Jan Twardowski Biedna logiczna głowa Opracowanie, nota biograficzna: Stanisław Grabowski OD WYDAWCY Oddajemy do rąk czytelników kolejny tomik poezji księdza Jana Twardowskiego, poety obecnego w naszym wydawnictwie od roku 1979. Wtedy bowiem w serii „Biblioteka Poetów” ukazał się pierwszy z wydanych przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą tomik Poezji wybranych w wyborze i ze wstępem Autora. Tym razem prezentujemy utwory, w których Poeta niejako wadzi się z samym sobą, utwory niekiedy pełne ciepłego humoru, emanujące dobrocią i zatroskaniem o ludzi zmagających się ze swymi przywarami, troskami, zagubieniem we współczesnym świecie. Jest to przy tym poezja komunikatywna. Jak zwykle w utworach księdza Jana, „prostych”, oszczędnych w formie — każde słowo tu waży, każde buduje wiersz. Niechaj tomik ten stanie się kolejnym świadectwem, że poezja Jana Twardowskiego jest adresowana do wszystkich, niezależnie od wieku i stosunku do wiary. * * * Dobry Jezu z gwoździami ostrymi, raz piszący na świętej ziemi, że pisałeś, a potem starłeś, krzyż podjąłeś, umarłeś za nas — niech Cię wielbią, kochają i słyszą, dużo milczą, najkrócej piszą. Nad książkami wielkimi, mądrymi spójrz jak w Piotra — niech płaczą w sieni. SUPLIKACJE Boże, po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty — Iżeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną — kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom — teologów łaskoczesz chrabąszcza asami — dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno — uśmiechnij się nade mną * * * Żeby móc tak nareszcie uprościć, jedną miłość wybrać z wielu miłości, jedną przyjaźń najbardziej prawdziwą, z zim na łyżwach — tę jedną szczęśliwą, z psów kudłatych — najwierniejsze psisko, z prac doktorskich —jasną nade wszystko To bliziutko już od tej prostoty do jedynej za Bogiem tęsknoty BEZ PRZYMIOTNIKÓW Boga chyba nie należy nazywać po imieniu układać litanii nazw — Bóg jest właśnie nie nazwany bez przymiotników jest w sercu co się rozstukało w ciepłej jesieni w zapomnieniu tego co bolało w rozgrzeszeniu w rozłamanej kromce chleba na ołtarzu wtedy gdy narzekałeś nad podrapanym w dzieciństwie kolanem po kazaniu gdy wyszedłeś na łąkę a pasikonik urządził ci cyrk na nosie w barze mlecznym przy talerzu ze szparagami lepszym obiedzie biedaka w ogóle wszędzie literą nie objęta, słowem daleka — Osoba i święta Magdalena z włosami jak ogień święta Marta z koszem pełnym aniołów Tereska z różami jak z zapałkami w fartuchu Sebastian z kolorową strzałą w krtani w wierszach religijnych mogą być nie wspomniani nie nazywani nie złoceni — a czasem po prostu garstka cierni szept dłoni buty matczyne zdarte aż do krwi więcej powiedzą o Nim O KAZANIACH O jakże już nie znoszą wszystkich świętych kazań, mądrych, dobrych, podniosłych, pobożnych i słabych Kiedy głoszę je, czasem urwałbym w pół zdania i brewiarz mówił w sadzie, gdzie jabłek powaby. Inna rzecz — dzieci uczyć, pacierz przypominać, grzesznikom w twarz popatrzeć i nie mówić słowa Wilgę, skubiącą wiśnie chytrze wypatrywać, pliszkę, co z rzęsy wodnej wydziobuje owad O CIERPIENIU NAGIM Żeby nie było o cierpieniu kazań ani książek, ani teologii — tylko po prostu cierpienie zwykłe, tępe — bez credo, glorii. Całkiem gołe, odarte z mistyki — na złość chudym prorokom skrzywione — właśnie takie Matka Boska opatrzy, jak powietrze pszczołą zranione. JEST Mówią, że modlimy się do głuchych obrazów ślepnących świec że dmuchamy jak dzieci w papierowe trąbki — a On przecież jest w małej hostii jak w iskierce ciepła w mocnych ścianach nadziei Czeka z sercem jak z Wielkim Piątkiem w tabernakulum umówionej alei — w domkniętym milczeniu — przychodzę tu nieraz jak pogryziony psiak i ostrożnie, dokładnie, po kolei wyjmuję z łap kolce lęku. * * * Ile napisano pobożnych książek — droga do siódmej twierdzy życia duchowego komentarze do komentarzy analiza ucha igielnego matematyczny dowód na istnienie Boga z wykresami o artylerii laski — a Jezus myśli o nas, w liter ciemnym stuku jak trudno w niebo wstąpić spod robactwa druku WYJAŚNIENIE Nie przyszedłem Pana nawracać zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania jestem od dawna obdarty z błyszczenia nie będę Panu wiercić dziury w brzuchu pytając co pan sądzi o Mertonie nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor z czerwoną kapką na nosie nie wypięknieję jak kaczor w październiku nie podyktuję łez, które się do wszystkiego przyznają nie zacznę Panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką po prostu usiądę przy panu i zwierzę swój maleńki sekret że ja, ksiądz wierzę Panu Bogu jak dziecko * * * Nic mnie nie załamało ani pustka po życzliwym spojrzeniu ani zbieranie na tacę ani to, że o mało nie zwichnąłem palca stukając w konfesjonał ani pytania osiemnastoletnich ani anonimy których koperty nawet syczą — ani wierni którzy się nienawidzą w tramwajach ani cnota płacząca jak nieszczęśliwe szczęście ani kaznodzieje ze złotymi zębami ani obawa że nie dam rady nie dojdę wywrócę się jeszcze przed płotem Królestwa Niebieskiego nawet ptaki śpiewają ze strachu nic mnie nie załamało bo wciąż widzę Ciebie Matko Najświętsza zamiast berła — trzymasz kłębek włóczki cerujesz teologię * * * Dogmatycy hałasują po łacinie moraliści brzęczą nad korytkiem ludzkiego sumienia apologeci skrzypią — porozpinani na krzyżu wiary kaznodzieje reperują głośnik, żeby ich było lepiej słychać filozofowie mruczą na świętego Tomasza ustawionego już ze starymi rocznikami świętych — w archiwum raju męczennicy liczą na głos uderzenia w twarz skrupulatom spadła nareszcie na głowę dynia grzechu organiści oblizują dźwięki — wierni podzielili się na wojenne obozy I tylko w szczerym polu w oddechu zioła — na klęczkach podziwiając zaspy nieba można jeszcze znaleźć Ciszę * * * Żebym nie zasłaniał sobą Ciebie nie zawracał Ci głowy kiedy układasz pasjanse gwiazd nie tłumaczył stale cierpienia — niech zostanie jak skała ciszy nie spacerował po Biblii jak paw z zieloną szyją nie liczył grzechów lżejszych od śniegu nie kochał długo i niepewnie nie załamywał rąk nad okiem Opatrzności — żeby serce moje nie toczyło się jak krzywe koło żeby mi nie uderzyła do głowy święcona woda sodowa żebym nie palił grzesznika dla jego dobra żebym nie tupał na tych co stanęli w połowie drogi pomiędzy niewiarą a ciepłem nie szczekał przez sen a zawsze wiedział że nawet największego świętego niesie jak lichą słomkę — mrówka wiary SZEPT Nie poparzcie pretensjami że źle nie przemawiajcie z pozycji siły nie wypłaszajcie ciszy w której układają się wszystkie liczby nie przegadajcie mszy nie dotykajcie za bardzo sumień — nie odczytujcie ich paluchami wyjmijcie z sianka pazurek teologa — żebym się nie zaziębił od złota mały Jezus prosi cichutko jak świerszcz * * * Aniele Boży Stróżu mój kiedy zasypiam nachyl się nade mną odmuchaj z księżyca zasłaniaj rękami przed złem — opowiadaj o mokrym ryjku gwiazdy o tym że niebo jest jeszcze całe o gorliwcach którzy pchają się do Boga za szybko o porażonych żądłem zegara którzy stale smarują coś w książkach zażaleń o leszczynie przez całą zimę ukrytej w pąkach o tym, że nawet teolog piszczy oparzony sercem o papieżu, który ukląkł bosy na schodku łzy o zgolonej aureoli o bitwie co porosła mchem o żabie co kochając staje się niebieska o tych którym wypadły mleczne zęby wiary o sakramencie uśmiechu daj mi na starość nie głosić kazań nie wygrzewać pusty konfesjonał bez penitentów a jeśli powiedzą że jestem do niczego skulić się jeszcze w kłębek czuwać przy samych korzeniach kościoła KAZNODZIEJA Ty co nie zbawiasz dusz porośniętych słowami chroń mnie od pięknej gładkiej wymowy kościelnej od homiletyki na piątkę naoliwionych zdań proroczych ryków zgrabnego szeptu czasem można przecież przez dziurę własnego kazania zobaczyć Ciebie jąkać się — chociaż powiedzą znowu wyszedł stał jak rura czerwienił się przez mikrofon wszystkie palce sterczały —jak uszy na ambonie. O UŚMIECHU W KOŚCIELE W kościele trzeba się od czasu do czasu uśmiechać do Matki Najświętszej, która stoi na wężu jak na wysokich obcasach do świętego Antoniego przy którym wiszą blaszane wota, jak meksykańskie maski do skrupulata, który stale dmucha spowiednikowi w pompkę ucha do mizernego kleryka którego karmią piersią teologii do małżonków którzy wchodząc do kruchty pluszcza w kropielnicy obrączki jak złote rybki do kazania które się jeszcze nie rozpoczęło a już skończyło do tych co świąt nie przeżywają ale przeżuwają do moralisty który nawet w czasie adoracji chrupie kość morału do dzieci które się pomyliły i zaczęły recytować: Aniele Boży nie budź mnie niech ja najdłużej śpię do pięciu pań chudych i do pięciu pań grubych do zakochanych którzy porozkręcali swoje serca na części czułe