MAURYCY MAETERLINCK YCIE MRÓWEK POZNAŃ WYDAWNICTWO POLSKIE R. WEGNERA MAURYCY MAETERLINCK ŻYCIE MRÓWEK (LA VIE DES FOURMIS) PRZEKŁAD AUTORYZOWANY ADAMA I MARJI CZARTKOWSKICH POZNAŃ WYDAWNICTWO POLSKIE R. WEGNERA I. Nieraz już zapytywano mnie, dlaczego nie uzupełniam mej trylogji o owadach żyjących społecznie, której dwie części, a mianowicie “Życie pszczół" i “Życie termitów", zostały przyjęte tak życzliwie. Powstrzymywałem się od tego czas dłuższy. Mrówka wydawała mi się tematem niesympatycznym, niewdzięcznym i zbyt znanym. Byłem zdania, że niema pożytku z powtarzania wiadomości o jej inteligencji, pilności, skąpstwie, przewidywaniu, zabiegach życia codziennego i społecznego, słowem wszystkiego tego, o czem najszerszy ogół dowiaduje się zwykle już w szkole powszechnej i co pozostaje w naszej pamięci obok jakichś dat odnoszących się do bitwy pod Termopilami lub zdobycia Jerycha. Mieszkając przeważnie na wsi, oczywiście, nieraz zwracałem uwagę na te tak pospolite owady, a nawet zamykałem je w oszklonych pudłach i obserwowałem – co prawda bez żadnego celu i jakiejkolwiek metody - ich pracowite zachowanie się, z czego zresztą niewiele mi przyszło. Potem jednak, powróciwszy jeszcze raz do tego tematu, stwierdziłem, że pomimo przekonania, iż wszystko już o nim wiemy, w istocie nie znamy go prawie zupełnie, a ta drobina wiadomości poucza nas raczej, czego się jeszcze dowiedzieć mamy. Przede wszystkiem poznajemy trudności samego problemu. Istnieje jeden typ roju lub społeczeństwa termitów, istnieje typowa pszczoła, typowy termit, społeczeństw mrówczych zaś jest tyle, ile gatunków tych owadów, tyleż odmiennych rodzajów, sposobów życia, ile gatunków mrówek. Tu nigdy się nie widzi jasno objektu, nie wie się od czego zacząć. Temat jest zbyt bogaty, zbyt obszerny, wciąż się rozgałęzia i wciąż rozprasza uwagę badacza w rozmaitych kierunkach. Nie można tu ustalić jakiegoś typu, który mógłby tworzyć stały ośrodek. Nie można napisać w tym razie dziejów jednej rodziny czy jednego społeczeństwa, trzeba wciąż pisać roczniki stu najrozmaitszych narodów. A ponadto już na samym początku człowiek się gubi w literaturze mrówkoznawczej. Jest ona równie obszerna, jak literatura pszczołoznawcza, która w zakładzie entomologicznym w Waszyngtonie liczy przeszło 20 tysięcy kartek. Indeks bibljograficzny, zamieszczony przez Wheeler'a w końcu jego dzieła p. t. Ants (Mrówki), zapełniłby 130 stron tej książki. A spis ten, daleki od kompletności, nie uwzględnia prac ogłoszonych w ciągu ostatnich lat dwudziestu. II. Trzeba tedy ograniczyć się do pewnego zakresu i pozwolić się prowadzić mistrzom w fachu. Nie zatrzymując się na poprzednikach - Arystotelesie, Plinjuszu, Aldrovandim, Swammerdamie, Linneuszu, Williamie Gould'zie, De Geer'ze i szeregu innych, zwróćmy raczej uwagę na tego, kto jest istotnym ojcem mrówkoznawstwa, a mianowicie na Renego Antoniego Ferchault de Reaumur'a. Rćaumur jest ojcem dzieci, które go nie znały. Na bruljon jego dzieła Histoire des Fourmis, znaleziony wśród innych jego pośmiertnych rękopisów, zwrócił uwagę Flourens w 1860 r., lecz później zapomniano o tem zupełnie. Odkrył go ponownie w 1925 r. wielki myrmekolog amerykański W. M.Wheeler i ogłosił w New-Yorku w roku następnym, zaopatrzywszy tekst francuski w przypisy i przekład angielski. Badania Reaumur'a, chociaż nie wywarły żadnego wpływu na entomologów ostatniego wieku, zasługują jednak na wzmiankę, gdyż zapoznanie się z niemi jest i pożyteczne i przyjemne: Reaumur, który liczył 32 lata w chwili śmierci Ludwika XIV, pisze jeszcze językiem wielkiego okresu. Znajdujemy tu w zarodku, a czasami nawet w stanie doskonałego rozwoju zagad- nienia, o których, zdawałoby się, pomyślały dopiero czasy ostatnie. Ta mała rozprawka, zresztą niewykończona, która liczy zaledwie setkę stron, stawia myrmekologję na poziomie dążeń jak najbardziej nam współczesnych. Reaumur rozpoczyna swą “Historję mrówek" od zburzenia bezliku legend i przesądów od czasów Salomona, św. Hieronima i wieków średnich, które przeszkadzały należytemu podejściu do tematu. Przede wszystkiem podaje myśl obserwowania mrówek w tak przez niego zwanych poudriers (piaseczniczkach) czyli, jak to sam określa, “w butelkach szklanych takich samych, jakich używa się w gabinetach osobliwości, a opatrzonych szyjką prawie tej samej średnicy, co dno." A więc Reaumur pierwszy podał sposób sztucznych gniazd, za pomocą których entomologowie dokonali tylu odkryć w czasach późniejszych. Stwierdza on dalej, że, jak to wykazały doświadczenia, mrówka może żyć w wilgotnej glebie prawie rok bez pożywienia. Rozumie znaczenie oraz istotę zjawiska lotu weselnego i pierwszy ustala, że samice mrówek posiadają skrzydła, które tracą rychło po zapłodnieniu, zbija to powszechne wówczas mniemanie, jakoby te narządy wyrastały im dopiero w starości, na pocieszenie, aby mogły umrzeć z większą godnością. Poprzednik W. Gould'a opisuje, w jaki sposób zapłodniona samica zakłada gniazdo. Obserwuje zjawisko składania jaj i przewiduje endosmozę, która tłumaczy nam tajemnicę ich wzrostu. Opisuje, w jaki sposób larwa przędzie swój kokon, którego ściana “utworzona z wielu warstw nici sklejonych ze sobą jest tak ścisła, że możnaby ją wziąć za błonę, gdyby się nie wiedziało, jak jest sporządzona." Nie pomija też wydzielania płynnego pożywienia z wola, co - jak zobaczymy dalej - jest zjawiskiem pierwszorzędnego znaczenia w życiu mrowiska. Rćaumur przeczuwa nawet - że tak powiem - fototropizm, który gra tak ważną rolę w pierwszych przejawach życia, i oprócz kilku mniejszych błędów popełnia jeden tylko większy, uważając termity za gatunek mrówek; błąd ten jednak był w owych czasach nieunikniony, gdyż różnica między termitem i mrówką została ustalona zaledwie w końcu XVIII wieku. III. Opuśćmy, acz z żalem, entomologów czasów przejściowych. Niestety, muszę się skracać. Opuśćmy Leuwenhoeck'a, który badał przeobrażenia mrówki, - Latreille'a,. który dał podwaliny klasyfikacji tych owadów, - Karola Bonnet'a, który poznał partenogenezę (dzieworództwo) mszyc czyli - bydła mrówczego, - opuśćmy wielu innych - i przejdźmy odrazu do myrmekologów doby najnowszej. Na czele położymy Piotra Huber'a i jego ojca Franciszka, badacza pszczół, obu obywateli genewskich. Ich współrodak August Forel, który przecie zna się na tem, gdyż razem z Waśniami'em, Wheeler'em, Emery'm i kilku innymi należy do czołowego hufca myrmekologji współczesnej - uważa pracę Piotra Huber'a, ogłoszoną w 1810 r. pt.: Les Recherches sur les Moeurs des Fourmis indigenes za biblję mrówkoznawstwa. I nie przesadza: jest to dzieło, w którem zestarzała cokolwiek tylko jego urocza rozwlekłość. Wywołało ono wielkie wrażenie po swem ukazaniu się i było gwałtownie krytykowane, ścisłe jednak i ogrzane prawie ojcowskiem uczuciem obserwacje Huber'a nad mrówkami Czarno- popiołowemi, Ryjącemi, Amazonkami - gdyż tak zwano za jego czasów gatunki noszące obecnie naukowe miano “Pratensis", “Rufibarbis" i “Polyergus Rufescens" - ostały się w całości przed zarzu- tami w ciągu całego wieku. I nic dziwnego, punktem wyjścia dla niego była bowiem zasada, której nigdy nie tracił z oczu i która stała się podstawą entomologji: “Im bardziej pociągają mnie cuda przyrody, tem mniej ma dla mnie uroku chęć przysłaniania ich mgiełkami fantazji." Jeśli dzieło Piotra Huber'a jest biblją myrmekologji, to praca Augusta Forel'a o mrówkach szwajcarskich (Les Fourmis de la Suisse) jest jej wierzchołkiem. Drugie wydanie tego dzieła z roku 1920 to prawdziwa encyklopedja wiadomości o mrówkach, która niczego nie pozostawia w cieniu, ma jednak wady wynikające z jego zalet - tzn. jest zbyt skondensowana. Jest to las, którego całości nie możemy ogarnąć z powodu wielkiej ilości drzew i w którym się czytelnik gubi odrazu. Zresztą nic nie wyrówna ścisłości i pewności spostrzeżeń Forel'a, oraz rozległości i jasności jego erudycji. Nie sposób mówić o mrówkach bez zawdzięczenia mu przynajmniej trzeciej części swych wiadomości. Coprawda on sam zawdzięcza dwie trzecie swoich wiadomości innym specjalistom. Ale tak rozwija się nauka, która przerasta zbyt krótkie - niestety - dni życia ludzkiego. Albo - jeśli wolicie - tak rozwija się historja, gdyż myrmekologja jest w gruncie rzeczy historja niezwykłego narodu. Trzeba ją jak każdą historję często dopełniać i pisać na nowo - a dziesięciu istnień ludzkich nie starczyłoby na zebranie tych wiadomości, które posiadamy obecnie, a które są owocem dwuwiekowej pracy. Z tych niezliczonych drobnych szczególików, napozór sprzecznych ze sobą i nie dających się powiązać, trzeba wysnuć ideę zasadniczą. A zaprawdę, łatwiej pokusić się o to, niż to wykonać. Po Forel’u godzi się wymienić Wasmann'a, jezuitę niemieckiego, którego nazwisko spotykamy na każdej karcie myrmekologji. Wasmann zajął się głównie rasami mrówek niewolniczych i poświęcił 30 lat niezwykle trudnym, jak zobaczymy później, badaniom, nad pasorzytami mrowisk. Jest to nadzwyczajny obserwator, o wyjątkowej cierpliwości i przenikliwości. Już sam spis dzieł, broszur i artykułów Wasmann'a w poważnych czasopismach, zająłby przynajmniej dwanaście stron tej książki. Należy jednak wyrazić żal, że w tych razach, kiedy tłumaczenie zjawisk staje się trudnem, nad uczonym bierze górę teolog lub kazuista i stara się wyjaśnić wszystko wolą Boga, pojmowanego zbyt po jezuicku. U Williama Mortona Wheeler'a, profesora entomologji na uniwersytecie Harvard'a, łączy się z nauką i ożywia ją nie teologja, lecz lotna myśl ludzka. Wheeler jest nie tylko obserwatorem równie ścisłym i pilnym, jak Forel i Wasmann, lecz posiada jeszcze umysł niezwykle dalekowidzący i przenikliwy, który pozwala mu z dostrzeżonych faktów wyciągać wnioski ogólne, znacznie głębsze, niż wnioski jego kolegów. Muszę wspomnieć dalej o inżynierze Karolu Janet, którego niezliczone studja, poszukiwania, komunikaty, monografje - ścisłe, dokładne, wykonane bez zarzutu i ozdobione tablicami anatomicznemi, uznanemi za klasyczne, prawie od pół wieku wzbogacają nieustannie nietylko myrmekologję, lecz również inne gałęzie wiedzy. Jest to jeden z tych wielkich pracowników, którym przyznaje się słuszność dopiero po śmierci. Nie można też zapomnieć o Włochu Emeryk, wielkim klasyfikatorze, który poświęcił się pracy niewdzięcznej i żmudnej, lecz niezbędnej, nad ustaleniem cech większości gatunków mrówek, co pozwala na niezawodne ich określanie. Należy przypuścić, że dobre fotografje kolorowe, odpowiednio powiększone, zastąpią w przyszłości te opisy cech, równie zawodne jak opis osoby zawartej w paszporcie. Taką samą pracą zajęli się Ernest Andre i Bondroit. Ernest Andre jest oprócz tego autorem jedynej monografji popularnej i ogólnie dostępnej. Niestety, obecnie nie ma ona już większej wartości, gdyż ukazała się bezmała pięćdziesiąt lat temu, t. j. w tych czasach, kiedy Forel zaledwie zdołał wydać swoje “Mrówki Szwajcarji" a Wasmann i Wheeler rozpoczynali dopiero badania. A więc Andre nie zna jeszcze mrówek hodujących grzyby, nazywa je mrówkami krającemi liście, i opowiada - że kawałeczkami liści wyściełają one chodniki swych mrowisk. Nieznane mu są również szczególne mrówki szyjące, dalej spostrzeżenia nad wędrownemi Dorylinami, jakoteż niezwykle ciekawe doświadczenia nad węchem mrówek i ich sposobem orjentowania się, nie zna też Andre sposobu, w jaki samica zakłada gniazdo. Obok tego, acz z pewnemi zastrzeżeniami, snuje on rozczulające fantazje o rzekomych cmentarzach, o kulcie umarłych, pochodach pogrzebowych, sposobie grzebania itp., gdy w rzeczywistości, mrówki jak najprędzej starają się usunąć trupy z mrowiska, i jeśli ich nie zjadają - jak to się dzieje u termitów, to tylko dlatego, że nie potrafiłyby ich strawić. IV. Czas jednak chyba przerwać ten nużący wykaz badaczy. Innych wymienię przy nadarzonej sposobności na dalszych kartach tej książki - jak również w podanej przy końcu bibljografji bardzo treściwej, zawierającej jednak dzieła zasadnicze. Niejeden czytelnik powie może, że setki ludzi, nie pierwszych lepszych przecie, lecz mogących dokonać wielu bardziej pożytecznych rzeczy, straciło tyle czasu i zadało sobie dużo trudu, aby zbadać malutkie tajemnice malutkich zwierzątek. Trzeba jednak pamiętać, że niema małych i wielkich zjawisk, gdy chodzi o tajniki życia. Wszystko leży tu na jednej płaszczyźnie, wszystko stoi na jednym poziomie, wszak astronom wykonywa pracę o tem samem znaczeniu, co entomolog. W nauce nie istnieje żadna hierarchja, niema gałęzi nauk pierwszego rzędu lub drugiego, i myrmekologja jest nauką, która obok wielu innych dotyka zagadnień najbardziej subtelnych, najbardziej tragicznych i najbardziej niepokojących. Z pewnych względów najmniejsze nawet mrowisko, skrót naszego istnienia, jest czemś bardziej zaciekawiającem niż olbrzymie kuliste skupienie mgławic, łączące miljony światów tysiąc razy większych od naszego słońca. Poznanie tego mrowiska może pozwoli nam znacznie prędzej i znacznie skuteczniej przeniknąć choć w części myśl Natury i jej tajniki, które przecie zarówno na ziemi jak i na niebie - wszędzie są jednakowe. Mając się tą sprawą zaciekawić tak, jak na to zasługuje, przypuśćmy, że jest to historja jakiejś rasy praludzkiej, która istniała na ziemi na wiele miljonów lat przed nami. Nic wszakże nie sprzeciwia się temu, że taka rasa istniała, jak również, że za wiele wiele miljonów lat po nas przyjść może jakaś rasa od naszej odmienna. W nieskończoności wieków przeszłość, przyszłość to pojęcia równoznaczne. WIADOMOŚCI OGÓLNE I. Przypomnijmy sobie jak najbardziej treściwie te dane ogólne o mrówkach, które mogą się nam przydać. Mrówki należą do owadów błonkoskrzydłych, uzbrojonych w żądło i żyjących społecznie. Dotychczas opisano sześć tysięcy gatunków o swoistych zwyczajach i swoistym charakterze. Bardzo być może, że po zastosowaniu klasyfikacji bardziej udoskonalonej ilość gatunków podwoi się. Nie będę wchodził w szczegóły klasyfikacji entomologicznej, gdyż zaprowadziłoby to nas zbyt daleko a nie ma w tym wypadku żadnego znaczenia. Wystarczy, jeśli idąc za Wheeler'em, podzielimy mrówki na osiem głównych działów, a mianowicie: 1. Dorylinae, 2. Cerapachyinae, 3. Ponerinae, 4. Leptanillinae, 5. Pseudomyrminae, 6. Myrmici-nae, 7. Dolichoderinae i 8. Formicinae. Kosmopolitami są tylko Myrmicinae i Formicinae, wszystkie inne zamieszkują kraje tropikalne lub okoliczne. Wszystkie te grupy zdaje się, pochodzą od grupy Ponerinae. Dodajmy ponadto, że cała ta nomenklatura, która u Forel'a i Emery'ego jest jeszcze bardziej złożona, interesuje tylko zawodowych myrmekologów. Mrówki, podobnie jak i termity, są owadami żyjącemi tylko społecznie. Inaczej ma się sprawa z pszczołami, wśród których tylko wyjątki tworzą społeczeństwo. Jakoż na 10 tysięcy gatunków pszczół zaledwie pięćset gatunków żyje społecznie, gdy tymczasem nie znamy ani jednego gatunku termitów i ani jednego gatunku mrówek, który nie tworzyłby społeczeństwa. W przeciwieństwie do termitów zamieszkujących tylko kraje o klimacie ciepłym, mrówki rozpowszechniły się prawie we wszystkich częściach świata za wyjątkiem krajów polarnych i wysoko- górskich. Geologicznie biorąc mrówki są późniejsze od termitów, te bowiem pochodzą od przodków Blattoideae - żyjących pojedynczo w epoce kredowej - a są potomkami hipotetycznych Protoblattoideae, które prawdopodobnie istniały już w epoce permskiej. II. Należą mrówki do owadów najobficiej występujących w epoce trzeciorzędowej. Znajdujemy je już w pokładach eocenicznych, coprawda dość jeszcze rzadko. W pokładach oligocenu i miocenu mrówki spotyka się bardzo często. Zbadano dotychczas jedenaście tysięcy siedemset jedenaście okazów, znalezionych w bursztynach z nad Bałtyku, i kilkaset w bursztynach sycylijskich ze środkowego miocenu. I oto badając te bursztyny, uczyniono wielce zastanawiające spostrzeżenie, a mianowicie, że mrówki najdawniejsze nie są formami prostszemi w porównaniu z temi, które wykryto w bursztynach, i znowu te ostatnie, pomimo iż są starsze od form współczesnych o parę miljonów lat, znajdują się prawie na tym samym stopniu rozwoju, co one. “Wiele z nich - powiada Wheeler - odwiedzało również mszyce, czyli należało do organizmów “trofobiotycznych"; jeden z ułamków bursztynu, w zbiorach królewieckich, zawiera pewną ilość robotnic “Iridomyrmex Goep-perli" razem z kilkudziesięciu osobnikami mszyc. Również nie podlega wątpliwości, że mrówki z bursztynu hodowały w swych gniazdach owady mrówkolubne. Pomiędzy tęgopokrywemi, które znalazł w bursztynie, wymienia Klebs trzy rodzaje “Paussidae". A właśnie Paussidae wraz z chrząszczykiem Claviger należą do najniebezpieczniejszych pasorzytów mrowiska. Robotnice mrówek upijają się wydzielinami ich larw, rozwijających się w mrowiskach. A właśnie hodowla mszyc wraz z tolerowaniem pasorzytniczych chrząszczyków, które dostarczają napojów odurzających, stanowią, jak zobaczymy niżej, szczyt rozwoju mrówki współczesnej. Jakiż z tegb wniosek? Jeśli zechcemy - będzie on nawet bardzo szczególny, - pouczy nas bowiem, że ewo- lucja świata organicznego jest faktycznie mniej pewną, mniej dowiedzioną, niż się przyjmuje ogólnie, że jest ona tylko złudzeniem, że wszystkie gatunki, znajdujące się rzekomo na rozmaitych stopniach rozwoju, pochodzą z jednych czasów i zostały, jak twierdzi Biblja, stworzone jednego dnia, że wreszcie tradycja jest bliższa prawdy niż twierdzenia naukowe. Tu dodajemy w nawiasie, że powszechne rozprzestrzenienie ter-mitów i mrówek, spotykanych wszędzie zarówno w starym jak nowym świecie, przemawia jeszcze za jedną tradycją, również zbliżoną do Biblji, według której życie powstało w krajach borealnych i że istniał jakiś pomost antarktyczny, równie gorący jak pas równikowy, który łączył wszystkie kontynenty. Nie zapuszczając się jednak w takie ostateczności, można bardzo rozsądnie przyjąć, że mrówki są znacznie starsze, niż wszystkie dotychczasowe ich znaleziska. Trzeba przypuścić, że pochodzą one z końca okresu permskiego, który charakteryzuje wysoka temperatura i znaczna suchość. Nie posiadamy jednak znalezisk z tych czasów. Możnaby również utrzymywać, że ewolucja świata organicznego odbywa się tysiąc razy powolniej, niż my sobie to wyobrażamy, a mianowicie tak niesłychanie powolnie, iż zanim doszłaby do swego celu, jeśli o celu w danym razie wolno mówić, ziemia przestałaby już istnieć wogóle. Tern niemniej, według zdania pewnych myrmekologów, w szczególności Wheeler'a, daje się w dziejach rodu mrówczego ustalić wyraźna ewolucja, której wszystkie etapy można ściśle określić. Według tych uczonych, mrówki, pod wpływem rozmaitych czynników, przeszły od życia w glebie, jakie było właściwe postaciom prymitywnym, do życia na drzewach, i od pożywienia mięsnego, zdo- bywanego przez polowanie na inne owady, do odżywiania się wydzielinami hodowanych mszyc oraz grzybnią hodowanych pleśni. Ta ewolucja, która zresztą nie jest ustalona z bezwzględną pewnością, i której poszczególne etapy występują obecnie równocześnie, wydaje się zadziwiająco podobną do ewolucji człowieka, który był naprzód myśliwym, następnie pasterzem a wreszcie stał się rolnikiem. Etapy ewolucji mrówek odpowiadałyby również trzem okresom w dziejach ludności - ustalonym przez Augusta Comte'a - a mianowicie okresowi zdobywania, okresowi obrony i okresowi przemysłu. Jest w tem niewątpliwie podobieństwo może najciekawsze. III. Społeczeństwo mrówek składa się z królowych czyli samic zapłodnionych, żyjących do 12 lat, dalej z niezliczonych mas robotnic bez określonej płci, które, mniej zatrudnione niż robotnice pszczół, żyją trzy do czterech lat, wreszcie z kilkuset samców, ginących po pięciu do sześciu tygodniach życia, gdyż w świecie organicznym samce znajdują się prawie zawsze na szarym końcu. Tylko samice i samce posiadają skrzydła, które zresztą tracą po locie weselnym. I wówczas, gdy w roju pszczelim jest zawsze jedna tylko królowa czyli matka, u mrówek znajdujemy ich tyle, ile uzna za niezbędne tajemniczy czynnik, kierujący losami mrówczej rzeczypospolitej. W małych społeczeństwach bywa ich dwie lub trzy, w liczniejszych do pięćdziesięciu, w gniazdach zaś złożonych ilość ich jest nieokreślona. Tu znowu, podobnie jak w roju lub społeczeństwie termitów, spotykamy się z wielkiem zagadnieniem. Kto rządzi społeczeństwem? Gdzie jest głowa lub ośrodek, skąd wychodzą rozkazy, spełniane zawsze z bezwzględnem posłuszeństwem, bez cienia protestu ? Współdziałanie wszystkich członków spo- łeczeństwa jest tu również zadziwiające i równie nie podlega wątpliwości, jak u tamtych owadów, chociaż w danym razie jest znacznie trudniejsze do osiągnięcia, gdyż życie mrówek, biorąc ogólnie, jest znacznie bardziej złożone, znacznie bardziej zależne od zbiegu okoliczności, znacznie bardziej urozmaicone. Zanim znajdzie się lepsze, najlepszem wytłumaczeniem jest zapewne to, które wypowiedziałem w mojem “Życiu termitów". A mianowicie: społeczeństwo mrówcze należy mojem zdaniem rozpatrywać jako organizm, złożony z jednostek - komórek, nie połączonych w jedną całość jak te sześćdziesiąt tryljonów, które wchodzą w skład naszego organizmu, lecz rozluźnionych, zdysocjonowanych, pozostających w pewnej dalszej od siebie odległości, a jednak pomimo tej pozornej niezależności podległych jednemu ośrodkowi kierującemu. Bardzo być może, że któregoś dnia uda się nam wykryć jakieś związki elektromagnetyczne, eteryczne lub psychiczne, o których obecnie mamy ledwie jakieś mgliste wyobrażenie. IV. Zresztą, jeśli się przyjrzeć temu bliżej, sześćdziesiąt tryljonów komórek, aczkolwiek znajdują się w naszem ciele, są stosunkowo tak samo rozproszone jak tysiące pszczół, termitów lub mrówek poza swojemi gniazdami. Odległości, przedzielające komórki naszego ciała, są proporcjonalne do ich wielkości a przynajmniej do wielkości elektronów, tworzących ich duszę; odległości te stosunkowo muszą być równie wielkie jak te, które oddzielają ciała niebieskie, gdyż nieskończona małość odpowiada nieskończonej wielkości. “Gdybyśmy - powiada Wheeler - mogli ścisnąć ciało ludzkie tak, aby wszystkie elektrony w niem się znajdujące stykały się z sobą, to ciało miałoby objętość niewiele większą niż kilka milimetrów sześciennych." Taka gęstość nie jest niemożliwą; przecie przyroda ją zrealizowała na pewnych ciałach niebieskich, zwanych “Białe karły", a mianowicie na tajemniczym satelicie Syrjusza, na którym litr wody, gdyby woda mogła tam pozostawać w stanie płynnym, ważyłby 50 000 kilogramów. Jeśli tak jest istotnie, to łatwiej zrozumiemy, dlaczego w olbrzymiem, jak zobaczemy niżej, gnieździe złożonem robotnice wiedzą, a raczej “czują", ze ścisłością, która nas zachwyca, ile w danym razie potrzeba samic zapłodnionych. Kiedy czujemy głód lub pragnienie, zachodzi w naszem olbrzymiolicznem skupieniu komórek zjawisko analogiczne. Panuje tu zbiorowy głód lub zbiorowe pragnienie. Wszystkie sześćdziesiąt tryljonów komórek, stanowiących nasze ciało, czują jedno i to samo i rozkazują tym komórkom, które leżą na powierzchni, aby one wykonały to, co prowadzi do zaspokojenia głodu lub pragnienia. Podobnie następuje rozkaz wstrzymania tych czynności, po zaspokojeniu głodu lub pragnienia. Widzimy więc, że nasze porównanie jest mniej dziwne, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Każdy z nas jest istotą złożoną, zbiorowiskiem komórek, kolonją komórek, żyjących społecznie. I nie wiemy, kto rozkazuje i rządzi, kto kieruje niezwykle złożonemi czynnościami naszego organizmu, gdzie jest podstawa istnienia, którego przejawy świadome, intelektualne są zjawiskami dodatkowemi, bo występują późno i przemijają. Skoro nie znamy, nie rozumiemy, w czem kryje się tajemnica naszego własnego organizmu, skądże tedy możemy żywić nadzieję rozwiązania wielkiej zagadki, która kryje się w kolonji owadów żyjących społecznie? V. A więc przedewszystkiem mrowisko prowadzi życie zbiorowe, wspólne dla wszystkich osobników. Ale w tym ogólnym ruchu zarysowuje się masa czynności indywidualnych. Widzimy tu, jak w dziejach ludzkości, pewną dowolność fatalizmu. Aby zdać sobie z tego sprawę, wystarczy przyjrzeć się pracy mrówek. Spostrzeżemy odrazu obraz, opisany przez Huber'a, który przytoczę zaraz - bo pocóż starać się opisywać lepiej, niż on to uczynił. “Otóż, kiedy mrówki rozpoczynają jakąś pracę, wydaje się, jakgdyby w ich myśli powstawała jakaś idea i była wykonywana w następstwie. Gdy jedna mrówka znajdzie na powierzchni mrowiska dwa skrzyżowane źdźbła trawy, które mogą ułatwić jej zbudowanie komory, lub kilka małych beleczek, które zarysowują jej kąty i ściany, to zobaczymy, że naprzód bada ona wszystkie części tej całości, następnie zaś z ogromną skwapliwością umieszcza cząstki gleby wzdłuż tych łodyg i pomiędzy niemi. Materjał do tej pracy zbiera mrówka wszędzie, nie szczędząc nawet budowli, wykonanych przez inne mrówki; tak dalece jest opanowana przez myśl, którą powzięła, i którą wykonywa pomimo wszystkie przeszkody. W innej części mrowiska kilka źdźbeł słomy ułożyły się tak, jakgdyby tworzyły skład budulca na dach wielkiej komory. Jedna z mrówek zrozumiała, jak z tego skorzystać. Kawałki słomy leżały poziomo i krzyżując się, tworzyły prostokąt. Pracowity owad naprzód umieścił grudki gleby w rogach tej figury i wzdłuż beleczek, które tworzyły jej boki, a następnie ułożył kilka rzędów tego budulca obok siebie, tak, że dach komory zarysował się wyraźnie, potem ta sama mrówka spostrzegła inną łodygę, która umożliwiała oparcie ściany pionowej, i zajęła się założeniem jej fundamentów. Inne, które w tym czasie zjawiły się obok niej, dokończyły wspólnie pracy, przez nią rozpoczętej." VI. Zaobserwowałem sceny podobne, gdy chodziło o przeniesienie źdźbła trawy, o pocięcie na kawałki owada i wciągnięcie go do gniazda zbyt ciasnego, o przejście przez bagno itp. Powtarza się to zazwyczaj w każdej trudnej i niezwykłej sytuacji, to jest w wypadkach zrozumiałych dla nas i dostępnych, choć są one dość rzadkie w porównaniu z wypadkami, uchodzącemi naszej uwagi. Myśl bywa wykonywana tylko wówczas, gdy prowadzi do czegoś użytecznego. Niema wśród mrówek poprzedniego porozumiewania się ani roztrząsań; mamy tu raczej do czynienia z oceną i powzięciem postanowienia natychmiast od wypadku do wypadku, jakgdyby u ludzi, którzy ułożyli tylko ogólny plan budowy domu. Rzuca się to w oczy jeszcze wyraźniej, gdy mrówki muszą zdecydować się na coś, co wywrze wpływ na przyszłość społeczeństwa, naprzykład w wypadku emigracji i opuszczenia gniazda, jak to bywa w społeczeństwach mieszanych, t. j. złożonych z dwóch gatunków odrębnych o rozmaitym poziomie inteligencji i odmiennych zwyczajach, z których jeden tworzy kastę panów, drugi zaś kastę niewolników albo pracowników. Gdy n.p. Glaberje, będące robotnicami Amazonek, dochodzą do przekonania, że gniazdo jest za ciasne; jest to dla nich, znających wszystkie zakątki mieszkania, znacznie zrozumialsze, niż dla ich apatycznych i przez nie żywionych panów. I oto jedna z tych zabiegliwych pracownic znajduje podczas swych nieustannych wycieczek w okolice gniazda obszerne, opuszczone mrowisko w pobliżu, które wydaje się jej znacznie wygodniejszem lub lepiej położonem od dotychczasowego. Dotknięciem swych czułek zawiadamia o tem kilka ze swych sióstr, zaciąga je prawie siłą do znalezionego gniazda, wykazując wszystkie jego zalety. Gdy te ściągnięte osobniki nabiorą przekonania, zkolei przeprowadza się agitację wśród innych i wkrótce już mniejszość mrówek, ale w pełnem przeświadczeniu, zgadza się na przenosiny. Teraz trzeba przetransportować apatycznych rycerzy, którzy ujawniają ruchliwość tylko w wypadku wojny. Wątpliwem jest, czy ich kto pyta o zdanie. Każda z niewolnic chwyta jedną z pań, dźwiga ją do nowego mieszkania, i składa ją u wejścia, gdzie czekają na nią inne służebne. Te prowadzą swe panie do wnętrza gniazda - a po ulokowaniu zajmują się transportem jaj, larw i poczwarek. Niekiedy zdarza się w tych razach trochę zamieszania - pewna część społeczeństwa nie chce się zastosować do powziętego postanowienia, niekiedy emigranci ujawniają żal po opuszczonem gnieździe i powracają doń