry, co zrobić z tym wewnętrznym niepokojem, „co ja mam z tobą zrobić?" i tu - ledwie zdążyła się odsunąć - wpadł Łesyk w narzuconej kurtce, kadr: gwałtowne zbliżenie - obiektyw wyciął hołubca: histeryczny śmiech, przerażenie w oczach, usta rozdarte krzykiem: „Ludzie! Uciekajcie, pali się!" - kto - pali się - co - pali się, a już byli na dworze, stali tępo, z pozadzieranymi głowami: cała mansarda dygotała, spowita gęstym, na żółto podświetlonym dymem, który buchał w niebo i już huczał, już narastał w nim rechot, coś wstawało, prostując się na całą wysokość, z trzaskiem rozdzierając głową dach, u-hu-hu-huu, wreszcie! - i znowu, nagle, zdumiała się, że nie czuje strachu, że jest jak odcięta od świata, jakby jej to wszystko całkiem nie dotyczyło - kobiecina z sąsiedztwa kaczym krokiem biegła ścieżką, nie wiedzieć po co, owijając się w biegu czarną chustą, ktoś skoczył dzwonić, na skraju pola widzenia migały twarze i postaci, podniósł się rwetes, a ona widziała tylko jego dziwny, jakiś nietutejszy, spokój, wzniesiony do nawisłego nisko srebrzystego nieba profil, ręce w kieszeniach, wspomniała fragment z jego listu, który otrzymała niedługo wcześniej: „Przywy-kam do mojego nowego stanu, ale potrzebuję lekarstw. Zgadzam się na szpital, więzienie, lobotomię" - coś tu było nie tak i kiedy już po kilku godzinach ugaszono, syreny odwyly swoje, koguty naodbijały się na śniegu błękitnymi blaskami, a śledczy jeszcze nie przyjechał i towarzystwo, całe jeszcze w skurczach nerwowego śmiechu, kaszlu, smarkania - pierwszy szok minął i trzeba się było odprężyć - osuszało przewidzianą do szaszłyków butelkę koniaku w suchej i tak przytulnej po tym wszystkim przybudówce - już prawie jak rodzina, niczego sobie, kurza twarz, polej jeszcze, komu cytryny, uf, ale jaja, no, chyba mnie rozbiera, dajcie zapalić - a on nagle wsadził rękę do torby i wyciągnął garść ogni bengalskich: kupił rano na bazarze, jak po mięso pojechał, miał ochotę, przyznał się potulnie, urządzić mały pokaz fajerwerków - wybuch nerwowego rechotu wstrząsnął przybudówką, aż szyby zadrżały: no i co, i urządziłeś? - i jak ci się udało? ty ich chociaż śledczemu nie pokazuj, słyszysz - ze zmarszczek uformował uśmiech, odwrócił się do niej, unosząc na moment - jak błysk kindżału -opuchnięte powieki: „Może przynajmniej dzięki temu mnie zapamiętasz" 268 Oksana Zabużko - bo tego właśnie ranka, przed pożarem, powiedziała mu, że jedzie do Stanów. A śledztwo niczego nie wykazało, kompletnie niczego - po prostu skądś uciekł duch ognia, przez co? przez kogo? wypuszczony, uciekł i przez dziewięć miesięcy gonił ją, już przez amerykańskie przestrzenie, w kuchni, zwłaszcza w nocy, gdy wychodziła zapalić, coraz to pojawiał się wyraźny zapach siarki - może to gaz uciekał? - patelnie, wydając wężowe syki, pluły jej na nogi wrzącym tłuszczem, oparzenia goiły się kiepsko, a już przy nim, gdy jednak przyleciał, pootwierały się, jak stygmaty, przebacz, Boże -sam zalepiał jej pęcherze na łydkach wewnętrzną błonką ze skorupki jajka: „Posiedź, niech podeschnie" - i siedziała tak przed telewizorem, posłusznie opierając na coffee table swoje nierówno przyrumienione, szare kiełbachy, całkiem już wyzute z wszelkiego erotycznego powabu - i wreszcie, ostatniego wieczoru przed wyprowadzką - chwała Bogu - z tego mieszkania, które przez cały ten czas przeistoczyło się w zalutowane pudło zgęstniałego, prawie że widzialnego, brudnoburego czadu - wyprowadzką dokąd, niedokładnie wiedzieli, chwilowo do motelu, byle tylko jakaś odmiana, wtedy, na pożegnanie, ogień powrócił w swojej pierwotnej postaci: była sama, szykowała w kuchni kolację, ze spowszednialym już uczuciem zamykającego się do mdłości uścisku, czekając na jego powrót z pracowni, coś tam obierała, tyłem do kuchenki, i nagle obejrzała się, jakby na czyjeś szturchnięcie, ogień pod garnkiem buchał już niemal do sufitu, a w płomieniach już wyrastał tamten złośliwy rechot, z którym tym razem była sam na sam: fire alarm nie wiedzieć czemu milczał jak zaklęty, ale o tym pomyślała tylko przelotnie, a w pierwszym odruchu, machinalnie, nie rozwierając zaciśniętych pięści - w lewej dłoni znalazła potem łupinę od cebuli - rzuciła się tłumić ogień na oślep chwyconą ścierką - a on, nienasycony, ucieszył się, jakby tylko na to czekał, ścierka spalała się jej w dłoniach, jakby tajała, kurcząc się szybko wzdłuż poczerniałych, żarzących się brzegów, dopóki nie wpadła na to, żeby chlusnąć wodą - jedna kwarta, druga, trzecia - zasyczało, rozszedł się gryzący smród, stała pośrodku kuchni z opaloną szmatą w opuszczonych rękach: nie, Boże, nie wytrzymam, już dłużej nie wytrzymam! - i tak sprawdził się jej sen, dawny, zeszłoroczny, wyśniony na długo przed ich pierwszym spotkaniem: drzewko na rozstajach, drżące i szeleszczące, ktoś niewidzialny rozpala pod nim ognisko - trzask zapałki - i w jednej chwili drzewko ogarnia pożar, który momentalnie gaśnie, niby wybuchł po to tylko, żeby pochłonąć liście z korony, a tam, gdzie przed chwilą drzewko mieniło się jasną zielenią na tle nieba, sterczy odpychający, czarny szkielet. Czego też serdecznie wam, diewuszka, gratuluję. „Zieleni się drze- Badania terenowe nad ukraińskim seksem 269 wo w nagim szeregu-11 dokąd, głuptasku, się spieszysz?/Czy ziemia, roz-kista jeszcze po śniegu, /Zieloną się trawą już cieszy?/Wiatr ciągle wiosenny gdzieś czai się w ciszy, /w gałęziach jak miotły sterczących, /A tyś już gotowe, drżysz tak i wzdychasz /Lepkimi pączkami do słońca! /Na palce się wspinasz, biedne maleństwo /Z sił swoich wszystkich i soków /Aż słychać niemalże, jak cicho chrzęszczą /Pnia stawy zastane od roku. .."-najpierw był ten wiersz, też nieskończony - a sił brakło, żeby go skończyć, domyśleć - sił brakło? - potem ten sen, potem - wszystko, co było potem. Zasuwaj teraz, rozgrzebuj od góry, warstwę za warstwą, ty archeolożko z Bożej łaski, tylko nie waż się samej siebie żałować, bo nic tak nie odbiera sił jak użalanie się nad sobą). I kto by powiedział, że tylko wiersze widzą czy, cholera wie, stwarzają naszą przyszłość, przyzywając z wiru ukrytych w niej możliwości tę, której dają nazwę? I jeśli to prawda, jeśli my, ślepi szaleńcy, sami programujemy własne życie, szczęśliwi, bo głupi - że tak się po byku napisało! - czynimy je takim, jakim jest, to jakiż to straszny dar, Boże - jak bomba w rękach pięciolatka - i jak wymodlić jego odebranie? Kto (co) nami pisze? Boże mój, boję się. Nigdy dotąd nie bałam się tak naprawdę - nie warunków zewnętrznych (to bez sensu, bo z nich zawsze jakoś się można wygrzebać), ale siebie samej. Boję się zaufać własnemu talentowi. Nie wierzę już, że spoczywa w Twoich rękach. No, zmiłuj się nade mną. Proszę. Wieczorami ucieka do biblioteki - przede wszystkim po to, żeby nie siedzieć w domu, gdzie rozpacz czatuje na nią w zapadającym zmierzchu, by z głową przykryć czarną płachtą - ale biblioteka też nie daje ratunku: żaden z tych, z większym lub mniejszym talentem napisanych i oprawionych w tomy z pościeranymi sygnaturami cudzych żywotów, ciągnących się i ciągnących, rząd za rzędem, od podłogi do sufitu, na piętrowych stelażach, podczas gdy zalicza wzdłuż nich kolejne kilometry w poszukiwaniu narzuconej samej sobie książki - jak na światowym cmentarzysku (szare niebo, bezkresne, po horyzont, pole identycznych szarych nagrobków, i chociaż wiadomo, że pod każdym czai się nieboszczyk, gotowy na pierwsze wezwanie przybrać żywą, cielesną postać i wyskoczyć na powierzchnię, to sama ta astronomiczna liczba niweczy jakikolwiek zmysł wyboru kogoś konkretnego: cóż, ilu z nich człowiek zdoła za swego życia wskrzesić i ilu w taki sposób wskrzeszonych-przeczytanych coś dla niego będzie znaczyć? wszystko, co można zrobić - i to co najwyżej! - to dołą- 270 Oksana Zabużko czyć do ich jednostajnych szeregów kolejnym niedostrzegalnym tomikiem, a umieszczone na wyklejkach blankiety ze stemplami „datę due" bezstronnie rejestrują absurdalność całej tej roboty: wedle nich okazała się piątą w ciągu dwudziestu lat w Harvardzie osobą, która wypożyczyła Briefing ze zstąpienia do piekieł Doris Lessing - powieść wymienianą we wszystkich leksykonach literatury i rzeczywiście tego wartą - i drugą, którą zainteresowało polskie wydanie Miłosza - a większość opowiedzianych żywotów dalej kurzy się jak nieodebrane listy w przegródkach „Poste Restante") - żaden z tych żywotów jej nie dotyczy, żaden nie odpowiada na jedyne pytanie, jakiego nie ma siły ominąć, w żaden sposób, gdziekolwiek by nie myszkowała w pożałowania godnej nadziei na punkt zaczepienia: dlaczego nie teraz? nie już? po co czekać? Udane dzieci, powinniśmy mieć udane dzieci: wyjątkowa rasa. Lepiej nie mówić, co? No nie, teraz to już tak nie boli: do przeszłości powraca się myślą, nie uczuciem (i nie wiadomo, co gorsze!). Co prawda, to prawda: naród w niewoli degeneruje się - tłum wypełniający kijowskie autobusy, wszyscy ci przygarbieni mężczyźni z wymiętymi twarzami i nogami krzywymi jak u dżokejów, kobiety schowane w masie przelewającego się, foczo tłustego cielska, chłopaki o debilnym śmiechu, którzy patrzą wilkiem i pchają się na chama, nie wybierając drogi (jeśli im nie ustąpić, zwalą z nóg i nawet tego nie zauważą), i dziewuszyska z wypacykowanymi twarzami jak maski (zetrzyj mazidło - i ukaże się gładka, jajowata powierzchnia, jak na obrazach de Chirico) i nieodstępną aurą jakiejś lepkiej niedomytości - są jak rzeczy wykonane bez miłości, byle jak, na odczepnego: gonili plan pod koniec kwartału, potrzebowali dziecka, żeby trafić do kolejki po mieszkanie, albo po prostu pieprzyli się gdzieś w bramie, a może po pijanemu, w końcu wagonu {jechała kiedyś takim pociągiem, z Kijowa do Warszawy, na festiwal poezji, pomyśleć tylko! Drapieżna nawała handlarzy, wagon płackartny - kuszetka bez przedziałów, po sufit wyładowany tobołami - towar, tak się to wszystko u nich nazywa, nawet całkiem naukowo, Karolko-wi Marksowi na uciechę - smród z kibla, wiszące na jednym zawiasie drzwi do korytarzyka, które raz po raz otwierają się w rytm stukotu, wydając powolne jak tortura zgrzytania zębami skrzypienie, standardowe obrzydzenie na świeżo ogolonej twarzy polskiego celnika, który bierze po butelce wódki od „kupę", i to jeszcze charaszo, zapewniają odmłodniałe z radości babki, przetrząsają ciuchy i wyciągają - uff, udało się - z bezdennych spodni od dresu po kilka cudem uratowanych butelek, każda w Chełmie przyniesie Badania terenowe nad ukraińskim seksem 271 z dziesięć zielonych: a raz w Jahodynie tak było - dawajcie, mówią, po babie od autobusu, to puścimy! - lii, no coś pani, i co, dałyście? - A co było robić? - w nocy leżała na górnej półce, wsłuchując się w kakofonię wielotonowego chrapania i do bólu kochała swój nieszczęsny naród, a naród poczuł to i zareagował: masywna postać zamajaczyła w dusznym półmroku, poczuła na twarzy ciężki od podniecenia oddech: „Mamoczka... mała... Nu, idzi siuda, słyszysz? Słyszysz mnie? - i zaciągając już głośniej: Nu czo ty? Idzi, pieriepichniomsia, słysz...? - ręka szurgnęła pod prześcieradło: - nu daj, ja twoi grudi priłaskaju" - zerwała się, zwijając w kłębek, zawołała dobrze wymodulowanym basem: „Atstańtie, pażałsta!", a na sąsiednich półkach, suki, jakby poumierały ze strachu - może o towar? - i tylko od przejścia odezwała się drżącym głosem stara babcia: „Niech jej pan da spokój, czemu się pan do dziewczyny przyczepił?" - „Bab-bo! - warknął, odwracając się: - Nie twajo dieło!" - ale odsunął się, zbiło go z tropu: a jednak rozładował część niebezpiecznie-gwałtownie narastającej agresji i tu krzyknęła na cały wagon, a on, tak samo, nie ściszając już głosu, ryknął, wycofując się: „Nu, pagadi, ty kozlina, ja tiebia na każdom miestie dostanu! Ja tiebia tak dostanu, że cie budut w Chełmie pizdiec, ty mienia poniała?" - w Chełmie była przesiadka, uciekała tam przez wagony, z kurtką pod pachą, na koniec składu, konduktorka, cherlawa dziewczyna o jakby rozmazanej twarzy, smutnie kręcąc głową jak jaka starowina - co też się w tych pociągach wyprawia, na litość Boską! - wypuściła ją przez jakieś wyjście awaryjne - stopnia nie było, musiała skakać, w ślad za zrzuconą torbą - w jadowitą wilgoć mglistego poranka, prosto w wysypany między torami żwir, o który do krwi obtarła dłoń - i prosto w ręce rozzłoszczonego, polskiego policjanta o sprężystym kroku charta - tutaj nie ma wyjścia, dokumenty proszę! - któremu prawie że rzuciła się na szyję, jak rodzonemu bratu). Aż dopiero o wiele później, w kosmatych erotycznych fantazjach (gdy rozwiodła się z mężem - bo najpierw uwolniła się wśród szamotania wygłodniała cielesna wyobraźnia i od tego już poszło-poleciało - a dziecięca, czy może dziewczęca, ledwie dwudziestoletnia, z ciekawością wpatrzona w świat gotowość-do-nowej-miłości otworzyła się dopiero później, dopełniając rozstania) - powróciła myślą do przeszłości, ponownie w pamięci rozbierając na czynniki pierwsze tę noc w płackartnym wagonie, próbowała przewinąć sobie przed oczyma nienakręcony film: jak by to mogło być, jak oni to robią -w przedsionku, w rytm stukotu kół, przyciskając plecy do ścianki, do szpiku podrygując razem z nią? a może w klozecie, osiodławszy sedes, niemal po kostki w rozmazanym wokół rzadkim błocku? co oni przy tym czują, co 272 Oksana Zabużko czują ich kobiety - zakazaną rozkosz poniżenia, chorą uciechę z chwili zby-dlęcenia, czy, może nawet i co gorsza, w ogóle nic nie czują? a może, diabli wiedzą, może to właśnie jest zdrowa seksualność w czystej postaci, bez kompleksów, niesparaliżowana przez kulturę i wszystkie jej chore wymysły - tylko że, pal to licho, dlaczego potem rodzą im się takie nieudane dzieci, dzieci-liliputy: o twarzach starych malutkich, już u trzy-, czterolatków zastygłych, jak ostudzony plastik, w formach tępoty i złości? Kiedyś, i to nie tak znowu dawno, raptem ze trzy pokolenia wstecz, ladies and gentlemen, pozwólcie was zapewnić, byliśmy inni, żeby to udowodnić, wystarczy wyświetlić na ekranie - o ile w sali znajdzie się ekran i rzutnik - choćby kilka kadrów - ówczesne, do zżółknięcia wyblakłe fotografie wiejskich rodzin, zastygłych w nienaturalnie sztywnych pozach: w środku ojciec i matka, ręce jak w szkole złożone na kolanach, regulacji narodzin oczywiście żadnej, więc za nimi wyrasta cały las postaci - chłopy jak dęby, jeden w drugiego, jak malowani, jednakowo wpatrują się w obiektyw spod ściągniętych brwi, starannie, „na mokro" zaczesane czupryny, bycze karki rozpierają szczelnie zapięte kołnierze świątecznych koszul, młodszy, który, zdawać by się mogło, po dziś dzień przepala fotografię ognistym spojrzeniem, przeważnie w mundurku gimnazjalnym i czapce, cielaka rocznie to kosztowało: Bóg da, szkoły skończy, na ludzi wyjdzie, boż od małego takie to było bystre i rozumne - a oni potem ginęli pod Krutami, pod Brodami i wszędzie indziej, ci, z których miała powstawać nasza elita - a dziewczęta przeważnie w strojach ludowych: brzękliwe już z samego wyglądu, długie kolczyki, korale, rozrzucone po ramionach warkocze i wstążki, barwiście-puszyście wyszywane koszule, obfita nieforemność spódnic i gorsetów nie maskuje wspaniałości zdrowych ciał, gotowych do rodzenia, jednakże ja specjalnie proszę, ladies and gentlemen, zwróćcie uwagę na twarze - piękne, wyraziste twarze, trudziły się nad nimi i Boska ręka, i lata ciężkiego życia, które -jeśli tylko nie dogrzebywać się w nim bez przerwy sensu, jak to bez zastanowienia robimy, tylko przyjmować je takim, jakim jest, jak pogodę i niepogodę - powolutku ściera z wyglądu człowieka wtórne warstwy, odsłaniając skąpą czystość pierwotnej - czyżby Bożej? - rzeźby: wszystko, co zbyteczne, zostaje podciągnięte, oczyszczone nieco, czoła uwypuklone, szczęki zaciskają się uparciej, nabierają głębszego blasku oczy, oczy, oczy, czarno-ziem uniósł się i to jego spojrzenie z głębi czasu, straszne, żądające odpowiedzi - co się z nimi wszystkimi stało, umarli z głodu w trzydziestym trzecim? zginęli w obozach, w więzieniach śledczych NKWD czy po prostu stracili zdrowie w kołchozach? cholerny świat, byliśmy pięknym narodem, la- Badania terenowe nad ukraińskim seksem 273 dies and gentlemen, o jasnym wzroku, silnym i dorodnym, samowładnie i głęboko zakorzenionym w ziemi, z której długo wyrywano nas, do żywego ciała, aż w końcu wyrwano, i rozbiegliśmy się, rozsypaliśmy po świecie jak wystrzępione pierze z rozprutych bagnetami poduszek, przygotowanych niegdyś na wiano - czekaliśmy przecież na własne wesele, wyszywaliśmy sobie krzyżykami pieśni, słowo do słowa, i tak przez całą historię - no i się dowyszywaliśmy. W niewoli naród degeneruje się, powtarzam raz jeszcze, żuję tę myśl do całkowitej utraty smaku, by wreszcie przestała dokuczać jak niepogoda, jak przychodzący co miesiąc ból pustego łona - przeżyć szybko zastępuje żyć, skutkuje degeneracją, ano tak, bracia-Żydzi, mili moi Aszkenazyjczycy (gdyby ktoś z was przypadkiem zaplątał się wśród publiczności) - tu i do was mowa: możecie sobie do woli dumnie prychać na Sabrów - tępaki, mówić, łosie, czy jak tam u was ich się określa - a mnie raz na zawsze wryło się w pamięć pełne zazdrości, z dołu do góry skierowane, spojrzenie kolegi - kijowianina, niewysokiego, ruchliwego, półkrwi, o szczupłych jak u kobiety, wysoko uniesionych ramionach, które w nieuchwytny sposób z profilu nadawały mu wygląd garbusa - włóczyliśmy się po Jerozolimie, mijaliśmy sto któryś tego dnia patrol i biedaczysko nie wytrzymał, załamał się: sześćdziesięcioletni profesor, jeszcze breżniewowskie-go chowu, chłopak, który pożądliwie gapi się przez dziurę w płocie na paradę wojskową, stanął garbatego słupka, i wymknęło się w ślad za patrolem - ukryte jeszcze głębiej niż jego własne półkrwi kompleksy, aż śliną prysnął: „Jacy oni... piękni!" - a żołnierze tam rzeczywiście jak malowani - mityczne wielkoludy, przez pomyłkę ubrane w panterki, z automatami przez ramię, rozłożyste górskie płaskowyże pleców, ruchome pnie nóg, zdrowe, z błękitnawym połyskiem zęby, dla kontrastu z oliwkową opalenizną, niby sama ziemia ożyła i w nich wyrosła, ach, jacyż faceci, uczta dla oczu! -w Europie Wschodniej długo by szukać takich wspaniałych olbrzymów o semickiej urodzie - jakby tam, wśród na ochrę wypalonych pustynnych pagórków nadal trwała, nigdy nieprzerwana, historia biblijna, w każdym razie ci właśnie - w mundurach i z automatami, którzy przeczesywali dzielnice arabskie i chrześcijańskie, poruszając się na słońcu z obłudnym, niespiesznym wdziękiem sytych drapieżników - mogli być potomkami Abrahama i Jakuba, a mój profesor już samymi tymi z zimna czy też przestrachu skulonymi (ukryć się, schować, zachichotać służalczo i wtopić w meble) ramionami zaprzeczał wiarygodności Starego Testamentu: z takimi ramionami nie da się walczyć z aniołem, w ogóle nic się nie da zrobić, oprócz biegania po linie, co robił zresztą całe życie, co robiły, z pokolenia na pokole- 274 Oksana Zabużko nie, coraz głębiej grzęznąc podbródkiem w klatce piersiowej, miliony Asz-kenazyjczyków, a lina pękła i trzask Żyda po plecach, ho-ho! Ale oni, oni mają przecież wypalone do odcienia ochry pagórki, na których trwa historia: kto mi powie, gdzie jest nasza Jerozolima, gdzie jej szukać? Niespodziewany telefon z domu - od przyjaciółki, która już z rok temu poszła do biznesu i jako jedyna spośród wszystkich kijowskich Krewnych-i--Znajomych może sobie pozwolić na dzwonienie do Ameryki: czy jesteś teraz w stanie wysłuchać naprawdę złej wiadomości, pyta. To znaczy? W słuchawce krótka pauza, potem pada głos ze ściśniętego gardła: Darka nie żyje. Natychmiast cierpną pochwycone żarem nogi, a dalej i całe ciało drętwieje, jak przy narkozie: nie! (A gdzieś na dnie świadomości brzęczy, jak niedostępna mucha między szybami, okropna myśl: szczęściara, koniec męki! - bo męczyła się przecież strasznie, taka ładna i mądra, jak jej było do twarzy w wiązanych po dziewczęcemu chustkach tarninowego koloru z końcami wypuszczonymi na kożuszek - okrągły rumieniec na policzkach, niczym jabłuszko-Cyganeczka, ostry, ruchliwy nosek, buzia w ciup, po prostu cytat z folkloru, żywa ilustracja do Nocy Wigilijnej Gogola, jej żarty też były gogolowskie, klasycznie ukraińskie: baje z najpoważniejszą miną na świecie, a słuchacze boki zrywają; i całą młodość się męczyła - z głupią matką, która poprzestawiała w głowach i mężowi, i dzieciom, z cholernymi chłopami: pierwszy mąż porzucił ją zaraz po dyplomie, jak tylko dostał meldunek w stolicy - wyszło na jaw, że po to się właśnie ożenił, historia z drugim skończyła się przerwaniem ciąży i poszło z ginekologami, jak z górki na pazurki, z trzecim, łagodnym jak ośrodka chleba i całe życie z głową w chmurach, harowała za dwóch, gdy on, chwała Bogu, doglądał małej - korepetycje gdzie się da, tłumaczenia, jak my wszyscy przerzucanie się z jednego wynajmowanego mieszkania do innego z rodziną na grzbiecie, kończyła doktorat i wreszcie, słuchaj, znalazła pracę w jakiejś nowej fundacji amerykańsko-ukraińskiej, trzy miesiące, odkąd stanęła na nogi, jechali samochodem z Boryspola, a z naprzeciwka, tym samym pasem, pijana Badania terenowe nad ukraińskim seksem 275 w sztok łada: cztery osoby, wszyscy, którzy byli w samochodzie - na miejscu, i bądź zdrów, i tylko wysoki, cienki głos - bez płaczu! -w pustej przestrzeni poza kadrem: oj, gdybym wiedziała, że umierać pora, kazałabym sobie wyrąbać jawora, pobudować trumnę w cztery strony świata, żeby w kącie stała trzyjści cztery lata, stała trumna stała, aż prawie spróchniała, i tak do dziewczyny trumna powiedziała: albo mnie porąbcie, albo w piecu spalcie, albo mnie porąbcie, albo ciało dajcie...). Stojąc na środku kuchni ze słuchawką w ręku, trzymając się głosu Sany, nie wiedzieć który raz powtarzającej: co teraz będzie z Talą, Tala piąty rok zaczęła, pyzata, wykapana mama, tylko nos jak kartofel po tacie, kiedyś, jeszcze jako niemowlak, poraziła cię nieprzytomnym, niepewnym, pytającym