Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://wwvy.wszystko-co-najlepsze.prv.pl Autor K.S. Rutkowski PIERWSZE PIENIĄDZE ZAROBIONE NA PISANIU Telefon zadzwonił kilkanaście dni wcześniej. - Pan Rutkowski? - usłyszałem męski głos. - Tak, słucham... - Dzwonię z Tucholi. Organizujemy wieczorek literacki. Pomyśleliśmy o Panu. - Czytaliście coś mojego? - zapytałem z niedowierzaniem, myśląc o swojej jak dotąd jedynej książce o więzieniu. KRYMINAŁ TANGO. Służyła księgarzom głównie jako podkładka pod meble, żeby się nie kiwały. Nie żartuje , sam kiedyś widziałem. Ale nie wkurwiłem się. Przynajmniej miał ktoś z niej jakiś pożytek. - Taaak... - odparł przeciągle facet i już wiedziałem że kłamię. - A które książki?- zapytałem. - Wszystkie - odparł ten gość - Jest Pan świetnym pisarzem. Takim wybitnym. Pomyśleliśmy o Panu w pierwszej kolejności - Bardzo się cieszę. A jakie będzie honorarium? - Honorarium ? - zapytał facet, jakby pierwszy raz w życiu słyszał takie słowo. - Chyba nie myślicie że TAKI PISARZ JAK JA, ruszy dupę i w samym środku zimy pojedzie do tej waszej pipidówy za frajer? - No, nie... Ale wie Pan... Jesteśmy małym i biednym miastem... Myśleliśmy... -Co myśleliście! - Nie, nic, Panie Rutkowski. 500 złotych. - Chcę 1000. - Na tyle nas nie stać. - Dobra, niech stracę. Ale zwracacie za bilet. - Na to możemy przystać - zgodził się ten po drugiej stronie słuchawki i podał mi dzień, godzinę i ulicę na którą miałem przybyć. Odłożyłem słuchawkę i przez długą chwilę zastanawiałem się, skąd ten gość wziął mój namiar. Byłem nieznany. A przynajmniej poza swoim zapyziałym miastem. Jedyne co przychodziło mi do głowy, to to, że się pomylił. Wziął mnie za kogoś innego. Tylko za kogo? Jedyny Rutkowski, jaki przychodził mi do głowy , to ten słynny detektyw. Ale czy on pisał? I co? Chociaż w gruncie rzeczy nie obchodziło mnie to. Jego strata. 500 złotych drogą nie chodzi i tak czy siak miałem zamiar pojechać do tej Tucholi, przeczytać parę swoich wypocin i wyciągnąć mu te pieniądze z kieszeni. W końcu też byłem pisarzem. Nawet jeśli moje książki podkładano pod meble. Ale przynajmniej znajdowały się w księgarni. Powiedziałem żonie o swoim nagłym awansie do pierwszej ligi. Popukała się w głowę. Rzadko mnie czytała. W ogóle nie ceniła. Była inteligentna i miała dobry gust. - Skąd oni cię wytrzasnęli? I to na dodatek w Tucholi? - Nie mam pojęcia. Może ktoś z Tucholi znalazł KRYMINAŁ TANGO w koszalińskim kuble na śmieci. - Tak. To jedyne wytłumaczenie. Nikt rozsądny nigdy by sobie tej książki dobrowolnie nie kupił. A tym bardziej przeczytał. - Chcą mi zapłacić 500 złotych, plus zwrot za bilet. - Myślę, że powinieneś tam pojechać - powiedziała z powagą - Bo to chyba będą jedyne pieniądze, jakie zarobisz na swoim pisaniu. Zgodziłem się z nią w duchu. I pojechałem. Dwa tygodnie później. Gdy się zarabia 1500 złotych miesięcznie, dodatkowe 500 jest warte zachodu. Tuchola nie jest daleko od Koszalina. Pociągiem to ledwie trzy godziny. Przyjechałem kilka godzin przed czasem, więc zakotwiczyłem w pierwszej napotkanej knajpie i trochę wlałem w siebie na animusz. Nigdy jeszcze nie czytałem przed hołotą swoich tekstów. Nie czytałem ich nawet przed sobą. W ogóle ich nie czytałem po napisaniu. Widać ja też miałem dobry gust. I dlatego potrzebowałem lekkiego kopa. Luzu. Trawki, niestety , nie miałem. Skończyłem z nią jakiś czas temu. Jednak czasami, życie bez niej, wydawało się nie do przeżycia. Piwo zrobiło jednak swoje. Po pięciu ŻYWCACH byłem gotowy stawić wszystkiemu czoło. Życiu, śmierci, kosmitą. Oraz całej kupie innych niebezpieczeństw. Planeta Ziemia jest ich pełna. Na każdym kroku czai się wróg. Na godzinę przed spotkaniem, znalazłem wskazany adres. Dom kultury. Był taki jak stan całej kultury w tym kraju. Obdrapany i rozsypujący się, ciągnący resztkami sił. Przekroczyłem jego próg, uważając aby żadna obluzowana cegła w tej ruderze, nie zleciała mi na łeb. Wnętrze okazało się trochę lepsze. A może tylko świeża farba na ścianach, trzymała wszystko do kupy. W każdym razie nie było nieprzyjemne dla oka. Odnalazłem numer pokoju , który miałem podany w adresie i zapukałem. - Wlazł! - ktoś wykrzyknął. Nie spodziewałem się niczego innego. Widać pracownicy polskiej kultury, też pasowali do jej ogólnego stanu. Wlazłem. To była istna kanciapa, a nie biuro, tyle że zamiast szafek na szczotki miała biurko, za którym siedział dupek. Młody i chudy dupek. Wyglądający jak Chopin na chwilę przed wykitowaniem. - A Pan co chcę? - przyjął mnie jak należy. - Nazywam się Rutkowski - odrzekłem. Gość nagle podskoczył w górę, jakby krzesło na którym siedział, wsadziło mu właśnie w dupę jedną ze swych nóg. - Rutkowski!! Ten słynny pisarz?!! - Ten sam. - Myślałem, że jest Pan starszy. - Jestem. Ale dbam o siebie. Jeżdżę na rowerze, biegam i ganiam z torbą pełną kij po takich zielonych polach. - Cieszę się, że przyjął Pan nasze zaproszenie - rzekł uroczyście dupek, ściskając moją grabę -To dla nas zaszczyt. Naprawdę wielki zaszczyt. - Ja myślę - odrzekłem - Ja myślę. Rzadko zapuszczam się na wiochy. Ale dla was zrobiłem wyjątek. Olałem zaproszenia z Gdańska, z Warszawy a nawet z Berlina i zawitałem tutaj, godząc się nawet na wasząjałmużnę. A propos forsy... Kiedy ją otrzymam? - Od razu jak skończy Pan czytać swoje dzieła. - No dobra. Mogę poczekać. Co prawda nie ma na co, ale w życiu czasami trzeba iść na kompromisy. -1 słusznie, Panie Rutkowski, i słusznie... Nasze miasteczko jest Panu wdzięczne. Po właził mi w tyłek jeszcze trochę, a potem gdzieś mnie zaprowadził. Do jakiegoś ponurego, zatęchłego pomieszczenia z jakąś setką krzeseł. Miejsca gdzie miałem stracić dziewictwo. - A gdzie widownia? - zapytałem z nadzieją. Liczyłem że nikt nie przyszedł. I że będę czytał dla dupka i czterech ścian. To była by najłatwiej zarobiona forsa w moim życiu. Ale chudzielec rozwiał moje złudzenia. - Impreza trochę się opóźniła z przyczyn technicznych. Ludzie zaraz powinni się zjawić. I rzeczywiście, już po chwili drzwi się otworzyły i jakiś palant wetknął do środka swój łeb. Zakuty łeb. W każdym razie wyglądał na zakuty. Bo dla mnie każdy łeb jest zakuty, a najbardziej mój. Skoro Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo, sam musi być niezbyt udany. - Proszę, proszę. Bardzo proszę. - zapiszczał dupek - organizator. Widać źle go oceniłem na początku. Jednak z jego osobistą kulturą nie było wcale tak źle, jak z kulturą całej polski. Znał słowo "proszę". No, no. A nawet potrafił je połączyć ze słowem "bardzo". Zakuty łeb wszedł i usiadł na najbliższym krześle, a za nim posypała się reszta zakutych łbów. Nadchodziły jak kataklizm. Pojedynczo, parami, całymi