masowo. Fakty podane nie są jednak wymysłem, ani zbytnią antropomorfizacją. Stwierdzono je już wiele razy i każdy może je stwierdzić ponownie, kto chce zadać sobie trud odpowiedni. Widzimy więc, że tajemnicze współdziałanie i wrodzone porozumienie może być w pewnym stopniu ograniczone. To porozumienie przejawia się w rozdziale czynności, w ustalaniu ilości samców i samic, niezbędnej do pomyślnego rozwoju społeczeństwa, jak również w innych ważnych wypadkach. Ale czy jest to odruch spontaniczny i tylko instynktowny. Muszę wyznać, że o tem nie mamy żadnego pojęcia. Nie możemy być obecni przy rozprawach i nie wiemy prawie nic o tem, co się dzieje we wnętrzu mrowiska. A interpretacja zjawiska nie zawsze równa się jego zrozumieniu. Najwyżej możemy stwierdzić, że mrówki niekiedy jak gdyby - podobnie do nas - wahały się pomiędzy instynktem, wyczuwającym los, i rozumowaniem, które krzywi jego prostą linję. Ale od chwili, gdy na świecie zjawia się inteligencja, budzi ona niebezpieczeństwa i powoduje trudności, nieznane instynktowi. A jednocześnie usuwa inne, których nie zdołałby uniknąć. Mrówka poszła po linji, którą i my idziemy, i dlatego podlega błędom i niebezpieczeństwom, będących udziałem człowieka. Kieruje nią, podobnie jak nami, nieznany los, może jednak działać równie, jak my, w pewnym zamkniętym zakresie. Czy owe wewnętrzne szamotania się zmieniły bieg spraw tej sfery? Aby pojąć choć cokolwiek z tego, jak i z wielu innych rzeczy, musielibyśmy wpierw wiedzieć bardzo dużo. VII. Jak mamy nazwać tę formę porozumienia i wynikającego zeń rządu? Które z naszych ludzkich formułek można byłoby choć w przybliżeniu tu zastosować. Czy to jest prosta rzeczpospolita odruchów ? Taka jednak republika czyż mogłaby doprowadzić do czego innego, jak do śmierci? A może jest to, jak wyrażono się ostatnio, “zorganizowana anarchja" lub “zbiorowy kolektywizm?" Kto wyjaśni nam sens tych słów? Odrzućmy teokrację i monarchję, jako pojęcia mało w danym razie prawdopodobne; pozostają demokracja, oligarchja, arystokracja i gerontokracja. Spostrzegamy, że mrówki w swych pracach idą zawsze śladem kilku robotnic, wykazujących więcej inicjatywy od innych. Te nie wyróżniają się niczem w tłumie swych towarzyszek; nie noszą ani odrębnego ubioru, ani też posiadają jakiejś specjalnej odznaki, jednak współpracowniczki poznają je i poddają się chętnie ich inicjatywie. Czy to są pełni doświadczenia weterani, czy też genjalne młodziki? Rozkazy wydają się raczej radami, które się często uzasadnia, wyjaśniając ich zalety. To też perswazja bierze w mrowisku górę nad władzą. Można to określić jako rząd prowizoryczny najlepszej idej na mocnej i stałej podstawie ogólnego instynktu. Pamiętajmy, że w danym razie dokonywa się wszystko pod znakiem jedności i miłości - miłości czystej i bezinteresownej, o której my, ludzie, nigdy nie będziemy mieli należytego pojęcia, co tem więcej mocy i trwałości nadaje społeczeństwu mrówek. Przeczuł to już Huber, gdy powiedział: “A więc, wielki sekret harmonji, zadziwiająca cecha tych republik, nie jest mechanizmem tak skomplikowanym, jak się ogólnie przypuszcza; tkwi on we wzajemnej przychylności wszystkich osobników". A ta przychylność - jak zobaczymy niżej - jest wynikiem istnienia pewnego swoistego narządu, który wywiera decydujący wpływ na całą psychologję i na całą moralność mrowiska. Do uwagi Huber'a zupełnie słusznie dorzuca Espinas: “Tajemnicy wzajemnej życzliwości mrówek należy mojem zdaniem doszukiwać się raczej we wspólnej im wszystkim miłości ku larwom oraz - skoro obok celu trzeba wskazać również środki - w słabej dozie inteligencji indywidualnej, którą posiadają owady błonkoskrzydłe - wzmocnionej przez prawo naśladownictwa i akumulacji, na które już wskazaliśmy." Istotnie daje się stwierdzić, że odwrotnie do tego, co dzieje się w tłumie ludzkim, u owadów żyjących społecznie, inteligencja zbiorowiska wzrasta proporcjonalnie do wzrostu ilości jednostek, które je tworzą; jakoż istotnie gatunki tworzące społeczeństwa najliczniejsze, ogólnie biorąc, są najbardziej przedsiębiorcze, najbardziej pomysłowe, stojące na najwyższym stopniu rozwoju. Jakkolwiekbądź “wzajemna życzliwość" Huber'a i “wspólna miłość ku larwom" Espinas odpowiadają - mojem zdaniem - najbardziej istocie rzeczy. Mamy tu do czynienia z rzecząpospolitą wysoce idealną, której my ludzie - niestety - nie znamy - z rzecząpospolitą matek. Aczkolwiek bezpłciowe są z obowiązku ożywione głębszem i gorętszem poczuciem macierzyństwa, niż właściwe rodzicielki. Szukajcie, gdzie wola, w przyrodzie, a nigdzie nie znajdziecie równie płomiennego uczucia macierzyństwa. Kwoka broni swych kurcząt przed każdem niebezpieczeństwem, ale nie zdradza miłości ku jajom, które znosi. Urwij odwłok mrówce-robotnicy, która stara się uratować kokon, odetnij - jeśli będziesz miał wstrętną odwagę to uczynić - dwie tylne nogi, na czterech nogach, które jej pozostały - robotnica nie wypuszczając swego drogiego ciężaru, i wlokąc swe wnętrzności - gdyż zdolność zachowania życia jest u niej równie niesłychana jak miłość - pójdzie dalej i zginie dopiero wówczas, gdy larwa lub poczwar ka, reprezentująca przyszły owad, znajdzie się w pewnem schronieniu. W tym tedy heroicznym matrjarcharcie każdy osobnik z całem oddaniem spełnia swój obowiązek ku pożytkowi wszystkich, tak jakgdyby całe społeczeństwo składało się tylko z niego jednego. Inny tu jest środek ciężkości sumienia i szczęścia, niż w naszym świecie. Spoczywa on nie na jednostce, lecz tam, gdzie znajdzie się jedna komórka całości, której składnikiem jest dana jednostka. Dlatego też postać rządu jest tu wyższa od tej, którą gdziekolwiek realizuje człowiek. TAJEMNICA MROWISKA I. Od bajek Ezopa, których źródła gubią się w czasach przedhistorycznych, do utworów Jana de La Fontaine'a, mrówka zpośród owadów była najczęstszym przedmiotem obmowy. Przeciwstawiana konikowi polnemu, którego, nie wiadomo czemu, wyposażono we wszystkie łatwe a ozdobne cnoty, stała się ona nieznośnym symbolem podejrzliwego skąpstwa, zazdrosnej nędzoty, nareszcie niskiego, zawistnego i wstrętnego sobkostwa. Obok wielkiego artysty o wielkim geście, zapoznanego zresztą przez otoczenie, mrówka była przedstawiana jako drobno-mieszczanka, mała rentjerka, urzędniczka niskiego rzędu, sklepikarka z zapadłej uliczki małego miasteczka, bez urządzeń sanitarnych - i nawet ci, których miała ona być prototypem, pogardzali nią głęboko. Dla rehabilitacji i oddania należnej mrówce sprawiedliwości potrzebne były prace naszych wielkich myrmekologów, z których pierwszym - jak widzieliśmy - był Jan Piotr Huber. Dla nas dziś jest to już faktem najzupełniej pewnym, że mrówka jest niezaprzeczenie jednem z najszlachetniejszych, naj miłosierniejszych, najbardziej oddanych, wspaniałomyślnych i altruistycznych wśród stworzeń, które bytują na naszej planecie. Nie ma ona w tem wszakże żadnej zasługi, tak, jak i my jej sobie nawet w drobnej mierze przypisać nie możemy, gdy jest mowa o przejawach najwyższej inteligencji na kuli ziemskiej. Zawdzięczamy tę przewagę pewnemu niezwykle rozwiniętemu narządowi, którym natura nas uposażyła; podobnie zalety mrówki wynikają z posiadania przez nią organu odmiennego rodzaju, którym kaprys, doświadczenie lub dziwactwo tej samej natury specjalnie ją obdarzyło. Istotnie, mrówka posiada w przednim odcinku odwłoka szczególną torebkę, którą możnaby nazwać torebką lub wolem społecznem. To wole tłumaczy nam całą psychologję, całą moralność, i zasadniczą linję życia owada i dlatego - zanim pójdziemy dalej - musimy się z nim bliżej zapoznać. Wole nie jest bynajmniej żołądkiem, nie posiada ani jednego gruczołu trawiennego i pokarm, który się tu zbiera, pozostaje niezmieniony. Chociaż mrówki posiadają potężne szczęki, zapomocą których mogą chwytać i przebijać swoją zdobycz lub swego wroga, pokrajać go, podzielić na części, zmiażdżyć lub poszarpać, są jednak pozbawione zębów, ułatwiających żucie. Pokarm ich składa się tylko z płynów, przeważnie ze słodkiej cieczy - i właśnie wole służy im za jej zbiornik. Ściśle biorąc, jest to zbiornik pożywienia, przeznaczonego głównie dla społeczeństwa, gdyż mądrze i starannie oddzielony od indywidualnego żołądka przepuszcza doń pokarm dopiero po utuleniu głodu społecznego, co może nastąpić dopiero po kilku dniach. Wole to, zajmując cztery piąte wnętrza odwłoka i spychając w kąt wszystkie inne narządy, jest elastyczne i da się tak rozciągać, że u pewnego gatunku mrówek, mianowicie u północno- amerykańskiego Myrmecocystus Hortus Deorum, wole, wypełnione zebranym pokarmem, dochodzi do wielkości, która cztero- lub pięciokrotnie przewyższa rozmiary całego odwłoka w stanie normalnym. Robotnice z tak wypełnionem i rozszerzonem wolem, zwane “garnkami miodu", są jakgdyby społecznemi rezerwoarami żywności. Skazując się na dobrowolne dożywotnie więzienie, przyczepiają się przedniemi łapkami jedna obok drugiej do pułapu komory, która dzięki temu staje się podobna do dobrze zaopatrzonej spiżarni. Tu odwiedzają je inne członkinie społeczeństwa i wywołując u nich wymioty, spijają przechowywany w takiem wolu miód. Proszę mi wybaczyć, że użyłem słowa, przypominającego przykre objawy niestrawności. Lecz innego nie mogę użyć, gdyż zachodzące tu zjawisko niema nic wspólnego z przeżuwaniem wołu lub krowy. Jest to termin techniczny, stale używany przez myr-mekologów, gdyż samo zjawisko jest aktem zasadniczym, podstawowym, na którym o-piera się całe życie społeczne mrowiska, wszystkie zalety, cała jego moralność i polityka. Podobnie wszystko to, co nas dzieli od innych żyjących na ziemi organizmów, tłumaczy się posiadaniem przez nas mózgu. II. “Mrówka nic nie pożycza" - powiedział bajkopisarz. Istotnie, ona nie udziela nikomu pożyczki (jest to udziałem skąpców) - ona daje bez rachunku i nigdy nie żąda zwrotu. Nie posiada żadnej własności, nawet tego co przechowuje w swojem wnętrzu. Żyje niewiadomo czem, powietrzem, rozproszoną elektrycznością, parą wodną. Każ jej pościć we wnętrzu sztucznego gniazda, dostarczając zaledwie trochę wilgoci, nie spostrzeżesz żadnej różnicy: nie zdradza żadnych objawów głodu, jest równie czynna i równieżwawo krząta się koło swych spraw, jakgdyby miała do rozporządzenia dobrze zaopatrzoną spiżarkę. Dla jej indywidualnegożołądka wystarczy zaledwie kropelka słodkiej rosy. Wszystko co wyszukuje i zbiera skrzętnie, z niebezpieczeństwem życia, idzie do wola społecznego, do bezdennego worka zbiorowego. Wszystko to dostaje się larwom, towarzyszkom, a nawet wrogom. Ona samajest narządem dobroczynnym. Niestrudzona pracownica, ascetyczna, czysta, dziewica bezpłciowa nieomal, zna tylko jedną rozkosz - udzielania każdemu, kto tego zażąda, chociażby wszystkich owoców swych trudów. Wydzielanie z wola jest zapewne dlaniej taką samą przyjemnością, jak dla nas delektowanie się najsmakowitszemi potrawami i najwyszukańszemi winami. Widocznie natura nadała temu aktowi tyleż rozkoszy, co miłości, której w danym razie poskąpiła. Mrówka, wydzielająca słodki sok z wola - ma, jak to zauważył August Forel, ze swojemi czułkami wtył odrzuconemi wygląd pełen ekstazy i prawdopodobnie odczuwa więcej uniesienia, niż ta co spija jej wydzieliny. Zresztą w większości społeczeństw mrówczych, wydzielanie z wola trwa nieustannie i przerywa się zaledwie dla pracy, dla zabiegów wychowawczych nad proge-niturą, dla odpoczynku i wojny. Można nawet zadać pytanie, czy mrówka, która ma wole napełnione po same brzegi, jest w stanie wziąć z niego chociaż kroplę dla siebie. Wiadomo przecie, że pewien gatunek mrówki wojowniczej, mianowicie Polyergus Rufescens, zwany przez Huber'a Amazonkami, nie może przyjmować pokarmu bez pomocy niewolnic-robotnic wydzielających z wola miód i osobniki tego gatunku zmarłyby z głodu, kąpiąc się same w pożywieniu. Takie nieustanne podawanie sobie pokarmu z ust do ust jest zwyczajną, prawie powszechną formą alimentacji. W celu poznania jak się to odbywa, dość zabarwić na błękitno parę kropel miodu i dać go kilku naszym żółtym mrówkom, których ciało jest prawie przezroczyste. Widzimy wówczas, jak odwłoki ich pęcznieją i nabierają barwy błękitnej. Napełniwszy swe wole, mrówki udają się do gniazda. Pół tuzina głodnych towarzyszek, zwabionych zapachem miodu, otacza tam każdą z nich i zaczyna pieścić ją swojemi czułkami. Następuje wydzielanie zawartości wola i wszystkie karmione osobniki zabarwiają się na błękitno. Ledwo to nastąpi, ledwo się same nasycą, a już otaczają je inne głodne, przybyłe z wnętrza gniazda. Po chwili już te ostatnie pełnią czynność karmicielek - i tak wkrótce cały zapas żywności przyniesiony przez pierwsze robotnice, zostaje rozdzielony pomiędzy liczne grono mieszkanek mrowiska. Pierwsze zaś karmicielki, oddawszy wszystko, co przyniosły, oddalają się drepcąc i widocznie znacznie bardziej zadowolone, niż gdyby same objadły się do sytości. III. Obdzieleni zostają nietylko współziomkowie. Każda cudzoziemka, woniejąca podobnie jak członkowie społeczeństwa, do którego należy karmicielka, każda członkini rasy, która nie jest zbyt albo zasadniczo wrogą i którą wpuściły do gniazda strażniczki, stojące u wejść; każdy pasorzyt - nieraz nawet szkodliwy - ale niewiadomo dlaczego tolerowany i otaczany życzliwością - każdy kto umie zabrać się do rzeczy i odpowiednio prosić - dostanie tyle, ile zechce. Niezwykle łatwo dają się zwieść te proste, dobroczynne serca. Zdarza się, że podczas najbardziej zażartej walki - karmicielka obdziela jednego z wrogów, który zwraca się do niej z prośbą o zaspokojenie głodu. Daje mu jałmużnę i wzmacnia jego siły do dalszej walki. Niekiedy dobroczynność posunięta zbyt daleko wywołuje ruinę całej kolonji. Na- przykład jedna z tuniskich mrówek, zbadana przez dra Santschii, Wheeleriella sprowadza do własnego mrowiska osobniki innego gatunku Monomorium Salomonis. Początkowo przybysz jest traktowany dość ozięble, wkrótce jednak dzięki umiejętnym karesom pozyskuje tak dalece przychylność robotnic, że te zapominają zupełnie o własnych matkach, nie pamiętają o ich potrzebach, maltretują je i poddają się w zupełności urokowi przebiegłej Monomorium. Wkrótce przybyła znosi jajka, dzięki czemu gatunek jej, zasadniczo pędzący żywot paso-rzytniczy i nigdy nie pracujący, rozwija się w mrowisku coraz bardziej, by wreszcie pomału zająć miejsce gatunku, który go tak gościnnie przyjął. Gdy ostatnie robotnice Wheelerielli wymrą, następuje w społeczeństwie pasorzytnem Monomorium głód a zatem idzie śmierć. Pasorzyty wymierają również, padając ofiarą swego zbyt całkowitego zwycięstwa. Czyż mamy w danym razie do czynienia ze zjawiskiem zupełnie bez-sensownem, właściwem tylko owadom ? Czyż nie spotykamy i w życiu ludzkości równie niepojętych zjawisk? Czyż nie jest to ciekawy i znaczący przykład instynktu, w zasadzie nieomylnego, który u rasy zbyt cywilizowanej, podobnie jak u człowieka, popełnia błąd śmiertelny pod wpływem inteligencji lub uczucia? Pomówimy o tem jeszcze przy innej sposobności. IV. Czy jednak interpretacja powyższa nie jest zbyt antropomorficzna ? A może dotyk czułków wywołuje tylko refleks, podobny do refleksu erotycznego, nieświadomego i niezależnego od woli? Bardzo być może, ale, tłumacząc w ten sposób większość naszych czynności, dojdziemy wreszcie do takich samych wniosków. Nie posuwajmy zbyt daleko obawy przed antropomorfizmem; jeśli wszystko ma być zjawiskiem tylko mechanicznem lub chemicznem, nie stałoby miejsca dla życia w właściwem tego słowa znaczeniu, a życie właśnie zadaje zawsze kłam najbardziej jakoby ustalonym zasadom determinizmu. Mianowicie bardzo często mrówka-karmicielka odtrąca wyraźnie i z całą mocą pieszczoty natarczywego intruza, poczem wypędza go i maltretuje. Nie śpieszmy z twierdzeniem, że żywienie mrówek przez karmicielki jest tylko zjawiskiem refleksu, zjawiskiem automatycznem i niewiadomem. Co zostałoby z większości naszych czynności i zalet, gdybyśmy takie same tłumaczenie zastosowali do nas? Bez względu na to, jaka interpretacja jest słuszna, fakty przytoczone przeze mnie są zupełnie ścisłe i ustalone przez wszystkich myrmekologów, którzy badali tę sprawę. Zresztą każdy, kto zechce je sprawdzić, może to łatwo uczynić, gdyż mrówki, które wałęsają się wszędzie w naszem otoczeniu po powierzchni ziemi, a nawet w naszych mieszkaniach, dają się badać znacznie łatwiej niż termity. V. Przy sposobności należy zaznaczyć ciekawy fakt, że trzy rodzaje owadów, o inteligencji znacznie wyższej niż u innych przedstawicieli tej gromady, posiadają narząd, służący dla celów społecznych, który - jeśli nie jest identyczny, to w każdym razie pełni podobne czynności. A więc pszczoły żywią również swe larwy i matki drogą częściowego wyrzucania nazewnątrz zawartości przewodu pokarmowego, tym razem żołądka. Wszystek miód w ulu jest tego właśnie pochodzenia. U termitów narządem altruistycznym jest albo żołądek, albo częściej dolny odcinek przewodu pokarmowego. Czy istnieje jakiś związek pomiędzy altruizmem mocniej lub słabiej wyrażonym narzędu społecznego, a stopniem cywilizacji tych trzech rodzajów ? Nie wiem tego, gdyby jednak ode mnie zależało, to na pierwszem miejscu postawiłbym mrówki, poniżej termity, a jeszcze niżej - pszczoły, chociaż cieszą się one ogólnem uznaniem dla swego tyle ruchliwego życia, wzbudzają podziw budową swej woszczyny i są nader popularne z powodu wosku i miodu. Przypuśćmy na chwilę, że i my, ludzie, posiedlibyśmy narząd mniej więcej takiegoż rodzaju. Do czego doprowadziłaby ludzkość, gdyby jej ideałem i głównem zadaniem istnienia stał się pęd poświęcania się dla innych, praca dla szczęścia bliźnich? Gdyby to było jej jedyną radością, jedyną szczęśliwością, słowem najwyższą rozkoszą, której błysk zaledwie poznajemy w ramionach miłości? Niestety, udziałem człowieka jest zupełnie co innego. Człowiek, jedyny wśród stworzeń żyjących społecznie, nie posiada narządu społecznego. Czyż to nie jest czasem powodem, że staje się sztucznym socjalistą lub niewczesnym komunistą? Nasze istnienie jest oparte na koncentryczności, mrówki zaś żyją odśrodkowo. Oś nie obraca się w obu wypadkach jednakowo. W świecie ludzkim wszystko opiera się wyłącznie, organicznie i fatalnie na egoizmie. Udzielając coś komukolwiek, my łamiemy zasadnicze prawo naszego istnienia, zdradzamy przez ten czyn, przeczący zasadom podstawowym, a zwany przez nas aktem cnoty, zdradzamy samych siebie. Mrówka odwrotnie - gdy się poświęca i pracuje dla innych, idzie za prawem swego życia, łamie zaś je i uchyla się od naturalnej linji altruizmu, gdy komukolwiek czegokolwiek odmawia. Zachodzi tu odwrócenie bieguna moralności. Nasz narząd altruizmu jest innego rodzaju. Czujemy jego działanie w mózgu i sercu; ponieważ jednak nie istnieje on jako wyodrębniona całość, nie jest on u nas wszechmocnym. Czy pod wpływem tej czynności, tej moralnie i psychicznie odczuwanej potrzeby - zczasem nie wykształci się - jak mniemają stronnicy transformizmu - odrębny, wyspecjalizowany narząd? Jest to zupełnie możliwe. W przyrodzie, jeśli się weźmie pod uwagę współdziałanie wielkich okresów czasu stuleci i tysiącleci, można przypuścić powstanie najdziwniejszych rzeczy. Nawet takich, które wydają się zupełnie niemożliwe. tem niemniej należy przyznać, że obecnie dążenie do doskonałości wydaje się znacznie słabszem i że ubiegłe epoki były pod tym względem znacznie szczęśliwsze. Rolę zaczątków tego narządu altruistycznego grały religje, obiecując w życiu przyszłem te rozkosze,których doznaje mrówka w doczesnem. Niestety, obecnie staramy się zniszczyć te zaczątki - i pozostaje nam jedynie narząd indywidualnie-egoistyczny, jakim jest inteligencja. Być może, zmieni on się kiedyś i wyjdzie z zaklętego koła, ale Bóg to raczy wiedzieć kiedy. Pamiętajmy jednak, że nawet w świecie mrówek, w tym świecie szczytnej miłości bliźniego, tej nieustannej wzajemnej komunji, istnieją wojny. Coprawda, są one tu znacznie rzadsze i znacznie mniej okrutne, niżby się przypuszczało. ZAKŁADANIE GNIAZDA I. Ustrój wewnętrzny i porządek w mrowisku jest bardziej stały, bardziej trwały, niż w roju pszczelim, gdzie co rok a nawet parę razy do roku powtarzają się zamieszki dynastyczne czy matrymonjalne, wystawiające na niebezpieczeństwo zarówno skarby zgromadzone w gnieździe, jak przyszłość całego ula. U termitów znowu uroczystości ślubne, podczas których młodzi małżonkowie giną tysiącami, są bardzo uciążliwe dla społeczeństwa i niekiedy pozwalają wrogom dostać się do wnętrza gniazda. W świecie mrówek, loty weselne, podczas których samce zapładniają swe na całe życie młode samice, są mniej wystawne i znacznie ekonomiczniej sze. Stosownie do skromnej szaty zewnętrznej owada są one jakgdyby skromnym ślubem wiejskim. tem nie mniej jednak, ponieważ te loty odbywają się nieraz jednego dnia i jednocześnie we wszystkich mrowiskach danej okolicy, wywołują one niejakie podniecenie nie tylko w powietrzu, ale szczególnie na powierzchni mrowisk. Robotnice zaniepokojone i podrażnione wyprowadzają młode samiczki z gniazda i towarzyszą im jak mogą najdalej, jakgdyby w celu zachęcenia ich do spełnienia niebezpiecznego obowiązku i pożegnania przed opuszczeniem gniazda raz na zawsze. U mrówek, jak u termitów, miłość graniczy zawsze ze śmiercią; przecie żaden samiec nie przeżyje tych ślubów a z tysiąca samiczek wzlatujących ku niebu zaledwie dwie lub trzy istotnie spełnią swoje zadanie i poznają nędzę, o której opowiem dalej. Zresztą dobrze zorganizowana i baczna policja czuwa przy wszystkich wyjściach z gniazda i nie pozwala na to, by wszystkie samice opuściły je bezpowrotnie. Społeczeństwo nie może być pozbawione młodych matek i ulec groźbie zaniku nowych pokoleń. Pewną ilość młodych matek, przeznaczonych na to przez jakiś nieznany czynnik, robotnice zatrzymują przemocą, chwytając je za odnóża, odrywają im skrzydła i wiodą zpowrotem do wnętrza mrowiska, którego już nie opuszczą do końca swego życia. Kto jednak ustala liczbę tych przeznaczonych na zatrzymanie samiczek, kto decyduje tu o potrzebach rzeczypospolitej ? II. Zamiast opisywać samemu, jak odbywają się te wiejskie zaślubiny, przytoczę opis tego zjawiska podany faktycznie po raz pierszy w literaturze przez Reaumur'a. Oto słowa, zawierające jego odkrycie, które jednak nie wywarło żadnego wpływu na naukowe badanie życia mrówek, gdyż jak już wiemy - rękopis pracy Reaumur'a został ogłoszony zaledwie przed kilku laty. “W drodze do Poitou, niedaleko Tours, w pierwszych dniach września 1731 wysiadłem z pojazdu, chcąc w ładnej miejscowości użyć przechadzki po ustaniu upału, który dał mi się we znaki tego dnia. Było to na godzinę przed zachodem słońca. Podczas tej przechadzki zauważyłem małe kupki piasku i ziemi koło otworów prowadzących do podziemnych mrowisk. Na kupkach tych spostrzegłem mrówki czerwone, a właściwie rudej barwy i średniej wielkości. Pomiędzy nieuskrzydlonemi osobnikami dojrzałem uskrzydlone, dwojakiej wielkości, jedne były tak samo duże, jak zwykłe nieuskrzydlone mrówki, inne zaś były dwa do trzech razy większe. W powietrzu na łące, po której z przyjemnością spacerowałem, unosiły się tu i tam roje jakichś szybko latających owadów, które można było wziąć albo za komary albo za komarnice. Ponieważ nieraz taki rój opuszczał się na wysokość mej wyciągniętej do góry ręki, kilka razy chwytałem trochę tych owadów. I zawsze bez żadnej trudności przekonywałem się, że były to uskrzydlone mrówki zupełnie podobne do tych, które znajdowałem na kopczykach u wejścia do mrowiska. Najciekawszem jednak było to, że zawsze do mych rąk dostawały się one parami. Każdej większej parze odpowiadała jedna mniejsza. Nieraz były one ze sobą złączone i tak pozostawały przez czas dłuższy. Zawsze mniejszy osobnik znajdował się na większym tak, jak to dzieje się u much, gdy podczas spółkowania samiec siedzi na samicy. Odwłok mniejszej mrówki był zakrzywiony w dół i tak mo«!ino przylegał do odwłoka samicy, że rozłączyć je można było dopiero siłą. Całe ciało samca było o połowę mniejsze od ciała samicy, tak że pokrywał on zaledwie tylną część jej odwłoka. Gdy naciskałem odwłok tych większych mrówek, z wnętrza odwłoka wychodziły zawsze gronka jaj." III. Każda samica zabiera ze sobą pięciu do sześciu samców, którzy zapładniają ją kolejno, poczem opadają na ziemię i giną wkrótce. Zapłodniona samiczka opada również, nie ginie wszakże, lecz wyszukuje sobie jakiś schron w trawie i obrywa sobie skrzydła, opadające podobnie jak suknia ślubna, którą zdejmuje oblubienica po skończonej uczcie weselnej. Dalej młoda matka wykopuje w ziemi norkę i zamyka się w niej szczelnie w celu założenia nowej osady. Ten proces zakładania nowego osiedla, który często kończy się tragicznie - bo śmiercią, jest najbardziej patetycznem i najbardziej heroicznem wydarzeniem w życiu owadów. Przyszła matka olbrzymiego zapewne ludu zagrzebuje się tedy w ziemi i buduje tam dla siebie ciasne więzienie. Zamyka się w niem bez jakiegokolwiek zapasu żywności, prócz niewielkiej ilości słodkiej rosy w swem wolu, posiada również ciało i mięśnie, zwłaszcza potężne mięśnie, które służyły do poruszania skrzydłami, a teraz ulegną w najbliższym czasie całkowitej resorbcji. Do wnętrza norki, w której zamyka się samiczka, nie przenika nic - zaledwie trochę wilgoci po deszczu i może jakiej innej cieczy, której bliżej nie znamy. Samiczka czeka cierpliwie, aby dokonała się jej tajemnica. Wreszcie obok niej leży kilka jajeczek. Rychło z jednego z nich wylęga się larwa... Przybywa jajek, przybywa larw. Kto je żywi? Oczywiście matka, bo przecie komora jest szczelnie zamknięta. Mija pięć albo sześć miesięcy. Samiczka nie jest już w stanie dać sobie rady, pozostał z niej zaledwie szkielet. I tu zaczyna się straszliwa tragedja. Chcąc uniknąć śmierci, która przecie zniszczy w zarodku całą bujną przyszłość, decyduje się ona na spożycie jednego lub dwóch dawniej zniesionych jaj, co daje jej siły do zniesienia trzech lub czterech nowych, albo zjada jedną z wylęgłych larw, co znowu daje możność wychowania dwóch innych. Zachodzą tu jakieś zjawiska, o których nie mamy pojęcia. I oto popełniając dzieciobójstwo w celu umożliwienia wychowania innych dzieci, robiąc trzy kroki naprzód i dwa wtył, przeżywszy ponury dramat - po roku doczeka młoda matka chwili, gdy z poczwarek wylęgną się dwie lub trzy słabe - bo źle w dzieciństwie odżywiane - robotnice, które przebiją mur tego In Pace a właściwie raczej In Dolore, wydostają się na świat boży i powracają z pierwszem pożywieniem dla swej rodzicielki. Od tego czasu matka nie pracuje już zupełnie, nie zajmuje już niczem - i przez cały czas swego długiego życia znosi już tylko zarówno we dnie, jak w nocy - wciąż nowe i nowe jajka. Okres bohaterski w życiu matki minął, nastają czasy obfitości i dobrobytu, a więzienie jej zamienia się w całe miasto, rosnące coraz bardziej z każdym rokiem. A przyroda, skończywszy tę okrutną a tak dziwną zabawę w jednem miejscu, powtarza gdzie indziej to samo doświadczenie, którego korzyści i znaczenia wciąż jeszcze nie pojmujemy. W związku z tem zjawiskiem zakładania społeczeństwa można uczynić dość ciekawą uwagę, dotyczącą dziedziczenia i wrodzonych zdolności. Oto samiczka, która nigdy dotychczas nie brała udziału w pracach swego mrowiska, zamknąwszy się w swem więzieniu, zdolna jest do wszystkich czynności robotnicy; chociaż się ich nigdy nie uczyła, umie grzebać w ziemi, umie budować komorę, umie żywić larwy, umie otwierać kokony poczwarek. I czyni to wszystko równie sprawnie, chociaż jej narzędzia pracy są słabiej rozwinięte, niż u robotnic. Czyż w danym razie nie działa - jak to już powiedziałem wyżej - dusza zbiorowa całego gniazda, która żąda, aby każda jego część składowa, każda jednostka, nawet gdy jest oddzielona od całości, miała ją w sobie i przedłużała życie zbioro- wiska i w czasie i w przestrzeni, jakgdyby to było życie jednego indywiduum, które wie wszystko i które nie umrze razem z ziemią? IV. Poznaliśmy powstawanie przeciętnej i normalnej mrówczej osady. Jak wiele innych zjawisk z dziedziny mrówkoznawstwa, poznał je i opisał po raz pierwszy Huber. Spostrzeżenia jego