do egzystencjalisty który jak rudy lisek przenosi samotność z jednego miejsca na drugie do podstarzałej łzy która się suszy na konfesjonale do ideologa który wygląda jak strach na ludzi NA SZARYM KOŃCU Wreszcie na szarym końcu zbaw teologów żeby nie pozjadali wszystkich świec i nie siedzieli po ciemku nie krajali ewangelii na plasterki nie szarpali świętych za nerwy nie kłócili się między sobą nie zajeżdżali na słoniach łaciny żeby się nie dziwili że do nieba prowadzi bezradny szczebiot wiary WOŁANIE Bliższy od reguł życia wewnętrznego przepisów na zbawienie odwrotna strono rozpaczy świecący nawet niewierzącym jak ogromne ciało dobroci ile razy klękam przed Tobąbojaźliwy i spokojny z wszystkimi dowodami na istnienie Boga w torbie mózgu i spuszczonym pyskiem sumienia prosząc abyś mnie nauczył cierpienia bez pytań POSTANOWIENIE Postanawiam pracować nad tym żeby się pozbyć byka retoryki wazeliny stylizacji galanteryjnych pauz wypucowanej składni lirycznego śmietnika żeby zimą przyklęknąć i przynieść Ci niewykwalifikowaną ręką baranka śniegu ANTOLOGIA Chodzą naokoło mnie na wysokich obcasach metafor cieniutkimi łzami piszczą na moich obrazach przynoszą na wyciągniętych dłoniach lirykę jak kurczaka potem nawet na maszynie do pisania klękają oczami Proszę o prozę żebyście sami nie darli się za włosy nie podawali miłości jak jeża w cierpieniu mówili dobranoc nie zakładali tłumika na serce tak zastraszeni że niemoralni żebym nie marzła z antologią wierszy o sobie NIE Nie posypujcie cukrem religii nie wycierajcie jej gumką nie ubierajcie w różowe gałgany aniołów fruwających ponad wojną nie odsyłajcie z triumfem do fujarki komentarza Nie przychodzą po pociechą jak po ciepłą zupką chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę o kamień wiary NIE SĄDŹ Mój ty w gorącej święconej wodzie kąpany proszę cię nade wszystko nie sądź przedwcześnie nikogo ani ascety który prowadzi sam siebie do nieba na smyczy ani skrupulata który stale przepisuje swoje sumienie tam i z powrotem z czystego na brudno ani szlachetnych a nadmuchanych ani ostrzących sztylet litości ani żmijki serca ani deklamujących: polna myszka siedzi sobie konfesjonał ząbkiem skrobie — ani stukających do nieba w kaloszach ani pesymizmu tak głębokiego że każe szukać ani tych dla których śmierć jest tylko ostatnią urzędową formalnością ani tych po których zostają portrety jak dostojne małpy RACHUNEK SUMIENIA Czy nie przekrzykiwałem Ciebie czy nie przychodziłem stale wczorajszy czy nie uciekałem w ciemny płacz ze swoim sercem jak piątą klepką czy nie kradłem Twojego czasu czy nie lizałem zbyt czule łapy swego sumienia, czy nie prowadziłem eleganckiego dziennika swoich żalów, Czy nie właziłem do ciepłego kąta, broniąc swej wrażliwości jak gęsiej skórki czy nie fałszowałem pięknym głosem czy nie byłem miękkim despotą czy organy nie głuszyły mi zwykłego skowytu psiaka czy nie udowadniałem słonia czy modląc się do Anioła Stróża — nie chciałem być przypadkiem aniołem a nie stróżem czy klękałem kiedy malałeś do szeptu DO SAMEGO SIEBIE Żebym pisząc wiersze religijne nie wzywał Imienia Pana Boga nadaremno nie tłumaczył Bibli na nie–Biblię nie przychodził w wilczej skórze wtajemniczonych nie polował na piękne słowa jak na płochliwe zające wciągające w puste pole lub na karasie w tataraku nie udowadniał — to znaczy nie zamęczał nie był zbyt pewny (przecież nawet biała kawa nie jest biała) nie sadzał sumienia jak spoconej babci na miękkim fotelu żebym nie patrzył w nie jak w okrucieństwo pamięci nie odkładał milczenia na jutro nie kochał miłością mniejszą od miłości nie uprawiał zdenerwowanej teologii nie pocieszał bólu a nade wszystko żebym nie chował twarzy do rękawa nie zamykał się w budce poezji — kiedy trzeba mówić najprościej o Matce Najświętszej o cierpliwości sakramentów dłuższej niż życie o ciepłym pomruku schodów po których niosą nadzieję chorym — o śniegu który padając na ręce — uczy chyba rozdawania o Jezusie który nieraz tak wygląda między nami jakby chodził od nie swoich do obcych MÓWIŁ DO DUSZY — Niebo jest niepoprawnie czarne nad powietrzem udającym błękit gwiazdy z wierzchu najostrzejsze dmuchają na rozpacz a jeszcze tyle milczenia głębokiego jak bazalt ponad zbyt pewnymi odpowiedziami na pytania — — mówił do duszy skubanej jak ptasi rdest nieruchomej jak żółty nocny kwiat zapylony przez ćmę — wahającej się jak ktoś co chciał wejść do kościoła ale chodził w kapeluszu po klamce — to co ciasne — przestrasza to co wąskie — kaleczy to co małe — poderżnie to co wielkie — osłoni to co wielkie — zrozumie to co wielkie — rozgrzeszy O NAWRÓCENIU Więc tyle razy musiałem stawać na uszach w konfesjonale biegać po ambonie rękami na rekolekcjach błyszczeć jak koński ząb bębnić w kociołek sumienia żebyś po prostu zrozumiał bez mojej dłoni wsuwającej się pod ramię — przy lampie czerwonej jak marchew na stole przy zegarze ogryzającym nas po trochu lecz systematycznie nad własnym grzechem —jak dokładnie załataną dziurą ODEJŚĆ Daj odejść od rzeczy okrągłych, zamieszanych uprzejmie kilka razy — od tresury uśmiechu od rękawiczek rozdających kwiaty od laurki rozumu który kopnął sam siebie od oficjalnej mądrości która preparuje zestawia wiesza na tabelce i robi każdego na szaro od przesolonej prawdy od wygodnej czystości od luźnego sumienia od tylko ludzkiej odpowiedzi na szczęście i daj samego Siebie co jesteś stały i nie uparty UCIEKAM Uciekam od obrazkowych ikon mówiła Matka Boska od papierowej o mnie abstrakcji od pań jak modnych lalek pozujących do moich portretów od kanonizowanej kosmetyki niech malują moją piękność dzieci nieświadomie z cudowną brzydotą pośpiesznym kolorem z nierównymi ze wzruszenia brwiami z ustami od ucha do ucha z rudą myszą zmęczenia w okrągłych łzach jak w drucianych okularach ręką w której tyle pierwszego zdziwienia NAD PUSTĄ GAZETĄ Nad pustą gazetą kiedy plany nasze wywracają się do góry nogami kiedy nazywają Ciebie Dobrym Ojcem a inni głuchym kamieniem kiedy pozór wyskakuje jak filip z konopi w podziwie o wiele starszym od rozumu w zwątpieniu które także prowadzi w nieskończoność kiedy tak mało barw a tak dużo kolorów kiedy złoty środek staje się szary nad próżnią bez dna wciągającą świat kiedy niepokój ryczy jak ósma chuda krowa kiedy możemy się rzucić na szyję tylko Janowi XXIII na fotografii biegnę do Ciebie jak po nitce do kłębka MIĘDZY GOŁĘBIEM A ORNITOLOGIĄ Ile jest jeszcze świętego luzu niespodzianek merdających ogonem ile tego co najprostsze a nie wyliczone choćby różowego ślazu, pospolitej bylicy, białego krwawnika orzeszków grabu i żołędzi dla dzików ile jeszcze miejsca na modlitwę ile miejsca na pokorę — ile okazji na spowiedź świętą z cienkim milczeniem w gardle ile dosłowności serca ile komórek do wynajęcia — pomiędzy gołębiem w słońcu — a ornitologią pomiędzy kolorem czerwonym a pomidorowym pomiędzy koniem jabłkowitym a jasnogniadym pomiędzy rezedą dziewanną na żółtej nodze — a botaniką pomiędzy świętą zasadą — a żywym sumieniem pomiędzy tęgimi naukami o Bogu — a Bogiem MĘDRCY Odnajdziemy go — szeptali pod niebem padającym jak głębinowe żelazo żadna gwiazda nie jest pewna przed świtem Złoto które wieziemy w bagażniku nie krzyczy jak paw mirra uklękła kadzidło protestuje że nie jest motylem wszystkie karmiące liście nie stały się kolcami Nie chwiejemy się już jak furtka na jednym zawiasie byle tylko nie uczynić z niego grzecznej prawdy tak ściśle udowodnionej że niepewnej tak pocieszającej że tylko ludzkiej POZA KOLEJKĄ Ilu umundurowanych świętych kanonizowanych bez poprawek moralistów na twardych podeszwach aniołów kipiących jak mleko chyba ciężko będzie czekać po śmierci na swój sąd szczegółowy ze łzą — jak za ostatnim osłem ale Ty Matko Najświętsza — spod ciężkiej betlejemskiej gwiazdy co otwierasz na nas oczy jak weneckie okna co nie przemiękłaś w cierpieniu przyjmiesz poza kolejką wszystkich niepewnych którym się zdawało że znak zapytania jest dłuższy od znaku krzyża tych którzy niczego nie mają chociaż niczego nie oddali wyczekujących w ogonkach narzekających na lata coraz szybsze wydeptujących na krzywych obcasach swoje zbawienie nawet tak załatanych że nie mając czasu modlili się na jednej nodze O STALE OBECNYCH Mówiła że naprawdę można kochać umarłych bo właśnie oni są uparcie obecni nie zasypiają mają okrągły czas więc się nie spieszą spokojni ponieważ niczego nie wykończyli nawet gdyby się paliło nie zrywają się na równe nogi nie połykają tak jak my przerażonego sensu nie udają ani lepszych ani gorszych nie wydajemy o nich tysiąca sądów zawsze ci sami jak olcha do końcu zielona znają nawet prywatny adres Pana Boga nie deklamują o miłości ale pomagają znaleźć zgubione przedmioty nie starzeją się odmłodzeni przez śmierć nie straszą pustką pełną