bandami. Damski i męskie. Ale wszystkie zakute bez wyjątku. Wkrótce wypełniły całą sale. - No , Panie Rutkowski, niedługo może Pan zaczynać. - Poczekajmy trochę, może ktoś jeszcze się zjawi - odparłem, chcąc jak najdłużej odwlec chwilę mojego publicznego wystąpienia. - No dobrze. Ale jak Pan będzie gotowy, proszę mi dać znać, to Pana zapowiem. Wyszedłem na korytarz. Frekwencja dopisała, nie ma co. Wyglądało na to że jednak będę musiał zapracować na te pół tauzena. Nagle ujrzałem ten plakat. Wisiał na ścianie. Moją uwagę zwróciło zwłaszcza jedno nazwisko. Moje nazwisko. K.S.RUTKOWSKI. Podszedłem bliżej. " Zapraszamy na wieczór autorski znanego pisarza K.S. RUTKOWSKIEGO, KRÓLA POLSKIEGO UNDEGROUNDU ..." brzmiał napis na nim. Niżej była już tylko data imprezy i adres tej budy w której właśnie byłem. No, no, pomyślałem, jestem sławny. Połechtało to mile moje próżne, leniwe i cyniczne ego. Zaczynałem kochać tę mieścinę. Król Polskiego undegroundu, no , no , no, czego można było jeszcze chcieć więcej. Nie wiedziałem skąd wzięli te wszystkie bzdury, ale podobały mi się. Drzyjcie Stasiuki, Plichy i inne beztalencia. Król nadchodzi, żeby skopać wam tyłki. Wróciłem na sale, aby stawić czoło swojej wielkiej sławie. Zakute łby wlepiły we mnie gały. Kiwnąłem ręką na organizatora. W mig zaskoczył. Wyszedł przed publikę i zakaszlał. - Hym... Hym... Nie mam zamiaru dużo gadać - zaczął doniosłe - Powiem tylko jedno: K.S.RUTKOWSKI! TEN NA KTÓREGO WSZYSCY CZEKAMY!! I wskazał na mnie. Zakute łby zaczęły klaskać. Kiwnąłem im nieznacznie głową i wylazłem na środek. Co my tu mamy?, pomyślałem, prześlizgując wzrokiem po sali. Całą bandę imbecyli. Stuprocentowych imbecyli, skoro przyszli w ciemno oglądać i słuchać , takie zero jak ja. No cóż, dobra reklama czyni cuda. Nie wiedziałem gdzie jeszcze powieszono ten plakat z korytarza, ale jak widać jego treść dotarła pod strzechy. Wyciągnąłem z tylnej kieszeni spodni zmięte kartki i rozłożyłem je głośno szeleszcząc. Sześć opowiadań. Nawet ich nie wybierałem. Wszystkie były gówno warte , więc wziąłem na chybił-trafił. I zacząłem. Od najkrótszego. Tego o więziennym pedale obsługującego klientów po celach. Uwinąłem się z nim szybko, ale nie doczekałem się oklasków. Spojrzałem na te mordy przede mną i na żadnej nie ujrzałem aprobaty. Widać nie trafiłem im w gust. Potem pojechałem z "Reinkarnacją". Czytałem powoli, modulowałem głos na dialogach, akcentowałem końcówki akapitów. Jednak i tym razem nie doczekałem się aplauzu. Gdy uniosłem wzrok, ujrzałem spojrzenia pełne wrogości. Nawet dupek -organizator nie wyglądał na zadowolonego. - To opowiadania underground - wyjaśniłem im, nim zacząłem czytać następne - Takie spoza głównego nurtu. W nich nie pisze się o słowikach, kwiatkach i parach trzymających się za rączki. Myślałem, że podchwycą żart, ale gdzie tam. Nadal gapili się na mnie, jak szpaki w pizdę, w absolutnej ciszy. Rozłożyłem kolejny tekst, myśląc, że ten na pewno ich rozrusza... Gnida. Lubiłem go. Miał niezłe tempo i zajebistą końcówkę. Om musiał rzucić tę wybredną bandę na kolana... Ale nie rzucił. A raczej wkurwił jeszcze bardziej. Zaczęły się szepty, szmery, agresywne pomruki. - Co jest, kurwa?! - zapytałem - Chcecie żebym czytał Żeromskiego? - Nie - przyszedł mi z pomocą dupek - organizator. Jego tyłek w