wzrokiem, który jakby szukał jakiegoś punktu zaczepienia - Darka przewijała ją i wykiełkowało, niby naszeptane przez nieznany wiatr: Jakie to dziwne. Dziewczynka. Dziecko. /Grymas niechęci na twarzyczce. /Najpierw to życie irtadźcie nieco /Potem dopiero mnie wezwijcie. /Wybacz, laleczko, dziecinko, wybacz /Świat niebielony chyba od wieków /Nam, co wrzuciliśmy - rośnij /Niczym na śmierć z dala od brzegu - stojąc tak, wyraźnie słyszy ten inny głos, głos spoza kadru - nie Darki, nie, chociaż Darka śpiewała i właśnie ludowe piosenki fajnie jej wychodziły, miała, nie wiadomo skąd, tę naturalną, kobiecą, z piersi - jak przepaść studni - etniczną intonację, za diabła nie do podrobienia, i nawet do cna pijane towarzystwo miękło, spokojniało w fotelach jak zwiotczałe worki, niech tylko Darka, zaciągając się jeszcze papierosem, wesoło uniesie brew „nikotynka-witaminka" - wyciągnie, nad podziw czysto, a jej twarz wygładzał łagodny smutek - opadały płatki tarninowych kwiatów, czyj-to-konik-stawał, czujnie strosząc uszy, kołysało się czółno przy brzegu i wciąż chlup-chlup-chlup szeleściła trawa pod jego krokami, spływały z wodą listeczki wierzbowe i wszystko, co zechcesz, do końca świata, spływało z wodą, żyli na tej ziemi bezimienni ludzie, czegoś chcieli, kochali, cierpieli, i pozostały po ich życiach tylko rozmaite mokre ślady głosów (lamentów?) - jeszcze można napić się z tego źródełka, jeszcze można poczuć, że twoja męka, przez chwilę oświetlona późnym, na pół zachodzącym blaskiem sensu, nie jest osamotniona, nie jest pierwsza ani ostatnia, i tu przypomina sobie, że w tamtej balladzie trumna stała pusta właściwie nie trzyjści cztery tylko dwajścia cztery lata: tamta kobieta, która wysokim, przenikliwym głosem wyśpiewała swoją śmierć (męża bym oddała, gdybym nie kochała, siebie bym oddała, a dziecinka mała; kładź się, miła, sama, jakoś życie pójdzie, dziecinkę maleńką odchowają ludzie...), była jeszcze młodsza od nas, zupełna jeszcze dziewczyna - ty, oburza się Sana, 276 Oksana Zabużko co z tobą, idiotko, całkiem ci się tam w głowie pomieszało, myślałby kto tragedia, w łóżku się coś popieprzyło - nie, jeśli tak to powiedzieć, to jakaż tam tragedia, wszystko zależy, jak się powie, tyle że Sana nie wie, i nikt nie wie, co Darka opowiedziała ci przed twoim wyjazdem - to był chyba pierwszy raz, kiedy naprawdę się przed tobą otworzyła, choć znałyście się jeszcze z uniwersytetu, rok wcześniej Darka pochowała ojca - był nagradzanym muzykiem, deputowanym, a swego czasu niemal członkiem KC, ale w pewnym momencie trochę go za nacjonalizm znielubili i zaczął grywać na oficjalnych koncertach, a żona, przyzwyczajona do luksusów, suszyła mu głowę, gdy na oficjalnych bankietach upierał się wygłaszać toasty po ukraińsku - chociaż dowcipkował, układał błazeńskie kalambury, „zdoro-weńki buły" powtarzał, to przedstawiciel KC - bryła betonu w szarym garniturze - milczał z niechęcią: żaden mięsień nawet nie drgnął na nieprzeniknionej, niby wodą nalanej twarzy, ojojoj, co to będzie, „ty co, do Kanady się wybrałeś - dogadywała po rosyjsku matka, zdejmując w przedpokoju palto, podczas gdy ciężarna Darka, półprzytomna od toksykozy, mełła w kuchni kawę dla taty - czy ty to sobie możesz wyobrazić?" - a stary wyszedł do kuchni, zapalił (łamiąc najpierw kilka zapałek) i powiedział do córki - tak samo po rosyjsku, ostro: „Wiem, jestem wszystkiego żartem społeczno-politycznym"; i zdanie to na zawsze zostało jej w głowie jak niewy-jęty ćwiek - pochowano go na Cmentarzu Bajkowym w Kijowie, ze wszelkimi honorami, wszystkie gazety zamieściły nekrologi, a orkiestra, zgodnie z ostatnią wolą Zmarłego, grała „Kozaka niosą" - koń głowę chylił, późne dziecko, Darka była późnym dzieckiem, ojcu wtedy minęła czterdziestka: przystojny, dojrzały mężczyzna u szczytu sławy, to jak inaczej można go było utrzymać jeśli nie drugim dzieckiem? - dopiero teraz zrozumiałam matkę, jak kobieta, mówiła Darka z bólem w oczach, zrozumiałam, że jestem tym ostatnim, kto przychodzi po przyjęciu i płaci za wszystko - tamtego wieczora nie śpiewała, schowałyście się obie na końcu stołu i słuchałaś, do reszty zmrożona tchnieniem jej szorstkiej odwagi wobec życia, przejmującym do kości powiewem raptownie nawiązanego braterstwa: płacimy, dziewczyny, no przecież, płacimy za wszystko, co do grosza! - potem jechaliście na łepka, ubijając się jak śledzie na siedzeniach, metalicznie szeleszcząc celofanem od kwiatków: byty czyjeś urodziny, może i Sany właśnie -ktoś lokował się między siedzeniami, ktoś, w tamującym ruchy futrze, pakował się komuś na kolana, pajechali! - jak powiedział pierwszy radziecki kosmonauta - i - pojechałyśmy, poleciałyśmy, siostry-gołąbeczki: ty za ocean, a Darka jeszcze dalej, mlecznobiały cień startujący ze stosu sprasowa- Badania terenowe nad ukraińskim seksem 277 nego złomu na którąś z najodleglejszych gwiazd - późne dziecko, urodzone przez matkę, żeby zatrzymać męża, a gdy już nie było kogo zatrzymywać, życie wyczerpało się, rozwarła się Boża prawica, wypuszczając na wolność zbolałą duszę: pokój tobie, męczennico, znajdź odpocznienie. Darciu. Darciu, słyszysz? Pozostałaś bez winy, którą na świat ten nie miłość przywołuje. Pomódl się tam, gdzie teraz jesteś, za nas wszystkich - nasze życie wciąż trwa. Gdy budzi się rano (no i po co było się budzić?), długo leży na brzuchu, obejmując rękami poduszkę: nowy dzień obsypuje myśli gradem męczących, bezsensownych obowiązków: zamówić ksero dla studentów, wydrukować na wydziale nowe kolokwium, zajrzeć do banku, do drugstore - witaminy się skończyły, i trzeba by kupić rajstopy, odpowiedzieć na dwa listy, zadzwonić do travel agency, o kurka! - gdzieś wcięło zamówiony przez nią bilet do Nowego Jorku, który miał zostać wysłany pocztą, chociaż, jeśli się dobrze zastanowić, po cholerę jej ten cały Nowy Jork - no dobrze, wyjdzie na scenę, przeczyta po angielsku kilka swoich wierszy w tych zgrzytliwych tłumaczeniach, wypije potem na stojąco kieliszek wina, zagryzie utopionymi w sosie pomidorowym krewetkami, pouśmiecha się do paru odprasowanych agentów literackich i typów z PEN-Clubu, może wpadnie na jakąś godzinkę do ulubionych niegdyś muzeów („Na diabła mi te muzea - wesoło krzyczał w słuchawkę, gdy dzwonił do niej do Cambridge, jeszcze z Ukrainy -ja w tej Ameryce tylko jedną damę chcę oglądać!") - wtedy wydawało się to brawurą, no jak tak można, świadomie się czegoś pozbawiać, na wejściu ograniczać swoje życie, przecież ono jest takie nie do ogarnięcia ciekawe! - a teraz, widzisz, ona także utraciła radość poznawania, dawną nienasyconą, zaborczą chęć odkrywania nowego - do jasnej anielki, czy ja już umarłam?... Pierwsza ich rozmowa na ten temat wyszła jakoś bez sensu: Jadę do Stanów - pojedziemy razem?" - ,Aha - śmiał się - samochodem - jeśli paliwa wystarczy" - Ja mówię poważnie" - „A co ja tam będę robić?" Malować przecież, baranie - i Metropolitan zobaczysz, i Modern Art Museum, i Art Institute w Chicago, lustrzane oktaedry kosmiczno-giga-ntycznych stalagmitów, gromadzące się na widnokręgu, gdy zbliżasz się do miasta, zawijaste oddechy mostów i wiaduktów nad autostradami, przestrzeń z fantastycznego filmu czy snu, odbierający dech, nieskończony, niepowstrzymany rozpęd, prerię bez kowbojów, lekki posmak szaleństwa, przebłyskujący w nocnym migotaniu reklam: rozum, co lęka się własnego tworu, bo to przecież całkowicie ręką ludzką stworzona cywilizacja, i stąd 278 Oksana Zabużko właśnie lunatyczna i rozdzierająca, na pustkowiu księżycowym blaskiem rozlana nostalgia na saksofon, rozkołysany (niby podpity Murzyn na środku chodnika) i przy każdym zmysłowym zwrocie odbierający duszę głos śpiewaczki jazz-clubu: „I'm all alone in this big city - Wilson, buddy, have sorcie pity", chwieje się dym w półmroku nad barem, nad stołami bilardowymi, gdzie postukują kije, wszyscyśmy tu samotni, wolni i samotni, to wspaniałe, własnoręcznie tworzyć swoje życie, to straszne, własnoręcznie tworzyć swoje życie, widzi się na żywo twarze wszystkich ras zebrane razem, kolory i odcienie - od płynnej czekolady (jak bezwstydnie liliowe wewnętrzną nagością muszle ust, jak zwierzęco rozdęte zakamarki nozdrzy!) po azjatyckie chimeryczne - żółty księżyc, cytryna, niedojrzałe awokado -przebłyski zieleni, a wszystko to w jednym tyglu, jakiż to szalony, ogłuszający wzrok film, bez przestanku, jarmarcznie pstre kramy na ulicach, chryzo-litowy połysk sklepowej witryny w środku dnia, a ponad wszystkim, na tablicach przy drodze, cukierkowe, lśniące, szeroko roześmiane kilkumetrowe twarze zabitych dzieci: ofiary drunk driving, wzięte do nieba maleńkie aniołki tego łez padołu, o Davidzie, o Kevinie, o Mary-Jane, co będzie jutro z nami wszystkimi? - zobaczysz w iluminatorze zachód słońca nad Atlantykiem: spada szybko, na twoich oczach, rozpościerając wzdłuż widnokręgu jaskrawoczerwoną ścieżkę, i chmurne śniegi ciemnieją na wapień, na górski kamień pokryty ciemnymi żyłkami rowków, a potem zaczynają zbłyski-wać szarymi zwałami kry w zimnych, stalowobłękitnych wytopiskach, tylko tam, gdzie padają promienie słońca, widnieją jeszcze wyraźnie oddzielone wysepki żaru, i oto już napływa ze wszystkich stron morska mgła, samolot zagłębia się w noc, by w ciągu godziny dotrzeć do jej krańca, i oto znów poszarzało za iluminatorem; tym razem świta - poczujesz, jak oddycha planeta - jak ciemiączko niemowlęcia, jak blisko tam, w niebie, do Boga, bo ruszając się z miejsca, wyłażąc z dobrze wysiedzianej dziury, otwieramy się przed nim tak samo jak w chwili narodzin albo śmierci - i wyrwiesz się, wiem, wierzę w to, wyrwiesz się z czarnego tunelu, którym z głupim uporem lecisz do swoich szpitali-więzień-lobotomii (po jaką cholerę, co wy chłopcy wyprawiacie, czy rozpacz to nie za wielka rozkosz dla Ukraińców, którzy przecież po raz pierwszy w tym wieku uzyskali szansę na prawdziwe życie?...), namalujesz swoje najlepsze obrazy i sława, prawdziwa sława, ta, której nie zdobył jeszcze żaden Ukrainiec, może jeden Archy-penko, doprowadzi cię - pierwszego spośród nas wszystkich - pod oślepiające reflektory historii, przecież jesteś więcej wart niż ich Szemiakin czy nawet Nieizwiestny, przecież ty naprawdę jesteś such a damned good painter, Badania terenowe nad ukraińskim seksem 279 tobie rzeczywiście należy się własna galeria na Soho, gdzieś musi na ciebie czekać, podczas gdy siedzisz nocami w swojej odrapanej niby-pracowni bez bieżącej wody, w której tynk sypie się z sufitu na mokre jeszcze rzeźby, a do tego wszystkiego przyczepiło się to klasyczne, narodowe „i-tak-się-nie-uda" - już nie mam do tego siły! - zawiniemy się tu czy tam, poszperamy w poszukiwaniach right people, którzy mogliby cię zobaczyć, teraz jest właśnie dobry moment, mimo wszystko, jakakolwiek by była, to przecież Jukrejn i art-managerowie zaczynają węszyć w poszukiwaniu nowych nazwisk, wszystko będzie super, wszystko zawsze da się zrobić, Boże, jak ja chcę, żebyśmy coś zobaczyli, żeby nas wreszcie usłyszano, ileż sił wpakowałam w tę robotę - wszystko jak grochem o ścianę, strach pomyśleć; ciągnęłam z domu na Zachód najwspanialsze książki i slajdy, podtykałam ludziom pod nos, tworząc wokół siebie zasłonę dymną jakiegoś niewyraźnego kontekstu, ze wszelkich możliwych katedr wymachiwałam rękami -oszołomiony dyrektor Kennan Institute zapewniał mnie potem w liście gratulacyjnym, że „if the fate of Ukrainian literaturę is in the hands of people like yourself, one need not fear for its futurę" - nie podejrzewając, rzecz jasna, że w moich hands co najwyżej poręcz w autobusie, a i to jeśli ktoś nie odepchnie, niczewo, bracie, nic się nie martw, przebijemy się, wyrwę cię, wyciągnę na własnych plecach, moich sił starczy na wszystko: pół Ukrainy ruszyć z posad, pół Ameryki zwabić za sobą na Ukrainę (i rzeczywiście maszerowała po tamtym kontynencie jak Szczurołap z Hameln grający na fujarce: studenci niemal całą grupą składali podania do Korpusu Pokoju - for Ukrainę, koledzy z amerykańskich uniwersytetów zaczynali zgłębiać język ukraiński, puszczano w ruch tryby zuchwałych projektów - wspólne publikacje, sympozja, antologie przekładów, kurza twarz, iluż ludziom zawróciła w głowie!) - w odpowiedzi na wszystkie jej „mówiła - prosiła" (dawała - płakała...) on tylko lekko się uśmiechał: no, „zobaczymy", to jego „zobaczymy" po pewnym czasie zaczęło brzmieć dla niej jak hasło beznadziei, początkowo składała takie niedowierzanie na karb kompleksu prowincji: niby to dokąd możemy się pchać ze słomą w butach, „Me, mimo wszystko wytłumacz mi, jak tak można było zniknąć, żeby ani słowa, ani listu?" - nastroszył się, spoglądając wilkiem - „Mówię ci przecież, nie wierzyłem, że tu kiedykolwiek przyjadę!" - no i przyjechał, i co ci z tego przyszło, skoro od początku wiedziałeś, że wszystko tutejsze ci „na diabła"? Przywiózł ze sobą gruby album ze szkicami i z niego malował: ciągle te same łyse ludziki o ostrych rysach niosły na rohatynach, po pagórkach, przez żółtą, rozpaloną pustynię, to księżycowozielone wypukłookie ryby, to gigantyczny pa- 280 Oksana Zabużko lec wskazujący lewej ręki (dlaczego lewej?), to znów łopoczącą na wietrze haftowaną chorągiew, zawisały pod płonącym niebem i półmroczną ziemią, przebierały dziecięco wąskimi, bosymi stopami po zębatych kółkach obrabiarek: tak właśnie, obłudnie puszczał do niej oko, Bóg uczy poetów chodzić - hmykała, nie zgadzając się, czy może częściowo się zgadzając: (kto wie, może to i naprawdę tak?). Czym, dzięki czemu nadal maluje, skoro świat wokół nie jest dla niego ciekawy? Nieszczęśliwy z ciebie człowiek, Mykoło: kochałeś samochód - rozbiłeś, kochałeś kobietę - zniszczyłeś -w noc ostatecznego rozstania przyśniło jej się (i zapamiętała tamten sen, wyniosła z mgły na powierzchnię), jak on powoli odchodzi od niej, odwrócony plecami, taki jeszcze znajomy wygolony kark, spuszczona głowa, szorty i sztywno wykrochmalona biała koszula ze sterczącymi, krótkimi rękawami: niereformowalny bałwan! - przez wąską kładkę, nachyloną gdzieś do dołu, dokąd - nie widziała, i spokojnie (po raz pierwszy w ciągu całej ich znajomości - spokojnie!), z rozwagą i pewnością zrozumiała przez sen: nie uratuje się, nie, nie uratuje się. Oj, podle, kobieto, wyglądasz, podle: na całą czterdziestkę, wizyta u fryzjera nic nie pomogła (na heroiczny wysiłek się zdobyła, bo była w takim stanie, szczególnie wieczorami, że raz mało nie zasnęła w ubraniu i dopiero niespodziewanie przytomne, poprzez lepką mgłę ociężałego mózgu, ukłucie strachu: co ze mną, już całkiem na psy zeszłam? - zmusiło, żeby spuścić nogi z oparcia, odszukać po omacku szlafrok, przebrać się i jakoś dojść do łazienki: teraz makijaż zmyj, tak, wacikiem i mleczkiem, przetrzyj pod oczami, i ząbki wyczyść, ale najpierw wypłucz „Denivitem", bardzo dobrze, zuch dziewczynka, i hop pod prysznic! - a teraz odważnie, wytrzyj się ręcznikiem, a teraz „Oil of Olaz" na noc, o tam, stoi na półce w czarnym flakoniku, najpierw na szyję, potem na policzki, pac-рас, koniuszkami palców, pomasuj troszeczkę, no, widzisz, gotowe, a nie zapomnij zakręcić słoiczka - i teraz już kładź się do łóżka, jak Pan Bóg przykazał) - i wszystko to zdało się psu na budę: niespodziewanie wychodzi jej naprzeciw z przypadkiem napotkanych, ogromnych luster, na ulicach i w sklepach, w pierwszej chwili nie poznaje tego babska w znajomych eleganckich strojach, i problem nawet nie w paskudnej cerze, od razu postarzałej o kilka lat (trzeba by mniej palić...) i poplamionej śladami po pryszczach, i nie w obrzmiałym, jakimś takim na-dęto-obrzydzonym, jak piłka, z której spuszczono powietrze, zarysie dolnej części twarzy (poczekaj, niech tylko gębę otworzy, zaraz zaskowycze!), ale po prostu coś w nieuchwytny sposób zmieniło się w całej postaci, w ru- Badania terenowe nad ukraińskim seksem 281 chach, krokach: znikł ten niepowstrzymany pęd samolotu przed startem, jaki zawsze w niej drżał i - zdjęła przyciemnione okulary, żeby się przyjrzeć: no właśnie, przygasło spojrzenie - oczy nie uderzały już z twarzy jak dwa reflektory, lecz kryły się gdzieś z tak zapłakanym umęczeniem, że już sama miała ochotę czym prędzej odwrócić wzrok. Podobno według statystyk człowiek spogląda w lustro przeciętnie czterdzieści trzy razy dziennie - czterdzieści trzy razy dziennie, czując, jak żołądek kurczy ci się ze strachu, wciąż jeszcze z niedowierzaniem, gapisz się na tę megierę: więc to ja? Teraz i zawsze? (I od razu zbiera się na płacz, od poczucia beznadziei, zapomnianego, odkąd przestała być podlotkiem). No, niczego sobie. Nie, no, jakby lepiej oświetlić, od góry i odrobinę pod kątem, to jeszcze jako tako, jeszcze coś z tej dawnej siebie dałoby się rozpoznać... Oj, dajże spokój! - kogo chcesz oszukać? Jeszcze zimą, podczas tego przelotu, we Frankfurcie, gdzie siedziała skulona pod ścianą i pospiesznie bazgrała w notesie, tonąc w niewidzialnym bólu, przechodzące mimo stada chłopaków z zainteresowaniem zaczepiały o nią wzrokiem, spowalniając kroku: „Hi, girl!", jeszcze pół roku temu, w Cambridge, szalał za nią superfacet, przystojniak, atleta, sześć stóp dwa cale, w ramionach tyle samo, łagodniutki jak baranek, o smagłej skórze niczym jedwab i czystym zapachu zdrowego młodego mężczyzny, ach, jaki mógł z niego być kochanek - rwij sobie teraz włosy, rwij! - i na jej ,,1'm ten years older than you are", odpowiadał, po chwili, z pewnym zaskoczeniem: „You're lying" - bo była dla niego, po prostu i zwyczajnie, normalną girl, która mu się spodobała - a ją zamiast pociągać, odrobinę już drażnił ten nieprzeparty napór głupiego zdrowia, radosna i pewna siebie niebitość, ona była przecież „poetką głęboko tragicznego odczuwania świata", jak kiedyś napisał o niej tam w domu jeden rąbnięty krytyk, a jakże, odziedziczyła to, niby grupę krwi, i w tym kraju, z jego kodeksem przymusowej szczęśliwości, który oczywiście masowo produkuje neurotyków i psychopatów, wyzywająco obnaszała swoje historyczne cierpienia jak rasowy pies medal z wystawy - z leciutkim uśmiechem wyższości mówiła wprost do ufnie rozwartych ust (słowa padały w nadstawiony kielich wina i rozkołysywaly lśniącą powierzchnię): w waszej kulturze nieszczęście ma charakter wyłącznie osobisty, samotność, tragedie miłosne, te wszystkie kliniczne incesty, które czterdziestoletnie baby zaczynają ponoć na kozetkach psychoanalityków wydłubywać z dziecięcej pamięci i w które ja, prawdę mówiąc, niespecjalnie wierzę - jak człowiek pochodzi do psychiatry rok czy dwa, nie takie rzeczy sobie przypomni - ale nie znacie stanu podległości niezwyciężonemu, metafizycznemu złu, gdzie od was kompletnie nic nie zależy - gdy dorastasz w nie- 282 Oksana Zabużko ustannie podsłuchiwanym mieszkaniu, i wiesz o tym, więc od razu uczysz się mówić do niewidocznej publiczności: coś na głos, coś na migi, a o czymś w ogóle milczeć, albo gdy twoje pierwsze dziewczęce oczarowanie okazuje się podstawionym donosicielem, który po roku dosyć byle jak odwalanej służby - przeważnie rozmów po kawiarniach i wałęsania się po kinach -bierze i zakochuje się w tobie naprawdę, bez jaj, i oświadcza się - oświadczając jednocześnie o swojej KGB-owskiej misji (gęby porozwierały się jeszcze szerzej, okrągłej: to jest życie, pomyślało im się z zazdrością, to jest real life!), a do tego jeszcze - o tym jednak woli milczeć - gdy jako trzydziestolatka po raz pierwszy wskakujesz do łóżka z cudzoziemcem, gwałtowna romantyczna namiętność (z nadspodziewanie przyjemnym zapachem drogiego dezodorantu!), do której on zresztą odniósł się poważnie i zaczął przebąkiwać o ślubie - oj, miałaś w życiu farta, kobieto, do serjoznych typów, którego nie wspomnieć -wszyscy zaraz chcieli się żenić, choroba jakaś czy co? małżeńska epidemia czy może moda na poetki? - i ten pachnący (i czuły, a jakże!) mężczyzna spróbował sprawić ci garderobę, bo twoja własna składała się ze starych dżinsów i kilku nawet już nie ekscentrycznych tylko po prostu obdartych bluz - kupił ci dwie prawdziwe sukienki z cienkiej wełny i srebrzystą jedwabną bluzkę z watowanymi ramionami, i cudowny kostium w kolorze czerwonego wina, w którym od razu rozbłysłaś zupełnie już zamorską urodą (baseny, szezlongi, jachty, białe sportowe samochody...), i kilka par pantofelków (pozdrowienia od gogolowskiego Wakuły - włoskie, z mięciusieńkiej skórki, studolarowe czółenka donaszasz do dziś) i jeszcze masę różnych dyrdymałów, torebkę i motyli rój kolorowych szali, kosmetyki i dźwięczące cygańskie naszyjniki; bransoletka od zegarka znów podkreśliła artystyczną szczupłość nadgarstka, a obficie zwisające kolczyki - długą, bezbronną szyję, wszystko było drogie, dobrane z miłością i gustem - i pierwszy raz w życiu zaopatrzoną po czubek głowy, pierwszy raz wystrojoną jak z żurnala, aż samej sobie dech zaparło przed lustrem (i tak czterdzieści trzy razy!) - opadł cię palący wstyd nie do wytrzymania, poczułaś się jak klasyczna sowiecka prostytutka, która daje się przelecieć w hotelu za parę majtek, i chociaż odrzucenie tych wszystkich rozkoszy przerosło jednak twoje siły, to historia na tym się skończyła - po prostu przestałaś odpowiadać na jego amsterdamskie telefony (a on tymczasem w pośpiechu załatwiał rozwód i w końcu chyba o mało co go nie załatwił), bo zresztą co byś miała robić w Amsterdamie? - i wróciłaś do męża, by przywozić mu dżinsy i zapalniczki z zagranicznych delegacji i byłaś nie tyle zadowolona, ile czysta: wszystko jedno jakie, byle ludzkie stosunki, nieobciążone z góry poniżającą nierów- Badania terenowe nad ukraińskim seksem 283 nością krajów i warunków, przeciwko której nic nie zdziałasz (i dlatego w ogóle cię nie ruszało, że w Ameryce twoja wielka miłość pozostawała na twoim utrzymaniu: pomyśl tylko, tak się złożyło, zarobisz, to oddasz; ruszyło cię, i to nie na żarty - wtedy właśnie załamałaś się, wpadłaś do domu, zapadłaś się na kilka godzin w otchłań czarnej, piekącej żywym ogniem nienawiści, zdolna, jak