zostały uzupełnione przez Jliubbock'a, Mc Cook'a i Blechmann'a (nad mrówką czerwoną i tropikalnym rodzajem Camponotus), Janet'a (nad rodzajem Lasius), Pieron'a (nad rodzajem Messor), Forel'a (C. Ligniperdus), SimpePa (Lasius Flavus) itd. Każdy może powtórzyć doświadczenie i sprawdzić jego wyniki. Wystarczy w letni wieczór zebrać tuzin młodych samiczek, od których roi się nawet mieszkanie, a które poznamy łatwo po tern, że są znacznie większe od samców, zkolei należy zamknąć je w pudełku napelnionem ziemią, którą trzeba utrzymywać w stanie wilgotnym. Uprzedzam jednak, że rozczarowanie zdarza się często, po pierwsze dla tego, że samiczki często są jeszcze niezapłodnione, po-wtóre, że badający traci cierpliwość lub nie jest dostatecznie staranny. Trzeba też dodać, że dzięki niezwykłej wielopostaciowości fizycznej i moralnej naszych bohaterek, oraz dzięki ich zdumiewającej zdolności przystosowywania się do warunków zgoła nieodpowiednich, osiedle może powstać zupełnie inaczej. Raptiformica n.p. i pokrewne jej gatunki czynią to, wypędzając po-prostu z swych mieszkań gatunek Servi-formica Fusca. W innych wypadkach dwa lub trzy gatunki odrębne zawierają spółkę i popierają się wzajemnie, jeszcze inne uciekają się do adoptowania, do dobrowolnego lub przymuszonego aljansu, wreszcie do bezwstydnego albo ukrytego pasorzytnictwa. Bardzo pomysłowy sposób pasorzytnictwa uprawia gatunek Harpagonexus Sublevis, który posiada samice podobne do robotnic. Te ergatogyny, uzbrojone w niezwykle mocny, bo zapobiegający ranom pancerz chitynowy, dostają się przemocą do gniazd innych gatunków, wypędzają mieszkańców i wychowują ich larwy i poczwarki, przygotowując w ten sposób karmicielki dla przyszłego swego własnego potomstwa. Zapłodniona samica gatunku Carebara Vidua, jednej ze znanych mrówek rozbójniczych południowej Afryki, rozwiązała to trudne zagadnienie w sposób bardzo prosty. Oto będąc zupełnie odmienną od swoich robotnic i od trzech do czterech tysięcy razy większą od nich, nie może ona wychowywać dzieci lilipuciej wielkości, tak, jak jest rzeczą niemożliwą, aby struś wysiadywał i żywił kolibry. Zaopatrzona w olbrzymie skrzydła ma się ona do nich jak Nike Samotrakijska z Luwru do małych posążków z kości słoniowej. I jak wytłumaczyć, że z jaj prawie jednakowej wielkości powstają tak różne organizmy? Mamy tu do czynienia z tajemnicą wielopostaciowości, która zapewne jednak nie jest wywołana, jak się to dzieje u pszczół, różnicą w odżywianiu larw. To też, wylatując z gniazda macierzystego, zabiera samica ze sobą z tuzin ślepych robotnic. Są one przyczepione do włosków jej odnóży - i one to właśnie podejmą trud opiekowania się jajkami, larwami i poczwarkami oraz wychowywania młodego pokolenia. Kto powołuje do tego te robotnice, kto każe im puszczać się na tragiczne przygody? Znowu trafiliśmy do tak otchłannych głębin, gdzie nawet najbardziej koszmarne sny rzadko nas przenoszą. Stwierdzając jednak tyle fantastyczne anomalje, tak zdumiewające błędy, takie szaleństwa natury, czyż nie musimy podziwiać sposobu ich korygowania przez istoty, które są ofiarami tego szaleństwa? V. Ponieważ mówiliśmy o jajach, larwach i poczwarkach, wypada dodać kilka słów wyjaśnienia na ten temat. Rozgrzebawszy w piękny dzień letni mrowisko, spostrzegamy wpośród drobin piasku i igliwia masę jakgdy-by ziarn pszenicy, owsa lub ryżu. Ten i ów zowie je “jajkami" mrówek. Jest to błąd. Jajko mrówki jest bardzo małe i z trudem tylko możemy je dostrzec. To zaś, co widzimy w postaci jakgdyby ziarn zboża, to, co przestraszone robotnice starają się natychmiast po rozburzenia mrowiska obronić przed katastrofą, są właściwie larwy, wykłute z tych drobniutkich jajeczek. Oglądane przez szkło powiększające mają twory te w sobie coś fantastycznie ludzkiego. Wyglądają jak mumje egipskie, spoczywające w trumnach ze złotemi maskami, albo jak dzieci o minach starców z sardonicznym wyrazem na pomarszczonej twarzy - tak, jakgdyby natura wahała się tu między człowieczkiem a owadem. Larwy są starannie spowite, zakapturzone i pokryte zwisającemi włoskami. U jednych mrówek są nagie zwinięte, u innych spowite w kokon, wewnątrz, którego odbywa się przeobrażenie w poczwarkę. Poczwarki bywają również u jednych gatunków nagie, u innych spoczywają wewnątrz kokonu, skąd bądź własnemi siłami, bądź przy pomocy robotnic wydostaje się doskonały owad - samica, samiec, czy robotnica, zależnie od wyroku nieznanego czyn- nika, działającego jeszcze w okresie jajka czy larwy. Już chociażby ze względu na długość życia, losy tych trzech postaci różnią się one bardzo. Samce, jak widzieliśmy, giną natychmiast po locie weselnym. Robotnice wystawione na niebezpieczeństwa, czyhające na nie poza gniazdem, - oddające się wciąż wyczerpującym trudom, żyją najdłużej pięć - sześć lat, samica zaś żyje trzy razy dłużej, jak o tem przekonały badania, dokonane przy pomocy sztucznych gniazd, które pozwalają otrzymywać wyniki zupełnie pewne. Problem określenia płci osobnika, który u pszczół tłumaczy się obfitszem odżywianiem larwy i rozwojem w obszerniejszej komorze, u termitow zaś znajduje wyjaśnienie tylko w obfitszem odżywianiu larwy, w zastosowaniu do mrówek nie jest jeszcze rozstrzygnięty. Kto rządzi temi sprawami określenia płci, kto przewiduje, kto rozstrzyga, ile robotnic, samic i samców potrzeba dla normalnego życia społeczeństwa ? Kto oblicza stosunek poszczególnych postaci w danem społeczeństwie i czuwa nad jego zachowaniem? Nie znamy tego czynnika, podobnie jak jest nam nieznany ten czynnik, który rządzi ruchem ciał niebieskich i ich równowagą. Tajemnica światów najdrobniejszych i największych jest identycznie ta sama. Pozostaje jeszcze jedna sprawa, a mianowicie, skąd rekrutują się matki w olbrzymich osiedlach, liczących dwa lub trzy miljony osobników i trwających po kilkadziesiąt lat? Te społeczeństwa złożone lub skonfederowane muszą posiadać wciąż nowe samice, gdyż inaczej wcześniej kończyłyby swój żywot. Każdy gatunek rozwiązuje to zagadnienie po swojemu. Niekiedy młoda samiczka po locie weselnym zamiast zająć się założeniem nowego gniazda wraca do macierzystego, gdzie ją przyjmują mniej lub więcej gorąco, zależnie od potrzeb społeczeństwa i decyzji zbiorowego instynktu. Niekiedy robotnice takich gniazd same sprowadzają nowe samiczki zapłodnione, łapiąc je w pobliżu po opadnięciu z podniebnych lotów i obrywając im skrzydła. Niekiedy robotnice udają się na poszukiwania za obcemi samiczkami gatunku pokrewnego lub też adoptują przypadkową podróżniczkę. Zdarza się też dość często, że siostra zostaje zapłodniona przez brata (odbywa się w danym razie według określenia entomologów - t. zw. adelfogamja). Słowem mrówki, te ciche bohaterki, umieją sobie radzić we wszystkich wypadkach, nawet zmieniając całkowicie podstawowe prawa swego społecznego ustroju. O GNIAZDACH I. Domostwo mrówek nie posiada bogactw i nie roztacza woni, jak pałac pszczół, ani też mieści się w olbrzymiej i granitowo silnej fortecy termitów. Aby mieć należyte pojęcie o tych budowach i zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje w tych dziwnych domach, trzebaby je zmierzyć skalą stosunków ludzkich. Zobaczylibyśmy wtedy, że w ulu panuje bezwzględnie wspaniałe prawo geometrji, w tak zdumiewający sposób zastosowane, że wydawałoby się to nam raczej bajką z księżyca. W termitjerze znowu uderzyłby nas triumf budownictwa żelazo-betonowego i stylu prostopadłego; wszak ta budowla, wymierzona w skali ludzkiej, miałaby sześćset metrów wysokości i byłaby cała dziurkowata jak gąbka. W mrowisku nakoniec ujrzelibyśmy przewagę stylu poziomego i labirynt komór i korytarzy, rozmieszczonych obficie, bez ładu i składu. Byłoby to miasto katakumbowe rozciągające się w nieskończoność, z którego niesposób się wydostać. Budowle mrówek są tak samo wieloposta-ciowe, jak ich ciało i obyczaje. Możnaby nawet powiedzieć, że tyle jest rodzajów mrowisk, ile gatunków mrówek. Wszystkie jednak dadzą się sprowadzić do czterech czy pięciu typów zasadniczych. W dziewięciu dziesiątych wypadków jest to mieszkanie podziemne, wydrążone w piasku lub glince, składające się z korytarzy o niezliczonych rozgałęzieniach. Bywa tam niekiedy przeszło dwadzieścia pięter ponad poziomem gleby i przynajmniej drugie tyle poniżej. Każde piętro ma swoje właściwe przeznaczenie, o którem rozstrzyga jego temperatura; najbardziej ciepłe są przeznaczone do celów hodowlanych. Pocóż jednak zatrzymywać się przy tych znanych wszystkim szczegółach; przecie każdy z nas nieraz rozgrzeby-wał mrowisko. Wejście do gniazda jest bądź starannie zamaskowane, bądź otwarte i ma postać krateru. Niekiedy gniazdo jest przykryte kopułą, stanowiącą część główną mrowiska, usypaną z igliwia i rozmaitych innych szczątków roślinnych, jak to widzimy u naszych mrówek czerwonych, z gatunków Pratensis i Sanguines. Niektóre kopce gatunku Formica Rufa mieszczą w sobie komory inkubacyjne i są czemś podobnem do naszych sztucznych wylęgarni, a bardzo pospolite w naszych lasach sosnowych, dosięgają dwóch metrów wysokości przy średnicy dziewięciu do dziesięciu metrów. Stwierdźmy przytem, że temperatura wnętrza tych kopców jest stale o dziesięć stopni wyższa od temperatury otaczającego środowiska. Rozmieszczenie korytarzy, magazynów, spichrzów, sal ogólnych, komór przeznaczonych do wychowywania potomstwa, jak również spotykanych u niektórych gatunków komór do hodowli grzybów, oraz obór i piwnic jest bardzo zmienne. Nawet dwa sąsiednie gniazda, wzniesione przez ten sam gatunek mrówek, mogą różnić się pod tym względem między sobą. Plan zasadniczy budowy zmienia się stosownie do warunków, w jakich ona powstaje. A więc n.p. w jednem gnieździe gatunku Lasius znajdujemy wszystkie jaja starannie umieszczone w komorze, leżącej blisko wierzchołka, w drugiej komorze widzimy larwy posegregowane według wielkości, wreszcie jeszcze głębiej leżą poczwarki w kokonach, gdy tymczasem w innem gnieździe tegoż gatunku wszystko jest zsypane byle jak, jakgdyby przypadkowo. Jeszcze raz przekonywamy się, że instynkt zbiorowy w mrowisku, jak instynkt kolektywny komórek naszego ciała, od którego zależy nasze zdrowie lub choroba, podlega w niektórych szczegółach tak samo zmjanom, jak inteligencja jednostek, bo też i zbliża się do niej w bardzo ciekawy sposób. Zanotujmy mimochodem, że znane powszechnie mrówki z tegoż rodzaju Lasius, tak ustawiają swe kopce, w których wylęgają się ich jaja i dojrzewają poczwarki, aby się możliwie najbardziej ogrzewały. W krajach zaś podzwrotnikowych, gdzie są zupełnie zbyteczne, nie budują ich wcale. II. Gniazda podziemne mają od 30-40 cm głębokości, u mrówek zbierających ziarna są one niekiedy zagłębione w piasku na półtora metra, gdzie dopiero znajdują się spichrze do przechowywania zapasów, na powierzchni zaś wznosi się skupienie siedmiu do ośmiu lejów połączonych w jedną kolonję, która zajmuje od pięćdziesięciu do stu metrów kwadratowych. Do tych mrówek powrócimy jeszcze - jak również do mrówek szwaczek, mrówek, hodujących grzyby i mrówek- pasterek. Kolonje “polikaliczne", t.zn. złożone czyli skonfederowane, jak n. p. gatunku Formica Exsecta, spotykane przez Forel'a w górach Jurajskich, składają się niekiedy z dwustu gniazd, z których każde liczy od pięciu do pięciuset tysięcy mieszkańców, i razem zajmują powierzchnię o promieniu dwustu metrów. Wielebny Mc Cook, badacz bardzo sumienny i poważny, znalazł w Pensylwanji olbrzymie miasto, zamieszkałe przez gatunek Formica Exsectoides, zajmujące dwadzieścia hektarów powierzchni i złożone z sześciuset gniazd, z których każde dochodziło metra wysokości i czerech metrów obwodu. Porównywając wielkość dzieła z wielkością owada, Mc Cook oblicza, że jest ono osiemdziesiąt razy większe od wielkiej piramidy egipskiej. Jeśli przeniesiemy to na skalę ludzką, to Nowy Jork i Londyn wydadzą się nam zaledwie małemi miasteczkami. Zresztą nie znamy jeszcze zupełnie dokładnie organizacji tych wielkich skupień mrówczych. III. W tych gniazdach, pozbawionych światła - mrówki, podobnie jak termity i pszczoły, lubią ciemności - upływa cały żywot królowych i znaczna część istnienia robotnic. Dniem i nocą - gdyż zwłaszcza latem niema tu odpoczynku - święci się tu “praca nudna a łatwa", dogląda się gospodarstwa, robi porządki, gromadzi zapasy i przetwarza je w stan płynny, miazgę, siekankę lub papkę złożoną z jarzyn, ziarn, owoców i upolowanej zwierzyny. Do tego trzeba dodać bezustanne torsje, dostarczające wzajemnych a niewyczerpanych rozkoszy, utrzymywanie dozoru wewnątrz i zewnątrz, dalej zajmujące wiele czasu obsługiwanie matek, którym trzeba stałe towarzyszyć, prowadzić je, czuwać nad niemi, karmić, myć, czesać, pieścić; dochodzą jeszcze starania wszelkiego rodzaju około jaj, które trzeba pilnie i nieustannie zwilżać śliną, aby je żywić w ten sposób zapomocą endosmozy, jak również około larw i poczwarek, które należy obracać, przewracać, przenosić ciągle z miejsca na miejsce i stosownie do warunków dnia wystawiać na działanie czynników sprzyjających ich rozwojowi. Oprócz tego trzeba jeszcze wziąć w rachubę starania każdej robotnicy około siebie, jak również ich wzajemne usługi, gdyż mrówka jest prawdziwą manjaczką na punkcie porządku; czesze się, naciera i gładzi dwadzieścia razy na dzień. A przecie są jeszcze zabawy, przyjacielskie harce, zapasy sportowe i żartobliwe karesy, opisane przez Huber'a, którego spostrzeżenia, traktowane początkowo jako wytwór wyobraźni, zostały później całkowicie potwierdzone przez Forel'a, Stumper'a i Staeger'a. Nie mogę odmówić sobie przyjemności zacytowania z jego książki ustępu, tym zjawiskom poświęconego. Posłuchajcie tedy spokojnej a soczystej opowieści czcigodnego ojca myrmekologji: “Pewnego dnia zbliżyłem się do mrowisk, wystawionych na południe a osłoniętych od północy. Mrówki zebrały się w znacznej liczbie na powierzchni swych domostw i zdawały się rozkoszować przyj emnem ciepłem, jakie tu panowało. Żadna z nich nie pracowała, cała masa zgromadzonych owadów robiła raczej wrażenie kipiącej cieczy, która drga i faluje. Gdy nareszcie zdołałem rozróżnić pojedyncze osobniki, zauważyłem, że mrówki zbliżały się do siebie i wykonywały gwałtowne ruchy swemi czułkami; każda z nich przednią nóżką łaskotała zlekka boczną część głowy swej towarzyszki. Po tych pierwszych gestach, podobnych do pieszczot, podnosiły się parami na tylnych nóżkach i walczyły ze sobą, chwytając się wzajemnie za szczęki, nóżki czy też czulki. Po przerwie walka zaczynała się na nowo. Chwytały jedna drugą to za szyję to za odwłok, obejmowały się wpół, przewracały, podnosiły się i znowu brały się za bary, wyraźnie nie czyniąc sobie krzywdy. Nie tryskały jadem, jak to robią podczas walki z wrogiem, i nie naciskały swego przeciwnika z zaciętością, dającą się zauważyć podczas bitwy zażartej. Po chwili zapaśniczki rozchodziły się i zabierały się do innych. Zauważyłem u niektórych taki zapał do tych zapasów, że walczyły kolejno z szeregiem towarzyszek, a walka ustawała dopiero wówczas, kiedy mniej zapalczywej napastniczce udawało się przewrócić atakującą i uciec do wnętrza gniazda. Późniejsze moje obserwacje nad tem samem mrowiskiem potwierdziły nieraz to spostrzeżenie. Niekiedy ten rozbawiony nastrój stawał się ogólnym, wszędzie widać było grupy mrówek toczących zapasy a nigdy nie widziałem, aby która z nich została raniona lub skaleczona. IV. I jakkolwiek wydaje się to nieprawdopodobnem, znajdują czas i na spoczynek. Sądzimy zazwyczaj, że mrówki, pracujące dzień i noc, żywe jak iskra, zaprószona w wiązkę słomy, nie odczuwają zupełnie zmęczenia. Tymczasem i one poddają się życiowemu prawu, i one muszą niekiedy ustać w pracy, i one potrzebują zebrać siły i zapaść w spoczynek. Kiedy robotnica, obciążona zdobyczą trzy lub cztery razy cięższą od niej, wraca po hazardownej wyprawie do domu, śpieszą ku niej strzegące wejścia towarzyszki i przedewszystkiem domagają się od niej wydzielenia z wola pewnej części przyniesionego pokarmu. Wiadomo przecie, że od tych torsyj zaczyna się i na nich kończy się każde ważniejsze wydarzenie w mrowisku. Po ulżeniu w ten sposób spracowanej siostrze i zaspokojeniu swego głodu, domownice oczyszczają ją z kurzu, którym jest pokryta, czeszą ją, pieszczą i prowadzą nakoniec do rodzaju sypialni, oddalonej od zgiełku gromady, a przeznaczonej dla wyczerpanych pracowniczek. Tu zapada ona w sen tak głęboki, że nawet napad na mrowisko, który porusza wszystkie mrówki, nie wyłączając kalek, nie zdoła rozbudzić zupełnie uśpionej, która rzuci się odrazu do ucieczki w półśnie, nie myśląc o walce. V. Od mieszkanek podziemia przejdźmy zko-lei do mrówek drzewnych. Jedne z nich żyją wewnątrz pni drzewnych, w których na wzór ter mitów wyświdrowują i wydrążają warstwy wewnętrzne, pozostawiając korę nienaruszoną. Rzeźbią one swoje domostwo w drzewie, podobnie jak to czynią w tufie nasze mrówki z Baux, w ten sposób, że piętra leżą jedno nad drugiem - “a ich sufity - jak mówi Huber - tak cienkie, jak karty do gry, opierają się bądź na pionowych przepierzeniach, tworzących nieskończoną ilość komór, bądź na małych, leciutkich słupkach, pozwalających dojrzeć głębokość całego piętra. Całość ma zabarwienie czerniawe jakgdyby zakopconego drzewa." Oddzieliwszy takie gniazdo, ma się wrażenie, że trzymamy w ręku jakieś cacko bardzo subtelne, dziwaczne, złożone i barokowe, które można porównać tylko z jakimś przedhistorycznym szkieletem, podziurkowanym i wygładzonym w ciągu miljonów lat. Ten gatunek, zwany Lasius Fuliginosus, ponieważ okapca obrabiane przez się drzewo, tworzy niekiedy olbrzymie kolonje złożone, których nieprzeliczona ludność zamieszkuje osiem lub dziesięć pni, jest jednak posłuszna jednemu prawu i słucha rozkazów jednego ośrodka. Inne mrówki, zamieszkujące kraje tropikalne, budują gniazda olbrzymich nieraz rozmiarów, o barwie mniej lub bardziej podobnej do kory; przytwierdzają je do podstawy grubych konarów drzewnych, skąd zwisają jak jakaś narośl olbrzymia. Te gniazda są sporządzone z pewnego rodzaju papy, zbliżonej wyglądem do tej, z której osy budują swe domostwa. Należy jeszcze wspomnieć o gniazdach, które się urządza w szczelinach i dziuplach naturalnych, przystosowanych do potrzeb owada, lub w pustych łodygach pewnych roślin, gdzie niewielkie skupiska mrówcze znajdują jednocześnie i mieszkanie i pożywienie, jak w bajce o wróżkach. Istnieją również mrówki wędrowne, posiadające gniazda tymczasowe, w których jak w namiotach przechowują w nocy podczas nieustannych wędrówek swe larwy i poczwarki. Wreszcie nie należy zapomnieć o gniazdach szytych przez mrówki-prządki; stoją one zarówno w świecie mrówek, jak w ogóle zwierzęcym, na szczycie drabiny intelektualnej. Pomówimy o nich w rozdziale im specjalnie poświęco- nym, ponieważ zasługują na coś więcej, niż skromną wzmiankę. VI. Łatwo zrozumieć, że we wszystkich tych gniazdach, zupełnie pozbawionych światła, oraz zazdrośnie zamkniętych, trudno jest przeprowadzać owocne badania nad życiem mrówek. Dlatego też myrmekologowie, jak przed nimi pszczelarze wymyślili przyrządy, pozwalające badaczowi śledzić krok za krokiem życie codzienne tych owadów, bez zakłócania im spokoju. Swammerdam w swej Biblia Naturae, wydanej w 1737 r, pierwszy podał opis takiego sztucznego gniazda. Mianowicie był to półmisek, napełniony drobno sproszkowaną glebą i otoczony rowkiem z wosku, w którym znajdowała się woda. Huber, który nie mógł znać “piasecznic" Reaumur'a, urządził w pięćdziesiąt lat później, mały stoliczek, o podłużnej szczelinie na wierzchu, poniżej umieścił oszklone pudło, zaopatrzone w drewniane okiennice, mrówki bowiem, jak pszczoły, pracują w ciemności, a nad tem postawił szklany dzwon, aby owady mogły budować również górne piętra swego gniazda. Później zbudowano jeszcze lepsze przyrządy. Forel, Lubbock, Wasmann, miss Adela Field, Karol Janet, Wheeler, San-tschi, Brun, Meldah, Kutter, ulepszyli zasadniczy projekt, zastosowując go do ba- danego gatunku mrówek. Na wystawach oglądaliśmy n. p. sztuczne gniazda z gipsu według wzoru Karola Janet'a, bardzo praktyczne, ale odpowiednie przedewszystkiem dla gatunków drobnych. Te sztuczne gniazda z gipsu, naśladując jak najwierniej układ i meandry mrowiska naturalnego, pozwalają badaczowi poznać zabiegi organizacyjne i gospodarskie, których dokonywują mrówki w warunkach zupełnie dla nich niezwykłych i nieprzewidzianych. Przedewszystkiem rzuca się w oczy staranie o jak największą czystość domostwa. Na-przykład w gnieździe Janet'a, zamieszkanem przez małe społeczeństwo Solenopsis Fu-gax, składaj ącem się z trzydziestu trzech komór, czternaście z nich mieściło w sobie prawie już dojrzałe poczwar ki, w jednej znajdowały się poczwarki młodsze i ma|e larwy, w siedmiu mieściły się larwy średniej wielkości, pięć zapełniały olbrzymie larwy, z których lęgną się osobniki uskrzydlone; dalej jedną komorę zajmowała królowa, cztery pozostawały wolne, a jedna - ostatnia - najbardziej oddalona od wejścia i leżąca w najsuchszej części gniazda, służyła za śmietnik i za kloakę; robotnice znosiły tam wydaliny oraz wyrzucały woreczki, wytworzone przez larwy w pierwszem stadjum przepoczwarzania się, a w których zbierają się płynne odpadki z ich pożywienia. W innych gniazdach znacznie większych i mieszczących liczniejsze społeczeństwa, można znaleźć dwie lub trzy ubikacje kloaczne, które zdradzają swe przeznaczenie specjalnem zabarwieniem, pochodzącem od płynnych z reguły odchodów mrówczych. Oto w jaki sposób odcięte od świata zewnętrznego mrówki rozwiązują w swem więzieniu zagadnienia sanitarne. Nasi inżynierowie w równie trudnych warunkach na-pewne nie potrafiliby wymyślić nic lepszego. Sztuczne gniazdo Lubbock'a jest najmniej skomplikowane i najwygodniejsze do czynienia prostych obserwacyj. Składa się ono z dwóch szybek od 20-30 cm2, oddalonych od siebie na 3-6 mm, zależnie od gatunku badanych mrówek. Te szybki łączy się ramką z drzewa, przestrzeń między niemi napełnia drobno sproszkowaną, zlekka zwilżoną glebą, i zasłania się starannie, gdyż owady żyjące społecznie są przyzwyczajone do ciemności. Takie gniazda można ustawiać jedno na drugiem, otaczając je zaś wodą lub sproszkowanym gipsem zabezpieczamy się od ucieczki owadów. Dzięki tym przyrządom udało się poznać tajniki życia wewnętrznego w mrowisku, dotyczące strony materjalnej. Tajniki życia politycznego, ekonomicznego, psychologicznego i moralnego wciąż jeszcze pozostają dla nas nieznane. WOJNY I. W świecie owadów tylko mrówki posiadają zorganizowaną armję i toczą wojny zaczepne. U termitów istnieją wprawdzie żołnierze, jednak nie atakują oni nikogo. Ich czynność polega głównie na obronie gniazda lub robotnic wyprawiających się w jego okolice za furażem. Również i pszczoły nie znają wzajemnych napadów. Coprawda zdarza się u nich niekiedy, że na widok roju osłabionego i zdezorganizowanego lub miodu, który wycieka z ula zniszczonego, budzi się u sąsiadów chęć napadu i rabunku, skutkiem czego dochodzi do walki mniej lub więcej gwałtownej między napadniętemi i zbójami, są to jednak raczej przypadkowe najazdy, niż prawdziwe bitwy. Poza temi wyjątkami w świecie pszczół panuje absolutne poszanowanie życia bliźniego i jego własności. U mrówek dzieje się zupełnie inaczej. W zasadzie są one usposobione pokojowo i unikają niepotrzebnych gwałtów, ale już sama forma ich wyższej cywilizacji prawie zmusza bardziej inteligentne gatunki do toczenia wojen z mniej wojowniczemi i bardziej ustępliwemi, których praca stała się dla nich prawie konieczną. Jest to szczególne podobieństwo do życia społeczeństw ludzkich, stojących na wyższym stopniu rozwoju. Jakgdyby moralność ziemi, natury, Opatrzności czy duszy Wszechświata postanowiła tak, w braku czegoś lepszego. II. Zresztą rozpiętość wielopostaciowości jest u mrówek znacznie większa, różnice pomiędzy licznemi grupami są głębsze, niż u termitów i pszczół. Znajdziemy z jednej strony mrówki stojące na najniższym szczeblu rozwoju; będą to Ponerinae, które pochodzą od pramrówek, nieznanych nam, ale rozpowszechnionych niewątpliwie w odległych epokach geologicznych. Z drugiej strony gatunki o wyższej organizacji, te, które hodują grzyby, posiadają niewolników, używają narzędzi. A dalej, znajdziemy z jednej strony mrówkę bezbronną i zgoła pokojowo usposobioną, (Formicoxenus i Myrmecina), z drugiej strony natomiast gatunki niesłychanie przedsiębiorcze (Polyergus Rufescens, Dorylinae, Eciton), które każdemu wrogowi potrafią stawić czoło. Znacznie tu więcej form przejściowych niż u ludzi, pomiędzy najdzikszym Polinezyjczykiem lub mieszkańcem Ziemi Ognistej, a przedstawicielami wielkich narodów rasy białej, przodujących cywilizacji. U mrówek spotykamy tyleż różnic pod względem obyczajów i inteligencji, ile ich jest pod względem postaci, zabarwienia i wielkości. Naprzykład gatunek Polyrhachis Ypsilon z Sumatry zestawiony z gatunkiem Orecto- gnatus Sexspinosus z Australji różnią się od siebie tak jak hipopotam od szarańczy, a Tetramorium Coespitum, która ośmiela się napadać na Formica Pratensis, wygląda jak kuna przy słoniu. Oczywiście, że różnice w rodzajach broni są podobne, jak w budowie ciała. Jako broni zaczepnej wszystkie mrówki używają szczęk, których wygląd - acz zawsze straszny - bywa bardzo rozmaity. Mamy tu krótkie przysadkowate kleszcze i długie, wąskie kosy, zakończone tak ostrym końcem, że przebija nawylot czaszkę przeciwnika. Bywają one obustronnie zaostrzone i uzębione, dzięki czemu mogą służyć do przecięcia, a raczej przepiłowania szyi, tułowia lub kończyn wroga - lub znowu spotykamy aż dwie pary szczęk dachówkowatego kształtu. Oprócz szczęk niektóre gatunki posiadają żądło, a więc gruczoł i worek z jadem oraz ostrą igiełką - ta jednak broń wykazuje skłonność do zaniku. Zamiast niej pozostaje tylko wypełniony jadem worek, który jak rozpylacz rozrzuca naokoło na pewną odległość kropelki cieczy, paraliżującej lub całkowicie oblepiającej przeciwnika. Ta broń jest używana wszakże bardzo rzadko, zaledwie w wypadku groźnego niebezpieczeństwa lub bardzo zażartej bitwy. Dzieje się to zapewne dlatego, że mrówki bądź nie życzą sobie śmierci wroga, bądź też obawiają się rykoszetu tej podręcznej artylerji. Nieraz bowiem zatruwają się własnym jadem. III. Rzecz jasna również, że w obyczajach wojennych mrówek spotykamy tyleż odmian, co w budowie ich ciała i uzbrojeniu. Znajdujemy tu wszystkie rodzaje naszych wojen: więc wojny jawne z błyskawicznemi napadami i pospolitem ruszeniem - i podchody pełne fortelów, i przewlekłe kampanje, naogół o dość łagodnym charakterze, i zażarte walki do upadłego; podobnie mądrze, niczem u ludzi, organizuje się oblężenia, jak i gwałtowne ataki, wspaniałe sposoby obrony, desperackie wycieczki i bezładne ucieczki, i strategiczne odwroty - a nawet - co zdarza się zresztą rzadko - zatargi pomiędzy aljantami. Nie chcę się wdawać w opis szczegółowy wszystkich rodzajów walk, gdyż byłoby to zbyt nudne - a zresztą znaleźć je można z łatwością w opracowaniach specjalnych. Z całej zaś masy fak- tów można wysnuć parę reguł zasadniczych, które nadają walkom mrówek zupełnie swoisty charakter. A więc naprzekór legendzie równie odwiecznej jak ta, która głosi, że mrówka jest tworem pełnym egoizmu, owady te są w "większości wypadków usposobione pokojowo. Nie przeszkadza to im wszelako - w razie zaatakowania przez inne - wykazywać podczas obrony gniazda odwagę znacznie większą, niż my ją okazujemy w walkach najbardziej heroicznych. Rzadko przestrasza ich liczba lub wielkość napadających. To też nieraz na widok groźnej postawy obrońców napastnik odstępuje od swego zamiaru lub też, doznawszy odrazu bolesnej porażki, zmyka bezwstydnie. Jakkolwiek tak odważne, tak dobrze uzbrojone i przedsiębiorcze, szanują naogół te pokojowo nastrojone mrówki dobro bliźniego, nie nadużywają swej siły, unikają wszelkiej sposobności i wszelkiego powodu do konfliktów, zajmując się tylko sprawami swego mrowiska. Naprzykład Neomyrma Rubida, jedna z najstarszych mrówek europejskich, obdarzona jadem śmiertelnym, nigdy nie napada na inne społeczeństwa. IV. Niestety, na nieszczęście