erudycji nie łączą świętości z apetytem bliżsi niż wtedy kiedy odjeżdżali na chwilę przechodzą obok z niepostrzeżonym ciałem ocalili znacznie więcej niż duszę SŁOWA Do ostatniej chwili nie przestawał mówić jakby chciał język wyciągnąć poza śmierć klęcząc przy jego łóżku tłumaczyłem mu tam słowa już nic nie znaczą nie zawracają ludziom głowy nie można za nie otrzymać żadnego honorarium niemodne jak wiarus dzwoniący nogami nie kłamią dłużej niż żyją nieporadne jak nie oblizane jeszcze cielę tłumaczyłem mu że czeka go tylko jedno słowo które jest milczeniem NIC WIĘCEJ Napisał „Mój Bóg” ale przekreślił, bo przecież pomyślał o tyle mój, o ile jestem sobkiem napisał „Bóg ludzkości” ale ugryzł się w język, bo przypomniał sobie jeszcze aniołów i kamienie podobne w śniegu do królików wreszcie napisał tylko „Bóg”. Nic więcej Jeszcze za dużo napisał O JEDNYCH I DRUGICH — Ach ci pastuszkowie — mówił — bardziej dziecięcy niż dziecinni posłuszni jak len na koszule bardziej prości niż kanonizowani sypią się pod sam próg jak grzeczne króliki bezbronni i nie zapomniani jeszcze bez myśli rosnącej jak ogromny krzyż bez bólu głowy porozstawiani w czterech kątach serca bez problemów inteligenckich spokojni że nie potrzebują ani niczego ukryć ani dodać gorzej z tymi trzema mędrcami których wygoniło na pustynię zaglądanie do nieba którzy wisieli na jednym włosku gwiazdy sam na sam z długim nerwem rozumu szukający po ciemku krzykiem sumienia żeby to co proste — było głębokie to co bliskie — najszersze żeby to co jedyne — nie zamykało się w jednej formułce dla których odnalezienie staje się początkiem którzy wracają zawsze inną drogą którzy dopiero po kropce stawiają i jak niebo idą dalej. BOJĘ SIĘ TWOJEJ MIŁOŚCI Nie boję się dętej orkiestry na końcu świata niebieskiego tupania boję się Twojej miłości że kochasz zupełnie inaczej tak pięknie bliski i inny jak mrówka przed niedźwiedziem krzyże ustawiasz jak żołnierzy za wysokich nie patrzysz moimi oczyma może widzisz jak pszczoła dla której białe lilie są zielononiebieskie pytającego omijasz jak jeża na spacerze głosisz że czystość jest oddaniem siebie ludzi do ludzi zbliżasz i stale uczysz odchodzić mówisz zbyt często do żywych umarli to wytłumaczą boję się Twojej litości tej najprawdziwszej i innej WYZNANIE Zamykałem wiedzę w szufladkach wymieniałem pajęczaki stawonogi i kręgowce myliłem na niebie gwiazdę pierwszą z ostatnią nie rozumiejąc kamieni — nazywałem notowałem w zeszycie spostrzeżenia wiedziałem, że kiedy przylecą drozdy i żółte pliszki — można już spać przy otwartym oknie — że po wilgach i derkaczach przychodzi pierwsza burza że słonka wędruje tylko w nocy a wyżeł ma brwi nad oczami poznawałem głuszca po zielonej piersi dostrzegłem, że wiewiórka jest od spodu biała że czajki kładą dzioby na ziemi że kwiaty zapylane nocą nie są nigdy ciemne że w maju kwitną rośliny niskie a w czerwcu wysokie mówiono, że można szukać prawdopodobieństwa i utracić prawdę że prac doktorskich teraz się nie czyta tylko sieje liczy że króla najłatwiej uwieść ale trudno się do niego dopchać że więcej jest dowodów na istnienie Boga niż na istnienie człowieka że piekło to po prostu życie bez sensu czytałem na cmentarzu — „Tu leży Maria Dymek, ducha oddała — Bogu, ziemi — ciało, jezuitom — domek. Dobrze się stało” Chwytałem się jeszcze teologii za rękę pytałem czy anioł spowiadający byłby do zniesienia dzieliłem grzechy na śmiertelne — to znaczy — ciche i lekkie — inaczej hałaśliwe — podglądałem czystość po obu stronach śniegu wreszcie wzruszyłem ramionami: przecież wszystkie słowa sprawiają, że się widzi tylko połowę ZA SZYBKO Za szybko chcesz wiedzieć wszystko już masz pretensję do samego Boga, że odłożył słuchawkę — do własnego Anioła Stróża że nietypowy nie biały ale serdecznie rudy — podobno na dwóch etatach ponieważ fruwa — omija pytania (a wszędzie tyle pyskatego cierpienia) za prędko chcesz żeby wszystko było tak proste jak seter irlandzki ze świętym Franciszkiem w brązowych oczach gdy łeb zwężony położy na kolanach ofiarując ogon — wypróbowany przyrząd do powitań i pożegnań Tymczasem spada ciemność jak pilśniowy kapelusz obłazi nas chude milczenie wiedza wydaje się lizaniem choć zawsze większa od odpowiedzi skomli chłód zrozumienia wszystko żeby nie widzieć jeszcze a już wierzyć * * * Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś za to, że nie mieścisz się w naszej głowie, która jest za logiczna za to, że nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za nerwowe za to, że jesteś tak bliski i daleki, że we wszystkim inny za to że jesteś już odnaleziony i nieodnaleziony jeszcze że uciekamy od Ciebie do Ciebie za to, że nie czynimy niczego dla Ciebie, ale wszystko dzięki Tobie za to, że to czego pojąć nie mogę — nie jest nigdy złudzeniem za to, że milczysz. Tylko my — oczytani analfabeci chlapiemy językiem ANKIETA Czy nie dziwi cię mądra niedoskonałość przypadek starannie przygotowany czy nie zastanawia cię serce nieustanne samotność, która o nic nie prosi i i niczego nie obiecuje mrówka co może przenieść wierzby gajowiec żółty i przebiśniegi miłość co pojawia się bez naszej wiedzy zielony malachit co barwi powietrze spojrzenie z nieoczekiwanej strony kropla mleka co na tle czarnym staje się niebieska wiara starsza od najstarszych pojęć o Bogu niepokój dobroci opieka drzew przyjaźń zwierząt zwątpienie podjęte z ufnością radość głuchoniema prawda nareszcie prawdziwa nie posiekana na kawałki czy umiesz przestać pisać żeby zacząć czytać? JAK DŁUGO Jak długo wierzyć nie rozumieć jak długo jeszcze wierzyć nie wiedzieć ciemno jak pod bukiem o gładkiej korze pokaż się choć na chwilę w kościele — rozebranym do naga ze świecidełek jak święci co nie mają niczego do ukrywania jak w promieniu miłości promień przyjaźni podaj ręce którymi odwiedzałeś ani za późno ani za daleko nie daj nam tak długo wierzyć NIEKONIECZNIE NA PEWNO Jezu na krzyżu od nieba do ziemi miałem mówić ale pomyślałem, że słowa umniejszają jak każda czułość miałem iść za postępem ale powstrzymał mnie artykuł „Moda i życie wewnętrzne” miałem rozpaczać ale sądziłem że czasem można się przedostać do nieba pomiędzy niepewnością wiedzy a pewnością wiary pokazując jak bilet ulgowy — zapłakany policzek miałem udowadniać przeszkodziła mi śmierć —jak inna ojczyzna więc trzymałem się tylko Ciebie za palec WIEM Teraz wiem że musisz być przeraźliwie doskonały wieczny i nieśmiertelny nierozpoczęty i nieskończony zbawiający bo umiejący słuchać skoro nie lękałeś się umierać z miłości skoro nie bałeś się być słabym oddychać ciężko po każdym złudzeniu być zbitym na kwaśne jabłko PODZIĘKOWANIE Dziękuję Ci że nie jest wszystko tylko białe albo czarne za to że są krowy łaciate bladożółta psia trawka kijanki od spodu oliwkowozielone dzięcioły pstre z czerwoną plamą pod ogonem pstrągi szaroniebieskie brunatnofioletowa wilcza jagoda złoto co się godzi z każdym kolorem i nie przyjmuje cienia policzki piegowate dzioby nie tylko krótkie albo długie przecież gile mają grube a dudki krzywe za to że niestałość spełnia swe zadanie i ci co tak kochają że bronią błędów tylko my chcemy być wciąż albo albo i jesteśmy na złość stale w kratkę KTÓRY Który stworzyłeś pasikonika jak szmaragd z oczami na przednich nogach czerwoną trajkotkę z wąsami na głowie bociana gimnastykującego się na łące kruka niosącego brodę z dłuższych piór barana znającego tylko drugą literę łacińskiego alfabetu kolibra lecącego tyłem słonia wstydzącego się umierać może dlatego że taki duży osła aż tak miłego że głupiego kowalika chodzącego do góry ogonem zresztą wszystkich co nie wiedzą dlaczego ale wiedzą jak kanciaste orzeszki buku co pękają tylko na czworo anioła po nieobecnej stronie — bez własnego pogrzebu z braku ciała żabę grającą jak nakręcony budzik nieśmiertelniki więdnące — więc prawidłowe i nieprawdziwe dyskretną rozpacz jak pogodne krakanie logiczną formułkę nad przepaścią niezawinioną winę psiaka z półopadniętym uchem łzę jak skrócony rachunek chyba jeszcze nie powstał na serio świat jeszcze trwa Twój uśmiech niedokończony KTÓRĘDY Którędy do Ciebie czy tylko przez oficjalną bramą ze świętymi bez przerwy w sztywnych kołnierzykach niosącymi przymusowy papier z pieczątką może od innej strony na przełaj trochę naokoło od tyłu poprzez ciekawą wszystkiego rozpacz poprzez poczekalnię II i III klasy z biletem w inną stronę bez wiary tylko z dobrocią jak na gapę przez ratunkowe przejścia na wszelki wypadek z zapasowym kluczem od samej Matki Boskiej przez wszystkie małe furtki zielone otwierane z haczyka przez drogę niewybraną przez biedne pokraczne ścieżki z każdego miejsca skąd wzywasz nie umarłym nigdy sumieniem SPRAWIEDLIWOŚĆ Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka gdyby wszyscy byli silni