Sprawa pułkownika Kuklińskiego BOHATER CZY ZDRAJCA Fakty i dokumenty Opracował Maciej Łukasiewicz Wstęp Dariusz Fikus lllllllll 1009025155 Warszawa 1992 Projekt okładki: Renata Obniska-Wolska Opracowanie techniczno-graficzne: Andrzej Karczewski WSTĘP ISBN 83-85611-05-3 WydawniC2a MOST Skład, łamanie. IKAR s.c. Warszaw, Druk: Olsztyńskie Zakłady Graficzne im. Seweryna Pieniężnego 10-417 Olsztyn, ul. Towarowa 2. Zam. 1658/92 Pytanie tytułowe — bohater czy zdrajca? — spłyca właściwie pro- blem, który stanowi sedno tej książki. Poprzez zestaw suchych faktów, dokumentów i wybór publikacji opowiada ona o historii bez preceden- su. W samym sercu Sztabu Generalnego Wojska Polskiego przez wiele lat zakonspirowany był człowiek, który przekazywał służbom specjal- nym Stanów Zjednoczonych supertajne informacje wojskowe, dotyczą- ce sytuacji militarnej Polski i jej ówczesnych sojuszników, przede wszystkim zaś Związku Radzieckiego. Nie był to przy tym normalny szpieg, ale człowiek, który działał z pobudek ideowych, nie dla korzyści materialnych. Był przeciwnikiem systemu komunistycznego i uważał za swój obowiązek — z myślą o wolnej Polsce — informować o przygo- towaniach do wojny; przede wszystkim jednak człowiek ten przekazał szczegółowe informacje o przygotowaniach do wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Wkrótce potem potajemnie opuścił kraj wraz z ro- dziną. Książka opowiada o tych wydarzeniach w porządku chronologicz- nym. W dniach 6-8 listopada 1981 r. płk Ryszard Jerzy Kukliński znika z pola widzenia swoich przyjaciół oraz kolegów i przełożonych z pracy. Pierwsze informacje o ucieczce Kuklińskiego ukazują się w prasie za- chodniej latem 1986 r. Polską odpowiedzią na te przecieki jest wystą- pienie ówczesnego rzecznika rządu, Jerzego Urbana, na spotkaniu z dziennikarzami zagranicznymi 6 czerwca 1986 r. Poznajemy pierwszą wersję sprawy płk. Kuklińskiego. Przedstawio- ny zostaje jako agent amerykański, działający z niskich pobudek, któ- rego ważne informacje Amerykanie utajniają, bo są żywotnie zainte- resowani w zaognianiu sytuacji w Polsce i nie uprzedzają — mimo iż wiedzą, o przygotowaniach do stanu wojennego w Polsce — swoich sojuszników z „Solidarności". Tę wersję, z różnymi modyfikacjami, pod- trzymuje Urban do dziś, a jej zwolennikami są również generałowie S'ę rÓwniez P°Ja agentem Zw'ązku Ra d°n°Sy ' Proba Wojciech Jaruzelski i Czesław establishment. Uważają oni, iż r#tecto * ga s,ę wiele znaczących postaci ż-ycS 'S kl89°' CZego doma nym precedensem. W ostatnich tCdntrh ^'^'^ n'ebezp,ecz vviac materiały sugerujące. ,ż Kuk ' od początku działającym również dzieckiego. Są to, sądząc po ich podważenia wiarygodności KuklińWieao Wersja Kuklińskiego jest diam^tr : - ta rocznice wprowadz^,^^^ w P* nym wywiadzie na łamach paryS S?' W- 6 r°ku' W obs^- wyznania do tematu stanu wojenn™* ' P ' V '• °9rani^ając swoje memu tych przygotowań. Jego teS iest rń ' WłaSnej roli w uJa^ Urbana, że powinien był przede w^zt fkfm ^T? polemicz"y 2 tezą 'acjach NSZZ „Solidarność". Pehie Ć ° SWych rewe w.adowczej Kuklińskiego poznaje We,sera w „The Washington Post' formacje przesyłał Kukliński swoim 60- ' 70. Łącznie przekazał im 35 iys dotyczących Układu Warszawskieg wojennej. Działał ideowo; jak było e Tj działalno^ wy- artykułów Benjamina ' QrUdnia 1992 rJ ln' ' °d przeło™ '* P'anów' óan^ ' strategfi ' taktyki Sąd Warszawskiego Okreau o, postępowania „w stosunku do nieotS ~ "! pr2eProwadzeniu w maju 1984 r. na śmierć. Wyrok zatwierdzeń^ ^ Kuklinsk'ego Na mocy ustawy amnestyjnej z 1 989 r ^ °WCZesny S^ Najwyższy. na 25 lat więzienia. J 9 r kar? smierci zamieniono mu W jego obronie występuje orof >h,« • iż Kukliński dobrze prz^ s& Pol^n^ ^^ ^ Uważa' zydenta Cartera (którego Brzezfński \S'^^^. administracji pre- Bezpieczeństwa Narodowego) dane Q nr° ™ \ ą' Stojac na C2ele Rady radzieckiej w Polsce w grudniu 1980 ^P^^?n!ach do in'erwencj" ^ inwazją sowiecką: w wokół Po,ski i w samej Polsce Wo,nej Europy, dWUkrotnie °ca!ił szawskiego „Sojuz-81", które mogły zmienić się w każdej chwili w in- wazję naszego kraju. Tyle suchych faktów. W tej materii pozostają różnego rodzaju wąt- pliwości i niejasności, których rozwiązanie może przynieść czas, ale nie musi. A więc przede wszystkim fundamentalne pytanie: brał pie- niądze, jak dowodzą Jaruzelski i Kiszczak, a za nimi także inni woj- skowi, czy działał bezinteresownie? Kiedy rozpoczął współpracę z wy- wiadem: już w Wietnamie, jak przekonują źródła wojskowe, czy dopiero po 1968 r, jak twierdzi sam Kukliński? Wróćmy jednak do pytania podstawowego: bohater czy zdrajca? Przesuwa ono płaszczyznę dyskusji ze sfery faktów do sfery oceny moralnej całej sprawy. Rzecz jest o tyle skomplikowana, iż włączyły się w nią czynniki polityczne. Klub Atlantycki, organizacja opanowana całkowicie przez ludzi Jana Olszewskiego i Zdzisława Najdera, zaprosił Kuklińskiego do Polski. Jego ewentualny przyjazd skomplikowałby tylko sprawę. Ciąży przecież na nim prawomocny wyrok 25 lat więzienia. Najpierw trzeba więc załatwić kwestię jego odpowiedzialności prawnej, a potem zapraszać do Polski. Osobiście sądzę, iż najlepszym rozwiązaniem byłaby ustawa, która generalnie uregulowałaby w ogóle problem wyroków w sprawach poli- tycznych. Taki-akt prawny już istnieje, lecz dotyczy on wyroków sprzed 1956 r. Gdyby Sejm przedłużył jego zasięg czasowy, wtedy kwestia Kuklińskiego zapewne sama by się rozwiązała. Również Porozumienie Centrum domaga się rehabilitacji Kuklińskie- go, argumentując, że jego współpraca z Centralną Agencją Wywiadow- czą USA skierowana była przeciw działającym na szkodę Polski pań- stwom i organizacjom i miała na względzie ochronę istotnych interesów narodu polskiego. Ale sądzę, iż łączenie tego z jednoczesnym doma- ganiem się wyroku na Jaruzelskim, nie służy dobrze sprawie. Jest do- raźną grą polityczną i tak też jest na ogół odbierane. Zarówno prezydent RP, Lech Wałęsa, jak i minister Obrony Naro- dowej, Janusz Onyszkiewicz, zajmują w tej sprawie stanowisko mniej radykalne, wymijające. Dostrzegają oni całą złożoność problemu, biorą również pod uwagę reperkusje, jakie wyrok uniewinniający mógłby spo- wodować w szeregach armii, l dlatego wolą dmuchać na zimne. Można rozumieć słuszne intencje partii politycznych, ale równocześ- nie trudno nie dostrzegać politycznego interesu, prób wygrania nie- zwykle skomplikowanej sprawy moralno-prawnej dla własnych korzyści. Sprawa Kuklińskiego ma przede wszystkim wymiar moralny. Z tej o- kazji padały różne nazwiska. Kuklińskiego porównywano ze sprawą Ju- liusza i Ethel Rosenbergów, którzy przekazali Rosjanom plany ame- rykańskiej bomby atomowej, a także z płk. von Stauffenbergiem. Po- równania te są niestety kulawe. Julius von Stauffenberg stał na czele spisku wojskowego, który miał małe szansę powodzenia, ale jakieś szansę miał. Wymierzony on był w reżim hitlerowski. Jak wiadomo zamach na Hitlera, 20 lipca 1944 roku nie powiódł się, a spiskowcy zostali straceni. Ryszard Kukliński nie stał na czele żadnego spisku, był człowiekiem pracującym na rzecz obcego wywiadu. Jeśli już szukać jakiejś analogii, to z najwybitniejszym szpiegiem, którego się udało po- zyskać Amerykanom w ZSRR, czyli z płk. Olegiem Pieńkowskim. Był on wysokiej rangi agentem radzieckiego wywiadu wojskowego — GRU, mężem córki marszałka wojsk rakietowych ZSRR. Aresztowany w cza- sie kryzysu kubańskiego, 22 października 1962 r., został stracony w 1963 r. Przekazał na Zachód nieocenione wprost informacje z dziedzi- ny uzbrojenia, strategii, planów i danych personalnych Armii Radzieckiej, a w szczególności wojsk rakietowych (m. in. dane o rakietach SS-4), a także informacje o instalowaniu rakiet na Kubie. Również on uza- sadniał swoje postępowanie względami ideowymi, a nie zapłatą w do- larach. Gdyby nieco rozszerzyć pytanie — czy Kukliński był zdrajcą czy bohaterem — można by rzecz ująć w kategoriach, które dobrze znamy z naszej historii literatury. Adam Mickiewicz postawił je bowiem w swo- im poemacie „Konrad Wallenrod" i od niego pojęcie to przeszło do ję- zyka potocznego. Wallenrodyzm to określenie na dwulicowość, pole- gającą na pozornym służeniu wrogowi, którego zamierza się zdradzić i zgubić (wg „Słownika języka polskiego"). Byłby więc zatem płk Ry- szard Kukliński współczesnym Wallenrodem? Publicysta w „Życiu Warszawy", Damian Kalbarczyk, napisał trafnie, iż w przypadku Kuklińskiego wallenrodyzm wprowadza do naszego życia politycznego zupełnie nowe, świeże elementy. „Wallenrodyzm Kukliń- skiego rodzi oczywiście podstawowe pytanie, nad którym długo jeszcze toczyć się będą dyskusje moralistów: czy w obliczu totalnego zła, jakim jest komunizm, każde działanie przeciwko niemu skierowane może być usprawiedliwione?" Jest to więc pytanie o brak winy naszego (?) ge- nialnego szpiega. No właśnie, tu tkwi sedno problemu, który najwyraźniej przedstawił w wypowiedzi dla telewizyjnych „Wiadomości", już jesienią tego roku, Zbigniew Brzeziński. Zasugerował on bowiem, że casus Kuklińskiego jest dla Polaków wielkim sprawdzianem, testem, deklaracją przynależ- ności. Innymi słowy — czy Kukliński, przekazując między innymi sek- o rety komunistycznego państwa polskiego amerykańskiemu wywiadowi, przekazywał je nam, czy też darzonemu przez nas sympatią, ale jednak obcemu mocarstwu? Czy my bardziej jesteśmy wspólnota państw i na- rodów, walczących przez lata ze złem komunizmu, czy tez bardzie] wspólnotą żyjącego w naszym kraju społeczeństwa, związanego takzft z historią ostatnich kilkudziesięciu lat? Słowem jest to jeclnu z pyta' o tożsamość, o to, kim i gdzie jesteśmy. Zgadzam się z Kalbarczykiem, Kukliński, podobnie jak jego pier wowzór Mickiewiczowski, jest postacią głęboko tragiczna, wewnętrznie pękniętą. Obciążony został zarzutami, z których trudno będzie mu s1? wywikłać. Albo będzie to po prostu niemożliwe. Niemożliwa jest również krótka odpowiedź na pytanie: czym była Polska przez blisko 50 powojennych lat? Tylko ludzie bez poczucia odpowiedzialności, kierujący się politycznym wyrachowaniem gotowi są wystawiać jednoznaczne opinie i cenzurki. Historycy mają już wątpli- wości. Niewątpliwie Polska była z jednej strony państwem podległym, niesuwerennym, podporządkowanym ZSRR, była także państwem, w którym istniały elementy systemu totalitarnego. „Nie można rozdzie- lać przynależności Polski do imperium sowieckiego od systemu PPL — pisze prof. Krystyna Kersten — i to nie tylko dlatego, że system był narzucony przez ZSRR i utrzymywany dzięki sile ZSRR. PRL jako pań- stwo funkcjonowała w — raz bardziej, raz mniej — ścisłym związKu z systemem imperium. Innymi słowy, Polska była państwem garnizo- nowym — jak powiadał Edward Ochab, protektoratem — jak mówi An- drzej Werblan, marchią — wedle Edgara Morin, czy, sięgając do ter- minu zrodzonego w latach zimnej wojny — państwem satelickim." Inni uczestnicy dyskusji o polskim totalitaryzmie („Mówią wieki" nr 2/92) u- żywają jeszcze innych pojęć: mówią o państwie kolonialnym. Ta mno- gość pojęć świadczy o złożoności materii. Odpowiedź na to pytanie powinna być formułowana w zależności od czasu, którego dotyczy. In- na przecież była Polska za czasów Bieruta i Rokossowskiego, inna za Gierka, i jeszcze inna za Gomułki w 1957 r., kiedy to w jedynych po wojnie nie sfałszowanych wyborach zaakceptowano jej istnienie i sam kardynał Wyszyński wzywał do udziału w głosowaniu. Czym była Polska? Czy była państwem nie w pełni suwerennym, ale jednak państwem? Oto jedno z pytań, ważnych z punktu widzenia postępowania płk. Ryszarda Kuklińskiego. Jeśli była tylko kolonią so- wiecką, jego postępowanie, polegające na pozostawaniu na żołdzie obcego mocarstwa, jest klasycznym wallenrodyzmem, znajdującym peł- ne usprawiedliwienie nie tylko w oczach romantyków, ale i w XX wieku. 9 Lecz jeśli to było jednak państwo polskie, choć z ograniczoną suwe- rennością, to sprawa się komplikuje, l dlatego właśnie sądzę, iż postać Ryszarda Jerzego Kuklińskiego jest postacią tragiczną, uwikłaną w his- torię, w której nie ma i nie będzie łatwych, jednoznacznych odpowiedzi — przynajmniej dla naszego pokolenia. Dariusz Fikus KUKLINSKI PO RAZ PIERWSZY GŁOS ZABIERA URBAN Przez cztery i pół roku od wprowadzenia stanu wojennego w Polsce w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., sprawa płk. Ryszarda Jerzego Kuklińskiego zakryta była szczelną kurtyną milczenia — zarówno w na- szym kraju, jak w Stanach Zjednoczonych. Po raz pierwszy polska opi- nia publiczna dwiedziała się o całej tej niebywałej historii od ówczesne- go rzecznika rządu, Jerzego Urbana, z zamieszczonych przez prasę re- lacji z jego spotkania z dziennikarzami zagranicznymi w Warszawie, w dniu 6 czerwca 1986 roku. Nie było jednak tak, że to władze PRL — same z siebie — w przy- pływie fali szczerości postanowiły poinformować społeczeństwo o aferze „zdrajcy Kuklińskiego". Uczyniły to dopiero po ujawnieniu istnienia Kuk- lińskiego 4 czerwca przez dziennik „The Washington Post" i po Oś- wiadczeniu Departamentu Stanu USA, niejako wywołane do tablicy. Wypowiedź Urbana z 6 czerwca, której obszerne fragmenty publi- kujemy poniżej, jest właśnie repliką — z całą Urbanową pokrętną re- toryką i słownictwem — na owo Oświadczenie. Sprawa Kuklińskiego będzie jeszcze kilkakrotnie powracać w ciągu następnych miesięcy na osławionych konferencjach prasowych ówczesnego rzecznika rządu. Rzecznik rządu o Oświadczeniu Departamentu Stanu USA 3 czerwca przyjąłem paryskiego korespondenta amerykańskiego dziennika „Washington Post", Michaela Dobbsa, który przyjechał do Warszawy i prosił o rozmowę z rzecznikiem rządu. Pytał m.in. o spra- wy przeszłe, o okoliczności wprowadzenia stanu wojennego w Pol- sce. Wspomniałem, że przygotowywany jest do druku wywiad mi- 19 12 nistra spraw wewnętrznych, generała broni Cz. Kiszczaka, który m. in. opowiada o przyczynach i okolicznościach wprowadzenia stanu wo- jennego. Wspomniałem, że minister omawia też sprawę zdrady by- łego pułkownika polskiego Sztabu Generalnego, Ryszarda Kuklińskie go, która rzuca światło na dwulicowość polityki rządu USA wobec Polski. Pokazałem artykuł zamieszczony 20 grudnia 1982 r. w ame- rykańskim tygodniku „Newsweek" opowiadający o tym, że amery- kańska Centralna Agencja Wywiadowcza miała w Polsce agenta, który ich uprzedzał o zamiarach polskich władz*. Artykuł w „New- sweeku" cytował też wypowiedź byłego sekretarza stanu USA Alek- sandra Haiga, który ogólnikowo potwierdzał istnienie takiego agen- ta. „Newsweek" mijał się jednak z prawdą — powiedziałem — twier- dząc, że Stany Zjednoczone nie mogły uprzedzić swoich politycznych przyjaciół z kierownictwa „Solidarności" o planach położenia kresu w Polsce niebezpiecznym konfrontacjom politycznym i anarchii, gdyż czyniąc to „spaliłyby" swojego agenta. 7 na 8 listopada 1981 roku, czyli na ponad miesiąc przed wprowadzeniem stanu wojennego agent ów, Kukliński właśnie, został wycofany z Polski. Znał on szczegóły planów ewentualnego wprowadzenia stanu wojennego już wtedy opracowywanych na wypadek, gdyby dążenia władz do poro- zumienia okazały się daremne, a kierownictwo „Solidarności", mimo perswazji i ostrzeżeń najwyższych czynników w państwie, nadal na- silało kurs konfrontacyjny. Agent Kukliński wiedział także, że gdyby w wyniku niekorzystnego rozwoju wypadków decyzja o wprowadze- * W artykule, o którym mowa, „Newsweek" nie wymienił oczywiście naz- wiska płk. Kuklińskiego, pisząc tylko ogólnikowo o wieloletnim agencie — pułkowniku, ulokowanym w Sztabie Generalnym WP, który od lat przeka- zywał tak dokładne informacje, że przez długi czas nie bardzo można było je wykorzystywać w obawie przed zdemaskowaniem go. O istnieniu Kuk- lińskiego wiedziało w USA — poza kontaktowymi kanałami wywiadowczy- mi — jedynie nieliczne grono osób, usytuowanych w najwyższej hierarchii władzy Stanów Zjednoczonych. „Przez bardzo długi czas było niewiele spraw dziejących się na najwyższym szczeblu Wojska Polskiego, o których nie wie- działaby CIA" — pisał „Newsweek". Warto też dodać, że już wiele miesięcy wcześniej, w lutym 1982 r., „The Washington Post" poinformował o istnieniu „polskiego generała", który w li- stopadzie 1981 r. uciekł z rodziną do jednego z państw Europy Zachodniej i przekazywał do USA informacje najwyższej rangi. Wiadomość tę powtó- rzyły tylko duńskie „Aktuełt"; nikt więcej nie zwrócił na nią wówczas uwagi (przyp. red.). 13 niu stanu wojennego musiała bve podje za 16 ^Udnia l981 * Z rodzina. Sadzflye wóas - cze wywiadzie gen. Cz Kiszczak ™ * ewakuowany z Polstó dlatejo Te rzld USA na zdemaskowanie i karę, ogŁ szczegótowt wadzenia stanu wojennego u^SlT- został T T^' «° eiltualne° wpro- Z kie~ . Nie ostrzegł swoich soiu/ i ^ • skiego, skazanego przez polski sąd Me-"«WiSri ;ZLTra±W,f • SZP'e* * tatóe "" roz™»e . ™, i WSPOraniecT?jE?sr ?#* •«*«* -w-» Spraw Wewnfitrynwł, vvjwic spraw wewnętrznych „Washington Kuklińskiego i ten poza ward, W misji prezydenta wodowała także Departament Stanu oznajmił cytuję: ,!Wskazuje na radzieckie wojennego". Z artykułu w „Wasb wę ze mną w żadnym wypadku cokolwiek mówił o br" art^kuł ° sPrawie B°b W°°d- do dy- n Post" spo- Stanu Dobbsowi 14 jy ^xnie udźwignęły tę historyczną odpowiedzialność. Twierdzenia p |tamentu Stanu, że rzecznik polskiego rządu mówił lub suge- coś odmiennego, są kłamstwem niegodnym instytucji kierują- f? lityką zagraniczną wielkiego mocarstwa.(...) fcartament Stanu kluczy i mija się z prawdą tłumacząc się, że ^\ywał informacje o możliwości wprowadzenia stanu wojennego H łv z różnych źródeł, ale żadne z nich nie było pewne, nadcho- ,., ^.'"ozbieżne wiadomości. Departament Stanu omija sprawę Kuk- q, . %o, ani nie zaprzecza, ani nie potwierdza, że był taki agent. . , . ^dzam, że ważne przedstawicielstwo amerykańskiego rządu, Jest kierownictwo polityki zagranicznej USA, uprawia drwiny P \(jy} nadal chce wyprowadzać w pole swoje własne społeczeń- .' Agent CIA Ryszard Kukliński, ulokowany w centrum plano- , . operacji, przygotowywanych w Polsce na wypadek najwyższej Sności, posiadał i przekazał szczegółowe plany działań i za- ^ń na wypadek wprowadzenia stanu wojennego.C..) , fiński wiedział, że plany wprowadzenia stanu wojennego bę- J .., ^lone w życie, jeśli wbrew apelom i perswazjom kierownictwo '.' Wości" zagrozi, zwłaszcza zimą, buntowaniem narodu, mno- a ajki, niepokoje i awantury. Wszystkie te i inne złe zdarzenia . *"Hły. Agent Kukliński, siedząc w Ameryce, miarodajnie mógł ,. ^. Voim mocodawcom podpowiedzieć, że z nadejściem zimy rea- , planów, jakie im sprzedał —jest prawdopodobna. Kukliński y P \wał też wiedzą o wchodzącym w grę terminie ogłoszenia sta- p , innego z dokładnością do kilku dni, jeśli rozwój wypadków Ce uczyniłby nieodzowną taką decyzję.(...) Pierwszych dniach listopada przygotowania te weszły w fazę , R ^. Z tymi to planami i harmonogramami uciekł z Polski, mię- zy ^ 8 listopada 1981 r., amerykański agent Kukliński. Oto co , temat pisze minister spraw wewnętrznych gen. Czesław Kisz- wywiadzie, który drukować zamierza „Polityka"(...)*: . " " Wiedzieliśmy też, że wszelkie nasze działania są bardzo pil- ^rwowane przez przeciwnika zewnętrznego. W nocy z 6 na 7 * Tek& ,. „ ^t, o którym cały czas wspomina Urban, istotnie ukazał się w ,Po- 'ednak ^ 24 z 16 ^ 1986 r' pt >>Będę rozmawiał z każdym". Nie był to t ' •ii^PecJalnie przygotowany wywiad dla tego tygodnika, ale rozdział , .M Andrzeja Kępińskiego i Zbigniewa Kilara, która niebawem uka- .f nakładem wydawnictwa „Czytelnik" pt. „Kto jest kim w Polsce — inaczej , t u ^ 239_242 (przyp red} 15 Jub z 7 na 8 listopada 1981 roku wywiad amerykański ewakuował z naszego kraju swego nie zagrożonego, wartościowego agenta, by lego pułkownika, Ryszarda Kuklińskiego wraz z cała rodzina. Z racji zajmowania stanowiska w Sztabie Generalnym WP znał on aktuai- ny stan przygotowań do ewentualnego wprowadzenia stanu wojen- nego. W chwili gdy zorientowaliśmy się, co się stało, podjęta została głęboka analiza rzeczywistych motywów tej nagłej operacji. Analiza doprowadziła do wniosku, że Zachód prowadzi zbrodniczą wręcz grę.'" Pytanie red. A. Kępińskiego: Człowiek, o którym mowa, do- tarł do swej centrali szpiegowskiej? Dotarł i jego mocodawcy w Waszyngtonie mieli od 8 listopada 1981 r. nieograniczone możliwości ostrzeżenia swoich polskich poli- tycznych agentów i współpracowników, a także kierownictwa „Soli- darności" i Kościoła. Jednak nie zrobili tego, zachowali najściślejszą tajemnicę — mówi gen. Kiszczak. Dlaczego? — zapytał red. A. Kępiński. No właśnie, tu tkwi sedno problemu — stwierdza gen. Kiszczak. — W wyniku wycofania tak dobrze uplasowanego agenta CIA liczyła na zdezorganizowanie naszych przygotowań, jednocześnie ukrywano starannie fakt jego ewakuacji, aby nie osłabić pewności siebie i de- terminacji ekstremistów z „Solidarności". Być może ostrzeżenie wpłynęłoby na wzrost otrzeźwienia i ostrożności u zwolenników „os- tatecznej konfrontacji"? Zapewne na pamiętnej naradzie radomskiej KK NSZZ „Solidarność" 3.12.1981 r. nie padłyby z ust kierowniczych działaczy słowa o „targaniu po szczękach", „bój to będzie ich ostatni", „konfrontacja nieunikniona". Może też nie zagroziliby strajkiem ge- neralnym na wniesiony do Sejmu projekt ustawy zakazującej straj- ków na okres 3 zimowych miesięcy. Może tak daleko nie sięgałaby ich pycha i pewność siebie, jeśliby wiedzieli, że władza może zasto- sować środki nadzwyczajne. Do tego właśnie wrogowie Polski nie chcieli dopuścić. Liczyli oni wyraźnie na to, że wprowadzenie stanu wojennego w tej sytuacji się nie powiedzie, że nie zdołamy sprawnie i w pełni sparaliżować kontrrewolucji, że dojdzie do krwawej kon- frontacji. Liczyli więc na swego rodzaju „libanizację" Polski. Marzyła im się też zapewne sojusznicza interwencja państw Układu War- szawskiego ze wszystkimi tego konsekwencjami. Siły imperializmu na Zachodzie były więc zainteresowane „wariantem radykalnym" — rozlewem krwi w Polsce. Równocześnie zachodni mocodawcy, kolej- ny raz zresztą, oszukali i całkowicie zignorowali, zlekceważyli swych polskich zwolenników, traktując ich jako „surowiec historii", narzę- 16 dzie dla realizacji swej globalnej rozgrywki przeciw socjalizmowi. Nie- docenili tym samym ich zaprzedania i bezwzględnego posłuszeństwa. Obrzydzenie bierze, kiedy dziś dowiaduję się, że ludzie ci niczego się nie nauczyli i nadal uważają za zaszczyt „bywać" w niektórych zachód nich ambasadach, przyjmować tanie pochlebstwa i tendencyjnie infor- mować przy tym swoich „gospodarzy" o aktualnej sytuacji w kraju. Dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego sekretarz stanu A. Haig dał do zrozumienia, że Waszyngton „uzyskał pewien zasób informacji na temat nadchodzącego kryzysu". Sformułowanie to zaczerpnąłem z artykułu opublikowanego w tygodniku „Newsweek" z 20 grudnia 1982 roku. A więc dopiero ponad rok po wprowadzeniu stanu wo- jennego prasa amerykańska została zainspirowana do ograniczonego ujawnienia szpiegowskiej akcji CIA. W cytowanym artykule pełno jest kłamstw i niedomówień, które mają służyć usprawiedliwieniu się wobec oszukanych i zlekceważonych ekstremistów „Solidarności" i całej reszty „sympatyków" amerykańskiej polityki dywersji. Wzmiankowany artykuł kończy się takim oto spektakularnym wnio- skiem: „Według jednej z legend II wojny światowej Churchiłl posta- nowił nie chronić katedry w Coventry przed nalotem niemieckim, aby nie dopuścić do utraty tajemnicy o złamaniu niemieckiego szyf- ru". Być może „Solidarność" wystąpiła w roli katedry Coventry w zi- mnej wojnie lat osiemdziesiątych. Fałszywy to wniosek! To naród polski miał wystąpić w tej tragicznej roli w imię krucjaty antykomunistycznej i amerykańskiego globalizmu. Znam ten artykuł — stwierdza red. Andrzej Kępiński. — Usiłowano w nim przekonać czytelników, że nie wolno było ujawniać żadnych informacji zdobytych przez agenta, aby go nie zdekonspirować i nie narażać. Stwierdzono też, że w „So- lidarności" było pełno konfidentów. Wysoki funkcjonariusz rządu USA jeszcze raz zakpił sobie z kie- rownictwa byłej „Solidarności" i swojej klienteli w Polsce — odpowiada gen. Kiszczak. — Przypominam, że wspomniany agent wywiadu ame- rykańskiego już 8 listopada 1981 roku był absolutnie bezpieczny wraz ze swoją rodziną przebywając na Zachodzie. Ameryka wcale nie musi ukrywać faktu, że Kukliński był ich agentem, wówczas przecież nic mu nie groziło. Był on u nich w Stanach Zjednoczonych i Amerykanie wiedzieli, że jest on w Polsce całkowicie „spalony" i że polskie władze mają pełną świadomość tego, co się stało.C..) Rzeczpospolita" nr 133 z 9 VI J?8Q, stenogram. f B (j iohater czy /drajca 17 ifil Tzw. echa konferencji Urbana W czasach PRL było w zwyczaju — po każdym ważniejszym wy darzeniu politycznym o reperkusjach międzynarodowych — że PAP przekazywała dziennikom do wykorzystania (z reguły obowiązkowego) tzw. echa prasy zachodniej, związane z tym wydarzeniem. Najczęściej były to wybory wybranych cytatów i wypowiedzi, często sprzeczne z in- tencjami ich autorów, spreparowane w celu osiągnięcia optymalnego efektu propagandowego, korzystnego dla komunistycznych władz. Oto typowa próbka: Agencje informacyjne i prasa bardzo obszernie omówiły przebieg piątkowej konferencji prasowej rzecznika rządu ministra Jerzego Urbana na temat sprawy agenta CIA Kuklińskiego, który przekazał władzom amerykańskim informacje o przygotowaniach do wprowa- dzenia stanu wojennego w Polsce. Wypowiedzi J. Urbana przydaje się rangę ważnego wydarzenia. Agencja AFP napisała, że rząd polski oskarżył w piątek USA o u- dawanie, że nie wiedziały o dyspozycjach w sprawie wprowadzenia stanu wojennego, „ponieważ miały nadzieję, iż jego wprowadzenie doprowadzi do krwawej łaźni". Korespondent Reutera pisał, że strona polska stwierdziła, iż Sta- ny Zjednoczone zdradziły „Solidarność", nie ostrzegając jej przed pla- nami wprowadzenia stanu wojennego w grudniu 1981 roku, mimo że plany tego posunięcia zostały im przekazane przez wysokiej rangi szpiega wojskowego. Rząd polski — stwierdza korespondent Agencji Associated Press — oskarżył USA o zdradzenie „Solidarności" w 1981 roku w celu wywołania rozlewu krwi w Polsce. Stany Zjednoczone zawiodły zau- fanie przywódców „Solidarności", nie informując o „cynku" agenta CIA, że władze polskie planowały stan wojenny. Agencja Associated Press pisze z kolei o sugestiach pewnego ano- nimowego zachodniego dyplomaty w Warszawie, że rząd polski „roz- myślnie nadał" rozgłos sprawie Kuklińskiego, chcąc wprawić Rea- gana w zakłopotanie. „Widzą — powiedział ów dyplomata — że mają dobrą broń, aby uprzykrzyć życie Reaganowi i umożliwić jego prze- ciwnikom zadanie prezydentowi ciosu i podważenie jego wiarygod- ności".(...) 18 Dziennik „Die Welt" w artykule „Urban nas zawstydza", pisząc, iż rzecznik rządu PRL poinformował, że CIA, dzięki szpiegowi Kuk- lińskiemu, wiedziała na kilka tygodni wcześniej o planach wprowa- dzenia stanu wojennego w Polsce, stwierdza, że administracja ame- rykańska mogła poinformować o tym opinię publiczną i przestrzec „Solidarność". W tych warunkach wprowadzenie stanu wojennego byłoby niemożliwe. Amerykanie nie ostrzegli „Solidarności", gdyż ad- ministracja Reagana miała nadzieję, że w Polsce dojdzie do krwa- wego konfliktu. Dowodzi to, że rzekoma miłość Reagana do „Soli- darności" jest nieszczera. „Rzeczpospolita" nr 135 z 11 VI 1986. Z konferencji prasowej rzecznika rządu dla dziennikarzy zagranicznych w dn. 17 VI 1986 Jerzy Urban: — Zacznę od skomentowania kilku komentarzy zachodnich dotyczących sprawy Kuklińskiego, o której mówiłem 2 tygodnie temu, a która jest m.in. przedmiotem wywiadu, jakiego udzielił minister spraw wewnętrznych generał Kiszczak i który był drukowany w ostatniej „Polityce". 11 czerwca gazeta ukazująca się w Ameryce w języku polskim „Nowy Dziennik" pisała, że dla analizy wydarzeń w Polsce od czasu powstania „Solidarności ważne jest potwierdzenie, a ja rzekomo da- łem to potwierdzenie, że, cytuję: „Wśród członków sztabu głównego i rządu PRL zasiadał sowiecki generał, wysoki przedstawiciel armii sowieckiej z decydującym głosem. On to ujawnił, że istnieje przeciek do wywiadu amerykańskiego o przygotowywanym stanie wojny. Źródłem przecieku był pułkownik Kukliński, który sypał szczegóły przygotowań. Jak sam Urban stwierdza — dla przyczyn ideowych — był bowiem wzburzony rolą i postępowaniem Sowieckim wobec Polski. A więc reżim sam potwierdza udział Moskwy w decyzjach o rozgromieniu „Solidarności" — pisze „Nowy Dziennik". Gazeta ta przypisuje mi różne stwierdzenia, których ja nie wypowiadałem ani „Washington Post" nie twierdził, że ja coś takiego mówiłem. Ten sowiecki generał, o którym tu mowa — w innych doniesieniach za- chodnich występuje on w randze pułkownika — to całkowity wy- mysł. Chodzi zaś tutaj o jakiegoś pułkownika, który rzekomo ostrze- 19 gał polskie czynniki o tym, że w Sztabie Generalnym działa jakiś amerykański agent, poprzez którego przedostaję się wiadomości na Zachód. Chcę stwierdzić, że żadnej takiej wiedzy polskie władze nie uzyskiwały ani z zaprzyjaźnionych źródeł zewnętrznych, jak prasa na Zachodzie sugeruje, ani z naszych źródeł. O istnieniu Kuklin- skiego jako agenta, a co za tym idzie i o przeciekaniu różnych waz nych tajemnic z Polski, władze polskie dowiedziały się w momencie stwierdzenia, że Kukliński wraz z rodziną zniknął z Polski, i po zbadaniu tej sprawy. W niczym, co mówiłem, nie było żadnych pot- wierdzeń udziału Moskwy w jakichkolwiek decyzjach, które podej- mowały władze państwa polskiego, bo były to polskie decyzje samo- dzielne i suwerenne. Francuski dziennik „Le Matin" też pisze, że ów zmyślony wysłan- nik Moskwy „ujawnił przed zaskoczonymi zebranymi, że miał miej- sce nie wyjaśniony przeciek i że Waszyngton jest zorientowany w zamachu przygotowywanym przeciwko »Solidarności«. Obecny na tym zebraniu pułkownik Kukliński, jak hipokryta, dołączył swój głos do żądań protestu i głosów oburzenia przeciw tej zdradzie." Jednym słowem, jest tutaj mowa o tym, że Kukliński uciekł z Polski, ponie- waż dowiedział się, że polskie władze już wiedzą, że działa u nas jakiś amerykański agent dobrze poinformowany. Są to wszystko — jak powiadam — zmyślenia. „Głos Ameryki" w rozmowie z niejakim panem Janem Nowa- kiem, byłym dyrektorem RWĘ, nadał stwierdzenia następujące: „Wiadomo, że Kukliński był łącznikiem między Jaruzelskim i jego sztabem a Kulikowem i dowództwem Paktu Warszawskiego". To też wydaje mi się kompletną bzdurą. Istnieje system bezpośrednich kon- taktów na najwyższym szczeblu w ramach Układu Warszawskiego, który obywa się bez pośrednictwa pułkowników. Nie ma i nie było takiej potrzeby. Wszystko to są różne sensacyjne zmyślenia na kan- wie sprawy Kuklińskiego. Najmniej prasa zachodnia docieka zresztą istoty rzeczy, o którą chodzi, czyli zatajenia przez rząd USA zdrady Kuklińskiego i tego, co im przekazał, mnoży się za to różne niepraw- dziwe, oparte o nie wiadomo jakie źródła sensacyjne dezinformacje. „New York Times" z 8 czerwca w korespondencji z Paryża pisze, a cytuję tu panią Florę Lewis: „Waszyngton prawdopodobnie nie był pewien, czy Warszawa zdawała sobie sprawę, że był on szpiegiem, że znajduje się w amerykańskich rękach i że przekazywał informa- cje o zamierzonej operacji." Mogę zapewnić raz jeszcze, idąc śladem tego, co mówił generał Kiszczak w swoim wywiadzie, że Warszawa 20 natychmiast po zniknięciu Kuklińskiego wraz z całą rodziną zdawała sobie sprawę z tego, że on był szpiegiem, że znajduje się w amerykań- skich rękach i że przekazał te informacje, których był posiadaczem. W związku z innymi jeszcze doniesieniami prasy zachodniej chce powiedzieć, że nietrafne są twierdzenia, które się często pojawiają w komentarzach o sprawie Kuklińskiego, iż „Solidarność" prowadzi- ła politykę ugodową, że oto władze szykowały stan wojenny, w mo- mencie kiedy trwała rozmowa trzech, czyli generała Jaruzelskiego, prymasa Glempa i Lecha Wałęsy, która odbyła się 4 listopada. Jed- nym słowem, że władze warszawskie grały jakąś podwójną grę, z jed- nej strony prowadząc negocjacje, z drugiej strony przygotowując stan wojenny. Jak już to wyjaśniałem — czym innym są przygoto- wania na wszelki wypadek, czym innym zaś decyzja o wprowadze- niu stanu wojennego. Jednakże przesłanki do tej decyzji, o czym Kukliński wiedział — zaczęły szybko narastać zaraz po 4 listopada, po tym spotkaniu trzech. Albowiem mówiąc o spotkaniu trzech pra- sa zachodnia pomija fakt zasadniczy, że projekt takiej instytucji sta- łego porozumienia narodowego, który wysunął generał Jaruzelski, został odrzucony przez „Solidarność", a samo uczestnictwo Wałęsy w tym spotkaniu zostało zaraz po jego powrocie do Gdańska zdeza- wuowane przez kierownictwo „Solidarności", które zdecydowanie po- wiedziało, że nie życzy sobie tego rodzaju procedur i spotkań zmie- rzających do porozumienia. Można założyć i należy zakładać, że ten fakt też spowodował od- powiednią refleksję po stronie władz, że próby osiągnięcia porozu- mienia narodowego stają się daremne, bo oto kolejny, idący w kie- runku porozumienia gest władzy został odrzucony. W 3 dni potem zniknął Kukliński, który miał powody, żeby wyciągać z tych zda- rzeń, mianowicie zerwania przez „Solidarność" próby porozumienia, odpowiednie wnioski.(...) Renata Marsch (DPA): — Pan minister nam powiedział na os- tatniej konferencji w sprawie Kuklińskiego, że pułkownik Kukliński był skazany na śmierć nie będąc w kraju. Kiedy to było, kiedy odbył się ten proces i według jakich praw ktoś może być skazany na śmierć w tajemnicy? I jak to jest możliwe? Czy są jeszcze inne wy- padki ludzi, którzy są skazani na śmierć albo na więzienie podczas nieobecności, o których społeczeństwo w ogóle nic nie wie? Jerzy Urban: — Proszę pani, on nie został skazany w tajemnicy, tylko został skazany zaocznie. Informacji o skazaniu istotnie nie przekazano do prasy, ale był to proces o szpiegostwo i tego rodzaju 21 procesy często są procesami niejawnymi w związku z materię roz- prawy. Termin procesu? Nie potrafię w tej chwili pani podać. Ale mogę podać, jak się dowiem.(...)* „Rzeczpospolita" nr 145 z 23 VI 1986, stenogram. * Krótką i ogólnikowe informację na ten temat podał Urban na następnej konferencji prasowej w dn. 24 VI 1986 r. („Rzeczpospolita" nr 151 z 30 VI 1986). Natomiast więcej szczegółów o skazaniu Kuklińskiego w 1984 roku podało „Prawo i Życie" nr 34 z 22 VIII 1992 r.: W marcu 1984 r. prokuratura wojskowa oskarżyła pułkownika Ryszarda Kuklińskiego o dezercję, czyli przestępstwo z art. 303 par. 3 kk oraz z art. 122 kk o zdradę Ojczyzny. Sad Warszawskiego Okręgu Wojskowego zwrócił do uzupełnienia pierwszą wersję aktu oskarżenia, zarzucając prokuraturze wojskowej, że jest on zbyt ogólnikowy, ponieważ „zaoferowane dowody mają charakter uboczny i stanowią co najwyżej poszlaki zarzucanych ww. prze- stępstw (...). Uzasadnienie aktu oskarżenia nie powinno zawierać domnie- mań. Tego rodzaju postępowanie jest sprzeczne z zasadą koncentracji do- wodów i zmuszałoby sąd do ich szukania, zamiast analizy". Akt oskarżenia uzupełniono o dowód w postaci zeznań oficera kontrwy- wiadu wojskowego, który studiował materiały operacyjne wywiadu polskiego w USA oraz meldunki osób, które zetknęły się z Kuklińskim na terenie Stanów Zjednoczonych. Rozprawa rozpoczęła się 4 maja 1984 r., ale została odroczona, jako że sąd nadal usiłował ustalić ponad wszelką wątpliwość, czy rzeczywiście Kuk- liński był wieloletnim agentem CIA. Wreszcie 23 maja 1984 r., wyrokiem sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego, Ryszard Kukliński został skaza- ny za dezercję na 15 lat pozbawienia wolności, a za zdradę ojczyzny na karę śmierci (wyrok łączny — kara śmierci, pozbawienie praw publicznych na zawsze i konfiskata mienia). Sąd stwierdził, że co prawda istnieje uzasadnione podejrzenie, że oskar- żony od dłuższego czasu współpracował ze służbami specjalnymi USA, ale nie zostało to podczas przewodu sądowego udowodnione. Dowiedziony został natomiast fakt dezercji oraz przekazanie wywiadowi USA po opuszczeniu kraju informacji godzących w podstawy bezpieczeństwa i obronności PRL. Uzasadniając najwyższy wymiar kary sąd stwierdził, że nie znalazł w sprawie okoliczności łagodzących. Okolicznościami obciążającymi był na- tomiast fakt zajmowania przez Kuklińskiego szczególnie wysokiego stano- wiska w sztabie generalnym WP i przekazanie obcym służbom specjalnym posiadanych z tego tytułu informacji dotyczących obronności i bezpieczeńs- twa PRL w okresie szczególnie trudnym dla bytu państwa. W roku 1990, postanowieniem sądu WOW działającym na podstawie usta- wy amnestyjnej z 7 grudnia 1989r., Ryszardowi Kuklińskiemu zamieniono karę śmierci na 25 lat pozbawienia wolności. 22 KUKLIŃSKI PO RAZ DRUGI WOJNA Z NARODEM „Wojna z narodem widziana od środka" — pod takim tytułem w kwietniu 1987 roku „Kultura" paryska (nr 4/475) opublikowała „Roz- mowę z byłym płk. dypl. Ryszardem J. Kuklińskim, przeprowadzoną w piątą rocznicę wprowadzenia w Polsce stanu wojennego". Było to pierwsze publiczne zabranie głosu przez płk. Kuklińskiego od jego u- cieczki z Polski 6-8 listopada 1981 roku. Tekst stał się wielkim bestsellerem „drugiego obiegu" w kraju. Nie- mal natychmiast, już w kilkanaście dni po ukazaniu się „Kultury", wydał go warszawski „Most", a następnie jeszcze kilkanaście podziemnych oficyn. Wywiad ten przekazujemy w całości według edycji „Kultury" (niepo- danie nazwiska rozmówcy płk. Kuklińskiego wskazuje, że był to wywiad redakcyjny): Kultura: — Panie Pułkowniku! Zacznijmy od pytania, któ- re wszyscy sobie zadają. Upłynęło już pół roku od czasu, kiedy czynniki rządowe PRL ujawniły rolę, jaką Pan odegrał w cza- sie przygotowań do wprowadzenia stanu wojennego, inicjując w czerwcu tego roku wybuch prawdziwej bomby prasowej. Dlaczego właśnie teraz i dopiero teraz zabiera Pan głos? Ryszard Jerzy Kukliński: — Rewelacje Jerzego Urbana, a później generała Czesława Kiszczaka były, jak wiadomo, wymierzone prze- ciwko polityce Stanów Zjednoczonych. Nie jestem adwokatem rządu tego kraju i nie do mnie należy obrona czy uzasadnianie jego decyzji. Uważałem, że od tego są rzecznicy administracji amerykańskiej. I to był najważniejszy powód mojej wstrzemięźliwości. Nie bez znaczenia był jednak również fakt, że nie chciałem być tymi przysłowiowymi nożyczkami, które odzywają się, gdy pan Urban w stół uderzy. Nie 24 miałem i nie mam zamiaru polemizować z fałszami j propagando- wymi bzdurami. Zabieram głos w piąta rocznice wprowadzenia stanu wojennego, bo jest to odpowiednia okazja do rozważań nad zakłóconym 13 grud- nia 1981 roku, ale przecież jeszcze nie zamkniętym rozdziałem na- szej najnowszej historii. Nie roszczę sobie pretensji do objawienia całej prawdy niezwykle złożonego okresu od sierpnia roku 1980 do grudnia roku następnego. Czuję się jednak w obowiązku przedsta- wić społeczeństwu te wydarzenia, których byłem bezpośrednim ucze- stnikiem lub świadkiem. Społeczeństwo samo może sobie wyciągnąć wnioski. — To, co Pan powiedział, odnosi się do ostatniego okresu. Społeczeństwo chciałoby jednak z pewnością znać również po- wody, dlaczego tuż po wydostaniu się z Polski nie ostrzegł Pan, że lada dzień wprowadzony będzie stan wojenny, że na- stąpi policyjno-wojskowe uderzenie w „Solidarność", że nastą- pią masowe internowania itd.? Był Pan przecież jednym z niewielu, którzy jeszcze przed ogłoszeniem stanu wojennego znali dokładnie plany tej operacji. Według oświadczeń reżimu 7 lub 8 listopada, a więc na miesiąc przed uderzeniem grud- niowym znalazł się Pan w Stanach ^jednoczonych. Dlaczego z tych informacji nie został zrobiony żaden użytek? — Data, kiedy rzekomo miałem się znaleźć w Stanach Zjedno- czonych, jest nieprawdziwa. 8 listopada nie zjawiłem się w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego, ale to wcale nie oznaczało, że byłem już w Stanach Zjednoczonych. Dla przedmiotu sprawy nie miało to jednak większego znaczenia, gdyż szansa ostrzeżenia na czas społe- czeństwa rzeczywiście istniała. W kraju było to niemożliwe, ale po wydostaniu się na Zachód miałem właściwie pełną swobodę poru- szania się oraz postępowania według własnych decyzji. Byłem wol- nym człowiekiem i bez najmniejszych przeszkód mogłem telefonicz- nie, a nawet osobiście nawiązać kontakt z przedstawicielami dowol- nych środków masowego przekazu, a nawet — ze względu na po- wagę sytuacji — zwołać konferencję prasową i zaapelować o prze- kazanie takiego ostrzeżenia, o jakim Pan mówi. Tak bym prawdopodobnie postąpił, gdybym się kierował wyłącz- nie emocjami. Byłoby dużym uproszczeniem twierdzenie, że były mi one zupełnie obce. Przeciwnie, wydaje mi się, że byłem w podobnym stanie wstrząsu, jaki w miesiąc później był udziałem większości Po- laków słuchających radiowo-telewizyjnego wystąpienia generała Ja- 25 ruzelskiego, ale na szczęście stan emocjonalny nie sparaliżował zu- pełnie zdolności przewidywania tego, co muzę nastąpić, gdy moje ostrzeżenie dotrze do kraju. W przewidywaniu rozwoju wydarzeń niepotrzebna była jaka;- szczególna wyobraźnia. Nad sprawami stanu wojennego pracowałem ponad rok, ściśle biorąc: 380 dni, a czasami i nocy. Rozliczne wa- rianty możliwych działań znałem już na pamięć. Wystarczyło więc tylko do niej sięgnąć, aby zdać sobie sprawę, że: Po pierwsze — podjęta pod presją Związku Radzieckiego decyzja o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego w początkach listopada roku 1981 była już praktycznie nieodwołalna. Gdyby generał Jaru- zelski w ostatniej chwili załamał się, wystąpienie radiowo-telewizyj- ne do narodu wygłosiłby generał broni Eugeniusz Molczyk lub inny zdecydowany na ten krok generał. Po drugie — operacje stanu wojennego miały prowadzić wyłącz- nie polskie siły policyjno-wojskowe. Gdyby jednak z jakichkolwiek powodów nie były one w stanie złamać oporu społeczeństwa, do akcji miały wkroczyć czekające u granic Polski w pełnej gotowości dywizje radzieckie, czeskie i niemieckie. Po trzecie — w dniu 7 listopada 1981 roku, to jest w momencie opuszczania przeze mnie Sztabu Generalnego WP, stan przygotowań do wprowadzenia stanu wojennego był tak dalece zaawansowany, że do uruchomienia całej policyjno-wojskowej machiny wystarczyło tylko naciśnięcie przysłowiowego guzika. Jedynym problemem do rozwiązania pozostało spreparowanie — możliwego do zaakceptowa- nia przynajmniej przez część społeczeństwa — pretekstu do rozpo- częcia konfrontacji oraz wybór najlepszego momentu uderzenia. Po czwarte — w głównym wariancie działań stan wojenny za- mierzano wprowadzić z zaskoczenia, którejś nocy z piątku na wolną sobotę. Gdyby jednak sytuacja w kraju na to nie pozwalała (na przykład: gdyby „Solidarność" podjęła jakąś akcję uprzedzającą), stan ten mógł być wprowadzony także w różnych niekorzystnych z operacyjnego punktu widzenia sytuacjach, w tym także w czasie trwania powszechnego strajku okupacyjnego. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie miałem najmniejszych wątp- liwości, że ujawnienie przeze mnie planów uderzenia nie mogło ich w najmniejszym stopniu udaremnić lub choćby opóźnić. Mogło je tyl- ko przyspieszyć. Rozważając taką ewentualność musiałem się nato- miast liczyć z faktem, że jeśli moje ostrzeżenie nie zostanie uznane w kraju za inspirowany przez władzę fałszywy alarm czy jakąkol- 26 wiek inną prowokację, jeśli w to ostrzeżenie „Solidarność" rzeczy- wiście uwierzy, wówczas niemal na pewno dojdzie do natychmia- stowego ogłoszenia strajku generalnego, a w konsekwencji do zor- ganizowanego oporu w setkach fabryk, zakładów pracy i uczelni. Wiedziałem, że w takiej sytuacji akcje sił policyjno-wojskowych nie ograniczyłyby się wyłącznie do blokowania ośrodków strajko- wych oraz odcinania im dopływu elektryczności, wody, żywności; że dla złamania masowego oporu i osiągnięcia szybkiego sukcesu mu- siałyby nastąpić uderzenia sił pancernych, przede wszystkim czoł- gów; że wreszcie przy ewentualnym powszechnym oporze ludności sił polskich byłoby za mało i na pewno do akcji wkroczyłyby również pozostające w strategicznych rezerwach dywizje radzieckie, a nawet czeskie i niemieckie. Nie ulega wątpliwości, że przy takim rozwoju wydarzeń wszystko musiałoby się skończyć nieprawdopodobną krwawą masakrą ludnoś- ci, a zwłaszcza tej jej części, która trwałaby w oporze. Wydaje mi się, że los działaczy „Solidarności" i opozycji wyglądałby dziś zupeł- nie inaczej, gdyż w wypadku wprowadzenia do działań sił radziec- kich nastąpiłaby nie tylko rzeź, ale z całą pewnością także depor- tacja taka sama, jaka miała miejsce po stłumieniu powstania wę- gierskiego. Stawka była więc zbyt wysoka, aby dać się ponieść emocjom i po- czynić jakikolwiek nierozważny krok. Nie mogłem wziąć na siebie odpowiedzialności za tego typu ryzykowne posunięcie. Powiem wię- cej, gdyby ktokolwiek inny, łącznie z rządem Stanów Zjednoczonych, chciał takie ostrzeżenie przekazać, to mógłby uczynić to tylko wbrew mojej opinii. Na szczęście taka okoliczność w ogóle nie wystąpiła. Zdawałem sobie sprawę, że powstrzymanie się od takiego ostrze- żenia może się kiedyś w przyszłości spotkać z krytyką. Słyszę ją dziś tu na obczyźnie, jej odgłosy docierają również z kraju. Krytykę tę przyjmuję w pokorze. Są to nieuniknione, ale przecież osobiste koszty mych własnych decyzji. Gdyby jednak moje obawy się speł- niły, a mam silną wewnętrzną pewność, że tak — koszty poniosłoby społeczeństwo. Dziś — mimo ciążącego na mnie wyroku śmierci — śpię spokojnie. I to nie dlatego, że mam jakąś szczególną osobistą ochronę, ale dlatego, że na moim sumieniu nie ciąży żadne ludzkie życie. — Z tego, co Pan powiedział, wynika, ze o Pańskiej decyzji przesadziły motywy oparte na wyborze niniejszego zła. Podob- ne motywacje przytoczył Jaruzelski, wprowadzając stan wo- 27 jenny. Czy nie widział Pan jakichś innych możliwości dzia- łań, które nie byłyby wyborem między złem mniejszym, to jest stanem wojennym, i większym, jakim miała być sowiecka in- wazja? — Od początku kryzysu aż do końca października roku 1981, te jest do momentu kiedy decyzja o użyciu siły przeciwko „Solidarnoś- ci" stała się nieodwołalna, nie tylko taką możliwość widziałem, ale wydaje mi się, że czyniłem wszystko, co było możliwe, a w wielu przypadkach podejmowałem nawet desperackie próby, aby uniknąć zarówno inwazji, jak i stanu wojennego. Proszę sobie przypomnieć rok 1980 i 1981. Czy Pan lub ktokol- wiek w Europie i świecie, a zwłaszcza w Polsce usłyszał kiedykol- wiek od najwyższych czynników partyjnych i państwowych PRL choćby jedno słowo o zagrożeniu Polski inwazją przez jej najbliż- szych sąsiadów, mimo że naprawdę byliśmy od tego o krok, i to na samym początku kryzysu? Czy ktokolwiek słyszał, że Stanisław Kania czy generał Jaruzel- ski znaleźli w sobie tyle odwagi i siły, aby przeciwstawić się szan- tażowi Związku Radzieckiego tak, jak w roku 1956 uczynili to Gomułka i Ochab? Niestety nie! Oni jedynie podzielali radzieckie oceny o istnieniu kontrrewolucji w Polsce, dostarczając w ten spo- sób usprawiedliwienia dla ewentualnej akcji militarnej ZSRR i Układu Warszawskiego. Głosy przeciwko radzieckiej inwazji Polski oraz w obronie jej pra- wa do samodzielnego rozwiązywania swych własnych problemów do- chodziły nas tylko z Ameryki i Europy Zachodniej. Fakt, że do lata roku 1981 udało się nie tylko uniknąć najgorszego zła, ale nawet doprowadzić do IX Nadzwyczajnego Zjazdu partii w dużej, jeśli nie decydującej mierze zawdzięczać trzeba stanowczej postawie rządów, szerokiej opinii publicznej, a nawet partii komunistycznych świata zachodniego. Byłoby nie na miejscu z mojej strony przypisywanie sobie jakiejś znaczącej roli w alarmowaniu rządu Stanów Zjednoczonych w tym okresie. W każdym razie coś w tym kierunku usiłowałem czynić. Nie mam również żadnych wyrzutów sumienia, że zlekceważyłem jakąkolwiek szansę obrony „Solidarności" przed uderzeniem jej ro- dzimych przeciwników. Ci, którzy słuchali uważnie, mogli wychwy- cić dość wyraźne sygnały o zbliżającym się uderzeniu. Władze miały także świadomość, że ktoś z ich własnego środowiska wysyła syg- nały alarmowe. Podam tylko jeden przykład. Otóż 13 września 1981 28 roku, tuż przed tzw. walką o dostęp „Solidarności" do środków ma- sowego przekazu, na nadzwyczajnym posiedzeniu Komitetu Obrony Kraju poświęconym sprawom wprowadzenia stanu wojennego gene- rał Kiszczak ujawnił, że znaczna liczba działaczy „Solidarności" zna w szczegółach plany wprowadzenia stanu wojennego, w tym także plan internowania, łącznie z listą osób przewidzianych do interno- wania oraz kryptonimem tej operacji. W tamtym czasie ostrzeżenia miały jeszcze jakiś sens. Później, po zapadnięciu ostatecznego wyroku na „Solidarność", mogły się tyl- ko przeciwko niej obrócić. — Do niedawna Pana nazwisko nic nie mówiło ludziom spoza grona Pana znajomych i rodziny. Dziś poza samym nazwiskiem jest Pan także postacią nie znaną szerszemu o- gółowi. Czy mógłby Pan powiedzieć coś o sobie? Z jakiego śro- dowiska Pan pochodzi? Co Pana skłoniło do służby zawodo- wej w wojsku ludowym i jaki był przebieg tej służby? — Urodziłem się w roku 1930 w Warszawie przy ulicy Dzielnej 6 i większą część mego życia spędziłem w tym właśnie mieście: lata dzieciństwa w domu przy ulicy Tłomackie 13, a później przy ulicy Długiej 32/34. Ostatnio zamieszkiwałem na Starówce, przy ulicy Raj- ców 11. Nauki zacząłem pobierać w szkole nr 22 przy ulicy Elekto- ralnej 7, a później przy ulicy Miodowej oraz w szkole przyzakonnej przy ulicy Freta. Pochodzę z rodziny, której głównym źródłem utrzy- mania była praca i najczęściej była to praca fizyczna. Na początku lat trzydziestych ojciec mój był prostym robotnikiem w fabryce pil- ników w Pruszkowie, a następnie w Ursusie. Był członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej. Dom rodzinny — podobnie jak wielu moim rówieśnikom — zniszczyła mi bardzo wcześnie wojna i okupacja. W roku 1943 ojciec mój był aresztowany przez gestapo i torturowa- ny w naszym domu przy ulicy Tłomackie 13 oraz w alei Szucha. Był więźniem Pawiaka. Zginął tuż przed wyzwoleniem w obozie koncen- tracyjnym Oranienburg-Sachsenhausen. Po wojnie przeniosłem się do Wrocławia, gdzie w wieku lat 15 podjąłem pierwszą pracę zawodową w urzędzie tego miasta i jedno- cześnie uczyłem się w gimnazjum wieczorowym dla dorosłych. Do ludowego WP wstąpiłem w roku 1947. Wierzyłem wtedy, że pomimo wszystko jest to wojsko polskie. Szkołę oficerską ukończy- łem w roku 1950. Pierwsze 10 lat służby spędziłem na przemian w jednostkach liniowych oraz na różnego rodzaju kursach wyższego stopnia. 