dla pokoju i dobrobytu świata mrówczego, istnieje podobnie jak w świecie ludzkim, pewna ilość gatunków, przeważnie bardzo bitnych i bardzo bogatych, które nie mają tych skrupułów i które, chociaż nie czynią z wojny swego specjalnego rzemiosła, pomimo to uważają za zupełnie dozwoloną grabież tego, co nie stanowi ich własności. Przede wszystkiem zaś, w perjodycznych najazdach rabują innym całe potomstwo, zanim się jeszcze wylęgnie, a to w celu wychowania sobie niewolnika. Z przykrością trzeba stwierdzić, że właśnie gatunki najbardziej inteligentne, stojące na najwyższym stopniu rozwoju, są najmniej uczciwe. Trzebaby tu przytoczyć opis jakiej walki między dwoma gatunkami mrówek, tak starannie zaobserwowanej i ściśle opisanej przez Huberta. Trudno zaiste o lepszy obraz, niestety wszystkie są bardzo obszerne i tak zwarte, że trudno podać je w skróceniu. Odsyłam tedy ciekawego czytelnika do oryginału, który, zdaje się, zostanie w czasie najbliższym wydany ponownie. Z pomiędzy tych gatunków wojowniczych bardzo rozpowszechniona w Europie jest Raptiformica Sanguinea. Gniazda jej znajdują się zwykle pod ogrodzeniami, zwróconemi na południe. Viehmer, Wasmann, Wheeler i Forel badali ją szczegółowo. Otóż te mrówki co roku podczas lata dokonywują dwie lub trzy wyprawy na zdobycie niewolnika. Ekspedycje ich są zorganizowane pod względem strategicznym doskonale. Oto opis jednej, podanej przez Forel’a. Przytaczam go tu w pewnym skrócie, gdyż jest zanadto szczegółowy i cokolwiek rozwlekły. Po wysłaniu naprzód wywiadowców dla zbadania mrowiska gatunku Glaberja, które miało paść ofiarą rabunku, liczne małe oddziały udały się pewnego poranku w jego kierunku i okrążyły gniazdo ze wszystkich stron. Oblężone zaczęły się w popłochu zbierać przy wejściach do swego domostwa i starały się zabarykadować je drobnemi ziarnami piasku, które dla nich były całemi kamieniami. Wówczas na sygnał niewiadomo przez kogo dany - gdyż wszelkie rozkazy wychodzą tu ze źródła jeszcze bardziej tajemniczego niż u pszczół czy termitów - oblegające rzuciły się na oblężone całemi masami. Napadnięte początkowo stawiają czoło, ale popychane, przewracane, przytłoczone masą napastników, muszą zrezygnować z obrony i zrozpaczone uciekają do wnętrza gniazda. Aby uratować przynajmniej swe larwy, chwytają je i wynoszą nazewnątrz w takiej ilości, że zbita masa walczących barwy płowej przyjmuje wyraźnie białe zabarwienie. Napastnicy korzystają z momentu: odbierają uciekinierom ich skarby, magazynują je tymczasowo w komorach leżących tuż przy wejściach do mrowiska, pozwalają matkom i robotnicom nieobarczonym opuszczać je, nie czyniąc żadnej krzywdy tym, które nie stawiają oporu i nie bronią się zapomocą wytrysków jadu. W tym tumulcie zdołała pewna ilość robotnic Glaberji umknąć niepostrzeżenie i ukryć w gęstej trawie uratowane z pogromu poczwarki. Na nic się to jednak nie przydało. Zwycięskie Raptiformica odszukały je i odebrały im te drogie zalążki ich przyszłości. Po zdobyciu obleganego gniazda rozpoczęło się przenoszenie cennej zdobyczy do mrowiska zwycięzców. Trwa to niekiedy dwa, trzy dni, aż zdobyte miasto zostanie ogołocone całkowicie. I wbrew wszelkim oczekiwaniom na polu walki pozostaje ofiar bardzo niewiele. Niebyło tu rzezi. Napadnięci zostali tylko wygnani ze swego domostwa i zmuszeni do opuszczenia go. Ponieważ zaś zwycięzcy również opuszczają gniazdo po wyrabowaniu, pozostawione na łaskę losu rozpadnie się w ruiny. Widzimy więc, że mrówki, zgodnie ze swojemi zasadami, starają się wykonać swą wojenną wyprawę z możliwie jak najmniejszą krzywdą dla napastowanych. Zdobyte wewnątrz nowego gniazda jaja, larwy i poczwar ki dostają się pod opiekę robotniczych niewolnic tegoż samego, co ich matki gatunku. Pod tak czułą i staranną opieką - rozwiną się z nich nowe zastępy niewolnic, zabiegliwie pracujących na rzecz zdobywców. W ten tedy sposób mrówki rozbójnicze zdobywają sobie niewolnika. V. Zresztą nie może tu być mowy o właściwem niewolnictwie i już Huber przed stu laty zgórą uważał ten termin za nieodpowiedni. Jest to raczej adoptacja użytkowa osobników innego gatunku, które wkrótce zamieniają się w mamki. Można nawet wbrew prawdopodobieństwu powiedzieć, że właściwie zwyciężeni adoptują zwycięzców, gdyż w pewnych wypadkach, a mianowicie w społeczeństwach zbyt cywilizowanych, ci ostatni nie mogą odżywiać się bez pomocy ofiar swego rozboju. Te dobrowolne niewolnice cieszą się równą swobodą, jak ich panie, wychodzą z gniazda, kiedy się im podoba, łażą wszędzie, gdzie zechcą, i właściwie zachowują wierność dla swych ujarzmicielek aż do śmierci a nawet, gdy tego zajdzie potrzeba, walczą obok nich z osobnikami gatunku, do którego same należą. W życiu normalnem nie napotyka się walk między Glaberjami, gdyż gatunek ten jest usposobiony bardzo pokojowo. Można jednak pobudzić je sztucznie do walki, rozdrażniając dwa społeczeństwa. Bardzo być może, że na ten ścisły związek między zwycięzcami a zwyciężonemi wpływa w znacznym stopniu tajemnicze odżywianie się przez wydzieliny wola i owa obca nam tajemnica rozkoszy dawania ze siebie. Trzeba zaznaczyć, że u mrówki Raptiformica Sanguinea, rozpowszechnionej od Skandynawji po półwysep Apeniński i od Anglji do Japonji, niewolnictwo bywa zorganizowane rozmaicie. Jedne mrowiska zawierają więcej rabów niż panów, inne liczą ich zaledwie małą garstkę, jeszcze inne zrekrutowały je sobie aż z dwóch gatunków: Glaberja i Rufibarbis, co jednak nie przeszkadza zgoła przyjaznej zażyłości. Forel'owi udało się nawet otrzymać sztuczne społeczeństwo gatunku Raptiformica, w któ-rem niewolnice należały do następujących ośmiu różnych gatunków: Serviformica Gla-beria, S. Rufibarbis, S. Cinerea, Formica Pratensis, F. Rufa, F. Exsecta, F. Pressi-labris oraz Polyergus Rufescens. Każdy gatunek zachowywał się w sposób sobie właściwy. Osobniki F. Exsecta i S. Glaberia były bardzo pracowite, F. Pratensis -bardzo niezgrabne, Polyergus - bardzo leniwe. Osobniki innych gatunków, wprowadzone przez ForeFa do tego gniazda, widocznie zostały uznane za nienadające się do adopfacji i za nieodpowiednie do pracy, gdyż panowie uśmiercili je natychmiast. Ciekawsze jeszcze bywają niekiedy stosunki między gatunkiem rozbójniczym a niewolniczym. Gatunek, obserwowany przez H. Kutter'a, a noszący barbarzyńskie miano Strongylognatus Alpini podczas wypraw na Tetramorium Caespitum wysyła do walki swe niewolnice, sam zaś nie bierze u- działu w starciu i tylko je obserwuje oraz straszy przeciwnika swą obecnością. Natomiast dziedzicznie wrogie plemiona - Tetramorium i Strongylognatus - umieszczone przez badacza w warunkach nienormalnych, bynajmniej nie zdradzały wrogich zamiarów - i rychło przyzwyczaiły się do siebie. Wszystkie te fakty świadczą nad podziw o plastyczności i talencie przystosowywania się do warunków, o łatwości naginania się do nich, słowem o inteligencji mrówek ożywiającej i rządzącej światem, który zaledwie zaczynamy poznawać i o którym w zasadzie mało jeszcze posiadamy zupełnie ścisłych wiadomości. VI. Należy jednak zaznaczyć, że we wszystkich razach, o których mówiliśmy, mamy właściwie do czynienia z niewolnictwem nieświadomem. Robotnice gatunków Glaberja i Rufibarbis, tak łatwo ulegające mrówkom wojowniczym, nie wiedzą, że są niewolnicami, gdyż zostały porwane w stanie embrjonalnym i jako dorosłe nie zaznały gniazda macierzystego. Owo adoptowanie ich przez społeczeństwo obce dla nich odbywa się dość normalnie. Pomiędzy mrówkami rozbójniczemi, jeden tylko gatunek, a mianowicie straszny Strongylognatus Huberi porywa do niewoli obce robotnice już w stanie zupełnie wykształconym. Jednak ten hazardowny sposób widocznie jest dlań wcale wygodny, gdyby bowiem było inaczej, na-pewno, porzuciłby go już dawno. Te praktyki, które można nazwać nadzwierzęcemi, prowadzą niekiedy do następstw zupełnie nieoczekiwanych. Wasmann n.p. opisuje, że robotnice z gatunku Pratensis, żyjące w niewoli u Sanguinea, szukając pokarmu w okolicy mrowiska, natrafiły na samicę swego gatunku i przyprowadziły ją do gniazda swych panów, aby zastąpiła im królowę, która właśnie w tym czasie pożegnała się z życiem. Oczywiście wskutek tego społeczeństwo gatunku Raptiformica Sanguinea powoli przekształciło się w czyste społeczeństwo Formica Pratensis. Najwięcej niewolników w gnieździe posiada zwykle gatunek Polyergus Rufescens, nazwany przez Huber'a Amazonkami albo Legjonistkami. Jest on dość rzadki, a niewolnictwo, będące dla innych mrówek swojego rodzaju zbytkiem, jest dlań koniecznością. W gnieździe Sangwinek na pięć do sześciu osobników tego gatunku przypada jedna niewolnica, u Poljergów natomiast każdy osobnik posiada sześć lub siedem niewolnie. A więc stosunek jest tu zupełnie od wrócony i Polyergus Rufescens stoi pod tym względem na wyższym stopniu rozwoju, niż Raptiformica Sanguinea. Amazonki uzbrojone w wielkie szczęki w kształcie kos, podobnie jak żołnierze u ter-mitów, nie mogą wykonywać żadnych prac zwykłych; nawet nie mogą same zbierać pożywienia i otrzymują je wyłącznie z ust swoich niewolnic. Nie mogą też ani opiekować się swem potomstwem, ani utrzymy- wać gniazda w czystości. Pędzą one wewnątrz swych nor żywot w zupełnej bezczynności, przerywanej tylko dla czyszczenia swej broni i wypraszania u niewolnic kropelek miodu. Ci wspaniali wojownicy, w zbroje odziani, ci pełni męstwa rycerze, weterani tylu walk, przed którymi nic się nie ustoi, są bez niewolnic tak niedołężni, tak niezaradni, jak bezsilne dzieci w powijakach. Obraz zmieni się natychmiast, gdy - w ślad za Huber'em i ForeFem wprowadzić jedną jedyną niewolnicę roboczą pomiędzy tych nieszczęśliwców, którzy zdychają z głodu w obliczu dostatków miodu i napróżno błagają się wzajem o kropelkę pokarmu. Miłosierna niewolnica postara się jak najprędzej napełnić swe wole, następnie rozda pokarm umierającym z głodu wojownikom, zbierze rozrzucone bezładnie potomstwo, otoczy je niezbędną opieką, naprawi i oczyści mieszkanie. W godzinę ta mała, ale wielkiego serca pracownica zaprowadzi całkowity ład w tak nieszczęśliwem dotąd gnieździe. VII. Rozbójnicze wojny są tedy organicznie jedynem zajęciem Amazonek; jest to dla nich sprawa życia i śmierci. Muszą one za wszelką cenę wciąż zdobywać sobie niewolników. To też atakują z wściekłością każdy inny gatunek, nie zwracając uwagi ani na liczbę, ani na wielkość przeciwnika, nie cofają się przed nikim, i celują odrazu w głowę. Te wyłącznie wojownicze obyczaje wpłynęły decydująco na ich instynkt, i stąd taktyka ich nie jest ani tak sprytna, ani tak inteligentna, jak u Sangwinek. Nie spostrzegamy tu też wysoce łagodnej zasady tamtych, która zabrania im zadawać przeciwnikowi razów śmiertelnych, zbytecznych dla zwycięstwa. Sangwinka w celu odebrania Rudobrodej jej skarbu, obezwładnia ją. Amazonka odrazu odcina głowę i wraz z nią zabiera kokon znajdujący się w jej szczękach. Niekiedy podczas zamieszania Amazonki wpadają w istny szał krwi i rozszarpują wszystko, co wpadnie pod ich straszliwą broń - niszczą bez litości larwy, poczwarki, kawałki drzewa, współbraci swoich oraz niewolnice, starające się je uspokoić. Ale odwaga ich jest zato bez granic i sześćdziesiąt Amazonek wywołuje paniczną ucieczkę armji Sangwinek, które obok wielkich talentów strategicznych i żądzy grabieży odznaczają się ponadto dobrocią serca. Nic więc dziwnego, że, jak to już zaobserwował Huber, taktyka mieszkańców gniazda oblężonego jest zupełnie inna w wypadku napadu Sangwinek, inna zaś gdy napastnikiem jest Amazonka. Gdy atakuje gatunek Sangwinek, wszystkie larwy i poczwarki natychmiast są przenoszone do komór, leżących przy wyjściach, oddalonych jak najbardziej od zbliżającego się nieprzyjaciela, aby wrazie potrzeby można je było odrazu wynieść z gniazda i ukryć przed wrogiem. Zabezpieczywszy swe potomstwo, obrońcy zbierają się masowo, odważnie rzucają się do walki z napastnikiem i tak mężnie bronią swego domostwa, że wróg nieraz daje za wygraną i odstępuje od oblężenia, zadowolniwszy się byle czem. Jeśli zaś oblężeni spostrzegą, że mają do czynienia z P. Rufescens, odrazu rozumieją, że wszelkie bohaterstwo na nic nie przyda i wpadają w zupełną apatję, jakgdyby chciały w ten sposób uśmierzyć wojowniczy zapał najeźdźcy, nie znoszącego oporu i nie dającego pardonu. Zdaniem Forel'a, społeczeństwo P. Rufescens, liczące tysiąc osobników, zdobywa rocznie co najmniej czterdzieści tysięcy kokonów gatunku F. Fusca lub S. Rufibarbis. VIII. Zdarza się, że - podobnie jak u ludzi - brutalność i bezwzględne wymaganie panów wyczerpują wreszcie cierpliwość poddanych. Forel, który wszystko widział, dostrzegł raz, jak w gnieździe Amazonek wybuchł taki bunt niewolników. Spartakusowcy tego podziemnego państwa chwytali swych wyzyskiwaczy za nogi, i gryząc zawzięcie, wynosili ich z gniazda. Amazonki, uzbrojone w mocny pancerz chitynowy, nie wiele sobie z tego coprawda robiły i reagowały dopiero wówczas, gdy już im ta zabawa zbyt dokuczyła. Bez wszelkiego skrupułu chwytały buntowników za głowę i jednem cięciem swych potężnych kos odcinały ją od tułowia. Pomimo swego niedołęstwa w życiu codziennem mrówka z gatunku P. Rufescens miewa niekiedy szczególne pomysły. Naprzykład - w pewnym wypadku, Avidocznie czując się niewygodnie w swem może zaciasnem gnieździe, wyszukały w pobliżu niego jakieś opuszczone mrowisko i, uznawszy je zapewne za wygodniejsze, przeniosły doń wszystkie swe niewolnice oraz inny dobytek. W Ameryce i Japonji rozpowszechnione są inne gatunki z rodzaju Polyergus. Posiadają one obyczaje podobne do P. Rufescens, również zdobywają sobie niewolników, należących do rozmaitych endemicznych gatunków. Nie będę oczywiście wymieniał ich nazw. Dodam jednak, że Polyergus Breviceps wyróżnia się łagodnemi obyczajami i że nie czyni żadnej krzywdy osobistej tym, którym porywa potomstwo. IX. Oprócz najazdów w celu zdobycia niewolnika, spotykamy jeszcze w świecie mrówek wojny terytorjalne. Mrówki, jak ludzie, mają wyraźne poczucie własności. Stosuje się ono nie tylko do samego gniazda i do tego, co się w niem znajduje, lecz również do jego okolic, które odwiedzają robotnice i w których wyszukują pożywienie, w szczególności zaś do tych zagród, gdzie hodują się stada mszyc. Nie znoszą one wysłańców innego społeczeństwa, wałęsających się na terenie przez nie wyzyskiwanym, i nie pozwalają im kraść słodyczy, wydzielanej przez ich własne mszyce. Mamy tu do czynienia z antynomją, spotykaną i u ludzi. Nie godzimy się na to, by nam ktoś naszą własność zabierał, a jednocześnie chętnie sięgamy po własność bliźniego. Stąd konflikty, zresztą u mrówek mniej groźne i mniej niż u nas skomplikowane. Będę jeszcze o tem mówił w rozdziale, poświęconym hodowli mszyc przez mrówki. Bardziej swoiste, gdyż spotykane tylko w krajach tropikalnych, bywają walki mrówek z termitami. Są to raczej wyprawy po żywność, coś jakgdyby zagony myśliwskie. Nieszczęśliwe termity - zresztą owady dość zaradne i sprytne - stanowią dla mrówek zdobycz wysoce odpowiednią - to też w pewnych okolicach czyhają one tylko na możność dostania się do kopca termitów. Zdarza się to jednak bardzo rzadko, dzięki odpowiedniemu zabezpieczeniu kopca i czujności jego obrońców. Ciekawych przebiegu tych walk pomiędzy mrówkami a termitami odsyłam do zajmującej rozprawki M. E. Bugnion'a p.t. La guerre des fourmis et des termites. X. Wojna w świecie mrówek, podobnie jak w ludzkim, nie koniecznie kończyć się musi wyniszczeniem lub ucieczką strony zwyciężonej. Znają one również potrzebę zawieszenia broni, dobrodziejstwa pokoju oraz zalety aljansów. Większość spostrzeżeń nad wojnami mrówek czyniono w warunkach sztucznych, sztucznie wywołanych konfliktów, gdyż w naturze te starcia spotykają się rzadko albo nie zawsze dają się łatwo dostrzec. Ze wszystkiego jednak, co dotychczas w tej dziedzinie poznano, wynika, że inteligencja mrówek jest w swych objawach pokrewna inteligencji ludzkiej. Jeśli się w jednem gnieździe sztucznem znajdą zmieszane mrówki tego samego gatunku, lecz pochodzące z dwóch odrębnych gniazd, naprzód atakują one siebie wzajemnie, rychło jednak, przyszedłszy niewątpliwie do przekonania, że ta bratobójcza walka jest i niemądra i nie przynosi żadnego pożytku, poskramiają swój zapał, rozluźniają szczęki, tkwiące w ciele siostrzanem, i nastaje pokój, który powoli przeradza się w współżycie, nie dające się już niczem zamącić. Bez różnicy pochodzenia ręka w rękę oddają się pilnie pracy, której wymaga dobrobyt całego społeczeństwa. Jeśli mrówki należą do różnych gatunków, to stan pokojowy ustala się powolniej. Łatwo przekonać się o tern, powtórzywszy doświadczenia Forela i zmieszawszy ze sobą osobniki z gatunku Sangwinek i Pratensek. Wstrząsnąwszy je razem w worku, aby się dobrze zmieszały, wrzucamy je do sztucznego gniazda. W pierwszej chwili znać ogólne zamieszanie, potem rozpoczyna się walka, która trwa do wieczora, coraz bardziej tracąc na sile i przechodząc wkońcu w nieszkodliwe popychanie się i pogróżki bez zażartości. Oczywiście, że na placu pozostaje pewna ilość trupów obu gatunków. Dziwnem nawet jest, że na pobojowisku znajdujemy tyleż Sangwinek, co Pratensek, gdyż ten ostatni gatunek posiada ostry jad; widocznie nie chcą się one posługiwać tą bronią. Po dwóch lub trzech dniach pokój ustala się całkowicie i onegdajsi wrogowie pomagają sobie wzajemnie w przenoszeniu larw i poczwarek, pracując zgodnie nad urządzeniem nowego gniazda. Współżycie i współpraca stają się tak ścisłe, że odbija się to na sposobie budowy gniazda. Wiemy już przecie, że każdy gatunek mrówek posiada - że tak powiem - własny styl budowli, t.zn. używa innego materjału, przerabia go swoiście i w swoisty sposób buduje zeń swe domostwo, i oto z tego powodu, - oczywiście, naturalne mrowisko mieszanego społeczeństwa a nie sztuczne - musi się różnić i różni od gniazd, zbudowanych przez czyste gatunki. Ten wzajemny wpływ współżyjących gatunków odbija się nietylko w hodowli, lecz także rozciąga się na charakter osobników, wywołuje zmiany w ich psychologji i usposobieniu. Naprzykład, jak to zauważył Ernest Andre, Amazonki obsługiwane przez potulne FormicaFusca stają się łagodniejszemi, a ruchy ich znacznie powolnieją. Jeśli zaś niewolnice ich pochodzą z gatunku F. Rufibarbis, znanego ze swej żywości, zdobywcy nabierają jeszcze większej energji. XI. Obok tych mrówek-wojowniczek należy w ostatnim ustępie tego rozdziału wspomnieć o dużych a strasznych mrówkach wędrownych i myśliwych Południowej Afryki, Guajany, Meksyku i Brazylji. Są to mianowicie gatunki Dorylinae, Ecitinae i Lep-tanillinae. Właściwie nie toczą one wojen, gdyż nic nie jest w stanie - jak tornadowi lub tyfonowi - stawić im oporu, nie napotykają więc na swej drodze żadnego przeciwnika. Dorylina Anomma z Afryki, niedawno obserwowana przez I. Vosseler'a, i Eciton Hamatum, badany przez Hetschako, W. Mullera, Bates'a, Bett'a, Bar'a i innych, są to wielkie mrówki ślepe, całkowicie mięsożerne, żyją wyłącznie z rabunku i rzezi, nie zakładają gniazd, lecz w nieustannej wędrówce pędzą życie koczownicze, gdyż niszczą błyskawicznie i docna wszystko, co zastaną w danej miejscowości. Rozbójnicze wędrówki swoje organizują one po wojskowemu i zupełnie metodycznie. Na przedzie idzie kilkunastu wywiadowców a za niemi posuwa się naprzód niecierpliwa, głodna, żądna rabunku i żarcia masa, zalewając sobą wszystko, co napotka. Po obu bokach tej hałastry idą żołnierze o wielkiej głowie i zagiętych szczękach; pilnują oni, zabezpieczają i kierują całą armją, przy najmniejszem niebezpieczeństwie rzucając się na wroga. Z lewej zaś i prawej strony pochodu w pewnej odległości posuwają się oddziały furażerów, których zadaniem troska o żywność w drodze. Ta horda, repre- zentuje w świecie owadów kataklizm, któremu w świecie bezbronnych kręgowców odpowiadałoby stado złożone z dwóch miljonów wilków, gdyż tyle jest co najmniej tych mrówek w jednem społeczeństwie; sieje ona wszędzie niedającą się opisać panikę i wywołuje ogólną ucieczkę, którą poprzedzają często nawet odloty ptaków. Wszystko, co się nie może bronić, zostaje w mgnieniu oka zmasakrowane. Zdobycz zbyt ciężką ćwiartują na kawały i w ten sposób unoszą dalej. Jeśli. taka karawana mrówcza napotka na swej drodze kurnik lub sztuki małych ssaków, pozostawia po sobie tylko kości. W Tonga leopard, zamknięty w klatce, został zagryziony i obgryziony do kości w ciągu jednej nocy. Dawniej tym zażartym owadom rzucali kanibale na pożarcie wrogów, wziętych do niewoli a nie nadających się do zjedzenia, oczywiście związanych odpowiednio, i po paru godzinach pozostawały z nich tylko szkielety, jak najstaranniej spreparowane przez mrówki. Mrówki wędrowne są zupełnie ślepe i nie boją się zupełnie zarówno człowieka, jak innych tworów, znacznie od nich większych. Jeśli podczas pochodu tych owadów, chce się pozostać w mieszkaniu przez nie nawiedzonem, np. jeśli chodzi o chorego, którego nie można przetransportować - wystarczy nóżki łóżka umieścić w naczyniach, wypełnionych octem. Oczywiście wystarczy to, o ile w suficie niema szpar, przez które mrówki mogłyby dostać się do łóżka. Jednak w większości wypadków ustępuje się przed niemi, gdyż szczęki ich zaciskają się tak mocno, iż nie dają się otworzyć nawet po odcięciu. To też krajowcy używają ich do spinania ran trudnych do zagojenia. Po przejściu takiej karawany gatunku Dory lin jak również amerykańskich Ecitonów, nie pozostaje przy życiu żadne zwierzę, które nie mogło uciec. Jeśli odwiedzają one wioskę, to również zniszczą wszystko, co się porusza. Zato oczyszczą ją docna od wszelkiego robactwa i przyczyniają się w ten sposób do uzdrowotnienia osiedla, wynagradzając przynajmniej w ten sposób poszkodowanych mieszkańców. W pewnych razach te wyprawy są raczej wędrówkami migracyjnemi. Dzieje się to wówczas, gdy dane okolice są już całkowicie opustoszałe. Doryliny i Ecitony zachowują się wówczas jednakowo; zabierają z sobą swe jaja, larwy i poczwarki, umieszczając je podczas spoczynku w gniazdach prowizo- rycznych. Ponieważ larwy Dorylin są wrażliwsze na światło, dźwiga się je drogą krytą lub pod osłoną żołnierzy, których zbliżone głowy tworzą prawdziwy tunel. Gniazdo prowizoryczne Eciton Hamatum, odkryte przez Bar'a, w pobliżu Kajenny, miało metr sześcienny wymiaru i zawierało w sobie setki tysięcy robotnic, których sczepione ciała tworzyły wielkie kule, zawierające wewnątrz kokony. Dzięki temu, można je było utrzymywać w pewnej stałej temperaturze. Takie kuliste skupianie się naokoło potomstwa w stanie embrjonalnym spotyka się u wszystkich mrówek w czasie ulewnych deszczów, powodzi niespodzianych lub gdy chodzi o przejście przez wodę. Co to jest, czy prosty refleks, czy też świadomy czyn heroiczny, w obliczu wielkiego niebezpie- czeństwa? Takie skupienie kokonów wewnątrz żywej kuli trudno przypisać przypadkowi. POROZUMIEWANIE SIĘ I ORJENTACJA I. Jak to się dzieje, że mrówki, prawie ślepe, napotkawszy w swem gnieździe osobnika tegoż gatunku, ale pochodzącego z innego społeczeństwa, poznają, że mają do czynienia z przybyszem? Oto zagadnienie bardzo skomplikowane i najmniej wyjaśnione. Cierpliwa i pomysłowa badaczka, panna Adela Field, poświęciła na rozstrzygnięcie tego pytania wiele lat i nie doszła pomimo to do wyników zadawalniających. Według jej doświadczeń jako narząd zmysłu powonienia, najbardziej ze wszystkich innych zmysłów u mrówek rozwiniętego, służą im czułki, a mianowicie siedem ostatnich ich członków. Każdy z tych członków jest przeznaczony do innej woni. Naprzykład woń domostwa wyczuwa nasz owad zapomocą ostatniego członka, wiek robotnic w społeczeństwie, utworzonem z osobników rozmaitych gniazd tegoż gatunku zapomocą przedostatniego, natomiast trzeci od końca członek czułka wyczuwa zapach, którym mrówka znaczy swą drogę. Jeśli pozbawić mrówkę ostatnich członków jej czułków, nie odróżni ona obcego gniazda od swego i wchodzi doń na pewną śmierć; jeśli odciąć i trzecie od końca, nie umie znaleźć drogi, którą szła. Jeszcze inny członek czułka wyczuwa woń matki i jej potomstwa: robotnica, której i ten członek amputowano, przestaje się zajmować królową, jajami, larwami i poczwarkami. Dalszy członek służy do rozróżnienia woni specyficznej; po odcięciu jego można zmieszać osobniki rozmaitych gatunków i nie rozpoznają się one wzajemnie, ani nie rozpoczną walki. Trzeba zaznaczyć, że woń domostwa nie jest wonią gatunku. Pierwsza dość łatwo ulega zmianie zależnie od wieku mieszkańców oraz innych okoliczności, druga zaś jest niezmienna. Woń dziedziczna to znowu co innego. Jest to woń macierzysta, właściwa każdej mrówce od jaja aż do śmierci i nie trzeba jej mieszać z wonią królowej, która przecie może pochodzić z innego gniazda i nie być matką danej mrówki. Dość śmiałem byłoby twierdzenie, że zmysł powonienia zlokalizowany jest u mrówek tylko na czułkach. Bardzo być może, że zmysł ten u nich, jak u innych owadów, jest rozsiany po całem ciele. Minnich dowiódł w ostatnich czasach, że motyle smakują nogami, a mianowicie ostatniemi członkami drugiej i trzeciej pary nóg. Ten sposób odbierania wrażeń - powiada Wheeler - prawdopodobnie jest bardzo częsty u owadów. Nie potrzeba nawet rozróżniać narządów węchowych i narządów smaku, gdyż owady używają czułków w jednym i drugim celu, dotykając niemi przedmiotu obwąchiwanego i smakowanego. Do tego trzeba jeszcze dodać, że mrówki posiadają zdolność pamiętania rozmaitych woni. Jednych dłużej, innych krócej. Jedne wonie zachowują one w swej pamięci kilkanaście dni, inne w ciągu trzech miesięcy, jeszcze inne -- a mianowicie woń dziedziczną - w ciągu przeszło trzech lat. Wreszcie jeśli weźmiemy pod uwagę, że czułki prawdopodobnie obok tego pełnią czynność narządów odbierających bodźce elektryczne, magnetyczne, a bardzo być może eteryczne i psychiczne, to zrozumiemy, na jakie trudności napotykają badania nad życiem zmysłowem w świecie tych małych owadów, które uważamy za organizmy prostsze, stojące na niższym poziomie rozwoju i mniej godne uwagi, niż nasze. II. Czułki, zastępujące u mrówek oczy, gdyż te owady mają wzrok słaby i - że tak powiem - są prawie ślepe, służą im jednocześnie za narządy porozumiewania się. Każdy z nas widział przecie mrówki, snujące się w pobliżu mrowiska; kiedy dwa te owady spotykają się, zatrzymują się na chwilę i obmacują się żwawo czulkami, jakby miały sobie coś do powiedzenia. Czy porozumiewają się ze sobą jeszcze w jaki inny sposób? Jest rzeczą zupełnie stwierdzoną, że alarmy z powodu napadu wrogów, czy z powodu jakiegokolwiek niepokoju rozchodzą się po mrowisku niezwykle szybko, niemal bły- skawicznie, to też mimowoli rodzi się przypuszczenie, iż muszą wówczas zachodzić tu zjawiska analogiczne do reakcyj nerwowych naszego organizmu. Ale obok tego istnieje niewątpliwie u mrówek zdolność porozumiewania się przy pomocy czułków. Sir John Lubbock stwierdził to drogą licznych a nader przekonywających doświadczeń. Oto jedno z nich, łatwe do powtórzenia. W pobliżu mrowiska w jednakowem oddaleniu od niego ustawia się dwa naczynia; w jednem z nich znajduje się około pięćdziesięciu larw albo poczwarek, w drugiem zaledwie trzy lub cztery. Do obu wpuszczamy po jednej robotnicy; oczywiście każda z nich chwyta larwę lub poczwarkę i udaje się do gniazda. Dokładamy larw w obu naczyniach, w miarę opróżnienia ich przez robotnice, i wkrótce stwierdzamy, że do naczynia z większą ilością larw przychodzi cztery razy więcej mrówek, niż do tego, w którem jest ich mniej. A więc pierwsze robotnice zawiadomiły swe towarzyszki, że w jednem. naczyniu jest więcej ciężaru do przeniesienia, niż w drugiem. Przytoczę jeszcze inne doświadczenia tegoż autora. Razu pewnego obserwował on malutką robotnicę z gatunku Lasius Niger, która przenosiła larwy do mrowiska. Naznaczywszy ją w odpowiedni sposób, umieścił na noc w buteleczce, rano zaś wypuścił znowu w pobliżu miejsca jej pracy. Zabrała się natychmiast do niej. O godzinie 9-ej znowu zamknięto ją w szklanem więzieniu i o 4-ej znowu umieszczono pomiędzy przenoszonemi przez nią poprzednio larwami. Tym razem nie zabrała się do dźwigania, lecz, zbadawszy