jak konie gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłości gdyby każdy miał to samo nikt nikomu nie byłby potrzebny Dziękuję Ci że sprawiedliwość Twoja jest nierównością to co mam i to czego nie mam nawet to czego nie mam komu dać zawsze jest komuś potrzebne jest noc żeby był dzień ciemno żeby świeciła gwiazda jest ostatnie spotkanie i rozłąka pierwsza modlimy się bo inni się nie modlą wierzymy bo inni nie wierzą umieramy za tych co nie chcą umierać kochamy bo innym serce wychłódło list przybliża bo inny oddala nierówni potrzebują siebie im najłatwiej zrozumieć że każdy jest dla wszystkich i odczytywać całość ODPOWIEDZI Czy stworzyłeś serce przez grubszą pomyłkę czy dajesz miłość żeby ją odebrać czy kochających od nas oddalasz na zawsze czy to co rozłącza nie łączy czy to co dzieli nie każe się spotkać czy nie odchodzimy by być już naprawdę gdzie trwałość i kruchość mówią o wieczności gdzie rzeki wracają z chmur gdzie niebo niesie pompę i morze nie wysycha GDYBYŚMY SAMI WYMYŚLILI Gdybyśmy sami sobie Ciebie wymyślili byłbyś bardziej zrozumiały i elastyczny albo tak doskonały że obojętny albo tak kochający że niedoskonały jak wytworni geniusze bądź źli bądź za dobrzy wolnomyślny i liberalny mielibyśmy etykę z winą ale bez grzechu życie bez śmierci miłość bez rozpaczy nie byłoby kołatania z lękiem do bramy samotnego sumienia dyżurnego anioła stróża czasem jak niewiernego kota dzikich pretensji: mam za dobrą opinię o Bogu żeby w Niego uwierzyć albo — nic nie wiem ale jestem tak smutny jakbym wszystko już wiedział musiałbyś się liczyć z nami i uważać na siebie nie straszyć kiedy radość zaczyna się grzechem spełniałbyś po kolei nasze życzenia urodziłbyś się nie w Betlejem ale w Mądralinie i dopiero byłbyś naprawdę niemożliwy WSZYSTKO INACZEJ Bo Pan Bóg jest tak jasny że nic nie tłumaczy bo wiedzieć wszystko to nic nie wyjaśniać stąd cierpienie po prostu nie wiadomo po co tak od razu bez sensu że całkiem prawdziwe wszystkie łzy jak prosiaki chodzące po twarzy bo miłości tak piękne że wciąż niemożliwe choć listy po staremu i szept w białej kartce spotkania po kolei wiodące w nieznane szczęście co się nagle obliże jak cielę i śmierć tak punktualna że zawsze nie w porę choć wiadomo śmierć miłość od śmierci ocala I jeszcze stare furtki donikąd i wszędzie w których kiedyś czekałeś na to co nie przyszło wyżeł co chciał ci łapę podawać na zawsze biedronka co wróżyła że wojny nie będzie Lecz Pan Bóg wie najlepiej — więc wszystko inaczej czasem prośby nam spełnia żeby nas zawstydzić JAK SIĘ NAZYWA Jak się nazywa to nienazwane jak się nazywa to co uderzyło ten smutek co nie łączy a rozdziela przyjaźń lub inaczej miłość niemożliwa to co biegnie naprzeciw a było rozstaniem wciąż najważniejsze co przechodzi mimo przykrość byle jaka jak chłodny skurcz w piersi ta straszna pustka co graniczy z Bogiem to że jeśli nie wiesz dokąd iść sama cię droga zaprowadzi PEWNOŚĆ NIEPEWNOŚCI Dziękują Ci za to że niedomówionego nie domawiałes niedokończonego nie kończyłeś nieudowodnionego nie udowadniałeś dziękuję Ci za to że byłeś pewny że niepewny że wierzyłeś w możliwe niemożliwe że nie wiedziałeś na religii co dalej i łza Ci stanęła w gardle jak pestka za to że będąc takim jakim jesteś nie mówiąc powiedziałeś mi tyle o Bogu NIEOBECNY JEST Bóg jest tak wielki że jest i Go nie ma tak wszechmogący że potrafi nie być więc nieobecność Jego też się zdarza stąd czasem ciemno i serce się tłucze poskomli nawet jak pies niecierpliwy nawet wierzący nie wierzą po cichu i chcą się żartem wymknąć ze wzruszenia choć tak niedawno wierzyli na pamięć że całe życie czeka się na chwilę lecz Bóg tak wielki że czasem Go nie ma mózg jak tulipan chyli się zmęczony i myśli biegną wspólną pustą drogą tak jak biedronki co się razem schodzą by przed rozpaczą ukryć się na zimę tylko milczenie trwa i gwiazdy w górze i księżyc sprawiedliwy bo zupełnie nagi a ważki tak znikome że już wszystko wiedzą i liść ostatni brzęczy wprost z topoli że Nieobecny jest bo więcej boli PYTANIA Gdzie się prawda zaczyna a gdzie rozum kończy gdzie miłość między nami a gdzie już cierpienie czy łza czy na nosie ciepło zimnej wody dokąd razem idziemy by umrzeć osobno czy słowo jeszcze słowem czy nagle milczeniem czy ciało wciąż oddala czy tylko zasłania w którym miejscu odchodzi Pan Bóg oficjalny i nie patrzy w przepisy bo już jest prawdziwy O święty krzyżu pytań jak niewiele ważysz gdy małe głupie szczęście liże nas po twarzy MOŻE Może to czystość czyli serce na złość świntuchom niepodzielne może to mądrość bo stanęła na szarym końcu z trupem słowa może to wiedza tak ogromna że wciąż za mała jeszcze prawda może to ból bo mnie uszczypie jeżeli go zapytam o co może to Pan Bóg bo przychodzi tak jak nie Pan Bóg do nas stale WSZYSTKO JEST PROSTE Zapewne Boga wymyślili żeby biologię skomplikować można by zgodzić się na duszę lecz dla niej miejsca w ciele nie ma ile upartej wiary w rozum który nie chroni od nieszczęścia a przecież wszystko takie proste kiedy zbliżamy się do Boga jak milion mrówek z których każda ma śmierć tak ważną że osobną jak trąba która nie zazdrości że jest na świecie trąba większa jak łza smarkata co się uprze i nie pozwala dojść do słowa jak psiak co przejrzał nagle rano SZUKAŁEM Szukałem Boga w książkach przez cud niedomówienia o samym sobie przez cnoty gorące i zimne w ciemnym oknie gdzie księżyc udaje niewinnego a tylu pożenił głuptasów w znajomy sposób w ogrodzie gdzie chodził gawron czyli gapa w polu gdzie w lipcu zboże twardnieje i żółknie przez protekcję ascety który nie jadł więc się modlił tylko przed zmartwieniem i po zmartwieniu w kościele kiedy nikogo nie było i nagle przyszedł nieoczekiwany jak żurawiny po pierwszym mrozie z sercem pomiędzy jedną ręką a drugą i powiedział dlaczego mnie szukasz na mnie trzeba czasem poczekać TEORIE Podnoszę Cię we mszy świętej niezgrabnie rękoma obiema choć mówią że usprawiedliwia Cię tylko to że Cię nie ma nie pierwszy raz nie ostatni patrzę w Twe oczy Panie choć mówią że zabili Cię żydzi a teraz chrześcijanie lecz wszystkie nasze teorie spisane niespisane najpierw są niedorzeczne potem niebezpieczne a wreszcie dawno znane więc tylko słyszę sercem Twe dłonie zawsze żywe aż łzy w kolejce stają — niemądre i prawdziwe ŻEBY NAGLE ZOBACZYĆ Więc tak długo trzeba było rozsądku się uczyć na pytania logicznie odpowiadać nie mówić bez sensu i od rzeczy żeby nagle zobaczyć że nadzieja może być obok rozpaczy niewiara obok wiary skakanka dziecięca na podłodze obok trumny dostojnik obok prosiaka prawda z palcem na ustach podopieczny pod kołami karetki pogotowia modlitwa obok smutnego kotleta na talerzu i ten krzyk nie umieraj nie odchodź jeszcze okażę ci serce z którym uciekałem — obok ciszy PODOBIEŃSTWA Miłości podobna tylko do miłości prawdo podobna do prawdy szczęście podobne do szczęścia śmierci podobna do śmierci serce podobne do serca chłopaku z uśmiechem od ucha do ucha podobny do takiego jakim byłem kiedyś przestańcie się nareszcie tak wygłupiać przecież nawet Bóg podobny do Boga nie istnieje SKĄD PRZYSZŁO Zło jest romantyczne a dobro zwyczajne dobro wciąż na ostatku bo zło jest ciekawe a przecież białych kwiatów najwięcej na świecie dopiero po nich żółte a potem czerwone czemu się rozum karmi tajemnicą a chwila niepewności wciąż sprzyja nauce po tylu rewolucjach biedne ptaki bose i ćma tak bardzo mała że żyje za krótko czemu deszcz słyszysz z góry a śnieg trochę z boku i skąd nagle przyszło to wielkie wzruszenie jakby dzwonek z lat szkolnych przyłożył do ucha dzieciństwo co minęło na zawsze zostało tylko się z młodości zrobiła starucha KOŁO Chciałem wiarę utracić lecz spokój był dalej gwiazdą zgasić — nie drgnęła cała reszta świata ptakom lato przedłużyć — została sikorka jasnoniebieska zawsze na początku zimy chciałem działać pozmieniać — napomniał mnie kamień czyżeś zgłupiał do końca — aktywni czas tracą chciałem zwątpić — w zwątpieniu znalazłem milczenie to od czego się wiara z powrotem zaczyna JAKBY GO NIE BYŁO Tak w Pana Boga naprawdę uwierzył że mógł się modlić jakby Go nie było i widzieć smutek ogromny na polu pszenicę która nie zakwitła w czerwcu i same tylko niewierzące dzieci jakby Pan Jezus nie rodził się zimą i nawet serce ludziom niepotrzebne bo krew wariatka gdzie indziej pobiegła wierzyć — to znaczy nawet się nie pytać jak długo jeszcze mamy iść po ciemku BIEDNA LOGICZNA GŁOWA Przyjdź to co ni w pięć ni w dziewięć i to co trzy po trzy przyjdź dwa razy dwa wcale nie cztery nie tak i tak dalej ale tak i nie tak dalej przyjdź wszystko do góry nogami całkiem inaczej piąte przez dziesiąte przyjdź godzino dwunasta szukana w południe przyjdź serce razem z drugim i nagle osobno pokaż naszej biednej logicznej głowie jak kotce przyuczonej do