jego była żona, niechby tylko nawinął się pod rękę, wbić w niego wszystkie dostępne noże i inne przedmioty powodujące rany cięte i kłute, żeby zwalił się, skurwysyn, ociekając krwią, żeby zalał się krwią, żeby ginął we krwi! - uch, okropieństwo, pięknie dziękuję za takie przeżycia, bodaj bym nigdy siebie takiej nie poznała! - dopiero wtedy, gdy z chamską obojętnością- mężczyzna przecież! kamień! - oświadczył, już przez telefon, że nic ci nie jest winien - że to raczej przeciwnie, jeszcze się nie rozliczyła z nim - wziął i kary umowne sobie wyliczył - za cegły, Bóg świadkiem, za cegły! - chociaż zabrzmiało to jak pogróżka, zaśmiała się ochryple, mimo wszystko nie wierząc: „Słuchaj, mam na ciebie rekiet napuścić, czy co?" -ale on już odłożył słuchawkę - zuch żołnierzyk, serdeńko cacane! - chorą z wściekłości niby złapało za ramię drgnienie myśli: jakież to musi być p...ie-przone życie - tak zawsze wywoływać w ludziach, i to nie tylko kobietach, podobne reakcje na siebie! - jakie to stworzenie głupie, nieszczęsne - i nie próbuje przepraszać...). Znajetie li wy ukrainskuju nocz, ladies and gentle-men? Ni cholery nie znacie, i zresztą po kiego wam to licha, macie własne, nie mniej ciężkie noce, marnujecie życia w schludnych suburbialnych domkach, oplecionych bluszczem, bo nie ma z kim jeść indyka na Thanksgiving, tyle że mnie już dopieprzyła moja wrażliwość na cały świat, dopieprzyło oglądanie, dokąd nie zabłądzę, tylko nieszczęść i nieszczęść, czy to ja tak mam, czy może to moje „nad wyraz tragiczne odczuwanie świata" jak an-tenki owadzich czułków wszędzie wyławia zapach nieszczęścia, a ja z jękiem pełznę w jego stronę, zamiast radośnie oddawać się młodemu, zdrowemu bysiowi (który, zbity moim zachowaniem z pantałyku, o dziwo, zaczął czytać - przebrnął już przez Chatę wuja Toma, coś Jane Austin i zatrzymał się na Przygodach Tomka Sawyera, a wtedy któregoś wieczoru, pijąc herbatę u mnie w kuchni - przyjechał rozgrzany po treningu, ściągnął kurtkę przez głowę, rzucił na łóżko, śmiesznie, jak szczenię, wąchał swoją rękę: prosto z basenu, jeszcze pachnę chlorem - życiem pachniał, kurcze, życiem! - w zachwycie opowiadał, że już się nauczył wyobrażać sobie opisany w książce krajobraz czy pokój, znienacka przerwał i zapytał prostodusznie: tylko gdzie ja teraz znajdę taką dziewczynę, żeby z nią o takich rzeczach rozmawiać? - och, jaki mądry, załapał, od pierwszego ruchu: ta drogą, którą 284 Oksana Zabużko przed nim odkrywała, obiecuje samotność - trzask jak od klapsa: stój, idiotko, wyhamuj, przestań wreszcie wpychać normalnych chłopców w krainę ułudy i posyłać ich na poszukiwanie błędnych ogni jakiegoś tajemnego sensu, o którym sama nie masz zielonego pojęcia, a potem rzucać ich w pół drogi i skazywać na kilka lat lizania ran - i wiedziała już, że nie będzie z nim spać, że tylko tak samo chorego jak ona, nawet nie, bardziej chorego - w szpitalnym gipsie, koszmarnych długach i chmarze milicyjnych wezwań, bracie mój czarnoksiężniku, jesteśmy jednej krwi, ja i ty - nie zdoła zepchnąć z jego własnego, przez Boga wyznaczonego toru - och, jakie to z twojej strony szlachetne, złociutka, no, naciesz się sobą, naciesz, jaka fajna jesteś, nie?). W psychiatrii chyba to nazywają syndromem ofiary, ale nic nie mogę zrobić, tak mnie nauczono; w ogóle wszystko, co Ukraińcy są w stanie o sobie powiedzieć, to jak, ile i w jaki sposób ich bito: informacja, co tu dużo gadać, mało interesująca dla obcych, jednak skoro ani w historii rodziny, ani w historii narodu nic innego nie można wygrzebać, to powolutku przyzwyczaja się człowiek do dumy z tego właśnie - patrzcie tylko, jak nas bili, a myśmy jeszcze nie umarli - przyjaciele z Cambridge umierali ze śmiechu, gdy przetłumaczyłaś im początek hymnu, Ukrainę has not died yet - „What kind of anthem is that" - no, i prawda, zajebisty zaśpiew, w sam raz z takim „na Turka wyruszać", oj żeby tylko - i dlatego, miła moja, skoro tak, to ciesz się i raduj, że nie umarła nieszczęsna ofiara seksualna idei narodowej, chociaż, jeśli się dobrze przyjrzeć, to co tu takiego znowu radosnego, i po jaką cholerę to było, życie bez miłości, i czy nie lepiej, czy nie lepiej umrzeć dawniej było, jeszcze lepiej, jeszcze lepiej nigdy nie urodzić niźli teraz, niźli teraz w mękach po wiek chodzić (miała kiedyś koleżankę, którą też nieźle ponosiło na tle patriotyzmu, na wszystko narzekała, zakochujemy się nie w mężczyźnie tylko w idei narodowej, mawiała, i skończyło się tak, że przez kilka lat prowadziła swój pochód przez wyrka zamorskich wujaszków, aż w końcu w jednym z nich osiadła - na dziecko, które gdy dorośnie, może nawet, to niewykluczone, nauczy się ukraińskiego, jeśli, oczywiście, będzie chciało, a tymczasem jego mama dorabia tanimi reportażami w ukraińskim radiu „Swoboda", którego Clinton ciągle jakoś nie zamyka - wyćwierkuje w ojczystym niegdyś języku z tą uwierającą, jak zepsute sprężyny materaca, obcą intonacją, mającą poświadczyć, że ona już - weź o ton wyżej! - nie z naszej wsi: wyrwała siei): dążę do tego, ladies i gentlemen, że należeć do bitego narodu to nie w kij dmuchał, jak przyma-wiała lisiczka z ludowej bajki, bity niesie niebitego, i tak ma być z tym bitym, nieszczęście polega na tym, że przy okazji bity wychytrza się i śpiewa, dajmy na to, dumę o nieszczęsnych niewolnikach, czym usprawiedliwia własne po- Badania terenowe nad ukraińskim seksem 285 niżenie, bo sztuka, ho-ho, zawsze w oczach obserwatorów usprawiedliwia życie, które ją zrodziło, i na tym polega jej (sztuki) wielkie oszukaństwo. Łacińskie ars, które przeniknęło do większości języków europejskich, nordyckie Kunst, które u zachodnich Słowian odbiło się rykoszetem „sztuki" - tu właśnie jest zdrowe podejście do sprawy, aż czuć mieszczańskie poobiednie beknięcie od kiszonej kapusty: sztuka, zabawa, niewinne sztuczki, akrobatyczne skoki na linie, melodyjne dzwonienie barokowych zegarów i misternie rzeźbiona tabakierka, nasze „mystectwo - mastactwo" też z tego gatunku, tylko trochę obojętnie i pobłażliwie: no i czym też dziś nas mastaki ucieszą? -i unieszkodliwia się, odczarowuje ukrytą pułapkę, i chyba jeden jedyny SCS na darmo ostrzegająco wytyka suchym palcem: „izkusstwo" - od „izkus", pokusa, pokuszenie, to samo, na które modlitwa prosi „i nie wiedź nas...". Tylko jedna uwaga, mówi do siebie, po raz czterysta czterdziesty trzeci (i co, to już tak do końca świata?) oglądając w lustrze - zmętniałym, upstrzonym zielonkawymi cętkami (czego chcesz, tanie mieszkanie w biednej dzielnicy!) - swoją twarz, silnie podretuszowaną przez nadchodzącą starość (trzydzieści cztery lata, ta joj, ta joj!). Tylko jedna. Nas o tym nie uczyli, cała ta nasza literatura ze swoim kultem miłości tragicznej - ludowi Iwanko i Ma-riczka, Łukasz i Mawka z Pieśni lasu Łesi Ukrainki, moi studenci wpadli w zachwyt i oświadczyli, że to lepsze od Midsummer Night Drearn Szekspira, no jasne - jakoś zapomniała nas uprzedzić, że tak naprawdę tragedie wyglądają brzydko. Że śmierć, nieważne w jakiej postaci, to przede wszystkim brudna sprawa. A tam, gdzie nie ma piękna, jakaż może być prawda? Paskudnie, kurka. Paskudnie. Wyjść na ganek, zapalić z tego wszystkiego?... Strach zaczynał się wcześnie. Strach był przekazywany w spadku - obawiać się należało wszystkich obcych (każdy, kto się tobą interesował, był w rzeczywistości nasłany przez KGB, żeby wywąchać, o czym rozmawia się u was w domu, a potem znowu przyjdą tamci panowie i zabiorą tatę do więzienia - szczególnie podejrzani byli ci, którzy wszczynali wolnomyślne rozmowy: gdzieś tak w dziewiątej klasie na miejskiej olimpiadzie z literatu- 286 Oksana Zabużko ry poznała prymusa ze szkoły matematycznej, okularnika - miał rzadką u nastolatków skórę jak świeżo umyta brzoskwinka, pod nadzwyczaj grubymi okularami z profilu widać było ciemne, gęste jak jedwab dziewczęce rzęsy, a kiedy śmiał się, naprężał całe ciało, jak to bywa z bardzo nerwowymi, inteligentnymi chłopcami, których nie puszczają na podwórko, do zwykłych zabaw, tylko wyprowadzają na spacer, ciągnąc za sznurek przy sankach, zawiniętych po oczy w wełniany szalik - tacy chłopcy zawsze się w tobie zakochiwali, nie było na to rady, zresztą oni sporo czytali i lubili rozmawiać o przeczytanych książkach, a prymus ze szkoły matematycznej, niewprawnie-staromodnie, niczym protezą, podtrzymując cię pod łokieć na śliskiej drodze - była zima i na okrytych śniegiem chodnikach co krok podstępnie błyskały czarne, wyślizgane łysiny - nieostrożnie wspomniał: „ukrainskowo pisatiela Winniczenko - nie czytała?" - ciebie z miejsca jak warem oblało: to przed tym właśnie uprzedzali mama i tata! - z leninowską chytrością w oczach (najważniejsze, że sama odbierała ją jako leninowską!), z dystansem, takim od niechcenia, zupełnie jakby - no, no, i co dalej, ja i tak cię widzę na wylot - odparła, że - „niet, nie czytała" i odczekawszy, aż prymus powiedział wszystko, co wiedział - i o UNR, i o emigracji (słuchała, już nie mając wątpliwości, kto przed nią stanął, czując słodki ból bliskiego niebezpieczeństwa) - zmroziła go chyba - akcentując sylaby, równym, mocnym głosem wożatego pionierów („Atriad! Rrawniajś! Smir-na!") oświadczyła, że nie interesują jej jakieś tam zaplute karły emigracji, że w warunkach tak trudnych i napiętych stosunków międzynarodowych, i że zawsze oburzali ją młodzi ludzie, słuchający jakichś tam radiostacji - wytrzeszczył na nią obie pary szklanych oczu i zdawało się, że zapomniał o oddychaniu: szedł jeżyk lasem, zapomniał, jak się oddycha, i zdechł - a niech ma za swoje! Zadowolona była z siebie jak nigdy: pierwszy egzamin dorosłości - i bez potknięcia! Nie, zawsze powtarzała, że nie chciałaby jeszcze raz przeżywać swojego dzieciństwa - tych męczących, nieświadomych prób wyrwania się - z zamurowanego na głucho, zabarykadowanego od środka rodzinnego gniazda, za którego murami jadowicie kłębił się strach, trzęsawisko, gdzie potknij się tylko, zdradź się - i wpadniesz w otchłań śmierci (w radiu, którego ojciec słuchał wieczorami, przykładając ucho, szczelnie przyciskając je do głośnika, wydającego ogłuszające trzaski, niekiedy przerywane ostrym, niebezpiecznie narastającym metalicznym gwizdem, czytano pamiętniki umierającego Sniegirowa, wyliczano operowane organy wewnętrzne, odbite nerki i pęcherze, wstrząsy insulinowe, siłą wprowadzone sondy, kałuże krwi i wymiocin na cementowych podłogach Badania terenowe nad ukraińskim seksem 287 - raport z rzeźni, rozbiór tusz: Marczenko, Stus, Popadiuk, co parę tygodni nowe nazwiska, piękni i młodzi, niewiele w sumie starsi od ciebie dziarscy chłopcy, marzyłaś o nich jak twoje rówieśnice o aktorach, kiedyś wyjdzie na wolność, bohaterski, poznaczony bliznami, i spotkamy się - tyle że oni nigdy nie wychodzili, ich miłość rosła w eterze, tata siedział po tej stronie i słuchał, rok za rokiem, odkąd stracił pracę, siedział w domu i słuchał radia) -wyrwać się nie było dokąd, wszędzie wokół trwały zebrania komsomol-skie, zajęcia z marksizmu-leninizmu i obcy język, tam - jak czterolatka na stołeczku pośrodku pokoju, powiedz wujkom i ciociom wierszyk - można było występować tylko po to, żeby dźwięcznym głosem magnetofonu wydać im lekcję od nich zresztą wyuczoną, i to jedno stanowiło gwarancję bezpieczeństwa - złoty medal, czerwony dyplom, przesuwanie się po sznureczku, szlag jasny by to trafił, ile śmieci człowiek przepuszczał przez głowę! - a jako piętnastolatka wpadła w depresję, skarżyła się na jakieś tajemnicze bóle żołądka, tato padał z nóg, ciągając ją po lekarzach, którzy niczego nie znajdowali, całymi dniami przewracała się w łóżku i histerycznie płakała od byle czego - tatusiowa córeczka, oczko w głowie, to on czuwał, brał pod skrzydła, przy jej pierwszej miesiączce spokojnie tłumaczył, że to bardzo dobrze, że tak ma być ze wszystkimi dziewczynkami, leż, nie wstawaj - podawał do łóżka, jak choremu, talerzyk z pokrajanym w kawałki jabłkiem, a ona leżała - skulona i milcząca, przestraszona nowymi wrażeniami - i wstyd otwartości swojej tajemnicy, ale jakie też tajemnice można mieć przed tatą? i, jakoś boleśnie obco, z uczuciem nieprzytulności i niepewności: powtórzyło się to, gdy straciła dziewictwo (do czego dojdzie dopiero po śmierci taty!) i potem, za każdym razem, to samo uczucie wiecznej córczynej pokory, ostatecznej rodowej uległości, od czego faceci, nie kapując, w czym rzecz, oczywiście, szaleją („A/e ty super dajesz!"), a potem ich rzucasz. Wyrywała się, pewnie że się wyrywała, jeszcze jak! - cała w spiczastych łokciach samoczynnego wyrastania, do łez umęczony własnoręcznym torturowaniem twarzy pryszczaty podlotek, jedne pończochy, wiecznie w burych pasmach nicianych szwów i jedna sukienka - szkolna, od mundurka, do błysku i białości wytarta na łokciach, na szkolne wieczorki chodziła - a chodziła gorliwie, jak muzułmanin do meczetu! - w pożyczonej bluzce i kusawej, jeszcze pionierskiej, biała-góra-czarny-dół spódniczce, i gorzka gryzła ją gorycz, patrzyła na całkiem już „dorośle" poubierane, u „dorosłych" fryzjerów ostrzyżone, nowymi barwami rozkwitłe, jak sad wiśniowy koło chaty, koleżanki z klasy - w błyskach perłowej szminki i czarnych firanach rzęs Lancome - dziesięć karbowańców kosztowało nie- 288 Oksana Zabużko biesko-granatowe opakowanie takiego tuszu, a mamy pensja, z której żyli we troje, wynosiła sto pięćdziesiąt, no i co mogła zrobić, jeśli nie ukraść, co prawda tanią tubkę, polską, i do połowy zużytą, uspokajała sama siebie, że dla tamtej to żadna strata, i tak zresztą było, a mimo to dziewiętnasty wiek, mimo wszystko klasyczna bułka Jeana Valjeana i Cosette przed wystawą sklepu z lalkami, i wstyd, i strach, i tajemnica, występna i słodka, jak ćwiczenia z ekshibicjonizmu w samotności przed lustrem - niewprawnie malowała się w szkolnej ubikacji, rozmazując pod oczami czarne kłaczki, a po wieczorku w tej samej ubikacji zmywała tusz, wściekle zdzierała go zimną wodą z czerwieniejących powiek: strach pomyśleć, co by było, gdyby tata zobaczył - tata, który tak się o nią martwił, który zbierał po ludziach dossier na każdą z jej przyjaciółek: wszystkie były rozpuszczone, paliły i całowały się z chłopcami, tata wrzeszczał, czerwieniejąc na twarzy, i ona, trzeba uczciwie powiedzieć, tak samo wrzeszczała w odpowiedzi i szlochała w łazience - a jeszcze po tym pamiętnym razie, kiedy uderzył ją w twarz przy ludziach, na ulicy, na przystanku tramwajowym, bo gdzieś przepadła i był przekonany, że od niego uciekła - ale wróciła, zawsze posłusznie wracała, bo nie miała dokąd uciec, a on, bez słowa, z rozmachem wymierzył jej policzek - oczywiście, potem były objęcia-cmokania, pocałunki-przeprosiny, „moje maleństwo", „córeńka moja kochana" - po kilku do czerwoności rozjątrzających oczy godzinach rozpaczań, szlochów, trzaskania drzwiami, z towarzyszeniem nieskoordynowanych, nieporadnych maminych interwencji - bo mamę to wszystko omijało, mama w ogóle była oziębła, no, jasne, nieprzenikalna jak czarne szkło spawalnicze (potem, w pierwszych miesiącach twojego małżeństwa wsunie się pewnego razu do pokoju młodych z wesoło terkoczącym budzikiem: wstawajcie, śniadanie gotowe! -akurat w chwili-gdy, a gdy wybuchnie skandal, będzie płakać w kuchni w kąciku, przestraszona i bezradna: przecież chciała jak najlepiej! - aż w końcu, kiedy się uspokoisz i otrząśniesz spłoszone ciało, sama będziesz ją w końcu pocieszać) - a. jaka znów miała być, jeśli nie oziębła, dziecko głodu (w trzydziestym trzecim miała już trzy latka, przestała chodzić i babcia jeździła pociągami towarowymi do Moskwy, wymieniać swoje wiano -dwa wspaniałe sznury śródziemnomorskich pereł na dwie torby sucharów), dziecko wykarmione podebranymi z pola kioskami, za które oberwała od kołchozowego strażnika batem po twarzy, gdy kiedyś ją przyłapał - do dziś widać cienką, jaśniejszą kreskę blizny, i na tym, dzięki Bogu, się skończyło, bo ojciec, to znaczy twój dziadek, już płukał złoto gdzieś między wulkanami, za jakieś półtora dziesiątka lat również twój ojciec, a jej przyszły Badania terenowe nad ukraińskim seksem 289 mąż, będzie robić to samo, a jej nic się nie stało, minęły dni kłosków, później najadła się do syta, po gdzieś tak dwudziestu latach, kiedy już skończyła uniwersytet i poszła do pracy - a amerykańscy sowietolodzy z oddali za nic nie mogą pojąć, skąd w tym pokoleniu tyle nieproporcjonalnie zaokrąglonych kobiet, zaraz Fromma z Jungiem między wierszami, pod światło czytają - żreć się im chciało za dziesięciu, żreć i nic więcej! - dławić się przydziałowym studenckim chlebem, obiema garściami pchać do ust, zbierając okruchy, przez całe swoje życie nigdy nie dowiedziały się, co to takiego łechtaczka (po raz pierwszy zastanowiłaś się nad ich losem pewnego razu w aptece: rzucili podpaski, żenskije pakiety, kolejka, same młode dziewczyny, żywo ładowała do toreb, a babuleńki podchodziły i dopytywały się: „Diewoczki, a szto w etich pakietach?" - „Żenskije pakiety, żenskije!" - z pogardą odcinały się diewoczki, niby mówiły: nie dla was - speszone babuleńki mrugały oczami: nie rozumiały) - tak więc mama była niewinna jako baranek czy może raczej Maryja Dziewica (rzeczywiście miała w sobie coś z Madonny, na fotografiach z końca lat pięćdziesiątych - okres, gdy wreszcie się najadła - jaśnieje taka miła dziewczynka z kędziorkami, oczu nie można oderwać! delikatna twarzyczka, podłużna, z ostrym noskiem - zagubiony, łagodny, jakby wewnętrznym uśmiechem rozświetlony typ urody, barokowy portret kozacki przez trzy wieki: Roksolana - Barbara Apostolan-ka - Barbara Langoszówna - była kiedyś Hetmańszczyzna, teraz nam przepadła! - krągłolice i zapaskowe, oj-pod-wiśnią-pod-czereśnią, jeszcze rodzą się krasunie, tych Pan Bóg nie poskąpił, już i twoja nieszczęsna uroda o dwa rzędy wielkości toporniejsza, bardziej wulgarna - nie zapomnij dodać: była!) - mama, ptaszek śpiewający, jagniątko ofiarne, doktorat z poetyki kończyła pisać w komunalnej „chruszczowce", podczas gdy w kuchni sąsiadka, kucharka ze stołówki w pracy, ta, co to miała „rządzić państwem" (samotna matka, pięcioro dzieci od pięciu facetów), podrzucała do garnka z barszczem szmaty i wyrwane zęby (pewnie mleczne - któregoś z dzieciaków?) - ale doktorat w końcu napisała, zdążyła z nim akurat na siedemdziesiąty trzeci rok, kiedy ją, jako żonę elementu politycznie niepewnego, z doktoratem w garści, „zrezygnowali" z pracy, tak że dzień twojej obrony (po kiego czorta ci to było!) był jej świętem, cieszyła się jak dziecko, „żeby jeszcze tata tego dożył!" - ale jak, na litość Boską, czym mógłby żyć, wyrzucony na samo dno studni, po drodze kurczowo uczepił się cembrowiny: byle tylko nie z powrotem do łagru! - żywcem zamurowany w czterech ścianach - słuchanie radia, dmuchanie dymem w lufcik i patrzenie z lękiem, jak bezpowrotnie wymyka się spod niego, ucieka, samą naturalną siłą wzrostu 290 Oksana Zabużko powodowana, jedyna kobieta jego życia - ta, którą sam narodził? podnieś koszulkę, chcę zobaczyć, jak nabierasz kształtów" (czy to nie ta sama intonacja zakłopotania, ale i polecenia - „Odwróć się, chcę jeszcze od tyłu ciebie spróbować..." - usłyszana dwadzieścia lat później, natychmiast wywoła w tobie dawno zapomniane poczucie domu?) - i nie ma już znaczenia, że nigdy nie lubiła od tyłu, nie ma znaczenia, że w pierwszej chwili odmówiła podnoszenia koszulki, dotknięta w niedziecięcy sposób - w ślad za tym ciche i w nieznany dotąd sposób głębokie, wilgotne wzruszenie: dziecko moje, przecież to ja, twój tata! - w związku z czym koszulka ostatecznie, nic nie poradzisz, podnosiła się - wstydliwe i peszące wystawianie, pierwsze doświadczenie, o ileż silniejsze niż jakieś tam ściskanie za kolana pod szkolną ławką - a jednak wyrywała się, Boże, jak ona się wyrywała - jak dusza potępiona spod katowskiego topora, ale dokąd? Do rówieśników, tań-ce-szmańce, zespoły rockowe, rozgrywki sportowe i pierwsze obmacywania na oślep w mroku sali gimnastycznej - to śmieszne, żadnemu z nich nawet nie można było opowiedzieć, jak po trzech latach tamci w końcu przyszli, obawy ojca sprawdziły się, bo obawy zawsze się sprawdzają - w cztery ściany wdarł się wicher dziarskiego poskrzypywania skórzanych pasów, rześkiego chłodu dworu, uczucie nagłego wypełnienia pokoju - trzech rumianych od mrozu, zdrowych samców, trzask legitymacji, „sobirajtieś", tata nerwowo szukał jakichś papierów, drżącymi rękami coś przekładał na stole, przybity i żałosny, a ty wyskoczyłaś na nich z kąta, prostując ramiona pryszczatej bladozielonej nastolatkowości, zduszone i krzykliwe zarazem przez pyszczek pasmo włosów, i wypaliłaś: „Kak wy smiejetie, po kakomu prawu" - wyszło nie najlepiej, nawet całkiem tak sobie, tamci zlekceważyli cię (młody oficerek, z wąsami jak niteczki, starał się, podlec, sukinsyn, pierwsze odpowiedzialne zadanie dostał, a jakże - antysowietczyka aresztować!), jakby nogą odepchnęli („nie wasze dieło, wy jeszczio sliszkom mołody"), a rodzice (jednakowo poszarzałe twarze, jakby pod skórą był ukryty papier światłoczuły) też, ledwie podskoczyłaś, z przerażeniem syk-nęli-zamachali-uciszyli - ale pierwsze niepowodzenie cię nie powstrzymało, rzeczywiście jesteś, słusznie tamten powiedział, odważną kobietą, złotko: później, już na studiach, w osiemdziesiątym chyba roku, wybrałaś się ze swoim misiaczkiem-wielbicielem w większej gromadzie do teatru, na jakiś przebój - gościnne występy moskiewskiego zespołu, w ciemno, bo nie mieliście biletów, śmiejąc się na całe gardło, przerzucając śnieżkami replik, szturmowaliście z ulicy kasę wśród tłumu wam podobnych: wieczór sylwestrowy, młodość, nikt nie chciał odejść i dlatego zjawiły się gliny, naokoło Badania terenowe nad ukraińskim seksem 291 suki, zbiegowisko przeorały postaci w szarych płaszczach, krążyli, tworząc ludzkie fale, i diabli wiedzą, jak to się porobiło: jeszcze przed chwilą wszystko było niby przygodą, żartem, gdybyśmy się nie