Efka "Obraz" Czerwona poświata zachodzącego słońca jak lekka mgiełka rozciągała się na zachodzie. Ogromny, żółty księżyc wisiał nisko nad ziemią. Na wzgórzu, pod starym dębem, leżały dwie postacie wpatrzone w niebo, na którym pojawiły się już pierwsze gwiazdy. Obok leżał biały jak śnieg jednorożec. Cała trójka przedstawiała się dość niezwykle i tajemniczo, lecz... przecież to tylko obraz. Nie był niczym nadzwyczajnym, odnaleziony w lochach jakiegoś zamku w Szkocji, nie wiadomo kiedy i przez kogo został namalowany, nie miał tytułu. - Co za nudy! - westchnął ktoś przechodząc obok. - Proszę opisać trzy wybrane obrazy - błagalny głos profesora rozpełzł się po sali jak przekleństwo. - Prace będą oceniane. Szmer niezadowolenia przebiegł przez całe pomieszczenie, lecz Grzegorz nie słyszał go, do jego uszu docierał szum wiatru oraz rozmowa... * * * - Rozumiem - szepnęła kobieta. - Źle ci tu. - Nie, nie o to chodzi - odpowiedział zmieszany mężczyzna. - Tęsknię za domem. - Tu jest nasz dom, Narloth. Stąd pochodzimy, tu wracamy. - Nie zrozum mnie źle, jestem człowiekiem i... - I co? Nie możesz tu żyć? To nie jest twój świat? Twoje miejsce jest na tamtym świecie? - Tamten świat mnie nie obchodzi. Tęsknię za matką, siostrą, przyjaciółmi, za Dragiem. - Kogo ty chcesz oszukać? Zależy ci na tamtym świecie, nie potrafisz o nim zapomnieć, myślisz tylko o nim, jesteś człowiekiem. - Nimhiril, nie mów tak. Wiesz, że cię kocham - czarnowłosy objął anielicę. - Jesteś sensem mego życia. - Którego życia? Wciąż należysz do tamtego świata - łza spłynęła po jej policzku. - Nie, to nie tak... - Nic więcej nie mów - kobieta wstała i podała ukochanemu rubinową różę. - Będzie tak, jak ma być. Leżący w pobliżu jednorożec podniósł główkę i spojrzał z żalem na swoją panią, która powoli schodziła ze wzgórza. Powietrze stało się jakby ciężkie, przepełnione bólem. Narloth oparł się plecami o drzewo i spojrzał na kamienny kwiat, westchnął i zamyślił się. Myślał o tym, co było dawniej, kiedy jeszcze... żył. Na swojej skórze poczuł coś miękkiego i wilgotnego. - Nimloth, przynajmniej ty się nie smuć. Zwierzę popatrzyło bystro w brązową otchłań oczu człowieka i pokręciło główką. Wiedziało, że będzie trzeba dużych zmian, aby spokój na nowo ogarnął to wzgórze. Nadciągała burza. Niebo stało się całkiem czarne, a księżyc zniknął za chmurami. Szalejący pośród suchych wrzosów wicher był zimny jak stal, lodowata stal miecza. Czarnowłosy spojrzał na swój miecz, który nosił już tylko dla ozdoby. Nawałnica rozgościła się na dobre, co chwilę ciemne niebo rozcinała srebrna nić błyskawicy, a sekundy potem przeraźliwy huk podobny do ryku ogromnego bawoła wypełniał powietrze. Teraz, w chwili próby miecz jakby urósł i tętnił życiem, drżał i leciutko brzęczał. Gdy jego właściciel dotknął go szara stal, jakby z zadowolenia, wydała z siebie czerwony blask. Wojownik i jego miecz, brakowało jeszcze konia. Nagle pośród uderzeń piorunów dało się słyszeć tętent kopyt. Na wzgórze wbiegł piękny, czarny rumak i oświetlany przez błyskawice stanął dęba. Podszedł do swego pana i parsknął cicho. Z plam potu na jego sierści unosiły się kłęby pary. Na chwilę wszystko ucichło i całkowita ciemność spowiła okolicę. Wtem potężna błyskawica oświetliła wierzchowca, na którego grzbiecie w uniesionym mieczem siedział Narloth, nie, to nie on, to Mekar, człowiek, mściciel. W drugiej ręce ściskał różę. Ziemia zadrżała od grzmotu, jakiego nigdy wcześniej nie było słychać w tej krainie. Wszyscy jej mieszkańcy tej nocy spoglądali na samotne wzgórze, nad którym szalała burza i raz po raz błyskawice oświetlały dumnego syna ludzkiego. Nimhiril także spoglądała na to niecodzienne wydarzenie. Na jej twarzy widać było radość, dumę oraz ulgę. - Jam umarł! - przez gromy przedarł się potężny okrzyk, który słyszeli wszyscy, nawet żywi. Miecz i siodło spoczęły pod dębem, a takiej burzy nie było już więcej... * * * - Już siódma - czyjś chrypliwy głos wyrwał Grzegorza z zamyślenia. - Chłopcze, już zamykamy. - Słucham? Ach tak, do widzenia. Odwrócił się i wyszedł z sali. Po schodach zszedł jak zahipnotyzowany, otworzył drzwi i wydostał się na zewnątrz. Zimny wiatr musnął jego twarz, pierwsze krople deszczu utworzyły kręgi na powierzchni kałuży. Szara i ponura rzeczywistość szybko utrwaliła swój obraz w jego świadomości. Co za syf, pomyślał, znowu pada. Ruszył w kierunku domu. Zmarznięte dłonie włożył do kieszeni, w prawej coś było. Wyciągnął rękę i jego oczom ukazała się rubinowa róża... EFKA Notka do textu: Można uznać to opowiadanie za kontynuacje pierwszego, czyli "Spotkanie w Mroku", ale nie trzeba. Ja osobiście przeczytałem to opowiadanie z uwagą i sądze, że oba opowiadania EFKA'i są narazie na pierwszym miejscu na liście naszych opowiadań. /Girion