Jadwiga Coulcmahler Honor mężczyzny Tytuł oryginału: Dos anderen Ehre © Translation by Mateusz Harasimowicz Znaki firmowe Oficyny Wydawniczej „Akapit" oraz znaki serii wydawniczych „Akapitu" zastrzeżone Projekt okładki i strony tytułowej: Piotr Warisch Redakcja: Halina Kutybowa Korekta: Piotr Kutyba Wydanie pierwsze Wydawca: „Akapit" Oficyna Wydawnicza sp. z o.o. Katowice 1994 Skład: Studio FALL, Kraków ul. Dietla 57/24 i i Druk i oprawa: Rzeszowskie Zakłady Graficzne, Rzeszów ul. płk. Lisa-Kul' Zam. nr 5382/94 Konsul Henrici otworzył drzwi pokoiku należącego do jego żony. — Vero, czy jesteś już gotowa? Vera Henrici stała na środku buduaru. Cienka toaleta z chińskiego jedwabiu przywierała miękko do jej ramion. Matowobiałoszarawy od- cień materiału podkreślał urodę młodej kobiety. Wokół niej roztaczała się rozkoszna woń perfum. Przybrawszy nadzwyczaj powabną pozę, trwała nieruchomo przed lustrem niczym egzotyczny, cudowny kwiat. Przed nią klęczała pokojówka, przymocowując do brzegu sukni latorośl z pęków kwiatowych. Obok stała dama do towarzystwa, panna Helma Olfers. Z kasetki z posrebrzanego drewna hebanowego wyjmowała biżuterię Very. — Cierpliwości, Albercie. Jeszcze tylko kilka minut — zawołała Vera do męża ani na chwilę nie odwracając wzroku od swego lustrza- nego odbicia. Albert Henrici rzucił jej spojrzenie pełne bólu i uwielbienia zara- zem i wycofał się, zamykając za sobą drzwi. Z wolna stąpał po grubym dywanie w sąsiednim pokoju. Jego twarz o ostrych, wyrazistych rysach skrzywiła się pod wpływem z trudem skrywanego wzburzenia. Nerwo- wo przejechał palcami po krótko ostrzyżonych, wokół skroni już z lekka pobielałych'włosach. Opadł ciężko na fotel, jakby opuściły go wszystkie siły. Szczupła, muskularna sylwetka wydała się w tej chwili rezygnacji wiotka i słaba. Gdyby teraz ujrzał go ktoś ze znajomych, wcale nie rozpoznałby w nim owego zazwyczaj tak wytwornego i gibkiego dżentelmena, którego uprzejmość i życiowa werwa wzbudzała powszechny podziw. Pomimo swych już niemalże pięćdziesięciu lat, nawet o ćwierć wieku młodsza żona nie była w stanie przyćmić jego szyku i wdzięku. Mało kto zauważał tę tak znaczną różnicę wieku, jaka dzieliła oboje małżonków. Ale tym razem uwadze bystrego obserwatora nie uszłyby oznaki nadchodzącej starości konsula Henriciego — zamglony wzrok i pomar- szczona twarz. W młodości Henrici żył pełnią życia. Choć w gruncie rzeczy zaliczał się do ludzi ceniących honor, to jednak także i jemu, podobnie jak wielu innym młodzieńcom jego pokroju, zdarzało się uchybiać regułom dobrego wychowania. Zwłaszcza kiedy gra szła o pociągającą dziewczynę, sumienie Alberta przestawało być wrażliwe na honor rywali. Poniekąd znużony już względami i przychylnością dam, jakie aż w nadmiarze okazywano mu — bogatemu i interesującemu młodzień- cowi — począł czerpać satysfakcję z przygód miłosnych jedynie pod warunkiem, że towarzyszył im pewien posmak niebezpieczeństwa. Zakazany owoc — właśnie to stanowiło dla niego nieprzezwyciężoną podnietę. Aż w końcu nadszedł dzień, w którym zrozumiał nikczemność i małość swych lekkomyślnych igraszek z miłością. Pewien rozwścieczony mąż wyzwał go na pistolety. Pojedynek ma w sobie rzekomo coś z bożego sądu. Ale i tym razem, jak to już często bywało, werdykt okazał się niesprawiedliwy. Albert Henrici przestrzelił przeciwnikowi płuca. Nie chciał tego. W tamtym ułamku sekundy, znaj- dując się w stanie największego podniecenia, nawet nie potrafił skupić się na celowaniu. Ręka, w której dzierżył pistolet, trzęsła mu się na wszystkie strony. Potem jak przez mgłę ujrzał rywala zataczającego się i padającego na ziemię. Przerażony rzucił się pędem naprzód. Zdążył jeszcze spojrzeć w oczy konającemu. Tego wzroku, pełnego niemego wyrzutu i skargi, Henrici nigdy nie zapomniał. Nawet dziś, po tylu latach, owe oczy ukazują mu się w snach. Od tamtej chwili Henrici stał się innym człowiekiem. Odbywając karę więzienia za udział w pojedynku, zamknięty w twierdzy, dzień i noc wyrzucał sobie gorzko, że tak łatwo przyszło mu podeptać cudzą godność. w w ni Po jego wyjściu na wolność ojciec, multimilioner, wyprawił go daleką podróż po- świecie, chcąc by cała sprawa odeszła trochę niepamięć. Przede wszystkim jednak pragnął zapobiec ponownym kontaktom Alberta z kobietą, która stała się przyczyną tych krwawych wydarzeń. Ale Henrici i tak trzymałby się od niej z daleka. Była dla niego już tylko jednym ze świadków popełnionej zbrodni. Kiedy więc po latach dotarła do niego wiadomość o jej ponownym zamążpójściu, wcale nie zrobiło to na nim wrażenia. W ogóle od dnia pojedynku wszystkie kobiety zobojętniały mu. Unikał ich, jak tylko potrafił. W trakcie trwającej dwa lata podróży, jego osobowość nabrała bardziej poważnych cech. Uświadomił sobie nicość własnego dotychczasowego życia. Powróciwszy do Europy, osiadł na dłuższy czas we Włoszech, gdzie zajmował się interesami ojca. W domu rodzinnym pojawiał się nader rzadko, był tam traktowany jak gość. Przy tych okazjach rodzice próbo- wali nakłonić go do małżeństwa, ale nawet nie chciał o tym słyszeć. Chociaż traktował już życie o wiele poważniej i myśl o założeniu rodzi- ny była mu całkiem miła, to jednak wewnętrzny głos nieprzerwanie przypominał mu o niegodziwości, jakiej się dopuścił, oraz o nieuchron- ności kary. Nie miał odwagi, by jakąkolwiek kobietę uczynić strażniczką swego honoru. Dozgonna wierność żony wobec męża była według niego iluzją, w czym utwierdzało go własne doświadczenie. Dlaczego ktoś miałby mierzyć go miarą inną od tej, którą on sam niegdyś przykładał do bliźnich? Dlatego też nie przestawał być kawalerem, ku ogromnej rozterce rodziców. Umarli jedno po drugim w krótkim odstępie czasu. Miał wówczas już czterdzieści lat. Tuż przed ich śmiercią powrócił na zawsze do L. — swojego rodzinnego miasta — by objąć stanowisko we włoskim konsu- lacie. Zamieszkał sam z służbą w wielkiej, wytworniej willi przy Lasku Miejskim, którą postawił i wyposażył we wszelkie możliwe wygody jeszcze jego ojciec. Oczywiście, wciąż ponawiano próby schwytania Alberta w małżeń- ską pułapkę. Przyjaciele i znajomi zachęcali matki obdarzone córkami 4 w wieku do zamążpójścia do współzawodnictwa — której z panien uda się zaciągnąć zatwardziałego kawalera przed ołtarz. Wszystko daremnie. Albert Henrici pozostawał wciąż wolny. Aż w końcu pewnego dnia także i jego dosięgnął los. W czasie wizyty u przyjaciela na wsi poznał młodą damę, która wraz ze swoją matką również tam gościła. Nie wiedział, że spotkanie to nie było całkiem przypadkowe. Małżonka przyjaciela bowiem zaprosiła Verę Bóhmer i jej matkę celowo w tym samym czasie. Matka Very, zubożała wdowa po wysokim urzędniku, dysponująca jedynie skromną rentą, byłą daleką krewną pani domu. Kiedyś zwierzyła się jej, że pragnie wydać Verę za majętnego mężczyznę. Konsul Henrici został uznany za świetną partię dla młodej damy. Uświadomiona przez matkę, Vera wiedziała, że bogate zamążpójście jest koniecznością życiową. Tak więc młoda dziewczyna stanęła naprzeciw konsula Henrici w onieśmieleniu, które jeszcze bardziej spotęgowało jej jedyny w swoim rodzaju wdzięk. Serce mającego już swoje lata mężczyzny drgnęło, gdy ujrzał przed sobą to zachwycające stworzenie. Owo niesamowite wrażenie, jakie Vera na nim wywarła, nie chciało go opuścić ani tego, ani też następnego i jeszcze następnego dnia. Cały jego rozsądek i wszystkie wątpliwości utonęły w tym wyjątkowym uczuciu. Zawładnęła nim myśl, że oto właśnie teraz po raz pierwszy w życiu zakochał się naprawdę. Ponieważ miłość ta przyszła tak późno i nieoczekiwanie, uśpiła więc wszystkie jego wewnętrzne rozterki, które mogłyby stanąć jej na drodze. Krótko mówiąc, Albert Henrici wrócił do L. już jako narzeczony i rozpoczął przygotowania do mającego się odbyć wkrótce wesela. Rozpieszczana, podziwiana i kochana jak nigdy dotąd Vera wprowadziła się kilka miesięcy później do pięknej willi przy Lasku Miejskim. Związawszy się z konsulem, wybrała wystawne życie, które miało jej zastąpić pustkę w sercu. Jej małżonek odmłodniał o kilka lat, a jego wytworne maniery i elegancja nawet jej imponowały. Starała się sobie wmówić, że odczuwa do niego coś w rodzaju miłości. Pierwsze lata małżeństwa spędziła upajając się pozycją i bogactwem. Życie w luksusie sprawiło, że cały jej wdzięk rozkwitł w pełni; była oszałamiająco piękna, gdziekolwiek pojawiała się u boku swego męża, składano hołd jej urodzie. Henrici kochał swoją młodą żonę bez granic i przez krótki czas był o romnie szczęśliwy. Gdy jednak spostrzegł, jak żarliwie młodzieńcy °§towarzystwa zabiegają o jej względy i jak ona sama chętnie wchodzi w rolę obiektu westchnień, zaczął budzić się w nim dawny strach przed spełnieniem się groźby zemsty. Jakże chętnie uciekłby z Verą w jakiś cichy zakątek i ukrył ją przed oczami wszystkich. Kiedy jednak spoglądała na niego swymi wspaniałymi, ciemnymi oczami, ciesząc się z tego czy innego przyjęcia, nie znajdował w sobie dość odwagi, aby zepsuć jej tę radość. Obserwował tedy Verę bez ustanku z pełną niepokoju podejrzliwością, gdy rozmawiała ze swoimi wielbicielami. I bardzo się tego wstydził. Na razie nie odkrył jeszcze niczego, co dawałoby mu jakiekolwiek podstawy do obaw. Ale przed każdym balem, na który otrzymywali zaproszenie, paraliżował go ten przejmujący lęk. Albowiem zdawał sobie sprawę z tego, że również i dzisiaj na świecie jest dostatecznie dużo mężczyzn, którzy mają za nic poczucie humoru. Aż tu nagle, w całej pełni sezonu przyjęć i bankietów, pewne smut- ne wydarzenie pozbawiło Verę na jakiś czas tych wszystkich towarzy- skich przyjemności, do jakich przywykła. Umarła jej matka. Nie kochała jej jednak na tyle mocno, by na dłużej pogrążyć się w rozpaczy. Sam fakt, że zabraknie jej, Wery na wszystkich zaplanowanych rautach oraz balach był dla niej dostatecznym powodem do zmartwień. Była jeszcze bardzo młodziutka i spragniona wszelkich słodyczy, jakie daje życie, a których przed zamążpójściem nie zdążyła posmakować. Natomiast jej mąż wreszcie odetchnął z ulgą. Był taki szczęśliwy, mając ją tylko dla siebie. Ale to właśnie ten okres miał zagrozić jego szczęściu. Dotychczas Vera w ferworze przyjęć, wizyt w teatrach i bali nie miała czasu zasta- nowić się nad swoim własnym życiem. Teraz, skazana tylko i wyłącznie na towarzystwo męża, po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że Albert pozostał w gruncie rzeczy obcy jej sercu. Jej dusza przepełniona była jakąś nieokreśloną tęsknotą. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że nigdy me kochała męża i oddała mu swą rękę w zamian za jego majątek. Nie mogąc sobie poradzić z tymi myślami, popadała w uczucie głębokiego smutku, w stan nerwowej drażliwości. Kiedy interesy zmuszały Alberta do opuszczenia domu, bardzo uskarżała się na nudę. Henrici robił wszystko, by dostarczyć jej rozrywek. Zmiany w usposobieniu żony złożył na karb żałoby po matce. Zatrudnił dla niej damę do towarzystwa, by nie musiała być sama, kiedy on pracował. Ta dziewczyna, córka pewnej wdowy po majorze, bardzo spodobała się Yerze. Helma Olfers była bowiem osobą mądrą, pełną taktu i pogody ducha. Miała zbawienny wpływ na młodą mał- żonkę. Henrici widział to i był zadowolony ze swego posunięcia. Helma stała się kimś w rodzaju opiekuńczego bóstwa domowego, choć na pierwszy rzut oka w willi państwa Henrici nie zaszły żadne inne zmiany. Jej obecność sama w sobie działała kojąco i odświeżająco. Wyczucie taktu mówiło jej, kiedy jest potrzebna, a kiedy przeszkadza, i zmysł ten nigdy jej nie zawodził. W końcu Vera już w ogóle nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez Hełmy, zwłaszcza że wypełniała ona jej tak dokuczliwy okres żałoby. Rok jednak szybko minął i Vera pochowała czarne suknie na samo dno szaf. Państwo Henrici mieli wreszcie po raz pierwszy znów pokazać się razem w wytwornym towarzystwie. Verę ogarnął nastrój radosnego oczekiwania. Ze szczególną starannością dobierała kreację wieczorową, upajając się jednocześnie doskonałością swej urody. Byli zaproszeni na wieczór muzyczny do wykwintnego domu radcy handlowego Delbriicka. Arystokracja finansowa nadawała ton temu staremu handlowemu miastu, jednemu z pierwszych w Rzeszy. Bogaci właściciele spółek handlowych uwielbiali te pełne przepychu spotkania, a ich piękne żony dodawały im jeszcze splendoru, dzięki swej wrażli- wości i zainteresowaniu sztuką. Żona radcy, pani Delbriick była pod tym względem wyjątkowo zrę- czną panią domu. Będąc zaprzyjaźnioną z dyrektorem konserwatorium, stała się gorącą propagatorką młodych talentów. Sama zresztą grała wspaniale na fortepianie. Zależało jej, aby ich dom był miejscem, gdzie zawsze można by oddać się refleksji, słuchając pięknej muzyki. Każdy, kto tylko uważał się'za członka wyższych sfer, poczytywał sobie za honor zostać zaproszonym na wieczór do państwa Delbriick. Ponieważ gospodarze dbali nie tylko o zaspokojenie potrzeb duchowych, ale także cielesnych, czemu służył suto zastawiony stół, drzwi ich willi stały także otworem dla osób zupełnie pozbawionych słuchu muzycznego. Vera dobrze wiedziała, że najprawdopodobniej spotka się tam ze wszystkimi 8 wymi adoratorami. W skrytości ducha z utęsknieniem czekała na oznaki podziwu i uwielbienia. Była spragniona komplementów, pochlebstw i zachwyconych, męskich spojrzeń. Choć żadnego z nich nie darzyła uczuciem silniejszym niż to, które onegdaj łączyło ją z mężem, to jednak zdążyła już na tyle rozsmakować się w słodyczy ukradkowych, zakamuflowanych flirtów, że tęskniła za nimi jak za odurzającym narkotykiem. A miniony rok, który nie z własnej woli musiała spędzić w ciszy i odosobnieniu, wbrew temu, czego można by się spodziewać, rozniecił w niej różnego rodzaju pragnienia, ba, nawet żądze. W ten sposób gorączkowo poszukiwała sposobów uwolnienia się od uczucia nudy i pustki, jakie dręczyło jej duszę. Nie przypuszczała nawet, jak bardzo jej mąż obawiał się ich powro- tu do życia towarzyskiego. Potrafił po mistrzowsku ukrywać swoje uczucia. Nigdy nie okazał jej, że bardzo cierpi, widząc ją w otoczeniu rzeszy wielbicieli. Nie miała pojęcia, jaką odczuwał ulgę, gdy po skoń- czonym przyjęciu pod rękę wracali do domu. Kiedy pod pozorem żartobliwych przekomarzań wypytywał, kto zasypał ją dziś największą ilością komplementów, nie przeszło jej nawet przez myśl, że te bez- troskie odpowiedzi sprawiają mu dotkliwy ból. Potrafiła dowcipnie i trafnie przedrzeźniać komplementy i umizgi nie odstępujących jej kawalerów i kiedy udawało jej się tym rozśmieszyć Alberta, była z siebie bardzo zadowolona. Nie wiedziała jednak, że śmiech ten nie był oznaką rozbawienia, lecz tylko chwilowego rozładowania napięcia, w jakim Albert znajdował się zwykle przez całe przyjęcie. „Dopóki Vera dworuje sobie ze swych zalotników, to znaczy że nie są oni jeszcze tak niebezpieczni" — myślał w takich chwilach. I oto dzisiaj cała ta gra miała rozpocząć się na nowo. Henrici siedział pogrążony w ponurych rozmyślaniach. Dobrze wiedział, co go c^eka. I znów zabiorą mu ją na cały wieczór, otoczą ze wszystkich stron i będą mamić pochlebstwami! A on będzie musiał znosić te wszystkie przymilne słówka i coraz bezczelniejsze spojrzenia, wlepione w jego młodą, piękną żonę. Jakże dobrze znał wszystkie, także najtrudniejsze tajniki owego szczególnego kunsztu — sztuki zdobywania atrakcyjnych kobiet, w tym także cudzych żon. Zamierzchła przeszłość znowu bardzo wyraźnie stanęła mu przed oczyma, powróciła świadomość popełnienia zbrodni, poczucie winy — największej winy swego życia — poczęło od nowa dręczyć jego sumienie. Wyobraźnia podsunęła mu dobrze znany, upiorny obraz: wykrzywiona w paroksyzmie bólu twarz konającego, gasnący, zacięty wzrok, w którym próżno by szukać jakiegokolwiek wyrazu przebaczenia, wręcz przeciwnie, przepełniony niewymowną skargą... Precz! Precz! Henrici gwałtownie wyciągnął dłonie w geście obrony. W tej samej chwili z sąsiedniego pokoju dobiegł go głośny kobiecy śmiech. Zerwał się gwałtownie z pobladłą twarzą i mecha- nicznie spojrzał na zegarek. Drzwi otworzyły się i ukazała się w nich panna Olfers. Popatrzył z wielką sympatią na tę zgrabną, smukłą blondynkę o przemiłej, śmiejącej się buzi, która nieświadomie wybawiła go od koszmarnych majaczeń. — Jeszcze tylko trochę cierpliwości, panie konsulu. Za dwie minu- ty pańska małżonka będzie już gotowa — odezwała się Helma swym ciepłym, spokojnym głosem. — Dziękuję, panno Olfers. Niepotrzebnie się pani fatygowała. Ale skoro pani już tu jest, to porozmawiajmy trochę do przyjścia Very. Cóż nowego u pani w domu? Podobno otrzymała pani dzisiaj jakieś nowe wiadomości. — Dziękuję za zainteresowanie, panie konsulu. Chwała Bogu, moja matka ma się już lepiej. To był tylko niegroźny atak grypy. — Bardzo mnie to cieszy. Ostatnio była pani myślami bardziej w domu niż w naszej willi. Helma przestraszyła się. — Czyżbym zaniedbała swoje obowiązki? Pokręcił głową, uśmiechając się dobrotliwie. — Ależ skąd od razu ten strach w oczach, niemądra panienko! Zaniedbać obowiązki? Przecież w pani przypadku coś takiego w ogóle nie wchodzi w rachubę! Można by panią przyrównać do żołnierza. Jest pani zresztą córką wojskowego. Służba nie drużba — czyż nie taka zasada obowiązywała u pani w domu? Helma kiwnęła głową, energicznie prostując plecy. — Służba nie drużba, a dzieci i ryby głosu nie mają! — wyrecyto- wała udając żołnierski ton. Przybrawszy na powrót swobodną pozycję, dodała z lekkim westchnieniem: — Tak, przy całej swej dobroci mój ojciec był bezwzględny, jeśli 10 hodziło o dyscyplinę i porządek. Zarówno na służbie, jak i w domu zaprowadził surowy rygor. Z nim nie było żartów. F _ Ą]e ta szkoła z pewnością się pani przydała w późniejszym, niełatwym przecież życiu. Helma machnęła ręką. _ Ach, teraz naprawdę nie ma powodów, by się pan nade mną użalał, panie konsulu. Nigdy dotychczas nie było mi tak dobrze, jak u pana. Na mojej pierwszej posadzie rzeczywiście byłam bliska utraty wiary w siebie. Mimo najszczerszych chęci nie potrafiłam usatysfak- cjonować pani von Sterneck. Tam też w sposób nader nieprzyjemny dawano mi nieustannie do zrozumienia, że jestem tylko opłacaną damą do towarzystwa. Ale odkąd pracuję u pana, czuję się jak w niebie. Henrici parsknął dobrodusznym śmiechem. — No cóż, każdy człowiek ma swoje własne wyobrażenie o rajskich rozkoszach. Kto lub co w moim domu sprawia, że osiągnęła pani ów stan tak ogromnej szczęśliwości? Granatowe oczy Hełmy napełniły się ciepłym blaskiem. — Po pierwsze pan i pańska małżonka okazujecie mi wiele dobroci i wyrozumiałości. Daje mi pan na tyle wolnego czasu, że mogę pozostać wierna tym wszystkim upodobaniom, które wyniosłam jeszcze z domu rodzinnego. Nie muszę troszczyć się o chleb powszedni, a hojna pensja, którą od pana otrzymuję, pozwala mi pomagać mamie w utrzymaniu czwórki dzieci. Czyż nie jest to dostatecznie dużo, by czuć się szczęśliwą? Henrici popatrzył przed siebie zamyślonym wzrokiem. — Pani szczęście polega na tym, że nie jest pani zbyt wymagająca. Ale nie chcę pani dłużej zatrzymywać, na pewno cieszy się pani z kolejnego wolnego wieczoru? Żona już chyba nie będzie pani dziś potrzebować. — Istotnie. Łaskawa pani właśnie mnie odprawiła. A oto i ona. Do pokoju wkroczyła olśniewająco piękna Vera. Obróciwszy się wokoło, jakby chcąc w ten sposób świadomie wzbudzić zachwyt męża, spojrzała na Helmę. — O, to pani jeszcze tutaj? Zdawało mi się, że miała pani napisać do domu bardzo długi list. — Dzięki pannie Olfers czas oczekiwania nie dłużył mi się. — wy- jaśnił Henrici nie mogąc oderwać zachwyconego wzroku od Very. U Zwróciła się do niego, zrobiła przepraszającą minę i nie bez cienia ironii w głosie spytała: — Czy naprawdę aż tak długo musiałeś na mnie czekać? Jesteś bardzo zły? Helma pożegnała ich i niepostrzeżenie wymknęła się z pokoju. Wówczas Henrici podszedł do żony i objął ją czule. — Zły? Na ciebie? Nie, Vero, to nie zdarzy się nigdy. Pogłaskała go delikatnie po policzku i kokieteryjnie zamrugała rzęsami. — Kto wie? Wolałabym nie wystawiać cię na próbę. Ucałował jej rękę. W tym geście było tyle dostojnej rycerskości. — Wytrzymam dla ciebie każdą próbę, nawet tę najcięższą. Na chwilę przytuliła się do niego jak rozpieszczone dziecko. Zaraz potem jednak natychmiast się wyprostowała i wyślizgnęła się z jego objęć. — Musimy już iść, bo się spóźnimy! Zarzucając na jej kształtne ramiona kosztowne futro, nie mógł powstrzymać się przed muśnięciem ustami gładkiego karku. Leciutko się wzdrygnęła i na chwilę przymknęła oczy. Gdy je znowu otworzyła, malował się w nich wyraz osobliwej tęsknoty. Ale nie odwróciła się i nie odwzajemniła pieszczoty. Któż potrafiłby ogarnąć umysłem pełną zagadkowych doznań duszę kobiety? Vera sama nie wiedziała, za czym tak naprawdę tęskniła. Ale ostatnio popadła w nastrój, w którym kobiety stają się zazwyczaj bardziej czarujące, ale i łatwiej ulegają czarowi mężczyzn. Przyszli rzeczywiście za późno. Część muzyczna wieczoru już się zaczęła. Jakiś młody, dobrze zapowiadający się solista śpiewał miękkim i pełnym barytonem którąś z pieśni Brahmsa. Nie chcąc prze- szkadzać zasłuchanym gościom, Vera przystanęła w drzwiach do salonu muzycznego i niedbale naciągała rękawiczki. Jej mąż wszedł cicho do środka. ' Oto sen mój coraz lżejszy Słowa pieśni, pełne bolesnej skargi, dotarły do uszu Very. Słuchała dalej, pogrążona we własnych myślach. Była poruszona, zupełnie jakby autor słów opisywał jej własne życie. 12 f^ikt nie czeka, by ci otworzyć, 1e snu budzi mnie żałosny szloch 7 jej ust wymknęło się westchnienie. Czyż istnieje taka miłość, , - : mogłaby narodzić się ta pieśń? Co się czuje, kochając kogoś tak co? Słodki ból? A może to tylko wytwór fantazji poetów? A jednak \v tvm musiało być coś autentycznego — podpowiadała jej intuicja. Nie- bezpieczne marzenia coraz bardziej ją pochłaniały. Jej w gruncie rzeczy bełna namiętności natura domagała się czegoś więcej, niż tylko na zimno Wkalkulowanego małżeństwa, na które zgodziła się bez dłuższego hamysłu. Rozejrzała się wokoło zagubionym wzrokiem i wtem do- strzegła inną parę oczu z zachwytem wpatrującą się w jej twarz. Tak Żywe zainteresowanie wzbudziła tym razem u pewnego wysokiego, Szczupłego mężczyzny, około trzydziestki. On także był spóźnionym gościem i podobnie jak ona zatrzymał się w przedpokoju, ale jego uwa- gę przykuło nie piękno muzyki, lecz uroda Very. Trwał tak bez ruchu, Zatopiwszy swoje spojrzenie w tym nadzwyczaj pięknym zjawisku — Zasłuchanej kobiecie. Yera go nie znała. Ale jego niespodziewane poja- wienie się było dla niej jak objawienie, jak spełnienie naj intymniej szych marzeń. Zmieszana patrzyła na jego świeżą, regularną twarz, o zdecydo- wanych rysach, jasnych promiennych oczach, wyrażających pewność Siebie, a nawet pewną młodzieńczą zadziorność. Była urzeczona. Patrzyli na siebie jak zauroczeni, a Yerze zrobiło się gorąco pod Wpływem jego wzroku. W końcu młody mężczyzna bez słowa skłonił się w jej kierunku. Odpowiedziała rozmarzonym, pełnym zakłopotania uśmiechem, czując, jak cała jej twarz pokrywa się rumieńcem. O losie! Ty umiesz tak dobrać czas i miejsce, aby ludzie byli posłu- szni twej woli. Śpiew ucichł, a solista otrzymał gromkie brawa. Verę przeszedł lekki dreszcz, delikatny, nieco bojaźliwy uśmiech rozjaśnił jej twarz. Wyglądała w tej chwili cudownie jak nigdy dotąd. Henrici wszedł do przedpokoju, aby wprowadzić swą żonę do Salonu. Podając jej ramię, zauważył młodego mężczyznę zdążającego Szybkim krokiem w jego kierunku. Uśmiechając się, wyciągnął do niego ^kę. — Dobry wieczór, drogi panie Althoff! Widzę, że to nie tylko my Naliczamy się do spóźnialskich. 