dostali do środka, to pojechalibyśmy na Chreszczatyk na kawę, też mi coś, wielkie rzeczy! - a przyjaciela twojego misiaczka, najobrotniejszego w całym towarzystwie, malutkiego i zwinnego jak śrubka, jeszcze trochę by się przyłożył, to pewnie by się wcisnął - otoczyli i wyłowili ze zbitego, trwożnie pomrukującego stada, dwóch wielkoludów w mundurach wlokło go pod pachy, nie sięgał nogami do ziemi, reszta towarzystwa bezradnie ruszyła za nimi, nie wiedzieli, co robić, a on już piszczał żałośnie: „Riebiata, nu ostawtie, nu otpustitie, riebia-ta", nogi majtały i wyginały się w powietrzu niezależnie od reszty ciała, twój miły, dwumetrowe chłopisko, chwiał się jak lunatyk i nawet mamrotał -a skąd, gdzieżby tam, nic mu przecie nie zrobią - a suka już stała na podorędziu, z rozdziawionymi tylnymi drzwiami i znowu - odważna kobieta! -zanurkowałaś pod koła, tygrysim skokiem pięknego i silnego już tym razem ciała, długonoga błyskawica w krótkim kożuszku, aż tamtych odrzuciło na boki - a już wpychali klienta do samochodu: „Malcziki - rzuciła już z daleka, jak biczem strzelił - da szto wy eto, w samom diele, a?!" - i wyrwała chłopca: „malcziki", byczyska, rozerwali szereg, jakby zmiękli, odsunęli się, burknęli jakieś usprawiedliwienie w rodzaju „a czewo on" - aha, opierał się, jeszcze może tekst złośliwy rzucił - doskoczył twój misiaczek, usunęliście ofiarę z pola walki i dawaj w nogi! (a pierwszej twojej nocy z tym facetem, kiedy dzielnie wpakuje się pod prąd w jeden kierunek ruchu i zatrzymają go gliny - malutki i skulony, w skórzanej kurtce nagle zwisłej jak zużyta prezerwatywa, coś im będzie na zewnątrz tłumaczyć, ależ panowie, ja przecież nic, ja w ogóle - posiedzisz trochę w samochodzie, a potem zdecydowanym ruchem otworzysz drzwiczki, zastukasz obcasami po bruku, wstrząśniesz grzywą, przyciągniesz rozpalony pożądaniem wzrok samców opiętych skórzanymi pasami, uśmiechniesz się, papierosa można by od takiego uśmiechu zapalić: „Co się stało, chłopcy? Nie było żadnego wykroczenia. .." - i gliniarz zmiesza się, jakoś odpuści, rozwieje się w powietrzu, no, dobrze, jedź pan, tylko uważaj teraz - a rano, wpijając w ciebie roziskrzony wzrok, gdy będziesz leżeć na tapczanie, na wpół okryta kocem, powie powoli, z uznaniem, poprzez zacudowany uśmiech: ,J4iezły z ciebie numerek, od razu z pazurami na gliny skoczyłaś... Z tobą można konie kraść" - i zaleje cię dziecinna fala dumy: wreszcie, wreszcie ktoś zauważył, bo on jest właśnie z tych, niby wyszedł na wolność, po wszystkich tych latach, i spotkaliście się - bo więcej niż brat, bo ojczyzna i dom...). Strach wpełzał 292 Oksana Zabużko z zewnątrz jak jadowity przeciąg, a w domu było tak gorąco, że aż duszno, młodzieńcza depresja czy raczej neurastenia, jakieś głupie tabletki, wiecznie „trzydzieści siedem i dwa", płacz po kilkanaście razy na dobę, lekarka kazała jej się rozebrać, a tacie wyjść - „Diewoczka uże bolszaja" - osłupiała, bo tata, zamiast bronić swych praw - bo przecież to jego dziecko miało być badane! - kładąc uszy po sobie, poczłapał do drzwi, speszony i zmalały, niby przyłapany na gorącym uczynku (najciekawsze w tym wszystkim, rozważa ze spokojem chirurga, że był przecież przystojnym mężczyzną, wygadanym i dowcipnym, pełnym chęci życia, podobał się kobietom i doskonale mógłby sobie znaleźć ciepły kącik i poza domem, ale strzegł swojej cnoty z wysiłkiem galicyjskiej starej panny, może dlatego, że mama wyszła za niego jeszcze przed tym, jak go zrehabilitowano i całe życie kurczył się w sobie w obawie, że usłyszy od niej na głos wypowiedziane to, czym po cichu i tak się dręczył - że zmarnował jej życie, a zostać bez niej z kolei się obawiał?!) - a sądzili go tym razem tylko za pasożytnictwo (i jedynie dobę trzymali w areszcie), został wysłany na budowę jako stróż, siedział w oszklonej budce, otwierał bramę wywrotkom, a przez resztę czasu czytał Bruno Schulza, o którym kiedyś zapragnął napisać książkę, ale ostatecznie jej nie napisał (miał wyczucie smaku, jeśli chodzi o literaturę, tylko erotyki serdecznie nie znosił, jak katolicki cenzor!) - jego paniczny lęk przed niepowstrzymanym rozwojem córki - „do-okąd to?!" - zagnieżdżał się w ciele i powolutku nadgryzał wnętrzności jak tępa piła, ale diagnoza - rak - została postawiona, gdy już było za późno nawet na operację, cały układ płciowy był zaatakowany, prostata i jądra (mama codziennie tarła marchew na sok dla niego i ręcznie wyciskała, zbierając miazgę w węzełek z gazy; palce byłej gitarzystki nabrały niezmywalnej, żółtawej barwy i z trudem się prostowały, córcia biegała po nocach do automatu na rogu i wzywała pogotowie, a kiedy mama przyszła kiedyś ze szpitala z pobielałymi z przerażenia oczyma i przekazała jej diagnozę, którą należało już przed tatą ukrywać, to pierwszym odruchem myśli (której od tamtej pory i do końca życia sobie nie wybaczy) było okrutne i zimne, jak przez zaciśnięte zęby: chwała Bogu!) - w rzeczywistości to była już wojna - wojna, w której nie może być zwycięzcy, bo facetowi, który wyczerpał wszelkie możliwości postawienia na swoim (przycisnąć kolanem, zagonić do łóżka, „to przecież jeszcze małe dziecko", chciał chłopca, ale to nic, dziewczynka też nam się udała, ona im wszystkim za nas pokaże!), pozostaje jeszcze jedno, ostateczne rozwiązanie: śmierć, a to, nic nie poradzisz, przekonuje: wreszcie ostatecznie stajesz po jego stronie. A twoje dzieciństwo, którego, zaklinałaś się, za nic na Badania terenowe nad ukraińskim seksem 293 świecie nie chciałabyś przeżyć jeszcze raz, dogania cię po dwudziestu latach, wypuszcza z najgłębszych podziemnych zakamarków twojej istoty zapłakaną, zaszczutą dziewczynkę, podlotka, która wypełnia cię bez reszty i śmieje się w głos: i co, uciekłaś?... Może i rzeczywiście - niewolnicy nie powinni mieć dzieci, pyta sama siebie, tępo gapiąc się w okno: nocą spadł pierwszy śnieg, ale teraz już stopniał i tylko owiewki zaparkowanych wzdłuż chodnika samochodów bieleją jak łysinki cieląt. Po chodniku tanecznym krokiem idzie Murzyn w jaskrawo-czerwonej kurtce i niebieskiej bejsbolówce, chowając ręce w kieszeniach: zrobiło się zimniej. Bo czym jest niewola jeśli nie zakażeniem strachem -podsuwa pod łokieć rozłożony notes, do połowy zapisany aforyzmami tego rodzaju, które ani ziębią, ani grzeją, jak podręcznik logiki formalnej. Niewola to zakażenie strachem. A strach zabija miłość. A bez miłości wszystko - i dzieci, i wiersze, i obrazy - jest ciężarne śmiercią. Otliczno, diewuszka. You have completed your research. Ladies i gentlemen - nie, na razie tylko ladies, a dokładniej jedna lady: Donna ze studiów wschodnioeuropejskich, jedna z nielicznych, z którymi przez ten czas się zaprzyjaźniłaś, dorodna pół Irlandka, pół Słowianka, całkiem przyjemne dla oka połączenie: pszeniczne włosy, ciepłe, ciemne oczy, wysokie kości policzkowe, skóra przyprószona drobnymi ziarenkami piegów, jak dobrze wypieczona bułka z kminkiem, w bufecie uniwersyteckim, gdzie umówiłyście się na lunch, nie wolno palić, więc Donna, po dopiciu z papierowego kubeczka tej gorącej, ciemnoburej cieczy, którą Amerykanie, nie wiedzieć czemu, nazywają kawą, natychmiast wpycha do ust gumę: środek zastępczy. Rytmiczny ruch szczęk wygląda u niej zupełnie sympatycznie, może dlatego, że Donna dużo i szczerze się śmieje i powstaje wrażenie, jakby cały czas smakowała coś zabawnego. Doktorat pisze o roli płci w polityce postkomunistycznej: całkiem serio interesuje ją, dlaczego w tej polityce nie było i nie ma kobiet - pytanie, które niezmiennie zapędza cię w kozi róg, ile razy by ci go nie zadawali zachodni intelektualiści (kurka, no skąd ja mogę wiedzieć?). Donna chyba podejrzewa, że na tym właśnie polega przyczyna wszystkich naszych problemów: jak wszystkie feministki jest przekonana, że men are fuli of shit, wypuść ich tylko na wolność i od razu zaczynają się wojny, obozy koncentracyjne, głód, rozruchy, braknie ciepłej wody i prądu, a wydziałowi obcinają fundusze na ten rok i sprawa jej doktoratu znowu się przeciąga. Tak więc twoją historię 294 Oksana Zabużko Donna bierze sobie nie tyle do serca, ile - wydaje się - od razu do teczki. Ladies i gentlemen, kontynuuję. Co-o?! - Donna gwałtownie pochyla się do przodu, aż jej pszeniczne pasma włosów, zawirowawszy, lądują w głębokim wycięciu swetra. Jak to tak?! - oburza się Donna - jak to możliwe? Jak w ogóle można tak postępować z żywą kobietą?! Oh, my! - Donna smutnie kręci głową, z zupełnie niezwykłą u niej dbałością wygładzając dłońmi niewidzialny obrus: gest wyrażający kompletne zagubienie, brak komentarzy. Nie, ona też miała problemy ze swoim ostatnim boyfriendem, ale żeby coś takiego!... Słuchaj - powiada Donna, a jej twarz wygładza spokój znalezionego rozwiązania: looks like the guy is severly sick, don't you think so? Krótki kurs psychoanalizy, droga do zdrowia psychicznego: znajdź przyczynę, a problem zniknie sam przez się. Dlaczego nikt do tej pory nie wpadł na pomysł, że to samo można by przerabiać z całymi narodami: przeprowadzić piękną psychoanalizę całej historii narodu - i pomoże jak ręką odjął. Literatura jako forma narodowej terapii. A co, not a bad idea. Szkoda, że my akurat nie mamy literatury. Ja tylko jednej rzeczy nie rozumiem - oskarżycielsko mówi Donna: tu już najwyraźniej chodzi o fundamenty jej światopoglądu. - Nie rozumiem, dlaczego to wszystko wytrzymywałaś? I mean, w łóżku? Dlaczego od razu nie powiedziałaś: nie? Podejście konceptualne: walka kobiet o swoje prawa. Cóż ja ci mogę odpowiedzieć, Doneczko? Że wychowali nas mężczyźni, objebani jak się tylko dało ze wszystkich stron, że potem tacy sami faceci z nami spali, i że w obu przypadkach robili z nami to, co inni, obcy faceci zrobili z nimi? 1 że przyjmowałyśmy ich i kochałyśmy takimi, jakimi byli, bo odrzucenie ich było równoznaczne z opowiedzeniem się po stronie tamtych obcych? Że jedyny wybór, jaki miałyśmy i mamy, to między ofiarą i katem: między nieistnieniem a istnieniem-które-zabija? Wrzucają do kosza pozostałości po lunchu - plastikowe tace ze zużytymi papierowymi naczyniami, kubkami i talerzykami, całymi w jaskrawych plamach sosów: soja, ketchup, musztarda, dżem śliwkowy (cynober, karmin, ochra, umbra), jak ozdobne palety z teatralnej rekwizytorni (akt pierwszy, miejsce akcji: pracownia malarza, akt drugi, miejsce akcji: mieszkanie w student dorm, akt trzeci wykreślony z przyczyn technicznych, bilety nie podlegają zwrotowi, modlitwy nie zostają wysłuchane) i suną do wyjścia, Donna popycha szklane drzwi, urwany wybuch mroźnego powietrza ra- Badania terenowe nad ukraińskim seksem 295 dośnie oślepia płuca, przejeżdżają samochody, przechodzą roześmiane chłopaki w sportowych kurtkach z naszywką uniwersytetu, w górze pała lękliwe elektrycznoniebieskie niebo, a wysoki, podobny do opatulonego kocem Leonarda da Vinci żebrak na rogu wyciąga do nich plastikowy kubek po coca-coli, pobrzękując drobnymi: „Help homeless, ma'am" - ,,1'm ho-meless myself", kręci głową: nie do niego - w przestrzeń. - Ale wiesz co - nagle mówi Donna, odwracając się w jej stronę, wkładając rękawiczki samochodowe i przeżuwając jakąś nową myśl - mimo wszystko ci wasi wschodnioeuropejscy faceci, no, prawda, bywają brutalni, ale przynajmniej jest w nich jakaś namiętność, a w naszych co?... ...I będziesz przyglądać się przez iluminator, jak walizki pełzną po taśmie i znikają we wnętrznościach samolotu, jedna za drugą, i oto już płynie pusta przestrzeń, i Murzyn - bagażowy w mundurowej czapce z napisem „USAir" wskoczy w czarną przestrzeń furgonu, który ruszy z miejsca, a gdy będziesz go odprowadzać wzrokiem, taśmę odsuną, a w jej miejscu na szarym betonie będzie ciemniała plama wysychającej kałuży: „I tyle" - zabrzmi ci w głowie, jak jęk w pustej świątyni, i tyle - to znaczy, że zamknięto luki, zaraz usłyszysz suchy trzask mikrofonu, „Ladies and gentlemen" -zamruczy stewardesa, a samolot zadrży, rozgrzewając silniki, i to będzie już inna rzeczywistość, inne życie, a gorzko pulsujący ból nieudanej dotychcza-sowości (qu'as tu fait, qu'as tu fait de ta vie? - dopytuje się głos gdzieś z oddali - dajcie już spokój, to temat stary jak świat: ciągle na coś czekasz, marzysz i walczysz, mając nadzieję na coś, co jest przed tobą, aż wreszcie pewnego dnia okazuje się, że to właśnie było życie) - lepiej by już ten ból ucichł i więcej o sobie nie przypominał. Dajcie mikrofon, to powiem: ladies i gentlemen, stworzyliśmy wspaniały świat, i przyjmijcie z tej okazji gratulacje od „USAir", od CNN i od CIA, od urugwajskich karteli narkotykowych i rumuńskiej Securitate, od KC Komunistycznej Partii Chin i milionów morderców ze wszystkich więzień świata, od dziesiątków milionów, które pozostają na wolności, i od pięciu tysięcy poczętych w gwałtach sarajewskich bękartów, które kiedyś przecież dorosną i - rośnij, wspaniały świecie, tyle właśnie chciałam powiedzieć, dziękuję za uwagę, ladies i gentlemen, przyjemnego lotu. W młodości marzyłam o takiej śmierci: katastrofa lotnicza nad Atlantykiem, samolot, który rozpływa się w niebie i morzu - ani grobu, ani śladu. Teraz z całego serca życzę temu samolotowi szczęśliwego lądowania: sprawia mi przyjemność patrzenie na wysokiego, żylastego starszego pana 296 Oksana Zabużko z garbatym nosem i głębokimi zmarszczkami, biegnącymi od oczu w dół, i na to, jak upycha w schowku na bagaże nylonową torbę z wymalowaną rakietą tenisową, i na brunetkę w typie Hiszpanki w rozpiętym skórzanym płaszczu - jest z dwójką dzieci i podczas gdy wyplątuje z nosidełka i usadza w fotelu młodsze, to drugie - dziewczynka, może pięcioletnia, szczupła, smagła buzia w barokowym obramowaniu zalotnie-kapryśnych kędziorków - biega we wszystkie strony między rzędami, oczy i ząbki błyszczą w zachwycie - pierwsza podróż! - i zatrzymuje się przy mnie: - Hi! - rzuca radośnie. - Hi! - odpowiadam. Tłum. Katarzyna Kotyńska Jurij Andruchowycz Mała intymna urbanistyka 1. Każda z map współczesności świadczy o tym, że Lwów leży na północ i nieco na zachód od miasta, w którym mieszkam*, Kijów zaś wprawdzie również na północ, ale i w znacznej mierze na wschód. Jednym ze skutków II wojny światowej stało się jednak to, że dla ludzi podróżujących ze Stanisławowa obydwa miasta znajdują się jakby na jednej linii. Przyczyną tego jest zniszczony (nie wiem już przez kogo, Niemców czy może Rosjan) most kolejowy na Dniestrze. W ten sposób, wbrew geografii, pociąg osobowy nr 203 relacji Iwano-Frankiwsk-Kijów najpierw zbacza na północny zachód od stacji końcowej. Do Lwowa przyjeżdża po trzech pierwszych godzinach jazdy, wczesnym wieczorem. Prawie wszyscy wychodzą na peron, jeszcze stosunkowo świeży i mało agresywni. Ci, którzy zaczęli od razu za Stanisławowem, uzupełniają zapasy alkoholu i dokupują żywność w bufetach. Inni także wypełniają tę pauzę czymś pożytecznym - odbierają lub przekazują pakunki, odbywają krótkie spotkania, oddychają niewagonowym powietrzem. Do Kijowa jeszcze prawie dwanaście godzin, da się wytrzymać. Na tej linii Stanisławów-Lwów-Kijów kursuję regularnie chyba od siedemnastego roku życia. Nie mam wątpliwości, że w jej granicach już kilkakrotnie przemierzyłem kulę ziemską. Dla mnie jednak ta linia przebiega nie tylko w przestrzeni. Ma ona również wymiar czasowy. Lwów stanowił pierwsze na świecie miasto, do którego pewnego razu wyprawiłem się z domu. Był początek lipca, piąta rano, a ja nie mogłem doczekać się na pokrytej poranną rosą trawie pociągu, nie kijowskiego, a z Rachowa. Niedawno jeszcze jechał przez * Autor mieszka w Iwano-Frankiwsku (dawniej Stanisławów). Miasto nazwano tak w 1960 r. 298 Jurij Andruchowycz góry, na co wskazywały nie tylko pozostałości szronu na dachach wagonów, ale i ogromna ilość Cyganów zakarpackich we wszystkich bez wyjątku korytarzach przy wejściu. Obraz świata stanowił doskonałą całość. Niewypowiedzianie powolny, stary pociąg z gór, magnetyczna bliskość środka Europy, Galicja za oknami, czterogodzinne rozhuśtanie tremy w sobie samym, w końcu przyjazd: wszystko, łącznie z tramwajami, brukiem, neogotycką Elżbietą i szeregiem imponująco zaniedbanych kamienic na Gródeckiej, świadczyło o osiągnięciu celu (Europa! Kultura! Wolność! Szał!). Okazało się, że na długo - na całych pięć lat, a nawet więcej. Stąd też czasem znajduję podstawy, by nazwać swą młodość „lwowską". Jestem świadom, jaka to odpowiedzialność. Setki tysięcy ludzi przeżywają swój czas i miejsce, nawet nie dostrzegając, że to, po pierwsze, młodość, a po drugie, że jest ona lwowska. Przede wszystkim nigdy nie zdołam sensownie wyjaśnić nikomu obcemu, na czym polega jej specyfika, dlaczego jest tak odmienna. Pamięć przywołuje jakieś zarośla bzu, flaszkę „jabcoka" na Zamkowej Górze, panoramę starych dachów i murów, jak też muzykę, na przykład „Jethro Tuli", choć właściwie co ona ma z tym wspólnego? Wszystko to jest mało przekonujące, cała ta „lwowska młodość", zgadzam się. Jednakże to przynajmniej coś w porównaniu z tzw. „kijowską młodością". Bo to po prostu mara, która stała nade mną, śpiącym, przez kilka lat, ni to nęcąc, ni to strasząc; tchnęło od niej alkoholem, a może, jak by się wyraził ktoś z bardziej radykalnych „mistrzów słowa" - śmiercią duchową. W związku z tym nie ma sensu zatrzymywać się tu przy niej dłużej. 2. Jak to jednak jest z tą lwowską młodością? Przede wszystkim miała gorzkawy posmak. To uczucie nazywa się rozczarowaniem. To bardzo dobre uczucie, niesamowicie płodne i głęboko twórcze, stwierdzają znani mi autorzy „Bildungsroman". Rozczarowanie powstaje na tej niewidzialnej granicy, na której dochodzi do zderzenia tego, co zrodzone w wyobraźni, z tym, co rzeczywiste. A że granica ta jest istotnie niewidzialna, rozczarowanie może niepostrzeżenie przeistoczyć się w zachwyt, i na odwrót. Wyimaginowany Lwów leżał na malowniczych zielonych wzgórzach i miał całkowicie zachowaną architekturę i układ miasta chyba jeszcze Mata intymna urbanistyka 299 średniowiecznego. Z otwartych okien non stop dolatywała muzyka klawesynowa albo choćby dobry symfoniczny rock, a długowłose dziewczęta w wiankach oczekiwały mnie na skwerze koło fontanny. W tym Lwowie rozmawiano wyłącznie po ukraińsku, co najwyżej starzy wiedźmini i czarownice pozwalali sobie na łacinę czy też grekę. Każdy też znał tam na pamięć wiersze Antonycza, a wędrowni minstrele co wieczór dawali koncert pod gołym niebem. Pod miastem istniał skomplikowany system przejść i piwnic, w których przechowywano niewyczerpane zapasy wina, złota, materii i starych ksiąg. W ogóle było to miasto nieskończonych tajemnic i tajemnicą pachniały tamtejsze kobiety, rośliny, deszcze. Wiedziałem, że lwowską rzekę ukryto pod ziemią, ale żyły w niej prawdziwe atlantyckie węgorze, ponieważ miasto leżało faktycznie w atlantyckiej strefie świata, a może i na wybrzeżu. Rzeczywisty Lwów w dziewięćdziesięciu chyba procentach składał się ze strasznych przedmieść i nowej architektury. Skupisko terenów przemysłowych, chaos zakamarków fabrycznych i kolejowych, monotonne budownictwo mieszkaniowe lat siedemdziesiątych i późniejszych, żelbet, wielka płyta, smród i zgrzytanie zębami. Fatalna bezradność władz miejskich w kwestii wody, kanalizacji miejskiej i komunikacji. Jeśli z otwartych okien dolatywała jakaś muzyka, to tylko radzieckiej estrady, a język rosyjski dał się słyszeć na każdym kroku. Ale jeszcze gorsze było to, że ci, którzy posługiwali się językiem ukraińskim, okazywali się niemal bez wyjątku dość ograniczonym i biernym wieśniactwem. Studenci uniwersytetu swoim wyglądem, poziomem i stylem życia przypominali raczej wychowanków zawodówki dla półgłówków. A tzw. inteligencja narodowa prześcigała się w wiernopoddań-stwie i serwilizmie, dokonując sublimacji swej ukraińskości w wyszywane koszule i dobrze odżywione facjaty. Wszystko to razem wzięte stanowiło naj-ohydniejszą ze znanych mi odmian Sojuzu. Stąd też nie pozostawało mi nic innego prócz wiary w jakiś inny, istniejący gdzieś tajemny Lwów. Od czasu do czasu to miasto wysyłało do mnie sygnały o swoim istnieniu. Czasem był to cień jakiejś nietutejszej i niedzisiejszej postaci z dalekiej ptasiej krainy w przesiąkniętych zapachem nieczystości podcieniach starego miasta. Innym razem - wieść o kolejnym procesie politycznym, nielegalnej wystawie, operze rockowej Stepan Bandera albo o zgromadzeniu dzieci-kwiatów w Ogrodzie Świętym. Niekiedy też pokaz filmu Tarkowskiego, spacer po Cmentarzu Łyczakowskim, nocna ucieczka w ciemność zboczami Zamkowej Góry -wszystko to mogło zadziałać na korzyść innego Lwowa. W chwilach naj- 300 Jurij Andruchouuycz większych juwenilnych katastrof wystarczyło, żebym się przeszedł nocą po Rynku z odkorkowaną butelką albo i bez. Najciekawsze, że gdy tylko moja lwowska młodość minęła, trafiłem w końcu w sam środek tego tajemnego Lwowa, w jego gęstą, przesiąkniętą winem, bezsennością, miłością i wilgocią, atmosferę. Mogłem się przekonać, że wszystkie moje domysły nie były bezpodstawne... I chociaż kapela „Wujki" już nie grała, poeta Katyneć już nie pisał, a inny poeta Czubaj już nie żył, odczułem pewną przynależność do tamtejszego misterium. W owym czasie zmuszony byłem wrócić już do rodzinnego miasta, rozmazując po wszystkich notesach tę życiową porażkę i przygotowując się do stawienia oporu bezsensownej reszcie życia. Źle, że prawie nic z tego, co sobie wyobrażałem, nie ziściło się. Dobrze, że wszystko ułożyło się właśnie tak. 3. Dobrze, że nie mieszkam w Kijowie. Dobrze, że to była tylko mara młodości. Przez to nie znam go. Być może zaledwie domyślam się czegoś o nim. Ale dla mnie to miasto zaczyna się o pół do siódmej rano, kiedy wysiadam z pociągu i słyszę nic dobrego - czuję to przez skórę - niezwiastu-jące nawoływania taksówkarzy: „Mużczina, taksi niedorago!" Za specyficzną cechę numer jeden wielu moich znajomych uznaje to, że Kijów nie jest miastem ukraińskim. Chodzi przede wszystkim o sytuację językową, która - według mnie - znajduje się