porządku to co niemożliwe i konieczne PYTAM Jak uprościć wszystko zapłakać jak nie szukać innego siebie jak nie wiedzieć w sam raz i za dużo ani trochę już i zupełnie jak biedronką osłonić ręką jak patykiem rysować wzruszenie jak Jezusa przybliżyć tym wszystkim którym dzisiaj zgłupiało sumienie WIELKA MAŁA Szukają wielkiej wiary kiedy rozpacz wielka szukają świętych co wiedzą na pewno jak daleko odbiegać od swojego ciała a ty góry przeniosłaś chodziłaś po morzu choć mówiłaś wierzącym tyle jeszcze nie wiem — wiaro malutka WSZYSTKIEGO Indyczek którym głowy nagle czerwienieją leszczynowej ścieżki dzięcioła co nie śpiewa tylko woła koguciego ogona w którym jest pięć kolorów zielony granatowy czarny biały i żółty bażanta którego wiek poznasz po pazurach motyla co porusza skrzydłami pięć tysięcy razy na minutę pstrych ptaków co przylatują najpóźniej demonów duszy i ciała psa co radości nie zna gdy nie ma ogona tych co będąc dla siebie pozostają obok i w ogóle wszystkiego nie można zrozumieć do końca PRAWDA Jest prawda pozłacana jest trochę nie w porę jest jak zagadka w ciemność przechylona jest w białych rękawiczkach niekiedy jak rana jak piękność co minęła a cnota została jak kamień który mówi wiedzącym na pewno przyjdź tu po trzystu latach wtedy pogadamy jest także taka co się siebie wstydzi smutna chuda jak szczapa bo zbyt określona SZCZEGÓŁ Wciąż całość za wielka i maleńkie sprawy czas jak druga przestrzeń i barwinek w cieniu Księżyc nie doleczony i kminek przydrożny rozpacz i dzieci co bawią się w klasy przy cierpieniu sam Pan Bóg stanął jak milczenie i serce jak szczegół stale niespokojne boi się że małe więcej od wielkiego boli PRZEZ MIKROSKOP Co ty głuptasie wyrabiasz najlepszego patrzysz przez mikroskop na śmierci miłość jednakowo ciemne przykładasz ucho szukasz ręką chroboczesz klamką żeby otworzyć choć serce wie co teraz a nie wie co potem stajesz na głowie żeby udowodnić zapalasz światło wąchasz teologię a trzeba nie widzieć nie słyszeć nie dotykać nie wiedzieć i dopiero wtedy uwierzyć MOŻE Może wierzysz tak sobie lepiej gorzej jak żółw pomaleńku uwierz wreszcie naprawdę po ciemku PARAMI Ptaków zwierząt jest wiele a chodzą parami ile gwiazd w noc czerwcową nigdy nie wiadomo liście niepoliczone porzeczki jagody co najmniej trzy biedronki prowadzą do domu bólu też pod dostatkiem cierpień coraz więcej ilu już papieży na tym świecie żyło tylko Bóg jest wciąż jeden jakby Go nie było DLACZEGO Nie wierzysz w siebie większego od siebie w śmierć mniejszą od śmierci w to że można zachorować na grzech w to że samotność nie jest zła jeżeli się przed nią ucieka w to że czas krzyczy na całe gardło ale go nie słyszysz albo udajesz Greka siedzisz smutny jak Stańczyk w Hołdzie Pruskim oparty na flecie nie wierzysz w nic ale dlaczego się boisz NA DOBRANOC Rozgadana wiedza wymowna poezja przez radio Szopen mówić do mnie będzie całuję cię na dobranoc mój krzyżyku niemy bo milczy tylko prawda i nieszczęście NIE UMIEM Przepraszam że jestem tak niedelikatny że obecny że gram Ci na nerwach powtarzając ja, o mnie, ze mną nie umiem jak minister przestać błyszczeć i mrugać spaść na zbitą głowę w noc ciemną NOC Noc — gwiazdę przyprowadza smutek — białą brzozę miłość niesie w ofierze czystego baranka spokój — samotność mrówek gdy wszystkie są razem Wiara stale chce pytać lecz gardło wysycha jeśli Bóg jest milczeniem zamilczeć potrzeba SZUKASZ Szukasz prawdy ale nie tajemnic liścia bez drzewa wiedzy a nie zdziwienia boisz się oprzeć na tym czego nie można dotknąć zaczynasz od sukcesu wielki i zbędny nie milczysz ale pyskujesz o Bogu chcesz być kochany ale sam nie umiesz kochać myślisz że sobie zawdzięczasz wyrzuty sumienia nie wiesz że dowodem na istnienie jest to że tego dowodu nie ma inteligentny i taki niemądry POSŁUCHAJ Mertonie święty Boga nazwałeś Ciszą Milczenia To śnieg nakłamał tak długo padał za oknem to chłopiec zmylił pewnie zbyt cicho liczył króliki na palcach Posłuchaj krzyża rozpaczy serca wszystko inaczej bo nie jest ciszą głazem pytaniem lecz płaczem NAGLE Chodzi za mną twoje ja ubiera się na niebieskozielono w czerwoną kratkę mówi że nie wierzy udaje robi miny jest urywa się jak ścieżka wraca znowu idziemy i wszystkie głupie rozmowy sprzed wojny i Króla Ćwieczka nagle co to zdziwienie światło przyklęka droga to twoje ja prawdziwe przyszło tu od Boga PROSZĘ O WIARĘ Stukam do nieba proszę o wiarę ale nie o taką z płaczem na ramieniu taką co liczy gwiazdy a nie widzi kury taką jak motyl na jeden dzień ale zawsze świeżą bo nieskończoną taką co biegnie jak owca za matką nie pojmuje ale rozumie ze słów wybiera najmniejsze nie na wszystko ma odpowiedź i nie przewraca się do góry nogami jeżeli kogoś szlag trafi PISANIE Jezu który nie brałeś pióra do ręki nie pochylałeś się nad kartką papieru nie pisałeś ewangelii dlaczego nie pisze się tak jak się mówi nie pisze się tak jak się kocha nie pisze się tak jak się cierpi nie pisze się tak jak się milczy piszę się trochę tak jak nie jest TRZEBA Trzeba być zakochanym żeby uwierzyć w aniołów w serce jak pieprz co sią nie zmienia w mamusię świętą i w ojca świętego w to że się z średnią pensją nie umiera a nawet w najtrudniejsze że Bóg to jedność bez cierpienia DYSKUSJA Święty Tomasz orzekł — caritas święty Cyryl — amor święty Alojzy — dilectio wszyscy wiedli dyskusje jak niedźwiedzia przyszedł święty pastuszek i najmocniej przepraszał bo powiedział im — guzik z tego POKORA Spokorniała malwa łakoma i bez niej kręci się ziemia spokorniała miłość i bez niej czuły bocian spokomiał rozum i bez niego jest prawda spokorniało to co na pewno bo wszystko inaczej APOSTOŁOWIE NIEWIARY Niewiara ma swych apostołów męczenników wyznawców zadziera nos do góry z każdym się dogada niesie także swój krzyż uczy się milczenia w milczeniu ciemności przed świtem załamuje ręce nad grobem matki tu przychodzi żeby uwierzyć STWARZAŁ Bóg stwarzał wszystko by poznawać siebie stąd barwa biała zawsze lekka zielona spokojna żółta pliszka bo taką i o zmroku widać jeż na brzegu lasu dowcipne szparagi ktoś kto umarł przed chwilą wyleciał wesoły koniec wszystkich spraw naszych wspaniale niejasny lwica co ogon chwali skoro nie ma grzywy nietoperz co składa skrzydła i opada szybko zając co się odbija tylnymi nogami księżyc jak rencista co wyszedł się martwić gwiazda polarna co wskazuje biegun ogromna kula ziemska i świat nieokrągły jaskinie latem zimne widzenie pod wodą i czas najważniejszy — choć nie wie co będzie miłość lub inaczej wszystko i daleko żuk jak anioł swobodny bo niepoliczony kariera na początku a mięta przy końcu Bóg stwarzał świat i poznawał że jest wszechwiedzący POKOCHAĆ Jaka to radość pokochać Ciebie od pierwszego spojrzenia bez dowodu na Twe istnienie bez sprawdzania papierów i dopiero wtedy ws2ystko jak nic dotąd trojaczki krzyczą na całego nie pyskuje pilnowana trawa dyrygent oczy zamyka żeby słuchać wyciszają gwizdy bawi ogon jelenia zawsze z jedną kreską i nawet dym zamiast do nieba idzie do nieba ze wzruszenia MIŁOŚĆ Czystość ciała czystość rąk pana przewodniczącego czystość idei czystość śniegu co płacze z zimna wody co chodzi nago czystość tego co najprościej i to wszystko psu na budę bez miłości NIELOGICZNE To co nielogiczne prowadzi do wiary gwiazda co spadła z nieba dla nikogo zając co ma tylko strach swój na obronę miłość do połowy szczęście nieszczęśliwe kucyk nadziei i brudas który przyszedł ażeby powiedzieć tak zimno a Pan Jezus za lekko ubrany róża pomarszczona łabędź wiosłujący tylko jedną nogą za wielki Pan Bóg żeby wszedł do głowy ZDZIWIENIE Dziwią się kuropatwy co chodzą parami wszystkie na plotki schodzące się wrony lipcowe gwiazdozbiory Rak i Lew na niebie panny po ślubie co nie chcą być same filozof z bzikiem bo odnalazł żonę bekas co gwiżdże stale dwie sylaby dziwi się księżyc sam na sam ze sobą że Bóg jest jeden i nigdy samotny POCIECHA Niech się pan nie martwi panie profesorze buty niepotrzebne umiera się boso w piekle już zelżało nie palą tylko wiedzę wieszają na haku smutno i szybko ZBLIŻENIE Wszystkie mleczne drogi jak miecz między nami krzyż wciąż nieskończony przestrzeń niepoznana wąski pasek cnoty zbliża mnie do Ciebie to co Cię oddala JEST Gil zgrzyta sroka sroczy odchodzą szpaków pokolenia jelonki liżą milczą grzyby cielę z probówki szuka matki kręci się Ziemia bez sumienia słuchają służą i nie mówią — a jeśli Jest a jeśli nie ma BĘDZIE Koniku polny co żyjesz tylko jedną jesień serce kochające niekochane smutku w cztery oczy bo mieszkanie za dwadzieścia lat szczęścia o tyle o ile prawdo co obrażasz ciotko której w dowodzie dzieciak dorysował brodę dygnitarzu który zlecisz ze stołka wszystko tak będzie jak ma być MILCZ Chciałem powiedzieć — przecież to okropne ale przygryzłem język chciałem zapukać