Kosma "Pola chwaly" Ciezkie olowiane chmury wypelnialy caly niebosklon. Z daleka dobiegaly mnie odglosy naszych dzial, tak to na pewno nasze dziala. Silny wiatr nie pozwala mi oddychac, lecz musze biec na przod. Ogromny huk przeszyl powietrze, gdzies w oddali eksplodowala maszyna, mam nadzieje, ze wroga. Trzask w slochawkach przywrocil mnie do rzeczywistosci. - Osiemnastka! Osiemnastka! - Zaskrzeczalo radio. Pot zalewa mi oczy, krew pulsuje w skroniach. Niesamowicie goraco. Potezny pancerz rozgrzal sie nadmiernie, pewnie pola silowe traca moc. Rzut oka na kontrolke tarczy potwierdza obawy. - Przegrupowac sie! Przegrupowac sie! Nieprzyjaciela macie z lewej! Z lewej, do cholery! Idziecie na nasza pancerna! Potezny bol miesni, ledwo widze co sie wokol mnie dzieje. Paniczny glos w sluchawkach ponagla nas do zmiany szyku. Glosny swist i eksplozja, tuz kolo Malego. - Maly! Maly! Wszystko w porzadku?! Maly!!! - Cholera, to chyba nasi tak strzelaja. Biegne w kierunku Malego. Inni tez zmieniaja szyk, choc wydaje sie, ze nie ma to sensu. Ostrzeliwani ogniem ze wszystkich stron, niesamowicie powolni grzezniemy w blocie jak w jakims koszmarnym snie. - Maly! I jak, zyjesz?! - Podbiegam do Malego, nierusza sie, nie widze jego twarzy, zaryl chelmem w bloto. Probuje go podniesc. Kontrolki na jego pancerzu mrugaja, to znak, ze jeszcze zyje. Uruchamiam radio. - Dowodztwo! Dowodztwo! Cholerne radio! Wszystko do kitu, ta nowoczesna technika, niech ja szlag! scieram bloto z jego twarzy, staram sie nie rozbic mu helmu, topornie to idzie. Nasze pancerze, konserwy w ktorych kazano nam isc do walki, niesamowicie ciezkie, uzbrojone w tarcze pola silowego, wspomaganie nog i rak - to wszystko mialo byc najlepszym rynsztunkiem bojowym w tej wojnie. Ale wystarczy tylko jeden celny strzal z halbicy jakims pociskiem z glowica jadrowa o niezbyt wielkiej mocy i wszystko trafial szlag. System wysiadal, o tarczy mozna bylo zapomniec, a zolnierz powoli smazyl sie w rozgrzanym do granic mozliwosci pancerzu. Niech to wszystko cholera wezmie!!! - Osiemnastka!!! Jeszcze tam jestescie?! Zabierajcie sie z tamtad! Do cholery ruszcie wasze ciezkie tylki!!! - Przez potworny szum i skrzek radia dobiegl mnie odlegly glos dowodztwa. - Sam sie wez! - Wysyczalem. - Ambulans!!! Osiemnastka wzywa ambulans!!! Kolejna eksplozja, gdzies z piecdziesiat metrow kolo mnie. - Ty Dzik! Rusz sie, zostaw Malego, nic mu nie bedzie! No ruszze sie zolnierzu!!! - Ochryply glos dowodzcy poderwal mnie do biegu. Fakt, moze zdaza zabrac Malego nim... Nagly wybuch nad moja glowa rzucil mnie na ziemie. Katem oka zauwazylem Grubego jak tez upada, tuz obok mnie. Czuje koleny wstrzas, te cholerne bloto! Usiluje sie podniesc, nic nie widze. Ktos pomaga mi wstac. - Bieg! Bieg! Albo nas tu usmaza!!! - Ktos mnie popycha na przod. Ledwo widze ciemna linie lasu, nasz cel, chwalebne zadanie dla Osiemnastego Oddzialu Ciezkiej Piechoty Imperjalnej!!! Niech to wszystko... Biegniemy co sil w nogach. Gdyby nie wspomaganie tych cholernych