jednak w stanie permanentnego wahadłowego ruchu w obie, ukraińską i rosyjską, strony. Ale nie tylko o to. Kijów na ogół przebywa w strefie jakiś innych, „nieukraińskich" mental-no-psychologicznych wpływów. Stary napływ Ukraińców z bardziej lub mniej oddalonych miasteczek i wsi nie jest w stanie zmienić Kijowa, na odwrót - to Kijów zmienia tych Ukraińców. Najbardziej odczuwalnym tego przejawem jest całkowita mechanistyczność kijowskiego życia miejskiego. W odróżnieniu od wszystkich innych stolic europejskich w Kijowie nie ma „święta, które zawsze jest z tobą" - mimo formalnego nasycenia życia miasta różnymi festynami ludowymi. Wielkie przemieszczanie się odczłowie-czonych potoków ludzi, wzajemna niechęć, alienacja, nastawienie na walkę, agresję, brak improwizacji, radości, ducha zabawy w kontaktach między ludźmi - wszystko to świadczy o mieszkańcach Kijowa jako o wielkiej, chaotycznej zbieraninie obcych i niepotrzebnych sobie wzajemnie ludzi. Mata intymna urbanistyka 301 Nie, w Kijowie w żaden sposób nie dostrzega się tej nieznośnej lekkości bytu, której tak wiele jest w Paryżu, Pradze, Belgradzie czy nawet w Nowym Jorku. Byt upierdliwy, a żywot parszywy, że pozwolę sobie na niezbyt wyszukany rym. Od czasu do czasu katalizatorem wybuchu głęboko ukrytych emocji ludzkich staje się co najwyżej piłka nożna, ale to czynnik na tyle mało istotny i zmienny, że realnie niczego nie może zmienić. Mój przyjaciel, poeta Jurko Pozajak, mógłby - zdaje się - mi zaprzeczyć. On zna inny Kijów, jakieś zupełnie egzotyczne enklawy, wewnętrzną ukrytą miejskość z jej prawdziwymi rytmami, kodeksami, samorządnością i językiem, przede wszystkim Bazar Żydowski. Wierzę, ale nie tyle jemu, ile w to, że on musi wierzyć. Inaczej nikt z nas nie wytrzymałby sam na sam z tym - nie, nie z Molochem - z motłochem. Dla mnie Kijów to wysepki na oceanie, maleńka garstka ludzi, którzy tu mieszkają, rozrzuceni po redakcjach, pracowniach, mieszkaniach, kawiarniach - ci, którzy już od lat albo i dziesięcioleci niezauważalnie dla innych przeciwstawiają się kijowskiemu mechanistycznemu życiu i pozostają żywymi ludźmi. Fantastyczne odległości pokonać może tylko metro. Faktycznie moje trasy to przemieszczanie się od jednej kryjówki do drugiej, tak więc Kijów w rzeczywistości składa się z mniej więcej dziesięciu miniaturowych fortec. Wyjście na zewnątrz jest niepożądane i fatalnie niebezpieczne, dopuszczalne tylko w celu uzupełnienia zapasów alkoholu. Wokół błądzą monstra o wykrzywionych twarzach i mamroczą coś pod nosem w swym na pół języku. Ze wszystkich ról tego świata najbliższa mi jest rola opowiadacza. A to oznacza, że język - właśnie język, a nie pismo, właśnie mowa bardzo wiele dla mnie znaczy. Nie mniej ważne jest dla mnie słuchanie innych: jak kto mówi na tym świecie i co komu wpiera. W swoich wielogodzinnych wieczornych i nocnych odysejach po wyszynkach i knajpach gotów jestem wysłuchać wszystkich - wymiętych przez życie pijaczków, przechodzonych sportsmenów i biznesmenów, artystów i artystek, wesołych bandytów, sentymentalnych dziwek, skurwysynów, szui i cały ten lud, zwany niekiedy przez pomyłkę narodem. Ja, Patriarcha Bu-Ba-Bu bez tego nie mogę. To normalne, tak bywa zawsze w Stanisławowie czy we Lwowie, w Krakowie, Pradze i Berlinie też tak bywało. W Kijowie jednak to prawie niemożliwe: moi aniołowie-przyjaciele wyciągają mnie z każdego przypadkowego zbliżenia - za takim kontaktem, tym wyjściem na zewnątrz, czai się niebezpieczeństwo, to straszne ryzyko, kończące się co najmniej złamaniem szczęki (już widzę ten kijowski asfalt 302 Jurij Andruch owycz posypany moimi zębami). Wokół nas kipi nieprzyjazny ocean, powiadają moi przyjaciele. Dlatego w Kijowie pisarze kontaktują się tylko z pisarzami. Albo, jak im się wydaje, z Bogiem rozmawiają. Bo co im pozostaje? 4. Dobrze, że nie mieszkam we Lwowie. Przez lata mojej nieobecności problemu z wodą - zdaje się - nie rozwiązano. Choć ogólnie życie we Lwowie zrobiło się ostatnio w odczuwalny sposób milsze: nawet w naszych chronicznie niesprzyjających każdej prywatnej inicjatywie warunkach inicjatywa owa zdołała nieco zmienić życie i krajobraz miejski. Ale dobrze, że nie mieszkam we Lwowie, bo nie przyjemność jest dla mnie najważniejsza. Na początku lat dziewięćdziesiątych o Lwowie zaczęło się mówić, że miasto chyli się ku upadkowi. Umacniał to przekonanie nawet wygląd zewnętrzny zdewastowanego miasta: stan ulic, budynków, walące się balkony i rynny, odpadające reliefy z elewacji, ciemności, mgła i chłód, zapaskudzone gównem i śmieciami podwórka. Lwów dosłownie konał, przeobraziwszy się w jeden wielki dworzec, swego rodzaju bazę wypadową do dalszego przewalania się za zachodnią granicę Ukrainy tłumów obywateli Wspólnoty Niepodległych Państw w króliczych czapkach i dresach. W tym samym okresie Lwów porzuciła (porzuca zresztą do dziś) znaczna liczba „ludzi z pociągu nr 92 relacji Lwów-Kijów". Istnieje taka kategoria pół kijowian, pół lwowian. Tak więc większość „ludzi z pociągu nr 92" dokonała wyboru - przynajmniej tymczasowo - na korzyść Kijowa. Lwów po prostu w oczach pozbywał się ludzi młodych, zdolnych, giętkich, mądrych. Oni sami oskarżyli o swój wybór „kmiotów z miejscowej władzy", choć raczej oczywisty i zauważalny nawet gołym okiem był merkantylny powód takiej migracji. W Kijowie czekały na nich sporo większe zarobki i zawrotne kariery (człowiek z wyższym wykształceniem i dobrą znajomością języka urzędowego mógł zasnąć w randze zdolnego dziennikarza, a zbudzić się rano jako wicepremier albo przynajmniej jego sekretarz, co właściwie jest jednym i tym samym). Niektórzy z nich nawet nieśmiało usprawiedliwiali swoje przenosiny koniecznością „zukrainizowania Kijowa bodaj w niewielkim stopniu", ale przyjęło się wyśmiewać takich - słusznie zapewne. Powstało więc swoiste błędne koło - Lwów upada, bo wyjeżdżają stamtąd najlepsi ludzie, a najlepsi ludzi wyjeżdżają, bo Lwów upada. Mata intymna urbanistyka 303 W rzeczywistości jednak, jak pokazały następne lata, Lwów wcale nie upada. W pewnym sensie też się nie rozwija, to też prawda. Lwów jest konserwatywny z natury, ot co. We Lwowie zawsze pozostaje mniej więcej stała liczba swołoczy, szaleńców, patriotów, obywateli, mieszczan, cyganerii, kmiotów, moskali - wszystkich kategorii ludności. To znaczy zachowują mniej więcej stałe proporcje. Lwów dzięki temu pozostaje sobą, nawet w tymczasowym stanie rozstroju. 5. „We Lwowie powiadają, że poeta K. strasznie się na ciebie obraził" -oznajmił mi jak zawsze niemiłą nowinę pewien egzegeta. „Bo we Lwowie zawsze powiadają" - odrzekłem. We Lwowie powiadają, że córka doktora C. wyjechała do Stanów, żeby tam urodzić dziecko. We Lwowie mówią, że dentysta K. wyciąga nieboszczykom złote korony. We Lwowie gadają, że J. sypia z B., a N. z P. We Lwowie mówi się, że R. gustuje w chłopcach. We Lwowie gadają, że na wernisażu M. były kanapki z trutką. We Lwowie mówią, że Z. ostatnio bardzo wyłysiał, pewnie ma kochankę. We Lwowie mówią, że K-scy w zeszłą niedzielę nie pokazali się w cerkwi. We Lwowie mówią, że Ten kupił mieszkanie, Tamten - rosenschnaucera, a Tamta jest Żydówką. We Lwowie mówią. Po to, by zrozumieć wagę tego czynnika „mówią" dla Lwowa, warto pomnożyć jego efekt przez polityczne i egzystencjalne zniewolenie wszystkich poprzednich epok, zwłaszcza zaś ostatniej z nich. O donosy, fabrykacje, wyławianie dusz. Tak, to we Lwowie po raz pierwszy mówiono, że Dz. złożył samokrytykę, Dż. się wyrzekł, a J. Ch. ukrzyżowano. Dzięki temu miasto przetrwało i zachowało się w najgorszych nawet czasach. Bo prawdziwi lwowiacy to jedna wielka rodzina, la familia, mafia, gdzie każdy każdego wspiera bezustannym plotkowaniem, zainteresowaniem, zazdrością, nienawiścią, graniczącą z miłością, wścibstwem. Jest szalenie żywotny ten Lwów, nie przypadkiem należy do rodziny kotów. Lwów obserwuje cię, czy raczej wpatruje się w ciebie niczym znana Nietzscheańska otchłań. Niczego przed nim nie ukryjesz - to znakomity detektor, to nieomal detektyw, któremu nie wyśliźnie się w sfery totalnego ukrycia ani zdrada narodowa, ani zwyczajne cudzołóstwo, ani nawet niewinny szacher-macher przy grze w brydża. Ważne jest jednak to, że Lwów ci wszystko wybaczy. Bo w wielkiej rodzinie różne rzeczy się zdarzają. To- 304 Jurij AndruchoLoycz też w rzeczywistości to nie żadna otchłań, a zwykły obywatelski dół, wspólny padół, wypełniony oparami ludzkiego ciała historyczny odstojnik. A co w Kijowie? Obojętność? Nikt nikogo nie chce znać? Wewnętrzna szarpanina mikroskopijnych środowisk w ich miniaturowych fortecach? 6. Nie lubię Kijowa, pisałem ponad dwa lata temu. Miałem wtedy osobiste przyczyny po temu - to miasto popełniło potworny mord na moim przyjacielu. Właściwie taka historia mogła zdarzyć się i gdzie indziej, w jakimkolwiek innym mieście, w innym kraju, może i na innej planecie. Ale wówczas było to na tyle kijowskie to zabójstwo, ten bezsens, ta śmierć z niczego! Tak, właśnie z niczego. W Kijowie zawsze odczuwasz to Nic - nieomylnie wysegreguje z ludzkiego strumienia wszystkich innych, odmiennych, przypatruje się ich gestykulacji, wsłuchuje się w język, wyławia stany ducha i najmniejsze zmiany nastroju. Chodzi niekoniecznie o unicestwienie tych innych - przede wszystkim, zapewne (jeśli dane jest mi pojmowanie takich rzeczy), o ich unieszkodliwienie czy, ściślej mówiąc, poskromienie. Wciąga do rejestru i już nie wypuszcza z pola widzenia - aż do ostatniego tchu. I jeśli mówić o otchłani, to właśnie ona. Tego poranka, gdy dopiero co przyjechałem, wszędzie czekały na mnie jakieś spotkania, czyhały sprawy, rzuciłem się w wir już o ósmej, żeby wywiązać się ze wszystkich obiecanek cacanek chociaż w połowie. Koło dziewiątej dosięgła mnie straszna wiadomość, dalej poruszałem się już bezwiednie, bo po takiej wieści cała ta codzienna krzątanina nagle traci sens. Dalej pokonywałem jednak niesamowite kijowskie odległości - może był to sposób samoobrony czy też iluzja ucieczki. Tak czy inaczej wynurzałem się spod ziemi w różnych miejscach, dość od siebie oddalonych. I wszędzie widziałem to samo: sprzedaż mięsa na straganach ulicznych. To był jakiś dzień mięsa w całym Kijowie - koło stacji metra, na improwizowanych ba-zarkach, na schodach, skwerach, w podwórzu jacyś ludzie sprzedawali mięso z obitych białą blachą, podobnych do wózków w kostnicy stołów, rąbali kawałki, łamali kości, nad nimi krążył puch topoli, osy i muchy, był czerwiec, było lepko i duszno, śmiertelny kijowski pył stał w powietrzu i osiadał na straganach, na martwe tusze, na twarze sprzedawców i kupujących, każdego jednak pochłaniała własna robota - dzielili, ważyli, obwąchiwali i przymierzali się. Mata intymna urbanistyka 305 Myślę, że to był humor. W taki sposób Nic żartowało sobie. To był taki film z okazji śmierci mego przyjaciela. Nic osiągnęło swój cel, kiedy mniej więcej tydzień później jakby samo się napisało zdanie - „Nie lubię Kijowa". 7. Muszę jednak tam jeździć - to nieuniknione, to, jak już pisałem, istotny kawałek mojego życia, droga ze Stanisławowa do Kijowa z koniecznym przystankiem we Lwowie. Tym razem wszystko szło mniej więcej zgodnie ze zwykłym scenariuszem, choć raptowne ochłodzenie dało się już odczuć na peronie we Lwowie, przez co nie zdołałem wypalić spokojnie papierosa w towarzystwie nieznajomych ziomków z sąsiedniego wagonu. W pociągu prawie natychmiast ułożyłem się do snu, bo wiedziałem, że mnie poderwą już o piątej; przed Kijowem należało jeszcze posprzątać wagon. Wagonowa rzeczywiście nie dała mi zbyt długo się wylegiwać, wrzasnąwszy do ucha straszne połączenie wyrazowe: „muszczina padjom!". Cyferblat zegarka świecił się w ciemności. Była za piętnaście piąta. Zacisnąwszy zęby i klnąc ten gorszy ze światów, wygrzebałem się spod szynela na chłód. Najtrudniejsze okazało się domycie korytarza koło kibla z mnóstwem petów, przymarzniętych do śliskiej, pokrytej krwawą plwociną podłogi. Przypomniałem sobie, że gdzieś koło pierwszej z korytarzyka dolatywały odgłosy jakiejś bójki. Pech, pomyślałem sobie. Na sracz poszło z pięć wiader lodowatej wody. Przeszkadzali mi w tym inni pasażerowie, jakieś kobieciny w wełnianych, mechatych chustkach i krzykliwi weterani z orderami na piersi. Korytarz domywałem w panice już w trakcie hamowania pociągu na stacji Kijów Centralny. W Kijowie było ciemno, ale instynktownie poczułem, którędy mam iść, żeby trafić do dworcowej hali. Po drodze zatrzymywali mnie taksówkarze, łapali za łokcie i za poły płaszcza, świecąc mi w twarz zapalniczkami. A zresztą może to i nie byli taksówkarze. Przebiwszy się przez ich kordon, przedostałem się do poczekalni, ale tam siedziało tyle śmierdzących włóczęg, kalek, Cyganiątek i pomyleńców, że musiałem zawrócić już na progu, jak tylko zobaczyłem milicjanta o bandyckim wyglądzie, który ruszył niedwuznacznie w moim kierunku. Pamiętałem, że przed sobą mam wypełniony po brzegi dzień w Kijowie: wystąpienie na żywo w telewizji, posiedzenie rady wydawnictwa, na które nie zdążyłem nawet przejrzeć najważniejszych papierów, decydująca dla 306 Jurij Andruch owycz mnie rozmowa z holenderskim attache po angielsku czy po niemiecku, komitet koordynacyjny wraz z jego intrygami wewnętrznymi, wieczór autorski w Domu Nauczyciela i to, co na spodzie. W związku z tym musiałem doprowadzić się jakoś do porządku po tym nieznośnym pociągu. Można było to zrobić jedynie w szalecie publicznym, ale ogromna fosforyzująca litera „M", na której zew się rzuciłem, okazała się wejściem do metra. Kolejka po żetony poruszała się na tyle wolno, że zdążałem spostrzec, jak tracą przytomność ciężarne kobiety, jak pracują złodzieje kieszonkowi (było ich z dziesięciu, a jeden porozumiewawczo mrugnął i pokazał mi nóż, kiedy przypadkiem skrzyżowały się nasze spojrzenia), w końcu jak rozzłoszczona kasjerka przez okienko wsadziła ołówek w oko jakiegoś obrzydłego klienta. Ten złapał się za twarz, a przez palce wypływało mu oko. Skądś go znałem. Chyba jechaliśmy razem pociągiem. Już na schodach ruchomych zrozumiałem, że się pospieszyłem - właśnie w godzinach porannych (była gdzieś za piętnaście siódma) w kijowskim metrze urządzają obławy. I rzeczywiście - na dole przy schodach kilku pałkarzy zakutanych w wojskowe kożuchy kontrolowało pasażerów. Paru pechowców już złapali do wojska. Zacząłem gorączkowo przypominać sobie, w jakich latach odbywałem zasadniczą służbę wojskową, żeby im coś odpowiedzieć, choć, jak opowiadano, niewiele to pomagało. Pozostawało jedno wyjście - odwrócić się i biec po schodach w górę, w kierunku przeciwnym do ruchu schodów. Na filmach widziałem coś takiego, więc pomyślałem, że to realne. Nierealne było co innego: przedarcie się przez tę ciemność, przez ludzi i ich ciała, odzienia, kule, kikuty, sztuczne szczęki, rozczapierzone dłonie, rozdziawione gęby, przez worki, pełne stężałego mięsa, przez twarde chłodne powietrze. W tej chwili zdecydowałem, że nigdy, ale to nigdy więcej nie pojadę do Kijowa, w przerażeniu czując, że na tego rodzaju obietnice jest już za późno. „Pasażerowie, proszę wstawać, za godzinę Kijów" - bez złości powiedziała wagonowa. Wróciłem do własnego ciała, jak do przedziału. Było już zupełnie jasno, na zegarku dochodziło pół do szóstej. Najwięcej radości przynoszą straszne sny, kiedy się kończą. Ty o tym wiesz, Kijowie. Tłum. Ola Hnatiuk Jerzy Necio Przenikanie światów I Strych Wydaje się, że napis kredą nie mógłby trwać dłużej niż podmuch wiatru. Słowo „funf", niczym tajemnicze Mane, Tekel, Fares, tkwiło w drewnianych żłobieniach drzwi wiodących na strych. „Funf" czego? Ręka, która pozostawiła inskrypcję, może nosiła tu mąkę, butelki, papiery. Może za pięć dni miał przyjechać ktoś ważny, ktoś bliski, albo pięć marek trzeba było oddać sąsiadom. Nie wiem. Napis intrygował i stanowił stygmat duchów przeszłości; niepojętych, bo widocznych, ale i nieczytelnych, bo spowszedniałych. Nie sądzę, aby kiedykolwiek odbywała się tu uczta Baltazara, żeby dochodziły tu zapachy inne niż miękkość wilgotnego śniegu. Zgrzebny pył codzienny, skromne ochędóstwo deszczu - tyle tylko przedostawało się niezwykłości na poddasze. Drzwi się zamknęły - ciche skrzypnięcie i metaliczny dźwięk haczyka. W 1945 r. zbiegł ktoś szybko po schodach, by dołączyć do karawany idącej na Heiligenbeil - ku morzu. Ludzie zgromadzeni nad Frisches Hafem czekali na cud. Ich fałszywy prorok nie wyprowadzał ich z domu niewoli. Wiódł ich na zatracenie. Wychodzili z własnej ojczyzny i morze nie rozstąpiło się. Autor słowa „funf" zginął zapewne pochłonięty przez lodowatą bryję. Dla mnie strychowe deski, krokwie, belki stały się pokładem okrętu, który dawno już odpłynął z Ziemi Ognistej. Mogłem sterować nim w dowolną stronę. Latem strych wydawał się szczególnie przyjazny: słoneczny, żywiczny, z takielunkiem makówek i ziół. Przychodziłem tam często. W cieniu ukrywało się wielkie pudło - prawdziwa Wyspa Skarbów. Był to lamus, do którego rodzice odkładali niepotrzebne książki. Wertowałem je tysiące razy. Z ich kart wysypywały się fenomenologie, sensy i egzystencje - rafy, o które rwałem spodnie i swetry. Nie były to jednak niebezpieczne skaty, żadne 308 Jerzy Necio tam ukryte znaczenia, żadne wystające spod wody pułapki. Słowa: „nie" odczytywałem jako „nie", słowa: „tak" jako słowa „tak". Prostotę pojmowania świata zakłócało jedynie bielejące „fiinf". Dodatkowo pojawiały się czasami opary unoszące się sponad papieru na ilustracjach, którego - niczym statyści - występowali ludzie gotowi odegrać każdą rolę. Z chwilą wejścia na pokład - nieszorowany od trzydziestu lat - słowo wypisane na drzwiach znikało, czekało następnego dnia. Z ludźmi-sta-tystami udawało mi się rozmawiać - ich wolność stała się moim udziałem. Tragedie, komedie huczały w skroniach a okręt chrypiał pijany wierszem Rimbauda. Czarna skrzynia, na której zwykle siadywałem, kołysała się, wybierając to alfabet łaciński, to cyrylicę. Byłem niezależny - przez alfabety widziałem świat polski i świat ukraiński. W książce, którą trzymałem w ręku, hulał wicher stepowy, narysowano w niej wizję żagli, co byiy wiatrakami, i wyspy - kurhany z prześwitującym złotem Scytów. Każda stronica, każdy drukowany znak przybliżał mnie do bogactwa: Ludzie wolni nie mogą mieć ojczyzny - tak zrozumiałem. El Dorado w Ameryce Południowej wyznaczał mi kompas tłumaczący na polski tajemne znaki wymarłej cywilizacji Indian. Skarby Carhorodu pokazywało astrolabium skradzione Grekom przez drużyny wareskie. Dar wolności wiozły łodzie kozackie bez balastu uprzedzeń i stereotypów. Ktoś niewprawny podczas chybotliwych skoków po wantach języków i lektur mógłby przebić łatwo lustro wody, ja zaś na boso i zwyczajnie przebijałem się do bocianiego gniazda. Dziura w dachu, okienko strychowe -stąd widać było inne dachy - wieś Żelazną Górę. Tu mieszkałem i tu, lewą ręką leżąc na skrzyni, dotykałem najwyższego masztu - długiej, metalowej rury zakończonej anteną telewizyjną. Zbierała ona wiadomości ze świata. Kilka lat wcześniej odebrała przekaz z Księżyca. Amerykanin - jak sam rzekł - wykonał wielki krok w imieniu ludzkości. Ślad na Księżycu był pomniejszoną wersją sowieckiej gąsienicy. But amerykańskiego astronauty udekorował księżycowy pył w karykaturę imperialnego czołgu. Symboliczne zmniejszenie sowieckiego kolosa dokonane na dodatek na odległym ciele niebieskim było o tyle istotne, że moja wieś leżała o krok od granicy z imperium. Z bocianiego gniazda przy dobrej pogodzie dostrzegałem państwo komunistycznych carów. Zawsze dobrze rozumiałem, że świat, ku któremu mogę iść, zaczyna się w Żelaznej Górze. Tu jest początek wektora, nigdy środek. Tu jest port macierzysty, start do wszelkich podróży, bo na północy stoi Wielki Chiński Mur. Odwrócony byłem do Muru plecami, a on trwał niczym słowo „fiinf" na horyzoncie. Przenikanie światów 309 Nauigare necesse est, uiuere est non necesse. Żeglowanie jest koniecznością, życie koniecznością nie jest - żeglować trzeba, żyć niekoniecznie. Skrzynia na strychu była drakkarem, kozacką czajką, krzyżacką kogą i pruską dłubanką. Na poddasze spływały cienie zapomnianych łodzi, szalupy ratunkowe wykonane z podlaskich sosen i łemkowskich smreków. Antena wychodząca ponad dach zbierała pioruny. Jak ognie świętego Elma fluorescencją siadały na mej głowie przebłyski świadomości, że czarna skrzynia, na której czytuję rozmaite lektury, oraz towarzyszący skrzyni żółty kuferek to przedmioty ratujące doczesny dobytek. W1947 r. moja babcia pakowała w pośpiechu rzeczy potrzebne na podróż w nieznane. W kuferku znalazł się majątek rozbitków. Opuszczali oni Kijowiec. Ludzie z Kijowca pod gołym niebem na stacji w Chotyłowie czekali na pociąg. W czasie pierwszej wojny długie składy powiozły ich z tej stacji w głąb Rosji, nad Wołgę. Po drugiej wojnie zabrały Kijowian na Warmię, ku Bałtykowi, nad Odrę. Ludzie z wioski tak malowniczej jak wiśniowe sady Szewczenki na suchym majdanie przy torach czekali cierpliwie. Ktoś pozostawił w domu święty obraz, ktoś wyszywane obrusy, ktoś ciepło pieca chlebowego. Wahadło Foucaulta - metronom szalonych idei, nie mogło się zdecydować. Trwali więc na stacji, wahadło kołysało się między wschodem a zachodem, a ziemia (przecież się kręci...) osuwała się im spod nóg. Kładły się spać całe światy. Pokładała się trawa, dym spowijał ziemię, grzywami przytulały się konie do piasku. Ludność Kijowca - potomkowie wychodźców z naddnieprzańskiej stolicy - widzieli, jak kolejny fałszywy Mojżesz, tym razem z Moskwy, uczył innych „książąt Egiptu", jak przeprowadzać wybrane narody na właściwe miejsce. A ja widziałem wojów w rynsztunku: Ingwar - Igor, Oleg - Helgi, Światosław, Włodzimierz, Jarosław, pomiędzy nimi liany la-topisów splątanych wyciem wilków dochodzącym znad stepu. Rusini ustępowali przed Azją. Babcia była pracowitą kobietą. Zanim zwykle w niedzielę zabrzmiały cerkiewne śpiewy, szła po rosie nakosić zieleni chudobie. Wszyscy z Kijowca tak to zapamiętali. Teraz na miejscu jej domu rosną chaszcze, pozostała droga na Kuczukówkę, płynie Krzna, ale babcię pochowano w Żelaznej Górze. Jej grobem stała się ziemia ogrodu, który uprawiała za życia. „... A pod tą górą, jarem i doliną kozacy idą. A na przedzie Sahajdaczny wiedzie swoje wojsko - nieostrożny...". 