nie miałem do kogo milcz Bóg mówi dobrze o Bogu WESTCHNIENIE Na uczelniach teologicznych operowany przez docentów piłowany wierzącym udowadniany przez katechetki lukrowany w race apologetów wydany Boże mój kochany UCIEKAJ Abstrakcjo bierna co uciekasz od człowieka od ludzkich przeżyć od dowcipu od nerwów smutku co szuka przyjaźni wiary na dobranoc od Mickiewicza który chrzcił swoje dzieci w Paryżu wodą z Niemna od dziewczynki co w lipcu o centymetr urosła od Boga któremu ludzką zapuszczono brodę uciekaj tam gdzie diabeł ma swoje młode WIARA Biło serce w gardle Już odszedł — beczałem Ktoś nie wiedząc chwycił mnie za ucho rzucił jak koc na ziemię — — Ucz się wiary — krzyczał Pokazałem mu język bo wiara to nie nauka — to doświadczenie ODPOWIEDŹ Ręce mi swoje podaj na dzień dobry drogą krzyżową poprowadź w południe gdy dzień jak młodość — pochyli się nisko z katechizmu przepytaj wieczorem potem do ucha powiedz na dobranoc jaka mała odpowiedź na wszystko PROSTUJE Nie wiem co było nie wiem co się stało wstyd mnie ogarnął od łez w oczach ciemniej i tyle grzechów razem zapłakało jakby Bóg zstąpił i ukrył się we mnie potem już tylko pacierz co prostuje wiarę dziecko co tak kocha że nic nie rozumie CZEMU Czemu w mordę dostałem filozof zapytał zgubiłem maskotkę od niej drobiazg rozpacz mała słonik wyleciał gdy myślałem w pociągu podmiejskim: nie ma grzechów średnich lekkich i powszednich gdy miłość zdenerwujesz każdy grzech jest ciężki JESTEŚ Jestem bo Jesteś na tym stoi wiara nadzieja miłość spisane pacierze wielki Tomasz z Akwinu i Teresa Mała wszyscy co na świętych rosną po kryjomu lampka skrupulatka skoro Boga strzeże łza po pierwszej miłości jak perła bez wieprza życia ludzi i zwierząt za krótka choroba śmierć co przeprowadza przez grób jak przez kamień bo gdy sensu już nie ma to sens się zaczyna jestem bo Jesteś. Wierzy się najprościej wiary przemądrzałej szuka się u diabła CZEKANIE Popatrz na psa uwiązanego przed sklepem o swym panu myśli i rwie się do niego na dwóch łapach czeka pan dla niego podwórzem łąką lasem domem oczami za nim biegnie i tęskni ogonem pocałuj go w łapę bo uczy jak na Boga czekać NIE TYLKO MY Czytamy — Bóg tak umiłował świat… a więc nie tylko ludzi ale i pliszkę odymioną pszczołę jeża eleganta wprost spod igły nawet muła ni to ni owo bo ani to koń ani osioł (żal że go człowiek stwarzał żyje jak kawaler co się nie rozmnaża) gruszę co kwitnie zaraz przed jabłonią liście konwalii prawie bez ogonka cielę co za matką się wlecze a my tak czulimy się do Boga jakby On miał nas tylko kochać na świecie WYBACZYĆ Święty Tomaszu niewierny ze mną było inaczej On sam mnie dotknął włożył dłonie w rany mego grzechu bym uwierzył że grzeszę i jestem kochany Bóg grzechu nie pomniejsza ale go wybaczy za trudne i po co tłumaczyć WIĘCEJ Przyszła samotność płaszcz ręce trzymające owieczkę otworzył katechizm i mówił — za mało w tej książeczce ściągawka do religii tak pewna że za łatwa nie pytać nie odpowiadać tylko zdumiewać się więcej tym co rozumie i nie rozumie serce SPÓR Wielki spór o Boga w licealnej klasie pytania chłopców twarde a dziewcząt piskliwe uśmiech przekory jeszcze przed rozpaczą także święty Augustyn miał kłopoty z wiarą nawet szczęście nie wierzy że jest już szczęśliwe jest krzyż wiary jest i krzyż niewiary wie o tym Jezus proszący o ciszę zrozumie obejmie rękami obiema już wierzysz — kiedy cierpisz że Go nie ma CO POTEM Co potem — to co zawsze poznikało tylu śmierć zajdzie starszym z przodu a młodszym od tyłu takie są początku prawidła niebieskie nikogo nic nie dziwi. Poprzez życia bramę przed chwilą przeszedł ktoś zbawiony z pieskiem szli razem szukając Boga lepszego od ludzi rozgląda się po kątach a taki wzruszony jak chłopak co na choinkę poleciał do szkoły lub ten co niesie serce wyciągnięte z piekła kochamy nazbyt często gdy kochać nie można a miłość im głupsza tym bardziej ostrożna Wchodzą w Pana naszego królestwo ubogie doktoraty na zimno chrupie mysz pod progiem a to co zrozumiałeś to już nie jest Bogiem NIE TYLKO O CZAPLACH Piszę o czaplach co wstają jak poranne zorze o jeżu co ma oczy wystające o morelach co pochodzą od dziadka migdała śmiejąc się że mają drzewa ginekologiczne o słoniu co ma problem bo usiąść nie może o kundlu bliskim sercu bo wyje po trochu Boga najłatwiej znajdziesz nie pisząc o Bogu JAK JEST Jak jest z dzieckiem co schodzi na ziemię z pępkiem jak wzruszeniem człowiek wie że umiera nie wie gdy się rodzi nieprawda że reszta całość jest milczeniem MNIEJ WIĘCEJ Ach te słowa — mniej więcej powtarzają od niechcenia tak sobie byle jak przekazują jak niezdarne ręce kto zrozumie kto wytłumaczy że mniej to znaczy więcej NIE MARTW SIĘ Nie martw się że się Kościół przewróci że znów grzesznik wierci dziurę w niebie magistrze doktorze docencie nie martw się o Boga ale o siebie STRACIŁEM WIARĘ Straciłem wiarę w ostatnią lekcję i dzwonek nie wierzę w ogóle w koniec nie wierzę, że Matki Boskiej nie zobaczę nie wierzę, że komunista nie płacze nie wierzę już w bociana nie wierzę, że głód jest mniej potrzebny od chleba nie wierzę, że krowa zarżnięta nie idzie do nieba żeby naprawdę uwierzyć w ile trzeba nie wierzyć PISZĘ Piszę to co widzę niczego nie zmyślam żurawiom rosną nogi wciąż szybciej niż skrzydła kruk buduje dwa gniazda by było na zmianę olcha czarna liście porzuca zielone stokrotka ma czasem płatków dziewięćdziesiąt osiem jak Platon nas kocha każde zwykłe prosię Niewidzialny mnie niesie jak kurczę niemrawe psy nie wyją— to znaczy że dziwią się same późno już czas na pacierz zapomnij mnie amen JAK ŹLE Jezu czemu przychodzisz ciemno czarny bocian rąbnął łapą białego głowa tępa jak drewno widzisz jeśli jest noc musi być dzień jeśli łza uśmiech jak źle to i Bóg jest na pewno DESZCZ Ulewa obmywa ręce twarze grzech czy nie wiesz o tym czy wiesz święty Augustyn powiedział prawdę przynosi deszcz co brudne staje się czyste wzdłuż i wszerz świat grzeszny staje się grzeczny prawdę przynosi deszcz POKOCHAĆ Pokochać człowieka by stać się samotnym być przy najbliższym by znaleźć się dalej to nic tak trzeba bo taka jest droga właśnie to szczęście otworzą się oczy miłości ludzkiej stacyjka uboga kochać człowieka by zdążyć do Boga ZAGAPIŁ SIĘ Tłumaczył że do Kościoła należy papież kardynał lud boży teologów szkoła i tak się zagapił że nie dostrzegł że Pan Jezus wszedł do kościoła PANI DLA INNEGO Skąd ta tęsknota za najdalszą stroną jeśli wron dwieście za następną wroną za panią co przede mną ucieka tak ludzką bogobojną że na innych czeka za Bogiem który stale przez śnieg się uśmiecha gdzie jest w nas miejsce na tę nieskończoność WIEM ŻE NIE WIEM Gdybym wiedział wszystko wiara niepotrzebna za drzwiami by stała zostałby jak baran tylko smutek ciała JEST Bogu nie potrzeba dowodów doktoratów tez Bogu tak jak miłości wystarczy że jest NA PRZEKÓR Pogodzić się z deszczem co kapie z grypą co za nos cię przyłapie z bykiem krową krówką z przenajświętszą gotówką z wierszem słabym z serca szczerego z teologiem co nie wie dlaczego W ŚWIECIE W świecie przemądrzałym jak w obórce bez okna chodzi tam i z powrotem moja wiara samotna czujna jak babcia czasem trąbi do ucha gdyby starczyło wiedzieć byłaby tylko Nauka choćbyś jak paw wrzeszczał niemądry dumny ładny kochać — to po prostu być wszechmogącym bezradnym ŁAMIGŁÓWKA Dlaczego sójka uciekła i nie uciekła dlaczego komar przylatuje z piekła dlaczego wysoko księżyc niemowa a poniżej brzęczy teściowa dlaczego w czerwcu nietoperze dlaczego łza jedynaczką być nie umie wszystko żeby pokochać — nie rozumieć WIERSZ DYDAKTYCZNY Niewinny bocian co połyka żabę skowronek co po muchę jak po bułkę leci niewinna sroka co morduje dzieci nieświadomy nie grzeszy bo zła nie wybiera a więc jest niewinność w dramacie istnienia chcemy sami stworzyć moralniejszą srokę lecz Ty co gwiazdy zapaliłeś wszystkie pociesz nas psem z chorą łapą co ma serce czyste NOTA BIOGRAFICZNA „Wierzę nie tyle w Kościół Święty, ile w Święty Kościół grzeszników” — wyznał kiedyś ksiądz Jan Twardowski. „Już myślałem, że Ciebie wielkiego zobaczę,/ a Tyś mignął mi w polu jak najprostszy mak” — napisał w jednym ze swoich wierszy. Przykładów na to, że istotą poezji księdza Jana jest — najogólniej mówiąc — Bóg i natura można znaleźć bardzo wiele. Jak to zwykle bywa, początkowo nie wszystko wskazywało, że Jan Twardowski bez reszty poświęcił się służbie Bogu i bliźnim. Urodzony 1 czerwca 1915 roku w Warszawie w rodzinie kolejarza, został wraz z rodzicami ewakuowany przez wycofujące się z miasta wojska rosyjskie na wschód. Po trzech latach Twardowscy wracają do wolnej już Warszawy i zamieszkują przy ul. Elektoralnej. Po ukończeniu szkoły podstawowej Janek kontynuuje naukę w szkole średniej o profilu matematyczno–przyrodniczym, a mianowicie