13 Heinz Althoff uścisnął jego dłoń. — Dobry wieczór, panie konsulu! Nareszcie pokazał się pan publicznie. Ostatnio nigdzie nie można było pana spotkać. — Istotnie. Mieliśmy żałobę, a wcześniej to pan uciekł na długo do Paryżu. Rzeczywiście, nie widzieliśmy się od bardzo dawna. Za to dosyć często spotykam pana ojca. Opowiadał mi, że wiedzie się panu całkiem nieźle. Vera przysłuchiwała się tej krótkiej rozmowie z wielkim zaintereso- waniem. Heinz Althoff wskazał na nią wzrokiem i powiedział: — Czy nie zechciałby pan mnie przedstawić? Henrici pokiwał głową, przyznając się do popełnienia tej drobnej towa- rzyskiej gafy. Żaden wewnętrzny głos nie ostrzegł go w tym momencie. — Ależ oczywiście. Vero, to jest pan Heinz, brat Roberta i Feliksa AKhoffów. A to moja żona. proszę mi wybaczyć, zupełnie zapomniałem, że się jeszcze nie znacie. Heinzowi nie do końca udało się ukryć zaskoczenie. A więc to właśnie była piękna pani konsulowa, o której urodzie wyrażano się z tak wielkim entuzjazmem. Traf chciał, że przed wyjazdem do Paryża nie zdążył jej poznać, a kiedy wrócił, Vera nosiła już żałobę po matce. Gdy przed chwilą ujrzał ją po raz pierwszy, nie przyszło mu do głowy, że to ona może być żoną konsula. W trakcie wymiany uprzejmości ich spoj- rzenia znowu się spotkały. Heinz pojął w lot, że wywarł na niej pewne wrażenie. Lekkie drżenie ust, rumieńce na policzkach nie mogły ujść jego uwadze i jako doświadczony mężczyzna, wiedział, co to oznacza. Panowie wkrótce podjęli przerwaną pogawędkę, a Vera nerwowo wkładała i ściągała rękawiczki. Czuła na sobie ukradkowe spojrzenia Heinza. Nabierała coraz głębszego przekonania, że on jest jej przezna- czeniem, l ta pewność wstrząsała całą jej duszą. Nigdy jeszcze obecność mężczyzny nie wywołała w niej tak silnych doznań. Bezwolnie poddała się czarowi jego śmiejących się, zalotnych oczu. Pomyślała, jakie by to było wspaniałe, ulec jego silnej, pełnej energii osobowości. Wszyscy troje weszli razem do salonu. Zgodnie z ponurymi prze- widywaniami Alberta, Verę natychmiast otoczyły tłumy wielbicieli. Jej spojrzenie jednak cały czas wędrowało za Heinzem Althoffem, który oparty o fortepian rozmawiał z jakąś młodą damą. Nie poświęcał jej jed- nak zbyt wiele uwagi, tylko od czasu do czasu śmiało odwzajemniał 14 . Vprv Skrywany afekt powoli rozgrzewał ich serca. Myślami spojrzenia YGI^- bvli wciąż ze sobą. A Albert zupełnie niczego me podejrzewał. Niepokoili go tylko mężczyźni tłoczący się wokół jego żony. O Heinzu Althoffie już zdążył Tamtego wieczoru dokonała się w duszy Very wielka przemiana. Do głosu doszła teraz druga strona jej natury, uśpiony dotąd, gorący, spontaniczny temperament. Początkowe zauroczenie Heinzem szybko przerodziło się w gwałtowną burzę uczuć. A ponieważ nieomal codzien- nie widywali się przy rozmaitych okazjach, płomień jej miłości rozpalał się coraz bardziej. Podczas gdy Vera zaangażowała całą siebie — zarówno zmysły jak i duszę — dla Heinza nie była nikim więcej, jak tylko jedną z wielu pięknych kobiet, którym okazywał sympatię i przywiązanie. Niezwykły powab Very sprawiał, że gdy była w pobliżu, namiętność natychmiast wzbierała w nim i skłaniała do kontynuowania flirtu. Pozwalał wów- czas sobie na dość śmiałą grę spojrzeń, bynajmniej nie kryjąc swojego zafascynowania. Ale kiedy była daleko, z równą gorliwością zalecał się do innych kobiet. Heinz był wytrawnym estetą. Kochał piękno, szczególnie u kobiet. A przy tym zupełnie nie uzmysławiał sobie, jak nikczemnie postępuje okazując wprost Verze swoje zapalczywe uczucia. Zmiana, która dokonała się w zachowaniu żony, była zbyt daleko idąca, aby Henrici jej nie zauważył. Stała się nerwowa i kapryśna, nieobliczalna w reakcjach. Stosunki z mężem były coraz bardziej nieznośne dla obu stron. Kiedy patrzył na nią wzrokiem pełnym troski, wychodziła z pokoju, a potem zaraz wracała i prosiła o wybaczenie. — Albercie, musisz mieć do mnie cierpliwość. Wiem, jestem teraz nie do wytrzymania, ale proszę, nie gniewaj się na mnie. To wszystko przez te moje nerwy! Wówczas całował ją i głaskał niczym ojciec zatroskany o chorą córeczkę. — Prowadzimy zbyt intensywne życie towarzyskie. To cię wyczer- Puje. Może powinniśmy się trochę ograniczyć? Ona jednak gwałtownie protestowała: — Nie, nie sądzę. To właśnie dlatego jestem taka rozdrażniona, że tak długo nigdzie nie wychodziliśmy. Bardzo się cieszę, że żałoba już się 15 uwagi, a zobaczysz, że wszy- czas jej po skończyła Karol Althoff, ojciec Heinza, był właścicielem przynoszącej spore zyski firmy kapeluszniczej. Przed trzydziestoma laty przejął ją od swego ojca. Wówczas fabryczka zajmowała wąski, trzypiętrowy budynek. Karol Althoff był jednak przedsiębiorczy i dobrze znał się na handlu. Jego żona, córka bogatego handlarza mydłem, wniosła pokaźny majątek w posagu. Dzięki temu Karol mógł nieco rozbudować firmę. Rozszerzył zakres produkcji na kapelusze z filcu i jedwabiu, dotychczas produ- kowali wyłącznie kapelusze słomkowe. Z biegiem lat przedsięwzięcie rozwijało się coraz intensywniej. Pracowitość i rozwaga Althoffa przy- czyniły się do pełnego rozkwitu rodzinnego interesu. Aż w końcu zakład zyskał opinię jednego -e najbardziej znaczących w całych Niemczech. Jego wyroby natychmiast znajdowały klientów. Teraz fabryka mieściła się w trzech budynkach, tworzących razem z nowo wzniesionym gmachem rozległy czworokąt, wewnątrz którego znajdowało się przestronne podwórze. W jednym z trzech budyn- ków produkowano kapelusze słomkowe, w drugim z filcu i jedwabiu, 16 ci przeznaczono na magazyn, skąd wysyłano towary. Natomiast rtv nainowszy dom, służył jako olbrzymi sklep, w którym co wy- CZWcŁTljs l»"J • . T L i • • t • • . . ieisze damy miasta L. zaopatrywały się w najmodniejsze nakrycia głowy. Karol Althoff bynajmniej nie przypadkiem właśnie tak, a nie inaczej zorganizował firmę. Jako ojciec trzech synów chciał, aby po ukończeniu nauki i zdobyciu pewnego doświadczenia przystąpili do interesu. Wychodził z założenia, że każdy z nich powinien mieć oddzielny zakres obowiązków. Postanowił więc co następuje: Robert, najstarszy, będzie kierował całością; Heinz zajmie się wysyłką towarów, a Feliks, naj- młodszy, lekko kulejący z powodu ciężkiego upadku w dzieciństwie, przejmie sklep. Taki podział odpowiedzialności okazał się bardzo korzystny dla firmy. Trzej bracia prowadzili ostrą rywalizację pomiędzy sobą, chcąc utrzymać swoje działy na najwyższym poziomie. Przy innym rozdziale stanowisk popadliby w konflikt, a tak każdy z nich, kierując oddziel- nymi strukturami, czuł się odpowiedzialny za wszystko. Parter i pierwsze piętro domu zajmowały pomieszczenia sklepowe. Na drugim piętrze znajdowało się mieszkanie rodziców, a na trzecim każdy z braci posiadał pokój dzienny i sypialnię, które urządzone przytulnie i czysto, odpowiadały gustom ich użytkowników. Na trzecim piętrze mieściła się również sypialnia rodziców, albowiem piętro niżej urządzono kilka obszernych salonów przeznaczonych na ewentualne przyjęcia. Karol Althoff był znaną i powszechnie lubianą postacią w L. Nie tyle ze względu na bogactwo, lecz raczej dzięki swojej prostoduszności i otwartemu sercu. Panowało powszechne przekonanie, że już sama jego obecność ubogaca pozostałych zebranych. Nosił zawsze garnitury z czarnego sukna, a na poskręcanych siwych włosach — cylinder o zawsze nienagannym fasonie. Nigdy o nim nie zapominał. Była to przecież pewna forma reklamy firmy. za Wszyscy trzej synowie byli niezwykle atrakcyjnymi kandydatami na przyszłych mężów i zięciów. Mogliby z powodzeniem oświadczyć si? każdej pannie z L., bez obawy, że nie zostaną zaakceptowani przez wybrankę, bądź jej rodzinę. Żadne progi w L. nie wydawały się dla nich zje żaden z nich nie zechciał tego wykorzystać. 17 *• » / ćJ Robert liczył sobie trzydzieści dwa lata, Heinz trzydzieści, a Feliks dwadzieścia osiem. Z obojgiem rodziców łączyła ich autentyczna przyjazd. W wolnych chwilach Robert uprawiał sport. Pasją Heinza, oczywi- ście oprócz zajmowania się firmą, były piękne kobiety. Feliks natomiast interesował się literaturą. Lekki paraliż lewej stopy, powstały w wyniku uszkodzenia ścięgna, sprawiał, że nie mógł on poruszać się zupełnie swobodnie. Przy chodzeniu zwykle posługiwał się laską. Nie mógł więc cieszyć się życiem tak jak inni młodzi mężczyźni. Przed samotnością uciekał w świat książek. Podczas gdy Robert grał w tenisa, wiosłował lub w inny sposób doskonalił swoją kondycję, a Heinz podbijał serca niewiast, Feliks zamykał się w pokoju z ulubioną lekturą. Pomimo różnych, nawet przeciwstawnych charakterów, trzej bracia byli do siebie bardzo przywiązani. Robert był raczej chłodny, opanowa- ny i wyniosły, Heinz uosabiał typ wesołka, wciąż gotowego do żartów swawolnika, a Feliks odznaczał się dużą wrażliwością, a także odrobiną melancholii. Karol Althoff wyznawał zasadę: „Bądź przyjacielem dla swoich dzieci". Dlatego w ich rodzinie nie było nigdy ojcowskiego samowładz- twa, ani ślepego podporządkowania się autorytetowi starszych. Wycho- wując trójkę chłopców, Althoff zawsze kierował się miłością i rozsąd- kiem. Często przyznawał synom prawo do decyzji według ich własnej woli, a potem potrafił uszanować ich wybór, nawet jeżeli sam był inne- go zdania. Wszystkie problemy zawsze starał się rozwiązywać wspólnie z nimi. Stosunki pomiędzy ojcem a synami opierały się w dużej mierze na zasadach przyjaźni i partnerstwa. W całkowitej zależności od tych czterech oryginalnych i pełnych- energii mężczyzn żyła Emilia Althoff — żona i matka. Ta prostoduszna kobieta przez całe swoje życie zawsze była od czegoś lub od kogoś zależna. Skutkiem tej, wpojonej przez rodziców postawy stała się później jej ogromna »niesamodzielność. Rzeczą oczywistą było, że w małżeństwie podporządkowała się mądremu i dobremu mężowi, na czym zresztą zawsze dobrze wychodziła. Ale teraz, nie zdając sobie z tego do końca sprawy, stopniowo podporządkowywała się swoim do- rosłym synom. Oni kochali ją z całego serca, jednak miłość ta zasadni- czo różniła się od uczucia, jakim darzyli ojca. Emilia była bardzo dumna 18 ze swojego wybitnego męża, jak i nieprzeciętnie zdolnych żarów ^ ^ ^ dosłownie we WSZystkich sprawach i oczywiście ł°H 'e stosowała się do otrzymanych, mądrych wskazówek. Mimo h wnętrznych oznak szczęścia, w głębi duszy czuła pewną gorycz. 7° ze bardzo pragnęła mieć córeczkę. Chciała mieć dziecko, które łabv do woli rozpieszczać, i obsypywać czułościami. Chłopcy h dzo wcześnie zaczęli uciekać, gdy tylko zamierzała okazać im swą matczyną miłość. Uważali, że to nie po męsku tulić się do mamy. Pod tym względem najbardziej niezłomny był Heinz. Krzyczała na nich, nieporadnie udając gniew, i wzdychała ukradkiem: „Ach, gdybym tak miała córeczkę". Oczywiście za nic na świecie nie zamieniłaby żadnego z nich. Żyła nadzieją, że skoro już są dorośli, to pewnie wkrótce ożenią się, a wów- czas ich rodzina powiększy się o trzy wymarzone córki. A może docze- ka też dnia, w którym będzie kołysać w ramionach malutką wnuczkę? To było jej najskrytsze marzenie. Poza tym uwielbiała się przekomarzać ze swoimi „niesfornymi urwisami", a kiedy tak na nich krzyczała, a oni stali naprzeciw niej, uśmiechając się dziarsko, w głębi duszy śmiała się serdecznie i czuła się szczęśliwa. Jej nadopiekuńcze matczyne serce nie było jednak wolne od pewnej nie zabliźnionej rany. Było nią trwałe kalectwo najmłodszego syna. Wy- dawało się, że ona cierpi bardziej niż on sam. Najchętniej przez cały czas użalałaby się nad nim. Ale Feliks, oczywiście, nigdy na to nie po- zwalał, zwłaszcza że ciągłe przypominanie o jego ułomności sprawiało mu przykrość. Nie było dla niego nic bardziej krzywdzącego, niż kiedy starano się ułatwiać mu życie ze względu na jego chorą nogę. Był na tym punkcie nieco przewrażliwiony. Kalectwo samo w sobie stanowiło dla chłopca bolesny problem. Starał się więc o tym jak najmniej myśleć. Pewnego niedzielnego popołudnia Karol Althoff siedział na sofie w wytwornie urządzonym salonie, paląc cygaro. Synowie rozmawiali p błahostkach, żartowali, droczyli się z matką i pochłaniali pokaźne ilości ciastek, którymi karmiła ich uszczęśliwiona Emilia. Niedziela zawsze była jej dniem. Wszyscy czterej mężczyźni rezerwowali ten czas łącznie dla niej. Około godziny szóstej Karol wyszedł, jak co dzień wychylić kufel piwa, a dwaj starsi bracia poszli na górę przebrać się. 19 Robert zamierzał iść do klubu, a Heinz był umówiony z państwem Hen- rici w teatrze. Ostatnio spędzał z nimi dość dużo czasu. Bywał również ich częstym gościem. Karola Althoffa i Alberta Henrici łączyła stara przyjaźń. I chociaż w ostatnim okresie rodzice z rzadka bywali w towa- rzystwie, to synowie pielęgnowali zwyczaj wspólnych spotkań i pod- trzymywali kontakty z konsulem. Na przyjęciach wydawanych przez państwa Henrici bardzo rzadko brakowało braci Althoff. Feliks został w pokoju z matką, jego pełna wyrazu, inteligentna twarz, o bystrych, życzliwie patrzących oczach, była dobrze oświetlona. Emilia rzucając mu ukradkowe spojrzenie doszła właśnie do przekona- nia, że Feliks jest również przystojny i w niczym nie ustępuje swym braciom. „Ach, gdyby tylko miał zdrową nogę" — westchnęła cicho. Drzwi otworzyły się i do salonu weszli Robert i Heinz, by pożegnać się z Emilią. — Już jesteście gotowi, chłopcy? — spytała zdziwiona. — No, Milciu, już najwyższy czas, żebyśmy szli, w przeciwnym razie spóźnię się do teatru — odezwał się Heinz i objął matkę. — Mój drogi, nie powinieneś wciąż mówić do mnie „Milciu"! — A właściwie to dlaczego nie? Uważam, że „Milcia" wybornie do ciebie pasuje. Jesteś pogodna, pełna wdzięku, a „Milcia" brzmi tak miękko i łagodnie, a przecież ty właśnie taka jesteś, mamusiu. Zresztą • tata też cię tak nazywa. — No tak, on ma do tego prawo, ale w waszych ustach brzmi to niezbyt poważnie. Heinz parsknął śmiechem i pocałował ją w policzek. — Daruj sobie proszę ten wykład na temat braku szacunku twoich synów dla osób starszych. Jak go będziesz za często wygłaszać, to jeszcze naprawdę w niego uwierzysz! — A tak! Pod tym względem musicie się jeszcze dużo nauczyć, zwłaszcza ty i Robert. — O, słyszę, że- i mnie się dostało przy okazji — włączył się Robert, dosłyszawszy ostatnią wzmiankę o sobie. Heinz bezceremonialnie uszczypnął mamę w koniuszek ucha. 20 — Milciu, czy naprawdę mam codziennie pisać do ciebie kartkę, podpisując ją: ,2 wyrazami szacunku" albo „szczerze oddany syn Heinz?" __ Przestań, szelmo! Jakież to jeszcze genialne pomysły chodzą ci ie9 poczekaj tylko, już twoja żona weźmie cię pod pantofel, po głowi . ^ njepomierne zdumienie. ja żona? A gdzież jest to cudne stworzenie? błaznuj! Mam na myśli oczywiście twoją przyszłą żonę. _ c! I ona ma mnie wziąć pod pantofel, że zacytuję twoje , 9 j,j0) droga Milciu, jeśli naprawdę myślisz, że tak będzie, to grubo 'e mylisz Nigdy żadna kobieta mnie nie będzie trzymać pod pantoflem, a to z tego prostego powodu, że nigdy się nie ożenię. _ O, niejeden zuch już tak mówił, mój drogi! A tak mówiąc poważnie, naprawdę powinniście już zacząć myśleć o małżeństwie. Wszyscy trzej macie już swoje lata. _ Brrr! Robert, dajemy drapaka. Milcia zeszła na temat żeniaczki i jak ją znam, to nieprędko go wyczerpie. Dobranoc, Milciu, śpij dobrze, niech ci się przyśnią synowe in spe. Z wyrazami szacunku, twój uniżony sługa Heinz. Pocałował ją gwałtownie, że aż zaniemówiła i nie zdążyła się odciąć, następnie klepnął Feliksa po plecach i mruknąwszy „serwus, mały", w okamgnieniu znalazł się za drzwiami. Robert pożegnał się równie szybko, choć trochę uprzejmiej. Zagłębiona w fotelu Emilia kiwała głową niby ze śmiechem, niby ze złością. — Ach, te rozbestwione nicponie! Heinz staje się z dnia na dzień coraz bardziej zarozumiały — powiedziała do Feliksa. Ten obserwował całą scenę z rozbawieniem. — Daj spokój, mamo. Powinnaś się raczej cieszyć, że są tacy przebojowi. — Ale ostatnio za bardzo się rozzuchwalili. Ty jesteś zupełnie inny. Twarz Feliksa nieco spochmurniała. — To nadmiar energii, która musi jakoś znaleźć ujście. Bądź spokojna, mamo i ciesz się właśnie dlatego, że nie są tacy jak ja. Matka rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. — Ależ Feliksie... Oblał się rumieńcem zupełnie jak panienka. Ujął ją za rękę i pogłaskał. — No widzisz, jak trudno ci dogodzić? Teraz znowu nie jesteś zadowolona ze mnie. 21 — Nie, nie, dziecko, to nie tak. Tylko boli mnie, kiedy widzę, te z powodu swojej nogi czujesz się gorszy od braci. Moje biedactwo! Feliks zerwał się raptownie z pobladłą twarzą. — Tylko nie to, mamo. Dobrze wiesz, że nie znoszę litości — a przezwyciężywszy gniew dodał już spokojniejszym tonem: — czegóż ty jeszcze chcesz? Moje życie jest i tak dostatecznie bogate i piękne, mimo że w zasadzie mam tylko półtorej nogi, a nie dwie. — Starał się, by zabrzmiało to żartobliwie, ale nie udało mu się to. Matka zagryzła wargi ze zgryzoty. — Masz rację, ale czasami drażni mnie, że ci dwaj zachowują się tak beztrosko, podczas gdy ty... Wydaje mi się, że to cię przygnębia, iż i nie możesz iść z nimi poszaleć. f Feliks pospiesznie odwrócił wzrok. Rozumiał, że matka miała dobre intencje, ale po prostu nie mógł znieść, gdy ktokolwiek roztrząsał problem jego cierpienia. — O, chyba tata wraca z piwiarni — powiedział wymijająco. I rzeczywiście, w chwilę potem wszedł Karol Althoff. — Hola, a co się tu dzieje? Czyżbyście puścili samych tych dwóch żądnych przygód młodzieńców, którzy właśnie wyskoczyli na mnie zza rogu, gdy wracałem do domu? Gnali, jakby się paliło. — Heinz nie chciał się spóźnić, bo konsul Henrici z żoną oczekują go w swojej loży w teatrze. — Tak, wiem, Milciu. Niech tam się zabawią. Są obowiązkowi, pracują sumiennie, więc należy im się odrobina rozrywki. A co z tobą, Feliksie. Pewnie znowu ciągnie cię do twoich książek, mam rację? A może pobędziesz jeszcze z nami trochę na dole? — Chętnie, tato. Przyniosłem właśnie świeże czasopisma, masz ochotę przejrzeć? — Jasne, synu. Jesteś naprawdę dobrym dzieckiem. Dbasz o swo- ich rodziców i przy okazji rozrywki chcesz ich trochę dokształcić. — Ależ, tato, miałem na myśli jedynie rozrywkę. Karol przesunął ręką po siwych, kręconych włosach i uśmiech- nął się. — A jednak mam nadzieję, że przy okazji dowiem się czegoś poży- tecznego. Czyżbyś myślał, że my, starzy, już nie potrzebujemy żadnej nauki? Człowiek uczy się przez całe życie. Jeśli udało mi się cokolwiek 22 ' na tym świecie, to tylko dzięki pilności. I w dalszym ciągu lągną ^ ^ zasa(jy \viec pokaż, co tam masz nowego. Milciu, trzy1" _ ^ . j_i__„ j_ ___ XT:~ __^»— „:~ ——._:- j-__i__^ ś naffl wma * dołącz do nas. Nie możesz się pewnie doczekać Sziestego odcinka swej powieści. Fmilia, nie omieszkawszy mężowi zwrócić uwagę, że jest to dopie- zternasty odcinek, zadzwoniła na służącego i kazała mu przynieść butelkę. _ Dopiero czternasty? Jesteś pewna? Jak na niezbyt wygórowane gusta i to wystarczy. Dziwię się tylko, jakim cudem ci się to jeszcze nie pomieszało. To wręcz niepojęte. Emilia usadowiła się obok męża i pogłaskała go delikatnie po ręce. — Wiesz co, Karolu, ja również nie rozumiem, jakim cudem ty pamiętasz tysiące fasonów kapeluszy i rozpoznajesz każdy według numeru. Zajęcia domowe nie pochłaniają mnie tak, jak ciebie interesy. Możesz mnie nawet obudzić w środku nocy i przeczytać fragment powieści, a powiem ci dokładnie, z którego odcinka pochodzi. Karol Althoff pogładził swą żonę po plecach. — Każdy ma swoje słabostki, ty do powieści w odcinkach, ja do kapeluszy — powiedział polubownie. Starsza pani poprawiła starannie zaczesane włosy i nałożyła na nos okulary. Siedziała tak między dwoma mężczyznami, niczym uosobienie błogości, w swojej prostej, szarej sukience bez ozdób (pomijając pięknie haftowane prążki na rękawach i kołnierzu). Feliks podał jej czasopismo. — Tu jest zakończenie, mamo. Najlepiej przeczytaj je od razu. Emilia wzięła skwapliwie gazetę i uśmiechnęła się z zadowoleniem. — O, ostatni odcinek „W zaklętym kręgu miłości"! Świetnie! Mam nadzieję, że Juta dostanie swego Herberta. — Iz wielkim zapałem zabrała się do czytania. — Przyjemnej lektury, Milciu. — Karol wciąż szukał zaczepki. Kiwnęła tylko bezwiednie głową, nie dosłyszawszy ironii w ostat- nim zdaniu męża. Myślami tkwiła już „w zaklętym kręgu miłości". 23 • łr odcinek Niedaleko to^^^^? ™* ^ Wszedł machi„a,nie i zamówił &LLLL*L przesłać do garderoby panny Dery Man^de? krotki liścik i dołączył go do kwiatów 7 ! J ~""~' ' '"*""" spektaklu. Wybrał dla siebie jesIczeT-^^ B W ^ "* * cił i wyszedł pogwizdując wesoło. Heinz Althoff bynajmniej nie jakiś' piękny kwiat nafvrhmiast on -, t * ' J"c- miast go zrywał, nawet kiedy rósł on V1 z yerą, gdyż tak właśnie traktował ich "" swojego czasu. W chwilach gdy miał ,.z m3 r°zniawiał i żartował, nikt inny nie dostrzegać wolcół^TasęTn^yct d' był°' ^^ na*chmia* mniej interesujących od Very Zm^^ *»*>****> ™ o wiele poważniej go traktuje P™ P°Jf'*' ™ ZOM Henricieg° prostu urozmaicić X c^ SdybTz^!? ' ? ™ "** chce P° przeżywa ten zaledwie rozpoczęty romans ^H^' ^ ^^ Vm namiętne, .«, i.; ™-™„™.-nP 7a ę y romans'Jak bardzo tęskni za nim i jak % zapewne wycofałby się w strachu i trzymał l [fin Qr*pnarinc"> „• i • • . sobie na (• niekoniecznie musiałby się zje na zimno, raczej pozwalał 1 chwili. Nigdy nie i . ~—~j --"j- ŁAHJujiCie roiłości nielfne Ł"^Si??«K miłość nigdy nie kojarzyła r^fsię z cilmi P ' ™' ^ d°tąd wielu ludzi to uCzicieyprzradęał0 ° e^em'.nie ^^ że dla przeżyci. Miłość powinna, t^^^^SSJT"^** przyjemnych wzruszeń i rozkosznych doznań k L i w tvm wypadku zabrakłoby wzajemności; to tmdno _ p^ilż na tyle uroczych kobiet gotowych pocieszyć - P lakie właśnie miał poglądy na miłość i i f & iest bardzo zajęta swoją pracą. Unikając wzroku Very powie- udaja,c> ^ J działa: . _ Uczynię to z największą chęcią. Vera uśmiechnęła się z niedowierzaniem. _ Czyżby? A mnie się wydaje, że wolałaby pani potańczyć. W pani wieku to zrozumiałe. Ale ja niestety nie będę mogła zbyt długo zabawiać Feliksa, gdyż jako pani domu obowiązana jestem interesować się wszystkimi gośćmi, a nie tylko jednym. Mam nadzieję, że mnie pani rozumie. Ten temat był dla Hełmy bardzo przykry. Jej usta zaczęły lekko drgać. Nie zdołała, odpowiadając, ukryć swojego zakłopotania: — Taniec nie jest dla mnie aż tak ważny. Chętnie z niego zrezyg- nuję, by spełnić pani prośbę. — Doskonale. Wszystko jest już w takim razie zapięte na ostatni guzik. W tej chwili do salonu wszedł Henrici, więc Helma skwapliwie wykorzystała okazję i dyskretnie ulotniła się, zadowolona, że nie musi kontynuować krępującej rozmowy. Konsul z dumą popatrzył na żonę i delikatnie pocałował ją w rękę. — Vero, czy wiesz, że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie? Czując na sobie jego pałający wzrok, Vera spróbowała zignorować jego zachwyt. — Podobam ci się? — spytała obojętnie, wcale nie inte- resując się odpowiedzią. Jeszcze raz popatrzył na nią z uwielbieniem, ale zaraz potem spo- chmurniał. przecież nie tylko on będzie ją dzisiaj podziwiał. Niejednego m?żczyznę, z wielu jacy dziś zawitają do jego domu, widok Very przy- prawi o szybsze bicie serca. Ilu z nich zapragnie ją posiąść? Ukradkiem spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Barczysta, mocna sylwetka dawała mu prawo do konkurowania jeszcze z o wiele młodszymi mężczyznami. Sztuczne oświetlenie pokoju sprawiło, że zmarszczki stały się prawie niewidoczne. Jedynie przyprószone siwizną skronie świadczyły o tym, ze nie był już taki młody, na jakiego z pozoru wyglądał. 42 43 •n:e przemierzył jasną salę, zbliżając się w kierunku Very. Heinz dostoj'" *M _ __ A_ ^^ „_XA1„ „ u„:i,„„.„: i_:„.. Vera jednak wyraźnie widziała delikatnie zarysowane zmarszcz^- pod oczami, a siwe włosy uświadamiały jej za każdym razem, gdy n. niego spoglądała, że Albert jest od niej dużo starszy i z powodzenien mógłby uchodzić za jej ojca. Ta myśl napawała ją przygnębieniem Czym prędzej uciekała od niej, by nie psuć sobie nastroju. Ogarnęła ja gorączkowa tęsknota za Heinzem Althorrem. Był zaprzeczeniem wszy. stkiego, co odstręczało ją od męża. Młody, energiczny, o czarującym uśmiechu i ujmującym sposobie bycia. Jego oczy, szczególnie gdy wy. rażały zachwyt nad jej urodą, były radosne, a nie ponure jak u Alberta. To właśnie z nim wolałaby iść przez życie. Stopniowo rodziło się w niej pragnienie uwolnienia się od tego trudnego małżeństwa. Marzyła, by móc należeć do Heinza, oddać mu całą duszę i ciało. Do drzwi zapukali pierwsi goście, więc Vera zdecydowanym kro- kiem ruszyła na ich spotkanie, nie czekając na męża. Ten, jak zwykle gdy zaczynało się przyjęcie, z ciężkim serce powlókł się za nią. Gdy jed- nak stojąc obok niej witał nadchodzących gości, ani jedno drgnienie na twarzy nie zdradziło, jakie katusze musi cierpieć jego serce. Sprawiał bowiem wrażenie człowieka o ustabilizowanej pozycji, światowca o nienagannych manierach, którego żadna tragedia nie byłaby w stanie wyprowadzić z równowagi. Z jego oczu wyczytać można było tylko stoicki spokój. Natomiast Vera, wcale nie kryjąc zniecierpliwienia, wypatrywała nadejścia tylko jednego gościa. Był nim Heinz Althoff, który wkrótce rzeczywiście w towarzystwie swoich braci pojawił się w drzwiach willi. Ci trzej wysocy i wielce przystojni mężczyźni prezentowali się razem bardzo sympatycznie. Feliks był trochę niższy, za to jego twarz miała bardziej regularne rysy, co w zupełności rekompensowało inne manka- menty. Lecz niewątpliwie spośród całej trójki najbardziej wyróżniał si? Heinz. Młodzieńcza siła i werwa czyniły go wyjątkowo atrakcyjnym w oczach kobiet. Także mężczyźni lubili jego towarzystwo. Przyglądając się uważnie, Vera spostrzegła, że jej wygląd zrobił na nim wielkie wrażenie. Przerwał nawet ożywioną rozmowę, jaką właśnie prowadził z Robertem. Ten fakt bardzo ucieszył Verę. Stojąca z boku Helma pochwyciła ich porozumiewawcze spojrzenie i podobnie jak kiedyś, wzdrygnęła się od złowróżbnej myśli, że tych dwoje łączy jakaś tajemnicza więź. awiedziła ten dom złota wróżka z bajkowej krainy — zachwycony, gdyż Vera z bliska wyglądała jeszcze rzekł _ Rzeczywiście, chciałabym być wróżką. _ Czy można wiedzieć dlaczego? _ Wróżki mają moc spełniania życzeń. Ja zajęłabym się najpierw moimi sprawami. _ Czy zdradzi mi pani, jakie byłoby jej pierwsze życzenie? Spojrzała na niego wymownie. _ Czemu nie? Chciałabym zamieszkać w owej bajkowej krainie razem z moim księciem. — Sam na sam z nim? — spytał zuchwale. — Tak, bowiem w naszej krainie mogą przebywać tylko dwie czarodziejskie istoty — wyszeptała namiętnie, co odrobinę wystraszyło Heinza. Niepewnie rozejrzał się wokoło. Spostrzegłszy to Vera uśmiechnęła się kwaśno. — Zapewne pomyślał sobie pan przed chwilą, że nie grzeszę uprzejmością jako pani domu? — Dlaczego pani tak sądzi? — odpowiedział pytaniem Heinz, zadowolony, że Vera zmieniła ton rozmowy na trochę bardziej oficjalny, tym bardziej, że poczuł na sobie podejrzliwe spojrzenie konsula. — Ponieważ w największej tajemnicy przyznałam się przed panem, że najchętniej opuściłabym moich gości. — Nie powiem o tym nikomu, łaskawa pani. W tym momencie dołączył do nich Feliks Althoff. Vera zamieniła z nim kilka uprzejmych słów, po czym wykorzystując jego nieuwagę, dyskretnym gestem przywołała Helmę. Feliks przywitał się z nią, starając się opanować wzruszenie. Żaden nuęsień jego twarzy nie drgnął, mimo że z wielkim utęsknieniem czekał na tę chwilę. Nie reagował zupełnie na olśniewającą piękność Very, ale na widok skromnie ubranej, miłej Hełmy serce zaczęło mu bić gwałtowniej. Lekki rumieniec pokrył policzki dziewczyny, a jej ciemnobłękitne błyszczały intensywnie, jak gdyby pod wpływem wewnętrznej 44 45 t gorączki. Starała się jednak ją ukryć. Wyraz jej oczu niewątpliwie wiódłby Feliksowi na myśl, że nie była wcale taka spokojna, za chciała uchodzić, ale nie miał doświadczenia w ocenie nastrojów pię^ nych kobiet, nie wiedział więc, że to za jego przyczyną oczy Helrrw świeciły tak dziwnym blaskiem. Helma Olfers, która jeszcze jako podlotek była wiecznie oblegana przez młodych podporuczników w garnizonie swego ojca, po jego ś"mierci zorientowała się od razu, że ich komplementy i uprzejmości wcale nie były bezinteresowne. Wypełniony troskami, trudny okres, któ- ry wówczas nastąpił, był dla niej tym bardziej bolesny, że wszyscy ci młodzi panowie zaczęli powoli, aczkolwiek nieodwracalnie znikać z jej życia. Mimo że żaden z nich nie był jej szczególnie bliski, dotknęło ją to bardzo, gdyż zrozumiała, że bez swojego wpływowego ojca niema- jętna sierota po majorze jest nikim. Okres ten obfitował w różne gorzkie przeżycie. Helma doświadczyła, jak przewrotni mogą być ludzie i jak bardzo ich życzliwość zależna jest od błahych spraw. Mocny charakter ustrzegł ją na szczęście od zgorzknienia. Odważnie stawiła czoło nowe- mu etapowi życia. Nie roztkliwiając się nad swoimi skąpymi siłami, podjęła walkę ze zmiennym losem. Od śmierci ojca nie zaznała zbyt wiele dobroci i miłości. W tej nowej dla siebie sytuacji szczególnie upokarzające było zachowanie owych młodych żołnierzy. Jedni udawali, że jej nie znają, nie siląc się nawet na okazanie drobnej uprzejmości, inni natomiast pozwalali sobie na zbytnią poufałość, co było dla niej jeszcze bardziej przykre. Feliks Althoff był pierwszym poznanym przez nią młodym męż- czyzną, któremu nie miała nic do zarzucenia. Traktował ją z należytym szacunkiem, jak zresztą zwykł był traktować każdą kobietę. Na polecenie Very Helma często musiała dotrzymywać mu towa- rzystwa podczas różnych przyjęć i spotkań towarzyskich. Ponieważ na wiele spraw mieli wspólne poglądy, lubili ze sobą rozmawiać. Wkrótce Helma przekonała się, jak bardzo Feliks różnił się od tych wszystkich młodzieńców, mogących pochwalić się co najwyżej przeciętnym stop- niem inteligencji, których do tej pory spotykała na swej drodze. Feliks przewyższał ich także pod innymi względami. Był obdarzony dużą wrażliwością i charakterem skorym do refleksji. Jego przychylne nasta- wienie do świata i ludzi bardzo się jej podobało, a lekko melancholijne 46 hienie budziło w jej sercu typowo kobiecą, rzewną tkliwość. USp{f°że cierpiał z powodu swej niesprawnej nogi. Intuicja podpowia- ł 'ei że to drobne kalectwo stanowi dla niego bardziej wewnętrzny „fż zewnętrzny problem. Feliks zdziwiłby się, gdyby wiedział, jak dokładnie Helma go zna, k bezbłędnie potrafi odczytywać jego myśli. Nie kierowało nią przy m tylko i wyłącznie współczucie, jakie okazuje się chorej osobie, ledynie kobieta, która prawdziwie kocha mężczyznę, potrafi do końca zrozumieć. A Helma właśnie zakochała się w Feliksie, mimo że na razie sama jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy. Radość z każdego następnego spotkania z nim próbowała tłumaczyć na coraz to inne sposoby. Na siłę szukała usprawiedliwień. O prawdziwym źródle starała się w ogóle nie myśleć. Nie łączyła z Feliksem żadnych planów na przyszłość. Po ostatnich ciężkich przejściach życie nauczyło ją, że jako biedna dziewczyna nie ma co liczyć na prawdziwą miłość i pełne szczę- ście. Patrzyła więc trzeźwo w przyszłość, zwalczając w sobie każde śmielsze marzenie. Tymczasem do Very podeszło kilku mężczyzn pragnących się z nią przywitać. Jakiś młody porucznik z monoklem w oku wpatrywał się w nią zafascynowanym, pełnym pożądania wzrokiem. — Wygląda pani po prostu prześlicznie, łaskawa pani. To cudowne połączenie odcieni złota na jednej sukni jest wspaniałym pomysłem — powiedział ostrym, gardłowym głosem. Jakiś starszawy pan skomentował tę wypowiedź sarkastycznym śmiechem i pocałował Verę w rękę. Był to zawsze tryskający dowcipem i inteligencją dyrektor konserwatorium, profesor Reinisch. — Od dobrej chwili przyglądam się pani nie bez podziwu. Gdy panią dzisiaj zobaczyłem, natychmiast mnie olśniło! Winorośl we wło- sach. Byłaby pani najpiękniejszą Heddą Gabler, takiej nie wymarzyłby sobie sam Ibsen. Vera uśmiechnęła się kokieteryjnie. — Mam nadzieję, że z Heddą Gabler nic więcej mnie nie łączy Prócz upodobania do winorośli. Takie skomplikowane natury jak ona rzadko bywają szczęśliwe. A ja... chcę być szczęśliwa. Przy tych ostatnich słowach, które zabrzmiały jak żarliwa modlitwa, vera odszukała wzrokiem Heinza. 