larwy, udała się do mrowiska. Po niecałej minucie wyszła z niego w towarzystwie ośmiu innych robotnic, prowadząc je do larw. Gdy zrobiły już dwie trzecie drogi, badacz znowu uwięził naznaczoną mrówkę. Pozbawione przewodniczki robotnice po chwili niepewności zawróciły szybko do gniazda. O 5-ej godzinie ponownie wypuszczono uwięzioną do jej larw. I znów, nie zabrawszy ani jednej, czem prędzej skierowała się do mrowiska, skąd po paru sekundach wyszła - tym razem - już z trzynastu towarzyszkami. Oczywiście, że w tych warunkach doświadczenia robotnice, zwołane do pomocy, zostały w obu wypadkach zawiadomione w jakiś sposób przez naznaczoną. Nie oddziałała na nie swym przykładem, gdyż - jak widzieliśmy - w obu razach larw ze sobą do gniazda nie zabierała. Nie ulega wątpliwości, że mrówka zwołała pomocnice, dotykając ich czułkami. Nie można jednak wykonać doświadczenia a rerso, gdyż po odcięciu czułków mrówka traci zdolność orjentowania się i nie jest w stanie odszukać larw ani też trafić do gniazda. III. Obok tych doświadczeń, stwierdzających fakt porozumiewania się mrówek między sobą, wykonał Lubbock jeszcze wiele innych, które trwały całemi dniami i dawały możność notowania każdego czynu, każdego zachowania się rozmaitych mrówek z rodzaju Lasius w obecności ich larw. Jedna z nich n. p. od godziny 9-ej rano do 7-ej po południu, przeszła dziewięćdziesiąt razy od naczynia, w którem znajdowały się larwy, do gniazda i zpowrotem. Za każdym razem przenosiła jedną larwę i wracała z gniazda sama. Inne robotnice w tym samym czasie wykonały po pięćdziesiąt i osiemdziesiąt tych wypraw, zawsze zabierając jedną larwę i nie zwołując towarzyszek do pomocy, jakgdyby uważały to za zbyteczne. Natomiast doświadczenie z 70 szpilkami dało wynik dwuznaczny. Nie chcę podawać tu wszystkich jego szczegółów, gdyż zabrałoby to zbyt wiele miejsca, wystarczy, że z 70 szpilek na wierzchołku trzech znajdowały się kawałeczki tektury, wysmarowanej miodem. W ciągu pięciu dni - jak wykazała starannie przeprowadzona statystyka - ze 157 mrówek - 104 odwiedziło trzy szpilki z miodem, 53 zaś 67 szpilek bez miodu. Możliwe, że do szpilek z miodem przywabił mrówki jego zapach. Wiadomo przecie, że mrówki posiadają węch bardzo wrażliwy. IV. Jednak porozumiewanie się zapomocą czułków jest zapewne zbyt ograniczone, skoro mrówki uciekają się nieraz do oddziaływania na swe towarzyszki przykładem lub innym bezpośrednim sposobem. W razie po-potrzeby przyciągają je przemocą do miejsca pracy, zmuszają je do przebycia drogi, którą będą chodziły, i uczą ich na przykładzie, co mają robić. Zresztą ta rozmowa zapomocą czułków nie jest zdaje się zbyt skomplikowana i polega prawdopodobnie tylko na wymianie podrażnień. Przecie pasorzyty, a mianowicie chrząszczyki, wydzielające ciecz odurzającą, które nie są zupełnie pokrewne mrówkom, przez nie wyzyskiwanym i demoralizowanym, porozumiewają się ze swemi gospodyniami właśnie zapomocą czułków. A więc nie należy dopatrywać się jakichś tajemnic w tej mowie, która tak łatwo daje się przyswoić przez inne owady. Nie można jednak i lekceważyć jej, jak o tem przekonywują doświadczenia sir John'a Lubbock'a, wzięte ot tak z brzega z pośród całej ich masy. Zresztą sprawa porozumiewania się mrówek między sobą należy do najbardziej zajmujących. Pewne zjawiska, jak budowa i obrona gniazda, rozdział czynności, operacje wojenne, zabiegi wychowawcze, skomplikowana hodowla grzybów, chów i obrona mszyc, tworzenie łańcuchów podczas szycia gniazd przez mrówki-prządki itp. rzeczy, wymagające stałego współdziałania, można wyjaśnić tylko przypuszczeniem, że mrówki umieją porozumiewać się, naradzać i kierować się jedną myślą. Obok tego jednak, szczególnie w wypadku, gdy chodzi o przenoszenie ciężaru, bardzo często spostrzegamy taki brak wszelkiego związku i zdrowego rozsądku, taką bezmyślność i taki bezład, że naprawdę przychodzi wątpić o istnieniu u nich jakiej takiej inteligencji. Niezwykle ścisły i staranny obserwator Cornetz na zasadzie swych długich i wymagających cierpliwości doświadczeń, przyszedł do wniosku, że mrówki nie umieją wzajemnie sobie pomagać, że nie umieją działać w porozumieniu, że przeszkadzają sobie raczej i przeciwdziałają, a to, co zwiemy “myślą mrowiska" nie daje się zauważyć poza gniazdem, w każdym zaś razie, gdy chodzi o przeniesienie przedmiotów zawadzających a ciężkich. Dość popatrzeć na to, co się dzieje u podnóża mrowiska, by przyznać rację temu uczonemu. Lecz również nie mylą się i ci, co twierdzą, że mrówki umieją porozumiewać się. Komu tedy wierzyć? Bardzo być może, że mrówki tracą głowę w pewnych wypadkach, a mianowicie, gdy chodzi o prze- niesienie pewnych przedmiotów; zapewne i my nieraz wydalibyśmy się istotami bez wszelkiej myśli, działającemi bezładnie i niezgodnie, gdyby ktoś oglądał nas równie zgóry i równie bez należytego rozumienia, jak my patrzymy na mrówki. I w naszych czynnościach, i w naszej cywilizacji napewno niejedno wydałoby się takiemu obserwatorowi niezrozumiałem i pozbawionem sensu. Zresztą zamęt przy przenoszeniu ciężaru i u mrówek jest zjawiskiem przejściowem. Po długiej a cierpliwej obserwacji spostrzeżemy wreszcie, że i one osiągają swój cel, i ostatecznie źdźbło słomy, kawałek drzewa, czy wreszcie większy owad, który musi być przeniesiony do mrowiska, znika w jego wnętrzu. Bezład ów i anomalje w inteligencji zastanawiają badaczy. Ale czyż mrówki nie mogą napotykać takich samych, co i my, niezwykłych trudności, czyż i one nie stykają się z zagadnieniami niespodziewanemi i dotychczas im nieznanemi? Prze de wszystkiem zaś zarówno z tych obserwacyj, jak i z wielu innych odmiennego rodzaju, wynika, że mrówki, wzięte w masie, w całem społeczeństwie, wykazują często pewnego rodzaju inteligencję, wzięte zaś pojedynczo, wyrwane z całości, nie będąc inspirowane przez “duszę zbiorową", tracą trzy czwarte tej inteligencji. Zanim te sprawy zostaną lepiej zbadane, powiedzmy sobie, że jeśli nie możemy poznać malutkich spraw tego światka, który może pomieścić się w naszej garści, to czyż nie jest zarozumiałością z naszej strony twierdzić, że znaleźliśmy wytłumaczenie zagadnień, kryjących się w nieskończoności firmamentu. V. To zagadnienie wzajemnej pomocy mrówek w różnych czynnościach prowadzi nas do zaciekawienia się inną sprawą - a mianowicie, czy mrówki niosą sobie pomoc w nieszczęściu. Pierwsi badacze życia mrówek, Latreille, Lepeletier de Saint-Fargeau itd., zapewniają, że widzieli, jak mrówki opiekują się skaleczonemi towarzyszkami, opatrują chorych i rannych. Bardziej ostrożny Forel wypowiada zdanie, że zdają się one raczej zajmować osobnikami lżej skaleczonymi, wynoszą natomiast z gniazda i pozostawiają na pastwę losu jednostki ciężej ranne. Sir John Lubbock, który poczynił w tym kierunku wiele doświadczeń ściśle metodycznych, stwierdza, że najczęściej robotnice są zupełnie obojętne w stosunku do swych towarzyszek i bynajmniej nie śpieszą im z pomocą, gdy się do czego przylepią, lub gdy są do połowy zalane wodą albo przysypane piaskiem, chociaż najmniejsza pomoc mogłaby uratować im życie. Brak wyraźnej decyzji w tym wypadku zbliża mrówki do ludzi, natomiast różni od pszczół i termitów, u których nigdy nikt nikogo nie ratuje. Pszczoły wyrzucają z ula bez miłosierdzia wszystkich tych, którzy ulegną jakiemukolwiek wypadkowi; termity pożerają chorego lub martwego brata. Mrówki natomiast nie zjadają nawet trupów swych wrogów. W mrowisku, podobnie jak w naszych miastach, wśród licznych obojętnych przechodniów zdarza się niekiedy jak w Ewangelji miłosierny Samarytanin. Czy się to zdarza częściej, czy też rzadziej, niż u nas? Badacze nie są zgodni w opinji. W każdym jednak razie spotyka się objawy miłosierdzia i ten fakt każe zastanowić się bardziej, niż gdyby miłosierdzie było regułą. Byłoby ono wówczas wynikiem jakiegoś prawa organicznego, wynikałoby z niego automatycznie i bezwzględnie i to odbierałoby mu wszelkie podobieństwo do cnoty ludzkiej. Nie będę tu przytaczał faktów - mojem zdaniem dostatecznie znanych i wymienianych we wszystkich dziełach o mrówkach a mianowicie o małej Formica Fusca nieposiadającej czułków od urodzenia i zaniesionej do gniazda przez rodaczki, - o biednej mrówce leżącej na grzbiecie i niemogącej stanąć na nogach i odżywiać się a uratowanej przez towarzyszki, - o robotnicach spojonych do nieprzytomności (oczywiście przez badacza) a zaprowadzonych do gniazda przez inne, o królowej Lasius Flavus, zdeptanej przez nieuwagę a otaczanej opieką przez robotnice w ciągu kilku tygodni, jak gdyby żyła w dalszym ciągu. Huber zresztą zauważył już dawno, że kilka robotnic zawsze przez kilkanaście dni pozostaje przy zwłokach królowej, czyści je i liże bez przerwy, “bądź -jak się pięknie wyraża - zachowując dla swej monarchini resztkę uczucia, bądź mając nadzieję przywrócenia jej do życia." Te fakty, do których dodałbym jeszcze obserwacje Ebrard'a, jak różne inne, których nikt nie podał w wątpliwość, zważywszy na kwalifikacje obserwatorów, wskazywałyby, że na drogach prowadzących do mrowiska, częściej można spotkać Samarytanina, niż na drodze z Jeruzalem do Jerycho, zaiste nie tak rzadko uczęszczanej. Należy zresztą przyjrzeć się zbliska tym objawom. F. Fusca bez czułek, mrówka leżąca na grzbiecie, robotnice spite - świadczą, że mrówki - zgodnie ze spostrzeżeniem Forel'a - zwykły zajmować się lżej rannymi towarzyszami, o ile mogą jeszcze przynieść korzyść społeczeństwu. Co zaś się tyczy królowej zdeptanej, jak również tej ze spostrzeżeń Huber'a, to bardzo być może, ich otoczenie potrzebowało pewnego czasu na przekonanie się, że mają do czynienia z trupem. Przyjmijmy to za pewnik i zapytajmy, w jakim stopniu możemy zastosować do nich interpretację antropomorficzną. Miłosierdzia i litości nie spotka się nigdzie w naturze, oprócz u człowieka, i zapewne u niego zrodziły się te uczucia z egoistycznej myśli o przyszłem życiu. Nie miejmy mu tego za złe. Człowiek jest tylko posłuszny prawu, zawartemu w każdej kropli krwi - przecie wszystko, co żyje, musi czynić tak samo, musi zgodnie z zasadą najwyższą, wieczną i powszechną dążyć do przedłużenia swego istnienia. Zanim wiara w życie pozagrobowe osłabła i prawie zamarła, uczucie miłosierdzia zamieniło się w dziedziczne przyzwyczajenie, które stało się pewnego rodzaju luksusowym pod-instynktem, zresztą występującym od czasu do czasu i którego przejawy są jednak - niestety - dość rzadkie. Co będziemy robili, gdy ten zapas wyczerpie się? Czy znajdziemy jaki inny powód, który skłaniać nas będzie do miłowania się wzajemnego i do odczuwania miłości bliźniego, każącej niekiedy zapomnieć dla niego o sobie? Bardzo być może, że taki powód znajdziemy, gdyż wszystko może się stać, my jednak nie zdajemy się go szukać, a zanim do tego przyjdziemy, ludzkość może zginąć zupełnie lub spadnie tak nisko, że trzeba będzie wszystko rozpoczynać od nowa. Co się zaś tyczy mrówek, to byłyby one podobne do ludzi, niczego nie spodziewających się ani w niebie, ani w piekle, gdyby nie to, że znajdują rozkosz w karmieniu in- . nyeh i kochają całość, której stanowią część składową, a bez której nie mogą istnieć. W jakim stopniu pozostaje to w związku z tem, co zwiemy miłosierdziem? Oczywiście, nie jesteśmy w możności dać odpowiedzi na to pytanie. VI. Od tego trudnego do rozwiązania problemu przejdźmy zkolei do innego równie zawikłanego, a mianowicie do sprawy orjentowania się mrówek w kierunku. Wiadomo, że niektóre stworzenia, mianowicie gołębie pocztowe i ptaki przelotne posiadają pewien specjalny zmysł, który pozwala pierwszym odszukać gołębnik oddalony o setki kilometrów, drugim zaś powracać do gniazd ojczystych lub miejscowości leżących poza morzami w innej części świata. Uczeni radzi szukają lokalizacji tego zmysłu w kanałach półkolistych uszu, które pełniłyby w tym razie czynność odbiorników radjogoniometrycznych, t. j. służyłyby do odbierania jakichś fal, z których jedne są nam już znane, inne zaś wciąż jeszcze czekają na odkrycie. Również niektóre zwierzęta - jak n.p. konie, a nawet niektórzy ludzie, głównie Eskimosi lub plemiona pasterskie z Sahary, posiadają analogiczne zdolności, chociaż w niniejszym stopniu. Czy należy je przypisać również obecności kanałów półkolistych, czy też odpowiedniej zdolności, tak zwanej zdolności Exner'a, t. j. “uczuciu i pamięci położenia w przestrzeni płaszczyzny środkowej ciała?" Tak określona ta zdolność, czyż nie wydaje się być blisko pokrewną owej virtus dormitiva, którą według znanego określenia Moljera posiada opjum? Czy mamy tu do czynienia z pamięcią czy też nieświadomem podrażnieniem wzrokowem czy węchowem? A może to jeszcze coś innego, o czem nie mamy pojęcia, i czego człowiek nie jest w stanie wytłumaczyć, chociaż tę zdolność posiada. Nie zapuszczajmy się w ten labirynt, z którego pomimo posiadania owych kanałów półkolistych nie potrafilibyśmy wyjść tak łatwo, i zadowolnijmy się streszczeniem tego, czego nas w tej sprawie uczą obserwacje nad mrówkami. Przyjęło się zdanie, że orjentowanie się pszczoły i osy jest prawie wyłącznie wzrokowe. Nie może ono być zastosowane do mrówek, które - ogólnie biorąc - są prawie ślepe i które widzą zaledwie na odległość trzech lub czterech centymetrów. Ze spostrzeżeń sira John'a Lubbock'a, wykonanych skwapliwie w pobliżu mrowiska, wynika, że acz mrówki posługują się wzrokiem w mniejszym stopniu, niżbyśmy to czynili w ich położeniu, w każdym jednak razie służy on im w pewnym stopniu za przewodnika. Z drugiej strony tacy uczeni, jak Bonnet, I. H. Fabre, Brun, Cornetz, stwierdzili, zapomocą zamiatania, zalewania, czy wyjałowiania śladów mrówek, że w danym razie i zmysł węchu również odgrywa rolę dość drugorzędną i że po niejakiem błądzeniu mrówki znowu znakomicie orjentują się w kierunku, w którym mają się posuwać. Ostatnie doświadczenia V. Cornetz'a, poczynione w Algierze, dowiodły, że mrówka wyjęta z gniazda w chwili, kiedy nie powróciła zjakiej wyprawy poza nie, i zaniesiona daleko, błądzi i nie znajduje drogi do swego mrowiska. Odwrotnie, jeśli wziąć mrówkę, znajdującą się poza gniazdem, umieścić ją na talerzu z pożywieniem, przenieść ten talerz, zanim ona napełni swe wole, gdzie się chce, w miejsce cieniste, czy też oświetlone, albo n. p. z północy na południe, owad nie straci należytego kierunku i powróci do swego mrowiska. A więc mrówka orjentuje się doskonale w położeniu gniazda, chociaż zmieniliśmy położenie, w stosunku do niego. Wynik w licznych doświadczeniach był zawsze jednakowy i V. Cornetz wyciąga z nich następujący wniosek: “Powrót do gniazda jest funkcją wykonania jakiejś drogi wywiadowczej, a nie funkcją wspomnień wzrokowych, dotykowych lub węchowych." Tem niemniej można mrówkę zniewolić bezwzględnie do zabłąkania się i raz na zawsze przeszkodzić jej w powrocie do gniazda, a to wtedy, gdy podczas jej drogi powrotnej, prowadzącej n.p. z południa na północ, umieścimy ją na talerzu z pożywieniem, i przeniósłszy ją ponad gniazdem, ustawimy talerz tak, aby głowa owada była skierowana do gniazda. Owad pozostawiony samemu sobie odwróci się tak, żeby głowa była skierowana ku północy i pójdzie w tym kierunku, coraz bardziej oddalając się od gniazda i zupełnie sobie nie zdając sprawy, że ono jest poza nim. Ale któż z ludzi nie zabłąkałby się, gdyby mu spłatano takiego djabelskiego figla? VII. Czemu więc przypisać, i jak objaśnić tę zdolność orjentowania się? W tem właśnie kryje się tysiąc trudności. Nie będę wchodził w szczegóły rozmaitych .teoryj, dość zresztą mętnych, z których każda właściwie maskuje w mniejszym lub większym stopniu naszą ignorancję. Raz mówi się o jakimś czynniku mnemonicznym, przypominającym gniazda, to znowu o pojęciu punktu wyjścia, dzięki czemu owad tak umieszcza oś swego ciała, aby gniazdo znalazło się poza nim. Ale to przecie tylko rodzi nowe pytania. Mówi się o jakimś homing instinct - ale to jest tylko puste słowo; mówi się o jakimś ruchu kompensacyjnym, dzięki któremu oś zachowuje się w równowadze - ale czyż to wyjaśnia samą tę oś? Mówi się wreszcie o tropiźmie, o fototropiźmie, o oddziaływaniu czynnika świetlnego, mianowicie słońca, nawet w cieniu lub ciemności, gdyż istnieją promienie przenikające przez ciało nawet najbardziej nieprzezroczyste - a nie trzeba zapominać, że mrówki wyczuwają nawet promienie pozafioletowe. “Dzieje się tu wszystko tak - powiada gdzieś Rabaud - jakgdyby zwierzę, udając się w jakimś kierunku, zostawało tym faktem spolaryzowane." Jakgdyby istniał tu czynnik nieznany, który nie przestaje działać po przeniesieniu - uzupełnia Cornetz - wywołując na nowo progresję, równoległą do poprzedniej. Tu znowu na miejsce jednego pytania nowe domagały się rozstrzygnięcia. Cornetz rozwija dalej myśl ForeFa o istnieniu topochemizmu, który działa nie-tylko na zmysł węchu, ale pozwala mrówce uzupełniać te wrażenia tak, że może ona odczuwać woń długą jakiegoś przedmiotu, płaską lub ostrą - t.j. jeśli dobrze rozumiem - mrówka posiada węch w trzech lub nawet czterech wymiarach. A więc posiadałaby “topografję chemiczną z woniami jako pierwiastkiem specjalnej energji." Odczuwałaby na odległość pachnące emanacje, które w powietrzu zachowują swe położenie w przestrzeni, lecz w stopniu mniej wyraźnem. “A więc - dorzuca E. L. Bouvier - mrówki, posiadając ten zmysł topochemiczny, który pozwala im poznawać kształty i stosunek kształtów, mogą rozpoznawać różnice, które istnieją między śladami w jedną stronę i z powrotem, jak również stronę prawą i lewą drogi - a więc, w rezultacie kierunek, w którym mają się udać. Robotnice z oczami, pokrytemi nieprzezroczystym lakiem, jak to czynił Forel, znajdowały należytą drogę - aczkolwiek z pewnym trudem, natomiast po odcięciu czułków nigdy tego nie mogły uczynić. Słowem zmysł węchu gra tu w porównaniu ze zmysłem wzroku rolę pierwszorzędną." VIII. Aby nie zamilczeć o niczem, należy tu wspomnieć jeszcze o czynniku wewnętrznym, który zaprowadzi nas do kanałów półkolistych, w jakie jest, zdaje się, zaopatrzony malutki mózg mrówki (te kanały, bardzo być może, są zastąpione przez czułki), o “zmyśle kątów" Cornetz'a, o “zmyśle położenia" Bonnier'a, pozwalającym mrówce naprawiać wszelkie odchylenia i iść równolegle do drogi powrotnej. Co to jednak jest ten zmysł? Wciąż powracamy do tego pytania. Zresztą Cornetz czyni uwagę, że mrówki mogą zachować należyty kierunek pomimo, iż przerywa się im następstwo wrażeń kątowych; to samo stwierdza doświadczenie Lubbock'a. Ja zaś wolałbym przypuścić, że sama mrówka jest bu- solą lub igłą magnetyczną, która wskazuje kierunek jej domostwa. Ta busola czy igła jest w stanie spoczynku lub odmagnetyzo-wuje się w gnieździe, staje się zaś czynną, naładowaną na skutek wyjścia z mrowiska i dokonania pewnej drogi. Wszak możliwe jest, że w tym świecie tak od naszego różnym istnieją siły równorzędne naszej elektryczności czy magnetyzmowi, a których my jeszcze zupełnie nie znamy. Oczywiście, wszystko to wydaje się nam bardziej skomplikowanem, niż jest w rzeczywistości, dla mrówki zaś, posiadającej narządy tylko w ogólnych zarysach podobne do naszych, są to niewątpliwie sprawy proste. Oto jak przedstawiają zagadnienia orjentowania się. Jesteśmy jeszcze w zupełnej ciemności i życie tych malutkich tworów kryje dla nas wiele dziwnych tajemnic. MRÓWKI PASTERKI I. Nie będzie zbyt śmiałem twierdzenie, że człowiek pierwotny, poprzedzający o miljony lat czy tysiące wieków tego, którego szczątki znajdujemy w jaskiniach, nie znał zwierząt domowych. Żywił się tylko korzeniami, dzikiemi owocami, mięczakami i łupem, zdobytym na łowach. Z biegiem czasu po upływie tysięcy lat w wyniku prób, niedających się przeliczyć, a często nieudanych, oraz tępych i powolnych rozmyślań udało mu się przyzwyczaić do siebie, oswoić i wyhodować pewną liczbę bezbronnych zwierząt, które zaczęły mu dostarczać mleka, wełny, mięsa swego i swego potomstwa. Od tego czasu istnienie człowieka pierwotnego stało się mniej zależne od okoliczności, mniej męczące, i w ten sposób zyskał on zabezpieczenie przed codzienną, nieubłaganą grozą śmierci. Po pełnym niebezpieczeństw okresie łowieckim nastąpił okres pasterski. Podobny okres spotykamy w dziejach rozwoju pewnych gatunków mrówek. Czy są one bardziej inteligentne od innych gatunków - wojowniczych, polujących, rabujących, których życie jest zależne od niepewnej zdobyczy? Czy czasem nie zawdzięczają one swego wyższego stopnia bytowania szczęśliwemu wypadkowi, który skierował ich uwagę na pewien szczegół, przez inne nie zauważony ? Kiedy powstała u nich pierwsza myśl o hodowaniu innych owadów ? Nie wiemy nic o tem. Zresztą nie znamy i własnych naszych dziejów pod tym względem. W bursztynie znajdujemy liczne przykłady współczesnych mrówek pasterek, mianowicie prawie wszystkie gatunki rodzaju Lasius, oraz ich mszyce. Należy więc cofnąć się wstecz poza okres trzeciorzędowy, czyli o wiele tysięcy i miljonów lat przed zjawieniem się rodzaju ludzkiego na ziemi. Na ścisłe ustalenie daty niestety nie pozwala zupełny brak jakichkolwiek danych. Bardzo być może, że, podobnie jak to się działo z człowiekiem, szczęśliwy zbieg okoliczności pozwolił mrówkom dokonać tego odkrycia. Wałęsając się tu i owdzie w poszukiwaniu codziennego pożywienia, znalazła się jakaś mrówka w pobliżu skupienia mszyc, które obsiadły jakąś soczystą zieloną gałązkę. Miła, słodka woń dosięgła jej czułków, nóżki zaś przylepiły się przyjemnie do smakowitej cieczy. Niespodziane znalezisko wydało się jej zachwycającem i niewyczerpanem źródłem pożywienia. To też, napełniwszy po same brzegi swe wole, ten żołądek społeczny, pośpieszyła napewno zpowrotem do gniazda, gdzie wśród uniesień i spazmów urzędowego żywienia głodnych rozniosła się natychmiast wieść o cudownem odkryciu, zapowiadającem erę niewyczerpanych dostatków i radości. Po ożywionej wymianie zdań, przeprowadzonej przy pomocy czułków, wyruszyły wszystkie mieszkanki tego gniazda w długich szeregach do miodopłynnych źródeł. Zaczęła się dla mrówek nowa epoka bytu; nie były już samotne, poczuły jakieś stałe oparcie w życiu. II. Przykład nie poszedł na marne; większość mrówek jednak nie naśladuje go. Od czego to zależy? Od gatunku, stopnia inteligencji, wprawy, przyzwyczajeń, czy też zamiłowania do pewnego rodzaju pożywienia? Kto może na to dać odpowiedź? Oto temat do doświadczeń, które mogą odsłonić nam ciekawe szczegóły z dziedziny psychologji mrówek, a nawet pewne myśli i dążenia Animae Mundi. Coby się stało, gdybyśmy, co jest zupełnie wykonalne, zmusili mrówki pasterki do adoptowania w charakterze niewolnic, lub przyjęcia jako stołowników czy sprzymierzeńców jednostek z gatunku, który się nigdy hodowlą mszyc nie zajmował? Prawdopodobnie zaczęłyby one naśladować te, co to już umieją robić, i wzięły udział w ich pracach. Ale coby się stało, gdybyśmy potem oddzielili całkowicie część nowowtajemniczonych od ich instruktorek? Czy przyjęłyby, jak to czynią ludzie, na stałe ten nowy sposób zbierania pożywienia, którego wszak dobrą stronę poznały? Czy potomstwo, wylęgłe w gnieździe nowo założonem przez jedną z ich samic, udałoby się na poszukiwanie miododajnych mszyc? Możnaby prowadzić podobne doświadczenia z mrówkami hodującemi grzyby oraz z mrówkami-prządkami, o których będzie jeszcze mowa. Czy córki przybrane, niewolnice lub sprzymierzone mrówek-ogrodniczek, pozostawione same sobie, wezmą się do hodowli grzybów, a osobniki, które czas jakiś bawiły w gnieździe mrówek-prządek - zaczną używać larw w sposób, który poznały? A więc - jak widzimy - i jak często jeszcze zobaczymy - pomimo wszystko, co już zostało zrobione, zostaje jeszcze bardzo dużo do zrobienia i w nieskończoność ściele się przed nami przestworze nieznanego. III. W każdym razie wiemy już, że wszystkie mrówki nie zadowolniły się machinalnem i prostem wyzyskiwaniem przypadkowego wielkiego odkrycia. Niektóre z nich, w sposób równie pomysłowy, jakby to uczynił człowiek, stopniowo ulepszyły go i doprowadziły do szczytu doskonałości. Przyjęły one za zasadę, że bydło, które pasie się w pobliżu gniazda, należy do nich bezspornie. Nauczyły się zbierać, osiedlać i pielęgnować mszyce, doić je regularnie, a właściwie wywoływać słodkie odchody zapomocą pieszczot i zwiększać je ilościowo, gdyż - powiedzmy to szczerze - w danym razie nie idzie o wyciąganie mleka z sutek piersiowych, lecz o znacznie mniej idyliczne pobudzenie i ułatwienie wydalania odchodów. Dokonały selekcji swego bydła i doszły do tego, że mogą od jednego żyjątka otrzymać od dwudziestu do czterdziestu kropli słodyczy na godzinę. Stroskane, zakłopotane, dążą one z pośpiechem od swego gniazda do stad mszyc czy kokcydyj, i zpowrotem, jak pasterze normandzcy krążący między folwarkiem a pastwiskiem. Strzegą swych stad z niezwykłą przezornością. Mniej kulturalne zadawalniają się utrzymywaniem naokoło nich straży, która grozi swemi szczękami spragnionym miodu włóczęgom, bowiem walka o byt i o zdobycie bogactw naturalnych jest tu tak samo zaciekła i nieubłagana, jak u nas, i sięga równie odległych czasów. Inne, bardziej praktyczne jak n.p. nasza Lasius Niger, wpadły na pomysł odcinania, mszycom skrzydeł w celu uniemożliwienia im ucieczki i ułatwienia sobie dojenia, albo otaczają parkanem miejsce, w którem te krowy bytują, budują kryte chodniki i przygotowują schrony, gdzieby one mogły się ukryć podczas deszczu. Inne znowu, jak Crematogaster Pilosa z Ameryki, budują im klatki z papy, aby je zabezpieczyć przed larwami kokcyneli i Bożemi krówkami, które tak łakomie je pożerają. Są też i takie przezorne, które budują dla swoich mszyc chlewki wewnątrz swego gniazda i tam je hodują. Mrówki należące do gatunku Lasius Flavus Umbratus postępują jeszcze lepiej. Nie wychodząc prawie wcale z gniazda p i unikając światła tak samo, jak termity, odnalazły mszyce, posiadające takież upodobanie i żyjące tylko na korzeniach pewnych drzew i roślin. W razie potrzeby dostają się do nich przez korytarze wyryte w ziemi i przenoszą je do obór, urządzonych wewnątrz swych gniazd, i wszyscy razem żyją szczęśliwie pod ziemią. Zdarzają się fakty jeszcze dziwniejsze. Piotr Huber, którego spostrzeżenia odnośne zostały następnie całkowicie potwierdzone przez Mordwiłkę i Webster'a, zauważył pierwszy, że robotnica gatunku Lasius Flavus zbiera jaja mszyc i wychowuje z nich młode, przyczem w razie niebezpieczeństwa ratuje je wespół ze swem potomstwem. IV. Bydłem mrówek są nie tylko mszyce i kokcydje. W tym samym celu nasz owad używa też pewnych małych owadów skaczących, których nazw entomologicznych nie chcę tu wymieniać, gdyż byłoby to zbyt nudne. Wolę natomiast wspomnieć o tem, że niektóre gatunki mrówek umieją korzystać również z larw wydzielających słodką ciecz. Są to głównie gąsienice motyli z rodziny Lycaeneidae. Otóż siadają one na takiej gąsienicy, która jest dla nich zaiste koniem apokaliptycznym, i podczas, gdy ta spokojnie i bez przeszkody pożera swoją żywność, głaszczą swemi czułkami ostatni pierścień odwłoka, wydzielający tak dla nich pożądaną słodką ciecz. Każda mrówka albo grupa mrówek broni zażarcie taką gąsienicę przed pasorzytami, które chciałyby się w niej osiedlić, a nawet i przed człowiekiem. Według spostrzeżeń mrs.Willy, w Indjach w okresie przed deszczami mrówki udają się na poszukiwania tych gąsienic, znoszą je setkami do swych gniazd, czuwają tam nad niemi, gdy zapadną w głęboki sen jako poczwarki, i pomagają wydostać z obsłonek wylęgłym z nich dojrzałym błękitnym motylom, jakgdyby znały wszystkie tajemnice przeobrażeń motylich. Wielu myrmekologów utrzymuje, żewszystko to jest dziełem przypadku, wynikiem szczęśliwego zbiegu okoliczności, który powoli przeobraził się w przyzwyczajenia. Jedna z poszukujących pożywienia mrówek spotyka mszycę; zaciekawiona i zwabiona słodkim zapachem, bada ją, kosztuje wydalin, znajduje, że są smaczne i przekonywa się o jej pochodzeniu. Powraca jeszcze raz, za nią przychodzą inne, idą za jej przykładem, zwyczaj ten rozpowszechnia się, zamienia się w przyzwyczajenie a wreszcie w instynkt. Oczywiście taka teza nadaje się doskonale do obrony, gdyż wobec braku wiadomości można zaryzykować