29 W roku 1963 ukończyłem studia w Akademii Sztabu Generalne go WP i przeszedłem do służby w Sztabie Generalnym. W tej ins- tytucji zajmowałem się początkowo planowaniem szkolenia opera- cyjnego oraz opracowywaniem wielkich ćwiczeń wojskowych, którr prowadzi minister obrony narodowej lub szef Sztabu Generalnego WP. W roku 1976, po ukończeniu (wspólnie zresztą z obecnym minis- trem spraw wewnętrznych generałem Kiszczakiem) kursu operacyj- no-strategicznego Akademii Sił Zbrojnych ZSRR w Moskwie, obją- łem w Zarządzie Operacyjnym Sztabu Generalnego stanowisko szefa Oddziału I Planowania Strategiczno-Obronnego. Stanowisko to, któ- re w ostatnich latach połączone było z funkcją zastępcy szefa Zarzą- du Operacyjnego Sztabu Generalnego WP, sprawowałem do ostat- niej chwili, tj. do 7 listopada 1981 roku. — Czy mógłby Pan rozwinąć, na czym polegały Pańskie obowiązki jako szefa Oddziału Planowania Strategiczno-Ob- ronnego? Czy może były one związane z jakimiś funkcjami we- wnętrznymi Wojska Polskiego, za które był Pan odpowiedzial- ny? — Moje obowiązki służbowe nie miały nic wspólnego z jakimi- kolwiek funkcjami wewnętrznymi armii. Wręcz przeciwnie, były one jednoznacznie ukierunkowane na przygotowywanie kraju i sił zbroj- nych do obrony z zewnątrz. Zakres tych obowiązków był tak bardzo rozciągliwy, że łatwiej byłoby wyliczyć, co do nich nie należało, ale nie o to Pan przecież pytał. Ogólnie mogę powiedzieć, iż odpowiadałem za centralne, kom- pleksowe planowanie rozwoju sił zbrojnych i obronności państwa, co potocznie można nazwać planowaniem zbrojeń PRL. Inną ważną dziedziną było prowadzenie właściwie wszystkich spraw związanych z udziałem Polski w Układzie Warszawskim. Z tego tytułu — niejako z urzędu — uczestniczyłem we wszystkich posiedzeniach Komitetu Ministrów Obrony państw Układu War- szawskiego oraz w większości posiedzeń Rady Wojskowej ZSZ państw Układu Warszawskiego. W ostatnim okresie wciągnięty zostałem także do tzw. planowa- nia operacyjnego, to jest do planowania działań zbrojnych WP na wypadek wojny pomiędzy NATO i Układem Warszawskim. — Niektóre źródła przekazały, że w pewnym okresie pełnił Pan również stanowisko łącznika między sztabem Jaruzel- 30 skiego a Kulikowem, co dawało Panu szeroki wgląd w sowiec- kie i polskie plany użycia siły przeciwko „Solidarności". — Zaszło tu jakieś nieporozumienie. Być może powstało ono z tt- go, że kiedyś w przeszłości przez bardzo krótki okres rzeczywiści" pełniłem funkcję, którą można było rozumieć jako funkcję łącznika pomiędzy radzieckim Naczelnym Dowództwem, a Wojskiem Poi skini. Było to jednak w zupełnie innym czasie i nieco innych oko- licznościach. Otóż w sierpniu roku 1968, w czasie przygotowywania radzieckiej inwazji Czechosłowacji skierowany zostałem do pracy w Legnicy na stanowisku dowodzenia Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego marszałka Iwana Jakubowskiego. Uczestnicząc tam z ramienia Sztabu Generalnego WP w planowa- niu działań polskich sił inwazyjnych spełniałem równocześnie fun- kcję tzw. oficera kierunkowego do polskiej armii wydzielonej przez Śląski Okręg Wojskowy i dowodzonej przez gen. Floriana Siwickie- go. Później, w tym także w czasie kryzysu roku 1980/1981, łączni- kiem — w takim znaczeniu, jak Pan to ujął w swym pytaniu — nie byłem. Wgląd w plany użycia radzieckich i polskich sił przeciwko „Soli- darności" dawała mi moja, do pewnego stopnia szczególna, pozycja służbowa w Sztabie Generalnym, która w czasie kryzysu przekształ- cona została w swego rodzaju jednoosobowy roboczy sekretariat kie- rownictwa MON do spraw przygotowań stanu wojennego. — Z Pana życiorysu wynika, że w swojej karierze wojsko- wej zaszedł Pan bardzo wysoko, że działał Pan w samym cen- trum ośrodka dyspozycyjnego, i to nie tylko sił zbrojnych PRL, ale także Układu Warszawskiego. Od bardzo młodych lat był Pan wychowywany w wojskowej dyscyplinie oraz bezwzględ- nym podporządkowaniu się rozkazom. Chcielibyśmy jednak dowiedzieć się, co zadecydowało, że postanowił Pan wyłamać się z tej dyscypliny oraz zaangażować się po stronie „Solidar- ności". Co Pana skłoniło, by wziąć śmiertelne ryzyko na siebie, a także na swoich najbliższych? Czy było to jakieś wydarze- nie, jakiś rozkaz? — Przede wszystkim nie mogę zgodzić się z tezą, że byłem jakimś szczególnym wyjątkiem. Ludzi, którzy w różny zaangażowany spo- sób przeciwstawiali się panującemu systemowi, było w Polsce wielu. Po każdym kryzysie ich liczba wzrastała niemal w postępie geomet- rycznym i wszyscy oni w mniejszym czy większym stopniu byli na- 31 '.'łfTW rażeni na represje. Ludzi takich nie brakowało również w siłach zbrojnych PRL i może mi Pan wierzyć lub nie, ale w swych usiło- waniach naprawdę nie czułem się osamotniony. Pytał Pan, czy było jakieś wydarzenie, jakiś rozkaz1' ... Nie uleg groteskowe — informacje. Tak np. dowódca 3 Dywizji Zmechanizo- wanej poinformował, że w rejonie lotniska Radawiec koło Lublina znajduje się grupa radzieckich żołnierzy ze sprzętem łączności pod dowództwem majora, który nawiązał z nim oficjalny kontakt, pro- sząc o żywność. Według oświadczenia tegoż majora jego grupa zosta- ła przerzucona z terytorium ZSRR w celu przyjęcia w ciągu najbliż szych 3 dni bliżej nie określonego zrzutu powietrznego AR na tym lotnisku. Wobec wyczerpania własnych zapasów żywności zwrócił się on o pomoc do dowódcy garnizonu w Lublinie. Dyskretne, nieoficjalne rozpoznanie doprowadziło do potwierdze- nia wszystkich sygnalizowanych przez „Solidarność" miejsc rozwi- nięcia nowych radzieckich grup i instalacji wojskowych. Szef Sztabu Generalnego nie dawał temu wiary i nawet polecił mi udzielenie pomocy w przygotowaniu wywiadu pełnomocnika rzą- du PRL do spraw pobytu wojsk radzieckich w Polsce gen. dyw. Mi- chała Strygi dla telewizji polskiej, w którym miał on zdementować krążące na ten temat pogłoski, kiedy pod wpływem oficjalnych in- formacji, jakie wpłynęły z jednostek wojskowych z terenu, trzeba by- ło z tego zrezygnować, aby nie doprowadzić do jeszcze jednej kom- promitacji władz. Szef Sztabu Generalnego, gen. Siwicki, dalej nie dawał temu wiary, ale na wszelki wypadek zwrócił się do szefa Szta- bu Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej z prośbą o wyjaśnie- nia. W odpowiedzi otrzymał szyfrogram, że rzeczywiście w czasie ćwiczenia „Sojuz 81" na terytorium PRL rozwinięte zostały punkty łączności, na których nadal — w ramach przygotowania młodego rocznika — szkoleni są młodzi radzieccy żołnierze. Szef Sztabu Pół- nocnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej wymienił 18 rejonów nowo rozwiniętych radzieckich instalacji łączności. Nie były to oczywiście wszystkie nowe miejsca pobytu jednostek radzieckich, ale dano już temu spokój. — Interesujący byłby Pański komentarz, dlaczego na wios- nę Rosjanie, mając już właściwie na terytorium PRL znaczną liczbą wojsk oraz rozwinięty wojenny system dowodzenia, nie zdecydowali się na jakieś stanowcze kroki? Zanim jednak do 61 tego dojdziemy, chciałbym Pana prosić o odpowiedź na dwa pytania, które nasunęły mi się słuchając pańskiej wypowie- dzi. Pierwsze: czy wojsko, a zwłaszcza generał Jaruzelski był osobiście zamieszany w prowokację bydgoską? ----- Trudno mi odpowiedzieć, na ile gen. Jaruzelski —jako premier rządu i minister obrony narodowej — zamieszany był osobiście w to. co się stało w Bydgoszczy. Natomiast z całą pewnością mogę za- świadczyć, że zarówno on, jak i szef Sztabu Generalnego gen. Si- wicki byli na bieżąco informowani o przebiegu wypadków w siedzi- bie Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy. Wiem także, iż wieczorem 19 marca Wałęsa telefonował z interwencją do premiera. W sprzeczności z prawdą — a zgodnie z otrzymanymi instrukcjami - adiutanci premiera odpowiedzieli Wałęsie, że gen. Jaruzelskiego nie ma na miejscu. Wiem także, iż Oddział Propagandy Specjalnej Głównego Zarzą- du Politycznego WP — pod osobistym nadzorem gen. bryg. Tadeusza Szaciło oraz szefa GZP, gen. dyw. Józefa Baryły — opracował i wy- drukował ulotki o samookaleczeniu się Jana Rulewskiego, które jeszcze w ciągu nocy z 19 na 20 marca, na polecenie gen. Siwickiego, sa- molot wojskowy rozrzucił z powietrza nad Bydgoszczą. — Drugie pytanie: kiedy Rosjanie włączyli się do planowa- nia stanu wojennego w Polsce oraz na czym polegała rola Kulikowa i jego sztabu w Legnicy na Śląsku? — W Ministerstwie Obrony Narodowej planowaniem stanu wo- jennego zajmowali się wyłącznie Polacy. Rosjanie włączyli się do tego dopiero w końcu marca 1981 roku, i to tylko w charakterze nadzorców „konsultantów". Na szczeblu wykonawczym ich udział ograniczył się właściwie do wydania w dniu 27 marca 1981 zaleceń generalnych oraz do skontrolowania w dniu 8 kwietnia, jak ich za- lecenia zostały wykonane. Po 8 kwietnia, to jest po zapoznaniu się z wniesionymi korektami do planów, po stwierdzeniu, że ich naj- ważniejsze zalecenia zostały uwzględnione, oraz po zabraniu jednego egzemplarza planów do Legnicy, ich rola sprowadzała się jedynie do wywierania presji na gen. Jaruzelskiego i Siwickiego, aby plany te zostały podpisane, a tym samym mogły być wprowadzone w życie w każdej chwili. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych —jak mogę sądzić z mych służbowych kontaktów z tym resortem — Rosjanie włączyli się do tych spraw znacznie wcześniej i ich udział w samym planowaniu był znacznie większy. Wierzę, że szczegóły współpracy Rosjan z MSW, 62 zwłaszcza przy sporządzeniu listy osób przewidzianych do interno- wania, będą z czasem również ujawnione. Co się tyczy roli marszałka Kulikowa i jego sztabu w Legnicy to był to już drugi (po kryzysie czechosłowackim w roku 1968.1 przypa dek, kiedy Naczelny Dowódca Zjednoczonych Sił Zbrojnych państw Układu Warszawskiego okazał się kluczową figurą w rozwiązywaniu wewnętrznych problemów państwa będącego członkiem tego ugru- powania militarnego. Niemal od początku wybuchu strajków na Wybrzeżu marszałek Kulików kierował przygotowaniami akcji militarnych Związku Ra- dzieckiego oraz niektórych innych państw Układu Warszawskiego przeciwko Polsce. W pierwszej fazie kryzysu, a więc do wiosny 1981, przygotowania te koncentrowały się wyłącznie w Sztabie General- nym Sił Zbrojnych ZSRR. Od wiosny 1981 swą kwaterę przeniósł on do Legnicy. Zalążkiem legnickiego sztabu Kulikowa był wyłącznie radziecki zespół oficerów, którzy kierowali ćwiczeniem „Sojuz 81". Po zakończeniu tych ćwiczeń jego sztab rozdzielił się na dwie części. 47 wyższych radzieckich oficerów pozostało w Polsce w Legnicy, na- tomiast reszta wróciła do Moskwy. 18 kwietnia w Sztabie Zjednoczonych Sił Zbrojnych w Moskwie Kulików przeprowadził odprawę z grupą 60-80 członków tego szta- bu i oświadczył im, że na prośbę rządu PRL zostają skierowani do Polski, aby udzielić pomocy polskim komunistom. Cała ta grupa ofi- cerów radzieckich oraz innych armii Układu Warszawskiego w dniu 24 i 25 kwietnia została skierowana do Legnicy. Od 25 kwietnia na stanowisku dowodzenia Kulikowa w Legnicy stale przebywała grupa wyższych oficerów radzieckich w liczbie od 107 do 130. W porównaniu ze sztabem Jakubowskiego, który był rozwinięty w tym samym miejscu przed i w czasie inwazji Czecho- słowacji, sztab ten był co najmniej dwukrotnie liczniejszy. Oficerowie sztabu Kulikowa byli odizolowani od świata zewnętrznego oraz cał- kowicie odcięci od polskich środków masowego przekazu, w tym tak- że od prasy partyjnej i wojskowej. Sztab Kulikowa posiadał w swej dyspozycji jeden komplet pols- kich planów stanu wojennego i stosownie do rozwoju sytuacji w kra- ju zajmował się uaktualnianiem własnych alternatywnych i uzupeł- niających planów na ewentualną konieczność użycia armii radziec- kiej oraz innych armii Układu Warszawskiego. Radziecki personel tego sztabu — przy współpracy Przedstawi- cielstwa Naczelnego Dowódcy ZSZ przy Wojsku Polskim, który mieś- 63 cił się w Warszawie przy ulicy Krzywickiego — prowadził codzienna analizę i ocenę sytuacji społeczno-politycznej w Polsce oraz przeka- zywał raporty w tej sprawie radzieckiemu kierownictwu w Mosk- wie. Jedyna zauważalną od roku 1968 zmianą w roli Naczelnego Do- wódcy ZSZ było to, iż w tamtych czasach marszałek Jakubowski zajmował się wyłącznie przygotowaniem i przeprowadzeniem samej operacji militarnej przeciwko Czechosłowacji. Rozmowy z kierownic- twem czeskim prowadził natomiast wyłącznie Breżniew i jego przy- boczna świta. W czasie kryzysu w Polsce oprócz strony militarnej marszałek Kulików wziął na siebie główny ciężar bezpośrednich kontaktów i rozmów z partyjno-politycznym kierownictwem PRL. Kontakty Kani i Jaruzelskiego z Breżniewem były tylko od święta. Na co dzień torturował ich wyłącznie Kulików. U schyłku kryzysu Kulików nawet nie zawsze i nie ze wszystkimi chciał rozmawiać. Szczycił się na przykład tym, że w pałacyku przy ulicy Sulkiewicza, gdzie cza- sami rezydował, wyrzucił Kanię za drzwi, bo przyszedł do niego o zbyt późnej porze, a w dodatku był pijany. To, że Kania był wów- czas pod wpływem alkoholu, mogło być wymysłem zagniewanego marszałka, ale fakt, że został on z rezydencji Kulikowa wyproszony, bo trzymał się kursu IX Nadzwyczajnego Zjazdu PZPR i był prze- ciwny użyciu siły, jest faktem historycznym. — Abyśmy mogli zamknąć omawianie okresu wiosennego, chciałbym usłyszeć, jakie okoliczności — Pana zdaniem — powstrzymały Rosjan po raz wtóry od bezpośredniej interwen- cji zbrojnej w Polsce? Czy to była znowu reakcja Zachodu, do której doszło na podstawie Pana tajnych informacji, czy też wystąpiły jakieś inne czynniki? — Wydaje mi się, że na wiosnę przesądziły w zasadzie te same przyczyny, które powstrzymały ZSRR od inwazji grudniowej. Z jed- nej strony bardzo silna akcja dyplomatyczna nowej administracji amerykańskiej prezydenta Reagana oraz większości państw Europy Zachodniej, z drugiej zaś obawy Rosjan, jak na użycie siły zareaguje społeczeństwo polskie, a nawet sama armia. Oni kontrolowali górne szczeble hierarchii wojskowej, ale mieli uzasadnione obawy o szczeble średnie i niższe. W owym czasie spo- łeczeństwo polskie nie było dostatecznie zorientowane, jakie są na- stroje wojska, ale Rosjanie znali je dobrze. Po jesiennym poborze w roku 1980 prawie jedną trzecią stanu osobowego żołnierzy służby 64 czynnej stanowili młodzi ludzie, którzy albo byli uprzednio członka- mi „Solidarności", albo uczestniczyli w zorganizowanych przez ten związek różnych formach protestu społecznego. Po wiosennym wcie- leniu młodego rocznika takich ludzi było już ponad połowę stanu armii, ale radzieckie obawy nie kończyły się na tym. To, co napawało ich być może jeszcze większym niepokojem to fakt, że idee „Solidar- ności" udzieliły się ogromnej części kadry oficerskiej. Nawet niektóre organizacje partyjne wojska pośrednio lub bezpośrednio udzielały poparcia „Solidarności". Tak np. organizacja partyjna Zarządu Ope- racyjnego Sztabu Generalnego potępiła prowokację bydgoską, a imien- nie Główny Zarząd Polityczny WP, który był bezpośrednio w tę pro- wokację wmieszany. Dziesiątki innych, podobnych w swej wymowie przypadków solidaryzowania się z „Solidarnością" Rosjanie mogli śledzić właściwie we wszystkich niemal ogniwach sił zbrojnych. W tym stanie rzeczy — wobec bardzo zdecydowanej postawy państw zachodnich, wobec wyraźnego zarysowania się po prowokacji bydgoskiej jakiegoś ogólnonarodowego frontu sprzeciwu przeciwko użyciu siły, do którego dołączyła się nawet znaczna część ludowego Wojska Polskiego — oferta władzy krajowej, a zwłaszcza gen. Jaru- zelskiego, że zrobi to na własny rachunek, okazała się dla Rosjan lepsza niż wzniecanie w Polsce pożaru, który trudno byłoby ugasić, albo koszty którego dla ZSRR byłyby zbyt wielkie. — Z tego, co Pan dotychczas powiedział, wynika, że gen. Jaruzelski wspólnie zresztą ze Stanisławem Kanią obiecywali Rosjanom wprowadzić stan wojenny, ale nie ulega kwestii, że czynili wiele, aby ten moment jak najdłużej odwlec, a może nawet, aby się z tego całkowicie wymigać. Kiedy, Pana zda- niem, nastąpił przełom w ich podejściu do tej sprawy i kiedy zaczęli poważnie myśleć o tym, co nastąpiło 13 grudnia 1981 roku? — W postawie Stanisława Kani, od momentu wybrania go na I sekretarza KC PZPR aż do IV Plenum KC PZPR, na którym został zmuszony do rezygnacji, nie było żadnych zmian. Kania przychylał się wprawdzie do żądań radzieckich, ale w istocie uznawał tylko walkę środkami politycznymi. Niewykluczone, że gdyby w Polsce wystąpiła nie urojona przez Moskwę, ale faktyczna kontrrewolucja i sięganie siłą po władzę, Kania aprobowałby nawet i stan wojenny. Ale takich zagrożeń nie widział i stanowi wojennemu, tak długo, jak tylko mógł, przeciwstawiał się. Bohater c/y zdrajca 65 Po IX Nadzwyczajnym Zjeździe, na którym w demokratycznych wyborach uzyskał mandat PZPR, jego niechęć do użycia siły prze- kształciła się w zdecydowany opór. W postawie gen. Jaruzelskiego, prawdopodobnie pod wpływem potwornej — skoordynowanej z działaniami rodzimej Targowicy — radzieckiej presji, której towarzyszyły nie mniejsze napięcia we- wnątrz kraju, można było zauważyć wyraźne skłanianie się do roz- wiązań siłowych jeszcze przed wystąpieniem oczekiwanych przez niego „sprzyjających ku temu warunków". Był już temu bardzo bliski w połowie czerwca. Odzwierciedleniem tego było jego wystąpienie na kolejnym, odbytym 19 czerwca 1981 roku, posiedzeniu Komitetu Obrony Kraju, poświęconym sprawie ewentualnego wprowadzenia stanu wojennego. Mówił on wówczas między innymi: „Trzeba poczy- nić korekty w scenariuszu wprowadzenia tego stanu. Na przepro- wadzenie akcji „Wiosna" nie ma obecnie sił. Jest wielce prawdo- podobne, że stan wojenny wprowadzi się dopiero w szóstym, siód- mym dniu eskalacji bądź trwania zaburzeń, strajków czy niepokoju. Należy widzieć możliwość działań ograniczonych do poszczególnych regionów, a także selektywnego uruchomiania przewidzianych pla- nem przedsięwzięć". Od tego czasu, z małą przerwą w okresie przygotowań do IX Nadzwyczajnego Zjazdu PZPR i tuż po jego zakończeniu, gen. Jaru- zelski coraz bardziej oddalał się od linii politycznej Stanisława Kani. Krytyczny moment przyszedł na początku września, kiedy to — mi- mo dość złożonej sytuacji na tle dostępu „Solidarności" do środków masowego przekazu — I sekretarz KC PZPR Stanisław Kania pod- trzymywał swój sprzeciw wobec dość stanowczego żądania premie- ra-generała, aby wprowadzić na tym tle stan wojenny. Z tego, co wiem z bardzo pewnego źródła, powiedział on wprost gen. Jaruzel- skiemu: „Dałem swoje słowo, że nie użyjemy siły na VI i IX Plenum KC PZPR, a także na Nadzwyczajnym Zjeździe partii i muszę go dotrzymać". W tej sytuacji gen. Wojciech Jaruzelski zwołał na 13 września posiedzenie Komitetu Obrony Kraju, na które zaprosił Stanisława Kanię, aby wywrzeć na niego odpowiednią presję i wymusić zgodę na rozpoczęcie tak długo przygotowywanego uderzenia. Posiedzenie było starannie wyreżyserowane przez samego pre- miera. Jednym z posunięć przygotowawczych było specjalne spotka- nie kierownictwa MSW z kierownictwem Sztabu Generalnego dla uzgodnienia wspólnej linii i taktyki działania na posiedzeniu Komi- 66 tetu Obrony Kraju. Spotkanie odbyło się wieczorem 10 września w Sztabie Generalnym WP. Ze strony MSW uczestniczył w nim gen. dyw. Czesław Kiszczak oraz gen. dyw. Bogusław Stachura. Ze strony MON szef Sztabu Generalnego WP, gen. broni Florian Siwicki, oraz wszyscy czterej jego zastępcy: gen. dyw. Tadeusz Hupałowski, gen. dyw. Jerzy Skalski, gen. dyw. Antoni Jasiński oraz gen. bryg. Mie- czysław Dachowski. Po tej owocnej naradzie, na odbytym w dniu 13 września 1981 roku nadzwyczajnym posiedzeniu Komitetu Obrony Kraju z udzia- łem zaproszonego Kani, wojsko i Ministerstwo Spraw Wewnętrz- nych wystąpiło we wspólnym bloku z postulatem niezwłocznego wprowadzenia stanu wojennego. Gen. Kiszczak przedstawił „druzgocące dowody" parcia „Solidarnoś- ci" do kontrrewolucyjnej zmiany ustroju PRL, poinformował o rzekomym tajnym planie „Solidarności" przejęcia środków masowego przekazu, a także o tym, że ruch ten posiada jakiegoś ukrytego sprzymierzeńca w samym centrum planowania stanu wojennego. Jako dowód tego przytoczył fakt, iż duża część działaczy „Solidarności" zna dokładnie nasze plany, łącznie z planem internowania, listą osób przewidzianych do aresztowań, a nawet kryptonimem tej operacji. W dalszej części swego wystąpienia gen. Kiszczak przedstawił stan przygotowania MSW do wprowadzenia stanu wojennego stwierdzając, że są one w peł- ni gotowe do działań. W konkluzji zwrócił się o podjęcie decyzji poli- tycznej o wprowadzeniu stanu wojennego. Gen. Siwicki stwierdził na wstępie, że — cytuję dosłownie — „Sztab Generalny WP podziela przedstawioną przez ministra spraw wewnętrznych tow. gen. dyw. Cz. Kiszczaka ocenę zamiarów prze- ciwnika, który na pierwszej części zjazdu »Solidarności« odkrył swoje karty. Jesteśmy zgodni co do tego, iż w forsowanej obecnie przez radykałów nowej próbie sił same środki polityczne nie będą już w stanie powstrzymać niekorzystnego biegu wydarzeń w kierunku kontrrewolucyjnej zmiany systemu społeczno-politycznego oraz prze- jęcia władzy przez siły wrogie socjalizmowi. Od początku konfliktu niezmiennie uważamy, że wprowadzenie stanu wojennego powinno być ostatecznością. Z tym większym nie- pokojem przyjmujemy — przygotowaną na wielką skalę przez eks- tremę „Solidarności" — konfrontację o dostęp do środków masowego przekazu oraz ustanowienie anarchosyndykalistycznej koncepcji sa- morządów pracowniczych, która tę ostateczność w sposób niebez- pieczny przybliża". 67 Wychodząc z powyższej oceny, gen. Siwicki — zgodnie z wytycz- nymi gen. Jaruzelskiego — przedstawił Komitetowi Obrony Kraju do rozpatrzenia dwa zasadnicze warianty działań. W wariancie pierwszym: „W wypadku proklamowania przez KKP »Solidarność« gotowości strajkowej lub strajku prasy, radia i telewi- zji połączonego prawdopodobnie z kontynuowaniem dotychczaso- wych bądź rozpoczynaniem nowych lokalnych i regionalnych form protestów, w tym także strajków" — gen. Siwicki zaproponował: „Rozpocząć podwyższanie gotowości bojowej sił zbrojnych, sił resortu spraw wewnętrznych oraz ogólnej gotowości niektórych centralnych i terenowych organów administracji państwowej —jako wyraz zde- cydowania władzy do radykalnego przeciwdziałania destrukcjom". Omawiając ten wariant działań gen. Siwicki stwierdził, że: „De- monstracyjnie jawne oraz prowadzone z pełną determinacją przygo- towania obronne w dziedzinie bezpieczeństwa państwa mogą spo- wodować cofnięcie się ekstremy bądź czasowe złagodzenie jej presji i rozpoczęcie poszukiwań możliwych do przyjęcia przez władzę roz- wiązań bez przekraczania progu fizycznej konfrontacji. Wariant ten tworzy tylko pewną niewielką szansę przezwycięże- nia impasu bez użycia siły. Jego zasadniczą słabością jest natomiast rezygnacja z czynnika zaskoczenia". W dalszym wywodzie szef Sztabu Generalnego WP stwierdził, że: „Z punktu widzenia skuteczności działania organów i sił egzekwu- jących postanowienia o stanie wojennym, zwłaszcza prowadzenia niezwykle istotnych operacji specjalnych, wcześniejsze ujawnienie przygotowań nie jest celowe. Dlatego też drugi wariant — trakto- wany przez Sztab Generalny, a także resort spraw wewnętrznych jako zasadniczy — zakłada: — po pierwsze — pełną skrytość przygotowań; — po drugie — taki dobór momentu wprowadzenia stanu wo- jennego, który zapewniłby największe zaskoczenie, niezbędne zarówno do celów operacyjnych, jak i wywołania silnego wstrzą- su w społeczeństwie". Przy omawianiu tego wariantu gen. Siwicki poinformował, że: „Analiza posiadanych i stale uaktualnianych dokumentów planistycz- nych i wykonawczych upoważnia do zameldowania, iż w sensie or- ganizacyjnym możliwe jest obecnie właściwie w bardzo krótkim cza- sie sięgnięcie do tego środka obrony państwa". W konkluzji gen. Siwicki stwierdził, że: „Stan wojenny jest nie- zwykle trudną i złożoną operacją. Już sam fakt odwołania się władzy 68 do tego środka obrony spowodować może różne, nie znane nam dziś, reakcje społeczeństwa. Jak zwykle w takich przypadkach o charak- terze szczególnym pozostaje kwestia użycia broni. Mamy jednak pra- wo sądzić, że przeciwko decyzji władz może aktywnie wystąpić jedynie nieliczna ekstrema, natomiast większość społeczeństwa od- czuwająca poważne dokuczliwości obecnego stanu zachowa wstrze- mięźliwość, a następnie władzę poprze. Ponadto trzeba uwzględniać fakt, iż nie jesteśmy sami. W przypadku niekorzystnego rozwoju sy- tuacji zawsze możemy liczyć na pomoc naszych niezawodnych przy- jaciół. Rodzi się więc potrzeba pełniejszego zacieśnienia sojuszniczej współpracy ze Związkiem Radzieckim oraz pozostałymi państwami Układu Warszawskiego. W ocenie Sztabu Generalnego WP istnieje jednak duża szansa rozstrzygnięcia problemów własnymi siłami. Dla osiągnięcia tego celu konieczne jest zdecydowanie ofensywne i pre- cyzyjnie zsynchronizowane działanie wszystkich pozostających w dy- spozycji państwa sił". Wiceminister obrony narodowej i sekretarz Komitetu Obrony Kraju — gen. broni Tadeusz Tuczapski, przedstawił komitetowi do rozpatrzenia akty prawne stanu wojennego (w 99 proc. te same, z którymi kraj zapoznał się 13 grudnia). Za wprowadzeniem stanu wojennego wypowiedzieli się właściwie wszyscy członkowie KOK. Przebieg posiedzenia zaskoczył Stanisława Kanię. Nie kwestio- nując nieuchronności wprowadzenia stanu wojennego, powiedział on jednak że: „Konfrontacja z wrogiem klasowym jest nieunikniona. Oznacza to walkę środkami politycznymi, a dopiero, gdy te zawiodą, mogą być stosowane represje". Od 13 września 1981 roku tylko Kania stał na przeszkodzie pod- jęcia ostatecznej decyzji politycznej o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. Usunięcie tej przeszkody nie było trudne. Zaszczuty przez Moskwę, która niemal zaraz po IX Nadzwyczajnym Zjeździe partii zaczęła go zupełnie ignorować, zmuszony został do ustąpienia miejsca temu, w kim Moskwa pokładała jeszcze ostatnią nadzieję. Formalna rezygnacja Kani z funkcji I sekretarza KC PZPR nastą- piła — jak wiadomo — 18 października 1981 roku, na IV Plenum KC PZPR. W praktyce faktyczną władzę w partii utracił on właści- wie w tym momencie, kiedy 13 września 1981 roku sprzeciwił się użyciu siły przeciwko „Solidarności". Mimo że 13 września w obecności Kani Komitet Obrony Kraju nie podjął żadnej ostatecznej decyzji, nazajutrz — na osobiste pole- 69 cenie gen. Jaruzelskiego — Sztab Generalny, przy współpracy MSW, przystąpił do szczegółowego opracowywania trzech dodatkowych wa- riantów wprowadzenia stanu wojennego: — pierwszy — w przypadku zagrożenia strajkami okupacyjny- mi; — drugi — w sytuacji trwania strajków okupacyjnych; — trzeci — polegający na stopniowym „wpełzaniu w stan wojen- ny". Równocześnie z tym przystąpiono do przestawiania MON na wo- jenną strukturę dowodzenia. W ramach tej struktury Zarząd Ope- racyjny Sztabu Generalnego WP miał stanowić główne centrum kierowania państwem w czasie stanu wojennego. Po wzmocnieniu zarządu oficerami z innych instytucji MON oraz funkcjonariuszami kluczowych resortów cywilnych w zarządzie miały funkcjonować dwa zespoły: — planowania, na czele którego postawiono mnie (Ryszarda Kuklińskiego) oraz — dowodzenia, którym miał kierować płk Franciszek Puchała. Od końca września zaczęto przygotowywać miejsca pracy oraz wyposażać je w specjalne środki łączności do kierowania operacjami w czasie stanu wojennego. W skromnych pomieszczeniach mojego oddziału zaczęło się robić ciasno, a atmosfera pracy stawała się coraz bardziej nerwowa. Do stałego zespołu operacyjnego, który dyżurował bez przerwy od mo- mentu ogłoszenia strajków na Wybrzeżu w roku 1980, włączeni zo- stali dodatkowo oficerowie z innych instytucji centralnych MON oraz funkcjonariusze MSW. Drzwi do mojego gabinetu, gdzie zbie- gały się wszystkie nici planowania, prawie się nie zamykały. Po blisko rocznym okresie przygotowań do wprowadzenia stanu wojen- nego przyzwyczaiłem się do przelewania planów na papier. We wrześ- niu zaczęły się jednak pierwsze zderzenia z tymi samymi sprawami, tyle że w jednostkowych ludzkich wymiarach. Źle się czułem słu- chając przedstawiciela Wydziału Propagandy KC PZPR, kiedy roz- taczał przede mną wizję zamknięcia tygodników i gazet, które czytałem i nawet ceniłem, albo gdy zaczął wymieniać nazwiska pub- licystów, których lubiłem słuchać lub czytać, a którzy mieli nieba- wem zamilknąć. Strach mnie ogarniał, gdy słyszałem nazwiska róż- nych oportunistycznych miernot dziennikarskich, które miały zastą- pić moich ulubionych redaktorów. 70 Jeszcze gorzej czułem się w służbowych kontaktach z przedsta- wicielami MSW, a zwłaszcza z dyrektorem zarządu tego ministers- twa płk. Bronisławem Pawlikowskim, któremu marzyła się „noc długich noży" — krwawa rozprawa z niektórymi działaczami „Soli- darności". Wiedziałem, że jego ręce mogą być za krótkie, by mogły dosięgnąć tych wszystkich, do których pałał nienawiścią. Niepokoiło jednak to, że operacja internowania pozostawała w wyłącznej gestii resortu płk. Pawlikowskiego. W sumie, mimo sprzeciwu Kani, przygotowania do tego, co miało nastąpić 13 grudnia, ruszyły pełną parą już w połowie września. W październiku i listopadzie ciężar przygotowań wyraźnie przesu- nął się do MSW oraz Wydziału Propagandy KC PZPR, które miały przygotować silne, trafiające społeczeństwu do przekonania uspra- wiedliwienie użycia siły. W tamtym czasie dla generała Jaruzelskie- go, który doskonale zdawał sobie sprawę, że w Polsce — ze wzglę- dów historycznych — zawsze będzie potępiony ten, kto tej siły prze- ciwko społeczeństwu użyje, stworzenie sobie jakiegoś alibi było spra- wą bodajże najważniejszą. Ponieważ z fabrykowaniem dowodów o sterowanej rzekomo z Za- chodu kontrrewolucji nic nie wychodziło, MSW oraz Wydział Propa- gandy KC uruchomiły wszystkie swe siły, aby „Solidarność" przed- stawić społeczeństwu jako ruch pchany przez jej przywódców do kon- frontacji, a nawet jako siłę niszczącą, natomiast władzę jako stronę występującą w obronie państwa i jego obywateli. W końcu października następuje spiętrzenie fali strajkowej. W szczególności jednogodzinny ostrzegawczy strajk powszechny, do którego doszło 28 października, wpłynął w sposób decydujący na dal- szy bieg wydarzeń. W dniu tym byłem na posiedzeniu Rady Woj- skowej Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego w Bu- dapeszcie i miałem możność obserwowania, jak co najmniej połowa członków tego organu, w tym wszyscy Rosjanie i Polacy, śledziła przebieg tego strajku i jego wyniki. Jeszcze tego samego dnia wie- czorem otrzymaliśmy w Budapeszcie oficjalne informacje, że strajk się nie udał. Według szacunku Sztabu Generalnego WP i wstępnych obliczeń strajk poparło zaledwie niecałe 40 proc. członków „Solidar- ności"; ponad połowa zakładów i pracowników uznała, że był on nie- usprawiedliwiony i w strajku udziału nie wzięła. Była to najlepsza wiadomość, jaką Kulików usłyszał od wielu miesięcy. Kiedy 31 października wraz z delegacją WP pod przewodnictwem gen. Molczyka wylądowaliśmy na płycie wojskowej lotniska Okęcie, 71 od jednej z najwyżej postawionych osobistości wojskowych, które nas witały, usłyszałem to, czego się obawiałem już 13 września: „Decyzja już zapadła. W tej chwili «Najwyższy«, czyli Jaruzelski, uzgadni,: z sojusznikami konkretny termin i plan operacji". W dniu 2 listopada, około godziny 14-ej zostałem wezwany do zastępcy szefa Sztabu Generalnego WP — gen. dywizji Jerzego Skal skiego, który nadzorował planowanie stanu wojennego przez Zarząd Operacyjny Sztabu Generalnego. Razem ze mną wezwani zostali: szef Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego WP — gen. Wacław Szklarski oraz pozostali dwaj jego zastępcy — płk Czesław Witt i płk Franciszek Puchała. W tym gronie gen. Skalski w tonie najwyższej powagi poinfor- mował nas o dwóch nowych, niezwykle ważnych elementach, które będą miały istotny wpływ na nasze planowanie. Pierwszym z nich był fakt, że do generała Jaruzelskiego skierowane zostało formalne ultimatum pewnej grupy sekretarzy PZPR szczebla centralnego i te- renowego, którzy zagrozili przejęciem inicjatywy w swoje ręce w przypadku dalszego zwlekania z rozpoczęciem akcji. Drugi ele- ment to wiadomość z wiarygodnego źródła, że Amerykanie są w po- siadaniu najnowszej wersji naszych planów łącznie z projektami ak- tów prawnych regulujących stan wojenny. Ultimatum sekretarzy nie wywołało większego wrażenia, gdyż Moskwa posługiwała się Targo- wicą od grudnia 1980 roku, a ponadto niewiele to zmieniało podjęte już decyzje. Nikt z nas nawet nie pytał o nazwiska autorów ultima- tum, domyślając się, że chodzi tu o Stefana Olszowskiego, Stanisła- wa Kociołka, współautora grudniowej masakry na Wybrzeżu, twar- dogłowego Tadeusza Grabskiego, a w wojsku gen. broni Eugeniusza Molczyka, gen. broni Włodzimierza Sawczuka, gen. dyw. Tadeusza Krępskiego i jeszcze kilku innych. Natomiast wiadomość, że nasze tajemnice przeciekły na Zachód i w każdej chwili „Solidarność" może być ostrzeżona, sparaliżowała wszystkich obecnych. Doszło do dramatycznej wymiany zdań. Wszyscy zabierający ko- lejno głos: gen. Szklarski, płk Puchała, płk Witt zapewniali, że nie mają nic z tym wspólnego i oddawali się do dyspozycji władz bez- pieczeństwa. Występujący jako ostatni z tej trójki, płk Witt powtó- rzył od dawna głoszony przez siebie pogląd, iż wszystkie dotych- czasowe akcje „Solidarności" od jej powstania aż do dnia dzisiejszego wskazują, że ma ona ukrytego sojusznika w samym centrum wła- dzy. 72 Kiedy oczy wszystkich skierowały się na mnie, aby usłyszeć, co ja o tym sądzę, doszedłem już do siebie i byłem zdecydowany po- twierdzić tezę płk. Witta oraz oświadczyć, że byłem jednym z nich, i przedstawić swoje racje. Zacząłem od tego, że w pełni podzielam opinię mojego poprzednika, że jestem do dyspozycji władz i gotów jestem współdziałać w toczącym się śledztwie... Kiedy zacząłem zbie- rać myśli, aby kontynuować dalej, gen. Skalski przerwał mi, twier- dząc, że on nie prowadzi śledztwa (tym zajmują się służby bezpie- czeństwa), a ponadto grono podejrzanych nie ogranicza się do nas czterech. Powiedział następnie, że powinniśmy się zastanowić, jak najlepiej zorganizować naszą pracę, aby wykonać stojące przed nami zadania. Otwierając na ten temat dyskusję, gen. Skalski poinformo- wał nas o wnioskach, jakie w opinii gen. Jaruzelskiego oraz gen. Siwickiego wynikają z powstałej sytuacji. Wniosek pierwszy: w świetle otrzymanego ultimatum, od wpro- wadzenia stanu wojennego nie tylko nie ma odwrotu, ale musimy być do tego gotowi wcześniej niż szykująca się do przejęcia władzy „Targowica". Wniosek drugi: w związku z tym, że nasze plany przeciekły na Zachód, musimy być przygotowani na dużo większe trudności. Jest bowiem pewne, że jeśli „Solidarność" zostanie ostrzeżona, to podej- mie uprzedzające akcje obronne, a więc ogłosi strajk generalny i we- zwie załogi do zabarykadowania się w fabrykach i zakładach pracy. Gdybyśmy do tego dopuścili — mówił generał — to naszych sił może nie wystarczyć i będą musieli pomóc nam inni. Aby tego uniknąć, musimy być gotowi do akcji uprzedzającej jakiekolwiek posunięcia „Solidarności". Od 2 do 7 listopada w Sztabie Generalnym WP wszystko szło w tym kierunku, jaki w imieniu kierownictwa MON przedstawił nam gen. Skalski. W tym stanie rzeczy dzień, w którym ludowe Wojsko Polskie w podniosłym nastroju święciło uroczyście sześćdzie- siątą czwartą rocznicę Rewolucji Październikowej, stał się ostatnim dniem mojej służby w jego szeregach. — Jest ludzkie i zrozumiałe, że w sytuacji poważnego za- grożenia pańskiego życia oraz ewentualnych represji wobec pańskiej najbliższej rodziny, zdecydował się Pan opuścić kraj. Czy mógłby Pan przedstawić, jak do tego doszło? — Zagrożenie nie wyłoniło się nagle i niespodziewanie na począt- ku listopada. Mimo to nigdy nie myślałem o opuszczeniu kraju. Na- wet po 13 września, kiedy organy bezpieczeństwa wszczęły w moim 73 środowisku energiczne poszukiwania źródła przecieku naszych pla- nów do „Solidarności", pozostałem na swoim miejscu. Ponieważ ujaw- nienie kryptonimu operacji internowania „Wiosna" zawężało krąg podejrzanych do tych, którzy go znali, liczyłem się z aresztowaniem w każdej chwili. Całą swoją reakcję ograniczyłem jednak wyłącznie do napisania czegoś w rodzaju politycznego testamentu. Ale wtedy czułem się jeszcze potrzebny. Między 2 i 7 listopada tę wiarę coraz bardziej traciłem. W godzinach rannych 7 listopada uczestniczyłem w rutynowej odprawie szefa Sztabu Generalnego WP. Gen. Siwicki nie miał nam nic nowego do zakomunikowania, ale właśnie to jeszcze bardziej przekonało mnie, że nic już nie może zapobiec wprowadzeniu stanu wojennego. Opuszczając około południa małą salkę konferencyjną Sztabu Ge- neralnego WP, zacząłem zbierać myśli. Co dalej? Kierowca mojej „Wołgi" ruszył pełną szybkością z ulicy Rakowieckiej, aby jak zwykle Puławską, I Armii Wojska Polskiego, Trasą Łazienkowską i Wisło- stradą dowieźć mnie do naszego mieszkania na Nowym Mieście. — Dziś nie musimy się spieszyć — zwróciłem się do kierowcy, prosząc go, aby jechał bardzo powoli. Po raz pierwszy od ponad roku zaczą- łem przyglądać się przechodniom, domom, a nawet drzewom mojego miasta. Kiedy mijaliśmy zamek królewski, przypomniałem sobie niewiel- ki epizod, kiedy zupełnie bezwiednie naraziłem się gen. Jaruzelskie- mu. Otóż w czasie przygotowań do posiedzenia Komitetu Ministrów Obrony państw Układu Warszawskiego, które miało miejsce w grud- niu 1979 roku w Warszawie, generał spytał mnie, co Niemcy poka- zywali członkom komitetu w czasie ostatniego posiedzenia w Ber- linie i co my możemy im pokazać u nas. — Niemcy — odpowiedzia- łem — zaprezentowali swój szklany Pałac Kultury i Odpoczynku, bo ze spuścizną Bismarcka mieli jeszcze pewne zahamowania. Ale my naprawdę mamy coś godnego do pokazania temu gremium. W świetle przewidywanej problematyki posiedzenia obiekt ten jest bardzo na czasie, towarzyszu generale! — Co takiego? — zapytał z zaciekawieniem minister obrony narodowej. — Zamek królewski — odparłem. W tym momencie twarz generała tak się zmieniła, jak- bym popełnił jakiś wyjątkowy nietakt. Zmrożony odwrócił się i bez słowa zaczął się oddalać. — Ja wiem, że zamek nie jest jeszcze wy- kończony — powiedziałem, podążając za sztywną postacią generała — ale nawet w tym stanie, w jakim jest obecnie, robi niezwykłe 74 wrażenie. Ja tam chodzę i wiem... W tej chwili ten pokaz naszej historii jest jak najbardziej... — Nie skończyłem, gdyż generał nie chciał tego słuchać. Uważał, że pokazanie Rosjanom naszego zamku królewskiego w momencie, gdy zażądali oni od Polski oraz reszty państw Układu Warszawskiego zrzeczenia się resztek suwerenności nad siłami zbrojnymi, może być poczytane za prowokację. Dziś pro- wokacją wobec ZSRR jest „Solidarność" i dlatego trzeba ją zniszczyć. Kiedy z Wisłostrady zaczęliśmy skręcać w ulicę Sanguszki, mój sympatyczny żołnierz-kierowca, którego lubiłem jak własnego syna, zapytał, kiedy ma przyjechać pod dom, aby mnie zawieźć do pracy. — Jutro z pułku wal prosto na parking Sztabu Generalnego — od- powiedziałem — samochód może być potrzebny oficerom naszego oddziału. W poniedziałek tak samo... Jeśli będę cię potrzebował, za- dzwonię. — Mijając ulicę Przyrynek, po raz któryś z rzędu zauwa- żyłem dwóch młodych ludzi szybko odwracających twarze. Podobna sytuacja na końcu ulicy Rajców, tuż przy plebanii kościoła Najświęt- szej Marii Panny, a więc niecałe 50 metrów od mojego domu. Ster- czeli tam dzień i noc prawie od tygodnia. Wiedziałem dobrze, że nie są to ekstremiści „Solidarności", którzy — według oficjalnych ostrze- żeń moich przełożonych — zamierzali porwać członków rodzin waż- nych osób wojskowych, aby w drodze szantażu łagodzić, a nawet za- łamać operacje stanu wojennego. Wiedziałem również doskonale, że nie jest to także ochrona mojej rodziny przed taką ewentualnością, ponieważ w tym celu miało być użyte wojsko, a nie cywilna służba bezpieczeństwa. Domyślałem się, że zostałem już obstawiony. Nie oczekiwałem, że aresztowanie nastąpi natychmiast, a nawet w ciągu najbliższych dni, gdyż służba bezpieczeństwa musiała naj- pierw wytropić najistotniejsze dla śledztwa moje ewentualne kons- piracyjne kontakty i powiązania wewnątrz Sił Zbrojnych PRL, w re- lacjach z Armią Radziecką i pozostałymi armiami Układu Warszaw- skiego, z partią, opozycją, „Solidarnością" itd. Niemniej jednak sy- tuacja była poważna i mogłem się w swych rachubach mylić. Za- cząłem więc od porządkowania domu, gdzie oprócz dużej biblioteki, w której znajdowały się również pewne pozycje drugiego obiegu, miałem jednak duży zbiór najbardziej tajnych materiałów i doku- mentów dotyczących nierównoprawnej współpracy wojskowej PRL ze Związkiem Radzieckim w ramach Układu Warszawskiego oraz wszystkich przygotowań do wprowadzenia stanu wojennego, co prze- cież łatwo można było zakwalifikować jako materiały szpiegowskie. 75 Tu muszę wyjaśnić, że nigdy nie podważałem celowości pozosta- wania Polski w Układzie Warszawskim na zasadzie sojuszu rów- noprawnych sprzymierzeńców, ale z dezaprobatą odnosiłem się do wszystkiego, co przekształcało tę organizację w narzędzie radziec- kiego ekspansjonizmu, co pozbawiało państwa członkowskie suwe- rennych praw do kierowania własnymi siłami zbrojnymi i własną obronę, co wreszcie tworzyło podstawy do ingerencji ZSRR w we- wnętrzne sprawy Polski. Ponieważ moje opinie w tych sprawach spotykały się jedynie z negatywnymi reakcjami mych przełożonych, w pewnym momencie zacząłem gromadzić odbitki niemal wszyst- kich protokołów posiedzeń, uchwał i decyzji państw Układu War- szawskiego od momentu powstania tej organizacji, aż do jesieni roku 1981, łącznie z materiałami wyrażającymi stanowisko PRL we wszyst- kich rozpatrywanych sprawach. Od listopada 1980 roku zacząłem gromadzić wszystkie dokumen- ty i materiały dotyczące stanu wojennego. Spośród innych materia- łów miałem bardzo cenne dokumenty dotyczące udziału Polski w ra- dzieckiej inwazji Czechosłowacji w roku 1968, roli Wojska Polskiego w tragicznych wydarzeniach grudniowych na Wybrzeżu, spraw re- presji za praktyki religijne w wojsku, a także wszystkie osobiste no- tatki z tajnych rozmów i rokowań kierownictwa MON z Rosjanami. Wszystkie zgromadzone dokumenty traktowałem jako pewnego rodzaju rozwinięcie i poszerzenie prowadzonego przeze mnie od sierp- nia 1968 roku z niewielkimi przerwami dziennika, a właściwie no- tatek pisanych nocami, z myślą, że może kiedyś wyłonią się mo- żliwości wydobycia ich na światło dzienne. Osobiste papiery, takie jak: listy, spis telefonów, adresy, zdjęcia znajomych i wszystko, co choćby w najmniejszym stopniu mogło narazić niewinnych ludzi, se- lekcjonowałem i paliłem 4, 5 i 6 listopada. 7 listopada, zaraz po powrocie do domu, zacząłem palić moje cenne archiwum. Mieszkanie było pełne dymu, ponieważ przy tak dużej ilości papieru, komin od- mówił posłuszeństwa. Aby nie ulec zaczadzeniu otwierałem okna, ale uchodzący z mieszkania dym zwracał uwagę krążących wokół domu tajniaków, którzy mogli w każdej chwili wtargnąć do mojego domu. Z drugiej strony coraz bardziej uświadamiałem sobie, że niszczę kopie dokumentów o dużej wadze historycznej, których oryginały za- pewne nigdy nie będą ujawnione. Ponieważ w czasie ewentualnego aresztowania nic już nie mogło mi ani zaszkodzić, ani pomóc posta- nowiłem opuścić kraj wraz z pozostałymi, nie spalonymi dokumen- 76 tami. Wydaje mi się, że jest jeszcze za wcześnie, aby przedstawić okoliczności, jak do tego doszło. Wierzę jednak, że kiedyś w przy- szłości i te sprawy będą mogły być ujawnione. — Wspomniał Pan, że z dezaprobatą odnosił się Pan do wszystkiego, co przekształcało Układ Warszawski w narzę- dzie radzieckiej dominacji nad Polską. Czy mógłby Pan po- wiedzieć, jak wygląda stosunek zależności Wojska Polskiego od dowództwa radzieckiego? Czy jest to stosunek rozkazodaw- czy czy też Jaruzelski ma możliwość przeciwstawiania się de- cyzjom Układu Warszawskiego, albo poddawania ich pod dyskusję? — Przede wszystkim chciałbym rozwiać panujący na Wschodzie i Zachodzie mit, że sama przynależność do Układu Warszawskiego niejako automatycznie pozbawia państwa członkowskie suweren- nych praw do decydowania o swoim losie, w tym także decydowania w sprawach własnej narodowej obrony. To jest zwykłe nieporozu- mienie, ponieważ ani zawarty w roku 1955 Układ (który zresztą jest jawny i powszechnie dostępny), ani żadne jego tajne klauzule tych suwerennych praw poszczególnych państw członkowskich nie prze- kreśliły. Z niezbywalnych praw suwerenności państwa członkow- skiego Układu Warszawskiego korzysta w całej rozciągłości Socjali- styczna Republika Rumunii, która prowadzi nie tylko niezależną od ZSRR politykę, ale zachowała także całkowicie niezależną od ZSRR obronę narodową. W dziedzinie obrony narodowej Rumunii, w tym także dowodzenia jej siłami zbrojnymi nie ma dwóch prawd: jednej na użytek własnego społeczeństwa i armii, a drugiej na użytek wspólnoty socjalistycznej pod przewodnictwem Związku Radzieckie- go, jak to jest w PRL. Rumunia bez żadnych dwuznaczności i niedomówień ustanowiła w swej konstytucji, że siłami zbrojnymi Socjalistycznej Republiki Rumunii, zarówno w czasie pokoju jak i wojny, dowodzi narodowe dowództwo i od tego konstytucyjnego prawa rumuńskie kierownict- wo nigdy nie odeszło. Rumunia, mimo znacznej presji, jaką na nią wywierano, w ramach Układu Warszawskiego nigdy nie podpisała żadnego dwu- lub wielostronnego porozumienia, które by tę zasadę naruszało. W ten sposób socjalistyczna Republika Rumunii — mimo iż jest członkiem Układu Warszawskiego oraz ma takie same jak Polska uwarunkowania geostrategiczne — pozostała wyłącznym dys- ponentem swych sił zbrojnych oraz swego potencjału obronnego. 77 Sytuacja PRL, której przywódcy od schyłku lat sześćdziesiąty^ zaczęli stopniowo wyzbywać się suwerennych praw Polski do dyspo nowania własnymi siłami zbrojnymi i własna obroną, jest bard/ skomplikowana, choć nie we wszystkich sytuacjach beznadziejna Beznadziejna jest tylko w okresach zagrożenia wojennego oni na czas wojny, ponieważ — zgodnie z przyjętym przez PRL na prz< łomie roku 1979/1980 tak zwanym Statutem Zjednoczonych Sił Zbroi nych i Organów kierowania nimi na czas wojny" — w tych sytua cjach kierowanie obroną Polski oraz dowodzenie jej siłami zbrojnym • przechodzi całkowicie w ręce tak zwanego Jedynego Najwyższego Naczelnego Dowództwa. PRL zgodziła się dobrowolnie, że tym Je dynym Najwyższym Naczelnym Dowództwem będzie niepodzielnie Najwyższe Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych Związku Radzieckie- go, a jego organem roboczym wyłącznie radziecki Sztab Generalny. Strona polska zgodziła się nawet na to, że przy Najwyższym Na- czelnym Dowództwie nie ma i nie będzie żadnego polskiego przed- stawiciela lub choćby misji łącznikowej. Polskimi Siłami Zbrojnymi radzieckie Najwyższe Dowództwo do- wodzić będzie poprzez swe niższe organy dowodzenia. I tak: Polski Front, a więc całe operacyjne Wojska Lądowe oraz Wojska Lotnicze podlegać mają bezpośrednio radzieckiemu Naczelnemu Do- wódcy na Zachodnim Teatrze Działań Wojennych. Całą Marynarką Wojenną PRL, łącznie z jej lądowymi bazami dowodzić będzie dowódca Floty Bałtyckiej ZSRR, który w sytuacji zagrożenia lub wojny staje się automatycznie dowódcą, a jego sztab sztabem tak zwanej Zjednoczonej Floty Bałtyckiej państw Układu Warszawskiego. Nawet Wojska Obrony Powietrznej Kraju (uważane od momentu ich sformowania za trzon obrony własnego terytorium) nie będą do- wodzone przez narodowe, lecz przez radzieckie dowództwo. Pikant- nym szczegółem porozumienia w tej sprawie jest ustanowienie upraw- nień radzieckiego dowództwa do używania jednostek obrony powie- trznej kraju poza terytorium PRL. W sumie, w przypadku zagrożenia i wojny, do 90 proc. ludowego Wojska Polskiego znajdzie się bezpośrednio pod rozkazami radziec- kich dowództw. W gestii narodowego kierownictwa wojskowo-poli- tycznego pozostaną właściwie jedynie krajowe jednostki logistyczne, jednostki inżynieryjno-technicznego zabezpieczenia tranzytu wojsk radzieckich przez terytorium PRL oraz jednostki przewidziane do szkolenia rezerw dla uzupełniania strat wojennych. 