47 1' Feliks Althoff domyślił się, kto jest adresatem tej wypowiedzi, i ieK. zmarszczywszy czoło pod jakimś pretekstem odciągnął Heinza na bolr° Pary tańczyły w rytm ujmujących dźwięków walca. W tym czas Feliks Althoff siedział w towarzystwie Hełmy Olfers przy stoliku zna' dującym się w jednym z bocznych pokoi. Gawędzili ze sobą jak starzv znajomi mający sobie zawsze dużo do powiedzenia. Feliks przejetv i uszczęśliwiony faktem, że może tak bez skrępowania siedzieć obok Hełmy, zapomniał o wszelkich swoich wątpliwościach i poddał się całkowicie czarowi chwili. Również i Helma czuła się w tym cichym zakątku szczęśliwie i bezpiecznie. Ale kiedy nagle w otwartych drzwiach ukazała im się na moment tańcząca para — Heinz i Vera, Helma spojrzała na nich wzro- kiem, który Feliksowi popsuł nieco ten sielankowy nastrój. Zaczęły się w nim rodzić podejrzenia. Przeszył go zimny dreszcz na myśl, że może Helma ma ochotę zatańczyć. Ach, czegóż by nie oddał za to, by móc ją poprosić do tańca. Opanowawszy się jednak, rzekł z uśmiechem: — Nie chciałbym pani dłużej zatrzymywać w tym moim zacisz- nym kątku. Z pewnością chciałaby pani trochę potańczyć. Helma zaprzeczyła z uśmiechem. — Myli się pan. Wcale o tym nie myślałam. Byłoby to nawet dla mnie dosyć przykre, gdybym miała iść tańczyć. — Dlaczego? Spojrzała na niego filuternie. — Ja tu nie mam żadnych praw, tylko same obowiązki. Zresztą wszyscy tańczący panowie są już zajęci przez zaproszone panie. — Gdyby jednak było inaczej, z pewnością miałaby pani ochotę na skocznego walca, nieprawdaż? — Wcale nie. Dosyć już się w moim życiu natańczyłam. W tej chwili nie mam na to najmniejszej ochoty. Jako podlotek przetańczyłaffl tysiące godzin, przeważnie zimą. Można powiedzieć, że młodzi ofice- rowie uważali niejako za swój obowiązek nieustannie prosić do tańca córkę swego przełożonego. Wtedy nawet się dobrze bawiłam. Teraz jednak patrzę na życie dużo poważniej. Taniec nie jest mi zupełnie do niczego potrzebny. — Naprawdę? Więc siedząc tu ze mną i patrząc na te obracające się w tańcu pary, nie chciałaby pani do nich dołączyć? 48 cze raz przekornie uśmiechnęła się. ^Oczywiście, że nie. ___ Więc wolno mi więzić tu panią bez wyrzutów sumienia? Czy też • nanią inne obowiązki i będę musiał panią uwolnić? *Z^ Jedynym moim obowiązkiem dzisiejszego wieczoru jest wspie- niepani konsulowej w bawieniu gości. r __ Mogę więc być aż takim egoistą i zarezerwować pani towa- rzystwo na całą resztę wieczoru wyłącznie dla siebie? Helma z uśmiechem wskazała na salę, w której odbywały się tańce. Wydaje mi się, że tam jestem niepotrzebna. Wszyscy bawią się ,ak widać dobrze, nikt nie narzeka na niedostatek dam. Jeśli i pan zrezygnowałby z mojego towarzystwa, poczuję się zbędna. _ Na pewno nie uczynię tego dobrowolnie — rzekł ciepło i przez chwilę utkwił w niej swe pełne niekłamanego zapału oczy, aż jej serce zabiło żywiej. — Przerwał pan wcześniej pewną myśl, panie Althoff — przy- pomniała, chcąc skierować rozmowę na inne tory. Odetchnąwszy głęboko Feliks, jakby w zadumie, potarł ręką czoło. Czyżby się zdradził? Czy chciała przywołać go do porządku? Ależ nie, jej piękne, błękitne oczy patrzyły na niego tak jak przedtem — serdecz- nie i przyjaźnie. Uspokoiwszy się zaczął kontynuować przerwaną myśl. Tak bardzo pochłonęła go ta rozmowa, że wzdrygnął się, zobaczywszy nagle przed sobą Heinza, który skłoniwszy się z uśmiechem, poprosił Helmę do tańca. Ta zaczerwieniwszy się, popatrzyła zmieszana na jego uśmiechniętą twarz. Najchętniej odmówiłaby mu, gdyż naprawdę nie miała ochoty tańczyć. Nie mogąc jednak tego uczynić z racji swej funkcji, z ociąga- niem podniosła się. Zanim Heinz podał Hełmie ramię, klepnął swego brata poufale po Plecach. — Co mi dasz w zamian, mały, jeśli przyprowadzą tu tę szanowną z powrotem? — spytał zaczepnie. Feliks poczerwieniał. — Odprowadzenie partnerki na miejsce po skończonym tańcu do obowiązków tancerza. Nie masz więc prawa żądać za to Jakiejkolwiek zapłaty! — Honor mężczyzny 49 Heinz śmiejąc się zabrał Helmę do salonu. Feliks patrzył na nich z ciężkim sercem. Pojawienie się Heinza wprawiło ją w zakłopotanie tego był pewien. Jeszcze bardziej była zmieszana, gdy poprosił ją ^ tańca. Nagle Feliksa ogarnął strach, że starszy brat uwiedzie Helmę. D]a Heinza byłaby to tylko jedna z wielu przygód, gdyż żadnej tego typu znajomości nie traktował poważnie, ale za to Helma może przywiąza<< do tego epizodu o wiele większą wagę. Z pewnością nie byłby to dla niej zwykły, przemijający romans. Zdjęty niepokojem wstał i podszedł do drzwi. Helma przemknęła w ramionach jego brata tuż obok. Widok ten był dla Feliksa prawdziwą męką. Nigdy swemu bratu niczego nie zazdrościł, ani też nigdy nie odmówił mu spełnienia żadnej prośby, ale tej dziewczyny po prostu nie mógłby mu dobrowolnie oddać. Krew uderzyła mu do głowy ze zdenerwowania. Zagryzając wargi ruszył z powrotem na swoje miejsce, dalsze patrzenie na upojone tańcem pary było ponad jego siły. — Tańczy pani jak Sylfida, droga panno — rzekł tymczasem Heinz do Hełmy. — Szkoda, że mam tyle innych zobowiązań, w przeciwnym razie pozwoliłbym sobie poprosić panią o jeszcze kilka walców. Helma pomyślała w duchu, że dobrze się składa, że tak wiele innych kobiet czeka na taniec z Heinzem. — I tak musiałabym panu odmówić, choć rezygnacja z takiej przyjemności nie przyszłaby mi z łatwością, panie Althoff, odrzekła dyplomatycznie. — A to dlaczego, łaskawa pani? — Mogę włączyć się do zabawy tylko wtedy, gdy zabraknie partnerek, a przecież tak nie jest. — A któż pani narzucił tak nieludzkie ograniczenie? — To rozumie się samo przez się i nikt nie potrzebuje mi tego tłumaczyć. — Ach, ta ascetyczna filozofia zupełnie nie pasuje do pani tak zawsze wesołego usposobienia. — Kto panu powiedział, że jestem ascetką? — Mój mały palec, panienko. Wszystkie młode damy są z reguły namiętnymi tancerkami. Każdy takt walca w duszy takiej dziewczyny wyzwala coś w rodzaju iskry elektrycznej. i — Najwidoczniej ja jestem wyjątkiem potwierdzającym pańskąjł 50 przez cały wieczór wsłuchuję się w te piękne melodie i mogę regUcież spokojnie usiedzieć w pokoju obok. prze^_ Można to wyjaśnić w dwojaki sposób — powiedział Heinz \viesiwszy głos natarczywie przyglądał się jej reakcji. 'Za Spojrzała na niego rozbawiona. _ Zamieniam się w słuch. — Z przyjemnością zaraz to pani naświetlę: albo głos serca nie pozwala pani opuścić tego miejsca, albo... Helma oblała się rumieńcem. Na jej twarzy zagościł wyraz zmiesza- nia i bezradności. Heinzowi wystarczyło to w zupełności, by poznać iasny obraz sytuacji. Postanowił więc czym prędzej przejść do drugiego wariantu, ponieważ pierwszy wprawił ją najwyraźniej w wielkie zakło- potanie. — Nie, to właściwie nie jest możliwe, gdyż wszyscy młodzi mężczyźni są tutaj, w salonie. Pozostaje więc tylko drugie wyjaśnienie, a mianowicie, że pani konsulowa zobowiązała panią do dotrzymywania towarzystwa mojemu bratu, Feliksowi, gdyż on nie może tańczyć. Helma spojrzała na niego z przestrachem. — Skąd pan o tym wie? Roześmiał się serdecznie, rozbawiony jej speszoną miną. — To znów mój mały palec, łaskawa pani. Nie ma pani pojęcia, jaki on jest sprytny. Rozwiązuje mi wszystkie zagadki. Sama zresztą pani zdradziła powód, dla którego nie bierze pani czynnego udziału w zabawie. Ale proszę się nie obawiać — nikomu nie powtórzę, że rezygnuje pani z tańca, chcąc być posłuszną woli pani konsulowej. Helma odetchnęła z ulgą. W tym momencie uświadomiła sobie z całą wyrazistością, jakie uczucia żywiła do Feliksa Althoffa. Prze- straszyła się, że Heinz mógłby przejrzeć jej myśli. Ale druga część jego żartobliwych wywodów uspokoiła ją. Nie przypuszczała nawet przez chwilę, że padła ofiarą jego przebiegłej manipulacji. — To chyba miło z mojej strony, że odciągnąłem panią choć na jednego walca od jej samarytańskiej misji? — spytał, śmiejąc się. Helma spojrzała poważnie na jego beztrosko roześmianą twarz. — Z pewnością było to miłe z pana strony, ale teraz, panie Althoff, proszę mnie już odprowadzić na miejsce. Mam nadzieję, że nie zdradzi Pan swemu bratu tego, czego dzięki własnej dociekliwości dowiedział 51 si? pan ode mnie. Byłoby mi bardzo pizykro, gdyby rozmawiam z nim na polecenie pani konsiilowej. Heinz przybrał nieufną postawę. — Daję pani słowo. Ale czy rzeczywiście to przypuszczenie najmniej częściowo nie okazało się słuszne? Czy to możliwe żeb Palec się pomylił? Mój brat to morowy chfop. Ale w rozmówię m.-J wydać się trochę ponury i nudny. W rodzimym gronie nazywam?* uczonym. Rozmowa z nim nie może być zbyt zajmująca * g° — Och, myli się pan całkowicie — uniosła się Helma, do resztv H, maskuje się przed Heinzem. - Pański bratjest człowiekiem S^ inteligentnym- Rozmawiając z nim, można de wiele nauczyć Ja osoM scie mogłabym go słuchać godzinami. bl' — Ach tak... — rzekł Heinz z ironią - „o, to już a ten nie podlega dyskusji. Wygląda pani jednak na mowną, więc muszę pani wierzyć. oficerem^ Tncie °b°k nich ^ciłasię Vera, tańcząca z jakimś oficerem Już od pewnej chwili obserwowała tych dwoje nie bez cienia -zdrosc, Dlaczego Heinz Althoff poprosił Helmę do' tańca? O czym om mogą rozmawiać z takim ożywieniem i dlaczego Heinz tak się nf, spuszczał jej z oczu, odkąd przyszedł. Serce tej pełnej z. Miała przecież dotrzymywać towarzystwa Feliksowi i czyniła "' DlaCZeg° "^ °dmówiła Heinzowi? Zazdrość zaślepiała Verę Althoff in? mesPr7ied1'^ wobec Hełmy. Nie życzyła sobie, by Heinz Altnott interesował się kimś poza nią. NiedalekTJ^^^ "* WWząC gnieWne sP°J^nie'konsulowej. medaleko od nich Vera przerwała taniec. - Proszę odprowadzić mnie szybko na miejsce, panie Althoff. iei sfnwo VC1 na PeW"° "a mnie Zta za t0' że złam^m dane jej stówo — powiedziała Helma z troską w głosie. IJ~'"~ -J''" 'w kierunku Very. Ich spojrzenia spotkały się. snął serce Hełmy, a Heinz spokojnie podał jej swoje ramię i odprowadził na miejsce -oszę się nie obawiać, łaskawa pani. Natychmiast pójdę do pani kam Ni/J ' WyJ3Snię' ŻC t0 Ja JCStem wsz?stkie™ winien. Przyrze- kam. Nie powinien więc spotkać pani nawet najmniejszy zarzut, 52 scri Helma , lija głowę, nic nie mówiąc. Heinz od razu zorientował ra ogarnięta jest przez zazdrość. Postanowił więc ryć jej podejrzenia. n i f* ru^F* *"— j j A j skuteczn svvym zewnętrznym uroku Vera nie była też wolna od ^ jedną z mcn ^yła zazdrość. Heinz nieraz doświadczył jej na przyw • ^fze> Wiedział, że brak opamiętania bardzo łatwo może stać W 3S zyczyną poważnego błędu Very. Chciał więc temu zapobiec. A/Tłość tej pięknej kobiety wyzwalała w nim wiele siły i energii. Ostatnio jednak flirt z nią zaczął być dla niego coraz bardziej uciążliwy, adyż Vera próbowała ograniczyć jego swobodę. ° Feliks niespokojnie patrzył na powracającą Helmę. _ Oddaję pannę Olfers w twoje ręce, Feliksie. Ponieważ uważa twoje wywody za bardziej interesujące od mojej paplaniny, wzbrania się przed dokończeniem walca. Tak więc ciężko obrażony, usuwam się z pani oczu — powiedział nadąsanym, a zarazem śmiesznym tonem. Zanim zdążyli cokolwiek odpowiedzieć, Heinz oddalił się, otwarcie demonstrując, że uważa swoje poprzednie zdanie za doskonały dowcip. Nieco przygnębiona Helma usiadła z powrotem obok Feliksa. Ten śledził każde drgnienie jej twarzy. — Zdaje mi się, że straciła pani dobry nastrój? Czyżby żarty mojego brata tak bardzo panią uraziły? — spytał stroskany, starając się zachować spokój. Helma zaprzeczyła uśmiechając się i usiłując nie okazywać swojego rozdrażnienia. — O nie! Pański brat wcale mnie nie obraził. — Więc dlaczego nie dokończyła pani z nim tego walca? O ile wiem, jest wspaniałym tancerzem. — Istotnie, bardzo dobrze prowadzi. Ale po prostu nie miałam akurat ochoty na taniec. — Nawet z nim? — wyrwało się Feliksowi. Spojrzała na niego zaskoczona. Niby dlaczego pan Heinz miałby być wyjątkiem? — Ponieważ... panno Helmo, czy mogę być szczery? — Nie oczekuję niczego innego. — Otóż to prawda ogólnie znana, że mój brat jest ulubieńcem młodych dam. Wszystkie bardzo go lubią i cieszą się, gdy prosi 53 je do tańca. Człowiek tak pogodny i serdeczny, a jednocześnie pej prawdziwie męskiego uroku i siły, dającej poczucie bezpieczeństu/ tak, to ideał dla wielu nieosiągalny. Dlatego wszystkie dziewczęta, kto' go znają, wręcz za nim przepadają. Helma popatrzyła na niego na wpół zdziwiona, na wpół zirytowani, Poczuł to i bardzo się zawstydził. Przed samym sobą musiał przyznać się teraz do chęci zgłębienia najtajniejszych zakątków jej serca. Zapragnął poznać, co kryje się za jej chłodnym spojrzeniem. Uczucie wstydu stopniowo ustępowało nieodpartej woli zrealizowania swojego zamierzenia do końca. — Patrzy pani na mnie, jakby nie wiedziała pani, co odpowiedzieć — rzekł nieco niezręcznie. — Zgadza się. Rzeczywiście nie wiem, o co panu chodzi, panie Althoff. Pod wpływem impulsu chwycił ją za rękę. — Błagam panią, proszę nie brać mi tego za złe. To rzeczywiście było pewną niedelikatnością z mojej strony. Ale chciałem się tylko prze- konać, kim dla pani jest mój brat, czy on coś znaczy w pani życiu? Helma blednąc wyrwała mu rękę. — Skąd zrodziło się w panu to zainteresowanie moim stosunkiem do pana Heinza? Przecież ja go prawie w ogóle nie znam. Zamieniliśmy ze sobą tylko kilka słów. Ale trudno. Odpowiem panu. Pański brat zna- czy dla mnie tyle, co każdy inny gość, którym powinnam się zajmować i dbać o jego dobry nastrój. Przecież ostatecznie właśnie dlatego miesz- kam w tym domu. Skoro jest pan taki ciekawy, to mogę wyrazić także swój sąd na temat pana Heinza. Myślę mianowicie, że jest wesołym i wielkodusznym człowiekiem. Tylko bowiem z dobrego serca poprosił mnie do tańca. Żadne inne wytłumaczenie tego kroku nie przychodzi mi do głowy. Ja natomiast przyjęłam jego zaproszenie tylko dlatego, że nie mogłam postąpić inaczej. Mam nadzieję, że to panu wystarczy — Helma była bardzo wzburzona, świadczyły o tym jej usta, raz po raz wykrzy- wiające się w żałosnym grymasie. Feliks gorzko pożałował swego wścibstwa. Czuł, że jego pytania ją dotknęły. Kto wie, może nawet bardziej niż niewybredne Żarty Heinza? 54 — Droga pani, proszę się na mnie nie gniewać. Jestem niepo- prawny. a przemogła w sobie złość. Zdobyła się nawet na słaby jeż ja się wcale nie gniewam. Potrafię zrozumieć, dlaczego pan JC j Pewnie pan podejrzewał, że poproszenie mnie do tańca nza było wyrazem czegoś więcej niż tylko zwykłej uprzejmo- ^w/że' nawet wydało się pan", że on zainteresował się dziewczyną ze ŚC'bożałej rodziny w jakiś szczególny sposGb? Nic bardziej błędnego! M że pan być spokojny. Co do mnie — uśmiechnęła się smutno — to daje sobie sprawę, że z moim urodzeniem i pozycją nie stanowię zbytnio atrakcyjnej partii. Poza tym — bo pewnie o to panu najbardziej chodzi — moje serce nie bije szybciej, gdy zbliża się do mnie pański brat. Czy jest pan usatysfakcjonowany? Feliks ze strachem i wstydem przysłuchiwał się tej szczerej wypo- wiedzi. . _ _ Droga pani, musiałem wyrządzić wiele złego przez mój brak rozwagi i wyczucia. Ale dam sobie głowę uciąć, że pani mnie po prostu całkowicie źle zrozumiała. Moje intencje były zupełnie odmienne od tych, które mi pani przypisuje- Jak mogła pani uznać mnie za takiego prostaka? A ja przecież tak bardzo panią szanuję. Trudno mi to nawet wyrazić w słowach. Mówiąc całkowicie otwarcie — obawiałem się, że mój brat mógłby stać się dla pani niebezpieczny. Wiem, z jaką łatwością potrafi omotać każdą kobietę. Ale na Boga, pomyślałem tak nie dlatego, że z racji swojego położenia nie jest pani warta uczuć mojego brata. Wcale tak nie uważam! Lecz chodziło mi o to, że Heinz nigdy żadnej kobiety nie potraktował poważnie. Mimo całej swojej wielkoduszności, postępuje z płcią przeciwną bardzo lekkomyślnie, czasami wręcz brutal- nie. Obawiałem się, że mógłby sprawić kiedyś pani ból. Chciałem więc panią przed nim ostrzec, co wyszło mi tak niezręcznie — przyznaję! Proszę, błagam panią o przebaczenie! Przecież jedynie powodowany troską o panią zadałem to niedyskretne pytanie. Delikatnie ujął ją lekko trzęsącą się rękę. Jego słowa brzmiały tak ciepło i były tak przekonywujące, że nie potrafiłaby zwątpić teraz w je- go szczerość. Świadomość, że on troszczył się o nią, powoli napełniała Jej serce błogim poczuciem bezpieczeństwa. Aie dlaczego to robił? Czy Podobnie jak Heinz litował się po prostu nad nią, wzruszony jej smutnym losem? 55 Czy też kryło się za tym coś większego, głębszego? Nie! Nie po\vj na posuwać się tak daleko w swych domysłach. Nie wolno jej znów, rozbudzić w sobie nierealnych nadziei. Musi dzielnie pokonać w sobi to uczucie, które niespodziewanie nią zawładnęło w ostatnim czasie Zmuszając się do beztroskiego uśmiechu, spróbowała uwolnić ręk z jego uścisku. Feliks jednak trzymał ją mocno. — Nie, proszę najpierw powiedzieć, że mi pani przebacza, to pani; puszczę — rzekł nieustępliwym tonem. Zachowywała się raczej spokojnie. Jedynie jej oczy zaszły dęli- katną, wilgotną mgłą i zdradzały, jak bardzo była poruszona. — Wcale nie muszę pani nic przebaczać. To raczej ja powinnam się usprawiedliwić. Moja próżność dała znać o sobie i sprawiła, że fałszy- wie odebrałam pańskie intencje. Tym samym obraziłam pana. A wraca- jąc do mojego stosunku do pańskiego brata, to może pan być spokojny. On w żaden sposób nie jest bliski memu sercu, jak zresztą na razie żaden inny młody mężczyzna. Ale może zostawmy już ten smutny dla mnie temat. Na pewno pan się domyśla, że ta rozmowa sprawia mi przykrość. Mówiła spokojnym, opanowanym głosem. Wykorzystał okazję i niby na zgodę pocałował ją w rękę. Najchętniej już teraz wyznałby jej, jak bardzo ją kocha. Ale natychmiast naszły go wątpliwości, czy takie nagłe, niespodziewane wyznanie nie wystraszyłoby jej i nie skłoniło do unikania go w przyszłości. „Przecież nie kocha się kaleki!" Nie miał w sobie na tyle odwagi, by postawić wszystko na jedną kartę. Ciężko westchnąwszy, uwolnił jej rękę z uścisku. Helma dostrzegła cierpienie w jego oczach. Zapragnęła zostać przez chwilę zupełnie sama, by ochło- nąć po tak emocjonującej rozmowie. — Muszę zostawić pana samego na chwileczkę, panie Althoff. Spytam się pani konsulowej, czy ma dla mnie jakieś życzenia. Feliks spojrzał na nią smutno i ponuro. — Czy to jest pretekst, by wyzwolić się od mego towarzystwa? Tylko proszę o uczciwość! Uznam to za zupełnie naturalne, że przez własną lekkomyślność zapewne ostatecznie straciłem pani przyjaźń. Zaprzeczyła, uśmiechając się przy tym serdecznie. Wyglądała jednak bardzo blado a usta lekko jej drżały. 56 Nonsens, panie Althoff. Może pan zawsze liczyć na moją ^ feśli to' dla pana takie ważne. ,rzyja/n, ' . enie było tak wymowne, że nie można było me zro- Je^°zawartego w nim uczucia. Znowu poczuła się szczęśliwa. 16 e miała odwagi cieszyć się w całej pełni z obawy przed rozcza- vyi-oci pani tu jeszcze? — Feliks nie chciał jej tak łatwo puścić. _ Oczywiście, obiecuję to panu. Wrócę tak szybko, jak to możliwe __ rzekła pospiesznie i oddaliła się. Feliks patrzył za nią pełen czarnych myśli. _ Gdybym miał na tyle odwagi, by jej powiedzieć, co naprawdę czuję! Boże, dlaczego poskąpiwszy mi sprawnego ciała dałeś mi tak spragnione miłości serce? — pomyślał. Helma znalazła się w pustym pokoju obok, gdzie za parawanem schroniła się przed resztą gości. Usiadła tam, by spokojnie zastanowić się nad tym, co usłyszała od Feliksa. Aż do tej pory czuła na sobie jego gorące spojrzenie, pełne uwielbienia i skargi zarazem. Nagle usłyszała kroki i szelest jedwabnej sukni. Nadal siedziała nieruchomo w ukryciu, mając nadzieję, że intruzi zaraz się oddalą. Wtem, prawie tuż przy jej uchu rozległ się głos Very. Towarzyszył jej Heinz Althoff. Niejasna obawa nakazała jej zdradzić swą obecność. Czuła, że w przeciwnym razie usłyszy coś, co być może nie będzie dla niej przeznaczone. Ale było już za późno. Siedziała więc w napięciu, wstrzymując oddech. — Moja piękna, złota wróżko, czarodziejko marzeń z bajkowej krainy, czymże zasłużyłem sobie na twój gniew? — zapytał Heinz naj- bardziej czułym głosem, na jaki go było stać. Ponownie uległ powabowi Very. — Dlaczego tańczył pan z panną Olfers? — spytała ochrypłym ze wzburzenia głosem. — Dobry Boże, cóż to za pytanie? Było mi po prostu jej szkoda, przecież taka młoda i spragniona rozrywki. Więc ponieważ nikt J się nad nią nie ulitował, zrobiłem to ja. — I powodowany najszlachetniejszymi pobudkami przyglądał pan Sl? tej biednej dziewczynie tak czule i z tak niekłamanym zachwytem, Ze ktoś, kto to widział, mógłby wysnuć z tego bardzo ciekawe wnioski. 57 — Ktoś mógłby. Dobrze powiedziane. Ktoś tak, ale nie moja uroc czarodziejka, która czuje, do kogo tylko i wyłącznie adresowane < moje serdeczne spojrzenia. Musi pani przecież wiedzieć, moja mi] królowo, za kim moje serce tęskni, za kim wzdycha. Ostatnie słowa Heinz wypowiedział z wielkim nie udawanym wzru. szeniem. Oto stała przed nim kobieta o niezwykłej piękności i patrzy{a na niego pełnym oddania wzrokiem. Jaki mężczyzna pozostałb w takiej sytuacji obojętny? Na pewno nie Heinz Althoff. — Już przeszedł pani gniew, prawda? — spytał z nadzieja w głosie. — To pana zasługa. Ja nie jestem w stanie odmówić panu niczego, — Miło mi to słyszeć, kiedyś przypomnę pani te słowa, słodka wróżko! Ale chyba nie możemy już tu dłużej przebywać. — Nie. Musimy wrócić do tych wszystkich obojętnych mi ludzi westchnęła Vera. — Proszę mi jeszcze tylko obiecać, że nie sprawi pani przykrości pani Olfers! Swoim gniewnym spojrzeniem bardzo ją pani wystraszyła, Ona naprawdę jest niewinna. Bardzo niechętnie zgodziła się ze mną zatańczyć. Z obawy przed swą surową panią nie skończyliśmy nawet jednego walca. Helma usłyszała oddalające się kroki. Była cała spocona z emocji. Nadal bała się poruszyć. Przycisnęła rękę do rozszalałego serca. — Boże, nie dopuść do nieszczęścia w tym domu — modliła się, ogarnięta niejasnym przeczuciem. W tonie ich głosów, w tym, czego nie wypowiedzieli głośno, tkwiło coś, co Helmę tak wystraszyło. Przy- pomniała sobie zaobserwowane już wcześniej przez siebie namiętne spojrzenia, jakie wymieniali Heinz i Vera. Lęk spotęgował się. W końcu jednak podniosła się ostrożnie i upewniwszy się, że pokój jest pusty, szybko się z niego wymknęła. Jakby nigdy nic odszukała Verę. Znalazła ją uśmiechniętą, w gronie kilku dam, pogrążoną w beztroskiej pogawędce. Wciąż wytrącona z równowagi Helma zadała sobie teraz pytanie, czy to, co usłyszała przed chwilą, siedząc przypadkiem za parawanem, nie przyśniło się jej. Zachowanie Very zdawało się to potwierdzać. Helma czekała, aż jej pani odwróci się i dopiero gdy to się stało, podeszła bliżej. — Czy ma pani dla mnie jakieś nowe polecenia? 