wszystko, co przyjdzie na myśl. Lecz jakież odkrycie, dokonane przez człowieka, oparłoby się takiemu tłumaczeniu? MRÓWKI GRZYBIARKI I. Wdanym razie mrówki upodobniły się do termitów. Wiadomo przecie, że ter-mity żywią się celulozą, nie mogą jej jednak trawić. Do trawienia używają one bądź pierwotniaków, wiciowców, których miljony bytują w ich przewodzie pokarmowym, bądź grzybków, których zarodniki zasiewają na podłożu odpowiednio przy gotowanem. W ten sposób zakładają termity w swych gniazdach obszerne hodowle grzybne, podobnie, jak to czynią w okolicach Paryża specjaliści, prowadzący w podziemiach hodowlę pieczarek. Czy mrówki, które są, geologicznie biorąc, młodsze od termitów, przejęły od nich tę myśl? Przecie zupełnie jest możliwe, że dostawszy się przypadkowo do gniazda termitów, osłabionego lub źle bronionego, zapoznały się tam z hodowlą grzybów i zrozumiały dobre jej strony. Jest to tem bardziej do przyjęcia, że mrówki nie potrzebują ani pierwotniaków ani grzybów do trawienia. Nie chodziło im w danym razie o zadośćuczynienie koniecznej potrzebie życiowej, co zmusza do natężenia wszystkich zdolności intelektualnych i dokonywania cudów pomysłowości, lecz o zapewnienie sobie wewnątrz gniazda żywności obfitej, zdrowej i wciąż świeżej . podajmy odrazu, że jednak mrówki nie hodują tych samych gatunków grzybów, co termity, które znają zaledwie jeden Agaricus i jeden Xylara. A więc mrówki nie przejęły hodowli grzybów z gniazd termitów, nie przyniosły stamtąd zarodników; prawdopodobnie wpadły na ten pomysł samodzielnie pod wpływem jakiego szczęśliwego przypadku, z którego ich inteligencja potrafiła wyciągnąć odpowiednio korzystny wniosek. II. W Europie nie spotykamy mrówek hodujących grzyby. Są one znane tylko w tropikalnej części Ameryki. O tej ich własności nie wiedziano nic aż do czasów badań Belt'a, Moeller'a, Forel'a i Sampaio i najświeższych poszukiwań Jakóba Huber'a i Goeldi'ego. Dawniej, idąc za Mc Cook'iem, który pierwszy je obserwował, mniemano, że zajmują się one tylko zbieraniem i cięciem liści pewnych drzew. Oto dlaczego w pracach z przed lat czterdziestu, chociażby w ciekawej książce Ernesta Andre'go, noszą one nazwy mrówek tnących liście, mrówek parasolniczek, manjokowych, sauba itp. Należą one do potężnego rodu Attineae, dużych mrówek o długich nogach, wyróżniających się swą wielopostaciowością - jak również żarłocznością i pomysłowością. Grzybiarki wywodzą się zapewne, jako wynik swoistej ewolucji, od pewnych mrówek europejskich; istniały one już ongiś w tej części świata, którą obecnie zwiemy Ameryką, zanim wielki kataklizm oddzielił ten ląd od Europy. Nie przyjmują one innego pożywienia poza grzybami, które uprawiają, i dzięki temu ich istnienie jest całkowicie zależne od tych podziemnych ogrodów grzybnych. Tak samo, hodowane przez nie grzyby chociażby Rhozites Gongylophora czyli t. zw. “kalarepa" mrówcza, specjalne nabrzmienie na szczycie gałązek grzybni, nie rozwijają się bez ich starań. Kiedy przyszła fundatorka nowego społeczeństwa opuszcza gniazdo rodzinne, udając się na lot weselny, zabiera ze sobą kłębuszek grzybni, aby mogła ją zasadzić w swej samotni. Tam - jak zobaczymy niżej - będzie ona hodowała te grzyby, dostarczając im pożywienia ze siebie, t.zn. ze swego odwłoka i z zresorbowanych stopniowo potężnych mięśni, niegdyś potrzebnych do poruszania skrzydłami, a po ich oderwaniu zupełnie już zbytecznych. III. W gniazdach mrówek z rodzaju Atta i pokrewnych istnieją robotnice trzech wielkości - olbrzymki, dochodzące do 16 mm długości, średnie i malutkie. Każdy rodzaj robotnic pełni swoiste czynności. Wielkie nie wychodzą nigdy z gniazd i strzegą wejść; średnie wychodzą nazewnątrz, tną i rozdrabniają liście oraz przynoszą je do mrowiska, wreszcie malutkie przyrządzają odpowiednie podłoże z roztartych na miazgę liści i zasiewają w niem zarodniki grzybów. Podłoże, na którem ma się grzybnia rozrosnąć, wymaga nieustannych starań. To też rozcierają je, ugniatają, układają i nawożą swemi odchodami, substancjami mącznistemi i ziarnami manjoku, co wywołuje fermentację. Czy kto z was hodował kiedy pieczarki? Dokonać tego z pomyślnym wynikiem jest znacznie trudniej, niż się zdaje i niż to twierdzą podręczniki. Według wskazówek pieczarkarzy wystarczy w jakiejkolwiek szufladzie umieścić trochę nawozu końskiego i naszpikować go cząstkami grzybni - a po kilku dniach wszędzie zjawią się białe główki, jakgdyby krasnoludki, które tylko czekały na rozkaz czarnoksiężnika. Niestety jednak w większości wypadków nic z tych zabiegów! To nawóz nie jest jeszcze odpowiednio dojrzały; raz jest zbyt gorąco, raz zbyt zimno; to za sucho, to za wilgotno; grzybnia jest za młoda albo za stara; zaszła jakaś nieodpowiednia fermentacja, albo burza zabiła zarodniki itp. Słowem, trzeba mieć i tu pewne doświadczenie, które nabywa się dopiero po odpowiedniej praktyce, t.zn. po przeprowadzeniu obserwacyj, po przemyśleniu sprawy, po wyjaśnieniu przyczyn niepowodzeń, po dokonaniu licznych spostrzeżeń nad wpływem temperatury, wilgoci, światła, przewietrzania i wielu innych czynników. Czyż można przypuścić, że tego wszystkiego nie potrzeba było, zanim mrówki nauczyły się należycie hodować swe grzyby, znacznie delikatniejsze i wrażliwsze, niż nasze pieczarki? Niemieckiemu myrmekologowi Alfredowi Moeller'owi zawdzięczamy opis sposobu przygotowywania podłoża pod hodowlę grzybów, jaki stosuje Acromyrmex, gatunek mrówki rozpowszechnionej w Brazylji środkowej. Każdy gatunek zresztą posiada swój sposób hodowli, co stwierdza po raz nie wiem już który, że mamy tu do czynienia nie tylko z machinalnym aktem instynktu. Powróciwszy do gniazda, robotnica tego gatunku kraje przedewszystkiem zapomocą swych działających jak nożyce szczęk liście na kawałki szerokości mniej więcej takiej --jaką posiada jej głowa, następnie drapie je, skubie, wygładza, zwilża i wreszcie, sporządziwszy z nich kulkę, przy pomocy nóg i czoła umieszcza ją w odpowiedniem miejscu. Kuleczki przygotowane rano pokrywa popołudniu, już po kilku godzinach grzybnia w postaci delikatnych białych niteczek. Nie w tych jednak niteczkach mieści się pożywienie, ani też w konidjach lub zarodnikach, które na ich wierzchołkach powstają; znajduje się ono w t.zw. “kalarepie" mrówczej, t.zn. w malutkich kulistych nabrzmieniach na wierzchołku gałązek grzybni. Są to twory zupełnie swoiste, sztuczne, powstałe wyłącznie pod wpływem zabiegów mrówczych. Dla otrzymania tej “kalarepy" trzeba obgryzać gałązki grzybni, wyrastające szybko do góry - i właśnie tę czynność pełnią owe najmniejsze robotnice, znojące się bezustanku. Nieraz, gdy jest ich za mało, nie mogą podołać swemu zadaniu, nie mogą powstrzymać zbyt szybkiego rozrostu grzybni i aby uchronić się od uduszenia muszą wkońcu uciekać przed tym lasem, oszalałym i rozpętanym, unosząc larwy, którym również on zagraża. Wówczas ustaje tworzenie się “kalarepy" i sztuczna hodowla przechodzi w hodowlę zupełnie naturalną, dziką, podobną do opuszczonego ogrodu, w którym chwast wybujały zagłuszył uprawne rośliny. A więc - jak widzimy - hodowla grzybów przez mrówki to sprawa również skomplikowana, również wymagająca odpowiednich wiadomości, jak hodowla olbrzymich złocieni lub pewnych storczyków, stanowiących chlubę naszych wielkich zakładów ogrodniczych. Dlaczego tedy, gdy chodzi o owady, nie możemy mówić o wynalazczości, doświadczeniu, wnioskowaniu, rozumowaniu i inteligencji. IV. Na to się odpowiada ogólnie, że jest to tradycja, czy też rutyna, utrwalona dzięki instynktowi. Mojem zdaniem w tym razie, jak i w wielu innych, takie tłumaczenie nie da się utrzymać. Jeśli jest to tradycja albo rutyna, to początek jej dał jakiś akt inteligencji i musiała ona powstawać stopniowo, jak u nas. Naprzykład, trudno przypuścić, żeby stosowanie nawozów, pobudzających wzrost, było zdolnością wrodzoną. Nie ma jej wrodzonej ani człowiek, ani mrówka. Powie mi ktoś, że mrówki rozrzucają swe odchody byle gdzie i że przypadkowo dostają się one również do ogrodów grzybnych. Bynajmniej tak nie jest. Mrówki hodujące grzyby usuwają ze swego gniazda jak wszystkie mrówki, z niezwykłą starannością wszelkie nieczystości, z których nie mogą ciągnąć żadnych korzyści. Podziemne ich mrowiska mogą służyć za wzór czystości i porządku. Wszystko, co czynią one podczas uprawy grzybów, czynią zupełnie celowo. Fotografje, sporządzone przez dra Jakóba Huber'a z żywych objektów, stwierdzają jak najdobitniej, że n.p. Atta chwyta przedniemi nóżkami trochę grzybni i przykłada do końca odwłoka, poprzednio odpowiednio zgiętego, gdzie zjawia się kropla wydalin, natychmiast wsiąkająca w gąbczastą grzybnię. Wymieniony badacz widział, jak jedna robotnica w ciągu godziny dwa razy powtórzyła ten zabieg. Trzeba powiedzieć zupełnie szczerze - przy tej jak przy każdej innej sposobności, - że nie chcemy przystać na to, iżby na ziemi miały istnieć poza nami jakiekolwiek istoty, które, dzięki swej inteligencji lub swym wartościom moralnym, posiadałyby to samo prawo, co my, do znaczenia duchowego, do nie wiem już jakiej wyjątkowej roli we wszechświecie, do nieśmiertelności, do jakichś nieokreślonych a olbrzymich na- dziei. To, że mogłyby one dzielić wraz z nami przywilej, uważany przez nas za naszą wyłącznie własność, burzy nasze odwieczne iluzje, poniża nas i odbiera nam pewność siebie. Widzimy, jak się one rodzą, żyją, spełniają swe skromne obowiązki a wkońcu znikają setkami miljardów, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu, nie wywołując niczyjego wzruszenia i nie osiągając żadnego innego celu oprócz śmierci. Nie chcemy zgodzić się na to, że i z nami dzieje się to samo. Wolelibyśmy, aby wszystko było bezmyślne, instynktowe, automatyczne, nieodpowiedzialne. Kiedyś i my może nauczymy się, jak wszystkie inne twory, żyjące obok nas na kuli ziemskiej, zadawalniać się samem życiem. I bardzo być może, dopiero wówczas przekonamy się, że wystarcza to w zupełności i że ten ideał jest mniej zawodny, niż wszystkie inne. V. Mrówki z grupy Attineae tworzą często olbrzymie gniazda złożone. Takie gniazdo zbadane przez ForeFa w Kolumbji, miało główny ośrodek o średnicy pięciu do sześciu metrów, wysokość zaś jego dochodziła do trzech stóp. Naokoło tej metropolji w odległości dwustu-trzystu kroków od niej wznosiły się kopce mniejsze. Spustoszenia, sprawiane przez te wielkie mrówki, można porównać do skutków najazdu termitów i tylko nieopanowana bujność roślinności podzwrotnikowej sprawia, że nie zamieniają one miejscowości, przez się zamieszkanych, w całkowitą pustynię. Drzewo nawiedzone przez te mrówki zostaje odrazu ogołocone z liści. Odcięte, spadają one u podnóża pnia, gdzie zostają natychmiast pokrajane przez oczekującą rzeszę robotnic na kawałki, łatwe do przenoszenia. I oto w cieniu tych zielonych parasolów - skąd nazwa “mrówki parasolowej" - długie szeregi owadów skierowują się do gniazda. Po godzinie z wspaniałej korony drzewa zostaje tylko nagi szkielet gałęzi, mrówki zaś zabierają się do następnego. Zniesione do gniazda kawałki liści podlegają dalszemu pocięciu na drobniutkie kawałeczki a te zostają - jak już mówiłem -roztarte na miazgę, z której tworzy się podłoże dla hodowli grzybów. Gdybyśmy te ogrody grzybne powiększyli do skali ludzkiej, ujrzelibyśmy widok czarodziejski. Na tle pejzażu podwodnego lub księżycowego w bladej, niebieskawej dali krzewiłaby się bujna roślinność o kształtach kulistych i robakowatych. Tu i owdzie strzelałyby w górę krzewy jakgdyby z białych, nieruchomych płomieni złożone. Tu i owdzie rozwijałyby się gwiaździste kwiaty - jak wielkie delikatne płatki śniegu, tu i owdzie słałyby się miękkie poduszki, jak srebrzyste gąbki. Masa bladych larw, grożących zatopieniem wszystkiego, a nie ruszających się z miejsca. Grona jaj wiszące na rozczochranych przeźroczystych włosach.. . Aby wyczerpać temat, wspomnijmy jeszcze o ciekawej argentyńskiej mrówce Atta Vollenreideri, niedawno zbadanej przez dra Carlosa Bruch'a z Buenos Aires. Ta hoduje swe grzyby nie wewnątrz podziemnych komór, lecz na powierzchni gniazda. Olbrzymi grzyb Locellina Mazzuchi, stanowiący jej wyłączne pożywienie, a którego kapelusz posiada średnicę od trzydziestu do czterdziestu centymetrów, nigdzie indziej nie rośnie. Podobnie inny grzyb, znacznie mniejszych rozmiarów, Poroniopsis Bruchi rośnie tylko na gniazdach mrówek należących do gatunku Acromyrmex Heyeri. Każde z nich jest pokryte temi grzybami. Byłoby trudno - jak w wielu innych razach - wszystko to przypisywać przypadkowi i zaprzeczać działaniu świadomości i inteligencji. VI. Zakładanie gniazda przez mrówki hodujące grzyby jest równie związane z trudem i heroicznym wysiłkiem, jak i u naszych europejskich gatunków, komplikuje zaś to jeszcze potrzeba hodowania grzybów. Jakób Huber i prof. Goeldi uzupełnili spostrzeżenia Moeller'a, odnoszące się do tej sprawy, i wyjaśnili wszystko ostatecznie. Badali oni gatunek Atta Sexdens. Zaraz po zamknięciu się młodej samiczki w jej komorze podziemnej, składa ona przyniesiony z gniazda macierzystego kawałek grzybni i nawozi go w sposób, powyżej opisany. Po paru dniach grzybnia zaczyna się rozrastać i wypuszcza we wszystkie strony cieniutkie, delikatne niteczki. Rozrasta się szybko i wnet zostają w niej złożone pierwsze jajka. Teraz przez cały czas aż do wylęgu pierwszych robotnic, zarówno młoda matka, jak larwy i grzyby nie odżywiają się niczem innem jak jajami. Wyłącznie i wszechwładnie panuje tu jajożerstwo. Zanim rozpocznie się odżywianie się “kalarepą" - t.zn. zgrubieniami na wierzchołkach grzybni, wyhodowanemi przez pierwsze 'robotnice, matka, znosząca na godzinę dwa jajka, składa około dwóch tysięcy jaj, z których osiemset przeznacza się na cele odżywiania. Zarówno bowiem, matka jak i larwy nie ruszają ani grzybni, ani “kalarepy". Skąd tedy bierze ona materjał na budowę tych dwóch tysięcy jaj, z których sama spożywa zaledwie trzysta lub czterysta, a które razem wzięte dają wagę jej ciała? Gdzie kryje się zagadka tego nieustannego wzrostu w pustce, tworzenia się ciała z niczego? Czyżby zachodziło tu odżywianie się czemś nieznanem dotychczas a czerpanem z zewnątrz? Podobne cuda dzieją się tylko w świecie owadów. I nikt dotychczas nie rozwiązał tego pytania. MRÓWKI ROLNICZKI I. A teraz zkolei przejdźmy od mieszkanek podziemi do ogrodniczek zawieszonych w powietrzu. Są to malutkie mrówki, należące do pięciu lub sześciu rozmaitych gatunków, o nazwach niezwykle dziwacznych. Bytują one głównie na brzegach Amazonki i budują gniazda swe kształtu kulistego pomiędzy dwiema lub trzema rozchodzącemi się gałązkami. Nie byłoby w tem nic szczególnego, gdyby nie zasiewały one na ich powierzchni epifitów, tak podobnych do pasorzytniczych roślin - aczkolwiek niemi nie są; do ich rzędu należą między innemi storczyki. Te wiszące gniazda, według Ule'go, który je specjalnie badał, wyglądają jak porośnięte zielenią gąbki. Jego zdaniem, nasiona tych roślin nie zostały tu przeniesione przez wiatr lub ptaki, gdyż nieraz tego rodzaju gniazda spotyka się w tych okolicach, gdzie nie występują wogóle epifity. Zresztą te rośliny rozwijają się tylko na próchnicy przyrządzonej przez mrówki z rodzaju Atta. Inny dowód: jeśli mrówkom z tych wiszących gniazd dać do spożycia owoc ich ulubionych roślin, natychmiast zasadzają one nasionko z niego na swem gnieździe. Dokonywują tego zasiewu oczywiście nie dla rozkoszowania się kwiatami, lecz dla wzmocnienia swych budowli zapomocą gałęziących się korzeni. Dzięki temu kule owe sklejane z próchnicy, nabierają takiej spoistości, że mogą oprzeć się zarówno gwałtownym ulewom tropikalnym, jak palącym promieniom słońca. Dla całości obrazu należy zaznaczyć, że sprawy te podlegają całkowicie dyskusji i czekają jeszcze na nowe badania. II. Prawdziwemi rolniczkami są mrówki z gatunków Pogonomyrmex Molefaciens z Teksasu i Pogonomyrmex Barbatus z Meksyku. Zachwycałem się ich gniazdem podczas spaceru w okolicach Houston'u, w czasie mej podróży z Nowego Orleanu do Los Angeles. Nie trzeba jednak dotykać takiego gniazda, gdyż żądło tych mrówek zawiera truciznę, mało jeszcze poznaną (nie jest to kwas mrówczany) a wywołującą dotkliwe bóle. Na równinie porosłej bujną trawą, z wielkim trudem wycinają one naokoło swego gniazda krąg, od którego we wszystkie strony rozchodzą się promienisto dobrze utrzymane drogi; wszystkie rośliny zostają usunięte, oprócz jednego tylko gatunku trawy, a mianowicie Arista Oligantha, zwanej tu zwykle mrówczym ryżem. Uczony amerykański Lincecum, który pierwszy badał to gniazdo, twierdzi, że mrówki sieją tę trawę, zdaniem jednak Mc Cook'a prowadzącego poszukiwania po nim, nie czynią one tego, lecz wprost usuwają wszystkie inne rośliny, wycinając je jak najstaranniej. W danym razie dokonują pracy drwala, gdyż bujne podtropikalne trawy są dla tych drobnych owadów olbrzymiemi drzewami. Podpiłowują one je u podstawy swemi szczękami. Zdanie Mc Cook'a o biernej hodowli ryżu mrówczego znalazło poparcie w badaniach Wheeler'a, który podczas czteroletniego pobytu w Teksasie miał możność spostrzeżeń nad temi mrówkami i doszedł, jak się one w danym razie zachowują. Pogonomyrmex Molefaciens nie zabezpiecza zebranych przez siebie ziarn trawy od kiełkowania, jak to czynią mrówki żniwiarki w Algierze lub na południu Francji. Kiedy po kilku dniach deszczu zaczynają one kiełkować i gniazdu grozi zarośnięcie przez nie, robotnice śpieszą usunąć nazewnątrz wszystkie te, które już wykiełkowały; wyrzucone z gniazda kiełki zakorzeniają się naokoło niego i w ten sposób tworzy się plantacja ryżu mrówczego, budząca podziw u każdego, kto pierwszy raz zetknie się z temi mrówkami. III. Obok tych rolniczek czy ogrodniczek możnaby postawić mrówki, które nie orzą ani sieją, lecz gromadzą w swych gniazdach ziarna traw i zbóż. Wbrew temu, co się twierdzi ogólnie, mrówki krajów o mniej lub bardziej ostrej zimie nie gromadzą zapasów. Zimę spędzają one wewnątrz gniazd w stanie odręttwienia i budzą się z niego dopiero na wiosnę, t.j. wówczas gdy już mogą znaleźć odpowiednią żywność. Natomiast mrówki, mieszkanki krajów cieplejszych o łagodnej zimie, nie zapadające podczas niej w odrętwienie, muszą myśleć o przyszłości i gromadzić zapasy. Pomiędzy niemi najbardziej znanym i najlepiej zbadanym jest gatunek Messor Barbatus, spotykany na południu Francji i bardzo rozpowszechniony w Algierze, gdzie go się ogólnie obawiają. Badali go I. T. Moggridge, Escherich, Arthur Brauns i V. Cornetz. Ta spaśna mrówka południowa gromadzi w swych podziemiach ziarna rozmaitych roślin, które bądź zbiera na ziemi, bądź obrywa wprost z łodygi albo wstrząsając niemi, albo podpiłowując je zapomocą zazębionych szczęk. Przy wejściu do gniazda działa ścisła kontrola: robotnice- nowicjuszki, które z całą naiwnością przynoszą pierwszy lepszy kamyczek, okruchy porcelany czy niejadalne nasiona, muszą zawracać i gdzie indziej składać owoce swej omyłki. Oczy wiście nie będę opisywał tych dramatów, które mają miejsce u wejścia do gniazda, gdy trzeba wciągnąć doń jakieś większe ziarno lub wierzchołek kłosa, wciąż układającego się wpoprzek. To widowisko łatwo można obserwować w czasie lata między Saint-Raphael a Mentoną. Zgromadzone, jak w spichrzu, ziarna, niekiedy metodycznie poklasyfikowane, są przechowywane w komorach wymurowanych staranniej, niż wszystkie inne. Ale jak zabezpieczą mrówki-żniwiarki te swoje zbiory od kiełkowania podczas deszczowych okresów? Jest to pytanie, którego myrmekologowie nie rozstrzygnęli jeszcze ostatecznie. Jedni twierdzą, że w razie potrzeby przenoszą one wilgotne ziarna do rodzaju suszarek, leżących blisko powierzchni gniazda, inni są zdania, że drogą specjalnych zabiegów osłabiają ich zdolność kiełkowania, nie niszcząc jej jednak ostatecznie, gdyż te nasiona, wysiane poza gniazdem, kiełkują doskonale. Jeszcze inni utrzymują, że obgryzają je wprost w miarę wyrastania kiełków. Ma to być jednocześnie sposób przyrządzania słodu z nasion, dzięki czemu stają się one łatwiej strawne. Istotnie mrówki-żniwiarki nigdy nie zjadają ziarn jako takich, lecz w stanie roztartym, zmiażdżonym, rozmiękczonym, najczęściej w postaci papki nawpół płynnej. Zazwyczaj specjalni żołnierze o wielkich głowach i olbrzymich szczękach pełnią czynność piekarzy. Tu przy sposobności należy obok zalet wymienić i ujemne strony charakteru niektórych mró- wek; oto jeden gatunek żniwiarek z rodzaju Pheidole jest równie okrutny, jak pszczoły lub termity, stanowi on coprawda wyjątek wśród rodu mrówczego. Mianowicie pod koniec okresu zbiorów, kiedy ci pracowici piekarze stają się już zbędnymi, tajna rada społeczeństwa skazuje ich na zagładę. Po ścięciu trupy ich zostają wyrzucone z gniazda, natomiast z wiosną ta sama władza nakazuje matkom wydać odpowiednią ilość nowych piekarczyków. MRÓWKI PRZĄDKI I. Te są raczej wykwalifikowanymi leśnikami, niż rolnikami. Wzniosły się one na szczyt sztuki i przemysłu mrówczego i zajmują na skutek tego miejsce wyjątkowe w świecie tych owadów. Mrówki- prządki albo mrówki-szwaczki, poznane zaledwie przed trzydziestu laty, tworzą rodzaje Oecophyłla i Polyrhachis a zamieszkają kraje tropikalne Azji, Afryki i Australji. W ostatnich dniach stwierdzono, że Camponotus Senex z Brazylji szyje również tak samo swe gniazda. W Indochinach są one dość rozpowszechnione ciesząc się respektem i opieką krajowców, gdyż bronią plantacje roślin uprawnych od pasorzytów. Bugnion, Doflein, Dodd, Karol Friedrichs, Goeldi i szereg innych uczonych przeprowadzili nad niemi badania. Budowę gniazda rozpoczynają mrówki-prządki od połączenia dwóch lub trzech liści, według opisu Dodd'a ustawiwszy się w szereg obok siebie na brzegu jednego liścia, w razie potrzeby w ilości stu, w zgodnym wysiłku chwytają szczękami krawędź drugiego liścia i przyciągają go do pierwszego. Jeśli nie mogą tego uczynić wprost, szczególnie, gdy liść jest trochę bardziej oddalony, tworzą mosty lub łańcuchy w ten sposób, że jedna robotnica chwyta drugą mocno szczękami za przewężenie ciała między tułowiem i odwłokiem, druga trzecią itd. aż zdołają dosięgnąć przeciwległej krawędzi i przyciągnąć dwa liście zupełnie blisko jeden do drugiego. Gdy to się uda lub gdy brzegi dwóch liści są tak blisko siebie, że to nie przeszkadza pracy, trzeba je mocno złączyć ze sobą. W tej chwili zjawiają się prządki a raczej szwaczki. Są to robotnice, które w szczękach niosą larwy, zupełnie przygotowane do snucia ze swych gruczołów przędnych jedwabnej nici na kokon. Niestety, w imię pożytku społecznego przerywa się im tę pracę tak osobistą i rekwiruje się wszystek ich jedwab dla celów sporządzenia gniazda. Oto dlaczego poczwarki tych mrówek są zawsze nagie i nie mają kokona. Przykładając koniec ciała larwy, na którym znajdują się gruczoły przędne, wydzielające na skutek ucisku przez szczęki jeszcze wilgotną i lepką niteczkę, to do brzegu jednego liścia to do drugiego, przyklejają do nich przędzę jedwabną, szybko tężejącą na powietrzu, i w ten sposób zszywają je na całej ich długości. To połączenie jest tem trwalsze, że nie jedna robotnica zwykle pracuje nad zeszyciem dwóch liści ze sobą, lecz całym szeregiem postępują jedna za drugą. Oto jak powstaje gniazdo mrówek-prządek, mrówek-szwaczek. II. Tu mamy po raz pierwszy w świecie zwierzęcym zjawisko używania narzędzi. Nigdzie indziej w świecie owadów lub ssących, które przecie stoją na szczycie hierarchji organizmów, nie znajdujemy czegoś podobnego. Coprawda niekiedy widziano podobno, że małpy, przywiązane do słupa, zapomocą kija przysuwają do siebie owoce, leżące dalej, niż sięgały ich ręce, lecz fakt ten nie jest ustalony naukowo i dlatego nie można postawić go obok larw, używanych przez mrówki-prządki jako igły do szycia gniazda. W danym razie te małe owady zbliżają się jak najbardziej do człowieka, istotnie przekroczywszy granicę, zdawałoby się, tak samo nieprzekraczalną, jak używanie ognia. Dziwimy się, że nasze zwierzęta domowe nawet najbardziej inteligentne, każdego dnia wielokrotnie przechodzą obok jakiejś idei nie spostrzegając tego. Ale któż może nas zapewnić, że i my co krok nie mijamy bez zwrócenia uwagi czegoś, co innym inteligencjom wydaje się równie proste, równie elementarne, jak nam używanie narzędzi, że co chwila okazujemy się dziećmi nieuważnemi i zabłąkanemi? Czy mrówki pójdą dalej w tym kierunku, który wzięły? Badania nad ich ewolucją od odległych okresów paleontologicznych do naszych dni nie dają nam materjału dostatecznego do sformułowania odpowiedzi; bardzo być może, że czekają nas co do tego rozmaite niespodzianki. Możliwe, że rozwój ich będzie postępował w dalszym ciągu tak powolnie, iż zanim staną się one dla nas groźne, rodzaj ludzki przestanie już istnieć. Wszystko bowiem zdaje się wskazywać na to, że człowiek, który jest najmłodszym, z tworów obecnie żyjących na kuli ziemskiej, pierwszy opuści ten padół, aby odejść w nieznane światy. MRÓWKI MIODONOŚNE I. Mrówki miodonośne, o których mówiłem już w jednym z poprzednich rozdziałów, noszą w entomologji urzędowej nazwę mniej ohrazową, mniej codzienną, trudniejszą jednak do zapamiętania, a mianowicie Myrmecocystus Melliger. Wszystko, co o nich wiemy, zawdzięczamy prawie całkowicie wielehnemu Mc Cook'owi. Jak mrówki hodujące grzyby są to mieszkanki stref gorących, i właśnie w tak zwanym Ogrodzie Bogów - Hortus Deorum - w Kolorado badał je wymieniony uczony. Żywią się one wyłącznie kroplami słodyczy, wydzielającej się na powierzchni galasów, które tworzą się na liściach określonego gatunku dębu - Quercus Undulata, i opijają się tym płynem tak, że odwłok ich trzykrotnie lub czterokrotnie się rozszerza, w porównaniu do stanu normalnego. Te z nich, które mogą zmieścić w swem wolu więcej miodu, są zamieniane w żywe rezerwoary i obkarmiane przez towarzyszki aż do ośmiokrotnego powiększenia ich wagi. Wówczas przyczepiają się one przedniemi nóżkami do pułapu jednej z dziesięciu albo dwudziestu komór i tak wiszą aż do śmierci, a nawet i dłużej, gdyż bardzo często nóżki ich rozkurczają się dopiero w dwa lub trzy dni po ustaniu życia. Jakąż korzyść mają one z tego wyróżnienia? Czy odczuwają taką rozkosz z obdzielania innych? Czy też zostaje nasycona ich bezgraniczna żądza wyróżnienia ? A może chodzi tu o radość, która płynie z całkowitego poświęcenia się dla innych? To, co w naszym świecie wydaje się nieprawdopodobnem, może być rzeczywistością u mrówek. Owady te normalnie mają 5-6 mm długości; po napełnieniu miodem stają się zupełnie przezroczyste i tak wielkie, jak owoc winnego grona. Dla swej słodyczy stanowią ulubiony przysmak krajowców. Mrowisko mrówek miodonośnych, zbadane przez Mc Cook'a, dosięgało metra wysokości, trzech metrów długości i pięćdziesięciu centymetrów szerokości. Było ono zbudowane w czerwonym piasku, znacznie, twardszym od normalnej gleby, i zawierało między innem! dziesięć komór, a w każdej znajdowało się po trzydzieści żywych słojów z miodem. Jeśli którykolwiek z tych żywosłojów spadnie na podłogę i od uderzenia pęknie, głodne robotnice natychmiast zabierają się do spijania słodkiej jego zawartości. Jeśli natomiast pozostanie nieuszkodzony, darmo bezradnie wywija nogami, nie mogąc się podnieść o własnej sile. Nikt mu nie pomaga, ale też nikt go nie rusza, pomimo, iż zawiera tyle ulubionego przysmaku. Może tak leżeć całe miesiące, aż przestanie żyć. Wówczas zgodnie ze zwyczajem, ogólnie panującym w mrowisku, trup zostaje wyrzucony z gniazda razem z słodką zawartością odwłoka, który dla łatwiejszego wyniesienia robotnice-uprzątaczki odcinają od reszty ciała. Oto w paru słowach to, co wiemy o tych szczególnych mrówkach oraz ich obyczajach. Nie wiem, czy mogą być bardziej dziwne i trudniejsze do wyjaśnienia nawet u mieszkańców księżyca. Zresztą bynajmniej nie przejmujemy się tem, że nie znamy w danym razie istoty rzeczy - jak i w wielu innych wypadkach. Zadowalniamy się tern, co mamy w ręku i nie dążymy do absolutu. Cieszymy się z tego, co posiadamy, a na wyjaśnienie reszty wszak mamy przed sobą jeszcze wiele tysięcy miljonów lat. W dodatku czeka nas wiele innych ważniejszych spraw do rozstrzygnięcia. II. Dla