78 Wszelkie rozkazy i dyrektywy radzieckie dowództwa kierować bę- dą bezpośrednio do podległych im polskich wojsk z pominięciem na- rodowego dowództwa. W praktyce oznacza to nieograniczone prawo ZSRR do dysponowania ludowym Wojskiem Polskim, bez żadnych uprzednich konsultacji z władzami PRL. Będący pod radzieckimi rozkazami żołnierze WP nie mają nawet zagwarantowanej narodo wej, to jest polskiej jurysdykcji, polskich sądów wojennych. Nawet praca partyjno-polityczna koordynowana będzie nie przez KC PZPR, lecz przez radziecki wydział polityczny przy Naczelnym Dowództwie na Zachodnim Teatrze Działań Wojennych. Rola narodowego dowództwa PRL ograniczona będzie wyłącznie do funkcji wszechstronnego zaopatrzenia walczących pod radzieckim dowództwem wojsk polskich, szkolenia rezerw oraz uzupełnienia ludzkich i materialnych strat wojennych. Wszystkie powyższe ustalenia, z uwagi na ich wyjątkowo drażliwy charakter, okryte są najwyższą tajemnicą i nikt w Wojsku Polskim, poza ścisłym kierownictwem MON, nie ma o nich zielonego pojęcia. Nawet dowódcy rodzajów sił zbrojnych i okręgów wojskowych znają tylko tę część postanowień, która ich bezpośrednio dotyczy. W czasie pokoju radzieckie kierowanie siłami zbrojnymi i obron- nością państw Układu Warszawskiego zamaskowane jest szyldem tak zwanego Zjednoczonego Dowództwa Zjednoczonych Sił Zbroj- nych. Dowództwo to zorganizowane jest w taki sposób, że wszystkie stanowiska kierownicze od Naczelnego Dowódcy, Szefa Sztabu, za- stępców Naczelnego Dowódcy do spraw Obrony Powietrznej, Lotnic- twa, Flot, Techniki, Tyłów, poprzez wszystkie szczeble w dół, aż do szefa oddziału (wydziału) w Sztabie i Komitecie Technicznym Zjed- noczonych Sił Zbrojnych obsadzone są wyłącznie przez kadrę ra- dziecką. Oficerowie pozostałych armii Układu Warszawskiego — niezależnie od nazwy zajmowanych stanowisk — spełniają wyłącznie funkcje informacyjne i łącznikowe w odniesieniu do ich własnych armii narodowych. W czasie pokoju radzieckie Zjednoczone Dowództwo ZSZ państw Układu Warszawskiego, będące faktycznie filią Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR — przynajmniej oficjalnie — nie ma uprawnień tak wielkich, jak w czasie zagrożenia i wojny. Z pewnymi, zresztą dość istotnymi wyjątkami, które odnoszą się do wojsk Obrony Powietrznej Kraju oraz systemu przestawiania Sił Zbrojnych PRL ze stanu pokojowego na wojenny — dowództwo to nie ma żadnych formalnych praw do kierowania lub dowodzenia 79 Wojskiem Polskim ponad głową ministra obrony narodowej lub szefa Sztabu Generalnego. Wszelkie dyrektywy, rozkazy czy też rekomen dacje Naczelnego Dowódcy ZSZ mogą być kierowane wyłącznie d- ministra obrony narodowej lub szefa Sztabu Generalnego WP i d> piero po odpowiednim ich przerobieniu w Ministerstwie Obrony Na rodowej kierowane są w dół pod firmą Ministerstwa Obrony Na- rodowej PRL. Z reguły projekty dyrektyw i rozkazów kierowanych do WP jeszcze przed podpisaniem przez Naczelnego Dowódcę ZSZ uzgadniane są z ministrem obrony narodowej PRL, który może je przyjąć bez zastrzeżeń, może zgłosić propozycje zmian lub nawet wręcz odrzucić. W ważniejszych sprawach, na wniosek ministra obro- ny narodowej decyzje podejmuje premier rządu i I sekretarz KC PZPR. Jednakże od chwili, gdy gen. Jaruzelski został ministrem obrony narodowej, w sferze polityki i rozwiązań militarnych Rosja- nie nigdy nie mieli kłopotów z Polską. W latach 1968-1981 otrzy- mywali wszystko, co chcieli, bez potrzeby sięgania ponad głową pol- skiego narodowego dowództwa. Na początku lat osiemdziesiątych kontrolowali już właściwie wszystko, co było związane z obronnością PRL oraz funkcjonowaniem jej sił zbrojnych. Moskwa określa np. w cyklach wieloletnich stan liczebny Wojska Polskiego na czas pokoju i wojny, jego struktury organizacyjne, uzbro- jenie i wyposażenie, stan gotowości bojowej i mobilizacyjnej, kierun- ki szkolenia, zadania i plany użycia w czasie wojny itd. itp. Z przyjętych w tym względzie zobowiązań Ministerstwo Obrony Narodowej PRL rozliczane jest przez radzieckie dowództwo dwukrot- nie w ciągu roku. Istnieje podwójny system sprawozdań. Jedne spra- wozdania do Moskwy przesyła Ministerstwo Obrony Narodowej, a dru- gie, identyczne w formie i treści, lecz oparte na radzieckich narodo- wych źródłach — radzieckie Przedstawicielstwo Naczelnego Dowód- cy ZSZ przy WP. Moskwa analizuje te sprawozdania, porównuje i z wszelkich odchyleń od przyjętych zobowiązań niewykonania pla- nów lub tylko niedokładności polskiej wersji sprawozdań trzeba się gęsto tłumaczyć. Są nawet takie paradoksy, że stan liczebny Wojska Polskiego, który Polska zgłosiła w czasie rokowań wiedeńskich (oczywiście niezgodny z prawdą) określony został przez Sztab Generalny Sił Zbrojnych ZSRR w Moskwie. Ponieważ nieprawdziwe dane kompli- kowały negocjacje w Wiedniu w roku 1980, Sztab Generalny WP zamierzał je nieco przybliżyć do rzeczywistych. Towarzyszyłem właś- nie gen. Siwickiemu w jego zabiegach w tej sprawie w Moskwie 80 i byłem osobistym świadkiem, kiedy dwugwiazdkowy radziecki ge- nerał Sztabu Generalnego Sil Zbrojnych ZSRR powiedział memu szefowi Sztabu Generalnego WP nielzja. po czym wręczył nam go- tową kartkę z danymi, którymi mogliśmy negocjować / Zachodem. Na podstawie przyjętych przez PRL zobowiązań Sztab Generalny musi uzgadniać z radzieckim dowództwem między innymi pokojowa dyslokację jednostek Wojska Polskiego. Rosjanie maja zagwarantowane prawo prowadzenia inspekcji i kontroli jednostek Wojska Polskiego. Brak konkretnych ustaleń, co mogą oni kontrolować, a czego nie, prowadzi np. do takiej sytu- acji, jaka miała miejsce na początku lutego 1981 roku, kiedy pod pretekstem kontroli przygotowania Wojska Polskiego do ćwiczeń „Sojuz 81" radzieccy generałowie ze Zjednoczonego Dowództwa spra- wdzali w istocie gotowość różnych szczebli i jednostek polskich do konfrontacji z „Solidarnością". Pytał Pan, czy generał Jaruzelski ma możliwość przeciwstawie- nia się decyzjom dowództwa Paktu Warszawskiego, albo poddawania pod dyskusję sowieckie decyzje? Domyślam się, że chodzi Panu o możliwość przeciwstawienia się takim decyzjom jak np. inwazja Polski, czy też jakakolwiek inna forma ingerencji tych państw w wewnętrzne sprawy Polski. Gdyby Pan to samo pytanie sformu- łował bezimiennie, odniósł np. do przywódcy państwa członkowskie- go Układu, nie byłoby kłopotów z odpowiedzią. Odpowiedziałbym bez wahania tak, ponieważ Układ Warszawski nie daje żadnemu państwu członkowskiemu czy grupie państw Układu Warszawskiego formalnego prawa do mieszania się w wewnętrzne sprawy innego państwa członkowskiego, nie mówiąc już o zbrojnej interwencji. Kto tej zasady broni, może się do niej odwoływać. Ja znam przypadki, kiedy w sprawach o najwyższym znaczeniu dla ZSRR, Socjalistycz- na Republika Rumunii mówiła nie i nic jej się z tego powodu nie stało. Jeden z nich miał np. miejsce na posiedzeniu Doradczego Ko- mitetu Politycznego, które odbywało się w Moskwie w dniu 23 lis- topada 1978 roku. Otóż na tym posiedzeniu strona rumuńska nie chciała się zgodzić na uchwałę, która zawierała generalne postano- wienie o uznaniu Najwyższego Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych ZSRR za jedyne dowództwo sił Układu Warszawskiego na czas woj- ny. Kiedy wierni sojusznicy ZSRR zaczęli za to atakować Rumunię, prezydent Ceausescu wstał od stołu obrad i wraz z całą swą dele- gacją rumuńską opuścił Moskwę. Radziecka presja na Rumunię trwa- ła jeszcze cały rok 1979, ale w końcu Moskwa musiała się cofnąć. 81 Prezydent Ceausescu chce być lojalnym sojusznikiem Związku Ra dzieckiego, ale nie jego poddanym. Jego kraj nie uczestniczył w in wazji Czechosłowacji oraz nie podpisał, jak już wspomniałem — za dnych porozumień, które poddawałyby w wątpliwość suwerenny stu tus Socjalistycznej Republiki Rumunii. Sytuacja gen. Jaruzelskiego — który w przeszłości udzielił czyn nego poparcia Związkowi Radzieckiemu w jego inwazji Czechosło- wacji, a więc uznał de facto prawo ingerencji Układu Warszawskiego w wewnętrzne sprawy państw członkowskich oraz tak dalece uza leżnił obronność Polski od Związku Radzieckiego — jest zupełnie inna i dlatego trudno mi jest wyobrazić sobie okoliczności, w których — nawet gdyby bardzo pragnął — mógłby Rosjanom powiedzieć sta- nowczo NIE. — Jak wiadomo, są tacy ludzie i w Polsce, i za granica, którzy dopatrują się iv generale Jaruzelskitn jakiegoś Konra- da Wallenroda, który kierując się względami patriotycznymi uratował kraj przed katastrofą. Jak Pan to widzi? — Ja widziałem, i widzę to nadal, że w Polsce była realna szansa uniknięcia i radzieckiej interwencji, i stanu wojennego. Na początku kryzysu generał Jaruzelski nie sprawował najwyższej funkcji w pań- stwie. Niemniej jednak od sierpnia roku 1980 jego głos ważył naj- więcej. Gdyby wspólnie ze Stanisławem Kanią znaleźli w sobie wię- cej godności i siły, gdyby nie okazywali uległości wobec Moskwy, lecz stanęli uczciwie na gruncie zawartych umów społecznych, Pol- ska prawdopodobnie wyglądałaby dziś zupełnie inaczej. kultura" nr 4/475 z 1987. Urban raz jeszcze Wobec niezwykle szerokiego rezonansu, jakim wywiad „Kultury" z płk. Kuklińskim odbił się w całym kraju nie tylko dzięki edycjom oficyn podziemnych, ale przede wszystkim poprzez audycje polskojęzycznych rozgłośni BBC i Radia Wolna Europa, które emitowało go w całości — nie mógł oczywiście całkowicie zignorować tego faktu rzecznik rządu. Sam zresztą — nie indagowany przez dziennikarzy — wywołał te- mat na konferencji prasowej 14 kwietnia 1987 roku, a następnie szerzej powrócił do sprawy za tydzień. Nie wniósł on już jednak niczego no- 82 wego do swych wypowiedzi z roku 1986, powielając propagandowe sztance o próbach zakłócania „postępów porozumienia narodowego' i przyjaźni polsko-radzieckiej „w jej nowym blasku": Jerzy Urban: (...) Kwestia następna — na Zachodzie opubliko- wano wynurzenia byłego pułkownika Kuklińskiego, o którym ja mó- wiłem tutaj kiedyś, ponad pół roku temu. Nie jest dla mnie wielkim zaskoczeniem, że po Rurarzu i po Spasowskim pojawiły się na Za- chodzie wynurzenia Kuklińskiego, następnego z trójki zdrajców oj- czyzny. Jak każda sprzedajna skóra, Kukliński, nawet gdyby się uperfumował, to wydzielał przykry zapach. Ja wczoraj wróciłem ze Szwecji i zdążyłem tylko przekartkować opowieści amerykańskiego wywiadowcy, ale jak je przeczytam, to może w przyszłym tygodniu ustosunkuję się do tych wynurzeń. To tyle ja chciałem. „Rzeczpospolita" nr 92 z 21 IV 1987, stenogram. Jerzy Urban: (...) Następna sprawa. Ryszard Kukliński. Był dłu- gotrwałym, wysoko płatnym szpiegiem Stanów Zjednoczonych. Jest zdrajcą swojej ojczyzny, Polski, skazanym zaocznie na karę śmierci. Teraz nagle, w blisko 6 lat po wywiezieniu go z Polski, mocodawcy Kuklińskiego posłużyli się nazwiskiem swojego zużytego już agenta. Okazało się ono przydatne do firmowania tekstu nadawanego przez Wolną Europę. Skąd nagle teraz zmartwychwstanie postaci Kukliń- skiego, któremu tak długo kazano milczeć? W Polsce postąpiła polityczna stabilizacja wewnętrzna. Przeciw- nicy socjalizmu mają poczucie przegranej i braku znaczniejszego społecznego poparcia. Znajdują się w impasie, nie potrafią określać swych programowych racji. Kraj w spokoju i powadze przygotowuje się do wizyty papieża. Polska szybko odzyskuje swą pozycję wśród państw, a jej władze stały się cenionym partnerem rządów ze wszys- tkich stron świata. Doniosłe przemiany dokonujące się w Związku Radzieckim przydały polsko-radzieckim stosunkom głębi i nowego blasku wzmagając wzajemny szacunek, zrozumienie i partnerską współpracę. Z tych wszystkich powodów właśnie teraz wywiad Sta- nów Zjednoczonych postanowił sporządzić własną wersję wydarzeń z 1980 i 1981 roku, zmontowaną tak, aby służyła do rozpalania na- strojów antyradzieckich i wszczepiała nieufność Polaków do ich pań- stwowego przywództwa oraz sił zbrojnych. 83 Podobnie charakteryzuje cele wywiadu firmowanego nazwiskiem Kukłińskiego brytyjska radiostacja BBC. W audycji zatytułowano: „Dlaczego rewelacje Kuklińskiego ukazały się właśnie teraz?" Marę K Styczyński 13 kwietnia tak odpowiada na to tytułowe pytanie: „In cjatywy władzy i naturalne emocje środowisk opozycyjnych wpłyneł. na nastroje społeczeństwa i przyczyniły się do wydobywania się wh. dzy z izolacji wewnętrznej i zewnętrznej". Dalej cytuję BBC: „... re- akcje opozycji, w tym »Solidarności«, na posunięcia władzy nie oka zały się zbyt skuteczne. Ludzie wykruszają się z ruchu opozycyjne go, którego oddziaływanie zaczyna słabnąć". Dalszy cytat, w którym Styczyński stwierdza, że: „Można zakładać, iż wywiad i termin jego ogłoszenia były uzgodnione z przedstawicielami rządu amerykańs- kiego". To jest delikatnie powiedziane. Ogłoszone pod nazwiskiem eks-pułkownika Kuklińskiego pół- prawdy, przeinaczenia i całkowite fałsze dotyczą okoliczności wpro- wadzenia w Polsce stanu wojennego w 1981 roku. Mamy obecnie szósty rok od tamtej dramatycznej chwili. Bieg wydarzeń potwierdził wyraziście, że decyzja z grudnia 1981 roku była suwerennym pols- kim posunięciem przeciwdziałającym ruinie gospodarczej, rozkłado- wi państwa, groźbie bratobójczego konfliktu. Świadczą o tym wszystkie specyficzne cechy naszej drogi rozwojowej po 1981 roku, tworzonej i korygowanej wśród swobodnych dyskusji. Postęp poro- zumienia narodowego, w tym kolejne amnestie i demokratyczne re- formy lat 1982—1987 zadają kłam tezie Kuklińskiego o władzy obcych marionetek zmawiających się, jakie i kiedy represje i rzezie urządzać poczciwym obywatelom. Nie będę więc polemizował z po- szczególnymi rewelacjami Kuklińskiego. Po pierwsze — właśnie dla- tego, że wymowa faktów obala tezy, które dano mu do podpisania, po drugie zaś dlatego, że byłoby poniżej godności rządu polskiego spieranie się z pohańbionym zdrajcą i szpiegiem.(...) Rzeczpospolita" nr 97 z 27 IV 1987, stenogram. KUKLIŃSKI PO RAZ TRZECI NOC GENERAŁA Musiało minąć aż dwa i pół roku, by ponownie pojawiło się na pol- skiej scenie publicznej nazwisko bohatera niniejszego opracowania. By- ła to już jednak inna scena, choć jeszcze nie całkiem inna. Byliśmy po ciężkiej klęsce wyborczej komunistów 4 czerwca 1989 roku, na czele rządu polskiego stał Tadeusz Mazowiecki, pierwszy niekomunistyczny premier w krajach realnego socjalizmu, a sam komunizm już bardzo wyraźnie trzeszczał w szwach. Ale prezydentem był jeszcze w Polsce gen. Wojciech Jaruzelski, władzę nad wojskiem i bezpieką dzierżyli ko- munistyczni generałowie Florian Siwicki i Czesław Kiszczak — zaś Pol- ska była istnym dziwolągiem w socbloku. Wyraźnie jednak widać było, że nic już nie będzie takie jakie było. Jednym z ważnych sygnałów o tym właśnie świadczących była książka znanego francuskiego dziennikarza i publicysty, Gabriela Me- retika, pt. „Noc generała", relacjonująca — w oparciu o 370 rozmów i wywiadów, jakie przeprowadził autor — dzieje polskiej nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku. Ukazała się ona w Polsce jesienią 1989 roku, stając się z miejsca bestsellerem. Nic dziwnego, po raz pierwszy bo- wiem do szerokiej polskiej opinii publicznej ktoś mówił o bardzo boles- nych i dramatycznych sprawach ludzkim językiem — a nie inwekty- wami i drwiną, fakty były faktami — nie zaś propagandowym kłamst- wem. Po raz też pierwszy — choć było to już trzecie jego pojawienie się w „oficjalnym obiegu" — mogli zapoznać się czytelnicy z obiektywnie zaprezentowaną postacią pułkownika Kuklińskiego i przekonać się, jak wielkie niebezpieczeństwo stanowił on dla generalskiego spisku. Me- retik nie wystawia ocen, po prostu przekazuje fakty, które udało mu się ustalić, choć — jak potem się okazało — nie zawsze i nie wszyscy jego rozmówcy byli rzetelni. Poniżej prezentujemy fragmenty książki, w którym jest mowa o Kuklińskim: 86 (...) I jeszcze ktoś został obudzony w tej chwili (chodzi o noc z 12 na 13 grudnia 1981 — przyp. red.). Ktoś znajdujący się prawdopo- dobnie w Camp Peary, wielkiej posiadłości liczącej tysiące hektarów, dokładnie chronionej przez CIA. To właśnie tam amerykańska agen- cja wywiadowcza trenuje swych agentów, tam również, przynajmniej początkowo, ukrywała zbiegów — agentów z innego obozu. Otóż mie- siąc temu CIA przejęła uciekiniera wielkiej klasy: pułkownika Ry- szarda Kuklińskiego, szefa oddziału Planowania Strategiczno- -Obronnego, zastępcę szefa Zarządu Operacyjnego Sztabu General- nego Wojska Polskiego. To najwyższy stopniem oficer w armii pol- skiej, który przeszedł na drugą stronę, lecz, co ważniejsze, to czło- wiek, który w Sztabie Generalnym, w Warszawie, był odpowiedzial- ny za koordynację wszystkich planów i poczynań zmierzających do wprowadzenia stanu wojennego w Polsce... Od lat był agentem ame- rykańskim. Został skaptowany przez CIA w Wietnamie, gdzie na początku lat sześćdziesiątych był członkiem komisji złożonej z ob- serwatorów — kanadyjskich, hinduskich i polskich — czuwających nad przestrzeganiem Układów Genewskich. Był jednym z najbar- dziej cennych i tajnych agentów CIA, którzy figurują na liście „Bi- got". Ich informacje przekazywane są tylko kilku osobom w Stanach Zjednoczonych: prezydentowi, wiceprezydentowi, doradcy do spraw bezpieczeństwa, sekretarzowi Stanu i sekretarzowi Obrony. Dostar- cza się je w specjalnych kopertach, do rąk własnych. Nazwiska tych agentów znane są tylko garstce kierowników CIA, w tym — rzecz jasna — dyrektorowi agencji i dyrektorowi operacyjnemu. Do tych agentów należał Ryszard Kukliński. Kiedy 28 stycznia 1981 roku William Casey objął funkcję dyrek- tora CIA, otrzymał w spadku od swego poprzednika, admirała Tur- nera, słynną listę „Bigot". A więc i nazwisko tego agenta. Odzie- dziczył również „kontrakt" zawarty z CIA przez pułkownika polskie- go Sztabu Generalnego. Kontrakt ten przewidywał, że na każde jego życzenie, co znaczy, gdyby poczuł się zagrożony, CIA umożliwi jemu, jego żonie i dzieciom opuszczenie Polski i osiedlenie się w Stanach Zjednoczonych. Na początku listopada Kukliński nadał do Waszyn- gtonu umówiony sygnał. Po kilku dniach CIA w ciągu paru godzin zmontowała operację bez precedensu, by umożliwić wyjazd z Polski nie tylko rodzinie Kuklińskiego, lecz i jego bliskim krewnym (rodzi- nom jego synowych). Po dziś dzień operacja ta pozostaje tajemnicą. Wiadomo tylko, że jeszcze 7 listopada pułkownik Kukliński uczest- niczył w konferencji Sztabu Generalnego. W poniedziałek 9 listopa- 87 da jego nieobecność w biurze o zwykłej porze zaniepokoiła koleg'ów Przez parę godzin przypuszczali, że spędził weekend u teściów nn południowym zachodzie Polski. Jednak nie widziano go tam. Praw dopodobnie dopiero wówczas przełożeni zaalarmowali wojskowa słu/ bę bezpieczeństwa. Pułkownik Kukliński mieszkał w Warszawie przy ulicy Rajcóv, na Nowym Mieście, skąd roztacza się widok na Wisłę. Sąsiedzi, biz- nesmeni włoscy, przypominają sobie, iż pewnego dnia chmara ludzi w mundurach i po cywilnemu przeczesała dosłownie willę znanego im z wyglądu wyższego oficera, którego widzieli nieraz, jak wycho- dził na spacer z psem. Korespondent agencji włoskiej ANSA, Fran- cesco Bigazzi, wysłał wówczas do Rzymu depeszę, w której donosił, iż wedhig wszelkiego prawdopodobieństwa wyższy oficer armii pol- skiej zbiegł na Zachód. Nikt nie podchwycił tej wiadomości... Mimo pewnych niedyskrecji w prasie amerykańskiej, zwłaszcza w „News- weeku", Warszawa potwierdziła oficjalnie „zdradę" pułkownika Ku- klińskiego dopiero wiosną 1987 roku. Parę miesięcy później zbieg udzielił długiego wywiadu paryskiej „Kulturze". W wywiadzie tym wyjaśnia obszernie swe poczynania, dostarcza licznych informacji dotyczących okresu, w którym pracował nad przygotowaniem stanu wojennego, lecz — co zrozumiałe — nie podaje żadnych szczegółów na temat współpracy z CIA ani też okoliczności wyjazdu z Polski. Kukliński, skazany na śmierć przez polski trybunał wojskowy, dziś jeszcze jest ściśle strzeżony przez amerykańskie tajne służby.(...) Tak się złożyło, że pułkownik Kukliński stykał się dość blisko z trzema czołowymi postaciami wojska polskiego: ministrem obrony, generałem Jaruzelskim, szefem Sztabu, generałem Siwickim, i sze- fem wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, generałem Kiszczakiem. Ta trójka miała zorganizować i wzorowo poprowadzić wojskowy za- mach stanu 13 grudnia. Można też zrozumieć, dlaczego od początku, od 22 października 1980 roku, Kukliński stał się w łonie Sztabu członkiem ekipy przygotowującej stan wojenny. Pierwotnie w tej eki- pie był tylko szef Sztabu, generał Siwicki, jego czterej zastępcy, wszyscy generałowie, i... Kukliński. Od listopada grupa ta, wzmoc- niona przez czterech wyższych wojskowych, współpracująca z sek- retariatem Komitetu Obrony Kraju, ministrem spraw wewnętrz- nych, Wydziałem Propagandy KC partii i Głównym Zarządem Poli- tycznym Armii (rzecz jasna, na bardzo wysokim szczeblu), mogła przedstawić Komitetowi Obrony pierwszy szkic stanu wojennego. Organ ten, pod przewodnictwem premiera (wówczas był nim Józef 88 Pińkowski, po trzech miesiącach zastąpił go generał Jaruzelski), składał się wyłącznie z wojskowych. W końcu tego roku niektórzy jego członkowie mieli u autorów planu opinię „niezbyt pewnych". Przedstawiono im więc plany dość mgliste, lecz idea stanu wojen- nego rysowała się bardzo wyraźnie. Co więcej, wojskowi planowali z rozmachem. Domagali się między innymi częściowej mobilizacji 250 tysięcy rezerwistów, powołania do służby wojskowej wszystkich studentów (w Polsce odbywają oni tylko ćwiczenia) i wcielenia mi- liona osób do obrony cywilnej. Zdaniem Kuklińskiego niektórzy przywódcy polscy zamierzali wprowadzić stan wojenny w Polsce od sierpnia 1980 roku, to znaczy w czasie wielkich strajków na Wybrzeżu, które skończyły się poro- zumieniem w Gdańsku i powstaniem „Solidarności". Przeciwstawił się temu jednak I sekretarz partii, następca Gier- ka, Stanisław Kania. Kania nie był członkiem Komitetu Obrony Kra- ju, jest jednak rzeczą jasną, że nic nie mogło się stać bez jego zgody. Otóż aż do końca, do czasu zastąpienia go przez Jaruzelskiego, Ka- nia był przeciwny wszelkim „rozwiązaniom siłowym". Kiedy jednak polski Sztab Generalny przygotowywał plan wpro- wadzenia stanu wojennego, w Moskwie pracowano nad projektem interwencji wojskowej, l grudnia 1980 roku generał Hupałowski, zastępca szefa Sztabu i członek pierwszej ekipy przygotowującej stan wojenny, wraca z Moskwy, przywożąc dokładne plany inter- wencji radzieckiej. Trzy armie radzieckie (15 dywizji), jedna armia czeska (2 dywizje) i jedna dywizja wschodnioniemiecka mają być go- towe do wkroczenia 8 grudnia. Dywizje radzieckie mają działać w centrum i na wschodzie, jednostki czeskie i niemieckie na zacho- dzie. Wybrzeże będzie zablokowane przez marynarkę radziecką i wschodnioniemiecka. Wszystko rozegra się w ramach manewrów „Sojuz 80". Zgodnie z tym planem jednostki polskie mają być zam- knięte w koszarach. Dowództwo polskie jest załamane. Jego szefo- wie próbują przekonać Rosjan, by nie wprowadzali jednostek nie- mieckich, ich udział wydaje się prowokacyjny. Początkowo generałowi Jaruzelskiemu udaje się wymóc na Ros- janach zgodę, by uczestniczyło w tej operacji kilka jednostek pols- kich. 5 i 11 dywizja pancerna ma być włączona do armii czecho- słowackiej, 4 i 12 dywizja zmechanizowana — do armii niemieckiej. Następnie, przezwyciężywszy prawdziwą depresję, minister obrony będzie próbował przekonać Kreml, że istnieje inne wyjście o charak- terze „czysto narodowym" i że armia polska da sobie z tym radę. 89 W dniu 5 grudnia szczyt Układu Warszawskiego obradujący w MOS kwie przyjmuje projekt interwencji. Wojskowi polscy, podobnie jak Amerykanie (informowani na bieżąco przez Kuklińskiego) i cały Za chód, będą w końcu zaskoczeni faktem wycofania się przywódcóv, radzieckich. Nazajutrz (kiedy nie doszło do interwencji radzieckie; polskie przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego znów na- bierają rozmachu. Ekipę pięciu wyższych oficerów wzmacnia czte- rech innych, nie mówiąc o oficerach niższej rangi. W MSW do kie- rowania tą operacją wyznaczono osiemnastu wyższych funkcjonariu- szy. Innym ekspertom zlecono przygotowanie wszystkich dokumen- tów „prawnych" (które 13 grudnia o pierwszej w nocy mają być pod- pisane przez członków Rady Państwa). Natomiast wojskowi, zajmu- jący ważne stanowiska w różnych ministerstwach (komunikacji, łączności, energetyki i handlu zagranicznego), mają przygotować swe resorty do pracy w warunkach stanu wojennego. I oto jednemu człowiekowi powierzono koordynację tych planów: jest nim pułkow- nik Ryszard Kukliński. Działania przygotowawcze MSW mają na celu głównie sporzą- dzenie spisów czołowych działaczy „Solidarności" i organizacji oce- nianych jako wywrotowe. Służba bezpieczeństwa w ciągu trzech miesięcy dokona identyfikacji tych osób w liczbie czterech tysięcy. Owe wykazy sporządzone na początku roku 1981 będą stanowiły podstawę do sporządzenia późniejszych list osób internowanych. Stąd pewne błędy spowodowane zmianami, które będą zauważone przez osoby aresztowane w nocy z 12 na 13 grudnia. Od lutego tego roku pod ścisłym nadzorem służby bezpieczeństwa jest 240 osób, w tym kierownicze gremium „Solidarności". Chodzi o to, by móc je aresztować w każdej chwili. 16 lutego 1981 roku do auli budynku Inspektoratu Obrony Te- rytorialnej przy Alejach Niepodległości zaproszono na szczególne po- siedzenie 47 osób. Było wśród nich 45 oficerów wojska i MSW oraz dwóch cywilów — przedstawicieli Wydziału Propagandy KC. Wszys- cy musieli najpierw podpisać zobowiązanie o zachowaniu ścisłej ta- jemnicy. Dopiero potem mogła się rozpocząć gra... Jest to gra specy- ficzna, rodzaj „Kriegspielu". Wnioski są wymowne. Warunkiem po- wodzenia stanu wojennego będzie pełne zaskoczenie „Solidarności"; zatem wprowadzenie go musi się odbyć w dniu wolnym od pracy, najlepiej w nocy z soboty na niedzielę. Ponadto akcja powinna być poprzedzona internowaniem w ciągu sześciu, w ostateczności w cią- gu dwunastu godzin, 6 tysięcy działaczy „Solidarności". Operacja ta 90 ma już swój kryptonim: „Wiosna". Role są podzielone między armię i milicję. Jedynie siły MSW będą dokonywały aktów internowania i dławiły — w razie potrzeby — opór w fabrykach. Wojsko będzie obecne w miastach, ewentualnie wokół dużych ośrodków pr/emysło- wych. Jego zadaniem jest wyłącznie zastraszanie, a w pewnych oko licznościach podtrzymanie sił bezpieczeństwa. 20 lutego wnioski dotyczące gry decyzyjnej zostaną przekazane generałowi Jaruzelskiemu. Nazajutrz szef Sztabu Generalnego, ge- nerał Siwicki, informuje swego podwładnego, pułkownika Kukliń skiego, że premier wyraził aprobatę. Premier wniósł kilka drobnych uzupełnień i polecił przerobienie materiału na notatkę pod tytułem „O stanie przygotowania państwa do wprowadzenia stanu wojenne go". Zamierzał ją w parę dni później z okazji XXVI Zjazdu KPZR przedstawić w Moskwie radzieckiemu kierownictwu... Najwidoczniej jednak nie udało mu się przekonać do końca roz- mówców z Kremla. 16 marca rozpoczynały się w Polsce i wokół jej granic manewry wojskowe (nie planowane wcześniej), które miały zgromadzić 150 tysięcy żołnierzy, w tym 30 tysięcy w samej Polsce. Manewrom tym, pod nazwą „Sojuz 81", towarzyszyła niesłychana presja polityczna. Właśnie wtedy, 27 marca, Polacy byli świadkami wylądowania w Warszawie specjalnego samolotu radzieckiego z 30 wysokimi funkcjonariuszami KGB, ministerstwa obrony i Gospłanu na pokładzie. Przybyli zbadać przebieg przygotowań do wprowadze- nia stanu wojennego. Był to początek powietrznego mostu. W War- szawie regularnie lądowały dziesiątki samolotów i helikopterów woj- skowych. W tym właśnie okresie attache militarni Zachodu stwier- dzili uruchomienie sieci ultranowoczesnej łączności wojskowej. Eks- perci KGB i ministerstwa obrony byli usatysfakcjonowani. 7 kwie- tnia bowiem Breżniew ogłosił koniec manewrów. Nie oznaczało to bynajmniej, że Kreml przestał się interesować sytuacją w Polsce. Jest nią zaniepokojony w najwyższym stopniu od połowy ubiegłego roku. Niemal od początku wybuchu strajków na Wybrzeżu utworzono w Moskwie specjalną grupę przygotowującą akcję militarną wojsk radzieckich i sojuszniczych przeciwko Polsce. Kieruje tym Naczelny Dowódca Zjednoczonych Sił Układu Warszaw- skiego — marszałek Kulików, który przez cały czas wielomiesięcz- nych przygotowań będzie odgrywał kluczową rolę. 18 kwietnia w Mo- skwie w sztabie wojsk Układu Warszawskiego głównodowodzący marszałek Kulików zwołuje licznych sztabowców i oświadcza im, że na prośbę rządu polskiego zostają oni skierowani do Polski, by po- 91 móc „bratniej partii"; 25 i 26 kwietnia przewozi się ich do kwatery głównej Układu Warszawskiego w Legnicy. Odtąd głównym kontro lerem przygotowań stanu wojennego będzie marszałek Kulików. Be dzie to czynił nie oszczędzając w najmniejszym stopniu polskich przywódców, nie wahając się traktować ich jak popychadła. Będzie ich nękał „urzędując" w swej rezydencji warszawskiej przy ulicy Sul- kiewicza, w pobliżu ambasady radzieckiej, ale także w Belwederze. Radzie Ministrów i Ministerstwie Obrony; posunie się nawet — jak wieść niesie — do wyrzucenia za drzwi takiej osobistości, jak Sta- nisław Kania... Równocześnie — mimo zakończonych manewrów — odbywają się przeloty nad terytorium Polski znacznej liczby radziec- kich bojowych samolotów i helikopterów, ciężkich samolotów trans- portowych. Tu i ówdzie pojawiają się jednostki i instalacje radzie- ckie — zwłaszcza łączności... Przygotowania ukończono na początku września. 13 września ge- nerał Jaruzelski zwołuje posiedzenie Komitetu Obrony Kraju, na które, rzecz wyjątkowa, zaprasza I sekretarza partii. Zebranie ma tylko jeden cel: uzyskać od Kani zielone światło. Minister spraw wewnętrznych oświadcza, że milicja jest gotowa. Nalega, by decyzję podjąć szybko, gdyż jego zdaniem „Solidarność" jest zorientowana w planach władzy. Wojskowi również deklarują swą gotowość. Kładą nacisk na dwa warunki: tajemnicę i wybór właściwego momentu. Chodzi bowiem o element zaskoczenia, niezbędny do wywołania szo- ku psychologicznego wśród ludności. Kania przysłuchuje się obra- dom. Wreszcie konkluduje: „Konfrontacja z wrogiem klasowym jest nieuchronna. Oznacza to walkę środkami politycznymi, a dopiero gdy te zawiodą, mogą być stosowane represje". Posiedzenie to odbyło się 13 września, a 18 września IV Plenum KC PZPR postanowiło, aby Kanię zastąpił Jaruzelski. Wprowadze- nie stanu wojennego jest odtąd tylko kwestią wyboru odpowiedniego momentu. 2 listopada pułkownik Kukliński dowiaduje się od generała Skal- skiego, zastępcy szefa Sztabu, że Amerykanie są au courant polskich projektów. Mieli o tym poinformować generała Jaruzelskiego Rosja- nie. „Wynika stąd obawa — mówi generał Skalski — że »Solidar- ność« w razie ostrzeżenia może stawić gwałtowny opór". Operacja może być więc trudniejsza niż przewidywano. Pułkownik Kukliński wyciąga stąd inny wniosek, natury osobis- tej. W każdej chwili może zostać odkryty. Przekazuje więc do Wa- szyngtonu umówiony sygnał, domagając się „eksfiltracji". 92 Zdrada pułkownika Kuklińskiego to prawdziwe trzęsienie ziemi dla trzech głównych kierowników operacji: Jaruzelskiego, Siwickiego i Kiszczaka. Ich pierwsza reakcja jest następująca: „Zaczynamy wszystko od zera". Nie maja najmniejszej wątpliwości, że jeśli Kuk- liński jest w Waszyngtonie (Moskwa to szybko potwierdza), nieza- wodnie wyjawi wszystko Amerykanom. On przecież wie wszystko. Niepodobna rozpocząć operacji natychmiast, trzeba co najmniej kil- ku dni, by postawić w stan alarmu wojsko i milicję. Nie można wda- wać się w konfrontację, której wynik jest teraz niepewny. Gdy mija moment paniki, generał Kiszczak — były szef wojskowego wywiadu i kontrwywiadu — radzi, by zaczekać kilka dni. Przyjrzeć się, jak Amerykanie przedstawią tę sprawę, jak będą wykorzystywali to „przejście" i wiadomości, które pułkownik — odtąd już były pułkow- nik — podał im na srebrnej tacy... Tymczasem Amerykanie milczą. Waszyngton tak chętny w anon- sowaniu najmniejszych ucieczek na Zachód, i to najniższych funkc- jonariuszy, tym razem nie pisnął ani słówka. W CIA spokój. Co wię- cej, generał Kiszczak, obecnie minister spraw wewnętrznych, jest całkowicie pewien, że Amerykanie nie próbowali absolutnie ostrzec przywódców „Solidarności" przed tym, co się szykowało. Każdy z tych trzech generałów pamiętał dobrze ogromną kampanię rozpętaną w grudniu 1980 roku przez Waszyngton i osobiście przez Brzezińs- kiego po to, by uprzedzić Polaków i cały świat o projektach inter- wencji radzieckiej. Jaruzelski, Kiszczak i Siwicki muszą zdać sobie sprawę z faktu, że Amerykanie — z nieznanych przyczyn — posta- nowili zachować informacje Kuklińskiego dla siebie. Generał Kisz- czak wysunął pewną hipotezę, którą podtrzymuje po dziś dzień: Amerykanie milczeli, w nadziei że wprowadzenie stanu wojennego skończy się klęską, że krew poleje się na ulicach Warszawy i że w ostatecznym rachunku armia radziecka będzie zmuszona dokonać interwencji. Wbrew zwyczajowi nie ukarano nikogo z powodu ucieczki puł- kownika Kuklińskiego: nawet najniższego rangą wojskowego czy mi- licjanta. Nikt z kontrwywiadu też nie poniósł z tego tytułu konse- kwencji. Inna rzecz, że trzej protektorzy Kuklińskiego to: Jaruzelski, Siwicki i Kiszczak.(...) Fragmenty rozdziału „Gdzieś w Stanach Zjednoczonych" książki Gabriela Meretika pt: „Noc generała" w przekładzie Michała Radgowskiego, Wydawnictwo „Alfa" 1989, str. 120-128. 93 Pierwsze podejście Ale książka Meretika to typowa literatura faktu. Nie zawierająca oce* .ml też nawet poglądów autora Rasowa reporterka. Tak się zreszu- złożyło, że „Noc generała" nie spowodowała powrotu sprawy Kuklińs kiego na forum publiczne, ani też nie wywołała większego rezonansu w mediach w postaci polemik, dyskusji, sporów. Być może dlatego, że media były już zajęte czymś innym — u nas w tempie błyskawicznym dokonywała się wielka transformacja systemu, rozpadała się PZPR, na południu, w Rumunii, walił się krwawo reżim Ceausescu. Dopiero na przełomie marca i kwietnia 1990 r. powróciła sprawa Kuklińskiego w artykule znanego historyka wojskowości płk. dr. Tadeu- sza Jurgi, na łamach „Rzeczypospolitej", będąca bodaj pierwszą próbą przedstawienia tego problemu w całej jego złożoności polityczno-mo- ralnej. l wówczas również nikt nie podchwycił tego wątku. Rezonans wywołało dopiero wystąpienie prof. Zbigniewa Brzezińskiego w grudniu 1990 roku przed kamerami TVP, który ostro postawił problem pełnej rehabilitacji Kuklińskiego. Spotkało się ono zresztą z raczej sceptycz- nymi i wymijającymi ocenami przedstawicieli nowego już obozu post- komunistycznej władzy. Pochwała zdrady? Pułkownik dyplomowany Ryszard J. Kukliński. Do niedawna nie znany szerszemu ogółowi Polaków oficer, jakich wielu spotykamy na ulicach naszych miast, najliczniej w Warszawie, siedzibie naj- wyższych władz wojskowych oraz instytucji centralnych Ministerst- wa Obrony Narodowej. Należał do elity pułkownikowskiej, której drogi kariery wiodły przez studia operacyjno-strategiczne akademii wojskowej w Moskwie, prosto do stanowisk zarezerwowanych dla przyszłych generałów. Ulice rodzinnego miasta oglądał z okien służbowego samochodu, który codziennie rano zawoził go z domu na Starówce do Sztabu Generalnego przy Rakowieckiej. Pewnego listopadowego dnia miej- sce przed domem przy ulicy Rajców 11, gdzie zwykle parkował cze- kający na pułkownika samochód, pozostało puste. Zapewne niewiele osób skojarzyło ten fakt z rewelacyjną informacją podaną przez Je- rzego Urbana. Ówczesny rzecznik rządu PRL w ulubionym stylu 94 „odwracania kota ogonem" ujawnił aferę szpiegowska z dopisaniem jej w podmiocie służby wywiadowczej USA, która posłużyła się rze- komo jakimś tam pułkownikiem Kuklińskim do szkalowania patrio- tycznych intencji „twórców" stanu wojennego. Okazało się jednak, ze Kukliński, który zbiegł na Zachód, to wca- le nie byle jaki pułkownik, lecz zastępca szefa Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego i szef I Oddziału Planowania Strategiczno- -Obronnego, a co ważniejsze — jeden z czołowych współtwórców konstrukcji planu interwencji wewnętrznej, którą od owego pamięt- nego 13 grudnia 1981 r. kierowała tzw. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, szybko ochrzczona przez społeczeństwo „Wroną". Kukliński wystąpił publicznie po raz pierwszy dopiero w 1987 r., udzielając wywiadu paryskiej „Kulturze", która w kraju podlegała rygorom pisma na politycznym indeksie i dostępna była tylko dla wybranych. Wywiad ten natychmiast powielono staraniem konspi- racyjnego „Mostu", a następnie wielu innych wydawnictw podziem- nych, ale literatura drugiego obiegu traktowana była surowo i gości- ła w niewielu domach. Kiedy zaproponowano mi opracowanie wolnego od cenzury ko- mentarza do wywiadu Kuklińskiego, podjąłem się prawie bez waha- nia. Później, już przy pracy, dopadły mnie wątpliwości. Wierzyć do- brym intencjom Kuklińskiego, czy nie wierzyć? Gdyby Kukliński przekazał informację o przygotowaniach do sta- nu wojennego Wałęsie, a później kazał się aresztować, byłby boha- terem, choć pewnie martwym. A może przede wszystkim właśnie dlatego? On jednak żyje, spacerując ulicami bogatego Zachodu. Niełatwo jest go bronić. Tym bardziej że oskarżenie o współpracę z obcym wywiadem na szkodę bądź co bądź własnego państwa, choć- by to państwo było złe i niechciane, obciąża podwójnie człowieka w mundurze oficera polskiego. Tę świadomość, dziedziczoną z dzia- da-pradziada, mamy w genach. Toteż tej sfery miłości własnej Po- laków nie próbuję nawet dotykać. Jerzy Urban na tej czułej polskiej strunie właśnie zagrał. Bez skrupułów sięgnął po ów swoisty polski azyl, rachując na zimno, że zapewni mu on bezkarność, gdy będzie zniesławiał i ciskał potwarze. Lubi i umie to robić. Ale co powiedzieć czytelnikowi? Był Kukliński szpiegiem, czy nie był? W kontekście moralnym kryterium zdrady narodowej zawiera niezmienne wyznaczniki oceny tego haniebnego czynu. Pozostanie 95 takim niezależnie od subiektywnej kwalifikacji politycznej, ideo!o gicznej, czy jeszcze innej, niezależnie od kierunku, w którym infoi macje te biegły, na Zachód czy na Wschód, trafiały do ambasari amerykańskiej czy radzieckiej, czytane były w Białym Domu czy ;; Kremlu. Sprawa Kuklińskiego wykracza daleko poza wymiar konwencjo nalnej afery szpiegowskiej. Jego relacja rzuca, co prawda wątłe, światło na tajemnice międzynarodowego komunizmu, ale w jego za sięgu znalazły się akurat sprawy, które stanowią o statusie narodu wym państwa i stopniu jego bezpieczeństwa. Kukliński należy do tego samego co ja pokolenia oficerów, którzy pierwsi po wojnie odebrali solidną, wieloletnią edukację w polskich szkołach podchorążych. Tej indoktrynacji politycznej i sowietyzacji szkoły te jeszcze nie doświadczyły, chociaż już się o nią ocierały. Jeszcze dominowały polskie tradycje historyczne i polskie wychowa- nie wojskowe, którymi dzieliła się z nami dość liczna wtedy kadra oficerów i podoficerów Wojska Polskiego Drugiej Rzeczypospolitej. Przysięgaliśmy Rzeczypospolitej Polskiej na stopniach ołtarza po- lowego, salutowaliśmy sztandarom naszej wiary, honoru i Ojczyzny. Ale już się mówiło w szkole o jakiejś dziwnej konspiracji. Wtajem- niczeni, wtedy jeszcze nieliczni członkowie PPR w wojsku, uchodzili za nobilitowanych jakimś szczególnym zaufaniem tajemnej siły. Gdy partia wyszła z ukrycia, rozrosła się w monstrualny kokon nieogra- niczonej władzy, posługującej się intrygą i donosicielstwem. Decydo- wały nie rozkazy dowództwa, lecz uchwały tzw. podstawowych i od- działowych organizacji partyjnych, skąd biegły nici do samego szczy- tu partyjnej góry. Aniśmy się spostrzegli, jak wypatroszono nas z osobowości i przystąpiono do preparowania szarych komórek. Homo sovieticus w polskim mundurze zaczął zrywać krzyże, a wieszać znaki czerwo- nej apokalipsy. Było coś z obłędu w owym „internacjonalistycznym" marszu do samozniszczenia narodowego rodowodu. Świat naszej młodzieńczej wyobraźni, malowanej żywymi kolora- mi rycerskich tradycji, ginął w bezbarwnej jednostajności dziejów ruchów robotniczych i wielkiej rewolucji proletariackiej. Było to nud- ne, trudne i obce. Biada jednak tym, którzy uczucia niechęci ukryć nie potrafili. Znikali nagle, uprowadzani nocą przez agentów wojs- kowej policji politycznej, tzw. Informacji. Słuch po nich ginął, a po- zostawał strach, obezwładniający wolę solidarnej samoobrony i bez- wstydne uczucie własnego bezpieczeństwa, zresztą iluzorycznego. 96 A później promocja. Według starego polskiego zwyczaju i cere- monii pasowania na rycerza. Szczyt marzeń młodego człowieka. I niespokojna myśl, że generał stojący przed nami to Rosjanin w pol- skim mundurze. Z trudem trzymał się na nogach, podpierany w kry tycznych chwilach balansowania ciałem przez komendanta szkoh również oficera Armii Czerwonej. Był po prostu pijany. Kukliński wiedział dużo. Stanął oko w oko z brutalną prawda bezwzględnego podporządkowania Wojska Polskiego rozkazom obce- go mocarstwa. Znał prozaiczną wymowę haniebnego wpisu w tekst roty przysięgi wojskowej ślubowania na wierność sojuszniczej Armii Radzieckiej, ukryta przed wtajemniczonymi wśród banałów socjalis- tycznego patosu. Naczelne Dowództwo ludowego Wojska Polskiego, Sztab General- ny, przemysł wojenny, wojskowe placówki naukowe, biura konstruk- cyjne, wszystko, co służy obronności państwa, zostało poddane naj- ściślejszej kontroli armii radzieckiej. Pod czujnym okiem dowództwa „zaprzyjaźnionej" armii programowano rozwój liczebny i techniczny LWP, jego wyszkolenie i wreszcie strategiczno-operacyjne koncepcje wykorzystania w przyszłej wojnie. Wymowa faktów w wywiadzie Kuklińskiego jest przerażająca. Bezpieczeństwo państwa, obrona jego granic stanowią do dziś fun- kcję Układu Warszawskiego. Znamy oficjalną wykładnię wynikają- cych z tego układu gwarancji dla Polski. Pewne, solidne, jak nigdy w naszych dziejach, niezastąpione. Kukliński zrywa zasłonę tej mistyfikacji: „... zgodnie z przyjętym przez PRL na przełomie lat 1979/1980 tak zwanym Statusem Zjed- noczonych Sił Zbrojnych i organów kierowania nimi na czas wojny — w tych sytuacjach kierowanie obroną Polski oraz dowodzenie jej siłami zbrojnymi przechodzi całkowicie w ręce tak zwanego Jedyne- go Najwyższego Naczelnego Dowództwa. PRL zgodziła się dobrowol- nie, że tym Jedynym Najwyższym Naczelnym Dowództwem będzie niepodzielnie Najwyższe Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych Związ- ku Radzieckiego, a jego organem roboczym wyłącznie radziecki Sztab Generalny". Podczas przełomowych wydarzeń lat 1980/1981 nasz kraj znalazł się w stanie totalnego zagrożenia inwazją obcych wojsk. I nie były to wojska NATO. Na całej długości naszych granic na wschodzie i zachodzie, na północy i południu stały „sojusznicze" wojska Układu Warszawskiego. 97 Bohater c/y /drajca Nigdy w dziejach polskiego bytu niepodległego nie byliśmy tal bezsilni i zdani na łaskę nieprzyjaznego sąsiedztwa. Kukliński został uznany winnym zdrady najwyższych tajemni wojskowych i państwowych, godzących w polską rację stanu, obror ność kraju i jego bezpieczeństwo. Ale ani jeden z owych motywóv, oskarżenia nie odpowiada rzeczywistości, ponieważ nie można zdra dzić „czegoś" ani ugodzić w „coś", czego w ogóle nie było. Najwyższe tajemnice państwowe od dawna nie należały do pan stwa polskiego, ujawnione obcemu mocarstwu przez przełożonych Kuklińskiego. Kraj został pozbawiony siły obronnej i bezpiecznej eg- zystencji narodowej. Oczywiście, opłakane rezultaty działalności fo- rum kierowniczego PRL wykluczały wykładnię polskiej racji stanu. Po prostu takiej również nie było. Zważmy następstwa czynów oskarżonego i oskarżycieli. Ten pier- wszy został napiętnowany najwyższym wymiarem kary. Skazany na śmierć. Ci drudzy czuwają nadal nad „bezpieczeństwem państwa". Przerwanie milczenia nad sprawą Kuklińskiego zobowiązuje. Nie tylko zresztą w imieniu prawa człowieka do sprawiedliwego osądu jego postawy wobec społeczeństwa. Nie tylko w imieniu prawa żołnierza polskiego czy czystego munduru i służby tylko własnemu narodowi. Polska rzuciła wyzwanie nowym czasom. Piętrzą się na tej drodze dzisiaj, widziane ostro i dokuczliwie, problemy gospodarcze i politycz- ne, związane najściślej z naprawą urządzeń wewnętrznych Rzeczypo- spolitej. Jak zawsze — podpowiadają doświadczenia historyczne — są one uwarunkowane bezpieczeństwem zewnętrznym państwa. Właśnie teraz, zważywszy kontekst szybko postępujących zmian politycznych w Europie, zwłaszcza Środkowej i Wschodniej, Polska nie może być tak przerażająco bezbronna. Nie może ten problem pozostawać dłużej na marginesie zainteresowań naszego parlamentu i rządu. Rzeczpospolita" nr 77 z 31 IU~1 TV 1990, Tadeusz Jurga — ,JPochwala zdrady?" Apel Zbigniewa Brzezińskiego Sprawa płk. Kuklińskiego wypłynęła ponownie po kilku miesiącach, w lipcu 1990 roku, gdy do ówczesnego ministra sprawiedliwości w rzą- dzie Tadeusza Mazowieckiego, Aleksandra Bentkowskiego (reprezen- 98 tującego w nim ZSL), wpłynął formalny wniosek o rewizję wyroku z marca 1984 r., skazującego Kuklińskiego na karę śmierci. Negatyw nie zaopiniowany przez ministra, odrzucony został przez resortowa ko- mórkę rewizji nadzwyczajnych. W tymże roku postanowieniem Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego — na mocy ustawy amnestyjnej z 7 grudnia 1989 r. — karę śmierci dla płk. Kuklińskiego zamieniono na 25 lat więzienia. 13 grudnia 1990 r., w 9. rocznicę stanu wojennego przed kamerami Telewizji Polskiej (po głównym wydaniu „Wiadomości" w pr.l) wystąpił prof. Zbigniew Brzeziński, b. doradca prezydenta USA Jimmy Cartera ds. Bezpieczeństwa Narodowego (który w grudniu 1980 roku — m.in. dzięki informacjom przekazanym przez płk. Kuklińskiego — odegrał klu- czową rolę w zablokowaniu postanowionej już inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Polskę). Nawiązał on m.in. do 10. rocznicy niedoszłej inwazji i stwierdził, iż 8 grudnia 1980 roku generałowie Jaruzelski, Siwicki i Hupałowski wie- dzieli już o radzieckich planach najazdu i właśnie w związku z tym podjęli decyzję o przygotowaniu „rozwiązania wewnętrznego", czyli o wprowadzeniu stanu wojennego, aby zapobiec interwencji zewnętrz- nej. Stało się to jednak dopiero w rok później. W owym czasie natomiast prezydent Carter — z inspiracji Brzezińskiego — wysłał specjalną linią telefoniczną depeszę do Leonida Breżniewa, grożąc poważnymi kon- sekwencjami międzynarodowymi, zwłaszcza w stosunkach sowiecko- amerykańskich, w przypadku zaatakowania Polski. Stany Zjednoczone sprawiły także, że ówczesna premier Indii, p. Indira Ghandi, przest- rzegła Breżniewa, iż jeśli ZSRR zaatakuje Polskę, Indie przestaną być neutralne. W tym samym czasie Brzeziński rozmawiał z Ojcem św. Ja- nem Pawłem II, informując go o podjętych działaniach. Istotnym źródłem informacji Stanów Zjednoczonych o tym, co się dzieje w Polsce i co szykuje się za jej wschodnimi granicami — stwier- dził Zbigniew Brzeziński — był wówczas wysoki oficer Sztabu Gene- ralnego WP, płk. Kukliński. „Nie był on — stwierdził z naciskiem — zwykłym agentem USA, a jedynie odważnym sojusznikiem, i to w chwi- li, kiedy całe dowództwo Wojska Polskiego było zaprzedane Sowietom. Pułkownik Kukliński, ryzykując życiem nie tylko swoim, ale i swojej ro- dziny, godnie zasłużył się Polsce i dlatego nowo wybrany prezydent RP powinien nadać mu wysokie odznaczenie bojowe i przywrócić go do czynnej służby wojskowej. Nie chodzi o żadną rehabilitację — pod- kreślił Brzeziński — bowiem wyrok wydany przez komunistyczny reżim był od samego początku nieważny." 99 Niemal wszystkie dzienniki odnotowały następnego dnia telewizyjne wystąpienie prof. Brzezińskiego. W kilka dni później odezwała się „Po- lityka", dając pryncypialny odpór Brzezińskiemu. Półgębkiem wypowie dzieli się także — z wyraźną niechęcią, że w ogóle muszą zabrać gio. przedstawiciele ówczesnych władz. Zbigniew Brzeziński, wybitny polityk amerykański, w wywia dzie dla TVP powiedział m.in.: „Pierwszy od 50 lat wybrany w wol- nych wyborach prezydent RP powinien nadać pułkownikowi Kukliń- skiemu wysokie odznaczenie bojowe za odwagę w obronie ojczyzny". Jednocześnie Z. Brzeziński postulował awansowanie Kuklińskiego do stopnia generała. W dalszej części wywiadu nasz rodak zza oce- anu określił polskiego pułkownika jako współpracownika wojska a- merykańskiego, nie zaś zwykłego agenta CIA. Propozycje Zbigniewa Brzezińskiego są wręcz bulwersujące. Sank- cjonują bowiem one, ba, wręcz gloryfikują zdradę i szpiegostwo. Wszystko zależy tylko, na czyją rzecz się szpieguje i komu się zdra- dza tajemnice państwowe i wojskowe. Wybór wywiadu i państwa, z którym każdy żołnierz czy każdy urzędnik państwa polskiego bę- dzie mógł bezkarnie współpracować, zależy od jego opcji politycznej i własnego sumienia. W polskiej tradycji działalność szpiegowska i agenturalna — w od- różnieniu na przykład od tradycji brytyjskiej czy, jeszcze bardziej, japońskiej — zawsze była traktowana dwuznacznie. Dlatego też szpiedzy i agenci uprawiali swój zawód cicho i bez rozgłosu. Podej- mując bowiem tę niebezpieczną i niewdzięczną pracę liczyli się z tym, że ich nazwiska znajdą się na pierwszych stronach gazet tylko w przypadku wpadki. I tak też chyba powinno pozostać. Wypowiedź Zbigniewa Brzezińskiego z punktu widzenia obywa- tela amerykańskiego jest słuszna i prosta, z naszego zaś jest to bar- dzo groźny precedens. Uznajmy więc po prostu ten wywiad za gafę wybitnego polityka, który zza oceanu nieco inaczej patrzy na nasz kraj i ludzi. ,folityka" 2 22 XII 1990, Piotr Adamczewski — ,JPrzeciw propozycji Zbigniewa Brzezińskiego. Bohater czy zdrajca?" 100 Wobec apelu Zbigniewa Brzezińskiego Andrzej Milczanowski — szef UOP: — Profesor Brzeziński w swej znanej wypowiedzi stwier dzil, że płk Kukliński powinien zostać nagrodzony wysokim polskim orderem za swe zasługi dla wywiadu amerykańskie- go. Czy zgadza się pan z taką opinią? — To bardzo ryzykowne stwierdzenie. Ryzykowne dlatego, że sankcjonowałoby pogląd, iż praca agenturalna dla obcego państwa jest sprawą sumienia indywidualnego funkcjonariusza. Łatwo sobie wyobrazić, jak groźne skutki miałoby to dla pracy Urzędu i bezpie- czeństwa państwa. Historia zapewne kiedyś oceni ten konkretny przypadek. (...) Fragment wywiadu Andrzeja Mozołowskiego z szefem Urzędu Ochrony Państwa, Andrzejem Milczanowskim, ,folityka" nr 3/91 z 19 stycznia. Jacek Merkel — sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego: — Czy przyjąłby pan jako doradcę np. Zbigniewa Brzeziń- skiego? — Jako eksperta — tak, to nie jest wykluczone. Nie chodzi tu przecież o stanowisko państwowe, ale o korzystanie z opinii różnych fachowców, a prof. Brzezińskiemu kompetencji przecież odmówić nie można. — A czy przyjąłby pan jako eksperta płk. Kuklińskiego? — Teraz nie. — Co to znaczy teraz nie? — Jest to problem skomplikowany dla armii. Był u mnie prof. Brzeziński, który optował za udzieleniem Brzezińskiemu aktu łaski. Nie jest to jednak sprawa aktu łaski. Jak wiadomo, oficer ten współ- pracował z armią amerykańską i jest to problem wymagań i praw, jakie daje się żołnierzowi i funkcjonariuszowi, problem jego lojalnoś- ci. Z jednej strony pułkownik Kukliński działał wtedy, gdy u nas rządził jeszcze komunizm, a więc w jego postawie można dostrzegać jakieś elementy patriotyczne. Ale nie można abstrahować od tego, 101 że Polska ma takie a nie inne siły zbrojne. Nie można się odciąć od przeszłości, przecież w armii służy wielu kolegów Kuklińskiego i on i także mają określone poczucie lojalności. A właśnie w kręgach woj- skowych ocena Kuklińskiego jest negatywna.