58 Vera zauważyła ją dopiero w momencie, gdy się odezwała. Ach, to pani! Nie, na razie nie jest mi pani potrzebna. Wszystko najlepszym porządku. Mam nadzieję, że pan Feliks Althoff jest JeS W0iony z pani towarzystwa. Jestem pani wielce zobowiązana za to, 23 odjęła się pani tego trudnego, może trochę uciążliwego zadania. Chyba się pani zbytnio nie nudzi? A może jednak? __ Nie, łaskawa Pani. Czas upływa mi na przyjemnej rozmowie z panem Althoffem. _ To dobrze, cieszę się, droga Helmo. Proszę kiedyś to poważnie przemyśleć, moje dziecko: rodzina Althoffów to bardzo bogaci i wpły- wowi ludzie. A Feliks z powodu swojej ułomności nie powinien chyba stawiać zbyt wysokich wymagań kandydatce na swą żonę. Byłby dla pani wspaniałą partią. Helma okryła się rumieńcem wstydu. Te wypowiedziane raczej od niechcenia słowa bardzo ją uraziły. Vera nawet nie przypuszczała, jaką przykrość wyrządziła Hełmie, choć przecież wyraziła tylko swą życzliwość i troskę o jej los. Posunęła się w tym jednak trochę za daleko. — Łaskawa pani, proszę nigdy więcej tak do mnie nie mówić — wyjąkała Helma. Vera z niezrozumieniem utkwiła w niej swój wzrok. Widząc wzbu- rzenie na jej twarzy zrozumiała, że nie zachowała się taktownie wobec niej. Chcąc naprawić swój błąd, położyła jej rękę na ramieniu i rzekła: — Droga Helmo, proszę zapomnieć to, co przed chwilą nieopatrz- nie powiedziałam, zupełnie bez zastanowienia. Powiedzmy, że nigdy pani tego nie usłyszała, zgoda? — Ściszyła głos niemalże do szeptu 1 ciągnęła dalej: — Niech pani na Boga nigdy nie da się nakłonić do poślubienia człowieka, którego pani nie kocha. Ktokolwiek by próbował do tego panią zmusić, chociażby przyświecały mu najszlachetniejsze pobudki, jest pani największym wrogiem. Helma z przerażeniem obserwowała zmianę, jaka dokonała się na warzy Very. To spostrzeżenie spowodowało, że nagle przybrała posępny 1 stroskany wyraz. Po raz pierwszy uprzytomniła sobie, jakie mogą być Przyczyny nerwowych stanów, w jakie popadała jej chlebodawczyni. ^•rozumiała, że Vera tylko udaje, że jest szczęśliwa. W rzeczywistości Zas jej duszę gnębi wielkie zmartwienie. 59 Vera tymczasem szybko otrząsnęła się z ponurych myśli i zrtlu. wszy się do uśmiechu wstała. — No, koniec z tymi pouczeniami. Zachciało mi się filozo Szkoda czasu na taką nudną gadaninę. Proszę tylko pamiętać, Helmo, że miałam jak najlepsze intencje. — Skinęła Hełmie i odesz), do innych gości. Helma w zadumie obserwowała złoty brzeg trenu Very, któn musnął jej stopy. Czuła, że nogi ma jak z ołowiu. Jej sercem targah sprzeczne uczucia. Zdawało jej się, że ten wieczór nigdy się nie skończj A zdarzyło się już tak wiele. Najpierw sama zdała sobie sprawę, jakiego rodzaju uczucie żywi do Feliksa. Następnie naszły ją nieśmiałe przy. puszczenia, że Feliks być może nie pozostaje wobec niej całkieu obojętny. Ale ostre, wyzute z wszelkiej oględności słowa Very rzucił) cień na tę miłość rodzącą się w jej sercu. Bała się wrócić do Feliksa Zdawało jej się, że bez trudu odczyta jej myśli, które wolała zachować wyłącznie dla siebie. Ponieważ jednak dała mu słowo, nie miała innego wyjścia. Musiała wrócić. Wolnym krokiem ruszyła w stronę pokoju gdzie go zostawiła. Feliks, zatopiony w rozmowie z konsulem, nic dostrzegł jej, gdy stanęła na progu. Wycofała się więc niepostrzeżenie Zatrzymała się w drzwiach, czekając aż Henrici się oddali. Kiedy prze- chodził obok niej rzuciła mu ukradkowe spojrzenie. Wydał się jej bardzo blady, jego czoło było zmarszczone jak od bólu. A może się myliła? Czyżby rozemocjonowany umysł podsuwał jej tego wieczoru jakiś fałszywe obrazy? Cóż się takiego stało, że była aż tak wytrącona z rów- nowagi? Czyż nie znała swobody, jaka panowała w wyższych sferach? Czy mało się naoglądała, jak mężatki i młodzi mężczyźni flirtowali W sobą? Nigdy tego nie pochwalała. Ale przecież te niewinne zabawy do pewnego stopnia uznane nawet za dopuszczalne, nie musiały oznacza^ tragedii. Była głupia, że tak się tym zadręczała. Szkodziła w ten sposób wyłącznie samej sobie. A więc koniec ze wszystkimi niepokojącyiW myślami. Miała wystarczająco dużo własnych rozterek, by jeszcze inte- resować się problemami innych. Z nowym zapałem zapragnęła zwalczyć w sobie opanowującą ft nieśmiałość. Przechodząc obok, Henrici rzucił jej jakieś zaczepne, żartobliwe słowo. Odpowiedziała mu dzielnie, z humorem, zauważają^ że wbrew temu, co mówiła jej wyobraźnia, nie był ani blady, attf 60 Następnie opanowana i spokojna podeszła do Feliksa, ją ujrzał, jego oczy rozjaśniły się promienną radością. y Tłszy tak spontaniczną i przychylną reakcję, Helma poczuła bło- D°str ^0 wokół serca. Czyż to, że mogła z nim tu siedzieć i rozma- §ie c -e był0 Samo w sobie powodem do szczęścia? Postanowiła nie Wia ścić do siebie już żadnych myśli, które mogłyby zakłócić tę radość. °^ _ czy wie pani, jak się teraz czuję — spytał wzruszony Feliks. __ Nie mam pojęcia. — Jakbym po długiej porze deszczowej zza chmur wyjrzało słońce. Miało to zabrzmieć żartobliwie, ale Helma dobrze zrozumiała dtekst, jajci tkwił w tym zdaniu. Mimo to desperacko uchwyciła się żartobliwego tonu jak koła ratunkowego i przez całą resztę wieczoru wystrzegała się wszelkich poważnych rozmów. Feliks rozważał w duchu: „Na pewno domyśla się, co do niej czuję, ale nie chce, bym to okazywał. To zły znak. Całe szczęście, że nie byłem bardziej nachalny, bo inaczej chyba nie mógłbym teraz czerpać tak wielkiej radości z przebywania w jej towarzystwie. Byłaby spięta i speszona. Gdyby w ogóle wróciła do mnie". Bal u konsula Henriciego był jednym z ostatnich tego sezonu. Co prawda zdarzały się jeszcze gdzieniegdzie ciche przyjęcia, a damy należące do wytwornego towarzystwa kontynuowały tradycję stałych spotkań „jour fixe". Ale sezon miał się już zdecydowanie ku końcowi, bowiem nadeszły ostatnie dni lutego. Zbliżanie się wiosny można było także zaobserwować w firmie "Karl Althoff i Synowie" Jeszcze przed nadejściem pierwszych zwiastunów tej pory roku Zapanowało tam wyraźne ożywienie. W dziale produkcji, kierowanym P^ez Roberta, najważniejsze prace zostały już nawet zakończone. ysiące nowych kapeluszy czekało na przetransportowanie do działu tteinza — działu wysyłki, gdzie zostaną ułożone w wielkich skrzyn- iach i rozesłane do wszystkich części Niemiec, ba, nawet za granicę. 61 Przygotowania szły pełną parą także w sklepie firmowym. Najspofc • niej było jeszcze w pomieszczeniach, gdzie leżały wystawione kań lusze męskie. Tam interes kręcił się z umiarkowanym natężeniem Panowie kupują kapelusze, jeżeli ich naprawdę potrzebują. Ale kobieh, robią to natychmiast, kiedy zapanuje nowa moda. Wówczas wszys™ kapelusznicy przeżywają prawdziwy szturm, na który trzeba być goto. wym. Tutaj przygotowywano się na coroczne szaleństwo zakupów i tą częścią zarządzała mademoiselle Persice. Każdego dnia, szczytu sezonu przemierzała krótkimi, szybkimi krokami setki P°dcZgSpornieszczenia. Była wszędzie tam, gdzie jej potrzebowano. Do iaZ' d ń należało projektowanie kapeluszy i decydowanie, które z nich ^A dopuszczone do masowej produkcji. Czasami wzywano także ją na ^ c do działu sprzedaży, kiedy zjawiała się tam jakaś szczególnie P° a2aiąca i rozkapryszona klientka. Nawet taka zawsze wychodziła dowolona ze sklepu, jeśli zajęła się nią mademoiselle Persice, która była ostatnią deską ratunku dla mniej doświadczonych sprzedawczyń. Najpierw przyglądała się przez chwilę klientce, potem pewnym ruchem wybierała najbardziej odpowiedni dla niej kapelusz, poprawiała w i ówdzie kokardkę lub kwiatek, nadawała sprężystości piórku, a na- stępnie lokowała kapelusz na głowie wiecznie niezadowolonej klientki. Mówiła do niej przy tym swoją łamaną niemczyzną, wplatając fran- cuskie słowa, a miała tak wielki dar przekonywania, że mimo słabej znajomości języka, potrafiła uczynić klientkę szczęśliwą posiadaczką wcześniej wzgardzonego kapelusza. Z rozbrajającym śmiechem zapew- niała: — Och, łaskawa pani, wyglądać pięknie, pani zrobić furora, tout le monde oszaleć z zachwytu. Panienka włoży kapelusz do kartonu... wysłać do łaskawej pani. Mon Dieu, pani popatrzy na te ozdoby z boku, charmant, czarująco... Każda dama powiedzieć, że łaskawa pani... Słucham? Inne życzenia? S'ii vous plait. Pokazuję więcej. Panienko! Szybciej, łaskawa pani chce patrzeć na nowe wersje sportowe. No jasne, że panama. Bardzo szykowny, łaskawa pani, bardzo szykowny... — Z reguły nie kończyło się na jednym kapeluszu. Ale mademoiselle lustrowała równocześnie wzrokiem całą salę, upewniając się, czy inne Wientki są równie dobrze obsługiwane. Nic nie mogło ujść jej napiętej uwadze. Także teraz zarządzała zespołem z właściwą sobie energią. Nadzo- rowała urządzanie wystawy, w razie potrzeby zmieniała wysokość usta- w'enia regałów, sprawdzała ceny i bez skrupułów podnosiła je przy szczególnie pięknych egzemplarzach. Potem znikała w pracowniach, uszowała wśród kwiatów, wstążek i koronek, wprawnymi rękami Kiadała kombinację, jaka właśnie wpadła jej do głowy. Niekiedy bez ^'osierdzia odrzucała projekt wykonany przez jakąś współpracownicę, 63 nie omieszkając wyrazić przy tym swojego oburzenia z powodu b l wyczucia biednej dziewczyny, która przeważnie cierpliwie znosiła sł0 J nagany: ' — Musi mieć więcej poezja, każdy kapelusz jak wiersz do \vi0s musi być. To paskudztwo, co mi pani dała, nie nadaje się nawet, żeh zjeść... Trzeba więcej gracja, lekkość, zrozumiała? Tak i tak... bardJ łatwe, prawda? S'ii vous plait. Zrobi lepiej? I pokazywała zdumionym dziewczętom, w jaki sposób za pornoo kwiatków i koronek układa się wiersze. Żadnej z nich nie udało sid jednak skopiować niepowtarzalnego stylu mademoiselle. Wszystko, J wychodziło spod jej rąk, było zwiewne jak wiosenne kwiaty. Mademoiselle Persice była niewątpliwie duszą całego działul sprzedaży detalicznej. Jej przełożeni doskonale zdawali sobie sprawę jak wiele firma jej zawdzięcza. Dlatego cieszyła się wielkim autoiy tetem, nawet wśród szefów. Dwa raz w roku jeździła do Paryża, po najświeższe informacje dotyczące aktualnej mody. W szczycie sezonu pracowała od świtu do zmroku. Nie wiedziała, co to zmęczenie, nerwy miała jakby ze stali. Pod koniec sezonu, kiedy wszyscy pracownicy byli już do reszty wyczerpani, mademoiselle miała w sobie wciąż tyle samo energii. Ale za to w okresie zastoju, brała sześć tygodni urlopu, podczas którego otrzymywała pensję w tej samej wysokości. Miała to zapew- nione w kontrakcie. Przełożeni dbali o nią. Zwykle jeździła nad morze, by tam, w jakimś zacisznym miejscu odpocząć od absorbującej pracy i nabrać nowych sił. Te wyjazdy były dla niej jak kąpiel w zimnej fontannie podczas upalnego dnia. Za każdym razem, kiedy pokaz modnych kapeluszy był już przy- gotowany, na krótko przed udostępnieniem go szerokiej publiczności, mademoiselle Persice posyłała umyślnego do pani Emilii Althoff, aby jako pierwsza^ obejrzała sobie całą nową ofertę. Taki zwyczaj panował w firmie od momentu założenia sklepu. Emilia pielęgnowała go wi?c z należytym szacunkiem. Choć ze względu na swój wiek i nieco staro- modne upodobania nie miała wystarczająco dużo zrozumienia dla nowo- czesnych fasonów, to przecież była silnie związana z firmą prowadzoną przez swego męża i synów, więc siłą rzeczy interesowało ją wszystko, co tej firmy dotyczyło. tego dnia Emilia pojawiła się więc w salonie sprzedaży TaK. ubrana w szeleszczącą, czarną suknię z jedwabiu, u boku odświe ^^ dostojną parą szli trzej synowie. Cała piątka stąpała s\vego r .^ grubych dywanach, szczelnie pokrywających całą podłogę uroczy5 " A/f demoiselle przyjęła ją jak zawsze bukietem kwiatów. Atmosfera bardzo podniosła. W tyle zebrały się sprzedawczynie, wszystkie Jf krótkich, czarnych sukienkach. Emilia zawsze czuła się w takich momentach trochę zakłopotana. Nie odpowiadało jej to, że znajduje się w samym centrum uroczystości. jednak trzymała się dzielnie. Z kolei mademoiselle Persice oprowadzała ją po wystawie od jednego kapelusza do drugiego, z ożywieniem zachwalając ich piękno. Milcia nieodmiennie kręciła przy tym głową. — Nie, nie. Tego już w żadnym wypadku nigdy bym na siebie nie włożyła, droga mademoiselle Persice. Nie mam zamiaru wyglądać jak straszydło. Panie, zmiłuj się nade mną! A ten, to wygląda jak koło u wozu. Nikt tego nie kupi — mówiła zgorszona. Mademoiselle uśmiechnęła się z przekąsem. — Będą kupować i kupować! I zachwycać się. Te kapelusze być piękna, twarzowa, szykowna. Damy będą wyrywać nawzajem. Pan Althoff też myśli... Wiedzieć dużo wcześniej. Proszę przypatrzeć, o, ten kapelusz... panno Seidel przyjść! Włożyć! Przymierzyła kapelusz na starannie uczesanej głowie młodej sprze- dawczyni i spojrzała z triumfem na Emilię. — I co pani łaskawa na to? Czy to nie un poeme... wiersze chce powiedzieć, och... admirable! Co myśli? Ten kapelusz nie charmant? Mąż i wszyscy synowie zgodzili się z mademoiselle Persice 1 nakłaniali matkę do skorygowania swej surowej oceny. Ta jednak była uparta. — No dobrze, na tak ślicznej młodej główce nawet takie szka- Mztwo wygląda znośnie. Ale przecież kapelusze noszą także brzydkie kobiety. ~~ Wszystkie będą ładne, gdy nosić kapelusze „Althoff i Synowie" ~~ oświadczyła z przekonaniem panna Persice. 65 64 -Honor mężczyzny — To może zrobimy eksperyment ze mną? W tym przypadku pomógłby nawet pani niepoprawny optymizm, panno Persice -_ rzekła Emilia z dobroduszną drwiną w głosie. Jak zwykle przy tych okazjach uzupełniała własną kolekcję kapej szy. Nie obywało się to jednak bez pewnej dozy komizmu. Początków posłusznie, niejako z obowiązku przymierzała całą masę modnyc] zaprojektowanych z wielką fantazją modeli. A na koniec wybierała siebie kapelusz tradycyjny, wiązany pod szyją. Ona jedyna potrafiła oprzeć wielkiej sile perswazji mademoiselle. Także i dzisiejszego dnia nie nastąpił żaden przełom pod tyu względem. Mademoiselle wyszukiwała najbardziej ekstrawaganckie! nakrycia głowy i próbowała ją nakłonić, by się na któreś z nich zdecy- dowała. — Oto francuski toczek z piękne pióro. W sam raz dla łaskawej pani, żeby nosić. Koniecznie! Proszę, panie Althoff, powiedzieć do małżonki, że twarzowo i wspaniale wyglądać. I włożyła ów wychwalany kapelusz na siwy, równy przedziałek starszej pani jak zwykle sprawnie i pewnym ruchem. Następnie cofnęła się o krok i przyjrzała z przekrzywioną głową. Karol Althoff uśmiechnął się pod nosem. — No, Milcia, zróbże wreszcie przyjemność mademoiselle i daj się namówić na nowoczesny kapelusz. Naprawdę pasuje ci! — rzekł, raczej ze względu na pannę Persice niż własne zdanie. Jego żona zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem. — A więc chcesz, bym na stare lata stała się przedmiotem drwin i plotek? Nieładnie Karolu! Wiesz co sądzę? Wyglądam jak klacz doroż- karska w nowym chomącie. Nie, nie, dajcie mi spokój i pozwólcie wybrać mi coś tradycyjnego, niechby nawet w najbardziej ozdobnej wersji. W tym czuję się najlepiej. Mademoiselle była zdruzgotana. — Och, nie! Łaskawa pani nie będzie nosić znowu ten stary fason. Mon Dieu, co powiedzieć wszyscy ludzie, kiedy zobaczą, jak łaskawa pani nienowoczesna. po - n a — Panna Persice ma rację — spróbował swych sił Robert — j winnaś dla dobra firmy nosić zawsze najnowsze wyroby, ze względu reklamę. Musisz iść za modą. 66 poklepała go łagodnie po plecach, przy czym musiał się lekk° na Wydziwiaj, synku. Do tej pory jakoś obywaliście się bez ~~~ mojej reklamy. Poszukaj sobie jakiejś młodej, ślicznej dziew- 1301110 ożeń się z nią i wtedy będziesz mógł do woli wkładać jej na CZ same najpiękniejsze i najnowsze kapelusze. Tak samo powinni g ° racic twoi bracia. Trzy młode żony braci współzarządzających firmą Althoff i Synowie" w firmowych kapeluszach — to dopiero zrobi wrażenie. — Przestańcie już dręczyć Milcię — wstawił się za matką Heinz. _ Chłopcze, przecież prosiłam cię, żebyś przestał do mnie odzy- wać się w ten sposób — syknęła z wściekłością i przestrachem Emilia, oczami pokazując na mademoiselle. _ Ee tam.... panna Persice wcale nie rozumie tego przezwiska. Bądź spokojna. Wybawię cię z rąk tych niegodziwców. Mademoiselle, niech pani przyniesie z tylnej szafy ulubiony kapelusz matki. Musi się pani z tym pogodzić, że mama ma po prostu taki gust. Zresztą ja także nie chciałbym oglądać jej w żadnym innym nakryciu głowy. Podoba mi się właśnie w tych, które nosi od lat. Tylko proszę wybrać z idealnie miękką wkładką w środku, aby nie uwierał. Z westchnieniem rezygnacji mademoiselle Persice odłożyła toczek na bok i poszła po przygotowany na wszelki wypadek kapelusz o ulubionym przez Emilię fasonie. Milcia natomiast z wyraźną ulgą i wdzięcznością uścisnęła Heinza za rękę. Panna Persice pokazała jeszcze Emilii to i owo: nowe woalki, szpilki, agrafki, wielkie strusie piorą, o imponującej, przebogatej kolorystyce, i inne drobiazgi. I tak wkrótce zakończyło się zwiedzanie wystawy, które Heinz, w zależności °d sezonu, określał mianem „Milciowego Święta Jesieni" lub „Wiosen- nej Parady". Jak zwykle w takim dniu panna Persice i inni pracownicy firmy wyżsi rangą zostali zaproszeni na obiad. Było to stałym elementem roczystej inauguracji sezonu w firmie „Althoff i Synowie". Milcia tymczasem pożegnała pannę Persice kilkoma słowami wyra- jącymi uznanie i odeszła, by zająć się przygotowywaniem obiadu, nciała bowiem osobiście dopilnować, by jej goście zostali poczęsto- wani wykwintnym jadłem. 67 Przy stole panowała bardzo życzliwa atmosfera. Zatarły się - • pomiędzy przełożonymi a pracownikami. Karol Althoff widział ^ wypróbowanych ludziach swoich zasłużonych pracowników w W * o to, aby byli traktowani z pełnym, należnym im szacunkiem. ' Albert właśnie pojechał do konsulatu. Jego żona siedziała wraz z Helmą w salonie napoleońskim, przeglądając żurnale, które nadeszły wraz z dzisiejszą pocztą. Wśród nich znalazła elegancko wydrukowaną reklamę. — Helmo, proszę spójrz: firma Althoff zaprasza na pokaz naj- nowszych fasonów. Nie możemy tego przegapić! Jakie mamy na dzisiaj plany na przedpołudnie? Czy już gdzieś jesteśmy umówieni? — Nie, łaskawa pani. Dzisiaj chciała pani tylko podjechać do jubilera, by wymienił zapięcie przy perłach. — Racja. A więc załatwimy to po drodze. Najlepiej od razu wyru- szajmy. Dopilnuj proszę, by nie wyprzęgano koni, kiedy powóz wróci z konsulatu, a sama przygotuj się do wyjścia. Helma odłożyła robótkę, nad którą właśnie pracowała, i wstała z miejsca. W jej ruchach można było zauważyć pewne wahanie i nie- pewność. Prawdopodobieństwo spotkania Feliksa, którego nie widziała od balu u konsula, tak na nią podziałało. A Yera.poszła do garderoby, by zastanowić się nad wyborem odpowiedniej do okoliczności sukni. W godzinę później powóz wiozący obie damy wyruszył w kierunku placu św. Tomasza, gdzie znajdowała się fabryka Karola Althoffa. Ranek był bardzo ciepły i słoneczny. Nigdzie nie ostał się nawet ślad po śniegu lub lodzie. Wiosna odniosła już ostateczne zwycięstwo nad zimą. Na rogach ulic kwiaciarki sprzedawały przebiśniegi i fiołki. W mieście panował nastrój radosnego ożywienia, jakby nagle ludzie ocknęli się ze snu zimowego. Feliks Althoff właśnie schodził po schodach w dół do swojego kan- toru, kiedy przed szerokim portalem sklepu zatrzymał się powóz konsula Henrici. Na ten widok zdziwiony przystanął i z napięciem począł 68 —e obserwować wysiadające kobiety. Jako pierwszą rozpoznał Ł>acZ wjnsulową, dopiero za nią z wnętrza powozu wyłoniła się Helma P3"' s Z wielką radością wyszedł im na spotkanie. Vera wyjaśniła cel ich wizyty, a więc chęć obejrzenia nowych nów kapeluszy. Feliks natychmiast zaofiarował się, że osobiście od- S wadzi je na górę. Kiedy wyszli na piętro, przywołał mademoiselle, która natychmiast gorliwie zaopiekowała się tak ważną klientką, jaką byla żona konsula Henrici. Prezentowano Verze wyłącznie najbardziej oryginalne i najpięk- niejsze wzory. Miała przecież pod tym względem o wiele większe roze- znanie niż na przykład Emilia Althoff. Stała przed olbrzymim lustrem i z upodobaniem przymierzała te kapelusze, które szczególnie przy- padły jej do gustu. Francuzka była zachwycona swoją klientką. Vera zrekompensowała jej porażkę, której doznała za przyczyną pani Althoff. Co prawda wyszukanie twarzowego kapelusza dla Very nie było wcale skomplikowanym zadaniem. Można było odnieść wrażenie, że pewna ekstrawagancja, jaka obecnie panowała w modzie kapeluszniczej, została specjalnie wykreowana z myślą o niecodziennej urodzie Very. Dopiero włożone na tak piękną głowę kapelusze mogły w pełni oddać zamysł projektanta. Drobna Francuzka nie mogła powstrzymać się przed głośnymi okrzykami podziwu, a jej łamana niemczyzna, wypo- wiadana w dodatku bardzo szybko i w podnieceniu, okropnie rozśmie- szała Verę. Ta jednak przez cały czas wizyty w sklepie rzucała ukrad- kiem niespokojne spojrzenia na drzwi, które wiodły do sąsiedniego budynku. Ponieważ nie była rzadkim gościem w firmie Althoff, wiedziała, że za nimi mieści się dział wysyłkowy. Sprawiała wrażenie nieobecnej myślami. Kilka razy odpowiedziała zupełnie bez związku na Pytanie Feliksa. W końcu niecierpliwość wzięła w niej górę: — A co tam nowego u pańskich rodziców i braci, panie Althoff? Feliks odpowiedział ogólnikowo, jak zwykle w podobnych okolicz- nościach. — Chętnie złożę potem wizytę pana matce. Już dawno powinnam tyła to zrobić. Mam nadzieję, że teraz ją zastanę? — Myślę, że tak. Ale na wszelki wypadek zaraz dowiem się, czy rację, aby nie fatygowała się pani bez potrzeby. 69 l — Dziękuję. A jeśli szanowny ojciec i bracia nie byliby akurat^- zbyt zajęci, z przyjemnością powiedziałabym „dzień dobry" także i j- — Niestety nie ma pani dziś do nich szczęścia. Robert wyjechał d Berlina w sprawach firmy, a ojciec jest teraz na giełdzie. Vera udała najpierw wielkie rozczarowanie, a potem rzekła pótż^ tem: — Skoro tak, to zostaje mi tylko ostatni z pańskich braci — Hein, Cóż, będzie musiał mi wystarczyć. Feliks musiał uczynić zadość temu życzeniu, ale zdawało się, v czyni to jakby z pewnym ociąganiem, a nawet niechęcią. Za pomocą wewnętrznej linii telefonicznej połączył się z Heinzem i zawiadomił g0 o obecności ważnych gości. Następnie po krótkiej rozmowie odłożył słuchawkę i zapowiedział rychłe nadejście swego brata. Mocno zarumienione policzki Very zdradziły podniecenie, jakie ogarnęło ją na tę wieść. Z wyraźnie wyczuwalnym entuzjazmem w gło- się jeszcze raz dała wyraz swemu rzekomemu rozczarowaniu z powodu nieobecności Karola i Roberta Althoffów. Kilka minut później zjawił się Heinz i radośnie przywitał się z obiema damami. Pomiędzy nim a Verą wnet zawiązała się bardzo ożywiona konwersacja. Żona konsula nadal stała przed lustrem, przy- mierzając kolejne kapelusze i raz po raz śmiało spoglądając prosto w oczy Heinza, którego widziała w lustrzanym odbiciu. Ten jak zawsze uległ jej czarowi i z nie mniejszą ochotą odwzajemniał się równie namiętnymi spojrzeniami. Feliks wykorzystał więc okazję, by porozmawiać z Helmą. Ale choć sprawiało mu to wielką przyjemność, z pewnym niepokojem obserwował kątem oka zachowanie Heinza i pani konsulowej. Francuzka z wyraźnie zadowoloną miną odkładała na bok wybrane przez Verę kapelusze. — Czy nie ma pani ochoty, by też trochę poprzebierać w naszych kapeluszach?,— spytał Feliks Helmę. Dziewczyna potrząsnęła przecząco głową i odpowiedziała z uśmie- chem.: — Nie, lepiej nie wzbudzać w sobie nierealnych pragnień. — Nierealnych? Dlaczego? — Ponieważ nawet najtańszy z tych wszystkich pięknych cacek pochłonąłby całą moją miesięczną pensję. Zapewniam sobie nakrycie 70 „„,.„_ tańszy sposób. Sama szyję sobie kapelusze. Przyznam r u oczywiście w tajemnicy przed mademoiselle, że właśnie Sl? m się zapamiętać ten prześliczny wzór kokardki. Zrobię sobie tvczną. Czy będzie się pan na mnie gniewał, że przyszłam tu, by 'Okradać wasze pomysły? Feliks najchętniej odpowiedziałby: „Wyszukaj sobie, najdroższa, ś najpiękniejszego i najbardziej ekstrawaganckiego. Ale myślę, że • tak nic nie jest wystarczająco ładne, by mogło cię zdobić". Ale powstrzymał się przed głośnym wyrażeniem tej opinii. _ Każę wysłać pani ten kapelusz, by posłużył za wzór — rzekł uprzejmie. — Nie, dziękuję bardzo — odmówiła skromnie — nie mogłabym się na to zgodzić. Ale może mi się pan przysłużyć w inny sposób. Proszę mi pozwolić za kilka dni, kiedy przyjdę tu na małe zakupy, dokładnie przyjrzeć się temu kapeluszowi. Oczywiście pod warunkiem, że do tej pory nie zostanie sprzedany. Feliks ucieszył się w duchu, że niebawem znowu ujrzy Helmę, i postanowił, że jak tylko obie damy się oddalą, natychmiast schowa ów kapelusz w bezpieczne miejsce, tak żeby nie został sprzedany. — Uczynię to z wielką przyjemnością, łaskawa panienko. Mam nadzieję, że uda mi się zobaczyć panią. Karnawał ma się ku końcowi, więc od tej pory nie będę miał już tylu okazji, by panią spotkać. — Dlaczego nigdy nie pojawia się pan na przyjęciach u pani kon- sulowej? — wyrwało się Hełmie. Zaczerwieniona dodała, jakby chcąc si? usprawiedliwić: — Pański brat często tam bywa. Feliks rzucił okiem na Heinza, który był właśnie pogrążony w oży- wionej rozmowie z Verą. — Jakoś dotychczas nie przyszło mi to do głowy. Jestem panience wielce zobowiązany za tę radę. Najbliższe spotkanie będzie we śr^dę; nieprawdaż? — Tak. —— W takim razie, czy wolno mi mieć nadzieję na krótką poga- w przeszło. Spędźmy razem dzisiejszy wieczór. Muszę wynagrodzić c' ^ obiad zjedzony w samotności. ^ I rzeczywiście, była bardzo wesoła, prawie radosna. Dowcipkow z Helmą, zaczepiała Alberta, ciągnąc go za brodę, i nawet podśn wy wała pod nosem. Konsul był wielce rad, tylko w duchu pomstował na swą wybujał fantazję, która podsuwała mu fałszywe wnioski. Yerze udało się zatrze] nastrój, w jakim rozstali się w południe. Gdyby tylko Albert wiedział ile trudu kosztował ją każdy uśmiech... Feliks i Heinz patrzyli przez chwilę za oddalającym się powozem pani konsulowej. Starszy z braci w końcu odwrócił wzrok i spojrzał na młodszego, który z tęskną miną nadal wpatrywał się w miejsce, gdzie zniknął powóz. Heinz gwizdnął mimowolnie pod nosem. „A niech to licho! Zdaje się, że mały tym razem naprawdę wpadł. Nie sądziłem, że ten sopel lodu, jaki nosi w piersi, kiedyś zmięknie. Uważałem go raczej za wroga kobiet" — pomyślał. Wziął Feliksa delikatnie za ramię. — Chodź, mały. Gapisz się, jakbyś zobaczył fata morganę. Przyznaj no się, w czyje oczy dzisiaj zajrzałeś zbyt głęboko — pi?k" nej żony konsula czy też jej nie mniej pociągającej damy do towa- rzystwa? Feliks bardzo się zmieszał. — Nie żartuj sobie, Heinz. Przecież wiesz, że tego typu zaczepki sprawiają mi przykrość. Weszli do kantoru Feliksa. — No, coś taki nadęty? Cóż w tym złego, że trochę się z tobą prze- komarzam, bo uległeś wdziękom takich kobiet, wobec których żaden prawdziwy mężczyzna nie pozostaje obojętny? Mam rację? A może ty naprawdę nienawidzisz płci pięknej? 