uzupełnienia obrazu rzućmy pośpiesznie okiem na szereg innych zajęć, o których nie rzekliśmy jeszcze ani słowa. Wiadomo, że wewnątrz gniazda mrówki pracują z większą metodycznością i z większym spokojem, niż może się to nam wydawać na zasadzie tego, co widzimy zwykle na po- wierzchni gniazda. Tę bezładną bieganinę w dziewięciu dziesiątych przypisać należy naszej obecności, grożącej mrówkom jakimś kataklizmem, naszemu nieodpowiedniemu zachowaniu się, naszej nieostrożności. W ciemnych podziemnych komorach i chodnikach każda mrówka, całkowicie oddana swemu zajęciu, wie, co ma czynić, i robi swoje. Ledwo wylęgła z poczwarki i wyszła z kokona, chwiejąca się jeszcze na słabiutkich nóżkach, robotnica już pilnie obrządza jaja, larwy i kokony z poczwarkami, odwraca je i przewraca, przenosi, czyści, czesze i liże bezustanku. Młoda mrówka wychodzi z gniazda dopiero wówczas, gdy jej członki wzmocnią się dostatecznie a pancerz chitynowy nabierze dostatecznej grubości i stężeje należycie. Z biegiem czasu staje się ona wywiadowczynią, pasterką, ogrodniczką, zbieraczką żywności, grzybiarką, żniwiarką, kopaczką, mularzem, stolarzem, składnicą miodu, żołnierzem itd. stosownie do właściwości gatunku, zdolności, powołania lub rozkazów centralnego narządu inteligencji. Niekiedy specjalizacja następuje tak wcześnie, że zmienia odrazu budowę jej ciała. Te modyfikacje są nie tak ogólne, nie tak częste, jak u termitów, lecz równie głębokie i radykalne. Pewne robotnice mają bardzo wyróżnicowany kształt szczęk, zależnie od tego, czy będą one używane do siekania, krajania, rozrywania, miażdżenia czy rozcierania. Te osobniki, które mają pełnić czynność żołnierzy, odrazu otrzymują szczęki dwa do trzech razy większe od normalnych, bardziej ostre i bardziej przerażające. Niekiedy ta postać robotnic posiada szczęki zwinięte jak sprężyny i rozprostowujące się, mogą dzięki temu skakać, jak pchły, chroniąc się w ten sposób przed napaścią wrogów. Mało znana mieszkanka dziewiczych lasów brazylijskich, tajemnicza Gigantiops Destructor, o wielkich oczach, skacze z gałęzi na gałąź, a indyjska mrówka Harpegnatus Cruentatus za jednem uderzeniem swych szczęk przesadza odrazu pół metra. Istnieją mrówki pokryte kolcami, inne posiadają pochwy, w których chronią swe delikatne czułki. Mieszkanki pustyni, które całe życie przesypują piasek, mają wielkie głowy w postaci łyżek, łopat lub czerpaków. Gdybyśmy narysowali obok siebie twarze rozmaitych robotnic i żołnierzy, otrzymalibyśmy zbiór masek niesłychanie dziwacznych, których nie znaleźlibyśmy w najbogatszej kolekcji karnawałowej w Nicei lub Wenecji. III. Jedną z najciekawszych byłaby maska wzorowana na twarzy żołnierza, który pełni czynność odźwiernego. Właściwie głowa jego stanowi same drzwi, gdyż zatyka on nią otwór wejściowy jak korkiem. Jeśli gniazdo znajduje się wewnątrz łodygi bambusu, głowa odźwiernego jest barwy tej łodygi, jeśli mieści się w pniu gruszy, to naśladuje ona korę tego drzewa. Istnieją również osobniki w rozmaitym stopniu przejściowe między normalną robotnicą a taką odźwierną tak, jak gdyby obok niej potrzebni byli pomocnicy, kandydaci do tego stanowiska i amatorzy znajdujący przyjemność w sprawowaniu podobnych czynności. Dosłownie w dniach ostatnich wykryto specjalistów o czynnościach jeszcze bardziej nieprzewidzianych, mianowicie strażaków, gaszących ogień. Pani Małgorzata Combes'owa, córka słynnego botanika Gastona Bonnier'a, której zawdzięczamy już niejedną ciekawą a ścisłą rozprawę z dziedziny myrmekologji, w notatce, zamieszczonej w Journal de psychologie normale et pathologiąue, oraz w doniesieniu, złożonemu w Societe Entomologique de France a ogłoszonem w postaci rozszerzonej i uzupełnionej w Rerue des Deux Mondes (zeszyt z dnia 1-go kwietnia 1930 roku), oświadcza, że kilkakrotnie widziała w ogrodzie zakładu biologji roślin w Fontainebleau, jak oddział mrówek z gatunku Formica Rufa w ciągu dziesięciu sekund, innym razem w ciągu dziesięciu minut, gasił w zgodnem działaniu natryskami kwasu mrówczanego, palący się stoczek woskowy, wetknięty w gniazdo. Często te osobniki, które pierwsze zbliżały się do ognia, ginęły ofiarnie podczas swej pracy. W innej serji doświadczeń, dokonanych w obecności świadka, mrówki zgasiły już nie stoczek lecz grubą świecę woskową, używaną zwykle w przyrządach do rozgrzewania potraw. Doświadczenia za każdym razem, kiedy je powtarzano, stale dawały jeden i ten sam wynik. Coprawda należy zaznaczyć, że to gaszenie ognia było właściwością mrówek należących do jednego tylko gniazda; w pięciu innych mrowiskach tegoż gatunku, znajdujących się w tym samym ogrodzie, nigdy podobnego wyniku nie otrzymano. Umiejętność ta w owem mrowisku daje się stwierdzić stale i w każdym następnym roku. Na pierwszy rzut oka fakt ten wydaje się nieprawdopodobny. Jak sobie wytłumaczyć zdobycie przez mrówki wiadomości o szkodliwości ognia? Przecie wewnątrz mrowiska nigdy go niema, jeśli zaś gniazdo się zapali, to tylko przypadkowo, n. p. podczas wybuchu prochu lub pożaru lasu albo traw, a w tych warunkach oczywiście mrówki niczego nauczyć się nie mogą, gdyż wszystkie giną. Tern mniej można sobie to zjawisko wytłumaczyć. Wielokrotnie już zaobserwowano, że jeśli mrówki znajdą się w pobliżu płynu o nieprzyjemnym dla nich zapachu, to wrzucają doń grudki ziemi tak długo, aż on w nie wsiąknie. Czyż w wypadku gaszenia ognia nie mamy do czynienia z analogicznym refleksem - jeśli wogóle można nazwać refleksem czynność tak inteligentną ? Pani Combes'owa jest zdania, że jej Formica Rufa przyzwyczaiła się do ognia, dzięki temu, że widocznie do tego mrowiska często trafiały niedopałki papierosów. Bardzo być może, że to bardzo proste tłumaczenie jest najlepsze. W każdym razie nie przynosiłoby ono ujmy genjuszowi mrowiska. Doświadczenia, które starałem się przeprowadzić w tym kierunku, nie dały wyników, gdyż pora roku była zapewne nieodpowiednia. Mam zamiar próbować dalej w ciągu bieżącego lata w lasach sosnowych w okolicy Nicei, gdzie spotyka się bardzo często wielkie mrowiska w postaci kopców. Jeśli ten fakt gaszenia ognia przez mrówki uda się ustalić ostatecznie, trzeba będzie uważać go za największą zdobycz w dziedzinie psychologji zwierzęcej. IV. Ponieważ już i tak oddaliliśmy się od punktu wyjścia tego rozdziału, pozwólmy sobie jeszcze na jedną dygresję. Kiedy zburzywszy mrowisko, patrzymy na zaniepokojone mrówki, jak z niewiarogodną zręcznością dźwigają przez doły i pagórki kokony dwa razy od nich większe, jak ciągną, przenoszą i ustawiają zapomocą szczęk szpilki sosnowe lub kawałki drzewa, które w naszych stosunkach miałyby wymiary pni dających się poruszyć zaledwie przez dwóch do trzech ludzi, wydaje się nam, że muszą one posiadać siłę muskularną bardzo dużą, większą od naszej, stosunkowo od ośmiu do dziesięciu razy. Jednak jest to wrażenie błędne. W ostatnich czasach pewien inżynier szwedzki wyjaśnił mi, na czem polega błąd, jaki robimy, rozumując w sposób wyżej podany. Weźmy człowieka wysokiego na dwa metry. Może on z łatwością nieść kulę żelazną o średnicy dwudziestu centymetrów, która waży 35 kg czyli 35 000 gr. Spróbujmy zmniejszyć wysokość takiego człowieka tysiąc razy. Wyniesie ona wówczas 2 mm. Odpowiednio zmniejszona kula żelazna będzie miała 2 cm średnicy, a waga jej wyniesie 35 gr. A więc człowiek zmniejszony tysiąc razy byłby znacznie silniejszy od mrówki, gdyż mógłby dźwigać przedmiot dziesięć razy większy od siebie. Otóż takie rozumowanie jest błędne. Nie można przecie nie zwracać uwagi na to, co porównywamy; możemy porównywać wartości jednego rodzaju. - A tymczasem w powyższem rozumowaniu dzielimy w jednym wypadku przez tysiąc wysokość, w drugim zaś wagę. Należy - jeśli chcemy przeprowadzić porównanie bez błędu - podzielić przez tysiąc wagę ciała człowieka i wagę dźwiganego przez niego ciężaru. Da to człowieka o wadze ciała 70-85 gr, dźwigającego . ciężar 35 gr, a więc mniej niż połowę swej wagi. Podobny błąd popełniamy, gdy, patrząc na mrówkę dźwigającą kokon, powiększamy w myśli do skali ludzkiej wielkość mrówki i ciężar kokonu. Nie myślimy wtedy o wadze mrówki i jej ciężarze, a gdybyśmy uwzględniali te właśnie dane, okazałoby się zaledwie, że mrówki mogą normalnie robić to, co czyni siłacz, dźwigający na arenie cyrkowej ciężar o wadze 142 kg 800 gr., t.zn. o wadze prawie dwa razy większej od wagi przeciętnego człowieka. A więc należy strzec się wrażeń nieopartych na ścisłem rozumowaniu. - Pomimo wszystko siła muskularna mrówki nie jest bynajmniej tak dalece większa od ludzkiej. O PASORZYTACH I. Zwabione wygodą, bogactwem, ciepłem i bezpieczeństwem gniazda, a ośmielone łaskawością ogólną, którą możnaby uważać za słabość lub głupotę, gdyby nie była ona często przejawem bohaterstwa i rozumu, pasorzyty roją się w mrowisku w niezliczonej ilości. W obecnej chwili znamy ich dwa tysiące gatunków, nieustanne jednak odkrycia, mianowicie wśród owadów podzwrotnikowych, zwiększają tę ilość z każdym dniem. Badania nad niemi, zawarte w tak licznych rozprawach i dziełach, że spis ich zająłby pięć lub sześć stron druku, stanowią jeden z najbardziej rozrośniętych i najbardziej ciekawych działów myrmekologji. Z tego bogatego skarbca wybiorę kilka spostrzeżeń, które na niedość jeszcze poznaną i niekiedy budzącą zakłopotanie psychologję mrówek rzucają światło coprawda pośrednie, dość jednak jaskrawe. Pasorzytnictwo zresztą zdaje się być je dnem z zasadniczych praw przyrody, jedną z jej najbardziej ulubionych metod. Prof. I. M. Ciarke znalazł jego przejawy już u tworów morskich z epoki kambryjskiej, czyli już w samem zaraniu życia. Stwierdzenie tego faktu nie daje nam wprawdzie zbytniej pociechy odnośnie do szlachetności uczuć naszej wspólnej matki, jest jednak oparte na mocnych danych i zasługuje w każdym razie na uwagę. Nasze mrówki, naiwnie i nieopatrznie go- ścinne, mają zawsze drzwi i stoły otwarte, jeśli się można tak wyrazić, i zachęcają przedewszystkiem krewniaków do korzysta- i nia ze wspólnego jadła. Trzeba jednak przyznać, że zaledwie kilka gatunków mrówek żyje kosztem społeczeństw uporczywie uczciwych i pracowitych. Nie będę tu wspominał o Raptiformica Sanguinea, o Polyergus Rufescens i innych do nich podobnych; w danym razie mamy pasorzytnictwo specjalne, sui generis, lub raczej dobrowolną współpracę, polegającą na tern, że jedne mrówki żywią społeczeństwo, którego bronią inne. Pominę też karłowate Dorymyrmex Pyramica, stosunkowo nieszkodliwe. I rozpocznę od gatunku Solenopsis Fugax, odznaczającego się nikczemną zbrodniczością. Mrówka ta, żyjąc stale pod ziemią, jest prawie ślepa i tak mała, że uchodzi wzroku a nawet czułków tych nieszczęsnych, w których domostwie się zagnieżdża. Osiedla się ona stale w mrowiskach gatunków większego wzrostu, między innemi w gnieździe Formica Fusca, i wygrzebuje tam sobie chodniki tak wąskie, że nikt prócz niej w nich się zmieścić nie może. Gdy jej przyjdzie ochota, zjawia się w odpowiedniej chwili, jak w dramatycznej czar- baśni, występując ze ściany, porywa błyskawicznie jajko, wraca do siebie i pożera je spokojnie, zupełnie zabezpieczona od pogoni ze strony ofiar jej nieustannych napadów. Zadziwiające jest to, że ogromne mrówki nie przedsiębiorą jakichkolwiek środków zapobiegawczych lub obronnych przeciwko tym bezlitosnym lilipucim mrówkożercom. Czy są one zanadto skłopotane i zajęte swą pracą, aby je zauważyć? Czemu nie przychodzi im na myśl rozszerzyć zbójeckie korytarze lub je zamurować? Przypuszczam, że ta sprawa nie była dotychczas jeszcze badana w sztucznem gnieździe. W każdym razie, kiedy się zburzy mrowisko > takiej podwójnej ludności, to ze zdziwieniem stwierdzamy, że właśnie mniejsze rzucają się tam na większe i kaleczą rodziców pożartego przez się potomstwa. Raz jeszcze zdaje się nam, że patrzymy na sceny, dziejące się na jakiejś innej planecie. II. Przechodząc do gatunku Botbriomyrmex Decapitans, badanego przez Santschi'ego a obdarzonego nazwą równie barbarzyńską, jak jego obyczaje, nie opuszczamy naszej kuli ziemskiej, lecz przenosimy się jakgdyby do epoki Merowingów. Wydając woń niemal identyczną z wonią wydzielaną przez jej przyszłe ofiary (tu przyroda sama ułatwia dokonanie zbrodni) korzysta z niej, aby po odbyciu lotu weselnego wprowadzić się bezkarnie do mrowiska gatunku Tapinoma Erraticum lub Nigerrimum, mrówek łagodnych, pracowitych i nie podejrzewających nikogo. Znacznie mniejsza od gospodarzy domostwa, lecz zato pewna siebie, jakby już nosiła koronę na głowie, pośpiesznie dostaje się do komór, w których są zebrane jaja i larwy, znajduje tam królowe, usposobione całkowicie pokojowo, rzuca się na jedną z nich, włazi okrakiem na jej grzbiet i zaczyna piłować szyję między głową a tułowiem. Po chwili głowa spada. Inne królowe w przerażeniu ratują się ucieczką wraz z częścią swego społeczeństwa. Przywiązane zaś do domostwa robotnice, które go nie opuszczają, przyjmują królowę przyprzybyszkę i opiekują się jajami natychmiast przez nią znoszonemi. Gatunek autochtoniczny zamiera wskutek tego powoli i społeczeństwo gatunku Tapinoma zamienia się ostatecznie w społeczeństwo Bothriomyrmex'ów. Nie sądźmy jednak o świecie mrówczym na podstawie tych okrutnych jego przedstawicieli. Ogólnie biorąc, z sześciu tysięcy poznanych gatunków, jakiś tuzin zaledwie nie pracuje samodzielnie i żyje jedynie kosztem innych. Przyznajmy, że stosunek jest dla mrówek znacznie korzystniejszy, niż wypadłby on dla ludzi. III. Aczkolwiek życiorys gatunku Anergates Atratulus będzie mniej dramatyczny, niż Bothriomyrmex Decapitans, nie mogę go pominąć milczeniem, gdyż nabrał on rozgłosu w rocznikach entomologicznych. Jest on typem pasorzyta z przeznaczenia. Królowe tego gatunku nie wydają na świat robotnic, lecz tylko samiczki i samce, którzy myślą tylko o miłości, nigdy nie pracują i są niezdolne do wyszukiwania sobie żywności. Zaledwie zapłodniona, jeszcze zwinna, wciska się jedna z młodych samic niezauważona przez nikogo do gniazda pracowitego gatunku Tetramorium Caespitum i niewiadomo dlaczego zostaje tam życzliwie przyjęta. Ponieważ jest obficie odżywiana, jajniki jej rozwijają się niezwykle, a wskutek tego odwłok nabrzmiewa jak balon lub jak odwłok królowej termitów. Doszedłszy monstrualnych rozmiarów, niezdolna do jakichkolwiek ruchów, każe się nosić swym paniom honorowym i wkrótce zapełnia gniazdo jajami, których nie przestaje znosić. Robotnice Tetramorium zaniedbują swe własne I potomstwo dla tego obcego, niekiedy nawet poświęcają swe królowe dla przybysza. Skąd te względy dla niego i ta fatalna operacja? Chociaż v. Hagens prowadził w ciągu szeregu lat badania nad jednem i tem samem gniazdem, a tacy przenikliwi myrmekologowie jak Adlerz, Wasmann, Janet, Wheeler, Crawley i Forel również te mrówki badali, nie znaleziono dotąd zadawalniającej odpowiedzi na te pytania. Możnaby wymienić jeszcze szereg przykładów, chociażby Formica Microgyne, paso- rzyta tymczasowego, wykrytego przez Wheeler'a, łatwo adoptowanego przez Formica Fusca, którą wkońcu całkowicie wyniszcza i tworzy społeczeństwo nie zachowujące śladów swego nieuczciwego pochodzenia. “Ładny odpowiednik - dodaje Wheeler - pewnych instytucyj ludzkich, które biorąc źródło w nieśmiałem i niskiem pasorzytnictwie, zdobywają z biegiem wieków stanowczą i hardą przewagę." Inne pasorzyty, niekiedy dość znacznych rozmiarów - jak n.p. Platyarthrus, które nie przynoszą szkody i nie oddają żadnych usług, odznaczają się podobno szczególną właściwością: oto czynią się niewidzialnemi w oczach mrówek. Chociaż roją się w ich gniazdach, nie zwracają na siebie uwagi mrówek i chodzą pomiędzy niemi zupełnie niespostrzegane. Ale Platyarthrus'y nie są przecie ani pokrewne mrówkom ani ich aljantami i należą tedy do następnego ustępu. IV. Osobliwe zjawisko pasorzytnictwa dostarcza nam jeszcze innych niespodzianek i również przenosi nas do epok i światów zupełnie nieoczekiwanych a zmiennych. Wymieńmy przedewszystkiem, nie wdając się w bliższe wyjaśnienia, cały legjon pieczeniarzy, wyjadaczy, drobnych wyzyskiwaczy, marnych oszustów, niekiedy prześladowanych, gdyż stają się już zbyt bezwstydnie szkodliwemi lub nawet niebezpiecznemi, w większości jednak tolerowanych, chociaż zawalają drogę. Stwory te żyją skromnie, kontentują się byle kroplą spadającą ze stołu pańskiego lub przepędzają czas, zlizując pożywne wydzieliny gospodarzy. Kształt ich jest podobny do larw mrówczych, zaopatrzonych w nogi, do krabów, krewetek, komarów, szarańczy, niekiedy bywają względnie wielkie, dochodząc do rozmiarów mrówek. Cała ta piekielna menażerja wałęsa się po calem mrowisku, nie wywołując ze strony wciąż zakłopotanych i stale dobrodusznych mrówek oznak najmniejszego chociażby niezadowolenia. A nawet nieraz ośmielają tych nicponiów. Naprzykład, kiedy brzydka, gruba, stożkowata Atelura Formicaria, widząc robotnicę karmiącą inną mrówkę, zbliża się do tej pary i czyha na to, by schwycić kroplę miodu, one zamiast kopnąć natręta, czekają uprzejmie, aż się nasyci. Podobnie zachowują się również względem zagadkowych Antennophora, badanych przez Janet'a, Wasmann'a, Karawajewa i Wheeler'a, a które tak wyzyskują mrówki z gatunku Lasius Mixtus. Raz już o nich wspomniałem w mojem “Życiu termitów". Są to jakgdyby pchły, stosunkowo olbrzymie, gdyż każda z nich dochodzi wielkości głowy mrówki. Na jednym osobniku Lasius'a najczęściej osiadają trzy takie stwory, rozmieszczając się zupełnie metodycznie: jeden na brodzie, dwa zaś inne po dwu bokach odwłoka w ten sposób, aby ich opiekun, dbający o nie i żywiący je, jak swoje dzieci, nie stracił równowagi podczas chodzenia. Należy zresztą dodać, że niektórzy z tych dziwacznych lokatorów oddają niekiedy niejakie przysługi, albowiem pożerając nieczystości, oczyszczają swych patronów od mikroskopowych roztoczy, które ich toczą, walczą również z niewidocznem robactwem, od którego roją się zbyt porowate chodniki mrowiska. V. Główną część wszakże tej armji pasorzytów stanowią chrząszczyki rozmaitych kształtów i wielkości, które miały czas (znajdujemy je już w bursztynach) tak zasadniczo zmienić swe narządy, że przystosowały się całkowicie do wyłącznego życia pasorzytniczego, któremu oddają się już od miljonów lat. Dlatego naprzykład, czułki ich zgrubiały, aby skuteczniej mogły pobudzać mrówki do wydalania miodu z wola, lub ułatwiać przenoszenie ich; leniwe bowiem niezwykle, nie chodzą one nigdy piechotą i każą się nosić swoim wielbicielom. Język ich uległ skróceniu, otwór gębowy się powiększył, tułów pokrył się specjalnem uwłosieniem, aby aromatyczne i eteryczne wydzieliny, stanowiące główny powab tych szczególnych akolitów, mniej ulatniały się. Niektóre z nich, jak europejski Atemeles lub amerykański Xenodus urozmaicają sobie życie, przenosząc się na lato do gniazd gatunku Myrmica, gdy zimę spędzają w mrowiskach gatunku Formica. Obecnie znamy do czterechset gatunków tych chrząszczyków, trzeba jednak pamiętać, że gatunki tropikalne są jeszcze mało zbadane. Mrówki tak są zakochane w tych chrząszczykach, tak bezgranicznie im oddane, że larwy swych ulubieńców otaczają czulszą opieką, niż własne, i w razie niebezpieczeństwa przedewszystkiem je przenoszą do pewnego schronienia. I oto jedyny ciężki występek cnotliwej, pełnej umiarkowania, zrównoważonej i pracowitej rzeczypospolitej mrówczej przeradza się niekiedy w prawdziwą klęską społeczną równie zgubną i zabójczą dla rodu owadów, jak alkoholizm dla ludzkości. I niewątpliwie doprowadzałby do upadku i śmierci całego społeczeństwa, przez nie zakażonego, gdyby szczęśliwy zbieg okoliczności lub opatrznościowy błąd przyrody nie ograniczał ich rozmnażania. Przedewszystkiem nie zadawalniając się pożywieniem, otrzymywanem z wola robotnic, chrzą-szczyki pożerają żarłocznie również potomstwo swych żywicielek, z drugiej zaś strony robotnice, zdemoralizowane przez aie i doprowadzone prawie do nałogowej eteromanji, nie otaczają larw, z których mają się rozwinąć królowe, należytą opieką, której one wymagają, wskutek czego z tych larw, źle odżywianych, lęgną się tylko pseudogyny, t.j. samice zwyrodniałe i bezpłodne. Zdawałoby się, że wobec tego pewne gatunki mrówek, mianowicie Raptiformica Sanguinea, szczegółnie obałamucane przez ich szkodliwe stołowniczki, powinnyby zupełnie wyginąć, tymczasem wprost przeciwnie są one liczniejsze, jak inne, i bardziej rozpowszechnione we wszystkich częściach świata. Wasmann znalazł rozwiązanie tej zagadki. A mianowicie robotnice gatunku Raptiformica Sanguinea w jednakowy sposób traktują larwy swoje i swoich współbiesiadniczek. Kiedy ma się rozpocząć przepoczwarczanie, zagrzebują je, zmieszane razem, w ziemi, aby spokojnie mogły snuć swe kokony. Gdy zamiana w poczwarki już się dokonała, ekshumują je, myją i układają w gnieździe. Lecz poczwarki chrząszczyków wydobyte z ziemi wnet zamierają. Wobec tego unikają śmierci tylko te, których robotnice nie odnalazły. VI. Różne były na ten temat rozprawy wśród myrmekologów. Wasmann, członek Zgromadzenia Jezusowego, widzi w ten dowód braku inteligencji u mrówek a zarazem przejaw mądrości bożej, która utrzymuje równowagę w przyrodzie. Wheeler, poparty przez Hobhouse'a, autora dzieła p.t. Mind in Evolution, sądzi, że bezmyślność mrówki, która żywi pasorzyty, tępiące jej własne potomstwo, może być przyrównana do postępowania matki, która, pragnąc zapewnić szczęście swej córce, sprzedaje ją multimiljonerowi, podobnie inkwizytor, w imię miłości chrześcijańskiej skazuje na stos heretyka, lub wreszcie cesarz, który w imię cywilizacji rozkazuje swym wojskom nie dawać pardonu nikomu. Możemy przyjąć za pewnik, że jeśli zestawimy nasze brednie, głupstwa i nielogiczności z postępowaniem mrówek, porównanie nie wypadnie na naszą korzyść. Niemniej nie przypuszczam, żeby dla jej obrony niezbędnem było w tym wypadku dosiadać tak wielkiego rumaka. Jest dość naturalnem, że Raptiformica Sanguinea, hodując miljony larw, tak wzajemnie do siebie podobnych, obchodzi się z niemi w jednakowy sposób. Nie można przecie wymagać od niej, aby po hekatombie pasorzytniczych poczwarek poznała swój błąd. Ludzie popełniają od wieków wiele ważniejszych błędów, których jednak dotąd się nie pozbyli. Zresztą można wierzyć, że doświadczenie to nie utrwaliło się w instynkcie owadu, gdyż istniała widocznie jakaś tajemna a ważna przyczyna, nie pozwalająca na jego utrwalenie. Czyż nie widzieliśmy dawniej n. p. u mrówek-grzybiarek lub pasterek, że są one również, jak i my, zdolne do utrwalenia w swej pamięci nauk przeszłości, o ile płynie stąd dla nich korzyść istotna. VII. Dodajmy, że natura niezawsze aplikuje tak skuteczne leki na choroby, które sama wywołała. Niezwykła tolerancja niektórych społeczeństw mrówczych, zwłaszcza gdy dotyczy pasorzytów tej samej grupy, co jej żywiciele, pociąga za sobą niekiedy ich zagładę. Widzieliśmy w rozdziale p.t. “Tajemnica mrowiska", przykład tego gatunku Wheeleriella Santschii. Pasorzyt ten zapomocą łechtania czułkami zdobywa łaski robotnic z gatunku Monomorium Salomonis, które przekładają go nad legalne królowe, wyrzucane wkońcu z gniazda. Poczem samka pasorzytnicza zaczyna, znosić jajka i po pewnym czasie na miejscu pierwotnego gatunku w gnieździe widzimy społeczeństwo, złożone tylko z osobników pasorzyta. Ponieważ jednak robotnice Wheelerielli wcale nie pracują, społeczeństwo uzurpatorów kończy śmiercią głodową, chociaż odniosło zwycięstwo nad Monomorium. Jako analogiczne przykłady można przytoczyć inne gatunki rodzaju Anergates czyli bezrobotnych. Szczęściem dla przyszłości rodu mrówek, są one wątłe i dość rzadkie. Mimochodem zauważmy, że z pomiędzy owadów żyjących społecznie pszczoły, dzięki swemu straszliwemu żądłu oraz dzięki temu, że ich wspólny narząd odżywiania jest prawie w stanie zaniku, są prawie wolne od pasorzytów. A termit, bardziej purytański w swych obyczajach, więcej karny, napewno mniej wspaniałomyślny i mniej pomysłowy, mniej fantastyczny i posiadający mniejszą zdolność artystyczną, niż mrówka, toleruje w swem gnieździe tylko minimalną liczbę pasorzytów, głównie zaś takich, które są obdarzone gruczołami wydzielającemi jakąś woń. VIII. Można przyjąć jako pewnik, że życie wewnętrzne mrowiska musi być bardzo różne od naszego, skoro upływa wśród tych niepoliczonych w ilości i kształcie pasorzytów, które są naogół wstrętne, często niebezpieczne, mniej lub więcej szkodliwe, z reguły zaś zawadzające. Musi ono upływać jakgdyby w wiecznym dręczącym śnie, w jakiejś strasznej, a jednocześnie bardzo być może, drażniącej feerji, w nieustannym podziemnym koszmarze, podczas którego widma, duchy i zjawiska bardziej demoniczne niż w kuszeniach św. Antoniego wychodzą naokół ze ścian, snują się po wszystkich zakątkach, oczekują we wszystkich korytarzach, zapełniają wszystkie komory - pieszczące, lecz głodne, zachłanne i żarłoczne, ofiarując wzamian za miód dwuznaczne rozkosze, djabelskie wonie i trujące środki. Nie możemy sobie odtworzyć tego wrażenia, które odczuwalibyśmy, gdybyśmy, powróciwszy od pracy do naszego domostwa, zastali w niem tysiące najrozmaitszych potworów, jeden wstrętniejszy od drugiego, a które zachowywałyby się tu jak u siebie, opanowane jedną tylko niedającą się zwalczyć myślą, że muszą żyć i to żyć naszym kosztem. To też nie pojmujemy, czemu te inteligentne mrówki nie tylko nie pozbywają się natychmiast, a mogłyby to zrobić niezwykle łatwo, całej tej hołoty, tej podłej i rujnującej bandy, lecz przeciwnie faworyzują ją i ośmielają, lubują się w niej, pożądają jako niezbędnego zbytku i wynagradzają wszystkiem, czem chata bogata. A tem łatwiej i bezkarniej pozwalają się rozwijać pasorzytom, im są inteligentniejsze, pracowitsze, zasobniejsze i bardziej cywilizowane. Zresztą nie szkodzi to ich bujnemu rozpowszechnianiu się. Dobra Formica Fusca, najbardziej ze wszystkich gatunków wyrozumiała dla profesjonalnych pieczeniarzy, jest jeszcze liczniejsza i częściej spotykana niż owa Sangwinka, tolerująca bandy chrząszczyków. Lecz cóż my wiemy o tem wszystkiem? Jak już powiedziałem, życie nasze zarówno wewnętrzne jak realne życie, odbywa się w innej płaszczyźnie. Wszystkie nasze wady płyną z egoizmu zamiast z nadmiaru altruizmu. Ci, którzy nie znają granicy w dobrem, oraz w pobłażaniu, są ogólnie uznawani za świętych lub warjatów, a więc zawsze za istoty nienormalne. U wszystkich istot żyjących społecznie, człowiek jedyny nie pada ofiarą jakiegokolwiek pasorzyta, tej samej wielkości, co on, gdyż drobniutkiego robactwa znajdującego się wszędzie, nawet na pasorzytacb pasorzytów, nie biorę tu w rachubę. Jest to prawdopodobnie wynikiem tego, że będąc pasorzytem par excellence, ten największy z pasorzytów ziemi do ostatnich czasów potrafił trzymać od siebie zdała wszystkie inne. Zachowaliśmy dla siebie wszystkie korzyści płynące z pasorzytnictwa i uprawiamy ten proceder tylko między sobą, ale sam fach na tem nic nie traci. Widocznie, gdybyśmy postępowali, jak mrówki, nie długobyśmy pociągnęli. A więc są one silniejsze od nas, albo ich narządy zostały zbudowane według innego planu, niż nasze, w przewidywaniu nadmiaru dobroci, gdyż gdybyśmy byli tak dobrzy, jak one, zniknęlibyśmy z oblicza ziemi już wnet po naszem powstaniu. EPILOG I. I to prawie wszystko, co stanowi istotę życia mrówek, doskonalszego ponad wszelką wątpliwość od pszczół, które jest prostackie, pędzone w jarzmie, pełne mordęgi, drobnostkowe i wogóle bardzo krótkie, jak również od życia termitów, dzikiego, barbarzyńskiego, okrutnego, pełnego strachu i spędzanego w dożywotniem więzieniu. Przypuśćmy na chwilę, że nasze zmysły przystosowały się do środowiska, które im jest wcale przyjemne, że nasze oczy polubiły ciemności, nasze podniebienie ich potrawy, nasz węch wonie, poszukiwane przez mrówki. Co przedstawiałoby dla nas takie życie? Czy w porównaniu z warunkami bytu dzisiejszego byłoby mniej, czy bardziej znośne, mniej pożyteczne, czy więcej, mniej lub bardziej zrozumiałe, mniej czy więcej budziło rozpaczy? Jeżeli nie uwzględnimy odkryć lub wynalazków, które przyniesie nam - być może - jutro, znajdujące się jeszcze przed nami, a które może ulepszą lub