(...) Z wywiadu Bronisława Tumiłowicza z Jackiem Merklem, pt. „Płk Kukliński nie będzie moim doradcą", „Sztandar Młodych" z 15-17 II 1991. We wspomnieniach generałów Ucieczka Kuklińskiego i wszystkie związane z nią perturbacje, które miały miejsce przed ogłoszeniem stanu wojennego, a także późniejsze — znane i nieznane — reperkusje polityczno-militarne z nią związane, musiały jak głęboka zadra utkwić w pamięci umundurowanych autorów grudniowego przewrotu. Ujawniło się to po wielu latach w ich wspom- nieniach, publikowanych ostatnio w formie książkowych wywiadów- rzek, których lawinę zapoczątkowała „Przerwana dekada" — rozmowa Janusza Rolickiego z Edwardem Gierkiem. Rzecz jasna, ton i język tych wynurzeń jest już — w roku 1991 i 1992 — zupełnie inny niż o pięć lat wcześniejsze agresywne publikacje „Trybuny Ludu", Urbana i innych apologetów stanu wojennego, niemniej, ich opinia o człowieku i jego dylemacie pozostaje niezmienna: był zdrajcą Polski, który sprze- dawał ją za dolary, choć z ich punktu widzenia, o czym jednak nie mówią, zrobił przecież rzecz o wiele, wiele gorszą — zdradzając ko- munizm i Związek Sowiecki... Poniżej zamieszczamy fragmenty tych wspomnień, a także — wy- powiedź na temat Kuklińskiego generała z przeciwnej strony, w roku 1981 sekretarza stanu USA w ekipie prezydenta Cartera, Aleksandra Haiga. Wspomina gen. Kiszczak: — Wszyscy ciągle się mnie pytają, jak to możliwe, że tak wysoko postawiony agent wywiadu amerykańskiego mógł działać zupełnie bezkarnie przez tak długi czas. 102 Gdyby mi ustawiono w szeregu wszystkich oficerów Sztabu Ge- neralnego i powiedziano, że jeden z nich jest amerykańskim agen- tem, to Kuklińskiego wyeliminowałbym z podejrzeń jako jednego z pierwszych. Był niepozornym, drobnym, łysiejącym blondynem. Nigdy nie od- zywał się nie pytany, niczym się nie wyróżniał. Idealny agent. Byłem z nim na „ty", studiowaliśmy razem na kursie w Akademii Sztabu Generalnego w Moskwie. Był cichy, uczynny, skromny, pra- cowity, służbisty, ładnie malował mapy. Ściągał buty i w skarpet- kach chodził po olbrzymich mapach leżących na podłodze. Robił je dla siebie i kilkunastu kolegów. Miał też fenomenalną pamięć. Jak teraz na to patrzę, to widzę, że był aż nazbyt służbisty. Pa- miętam, jak kiedyś zjawił się u mnie w biurze z teczką (przypiętą łańcuszkiem do ręki) tajnych dokumentów. Podsunął mi dokument otwarty na stronie, którą miałem przeczytać i pokwitować fakt za- poznania się z nim. Ciekawiło mnie, co jest na innych stronach, usiłowałem namówić Kuklińskiego na kawę, kieliszek koniaku... Na- wet nie usiadł. — Wiesz, Czesławie, teraz obowiązki i służba — może kiedy in- dziej, ty masz na głowie tyle poważnych obowiązków. Ale nigdy się nie napił i nigdy, pomimo zachęt, nie rozmawiał ze mną na tematy, które nie wchodziły w zakres jego obowiązków. Kukliński to wiele pytań, które na razie muszą pozostać bez od- powiedzi, póki on sam się nie zdecyduje powiedzieć czegoś więcej i bez ubarwień. Na kilka z nich można jednak spróbować odpowiedzieć, choć w dużej mierze muszą to być tylko hipotezy. — Jak pan przypuszcza, w jaki sposób Kukliński był lacz- nikowany? — W przypadku tak ważnego agenta preparowane kamienie i in- ne skrytki kontaktowe nie mogły wystarczyć, niezbędne były również osobiste kontakty z kadrowymi oficerami amerykańskimi. Pewnym tropem mogą być Węgry, gdzie Kukliński często bywał i gdzie mógł mieć ułatwiony kontakt ze zwierzchnikami, którzy przenikali z Aus- trii. Prawdopodobnie Kukliński chciał również mnie zwerbować za po- mocą szantażu. Pożyczył bowiem ode mnie 60 tyś. forintów z kasy wywiadu wojskowego i długo ociągał się ze zwrotem. Być może liczył na to, że nie będę umiał się z tego rozliczyć, co mogło być idealnym sposobem do wciągnięcia mnie do współpracy. Jeżeli tak było, to 103 założenie było dziecinnie naiwne, w ostrych słowach zażądało n- zwrotu pożyczki.(...) — Kiedy Kukliński został agentem amerykańskiego wywia du wojskowego? — Myślę, że on i Ostaszewicz* byli agentami już od lat 60. Kuś liński był w Wietnamie, gdzie oficerowie byli praktycznie nie koni rolowani, otoczeni przez przeciwnika. Każdy miał tam miejscowa dziewczynę, którą zwykle przejmował po poprzedniku, podsunięta zazwyczaj przez kontrwywiad południowowietnamski na zlecenie ob cych wywiadów, głównie amerykańskich, ale nie tylko. Przede wszystkim nasi tam handlowali, a każda wpadka groziła międzynarodowym skandalem (byliśmy przecież w Międzynarodo- wej Komisji Rozjemczej). W Polsce takie nadużycie ostro karano. Amerykanie w to grali i ułatwiali naszym oficerom interesy.(...) Wielu spośród wówczas zwerbowanych zostało zamrożonych, nic nie robili i tylko od czasu do czasu byli uaktywniani. Kukliński jed- nak cały czas pracował, bo był bardzo cennym źródłem. Szefem ważnego oddziału był w Sztabie Generalnym płk Żarek, który niespodziewanie zmarł na serce. Tej śmierci też trzeba by się przyjrzeć, bo wtedy Kukliński awansował na jego miejsce i miał nie- ograniczony dostęp do ważnych informacji. — W jaki sposób Kukliński uciekł?(...) — Moim zdaniem Kukliński wyjechał legalnie na doskonale sfał- szowanych papierach. Sprzyjać temu mogło zamieszanie w kraju, to był listopad 1981 roku. Nielegalne przewiezienie całej rodziny to zbyt wielkie ryzyko.(...) — Czy rzeczywiście Kukliński byt poza podejrzeniami? Czy mógł zostać zdemaskowany? — Gdybyśmy dokładniej się zainteresowali jego samochodem, je- go poziomem życia, jego niektórymi zwyczajami... Jeździł sfatygowanym fordem-taunusem, ale po jego ucieczce o- kazało się, że to marne opakowanie kryło w sobie znakomity nowy silnik z nowym zawieszeniem. Miał luksusową willę przy ul. Rajców i pokaźny sad pod Warszawą. To był majątek. Jedna sprawa zde- — * Płk. Ostaszewicz był zastępcą szefa ds. informacyjnych w Zarządzie II Sztabu Generalnego LWP (wywiad), a następnie pracował w MON w komór- ce do spraw uzbrojenia, w związku z czym często podróżował na Zachód. Uciekł z Polski we wrześniu 1981 r. przez Jugosławię. Kiszczak przypusz- cza, że był on łącznikiem Kuklińskiego z CIA (przyp. red.). 104 maskowałaby go bardzo szybko, gdybyśmy tylko na to zwrócili uwa- gę. Uchodził za niezłego kogucika. Stale wywoził do lasu sekretarki, maszynistki, inne atrakcyjne kobiety. Nie afiszował się tym, ale po- zwalał wszystkim dostrzec, że jest z tych. co to lubią ria boku, Tyle tylko, że on z tymi kobietami nie spał. No, może na począt- ku, żeby romans obiecująco zacząć. Później brał taką na wycieczkę samochodem, wchodzili do lasu i kiedy ona była przekonana, że za chwilę wciągnie jaw krzaki, przepraszał, znikał na chwilę, niby to za potrzebą, a po powrocie nagle zaczynało mu się spieszyć do do- mu,(...) Te panienki potrzebne były tylko do ubezpieczenia wyjazdów do skrytek. Wystarczyło tylko się szybko i niepostrzeżenie schylić, podnieść wydrążony kamień (ulubiony sposób Amerykanów na kon- takt), który znajdował się w umówionym miejscu. — Dla oceny działań Kuklińskiego bardzo ważna jest od- powiedź na pytanie, dlaczego uciekł akurat tuż przed stanem wojennym. — Kukliński był klasycznym przykładem instrumentalnego trak- towania Polski przez USA. Amerykanie wiedzieli na bieżąco o samej technice przygotowania stanu wojennego może więcej niż Jaruzelski, Kiszczak, Siwicki... Kukliński znał przecież wszystkie szczegóły. Amerykanie nikogo nie uprzedzili. Ani papieża, ani Episkopatu, ani Wałęsy czy Bujaka, Kuronia, Michnika... Nikogo! Grali swoją grę. — Na czym, pana zdaniem, ta gra polegała? — Otóż możliwa jest taka wersja, iż zakładali, że przez ewaku- owanie zupełnie nie zagrożonego agenta, który znał plany stanu wo- jennego lepiej niż ja, wpadniemy w panikę i zaczniemy na kolanie zmieniać te plany, zaczniemy improwizować, zaczną nam się trząść ręce, popełnimy jakiś błąd, rozpoczniemy akcję, nie damy rady i wej- dą sojusznicy. Ugrzęźnie tu 20-30 ich dywizji, a Związek Radziecki zajęty Polską, wschodnią Europą i Afganistanem, gdzie niezbyt mu szło, nie będzie mógł się zajmować ofensywnymi działaniami prze- ciwko Amerykanom. — Czy przygotowania do stanu wojennego były tak zaawan- sowane, że można go było wprowadzić miesiąc wcześniej, tuż po ucieczce Kuklińskiego? — Tak. — Dlaczego zatem tego nie zrobiono? 105 — Bo cafy czas łudziliśmy się, że „Solidarność" uczyni jakiś po zytywny gest, który pozwoli nam uniknąć tego starcia. Dlategu (i. ostatniej chwili odwlekaliśmy naszą akcję. — Sam pan powiedział, że społeczeństwo chciało spokoju Amerykanie musieliby być bardzo naiwni licząc na to, że w\ buchnie konflikt bratobójczy. Poza tym od ucieczki, czy —jak pan twierdzi — wycofania Kuklińskiego — do niepowodzenia stanu wojennego droga daleka. Co władze musiałyby zmienić, gdyby Kukliński ujawnił plany? Powiedzmy, że nie udałoby się wszystkich internować, powiedzmy, że niektóre fabryki przygotowałyby się do strajków. Ale przecież Kukliński uciekł na początku listopada, kiedy liczyliście ponoć na porozumie- nie, czego dowodem miało być spotkanie Glemp-Jaruzelski- -Wałęsa. Może Kukliński, jeżeli mu —jak pan twierdzi — nic nie groziło — po prostu źle ocenił sytuację i niepotrzebnie się wystraszył? Naszym zdaniem Amerykanie dlatego milczeli, że- by uniknąć sprowokowania „Solidarności" do ostrej reakcji, przygotowania czynnej obrony zakładów pracy i w efekcie groźby wojny domowej, której sobie nie życzyli, bo byli zain- teresowani spokojem w Europie Wschodniej. — Proszę panów, tak wytrawny agent jak Kukliński, wytrawny, bo najprawdopodobniej pracował dla nich od przełomu lat 60. i 70., nie mógł tak łatwo wpaść w panikę. Drugi człon pytania zakłada, że Amerykanom zależało na tym, żeby się nam stan wojenny po- wiódł. No cóż, to jedna z możliwych hipotez. — Jest również hipoteza godząca obydwa spojrzenia. Według niej wypuściliście Kuklińskiego specjalnie, wiedząc, że jest szpiegiem amerykańskim, aby dać Amerykanom informację, że do interwencji sowieckiej nie dojdzie i że nie będzie wojny do- mowej, bo wasze działania nie będą nazbyt radykalne. — Znam tę hipotezę. O takie działanie posądza nas na przykład mecenas Siła-Nowicki. Byłaby to prawdopodobnie hipoteza miesz- cząca się w regułach wielkich, strategicznych gier wywiadowczych, gdyby niejedno małe „ale": naprawdę nie wiedzieliśmy, że Kuk- liński jest agentem. Natomiast nie jest wykluczone, że Kukliński mógł być agentem wywiadu radzieckiego, chociaż jest to hipoteza karkołomna. Wówczas taka interpretacja byłaby prawdopodobna: w ten sposób „radzieccy" dawaliby do zrozumienia Amerykanom, że nie ma powo- du do obaw i zaostrzania wzajemnych stosunków (mogli się tego bać 106 po Afganistanie), ponieważ będzie to wewnętrzna sprawa Polski w tym sensie, że wszystko będzie robione rękami Polaków. A trzeba pamiętać, że możliwość zwerbowania Kuklińskiego ,.i a dzieccy'' mieli setki i tysiące razy.*..,) — Dlaczego jego ucieczkę ujawniono dopiero po 4 latach f — Nie było się czym chwalić. Ujawniliśmy to po to, żeby niektórzy ludzie w Polsce trochę oprzytomnieli, zrozumieli, ze ci Amerykanie wcale tak Polaków nie kochają, że nas traktują instrumentalnie.* — Czy próbowano odnaleźć Kuklińskiego na Zachodzie? — Kontrwywiad wojskowy próbował. Szczegółów nie znam, ale wiem, że nie przyniosło to jakichkolwiek rezultatów. Kukliński był i pozostanie jednym z najbardziej chronionych agentów na świecie. — Dlaczego? Przecież jego zadanie w Polsce już się skoń- czyło? — Kukliński wie bardzo dużo.(...) Z punktu widzenia wywiadu Kukliński jest ważny do dziś. Znał cholernie dużo osób wojskowych ze wszystkich państw Układu War- szawskiego, o każdym potrafił wiele powiedzieć, znał ich słabe pun- kty, przyzwyczajenia, zainteresowania... To bardzo cenne informacje dla każdego wywiadu. — Panie generale, ostro krytykuje pan wypowiedź Kuklińs- kiego dla „Kultury". Czy nie jest tak, że to nie tylko dość obiek- tywna relacja o tym, co wiedział, ale w dodatku korzystna dla władz, pokazująca, jak silne były naciski sowieckie, potwierdza- jąca to, czego wy sami długo nie mogliście wyraźnie powiedzieć? —- Tak, to prawda, dość wiernie przedstawia ówczesne naciski sojuszników, ale równocześnie zasadnicza teza brzmi, że można było im stawić opór, tylko nie chcieliśmy tego. Jak wobec tego nazwać to, co robił Kania, Jaruzelski i nasza ekipa wobec Breżniewa? Może więc po prostu zostało zrobione wszystko to, co było możliwe? Poza tym przedstawia wszystko w krzywym zwierciadle. Fragment rozdziału „Dwie największe porażki: pułkownik Kukliński i..." z książki Witolda Beresia i Jerzego Skoczylasa pt. „General Kiszczak mówi prawie wszystko", BGW 1991, str. 171-178. * Jak wiadomo, to nie Polacy ujawnili sprawę Kuklińskiego, ale amery- kański dziennik „The Washington Post" z 4 VI 1986 r. — być może w po- rozumieniu ze służbami specjalnymi Stanów Zjednoczonych (przyp. red.). 107 Wspomina gen. Pożoga*: — W jaki sposób Kukliński opuścił Polskę? — Mogę tylko przypuszczać, jak było. Najprawdopodobniej Am< rykanie zaopatrzyli go w komplet oryginalnych dokumentów, kton nie mogły wzbudzać niczyjego podejrzenia przy przekraczaniu gra nicy. Agent mógł wpaść jedynie w wypadku wcześniejszego rozpra cowania, tego kontrwywiad nie uczynił, lub przez przypadek, gdyby go kto rozpoznał w momencie przekraczania granicy. Było to mini- malne zagrożenie, raczej nieprawdopodobne. Opowieści Kuklińskie- go o dramatycznej ucieczce są bajką z tysiąca i jednej nocy. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wraz z rodziną wyjechał furgonem „Dodge" z amerykańskimi numerami rejestracyjnymi i oznakowa- niami dyplomatycznymi, przekraczając granicę przez przejście w Koł- baskowie, skąd blisko do Berlina. Nie była to pierwsza wpadka kontrwywiadu wojskowego. Krótko przed ucieczką Kuklińskiego Polskę opuścił Jerzy Sumiński, pracow- nik tego kontrwywiadu, znający wiele tajemnic. — Znane są rewelacyjne wyznania pułkownika Kuklińskie- go, opublikowane w „Kulturze" i przedrukowane w Polsce. Nie warto ich powtarzać, zapytani tylko: czy są prawdziwe? — Myślę, że Kukliński w taki właśnie sposób widział rozwój wy- darzeń. Ze swojego stanowiska miał wgląd w sprawy ważne, ale nie najważniejsze. Te najważniejsze przekazywano w wąskim gronie bez udziału pułkownika. Nie zostały po nich ślady pisane. Sam uczest- niczyłem w kilku takich spotkaniach. Tak, Kukliński rzetelnie pró- bował przedstawić swój punkt widzenia i tylko w niektórych miej- scach, co od razu widać, podretuszował własny wywód dobrym sło- wem, zapewne na zlecenie wywiadu. Tak się robi na całym świecie. Agent jest tylko agentem i agentem pozostanie, nawet jeżeli we włas- nym kraju był pułkownikiem. Przeszedłszy na stronę przeciwnika, musi robić, co mu każą. — Może pan ujawnić, w których fragmentach Kukliński kłamie? * Gen. Władysław Pożoga — w latach 80. I zastępca ministra spraw we- wnętrznych, szef wywiadu i kontrwywiadu (przyp. red.). 108 — Po co? Uważny czytelnik po przeczytaniu zapisu naszej roz- mowy i relacji amerykańskiego szpiega będzie mógł sam odkryć róż- nicę. Nie warto psuć zabawy. — A może Kuklińskiego kazał wypuścić Jaruzelski? — Po co miałby to robić? — Aby się przekonać, w jaki sposób zareagują Amerykanie na wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. — To byłby bardzo wygodny pretekst dla obu stron. Gdyby jeszcze był prawdziwy. Jaruzelski miał setki sposobów, aby się dowiedzieć, jakie będą reakcje nie tylko dla Amerykanów, ale i dla świata. Nie- trudno było je zresztą przewidzieć. Decydując się na dramatyczny krok, brał wszystko pod uwagę. Świat zareagował zgodnie z oczeki- waniami. Fragment rozdziału „W kręgu zdrajców" z książki pt. „Wojciech Jaruzelski tego nigdy nie powie", będącej zapisem, rozmowy Henryka Piecucha z gen. Władysławem Pożogą, Agencja Reporter 1992, str. 138-139. Wspomina gen. Jaruzelski: (...) Wśród kolegów i przełożonych Kukliński cieszył się dobrą o- pinią. Inteligentny, zdolny, o wysokich kwalifikacjach sztabowych. Politycznie aktywny — w okresie poprzedzającym ucieczkę na Za- chód pełnił funkcję członka komitetu partyjnego instytucji central- nych MON. Ci, którzy go znali najbliżej, twierdzą, że był człowie- kiem niezwykle ostrożnym, wręcz skrytym. Ale układał dobrze sto- sunki z kolegami w swoim środowisku. Wobec przedstawicieli armii sojuszniczych bardzo układny. Gdy tajemniczo zniknął, początkowo nie wierzono, że to może być dezercja. Człowiek tak mocno związany z wojskiem, z systemem, nie mógł dopuścić się zdrady. Opowiadano mi, iż jeden z jego najbliższych kolegów w szerokim gronie powie- dział: „Rękę dam sobie uciąć, że Kukliński nie zdezerterował".(...) Znałem go dość dobrze, ale, oczywiście, na tyle, na ile wynikało to z dużego przecież dystansu w hierarchii służbowej. Zewnętrznie niczym się nie wyróżniał. Powierzchowność raczej sympatyczna. Tro- chę wypłowiały blondyn, wzrostu mniej niż średniego, raczej szczup- ły, ale niezbyt sprężysty. Taki — powiedziałbym — urzędnik w mun- durze. Ceniłem w nim doświadczenie, pracowitość, skrupulatność 109 sztabową. Kiedy zdradził, odczułem to także osobiście. Zawiódł zau- fanie. Dezercja Kuklińskiego była jednak czymś jeszcze gorszym. Sta- nowiła kolejny poważny uszczerbek w zaufaniu naszych sojuszników wobec Polski. Nastąpiło ujawnienie wielu tajnych informacji i doku- mentów pochodzących z Doradczego Komitetu Politycznego Państw — Stron Układu Warszawskiego. Kukliński znał przecież plany dzia- łań operacyjnych na kierunku zachodnim. Miałem zatem świado- mość, że jego ucieczka czyni z Polski kraj niebezpiecznych przecie- ków najściślej strzeżonych tajemnic sojuszniczych.(...) W polityce liczą się nie tylko fakty czy wydarzenia, lecz również to wszystko, co mogłoby się zdarzyć, a z jakichś powodów się nie zdarzyło. Puśćmy więc na chwilę wodze fantazji. Zastanówmy się, dlaczego Zachód milczał, widząc, ku czemu zmierza w pierwszych dniach grudnia sytuacja w Polsce. Prof. Brzeziński za zasługę Cartera i swoją uznaje, że skoro przy- jął za wiarygodną informację o planowanej interwencji w 1980 roku w Polsce, to uruchomił dostępne mu mechanizmy, aby tragedii za- pobiec. Z książki i szeregu wywiadów Brzezińskiego wynika, że skło- nił prezydenta Cartera do wysłania listu, w którym przestrzegał Breżniewa przed interwencją zbrojną, domagał się, aby zagwaran- tować Polakom możliwość samodzielnego rozwiązania kryzysu. Tą opinią Brzeziński podzielił się również z papieżem w bezpośredniej rozmowie telefonicznej.(...) Sam Kukliński w następujący sposób przedstawił w paryskiej „Kulturze" treść głównego meldunku przekazanego Amerykanom na miesiąc przed 13 grudnia 1981 r.: „Obserwując radzieckie posunięcia militarne z bliska, a nawet stykając się z nimi bezpośrednio, nigdy nie miałem żadnych wątpliwości, że Związek Radziecki mógł sobie pozwolić i był gotów do akcji militarnej w stylu inwazji Czechosło- wacji.. ."(...) Mówi Brzeziński: „Waszyngton nie uprzedził ani władz, ani »So- iidarności«, obawiając się, że ujawnienie zamiaru wprowadzenia sta- nu wojennego dałoby czas na przygotowanie społeczeństwa do re- akcji zbrojnej. W takiej sytuacji musiałoby dojść do wojny domowej, w której interwencja radziecka byłaby — prędzej czy później — ko- niecznym następstwem wydarzeń". Zatem milczenie Waszyngtonu Brzeziński tłumaczy wyborem mniejszego zła.(...) Bardziej wiarygodne są stwierdzenia prof. Richarda Pipesa, pra- cującego w owym czasie w reaganowskiej administracji na stanowi- 110 sku doradcy do spraw Europy Wschodniej w Krajowej Radzie Bez- pieczeństwa Narodowego. Właśnie Pipes w wywiadzie udzielonym 12 czerwca 1988 roku radiu francuskiemu RFI powiedział m.in.: „By- liśmy w posiadaniu informacji przekazanych nam przez pułkownika Kuklińskiego. Można było zatem uprzedzić i polski rząd, i Jaruzel- skiego, i Rosjan, jakie będą konsekwencje wprowadzenia stanu wo- jennego. Niestety, tak się nie stało. Widocznie większość naszych mężów stanu uważała, że jest to mniejsze zło, że wprowadzenie sta- nu wojennego jest lepsze niż inwazja wojsk sowieckich". I dalej: „In- formacje Kuklińskiego znało bardzo niewielu ludzi. Wątpię, czy wie- działo o tym więcej niż sześć osób w Waszyngtonie. Jakikolwiek przeciek do prasy nie był możliwy. Rząd amerykański uważał po prostu, że jedyna alternatywa to sowiecka inwazja... że Rosjanie sa- mi wkroczą i będzie dużo gorzej". Nie inaczej podchodził do tej sprawy prezydent Ronald Reagan, sprawujący wówczas swój urząd już od jedenastu miesięcy. W „Pa- miętnikach" wydanych w 1989 roku mówi: „Jakkolwiek chcieliśmy, aby naród polski walczący o wolność wiedział, że stoimy za nim, nie mogliśmy wysłać fałszywego sygnału (jak zdaniem niektórych uczy- niły Stany Zjednoczone przed skazanym na klęskę powstaniem wę- gierskim w 1956 roku), który mógłby skłonić ich do myśli, że bę- dziemy interweniować zbrojnie po stronie ich rewolucji. Choć mocno chcieliśmy im pomóc, istniały jednak ograniczenia w działaniach na rzecz Polski, które nasz naród gotów był poprzeć". Dalej w tych samych „Pamiętnikach" Reagan przytacza swój list do Breżniewa: „To uderzenie (wprowadzenie stanu wojennego — W.J.) było o krok od interwencji wojskowej, przed którą ostrzegaliś- my, jednakże eksperci naszego wywiadu stwierdzili, że cała ta ope- racja poprzez bardziej bezpośrednie użycie radzieckiej siły zbrojnej z pewnością nie przyniesie na dłuższą metę stabilizacji w Polsce i może rozpętać proces, którego ani wy (to znaczy Związek Radziecki — W.J.), ani my nie będziemy mogli w pełni kontrolować". W stwierdzeniach tych odczytać można swego rodzaju amerykań- skie desinteresement wobec wprowadzenia stanu wojennego, a na- wet — jak wynika również z listu prezydenta Stanów Zjednoczonych do Breżniewa — nadzieję na poprawę stosunków radziecko-amery- kańskich, jeśli — używając słów Reagana — „Rosjanie nie będą in- terweniować".(...) Stany Zjednoczone nie brały więc pod uwagę polskiego wariantu rozwiązania kryzysu. Świadczy o tym jeszcze coś innego — dokładne 111 odtworzenie restrykcji politycznych i gospodarczych planowanych przez poprzednią administrację w przewidywaniu interwencji w grud- niu 1980 roku.O..) Nadal intrygujący jest brak klarownej odpowiedzi na pytanie: dlaczego Waszyngton nie ostrzegł „Solidarności", mając tak wiele informacji z pierwszej ręki? Dlaczego w scenariuszach przeciwdzia- łań nie znalazł się apel o spokój, bo grozi większe zło? Telewizja Polska w I programie 4 stycznia i „Gazeta Wyborcza" 14 stycznia 1992 roku przekazały rozmowę przeprowadzoną przez Jana Nowaka-Jeziorańskiego z byłym sekretarzem stanu USA, Aleksandrem Haigiem (publikujemy ją na str. 118 — przyp. red.). Otóż ci dwaj panowie sprowadzają postać Kuklińskiego do roli mało znaczącego agenciny, którego raportów nie znał nawet szef wywiadu USA. „William Casey — mówi Haig — dowiedział się o nich dopiero po kryzysie, po wprowadzeniu stanu wojennego". To zakrawa na ironię. Czyż w okresie narastającej konfrontacji, w atmosferze wy- sokiego napięcia między Związkiem Radzieckim a Stanami Zjedno- czonymi, kiedy Polska stała się punktem szczególnie zapalnym, mo- żna uznać za wiarygodne, że kierownicze osobistości Waszyngtonu nie znały na bieżąco raportów przekazywanych przez ich czołowego agenta? Haig twierdzi, że tak było. Inne źródła powiadają co innego. Zbigniew Brzeziński niejednokrotnie mówił, że Kukliński zasłu- guje na wysokie ordery i awanse. Taką ocenę amerykańskiego szpie- ga potwierdzają również inne źródła. Na przykład znany amerykań- ski publicysta, Bob Woodward, w książce „CIA, tajne wojny 1981- 1987" poświęconej operacjom wywiadowczym Stanów Zjednoczonych oraz dyrektorowi Centralnej Agencji Wywiadowczej Williamowi Ca- seyowi, wymienia też Kuklińskiego. Według niego Kukliński należał do najcenniejszych i utajnionych agentów CIA, którzy figurują na specjalnej liście oznaczonej kryptonimem „Bigot". Ich informacje szef CIA przekazuje tylko pięciu osobom: prezydentowi, wiceprezydento- wi, sekretarzowi stanu, sekretarzowi obrony i doradcy do spraw bez- pieczeństwa. Dostarcza się je w specjalnych kopertach do rąk własnych. Potwierdził to również cytowany już prof. Richard Pipes. Komu więc wierzyć? Czy Stany Zjednoczone naprawdę nie wie- działy o przygotowaniach do stanu wojennego? Skąd ta informacyjna plątanina? Osobiście gotów jestem uwierzyć Richardowi Pipesowi i wcześ- niejszym wypowiedziom Zbigniewa Brzezińskiego, że Stany Zjedno- czone uznały za niecelowe zarówno uprzedzenie „Solidarności", jak 112 i ostrzeżenie władz polskich. To bowiem ich zdaniem mogło grozić jeszcze większymi konsekwencjami.(...) Fragmenty rozdziału ,?awodne scenariusze" z książki Wojciecha Jaruzelskiego — przy współpracy Marka Jaworskiego i Włodzimierza Łozińskiego — pt. „Stan wojenny — dlaczego", BGW 1992, str. 355-361. Mówi gen. Aleksander Haig: (...) — I tu jest właśnie wielka zagadka, która otacza cały ten epizod: Płk Ryszard Kukliński, który nie był żadnym płat- nym agentem wywiadu amerykańskiego, kierując się motywa- mi patriotycznymi przekazywał Amerykanom od samego po- czątku informacje, plany, instrukcje, a nawet dokumenty. O tym, co nastąpi, wywiad amerykański był poinformowany w najmniejszych szczegółach. Kukliński opuścił swoje stano- wisko w sztabie Jaruzelskiego 7 listopada 1981 r., a więc na miesiąc i parę dni przed uderzeniem w „Solidarność", i zna- lazł się z całą rodziną tu, w Stanach. Narzuca się pytanie, dlaczego ani pan, jako sekretarz stanu, ani prezydent nie zo- stali o tym wszystkim poinformowani. — Jest to sekret okryty tajemnicą. Tak się często zdarza w służ- bie zagranicznej i w wywiadzie, że raporty tego rodzaju utykają gdzieś na niższych szczeblach i tam tkwią, podczas gdy różni ana- litycy spierają się na temat ich wiarygodności i znaczenia zdobytych informacji. Myślę, że to się właśnie stało i tym razem. O ile dobrze pamiętam, w ciągu 48 godzin po ogłoszeniu stanu wojennego dosta- liśmy nagle informacje, że polsko-sowiecka grupa spotykała się od tygodni i przygotowywała ukrytą interwencję sowiecką. Przejąłem się tym i rozmawiałem w tej sprawie z Caseyem — ówczesnym dy- rektorem CIA. Pytałem go, jak mogło dojść do takiego nonsensu, że te informacje były, a my ich nie znaliśmy. Ale nigdy nie otrzymałem zadowalającej odpowiedzi. Podejrzewałem, że on sam także nie czy- tał tych raportów. — Wydaje się, że bezpośrednio po ogłoszeniu stanu wojen- nego prezydent i jego doradcy nie znali ich także. Bo przecież zależało im bardzo na przekonaniu aliantów i opinii między- narodowej, że Sowiety były istotnym sprawcą, a nigdy nie po- Bohater czy zdrajca 113 służyli się naocznym świadkiem, którego wywiad miał do dys- pozycji, ani jego informacjami. Wydaje się, że decyzja scho- wania go pod sukno musiała być podjęta na niższym szczeblu aparatu wywiadowczego. — Nie jestem tego całkiem pewny. Wiem, że nie brakowało ostrze- żeń udzielanych Związkowi Sowieckiemu, i że Biały Dom nie był naiwny i zdawał sobie sprawę z roli, jaką w tym, co się stało, ode- grały Sowiety. Chodziło tylko o to, jak zareagować. W Europie dys- kusja rozwinęła się wokół pytania, czy to była samodzielna decyzja przywrócenia prawa i porządku, podjęta przez „legalny rząd w Pol- sce", czy też kierowała wszystkim ukryta ręka Moskwy. I w tej spra- wie musiałem się wypowiadać w Brukseli, w czasie tamtej śnieżnej burzy. Na szczęście, miałem mocne poparcie ze strony Petera Carring- tona (ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii) i to pozwoliło nam skłonić ministrów spraw zagranicznych Francji i Włoch do wspólnej decyzji, że musimy podjąć działania przeciwko Związkowi Sowieckiemu. — Pamiętam, jak rozpaczliwie usiłował pan przekonać sprzymierzeńców, że prawdziwym sprawcą jest Związek So- wiecki, a Jaruzelski był tylko narzędziem w sowieckich rę- kach. Strona amerykańska, jak się później okazało, miała na to wszystko dowody pochodzące z pierwszej ręki. Wiedziała, jaki szantaż i jakie naciski Sowiety stosowały wobec Jaruzel- skiego, by go zmusić do akcji. Trudno zrozumieć, dlaczego już po fakcie nie został wykorzystany człowiek, który przebywał bezpiecznie, razem z rodziną, tu, w Stanach Zjednoczonych i był koronnym świadkiem, że za wszystkim stał Związek So- wiecki. — Mogę pana zapewnić, że był wykorzystany. Jak już mówiłem, nie był wykorzystany przed tym, co się stało. Ale gdy tylko fakty doszły do wiadomości mojej i prezydenta — pamiętam, że podałem do prasy bardzo dokładny opis, w jaki sposób Sowiety kierowały całą operacją. — Czy pan jednak wtedy wiedział, że człowiek, który był bardzo bliskim pomocnikiem Jaruzelskiego i brał udział w planowaniu operacji, znalazł się teraz w Stanach i był do dyspozycji? — Nie wiedziałem o tym w chwili, gdy doszło do kryzysu. Infor- macje wywiadu dotarły do nas dopiero w ciągu następnych godzin po wprowadzeniu stanu wojennego. 114 — A więc dopiero po fakcie? — Dopiero po fakcie. — Ale ów człowiek nie stanął przed kamerami telewizyjny- mi i nie miał możliwości powiedzenia światu prawdy. — Nie. Rozmawiał: Jan Nowak-Jeziorański* Rozmowa przeprowadzona dla TYP (pr. I, 4 I 1992) i „Gazety Wyborczej" nr 11 z 14 I 1992. Spisek Papież-Reagan-Kukliński W połowie lutego 1992 roku w amerykańskim tygodniku „Time" uka- zał się artykuł Carla Bernsteina, wspominanego tu już wybitnego dzien- nikarza amerykańskiego, laureata Nagrody Pulitzera, a zarazem jed- nego z dwóch (obok Boba Woodwarda) demaskatorów afery Watergate na temat tajnego układu pomiędzy ówczesnym prezydentem Stanów Zjednoczonych, Ronaldem Reaganem, a papieżem Janem Pawłem II. Stawia on w nim tezę, że 7 czerwca 1982 roku Reagan i Jan Paweł II zawarli spiskowe „święte przymierze", którego celem było: udzielenie maksymalnej pomocy zdelegalizowanej wówczas „Solidarności", pobu- dzenie ruchów reformatorskich nie tylko w Polsce, ale również w Cze- chosłowacji i na Węgrzech oraz destabilizacja radzieckiej kontroli nad Europą Wschodnią, a w następstwie tego upadek komunizmu. W tym celu prezydent USA miał podpisać dyrektywę NSDD 32 (National Se- curity Decision Directives). Sensacje Bernsteina zostały szeroko na- głośnione przez światową, a także i polską prasę. Niektórzy autorzy (np. Jacek Kalabiński w „Gazecie Wyborczej" z 24 II 92) sugerowali, że określoną rolę musiała tu odgrywać osoba płk. Kuklińskiego. Inni uznali rewelacje za nonsensy wyssane z palca, jeszcze inni za „pół prawdę-pół zmyślenie", zaś prezydent Lech Wałęsa określił je jako „kompletny absurd". * Jan Nowak-Jeziorański — wojenny emisariusz rządu RP w Londynie, wieloletni dyrektor sekcji polskiej Radia Wolna Europa, członek władz Kon- gresu Polonii Amerykańskiej (przyp. red.). 115 Do artykułu Bernsteina ustosunkował się też publicysta „Polityki" Daniel Passent (nr 9/92 z 29 lutego), w pewnym momencie negatywnie oceniając rolę i osobę płk. Kuklińskiego. W odpowiedzi do redakcji na- desłał z USA list syn pułkownika, Waldemar Kukliński, który przytacza my w całości: Jest mi bardzo niezręcznie pisać ten list, ale mam dosyć szarga- nia nazwiska mego ojca, byłego pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. (...) W artykule „Nie ma mowy, żeby Bernstein wszystko to wymyś- lił" (Polityka 9, str. 12) pan Passent pisze: „Możemy mieć wątpli- wości, czy Carl Bernstein czytał doniesienia płk. Kuklińskiego do centrali (w podtekście: CIA), bądź jego tekst drukowany w paryskiej »Kulturze«, ale nie ma wątpliwości co do tego, kim jest (w podtek- ście: szpiegiem) i co robił (w podtekście: szpiegował) płk. K." (dopiski p. W. Kuklińskiego — red.) (...) Tak się złożyło, iż po latach miałem zaszczyt przeczytania zaledwie kilku takich „doniesień". Jednym z nich była bezprecedensowa, dramatyczna depesza alarmująca o niechybnej inwazji sowieckiej na Polskę w początku grudnia 1980 roku. Do inwazji wówczas nie doszło w rezultacie wyjątkowo zdecy- dowanej reakcji rządu USA wobec ZSRR, jak to zostało opisane m.in w książce Zbigniewa Brzezińskiego „Power and Principle".(...) Każdy szanujący się dziennikarz byłby bardziej wstrzemięźliwy ze swymi ocenami, zważywszy na bardzo ograniczone źródła w tej sprawie. W sytuacji gdy pan Passent całkowicie dezawuuje patrio- tyczne motywy działalności mego ojca (których dosyć łatwo można się doczytać w jego wywiadzie dla paryskiej „Kultury"), zdaje się on głównie polegać na osądach wyrażonych w oszczerczej kampanii pro- pagandowej przeciw memu ojcu zainicjowanej w 1986 roku przez Jerzego Urbana. W sumie, wbrew temu, co sugeruje pan Passent, sprawa mego ojca daleka jest od wyjaśnienia i zakończenia. Wprost przeciwnie, czas najwyższy, aby „coś" się w tej sprawie ruszyło. Tryb postępo- wania, zasugerowany przez pana prokuratora wojskowego płk. dr. Stanisława Przyjemskiego w programie TYP nadanym 21.VII. 1991 r. (oddanie się mego ojca do dyspozycji sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego, który zaocznie skazał go na karę śmierci /siei/), jest przejawem biurokratycznej kazuistyki, która zdaje się nie rozumieć, o co tu chodzi. Bowiem, jak się słusznie skądinąd wyraził pan pro- kurator Przyjemski, „nie jest to sprawa o pietruszkę". Jest to, moim 116 zdaniem sprawa spłacenia honorowego długu tych wszystkich, kto- rl o nTepodległość Polski walczyli w sposób może mekonwencjonal- nv ale skuteczny. Tymczasem, w ponad dwa lata od formalnego upadku komunizmu w Polsce, haniebny, politycznie umotywowany wyrok za zdradę ojczyzny" wydany na mego ojca przez system Jprawiedliwośc!" PRL pozostaje w mocy. Przykre i smutne to zara- żem. „Polityka" nr 13/92. KUKLIŃSKI PO RAZ CZWARTY OSTATNIA ODSŁONA? W zupełnie nowym świetle — i na innym poziomie jakości — posta- wił problem pułkownika Ryszarda Jerzego Kuklińskiego Benjamin Wei- ser, znany reporter „The Washington Post", dziennika, który od wielu lat „kibicuje" tej sprawie. Opublikował on mianowicie (nr 297 z 27 paź- dziernika 1992) obszerny artykuł — zapowiadając następne publikacje — na kanwie 50 godzin jego rozmów z polskim uciekinierem. Wynikało zeń ni mniej, ni więcej, że Kukliński współpracował ze specjalnymi służ- bami Stanów Zjednoczonych już od 1 970 roku, i że przez ten czas prze- kazał im 35 tysięcy stron wojskowych planów i dokumentów Układu War- szawskiego. Tym razem był to kamień, który pociągnął za sobą prawdziwą la- winę. Informacje na ten temat, tego samego dnia, gdy ukazał się tekst Weisera, przekazały wszystkie największe agencje prasowe, za którymi zamieściły je najpoważniejsze dzienniki świata. Waszyngtoński kores- pondent „Rzeczypospolitej", Andrzej Krajewski, relacjonował: Niedzielny „Washington Post" obszernie przedstawia historię prze- kazania Pentagonowi i CIA 35 tysięcy stron wojskowych planów Ukła- du Warszawskiego przez pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Po wielokrotnych spotkaniach z Kuklińskim, zamieszkującym w Stanach Zjednoczonych pod zmienionym nazwiskiem, reporter Benjamin Weiser opisuje historię 11-letniej współpracy Kuklińskiego z Amerykanami, a także przedstawia reakcje jego byłych przełożo- nych w Polsce. Zdaniem anonimowych źródeł w CIA — Kukliński dostarczył w latach 70. bezcenne informacje dotyczące planów wo- jennych Związku Radzieckiego w Europie, lokalizacji i charakterys- tyk bunkrów dowodzenia w czasie wojny, ponad 200 nowoczesnych rodzajów radzieckich broni, w tym czołgu T-72. Dane Kuklińskiego 120 nadchodziły w krytycznych dla stosunków amerykańsko-radzieckich latach, kiedy to Amerykanie byli przekonani, że konwencjonalna agre- sja radziecka w Europie stanowi najpoważniejsze zagrożenie dla Za- chodu.(...) Kukliński zgodził się na rozmowy z „Washington Post", ponieważ chciał odpowiedzieć na ataki w Polsce, dotyczące motywów jego po- stępowania i charakteru.(...) W rozmowach z „Washington Post" generałowie Wojciech Jaru- zelski i Czesław Kiszczak podtrzymali swoją opinię, że Kuklińskim nie mogły kierować pobudki patriotyczne czy ideologiczne, ale że został zwerbowany na amerykańskiego szpiega.(...) Zbigniew Brzeziński, który kilkakrotnie występował w obronie Kuklińskiego i argumentował za uznaniem jego wyroku za nieważny i przyznaniem mu odznaczenia za bohaterstwo, dostał w styczniu 1991 roku od prezydenta Wałęsy list, mówiący, że rozwiązanie sy- tuacji Kuklińskiego „wymagać będzie czasu i przygotowań". Zdaniem Wojciecha Jaruzelskiego: „Gdybyśmy uznali dziś, że Ku- kliński postępował słusznie, moglibyśmy po prostu rozwiązać polską armię". Jaruzelski twierdzi, że unieważnienie skazania Kuklińskie- go sugerowałoby polskim oficerom, iż to oni byli zdrajcami, lojalnie służąc staremu reżimowi. „Nikt nie wie, jak rozwiązać tę sprawę — powiedział „The Was- hington Post" minister obrony narodowej Janusz Onyszkiewicz — ponieważ przedstawia ona niezwykły dylemat moralny". Wypowiedzi Onyszkiewicza, Jaruzelskiego i Brzezińskiego wa- szyngtoński dziennik opatrzył tytułem „Zdrajca czy patriota: ukła- danka dla polskiej armii". Reakcja polskiej opinii publicznej na spra- wę Kukłińskiego może być probierzem stopnia dekomunizacji w Pol- sce i w polskich siłach zbrojnych po trzech latach od zmiany ustroju. Jest pewne, że Waszyngton będzie z uwagą śledził, czy pułkownik Kukliński ma nadal powody, by pozostawać w ukryciu, gdzie jest mu wyraźnie ciężko żyć. Dowodem na to jest nie tylko jego obecna decyzja udzielenia ob- szernego wywiadu „Washington Post" (mają ukazać się następne materiały na jego temat), ale i chęć nawiązania kontaktów z wła- dzami polskimi, wykazana przez Kuklińskiego już w listopadzie 1990 roku. Pułkownik Kukliński pojawił się wówczas w polskim Konsulacie Generalnym w Chicago. — Mimo że był to dzień wyborów prezydenckich w Polsce — mó- wi ówczesny konsul generalny, Hubert Romanowski — i przez kon- 121 sulat przewinęło się kilkaset osób — wytrawni pracownicy ochrony od razu zorientowali się, z kim mają do czynienia. Dostałem od nich informację, że pułkownik Kukliński chce się ze mną widzieć, cho< nie przedstawił się swoim nazwiskiem, Po trzech miesiącach, w lutym 1991 roku, Kukliński rozmawiał z Romanowskim przez telefon, ale nie uzyskał wtedy odpowiedzi na postawione za jego pośrednictwem Warszawie pytanie: czy również jego rodzinie grożą konsekwencje po powrocie do Polski? Odpowiedź która nadeszła później, wyjaśniała, że wyrok śmierci wydany na nie- go w 1984 roku i zamieniony na 25 lat więzienia w 1989 roku nie obejmuje oczywiście rodziny i że może ona przyjechać do Polski.(...) „Pułkownik Kukliński trzyma się dobrze, wygląda, że jest w dob- rej formie psychicznej" — powiedział Romanowski o Kuklińskim po spotkaniu z nim w listopadzie 1990 roku.G..) Dziś, zdaniem Huberta Romanowskiego, „pułkownik Kukliński ciągle myśli o Polsce i szuka możliwości powrotu, choć jednocześnie zdaje sobie sprawę z komplikacji, jakie wywołuje jego sprawa. „Rzeczpospolita" nr 228 z 28 IX 1992, „Płk. Kukliński ujawnia 35 tyś. stron dokumentów dla CIA". Polski oficer ujawniał Amerykanom plany wojenne Związku Sowieckiego W 1970 r. oficer Wojska Polskiego, płk Ryszard Jerzy Kukliński, dokonał wyboru, który zmienił jego życie. Przez ponad 11 lat umoż- liwiał Ameryce wgląd w największe tajemnice wojskowe Związku Radzieckiego i Układu Warszawskiego. Niezadowolony ze zdominowanego przez ZSRR systemu komu- nistycznego w Polsce, Kukliński skontaktował się z amerykańskimi władzami wojskowymi w Niemczech, zapewniając, że niektórzy pol- scy oficerowie tak bardzo gardzą swoimi radzieckimi szefami, że w razie wojny byliby gotowi wystąpić przeciwko nim. Zapoczątkowany w ten sposób kontakt przekształcił się w naj- bardziej wyjątkową i owocną operację wywiadowczą, jaką kiedykol- wiek CIA prowadziła. Operacja ta dostarczyła niezrównanych infor- 122 macji o radzieckich planach na wypadek wojny konwencjonalnej w Europie. Kukliński „w istotny sposób uzupełnił naszą wiedzę" — powiedział jeden z amerykańskich specjalistów wojskowych. „Zarów- no w kontekście wojny NATO z Układem Warszawskim, jak i ope- racji nuklearnych — nie znam żadnego innego pochodzącego od innej osoby źródła, które by przyniosło tej wagi informacje. Do czasu gdy CIA pomogła mu w 1981 r. uciec z Polski, Kukliński z ogromnym dla siebie ryzykiem i bez żadnej zapłaty przekazał Sta- nom Zjednoczonym 35 tyś. stron dokumentów. Kukliński, który ma obecnie 62 lata i zmienioną tożsamość, mie- szka w Stanach Zjednoczonych. W wielu udzielonych przez siebie wywiadach stwierdził, iż udało mu się przemycić radzieckie wojenne plany operacyjne w Europie; dane o tajnych bunkrach, gdzie w cza- sie wojny byłoby rozlokowane dowództwo Układu Warszawskiego oraz punkty kontrolne; wreszcie dokumenty techniczne ponad 200 najnowocześniejszych radzieckich systemów broni. Przedstawił też materiały ujawniające poglądy ZSRR na sprawę przebiegu wojny i momentu, w jakim mógłby on sięgnąć po broń nuklearną. Znajomość pięcioletnich planów strategicznych Układu Warszawskiego, lata 1971-1975, 1976-1980 i 1981-1986, pozwoliła mu określić, jakie (widoczne dzięki satelitom) radzieckie cele są fał- szywe, a jakie prawdziwe. Informacje o działalności Kuklińskiego były do tej pory ograni- czone do wiedzy o roli, jaką odegrał, uprzedzając władze USA, iż w Polsce szykuje się stan wojenny i że „Solidarność" ma być zlikwi- dowana. Natomiast cała jego działalność oraz wiedza o radzieckiej strategii wojennej nigdy nie były ujawnione. Informacje, jakich dostarczył Kukliński, przyszły w krytycznym dla stosunków amerykańsko-radzieckich okresie. Stratedzy amery- kańscy i europejscy byli w owym czasie przekonani, iż największą groźbę dla Zachodu stanowi wojna konwencjonalna. Dokumenty — w 90 procentach pochodzenia radzieckiego — dały amerykańskim analitykom rzadką okazję wejrzenia nie tylko w głąb radzieckiego sposobu myślenia, ale także poznać systemy uzbrojenia i pozwoliły Pentagonowi stosownie wcześnie opracować środki przeciwdziałania. — „Trzymał to »otwarte okno« przez bardzo długi czas, pozwala- jąc nam zobaczyć cały krajobraz" — powiedział jeden z byłych ofi- cerów wywiadu znający materiał Kuklińskiego. Napływ i jakość informacji poprawiły się od momentu, kiedy Kukliński, średniego szczebla planista wojskowy w polskim Sztabie 123 Generalnym, został doradcą polskiego przywódcy Wojciecha Jaruzel- skiego i łącznikiem głównodowodzącego Układu Warszawskiego, ra dzieckiego marszałka Wiktora Kulikowa. Operacja była do tego stopnia ważna, iż w Pentagonie utworzono specjalną osobną komórkę dla analizy dokumentów Kuklińskiego Analitycy nie byli wtajemniczeni, kim jest informator, i sądzili, iż ten tak bardzo obszerny materiał pochodzi z wielu, z całej sieci źró- deł. W CIA, gdzie większość pracowników również nie miała pojęcia, kim jest informator, specjaliści od spraw radzieckich byli zdumieni zawartością dokumentów. Niektórzy z nich porównują Kuklińskiego do Olega Pieńkowskie- go, radzieckiego pułkownika, który współpracował z CIA od 1961 r. aż do czasu swojej egzekucji w 1963 r. Pieńkowski przekazywał ame- rykańskiemu wywiadowi informacje o znaczeniu strategicznym, któ- re m.in. użyte zostały w okresie tzw. kryzysu kubańskiego. Kukliński został w 1984 r. zaocznie i w trybie doraźnym skazany na karę śmierci za zdradę i dezercję. Pięć lat później, dzięki po- wszechnej amnestii, po upadku rządów komunistycznych i uchyle- niu prawa o procesach doraźnych, Kuklińskiemu zmieniono wyrok na 25 lat więzienia. Na prośbę „The Washington Post" zgodził się rozmawiać na temat swojej działalności, aby odpowiedzieć na ataki w kraju dotyczące motywów, jakimi się kierował. W wywiadzie, który zajął w ostatnich miesiącach ponad 50 godzin, Kukliński powiedział, że nie uważa się za amerykańskiego szpiega. Odparł, że jego celem był Związek Ra- dziecki, który, jak uważał, nielegalnie okupował polską ziemię. Kukliński opowiedział swoją historię łamaną angielszczyzną, któ- rej nauczył się po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych. Wydawał się być w dobrej formie i wyglądał na zdrowego, ale mało przypo- minał poważnego wojskowego, który pojawiał się na fotografiach z czołowymi generałami ze Związku Radzieckiego i Układu War- szawskiego. Palił papierosy jednego po drugim, a jego oczy kilka- krotnie zachodziły łzami, szczególnie gdy mówił, jak trudno było za- chować wolność osobistą i godność w czasach reżimu komunistycz- nego. „Sądzę, że muszę ujawnić to, co zrobiłem" — powiedział Kukliń- ski, obecnie obywatel amerykański. „Moje motywacje. Moje cele. A do tego konsekwencje. I jak mnie sądzić na podstawie tego, co uczyniłem". 124 Jego jedyne publiczne wyjaśnienie ukazało się w polskim perio- dyku emigracyjnym, w 1987 r. Wówczas ostrożnie ograniczył uwagi do roli, jaką odegrał w okresie stanu wojennego, nic nie wspomina- jąc o poprzedzającej te wydarzenia pracy konspiracyjnej. Opisał ob- szernie motywy, które skłoniły go do ostrzeżenia CIA o przygoto- wywanym uderzeniu na „Solidarność", argumentując, iż poinformo- wanie o tym Stanów Zjednoczonych było czynem patriotycznym. Jego argumenty, wówczas i teraz, nie znajdują zrozumienia u by- łych zwierzchników, którzy nazwali go zdrajcą w wywiadach udzie- lonych gazecie „The Washington Post" w Warszawie. „Znał tajem- nice od kuchni" — ubolewał Jaruzelski, obecnie na emeryturze. „Ca- łe zdarzenie było dla mnie podwójnym rozczarowaniem, przede wszyst- kim z powodu politycznych i wojskowych konsekwencji jego dezercji, a po drugie z powodu osobistego rozczarowania. Zdradził ktoś, komu zaufałem". Jaruzelski i inni odrzucają argument, iż Kukliński działał na gruncie ideologicznym czy patriotycznym. W ich mniemaniu był zwerbowany, szantażowany i sowicie opłacony za zdradę. Ale Kukliński odrzuca te zarzuty jako nieprawdziwe. Powiedział, że pierwszy ruch należał do niego, gdy skontaktował się z wojsko- wym attache USA w Niemczech, z którym mógł porozmawiać jak z kolegą po fachu. Nawet po tym CIA weryfikowała informacje, któ- re — jak go zapewniano — szły do odpowiednich wojskowych oficjeli. Powiedział, że nigdy nie zabiegał o pieniądze, a Polskę opuścił tylko dlatego, że uważał, iż jego życie jest zagrożone. Pewien eme- rytowany oficer potwierdził, że Kukliński nigdy nie domagał się re- kompensaty pieniężnej ani nie sugerował, iż może zdezerterować. „Ta sprawa nigdy nie stanęła — powiedział ów oficer. — Podjął się on pewnej misji. Chciał odzyskać swój kraj". „CIA udzieliła Kuklińskiemu, jego żonie i obu synom wsparcia finansowego po tym, jak przybyli do USA. Kraj opuścili tak jak stali, porzucając komfortowe życie. Kukliński nie uważa wyroku sądu woj- skowego z czasów Jaruzelskiego za plamę na honorze: „Jestem z te- go dumny. Nie ma się czego wstydzić. Zasługuję na to całkowicie. Być może zasługuję po trzykroć na taki wyrok". Ale jest oszołomiony tym, co stało się po utracie władzy przez komunistów i objęciu urzędu prezydenckiego przez Lecha Wałęsę w wyniku pierwszych wolnych wyborów w 1990 r. Rząd Wałęsy po- zostawił wyrok w mocy, czego Kukliński nie potrafi zrozumieć. 125 Za wolną Polskę Kukliński działał nie wykryty przez tak długi czas, ponieważ wzbudził zaufanie kolegów i przełożonych. „Całkowicie mu wierzy- łem" powiedział Jaruzelski. — „Był aktywnym członkiem partii. Był człowiekiem skrupulatnym i dokładnym w pracy". Gen. Czesław Kiszczak, którego ministerstwo przeprowadziło o- perację stanu wojennego, powiedział, że Kukliński był jego bliskim przyjacielem. , Jeśli stanąłbym przed frontem linii oficerów ze Sztabu Generalnego, Kukliński byłby ostatnim, którego podejrzewałbym o szpiegostwo". Zwierzchnicy uważali, że znają mnie dobrze" — opowiadał Kuk- liński. — Nie wiedzieli jednakże, co dzieje się w jego wnętrzu. Mówił że wyczekiwał dnia, kiedy Polska będzie mogła otrząsnąć się z do- minacji innych. Nawiązywał tu do II wojny światowej i inwazji hit- lerowskiej. Gdy miał dziesięć lat, jego ojca aresztowało gestapo za działalność podziemną i torturowało. Stracono go później w niemiec- kim obozie koncentracyjnym. Gdy Kukliński miał 15 lat, był świadkiem sowieckiego wyzwole- nia Polski. Gdy wstępował do Wojska Polskiego w wieku 17 lat, wierzył, że armia będzie instytucją niezależną. Później —jak mówił — uświadomił sobie, że Niemców po prostu zastąpili Sowieci. Będąc w szkole oficerskiej, zdał sobie sprawę, że awans oznacza wstąpienie do partii komunistycznej. Zrobił tak, ale później został relegowany na sześć miesięcy ze szkoły, gdzie był prymusem, i usunięty z partii za opowiadanie dowcipu o kolektywizacji wsi. Po odzyskaniu członkostwa partyjnego, szybko awansował. W 1968 roku wysłano go do Legnicy w południowej Polsce, gdzie znajdowało się centrum dowodzenia inwazją Układu Warszawskiego na Cze- chosłowację. Był chory na myśl o najeździe na inny kraj. Usiłował wykręcić się z tego wymyśloną chorobą w rodzinie. Nie udało się i musiał pełnić obowiązki łącznika między polskimi generałami bio- rącymi udział w inwazji a generałem Jaruzelskim. Kukliński wyznał, że przełom w jego życiu nastąpił na wieść o strzelaniu Wojska Polskiego do robotników w kilku miastach na Wybrzeżu Bałtyckim, w tym w Gdańsku, i zabiciu kilkudziesięciu demonstrantów. „Doszedłem wówczas do wniosku, że należy nawią- zać jakiś kontakt z Zachodem" — powiedział. Przygotowywał się do tego rok. Uznał, że najbezpieczniej będzie uczynić to za granicą. Jako wojskowy planista przekonał swych prze- 126 łożonych, by pozwolili mu wyjechać w grupie oficerów, udających tu- rystów, w podróż wywiadowczą przez morza i porty północnej Europy. Podczas podróży po raz pierwszy spotkał się z przedstawicielami władz USA. Mógł tylko wyjaśnić Amerykanom, że Polska może je- dynie przegrać w wojnie między supermocarstwami. W przypadku wojny lądowej w Europie Polska stanowiłaby radziecką bramę na kontynent. Bez wątpienia Stany Zjednoczone odpowiedziałyby kontr- uderzeniem i jeśli zostałaby użyta broń nuklearna, Polska znalaz- łaby się w samym środku walk. Nawet jeśli wygrałby Układ War- szawski, „co wygralibyśmy my?" — spytał. Gdy zakończyły się jego podróże za granicę, polegał na tradycyj- nej sieci agentów, tajnych punktach kontaktowych i bezpiecznych systemach łączności. Jego pozycja w Ministerstwie Obrony Narodowej rosła. Był nawet czas — powiedział Kukliński — gdy odmówił zajęcia stanowiska do- wódczego w terenie, które mogło prowadzić do uzyskania przez niego stopnia generalskiego. Mogło to bowiem oznaczać opuszczenie sie- dziby Sztabu Generalnego. W 1976 r. został posłany do specjalnej akademii wojskowej w Mos- kwie na kurs szkoleniowy przeznaczony dla oficerów najwyższej ran- gi. W tym roku został również awansowany na stanowisko szefa Departamentu I ds. Strategicznego Planowania Obronnego, co uczy- niło go odpowiedzialnym za centralne, dalekosiężne planowanie dla sił zbrojnych i obrony Polski. Wkrótce zaczął też pisać przemówienia dla generała Jaruzelskiego i był jego doradcą w kontaktach z przy- wódcami wojskowymi Moskwy i Układu Warszawskiego. W swej nowej roli poznał tajemnice każdego kraju w bloku ko- munistycznym. Napisał od nowa polską doktrynę wojskową, którą następnie posłał do CIA. W niektórych przypadkach dokumenty przygotowywane dla Jaruzelskiego docierały do Waszyngtonu wcześ- niej, nim trafiały na biurko generała. Dostęp Kuklińskiego do ra- dzieckiego uzbrojenia umożliwił przekazanie Ameryce np. krytycznej oceny najnowocześniejszego radzieckiego czołgu T-72, nim jeszcze CIA uzyskała jakiekolwiek o nim dane. Radzieckie plany wojenne wysyłane były w wielu etapach — po- wiedział Kukliński. Pierwszymi były dane o kluczowych elementach moskiewskiego planu, dotyczącego zachodnioeuropejskiego teatru wojny: jak ZSRR planuje naloty na siły NATO w Niemczech, Danii, Holandii, Belgii i Francji. Później przesłał plany dotyczące Turcji i Grecji. 