78 Nie wręcz przeciwnie, śmiem nawet twierdzić, że mam dla ^więcej szacunku niż ty. Ale inwalida powinien strzec się zbyt h kobiecych oczu, bo może się gorzko rozczarować. w" nagłym przypływie braterskich uczuć Heinz uścisnął mocno jona Feliksa. r _____ jsjie wolno ci tak mówić! Wstydź się! Feliks tylko się uśmiechnął. __ Czy to źle, że mówię prawdę? — To nie jest prawda, tylko szaleńcza teoria wymyślona przez ciebie. To, że jakiś tam głupi staw wyrósł ci gorzej niż drugi, nie oznacza wcale, że jesteś... nie, to słowo nie przejdzie mi przez gardło. Jak jeszcze raz coś takiego powiesz, to cię palnę, zrozumiano? Jesteś przecież chłop na schwał i ze swoim inteligentnym łbem mógłbyś nas obu — Roberta i mnie — odstawić w cień, jeśli poważnie byś się za to zabrał. Bądź pewien, że ta drobna wada czyni cię nawet bardziej interesującym w oczach kobiet. [X Feliksa rozśmieszyła gorliwość, z jaką Heinz zapewniał go o jego szansach u płci pięknej. — Porządny gość z ciebie, Heinz, ale nie musisz się aż tak starać. Ja się już z tym pogodziłem i nie jest to dla mnie życiowa tragedia. Ale widzisz... czasem, kiedy widzę przed sobą takie słodkie stworzenie i nie mogę stanąć przed nią pewnie na dwóch zdrowych nogach, i przysiąc, że przez całe życie będę ją nosił na rękach, to niełatwo mi uspokoić serce i zmusić je, by słuchało głosu rozumu. Heinz uważnie obserwował napiętą twarz Feliksa. — A więc jednak to coś poważnego, prawda? Zapytany kiwnął w milczeniu głową i popatrzył w kierunku okna. — Czy pragniesz, by Helma Olfers została twoją żoną? Feliks gwałtownie odwrócił się do brata. — Co, to dla ciebie nie do pojęcia? — Ja nie jestem stworzony do małżeństwa, mały. Zbyt wysoko cenię sobie wolność. — Za to ja z wielką chęcią dobrowolnie bym z niej zrezygnował, §dyby tylko Helma zgodziła się wyjść za mnie. — Ostatnie słowa Feliks wypowiedział cichym, drżącym głosem. Heinz ze śmiechem szarpnął go za ramię. 79 l — To na co ty jeszcze czekasz? Powiedz jej to, a dalej ..„^^ pójdzie jak z płatka. Milcia chyba oszaleje z rados'ci, że przynajmi% jeden z nas dał się zniewolić przez niewiastę, i to w dodatku od ra?* najmłodszy. A więc — do dzieła, mały! Masz moje błogosławieństwo Właśnie takiej szwagierki bym sobie życzył. Feliks skrzywił twarz w grymasie cierpienia. — Proszę cię, nie drwij sobie i zostaw już ten temat. Właściwie to powiedziałem ci więcej, niż chciałem, więc teraz nie wykorzystuj tego do głupich żartów. Owszem, przyznaję, że czasami myślałem o tym, czy by nie poprosić panny Olfers o rękę, ale za każdym razem nie starczało mi odwagi. Ciężko by mi było znieść jej odmowę, ciężej niż komu- kolwiek innemu na moim miejscu. — Ale przecież tej dziewczynie nawet przez myśl nie przejdzie, by dać ci kosza. — Aha, zapewne masz na myśli to, że jestem tak zwaną niezłą partią? Syn bogatego Althoffa? Mylisz się. Helma nie jest z tych, które tylko czekają na okazję, by wejść do zamożnej rodziny. — Bzdura, kto tu mówi o „łapaniu partii"? Chodzi mi o to, że wcale nie jesteś jej obojętny. Przecież nie jestem ślepy. Ona wręcz garnie się do ciebie, szuka twojego towarzystwa. Widziałeś, jak prędko wróciła kiedyś do ciebie, kiedy wziąłem ją do tańca? Wyrwała mi się i po- dziękowała w samym środku pysznego walca — to nie jest normalne u młodej damy. Feliks potarł dłonią czoło. — Był ku temu inny powód, którego nie znasz, Heinz. Ale zostawmy to. Może jeszcze kiedyś się zmobilizuję i pozwolę przemówili sercu, ale najpierw muszę mieć odrobinę nadziei, że nie pytam na próżno. — Może chcesz, bym ją ostrożnie wybadał? Młodszy brat zerwał się z miejsca i wyciągnął ręce w kierunku Heinza, jakby chciał siłą powstrzymać go przed zrealizowaniem tej propozycji. — Nie waż się tego robić! Ostatecznie jestem mężczyzną i potrafi? sam pokierować swoim życiem. Doceniam twoje szlachetne intencje, al6 nie potrzebuję niczyjej pomocy. Heinz wzruszył ramionami. ^- W porządku, mały. Właściwie masz rację. Na pewno dasz sobie de Kobiety to rzeczywiście słaba płeć. Każde mocniejsze uczucie f yni je bezbronnymi wobec nas, mężczyzn. Zaufaj mojemu doświad- czeniu! Feliks zbliżył się do brata i położył mu rękę na ramieniu. ._ Posłuchaj, okazałem ci już dzisiaj bardzo wiele zaufania. Nikt oprócz ciebie nie wie, co mi leży na sercu. Tak się składa, że my dwaj, pomimo odmiennych charakterów, zawsze dobrze rozumieliśmy się. Do- tychczas nigdy nie mieszałem się w twoje sprawy. Ale w tym poniekąd wyjątkowym dniu pozwól mi, że odwzajemnię ci się dobrą radą. Heinzowi zrobiło się nieswojo pod wpływem wzroku brata. Podniósł głowę do góry i odparł z lekka zaczepnym tonem: — Co tak oficjalnie? Czego chcesz? — Heinz, bądź ostrożny z Verą Henrici — rzekł Feliks, patrząc mu prosto w oczy. Heinz poczerwieniał i cofnął się. — Nie rozumiem... do czego zmierzasz? — Chcę cię tylko ostrzec. Niestety, obawiam się, że dobrze wiesz, o czym mówię. Żona konsula już całkiem straciła równowagę duchową. Nie jest w stanie dłużej trzymać w ryzach swego uczucia. Sposób, w ja- ki na ciebie patrzy, budzi we mnie najgłębszy niepokój. Proszę cię jak brat brata — wycofaj się, zanim będzie za późno. Ta kobieta łaknie wiel- kiej miłości, a nie beztroskiego flirtu, podobnego do wielu innych, jakie zaczynałeś i kończyłeś. Obserwuję was już od jakiegoś czasu i boję się, że inni mogą być równie spostrzegawczy jak ja. Wiesz, że z konsulem nie ma żartów. Pamiętasz, co opowiadał nam o nim ojciec? Podobno za- strzelił już kogoś w pojedynku. Zakłócając jego szczęście, musisz liczyć się. z poważnymi konsekwencjami. Heinz już miał zareagować opryskliwie, ale jedno spojrzenie w poważne, proszące oczy brata powstrzymało go. — Feliks, czy ty czasem nie przesadzasz? To przecież tylko całkiem niewinny flircik. Nikt nie bierze tego poważnie — odrzekł beztrosko. — Istotnie, ty może nie, ale Vera... Bracie, strzeż się przed skandalem. Heinz począł niespokojnie przechadzać się po pokoju. 81 80 Honor mężczyzny — A właściwie to jak się zorientowałeś? Heinz wydawał się K lekko podenerwowany. — Obserwowałem ją dzisiaj. W jej oczach było coś, co m zaniepokoiło. To nie skrywana, gwałtowna namiętność za każdy razem, kiedy na ciebie patrzyła. I to nie tylko dzisiaj. Nie zapominaj >. jest żoną mężczyzny dwukrotnie od niej starszego. Nie mogę zrobić ni więcej, jak tylko nie ustawać w prośbach do ciebie: bądź ostrożny wycofaj się — już najwyższy czas. Pomyśl, jakie nieszczęście może z tego wyniknąć, pomyśl o rodzicach, co oni ci złego zrobili, że nara- żasz ich na taki ból? Słowa Feliksa podziałały na Heinza. Stał odwrócony tyłem przy oknie, jego zazwyczaj pogodna i beztroska twarz wyrażała najwyższa powagę i zatroskanie. — Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że to takie wyraźnie — ode- zwał się w końcu półgłosem. — Mam nadzieję, że na razie jestem jedynym człowiekiem, który domyślił się prawdy. Ale w każdej chwili ktoś inny może także się zorientować. Vera już właściwie z niczym się nie kryje! — Mój Boże, już dawno zrozumiałem, że zaczynanie romansu z nią było co najmniej nierozważne. Wiele razy obiecywałem sobie, że z tym skończę. Masz rację, ona to traktuje zbyt serio. Bóg mi świad- kiem, że nie miałem innego zamiaru, jak tylko złożyć hołd jej piękności. Ale już wystarczy. Przez własną lekkomyślność wpakowałem si? w niezłą kabałę. Albowiem to wcale nie będzie takie proste, przemówili Verze do rozsądku. Ona mnie czasami przeraża. Zachowuje się, jakby zapomniała, że ma męża. Oby mi tylko starczyło daru przekonywania Naprawdę, nie chciałbym sprawiać Henriciemu przykrości. Starałem się, by nic nie zauważył. W jego obecności zawsze się pilnowałem. — Ty tak, ale nie Vera. — Myślisz, że konsul też może się czegoś domyślać? — Miejmy nadzieję, że nie. Ale niechybnie nastąpi to lada dzień, jeżeli definitywnie nie zakończysz tego romansu. — Zrobię to jak najszybciej, daję słowo. Dziękuję ci, że udzieliłeś mi lekcji odpowiedzialności. Chętnie obiecałbym ci, że w przyszłości nie będę już taki lekkomyślny, ale zbyt dobrze siebie znam. Zawsze poprzestaję tylko na obietnicach. 82 uśmiechnął się, widząc zgryzioną minę zazwyczaj tak /Tbrata. Położył mu rękę na ramieniu. "a Zeadza się, lekkoduch z ciebie, Heinz. Ale nie jesteś złym jękiem i nigdy nie będziesz. Szkoda, żeby przez jakieś głupstwo Jd się przydarzyło Uścisnęli sobie dłonie. _ Rozumiem, że treść naszej rozmowy nie wyjdzie poza ten ^ __ Naturalnie, Heinz. Była środa. Helma stała przy stoliku herbacianym i porządkowała znajdujące się na nim przedmioty. Robiła wrażenie roztargnionej i jakby czymś lekko podenerwowanej. Poprzedniego dnia pojechała do sklepu Althoffa na skromne zakupy i naturalnie spotkała się tam z Feliksem, który już dawno oczekiwał na jej wizytę. Nie rozmawiali wiele ze sobą. Oboje byli nieco speszeni. Mówili przeważnie o kapeluszu Hełmy. Jednak przy pożegnaniu Feliks przytrzymał rękę panny Olfers o jedną chwilę za długo i patrząc na nią wiele mówiącym wzrokiem, rzekł: — Do zobaczenia jutro. Mam nadzieję, że następnym razem uda nam się spokojnie porozmawiać. Bardzo na to liczę. Te słowa do tej pory rozbrzmiewały w uszach Hełmy i napełniały jej serce nastrojem radosnego oczekiwania, nie pozbawionego jednak nerwowej tremy. Tamto zdanie, choć banalne w treści, nabierało zupeł- nie innego wymiaru w połączeniu z dziwnym tonem głosu Feliksa ' Jego lśniącymi oczami. Do dużego salonu w stylu Ludwika XIV weszła Vera. Tutaj miała zwyczaj przyjmować gości przybyłych specjalnie na jej jour-fixe. Jak ^zystkie pomieszczenia w domu konsula, także i to urządzone było z wielkim smakiem. Żona konsula miała na sobie elegancki kostium, z długim trenem 1 miękkiego, kremowego jedwabiu. Materiał powleczony był koronką 0 tej samej barwie. 83 Helma rzuciła jej ukradkowe spojrzenie. W ciągu ostatnich dni V przynajmniej w obecności męża zachowywała się przyzwoicie. Je(jv !* kiedy była sama z Helmą, przestawała udawać zrównoważoną Pa !c domu i oddawała się bezczynnie marzeniom lub snuła się po liczny h pokojach willi, jakby w ucieczce przed samą sobą. Zamieniła kilka słów z Helmą, raz po raz niecierpliwie zerkając m zegar. Następnie z westchnieniem usiadła w fotelu. — Czas tak bardzo się wlecze. Helmo, zagraj proszę jeszcze raz ten nokturn Chopina, który wczoraj tak pięknie ci wyszedł. — Chętnie, proszę pani. Helma podeszła do fortepianu. Vera popadła w zadumę, patrząc na jej szczupłą, jeszcze dziewczęcą sylwetkę. Jej skromna, jasnoszara sukienka z weluru odbijała się od ciemnego tła instrumentu. Żona konsula ciężko westchnęła. Jakże szczęśliwa jest ta dziewczyna! Jest wolna, może kochać, kogo tylko chce, nie musi kryć się ze swoimi uczuciami! Helma grała nokturn po mistrzowsku. Była bardzo dobrą pianistką. Vera oparła się i zamknęła oczy. Z przyjemnością słuchała muzyki, lecz bardziej zależało jej na tym, by czas szybciej płynął. Wiedziała, że Heinz Althoff nie zjawi się przed upływem pół godziny, a ponieważ ostatnio tylko w jego obecności umiała cieszyć się życiem, czekanie na niego przychodziło jej z coraz większą trudnością. Podczas gdy Helma jeszcze grała, służący otworzył drzwi i wpuścił Heinza, który przyszedł tym razem wcześniej niż zwykle. Chciał bowiem dzisiaj rozmówić się z Verą. Ta, podobnie jak Helma, nie usły- szała jego kroków i kiedy nagle stanął przed nią, wystraszyła się. Jej twarz jednak zaraz potem rozjaśniła się w promiennym uśmiechu. Tylko w oczach nadal można było dostrzec ślady duchowych udręk. Heinz bez słowa ucałował jej dłoń, po czym wyszeptał: — Chciałbym panią prosić o rozmowę w cztery oczy. Dlatego przyszedłem t/ochę wcześniej. '.j' Vera skinęła głową na znak, że się zgadza i gestem wskaż jsce obok siebie. Tymczasem Helma zagrała końcowe akordy i odwróciwszy f by zapytać, czy ma dalei arać. /nharwła u»;«~« «- j-: • w— -'-• • • wskazała mu ię do 84 e, by nu ukłonił się jej. Udało mi się za darmo posłuchać pani wielkiej sztuki, panno rs. Serdecznie dziękuję, za tę ucztę duchową. Helma uprzejmie podziękowała za komplementy, które jednak nie biegły temu, że znowu poczuła się nieswojo, jak zresztą zawsze gdy i-nz j Vera spotykali się ze sobą. „Zaraz mnie odprawią" — myślała niepokojem i postanowiła jak zwykle pilnie nasłuchiwać powrotu nsula, aby móc zawczasu wejść do pokoju. Niejasno przeczuwała, że konsul z jakichś względów zaczął obawiać się Heinza Althoffa, więc wolała, żeby nie wiedział, że Althoff tak często przebywa z jego żoną sam na sam. — Czy już przygotowałaś kandyzowane owoce dla gości, Helmo? Pani radczyni Delbriick lubi je do herbaty. Helma zaczerwieniła się. Wiedziała, że to był tylko pretekst do pozbycia się jej. Bardzo zmieszała się, odkrywszy ten fakt. — Nie, proszę pani. Pudełka jeszcze nie są rozpakowane. Chciała to pani zrobić osobiście. — Racja, ale zupełnie zapomniałam. Idź, proszę i zrób to za mnie. Nałóż z każdego rodzaju po trochę na kryształowe półmiski. Helma skinęła głową i opuściła pokój, dręczona złymi przeczucia- mi, że katastrofa jest coraz bliżej. Niemalże w panicznym pośpiechu przygotowała słodycze według wskazówek Very i czym prędzej zaszyła się w ciemnym pokoju, którego okna wychodziły na drogę dojazdową do konsulatu. Albert musiał nadjechać z tamtej strony. Heinz w milczeniu patrzył na drzwi, które zamknęły się za Helmą. Kiedy przechodziła obok niego, cała czerwona, ze spuszczonymi oczami, nagle doznał przykrego olśnienia: „Ona także widzi i rozumie to> czego nie powinna". Ta myśl jeszcze bardziej umocniła go w swej decyzji. Jak tylko za Helmą zamknęły się drzwi, Heinz popatrzył poważnie na Verę, której oczy płonęły nie skrywaną miłością. — Więc cóż takiego ma mi pan do powiedzenia, panie Althoff? Heinz zaczerpnął głęboko powietrza. — Łaskawa pani, ta sprawa już od dawna ciąży mi na duszy. Chwyciła go za ręce. — Proszę mówić! Proszę... — wyszeptała błagalnie, jakby zaraz 85 Heinz zwierzy SJP ib- ^l,.j._- , . J *l\ miały spełnić si z miłości do i moja miłość ż dowie się, jaL- »^^ nas łączy". W myślach już układał; odpowiedź: „Należę do ciebie duszą i ciałem. Tylko śmierć mwe n rozdzielić". Nawet przez sekundę nie pomyślała o mężu. Każdą, na mniejszą cząstką swojegojestestwa czekała w napięciu na upragnio^ słowa. Tymczasem Heinz ocijgał się z zaczęciem rozmowy. Czuł, że Vera spodziewa się czegoś zupełnie innego od tego, co miał jej do powie- dzenia. — Mów! — Jej szept stał się prawie niedosłyszalny. Wreszcie zapanował nad zmysłami, które przestały być wrażliwe na jej piękno. Dokonał tego i największym wysiłkiem, albowiem nigdy dotąd nie wydawała mu się tak kobieca i pociągająca. — Łaskawa pani... właśnie chciałem powiedzieć, że w najbliższej przyszłości nie będę mógł poświęcać pani tyle czasu, co dotychczas. Sytuacja wymaga, bym ze ftględu na pani dobre imię jak najszybciej wycofał się, choć przyznaję- sprawia mi to wielką przykrość. Twarz Very w jednej clwili stała się biała jak kreda. — Dlaczego...? — wykrztusiła. — No jakże to? Vero, czy pani nie rozumie, że tak dłużej być nie może? Mój młodszy brat Feliks obserwując nas odkrył, że łączy nas coś więcej niż tylko wzajemna życzliwość i sympatia, coś co nie powinno mieć miejsca pomiędzy mężatką a obcym mężczyzną. Feliks mnie ostrzegł. To, co zobaczył, mogą dostrzec również inni. Jestem niema) pewny, że tak właśnie się stało w przypadku panny Olfers, która ma oczy, uszy i odrobinę oleju w głowie, a to przecież wystarczy, by domy- śleć się, co się dzieje w domu, w którym pracuje. Poza tym, Vero, ja sam czuję, że niebezpiecznie zbliżamy się do pewnej granicy, za którą kryje się już tylko grzeszna namiętność. Co będzie, jeśli ją przekroczy- my? Przecież ja jestem tylko człowiekiem, na dodatek o niezbyt silnym charakterze, a pani jest taka piękna i czarująca... Muszę się wycofać, muszę jak najszybciej uwolnić się spod pani uroku... Vera słuchała tych słów, drżąc z emocji. Kiedy skończył, przywarła mocno do niego. 86 Heinz, kochasz mnie? — zatopiła swe gorące spojrzenie w jego pewnie patrzących oczach. Znowu poczuł, że ogarnia go niebezpieczna fascynacja. Gwałtownie ^ałował ją w rękę. ™ ___ Vero, nie patrz tak na mnie, nie osłabiaj mnie. Właśnie teraz sze być silny, muszę być odpowiedzialny za nas dwoje. Jęknęła rozpaczliwie i niespodziewanie rzuciła mu się na szyję. _— Heinz, nie obchodzę mnie inni ludzie. Nie wolno ci mnie oouścić. Moja miłość do ciebie jest tak wielka, że wszystko inne już dawno straciło jakiekolwiek znaczenie. Dlaczego nie mielibyśmy walczyć o nasze szczęście? Nie kocham męża i nigdy go nie kochałam. Wyszłam za niego z głupoty. Nie chcę już dłużej z nim żyć, on musi zwrócić mi wolność i zrobi to, jeśli poproszę, bo jest dobrym czło- wiekiem. A wtedy — ach, Heinz — będę do ciebie należeć, będę tylko twoja. Z dumą będę kroczyć u twojego boku jako wierna żona. Mój mi- ły, odwagi! Przecież walczymy o naszą miłość! Heinz przeraził się jej wybuchem. Była zrozpaczona i zarazem pełna zapału. Dopiero teraz otworzyły mu się oczy i zrozumiał, w jakim stanie znajduje się Vera, jakie pragnienia wzbudził w niej ten tak niewinnie zapowiadający się flirt. Miała zamiar rozwieść się z Henricim, by poślubić jego — wyraziła to w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości. I wobec takiej perspektywy natychmiast zapomniał o wszystkich chwilach rozkosznych uniesień, jakie ich łączyły. Zauro- czenie prysnęło jak bańka mydlana. Zastąpił je strach przed skandalem i utratą niezależności. W jednej chwili zobojętniał na widok jej załza- wionych oczu i drżących warg. Powoli zbierał myśli. Ale zanim zdążył podjąć jakąś decyzję, Vera wtuliła się w jego ramiona i zaczęła go gorączkowo całować. Nie miała pojęcia, jaka przemiana się w nim Przed chwilą dokonała. Delikatnie spróbował ją odepchnąć. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale ona zamknęła mu je namięt- nym pocałunkiem. W tym momencie otworzyły się drzwi i do pokoju weszła Helma. Widok, jaki ukazał się jej oczom, przyprawił ją o zawrót §'owy. Para gwałtownie odskoczyła od siebie. Heinz zdążył pomyśleć tylko jedno: nigdy nie zapomni przerażonych oczu Hełmy. Ta w bezrad- nyrn geście zakryła sobie zaczerwienioną twarz i wybełkotała: •— Konsul., już tu idzie! 87 'jaary Heinz najchętniej zapadłby się pod ziemie Spokój... spokój nade ws7.vsrtrni _ ™„J! , ęl nem. nie na n .""wa&- Ma^ n'e może nas tak zobaczyć JPH *N cym salonie Zact^L^^^3"3 °Padła na f°*l w : dalszego Feliksa, spokój. Za w drzwiach __ W tonie konsula można było wyczuć lekka żona? '^ Stał°' °b°Je Wyglądacie "" Jakoś dziwnie rzezwyciężyła paniczny strach. aż tu przyjdzie — odrzekła drżącym głosem, błyskawiczną decyzję. Był pewien, że Helma wszelką cenę wyjść cało z tej sytuacj 'mpromitowania Very. Ma pan całkowitą agresję. — Gdzie jest Tymczasem go nie wyda. Chciał także, jak Obo >je gotowa mi pomóc? To był przecież go ratować. Usilnie starała się energiczne kroki i zaraz potem się Henrici. Natychmiast rozejrzał się podejrzliwie siebie ujrzał bardzo bladą Helmę. W oczach miała 5 Vera. nią stał równie blady a -nz zwrócił się do Hełmy. Wybacz, łaskawa pani, ale po prostu muszę to powiedzieć. Otóż ^ zed chwilą poprosiłem o rękę panną Olfers i ku mej rozpaczy k"'e z definitywną odmową. Tak więc wyłącznie z mojej winy znalazła się w nieprzyjemnej sytuacji, co wyprowadziło ją równowagi, a przyczyny mojego stanu chyba nie muszę panu tfochez lu ^Na twarzy Henriciego pojawił się wyraz źle skrywanej ulgi. A więc bvł jedyny powód jego częstych wizyt! Biedak zakochał się 10 Hełmie. A on, dojrzały mężczyzna, piastujący funkcję konsula, zadrę- zał się absurdalnymi podejrzeniami i pozwolił, by zawładnęła nim pozbawiona wszelkich racjonalnych podstaw zazdrość. To właśnie przez nją wrócił dziś wcześniej niż zwykle. Henrici odetchnął głęboko i uścisnął mocno dłoń Heinza. — W takim razie przepraszam za tak nagłe wtargnięcie. Nie wiedziałem, że prowadzicie właśnie tak poważną rozmowę. Zostawiam was samych, idę poszukać mojej żony. Może panna Olfers jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. Zanim oboje zdążyli cokolwiek odpowiedzieć, konsula już nie było w pokoju. Vera dobrze słyszała całą rozmowę. Czym prędzej wymknęła się z salonu i w chwilę później, wciąż blada, ale już spokojna stanęła na schodach i udając, że dopiero co zeszła na dół, czekała na męża. Heinz i Helma stali przez chwilę w milczeniu naprzeciwko siebie. — Bardzo panią przepraszam, ale... — zaczął Heinz, lecz Helma Machnięciem ręki dała mu do zrozumienia, że uważa sprawę za ułatwioną, po czym szybko opuściła pokój. Heinz pozostał na chwilę sam. Stanął przy oknie i zmarszczywszy UVl usitował ochłonąć nieco po wyczerpujących przeżyciach. Tak go Albert i Vera. Kiedy weszli Heinz odwrócił głowę. Nadal na podenerwowanego. na "~ No i co? Jest pan sam? — spytał konsul współczującym tonem. ^~ Niestety. Panna Olfers nie dała się przebłagać. Czekałem tylko Pana, by się pożegnać. Chyba pan rozumie, że nie jestem dzisiaj ^Powiednim nastroju, by uczestniczyć w spotkaniu towarzyskim, -i klepnął go po ojcowsku w ramię. 89 — Bardzo żałuję, że pan już nas opuszcza, ale potrafię to mieć. No, uszy do góry! ° Heinz zwrócił się do Very. — Łaskawa pani, nawet nie wiem, jak mam przepraszać 2 zamieszanie. — Do zobaczenia! — odparła uprzejmie i zacisnęła pa]ce l trzymającej ją dłoni Heinza. Zawsze tak robiła, gdy chciała przekażą; mu to, czego nie mogła powiedzieć głośno. Heinz czym prędzej wyrwał jej rękę i oddalił się. — I co ty na to, Vero? — spytał Henrici, już nie starając się ukry, swojego dobrego humoru, a nawet lekkiego rozbawienia całym zajściem. Wzruszyła ramionami i nerwowo spojrzała w kierunku pogrąża nego w ciemnościach ogrodu. — Niby na co? — Mała Olfersówna powinna była się lepiej zastanowić. Takiemu kawalerowi jak Heinz nie daje się kosza ot tak sobie. — Pewnie wie, co robi — odrzekła Vera, zajęta zupełnie innymi myślami. W chwilę później zjawił się radca Delbriick z żoną. Za nimi do salonu weszła Helma i zajęła swoje zwykłe miejsce przy stoliku herba- cianym. „Służba nie drużba!" — powiedziała w duchu do siebie, kiedy jeszcze parę minut temu siedziała na górze w swoim pokoju, próbując dojść ze sobą do ładu. Wydarzenia ostatnich godzin były dla niej wiel- kim wstrząsem. Siedziała wówczas przy oknie w zaciemnionym pokoju, gdy nagle ujrzała konsula idącego przez ogród. Najprawdopodobniej przyszedł piechotą, gdyż przy bramie nie zatrzymał się powóz. Poraziła ją jedna myśl: „zaraz nastąpi katastrofa". I nie zastanawiając się afl chwili dłużej, pomknęła do salonu. To co stało się potem, wydało jej sk teraz koszmarnym snem, w którym traci się kontrolę nad biegie"1 wypadków. Pamiętała tylko, że należy zrobić wszystko, by zapobiec nifr szczęściu. I bezwiednie odegrała rolę, jaką wyznaczył jej Heinz. Czub się zagubiona i bezradna, nie miała pojęcia, jakie będą konsekwencje wydarzeń tego wieczoru. Poczucie obowiązku uwolniło ją wreszcie od przytłaczających myśli. Rozpoczęła zwykłą krzątaninę po całej willi W pewnym momencie podszedł do niej Henrici. ' 90 jsjo, malutka, właśnie wzgardziłaś wymarzonym kawalerem, """ m dać ci swoje nazwisko i pieniądze — rzekł dobrodusznie — g0t°aby nie był° l° tr°Chę Przedwczesne? ^ Nl'e miała odwagi spojrzeć konsulowi w oczy. Ze wstydem potrzas- ka tylko głową. Albert widząc, że Helma nadal nie jest zdolna do spokojnej roz- mowy, zostawił ją. Na razie nie przychodzili nowi goście. Dziewczyna usiadła więc bezczynnie przy stoliku herbacianym1 i zapatrzyła się w migoczący płomyk pod samowarem. Powoli uświadamiała sobie znaczenie tego, co zaszło. Zrozumiała, że może to mieć wpływ także na jej życie. Była świadkiem zdrady małżeńskiej. Wyraźnie widziała Verę w objęciach Heinza. A więc stał się jej wiadomym fakt, że człowiek, w którego domu znalazła schro- nienie i pracę, jest oszukiwany przez własną żonę. Nie chcąc wydać wi- nowajców — także drogich jej ludzi — musiałaby współuczestniczyć w tym podłym kłamstwie lub opuścić miejsce, gdzie czuła się taka szczęśliwa, gdzie nigdy nikt jej nie poniżał ani nie wykorzystywał jej trudnego położenia. Nie widziała dla siebie innego wyjścia. A więc trzeba pożegnać tę bezpieczną przystań i na nowo stawić czoła kapryśnemu losowi. Na zawsze zapomnieć o nim, Feliksie Althoffie, pogodzić się z myślą, że być może nigdy już go nie zobaczy. Poczuła, jak na samym dnie serca rodzi się rozdzierający ból rozpaczy i powoli przenika do wszystkich zakamarków duszy. Popatrzyła na Verę smutnymi oczami, do których Jakoś nie napływały łzy. Co ona teraz myśli, co czuje? O czym będą rozmawiały, kiedy konsul jutro rano wyjdzie z domu? Vera także jedynie dzięki zaangażowaniu całej wewnętrznej siły zachowywała spokój przed mężem i gośćmi. Jednak przez cały czas ^yslała o Heinzu. Rozszalała namiętność bez reszty pochłonęła jej mysły i duszę. Fakt, że całując Heinza uczyniła pierwszy krok na ze do zdrady nie miał dla niej żadnego znaczenia. Również to, że świadkiem owej sceny była Helma, niewiele ją ob- oaziło. Niech tam cały świat dowie się prawdy! Wyznałaby ją dzielnie 26 przed mężem i tylko ryzyko pojedynku powstrzymało ją przed 91 tym. W odróżnieniu od Hełmy miała jasny obraz przyszłości. \yj że jutrzejsza rozmowa z Heinzem przyniesie ostateczne rozwia ^ Ani przez moment nie wątpiła w to, że największym marzeniem H ^ jest rozpad jej małżeństwa i ślub z nią. Tymczasem Heinz uc''^ z willi Henricich z uczuciem ogromnej ulgi. Z całego zajścia wyn'- jedynie mocne postanowienie, by następnego dnia zerwać z Verą Wsz°? kie stosunki. A jej zdawało się, że on kocha ją taką samą bezgranic/ miłością, jak ona jego. W mniemaniu Very wystarczyło, by to najwj niejsze wyznanie padło także z'jego ust, a wówczas jedynym celem ich obojga stanie się wspólne dążenie do połączenia się na śmierć i życie Wreszcie pozna słodycz, jaką daje małżeństwo z ukochanym mężczy. zna. Jeszcze tylko dzisiaj trzeba zachować spokój i ukrywać swą miłość jak grzech. Jutro, po spotkaniu z Heinzem, poprosi męża o wolność. Nie interesowało jej, jak on to przyjmie. Egoistyczna miłość, która dokonała w jej wnętrzu wielkich przeobrażeń, niszczyła w zarodku wszelkie wyrzuty sumienia. Henrici, nieświadomy faktu, że jego małżeństwo leży już właściwie w gruzach, był w nadzwyczaj pogodnym nastroju. Dzisiaj przecież pozbył się dręczących myśli, jakie od dłuższego czasu spędzały mu sen z powiek. Nareszcie poczuł się nie zagrożony w swej pozycji męża pięknej i młodej Very. Wesoło witał nadchodzących gości i starał się ze wszystkimi zamienić kilka uprzejmych słów. Zagadnął także po raz wtóry Helmę. — Panno Olfers, wygląda pani tak marnie. Na pewno jest pani przykro, że dała pani kosza biednemu Heinzowi? Helma zaczerwieniła się. — Ależ skąd... to znaczy tak... naturalnie. Bardzo nie lubię krzyw- dzić innych ludzi. Panie konsulu, proszę, nie mówmy już o tym, to takie krępujące. — Dobrze już, dobrze, rozumiem przecież. Tylko, pomyśl, moje dziecko — pozwól, że będę mówić do ciebie jak ojciec — jest# w trudnej sytuacji, musisz pracować, by się utrzymać, a firma Althoff t° potęga finansowa. Przemyśl to jeszcze raz, o nic więcej nie proszS' Naprawdę chciałbym, żeby ci było dobrze w życiu. Ale los może obejść się z tobą kiedyś o wiele srożej niż dziś. Więc zatroszcz się o przyszłoś'' już teraz, byś potem nie miała do siebie pretensji. 