końcu też był w tarapatach -Ale nie chcemy już słuchać o homoseksualistach, więźniach, ani takich rzeczach. Wbił we mnie błagalny wzrok. - Macie rację. Przepraszam. - pokaiałem się - Za dużo tego było. A o czym byście chcieli posłuchać? - O Bogu na przykład - stęknął jakiś stary głos gdzieś z tyłu. Kilka innych wyraziło mu aprobatę przychylnymi mruknięciami. - Zgoda. - odparłem, przekładając papiery - Chyba mam tu coś dla was. Fałszywy Chrystus. To opowiadanie wprost bucha religią. I zacząłem. Przypuszczałem że będzie to gwóźdź do mojej trumny, ale miałem już dość tej wiejskiej zbieraniny. I się nie pomyliłem. Nie doszedłem nawet do połowy, kiedy rozpętała się burza. - Antychryst!! - wydarła się jakaś staruszka. - Zboczeniec!! - zawtórowała jej inna. - Pedał!! - dołączył jakiś facet. - Pocałujcie mnie w dupę ! - odkrzyknąłem. Dupek - organizator pojawił się przy mnie. -Proszę Państwa! Proszę Państwa! Proszę zachować spokój. Pan Rutkowski z pewnością przywiózł ze sobą opowiadania, które się Państwu spodobają. Prawda Panie Rutkowski? - Ty też pocałuj mnie w dupę - odpowiedziałem mu. Większość zakutych łbów machnęła na mnie ręką i wyszła, zostali tylko zadymiarze: impotenci, niedoszli księża, kościelne dewotki. Wyciągnąłem z kieszeni fajki i zapaliłem szluga, w spokoju słuchając ich obelg. - Coś Pan najlepszego narobił? - usłyszałem przy uchu głos organizatora. - Jeszcze słowo, a jebnę cię w łeb - ostrzegłem go. Jakiś zasuszony paralityk podpierający się na lasce, wysunął się na przód i krzycząc "CHUJ, CHUJ, CHUJ!!" próbował mi tą lagą przywalić. Złapałem za nią i wyrwałem mu z ręki. - Mam ci ją połamać na glacy, zmumifikowany trupie? - zapytałem go grzecznie. Paralityk spisał laskę na straty i dał nogę. Jeszcze chwilę patrzyłem na ten cały cyrk, a potem wyszedłem na korytarz. Znalazłem spokojne miejsce za winklem i oparłem się o ścianę. Słyszałem jak ludzie opierdalają organizatora, za to że zaprosił KOGOŚ TAKIEGO JAK JA. Słyszałem jak ich za to przepraszał. W końcu głosy ucichły. Dopiero wtedy wyłoniłem się ze swojej kryjówki. Organizator był na sali sam. Umierał ze strachu. O swój stołek, pensje, życie. Bezrobocie w tym kraju było duże i tysiące osób z tej bandy, ustawiającej się co miesiąc w kolejce po zasiłki, z powodzeniem mogło robić to co on robił. To znaczy opierdalać się na całego. Gdy mnie zobaczył, pobladł jeszcze bardziej. - Myślałem, że już Pan sobie poszedł - westchnął. - Nic z tego. Bez forsy nie wyciągniesz mnie stąd traktorem. - Forsy? Przecież prawie nic Pan nie zrobił. - O żesz kurwa! Tylko nie próbuj mnie wykiwać! - Bo co?- postawił się. - Bo gówno - odrzekłem i chwyciłem go za grzdyl. Od razu zmiękł. Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął banknoty. - Tak lepiej - pochwaliłem go i odebrałem pieniądze. - Myślałem że jest Pan wielkim pisarzem - powiedział z wyrzutem. - Jestem. - To co Pan czytał, wcale nie świadczy o wielkości. - Chuja wiesz. Wy tu się nie znacie na prawdziwej sztuce. A swoją drogą... Jak do mnie trafiłeś? Skąd wytrzasnąłeś te wszystkie bzdety na plakat? - Z internetu - odparł - Znalazłem stronę na której pisało , że jest Pan najlepszy. Roześmiałem się. - A nie pomyślałeś, patafianie, że to wszystko bzdury? Że sam zrobiłem sobie ta reklamę? -Nie. - A trzeba było. Schowałem kasę do kieszeni i wyszedłem .