w renomowanym warszawskim gimnazjum im. Tadeusza Czackiego. Tu w 1939 roku uzyskuje maturę, tu też zaczyna rozwijać swoje zainteresowania… humanistyczne. Już w 1932 roku nawiązał współpracę z pismem młodzieży gimnazjalnej „Kuźnia Młodych”, w którym zamieścił kilkanaście wierszy, prowadził stała rubrykę „Poradnik literacki”, drukował opowiadania, wywiady z pisarzami, artykuły i felietony. Bezpośrednio po maturze Jan Twardowski rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim im. Józefa Piłsudskiego; do wybuchu wojny uzyskał absolutorium. Wcześniej, w 1937 roku, nakładem Księgarni F. Hoesicka wydał swój debiutancki tomik wierszy Powrót Andersena. Poeta zainteresowany twórczością J. Czechowicza (sam o tej książce mówił: „To był tomik bardzo czechowiczowski”) wysłał mu do oceny swoje wiersze; w pośmiertnych papierach twórcy drugiej awangardy odnaleziono recenzję wierszy J. Twardowskiego pt. Spokój i niepokój ogłoszoną w Wyobraźni stwarzającej (1972). Józef Czechowicz bez trudu dostrzegł odrębny ton tej poezji, jej oryginalność. Szkoda, że Jan Twardowski zapoznał się z recenzją dopiero po latach, być może miałaby jakiś wpływ na jego życie. Po wybuchu wojny poeta pozostał w Warszawie i brał udział w ruchu podziemnym. Do konspiracji wciągnął go szwagier należący do AK. W powstaniu warszawskim walczył na Woli, został ranny, leczył się w powstańczym szpitalu, a po klęsce, jak dziesiątki tysięcy warszawiaków, uczestniczył w popowstańczej tułaczce po okupowanym jeszcze kraju. Przebywał m. in. w okolicach Radomia i tam ostatecznie postanowił, jak świadczy o tym np. jego list do poety Jana B. Ożoga, poświęcić się służbie Bogu. Z wiersza wydrukowanego w konspiracyjnym „Miesięczniku Literackim” (1943, maj) można wywnioskować, w czasie okupacji zacieśniły się jego więzy z Kościołem. Pod koniec wojny wstąpił do seminarium duchownego w Czubinie koło Błonia, a w sierpniu 1945 roku, wraz z innymi alumnami, przeniósł się do Warszawskiego Metropolitalnego Seminarium Duchownego im Jana Chrzciciela Jednocześnie rozpoczął studia teologiczne na Uniwersytecie Warszawskim W styczniu 1948 roku obronił pracę magisterską poświęconą poematowi Godzina myśli Juliusza Słowackiego, a w kilka miesięcy później, 4 lipca, został wyświęcony na księdza. Z twórczością poetycką, zarówno w seminarium, jak i w Żbikowie koło Pruszkowa, gdzie przez trzy lata pracował jako wikary — nie zerwał. Napisał wówczas utwory, które z czasem weszły do kanonu jego wierszy, np. cykl Nad starą Biblią ogłoszony po raz pierwszy w numerze 11 „Tygodnika Powszechnego” z 1951 roku. Trzeba podkreślić, ze swoje wiersze od 1946 roku drukował właśnie w „Tygodniku Powszechnym” Bezpośrednio po wojnie ogłaszał tez utwory poetyckie na łamach katowickiej „Odry” (pierwszy wiersz podpisał własnym nazwiskiem, pozostałe pseudonimem Antoni Derkacz) i „Tygodnika Warszawskiego”, zlikwidowanego przez nową władzę w 1948 roku W 1959 roku, dzięki pomocy Jerzego Zawieyskiego, została wydana pierwsza po wojnie poetycka książka Jana Twardowskiego zatytułowana skromnie Wiersze, a dokładniej ukazała się pod jedną obwolutą z wierszami innego księdza — Pawła Heintscha. Ten legendarny już tom, wydany przez poznańskich pallotynów, zyskał sobie pozytywne recenzje krytyki i uznanie czytelników. Początkowo było ich niewielu. Państwowa cenzura pilnowała, by żadne go religijnego wiersza nie ogłoszono na łamach prasy kontrolowanej przez partyjny koncern Prasa–Książka–Ruch. Przez długie lata ksiądz Jan mógł drukować tylko w pismach katolickich, stąd należny rozgłos i sława nie mogły mu towarzyszyć od początku. W 1970 roku ukazały się Znaki ufności, które po roku miały drugie wydanie, ewenement w ówczesnych czasach. Był to dojrzały tom wierszy, herbertowski, chciałoby się rzec, wierszy „oszczędnych”, w których każde słowo jest potrzebne, każde buduje. Tym tomem w poezji polskiej XX wieku objawił się twórca bezbłędnie panujący nad środkami poetyckimi, a przede wszystkim zdający sobie sprawę z tego, iż jego zadaniem jest „tworzyć nowy język wiary”. Na początku lat siedemdziesiątych sława Jana Twardowskiego wychodzi poza granice Polski. Pierwsze przekłady jego wierszy ukazały się w antologii Karla Dedeciusa Worte in der Wüste, a po kilku latach Znaki ufności przetłumaczył ich entuzjasta dr Alfred Loepfe. Po tłumaczeniach niemieckich przyszły tłumaczenia na język angielski, a z czasem na rosyjski, słowacki, albański, hebrajski, węgierski, francuski, włoski, holenderski, fiński, esperanto i inne. Od 1973 roku furorę robił autorstwa księdza Jana Zeszyt w kratkę Rozmowy z dziećmi i nie tylko z dziećmi, szybko ukazały się dwa wydania tej książki, a w stanie wojennym trzecie, faksymilowe. Tak o Zeszycie pisał Stanisław Zieliński: „Przedziwna książka, bo już po kilku zdaniach zdumiewa i zadziwia jasnością myśli, prostotą zdań, celnością oszczędnie używanego słowa”. W 1979 roku ukazały się nakładem LSW Poezje wybrane Jana Twardowskiego, które otrzymały nagrodę Pen–Clubu Wydany w 1982 roku Rachunek dla dorosłego, tez przez LSW, również przyniósł poecie nagrodę i dalsze zainteresowanie To był początek czegoś, co po latach nazwano „istnym szaleństwem twardowszczyzny”. I choć poeta w dalszym ciągu miał kłopoty z cenzurą, czytelnicy cierpliwie czekali na jego nowe wiersze, które od czasu do czasu można było odnaleźć w „Tygodniku Powszechnym”, „Przewodniku Katolickim”, „W drodze”, a także w „Literaturze”, „Poezji” i „Twórczości”. W 1986 roku ukazał się obszerny wybór utworów Jana Twardowskiego Nie przyszedłem pana nawracać, który do 1999 roku miał bodaj dziesięć wydań (niełatwo to sprawdzić), czyli dotąd rozeszło się przeszło sto kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy tego tomu! Ksiądz Jan jak żaden inny poeta umie również rozmawiać z dziećmi. Stąd równie dużą popularność zyskała jego książka dla dzieci Patyki i patyczki (1 wyd. 1987), a także kolejne Dzieci na drodze Krzyżowej, Kasztan dla milionera, Kubek z jednym uchem, Ksiądz Jan Twardowski — dzieciom, Dwa osiołki… Rosnąca od kilkunastu lat popularność jego poezji kogóż dziwi najbardziej, jeśli nie ich autora, duchownego najskromniejszego ze skromnych, tłumaczącego np.: iż „pisanie dla niego to jednak pewna anomalia i może sobie na to pozwolić tylko w czasie odpoczynku”. Fenomen liryki księdza Jana Twardowskiego wymaga właściwie milczenia tej poezji nie ma potrzeby objaśniać, należy po prostu zanurzać się w niej jak w krystalicznym źródle. I pomyśleć, ze nigdy nie dbał o oficjalne uznanie swojej twórczości, nie zapisywał się do żadnego związku, zaledwie kilka lat temu otrzymał legitymację ZPP, dopiero w 1994 roku przyjęto go do ZaiKS. Wielu krytyków próbuje odpowiadać na pytanie o źródła popularności poezji ks. Jana Dlaczego dotychczas około dwóch milionów ludzi przeróżnych profesji i w wieku nastu lat do stu, kupiło jego poetyckie książki? Dlaczego nagminnie ginęły w przeszłości z bibliotek, dlaczego były przepisywane przez czytelników, krążyły między mmi w zaczytanych maszynopisach dlaczego ich lektura czy spotkanie z autorem w sutannie jednoczy wszystkich, bez względu na wiek, wykształcenie i wyznanie? Moim zdaniem najważniejszy jest wysoki artyzm tej poezji oraz jasny i czysty kodeks wartości, który proponuje, tęsknota za nienaruszalnymi zasadami oraz fakt, ze pomiędzy postawą kapłana i poety, a w tych rolach Jan Twardowski jest przede wszystkim postrzegany, nie ma sprzeczności. Ksiądz Jan idealnie wcielił się w te niezwykle trudne i o ogromnych tradycjach role. Zatem, jak mało kto, ma moralne prawo do obu szacownych tytułów. Wierzy się w jego słowo bez zastrzeżeń, jako duchownemu i jako poecie. Wolno mu oceniać, ferować wyroki, ganić i chwalić, gdyż prawo do tego dało mu długie, pracowite życie poświęcone Bogu i ludziom, oraz piszę to z lękiem, także — literaturze, gdyż ksiądz Jan nieustannie bagatelizuje swoje sukcesy literackie, obca jest mu pycha artysty. Co więcej, ksiądz Twardowski nigdy nie musiał się wypierać tego, co napisał, nigdy nie musiał np. powiedzieć „Przepraszam, pomyliłem się”. Niewielu jest we współczesnej literaturze polskiej takich twórców, dla których dążenie do prawdy i artyzmu były jedynymi kryteriami. U księdza Jana, jak w Biblii „niech mowa twoja będzie tak — tak, nie — nie” Z perspektywy lat łatwo w postawie ks. Jana dostrzec cos, co można nazwać heroiczną naiwnością lub naiwnym heroizmem, który odnajdujemy np. w jego słowach „Żyję w pięknym świecie grzesznicy żałują, ateusze chcą uwierzyć, zakochani kochają, ludzie czytają…” Jednak owa naiwność i prostota Twardowskiego czasami bywają nieco przewrotne, nie brakuje w nich cieniutkiej ironii, co można było zauważyć przed wojną np. w „Poradniku literackim” drukowanym w „Kuźni Młodych”, a co zresztą