92 Ima przyjęła dobre intencje konsula jak oskarżenie. Nie mogła jeść myśli, że musi jeszcze w tej chwili go oszukiwać. Zrozu- f z że z tak obciążonym sumieniem nie będzie mogła pozostać 11112 m domu. Jej oczy zaszły wilgotną mgiełką. * l'_. Dziękuję panu z całego serca. Nigdy nie zapomnę, że był pan dlanie taki dobry. Konsul uśmiechnął się. _— Doprawdy, to nie jest aż takie trudne — rzekł ciepło. I odszedł na spotkanie nowo przybyłych gości. Wśród nich znalazł między innymi Feliks Althoff, szczególnie serdecznie powitany przez konsula. — O, tak rzadki gość zasługuje na specjalne uhonorowanie — po- wiedział uradowany Henrici. Helma natychmiast spostrzegła Feliksa. Ponieważ nie było to pier- wsze emocjonujące wydarzenie tego dnia, nerwy na chwilę odmówiły jej posłuszeństwa. Jak we śnie widziała Feliksa witającego się z Verą i innymi osobami, a potem powoli, trochę nieśmiało zbliżającego się w jej kierunku. Jej serce zamarło. Czuła, że jest u kresu wytrzymałości. Mocno zmieszana odwzajemniła pozdrowienie. Uderzył ją zdecydo- wany wyraz jego oczu. — Czy mógłbym przez chwileczkę dotrzymać pani towarzystwa? Milcząc kiwnęła głową. Ściśnięte gardło uniemożliwiło jej wypowiedzenie nawet jednego słowa. Feliks od razu zauważył, że zachowywała się inaczej niż zazwyczaj. Mimo to nie zmienił decyzji: dzisiaj postawi jej decydujące pytanie. Nie mógłby dłużej znieść stanu niepewności. — Co pani jest? Wygląda pani na zmartwioną, dobrze się pani czuje? Helma starała się na niego nie patrzeć. — Czuję się znakomicie. — A więc co panią martwi? — Nic. . — A jednak! Proszę wybaczyć, łaskawa pani, ale znam panią lepiej, ^ Sl? pani wydaje. Przygnębienie i smutek nieczęsto goszczą na pani arzy. Proszę się na mnie nie gniewać, że tak o wszystko wypytuję, ale yba domyśla się pani, ile dla mnie znaczy. Tak się składa, że akurat 93 1 dzisiaj zależy mi na tym, by była pani radosna, droga Helmo... Alb wiem muszę zebrać całą moją odwagę, by móc postawić pewne pytani Nie potrafię i nie chcę dłużej zwlekać z tą rozmową. Tyle już ra? prowadziłem ją z panią w marzeniach. Czy pozwoli pani, by dzisiaj On się spełniły? Helma podniosła się, ostatkiem sił walcząc z szalejącą w jej duszv nawałnicą uczuć. Gdyby nie wydarzenia poprzedzające przyjęcje zapewne z wielką rados'cią czekałaby na dalszy ciąg słów Feliksa. Alba wiem domyśliła się, do czego zmierza. Ale tamte przeżycia zaszczepiły w niej lęk i brak ufności we własne szczęście. Nie, on teraz nie może żądać od niej rozstrzygającej odpowiedzi, nie dzisiaj, skoro zaledwie przed godziną splamiła się grzechem kłamstwa, gdy inny mężczyzną jego brat, prowadząc oszukańczą grę, powiedział przy świadkach, że chce ją mieć za żonę. W tym okropnym dniu nie może decydować o swojej przyszłości, ponieważ na pewno decyzja dzisiaj podjęta nie przyniesie jej szczęścia. Przepełniona bezsilną trwogą, popatrzyła na niego błagalnie. — Proszę wybaczyć, panie Althoff, ale chyba jednak coś mi dolega... to znaczy boli mnie głowa. Proszę... nie dzisiaj, niech pan o nic mnie nie pyta, bo i tak nie odpowiem. Przepraszam, ach ta moja głowa... Pójdę na górę. Rzeczywiście czuję się nienajlepiej. Zdezorientowany Feliks nie zdążył nawet otworzyć ust, gdy Helma szybkim krokiem ruszyła przez salon i podeszła do stojącej samotnie na środku Very. — Czy mogłabym pójść już do siebie? Źle się czuję. Vera przyjrzała się bacznie bladej, napiętej twarzy dziewczyny. Wydawało się, że ona również chce jej zadać jakieś ważne i zarazem ponure pytanie, ale powiedziała jedynie: — Dobrze, idź. Jutro porozma- wiamy. — Cały czas trzymała głowę dumnie podniesioną. Wobec Hełmy nie czuła ani J^zty zażenowania. Obce jej było wszelkie poczucie winy- To, co zrobiła, uczyniła świadomie, z własnej woli, gotowa rozgłosie o tym na cały świat i ponieść tego konsekwencje. Nikt nie ma prawa ograniczać jej prawa do miłości. Helma dygnęła w podziękowaniu i bez słowa wyszła z salonu- Nawet nie popatrzyła w kierunku Feliksa. Gdyby tak się stało, być zatrzymałaby się w pół kroku. 94 v ipa1 Tymczasem najmłodszy z braci Althoffów wstrząśnięty siedział , t na tym samym miejscu ze wzrokiem utkwionym w drzwiach, za "a, mj zniknęła pierwsza i jedyna prawdziwa miłość jego życia. Czuł jak człowiek, którego za jednym zamachem pozbawiono marzeń oraz dziei na ich spełnienie. Zakłopotanie Hełmy, jej nerwowa reakcja niczna ucieczka aż nazbyt dobrze uświadomiły mu istotę jej stosun- ku jo niego. Nasuwało się tylko jedno wyjaśnienie. Z całą pewnością rorientowała się, czego ma dotyczyć owa rozmowa. I chcąc przeszko- dzić mu w postawieniu najważniejszego pytania, by nie być zmuszoną do wyrażenia odmowy, posłużyła się charakterystycznym dla kobiet unikiem. Z typową dla siebie delikatnością dała mu w ten sposób do zrozumienia, że powinien wyzbyć się wszelkich planów z nią związa- nych. Nie chciała patrzeć na jego poniżenie, dlatego po prostu uciekła przed oświadczynami. „Nie kocha się kaleki" — ta gorzka prawda na nowo obudziła zakorzenione głęboko w jego duszy przekonanie, że kalectwo, choć niewielkie, na zawsze pozbawiło go prawa do czerpania radości z życia. Popadł w głęboką depresję. Być może pokochałaby go, gdyby był zdrowy jak pozostali bracia. A jednak bardzo mylił się w ocenie prawdziwych odczuć Hełmy. I nie było w tym raczej nic dziwnego. Przecież nie znał faktów, które na krótko przed ich spotkaniem wstrząsnęły sercem tak zazwyczaj przyjaznej i zrównoważonej Hełmy. Był natomiast przekonany o jednym: nigdy więcej nie znajdzie w sobie tyle odwagi, by wyznać jej miłość i poprosić o rękę. Potraktował jej zachowanie jako aż nadto wymowny gest odtrącenia. Był zbyt wrażliwy, by kiedykolwiek do tego wrócić. Nic nie rozświetlało ciemnego pokoju na piętrze, w którym sie- działa Helma. Patrzyła przez okno na nocne niebo, skąpane w jasnej, kLi?życowej poświacie. Czuła się wewnętrznie rozdarta pomiędzy dwa uczucia: przygnębienie z powodu groźby rozpadu małżeństwa Henricich zmagało się w jej duszy z ledwie wyczuwalną nadzieją szczęścia, odróżnieniu od Feliksa ona znała rzeczywisty stan serc ich obojga. rawidło\vo odczytała jego intencje, potrafiłaby odtworzyć słowa, które amierzał jej powiedzieć — słowa miłości. Ale dziś czuła się nie- &°ana, by przyjąć to upragnione wyznanie. Najpierw powinna opuścić "^ Henriciego i w ten sposób odpokutować za udział w oszustwie, 95 niezależnie od motywów, którymi się kierowała, gdy u„icstnjc w tak haniebnym czynie. ^ A potem... nagły strach zmroził jej krew — co stanie się, kiedy • już tu nie będzie? Jak Feliks ją odnajdzie, by jeszcze raz zadać tam pytanie? Gdzie się spotkają? Ucinając rozmowę zupełnie o tym „• myślała. Przycisnęła rękę do swego serca. Ale potem uśmiechnęła się H siebie w rozmarzeniu. Jeśli on ją naprawdę kocha tak, jak ona jego Ł, na pewno jakoś do niej dotrze. Ta myśl napełniła ją otuchą. Nie przyszło jej do głowy, że Feliks mógł potraktować jej nag|e odejście jako oznakę braku wzajemności. Mimo to, im bardziej żagle. biała się w tych rozmyślaniach, tym więcej wątpliwości ją nachodziło, Przypomniała sobie gdzieś dawno usłyszane lub przeczytane słowa: Wzgardziwszy szczodrością chwili, Czekaj choćby i wieczność. Los się nie pomyli, I nie otworzą się nigdy drzwi do twego szczęścia. W ponownym przypływie strachu wyszeptała gorącą modlitwę: — Mój jedyny Ojcze w niebie, pomóż mi... Następny ranek nie przyniósł widocznej zmiany w nadal beztroskim i radosnym samopoczuciu konsula. Jak tylko Henrici pożegnał sif z żoną i wyszedł, by zająć się ważnymi sprawami, Vera zawołała Hełm? do swego buduaru. Dziewczyna wyglądała bardzo blado. Straciła właściwą sobie natu- ralność i swobodę w zachowaniu. Natomiast nic nie wskazywało na to. by Vera czuła się choć trochę skrępowana. Patrząc na obie kobiet)' można by wręcz odnieść wrażenie, że Helma jest winowajczynią, a Vefa za chwilę będzie ją sądzić. — Muszę z panią pomówić, Helmo. Proszę, usiądź. Przecież n* będziemy rozmawiać na stojąco — rzekła konsulowa tonem nie zn"" szącym sprzeciwu. Tjsiadły naprzeciwko siebie. Zapadło krótkie, pełne napięcia milcze- pjerwsza odezwała się Yera, lekko się czerwieniąc: ^'^ A więc wczoraj przypadkiem stała się pani świadkiem sceny, , nje była przeznaczona dla pani oczu. Helma nie wytrzymała jej hardego wzroku i spuściła głowę. _ Chciałabym właśnie prosić o wybaczenie za to, że tak znienacka („[.gnęłam do salonu, ale... zobaczyłam pana konsula, jak szedł przez ogród, więc pomyślałam... — Słucham, cóż takiego pani pomyślała? — Właściwie to teraz już sama nie wiem. Po prostu obawiałam się, ze... oczywiście, to były tylko moje niejasne domysły... że konsul mógłby wejść w nieodpowiedniej dla państwa chwili. Yera zmarszczyła brwi, a jej wzrok stał się jeszcze bardziej prze- nikliwy. — A skąd się wzięły u pani te przypuszczenia? Czy pani czasem nie podsłuchiwała? Helma niespodziewanie wyprostowała się i patrząc Yerze prosto w oczy spokojnie oświadczyła: — Nie będę odpowiadać na takie zarzuty, łaskawa pani. Yera potarła ręką czoło. — Och nie... przepraszam, nie chciałam, by to zabrzmiało jak za- rzut. Ale skąd pani przyszło do głowy, że możemy obawiać się powrotu mojego męża? Hełmie zaczął załamywać się głos. — Ach, proszę... Proszę mi darować odpowiedź na to pytanie. — No dobrze, zostawmy to, bo i tak nie ma to już większego zna- czenia. Interesuje mnie tylko, co ma pani zamiar teraz uczynić z wiedzą na temat mnie i pana Heinza Althoffa? Helma zdziwiła się. — Nie rozumiem pani. — Mój Boże! Przecież z sobie tylko wiadomych powodów podjęła Sl? pani roli anioła stróża, czyż nie tak? Helmę opuścił już lęk i zakłopotanie. — Chce pani wiedzieć dlaczego? Działałam pod wpływem chwili, ^z zastanowienia. Już od pewnego czasu czułam nieuchronne zbliżanie SlS nieszczęścia do tego domu. A ponieważ doznałam od pani i pana 96 97 - Honor mężczyzny konsula tak wiele dobra, więc wydawało mi N się, że powinnam *, uchronić przed czymś okropnym, nieodwołalnym, czego nie można K później naprawić. Dlatego też odegrałam narzuconą mi rolę przed pa ^ mężem. Wiedziałam przecież, że jeśli on dowie się prawdy, nie zdołam1 powstrzymać go przed wyzwaniem Heinza na pojedynek. A to, że nJ czyli pan Althoff i ja znajdowaliśmy się w stanie najwyższego wzburzę nią, nie mogło oczywiście ujść jego uwadze. I gdyby nie otrzymał wó\v. czas zadowalającego wyjaśnienia, zapewne zbadałby całą sprawę bliżej i być może odkrył właściwą przyczynę naszego podenerwowania. Verę ogarnęło dotychczas obce jej uczucie wstydu. Wyciągnęła rękę do Hełmy i rzekła przepraszającym tonem: — Proszę mi wybaczyć. I... przyjąć moje podziękowanie. A może w pani oczach zasłużyłam na tak surowy osąd, że nie zechce mi pani nawet podać ręki? Helma czym prędzej uścisnęła jej dłoń i ukradkiem otarła chustką wilgotne oczy. — Wiem tylko, że jest pani bardzo nieszczęśliwa... Vera westchnęła głęboko. — Masz rację, moja mała. Kiedy człowiek świadomie bierze na siebie jakąś winę, jest wówczas raczej nieszczęśliwy niż moralnie zły. Ogromnie mi przykro, że musiałaś patrzeć na rzeczy, które może zraniły twoje czyste serce. Ale nie myśl, że jestem aż tak podła, jak mogłyby wskazywać na to moje uczynki. Pochopnie zgodziłam się na małżeństwo z Henricim, zupełnie ignorując głos serca. I to się teraz mści. Zawład- nęło mną coś, co jest silniejsze od mojej woli. Dopiero wczoraj doszło pomiędzy mną a Heinzem Althoffem do szczerej rozmowy. Wiem jedno: oboje nie chcemy już dłużej trwać w zakłamaniu i ciągłym leku przed wzrokiem innych. Jak tylko dowiem się, jakie kroki należy podjąć, rozwiodę się z moim mężem. Ale dopóki to nie nastąpi, prósz? — niech pani milczy o wszystkim, co pani wczoraj zobaczyła. — Ta proś"ba jest zbędna, łaskawa pani. Oczywiste jest, że będę 1°" jalna wobec pani, dlatego też i ja mam prośbę: chodzi o zwolnienie rnnie- Vera przestraszyła się. — Chce pani nas opuścić? — Doprawdy nie wiem, dlaczego to panią tak dziwi. Czy nie porny' siała pani o tym, że godząc się na to przemilczenie, staję się współwinna 98 kiwania pana konsula? Nie mogłabym tu zostać i nadal jakby nigdy °SZ adużywać jego dobroci. Proszę mi pozwolić, jak najszybciej odje- n'C' pomieszkam trochę u mamy, dopóki nie znajdę nowej pracy. L Zmartwiona Vera pocierała nerwowo dłonie. __ Fatalnie! A więc wychodzi na to, że przeze mnie traci pani tę a(je. I to ma być zapłata za pani ofiarność? Nie! Muszę pomyśleć, floże znajdzie się jakieś wyjście. Helma ze smutkiem potrząsnęła głową. __ Nie sądzę, łaskawa pani. Nie potrafię już patrzeć konsulowi w oczy. Przekonałam się o tym wczoraj wieczorem i dzisiaj rano. Vera wyglądała na bardzo przygnębioną. — No tak, właściwie to zrozumiałe, że nie chce pani oszukiwać, bo to bardzo nieprzyjemne zarówno dla jednej, jak i drugiej strony. Nie mogę pani brać za złe, że broni się pani przed wzięciem tego na swoje sumienie. Ja także chciałabym jak najszybciej pozbyć się tego ciężaru. Ale jeszcze tylko przez krótki czas będę musiała go dźwigać. Bo gdybym już teraz wyjawiła prawdę, pojedynek byłby nie do uniknięcia. Heinz musi na razie pozostać poza całą grą. Więc skoro tak bardzo upiera się pani przy tym, żeby odejść — zresztą i tak wkrótce nie będę potrzebowała pani usług, wszystko się przecież zmieni — no więc, jeśli chce pani się zwolnić, jaki powód podamy konsulowi? Przecież nie może nabrać podejrzeń. Helma zastanawiała się przez chwilę, następnie powiedziała: — Gdybym zaraz napisała do domu, już jutro mogłaby nadejść depesza od mojej mamy, abym niezwłocznie do niej przyjechała. Vera kiwnęła z uznaniem głową. — Tak, to będzie wiarygodne. Droga Helmo, zaciągnęłam u pani Wielki dług wdzięczności. Jak i kiedy mogłabym go spłacić? — To raczej ja spłacę w ten sposób swój dług wobec pani za tyle dobra, jakie od pani doznałam. Teraz jesteśmy kwita — odparła Helma. Vera wstała z miejsca. — Moja Helmo, życzę, by nigdy nie musiała pani stać przed ""ugirn człowiekiem z takim uczuciem, z jakim ja stoję teraz przed panią — rzekła zduszonym głosem i odeszła do okna. Przez chwilę w pokoju panowało głuche milczenie. Helma pa- zyła ze współczuciem na piękną i nieszczęśliwą Verę. Jakże często 99 zazdrościła jej urody i całego splendoru, jaki ją otaczał. A]e ^ . żadne skarby nie zamieniłaby się z nią miejscami. Powoli \vsta}a j l' żyła się do niej. ' — Czy mogę już odejść, łaskawa pani? Chciałabym jak najszyh • napisać list do domu. lf Vera odwróciła głowę. — Czy aż tak bardzo pilno pani, by znaleźć się jak najdalej od mnie? — spytała gorzko. — Nie chodzi o panią, tylko o konsula. Nie chcę przebywać w jego pobliżu dłużej niż to konieczne. A jeśli nie napiszę teraz telegram może jutro nie nadejść. Vera skinęła przyzwalająco. — W takim razie idź, dziecko, i jeszcze raz przyjmij stokrotne dzięki. Jeśli kiedykolwiek będę mogła dla ciebie coś uczynić, zwróć się do mnie. Zawsze możesz na mnie liczyć, jeśli będziesz potrzebować referencji w nowym miejscu. Helma ukłoniła się i wyszła szybko. Mimo całej litości, jaką miata dla Very, czuła się w jej obecności nieswojo. I nie było w tym żadnego faryzeizmu, lecz po prostu instynktowna antypatia niewinnego, czystego serca do powikłanej, dwuznacznej moralności dojrzałej kobiety. Bowiem w oczach Hełmy Vera była winną, niezależnie od przyczyn, jakie skłoniły ją do takiego a nie innego postępowania, które Helma nawet potrafiła zrozumieć. Po wyjściu panny Olfers Vera zaczęła niespokojnie przechadzać si? po pokoju tam i z powrotem. Raz po raz spoglądała na zegar. Czas jakby zatrzymał się w miejscu. Do spotkania z Heinzem pozostały jesz- cze nieskończenie długie godziny. „O piątej na moście wiszącym" — powiedział. Czy on teraz także chciałby przyspieszyć bicie zegarów w całym mieście? w jego Kiedy powiedziała mu, że ma zamiar rozwieść się z mężem, aby móc należeć de niego, aż zaniemówił z wrażenia. To potęga jej miłości, gotowość do bezwarunkowego oddania sprawiła, że oniemiał, nie mog3c wykrztusić ani jednego słowa. Jakże on mógł choćby na moment nadzieję, dopuścić do siebie myśl, że nrm/.'r,~; ~~ — • przyiać na «iph;« i™-*^" --- • • - °czy, już ni 100 ęć jego ukochanego głosu, zawsze pogodnego uśmiechu... Nie, to ^bY gorsze niż śmierć! Al6 wa^a ° szcz?ście jeszcze się nie zakończyła i wcale nie zano- a łatwą. Najtrudniejszy będzie rozwód z Albertem. Zgotować mu sl ^jelkie cierpienie — to nic przyjemnego. Nie doznała od niego jy niczego prócz miłości i dobroci. Potrafił zawsze wyczytać z jej "L icażde życzenie. I teraz ona musi mu powiedzieć: „Zwróć mi olność, nie mogę już dłużej z tobą żyć, bo cię nie kocham. Nie chcę uz mieszkać w twoim domu". Ma pewno poczuje się bardzo nieszczęśliwy, będzie próbował nakło- nić ją do zmiany decyzji. Ale nie wolno jej zdradzić, że najważniejszym powodem jest miłość do innego mężczyzny. Wówczas mógłby skojarzyć ze sobą kilka faktów i uświadomić sobie rolę Heinza w swojej tragedii. A do tego nie mogła dopuścić — za żadną cenę! A kiedy wreszcie będzie wolna, po długim, nieskończenie długim rozstaniu z Heinzem pobiorą się, a czas zagoi rany w sercu Alberta i ostudzi jego gniew. Wówczas Heinz nie będzie już w niebezpieczeń- stwie. Żeby tylko uzyskać wreszcie wolność lub choćby tylko jej słowną obietnicę z ust Alberta. On musi zgodzić się na rozwód. Będzie go wciąż zadręczać tą prośbą, aż w końcu zmięknie. A jeśli nie, to i tak odejdzie od niego. Jej serce zbyt mocno garnie się do tego, który wyrwał ją z monotonnego i jałowego życia u boku nie kochanego męża. Ach, kiedyż w końcu wybije godzina spotkania? Heinz na pewno będzie dziękował za jej miłość, jakiż będzie szczęśliwy, kiedy zrozumie, że ona chce do niego należeć całym ciałem i duszą, że razem z nim chce podjąć walkę z losem o prawo do miłości. To było chyba naprawdę Zrządzenie niebios, że Helma swoim wejściem do salonu zapobiegła wczoraj tragedii. Przecież gdyby nie ona, to może nawet już dzisiaj obaj m?żczyźni stanęliby naprzeciwko siebie z naładowaną bronią. Niezależ- ne od tego, który z nich nie wróciłby potem do domu, sny o miłości 1 szczęściu przepadłyby na zawsze. Pragnęła jakoś zadośćuczynić Hełmie za wszystko to, co dziew- czyna straciła, z własnej woli ponosząc ofiarę w imię cudzego dobra. Miała zamiar wykorzystać w tym celu wszystkie swoje wpływy, jakimi fysponowała. Musi się znaleźć jakiś sposób, by pomóc Hełmie tak, by °na sama nie dowiedziała się o tym. By jednak mogła o tym myśleć, 101 '0. muszą najpierw przeminąć te okropne godziny oczekiwania, musi du- rzyć się przed Heinzem i wyznać wszystko, co ją dręczy. Kilka minut przed piątą Vera włożywszy na siebie skromną sukm wyszła z domu i szybkim krokiem ruszyła leśną drogą. Z willi nie byt daleko do rzeki przecinającej las. Most łączący oba brzegi był używanv wyłącznie przez pieszych. Nikt jej nie zauważył. Kilku robotników kręcących się w okolicy było zajętych przycinaniem drzew i krzewów. Znad świeżo rozkopanej ziemi unosił się cierpki, korzenny zapach Zielone czubki listków nieśmiało, ostrożnie wyzierały spod ochronnej powłoki pęków. Powietrze przesycone było tajemniczą wonią budzącego się życia. Słońce nie świeciło tego dnia. Było chłodno i wilgotno, jakby odchodząca zima chciała po raz ostatni zawładnąć naturą. Wszystko to nie miało dla Very znaczenia. Z zadowoleniem stwier- dziła tylko, że zimna aura zatrzymała wszystkich spacerowiczów w domach. Kiedy zostawiła za sobą pracujących ludzi, nie spotkała już nikogo. Szła coraz szybciej. Na umówione miejsce dotarła za minutę piąta. Heinz Althoff czekał już na nią. Serce Very zabiło radośnie na jego widok. Na chwilę zapomniała o wszystkich zmartwieniach. „Niecierpli- wił się bardziej ode mnie" — pomyślała uszczęśliwiona. Nie wiedziała jednak, że jego niecierpliwość wynikała z zupełnie innych przyczyn, niż się spodziewała. To nie tęskna miłość kazała Heinzowi zjawić się przed czasem, lecz niepokój i pragnienie powstrzymania Very przed nie przemyślanym działaniem. Żona konsula jak na skrzydłach podbiegła do niego i chwyciła za rękę, którą następnie przycisnęła do swego rozszalałego serca. — Nareszcie, ach... znów jestem przy tobie! — wykrzykiwała w uniesieniu, nie panując nad sobą. Z drżeniem przytuliła się do jego ramienia. Heinz był bardzo blady i poważny. Niepewnie rozglądał się wokoło. — Vero, co'ty wyrabiasz? Ostrożnie, błagam! — prosił, nie robiąc sobie jednak większych nadziei, że go usłucha. Gwałtownie potrząsnęła głową. — Po co mi mówisz o ostrożności w chwili, kiedy znowu jesteś przy mnie? Zresztą w całym lesie nie ma żywej duszy. Tylko kilku robotników, którzy nas tu nie znajdą. 102 Czy nikt nie szedł za tobą z domu? Nie. Nikt nawet nie ma pojęcia, że wyszłam. Panna Olfers także? Jeśli chodzi o Helmę, nie mamy się czego obawiać, nawet wiedziała. Jestem spokojna o jej dyskrecję — rozmawiałam z nią ą- Przygryzł wargi i z jeszcze większym napięciem badał wzrokiem najbliższą okolicę. — Heinz, spójrz wreszcie na mnie! Naprawdę jesteśmy tu zupełnie sami- Och, jak bardzo czekałam na tę chwilę! Powiedz mi proszę, że mnie kochasz, że razem wywalczymy sobie nasze szczęście — prosiła namiętnie, wtulając się w jego płaszcz. Cofnął się jak oparzony. — Vero, zaklinam cię, bądź rozsądna! Zachowujesz się, jakbyś nie wiedziała, co robisz. Chyba nie mówiłaś poważnie, że chcesz wziąć rozwód z Henricim? Zastanów się, co to dla ciebie oznacza. Do tego nie można dopuścić! Vera nieustępliwie trzymała się kurczowo jego ramienia i z błogim uśmiechem, spokojnie tłumaczyła: — Niedobry! Nie doceniasz siły mojej miłości. Heinz, ja już posta- nowiłam. Myślałam nad tym od dawna, rozważyłam wszystko dokład- nie. Wiem, co mam robić. Nie boję się, że najdą mnie wątpliwości, kiedy już będzie za późno. Nie będę tego żałować. Nie potrafię i nie chcę żyć dalej z Albertem. Chcę odzyskać wolność i zostać twoją żoną. Czyż to nie jest godne każdych, nawet największych wyrzeczeń? Heinz z wielkim zatroskaniem patrzył na jej rozpaloną twarz. Czuł wyraźnie, jak dygocze cała. — Vero, posłuchaj... obowiązek jest ważniejszy od podszeptów serca... — zaczął niepewnie, sam dobrze wiedząc, że nic nie wskóra tym banalnym frazesem. Chciał ostudzić jej zapał, a osiągnął coś zgoła prze- ciwnego. Vera wzdrygnęła się i spojrzała na niego osłupiałym wzrokiem. — Obowiązek!? O czym ty mówisz? Heinz, ja cała płonę z miłości 0 ciebie! Przestań myśleć o tym, co nas jeszcze rozdziela, a zacznij peszyć się każdym moim oddechem, uderzeniem serca, każdą myślą, tore od tej pory należą tylko i wyłącznie do ciebie! 103 Tępym wzrokiem wpatrywał się w ciemną, leniwie płynącą w dni rzekę. Stali na skraju stromej skarpy. Wydawało się, że nie stucha Ven, — Heinz! — zawołała jeszcze raz tknięta złym przeczuciem Z dziką siłą przywarła do niego. W tym momencie Althoff gorzko pożałował dnia, kiedy p ra, pierwszy zobaczył Verę Henrici. Było mu jej żal. Już wczoraj na własne oczy przekonał się, że Feliks trafnie ocenił stan ducha Very. A przecież nie chciał jej w sobie rozkochiwać do takiego stopnia, żeby zatraciła zdolność racjonalnego myślenia. Nie zamierzał rozbudzić w niej nieokiełznanej namiętności. Beztroski flirt rozwinął się w kierunku którego nie przewidział. Gdyby miał trochę więcej wyobraźni, na pewno już dawno zaprzestałby tej gry. Z niepokojerr obserwował, jak Vera burzy cały swój świat. Pomyślał, że nie jest godzien tak gwałtownego i wielkiego uczucia, które wyniszcza ogarniętą nim kobietę. Dotąd zawsze rozdawał monety miłości wyłącznie o niskich nominałach i takie również otrzymywał w zamian. A teraz Vera chciała, by przyjął w darze całe jej życie, całą miłość, na jaką było ją stać. Czuł, że nie jest zdolny ani do przyjęcia, ani tym bardziej do odwzajemnienia tego daru. Dręczyły go wyrzuty sumienia i litość. Nagle wydał się sobie prymitywnym uwodzicielem, ale ani przez moment nie zastanowił się nad poważnym potraktowaniem jej planów dotyczących wspólnej przyszłości. Wszystko, co do niej kiedykolwiek czuł, wygasło niczym paląca się słoma w chwili, kiedy oświadczyła, że chce rozwodu z konsulem i ślubu z nim. Nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, że wprowadzanie zamętu do cudzego małżeństwa nie jest zbytnio chwalebnym zajęciem. Podobnie zresztą jak wielu młodych mężczyzn jego pokroju traktował podrywanie cudzych żon jak rodzaj pasjonującego sportu. Teraz dopiero ujrzał swoje postępowanie w zupełnie nowym świetle. Dotarło do niego, jak niebezpieczną wyszukał sobie rozrywkę. Sytuacja, w jakiej si? znalazł, nie była godna pozazdroszczenia. Musiał za wszelką cen? wytłumaczyć nieprzytomnej z miłości do niego kobiecie, że próżno szu- ka szczęścia u jego boku, i że o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby- gdyby spokojnie wróciła do domu swego prawowitego męża. Już raz cudem uniknęli najgorszego. Nigdy nie zapomni pai Olfers, jak wiele jej zawdzięcza. I w żadnym wypadku nie da wplątać w następne głupstwo. 104 popatrzył w zaniepokojone oczy Very. Teraz muszę być twardy, tylko w ten sposób mogę jej pomóc" — ^myślał. I głośno powiedział: ™ __ Vero, musimy koniecznie zdusić w sobie ogień, który razem nieciliśmy. Nie mogę sprostać wymaganiom, jakie stawiasz przede Przeceniłaś moją zdolność do miłości. Nie jestem godny uczucia, kim nazbyt hojnie mnie obdarowałaś. To nie jest próba usprawiedli- wienia. Nie liczę na to, że mi wybaczysz. Przyznaję otwarcie, że nie chciałem nic więcej, tylko przeżyć niewinny, banalny flirt. Nie pozosta- łem obojętny wobec twojej urody i dałem temu wyraz, to wszystko. Nie potrafię kochać tak, jak ty mnie. I dopuściłbym się strasznej zbrodni odrywając cię od męża, który taką właśnie miłość może ci ofiarować. A ode mnie nic nie otrzymałabyś w zamian za swoje oddanie. Uwierz, proszę, że ogromnie ciężko mi na sercu, gdy wypowiadam te słowa. Ale dopiero kiedy poznasz całą prawdę, zrozumiesz, dlaczego nie może być inaczej. Zapomnij o mnie, a kiedy minie zaślepienie i twoje zmysły zaczną działać normalnie, przekonasz się, że zakochałaś się w wytworze własnej fantazji, którym nie jest prymitywny lekkoduch — Heinz Althoff, człowiek małego serca. Zamilkł, zwątpiwszy w sens dalszych wyjaśnień. Odniósł wrażenie, że w pewnym momencie do Very przestało docierać to, co mówił. Jej twarz pokryła się śmiertelną bladością. Palce powoli zsunęły się bezwładnie z jego ramion. Oczy zalśniły obłędnym blaskiem. Cofnęła się chwiejnym krokiem i obiema rękami chwyciła za głowę. — Zaślepienie... minie... małego serca... — bełkotała niezro- zumiale. Nagle otworzyła szeroko oczy i rozejrzała się wokoło, jakby zapo- mniała, gdzie jest. Na chwilę zatopiła wzrok w ciemnej toni rzeki, której spokojny, miarowy szum docierał aż do miejsca, gdzie stali — kilka ^etrów wyżej. Potem jeszcze raz popatrzyła na Heinza. ~~ A więc nie kochasz mnie, najdroższy? — spytała. . Głuchy, beznamiętny ton jej głosu napełnił Heinza słabą nadzieją, e może Vera zaczęła się uspokajać. "Prawda będzie dla ciebie najlepszym lekarstwem, nieszczęsna" — yslał. Głośno i zdecydowanie odrzekł: ~- Nie. 705 Vera zaniosła się przenikliwym, demonicznym śmiechem i 2a Heinz zorientował się, co zamierza, wzięła rozpęd i pognała na oś] ^ prosto nad krawędź skarpy. Odbiła się mocno i poszybowała w dół ^ do rzeki. Ciemna, głęboka woda pochłonęła ją natychmiast jak żarłoc?