127 Od 1975 r. przekazywał CIA tajemnice jednego z najpilniej przez Moskwę strzeżonych planów pod zaszyfrowaną nazwą „Albatros". Zawierał on opis budowy trzech najściślej tajnych punktów dowo dzenia i kontroli w europejskim teatrze wojny, składających się ze skomplikowanego systemu łączności i bunkrów o przeznaczeniu wy- łącznie wojennym. Dla jednego takiego urządzenia na polskiej ziemi — powiedział Kukliński — udostępniłem Stanom Zjednoczonym dokładne dane na temat rozlokowania i grubości ścian bunkrów, ich konstrukcji, jak również dane, jakiej broni należałoby użyć do ich zniszczenia. Zbliżając się do końca W latach 1980-1981 Kukliński jako oficer Sztabu Generalnego opracowywał plany operacyjne wprowadzenia w Polsce stanu wojen- nego. W związku z tym, iż „Solidarność" coraz bardziej naciskała władze w sprawie wprowadzania reform, poprosił CIA o codzienne odbieranie jego materiałów. Pisał o kolosalnych naciskach na Jaru- zelskiego ze strony Związku Radzieckiego. Także o tym, że Moskwa ma już w pogotowiu „gabinet cieni", złożony z polskiego betonu par- tyjnego gotowego do obalenia Jaruzelskiego, jeśliby ten nie podjął stosownych działań wobec „Solidarności". W grudniu 1980 r. Kukliński ostrzegł Stany Zjednoczone, iż 15 radzieckich dywizji oraz oddziały NRD-owskie i czeskie szykują się do wkroczenia do Polski. Zbigniew Brzeziński, ówczesny doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego, który miał bezpośredni dostęp do materiałów Kuklińskiego, stwierdził, iż jego raporty potwierdzały również inne źródła wywiadowcze docierające do administracji w Waszyngtonie. Prezydent Jimmy Carter wysłał wówczas do ra- dzieckiego przywódcy, Leonida Breżniewa, ostrzeżenie i ZSRR po- wstrzymał się od inwazji. Przez 9 miesięcy Kukliński przesyłał raporty do CIA, łącznie z in- formacją dotyczącą ostatecznej wersji planu wprowadzenia stanu wojennego. 15 września 1981 r. podczas ściśle tajnego posiedzenia polscy przywódcy przedstawili dodatkowe szczegóły planu na wypa- dek załamania się stanu wojennego. Jednocześnie poinformowano, iż władze polskie wiedzą o przecieku niektórych tajnych informacji do „Solidarności" i że minister spraw wewnętrznych otrzymał pole- cenie wykrycia sprawcy. 128 W obawie przed skojarzeniem jego osoby z przeciekiem, Kukliń- ski wysłał tego samego fatalnego wieczoru, o godzinie 20.30, infor- mację do CIA. W informacji tej, podanej później do wiadomości publicznej, na- pisał: Ponieważ trwa śledztwo, muszę zaprzestać codziennego prze- kazywania materiałów. Proszę o ostrożne użycie danych przekazy- wanych przeze mnie, ponieważ sądzę, że moja misja się kończy..." „Nie przeciwstawiam się pomysłowi — i to jest moje wyraźne życzenie — aby informacje przekazywane przeze mnie służyły tym, którzy otwarcie walczą o wolność Polski. Jestem też gotowy do za- płacenia najwyższej ceny, ale osiągnąć cokolwiek można jedynie przez działanie, nie zaś przez poświęcenie". Zakończył słowami: „Niech żyje Polska! Niech żyje »Solidarność« zdolna przynieść wolność wszystkim uciskanym narodom". Kukliński zachowywał się bardzo ostrożnie przez następnych kil- ka tygodni, ale udało mu się przeszmuglować najnowsze informacje o planach stanu wojennego. Na początku listopada został wezwany na spotkanie ze swymi zwierzchnikami, gdzie powiedziano mu, że nastąpił kolejny „przeciek". Zgodnie z informacją przekazaną przez stronę radziecką CIA uzyskała plany stanu wojennego. W tym momencie Kukliński uznał, że czas uciekać. Natychmiast powiadomił CIA, że on i jego rodzina powinni wyjechać. Sama u- cieczka z Polski, o której Kukliński nie chciał mówić, była niebez- pieczna, ale zakończyła się sukcesem. Jaruzelski powiedział, iż ucieczka Kuklińskiego potwierdziła wia- domość, że Stany Zjednoczone znalazły się w posiadaniu planów sta- nu wojennego. Były polski przywódca stwierdził, iż przyjął fakt mil- czenia Białego Domu — ani nie ostrzeżono „Solidarności", ani nie wydano żadnego protestu — za sygnał, że administracja USA woli jego wewnętrzne rozwiązanie od radzieckiej inwazji na pełną skalę. 13 grudnia 1981 r. Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Później, podczas wzruszającej uroczystości w siedzibie CIA, dy- rektor William J. Casey odznaczył Kuklińskiego „Medalem za wy- bitne osiągnięcia w wywiadzie", jednym z najwyższych odznaczeń agencji. „Będąc zagrożonym osobiście — stwierdzono w uzasadnie- niu — pułkownik Kukliński przekazał niezwykle wartościowe i ści- śle tajne informacje na temat sił zbrojnych, planów operacyjnych i zamiarów Związku Radzieckiego oraz członków Układu Warszaw- skiego. Wniósł niezwykły wkład dla zachowania pokoju..." Bohater C7V zdrajca 129 Casey napisał później do Kuklińskiego: „Ci z nas, którzy znają pana osobiście, uważają pana za przyjaciela, człowieka wielkiego charakteru i odwagi, za polskiego patriotę — bohatera". W Polsce Kuklińskiego popierają otwarcie jedynie nieliczne osoby w rządzie. Najwyraźniej obawiają się reakcji wojska. 12 stycznia 1991 r. prezydent Wałęsa posłał prywatny list do Brzezińskiego, któ- ry podniósł sprawę Kuklińskiego w rozmowie z Wałęsą podczas wcześ- niejszej wizyty w Polsce. „Dziękuję za podkreślenie patriotycznych aspektów jego działań", napisał prezydent, wskazując, iż jest głęboko zaniepokojony sytuacją Kuklińskiego. Sprawa „leży mi na sercu, ale potrzeba czasu i przy- gotowań na jej rozwiązanie. Mam nadzieją, że pan to rozumie" — podkreślił Wałęsa. Kukliński pozostaje w ukryciu w Stanach Zjednoczonych, a w Pol- sce nadal jest prawnie ścigany. Rzeczpospolita" nr 229 z 29 IX 1992, „Kulisy niezwykle] operacji CIA". Na podstawie „The Washington Post" opracowali J.B., S.G., P.K. W powyższy artykuł w „The Washington Post" włamany został drugi, krótszy tekst Benjamina Weisera na temat stosunku przedstawicieli pol- skich władz cywilnych i wojskowych do sprawy Kuklińskiego, który nie został przedrukowany przez polską prasę. Oto jego treść: Zdrajca czy patriota: łamigłówka dla polskiej armii Płk. Stanisław Przyjemski, polski sędzia wojskowy, nie odmawia rozmowy na temat procesu płk. Ryszarda Kuklińskiego w sądzie wojskowym. Ale zaznacza, że obecnie właściwym określeniem jest „szeregowy", a nie „pułkownik". Po skazaniu — wyjaśnia grzecznie — Kuklińskiego pozbawiono wszelkich stopni. „Wstydzę się dziś, że był moim kolegą" — mówi sędzia. Nie jest on wyjątkiem. Po upływie 10 lat od ucieczki Kuklińskiego z Polski, jego sprawa wciąż głęboko porusza polskie środowiska wojskowe i dyskusje wokół niej są niczym polska sprawa Dreyfussa. Niewąt- pliwie w grę wchodzi honor armii, jego istota. 130 Nieprzejednanie wobec Kuklińskiego wśród niektórych grup woj- skowych jest tak duże, że nawet czołowa postać „Solidarności", obec- ny minister obrony Janusz Onyszkiewicz boi się skutków podjęcia akcji na rzecz Kuklińskiego. „Nikt w istocie rzeczy nie wie, co z tym zrobić. To straszliwy problem moralny" — powiedział Onyszkiewicz. Kukliński był czło- wiekiem „ niezwykłej odwagi i najwłaściwszą rzeczą byłoby prezy- denckie ułaskawienie". Wałęsa jest jednak świadom negatywnej re- akcji kadry wyższych oficerów i gdyby wystąpił o ułaskawienie: „wo- lałbym tego za bardzo nie rozgłaszać". Sprawa Kuklińskiego znalazła tak silny oddźwięk, ponieważ sym- bolizuje problem polskiej tożsamości politycznej: Czy poprzedni re- żim komunistyczny był autentycznie polskim państwem? Czy ci, któ- rzy byli w opozycji wobec niego, a na koniec przeciwstawili się pró- bom radzieckiej interwencji w Polsce — walczyli dla swego kraju, czy też przeciwko niemu? Co i kogo właściwie zdradził Kukliński? Wielu polskich oficerów na czele z byłym prezydentem, gen. Woj- ciechem Jaruzelskim, twierdzi, iż unieważnienie wyroku na Kuk- lińskiego mogłoby sugerować, że polscy wojskowi, służąc lojalnie dawnemu reżimowi, byli zdrajcami. „Jeśli powiemy dziś, że Kukliński miał rację, to możemy zwyczaj- nie rozwiązać armię" — powiedział w jednym z wywiadów Jaruzel- ski. Były szef Kuklińskiego w Sztabie Generalnym, gen. Florian Si- wicki, stwierdził: „Jego powrót byłby kłopotliwą sprawą dla większo- ści polskich oficerów i dla całej armii... To byłby policzek wymierzo- ny im". Niektórzy jednak popierają Kuklińskiego. Jacek Szymanderski, działacz „Solidarności", wybrany później do Sejmu, powiedział: „Są- dzę, że nie zdradził polskiej armii, lecz polskojęzyczną formację im- perialnej armii sowieckiej... To nie była zdrada Polski, lecz zdrada sowieckiego imperializmu." Kukliński był „po prostu wartościowym człowiekiem, walczącym o wolność Polski — dodał Szymanderski. — Walczył przeciwko sowieckiemu imperium. I jest to, według mnie, jego zasługa. Polak z urodzenia, Zbigniew Brzeziński, były doradca Cartera do spraw bezpieczeństwa narodowego, wywołał burzliwą dyskusję w ar- mii po tym, gdy w grudniu 1990 r. w wywiadzie dla polskiej tele- wizji zasugerował, iż Kukliński winien być odznaczony medalem. „Nie wydaje mi się, by w grę wchodziło ułaskawienie, ponieważ to by imputowało istnienie winy — powiedział ostatnio w Waszyng- 131 tonie Brzeziński. — Prezydent Lech Wałęsa winien wydać krótkie oświadczenie, stwierdzające, iż wyrok tzw. sądu wojskowego by i w istocie aktem lojalności wobec Związku Sowieckiego i aktem zdra dy wobec niepodległości Polski, a zatem jest nieważny". Płk Czesław Półtorak, swego czasu szef wojskowej służby zdrowia i były sąsiad Kuklińskiego: „Czy powinniśmy potępiać Kuklińskiego? Byłem również członkiem PZPR i po wielu gorzkich doświadczeniach czasem żałuję, że tak naiwnie wierzyłem w ideologię komunistyczna i aktywnie działałem w jej szeregach... W niektórych okresach his- torycznych zdrada jest aktem heroizmu. Takie jest moje zdanie, jeśli chodzi o Kuklińskiego". Dylemat polityczny i moralny Tego samego dnia, co „Rzeczpospolita", przekład pierwszego arty- kułu Weisera wydrukowała „Gazeta Wyborcza", zamieszczając obok rozmowę z gen. Czesławem Kiszczakiem oraz ripostę Jana Nowaka- Jeziorańskiego. W następnym numerze GW ukazał się wywiad z gen. Wojciechem Jaruzelskim, a także wypowiedź b. ministra sprawiedliwo- ści w gabinecie Tadeusza Mazowieckiego, Aleksandra Bentkowskiego, który — jak już pisaliśmy — sprzeciwił się w 1990 roku rehabilitacji płk. Kuklińskiego. Następnie przez wszystkie polskie media przetoczyła się wielka fala wypowiedzi, opinii, komentarzy i artykułów, często o wysokiej tempe- raturze emocjonalnej. Myślę, że podobnie było w gabinetach polityków — tak cywilnych, jak i wojskowych. Jak dotychczas, nie przyniosły one jednoznacznego, ani politycznego, ani moralnego, rozstrzygnięcia dy- lematu, który jest głównym przedmiotem tej książki — czy pułkownik Kukliński był zwykłym, wysoko opłacanym zdrajcą (jak chcą tego Urban, Jaruzelski i Kiszczak), który wydał ojczyznę na łup amerykańskiego wroga, czy też bezinteresownym bohaterem, patriotą w szatach Wal- lenroda, który taż ojczyznę pragnął wydobyć z tragicznego sowieckiego zniewolenia (jak chcą tego Zbigniew Brzeziński, Jan Nowak-Jeziorański i wielu, wielu innych)? I. W opinii polityków i wojskowych Mój przyjaciel zdrajca* Gen. Czesław Kiszczak: — Czy płk. Kukliński powinien zostać zrehabilitowany? — Gdyby w tej chwili podjęto decyzję o rehabilitacji Kuklińskie- go, to byłby policzek dla całego korpusu oficerskiego. Oznaczałoby to, że on był bohaterem, a my wszyscy zdrajcami. Nie jestem krwio- żerczy, dopuszczałbym całkowitą dla niego amnestię i umożliwienie powrotu do Polski, ale nie budowanie mu pomnika. — Byt pan w latach 1972-1980 szefem wywiadu wojskowe- go. Kim dla pana byt Ryszard Kukliński? — Był moim przyjacielem, razem braliśmy udział w ćwiczeniach, poligonach. Bardzo go lubiłem. Razem studiowaliśmy w Moskwie, na kursie strategiczno-operacyjnym dla wyższych oficerów. Kiedy byłem szefem wywiadu wojskowego, bardzo często przychodził do mojego ga- binetu. Był zawsze miły, taktowny, grzeczny. Niczym się nie intereso- wał, ja nawet czasem go prowokowałem do rozmów, chciałem z nim o czymś porozmawiać — on zawsze przerywał mi, mówił: ty zawsze taki zajęty, masz dużo pracy, ja ci nie będę przeszkadzał. On zresztą nie musiał ode mnie niczego się dowiadywać, miał dostęp do wystarczającej ilości ważnych informacji. Sądzę, że pod- czas szkolenia szpiegowskiego przykazano mu, aby się nie intereso- wał niczym, co nie wchodzi w zakres jego kompetencji, i stosował się do tego.(...) — Czy znajomość z panem, mogła pomóc mu w zdobywaniu informacji wywiadowczych? — Z mojego gabinetu na pewno nic nie mógł zabrać, a ode mnie niczego nie chciał się dowiedzieć. Raz tylko zdarzyło się, że — jak * W tym samym numerze GW opublikowała diametralnie odmienną we wnioskach wypowiedź Jana Nowaka-Jeziorańskiego; rezygnujemy z za- mieszczenia jej, bowiem dalej wykorzystaliśmy znacznie pełniejszy i mocniej udokumentowany jego komentarz w Telewizji Polskiej (przyp. red.). 133 to teraz oceniam — za jego pośrednictwem wywiad amerykański „zakrzatnąf się wokół mnie. Kukliński poprosił mnie, było to pod koniec lat 70., o pożyczkę dużej sumy forintów (potrzebował ich, jak mówił, na zakup drogiej części do swojego samochodu). Ja wziąłem te pieniądze z naszej, wywiadu, kasy i pożyczyłem mu bez pokwi towania. Minął termin, w którym miał je oddać, potem jeszcze par^ tygodni, a Kukliński mnie unikał. W końcu podczas stanowczej roz- mowy poprosiłem go o zwrot pożyczki i wtedy oddał. Sądzę, że wy- wiad amerykański chciał mnie w ten sposób wplątać w niezgodne z przepisami gospodarzenie pieniędzmi. Amerykanie twierdzą, że Kukliński zgłosił się do ich attache woj- skowego w Niemczech. Z naszych informacji wynika, że tego typu szpiegów wojskowych werbowano przede wszystkim w Wietnamie, a Kukliński był tam przez długi czas członkiem komisji rozjemczej. Nie wierzę osobiście, że on zgłosił się do amerykańskiego attache w Niemczech. Kukliński nie mógł być, jak my to nazywamy „samo- rodkiem" (osoba idzie do przedstawicielstwa dyplomatycznego i ofe- ruje przekazywanie tajnych informacji), ponieważ tacy są zazwyczaj prymitywni, nie zdają sobie sprawy z zagrożenia dekonspiracją. Na- tomiast on był bardzo inteligentny, skończył wyższe studia. Wiedział dokładnie, czym grozi szpiegostwo, wiedział, że prawie każdy pra- cownik attache jest pracownikiem wywiadu. Układ z nim nie jest układem politycznym, tylko normalnym, wywiadowczym. Dlatego sądzę, że Kuklińskiego zwerbowano w Wietnamie, szan- tażując kompromitującymi materiałami. — Czy byty jakieś poszlaki wskazujące na taki sposób wer- bunku? — Były takie hipotezy podczas śledztwa prowadzonego przez nas po ucieczce Kuklińskiego z Polski. — Czy Kukliński miał dostęp do informacji, które — jak twierdzi — przekazał CIA, tzn. do planów bunkrów dowodze- nia wojskami Układu Warszawskiego w przypadku wojny eu- ropejskiej, danych technicznych nowego czołgu itd.? — Miał informację pod ręką, przecież na terenie Polski było takie stanowisko dowodzenia. Budowane było w wielkiej tajemnicy, na wypadek zagrożenia wojną w Europie. On, z racji wykonywanych obowiązków, powinien był wiedzieć. Podobnie w przypadku nowego czołgu. Przesadą jest jednak twierdzenie, że Kukliński znał szczegóły techniczne 200 nowych ro- dzajów broni. 134 — Czy polski kontrwywiad podejrzewał, że w Sztabie Ge- neralnym jest współpracownik CIA? — Nigdy tego nie podejrzewaliśmy, nie było żadnych sygnałów. Jestem dla niego pełen podziwu, że tak długo wodził nas za nos. Nie prowadziliśmy też żadnego śledztwa w sprawie przecieku taj- nych informacji. Twierdzenie, że Kukliński musiał z Polski uciekać przed aresztowaniem, jest nonsensem. Rozumiem, że Amerykanie muszą ukryć, iż ewakuowali Kukliń- skiego z przyczyn strategiczno-politycznych. Chcieli nam powiedzieć: generale Jaruzelski, generale Kiszczak, wiemy wszystko o planach stanu wojennego i nam jest to na rękę, że zrobicie to wy, a nie Ro- sjanie. Albo chcieli nas zdenerwować, wprowadzić niepewność, abyśmy zaczęli zmieniać plany, robić je na kolanie (w ten sposób nasz stan wojenny nie udałby się), zaczęłyby się bratobójcze walki. Pogodziłyby nas dopiero wojska Układu Warszawskiego i Amerykanie wykorzys- taliby ten fakt propagandowo. — Jak zareagowało na ucieczkę Kuklińskiego MSW? — Zaczęliśmy analizować zakres informacji, w których posiada- niu był Kukliński, i po wnikliwych studiach okazało się, że wiedział tak dużo, iż nie było sensu niczego ruszać, bo trzeba byłoby zmienić prawie wszystko.(...) — Dlaczego polski kontrwywiad nie zdemaskował Kukliń- skiego? — Nie zrobiliśmy dwóch rzeczy, które bezwzględnie powinniśmy zrobić. Po pierwsze: nie sprawdziliśmy dokładnie jego dochodów i nie porównaliśmy z jego wydatkami, a wtedy ustalilibyśmy, że z legalnych źródeł nie byłby w stanie wybudować domu, kupić dla swoich synów dwóch posiadłości pod Warszawą. Nie musielibyśmy nawet pytać, skąd ma na to pieniądze. Po drugie: Kukliński otrzymywał od CIA instrukcje, materiały i pieniądze przez tzw. martwe skrzynki, czyli ukryte w jakimś miej- scu (potem się okazało, że w lesie) kamienie, cegły przerobione na skrytki. Musiał, nie budząc podejrzeń, opróżniać je. Wiedząc, że mo- żemy go obserwować, kamuflował swoje wyjazdy do lasu: zabierał sekretarki, maszynistki samochodem służbowym w biały dzień do lasu „na wycieczkę".(...) Za późno zapytaliśmy te dziewczyny, jak się to odbywało. Rozmawiał: Piotr Najsztub 135 Od redakcji GW: Akta personalne płk. Kuklińskiego spoczywają w Centralnym Ar- chiwum Wojskowym w Rembertowie pod Warszawą pod numerem 1783/90, póz 1870. Są opatrzone klauzulą tajności: reporterowi „Ga- zety", który prosił o ich udostępnienie, powiedziano, że zostaną ot- warte najwcześniej w 2010 r. Do 1983 roku, kiedy płk. Kuklińskiego skreślono z ewidencji ofi- cerów, akta spoczywały w Departamencie Kadr MON w Warszawie, Do Rembertowa przeniesiono je — zgodnie z procedurą — trzy lata później. „Gazeta Wyborcza" nr 229 z 29 IX 1992, „Mó/ przyjaciel zdrajca". Taki pracowity szpieg Gen. Wojciech Jaruzelski: — Jak pan ocenia sprawę Kuklińskiego? — Ta sprawa ma kilka płaszczyzn: moralną, polityczną i wojs- kową. Nie można ich sztucznie rozdzielać, nie można też oceniać jej ahistorycznie. Polska przez cały okres działalności Kuklińskiego, niezależnie od stopnia ograniczenia suwerenności, była państwem powszechnie uzna- wanym. Odwiedzali nas prezydenci USA, Francji i inni. Zbyt dużym uproszczeniem jest twierdzenie, że Polska była po prostu satelitą Związku Radzieckiego. Biorąc to pod uwagę — służba w polskim wojsku była służbą dla Polski. Sprzeniewierzanie się przysiędze woj- skowej w takiej sytuacji jest zdradą. — Czy Kukliński może zostać zrehabilitowany? — Gdyby zrehabilitować Kuklińskiego, byłby to niebezpieczny precedens. Można by założyć, że oficer w teraźniejszym i przyszłym Wojsku Polskim mógłby uznać, iż armia, w której służy, nie działa jego zdaniem na rzecz Polski i samemu wymierzyć sprawiedliwość: rozpocząć np. działalność szpiegowską na niekorzyść kraju. Kukliński w 1987 roku w wywiadzie dla paryskiej „Kultury" twierdził, że przekazywał informacje dotyczące przede wszystkim Polski w obliczu stanu wojennego. Teraz natomiast, w zmienionej sytuacji politycznej, mówi, że działał na szkodę „imperium zła", czyli Związku Radzieckiego. To znamienna dla naszych czasów postawa. 136 Jeśli kierował się pobudkami patriotycznymi, to dlaczego przede wszystkim nie poinformował „Solidarności" czy Kościoła o planach stanu wojennego? — Czy, pana zdaniem, można go uznać za bohatera? — Kukliński nie jest w moim przekonaniu bohaterem, a w owym czasie był po prostu szpiegiem. Trzeba to jednak przenieść w dzi- siejsze czasy. Pojawia się od razu problem Pawłowskiego (Jerzy Pa- włowski został w latach 70. skazany za szpiegostwo na rzecz obcego wywiadu — przyp. red.) i innych. Europa, świat są teraz inne niż 10 lat temu i potrzebne jest nowe spojrzenie na wszystkich aktorów ówczesnej sceny politycznej. Nie w kwestii kwalifikacji czynów, ale po to, by zakończyć humanitarnie ten okres historii — Jak pan, długoletni minister obrony narodowej, ocenia rangą przekazywanych przez Kuklińskiego materiałów? — Po przeczytaniu artykułu z „The Washington Post" muszę stwierdzić, że Kukliński nadmiernie, ponad stan swojej ówczesnej wiedzy, eksponuje rangę materiałów przekazywanych Amerykanom. W wywiadzie podaje wiele informacji naciąganych, mających —jak sądzę — podkreślić jego rolę w zwycięstwie nad komunizmem. Są liczne fragmenty jego wypowiedzi, które — zwłaszcza dla wyż- szych oficerów Wojska Polskiego — brzmią wręcz groteskowo. Podam panu kilka takich przykładów. Kukliński mówi, że był łącznikiem między mną a Kulikowem. To nieprawda, był o kilka szczebli w hierarchii wojskowej za nisko, by odgrywać taką rolę. Nigdy nie brał udziału w moich i Kani (Stanisław Kania był wów- czas I sekretarzem KC PZPR — przyp. red.) rozmowach z Kuliko- wem, Ustinowem. Podobnym blefem jest jego twierdzenie, że pisał dla mnie przemówienia czy że był moim adiutantem. Bohater reportażu opowiada, że przekazał szczegółową dokumen- tację techniczną ponad 200 rodzajów nowych radzieckich broni. To też nonsens — dokumentacja techniczna jednego rodzaju nowoczes- nej broni to mniej więcej ciężarówka dokumentów. On mógł jedynie przekazać dane taktyczne. Tylko tyle. Zresztą informacja o tym, że przekazał Amerykanom dane czołgu T-72, nie jest dla mnie rewela- cją — w tym czasie najnowszym czołgiem był T-80 i do tych danych on nie miał dostępu. Kiedy Kukliński mówi o specjalnych bunkrach dowodzenia Ukła- du Warszawskiego, nie myli się co do usytuowania ich w Polsce i w Bułgarii, natomiast o bunkrze w ZSRR pisze: „Położony w oko- 137 licach Moskwy". Tutaj po raz kolejny się myli: taki bunkier istnieje, ale położony jest ponad 1000 km od Moskwy — w jakim kierunku, nie powiem. — Kukliński twierdzi, że poznał i przekazał Amerykanom wszystkie plany wojennych działań Układu Warszawskiego na zachodnim teatrze działań wojennych, łącznie z planami dotyczącymi Francji. Czy mógł, pracując w naszym Sztabie Generalnym, znać te plany? — Już samo wymienienie Francji, która nie była nigdy obiektem naszych operacyjnych planów, jest manipulację. Dostarczył podobno do CIA plany Układu Warszawskiego dotyczące Grecji i Turcji. Pew- ne informacje na ten temat mógł mieć wyłącznie na podstawie roz- mowy z bułgarskim kolegą-oficerem. Nie było też w Polsce planów działań na zachodnim teatrze wo- jennym, naszym kierunkiem w wojskach sojuszniczych był północno- zachodni, nadmorski. Wypowiedź Kuklińskiego zawiera sporo podobnych „rewelacji", a- le to nie znaczy, że wiedział mało. Kukliński posiadał dużą wiedzę o tajnych sprawach wojskowych. Pracował przecież w Sztabie Ge- neralnym Wojska Polskiego. Brał ponadto udział w posiedzeniach Doradczego Komitetu Politycznego, Komitetu Ministrów Obrony, Rady Wojskowej Układu Warszawskiego. Na pewno wyposażył szta- by zachodnie w dużą liczbę cennych informacji. — W^ wywiadzie dla „The Washington Post" Kukliński mó- wi, że proponowano mu stanowisko dowódcze „dużego obsza- ru wojskowego" i awans do stopnia generała, a on się nie zgo- dził, gdyż nie miałby dostępu do spraw dużej tajności. Czy rzeczywiście miało to miejsce? — To nieprawda, proponowano mu stanowisko szefa sztabu dy- wizji. To nie wiąże się bezpośrednio z awansem. Jest to etat puł- kownikowski. Nie kwapił się do tego przeniesienia. Jak mi mówiono, uchylił się od nominacji uzasadniając to chorobą żony. — Czy pana zdaniem Kukliński brał od CIA pieniądze za dostarczane informacje? — Nie mam na to bezpośrednich dowodów, ale jego ponadprze- ciętna zasobność może o tym świadczyć. Nasz kontrwywiad w tej sprawie był bardzo naiwny. Natomiast CIA można złożyć gratulacje. Ta operacja była mistrzowska. O charakterze współpracy Kuklińskiego wiele mówi to, że otrzy- mał w USA medal, jedno z najwyższych odznaczeń CIA. Proszę zwró- 138 cić uwagę, że nie było to odznaczenie państwowe Stanów Zjednoczo- nych (mimo, że jest obywatelem tego kraju), ale wyróżnienie szefa specjalnych służb. Nie można sprowadzić postępowania Kuklińskiego do łatwych uproszczeń, iż walczył z „imperium zła". Nie można myśleć ahisto- rycznie. Istotnie, w pojałtańskich realiach nasza suwerenność była ograniczona, ale faktem też jest, że jedynym gwarantem naszej za- chodniej granicy był przez całe 40-lecie Związek Radziecki. My, woj- skowi, a myślę, że również Kukliński, mieliśmy tego pełną świa- domość. — Jakie były pana osobiste stosunki z Kuklińskim? — Pamiętam go jako człowieka skromnego, pracowitego, cichego i skrupulatnego — mróweczka, pszczółeczka. Darzyłem go nawet sympatią. Nie spotkałem się z nim nigdy w cztery oczy, jednak wi- dywaliśmy się przy okazji narad i zebrań. W hierarchii wojskowej nie był człowiekiem pierwszego rzędu, choć przyznaję, miał dostęp do informacji pierwszego rzędu. — Jak pan przyjął ucieczką Kuklińskiego? — Jego ucieczka była dla mnie podwójnie przykra: po pierwsze było to uderzenie w funkcjonującą armię i jej tajemnice, a po drugie po nim akurat bym się nie spodziewał podwójnej gry. Dodatkowym aspektem ucieczki oficera, posiadającego w szcze- gólności informacje m.in. o planach wprowadzenia stanu wojennego, było to, że uświadomiliśmy sobie, iż Zachód wie i akceptuje takie rozwiązanie wewnętrznego polskiego konfliktu. Potwierdzał to brak jakichkolwiek reakcji z tamtej strony. Odbieraliśmy to jako sygnał mówiący: załatwcie to jakoś, tak tyl- ko, by nie naruszyć stabilizacji w Europie. — Jak rozumieć praktycznie wyrok śmierci na Kuklińskie- go? — Symbolicznie. Nikt nie zamierzał gonić za nim po świecie i za- bijać. Dziś patrzę na postępowanie Kuklińskiego ze świadomością historycznych zmian. One go automatycznie nie usprawiedliwiają, ale tworzą nową sytuację, w której osobiście widziałbym jakieś hu- manitarne rozwiązanie. Rozmawiał: Piotr Najsztub „Gazeta Wyborcza" nr 229 z 29 IX 1992, „Taki pracowity szpieg". 139 Wiem, jak zniknął Aleksander Bentkowski: — Znam okoliczności ucieczki Kuklińskiego na podstawie mat r riałów śledztwa. Wyjechał razem z żoną i dwoma synami mikrobu sem amerykańskiego korpusu dyplomatycznego. Samochód załado wany był kartonowymi pudłami, oni w czwórkę siedzieli w środku Na granicy polsko-NRD-owskiej było jakieś nieporozumienie z do- kumentami samochodu, trzeba było to wyjaśnić i stali tam dwie go- dziny, ale wyjechali bez problemów. Gorzej mogło być na granicy NRD-RFN, gdzie celnicy mieli apa- rat do wykrywania żywych organizmów. Dziwnym trafem aparat zepsuł się na dwie godziny akurat wtedy, gdy przejeżdżał samochód z Kuklińskim. W kraju nikt nie wiedział, jak uciekł, czy uciekł, a nawet — czy żyje. Została tu dziewczyna jednego z synów Kuklińskiego. Nasz kontrwywiad zajął się nią bardzo ostro. Liczono na to, że uda się przez nią ustalić, co się dzieje z Kuklińskim. Przez półtora roku nie dostawała pozwolenia na wyjazd na Zachód. Ale nie było podstaw, żeby zabronić jej wyjazdu na wycieczkę do Rumunii. Jej współlokatorka opowiadała potem, że dziewczyna za- chowywała się bardzo dziwnie — wszyscy szli na plażę, a ona zosta- wała w pokoju i czytała książkę. Po kilku dniach zniknęła — pozo- stawiła książkę, tak jakby na chwilę wyszła, zostawiła wszystkie rzeczy, a po trzech dniach znalazła się w USA. Ta historia świadczy o tym, jak swobodnie poczynał sobie wywiad amerykański nie tylko w Polsce, ale we wszystkich krajach bloku wschodniego. Przedstawiłem moje stanowisko w sprawie Kuklińskiego dwa la- ta temu i od tamtej pory nie zmieniłem zdania. Uznałem, że nie należy wnosić rewizji, wychodząc z założenia, że to, co robił Kukliń- ski, było działalnością typowo szpiegowską. Bez względu na to, jaka to była Polska, sprzedawał informacje osłabiające obronność naszego kraju. Poza tym robił to żołnierz. Nie wyobrażam sobie tolerowania takiej działalności wśród kadry oficerskiej. Teraz każdy oficer mógł- by wpaść na pomysł, że będzie przekazywał informacje np. wywia- dowi litewskiemu, co w przyszłości w jego chorej wyobraźni dopro- wadzi do przyłączenia wschodnich ziem do Polski. Jeżeli każdy bę- 140 dzie na własną rękę prowadził działalność polityczna i będzie to to- lerowane, to doprowadzimy do zupełnej anarchii. Patrzę na działalność Kuklińskiego z dwóch stron — po pierwsze, widzę go jako bardzo efektywnego szpiega CIA, po drugie, jako czło- wieka, który poinformował wywiad USA o terminie i planowanych okolicznościach wprowadzenia stanu wojennego. Gdyby jego działał ność ograniczyła się tylko do tego drugiego, nie wahałbym się wnieść rewizji. Z drugiej strony wiadomo, że wywiad amerykański zupełnie nie skorzystał z tej informacji. Mam też do Kuklińskiego pretensje, że nie zrobił niczego, żeby rozpowszechnić plany wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Mógł na przykład zorganizować konferencję prasową na Zachodzie, mógł wyjeżdżając z Polski zostawić list do polskiej opozycji. Wtedy byłbym przekonany, że działał w interesie demokratycznej Polski, może nawet nie doszłoby do wprowadzenia stanu wojennego. Ale on w pełni podporządkował się CIA. Uważam, że jeśli Kukliński przekazywał tylko i wyłącznie infor- macje na temat obronności Polski, to jest zdrajcą. Nie sądzę, żeby ktokolwiek wniósł rewizję. Znam tę sprawę na tyle, że wiem, jak ewidentne dowody działania na szkodę państwa, nie państwa komu- nistycznego, ale państwa w ogóle, znajdzie tam każdy prawnik, któ- ry się tym zajmie. „Gazeta Wyborcza" nr 229 z 29 IX 1992, „Wiem, jak zniknął" „Uważam, że jeśli Kukliński przekazywał tylko i wyłącznie infor- macje na temat obronności Polski, to jest zdrajcą" — powiedział wczorajszej „Gazecie" Aleksander Bentkowski, adwokat, obrońca w procesach politycznych w czasach PRL-u. Bentkowski — oskarżyciel Kuklińskiego nie wdaje się w subtelne rozważania: winien czy nie winien, nie zastanawiają go ani jego intencje, ani nawet podstawowe, zdawałoby się, pytanie, czy Kuk- liński brał za swoją działalność pieniądze od Amerykanów, czy nie? Wie: Kukliński to zdrajca, bo „bez względu na to, jaka była Polska, sprzedawał informacje osłabiające obronność naszego kraju". A zdawałoby się, że Bentkowski powinien wystrzegać się epite- tów. W lipcu w wywiadzie dla rzeszowskich „Nowin" przyznał, że 141 został umieszczony przez ministra Macierewicza na tzw. listach uzna- nych za listy tajnych współpracowników SB. Bentkowski kwestio- nuje prawdziwość tych danych. „Ten, kto podnosi taki zarzut, musi przedstawić dowód" — powiada „Nowinom". Dodaje, że właściwie mógłby wszcząć proces o pomówienie. Wychodzi więc na to, że poseł Bentkowski uznaje, iż to, czy on był agentem, wymaga udowodnienia, natomiast podobnej staran- ności nie wymaga obdarzenie innego człowieka obelgą „zdrajca". Zdrajcą się u nas zostaje z nadania Aleksandra Bentkowskiego, traf chce, szefa sejmowej komisji sprawiedliwości. „Gazeta Wyborcza" nr 231 z l X 1992, Ewa Milewicz — Nieznośna lekkość osądzania". Poznać prawdę Ryszard Kaczorowski*: — Sądy w sprawie Kuklińskiego mogą wydawać tylko ci, którzy mają przed sobą dokładny materiał całej sprawy. Trudno mi powie- dzieć, czy Kukliński powinien zostać uniewinniony, o tej sprawie już dawno zapomniałem. Jednak w każdym wypadku, bez względu na to, czy Kukliński brał pieniądze za przekazywanie informacji czy nie brał, powinna zostać przeprowadzona rewizja, ponieważ wyrok zapadł pod nieobecność Kuklińskiego. Czy jest zdrajcą? To zależy, czy robił to dla własnej korzyści — wtedy na pewno bohaterem nie był. Jeżeli chciał ratować Polskę, to był bohaterem. Myślę, że ta sprawa nie jest moralnie dwuznaczna — chciał chronić Polskę. Jest to jedna z wielu spraw w Polsce, do których warto wrócić, żeby poznać prawdę. Uważam, że sam Kukliński powinien wystąpić o rewizję wyroku. „Gazeta Wyborcza" nr 229 z 29 IX 1992, ,JPoznać prawdę". * Ostatni prezydent Rzeczypospolitej na Uchodźctwie w Londynie w la- tach 1989-1990 (przyp. red.). 142 Nie było to w porządku Jerzy Giedroyć*: — Gdyby Kukliński robił to w porozumieniu np. z rządem pols- kim na uchodźctwie, na jego polecenie lub za jego zgodą (takie rzeczy się zdarzają), to sprawa byłaby czysta. Tutaj takiego autorytetu nie było, to była indywidualna decyzja Kuklińskiego. Moim zdaniem, abstrahując od ewentualnych patriotycznych motywów, jego postę- powanie nie było w porządku. Oczywiście, nie mam powodów, by kwestionować jego uczciwość i patriotyzm, ale znam za mało ele- mentów tej sprawy, by wydawać sąd. Polacy powinni zająć się teraz organizowaniem państwa prawa, żeby takie sprawy, jak Kuklińskiego, załatwić generalnie. „Gazeta Wyborcza" nr 230 z 30 IX 1992, „Me tylko Kukliński". Bohater czy zdrajca? Jan Nowak-Jeziorański: Reportaż „Washington Post" poświęcony sprawie pułkownika Ry- szarda Kuklińskiego stał się przysłowiowym kijem w mrowisko. Rozpętał debatę wokół pytania: bohater czy zdrajca? Dorzucam do tej dyskusji swoje trzy grosze, bo od chwili, gdy istnienie Kuklińs- kiego i jego rolę ujawnił ówczesny rzecznik rządowy — Jerzy Urban — przeprowadziłem w tej sprawie Bóg wie ile rozmów, nie tylko z koronnym świadkiem, profesorem Zbigniewem Brzezińskim, ale także z moimi amerykańskimi przyjaciółmi z czasów prezydentury Cartera i Reagana. W świetle tego, co wiem, nie ulega dla mnie wątpliwości, że puł- kownik Kukliński dwukrotnie ocalił Polskę przed inwazją sowiecką: w grudniu 1980 r. i w marcu 1981 r., gdy wokół Polski i w samej Polsce odbywały się manewry Paktu Warszawskiego „Sojuz 81", któ- re za pociśnięciem guzika na Kremlu mogły w każdej chwili zmienić * Twórca i redaktor naczelny paryskiej „Kultury" oraz Instytutu Literac- kiego, jeden z najbardziej zasłużonych polityków emigracyjnych (przyp. red.). 143 się w inwazję. W obu wypadkach informacje i dokumenty wysłane przez Kuklińskiego potwierdziły zdjęcia satelitarne i podsłuch szyf- rowanych sygnałów radiowych, wysyłanych z Moskwy do elementów wojskowych Paktu Warszawskiego skoncentrowanych wokół Polski Na tej podstawie z inicjatywy Waszyngtonu państwa NATO i nie które państwa niezaangażowane ostrzegły Moskwę przed politycz- nymi i gospodarczymi konsekwencjami inwazji. Odwołanie manewrów „Sojuz 81" oznaczało prawdopodobnie, że właśnie wtedy, wiosną 1981 r., zapadła na Kremlu decyzja, iż należy wpierw podjąć próbę, czy nie da się zmusić szantażem polskiego kierownictwa partyjnego i wojskowego do zdławienia „Solidarności" własnymi rękami Pola- ków. Nie zabierałbym głosu w sprawie Kuklińskiego, gdybym nie na- brał przekonania, że kierowały nim wyłącznie motywy patriotyczne. Autor reportażu w „The Washington Post" Ben Weiser, zapytany przeze mnie o to telefonicznie, powiedział, że dotarł do miarodaj- nych źródeł i upewnił się, iż Kukliński nie przyjął za swą współpracę z Amerykanami ani jednego dolara i nigdy nie zapytał, co się z nim stanie w razie wsypy. Postawił na jedną kartę własne życie, los swo- jej rodziny, karierę, stanowisko i związane z nim przywileje. Uczynił to po to, by ratować własny kraj. Współpracę z Amerykanami na- wiązał z własnej inicjatywy po roku 1970, a więc już po napaści na Czechosłowację, w której wojsko ludowe wzięło udział wbrew żywot- nym interesom Polski. Bo ten udział sankcjonował z góry podobną napaść na Polskę w przyszłości — i po tym, jak kazano temu wojsku strzelać do robotników na Wybrzeżu. Kukliński znał dokładnie so- wieckie, ofensywne plany uderzenia na Europę Zachodnią. Jako wy- soki oficer sztabowy wiedział, że w obliczu przygniatającej przewagi sowieckich sił lądowych Zachód nie będzie miał w wojnie konwenc- jonalnej żadnej szansy, jeśli nie zastosuje taktycznych broni nukle- arnych, które obróciłyby Polskę w radioaktywną pustynię. Przeka- zywał sowieckie plany wojenne po to, by państwa NATO mogły uda- remnić sowiecki atak w pierwszych godzinach i dniach wojny, bez konieczności uciekania się do nuklearnego bombardowania szlaków komunikacyjnych biegnących przez Polskę. Taki efekt miałoby nie- wątpliwie zniszczenie ośrodków dowodzenia i łączności. Kukliński przekazywał nie tylko rozlokowanie podziemnych, betonowych schro- nów, ale nawet grubość ich ścian. Można się zgodzić z prezydentem Wałęsą i ministrem Onyszkie- wiczem, że problem Kuklińskiego jest trudny i złożony. Utrzymanie, 144 wydanego przez sąd PRL, wyroku śmierci na Kuklińskiego i piętna zdrady obciążyłoby moralnie prezydenta i rząd suwerennej i demo- kratycznej Rzeczypospolitej. Ale unieważnienie tego wyroku nie mo- że oznaczać, że cały polski korpus oficerski składał się ze zdrajców. Przecież dowódcy wojskowi nie mogli uczynić zbiorowo tego, co w największej tajemnicy zrobił jeden człowiek, nawiązując współ- pracę z Amerykanami. Wiadomo, jak by to się skończyło dla nich i dla Polski. Mam bardzo krytyczny stosunek do generała Jaruzelskiego. Jego życiorys i kariera są dla mnie wciąż zagadką. Wiem, że chcąc przed- stawić siebie w jak najlepszym świetle, nie ujawnia on w swej książ- ce całej prawdy, a niekiedy z nią się mija. Nie można jednak zamy- kać równocześnie oczu na inną prawdę, na to, że Jaruzelski i inni generałowie, jak Siwicki, Skalski, Szklarski, Tuczapski usiłowali na swój sposób osiągnąć to samo co Kukliński — ocalić Polskę od naj- gorszego, od sowieckiej inwazji, która skończyłaby się straszliwą krwawą masakrą tej elity, jaką wydobyła na powierzchnię „Soli- darność". Zdrajcami byli tacy ludzie jak generał Molczyk, Milewski, jak Grabski, Olszowski i Kociołek, którzy usiłowali nakłaniać Mos- kwę do interwencji zbrojnej i spiskowali z Honneckerem w Berlinie Wschodnim, z Husakiem w Pradze Czeskiej, by na bagnetach wojsk Układu Warszawskiego powrócić do władzy. Oni to, a nie Kukliński, powinni stanąć przed sądem i odpowiadać za zdradę. Przy wszyst- kich zastrzeżeniach, jakie budzi we mnie złożona postać Jaruzel- skiego, nie mogę stawiać go w jednym rzędzie z generałem Molczy- kiem i Milewskim. Konieczne staje się przeprowadzenie przewodu sądowego przed Trybunałem Nadzwyczajnym, złożonym z sędziów w pełni niezależ- nych i nie związanych z dawnymi układami, z czasów PRL. Trybu- nał taki miałby za zadanie wyłącznie zweryfikowanie faktów i usta- lenie prawdy. Jeśli taki przewód sądowy potwierdzi fakty, które są mi znane — przekonany jestem, że zakończy się on wnioskiem o re- habilitację zarówno Kuklińskiego, jak i dowódców wojskowych, któ- rzy pod naciskiem sowieckiego szantażu wprowadzili stan wojenny, a także wnioskiem o postawienie przed sądem Molczyka, Milewskie- go i innych Targowiczan, cieszących się dziś całkowitą bezkarnością. Wyjaśnienie sprawy Kuklińskiego umożliwi odkłamanie prze- szłości, która rzutuje na dzień dzisiejszy, stając się źródłem zamie- szania w umysłach ludzkich. Konieczne jest odkłamanie słowa „so- jusz" i „sojusznik". Czy „sojusznikiem" był Związek Sowiecki, który Bohater esy /drajca 145 w zmowie z Hitlerem napadł na Polskę i zagarnął jedną trzecią na- szego terytorium państwowego, deportował dwa miliony Polaków, wymordował naszych jeńców wojennych w Katyniu i gdzie indziej. Narzucił przemocą wasalne rządy i obcy system, utrzymując je przy władzy, i groźbą zbrojnej interwencji? Czy wrogiem były Stany Zjed- noczone, które środkami pokojowymi usiłowały dopomóc w wyzwo- leniu się Polski i jej sąsiadów spod dominacji sowieckiej? Czy zatem zdradą była współpraca z Zachodem, a obowiązkiem patriotycznym dotrzymanie przysięgi na wierność Związkowi Sowieckiemu, którą składać musieli oficerowie i żołnierze wojska ludowego? Czy szpieg PRL-u Marian Zacharski, który wykradł Amerykanom tajemnice wojskowe na użytek Moskwy, słusznie nagrodzony został lukratyw- ną posadą dyrektora Pewexu, a oficer, który przekazał Amerykanom sowieckie tajemnice wojskowe, słusznie skazany został na karę śmierci za zdradę? Dopiero gdy rząd RP, wojsko i społeczeństwo znajdzie jasną i niedwuznaczną odpowiedź na te pytania — sprawę Kuklińskiego ujrzą we właściwej perspektywie. Komentarz z cyklu ,Polska z oddali" wygłoszony w I pr. TYP, 5 X 1992. Dobrze zasłużył się Polsce Zbigniew Brzeziński: — Ryzykując własnym życiem i bez żadnego wynagrodzenia u- czynił ogromnie dużo dla Polski, odegrawszy decydującą rolę w dwóch sprawach o historycznym dla niej znaczeniu: 1. Przekazał informacje, które umożliwiły administracji Cartera wywieranie wzmożonego międzynarodowego nacisku na opinię w ce- lu zapobieżenia radzieckiej interwencji wojskowej w Polsce w grud- niu 1980 r. Stałem w owym czasie na czele Narodowej Rady Bez- pieczeństwa USA i mogę zaświadczyć, iż wysyłane przezeń, z wiel- kim osobistym ryzykiem, informacje, miały w tej kwestii decydujące znaczenie. 2. W latach 70. Związek Radziecki dążył do uzyskania strategicz- nej przewagi nad USA. Kukliński bardzo ułatwił Stanom Zjednoczo- nym przejrzenie tych planów, podjęcie niezbędnych środków prze- ciwdziałania oraz przygotowanie, na wypadek wojny, akcji militar- 146 nych przeciwko najbardziej newralgicznym punktom najwyższego dowództwa radzieckiego. Płk. Ryszard Kukliński działał z pobudek patriotycznych. Z tego względu to, co robił, można porównać do działań tych francuskich ofi- cerów, którzy wbrew rozkazom rządu Vichy, na czele z Lavalem i Pe- tainem — dołączyli do de Gaulle'a i Brytyjczyków. Wielu z tych oficerów — łącznie z de Gaulle'em — sądy w Vichy skazały na śmierć. Sprawa Kuklińskiego jest wyrazem stosunku do PRL. Dla osób, dla których PRL była autentycznie polskim państwem, jego postę- powanie jest nie do przyjęcia. Natomiast dla tych (a przypuszczalnie należy do nich większość polskich oficerów), dla których PRL była tworem Stalina, państwem-satelitą Związku Radzieckiego, działal- ność Kuklińskiego była aktem heroizmu. Trzeba mieć świadomość, że znaczna większość polskich oficerów przeciwstawiłaby się radziec- kiej interwencji, ale nie można tego powiedzieć o tych, którzy teraz publicznie oskarżają Kuklińskiego. Niektórzy z nich brali udział w logistycznym planowaniu wkroczenia radzieckich wojsk do Polski. W świetle tego, co mogło było się wydarzyć, sądzę, że wyrok na Kuklińskiego jest historycznie nieważny. Ułaskawienie Kuklińskie- go byłoby równoznaczne z uznaniem ważności wyroku. Jego odwaga winna być doceniona i należy mu się za to odznaczenie. Równo- cześnie należy całkowicie ujawnić rolę tych, którzy gotowi byli ko- laborować z Sowietami. Rzeczpospolita" nr 235 z 6 X 1992, „Zbigniew Brzeziński dla »Rzeczypospolitej«: Ryszard Kukliński dobrze zasłużył się Polsce". Zdrajca czy bohater? Gen. Wacław Szklarski*: — Sprawa Ryszarda Kuklińskiego od pewnego czasu zno- wu budzi emocje. Na jej temat wypowiadają się różne auto- * Generał dywizji w stanie spoczynku, na przełomie lat 70. i 80. szef Za- rządu Operacyjnego Sztabu Generalnego WP, bezpośredni przełożony płk. Kuklińskiego, później z-ca szefa Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu War- szawskiego (przyp. red.). 147 ryłety, a milczą lub nie chcą mówić osoby, które miały bar- dzo bliski kontakt z Kuklińskim. Dlaczego? — Odmówiłem wywiadu „The Washington Post" i kilku innym redakcjom, lecz to nie znaczy, że unikam tematu. Zgodziłem się na rozmowę z przedstawicielem „Prawa i Życia" oraz waszej redakcji, gdyż uważam, że na sprawę trzeba spojrzeć od strony prawnej i woj- skowej. Natomiast szukanie sensacji nie służy nikomu i niczemu. — Czy znał pan dobrze Kuklińskiego? — Pracowałem z nim dwukrotnie. Raz w latach 1971-1972, gdy był pracownikiem oddziału szkolenia operacyjnego, i po raz drugi od 1975 roku do czasu jego ucieczki z Polski. Byłem wtedy szefem Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego WP, a Kukliński moim zastępcą. Zajmował stanowisko szefa oddziału planowania strate- giczno-obronnego. — Z opinii służbowych, które pozostały, wynika, że miał on u pana duże poważanie. Czy jest to prawda? — Nie wypieram się tego. Kukliński był oficerem inteligentnym, zdolnym, pracowitym, spokojnym i opanowanym. To bardzo dobry sztabowiec, mający na dodatek niezłe pióro. Był szanowany przez przełożonych. Ja go również szanowałem. Dlatego właśnie ta uciecz- ka była dla mnie zaskoczeniem. Zawiodłem się na osobie, której w pełni wierzyłem. — Pamięta pan tamtą chwilę? Jak w Sztabie Generalnym przyjęto wiadomość, że oficer, który cieszył się zaufaniem i miał autorytet, okazał się szpiegiem? — Było sporo dyskusji. Część kadry brała Kuklińskiego w obronę. Mówiono, że on nie mógł zdradzić, że to wszystko jest pomyłką, insynuacją bądź oszczerstwem. Okazało się jednak, że nie. Prawda dla nas — wojskowych — była bolesna. — W kilka lat później paryska „Kultura" opublikowała re- lacje Kuklińskiego o przygotowaniach do wprowadzenia sta- nu wojennego. Czy — zdaniem pana — były one prawdziwe? — Tak, chociaż do niektórych zawartych tam informacji można mieć pewne zastrzeżenia. Uważam, że na pewno wyolbrzymiona zo- stała rola Kuklińskiego, który kreował siebie na oficera wszystko wiedzącego i wszystko mogącego. Twierdzono np., że był on koordy- natorem całości planów operacyjnych stanu wojennego. To niepraw- da. Był jedynie jednym z pracowników, opracowujących część mate- riałów stanu wojennego. Materiały ściśle wojskowe — np. plany uży- cia wojska — opracowywał drugi mój zastępca, generał Puchała. 148 Plany mobilizacyjne koordynował generał Jasiński, dokumenty praw- ne nadzorował i koordynował wiceminister Tuczapski, bezpośrednio zaś generał Dębicki przez sekretariat Komitetu Obrony Kraju. Ma- teriały wydawnicze i propagandowe opracowywał GZP WP z odpo- wiednim wydziałem Komitetu Centralnego partii... — Jaka była więc rola Ryszarda Kuklińskiego? — Sprowadzała się ona do przygotowania, opracowania i zesta- wienia materiałów ogólnych dotyczących planu, w tym i harmono- gramu czynności na wypadek stanu wojennego. I to też nie był jego twór, gdyż posługiwał się materiałem przygotowanym przez innych. Na przykład wiedział, że aby jednostka znalazła się w miejscu X, trzeba dać komendę w czasie Y. I on to wstawiał do planów. — Wiadomości, którymi dysponował, były jednak istotne. Czy natychmiastowe ich ujawnienie przez USA nie zmieniłoby biegu historii? — Wydaje się, że tak. Logiczne jest przecież, że te plany straciły na aktualności. Niewątpliwie nie udałyby się internowania, trudna do przeprowadzenia byłaby militaryzacja łączności oraz radia i te- lewizji. Nie wiadomo zatem, czy w tym czasie i w takim wydaniu stan wojenny byłby w ogóle realny, możliwy do wprowadzenia. Może wyda się to nierealne, ale my czekaliśmy na to, co Zachód powie o wiadomościach uzyskanych od Kuklińskiego. Milczenie równało się prawdopodobieństwu uznania kierunku naszego działania za właści- wy. — A gdyby to milczenie przerwano? — Scenariusz wydarzeń mógłby być brutalny. Polałaby się krew i nastąpiłaby interwencja radziecka. Myślę, że Amerykanie mieli te- go świadomość i dlatego nie uprzedzili „Solidarności" o zamiarach władz polskich. — Niektóre gazety stawiają inne pytanie: dlaczego „Soli- darności" nie uprzedził bezpośrednio Kukliński? — Sądzę, że jest to oczywiste — on miał przecież kontrakt tylko z CIA. Meretik w książce „Noc generała" pisze wprost, że CIA gwa- rantowała Kuklińskiemu — w przypadku zagrożenia — ewakuację jego, żony i dzieci z terenu Polski. — Hę jednak jest w tym faktów, a ile fikcji literackiej? — Kukliński sam dziś przyznaje, że na rzecz CIA pracował 11 lat. Gdyby był mało liczącym się szpiegiem, nie miał odpowiednich „zasług", nikt nie podjąłby się akcji wywiezienia jego i rodziny z kra- ju. 149 — Jeżeli pan pozwoli — może porozmawiajmy teraz właś nie o tych zasługach. „The Washington Post" twierdzi, że są one olbrzymie. Że to właśnie dzięki Kuklińskiemu uzyskane wszystkie dane o wojskach Układu Warszawskiego... — Przepraszam pana, lecz wszystkie te informacje znowu ^« przesadzone. Nie wiem dlaczego, ale Kuklińskiego gloryfikuje sit- dziś w pewnym stopniu na siłę. Bowiem kim był on naprawdę? Na pewno nie był łącznikiem między generałem Jaruzelskim i marszał- kiem Kulikowem, gdyż takiej funkcji nigdy nie było. Na pewno też nigdy nie pisał żadnych przemówień dla generała Jaruzelskiego. Kukliński wyolbrzymia także swój udział w różnego rodzaju posie- dzeniach kolegialnych. Jako szef oddziału, mający i znający mate- riały wpływające do kraju i przesyłane do sztabu Zjednoczonych Sił Zbrojnych Państw Układu Warszawskiego, brał udział we wszyst- kich posiedzeniach Komitetu Ministrów Obrony Państw UW. Lecz nie dlatego, by o czymś decydować. Szedł z teczką i gdy trzeba było, pokazywał odpowiednie dokumenty. Robił ponadto protokoły i no- tatki, które — jak sam przyznaje — kopiował i przekazywał ame- rykańskim służbom wywiadowczym. — Wiedział jednak dużo! — Oczywiście, wiedział dużo. Pracował w oddziale, do którego spływały dokumenty z różnych instytucji centralnych dotyczące na- szych sił zbrojnych oraz dokumenty sztabu Zjednoczonych Sił Zbroj- nych Państw UW. Jednakże — podkreślam — informacje o danych, które przekazał Kukliński — są nieraz mocno przesadzone. Mówi się np., że przekazał plany strategiczne Układu Warszawskiego na pięciolatki 1971-1975, 1976-1980 i 1981-1985. Ale... takich planów nie było. Każdy wojskowy wie, co to są plany operacyjno-strategicz- ne. Są to plany dotyczące użycia, działania wojska. Istotnie jednak — opracowywane były pięcioletnie plany rozwoju sił zbrojnych, zgod- nie z systemem planowania w państwie. Odpowiadały one na pyta- nie, jak będą się rozwijać nasze siły zbrojne — czy będą większe stany osobowe, czy będą rozwijane nowe jednostki, jaki sprzęt i w ja- kich latach zostanie zakupiony, a jaki wycofany. Nic więcej... — Kukliński ujawnił również dane o trzech supertajnych obiektach centralnego dowodzenia. Czy i to podaje pan w wątpliwość? — Mógł przekazać dane dotyczące ośrodka, który był budowany na terenie Polski. Bezpośredniego dostępu do materiałów technicz- nych, związanych z budową tego obiektu, nie miał, ale jako szef 150 oddziału znał jego lokalizację i przeznaczenie. Wiedział również, że podobny obiekt był budowany na terenie Bułgarii. Na tym jego wia- domości się kończyły. Trzeci obiekt „zlokalizował" w pobliżu Mosk- wy, lecz — gwarantuję — jest to gruba pomyłka. — Niektórzy uważają, że przekazanie obcemu wywiadowi ważnych informacji m.in. o potędze militarnej Związku Ra- dzieckiego powinno wywołać w sztabach prawdziwe „trzęsie- nie ziemi", a tymczasem nic takiego nie było. Dlaczego? — Rosjanie na temat Kuklińskiego nie chcieli rozmawiać. Póź- niej, gdy byłem zastępcą szefa Zjednoczonych Sił Zbrojnych Państw UW, jego nazwisko nie powracało w żadnych dyskusjach, a osobą byłego pułkownika nie wykazywano żadnego zainteresowania. Dla- czego tak było? Odpowiedzi mogą być różne. Wiem jednak, że Kuk- liński nie miał dostępu do jakichkolwiek dokumentów radzieckich o charakterze strategicznym. — Na jakiej podstawie tak pan sądzi? — Z perspektywy czasu dobrze widać, że Rosjanie nie wierzyli żadnemu z państw układu, a w najmniejszym stopniu Polsce. Każde z państw sojuszniczych uzgadniało z Moskwą plany użycia swoich wojsk na wypadek wojny, ale — sądzę — miały one charakter ope- racji maskujących. W radzieckim Sztabie Generalnym z pewnością były i inne, dla nas niedostępne dokumenty. Jest to jednak temat na zupełnie inną rozmowę. Mogę jedynie powiedzieć, że i my Mos- kwie nie mówiliśmy wszystkiego. Chciano przecież uzyskać od nas plan mobilizacyjny, dotyczący rozwinięcia całości sił zbrojnych na czas wojny, lecz sprzeciwiliśmy się temu, gdyż dla obronności kraju jest to sprawa zasadnicza. I w tym miejscu proszę zauważyć, że Kukliński nie miał żadnych skrupułów, przekazując te i inne dane Amerykanom. — O jakich innych danych pan myśli? — Skromnie pisze na ten temat „The Washington Post", ale jes- tem przekonany, że Kukliński ujawnił wiele informacji mających istotne znaczenie dla obronności i bezpieczeństwa naszego państwa. Miał przecież dostęp do materiałów dotyczących systemów osiągania wyższych stanów gotowości bojowej. Mógł przekazać dane o syste- mie mobilizacji czy produkcji specjalnej. Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, że w przypadku wojny — kiedy jeszcze istniał Układ Warszawski — materiały przekazane przez Kuklińskiego przynio- słyby Polsce ogromne straty. 151 — Gdyby doszło obecnie do spotkania pana z Kuklińskim, to czy mimo wszystko nie miałoby ono charakteru zejścia się pokonanego i zwycięzcy? — Mówiłem już, że Kukliński był człowiekiem inteligentnym i do- brym sztabowcem. Jeżeli moja ocena jest słuszna, to uważam, że Kukliński chce tylko tego, by uchylić wydany na niego wyrok. Nie sądzę jednak, by chciał wrócić do kraju. Nie wierzę w to. Rozmawiał: Roman Przeciszewski „Polska Zbrojna" nr 201 z 13 X 1992, ,Jiaz jeszcze o sprawie R. Kuklińskiego. Zdrajca czy bohater?" Teczka Ryszarda Kuklińskiego Ppłk Konstanty Staniszewski: — Panie pułkowniku, odegrał pan dość istotną rolę w ży- ciu Ryszarda Kuklińskiego. Jak go pan poznał? — Zostałem powołany do wojska w 1946 r. Po ukończeniu szkoły podoficerskiej skierowano mnie w 1947 r. do Oficerskiej Szkoły Pie- choty we Wrocławiu. Tam zostałem wyznaczony na dowódcę druży- ny. Jednym ze słuchaczy był w tej drużynie Ryszard Kukliński. By- łem jego przełożonym. — Jak go pan zapamiętał z tamtego okresu? — Był najmłodszy wiekiem w naszym batalionie, dowodzonym przez mjr. Floriana Siwickiego. W późniejszym okresie Siwicki do- ceniał Kuklińskiego, stąd mogła wypływać jego kariera wojskowa. Do szkoły oficerskiej przyjmowano po ukończeniu 18 roku życia. Ku- kliński miał 17 lat. Jak to zrobił, że mimo to dostał się do szkoły, nie wiem. Aktywny, przedsiębiorczy, był ulubieńcem szkoły. Był też aktywnym członkiem PPR. Wtedy partia jeszcze nie działała oficjal- nie w wojsku. Co jakiś czas zastępca dowódcy kompanii do spraw politycznych wyczytywał niektórych, żeby się zgłosili do niego. Wie- dzieliśmy, że to jest zebranie partyjne. Po jednym z takich zebrań Kukliński oświadczył mi, że na zebraniu złożył wniosek, aby przyjęto mnie do partii. Kukliński już na drugim roku, co dość niespotykane, został pomocnikiem dowódcy plutonu do spraw politycznych. — Czy był równie aktywny w nauce? 152 — Bardzo, uczył się po nocach. Miał predyspozycje, by zostać dobrym oficerem. Typowaliśmy go nawet na prymusa szkoły. Nie ukończył jej. — Dlaczego? — O tym dowiedziałem się podczas następnego naszego spotka- nia, w jakiś czas później. Ja również nie ukończyłem tej szkoły. Pod koniec 1949 roku zostałem skierowany do Oficerskiej Szkoły Infor- macji. Po jej ukończeniu w 1950 roku otrzymałem przydział do 9 Pułku Piechoty 14 Dywizji Piechoty w Pile. Byłem tam oficerem in- formacji. Pod koniec września 1950 roku po powrocie z poligonu do garnizonu na placu alarmowym zobaczyłem Kuklińskiego. Ucieszy- liśmy się obaj z tego spotkania. Opowiedział mi wtedy, że tuż przed promocją został wykluczony z partii, usunięty ze szkoły i skierowa- ny jako sierżant do jednej z jednostek Śląskiego Okręgu Wojskowe- go. Powodem tego był fakt, że wstępując do szkoły, Kukliński napisał w życiorysie, iż podczas wojny należał do organizacji „Miecz i Pług". — Dlaczego nie zainteresowano się tym od razu? „Miecz i Pług" był w pewnym okresie organizacją, której przywódcy zdecydowali się na kolaborację z Niemcami? — Być może chciano go obserwować, a w następstwie areszto- wać. — Czy Kukliński nie wiedział, co podaje w życiorysie? — Na pewno się nie orientował, czym był „Miecz i Pług". Py- tałem, dlaczego podał tę organizację. Odpowiedział, że tak dla fan- tazji. Kiedy wybuchła wojna, miał 9 lat, a gdy się skończyła — 15. Mógł najwyżej przenosić kiedyś jakąś bibułę. Kukliński bardzo prze- żywał wyrzucenie go z partii i ze szkoły. W związku z tym napisał odwołanie do komisji kontroli partyjnej WP, która uwzględniła je. Zwrócono mu legitymację partyjną. Do szkoły nie wrócił, ale po tej sprawie otrzymał awans na stopień chorążego. — Uznano więc tę sprawę za zamkniętą. — Chyba jednak niezupełnie. Po jakimś czasie nadesłano mi akta rozpracowania Kuklińskiego z okresu jego pobytu w szkole do dal- szego prowadzenia. — Dużo miał pan takich teczek? — Przypuszczam, że 20-30 na całą kadrę pułku, to jest oficerów i podoficerów zawodowych. — Kukliński był więc osobą podejrzaną. Dlaczego? — Mimo że sprawa została wyjaśniona, był jednak nadal podej- rzewany z powodu rzekomej przecież przynależności do tej podziem- 153 m m nej organizacji. To wystarczało, by Informacja się takim człowiekiem interesowała. Miałem też teczki innych oficerów, jak na przykład byłych żołnierzy Wehrmachtu, Ślązaków, którzy zostali wzięci do niewoli w ZSRR, a potem znaleźli się w I Armii WP. Ale były to rozpracowania pasywne. — Co to znaczy? — Należało tylko obserwować, tak na wszelki wypadek. — / obserwował pan Kuklińskiego? — Kiedy dostałem jego akta, poczułem się nieswojo. Kuklińskiego darzyłem sympatią. Nawet nie przeczytałem dokładnie tych akt. Przejrzałem je tylko. Najobszerniejszym dokumentem był protokół z zebrania partyjnego, na którym wykluczono Kuklińskiego z partii. Zostawiłem te akta, nie interesowałem się nimi specjalnie. — Zaniechał pan więc swoich obowiązków. — Sumienie mi nie pozwalało. Nie było przecież żadnej podstawy do prowadzenia rozpracowania. Kukliński był bardzo dobrym ofice- rem. Nie przyszło mi nawet na myśl, aby prowadził jakąkolwiek działalność, którą powinienem się zainteresować. W tej sytuacji za- cząłem rozważać ewentualność zlikwidowania otrzymanych akt. Miało to miejsce zimą z 1952 na 1953 r. Zwróciłem się do mojego przełożonego, szefa Wydziału Informacji dywizji, i powiedziałem mu, że po wyjaśnieniu sprawy przez komisję kontroli partyjnej ta teczka nie ma przecież żadnej wartości i nie ma sensu dalsze jej prowa- dzenie. Mój przełożony zgodził się z tym. Przy okazji pobytu w pułku kazał poprosić Kuklińskiego i rozmawiał z nim na ten temat. A po- tem całą teczkę Kuklińskiego, w jego obecności, wrzuciłem w ogień. O zniszczeniu akt powiadomiłem Zarząd Informacji Pomorskiego Okręgu Wojskowego. — Czy wtedy bardziej zaprzyjaźnił się pan z Ryszardem Kuklińskim? — Nie, nasze kontakty pozostały na stopie towarzyskiej. Wkrótce zresztą Kukliński opuścił jednostkę. Tworzono wówczas brygady przeciwdesantowe. Kadra dobierana była starannie przez organy in- formacji. Miałem wytypować szefa sztabu batalionu w brygadzie sta- cjonującej w Kołobrzegu. Uważałem, że na to stanowisko najbardziej nadaje się Kukliński. Był już wówczas porucznikiem, dowódcą kom- panii, jednym z najlepszych oficerów pułku. Kandydatura Kukliń- skiego została zaakceptowana. Latem 1953 r. Kukliński objął nowe stanowisko. Sądzę, że dzięki zniszczeniu teczki i późniejszemu prze- niesieniu do innej jednostki Ryszard Kukliński pozostał w wojsku. 154 Oficerowie, którymi interesowała się Informacja, w większości zosta- li przeniesieni do rezerwy w ramach redukcji, jaka miała miejsce w 1955 roku. Wtedy został rozwiązany również 9 Pułk Piechoty. Gdyby nie przydział do innej jednostki, pozostałby w tym pułku i najpraw dopodobniej wówczas zostałby przeniesiony do rezerwy wraz z wie kszością oficerów. — Kiedy spotkał pan ponownie Ryszarda Kuklińskiego? — Po około dwudziestu latach. Jechałem służbowo do WAT i na- gle zauważyłem, że kierowca samochodu osobowego, który mnie wy- przedzał, daje znaki, bym się zatrzymał. Tym kierowcą był właśnie Ryszard Kukliński. Wiedziałem, że jest już pułkownikiem i pracuje w Sztabie Generalnym. Wymieniliśmy adresy i odtąd zaczęliśmy się spotykać dość często, nawet z rodzinami. Raz prosił mnie, bym po- mógł mu zorganizować spotkanie z kolegami ze szkoły oficerskiej. — Czy w rozmowach z panem Kukliński poruszał tematy polityczne? — Nie, o tym nie rozmawialiśmy. Opowiadał przeważnie o swojej pracy. Był z niej bardzo zadowolony. Lubił zaimponować, wykazać swoją wiedzę i umiejętności w dziedzinie, którą się zajmował. Opra- cowywał m. in. plany ćwiczeń armijnych. Jak mi wiadomo ze słów Kuklińskiego, to gen. Siwicki, wówczas szef Sztabu Generalnego, darzył go wielką sympatią i bezgranicznym zaufaniem. Wspomina- liśmy też dawne lata. Kiedy mówił o wyrzuceniu go ze szkoły ofi- cerskiej, widać było, że nadal to przeżywa. — Czy ważna funkcja w Sztabie Generalnym zmieniła go? — Pozostał takim, jaki był. Potrafił każdego ująć. Budził zaufa- nie. Sam sposób, w jaki po latach nawiązał ze mną kontakt, świad- czy o jego koleżeńskości, stosunku do dawnych znajomych. Żył wów- czas na dość wysokiej stopie. Lubił mieć. Otrzymywał często nagrody za swoją pracę. A ponadto przez pół roku przebywał w Wietnamie w Międzynarodowej Komisji Rozjemczej. Oficerowie pracujący za granicą wracali wzbogaceni. Rodziny otrzymywały ich uposażenie, a oni jednocześnie pobierali diety w obcej walucie. — Jak dowiedział się pan o tym, że Kukliński wyjechał po- tajemnie z Polski? — Od 1976, kiedy przeszedłem do rezerwy, nie spotykałem się już z Kuklińskim. Dowiedziałem się o jego ucieczce z telewizji. Tak jak wielu innych, składałem w WSW zeznania na okoliczność zna- jomości z nim. — Jak pan przyjął wiadomość o ucieczce? 155 — Niezbyt przyjemnie się czułem. To przecież ja go chwalifen i chwaliłem się tym, że w jakiś sposób dzięki mnie pozostał w woj sku i osiągnął tak wysokie stanowisko w Sztabie Generalnym. — Kim jest dla pana Kukliński? Bohaterem czy zdrajcą? — Jeśli faktycznie działał z pobudek patriotycznych, nie z chęci zysku, to traktowałbym go jako bohatera. Trudno mi zresztą go p<> tępiąc, przecież znaliśmy się tyle lat. Jeden z moich znajomych ofi- cerów mówi: dla mnie Kukliński jest zdrajca, ale na jego miejscu zapewne postąpiłbym podobnie. Rozmawiał: Tomasz Stańczyk Rzeczpospolita" nr 268 z 14-15 XI 1992, „Teczka Ryszarda Kuklińskiego". Rozmowa z Konstantym Staniszewskim, oficerem rezerwy WP. II. W opinii prawa i władzy Resort sprawiedliwości: Nie ma podstaw do rewizji Sprawa płk. Ryszarda Kuklińskiego ze Sztabu Generalnego WP, skazanego 23 maja 1984 r. przez Sąd Warszawskiego Okręgu Wojsko- wego na karę śmierci (zamieniona na 25 lat pozbawienia wolności na mocy amnestii z grudnia 1989 r.), bulwersuje na nowo w związku z re- welacjami podanymi przez „The Washington Post".(...) Skazanie płk. Kuklińskiego było przedmiotem analizy w Minis- terstwie Sprawiedliwości w 1990 r. Do ówczesnego ministra Alek- sandra Bentkowskiego zwrócił się syn emerytowanego pułkownika Sztabu Generalnego WP Zbigniew R, prosząc „o spowodowanie prze- prowadzenia rewizji wyroku". Minister (wówczas był nim Aleksan- der Bentkowski — przyp. red.) kierując to pismo do właściwej ko- mórki rewizji nadzwyczajnych przedstawił w odręcznym zapisku swoje stanowisko: „Odczucia mam ambiwalentne". Wkrótce jednak zainteresowanemu przedstawiono oficjalne stanowisko Ministerstwa Sprawiedliwości, a więc również samego ministra. W piśmie tym stwierdzono, że uznano płk. Kuklińskiego za win- nego dezercji oraz działania na rzecz wywiadu amerykańskiego, któ- remu przekazał informacje godzące w podstawy bezpieczeństwa i obronności kraju. Tego rodzaju informacje — czytamy w piśmie będącym oficjalnym stanowiskiem resortu — dotyczące nie tylko wiadomości o współdziałaniu wojskowym Polski w ramach Układu Warszawskiego, do którego dzisiaj Polska należy, ale również dok- tryny naszego kraju, i to bez względu na panujący ustrój, nie mają nic wspólnego z patriotycznym działaniem. Czy płk Kukliński brał pieniądze za swoją działalność? Zdaniem ministerstwa — tak, był bowiem doradcą Pentagonu ds. Europy Wschod- niej. Powszechnie wiadomo, że R. Kukliński swoich informacji co do możliwości wprowadzenia stanu wojennego oraz interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Polsce nie przekazał działaczom „Solidar- ności" czy innym ugrupowaniom ówczesnej opozycji, ale wywiadowi obcego państwa, co najdobitniej świadczy o pobudkach jego działania, nie mających nic wspólnego z postawą patrioty. W konkluzji Minis- 157 terstwo Sprawiedliwości wyraziło pogląd, że nie ma podstaw do wniesienia rewizji nadzwyczajnej na korzyść płk. Kuklińskiego. Tak było w lipcu 1990 roku. Czy stanowisko to może być zmienione9 Może, ale nie musi. Sama enuncjacja prasowa, nie poparta nowymi dowodami, nie musi być podstawą do wniesienia rewizji nadzwyczajnej Poza tym nie tylko minister-prokurator generalny jest władny coś tu zrobić. Prezydent RP też ma w ręku instrument pozwalający na reha- bilitację polskiego oficera — możliwość ułaskawienia.C..) Rzeczpospolita" nr 229 z 29 IX, R.K. „Sprawa Ryszarda Kuklińskiego. Szpieg czy bohater?" Izba Wojskowa SN: „Dalece przedwczesne" Za „dalece przedwczesne" uznano w Izbie Wojskowej Sądu Naj- wyższego przewidywanie skutków formalnoprawnych i faktycznych związanych z ewentualną rehabilitacją Ryszarda Kuklińskiego. Sprawa może być rozstrzygnięta w dwojaki sposób: ułaskawienie przez prezydenta RP albo rewizja nadzwyczajna. Prawo do wniesie- nia tej ostatniej mają: minister sprawiedliwości-prokurator general- ny — na wniosek skazanego, osoby uprawnionej do składania na jego korzyść środków odwoławczych, a w razie np. nieobecności w kraju — także jego krewnego, poza tym rzecznik praw obywatel- skich, naczelny prokurator wojskowy oraz — z urzędu — I prezes Sądu Najwyższego. Jak dotąd, nikt z nich nie wystąpił z rewizją nadzwyczajną, mimo że akta sprawy brały różne instytucje. Ryszard Kukliński został skazany nie tylko za przestępstwo szpiegostwa — co do którego mogą istnieć rozbieżne opinie — lecz i na 15 lat pozbawienia wolności za dezercję. Uciekł za granicę jako oficer w służbie czynnej. Nawet jednak i w takich okolicznościach prezydent RP może podjąć decyzję o ułaskawieniu, uznając np., że Kukliński działał w stanie wyższej konieczności. Wniesienie do Sądu Najwyższego rewizji nadzwyczajnej dopiero rozpoczęłoby postępowanie sądowe. Jeżeli zapadłby wyrok uniewin- niający, oznaczałoby to w praktyce m.in. przywrócenie R. Kukliń- skiemu pełni wszystkich praw publicznych, w tym wojskowego stopnia oficerskiego, odznaczeń itp. Wobec R. Kuklińskiego orzeczono m.in. całkowity przepadek mie- nia, m.in. posiadanej willi. Ale karę konfiskaty mienia zniesiono w 158 1990 r. Dzisiejsze przepisy karne jej nie znają. A zatem już nie tylko uniewinnienie, lecz każda zmiana wyroku w drodze rewizji, prowa- dząca do zmiany podstawy prawnej skazania, musiałaby spowodo- wać uchylenie konfiskaty mienia. Po ewentualnym uniewinnieniu Ryszard Kukliński mógłby do- chodzić przed sądem karnym odszkodowania za niesłuszne skazanie oraz zadośćuczynienia za doznaną krzywdę. Musiałby jednak przy tym wykazać, jakie szkody i jakie krzywdy poniósł — i podlegałoby to ocenie sądu. „Rzeczpospolita" nr 230 z 30 IX 1992, D. Fr., „Gdyby Kukliński został zrehabilitowany". Rzecznik praw obywatelskich: Nie mam zdania na ten temat — Jestem jedną z osób, które mogą wnieść rewizję nadzwyczajną. Na razie nikt mnie o to nie poprosił. Rzecznik praw obywatelskich nie może sam wtrącać się w indywidualne sprawy, a pan Kukliński do tej pory nie zwrócił się do mnie o wniesienie rewizji. To prawda, że mogę to zrobić z własnej inicjatywy, ale tylko wtedy, gdy ta sprawa stanie się sprawą publiczną — trochę szumu w prasie, nacisk opinii. Nie mam zdania na ten temat — dopóki nie zobaczę akt sprawy, nie mogę się oficjalnie wypowiadać. Oczywiście, nie podoba mi się to, że Kukliński został skazany, ale dopóki nie zapoznam się ze sprawą, nie mogę po- wiedzieć, czy wystąpię o wniesienie rewizji czy nie. Pro/! Tadeusz Zieliński, wypowiedź dla „Gazety Wyborczej" nr 229 z 29 IX 1992, not. szczyp. Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego: Nie ma jednoznacznej oceny moralnej — Do prezydenta nie wpłynął wniosek o ułaskawienie pułkowni- ka Kuklińskiego, więc rozważanie, czy prezydent powinien podjąć taką decyzję, jest przedwczesne. 159 l W Ewentualne zrehabilitowanie Ryszarda Kuklińskiego zostałoby przyjęte w wojsku — generalnie rzecz biorąc — negatywnie. Zasadniczą sprawą w wojsku jest dyscyplina i wykonywanie nr/ kazów przełożonych. Żołnierze nie maja i nie chcą mieć prawa d< merytorycznej interpretacji poleceń, które otrzymują. Gdyby do puścić do takiego prawa, to instytucja armii, jako organizacji do wykonywania zadań zbrojnych, byłaby bardzo poważnie narażona na szwank. Każdy z oficerów mógłby powiedzieć, że skoro pułkownik Kukliński miał prawo decydować, co jest lojalne, a co nie, to wszyscy inni też powinni mieć takie prawo — i armia przestaje istnieć. Ale jest drugi aspekt sprawy. Przez 40 lat społeczeństwo starało się pozbyć ustroju komunistycznego, „Solidarność" robiła wszystko w tym celu, sam uczestniczyłem w sierpniowym strajku w stoczni — i jeżeli pułkownik Kikliński twierdzi, że jego celem było osłabie- nie komunizmu, to w zasadzie robił to samo, co my, tylko innymi metodami. Gdyby współpracował z innym wywiadem niż amerykański — łatwiej byłoby jego działalność ocenić jednoznacznie negatywnie. A tak nie ma jednoznacznej oceny moralnej. Jerzy Milewski, wypowiedź dla „Rzeczypospolitej" nr 230 z 30 IX 1992 (Kazimierz Groblewski, „Oficer musi być lojalny, ale...") Rzecznik ministra obrony narodowej: Jednak zdrada wobec armii i państwa — Gdyby zapadła decyzja o ułaskawieniu, to nic by to w armii nie zmieniło. Praca szpiegowska pułkownika miała miejsce w okre- sie, który jest zamknięty, gdy armia polska była kotkiem w trybach Układu Warszawskiego. Natomiast jeśli chodzi o stronę moralną, jest to problem wyjąt- kowo trudny. W wojsku reakcja na zrehabilitowanie pułkownika Kuklińskiego byłaby na pewno niejednoznaczna. Taka decyzja zacierałaby różnice między zdradą a lojalnością — czyli w sprawach najważniejszych dla oficerów. W każdym razie te problemy są stawiane ostro. Najważniejszym obotyjazidem oficera jest lojalność, a najgorsze, co może zrobić — zdrada. 160 Mówi się, że nie brał pieniędzy. Nawet gdyby ich nie brał, nie można sprawy uznać za jednoznacznie odpuszczoną. Bo jednak do- konał zdrady wobec armii i państwa. Tylko czas, historia może spowodować wyjaśnienie lej kwestii Aby zrobić tak, jak sobie życzą niektórzy przedstawiciele emigracji, proponując prezydentowi ułaskawienie, trzeba by czarne nazwać ina- czej, a białe inaczej. Byłby to niemiły zgrzyt wobec oficerów lojal- nych. Gdyby usprawiedliwić tę zdradę, to i dzisiaj może się znaleźć jakiś oficer, który uzna, że w interesie ojczyzny leży, aby on zdradził na rzecz innego państwa. To, co Ryszard Kukliński ujawnił, żadnej szkody Wojsku Pols- kiemu obecnie nie wyrządza. Natomiast ocena tego, co zrobił, pozo- staje problemem. Ppłk. Leszek Zioło, wypowiedź dla „Rzeczypospolitej" nr 230 z 30 IX 1992 r. (Kazimierz Groblewski, „Oficer musi być lojalny, ale...") Prezes PC i rzecznik prezydenta RP: Czy prezydent musi decydować o wszystkim? Jarosław Kaczyński, prezes Porozumienia Centrum, napisał do prezydenta Lecha Wałęsy list otwarty w sprawie uniewinnienia z zarzutu zdrady pułkownika Kuklińskiego. Przypomniał, że w styczniu 1991 roku na sugestie Zbigniewa Brzezińskiego, by doprowadzić do rehabilitacji tego wojskowego, Lech Wałęsa powiedział: „Przygotowania do załatwienia tej sprawy zajmą jednak trochę czasu". Jarosław Kaczyński napisał: „Nie wy- kluczam, że znane są panu jakieś szczególne okoliczności tej sprawy, które nie bezzasadnie powstrzymują pana przed złożeniem takiej deklaracji. Jeśli tak jest rzeczywiście, to wobec wagi problemu dla opinii krajowej i międzynarodowej powinien pan, moim zdaniem, okoliczności takie ujawnić". Szef PC zaapelował o prezydenckie stwierdzenie, że pułkownik Kukliński nie jest zdrajcą i nie zasługuje na karę. Pułkownik, między innymi, przyczynił się do zapobieżenia interwencji radzieckiej w Polsce w grudniu 1980 roku. Milczenie i słowa prezydenta będą w tej sprawie, zdaniem Jarosława Kaczyń- skiego, równie znamienne. Odczytane będą także w kontekście przy- 161 Bohater c/y zdrajcu szłych szerokich uprawnień prezydenta kierowania siłami zbrojnymi RP RP. W sprawie listu wypowiedział się Andrzej Drzycimski, rzecznik prezydenta. Nazwał go nieporozumieniem: „W państwie demokra- tycznym, które budujemy, chciano by nagle stworzyć wrażenie, że prezydent musi o wszystkim decydować". Sprawa pułkownika Kuk- lińskiego, zdaniem Andrzeja Drzycimskiego, rozgrywa się w dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, sam zainteresowany nie skorzystał z przysługują- cych mu możliwości do zmiany ciążącego na nim wyroku. „Do tej pory nic nie wiemy o zamiarach pana Kuklińskiego, poza wypowie- dziami na łamach jednego z pism amerykańskich". Po drugie, rzecz- nik prezydenta zwrócił uwagę, że rewizję nadzwyczajną od wyroku może wnieść I prezes Sądu Najwyższego, prezes Izby Wojskowej Są- du Najwyższego, prokurator generalny lub naczelny prokurator woj- skowy. Andrzej Drzycimski powiedział, że: „list odbieram w kate- goriach politycznych, iż próbuje się sztucznie skrócić drogę legisla- cyjną, przerzucając odpowiedzialność na prezydenta. O tym, praw- nik, Jarosław Kaczyński doskonale wie". Rzeczpospolita" nr 230 z 30 IX 1992 (ATF., „Oficer musi być lojalny, ale...") Kancelaria Prezydenta: Ostateczna możliwość Podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Lech Falandysz za- pytany przez „Rzeczpospolitą" o ewentualne plany prezydenta doty- czące skorzystania z prawa łaski wobec Ryszarda Kuklińskiego od- parł, że problem ten nie jest obcy kancelarii. Podkreślił jednak, iż w pierwszej kolejności sam skazany powi- nien korzystać ze swych praw, to znaczy zwrócić się do właściwych władz z podaniem o wniesienie rewizji nadzwyczajnej od ciążącego na nim wyroku. Może on również wnosić o wznowienie postępowania, jeśli istot- nie w tej sprawie są nowe fakty i dowody. Ponadto z wnioskiem o rewizję nadzwyczajną może wystąpić z własnej inicjatywy kilka uprawnionych podmiotów. 162 Rozważenie przez prezydenta ułaskawienia R. Kuklińskiego jest ostateczną możliwością przewidzianą prawem. „Rzeczpospolita" nr 230 z 30 IX1992, „Oficer musi być lojalny, ale...", not. Marek Krupa. Minister sprawiedliwości: Inicjatywa należy do Kuklińskiego — Wobec zmiany przez Ryszarda Kuklińskiego nazwiska i życio- rysu oraz nieznanego miejsca pobytu, to on sam powinien rozpocząć działania w celu zmiany wyroku 25 lat pozbawienia wolności — po- wiedział minister sprawiedliwości Zbigniew Dyka w wywiadzie dla Radia Wolna Europa. Dziennikarz RWĘ zapytał ministra, czy resort z własnej inicjatywy zajmie się tą kwestią. Dyka odpowiedział, że „w pierwszym rzędzie inicjatywę w tej sprawie powinien podjąć sam pułkownik Kukliński". Zdaniem Dyki Kukliński może wystąpić do prezydenta o ułaska- wienie, może też zwrócić się do ministra sprawiedliwości o wzno- wienie postępowania. „Życie Warszawy" nr 234 z l X 1992, informacja przekazana przez PAP. Minister obrony narodowej: Za mało jeszcze wiemy — Czasami się porównuje Ryszarda Kuklińskiego do pułkownika Stauffenberga. Jest jednak między nimi pewna zasadnicza różnica. Ten drugi (dokonując zamachu na Hitlera — Z.L.) usiłował zmienić sposób funkcjonowania własnego państwa, próbował zlikwidować pewną eki- pę, która prowadziła — według Stauffenberga — całkowicie błędną, a według nas — zbrodniczą politykę. Nie sprzedawał natomiast planów mobilizacyjnych armii niemieckiej — drugiej stronie. Jeśli chodzi o płk. Kuklińskiego, tak się jednak stało. Jego związ- ki z wywiadem amerykańskim były długie i dostarczał on Amery- kanom informacje także o planach operacyjnych, o rozmieszczeniu 163 wojsk i punktów dowodzenia na terenie Polski. Tu jedną rzecz trze- ba podkreślić. Płk. Kukliński nie miał, bo nie mógł mieć — dostępu do generalnych planów operacyjnych całego Układu Warszawskiego a jedynie dojście do pewnej ich części, która dotyczyła zaangażoua nią naszych sil zbrojnych. W związku z tym wydał niejako plam operacyjne polskich wojsk. Jaki byłby tego efekt, można się latwu domyślić. To nasze siły stałyby się głównym przedmiotem ataku i to one mogły wówczas ponieść największe straty. Rolę pułkownika w innym świetle można by widzieć wówczas, gdyby rzeczywiście przekazane przez niego materiały dotyczyły działań poza terytorium kraju i operacji, w które nie byłoby bezpośrednio zaangażowane Wojsko Polskie — powiedział 2 października w czasie konferencji prasowej w warszawskim Wojskowym Centrum Konferencyjnym minister obrony narodowej Janusz Onyszkiewicz, podkreślając, że akcentuje tylko jeden z aspektów sprawy i w tych skomplikowanych okolicznościach nie ma jednak zamiaru stawiać pytań sugerujących z góry jednoznaczną odpowiedź. Minister, zaznaczając, że głosi swój osobisty pogląd, stwierdził, że za możliwe uważa zlikwidowanie kwestii odpowiedzialności kar- nej Kuklińskiego. Natomiast „byłby ostrożny w rozważaniu kwestii, czy pójść dalej". — Za mało jeszcze wiemy. Dla zbadania całej, nie- zwykle złożonej sprawy trzeba by dostępu do informacji pochodzą- cych co najmniej z amerykańskich i radzieckich archiwów — za- strzegł. — Ma rację minister sprawiedliwości Zbigniew Dyka, że po- nowne podjęcie sprawy uzależnione jest teraz od samego zaintere- sowanego — stwierdził Onyszkiewicz. Przy okazji podkreślił, że roz- mowy w „sprawie Kuklińskiego", w czasie zbliżającej się wizyty w USA nie są planowane. „Rzeczpospolita" nr 233 z 3-4 X 1992, fragment relacji Zbigniewa Lentowicza z konferencji prasowej Janusza Onyszkiewicza 2 X 1992 pt. „Odpowiedź dadzą archiwa. Jak daleko można pójść w sprawie Kuklińskiego?" Profesor prawa: W interesie Polski — przeciwko PRL — Należy sobie tu zadać pytanie, według jakich mechanizmów prawnych mamy oceniać postępowanie Ryszarda Kuklińskiego, tych 164 sprzed 1990 roku czy obecnych, gdyż będą to oceny różne. W minio- nej epoce prawo nie było przecież tworzone demokratycznie, ustroi nie był demokratyczny i poprzednie kierownictwo państwa nie miało moralnej legitymizacji do sprawowania władzy. Mówiąc krotko •- Polska nie była wtedy państwem suwerennym. I można wręcz po- wiedzieć, ze praca na rzecz umacniania zależności od Związku Ra- dzieckiego była działaniem antynarodowym. W tej sytuacji postę- powanie Kuklińskiego, który przekazując różne informacje do USA osłabiał kraj niewolący Polskę, można zakwalifikować do działań patriotycznych. Kukliński działał wbrew ówczesnemu prawu, ale prawo to nie wyrażało interesów narodowych. Trudno też zgodzić się z tezą, że przekazywanie danych o polskiej doktrynie wojskowej obcemu państwu było mimo wszystko działaniem na szkodę kraju. Nie było bowiem żadnej polskiej doktryny. Polska strategia wojsko- wa nie miała żadnego znaczenia, gdyż decydowali o niej oficerowie radzieccy. Ocena czasów PRL nigdy nie będzie zapewne prosta i łatwa. Zależy ona też od tego, jakie ktoś zajmował miejsce w tym kraju. Inne racje przytoczy były opozycjonista, a inne człowiek uwikłany w pewien spo- sób w sprawowanie władzy. Uważam jednak, że należy lansować jakąś generalną ocenę tego, co było. Dlatego mam zrozumienie dla pułkow- nika Kuklińskiego, gdyż w ówczesnych warunkach opór przeciwko te- mu, co służyło zniewoleniu narodu, niezależnie od przyjętej metody, należy ocenić pozytywnie. Czy zatem powinien zostać on zrehabilito- wany? Wystarczyłoby tu jasne stwierdzenie, że nie zdradził on interesu Polski i anulowanie wyroku, jaki na nim ciąży. Nie twierdzę przy tym, że Kukliński powinien wrócić do kraju w aureoli bohatera narodowego. Twierdzę wręcz, że byłoby to wielce niewskazane. Chodzi jedynie o oczyszczenie go z zarzutu o zdradę narodu.(...) Prof. Michał Pietrzak, wykładowca historii prawa na Uniwersytecie Warszawskim, wypowiedź dla tygodnika „Spotkania" nr 41/92. Porozumienie Centrum: Kuklińskiego — zrehabilitować „Gen. Jaruzelski i jego towarzysze, którzy wprowadzili stan wo- jenny, są zdrajcami narodu i jako tacy winni stanąć przed sądem, 165 w świetle prawa karnego jako przestępcy winni zostać skazani na najwyższy wymiar kary, a wyrok powinien zostać wykonany — po- wiedział Jarosław Kaczyński na konferencji prasowej w Sejmie 23 X. Wg prezesa PC Jaruzelski i jego towarzysze narazili Polskę na ogromne, niemożliwe do odrobienia straty. Kaczyński zwrócił uwagę na ostatnie oświadczenie Gorbaczowa, który potwierdził fakt, iż wła- dze PRL z Jaruzelskim na czele wiedziały, iż ZSRR nie dokona zbrojnej interwencji w Polsce w 1980 i 1981 roku. Gdyby płk Ryszard Kukliński powrócił do Polski, a krążą pogłos- ki, iż 11 listopada może przylecieć z USA do Warszawy, zostałby powitany z radością przez posłów i senatorów Porozumienia Cent- rum — oświadczył Kaczyński. Dodał, iż aspekt prawny powrotu Kuklińskiego wydaje się oczywisty, ponieważ został on skazany w kapturowym procesie w trybie zaocznym, a więc nie może zostać automatycznie aresztowany. Klub Parlamentarny PC wystąpił oficjalnie do ministra sprawied- liwości — prokuratora generalnego RP z wnioskiem o wniesienie re- wizji nadzwyczajnej na korzyść płk. Kuklińskiego*). Podobny wnio- sek PC przekazało marszałkowi Chrzanowskiemu, a na najbliższej sesji Sejmu podda pod głosowanie formalną uchwałę Sejmu o unie- winnienie Kuklińskiego poprzez rewizję nadzwyczajną. W uzasad- nieniu wniosku czytamy m.in.: „W świetle ujawnionych ostatnio międzynarodowej i krajowej o- pinii publicznej faktów można zasadnie przypuszczać, że współpraca płk. Kuklińskiego z amerykańską Centralną Agencją Wywiadowczą skierowana była przeciw działającym na szkodę Polski państwom i organizacjom i miała na względzie ochronę istotnych interesów Narodu Polskiego. Działalność płk. Kuklińskiego w okresie istnienia PRL i Układu Warszawskiego powinien rozpatrzyć niezawisły sąd niepodległej Rzeczypospolitej Polskiej." Sprawa Kuklińskiego stanowi ważny symbol — oświadczył Ka- czyński. Powiedział wręcz, że „dopóki na człowieku, który zrobił tak * Kilka dni wcześniej o rehabilitację płk. Kuklińskiego wystąpił obradu- jący w dniach 16—18 X 1992 Kongres Polonii Amerykańskiej. W podjętej uchwale przypomniano, że sądy PRL nie były niezawisłe: „Kryteria pra- worządności i praw człowieka wymagają, by wyroki wydawane w PRL w sprawach politycznych, w tym także wyrok na pułkownika Kuklińskiego, zostały unieważnione w drodze ustawodawczej" (przyp. red.). 166 wiele dla niepodległości Polski, ciąży straszliwy wyrok, dopóty nie można mówić o opcji zachodniej w polskiej polityce zagranicznej." Kukliński działał przeciwko imperialnym interesom Kremla, przeciwko zależności Polski od ZSRR. Przez wiele lat przekazywał dla USA i krajów Zachodu ważne informacje, które były zgodne z polskim interesem narodowym. Wobec USA i krajów NATO pos- tulował takie warianty obrony Europy przed agresją Armii Czerwo- nej, aby nie zaszkodziło to Polsce. Nawet jeżeli było to nierealne, to intencje pułkownika były dobre i szlachetne. „Należy zaznaczyć — powiedział Kaczyński — iż Jaruzelski i inni generałowie, którzy nosili polskie mundury, szykowali Polsce zgubę. Jeszcze pod rządami premiera Mazowieckiego obowiązywały plany udziału ludowego Wojska Polskiego w sojuszu z wojskami sowiecki- mi w ataku na RFN i Danię. Poważna część społeczeństwa do dzi- siaj nie wie i nie uświadamia sobie istoty zła i zdrady, jakiej do- puszczała się poważna część generalicji PRL na służbie Moskwy." ,ffowy Świat" nr 251 z 24-25 X 1992, Józef Szaniawski — „Jaruzelskiego — skazać, Kuklińskiego — zrehabilitować". Sejm Rzeczypospolitej Polskiej: Przeciw rozpatrzeniu wniosku PC Zdecydowaną większością głosów (85 — za, 161 — przeciw i 59 wstrzymujących się) Sejm odrzucił projekt PC, by do porządku dzien- nego posiedzenia wprowadzić „apel o wznowienie postępowania w sprawie Ryszarda Kuklińskiego". Za rozpoczęciem procedury unie- winnienia płk. Kuklińskiego (skazanego przez sąd wojskowy za zdradę) opowiedziały się przede wszystkim kluby RdR, KPN i PC. Z relacji ,Życia Codziennego" nr 56 z 29 X 1992. Kłopotliwy gość Wokół przyjazdu do Polski płk. Kuklińskiego Sugestia Jarosława Kaczyńskiego na konferencji prasowej w Sejmie 23 X na temat ewentualnego przyjazdu do Polski płk, Kuklińskiego jeszcze w listopadzie 1992 r. (na dzień Święta Niepodległości), poprze- dzona została o dzień wcześniejszymi informacjami, że przewodniczą- cy Klubu Atlantyckiego, Zdzisław Najder, wystosował — za pośred- nictwem redakcji „The Washington Post" — oficjalne zaproszenie dla Kuklińskiego. Wokół tej inicjatywy rozpętała się kolejna dyskusja praw- no-prasowa, przecięta listem otwartym zainteresowanego do Najdera, z elegancką odpowiedzią odmowną. Wkrótce „Rzeczpospolita" opubli- kowała kolejną opinię prawną, tym razem dotyczącą ewentualnego wznowienia procesu pułkownika w przypadku, gdyby istotnie pojawił się on w Polsce. Klub Atlantycki zaprasza Ryszard Kukliński został zaproszony do Warszawy. Zaproszenie wystosował Polski Klub Atlantycki. Klub zrzesza parlamentarzy- stów, urzędników Ministerstwa Obrony Narodowej i Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a także osoby prywatne*. Przewodniczący Klubu Zdzisław Najder stwierdził, że przyjazd pułkownika byłby b. pożyteczny. Klub Atlantycki pragnie zorgani- zować otwarte spotkanie dyskusyjne z udziałem Ryszarda Kukliń- skiego na temat jego roli jako oficera polskiego Sztabu Generalne- go, który współpracował z CIA. Członkowie Klubu pozytywnie oce- niają działalność pułkownika. Również członkowie Porozumienia Centrum wystąpili do minis- tra sprawiedliwości o rewizję wyroku płk. Ryszarda Kuklińskiego. Według Zdzisława Najdera zaproszony otrzymał list Klubu 30 września. Odpowiedź na razie nie nadeszła. Na Ryszardzie Kuk- lińskim ciąży prawomocny wyrok 25 lat pozbawienia wolności za szpiegostwo. * Wśród 40 członków Klubu Atlantyckiego znajdują się m.in. b. premier Jan Olszewski i b. minister obrony narodowej Jan Parys (przyp. red.). 168 — Gdyby pułkownik Kukliński zdecydował się przyjechać do Pol- ski, musi liczyć się z konsekwencjami — powiedział nam prokuratur1 Andrzej Niewielski. rzecznik prasowy Ministerstwa Sprawiedliwości. — Sąd pierwszej instancji, który skazał pułkownika, może podjąć decyzję o aresztowaniu. Może, ale nie musi. Ze względu na zmie- niona sytuację polityczną sąd może przyjazd pana Kuklińskiego zig norować. Pan Kukliński może przywieźć ze sobą prośbę o ułaskawie- nie i wówczas sąd będzie musiał sprawę rozpatrzyć ponownie. „Super Express" nr 208 z 22 X 1992, (TA), „Kukliński zaproszony". (...) — Z moich rozmów ze Zbigniewem Brzezińskim i jego pub- licznych wypowiedzi wiem, że płk. Kukliński wyraził gotowość przy- jazdu do kraju — powiedział Z. Najder. — Nie obawia się pan, że pułkownik po przekroczeniu gra- nicy zostanie aresztowany? — Wierzę, że władze polskie nie zdecydują się na sprowokowanie takiego skandalu. Ocena osoby i działalności płk. Kuklińskiego jest miarą naszego stosunku do PRL. Jeżeli akceptujemy postępowanie Kuklińskiego, to nie możemy akceptować kilkudziesięciu lat rządów komunistycznych w Polsce. I na odwrót. (...) „Kurier Polski" nr 208 z 22 X 1992, „Zaproszenie przez pośrednika", rozmawiał Przemysław Kubiak. Podczas spotkania z dziennikarzami telewizyjnej Panoramy pre- zydent Lech Wałęsa został zapytany o sprawę płk. Kuklińskiego w kontekście zaproszenia wystosowanego przez Klub Atlantycki, któremu przewodniczy Zdzisław Najder. Prezydent powiedział, że sprawa jest moralnie bardzo skomplikowana, ale gdyby Kukliński z tego zaproszenia skorzystał, należałoby odznaczyć, podziękować i poprosić, żeby wrócił do Waszyngtonu. Rzeczpospolita" nr 249 z 22 X 1992, „Sprawa Kuklińskiego". Płk Ryszard Kukliński nie zdecydował się jeszcze, czy przyjąć zaproszenie do Polski wysłane przez Klub Atlantycki. Jak zareago- wałyby polskie władze, gdyby pojawił się na lotnisku Okęcie? 169 Naszemu korespondentowi w Waszyngtonie udało się potwierdzić wczoraj, ze zaproszenie Klubu dotarło do Kuklińskiego tuż po wysła- niu go do redakcji „The Washington Post" 30 września. Wcześnie; waszyngtoński dziennik opublikował tekst o Kuklińskim z jego wy powiedziami. Według informacji Radia Zet redakcja „The Washing- ton Post" posłała zaproszenie Klubu faxem do „osoby, która ma sys- tematyczny kontakt z ukrywającym się Kuklińskim". Zapytaliśmy prokuratora rejonowego z Ochoty, któremu podlega granica państwa na lotnisku Okęcie, Zofię Wrzosek, czy aresztowała- by Kuklińskiego po jego przylocie. — Żaden dobry prokurator nie odpowiada na pytania hipotetycz- ne — odparła. — Jeśli będzie taka sytuacja, będę wiedziała, co zro- bić. Kukliński jest skazany prawomocnym wyrokiem sądowym i de- cyzja o jego aresztowaniu należy do sądu. — Jestem chory i mam zwolnienie lekarskie — odpowiedział I zastępca prokuratora generalnego Stanisław Iwanicki na to samo pytanie. Także prokurator Ferdynand Rymarz z Ministerstwa Sprawied- liwości nie chciał postawić się w sytuacji prokuratora rejonowego, na terenie którego pojawiłby się Kukliński. — Nie dam się skusić na taką rolę, ale pan wie i ja wiem, co w takiej sytuacji powinien zrobić prokurator — powiedział Rymarz. — Prokuratura reaguje na fakty i niewątpliwie zareagowałaby na taką sytuację. Jednak jest to na szczęście zagadnienie w rodzaju „co by było, gdyby" — dodał. — Jeśli pułkownik Kukliński chce przyjechać do kraju, a nie chce narazić się na przykre konsekwencje, powinien starać się o list że- lazny — powiedział nam prezes Izby Karnej Sądu Najwyższego An- drzej Murzynowski. Zastrzegł, że jest to jego opinia jako profesora prawa i teoretyka. List żelazny wydaje właściwy sąd wojewódzki (w tym przypadku warszawski). Gwarantuje on, że właściciel listu będzie pozostawał na wolności aż do rozstrzygnięcia postępowania. — Doradzałbym Kuklińskiemu starania o list żelazny — dodał prof. Murzynowski — pod warunkiem, że w czasie pobytu w Polsce wystąpiłby o rewizję nadzwyczajną lub wznowienie postępowania. W innym wypadku odradzałbym mu przyjazd. Byłoby to lekceważe- nie prawa — stwierdził Murzynowski. Szef sądu warszawskiego okręgu wojskowego, mjr Marek Kas- perczak tłumaczy „abstrahując od przypadku Kuklińskiego": — Jeże- li osoba skazana, ale nie ukarana, przyjeżdża do kraju bez listu 170 żelaznego i bez uprzedniego złożenia wniosku o rewizję wyroku, to oczywiście może zdarzyć się, że zostanie aresztowana. Mjr Kasperczak jest jednak przekonany, że w przypadku Kuklińskif- go wniosek o rewizję sprawy doprowadziłby do uchylenia wyroku. „Gazeta Wyborcza" nr 251 z 24-25 X 1992, Ireneusz Dudziec i Jacek Kalabiński z Waszyngtonu, „Gdyby Kukliński przyjechał". Według nie potwierdzonych informacji, do Warszawy przybędzie 11 listopada płk Ryszard Kukliński. Informacje takie krążyły w ku- luarach konferencji na temat wielonarodowych sił zbrojnych, która odbyła się 26 bm. z inicjatywy Klubu Atlantyckiego. Jak wiadomo, Klub Atlantycki zaprosił płk. Kuklińskiego do przyjazdu do Polski. Przewodniczący Klubu, Zdzisław Najder, powiedział pytającym go dziennikarzom, że nic nie wie na temat przyjazdu pułkownika. W związku z ewentualnym przyjazdem wyłania się jednak kwestia, czy władze Stanów Zjednoczonych wydałyby zgodę na opuszczenie terytorium amerykańskiego przez Ryszarda Kuklińskiego.(...) Rzeczpospolita" nr 253 z 27 X 1992, M.W., ,Jtukliński w Polsce?" — Jeśli wszystko przebiegnie zgodne z planem, to 11 listopada przyleci do Polski płk. Ryszard Kukliński — powiedział w rozmowie z „Kurierem" Jan Parys. — Trzy tygodnie temu, na posiedzeniu Klubu Atlantyckiego, in- spirowałem to zaproszenie. Mój wniosek przeszedł nieznaczną wię- kszością głosów. — Jaki cel miałaby wizyta Kuklińskiego? — Chcemy, żeby przedstawił motywacje, którymi się kierował współpracując z CIA. Chcemy się też wspólnie zastanowić nad kon- sekwencjami społecznymi i militarnymi tej współpracy. Programu wizyty jeszcze nie ma, zresztą nie do mnie należy ustalenie progra- mu. — Czy pan rozmawiał z Kuklińskim? — Na to pytanie nie odpowiem. Powiem tylko tyle, że byłem niedawno w Stanach Zjednoczonych. — Zgodził się przyjechać? O ile wiem, tak. 171 — Czy zaproszenie było konsultowane z polskimi władza mi? — Nie, ale wypowiedzi prasowe, bo tylko takie znam, pana pi> zydenta i pani premier nie były przychylne. Zdaję sobie sprawę, ?> Kukliński nie będzie w Polsce całkiem bezpieczny. Pełnego bezpit czeństwa jako Klub Atlantycki nie jesteśmy mu w stanie zapewnu Z drugiej strony liczymy na rozsądek władz. W pierwszych dniach listopada minister Onyszkiewicz jedzie do Stanów. W kontekście te- go wyjazdu domyślamy się, że ewentualne wrogie kroki wobec Kuk- lińskiego nie byłyby aktem politycznie korzystnym. To nas przekonuje, że jednak nic się Kuklińskiemu w Polsce nie stanie. (...) ,Jturier Polski" nr 212 z 27 X 1992, „Kukliński w Polsce? Parys gra va banąue". Płk. Ryszard Kukliński został zaproszony do Polski przez Klub Atlantycki. Byłoby lepiej, żeby z tego zaproszenia nie skorzystał. Jego sprawa (zdrajca ojczyzny czy bohater) będzie kiedyś przed- miotem oceny historyków i filozofów. Tymczasem jest polityczną roz- grywką z prawnymi konsekwencjami. Jako skazany zaocznym, prawomocnym wyrokiem na 25 lat po- zbawienia wolności winien być R. Kukliński skierowany do zakładu karnego w chwili, gdy dotknie stopą polskiej ziemi. Wprawdzie kpk zna instytucję listu żelaznego, ale wprost odnosi ją do oskarżonego, nie skazanego. List taki (praktycy pamiętają, że był stosowany raz, tuż po wojnie) gwarantuje odpowiedzialność z wolnej stopy, gdy oskarżony deklaruje stawienie się przed sądem. O ile wiem, R. Ku- kliński żadnych oświadczeń nie składał, sąd listu żelaznego nie wy- stawił. Gdyby więc R. Kukliński przyleciał i nie został aresztowany, prawomocny wyrok polskiego sądu okazałby się świstkiem papieru. Oczywiście można polemizować z wyrokiem, tak jak w ogóle ne- guje się okres PRL-u. Posłowie PC chcą wnieść projekt uchwały Sej- mu, która zobowiąże ministra sprawiedliwości do wniesienia rewizji nadzwyczajnej na korzyść skazanego. Samo takie myślenie świadczy o niefrasobliwości autorów. Mogą zwrócić się z apelem, rezolucja. Niechby wnieśli projekt amnestii uwzględniającej osobę Kuklińskie- go. Gdy jednak angażują parlament, traktują go jako narzędzie na- cisku na odrębną, niezależną władzę sądowniczą, łamią podstawy demokracji. Skutki ich działań ponosilibyśmy długie lata. 172 Prezydent, który jest praktykiem, proponuje Kuklińskiego — gdy przyjedzie — „nagrodzić i natychmiast odesłać". Słusznie, lecz niech dzieje się to najlepiej w samolocie i — by należycie uczcić nazwę Klubu — gdzieś w połowie drogi, nad Atlantykiem. „Polityka" nr 44 92, Aleksander Chećko — „Gra z prawem". Gdyby Ryszard Kukliński wrócił do Polski, to powinien w nie- przekraczalnym terminie 14 dni złożyć wniosek o to, by jego proces odbył się od początku. Jeśliby tak postąpił, to poprzedni wyrok traci moc i postępowanie sądowe rozpoczyna się od nowa. Gdyby zaś tego nie uczynił, otrzymałby wezwanie do odbycia orzeczonej kary, a więc 25 lat pozbawienia wolności. Takie reguły przewiduje kodeks postępowania karnego wobec skazanych w „postępowaniu w stosunku do nieobecnych". Ma ono zastosowanie do przebywającego za granicą oskarżonego o przestęp- stwa określone w art. 122-124 i 130 kodeksu karnego. Są to po kolei: zdrada ojczyzny, spisek przeciwko państwu, szpiegostwo i zdrada dyplomatyczna. Postępowanie takie podejmuje się po uzyskaniu pewnej informa- cji, iż oskarżony przebywa za granicą. Toczy się ono na zasadach ogólnych, nie stosuje się tylko przepisów, których nie można wyko- nać z powodu nieobecności podsądnego. Nie ma więc np. wyjaśnień. Uzasadnienie wyroku sąd sporządza z urzędu, a udział obrońcy jest we wszystkich fazach postępowania obowiązkowy. W procesach o szpiegostwo z reguły dowody przedstawia kontrwywiad. Trzeba jednak powiedzieć, iż w przeszłości różnie z ich jakością bywało. Płk. Stanisław Kosmal, wiceprezes Izby Wojskowej Sądu Najwyż- szego powiedział, że od 1989 r. nie było żadnego procesu w tym trybie. W latach osiemdziesiątych, głównie zresztą w pierwszej poło- wie tej dekady, przede wszystkim w stanie wojennym, w postępo- waniu wobec nieobecnych skazano prawie 15 osób, w tym zapadło kilka wyroków śmierci, m.in. właśnie na Kuklińskiego, a poza tym na Spasowskiego, Rurarza, Najdera, Dubickiego i Ostaszewicza. Rzeczpospolita" nr 259 z 3 Xl 1992, J.O., „Skazanie nieobecnego". Kukliński uprzejmie dziękuje List otwarty do Pana Zdzisława Najdera Przewodniczącego Klubu Atlantyckiego Szanowny Panie Przewodniczący. Serdecznie dziękuję za wystosowane przez Pana w imieniu Klubu Atlantyckiego zaproszenie mnie do Warszawy. Fakt, że inicjatywa ta wyszła od organizacji społeczno-politycznej, odczytuję jako prze- jaw powolnych, ale w końcu pozytywnych przewartościowań w defi- niowaniu tożsamości Trzeciej Rzeczypospolitej. Doświadczenia deka- dy lat osiemdziesiątych dowodzą, że procesy historyczne można opóźniać lub przyspieszać, jednakże pewnych ich naturalnych faz rozwoju, związanych zwłaszcza z czynnikiem ludzkim, przeskoczyć nie sposób. Mając to na uwadze, proszę Pana o zrozumienie, iż całą sprawę zaproszenia mnie do Warszawy muszę traktować jedynie w katego- riach inicjatywy — symbolu. Łączę serdeczne pozdrowienia (—) Ryszard Kukliński Waszyngton, USA, 27 X 1992 List lub jego fragmenty opublikowała prasa codzienna w wydaniach sobotnio-niedzielnych 31 X - l XI 1992. Prezydent Lech Wałęsa: Jest to sprawa złożona — Jest to sprawa złożona: z jednej strony można cenić pułkow- nika za odwagę, z drugiej zaś historia nie odkryła jeszcze wszystkich kart. Wiele spraw czeka na wyjaśnienie. Miejmy nadzieję, że będą one stopniowo wyjaśniane. Na pytanie, co myślał w 1982 roku — jako przewodniczący „So- lidarności" — o działaniu Kuklińskiego, Wałęsa stwierdził, że „w tamtym skomplikowanym czasie mieliśmy bardzo mało informacji na ten temat. Teraz dopiero odsłaniają się nowe wątki. Ostateczny werdykt wyda jednak historia". Wypowiedź dla „Gazety Wyborczej" nr 229 z 29 IX 1992, not. szczyp. — Bohaterstwo to było; natomiast czy służy to przyszłości — na pewno nie najlepiej. To jest jednak zdrada, choć w tym przypadku kraj był wtedy zniewolony. To było bohaterstwo, to była wielka po- moc ojczyźnie i musimy to wyważyć. Natomiast w późniejszym cza- sie, kiedy kraj jest wolny, demokratyczny, to takie działanie uwa- żane by było za zdradę. Z rozmowy ze słuchaczami I pr. PR. „Życie Warszawy" nr 242 z 10 X 1992. (...) O tamtych czasach najtrafniej powiedział Jan Nowak-Jezio- rański, że my w ogóle musimy się ustosunkować do tamtej rzeczy- wistości. I dopiero jak na to pierwsze pytanie odpowiemy, to potem będzie łatwiej szufladkować każdego z nas. Nie było prostej drogi dojścia do wolnej Rzeczypospolitej. Jak kto chciał być wielkim bo- haterem, to na pewno by nie przeżył. A już do wojska to w ogóle by go nie przyjęto. Gdyby ktoś otwarcie powiedział, że idzie do woj- ska, bo chce je rozkładać, albo żeby być zdrajcą (gdyby był tak od- ważny i mówił tak, jak my teraz mówimy), to któżby go tam przyjął? I dlatego tu jest konflikt moralny. Dlatego pokuśmy się (choć to jest trudne) o podsumowanie tamtej całej Polskiej Rzeczypospolitej Lu- dowej i na tej bazie nam wynikną te wszystkie sprawy, kto jaki był. Czy to do końca będzie sprawiedliwe? Nie. Ale będzie coś odpowied- niego, z czym się zgodzimy w demokratyczny sposób. Dopóki tego nie ma, to ja mam straszliwe problemy. Bo widzę, że nie ma jed- noznacznej odpowiedzi. Raz będzie przewaga w jedną stronę — że bohater, drugi raz — że zdrajca. Zależnie od środowiska i od punktu widzenia. Kukliński zrobił dla Polski wielką rzecz, ale musiał sprze- niewierzyć się swojej przysiędze. To jest rzecz przed nami, ja nie przesądzam. Wiem, że teraz, kiedy jest wolna Rzeczpospolita, to ta- kie postępowanie nazywałoby się zdradą. Ale kiedy nie było wol- ności, kiedy trzeba było walczyć o nią, to wtedy to było bohater- stwem. Teraz wyważmy te wszystkie moralne rzeczy. Trudne to, ja na razie —jako prezydent — nie mogę jednoznacznie się wypowia- dać. Dopóki nie ma oceny całego pięćdziesięciolecia, dopóki nie ma generalnej oceny, to będą zawsze zdania podzielone. I kiedy prezy- dent nie może działać tak, by wzmacniać podział, to musi się znaleźć w takim miejscu, by nie przesądzać.(...) Z wypowiedzi dla „Tygodnika Solidarność" nr 44 / 92. 