poeta przez całe życie u siebie zwalczał Może dlatego nie lubi wracać np. do lektury porad udzielanych przedwojennym adeptom poezji? Jan Twardowski urodził się w epoce, w której słowo miało swoją wagę, kiedy „byli szczęśliwi dawniejsi poeci”, obraz tylko słowo dopełniał, dożył epoki obrazkowej, w której tylko najwięksi, jak np. Jan Paweł II, mogą nas słowem poruszyć A niełatwo było po wojnie, po „epoce pieców” zajmować się literaturą. Jak pisać wiersze po Oświęcimiu, pytał Tadeusz Różewicz. Zapewne i Twardowskiemu uczestnikowi powstania warszawskiego, to pytanie nie było obce, a jednak udało mu się przezwyciężyć mit wojny i martyrologu, powrocie do świata wiary, miłości i nadziei Czytelnicy zaufali jego liryce, jest takie piękne słowo, „zawierzyli”, od początku. Stanowiła dla nich nie tylko przygodę intelektualną, ale i wsparcie moralne, podawała dłoń. W życiu pozostał wierny tym ideom, które wpajała mu w dzieciństwie choćby matka, o czym z taką czułością pisze np. w Zeszycie w kratkę. Twardowski każdego czytelnika, nawet tego, który po raz pierwszy czyta jego wiersze, zaskakuje bogactwem tematyki intensywnością, niezwykłą szczerością i autentyzmem. Potrafi przyznawać się do wątpliwości i rozczarowań, nieobca mu jest autoironia. Pokazuje czytelnikom, skoro za nim podążają, jak za Pasterzem, ze droga do Boga nie jest wygodną autostradą, lecz pełną zakrętów i ostrych kamieni górską ścieżyną. Nieustannie przypomina, ze najważniejsza w życiu jest miłość, ze bez miłości nie istnieje wiara. Bywa, że nie zgadzamy się z nim, ze pragniemy się sprzeczać, nie chcemy przy znać racji, zwłaszcza kiedy budzi w nas opór i chęć polemiki jego niezwykła pokora, zawarta np. w słowach: „Przygasnę przy ołtarzu iskierka po iskierce/ zostaną tylko buty jak przydeptane serce”. Poezję, ale i prozę księdza Jana (np. Zeszyt w kratkę) poza „drzewami po kolei wszystkimi niewierzącymi” i kwiatami, zaludnia także bestiarium tak obfite, ze moja próba, by wypisać z niej wszystkie nazwy żuczków, ptaszków czy zwierząt, nie mogła się udać. Ważniejsze jest chyba pytanie dlaczego poeta tak troskliwie nachyla się nad światem przyrody? Co chce udowodnić przez swoją dokładność obserwacji, jak z Miłosza: „Nic nie można wyrazie inaczej niż poprzez szczegół. Kiedy jest szczegół, trzeba odkryć szczegół szczegółu”. Niewątpliwie obecny w przyrodzie humor, jej niesłychaną różnorodność, niepowtarzalność, ale i wynikające z tego przekonanie, iż „Bóg jest tak wielki ze jest i Go nie ma” to nie jedyny paradoks w tej liryce. Ale trzeba tez pamiętać, ze poeta mówił choćby na uroczystości otrzymania doktoratu honoris causa KUL (1999). „Niektórzy widzą w nich (to znaczy w wierszach J T — S G ) tylko biedronki, sikorki i motyle Ale chyba widzą za mało i nie to, co trzeba”. Napisał przecież także: Piękne są góry i lasy i róże zawsze ciekawe lecz ze wszystkich cudów natury jedynie poważam trawę Bo ona deptana niziutka bez żadnych owoców bez kłosa trawo–siostrzyczko moja karmelitanko bosa „1 wybiegłem na łąkę” — czytamy w innym wierszu. A czyż łąka to nie synonim raju? Bez trudu możemy odnaleźć na niej to wszystko, co oglądali nasi pierwsi rodzice trawę, drzewa, kamienie, źródło wody, rośliny skąpane w blasku słońca, kołysane wiatrem, rozkwitające wiosną i zamierające, kiedy przychodzi zima, właściwie utajone, i bez większych kłopotów odradzające się znów w porze wiosennej, żyjące w wiecznym ruchu, obecne w drganiach, szeptach, wołaniach. A wszystko to najłatwiej zobaczyć poecie podczas letnich wywczasów w takich miejscowościach, jak Głosków, Lipkowo, Loretto, Świniopas, Kamieńczyk. Z wiejskim pejzażem jest za pan brat od dzieciństwa, w którym „na wieży (kościelnej — S G ), jak na siódmym piętrze,/ stoi szczygieł, co się ubrał w czerwień kardynała”: Hasło „Miasto — Masa — Maszyna” zawsze było mu obojętne i jeszcze pytanie w jaki sposób poeta wprawia w ruch świat na tury, jak zaludnia go postaciami np. ze świata Biblii, czyli jak organizuje poetyckie słowo? Marek Skwarnicki (Spodek) pisał o poezji Jana Twardowskiego: „Jest to wiersz wolny, nierymowany, niestroficzny, posługujący się interpunkcją w sposób przypadkowy, najczęściej ją w ogolę pomijający, wiersz często sprozaizowany, uderzająco jasny w swej rytmice kadencji prostych, opierających się na zdaniach pełnych, nigdy nie wyginanych lub deformowanych stylistycznie. Jest to więc wiersz, jak popularnie nazywają czytelnicy, nowoczesny, jednocześnie brak w nim różnych zabaw i gier słownych, które cechują deformowaną zazwyczaj mowę poezji współczesnej” Bohdan Urbankowski słusznie zauważa, iż zacytowana opinia sprawdza się w odniesieniu do wierszy umieszczonych pod koniec Znaków ufności, czyli późniejszych Dotyczy więc punktu dojścia Początek był, jak świadczą o tym wiersze zarówno z „Kuźni Młodych”, jak i Powrotu Andersena, zupełnie inny Twardowskiemu patronował Czechowicz, owszem, ale, jak pisze wspomniany Urbankowski, młodziutki poeta wypowiedział się po stronie „szkoły uczuć” i zwrócił się tez ku „wizyjnym i nastrojowym wierszom takich twórców jak Tadeusz Micmski czy Stanisław Korab–Brzozowski” I dalej pisze „Powrót Andersena (wiersz — S G) to droga od Czechowicza ku poezji Gajcego, wiersz O mieszkańcach dwóch miast — ku pokrewnej poezji Baczyńskiego. Obydwie drogi poprzez posplatane i poplątane metafory prowadziły od rzeczy materialnych, od opisu domu umierającego — w świat snu i jeszcze gdzieś dalej Twardowski jednak nie pójdzie żadną z tych dróg […]”. I rzeczywiście, po wojnie zmiana jego poetyki staje się nader wyraźna Poeta odda ją w służbę Panu Bogu, długo będzie oczyszczał z rożnych wpływów, by w końcu stworzyć własny styl, zostać sobą, czyli Twardowskim, co jak wiedzą prawdziwi twórcy, jest niezwykle trudne, a często nawet nieosiągalne. Z kolei Andrzej Sulikowski zauważył, że Jan Twardowski posługuje się najczęściej dwoma typami wiersza suplikacyjnym i paralelnym, czyli tzw. wyliczanką Nawiązując do pradawnej tradycji modlitewnej, wprowadza jednak w kanon suplikacyjny motywy nowe. Zanoszona jest przede wszystkim prośba prywatna, nie zbiorowa modlitwa–westchnienie ważna najpierw dla poety, nabierająca dodatkowych sensów poprzez to właśnie, ze staje w opozycji do znanego czytelnikowi tekstu liturgicznego, dzięki czemu odświeża się i zaskakuje Bardzo znany przykład, to Suplikacje rozpoczynające się od „Boże, po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty.” Druga forma wiersza rozwijana z upodobaniem przez ks. Twardowskiego, to wyliczanka Oto przykład: Nie wierzysz — mówiła miłość w te ze nawet z dyplomem zgłupiejesz ze znudzisz talentem ze z dwojga złego można wybrać trzecie w życie bez pieniędzy w to ze przepiórka żyje pojedynczo w zdartą korę czeremchy co pachnie migdałem w zmarłą co żywa pojawia się we śnie w modnej nowej spódnicy i rozciętej z boku w najlepsze najgorsze w każdego łosia co ma żonę klępę w dziewczynkę z zapałkami w niebo i piekło w diabła i Pana Boga w mieszkanie za rok Poczekaj jak cię rąbnę to we wszystko uwierzysz Poeta nie stara się więc nadążyć za literackimi modami. Na jego oczach rodziły się przed wojną i po wojnie szkoły i kierunki poetyckie, by następnie umrzeć śmiercią naturalną lub gwałtowną. Twardowski spogląda dziś z wielkim dystansem, jeśli nie ze sceptycyzmem, nie tylko na swoją twórczą drogę, ale i na współczesną literaturę. Odrzuca metaforę, posługuje się językiem wręcz ubogim, sprozaizowanym. Jak Starzy Poeci. Staff czy Iwaszkiewicz, jak inni twórcy, ci z panteonu. Daje nam dziś słowo okorowane z błyskotek, za którym stoi całe doświadczenie mijającego stulecia, cała mądrość kapłana, ale i człowieka — jednego z nas. A skoro zadało się tyle pytań i znalazło odpowiedzi, czyż nie pozostaje powrócić do tego pytania, które przyniosła „Kuźnia Młodych” (1933) „Kim jesteś ty, co tak piszesz i moje nosisz nazwisko?” Wierny pozostaje tylko paradoksowi. O roli paradoksu ksiądz Jan wypowiadał się wielokrotnie, np. „paradoksy po ludzku oddają wielkość Bożą, niemożliwość. Często pozorny nonsens wiedzie do Boga”. Zacytujemy kilka przykładów rozsianych po jego liryce. „Bo wiedzieć to nic nie wyjaśniać”, „Dokąd razem idziemy by umrzeć osobno”, „Miłość to samotność co łączy najbliższych”. Waldemar Smaszcz, jeden ze znawców poezji księdza Jana Twardowskiego, cytując szwajcarskiego teologa („Miłość nie potrafi inaczej, jak tylko mieć nadzieję na pojednanie wszystkich ludzi w Chrystusie Taka bezgraniczna nadzieja jest po chrześcijańsku nie tylko dozwolona, ale również nakazana”) pisze: Jestem przekonany, ze takie właśnie widzenie spraw świata, człowieka i Boga, wiary, nadziei i miłości, laski i zbawienia zadecydowało o przyjęciu wierszy ks. Twardowskiego przez najszersze grono czytelników” Stanisław Grabowski