^ zwierzę. Heinz zachwiał się, oszołomiony jej determinacją. W mgnieniu ok zrzucił płaszcz, zerwał z głowy kapelusz i wytężając wszystkie si|v krzyknął, wzywając pomocy. Potem sam rzucił się w ślad za Vera w ciemną otchłań. Wynurzywszy się zauważył, że prąd uniósł ją w do) rzeki. Czym prędzej popłynął w tę stronę, ale wnet zniknęła pod wodą Zanurkował, chcąc ją pochwycić, ale bez rezultatu. Sunął przed siebie strach dodawał mu sił. Jednocześnie próbował zorientować się, czy pomoc nadchodzi. Jeszcze raz zawołał w stronę lasu, licząc na to, że usłyszą go robotnicy. Ogarnęła go paniczna trwoga, że sam nie zdoła uratować Very z rąk żywiołu. Wtem znowu zobaczył ją na powierzchni. Z dziką energią rzucił się w jej kierunku i gdy już miała z powrotem zanurzyć się, udało mu się w ostatniej sekundzie złapać kawałek jej sukni. Na szczęście straciła przytomność, więc nie mogła się bronić. Powoli posuwał się w kierunku brzegu, trzymając jej głowę nad wodą. Prąd znosił ich wciąż na środek rzeki, jej ciało ciążyło mu coraz bardziej. Robotnicy usłyszeli jednak wołanie o pomoc. Nadbiegli i pomogli wyciągnąć bezwładną Verę, co przy bardzo stromym brzegu nie było łatwym zadaniem. Gdyby Heinz był sam, nie poradziłby sobie. Kiedy Vera znalazła się już na stałym lądzie, także i on wyszedł wreszcie z rzeki. Nie zważając na swe ociekające wodą ubranie uklęknął przy niej i przyłożył ucho do piersi. — Bogu niech będą dzięki, żyje! — rzekł z przejęciem do siebie, po czym zwrócił się do otaczających go ciasnym kołem mężczyzn: — Przypadkiem zobaczyłem, jak ta dama poślizgnęła się i wpadła do rzeki. Czy któryś z was wie, co to za jedna? Starszy człowiek pokiwał głową. — No pewnie. To żona włoskiego konsula, który tu niedaleko ma wielką willę, przy ulicy Tauchnitz. Dzisiaj, z godzinę temu widziałem ją, jak szła przez las. Heinz odetchnął z ulgą. Udało mu się zasugerować, że nie zna Very- 106 __ Ludzie, czy wiecie, kim jestem? __ Nie, proszę pana. __ Który z was wie, gdzie tu w pobliżu jest lekarz? __ Ja. __ To biegiem! Powiedz mu. żeby przyszedł do owej willi. A wy weźcie ją i zanieście do domu. Czy to daleko stąd? _- Pięć minut. _ Dobrze. Tu są pieniądze, podzielcie się. Tylko załatwcie to szybko i bez niepotrzebnego rozgłosu. Wysypał prawie całą zawartość swego portfela na skwapliwie podstawioną, twardą dłoń jednego z robotników. Ludzie żwawo zabrali się do wykonania zadania. Sowita zapłata zmobilizowała ich do czynu. Jeden pobiegł po lekarza, pozostali ruszyli najszybciej, jak to było możliwe, w kierunku ulicy Tauchnitz, niosąc nieprzytomną Verę. Heinz, odnalazłszy porzucony kilkanaście metrów dalej płaszcz, szedł z tyłu, podtrzymując troskliwie jej głowę. Odłączył się od grupy dopiero na skraju lasu. Ukryty za krzakiem upewnił się, że Vera została zaniesiona do willi, gdzie przerażona służba natychmiast się nią zajęła. Niedługo potem ujrzał jednego z robotników prowadzącego lekarza. Heinzowi nie pozostało nic innego, jak oddalić się. Po kilku krokach zatrzymał się jednak, wyciągnął z kieszeni płasz- cza wizytówkę, na której pospiesznie skreślił kilka słów: Droga Panno Olfers! Bardzo proszę o niezwłoczną wiadomość, czy pani konsulowa odzyskała przytomność. Nie mogę się z tym zwrócić do nikogo innego. Pokladam ufność w Pani dyskrecji. Dozgonnie wdzięczny Heinz Althoff Zawinął tę wizytówkę w kartkę wyrwaną z notatnika, nakleił naczki i błogosławiąc chwilę, w której zachował na tyle jasny umysł, y zrzucić płaszcz przed skokiem do rzeki, wręczył przesyłkę posłańco- 1 stojącemu na rogu ulicy z poleceniem zaniesienia jej pannie Olfers. 107 Dopiero potem wsiadł do dorożki na najbliższym postoju i ka2ał zawieźć się do domu. Helma właśnie schodziła w dół po schodach i przez przedsionek chciała przejść do jadalni, kiedy zauważyła, że szerokie drzwi prowa- dzące do ogrodu są otwarte. Od kiedy zaczęła tu pracę zdarzyło się to po raz pierwszy. Zaintrygowana wyjrzała na zewnątrz i zmartwiała Od strony bramy ogrodowej zbliżał się w milczeniu osobliwy pochód Helma rozpoznała kilka osób ze służby, towarzyszących obcym mężczy- znom, którzy nieśli coś ciężkiego. Kiedy weszli na schody, przyczyna owej niespodziewanej wizyty stała się jasna. Pod Helma ugięły się nogi. Przerażona wybiegła przy- byłym na spotkanie. — Co się stało? — wykrztusiła, wpatrując się z napięciem w nieruchomą twarz Very, częściowo zasłoniętą mokrymi, potarga- nymi włosami. Ludzie pracujący w lesie opowiedzieli jej jak natknęli się na Heinza i Verę oraz czego dowiedzieli się od nieznajomego mężczyzny. Helma szybko oprzytomniała. Tutaj trzeba było działać zdecydo- wanie. Nie na darmo była dzielną córką żołnierza. — Szybko, lekarza! — zakomenderowała. — Zaraz tu będzie — rzekł starszy robotnik, który rozpoznał w topielczyni żonę konsula. — Młody pan, który wyciągnął tę damę z wody, wysłał jednego z nas po medyka. na Helma poleciła niosącym Verę mężczyznom, by położyli ją dywanie. Służba miała zanieść ją na górę do jej sypialni. Następnie podeszła do robotników. — Kim był człowiek, który uratował naszą panią? — Tego nie wiemy, nie przedstawił się. — A jak wyglądał? — Młody, przystojny, z brązowym wąsem. Miał na sobie wytwor- ne palto z jedwabną podszewką. Dał nam bardzo dużo... Inny natychmiast wszedł mu w słowo. 108 — No właśnie, Meier. Obiecał nam dobre wynagrodzenie, jak przy- niesiemy tę biedaczkę na miejsce, no nie? — i mrugnął chytrze do swych kolegów. Helma zorientowała się, na czym polega ten wybieg, mimo to kazała wypłacić ludziom suty napiwek. — A gdzie podział się ów mężczyzna? — spytała na odchodnym. — Szedł z nami do końca lasu. Potem zatrzymał się i patrzył chwile za nami. Był przemoczony do suchej nitki. Hełmie nasunęło się pewne podejrzenie, które było bardzo bliskie prawdy. Ale pilnowała się, by w ogólnym podnieceniu, jakie panowało (V domu, nie podzielić się nim z kimś postronnym. Pożegnała ludzi, którzy przynieśli Verę. W tym samym momencie nadszedł lekarz. Helma zaprowadziła go do sypialni, gdzie służący właśnie kładli nie- przytomną na kanapie. Helma z pomocą pokojówki rozebrała Verę. Do oczu cisnęły się jej łzy współczucia, kiedy patrzyła na jej wykrzywioną w paroksyzmie rozpaczy bladą twarz. Na polecenie lekarza, który natychmiast podjął próbę cucenia, natarła zesztywniałe ciało gorącymi ręcznikami i następnie opatuliła je wełnianymi kocami. Cała trójka krzątała się bez słowa wokół Very, aż w końcu lekarz zarządził przerwę i przez długą chwilę wsłuchiwał się w słaby puls. Następnie wlał w jej usta kilka kropel mocnego wina i pomógł prze- nieść ją do nagrzanego łóżka. Helma delikatnie wycierała długie włosy Very, z których nadal skapywała woda. Pokojówka zabrała z sypialni wszystkie mokre rzeczy. Po chwili wróciła, niosąc dziwny list, który doręczył posłaniec. Helma przeczyta- wszy treść wizytówki domyśliła się, że to Heinz Althoff uratował życie Verze. A więc intuicja jej nie zawiodła. Przeczuwała także, że Vera najprawdopodobniej z własnej woli znalazła się w lodowatej rzece, szukając tam śmierci. Choć Helma nie znała jeszcze dokładnie moty- wów, jakimi kierowała się żona konsula, podejrzewała, że muszą one mieć jakiś związek z Heinzem. Schowała list postanawiając, że zatrzy- ma dla siebie swoje domysły i dyskretnie da znać Heinzowi, jak tylko ^era będzie poza wszelkim niebezpieczeństwem. Skoro i tak była już Poniekąd wtajemniczona w ich sprawy, ta drobna przysługa nie miała Przecież większego znaczenia. W kilka minut później nadbiegł konsul. Wcześniej Helma zawiado- miła go telefonicznie o wypadku. Zdyszany, blady, zbliżył się do łóżka, "a którym spoczywała Vera. 109 — Co się stało? Helma opowiedziała mu, że łaskawa pani wybrała się na s i prawdopodobnie ześlizgnęła się ze stromego brzegu i wpadła do \v r Uratował ją jakiś nieznajomy mężczyzna. Przekazała mu wszysti/ czego dowiedziała się od ludzi. ° ' Henrici patrzył na nią przenikliwie, jakby chciał zapytać: „I ty w wszystko wierzysz?" Helma zaczerwieniła się i odwróciła wzrok. Alb ° opadł ciężko na krzesło stojące obok łóżka i ponuro przyglądał się sw • nieprzytomnej żonie. Lekarz starał się go uspokoić. Nie było już bezpośredniego zagrn. żenią życia. Vera zapadła teraz w głęboki, uzdrawiający sen. Naturalnie zaziębienia raczej nie uda się uniknąć, wziąwszy pod uwagę niską temperaturę wody. Konsul tylko kiwał głową, nie odzywając się. Nie uwierzył, że to był wypadek. Ale równocześnie wzdragał się przed przyjęciem jakiegoś innego wyjaśnienia. Nie zdolny do logicznego myślenia, patrzył na niemą twarz Very, wyrażającą bezgraniczną rozpacz. „Dlaczego? Dlaczego?" — w głowie miał tylko to jedno pytanie, Niedługo po tym, kiedy Heinz Althoff wyszedł z domu na spotkanie z verą, do L. i podróży do Berlina wrócił Robert. Chciał niezwłocznie zobaczyć się ze swoimi rodzicami, których zastał razem w salonie. Powitawszy ich trochę bardziej uroczyście niż zwykle, oświadczył, ze w Berlinie zaręczył się z córką partnera handlowego ojca Emilia całkiem zaniemówiła z wrażenia. Potem zaczęła równocześ- nie śmiać się i płakać, obejmując swojego najstarszego syna Karol był także bardzo-uradowany, tym bardziej, że pomijając wszystkie inne względy, jego syn wybrał znakomitą partię. Owa młoda dama była jedyną córką bogatych rodziców. Z wielką satysfakcją poklepał wiec Roberta po plecach i uścisnął mu dłoń. — Muszę przyznać, mój drogi, że w tym wypadku miałeś szczęśli- wą rękę. Panna Weitzner to nie tylko piękna i inteligentna dziewczyna- 110 także idealna kandydatka nawet na małżeństwo z rozsądku. A teraz, Vlciu, uspokój się, zachowujesz się, jakbyś była pijana. ' _ Wielkie nieba, Karol! Czy ty rozumiesz, co to znaczy? Wprowa- ' się. do nas synowa. Robercie, opowiadaj, ja jej przecież wcale nie affl Nigdy mi nic nie mówiłeś. Kochasz ją od dawna? Teraz rozu- iem, dlaczego tyle interesów załatwiałeś w Berlinie. Że też nie zdra- iziłeś się ani słówkiem. No powiedz coś wreszcie, chłopcze! Robert śmiejąc się posadził ją na krześle. _ Przecież w ogóle nie dopuszczacie mnie do głosu. Proszę, oto ,ej fotografia. Trudi dała mi ją specjalnie dla ciebie. — Trudł... O rety! Gdzie moje okulary, przed chwilą je miałam? Robert spokojnie podał je matce. Leżały na stosie gazet. Milcia nałożyła je sobie na nos i z nabożeństwem przyjrzała się zdjęciu. Z dumą patrzyła na elegancką i bardzo piękną kobietę. — Spójrz, Karolu... no tak, przecież tyją znasz. Śliczna, przystojna dziewczyna. Będzie z was cudowna para. A jaka ona wytworna! Mam nadzieję, że nie popełnia mezaliansu. Czy jesteśmy dla niej dostatecznie dobrą rodziną? — Ależ, mamo! Karol uśmiechnął się tylko pod nosem. — Posłuchaj Milciu. Ojciec naszej przyszłej synowej, podobnie jak ja, zaczął interes od bardzo skromnej firmy, którą następnie rozwinął, a jego żona jest najprawdziwszą mieszczką, zupełnie jak ty, Milciu. więc nie musisz się obawiać, że to za wysokie progi dla naszego syna. Narzeczona Roberta naturalnie otrzymała bardzo wykwintne wykształ- cenie — na francuskiej pensji, rzecz jasna. Ale i nasz Robert ma lepsze wykształcenie od nas. Myślę, że obydwoje doskonale do siebie pasują, a to przecież najważniejsze, prawda? upustu — Masz rację — przyznała Milcia, lecz nadal z lekką niepew- nością patrzyła na zdjęcie. Sama przed sobą nie chciała się przyznać, że J gruncie rzeczy była troszeczkę rozczarowana. Ta piękna, wytworna arna raczej nie pozwoli się rozpieszczać i cierpliwie znosić napady Zu'ości, którą Milcia tak bardzo pragnęła okazać wymarzonej córeczce. "To nic. Najważniejsze, żeby kochała Roberta i uczyniła go szczę- i" — pomyślała, zwalczając własną, egoistyczną potrzebę dania macierzyńskim uczuciom. 111 Uważnie przysłuchiwała się temu, co obaj mężczyźni jej mówili n temat zaręczyn i związanych z nimi spraw. Co jakiś czas spoglądała n zdjęcie, które nadal trzymała w dłoni. Wybór Roberta dokładni odpowiadał jego charakterowi. Najpierw na pewno dogłębnie rozważy) wszystkie za i przeciw i dopiero potem podjął ostateczną decyzję. Kiedy ku zadowoleniu Emilii zrelacjonował ze wszystkimi szczegó. łami całą sprawę, zapytała nagle: — A czy wiedzą już pozostali chłopcy? — Nie, mamo. To wy powinniście usłyszeć o tym jako pierwsi, tak też się stało. — To na co my jeszcze czekamy? Musimy natychmiast ich zawołać. Ale na wezwanie zjawił się jedynie Feliks, gdyż Heinza nie było w domu. Na wieść o zaręczynach Feliks złożył Robertowi serdeczne gratulacje, po męsku nie dając po sobie poznać, jak gorzkie myśli go ogarnęły. A przecież on także mógłby dzisiaj sprawić radość rodzicom, gdyby Helma poprzedniego wieczoru inaczej zareagowała na jego nie- śmiałą próbę oświadczyn. Po wielu godzinach przemyśleń doszedł w końcu do wniosku, że ona najzwyczajniej w świecie go nie kocha i nie chce do niego należeć. Czuł, że to doświadczenie na zawsze znie- chęciło go do wszystkich kobiet. Nigdy już nie odważy się przed żadną otworzyć swojego serca. Pobył przez chwilę z Robertem i rodzicami, następnie pożegnał si?, by odejść do swoich spraw. — Feliksie, gdzie podział się Heinz? — spytała Emilia. — Zdaje się, że coś załatwia w mieście. — Jak przyjdzie, wyślij go natychmiast do nas na górę, słyszysz? Robert nam jeszcze trochę poopowiada, dopóki on nie przyjdzie. — Dobrze, mamo, powiem mu. na Feliks oddalił się wolnym krokiem. W korytarzu natknął się Heinza, który najwyraźniej chciał niepostrzeżenie przemknąć się do swojego pokoju. — Hola, braciszku, zaczekaj! Muszę ci coś powiedzieć! Heinz odwrócił się w jego kierunku i przykładając do ust palec- nakazał ciszę. — Nie wrzeszcz tak! Nikt nie może mnie teraz zobaczyć. 772 Feliks zląkł się. Dopiero teraz spostrzegł, że Heinz był bardzo blady wzburzony. Następnie jego wzrok padł na całkowicie przemoczone ubranie brata. — Heinz, jak ty wyglądasz, co się stało? Trzęsiesz się, aż ci zęby stukają- Kąpałeś się w rzece, czy co? — Poczekaj ze swoimi pytaniami, mały. Chodź do mnie do pokoju, to zaspokoję twoją ciekawość. Najpierw muszę włożyć na siebie coś suchego. Tylko cicho, żeby nas Milcia nie usłyszała. Jakby mnie zobaczyła w takim stanie, mogłaby wyzionąć ducha. Weszli po schodach na górę stąpając ostrożnie i zamknęli się w pokoju Heinza. Feliks bez słowa pomógł mu się przebrać. — Czy nie wolałbyś położyć się do łóżka? — spytał troskliwie. — W żadnym wypadku. Nikt nie może się domyślić, że wróciłem do domu mokry. Musimy ukryć to ubranie przed wścibskimi oczami Milci. Tam w szafie stoi butelka Bordeaux — nalej mi szklaneczkę, tylko do pełna! Muszę się rozgrzać od wewnątrz. Brrr... co za ziąb! — Heinz cały dygotał. Feliks natychmiast spełnił jego prośbę i z niepokojem patrzył, jak Heinz jednym haustem wychylił szklankę wina. — Jeszcze jedną! — poprosił, oddając puste naczynie Feliksowi. Wypiwszy drugą szklankę, wyczerpany, rozłożył się na kanapie i nałożył na siebie kołdrę. Feliks przykrył go jeszcze pledem i usiadł obok. Jak dobra matka pogładził go po mokrych włosach. Heinz ułożył się wygodniej i odetchnął. — Teraz możesz pytać, mały. — Rozgrzej się najpierw. Nadal szczękasz zębami. — Nalej mi jeszcze wina. Butelka była już prawie pusta. Feliks wlał resztkę wina do szklanki 1 podał bratu. Heinz wypił ją w ten sam sposób, co poprzednie i przez chwilę patrzył w milczeniu na pojedyncze krople trunku, spływające po ścianach szklanki. 113 — No, już trochę ochłonąłem i mogę przystąpić do spowiedzi Przed tobą, mały. Jesteś jedynym człowiekiem, który może mnie wysłu- chać i poznać tragedię, jaka przed chwilą rozegrała się z moim udzia- eifl. Niestety, spóźniłeś się ze swoim ostrzeżeniem. Stało się najgorsze. - Honor mężczyzny flW Feliks przestraszył się. — Chodzi o Verę? Heinz kiwnął głową. — Tak. Ale zanim ci opowiem, daj mi słowo, że nikt inny się o tym od ciebie nie dowie. — Będę milczał — przyrzekł Feliks. Heinz zaczął swą opowieść od wydarzeń wczorajszego wieczoru. Feliks słuchał nie przerywając. Na wieść o samobójczym skoku Very zamarł z wrażenia. Heinz tylko pobieżnie wspomniał o roli, jaką wczo- raj odegrała panna Olfers. Zupełnie pominął swoje fikcyjne oświadczy- ny, które razem z Helmą odegrał przed konsulem. Wszystko to wydawa- ło mu się teraz zupełnie nieistotne. Feliks dowiedział się jedynie, że Helma swoim wejściem zapobiegła odkryciu prawdy przez Henriciego i że na dalszy ciąg rozmowy z Verą Heinz umówił się właśnie na dzisiaj. Cały przebieg i finał tej randki Heinz opowiedział ze szczegółami. Nie zapomniał też o liście, jaki wysłał do Hełmy z prośbą o informacje. — Teraz wiesz już wszystko, mały. Nie mam nic więcej do doda- nia, oprócz tego, że nigdy dotąd nie czułem się tak podle jak teraz. Ale jeśli bardzo chcesz, możesz mi oczywiście palnąć krótkie kazanie na temat moralności. Zasłużyłem na nie. Feliks był bardzo przejęty tym, co usłyszał. — Nie ma sensu, Heinz. I bez tego miałeś dzisiaj emocjonujący dzień. Nie chciałbym być w twojej skórze. — Bóg mi świadkiem, że teraz pragnę tylko dowiedzieć się, że Verze nic już nie grozi. To mnie najbardziej dręczy. — Wierzę. Poza tym musisz się także liczyć z tym, że Henrici tym razem jednak dojdzie prawdy, pomimo że usilnie starałeś się zatrzeć wszelkie ślady. Heinz machnął ręką. — Robiłem to tylko po to, by nie narazić dobrego imienia Very na szwank. A swoją'drogą, to bardzo prawdopodobne, że Henrici dowie si? o wszystkim. — I co wtedy? Heinz zmarszczył czoło. — Trudno powiedzieć. Pewnie mnie wyzwie na pojedynek. To jego prawo. Nie myślę o tym. Na razie chcę tylko wiedzieć, co z Verą. 114 Feliks spojrzał mu prosto w oczy. —- Ty jednak ją kochasz, prawda? Heinz poruszył się niespokojnie. — Nie, wcale nie. Teraz dopiero to sobie uświadomiłem. Gdybym M ogóle był zdolny do prawdziwej miłości, chyba po takich przejściach ^usiałaby się narodzić. Było mi jej strasznie żal. Nie wyobrażasz sobie, jak bolało mnie serce. O mały włos z czystej litości nie zgodziłem się na jej plany> byleby tylko jej nie krzywdzić. Ale to nie była miłość. Tamten pierwszy zapał, który roznieciła we mnie swoją pięknością, już dawno wygasł. I właśnie dlatego całą winę należy przypisać mnie. Werę rozgrzesza wielkie uczucie, które ją całkowicie zaślepiło. A ja po prostu się bawiłem. Oczywiście bawiąc się nie zastanawiałem się nad kon- sekwencjami. To była rozrywka. Ale przecież to nie są okoliczności łagodzące. Chociaż nie chciałem świadomie nikomu wyrządzić zła, moja bezmyślność jest równie karygodna. I zdaje mi się, że kara jest nie- uchronna. Nawet jeśli nie stanie się to najgorsze i Vera wyjdzie z tego cato, to ponowne zatuszowanie sprawy przed Henricim jest prawie wykluczone. A wówczas moja lekkomyślność zawiedzie mnie pewnie na tamten świat. W takim wypadku nie będę miał innego wyjścia. Nie będę bronił się i strzelał do Henriciego. To ponad moje siły. Feliks wyglądał na wielce strapionego. — Może uda się tę sprawę jakoś załagodzić. Przecież w zasadzie do niczego nie doszło pomiędzy tobą a Verą. Ale musiałaby przeżyć. A gdybym tak porozmawiał z konsulem? Heinz gwałtownie potrząsnął głową. — Nie, to byłoby tchórzostwo z mojej strony. Nie mam prawa wy- korzystywać cię jako tarczy. Zresztą nie należy działać przedwcześnie. Trzeba odczekać i siedzieć cicho. Najbardziej dręczy mnie myśl 0 rodzicach. Mama chyba tego nie przeżyje — ostatnie zdanie Heinz wypowiedział ciszej. Feliks podniósł się i zaczął chodzić po pokoju. Zapadło głuche ^leżenie. Nagle młodszy brat o czymś sobie przypomniał. — Obaj mamy nastrój niezbyt odpowiedni do świętowania zarę- C2yn. Robert się żeni. Z niejaką panną Weitzner z Berlina. Heinz podniósł brwi. — To mądry człowiek, ten nasz brat. Zawsze rozważnie steruje swą 115 l łodzią i nigdy nie zapuszcza się na mielizny. To wzór do naśladowan' — popadł w lekko ironiczny ton. — Do diabła z tym ponuractwemi Muszę odpokutować za swą lekkomyślność, choć Bóg mi świadkiem, & wcale nie działałem w złej wierze. Przecież tysiące innych robi to samn i nie dzieje im się żadna krzywda. Ale trudno — wina i kara czasami jednak chodzą ze sobą w parze. No, mały, idź na dół i rozchmurz sk trochę, bo inaczej mama od razu zorientuje się, że coś nie gra. Ja sobie tu jeszcze nieco odsapnę i zaraz dołączę do szczęśliwej rodzinki, świę. tującej zaręczyny najstarszego syna. — Może wolisz, bym został z tobą? — Nie, idźże już! I tak wyświadczyłeś mi wielką przysługę, wysłu- chując mojej spowiedzi. Bez tego chybabym się tu zamartwił na śmierć. Uścisnęli sobie ręce dziwnie wzruszeni. Nagle poczuli się sobie bardzo bliscy. Różnice w poglądach na różne sprawy przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Feliks ociągając się wyszedł z pokoju Heinza i powoli skierował swoje kroki na dół, do salonu. Prawie że zapomniał o własnych rozter- kach. Troska o brata przysłoniła mu inne sprawy. W kilka godzin później Heinz otrzymał od Hełmy krótką wiado- mość. W doręczonej kopercie znalazł małą karteczkę. List był napisany ołówkiem, najwyraźniej w wielkim pośpiechu. Pacjentka oprzytomniała, gorączka! Sprawa nie do utrzyma- nia w tajemnicy — ostrzegam! To ostatnia wiadomość ode mnie. H.O. Zaledwie kilka wyrazów powiedziało Heinzowi wszystko, co chciał wiedzieć. Mechanicznie przystawił kartkę do świecy i przez chwil? wpatrywał się w^pochłaniający ją płomień. Następnie wyprostowany sprężystym krokiem zszedł na dół. W salonie zebrała się cała rodzina, popijając szampana na zdrowie młodej pary. Pochyliwszy się nad Feliksem wyszeptał mu do ucha: - Żyje. Feliks odetchnął z ulgą. 116 l H »nric5 wciąż czuwał przy łóżku żony. Rozpacz wprawiła jego mysi 'w st^n odrętwienia. Każda nowa myśl nieodmiennie wracała do tego Siaimeg0 tragicznego pytania: dlaczego to zrobiła? Ani przez chwilę nie traikto\*/ał poważnie wersji o nieszczęśliwym wypadku. Natomiast porazi}-a go straszliwa pewność: Vera chciała go opuścić na zawsze. Prze- cież rjjje był ślepy. Widział, co się dzieje z ukochaną kobietą. Miał rację nie do-wierzając, że jej zmienne nastroje nie są spowodowane tylko i wyłącznik migreną. A więc jednak była z nim na tyle nieszczęśliwa, by targnąć*: sję nawłrasne życie. I to właśnie dzisiaj, kiedy rano było mu tak lekko rtia sercu, bo obawa, że Heinz Althoff mógłby zabrać Verę, okazała się całkowicie nieuzasadniona. Czy rzeczywiście? Rzucił ostre, badawcze spojrzenie Hełmie, stojącej przy poręczy łóżka. Czując na sobie jego spojrzenie, zaczerwieniła się, jakby przyłapał ją na gorącym uczynku. Se?rce ścisnęło mu się z żalu. Jakaż nieprzenikniona zasłona opadła mu na« oczy i uśpiła jego czujność? Czyżby jednak został naprawdę oszukany? Nagle widmo przeszłości stanęło przed nim i przypomniało o potrzebie spłaty długu krzywdy, którą sam kiedyś wyrządził. Stop- niowo rodziło się w nim podejrzenie, że ta blada dziewczyna wie lub domyka si? czegoś więcej ponad to, co mu powiedziała. Niewyklu- czone,, że nawet znała odpowiedź na pytanie, które go tak dręczyło. TL rozmyślania przerwał mu lekarz, który pochylił się znów nad Verą. —- Przychodzi do siebie. Musi mieć spokój. W pokoju obok wypisie, receptę. Proszę jej nie denerwować. Lekarz oddalił się, czując, że jest tu zbędny. rtLnrici wpatrywał się z napięciem w twarz żony. Zamknięte powie- ki lekka drżaiy. Alberta ogarnęło wielkie rozrzewnienie na ten widok. Uczuc?1^ to rniato niemal ojcowski charakter. Pogłaskał czule jej zaciś- nięte Palce. ~- Vera! Ustyszała to ciche, bolesne wołanie i otworzyła oczy. Rozejrzała się Woko/lo, jakby dziwiąc się miejscu, w którym się znalazła. Zatrzymała \vzrol* na zatroskanej twarzy Henriciego. Potem szybko odwróciła głovvef Zdawało się, że wpadła w głęboką zadumę. 117 — Vera, nie poznajesz mnie? — zapytał zrozpaczony. Początkowo nie reagowała. Nagle w jednej chwili przypomniał sobie wydarzenia znad rzeki i zdała sobie sprawę z ich konsekwencji Gwałtownym ruchem wyrwała mu rękę. — Zostaw mnie — jęknęła. — Po co okazujesz mi tyle dobroci? Dlaczego nie pozwoliliście mi umrzeć? — Moje biedne maleństwo... — Henrici był wstrząśnięty udręka jaką wyrażały jej słowa. Obiema rękami zasłoniła sobie oczy. Od rosnącej gorączki dostała wypieków na twarzy. — Nie... Albercie, przestań być taki dla mnie. Ja cię oszuki- wałam, nie wiedziałeś? Nadal niczego się nie domyślasz? Spytaj jej, Hełmy! Ona wszystko wie z wyjątkiem tego, że... że on mnie odtrącił. To jest najświeższa wiadomość. Zostaw mnie, Albercie. Nie chcę od ciebie nic więcej — odkryła oczy i nieruchomym wzrokiem wpatrzyła się w sufit. — Do rzeki! Zaślepienie... zdusić ogień... banalny flirt... Och, Heinz! Moje serce pęka! Mam dosyć twej dobroci, Albercie! Skuliła się dygocząc, jakby ogarnął ją przenikliwy chłód. Stopniowo ponownie traciła poczucie rzeczywistości. Narastał w niej paniczny lęk. Nagle chwyciła kurczowo Alberta za ramię i krzyknęła: — Heinz! Trzymaj mnie, tonę! Ach! — słowa przeszły po chwili w niezrozumiały jęk. Zaczęła rzucać się po łóżku i dyszeć, jakby brako- wało jej powietrza. Henrici przez chwilę nie zwracał na nią uwagi. Wzrokiem pełnym bólu patrzył na Helmę. — A więc pani wiedziała? — zapytał z drżeniem w głosie. Po policzkach panny Olfers spływały duże łzy. W tej chwili nie potrafiłaby skłamać. Bez słowa kiwnęła głową. Henrici otarł sobie pot z czoła. — Proszę zawołać lekarza. Później sobie porozmawiamy — rzeki siląc się na spokojny ton. Potem znowu spojrzał na zaczerwienioną twarz Very. „Wszystkie rachunki muszą być wyrównane, wszystkie grzechy odpokutowane, także te popełnione za młodu. Teraz moja kolej. Ja będę ofiarą" — myślał ponuro. Lekarz niezwłocznie przystąpił do ponownego badania pani konsu- j. Gorączka wciąż rosła. Co będzie dalej, trudno na razie określić. Silny wstrząs nerwowy był w tym wypadku zrozumiały. Czy miał on z\viązek z gorączką, nie można było tego stwierdzić ponad wszelką wątpliwość. Prawdopodobnie szok termiczny wywoła chorobę. Helma wykorzystała ten czas, by napisać kilka słów do Heinza. Chociaż to właśnie on spowodował w tym domu tragedię, był ostatecz- nie bratem Feliksa i na pewno bardzo się niepokoił. Cokolwiek zaszło pomiędzy nim a Verą, powinien zostać ostrzeżony. Służący, któremu wręczyła list prosząc o zachowanie dyskrecji i zaniesienie go Heinzowi, zrobił tajemniczą minę i mrugnął porozumie- wawczo. Sądził, że jest to list miłosny. Ale Helma całkowicie zignoro- wała to mrugnięcie. Niech tam sobie myśli, co chce, ją czeka zaraz o wiele poważniejsza przeprawa z konsulem. Poleciła mu tylko, żeby nie wręczał listu osobiście Heinzowi, tylko żeby dał go posłańcowi. Lepiej, żeby służący w liberii z willi Henriciego nie został dostrzeżony u Althoffów. Następnie wróciła do sypialni Very, by zająć się chorą. Lekarz udzielił jej niezbędnych wskazówek i opuścił dom konsula. Henrici siedział jeszcze długo przy łóżku żony, wsłuchując się w urywane słowa, wypowiadane w gorączce. Przeważnie były bez związku i niezrozumiałe, ale z pojedynczych wyrazów i fragmentów zdań Albert poskładał brakujące części łamigłówki. Znał już odpowiedź. Helma w milczeniu spełniała swe obowiązki. Jej serce napełniło się serdecznym współczuciem dla tych dwojga nieszczęśliwych ludzi. Kiedy Vera wśród majaczeń wyznała wreszcie, co ją skłoniło do tak dramatycznego kroku, Helma ze wstydem popatrzyła na skamieniałe oblicze Henriciego. On znał już prawdę. Ale na pewno będzie ją jeszcze 0 wiele rzeczy wypytywał. Skoro i tak nie było już wiele do ukrycia, była gotowa odpowiedzieć na każde jego pytanie. Wreszcie będzie m°gła uwolnić się od ciężaru, jaki spoczywał na jej sumieniu. Nie zawiedzie w ten sposób niczyjego zaufania. Nie można już odwrócić biegu wydarzeń. _ Minęła ponad godzina. Vera uspokoiła się i zapadła w półsen. końcu konsul wstał i gestem nakazał Hełmie iść za nim do sąsied- o pokoju. 