310 Jerzy Necio II Kamień Kamień spoczywa nad rzeką Omegan. Drzewa, pnąc się oburącz z wąwozu ku światłu, sakralizują to miejsce. Cicho tu i bezszelestnie czysto. Głaz jest wielki i tkwią w nim oczodoły - ślady po wbitych kołkach. Ktoś, nie wiadomo ile lat temu, odłupał fragmenty skalistego jestestwa. Jeśli było to przed wiekami, to mogli uczynić tak Prusowie, ale w to wątpię. Dopuściliby się świętokradztwa? Kamień obrósł mchem i legendami. Wewnątrz granitowej bryły zmumifikowały się wyobrażenia o grupie młodych pasterzy. Nie usłyszeli bicia srebrnego dzwonu z Żelaznej Góry. Dzwon wzywał ich do kościoła, przed ołtarz. Gdy nie przyszli - zostali „ukamienowani". Widzę w tym refleks prawdziwej historii. Henryk von Isenberg, komtur bałgijski w puszczy warmińskiej, założył gród. Zamek stanął w miejscu poprzedniej, pruskiej stanicy - w jej owalnym wnętrzu znalazły się teraz krzyżacki urząd leśny i chrześcijańska świątynia. Odgłosy siekier promieniście jak echa, rozchodzące się od żelaznogórskiego kasztelu, oznajmiały światu, iż karczowiska zaroiły się kolonistami z Niemiec. Prusowie ukryli się w trudno dostępnych miejscach. Nie chcieli odwiedzać świątyń wzniesionych na kamieniach zebranych z ich pól. Woleli przylgnąć, przytulić się do największego z głazów - menhiru nad rzeką Omegan. W tej postaci przetrwali wieki. Znacznie wcześniej aniżeli zakonny płaszcz pojawił się w tych stronach, zanim umiłowano się po chrześcijańsku, zanim czarny krzyż okręcił się o gałęzie świętych gajów, zanim czegokolwiek dowiedziałem się o kamieniu nad nurtem Omegan, widziałem już kromlech skalnych bloków Kornu-ty. Pisała o nich ciotka Milka: Oj, ty wysoka, wysoka Zielona Kornuto Czemu śpiewu ptaków U ciebie nie słychać. Ani świszczą orły Nie wzlatując latem Tylko w skalnych wnętrzach Smutno wiatry grają. Kornucki Stonehenge w Karpatach wytrwał na swoim miejscu, gdy równała się noc z dniem i gdy Łemkowie opuszczali góry. Kornuta, Kornu- Przenikanie światów 311 ty - były geologicznym wyrzutem sumienia. Podziemne siły rekompensowały względną łagodność tej części Beskidów. Twarde jądro nosili w sobie wszyscy ludzie stąd się wywodzący. I ja tak to odczuwałem: tektoniczne wzruszenia wobec lekkich promieni Słońca. Piłem tu olej ze skał - sanskryt genów, który osiadał w trzewiach ołowiem. Infernalne skłonności każą ludziom dostrzegać w ogromnych kamieniach piekielną proweniencję. Głaz nad rzeką Omegan nazwano Diabelskim. Łemkowie mający na co dzień pod stopami wyłącznie skaliste podłoże woleli widzieć w nim ubogi, co prawda, ale jednak podarunek Nieba. Bogu oddawali co boskie: ciosali krucyfiksy, domowiny - nagrobki dla idących w zaświaty, a nawet blaty stołów przeznaczone do dalszego gładzenia kruszynami chleba. Kamień wybierano spod stoków Magurycza. Przed pierwszą wojną żarna kosztowały 5 reńskich, czyli 10 koron. Osełki, kamienie do żaren sprzedawano na Węgry i do Słowacji. Węgrzy przyjeżdżali do Łemków również po kamienie młyńskie. Czekali nieraz po kilka dni, aż obiecane bloki zostaną dla nich wykute. Praksis życia, ekonomia biedy zmuszała Łemków do corocznych wędrówek na południe, do zbożowych pól Madziarów. Jesienią wozy węgierskie odwoziły sezonowych pracowników wraz z zapłatą - dużą ilością ziarna, a odjeżdżały z pięknymi ciosami kamiennymi. Wydłubana z ognia nowa Europa, po złożeniu hekatomby, w 1918 r. przerwała zbożowo-kamienną symbiozę. Między światowymi wojnami w kamiennym handlu zaczęli pośredniczyć kupcy żydowscy. Na jarmarkach w Żdyni, Koniecznej albo na targach w Gorlicach, Grybowie czy w Żmigrodzie ustawiały się furmanki z towarem z gór. W wielu transakcjach pośredniczyli ludzie w chałatach. Druga wojna pozbawiła Europę Izraela. Niedługo potem skalny rumosz przestał chrzęścić pod kierpcami łemkowskich dłutników. III Bartne W góry przyjeżdżaliśmy niemal co roku. Lubiłem podróżować. Trzeba było przemierzyć cały kraj: od granicy na północy - do granicy na południu. Nie pytałem się dlaczego, by odwiedzić krewnych, należy spędzić cały dzień i całą noc w pociągu. To było nieistotne. Wiedziałem tylko, że na podobieństwo pająka z poddasza trzeba opuścić misternie utkane bytowanie i po cienkiej nitce zejść na antypody. Imponowało mi, że we wrześniu, po upływie letniej kanikuły, będę mógł kolegom wymieniać nazwy miast: Olsztyn, Warszawa, Kraków, cza- 312 Jerzy Necio sem także Rzeszów, Tarnów, Krosno, Jasło, czasami jeszcze Elbląg, Malbork, Toruń, Łódź, ale zawsze na koniec zostawiałem - Gorlice. Nocą nie zasypiałem w przedziale. Wypatrywałem nazw mijanych stacji. Podobało mi się, gdy parowóz wypuszczał snopy iskier, leciały wzdłuż wagonów jak meteory. Najbardziej działało na wyobraźnię niebieskie światło zwrotnic. Były owe urządzenia magicznymi latarniami, dzięki którym -to dobrze rozumiałem - można było jednym ruchem ręki zmienić tor jazdy, a więc cel i sens podróży. Najgorsze były przesiadki. Na dworcach kłębiło się mrowie ludzi. Nie wiedzieć czemu, chcieli oni wsiąść zawsze do naszego wagonu. Na stopniach rozpychali się wszystkimi kończynami. Torby i pakunki zastępowały buldożery, z łatwością mogli zepchnąć mnie na szyny. Wsiadanie było jak prawdziwa walka o byt. Po wejściu do wagonu ludzie ci biegli korytarzem, zajmowali całe przedziały. Do pytających o miejsca odnosili się jak do okazów wybujałej naiwności. Władza demoralizuje, władza absolutna demoralizuje całkowicie, a przecież zdobywcy kolejowych foteli posiadali dominium absolutum. Odbywała się intronizacja - rozsiadali się na zielonych kanapach, jedli jajka i pomidory i zasypiali snem twardym jak ich łokcie. Były to czasy „późnego Gomułki" i „wczesnego Gierka". Co prawda ojciec twierdził, że drewniane wagony lokalnych linii - na tablicach widziałem napisy: „Stróże" lub „Glinik Mariampolski" - pochodzą z czasów Fran-za Josefa, ale ja nie wiedziałem, kim byli Habsburgowie ani jak ich panowanie odnosi się do czasów, w których przyszło mi czytać napis pod oknem: „Nie wychylać się". Naprawdę nie wiedziałem też, kim był Gomułka czy Gierek. Jeżeli już, to bardziej znajomy był mi Gomułka. Jego portret wieszano przecież w dniu 1 maja obok państwowego godła na długiej, biało-czerwonej wstędze zwisającej z budynku szkoły. Wagony, którymi podążaliśmy na południe, miały jednakowy, zgniło-zielony, oliwkowy kolor. W autentyczne zdziwienie wprawił mnie wagon koloru niebieskiego z napisami ponad linią okien. Okazało się, że jest to pojazd dla ludzi wybierających się w arcydalekie podróże, posiadający miejsca sypialne. Pomyślałem, że chodzi o specjalną kastę uprzywilejowanych pasażerów. Takie wagony były zawsze zamknięte, nikt do nich nie wsiadał, nikt nie opuszczał, nie wiadomo, gdzie się do nich kupowało bilety. Były to jakieś niestworzone rzeczy, fanaberie - żeby na noc wynajmować łóżko w wagonie? Spać i nie widzieć wschodu słońca, rytmu słupów i pięciolinii drutów towarzyszących drodze pociągu? Przecież to tak jakby śpiewać piosenkę i nie taktować przy tym na dwa, trzy lub czte- Przenikanie światów 313 ry. Nawiasem mówiąc, machanie rękoma zgodnie z rytmem stało się nieodłącznym elementem lekcji śpiewu wprowadzonym przez naszą wychowawczynię. Stukot kół, noce w pociągu, stacje i stacyjki były zaś nieodłącznym elementem wprowadzonym do mego życia, zanim zjawiło się ono na świecie. Ile mieści się w człowieku nagłych przebudzeń? Czy dolina śródgórska mogłaby zamknąć krajobraz na zawsze? A styk zielonego grzbietu z niebem otworzyć poczucie jedności ze światem? Takim światem bez pojęcia. Jak u Platona - pozostać tylko ze świata wyobrażeniem? Jak zapytać słowami o wąską ścieżkę olśnienia? Wóz lekko skrzypiał. Jego obręcze toczyły się po kamienistej drodze. Nie widziałem jeszcze traktu wiodącego przez pejzaż nabierający z każdą chwilą większej ostrości. Góry rosły - stawały się masywami. Nie istniało nic poza zielenią. Światło słońca też było zielone. Jechaliśmy do Bartnego. Stryj Iwan udawał, że gniewa się na konia. Raczej troszczył się o niego. Troszczył się również o nas. Z Dragaszowa musielibyśmy iść pieszo. Autobus dojeżdżał do przystanku nad rzeką, a tam czekała na nas furmanka. Mijaliśmy Bodaki, Przegoninę, Czortoryje. W przeciwną stronę poruszały się drobiny kurzu, przydrożne zioła i zapach siana. Tu wszystko było inne niż w Żelaznej Górze. Nawet jej nazwa brała się z lodowcowego amalgamatu wytopionego w pruskiej dymarce. Tu, przeciwnie, dominowały spokój i miękkość, przyczajone w drewnianych chy-żach. Tak mi się przynajmniej zdawało, bo majestat oglądanych kapliczek i kamiennych krzyży zmuszał do milczenia. To była kraina Boga. Przecież nigdy nie widziałem dżdżystych dni, mgieł, wilgoci, nie czułem zimna. Działo się tak z winy wakacji. Przecież nie przyjeżdżałem tu w listopadzie. W czasie wędrówki chybotliwym wozem rodziła się w mojej głowie oblana werniksem uwierzenia prawda o kolorach jasnych, słodkich i czystych. Dojeżdżaliśmy. Za wzniesieniem po lewej stronie pierwsze obejście -znienacka wyłaniało się Bartne. Wstępowaliśmy do witającego nas domu. Była to Sobiniwka. Poza pamięcią istniał czas, gdy klany Sobinów, Peleszów i Neciów spokrewnione ideą wspólnego osiedlenia znalazły dla siebie miejsce wzdłuż potoku. Tymczasem ogień trzeszczał zwyczajnie pod kuchnią. Sponad linii stołu dostrzegałem ciemniejące powietrze. Nie chciałem jeść po podróży. Ciotka Milka martwiła się - „To taki niejadek". Dała spokój. 314 Jerzy Necio Była łagodna i miła. Jej mąż wzbudzał respekt - głosem, ruchem, dostojeństwem twarzy. Tak wyglądali patriarchowie lub książęta: wysocy, a przygarbieni ciężarem spraw państwowych. Domena wujka Sobina nie była wielka - pole na zboczu za chyżą, sypanec - drewniany spichlerzyk i widok przez okno na drogę. Granatowy atrament spowił dokładnie ów widok. Nastąpił codzienny koniec świata. Atramentowa noc nie kojarzyła mi się dobrze. Przypomniałem sobie ucieczkę z klasy pełnej starszych uczniów, bo przypadkiem z potrąconego kałamarza wylałem plamiącą zawartość na ławkę, podłogę i ubranie. Uczniowie naigrawali się ze mnie, straszyli, że powiedzą rodzicom. Taki wstyd, czym będą pisać na lekcji? Ciotka położyła mnie spać w sąsiedniej izbie. Zza drzwi dochodziły dźwięki rozmowy. Nad kolacyjnym stołem kłębiły się teraz wspomnienia, imiona, znajomi, sprawy rodzinne i obce. Rozumiałem, o co chodzi - był to rytuał rzadkiego spotkania. Musiały być opowiedziane rzeczy widziane i słyszane. Mój wewnętrzny dialog dotyczył raczej lampy naftowej. Po co w lampie montuje się lusterko? Dlaczego jej płomień rzuca długie cienie, a żarówka elektryczna nie? Gdzie może być ukryta bańka, z której dolewa się nafty do szklanego zbiorniczka? Miałem też olbrzymie pragnienie, by niewielkim pokrętłem wysunąć knot na całą długość i rozświetlić dom jednym błyskiem. Myślałem, że lepiej ujrzeć eksplodujące światło aniżeli obserwować przez dni, tygodnie, może lata wytapianie się małego ognika. W pokoju leżały tajemnicze księgi. Na półce wyróżniał się czarny, gruby tom z tłoczeniami na okładce: Julian Pelesz, Geschichte der Union der ru-thenischen Kirche mit Rom, Wien 1878-1881. Zupełnie nie byłem świadom, że w pomieszczeniu ustawiono filary pomostów ponad największą rozpadliną chrześcijańskiej Europy. Anioły snu, spłynąwszy z ikon, poczęły unosić mnie ku Bizancjum. Jeszcze wtedy - gdybym wiedział - spotkałbym w Krynicy Nikifora. Gdybym był starszy, dotarłyby zapewne do mnie pogłosy kontestacji albo sitodruki Nikifora pop-kultury - Andy'ego Warhola, gdybym był mądrzejszy, pojąłbym niecność czynów żołnierzy warszawskiego paktu w tak bliskiej wówczas Czechosłowacji. A ja, zamknięty na świat, bawiłem się między piwoniami a źródłem, z którego czerpano wodę. Ciotka Milka lubiła rośliny, poświęcała im swoje wiersze. Może obecność żywej wody pomagała jej układać rymy. W Bartnem szukał natchnienia i Jerzy Harasymowicz. Jego Poranek w Bartnem wyglądał tak: Przenikanie światów 315 [...] Śpiewa powietrze wędrują górami procesje - tarniny w śnieżnych komżach Michał Harasymowski orze niebo nad Harasymówką Michał bez skrzydeł za to prawdziwy Necio wybija stare zimowe deski nieba Trach! Trach! Powietrze całe na biało - Bartne pod różnie wygiętymi kopułami Stolica Łemków i jaskółek które też wróciły (...) Tak bardzo chciał odnaleźć się między wierchami, widział złotą flagę -poeta chciał zakomponować Łemkom rzeczywistość i... zgrzeszył przeciwko ciszy. Nie wszyscy zdołali powrócić. Na skraju podwórka w Żelaznej Górze też był strumień, ale nikt z niego nie nabierał wody. Skakałem przez potok - nic się nie działo. Nie przekraczałem żadnej bariery. Przejście ponad strugą w Żelaznej Górze oznaczało wniknięcie w nekropolię. Wśród cienistych lip kryły się nagrobne krzyże. Jeden z nich ze skośną belką, zwrócony na wschód, wykonał dla swego ojca, a mego dziadka, stryj Dymitr. Krzyż ten, w tłumie innych, odwracał się od widoku ruin gotyckiego kościoła. „Bóg nie mieszka w budowlach, ręką 316 Jerzy Necio ludzkich uczynionych...". Na jedynej zachowanej ścianie -wysoko, trwało bocianie gniazdo. Ex oriente lux - gdy tylko zaczynał się dzień, z mansardy na piętrze starej szkoły, w której mieszkałem od urodzenia, mogłem dostrzec ceglane mury i miejsce pochówku mego dziadka - Tomasza Necio. Jego oczy oglądały optymizm Ameryki i smutek Talerhofu. Pozostał w ziemi plemienia, które zniknęło w pomroce dziejów. Stryj Dymitr radził mi kiedyś, abym zajął się kamieniarką, to tradycyjne w Bartnem rzemiosło. Lepsze to - mawiał - niż uczyć historii. Miał chyba rację - w świecie z plastiku, sztucznym i brudnym jak polietylenowa butelka, gdy głowy zaprzątnięte są plastikowymi myślami, przydrożny kamień zasługuje na niepospolity szacunek. Bohdan нисг Przez poznanie prawdy historii do porozumienia. Polska i Polacy na stronicach podręczników historii Ukrainy XIX i XX w. Nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, który ze średniowiecznych filozofów jest autorem dość paradoksalnego powiedzenia: „Im więcej wiem, tym mniej wiem". Nie wdając się w szczegółową analizę tego rzeczywiście niezwykle treściwego postulatu, warto jeszcze przytoczyć jego odwrotny wariant w interpretacji mojego uniwersyteckiego wykładowcy historii filozofii, profesora Andrija Paszuka: „Tylko nieuk może sądzić, że wie wszystko!" Niestety, obecne zarówno polskie, jak i ukraińskie społeczeństwo w znacznej mierze przypominają takich właśnie pewnych siebie nieuków, którzy uważają, że wiedzą o swoim sąsiedzie jeśli nawet nie wszystko, to przynajmniej dużo. Czy nie z tego właśnie bierze się niezwykle sprzyjający klimat do kolportażu kilkusetletnich stereotypów Ukraińca-rezuna i podstępnego, patrzącego z góry Polaka? Stereotypy te, niestety, nawet dziś w znacznej mierze określają stosunek do sąsiedniego narodu w środowiskach ukraińskim i polskim. Przykładów nie trzeba szukać daleko, gdyż ludziom, którzy choć trochę interesują się stosunkami ukraińsko-polskimi, dobrze znane są wyniki sondażu socjologicznego, przeprowadzonego w Polsce przed kilkoma laty. Zgodnie z nimi Ukraińcy zajmują wątpliwie „honorowe" przedostatnie miejsce w klasyfikacji narodów darzonych sympatią przez Polaków. Sądzę, iż mało pocieszy moich rodaków ten fakt, że wyraźnie wyprzedzili oni jedynie... Rumunów i Cyganów. Równocześnie nie mogę nie wspomnieć o pewnym szoku, jaki wywołały we mnie wyniki ankietowego badania socjologicznego, przeprowadzonego przed dwoma laty przez znanego intelektualistę ukraińskiego, Myrosława Marynowycza, wśród młodzieży studenckiej miasta Drohobycza na Lwowsz-czyźnie. Okazuje się, że obraz „pyszałkowatego" i „podstępnego" Polaka, który, zdawać by się mogło, dawno powinien odejść w zapomnienie, żyje w świadomości dwudziestoletnich chłopców i dziewcząt, choć wielu z nich 320 Bohdan Hua" nigdy w życiu nie spotkało Polaka. Szczególnie dziwne wydawało się to, że podobne widzenie narodu-sąsiada przeważało w ankietowych odpowiedziach studentów ze wschodniej Ukrainy, gdzie opowieści o gnębieniu Ukraińców za czasów „mamuśki Polski" nie są przedmiotem rodzinnych wspomnień tak jak w Galicji. Właśnie ta okoliczność przypomniała mi analogię do frazy, ponad dwadzieścia lat temu usłyszanej od ulubionego profesora. Rodzi się jednak pytanie: w jaki sposób można przezwyciężyć taki potężny analfabetyzm w zakresie wiedzy o narodzie, który nie tylko jest po prostu twoim sąsiadem, lecz z którym w ciągu kilku stuleci tworzyliśmy wspólne państwa, razem walczyliśmy przeciwko wspólnemu zagrożeniu „dzikich pól", a od czasu do czasu z taką samą niesamowitą zaciekłością i nienawiścią, z jaką biliśmy Turków pod Chocimiem czy Moskali pod Konotopem, wyżynaliśmy... siebie nawzajem. Wszystko to w jednakowej mierze dotyczy, bezsprzecznie, także i Polaków. I tu natrafiamy na jeszcze jeden paradoks. Jak dowodzą wystąpienia na międzynarodowej konferencji poświęconej roli masmediów w rozwoju współpracy między krajami uczestniczącymi w Euroregionie „Karpaty", w Rzeszowie jesienią 1999 r., współczesny mieszkaniec ukraińsko-polskiego pogranicza otrzymuje z gazet, radia i telewizji najdokładniejszą informację o wydarzeniach w całym świecie... z wyjątkiem tych informacji, które ukazałyby mu, co dzieje się częstokroć w odległości jedynie kilkudziesięciu lub nawet kilku kilometrów - na przeciwnym brzegu Bugu. I choć daleko mi do pesymizmu, to mam poważne obawy o to, czy w najbliższym czasie można będzie liczyć na radykalną zmianę istniejącego stanu rzeczy. Rzecz w tym, że telewizję satelitarną posiadają na Ukrainie nieliczni, czasy „Lata z radiem" zaś skończyły się u nas praktycznie od razu po rozpadzie Związku Radzieckiego. Wtedy również zaniechano sprzedaży „Rzeczpospolitej", „Panoramy" „Kobiety i Życia" itd.; przestały istnieć polskojęzyczne działy w księgarniach Lwowa i Kijowa. Dzisiaj dostęp do medialnej informacji o współczesnej Polsce mają pewnie tylko Galiczanie, ale też, oczywiście, nie wszyscy. Co się zaś tyczy Polaków, to oni prawdopodobnie w ogóle nie mają możliwości odbioru audycji telewizyjnych i radiowych z Ukrainy, a „świeża" gazeta ukraińska jest rzadkością nawet w ambasadzie Ukrainy w Warszawie. Jeśli zaś chodzi o wspólne programy informacyjne, które według konsekwentnego rzecznika włączenia Ukrainy do procesu integracji europejskiej przy wsparciu Polski, Klausa Bachmana, jak na ironię losu przedstawiciela niemieckiej narodowości, miałyby sprzyjać wzajemnemu poznaniu się Ukraińców i Polaków, to te, oczywiście, pojawią się nieprędko, ponieważ wymagają znacznych wydatków. Przez poznanie prawdy historii do porozumienia... 321 W tej sytuacji, wyglądającej dość żałośnie, jednak nie beznadziejnie, jedynym ratunkiem czy alternatywą dla oświatowej roli informacji medialnej, jak się zdaje, może być wychowanie historyczne w szkole. Jest rzeczą powszechnie znaną, iż właśnie historia ma niezwykle ważne znaczenie nie tylko dla kształtowania świadomości narodowej człowieka, ale również jego stosunku do innych narodów na gruncie pamięci historycznej. Jak mawiali starożytni Rzymianie, Historia est magistra uitae. W pracy nad tworzeniem pozytywnego obrazu narodu-sąsiada wśród młodego pokolenia Ukraińców i Polaków przeniesienie akcentu do klas szkolnych na lekcje historii ma też jeszcze i ten atut, że nie wymaga tak wielkich środków finansowych jak wspólne projekty informacyjne, choć bez nich w przyszłości także nie sposób się obejść. Do tego potrzebne są „tylko" podręczniki do nauki historii, które dawałyby ukraińskim i polskim uczniom mniej więcej pełny i prawdziwy obraz stosunków ukraińsko-polskich i polsko-ukraińskich w ciągu naszej wspólnej historii, bez zbyt emocjonalnego podkreślania jej krwawych stronic, a z uwypukleniem okresów normalnego, dobrosąsiedzkiego współżycia. Do tego winni być odpowiednio przygotowani nauczyciele, świadomi tego, że ponoszą odpowiedzialność za przyszłość nie tylko Ukrainy czy Polski, ale także całego regionu środkowoeuropejskiego. Z przykrością jednak trzeba skonstatować, że do chwili obecnej wiedza historyczna nie odgrywała znaczącej roli w kształtowaniu światopoglądu młodego pokolenia zarówno Ukrainy, jak i Polski. Przyczyną tego jest faktyczna nieobecność w podręcznikach szkolnych informacji na temat stosunków ukraińsko-polskich albo też tendencyjne jej potraktowanie - przede wszystkim jeśli chodzi o najnowszy okres naszej historii. Podczas jednego z seminariów dla nauczycieli historii, które odbywało się w historycznej stolicy króla Danyła Hałyckiego, a obecnie w polskim mieście Chełmie, w grudniu ubiegłego roku, profesor Andrzej Stempnik podkreślił, że w ciągu ostatniego stulecia zakres wiadomości o Ukrainie i o Ukraińcach w polskich podręcznikach historii zmniejszył się z 5% całości ich treści do zaledwie kilku dziesiątych (sic!). W zasadzie to mogłoby wywrzeć nieprzyjemne wrażenie na stronie ukraińskiej, jednakże nawet dość pobieżne zapoznanie się z odpowiednimi podręcznikami dla szkół ukraińskich odsłoniło przede mną obraz nie mniej zasmucający niż ten, o którym mówił mój polski kolega. Jedynym pozytywnym momentem tego niewesołego odkrycia stał się fakt, iż teraz zrozumiałem, w jaki sposób powstają stereotypy „pogardliwego i podstępnego" Polaka albo Ukraińca jako człowieka „z czarnym podniebieniem" wśród ludzi młodych, którzy jeszcze prawie zupełnie pozbawieni są życiowych doświadczeń. 