175 III. W oczach publicystów i komentatorów (wybór tekstów) Damian Kalbarczyk Pretekst do głębszej refleksji (...) Problem jakby nienowy, szczególnie dla tych, którzy uważnie czytali lektury szkolne, ale w przypadku Kuklińskiego, wallenro- dyzm, bo o nim oczywiście tu mowa, wprowadza do naszego życia politycznego zupełnie nowe, świeże elementy. Pozostawmy zatem dylematy moralne sumieniu głównego zain- teresowanego, bo tylko on wie naprawdę, jakie były jego intencje wtedy, gdy wstępował na drogę służby wojskowej i składał przysięgę i wtedy, gdy nawiązywał kontakt z amerykańskim wywiadem, tylko on tak naprawdę wie, czy brał pieniądze za informacje, które prze- kazywał, czy też nie i nie liczmy na to, że kiedykolwiek się o tym wszystkim dowiemy. Pozostawmy także problem darowania kary, bo to właściwie po jedenastu latach w zupełnie nowej sytuacji poli- tycznej jest chyba przesądzone. Wallenrodyzm Kuklińskiego rodzi oczywiście podstawowe pyta- nie, nad którym długo jeszcze toczyć będą się dyskusje moralistów: czy w obliczu totalnego zła, jakim był komunizm, każde działanie przeciwko niemu skierowane może być usprawiedliwione? — jest to więc pytanie o brak winy naszego (?) genialnego szpiega. No właśnie, i tu jest sedno problemu, który najwyraźniej przed- stawił w wypowiedzi dla telewizyjnych „Wiadomości" profesor Zbig- niew Brzeziński. Zasugerował on bowiem, że casus Kuklińskiego jest dla Polaków ważnym sprawdzianem, testem, deklaracją przynależ- ności. Innymi słowy, czy Kukliński, przekazując między innymi se- krety komunistycznego państwa polskiego amerykańskiemu wywia- dowi przekazywał je nam, czy też darzonemu przez nas sympatią, ale jednak obcemu mocarstwu, czy my, to jest bardziej wspólnota państw i narodów walczących przez lata ze złem komunizmu, czy też bardziej wspólnota żyjącego w naszym kraju społeczeństwa zwią- zanego także historią ostatnich kilkudziesięciu lat, słowem — jest to jedno z pytań o tożsamość, o to, kim i gdzie jesteśmy. Pytań za- 176 pewne trudnych, których nie da się skwitować szybkimi i powierz- chownymi deklaracjami, jakich żąda od prezydenta lider Porozumie- nia Centrum. Są to pytania ważne, a odpowiedzi na nie nie będą wcale szybkie i proste. Szybko można jedynie szermować polityczną demagogią, co ob- serwujemy od kilku dni w związku ze zmartwychwstaniem Kukliń- skiego. Łatwo żądać odpowiedzi na pytanie: zdrajcą czy bohaterem? — trudniej odpowiadać, zwłaszcza gdy się jest politykiem, szczegól- nie gdy się jest głową państwa, bo każda odpowiedź jednoznaczna jest zła. Kukliński to pretekst do głębszej refleksji, a tej, jak na razie, nie widać. A los samego Kuklińskiego — jaki będzie? Smutny zapewne. Na- wet gdyby nastąpiło ułaskawienie, bo to bardzo prawdopodobne i łatwe, nawet gdyby unieważniono wyrok, co jest zapewne znacznie trudniejsze z prawnego punktu widzenia, nawet jeśli przekreślimy całkowicie rzeczywistość PRL-u, potraktujemy ten okres naszej his- torii jako czas zła, przeciwko któremu każdy czyn jest moralnie i prawnie dozwolony, to i tak los Kuklińskiego nie będzie wesoły, bo Wallenrod jest i musi być postacią tragiczną. Jeśli już pogodzi się z własnym sumieniem, jeśli okrzyknięty zostanie bohaterem na- rodowym, to i tak pozostanie jakiś cień, jakaś smuga nieufności — nikt bowiem, nawet w najlepszej sprawie, w imię najszczytniejszych ideałów nie lubi lojalności podwójnej. Bo kto wie, co następnym ra- zem przyjdzie Wallenrodowi do głowy? „Życzę Warszawy" nr 235 z 2 X 1992. Jan Walc Rozważanie tradycyjne: śmierć pułkownika (...) Los zdarzył, że w kolejnym obozie internowania w Jaworzu zetknąłem się z człowiekiem zafascynowanym osobą hrabiego von Stauffenberga i za jego sprawą zainteresowałem się zamachem 20 lipca i kręgiem ludzi związanych z monachijska „Weisse Rosę" i Krei- sauer Kreis. Człowiekiem, który zaraził mnie podziwem dla Stauf- fenberga, był bohater nieudanego wysadzenia pomnika Lenina w Poroninie, Stefan Niesiołowski. Dopiero później dowiedziałem się, że Stefan jest również hrabią, i zrozumiałem, że w jego fascynacji Stauffenbergiem nie ma nic przypadkowego: po prostu niemiecki ka- Bohater czy zdrajca 177 tolicki patriota z arystokratycznej rodziny, żyjący w czasach, gdy jego ojczyzna dostała się pod władzę totalitarnego reżimu, stał się w naturalny sposób wzorem dla polskiego katolickiego patrioty z a- rystokratycznej rodziny, żyjącego w państwie rządzonym przez ko munistów. I tu się analogia kończy, o ile bowiem naziści nie zdołali pozbyć się z armii ludzi pokroju hrabiego von Stauffenberga (świeżo uka- zała się na ten temat fascynująca książka Hansa von Hervartha „Między Hitlerem a Stalinem"), o tyle komuniści umieli zadbać, by w korpusie oficerskim ludowego Wojska Polskiego nie znalazł się nikt pokroju Stefana Niesiołowskiego. Historia oporu przeciw tota- lizmowi w III Rzeszy wyglądała zupełnie inaczej niż w PRL, gdzie ludzi nastawionych opozycyjnie można było szukać wszędzie, tylko nie w armii. Przykład pułkownika Kuklińskiego pokazuje, że polski oficer pragnący działać przeciwko komunistycznemu systemowi i u- zależnieniu zarówno armii, jak całego kraju od ościennego mocars- twa — mógł tylko zostać amerykańskim szpiegiem. Pułkownik von Stauffenberg zajmuje dziś poczesne miejsce w panteonie niemieckich bohaterów, przed dwoma miesiącami z o- kazji rocznicy zamachu odsłonięte tablicę ku jego czci w Wilczym Szańcu, co sprowokowało w polskiej prasie dyskusję raczej politycz- ną niż historyczną. W Polsce pogoda dla kombatantów walki z czer- wonym już nie taka, jak jeszcze rok czy dwa lata temu, ale jeśli kto był knującym przeciwko temuż czerwonemu profesorem czy redak- torem — na ogół nie ma się na co uskarżać. Oczywiście co innego pułkownik Kukliński, który ukrywa się gdzieś w Ameryce pod zmie- nionym nazwiskiem z wyrokiem 25 lat więzienia na karku. Wyro- kiem, który wydał PRL, a którego III Rzeczpospolita anulować nie chce. I oczywiście ma poważne powody. Gdyby w naszej armii raźno rozwijała się antykomunistyczna konspiracja, której bohaterów moż- na by dzisiaj czcić, upchnęłoby się między nich i pułkownika Kuk- lińskiego — trudno jednak powiedzieć wojskowym: u was jeden po- rządny oficer, a i on amierikanskij szpion. Tym trudniej, że od bar- dzo dawna wszelkie badania opinii publicznej jednoznacznie wska- zują, że wojsko cieszy się u nas jednym z najwyższych wskaźników zaufania społecznego. Inna rzecz, że bodaj nigdy nie zbadano dla porównania, jaki jest w Polsce wskaźnik zaufania dla US Army. Dyskusja o sprawie pułkownika Kuklińskiego rodzi sytuacje cał- kiem nieoczekiwane — oto pierwszy chyba raz w życiu przychodzi 178 mi zgodzić się w całej rozciągłości z wypowiedziami generałów Ja- ruzelskiego i Kiszczaka, którzy wprost oświadczają, że nie ma wy- boru: trzeba za zdrajców narodowej sprawy uznać albo ich, albo Ku- klińskiego. Wynika z tego jednoznacznie, że miałem rację w Białołęce, ocze- kując na zamach wojskowy przeciw WRON-ie; pułkownik Kukliński, zamiast wiać do Ameryki, powinien udać się z wiadomą teczką do wiadomego mu bunkra, a gdyby nawet Baryła przestawił ją za wia- domy filar, i tak mielibyśmy dzisiaj lepiej: pamięć pułkownika Kuk- lińskiego otoczona byłaby najwyższą czcią, jego nazwiskiem nazywa- libyśmy ulice, szkoły, a może nawet jakieś formacje wojskowe i nie mielibyśmy tych wszystkich kłopotów. Stauffenbergowi udało się przede wszystkim dlatego, że nie przeżył — inaczej wszyscy po dziś dzień mieliby do niego pretensje. Niektórzy zresztą mają je i tak. „Życie Warszawy" nr 235 z 2 X 1992. Andrzej Osęka Z pnia zdrady W roku 1983 Komitet Warszawski PZPR wydrukował —jako do- datek do jednego z wydawanych przez siebie pism — kolorową mapę świata. Oznaczono na niej czerwonymi chorągiewkami kraje opano- wane przez komunizm oraz jakimś innym, zbliżonym do czerwonego kolorem, kraje w trakcie opanowywania. Wraz z kolegami, dziennikarzami drugiego obiegu, przygląda- liśmy się tej mapie z przerażeniem: świat stawał się czerwony. Czer- wona była prawie cała Azja, pół Europy, znaczna część Afryki, część Ameryki Środkowej, wiele wysp na oceanach. Wiedzieliśmy wtedy bardzo dokładnie, że nam, obywatelom Układu Warszawskiego, wi- dok ten niczego dobrego nie wróży. Pokazywano nam, że zwycięża- my, myśmy zaś mieli świadomość, że oto rozszerzają się granice obozu koncentracyjnego, w którym siedzieliśmy. Wkrótce potem Amerykanie dokonali inwazji na Grenadę i zlik- widowali założoną tam kubańską bazę wojskową. W ten sposób znik- nęła pierwsza chorągiewka z pezetpeerowskiej mapki, bo Grenada była tam, a jakże, też na czerwono oznaczona. Jeden z kolegów (niech tam, zasypię go: był to Dawid Warszawski, czyli Kostek Ge- bert) zaoponował przeciw inwazjom i przemocy, ale wszyscyśmy go 179 zakrzyczeli: ta inwazja była po naszej myśli i w naszym interesie. Komunizm wreszcie się o te parę milimetrów cofnął. Generałowie Jaruzelski i Kiszczak, którzy dzisiaj jeszcze nazy waja pułkownika Kuklińskiego zdrajcą i dopuszczają myśl o darń waniu mu kary co najwyżej z pobódek humanitarnych, działali wto dy pracowicie — wszyscy to oglądali — na rzecz utrwalenia komu- nistycznej władzy w świecie, a w szczególności w Polsce. Generał Kiszczak wsadzał do więzienia tych, co domagali się dla Polski niepodległości. Co parę miesięcy przyrzekał posłom w Sejmie albo towarzyszom na plenum KC, że za pół roku nie będzie już w kraju żadnych tajnych drukarni, żadnych podziemnych pism, bo wszystko to wyłapie i zlikwiduje. Podległa zaś bezpośrednio genera- łowi Jaruzelskiemu gazeta „Żołnierz Wolności" twierdziła na przy- kład, że ukazujący się poza cenzurą dwutygodnik KOS drukuje się „gdzieś w RFN", a piszący w nim ludzie są „agenciakami". Tak się złożyło, że i ja wtedy w KOS-ie pisałem, a nawet chodziło właśnie „Żołnierzowi Wolności" o jeden z moich tekstów. Muszę powiedzieć, że obelgę, znikomą przecież na tle tego, co gazeta generała Jaruzel- skiego wygadywała wtedy o ludziach z opozycji, zapamiętałem jako coś przykrego i zaprotestowałbym, gdyby ów autor z „Żołnierza Wol- ności" dziś jeszcze chciał wygłaszać tę swoją opinię. Warto przypomnieć teraz, gdy debatujemy nad sprawą pułkow- nika Kuklińskiego, że komuniści stale oskarżali opozycję o agentu- ralność, działalność antypolską, zdradę interesów narodowych etc. Ignacy Krasicki, Witold Filler i Jerzy Urban opisywali z oburzeniem zdradzieckie wobec Polski działania a to „Kultury" paryskiej, a to Czesława Miłosza lub profesora Klemensa Szaniawskiego. Bywało gorzej: swego czasu komuniści masowo wsadzali do więzienia i za- bijali ludzi z AK za współpracę z „obcymi agenturami"; tych zza Buga — wręcz za „zdradę ZSRR". Przez kilkadziesiąt lat o tym, co „polskie", a co „antypolskie", de- cydowali funkcjonariusze organizacji, mającej swój ośrodek w stolicy obcego imperium. Pilnowali, by podlegało im wszystko, a już ko- niecznie wszystko, co strzela: wojsko, policja. Zarówno do policji, jak i do zawodowej służby wojskowej szli młodzi ludzie, którzy chcieli łapać bandytów, chcieli być żołnierzami, oficerami. Do pracy w ga- zetach czy sądownictwie szli inni młodzi ludzie, pragnący zostać dziennikarzami, sędziami, prokuratorami. Dopiero potem (jeśli w o- góle) zaczynali się orientować, co wynika z tego, że prasa i sądy są dyspozycyjne, zaś armia jest „zbrojnym ramieniem partii". 180 Większość godziła się z losem, przystawała na wyznaczone w tym systemie role dziennikarza, sędziego, żołnierza, Zwłaszcza że nie wszyscy musieli kłamać pisząc, nie wszyscy musieli wydawać wyroki ułożone w KW ani strzelać do robotników. Nie u nas były łagry, nie- my byliśmy Kambodżą czy Kubą. Tkwiliśmy tylko w systemie, gdzie wartości odwrócono do góry nogami — ale tkwiliśmy w nim razem, w kupie. Wytresowani, by się od kupy nie odłączać, bo można było być uznanym za odszczepieńca, zdrajcę. Do ostrożności skłaniało również to, że ten dziwaczny system coraz bardziej rozpełzał się po wszystkich niemal kontynentach. Rozumiem, że generałowie Jaruzelski i Kiszczak mogą świat, któ- ry współtworzyli, dalej uznawać za normalny, zaś bunt przeciw nie- mu — za zaprzaństwo. Jeśli tak — rzeczą naturalną będzie dopi- sanie do „pnia narodowej zdrady" (znany plakat z początków stanu wojennego autorstwa Witolda Mysyrowicza) obok Jerzego Giedroy- cia, Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Zbigniewa Bujaka, Józefa Pi- niora — także pułkownika Kuklińskiego. Myślę jednak, że nie muszą się z tym zgodzić ci, co pamiętają jeszcze swe obawy, że będą do końca dni żyli w komunizmie. „Gazeta Wyborcza" nr 232 z 2 X 1992. Alina Grabowska Kukliński a niezależny sąd (...) Wysoce dyskusyjne wydaje mi się stawianie płk, Kuklińskie- mu zarzutu, że „o planach wprowadzenia stanu wojennego nie po- informował opozycji" (lub rządu na emigracji), a zamiast tego — przekazał posiadane przez siebie wiadomości wywiadowi amerykań- skiemu. Przekazał przecież wiadomości tam, gdzie, jak sądził, ode- grać one mogą zasadniczą rolę w wojnie zimnej lub gorącej między demokracją a totalitaryzmem. Tymczasem właśnie tym argumentem posłużono się w lipcu 1990, kiedy to ówczesny minister sprawiedliwości, Aleksan- der Bentkowski, odmówił przeprowadzenia rewizji nadzwyczajnej wyroku na pułkownika Kuklińskiego. Odmawiając zaś zarzucił Kuk- lińskiemu, że „nie poinformował opozycji". Wyrok na płk. Kuklińskiego wydano 23 maja 1984 roku. Był to wyrok wydany przez sąd wojskowy PRL, i to w stanie postwojen- 181 nym. Nie można uważać takich werdyktów za słuszne i sprawiedli- we w jednych sprawach, a za niesłuszne i niesprawiedliwe w in- nych sprawach. Także na dr. Zdzisława Najdera wojskowy sąd wydai wyrok skazujący go na karę śmierci — i to z podobnego w końcu oskarżenia, bo za „szpiegostwo" na rzecz obcego wywiadu. Jak naj- bardziej zgodnie ze społecznym poczuciem sprawiedliwości wyrok unieważniono. Dlaczego więc inne kryteria mają być zastosowane w przypadku pułkownika Kuklińskiego? Dlaczego decyzja o winie wydana przez sąd stanu wojennego tutaj ma być obowiązująca? Za- miana kary śmierci na 25 lat więzienia w sensie moralnym i poli- tycznym niczego nie zmieniła. Nie odpowiada także stanowi faktycznemu twierdzenie, „że prze- cież sam Kukliński niczego nie uczynił, by tamten wyrok unieważ- nić, a to do niego należy pierwszy krok i to on winien postawić wnio- sek o rewizję procesu". Było inaczej: to syn płk. Kuklińskiego zwrócił się w 1990 r. o rewizję procesu ojca z 1984 roku — i otrzymał od- mowę od prokuratora generalnego (zarazem ministra sprawiedliwo- ści). Obecny minister sprawiedliwości, Z. Dyka, powiada: w pierw- szym rzędzie inicjatywę powinien podjąć sam Kukliński. No, a czy wniosek złożony przez syna nie wystarcza? Tyle że władze Rzeczy- pospolitej wniosek ten odrzuciły. Dodatkowo wiemy, że choć Kukliński żyje w Ameryce pod innym nazwiskiem, to jednak w ub. roku zgłosił się do konsulatu polskiego w Chicago, pytając o możliwości przyjazdu swojej rodziny do kraju. Konsul Hubert Romanowski powiedział: Wyglądało na to, że dużo myśli o Polsce i jest bardzo emocjonalnie przywiązany, ale zdaje so- bie sprawę z tego, że wywołałoby to „pewne kłopoty". Minister obrony J. Onyszkiewicz wypowiada opinię, iż Kukliński przekazywał Amerykanom jedynie plany mobilizacyjne i operacyjne dotyczące wojsk polskich, do innych nie miał dostępu. W związku z tym, gdyby doszło do działań wojennych, armia polska byłaby skutkiem tego najbardziej narażona... Chwilę później przyznaje mi- nister Onyszkiewicz, że nie mamy dostępu do archiwów i tak na- prawdę nie wiemy, co Kukliński przekazywał. No więc — albo, albo. Myślę, że tak długo, jak nie ma dowodów (nie otworzyły się archiwa radzieckie ani amerykańskie), nie można w sposób odpowiedzialny operować argumentem o niebezpieczeństwie, jakie działalność płk. Kuklińskiego stanowić miała akurat dla... polskich żołnierzy. A mo- że Amerykanie posiadali jeszcze innych agentów, którzy dostarczali im wiadomości o rozmieszczeniu wojsk w całym bloku i ZSRR? Czy 182 nie jest to nawet prawie pewne? A może w ogóle nie mieli w zało- żeniach wojennych ataku na oddziały w Polsce? Sam płk. Kukliński podtrzymuje twierdzenie, że dostarczył CIA wiadomości o lokalizacji bunkrów dowodzenia, planach wojskowych ZSRR i ponad 200 nowo- czesnych rodzajach radzieckiej broni („The Washington Post"). Nie brał za to pieniędzy. „Moim celem był Związek Radziecki, nielegalnie okupujący polskie ziemie". Czy ktokolwiek z atakujących dziś płk. Kuklińskiego ma dowody, że było inaczej? Jarosław Kaczyński apeluje do prezydenta państwa o jakieś pub- liczne stwierdzenie, o jakiś czyn, o jakiś ruch, który odblokuje „spra- wę Kuklińskiego". Słusznie. Bohater czy zdrajca? Ta sprawa bardzo podzieliła polską opinię. Tym bardziej potrzeba teraz takiego posunięcia, które pozwoliłoby wydać niezależny, suwerenny werdykt sądowy. Inaczej będzie to oznaczało, że sądom wojskowym stanu postwojennego przyznajemy prawo oceny, KTO jest patriotą, a KTO zdrajcą ojczyzny. „Życie Warszawy" nr 239 z 7 X 1992, Jnne spojrzenia". Jacek Kwieciński Sprawa złożona Płk. Kukliński odegrał wcale nie małą rolę w uświadomieniu Amerykanom rozmiaru sowieckich zbrojeń, ich kompleksowości i stopnia nowoczesności, a także agresywności przyjętej doktryny wojennej. Jego działalność przypadła na czasy wielkiej ofensywy ZSRR w skali światowej, znacznego rozszerzenia wpływów komu- nizmu i cofania się Ameryki (Zachodu). W chwili gdy w Białym Do- mu nastał prezydent zdecydowany zmienić stan rzeczy, podobne in- formacje „z pierwszej ręki" z pewnością zarówno zwiększyły jego de- terminację, jak i ułatwiły mu przekonanie przywódców Kongresu. Stany Zjednoczone po raz pierwszy od wielu lat podjęły wezwanie prawdziwego (a nie obecnego tylko na transparentach pacyfistów) wyścigu zbrojeń. Było to już za dużo na możliwości sowieckie. Efekt końcowy zna- my. Do klęski obozu wojennego pokoju i jego zwinięcia się, a następ- nie rozwiązania, czyli m.in. do niepodległości Polski i upadku ko- munizmu płk. Kukliński przyczynił się w sposób znaczący, a w każ- dym razie na tyle, na ile mógł. Powstaje jednak pytanie, czy dobrze 183 się stało? Upadek obozu spowodował powstanie groźby chaosu. Po- szarpały się więzy bratnich uzależnień, rysuję się rozmaite niebez- pieczeństwa i zagrożenia. Pieriestrojkowany komunizm ewoluował niewątpliwie w słusznym, właściwym kierunku i nie potrzebował już nawet swojej nazwy. Z tą niepodległością to też, być może, prze- sada. Ewolucyjne poszerzanie suwerenności przy zachowaniu wspo mnianych, tradycyjnych więzów i nadanie im nowej jakości (zwią- zania) rokowało duże nadzieje, przy czym były to bez wątpienia na- dzieje postępowe. Trudno więc dziwić się, że u tak wielu pogląd na działania płk. Kuklińskiego nacechowany jest, jak to się ładnie mówi, ambiwalen- cją, u innych nad kwestią upadku komunizmu górują uczucia, które nazwać trzeba, niestety, nacjonalistycznymi (w niedobrym, wyrwa- nym z kontekstu rzeczywistości sensie). W każdym razie dla bardzo wielu sprawa jest złożona. Skompli- kowana i trudna do oceny. Nie tak, jak np. Zacharskiego*, któremu min. Majewski z p. Milczanowskim wydali certyfikat patrioty. W du- żym stopniu sprawa jest tak trudna do oceny jak np. ocenianie ko- munizmu w jego różnych fazach bądź ocenianie sylwetki W. Jaru- zelskiego. Dzisiejsza Polska przeżywa, jak wiadomo, dużo trudności. Kręgi dominujące mają trudności z ustaleniem tożsamości nie tyle swojej, co III Rzeczypospolitej. ,ffowy Świat" nr 237 z 8 X 1992, ,fod prąd". Wojciech Wasiutyński Zdrada amerykańska? (...) Kiedy wiadomość o roli pułkownika Sztabu Generalnego i je- go ucieczce do Ameryki rozeszła się wśród emigracji polskiej w A- meryce, co bardziej krewcy (a może krwawi) patrioci unieśli się gniewem na Amerykanów: Czemu nie ostrzegli „Solidarności"? * Marian Zacharski był szpiegiem wywiadu PRL w Stanach Zjednoczo- nych, który m.in. wykradł Amerykanom plany antyrakiet „Patriot", przeka- zane następnie do ZSRR. Już po upadku komunizmu w Polsce był dyrek- torem naczelnym „Pewexu" (przyp. red.). 184 Istotnie nie ostrzegli i istotnie mogli ostrzec. Dziś już wiemy, po- twierdziło to najpewniejsze źródło, tj. generał Jaruzelski, że Kukliń- ski znał szczegółowo plany przygotowywanego w 1981 r. uderzenia. może nawet z dokładną datą, bo termin zwołania drugiej części zjaz du „Solidarności" był ustalony naprzód na wiele tygodni. Nie ulega także najmniejszej wątpliwości, że wszystko opowiedział CIA. Na tej informacji Amerykanie twardo usiedli i przypilnowali, żeby nie do stała się do żadnych Polaków. Dlaczego? Postawmy się w położeniu amerykańskiego kierownictwa strate- gicznego. Wyklucza ono wojnę nuklearną, bo w takiej wojnie, cokol- wiek by się w końcu stało z Rosją, Ameryka ponieść musiałaby nie- wyobrażalnie wielkie straty, a z Ameryką większa część świata. Prowadzimy więc politykę „containment", czyli wstrzymywania ko- munizmu, która w gruncie rzeczy równa się polityce przetrzymania komunizmu. Wojny nie wypowiemy, więc kiedy Rosjanie wchodzą do Budapesztu, ograniczamy się do pustych protestów; tak samo, gdy wchodzą do Pragi. Ale kiedy Rosja ustawia swoja wyrzutnie na Kubie, pokazujemy kły, i Rosja kładzie po sobie uszy, zabiera się do domu. W procesie wstrzymywania komunizmu opór Polski przeciw ko- munizacji i rusyfikacji gra dość ważną rolę; popieramy go. Pojawie- nie się ruchu „Solidarności" budzi nowe nadzieje, wstrząsa podwali- nami „The Evil Empire", może przyczynić się do przechylenia szali zimnej wojny na naszą korzyść. Kiedy Kukliński podaje dokładne dane o sowieckich planach interwencji w Polsce w okresie sławnych manewrów Układu Warszawskiego, Stany Zjednoczone podejmują demarche w Moskwie. Rosjanie okazują się rozsądni: i oni także wo- leliby uniknąć interwencji zbrojnej w Polsce, zdają sobie sprawę, że wojskowo to nie byłaby Praga, a szczególnie nie w czasie coraz go- rzej idącej wojny w Afganistanie. Oceniają także konsekwencje, już nie wojskowe, a gospodarcze i polityczne, jakie najazd na Polskę wy- wołałby dla nich w świecie. Czy Polacy mogą pragnąć takiej inwazji? Chyba tylko jacyś wariaci. Podzielenie się przez komunistów władzą w Polsce z „Solidar- nością" jest niemożliwe. Z jednej strony nie zgodzi się Breżniew, z drugiej „Solidarność", zgodnie z polskim temperamentem, chce nie udziału we władzy, ale niepodległości. Jakież więc jest wyjście? Do- starcza go plan Jaruzelskiego, pod warunkiem, że będzie przepro- wadzony bezkrwawo. Zawiadomić o nim „Solidarność", to znaczy wy- wołać przyspieszenie strajku generalnego i próby zamienienia fab- 185 ryk w twierdze. Inaczej — wojnę domową, w której albo siły bez- pieczeństwa sprawią krwawą łaźnię robotnikom, albo ich natarcie złamie się i wtedy skończy się na tym, czego i Rosja nie chce, to jest na wkroczeniu wojsk sowieckich. THEREFORE: najmądrzejszy kurs dla polityki amerykańskiej jest nie przeszkadzać Jamzelskie mu. Jaruzelski powiada, że wiedząc, co Amerykanie wiedzą, czekał na ich reakcję. Brak reakcji był dla niego zielonym światłem. Za- mach grudniowy przeprowadzony został sprawnie, z bardzo małym rozlewem krwi. Zyskał uznanie w Moskwie, potępienie w Polsce. I ja go także potępiałem. Ale przecież napisałem w „Dzienniku Polskim" w Londynie artykuł pt. „Powstania styczniowego nie będzie", w któ- rym powiedziałem m.in., że paradoksalnie zbiegł się interes naro- dowy polski z interesem rosyjskim w tym, żeby nie było najazdu rosyjskiego na Polskę, żeby nie było nowego powstania styczniowego, w styczniu 1982. Interes polityczny amerykański zbiegł się w owym momencie z tamtymi dwoma. Że następne kilka lat Jaruzelski zmar- nował politycznie, to już inny rozdział historii. „Życie Warszawy" nr 244 z 13 X 1992, „Życie nowojorskie". Andrzej Gelberg Pułkownik Kukliński Był oficerem ludowego Wojska Polskiego i zarazem agentem ame- rykańskich służb wywiadowczych. Był agentem szczególnie cennym, gdyż w LWP pełnił funkcje oficera sztabowego w ramach Układu Warszawskiego, tym samym mając dostęp do radzieckich tajemnic wojskowych. Przez Amerykanów nie został zwerbowany za pomocą metod stosowanych przez wywiady całego świata — w roku 1971 zgłosił się sam. W niedawno udzielonym wywiadzie jako powód po- dał masakrę na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. dokonaną przez ludzi noszących taki sam mundur jak on. W czasie dziesięcioletniej współ- pracy z CIA nigdy nie wziął pieniędzy, postawił jedynie warunek, ze gdy ziemia zacznie palić mu się pod nogami, umożliwi mu się wyjazd z Polski wraz z rodziną. Warunek ten jesienią 1981 roku — na kilka tygodni przed wprowadzeniem stanu wojennego — został spełniony. 186 Przez dziesięć lat swojej agenturalnej działalności musiał żyć w poczuciu straszliwego zagrożenia. Wpadka z uwagi na rangę prze- kazywanych Amerykanom materiałów mogła oznaczać tylko jedno: śmierć. I taki też wyrok już po jego ucieczce z Polski wydał sad wojskowy w procesie zaocznym. Pułkownik Ryszard Kukliński został ogłoszony zdrajcą. Dzisiaj, w III Rzeczypospolitej, kiedy nad pułkownikiem Kukliń- skim nadal ciąży wyrok komunistycznego sądu (kara śmierci została złagodzona do 25 lat więzienia) warto zastanowić się, czy rzeczy- wiście był on zdrajcą — tym haniebnym określeniem szafowano wszak w PRL z wyjątkową łatwością. Zdrajcami okrzyczano gene- rałów Władysława Andersa i Stanisława Mączka, zdrajcą nazwano Stanisława Mikołajczyka i nie inaczej — Czesława Miłosza. Zdrajcą w ostatnich latach został również Zdzisław Najder, chociaż jemu wy- rok śmierci ze stanu wojennego sąd III Rzeczypospolitej unieważnił. O ile jednak w wypadku wymienionych osób zarzut zdrady był absurdalny, o tyle w wypadku pułkownika Kuklińskiego określenie: „zdrajca" nie jest — przynajmniej w znaczeniu semantycznym — pozbawione podstaw. Pułkownik Kukliński bowiem rzeczywiście zdra- dził dotychczasowych mocodawców i przeszedł do obozu wroga. Prze- kazując supertajne materiały wojskowe działał na szkodę imperium sowieckiego i zainstalowanych przez niego w Polsce władz komu- nistycznych. Czy jednak działał na szkodę polskich interesów naro- dowych? Czy będąc agentem amerykańskich służb wywiadowczych zdradził Polskę, czy może wręcz przeciwnie — pracował na rzecz odzyskania przez nią suwerenności? Są to pytania o zasadniczym znaczeniu i nie dotyczą tylko puł- kownika Kuklińskiego. Dotyczą całej naszej powojennej historii, trudnej i zagmatwanej, o której zapatrzeni w przyszłość staramy się przez ostatnie trzy lata mówić jak najmniej. Ale uciec od własnej historii się nie da i bez spokojnej i rzeczowej oceny tego, czym było 45 lat PRL, skazani będziemy na dekadencję i zbiorowe nierozumie- nie takich pojęć, jak: patriotyzm czy polski interes narodowy. Bo jeśli pułkownik Kukliński, działając z pobudek ideowych przeciwko Związkowi Sowieckiemu, który narzucił nam system prowadzący do zniewolenia i ograniczenia naszej suwerenności, ma być dzisiaj uzna- wany za zdrajcę, to jak nazwać ludzi, którzy dla władzy i przywile- jów ten system wspierali i bez szemrania wykonywali polecenia Kre- mla? A czy przedstawiciele ówczesnej opozycji zwalczającej system komunistyczny, dzisiaj tworzący elity władzy i zaznający powszech- 187 nego szacunku — działali w innym kierunku niż pułkownik Ku k liński? A może bardziej ryzykowali? Otóż nie. Opozycja antykomu nistyczna narażona była na szykany i więzienie, ale jednak nie n, śmierć. Poza tym tworzyła, małe bo małe, ale jednak — środowisk'•, Pułkownik Kukliński działał w osamotnieniu. W ciągu 45 lat PRL niektórzy przedstawiciele aparatu władz\ dawali od czasu do czasu — zazwyczaj w rozmowach prywatnych — do zrozumienia, że oni by chętnie, gdyby doszło co do czego, poszli razem z narodem. Że są czekającymi na odpowiedni historyczny mo ment — Konradami Wallenrodami. Były to sygnały oszukańcze. Prawdziwym i jedynym znanym mi Konradem Wallenrodem był w wąskich elitach komunistycznych władz — pułkownik Ryszard Kukliński. „Tygodnik »Solidarność«" nr 40 j 92. Maciej Itowiecki Kukliński, czyli pytania o historię Nie trzeba się dziwić ani złościć, że sprawa Ryszarda Kuklińs- kiego jest przedmiotem publicznej dyskusji i zajmuje sporo miejsca w środkach przekazu. Sprawa ta jest bowiem sygnałem jednego z najważniejszych polskich problemów: stosunku do najnowszej, po- wojennej historii Polski i wynikających z tego konsekwencji. Ocena czynu pułkownika Kukłińskiego będzie zarazem oceną tej historii, jej aktorów i przede wszystkim — naszych własnych postaw w owym czasie. Z drugiej strony, tradycje rycerskie, na których kształtował się patriotyzm polski, za rzecz najobrzydliwsza uważają zdradę, wielu zaś ogarniają wątpliwości, zwłaszcza wobec „zamętu informacyjne- go" świadomie zresztą czynionego wokół Kukłińskiego. Jeśli nie jest obojętne, co Polacy, zwłaszcza młodzi, będą myśleć o historii najnowszej swego kraju, jakie będą ich oceny, hierarchia wartości, jakie postacie potępią, z jakich będą czerpać wzory — to nie możemy nad sprawą Kukłińskiego przejść do porządku dzienne- go. Jego czyn nabiera innych wymiarów, nie jest już tylko postęp- kiem Jednostki uwikłanej w historię" i nie uda się osądzić tego czy- nu bez uprzedniej jednoznacznej odpowiedzi na pewne pytania. Na przykład: czy Polskę po II wojnie oddano pod protektorat (żeby nie 188 powiedzieć: w niewolę) obcego i wrogiego nam mocarstwa? Czy pol- skimi rękami realizowano najpodlejsze interesy tego mocarstwa? Czy dziś bylibyśmy krajem nie zrujnowanym, a poziom życia Pola- ków byłby wyższy, jakość tego życia lepsza, gdyby Polska od razu po wojnie stała się krajem demokratycznym i wolnorynkowym? I prze- de wszystkim, czy wielu Polaków uniknęłoby wyniszczenia w poi skich katowniach (bo w sowieckich obozach śmierci ich hekatomba i tak by się zapewne dokonała)? Są to, jak mniemam, pytania retoryczne, odpowiedź, jeśli udziela się jej bez wykrętów — oczywista. Ale chodzi o wniosek, jak się wydaje, równie oczywisty: wszelkie działania, skierowane przeciw niewolącemu nas i mordującemu naszych obywateli obcemu państ- wu i narzuconej władzy były całkowicie zgodne z interesem ojczyz- ny, więcej — były wobec niej obowiązkiem. Naturalnie, inna sytuacja była w czasach stalinowskich, in- na później. Różne całkowicie były zachowania kolejnych tzw. przy- wódców PRL i różne powinny być miary ich osądu przez historię. Całkowicie różne były też możliwości ludzi w spełnianiu obowiązków wobec kraju i różne też powinny być wymagania wobec nich. Różne wreszcie muszą być — powtórzę — miary sądzenia (moralnego) za- leżnie od tego, czy się zrobiło karierę, postępując nieuczciwie i sprze- niewierzając się Polsce, czy przeciwnie. Ale wszystko to nie przekreśla wyżej sformułowanego wniosku. Pułkownik Kukliński mógł nie wstępować do LWP, mógł potem nie robić kariery w sztabach. Mógł nic nie robić, wówczas nie byłoby jego „sprawy". Pytanie brzmi: czy przy swoich możliwościach i stanowisku mógłby inaczej i lepiej zwalczać wrogie Polsce mocarstwo? Ci nato- miast, którzy twierdzą, że powinien ostrzec „Solidarność" lub przekazać plany stanu wojennego Rządowi w Londynie, doskonale wiedzą, ilu agentów SB tkwiło w „Solidarności" i jak łatwo było penetrować emi- grację — to oznacza, iż takie działanie byłoby głupie i bezcelowe.C..) Powiada się, że uznanie zasług Kukłińskiego miałoby źle wpłynąć na morale naszego wojska. Być może tak by było, choć nadużyciem (zwykłej logiki) jest twierdzenie, że skoro Kukliński jest bohaterem, wszyscy inni oficerowie są zdrajcami. To oczywista nieprawda, a ar- gument ten wysuwa się dla celów politycznych — ci, którzy w woj- sku (i gdzie indziej) pełnili rolę dwuznaczną (a w każdym razie je- szcze nie ocenioną do końca) muszą się bronić, a taka linia obrony jest skuteczna. 189 Kogo zatem zdradził pułkownik Kukliński: Polskę czy mocarstwo, które Polskę zniewoliło? Jakie były motywy, cele i skutki tej zdrady — i zatem czy była to zdrada czy czyn patriotyczny? Na koniec już drobnostka. Czy naprawdę dobre samopoczucu- przywódców PRL jest ważniejsze niż ustalenie historycznej prawdy'/ Tygodnik „Spotkania" nr 41 /92. Andrzej Zięba Co dla nas dobre? Para staruchów siedzi — na rysunku bodajże w „New Yorkerze" — przed telewizorem. — Rebeka, oni zapodaja, że jutro będzie ko- niec świata. — Abram, czy to aby dobrze dla Żydów? — niepokoi się ona.(...) Kukliński zdradził swą armię, czym upodobnił się do Traugutta. Jeden z nich ma ulice i pomniki, a drugi infamię. Prezydent RP zwleka z wydaniem werdyktu. Kapralowi jest trudno wyrokować w kwestiach najwyższych wojskowych szarż? Traugutt i Kukliński zdradzili szeregi, to prawda, lecz może coś jest w pytaniu Żydów z rysunku: „Czy to jest dobre dla Polski?" Jan nie-hrabia-Nowak-Jeziorański stanowczo twierdzi, że Kuk- liński, szpiegujący dla wrogów naszego wrogiego ustroju, dwukrotnie uratował Polskę od największego nieszczęścia. Zgodnie z regulaminami wojskowymi i przysięgą żołnierz nie zdradza swych szeregów. Bywa jednak, że myśli. Karol Irzykowski mawiał, że jeśli tysiąc osób mówi to samo, to albo to jest głos Boga, albo wielkie głupstwo. Kukłiński zrozumiał, że służy Głupstwu. Cie- kawa sprawa. Z pewnością musiał być członkiem (nawet aktywnym) PZPR — a jednak zechciał się wcielić w rolę Konrada Wallenroda, kochającego przede wszystkim swój kraj! Napoleon przyznałby mu najważniejszy order, po czym kazał rozstrzelać. Cały postępowy świat zadowolony jest z tego, że Izrael wykradł Argentynie Adolfa Eichmanna — wbrew prawu! Postępowy świat widzi w tym akt sprawiedliwości. Liczy się to, co jest dobre dla Żydów, Czechów, Polaków, Indian, kogo tam jeszcze. „Przegląd Tygodniowy" nr 41/92, , 190 tak". Krzysztof Teodor Toeplitz Zły czy dobry... (...) Sprawa Kuklińskiego jest zarówno problemem moralnym, jak i politycznym. Zawód szpiega, zabawny i ekscytujący w filmach sen sacyjnych, nie należy do zawodów chwalebnych. Bierze się to stąd, że gdziekolwiek i dla kogokolwiek pracowałby szpieg, wykonywanie tego zajęcia prowadzi i prowadzić musi do poważnych deformacji psychicznych i charakterowych.(...) Szpieg jest człowiekiem, do któ- rego zawodu należy zdobywanie zaufania po to, aby zdradzić.(...) Odruchem moralnym otoczenia — które zazwyczaj składa się z ludzi normalnych i w miarę prostolinijnych — jest odruch odrazy wobec szpiega i szpiegostwa i jest to odruch podobny do tego, jaki w śred- niowieczu odczuwano nawet wobec aktorów, uważając za niemoralne przebieranie się za kogoś innego niż ten, kim się jest w rzeczywis- tości, i aktorów, jak wiadomo, Kościół zabraniał grzebać w poświę- conej ziemi. A przecież aktor, poza tworzeniem iluzji, nikogo nie zdradza, podczas gdy istotą zawodu szpiega jest zdrada. Mimo to uważa się, że szpieg — jeśli nie działa z pobódek czysto materialnych, jak dzieje się przeważnie — może niekiedy odegrać rolę ideową, penetrując od wewnątrz zło i w ten sposób przeciwsta- wiając się mu. Taka motywacja występuje w argumentacji obrońców pułkownika Kuklińskiego. Twierdzą oni, że Kuklińskiemu nie odpo- wiadał ustrój państwa, w którego mundurze służył, cele armii, do której należał, polityka kraju, którego był obywatelem. Bardzo to możliwe. Utrzymuje się także, że raporty szpiegowskie, przesyłane przez pułkownika, demaskując plany radzieckie, przyczyniły się do uratowania pokoju przez zapewnienie amerykańskiej przewagi mi- litarnej. I to nie jest wykluczone i jest faktem, że niekiedy szpiedzy, pomagając utrzymać „balance of power" pomiędzy uzbrojonymi po zęby mocarstwami, obiektywnie przyczynili się do zachowania poko- ju.(...) W każdym wojsku lub w każdej instytucji o charakterze militar- nym może znaleźć się człowiek, któremu bardziej odpowiada ustrój Chin lub, powiedzmy, Emiratów Arabskich, ale czy usprawiedliwia to jego działanie na korzyść tamtych państw, a na szkodę swojego, jakimkolwiek by ono było. Dotyczy to nie tylko państw skonflikto- wanych ideowo czy politycznie, ale także państw o przyjaznej i so- juszniczej polityce. W Izraelu na przykład zdemaskowano przed kil- 191 koma laty szpiega amerykańskiego i mimo że Izrael jest wiernym sojusznikiem USA, człowiek ten poszedł do więzienia jako szpieg obcego państwa. Taka jest niestety logika tego zawodu i nikomu jeszcze nie udało się być szpiegiem, a równocześnie zasłużyć na pom- nik w państwie, przeciwko któremu się szpiegowało. Byłoby ewene- mentem światowym, gdyby pułkownik Kukliński był pierwszym wy- jątkiem od tej reguły, ewenementem, jak sądzę, o nieobliczalnych wręcz konsekwencjach nie tylko dla polskiego, ale i światowego sys- temu prawnego. W sprawie Kuklińskiego jest jeszcze jedna, dość delikatna strona, o której z tej racji mówi się niewiele. Szpieg ten — jak się słyszy — demaskował plany militarne Układu Warszawskiego, a przecież trudno sobie wyobrazić, aby w jakichkolwiek planach wojennych mieściła się tylko część zaczepna, agresywna, skierowana przeciwko przeciwnikowi, bez części dotyczącej obrony własnego terytorium, jego obiektów i ludności. Tak się złożyło, że wówczas obszar Polski traktowany był przez strategów Układu Warszawskiego jako obszar własny, który należy osłaniać przed atakiem. Nie można więc wyklu- czyć, że wśród raportów Kuklińskiego mogły się znaleźć wskazówki, jak najłatwiej sparaliżować warszawski węzeł kolejowy, ośrodki przemysłu zbrojeniowego w Radomiu czy źródła surowców na Śląs- ku. Polityka polityką, sympatie polityczne sympatiami, ale to w re- zultacie nam na głowę miały się posypać wyzwolicielskie bomby... W obronę pułkownika Kuklińskiego i sprawę wyniesienia go na cokoły zaangażował się bardzo silnie prof. Zbigniew Brzeziński, były doradca prezydenta USA do spraw bezpieczeństwa, a obecnie ciągle jeszcze nie dość moim zdaniem emerytowany polityk. Stanowisku prof. Brzezińskiego nie sposób się dziwić. Przecież pułkownik Kuk- liński pracował dla niego, dzięki raportom Kuklińskiego prof. Brze- ziński mógł lepiej wykonywać swoje obowiązki jako amerykański doradca militarny. Patrząc ze swego punktu widzenia prof. Brzeziń- ski ma więc rację, pytanie tylko polega na tym, czy racja prof. Brze- zińskiego jest na pewno naszą, polską racją? Czy była nią w prze- szłości i czy jest nią także dzisiaj?(...) I pomyśleć, że swego czasu byli u nas ludzie, którzy obstawali za nim jako kandydatem na prezydenta Rzeczypospolitej. Ładnie byśmy wyglądali!(...) „Polityka" nr 41/92, KTT, ,J(uchnia Polska". 192 Anonimowy oficer kontrwywiadu Kukliński w KGB? — Nie ulega dla mnie wątpliwości — mówi oficer kontrwywiadu wojskowego pragnący zachować anonimowość — że płk. Ryszard Ku- kliński był szpiegiem, mającym — jak się popularnie mówi — nie tylko dwa oblicza, lecz trzy twarze. Wiele faktów, które miały miej- sce, jak również i brak faktów, które powinny zaistnieć, wskazuje, iż szpiegował zarówno dla CIA, jak i KGB. Pierwsi zwerbowali go Amerykanie. Misja pokojowa w Wietna- mie w latach 70. była „wylęgarnią" szpiegów zwerbowanych przez CIA. I tam też — najprawdopodobniej — R. Kukliński zdecydował się podjąć współpracę. Tajemnicą poliszynela w wojsku była słabość Kuklińskiego do pieniędzy i do kobiet. W Wietnamie również miał przyjaciółki wśród miejscowych piękności, poprzez które CIA często docierała do wojskowych, pragnąc ich zwerbować. Pamiętać trzeba, że tego rodzaju znajomości były kosztowne, a oficjalne zarobki Po- laków nie tak zawrotne. W każdym razie nie na tyle wysokie, aby po powrocie do kraju przeciętnie sytuowany dotychczas Kukliński mógł z zaoszczędzonych diet kupić sobie willę, 20 hektarów sadu pod Warszawą, łódź utrzymywaną na Mazurach, nie mówiąc o łoże- niu na kolejne przyjaciółki i bogatym wyposażeniu domu. Nie ma wprawdzie bezpośrednich dowodów na to, że brał pieniądze od A- merykanów, ale też i nie ma na to, że nie brał. Natomiast fakty pośrednie dowodzą czego innego. KGB nie w ciemię bite KGB był wywiadem — mówi nasz rozmówca — prowadzącym swą działalność na bardzo wysokim, profesjonalnym poziomie. Uwa- żam, że na dużo wyższym niż CIA, chociaż niższym niż Intelligence Service (wywiad angielski). KGB miał bardzo liczne i dobrze wysz- kolone kadry, duże pieniądze i walory (złoto, drogie kamienie) oraz gęstą sieć własnych ludzi w szeregach przeciwników. O skuteczności KGB może świadczyć fakt, iż szpiegowską działalność Jerzego Pa- włowskiego oni właśnie zdemaskowali. Jest więc nieprawdopodobne, aby o wywiadowczej działalności Kuklińskiego KGB nie dowiedział się od swoich szpiegów z Waszyngtonu. Tym bardziej iż Kukliński był podobno bardzo aktywny i nadsyłał do swoich mocodawców w Ame- ryce sporo informacji. 193 13 Bohater OT zdrajca I otóż stworzono okazję, aby przez 24 godziny na dobę przyjrzeć się Kuklińskiemu. Łącznie z zainstalowaniem mu podsłuchu w do mu i podsunięciem „odpowiedniej" przyjaciółki. I aby przyglądali mu się agenci KGB. a nie polskiego kontrwywiadu, który o niczym rm wiedział. Kukliński został wysłany na kurs operacyjny do Moskvv\ do Akademii Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR. Zapewne wtedy właśnie został zwerbowany do KGB Dlaczego się na to zgodził? Wiedział, iż albo już są dowody na jego współpracę z CIA, albo lada dzień będą. Oznaczałoby to koniec jego wojskowej kariery, proces, więzienie i wszelkie konsekwencje majątkowe. Natomiast w sytuacji, gdyby się zgodził na współpracę z KGB, otwierała się przed nim perspektywa błyskawicznej kariery, i taką w LWP zrobił. Praca na trzy fronty Rozpoczęła się więc dla płk. Kuklińskiego praca na trzy fronty. Ten trzeci front — mówi nasz rozmówca — to polskie wojsko, w któ- rym czuł się najzupełniej bezpieczny. Z całą odpowiedzialnością twierdzę, że przez nasz kontrwywiad nie był obserwowany. Na po- czątku był małą, niewiele znaczącą w wojsku płotką, potem zaś stał tak wysoko, że był poza zasięgiem kontroli. Dla polskiego kontrwy- wiadu ucieczka Kuklińskiego była szokiem. Tak więc Kukliński zaczął działać w misternie skonstruowanej siat- ce między KGB i CIA, w myśl zasady, iż sztuką nie jest zlikwidowanie szpiega, sztuką jest podsuwanie agentowi spreparowanych informacji. Przekazywał CIA informacje prawdziwe. Swą rolę w ich oczach wy- pełniał nawet wówczas, gdy wśród 99 proc. informacji prawdziwych znalazła się jedna fałszywa, wprawdzie o strategicznej wartości, ale... Jeżeli przyjmiemy — podkreśla nasz rozmówca — iż prawdą jest, że Kukliński realizował polecenia Moskwy, to oni kazali mu sprze- dawać przede wszystkim to, co dotyczyło wojska polskiego, bo na tym im nie zależało. Były to drugorządne wiadomości z punktu wi- dzenia KGB. Natomiast największe tajemnice Układu Warszawskie- go nikomu w Polsce nie były znane. Oficjalna współpraca kontrwy- wiadów polskiego i radzieckiego polegała na tym, iż oni stawiali żą- dania dotyczące naszych szczegółowych planów, w zamian za to da- jąc same ogólniki. Jeżeli więc Kukliński dostarczał Amerykanom 194 szczegółowych informacji dotyczących Układu Warszawskiego, to nie mogły one pochodzić z Warszawy. Tak czy inaczej, Kukliński w oczach CIA uwiarygodnił się. Natomiast dla KGB ciągle czekał na jedno jedyne zadanie, dla wykonania którego — z punktu widzenia Moskwy — warto było całą grę prowadzić. Dlaczego uciekł? Taki moment nadszedł jesienią 1981 r., tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego w Polsce. Kukliński uciekł z kraju z teczką pełną in- formacji. Ale najważniejszą i jedyną z punktu widzenia Moskwy miał w pamięci. Była to wiadomość o dacie wprowadzenia stanu wojennego i o tym, iż Polsce nie grozi w tym wypadku drugi Afganistan. Rosja- nom bardzo zależało na tym — z punktu widzenia międzynarodowych uzależnień — aby Amerykanie wcześniej wiedzieli i uwierzyli, iż zbroj- nej interwencji w Polsce nie będzie. Uznali, iż najlepiej wiadomość taką przekazać przez wiarygodnego agenta. Kukliński to zadanie wykonał. Czy dlatego właśnie „uspokojeni" Amerykanie nie poinformowali „So- lidarności" o wprowadzeniu stanu wojennego? Nieprawdą jest — mówi nasz rozmówca — iż w Polsce zacieśniały się wokół Kuklińskiego, jak on twierdzi, podejrzenia. Był poza zasięgiem kontroli, a jego ucieczka pełnym zaskoczeniem dla kontrwywiadu. Natomiast potwierdzeniem hipotezy jego współpracy z KGB jest fakt, iż po jego ucieczce nikt z przełożonych Kuklińskiego nie odczuł najmniejszych przykrości — podczas gdy w przypadkach mniej zna- czących zaniedbań zawsze sypały się surowe kary. Tymczasem do- tychczasowi przełożeni Kuklińskiego — awansowali. Jeden z nich został oddelegowany do pracy w Moskwie. Co czeka Kuklińskiego? — Będzie żył spokojnie w USA — mówi nasz rozmówca — KGB się na pewno do niego nie przyzna. Notowała: Magdalena Próchnicka „Sztandar Młodych" nr 212 z 28 X 1992. IV. W oczach opinii publicznej (listy i telefony do redakcji) • Jaruzelski, Kiszczak — cóż to za autorytety w sprawach pat riotyzmu i moralności. Wstyd, że ,,Gazeta'' zwraca się do nich p<> opinię w sprawie Kuklińskiego. • W piątkowej TOP zamieściliście przerażające głosy ludzi, któ- rzy wypowiadają się o pułkowniku Kuklińskim jako o zdrajcy. Są to dowody na totalną komunizację świadomości narodowej. • W dyskusji o Kuklińskim nie rozpatruje się jednego aspektu sprawy. Nowe, demokratyczne władze nie unieważniły wyroku PRL. Kukliński złamał prawo państwa totalitarnego. Patrząc z perspek- tywy historii, dochodzę do wniosku, że działał na rzecz wolnej Polski i demokracji. Zdrada stanu, którą zarzucono Kuklińskiemu, podle- gała w historii zmiennym ocenom moralnym. Pułkownik Stauffen- berg, uczestnik zamachu na Hitlera, dla III Rzeszy był zdrajcą, ale doczekał się już pamiątkowej tablicy w „Wilczym Szańcu" w Gierło- ży. • Ewa Milewicz w swoim komentarzu „Nieznośna lekkość osą- dzania" („Gazeta" nr 231) zapomina, że to nie pan Bentkowski, lecz sąd osądził winę płk. Kuklińskiego i uznał go za zdrajcę. • Bardzo lubię i cenię panią Ewę Milewicz, ale swoim komenta- rzem „Nieznośna lekkość osądzania" rozczarowała mnie. Pisze, że skoro pan Bentkowski uważa, że bezpodstawnie oskarżono go o współpracę z SB i że mógłby wszcząć w tej sprawie proces o po- mówienie, to nie ma prawa nazywać Kuklińskiego zdrajcą. A prze- cież pan Kukliński nie zaprzecza, że szpiegował na rzecz CIA, dostał nawet za to odznaczenie. Gdzie więc to pomówienie? „Gazeta Wyborcza" nr 234 z 5 X 1992, „Telefoniczna opinia publiczna". Zdrada jest zdradą (...) Zauważmy jedno — dyskusje koncentrują się wokół tego, czy Kukliński jest zdrajcą czy patriotą. Mało kto zwraca uwagę na wy- mowę, jaką ma sam fakt prowadzenia takiej dyskusji. Wysoki stop- niem oficer ujawnia tajemnice najwyższej rangi. Bezsprzecznie sprze- 196 niewierza się złożonej przysiędze — popełnił zdradę. Możemy dys- kutować o pobudkach, które kierowały nim jako człowiekiem, ale nie wolno nam dyskutować nad tym, czy była to zdrada czy nie. W ten sposób bowiem tworzymy niebezpieczny precedens inter- pretowania takich pojęć jak „wierność", „zdrada" przez pryzmat od- czuć, zapatrywań, politycznych opcji. A te są zmienne. Rehabilitacja Kuklińskiego byłaby ciosem nie tylko w podstawy obronności, ale i w naszą państwowość. Sankcjonowałaby bowiem postawy przedkładające indywidualne czy partyjne interesy nad in- teres państwa. Ktoś, kto się domaga tej rehabilitacji lub sąd, który to by uczynił, powinien podać jednocześnie nową definicję zdrady, nową rotę przysięgi wojskowej. O tak dalekosiężnych następstwach tego kroku mało się jednak mówi. Logiczną konsekwencją rehabilitacji powinno też być wsadzenie z powrotem do więzienia, tym razem polskiego, naszych agentów — skazanych np. przez sądy amerykańskie — którzy wrócili do kraju w drodze wymiany. Sądząc po tonie dyskusji nie jest to wcale takie absurdalne. Ryszard Radziejewski Warszawa „Gazeta Wyborcza" nr 234 z 5 X 1992, Listy. Kukliński i lustracja (...) Wielu — szczególnie miłośników powieści szpiegowskich — zafascynowała niebywała odwaga pułkownika, który niewątpliwie wiedział, jakie poniesie konsekwencje wypadku ujawnienia jego działalności. Jednak twierdzenie Kuklińskiego, że współpraca z ob- cym wywiadem podyktowana była wyłącznie patriotyzmem i troską o dobro Polski, wywołuje wątpliwości. Trudno uwierzyć, że pułkownik narażając swoje i swojej rodziny życie nie korzystał z pomocy finansowej CIA. Można przyjąć, że mo- tywy jego działalności miały charakter zarówno polityczny, jak i eko- nomiczny. W toku dyskusji pojawia się też inny aspekt działalności Kukliń- skiego — jego postawa moralna. Nie ulega wątpliwości, że złamał przysięgę złożoną na wierność państwu i armii. Nasuwa się pytanie 197 czy oficer i żołnierz, którego poglądy sprzeczne są z istniejącym ustro- jem czy z polityką rządu, ma prawo łamać przysięgę? Jak ocenimy świadka, który składa w sądzie pod przysięga fałszywe zeznania, gdyż jego zdaniem sąd nie jest sprawiedliwy?*...) Uważam, że wyrok wydany na płk. Kuklińskiego powinien zostać uchylony. Zastanawiam się tylko, czy Kukliński, były członek partii pełniący eksponowane stanowiska w PRL-u —jeśli wróci do Polski w czasie lustracji — będzie jej podlegał podobnie jak jawni przeciw- nicy komunizmu, którzy w okresie stanu wojennego byli internowa- ni? nir Edward Nejman „Gazeta Wyborcza" nr 238 z 9 X 1992, Listy. Casus Kukliński Jestem oficerem rezerwy (w stanie spoczynku od 1979 r.), który po ukończeniu podchorążówki rezerwy (zgodnie z kartą powołania) został zatrzymany w 1949 r. siłą (rozkazem) w służbie wojskowej.(...) Do połowy (chyba) lat 50. było Odrodzone Wojsko Polskie — tak brzmiała oficjalna nazwa, zaś później, aż do upadku komuny — było ludowe Wojsko Polskie. Była to bezspornie decyzja Moskwy, bo cho- dziło o „odnarodowienie" polskiej armii, by łatwiej, w zakamuflowa- ny sposób, podporządkować tę armię swoim celom. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że polska armia była przybudówką Armii Czer- wonej, istniejącą głównie po to, by stać na straży interesów ówczes- nego Związku Radzieckiego, co było przecież zawarte w rocie przy- sięgi wojskowej. Czy wobec tego płk Kukliński był zdrajcą sprawy polskiej? Uwa- żam, że absolutnie nie. Był zdrajcą, ale interesów ZSRR. Czy materiały przekazane CIA zagrażały utracie niepodległości Polski? Niepodległości, której nie było? Czy armia amerykańska po uzyskaniu danych przekazanych od Kuklińskiego zaczęła zagrażać armii polskiej i państwu polskiemu? Uważam, że absolutnie nie, bo to właśnie Armia Czerwona zawsze była zagrożeniem dla Polski. Zgadzam się ze zdaniem prof. Brzezińskiego, że rząd USA, znając przekazane przez Kuklińskiego informacje i odpowiednio nimi ma- nipulując, miał możliwość w dużym stopniu osłabiać zapędy Kremla 198 w stosunku do Polski i być może uniknęliśmy przez to sytuacji Cze- chosłowacji czy Afganistanu, Uważam, że gen. Jaruzelski nie miał racji, kiedy zabierając głos w tv 29 września br. mówił, że wszyscy pozostali oficerowie są obu- rzeni (czy coś w tym rodzaju) na Kuklińskiego. Byłem w tym czasie co Kukliński w wojsku (ludowym!) i wcale nie czuję się oburzony czy upodlony, a wielu byłych oficerów, z którymi dyskutuję, są tego samego zdania. (...) Nazwisko i adres znane redakcji * Zastanawia mnie logika myślenia byłych i obecnych pokomunis- tycznych oficjeli rządowych, a także prezydenta Wałęsy, dotycząca rehabilitacji płk. Ryszarda Kuklińskiego. Zasadniczą przeszkodą e- wentualnej rehabilitacji jest tu swoisty dylemat moralny, że taki akt mógłby zostać źle odebrany przez wojskowych, którzy w tamtym okresie również piastowali znaczące funkcje w armii.