779 775 Gdy się tam znaleźli, pierwszy zaczął mówić Henrici. Jego gfo brzmiał bardzo poważnie. — Proszę opowiedzieć mi o wszystkim, co pani wie, panno Olfers Zapewne rozumie pani, że po tym, co usłyszałem z ust Very, pragnę mieć jasny obraz sytuacji. Nie proszę pani o wyjawienie jakiejś wielkiej tajemnicy, gdyż ją znam. Wiem już, że moją żonę łączy lub raczej łączyło coś z Heinzem Althoffem i że to właśnie przez niego chciała się zabić. Prawdopodobnie także on uratował jej życie. Sama Vera powołała się na panią. Dlatego proszę nie przemilczeć niczego. Tylko poznanie przeze mnie całej prawdy pozwoli mi na uniknięcie być może jeszcze gorszych rzeczy niż te, które miały miejsce dotychczas. Helma patrzyła na niego już bez lęku. — Nie mam zamiaru niczego przed panem zatajać. Panie konsulu, proszę mi wierzyć, że do tej pory robiłam to wbrew sobie. Chciałam w ten sposób odwrócić nieszczęście od was wszystkich. Ale okazało się, że było to tylko granie na zwłokę. I ze wszystkimi szczegółami opowiedziała o wydarzeniach wczo- rajszego wieczoru oraz o dzisiejszej porannej rozmowie z Verą. Nie omieszkała przyznać się także do poinformowania Heinza o stanie Very. Na koniec uprzedziła go o mającej nadejść depeszy od jej matki z pro- śbą o natychmiastowy powrót i wyjaśniła, że zostało to zaaranżowane, by uśpić jego czujność. Kiedy skończyła Henrici westchnął. — I po tym wszystkim chce pani uciec? Właśnie teraz, kiedy potrzebujemy pani bardziej niż kiedykolwiek? — rzekł z wyrzutem. Helma przez chwilę nie dowierzała własnym uszom. — A więc mogłabym zostać? — spytała uradowana i zaskoczona. Ach, panie konsulu, myślałam... byłam pewna, że taka będzie pańska wola i miałam odejść wyłącznie ze względu na nią. — Moją wolę? I co? Myśli pani, że potrafiłbym się na pani4 gniewać za tyle sferca, które nam pani okazała? — Ale przecież okłamałam pana! Uśmiechnął się gorzko. — Moje dziecko, któż z nas nie skłamał chociaż raz w życiu? Liczy się tylko to, co skłania człowieka do kłamstwa. A w pani przy- padku była to tylko i wyłącznie szlachetność. .— Jeśli pozwoli mi pan zostać, to wszystko naprawię. Będę wam jeszcze bardziej wierna, dołożę wszelkich starań, by dobrze opiekować się pańską żoną. .— Nie musi się pani, aż tak bardzo starać ani niczego naprawiać. fo nie jest pani wina, że wplątano panią w całą sprawę. Zostając w moim domu, wyświadczy mi pani wielką przysługę. To chyba zrozu- miałe, że nie chcę, by o tej sprawie stało się jutro głośno w całym mieście. O panią jestem spokojny — umie pani milczeć. Służba wie jedynie o tragicznym wypadku. Musimy się tego trzymać. Jak długo Vera będzie majaczyć w gorączce o swym nieszczęściu, tylko my dwoje będziemy przy niej dyżurować. Pomoże mi pani, prawda? — Oczywiście, panie konsulu. Uczynię to z największą ochotą. Sądzę, że może pan być spokojny. Nikt nie domyśla się, że kryło się za tym coś więcej niż wypadek. Pan Althoff w każdym razie działał bardzo rozważnie, unikając rozgłosu. Henrici żachnął się na znak, że każda wzmianka o tym człowieku jest mu co najmniej niemiła. — Proszę wrócić teraz do mojej żony. Muszę załatwić kilka spraw. Później panią zmienię i będzie się pani mogła przespać. Gdyby zaszła potrzeba, proszę natychmiast mnie zawołać. Będę w gabinecie. Uścisnął jej rękę na pożegnanie i poszedł. Helma wróciła do łóżka Yery. Kilka dni później lekarz stwierdził u chorej zapalenie płuc. Głęboka depresja uczyniła ją zupełnie bezbronną na chorobę, co nie wtajemni- czonych, znających jej wyśmienitą kondycję fizyczną sprzed wypadku, bardzo dziwiło. Gorączka sięgnęła już krytycznego punktu, aż ósmego dnia gwałtownie spadła, ale nastąpiła ostra niewydolność serca. Przez dwa kolejne dni chora znajdowała się na granicy pomiędzy życiem a śmiercią. Mąż i Helma ani na chwilę nie spuszczali jej z oczu w tym najniebezpieczniejszym okresie. Czasami tylko jedno z nich odpoczy- wało w fotelu. Verę uratowała w końcu jej młodość. Serce zaczęło stopniowo wracać do normalnego rytmu. Pacjentka spała coraz więcej. Pewnego przedpołudnia ocknęła się z długiego, głębokiego snu. Najpierw ujrzała męża, siedzącego na posłaniu. Otworzyła szeroko oczy. p°myślała, że jest bardzo blady i wyczerpany. Jego włosy wydały jej się 120 121 trochę bardziej przyprószone siwizną, oczy wyrażały nieustający, nieutu lony ból. „Ależ on cierpi przeze mnie" — pomyślała z przejęciem. Po ra, pierwszy od bardzo dawna zwróciła na niego uwagę. Helma wstała i wyszła z pokoju. Henrici zauważył, że Vera nie śpi, i pochylił się nad nią. — Jak się czujesz? — spytał czule. Zagryzła wargi, jakby powstrzymując ogarniające ją wzruszenie. — Dobrze... dziękuję ci. Jestem tylko bardzo słaba — odrzekła cicho. — Masz ochotę coś zjeść? Vera zaprzeczyła ruchem głowy i przymknęła oczy. Jej głowa bezwładnie opadła na poduszki. Henrici spostrzegł łzy, wypływające spod jej powiek. — Vero, najdroższa... nie płacz! Nie mogę znieść tego widoku — zawołał zdławionym głosem. Spróbowała się opanować. Potem wyrzuciła wreszcie z siebie to, co ją dręczyło: — Albercie, twoja dobroć sprawia mi ból. Czy nie masz do mnie ani jednego słowa wyrzutu, skargi? Przecież wiesz już, co ci zrobiłam i jak chciałam cię unieszczęśliwić. A może jeszcze nie wiesz? — Wiem wszystko. — W takim razie to niemożliwe, żebyś mi wybaczył. — Moja biedna, mała dziewczynko, dlaczego nie masz do mnie za- ufania? Znam całą prawdę. Tylko jedno jest dla mnie wciąż niejasne. Dlaczego zdobyłaś się na tak desperacki czyn? Myślałaś może, że nie zwrócę ci wolności? Czy nie wiesz, że twoje szczęście jest dla mnie ważniejsze niż moje? Zakryła twarz rękoma. Wspomnienie tamtej sceny nad rzeką stanęło jej przed oczami ze zdwojoną wyrazistością. Jej odważna, gotowa na wszystko miłość została wzgardzona. Ślepo wierzyła we wzajemność Heinza Althoffa, gdy tymczasem nie była dla niego niczym więcej ja* tylko przedmiotem rozrywki, ekscytującej przygody, flirtu... Jej gorące uczucie nazwał zaślepieniem. A przecież ona podeszła do niego taK poważnie, że... o mało nie zginęła. I decydując się na samobójstwo zupełnie nie pomyślała o cierpieniu, jakie tym krokiem zada prawdziwi6 722 ą kochającemu mężczyźnie. Rozpacz nastawia człowieka bardziej egoistycznie niż miłość! Spojrzała wreszcie na Alberta wzrokiem pełnym rezygnacji. .— Mówisz o moim szczęściu? Ono spoczywa martwe na dnie (zeki. Chcesz wiedzieć, dlaczego tam właśnie szukałam ukojenia? Masz do tego prawo. Przyjmij i ten cios. Wierzyłam, że Heinz mnie kocha, choć nigdy mi tego nie powiedział. Jak bardzo się myliłam! On tylko bawił się w banalny flirt... nic więcej. A ja, głupia, łudziłam się, że on traktuje to wszystko poważnie, że jego miłość jest podobna do mojej. I wtedy rzuciłam się mu na szyję. — Ostatnie zdanie Vera wypowiedzia- ła z pewnym wysiłkiem, przez zaciśnięte zęby. Po krótkiej chwili milczenia ciągnęła dalej: — Tak, zaczęłam go całować, kiedy on, zapewne przestraszony siłą mojej namiętności, napomknął o rozstaniu. Na to weszła Helma, potem ty, więc nie zdążył wyjaśnić mi do końca, co zamierza. Wciąż miałam więc nadzieję, że jego wątpliwości wynikają tylko z faktu, że jestem twoją żoną. Tymczasem ja zdecydowałam się opuścić cię bez względu na wszystko i rozpocząć szczęśliwe życie u jego boku. Nie zastanawiałam się przy tym w ogóle nad bólem, jaki sprawiłabym tobie. Nie przeczuwałam, że już wkrgtce spotka mnie kara. Spotkaliśmy się nad rzeką. Kiedy oświadczyłam mu, że całe moje życie i miłość od tej chwili mogą należeć do niego, on zareagował bardzo chłodno, mówił o rozsądku, o moim zaślepieniu, które przeminie. Przy- znał, że nie jest zdolny do wielkiej miłości, że nie jest godny mojego gorącego uczucia. Z przerażeniem spytałam go więc, czy on naprawdę iinie nie kocha i nigdy nie kochał, a on dał krótką i jasną odpowiedź: nie! Słabo pamiętam, co zdarzyło się potem. Miałam wrażenie, że wszy- stko się kończy. Życie wydało mi się bezwartościowe. I wskoczyłam do Wody. — Umilkła wyczerpana długim opowiadaniem. Albert pogłaskał ją czule i łagodnie po ręce. Na dnie duszy zrodziła Sl? w nim słaba nadzieja, że może jeszcze nie wszystko stracone, że na gruzach swojego szczęścia zdoła zbudować nowe — trwalsze. Wszystkie karty zostały już odkryte. Wiedział wszystko. Heinz Althoff n'e mógł oprzeć się urodzie jego żony. Ta fascynacja zapewne zawiodła dalej, niż sam chciał. Przecież Henrici pamiętał z czasów swojej >ści, jak łatwo zacząć taki flirt i jak trudno go potem skończyć, zorientował się, że Vera ma zupełnie inne oczekiwania niż on, 723 że są one o wiele donioślejsze, dotyczą zmiany całego życia, planów lata, dziesiątki lat, wówczas spróbował szybko zrejterować. Czy Q* Albert Henrici ma prawo go potępiać? Czyż on sam nie ma bardzo podobnych grzechów na sumieniu? Czyż nie są one nawet cięższe, prze przelaną krew niewinnego człowieka? I teraz miałby być sędzią teg0 chłopca? Spojrzał na Verę wzrokiem pełnym miłości i współczucia. — Moje biedactwo! Gdybym chociaż mógł ci jakoś pomóc! —. rzekł cicho. Łzy znowu napłynęły obficie do jej oczu. — Twoja dobroć powiększa tylko rozmiar mojej winy — wykrztu- siła łkając. Henrici również z trudem powstrzymywał się od płaczu. — Dziecko, gdybym ja sam w moim życiu nie dopuścił się o wiele większej podłości, być może los oszczędziłby mi tego, co się stało pomiędzy nami. Wybaczam ci z całego serca. Daję słowo, że gdybyś mnie o to poprosiła, nie stanąłbym ci na drodze do szczęścia, nawet gdyby oznaczało to rozwód. Jesteś przecież jeszcze taka młoda i masz prawo kierować swym życiem. Ale skoro nie ziściły się twoje marzenia i człowiek, którego .miłujesz, nie chce przyjąć tego bezcennego daru, proszę cię więc — zostań ze mną! Spróbuj na nowo zacząć życie. Jeśli okaże się to dla ciebie ciężarem nie do udźwignięcia, przyrzekam ci — natychmiast cię od niego uwolnię, jak tylko będziesz chciała. Dopilnuję, by nic nie zakłócało ci spokoju. Będę czuły i opiekuńczy. Jak tylko trochę wydobrzejesz i będziesz mogła podróżować, wyjedziemy na po- łudnie. Jeśli nie będziesz chciała tu wrócić, zrezygnuję z mojej funkcji. Zamieszkamy tam, gdzie ci się będzie podobało. Ponieważ tak bardzo cię kocham, mam tylko jedno życzenie: abyś troszczyła się wyłącznie o siebie, a mi pozwoliła opiekować się tobą i chronić jak małe, bezbronne dziecko. Może czas zaleczy rany, które teraz jeszcze są tak świeże. Jeśli tak się stanie, będzie to dla nas najlepszą nagrodą. Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Łzy płynęły nieprzerwanie po jej policzkach. — Albercie, nie zasłużyłam na to. Powinieneś mnie raczej pędzić z domu. Potrząsnął głową. 124 _ Gdyby wszystkich traktować jednakowo, bezwzględnie karać za 7echy i nagradzać za dobre uczynki, nie znalazłby się żaden człowiek Łz skazy. Mówiłem ci już, że ja także w swoim życiu dopuściłem się rzeczy, o których wolałbym całkowicie zapomnieć lub sprawić, by igdy się nie wydarzyły. A ich skutki były o wiele poważniejsze. Dla- K(TO teraz chcę naprawić wyrządzone zło i ty możesz mi w tym pomóc. Wystarczy, że przyjmiesz moją bezinteresowną propozycję. Ale naj- pierw musisz odzyskać spokój. Jest ci bardzo potrzebny.^Zostawię cię z Helmą. Opiekowała się tobą przez cały czas bardzo troskliwie. Zaraz przyniesie ci pożywną zupę. Zdrowiej, moje dziecko! Miał już odejść, ale chwyciła go za rękę. — Powiedz mi jeszcze jedno! Jakie masz zamiary wobec Heinza? — Niczym się nie martw. Załatwię tę sprawę. Na razie czekałem, aż minie niebezpieczeństwo, które ci groziło. Wciąż nie chciała go puścić. — Wyzwiesz go na pojedynek? — W jej oczach kryło się prze- rażenie. Henrici zmarszczył brwi. — Boisz się o niego? — O niego i o ciebie. Nie zniosłabym, gdyby z mojego powodu któryś z was zginął. Ja także musiałabym wówczas umrzeć. Uwierz mi — on nie chciał twojej krzywdy, to ja jestem wszystkiemu winna. Pogładził ją łagodnie po policzku. Znowu zrobiło mu się ciężko na duszy. — Bądź spokojna, kochanie. Daję ci słowo, niczyja krew się nie poleje — ani jego, ani moja. No, dosyć na dzisiaj tych rozmów. Obiecaj mi, że zjesz grzecznie zupę, a potem pójdziesz spać. Przytuliła się do jego ręki jak dziecko, które szuka pomocy. \ — Och, Albercie! Gdybym tak mogła wykorzenić tę przeklętą Nitość z mojego serca! Wzruszenie ogarnęło także Henriciego. Głos lekko mu drżał: —- Życie nie oszczędza nikogo, malutka. Wszyscy musimy cierpieć 1 walczyć. Dzięki temu stajemy się dojrzalsi. Nie powinniśmy jednak P°ddawać się złemu losowi, tylko bronić się ze wszystkich sił. ~~ Pomożesz mi? — spytała błagalnym tonem. Albert pochylił się i szybko pocałował ją w czoło. 125 — Całym swoim życiem, najdroższa! — Zabrzmiało to jak przysięga Wychodząc szybkim krokiem, Henrici w progu dał znać Hełmie aby zajęła jego miejsce. Znalazłszy się w swoim pokoju, opadł bez sił na fotel. Ostatnie dni były dla Heinza Althoffa jednym pasmem udręki. Codziennie przygotowywał się na otrzymanie wyzwania od konsula. Każdego ranka budził się z poczuciem niepewności, czy przeżyje zaczy- nający się dzień. Dowiedział się, że Vera rozchorowała się na zapalenie płuc. Posługując się jak najzręczniej swymi umiejętnościami dyploma- tycznymi, nakłonił Emilię, by od czasu do czasu dowiadywała się o jej stan. Wiedział więc, że Vera przeszła już kryzys i obecnie można spodziewać się poprawy. Tymczasem Henrici wciąż myślał. Najchętniej Heinz pierwszy poszedłby do niego i sam do wszystkiego się przyznał. Nie mógł jednak tego uczynić bez absolutnej pewności, że tak samo postąpiła Vera. Tak więc nie pozostało mu nic innego, jak czekać. Czekanie — ileż cierpienia może oznaczać to krótkie słowo. Nie przespane noce, nie ustający, wyniszczający lęk, dręczące wątpliwości — w czekaniu skazańca na wykonanie wyroku, chorego na zbawienne słowa lekarza, matki na wyzdrowienie dziecka... Ileż grzechów zostaje odpokutowanych w nieskończenie długim oczekiwaniu na szczęście, na upragnioną wiadomość! Czekanie jest bezczynnym trwaniem, jest kontemplacją własnej bezsilności. Od wschodu do zachodu słońca, i dłużej, od zmierzchu do świtu Heinz nieustannie roztrząsał własne postępowanie. Z każdym dniem stawał się coraz bardziej nerwowy. W końcu jego napięcie osiągnęło jtaki poziom, że zauważyli to rodzice. Matka obserwowała go z najwyższym zaniepokojeniem. — Wyglądasz tak blado, Heinz, jesteś wciąż ponury, powiedz, co cię trapi? — spytała kiedyś. Heinz wziął się w garść i przytulił Emilię z większą czułością niż zazwyczaj. — Sama widzisz, Milciu, że jak jestem spokojny, to też ci nie odpowiada. A jak zachowuję się normalnie, to skarżysz się, że jestem zbyt swawolny i nieokrzesany. 726 — Jak zwykle musisz ze wszystkim przesadzać. A może ty jesteś chory? Zdobył się na słaby uśmiech. — No dobrze, widzę, że nie ma rady — muszę się przyznać. Otóż [nam straszny katar. Jestem gotów oddać się pod twoją opiekę i wypić tyle herbaty z bzu, ile mi każesz. — Wiedziałam, wiedziałam! — zawołała Emilia z tryumfem prze- mieszanym z troską. Jedynie zdecydowany opór Heinza uniemożliwił jej położenie go do łóżka. Niezrażona tym niepowodzeniem, zaczęła znosić mu różnego rodzaju uzdrawiające napoje przeciwko przeziębieniu, którego rzeczy- wiście nabawił się z powodu zimnej kąpieli. Poddawał się jej kuracji z o wiele większą cierpliwością, niż miał w zwyczaju. Prześladowała go myśl, że teraz powinien pozwolić matce nacieszyć się nim, niejako z góry wynagrodzić jej to, co miało nadejść, na co z drżeniem serca czekał każdego dnia. Także Feliks chodził milczący i przygnębiony. Bynajmniej nie tylko z powodu własnego zawodu miłosnego. Strach o brata nie dawał mu spokoju. Cierpiał prawie tak samo, jak on. Ale po nim nie było tego wi- dać. Nigdy specjalnie nie tryskał radością. Poza tym rodziców i Roberta pochłaniały przygotowania do uroczystości zaręczyn. Narzeczona Roberta wraz ze swoimi rodzicami złożyła kilkudniową wizytę w domu Althoffów. Aż w końcu, kilka dni po przezwyciężeniu prze Verę zapaści Heinz otrzymał od konsula pismo. Otwierał je drżącymi palcami, gwałtownie blednąc z emocji. Z po- czątku litery tańczyły mu przed oczami. Musiał włożyć trochę wysiłku w to, by móc odczytać i zrozumieć krótką treść listu: Ważne i bez wątpienia znane Panu okoliczności zmuszają mnie do rozmowy z Panem. Czekam na Pana dziś po południu w moim prywatnym biurze, w konsulacie. Henrici ^ Nic więcej. Heinz wpatrywał się jeszcze przez jakiś czas w pismo, oczekiwał od tylu dni, jakby chcąc wywróżyć z niego własną 727 przyszłość. Henrici zamiast na pojedynek wzywał go na rozmowę. Co r znaczy? Ale po chwili Heinz wyprostował się energicznie i odetchnął, jakby nabrał nowych sił. Cokolwiek się stanie, nadszedł wreszcie koniec bezczynnego czekania. Zszedł do pokoju Feliksa i bez słowa pokazał mu list. Brat przeczytał go i pokręcił głową. — I co o tym myślisz, Heinz? — Nie wiem. Dla mnie to także jest niejasne. Ale już za kilka godzin moje wątpliwości zostaną rozwiane. I chwała Bogu, bo byłem już u kresu wytrzymałości. O wyznaczonej porze Heinz Althoff zapukał do drzwi gabinetu konsula. Albert przyjął go na stojąco. Przez chwilę obaj mierzyli się wzrokiem, zanim powitali się oficjalnie. Następnie Henrici uczynił zapraszający gest i opanowując wzbu- rzenie rzekł z pozornym spokojem: — Usiądźmy więc. Zaskoczony Heinz usiłował odgadnąć jego zamiary, ale nie było to łatwe, więc bez słowa zajął miejsce. Konsul usiadł naprzeciwko niego. — Czy domyśla się pan, dlaczego pana tu zaprosiłem? Heinz nadal nie bardzo wiedział, jak ma zachować się w sytuacji, której wcześniej w ogóle nie przewidział. — Szczerze mówiąc — nie. Henrici wstał, podszedł wolnym krokiem do drzwi i zatrzasnął je. Następnie nie spiesząc się, powrócił na swoje miejsce. — Ale chy&a zdaje pan sobie sprawę z tego, że pewna rzecz, dotycząca nas obu, wymaga niezwłocznego uregulowania? — Tak. — Żeby niepotrzebnie nie przedłużać tych wstępów: wszystko. Od mojej żony, jeśli to ma dla pana jakieś znaczenie. 128 Heinz najpierw spuścił głowę, ale zaraz ją podniósł i wbił zdecy- dowany wzrok w twarz konsula. — Spodziewałem się tego. I co do mnie, uważam, że tak jest lepiej. Oszczędzimy sobie długich wyjaśnień. Zna pan fakty, panie konsulu, ale właśnie dlatego nie mogę pojąć, czemu ma służyć to spotkanie. Henrici zmarszczył złowieszczo brwi. — Ach tak? Dziwi się pan zapewne, dlaczego teraz rozmawiamy w moim gabinecie, a nie strzelamy do siebie na leśnej polanie? Nie może pan zrozumieć, dlaczego nie żądam satysfakcji za to wszystko, co pan uczynił? Heinz wytrzymał jego spojrzenie. — Właśnie na to byłem przygotowany. Choć musi pan także wiedzieć, że tak naprawdę, to między mną a pańską żoną nie zaszło nic, co usprawiedliwiałoby... Henrici z wściekłością machnął ręką, nakazując mu milczenie. — Tak, tak! Powinienem był przewidzieć, że nie będzie pan w stanie należycie ocenić swojego postępowania, ponieważ to nie pań- ski honor został zszargany. Ale gdyby znalazł się pan na moim miejscu, uznałby pan, że krew musi zostać przelana. Tylko że podeptanie cudzej godności wydaje się panu drobnostką niewartą nawet rozmowy. Igraszka kosztem szczęścia innego człowieka uchodzi w pana oczach za modny sport. Nie, nie będzie mi pan przerywał! Tak po prostu jest. Wiem to, bo sam w młodości miałem podobny stosunek do tych spraw i nieźle na- grzeszyłem przeciwko dziewiątemu przykazaniu. Aż w końcu przyszła i na mnie kolej, by poznać smak zdrady — z pozycji ofiary. Mam nadzieję, że pana również nie ominie to doświadczenie. Albowiem życie można przyrównać do nieprzekupnego sędziego. Zbyt dobrze pana znam, by przypuszczać, że świadomie chciał mi pan zrobić krzywdę. 1 wytłumaczeniem pańskiego postępowania nie może być także szalona namiętność. Gdyby tak było, owego fatalnego dnia nie powoływałby się Pan na rozsądek i nie próbował ostudzić zapału kobiety, którą na jej nieszczęście zniewoliło wzniosłe i czyste uczucie. — Henrici westchnął ci?żko i ciągnął dalej: — Jak pan widzi, staram się być obiektywny, choć nie jest to wcale łatwe ani przyjemne. I dochodzę do wniosku, że -Hoi 2 Pana strony była to tylko rozrywka, ot — sposób na miłe spędzenie czasu. Czy mam rację? 129 Heinz kiwnął głową. — Nie mogę i nie chcę zaprzeczać. Było dokładnie tak, jak po., mówi. Wiem, że tym gorzej dla mnie. Jestem do pańskiej dyspozycji — To znaczy, jak pan to sobie wyobraża? Staniemy naprzeciwko siebie i odpalimy kilka kuł? Dalszy ciąg zabawy dla dużych chłopców? Jeśli oko mnie nie zawiedzie, a jest to mało prawdopodobne, najdotkli- wsza kara spotka pańskich rodziców, szlachetnych, niewinnych ludzi Jeśli pan okaże się szybszy, ja zostanę ukarany za to, że nie mogłem pogodzić się z hańbą. I gdzie tu sprawiedliwość? Czy pojedynek nie wydaje się panu w tym wypadku absurdalną farsą? Nawet gdyby cała sprawa przedostała się do publicznej wiadomości, a dzięki Bogu tak się nie stało, to nawet wówczas nic nie zmusiłoby mnie do wzięcia udziału w tej durnej komedii. Kiedyś przysiągłem sobie, nie pojedynkować się nigdy więcej. Ten ślub złożyłem patrząc w gasnące oczy konającego człowieka, którego najpierw okradłem z czci i honoru, a później za- strzeliłem w pojedynku. Ponieważ sam popełniłem straszny błąd, nie mam prawa wymierzać panu sprawiedliwości. Pozostawiam pana pod osądem własnego sumienia. To chyba będzie dostatecznie surowa kara w obliczu następujących faktów: dokonał pan nieodwracalnych znisz- czeń w życiu kobiety, której jedyną winą było to, że zbyt mocno pana pokochała. Być może nigdy się z tym nie pogodzi, nigdy nie odzyska wewnętrznego spokoju. Doprowadził ją pan do takiej rozpaczy, że jedy- nym wyjściem wydała jej się śmierć. Niech pan zapamięta moje słowa i codziennie o nich myśli, a wówczas w pana duszy narodzi się sędzia skuteczniejszy i bardziej nieomylny od kuli, której lot wyznacza ślepy los. A swoją drogą powinien pan być mu wdzięczny, ponieważ pozwolił panu własnymi rękami wyratować Verę z objęć śmiefci, w które najpierw ją pan pchnął. Zapewniam pana — nie ma nic gorszego od poczucia odpowiedzialności za czyjąś niewinną śmierć. Heinz słuchał słów konsula z zaciśniętymi ustami, nie mając odwa- gi nawet się poruszyć. Kiedy ten skończył, przełknął ślinę i ochrypłym, pokornym głosem odpowiedział: — Nigdy nie zapomnę tego, co usłyszałem z pana ust, panie kon- sulu. Proszę mi wierzyć lub nie — ostatnie dni całkowicie potwierdzają pana przewidywania co do wyższości wyrzutów własnego sumienia nad kulą. Najbardziej dręczyła mnie myśl o rodzicach i o cierpieniu, jakie 130 zypadłoby im w udziale, gdybyśmy stanęli do pojedynku. Przysięgam, \t nie próbowałbym się bronić. Henrici pokiwał w zamyśleniu głową. _ Tak, ja wtedy też nie celowałem w serce przeciwnika. Ślepy los oosłał kulę, a może jednak Nemezys? Doprawdy, wolałbym umrzeć, niż jeszcze raz przeżyć to, co wówczas czułem po pojedynku. Ale chyba to już koniec naszej rozmowy. Nie sądzę, byśmy mieli sobie coś jeszcze do powiedzenia. Heinz i Albert podnieśli się równocześnie. — Czy wolno mi mimo wszystko mieć do pana jedną prośbę, panie konsulu? Henrici nie odpowiedział, tylko patrzył wyczekująco. • — Proszę przekazać swojej żonie, że bardzo żałuję swojego postę- powania. Ale ani jej, ani pana nie odważę się błagać o przebaczenie. — Przy najbliższej okazji wspomnę jej o tym — rzekł oschle konsul. Mężczyźni pożegnali się w milczeniu. Kiedy drzwi zamknęły się za Heinzem, Henrici przycisnął zaciśnięte pięści do skroni i przez zaciś- nięte zęby wycedził: — Dosyć! Pokuta zakończona. To było najgorsze ze wszystkiego! Opuściwszy budynek konsulatu, Heinz odetchnął głęboko. Przez całą rozmowę czuł, że konsulowi bardzo trudno jest się opanować. Mimo to właśnie ten pozorny spokój urażonego w najczulszy punkt mężczyzny wstrząsnął Heinzem do głębi. Pamiętał każde zdanie, wypo- wiedziane przez Henriciego, każdy grymas jego twarzy. — Obym nigdy więcej nie musiał odbyć z nikim podobnej rozmo- wy. Zawsze będę się trzymał z daleka od cudzych żon! — ślubował w duchu, wzywając na świadka własne sumienie. Jeszcze nigdy nic go tak nie zaskoczyło, jak postawa konsula wobec niego. Błąkał się bez celu, nie mogąc zdecydować się na powrót do domu. Wreszcie skierował swoje kroki w stronę fabryki kapeluszy. Pomyślał 0 Feliksie. Na pewno czeka na niego z wielkim niepokojem. Biedak zasłużył sobie na to, by jak najszybciej przerwać mu to nieznośne czekanie. Czym prędzej odszukał brata i opowiedział mu o wszystkim. Feliks uścisnął mu rękę. — Chwała Bogu! Spodziewałem się gorszego finału całej sprawy. 131 Heinz sk\ - , , - Ja takunął głową' ' swoją drogą, ni odczuć, że jC?' ^ie S7°Ją dr°g3, nigdy dotąd nikt nie dał mi tak h, , godny pogarJ?8 f"1 małym' ^dnym pogardy człowiekiem. Tak d cecha jest v