322 Bohdan Hua" Nie chcąc być gołosłownym, pragnę zaproponować zainteresowanym czytelnikom swoją krótką analizę podręczników do nauki historii Ukrainy ХІХ-ХХ stulecia dla klas gimnazjalnych, gdzie historia przerabiana jest dość gruntownie. Należy zaznaczyć, iż wydarzenia tzw. nowej historii Ukrainy, od końca XIX w. aż do 1917 r. zawarte są w podręczniku dla klasy dziewiątej, wydanym w 1994, autorstwa profesora Witalija Sarbeja. Analizując ten podręcznik, można od razu zauważyć, że autor zdecydowanie wyodrębnia dwa typy konfliktów społecznych na Ukrainie: ukraińsko-rosyjski na lewym brzegu Zbrucza - to znaczy w Ukrainie Naddnieprzańskiej - i ukraińsko-polski -na prawym brzegu Zbrucza, to znaczy w Galicji Wschodniej. Na tym polega zasadniczy błąd autora, który nie zauważa, że, praktycznie biorąc, w ciągu całego XIX stulecia - od trzech rozbiorów Polski i do wybuchu I wojny światowej - na prawobrzeżnej Ukrainie, z wyjątkiem części stepowej i terytoriów nadczarnomorskich, dominującymi wpływami były nie wpływy rosyjskie, lecz polskie. W ślad za znanym uczonym z Kanady, Iwanem Łysiakiem-Ru-dnickim, uznaje to i podkreśla współczesna historiografia ukraińska, m. in. profesorowie, Roman Szporluk i Jarosław Hrycak. Na cóż zwraca uwagę W. Sarbej, kiedy pisze o polskiej obecności na Ukrainie, która znajdowała się pod nominalną władzą imperium rosyjskiego? Przede wszystkim rzuca się w oczy fakt, że, praktycznie biorąc, wszystkie, z nieznacznymi wyjątkami, wzmianki o Polakach ograniczają się do jednego, dwóch zdań. Tak więc mimochodem wspomina on o rozbiorach Polski, o obecności na Prawobrzeżu licznych polskich obszarników, którzy bezwzględnie wyzyskiwali chłopów, dlatego też krążyły tu wieści o agitacyjnych listach syna znakomitego Gonty i możliwości nowej Koliszczyzny, o nienawiści rdzennej ludności ukraińskiej do cudzoziemców - w tej liczbie także do Polaków o szczuciu przez kręgi polsko-szlacheckie tzw. chłopomanów, którzy wrócili do swego narodu, zerwawszy z elitarnymi kręgami Prawobrzeża, o braku poparcia ze strony ukraińskich chłopów dla polskich powstań, a nawet wrogi do nich stosunek. Oto, jak się zdaje, już wszystko, jeśli chodzi o czysto negatywne przykłady polskiej obecności na prawobrzeżnej Ukrainie w ciągu XIX w. Mówiąc o pozytywach w stosunkach ukraińsko-polskich, profesor W. Sarbej przytacza przykłady udziału Ukraińców w polskich powstaniach z lat 1830-1831 i 1863, działalności na Ukrainie tajnych studenckich towarzystw „Wspólnoty Narodu Polskiego", kontaktów Tarasa Szewczenki z rewolucjonistami polskimi. Jednak przykłady te znowu przedstawione są albo w kilku zdaniach, albo w najlepszym razie w postaci jednego akapitu. Przez poznanie prawdy historii do porozumienia... 323 Najwięcej uwagi autor poświęcił pracy ukraińskich działaczy, związanych z powstaniem styczniowym - kółku „chłopomanów" (W Antonowycz, T. Rylski, K. Mychalczuk, B. Poznański), a także W. Syniohubowi, A. Krasowskiemu i A. Potebni. Wspomina również o ukraińsko-polskim oddziale powstańczym Iwana Neczaja, który działał na terenie Lubelszczyzny, o poparciu powstania polskiego przez organizację „Zemla i Wola". Temu epizodowi została poświęcona niemal cała strona. Jednakże na tym właściwie kończą się w podręczniku W. Sarbeja jakiekolwiek wzmianki na temat polskiej obecności i polskich wpływów na Prawobrzeżnej Ukrainie. Tak więc poza kręgiem uwagi autora pozostał przede wszystkim niezwykle ważny problem polskiej obszarniczej własności ziemskiej, który był głównym czynnikiem ukraińsko-polskiej konfrontacji na wsi, co umiejętnie wykorzystywał rząd rosyjski w walce przeciwko powstaniom - listopadowemu i styczniowemu. Nie ma najmniejszej wzmianki o tym, że nienawiść chłopów ukraińskich do polskich właścicieli ziemskich, którzy okrutnie znęcali się nad nimi, wyrażała się m. in. w mordowaniu powstańców z lat 1830--1831 i 1863, w pogromach na terenie majątków obszarniczych. Co więcej, według Daniela Beavuois charakter tych stosunków wywarł także wpływ na ukraińsko-polską konfrontację w XX stuleciu, powodując straszliwe niszczenie polskiej własności obszarniczej w latach 1917-1918, a także obojętność chłopstwa Prawobrzeżnej Ukrainy wobec tzw. wyprawy kijowskiej J. Pisud-skiego i S. Petlury w 1920 r. W sposób pośredni konflikt agrarny z XIX w. zaznaczył także swój wpływ na krwawych wydarzeniach lat 1943-1944 na Wołyniu i w Galicji, a w latach 1946-1947 - na tzw. Zakerzoniu. Jeśli chodzi o pozytywne aspekty stosunków polsko-ukraińskich w XIX stuleciu, to W. Sarbej pominął milczeniem działaczy kultury polskiej, którzy albo żyli i tworzyli w Ukrainie, albo podejmowali w swej twórczości tematy ukraińskie. Dotyczy to Tymka Padury, być może pierwszego z literatów akcentujących państwowotwórcze dążenia hetmana I. Mazepy, przedstawicieli tzw. ukraińskiej szkoły - J. Słowackiego, S. Goszczyńskiego, B. Zaleskiego - ukrainfilskiego otoczenia księcia A. Czartoryskiego - Michała Czajkowskiego, Hipolita Terleckiego, F. Duchińskiego. Ponadto autor zupełnie pominął wpływ polskiej ideologii rewolucyjnej na T. Szewczenkę podczas jego pobytu „w Wilnie, mieście przesławnym..." i jego próbę nawiązania kontaktu z A. Mickiewiczem. Nie wspomniał również i tego faktu, że Knyhy butna ukrajinśkoho narodu M. Kostomarowa powstały pod wpływem Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego A. Mickiewicza, a słowa hymnu narodowego Ukrainy Szcze ne wmeria Ukrajina P. Czubyńskiego rozpoczy- 32а Bohdan Ний" nają się w zasadzie od tych samych stów co i Mazurek Dąbrowskiego. Podobnych luk, niestety, w podręczniku W. Sarbeja jest dosyć dużo. Rzecz jasna, że tego rodzaju fragmentaryczne informacje są dostępne jedynie dla specjalisty, który obeznany jest z historią i Ukrainy, i Polski. Dla uczniów te wzmianki stanowią terra incognito, dlatego nie ma podstaw, by mówić o przyswojeniu przez nich przynajmniej podstawowej wiedzy z historii stosunków ukraińsko-polskich na Ukrainie Prawobrzeżnej w XIX w. Co prawda diametralnie odmienny w porównaniu z omawianym wyżej jest obraz tych samych stosunków, przedstawionych w podręczniku, ale dotyczących Wschodniej Galicji. Począwszy od 1772 r. aż do 1917 stosunki między Ukraińcami i Polakami są naświetlane systematycznie i w należnym wymiarze. Tematem wiodącym wykładu W. Sarbeja jest ukraińsko-polska konfrontacja praktycznie we wszystkich sferach społecznego i gospodarczego życia Galicji Wschodniej - narastający konflikt ukraińsko-polski, który na przełomie XIX i XX w. przyniósł pierwsze krwawe ofiary. Jednak autor przedstawia znane fakty historyczne z wystarczającym obiektywizmem, bez nadmiernych emocji negatywnych, co powinno sprzyjać normalnemu odbiorowi tych tematów przez uczniów. Właśnie to, i tylko to, można zaliczyć do pozytywnych cech wspomnianego podręcznika, jeśli mamy mówić o odzwierciedleniu stosunków ukraińsko-polskich na Ukrainie w XIX w. Nie lepsza jest, niestety, sytuacja w podręczniku dla klasy dziesiątej autorstwa profesora F. Turczenki. Przeczytawszy dość uważnie ten, w całości zupełnie niezły, podręcznik dla szkół Ukrainy, po raz pierwszy natrafiłem na słowo „Polska" dopiero na s. 88, gdzie jest mowa o polityce zagranicznej UNR na przełomie lat 1918/1919. Autor z jakiegoś powodu nie uważał za niezbędne przypomnieć, że w walce o Kijów, w styczniu-lutym 1918 r., spośród wszystkich mniejszości narodowych zamieszkujących Ukrainę Ukraińcom dopomogli tylko Polacy. Ani słowem nie wspomniał również o wpływie, jaki na stosunki ukraińsko-polskie miało podpisanie tajnego protokołu do brzeskiego układu pokojowego między UNR i Państwami Centralnymi, zgodnie z którym do UNR miała być przyłączona Chełmszczyzna. Krok ten, uczyniony przez dyplomację ukraińską zainspirowany przez ówczesnego przewodniczącego Centralnej Rady, znanego historyka, M. Hruszewskiego, w swoim czasie poddał krytyce nawet badacz ukraiński, 1.1. Łysiak-Rudnyc-ki, ponieważ w jego przekonaniu skomplikowało to zewnętrzną sytuację polityczną Ukrainy i, faktycznie rzecz biorąc, stworzyło podstawy przyszłego konfliktu ukraińsko-polskiego. Przez poznanie prawdy historii do porozumienia... 325 Osobny rozdział poświęcono w podręczniku ukraińsko-polskiej walce na terenie zachodnich ziem ukraińskich. W zasadzie naturalnie wygląda ten fakt, że sympatie autora kierują się w stronę Ukraińców, a Polaków traktuje on jako okupantów. Jednakże w moim przekonaniu właściwsze byłoby scharakteryzowanie wojny polsko-ukraińskiej, jak to zrobił jeden z historyków polskich, jako „wojny dwóch patriotyzmów". Zresztą można by tu przeprowadzić paralelę i do tzw. powstań śląskich na zachodzie Polski, co pozwoliłoby uczniom samodzielnie wyciągnąć wnioski na temat całego tragizmu polsko-ukraińskiej konfrontacji w Galicji Wschodniej. Ponadto podobne podejście mogłoby stać się precedensem do bardziej obiektywnego czy kompromisowego traktowania ukraińsko-polskiej wojny o Lwów także i w polskich podręcznikach do nauki historii. Nie można do końca zgodzić się z autorem, także jeśli chodzi o jego ocenę „umowy warszawskiej" między URL i Rzeczpospolitą, zawartej w kwietniu 1920 r. R Turczenko stale podkreśla wymuszony charakter i niekorzystne warunki tej umowy dla strony ukraińskiej. Na pierwszy plan autor wysuwa te ustępstwa, które Ukraińcy byli zmuszeni poczynić wobec Polski odnośnie do Galicji Wschodniej i Wołynia, zupełnie nie wspominając, że w owym czasie wymienione terytoria były już wcześniej zajęte przez wojska polskie. Nie wskazuje, że układ ten, znany bardziej jako „sojusz Piłsudski-Petlura", mimo wszystko pozostał chyba jedynym przykładem owocnej współpracy ukraińsko-polskiej w XX w., przykładem choć trudnego, ale realnego braterstwa broni, że w walce o niepodległość Ukrainy przelewali krew nie tylko ukraińscy, ale i polscy żołnierze. Po bardzo negatywnej ocenie zachowań strony polskiej w okresie polsko-sowieckich pertraktacji w latach 1920-1921 i podpisania traktatu pokojowego w Rydze temat Polski i Polaków w posowieckiej Ukrainie znowu znika ze stronic podręcznika. W naszym przekonaniu znacznym uchybieniem autora jest to, że, opisując tragedię narodu ukraińskiego, jego kultury i Cerkwi w okresie międzywojennym, zupełnie nie wspomina o tragedii obywateli USRR narodowości polskiej, a szczególnie - tragedii tzw. powiatu marchlewskiego na Wołyniu, utworzonego w okresie ukrainizacji i likwidowanego, ze wszystkimi okrutnymi następstwami epoki stalinizmu, w połowie lat trzydziestych. W przeciwieństwie do tego prezentacja materiału poświęconego sytuacji na ziemiach ukraińskich w składzie II Rzeczypospolitej jest na należytym poziomie, jak zresztą także w podręczniku W Sarbeja. Bez zbędnych emocji autor przedstawia politykę Warszawy i władz miejscowych wobec 326 Bohdan Hud' ludności ukraińskiej. Z opisu tego staje się zrozumiale, że ani rządom koalicyjnym, ani „reżimowi sanacyjnemu" nie udało się wypracować koncepcji „porządnej" polityki kresowej, za którą wznosił toast na Wołyniu J. Piłsudski jeszcze w 1920 r. Ważne wydaje się natomiast to, iż na końcu odpowiedniego rozdziału autor podkreśla, że „mimo ucisku narodowego i społeczno--politycznego, ludność ukraińska Polski w latach dwudziestych i trzydziestych nie doznała tak potwornego znęcania się i straszliwych strat, jakie stały się udziałem mieszkańców sowieckiej części Ukrainy". Krytycznie ocenia autor również wydarzenia „złotego września" 1939 r., kiedy to wojska sowieckie w porozumieniu z dowództwem hitlerowskim, realizując postanowienia układu Ribbentrop-Mołotow, włączyły się do II wojny światowej i rozpoczęły nowy podział świata. Pierwszą ofiarą tego podziału, według autora, stała się Polska. F. Turczenko przypomina o terrorze bolszewickim wobec wojskowych polskich i Ukraińców, którzy służyli w wojsku polskim, o tragedii Katynia i Charkowa. Równocześnie pozostało dla mnie niezrozumiałe pochodzenie wzmianki o tym, że wycofujące się wojska polskie mordowały w polskich więzieniach więźniów-Ukraińców. Co więcej, stwierdza się, że podobne przypadki były normalną praktyką. Po dość żmudnych poszukiwaniach udało mi się ustalić, że taką informację zawiera praca Johna Amstronga Bohaterskie i ludzkie: wspomnienie o ukraińskich przywódcach narodowych z lat 1941-1945", opublikowana w przekładzie na język ukraiński w tomie Instytutu Badań Historycznych Uniwersytetu Lwowskiego im. I. Franki Ukrajina moderna, (Czysto 1, 1996 r.). Z kolei J. Amstrong powołuje się na informację ustną jednego z czołowych działaczy OUN, Mykoły Łebedia, który w 1939 r. wydostał się z polskiego więzienia. Moja próba wyjaśnienia prawdziwości zaistnienia takiej sytuacji, przy pomocy czołowych historyków lwowskich - J. Daszkewycza, S. Makerczu-ka, Ł. Zaszkilniaka, K. Bondarenka - nie przyniosła jednak wyników, ponieważ wszyscy oni nigdy nie stykali się z podobnymi faktami. Co więcej, w zbiorze Bereżanśka zemla, wydanym przez przedstawicieli diaspory ukraińskiej w USA, przytacza się fakt całkowicie odmienny: w związku ze zbliżaniem się Niemców i Sowietów polskie władze wojskowe Brzeżan po konsultacji z przedstawicielami społeczności ukraińskiej zwolnili z więzienia wszystkich więźniów politycznych-Ukraińców. Za jeszcze jedno niedopracowanie autora można także uznać bardzo skąpe wyświetlenie „tragedii wołyńskiej" w latach 1943-1944. W podręczniku z jakiegoś powodu w zasadzić nieobecna jest ocena jej przyczyn. Czytelnik nie znajduje też potępienia barbarzyńskich przejawów wzajemnego zwalczania się Ukraińców i Polaków, Przez poznanie prawdy historii do porozumienia... 327 i to w sytuacji, kiedy ów temat zajmuje jedno z centralnych miejsc na stronicach historii stosunków polsko-ukraińskich. Co więcej, w znacznej mierze wpływa na rozwój współczesnych stosunków polsko-ukraińskich. Co się tyczy drugiej części omawianego podręcznika F. Turczenki, to można podkreślić tylko jedno: Polska i Polacy po raz pierwszy wspomniani są tu na samym początku, kiedy jest mowa o przesiedleniu Ukraińców i Polaków z Polski do USRR i odwrotnie, a także o akcji „Wisła". Po raz drugi i ostatni (sic!) na temat stosunków ukraińsko-polskich mówi się na końcu podręcznika, kiedy autor pisze o uznaniu przez Polskę niezależności państwowej Ukrainy oraz o wizytach państwowych prezydenta i premiera państwa ukraińskiego. Tak więc należy jeszcze raz podkreślić, że analiza podręczników do nauki historii Ukrainy dla klas dziewiątej i dziesiątej potwierdza, iż całościowy obraz stosunków ukraińsko-polskich może z nich wydobyć jedynie... specjalista, dobrze znający historię Ukrainy i Polski. Jeśli zaś idzie o uczniów, którzy powinni z tych podręczników czegoś się nauczyć, to należy przyznać, że jest to zadanie ponad ich siły. Nic dziwnego więc, że dla młodszego pokolenia wschodnich regionów Ukrainy, w odróżnieniu od mieszkańców ziem zachodnioukraińskich nie mającego bezpośrednich kontaktów z Polską i Polakami, nasz najbliższy sąsiad zachodni pozostaje mniej znany niż USA czy Anglia i Francja. Wygląda to paradoksalnie, ale jest faktem. W tej sytuacji pozostaje mieć nadzieję, że może w końcu zacznie funkcjonować polsko-ukraińska komisja podręcznikowa, która de jurę istnieje już od kilku lat i na której czele, o dziwo! stoją dwaj znani historycy: profesor Stanisław Kulczycki (Ukraina) i profesor Władysław Serczyk (Polska). I wtedy, jak sądzi profesor Andrzej Stempnik, zostaną napisane nowe podręczniki historii, gdzie fakty będą starannie dobrane i wyważone, bo przecież tylko sumienne poznanie i zrozumienie wzajemnej historii jest warunkiem pojednania obu naszych narodów. Może wówczas, gdy lepiej poznamy siebie nawzajem, granica, która na razie jeszcze dzieli, stanie się dla nas granicą pojednania. Tłum. Bazyli Nazaruk Stanisław Kryciński Ćwierć wieku spotkań z Bieszczadami Jedyne miejsce, w którym można było cokolwiek dowiedzieć się o powojennej historii południowo-wschodniej Polski, stanowiło Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich w Warszawie założone w 1957 r. Wiedziony chęcią poznania tragicznych losów tych stron znalazłem się w jego szeregach. W tym samym czasie zebrała się tam grupa ludzi zafascynowanych kulturą łemkowską, której pozostałości tak jeszcze dobrze widoczne były w dolinach Beskidu Niskiego. Pomysł tej grupy, a głównie Andrzeja Wielochy, zakładał zorganizowanie tzw. Akcji Opis, mającej na celu udokumentowanie jak największej ilości śladów łemkowskiej tradycji - materialnej i duchowej. Miało być to zrealizowane podczas letnich, dwutygodniowych obozów wędrownych nazwanych „Łemkowyna". Pierwsze dwa obozy poprowadzili w 1979 r. Krzysztof Kleszcz i Andrzej Wielocha. Pierwszy z wymienionych zorganizował w następnych latach pięć kolejnych obozów, które przemierzyły niemal całą polską Łemkowszczyznę. Ich efektem był całkiem pokaźny materiał (zdjęcia, relacje, nagrania) wykorzystywany później w publikacjach SKPB, jak również w obecnie wydawanych przewodnikach. Andrzej Wielocha poprowadził jeszcze jeden obóz. Znaleźli się także naśladowcy, ale zwykle po zorganizowaniu jednego obozu ich zapał okazywał się słomiany, a zebrane materiały, nieopracowane i niepublikowane, uległy rozproszeniu. Ja postanowiłem zająć się terenami mniej wtedy modnymi, ale za to dużo bardziej mnie interesującymi - Pogórzem Przemyskim i Bieszczadami. Zamarzyło mi się, aby w ciągu kilku lat spenetrować wszystkie wsie na tym obszarze - istniejące i nieistniejące - wykonując dokumentację fotograficzną i opisową zachowanych obiektów kultury materialnej. Wiedziałem, że znakomita ich większość poszła z dymem lub została rozebrana, więc tym bardziej te, które zostały, warte były uwiecznienia. Obie te krainy łączył San, Ćwierć wieku spotkań z Bieszczadami 329 dlatego też obozy przeze mnie prowadzone nazwałem „Nadsanie". Pierwszy odbył się we wrześniu 1980 r. i wzięli w nim udział studenci warszawskich uczelni zwerbowani za pomocą plakatów. Teren naszego działania stanowiła północna część Pogórza Przemyskiego, obszar między Kalwarią Pacławską a Brzeżawą. Wszyscy mieliśmy dużo dobrych chęci, ale żadnego doświadczenia. Dodatkowymjitrudnieniem był brak wiedzy o dziejach penetrowanego regionu. Mieliśmy do dyspozycji jedynie przewodniki Mieczysława Orłowicza (z 1917 r.) i Jana Różańskiego (z 1977 r.) dające niewielkie pojęcie o tym zagadnieniu. Czasy wysiedleń i walk z UPA pozostawały zupełnie nam nieznane, a jeśli już, to w formie wypaczonej przez propagandę PRL-u. Mimo tych trudności z dużym zapałem ruszyliśmy na penetrację nieznanego. Przyświecała nam świadomość, że ratujemy okruchy ginącej na naszych oczach kultury. Rozstawiwszy namioty na skraju jednej z malowniczych, pogórzańskich wsi, odwiedzaliśmy dwu- i trzyosobowymi grupkami sąsiednie wioski lub miejsca po nich. Najlepiej przygotowani byliśmy od strony kartograficznej. Dzięki mojemu znajomemu, kartografowi Piotrowi Kamińskiemu, dysponowaliśmy odbitkami przedwojennych map topograficznych tego terenu w skali 1:100 000, wydanymi przed wojną przez Wojskowy Instytut Geograficzny. Mając takie mapy, wiedzieliśmy doskonale, w którym miejscu znajdowały się cerkiew, dwór, młyn, karczma, cmentarz, krzyże przydrożne i na jakiej przestrzeni rozciągała się zabudowa. Penetracje terenowe, mające na celu stwierdzenie, co zostało z dawnej wsi po wysiedleniach, były naszą najmocniejsza stroną. Gorzej rzecz miała się z wywiadami. Autochtonów pozostało niewielu i zachowywali się wobec nas bardzo nieufnie. Pewną trudność sprawiało również doprowadzenie materiałów, zebranych na obozie, do postaci czytelnej dla późniejszego ich użytkownika. Każdy uczestnik obozu dostał notes, w którym miał obowiązek zapisywać skrzętnie to wszystko, czego się dowiedział w czasie terenowych penetracji. Po zebraniu tych notesów na koniec okazało się, że z notatek niewiele można skorzystać ze względu na ich skrótowość wynikającą z pośpiechu. Każdy pragnął bowiem na gorąco utrwalić na piśmie zdobyte informacje. Powstała więc konieczność wypracowania metody pozwalającej na efektywne pozyskiwanie czytelnych i uporządkowanych materiałów w trakcie trwania obozu. I znów z pomocą przyszedł nieoceniony Piotr Kamiński, który sporządził wzór ankiety służącej do porządkowania uzyskanych informacji. Ankieta ta okazała się również bardzo pomocna do sprecyzowania pytań zadawanych w czasie wywiadów. Na kolejnym moim obozie w 1981 r., gdy penetrowaliśmy południową część Pogórza Przemy- 330 Stanisław Kryciński skiego, zbieranie materiałów odbywało się już znacznie sprawniej. Uczestnicy nadal byli zaopatrzeni w notesy, ale mieli obowiązek co wieczór przepisywania ich zawartości na czysto, wedle ustalonego schematu. Co prawda głośno narzekali, gdy wieczorami, przy ognisku, musieli spędzić od 2 do 3 godzin na pisaniu. Starali się też wymigiwać od tego uciążliwego obowiązku, ale ja byłem nieubłagany, bo wiedziałem doskonale, że jeśli tego od nich natychmiast nie wyegzekwuję, to na pewno już tych informacji nie zobaczę. System okazał się skuteczny i z powodzeniem stosowałem go na następnych obozach. Jedną z uczestniczek drugiego obozu była studentka etnografii. Jej ogromny zapał i entuzjazm udzielały się innym. To także zwiększyło skuteczność naszych działań, ale okazało się wtedy również, że nie zawsze metody pozyskiwania informacji stosowane przez zawodowców są właściwe w tych bardzo specyficznych warunkach. W owym czasie Ukraińcy, którzy w niewielkiej liczbie zamieszkiwali swoje rodzinne, penetrowane przez nas, wsie, byli tak nieufni i wystraszeni, że na widok ankiet i magnetofonów uciekali w popłochu. Tak samo źle reagowali na pytania zadawane wprost. Z czasem wypracowaliśmy sobie metodę pozyskiwania interesujących nas informacji. Po pierwsze informatorzy musieli być starzy. Tacy ludzie dużo pamiętają, najmniej się boją i mają dużo czasu. Rozmowę zaczynaliśmy od tematów neutralnych - pogoda, żniwa, itp. Często pytaliśmy o możliwość zakupu nabiału, który chętnie kupowaliśmy, by urozmaicić monotonne obozowe pożywienie składające się głównie z puszek. Gdy już pierwsze lody zostawały przełamane, zaczynaliśmy zadawać pytania na temat starych sprzętów gospodarskich widocznych obok chałupy czy na temat jej szczegółów konstrukcyjnych. I tak powolutku