(...) Posłużmy się przykładem. Jeśli działacze „Solidarności" w minio- nym okresie aktywnie działali, jakby nie było, przeciw własnemu rządowi, tak jak Kukliński przeciw kierownictwu bloku, to przecież nie znaczy, że reszta społeczeństwa, lub inaczej — ci, którzy nie włączali się do aktywnej działalności — musieli utożsamiać się z tamtym ustrojem, być zdrajcami idei wolnościowych. Takie osobis- te decyzje to nie tylko kwestia poglądów, ale i odwagi cywilnej, któ- rej brak nie jest może przymiotem, ale i nie hańbą! Nie ma więc powodów, by wojskowi czuli się urażeni. Chyba, że się ma inne, niecne uczynki na sumieniu... Ludwik Mieszkowski Warszawa Byłem zaszokowany wypowiedzią pana Onyszkiewicza w sprawie płk. Kuklińskiego. Cenię pana ministra, że zachowuje umiar w swo- ich wypowiedziach, nie operuje inwektywami, nie obraża ludzi. Jed- nakże jego poglądy niebezpiecznie zbliżają się do opinii gen. Jaru- zelskiego. Wielu uważa, że każda forma walki z hegemonią sowiecką była dozwolona. Czy pan Kukliński złamał prawo? To jest pytanie retoryczne, tak jak retoryczne jest pytanie, czy pan Wałęsa, Bujak i inni łamali prawo dążąc do obalenia ustroju. (...) 199 W czasie okupacji, jak prawie wszyscy oficerowie, należałem do Armii Krajowej. Po wojnie byłem usilnie poszukiwany przez SB i NKWD. choć uważam, że organy te przeceniały moją rolę. Czy antyradziecka działalność płk. Kuklińskiego. prowadzona w formie niekonwencjonalnej, ma być potępiana? Uważam, że nie — wszyscy działający przeciwko okupantowi są dziś bardzo szanowani. niektórzy zajmują wysokie stanowiska i są otoczeni szacunkiem. Dywagacje i wahania naszych dostojników wskazują na jakieś niezrozumiałe pomieszanie pojęć. Jan Jarecki Katowice Jeśli teraz my, Polacy, mamy jakiś szacunek świata i jakąś jego pomoc i życzliwość — mimo zamętu, jaki wewnątrz kraju czynią niektórzy przywódcy „kanapowych" partii w wyścigu do władzy — to zawdzięczamy ten szacunek m.in. płk. Kuklińskiemu. Jego inte- ligencji i determinacji. Nikomu przecież nie przyjdzie do głowy, by innych polskich boha- terów, którzy także z narażeniem życia wykradli — tym razem nie- mieckiemu okupantowi — tajemnicę VI i V2, nazwać szpiegami czy zdrajcami. Ale wtedy trwała wojna i wartość ich czynu można było ocenić „na gorąco" (również w dosłownym znaczeniu) — uratowali bo- wiem Anglię oraz całą zachodnią Europę od potwornych zniszczeń i o- kupacji. Dziś do ich czynu rad by się przyznać wywiad W. Brytanii. Jeśli zaś chodzi o zmartwienie, jak zareagowaliby dziś dawni ko- ledzy Ryszarda Kuklińskiego, generałowie i pułkownicy — obecnie służący w polskich siłach zbrojnych — na uhonorowanie go polskim odznaczeniem, sądzę, że powinni być dumni, że z ich grona wyłonił się ktoś tak mężny.(...) B.T. Warszawa Listy do redakcji, ,Jłowy Świat" nr 239 z 10-11 X 1992. Kukliński — zdrajca czy patriota? „Kukliński — zdrajca czy patriota?" — pierwszy postawił pytanie „The Washington Post", a polska prasa, także tygodnik „Wprost" (nr 41 z 11 X 1992), je rozwinęła. 200 (...) Gdy o stronę formalnoprawną chodzi, nie powołam się na żadną z ustaw obowiązujących w dobie tzw. niebytu Polski. Zacytuję natomiast jak najbardziej „słuszną" ustawę karną z okresu II Rze- czypospolitej. Artykuł 99 kodeksu karnego (Dz.U.RP nr 60 z 15 VII 1932 r.) brzmi: „... Kto wchodzi w porozumienie z osoba działająca w interesie obcego państwa lub organizacji międzynarodowej w celu wywołania wojennych lub innych wrogich działań przeciwko Państ- wu Polskiemu; podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 10..." Ale takie zabezpieczenie prawne było niedostateczne dla intere- sów II Rzeczypospolitej, bo w dwa lata później rozszerzone zostało rozporządzeniem prezydenta (Dz.U.RP nr 94, póz. 851 z 24 X 1934 r.) o następujący zapis: „... Kto będąc obywatelem polskim przyjmuje obowiązki w wojsku nieprzyjacielskim lub takich obowiązków nie porzuca, choćby przez wstąpienie do obcego wojska uzyskał obce oby- watelstwo, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 10..." Komentarz do powyższego przepisu wyjaśniał, iż przez obce wojsko rozumieć należy każdą niepolską armię, natomiast nieprzyjacielską była taka, która znajdowała się w stanie wojny z Polską. Cytowany wyżej przepis jednoznacznie traktuje postępek Kuklińskiego. Chcę też przypomnieć noworoczne orędzie prezydenta RP na emi- gracji — Augusta Zaleskiego, wygłoszone przez radio 5 stycznia 1953 r., który po kompromitującej Polaków tzw. aferze Bergu mówił m.in.: „Każde organizowanie sabotażu lub akcji wywiadowczych w intere- sie państw obcych przez obywateli Rzeczypospolitej w kraju jest nie- celowym mnożeniem ofiar, i to często ze strony najbardziej warto- ściowych synów Ojczyzny".(...) Jerzy Bronisławski Warszawa „Wprost" nr 43/92, Listy. Szpieg — to fakt, ale czy bohater? Ostatnio rozpętana dyskusja przez panów Brzezińskiego i Nowa- ka na temat czynu R. Kuklińskiego zmusza mnie do kilku uwag w tej sprawie. Nie dziwi mnie, że prof. Brzeziński, urodzony wpraw- dzie w Polsce, ale z wyboru Amerykanin, występuje w obronie agen- 201 ta działającego na rzecz USA. Również stanowisko p. Nowaka, który ujmuje się za Kuklińskim, działającym na rzecz tej samej „Firmy" (CIA), dla której sam pracował, to rzecz zrozumiała. Natomiast za- skakujące jest, że ludzie o tym poziomie intelektualnym co panowii Brzeziński i Nowak usiłują lansować doktrynę filozoficzna Kalego, tj. współpraca z jednym supermocarstwem, mimo że zostaliśmy mu w Teheranie i Jałcie sprzedani nie przez kogo innego jak przez USA i Wielką Brytanię, jest naganna, natomiast pokazywanie planów strategicznych Wojska Polskiego drugiemu supermocarstwu jest rze- czą chwalebną i bohaterstwem. To, że panowie ci wybrali USA jako swą ojczyznę i działają na rzecz interesów Stanów Zjednoczonych, to ich sprawa, ale dlaczego Polska ma rehabilitować człowieka, który pomijając pobudki jego działania, działał na szkodę państwa i narodu polskiego? Przecież pana Kuklińskiego nikt nie zmuszał do służby w Wojsku Polskim, był oficerem zawodowym z własnego wyboru, dobrowolnie złożył przysięgę taką, jaka obowiązywała w tym czasie, jeśli w pewnym momencie doszedł do wniosku, że służy złej sprawie, nic nie stało na przeszkodzie złożyć raport z prośbą o zwolnienie ze służby i przejść do innej pracy, tak jak to uczyniło wielu oficerów WP. Szokująca jest postawa niektórych Polaków zamieszkujących w Polsce, którzy uważają Kuklińskiego za bohatera o wielkiej od- wadze. Oczywiście każdy szpieg musi być człowiekiem odważnym, to jest jedna z cech podstawowych osoby wykonującej tę profesję, ale czy bohater? To już sprawa mocno dyskusyjna. Pomińmy sprawę, czy działał z pobudek ekonomicznych czy czysto ideowych, aczkol- wiek wydaje mi się, że w pracy agenta obcego wywiadu nie można eliminować czynnika ekonomicznego. Załóżmy nawet, że działał z pobudek wyłącznie ideowych, czy można działać nawet w najlep- szej sprawie, narażając naród na zagładę, a przecież do tego zmie- rzała jego działalność. Kukliński nie udostępniał danych strategicz- nych b. ZSRR, bo do nich nie miał dostępu, przekazywał informacje dotyczące Polski i w razie nieszczęścia naród polski zapłaciłby za zwycięstwo USA, z czego p. Kukliński, jako oficer wysokiego szczeb- la operacyjnego, doskonale zdawał sobie sprawę. Rehabilitacja tego czynu byłaby niezgodna z polską racją stanu i prowadziłaby do braku poszanowania podstawowych norm praw- nych i etycznych. Można okazać wielkoduszność i wybaczyć wszys- tko. Prawo łaski, jeśliby się o nie starał p. Kukliński, a nie powrót 202 w chwale, to chyba jedyna forma rozwiązania tego problemu z pun- ktu widzenia humanitarnego. Dr Ryszard Wagner „Polityka" nr 44:92, Lmf.y. Kukliński — zdrajcą i bohaterem (...) Armia polska, której kadra dotychczas stanowi trzon sił zbroj- nych, nie była armią zaborczą, a Kukliński nie był zmuszony do zawodowej służby wojskowej w tej armii, tak jak w latach 50. wielu lekarzy, inżynierów itp. zmuszono do tego. Przeciwnie, sam sobie wybrał ten zawód, wykonywał go przez długie lata z pełna lojalnoś- cią, a nawet z zapałem, dopóki nie został zwerbowany. Czy za swoje usługi szpiegowskie dostawał pieniądze czy nie — jest w tej chwili mało ważne, tym bardziej że nie można tego z całą pewnością stwierdzić, a trudno się spodziewać, aby sam przyznał się do tych zarobków. Faktem jest, że w tej chwili na pewno nie żyje ze swoich złotówkowych oszczędności.(..) Stanisław Bąkowski W prasie polskiej i w wielu polskich domach trwa obecnie spór o ocenę postawy pułkownika Kuklińskiego, który w PRL współpra- cował z wywiadem amerykańskim. Wypowiada się w tej sprawie wielu wysoko postawionych ludzi i wydaje się, że ocena tego czło- wieka staje się coraz bardziej jednostronna, zdominowana przez nie- chętnych mu ludzi. Widać, że jego przeciwnicy potrafili lepiej zmo- bilizować się, przejęli inicjatywę i wyraźnie dążą do udaremnienia jego rehabilitacji. Temu celowi służy niewątpliwie artykuł Krzysz- tofa T. Toeplitza zamieszczony w 41 numerze „Polityki" i zatytuło- wany „Zły czy dobry..." Kto z nas nie zna szacownej instytucji KTT? Wielu czytelników rozpoczyna lekturę „Polityki" od ostatniej strony, posilając się dobrze zwykle podanym daniem z „Kuchni polskiej", czasem nawet delek- tując. Wymieniony artykuł nie potwierdza wszakże dobrego smaku mistrza tej Kuchni. Odnosi się wrażenie, że za wszelką cenę chciał 203 zdeprecjonować człowieka, którego intencje niewątpliwie znał, ale nie chciał zrozumieć albo nie mógł zrozumieć. Sugerował więc, ż<- odegrał on w Polsce rolę mało chwalebną, bo wybrał zdradę, a p.. nadto zajęcie prowadzące „do poważnych deformacji psychicznych' Jednocześnie uderzył na odlew w prof. Zbigniewa Brzezińskiego który proponował rehabilitację Kuklińskiego. Stwierdził, że „ladns- byśmy wyglądali", gdyby Zbigniew Brzeziński został prezydentem Rzeczypospolitej. Nie wdając się w bardzo niepewne przewidywania, jak byśmy wyg- lądali, chcę memu adwersarzowi przypomnieć w części, jak rzeczywiś- cię wyglądaliśmy wtedy, gdy Kukliński nawiązał kontakt z wywiadem amerykańskim. Najistotniejsze było to, że armia polska, w której dzia- łał Kukliński, była przede wszystkim częścią sił zbrojnych stojących na straży imperium sowieckiego. Nie państwa polskiego.(...) Potwierdził to współudział wojska polskiego w ujarzmieniu wy- łamującej się z imperium sowieckiego Czechosłowacji, a później per- fekcyjne wykonanie przez to wojsko planów stanu wojennego w Polsce. Świat dowiedział się, że armia polska została przygotowa- na i zmuszona do ujarzmienia własnego narodu. W takiej sytuacji sprzeniewierzenie się tej armii i zdrada podep- tanych przez nią ideałów ma pozytywny wydźwięk. Jest protestem przeciwko komunistycznemu fałszowi i zniewoleniu. Podziwiać moż- na dobre samopoczucie ojców stanu wojennego, którzy do dziś maj# odwagę wchodzić na chybotliwe koturny opatrznościowych mężów i zniesławiać ludzi, którzy czynnie zaprotestowali przeciwko ich zbankrutowanemu światu.C-) Zdzisław Wójtowie? (...) Trzeba jednoznacznie społeczeństwu powiedzieć, na czym po- lega zdrada. Jak się ma ona wobec przysięgi wojskowej. Czy oficer> w tym przypadku wyższy, może dowolnie oceniać, co jest dobre, a co złe dla narodu. Czy jeśli dzisiaj oficer uzna, że dla narodu korzys- tniejszym będzie związanie się przykładowo z Rosją (już demokra- tyczną), a nie na przykład ze St. Zjednoczonymi, to będzie zdrada, gdy samowolnie zacznie przekazywać informacje wojskowe objęte ta- jemnicą? Jeśli bowiem przyjmiemy, że postępek płk. Kuklińskiego polega- jący na szpiegostwie na rzecz obcego wywiadu jest bohaterstwem, 204 to dlaczego brak jest ludzi, którzy jawnie, publicznie przyznali się, że oni również byli szpiegami. Czyżby nie chcieli uchodzić za boha- terów? Jeśli tak nie jest, a przecież nie jest w rzeczywistości — do- wodzi dobitnie, że mamy do czynienia z czymś oczywiście nagan- nym, bo zdrada zawsze jest zdrada. I to niezależnie, jak traktuje się państwo polskie do 1989 r. Jest przecież czymś irracjonalnym, aby państwo, które istniało realnie jako, niestety, wynik układów z Jałty, zawartych przy oczywistym udziale St. Zjednoczonych, a na- stępnie uznawanym przez wszystkie istniejące państwa — mogło być traktowane przez naród jako obce. Naród nie może się przenieść. I całe szczęście, że się nie przeniósł, bo Polskę w rzeczywistości bu- duje się tutaj nad Wisłą, pomiędzy Bugiem a Odra. Jest problem suwerenności. To prawda, że była ona ograniczona. Wiadomo jednak, że jeśli ktoś dzisiaj powiada, że mamy w pełni państwo suwerenne, to mówi nieprawdę. W rzeczywistości mamy suwerenność również ograniczoną i nie należy z tego powodu rozdzierać szat, bo taki jest stan rozwoju stosunków międzypaństwowych, a zwłaszcza stosun- ków gospodarczych. (...) Sprawa jednak powinna być wyjaśniona do końca. Może się to odbyć w sądzie i z bezpośrednim udziałem płk. Kuklińskiego. Ina- czej społeczeństwo będzie kompletnie zdezorientowane, a nade wszyst- ko oficerowie Wojska Polskiego. Oni muszą naprawdę wiedzieć, czy pełniąc rzetelnie trudną służbę wojskową czynili zło, postępowali niegodnie, przeciwko narodowi? Odpowiedź co prawda daje w jakimś stopniu sondaż opinii publicznej przeprowadzony na temat Kukliń- skiego, ale to nie wystarczy. Wypowiedzi niektórych polityków, w tym również pana prezydenta świadczą, że jest taka potrzeba. Nie może się wykrystalizować pogląd na zasadzie ,jestem za, a nawet prze- ciw", a tak się niestety dzieje. Marian Radecki „Życie Warszawy" nr 264 z 8 XI 92, Listy. Apel intelektualistów „W ostatnich dniach prasa i telewizja poświęcają dużo uwagi sprawie Ryszarda Kuklińskiego, który od 1981 roku przebywa w Sta- nach Zjednoczonych. Poprzednio przez szereg lat w PRL, korzystając z możliwości, jakie stwarzało stanowisko oficera sztabowego, puł- 205 kownik Kukliński współpracował bezinteresownie z wywiadem ame- rykańskim, dostarczając wielu cennych informacji o uzbrojeniu i planach Układu Warszawskiego. Uważamy, że pułkownik Kukliński przyczynił sit,- w poważny n i stopniu do osłabienia wojskowej potęgi imperium sowieckiego. Ostrze gajac przed groźba sowieckiej inwazji na Polskę — w grudniu 80 i marcu 81 roku oraz przed planami stanu wojennego — spełnił swój patriotyczny obowiązek. Jesteśmy przekonani, że dziś, w wolnej Polsce, tacy ludzie jak Ryszard Kukliński zasługują na podziw i szacunek. Uważamy, że obciążający go nadal wyrok sądu w 1984 roku jest reliktem z czasów dyktatury komunistycznej. Apelujemy do najwyższych instancji Rze- czypospolitej: do Sejmu, Senatu, Prezydenta i rządu — o jak naj- szybsze działanie w celu uchylenia tego wyroku oraz o stworzenie Ryszardowi Kuklińskiemu możliwości powrotu do kraju." Apel podpisali: Czesław Bielecki, Tomasz Burek, Marek Nowa- kowski, Jolanta Zabarnik-Nowakowska, Włodzimierz Odojewski, Kazimierz Orłoś, Andrzej Osęka, Jarosław Marek Rymkiewicz, Ra- dek Sikorski, Janusz Sławiński, Ryszard Szawłowski (Karol Liszew- ski), Jacek Trznadel, Jan Walc. ,JVowy Świat" nr 242 z 14 X 1992. Sondaż CBOS 59 proc. dorosłych Polaków odpowiedziało „tak" na pytanie: „Czy słyszał pan o sprawie pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, który do roku 1981 współpracował z wywiadem amerykańskim?" Spośród tych osób 41 proc. uważa Kuklińskiego za zdrajcę (18 proc. wyraża taką opinię w sposób zdecydowany), 20 proc. za bohatera (4 proc. nie ma co do tego wątpliwości), 39 proc. nie potrafi zająć stanowiska. Sondaż przeprowadziło CBOS 8-11 października na 1116-osobowej ogólnopolskiej reprezentatywnej próbie losowej. „Rzeczpospolita" nr 242 z 13 X 1992. Sondaż „Wprost" Z kolei, jak wynika z sondażu tygodnika „Wprost" zamieszczone- go w stałej rubryce pt. „100 telefonów" (nr 42/92 z 17 X), na pytanie: 206 „Czy pułkownik Kukliński powinien zostać objęty aktem laski9" 52 proc. indagowanych odpowiada „tak". 17 proc. mówi „nie", zaś proc. nie ma zdania. Sondaż Demoskopu Blisko połowa (46 proc.) dorosłych Polaków badanych przez De- moskop uznała, że „płk Ryszard Kukliński przekazując Stanom Zjed- noczonym informacje o sprawach wojskowych Układu Warszawskie- go dopuścił się zdrady interesów narodu polskiego", zaś 16 proc. było zdania, że „postąpił jak polski patriota". Podobnie oceniono fakt wprowadzenia stanu wojennego przez gen. Jaruzelskiego, tyle że odpowiedzi ułożyły się odwrotnie: za zdra- dę uznało to tylko 15 proc., za czyn patriotyczny — 59 proc. W tym samym badaniu blisko trzy czwarte (73 proc.) badanych na pytanie, czy gen. Jaruzelski „powinien być postawiony w stan oskarżenia", odpowiedziało — „nie". 60% 50% 40% 30% 20% 10% 0% Jaruzelski Kukliński W ocenie obu postaci więcej ocen „zdrajca" dawali ludzie wyżej wykształceni i mężczyźni. „Patriotę" wybierali częściej niżej wykształ- ceni i kobiety. • Demoskop, 9-14 października, 987-osobowa próba kwotowo-lo- sowa. „Gazeta Wyborcza" nr 253 z 27 X 1992, opr. Pac. 207 Szkice . Opowiadania • Sprawozdania PARYŻ Kwiecień • AvrlU 1987 INSTYTUT f LITERACKI ROZMOWY O ROZMOWIE Przygotowując tę książkę, bardzo chcieliśmy zamknąć ją materiała- mi najbardziej aktualnymi: następnym artykułem Benjamina Weisera, przygotowywanym dla „The Washington Post", i tekstem wywiadu z płk. Kuklińskim dla Telewizji Polskiej, o który od wielu tygodni zabie- gał korespondent TVP w Waszyngtonie i bliski współpracownik „Rzecz- pospolitej" Andrzej Krajewski. Oba materiały miały zostać upublicznione w 11. rocznicę wprowadzenia w Polsce stanu wojennego, 13 grudnia. Mimo intensywnych zabiegów, wielu rozmów i kontaktów, nie udało nam się — ze względu na harmonogram druku — włączyć tekstu Wei- sera do naszej książki, bowiem zaplanowaliśmy przekazanie jej w ręce czytelników jeszcze przed świętami. Dzieje wywiadu dla TVP, do któ- rego ostatecznie nie doszło, relacjonuje w poniższej korespondencji, przygotowanej specjalnie dla nas, Andrzej Krajewski. Tuż przed podpisaniem książki do druku zaproponowaliśmy płk. Ku- klińskiemu, aby skoro nie decyduje się na wywiad dla TVP, udzielił wywiadu, zamykającego książkę poświęconą jego osobie. Ofertę taką składaliśmy zresztą już wcześniej. Niestety płk Kukliński nie zdecydo- wał się również i na taką formę przedstawienia swego stanowiska pol- skiej opinii publicznej, choć nie wątpimy, że prędzej czy później musi to nastąpić. Andrzej Krajewski z Waszyngtonu: „Halo! mówi Kukliński..." Ten lekko schrypnięty, ale mocny i wyraźny głos odzywał się w słu- chawce mojego waszyngtońskiego telefonu dziesięciokrotnie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy — października i listopada 1992 roku. Roz- mawialiśmy długo, bardzo długo — często ponad godzinę. Zdarzało 209 się, że pułkownik telefonował powtórnie tego samego wieczoru. By- wało i tak, że nie dzwonił w umówiony dzień i wtedy siedziałem w domu jak gradowa chmura, czekając na kontakt. Po trzech tygodniach od pierwszej rozmowy spotkałem się z pul kownikiem Ryszardem Kuklińskim w hotelu pod Waszyngtonem. Mimo to, w chwili, gdy piszę te słowa, w pierwszym tygodniu grud ma, wywiad z pułkownikiem dla Polskiej Telewizji ciągle nie doszedł do skutku, nadal trwają „rozmowy o rozmowie". I mam, niestety, coraz więcej wątpliwości, czy kiedykolwiek do niego dojdzie, choć nie tracę nadziei. Niezależnie od tego, jaki będzie ostateczny wynik tych starań uważam, ze przynajmniej część z tego, czego dowiedziałem się pod- czas moich „rozmów o rozmowie", powinno dotrzeć do polskiej opinii publicznej. Dlaczego? Ponieważ jest to uzupełnienie obrazu człowie- ka, którego czyn i postawa mają znaczenie daleko wykraczające po- za doraźne horyzonty i interesy polityczne Polski u schyłku 1992 roku. Człowieka, który już przeszedł do historii, ale jako postać his- toryczna nie czuje się jeszcze na miejscu. Oceny przyszłych pokoleń jest pewien; na współczesnych chciałby jednak wpłynąć tym bardziej, im więcej sprzecznych opinii wzbu- dzają jego czyn i osoba. Dlatego publikuje ten częściowy zapis na- szych rozmów w książce poświęconej pułkownikowi Kuklińskiemu. 3 października, sobota Jest przedpołudnie: w Szkole Wzornictwa Parsons na Manhatta- nie dyskutuję z panią Katarzyną Grudą jej projekt okładki do kasety video o sprowadzeniu do Polski prochów Ignacego Jana Paderew- skiego. Popołudniowym samolotem polecę do kraju. W trakcie roz- mowy wychodzę na chwilę do automatu, dzwonię do domu, do Wa- szyngtonu. Odbiera żona, mówi: — Dobrze, że się odezwałeś. Wczo- raj, krótko po twoim wyjeździe dzwonił do ciebie pułkownik Kukliński. Nogi uginają się pode mną. Przed tygodniem, 27 września, „The Washington Post" opublikował artykuł Bena Weisera o pułkowniku Ku- klińskim. \V pewien sposób byłem na to przygotowany: miałem od roku nagraną na taśmie video rozmowę z Hubertem Romanowskim, byłym polskim konsulem generalnym w Chicago, jedynym znanym mi czło- wiekiem, który rozmawiał z pułkownikiem Kuklińskim. Miało to miejsce w listopadzie 1990 roku, gdy pojawił się on w chicagoskim konsulacie, by głosować w pierwszej turze polskich wyborów prezydenckich. Romanowski opowiedział mi przed kamerą, 210 że „główny ubek konsulatu" powiadomił go, iż ktoś chce z nim roz- mawiać i ze jest to pułkownik Ryszard Kukliński, „Pułkownik Kuk- liński wygląda w zasadzie dobrze" — stwierdził z charakterystycz- na dla naukowca lekka niepewnością Romanowski. zastrzegając się. ze nie znał go przedtem, więc nie ma skali porównawczej, ale dn^ trzegł w nim „zachowanie zawodowego wojskowego''. „Rozmawialiśmy o możliwości przyjazdu do Polski rodziny puł- kownika, o tym, czy jego wyrok obejmuje także żonę i synów. Wysto- sowałem pismo do MSZ, ale zanim nadeszła odpowiedź, przestałem już pracować w Chicago. Pułkownik dzwonił raz jeszcze, w lutym 1991 roku, ale wtedy informacji, że wyrok nie ma znaczenia dla żony i synów, jeszcze nie miałem" powiedział mi Romanowski. Po nakręceniu tej wypowiedzi napisałem list do pułkownika Ku- klińskiego, prosząc o wywiad — w dowolnym miejscu Stanów Zjed- noczonych, z wynajętą, amerykańską ekipą, która nie wiedziałaby o kogo chodzi. Zostawiłem go u Romanowskiego, ale nigdy nie miał okazji go przekazać. Taśma z rozmową z konsulem przeleżała u mnie rok, ponieważ czekałem na okazję, by znów stała się aktualna. Po artykule Bena Weisera w „The Washington Post" połączyłem wspomnienie Romanowskiego z wypowiedzią profesora Zbigniewa Brze- zińskiego, w której powiedział: „Sprawa pułkownika Kuklińskiego jest zasadnicza z punktu widzenia polskiego zbliżania się do NATO, definiuje bowiem to, czym jest Polska. (...) Jeżeli Polska ustosunkuje się negatywnie do osoby Kuklińskiego, do tego co zrobił, a ja uwa- żam, że on dokonał rzeczy bohaterskiej, to z pewnością odbije się to negatywnie na ocenie Zachodu". Puścili to w „Wiadomościach" tele- wizyjnych, domagali się więcej, choćby rozmowy z Weiserem, ale ten odmówił twierdząc, że to jego tekst powinien mówić sam za siebie. Po nagraniu rozmowy z Brzezińskim spytałem go, czy widział się z pułkownikiem Kuklińskim. — Tak — odpowiedział tonem, który wykluczał wypytywanie o okoliczności. Powiedziałem więc tylko, że gdyby mógł przekazać mu moją gotowość do spotkania, bo już ponad roku temu próbowałem przez konsula Romanowskiego... Uśmiechnął się tajemniczo i szybko pożegnał. Jak zawsze miał czas dokładnie wyliczony, nie znosił marnowania go na pogawędki. To wszystko przebiegło mi przez głowę, gdy żona przekazywała mi przez telefoniczny automat na korytarzu nowojorskiej Szkoły Wzornictwa Parsons to, co podyktował jej wczorajszy rozmówca. Pułkownik postawił następujące warunki wywiadu: sam nie może wystąpić na wizji, ale za to pokaże dokumenty, dotyczące stanu wo- 211 jennego i jego zdjęcia z przeszłości „z sowieckimi marszałkami". Chciał- by chociaż na dzień wcześniej poznać w zarysie pytania, jakie mu postawię. Chce, by było wśród nich pytanie, dlaczego nie zdecydował się na ostrzeżenie ,,Solidarności'' po swojej ucieczce z Polski w listopa- dzie 1981 roku. Chciałby mieć prawo do odmowy odpowiedzi na pewne pytania, szczególnie dotyczące sposobów komunikowania się z Amery- kanami. Wreszcie chciałby zasugerować kilka pytań własnych. Powiedział także, iż wywiad zależeć będzie od rozwoju wydarzeń w Warszawie: nie wyklucza przyjazdu do Polski na podstawie listu żelaznego i wtedy oczywiście w grę wchodzi rozmowa w kraju, a nie w Stanach Zjednoczonych. W połowie października będzie w Waszyng- tonie, wtedy możemy podjąć dalsze rozmowy na temat jego propozycji. „Przepraszam za tak długą nieobecność, ale miałem niesłychanie ważną rozmowę z domem" — powiedziałem pani Kasi, zdziwionej moim półgodzinnym zniknięciem. — Tak? A z kim pan rozmawiał? — Z żoną, ale nie uwierzy pani, z kim ona rozmawiała... — Wygląda pan na tak przejętego, że lepiej niech pan powie bo widzę, że nie może pan wytrzymać. — Z pułkownikiem Kuklińskim, ale to absolutna tajemnica — wypaliłem, pewien piorunującego efek- tu. — A kto to jest pułkownik Kukliński? — spytała całkowicie serio pani Kasia. Uświadomiłem sobie, że jednak cały świat nie kręci się w tej chwili wokół mnie i że trzeba zachować spokój i dystans do sprawy, która od tego czasu zajmowała mnie już bez przerwy. Żona przekazała mi jeszcze jedno: że pułkownik zadzwoni za ty- dzień, w niedzielę 11 października. Musiałem skrócić mój pobyt w Warszawie. W Polsce na temat możliwości wywiadu z Kuklińs- kim rozmawiałem tylko z jednym człowiekiem w Telewizji, a i to konspiracyjnie. Powiedział mi, żebym rozmawiał dalej i że mam wol- ną rękę w wynajęciu ekipy i negocjowaniu warunków. Pytanie: bohater czy zdrajca, było w kraju tematem dnia. Mówiło się o tym na spotkaniach rodzinnych, w autobusach, prasa przyno- siła co dzień nowe wypowiedzi i komentarze. Nastawiałem uszu i zbierałem wycinki. W pamięć zapadła mi opinia warszawskiego taksówkarza, który z całym przekonaniem powiedział mi: — A co pan myśli, że jakby Amerykanie mogli, to by na Ruskich nie naje- chali? Na pewno by to zrobili. Więc jak on im pokazał te wszystkie nasze plany wojenne, te schrony i tajemnice, to co by z Polakami było? Co by z nas zostało? — Ale dlaczego pan myśli, że Amerykanie by na Ruskich naje- chali? Po co? — próbowałem oponować. — życia pan nie znasz, jedni 212 dranie i drudzy dranie — machnął ręka taksówkarz. — Dwieście się należy. W sobotę, 10 października wylądowałem na lotnisku Kennedy e go w Nowym Jorku, Następnego dnia po południu byk-m w Waszyn- gtonie. 11 października, niedziela Telefon odezwał się około dziewiątej wieczorem: „Halo! mówi Ku- kliński..." Nie włączyłem magnetofonu, choć jest na stałe podłączony do telefonu, prowadziłem jednak ręczny zapis naszej rozmowy, tak jak wszystkich następnych. Rozmawialiśmy prawie godzinę; mówił głów- nie pułkownik; miałem wrażenie, że chciał wyrzucić z siebie jak naj- więcej, choć zastrzegał się, iż to co mówi, powinno na razie pozostać między nami. Spytałem go o incydent w konsulacie w Chicago. Oczywiście, pa- miętał doskonale. Pojechał pod wpływem impulsu, chciał głosować i wyjaśnić sytuację rodziny. Nie przedstawiał się, poprosił o rozmo- wę z konsulem. Czy obstawa mogła go poznać? Z pewnością, chociaż wygląda inaczej niż wtedy, gdy przed dziesięcioma laty wyjeżdżał z kraju. „Przecież — powiedział mi podczas jednej z następnych roz- mów — po stanie wojennym został przysłany do Chicago na konsula wojskowy, człowiek, który poznałby mnie w nocy i w przebraniu, z jednym tylko zadaniem: odnaleźć Kuklińskiego." Opowiedział mi jak doszło do rozmowy z „Kulturą" opublikowanej na wiosnę 1987 roku. Latem poprzedniego roku dostał list, zaadre- sowany wyłącznie jego nazwiskiem. To było w chwili narodowego psychicznego dołka, po aresztowaniu w kraju Zbyszka Bujaka, po ogłoszeniu przez Urbana jak to Amerykanie zdradzili Polaków, nie informując „Solidarności" o meldunkach Kuklińskiego. „Panie puł- kowniku — pisał drżącą ręką nieznajomy — walka jest funkcją na- dziei. Pan jest jednym z tych, którzy te nadzieje mogą podtrzymać". — Umówiliśmy się, wywiad został zrobiony i autoryzowany (w tym pomogła mi żona), chociaż „Kultura" mogła opublikować „Wojnę z na- rodem widzianą od środka" dopiero w kwietniu 1987 roku — mówił pułkownik Kukliński. — Autor wywiadu chciał pozostać anonimowy, ze względu na polityczne podziały w emigracji. Pod koniec rozmowy pojawił się w niej po raz pierwszy ton gorz- ki: Kukliński powiedział mi, że przecież niezależnie od tego, czy ktoś uważa go za bohatera czy za zdrajcę, to jednak można by spróbować 213 wykorzystać to, że po raz kolejny nazwisko Polaka jest na ustach Amerykanów, że to Polaka właśnie uznają oni za ważnego w de- montażu komunizmu, w wygraniu zimnej wojny. -- Zamiast tego nurzają mnie w kloace... Ten watek powtarzał się w każdej następnej naszej rozmowie 13 października, wtorek Telefon dzwoni niespodziewanie, w trakcie debaty wiceprezyden- ckiej, w której Dań Quayle bierze odwet na Alanie Gore za cztery lata dowcipów o nim, opowiadanych przez amerykańskich komików. Muszę powstrzymać się, by nie odpowiedzieć „panie pułkowniku", bo debatę oglądamy z Kazimierzem Dziewanowskim i jego żona. Prze- chodzę do drugiego pokoju i mam wielką ochotę zaproponować puł- kownikowi zamianę paru zdań z ambasadorem, ale wyperswadowu- ję sobie ten pomysł. Przecież gdyby chciał, mógłby zadzwonić do niego równie dobrze jak do mnie. Pułkownik wykazuje pierwsze wahania na temat nagrania telewi- zyjnego. Co prawda nadal uważa, że powinien przekazać swoje racje jak najszerszej widowni, ale zastrzega, że nie będzie mógł pojawić się w telewizji kilka razy, więc nagranie powinno być starannie przygoto- wane. Może lepiej je trochę odłożyć? Sygnalizuje, że być może ze mną spotka się pułkownik Noel, pomagający mu w kontaktach z prasą. Omawiamy techniczne szczegóły: w jaki sposób będę czekał z ekipą telewizyjną na sygnał od niego, jakie gwarancje są potrzebne by za- pewnić, że na taśmie nie będzie obrazu jego twarzy, czego stanowczo odmawia. — Następnego dnia te zdjęcia byłyby w amerykańskiej te- lewizji i poznaliby mnie wszyscy sąsiedzi, dla których jestem zupełnie kim innym — mówi. — Na to nie mogę sobie pozwolić. Mówi mi, że tam gdzie mieszka, nie ma niemal wcale Polaków, więc jeździ do miast, w których można spotkać ich wielu i spaceruje po ulicach, by słyszeć jak ludzie mówią po polsku. Dotychczas nigdy nie został rozpoznany. W przyszłym tygodniu ma być w Waszyngtonie. Sugeruję, choć bez wielkiej nadziei na powodzenie, że może spotkalibyśmy się oso- biście, byłaby okazja do przekazania mu stosu wycinków prasowych, które przywiozłem z Polski na jego temat. 20 października, wtorek Ta rozmowa jest bardzo krótka: ustalamy czas i miejsce spotka- nia. Nie wierzę własnym uszom. Zakreślam w kalendarzu dzień 214 i godzinę, zapisuję adres, oczywiście bez nazwiska. Nie mówię niko- mu, nawet żonie, ale ona i tak, oczywiście, wszystkiego się domyśla. 22 października, czwartek Trzy minuty po drugiej po południu, na wyłożonym klinkierów;! cegłą podjeździe hotelu „Hilton" w McLean w Yirginii, pojawił się szczupły, wysoki, mocno łysiejący człowiek w wytartym granatowym garniturze. Spacerowałem wzdłuż krawężnika, bo na drewnianej ławce, gdzie usiadłem dziesięć minut temu, nie mogłem już wytrzy- mać. „Czy pan nie jest panem Krajewskim?" — spytał z pewnym zdziwieniem, podchodząc do mnie. „Tak, to ja" — odpowiedziałem. „Świetnie, zabiorę pana na wywiad". Wsiedliśmy do białego chewoleta, zaparkowanego z daleka od miej- sca, z którego przyszedł. Obserwował mnie, ciekawe jak długo? W sa- mochodzie mocowałem się z pasami, chcąc zyskać na czasie i wymóc na nim rozpoczęcie konwersacji. Nie wiedziałem, ile wie o tym, z kim mam mieć ten wywiad. Po kilku uwagach o pogodzie — była piękna, gorąco i słonecznie, tak jak zwykle jest w październiku w Waszyngto- nie — powiedział mi, że spotkam także pułkownika Noela. Jechaliśmy spokojnie, przez boczne drogi osiedli położonych wzdłuż drogi na lot- nisko Dulles. Okazało się, że czasu mamy aż nadto — w miejscu spot- kania mamy być nie prędzej niż o trzeciej. Mój przewodnik albo nie znał dokładnie drogi, albo celowo zaw- racał i kluczył, by przekonać się czy ktoś za nami nie jedzie. Stanął, wysiadł, spytał o drogę w jednym z hoteli. W tym czasie sprawdzi- łem kluczyki samochodu — był wypożyczony z agencji Avisa. Kilka minut po trzeciej zajechaliśmy na miejsce. Parking przed podmiejskim hotelem, pawilonowym, eleganckim i lekko schowanym od ulicy. W lobby powitał mnie mocnym uściskiem dłoni starszy, krzepko wyglądający mężczyzna w rogowych okularach. To był puł- kownik Noel. Pojechaliśmy windą na drugie piętro, pułkownik zas- tukał do drzwi. „To ja, Richard" powiedział. Na spotkanie wyszedł mężczyzna średniego wzrostu, ubrany w ciemnobeżowy garnitur i dobrane kolorem buty. Koszula w paski, krawat', ale najważniejsza była twarz — tak polska, jak polskie są twarze, które można spotkać tu, w Ameryce, tylko na nowojorskim Greenpoincie, czy chicagoskim Jackowie. Opiekunowie spytali, czy czegoś nam nie potrzeba. Pułkownik powiedział, że jemu wystarczy woda, ja poprosiłem o kawę i w ten sposób znalazłem się na żołdzie CIA. Kawa była dobra. 215 Rozmawialiśmy o technicznych szczegółach nagrania. Kiedy i to zrobić, jaką ekipą, jak zapewnić by sylwetka pułkownika była ekranie, ale jednocześnie by nie można było rozpoznać twarzy. Us- taliliśmy, że wywiad powinien dotyczyć trzech okresów w jego życiu ; od początku służby wojskowej do roku 1980, do czasów „Solidarnoś- ci"; drugi — lata 1980-1981 do wyjazdu z kraju i trzeci — pytania związane z tym, co opublikowano w kraju po artykule Weisera \v „The Washington Post", coś w rodzaju konferencji prasowej. Na ko- niec chciałby złożyć krótkie, dwuminutowe oświadczenie. Po godzinnej rozmowie pułkownik Noel razem z moim przewodni- kiem zjawili się z powrotem; pułkownik spisał ustalenia, rozmowa to- czyła się po angielsku. Zauważyłem, że Kukliński mówi płynnie, ale jednak z pewnym wysiłkiem i z obcym akcentem. Przez cały czas palit, i to sporo, Cameli. ,J3ena Weisera zadymiłem kompletnie" — powie- dział ze śmiechem. Gdy artykuł w „The Washington Post" miał się już ukazać, Weiser przekazał mu o tym wiadomość. Na szczęście, bo żona pułkownika była w tym czasie w Polsce, odwiedzała chorą matkę. Os - trzegł ją, że za chwilę rozpęta się burza i zdążyła w porę wyjechać. Pułkownik pytał mnie, czy nie miałem w domu „tajemniczych gości", czy nie jest podsłuchiwany mój telefon, ponieważ wie, że w ta- ki sposób sprawdzano w przeszłości jego rozmówców. Roześmiałerti się, bo gości nie miałem — chyba że zrobili swoje pod nieobecność całej rodziny i nie zostawili żadnych śladów, a do telefonu na pod- słuchu tak się przyzwyczaiłem w latach osiemdziesiątych w Polsce, że jeśli mam go i tu, to nie robi to na mnie najmniejszego wrażenia. Nigdy nie mogłem zapomnieć twarzy tej Amerykanki, mieszkającej przez pewien czas w Moskwie, która zwierzała się w jakimś prog- ramie telewizyjnym, że musiała stamtąd wyjechać, bo dwa-trzy razy dziennie miała „głuche telefony", najpewniej z KGB. Mój Boże! W przypadku Kuklińskiego nie chodziło o taką delikatność. Po- wiedział mi, że już raz podczas pobytu w Stanach samochód KGB zaparkował o 30 metrów od jego domu i nie mógł to być przypadek, bo nie mieszkał w pobliżu radzieckiej ambasady w Waszyngtonie. Musiał zmieniać dom, nazwisko, konto w banku — całe swoje życie w ciągu tygodnia. Poza stosem wycinków prasowych na jego temat, zbieranych przeze mnie i przygotowanych przez „Rzeczpospolitą", przywiozłem mu z Warszawy dwa zdjęcia ulicy Rajców — tej, na której mieszkał przed wyjazdem z Polski. Ucieszył się, powiedział że teraz w jego domu modlą się zakonne siostry. „Niech tam" — machnął ręką. W re- 216 •^^^^^Hi wanżu dostałem od pułkownika cenną pamiątkę — miniaturę nu- meru „Kultury" z jego wywiadem i odręczną dedykacja na okładce. Pożegnaliśmy się serdecznie. Pułkownik Noel został z Kuklińskim w pokoju, chudy-wysoki zabrał mnie z powrotem na parking przed „Hiltona", gdzie zostawiłem swój samochód. Ściemniało się; pojechałem w stronę Waszyngtonu, ale wstąpiłem po drodze do pierwszej przy- zwoicie wyglądającej restauracji. Zamówiłem befsztyk i kieliszek wina i żałowałem, że nie mam z kim się podzielić wrażeniami z tego nie- zwykłego popołudnia. Do domu trafiłem koło ósmej, wcześniej zadzwo- niłem, żeby uspokoić żonę, że wszystko w porządku. Po dziesiątej głos pułkownika odezwał się w słuchawce. Był wy- raźnie poruszony artykułami o nim. „Mimo zaproszeń, nie ma mo- wy, żebym za życia wrócił" — powiedział. — „Stare władze zanurzyły mnie w błoto, a nowe spuściły po mnie wodę. Dlatego rozmawiam z Benem Weiserem, dlatego chcę rozmawiać z panem". Zapropono- wał, żebyśmy porozmawiali wpierw na próbę, zanim dojdzie do wy- wiadu właściwego, zaoponowałem tłumacząc, że się wystrzela psy- chicznie, że przed kamerą nie będzie już chciało mu się mówić. 24 października, sobota To była najważniejsza rozmowa. Półtorej godziny z zegarkiem w rę- ku i wypiekami na twarzy. Boże, czemuż nie odważyłem się włączyć magnetofonu! To była reakcja na pytania, które doręczyłem pułkow- nikowi podczas naszego spotkania w Yirginii. Nie sądzę, żebym miał prawo ujawniać to, co mi wtedy powiedział, choć byłby to świetny, pełen pasji, informacji i argumentów wywiad. Z tego, co wiem o jego rozmowach z Benem Weiserem, powiedział mi jednak wtedy to, co także podkreślał podczas tych 50 godzin które spędzili razem, i co znajdzie się w jego artykule, przygotowywanym dla kolorowego dodatku niedzielnego „Postu" na 13 grudnia. Dziewięćdziesiąt pięć procent terytorium Polski daje Rosjanom do- stęp do równin Europy — mówił pułkownik Kukliński. Ich przewaga w broni konwencjonalnej w latach siedemdziesiątych, w ilości czołgów, armat, transporterów i liczebności armii była tak wielka, że w razie ataku tymi siłami na Europę, Zachód musiałby po tygodniu wojny użyć sił jądrowych. Inaczej byliby bez szans, przegraliby wojnę. Zadałem sobie pytanie: czy sojusz NATO użyłby tej broni na te- rytorium RFN i NRD? Nie, bo to było terytorium własne. Czy użyłby jej na terytorium Związku Radzieckiego? Także nie, bo to powodo- wałoby pewną odpowiedź strategiczną radzieckimi rakietami wycelo- 217 wanymi w Stany ZjednoczOne. Jedynym terytorium, na które warto i można było spuście amerykańskie, brytyjskie i francuskie rakiety jądrowe była Polska — bo przez nią biegło zaplecze całego radziec- kiego irontu. 20 drój. strategicznych, 7 kluczowych dróg kolejowych Zachód musiałby odw0fac, sję jo wojny jądrowej, i ta wojna zniszczyłaby Polskę. Gdyby Związek Radziecki pochłonął Europę, a była na to szans;'. w latach siedemdziesiątych, to mógłby się nią jeszcze żywić trzydzieści do pięćdziesięciu lat. Dlatego zwróciłem się do Amerykanów. Na pewno nie zapjsajern każdego słowa pułkownika, ale te sfor- mułowania oddają Wiernie jego myśl. Długo nie mogłem zasnąć po tej rozmowie. I o był argument, którego tak brakowało mi w rozmo- wie z warszawskim taksówkarzem, to była wiedza o „doktrynie ob- ronnej krajów Układu Warszawskiego", której nie uczono mnie ani na przysposobieniu wojskowym w szkole, ani na wojskowym stu- dium SGPiS-u, wiedza> której tym bardziej nie propagował „Żołnierz Wolności" ani nawet „Wojskowy Przegląd Historyczny", którego gru- be zeszyty moi klasowi koledzy znosili na obowiązkową zbiórkę ma- kulatury w warszawskiej szkole. Uświadomiłem Sobie, że sytuacja Polski, stojącej wobec naj- większego zagrożenia w jej 1000-letniej historii, była i jest nam, Polakom, kompletnie nieznana, ponieważ była ona skryta w zie- lonych, pancernych szafach, do których dostęp mieli jedynie nie- liczni, szkoleni w Moskwie generałowie. Dla nas, wielomilionowej reszty Polaków, były przeznaczone frazesy o pokojowym charak- terze obronnego sojuszu krajów socjalistycznych, o ich przyjaźni i o postępie, gwarantowanym przez panowanie przodującego ust- roju. W to ostatnie mało kto wierzył już od początku lat osiem- dziesiątych, od czasu „Solidarności" — ale spraw takich, jak dok- tryna wojenna Układu Warszawskiego nie poruszano nadal, mimo jego niesławnej śmiercj 27 październik^ -wtorek Podczas tej najwazru-ejszej r0zmowy w niedzielę, pułkownik po- wiedział mi o młodym aktorze, którego spotykał pod Warszawą, na sąsiedniej działce. -. To była jesień 1981 roku, on chciał wtedy wy- jechać za granicę. Piliśmy razem przez całą noc, powiedziałem mu dużo, może nawet za wiele, namawiałem go, żeby nie wyjeżdżał, bo tacy ludzie jak on są potrzebni w kraju, gdzie szykują się rzeczy straszne. Wiedziałer^ ze jest w „Solidarności", chciałem w ten spo- sób wysłać im jakiś 2nak, sygnał. 218 Ustaliliśmy, że chodziło o Krzysztofa Janczara. Jeszcze tego sa- mego wieczoru, korzystając z różnicy czasu, zadzwoniłem do Krzysz- tofa Kasprzyka, byłego konsula w Los Angeles, który znał cal\ filmo- wy światek. Nie wiedział, gdzie przebywa Janczar. ale wiedział, kt-- wie. Po dwóch dniach słuchawkę w Santa Monica podniósł mlod^/< Janczar i rozmawialiśmy prawie przez godzinę, tak jakbyśmy roz.- tali się wczoraj, a przecież nigdy w życiu go nie spotkałem. Nie mog- łem mu powiedzieć, skąd wiem o jego znajomości z Kuklińskim, ale też zbytnio nie dociekał. Potwierdził, że jesienią 1981 roku rzeczy- wiście była między nimi rozmowa na działce jego przyjaciółki, pod Warszawą, gdzie hodowali króliki. „Nie byliśmy blisko — ale był bardzo miły i sympatyczny, co rzadko zdarzało się u zawodowych wojskowych" — mówił Janczar. Nie pamiętał jednak, by w tej roz- mowie pułkownik Kukliński sygnalizował mu zbliżanie się stanu wojennego. „Wątpię, żeby próbował puścić farbę przeze mnie". „Jego wyrok to absurd, przecież każdy, kto rozmontowywał ten system, był po właściwej stronie" powiedział mi Krzysztof Janczar, zbiera- jący się od miesięcy do powrotu do kraju. l listopada, niedziela Była prawie dziesiąta wieczorem, kiedy w słuchawce znów odez- wał się znajomy głos: „Halo! mówi Kukliński..." Opowiedziałem mu o mojej rozmowę z Janczarem. „Ja mu wręcz powiedziałem, co się szykuje, stawiałem wtedy sprawę jasno, ale nie wiem, po którym kieliszku to było. Powinien tę wiadomość wyko- rzystać. Szkoda..." „Był jeszcze drugi człowiek — Sławek Kozłowski. Jego żona była aktorką, Elżbieta Adamiec-Kozłowska. Grali sztukę, której nie chcia- ła puścić w teatrze cenzura, więc wystawiali ja w jakiejś sali na Mokotowie. Zaprosili mnie, pytali o wrażenie po spektaklu. To było o jakimś draniu, partyjnym sekretarzu. Powiedziałem im, że życie pisze teraz takie sztuki, o których nawet nie jesteście w stanie po- myśleć. Mam nadzieję, Krysiu, że ci je kiedyś opowiem". Tym razem rozmowa była krótsza. Pułkownik podkreślił raz jesz- cze, że wywiad musi być autoryzowany i podał mi, zapowiadaną od dawna skrytkę pocztową na którą można wysyłać dla niego mate- riały i listy. Odbierać je będą oczywiście jego opiekunowie, otwierać i sprawdzać, czy nie są groźne, i przesyłać mu tak, żeby miał je zaledwie z jednodniowym opóźnieniem. Skrytka znajduje się w Vir- 219 ginii, więc z Waszyngtonu poczta powinna dochodzić do niego w dwa dni. Na następny telefon umówiliśmy się za tydzień, a za dwa tygod- nie, w sobotę 14 listopada — na nagranie wywiadu. Przesłałem mu 36 pytań, podzielonych na trzy części, zgodnie z wcześniejszymi u-- taleniami. I przez trzy tygodnie nie usłyszałem ani razu „Halo! mówi Ku- kliński...". Gdy nie zadzwonił 7 listopada —jeszcze się nie dener- wowałem, były przecież wybory prezydenckie, wyjeżdżałem do Little Rock, w istocie nie imałem nawet czasu o tym myśleć. W środę 11 li- stopada, gdy Waszyngton odwiedzał minister Onyszkiewicz, zaczą- łem się już poważnie niepokoić. Umówiłem się na obiad ze znajomym z „The Washington Post", Jacksonem Diehlem, dla którego pracowałem jeszcze w Warszawie, gdy był korespondentem tej gazety w latach osiemdziesiątych. Ra- zem poszliśmy do Bena Weisera, z którym kilkakrotnie rozmawia- łem przez telefon, ale nie znałem go osobiście. Staliśmy nad nim z pięć minut, bo rozmawiał z kimś intensywnie przez telefon. — Na pewno mówi z Kuklińskim — zażartowałem, i okazało się, że mia- łem rację. Kiedy Weiser skończył potwierdził, że rozmawiał z puł- kownikiem. Nie powiedział oczywiście, o czym (w ogóle jest niesły- chanie tajemniczy: kiedy we wrześniu Diehl zobaczył na jego biurku książkę Normana Daviesa „God's Playground" o historii Polski i spytał go, czy przygotowuje coś związanego z Polską, Weiser, jego dobry znajomy, zbył go machnięciem ręki; tymczasem jego pierwszy artykuł o Kuklińskim ukazał się za tydzień), ale z pewnością roz- mawiał o swoich porannych pytaniach do ministra Onyszkiewicza, który jadł śniadanie z redaktorami „The Washington Post". Poprosiłem Weisera, że gdyby pułkownik odezwał się do niego znowu, to proszę o przypomnienie o naszej umowie i nagraniu. Obie- cał, że oczywiście, powiedział też, że praca nad jego tekstem prze- dłuża się i że zamierzony termin publikacji — niedziela 6 grudnia — pewnie nie będzie dotrzymany. — Ale na 13 grudnia będzie to miało dodatkowe znaczenie, choć tylko dla znawców polskiej historii — pożegnał mnie Weiser z błyskiem w niebieskich oczach. Sobota 14 listopada i niedziela, minęły na oczekiwaniu. Siedzia- łem w domu kamieniem, wściekły i rozczarowany, żona i syn obcho- dzili mnie szerokim łukiem. Telefon odezwał się wreszcie w następ- nym tygodniu, kiedy byłem w Nowym Jorku. Żona przekazała mi, że pułkownik zadzwoni w niedzielę wieczór. 220 Niedziela, 22 listopada Zadzwonił wcześniej, już o czwartej po południu. Miał zmieniony grypą, zachrypnięty głos. Przepraszał za milczenie, ale były ważne powody. Niestety, przyjazd do Waszyngtonu i nagranie z kamerą nie wchodzą już w grę. Możliwa jest jedynie rozmowa telefoniczna, ale do niej oczywiście trzeba ograniczyć pytania, skupić się na wy- branych sprawach, bo żadna taśma nie uniesie godzinnego wywiadu człowieka, którego nie widać. Jestem zawiedziony, ale nie rezygnuję: ustalam}', że ze względu na możliwą datę ukazania się programu — 13 grudnia, powinniśmy rozmawiać przede wszystkim na temat tamtych wydarzeń i ich oce- ny z dzisiejszej perspektywy. Siadam do komputera i piszę nową wersję pytań, które wysyłam na adres skrzynki pocztowej w Yirginii nazajutrz. Sobota, 28 listopada Pułkownik dzwoni po szóstej wieczorem, tak jak się umówiliśmy. Pytań, niestety nie dostał, ustalamy sposób wysłania ich faxem — on zadzwoni do mnie na numer faxu i w ten sposób dotrą do niego, choć ja nie będę wiedział, gdzie powędrowały. Pułkownik proponuje, żebym ujawnił część naszych rozmów o roz- mowach, powiedział, że spotkałem się z nim osobiście, że dyskuto- waliśmy nagranie programu. Mówi, że w „The Washington Post" zostaną opublikowane jego zdjęcia, robione w Waszyngtonie przez fotografa specjalnie ściągnię- tego z Los Angeles. Twarz będzie widoczna, ale tak, by nie można było go rozpoznać. Chciałby, żeby w telewizji można było pokazać więcej jego zdjęć, także tych z sowieckimi marszałkami oraz ręczne kopie meldunków, jakie wysyłał — w tym tych najbardziej drama- tycznych, na przykład z 15 września, kiedy spodziewał się areszto- wania po obradach Komitetu Obrony Kraju z udziałem Kani, na których generał Kiszczak ujawnił, że plan wprowadzenia stanu wo- jennego znany jest „Solidarności". Mamy rozmawiać nazajutrz, tylko możliwie wcześnie, zanim w domu pojawią się moi imieninowi goście, w tym waszyngtońscy korespondenci „Gazety Wyborczej", „Życia Warszawy" i Polskiej Agencji Prasowej, czyli konkurencja. Nie mogę przecież rozmawiać przy nich. „Rzeczpospolita" nie jest oczywiście konkurencją. Moja żona traktuje jednak telefony od pułkownika z postępującą rezyg- nacją. 221 Niedziela, 29 listopada Rozmowy jednak i dzisiaj nie będzie, ponieważ wpierw powinniś- my załatwić kwestie formalne: czy mogę dać gwarancje, że wywiad pójdzie w całości, nie ocenzurowany czy nie przycięty9 Mówię, ze nic- mogę --- przecież to nie moja prywatna telewizja, są w niej sze- fowie, którzy tez będą chcieli mieć coś do powiedzenia w tak ważne] sprawie. -la mogę gwarantować tylko za to, co zrobię sam. czyli za wersje, którą im przedstawię. Pułkownik nie jest przekonany. Ustalamy, ze zadzwoni we wto- rek wieczorem, do tego czasu powinienem mieć odpowiedź z War- szawy. Odpowiedź jest negatywna. Żadnych zobowiązań z góry, nie mo- żemy dać się traktować gorzej niż „The Washington Post". Przecież Ben Weiser nie pozwolił Kuklińskiemu cenzurować swojego tekstu — mówi Karol Małcużyński i prosi, by pułkownik zadzwonił do nie- go, o co zresztą zabiegał już wcześniej, za pośrednictwem profesora Brzezińskiego. Wtorek, l grudnia „Halo, mówi Kukliński..." Telefon odzywa się, gdy jestem w po- łowie tego tekstu. Wrażenie niesamowite — tak jakby odezwał się z ekranu mojego komputera. Przekazuję pułkownikowi stanowisko Warszawy i czuję chłód wionący ze słuchawki. Notuje jednak nume- ry telefonów Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, ale bez przekona- nia. „Może zadzwonię" — mówi. W pięć minut po zakończeniu rozmowy dzwoni powtórnie, i prosi o przekazanie, że jest wdzięczny za ofertę rozmowy z nim, ale jed- nocześnie świadom, iż rząd niechętnie widziałby jego pojawienie się na antenie. Miał na ten temat sygnały z różnych źródeł. Nie rozumie tego, ale akceptuje. Z pewnością przyjdzie lepszy czas na jego wy- powiedzi, jest więc otwarty na przyszłe kontakty, ale na razie lepiej dać sobie spokój. Idą święta. Umawiamy się na rozmowę po opublikowaniu kolejnego artykułu Weisera. Jest lekko schrypnięty — grypa go jeszcze nie opuściła, Życzę mu zdrowia i dobrej nocy. Nie wiem, jak zareaguje na ten tekst, ale mam nadzieję, że us- łyszę znów w słuchawce: „Halo! mówi Kukliński..." Ma przecież jeszcze tyle do powiedzenia^.^ , v^"s»'^ Waszyngton, 4 grudnia 1992 roku Chorąży Kukliński z przyszłą żoną, początek lat pięćdziesiątych. Ryszard Jerzy Kukliński, wczesne lata pięćdziesiąte. Z żoną i starszym synem, rok 1954. Kukliński z ministrem obrony ZSRR, marsz. Ustinowem, Warszawa 4 XII 1979 r. 1880925155