pancerzy, nie dalo by sie podniesc nawet nogi. sciskam oburacz rusznice laserowa. To tobra bron, niech no tylko cos wylezie mi na droge! Kolejny wstrzas, znow omalo mnie nie przewraca. Ktos potyka sie przede mna, ale podnosi sie i biegnie dalej. Nie widze dokladnie jak daleko jeszcze. Chmury na niebie staja sie coraz ciezsze, chyba lunie deszcz. Nie tylko nie to, tylko nie deszcz! - No dalej chlopaki! Dalej! - Przed soba widze czerwono-brunatny pancerz dowodcy. Las coraz blizej. - Uwaga chlopaki! Bedzie ciezko! Przygotowac sie, wrog z lewej! O cholera...!!! - Ostry blysk o malo nie spala mi galek ocznych. Rzucili flary, bedzie ciezko, bedzie ciezko!!! Idziemy w rozsypke. Trzaski w radiu powiekszaja zamet panujacy w mej glowie. Slysze przenikliwy gwizd, jeden za naszych chyba dostal. Nie, jeszcze biegnie, jednak te tarcze na cos sie przydaja. Cos wychodzi na nas z lasu. To ichnia piechota pancerna, latwizna, maja gorsze pancerze, choc sa troche szybsi. Czas na strzelanie! Strzelam ogniem ciaglym, chyba trafilem. Trzeba poprawic, do oporu, az jego tarcze nie zdaza ostygnac. Teraz radar. Nie moge przeciez trafic kogos z naszych! I jeszcze obraz w podczerwieni. Ten cholerny bialy, szary, czarny i bog wie jeszcze jakiego koloru dym nie pozwala widziec niczego. Istne pieklo! - Osiemnastka!!! Osiemnastka!!! Odwrot, odwrot na calej linii!!! - Nie... no chyba poszaleli! Przeciez zaraz wejdziemy w zwarcie. - Dowodztwo!!! Nie slysze was!!! - Nasz dowodzca to dobry, zolnierz, wie co robi. Widze na radarze, ze zbliza sie jeden. O jest! Strzelam mu prosto w chelm. Pada, tego nie przetrzyma zaden pancerz. Ktos jest za nim, biegnie w moja strone z mieczem plazmowym, atakujeeee!!!! Kontruje go z rekawicy, druga reka probuje wen strzelic z miotacza. Niech to, nie jest to latwe. Drugi cios jest gorszy. Tarcza gasnie, zaraz urwie mi reke. Zaslaniam sie miotaczem, goraczkowo szukam swojego miecza. Nie ma, nie ma, jasna cholera, nie maaa!!! Nie wiem co robic, probuje wyjsc ze zwarcia. Krzycze w radio na wewnetrznej, ze potrzebuje pomocy. Cofam sie. - Dziki! Dzik! Nie daj sie, jestem tuz za toba! - To Grubas. - Gruby! Nie mam miecza, zaraz mnie rozwali! - Kolejny cios. Gosc trafil w pancerz, poszla tarcza! Probuje strzelic na oslep. Ogluszajacy blysk, potworny huk, lece do tylu, plecy. Ten cholerny dym! Widze jak moj przeciwnik wali sie na ziemie. Ha noga! Odstrzelilem mu noge! Prawda, o maly wlos miotacz nie dostal zwrotnej, przy odleglosci metra jest to jak w banku. - Widze go Dziki! Nie podnos sie! - Ogluszajacy swist tuz nad glowa i jasny blysk dwa kroki przedemna. Nieprzyjacielski zolnierz probuje wstac. - Gruby, jestes slepy! Nie trafiles go! - Wrzeszcze w eter, probuje sie podniesc. Cos chyba jest nie tak, nie dziala lewa noga, wysiadlo wspomaganie. Gosc z mieczem nie ma dosc, chce mnie nim dosiegnac. - Gruby! Juz po mnie! Gru... - Glosny huk zaglusza me slowa. Nareszcie, zuch Gruby, nieprzyjaciel martwy. Czekam, az tarcza wroci do normy. Co z ta noga?! Kosma, grudzien, A.D.1994