docieraliśmy do tematów bardziej nas interesujących - życia we wsi przed wojną, wysiedleń, zniszczenia cerkwi. Bardzo skuteczne okazało się również wykorzystywanie w takiej rozmowie informacji zasłyszanych wcześniej. Wtedy szybko można było pozyskać zaufanie rozmówcy. Często w takich wypadkach brali nas za swoich, tzn. za potomków wysiedlonych stąd mieszkańców. W tych warunkach woleliśmy nie używać magnetofonów, a jedynie sporządzać zapiski w notesach, co też nie zawsze się podobało. Zdarzało się, że traktowano nas jak funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Po wysiedleniach i latach rozmaitych szykan, jakich doznawali, ta reakcja była jak najbardziej zrozumiała. Podczas wszystkich obozów wielokrotnie natrafialiśmy na zdewastowane wiejskie cmentarze. Zniszczeń na nich dokonała głównie ręka ludzka. Smutne to, ale antagonizmy polsko-ukraińskie nie ominęły tych uroczych, wiej- Cwierć wieku spotkań z Bieszczadami 331 skich nekropolii, często stanowiących jedyne ślady po wsiach zakładanych w XV czy XVI w. Im więcej widziałem tych okaleczonych cmentarzy, tym bardziej narastała we mnie potrzeba zajęcia się ich renowacją. W 1984 r. zostałem członkiem Społecznej Komisji Opieki nad Zabytkami Sztuki Cerkiewnej założonej przez dr. Bogdana Martyniuka i działającej przy Zarządzie Głównym Towarzystwa Opieki nad Zabytkami. W ramach działalności tej Komisji i przy pomocy ludzi w niej poznanych zorganizowałem w 1987 r. kolejny obóz zwany Nadsanie, ale już o profilu konserwatorskim. Naszym zadaniem była renowacja nagrobków i figur przydrożnych w Bystrem i Michniowcu. Dlaczego wybraliśmy właśnie te wsie? Bo właśnie tu zachował się, największy w Bieszczadach, zespół przydrożnych figur wykonanych z piaskowca. Pochodzą one z lokalnych warsztatów kamieniarskich działających na przełomie XIX i XX w. w okolicach Turki. Było ich tu kiedyś co najmniej dwadzieścia pięć. Z niektórych zostały tylko podstawy. Większość zachowała się jednak, ale wszystkie, prócz jednej, zostały uszkodzone w latach, gdy wsie te należały do Związku Sowieckiego. Figury przewrócono i połamano, a nad największą, liczącą 4,5 m wysokości, pastwiono się szczególnie perfidnie. Wieńczący ją krzyż połamano i zakopano, po czym przykryto kamienną płytą stanowiącą pierwotnie podstawę. Na to narzucono dwa cokoły tworzące trzon figury. Zważywszy, że większy z tych cokołów waży ok. 600 kg, zrozumiemy, jak dużo ciężkiej pracy włożono w zniszczenie tego obiektu. Szczęśliwie jego elementy zachowały się w dość dobrym stanie i można było przystąpić do rekonstrukcji. W tym celu musieliśmy ustawić trójnóg składający się z siedmiometrowych drągów, na którym zawiesiliśmy wielokrążek z liną. Zamocowaliśmy na niej ten większy, sześć-setkilowy cokół i „w kilku chłopa" próbowaliśmy go dźwignąć, ale bez efektu. W momencie gdy, po raz kolejny, z całych sił ciągnęliśmy za linę, by pokonać jej opór, na przystanku po drugiej stronie drogi zatrzymał się autobus PKS. Mieszkańcy wsi, którzy z niego wysiedli, biegiem ruszyli w naszą stronę i chwycili za linę. Teraz ciągnęło ją piętnaście osób. Cokół poddał się i wolno ruszył w górę. Wszyscy mieliśmy wielką satysfakcję, że wspólnymi siłami udało się go ustawić. Podniesienie mniejszego cokołu i wieńczącego go krzyża, przy takiej liczbie osób, było już tylko dziecięcą igraszką. W obu wsiach odnowiliśmy łącznie jedenaście przydrożnych figur. W następnych latach obecni mieszkańcy obu wsi pobielili je, otoczyli płotkami i posadzili kwiaty. Dziś przyjemnie popatrzeć, że wrosły ponownie w pejzaż wsi. Odnowiliśmy również oba cmentarze. Kilku figur przydrożnych nie udało się nam odnowić, ze względu na konieczność wykonania przy nich prac przekracza- 332 Stanisław Kryciński jących nasze możliwości czasowe. Na szczęście zajęli się tym miłośnicy miejscowych starożytności, mieszkający w Ustrzykach Dolnych, a działający w Oddziale Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w Michniowcu. W ciągu kilku lat odrestaurowali dziesięć figur. Dzięki naszym wspólnym działaniom udało się zrekonstruować ich ponad dwadzieścia w dwu wsiach zespolonych jednym ciągiem zabudowy. Powstał więc unikatowy w skali bieszczadzkiej zespół zabytkowej kamieniarki. W tym samym roku odnowiliśmy niewielki cmentarzyk w Chmielu nad Sanem. Naszym pracom dyskretnie, ale uważnie, przyglądała się miejscowa społeczność. Chmiel jest jedną z nielicznych wsi, gdzie mieszka kilka rodzin autochtonów. Początkowo nieufnie przyjęli nasze działania, ale gdy zobaczyli ich efekty podziękowali nam za pośrednictwem mieszkającej tam ówcześnie pani Zofii Komedowej. Ona sama dołączyła do tych podziękowań pokaźną butelkę dżinu. Warto dodać, że na tutejszym cmentarzu znajduje się najstarsza w Polsce płyta nagrobna z inskrypcją w języku starocerkiewnosłowiańskim, pochodząca z 1641 r. Jeszcze przed wojną była w cerkwi, ale gdy zabrakło tutejszych mieszkańców, została wyrzucona na cmentarz. Leżała bezpośrednio na ziemi, więc umieściliśmy ją na kamiennej podmurówce. W 1988 r. kontynuowaliśmy prace w Lipiu, wsi oddalonej od Michniow-ca o trzy kilometry. Tu również nagrobki pochodziły z tego samego ośrodka kamieniarskiego. Nie zachował się natomiast żaden krzyż przydrożny, a jest mało prawdopodobne, aby ich tu nie było. Ktoś musiał je stąd skrzętnie usunąć. W drugim tygodniu tego obozu zajęliśmy się cmentarzami w Lutowiskach i Smolniku. Deszcz bardzo utrudniał nam pracę. Nekropolia w Lutowiskach kryje prochy katolików obu obrządków. Wszystkich chowano tu zgodnie aż do lat dwudziestych XX w., kiedy to przy nowo wybudowanym kościele powstał cmentarz łaciński. Dwa najstarsze nagrobki pochodzą z lat 1862 i 1866 i reprezentują dwunarodową wspólnotę chrześcijańską zamieszkującą miasteczko od dawna. Pierwszy, z polską inskrypcją, stoi na mogile Zofii Giebułtowiczowej, drugi, z napisem cyrylicznym, upamiętnia sędziego powiatowego, Hryhoryja Ławrowskiego. Tu po raz pierwszy zetknęliśmy się z wrogim stosunkiem obecnych mieszkańców do naszych działań. Dwukrotnie przychodzili na cmentarz agresywni, pijani mężczyźni, którzy w wulgarny sposób dawali upust swojemu niezadowoleniu z faktu, że odnawiamy ukraińskie nagrobki. Jeden z nich nawet szarżował na mnie ze szpadlem w dłoni. Ja, na szczęście, byłem wyższy od niego i też miałem szpadel, więc szybko spuścił z tonu. Ćwierć wieku spotkań z Bieszczadami 333 Zaobserwowaliśmy również ciekawe zjawisko. Otóż nowi mieszkańcy bieszczadzkich wsi mają niezłomne przekonanie, że wszystko, co tu zastali, jest pozostałością wyłącznie po Ukraińcach. Gdy w następnym roku remontowaliśmy łaciński cmentarz przy nieistniejącym już kościele w Polanie, spytał mnie miejscowy leśniczy, dlaczego remontujemy ukraiński cmentarz. Odpowiedziałem mu, że akurat ten cmentarz jest polski, o czym łatwo się przekonać, odwiedzając go i czytając zachowane inskrypcje. Jedna z nich brzmi: „Paweł Moczarowski - właściciel dóbr Rosochate - ur. 31 V 1850 - zm. 16IV 1934 - prosi o modlitwę". Leśniczy odpowiedział mi, że chodzić na cmentarz nie musi, bo on tu mieszka trzydzieści lat i doskonale wie, że ten cmentarz jest ukraiński. Z takim podejściem spotykaliśmy się wielokrotnie. Oprócz wspomnianego już cmentarza łacińskiego objęliśmy renowacją w 1989 r. również dwie pozostałe nekropolie w Polanie. One również były polsko-ukraińskie, gdyż do wojny większość mieszkańców wsi stanowili Polacy. Na większym z tych cmentarzy przytrafiło mi się wzruszające spotkanie z panią Łysyganiec, już, niestety, wdową. Jeszcze pięć lat wcześniej jej mąż, Michał, dzielił się z nami bezcennymi informacjami o dziejach wsi, a teraz już nie żył. Pani Łysyganiec zaś, widząc, co robimy, przyniosła nam pieniądze pochodzące z jej bardzo skromnej renty. Była bardzo poruszona faktem, że jacyś zupełnie obcy ludzie z całej Polski przyjechali do jej wsi, by remontować tak bliskie jej sercu nagrobki. Uparła się, że musimy te pieniądze przyjąć. W 1990 r., korzystając ze zmian zachodzących w naszym kraju, postanowiłem dokonać renowacji cmentarzy w tzw. worku bieszczadzkim. To obrosłe legendami, prawie niedostępne dla turysty, a przez to niemal mityczne, miejsce stanowi kwintesencję Bieszczadów. Podczas obozu odnowiliśmy najpierw cmentarz w Beniowej. Wśród zrujnowanych nagrobków zaleźliśmy tu rzecz przedziwną - blok kamienny prymitywnie obrobiony na kształt łodzi i ozdobiony wczesnochrześcijańskim symbolem ryby. Była to zapewne podstawa pod chrzcielnicę pochodząca z przedostatniej cerkwi rozebranej w 1927 r. Najbardziej zaintrygował nas ten wizerunek ryby, tak rzadko spotykany we współczesnych świątyniach, a tak popularny w pierwszych wiekach po Chrystusie. Nie sposób dziś odgadnąć, jakimi drogami wędrowała myśl twórcy tej kamiennej łodzi z rybą. Jedno jest pewne - miał wiedzę sięgającą daleko poza opłotki tej, wydawałoby się, zapadłej bieszczadzkiej wsi. Na kilku nagrobkach również zachowały się ryty nawiązujące do symboliki wczesnochrześcijańskiej. Gdy 334 Stanisiaw Kryciński widzi się takie rzeczy, to nasuwa się refleksja, że ci prymitywni na pozór mieszkańcy śródgórskich osad wykazywali ogromną znajomość świata, w którym żyli, i doskonale rozumieli elementarne prawa nim rządzące. Operując z bazy w Beniowej, odnowiliśmy również cmentarz w Siankach ze słynnym „grobem hrabiny". To najbardziej legendarne w naszych Bieszczadach miejsce przez wiele lat było niemal niedostępne. Docierali tu tylko najbardziej wytrawni turyści. Rokrocznie za punkt honoru stawiali sobie odwiedzenie „grobu hrabiny" uczestnicy przejścia przewodnickiego, pragnący zostać członkami Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich. Przemykając się pomiędzy patrolami WOP i ochroniarzami strzegącymi Ośrodka URM w Mucznem, docierali wreszcie w to, jedyne w swoim rodzaju, miejsce, by triumfalnie odśpiewać kilka patriotycznych pieśni i szybko zniknąć w bieszczadzkich chaszczach. Śpiewy im były głośniejsze, tym bardziej drażniły patrole pograniczników „Wielkiego Brata", „grób hrabiny" znajduje się bowiem tylko kilka metrów od, wąziutkiego w tym miejscu, granicznego Sanu. Reakcja stawała się natychmiastowa i nieodmiennie powodowała gwałtowne wzmożenie aktywności naszego WOP-u. Gdy dotarliśmy w to miejsce latem 1990 r. w zasadzie nikt się nami nie interesował. Spokojnie dokonaliśmy rekonstrukcji dwóch grobowców, które jakiś poszukiwacz skarbów zdewastował zapewne za pomocą ciągnika gąsienicowego. Spoczywają tu: Klara z hrabiów Kalinowskich Stroińska (to właśnie owa legendarna hrabina) i jej mąż, Franciszek Stroiński. Tego roku pracowaliśmy także na cmentarzach w Bukowcu i Dźwinia-czu Górnym. W czasie trwania obozu poznaliśmy przemiłego leśniczego, pana Antoniego Derwicha, który z ramienia Bieszczadzkiego Parku Narodowego opiekuje się tą częścią doliny Sanu. Pan Antoni już wcześniej uratował kilka krzyży, gdy wojsko prowadziło tu rekultywację za pomocą dynamitu. Po naszym obozie, z inicjatywy pana Antoniego i z jego udziałem, powstały tablice informacyjne na cmentarzach w Beniowej i Siankach, a pierwszy z tych cmentarzy został ogrodzony, w celu ochrony przed wypasanym tam wtedy bydłem. W 1991 r. renowacją objęliśmy cmentarze w Stuposianach, Wołosa-tem i Caryńskiem. Znów nasze działania stały się impulsem dla miejscowych instytucji. Cmentarz w Stuposianach został ogrodzony i oznakowany przez pracowników Nadleśnictwa w Stuposianach. Nekropolię woło-sacką ogrodzili i wyposażyli w informacyjną tablicę ludzie z BPN-u. Co ciekawe, najbardziej aktywnym wśród nich był Kirk Henwood, wolontariusz z Amerykańskiego Korpusu Pokoju, który wyeksponował podmu- Ćwierć wieku spotkań z Bieszczadami 335 rówkę cerkwi, oczyścił dawną studnię i odkopał kamienną piwnicę w sąsiedztwie cmentarza. Rok później zajęliśmy się kamieniarką cmentarną i przydrożną w Ban-drowie. Wieś tę zamieszkiwali Ukraińcy i Niemcy. Ostatni z wymienionych osiedlili się tu podczas kolonizacji józefińskiej pod koniec XVIII w. Dzięki temu we wsi powstały dwa cmentarze - katolicki i ewangelicki. Poza tym przy drodze zachowało się sporo kamiennych figur pochodzących z tych samych warsztatów co kamieniarką z Bystrego i Michniowca. Wśród tych przydrożnych realizacji dwie sięgały wysokości 4,5 m. Wymiarami i ciężarem bardzo przypominały figurę z Michniowca, którą ustawialiśmy za pomocą trójnogu w piętnastu ludzi. Kilkuletnie doświadczenie w pracy z ciężkimi kamiennymi blokami spowodowało, że tu, w Bandrowie, dwa takie kilkusetkilowe cokoły ustawiliśmy bez trójnogów, w kilka osób, prawie gołymi rękami, przy użyciu jedynie paru drągów i desek. Pod koniec trwania obozu odnowiliśmy jeszcze cmentarz w Stebniku i pozostałości dwóch nagrobków ewangelickich w sąsiednim Steinfelsie. Tu, w Stebniku, zetknęliśmy się z kolejnym problemem dotyczącym opuszczonych cmentarzy. Otóż często w takiej pustej dolinie po wsi wypasane są krowy i zwykle przez cały dzień pozostają bez nadzoru. W południe, w największy upał, chronią się pod drzewami, a najdorodniejsze drzewa zwykle rosną na cmentarzach. Bydlątka upodobały więc sobie cmentarze jako miejsca najchłodniejsze. Chroniąc się tam, z lubością czochrają się o nagrobki, zwykle je wywracając. Właściciele krów rzadko się tym nie przejmują. W Stebniku, niestety, pasły się krowy i większość ustawionych przez nas nagrobków następnego dnia była wywrócona. Ustawiliśmy je ponownie i dojście do nich zabezpieczyliśmy prowizorycznie żerdziami, ale nie rozwiązuje to problemu na dłużej. Niestety, lokalne władze najczęściej nie rozumieją potrzeby ogradzania starych cmentarzy i ochrony ich przed taką właśnie dewastacją. W tegorocznych planach mieliśmy jeszcze cmentarze w Bystrem koło Baligrodu i Jabłonkach. W niedzielę, w połowie trwania obozu, uczestnicy rozeszli się jak zazwyczaj na wycieczki po okolicy. Kilka osób poszło do Rajskiego. Wrócili stamtąd zbulwersowani. Okazało się, że cmentarz leżący tuż przy brzegu zalewu jest użytkowany przez turystów jako wysypisko śmieci i szalet. Postanowiliśmy w tej sytuacji zmienić plany i zająć się natychmiast tą nekropolią. Mimo że praca nie należała do przyjemnych, to uczestnicy obozu, a szczególnie panie, wyzbierali kilkanaście pokaźnych worków śmieci. Wszystkie nagrobki były poprzewracane i zapewne wiele osób nie zdawało sobie sprawy, że tu znajduje się cmentarz. Nagrobki zostały usta- 33S Stanisław Kryciński wionę, a krzaki wycięte. Miejmy nadzieję, że ograniczy to profanację tego miejsca, ale jedynie solidne ogrodzenie rozwiązałoby sprawę radykalnie. W 1997 r. Towarzystwo Opieki nad Zabytkami, któremu drastycznie obcięto dotacje, nie był w stanie sfinansować kolejnego obozu. Nie wyszło też nic z pomocy obiecanej przez Stowarzyszenie Przyjaciół Rymanowa Zdroju. Jedynie Towarzystwo Karpackie, którego jestem członkiem, wsparło nasze działania. Choć obozy, mające na celu odnawianie cmentarzy, trwały już jedenaście lat, po raz pierwszy spotkaliśmy się z tak niezwykłą życzliwością i przychylnością dla naszych działań ze strony tutejszych mieszkańców. Jeden z gospodarzy pospawał połamane żeliwne krzyże nagrobne, inni odwiedzali nas w obozie, żywo interesując się tym, co robimy, i przynosząc różne łakocie. Pożyczali też potrzebne narzędzia. Pod koniec tygodnia sołtys, widząc efekty tej pracy, znając zarazem naszą sytuację finansową, wręczył 200 zł zebrane wśród mieszkańców wsi. Byłem zbudowany stosunkiem zamieszkujących wieś zielonoświątkowców do pamiątek, obcej przecież dla nich, łemkowskiej kultury. Wszyscy uważali zgodnie, że nagrobki na cmentarzu powinny być odnowione. Sam cmentarz jest zadbany i ma solidne ogrodzenie. W ciągu dziewiętnastu obozów, w których uczestniczyłem, przewinęła się przez nie spora grupa ludzi; jak już wspominałem, było to mniej więcej 300 osób. Wiele z nich uczestniczyło kilkakrotnie. Podczas pierwszych sześciu obozów odwiedziliśmy ok. 150 wsi, dokonując ich krajoznawczej inwentaryzacji. Wykonaliśmy przy tym tysiące zdjęć, z których duża część dokumentuje obiekty już nieistniejące. W trakcie dwunastu obozów konserwatorskich odnowiliśmy 42 cmentarze w 36 miejscowościach. Nasze prace objęły około 500 nagrobków i figur przydrożnych. Szkice scenariuszy lekcji na temat stosunków polsko-ukraińskich I Jerzy Necio, Sławomir Skowronek Polacy i Ukraińcy wobec siebie na Warmii i Mazurach po II wojnie światowej Niniejszy konspekt został opracowany z myślą o lekcjach historii, historii regionalnej lub wiedzy o społeczeństwie w szkole ponadgimnazjalnej (liceum). Proponowane treści można wykorzystać również w przypadku nauczania blokowego czy też „ścieżek międzyprzedmiotowych". Można też wybrać tylko niektóre wątki lub sugestie, scenariusz jest bowiem próbą przełożenia na język praktyki szkolnej ciekawych, nie zawsze dostrzegalnych aspektów najnowszej historii regionu, zwanego potocznie Warmią i Mazurami. Temat dotyka zagadnień socjologiczno-historycznych warunkowanych decyzjami politycznymi. Jego realizacja w formie dydaktycznej powinna uwrażliwić uczniów na historię społeczną oraz historię zwykłych ludzi. Temat można realizować wówczas, gdy uczniowie byli zapoznani wcześniej z rezultatami II wojny światowej, tzw. porządkiem pojałtańskim i sytuacją polityczną Polski bezpośrednio po zakończeniu wojny. 1. Cel lekcji: - poznanie genezy, historycznych uwarunkowań i kształtu stosunków pomiędzy Polakami i Ukraińcami na obszarze Warmii i Mazur - zrozumienie mechanizmu powstawania i zmiany (przełamywania) postaw ideologicznych różnych grup etnicznych 338 Jerzy Necio, Sławomir Skowronek - poznanie wielokulturowego krajobrazu Warmii i Mazur po 1945 r. - umiejętność prezentacji własnej oceny zjawisk historycznych i socjologicznych - kształtowanie postaw tolerancji i poszanowania dla wartości różnych kultur 2. Metody: - praca z mapą - praca w grupach - analiza tekstu - redagowanie artykułu (notki) do prasy - ranking trójkątny - dyskusja - analiza SWOT 3. Pojęcia: - stereotyp - mniejszość narodowa - repatriacja, reemigracja, przesiedlenie - akcja „Wisła" - asymilacja - wielokulturowość - mała ojczyzna - ludność autochtoniczna 4. Literatura (kserokopie fragmentów dla uczniów): a) Beba B., Kierunek przemian tożsamości kulturowej na Warmii i Mazurach, w: Tożsamość kulturowa społeczeństwa Warmii i Mazur. Olsztyn 1998. b) Drozd R., Hałagida I., Ukraińcy w Polsce 1944-1989. Walka o tożsamość (dokumenty i materiały), Warszawa 1999. c) Hrywna I., Życie społeczno-kulturalne Ukraińców na Warmii i Mazurach, w: Tożsamość kulturowa społeczeństwa Warmii i Mazur. Olsztyn 1998. d) Łukaszewicz B., Rok 1956 na Warmii i Mazurach. Wybór źródeł, Olsztyn 1998. e) Marciniak T., Ukraińcy wschodnich Mazur. Istnienie realne, obecność symboliczna, w: Tożsamość kulturowa społeczeństwa Warmii i Mazur. Olsztyn 1998. Szkice scenariuszy lekcji... 339 0 Sakson A., Stosunki narodowościowe na Warmii i Mazurach 1945-1997, Poznań 1998. 5. Czas: 2 godziny (2 x 45 min.) 6. Środki dydaktyczne: - podręcznik - mapki konturowe - atlasy historyczne - mapa ścienna: Polska po 1945 r. - Słownik wyrazów obcych 7. Materiały: - mazaki - arkusze papieru dużego formatu - taśma samoprzylepna 8. Przebieg i struktura lekcji: - zapoznanie uczniów z celami lekcji - krótkie (w tzw. telegraficznym skrócie) przypomnienie dziejów Warmii i Mazur jako obszaru, na którym od wieków splatały się i ścierały wpływy różnych kultur 1. In statu nascendi... - W chwili powstawania... (praca z mapą) Zadaniem uczniów jest zaznaczenie na mapkach konturowych migracji po II wojnie światowej (repatriacja, przybycie Polaków z Polski centralnej, reemigracja, wyjazd Niemców, przybycie Ukraińców w ramach akcji „Wisła") oraz małych ojczyzn Polaków i Ukraińców. Na mapkach powinny znaleźć się następujące regiony: Polacy: - Polska centralna (Kurpiowszczyzna, Mazowsze, Białostockie, Lubelskie, Kielecczyzna) - Wilno i Wileńszczyzna - Grodzieńszczyzna i Polesie (Polacy zza Buga) -Wołyń - ogólnie: reemigranci z Zachodu 340 Jerzy Necio, Sławomir Skowronek Ukraińcy: - Łemkowszczyzna - Bojkowszczyzna - Chełmszczyzna - Nadsanie - południowe Podlasie Wniosek: Na terenie Warmii i Mazur spotkali się nie tylko Polacy z Ukraińcami, ale i różni Polacy z innymi Polakami i różni Ukraińcy z innymi Ukraińcami, co dodatkowo komplikowało obraz kulturowy. Uwaga: Ten fragment lekcji można wzbogacić przykładem konkretnej miejscowości, w której nastąpiło tego rodzaju przemieszanie ludności, szczególnie jeśli lekcja odbywa się np. w Braniewie, Bartoszycach, Kętrzynie lub Lidzbarku Warmińskim. 2. Bagaże mentalne i stereotypy (analiza tekstów - fragmenty literatury naukowej i źródłowej, praca w grupach) Pierwszym zadaniem uczniów jest przypomnienie (lub zapoznanie się - jeśli nie stało się tak wcześniej), znaczenia, definicji pojęcia „stereotyp". Następnie - po podziale klasy na cztery grupy: А, В, С, D, uczniowie otrzymują polecenie udzielenia odpowiedzi na pytanie: Z jakim bagażem mentalnym, doświadczeniami i oczekiwaniami przybywali na Warmię i Mazury Polacy i Ukraińcy? Jaki bagaż doświadczeń prezentowali autochtoni? Uczniowie pracują w grupach, analizując rozdane przez nauczyciela teksty, wnioski zapisują w formie punktów na arkuszach papieru. Uwaga: Ważne jest, by każda z grup opracowywała odrębną „ideologię" (wg A. Saksona): Grupa A - „ideologia izolacji" - Ukraińcy Grupa В - „ideologia krzywdy" - autochtoni Grupa C - „ideologia rekompensaty krzywd" - repatrianci Grupa D - „ideologia pioniersko-zdobywcza" - centralacy Szkice scenariuszy lekcji... 341 Po prezentacji powstałych w wyniku analizy plakatów zadaniem uczniów staje się udzielenie odpowiedzi na pytanie podsumowujące: Jak wzajemnie postrzegali się Polacy i Ukraińcy na Warmii i Mazurach? Dla bardziej wyrazistego przedstawienia problemu można posłużyć się poniższym schematem i polecić, by w miejsce znaku zapytania uczniowie wpisali zwięzłą odpowiedź charakteryzującą stosunki polsko-ukraińskie na Warmii i Mazurach.