zmienią nasze ciała i nasze dusze, jeżeli odrzucimy rachubę na wyższe formy życia, które z dniem każdym stają się mniej pewne, oraz związane z obietnicą życia pozagrobowego, które w ciągu tysięcy lat nie sprawdziły się, to mojem zdaniem, mrówka okaże się mniej nieszczęśliwą niż najbardziej szczęśliwy między nami człowiek. Jej matka, która podczas zakładania gniazda doznała mąk i trudów, jakie już poznaliśmy, jakgdyby raz nazawsze zapłaciła za nią ciężką daninę, którą my płacimy w ciągu życia. Skoro ciężka próba została odbyta, los nie żąda już od niej niczego więcej, na człowieka zaś czekają wciąż nowe cierpienia. Przedewszystkiem, co jest najważniejsze i co bezwzględnie stawia ją na wyższym poziomie, oto mrówka cieszy się niezniszczalnem zdrowiem i niezwykłą trwałością życia. Po odcięciu głowy żyje jeszcze dwadzieścia dni i do ostatniej chwili trzyma się na nogach. Jej ciało jest zamknięte w pochwie znacznie wytrzymalszej, niż nasze najtrwalsze pancerze, a funkcje trawienne jej wnętrzności - prawdziwa plaga naszego życia - są tak doskonałe, że po pokarmie nie pozostaje nic prawie odchodów. Ciało mrówki - to jakgdyby stężone mięśnie i nerwy i nie można sobie wyrobić należytego pojęcia o energji w niej zakumulowanej. Jest jej tyle, że - jak wyraził się Remy de Gourmont - mrówka nie zna działania prawa ciążenia, gdy wchodzi na wysokość lub z niej schodzi, to, jakżeby poruszała się na równinie. Nie zna ani epidemij, ani innych naszych chorób. Właściwie nie wiemy, kiedy przestaje żyć, tak bezustanku jeszcze porusza się. Miss Fielde wykonała szereg doświadczeń w tym kierunku, coprawda nader okrutnych, ale za to przekonywających. Cztery mrówki z pomiędzy siedmiu trzymanych pod wodą w ciągu ośmiu dni jeszcze powróciły do życia. Kazała ona im pościć, dając tylko wodę na wyjałowionej gąbce. Dziewięć z rodzaju Formica Subsericea wytrwały od 40-100 dni. Z pomiędzy wielkiej ilości osobników głodzonych tylko trzy zabrały się do pożerania towarzyszek. "A niektóre jeszcze dwudziestego piątego, czterdziestego, a nawet sześćdziesiątego drugiego dnia - nawpół umarłe z głodu - dawały innym - widocznie już zupełnie wyczerpanym, po kropli zawartości swego wola. Są one wrażliwe tylko na zimno, które zresztą ich nie zabija, lecz wprowadza w stan odrętwienia, pozwalający przetrwać oszczędnie aż do powrotu słońca. II. Oprócz wszystkiego, co zagraża wogóle żywym istotom na kuli ziemskiej - a więc poza wielkiemi kataklizmami naturalnemi, wielkiemi mrozami, długotrwałemi suszami, powodzią, głodem i ogniem, poza wojnami jednego mrowiska z drugiem, które często kończą się adoptowaniem jednej strony przez drugą lub zawarciem przez nie dobroczynnego przymierza, mrówka, której boją się wszyscy, ze swej strony obawia się niewielu stosunkowo wrogów. Powróciwszy do gniazda, nie ma się już czego obawiać; znajduje tu spokój, dobrobyt i powszechne braterstwo. Pomimo stosowania niezwykłych podrażnień, jakiemi chciałem rozpalić wojnę bratobójczą w sztucznem gnieździe, nie udawało mi się to zupełnie. Dla osiągnięcia skutku musiałem uciec się do środków literalnie przyprowadzających je do szału, do zupełnej utraty głowy, słowem do takich udręczeń, jakich nie wytrzymałby żaden mózg ludzki. Zwykle nie widuje się pomiędzy dwiema mrówkami, pochodzącemi z jednego gniazda, sporów i bójek. Wówczas, gdy królowe pszczół nie znoszą rywalek i wciąż je zabijają, stosunki pomiędzy matkami mrówek jednego społeczeństwa są zaiste siostrzane. W razach, gdy chodzi o decyzję, od której za- leży przyszłość społeczeństwa, n. p. co do opuszczenia gniazda, emigracji, lub niebezpiecznej wyprawy, starają się one zapomocą głaskania czułkami - a zwłaszcza przykładem - przekonać oporne osobniki. Zdarza się wówczas, jak powiada trafnie Michelet, który w danym razie nie jest sentymental- nym, że “porywają słuchacza, który nie stawia wtedy żadnego oporu, i przenoszą do miejsca lub przedmiotu oznaczonego. W tym razie, co wydaje się trudnem do zrozumienia i do wyjaśnienia, słuchacz przekonany, przyłącza się do tego osobnika, który go przekonał, i obaj idą porwać innych, którzy zkolei robią to samo. W ten sposób rośnie wciąż liczba przekonanych, aż wreszcie wszyscy zgodzą się na jedno. Nasze wyrażenia parlamentarne w rodzaju - “porwać tłum," “unieść audytorjum" w świecie mrówek nie są bynajmniej przenośnią." Mrówka zupełnie inaczej niż ludzie, jest bardziej wrażliwa na rozkosz, mniej natomiast odczuwa ból. Skaleczona, mając amputowany jakikolwiek członek, nie schodzi ze swej drogi i śpieszy do gniazda, jakgdyby nic się jej nie stało. Natomiast jeśli głodna siostra poprosi ją o pożywienie, zatrzymuje się i oddaje się rozkoszy karmienia. W świecie ludzkim szczęście jest przedewszystkiem negatywne i pasywne; czujemy się szczęśliwi wówczas, gdy nie cierpimy. U mrówek jest ono uczuciem pozytywnem i czynnem, jakgdyby pochodziło z jakiejś innej planety. Fizycznie, czy organicznie mrówka czuje się szczęśliwą wówczas, gdy uszczęśliwia wszystkich naokoło siebie. Zna tylko radość, płynącą ze spełnienia obowiązku, jedyną radość, która i dla nas nie pozostawia żalu po sobie, niestety większość zna taką radość tylko ze słyszenia. Uniesienia miłosne, podczas których wydaje się nam, że przechodzimy samych siebie i wychodzimy ze siebie, w istocie są przejawami egoizmu tak skoncentrowanego albo tak zrozpaczonego, że graniczy on ze śmiercią albo unicestwieniem, t.j. dąży do unicestwienia. Mrówka zna tylko takie uniesienia, które nie tylko nie niszczą, lecz właśnie wywołują rozwój, pomnożony w nieskończoność przez jej niezliczone siostry. Żyje szczęśliwa, gdyż żyje ze wszystkiem, co ją otacza, a wszystko żyje z nią i dla niej podobnie, jak ona żyje ze wszystkimi i dla wszystkich. III. Żyje przedewszystkiem w nieśmiertelności, gdyż jest częścią całości, której nikt nie może zniszczyć. Jakkolwiek na pierwszy rzut oka wydaje się to bardzo dziwnem, mrówka jest istotą głęboko mistyczną, która istnieje tylko dla swego Boga i nie wyobraża sobie, żeby mogło być gdzieś inne pozatem szczęście, inny sens życia, jak służba temu Bogu, jak zapamiętanie się w nim i zlanie się znim. Wyznaje ona całkowicie wielką pierwotną religję totemizmu, najstarszą, odwieczną, najbardziej ogólną, jaką kiedykolwiek wyznawał człowiek. Na drodze rozwojowej wszystkich religij i wszystkich pojęć o bóstwie, totemizm jest pierwszem odkryciem, pierwszą zdobyczą nieśmiertelnej istoty przez istoty śmiertelne. Totem był duszą zbiorową plemienia. Nasi najdawniejsi przodkowie, według słów jakże bardzo słusznych egiptologa Aleksandra Moret'a - “wierzyli, że ich dusza jest zupełnie bezpieczna, gdyż jest związana z totemem, t.j. pewnym rodzajem zwierzęcia lub rośliny lub z pewną klasą przedmiotów, które nie mogły zginąć całkowicie do śmierci jednostki; totem, owa nieśmiertelna dusza zbiorowości, wchłania zpowrotem - według ich wieżeń - tę cząstkę, którą wydzielił był ze siebie na czas jakiś". Oczywiście, mrówka nie mówi sobie o tem i nasi przodkowie również tego nie czynili - nie to bowiem, co się mówi, ani to, co się myśli, wywiera wpływ największy - tem niemniej tam właśnie tkwi istota jej życia i nie wiadomo, który z instynktów rozlanych we wszystkiem, co oddycha - nią kieruje. Jej totemem jest dusza jej mrowiska, tak jak totemem pszczoły jest dusza roju. Człowiek pierwotny odczuwał duszę swego klanu. Na jej miejsce mamy zaledwie jakieś mgliste zjawiska, które rychło rozwieją się zupełnie. I pozostanie nam już tylko krótkie, chwilowe istnienie, i poczujemy się jeszcze bardziej osamotnieni, coraz mniej zabezpieczeni od śmierci. IV. Mówiłem na samym początku tej pracy, że już w bursztynie bałtyckim, a więc w oligocenie i miocenie, czyli w epokach z czasów poprzedzających istnienie rodzaju ludzkiego znachodzimy mrówkę w postaci tak rozwiniętej, jak najbardziej cywilizowane gatunki dzisiejsze, obserwujemy hodowlę owadów, mszyc i chrząszczyków. Czyli jakgdyby te owady nie uległy wyraźnej ewolucji od tamtych okresów geologicznych. Dla czego tak jest ? Być może, że czas to jeszcze zbyt krótki, aby ewolucja mogła się uwydatnić. Musimy uciekać się do hipotez wobec tego, że brak dotychczas znaleziska pramrówki, jak i praczłowieka. Ale podobnie jak wśród nas, ludzi, istnieją na niektórych wyspach ludzie pierwotni, bytujący tak, jak żyli nasi przodkowie, co polowali na mamuty, tak wśród mrówek istnieją gatunki, które zapóźniły się w ogólnym rozwoju; mianowicie co do grupy Ponerinae panuje przekonanie, że pochodzi ona od gatunku najstarszego, który należał do fauny mezozoicznej. Te przeżytki gatunku wygasłego przed wiekami, ledwo można nazwać owadami żyjącemi społecznie. Społeczeństwa ich składają się zaledwie z kilku tuzinów osobników. Ich przewód pokarmowy nie jest jeszcze wyróżnicowany i wyspecjalizowany. Są to jeszcze owady całkowicie mięsożerne i nie odżywiają się wzajemnie przez wydzieliny wola, co jest tak charakterystyczną cechą wszystkich innych mrówek. Pancerz ich jest bardziej wykształcony posiadają też ostre żądło, gdyż, żyjąc prawie samotnie, są wystawione na większe niebezpieczeństwa, niż gatunki, które bytują w licznem społeczeństwie. Wreszcie wobec niskiego poziomu życia społecznego ich larwy są zdolne do zdobywania sobie pożywienia samodzielnie, nie czekając, aż zostaną nakarmione przez robotnice. W obecnej chwili trudno jeszcze ustalić etapy rozwoju mrówek od grupy Ponerinae do tych, które stoją na szczycie, gdyż dotychczas wciąż jeszcze nie zbadano należycie tych właśnie form najprostszych, żyjących przeważnie w Australji. (Co za szczególny zbieg! Przecie najdziksi ludzie żyją również w tej części świata). Z drugiej strony nie znaleziono dotychczas żadnego śladu po mrówkach w pokładach mezozoicznych, ani w najstarszych trzeciorzędowych. - A zapewne właśnie w tych czasach powstać musiało i rozwinęło się życie społeczne u mrówek i tu istniały wszystkie formy przejściowe od osobników żyjących pojedynczo do istniejących obecnie., a żyjących gromadnie. Nie będąc, jak one, fizycznie bezwzględnymi altruistami, odbyliśmy rozwój w kierunku odwrotnym. - Ponad nieśmiertelność zbiorową przełożyliśmy nieśmiertelność indywidualną. Zaczynamy jednak wątpić w jej możliwość, a tymczasem przestaliśmy wierzyć w pierwszą. Czy odzyskamy utraconą wiarę? Socjalizm i komunizm, ku któremu \ idziemy, świadczyłby, że tak. Ale czy pozbawieni nieodzownego narzędu - zbiorowego żołądka - będziemy mogli na tem się zatrzymać i czuć się dobrze? Można sobie zadać pytanie, czy ta pierwsza nadzieja nieśmiertelności zbiorowej, której resztki żarzą się jeszcze, jak głownie w popiele, w instynkcie i w myślach ojców rodzin, przedłużających wszak swe istnienie w swych dzieciach, nie jest w gruncie rzeczy najlepszą, najbardziej uzasadnioną, najmą- drzejszą i czy nie trzeba będzie powrócić do niej wówczas, gdy wszystkie inne okażą się zawodnemi? Być może, że nawet będziemy musieli pójść dalej i przystać na nieśmiertelność kosmiczną, która jedna jest bezwzględnie i bezspornie pewną, a której pojęcie łączymy błędnie z pojęciem nieśmier- telności niebytu, który nie może absolutnie istnieć. Kiedyś jednak będziemy chyba w stanie oswoić się z tą myślą bez wpadania w rozpacz? V. Możnaby powiedzieć, że przyroda niekiedy nie wie, co czyni, albo raczej, że nie robi tego, czego pragnie, że ktoś powstrzymuje ją od czynienia dobra w zbyt szerokim zakresie. Stare skandynawskie legendy mówią o czasach, gdy szatan rządził wszystkiem. Czy te czasy należą już do przeszłości? Jeżeli zaś nie przyroda nami rządzi, to może demiurg albo jedno z niezliczonych bóstw naszej przeszłości, n.p. Ormuzd, inaczej Ormazd, rodzic jasności i tej niewielkiej ilości dobra, które przypada nam w udziale, ciągle walczący wedle wierzeń persów z Arymanem, panem zła i nicości? Jest to wyjaśnienie, do którego może przyjdzie nam powrócić, niewiedzieć jaką okólną drogą, jak powróciło chrześcijaństwo przez mit o demonie, gdyż wszystko zdaje się pokutować za zbrodnię, której nikt nie popełnił, zważywszy, że ten, co ją karze, sam jest za nią odpowiedzialny. Gdy chodzi o odpowiedzi na pytania, wychodzące z tego małego, jak talerz, koła, w którem pędzimy nasze życie, są one niepewne, bałamutne, prostackie, sprzeczne - i od czasu powstania religij i filozofij postąpiły zaledwie kilka malutkich kroków. Nasze twierdzenia tylko wówczas są zdecydowane i pewne, nasze myśli są wówczas zupełnie ścisłe, kiedy chodzi o naszą nędzę,, o te niziutkie namiętności, te drobniutkie występki i godziny spoczynku. Czyżby Nieznane, które nas prowadzi, samo nie wiedząc dokąd, chciało uczynić trzy próby na termitach, pszczołach i mrówkach, zanim rzuciło w bezkres czasów, w wieczność rodzaj ludzki, swoją ostatnią myśl, ostatni twór zwierzęcy? Czyżbyśmy byli czwartą próbą i niestety czwartą nieudaną próbą? Czy można z trzech poprzednich prób wyciągnąć jakiś wniosek odnośnie do naszego losu? Trzeba się tem żywo interesować. Trzeba o wszystko pytać. Najlepiej byłoby zwrócić się z tem do elektronów, stanowiących naszą istotę, a równie odwiecznych jak światy. Muszą one nam powiedzieć o wszystkiem, gdyż powinny o wszystkiem wiedzieć. Kiedy my mówimy, wszak to one mówią, lecz niestety milczą one w sprawach, które są dla nas niejasne albo kiedy chodzi o rzeczy, do których zrozumienia jeszcze nie dorośliśmy. Zamiast do nich, zwróćmy się do tych tworów, które są najbardziej do nas podobne, do owadów, żyjących społecznie. Nie mamy wszakże innych cech. Jest to w potrójnej formie jedyna analogja, jedyne przeciwstawienie, jedyna prefiguracja, jaką można wykryć. To lustro o trzech częściach jest jedynem, w którem możemy szukać obrazu naszego losu. Jakkolwiek aktorzy tych dramatów są mali, mają oni swe znaczenie i doniosłość, gdyż, jak nam dobrze wiadomo, w nieskończoności, w której wspólnie znajdujemy się, wielkość nie ma żadnego znaczenia. Jednemu i temu samemu prawu podlega zarówno to, co się dzieje w niebiosach, jak to, co się dzieje w kropli wody. VI. Porzućmy na chwilę termity i pszczoły, które mają związek z tym tematem, i zwróćmy się do mrówek. Wyszły one od poziomu Ponerinae i wzniosły się na szczyty, na jakich je widzimy obecnie. Do czego dojdą? Azali znajdują się w swem apogeum, czy też są już na schyłku, jak tego kazałaby się obawiać szczególne a śmiertelne fermenty, szczepione ich najdoskonalszym społeczeństwom przez pasorzyty, wydzielające ciecze narkotyczne? Czy też mają jaką inną przyszłość przed sobą? Co je oczekuje? Przeminęły miljony lat, które nie wchodzą w rachubę, a więc miljardy miljardów istnień i śmierć ich przeminęła, która również się nie liczy. Co więc wchodzi w rachubę? Czy doszły do swego celu i jaki jest ten cel? Jeśli ziemia, natura, wszechświat nie posiadają żadnego celu, dla nas widocznego, dla- czego musiałyby one go posiadać, dlaczego musielibyśmy i my go mieć? Czyż nie wystarcza rodzić się, żyć, umierać i tak wkółko. aż wszystko przestanie istnieć ? Ktoś otwiera oko podczas nocy, ujrzy zakątek ziemi, czy morza kawałek, jakąś twarz ludzką, kilka gwiazd i zamyka je nazawsze. Na co mógłby się uskarżać. Czyż to właśnie nas nie spotyka ? - Czyż wszystko to nie jest jedną chwilą i czy nie byłoby lepiej, gdyby wogóle nie istniało? I do czego były one potrzebne? Do czego "właściwie i my będziemy potrzebni, dosięgnąwszy szczytu rozwoju? Czyżby tylko do tego, aby niektóre zjawiska fizyczne, które zwiemy duchowemi, gdy odbywają się w naszym mózgu, mogły odbywać się wielokrotnie, aby mogły powstawać rozmaite kombinacje, z których żadna nie będzie ostateczna i każda doprowadzi do czegoś, «o już było ? VII. Wreszcie, gdzie idą po śmierci, co się z niemi staje, gdy żyć przestaną? Dlaczego to pytanie ma budzić uśmiech, w zastosowaniu do owadów, i dlaczego mamy je brać poważnie odnośnie do człowieka? Czyż różnice między niemi a nami są tak wielkie? Na każdym kroku przeczuwamy ich inteligencję i właściwie tylko wzdragamy się, aby im ja. przyznać. Nie mamy w danym razie do czynienia ani z kamieniami, ani z roślinami, ani ze zwierzętami posiadającemi tylko instynkt, lecz z istotami, które odgradza od nas zaledwie jakaś cieniutka przegroda. Niewiele braknie, aby pod wielu względami stały się nam równe, co się zaś tyczy tych względów to mało o nich możemy sądzić. Czyż ta mniejsza lub większa cząstka aktywności mózgowej może zmienić zasadniczo i wogóle prawa wszechświata, sprawiedliwości i wieczności, zapewnić nieśmiertelność lub ją raz na zawsze uniemożliwić? Najbardziej trudną do przyjęcia dla nas jest myśl, że ani w przestrzeni, ani w czasie nie istnieje żaden magazyn, w którym mogłyby się zbierać owoce wszystkich tych doświadczeń, wysiłków, i walk ze złem, z nędzą, z cierpieniami, głupotą i materją; że zczasem wszystko ulegnie zatracie i wszystko trzeba zaczynać na nowo, jakgdyby nic nigdy nie było zrobione i że podczas gdy to co najgorsze powiększa cierpienia i ciemności w całym świecie, to co najlepsze nic nie zmienia i nie przynosi korzyści nikomu. Czy nasze niezadowolenie stanowi granicę pomiędzy nami a wszystkiem, co oddycha? Czy nie żądamy zbyt wiele od planety dziesiątego rzędu, aby stała się ciałem niebieskiem dziesięciotysięcznego rzędu? Czyni ona, na co ją stać, daje wszystko, co posiada. Ale któż może nas zapewnić, że inne istoty żywe, na niej bytujące, również się na nią nie użalają? Czyż my jesteśmy jedynymi, którzy mają nadzieję, że może być lepiej ? Czyż ta właśnie myśl nas od innych odróżnia? Trzeba się zresztą zapytać, skąd ta nadzieja może nam przyjść, skorośmy nigdy nie opuszczali naszej ziemi, ani nie zaznali niczego poza tem, co na niej znaleźć możemy. Czyż myśl, która sądzi i wyrokuje, może być utworzona z tego co osądza i na co wydaje wyrok? W każdym razie, skoro ją mamy i skoro ona nas odróżnia od tego, co nas otacza, nie lekceważmy jej sobie. Ona jedna niewątpliwie przychodzi nam z zaświatów. KONIEC. BIBLJOGRAFJA. ALVERDES FR.: Social Life in the Animal World, New-York. Harcourt, Brace et Co. 1927. - Manuel descriptif des fourmis d'Europe pour servir a l’ etude des insectes myrmecophiles. Revue Mag. Zool. 1874. - Species des Hymenopteres composant le groupe des Formicides de l’Europe. 1881-1885. - Les fourmis. Hachette. 1886. BELT T.: The Naturalist in Nicaragua. Londyn. 1874. BETHE A.: Durfen wir Ameisen und Bienen psychische Qualitaten zuschreiben? 1898. BONNET CHARLES: Oeuvres d'histoire naturelle et de philosophie. 1779. - Traite d'entomologie. 1745. BOUVIER E. L.: Le communisme chez les insectes. Flammarion. Paryż. 1926. - La Vie psychique des insectes. Ibid. 1922. - Habitudes et metamorphoses des insectes. Ibid. BRUNR.: Psychologische Forschungen an Ameisen. 1922. - Le probleme de l’orientation lointaine chez les fourmis et la doctrine transcendantale de V. Cornetz. 1916. BUGNION E.: La guerre des fourmis et des termites, etc Kundig. Genewa. 1923. BRYAN CH.: Harvesting Ant. Nature. 60. 174. 1899. BUCKLEY S. B.: The Cutting Ants of Texas. Proc. Acad. Nat. Sc. Phila. P. 233. 1860. BRENT C: Notes on the Oecodomas or Leaf-cutting Ants of Trinidad. Am. Nat. 20. 2. 1886. CORNETZ V.: Les explorations et voyages des fourmis. 1914. - Le sentiment topographique chez les fourmis. Revue des Idees. Paryż. 1909. - Opinions diverses a propros de l'orientation de la fourmi. Bull. Soc. Hist Nat. Afrique Nord. 1914. – L’illusion de l’entr'aide chez la fourmi. Rev. des Idees. 1912. - De la duree de la memoire des lieux chez la fourmi. Arch. de Psychologie. 1912. - Quelques observations sur Vestimation de la distance chez la fourmi. Soc. Hist. Nat. Afrio^e Nord. 1912. - Transport des fourmis d'un lieu dans un autre. Ibid. 1913. - Divergences d’interpretation a propos de l’orientation chez la fourmi. Rev. Suisse Zool. 1913. - Les fourmis voient-elles des radiations solaires traversant les corps opaques? Inst. gen. Psychologiąue. 1912. DE GEER K.: Memoires pour servir a l’histoire de insectes. 1773. DODD F. P.: Notes on the Queensland Green Tree Ants. Victorian Nat. 18. 136-140. DOFLEIN F.: Beobachtungen an den Weberameisen. Biol. Centralb. 25. Lipsk. 1905. DOHRN C. A.: Zur Lebensweise der Paussiden. Stett. Ent. Zeitg. 27. 1876. DOMINIQUE J.: Fourmis jardinieres. Buli. Soc. Nat. Quest. Nantes. 1900. DOUGLAS J. W.: Ants-nest Beetles. Ent. Weekl Intell.1859. DUFOUR ET FOREL A.: La sensibilite des fourmis a l’action de la lumiere ultra- violette. Arch. Sc. Phys. Nat. 1902. EBRARD E.: Nouvelles observations sur les fourmis. Biblioth. Univer. Suisse. 1861. EMERY C: Origine de la faune actuelle des fourmis d'Europe. Buli. Soc. Vaud. Sc. Nat. 1892. - Catalogue des formicides d,Europe. - Sur l’origine des fourmilieres. C. R. 6e Congr. Intern. Zool. Berne. 1905. - Ethologie, Phylogenie et Classification. Berne. 1904. ESCHERICH K.: Ameisen-Psychologie. Beil. Allgem. Zeitg. Munchen Nr. 100. 1899. - Die Ameise. Schilderung ihrer Lebensweise. Braunscliweig Fr. Vieweg und Sohn. 1906. ESPINAS A.: Des societes animales. Paryż. Alcan. FIELDE A. M.: The sense of Smell in Ants. The Independent. Aug. 1905. - The Sense of Smell in Ants. Ann. N.-Y. Acad. Sc. I. 1905. - The Progressive Odor of Ants. Biol. Bull. 1902. - Tenacity of Live in Ants Biol. Bull. 7. 1904, et Scient. Amer. 93. 1905. FOREL A.: Les fourmis de la Suisse. 1920. Genewa. The Social World of the Ants. 1928. New-York. Albert et Charles Boni. - Le monde social des fourmis, 5 vol. Genewa. 1921-23. GOELDI E.: Myrmecologische Mitteilung das Wachsen des Pilzgarten bei Atta cephalotes betreffend. C. R. 6 Congr. Internat. Zool., Berne. 1905. - Beobachtungen uber die erste Anlage einer neuen Kolonie von Atta cephalotes. Ibid. 1905. GREEN E. E.: On the Habits of the Indian Ant. (Oecophylla Smaragdina). Trans Ent. Soc. Londyn proc. 1896. HAMILTON J.: Catalogue of the Myrmecophilous Coleoptera. Cand. Ent. 1888-89. HEYDEK.: Die Entwicklung der psychischen Fahigkeiten der Ameisen, etc. Biol. Zentralb. V. 44. 1924. HUBER P.: Recherches sur les moeurs des fourmis in-digenes. Genewa. 1810. HUBER J.: Uber die Koloniengrundung bei Atta Sexdens Biol. Centralb. 25. 1995. - Idem. Smiths Report for. 1906. VON IHERING H.: Die Anlage neuer Kolonien und Pilzgarten bei Atta Sexdens. 1898. Zool. Anz. 21. JACOPSON EDWARD: Notes on Web-spinning Ants 1907. Victorian. Nat. 24. JACOBSON E. et WASMANN E.: Beobachtung uber Polyrhachis Dives auf Java die ihre Larven sum Spinnen der Nester benutzen. 1905. Notes Leyden Mus. 25. JANET CHARLES: Etudes sur les fourmis, les guepes et les abeilles. Notes 13 a 21 (1897 a 1899). - Etudes sur les fourmis (nids artificiels en platre, fondation d'une colonie par une femelle isolee). Bulletin de la Soc. zool. de France. 1893. - Appareil pour l’elevage et l’observation des fourmis. Ann. de la Soc. entom. de France. 52, 62. 1893. - Rapports des animaux myrmecophiles avec les fourmis. 1897. Limoges. Ducourtieux. - Observations sur les fourmis. 1904. Limoges. Ducourtieux et Gout. KIENITZ-GERLOFF F.: Besitzen die Ameisen Inteligenz? 1899. Naturw. Wochenschr. 24. KIRBY W. F.: Mental Status of Ants, etc. 1883. KOCH C. L.: Die Pflanzenlause (Aphiden). Nurnberg. 1857. LAMEERE A.: Notes sur les fourmis de la Belgique. Ann. Soc. entom. Belge. 1892. LATREILLE P. A.: Essai sur l’histoire des fourmis de France. Brives. 1798. Histoire naturelle des fourmis. Paryż. 1802. LEESBERG A. F. A.: Mieren ais levende deuren Ent. Ber. 2. 1906. VON LEEUWENHOECK A.: Arcana Naturae. 1719. LEPELETIER DE SAINT-FARGEAU: Histoire naturelle des insectes hymenopteres. Paryż. Roret. 1836. LESPES C: Sur la domestication des Clavigers par les fourmis. Bull. Soc. Anthr. Paryż. 3. 1868. LINCECUM G.: Notice on the Habits of the Agricultural Ants of Texas. Journ. Proc. Acad. Nat. Sc. Phila. C. 1862. - On the Agricultural Ants of Texas. Proc. Acad. Nat. Sc. Phila. 18. 1866. LUBBOCK SIR JOHN: Ants, Bees and Wasps. Revised Ed. Inter. Sc. Ser. N.-Y. Appleton et Co. 1894. - On the Habits of Ants. Sc. Lect. Londyn. 1879. - Les moeurs des fourmis. Trad. Battandier. Alger. 1880. MC. COOK H.: The Agricutural Ant of Texas. Proc. Acad. Nat. Sc. Phila. Nov. 13. 1877. - The Natural History of the Agricultural Ant of Texas. Phila. 1879 -The Honey Ants of the Garden of the Gods and the Occident Ants of the American Plains. Phila. Lippincott et Co. 1882. MEISEINHEIMER J.: Lebensgewohnheiten der Ponerinen. Nat. Wochenschr. 1902. MICHELET J.: L’insecte. Hachette. 1884. MOELLER A.: Die Pilzgarten einiger sudamerikanischer Ameisen. Jena. 1893. MOGGRIDGE J. T.: Harvesting Ants and trapdoor Spiders, with Obsertations on their Habits and Dwellings-Londyn". 1873. MORRIS C: Habits and Anatomy of the Honey-bearing Ant. Journ. Sc. July. 1890. MULLER W.: Beobachtungen an Wanderameisen (Eciton Hamatum). Kosmos. 18. 1886. NORTON E. R.: Remarks on Mexican Formicidae (Eciton). Trans. Am. Ent. Soc. 2. 1868. - Notes on Mexican Ants. Am. Nat. 2. 1868. PERKINS G. A.: The Drivers. Amer. Nat. 3. 1870. PIERON H.: Du role du sens musculaire dans Vorien-tation des fourmis. Buli. Inst. Gen. Psychol. Paryż.4. 1904. - Contribution a l’etude du probleme de la reconnaissance chez les fourmis. C. R. 6" Congr. Internat. Zool.. Berne. 1905.- L’adaptation a la recherche du nid chez les fourmis. C. R. Seances Soc. Biol. Paryż.62. 1907. REAUMUR R. A.: Histoire des fourmis. (Avec traduction anglaise et notes de Wheeler. New-York. 1926. REINHARDT H: Weben der Ameisen. Natur. u. haus.14. 1906. RENNIE J.: The Amazon Ant. Field Nat. Mag. 2. 1834. ROMANES G. J.: Animal Intelligence. New-York.Appleton et Co. 1883. RUDOW F.: Ameisen ais Gdrtner. Insektenborse. 22.1905. SANTSCHI F.: A propos des moeurs parasitiques temporaires des fourmis du genre Bothriomyrmex. Ann.Soc. Entom. France. 75. 1906. - Nouvelles fourmis de L’Afrique du Nord. Ibid. 77. 1908. – Comment s’orientent les fourmis. 1913. SAUNDERS W.: The Mexican Honey Ant. (Myrmecocystus Mexicanus). Canad. Ent. 7. 1875. SAVAGE T. S.: On the Habits of the Drivers OT Visiting Ants of West Africa. Trans. Ent. Soc. Londyn. 5. 1847. DE SAUSSURE H.: Les fourmis amfricaines. Bibl.Univ. 10. 1883. SCHAFFER C.: Uber die geistigen Fdhigkeiten der Ameisen. Verh. Nat. Vcr. Hamburg. 1902. SCHENKLING-PREVOT: Ameisen ais Pilz-Zuchter und Esser. Illustr. Wochenschr. Ent. 6. 1896. – Rozites gongylophora, die Kulturpilanze der Blattschneide-Ameise. Ibid. 2/1897. SCHMITZ H.: Das Leben der Ameisen und ihrer Gdste.G. J. Manz. Regenburg. 1906. SCHOUTEDEN H.: Les Aphides radicicoles de Belgique et les fourmis. Ann. Soc. Ent. Belg. 46. 1902. SCUDDER S. H.: Systematic review of our present knowledge of fossil Insects. Buli. U. S. Geol. surv. 31.1886. SMALIAN C.: Altes und Neues aus dem Leben der Ameisen.Zeitschr. Naurw. 67. 1894. SWAMMERDAM J.: Biblia Naturae. Leyden. 1737. TEPPER J. G. O.: Observations on the Habits of som South Australian Ants. Trans and Proc. Roy. Soc.S. Austral. 5. 1882. TOWNSEND B. R.: The Red Ant of Texas. Am. Ent. and bot. St. Louis, Mo. 2. 1870. URICH F. W.: Notes of Some fungus-grouing Ants in Trinidad. Journ. Trinidad Club. 2.-7. 1895. VIEHMEYER H.: Beobachtungen uber das Zuruckfinden von Ameisen zu ihrem Neste. IHustr. Zeitschr. -Ent.5. 1900. WASMANN E. (S. J.): Kritische Verzeichnisse der myrmecophilen Arthropoden, etc. Berlin. 1894. – Instinct und Intelligenz im Tierreich. Freiburg. Herder'sche Verlagshandlung. 1899. - Die psychischen Fahigkeiten der Ameisen. 9. Beitr. Kennin. Myrmecoph. Zoologica, II. 26. 1900. - Zum Orientierungsvermogen der Ameisen. Allgem. Zeitschr. Ent. 6. 1901. - Ursprung und Entwickelung der Sklaverei bei den Ameisen. Biol. Centralb. 25. 1905. - Zur Geschichte der Sklaverei beim Volke der Ameisen. Stimm. Maria-Laach. 70. 1906. VHEELER W. M.: Ants. New-York. Columbia University Press. 1926. - Social Life among the Insects. New-York. Harcourt, Brace et Co. 1923. - On the Founding of Colonies by Queen Ants, with special reference to the Parasitic and Slave-Making Species. Buli. Amer. Mus. Nat. Hist. 22. 1906. - The Fungus-growing Ants of North America. Ibid. 23. 1907. WHITE W. F.: Ants and their Ways. Londyn. 1883. 57